NAJGŁUPSZYANIOŁ
TęksiążkędedykujęMike’owiSpradlinowi,którypowiedział:„Wiesz,powinieneśnapisaćksiążkęoBożymNarodzeniu.”
Nacoodparłem:„JakąksiążkęoBożymNarodzeniu?”.
Nacoonodparł:„Niewiem.MożeGwiazdkawPineCovealbocoś.”.
Nacoodparłem:„Sięrobi”.
PODZIĘKOWANIA
Autorpragniepodziękowaćosobom,którepomogły.Jakzwykle,NicholasowiEllisonowi,mojemu
nieustraszonemuagentowi;JenniferBrehl,mojejgenialnejredaktorce;LisieGallagheriMichaelowi
Morrisonowi-zanieustannąwiaręwmojąumiejętnośćopowiadaniahistorii;JackowiWomackowii
LeslieCohen-zastawianiemnieprzedczytelnikamiiprasą;Huffmanom-zaprzygotowanielądowiskai
ciepłeprzyjęcie;CharliemuRodgersowi-zauważnąlekturę,przemyślaneuwagiiznoszenietego
wszystkiego;wkońcu,TacoBobowi,któremuzradością(izajegozgodą,copsujęniemalwszystko)
zwędziłempomysłnarozdział16.
OSTRZEŻENIEODAUTORA
Jeślikupujesztąksiążkęnaprezentdlababcialbodziecka,musiszwiedzieć,żezawieraonabrzydkie
słowa,atakżepozbawionesmakuopisykanibalizmuiaktówpłciowychosóbpoczterdziestce.Nie
miejciedomniepretensji.Uprzedziłem.
WKRADASIĘBOŻENARODZENIE
BożeNarodzeniewkradłosiędoPineCovejaktopodstępneBożeNarodzenie:ciągnącgirlandy,
wstążkiidzwonki,rozlewającajerkoniak,cuchnącsosnąizapowiadającświątecznązagładęniczym
odmrożeniepodjemiołą.ZbudowanewpseudotudorowskimstyluPineCove,całewystrojonew
świątecznegadżety-migającelampkinawszystkichdrzewachwzdłużCypressStreet,sztucznyśniegw
rogachkażdejwystawysklepowej,miniaturowychMikołajówiolbrzymieświecenawszystkich
latarniach-otworzyłopodwojenanapływturystówzLosAngeles,SanFranciscoiCentralValley,
szukającychprawdziwej,gwiazdkowejkomercji.PineCove,sennenadmorskiemiasteczkowKalifornii-
istnemiasto-zabawka,wktórymwięcejbyłogaleriiniżstacjibenzynowych,więcejwiniarniniżsklepów
żelaznych-czekało,równiekuszącejakpijanakrólowabalumaturalnego,aBożeNarodzeniemiało
nadciągnąćjużzapięćdni.WrazzBożymNarodzeniemzbliżałosięDziecię.Jednoidrugiebyło
wspaniałe,nieodparteicudowne.PineCoveczekałotylkonajednoznich.
Conieoznacza,żemiejscowinieodczuwaliatmosferyświąt.Dwatygodnieprzedipoświętach
wiązałysięzmilewidzianąfaląpieniędzy,płynącądotutejszychkas,wygłodniałychjużodlata.Każda
kelnerkaodkurzałaswojąmikołajkowączapkę,wkładałarogireniferaisprawdzała,czymawfartuszku
parędziałającychdługopisów.Recepcjoniściwhotelachszykowalisięnawściekłychuczestników
wycieczek„lastminute”,dlaktórychzabrakniemiejsc,adozorcyprzerzucalisięzezwykłych
odświeżaczypowietrzaozapachupudrudlaniemowlątnabardziejświątecznyodórsosnyicynamonu.W
butikuprzyczepionotabliczkęznapisem„ofertaświąteczna”dopaskudnegoswetrawrenifery,dziesiąty
rokzrzędupodnoszącjegocenę.Łosie,masoniiweterani,będącywzasadziejednąbandązapijaczonych
staruchów,snuligorączkoweplanynadorocznąświątecznąparadęprzezCypressStreet.Wtymrokujej
tematemmiałbyćpatriotyzm(główniedlatego,żetakibyłtematparadyczwartegolipcaiwszyscywciąż
mielidekoracje).WielumieszkańcówzgłosiłosięnawetdoobsługiskarbonekArmiiZbawienia,
ustawionychprzedpocztąiTanimMarketem.Zmienialisięcodwiegodzinyprzezszesnaściegodzin
dziennie.Ubraniwczerwonekostiumyiprzystrojenisztucznymibrodami,machaliswoimidzwonkami,
jakbychcielizdobyćzłotymedalwwywoływaniuślinotokuupsanaOlimpiadziePawiowa.
-Dawajforsę,skąpysukinsynu-powiedziałaLenaMarquez,stojącaprzyskarboncewten
poniedziałek,pięćdniprzedBożymNarodzeniem.
PrzemierzałaparkingzaDalemPearsonem,podłymdeveloperemzPineCove,któryszedłdo
swojegopickupa,ipotrząsaładzwonkiemjakwściekła.GdywchodziłdoTaniegoMarketu,skinąłjej
głowąipowiedział:„Dampieniądzeprzywyjściu”,alegdyosiemminutpóźniejwyłoniłsięzesklepu,
niosąctorbęzakupówiworekzlodem,minąłjejskarbonkętak,jakbyużywałajejdozbieraniałojuz
tyłkówinspektorówbudowlanychijakbymusiałuciekaćprzedsmrodem.
-Możeszsięszarpnąćnaparędolcówdlatych,którzymielimniejszczęścia.
Zadzwoniłamubardzogłośnotużprzyuchu,aonodwróciłsię,wykonującworkiemloduzamach
mniejwięcejnawysokościbioder.Lenaodskoczyła.Byłaszczupłątrzydziestoośmiolatkąociemnej
cerze,atakżedelikatnejszyiiidealnymobrysieszczękitancerkiflamenco.Długie,ciemnewłosymiała
zwiniętepoobustronachswojejmikołajkowejczapkiwdwapreclewstyluksiężniczkiLei.
-NiemożeszwiaćprzedMikołajem!Tozachowaniejestzłepodtakwielomawzględami,żeniemam
czasuichwymieniać.
-Chybaraczejwyliczać-odparłDale.
Łagodne,zimowesłońceodbijałosięodnowejemalii,którąniedawnopokryłsobiezęby.Miał
pięćdziesiątdwalataibyłprawiezupełniełysy.Jegosilneramionastolarzawciążbyłyszerokiei
kanciaste,pomimowiszącegoponiżejpiwnegobrzuszka.
-Chciałampowiedzieć,żetozłe...tyjesteśzły...iskąpy.-Ztymisłowamiznowuprzysunęłamu
dzwonekdouchaizamachałaniczymodzianywczerwieńterier,mordującykrzyczącego,mosiężnego
szczura.
Daleskuliłsięnatendźwiękipodstępniezatoczyłworkiemloduszerokiłuk,trafiającLenęwsplot
słoneczny.Pognaładotyłuprzezparking,usiłujączłapaćoddech.WłaśniewtedypaniezPAKERA
wezwałygliny-no,jednegoglinę.
PAKERbyłcentrumfitnessdlakobiet,mieszczącymsiętużnadparkingiemTaniegoMarketu.Ze
ścieżekimaszynimitującychchodzenieposchodachczłonkinieklubumogłyobserwowaćwchodzącychi
wychodzącychzesklepu,nieczującsięprzytympodglądaczkami.To,codlasześciuznichzaczęłosię
jakochwilaczystejradościilekkiskokadrenaliny,gdypatrzyły,jakLenagoniDale’aprzezparking,
szybkozmieniłosięwszok,gdywrednydeveloperwalnąłworkiemlodulatynoskąMikołajkęwbebech.
Pięćznichpoprostupodetknęłosięalbojęknęło,aleGeorgiaBauman-któraakuratustawiłaswoją
ścieżkęnadwanaściekilometrównagodzinę,bochciałaprzedświętamizrzucićsiedemkiloizmieścić
sięwsukniękoktajlowązczerwonymicekinami,którąmążkupiłjejwnapadzieseksualnegoidealizmu-
zleciałazurządzeniawtyłiwpadławbarwnąplątaninęuczestniczekkursujogi,ćwiczącychna
materacach.
-Au,mojaczakradupy!
-Totwojaczakrapodstawy.
-Bolijakdupa.
-Widziałyście?Prawiejąznokautował.Biedactwo.
-Możetrzebasprawdzić,czynicsięjejniestało?
-KtośpowinienzadzwonićdoTheo.
Kobietyjednocześniewyciągnęłytelefonykomórkowe-niczymgangOdrzutowcówzWestSide
Story,otwierającychsprężynowenoże,bywesołym,tanecznymkrokiemruszyćdowalkinaśmierći
życie.
-Pocowogólewychodziłazategofaceta?
-Strasznyzniegodupek.
-Dużopiła.
-Georgia,dobrzesięczujesz,skarbie?
-Czypod911dodzwonięsiędoTheo?
-Tensukinsynpoprostupojedzieijątakzostawi.
-Powinnyśmytamiśćijejpomóc.
-Muszęćwiczyćnatymjeszczedwanaścieminut.
-Zasięgsieciwtymmieścietotragedia.
-MamnumerdoTheowszybkimwybieraniu,zewzględunadzieci.Jazadzwonię.
-PopatrzcienaGeorgięidziewczyny.Wyglądają,jakbyćwiczyłynatwisterzeinaglezniegospadły.
-Halo,Theo.MówiJanezPAKERA.Tak,nowiesz,właśniewyjrzałamprzezoknoizobaczyłam,że
cośsiędziejepodsklepem.No,niechcęsięwtrącać,alepowiedzmy,żepewiendeveloperwłaśnie
uderzyłworkiemlodujednegozMikołajówzArmiiZbawienia.Wtakimraziebędęwypatrywała
twojegosamochodu.-Zamknęłakomórkę.-Jużjedzie.
TelefonkomórkowyTheophilusaCrowe’aodegrałpięćtaktówTangledUpinBluedrażniącym,
elektronicznymdźwiękiem,którybrzmiałniczymchórcierpiącychmuchalbodisney’owskiświerszcz
wdychającyhel,albo,no,wiecie,BobDylan-takczyowak,zanimotworzyłurządzenie,pięćosóbw
dzialewarzywnymTaniegoMarketutakzgromiłogowzrokiem,żesałatawjegowózkuzwiędła.
Uśmiechnąłsię,jakbychciałpowiedzieć:„Przepraszam,teżnieznoszętychustrojstw,alecozrobić?”,a
potemodebrał:-PosterunkowyCrowe.
Przynajmniejdałwszystkimdozrozumienia,żeniegratusobiewkulki,tylkojestSTRÓŻEM
PRAWA.
-Naparkinguprzedsklepem?Dobra,zaraztambędę.
Todopierobyławygodnasytuacja.Funkcjastróżaprawawmiasteczkuliczącymtylkopięćtysięcy
mieszkańcówmiałapewnązaletę-doźródłakłopotównigdyniebyłodaleko.
Theopostawiłwózeknakońcuprzejściamiędzyregałami,poczymprzemknąłobokkasiprzez
automatycznedrzwinaparking.(Przypominałodzianąwdżinsyiflanelęmodliszkę-dwametrywzrostu,
osiemdziesiątkilo-imiałtylkotrzyprędkości:wolnykrok,galopistop).
NazewnątrzujrzałskulonąipróbującązłapaćoddechLenęMarquez.Jejbyłymąż,DalePearson,
właśniewsiadałdoswojegopickupaznapędemnaczterykoła.
-Stój,Dale.Czekaj-powiedziałTheo.
Upewniłsię,żeLenatylkostraciładechinicjejniebędzie,poczymzwróciłsiędokrępego
developera,któryzamarłzjednąnogąnaproguauta,jakbyzamierzałruszyć,kiedytylkoześrodkawyleci
całegorącepowietrze.
-Cosiętustało?
-Tastukniętasukauderzyłamnietymswoimdzwonkiem.
-Wcalenie-wydyszałaLena.
-Otrzymałemzgłoszenie,żetotyuderzyłeśjąworkiemlodu,Dale.Tonapaść.
DalePearsonszybkorozejrzałsiędookołaidostrzegłgrupkękobietzebranychprzyokniesiłowni.
Wszystkieodwróciływzrokiruszyłydourządzeń,naktórychćwiczyły,gdyzacząłsięspór.
-Spytajich.Powiedząci,żeprzyłożyłamidzwonkiemwgłowę.Działałemwobroniewłasnej.
-Powiedział,żewrzucipieniądze,kiedybędziewychodziłzesklepu,apotemtegoniezrobił-
oznajmiłaLena,odzyskawszyoddech.-Toustnaumowa.Złamałją.Ajagonieuderzyłam.
-Topieprzonawariatka.-Dalepowiedziałtotakimtonem,jakbywyjaśniał,żewodajestmokra.
Jakbytosięrozumiałosamoprzezsię,Theospoglądałtonajedno,tonadrugie.
Jużwcześniejmiałdoczynieniaztądwójką,alemyślał,żewszystkosięuspokoi,kiedypięćlattemu
wzięlirozwód.(ByłposterunkowymwPineCoveodczternastulatiwidziałciemnestronyniejednej
pary).Pierwszązasadąpodczaskonflikturodzinnegobyłorozdzieleniezwaśnionychstron,aleto
najwyraźniejjużsiędokonało.Nienależałosięzanikimopowiadać,alezeTheomiałsłabośćdo
wariatek-samożeniłsięzjednąznich-podjąłdecyzjęiskupiłuwagęnaDale’u.Pozawszystkim,facet
byłdupkiem.
TheopoklepałLenępoplecachipodbiegłdosamochoduDale’a.
-Nietraćczasu,hipisie-powiedziałDale.-Jużskończyłem.-Wsiadłdosamochoduizatrzasnął
drzwi.
Hipisie?-pomyślałTheo.Hipisie?
Jużwielelattemuściąłswójkucyk.Przestałnosićsandały.Nawetprzestałpalićtrawkę.Skądten
gośćsięurwał,żenazywagohipisem?„Hipisie?”,powtórzyłsobiewduchu,poczymzawołał:
-Ej!
Daleuruchomiłsilnikiwrzuciłbieg.Theowspiąłsięnapróg,pochyliłnadprzedniąszybąizaczął
stukaćwniąćwierćdolarówkąwyjętązkieszenidżinsów.
-Niejedź,Dale.-Puk,puk,puk.-Jeśliterazodjedziesz,wydamnaciebienakazaresztowania.-Puk,
puk,puk.TerazTheosięwkurzył,byłtegopewien.Tak,tobezwątpieniabyłgniew.
Dalewrzuciłluziwcisnąłprzycisk,otwierającszybę.
-Co?Czegochcesz?
-Lenachcewnieśćoskarżenieonapaść,byćmożeonapaśćzużyciemniebezpiecznejbroni.Chyba
powinieneśsięzastanowić,czyterazodjechać.
-Niebezpiecznejbroni?Tobyłworeklodu.
Theopokręciłgłowąiprzyjąłtongawędziarza:
-Pięciokilowyworek.Wyobraźsobie,jakrzucampięciokilowybloklodunaposadzkęsalisądowej
przedsamąławąprzysięgłych.Słyszyszto?Widzisz,jakprzysięglisiękulą,kiedyrozwalammelonana
ławieobrońcyzapomocąpięciokilowegoblokulodu?Toniejestniebezpiecznabroń?
„Panieipanowieprzysięgli,tenczłowiek,tenzbereźnik,tenprostak,ten,jeślimogętakpowiedzieć,
kociżwirekpełengrudek,uderzyłbezbronnąkobietę...kobietę,którazdobregosercazbieraładatkidla
biednych,kobietę,którajedynie...”.
-Aletoniejestbloklodu,tylko...
Theouniósłpalec.
-Anisłowa,Dale,dopókinieodczytamcitwoichpraw.-Widział,żedoDale’awkońcucośdotarło.
Naskroniachdeveloperazaczęłypulsowaćżyły,ajegołysinastałasięjasnoróżowa.Hipisie,tak?
-Lenanapewnowniesieoskarżenie.Prawda?
Lenapodeszładosamochodu.
-Nie-odparła.
-Dziwka!-wykrzyknąłTheo.Wyrwałomusięto,zanimzdołałsiępowstrzymać.Takdobrzemuszło.
-Widzisz,jakaonajest-stwierdziłDale.-Chciałbyśmiećterazworeklodu,co,hipisie?
-Jestemstróżemprawa-powiedziałTheo,żałując,żeniemapistoletuczyczegośwrymrodzaju.
Ztylnejkieszeniwyjąłportfelzodznaką,aledoszedłdowniosku,żetrochęzapóźnona
legitymowaniesię,jakożeznaDale’aodprawiedwudziestulat.
-Jasne,ajajestemwCaribou-odparłDalezwiększądumą,niżtaknaprawdępowinien.
-Owszystkimzapomnę,jeśliwrzucidopuszkistodolców-oznajmiłaLena.
-Oszalałaś,kobieto.
-MamyBożeNarodzenie,Dale.
-PieprzęBożeNarodzenieipieprzęciebie.
-Hej,niemusiszużywaćtakichsłów-wtrąciłTheo,którypoczułsięrozjemcą.-
Wystarczy,żewysiądzieszzsamochodu.
-Pięćdziesiątdolcówdopuszkiimożejechać-powiedziałaLena.-Dlapotrzebujących.
Theoobróciłsięnapięcieipopatrzyłnanią.
-Niemożesznegocjowaćnaparkinguprzedsklepem.Miałemgojużnadeskach.
-Zamknijsię,hipisie-powiedziałDale.PotemzwróciłsiędoLeny:-Możeszdostaćdwadzieścia,a
potrzebującyniechsięwalą.Niechznajdąsobiepracę,jakinniludzie.
Theobyłpewien,żegdzieśwvolvomakajdanki-amożezostaływdomu,naszczeblułóżka?
-Wtensposóbsięnie...
-Czterdzieści!-wykrzyknęłaLena.
-Zgoda!-odparłDale.Zportfelawyciągnąłdwiedwudziestki,zrolowałiwyrzuciłprzezokno,tak
żeodbiłysięodpiersiTheoCrowe’a.Wrzuciłbiegicofnął.
-Zatrzymajsię!-nakazałTheo.
Dalewyprostowałkołairuszył.Gdywielki,czerwonypickupmijałnależącedoTheovolvokombi,
zaparkowanedwadzieściametrówdalej,zoknawyleciałworek,którynastępnierozbiłsięotylnąklapę
volvo,zasypującparkingkostkamilodu,alepozatymnieczyniącżadnychszkód.
-Wesołychświąt,tystukniętadziwko!-wrzasnąłDaleprzezokno,gdyskręcałnaulicę.-Idobranoc
wszystkim!Hipis!
LenawsunęłazwiniętebanknotydokieszeniswojegokostiumuMikołajaiścisnęłaTheozaramię,
gdyczerwonaterenówkaoddaliłasięzrykiemsilnika.
-Dzięki,żeprzybyłeśminaratunek.
-Jakitamratunek.Trzebabyłownieśćoskarżenie.
-Nicminiejest.Itakbysięwywinął.Maświetnychprawników.Wierzmi,wiem,comówię.Apoza
tym...czterdzieścidolców!
-Tosięnazywaświątecznynastrój-powiedziałTheo,niemogącpowstrzymaćuśmiechu.-Na
pewnonicciniejest?
-Wszystkogra.Niepierwszyrazdostałprzymnieszału.-Poklepałakieszeńkostiumu.-Przynajmniej
cośztegomam.
Ruszyłazpowrotemwstronęswojejpuszki,aTheoposzedłzanią.
-Masztydzieńnazłożenieskargi,jeślizmieniszzdanie-oznajmił.
-Wieszco?Niechcęprzezkolejneświętaobsesyjniemyślećotymludzkimodpadzie,Dale’u
Pearsonie.Wolęodpuścić.Możeprzyodrobinieszczęściastaniesięjednąztychśmiertelnychofiar
świąt,októrychtylesięsłyszy.
-Byłobyfajnie-stwierdziłTheo.
-Iktotumaświątecznynastrój?
WinnejbożonarodzeniowejopowieściDalePearson,podłydeveloper,niereformowalnycholeryki
zakochanywsobiemizogin,mógłbyspodziewaćsięnocnychodwiedzinduchów,które,pokazującmu
ponurewizjeświątecznejprzyszłości,teraźniejszościiprzeszłości,nawróciłybygonaszczodrość,
uprzejmośćiogólnieciepłystosunekdobliźnich.Aletoniejestbożonarodzeniowaopowieśćtego
rodzaju,więctutaj,zanietakznówwielestron,ktośzałatwiżałosnegosukinsynałopatą.Otoduch
BożegoNarodzenia,któryjeszczetuzawita.Ho,ho,ho!
MIEJSCOWEDZIEWCZYNYCOŚWSOBIEMAJĄ
WojowniczaLaskazPustkowiprowadziłaswojąhondękombiulicąCypressStreet,zatrzymującsię
cojakieśtrzymetryzpowoduturystów,którzywychodzilinajezdnięspomiędzyzaparkowanych
samochodów,całkowicieobojętninaulicznyruch.
Królestwozaostryjakbrzytwaspojlerzprzoduikołpakijaktarczeblendera,żebymmogłasię
przedrzećprzeztostadobezmyślnychprostaków,pomyślała.Apotem:Hej,zdajesię,żenaprawdę
potrzebujętychleków.
-Zachowująsiętak,jakbyCypressStreettobyłaalejkawDisneyLandzie-
powiedziała.-Jakbyniktniemusiałtędyjeździć.Wybyścietakniezrobili,prawda?
Obejrzałasięprzezramięnadwóchprzemoczonychnastolatków,skulonychwrogutylnejkanapy.
Zawzięciepokręciligłowami.
-Nie,pannoMichon,nigdy.Nie-odparłjedenznich.NaprawdęnazywałasięMollyMichon,ale
latatemu,jakogwiazdakinaklasyB,zagraławośmiufilmachKendrę,WojownicząLaskęzPustkowi.
Miałagrzywęjasnychwłosówzodrobinąsiwiznyiciałomodelkifitness.Mogłauchodzićzatrzydziesto
-albopięćdziesięciolatkę,zależnieodporydnia,ubioruizażytejdawkileków.Fanizgadzalisię,żejest
poczterdzieste.
Fani.Dwajchłopcynatylnymsiedzeniubylifanami.Popełnilibłądiwykorzystaliczęśćferii
świątecznych,bypojechaćdoPineCovewposzukiwaniukultowejgwiazdyfilmowej,MollyMichon,i
uzyskaćjejautografnaswoichkopiachfilmuWojowniczaLaskaVI:Zemstadzikiejsuki.Właśnie
wydanogonaDVD,zniepokazywanyminigdywcześniejujęciamicyckówMolly,wyskakującychz
metalowegostanika.Mollywidziała,jakchłopcyczająsięprzeddomkiem,wktórymmieszkałazeswoim
mężem,TheoCrowem.Wymknęłasiętylnymwyjściemizaskoczyłaichprzyścianiedomuzapomocą
wężaogrodowego-nieźleichopryskała,goniącprzezsosnowylas,ażcaływążsięodwinął,apotem
podcięławyższegoznichizagroziła,żeskręcimukark,jeślitendruginatychmiastsięniezatrzyma.
Wtymmomenciedotarłodoniej,żebyćmożepopełniłabłądwzakresiepublicrelations,zaprosiła
fanów,bypojechalizniąipomoglijejwybraćchoinkęnaświąteczneprzyjęciedlasamotnychwKaplicy
ŚwiętejRóży.{Ostatniozdarzałojejsiępodjąćniejednąbłędnądecyzję,atydzieńtemuprzestałabrać
leki,żebyoszczędzaćnaprezentgwiazdkowydlaTheo).
-Notoskądjesteście,chłopaki?-spytaławesoło.
-Proszęnierobićnamkrzywdy-powiedziałBert,wyższyichudszyztejdwójki.
(WmyślachnazwałaichBertiErnie-wprawdzieniewyglądalijakpacynkizUlicySezamkowej,ale
mielipodobneproporcje-oczywiściezwyjątkiemwielkiejłapywsadzonejwtyłek).
-Niezrobięwamkrzywdy.Fajnie,żetujesteście.Chłopakisprzedającychoinkipodchodządomnie
trochęnieufnie,odkądparęlattemurzuciłamichwspółpracownikamorskiemupotworowinapożarcie,
więcmożecieodegraćrolęspołecznychbuforów.
Cholera,niepowinnabyławspominaćopotworze.Spędziłatylelatwzapomnieniu,odkądwyleciała
zbranżyfilmowej,doczasugdyjejfilmyzyskałystatuskultowych,żezatraciławiększośćumiejętności
społecznych.Noijeszczetepiętnaścielatbrakukontaktuzrzeczywistością,gdywPineCovebyła
powszechnieznanajakowariatka.AleodkiedyzaczęłatworzyćparęzTheoizażywaćantydepresanty,
wszystkowyglądałoznacznielepiej.
Skręciłanaparkingprzedsklepem„NarzędziaiUpominki”,gdzienaodgrodzonejpołaciasfaltu
sprzedawanochoinki.Nawidokjejsamochodutrzejodzianiwpłóciennefartuchyfaceciwśrednim
wiekuszybkimkrokiempodążylidosklepu,zaryglowalidrzwiiodwrócilitabliczkęznapisem„Otwarte”
na„Zamknięte”.Spodziewałasię,żetomożenastąpić,chciałajednakzrobićTheoniespodziankę,
udowodnić,żejestwstaniedostarczyćwielkąchoinkęnaimprezęwkaplicy.Terazteograniczone
umysłowosługusyBlack&Deckeraniweczyłyjejplanynaidealneświęta.Wzięłagłębokiwdechi
wypuszczającustamipowietrze,starałasięosiągnąćspokój,takjakuczyłjąinstruktorjogi.
Właściwietomieszkałapośrodkusosnowegolasu,nie?Możepowinnaiśćisamaściąćchoinkę?
-Wracajmydodomu,chłopaki.Mamsiekierę,którabędziewsamraz.
-Nieeeeeee!-wrzasnąłErnie,przechylającsięprzezzamoczonegokumpla,ipociągnąłzaklamkęw
drzwiachhondy,poczymobajwytoczylisięzjadącegosamochoduprostonapaletęplastikowych
reniferów.
-Nodobra-powiedziałaMolly.-Trzymajciesię,ajasprawdzę,czyzdołamściąćdrzewona
podwórku.
Zawróciłanaparkinguipojechałazpowrotemdodomu.
MokraodpotuLenaMarquezwysunęłasięzestrojuMikołajaniczymmałajaszczurkawyłaniająca
sięzczerwonegojaja.ZanimskończyładyżurpodTanimMarketem,temperaturawzrosładobrzeponad
dwadzieściastopniiLenabyłapewna,żewtymciężkimkostiumiezrzuciłazedwakilo.Wstanikui
majtkachpognaładołazienkiiwskoczyłanawagę,bynacieszyćsięniespodziewanymschudnięciem.
Kółkozawirowałoizatrzymałosięnajejnormalnymciężarze.IdealnymdlawzrostuLeny,niskimjakna
jejwiek,aledocholery,walczyłazeswoimbyłym,oberwałalodem,machaładzwonkiem,zbierając
datkidlapotrzebujących,iprzezosiemgodzinradośnieznosiłaupałwkostiumieMikołaja.Chyba
zasłużyłanajakąśnagrodęzaswojewysiłki.
Zrzuciłastanikimajtki,poczymznówweszłanawagę.Niebyłodostrzegalnejróżnicy.Usiadła,
wysikałasię,podtarłaijeszczerazwskoczyłanawagę.Możezpiętnaściedekaponiżejnormy.Ach!-
pomyślała,przesuwającbrodęwbok,bywyraźniejwidziećpodziałkę.Możenatympolegałproblem?
ŚciągnęłabiałąbrodęiczapkęMikołaja,wrzuciłajedosypialni,potrząsnęładługimi,czarnymiwłosami
ipoczekała,ażwagasięuspokoi.
No,tak.Prawiedwakilo.Abytouczcić,wykonałaszybkikopniakTae-Boiwkroczyłapodprysznic.
Namydlającciało,skrzywiłasię,natrafiwszynaobolałemiejsceprzysplociesłonecznym.Nażebrach,
tam,gdzieuderzyłjąworeklodu,wykwitłokilkafioletowychsiniaków.Bardziejbolałojąwszystkopo
zbytdużymwysiłkuwsiłowni,aleból,którypoczuławtymmomencie,promieniowałprostodoserca.
Możechodziłoomyśl,żespędziBożeNarodzeniesama.Byłbytopierwszyrazodrozwodu.Jejsiostra,z
którąspędzałaświętaprzezkilkaostatnichlat,wybierałasięzmężemidziećmidoEuropy.Dale,mimo
żebyłostatnimfiutem,organizowałjejróżneświąteczneatrakcje,którychterazzostałapozbawiona.
ResztajejrodzinymieszkaławChicago,aodczasówDale’aniemiałaszczęściadomężczyzn-zbyt
wielepozostałowniejgniewuinieufności.(Niedość,żebyłfiutem,tojeszczejązdradzał).Koleżanki
Leny,którecodojednejpowychodziłyzamążalbożyływewmiaręstałychzwiązkach,mówiłyjej,że
powinnapozostaćprzezjakiśczassamailepiejpoznaćsiebie.Oczywiście,byłatototalnabzdura.Znała
siebie,lubiłasię,myła,ubierała,kupowałasobieprezenty,prowadzałasięnarandki,anawetodczasu
doczasuuprawiałazesobąseks,cozawszekończyłosięlepiejniżkiedyśzDałem.
-Całetopoznawaniesiebiezrobizciebietotalnegoświra-powiedziałajejprzyjaciółka,Molly
Michon.-Możeszmiwierzyć,jestemniekoronowanąkrólowąświrów.
Ostatnimrazem,kiedytaknaprawdępoznałamsiebie,okazałosię,żemuszęsięrozprawićzcałą
bandąwrednychsuk.Czułamsięjakrecepcjonistkawośrodkuzdrowia.Chociażwszystkiemiałyładne
cycki,muszętoprzyznać.Takczyowak,zapomnijotym.Wyjdźizróbcośdlakogośinnego.Tobędzie
dlaciebieznacznielepsze.„Poznaćsiebie”,cowtymdobrego?Aco,jeślisiebiepoznasziokażesię,że
jesteśstrasznąnudziarą?Pewnie,lubięcię,alemożeszufaćmojejopinii.Idźizróbcośdlainnych.
Tobyłaprawda.MożeiMollybyła-no,ekscentryczna,aleczasamimówiładorzeczy.AzatemLena
zgłosiłasiędoobsługiskarbonkiArmiiZbawienia,zbierałajedzeniewpuszkachimrożoneindykiw
ramachzbiórkiżywnościorganizacjiAnonimowychSąsiadówzPineCove,ajutrowieczorem,gdytylko
sięściemni,zamierzawyjść,żebyzbieraćprawdziwechoinkiipodrzucaćjepoddomamiludzi,których
zapewneniebyłonaniestać.TopowinnoodwrócićmyśliLenyodniejsamej.Agdybyniezdało
egzaminuspędziWigilięnaświątecznymprzyjęciudlasamotnychwKaplicyŚwiętejRóży.O,Boże,
zaczynasię.
Nadchodziłyświęta,aonawpadaławświątecznynastrój-czułasięsamotna...
DlaMavisSand,właścicielkibaru„GłowaŚlimaka”,słowo„samotny”brzmiałoniczymdzwonek
kasynakontuarze.ZnadejściemferiiświątecznychPineCovezapełniałosięturystamiszukającymi
małomiasteczkowegouroku,a„GłowaŚlimaka”zapełniałasięsamotnymi,wydziedziczonymimarudami
szukającymipocieszenia.Mavischętniegoudzielała,wpostaciswojegopopisowego(izbytdrogiego)
koktajluświątecznegoonazwiePowolneBzykanienaTylnymSiedzeniuSańMikołaja,któryskładałsię
z...
-Spieprzaj,jeślichceszwiedzieć,cownimjest-mawiałaMavis.-Jestemprofesjonalnąbarmanką
odczasów,kiedytwójtataspuściłwkibluprezerwatywę,karmiącsięnadzieją,żebędzieszmiałmózg,
więcwczujsięwnastrójizamówtegocholernegodrinka.
Maviszawszebyławświątecznymnastroju,przezcałyroknosiłanawetkolczykiwkształcie
choinek,bynabrać„zapachunowegosamochodu”.Nadbaremwisiałsnopjemioływielkościgłowy
łosia.Awsezoniekażdyniczegoniepodejrzewającypijak,któryzabardzoprzechyliłsięprzezkontuar,
bywywrzeszczećzamówieniedojednegozjejaparatówsłuchowych,przekonywałsię,żeza
trzepoczącymi,nylonowymismugamioblepionychtuszemniby-rzęs,zawłochatympieprzykiemiszminką
RedSeduction,którąnakładałaszpatułką,zaoddechemozapachupapierosówTareyton100iklekoczącą
sztucznąszczęką,Maviswciążskrywabudzącyszacunekswąsprawnościąjęzyk.Pewienfacet,którybez
tchuzataczałsiękudrzwiom,twierdził,żesięgnęłajęzykiemdojegordzeniaprzedłużonego,wywołując
wizjeoduszeniusięwCiemnejSzafieŚmierci-coMavispoczytałasobiezakomplement.
Mniejwięcejwtymsamymczasie,gdyDaleiLenastarlisiępodTanimMarketem,Mavis,
przycupniętanastołkuzabarem,podniosławzrokznadkrzyżówki,byujrzećnajprzystojniejszego
mężczyznę,jakikiedykolwiekprzekroczyłpodwójnedrzwitejknajpy.
To,cowcześniejbyłopustynią,terazrozkwitło.Korytemwyschniętegojużodlatstrumienia
popłynęłarwącarzeka.Jejserceprzestałonachwilębićidefibrylator,którymiaławszczepionywklatkę
piersiową,zaaplikowałjejlekkiwstrząs,poczympoderwałasięzestołka,byobsłużyćtegofaceta.Jeśli
zamówidrinkaonazwie„rżnięcie”,będziemiałatakiorgazm,żetenisówkijejsięrozpadnąodzginania
palcówunóg.Wiedziałato,czuła,chciałatego.Mavisbyłaromantyczką.
-Wczymmogępomóc?-spytała,trzepoczącrzęsami,cowyglądałotak,jakbyzaszkłamijej
okularówdogorywałychorenapadaczkępająki.
Półtuzinastałychbywalcówsiedzącychprzybarzeodwróciłosięnastołkach,byujrzećźródłotej
niezwykłejuprzejmości-niemożliwe,bytenmelodyjnydźwiękdobiegłzustMavis,którazazwyczaj
mówiładonichgłosemprzesyconympogardąinikotyną.
-Szukamdziecka-powiedziałnieznajomy.
Jegodługiejasnewłosyspływałynakołnierzczarnegopłaszcza.Oczymiałfioletowe,arysyostrei
zarazemdelikatne.Doskonalewyciosanatwarzniebyłapoznaczonażadnymibruzdamiwiekuczy
doświadczenia.
Mavisprzekręciłamałągałkęwprawymaparaciesłuchowymiprzechyliłagłowęniczympies,który
właśnieugryzłplastikowykotlet.Och,jaktosłupymiłościmogąrunąćpodciężaremgłupoty.
-Szukapandziecka?-spytałaMavis.
-Tak-odparłnieznajomy.
-Wbarze?Wponiedziałekpopołudniu?Szukapandziecka?
-Tak.
-Jakiegośkonkretnegodzieckaczymożebyćpierwszelepsze?
-Będęwiedział,kiedyjezobaczę-wyjaśniłnieznajomy.
-Pieprzonyzbok-orzekłjedenzestałychbywalców,aMaviswyjątkowoprzytaknęłamuskinieniem
głowy,przyktórymjejkręgiszyjneszczęknęłyjakkombinerki.
-Wynośsięzmojegobaru-powiedziała.Długi,lakierowanypaznokiećwskazałdrogępowrotnąku
drzwiom.-Nojuż,won.Myślisz,żecoto?Bangkok?
Nieznajomypopatrzyłnajejpalec.
-ZbliżająsięnarodzinyPana,mamrację?
-Tak,BożeNarodzeniewsobotę-warknęła.-Acotoma,dodiabła,wspólnegozczymkolwiek?
-Wtakimraziepotrzebujędzieckadosoboty-stwierdziłtamten.
Mavissięgnęłapodkontuariwyciągnęłaswójminiaturowykijbejsbolowy.
Facetbyłprzystojny,aletojeszczenieoznaczało,żenicsięniedapoprawićciosemwłeb,zadanym
kawałkiemorzechowegodrewna.Mężczyźni:mrugnięcieokiem,dreszcz,falawilgociizanimsię
człowiekobejrzał,nadchodziłczasnabijaniaguzówiwypluwaniazębów.
Mavisbyłapragmatycznąromantyczką:miłość-prawidłowouprawiana,jakuważała-
boli.
-Przyłóżmu,Mavis!-zakrzyknąłjedenzestałychbywalców.
-Tylkozboknosipłaszczprzydwudziestupięciustopniach-odezwałsięinny.-
Rozwalmułeb.
Przystolebilardowymzaczętoprzyjmowaćzakłady.Mavispociągnęłasięzawłoseknapodbródkui
popatrzyłaznadokularównanieznajomego.
-Mógłbyśiśćszukaćgdzieindziej?
-Jakimamydzień?-spytałtamten.
-Poniedziałek.
-Wtakimraziepoproszędietetycznącolę.
-Acozdzieckiem?-spytałaMavis,podkreślającsłowauderzeniamikijabejsbolowegoodłoń
(bolałojakdiabli,aleniemiałazamiarunawetdrgnąć).
-Mamczasdosoboty-odparłprzystojnyzbok.-Narazietylkodietetycznącolę.Isnickersa.Proszę.
-Dosyćtego-stwierdziła.-Jużnieżyjesz.
-Przecieżpowiedziałem„proszę”-powiedziałblondasek,niecoodbiegającodtematu.
Niezawracałasobiegłowyotwieraniemuchylnejczęściblatu,tylkoprzemknęłapodnimi
zaatakowała.Wtymmomencierozległsiędzwonekidoknajpywpadłsnopświatła,cowskazywało,że
dośrodkawszedłktośzzewnątrz.KiedyMaviszpowrotemsięwyprostowała,mocnopodpierającsię
nogąizamierzającprzyłożyćnieznajomemutak,bypoleciałdosąsiedniegohrabstwa,tenzniknął.
-Jakiśkłopot,Mavis?-spytałTheophilusCrowe.Posterunkowystałwmiejscu,gdziejeszczeprzed
chwiląwidziałanieznajomego.
-Cholera,gdzieonsiępodział?-MaviszerknęłazaplecyTheo,poczymznówodwróciłasiędo
stałychbywalców.-Gdzieonsiępodział?
-Niemampojęcia-odparlichórem,wzruszającramionami.
-Kto?
-Blondynwczarnympłaszczu-wyjaśniłaMavis.-Musiałeśsięznimminąć,kiedywchodziłeś.
-Wpłaszczu?Nadworzejestdwadzieściapięćstopni-powiedziałTheo.-Napewnozauważyłbym
kogośwpłaszczu.
-Tobyłzbok!-krzyknąłktośztyłu.
TheospojrzałnaMavis.
-Czytenfacetzajrzałcipodbluzkę?
Różnicawzrostumiędzynimiwynosiłapółmetraikobietamusiałazrobićkrokwtył,bypopatrzeć
muwoczy.
-Askąd.Lubięmężczyzn,którzywierząreklamom.Tenfacetszukałdziecka.
-Takpowiedział?Przyszedłtutajipowiedział,żeszukadziecka?
-Zgadzasię.Właśniesięszykowałam,żebydaćmu...
-Jesteśpewna,żeniezginęłomujegowłasnedziecko?Tosięzdarza,świątecznezakupy,dzieciak
gdzieśidzie...
-Nie,nieszukałkonkretnegodziecka,tylkojakiegośdziecka.
-No,możechciałbyćWielkimBratem,tajnymŚwiętymMikołajemczycoś-podsunąłTheo,
wyrażającniepopartążadnymidowodamiwiaręwludzkądobroć.-ChciałzrobićcośmiłegonaBoże
Narodzenie.
-Dolicha,Theo,typierdoło,nietrzebaodrywaćksiędzaodministrantałomem,żebystwierdzić,że
niepomagałdzieciakowiprzyróżańcu.Facetbyłzboczony.
-Notochybapowinienemgoposzukać.
-Notochybapowinieneś.
Theojużzacząłsięodwracaćdodrzwi,alepotemodwróciłsięzpowrotem.
-Niejestempierdołą,Mavis.Niemapowodu,żebyśtakmówiła.
-Przepraszam,Theo-powiedziała,opuszczająckij,byokazaćszczerąskruchę.-Apoco
przyszedłeś?
-Niepamiętam.-Theowyzywającouniósłbrwi.
Mavisuśmiechnęłasiędoniego.Theobyłdobrymfacetem-trochęciapowatym,aledobrym.
-Naprawdę?
-Nie,poprostuchciałempogadaćojedzeniunaprzyjęcieświąteczne.Zamierzaszurządzićgrilla,
tak?
-Takimiałamplan.
-Właśniesłyszałemwradiu,żemożepadać,więcprzydałbycisięplanawaryjny.
-Więcejalkoholu?
-Myślałemoczymśniewymagającymgotowanianaświeżympowietrzu.
-Naprzykładoalkoholu?
Pokręciłgłowąiruszyłdodrzwi.
-ZadzwońdomniealbodoMolly,gdybyśpotrzebowałapomocy.
-Niebędziepadać-powiedziałaMavis.-Wgrudniunigdyniepada.
AleTheowyszedłjużnaulicę,byruszyćnaposzukiwanienieznajomegowpłaszczu.
-Możepadać-odezwałsięjedenzestałychbywalców.-Naukowcymówią,żewtymrokumożnasię
spodziewaćElNino.
-Akurat.Jakbykiedykolwieknasuprzedzili,zanimzmyjepółstanu-odparłaMavis.-
Pieprzyćnaukowców.
AleElNinonaprawdęsięzbliżał.ElNino.Dziecko.
PRZESRANEŚWIĘTA
Czwartkowywieczór.Doświątzostałyjeszczeczterydni,aleŚwiętyMikołajkrążyłjużpogłównej
ulicymiasteczkaswoimczerwonympickupem:machałdodzieci,zygzakowałpojezdniibekałwbrodę,
wstawionybardziejniżlekko.
-Ho,ho,ho-powiedział,powstrzymującchęć,bydodać:„ibutelkarumu”,choćjegozachowanie
bardziejpasowałodoCzarnobrodegoniżdoŚwiętegoMikołaja.Rodzicepokazywaligopalcami,
dzieciakimachałyipodskakiwały.CałePineCovetętniłojużświątecznąradością.Wszystkiepokoje
hotelowebyłyzajęteiniedałosięznaleźćwolnegomiejscaparkingowegoprzyCypressStreet,gdzie
kliencinapawalisięszczęściem.NiebyłatoszorstkakomercjagwiazdkiwLosAngelesczySan
Francisco.Tobyławytworna,szczerakomercjamałomiasteczkowejNowejAnglii,gdzieprzedstuleciem
NormanRockwellwymyśliłBożeNarodzenie.Byłwtymautentyzm.AleDaletegonierozumiał.
-Wesołych,spokojnych...a,gońsię,gnojku-wyzłośliwiałsięzzaprzyciemnianychszyb.
WłaściwieświątecznyurokmiasteczkastanowiłdlamieszkańcówPineCovezagadkę.
Niedałobysięgonazwaćzimowąkrainączarów.Średniatemperaturawynosiłazimąosiemnaście
stopniitylkokilkorobardzostarychludzipamiętało,żekiedyśpadałśnieg.Niemożnabyłogorównież
nazwaćtropikalnąoazą.PineCoveleżałonadoceanemzdiabelskozimnąwodąośredniejwidoczności
wynoszącejczterdzieścipięćcentymetrówizdużąkoloniąsłonimorskichnabrzegu.Przezcałązimę
tysiącepulchnychpłetwonogówzalegałyplażePineCoveniczymwielkie,szczekającekupyłajna.Ichoć
samewsobieniestwarzałyzagrożenia,stanowiłypodstawędietyżarłaczybiałych,którepostu
dwudziestumilionachlatewolucjistałysiędoskonałąwymówkądlaludzi,bynigdyniewchodzićdo
wodygłębszejniżdokostek.Jeślizatemniechodziłoopogodęaniowodę,tooco,udiabła?Możeo
sosny.
Choinki.
-Mojedrzewa,docholery-mruknąłpodnosemDale.
PineCoveleżałowostatnimnaturalnymlesiesosenkalifornijskichnaświecie.
Ponieważtempoichwzrostudochodzidosześciumetrówrocznie,właśniesosnykalifornijskie
najczęściejuprawiasięjakoświątecznechoinki.Miałotodobrąstronę-możnabyłoiśćnadowolną
niezabudowanąparcelęwmiasteczkuiściąćsobiebardzoefektownąchoinkę.Złąstronąbyłfakt,żetakie
działaniestanowiłoprzestępstwo,jeślinieuzyskałosięzezwoleniainiezasadziłowzamianpięciu
nowychdrzewek.Sosnykalifornijskietogatunekchroniony,oczymmógłzaświadczyćkażdymiejscowy
budowniczy-gdyścinałparędrzew,bypostawićdom,musiałposadzićwzamiancałylas.
KombizchoinkąumocowanąnadachuzaczęłocofaćprzedpickupemDale’a.
-Zabierajtenszajszmojejulicy-warknąłDale.-Iżyczęwesołychświąt,łajzy-dodał,zgodniez
atmosferąchwili.
DalePearson,raczejwbrewswojejwoli,stałsięJohnnymAppleseedemchoinek,zasadziłbowiem
dziesiątkitysięcydrzewek,byzastąpićtysiącesosen,którekazałściąćpitąłańcuchową,byzbudować
rzędydomówszeregowychnawzgórzachPineCove.Alekiedyustanowionoprawo,żenowedrzewa
należysadzićwobrębiePineCove,nieoznaczałoto,żemusząsięoneznaleźćwpobliżumiejsca,gdzie
dokonanowyrębu.AzatemDalesadziłwszystkiedrzewawokółcmentarzaprzystarejKaplicyŚwiętej
Róży.Jużwielelattemukupiłziemię,czteryhektary,wnadzieiżejąpodzieliizbudujeluksusowedomy,
alejacyśnatrętnihipisizKalifornijskiegoTowarzystwaHistorycznegowkroczylidoakcjii
doprowadzilidouznaniastarejkaplicyzazabytek,couniemożliwiłomuzabudowanieparceli.Takwięc
jegobrygadybudowlanesadziłysosnykalifornijskiewrównychrzędach,niemyśląconaturalnym
układzielasu,ażdrzewaporosłyterenwokółkaplicytakgęsto,jakpióraptasigrzbiet.Przezcztery
ostatnielatawprzedświątecznymtygodniuktośpodjeżdżałnaziemięDale’aiwykopywałcałe
ciężarówkiżywychsosen.Pearsonmiałjużdosyćużeraniasięzadministracjąwsprawiekonieczności
zastąpieniaichnowymi.Miałgdzieśdrzewa,alekażdydostałbycholery,gdybyktośrazporaznasyłałna
niegosłużbyadministracyjne.WypełniłpowinnośćwobeckumplizCaribou,wręczającżartobliwe
prezentyimiichżonom,aterazzamierzałzłapaćzłodzieja.Wtymrokugwiazdkowymprezentemdla
niegobędzieodrobinasprawiedliwości.Tylkotegochciał-poprostuodrobinysprawiedliwości.
Wesoły,staryelfskręciłzCypressStreetipojechałpodgóręwstronękaplicy,poklepując
trzydziestkęósemkę,którąwsunąłzaszeroki,czarnypas.
Lenawciągnęładrugąchoinkęnatyłswojegopickupatoyotyiwsunęłająwjednąz
czterdziestolitrowychcedrowychskrzyń,któresamazrobiłatylkowtymcelu.Społecznymarginesmiałw
tymrokudostaćzaledwiestudwudziestocentymetrowechoinki-możenakażdąskrzyniętrafisięjedna
wyższa.Odpaździernikadeszczpadałtylkoraz,więcwykopaniedwóchdrzewekztwardej,suchejziemi
zajęłojejprawiepółtorejgodziny.
Chciała,żebyludziemieliprawdziwechoinki,alegdybyzdecydowałasięnatedwumetrowe,
musiałabyharowaćcałąnoc,aitakmiałabyichledwiekilka.Tojestprawdziwapraca,pomyślała.W
dzieńzarządzałanieruchomościaminawakacyjnywynajemumiejscowegopośrednikaiwsezonie
spędzaławbiurzeczasempodziesięćczydwanaściegodzindziennie,zdawałasobiejednaksprawę,że
spędzonegodzinyiprawdziwapracatodwiezupełnieróżnerzeczy.Docierałotodoniejcoroku,gdytu
przyjeżdżałaizaczynałamachaćjaskrawoczerwonąłopatą.
Potwarzyściekałjejpot.Wierzchemirchowejrękawicyroboczejodgarnęławłosyzoczu,
zostawiającnaczolebrudnąsmugę.Zrzuciłaflanelowąkoszulę,któramiałająchronićprzednocnym
chłodem,ipracowaławciasnej,czarnejbluzceioliwkowychbojówkach.Zczerwonąłopatąwrękach
wyglądałanaskrajulasujakjakiśbożonarodzeniowykomandos.
Zatopiłałopatęwsosnowymigliwiuwniewielkiejodległościodpnianastępnegodrzewa,które
obrałasobiezacel,podskakującrazporaz,ażnarzędzieweszłowziemięposamtrzonek.Oparłasięo
łopatę,próbującpodważyćleśneposzycie,gdyjasnyblaskreflektorówomiótłskrajlasu,poczymdwa
snopyświatłazatrzymałysięnasamochodzieLeny.
Niemasięczymprzejmować,pomyślała.Niebędęsięchować,niebędęsiękulić.Wkońcunie
robiłaniczłego.Naprawdę.Jasne,formalnierzeczbiorąc,kradłaiłamałaparęzarządzeńwkwestii
wyrębusosenkalifornijskich-aletaknaprawdęnieprowadziławyrębu,prawda?Apozatym...
rozdawałajebiednym.ByłajakRobinHood.NiktniezadzierałzRobinHoodem.Mimowszystko
uśmiechnęłasiędoreflektorówiwzruszyłaramionamiwgeścietypu„oho,zdajesię,żewpadłam”-
miałanadzieję,żewyglądałotouroczo.Osłoniłaoczydłoniąimrużącje,próbowałazobaczyć,ktosiedzi
zakierownicąpółciężarówki.Tak,miałapewność,żetopółciężarówka.
Silnikzgasł.Lenęogarnęłylekkiemdłości,gdydotarłodoniej,żetodiesel.Drzwisamochodu
otworzyłysięigdyzabłysłalampkawśrodku,Lenaprzezchwilęwidziałazakierownicąkogośw
czerwono-białejczapce.
Hę?
ZoślepiającegoświatławyszedłkuniejMikołaj.Mikołajzlatarką.AcotkwiłozapasemMikołaja?
Mikołajmiałpistolet.
-Dolicha,Lena,mogłemsiędomyślić,żetoty-powiedział.
JoshBarkerwpadłwpoważnetarapaty.Naprawdępoważne.Miałtylkosiedemlat,alebyłniemal
pewien,żezrujnowałsobieżycie.PognałprzezChurchStreet,zastanawiającsię,jaksiębędzietłumaczył
przedmamą.Półtorejgodzinyspóźnienia.Powrótdodomupozmroku.Iniezadzwonił.AdoGwiazdki
zostałotylkoparędni.Cotamtłumaczeniaprzedmamą-jakwyjaśnitoMikołajowi?
Mikołajmógłgojednakzrozumieć,boznałsięnazabawkach.Alemamanigdymutegoniekupi.Grał
wWielkąKrucjatęBarbarzyńcyGeorge’anaPlayStationwdomuswojegokumplaSama.Wkroczylina
ziemięniewiernychizabilitysiącewrogów,aleztejgrypoprostuniedatosięwyjść.Takją
zaprojektowano,izanimczłowieksięzorientował,nadworzerobiłosięciemno.Zapomniałipoprostu
zmarnowałsobieświęta.ChciałdostaćXboxa2,aleniebyłoszans,żeMikołajmugoprzyniesie,skoro
naliściebędziestałojakwół,że„wróciłdodomupozmroku”i„nawetnieraczyłzadzwonić”.Sam
podsumowałsytuacjęJosha,gdywyprowadziłgozadrzwiispojrzałnanocneniebo:-Stary,masz
przesrane.
-Niejamamprzesrane,tylkoty-odparłJosh.
-Wcalenie-zaoponowałSam.-Jestemżydem.ZeroMikołaja.NiemamyBożegoNarodzenia.
-Notonaprawdęmaszprzesrane.
-Zamknijsię,niemamprzesrane.-GdySamwypowiadałtesłowaiJoshusłyszał,jakdreidel
kumplastukaoinhalatorprzeciwkoastmie.Tamtenwyglądał,jakbynaprawdęmiałprzesrane.
-Nodobra,niemaszprzesrane-zgodziłsięJosh.-Przepraszam,lepiejjużpójdę.
-Tak-powiedziałSam.
-Tak-powtórzyłJosh,zdającsobiesprawę,żeimwięcejczasuzajmiemupowrótdodomu,tym
bardziejbędziemiałprzesrane.
GdygnałprzezChurchStreetwkierunkudomu,pomyślał,żemożejednakspotkagoniespodziewana
łaska,naskrajulasubowiemujrzałMikołajawewłasnejosobie.IchodźMikołajwydawałsiędość
wkurzony,jegogniewbyłwymierzonywkobietęstojącąpokolanawwykopanymdolezczerwonąłopatą
wrękach.Mikołajtrzymałwdłoniciężką,czarnąlatarkęMaglite,którąświeciłkobieciewoczy,
jednocześnienaniąwrzeszcząc.
-Tomojedrzewa!Moje,docholery!-krzyczał.
Aha!-pomyślałJosh.„Cholera”niejestsłowemnatylebrzydkim,bytrafićzanienalistę
niegrzecznychdzieci,skoroużywagosamMikołaj.Kiedyśpowiedziałotymmamie,onajednakupierała
się,zejestinaczej.
-Biorętylkokilka-powiedziałakobieta.-Dlaludzi,którzyniemogąsobiepozwolićnachoinkę.
Niemożeszodmówićczegośtakprostegokilkubiednymrodzinom.
-Takiegochuja,niemogę!
Joshbyłpewien,żezasłowona„ch”trafiałosięnalistę.Byłwstrząśnięty.Mikołajpodsunąłlatarkę
podoczykobiety.Odepchnęłająnabok.
-Słuchaj-powiedziała.-Wezmęjeszczetęostatniąijadę.
-Nie.-Znówniemalwepchnąłjejlatarkęwtwarz,gdyjednaktymrazemodsunęłajegorękę,walnął
jąwgłowę.
-Au!
Tonapewnobolało.Joshsłyszał,jakpotymuderzeniudzwonieniezębówkobietyrozchodzisiępo
całejulicy.Mikołajbyłnajwyraźniejbardzoprzywiązanydochoinek.
Kobietaposłużyłasięłopatą,byponownieodepchnąćlatarkę.Mikołajznówjąwalnął,tymrazem
mocniej,ażzawyłaiopadłanakolanawwykopanejdziurze.Mikołajsięgnąłdoszerokiego,czarnego
pasa,wyciągnąłpistoletiwycelowałwkobietę.Wstałaiszerokozamachnęłasięłopatą.Ostrzeuderzyło
Mikołajawbokgłowyztępym,metalicznymodgłosem.Mikołajzachwiałsięiznowuuniósłbroń.
Kobietaukucnęłaizasłoniłagłowę,trzymającłopatępodpachąostrzemdogóry.PrzycelowaniuMikołaj
straciłrównowagęipoleciałwprzód,nawzniesionąłopatę,którawbiłamusiępodbrodąinagleta
brodastałasięrównieczerwona,jakcałyjegostrój.Upuściłpistoletiłopatę,zacharczałiupadł,
znikającJoshowizoczu.
Chłopakniemalniesłyszałkrzykukobiety,gdypędziłdodomu.Tętnodźwięczałomuwuszach
niczymdzwonkisań.Mikołajnieżył.BożeNarodzeniezostałounicestwione.Aonmiałprzesrane.
Askoroosraniumowa,trzyprzecznicedalejTuckerCasezasuwałprzezWorchesterStreet.Za
pomocąszybkiegomarszuzpotężnymobciążeniemwpostaciżalunadsobąchciałspalićkiepskie
barowejedzenie,którespożyłnaobiad.Byłpoczterdziestce,szczupły,jasnowłosyiopalony-wyglądał
jakpodstarzałysurferalbozawodowygolfistawsilewieku.
Piętnaściemetrównadnimolbrzyminietoperzowocożernyfrunąłmiędzykoronamidrzew,bezgłośnie
uderzającskórzastymiskrzydłaminocnepowietrze.Dziękitemumożeniezauważonywcinaćbrzoskwinie
iinnetakie,pomyślałTuck.
-Roberto,zróbswojeiwracajmydohotelu!-zawołał,unoszącgłowę.
Nietoperzszczeknąłizaczepiłogałąź.Zrozpęduniemalzatoczyłpętlę,poczymzakołysałsięi
zamarłdogórynogami.Znowuszczeknął,oblizałwąskie,psiewargiiowinąłsięskrzydłami,bysię
ochronićprzednadmorskimchłodem.
-Dobra-powiedziałTuck-aleniewróciszdopokoju,dopókiniezrobiszkupy.
Odziedziczyłnietoperzapofilipińskimpilocie,któregopoznał,gdypilotowałprywatnyodrzutowiec
lekarzazMikronezji;podjąłtępracętylkodlatego,żeodebranomuamerykańskąlicencjępilotapotym,
jakrozbiłróżowysamolotfirmyMaryJeanCosmetic,próbującwprowadzićpewnąmłodąkobietędo
klubuMileHigh.Popijanemu.PoMikronezjiprzeniósłsięnaKaraibyzeswoimnietoperzeminową,
piękną,wyspiarskążoną,byzałożyćfirmęczarterową.Teraz,sześćlatpóźniejjegopięknawyspiarska
żonaprowadziłafirmęczarterowązdwumetrowymrastafarianinem,aTuckerCaseniemiałnicz
wyjątkiemnietoperzaowocożernegoitymczasowejfuchy,polegającejnapilotowaniuśmigłowcówdla
AgencjiAntynarkotykowejiwypatrywaniupoletekmarihuanynadzikimobszarzeBigSur.
TakznalazłsięwPineCove,wtanimmotelu,naczterydniprzedBożymNarodzeniem,sam.
Samotny.Miałprzesrane.
Tuckbyłkiedyśkobieciarzempierwszejwody-DonJuanem,Casanovą,Kennedymbezforsy-a
jednakteraztrafiłdomiasteczka,gdzienikogonieznałiniespotkałanijednejsamotnejkobiety,którą
mógłbyuwieść.Kilkalatmałżeństwaniemalzupełniegozrujnowało.
Przyzwyczaiłsiędoczułejkobiecejobecnościzesporądawkąmanipulacji,podstępówi
przebiegłości.Tęskniłzatym.NiechciałspędzaćBożegoNarodzeniasamotnie,docholery!
Ajednaknatomuprzyszło.
Aotoona.Kobietawpotrzebie.Sama,nocą,zapłakana-iztego,cowidziałwświetlereflektorów
stojącegowpobliżupickupa,całkiemładnychkształtów.Wspaniałewłosy.
Piękne,wypukłekościpoliczkowe,poznaczonebłotemismugamiłez,ale,nowiecie,egzotyczne.
Tucksprawdził,czyRobertodalejbezpieczniewisiwgórze,poczymwygładziłlotnicząkurtkęiruszył
nadrugąstronęulicy.
-Hej,wszystkowporządku?
Kobietapodskoczyła,krzyknęłaniezbytgłośno,rozejrzałasięgorączkowoiwkońcugozobaczyła.
-O,Boże-powiedziała.
Zdarzałymusięjużgorszereakcje.Nieustępował.
-Wszystkowporządku?-powtórzył.-Odniosłemwrażenie,żemapanijakiśkłopot.
-Zdajesię,żenieżyje-odparła.-Chyba...chybagozabiłam.
Tuckspojrzałnaczerwono-białykłąbpodnogamiidopieroterazzauważył,cototakiego:martwy
Mikołaj.Normalnyczłowiekmógłbysięwystraszyćicofnąć,usiłującjaknajszybciejwyrwaćsięztej
sytuacji,aleTuckerCasebyłpilotem,szkolonymbydziałaćwsytuacjachzagrożeniażycia,potrafiącymz
wdziękiemradzićsobiezpresją.Pozatymczułsięsamotny,ababkabyłanaprawdęekstra.
-Aha,martwyMikołaj-stwierdziłTuck.-Mieszkapaniwpobliżu?
-Niechciałamgozabić.Szedłnamniezpistoletem.Poprostusięuchyliłam,akiedyspojrzałamw
górę...-Machnęłarękąwkierunkuprzypominającegoświąteczneciastotrupa.-
Pewniedostałłopatąwszyję.-Najwyraźniejtrochęsięuspokoiła.
Tuckpokiwałznamysłemgłową.
-CzyliMikołajruszyłnapaniązpistoletem?
Kobietawskazałabrońleżącąnaziemioboklatarki.
-Rozumiem-powiedziałTuck.-Znałapanitego...
-Tak.NazywałsięDalePearson.Dużopił.
-Janiepiję.Przestałemwielelattemu-oznajmiłTuck.-Aprzyokazji,nazywamsięTuckerCase.-
Jestpanimężatką?-Wyciągnąłdoniejrękę.
Popatrzyłananiego,zaskoczona.
-LenaMarquez.Nie,rozwiodłamsię.
-Jateż-powiedziałTuck.-Ciężkotakwświęta,nie?Dzieci?
-Nie.Panie,eee,Case,tenczłowiektomójbyłymąż.Nieżyje.
-Taa.Jadałemswojejeksdomifirmę,aletorozwiązaniewydajesiętańsze.
-Pokłóciliśmysięwczorajprzysklepiespożywczymwobecnościdziesiątkówludzi.
Miałammotyw,okazjęinarzędzie...-Wskazałanałopatę.-Wszyscypomyślą,żetojagozabiłam.
-Niewspominającotym,żefaktyczniegopanizabiła.
-Myślipan,żemediasiędotegoprzyczepią?Tomojałopatasterczyzjegoszyi.
-Możezdołapanizetrzećswojeodciskiitakietam.NiezostawiłapaninanimżadnegoDNA,
prawda?
Pociągnęłazaprzódswojejbluzkiizaczęłagładzićtrzonekłopaty.
-DNA?Naprzykład?
-No,wiepani,włosy,krew,spermę?Nicztychrzeczy?
-Nie.-Wściekletarłatrzonekbluzką,uważając,byzabardzoniezbliżyćsiędowbitejwtrupa
końcówki.Odziwo,Tuckowitaczynnośćwydałasięlekkoerotyczna.
-Pewniestarłapaniodciski,aletrochęmartwimniepaniimięwypisanemarkeremnatrzonku.To
mogłobywszystkozdradzić.
-Ludzienigdynieoddająnarzędziogrodowych,jeślisięichniepodpisze-wyjaśniłaLena.Potem
znowuzaczęłapłakać.-O,Boże,zabiłamgo.
Tuckstanąłprzyniejiotoczyłjąramieniem.
-Hej,hej,hej,niejesttakźle.Przynajmniejniemapanidzieci,którymtrzebatotłumaczyć.
-Icojazrobię?Mojeżyciesięskończyło.
-Proszętakniemówić.-Tuckstarałsięprzybraćwesołyton.-Proszę,matupanidoskonałąłopatę,
adółmaodpowiedniągłębokość.MożezakopiemyMikołaja,trochętuposprzątamy,apotemzabiorę
paniąnakolację.-Uśmiechnąłsię.
Podniosłananiegowzrok.
-Kimpanjest?
-Poprostumiłymfacetem,którychcepomóckobieciewpotrzebie.
-Ichcemniepanzabraćnakolację?-Wydawałosię,żedoznałaszoku.
-Niewtejchwili.Kiedyjużwszystkobędziemymielipodkontrolą.
-Właśniezabiłamczłowieka.
-Tak,aleniecelowo,prawda?
-Człowiek,któregokiedyśkochałam,nieżyje.
-Cholernaszkoda-stwierdziłTuck.-Lubipaniwłoskąkuchnię?
Cofnęłasięiomiotłagospojrzeniemodstópdogłów,zwracającszczególnąuwagęnapraweramię
jegolotniczejkurtki,gdziebrązowaskórabyłapodrapanatakmocno,żewyglądałajakzamsz.
-Cosięstałozpańskąkurtką?
-Mójnietoperzlubisięnamniewspinać.
-Pańskinietoperz?
-Widzipani,niedasięprzejśćprzezżycie,niezbierającpodrodzebagażu,prawda?-
Skinąłgłowąwkierunkuzwłok,byzabrzmiałotojaśniej.-Wyjaśniętoprzykolacji.
Lenapokiwałagłową.
-Trzebabędzieukryćjegosamochód.
-Oczywiście.
-Nodobra-powiedziała.-Czymógłbypanwyciągnąćłopatę...och,niewierzę,żetosiędzieje
naprawdę.
-Mamją-stwierdziłTuck,wskakującdodołuiwysuwającnarzędziezszyiMikołaja.
-Nazwijmytoprezentemgwiazdkowym.
Zdjąłkurtkęizacząłkopaćwtwardejziemi.Czułsięlekki,niecooszołomionyipodekscytowany,że
niebędziemusiałznowuspędzaćświątsamnasamznietoperzem.
ZRÓBSOBIENIEGRZECZNEŚWIĘTA
Joshstarłłzyztwarzy,wziąłgłębokiwdechiruszyłdoswojegodomu.Wciążsiętrząsłpotym,jak
zobaczyłMikołajaobrywającegołopatąwszyję,aleterazprzyszłomudogłowy,żetomożenie
wystarczyć,bywyciągnąćgozkłopotów.Pierwszepytaniemamypojegopowrociebędziebrzmiało:
„No,corobiłeśtakpóźnopozadomem?”.AgłupiBrian,któryniejestprawdziwymtatąJosha,tylko
głupimchłopakiemmamy,powie:„Aha,Mikołajpewniebyjeszczeżył,gdybyśniesiedziałtakdługou
Sama”.Azatem,stającprzedprogiem,postanowiłwejśćdodomuwstaniecałkowitejhisterii.Zaczął
ciężkooddychać,zmusiłsięodłez,zaszlochał,zpotemotworzyłdrzwi,ogłuszającopociągającnosem.
Upadłnawycieraczkę,poczymzawyłjaksyrenawozustrażackiego.Inicsięniestało.Niktsięnie
odezwałsłowem.Niktnieprzybiegł,ilesiłwnogach.
Joshwczołgałsiędosalonu,ciągnączasobąpodywaniepasemkoślinyzwisającezdolnejwargii
niewyraźniewołając:„Mamo”.Wiedział,żetojącałkowicierozbroiinakręcidobronieniaprzedgłupim
Brianem,któregonieochroniżadnamanipulacja.Aleniktgoniezawołał,niktnieprzybiegł,agłupiBrian
nieleżałwyciągniętynakanapie,jakprzystałonatakiegoleniwegośpiocha.
Joshuspokoiłsię.
-Mamo?-Wjegogłosiebyłtylkośladszlochu,którymgotówbyłznowuwybuchnąć,gdyusłyszy
odpowiedź.Poszedłdokuchni,gdziebłyskaładiodanaautomatycznejsekretarcemamy.Chłopiecotarł
nosrękaweminacisnąłguzik.
-Cześć,Joshy-powiedziałamamaswoimwesołym,przemęczonymgłosem.-Brianijamusieliśmy
wyjśćzklientamidorestauracji.WlodówcejesthamburgerzseremodStouffersa.Powinniśmywrócić
przedósmą.Zadzwońdomnienakomórkę,gdybyśsięczegośbał.
Joshniemógłuwierzyćwswojeszczęście.Spojrzałnazegarnamikrofalówce.
Dopierowpółdoósmej.Doskonale!Uwolnionyniczymmagicznyelf.Tak!GłupiBrianzorganizował
biznesowąkolację.Joshwyjąłhamburgerazlodówki,włożyłgorazemzpudełkiemdomikrofalówkii
włączyłurządzenienazaprogramowanyczas.Wcalenietrzebabyłościągaćfolii,takjakmówili.Jeśli
trzymałosięhamburgerawpudełku,kartonuniemożliwiałjegoeksplozję.Joshnierozumiał,czemunie
napisaliotymwinstrukcji.
Wróciłdosalonu,włączyłtelewizorirozwaliłsięnapodłodze,czekając,ażkuchenkazapiszczy.
Pomyślał,żemożepowinienzadzwonićdoSama.OpowiedziećmuoMikołaju.AleSamniewierzył
wMikołaja.Mówił,żegojewymyśliligosobienapocieszenie,żeniemająmenory.Byłatobzdura,ma
sięrozumieć.Goje(żydowskieokreśleniedziewczynichłopców,jakwyjaśniłSam)niechcielimenory.
Chcielizabawek.Sammówiłtak,bobyłwściekły,żezamiasturządzaćBożeNarodzenie,odcięlimu
końcówkęsiusiakaipowiedzieli„mazeltow”.
-Kurczę,kiepskobyćtobą-współczułSamowiJosh.
-Jesteśmynarodemwybranym-oznajmiłkumpel.
-Aleniedopiłki.
-Zamknijsię.
-Nie,tysięzamknij.
-Nie,tysięzamknij.
SambyłnajlepszymprzyjacielemJoshairozumielisięnawzajem,aleczySamwiedziałby,corobić
wsprawiezabójstwa?Zwłaszczazabójstwakogośważnego?Wtakichsytuacjachnależałoiśćdokogoś
dorosłego-Joshbyłtegonajzupełniejpewien.Pożar,rannykolega,złydotyk-powinieneśpowiedziećo
tymdorosłemu,rodzicowi,nauczycielowialbopolicjantowiiniktsięnaciebieniebędziegniewał.(Ale
jeśliprzyłapałeśchłopakamamynatym,jakwgarażupuszczaipodpalapotężnebąkipohotdogachi
piwie,policjaniezechcenicotymwiedzieć.Joshboleśniesięotymprzekonał).Zaczęłysięreklamy,a
hamburgerzseremnadalsurfowałpomikrofalach,chłopiecrozważałwiectelefonpod911albo
modlitwęipochwilizdecydowałsięnamodlitwę.Podobniejakwwypadkutelefonupod911,nie
należałosięmodlićwpierwszejlepszejsprawie.Boganieobchodziłonaprzykład,żeniemożesz
przeprowadzićswojegokanguraprzezpiątypoziomnaPlayStation,ajeślipoprosiłeśopomocprzy
czymśtakim,istniałasporaszansa,żezignorujecię,kiedynaprawdębędzieszpotrzebowałJego
interwencji,naprzykładwraziedyktandaalbonowotworumamy.Joshtłumaczyłsobie,żetocośw
rodzajuminutdowykorzystaniawtelefoniekomórkowym,jednakżeobecnasytuacjawyglądałana
nadzwyczajną.
-OjczenaszwNiebiosach-zacząłchłopiec.NigdynienależałoużywaćimieniaBoga,tobyłojakieś
przykazanieczycoś.-MówiJoshBarker,WorchesterStreet671,PineCove,Kalifornia93754.
WidziałemdzisiajŚwiętegoMikołaja.TowspanialeidziękujeCi,alechwilępotemzginąłodłopaty,
dlategoobawiamsię,żeniebędzieżadnychświąt,ajabyłemgrzeczny,oczymnapewnosięprzekonasz,
jeślizerkniesznalistęMikołaja.Więcjeśliniemasznicprzeciwkotemu,czymógłbyśprzywrócić
Mikołajadożyciaizałatwić,żebynaświętawszystkobyłowporządku?-Nie,nie,nie,tobrzmiało
bardzosamolubnie.Szybkozatemdodał:-IżyczęszczęśliwejChanukiTobieiwszystkimżydom,takim
jakSamijegorodzina.Mazełtow.
Już,doskonale.Poczułsięznacznielepiej.MikrofalówkazapiszczałaiJoshpobiegłdokuchni,gdzie
wpadłprostonanogibardzowysokiegomężczyznywdługimczarnympłaszczu,stojącegoprzyblacie.
Chłopieckrzyknął,amężczyznazłapałgozaramionaipodniósł.Obejrzałgoniczymjakiśklejnotalbo
nadzwyczajsmacznydeser.Joshwierzgałisięwił,aleblondyntrzymałgomocno.
-Jesteśdzieckiem-stwierdził.
Joshprzestałnachwilęwierzgaćipopatrzyłwniesamowicieniebieskieoczynieznajomego,który
terazobserwowałgomniejwięcejtak,jakniedźwiedź,któryoglądaprzenośnytelewizorizastanawia
się,jakwydobyćześrodkatesmakowiteludziki.
-No,taa-powiedziałJosh.
ChoinkaszerokimłukiemskręciławlewowCypressStreet.Uznając,żetoniecopodejrzane,
posterunkowyTheophilusCrowepojechałzanią,jednocześniewyciągajączeschowkanarękawiczkiw
swoimvolvoniebieskiegokogutaistawiającgonadachu.Theobyłniemalpewien,żegdzieśpod
choinkąznajdujesiępojazd,terazjednakwidziałtylkotylneświatłaprzeświecająceprzezgałęzie.Gdy
podążałzadrzewemprzezCypressStreet,mijającbudkęzhamburgeramiisklep„Przynęty,Sprzęt
WędkarskiiDobreWinauBrine’a”,szyszkarozmiarówdziecięcejpiłkifutbolowejoderwałasięod
gałęziipotoczyłanaskrajjezdni,odbijającsięiuderzającwdystrybutorpaliwa.
Theonachwilęwłączyłsyrenę,którawydałazsiebiekrótkiećwierknięcie,uznałbowiem,ze
powinientozatrzymać,zanimkomuśstaniesiękrzywda.Niemożliwe,bykierowcapojazdupoddrzewem
wyraźniewidziałdrogę.Drzewojechałopniemnaprzód,azatemnajszerszeinajgęstszegałęzie
zakrywałyprzódsamochodu.Oponydrzewazapiszczałyprzyredukcji.Pojazdzgasiłświatłaizpiskiem
skręciłwWorchesterStreet,zostawiajączasobątoczącesięszyszkiipachnąceigliwiemspaliny.
Wnormalnychokolicznościach,gdybypodejrzanypróbowałuciecprzedTheo,tennatychmiast
zadzwoniłbydoszeryfa,wnadzieiżejakiśprzebywającywokolicyzastępcadamuwsparcie.Aleniech
gocholera,gdybymiałzadzwonićipowiedzieć,żeprowadzipościgzazbiegłąchoinką!Włączyłsyrenę
namaksairuszyłpodgóręzauciekającymdrzewemiglastym.Porazpięćdziesiątytegodniaprzyszłomu
namyśl,żeżyciewydawałosięowieleprostsze,kiedypaliłtrawkę.
-Tocidopieroniecodziennywidok-powiedziałTuckerCase,siedzącprzystolikuprzyokniew
„H.P.”iczekającnaLenę,któraposzłasięodświeżyćdotoalety.„H.P.”-
połączeniestylupseudotudorowskiegoirustykalnejkuchni-byłonajpopularniejsząrestauracjąw
PineCoveidzisiajpanowałtutłok.
Ładnarudakelnerkapoczterdziestcepodniosławzrokznadtacyzdrinkamiistwierdziła:
-Tak,Theorzadkokogośściga.
-Tovolvogoniłososnę-powiedziałTuck.
-Możliwe-odparłakelnerka,-Theosporokiedyśćpał.
-Nie,naprawdę...-próbowałwyjaśnićTuck,aleonaruszyłajużzpowrotemdokuchni.
Lenawróciładostolika.Wciążmiałanasobieczarnąbluzkęirozpiętąflanelowąkoszulę,zmyła
jednakztwarzysmugibłotaiuczesałaciemnewłosy.ZdaniemTuckawyglądałajakseksowna,ale
twardaindiańskaprzewodniczkawfilmach,którazawszeprowadzigrupęciapowatychbiznesmenóww
leśnągłuszę,gdzieatakująichwścieklirobole,niedźwiedzie,którezmutowałyodfosforanóww
proszkachdoprania,albostare,pełnepretensjiindiańskieduchy.
-Wyglądaszświetnie-powiedziałTuck.-JesteśrdzennąAmerykanką?
-Ocochodziłoztąsyreną?-spytała,siadającnaprzeciwko.
-Nic.Cośnaulicy.
-Tojesttakiezłe.-Rozejrzałasiędookoła,jakbywszyscywiedzieli,jakbardzozłe.
-Nie,dobre-odparłzszerokimuśmiechemTuck,starającsię,byjegoniebieskieoczyzabłyszczały
wblaskuświec,zapomniałjednak,gdzieznajdująsięmięśnie,odpowiadającezabłyskwoku.-Zjemy
cosdobrego,lepiejsiępoznamy...
Pochyliłasięnadstołemiszepnęłasurowo:
-Tamjestmartwyczłowiek.Człowiek,którybyłmoimmężem.
-Cii,cii,cii.-Tuckdelikatnieprzyłożyłpalecdojejwarg,starającsię,byjegogłoszabrzmiał
pocieszającoitrochępoeuropejsku.-Toniepora,byotymrozmawiać,mojasłodka.
Złapałajegopaleciodciągnęłago.
-Niewiemcorobić.
Tuckprzekręciłsięnakrześleiodchylił,byulżyćswojemupalcowi,wygiętemupodnienaturalnym
kątem.
-Przystawkę?-zaproponował.-Możesałatkę?
Lenapuściłagoiukryłatwarzwdłoniach.
-Niemogętegozrobić.
-Czego?Totylkokolacja-powiedziałTuck.-Nanicnienaciskam.
Taknaprawdęnieczęstochadzałnarandki.Poznawałiuwodziłwielekobiet,alenigdyniewymagało
toseriiwieczorówzkolacjąirozmową,zazwyczajwystarczyłoparędrinkówiodrobinawulgarnościw
holulotniskowegohotelu.Czuł,żenadeszłapora,byzacząłzachowywaćsięjakdorosły:powinien
poznaćkobietę,zanimpójdziezniądołóżka.Jegoterapeutkapodsunęłamutakierozwiązanietużprzed
tym,jakprzestałbyćjejpacjentem,atużpotym,jakpróbowałjąuwieść.Zdoświadczeniawiedział,że
toniebędzieproste.Lepiejszłomuzkobietami,zanimgopoznały,kiedyjeszczepokładaływnim
nadziejęidostrzegałypotencjał.
-Dopieropochowaliśmymojegoeksmeża-powiedziałaLena.
-Jasne,jasne,alepotemzawieźliśmychoinkibiednym.Przydasięodpowiedniaperspektywa,
prawda?Wieluludzipochowałoswoichmałżonków.
-Nieosobiście.Niezapomocąłopaty,którąichzabili.
-Chybapowinnaśsiętrochęuspokoić.-Tuckzerknąłnagościprzysąsiednichstolikach,by
sprawdzić,czyniesłuchają,alenajwyraźniejwszyscyrozprawialiosośnie,któraniedawnoprzejechała
obok.-Porozmawiajmyoczymśinnym.Zainteresowania?
Hobby?Filmy?
Lenaodrzuciłagłowęwtył,jakbyniedosłyszała,apotemposłałamuspojrzenie,mówiące:
„Zwariowałeś?”.
-No,janaprzykład-ciągnął-wczorajwieczoremwypożyczyłembardzodziwnyfilm.Wiedziałaś,
żeDziewczętawKrainieZabawektofilmoBożymNarodzeniu?
-Oczywiście,amyślałeś,żeoczym?
-No,myślałem,tego...teraztwojakolej.Jakijesttwójulubionyfilm?
Lenapochyliłasięispojrzałamuwoczy,bysięprzekonać,czyprzypadkiemnieżartuje.Tuck
zatrzepotałpowiekamiistarałsięwyglądaćniewinnie.
-Kimjesteś?-spytaławkońcu.
-Jużmówiłem.
-Alecoztobą?Niepowinieneśbyćtaki...takispokojny,kiedyjajestemkłębkiemnerwów.Robiłeś
jużwcześniejcośpodobnego?
-Jasne.Żartujeszsobie?Jestempilotem.Jadałemwrestauracjachnacałymświecie.
-Niechodzimiokolację,idioto!Wiem,żejadłeśjużkiedyśkolację!Coty,niedorozwiniętyjesteś?
-Dobra,terazjużwszyscynanaspatrzą.Niemożnaot,taksobie,publiczniemówić
„niedorozwinięty”.Ludziesięobrażająbo,widzisz,wieluzaliczasiędotejgrupy.Należymówić
„zdolnyinaczej”.
Lenawstałairzuciłaserwetkęnastół.
-Tucker,dziękujęcizapomoc,aleniemogętegozrobić.Porozmawiamzpolicją.
Odwróciłasięiruszyłaprzezrestauracjęwstronędrzwi.
-Wrócimy!-zawołałTuckdokelnerki.Skinąłgłowąwkierunkupobliskichstolików.
-Przepraszam.Jesttrochęzdenerwowana.Niechciałapowiedzieć„niedorozwinięty”.-
NastępnieposzedłzaLeną,podrodzezabierającskórzanąkurtkęzoparciakrzesła.
Dogoniłją,gdyskręcałazarógbudynkunaparking.Złapałjązaramięiobróciłtak,bywidziała,że
sięuśmiecha.Mrugającelampkichoinkowerzucałyczerwoneizielonerozbłyskinajejczarnewłosy,
przezcojejwykrzywionatwarznabrałaświątecznegowyglądu.
-Zostawmniewspokoju,Tucker.Idęnapolicję.Wyjaśnię,żetobyłtylkowypadek.
-Nie.Niepozwolęci.Niemożesz.
-Dlaczego?
-Bojestemtwoimalibi.
-Jeślioddamsięwręcepolicji,niebędziemipotrzebnealibi.
-Wiem.-Noi?
-ChcęspędzićztobąBożeNarodzenie.
Lenazłagodniała,jejoczyotworzyłysięszeroko,awjednymzalśniłałza.
-Naprawdę?
-Naprawdę?-Tuckczułsiętrochęnieswojoztąszczerością.
Stałwtejdziwnejpozycji,tak,jakbyktośrozlałmugorącąkawęnakolanaijakbyTuckstarałsię,by
spodnieniedotknęłyjegoskóry.
Lenawyciągnęłaręce,aonwszedłpomiędzynie,prowadzącjejdłonienaswojeżebrapodkurtką.
Oparłpoliczeknajejwłosachiwciągnąłpowietrze,cieszącsięzapachemszamponuiresztkąsosnowej
woni,pozostałejponoszeniuchoinek.Niepachniałajakmorderczyni.Pachniałajakkobieta.
-Dobra-szepnęła.-Niewiem,kimjesteś,TuckerzeCase,alechybateżchciałabymspędzićztobą
BożeNarodzenie.
Przytuliłatwarzdojegopiersiitrzymałagodochwili,gdyrozległosięuderzenieojegoplecy,a
następniegłośneskrobanieokurtkę.Odepchnęłagowchwili,gdynietoperzowocożernywychyliłswój
psipyszczeknadramieniempilotaiszczeknął.Lenaodskoczyłaikrzyknęłaniczymkróliczekwmikserze.
-Coto,dodiabła,jest?-pytała,cofającsię.
-Roberto-odparłTuck.-Mówiłemcionimjużwcześniej.
-Tojestzbytpokręcone.Zbytpokręcone-powtarzałaLena,chodzącwkółkoicokilkasekund
zerkającnaTuckaijegonietoperza.-Onnosiokularyprzeciwsłoneczne.
-Tak,iniemyśl,żełatwoznaleźćRay-Banywśrednimrozmiarzenanietoperza.
TymczasemprzyKaplicyŚwiętejRóżyposterunkowyTheophilusCrowedogoniłwkońcuuciekającą
choinkę.Skierowałreflektoryvolvonapodejrzanedrzewoistanąłdlaosłonyzaotwartymidrzwiami
samochodu.Gdybymiałsystemnagłaśniający,użyłbygodowydawaniapoleceń,ależehrabstwonigdy
niewyposażyłogowtakieurządzenie,musiałkrzyczeć.
-Wysiąśćzpojazduzrękamizprzoduiodwrócićsiętwarządomnie!
Gdybymiałbroń,wyciągnąłbyją,alezostawiłglockanapółceobokstarego,porysowanegomiecza
Molly.Zdałsobiesprawę,żedrzwisamochoduzasłaniajątylkodolną,jednątrzeciąjegociała,poczym
sięgnąłwdółizasunąłszybę.Apotem,czującsięgłupio,zatrzasnąłdrzwiiruszyłwstronęsosny.
-Cholera,wysiadaćzchoinki.Alejuż!
Usłyszałszumopuszczanejszyby,apotemgłos:
-Ojej,paniepolicjancie,jakipanprzekonujący.
Tobyłznajomygłos.GdzieśpodspodembyłahondaCRVikobieta,którąpoślubił.
-Molly?
Powinienbyłsiędomyślić.Nawetkiedyzażywałaleki,comuobiecała,bywałalekko„artystyczna”.
Tojejokreślenie.
GałęziesosnysięrozsunęłyispomiędzynichwyłoniłasięjegożonawzielonejczapceMikołaja,
dżinsach,czerwonychtrampkachidżinsowejkurtcezćwiekaminarękawach.
Włosymiałazwiązanewsięgającyplecówkucyk.Mogłabybyćelfem-rowerzystą.Wyszłaspomiędzy
gałęzi,jakbyuchylałasięprzedłopatamiśmigłowca,apotempodbiegłaistanęłaprzynim.
-Popatrz,jakawspaniała!Zdzirajedna!-Wskazaładrzewo,poczymobjęłaTheowpasiei
przyciągnęładosiebie,lekkotrącającgownogę.-Rewelacja,nie?
-No,napewnojest...ee,duża.Jakjązaładowałaśnasamochód?
-Zajęłomitotrochęczasu.Podciągnęłamjąparomalinami,apotemwjechałampodspód.Myślisz,
żebędziepłaskatam,gdzieszorowałapodrodze?
Theoobejrzałdrzewozewszystkichstronipopatrzyłnawypływającespomiędzygałęzispaliny.Nie
byłpewien,czychcewiedzieć,alemusiałspytać.
-Niekupiłaśjejwsklepieznarzędziami,prawda?
-Nie,miałamzrympewienproblem.Alezaoszczędziłammasęforsy.Samająścięłam.Zupełnie
zmasakrowałamswójmiecz,alepopatrznanią.Popatrznatęcudownąsukę!
-Ścięłaśjąmieczem?-Theonajbardziejmartwiłsięnietym,czymjąścięła,alerym,gdzie.Miał
pewnątajemnicęwlesiewpobliżuichdomu.
-Tak.Niemamypiłyłańcuchowej,októrejniewiem,prawda?
-Nie.-Właściwietomieli,wgarażu,ukrytązapuszkamipofarbie.Schowałjąram,gdyczęściej
miewała„artystyczne”momenry.-Niewtymrzecz,skarbie.Problemchybapoleganatym,żejestzbyt
duża.
-Nie-odparła,przechodzącwzdłużdrzewa,poczymprzystanęła,bywskoczyćmiędzygałęziei
wyłączyćsilnikhondy.-Tusięmylisz.Popatrz,podwójnedrzwidokaplicy.
Theopopatrzył.Kaplicarzeczywiściemiałapodwójnedrzwi.Tylkopojedynczalampartęciowa
oświetlaławysypanyżwiremparking,wyraźniejednakwidziałniewielką,białąkaplicę,zaktórą
rysowałysięciemnecienienagrobków-cmentarz,naktórymodstuleciachowanomieszkańcówPine
Cove.
-Awgłównejsaliwnajwyższymmiejscujestdziesięćmetrówdosklepienia.
Choinkamatylkodziewięćsiedemdziesiąt.Wciągniemyjątyłemprzezdrzwi,apotempostawimy.
Będzieszmusiałmipomóc,aleprzecieżniemasznicprzeciwkotemu.
-Niemam?
Mollyrozchyliładżinsowąkurtkę,nachwilęukazującTheojegoulubionepiersi,włączniezelśniącą
bliznąnagórnejczęścitejprawej,zakrzywionąniczymuniesionawzaciekawieniu,fioletowabrew.
Poczułsię,jakbynieoczekiwaniewpadłnadwóchserdecznychprzyjaciół,niecobladychzbrakusłońca,
odrobinęzniszczonychprzezczas,aleoczujnych,zadartychnosach,zaróżowionychzpowodu
wieczornegochłodu.Równieszybko,jaksiępojawiliskrylisięzpowrotemzapołamikurtkiiTheomiał
wrażenie,żezamkniętomudrzwiprzednosemizostawionogonamrozie.
-Dobra,niemamnicprzeciwkotemu-powiedział,próbujączyskaćnaczasie,bykrewzdążyła
wrócićdojegomózgu.-Skądwiesz,żetamjestdziesięćmetrów?
-Znaszychzdjęćślubnych.Wycięłamcięiużyłamdozmierzeniacałegobudynku.
MiałniecałepięćTheowysokości.
-Pocięłaśnaszezdjęciaślubne?
-Nieteudane.Chodź,pomóżmizdjąćchoinkęzsamochodu.-Odwróciłasięszybkoipołykurtki
rozchyliłysięzanią.
-Molly,wolałbym,żebyśsiętaknieubierała.
-Masznamyślitak?-Obróciłasięzpołamikurtkiwrękach.
Iznowuzobaczyłróżowonosychprzyjaciół.
-Postawmydrzewo,apotemzróbmytonacmentarzu,dobra?
DlapodkreśleniaswoichsłówpodskoczyłalekkoiTheoskinąłgłową.Podejrzewał,żepadłofiarą
manipulacji,żestałsięniewolnikiemwłasnejseksualnejsłabości,aleniepotrafiłwykombinować,
dlaczegomiałobytobyćcośzłego.Wkońcuprzebywałwśródprzyjaciół.
-Skarbie,jestempolicjantem,niemogę...
-Dajspokój,tobędzieniegrzeczne.-Powiedziała„niegrzeczne”takimtonem,jakbyoznaczało
„cudowne”,zresztątowłaśniemiałanamyśli.
-Molly,popięciulatachrazemniewiem,czypowinniśmybyćniegrzeczni.-Alejużgdywypowiadał
tesłowa,ruszyłwstronęwielkiejsosny,szukającwzrokiemlin,którymibyłaprzymocowanadohondy.
Anacmentarzuzmarli,którzycałyczaspodsłuchiwali,zaczęliszeptaćzpodnieceniemonowej
choinceizbliżającymsięseksualnymshow.
Zmarlisłyszeliwszystko:płaczącedzieci,zawodzącewdowy,spowiedzi,klątwy,pytania,naktóre
niemogliodpowiedzieć.Halloweenowychśmiałkówirozentuzjazmowanychpijaków,którzywzywali
duchyalbopoprostuprzepraszali,żeżyją.
Niedoszłeczarownice,wołającedozupełnieobojętnychduchów,turystów,pocierającychstare
nagrobkipapieremiwęglemniczymciekawskiepsy,drapiącewgroby,bydostaćsiędośrodka.
Pogrzeby,bierzmowania,komunie,śluby,staromodnetańce,atakiserca,masturbującychsię
gimnazjalistów,nieudanestypy,aktywandalizmu,MesjaszaHaendla,poród,morderstwo,osiemdziesiąt
trzyprzedstawieniaPasji,osiemdziesiątpięćjasełek,tuzinpanienmłodych,szczekającychnanagrobkach
niczymodzianewsatynęuchatki,gdydrużbowieposuwalije„napieska”,acojakiśczaspary,które
potrzebowałyczegościemnegoipachnącegowilgotnąziemią,byichżyciepłciowenabrałosmaku-
zmarlitosłyszeli.
-Otaak,taak,taak!-krzyczałaMolly,siedzącokrakiemnaposterunkowym,którywiłsięna
niewygodnymłożuzplastikowychróżdwametrynadmartwąnauczycielką.
-Wszyscymyślą,żesąpierwsi.Ooooo,zróbmytonacmentarzu-odezwałasięBessLeander,której
mążpodałherbatkęznaparstnicydoostatniegośniadania.
-Wiem,tylkowtymtygodniunamoimgrobiepojawiłysiętrzyzużyteprezerwatywy-powiedział
ArthurTannbeau,plantatorcytrusów,nieboszczykodlatpięciu.
-Skądwiesz?
Słyszeliwszystko,aleichwzrokmiałswojeograniczenia.
-Pozapachu.
-Toobrzydliwe-wtrąciłaEsther,nauczycielka.
Zmarłychtrudnojestzszokować,więcEstherudawałaobrzydzenie.
-Cotozahałas?Spałem-pytałMalcolmCowley,antykwariusz.ZawałsercanadDickensem.
-TheoCrowe,tenposterunkowy,ijegozwariowanażonarobiątonagrobieEsther-powiedział
Ardiur.-Założęsię,żeodstawiłaleki.
-Pięćlatpoślubieciąglemająochotęnatakierzeczy?-PoswojejśmierciBesszajmowała
stanowiskozdecydowanieprzeciwnezwiązkom.
-Poślubnyseksjesttakiprzeciętny-stwierdziłMalcolm,ciągleznudzonyprowincjonalną,
małomiasteczkowąśmiercią.
-Pośmiertnyseks,otoczegomitrzeba-powiedziałświętejpamięciMartyoPoranku,
najpopularniejszyprezenterradiaKGOBzkuląwciele,ofiararozbojunadrodzewczasach,gdy
długowłosebandygrasowałynaautostradach.-Imprezaumnie-wtrumnie,jeśliwiecie,comamna
myśli.
-Posłuchajciejej.Chętniedałbymjejwkość-powiedziałJimmyAntalvo,którytrafiłwsłupna
swoimkawasakiinazawszepozostałdziewiętnastolatkiem.
-Dałbyśjejkość?Aktórą?-Martyzarechotał.
-Tanowachoinkabrzmiuroczo-stwierdziłaEsther.-Mamnadzieję,żewtymrokuzaśpiewają
DokądtakspiesząKrólowie.
-Jeślizaśpiewają-warknąłstęchłyantykwariusz-przewrócęsięwgrobie.
-Chciałbyś-odparłJimmyAntalvo.-Kurde,teżbymchciał.
Zmarlinieprzewracalisięwgrobach.Nieporuszalisię.Niemogliteżmówić,rozmawialijedynie
międzysobązapomocąbezwietrznychgłosów.Acorobili?Spali,budzilisię,bysłuchaćitrochę
pogadać,awkońcuzasypiali,byjużsięnieobudzić.Czasamitrwałotodwadzieścialat,czasami
zapadaliwwielkisendopieropoczterdziestu,aleniktniepamiętałgłosusprzedjeszczedłuższegoczasu.
Dwametryponadnimi,szczytującaMollypodkreśliłakilkaostatnichkonwulsyjnychpodskoków
słowami:-UMYJĘ-TWOJE-VOLVO-KIEDY-WRÓCIMY-DO-DOMU!TAK!TAK!
TAK!
Apotemwestchnęłaiopadławprzód,bypogładzićTheopopiersi,łapiącprzytymoddech.
-Niewiem,cotoznaczy-stwierdziłTheo.
-Toznaczy,żeumyjętwójsamochód.
-A,tonieeufemizm,żeniby„umyjętwojestarevolvo”,mrugniecieikuksaniec?
-Nie.Tonagroda.
Teraz,gdyjużskończyli,Theoztrudemignorowałplastikowekwiatywciskającemusięwodsłonięte
plecy.
-Myślałem,żetojestmojanagroda.-Gestemwskazałjejnagieudapoobustronachswojegociała,
dziurywziemipojejkolanach,jejwłosyrozrzuconenajegopiersi.
Mollywyprostowałasięispojrzałazgórynaniego.
-Nie,tobyłanagrodazapomocprzychoince.Aumyciesamochodubędzienagrodązato.
-A-powiedziałTheo.-Kochamcię.
-Oj,chybazwymiotuję-rozległsięodniedawnamartwygłoszdrugiejstronylasku.
-Kimjesttennowy?-spytałMartyoPoranku.
CZASZAWIERANIANOWYCHPRZYJAŹNI
ZatrzeszczałakrótkofalówkaprzypaskuTheo,znajdującymsięnawysokościjegokolan:
-PosterunkowyzPineCove,zgłośsię.Theo?
Theowykonałniezgrabnyprzysiadichwyciłaparat.
-Jestem,odbiór.
-Theo,207-AprzyWorchesterStreet671-Ofiarajestsama,apodejrzanywciążmożebyćwpobliżu.
Wysłałemdwiejednostki,aledotrątamzadwadzieściaminut.
-Mogętambyćwpięćminut-powiedziałTheo.
-Podejrzanytobiałymężczyzna,ponadmetrosiemdziesiątwzrostu,długiejasnewłosy.Nosidługi
czarnypłaszczlubpelerynę.
-Zrozumiałem.Jużjadę.-Theopróbowałjednąrękąpodciągnąćspodnie,jednocześniedrugą
manipulującprzykrótkofalówce.
Mollyjużwstała,nagaodpasawdół.Podlewąpachątrzymałazrolowanedżinsyitrampki.
Wyciągnęłarękę,bypomócmuwstać.
-Cotojest207-A?
-Niemampewności-odparł,pozwalając,bypomogłamuwstać.-Albopróbaporwania,albo
gościuzbroniąkrótką.
-Maszplastikowekwiatyprzyklejonedotyłka.
-Pewnietopierwsze,niemówiłanicowystrzałach.
-Nie,zostawje.Wyglądająuroczo.
TheojechałosiemdziesiątkąprzezWorchesterStreet,gdyzzadrzewawyszedłnaulicęjasnowłosy
mężczyzna.Volvowłaśniepodskoczyłonapołatanymfragmencieasfaltu,więckratownicabyła
skierowanakugórzeitrafiłamężczyznęmniejwięcejnawysokościbioder,wyrzucającgowpowietrze
przedwozem.TheowdepnąłhamulecipoczułpulsowanieABS-u,aleblondynuderzyłwjezdnięivolvo
przetoczyłosięponimzobrzydliwymchrzęstemiłoskotem,gdyczęściciałaobijałysięonadkola.
Gdysamochódsięzatrzymał,Theospojrzałwlusterkoiwczerwonymblaskutylnychświateł
zobaczył,jakblondynupadainieruchomieje.Wyskakujączsamochodu,chwyciłkrótkofalówkęprzy
paskuijużchciałwezwaćpomoc,gdyfacetzacząłsiępodnosić.
Theopuściłkrótkofalówkęipozwolił,byupadłaprzyjegoboku.
-Ej,kolego,nieruszajsię.Tylkospokojnie.Nadjeżdżapomoc.-Ruszyłwstronęrannego,poczym
sięzatrzymał.
Blondynbyłjużnaczworakach.Theozauważył,żegłowęmaprzekręconąwzłąstronęidługiejasne
włosyopadająnajezdnię.Rozległsiętrzask,gdygłowaodwróciłasiętwarządoziemi.Facetwstał.
Nosiłdługiczarnypłaszczzkołnierzem.Towłaśniebył„podejrzany”.
Theozacząłsięcofać.
-Nieruszajsię.Nadjeżdżapomoc.-Theowypowiedziałtesłowa,choćnieprzypuszczał,bytego
facetainteresowałajakaśpomoc.
Przekręconawtyłstopaobróciłasięwprzódprzywtórzekolejnychobrzydliwychtrzasków.Blondyn
pierwszyrazspojrzałnaTheo.
-Auć-powiedział.
-Przypuszczam,żetotrochębolało-powiedziałposterunkowy.Przynajmniejoczytamtegonie
świeciłynaczerwonoaninic.Cofnąłsiędootwartychdrzwivolvo.-Możelepiejpoleżećipoczekaćna
karetkę?-Drugirazwciągudwóchgodzinpożałował,żezapomniałozabraniupistoletu.Blondyn
wyciągnąłkuniemurękę,poczymzauważył,żemakciukponiewłaściwejstronie.Złapałpalecdrugą
dłoniąiztrzaskiemprzesunąłgonamiejsce.
-Nicminiebędzie-oznajmiłbeznamiętnie.
-Wiesz,jeślitenpłaszczwypierzesięnasuchonamoichoczach,osobiściezgłoszętwoją
kandydaturęnagubernatora-powiedziałTheo,próbujączyskaćnaczasieirozmyślając,copowie,gdy
włączykrótkofalówkę.
Blondynszedłterazwjegostronęjednostajnymtempem.Przykilkupierwszychkrokachmocno
kuśtykał,alewmiarę,jaksięzbliżał,jegokrokstawałsięcorazrówniejszy.
-Stać-powiedziałTheo.-Aresztujęcięzparagrafu207-A.
-Acototakiego?-spytałmężczyzna.Znajdowałsięjużjakieśdwametryodvolvo.
Theobyłraczejpewien,że207-Anieoznaczagościazbroniąkrótką,niemiałjednakpewności,co
właściwieoznacza,więcpowiedział:-Napędzeniestrachudzieckuwjegowłasnymdomu.Stój,albo
rozwalęcitenpieprzonyłeb.-Wycelowałwblondynakrótkofalówkę,trzymającjąantenądoprzodu.
Tamtensięzatrzymał,wniewielkiejodległości.Theowidziałgłębokiebruzdywjegopoliczkach,
powstałeprzykontakcieznawierzchnią.Krwiniebyło.
-Jestpanwyższyodemnie-stwierdziłblondyn.
Policjantocenił,żemężczyznamametrosiemdziesiątosiem,możemetrdziewięćdziesiąt.
-Ręcenadachsamochodu-powiedział,mierzącantenąmiędzyniesamowicieniebieskieoczy.
-Niepodobamisięto-oznajmiłtamten.
Theoskuliłsię,bywyglądaćnaniższegooparęcentymetrów.
-Dzięki.
-Ręcenasamochód.
-Gdziekościół?
-Nieżartuję,oprzyjręceodachsamochoduirozłóżjeszeroko.-Głosmusięłamał,jakbydrugiraz
przechodziłmutację.
-Nie.-MężczyznawyrwałkrótkofalówkęzrękiTheoirozwaliłjąnakawałki.-
Gdziekościół?Muszęsiędostaćdokościoła.
Theozanurkowałdosamochodu,prześlizgnąłsięposiedzeniuiwysiadłzdrugiejstrony.Kiedy
wyjrzałnaddachemwozu,mężczyznapoprostutamstał,gapiącsięnaniegojakprzeglądającasięw
lustrzepapuga.
-Co?!-krzyknąłTheo.
-Kościół?
-Idąctąulicą,dojdzieszdodrzew.Musiszprzejśćmiędzynimijakieśstometrów.
-Dziękuję-powiedziałblondyn.Odwróciłsięiodszedł.
Theowskoczyłzpowrotemdovolvoiwrzuciłbieg.Jeślimusiprzejechaćfacetajeszczeraz,trudno.
Gdyjednakpodniósłwzrokznaddeskirozdzielczej,nikogoniezobaczył.
Nagleprzyszłomudogłowy,żeMollymożenadalbyćwstarejkaplicy.Jejdompachniał
eukaliptusemidrewnemsandałowym.Byłwnimopalanydrewnempieczeszklanymokienkiem,który
ogrzewałpokójpomarańczowympłomieniem.
Nietoperzzostałnanocnazewnątrz.
-Jesteśgliną?-spytałaLena,odsuwającsięodsiedzącegonakanapieTuckeraCase’a.
Jakośzaakceptowałanietoperza.Tuckwyjaśniłjejto,wpewnymsensie.Byłżonatyzmieszkanką
wyspynaPacyfikuiwygrałspóroopiekęnadnietoperzem.Takierzeczysięzdarzały.Onaporozwodzie
zDałemdostaładom,wktórymterazsiedzieli,iwciążznajdowałosiętujacuzzizczarnegomarmuruz
brązowymigreckimifigurkamiwerotycznychpozach,którewbudowanowkrawędź.Skutkirozwodu
bywajązawstydzająceiniemożnanikogoobwiniaćowannęczynietoperza,ocalonezwrakumiłości.
Jednaktenfacetchybawspomniał,żejestgliną,zanimzaproponowałzakopaniejejbyłegoikolację.
-Nie,nie,nieprawdziwymgliną.PracujędlaAgencjiAntynarkotykowej.
Tuckprzysunąłsiędoniejnakanapie.
-Czylijesteśglinąodnarkotyków?
Niewyglądałjakgliniarz.Raczejjakzawodowygolfista,ztymijasnymiwłosamiizmarszczkami
wokółoczuodnadmiarusłońca,aleniejakgliniarz.Ewentualniejakgliniarzztelewizji-próżny,zły
policjant,którymaromanszpaniąprokuratorokręgową.
-Nie,jestempilotem.Wynajmująniezależnychpilotówśmigłowców,żebyprzewoziliagentówtam,
gdzieuprawiasięmaryśkę,naprzykładwBigSur.Agenciwypatrująwpodczerwienipoletekukrytychw
lesie.Będętudlanichpracowałraptemparęmiesięcy.
-Apoparumiesiącach?-Lenaniemogłauwierzyć,żemartwisięozaangażowanietegofaceta.
-Spróbujęznaleźćinnąprace.
-Czyliwyjedziesz.
-Niekoniecznie.Mógłbymzostać.
Przysunęłasiędoniegozpowrotemiprzyjrzałajegotwarzy,szukająccieniauśmiechu.Kłopotwtym,
żeodkiedygopoznała,najegotwarzyzawszebłąkałsięcieńuśmiechu.Byłatojegonajlepszacecha.
-Dlaczegomiałbyśzostać?-spytała.-Nawetmnienieznasz.
-Możeniechodziociebie.-Uśmiechnąłsię.
Odpowiedziałauśmiechem.Chodziłoonią.
-Chodziomnie.
-Tak.
Pochyliłsięnadniąizaraznastąpiłbypocałunek,cobyłobycałkiemwporządku,uznała,gdybynieta
potwornanoc.Byłobywporządku,gdybynieprzeżylirazemażtylewtakkrótkimczasie.Byłobyw
porządku,gdyby...gdyby...
Pocałowałją.
Dobra,myliłasię.Tobyłowporządku.Objęłagoiteżpocałowała.
Dziesięćminutpóźniejzostałatylkowswetrzeimajtkach,wciągnęłaTuckeraCase’atakgłębokow
kątkanapy,żeuszymiałzatkanepoduszkamiiniesłyszał,gdy,odepchnąwszygo,powiedziała:
-Tonieznaczy,żepójdziemyzesobądołóżka.
-Jateż-odparłTuckeriprzyciągnąłjąbliżej.
Znowugoodepchnęła.
-Niemożeszzakładać,żetaksięstanie.
-Chybamamjednąwportfelu-powiedział,próbującściągnąćjejsweterprzezgłowę.
-Nierobiętakichrzeczy-stwierdziła,zmagającsięzesprzączkąjegopaska.
-Miesiąctemumiałembadaniaulekarzalotniczego-oznajmił,uwalniającjejpiersizbawełnianego
jarzma.-Jestemczystyjakłza.
-Niesłuchaszmnie!
-Wyglądaszpiękniewtymświetle.
-Czyzrobienietegotakkrótkopo,nowiesz...czytoznaczy,żejestemwrednąsuką?
-Jasne,możesznazywaćgoborsukiem,jeślichcesz.
Azatem,watmosferzeczułejotwartościiszczerejwięzi,dwojekonspiratorówodegnałoswoją
samotność.Wpomieszczeniurozeszłasięromantyczna,tracącagrobemwońpotu,gdysięwsobie
zakochali.Troszeczkę.
WbrewobawomTheo,Mollyniebyłowkaplicy.Odwiedziłjąstaryprzyjaciel.No,niezupełnie
przyjaciel,tylkogłoszprzeszłości.
-Tobyłozupełneszaleństwo-powiedział.-Niemożeszczućsiędobrzepoczymśtakim.
-Zamknijsię-rzuciłaMolly.-Staramsięprowadzićsamochód.
WedługPDiSZP,czyli„Podręcznikadiagnostycznegoistatystycznegozaburzeńpsychicznych”,
musiaływystąpićprzynajmniejdwazwymienionychobjawów,byzdarzeniemożnabyłouznaćzaepizod
psychotyczny,czyteż,jaksamaMollylubiłaotymmyśleć,„artystyczny”moment.Istniałjednakwyjątek,
pojedynczysymptom,którypozwalałtrafićnalistęświrów,akonkretnie„głoslubgłosy,komentujące
codziennewydarzenia”.Mollynazywałago„Narratorem”.Niesłyszałagoodponadpięciulat-od
czasu,kiedyregularnieprzyjmowałaleki,takjakobiecałaTheo.Takabyłaumowa:onabierzeswoje
lekarstwo,aTheonietykaswojego,akonkretnieniebierzedorękiswojegoulubionegonarkotyku,
marihuany.Byłtodośćsilnynałóg,którytrwałprzezdwadzieścialat,zanimsiępoznali.
Mollydotrzymywałaumowy.Cofniętojejnawetświadectwoniepoczytalnościipomocfinansową.
Pomógłjejkolejnynapływhonorariówzastarefilmy,ostatniojednakznowuzaczęłobrakowaćjej
pieniędzy.
-Tosięnazywawspomaganie-powiedziałNarrator.-ZaćpanyŁotriWojowniczaLaskaze
Wspomaganiem,otowaszadwójka.
-Zamknijsię.Niejestzaćpanymłotrem-zaprotestowała.-AjaniejestemWojownicząLaską.
-Bzyknęłaśsięznimnacmentarzu-przypomniałNarrator.-Toniejestzachowaniezdrowejkobiety,
tytkoKendry,WojowniczejLaskizPustkowi.
Mollyskuliłasięnawzmiankęogranejprzezsiebiebohaterce.CzasamipostaćWojowniczejLaski
spływałazekranuiprzedostawałasiędorzeczywistości.
-Próbowałamprzednimukryć,żemożeniejestemwstuprocentachsobą.
-„Możeniejestemwstuprocentachsobą?”.Jechałaśulicązchoinkąwielkościwozu
kempingowego.Dalekocidostuprocent,skarbie.
-Zdziwiszsię,aleczujęsięświetnie.
-Rozmawiaszzemną,prawda?
-No...
-Chybawyraziłemsięjasno.
Zapomniała,jakizniegospryciarz.Dobra,możemiałaterazwięcejartystycznychmomentówniż
zwykle,aleniestraciłakontaktuzrzeczywistością.Iwszystkorobiławdobrejwierze.Zapieniądze
zaoszczędzonenalekachkupiłaprezentgwiazdkowydlaTheo.Znalazłagowgaleriizeszkłem
artystycznym:ręcznejrobotydwubarwnaszklanafajkawstyluTiffany’ego.Sześćsetdolców,aleTheo
będziezachwycony.Kiedysiępoznali,zniszczyłswojąkolekcjęfifekifajekwodnych,symbolicznie
zrywającznałogiem,alewiedziała,żezaniątęskni.
-Tak-powiedziałNarrator.-Będziepotrzebowałtejfajki,kiedyodkryje,żewracamydo
WojowniczejLaski.
-Zamknijsię.Theoijaprzeżyliśmyszaloną,romantycznąchwilę.Toniejestżadennawrót.
Skręciładosklepu„Przynęty,SprzętWędkarskiiDobreWinauBrine’a”,bykupićsześciopak
ciemnegopiwa,któreTheolubił,oraztrochęmlekanarano.Tenniewielkisklepstanowiłistnycud,jeśli
chodzioróżnorodnośćasortymentu,inależałdonielicznychmiejscnaZiemi,wktórychmożnabyłokupić
wyśmieniteSonomaMerlot,kawałekdojrzałegofrancuskiegobrie,beczkęolejusilnikowego10W-30i
pudełkodżdżownic.RobertiJennyMastersonowiebyliwłaścicielamitegoprzybytkujeszczezanim
Mollyprzybyładomiasteczka.ZaladązobaczyłaRoberta,wysokiego,zwłosamiprzyprószonymi
siwizną.Miałtrochęzakłopotanywyraztwarzy,gdyczytałczasopismonaukoweipopijałdietetyczną
pepsi.
MollylubiłaRoberta.Zawszemiłosiędoniejodnosił,nawetwtedygdyuważanojązamiejscową
wariatkę.
-Cześć,Robercie-powiedziała,wchodzącdosklepu.
Wśrodkupachniałonaleśnikamizjajkiem.Sprzedawalijeztyłu,gdziemielismażalnicę.Minęłaladę
iruszyładolodówkizpiwem.
-Cześć,Molly.-Podniósłwzrok,niecozaskoczony.-Ee,Molly,dobrzesięczujesz?
Cholera,pomyślała.Możezapomniaławyczesaćsobiezwłosówsosnoweigły?Napewnowyglądała
okropnie.
-Tak,wszystkogra-odparła.-TheoijawłaśniepostawiliśmychoinkęwKaplicyŚwiętejRóży.
PrzychodziciezJennynaświętadlasamotnych,prawda?
-Oczywiście-powiedziałRobert,choćwjegogłosiewciążbyłosłychaćlekkienapięcie.
Najwyraźniejstarałsięnaniąniepatrzeć.-Ee,Molly,mamytupewnezasady.-
Postukałwtabliczkęnaladzie.„BEZKOSZULI,BEZBUTÓW-BEZZAKUPÓW”.
Mollyspojrzaławdół.
-O,rany,zapomniałam.
-Wporządku.
-Zostawiłamtrampkiwsamochodzie.Zaraztampobiegnęijewłożę.
-Byłobyznakomicie.Dzięki.
-Niemasprawy.
-Wiem,żetegoniemanatabliczce,alekiedyjużtampójdziesz,mogłabyśwłożyćteżjakieśspodnie.
Tosięwpewnymsensierozumiesamoprzezsię.
-Jasnasprawa-odparła,przemykającprzyladzieipędzącdodrzwi.
Pomyślała,żefaktycznie,byłojejtrochęzimniejniżwtedy,gdywychodziłazdomu.Ifaktycznie,na
fotelupasażera,oboktrampek,leżałyjejdżinsyimajtki.
-Mówiłem-odezwałsięNarrator.
GŁOWADOGÓRY,MOGLICIWSADZIĆDRZEWOWTYŁEK
ArchaniołRazjeldoszedłponamyśledowniosku,żenieprzeszkadzamupotrącenieprzezszwedzki
samochód.JeślichodzioGlebę,lubiłsnickersy,żeberkazrusztuigręwbezika.LubiłteżSpidermana,
DninaszegożyciaiGwiezdnewojny(prawdęmówiąc,ideafikcjiwfilmiewymykałasięaniołowi,więc
wszystkietedziełauważałzadokumenty).NoinicniemogłoprzebićzalaniaEgipcjandeszczemognia
alboprzywaleniapiorunamiparuFilistynom(Razjelbyłdobrywzjawiskachpogodowych),aleogólnie
rzeczbiorąc,mógłbysięobyćbezmisjinaZiemi,ludziiichmaszyn,awszczególności(odniedawna)
samochodówkombimarkiVolvo.Jegopołamanekościładniesięzrosły,agłębokieszramyznikały,gdy
zmierzałdokaplicy,alejednakczułbysięświetnie,gdybyprzezdłuższyczasniewpadłponowniepod
jakieśvolvo.
Pogładziłodciskcałorocznejoponybezdętkowej,przebiegającyprzezprzódjegoczarnegopłaszczai
anielskieoblicze.Oblizującwargi,poczułsmakwulkanizowanejgumyipomyślał,żebyłabycałkiem
niezłazostrymsosemalbomożewiórkamiczekoladowymi.(Wniebiesmakiniesązbytróżnorodne,aw
ciągueonówzaserwowanomumnóstwomdłych,białychciasteczek.NaGlebieRazjelnabrałwięc
zwyczajusmakowaniawszystkiego,takdlaodmiany.Raz,wtrzecimstuleciup.n.e.,pochłonąłponadpół
wiadrawielbłądziegomoczu,zanimjegoprzyjaciółka,archanielicaZoe,wytrąciłamujezręki,mówiąc,
żepomimointrygującegowygląduwiadra,jegozawartośćtopaskudztwo).
NiebyłatopierwszamisjaRazjelazwiązanazNarodzeniem.Nie,prawdęmówiąc,przydzielonomu
zadaniepodczaspierwszegoNarodzenia.Aponieważzatrzymałsiępodrodze,bypograćwbezika,
pojawiłsięodziesięćlatzapóźnoioznajmiłdorastającemuSynowi,że„znajdzieleżącewżłobie
dziecię”.Wstydliwasprawa?Cóż,owszem.Ateraz,mniejwięcejdwatysiącelatpóźniej,znowu
wysłanogozpodobnąmisją.Byłprzekonany,zeznajdziedziecko,żetymrazemwszystkopójdziegładko
(przynajmniejniebyłotużadnychpasterzy,którychmógłbyprzestraszyć-wtedygryzłogoztegopowodu
sumienie).Nie,znadejściemWigiliiwypełniswojezadanie,złapietalerzżeberekimigiemwrócido
nieba.
KiedynadjechałTheo,przeddomempaniBarkerstałydwaradiowozyikaretka.
-Crowe,gdziesię,dodiabła,podziewałeś?!-Zastępcaszeryfazacząłkrzyczeć,zanimTheowysiadł
zvolvo.ZastępcabyłdowódcądrugiejzmianyinazywałsięJoeMetz.Miałposturęfutbolisty,doczego
przyczyniałosiępodnoszenieciężarówipiwnemaratony.Theospotkałgozdziesięćrazywciągutyluż
lat.Ichwzajemnystosunekprzerodziłsięzłagodnegolekceważeniawotwartąpogardę-podobnebyły
zresztąrelacjeTheozewszystkimiwBiurzeSzeryfaHrabstwaSanJunipero.
-Zobaczyłempodejrzanegoiruszyłemwpościg.Straciłemgozoczuwlesiejakieśpółtorakilometra
stąd.-Postanowiłniewspominaćotym,cotaknaprawdęwidział.Wbiurzeszeryfaibeztego
podważanojegowiarygodność.
-Dlaczegotegoniezgłosiłeś?Powinniśmyrozesłaćpatrolepocałejokolicy.
-Zgłosiłem.Rozesłaliście.
-Niesłyszałemtegozgłoszenia.
-Zadzwoniłemzkomórki.Mamzepsutąkrótkofalówkę.
-Dlaczegonicotymniewiem?
Theouniósłbrwi,jakbychciałpowiedzieć:„Możedlatego,żejesteświelkimdupkiem,któryniema
szyi”.Aprzynajmniejliczył,żejegogrymasmiałwłaśnietakąwymowę.
Metzspojrzałnakrótkofalówkęprzyswoimpasku,poczymodwróciłsię,byukryćruchdłoni
przekręcającejwłącznik.Natychmiastrozległsięgłoswzywającydowódcę.Metzzłapałmikrofon,który
miałprzypiętydobluzymundurowej,iprzedstawiłsię.
Theostałobokistarałsięnieuśmiechać,gdygłoszcentralijeszczerazopisywałcałąsytuację.Nie
przejmowałsiędwomapatrolamizmierzającymidolasuprzykaplicy.Byłpewien,żenikogonieznajdą.
Kimkolwiekbyłtengośćwczerni,potrafiłznikać,aTheoniechciałnawetmyśleć,wjakisposóbto
robił.Wróciłwcześniejdokaplicyiprzezułameksekundywidziałblondyna,idącegomiędzydrzewami,
alepotemznówgoniebyło.
Zadzwoniłdodomu,bysprawdzić,czyuMollywszystkogra.Grało.
-Mogępogadaćzdzieciakiem?-spytał.
-Kiedysanitariuszskończygobadać-odparłMetz.-
Matkajużtujedzie.PojechałazeswoimfacetemnakolacjędoSanJunipero.
Dzieciakowichybanicsięniestało.Jesttylkotrochęwstrząśniętyimaparęsiniakównarękach,tam
gdziepodejrzanygozłapał,aleoprócztegożadnychwidocznychobrażeń.Nieumiałpowiedzieć,oco
chodziłotemufacetowi.Zdomunicniezginęło.
-Macierysopis?
-Tendzieciakdlaporównaniaciąglepodajeimionapostacizgierwideo.„Mung-fuZwyciężony”,
nibyconamtomówi?Przyjrzałeśmusię?
-Tak-potwierdziłTheoześciśniętymgardłem.-Uważam,żeMung-futodobreporównanie.
-Niewkurwiajmnie,Crowe.
-Biały,długiejasnewłosy,niebieskieoczy,gładkoogolony,metrdziewięćdziesiąt,osiemdziesiąt
kilo,nosiczarnypłaszczdoziemi.Niewidziałembutów.Centralawszystkowie.-Theoprzypomniał
sobiegłębokiebruzdywpoliczkach.Zacząłjużonimmyślećjakoo„upiornymrobocie”.Grywideo.
Właśnie.
Metzskinąłgłową.
-Centralatwierdzi,żeporuszasiępieszo.Jakgozgubiłeś?
-Lasjesttamgęsty.
Metzpatrzyłteraznajegopasek.
-Gdzietwojabroń,Crowe?
-Zostawiłemwsamochodzie.Niechciałemstraszyćdzieciaka.
Metzpodszedłbezsłowadovolvoiotworzyłdrzwiodstronypasażera.
-Gdzie?
-Słucham?
-Gdziewtymniezamkniętymsamochodziejesttwojabroń?
Theopoczuł,żeopuszczajągoostatnieresztkienergii.Kiepskowypadałwkonfrontacjach,ityle.
-Jestumniewdomu.
Metzuśmiechałsięterazjakbarman,którywłaśnieoznajmił,żekażdydostaniekolejkęnakosztfirmy.
-Wieszco,chybanadajeszsięidealniedopościguzapodejrzanym,Theo.
Theonieznosił,kiedyszeryfowiemówilimupoimieniu.
-Atodlaczego,Josephie?
-Dzieciakpowiedział,żefacetmożebyćniedorozwinięty.
-Nierozumiem-powiedziałTheo,powstrzymującsięoduśmiechu.
Metzodszedł,kręcącgłową.Wsiadłdoradiowozu,poczymprzejechałnawstecznymobokTheo,
opuszczającszybę.
-Napiszraport,Crowe.Arysopistegogościamusitrafićdomiejscowychszkół.
-Sąferieświąteczne.
-Dolicha,Crowe,kiedyśwkońcudzieciakiznowupójdądoszkoły,nie?
-Czylimyślisz,żetwoiludziegoniezłapią?
Metzjużsięnieodezwał,tylkozasunąłszybęiwyjechałnapodjazdztakąprędkością,jakbywłaśnie
otrzymałpilnytelefon.
Theouśmiechnąłsię,podchodzącdodomu.Pomimoemocji,strachuizupełnejniesamowitościtego
wieczoru,naglepoczułsięznakomicie.Mollybyłabezpieczna,dzieciakteż,choinkastaławkaplicy,noi
poprostunicniemogłosięrównaćzbezpiecznymiskutecznymwkurwianiemnapuszonegogliniarza.
Przystanąłnanajwyższymstopniuiprzezchwilęzastanawiałsię,czymożepopiętnastulatachpracyw
policjiniepowinienjużwyrosnąćztakichzabaw.E,tam.
-Strzelałpandokogoś?-spytałJoshuaBarker.Siedziałnastołkubarowymprzykuchennymblacie.
Krzątałsięprzynimmężczyznawszarymmundurze.
-Nie,jestemsanitariuszem-wyjaśniłsanitariusz.ZdjąłopaskęciśnieniomierzazramieniaJosha.-
Pomagamyludziom,aniedonichstrzelamy.
-Aczykiedyśzałożyłpantocośodciśnieniakomuśnaszyjęipompował,ażoczywyszłymuzorbit?
SanitariuszspojrzałnaTheophilusaCrowe’a,którywłaśniewszedłdokuchnipaniBarker.Theo,
adekwatniedosytuacji,zmarszczyłbrwi.Joshskupiłterazuwagęnapatykowatymposterunkowym,
zauważającodznakęprzypaskuibrakpistoletu.
-Apandokogośstrzelał?
-Jasne-odparłTheo.
Josłibyłpodwrażeniem.WidywałTheowmieście,amamazawszemówiłamu„cześć”,ale
posterunkowywzasadzienigdynicnierobił.Wkażdymrazienicfajnego.
-Onidonikogoniestrzelali.-Joshwskazałdwóchzastępcówidwóchsanitariuszy,stojącychw
niewielkiejkuchni,iposłałimspojrzenie,oznaczające:„Cieniasy!”-zcałąpogardą,jakązdolnebyły
wyrazićjegosiedmioletnierysy.
-Zabiłgopan?-zwróciłsiędoTheo.
-Mhm.
Joshniewiedziałcodalej.Wiedział,żejeśliprzestaniezadawaćpytania,zaczniejezadawaćTheo,
takjakwcześniejszeryfowie,aniechciałjużodpowiadać.Blondynpowiedziałmu,żemanikomunicnie
mówić.Szeryfstwierdził,żetenblondynniemożezrobićchłopcukrzywdy,aleszeryfniewiedziałtego,
cowiedziałJosh.
-Twojamamajużjedzie,Josh-oznajmiłTheo.-Będzietuzaparęminut.
-Wiem.Rozmawiałemznią.
-MogęchwilępogadaćzJoshemnaosobności?-zwróciłsięTheodosanitariuszyizastępców.
-Jużskończyliśmy-stwierdziłważniejszyzsanitariuszyinatychmiastwyszedł.
Obajzastępcybylimłodziipalilisiędojakiegośdziałania,nawetjeślipolegałoononawyjściuz
pomieszczenia.
-Poczekamyiwszystkospiszemy-powiedziałjedennaodchodnym.-SierżantMetzkazałnam
zostać,dopókiniewrócimatka.
-Dzięki,chłopaki-odparłTheo,zaskoczonyichsympatycznympodejściem.
Widoczniepracowaliwbiurzenatylekrótko,żenienauczylisiępatrzećnaniegozgóryzato,żejest
miejskimposterunkowym-funkcjaarchaicznaizbędna,zdaniemwiększościgliniarzyzterenu.Gdyjuż
ichniebyło,odwróciłsiędoJosha.
-Notoopowiedzmiotymmężczyźnie,którytubył.
-Opowiedziałemtyminnympolicjantom.
-Wiem.Alemusiszopowiedziećmnie.Otym,cosięstało.Nawetodziwnychrzeczach,októrychim
niemówiłeś.
Wydawałosię,żeTheojestgotówuwierzyćwewszystko,itosięJoshowiniepodobało.Niebył
przesadniemiłyinierozmawiałznimjakzmałymdzieckiem,wprzeciwieństwiedotamtych.
-Niewydarzyłosięnicdziwnego.Takjakimpowiedziałem.-Mówiąc,Joshkiwałgłową,licząc,że
dziękitemubędziebardziejprzekonujący.-Żadnegozłegodotyku.Wiemocochodzi.Nictakiegonie
było.
-Nietomamnamyśli,Josh.Chodzimiodziwnerzeczy,októrychimniepowiedziałeś,bobynie
uwierzyli.
Joshzupełnieniewiedziałcoterazpowiedzieć.Rozważałwybuchnięciepłaczeminapróbę
pociągnąłnosem,żebysprawdzić,czycośztegowyjdzie.Theowyciągnąłrękę,chwyciłgozapodbródek
iuniósłjegogłowę,byspojrzećchłopcuwoczy.Dlaczegodoroślitakrobią?Terazzadapewniepytanie,
poktórymbardzotrudnobędzieskłamać.
-Coonturobił,Josh?
Chłopiecpokręciłgłową,główniepoto,bywyrwaćsięzuściskuTheoiuciecprzedwzrokiem
dorosłego,którydziałałjakwykrywaczkłamstw.
-Niewiem.Poprostuwszedłimniezłapał,apotemposzedł.
-Dlaczegoposzedł?
-Niewiem,niewiem.Jestemtylkodzieckiem.Możetowariatczycoś.Amożejestniedorozwinięty.
Takdziwniemówi.
-Wiem-odparłTheo.
-Wiepan?-Wiedział?
Theopochyliłsięnadnim.
-Widziałemgo,Josh.Rozmawiałemznim.Wiem,żeniezachowywałsięjaknormalnyfacet.
Joshpoczułsiętak,jakbywłaśniepierwszyrazodchwili,gdywyszedłodSama,zaczerpnąłtchu.Nie
lubiłdotrzymywaćtajemnic-wystarczyłoby,gdybymusiałwejśćchyłkiemdodomuikłamać.Aprzecież
widziałjeszczezabójstwoŚwiętegoMikołaja,ipotempojawiłsiętendziwnyblondyn.AleskoroTheoi
takjużwiedziałoblondynie...
-Czyli,czyliwidziałpan,jakonświeci?
-Świeci?Cholera!-Theopoderwałsięnanogiiobrócił,jakbywłaśnieoberwałwczołopociskiem
dopaintballu.-Toonjeszczeświecił?Cholera!
Wysokimężczyznaporuszałsięniczympasikonikuwięzionywmikrofalówce.Coprawda,Joshnie
wiedział,jaktojest,botobyłobyokrutneinigdybyczegośtakiegoniezrobił,ale,nowiecie,ktośmu
kiedyśopowiadał.
-Więcświecił?-spytałTheo,jakbyszukałpotwierdzenia.
-Nie,nietochciałempowiedzieć.-Joshmusiałsięztegowycofać.Theozaczynałszaleć.Chłopiec
miałdosyćszalejącychdorosłychnajedenwieczór.Niedługowrócimama,zastaniewdomugliniarzyi
zaczniesięszaleństwonadszaleństwami.-Chodziłomioto,żesięwściekał.
-Nietochciałeśpowiedzieć.
-Nie?
-Naprawdęświecił,co?
-No,niecałyczas.Znaczy,przezchwilę.Apotemtylkonamniepatrzył.
-Dlaczegowyszedł,Josh?
-Powiedział,żemawszystko,czegopotrzebował.
-Acotobyło?Cozabrał?
-Niewiem.-Joshzaczynałsięmartwićoposterunkowego.Mężczyznawyglądał,jakbyladachwila
mógłwybuchnąć.-Napewnochcepanciągnąćtematświecenia,panieposterunkowy?Mogęsięmylić.
Jestemdzieckiem.Dziecitowyjątkowomałowiarygodniświadkowie.
-Gdzietousłyszałeś?
-WWydzialeśledczym.
-Cigościewiedząwszystko.
-Mająnajfajniejszysprzęt.
-Tak-powiedziałtęsknieTheo.
-Panniedostajetakiegofajnegosprzętu,co?
-Nie.-Głosposterunkowegobrzmiałteraznaprawdężałośnie.
-Alezastrzeliłpankogoś,prawda?-rzuciłJoshwesoło,próbującpodnieśćgonaduchu.
-Skłamałem.Przykromi,Josh.Lepiejjużpójdę.Niedługowrócitwojamama.
Powiedzjejwszystko.Zajmiesiętobą.Zastępcyzostanątutaj,dopókionanieprzyjedzie.Narazie,
mały.-Przeciągnąłrękąpowłosachiruszyłdodrzwi.
Joshniechciałjejmówić.Iniechciał,żebyTheojużsobieposzedł.
-Jestjeszczecoś.
Posterunkowyodwróciłsięipopatrzyłnaniego.
-Dobra,Josh.Zostanęjeszczechwilęi...
-DzisiajktośzabiłŚwiętegoMikołaja-wypaliłchłopiec.
-Dzieciństwokończysięzbytszybko,co,synu?-powiedziałTheo,kładącmurękęnaramieniu.
GdybyJoshmiałpistolet,tobygozastrzelił,alejakonieuzbrojonedzieckodoszedłdowniosku,że
spośródtychwszystkichdorosłychwłaśniegłupkowatyposterunkowymożeuwierzyćwto,cospotkało
Mikołaja.
ObajzastępcyweszlidodomuzmatkąJosha,EmilyBarker.Theopoczekał,ażkobietawyściskasyna
niemaldoutratytchu,poczymzapewniłją,żewszystkojestwporządku,iszybkodałnogę.Gdyschodził
poschodkachzganku,przyprzedniejoponiejegovolvomignęłomucośżółtego.Obejrzałsię,by
sprawdzić,czyżadenzzastępcówniewyglądanazewnątrz,poczymprzykucnąłprzedsamochodem,
sięgnąłpodnadkoleiwyciągnąłkosmykjasnychwłosów,któryutkwiłwzagłębieniuwczarnym
tworzywie.
Szybkowsunąłgodokieszenikoszuliiwsiadłdosamochodu,czując,jakwłosyskrobiągowpierś
niczymjakieśżywestworzenie.
WojowniczaLaskazPustkowiprzyznała,żebezlekarstwjestbezradnaiżeniepanujenadswoim
życiem.MollyodhaczyłatenkrokwnależącejdoTheoniebieskiejksiążeczceAnonimowych
Narkomanów.
-Bezradna-mruknęłapodnosem,wspominając,jakmutantyprzykułyjądoskałyprzylegowisku
behemo-borsukawfilmieStałzPustkowi:ZemstaKendry.GdybydoakcjiniewkroczyłSelkirk,pustynny
pirat,jejwnętrznościwisiałybyteraznasolnychstalagmitachwborsuczejjaskini.
-Tobybolało,co?-odezwałsięNarrator.
-Zamknijsię,tosięniezdarzyłonaprawdę.-Amoże?
Pamiętałatotak,jakbysięzdarzyło.Narratorstanowiłproblem.Podstawowyproblem,prawdę
mówiąc.Gdybychodziłotylkooniekonwencjonalnezachowania,mogłabytomaskowaćdopierwszego,
gdyznowuzaczniebraćleki,iTheonicbyniezauważył.GdyjednakpojawiałsięNarrator,wiedziała,że
jestjejpotrzebnapomoc.WzięłaksiążeczkęAnonimowychNarkomanów,zktórąTheosięnierozstawał,
gdywalczyłznawykiempaleniatrawki.Ciąglemówiłopowtarzaniukrokówiotym,żebeznichnie
dałbyrady.Musiałacośzrobić,żebywzmocnićrozmywającąsięgranicęmiędzyMollyMichon,piekącą
ciastkaorganizatorkąprzyjęćiemerytowanąaktorką,aKendrą,zmutowanązabójczynią,uwodzącą
wojownikówłowczyniągłów.
-„Krokdrugi”-przeczytała.-„Uwierzyć,żemocwiększaodnassamychmożeprzywrócićnam
zdrowie”.
Zastanowiłasięprzezchwilęiwyjrzałaprzezoknodomu,szukającwzrokiemświatełsamochodu
Theo.Miałanadzieję,żezdołapowtórzyćwszystkiedwanaściekroków,zanimmążwróci.
-MojąmocąbędzieNigoth,Bóg-Robak-postanowiła,podnoszączestolikaswójzłamanymieczi
wymachującnimzaczepniewstronętelewizoraSonyWega,któryprzedrzeźniałjąznarożnikapokoju.-
WimięNigotharuszęnaprzód!Niechdrżykażdymutantipustynnypirat,którystanieminadrodze,straci
bowiemżycie,ajegoociekającekrwiąjajazawisnąnatotemieprzedmojąsiedzibą.
-Iniechzadrżąłotryprzedwspaniałościątwoichprzybrudzonych,kształtnychud-wtrąciłNarratorz
przesadnymentuzjazmem.
-Tosięrozumiesamoprzezsię-powiedziałaMolly.-Dobra,kroktrzeci.„Powierzswojeżycie
Bogu,takiemujakimgopojmujesz”.
-Nigothżądaofiary-wykrzyknąłNarrator.-Kończyna!
Odetnijsobiekawałekciałai,wciążdrżący,nabijnafioletowyrógBoga-Robaka!
Mollypokręciłagłową,bytrochęwstrząsnąćNarratorem.
-Ziomuś-powiedziała.
Bardzorzadkotaksiędokogośzwracała.Theopodłapałtosłowopodczaspatrolowaniaparkudla
skateboardzistówwPineCoveiterazużywałgodowyrażenianiedowierzaniawobliczuśmiałości
czyjegośstwierdzenialubpostępowania.Właściwerozwinięcietegowyrazubrzmiałoby:„Ziomuuuś,
proszęcię,żartujeszalbomaszodjazd,albojednoidrugie,skorowogólecośtakiegoproponujesz”.
(OstatnioTheoeksperymentowałtakżez„Jo,alelamerka,jo”.Mollyjednakzabroniłamutakmówić
pozadomem,bo,jakstwierdziła,trudnoocośbardziejżałosnegoniżhip-hopowydialekt,dobywający
sięzustbiałegomężczyznypoczterdziestceoposturzeczapli.„Oposturzealbatrosa,jo”,poprawił
Theo).NazwanyziomusiemNarratortrochęspuściłztonu.
-Notopalec!OdcięłypalecWojowniczejLaski...
-Nicztego-stwierdziłaMolly.
-Pukielwłosów!Nigothżąda...
-Możezapalęświecęnaznak,żepowierzamsięwyższejmocy.-Napotwierdzenieswoichsłów
wzięłazapalniczkęzestolikaizapaliłajednązzapachowychświec,któretrzymałanatacypośrodku
blatu.
-Wtakimraziezasmarkanachusteczkę!-spróbowałNarrator.
Mollyjednakprzeszłajużdokrokuczwartego.
-„Przeprowadźwnikliwąiodważnąinwentaryzacjęmoralnąswojejosoby”.Niemampojęcia,coto
znaczy.
-Niechmnieślepypawianwuchowydyma,jeślicośztegorozumiem-powiedziałNarrator.
MollypostanowiłaniezwracaćuwaginatęwypowiedźNarratora.Wkońcu,jeślikrokispełniąjej
nadzieje,Narratorawkrótcejużniebędzie.Wczytałasięwniebieskąksiążeczkęwposzukiwaniu
wyjaśnień.
Podalszejlekturzeokazałosię,żechodzichybaozrobienielistywszystkichzłychcechswojego
charakteru.
-Napisz,żejesteśpieprzonymświrem-poradziłNarrator.
-Już-odparłaMolly.
Potemzauważyła,żeksiążkazalecasporządzenielistyżali.Niebyłapewna,comaznimizrobić,ale
wpiętnaścieminutzapełniłatrzystronynajróżniejszymiżalami,wymieniającobojerodziców,urząd
podatkowy,algebrę,przedwczesnewytryski,dobregospodynie,francuskiesamochody,językwłoski,
prawników,opakowanianaCD,testyIQipopaprańca,któryumieściłnapis„Uwaga,ciastkamogąbyć
gorącepopodgrzaniu”napudełkuzesłodkimitostamiPop-Tarts.
Przerwała,bynabraćtchu,poczymzaczęłaczytaćokrokupiątym,gdyblaskreflektorówomiótł
ogródekizatrzymałsięnafrontowejścianiedomu.Theowrócił.
-„Krokpiąty”-czytałaMolly.-„Wyznajswojejwyższejmocyiinnemuczłowiekowinaturęswych
błędów”.
GdyTheoprzekroczyłpróg,Molly,zezłamanymmieczemwdłoni,odwróciłasięodcynamonowej
świecyBogaRobakaNigothaiwykrzyknęła:-Wyznaję!Niepłaciłampodatkówwlatach1995-2000,
jadłamradioaktywnemięsomutantówimamdociebiecholernyżal,żeniemusiszkucaćprzysikaniu!
-Cześć,kochanie-powiedziałTheo.
-Zamknijsię,gnojku-odparłaWojowniczaLaska.
-Domyślamsię,żezmyciavolvonici?
-Cicho!Próbujęcośwyznać,niewdzięczniku.
-Iotochodzi!-pochwaliłNarrator.
INADSZEDŁPORANEK
Byłaśrodarano,doświątzostałytrzydni,aLenaMarquezobudziłasięiujrzaławswoimłóżku
obcegomężczyznę.Dzwoniłtelefon,atenfacetobokwydawałzsiebiejękliweodgłosy.Jegociało
częściowookrywałakołdra,Lenajednakbyłaniemalpewna,żejestnagi.
-Halo-powiedziaładosłuchawki.Podniosłakołdręizajrzała.Tak,byłnagi.
-Lena,wWigilięmabyćburzaichcieliśmy,żebyMaviszrobiłagrillanaprzyjęciuświątecznymdla
samotnych,alenicztego,jeślisięrozpada,ajanakrzyczałamwieczoremnaTheo,wyszłamichodziłam
dwiegodzinypociemku,ionchybamyśli,żezwariowałam,noizdajesię,żepowinnaświedzieć,że
Daleniewróciłnanocdodomu,ajegonowa...ee,tadruga,ee...takobieta,zktórąmieszka,zadzwoniła
wpanicedoTheoi...
-Molly?
-Tak,cześć,jaksięmasz?
Lenaspojrzałanazegarnanocnejszafce,apotemznównanagiegomężczyznę.
-Molly,jestszóstatrzydzieści.
-Dzięki.Tutajjestdziewiętnaściestopni.Widzętermometrnazewnątrz.
-Cosięstało?
-Jużcimówiłam:nadciągaburza.Theowątpiwmojąpoczytalność.Dalezaginął.
TuckerCaseprzewróciłsięnadrugibokichoćnadalnawpółspał,wydawałsięgotowydo
działania.
-Proszę,proszę,popatrznato-pomyślałasobieLena,poczymzdałasobiesprawę,żepowiedziała
tonagłosdosłuchawki.
-Naco?-spytałaMolly.
Tuckotworzyłoczyiuśmiechnąłsiędoniej,poczympodążyłzajejwzrokiemwdół.
Wyciągnąłkołdręzjejdłoniiokryłsię.
-Tonieztwojegopowodu.Poprostumuszęzrobićsiusiu.
-Przepraszam-powiedziałaLena,szybkonaciągającsobiekołdręnagłowę.
Oddawnaniemusiałasiętymprzejmować,alenagleprzypomniałasobieartykułotym,żemężczyzna
niepowinienoglądaćkobietyzsamegorana,chybażeznająsięconajmniejtrzytygodnie.
-Ktotobył?-spytałaMolly.
LenazrobiławkołdrzetunelispojrzałanaTuckeraCase’a,zupełnienieskrępowanego,zupełnie
nagiego.Sterczącywacekprowadziłgodołazienki,kołyszącsięprzednimniczymróżdżkaradiestety.
Zdałasobiesprawę,żezawszemożeznaleźćnowepowodydozłościwobecsamczejczęścigatunku
ludzkiego-brakskrępowaniatakżeznalazłbysięnatejliście.
-Nikt-powiedziaładosłuchawki.
-Lena,chybaniespałaśznowuzeswoimbyłym?Powiedzmi,żeniejesteśwłóżkuzDałem.
-NiejestemwłóżkuzDałem.
Wtymmomencieprzypomniałajejsięnadzwyczajwyraźniecałanocipomyślała,żechyba
zwymiotuje.TuckerCasesprawił,żenachwilęowszystkimzapomniała.Dobra,możepowinnato
zaliczyćdomęskichpozytywów,aleniepokójpowrócił.ZabiłaDale’a.Pójdziedowięzienia.Musiała
jednakudawać,żenicniewie.
-ComówiłaśoDale’u?
-Notozkimjesteśwłóżku?
-Cholera,Molly,cosięstałozDałem?-Miałanadzieję,żebrzmitoprzekonująco.
-Niewiem.Zadzwoniłajegonowadziewczynaipowiedziała,żeniewróciłdodomupoprzyjęciu
świątecznymCaribou.Pomyślałam,żepowinnaśotymwiedzieć,rozumiesz,wraziegdybysięokazało,
żestałosięcośzłego.
-Napewnonicmuniejest.Możepoprostuspotkałjakąśzdziręw„GłowieŚlimaka”ipoderwałją
naswojągadkębiznesmena.
-Fuj-powiedziałaMolly.-Oj,przepraszam.Słuchaj,Lena,wwiadomościachdziśranomówili,że
nadciągawielkaburzaznadPacyfiku.WtymrokuczekanasElNino.
Musimycośwykombinować,jeślichodziojedzenienaprzyjęciedlasamotnych.Noicozrobimy,
jeśliprzyjdziedużoludzi?Takaplicajeststraszniemała.
Lenawciążsięzastanawiała,cozrobićwkwestiiDale’a.ChciałapowiedziećotymMolly.Jeśli
ktokolwiekmógłjązrozumieć,towłaśnieMolly.Lenabyłaprzyniejpodczaskilku„nawrotów”.Ta
kobietarozumiała,żesprawymogąsięwymknąćspodkontroli.
-Słuchaj,Molly,potrzebuję...
-InakrzyczałamwieczoremnaTheo.Bardzo.Dawnotaksięniewkurzył.Zdajesię,żespieprzyłam
święta.
-Niegadajgłupstw,Molly,toniemożliwe.Theozrozumie.-Cooznaczało:„Wie,żemaszświra,ai
takciękocha”.
WtejwłaśniechwiliTuckerCasewróciłdopokoju,podniósłzpodłogispodnieizacząłjewkładać.
-Muszęiśćnakarmićnietoperza-oznajmił,poczymczęściowowyciągnąłbanana,któregomiałw
przedniejkieszeni.
Lenazrzuciłasobiekołdręzgłowyizaczęłasięzastanawiaćcopowiedzieć.Tuckuśmiechnąłsię,
wyciągającbananadokońca.
-A,myślałaś,żepoprostuucieszyłemsięnatwójwidok?
-Ee...ja...cholera.
Tuckpodszedłbliżejipocałowałjejbrew.
-Owszem,cieszęsię-stwierdził.-Alemuszęteżnakarmićnietoperza.Zarazwracam.
Wyszedłzpomieszczenia,bosoibezkoszuli.Dobra,pewniewróci.
-Lena,ktotobył?Powiedz!
Lenazdałasobiesprawę,żewciążtrzymasłuchawkę.
-Słuchaj,Molly,oddzwoniędociebie,dobra?Wymyślimycośnapiątkowywieczór.
-Alemuszęsięjakośzrehabilitowaćza...
-Zadzwonię.
Lenaodłożyłasłuchawkęiwygramoliłasięzłóżka.Jeślisiępospieszy,zdążyumyćtwarzinałożyć
trochętuszu,zanimTuckwróci.Zaczęłanagoprzemierzaćpokój,ażwpewnejchwilipoczuła,żektośna
niąpatrzy,Wpomieszczeniubyłodużeoknowychodzącenalas,aponieważsypialniaznajdowałasięna
piętrze,człowiekczułsiętak,jakbyobudziłsięwdomkunadrzewie,zatoniktniemógłzajrzećdo
środka.Obróciłasięnapięcieiujrzałanietoperza,wiszącegonarynnie.Patrzyłnanią-nietylkopatrzył,
onjąoglądał.Ściągnęłakołdręzłóżkaiokryłasię.
-Idźsobiezjeśćbanana!-krzyknęładozwierzaka.
Robertooblizałwargi.
Kiedyś,wczasachpaleniatrawki,TheophiliusCrowestwierdziłbybezwahania,żenielubi
niespodzianek,wolirutynęodróżnorodności,przewidywalnośćodniepewności,znaneodnieznanego.
Potem,kilkalattemu,rozpracowującostatniwPineCoveprzypadekzabójstwa,Theopoznałipokochał
MollyMichon,byłągwiazdękinaklasyB,iwszystkosięzmieniło.Złamałjednązkardynalnychzasad-
„nigdynieidźdołóżkazkimśbardziejzwariowanymniżty”-iodtamtejporykochałżycie.Zawarli
umowę:jeślionbędziesiętrzymałzdalaodswojego„lekarstwa”(trawki),onabędziebrałaswoje
(środkiantypsychotyczne),skutkiemczegoonamogłaliczyćnajegoniestępionąuwagę,aonpoznawać
tylkonajprzyjemniejszeaspektypostaciWojowniczejLaski,wktórąMollyczasamisięwcielała.Nauczył
sięcieszyćjejtowarzystweminiezwykłością,którączasamiwnosiładojegożycia.
Aleostatniwieczórtobyłodlaniegozbytwiele.Gdywszedłdodomu,chciał-nie,musiał-
podzielićsięzadziwiającąhistoriąojasnowłosymmężczyźniezjedynąosobą,któramogłamuuwierzyć,
zamiastuznaćjegosłowazarojeniaćpuna,aonawybrałasobieakurattęchwilęnaatakwrogiego
szaleństwa.Wypadłwięczdomuizanimwrócił,wypaliłtyletrawki,żecałyrastafariańskichórmógłby
zapaśćodniejwśpiączkę.
Nietemumiałosłużyćpoletkomarihuany,któreuprawiał.Zupełnienietemu.Niejakwstarych
czasach,kiedymiałmałyogródeknawłasnyużytek.Nie,zagajnikdwumetrowychlepkichroślin,
zdobiącykrawędźichdziałki,stanowiłprzedsięwzięcieczystokomercyjne,choćprzedsięwzięcieto
miałoszczytnycel.Miłość.Przezlata,mimożeperspektywapowrotudobranżyfilmowejcorazbardziej
sięoddalała,Mollywciążtrenowałazeswoimolbrzymimmieczem.Codziennie,rozebranadobielizny
alboodzianawsportowystanikispodenki,napolanceprzeddomemwołała„engardę”do
wyimaginowanegoprzeciwnika,poczymwykonywałaserięobrotów,podskoków,pchnięć,zasłonicięć
doutratytchu.TenrytuałnietylkopozwalałMollyutrzymaćformę,aletakżesprawiałjejradość,coz
koleiniezmierniecieszyłoTheo.Zachęcałjąnawet,byzaczęłaćwiczyćkendo.Jaksięmożnabyło
spodziewać,okazałasięświetnawtejdyscyplinieibeztruduzwyciężałarywalidwarazywiększychod
siebie.
Towszystkopośredniosprawiło,żeTheopierwszyrazwżyciuzająłsiękomercyjnąuprawątrawki.
Próbowałinnychsposobów,alebankinadzwyczajopornietraktowałyprośbyopożyczkęwwysokości
półrocznychdochodównazakupmieczasamurajskiego.No,niezupełniesamurajskiego,alejapońskiego-
staregojapońskiegomiecza,wykonanegoprzezmistrzaHisakunizYamashiropodkoniectrzynastego
wieku.Sześćdziesiąttysięcywarstwstaliwysokowęglowej.Doskonalewyważonyipoośmiustuleciach
wciążostryjakbrzytwa.
Byłtotashi,zakrzywionymieczkawalerii,dłuższyicięższyodtradycyjnejkatany,używanejprzez
późniejszychsamurajówdowalkipieszej.CiężartegomieczaprzypadłbyMollydogustupodczas
treningów-jegomasabyłabardziejzbliżonadotego,któregoużywałapodczaszdjęćdofilmuiktóry
zabrałasobienapamiątkęzłamanejkariery.Spodobałbyjejsięteżfakt,żemieczjestprawdziwy.Theo
miałnadzieję,żezrozumie,cochcejejpowiedzieć:kochawniejwszystko,nawetWojownicząLaskę
(choćjednychczęścilubiłdotykaćbardziejniżinnych).Tashileżałterazowiniętywaksamit,ukrytyna
najwyższejpółcewszafie,gdziekiedyśTheotrzymałswojąkolekcjęfajek.
Pieniądze?DawnyprzyjacielTheozczasówpaleniamaryśki,hodowcamarihuanyzBigSur,który
terazzostałhurtownikiem,zradościązapłaciłzgóryzajegozbiory.Miałobyćtoczystokomercyjne
przedsięwzięcie:wejść,wyjśćinikomuniezrobićkrzywdy.TerazjednakTheopierwszyrazodlat
pojawiłsięwpracynagrzanyiczuł,żepokiepskiejnocydzieńteżkroisięmarny.
Potemzadzwoniładziewczyna/żona/ktośtamDale’aPearsonaipiekielnydzieńzacząłsięnadobre.
TheowpuściłsobiedooczukropleVisineipodjechałpodsklep„Przynęty,SprzętWędkarskiiDobre
WinauBrine’a”,bywypićdużąkawę,zanimruszyłdodomuLenyMarquezwposzukiwaniujejbyłego
męża.ChoćzponiedziałkowegozdarzeniapodTanimMarketemidziesiątkówinnychincydentów
wynikało,żeichwzajemnaniechęćgraniczyznienawiścią,niepowstrzymywałoichtoprzed
okazjonalnymispotkaniaminaznajomyseks.
Theonawetbyotymniewiedział,aleMollyprzyjaźniłasięzLeną,akobietymiałyzwyczaj
rozmawiaćotakichrzeczach.Lenamieszkaławładnymdwupiętrowym,rustykalnymdomunadziałcew
sosnowymlesie,graniczącejzterenemjednegozlicznychwPineCoverancz.
Niemogłabysobiepozwolićnatakidom,pracującwagencjinieruchomości,alezdrugiejstrony
znosiłaDale’aPearsonaprzezpięćlatmałżeństwa,apotemjeszczeprzezpięć,więczasługiwała
przynajmniejnatyle,myślałsobieTheo.Podobałomusięgłuchestukaniejegotraperównaganku.
Podszedłdodrzwiipomyślał,żeMollyteżpowinnadobudowaćganekdoichdomku.Pomyślał,że
moglibysobiekupićdzwonkiwiatroweihuśtawkę,adotegomałypiecyk,żebyspędzaćnazewnątrz
chłodnewieczory.Apotem,gdypoczułwibracjezbliżającychsiędodrzwikroków,zdałsobiesprawę,
żejestcałkowicieitotalnieusmażony.
Żewszyscysięotymdowiedzą.ŻeżadnailośćkropliVisineanikawyniezamaskujejegousmażenia.
Dwadzieścialatfunkcjonowanianahajunanicmusięteraznieprzyda-straciłswojezdolności,wypadł
zgry,okotygrysanabiegłokrwią.
-Cześć,Theo-powiedziałaLena,otwierającdrzwi.
Miałanasobieluźną,męskąbluzęiczerwoneskarpetki.Jejdługie,czarnewłosy,którezazwyczaj
spływałynaplecyjakciekłasatyna,byłypoplątaneztyłu,aprzyuchusterczałzawiniętykędzior.Tak
wyglądająwłosyposeksie.
Theoprzestąpiłnagankuznoginanogę,jakmłodychłopak,którychcezaprosićdziewczynęz
sąsiedztwanapierwsząrandkę.
-Przepraszam,żeprzeszkadzamotakwczesnejporze,alezastanawiałemsię,czyniewidziałaś
Dale’a.Toznaczy,odponiedziałku.
Odsunęłasięoddrzwi,jakbymiałazarazzemdleć.Pewniewiedziała,żeTheojestnahaju.
-Nie,Theo.Aco?
-No,eee,zadzwoniłaBetsyipowiedziała,żeDaleniewróciłnanocdodomu.-Betsytobyłanowa
żona/dziewczyna/ktośtamDale’a.Pracowałajakokelnerkaw„H.R”iwciąguparulatzasłynęłalicznymi
romansamizżonatymimężczyznami.-Jatylko,ee...-Dlaczegomunieprzerywała?Niechciał
powiedzieć,żewieoichsporadycznychseksualnychspotkaniach.Niepowinienwiedzieć.-Nowięc,po
prostusięzastanawiałem.
-Cześć,ktotojest?-spytałjasnowłosyfacetbezkoszuli,którypojawiłsięwdrzwiachzaLeną.
-O,chwałaBogu-powiedziałTheo,biorącgłębokiwdech.-NazywamsięTheoCrowe.Jestemtu
posterunkowym.
ZerknąłnaLenę,czekając,ażprzedstawimunieznajomego.
-TojestTucker...ee,Tuck.
Niemiałapojęcia,jakfacetmananazwisko.
-TuckerCase-powiedziałTuckerCase,obchodzącLenęiwyciągającrękę.-
Powinienemsięchybaprzedstawićwcześniej,skororobimywtejsamejbranży.
-Ajakatobranża?-Theonigdynieuważałsięzaprzedsiębiorcę,alewyglądałonato,żeteraznim
został.
-LatamśmigłowcemdlaAgencjiAntynarkotykowej-wyjaśniłTuckerCase.-Wiepan,podczerwień,
poszukiwanieuprawmarychyitakdalej.
Cofnąćsię!Serceprzestałobić!Pięćsetmiligramówadrenaliny,zastrzykbezpośredniowosierdzie!
Tracimygo!Cofnąćsię!
-Miłopanapoznać-powiedziałTheoznadzieją,żeniewidaćponimniewydolnościserca.-
Przepraszam,żeprzeszkodziłem.Pójdęjuż.
PuściłdłońTuckaizacząłsięoddalać,myśląc:nieidźjaknaspawany,nieidźjaknaspawany!Na
miłośćboską,jakjatorobiłemprzeztewszystkielata?
-Ee,panieposterunkowy-odezwałsięTuck.-Apocopanwpadł?Auć!
Theoodwróciłsię.Lenaprzyłożyłapilotowiwramię,najwyraźniejdośćmocno,botenwłaśnieje
rozmasowywał.
-Ee,ponic.Takijedenfacetniewróciłostatniejnocydodomuimyślałem,żeLenamożewiedzieć,
dokądposzedł.
Theochciałsięcofnąć,alezatrzymałsię,pomyślawszy,żemożesiępotknąćnaschodachganku.Jak
bytowyjaśniłAgencjiAntynarkotykowej?
-Ostatniejnocy?Tonawetniejestzaginionyod,mmm,dwudziestuczterech,czterdziestuośmiu
godzin?Auć!Cholera,pocotakrobisz?-TuckerCasepotarłramię,wktóreznowuoberwałodLeny,
Theopomyślał,żetakobietamachybaproblemzprzemocąwobecmężczyzn.
LenapopatrzyłanaTheoiuśmiechnęłasię,jakbysięwstydziłaswojegociosu.
-MollydzwoniładomnieranoipowiedziałamioDale’u.Wyjaśniłam,żegoniewidziałam.Nie
mówiłaci?
-Jasne.Jasne,żemimówiła.Tylko,wiesz,myślałem,żemożecościprzyjdziedogłowy.Toznaczy,
twójprzyjacielmarację,Daleniezostałoficjalnieuznanyzazaginionego,ale,wiesz,tomałemiasteczko,
aja,wiesz,mamswojeobowiązkiiwogóle.
-Dzięki,Theo-powiedziałaLena,machającmunapożegnanie,choćstałzaledwieodwametryod
niejiwcaleniezbierałsiędoodejścia.Pilotteżmachałisięuśmiechał.
Theoniepodobałosiętowarzystwoświeżoupieczonychkochanków,którzydopierocosięzesobą
bzyknęli,zwłaszczażesprawywjegozwiązkunieukładałysięnajlepiej.Citutajwyglądalina
zadowolonych,mimożeniczegonieudawali.
Zauważył,żezdachugankuzwieszasięcościemnego,dokładnietam,gdzienagankuMolly
wisiałybydzwonkiwiatrowe,gdybywłaśnieniepoświeciłbezpieczeństwaichmałżeństwa,wracającdo
środkówodurzających.Tocośniemogłobyćtym,czymsięwydawało.
-Więctojest,ee,towyglądajak...
-Nietoperz-powiedziałaLena.
Japierdolę,pomyślałTheo,aleogromny.
-Nietoperz-powtórzył.-Jasne.Oczywiście.
-Nietoperzowocożerny-sprecyzowałTuckerCase.-ZMikronezji.
-A,tak-powiedziałTheo.NieistniałocośtakiegojakMikronezja.Tenblondasrobiłgowkonia.-
Dobra,todozobaczenia.
-Spotkamysięnaprzyjęciudlasamotnychwpiątek-odezwałasięLena.-PozdrówMolly.
-Okej-odparłTheo,wsiadającdovolvo.Zatrzasnąłdrzwi.Tamciwrócilidośrodka.
Oparłgłowęnakierownicy.Oniwiedzą,pomyślał.
-Onwie-powiedziałaLena,opierającsięodrzwi.
-Niewie.
-Jestsprytniejszy,niżsięwydaje.Wie.
-Niewie.Iwcaleniewyglądałnagłupiego,tylkojakbynaspawanego.
-Niebyłnaspawany,tylkopodejrzliwy.
-Niesądzisz,żegdybybyłpodejrzliwy,mógłbycięzapytać,gdziebyłaśostatniejnocy?
-No,przecieżwidział,łaziłeśbezkoszuli,ajabyłamtaka...taka...
-Zadowolona?
-Nie,chciałampowiedzieć„rozczochrana”.-Uderzyłagowramię.-Kurde,skończjużztym.
-Auć.Przestańsiętakzachowywać.
-Mamkłopoty-stwierdziłaLena.-Mógłbyśmnieprzynajmniejwspierać.
-Wspierać?Pomogłemciukryćciało.Wniektórychkrajachuznajesiętozawspółudział.
Zamachnęłasię,byznowugouderzyć,alesiępowstrzymała.Wciążjednaktrzymałapięśćuniesioną,
taknawszelkiwypadek.
-Naprawdęmyślisz,żenienabrałpodejrzeń?
-Niespytałnawet,dlaczegonawerandziewisiwielkinietoperzowocożerny.
-Adlaczegonawerandziewisiwielkinietoperzowocożerny?
-Dobrodziejstwoinwentarza.-Uśmiechnąłsię.
Czułasięterazgłupio,stojąctakzuniesionąpięścią.Czułasięteżniedouczona,tępa,
niecywilizowana,niedorozwinięta-widziaławsobiewszystkietecechy,którenaogółprzypisywała
tylkoinnym.Weszłazanimdosypialni.
-Przepraszam,żecięuderzyłam.
Wkładająckoszulę,Tuckpotarłposiniaczoneramię.
-Maszniebezpieczneskłonności.Możepowinienemschowaćłopatę?
-Tookropne,żetakmówisz.-Jużchciałagouderzyć,alezamiasttegopostanowiławypaśćbardziej
cywilizowanieimniejgroźnieiobjęłago.-Tobyłwypadek.
-Puść.Muszęiść,żebywypatrywaćzłychludzizeswojegośmigłowca-powiedział,klepiącjąw
tyłek.
-Nietoperzazabierzeszzesobą,prawda?
-Niemaszochotynajegotowarzystwo?
-Bezurazy,alejesttrochęstraszny.
-Nawetniewieszjakbardzo-stwierdziłTuck.
ŚWIĘTAZŁAMANYCHSERC
BożonarodzeniowaAmnestia.Możeszzerwaćkontaktyzprzyjaciółmi,nieodbieraćtelefonów,
ignorowaće-maile,unikaćkontaktuwzrokowegowTanimMarkecie,zapominaćourodzinach,rocznicach
ispotkaniach,leczjeślipojawiszsięwichdomupodczasprzerwyświątecznej(zprezentem),mocą
nakazuspołecznegobędącimusieliprzebaczyćizachowywaćsięjakgdybynigdynic.Przyzwoitość
nakazuje,byprzyjaźńtrwaładalej,bezpoczuciawinyiwzajemnychoskarżeń.Jeślidziesięćłattemuw
październikuzaczęliściepartięszachów,musiszsobietylkoprzypomnieć,czyjterazmabyćruch-albo
dlaczegotymczasemsprzedałeśszachyikupiłeśX-boxa.(Widzicie,BożonarodzeniowaAmnestiato
cudownezjawisko,alenieprzeskokmiędzywymiarami.Prawaczasuiprzestrzeninadalobowiązują.Nie
próbujjednakwykorzystywaćrozszerzaniasięwszechświatajakowymówki-naprzykład,żeciągle
chciałeśdonichwpaść,aleichdomcorazbardziejsięoddalał.Takiebzdurynieprzejdą.Powiedzpo
prostu:„Przepraszam,zeniedzwoniłem.Wesołychświąt”.
Potempokażprezent.ProtokółBożonarodzeniowejAmnestiinakazuje,byprzyjacielodpowiedział:
„Nieszkodzi”iwpuściłciębezdalszychkomentarzy.Taktosięzawszeodbywa).
-Gdzieśtysię,kurwa,podziewał?-spytałGabeFenton,gdyotworzyłdrzwiizobaczyłwnich
swojegostaregoprzyjaciela,TheophilusaCrowe’a,zprezentem.
Gabe,niskiiżylastyczterdziestopięciolatek,nieogolonyilekkołysiejący,miałnasobiespodnie
khaki,którewyglądałytak,jakbyspałwnichodtygodnia.
-Wesołychświąt,Gabe-powiedziałTheo,wyciągającprezentzwielką,czerwonąkokardą.
Zamachałnimwprzódiwtył,jakbychciałpowiedzieć:„Hej,mamtuprezent,niepowinieneśsię
rzucaćtylkodlatego,żeprzeztrzylataniedzwoniłem”.
-Ta,ładny-stwierdziłGabe.-Alemogłeśzadzwonić.
-Przepraszam.Chciałem,alezwiązałeśsięzValiwolałemwamnieprzeszkadzać.
-Rzuciłamnie,wiesz?-GabeprzezkilkalatspotykałsięzValerieRiordan,jedynąpsychiatrąw
miasteczku.Alenieprzezostatnimiesiąc.
-Tak,słyszałem.-Theosłyszał,żeValpragniekogośbardziejobytegozludzkąkulturąniżGabe.
Gabebyłpracującymwtereniebiologiembehawioralnym,którybadałdzikiegryzoniealbossaki
morskie,zależnieodtego,ktodanebadaniafinansował.Mieszkałwmałym,komunalnymdomkuprzy
latarnimorskiej,wrazzeswoimpięćdziesięciokilogramowymlabradorem,Skinnerem.
-Słyszałeś?Iniezadzwoniłeś?
ZbliżałosiępołudnieiTheoprzestawałjużodczuwaćszumwgłowie,wciążjednakbyłnawalony.
Faceciniepowinnisięskarżyćnabrakwsparciazestronyprzyjaciela,chybażechodziłoopomocw
knajpianejbójcealbowprzeniesieniuczegościężkiego.Toniebyłonormalnezachowanie.MożeGabe
naprawdępowinienspędzaćwięcejczasuwśródistotludzkich.
-Słuchaj,Gabe,przyniosłemciprezent-powiedziałTheo.-Zobacz,jakSkinnercieszysięnamój
widok.
SkinnerrzeczywiściecieszyłsięnawidokTheo.Przepychałsięwdrzwiachzeswoimpanem,waląc
grubymogonemweframugęniczymwwerbel.KojarzyłTheozhamburgeramiipizzą,akiedyśuważałgo
zazastępczegoFacetaodŻarcia(podstawowymFacetemodŻarciabyłGabe).
-No,chybapowinieneśwejść-powiedziałbiolog.
OdsunąłsięoddrzwiiwpuściłTheodośrodka.Skinnerprzywitałsię,wciskającnoswkroczeTheo.
-Pracujętutaj,stądtenlekkibałagan.
„Lekkibałagan”?Małopowiedziane.ZupełniejakbyMarszŚmiercinaBataannazwaćwycieczką
krajoznawczą-wyglądałototak,jakbyktośzaładowałwszystkierzeczyGabe’adoarmatyistrzeliłnimi
przezścianędopomieszczenia.Brudneciuchyinaczyniapokrywałykażdyskrawekpowierzchni,z
wyjątkiemstołuroboczego,którybyłnieskazitelnieczysty,jeślinieliczyćszczurów.
-Ładneszczury-powiedziałTheo.-Coznimirobisz?
-Badam.
Gabeusiadłprzeddwudziestolitrowymiterrariami,ustawionymiwkształtgwiazdywokół
środkowegozbiornikaipołączonymiruramifirmyHabitrail,zdrzwiczkamiumożliwiającymiszczurom
przechodzeniezjednegopomieszczeniadodrugiego.Każdyszczurmiałprzyklejonydogrzbietusrebrny
krążek,mniejwięcejwielkościćwierćdolarówki.
Theopatrzył,jakGabeotwieradrzwiczki.Jedenzeszczurówpomknąłdośrodkowegozbiornika,
gdzienatychmiastspróbowałpokryćjegomieszkańca.Biologpodniósłniewielkiegopilotainacisnął
guzik.Atakującyszczurniemalzrobiłfikołka,próbującsięwycofać.
-Ha!Dostałnauczkę!-wykrzyknąłGabe.-Samicawśrodkowejklatcemaruję.
Szczurcofnąłsięniepewnieizacząłniuchać,poczymznowupodjąłpróbękopulacji.
Gabenacisnąłprzycisk.Samcaodrzuciło.
-Ha!Terazrozumiesz?!-wykrzyknąłGabepodekscytowanymgłosem.Podniósłwzrokznadklateki
popatrzyłnaTheo.-Mająelektrodynajądrach.Tesrebrnekrążkitobaterieiodbiornikisygnałówz
nadajnika.Zakażdymrazem,kiedysiępodnieci,walęmupięćdziesiątwoltówwtemaleńkiejajka.
SzczurpodjąłkolejnąpróbęiGabeznowunacisnąłguzik.Gryzońrzuciłsięwkątklatki.
-Głupignojek!-krzyknąłGabe.-Człowiekmyśli,żeczegośsięnauczą.Każdegoporażędziśprądem
dziesięćrazy,alekiedyjutrootworzęklatkę,pobiegnątamzpowrotemiznówbędąpróbowałyjąpokryć.
Widzisz,widzisz,jacyjesteśmy?
-My?
-My.Samce.Widzisz,jacyjesteśmy.Wiemy,żenieczekanasnicopróczbólu,alewracamyrazza
razem.
Gabezawszebyłtakispokojny,opanowany,profesjonalniezdystansowany,zobsesjąnapunkcie
nauki,niezawodnienawiedzony,adzisiajTheoodniósłwrażenie,żerozmawiazzupełnieinnym
człowiekiem,jakbyktośzdarłzniegocałyintelekt,odsłaniającnerwy.
-Ee,Gabe,niejestempewien,czypowinniśmysięporównywaćzgryzoniami.Toznaczy...
-O,jasne.Teraztakmówisz.Alejeszczezadzwoniszipowiesz,żemiałemrację.Cośsięwydarzyi
zadzwonisz.Onazdepczeciserce,atydokończyszdziełazniszczenia.Mamrację?Mamrację?
-Ee,ja...-TheomyślałoseksienacmentarzuikłótnizMolly,którapotemnastąpiła.
-Wtakimraziezmianaskojarzeń.Spójrznato.-Gabepognałdoregału,przerzucającplik
specjalistycznychczasopisminotatników,ażwkońcuznalazłtoczegoszukał.-Popatrz.
Popatrznanią.-PodniósłnajnowszykatalogbieliznyVictoriasSecret.Modelkanaokładcemiałana
sobiegarderobę,któranadzwyczajnieudatniezakrywałajejwdzięki.Wydawałasięztegopowodu
przeszczęśliwa.-Piękna,co?Oszałamiająca,co?Pozostańprzytejmyśli.-
Sięgnąłdokieszenibojówekiwyciągnąłstalowynadajnik,takisam,jakileżałnastolezeszczurami.
-Piękna-powiedziałinacisnąłguzik.
Plecybiologawygięłysięwłukinaglestałsięopiętnaściecentymetrówwyższy,gdywszystkie
mięśniewjegocielenaprężyłysięjednocześnie.Zatrząsłsiędwarazykonwulsyjnie,poczymrunąłna
podłogę,wciążściskającwdłonizmiętykatalog.
Skinnerzacząłszczekaćjakoszalały.„Nieumieraj,FacecieodŻarcia,mojamiskajestnawerandzie,
asamnieotworzędrzwi”.Zakażdymrazembyłotaksamo,zawszesięcieszył,żeFacetodŻarciatak
naprawdęnieumarł,terazjednakkonwulsjewywołałyupsaniepokój.
Theorzuciłsięprzyjacielowinapomoc.Gabeprzewróciłoczamiizadrżałkilkarazy,nimwkońcu
głębokoodetchnąłipopatrzyłwtwarzTheo.
-Widzisz.Zmianaskojarzeń.Nieminiewieleczasu,abędętakreagowałnawetbezelektrod
przyklejonychdomoszny.
-Dobrzesięczujesz?
-O,tak.Utrwalisię,wiemto.Zeszczuraminaraziesięnieudało,alemamnadzieję,żesięuda,
zanimwszystkiepozdychają.
-Zdychająodtego?
-No,musiboleć,boinaczejniczegosięnienauczą.-Gabeznówpodniósłpilota,aTheowyrwałmu
urządzeniezręki.
-Przestań!
-Mamdrugizestawelektrodiodbiornik.Chceszspróbować?Straszniebymchciałwypróbowaćtow
praktyce.Możemyiśćdobaruzestriptizem.
Theopomógłmuwstać,poczymposadziłgonakrześleplecamidostołuiprzysunąłdrugiekrzesło
dlasiebie.
-Gabe,niepanujesznadsobą.Przepraszam,żeniezadzwoniłem.
-Wiem,żebyłeśzajęty.Wporządku.
Świetnie,terazprzyjąłwłaściwąpostawęAmnestiiŚwiątecznej,pomyślałTheo.
-Teszczury,elektrody,towszystkojestniewporządku.
Skończyszalbozbandąparanoiczniemizoginicznychsamców,albozestosemtrupów.
-Mówisztak,jakbytobyłocośzłego.
-Maszzłamaneserce.Wyjdzieszztego.
-Powiedziała,żejestemnudny.
-Szkoda,żeniewidziałatego.-Theowskazałpomieszczenie.
-Nieinteresowałasięmojąpracą.
-Dobrzewamposzło.Pięćlat.Możepoprostunadszedłczas.Sammówiłeś,samiecgatunku
ludzkiegoniejestprzystosowanydomonogamii.
-Tak,alewtedymiałemdziewczynę.
-Czylitonieprawda?
-Nie,tojestprawda,alenieprzeszkadzałomito,kiedymiałemdziewczynę.Terazwiem,żejestem
biologiczniezaprogramowanydorozsiewanianasieniamoichlędźwi,gdziesiętylkoda,doparzeniasię
zjaknajwiększąliczbąsamic,dogorącej,bezsensownejkopulacjizjednąpłodnąsamicą,byzaraz
znaleźćinną.Mojegenywymagają,bymprzekazałjedalej,ajaniewiemodczegozacząć.
-Mógłbyśwziąćprysznic,nimzacznieszrozsiewanie.
-Myślisz,żeniewiem?Dlategopróbujęprzeprogramowaćswojeinstynkty.
Okiełznaćzwierzęcość,jaktosięmówi.
-Boniechcesziśćpodprysznic?
-Nie.Boniewiemjakrozmawiaćzkobietami.ZValumiałemrozmawiać.
-Tobyłjejzawód.
-Wcalenie.Wżyciunieprzespałasięznikimzakasę.
-Słuchanie,Gabe.Słuchanietobyłjejzawód.Byłapsychiatrą.
-A,tak.Myślisz,zepowinienemzacząćodprostytutkialboprostytutek?
-Zpowoduzawodumiłosnego?Tak,napewnozdałobytoegzaminniegorzejodelektrodnamosznie,
alenajpierwmusiszcośdlamniezrobić.-Theopomyślał,żebyćmoże,tylkobyćmoże,jakaśpraca-
normalnapracapomożeprzyjacielowiodzyskaćrównowagę.
Sięgnąłdokieszenikoszuliiwyjąłkosmykjasnychwłosów,którywyciągnąłznadkolavolvo.-Chcę,
żebyśnatospojrzałicośmiotympowiedział.Gabewziąłwłosyiuważnieimsięprzyjrzał.
-Czytodowódprzestępstwa?
-Wpewnymsensie.
-Skądjewziąłeś?Icochceszwiedzieć?
-Powiedzmi,ilemożesz,adopieropotemjabędęmówił,dobra?
-Wyglądająminablond.
-Dzięki,Gabe.Myślałem,żemożeobejrzyszjepodmikroskopemalbocoś.
-Abiuroszeryfaniemalaboratoriumkryminalnegodotakichspraw?
-Ma,aleniemogętegotamzanieść.Mamswojepowody.
-Naprzykład?
-Naprzykładmogąuznać,żejestemnaćpanyalbostuknięty,albojednoidrugie.
Spójrznawłosy-poprosiłTheo.-Typowiesz,apotemjapowiem.
-Dobra,aleniemamtakichfajnychrzeczyjakwWydzialeŚledczym.
-Tak,alegościezlaboratoriumkryminalnegoniemająbateriiprzylepionychsuperklejemdojąder.A
tymasz.
DziesięćminutpóźniejGabepodniósłwzrokznadmikroskopu.
-Niesąludzkie-oświadczył.
-Super.
-Właściwiewogóleniewyglądatonawłosy.
-Wtakimrazie,cototakiego?
-No,wydajesię,żemająwielecechwłókienświatłowodowych.
-Czylitodziełoludzkichrąk?
-Powoli.Mającebulkę,aleniewyglądająnazbudowanezkeratyny.Musiałbymjezbadaćpodkątem
białek.Jeślijewytworzono,procesprodukcyjnyniezostawiłżadnychśladów.Wyglądają,jakbywyrosły,
aniezostaływyprodukowane.Wiesz,włosyniedźwiedzipolarnychmającechyświatłowodów:
przenosząenergięcieplnąprzezczarnąskórę.
-Czylitosierśćniedźwiedziapolarnego?
-Powoli.
-Gabe,nalitośćboską,skądtosię,dodiabła,wzięło?
-Tymipowiedz.
-Aleniechtozostaniemiędzynami,dobra?To,coterazpowiem,niewyjdziepozaścianytejchaty,o
ilenieuzyskamjakiegośpotwierdzenia,tak?
-Jasne.Dobrzesięczujesz,Theo?
-Czydobrzesięczuję?Tymniepytasz,czydobrzesięczuję?
-MiędzytobąaMollywszystkowporządku?Apraca?Niezacząłeśznowupalićtrawki,prawda?
Theozwiesiłgłowę.
-Mówiłeś,żemaszjeszczedrugąparęelektrod?
Gabepokraśniał.
-Musiszogolićfragmentskóry.Pozwoliszmiotworzyćprezent,kiedybędzieszwłazience?Możesz
użyćmojejmaszynki.
-Nie,śmiało,otwórzprezent.Muszęcipowiedziećoparusprawach.
-Oraju,malakser.Dzięki,Theo.
-Zabrałmalakser-powiedziałaMolly.
-O!Byłdlaniegoważny?-zdziwiłasięLena.
-Prezentślubny.
-Wiem,samawamgodałam.TeżdostaliśmygozDalemwprezencieślubnym.
-Widzisz,tobyłatradycja.-Mollybyłaniepocieszona.
WypiłapółswojejdietetycznejcoliiwalnęłaplastikowymkubkiemzlogiemBudwaiseraobar,
niczympiratklnącynadkielichemgrogu.-Sukinsyn!
Byłśrodowywieczórisiedziaływbarze„GłowaŚlimaka”.Miałyomówićsprawęjedzeniana
świąteczneprzyjęciedlasamotnych.KiedyMollypoprosiłaopomoc,Lenachciałasięzpoczątku
wykręcićizostaćwdomu.Alekiedyjużwymyślałasobiewymówkę,dotarłodoniej,żewdomubędzie
tylkomiałanatrętnemyśli:naprzemianotym,żezłapiąjązazabójstwoDale’a,iotym,żetendziwny
pilotśmigłowcazłamiejejserce.Stwierdziła,żemożespotkaniezMollyiMaviswbarzetoniejesttaki
złypomysł.MożenawetudajejsiędowiedziećodMolly,czyTheopodejrzewająwsprawiezniknięcia
Dale’a.Choćpewniebyłynatomałeszansę,skoroMollyszalałazpowoduTheo,niezależnieodtego,co
facetzrobiłnietak.Lenamiaławrażenie,żetylkowziąłmalakserdopracy.Należałowspółczuć
przyjaciółkomwkłopotach,byłytojednak,cokolwiekbymówić,ichkłopoty,aprzyjaciółkiLeny,z
Mollynaczele,bywałylekkostuknięte.
Wknajpieroiłosięodsinglipodwudziestceitrzydziestce.Wyczuwałosiędesperackąenergię,
iskrzącąwcałymmrocznympomieszczeniu,jakbysamotnośćmiałaładunekujemny,aseksładunek
dodatni,ijakbyktośstykałobakablezesobąnadwiadrembenzyny.Byłtoskutekświątecznegocyklu
złamanychserc,któryrozpoczynałsięodmłodychmężczyzn.
Brakowałoimsilniejszejmotywacjidozmianwżyciu,więczrywalizaktualnymidziewczynami,by
niekupowaćimgwiazdkowychprezentów.Zrozpaczonekobietydąsałysięprzezparędni,jadłylodyi
niedzwoniłydorodziny,ale,gdyperspektywasamotnegoBożegoNarodzeniaiSylwestrastawałasię
corazbliższa,gromadniewaliłydo„GłowyŚlimaka”wposzukiwaniutowarzysza,dosłowniedowolnego
towarzysza,zktórymmogłybyspędzićświęta.Całanaprzódizapomnijmyoprezentach.Zkoleisamotni
mężczyźnizPineCove,byokazaćswojąnowozdobytąwolność,przychodzilido„Ślimaka”ikorzystaliz
awansówodrzuconychkobiet.Byłatomałomiasteczkowa,seksualnagrawkrzesełkadowynajęcia,w
którąbawionosiędomelodiiCichejnocy.Każdyliczył,żepopijanemuwpadniewjakieśprzytulne
ramiona,zanimwybrzmiąostatniedźwięki.
Wydawałosięjednak,żewokółLenyiMollywytworzyłasięszklanakula,żadnaznichbowiemnie
brałaudziałuwzabawie.Choćobiebyływystarczającoatrakcyjne,żebyprzyciągaćuwagęmłodszych
mężczyzn,okrywałajewoalkadoświadczeniainiepodatnościnagładkiegadki.Widaćbyło,żetenetap
majązasobą.Prawdęmówiąc,budziłyprzerażenieadoratorówze„Ślimaka”,zwyjątkiemtych
najbardziejzalanych,afakt,żepiłydietetycznącolębezżadnychdodatków,odstraszałtakżepijaków.
MollyiLena,pomimoswoichproblemów,zabiływsobiesmokiświątecznejrozpaczy-zresztąwłaśnie
stądwziąłsiępomysłświątecznegoprzyjęciadlasamotnych.Obiekobietymiałyinne,indywidualne
obawy.
-Kanapkizmielonką-powiedziałaMavisWielkachmuradymuoniskiejzawartościsubstancji
smolistychowiałaLenęiMollywrazztymisłowami.WKaliforniipaleniewbarachbyłoodlat
zakazane,Mavisjednaklekceważyłaprawoorazwładze(TheopilusaCrowe’a)ipaliładalej.-Ktonie
lubimielonkiwbułce?
-Mavis,toBożeNarodzenie-odparłaLena.
Jakdotąd,Mavisproponowałatylkomiękkieipłynneprzekąski.Lenapodejrzewała,żeMavisznowu
zgubiłasztucznąszczękęidlategooptowałazadaniami,któredasiępogryźćzapomocąsamychdziąseł.
-Notozpiklami.Czerwonysos,zielonepikle,świątecznyklimat.
-Chodzimioto,czyniepowinnyśmyzrobićnaświętaczegośfajnego?Nietylkobułkizmielonką?
-Zapięćdolcównagłowę?Mówiłam,żegrilltojedynysposób,żebyichwszystkichnakarmić.-
MavispochyliłasiękuMolly,któramruczałacośwściekłymtonemdokosteklodu.-Alenajwyraźniej
wszyscyuważają,żebędziepadać.Takjakbykiedykolwiekwgrudniupadało.
Mollypodniosławzrokicichowarknęła,apotemspojrzałanaekrantelewizorazaplecamiMavisi
pokazałagopalcem.Dźwiękbyłwyłączony,pokazywanojednakmapępogodowąKalifornii.Mniej
więcejtysiąctrzystakilometrówodwybrzeżawidniaławielkaplamakoloru,wirującawrytmie
zmieniającychsięzdjęćsatelitarnych,cowyglądałotak,jakbybarwnaamebamiałaladachwila
pochłonąćokolicezatoki.
-Tonictakiego-stwierdziłaMavis.-Nawetnienadadzątemuimienia.Gdybytobyłocośtakiego,
jaknaBermudach,miałobyimięjużoddwóchdni.Awiecie,dlaczego?Botutajonenigdyniedocierają
dobrzegu.TasukaskręciwprawostomilodWyspyAnacapa,poleciwdółizwalisięnaJukatan.Amy
tymczasemniebędziemymoglimyćsamochodówzpowodususzy.
-Deszczpowstrzymaprzynajmniejatakipustynnychpiratów-powiedziałaMolly,gryząckostkęlodu.
-Hę?-spytałaLena.
-Co,kurde,mówiłaś?-Mavisdostroiłaaparatsłuchowy.
-Nic-odparłaMolly.-Acomyślicieolazanii?Wiecie,pieczywoczosnkowe,trochęsałatki.
-Tak,pewniedasięzrobićzapięćdolcównagłowę,jeślizrezygnujemyzsosówisera-stwierdziła
Mavis.
-Lazaniębymsobieodpuściła,toniejestspecjalnieświątecznapotrawa-powiedziałaLena.
-MogłybyśmypodaćjąwrondlachzMikołajem-podsunęłaMolly.
-Nie!-warknęłaLena.-ŻadnychMikołajów!Możebyćbałwanekczycoś,ależadnychpieprzonych
Mikołajów.MaviswyciągnęłarękęipoklepaładłońLeny.
-Mikołajniejednejznaswyciąłnumer,kiedybyłyśmymałe,skarbie.Alekiedyzaczynającirosnąć
wąsy,trzebazapomniećotychbzdurach.
-Nierosnąmiwąsy.
-Używaszwosku?Bonicniewidać-powiedziałaMolly,starającsięokazaćwsparcie.
-Niemamwąsów-odparłaLena.
-Myślisz,żetoźlebyćMeksykanką?Rumunkizaczynająsięgolićwwiekudwunastulat-wtrąciła
Mavis.Lenaskorzystałazokazji,byoprzećłokcienastoleichwycićsięgarściamizawłosy.Pochwili
zaczęłajeciągnąć,powoliijednostajnie,bypodkreślićswojesłowa.
-Co?-spytałaMavis.
-Co?-spytałaMolly.
Nachwilęzapadłokrępującemilczenie.Byłosłychaćtylkostłumionyrytmszafygrającejwtleicichy
gwargłosówludzi,kłamiącychsobienawzajem.Trzykobietyrozglądałysiędookoła,bynicniemówić,a
potemodwróciłysięwstronęwejścia.VanceMcNally,starszysanitariuszzPineCove,wszedłdośrodka
iwydałzsiebieprzeciągłe,chrapliwebeknięcie.
Vancebyłpopięćdziesiątceiuważałsięzapodrywaczaorazbohatera,chociażwistociebyłtrochę
głupkiem.Jeździłkaretkąjużodponaddwudziestulatinicniesprawiałomutakiejfrajdy,jak
przynoszeniezłychwieści.Dziękitemuczułsięważny.
-Słyszeliście,żepatroldrogowyznalazłpickupaDale’aPeatsona,zaparkowanegowBigSurprzy
skaleLimęKiln?Wyglądanato,żełowiłrybyispadł.Przeztensztormidzietakafala,żenigdygonie
znajdą.Theoprowadzitamterazdochodzenie.
Lenaopadłanabarowystołek,poczymznówsiępodniosła.Byłapewna,żewszyscywbarze,a
przynajmniejmiejscowi,patrząnanią,bysprawdzić,jakzareaguje.Pozwoliła,bydługiewłosyopadły
jejwokółtwarzy,ukrywającjąprzedspojrzeniami.
-Notozrobimylazanię-powiedziałaMavis.
-AlebezpieprzonychrondlizMikołajami!-warknęłaLena,niepodnoszącwzroku.
Mavissprzątnęłazbaruobaplastikowekubki.
-Wnormalnychokolicznościachprzestałabymwarapodawaćalkohol.Alewtejsytuacjiwydajemi
się,żepowinnyściewłaśniezacząćpić.
MIEJSCOWIFACECIMIEWAJĄPRZEBŁYSKI
Wczwartkowyporanekwieśćnabrałaoficjalnegocharakteru:DalePearson,wrednydeweloper,
zostałuznanyzazaginionego.TheoCrowesprawdzałwielkiego,czerwonegopickupazaparkowanego
nadgrzmiącymPacyfikiemprzyskaleLimęKilnwparkuprzyrodniczymBigSurponadPineCove.Wtej
okolicynakręconopołowęreklamsamochodównaświecie-wszelkiewozy,odminivanówzDetroitpo
niemieckieluksusowelimuzyny-filmowano,jakjeżdżąpoklifachBigSur,jakbywystarczyłopodpisać
dokumentykredytowe,byżyciezmieniłosięwdrogęnadspienionymifalamiuderzającymio
majestatyczneurwiska,wiodącąkusłodkiemulenistwuibogactwu.Zaparkowanynadmorzemwielki
czerwonysamochódDale’aPearsonafaktyczniewyglądałbeztroskoidostatnio,choćnalakierze
tworzyłasięwarstewkasoliiodnosiłosięwrażenie,żewłaścicielazmyłafala.Theożyczyłsobie,żeby
takwłaśniebyło.Patroldrogowy,któryznalazłpickupa,zgłosiłtojakowypadek.Nakamieniachleżała
wędkadomorskichpołowów,dogodnieoznaczonainicjałamiDale’a.Awpobliżuznalezionowyrzuconą
nabrzegczapkęMikołaja,którąostatnionosił.Natymwłaśniepolegałproblem.BetsyButler,laska
Dale’a,powiedziała,żetenwyszedłdwawieczorywcześniej,byzagraćMikołajawLożyCaribou,inie
wróciłdodomu.KtojeździłnarybywśrodkunocywczapceMikołaja?Jasnasprawa,wedługinnych
członkówCaribou,Dale„trochęwypił”ibyłtrochęzakręconypokonfrontacjizbyłążoną,alechybanie
postradałzmysłówdoreszty.PokonywanieklifówprzyskaleLimęKiln,bydostaćsiędowody,
stanowiłoogromneryzykonawetzadnia.Niemożliwe,byDalepróbowałtozrobićwśrodkunocy.(Theo
potknąłsięiześlizgnąłpięćmetrówwdół,zanimzdołałsięzatrzymać,nadwerężającsobieprzytym
grzbiet.Jasne,żebyłtrochęnaspawany,alezdrugiejstrony,Dalebyłtrochępijany).Facetzpatrolu,
którybyłobciętynajeżaiwyglądałnajakieśdwanaścielat-jakbyuciekłzjednegozfilmówohigienie,
któreTheooglądałwszóstejklasie-DlaczegoMaryniechcewejśćdowody?-przekazałmuswój
raport,poczymwsiadłdoradiowozuiodjechałwzdłużwybrzeżadohrabstwaMonterey.Theowróciłi
znowuobejrzałciężarówkę.
Wszystko,cobyćwniejpowinno-trochęnarzędzi,czarnalatarkaMaglite,paręopakowańzbarów
szybkiejobsługi,drugawędka,tubazplanamidomów-było.Tego,czegobyćniepowinno-
zakrwawionychnoży,łusek,odciętychkończyn,śladówśrodkówmyjącychposprzątaniu-niebyło.
Wyglądałototak,jakbyfacettampodjechał,zszedłzklifuizostałporwanyprzezmorze.Aletakbyćpo
prostuniemogło.MożeiDalebyłzłośliwy,szorstki,anawetgwałtowny,aleniebyłgłupi.Jeśli
dokładnienieznałtopografiitychklifówiniemiałlatarki,nigdyniedotarłbynadółpociemku.Ajego
latarkawciążleżaławsamochodzie.
Theożałował,zenieprzeszedłlepszegoszkoleniawzakresiedochodzeńnamiejscuprzestępstwa.
Wiedzęnatentematczerpałgłównieztelewizji,aniezakademii,wktórejspędziłraptemosiemtygodni
piętnaścielattemu,kiedyskorumpowanyszeryf,znalazłszyjegoprywatnepoletkotrawki,wmanewrował
gowfunkcjęposterunkowegowPineCove.Odczasówakademiiniemalkażdemiejsceprzestępstwa,na
jakiesięnatknął,byłonatychmiastprzekazywaneszeryfowialbopatrolowidrogowemu.Wkabinie
pickupaszukałczegoś,comogłobystanowićposzlakę.Jedynąrzeczą,któramogławydawaćsiętrochę
nienamiejscu,byłaodrobinapsiejsierścinazagłówku.Theoniepamiętał,czyDalemiałpsa.Włożył
kłaczkisierścidofoliowejtorebkiizadzwoniłzkomórkidoBetsyButler.Pogłosieniewydawałasię
szczególniezałamanazniknięciemDale’a.
-Nie,Dalenielubiłpsów.Kotówteżnielubił.Wolałraczejkrowy.
-Lubiłkrowy?Możemaciekrowę?Czytomożebyćkrowiasierść?
-Nie,onlubiłjejeść,Theo.Dobrzesięczujesz?
-Nie,przepraszam,Betsy.-Abyłtakipewien,żeniemówijaknaspawany.
-Toco,dostanępickupa?Toznaczy,przywiezieciegotu?
-Niemampojęcia-odparłTheo.-Odholujągonaparkingpolicyjny.Niewiem,czywydadzągo
tobie.Muszękończyć,Betsy.
Zamknąłtelefon.Molebyłpoprostuzmęczony?OstatniejnocyMollykazałamuspaćnakanapie,
wspominająccośojegocechachmutanta.Nawetniewiedział,żelubiłatenmalakser.Napewnopoznała,
żepaliłtrawkę.ZnowuotworzyłtelefonizadzwoniłdoGabe’aFentona.
-Hej,Theo.Niewiem,comituprzyniosłeś,aletoniesąwłosy.Niepaląsięaninietopiąicholernie
ciężkojeprzeciąćalbozłamać.Dobrze,żewyrwanojewcałości.
Theoażsięskulił.Niemalzapomniałostukniętymblondynie,któregoprzejechał.
Wzruszyłramionami,gdyotympomyślał.
-Gabe,maminnewłosy,naktóremógłbyśrzucićokiem-powiedział.
-O,mójBoże,Theo,przejechałeśjeszczekogoś?
-Nie,nikogonieprzejechałem.Kurde,Gabe.
-Dobra,będętuprzezcałydzień.Właściwietoiprzezcałąnoc.Toniejesttak,żemamdokądiść.
Albożekogośobchodzi,czyżyję,czyumarłem.Toniejesttak...
-Dobra.Jużjadę.
WbiurzeDomyWśródSosenznajdowałosiędwóchmężczyznitrzykobiety,wtymLena,gdydo
środkawszedłTuckerCase.Kobietynatychmiastsięnimzainteresowały,amężczyźninatychmiast
zapałalidońniechęcią.ZTuckiemzawszetaktowyglądało.Pobliższympoznaniukobietyzaczęłybygo
lekceważyć,amężczyźninadalbygonielubili.
Ogólniebiorąc,byłnudziarzemowyglądziefajnegogościa-albojedno,albodrugiedziałałonajego
niekorzyść.
PomieszczenieprzypominałostajniępełnąbiurekiTuckpodszedłprostodobiurkaLenyztyłu.Po
drodzeuśmiechałsiędopracownikówbiuraikiwałimgłową,aoniodpowiadalinikłymiuśmiechami,
starającsięniewyszczerzać.Byliwykończenipokazywaniemnieruchomościświątecznymturystom,
którzynieprzeprowadzilibysiętutaj,nawetgdybywtymmiasteczku-zabawcektośdałimpracę.Po
prostunieudałoimsięzaplanowaćżadnychatrakcji,zabieraliwięcdzieciakinaporywającypokaz
robieniapośrednikawjajo.TakprzynajmniejgłoszonopodczaszebrańagentówsieciMLS.
LenanapotkałaspojrzenieTuckaiinstynktowniesięuśmiechnęła,poczymściągnęłabrwi.
-Coturobisz?
-Pomyślałemolanczu?Ty.Ja.Jedzenie.Rozmowa.Muszęcięocośspytać.
-Myślałam,żemiałeślatać.
TuckniewidziałjeszczeLenywbiurowymstroju-praktycznaspódnicaibluza,odrobinatuszui
szminki,włosyspiętelakierowanymipałeczkami,atuiówdzieparęluźnychkosmykówokalających
twarz.Podobałomusię.
-Latałemcałerano.Pogodasiępsuje.Nadciągasztorm.-Miałwielkąochotęwyciągnąćtepałeczkii
rzucićjenabiurko,anastępniepowiedziećjej,conaprawdęczuje,aczułsporepodniecenie.-
Moglibyśmyzjeśćchińszczyznę-dorzucił.
Lenawyjrzałaprzezokno.Niebonadsklepamipodrugiejstronieulicynabierałociemnoszarej
barwy.
-WPineCoveniemachińskiejknajpy.Pozatymjestemzarobionapouszy.Zajmujęsięwynajmem
nieruchomościnaświęta,amamywigilięWigilii.
-Moglibyśmyskoczyćdociebienaszybkilancz.Niemaszpojęcia,jakipotrafiębyćszybki,kiedysię
postaram.Lenaspojrzałazajegoplecynaswoichwspółpracowników,którzy,masięrozumieć,gapilisię
naniąjakjedenmąż.
-Otochciałeśmniespytać?
-O,nie,nie,jasne,żenie.Niechciałem...toznaczychciałem,tak...alejestcośjeszcze.-TerazTuck
czuł,żenaniegopatrzą,żenasłuchują.PochyliłsięnadbiurkiemLeny,bysłyszałagotylkoona.-
Powiedziałaśrano,żetenposterunkowy,któryjestmężemtwojejprzyjaciółki,mieszkawdomkuna
skrajurancza.Toniejesttowielkieranczonapółnocodmiasta,prawda?Lenawciążpatrzyłazaniego.
-Owszem,ranczoBeer-Bar.NależydoJimaBeera.
-Aprzydomkustoistarywózmieszkalny?
-Tak,kiedyśnależałdoMolly,aleterazmieszkająrazemwdomku.Aco?
Tuckwyprostowałsięiuśmiechnął.
-Notoniechbędąbiałeróże-powiedziałprzesadniegłośnonaużytekpubliczności.-
Niewiedziałem,czybędąodpowiednienaświęta.
-Hę?-zdziwiłasięLena.
-Dozobaczeniawieczorem-dodałTuck.
Pochyliłsięipocałowałjąwpoliczek,poczymwyszedłzbiura,uśmiechającsięzewspółczuciem
dowykończonychpracowników.
-Wesołychświątwszystkim-powiedział,machającimspoddrzwi.
Pierwsząrzeczą,jakązauważyłTheopowejściudodomkuGabe’aFentona,byłyterrariazmartwymi
szczurami.Samicabiegałapośrodkowejklatce.Węszyła,podskakiwałaiwydawałasięposzczurzemu
szczęśliwa,alepozostałegryzonie,samce,leżałynagrzbietachzłapkamiskierowanymiwsufit,niczym
plastikoweżołnierzykinamakieciepobojowiska.
-Jaktosięstało?
-Niczegosięnienauczyły.Kiedyskojarzyłyporażeniezseksem,zaczęłoimsiętopodobać.
TheopomyślałoswojejrelacjizMollywciągukilkuostatnichdni.Wyobraziłsobiesiebiesamego
wpoziemartwegoszczura.
-Czyliraziłeśjeprądem,ażzdechły?
-Musiałemutrzymywaćparametryeksperymentunastałympoziomie.
Theozpowagąpokiwałgłową,jakbydoskonalerozumiał,choćtoniebyłoprawdą.
PodbiegłSkinneriwalnąłgozbańkiwudo.Theopodrapałpsawucho,bygopocieszyć.
SkinnermartwiłsięoFacetaodżarciailiczył,żeZastępczyFacetodŻarciadamujednąztych
smakowiciepachnącychbiałychwiewiórekzklateknastole,skoropodstawowyFacetodŻarcia
najwyraźniejskończyłjużjegotować.Tapokusadrażniłagotaksamo,jakwtedy,kiedytendzieciakna
plażyudawał,żerzucapiłkę,awcalenierzucał.Apóźniejznówudawał,żerzuca,iwcalenierzucał.
Skinnerpoprostumusiałprzewrócićdzieciakaiusiąśćmunatwarzy.Jejku,alemuwtedynawymyślano
odniedobrychpsów.Nicniebolałobardziejniżsłuchanietakichobelg,aleSkinnerwiedział,żejeśli
FacetodŻarciadalejbędziegodrażniłbiałymiwiewiórkami,zostaniezmuszonygoprzewrócićiusiąść
munatwarzy,amożenawetzrobićkupędojegobuta.Oj,alezemnieniedobrypies.Nie,zaraz,
ZastępczyFacetodŻarciadrapałgowuszy.O,jakietoprzyjemne.Poczułsiędobrze.Takipsixanax.
Już,nieważne.TheopodałGabe’owifoliowątorebkęzwłosami.
-Cotozatłustasubstancjawtorebce?-spytałGabe,oglądającpróbkę.
-Resztkichipsówziemniaczanych.Totorebkapomoimwczorajszymdrugimśniadaniu.
Gabeskinąłgłową,apotempopatrzyłnaTheotakimwzrokiem,jakimwtelewizjikoronerpatrzy
zwyklenagliniarza-cośwstylu:„Tymatole,niewiesz,żezanieczyszczaszdowodyjużprzezto,że
oddychasz,ajapoczułbymsięznacznielepiej,gdybyśwogóleprzestał?”.
Zaniósłtorebkędomikroskopunablacie,wyjąłwłosyiwsunąłjedopudełeczkazpokrywką,które
następniewłożyłpodmikroskop.
-Proszę,niemów,żetoniedźwiedźpolarny-powiedziałTheo.
-Nie,aleprzynajmniejzwierzę.Zdajesię,żemacharakterystycznyzapachśmietanyicebuli.-Gabe
odsunąłsięodmikroskopuiuśmiechnąłdoposterunkowego.-Tylkosięztobądrażnię.-Szturchnął
kumplawramięiznowuspojrzałwmikroskop.-Oho,brakrdzeniainiskadwójłomność.
-Oho-powtórzyłjakechoTheo,bezpowodzeniastarającsiędaćponieśćemocjomzpowodu
niskiejdwójłomności.
-Muszęsprawdzićbazędanychwłosówwsieci,alezdajesię,żetoznietoperza.
-Jestotymbazadanych?Włosynietoperzykropkacom?
-Wiesz,takicelprzyświecałpowstaniuInternetu.Tomiałbyćsystemudostępnianiadanych
naukowych.
-Aniedostarczaniaviagryipornosów?-spytałTheo.
MożezGabemwszystkobędziewporządku,pomyślał.
Gabepodszedłdokomputeranabiurkuizacząłprzewijaćkolejneekranypełnezdjęćowłosienia
ssaków,ażznalazłjedno,któremusięspodobało.Następniewróciłdomikroskopuijeszczerazspojrzał
wokular.
-No,Theo,trafiłeśnazagrożonygatunek.
-Niemożliwe.
-Skądto,dodiabła,masz?Rudawkawielka,nietoperzowocożernyzMikronezji.
-ZpickupamarkiDodge.
-Hmm,niewymieniajągotuwśródnaturalnychsiedlisk.TenpickupniebyłzaparkowanynaGuam,
co?
Theowyjąłzkieszenikluczykidosamochodu.
-Słuchaj,Gabe,muszęiść.Pójdziemywieczoremdo„Ślimaka”napiwo,co?
-Możemysięnapićteraz,jeślichcesz.Mamtrochępiwawlodówce.
-Powinieneśwyjść.Jateż.Dobra?-Theocofałsiędodrzwi.
-Dobra.Spotkajmysiętamoszóstej.MuszępodjechaćdoTaniegoMarketuporozpuszczalnikdo
superkleju.
-Pa.-Theozeskoczyłzgankuipognałdovolvo.
Skinnerzaszczekałzanimwrytmieczterynacztery.„Halo?Pysznebiałewiewiórki?
Ciąglewpudełku?Halo?Zapomniałeś?”.KiedyTheopodjechałpoddomLenyMarquez,stałtam
typowybiałysamochództaniejwypożyczalni(fordczort,pomyślałTheo).Poszukałwzrokiemnietoperza
zwieszającegosięzdachunadgankiem,alezwierzakaniebyło.Theojeszczenieprzetrawił
doświadczeniazwiązanegozprzejechaniemniezniszczalnegoblondyna,ajużrysowałasięprzednim
możliwośćstanięciatwarząwtwarzzmordercą.Nawszelkiwypadekzajrzałdodomuizabrałpistoletz
półkiwszafie,atakżekajdankizeszczebelkałóżka,gdzieMollyuwięziłago,kiedyjeszczezesobą
rozmawiali.(Byłaakuratnazewnątrz,zadomem,itrenowałabambusowymshinaidokendo,którego
używała,odkiedyzłamałaswójmiecz-wszedłiwyszedł,nienawiązujączniążadnegokontaktu).
Odpiąłteraznylonowąkaburęglocka,którąnosiłprzypiętąztyłudżinsów,izadzwoniłdodrzwi.
Drzwiotworzyłysię.Theokrzyknął,wyciągnąłpistoletiodskoczyłwtył.Zdrugiejstronyprogu
TuckerCaseteżkrzyknąłirzuciłsięwtył,zakrywająctwarzrękami.Jegonietoperzwydałzsiebiecichy
skowyt.
-Nieruszaćsię-powiedziałTheo.Naszyiczułprzyspieszonypuls.
-Nieruszamsię,nieruszam.Ocotu,kurwa,chodzi?
-Mapannietoperzanagłowie!
-Tak,izatochcemniepanzastrzelić?
Nietoperz,którywielkimiczarnymiskrzydłamiowinąłgłowępilota,sprawiałwrażeniedużej,
skórzanejczapkizesterczącymirokezemsierści,którykończyłsiępsiąmordkązdużymiuszami,
szczekającąteraznaTheo.
-No,ee,nie.
Theoopuściłpistolet,czującsięterazlekkozmieszany.Wciążjednaktrwałwstrzeleckimprzysiadzie
igdyjużopuściłbroń,wyglądałjaknajchudszyzapaśniksumonaświecie.
-Mogęwstać?-spytałTuck.
-Jasne,chciałemtylkopogadaćzLeną.
TuckerCasebyłprzerażony,anietoperzopadłmunajednooko.
-Jestwbiurze.Jeślimapanbyćnahaju,możelepiejzostawićpistoletwdomu,co?
-Co?-TheopamiętałokroplachVisineiminęłojużwielegodzin,odkiedyodłożyłswojąfifkę.
Powiedział:-Niejestemnahaju.Odlatniebyłemnahaju.
-Taa,pewnie.Panieposterunkowy,możepanlepiejwejdzie.
Theowyprostowałsięistarałniesprawiaćwrażenia,żewidokfacetaznietoperzemnagłowie
skróciłjegożycieopięćlat.WszedłzaTuckeremCasemdokuchniLeny,gdziepilotzaprosiłgo,by
usiadłprzystole.
-No,panieposterunkowy,czymmogęsłużyć?
Theoniemiałpewności,czydobrzerobi,zamierzałbowiemrozmawiaćzLeną,aprzynajmniejz
obojgiemnaraz.
-No,jakpanpewniewie,wBigSurznaleźliśmysamochódbyłegomężaLeny.
-Pewnie,widziałemgo.
-Widziałpan?
-Ześmigłowca,jestemTuckerCase,pilotkontraktowyAgencjiAntynarkotykowej,pamiętapan?
Możepansprawdzić,jeślipanchce.Takczyowak,patrolowałemokolice.
-Naprawdę?
NietoperzpatrzyłnaTheo,któremutrudnobyłoprzeztozebraćmyśli.Nietoperznosiłmaleńkie
okularyprzeciwsłoneczne.Ray-Bany,Theopoznałpoznakufirmowymwrogujednegozeszkieł.
-Przepraszam,panie...ee,Case,mógłbypanzdjąćzwierzezgłowy?Onomniebardzorozprasza.
-On.
-Słucham?
-Tojeston.Roberto.Onnielubićświatło.
-Słucham?
-Pewienmójprzyjacieltakmawiał.Przepraszam.-TuckerCaseodwinąłnietoperzaiodłożyłgona
podłogę,azwierzakpajęczymkrokiempoczołgałsiędosalonu.
-Boże,możnadostaćgęsiejskórki.
-Tak,wiepan,jakiesądzieci.Cozrobić?-NatwarzyTuckaodmalowałsięolśniewającyuśmiech.-
Czyliznaleźliściepickupategofaceta?Alejegojużnie?
-Nie.Upozorowanototak,jakbyzmyłagofala,kiedyłowiłrybynaskałach.
-Upozorowano?Czylipodejrzewapan,żecośtuśmierdzi?-Tuckuniósłbrwi.
Theopomyślał,żepilotpowinientraktowaćtopoważniej.Nadeszłaporanawytoczeniearmat.
-Tak,popierwsze,wewtorekwieczoremniewróciłdodomuzprzyjęciaświątecznegodla
członkówCaribou,gdziewygłupiałsięjakoMikołaj,Niktnieidziewędkowaćwmorzuwśrodkunocy
wstrojuMikołaja.Znaleźliśmymikołajowączapkę,ajaznalazłemsierśćmikronezyjskiegonietoperza
owocożernegonazagłówkuwsamochodzie.
-No,tocidopierozbiegokoliczności.Kurde,pewniepannabrałpodejrzeń,co?-
TuckerCasewstałipodszedłdoblatu.-Kawy?Właśniezaparzyłem.
Theoteżwstał,boniechciał,bypodejrzanyuciekł.Amożechciałpokazać,żejestwyższy,bo
wydawałomusię,żetojegojedynaprzewaganadtympilotem.
-Tak,topodejrzane.Pozatym,wewtorekwieczoremrozmawiałemzdzieciakiem,którypowiedział,
żewidziałkobietę,którałopatązabiłaŚwiętegoMikołaja.Wtedynicsobieztegonierobiłem,aleteraz
myślę,żemożedzieciaknaprawdęcoświdział.
TuckerCasebyłzajętywyjmowaniemfiliżanekzszafkiimlekazlodówki.
-Więcpowiedziałpantemudzieciakowi,żeMikołajaniema,tak?
-Niepowiedziałem.
TeraztamtenodwróciłsięzdzbankiemkawywręceipopatrzyłnaTheo.
-Wiepan,żeMikołajaniema,prawda,panieposterunkowy?
-Toniesążarty-odparłTheo.
Niecierpiałtakichsytuacji-toonpowinienzgrywaćcwaniakawobecwładz.
-Ześmietanką?
Theowestchnął.
-Tak.Izcukrem,proszę.
Tuckskończyłprzygotowywaćkawę,przyniósłfiliżankinastółiusiadł.
-Słuchaj,rozumiem,doczegozmierzasz,Theo.Mogęcimówićpoimieniu?
Theoskinąłgłową.
-Dzięki.Takczysiak,Lenabyłazemnąwewtorekwnocy.Całąnoc.
-Naprawdę?WidziałemLenęwponiedziałek.Niewspominałaotobie.Gdziesiępoznaliście?
-WTanimMarkecie.ByłaMikołajemzArmiiZbawienia.Wydałamisięatrakcyjna,więc
zaproponowałemspotkanie.Noizaskoczyło.
-MaszzwyczajumawiaćsięzMikołajamizArmiiZbawienia?
-Lenamówiła,żejesteśżonatyzgwiazdąekranu,niejakąKendrą,WojownicząLaskązPustkowi.
Theoomalniebryzgnąłkawąprzeznos.
-Tobyłabohaterka,którągrała.
-Tak.Lenamówi,żetoczasemniejestdokońcajasne.Chodzimioto,żemiłośćmożnaznaleźć
wszędzie.
Theoskinąłgłową.Tak,tobyłaprawda.Zanimodpłynąłwtęsknystanumysłu,przypomniałsobie,że
tenfacetwpośrednisposóbatakujejegokochanąkobietę.
-Ej-powiedział.
-Wporządku?Kimjestem,żebyoceniać?Ożeniłemsięzwyspiarskądziewczyną,któraniewidziała
kanalizacji,dopókinieprzywiozłemjejdoStanów.Niewyszło...
-Sierśćnietoperzawpickupie-przerwałTheo.
-Tak,wiedziałem,żedotegowrócisz.No,ktowie?Robertocojakiśczaslatagdzieśsam.Może
spotkałtegoDale’a.Możezaiskrzyło.Wiedz,żemiłośćmożnaznaleźćwszędzie.
Chociażwątpię.PodobnotenDaletobyłkawałdrania.
-Sugerujesz,żetwójnietoperzmógłmiećcośwspólnegozezniknięciemDale’aPearsona?
-Nie,durniu,sugeruję,żemójnietoperzmógłmiećcośwspólnegozsierściąnietoperza.Przytwojej
umiejętnościobserwacji,godnejSherlockaHolmesa,możezauważyłeś,żejestniącałypokryty.
-Niedowiary,żejesteśgliną-odparłTheo,któregoogarnąłterazprawdziwygniew.
-Niejestemgliną.LatamtylkośmigłowcemdlaAgencjiAntynarkotykowej.
Zatrudniająmniewsezonie,azbliżasięczaszbiorówwBigSuriokolicach,więcjestemtuilatam,
szukającwlesieskrawkówzieleni,aagenciztyłupatrząnaniewpodczerwieniizapisująwszystkow
dżipiesach,żebyuzyskaćkonkretnenakazy.I,facet,naprawdędobrzepłacą.„Vivewalkaznarkotykami!”,
mawiam.Alenie,niejestemgliną.
-Takprzypuszczałem.
-Zabawne,żenauczyłemsięzpowietrzarozpoznawaćodpowiedniodcieńzieleni,apodczerwień
zwyklepotwierdzamojepodejrzenia.Dziśranozauważyłemmniejwięcejstumetrowepolemarihuanytuż
przypółnocnejgranicyranczaBeer-Bar.Wiesz,gdzietojest?
Theopoczuł,żewjegogardlepowstajebryławielkościjednegozezdechłychszczurówGabe’a.-
Tak.
-Facet,tomnóstwotrawki,nawetjaknastandardyuprawkomercyjnych.Podpadapodciężkie
przestępstwo.Zawróciłemśmigłowieciodleciałem,niepokazującgoagentowi,alekiedypogoda
pozwoli,możemytamwrócić.Zbliżasięburza,wiesz?Robertoijapodjechaliśmytampopołudniu,żeby
sięupewnić.Myślę,żezawszemogępokazaćtoagentowijutro.-TuckerCaseodstawiłkawę,podparł
sięłokciamiiprzechyliłgłowę,jakbybyłuroczymdzieckiemzreklamypłatkówśniadaniowych,
osiągającymwłaśniecukrowąnirwanę.
-Trudnopanapolubić,panieCase.
-Rany,szkoda,żemnieniewidziałeśprzedmoimnawróceniem.Wtedynaprawdębyłemdupkiem.
Właściwieterazzrobiłemsiębardzosympatyczny.Przyokazji,widziałemtwojążonę,jaktrenujeprzed
domem.Bardzoładna.Tegomieczamożnasiętrochęprzestraszyć,alepozatymbardzoładna.
Theowstał,czująclekkiezawrotygłowy,jakbyoberwałskarpetąwypełnionąpiaskiem.
-Lepiejjużpójdę.
TuckerCasepołożyłrękęnaramieniuTheo,odprowadzającgododrzwi.
-Pewniewtonieuwierzysz,Theo,alejestempewien,żewinnychokolicznościachzostalibyśmy
przyjaciółmi.Imusiszzrozumieć,żenaprawdębardzo,bardzochcę,żebymizLenąwyszło.Mam
wrażenie,żespotkaliśmysięwdobrymmomencie,dokładniewewłaściwejsekundzie,żepozbierałem
sięporozwodzieibyłemgotówznówkochać.Noimiłomiećkogorżnąćpodchoinką,niesądzisz?To
wspaniałakobieta.
-LubięLenę-stwierdziłTheo.-Aletyjesteśpsychopatą.
-Takmyślisz?-spytałTuck.-Naprawdęstarałemsiębyćbardziejpomocny.
MIŁOŚĆWYKOPANANABRUK
Cozrobiłeś?-spytałaLena,poczymdodała:-Izdejmijsobiezgłowytegonietoperza.Niemogę
znieśćczapki,którapatrzynamniewtakisposób.
-Wjakisposób?
-Niezmieniajtematu.ZaszantażowałeśTheoCrowe’a?
Chodziławtęizpowrotempokuchni.Tucksiedziałprzyblacie,ubranywkoszulę,którapasowała
donietoperzanagłowieipodkreślałamorskąbarwęjegooczu.Nietoperzniemiałprzynajmniej
okularówprzeciwsłonecznych.
-Niedokońca.Niczegoniepowiedziałemwprost.Domyśliłsię,żebyłemwpickupietwojego
byłegomęża.Wiedział.Aterazpoprostuzapomni.
-Niekoniecznie.Możemawsobietrochęgodności,wprzeciwieństwiedoniektórych.
-Hej,hej,hej.Niewysuwajmytuoskarżeń.MojaeksdobrzesobieżyjenaKajmanachzpieniędzy,
któreuczciwieukradłemodtegoswojegolekarza,przemytnikaorganów.Atwójeks,muszęci
przypomnieć...
-ŚmierćDale’atobyłwypadek.Wszystko,codziejesięodtamtejpory,całetoszaleństwo,totwoja
sprawka.Wkroczyłeśwmojeżyciewnajgorszymmożliwymmomencie,jakbyśodpoczątkumiałplan,a
potemsprawycorazbardziejwymykałysięspodkontroli.
Terazszantażujeszmoichprzyjaciół.Tucker,czytyjesteśchorynaumyśle?
-Jasne.
-Jasne?Takpoprostu?Jasne,jesteśchorynaumyśle?
-Każdyjest.Jeślimyślisz,żetenczytamtenniejestwariatem,toznaczy,żemałoonimwiesz.
Najważniejsze,szczególniewnaszejsytuacji,jestznalezieniekogoś,kogoszaleństwopasujedotwojego.
Takjakbyłoznami.-Posłałjejuśmiech,którywzamyślemiałbyćczarujący,cojednakbyłoutrudnione,
jednocześniebowiempróbowałwyplątaćpazurekRobertazeswoichwłosów.
Lenaodwróciłasięodniegoioparłaoblatprzedzmywarką,chcącwziąćsięwgarśćprzedtym,co
musiałazrobić.Niestety,Tuckwłaśniewłączyłurządzenieiparazotworuwentylacyjnegoprzenikała
przezjejcienkąspódnicę,przezcoczułasięzbytwilgotna,bywyrazićświęteoburzenie.Odwróciłasię
napięciezmocnympostanowieniem,jednocześniepozwalając,byparazezmywarkileciałajejnatyłek,
gdywygłaszałaswojeoświadczenie.
-Słuchaj,Tucker,jesteśbardzoatrakcyjnymmężczyzną...-Przerwałaiwzięłagłębokiwdech.
-Niemożliwe.Zrywaszzemną?
-Ilubięcię,pomimozaistniałejsytuacji...
-O,jasne,niechceszmiećnicwspólnegozatrakcyjnymfacetem,któregolubisz,Bożebroń...
-Zamknijsię,dobra?
Nietoperzszczeknął,słyszącjejton.
-Tyteż,futrzaku!Słuchaj,możewinnymczasieiwinnymmiejscu.Aletyzabardzo...jazabardzo...
poprostuzbytłatwoakceptujeszróżnerzeczy.Potrzebuję...
-Swoichlęków?
-Mógłbyśpozwolićmiskończyć?
-Jasne,śmiało.-Skinąłgłową.
Nietoperz,któryterazsiedziałmunaramieniu,teżskinął.Lenamusiałaodwrócićwzrok.
-Ibojęsiętegotwojegonietoperza.
-Nowiesz,dobrze,żegonieznałaś,kiedyjeszczeumiałmówić.
-Won!Tucker!Musiszodejśćzmojegożycia.Nieradzęsobieztymwszystkim.Nieradzęsobiez
tobą.
-Aleseksbyłświetny,był...
-Zrozumiem,jeślizechceszzgłosićsiędowładz...możenawetsamadonichpójdę...
aletopoprostuniejestwporządku.
TuckerCasezwiesiłgłowę.NietoperzowocożernyRobertozwiesiłgłowę.TuckerCasespojrzałna
nietoperza,któryzkoleispojrzałnaLenę,jakbychciałpowiedzieć:„No,mamnadzieję,żejesteś
zadowolona.Złamałaśmuserce”.
-Wezmęswojerzeczy-powiedziałTuck.
Lenapłakała.Niechciałapłakać,alepłakała.Patrzyła,jakTuckzbieraswojerzeczyipakujedo
lotniczejtorby.Zastanawiałasię,jakimcudemnarozrzucałichtylepojejdomuwzaledwiedwadni.
Mężczyźni.Zawszezaznaczająterytorium.Zatrzymałsięprzydrzwiachiobejrzałprzezramię.
-Niezgłoszęsiędowładz.Nieijuż.
Lenapotarłaczoło,jakbybolałajągłowa,aletaknaprawdęchciałaukryćłzy.
-Dobra.
-Notoidę...
-Zegnaj,Tucker.
-Niebędzieszmiałanikogo,zkimmogłabyśsiękochaćpodchoinką...
Podniosławzrok.
-Kurde,Tuck.
-Dobra,jużidę.-Iposzedł.
LenaMarquezweszładosypialni,byzadzwonićdoswojejprzyjaciółkiMolly.Możejeśliwypłacze
sięprzyjaciółceprzezsłuchawkę,przywrócijejtopoczucienormalnościwżyciu.
KwaśneŚwirki?CynamonoweWstręduchy?CzyGumoweGnomy?MamaSamaAppfebauma
wybierała„dobry”cabernetwprzystępnejcenie,aSammógłsobiewziąćcośzpółkizesłodyczamiw
sklepie„Przynęty,SprzętWędkarskiiDobreWinauBrine’a”.
OczywiścieGnomywystarcząnadłużej,miałyjednaknudnąjabłkowąnutę,podczasgdyŚwirki
charakteryzowałysięintensywnieowocowymbukietemidośćmocnymposmakiem.
CynamonoweWstręciuchymiałybogatynosidośćostrysmak,aleichkształt,przypominający
maleńkich,dyplomowanychksięgowych,zdradzałmieszczańskiepochodzenie.
Samuczyłsięwiniarskiegojęzyka.Miałsiedemlatibardzolubiłdenerwowaćdorosłychtakim
słownictwem.ChanukawłaśniedobiegłakońcaiprzezostatnitydzieńwdomuSamaodbyłosiękilka
kolacji,podczasktórychwielerozmawianoowinach.Samzradościąwprawiłwosłupieniewszystkich
krewnychprzystole,oznajmiającpobłogosławieństwie,żeporzeczkowyManischewitz(jedynewino,
któregopozwolonomuskosztować)to„mocnotaninoweczerwoneszczyny,choćniebezuroczej
maślanejnutypelargonii”.(Ztegopowodukolacjękończyłwswoimpokoju,alewinonaprawdębyło
mocnotaninowe.Kołtuneria).
-Należyszdonaroduwybranego?-rozległsięczyjśgłospowyżej,poprawejstroniechłopca.-
ZniszczyłemKanaanitów,żebytwójludmiałgdziemieszkać.
Podniósłwzrokizobaczyłubranegowczarnypłaszczmężczyznęodługichjasnychwłosach.Sama
przeszedłdreszcz,zupełniejakbypolizałbaterię.Tobyłtenfacet,którytakbardzoprzestraszyłjego
przyjacielaJosha.Rozejrzałsięizobaczył,żemamastoiztyłusklepuzpanemMastersonem,
właścicielem.
-Mogęjekupićzato?-spytałmężczyzna.Wjednejdłonimiałtrzybatoniki,awdrugiejmałąsrebrną
monetę,mniejwięcejwielkościdziesięciocentówki.Monetawyglądałanabardzostarą.
-Tozagranicznypieniądz.Wątpię,czygoprzyjmą.
Mężczyznapokiwałznamysłemgłową.Tawieśćnajwyraźniejmocnogozmartwiła.
-NestleCrunchtoświetnywybór-dodałSam,próbujączyskaćnaczasieistarającsięzatrzymać
facetawpobliżu.-Trochęprostackie,alenutaambryiorzechadodajeimcharakteru.
Samznowurozejrzałsięwposzukiwaniumamy.NadalrozmawiałaowinachzpanemMastersonem,
wręczonichflirtowała-ktośmógłbyjejsynapoćwiartowaćiwłożyćdotorebnamrożonki,aonanicby
niezauważyła.Samuznał,żemożezdołanakłonićfacetadowyjścia.
-Widzipan?Niepatrzą.Niechpanjepoprostuweźmie.
-Niemogę-odparłblondyn.
-Dlaczego?
-Boniktminiekazał.
O,nie.Mężczyznawyglądałjakdorosły,alewewnątrzskrywałumysłmałego,głupiegodziecka.Tak
jaktenfacetzeSlingBladealboprezydent.
-Tojapanukażę,dobra?-zaproponowałSam.-Śmiało.Niechpanbierze.Aleradzęjużiść.Będzie
padało.-Samnieprzypominałsobie,żebykiedykolwiekwcześniejrozmawiałzkimśdorosłymwtaki
sposób.
Blondynpopatrzyłnabatoniki,apotemnaSama.
-Dziękuję.Pokójludziomdobrejwoli.Wesołychświąt.
-Jestemżydem,zapomniałpan?Mynieobchodzimyświąt.ObchodzimyChanukę,cudświateł.
-O,toniebyłżadencud.
-Pewnie,żebył.
-Nie,pamiętam.Ktośsiępodkradłidolałoliwydolampy.Alejutrozałatwięświątecznycud.Muszę
iść.-Ztymisłowamiblondynwycofałsię,przyciskającbatonikidopiersi.-Szalom,dziecko.Iwtym
momenciejużgoniebyło.
-Świetnie-powiedziałSam.-Poprostuświetnie.
Przypominajmitonakażdymkroku.
Kendra-WojowniczaLaskazPustkowi,mistrzyniwalkwoleju,pogromczynipotworów,postrach
mutantów,zmorapustynnychpiratów,zaprzysięgłaobrończynipasterzystadprzeżuwaczyzLan,Siostra
KrwiLuduTermitów(wliczająckopceodsiódmegododwunastego)-lubiłaser.Łatwowięczrozumieć,
dlaczegodwudziestegotrzeciegogrudnia,nadstygnącymwdurszlakumakaronem,uniosłamuskularne
ramiękuniebu,chcącściągnąćgniewwszystkichfuriinaswojąwyższąmoc,czyliBoga-RobakaNigotha,
zato,żepozwoliłjejzostawiłmozzarelleprzykasiewTanimMarkecie.Alebogowieniezajmująsię
sprawamilazanii,niebozatemnieeksplodowałoogniemzemsty(aprzynajmniejprzezkuchenneoknonie
byłotegowidać),byobrócićwprochnędznebóstwo,któreośmieliłosięjąopuścićwgodzinie
największejserowejpotrzeby.Taknaprawdęniewydarzyłosięzupełnienic.
-Bądźprzeklęty,Nigoth!Gdybymojaklinganiebyłazłamana,tropiłabymcięażpokresPustkowi,a
potemobcięłabymwszystkietwojetysiącjedenczułków,bymiećpewność,żeobcięłamteżtwój
ulubiony.Apotemnakarmiłabymniminajbardziejohydne...
Wtymmomenciezadzwoniłtelefon.
-Halo?-powiedziałaMollysłodkimgłosem.
-Molly?-odezwałasięLena.-jesteśstraszniezdyszana.Dobrzesięczujesz?
-Szybko,wymyślcoś-powiedziałNarrator.-Niemówjej,corobiłaś.
NarratorbyłprzyMollyniemalbezprzerwyprzezostatniedwadni.Główniejąirytował,chociaż
pamiętał,ileoreganoitymiankunależydodaćdososu.Takczyowak,wiedziała,cotooznacza:jak
najszybciejmusiznowuzacząćprzyjmowaćleki.
-O,tak,czujęsięświetnie.Poprosturobiłamsobiedobrze.Wiesz,szarepopołudnie,nadciągaburza,
Theojestmutantem...Chciałamsięjakośpocieszyć.
PodrugiejstroniezapadłaciszaiMollyzastanawiałasię,czyzabrzmiałotoprzekonująco.
-Absolutnieprzekonująco-zapewniłNarrator.-Gdybymnietuniebyło,mógłbymprzysiąc,żenadal
torobisz.
-Niemaciętu!-odparłaMolly.
-Słucham?-powiedziałaLena.-Molly,zadzwoniępóźniej,jeślitozłymoment.
-O,nie,nie,nie.Wszystkogra.Robięlazanię.
-Jeszczeniesłyszałamtegookreślenia.
-Naprzyjęcie.
-A,tak.Jakidzie?
-Zapomniałammozzarelli.Zapłaciłam,apotemzostawiłamprzykasie.-Popatrzyłanatrzypudełka
ricottynablacie,którewyraźniezniejdrwiły.Miękkieserybywałybardzozadowolonezsiebie.
-Pojadęponiąiprzywiozę.
-Nie!-Mollypoczułaprzypływadrenalinynamyśl,żebędziemusiałaznieśćdługieprzyjacielskie
posiedzeniezLeną.GranicamiędzyPineCoveaPustkowiamistawałasiębardzomglista.-Toznaczy,w
porządku.Samatozrobię.Lubięser.Lubiękupowaćser.
Wsłuchawceusłyszałapociągnięcienosem.
-Mol,naprawdęmuszęcipomócztącholernąlazanią,dobra?Serio.
-Wydajesięrówniestukniętajakty-odezwałsięNarrator.
Mollymachnęłarękąwpowietrzu,żebysięzamknął,apotemprzytknęłapalecdowargwnadziei,że
tengestgouciszy.
-Babkaprzeżywakryzys,bezdwóchzdań.
-Muszęzkimśpogadać-powiedziałaLena,łkając.-ZerwałamzTuckerem.
-Oj,bardzomiprzykro.AktotojestTucker?
-Pilot,zktórymsięspotykałam.
-Facetznietoperzem?Dopierogopoznałaś,nie?Zróbsobiekąpiel.Zjedztrochęlodów.Znaszgood
dwóchdni,prawda?
-Wielerazemprzeżyliśmy.
-Weźsięwgarść,Leno.Zerżnęłaśgoiwykopałaśnabruk.Toniejesttak,żegośćukradłtwój
projektreaktoradozimnejfuzji.
-Molly!JestBożeNarodzenie.Atypodobnojesteśmojąprzyjaciółką.
Mollypokiwałagłowądotelefonu,poczymzdałasobiesprawę,żeLenategoniesłyszy.Racja,nie
zachowywałasięjakdobraprzyjaciółka.Wkońcubyłazaprzysięgłąobrończyniąpasterzystad
przeżuwaczyzLan,atakżeczłonkiniąZwiązkuAktorówFilmowychimiałaobowiązekudawać,że
obchodząjąproblemyprzyjaciółki.
-Przywieźser-powiedziała.-Będziemyczekać.
-My?
-Ja.Przywieźser,Leno.
TheoCrowepojawiłsięwsklepie„Przynęty,SprzętWędkarskiiDobreWinauBrine’a”wsamą
porę,bywszystkogoominęło.RobertMasterson,właścicielsklepu,zadzwoniłdoniego,gdytylko
zobaczyłtajemniczegoblondynarozmawiającegozSamemApplebaumem,iTheonatychmiastpognałna
miejsce,tylkopoto,bysięprzekonać,żeniemiałpoco.MężczyznaniezrobiłSamowikrzywdyanimu
niegroził,achłopakczułsiędobrze,tyleżeciąglepaplaliotym,żechcezmienićreligięizostać
rastafarianinem,jakjegokuzynPreston,którymieszkanaMaui.WpołowieprzesłuchaniaTheodoszedł
downiosku,żeniejestwłaściwąosobą,bywymieniaćpowody,dlaktórychnienależypoświęcaćżycia
paleniutrawkiisurfowaniujakPreston,bo:(a)nigdynienauczyłsięsurfować,(b)niemiałbladego
pojęcia,naczympolegaruchrastafarii(c)musiałbywkońcuużyćargumentu:„1zobacz,jakizemnie
ostatniniedojda-chybaniechcesztakskończyć,co,Sam?”.Wyszedłstamtąd,czującsięjeszczebardziej
beznadziejnieniżpowerbalnymlaniu,któredostałodtegopilotawdomuLenyMarquez.
WporzelanczuTheozatrzymałsięprzyswoimpodjeździe,wnadzieiżemożejakośzdołapoukładać
wszystkozMolly.Liczyłnaodrobinęwspółczuciaikanapkę,zobaczyłjednaksamochódLeny
zaparkowanyprzeddomemiodrazuupadłnaduchu.Zastanawiałsię,czynieiśćnakomercyjnepoletko
maryśkiiniewypalićskrętaprzedwejściemdodomu,aletozachowaniezabardzowyglądałona
uzależnienie.Awkońcuonwcaleniewpadłwciąg,miałtylkochwilęsłabości.Mimotowszedłdo
środkanastawionypokornie,niepewnyjakrozmawiaćzLeną-byćmożemorderczynią-nie
wspominającjużoMolly.
-Zdrajca!-rzuciłaMollyznadrondlazmakaronem,sosem,mięsemiserem.
Ręceażpołokciemiałaumazanesosemiwyglądała,jakbyprzeprowadzałajakąśnadzwyczaj
krwawąoperacjęchirurgiczną.Tylnedrzwikuchnizamknęłysięztrzaskiem,gdywszedłdośrodka.
-Wyszłanazewnątrz.Aco,boiszsię,żezdradzitwojątajemnicę?
Theowzruszyłramionamiipodszedłdożony,rozkładającręcewgeścieoznaczającym„niemęcz
mnie”.Dlaczego,kiedybyłazła,jejzębywydawałysiębardzoostre?Winnychsytuacjachtegonie
zauważał.
-Mol,robiłemtotylkopoto,żebykupićcicośpodchoinkę...niechciałem...
-A,tomnienieobchodzi.PrzesłuchujeszLenę.Mojąprzyjaciółkę.Poszedłeśdojejdomu,jakby
popełniłaprzestępstwo,czycoś.Toprzezpromieniowanie,mamrację?
-Sądowody,Molly.Iniechodzioto,żebyłemnahaju.Znalazłemsierśćnietoperzaowocożernegow
samochodzieDale’a,achłopakLenymatakiegonietoperza.DotegomałyBarkerpowiedział...-Z
zewnątrzdobiegłdźwiękuruchamianegosilnika.-Powinienemzniąporozmawiać.
-Lenanikomuniezrobiłabykrzywdy.Przywiozłamiser,namiłośćboską.Topacyfistka.
-Wiem,Molly.Niemówię,żezrobiłakomuśkrzywdę,alemuszęsiędowiedzieć...
-Pozatymniektórzyskurwielezasługująnaśmierć!
-Czypowiedziałaci...?
-Myślę,żetotrawkaujawniatwojecechymutanta.
Trzymaławręcepłatlazanii,którymmachaławjegokierunku.Wyglądałototak,jakbypotrząsała
żywymstworzeniem,chociażtrzebapamiętać,żeTheowciążbyłlekkousmażony.
-Molly,oczymtymówisz?Moje„cechymutanta”?Bierzeszleki?
-Jakśmieszmizarzucać,żezwariowałam?Tojeszczegorszeniżpytać,czymamokres.Zresztąnie
mam,skorojużotymmowa.Niedowiary,sugerujesz,żemuszęsięleczyć!Tyzmutowanyłotrze!-
Rzuciławniegopłatemciasta,aonsięuchylił.
-Naprawdęmusiszsięleczyć,stukniętasuko!-Theoniezbytdobrzeradziłsobiezprzemocą,nawet
wpostacirozmiękłegociasta,alepopierwszymwybuchunatychmiaststraciłzapałdowalki.-
Przepraszam,niewiem,cowemniewstąpiło.Możebyśmy...
-Dobra!-odparła.
Wytarłaręcewścierkę,którąnastępniewniegorzuciła.Gdysięodsuwał,czułsięjakwzwolnionym
tempiepodczasstrzelaninwMatriksie,lecztaknaprawdębyłpoprostuwysokim,lekkonaspawanym
facetem,aścierkaitakbygonietrafiła.Mollyprzeszłaprzezdomekdoichsypialniiopadłanapodłogę
podrugiejstroniełóżka.
-Molly,nicciniejest?
Wyłoniłasięzpaczkąwielkościpudełkapobutach,owiniętąwświątecznypapier,doktórego
przyczepiłosięparęwałkówkurzu.Podałamupaczkę.
-Proszę.Weźtoiidź.Niechcecięwidzieć,zdrajco.Idź.
Theobyłzdumiony.Chciałaodniegoodejść?Prosiła,bytoonodszedł?Wjakisposóbtowszystko
zepsułosięażtakszybko?
-Niechcęiść.Mambardzozłydzień,Molly.Przyszedłemznadziejąnaodrobinęwspółczucia.
-Tak?Dobra.Proszębardzo.Oj,biednynaćpanyTheo,takmiprzykro,żemusiszprzesłuchiwaćmoją
najlepsząprzyjaciółkęnadzieńprzedWigilią,chociażmógłbyśwtymczasiebawićsięnanielegalnym
polumaryśki,którewyglądajaksiedzibaludzi-gibonów.-
Wyciągnęłaprezentprzedsiebie,aongowziął.Oczymona,dodiabła,mówiła?
-Więctomacośwspólnegozogródkiemszczęścia?
-Otwórz-powiedziała.
Niepowiedziałaanisłowawięcej.Oparładłońnabiodrzeiposłałamutoswojespojrzenietypu
„skopięcityłekalbowydymamciędoostatniejkroplikrwi”,którepodniecałogoprzerażałozarazem,
nigdybowiemniebyłpewien,naktórąopcjęsięzdecyduje-wiadomobyłotylko,żewtenczyinny
sposóbuzyskazadowolenie,ajegonastępnegodniawszystkobędziebolało.Byłotospojrzenie
WojowniczejLaskiidoskonalezdawałsobiesprawę,żetonawrótświra.Pewnienaprawdęniebrała
leków.Należałotowłaściwierozegrać.
Cofnąłsięokilkakroków,poczymzdarłpapierzpaczki.Wśrodkuznajdowałosiębiałepudełkoze
srebrnąpieczęciąekskluzywnegowytwórcyszkłaartystycznego,awnim,zawiniętawniebieską
chusteczkęnajpiękniejszafajka,jakąwżyciuwidział.Przypominałaprzedmiotzczasówartnouveu,tyle
żewykonanyznowocześniejszychmateriałów.
Dwubarwne,niebiesko-zieloneszkło,zozdobnymisrebrnymigałązkami.Obracającfajkęwdłoni,
doznałwrażenia,jakbyszedłprzezlas.Cybuchidealniepasującydojegodłoni,najprawdopodobniej
byławykonanazesrebra,naktórymwidniałtensamroślinnymotyw,którywyglądał,jakbysięwyłaniał
zeszkła.TwórcategoprzedmiotumusiałwykonaćgospecjalniedlaTheo,biorącpoduwagęjegogust.
Poczuł,żezbieramusięnapłacz,izamrugał,byodegnaćłzy.
-Piękne.
-Mhm-odparłaMolly.-Samwidzisz,żemartwimnienietwójogródek,tylkoty.
-Molly,chciałemtylkoporozmawiaćzLeną.Jejchłopakpróbowałmniezaszantażować.Ajatylko
uprawiałem...
-Weźtoiidź-powiedziałaMolly.
-Kochanie,powinnaśzadzwonićdodoktorVal,dowiedziećsię,czycięprzyjmie...
-Wyjdź,docholery.Niebędzieszmnietuwysyłałdopsychiatry.Wyjdź!
Nicniemógłzdziałać.Aprzynajmniejnieteraz.Jejgłoswpadłwwysoki,szaleńczytoti
WojowniczejLaski-znałtozczasów,kiedyjąwoziłdoszpitala,zanimzostalikochankami.Kiedybyła
tylkomiejscowąwariatką.Jeślibędziedalejnaciskał,zupełniestracipanowanienadsobą.
-Dobrze.Pójdę.Alezadzwonię,co?
Posłałamutylkotospojrzenie.
-Sąświęta...
Spojrzenie.
-Świetnie.Twójprezentleżynagórnejpółcewszafie.Wesołychświąt.
Z.szafywyjąłtrochębieliznyiskarpetki,zabrałparękoszuliruszyłdodrzwi.
Zatrzasnęłajezanimnatylemocno,żejednazszybpękła.Odgłosszkłaspadającegonachodnik
brzmiałjakpodsumowaniejegocałegożycia.
ŚLIMACZYŚLUZDOBREGONASTROJU
Wydawałsięzrobionyzpolerowanegomahoniu,tyleżeporuszałsięniczymciecz.
Scenicznereflektoryrozświetlałyjegołysągłowęzieleniąiczerwienią,gdychwiałsięnastołkui
szarpałstrunyjasnegostatocasterazapomocąszyjkiodbutelkipopiwie.NazywałsięCatfishJefferson,
miałsiedemdziesiąt,osiemdziesiątalbostolati,podobniejaknietoperzowocożernyRoberto,nosiłw
pomieszczeniachokularyprzeciwsłoneczne.CatfishbyłbluesmanemiwprzeddzieńWigiliiśpiewał
dwunastotaktową,smętnąbluesowąballadęwbarze„GłowaŚlimaka”.MojąmałąrżnąłMikołajPod
gałązkąjemioły(Panie,zmiłujsię).
MojąmałąrżnąłMikołajPodgałązkąjemioły.Zostałagwiazdkowązdzirą,Choćbyłamoimaniołem.
-Słyszałem!-wydarłsięGabeFenton.-Prawda,prawda.Świętesłowa,brachu.
TheophilusCrowepopatrzyłnaprzyjaciela,jednegozcałejgromadyniespokojnych,załamanych
klientówbaru.Kołyszącsięprawiewrytmpiosenki,pokręciłgłową.
-Czymożnabyćbardziejniewinnym?-spytałTheo.
-Czujębluesa-stwierdziłGabe.-Zrobiłamikrzywdę,jeszczejaką.
Gabepił.Theo,choćniebyłzupełnietrzeźwy,niepił.
WypaliłcienkiegojakwykałaczkaskrętazzielazBigSur,naspółkęzCatfishemJeffersonempodczas
przerwywwystępie.Stanęlisobienaparkinguza„GłowąŚlimaka”ipróbowaliprzypalićskręta
jednorazowązapalniczkąprzywietrzeoprędkościczterdziestuwęzłów).
-Myślałem,żeniemacietu,kurwa,problemówzpogodą-zachrypiałCatfish,którytakmocno
pociągnąłskręta,żeżarwyglądałniczymokodemonaspoglądającezciemnejjaskiniustipalców.
(Zgrubienianaopuszkachjegopalcówbyłyodpornenagorąco).
-ElNino-powiedziałTheo,wypuszczająckłąbdymu.
-Żeco?
-CiepłyprądoceanicznywPacyfiku.Zbliżasiędobrzegumniejwięcejraznadziesięćlat.Psuje
połowy,przynosiulewyiburze.Mówią,żewtymrokumożeprzyjśćElNino.
-Akiedybędąpewni?-Bluesmanwłożyłswójskórzanykapeluszimocnotrzymał,byniezdmuchnął
gowiatr.
-Zwyklewiedzą,kiedyjużwszystkozaleje,winneplonysązmarnowane,amnóstwonadbrzeżnych
domówzsuniesiędooceanu.
-Dlatego,żeklimatjestzaciepły?
-Aha.
-Nicdziwnego,żecałykrajwasniecierpi-stwierdziłCatfish.-Chodźmydośrodka,zanim
wywiejemojąchudądupęzpowrotemdoClarksville.
-Niejestrakźle-odparłTheo.-Myślę,żeprzejdziebokiem.
Zimowanegacja:robiłtoTheo,robiławiększośćKalifornijczyków.Zakładali,żeponieważpogoda
naogółjestładna,będzieładnazawsze,zatempodczasburzyspotykałosięnaulicachludzibezparasoli,
agdywieczoremtemperaturaspadaładookołozera,możnabyłozobaczyćnastacjibenzynowejkogośw
spodenkachsurfingowychikoszulcebezrękawów.Dlatego,kiedyInstytutMeteorologicznyzalecał
mieszkańcomśrodkowegowybrzeżapozamykaćokna,bozbliżałsięsztormdziesięciolecia,awiatr
dochodziłdopięćdziesięciuwęzłównadzieńprzedspodziewanymjegonadejściem,mieszkańcyPine
Covedalejnormalnieszykowalisiędoświąt,jakbyniemogłoimsięprzytrafićnicnadzwyczajnego.
Zimowanegacja:towniejtkwiłatajemnicaKalifornijskiejSchadenfreude-potajemnejradości,jaką
odczuwałaresztakrajuzpowodunieszczęśćspadającychnaKalifornię.Resztakrajupowiadała:
„Patrzcienanich,majądobrąformęiopaleniznę,mająplażeigwiazdyfilmowe,DolinęKrzemowąi
silikonowebiusty,pomarańczowymostipalmy.Boże,niecierpiętychzadowolonychzsiebie,opalonych
sukinsynów!”.BojeślitkwiszpopępekwśnieżnejzaspiewOhio,nictaknierozgrzejetwojegoserca,
jakwidokKaliforniiwogniu.Jeśliłopatąwygarniaszmułzeswojejpiwnicypopowodziwokolicach
Fargo,nicniewprawicięwtakdobrynastrój,jakwidokwilliwMalibuwalącejsięzurwiskado
morza.AjeśliwokółtwojegomiasteczkawOklahomietornadowłaśniezasypałoziemięnajróżniejszymi
śmieciamizprzyczepykempingowej,wpewnymstopniupocieszycięfakt,żewdolinieSanFernando
ziemiadosłowniesięotworzyłaipochłonęłacałąkarawanęterenówek.
NawetMavisSandwpewnymstopniuoddawałasięKalifornijskiejSchadenfreude,abyłaurodzoną
Kalifornijkązkrwiikości.Wduchucorokucieszyłasiępożaramilasówiliczyłananie.Niedlatego,że
lubiłapatrzeć,jakjejstansiępali.PoprostuzdaniemMavisniebyłoniclepszegoniżwidokzwalistego
mężczyznywgumowanymkombinezonie,trzymającegogrubywąż,apodczaspożarówczęsto
pokazywanotakichwwiadomościach.
-Ciastoowocowe?-spytałaMavis,podsuwająckawałekpodejrzanejmasynadeserowympółmisku
Gabe’owiFentonowi,którypijackimgłosempróbowałprzekonaćTheoCrowe’a,żemagenetyczne
predyspozycjedobluesa.Używałimponującodługichsłów,którychniktpozanimnierozumiał,icojakiś
czaspytał,czymoglibypowiedzieć„amen”alboprzybićmupiątkę.Jakośniemogli.Mógłliczyćco
najwyżejnaciastoowocowe.
-Litości,litości,mojanieżyjącamamusiarobiłaciasto,którewyglądałodokładnietaksamo!-zawył
Gabe.-Świeć,Panie,nadjejduszą.
Sięgnąłdopółmiska,któryjednakprzechwyciłTheoiodsunąłgopozazasięgbiologa.
-Popierwsze-powiedział-twojamatkabyłaprofesoremantropologiiinigdywżyciuniczegonie
upiekła,podrugie,jeszczenieumarła,apotrzecie,jesteśateistą.
-Mogęprosićo„amen”?!-odparowałGabe.
TheooskarżycielskouniósłbrwiipopatrzyłnaMavis.
-Chybaumawialiśmysię,żewtymrokuniebędzieciastaowocowego.
WpoprzednieBożeNarodzeniedwojeludzitrafiłonadetokszpowoduciastaowocowegoMavis.
Przysięgła,żetobyłostatniraz.Maviswzruszyłaramionami.
-Tociastojestprawienieskalane.Tylkolitrrumuigarśćkodeiny.
-Lepiejnie-powiedziałTheoioddałjejpółmisek.
-Dobra-odparłaMavis.-Alewyrwętwojegokoleżkęztegobluesowegonastroju.
Przynosimiwstyd.Arazwpewnymnocnymklubieobciągałamosiołkowiiwcalesięnie
wstydziłam,więcoczymśtoświadczy.
-Rany,Mavis-powiedziałTheo,próbującodegnaćtenobrazekzeswojegoumysłu.
-Noco?Niemiałamokularów.Myślałam,żetonadzwyczajowłosionyinapalonyagent
ubezpieczeniowy.
-Lepiejodprowadzęgododomu-stwierdziłTheo,szturchającGabe’a,któryskupiłuwagęna
młodejkobieciepoprawej.Byłaubranawmocnowydekoltowanyczerwonysweterekiprzezcały
wieczórchodziłaodstołkadostołka,czekającnakogoś,ktozniąporozmawia.
-Cześć-powiedziałGabedodekoltukobiety.-Brakmikontaktuzludźmiiniemamżadnychzalet
jakomężczyzna.
-Jateżnie-oznajmiłTuckerCasezestołkapodrugiejstroniekobietywczerwonymsweterku.-Czy
tobieteżciąglepowtarzają,żejesteśpsychopatką?Niecierpiętego.
TuckerCase,podkilkomawarstwamielokwencjiiprzebiegłości,taknaprawdębyłdośćzałamany
zakończeniemrelacjizLenąMarquez.Rzeczniewtym,żeprzezdwadnistałasięczęściąjegożycia,
leczwtym,żezaczęłasymbolizowaćnadzieję.AjakpowiedziałBudda:„Nadziejatojedynieinne
obliczepożądania.Apożądanietoskurwysyn”.Wyszedłwposzukiwaniutowarzystwa,którepomogłoby
muzapomniećorozczarowaniu.Innymrazempoderwałbypierwsząkobietę,jakabysięnapatoczyła,ale
czasyskurwieniasprawiły,żebyłbardziejsamotnyniżkiedykolwiekiniemiałjużzamiarupodążaćtą
lubieżnądrogą.
-Czyli-odezwałsięTuckdoGabe’a.-właśniedostałeśkosza?
-Podpuściłamnie-stwierdziłGabe.-Wyprułamiflaki.Słabości,tobienaimiękobieta!
-Nierozmawiajznim-powiedziałTheo,łapiącGabe’azaramięibezpowodzeniapróbując
ściągnąćgozestołka.-Tenfacettonicdobrego.
MłodakobietasiedzącamiędzyTuckiemaGabempopatrzyłanajpierwnajednego,potemna
drugiego,późniejnaTheo,naswojepiersiiwkońcunamężczyzn,jakbychciałapowiedzieć:„Cowy,
ślepi?Siedzętucaływieczór,ztymitutaj,awymnieignorujecie”.
TuckerCasefaktyczniejąignorował-tyleżespoglądałnajejdrożdżówkipodswetrem,gdy
rozmawiałzGabemiTheo.
-Słuchaj,posterunkowy,możezaczęliśmytrochęnietak...
-Trochęnietak?-GłosTheoniemalsięzałamał.Choćwydawałsięzdenerwowany,najwyraźniej
rozmawiałzpiersiamikobietywczerwonymsweterku,aniezTuckerem,któryznajdowałsięraptempół
metradalej.-Groziłeśmi.
-Naprawdę?-wtrąciłsięGabe,ustawiającsiętak,bymiećlepszywidoknaczerwonysweterek.-
Ostropograłeś,stary.Theowłaśniewyleciałzdomu.
-Uwierzycie,chłopaki,żewnaszymwiekumożnajeszczeprzeżywaćtakbolesneupadki?-
powiedziałTuckdoTheopodnoszącwzrokznaddekoltudlapotwierdzeniaszczerościswoichsłów.Z
powoduszantażowaniaTheodręczyłogosumienie,aleczasemtrzebazrobićjakąśnieprzyjemnąrzecz-
podobniebyło,gdypomagałLenieukryćzwłoki-aon,jakopilotimężczyznaskorydodziałania,po
prostująrobił.
-Oczymtymówisz?-spytałTheo.
-No,Lenaijarozstaliśmysię,posterunkowy.Wkrótceponaszejporannejrozmowie.
-Poważnie?-TerazTheopodniósłwzrokznadintrygujących,wełnianychsplotów.
-Poważnie-odparłTuck.-1przykromi,żetowszystkotaksiępotoczyło.
-Aletowzasadzienicniezmienia,prawda?
-Aczytocośzmieni,jeślipowiem,żenicniezrobiłemtemurzekomemuDale’owiPearsonowi?I
Lenateżnie?
-Niesądzę,żebyłrzekomy-stwierdziłTheo,znowuzerkającnapiersi.-Jestemniemalpewien,że
tobyłprawdziwyDalePearson.
-Wszystkojedno-odrzekłTuck.-Czytocośzmieni?Uwierzysz?
Theonieodpowiedziałodrazu,jakbyczekałnasłowadekoltowejwyroczni.Kiedyznowupopatrzył
naTucka,oznajmił:
-Tak,wierzęci.
Tuckniemalwciągnąłdopłucpiwoimbirowe,którepopijał.Gdyjużprzestałparskać,powiedział:
-Jejku,jesteśdoniczegojakopolicjant,Theo.Niemożeszpoprostuwierzyćobcemufacetowi,który
mówicicośwbarze.-Tucknieprzywykłdosytuacji,wktórejktokolwiekmuwierzył,więckiedyktoś
ufałmunapiękneoczy...
-Hej,hej,hej-wtrąciłGabe.-Tonienamiejscu...
-Dobra,pierdolciesię!-wykrzyknęłakobietawczerwonymsweterku.Poderwałasięzestołkai
porwałazbaruswojeklucze.-Jateżjestemczłowiekiem,wiecie?Atoniesąmikrofony-oznajmiła,
chwytającswojepiersiodspoduipotrząsającnimiwstronęwinowajców.Przytejczynnościklucze
zadzwoniłyradośnie,całkowicieniweczącefektjejgniewu.
-OmójBoże-powiedziałGabe.
-Niemożnatakkogośignorować!Pozatymwszyscyjesteściezastarzyibeznadziejniiwolęspędzić
świętasama,niżprzebywaćprzezpięćminutzktórymśzwas,narwańcy!-Ztymisłowamirzuciłanabar
trochęgotówki,odwróciłasięiszybkimkrokiemwyszłazknajpy.
PonieważTheo,TuckiGabebylimężczyznami,patrzylinajejtyłek,gdyzmierzaładowyjścia.
-Zastarzy?-odezwałsięTuck.-Aileonamalat,dwadzieściasiedem,dwadzieściaosiem?
-Właśnie-powiedziałTheo.-Podtrzydziestkę,możenawetpo.Nieuważam,żejąignorowaliśmy.
MavisSandwzięłapieniądzezbaruipokręciłagłową.„Wszyscyzwracaliścienaniąuwagę,jak
należy.Kobietymiewająproblemy,kiedysązazdrosneoczęściswojegociała”.
-Myślałemogórachlodowych-odezwałsięGabe.-Otym,żetylkodziesięćprocentwidaćnad
powierzchnią,ato,conaprawdęniebezpieczne,znajdujesiępodspodem.O,nie,znowupoczułem
bluesa.-Jegogłowauderzyłaokontuarisięodbiła.
TuckzerknąłnaTheo.
-Pomócciodprowadzićgodosamochodu?
-Tobardzomądryfacet-oznajmiłTheo.-Maparędoktoratów.
-Dobra.Pomócciodprowadzićpanadoktoradosamochodu?
TheopróbowałwsunąćramiępodrękęGabe’a,alejakożebyłoniemaltrzydzieścicentymetrów
wyższyodkumpla,niebardzomutowychodziło.
-Theo-warknęłaMavis.-Niebądźtakimcholernympalantem.Pozwólmu,żebycipomógł.
PotrzechnieudanychpróbachpodniesieniaworkazpiaskiemwosobieGabe’aFentonaTheoskinął
Tuckowigłową.Każdyzłapałbiologazarękęirazempoprowadzili/pociągnęligododrzwi.
-Jeślipuścipawia,skierujęgonaciebie-oznajmiłTheo.
-Lenauwielbiałatebuty-powiedziałTuck.-Alerób,couważaszzastosowne.
-„Jestemseksualnymzerem,ram-pa-pa-pam”-zaśpiewałGabeFenton,dostosowującsiędo
świątecznegonastroju.-„Itowarzyskimfrajerem,ram-pa-pa-pam”.
-Czytosięnaprawdęrymowało?-spytałTuck.
-Tointeligentnyfacet-odparłTheo.
Maviswyskoczyłaprzednichiprzytrzymaładrzwi.
-Toco,żałośnifrajerzy,spotkamysięnaświątecznymprzyjęciudlasamotnych,tak?
Zatrzymalisię,popatrzyliposobie,poczulisięzjednoczeniwswoimfrajerstwieizociąganiem
pokiwaligłowami.
-„Mójobiadidziewgórę,ram-pa-pa-pam”-śpiewałGabe.
TymczasemdziewczynybiegałypoKaplicyŚwiętejRóży,rozwieszającdekoracjeiszykującnakrycia
naprzyjęciedlasamotnych.LenaMarquezrobiłajużtrzeciąrundęwokółpomieszczenia,zdrabiną,taśmą
maskującąorazzwojamizielonejiczerwonejkrepinyorozmiarachoponciężarówki.(DyskontwSan
Juniperosprzedawałtylkotakie,najwyraźniejpoto,żebykażdymógłudekorowaćcałyswójtransatlantyk
bezpotrzebypowrotudosklepu).
DziękiprzystrajaniukaplicyLenazapomniałaoswoichkłopotach,terazjednakpomieszczenie
zaczęłoprzypominaćgniazdoćwoka-daltonisty.Gdybyktośnieinterweniował,gościomgroziłoby
uduszeniewzdobnymlochuświątecznegosado-maso.Naszczęście,gdyLenazdrabinąwrękach
szykowałasiędoczwartegookrążenia,MollyMichonwsunęładokaplicystopęiotworzyłapodwójne
drzwinaoścież.Wicher,którynadciągnąłznarastającymsztormem,wdarłsiędośrodkaizdarłpapierze
ścian.
-O,kurwa!-odezwałasięLena.
Krepinazawirowałanaśrodkupomieszczenia,poczymopadławwielkizwójpodjednymzestołów,
któreMollyustawiłapodścianą.
-Mówiłam,żepistoletnazszywkibędzielepszyodtaśmymaskującej-powiedziałaMolly.
Trzymałatrzystalowerondlepełnelazanii,amimotozdołałazamknąćdębowepodwójnedrzwiprzy
użyciunóg.Podtymwzględemokazałasięnadzwyczajsprawna.
-Tozabytek,Molly.Niemożnasobieot,takwstrzeliwaćzszywekwściany.
-Pewnie,jakbypoArmagedoniemiałotojakieśznaczenie.Weźtonadół,dolodówki-powiedziała
Molly,podającrondleLenie.-Przyniosęcitenpistoletzsamochodu.
-Cotomaznaczyć?-spytałaLena.-Chodzicionaszezwiązki?
AleMollyjużwyszłazpowrotemprzezpodwójnedrzwiwprostnawicher.Ostatniocorazczęściej
rzucałatakiezagadkoweuwagi.JakbyrozmawiałazkimśjeszczeopróczLeny.
Dziwnasprawa.Lenawzruszyłaramionamiiruszyłazpowrotemdomałegopomieszczeniaza
ołtarzemischodów,którewiodływdół.Lenanielubiłaschodzićdotejpiwnicy.
Właściwieniebyłatopiwnica,raczejloch:pachnącewilgotnąziemiąścianyzpiaskowca,betonowa
podłoga,którąwylanopięćdziesiątlatpowykopaniupiwnicy.Przesączałasięprzezniąwilgoć,zktórej
zimątworzyłasięwarstewkamułu.Nigdyniebyłotuciepło,nawetkiedypalonowpiecuiwłączano
grzejnikelektryczny.Pozatymprzechowywanetustareławyrzucałynaścianycienie,przezktóreczuła
siętak,jakbyjąobserwowano.
-Mmmm,lazanie-odezwałsięMartyoPoranku,waszmartwyprezenterzradiawsamochodzie.-
Faceciifacetki,tamałaprzeszłatymrazemsamasiebie.Czujecietenzapach?
Cmentarzażhuczałodstęchłego,niecierpliwegooczekiwanianaprzyjęcieświątecznedlasamotnych.
-Tonadzwyczajniestosowne,otco-stwierdziłaEsther.-Chociażchybalepsze,niżgdybyta
okropnaMavisSandmiałaznowurobićgrilla.Jaktowogólemożliwe,żeonajeszczeżyje?
Jesttakstarajakja.
-Staraszmata,znaczysię?-spytałJimmyAntalvo.Jegotwarzwciążbyłaodciśniętanasłupie
telefonicznymprzyAutostradziePacyficznej,wktóryuderzyłwwiekudziewiętnastulat.
-Proszę,dziecko,jeślijużmusiszbyćchamski,przynajmniejbądźprzytymoryginalny-powiedział
MalcolmCowley.-Niepogłębiajnudybanałami.
-Mojażonakładławarstwęostrejwłoskiejkiełbasymiędzykażdąwarstwęseraimakaronu-
oznajmiłArthurTannbeau.-Todopierobyłodobreżarcie.
-Wpewnymsensietłumaczyteżatakserca,prawda?-wtrąciłaBessLeander.Zostałaotrutaiwjej
ustachpozostałgorzkismak,któryniezanikłnawetsiedemlatpośmierci.
-Chybasięumówiliśmy,żebynierozmawiaćowinnychwkwestiiPŚ-powiedziałArthur.-Nie
umawialiśmysię?
PSbyłtostosowanyprzezzmarłychskrótoznaczającyPrzyczynęŚmierci.
-Owszem,umówiliśmysię-przyznałMartyoPoranku.
-Mamnadzieję,żezaśpiewająDokądtakspiesząKrólowie-powiedziałaEsther.
-Zamknijsię,kurwa,ztymDokądtakspiesząKrólowie,dobra?NiktnieznasłówDokądtakspieszą
Królowieiniktnigdynieznał.
-Ojej,tennowyjeststrasznienawiedzony-odezwałsięWarrenTalbot,którykiedyśmalował
pejzaże,alepochorobiewątrobywwiekusiedemdziesięciulatsamużyźniałpejzaż.
-Fajniebędzieposłuchaćtegoprzyjęcia-stwierdziłMartyoPoranku.-Słyszeliście,jakżona
posterunkowegomówiłaoArmagedonie?Bezdwóchzdań,jedzieprościutkądrogądoWielkiegoŚwira.
-Wcalenie!-krzyknęłaMolly,którazeszładopiwnicy,bypomócLeniezrobićwdwóchlodówkach
miejscenasałatkiidesery,któretrzebajeszczebyłorozładować.
-Dokogomówisz?-spytałaLena,niecoprzestraszonatymwybuchem.
-Noichybasprawajestjasna-powiedziałMartyoPoranku.
BOŻONARODZENIOWYCUDNAJGŁUPSZEGOANIOŁA
Zachódsłońca,Wigilia.Lałtakideszcz,żenapozórniebyłoprzerwmiędzykroplami-tylkościana
wody,poruszającasięniemalpoziomonawietrze,którydochodziłdostudziesięciukilometrówna
godzinę.WlesiezaKaplicąŚwiętejRóżyaniołżułsnickersaigładziłdłoniąśladyoponnaswoich
plecach,myśląc:naprawdępowinienemdostaćbardziejprecyzyjnewskazówki.
Kusiłogo,byznowuposzukaćdzieckaispytać,gdziedokładniejestpochowanyŚwiętyMikołaj.
Zdałsobieterazsprawę,że„gdzieśwlesiezakościołem”mówimuniewiele.
Alepowrótpowskazówkiwpewnymstopniuzmniejszyłbycałącudownośćcudu.
ByłtopierwszybożonarodzeniowycudRazjela.Przezdwatysiącelatpomijanogoprzyrozdzielaniu
zadań,alewkońcunadeszłajegokolej.No,właściwienadeszłakolejarchaniołaMichała,aRazjel
ostateczniedostałtęrobotę,boprzegrałwkarty.MichałpostawiłplanetęWenusprzeciwkoswojemu
zadaniudokonaniacuduwrymroku.Wenus!
Razjel,choćniedokońcabyłpewien,cozrobizWenus,jeślijąwygra,wiedział,żepotrzebuje
drugiejplanetyodSłońca,choćbydlatego,żebyładużaijasna.
Niepodobałamusięcałataabstrakcyjnośćcudownejmisji.„UdajsięnaZiemię,znajdździecko,
którewyraziłoświąteczneżyczenie,możliwedospełnieniatylkodziękiboskiejinterwencji,awtedy
otrzymaszmoc,niezbędną,bytegodokonać”.Zadaniemiałotrzyczęści.Czynienależałogoprzydzielić
trzemaniołom?Czyktośniepowinientegonadzorować?Razjelżałował,żeniemożezamienićtegona
zniszczeniejakiegośmiasta.Tobyłotakieproste.Znajdowałeśmiasto,zabijałeśwszystkichludzi,
równałeśzziemiąbudynki,anawetjeślizupełnienawaliłeś,mogłeśwytropićocalałychwgórachi
pozabijaćichmieczem,co,prawdęmówiąc,Razjelcałkiemlubił.Chybaże,masięrozumieć,zniszczyłeś
nietomiasto,cotrzeba,leczjemuprzytrafiłosiętoraptem...ile?Dwarazy?Zresztąwtamtychczasach
miastaniebyłyznówtakieduże.LudziwystarczyłobydozapełnieniaparusporychTanichMarketów,co
najwyżej.Tobybyłamisja,pomyślałanioł.„Razjel!ZejdźnaZiemięizasiejzniszczeniewdwóch
sporychTanichMarketach,zabijaj,ażposokazalejewszystkiepromocje,azbudynkówzostanątylko
gruzy,iweźsobieparęsnickersów”.
Drzewokołyszącesięwpobliżunawietrzepękłozhukiemjakzarmatyianiołprzestałfantazjować.
Musiałdokonaćtegocuduisięzmywać.Przezdeszczwidział,żedokościółkazaczynająschodzićsię
ludzie,zmagającsięzwiatremiulewą.Woknachzamigotałyświatła,przyjęciejużsięzaczynało.Niema
odwrotu,pomyślałanioł.Trzebasięztymbyłouwinąćjaknaskrzydłach{jakoaniołpowinienbyćwtym
dobry).
Uniósłręceiczarnypłaszczzałopotałzanimnawietrze,odsłaniająckońcówkiskrzydełpodspodem.
Najbardziejdostojnymgłosem,najakibyłogostać,wypowiedziałzaklęcie.
-Niechten,ktotumartwyspoczywa,powstanie!-Wykonałruchręką,zgrubszawskazującokolicę,-
Niechten,ktonieżyje,ożyjeznowu.PowstańzeswegogrobuwtoBożeNarodzenieiżyj!-Razjel
popatrzyłnanadjedzonegosnickersa,któregotrzymał,ipomyślał,żemożepowinienbardziejkonkretnie
określić,comasięwydarzyć.-Wyjdźzgrobu!
Świętuj!Iucztuj!
Nic.Nienastąpiłozupełnienic.Dobra,powiedziałsobieaniołwduchu.Wsadziłdoustpozostałą
częśćbatonikaiwytarłręceopłaszcz.DeszcztrochęzelżałiRazjelwidziałlas.
Nicsięniedziało.
-Mówiępoważnie!-powiedziałswoimgłośnym,budzącymgrozę,anielskimgłosem.
Nic,cholera.Mokresosnoweigły,trochęwiatru,drzewa,kołyszącesięwtęinazad,deszcz.Zero
cudu.
-Patrz!-wykrzyknąłanioł.-Albowiemnieżartuję.
Wtymmomencieporywwichrusprawił,żekolejnasosnawpobliżutrzasnęłaiupadła,mijając
aniołaledwieodwametry.
-Wporządku.Tomusitrochępotrwać.
WyszedłzlasuiprzezWorchesterStreetpodążyłdomiasteczka.
-Ojej,naglezrobiłemsięgłodny-odezwałsięMartyoPoranku,całyczaszupełniemartwy.
-Wiem-powiedziałaBessLeander,otruta,alecałkiemżwawa.-Bardzodziwniesięczuję.Głodna...
icośjeszcze.Nigdywcześniejtegonieczułam.
-Oj,mojadroga-przemówiłanauczycielkaEsther-Nagłejedyne,oczymjestemwstaniemyśleć,to
mózgi.
-Aty,miody?-spytałMartyoPoranku.-Myśliszomózgach?
-Aha-odparłJimmyAntalvo.-Cośbymzjadł.
NASZCZĘŚCIENIEMAROZDZIAŁU13
TYLKOTENŚWIĄTECZNYALBUMFOTOGRAFICZNY
Czasami,kiedyuważniepopatrzysznarodzinnefotki,wtwarzachdziecimożeszujrzećzapowiedź
tego,jakimistanąsiędorosłymi.Udorosłychwidaćczasamidrugątwarzpodtąpierwszą.Niezawsze,
aleczasami...
TUCKERCASE
Natymzdjęciuwidzimyzamożnąkalifornijskąrodzinę,pozującąprzeddomemnadbrzegiemjeziora
wElisnorewstanieKalifornia.(Kolornabłyszczącympapierze,osiemnadziesięć,zeznakiem
firmowymprofesjonalnegostudiafotograficznego).
Wszyscysąopaleniimajązdrowywygląd.TuckerCasemajakieśdziesięćlat,jestubranyw
sportowąbluzęzemblematemżeglarskimnakieszeni,ananogachmalekkopostrzępionemokasyny.Stoi
przedswojąmatką,któramatakiesamejasnewłosyiniebieskieoczy,takisamuśmiech,którywygląda
nietak,jakbychwaliłasięuzębieniem,lecztak,jakbyzachwilęmiaławybuchnąćgłośnymśmiechem.
TrzypokoleniaCase’ów-bracia,siostry,wujowie,ciotkiikuzyni.Sądoskonaleuczesani,wyprasowani,
umyciilśniący.Wszyscysięuśmiechają,zwyjątkiemdziewczynkizprzodu,naktórejtwarzymalujesię
wyrazskrajnegoprzerażenia.
Pobliższymprzyjrzeniusięodkrywamy,żetyłjejczerwonejświątecznejsukienkijestuniesiony,i
wsuwasiępodniąrękamałegoTucka,którywłaśniepozwoliłsobienakazirodczeklepnięcie
jedenastoletniegotyłkakuzynkiJenny.
Wtejfotografiiznaczącejestnieukradkowewyciągnięcieręki,alemotyw,widzimybowiemTuckera
Case’awwieku,gdybardziejodseksuinteresujegowysadzanieróżnychrzeczywpowietrze,doskonale
zdajesobiejednaksprawę,jakbardzojegopostępekwystraszykuzynkę.Tojestdlaniegosensżycia.
Wartozauważyć,żeJaneyCase-Robinszostaniewprzyszłościwziętąprawniczkąiobrończyniąpraw
kobiet,aTuckerCasewiecznierozczarowanymnapaleńcemznietoperzemowocożernym.
LENAMARQUEZ
Zdjęciezrobionowczyimśogródkuwsłonecznydzień.Wszędziewidaćdzieciiniemawątpliwości,
żeodbywasięwielkieprzyjęcie.
Onamasześćlat,nosiszeroką,różowąsukienkęilakierki.Wyglądanadwyrazuroczo,długieczarne
włosymaspiętewkucykizczerwonymikokardkami,któreciągnąsięzaniąniczymjedwabneogony
komety.Mazawiązaneoczyiszerokootwarteusta,zktórychdobywasiędziewczęcyśmiech.Właśnie
uderzyławcos’kijemijestpewna,żerozbiłapiniatę,uwalniającsłodycze,zabawkiikapiszonydla
wszystkichdzieci.WrzeczywistościpotężnieprzyłożyłaswojemuwujowiOctaviowcojones.Wuj
Octaviozostałuchwyconywmagicznymmomencieprzemiany,najegotwarzymalująsięjednocześnie
kolejnefazy-odwesołości,przezzaskoczenie,poból.Lenawciążjesturoczaisłodka,nieświadoma
nieszczęścia.FelizNavidad!
MOLLYMICHON
JestBożeNarodzenie,poranek,wkrótceposzaleństwieotwieraniaprezentów.Napodłodzewalasię
bibułaiwstążki,azbokuwidaćstolik,naktórymstoipełnapetówpopielniczkawielkości
samochodowegokołpaka,atakżepustabutelkapoJimieBeamie,Zprzodu,pośrodku,znajdujesię
sześcioletniaMollyAchevsky(zmieninazwiskonaMichonwwiekudziewiętnastulat,idączaradą
swojegoagenta,bo„brzmitozajebiściepofrancusku,ludzietouwielbiają”).Mollymanasobie
czerwonystrójbaletnicy,wyszywanycekinami,czerwonekaloszesięgającemniejwięcejdopołowy
łydek,anajejtwarzywidniejeszeroki,bezczelnyuśmiechzdziurąpośrodku,wmiejscugdzieniegdyś
znajdowałysięprzedniezęby.
Jednąnogęopieraodużą,zabawkowąśmieciarkęfirmyTonka,jakbywłaśniezdobyłająwwalcena
złośliwości.Jejmłodszybrat,czteroletniMikę,próbujewyciągnąćzabawkęspodjejnogi.Pojego
policzkachpłynąłzy.Starszyzbraci,pięcioletniTony,patrzynasiostrętak,jakbybyłaksiężniczką
wszystkiegocodobre.TegorankadałamujużmlekozpłatkamiLuckyCharms,którymicoranokarmi
obubraci.
Wtlewidzimykobietęwszlafroku,leżącąnakanapie.Jejrękazwieszasiękupodłodzeitrzyma
papierosa,którywypaliłsięparęgodzinwcześniej.Srebrzystypopiółzostawiłsmugęnadywanie.
Niktniemazielonegopojęcia,ktozrobiłzdjęcie.
DALEPEARSON
Zdjęciezrobionozaledwiekilkalattemu,gdyDalebyłjeszczeżonatyzLeną.Toprzyjęcie
bożonarodzeniowewLożyCaribou,aDaleznowujestprzebranyzaMikołajaisiedzinaprowizorycznym
tronie.Otaczajągopijanibiesiadnicy-wszyscysięśmiejąitrzymajądowcipneprezenty,którewcześniej
dostaliodDale’a.Daledzierżywłasnyprezent,trzydziestopieciocentymetrowegogumowegopenisao
obwodziedorównującympuszcezzupą.MachanimdoLenyzlubieżnymuśmiechem,aona,ubranaw
czarnąkoktajlowąsukienkęisznurpereł,wydajesięprzerażonajegosłowami,którychmożnasięłatwo
domyślić:„Dziśwnocyzrobimydobryużytekztegołobuza,co,mała?”.
Ironiasytuacjipoleganarym,żewnocyprzywdziejejedenzeswoichesesmańskichmundurów-z
wyjątkiembryczesów-ipoprosiLenę,byzrobiłazjegoprezentemdokładnieto,cosamamukazałaz
nimzrobićpodczasprzyjęcia.Kobietanigdysięniedowie,czytoonapoddałamutenpomysł,będzieto
jednakkamieńmilowywjejdążeniachdosprawyrozwodowej.
THEOPHILUSCROWE
WwiekutrzynastulatTheoCrowemajużstodziewięćdziesiątcentymetrówwzrostuiważyokoło
pięćdziesięciukilogramów.JesttoklasycznascenazTrzemaKrólamipodążającymizagwiazdą.
OrkiestrazsiódmejklasyodgrywamelodięzoperyAmahligościenocy.Theo,którypoczątkowograł
jednegozTrzechKróli,jestterazprzebranyzawielbłąda.
Uszytojedynaczęśćjegociała,któramaodpowiednieproporcje,aTheowyglądajakwielbłąd,
któregoSalvadorDaliwykonałzdrutu.SzansęnawystępwroliBaltazara,królaetiopskiego,pogrzebał,
gdyobwieścił,żewładcyprzynieślimirrę,złotoistraszydło.Później,wrazzdwomainnymiwielbłądami
iowcą,zostaniezawieszonyzapaleniemirry.(Nigdybyichnieprzyłapano,gdybynieowca,która
zaproponowałaszybkązabawęw„Zabijfacetaszczebelkiemzeżłóbka”natyłachteatru.Najwyraźniej
mirranieźledawaławdekiel).
GABEFENTON
Fotografięzrobionowubiegłymroku,przylatarnimorskiej,gdzieGabemaswójdomek.Wtlewidać
latarnięimorskiebałwany.Widać,żetowietrznydzień,boGabemanagłowieczapkęMikołaja,która
powiewa,iprzytrzymujerogireniferanałbieSkinnera.OboknichprzykucnęładoktorValerieRiordanw
sukiencezatysiącdolarów,czerwonejiskrojonejnamodłęnapoleońskiegomunduru,zmosiężnymi
guzikamiizłotymigalonami.Kasztanowewłosymauczesanetak,żezawijająsięzauszamiikontrastująz
brylantowymikolczykami.
Nałożyłalalkowatymakijażwstyluprezenterkiwiadomościiwygląda,jakbyzespółspecówod
efektówspecjalnychzeskrobałjejtwarz,apotemnamalowałnową-jaśniejszą,lepsząibardziej
wyrazistąodprawdziwejludzkiejtwarzy.Starasię,naprawdęsięstara,uśmiechnąćdoobiektywu.Jedną
dłoniątrzymawłosy,adrugąpozorniegłaszczeSkinnera,leczpobliższychoględzinachwidać,żego
przytrzymuje.Smuganakolaniejejrajstopzdradza,żeSkinnerpróbowałwcześniejświątecznego
zbliżeniaznogąsamicyFacetaodŻarcia.
Gabewyglądaniechlujniewbojówkachitraperach.Jedneidrugiepokrywawarstwapiasku,tego
rankasiadałbowiemokrakiemnasłoniachmorskich,przyklejającimdogrzbietówurządzeniado
namierzaniazsatelity.Najegotwarzymalujesięszeroki,pełennadzieiuśmiech,iniedasięwskazać
elementówniepasującychdoobrazka.
ROBERTOT.NIETOPERZOWOCOŻERNYTozdjęciezrobiononawyspieGuam,gdzieRoberto
przyszedłnaświat.Wtlewidniejąpalmy.Odrazuwidać,żetomłodyosobnik,niedorobiłsiębowiem
jeszczeparyRay-Banówanipana,któryprzynosiłbymunazawołanieowocemango.Zwinąłsięw
świątecznymwieńcu,wykonanymzpalmowychliściiozdobionymmałymipapajamiorazczerwonymi
orzechamipalmowymi.Zlizujemiąższpapaizeswojegopsiegopyszczka.
Dzieci,któreznalazłygowwieńcuwtenświątecznyporanek,pozujądozdjęciapoobustronach
drzwi,naktórychwieniecwisi.Sątodziewczynki.Majądługie,kręconeciemnewłosypomatce,
pochodzącejzluduChamorro,izieloneoczypopochodzącymzIrlandiikatolickimojcu,amerykańskim
lotniku.Ojciecrobizdjęcie.Dziewczynkimająnasobiejasnesukienkiwkwiatkizbufiastymirękawami.
PomszyspróbujązwabićRobertodopudełka,bypóźniejgougotowaćipodaćzmakaronem
sojowym.Nietoperzwprawdzieucieknie,aleprzeżycieokażesięnatyletraumatyczne,żenawielelat
przestaniemówić.
TOWARZYSTWONAPRZYJĘCIUDLASAMOTNYCH
NaprzyjęcieświątecznedlasamotnychTheowłożyłswojąpolicyjnąbluzę.Niedlatego,żeniemiał
sięwcoubrać,bowvolvozostałymujeszczedwieczystekoszuleflaneloweibluzazespołuPhish,które
zabrałzdomu,aledlatego,żegdywPineCoveszalałaburza,czuł,żepowinienwykonywaćpolicyjne
obowiązki.Bluzamiałanaramionachpagony(któresłużądo,ee,zapobieganiapadaczce-nie-do
wkładaniapodnieczapki-nie-dostawianiananichpapugi-nie)którewyglądałytajnieiwojskowo,a
takżemałyotwórwkieszeni,doktóregomógłprzypiąćodznakę,orazdrugiotwór,wktórymógłwetknąć
długopis,costanowiłodużąwygodępodczasburzy,gdybyczłowiekchciałzrobićjakieśnotatki,na
przykład:„19.00.Ciąglewiejejakskurwysyn”.
-Ha,naprawdęwiejejakskurwysyn-powiedziałTheo.
Była19.00.
TheostałwkąciegłównegopomieszczeniaKaplicyŚwiętejRóżyobokGabe’aFentona,którywłożył
jednązeswoichkoszulnaukowca-praktycznąpłóciennąkoszulęwkolorzekhaki,zlicznymi
kieszeniami,otworami,guzikami,przegródkami,pagonami,suwakami,rzepami,zatrzaskamii
rozcięciami,więcmożnawniejbyłozgubićcałydobytekidosłowniezedrzećsobiesutki,poklepującsię
pokieszeniachimówiąc:„Napewnomamtogdzieśtutaj”.
-Tak-powiedziałGabe.-Wiatrdochodziłdostudwudziestu,kiedywychodziłemzlatarni.
-Żartujesz!Stodwadzieściamilnagodzinę?Wszyscyzginiemy-powiedziałTheoinaglepoczułsię
lepiej.
-Kilometrównagodzinę-wyjaśniłGabe.-Stańprzedemną.Onapatrzy.
ZłapałTheozapagon(aha!)ipociągnął,byzasłonićsięprzedspojrzeniemzdrugiegokrańca
pomieszczenia.TamwłaśnieValerieRiordan,wgrafitowymkostiumieodArmaniegoiczerwonych
butachodFerragamo,popijałazplastikowegokubkalikierżurawinowyznapojemgazowanym.
-Dlaczegoprzyszła?-szepnąłGabe.-Niemiałalepszychpropozycjiodjakichśekskluzywnych
klubów,biznesmenówczycoś?
Słowo„biznesmenów”Gabewypowiedziałtak,jakbymusiałwyplućjakiśobrzydliwyposmak,
zanimzrobimusięniedobrze,idokładnieotomuchodziło.Gabenieżyłwprawdziewwieżyzkości
słoniowej,alemieszkałobokniej,przezcomiałwypaczonespojrzenienahandel.
-Straszniedrgacioko,Gabe.Dobrzesięczujesz?
-Topewnieuwarunkowaniepotychelektrodach.Onawyglądaświetnie,niesądzisz?
TheospojrzałnabyłądziewczynęGabe’a,kontemplującwysokieobcasy,pończochy,makijaż,włosy,
krójkostiumu,nos,biodra,ipoczułsię,jakbyoglądałsportowywóz,naktórygoniestać,któregonie
umiałbyprowadzićiktóryoczymawyobraźniwidziałrozbitynasłupiezesobąwśrodku.
-Szminkapasujedobutów-stwierdziłTheo,taknaprawdęnieodpowiadającnapytanieprzyjaciela.
TakierzeczywPineCovesięniezdarzały.No,Mollymiaławprawdzieczarnąszminkę,pasującądopary
czarnychbutów,którenosiłabezżadnychdodatków,aleniechciałotymmyśleć.Właściwietachwila
miałabysenstylkowtedy,gdybymógłjądzielićzMolly,azdałsobiesprawę,żenicztego,iprzez
sekundępozazdrościłGabe’owijegotiku.
Podwójnedrzwidokaplicyotworzyłysięiwiatromiótłpomieszczenie,trzęsąckilkomataśmamiz
krepiny,którejeszczeostałysięnaścianach,istrącającparęozdóbzolbrzymiejchoinki.Dośrodka
wszedłTuckerCasewociekającejwodą,lotniczejkurtce.
Znadjejsuwakawystawałpokrytysierściąpyszczek.
-Żadnychpsów-powiedziałaMavisSand,zmagającsięzdrzwiamiiusiłującjezamknąć.-Odparu
latzaczęliśmywpuszczaćdzieciiwcalemisiętoniepodoba.
Tuckchwyciłdrugieskrzydłodrzwiizatrzasnął,poczymzłapałto,zktórymwalczyłaMavis.
-Toniepies.
MavisodwróciłasięispojrzałaprostowpyskRoberto,którycichoszczeknął.
-Tojestpies.Możeniezbytwielki,przyznaję,alepies.Imaokularyprzeciwsłoneczne.
-Coztego?
-Jestciemno,głupku.Wyrzućpsa.
-Toniepies-powtórzyłTuckiabydowieśćswoichracji,rozpiąłkurtkę,złapałRobertazanóżkii
podrzuciłwgórę.Nietoperzzawył,rozpostarłskórzasteskrzydłaipoleciałnawierzchołekchoinki.Tam
chwyciłgwiazdę,wykonałpółobrotuizawisłgłowąwdół.
Pomimowesołegousposobieniairóżowychoprawekokularówwyglądałniecoupiornie.
Wszyscywkaplicy,okołotrzydziestuosób,przerwaliwykonywaneczynnościispojrzelinazwierzę.
LenaMarquez,którastałaprzystoleikroiłalazanięnakwadratowekawałki,podniosławzrok,nawiązała
krótkikontaktwzrokowyzTuckiem,poczymsięodwróciła.Nieliczącradiomagnetofonu
odtwarzającegokolędywstylureggae,atakżeszalejącegonazewnątrzwichruideszczu,nierozległsię
żadendźwięk.
-Co?-powiedziałTuck,zwracającsiędowszystkichidonikogokonkretnego.-
Zachowujeciesię,jakbyściewżyciuniewidzielinietoperza.
-Wyglądałjakpies-odezwałasięMaviszajegoplecami.
-Więcniemazakazuwstępudlanietoperzy?-spytałTuck,nieodwracającsię.
-Niesądzę.Maszwspaniałytyłek,pilociku,wiesz?
-Tak,tomojeprzekleństwo-odparłTuck.
Wzrokiemposzukałnasklepieniujakiejśjemioły,podktórąktóraśmogłabygozdybać,zauważył
TheoiGabe’a,poczymruszyłprościutkowkąt,wktórymsięukrywali.
-O,Boże-powiedział,podchodzącbliżej.-WidzieliścieLenę,chłopaki?Ekstrazniejbabka.Nie
uważacie,żejestekstra?Tęsknięzanią.
-Boże,tyteż?Tylkonieto-jęknąłTheo.
-TaczapkaMikołajajakośnamniedziała.
-ToPteropustokudaei-spytałGabe,wyglądajączzaplecówTheoiruchemgłowywskazując
choinkęznietoperzem.
-Nie,toRoberto.Dlaczegochowaszsięzaposterunkowym?
-Jesttumojabyła.Tuckobejrzałsię.
-Tarudawkostiumie?
Gabeskinąłgłową,Tuckpopatrzyłnaniego,potemznównaValRiordan,któraterazgawędziłaz
LenąMarquez,iwkońcujeszczeraznaGabe’a.
-Ho,ho,wygrzebałeśsięzeswojejpuligenowej,co?Przybijpiątkę.-Wyciągnąłrękędobiologa.
-Nielubimycię,wiesz?-powiedziałTheo.
-Naprawdę?-Tuckcofnąłdłoń.PonadramieniemposterunkowegospojrzałnaGabe’a.-Naprawdę?
-Jesteśwporządku-odparłGabe.-Onjestpoprostudrażliwy.
-Niejestemdrażliwy-zaprotestowałTheo.
Taknaprawdębyłtrochędrażliwy.Trochęsmutny.Trochęnaspawany.Trochęzbityztropu,żeburza
nieprzeszłabokiem,jaksięspodziewał,itrochępodekscytowany,żemożenaprawdęskończyćsię
katastrofą.WgłębiduszyTheophilusCroweuwielbiałkatastrofy.
-Tozrozumiałe-stwierdziłTuck,ściskającramięTheo.-Twojażonabyłaszprotką.
-Jestszprotką-poprawiłTheo,poczymdodał:-Hej!
-Nie,wporządku-powiedziałTuck.-Maszszczęście.
GabeFentonwyciągnąłrękęiścisnąłdrugieramięTheo.
-Toprawda-stwierdził.-KiedyMollynieświrujedoreszty,jestszprotką.Właściwietonawet
kiedy...
-Moglibyścieprzestaćnazywaćmojążonęszprotką?Nawetniewiem,cotoznaczy.
-Taksięmówiunasnawyspach-wyjaśniłTuck.-Chciałempowiedzieć,żeniemaszsięczego
wstydzić.Dobrzewamsięukładało.Niemożeszmyśleć,żenazawszestraciłazdrowyrozsądek.Wiesz,
Theo,raznajakiśczasEraserheadspikniesięzDzwoneczkiemalboCarlzeSlingBladeożenisięzLara
Croft.Takierzeczybudząnadzieję,aleniemożnanatoliczyć.Niemożnanatostawiać.No,facecitacy
jakmyzawszeżylibysamotnie,gdybyniektórekobietyniemiałygłębokozakorzenionychskłonności
autodestrukcyjnych,mamrację,profesorze?
-Prawda-powiedziałGabe.
Wykonałprzytymgestwstylu„przysięgamnaBiblię”.Theozgromiłgowzrokiem.
-Wkońcukażdakobietazmądrzeje-ciągnąłTuck.
-Poprostuprzestałazażywaćleki.
-Wszystkojedno-odparłpilot.-Chcętylkopowiedzieć,żemamyBożeNarodzenieipowinieneś
byćwdzięczny,żewogóleudałocisiękogośpodpuścić,byciępokochał.
-Zadzwoniędoniej-powiedziałTheo.
Wyciągnąłkomórkęzkieszenimundurowejbluzyiwybrałswójdomowynumer.
-CzyValmaperłowekolczyki?-spytałGabe.-Dostałajeodemnie.
-Brylantowe-odparłTuck,oglądającsięprzezramię.
-Cholera.
-PopatrznaLenęwtejczapceMikołaja.Takobietamatalentdobłyskotek,jeśliwiesz,comamna
myśli.
-Niemampojęcia-odparłGabe.
-Jateżnie.Poprostubrzmitoperwersyjnie-powiedziałTuck.
Theozamknąłtelefon.
-Nienawidzęwasobu.
-Niemówtak-powiedziałTuck.
-Niemazasięgu?-spytałGabe.
-Pójdęsprawdzić,czyradiopolicyjnewmoimsamochodziedziała.
Naparkinguzakaplicąlałdeszcz,gdyzmarliwyciągalisięnawzajemzbłocka.
-Wfilmachwydawałosiętołatwiejsze-stwierdziłJimmyAntalvo,którytkwiłpopaswkałuży.
MartyoPorankuitennowyfacetwczerwonymstrojupróbowaligowyciągnąć.Jegosłowabrzmiały
trochęniewyraźnieichrapliwie,popierwsze,zpowodubłota,apodrugie,strukturytwarzy,która
składałasięgłówniezużywanegowzakładachpogrzebowychwoskuidrutu.-Myślałem,żenigdynie
wydostanęsięztejtrumny.
-Chłopcze,itakmaszlepiejniżparuinnych,którychwyciągnęliśmy-powiedziałMartyoPoranku.
Wskazałgłowąwstronęwątłejstertyporuszającegosięmięsawstanierozkładu,którakiedyśbyła
elektrykiem.Brejowatyobiektwydałzsiebiejękliwyodgłos.
-Ktotojest?-spytałJimmy.Ulewazmyłamubłotozoczu.
-Alvin-wyjaśniłMarty.-Tylkotyledałosięzrozumieć.
-Kiedyśgadałemznimcałyczas-stwierdziłJimmy.
-Terazjestinaczej-wtrąciłfacetwczerwonymstroju.-Teraznaprawdęmówisz,anietylko
myślisz.Aokresgwarancjinajegoaparatmowyjużdawnominął.
Marty,któryzażyciabyłkorpulentny,alepośmierciwyraźnieschudł,pochyliłsięimocnozłapał
Jimmy’egozaramię,zaginającjegołokiećnaswoim,idziękitemutworzącrewelacyjnydźwig.Rozległ
sięgłośnytrzaskiMartyprzewróciłsięnaplecywbłoto.JimmyAntalvowymachiwałpustymrękawem
skórzanejkurtkiiwrzeszczał:-Mojaręka!Mojaręka!
-Kurde,moglijąlepiejprzyszyć-powiedziałMarty,trzymającrękęwgórze,choćtawyglądała,
jakbywykonywałanadzwyczajszarpanąwersjędefiladowegopozdrowienia.
-Tekorowodyzpowstawaniemzmartwychsąobrzydliwe-powiedziałaEsther,nauczycielka,stojąc
zbokuzparomainnymi,którychjużodkopano.Wodaspływałazestrzępówjejnajlepszejsukienki,którą
nosiładokościoła,azktórejzostałytylkoskrawkiperkalu.-Niechcęmiećztymnicwspólnego.
-Czyliniejesteśgłodna?-spytałnowyfacet,któremuzbrodyMikołajaspływałystrużkibrudnejod
błotadeszczówki.Wyszedłjakopierwszy,niemusiałbowiemwydostawaćsięztrumny.-Świetnie,kiedy
jużwyciągniemydzieciaka,wepchniemycięzpowrotemdotwojegodołu.
-Tegoniepowiedziałam-odparłaEsther.-Chętniebymcośprzekąsiła.Coślekkiego.
MożeMavisSand.Mózgtejkobietyniewystarczyłbypewnienawetdoposmarowaniakrakersa.
-Notosięzamknijipomóżnamwszystkichwyciągnąć.
WpobliżuMalcolmCowleypatrzyłzdezaprobatąnajednegozmniejwygadanychżywychtrupów,
któremuspomiędzymięsawystawałynagiekości.Martwyantykwariuszwyżymałswojątweedową
marynarkęikręciłgłowąnakażdąuwagę.
-Naglewszyscystaliśmysiężarłokami,co?Zawszeceniłemnowoczesnemeblezaich
funkcjonalnośćielegancję,więckiedyskonsumujemyjużmózgitychzprzyjęcia,czujęsięzmuszony
odszukaćjedenzesklepówmeblowych,októrychtylemówiąmłodeparywkaplicy.Najpierwuczta,
potemIKEA.
-IKEA!-zaczęliskandowaćzmarli.-Najpierwuczta,potemIKEA!Najpierwuczta,potemIKEA!
-Mogęzjeśćmózgżonyposterunkowego?-spytałArthurTannbeau.-Pogłosiewydajemisię
pikantna...
-Wyciągnijmywszystkichzziemi,apotembędziemyjeść-powiedziałnowy.
Najwyraźniejbyłprzyzwyczajonydowydawaniapoleceńinnym.
-Aktoumarłizrobiłcięszefem?-spytałaBessLeander.
-Wywszyscy-odparłDalePearson.
-Cośwtymjest-przyznałMartyoPoranku.
-Chłopcy,możezanimskończycie,przejdęsiępoparkingu.Maszcilos,chodzenienieidziemi
najlepiej-powiedziałaEsther,ciągnącjednąstopęzasobąizostawiającwbłociewyraźnąbruzdę.-Ale
IKEAwyglądaminarozkosznąprzygodępokolacji.
Niktniewiedlaczego,alenadrugimmiejscupojedzeniumózgówżywetrupystawiająniedrogie,
prefabrykowanemeble.PodrugiejstronieparkinguwodęwuszachTheophilusaCrowe’azastępowała
psiaślina.-Siad,Skinner.
Theoodepchnąłpsiskoiprzypiąłmikrofondopolicyjnegoradia.Próbowałjewyregulować,słyszał
jednaktylkoodległe,bezcielesnegłosy,jakieśsłowotuitampośródszumu.Ulewałomotaławsamochód
takgłośno,żeTheoprzyłożyłgłowędodeskirozdzielczej,bylepiejsłyszećmałygłośnik,aSkinner,ma
sięrozumieć,potraktowałtojakozaproszeniedodalszegowylizywaniadeszczuzjegouszu.
-Uch!Skinner.-Theozłapałpsazapyskipowiódłgomiędzysiedzenia.
Przeszkadzałamuniewilgoć,anawetniepsioddech,którydawałsięweznaki,tylkohałas.To
lizaniebyłopoprostuzbytgłośne.Theopogrzebałwkonsolimiędzysiedzeniamiiznalazłzawiniętąw
papierpołówkęSlimJima.Skinnerpochłonąłpsiprzysmakinapawałsięnim,oblizującwargitużprzy
uchuTheo.
Theowyłączyłradio.JednymzproblemówżyciawPineCovewśródwszechobecnychsosen
kalifornijskichbyłfakt,żetechoinkipokilkulatachniewyglądałyjużjakchoinki,leczprzypominały
wielkie,odwróconemopyzolbrzymimżaglemigliwia!szyszeknawierzchołkudługiego,wąskiegopnia,
wspartegonapłaskimsystemiekorzeni-tedrzewabyłyszczególniepodatnenaprzewracaniesięprzy
silnymwietrze.GdyzatemElNinozbliżałsiędowybrzeżaizaczynałysiętakieburze,jakta,najpierw
zasilanietraciłyprzekaźnikitelewizjiitelefoniikomórkowej,potemcałemiasto,awkońcuwysiadały
linietelefoniczne,skutecznieodcinającwszelkąłączność.Theowidywałjużtozjawiskoiniepodobało
musięto,coonozwiastowało.CypressStreetznajdziesiępodwodąjeszczeprzedświtem,ado
południaludziezacznąpływaćkajakamimiedzybiuraminieruchomościigaleriamisztuki.
Cośuderzyłowsamochód.Theowłączyłreflektory,aledeszczlałtakmocno,aoknabyłytak
zaparowaneodpsiegooddechu,żenicniemógłzobaczyć.Założył,żetoniewielkagałąźzdrzewa.
Skinnerzaszczekał,cowzamkniętejprzestrzenizabrzmiałoogłuszająco.
Mógłbyruszyćnapatroldocentrum,aleponieważMaviszamknęła„GłowęŚlimaka”naWigilię,nie
umiałsobiewyobrazić,pocoktokolwiekmiałbytamprzebywać.Wrócićdodomu?Sprawdzić,cou
Molly?Naszczęściejejhondaznapędemnaczterykołabyłalepiejprzystosowanadojazdywtym
bałaganie,aMollymiaładośćrozumu,bynieruszaćsięzdomu.Starałsięnietraktowaćosobiściefaktu,
żeniepojawiłasięnaprzyjęciu.Próbowałniebraćsobiedosercasłówpilota,któregozdaniemniebył
warttakiejkobiety.
Spojrzałwdół,naspoczywającąnakonsolizawiniętąwmateriałszklanąfajkę.Theopodniósłją,
obejrzał,apotemzkieszenibluzymundurowejwyjąłpudełkopokliszywypełnionelepkimi,zielonymi
pączkamiizacząłwpychaćjedofajki.
Nachwilęoślepiłgoblaskjednorazowejzapalniczki,awtejsamejchwilicośzaczęłoskrobaćo
samochód.Skinnerwskoczyłnaprzednifotelizaszczekałwkierunkuokna,razporazwalącTheow
twarzgrubymogonem.
-Leżeć,piesku.Leżeć-powiedziałTheo,alepsiskopróbowałosięterazprzekopaćprzezwinylowy
panelnadrzwiach.
Theowiedział,żebędziemiałpotemdoczynieniazbardzomokrympsem,czułjednak,żemusi
zajaraćwspokoju,więcwyciągnąłrękęiotworzyłnaościeżdrzwipostroniepasażera.Skinner
wyskoczył.Wiatrzatrzasnąłdrzwi.
Nazewnątrzrozpętałosięjakieśzamieszanie,aleTheonicniewidziałidoszedłdowniosku,żepies
poprostutarzasięwbłocie.Posterunkowyzapaliłfajkęizatraciłsięwkłębachsłodkiego,niosącego
pociechędymu.
JakieśtrzymetryodsamochoduSkinnerradośnieodrywałgłowępowstałejzmartwychnauczycielce.
Machałarękamiinogami,atakżeporuszałaustami,alelabradorprzegryzłjużwiększączęśćjej
przegniłejkrtanii,mocnozaciskającszczęki,targałjejgłowąwprzódiwtył.Ktośwprawnywczytaniu
zruchuwargmógłbywamwyjaśnić,comówiłaEsther:
-Chciałamtylkozjeśćkawałeczekjegomózgu.Niemapowodu,żebytaksięzachowywać,
młodzieńcze.
Alemizatonawymyślająodniedobrychpsów,pomyślałSkinner.
Theowysiadłzsamochoduprostowbłotopokostki.Pomimochłodu,wiatru,deszczuibłocka,które
przelałosięprzezkrawędźjegobutów,Theowestchnął,byłbowiemmocno,melancholijnienaspawanyi
wkraczałwtęmiłąfazę,wktórejwszystko,włączniezulewą,byłojegowinąimusiałpoprostujakośz
tymżyć.Niebyłotorzewneużalaniesięnadsobą,jakiemogłabywywołaćirlandzkawhiskey,ani
gniewneobwinianiesamegosiebiepotequili,aniroztrzęsionaparanojapoamfie-poprostulekko
smętnaniechęćdosiebieiświadomość,jakizniegoostatniniedojda.-Skinner.Chodźtutaj.Nojuż,
piesku,zpowrotemdowozu.
TheoledwiewidziałSkinnera.Piesleżałnagrzbiecieitarzałsięwczymś,cowyglądałojaksterta
mokrego,zabłoconegoprania.Wiłsięjakwążzotwartympyskiem,wymachującróżowymjęzykiemw
ekstaziepsorgazmu.
Pewniemartwyszop,pomyślałTheo,mrugając,byusunąćzoczudeszczówkę.Janigdyniebyłemtaki
szczęśliwy.Inigdyniebędę.
Zostawiłpsazjegoradościąipowlókłsięzpowrotemnaprzyjęciedlasamotnych.
Miałwrażenie,żepoczułnaszyiczyjąśrękę,zmagającsięzpodwójnymidrzwiami,apotemrozległ
sięgłośnyjęk,gdydrzwisięzatrzasnęły,aletobyłpewnietylkowiatr.Niewyglądałotonawiatr.To
musiałbyćwiatr.
KRÓTKOTRWAŁYPRZEBŁYSKMOLLY
NafioletowyrógNigotha,nakazujęciwrzeć!-wydarłasięWojowniczaLaska.Wkońcu,pocojej
wyższamoc,jeśliniemogłanawetpomócugotowaćgarnkamakaronu?
Mollystałanadpaleniskiemnago,jeślinieliczyćszerokiejszarfy,zktórejpośrodkupleców
zwieszałasiępochwajejmiecza,cowywoływałowrażenie,jakbykobietawłaśniezdobyłatytułMiss
NagościnaPokazieRozmaitychAktówPrzemocy.Skóręmiałaśliskąodpotu,niedlategożetrenowała,
tylkodlategożeporąbałastolikswoimzłamanymmieczem,anastępniespaliłago,wrazzdwoma
krzesłamizjadalni.Wdomkupanowałskwar.Prądjeszczeniewysiadł,alemusiałwysiąśćjużwkrótcei
WojowniczaLaskazPustkowiszybciejniżwiększośćludziweszławfazęprzetrwaniawtrudnych
warunkach.Pasowałotodojejprofiluzawodowego.
-JestWigilia-powiedziałNarrator.-Niepowinniśmyzjeśćczegośbardziejświątecznego?Co
powiesznaciasteczkawkształcieNigotha?Maszfioletowewiórki?
-Dostanieszbylecoimaszbyćzachwycony!Jesteśtylkobezdusznymduchem,którymniedrażnii
kręcisiępomoimmózgujakpająki.Kiedypiątegodostanęczek,nazawszezostanieszstrąconyw
otchłań.
-Alesłowodaje,pociąćstolik?Krzyczećnazupę?Myślę,żemogłabyśwykorzystaćswojąenergięw
bardziejpozytywnysposób.ChodzimiocośwduchuBożegoNarodzenia.
WkrótkotrwałymprzebłyskuMolly,WojowniczaLaskazdałasobiesprawę,żepowinnapostępować
inaczej,gdyNarratorstajesięprawdziwymgłosemrozsądku,aniemęczącymgadułą,którypróbujeją
podpuszczać.Przykręciłapalnikdopołowyiposzładosypialni.
Przysunęładoszafystołekistanęłananim,bysięgnąćdonajwyższejpółki.Wadąmałżeństwaz
dwumetrowymfacetemjestfakt,żeczęstotrzebasięwspinać,bydostaćsiędorzeczy,któreonpołożył
gdzieśdlawygody.Awdodatkuczłowiekpowinienmiećsamobieżneżelazko,bywyprasowaćmu
koszulę.Coprawda,nierobiłategozbytczęsto,alekażdy,ktorazspróbujeporadzićsobiez
zagnieceniemnastucentymetrowymrękawie,prawdopodobnieporzuciprasowanienazawsze.Itakbyła
wariatką,więcfrustrującezajęcianiebyłyjejpotrzebne.
Pomacałapółkę,przesunęładłoniąpozapasowejkaburzeodglockaTheoinatrafiłanaowiniętyw
aksamitprzedmiot.Zeszłazestołkaipołożyłapakuneknakanapie,poczymusiadłaizaczęłapowoli
rozwijaćmateriał.Pochwęwykonanozdrewna.Wjakiśsposóbnałożononaniąwarstwęczarnego
jedwabiu,wyglądaławięc,jakbyspijałaświatłozpomieszczenia.Rękojeśćowiniętoczarnym
jedwabnymsznurem,byłteżjeleczkutegobrązuzwizerunkiemsmoka.Wykonanazkościsłoniowej
smoczagłowawystawałapozarękojeść.
KiedyMollywyciągnęłabrońzpochwy,zaparłojejdechwpiersiach.Natychmiastpoznała,żeto
prawdziwy,starymiecz,którymusiałkosztowaćmajątek.Miałnajwspanialsząklingę,jakąkiedykolwiek
widziała,ibyłtotashi,aniekatana.Theowiedział,żedotreningówwolałabydłuższy,cięższymiecz.Że
będziespędzaładługiegodzinyztąbroniąwrękachiniezamkniejejnapokazwgablocie.
Łzynapłynęłyjejdooczuiklingawydałajejsięterazsrebrnąmgiełką.Zaryzykowałswojąwolnośći
dumę,byjejtokupić,bywyrazićpodziwdlatejczęścijejosobowości,którejwszyscypozostali
najwyraźniejchcielisiępozbyć.
-Twojazupakipi-oznajmiłNarrator-tysentymentalnababo.
Rzeczywiście.Słyszałasykwodyspływającejnapalnik.Zerwałasięnanogiirozejrzaław
poszukiwaniumiejsca,gdziemogłabyodłożyćmiecz.Stolikspłonąłjużwkominkunapopiół.Popatrzyła
napółkęzksiążkamipodoknemiwtymmomencierozległsięogłuszającyhukpękającegopniadużej
sosny,apotemcichszetrzaski,gdypadając,sosnałamałagałęzieimniejszedrzewa.Iskryrozświeciły
nocnazewnątrz,aświatłazgasływmomencie,gdycałydomzatrząsłsięoduderzeniapniaoziemię.
Mollywidziałazerwanekableenergetyczneprzydrodze,strzelającewmrokupomarańczowymii
błękitnymipasmami.Wokniewidniałasylwetkawysokiej,ciemnejpostaci,którastałatamipoprostuna
niąpatrzyła.
Chociażnaświąteczneprzyjęciedlasamotnychprzychodziłowielusingli,nigdyniemiałoonobyć
miejscempodrywów,przedłużeniemświątecznejgrywkrzesełkaw„GłowieŚlimaka”.Czasamiludzie
siętampoznawaliizostawalikochankamiczypartnerami,alenietostanowiłocel.Początkowochodziło
poprostuospotkanieosóbniemającychwokolicykrewnychaniprzyjaciół,zktórymimogłybyspędzić
święta,aniechciałyspędzaćichsamotniealbowalkoholowejśpiączce,albojednoidrugie.Przezlata
przyjęciestałosięwyczekiwanymwydarzeniem,którewieleosóbwybierałozamiastbardziej
tradycyjnychspotkańzrodzinąiprzyjaciółmi.
-Trudnomisobiewyobrazićstraszniejszyhorrorniżświętazmojąrodziną-powiedziałTucker
Case,gdyTheoponowniedołączyłdogrupy.-Atobie,Theo?
ObokTuckaiGabe’astałjeszczejedenfacet,łysiejącyblondyn,wyglądającyjaksponowiec,który
sięroztył.NosiłkoszulkęzlogiemStarFleetCommandispodnieoddresu.
Theorozpoznałwnimojczyma/chłopakamamy/kogośtamJoshuiBarkera,czyliBrianaHendersona.
-Brian-odezwałsięTheo,wostatniejchwiliprzypominającsobieimięfacetaiwyciągającdoniego
rękę.-Jaksięmasz?EmilyiJoshteżprzyszli?
-Ee,tak,aleniezemną-odparłBrian.-Cośnamsięrozpadło.
DorozmowywłączyłsięTuckerCase.
-Powiedziałchłopakowi,żeniemaŚwiętegoMikołaja,aBożeNarodzenietotylkogenialnyspisek
handlowców,żebywięcejsprzedać.Aco,możenie?A,tak,tenŚwiętyMikołajzyskałsławę,boożywił
jakieśdzieci,którebyłypoćwiartowaneipowpychanedosłoików.Matkachłopcawyrzuciłagozadrzwi.
-Oj,przykromi-powiedziałTheo.
Brianskinąłgłową.
-Nieukładałonamsięnajlepiej.
-Facetdonaspasuje-stwierdziłGabe.-Zobacz,jakafajnakoszulka.
Brianwzruszyłramionami,niecozawstydzony.
-Jestczerwona.Pomyślałem,żepasujedoświąt.Aterazczujęsię...
-Ha!-przerwałmuGabe.-Nieprzejmujsię.Faceciwczerwonychkoszulkachnigdyniedożywają
drugiejprzerwynareklamy.-LekkoszturchnąłBrianawramiewgeściesolidarnościmiędzy
odmieńcami.
-Dobra,skoczędosamochoduiwezmęinnąkoszulę-powiedziałBrian.-Czujęsięgłupio.Waucie
sąwszystkiemojeubrania.Właściwiewogólewszystko,comam.
GdyBrianruszyłdodrzwi,Theonaglecośsobieprzypomniał.
-A,Gabe,zapomniałem.Skinnerwyskoczyłzsamochodu.Tarzasięwczymśobrzydliwym.Może
lepiejidźzBrianemispróbujzapakowaćgozpowrotemdowozu.
-Tarasalubiwodę.Nicmuniebędzie.Możezostaćnazewnątrzdokońcaprzyjęcia.
MożeskoczyzzabłoconymiłapaminaVal?Oby,oby...
-Cozazłośliwość-stwierdziłTuck.
-Todlatego,zejestemmałym,zawziętymfacetem-odparłGabe.-Toznaczy,wwolnymczasie.Nie
zawsze.Dośćdużopracuję.
BrianoddaliłsięwswojejkoszulcezeStarTreka.Gdyotworzyłjednoskrzydłopodwójnychdrzwi,
zadąłwniewiatridrzwiwalnęłyozewnętrznąścianękościołazhukiemwystrzału.Wszyscyodwrócili
sięwtamtąstronę,mężczyznawzruszyłramionami,aSkinner,zabłoconyizupełnieprzemoknięty,wbiegł
truchtemdośrodka,trzymająccośwzębach.
-Rany,alerobibałagan-odezwałsięTuck.-Wcześniejniezdawałemsobiesprawyzzalet
posiadanialatającegossaka.
-Coontrzymawpysku?-spytałTheo.
-Pewnieszyszkę-odparłGabe,nawetniezerkającnapsa.-Alboinie.
Rozległsięprzeciągłykrzyk,któryzacząłsięodValerieRiordan,poczymjakbyprzeniósłsięna
wszystkiekobietystojąceprzybufecie.SkinnersprezentowałswojązdobyczVal.Upuściłjąnastopę
kobiety,myśląc,żeskorostoionaobokjedzeniaiwciążjestsamicąFacetaodŻarcia(boktóżmógł
myślećojedzeniu,niemyślącprzytymoFacecieodŻarcia?),todocenitengestibyćmożegonagrodzi.
Nienagrodziła.
-Złapgo!-wrzasnąłGabedoVal.
Popatrzyłananiegotakwymownie,jakniktnigdydotąd.Byćmożetodyplomdoktormedycyny
przydałtemuspojrzeniuelokwencji,takczyowakniemyprzekazwyraźniebrzmiał:„Chybacię
pojebało”.
-Alboinie-dodałGabe.
TheoprzemaszerowałprzezpomieszczenieisięgnąłdoobrożySkinnera,alewostatniejchwili
labradorzłapałrękę,odsunąłgłowęiumknąłpozazasięgposterunkowego.
Trzejmężczyźnipróbowaligogonićipiesbiegałwtęizpowrotempososnowejpodłodzezgłową
dumnieuniesionąjakurasowegoogiera.Cojakiśczasprzystawał,byobryzgaćprzerażonychgapiów
błotem.
-Powiedzciemi,żesięnierusza!-wykrzyknąłTuck,próbującodciąćSkinnerowidrogędobufetu.-
Tarękasięnierusza.
-Totylkoenergiakinetycznapsananiąoddziałuje-stwierdziłGabe,któryprzyjąłcośwrodzaju
zapaśniczejpostawy.Przywykłdotąpaniadzikichzwierzątiwiedział,żeczłowiekmusibyćzwinny,
utrzymywaćniskośrodekciężkościdataiczęstoprzeklinać.-Cholera,Skinner,chodźtutaj.Niedobry
pies!Niedobry!
Noiproszę,zaczęłosię.Tragedia.Tysiącwyprawdoweterynarza,mdłościpojedzeniutrawy,pchła,
którejzanicniedasiędosięgnąć.„Niedobrypies”.Namiłośćpsioską!
Byłniedobrympsem.Skinnerupuściłzdobycz,podkuliłogoniprzybrałpostawęcałkowitejpokory,
wstydu,poczuciawinyiprzytłaczającegosmutku.ZaskamlałiodważyłsięspojrzećnaFacetaodŻarcia,
zerknąćzukosa,zbolały,leczgotowynaewentualnekolejnewyzwiskanaliteryNP.AleFacetodŻarcia
nawetnaniegoniepatrzył.Niktnaniegoniepatrzył.
Wszystkobyłowporządku.Bytdobry.Czyprzystoleczułzapachkiełbasy?Kiełbasajestdobra.
-Tocośsięrusza-stwierdziłTuck.
-Wcalenie.O,faktycznie-powiedziałGabe.
Nastąpiłakolejnaseriawrzasków,tymrazemwśródwrzaskówkobiecychidziecięcychrozległysię
takżemęskie.Dłońpróbowałaodpełznąć,ciągnącprzedramięzasobą.
-Jakświeżamusibyć,żebyrobićtakierzeczy?-spytałTuck.
-Niejestświeża-odezwałsięJoshuaBarker,jedenznielicznychdzieciakówwpomieszczeniu.
-Cześć,Josh-powitałgoTheoCrowe.-Niezauważyłem,jakwchodziłeś.
-Jarałpantrawkęwsamochodzie,kiedyprzyszliśmy-powiedziałradośniechłopiec.-
Wesołychświąt,panieposterunkowy.
-Dobra-powiedziałTheo.Myślącszybko,aprzynajmniejzdawałomusię,żeszybko,wyjąłswój
policyjnypłaszczzgoretexuinarzuciłgonaporuszającąsięrękę.-Słuchajcie,wszystkowporządku.
Muszęwamcośwyznać.Powinienempowiedziećotymwcześniej,alesamniemogłemuwierzyćwto,
cowidziałem.Poranaszczerość.-Theozyskałniemałąwprawęwmówieniuwstydliwychrzeczyo
sobiesamympodczasspotkańAnonimowychNarkomanów,aterazwyznanieprzychodziłomujeszcze
łatwiej,jakożebyłlekkonaspawany.-Kilkadnitemuwpadłemnapewnegoczłowieka,araczej
myślałem,żetoczłowiek,aletaknaprawdębyłtojakiśniezniszczalnycybernetycznyrobot.Walnąłemw
niego,jadącmniejwięcejosiemdziesiątką,aonnawettegoniezauważył.
-Terminator?-spytałaMavisSand.-Chciałabymsięznimpieprzyć.
-Niepytajcie,skądsiętuwziął,aniczymwłaściwiejest.Przezlatachybawszyscynauczyliśmysię,
żeimszybciejprzyjmiemyprostewytłumaczenieniewytłumaczalnego,tymwiększaszansanaprzetrwanie
sytuacjikryzysowej.Wkażdymraziemyślę,żetarękamożebyćczęściątejmaszyny.
-Gównoprawda!-dobiegłkrzykzzadrzwiwejściowych.
Iwtejchwilidrzwisięotworzyły,adośrodkawdarłsięwiatr,niosączesobąpotwornysmród.W
obramowaniuportalustałŚwiętyMikołajitrzymałzagardłoBrianaHendersonawczerwonejkoszulce
zeStarTreka.Zanimiporuszałasięgrupaciemnychpostaci,jęczącychcośoIKEI.Mikołajprzystawił
rewolwerkaliber38doskroniBrianaipociągnąłzaspust.KrewbryznęłanaścianęiMikołajrzucił
ciałoMarty’emuoPoranku,któryzacząłwysysaćmózgmartwegoBrianaprzezranęwylotową.
-Wesołychświąt,przeklęteskurwysyny!-powiedziałMikołaj.
ZATEM...
Zatembyłododupy.
ONWIE,CZYBYŁEŚGRZECZNY...
LenaMarquez,choćbyłaprzerażonawydarzeniamiwwejściudokaplicy,strzałemzrewolweru,
wysysaniemmózguisytuacjązagrożenia,niemogłapowstrzymaćsięodmyśli:ojej,cozaniezręczna
sytuacja-sątuobydwajmoibyli.DalestałwdrzwiachwstrojuMikołaja,ryczączgniewuiociekając
błotemorazkrwią,aTuckerpognałdotyłuizanurkowałpodjedenzeskładanychstołów.Wokół
rozbrzmiewałykrzykiitrwałabieganina,wwiększościjednakludziestaliwmiejscu,sparaliżowani
strachem.ATuckerCase,masięrozumieć,zachowałsięjakostatnitchórz.Byłojejbardzowstyd.
-Tysuko!-krzyknąłmartwyDalePearson,celującwniąlufątrzydziestkiósemki.-
Zrobięzciebieprzekąskę!-Ruszyłpososnowejpodłodze.
-Lena,uważaj!-rozległsiękrzykzanią.
Odwróciłasięwsamąporę,bysięodsunąć,gdystółuniósłsię,zrzucającnapodłogęrondlepełne
lazanii.Kuchenkispirytusowe,naktórychstałyrondle,rozlałynablatbłękitnypłomień.TuckerCase
wstałi,trzymającstółprzedsobą,wydałokrzykwojenny.TheoCrowezobaczył,cosiędzieje,i
ramieniemodsunąłnabokgrupkęludzi,gdyTuck,trzymającblatprzedsobą,przesuwałsięwstronę
żywychtrupów.DalePearsonotworzyłogieńdozbliżającegosięstołuioddałtrzystrzały,zanimTuckw
niegouderzył.
-Crowe,drzwi,drzwi!-zawołałTuck,wypychającDale’airesztęumarlakówzpowrotemna
deszcz.BłękitnyspirytusowypłomieńobjąłbiałąbrodęDale’a,atakżespływałnanogiTucka.Theo
pognałprzezkaplicęiwyciągnąłręce,byzłapaćkrawędźdrzwi.
JednorękitrupwczarnejkurtceominąłskrajstołuTuckaichciałzłapaćTheo,tenjednakoparłstopę
ojegopierśipopchnąłgozpowrotemwdółschodów.Theozatrzasnąłjednoskrzydłodrzwi,poczym
odwróciłsięichwyciłdrugie.Zawahałsię.
-Zamknijtecholernedrzwi!-wrzasnąłTuck,któremuzaczęłydrżećnogi,gdystraciłimpet,dotarłszy
dopodnóżaschodów.TheowidziałzgniłeręcewyciągającesiędoTuckaponadkrawędziąstołu.Jakiś
mężczyzna,któregodolnaszczękawisiałanaskrawkuskóry,krzyczałnapilotaipróbowałwbićmuw
dłońgórnezęby.Ostatniąrzeczą,jakązobaczyłTheoprzedzamknięciemdrzwi,byłynogiTuckera
Case’a,płonącebłękitnymogniemiparującenadeszczu.
-Przynieścietujedenzestołów!-krzyknąłTheo.-Zabarykadujcietedrzwi.
Zablokujciestółpodklamkami.
Nastąpiłachwilaspokoju.Byłosłychaćtylkowiatrideszcz,atakżełkanieEmilyBarker,któraprzed
chwiląwidziała,jakzastrzelonojejbyłegochłopakaiwyssanomumózg.
-Ktotobył?!-wykrzyknąłIgnacioNuńez,pulchnyLatynosiwłaścicielmiejscowegoprzedszkola.-
Ktoto,dodiabła,był?!
PodwpływeminstynktuLenaMarquezpodeszładoEmilyBarkeriuklękła,obejmujączrozpaczoną
kobietę.PopatrzyłanaTheo.
-Tuckerjestnazewnątrz.Ontamjest.
TheoCrowezdałsobiesprawę,żewszyscynaniegopatrzą.Ztrudemłapałoddech,awuszach
słyszałłomotwłasnegoserca.Bardzochciał,byktośinnyudzieliłodpowiedzi,gdyjednakpowiódł
wzrokiempopomieszczeniu,ujrzałokołoczterdziestuprzerażonychtwarzyizrozumiał,żecała
odpowiedzialnośćspadananiego.
-O,kurwa-powiedział,opuściwszyrękęnabiodro,gdziezwyklenosiłprzypiętąkaburę.
-Jestumniewdomunastole-powiedziałGabe.Gabetrzymałstół,ustawionywpoprzekpod
podwójnymiryglaminadrzwiachkościoła.
-Zabierzstół-nakazałTheo,myśląc:nawetfacetanielubię.PomógłGabe’owiprzesunąćmebelna
bokiprzyczaiłsięniczymsprinterwpozycjistartowej,gotowydoakcji,gdyGabezłapałzaklamki.
-Zamknijjezamną.Kiedyusłyszysz,żekrzyczę„wpuśćciemnie”,to...no...
Wtymmomencierozległsięzanimibrzękicośwpadłodośrodkaprzezjednozwysokich,
witrażowychokien,rozsypującodłamkiszkła.TuckerCase,mokry,osmalonyizakrwawiony,podniósł
sięzpodłogi,naktórąspadł,ipowiedział:-Niewiem,ktozaparkowałpodtymoknem,alelepiejzabrać
stądwóz,bojeślitestworywleząnadach,zacznątuwchodzićprzeztooknozamną.
Theopopatrzyłnarzędywitrażowychokienpobokachkaplicy-poosiemzkażdejstrony.Okna
znajdowałysięjakieśdwaipółmetranadziemiąimiałyponadpółmetraszerokości.Kiedyzbudowano
kaplicę,witrażebyłydrogie,amiejscowaspołecznośćbiedna,istądwąskie,wysokieokna,któremogły
pomócwobronietegomiejsca.Wcałymbudynkubyłotylkojednodużeokno-zamiejscem,wktórym
znajdowałsięołtarz,aterazstałatamdziesięciometrowachoinkaMolly.Witrażwkatedralnymstylu,o
rozmiarachdwanatrzyipółmetra,przedstawiającyŚwiętąRóżę,patronkędekoratorówwnętrz,
ofiarującąpoduszkęNajświętszejPanience.
-Nacho-warknąłTheodoIgnaciaNuńeza.-Poszukajwpiwnicyczegośdozabarykadowaniatego
okna.
Jaknasygnał,dwieubłocone,rozkładającesiętwarzepokazałysięwotworze,przezktóryprzed
chwiląwpadłTuck.Pojękiwałyipróbowałykościstymirękamizłapaćparapet,żebywgramolićsiędo
środka.
-Zastrzelich!-wrzasnąłTuckzpodłogi.-Zastrzeltepieprzonestwory,Theo!
Theowzruszyłramionamiipokręciłgłową.Niemiałbroni.ObokTheocośbłysnęło.
ObróciłsięizobaczyłGabe’aFentona,którypędziłjakszalonywstronęokna,trzymającprzedsobą
długi,stalowyrondelzlazanią.Najwyraźniejchciałrzucićsięprzezoknowmakaroniarskimgeście
samopoświęcenia.Theozłapałbiologazakołnierz,zatrzymującgoniczymbiegnącegopsazakoniec
smyczy.RęceinogiGabe’aznalazłysięwpowietrzu.
Zdołałutrzymaćrondel,aleniemalczterykilogramyparującego,serowegoprzysmakupoleciaływ
stronęokna,parzącnapastnikówiplamiącścianęwokółoknaczerwonymsosem.
-Takjest,rzucajwniejedzeniem,tojespowolni-krzyknąłTuck.-Terazporanasalwępieczywa
czosnkowego!
Gabeodzyskałrównowagę,zerwałsięnanogiistanąłtwarząwtwarzzTheo,araczejstanąłby,
gdybybyłojakieśtrzydzieścicentymetrówwyższy.
-Próbowałemnasratować-powiedziałsurowodomostkaTheo.
ZanimTheozdołałodpowiedzieć,IgnacioNuńeziBenMiller,wysoki,byłygwiazdorbieżnitużpo
trzydziestce,zawołalidonich,byusunęlisięzdrogi.Obajmężczyźnizbliżalisiędowybitegooknaz
kolejnymstołem.GabeiTheopomogliBenowiopieraćstółościanę,podczasgdyNachoprzybijałgo
gwoździami.
-Znalazłemwpiwnicytrochęnarzędzi-powiedziałNachomiędzyuderzeniamimłotka.
Wtymczasiepaznokciezombiskrobałyoblat.
-Niecierpięsera!-wydarłsiętrup,którymiałjeszczedosyćciała,bysiędrzeć.-Źlesięponim
czuję.Resztatłumuzwłokzaczęławalićwścianywokółnich.
-Muszępomyśleć-powiedziałTheo.-Potrzebujęchwili,żebypomyśleć.
LenaopatrywałaranyTuckeraCase’azapomocągazyimaścizantybiotykiemzeznajdującejsięw
kaplicyapteczki.Oparzeniananogachitorsiebyłypowierzchowne,bodeszczzgasiłwiększość
spirytusowychpłomieni,zanimteprzeniknęłyprzezubranie.Alechoćlotniczakurtkaochroniłagoprzed
skutkamiskokuprzezokno,jednogłębokieskaleczeniewidniałonajegoczole,adrugienaudzie.Jedenz
pocisków,którymiDalestrzelałprzezstół,otarłsięożebraTucka,pozostawiającranęodługości
dziesięciucentymetrówiszerokościcentymetra.
-Tobyłnajodważniejszyczyn,jakiwżyciuwidziałam-powiedziałaLena.
-Wiesz,jestempilotem-powiedziałTuck,jakbyrobiłcośtakiegocodziennie.-Niemogłem
pozwolić,żebycięskrzywdzono.
-Naprawdę?-spytałainachwilęzamilkła,bypopatrzećmuwoczy.-Przepraszam,żeja...żety...
-Właściwiepewnienawetbyśniezgadła,aletennumerzestołemtotylkokiepskoprzeprowadzona
próbaucieczki.
Tuckskrzywiłsię,gdyprzymocowałabandażdojegożeberkawałkiemplastra.
-Trzebabędzieszyć-stwierdziłaLena.-Cośominęłam?
Wyciągnąłprawądłoń-najejwierzchuwidniałynabiegłekrwiąśladyzębów.
-O,mójBoże!-wykrzyknęłaLena.
-Będziepanimusiałaodciąćmugłowę-powiedziałJoshuaBarker,którystałobokipatrzył.
-Komu?-spytałTuck.-FacetowiwstrojuMikołaja,tak?
-Nie,chodziłomiopańskągłowę-odparłJosh.-Będąmusieliodciąćpanugłowęalbostaniesię
panjednymztamtych.
NiemalwszyscyobecniprzerwaliwykonywaneczynnościizgromadzilisięwokółTuckaiLeny,
najwyraźniejwdzięczni,żemająsięnaczymskupić.Waleniewścianyustałoizwyjątkiem
sporadycznegoszarpaniazaklamkibyłosłychaćjedyniewiatrideszcz.Gościeświątecznegoprzyjęcia
dlasamotnychbyliwstrząśnięci.
-Odejdź,mały-powiedziałTuck.-Tonieodpowiednimoment,żebybyćdzieckiem.
-Czegoużyjemy?-spytałaMavisSand.-Możebyćto,chłopcze?-Podniosłaząbkowanynóż,którym
kroilipieczywoczosnkowe.
-Tosięwgłowieniemieści-zaprotestowałTuck.
-Jeślinieodetnieciemugłowy-odezwałsięJoshua-zmienisięwjednegoztamtychiwpuściichdo
środka.
-Aletendzieciakmawyobraźnię-powiedziałTuck,posyłającuśmiechwkierunkukolejnychtwarzy,
szukającsprzymierzeńca.-JestBożeNarodzenie!Ach,BożeNarodzenie,cudownyczas,kiedyludzie
dobrejwoliniedekapitująsięnawzajem.
TheoCrowewyłoniłsięzpomieszczeniaztyłu,gdzieszukałczegoś,czegomożnabyużyćjakobroni.
-Linietelefoniczneniedziałają.Ladachwilastracimyprąd.Czykomuśdziałakomórka?-zapytał.
Niktnieodpowiedział.WszyscypatrzylinaTuckaiLenę.
-Odetniemymugłowę,Theo-oznajmiłaMavisSand,wyciągającprzedsiebienóżdochleba,rączką
naprzód.-Typowinieneśtozrobić,jakostróżprawa.
-Nie,nie,nie,nie,nie,nie,nie-powtarzałTuck.-Ijeszczeraznie.
-Nie-odezwałasięLena,wspierającswojegomężczyznę.-Możechcieliściemicośpowiedzieć?-
spytałTheo.WziąłnóżodMavisiwetknąłgosobiezapas.
-Myślę,żeztymzabójczymrobotemtobyłdobrytrop-powiedziałTuck.
LenapodniosłasięistanęłapomiędzyTheoaTuckiem.
-Tobyłwypadek,Theo.Wykopywałamchoinki,jakcoroku.PrzyjechałDale,byłpijanyizły.Nie
mampewności,jaktosięstało.Chciałmniezastrzelić,apochwilizszyisterczałamułopata.Tuckernie
miałztymnicwspólnego.Poprostuznalazłsięwpobliżuichciałpomóc.TheospojrzałnaTucka.
-Więcpochowałeśgozrewolwerem?
TuckztrudemdźwignąłsięnanogiistanąłzaLeną.
-Miałemtoprzewidzieć?Powinienemsięspodziewać,żefacetmożewstaćzgrobu,wściekłyiżądny
mózgów?Powinienemzabraćmubroń?Totwojemiasto,posterunkowy,tytowyjaśnij.Zwyklekiedy
chowasztrupa,tenniewracanastępnegodnia,żebyzeżrećcimózg.
-Mózg!Mózg!Mózg!-skandowałyżywetrupyprzedkaplicą.Iznowuzaczęłosięwaleniewściany.
-Zamknąćsię!-krzyknąłTuckerCase,atamci,kuzaskoczeniuwszystkich,zamknęlisię.Tuck
uśmiechnąłsiędoTheo.-Notospieprzyłemsprawę.
-Jakmyślisz?-spytałTheo.-Ilu?
-Powinniścieodciąćmugłowęnadzlewem-podsunąłJoshuaBarker.-Wtedynienarobiciezadużo
bałaganu.
Theobezsłowaschyliłsięipodniósłchłopca,trzymającgozabiceps,poczymodprowadziłgodo
matki,którawyglądałatak,jakbywłaśnieprzechodziłapierwsząfazęszoku.TheodotknąłustJostia
palcem,nakazującmumilczenie.Theowyglądałpoważniej,bardziejprzerażającoiwładczoniż
kiedykolwiek.Chłopiecukryłtwarzwpiersiachmatki.
TheoodwróciłsiędoTucka.
-Ilu?-powtórzył.-Widziałemmożetrzydziestu,czterdziestu?
-Mniejwięcej-odparłTuck.-Wróżnymstopniurozkładu.Niektórzytoprawiesamekości,inni
wyglądająnastosunkowoświeżychinieźlezachowanych.Żadenniewydajesięszczególniesilnyani
szybki.MożeDaleiniektórzyztychświeższych.Wyglądajątak,jakbyodnowauczylisięchodzić.Na
zewnątrzrozległsięgłośnytrzaskiwszyscypodskoczyli-jednazkobietzkrzykiemdosłownieskoczyła
mężczyźniewramiona.Wszyscyprzycupnęliprzyziemi,nasłuchując,jakdrzewowalisięprzezgałęziei
spodziewającsię,żewkażdejchwilimożewpaśćdośrodkaprzezbelkipodpierającesklepienie.
Światłazgasłyicałykościółzatrząsłsięoduderzeniawielkiejsosnyoleśneposzycie.Theobezchwili
wahaniazapaliłlatarkę,którązwyklenosiłwtylnejkieszeni.Niewielkielampkiawaryjnezapłonęłynad
drzwiamiwejściowymi,oblewającwszystkosłabym,kierunkowymblaskiem,rzucającymdługiecienie.
-Powinnywytrzymaćjakaśgodzinę-powiedziałTheo.-Wpiwnicypowinnoteżbyćparęlatarek.
Dalej.Cojeszczewidziałeś,Tuck?
-No,sąwkurzeniigłodni.Musiałemsiępostarać,żebyniezżarlimimózgu.
Najwyraźniejbardzoimzależynatychmózgach.Zdajesię,żepotemwybierająsiędoIKEI.
-Tośmieszne-powiedziałaValRiordan,wyelegantowanapanipsychiatra,odzywającsiępierwszy
razodchwili,gdytowszystkosięzaczęło.-Niemaczegośtakiegojakzombi.
Niewiem,cotamsiędzieje,aletonapewnoniejesttłummózgożernychzombi.
-MuszęsięzgodzićzVal-oznajmiłGabeFenton,stającprzyniej.-Niemażadnychnaukowych
podstawdlazombizmu,nielicząckilkueksperymentównaKaraibachzużyciemtoksynryb
kolcobrzuchowatych,poktórychludziewpadaliwstanbliskiśmierci,zniemalniewyczuwalnym
oddechemipulsem,aleniemaczegośtakiego,jak,wiecie,wstawaniezmartwych.
-Tak?-spytałTheo,posyłającimelokwentne,śmiertelniepoważnespojrzenie.-
Mózg!-krzyknął.
-Mózg!Mózg!Mózg!-rozległosięwodpowiedziskandowanienazewnątrz.Znowuzaczęłosię
waleniewściany.
-Zamknąćsię!-wrzasnąłTuck.
Trupysięzamknęły,aGabepowiedział:
-Dobra.Możemamyzamałodanych.
-Nie,toniemożesiędziaćnaprawdę-zaoponowałaValerieRiordan.-Toniemożliwe.
-DoktorVal-powiedziałTheo.-Wiemy,cotusiędzieje.Niewiemydlaczegoiniewiemyjak,ale
niespędziliśmycałegożyciawpróżni,prawda?Wtymwypadkunegacjatonietylkopustesłowo,
negacjawaszabije.Wtejwłaśniechwiliprzezjednozwitrażowychokienwpadłazbrzękiemcegłai
wylądowałazłoskotempośrodkupodłogiwkaplicy.
Przypominająceszponypalcechwyciłyparapetiwokniepojawiłasiępoobijanatwarzmężczyzny.
Zombipodciągnąłsięnatyle,byoprzećjedenłokiećoframugę,poczymkrzyknął:
-ValRiordanpuściłasięzpryszczatymdzieciakiem,którypakujezakupywTanimMarkecie!
SekundępóźniejBenMillerpodniósłcegłęzpodłogiicisnąłniązpowrotemwokno,zobrzydliwym
plaśnięciemtrafiającwtwarzzombi.GdyBeniTheopodnieśliostatnizestołów,byprzybićgodo
ściany,blokującokno,GabeFentonodsunąłsięodValRiordanipopatrzyłnaniątak,jakbybyłaumazana
ślinąradioaktywnegoślimaka.
-Mówiłaś,żemaszalergię!
-No,wtedyprawiezesobązerwaliśmy-odparłaVal.
-Prawie!Prawie!Przezciebiemamnamosznieoparzeniaelektrycznetrzeciegostopnia!
PodrugiejstroniepomieszczeniaTuckerCaseszeptałdouchaLenyMarquez:-Terazniemamtakich
wyrzutówsumieniazpowoduukryciategociała,aty?
Odwróciłasięipocałowałagonatylemocno,bynasekundęzapomniał,żeprzedchwilązostał
postrzelony,podpalony,pobityiugryziony.Umarliprzezlatasłuchaliiumarliwidzieli.Wiedzieli,kto
kogozdradzaizkim,ktocokradnie,gdziespoczywająukryteciała.
Pomijającosobybierniepodsłuchiwane-te,którewymykałysięnapapierosa,rozmawiałynaboku
podczaspogrzebów,spacerowałypolesie,uprawiałyseksalbooddawałysięnacmentarzuróżnym
czynnościom,bywzbudzićwsobiestrach-byliwśródżywychtakżetacy,którzytraktowalinagrobek
jakocośwrodzajukonfesjonałuidzielilisięnajwiększymitajemnicamizkimś,ktowichmniemaniu
nigdynieprzemówiiniepowietego,czegopowiedziećniewolno.
Niejedensądził,żepewnychrzeczyniewieonimnikt,aniżywi,aniumarli.Ajednakwiedzieli.
-GabeFentonoglądapornosyzwiewiórkami!-wydarłasięBessLeander,przyciskającmartwy
policzekdomokrychdesek,pokrywającychzewnętrznąścianękaplicy.
-Toniepornosy,tomojapraca-wyjaśniłGabepozostałymuczestnikomprzyjęcia.-
Niemawtedynasobiespodni!Oglądawiewiórki,któretorobią,wzwolnionymtempie.Bezspodni!
-Tylkotenjedenraz.Pozatymtrzebatooglądaćwzwolnionymtempie-powiedziałGabe.-Wkońcu
towiewiórki.Wszyscyzwrócilipromienieswoichlatareknacośinnego,takjakbywcaleniepatrzylina
Gabe’a.
-IgnacioNuńezgłosowałnaCartera!-dobiegłowołaniezzewnątrz.
Właścicielprzedszkola,zagorzałyrepublikanin,wyglądałjakschwytanywświatłoreflektorówjeleń,
gdywszyscynaniegopopatrzyli.
-Byłemwtymkrajudopieroodroku.Ledwozostałemobywatelem.Nawetniemówiłemzbytdobrze
poangielsku.Aonpowiedział,żechcepomagaćbiednym.Byłembiedny.
TheoCrowewyciągnąłrękęipoklepałNachoporamieniu.
-WszkoleśredniejBenMillerużywałsterydów.Jegogonadymająwielkośćorzeszków!
-Tonieprawda-oburzyłsięgwiazdorbieżni.-Mojejądramajązupełnienormalnerozmiary.
-Tak,jaknakogoś,ktomadwadzieściacentymetrówwzrostu-powiedziałMartyoPoranku,cały
czaszupełniemartwy.
BenodwróciłsiędoTheo.
-Musimycośztymzrobić.
Pozostaliobecnispoglądaliposobie,anaichtwarzachmalowałosięprzerażenieznaczniewiększe
niżwtedy,gdystalitylkowobliczuperspektywy,żetłumżywychtrupówzjeichmózgi.Tezombiakiznały
różnetajemnice.
-ŻonaTheoCrowe’amyśli,żejestjakąśzmutowanązabójczynią!-krzyknęłakobietawstanie
posuniętegorozkładu,którakiedyśbyłapielęgniarkąnaoddzialepsychiatrycznymmiejscowegoszpitala.
Ludziewkaplicypokiwaligłowami,poczymwzruszyliramionamiiwestchnęlizulgą.
-Wiedzieliśmyotym!-zawołałaMavis.-Wszyscywiedzą.Tonienowina.
-Oj,przepraszam-powiedziałamartwapielęgniarka.
Nastąpiłachwilaprzerwy,apochwilidodała:-No,dobia.WallyBeerbinderjestuzależnionyod
środkówprzeciwbólowych.
-Wally’egotuniema-odparłaMavis.-SpędzaświętazcórkąwLosAngeles.
-Nicwięcejniemam-stwierdziłapielęgniarka.-Niechktośinnymówi.
-TuckerCaseuważa,żejegonietoperzumiemówić!-krzyknąłArthurTannbeau,nieżyjącyplantator
cytrusów.
-Ktochcepośpiewaćkolędy?-spytałTuck.-Jazacznę.„Cichanoc...”.
Azatemśpiewali,natyległośno,byzagłuszyćsekretyżywychtrupów.Śpiewaliziścieświątecznym
zaangażowaniem,głośno,fałszując,ażwpewnejchwiliwdrzwiwejścioweuderzyłtaran.
TWOJANĘDZNABROŃBOGA-ROBAKAZDASIĘNANICPRZY
MOIMZNAKOMITYMŚWIĄTECZNYMKUNG-FU
Mollywymknęłasięprzeztylnedrzwidomuiokrążyłagowzdłużzewnętrznejściany,ażzobaczyła
wysokąpostaćstojącąprzedoknem.Zerwanedrutyprzyulicyprzestałysypaćiskrami,ablaskgwiazdi
księżycaledwoprzebijałsięprzezmrok.Odziwo,mężczyznęprzyokniewidziaładoskonale,otaczałago
bowiemsłabapoświata.Radioaktywny,pomyślałaMolly.Nosiłdługiczarnypłaszcz,ulubionyubiór
pustynnychpiratów.Cojednakrobiłbandziorzpustyninadworzepodczasulewy?Przybrałapostawę
hossonokamae,prostującplecyitrzymającmieczwgórze,zostrzemukośnienadprawymramieniem,
jelcemnawysokościustilewąstopąwysuniętądoprzodu.Odzadaniaintruzowiśmiertelnegociosu
dzieliłyjątrzykroki.Trzymaładoskonalewyważonymiecz,takdoskonale,żezdawałsięzupełnienicnie
ważyć.Wbosestopykłułojąmokreigliwieiżałowała,żeprzedwyjściemniewłożyłabutów.Kiedy
poczułanaskórzezimnydeszcz,pomyślała,żesweterteżbyłbycałkiemniezłympomysłem.Świecący
mężczyznapatrzyłwprzeciwległykątdomu.Mollyzrobiłatrzybezszelestnekrokiijużstałazanim.
Ostrzemieczaznalazłosięzbokujegoszyi.
Szybkiepociągnięcieirozetniegoażpokręgi.
-Ruszsię,azginiesz.
-Nie-odparłświecący.
KońcówkamieczaMollywystawałanatrzydzieścicentymetrówprzedtwarznieznajomego.Spojrzał
naklingę.
-Podobamisiętwójmiecz.Chceszzobaczyćmój?
-Ruszsię,azginiesz-powiedziałaMolly,myślącprzytym,żetakichsłówniepowinnosię
powtarzać.-Cośzajeden?
-JestemRazjel-odparłRazjel.-ToniejestmieczPanaaninic.Niesłużydoburzeniamiast,tylkodo
walkizjednym,dwomaprzeciwnikaminarazalbodokrojeniawędliny.
Lubiszsalami?
Mollyniebardzowiedziała,comogłabynatopowiedzieć.Tenświecącypustynnypiratnajwyraźniej
wcalesięniebałinieprzejmowałostrąjakbrzytwaklingąprzyswojejaorcie.
-Dlaczegozaglądaszmiwoknowśrodkunocy?
-Boprzeztędrewnianączęśćnicniewidzę.
MollyodchyliłanadgarstekiplasnęłaRazjelawbokgłowypłazemmiecza.-Au.
-Kimjesteśipocotuprzyszedłeś?-spytałaMolly.
Odsunęłaostrze,grożąckolejnymuderzeniem,awtymmomencieRazjelodsunąłsię,obróciłi
wyciągnąłmiecz,którymiałnaplecach.Mollyzawahałasię,tylkonasekundę,apotemruszyłai
machnęłaklingą,tymrazemwprawdziwymataku,mierzącwjegoramię.
Razjelsparowałuderzenieiwyprowadziłkontratak.Mollyodbiłajegoklingęwbokisama
wyprowadziłacięcienaleweramię.Razjelzakręciłmieczemwsamąporę,byskierowaćjejbrońwdół.
Ostrytashiodciąłskrawekmateriałuzjegopłaszcza,atakżekawałekmięsazprzedramienia.
-Hej-powiedział,patrzącnaswójrozdartyrękaw.
Niebyłokrwi.Tylkociemnepasmowmiejscu,gdziestraciłfragmentciała.Zacząłciąćrazzarazem,
ajegomieczkreśliłwpowietrzusymbolnieskończoności,gdyspychałMollywtyłprzezsosnowylasku
drodze.Cofałasięszybko,parującniektóreuderzenia,uchylającsięprzedinnymi,okrążającdrzewa.Jej
stopyrozrzucałysosnoweigły.Widziałatylkoświecącegonapastnika.Terazświeciłtakżejegomiecz,a
wokółniejpanowałacałkowitaciemność,więcporuszałasiętylkonapamięć,niemalinstynktownie.Gdy
sparowałajedenzciosów,natrafiłapiętąnakorzeńistraciłarównowagę.Lecącwtył,obróciłasię,by
nierunąćnaziemię.SiłaimpetupopchnęłaRazjelanaprzód,ajegomieczwymierzyłcioswcel,który
sekundęwcześniejbyłopółmetrawyższy,iRazjelwpadłprostonamieczMolly.Staładoniegotyłem,
pochylona,itrzymałazasobąklingę,któraprzeszłaprzezjegoklatkępiersiowąisterczałanapółmetraz
pleców.Tkwilitakprzezchwilęnieruchomo,połączenijejmieczem-niczymdwapsy,naktórenależy
wylaćwiadrowody.
Mollywyciągnęłaklingę,pozostającwprzysiadzie,anastępnieobróciłasię,gotowazadać
ostatecznycios,któryrozetnieprzeciwnikaodobojczykadobioder.
-Au-jęknąłRazjel,patrzącnadziuręwswoimsplociesłonecznym.Rzuciłmiecznaziemięidotknął
ranypalcami.-Au-powtórzył,podnoszącwzroknaMolly.-Takimmieczemniezadajesiępchnięć.Nie
powinnaśtegorobić.Toniefair.
-Atypowinieneśterazumrzeć.
-Nie-e-odparłRazjel.
-Niemożnapowiedzieć„nie-e”śmierci.Topustegadanie.
-Dźgnęłaśmnieswoimmieczemirozdęłaśmipłaszcz.-Uniósłzranionąrękę.
-Atyprzyszedłeśtuwśrodkunocy,zaglądałeśmiwoknaiwyciągnąłeśnamniemiecz.
-Chciałemcigotylkopokazać.Nanastępnąmisjęchcęwziąćmiotaczsieci.
-Misję?Jakąmisję?PrzysłałcięNigoth?Niejestjużmojąwyższąmocą,takprzyokazji.Nietakiego
wsparciamipotrzeba.
-Nielękajsię-powiedziałRazjel-albowiemjestemposłańcemPanaiprzybyłem,bysprawićcud
naBożeNarodzenie.
-Żejak?
-Nielękajsię!
-Niebojęsię,matołku,przedchwiląskopałamcidupę.Chceszmipowiedzieć,żejesteśaniołem?
-Przynoszędzieckuradośćnaświęta.
-Jesteśświątecznymaniołem?
-Otozwiastujęciradośćwielką,którabędzieudziałemcałegonarodu.No,niezupełnie.Tymrazem
tylkojednegochłopca,alenauczyłemsiętejgadkinapamięć,więclubięjejużywać.
Mollyrozluźniłasięiczubekjejmieczacelowałterazwziemię.
-Atoświęcącecośnatobie?
-GloriaPana-odparłanioł.
-Okurde-powiedziałaMolly.Pacnęłasięwczoło.-Ajacięzabiłam.
-Nie-e.
-Niezaczynajznowuztym„nie-e”.Mamwezwaćkaretkę,księdzaczycoś?
-Jużsięgoi.
UniósłprzedramięiMollyzobaczyła,jaklekkoświecącaskórazachodzinaranęijązasklepia.
-Cotu,dodiabła,robisz?
-Mammisję.
-Nietu,naZiemi,tylkotu,wmoimdomu.
-Wariacinasprzyciągają.
WpierwszymodruchuMollychciałaobciąćmugłowę,aleponamyślestwierdziła,żestoipośrodku
sosnowegolasu,nalodowatymdeszczuisilnymwietrze,naga,zmieczemwdłoni,irozmawiazaniołem,
więcniedokońcajesttozwiastowanie.Onajestwariatką.
-Chceszwejśćdośrodka?-spytała.
-Maszgorącączekoladę?
-Zminipiankami-odparłaWojowniczaLaska.
-Błogosławioneniechbędąminipianki-powiedziałaniołlekkoomdlewającymgłosem.
-Notochodź-zaprosiłagoMollyiruszyłaprzedsiebie,mrucząc:-Niedowiary,żezabiłam
świątecznegoanioła.
-Tak,narobiłaśniezłegobigosu-powiedziałNarrator.
-Nie-e-powiedziałanioł.
-Zastawcietympianinemdrzwi!-krzyknąłTheo.
Rygleodpadłyoddrzwiwejściowych,astółzpłytypilśniowejwyginałsiępoduderzeniamitego,
czegożywetrupyużywałyjakotarana.Przykażdymuderzeniucałykościółdrżałwposadach.
RobertiJennyMastersonowie,właścicielesklepu„Przynęty,SprzętWędkarskiiDobreWinau
Brine’a”,zaczęliprzetaczaćpianino,którestałopodchoinką.Obojeprzeżylijużparęwstrząsających
chwilwhistoriiPineCoveiumielizachowaćzimnąkrewwwyjątkowychsytuacjach.
-Wiektoś,jakzablokowaćtekółka?!-zawołałRobert.
-Itaktrzebabędziejepodeprzeć-stwierdziłTheo.OdwróciłsiędoBenaMilleraiNachoNuńeza,
którzywydawalisięgotowidowalki.-Chłopaki,poszukajcieczegościęższegodozastawieniadrzwi.
-Skądwzięlitaran?-spytałTuckerCase.Oglądałduże,gumowekółkapianina,próbującsię
zorientować,jaksięjeblokuje.
-Tejnocywiatrzwaliłpółlasu-powiedziałaLena.-Sosnykalifornijskieniemajądługichkorzeni.
Pewnieznaleźlitaką,którązdołaliunieść.
-Przewróćciejenaplecy-poradziłTheo.-Izaprzyjcieostół.
Taranwalnąłwdrzwi,ateotworzyłysięnapiętnaściecentymetrów.Stół,zaczepionyociężkie,
mosiężneklamki,wyginałsięizaczynałpękać.Przezszczelinęwsunęłysiędośrodkatrzyręceipół
twarzyzokiemwypływającymzgnijącegooczodołu.
-Pchać!-krzyknąłTuck.
Popchnęlipianinonastół,zatrzaskującdrzwinasterczącychkończynach.Tatanznowuuderzył,
otwierającdrzwi.Mężczyźnicofnęlisiępodnaporem,ażzadzwoniłyimzęby.Żywetrupywsunęłyręce
przezszczelinę.TuckiRobertpchnęlipianinoiznowuzatrzasnęlidrzwi.JennyMastersonoparłasięo
instrumentplecamiipopatrzyłanapozostałych,mniejwięcejdwadzieściaosób,któreanidrgnęły,zdjęte
przerażeniemalboszokiem.
-Niestójcietak,bezużytecznedupki!Pomóżciezablokowaćtedrzwi.Jeśliwejdądośrodka,zjedzą
teżwaszemózgi!-zawołał.
Pięciuludziskierowałolatarkinasiebienawzajem,jakbypytali:„Ja?Ty?My?”,apotemwzruszyli
ramionamiirzucilisięnaprzód,bypomócpchaćpianino.
-Niezłagadka-powiedziałTuck.Gdypchał,podeszwyjegotrampekpiszczałynasosnowej
podłodze.
-Dzięki,umiemrozmawiaćzludźmi-stwierdziłaJenny.-Oddwudziestulatjestemkelnerką.
-A,tak,obsługiwałaśnasw„H.P.”.Lena,tonaszakelnerkazpoprzedniegowieczoru.
-Miłocięznowuwidzieć,Jennny-powiedziałaLenawchwili,gdytaranznowuwalnąłwdrzwi,
przewracającjąnapodłogę.-Niespotkałyśmysięnazajęciachzjogi...?
-Zdrogi,zdrogi,zdrogi!-zawołałTheo.
WrazzNachoNuńezemwyłoniłsięzzaplecza,niosącdwuipółmetrowądębowąławę.
ZanimiszedłBenMiller,którysamwlókłdrugąławępopodłodze.Kilkuspośródpodtrzymujących
barykadęmężczyznwyłamałosięzszeregu,bymupomóc.
-Oprzyjciejeopianinoiprzybijciedopodłogi-powiedziałTheo.
Ciężkieławywspartoukośnieoplecyinstrumentu,aNachoNuńezprzybiłjedopodłogigwoździami.
Ławyuginałysięlekkopodkażdymuderzeniemtarana,aletrzymałysięmocno.Pokilkuchwilach
walenieustało.Znowubyłosłychaćtylkowiatrideszcz.Wszyscyomiatalipomieszczenieświatłem
latarek,czekającnato,cosięterazwydarzy.PotemzbokukaplicydobiegłgłosDale’aPearsona.
-Tutaj.Przynieściegotutaj.
-Tylnedrzwi!-krzyknąłktoś.-Niosągodotylnychdrzwi.
-Więcejław!-wydarłsięTheo.-Przybijciejeztyłu.Pospieszciesię,tedrzwiniesązbytmocne,
niewytrzymajądwóchtakichuderzeń.
-Aniemogąpoprostuprzebićsięprzezktórąśścianę?-spytałaValRiordan,którastarałasiępomóc
wprzytrzymywaniubarykady,choćprzeszkadzałyjejwtymbutyzapięćsetdolarów.
-Mamnadzieję,żenieprzyjdzieimtodogłowy-odparłTheo.
Nadzorowanieżywychtrupówbyłogorszeniżkierowaniebrygadąbudowlaną,pełnąpijakówi
ćpunów.Żywirobotnicymieliprzynajmniejwszystkiekończyny,atakże-wwiększości-prawidłową
koordynację.Atabandabyładośćniezdarna.Okołodwudziestutrupówdźwigałozłamanypieńsosnyo
grubościtrzydziestucentymetrówidługościsamochodu.
-Ruszciesięztymcholernymdrzewem-warknąłDale.-Zacowampłacę?
-Toonnampłaci?-zdziwiłsięMarcyoPoranku,którytrzymałkikutodłamanejgałęzimniejwięcej
wpołowiepnia.-Dostajemypieniądze?
-Niedowiary,żezjadłeścałymózg-powiedziałWarrenTalbot,zmarłymalarz.-
Miałbyćdlawszystkich.
-Zamknijciesię,kurwa,iprzenieściedrzewopodtylnedrzwi!-wrzasnąłDale,wymachując
rewolwerem.-Prochnadałmuprzyjemny,pieprznysmak-oznajmiłMarty.
-Nieprzeginaj-powiedziałaBessLeander.-Jestemtakagłodna.
-Wystarczydlawszystkich,kiedywejdziemydośrodka-stwierdziłArthurTannbeau,plantator
cytrusów.
Daledomyślałsię,żetosięnieuda.Bylizbytsłabi,niemoglinadaćuderzeniomtarana
wystarczającejsiły.Żywijużpewniebarykadowalidrzwi.Odsunąłoddrzewaczęśćtrupówwstanie
największegorozkładu,awichmiejscewepchnąłzmarłych,którzynaokozachowaliznacznączęśćsił.
Takczyowak,próbowaliwbiecpowąskichschodachzpółtonowympniem.Nawetekipazdrowych,
żywychludziwielebynieosiągnęławtymbłocku.Pieńuderzyłwdrzwizanemicznymodgłosem.Drzwi
uchyliłysiętylkonatyle,byukazać,żeżywijezabarykadowali.
-Nicztego.Nicztego-powtarzałDale.-Alesąinnesposoby,żebysiędonichdostać.Rozejdźcie
siępoparkinguiposzukajciekluczykówwstacyjkach.
-Barsamochodowy?-spytałMartyoPoranku.-Tomisiępodoba.
-Cośwtymrodzaju-odparłDale.-Młody,ty,zwoskowątwarzą.Jesteśfanemmotoryzacji,umiesz
odpalićsamochódbezkluczyka?
-Niejednąręką-wymamrotałJimmyAntalvo.-Drugązabrałmitenpies.
-Przestało-powiedziałaLena.
OglądałaranyTucka.Krewprzesączałasięprzezbandażenażebrach.
Theoodwróciłwzrokodpilotairozejrzałsiępopomieszczeniu.Awaryjneoświetleniezaczęłojuż
przygasać,aświatłojegolatarkiprzesuwałosiępoobecnych,jakbyszukałpodejrzanych.
-Niktniezostawiłkluczykówwsamochodzie,prawda?
Rozległysiępomruki,kręconogłowami.ValRiordanpopatrzyłananiego,unoszącperfekcyjnie
umalowanebrwi.Wjegosłowachkryłosiępytanie,nawetjeśliniewyraziłgowprost.
-Bojabymtakwłaśniezrobił-wyjaśniłTheo.-Rozpędziłbymsięsamochodemiwjechałprostow
ścianę.
-Byłobykiepsko-powiedziałGabe.
-Widziałemnatymparkinguwarstwęwodyibłota-stwierdziłTuckerCase.-Niekażdysamochód
dasięrozpędzićwtakichwarunkach.
-Słuchajcie,musimysprowadzićjakąśpomoc-powiedziałTheo.-Ktośmusiiśćpopomoc.
-Nieujdzienawettrzechmetrów-odparłTuck.-Kiedytylkootworzyszdrzwialbowybijeszokno,
onibędątamczekali.
-Acozdachem?-spytałJoshBarker.
-Zamknijsię,mały-powiedziałTuck.-Tuniemawyjścianadach.
-Odetniemymuterazgłowę?-spytałJosh.-Trzebamuzłamaćkręgosłup.
-Patrzcie-powiedziałTheo,kierującsnopświatłazlatarkinaśrodeksklepienia.
Byłatamklapa-zamalowanaizaryglowana,alebezdwóchzdańbyła.
-Prowadzinastarądzwonnicę-odezwałsięGabeFenton.-Niematamdzwonu,alefaktycznie
możnasięprzedostaćnadach.
Theoskinąłgłową.
-Zdachuktośmógłbyzobaczyć,gdzieoniwszyscysą,zanimbywykonałruch.
-Dotejklapyjestdziesięćmetrów.Niemożnasiędoniejdostać.
Naglezgóryrozległosiępiskliweszczeknięcienietoperza.Światłopółtuzinalatarekpadłona
Roberta,któryzwieszałsięgłowąwdółzgwiazdynawierzchołkuchoinki.
-ChoinkaMolly-powiedziałaLena.
-Naokojestwystarczającomocna-stwierdziłGabeFenton.
-Japójdę-zaofiarowałsięBenMiller.-Nadaljestemwcałkiemniezłejformie.Jeślibędzietrzeba
szybkobiec,todamradę.
-Iproszę,otodowód-powiedziałnastronieTuckdoLeny.-Żadenfacetzmaleńkimijajaminie
zgłosiłbysięnaochotnika.Widzisz,jakcizmarlikłamią?
-Mamstarątoyotętercel-oznajmiłBen.-Chybaniechcecie,żebymjechałpopomocczymśtakim.
-Przydałbysięhummer-stwierdziłGabe.
-Tak,albonawetmilusiebrandzlowanie-dorzuciłTuck.-Aletopóźniej.Naraziepotrzebnynam
wózznapędemnaczterykoła.
-Naprawdęchceszspróbować?-zapytałBenaTheo.
Sportowiecskinąłgłową.
-Mamnajwiększeszansę,żesięwydostanę.Tych,którymniezdołamuciec,poprostustaranuję.
-Nodobra-powiedziałTheo.-Przesuńmytęchoinkęnaśrodek.
-Nietakprędko-odezwałsięTuck,poklepującswojebandaże.-Nieważne,jakszybkijesttengość
zmikrojajkami.Mikołajmawrewolwerzejeszczedwanaboje.
MIKOŁAJNADACHU
Iotochodziło,pomyślałBenMiller,wspinającsięnamaleńkądzwonnicęnaszczyciekaplicy.
Przepiłowaniezamalowanychfarbąkrawędziwłazuzapomocąnożadochlebazajęłomudziesięćminut,
alewkońcumusięudało.Odrzuciłklapęiwgramoliłsięzczubkachoinkidodzwonnicy.Ledwo
wystarczyłomumiejsca,bystanąć,zestopamiwspartymiodwiewąskiepółkipoobustronachklapy.Na
szczęściejużdawnozabranostąddzwon.Dzwonnicęotaczałyotworywentylacyjneosłonięteżaluzjami,
alewiatrwdzierałsięprzeznieześwistem,jakbyichwogóleniebyło.Byłprzekonany,żekopniakiem
zdoławywalićżaluzje,zrobione,byłoniebyło>zestuletniegodrewna,apotemprzejśćpostromym
dachuizeskoczyćwmiejscu,któreokażesiębezpieczne,bydostaćsięnaparking,doczerwonego
explorera,doktóregokluczykiściskałwgarści.Potemjazdapięćdziesiątkilometrównapołudnie,na
posterunekpolicjidrogowej,idokaplicyruszypomoc.„Wszystkielataposzkoleśredniejicollege’u,
gdyniezarzuciłtreningów,wszystkiegodzinybieganiapodrogach,podnoszeniaciężarówipływania,
wszystkiedietywysokobiałkoweprowadziłydotejchwili.Przezlatautrzymywałformę,choć
najwyraźniejwszyscymielitogdzieś,iwkońcusięopłaciło.Wszystko,czemuniezdołauciec,jestw
stanieunieszkodliwićopuszczonymbarkiem.(Opróczkarierywuniwersyteckiejdrużynie
lekkoatletycznej,grałteżprzezjedensezonwfutbolnapozycjihalfbacka).
-Wszystkowporządku,Ben?!-krzyknąłzdołuTheo.
-Tak.Jestemgotowy.
Wziąłgłębokiwdech,zaparłsięplecamiojednąstronędzwonnicy,poczymkopnąłwżaluzjępo
drugiejstronie.Tazłamałasięzapierwszymrazemiomalniewyleciałnazewnątrznogaminaprzód.
Starałsięodzyskaćrównowagę-przekręciłsięnabrzuchiwyślizgnąłtyłemprzezotwórnadach.Z
twarząwdół,widziałpodsobąchoinkęituzinpełnychnadzieitwarzyponiżej.
-Trzymajciesię.Niedługowrócęzpomocą-obiecał.
Odepchnąłsięwtyłiznalazłnaczworakachnaszczyciedachu.Wszędzie,gdziedotknął,czułzimną
wodę.
-Pięknie,fiucie-rozległsięgłostużprzyuchuBena.
Odskoczyłwbokizacząłześlizgiwaćsięwdół.Cośzłapałogozasweteripociągnęłozpowrotem,
apochwilicośtwardegoizimnegodotknęłojegoskroni.Ostatnim,cousłyszał,byłysłowaMikołaja:
-Zajebista,kurwa,sztuczka,jaknabiegacza.
Zgromadzeniponiżej,wkaplicy,usłyszelistrzał.DalePearsontrzymałmartwegogwiazdorabieżniza
kołnierz,rozmyślając:zjeśćterazczyzostawićsobienadeserpomasakrze?Podnim,naziemi,pozostałe
żywetrupybłagałyosmakołyki.WarrenTalbot,malarzpejzażysta,wdrapałsiędopołowynadrzewo,
którewykorzystałDale,bywspiąćsięnadach.
-Proszę,proszę,proszę-błagałWarren.-Jestemtakigłodny.
Dalewzruszyłramionami.PuściłkołnierzBenaMilleraipopchnąłciałonogą.
Zsunęłosiępodachuispadłozakrawędź,napastwęgłodnegotłumu.Warrenspojrzałwdół,tam
gdziespadłyzwłoki,poczymznówpodniósłwzroknaDale’a.
-Tysukinsynu.Terazniedostanęanikrztyny.Zdołudobiegłyobrzydliwe,mlaszcząceodgłosy.
-Nowiesz,szybcyimartwi,Warren.Szybcyimartwi.
Martwymalarzzsunąłsięzmokregodrzewaizniknąłzpolawidzenia.Dalechciałdokonaćzemsty.
Wsunąłgłowędodzwonnicyipopatrzyłnaprzerażonetwarzeponiżej.
Mały,żylastybiologwspinałsiępochoincewstronęotwartejklapy.
-Nodalej,nagórę!-krzyknąłDale.-Daniegłównejeszczeprzednami.
Dalezauważyłswojąbyłążonę,Lenę.Patrzyławgórę,aobejmowałjąblondyn,którywcześniej
szarżowałnanichzestołem.
-Giń,dziwko!
DalepuściłkrawędźdzwonnicyiwycelowałtrzydziestkęósemkęwLenę.Zobaczył,żejejoczy
otwierająsięszerokozprzerażenia,apotemcośuderzyłogowtwarz.Cośpokrytegosierściąiostrego.
Pazurywbiłymusięwpoliczkiipodrapałyoczy.Zamachnąłsię,byzłapaćnapastnika,stracił
równowagęirunąłwtył.Ześlizgnąłsięzdachuispadłprostomiędzyucztującychsługusów.
-Roberto!-krzyknąłTuck.-Wracaj!
-Poleciał-stwierdziłTheo.-Jestnazewnątrz.
TuckzacząłsięwspinaćnachoinkęzaGabem.
-Sprowadzęgo.Wejdęnagóręigozawołam.
Theozłapałpilotazapasiściągnąłwdół.
-Zamknijizaryglujklapę,Gabe.
-Nie-zaoponowałTuck.
GabeFentonzerknąłnachwilęwdół,poczymjegooczystałysięszersze,zobaczyłbowiem,jak
wysokojestnadziemią.Szybkozamknąłklapę,anastępniejązaryglował.
-Nicmuniebędzie-powiedziałaLena.-Napewnouciekł.
GabeFentonzacząłschodzićzchoinki.Kiedydotarłdoniższychgałęzi,poczułczyjeśdłoniena
swoichbiodrach,podtrzymującegoprzyostatnichkilkukrokach.Znalazłszysięnapodłodze,obejrzałsię
iwpadłwramionaValerieRiordan.Odsunąłsię,bynierozmazaćjejmakijażu.Odciągnęłagoodgałęzi
choinki.
-Gabe-powiedziała.-Pamiętasz,jakpowiedziałam,żenieangażujeszsięwrzeczywistyświat?
-Aha.
-Przepraszam.
-Dobra.
-Chciałamtylko,żebyświedział.Nawypadekgdybyzombizjadłynammózgi,ajaniemiałabym
okazjitegopowiedzieć.
-Todlamniewieleznaczy,Val.Mogęciępocałować?
-Nie,skarbie.Zostawiłamtorebkęwsamochodzie,więcniemamszminki,żebycośpotempoprawić.
Alemożemyskoczyćdopiwnicynaostatniszybkinumereknastojaka,zanimzginiemy.Jeślimaszochotę.
-Uśmiechnęłasię.
-AcoztymdzieciakiemzTaniegoMarketu?
-Pornosyzwiewiórkami?-Uniosłabrwi.
Wziąłjązarękę.
-Tak,chybabymchciał-powiedział,prowadzącjąwstronęzapleczaischodów.
-Cotozazapach?-spytałTheoCrowe,wyraźniezadowolony,żemożeodwrócićuwagęodGabe’ai
Val.-Ktośtoczuje?Powiedzciemi,żetonie...
Skinnerniuchałwpowietrzuiskamlał.
-Cotojest?-NachoNuńezpodążyłzazapachemwstronęjednegozzabarykadowanychokien.-
Dochodzistąd.
-Benzyna-stwierdziłaLena.
ODLOT
Aniołotworzyłsześćtorebekzczekoladąwproszkuiwybrałznichwszystkieminipianki.-Zamykają
jewtychmałychwięzieniachzbrązowymproszkiem.Trzebajeuwolnićiwłożyćdokubka-wyjaśnił
anioł,rozrywająckolejnąpaczuszkę,wysypujączawartośćdomiseczki,wybierającmaleńkiekawałki
słodkiejpiankiiwrzucającjedoswojegokubka.
-Zabijgo,kiedyliczycukierki-powiedziałNarrator.-Tomutant.Żadenaniołniebyłbytakigłupi.
Zabijgo,stukniętasuko,towróg.
-Nie-e-powiedziałRazjeldoswoichrozpuszczonychpianek.
Mollypopatrzyłananiegoznadkrawędzikubka.Wblaskupłonącychwkuchniświeczekwyglądał
bezwątpieniaporażająco-teostrerysy,tatwarzbezzmarszczek,włosy,aterazczekoladowewąsy.Nie
wspominająconieregularnymświeceniuwciemności,któreokazałosiębardzopomocne,gdyszukała
zapałek,byzapalićświeczki.
-Słyszyszgłoswmojejgłowie?-spytała.
-Tak.Iwswojejgłowie.
-Niejestemzbytreligijna-powiedziałaMolly.
Podstołemtrzymaławolnąrękątasbi.Klingaspoczywałanajejnagichudach.
-O,jateżnie.
-Znaczy,niejestemreligijna,więcdlaczegosiętuzjawiłeś?
-Wariaci.Przyciągająnas.Tomacośwspólnegozmechanikąwiary.Taknaprawdęwcaletegonie
rozumiem.
-Maszjeszczetrochę?-Pokazałpustątorebkępoczekoladzie.Rozpuszczonepiankiwypełniałyjego
kubekpobrzegi.
-Nie,poszłojużcałepudełko.Czyliprzyciągamcię,bojestemstukniętaiuwierzęwewszystko?
-Takmisięzdaje.Iniktnieuwierzytobie.Niemawięcmowyonaruszeniuwiary.
-Fakt.
-Alejesteśteżpociągającapodinnymiwzględami-dodałszybkoanioł,jakbynaglektośprzywalił
muwgłowęworkiempełnymumiejętnościspołecznych.-Podobamisiętwójmieczite,o.
-Mojepiersi?-Niepierwszyrazsłyszałapodobnesłowa,alepierwszyrazzustBożegoposłańca.
-Tak.Zoetakiema.Onajestarchaniołem,takjakja.No,niezupełnietakjakja.Onamate,o.
-Mhm.Czylisąteżaniołykobiety?
-O,tak.Niezawszetakbyło.Wszystkosięzmieniło,kiedywysięnapatoczyliście.
-My?
-Ludzie.Ludzkość.Kobiety.Wy.Wcześniejwszyscybyliśmytacysami.Alekiedywysię
napatoczyliście,zostaliśmypodzieleniiprzydzielononamrole.Jednidostalite,o,innidostaliinne
rzeczy.Niewiemdlaczego.
-Czylitymaszpewneczęściciała?
-Chceszzobaczyć?
-Skrzydła?-spytałaMolly.Właściwieniemiałabynicprzeciwkoobejrzeniujegoskrzydeł,oile
takieposiadał.
-Nie,skrzydłamamywszyscy.Chodziłomioszczególneczęści.Chceszzobaczyć?
Wstałisięgnąłdospodni.Niepierwszyrazsłyszałatakąpropozycję,alepierwszyrazzustBożego
posłańca.
-Nie,nietrzeba.-Złapałagozarękęiposadziłazpowrotem.
-Nodobra.Powinienemiść.Sprawdzę,jaktamcud,iwracamdodomu.
-Cud?
-Świątecznycud.Pototuprzybyłem.O,spójrz,najednejznichmaszbliznę.
-Podzielnośćuwagigodnakolibra-zauważyłNarrator.-Skończjegocierpienia.
Aniołwskazywałpostrzępioną,kilkunastocentymetrowąbliznęnadprawąpiersiąMolly,pamiątkępo
nieudanymnumerzekaskaderskimnaplaniefilmuZmechanizowanaśmierć:WojowniczaLaskaVII.Ta
kontuzjadoprowadziładojejzwolnienia.Blizna,którazakończyłajejkarieręheroinyfilmówakcjiklasy
B.
-Boli?-spytałanioł.
-Jużnie-odparła.
-Mogędotknąć?
Niepierwszyrazsłyszałatopytanie,ale...no,wiecie...
-Dobra-powiedziała.
Palcemiałsmukłeidelikatne,apaznokcietrochęzadługiejaknafaceta,alejegodotykbyłciepłyi
promieniowałzpiersinacałeciało.Kiedyodsunęłajegodłoń,spytał:-Lepiej?
Dotknęłasięwtymsamymmiejscu,wktórymonjejdotknął.Skórabyłagładka.
Zupełniegładka.Bliznazniknęła.Obrazaniołarozmyłjejsięprzedoczami,doktórychnapłynęłyłzy.
-Tysentymentalna,cukierkowakrowo-odezwałsięNarrator.
-Dziękuję-powiedziałaMolly,lekkopociągającnosem.-Niewiedziałam,żemożesz...
-Jestemdobrywzjawiskachpogodowych-stwierdziłanioł.
-Idiota.-powiedziałNarrator.
-Muszęjużiść-oznajmiłRazjel,wstajączkrzesła.-Muszęiśćdokościołaisprawdzić,czycudsię
udał.
Mollyprzeprowadziłagoprzezsalondowyjścia.Przytrzymałamudrzwi.Mimotowiatrzałopotał
połamijegopłaszczaidostrzegłapodnimbiałekońcówkiskrzydeł.Śmiałasięipłakałajednocześnie.
-Pa-powiedziałanioł.Wyszedłmiędzydrzewa.
Tużprzedtym,jakMollyzamknęładrzwi,wleciałoprzezniecościemnego.Świeczkiwsalonie
zgasłyodpodmuchu,widziaławięctylkocień,frunącyprzezdomiznikającywkuchni.
Zatrzasnęładrzwiiposzładokuchni,trzymającmieczwpogotowiu.Wblaskupłonącychświeczek
widziałacieńnadkuchennymoknemidwojepomarańczowych,lśniącychwmrokuoczu.
Wzięłaświeczkęzestołuipodeszłabliżej,ażcieńzacząłrzucaćwłasnecienie.
Tobyłojakieśzwierzę.Wisiałonaokiennicynadzlewemiprzypominałoczarnyręcznikzmałym,
psimpyszczkiem.Niewyglądałoniebezpiecznie,tylko,cóż,trochęgłupkowato.
-Dobra,dosyćtego.Jutrowracamdoleków,nawetgdybymmusiałapożyczyćpieniądzeodLeny.
-Nietakprędko-poprosiłNarrator.-Będętutakisamotny,kiedyjużmnieniebędzie.Atyznowu
zaczniesznosićnormalneciuchy.Dżinsyiswetry,napewnotegoniechcesz.
IgnorującNarratora,Mollypodeszładostworzenianaokiennicy,ażstanęłazaledwieopółmetraod
niegoipopatrzyłamuwoczy.
-Aniołytojedno,aleniemampojęcia,czymty,docholery,jesteś,mały.
-Nietoperzemowocożernym-powiedziałRoberto.
-MożetoHiszpan-wtrąciłNarrator.-Słyszałaśtenakcent?
-Wychodzę-oznajmiłTheo,podciągającsięnachoinkę.
-Majeszczejedennabój-przypomniałTuckerCase.
-Zaraztowszystkospalą.Muszęsięstądwydostać.
-Icozrobisz?Zabierzeszimzapałki?
LenazłapałaTheozaramię.
-Theo,nigdynierozpaląogniaprzytakimdeszczuiwietrze.Niewychodźtam.Benniezrobiłnawet
dwóchkroków.
-Gdybymzdołałsiędostaćdojakiejśterenówki,mógłbymzacząćponichjeździć-powiedziałTheo.
-Valdałamikluczykidoswojegorangęrovera.
-Tosięnieuda-stwierdziłTuck.-Jestichmasa.Możezałatwiszparunajsłabszych,aleresztapo
prostuuciekniedolasu,atamichniedosięgniesz.
-Wporządku.Jakieśpropozycje?Takaplicaspłoniejakhubka,deszczczyniedeszcz.
Jeśliczegośniezrobię,upieczemysiętutaj.
LenapopatrzyłanaTucka.
-MożeTheomarację.Jeślizdołamyprzegonićichdolasu,resztaznaszdołasięwyrwaćnaparking.
Wszystkichniedorwą.
-Dobra-powiedziałTheo.-Podzielcieludzinagrupypopięć,sześćosób.
Najsilniejszemuwkażdejgrupiedajciekluczykidoterenówek.Upewnijciesię,czykażdywie,dokąd
maiść.Kiedyusłyszycieklaksonrangęrovera,odgrywającyShaveandaHaircut,tobędzieznaczyło,że
zrobiłem,comogłem.Iwszyscybiegiemnaparking.
-Ho,ho,wymyśliłeśtonahaju-powiedziałTuck.-Jestempodwrażeniem.
-Przygotujwszystkich.Niewyjdęnatendach,dopókiniebędępewien,żeniktnamnienieczeka.
-Ajeśliusłyszymywystrzał?Jeślizłapiącię,zanimdostanieszsiędowozu?
TheowyciągnąłkluczykzkieszeniipodałgoTuckowi.
-Wtedyprzyjdziekolejnaciebie,nie?Valmiałaprzysobiezapasowykluczyk.
-Chwileczkę.Jatamniewybiegnę.Tymaszwymówkę,jesteśnaspawany,jesteśgliniarzem,żonacię
wywaliła,atwojeżycieległowgruzach.Amniesięcałkiemnieźleukłada.
-CzykiedyposterunkowyCrowewyjdzie,będziemymogliodciąćmugłowę?-spytałJoshuaBarker.
-Dobra,możeinie-powiedziałTuck.
-Idę-oznajmiłTheo.-Zbierzwszystkichpoddrzwiami.
Patykowatypolicjantzacząłsięwdrapywaćnachoinkę.Tuckpatrzył,jakwspinasięnadach,apotem
odwróciłsiędopozostałych.
-Dobra,słyszeliście,copowiedział.Podzielmysięnagrupypopięć,sześćosóbistańmyprzy
drzwiach.Nacho,weźmłotek,trzebabędziewyciągnąćgwoździeztychumocnień.Ktochceprowadzić
terenówkę?
Wszyscy,zwyjątkiemdzieci,podnieśliręce.
-Niezapali,jestmokra-oznajmiłMartyoPoranku.
Próbowałuzyskaćpłomieńzprzemoczonejjednorazowejzapalniczki.Żywetrupystaływokółniego,
patrzącnaoblanąbenzynąstertę,którąusypalipodścianąkaplicy.
-Uwielbiamgrilla-powiedziałArthurTannbeau.-Naranczowkażdąniedzielę...
-TylkowKaliforniiktośmożenazwaćplantacjęcytrusów„ranczem”-przerwałmuMalcolm
Cowley.-Takjakbyśjeździłzwieśniakamikonno,żebyzapędzićmandarynkidozagrody.
-Czyniktnieznalazłwktórymśsamochodziesuchejzapalniczkialbozapałek?-spytałDalePearson.
-Dzisiajniktjużniepali-odparłaBessLeander.-Zresztątoobrzydliwy,brudnynałóg.
-Powiedziałata,którapogościuwswetrzemajeszczenapodbródkutkankęmózgową-wtrącił
Malcolm.
Bessuśmiechnęłasię,zawstydzona.Przezjejprzegniłewargibyłowidaćwiększączęśćdziąseł.
-Tenmózgbyłtakipyszny.Zupełniejakbynigdygonieużywał.
Przedkaplicąrozległosiępiknięcieiwszyscyzwróciliwzrokwtamtąstronę.
Reflektoryjednegozsamochodówrozbłysłyżółtymświatłem.
-Ktośpróbujeuciec!-krzyknąłDale.-Chybakazałemwamobserwowaćdach!
-Jaobserwowałem-oznajmiłjednorękiJimmyAntalvo.-Jestciemnoigównowidać.
Gdyruszyliwzdłużbocznejścianykaplicywstronęfrontu,ujrzeliciemnycieńześlizgującysięz
dachunaziemię.
ANIOŁZEMSTY
Cholera,cholera,cholera,cholera!-pomyślałTheo.Spadającnaziemię,skręciłkostkę.Bólrozlał
siępojegonodzeniczympłynnyogień.Przewróciłsięiprzeturlałnaplecywbłocie.Zawcześnie
nacisnąłguzikuruchamiającycentralnyzamekrangęrovera.
Samochódpiknąłimrugnąłświatłami,alarmującżywetrupy.Theoskoczyłnaoślepipopełniłbłąd.
Tamciszlidoniego.Wstałizacząłskakaćwstronęwozu,trzymająckluczykwpogotowiu.Latarkęzgubił
wbłociezasobą.
-Łapciego,zgniłefiuty!-wydarłsięDalePearson.Theorunąłwprzód,poślizgnąwszysięna
zdrowejnodze,aleprzeturlałsięiznowuwstał,czującwgoleniukłucieostregobólu.Dotarłdotylnej
klapyizłapałsięwycieraczki,byzachowaćrównowagę.
Zaryzykowałrzutokawtył,naprześladowców,iusłyszałprzyswojejgłowiedonośnyłoskot,a
potemogłuszającychrobot.Odwróciłsięwsamąporę,byujrzećprzypominającąszkieletkobietę,
ślizgającąsiępodachuterenówki,zębaminaprzód.Uchyliłsię,poczułjednaknaszyijejpaznokciei
zęby.Obaliłagonaziemięipoczułbólwgłowie,gdyzombipróbowałaprzegryźćmuczaszkę.Leżałz
twarząwepchniętąwbłoto.Jegonozdrzaiustawypełniławodaiwoślepiającymbłyskuprzerażenia
pomyślał:takmiprzykro,Molly.
-Ble!Obrzydlistwo!-wykrzyknęłaBessLeander,wypluwająckilkazębównagłowęTheo.
MartyoPorankuzłapałTheozagłowęipolizałśladyzębów,którezostawiłaBess.
-Tostraszne.Jestnaspawany.Niebędęjadłmózgunahaju.
Żywetrupywydałyzsiebiejękzawodu.
-Podnieściego-nakazałDale.
ZpierwszymoddechemTheozassałsporobłotaidostałatakukaszlu,gdytrupypodniosłygoioparły
otylnąklapęrangęrovera.Ktośstar!mubłotozoczu.Dojegonozdrzywdarłsiętakismród,żeażsię
zakrztusił.Zobaczyłmartwą,leczporuszającąsiętwarzDale’aPearsonazaledwieocentymetryod
własnej.Paskudnyoddechzwłokdosłowniegoobezwładniał.PróbowałsięodwrócićodzłegoMikołaja,
alegnijąceręcemocnotrzymałygozagłowę.
-Ej,hipisie-powiedziałDale.
TrzymałlatarkęTheoprzyswojejmikołajowejbrodzie,byoświecaćsobietwarzodspodu.Poobu
stronachbrodyściekałystrużkikrwawejśliny.
-Chybaniemyślisz,żepalenietrawkicięuratuje,co?Niemyśl.-Wyciągnąłzkieszeniczerwonego
płaszczarewolweripodetknąłgopodbrodęTheo.-Będziemymielimnóstwojedzenia.Możemysobie
pozwolićnatakąstratę.
DalerozerwałrzepykurtkiTheoizacząłpoklepywaćjegobiodra.
-Niemaszbroni?Dodupyzciebiepolicjant,hipisie.-Przeszukałkieszeniejegopolicyjnejbluzy.-
Aleto!Jedyne,nacomożnauciebieliczyć.
DalepodniósłzapalniczkęTheo,poczymwyciągnąłrękę,oderwałcałąkieszeńodbluzyiowinął
zapalniczkęsuchątkaniną.
-Marty,spróbujtej.Tylkoniepozwól,żebyzmokła.
Podałzapalniczkęgnijącemufacetowizmokrymi,czerwonymiwłosamiwstyluZiggyegoStardusta,
którypoczłapałzniądostosuusypanegopodścianąkaplicy.
Theopatrzył,jakMartyoPorankupochylasięnadstertąskładającąsięzkawałkówdrewna,
sosnowychgałęzi,połamanychpni,kartonuirozdartegonastrzępyciałaBenaMillera.Wiatrciągledąłi
choćdeszczstałsięmniejdokuczliwy,topadającekropleitakkłułyTheowpoliczki.
„Niezapalsię,niezapalsię,niezapalsię”,powtarzałTheowduchu,alepotemopuściłagocała
nadzieja,ujrzałbowiem,żenastosiezatańczyłpomarańczowypłomień,aMartyoporankuodskoczyłz
płonącymrękawem.
DalePearsonodsunąłsięnabok,byTheowidziałogieńpełznącypościaniebudynku,apotem
przystawiłmudoskronitrzydziestkęósemkę.
-Przypatrzsiędobrzenaszemugrillowi,hipisie.Toostatniarzecz,jakązobaczysz.
Zjemymózgtwojejstukniętejżonyzrusztu.
Theouśmiechnąłsię,szczęśliwy,żeMollyniemawśrodkuiżeniepadnieofiarąmasakry.
-NiesłyszałemShaveandaHaircut-stwierdziłIgnacioNuńez.-AwysłyszeliścieShaveanda
Haircut?
Tuckomiótłlatarkątuzinzalęknionychtwarzy,apotemcałaścianakaplicystałasiępomarańczowaod
płonącegozaoknamiognia.Jednazkobietkrzyknęła,ainnipatrzylizprzerażeniemnadym,któryzaczął
sięwićwokiennychramach.
-Zmianaplanów-powiedziałTuck.-Wychodzimyteraz.Ci,którzystojąnaczelegrup...oddajcie
kluczykitym,którzysązawami.
-Będąnanasczekać-stwierdziłaValRiordan.
-Świetnie,tozostańisięspal-odparłTuck.-Chłopaki,przewracajciewszystko,costaniewamna
drodze.Pozostalipoprostubiegnądosamochodów.
Sprzeddrzwikaplicyusuniętowszystkieprzeszkody.Tuckzaparłsięramieniemojednoskrzydło,
przydrugimstałGabeFenton.
-Gotowy...Raz,dwa,trzy!
Walnęliramionamiwdrzwiiodbilisięzpowrotemdopozostałych.Drzwiuchyliłysięzaledwiena
kilkacentymetrów.Ktośzaświeciłprzezszczelinęlatarkąiwjejświetleujrzeliwielkipieńsosny,oparty
ojednozeskrzydeł.
-Nowyplan!-wykrzyknąłTuck.
Theopróbowałpatrzećnaogień,aleniewidziałnicpozatrupimioczamiDale’aPearsona.Opuściły
gowszelkiemyśli.Zostałtylkostrach,gniewinacisklufyrewolwerunaskroń.
Usłyszałszumiłomotprzyuchuiwtedylufazniknęła.DalePearsonodsuwałsięodniego,zciemnym
kikutemwmiejscu,gdziejeszczeprzedchwiląmiałrewolwer.Daleotworzyłustadokrzyku,alewtym
momencienapoziomiejegonosapojawiłasięcienkaUniaipochwilipołowajegogłowyzsunęłasięna
ziemię.BezładnieosunąłsiędostópTheo.
Dłonie,któretrzymałypolicjanta,puściły.
-Mózg!-wrzasnąłjedenzżywychtrupów.-Mózgwariatki!
TheoupadłnapowtórniezabiteciałoDale’a,poczymobróciłsię,bysprawdzić,cosiędzieje.
-Cześć,kochanie-powiedziałaMolly.
Stałauśmiechniętanadachurangęrovera,ubranawskórzanąkurtkę,legginsyitrampkiConverseAli
Stars,trzymającprzedsobąstaryjapońskimieczwpoziehossonokamae.Klingapołyskiwała
pomarańczowowblaskupłonącegokościoła.Naostrzuwidniałaciemnasmugaporozpłatanejczaszce
nieumarłegoMikołaja.Theonigdyniezaliczałsiędoludziszczególniewierzących,alewtymmomencie
pomyślał,żepewnietakwłaśnieczujesięczłowiekpatrzącywtwarzaniołazemsty.
ZombitrzymającyTheowyciągnęłyręcekunogomMolly,którapłynnymruchempostąpiławtyłi
zatoczyłamieczemniskiłuk,posyłającwbłockodeszczodciętychdłoni.
Żywetrupyzawyływokółniejizapomocąkikutówusiłowaływspiąćsięnaterenówkę.Bess
LeanderspróbowałapowtórzyćchwytzastosowanynaTheo,więcwlazłanamaskęzanimichciała
wykonaćskokprzezdachrangęrovera.Mollyobróciłasięizrobiłakrokwbok,robiącmieczemniski
zamach,którywydawałbysięcałkiemnamiejscunapolugolfowym.
GłowaBesssturlałasięzterenówkinakolanaTheo.Odepchnąłjąizerwałsięnanogi.
-Kochanie,możebyśposzedłiwypuściłwszystkichzkaplicy,zanimspłoną-powiedziałaMolly.-
Niejestempewna,czychcesznatopatrzeć.
-Wporzo-powiedziałTheo.
Żywetrupyporzuciłyswojestanowiskazprzoduiztyłukaplicy,gdzieczaiłysię,byurządzić
zasadzkęnauciekającychuczestnikówprzyjęcia,iruszyłydoatakunaMolly.Trzypadłybezgłów,gdy
Mollystałanarangęroverze,alegdyjąotoczyły,rozpędziłasięiprzeskoczyłanadgłowamitłumu,
lądujączanimi.Theopuściłsiębiegiemdogłównegowejściadokaplicy.Wzrokmiałzamglonyod
deszczuikrwispływającejmudooczuzugryzieńnagłowie.ObejrzałsięnachwilęiujrzałMolly,
płynącąwpowietrzuponadgłowaminapastników.
Niemalwpadłnadwiewielkiesosnowekłody,którymipodpartodrzwikaplicy.
Zerknąłprzezramięizobaczył,jakMollykosikolejnychdwóchzombi,wtymjednegorozcinanapół
odczubkagłowypomostek,poczymodwróciłsięispróbowałwsunąćramiępodjednązkłód.
-Theo,toty?-GabeFentonprzyciskałtwarzdokilkucentymetrowejszparymiędzyskrzydłamidrzwi.
-Tak.Zablokowalidrzwikłodami-wyjaśniłTheo.-Próbujęjeusunąć.
Zrobiłtrzygłębokieoddechyidźwignąłpieńzewszystkichsił,mającwrażenie,żeladachwila
eksplodująmużyływskroniach.Ranawjegogłowiepulsowałazkażdymuderzeniemserca.
Alepieńdrgnąłoparęcentymetrów.Daradę.
-Jakciidzie?!-zawołałGabe.
-Dobrze,dobrze-odparłTheo.-Dajciemichwilę.
-Kaplicawypełniasiędymem,Theo.
-Dobra.-Theoznowusięnaprężyłikłodaznówprzesunęłasięokilkacentymetrówwprawo.
Jeszczetrzydzieścicentymetrówizdołająotworzyćdrzwi.
-Pospieszsię,Theo-powiedziałaJennyMasterson.-Tutaj...-Dostałaatakukaszluiniemogła
dokończyćzdania.
Theosłyszał,żewśrodkuwszyscykaszlą.Zbokukaplicy,gdzieMollytoczyłaswojąwalkę,
dochodziłyjękibóluiwściekłości.Najwyraźniejnicjejsięniestało,bożywetrupywciążwrzeszczały
cośozjedzeniujejmózgu.
Kolejnywysiłekikolejneparęcentymetrów.Zeszczelinymiędzyskrzydłamidrzwiwydobywałsię
szarydym.„Theoopadłzwysiłkunakolanaiomalniezemdlał.Otrząsnąłsię,wracającdozmysłów.
Szykującsiędokolejnejpróbyilicząc,żeniebędzieostatnią,zauważył,żewrzaskizbokukaplicy
umilkły.Deszcz,wiatr,kaszeluwięzionychitrzaskpłomieni.Nicwięcejniesłyszał.
-O,mójBoże.Molly!-krzyknął.
Dłońnajegopoliczku,głoswjegouchu.
-Ej,marynarzu,potrzebujeszpomocnejdłoniprzyotwieraniutychdrzwi,jeśliwiesz,comamna
myśli?
Woddali-rozległsiędźwięksyren.Ktośdostrzegłpośródburzypłonącąkaplicęizdołałsięjakoś
skontaktowaćzochotnicząstrażąpożarną.Ocalałychuczestnikówświątecznegoprzyjęciadlasamotnych
zgromadzonopośrodkuparkinguioświeconoreflektorami.Zpowodużaruprzesunęlisięoniemal
siedemdziesiątpięćmetrówwstronęulicy.
NawetztakiejodległościTheoczułgorąconapoliczku,gdyLenaMarquezbandażowałamugłowę.
Pozostalisiedzieliwotwartychbagażnikachterenówekipróbowalizłapaćoddechpoduszącymdymie,
piliwodęzbutelekalbopoprostuleżeliwstanieoszołomienia.
Sosnowylaswokółpłonącejkaplicyparowałikuniebuwznosiłsięwielki,białyopar.
Polewejstroniekościołaznajdowałosiępobojowisko-miejsceponownegozabijaniażywych
trupów.Mollybezlitośniepochlastałazmartwychwstałezwłoki.Potym,jakwrazzTheouwolniła
uczestnikówprzyjęciazkaplicy,dogoniłaostatniągarstkętrupów,któraskryłasięwlesie,iścięłaim
głowy.
MollysiedziałaobokTheopodotwartąklapączyjegośfordaexpedition.
-Skądwiedziałaś?-spytał.-Skądmogłaświedzieć?
-Nietoperzmipowiedział-odparłaMolly.
-Chceszpowiedzieć,żepojawiłsięuciebie,atyspytałaś:„Cosięstało?Timmywpadłdostudni?”,
awtedyonzaszczekał,jakLassie?Taktobyło?
-Nie-odparłaMolly.-Powiedział:„Twójmążiinniludziezabarykadowalisięwkaplicyw
obronieprzedhordąpożerającychmózgizombiaków,musisztamiśćiichratować”.Cośwtymrodzaju.
Mawyraźnyakcent.MówijakHiszpan.
-Jasięnaprzykładcieszę,żeodstawiłaśleki-powiedziałTuckerCase,stojącyobokLeny,która
bandażowałagłowęTheo.-Paręhalucynacjitoniewielkacena,moimzdaniem.
Mollyuciszyłagogestemuniesionejręki.Wstałaiodciągnęłapilotanabok,oglądającsięnapłonący
kościół.Wysokaciemnapostaćwdługimpłaszczuszłakunimprzezpobojowisko.
-O,nie-jęknąłTheo.-Wszyscydosamochodówizamknąćsięodśrodka.
-Nie-powiedziałaMolly,odwołującpoleceniaTheoniedbałymmachnięciemręki.-
Wszystkowporządku.
Stanęłaprzedaniołempośrodkuparkingu.
-Wesołychświąt-odezwałsięanioł.
-Taa,tobieteż-odrzekłaMolly.
-Widziałaśdziecko?Joshuę?-spytałRazjel.
-Jakiśdzieciakstoitamzinnymi-powiedziałaMolly.-Topewnieon.
-Zaprowadźmniedoniego.
-Toon-powiedziałTheo.-Totenrobot.
-Ciii-syknęłaMolly.
RazjelpodszedłdoEmilyBarker,któratrzymałasynawramionachnatylnymsiedzeniuhondyMolly.
-Mamo-załkałJoshua.Ukryłtwarzwpiersiachmatki.
AleEmilywciążbyłazbytwstrząśniętapośmierciswojegopartnerainiemalniezareagowała,
jedyniemocniejchwyciłachłopca.Razjelpołożyłmudłońnagłowie.
-Nielękajsię-powiedział.-Otozwiastujęciradośćwielką.Twojeświąteczneżyczeniezostało
spełnione.-Aniołmachnąłwkierunkuognia,miejscarzeziorazwyczerpanychiprzerażonychludzi,
jakbybyłhostessązteleturniejuprezentującąpralkosuszarkę.-Możejabymtakiegożyczenianiewyraził
-dodał-alejestemtylkoskromnymposłańcem.Joshobróciłsięwobjęciachmamyipopatrzyłnaanioła.
-Nieprosiłemoto.Nietegosobieżyczyłem.
-Pewnie,żetego-odparłRazjel.-Chciałeś,żebyMikołaj,któregośmierćwidziałeś,znowużył.
-Wcalenie.
-Takpowiedziałeś.Powiedziałeś,żechcesz,byprzywróconomużycie.
-Nietomiałemnamyśli-stwierdziłJoshua.-Jestemdzieckiem.Niezawszemówiędorzeczy.
-Mogęzatoręczyć-wtrąciłTuckerCase,stajączaaniołem.-Naprawdęjestdzieckiemiprzez
większośćczasugadabzdury.
-Nadalpowinniśmyodciąćpanugłowę-powiedziałJosh.
-Właśnie-odparłTuck.-Samebzdury.
-Jeśliniechciałeś,żebyożył,tocomiałeśnamyśli?-spytałRazjel.
-Niechciałem,żebyMikołajzmieniłsięwzombi,zabiłdużego,głupiegoBrianaiwogóle.
Chciałem,żebywszystkobyłowporządku.Jakbynicsięniestało.Żebytobyłydobreświęta.
-Nietopowiedziałeś-zauważyłRazjel.
-Aletegochciałem-odparłJoshua.
-A-powiedziałanioł.-Przepraszam.
-Więconjestaniołem?-zwróciłsięTheodoMolly.-Znaczy,takimprawdziwym?
Mollypokiwałagłowąiuśmiechnęłasię.
-Aniemorderczymrobotem?
Mollypokręciłagłową.
-Przybył,byspełnićświąteczne,bożonarodzenioweżyczeniejednegodziecka.
-Jakbynicsięniestało?-spytałchłopcaanioł.
-Tak!-potwierdziłJosh.
-Ups-powiedziałanioł.
Mollypodeszłabliżejipołożyłarękęnaramieniuanioła.
-Razjel,spieprzyłeśsprawę.Naprawiszto?
Aniołpopatrzyłnaniąiwyszczerzyłsięwuśmiechu.Miałidealnezęby,choćtrochęostre.
-Niechtakbędzie-powiedział.-ChwałanawysokościBogu,anaZiemipokójludziomdobrejwoli.
DOSKONAŁEŚWIĘTADLASAMOTNYCH
ArchaniołRazjelunosiłsięprzedwielkimwitrażemKaplicyŚwiętejRóży,patrzącprzezkawałek
różowegoszkła,będącypoliczkiemświętejRóży.Uśmiechnąłsięnawidokswojegodzieła,apotem
załopotałskrzydłamiiodleciał,byposzukaćjakiejśczekoladynadrogępowrotną.
Życietosyf.Każdykawałekmógłbypasowaćdoukładanki,każdesłowomogłobybyćmiłe,akażde
wydarzenieradosne,tyleżetakniejest.Życietosyf.Ludzie,ogólniebiorąc,sądodupy.Wtymjednak
rokunaświątecznymprzyjęciudlasamotnychwPineCovepanowałyradość,zaraźliwadobrawolai
pogodaducha,którebiłyzgościwypucowanymblaskiem-toniebyłsyf.
-Theo?-zapytałaMolly.-Możeszwziąćpozostałerondlezlazanią?
Samaniosładwapodłużnestalowerondle.Ostrożnieugięłakolana,stawiającjenastole,bytyłjej
krótkiejkoktajlowejsukienkipozostałwsferzeprzyzwoitości.ByłatomocnowydekoltowanaMCS
(małaczarnasukienka),którąpożyczyłaodLenytylkonaprzyjęcie-
pierwszymocnowydekoltowanyciuch,jakinosiłaodlat.
-Właściwietomożnabyłozrobićgrilla-stwierdziłTheo.
-Powiedziałamwam,dupki,żeburzaskręcinapołudnie-warknęłaMavisSand,odcinającnożem
koniuszekbagietki,jakbydokonywałaobrzezaniaolbrzyma.(Zniektórychdobrawolabiłainaczejniżz
innych).Mollyodstawiłalazanięiodwróciłasię,bywpaśćwramionaprzypominającegomodliszkę
męża.
-Ej,marynarzu,WojowniczaLaskamarobotę.
-Chciałemcitylkopowiedzieć-rzekłTheo-zanimwszyscyprzyjdą,żewyglądaszabsolutnie
oszałamiająco.
Mollyprzesunęładłoniąpodekolcie.
-Bliznytaknierobią,prawda?Nieznikajązdnianadzieńbezśladu,co?
-Dlamnietoniejestważne-odparłTheo.-Nigdyniebyło.Poczekaj,ażzobaczysz,comamdla
ciebiepodchoinkę.
Pocałowałagowpoliczek.
-Kochamcię,chociażmaszpewnecechymutanta.Aterazmniepuść,trzebapomócLenieprzy
sałatce.
-Nie,nietrzeba-odparłaLena,wychodzączzapleczazwielkąmisąsałatki.TużzaniąszedłTucker
Case,niosączestawsosów.
-Och,Theo-powiedziałaLena.-Mamnadzieję,żeniemasznicprzeciwkotemu,aleDalewpadnie
dzisiajwswoimstrojuMikołaja.
-Myślałem,żejesteścienawojennejścieżce-odrzekłTheo.
-Byliśmy,alenakryłmnieparędnitemuwieczorem,jakkradłammuchoinki.Wpadłwszałiwtedy
wpobliżupojawiłsięTuckeridałmuwmordę.
TuckerCaseuśmiechnąłsię.
-Jestempilotem,przywykłemdorozwiązywaniatrudnychsytuacji.
-Takczyowak-ciągnęłaLena-Dalebyłpijany.Zacząłpłakać,rozkleiłsię,opowiadał,żema
kłopotyznowądziewczyną,żewszyscyuważajągozapodłegodewelopera,więcgotuzaprosiłam.
Pomyślałam,żejakzrobicośdobregodladzieci,tomożepoczujesięlepiej.
-Niemasprawy-powiedziałTheo.-Cieszęsię,żesiędogadujecie.
-Ej,Theo!-zawołałJoshuaBarker,biegnącprzezkaplicęwichstronę.-Mamamówi,żeMikołaj
przyjdzienaprzyjęcie.
-Wpadnienachwilkę,Josh,alepotemmusileciećdalej-powiedziałTheo.Podniósłwzrokna
nadchodzącąEmilyBarkerijejchłopaka/męża/kogośtam,BrianaHendetsona.
BrianmiałnasobieczerwonąkoszulkęzlogiemStarFleetCommand.
-Wesołychświąt,Theo-powiedziałaEmily.
TheouściskałjąipodałrękęBrianowi.
-Theo,widziałeśGabe’aFentona?-spytałBrian.-
Chciałemmupokazaćkoszulkę,myślę,żezrobinanimwrażenie.Wiesz,solidarnośćmiędzy
odmieńcami.
-Byłtutaj,alepotemprzyszłaValRiordanizaczęlirozmawiać.Niewidziałemichoddłuższej
chwili.
-Możeposzlinaspacer.Pięknywieczór,nie?
-Nie-powiedziałaMolly,stającprzyTheo.
-Mówił,żejestdobrywzjawiskachpogodowych-przypomniałNarrator.
-Ciii-syknęłaMolly.
-Słucham?-powiedziałBrian.
Nazewnątrz,zakaplicą,takżezmarlipoczuliświątecznynastrój.
-Zerżniejątutaj,nacmentarzu-powiedziałMartyoPoranku.-Ktobypomyślał,żepsychiatramoże
takjęczeć.Cielesnaterapiakrzykiem,co,panidoktor?
-Niemożliwe-odparłaBessLeander.-MasukienkęodArmaniego,niebędziechciałasobie
zniszczyćtakiegostroju.
-Racja-przyznałJimmyAntalyo.-Trochęsiępoliżą,apotemskocządodomunaszybkiseks.Ale
skądwiesz,żemasukienkęodArmaniego?
-Wieszco?-powiedziałaBess.-Niemampojęcia.Tochybaprzeczucie.
-Mamnadzieję,żezaśpiewająDokądtakspiesząKrólowie-odezwałasięEsther,nauczycielka.-
Uwielbiamtękolędę.
-Widziałktośkundlategobiologa?-spytałMalcolmCowley,martwyantykwariusz.-
Wzeszłymrokutenokropnypiestrzyrazynasikałnamójnagrobek.
-Węszyłtujeszczeprzedchwilą-odparłMartyoPoranku-alewszedłdośrodka,kiedyzaczęli
wynosićjedzenie.
WśrodkuSkinnersiedziałpodchoinkąipatrzyłnanajdziwniejszestworzenie,jakiewżyciuwidział.
Wisiałonajednejzniższychgałęzi,aleniewyglądałojakwiewiórkaaniniepachniałojakjedzenie.
Właściwie,patrzącnapysk,możnabypomyśleć,żetoinnypies.
Skinnerzaskamlałiwciągnąłnozdrzamipowietrze.Jeślitopies,gdziejestjegotyłek?JakSkinner
miałsięprzywitać,skoroniemógłpowąchaćjegotyłka?Zwahaniemcofnąłsięokrok,byprzyjrzećsię
stworowi.
-Nacosięgapisz?-spytałRoberto.
IZANIMSIĘOBEJRZELIŚMY,ZNOWUBYŁYŚWIĘTA
Rokpóźniej-rokponajlepszymświątecznymprzyjęciudlasamotnychwhistorii-domiasteczka
przyjechałpewienprzybysz.NazywałsięWilliamJohnsonipracowałwkabiniewewnątrzwielkiej
szklanejbryływDolinieKrzemowej,gdzieprzezcałydzieńprzesuwałjakieśkształtynamonitorze.
MieszkałsamwmieszkaniuprzyautostradzieiwkażdeBożeNarodzeniebrałdwatygodniewolnego,by
pojechaćdomałegomiasteczka,gdzieniktgonieznał,byoddawaćsięwłasnej,szczególnejtradycji
świątecznej.WtymrokuwybrałPineCoveiczułsporepodekscytowanie,miasteczkoleżałobowiem
najbliżejdomuzewszystkich,któredotejporyodwiedził.Pozwoliłsobienanieostrożność,byłato
bowiemjegodwunastaświątecznawyprawazrzędu-okrągłytuzin-iuznał,żezasługujenanagrodę.
Pozatymjegourlopopóźniłsięotydzieńzpowodupracnadpewnymprojektem,niemiałwięcczasuna
poszukiwania,którezazwyczajprowadził-niemógłsobiepozwolićnadługąpodróż.
Williamnigdyniezastanawiałsięnadtym,dlaczegowybrałnaswojehobbywłaśnieBoże
Narodzenie.Taksiępoprostuzłożyło,żebyłyświęta,kiedyzrobiłtopierwszyraz-pojechałdoElkow
stanieNevada,byspotkaćsięzkobietąpoznanąnaUsenecie,akiedysięokazało,żeonanietylkonie
mieszkawElko,aletowogóleniejest„ona”,wyładowałzłośćnamiejscowejprostytutcezbarudla
kierowcówistwierdził,żecałkiemmusiętopodoba.Zdrugiejstrony,możetostałosiędlatego,że
matka(takurwa!)nigdynienadałamudrugiegoimienia.Człowiekpowinienmiećdrugieimię,do
cholery.Zwłaszczajeślichciałzostaćkolekcjonerem,jakWilliam.
GdyjechałwypożyczonąfurgonetkąprzezCypressStreet,zacząłnucić„Dwanaścieświątecznych
dni”iuśmiechnąłsiędosiebie.Dwanaście.Wlodówceztyłufurgonetki,wprzejrzystychpróżniowych
opakowaniachwfolii,wrównymrządkunasuchymlodzie,niczymmałeróżowepoduszki,spoczywało
jedenaścieludzkichjęzyków.
Zatrzymałsięprzedbarem„GłowaŚlimaka”,przykleiłsztucznewąsy,poprawiłfałszywesadło,które
nosiłpodubraniem,bywyglądaćnastarszegoodwadzieścialat,iwysiadłzfurgonetki.Rustykalna,
zdewastowanaknajpawydawałasięidealnymmiejscemnaznalezieniedwunastegookazu.
-„Dwanaścieświątecznychdni”-zanuciłpodnosem.
Wcześniejdyskutowanooświątecznychmotywachnaprzyjęciedlasamotnych.
-Wkońcutojebaneświęta-warknęłaMavis.-Rozwieścietrochęlamety,zetnijciechoinkę,wlejcie
rumudociastaiposprawie.Aczegobyściechcieli?DrugiegoZbawiciela?
Zperspektywyczasuwszyscyodczuwalipewienniepokójwzwiązkuzdoskonałymświątecznym
przyjęciemdlasamotnych.Miewalisny,koszmary,anawetchwilowewspomnieniawydarzeń,których
nikttaknaprawdęniepamiętał.Odziwo,niezniechęciłoichtodoudziałuwtegorocznymprzyjęciu,
przeciwnie,czuli,zemusząiśćurządzićwspaniałązabawę,jakbywpewiensposóbmusielinaprawić
coś,cosięzepsuło.RozmawianootymodHalloween,przezcoorganizatorzyczuli,żesąpodwielką
presją.
-TomożemeksykańskieBożeNarodzenie,posada?.-podsunęłaLenaMarąuez.-
Zrobięenchilady,urządzimypiniatę,kupimy...
-Osiołka!-przerwałajejMavis.-Zpytąjakkijbejsbolowy.
-Mavis!-Lenapowiedziałaadiosswojejposada,gdytaroztopiłasięwszambiewyobraźniMavis,
pełnejwizjitijuańskichseksualnychshow.
-Balprzebierańców-powiedziałazwielkąpowagąMolly,jakbyrzeczywiściezwiastowaładrugie
nadejścieZbawicielaalbomożeprzekazywałasłowaNigotha,Boga-Robaka.
-Nie-rzuciłTheo,którytegodniasiedziałprzybarzeinaprawdęstarałsięniewtrącać.-Ludzie
dziwniesięzachowują,kiedywłożąkostiumy.CiągletowidzęwHalloween.Jakbytodawałoim
licencję,żebyzachowywalisięjakdupki.WszystkiekobietypopatrzyłynaTheotakimwzrokiem,jakby
właśniewycisnąłskunksadoichpiwaimbirowego.
-Świetnypomysł-powiedziałaLena.
-Wchodzęwto-dodałaMavis.
-Każdylubisięprzebierać-stwierdziłaMolly.
-Tak,tylubisz-powiedziałaMavis.
-Ibardzodobrze-dorzuciłaLena,szturchającprzyjaciółkęłokciemwżebra.
-Podobałmisięstrój,którymiałaśwzeszłymroku-odezwałsięTheo.
Popatrzyłynaniego.
-Kurde,acojatamwiem?-powiedziałposterunkowy.-JazmoimchromosomemXY?Oniczymnie
mampojęcia.
-TuckerijazostaliśmywHalloweenwdomu-oznajmiłaLena.-Nietoperzbyłchory.Więcfajnie
będziemiećokazję,żebysięprzebrać.
-Ajawykombinujęjakiśnumerzosiołkiem-powiedziałaMavis.
-Idęstąd-oświadczyłTheo,zsuwającsięzestołkairuszającdowyjścia.
-Niebądźtakimpieprzonymświętoszkiem-rzuciłaMavis.-Wszopcewkościelejestosiołek.
-Aletamtegonierobią-odparłTheo,nawetsięniezatrzymując,byspojrzećprzezramię.Ijużbył
zadrzwiami.
-Niewiesz,cosiędziałojużpozrobieniuzdjęcia,naktórymwzorujesięszopki-zawołałazanim
Mavis,jakbytomiałojakiśsens.-Tambylipasterze,namiłośćboską!
-MamkostiumKendry,któregonienosiłamodczasówfilmu-oznajmiłaMolly.-
Pełnazbrojapłytowa,tyleże...nowiecie...dziewczęca.
-Tobardzoświąteczne-stwierdziłaMavis.
-Możnabyjąudekorować-zaproponowałaLena.
-Tak,Mavis,mogłybyśmynałożyćostrokrzewisztucznyśniegnaśmiercionośnekolce-powiedziała
Molly,wskazującdłońmiswojeprzedramiona,skądbędąjejradośniesterczałyświąteczne,
śmiercionośnekolce.
-JachcęprzyjśćwstrojuKrólewnyŚnieżki-powiedziałaLena.-Myślicie,żeTuckerwłożykostium
księcia,jeślimugodam?
-Niemamowy-warknęłaMavis.-Zabardzodbaoswójwizerunekprzygłupa,którygadaz
nietoperzem.
-Mavis,twójsarkazmnikomusięniepodoba.
-Kostiumymogąbyćnieobowiązkowe,jeśliomniechodzi,bowtymrokurobięciastoowocowe.-
Mavispuściłaokoijejpowiekazamknęłasięnadobredochwili,gdylekkopuknęłasięwskroń.-
Specjalneciastoowocowe.
Mężczyznawśrednimwiekuwczapcekierowcyciężarówkiiubraniuroboczymwszedłdobarui
usiadłnajednymzestołkówniezauważonyprzeznikogo,aleMaviszobaczyła,żenaniepatrzy,kiedyjej
powiekajużsięotworzyła.
-Comogępodać,mójsłodki?
-Piwo-powiedziałnieznajomy.
-Wszystkowporządku?-spytałaMavis.
Facetwydawałsięoszołomiony.Coprawda,przywykładotego,alenielubiła,kiedyludziewpadali
wstanotępienia,aonanatymniezarabiała.
-Nigdyniebyłolepiej-powiedziałtamten,odrywającwzrokodkarkuLeny.
WilliamJohnsonczuł,żemaszczęściewżyciu.Odpierwszegorazu(ategoniedasiępowtórzyć,
prawda?)nigdysięniezdarzyło,bytakszybkonatrafiłna„obiekt”.Byłaidealna,poprostuidealna.
Delikatnaiseksowna,dumnaistanowcza-kobietaztych,którenawetbynaniegoniespojrzały.Nie
spojrzała,prawda?Ataszyjaiobrysszczęki,poprostuprzepiękne.Zadrżałnamyśl,żejejtamdotknie,
popieścitęcudnąszyjęipoczujeprzyjemnetrzaśnieciekręgów.Apotemjąposiądzie,jaktylko
zapragnie,ilerazyzechce,tęmałąwrednądziwkę.TobędzienajlepszeBożeNarodzeniewjegożyciu.
Wypiłpiwo,zostawiłpieniądzenabarze,dorzucającakurattakinapiwek,bygoniezapamiętano,iczekał
nazewnątrzwwypożyczonejfurgonetce,udając,żestudiujemapę,ażjegolatynoskapięknośćwyszła.
Patrzył,jakwsiadadostarejtoyotypickupa,akiedyznalazłasięojednąprzecznicędalej,pojechałza
niąprzezmiasteczko.Balprzebierańców.Doskonale.Gdzieindziejmógłbywtopićsięwtło,chodzić
międzynimi,słuchaćrozmów,apotempoczekaćnaodpowiednimomentizabraćswojązdobyczspod
samychichnosów?Tobyłoprawdziwebłogosławieństwo,amożeklątwa,alenaprawdęcudowna
klątwa.
...Miałabardzolśniącykark.Agdybygoskręcił?Rzekłbyśnawet,że...ee...świeci.
-Głupiapiosenka-stwierdził.
-Zdajesię,żeValchcechińskiedziecko-powiedziałGabeFenton.
PiłpiwozapiwemzTuckeremCasemiTheoCrowemwlatarnimorskiejwbezwietrzny-rzadkie
zjawisko-wtorekprzedBożymNarodzeniem.Postawilikrzesłaogrodowewmiejscu,gdziekiedyś
znajdowałsięreflektor,iobserwowalistadodelfinówbawiącychsięwzatoceponiżej.
-NaGwiazdkę?-spytałTuckerCase.-Tochybadośćkosztownyprezent.Poileonechodzą?
Dziesięć,dwadzieściatysięcy?
TheopopatrzyłnaTuckazdezaprobatą,którawciążstanowiłajegonajczęstsząreakcjęnapilota.
Ponieważjednakwyglądałonato,żeTucknieopuścimiasteczka,TheoiGabezaakceptowaligojako
kumpla.
-Pytaniebrzmi-powiedziałTheo-czyjesteśgotowy,byzostaćrodzicem?
-O,onaniezamierzasięnimdzielić.Chcedzieckodlasiebie.Mówi,żeniemogłabyznieśćmniew
domuprzezcałyczas,bożyjęjakzwierzę.
-No,wkońcujesteśbiologiem-powiedziałTuck,stającwjegoobronie.-Totwojapraca.
-Prawda-przyznałGabe,poczymuniósłpięść.
-Prawda-powtórzyłTuckiuderzyłpięściąwdłońtamtego{byłatomocniejsza,zaciśniętawersja
przybijaniapiątki,mniejekstrawaganckaodwariantuzotwartymidłońmi,aleniemniejniezgrabnaw
wykonaniudwóchpaskudnychbiałasów.„Kumasz,facet?”.„Jasne”).
Theoprzewróciłoczamiipodsunąłpreclalabradorowiczekającemuprzyjegoboku.
-Onacięnawetnielubi,Gabe.Sammówiłeś.-Ajednakdajeciprzywilejregularnegorżnięcia-
stwierdziłTuck.-Cowskazuje,żebrakjejtrzeźwejocenysytuacji.Lubiętęcechęwkobietach.
-Onatakładniepachnie-powiedziałGabe.
-Tojeszczeniepowód,żebymiećzniądziecko-odparłTheo.
-Albokupowaćjejdrogiprezent-dodałTuck.
-Tozakogosięprzebierzecienaprzyjęciedlasamotnych?-spytałGabe,rozpaczliwiechcączmienić
temat.
-Chybazapirata-powiedziałTheo.-Mamjeszczeprzepaskęnaokopozapaleniuspojówekw
zeszłymroku.
-Możezapolicjanta?-podsunąłTuckizachichotał.
-Atyzakogo?-spytałTheo.-Zaistotęludzką?
-Nieidę.Muszępracować-oznajmiłTuck.
-O,typsie!-wykrzyknąłGabe.-Jakcisiętoudało?
NawzmiankęopsieSkinnerpodreptałdoFacetaodŻarcia,nawypadekgdybybyłtamprecel,
któregoniezauważył.
-Wigiliatowielkieświętowbranżynarkotykowej.Wnocymabyćzimno.Będziemylataćwkółkoi
szukaćśladówcieplnychzwytwórniamfetaminy.Mamnadzieję,żektóraśpowierząnaczasświąt
jakiemuśżółtodziobowiibędziewybuch.Niematojakpłonącawytwórniaamfynaświęta.
-Lenawie?-spytałTheo,unoszącbrwi.
-Jeszczenie.Zadzwoniąpomniewostatniejchwili.
-Będziewściekła-powiedziałGabe.
-Powinieneśiść-poradziłTheo.-Todlaniejważne.
-Możezjawięsiępóźniej,bezkostiumu.Kobietylubią,kiedyspodziewająsięrozczarowania,atyw
ostatniejchwilizaskakujeszjeczymśromantycznym,naprzykład,swoimprzybyciem.
-Boże,alezciebiepadalec.
-Co,przecieżpowiedziałem,żeprzyjdę.
-Właściwiepadalceniezasługująnataknegatywnąopinię-powiedziałGabe.-Taknaprawdę...
-MożewziąłbyśRoberta?-zwróciłsięTuckdoTheo.-Mógłbybyćtwojąpirackąpapugą.
-Niecierpiębaliprzebierańców-powiedziałGabe.-Kostiumujawniatwojąprawdziwąnaturę,
choćbyśniewiemjaksięstarał.
-Czyli,Tuck-odezwałsięTheo-powinieneśmiećwdomukostiumpadalca.
MavisSanduważała,żedobreciastoowocowepowinnozawieraćtylkotyleowocówimąki,by
farmaceutykisięnierozpadały.Wtymrokuoznaczałotogarśćwiśnikoktajlowychidrugągarśćciemnej
mąkiGoldMedal.Wostatniejchwilizłamałasięidosypałapółszklankicukru,boxanaxzostawiał
gorzkiposmak,którypsułsmakrumu.Przezcałąnocwydawałateżdrinkiwzamianzadwadzieścia
dawekecstasydzieciakowizogolonąiwytatuowanągłową,itylomakolczykamiwtwarzy,żewyglądał,
jakbytarzałsięwbeczcezgwoździamiwsklepieżelaznym.Chłopakbyłniemalpewien,żetetabletkito
ecstasy,alenawetgdybymiałosięokazać,żetotylkośrodkiuspokajającedlazwierząt,przyjęciebędzie
udane.Mavisnigdynielubiłaabstynenckiegocharakteruprzyjęciadlasamotnychichciałazobaczyć,jak
teniówtracikontrolęnadsobąwkościelnymotoczeniu.Teraz,wpopołudnieprzedprzyjęciem,ciasto
zapomnieniazostaniepociętenakawałkioniewinnymwyglądzieiułożonenaczerwono-zielonych
papierowychtalerzykach,spoczywającychnasrebrnejtacyniczympłatkigwiazdybetlejemskiej.Mavis
zarechotałapodnosem,kładącostatnikawałek,poczymposzła,byrozpalićgrillazakaplicą.
-Czujecietenzapach?-spytałMartyoPoranku(wszystkiecmentarneprzeboje,jakiechcecie
usłyszeć).-Będziegrill,dzieciaki!
-No,naprzykładjauważam,żeserwowanielazaniiwzeszłymrokutobyłbłąd-powiedziałaBess
Leander,podejrzliwawobecwszelkichpotrawpotym,jakotrułjąmąż.-
Toniejestświątecznedanie.Poprostuimsięniechciało.
-Mamnadzieję,żezaśpiewająDokądtakspiesząKrólowie-wtrąciłaEsther.
-AteraznażyczeniesłuchaczyspiesząKrólowie.JestzwamiMartyoPoranku,RadioUmarlak,
nadajemywPineCoveinacałymśrodkowymwybrzeżu.
-Niejesteśjużwradiu,Marty-powiedziałJimmyAntalvo.
-Wiem.Myślisz,żeniewiem?
-Ej,myślicie,żetaparadoktorkówwtymrokuznowuzrobitonacmentarzu?-spytałJimmy,
wpadającwświątecznynastrój.
-O,tak,oby-powiedziałzironiąMalcolmCowley.-Niczegoniepragnębardziej,niżznowu
słuchaćniezgrabnychobmacywanekdwojganapalonychgrzesznikówzbanalnymikolędamiwtle!O,
sercewalimijakmłotem!
-Dobre,Malcolm-pochwaliłMarty.
Wieczorem,gdyprzyjęciesięrozkręciło,mięsobyłojużusmażoneiprzybranerozmarynemoraz
czosnkiem,misazponczemspoczywałajakbasenzfluorescencyjnąfarbąpośródpolanadjedzonych
zapiekanek,sałatekiprzekąsek,akawałkiciastaowocowegoMaviswyglądałyjakszpalerżołnierzy,
gotowychmaszerowaćdobojunachwałęBożegoNarodzenia,OjczyznyiDzieciątkaJezus,docholery!
Uczestnicyzabawy,przeciwniwcześniejideiświątwkostiumach,wkońcusiępoddaliiteraz
rozkoszowalisiętąhańbąkapitulacji.GabeFentonzmajstrowałsobiekostiumorkizmasypapieroweji
farbywspraju,zapomniałjednakozrobieniupłetwzotworaminaręceibyłterazuwięzionywczarno-
białejskorupiezdłońmiprzyciele.Wpaszczyorkiwidniałajegotwarz,przykrytaczarnąpończochąz
okularaminawierzchu,cowyglądałotak,jakbywaleńwłaśniepożarłbiologaiwypluwałniestrawne
drucianeoprawki.
-Gabe,toty?-spytałTheo.
-Tak,poczympoznałeś?
-Podogonemwidaćtwojebuty,apozatymjakojedynywtymtowarzystwiemogłeśznaćwłaściwe
proporcjeprąciasamcaorki.
-Tak,sąbardzogiętkie-powiedziałGabe.Różowy,półmetrowyprzydatekogrubościwęża
ogrodowego,obiłsięonogęTheo.-Orkimogłybytorobićnawetzzarogu.Sterujęnimzapomocądrutu
doprzetykaniarur.
-Tocudownie-powiedziałTheo,zsuwającswójkowbojskikapelusznatyłgłowy.-
Poczekaj,ażzobaczyszstrójMavis.Powinniściezesobązatańczyć,albocoś.
-Czylimaszbyćszeryfem,tak?-spytałaValRiordan,trzymającGabe’azabezwładnąpłetwę.
-Tak,nobomiałemodznakę-odparłTheo.
-Myślałem,żechceszsięprzebraćzapirata-powiedziałGabe.
Theoskrzywiłsię.
-Okazałosię,żeMollymajakieśzłewspomnieniazwiązanezpiratami.
-Przykromi-rzekłGabe.-Kłóciciesię?
Theosmętniepokiwałgłową.
-Przyszłatutaj?-spytałaVal,dygająclekko.
Niemogłasiędoczekać,kiedypokażesięMolly.Theostarałsięniepatrzećnapsychiatrę,aleona
tambyłaiprzyciągałauwagę.ValerieRiordanmiałanasobieczarną,gumowanąminispódniczkęi
czerwone,dziwkarskiekozakinawysokichobcasach,krótką,srebrzystą,prześwitującąbluzkęzgłębokim
dekoltemizewnętrznymipoduszkaminaramionach,wykonanymizpłatówplastikowejkorymózgowejze
sztucznegomózgu,któryzdobiłstolikwjejgabinecie.Nazewnętrznejstronieprawegoudawypisała
sobiehennąsłowaEGO,IDiSUPEREGO.NadrugimudziewidniaływyrazyPRAGNIENIE,
WYPARCIEiOBSESJA.NawewnętrznejstronieprawegoudasłowoPOŻĄDANIEznikałopod
króciutkąspódniczką.Anaprzeciwko,wrównieprowokacyjnymmiejscu,znajdowałsięnapis
POCZUCIEWINY.Dziękisprytnemuzastosowaniusztucznychrzęs,błyszczyku,przesadnychilościróżui
wściekleczerwonejszminki,makijażnadawałjejwyrazwiecznegozaskoczenia,kojarzącegosięz
nadmuchiwanąlalkązsex-shopu.
-JestemPojebanąPsychiką-oznajmiłaVal.
-Tak,alezacosięprzebrałaś?-spytałTheo.
Theousłyszałparsknięcie,dobiegającezorki,gdypanidoktorobróciłasięnaswoimwysokim
obcasieipodreptaładomiskizponczem.
-Zapłacęzato-stwierdziłGabe.
-Przepraszam,wpędziłemcięwkłopoty-powiedziałTheo.
-Nieszkodzi.Wartobyło.
PotemGabeposzedłznaleźćSkinnera,którypodzwaniał,chodzącpopomieszczeniuwprzebraniu
renifera.TheopowiódłwzrokiempopomieszczeniuwposzukiwaniusamotnejWojowniczejLaski.
GabenapotkałEstelleBoyetteiCatfishaJeffersonaprzytacyzseremikrakersami.
Estelle,artystkaposześćdziesiątce,przebrałasięzaMatkęNaturę.Miałanasobieszerokąsukienkę,
awdługie,siwewłosywplotłaliścieibłyskotki.Płatkikwiatówbyłyprzyklejonedojejtwarzyirąkza
pomocąsuperkleju.WyglądałajakowoczwiązkuSteviegoNicksazklombemróż.Facet,zktórym
przyszła,bluesmanCatfish,jakzwyklemiałskórzanykapelusz,gładkąszarąmarynarkę,robocząkoszulę,
orazzłotyząbzrubinempośrodku.
PojedynczydzwoneczekzwieszałsięnasrebrnymsznureczkuzgryfujegogitaryNationalSteel.
-Atyzakogosięprzebrałeś?
-Zawesołka.
-Poczymmiałbymtopoznać?
-Niemamswoichciemnychokularów.
-Fakt-stwierdziłGabe.
-Nieróbtak.
-Przepraszam.
-Poczęstujsięciastemowocowym-powiedziałaMavisdoLeny,przebranejzaKrólewnęŚnieżkę.
TuckerCasechciałprzyjśćjakojedenzsiedmiukrasnoludków,aleLenapoinformowałago,że
wprawdzieGburek,ŚpiochiGapcionależelidokurduplowatejsiódemki,aleZbereźnikawniejniebyło
iżadnaliczbaskarpetekwepchniętychwkrasnoludkowegacietegoniezmieni,więcTuckzamarkował
telefonzAgencjiAntynarkotykowejiudał,żeidziedopracy.Mavisodcinałagrubeplastrykrwistej
wołowinyinakładałajenatalerzeprzechodzącychosób,niezależnie,czysobietegożyczyły,czynie.
-Jestemwegetatianką-oznajmiłakobietaprzebranazawróżkę.
-Nie,niejesteś.Jedz.Wyglądaszjakśmierćwcinającakrakersa.Awiemcośośmierci,od
dwudziestulatliżęjejdupę,żebydalejoddychać.
Kobietaczmychnęła,trzymającwołowinętak,jakbytobyłodpadradioaktywny.
-Kurde,Mavis-powiedziałaLena,przerywając,byugryźćkawałekpsychoakrywnegodeseru.
-Co?Jeślisiędoczegośzobowiązujesz,potemtowypełniasz,nie?
Lenaskinęłagłowązniecosmutnąminą.
-Takbynależało.
-Wystawiłcię?
-Musiałiśćdopracy.
-Skurwiel.
WtymmomencieprzybokuLenypojawiłosiętrochęudziwnionewcielenieZorro.
-Cośnaochłodę,mojadamo-powiedziałZorro,wręczającjejszklankęzponczem.
-Dzięki-odparłaLena,próbującsięzorientować,ktokryjesięzamaską.-Tociastoowocowejest
trochę...-ZerknęłaprzezramięnaMavis,którastarłasobieztwarzydługiczarnywłos.-Chcemisię
pić.
-Anaszauroczahostessaprzebrałasięza...-zagadnąłZorro.
-Osiołkazpytąjakkijbejsbolowy-warknęłaMavis,jakbytobyłozupełnieoczywiste,tymbardziej
żedoczarnegowłochategokostiumuprzyszyłaprawdziwykijbejsbolowy.
-Oczywiście-powiedziałZorro.Uśmiechnąłsię,patrząc,jakjegoKrólewnaŚnieżkawypijaponcz,
doktóregodosypałsproszkowanegorohypnolu.
Och,byłaidealna,tajegomałalatynoskaKrólewnaŚnieżka.KostiumZorrotobyłprzebłysk
geniuszu.Niemusiałnawetchowaćząbkowanegosztyletu,któregoużywałdozdobywaniatrofeów-
wisiałsobieujegopasaobokatrapyszpady.Dobrzesięteżczułwwysokichbutach.Niezdejmieich,
kiedyjużsięniązajmie.
Tylkokilkakrokówdotylnychdrzwi,dalejprzezcmentarzilasdofurgonetki,czekającejwnastępnej
przecznicy.Jeślidobrzetorozegra,niktnawetniezauważy,żewyszli.
Spojrzałnazegarekipomyślał,żewystarczypięć,maksymalniedziesięćminut.
-Chceszzatańczyć?-zapytałLenę.Zradiomagnetofonupłynęłanowofalowamuzykazlat
osiemdziesiątych.Przezchwilęmilczałaiopuściławzroknaswojąniebieskąsukienkę,jakbysię
spodziewała,żeprzylecijakiśptaszekiudzielijejpodpowiedzi.
-Dajspokój,jestWigilia-powiedziałWilliamJohnson.-Rozchmurzsię.
-Nodobrze-odparłaLena.Ipozwoliłasięwyprowadzićnaśrodekkaplicy.
WojowniczaLaskazPustkowiweszładośrodkazwyciągniętymmieczem,odzianawzbrojęz
ciemnegometalu,któradoskonalepodkreślałakrągłośćjejkształtów.Groźnekolcesterczałyz
naramiennikówirękawic,anahełmiewidniaławyszczerzona,metalowaczaszkazbaranimirogami.W
ostatniejchwili,gdypokłóciłasięzTheo,uznawszy,żechcesięprzebraćzapiratatylkopoto,żebyją
zdenerwować,postanowiłazrezygnowaćzwszelkichświątecznychozdób.Zamiasttegotam,gdziebyło
widaćjejskórę,czyliwtalii,natwarzyiudach,posmarowałasięlśniącączerniąpastyKiwi.Gdyby
szatanzamówiłstriptizerkęwfirmieSmith&Wesson,cośpodobnegodoMollytańczyłobynarurzew
PiekielnymNocnymKlubie.Pokrótkiejwizycieprzybufecie,gdziepochłonęłapółkilopieczeni
wołowejigarśćciastaowocowego,stanęłapodchoinką,bliskoszopkiinietoperza,unikająckontaktu
wzrokowegozmężem.Dobrzewiedziała,żemuprzebaczy,zanimprzyjęciesięskończy,alenajpierw
musiałtrochępocierpieć.Potemciastozaczęłodziałać.Jeśliktośmadelikatnyorganizmizaburzenia
osobowości,jakWojowniczaLaska,lekiniezawszedziałająnatakąosobętakjaknainnych.
Zbilansowanykoktajlzxanaxuiecstasy,poktórymprzeciętnyczłowiekmógłbypopaśćwleniwąeuforię,
NacoliczyłaMavis,zatopiłMollywgęstymsosieodmiennejrzeczywistości,czegopierwszymobjawem
byłospostrzeżeniżeTrzejKrólowieipasterzezszopkiwyglądająniecogroźnej.
-Dałabymsobieznimiradę-powiedziała.
-No,mamtakąnadzieję-odezwałsięnietoperz,wiszącynachoincegłowąwdół.
RobertopojawiłsięnaprzyjęciujakogenerałDouglasMcArthur,głównieztegopowodu,że
podobniejakzmarłydowódcamiałnieskończonąkolekcjęlotniczychokularów,aletakżedlatego,że
Tuckzdołałkupićnalegalumaleńkąfajkęioficerskączapeczkęzwyciętymiotworaminauszy.
-Majątylkodwadzieściacentymetrówhostii-zauważyłwłochatygenerałzleciutkimfilipińskim
akcentem.
-Toznaczy,gdybybyliprawdziwi,dałabymsobieznimiradę-wyjaśniłaMolly,któramogłaby
przysiąc,żenajbliższykrólwłaśniesięgnąłpokadzidło.
-WidziałaśLenę?-spytałniedbalenietoperz.
-Nie.Szukałamjej.PrzebrałasięzaKrólewnęŚnieżkę?Tuckodpuściłsobiekrasnoludka?
-Tuckatuniema.Aonawłaśniewyszłazinnymfacetem.
-Żartujesz.
-Chybabyłalekkowstawiona.
-Lenaniepije.
-Wyglądałotoinaczej.
-Powinnamjejposzukać?
-Totwojaprzyjaciółka.Mogłabyśwziąćdlamniekawałekananasa,gdybyśprzechodziłakołobufetu.
-Samsobieweź.Wkońcuumieszlatać.
-Wziąłbym,aletrochęsiębojętegoosłazogromnymfiutem.
-Dobra,rozumiemcię-przyznałaWojowniczaLaska,zupełnieniezdziwionafaktem,żerozmawiaz
latającymssakiem,którypalifajkę.
-Acoonrobiztąorką?
WilliampoprowadziłLenęnaśrodekcmentarzaioparłjąowysokipomnik.
-O,cholercia-powiedziałaLena,dostrzegłszyzabrudzenienaswojejsukniKrólewnyŚnieżki,
Lekkozakołysałagłową,apotemzachichotała.-Królewnaniejestjużśnieżnobiała.
Narkotykispełniłyswojezadanie,kobietawydawałasięjednakbardziejczujna,niżzazwyczaj
bywałyjegoświątecznespecjały.Bezradna,aleprzytomna.Todobrze.Bardzodobrze.Podwarunkiem,
żeniezaczniekrzyczeć.
-Nieruszajsię-powiedziałWilliam.
Położyłdłońnajejkrtaniiprzyparłjądopomnika.Pomyślał,żeprzytakimpoziomiejej
świadomościpowinienjązabraćdofurgonetkiitamdokończyćsprawę,alebyłatakapociągająca.Noa
pozatym,kiedybędziemiałnastępnąokazję,bypoczućsięjakZorronacmentarzu?
WyciągnąłnóżzpochwyiwtymmomencieLenawyślizgnęłasięmu,osuwającsięwdółisiadając
nanagrobku.
-Ups-powiedziała.
Dlaczegojeszczemówiła?Natymetapienigdyniemówiły.Wcześniejwidział,jakpopijałaciasto
owocowekawą,alejednafiliżankakawyniepowinnazneutralizowaćdawki,którąwsypałdojejponczu.
-Tuckmniekocha.Nicnieporadzinato,żejestłajdakiem-powiedziałaLena.
-Zamknijsię,dziwko.-Williamuderzyłjąwgłowętępymkońcemnoża,akiedyotworzyłausta,by
jęknąć,złapałjejjęzykpalcamiipociągnął.
Dziwne.Pośródwszystkichwspaniałychdoznań,któreniemaldoprowadzałygodoszaleństwa-
dotykjejjęzyka,skóry,włosów,zniecierpliwienie-wydałomusię,żeczujezapachpastydobutów.
Dziwne.
-He,Holly-powiedziałaLena,comiałooznaczać:„CześćMolly”.Seryjnyzabójcatrzymałjąza
język,więcniemówiłatakwyraźnie,jakzazwyczaj.
Mordercaobejrzałsięiwtedyjegopoliczkadotknęłocośzimnegoibardzoostrego.
Poczuł,żeskóraustępujeinajegoszyjępociekłakrew.
-Puśćjejjęzyk-powiedziałaczarnazjawaprzednim.
Taknaprawdęwidziałdługieostrze,któreginęłowmetalowychkonturachokalającychcieńkobiety.
PuściłjęzykLenyiobróciłnóż,skrywającgozaprzedramieniem.
-Wstań-rozkazałazjawa.
Wciążtrzymałamuostrzeprzyszyi,gdywstawał,cobolałojakcholera.Rękęznożemtrzymałprzy
bokuiczekał.
-Au-jęknęłaLena.-Molly,nieczujęsięnajlepiej.Chybaprzeztociastoowocowe.-
Spróbowałasiępodnieśćispadłaznagrobka.Mollyzrobiłakrok,próbującjązłapać,iwtedyon
szybkimruchemmachnąłnożemwstronęjejklatkipiersiowej.Mollypoczułauderzeniewmostek,
usłyszałagłośnyhukiobróciłasię,trzymającmiecznawysokościpoliczka.Kiedyzobaczyłazabójcę,ten
jużpadał.Ujrzałamałyczerwonykwiatkwitnącynajegoczole.
Szerokootwartymioczamipatrzyłnagwiazdy.Zmgływyłoniłasięwysokapostać,okolonaaureolą
światłazoknakaplicy,wkowbojskimkapeluszu,zglockiemkaliber9mmprzyboku.
-Wszystkowporządku?-spytałTheo.-Mówiłem,żewkostiumachludziedziwniesięzachowują.
Mollypopatrzyłanagłębokąrysęwswojejzbroi.Czarnapowłokabyłauszkodzonaipodspodem
byłowidaćstalowąpłytę.Uśmiechnęłasiędoposterunkowego.Wciemności,ztwarząpomalowanąna
czarno,bardzoprzypominałakotazCheshire.
-A,tak,właśnienatympolegałproblem.Jegokostium.
-Gdzieonajest?Cosięstało?
-Ej,wszyscy-powiedziałJimmyAntalvo.-Jakiśnowy.
-Hej,nowy-zagadnąłMartyoPoranku.-JestemMartyinadajezPineCovewszystkieprzeboje,
przyktórychlubiszkłaśćwieńce.
-Gdzie...gdziejajestem?-spytałWilliamJohnson.-Jestciemno.
-Jesteśnieboszczykiem,kretynie-powiedziałMalcolmCowley,któryniecierpiałzmian,podobnie
zresztąjakwiększościinnychrzeczy.
-O,nowy-odezwałasięEsther.-Jakfajnie.Znaszsłowakolędy„DokądtakspiesząKrólowie.”
MollyiMavisusługiwałyLenie,podającjejkawęiokazującwspółczucieprzypianinie,podczasgdy
obokdrzwiTheorozmawiałzgrupąfunkcjonariuszyzbiuraszeryfaitłumaczyłim,cosięstało.Znaleźli
jużfurgonetkęWilliamaJohnsona,awśrodkuróżnenarzędziatorturipaczkęzludzkimijęzykami,
panowaławięczgodnaopinia,żeTheozostanieuznanyzabohatera,cobezgranicznieichwkurzało.
SanitariuszpolicyjnyobejrzałLenę,oznajmił,żejestzdrowa,alebezwątpienianawalona,iporadził,by
nawszelkiwypadekposzładoszpitala,aleonaniechciałasięruszyć,twierdząc,żeprzyjedzieponią
TuckerCase.Akilkaminutpóźniej-gdyMavistrzydziestysiódmyrazprzypominałaMolly,żetak
naprawdęjestonabyłąaktorką,anicWojownicząLaskązPustkowi,azatemniewiążejejżadna
przysięgakrwi,któranakazywałabyjejzabraćdodomumężczyznęwkowbojskimkapeluszuiuprawiaćz
nimseks,ażobojeniebędęzdolnichodzić-TuckerCaserzeczywiściepojawiłsięwdrzwiach.
-Cosięstało?-spytałpilot.
ByłprzebranyzaAmelieEarhart.Spodskórzanejpilotkiigoglizwisałykędzioryjasnejperuki,miał
teżnasobiejedwabnyszal,jeździeckiebutyitakieżspodnie,jakrównieżdużąplakietkęzeskrzydłamii
napisem„AmeliaEarhart”,nawypadekgdybyktośsięniezorientował.
-Tuck!-wykrzyknęłaLenairzuciłamusięwramiona.-Wiedziałam,żeprzyjdziesz.
-Tak,nowiesz,myślałemotymi...
-Istęskniłeśsięzamną?-Zsunęłasięponimwdół.
-Jesteś...ee,Lena,jesteśnaprochach?
-Przepraszam.Przeżyłamkiepskiwieczór.
-Nie,wporządku.Mojawina.Złe,żemnieniebyło?
-Seryjnyzabójcapróbowałjejobciąćjęzyk-powiedziałaMavisniedbałymtonem,odgarniającośle
uchozoka.-Theogozastrzelił.
-O,rany.No,dobra,przynajmniejniejajestemszwarccharakteremwtejhistorii-stwierdziłTuck.
-Jesteśmoimbohaterem-oznajmiłaLena,którajakbyspływałanapodłogę.
-Czyktóraśzwaspomożemizaprowadzićjądosamochodu?-TuckzwróciłsiędoMollyiMavis.
-Jasne-powiedziałaMolly,stawiającprzyjaciółkęnanogiichwytającjąpodramię,podczasgdy
Tuckzrobiłtosamozdrugiejstrony.-DlaczegoAmeliaEarhart?
-Wiesz,lotnictwo.Noiliczyłemnajakiśnumerekwlesbijskimstylupodchoinką,gdybyLenami
wybaczyła.
-Byłobyfajnie-powiedziałaLena.
Tuckpuściłdoniejoko.
-Dobra,weźmyjądosamochodu.-ObejrzałsięprzezramięnaMavis,ruchemgłowywskazując
przyszytąpałkębejsbolową.
-Ładnywacek,Mavis.
-Zarazdociebieprzyjdę,pilociku-odparłaMavis.
GdyAmeliaEarhartiKendra,WojowniczaLaskazPustkowi,prowadzilimocnozaprawioną
KrólewnęŚnieżkędosamochodu,aPojebanaPsychikawstopniudoktorabzykałasięzorkąwstopniu
doktoranagrobieradiowegodidżeja,generałDouglasMcArthur,nietoperzowocożerny,wleciałna
wierzchołekchoinki,zatoczyłwokółniejłuk,ichwytającgwiazdę,powiedział:
-Wesołychświątwszystkimidobranoc.
Spistreści
CHRISTOPHERMOORE
NAJGŁUPSZYANIOŁ
PODZIĘKOWANIA
OSTRZEŻENIEODAUTORA
MIEJSCOWEDZIEWCZYNYCOŚWSOBIEMAJĄ
GŁOWADOGÓRY,MOGLICIWSADZIĆDRZEWOWTYŁEK
MIEJSCOWIFACECIMIEWAJĄPRZEBŁYSKI
BOŻONARODZENIOWYCUDNAJGŁUPSZEGOANIOŁA
NASZCZĘŚCIENIEMAROZDZIAŁU13
TYLKOTENŚWIĄTECZNYALBUMFOTOGRAFICZNY
TUCKERCASE
LENAMARQUEZ
MOLLYMICHON
DALEPEARSON
THEOPHILUSCROWE
GABEFENTON
TWOJANĘDZNABROŃBOGA-ROBAKAZDASIĘNANICPRZY
MOIMZNAKOMITYMŚWIĄTECZNYMKUNG-FU
DOSKONAŁEŚWIĘTADLASAMOTNYCH
IZANIMSIĘOBEJRZELIŚMY,ZNOWUBYŁYŚWIĘTA