background image

Barbara Boswell

SEKRET I ZDRADA

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

-  Pan  Halford  czeka  na  pana,  panie  McGrath. -  Uprzejmy  i  oficjalny  ton  panny  Phyllis  York,  sekretarki  Arthura

Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty.

Garrett  McGrath  nauczył  się  jednak  nie  polegać  jedynie  na  tym,  co  widział  lub  słyszał.  Uliczne  bijatyki,  w  których

często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją,

to znaczy w hotelarstwie.

Wcześnie  zrozumiał,  że  uśmiech  na twarzy  nierzadko  maskuje  wrogość  lub  pogardę,  i rozpoznawał oba te  uczucia  w

chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec

swojego szefa i miejsca pracy - ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House.

Wiedział,  że  dla  panny  York,  wieloletniej  pracownicy  Halford  House,  jego  obecność  tutaj  była  równie  miła  jak

pojawienie  się  zarazy.  Nazwisko  McGrath  brzmiało  niczym  przekleństwo  dla  Arthura  Halforda  i  jemu  podobnych  na

przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako że McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli

najmniej poważanych w turystycznej branży. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale prosperując

mimo recesji, która poważnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny nie mogły dłużej ignorować sukcesu

rodziny McGrath.

Family  Fun  Inns  pojawiały  się  w  najatrakcyjniejszych  rejonach  zdominowanych  dotąd  przez  ekskluzywne,  elitarne

hotele.  Widok  kolorowych  budynków  z  każdymi  drzwiami  w  innym  odcieniu  wywoływał  głosy  oburzenia  właścicieli

drogich zakładów i ich gości.

-  Chwast  zaśmiecający  ogród -  orzekli  przedstawiciele  Blue  Springs,  gdy  zajazdy  Family  Fun  Inns  wyrosły  wśród

bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy.

Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na tereny coraz to nowych

ogrodów.  Na  początku  pracował  bardzo  ciężko,  po  osiemnaście  godzin  dziennie,  jeżdżąc,  targując  się,  planując,

przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo.

Nuda wkradała się do jego życia i Garrett czuł, że potrzebuje odmiany i nowego wyzwania.

Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath, zarządzający Family Fun

Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu

bogatych,  sławnych  i  wszystkich  tych,  którzy  gotowi  byli  zapłacić  astronomiczną  cenę  za  przywilej  znalezienia  się  w

pobliżu swoich idoli.

Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie przyczynił się w jakiś sobie

tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka. Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła

mistycyzm i czarny humor. Oto Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i

Kate  McGrathom,  gdyż  nie  uznano  ich  za  godnych  obsługiwania  wyśmienitych  gości.  Garrett  rozkoszował  się  każdą

minutą  swego  zwycięstwa.  Arthur  Halford,  jeden  z  najwytworniejszych  i  najbardziej  dystyngowanych  hotelarzy  w

mieście,  przeciwnie,  nie  miał  powodów  do  zadowolenia.  Jego  uśmiech  był  wymuszony,  a  twarz  wyrażała  zmęczenie  i

rezygnację, kiedy ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta chłodnym

spojrzeniem.

- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla mnie papiery do podpisania?

-  Panie  McGrath,  sądziłem,  że  może  zjemy  wcześniej  lunch,  a  potem  usiądziemy  z  prawnikami,  by  po  raz  ostatni... -

Arthur  Halford  przerwał  na  chwilę  i  odetchnął  głęboko -  przejrzeć  warunki  kontraktu.  Kiedy... -  znów  zaczerpnął

oddechu - złożymy podpisy, chciałbym uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku.

Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, że Halford najchętniej poczęstowałby go kieliszkiem

background image

kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać.

- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas prawnicy? Zresztą moich i tak nie

ma  ze  mną  dzisiaj.  Wydaje  mi  się  poza tym,  że  adwokaci już  wystarczająco  wiele uwagi  poświęcili temu  kontraktowi.

Mój  główny  doradca  potrafi  z  pamięci  wyrecytować  wszystkie  warunki  umowy.  Rozumiem,  że  nie  wprowadzono

żadnych zmian od czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uważnie Arthurowi Halfordowi.

Twarz  starszego  pana  okryła  się  czerwienią.  Odwrócił  głowę,  najwyraźniej  chcąc  uniknąć  spotkania  ze  wzrokiem

Garretta. Jakiż marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett.

- Pozwól, że zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany?

- Cóż, może nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford.

-  Nie  stosuj  żadnych  wybiegów.  Podaj  mi  po  prostu  fakty. -  Na  twarzy  Garretta  nie  było  już  uśmiechu.  Potrafił  być

czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co chodzi, Halford?

-  To  jest  pan  Halford,  panie  McGrath. -  Panna  York  przybrała  wojowniczą  postawę  niczym  smok  na  widok  wroga  u

wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford

House  nie  zwracamy  się  do  siebie  po  imieniu,  jak  w  szkole,  ani  też  po  nazwisku,  jak  w  piwiarni.  W  tym  gabinecie

używamy właściwych form i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - już sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz -

chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje.

- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w porządku. - Na chwilę jego wzrok

spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, że wybaczy pan mojej sekretarce jej...

- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim stanowisku, panno York,

ta posada należy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy

była  jeszcze  w  swojej  najlepszej  formie,  potrafiła  zbesztać  go  w  ten  sposób.  W  jego  myślach  zagościło  wspomnienie

kobiety  o  kamiennej  twarzy  i  sercu  z  granitu.  Kochana,  dobra  babcia!  Prawdę  mówiąc,  brakowało  mu  jej  ostrych  i

trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, że jej najstarszy wnuk wkroczył na właściwą drogę.

-  Nie,  dziękuję -  odmówiła  stanowczo  panna  York,  nie  kryjąc  dezaprobaty. -  Kiedy  pojawi  się  tutaj  pański  zespół,

odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath.

-  Szkoda.  Zapewne  nie  ma  pani  podobnej  do  siebie  siostry?  Nie? -  Garrett  wzruszył  ramionami. -  Cóż,  wierzę,  że

emerytura  będzie  dla  pani  miłym,  a  bez  wątpienia  zasłużonym  odpoczynkiem.  A  gdyby  zatrzymała  się  pani  kiedyś  w

Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę, która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath.

Wręczył jej wizytówkę.

- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się trzymanej w ręku kartce.

- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy w cztery oczy - poprosił

Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem.

Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był założyć się o stawkę dzisiejszego kontraktu, że

panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakże przystępne

ceny. Kolejna osoba znajdzie się po jego strome barykady. Te rozważania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty.

- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zażądał cierpko Garrett.

Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje siwe włosy.

- Moja córka! - zawołał żałośnie. - Wróciła! Oto co się stało.

Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał.

- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia?

- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany.

background image

- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, ponieważ twoja córka wróciła z Kalifornii?

- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, że sprzedaję Halford House...

- Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej.

Garrett poczuł, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.

-  Czuje  sentyment  do  tego  miejsca,  tak? -  Usiadł  obok  Halforda. -  Hej,  pozwól  mi  z  nią  porozmawiać.  Mam  pięć

młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. Może popłynie kilka łez...

-  Łez?  Ha!  Shelby  nie  płacze!  Nie  pamiętam,  by  kiedykolwiek  płakała,  nawet  jako  dziecko.  Wie,  czego  chce,  dąży

wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność

nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął głową. - Są tak różne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney

ma  dwa  małe  pieski.  Uwielbia  je. -  Jego  twarz  rozjaśnił  uśmiech  pełen  ojcowskiej  dumy.  Garrett  przyglądał  się  mu  z

uwagą.  Nigdy  dotąd  nie  słyszał,  by  ojciec  porównywał  córkę do  szakala.  Choć  on  sam  złościł  się  czasami  na  swoje

siostry,  nigdy  nie  nazwałby  ich  szakalami.  Psotnicami,  tak.  Wariatkami,  bardzo  prawdopodobne.  Nigdy  jednak  nie

przyrównałby żadnej z nich do bestii.

Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać o ostrych zębach, długich

czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiż

swojej  firmy,  dołączając  do  Family  Fun  Inns  hotel  klasy  Halford  House.  Stanie  się  on  koronnym  klejnotem  sieci

proponującej  najniższe  w  kraju  ceny.  I  nie  pozwoli  by  jakaś  rozpieszczona  panienka  pokrzyżowała  jego  plany.  Nawet

jeśli nazywano ją szakalem.

Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój.

- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branży. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w Kalifornii. Nasze stosunki w

ostatnich  latach  bardzo  się  poprawiły,  kiedy  mieszkaliśmy  nad  dwoma  różnymi  oceanami.  Ale  w  zeszłym  tygodniu

Shelby zadzwoniła, że wraca na Florydę.

- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, że sprzedajesz Halford House.

-  A  więc  wiesz  już  wszystko -  mruknął  ponuro  Halford. -  Pamiętasz,  że  zgodziliśmy  się  utrzymać  naszą  umowę  w

tajemnicy  do  czasu  podpisania  dokumentów.  Dotąd  wie  o  niej  jedynie  moja  żona.  Kiedy  więc  zadzwoniła  Shelby... -

Potrząsnął  głową  i  jęknął. -  Shelby  dominuje  w  rozmowie.  Zanim  zdołałem  wtrącić  słowo,  poinformowała  mnie,  że

rzuciła  pracę,  zrezygnowała  z  mieszkania  i  zorganizowała  przeprowadzkę.  Podała  mi  datę  swojego  przyjazdu  do  Port

Key,  oświadczając,  że  jest  gotowa,  by  razem  ze  mną  zarządzać  Halford  House,  a  po  moim  odejściu  na  emeryturę

zamierza przejąć hotel.

- A teraz twoja córka jest już na Florydzie wciąż niczego nieświadoma?

Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy.

- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt.

-  A  jak  to  zrobisz? -  zainteresował  się  Garrett.  Zawsze  intrygowali  go  eleganccy  faceci  pokroju  Halforda.  Byli

dżentelmenami  i  umieli  zachować  klasę,  lecz  nigdy  nie  zawahali  się  też  przed  zadaniem  ostatecznego  ciosu  w  plecy.

Garrett musiał przyznać, że jemu samemu  zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika.

Od pierwszych chwil życia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego matka.

- Przykro mi, że obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford wydawał się bardzo zmieszany. -

I dość trudna do wyjaśnienia.

-  Zapowiada  się  ciekawie -  odrzekł  Garrett. -  No,  Art.  Wyduś  to  z  siebie.  Co  powiedziałeś  wybuchowej  Shelby  o

Halford House?

- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni ogrodów Halford House.

background image

-  Shelby,  proszę,  czy  mogłabyś  iść  wolniej? -  jęknęła  Lancy,  prawie  biegnąc,  by  dotrzymać  tempa  siostrze. -  Moje

pieski ledwie zipią.

Shelby  spojrzała  z  dezaprobatą  na  parę  dyszących  z  wysiłku  pięcioletnich,  wyraźnie  przekarmionych  i  zbyt  ciężkich

psów.

- Gdyby więcej się ruszały i zdecydowanie mniej jadły, krótki spacer tak by ich nie zmęczył - zauważyła. - Powinnaś

wprowadzić im dietę, Laney. Dla dobra tych zwierząt. Inaczej sama będziesz winna ich przedwczesnej śmierci.

- Przestań, Shelby! - W oczach Laney pojawiły się łzy.

- Nie możesz być tak okrutna. Wysyłasz moje pieski do grobu, choć wiesz, że są dla mnie całym światem. - Zwróciła się

do wysokiego, starannie ubranego blondyna, który szedł kilka kroków z tyłu. - Czy lubisz zwierzęta, Paul? - spytała, a w

jej policzkach pojawiły się śliczne dołeczki.

Paul  wpatrywał  się  w  nią  niczym  zahipnotyzowany.  Jego  reakcja  nie  była  zaskoczeniem  dla  żadnej  z  sióstr.  Ludzie

zatrzymywali  się,  by  popatrzeć  na  Laney,  kiedy  ta  była  jeszcze  raczkującym  niemowlęciem.  Paul  nie  odrywał  od  niej

oczu od czasu swego przyjazdu do Halford House w zeszłym tygodniu.

Shelby patrzyła na siostrę bardziej krytycznie. Laney była klasyczną pięknością, cudownym połączeniem Vivian Leigh

z „Przeminęło z wiatrem” i Liz Taylor z „Ivanhoe”

-  z  dodatkiem  ogromnych,  piwnych  oczu.  Wszyscy,  którzy  ją  znali,  twierdzili,  że  Laney  powinna  zostać  aktorką.  Jej

uroda  była  oszałamiająca.  Laney  zawsze  oponowała  przeciwko  takim  stwierdzeniom  ze  słodkim  uśmiechem.  Nie

interesowała jej kariera. Pragnęła jedynie zostać dobrą żoną i matką. To Shelby była tą, która chciała pracować.

Laney mówiła o tym w taki sposób, że ludzie spoglądali pytająco na Shelby, jakby ta wypowiedziała wojnę wszystkim

ogólnie uznanym wartościom: małżeństwu, macierzyństwu, amerykańskiej fladze i drożdżowemu ciastu.

-  Już  jako  mała  dziewczynka  uwielbiałam  zwierzęta -  Laney  poinformowała  Paula,  który  wciąż  wpatrywał  się  w  nią

zauroczony. -  Zawsze  opiekowałam  się  całą  menażerią  psów,  kotów,  ptaków  i  królików.  Tylko  Shelby  nigdy  nie

wykazywała najmniejszego zainteresowania zwierzętami.

- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym miała poważne zaburzenia psychiczne - zauważyła oschle Shelby.

- Myślę, że jest we mnie po prostu potrzeba dawania i czułości - ciągnęła niewinnie Laney. - Shelby zawsze pragnęła

przede wszystkim sukcesu i kariery. Teraz wróciła, by poprowadzić z tatą interesy. Tak się cieszę, że będziesz jej w tym

pomagał, Paul.

Ta ostatnia uwaga wyrwała na chwilę Paula z transu wywołanego widokiem Laney.

-  Halford  House  jest  tak  bajeczne,  jak  to  opisywałaś,  Shelby -  oświadczył  z  entuzjazmem. -  Cudownie  będzie  tu

pracować.

Mógł  dodać  „z  tobą”,  pomyślała  kwaśno  Shelby.  Kiedyś  może  tak  właśnie  powie.  Potrząsnęła  stanowczo  głową.  Z

pewnością.

Wraz  z  Paulem  tworzyli  doskonały  zespół,  prowadząc  wytworny  Casa  del  Marina  w  Kalifornii. Ich  znajomość,

początkowo  ograniczająca  się  jedynie  do  kontaktów  służbowych,  pomału  przerodziła  się  w  przyjaźń,  a  w  przyszłości

mogła zaowocować uczuciem poważniejszym. Kiedy Shelby zdecydowała, że czas wracać do domu, nie chciała rozstać

się z Paulem, kończąc jednocześnie to, co nie miało szansy na dobre się rozpocząć. Zaprosiła Paula do Halford House,

oferując  mu  posadę  i  nie  wiążąc  z  tym  żadnych  osobistych  żądań  czy  oczekiwań.  Nie  było  nic  romantycznego  w

propozycji, by Paul zarządzał wraz z nią hotelem po przejściu Arthura Halforda na emeryturę. Shelby była zbyt dumna,

by oferować łapówkę w zamian za uczucie.

W  jej  sercu  jednak  tliła  się  nadzieja.  Podobnie  jak  Laney  pragnęła  wyjść  za  mąż  i  mieć  dzieci,  choć  nigdy  nie  przy-

znałaby się do tego w obecności siostry. Dlaczego nie miałaby prowadzić Halford House, być żoną Paula, wychowywać

background image

ich dzieci i może nawet mieć psa? Zdrowego kundla, którego brzuch nie ciągnąłby się po ziemi.

- Shelby pewnie opowiadała ci, że nasz kuzyn, Hartley, był przygotowywany, by przejąć ster Halford House - paplała

Laney - ale miał wypadek na łódce pięć lat temu. Biedny wujek Hal i ciocia Hillary byli tym tak zdruzgotani, że sprzedali

tacie swój udział w Halford House i wyjechali do Arizony. Do tej pory nie mogę się po tym otrząsnąć. Był dla mnie jak

bohater, wyidealizowany starszy brat.

- To takie tragiczne - wzruszył się Paul, kładąc rękę na ramieniu Laney w geście współczucia.

Shelby przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Ona także lubiła Harta, był on jednak dwanaście lat od nich starszy

i rzadko kiedy rozmawiał ze swoimi młodszymi kuzynkami. Podziw Laney dla Harta był czymś nowym.

-  To  był  jeden  z  powodów  mojego  powrotu.  Chciałam,  żeby  Halford  House  zarządzał  ktoś  z  rodziny  Halfordów -

dokończyła Shelby rodzinną sagę. - Brata Harta, Hala, nie interesuje hotelarstwo, podobnie jak Laney. Zostaję więc tylko

ja.

Chłopiec hotelowy w uniformie przyozdobionym zielonym monogramem podszedł do nich, ostrożnie wymijając tłuste

pieski.

-  Przepraszam,  panno  Halford -  zwrócił  się do  Shelby,  choć  jego  zachwycone  oczy  wędrowały  ku  Laney. -  Mam

wiadomość od pani ojca. Chce, żeby natychmiast przyszła pani do jego gabinetu. Mówi, że to pilne.

Shelby skinęła głową.

- Dziękuję, Brad. Przebiorę się i zaraz przyjdę.

- Pan Halford prosił, żeby przyszła pani natychmiast - upierał się chłopiec. - Mówił, że to bardzo pilne.

Shelby  spojrzała  krytycznie  na  swoje  czerwone  szorty  i  szeroką  białą  koszulkę.  Sportowe  buty  i  białe  skarpetki

dopełniały  stroju  znakomicie  nadającego  się  na  spacer  po  ogrodzie  i  późniejsze  bieganie  po  plaży,  lecz  zupełnie  nie-

odpowiedniego  w  eleganckim  gabinecie  dyrektora  hotelu.  Jej  włosy  ściągnięte  w  koński  ogon  opadały  luźno,  czego

bardzo nie lubiła w pracy.

- Lepiej idź od razu, Shelby - poradziła jej Laney. - Wiesz, jak tata wścieka się, kiedy się mu sprzeciwiają.

Shelby  o  tym  wiedziała.  Była  też  pewna,  że  nigdy  nie  zadowoli  ojca,  który  nie potrafił  wybaczyć  jej,  że  urodziła  się

dziewczynką zamiast pierworodnego syna, którego tak pragnął.

-  Dotrzymam  Paulowi  towarzystwa -  zaoferowała  się  Laney. -  Raz  jeszcze  oprowadzę  go  po  całym  terenie,  a  potem

poproszę o opinię na temat tego, co mu pokazałam.

- Uśmiechnęła się uroczo. Paul i Brad wydawali się bliscy omdlenia.

Kilka minut później Shelby pchnęła drzwi gabinetu ojca i szybkim krokiem wmaszerowała do środka. Arthur Halford,

kontemplujący rozciągającą się za oknem panoramę morza, odwrócił się gwałtownie, przyciskając rękę do serca.

- Wielkie nieba, młoda damo, aleś mnie przestraszyła! - zwrócił się gniewnie do córki.

-  Trzy  różne  osoby  kazały  mi  natychmiast  tutaj  przyjść.  Kiedy  się  pojawiłam,  panna  York  spytała  od  razu,  gdzie  się

podziewałam  tak  długo.  Czekałeś  na  mnie,  w  jaki  więc  sposób  mogłam  cię  przestraszyć? -  broniła  się  zawstydzona  i

zdenerwowana atakiem ojca Shelby.

- Wszystko się zgadza, ale przez swoje gwałtowne wejście straciła pani punkty - rozbawiony głos skomentował tę scenę

z głębi pokoju.

Oparty  o  masywny  skórzany  fotel  stał  tam  wysoki  mężczyzna,  którego  ostre  rysy  łagodził  uśmiech.  Jasne,  niebieskie

oczy taksowały ją spod ciemnych rzęs i uniesionych brwi, nadając jego twarzy intrygujący i bardzo... seksowny wyraz.

Shelby  skierowała  uwagę  na  ubranie  mężczyzny.  Miał  na  sobie  granatową  marynarkę  i  spodnie  koloru  khaki  naj-

wyraźniej seryjnej produkcji. W sklepach pasażu handlowego Halford House można było dostać ubrania znacznie lepszej

jakości  i  uszyte  z  większym  wyczuciem  dobrego  stylu.  Elegancki  dżentelmen  mógł  tam  również  zamówić  garnitury  i

background image

koszule na miarę.

-  Tutaj,  w  Halford  House,  zawsze  należy  pukać  przed  wejściem -  ciągnął  nieznajomy,  a  w  jego  słowach  wyczuwała

zuchwałość i szyderstwo. - Takie panują zwyczaje. I chociaż pani przestępstwo nie jest karane śmiercią, stanowi poważne

naruszenie ustalonych reguł i musi zostać odpowiednio ukarane. Proszę wezwać strażników! Wyrok zostanie wykonany

natychmiast!

Mężczyzna gwałtownym ruchem zdjął nieciekawą marynarkę i zawiesiwszy ją na poręczy fotela, rozluźnił krawat. Pod

szeleszczącą  białą  koszulą,  kiedy  podwijał  rękawy,  wyraźnie  zarysowały  się  szerokie  i  muskularne  ramiona.  Ten

człowiek  przyciągał  jej  wzrok  jak  magnes,  emanując  dziwną  i  niebezpieczną  siłą.  Irytowała  ją  jego  arogancka,

rozbawiona mina. Poczuła złość. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się jej kosztem!

- Kim pan jest? - spytała chłodno. Garrett nie udzielił jej wyjaśnień.

- Pani jest zapewne Shelby - oświadczył głośno.

Ruszył  w  jej  stronę,  uśmiechając  się,  świadomy,  jak  wiele  wysiłku  musi  kosztować  ją  pozostanie  w  miejscu.  Nie

wykonała najmniejszego ruchu, dopóki nie zatrzymał się tuż przed nią.

Przyglądał  się  jej  uważnie,  od  stóp  po  koński  ogon,  i  musiał  przyznać,  że  Shelby  Halford  w  niczym  nie  przypomina

wojowniczej baby, której obraz stworzył w wyobraźni po wysłuchaniu tego, co mówił o niej ojciec.

Jej twarz bynajmniej nie przypominała oblicza wiedźmy. Usta o delikatnym konturze harmonizowały z linią łagodnego

łuku brwi ponad orzechowymi oczami, zupełnie nie przywodzącymi na myśl ślepi krwiożerczej bestii.

Miała  długie  i  bardzo  zgrabne  nogi.  Zastanawiał  się,  czy  kiedykolwiek  nakłada  szpilki,  uznał  jednak,  że  nie  jest  to

najlepsza pora, by zadać Shelby tego rodzaju pytanie.

Z przyjemnością wędrował wzrokiem po jej smukłej i proporcjonalnej figurze. Miękko zarysowane biodra, wąska talia i

krągłe piersi, które teraz unosiły się szybko pod białą koszulką, świadcząc o wzburzeniu Shelby. Garrett odetchnął z ulgą.

Prośba Halforda nabrała zupełnie nowego wymiaru.

Stał  tak  blisko,  że  czuła  ciepło  jego  ciała.  Wysoki  i  barczysty,  górował  nad  nią.  Nie  była  przyzwyczajona  do  tak

bliskiego  kontaktu  fizycznego.  Skupiła  całą  swą  wolę  na  tym,  by  nie  ruszyć  się  z  miejsca  i  nie  dać  satysfakcji  temu

zuchwałemu, aroganckiemu...

- Tato, kim jest... ta osoba? - spytała gniewnie. Było wiele innych słów, których użyłaby chętniej.

Garrett zdawał się o tym wiedzieć. I nie zamierzał ukrywać swego rozbawienia.

Shelby wiedziała, że śmieje się z niej, i jej oczy błysnęły gniewnie.

Arthur Halford poczerwieniał, posyłając Garrettowi przepraszające spojrzenie.

- Proszę, Art, przedstaw mnie swojej czarującej córce - zachęcił go Garrett.

ROZDZIAŁ DRUGI

- Panie McGrath, chciałbym przedstawić pana mojej córce, Shelby. - Arthur Halford wziął głęboki oddech. - Shelby, to

Garrett McGrath, właściciel i dyrektor... Family Fun Inns.

W oczach Shelby odmalowało się zdumienie.

-  Garrett  McGrath? -  Wszyscy  w  ekskluzywnych  kręgach  hotelarskich  znali  to  nazwisko  i  dla  niektórych  było

synonimem Mefista.

Garrett skinął głową.

-  Ojciec  podobno  poinformował  panią  o  naszym  układzie.  Arthur  zgodził  się,  żebym  zatrzymał  się  na  pewien  czas w

Halford House, by tu nauczyć się od najlepszych zasad prowadzenia elitarnych hoteli. - Zerknął na Arta. Biedny Halford

stracił cały wigor, odkąd wyznał, jakim wybiegiem posłużył się, by utrzymać córkę w nieświadomości sprzedaży hotelu.

background image

Garrett w pierwszej chwili uznał tę historię za nieprawdopodobną, lecz poczucie humoru szybko przyszło mu z pomocą.

Nie  mógł  się  później  doczekać  spotkania  z  demoniczną  córką,  której  obecność  popchnęła  ojca  do  tak  desperackich

kroków.

Spojrzenie Garretta raz jeszcze przesunęło się po smukłej sylwetce Shelby, zatrzymując się ostatecznie na szlachetnym

rysunku ust i błyszczących orzechowych oczach.

- To będzie interesujące doświadczenie, by nie powiedzieć więcej.

-  Interesujące nie jest słowem, jakiego ja bym użyła - odparła chłodno Shelby. - Ta sytuacja wydaje mi się po prostu

śmieszna. -  Shelby  była  zdesperowana.  Czyżby  jej  ojciec  nie  widział,  że  Garrett  McGrath  drwi  sobie  z  nich?  W  jego

oczach dostrzegała kpinę, nie życzliwość. - To właśnie powiedziałam tacie. Przyglądanie się, w jaki sposób zarządzamy

Halford House, będzie dla pana wielką stratą czasu. - I dla nas również, dodała w myśli.

Garrett uniósł brwi.

-  Czyżby  chciała  pani  powiedzieć,  że  nic, czego  nauczę  się  tutaj,  nie  przyda  mi  się  w  Family  Fun  Inns?  Czy  nie jest

możliwe, że...?

- Umyślnie mnie pan prowokuje, panie McGrath - przerwała mu Shelby. - A ja...

-  Ja  jedynie  uczę  się  od  pani,  wasza  wysokość. -  Tym  razem  to  Garrett  nie  pozwolił  jej  skończyć. -  Do  tej  pory

nauczyłem  się,  że  kiedy  brakuje  argumentów,  należy  przejść  do  ofensywy.  Oskarżenie  mnie  o  prowokację  to  dobra

taktyka, ale tym razem nie przyniosła rezultatów. Wciąż nie widzę powodu, dla którego nie miałbym poobserwować tutaj,

jak zadowolić możnych tego świata.

Shelby zacisnęła usta.

- Czy zawsze jest pan tak wymowny?

- Zawsze - zapewnił ją.

Arthur Halford postanowił przerwać tę wymianę zdań.

- Proszę wybaczyć mojej córce, panie McGrath. Podchodzi zawsze nieufnie do nowo poznanych osób i... stara się je...

przetestować. Jeśli chodzi o mnie, jestem dumny, że mogę podzielić się moim ponad czterdziestoletnim doświadczeniem

w branży z kimś tak wybitnym jak pan.

Shelby powzięła podejrzenie, że jej ojciec postradał zmysły.

- Tato, pozwól przypomnieć sobie, że rozmawiasz z Garrettem McGrathem, którego Family Fun Inns znalazły się na tej

samej  wyspie  co  Blue  Springs  Resort,  doprowadzając  do  gwałtownego  spadku  ich  akcji.  Family  Fun  Inn  w  Aspen

przesłoniła widok gościom Haciendy Snow Bird. Jego motele, wraz z nieodłącznym orszakiem straganów tandety i tanich

barków,  pojawiają  się  coraz  liczniej  w  spokojnych  i  uroczych  miasteczkach,  czyniąc  z  nich  turystyczne  pułapki.  Mogę

wyliczyć nazwy, zaczynając od...

- Starczy, zawstydza mnie pani! - W słowach Garretta słychać było żartobliwy ton. - Nie musi pani aż tak szczegółowo

przedstawiać  sukcesów  mojej  firmy.  Wystarczy  mi  sama  świadomość,  że  zostałem  doceniony  przez  tak  wymagającego

sędziego jak Shelby Halford.

- Nie mówię o pańskich sukcesach i nie wychwalam pana zasług! - oburzyła się Shelby.

-  Zawsze  dajesz  się  sprowokować,  prawda,  skarbie? -  spytał  Garrett,  przyglądając  się  jej  łakomie. -  Tak,  praca  przy

boku tak uroczej osoby przez najbliższych parę miesięcy zapowiada się bez wątpienia interesująco.

- Parę miesięcy? - powtórzyli jednocześnie Shelby i jej ojciec, zdradzając przerażenie tym pomysłem.

- Czemu nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Od dawna nie miałem wakacji. Oczywiście, przez cały rok odwiedzam

różne  motele  Family  Fun  Inns,  ale  to  jest  praca,  a  nie  odpoczynek.  Postanowiłem  więc  spędzić  tutaj  swój  dobrze

zasłużony urlop. Coś w rodzaju wakacji biznesmena.

background image

Shelby czuła, że narasta w niej panika na myśl o codziennych kontaktach z Garrettem McGrathem przez kolejnych kilka

miesięcy.

- Nie może pan się tutaj zatrzymać, panie McGrath - wyrwało się jej.

-  Shelby! -  Ton,  jakim  Arthur  Halford  zgromił  córkę,  zdecydowanie  nie  był  łagodny. -  Pan  McGrath  jest  naszym

gościem. Bardzo szacownym gościem. Jest mile widziany tak długo, jak zechce z nami pozostać.

Garrett posłał Shelby przekorny uśmiech.

- Dzięki, Art. Rozlokuję się w tym domku, który tak wspaniałomyślnie zaproponowałeś mi wcześniej. Oczywiście, będę

co  tydzień  jeździł  do  naszego  głównego  biura  w  Buffalo,  ale  dzięki  faksowi  i  telekonferencjom,  bez  problemu

poprowadzę stąd sprawy firmy.

- Wasze główne biuro jest w Buffalo? - powtórzył Halford z udawaną swobodą. - Nie wiedziałem o tym.

- Pierwszy motel zbudowaliśmy w Niagara Falls - wyjaśnił Garrett. - Moja rodzina po wielu latach wędrówki osiedliła

się ostatecznie w Buffalo. Przenosiliśmy się z miejsca do miejsca trochę jak Cyganie.

-  To  nawet  się  zgadza -  mruknęła  Shelby.  Z  łatwością  mogła  wyobrazić  sobie  tabory  McGrathów  zajeżdżające  do

kolejnych miast.

Ojciec posłał jej karcące spojrzenie, po czym znów zwrócił się do Garretta.

-  Bardzo  się  cieszymy,  że  zdecydował  się  pan  przyjechać  do  Halford  House,  panie  McGrath. -  Halford  na  powrót

przybrał  pozę  uprzejmego  gospodarza. -  Wrzesień  to  idealna  pora,  by  nauczyć  się  najważniejszych  reguł  prowadzenia

tego rodzaju biznesu. Największy ruch jest u nas w zimie i wczesną wiosną, kiedy do Port Key ściągają goście spragnieni

słońca i ciepła.

- Lato to sezon w Family Fun Inns - stwierdził Garrett.

-  Wakacje  szkolne  to  także  dobry  okres,  zwłaszcza  dni  świątecznej  przerwy.  Nasze  hotele  są  wtedy  oblegane  przez

dzieci. - Uśmiechnął się. - Jako najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa, śmiało mogę powiedzieć, że dzieciaki są wspa-

niałe. Nigdy nie jest ich za wiele. Jakie atrakcje zapewniacie dzieciom w Halford House?

Shelby i ojciec wymienili zakłopotane spojrzenia. Widząc jego wahanie, Shelby pośpieszyła z odpowiedzią.

- Nie przyjeżdża tu dużo dzieci - przyznała. Czuła się tak, jakby została wezwana na dywanik dyrektora szkoły.

-  Wielu  naszych  gości  to  osoby  starsze -  ciągnęła. -  Ich  dzieci  są  dorosłe  i  mają  własne  rodziny.  W  naszej  arkadzie

sklepowej jest wspaniały butik, gdzie mogą zaopatrzyć się w prezenty kochający dziadkowie. To wystarcza - zakończyła

niepewnie.

- Rozglądałem się trochę wokół i jestem przekonany, że nie wszyscy goście Halford House są dziadkami - nie dawał za

wygraną Garrett. - Widziałem też młodych ludzi.

- Przyjeżdża wiele bezdzietnych par, które zajęte w ciągu roku pracą i robieniem kariery, mają nadzieję u nas odpocząć i

nabrać  sił  do  dalszego  wysiłku. -  Shelby  nie  potrafiłaby  powiedzieć,  dlaczego  czuje  się  tak  nieswojo,  udzielając  tych

wyjaśnień. -  Zdarzają  się  też  małżeństwa,  które,  owszem,  mają  dzieci,  ale  na  czas  wakacji  wolą  uwolnić  się  od

obowiązków.

- I dzieci - skwitował jej wypowiedź Garrett.

- Gdzie jest napisane, że rodzice nie mogą spędzić urlopu bez dzieci? - spytała poirytowana Shelby.

- Shelby, rozmawiasz z człowiekiem, który całe swoje życie poświęcił idei rodzinnych wakacji.

Niezrozumiałe pochlebstwa ojca w stosunku do Garretta budziły w niej złość i zażenowanie. Shelby patrzyła na Arthura

Halforda  z  niedowierzaniem.  Czy  to  ten  sam  człowiek,  który  zawsze  z  takim  przekonaniem  opowiadał  o  horrorze

obsługiwania  gości  poniżej  dwunastego  roku  życia?  Który  rozważał  projekt  zakazania  nastolatkom  wstępu  na  teren

Halford House? Bez ryzyka przesady można było powiedzieć, że Arthur Halford nie przepadał za dziećmi.

background image

Garrett zerknął na zegarek.

- Muszę wykonać kilka telefonów - oświadczył nagle. Wziął marynarkę i ruszył w kierunku drzwi.

- Shelby cię odprowadzi - zaproponował natychmiast Halford. - I będzie do twojej dyspozycji do lunchu. Na pierwszą

zarezerwowałem stolik na tarasie, jeśli, oczywiście, to ci odpowiada? - spojrzał wyczekująco na Garretta.

- Tak, jak najbardziej, lunch jadam zazwyczaj o pierwszej.

Shelby  nie  wydawało się  to  równie  doskonałym  pomysłem.  Była  dopiero  dziesiąta,  co  znaczyła,  że  jest  skazana  na

spędzenie trzech godzin z Garrettem McGrathem.

- Tato, jak pamiętasz, dzisiejsze przedpołudnie miałam mieć wolne - zwróciła się do ojca. - Poczyniłam pewne plany...

- To je zmień - przerwał córce nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Na wypadek, gdybyś zapomniała, to ja wydaję tutaj

dyspozycje i chcę, żebyś poświęciła swój czas panu McGrathowi.

-  Proponuję  panu  domek  101 -  zwrócił  się  z  uśmiechem  do  Garretta,  wymieniając  jeden  z  największych  i  na-

jelegantszych  domków  na  terenie  Halford  House. -  Jestem  pewien,  że  będzie  tam  panu  wygodnie.  Gościli  w  nim  pre-

zydenci i członkowie rodzin królewskich i wszyscy chwalili sobie pobyt u nas.

Kiedy  wychodzili  z  biura  Arthura  Halforda,  panna  York  pożegnała  McGratha  skinieniem  głowy  i  wciąż  pełnym

dezaprobaty spojrzeniem.

- Przynajmniej panna York się nie zmieniła - zauważyła cicho Shelby, kiedy byli już w korytarzu.

- Podobnie jak ty, jeśli wierzyć słowom twojego ojca.

- Co ojciec mówił na mój temat? - Shelby nie potrafiła poskromić ciekawości.

- Między innymi, że wróciłaś po dziesięcioletnim pobycie w Kalifornii. - Garrett patrzył prosto w jej oczy.

- A te inne rzeczy?

Wzruszył  ramionami.  Choć  mogłoby  to  zaskoczyć  tych,  którzy  oskarżali  go  o  bezduszność  i  brak  taktu,  nie  miał

zamiaru powtórzyć Shelby, że własny ojciec przyrównał ją do krwiożerczej bestii. - Wspomniał, że bardzo różnisz się od

swojej siostry Lacey czy Lynnie.

- Laney - poprawiła go Shelby. Była wstrząśnięta wiadomością, że ojciec rozmawiał o niej z tym człowiekiem. - Ma na

imię Maclane, ale wszyscy nazywają ją Laney.

- Shelby i Maclane. Brzmi jak nazwa spółki prawniczej.

- Garrett McGrath. Brzmi jak nazwisko początkującego piosenkarza country.

- Początkującego? - Garrett wydawał się rozczarowany. - A czemu nie legendy muzyki country?

Shelby potrząsnęła przecząco głową.

- Początkujący piosenkarz. Taki, któremu nigdy nie uda się nagrać nawet singlowej płyty i skończy jako pomywacz w

barze w Nashville.

- Ooo! Dobrze, a więc Shelby i Maclane są parą naciągaczy żerujących na ofiarach wypadków samochodowych, a nie

solidną, godną zaufania firmą.

Shelby popatrzyła na niego ze złością.

- To najbardziej bezsensowna rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam.

- Naprawdę? - Garrett wzruszył ramionami. - Dla mnie jest dosyć typowa.

-  Ciekawe,  dlaczego  wcale  mnie  to  nie  dziwi? -  skwitowała  z  przekąsem  Shelby. -  Czy  naprawdę  jesteś  najstarszy  z

dziewięciorga rodzeństwa?

-  Oczywiście.  Według  starszeństwa:  Glenn,  Gracie,  Fiona,  Eilish,  Devon,  Caitlin,  Brendan  i  Aidan.  Was  jest  tylko

dwie?

- Tak. Laney jest ode mnie czternaście miesięcy młodsza - poinformowała Shelby bez entuzjazmu.

background image

-  I  jest  miłośniczką  uroczych,  małych  piesków.  Ty,  zaś,  dla  odmiany,  zjadasz  je.  Oczywiście,  to  przenośnia.  Shelby

jęknęła.

- Co jeszcze ojciec powiedział ci na mój temat?

- Znaczące było nie tyle to, co powiedział, ale jak. Przyznam, że nie znam go zbyt dobrze, ale do tej pory zdążyłem się

zorientować,  że  Arthur  Halford  jest  może  wybitnym  hotelarzem,  ale chyba  nie  najlepiej  radzi  sobie  z  wychowaniem

córek.

W obecności Garretta Shelby zbyt łatwo traciła panowanie nad sobą. Także i teraz nie umiała pohamować złości.

- Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz sobie krytykować mojego ojca, po tym jak zaoferował ci gościnę.

- Jako ojciec zachowuje się niczym całkowity amator, a jednak bronisz go -  zauważył Garrett. - Jesteś bardzo lojalną

córką. Czy to dlatego zdecydowałaś się wrócić z Kalifornii, Shelby? By pracować przy boku ojca i...

- Dlaczego pytasz?

- Jestem ciekawy, dlaczego wróciłaś do Port Key po spędzeniu dziesięciu lat z dala od domu. Twój ojciec utrzymywał,

że również nie zna przyczyny twojego nagłego powrotu.

- Powody, dla których zdecydowałam się przyjechać, to moja osobista sprawa i nie ma nic wspólnego z panem, panie

McGrath - oświadczyła wyniośle Shelby. Ruszyła pomiędzy alejki tropikalnego ogrodu.

- Robiąc z tego tajemnicę, podsycasz jedynie moją ciekawość - ostrzegł Garrett, podążając za nią. - Zawsze podejmuję

rzucone mi wyzwanie.

- Sądziłam, że przede wszystkim lubisz wpychać się ze swoimi tanimi motelami tam, gdzie was nie chcą.

-  To  nie  tanie  motele  kłują  w  oczy  snobów  twego  pokroju,  lecz  ludzie,  którzy  spędzają  w  nich  wakacje.  Nie  chcecie

widzieć  wokół  siebie  ludzi  biednych  i  średnio  zamożnych. -  Garrett  chwycił  nadgarstek  Shelby,  zatrzymując  ją

gwałtownie. - Czasem przyjeżdżają do nas też goście z wyższych sfer, którzy nasze ceny traktują jako korzystną ofertę,

nie martwiąc się o swój status. Status i szeleszczące dolary to jedyne, co się liczy dla bogatych, zepsutych dziewczynek i

ich znajomych. Plus przyjemność wykluczenia poza nawias wszystkich, którzy nie spełniają rygorystycznych kryteriów

kastowych.

- Nie jestem snobką! - zaprotestowała Shelby. - I z pewnością nie jestem zepsuta. Rodzice zadbali o moją edukację, ale

nigdy nie obsypywali mnie prezentami, nigdy nie dali mi powodu sądzić, że jestem od kogoś lepsza.

Wręcz  przeciwnie,  zwykle  miała  poczucie,  że  jest  gorsza.  Odepchnęła  to  bolesne  wspomnienie.  To  nie  najlepszy

moment, by roztkliwiać się nad sobą.

- Mam dwadzieścia siedem lat i wszystko, co osiągnęłam, musiałam zdobyć własną, ciężką pracą... - Zamilkła.

-  Nie  muszę  tłumaczyć  się  przed  tobą. -  Wyrwała  rękę  z  uścisku  Garretta  i  ruszyła  przed  siebie,  by  po  chwili  stanąć

przed tonącym w zieleni domkiem.

- Oto pański klucz. Do zobaczenia, panie McGrath.

-  Nie  ma  mowy -  zaprotestował  Garrett. -  Według  słów  drogiego  tatusia,  masz  być  do  mojej  dyspozycji  całe

przedpołudnie.

Shelby westchnęła głęboko.

- Panie McGrath, nie przypuszczam, żeby darzył mnie pan większą sympatią niż ja pana. Nasze osobowości i poglądy

są tak odmienne, że nie sądzę, by chciał pan przedłużać tę żałosną komedię. Poza tym musi pan wykonać kilka telefonów.

Przynajmniej tak pan twierdził.

-  Skłamałem -  oświadczył  Garrett,  nie  okazując  najmniejszego  zażenowania. -  Znudziło  mnie  wysłuchiwanie

pochlebstw  pani  ojca.  I  proszę,  nazywaj  mnie  Garrett,  ponieważ  ja  nie  zamierzam  tytułować  cię  panną  Halford. -

Przekręcił klucz i pchnął drzwi. - I kto powiedział, że ciebie nie lubię? Jestem dość wybredny w dobieraniu sobie wrogów

background image

i nie znam cię na tyle, by wiedzieć, czy chcę cię do nich zaliczyć. Wejdź do środka - zażądał.

Shelby  zatrzymała  się  w  progu,  patrząc,  jak  Garrett  przechadza  się  po  dużym  salonie  niczym  tygrys  badający  nowe

terytorium. Potem zniknął w głębi wąskiego korytarza prowadzącego do kuchni, łazienki i sypialni. Za drugim zakrętem

w prawo znajdowała się główna sypialnia.

-  Chcesz  się  czegoś  napić?  Lodówka  jest  z  pewnością  doskonale  zaopatrzona -  zawołał  Garrett,  nie  przerywając

zwiedzania domku. - I zamknij drzwi. Tu jest klimatyzacja, w tej chwili chłodzisz całą Florydę i marnujesz energię.

Wyjdź,  nakazywała  sobie w  duchu  Shelby.  Obróć  się  i  wyjdź,  nie  oglądając  się  za  siebie.  Prawie  to  zrobiła.  Ruszyła

jednak nie na zewnątrz, lecz do środka, i zamknęła za sobą drzwi. Naprawdę nie miała wyboru. Jej ojciec potrafił wpaść

w straszny gniew, kiedy rzeczy nie układały się po jego myśli.

- Gotowa? - Z głębi domu wynurzył się Garrett przebrany w granatowe szorty i białą sportową koszulkę. Pod miękką

bawełną rysowały się szerokie barki i muskularne ręce.

-  Wybierasz  się  na  trening?  Mamy  tu  znakomite  zaplecze  sportowe,  nowoczesne  przyrządy  gimnastyczne,  saunę  i

masażystów. - Zamilkła dla zaczerpnięcia oddechu. - Możemy też pochwalić się...

-  Mam  zamiar  biegać  po  plaży.  A  ponieważ  tata  zobowiązał  cię  do  dotrzymywania  mi  towarzystwa,  także  będziesz

miała okazję zażyć trochę ruchu.

Shelby zrobiła minę męczennicy.

Garrett zaśmiał się.

- Nie próbuj nawet udawać, że to dla ciebie wielkie poświęcenie. Szłaś na plażę, kiedy ojciec wezwał cię do siebie.

- Skąd wiesz, co zamierzałam zrobić? - nie dawała za wygraną Shelby. - Czyżbyś umiał czytać w ludzkich myślach?

- Jestem spostrzegawczy. Twój strój wszystko mi powiedział. Sprawiasz wrażenie osoby, która zawsze bardzo dba o to,

by być ubraną stosownie do okoliczności. Na tenisa wybrałabyś białą koszulkę ze spódniczką, do siłowni kolorowe body,

do gry w golfa...

- Wystarczy, zrozumiałam, co miałeś na myśli. Rzeczywiście wybierałam się na plażę - przyznała niechętnie. - Staram

się biegać każdego ranka, chociaż dziś jest już trochę późno jak na mnie.

- Ponieważ ojciec dał ci wolne przedpołudnie - dokończył za nią Garrett. - Do czasu aż zmienił zdanie i uszczęśliwił cię

moim towarzystwem.

Shelby posłała mu wielce wymowne spojrzenie.

- Dokładnie tak.

Biegli  bez  słowa  wzdłuż  szerokiego,  piaszczystego  brzegu,  utrzymując  stałe,  równe  tempo. Kilka  osób opalało  się  na

płóciennych leżakach Halford House. W drewnianej budce czuwał ratownik, ale w oceanie nikt się nie kąpał.

-  Masz  doskonałą  kondycję.  Nie jesteś  zmęczona  i  bez  trudu  dotrzymujesz  mi  kroku -  zauważył  Garrett, przerywając

milczenie.

- To zabawne, ale właśnie miałam zamiar powiedzieć to samo o tobie.

- Nie chciałem, by zabrzmiało to protekcjonalnie, to miał być komplement.

Shelby obdarzyła go słodkim, lecz zdecydowanie nieszczerym uśmiechem.

- Dlaczego miałabym sądzić inaczej?

Znów  zapadło  między  nimi  milczenie.  Biegli  wzdłuż  opustoszałej  plaży,  a  ciszę  przerywał  jedynie  szum  fał  i  krzyki

mew.

-  Chcę  się  ochłodzić -  oświadczył  Garrett,  przystając  nagle. -  Chodźmy  popływać. -  Nachylił  się,  by  rozwiązać

sznurowadła.

- W oceanie?

background image

- A gdzie indziej?

Powstrzymała uśmiech. To było głupie pytanie, kiedy ocean rozciągał się zaledwie kilka kroków od nich.

- Nie wchodzę do wody.

-  Bo  nie  jesteś  odpowiednio  ubrana -  domyślił  się  Garrett. -  Powiem  coś,  co  cię  z  pewnością  zaskoczy,  Shelby.  Nie

musisz mieć na sobie kostiumu, żeby wejść do wody.

- Jeśli masz na myśli pływanie nago wśród fal, zapomnij o tym. Owszem, ojciec kazał mi dotrzymać ci towarzystwa, ale

moje usługi nie obejmują...

-  Jesteś  strasznie  apodyktyczna -  przerwał  jej  Garrett.  Zdążył  już  zdjąć  buty  i  skarpetki  i  teraz  nachylał  się  nad

sznurowadłami  Shelby.  Był  na  tyle  blisko,  że  ramieniem  ocierał się  o jej  nogę.  Wstrzymała  oddech.  Dotyk jego  skóry,

zapach potu wzbudził w niej gwałtowne, bolesne niemal pragnienie.

Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. To niemożliwe, by ten mężczyzna ją pociągał. Nie odczuwała podniecenia, lecz to

jej skołatane nerwy i głód dają o sobie znać.

Kiedy próbował zdjąć jej but, Shelby z trudem opanowała chęć, by go kopnąć. Zdecydowanym ruchem wyrwała nogę i

odsunęła się od niego.

-  Jestem  przekonana,  że  taki  amator  rodzinnego  szczęścia  jak  ty  ma  żonę  i  dzieci  czekające  z  utęsknieniem  na  twój

powrót. Jak spodoba się im pomysł twoich długich wakacji? Chyba że zamierzasz sprowadzić ich do Halford House?

Garrett podniósł się.

- Och, nieuniknione pytanie. Czy jestem żonaty? To nie było zbyt subtelne, Shelby.

- Nie starałam się być subtelna. - Jej policzki płonęły ogniem. - I twój stan cywilny nic mnie nie obchodzi.

- Rozumiem. Chciałaś po prostu wiedzieć, ile zmian pościeli przygotować. Cóż, nie jestem i nigdy nie byłem żonaty i

nie mam dzieci. Hmm, co jeszcze dodać, żeby zabrzmiało to bardziej interesująco...? Mam trzydzieści sześć lat, jestem

kawalerem, lubię mrożony jogurt, kurczaki z rożna, sklepiki z tandetą...

- Barki z frytkami, cukierenki i życie rodzinne - dokończyła za niego Shelby. - Nie zapomnij powiedzieć, jak miło jest,

siedząc przy kominku, słuchać bębnienia deszczu o szyby lub spacerować po plaży.

- Po plaży biegam, a nie spaceruję, przy kominku jest mi za gorąco, a szum deszczu mnie drażni. Oznacza zmarnowane

wakacje. Wolę słońce lub śnieg, właściwą aurę o właściwej porze.

Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Shelby czuła, jak narasta między nimi napięcie. Odwróciła wzrok.

- A więc teraz, kiedy wiesz już, że jestem normalnym i porządnym kawalerem, a nie zdradzającym żonę draniem, czy

pójdziesz ze mną popływać? - spytał Garrett. - W ubraniu.

- Tak po prostu mamy wbiec ubrani do oceanu?

- Hmm, odniosłem wrażenie, że nie masz ochoty na kąpiel nago.

Shelby zawahała się. Rzeczywiście nigdy nie zdarzyło się jej wejść do wody bez odpowiedniego stroju. Podczas przyjęć

w Casa del Marina menedżerowie i inne osoby zajmujące bardziej odpowiedzialne stanowiska byli niekiedy wrzucani do

basenu  w  ubraniu  przez  szczególnie  rozbawionych  żartownisiów.  Nikt  jednak  nie  odważył  się  nigdy  na  taki  dowcip

wobec niej.

- Nie masz wyboru, wiesz o tym - ostrzegł Garrett. - Daję ci trzydzieści sekund na zdjęcie butów, a potem ciągnę cię do

wody, bosą czy nie.

Nie tracąc czasu, Shelby zdjęła buty i skarpety.

- Ścigajmy się - zawołała, pędząc już w stronę oceanu.

-  To  nie  był  uczciwy  wyścig -  poskarżył  się  ze  śmiechem  Garrett,  kiedy  stali  obok  siebie,  zanurzeni  po  kolana  w

chłodnej i orzeźwiającej wodzie.

background image

- Och, naucz się przegrywać z godnością. Przecież to nie zwycięstwo jest najważniejsze, ale sama gra.

- Uczciwa gra - poprawił Garrett.

- Być może. - Shelby wzruszyła ramionami. - Ocean jest spokojny jak woda w basenie, gdzie powinieneś teraz być, jeśli

miałeś ochotę na kąpiel - dodała, posyłając mu karcące spojrzenie.

- Ale w basenie to byłoby wykluczone. - Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Garrett objął Shelby w talii.

Mimo chłodu wody, czuła ogarniające ją gorąco. Ich spojrzenia spotkały się, lecz żadne z nich nie odezwało się.

Czy zamierza ją pocałować? Czy ona chce tego? Serce Shelby tłukło się w piersi jak oszalałe. Nagle poczuła, że uścisk

Garretta zacieśnia się. Chwilę potem leciała w powietrzu, by wylądować na grzbiecie fali kilka kroków dalej.

Wynurzyła się, parskając i odgarniając z oczu mokre włosy.

- Rzuciłeś mną! - oskarżyła go, z trudem łapiąc oddech.

- Dokładnie tak - potwierdził z uśmiechem, a w jego głosie nie było skruchy.

- To przyjemne - oświadczyła nieoczekiwanie. - Zrób to jeszcze raz.

ROZDZIAŁ TRZECI

Garrett spełnił życzenie Shelby. Pomógł jej wstać, a potem uniósł do góry i cisnął niczym plażową piłką. Raz jeszcze

przeżyła lot w powietrzu i zderzenie z przejrzystą, ciepłą wodą. I znów ruszyła w jego stronę.

- Jeszcze raz? - spytał.

Skinęła głową. Podniósł ją i rzucił na fale. Shelby ze śmiechem wynurzyła się spod wody.

- Masz wciąż na to ochotę? - spytał Garrett i nie czekając na odpowiedź, ponownie cisnął ją do oceanu. - Teraz twoja

kolej - oświadczył, kiedy głowa Shelby pojawiła się na powierzchni.

Ogarnęła wzrokiem jego szeroką, mocną sylwetkę.

- Chyba żartujesz.

- Śmiało - ponaglił. - Musisz przynajmniej spróbować.

- Czy sądzisz, że trenuję zapasy? Nie potrafię ciebie podnieść!

- Potrafisz. W wodzie jestem znacznie lżejszy zgodnie z prawem Archimedesa.

- Z prawem Archimedesa? - powtórzyła pogardliwie Shelby. - Domyślam się, że byłeś prawdziwą gwiazdą na lekcjach

fizyki.

- Nigdy nie uczyłem się fizyki - wyznał Garrett. Ochlapał ją wodą. - Przedmioty ścisłe mnie nie interesowały, bardziej

pociągały mnie inne rzeczy... na przykład tanie hotele.

-  I  szczęście  rodzinne -  podpowiedziała  Shelby,  także  ochlapując  go  wodą. -  Ja  osobiście  zawsze  uważałam  pojęcie

rodzinnego szczęścia za oksymoron. Rozumiesz, zestawienie rzeczy całkowicie sobie przeciwnych.

-  Znając  Arthura  Halforda,  mogę  zrozumieć  twoją  gorycz.  Czy  twoja  mama  i  siostra  są do  niego  podobne?  Shelby

opryskiwała go teraz obiema rękami.

- Moja mama jest słodka, zaś Laney... - Zamilkła. Jak mogłaby opisać siostrę?

Garrett wyciągnął własne wnioski.

- To szakal? - podpowiedział.

Nie powinna była się roześmiać, napomniała siebie surowo, lecz było za późno, by naprawić błąd. Postanowiła ratować

sytuację za wszelką cenę.

- Kiedy ją poznasz, także i ty będziesz wygłaszał hymny pochwalne na cześć jej urody.

- Nigdy nie wygłaszam hymnów pochwalnych - zapewnił Garrett.

Podszedł bliżej, by stanąć naprzeciw Shelby.

background image

- Miałaś mnie podnieść - przypomniał jej.

- Mówiłam ci już, że to niemożliwe. Zobacz. - Położyła ręce na jego bokach. - Nie mogę cię unieść. Nawet nie drgniesz,

jesteś twardy jak... - Nie poznawała własnego głosu, który nagle brzmiał ochryple i załamywał się.

Podniosła wzrok, by spojrzeć w jego twarz, która teraz znalazła się bardzo blisko jej twarzy. Zanim zdążyła cokolwiek

powiedzieć, Garrett objął ją J poczuła na ustach dotyk jego ust.

Przez  chwilę  zaskoczona  Shelby  stała  nieruchomo,  spoglądając  przed  siebie  szeroko  otwartymi  oczami,  lecz  jej  ciało

słuchało już innych rozkazów. Wtulona w ciasną niszę jego ramion także ona uniosła ręce, by spleść je na szyi Garretta.

Czuła, jak budzi się w niej ogień, silniejszy niż cokolwiek, co dotąd znała. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności,

która rozpaliła jej zmysły.

Pozwoliła, by wsunął udo pomiędzy jej nogi. Jak przyjemny był dotyk gładkiej skóry, napięcie twardych mięśni pod jej

palcami. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, wędrowała dłońmi po jego plecach, docierając aż do twardych zaokrągleń

pośladków.

Garrett  przesuwał  usta  po  łuku  jej  szyi.  Krew  w  jego  żyłach  pulsowała  szybko,  w  uszach  słyszał  szum,  jakby  obok

pędziło  stado  galopujących  koni.  Obejmował  ją  mocno,  chcąc, by  nie  dzieliło  ich  już  nic.  Przechylił  głowę  Shelby  do

tyłu, pogłębiając pocałunek i przygarniając ją mocniej. Dopiero wówczas, kiedy poczuła dotyk jego dłoni pod materiałem

szortów,  a  później  fig,  zdała  sobie  sprawę  z  czasu  i  miejsca.  Gwałtownie  odepchnęła  go  od  siebie,  tak  szybko  i

nieoczekiwanie, że Garrett nie zdążył jej przeszkodzić.

A z pewnością nie puściłby jej, stwierdził chwilę potem, spoglądając na Shelby, która stała kilka kroków  od niego, z

ustami  wciąż  lekko  opuchłymi  od  pocałunków  i  orzechowymi  oczami  zasnutymi  mgłą  pożądania.  Niczego  nie  pragnął

bardziej, niż znów porwać ją w ramiona i całować, aż oboje zatraciliby poczucie rzeczywistości.

- Jest środek dnia, a my stoimy na brzegu oceanu - powiedziała cicho. - Ktoś idący po plaży mógłby nas zobaczyć... -

Jej głos załamał się.

Uśmiechnął się.

- Wolisz wrócić do domku 101?

- Nie! - wykrzyknęła przerażona Shelby. Odzyskała panowanie nad sobą. Namiętność, która tak niepodzielnie władała

nimi jeszcze  przed  chwilą,  teraz  wydawała  się  nie  do pomyślenia.  Baraszkowali  i taplali  się  w  wodzie,  by w  następnej

chwili pieścić się w porywie nagłego uniesienia.

Zmarszczyła czoło. Kiedy ostatni raz w podobny sposób bawiła się w wodzie? W wieku trzech lat? Może czterech? Z

pewnością  wówczas,  kiedy  chodziła  do  przedszkola,  traktowała  pływanie  poważnie  i  porzuciła  już  wszelkie  wodne

igraszki.

-  Jesteś  pewna? -  Garrett  przesunął  dłonią  po jej  nagim  ramieniu.  Shelby  odskoczyła  jak  oparzona.  Skóra  paliła ją  w

miejscu, gdzie dotknął jej Garrett.

- Jestem pewna! - potwierdziła ze złością. - Nawet cię nie lubię!

- Nie lubisz mnie? - Garrett uniósł brwi. - Nie nabierzesz mnie, skarbie. Ogarnął nią gniew.

- Nie mów do mnie „skarbie”! Nie jestem jedną z twoich flam!

- Flam? - Garrett zaśmiał się głośno. - Skąd znasz to słowo? Z zajęć kółka szekspirowskiego?

Shelby była teraz naprawdę wściekła.

-  Domyślam  się,  że  to  twoja  stała taktyka:  romans  z  córką  szefa.  Muszę  przyznać,  że  to  wyjątkowo  obrzydliwe.  Czy

musisz potwierdzać swoją męskość, uwodząc każdą poznaną kobietę?

-  Twój  ojciec  nie  jest  moim  szefem -  sprostował  spokojnie  Garrett. -  I  nie  mam  żadnych  wątpliwości  co  do  własnej

męskości, a nawet gdybym je miał, twoja... reakcja zdecydowanie by je rozproszyła.

background image

Podszedł bliżej. Mógł dotknąć teraz sutki, która wyraźnie rysowała się pod mokrą tkaniną. Delikatnie obwiódł kciukiem

jej kształt.

Shelby  odetchnęła  głęboko,  czując,  że  ta  pieszczota  znów  wznieca  w  niej  płomień.  Odepchnęła  rękę  Garretta,

rozgniewana zarówno jego śmiałością, jak i własnym brakiem opanowania.

- Odchodzę - oświadczyła, ruszając w kierunku brzegu. - Nie spędzę ani minuty dłużej w twoim towarzystwie.

- Shelby - zawołał. Nie zatrzymała się.

- Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, będę się bronić - ostrzegła. - Chodziłam na kurs samoobrony i mogę cię poważnie

zranić.

- Pozwalam ci odejść - zawołał w odpowiedzi Garrett - bo tak chcę, a nie dlatego, żebym się obawiał twojej siły.

Okna jadalni Halford House wychodziły na ocean, dostarczając jedzącym dodatkowych wrażeń estetycznych. Mniejszy

bar,  o  nazwie  The  Grill,  znajdował  się  w  środku  kompleksu  hotelowego  pomiędzy  dwoma  basenami  z  krystalicznie

czystą, błękitną wodą i malowniczymi kaskadami. Tuż obok, w niewielkim barku, serwowano drinki. Na terenie Halford

House  były  także  korty  tenisowe,  pole  golfowe  i  siłownia -  doskonale  wyposażone  i  z  odpowiednio  przeszkolonym

personelem.  W  porcie  przylegającym  do  prywatnej  plaży  można  było  wynająć  żaglówki,  pożyczyć  narty  wodne  i

katamarany.  W  pasażu  ekskluzywnych  sklepów  dokonywali  udanych  zakupów  najwybredniejsi  nawet  goście,  a  nocny

klub  z  dancingiem  i  występami  artystycznymi  zapewniał  rozrywkę  tym,  których  nie interesowały  naziemne  czy  wodne

sporty.

- Jestem pod wrażeniem - wyraził uznanie Garrett, udając przed oprowadzającą go Shelby, że po raz pierwszy zwiedza

Halford House.

-  To  jest  niczym  odrębny,  zamknięty  w  sobie  świat -  zachwycał  się  Paul  Whitley. -  Świat  doskonały.  Najlepsze  dla

najlepszych.

Słowa Whitleya wzbudziły gniew Garretta. Kiedy Arthur Halford polecił córce tego popołudnia, by oprowadziła go po

terenie hotelu, nie wspomniał, że będzie towarzyszył im ten jasnowłosy, opalony mistrz surfingu w beżowym garniturze.

- Jaką dokładnie pełnisz tutaj funkcję, Whitley? - chciał wiedzieć Garrett, którego pytanie Shelby skwitowała pełnym

dezaprobaty spojrzeniem.

- Paul był asystentem kierownika nocnej zmiany w Casa del Marina w Kalifornii - pośpieszyła z odpowiedzią, zanim

Paul  miał  szansę  się  odezwać. -  Był  tam  bardzo  ceniony  i  to  dla  nas  duży  honor,  że  zechciał  przyjechać  do  Halford

House.

-  Jako  kto? -  nie  dawał  za  wygraną  Garrett. -  Asystent  kierownika  nocnej  zmiany?  Czy  potrzebny  jest  tutaj  asystent

kierownika na każdej zmianie? Wydaje mi się to dublowaniem personelu.

Shelby miała dość taktu, by nie powiedzieć głośno, że nikt nie pytał go o zdanie, lecz jej spojrzenie było wystarczająco

wymowne. Na wprost Whitleya, w nienagannie skrojonym, jasnym garniturze, stał Garrett, ubrany w dżinsy o uciętych

nogawkach i bananowożółtą koszulkę ozdobioną rysunkiem przedstawiającym palmy kokosowe i pomarańcze z napisem:

„Floryda”. Wolała nie myśleć teraz o jego atletycznej budowie, muskularnych ramionach i męskiej sile emanującej z całej

postawy.  Nie  ośmieliła  się  zatrzymać  wzroku  na  zmysłowych  ustach  i  ciemnoniebieskich  oczach.  Bezpieczniej  było

skoncentrować  uwagę  na  niestosownym  stroju  tego  zdecydowanie  niebezpiecznego  mężczyzny.  Nikt  w  Halford  House

nie nosił dżinsów, zaś jeśli chodzi o koszulkę... została zakupiona w najlepszym razie na lotnisku lub w jednym z tych

tanich  sklepików,  które  coraz  liczniej szpeciły  elegancką  scenerię  wybrzeża.  Na  szczęście tego  typu  miejsca  nie  kalały

piękna Port Key... na razie.

Nagle Shelby przeraziła straszna myśl.

- Nie planujesz chyba wybudować Family Fun Inn na wyspie?

background image

Czy  tak  zwykle  postępował?  Przyjeżdżał  jako  obserwator,  w  rzeczywistości  planując  już  zdradziecki  atak  i  szukając

słabych punktów przeciwnika? Nie wiedziała. Nie wiedziała nic o tym, w jaki sposób Garrett McGrath zdobywał nowe

terytoria. W tej niewiedzy zdawało się czaić śmiertelne niebezpieczeństwo.

-  Skąd  ten  oryginalny  pomysł? -  spytał  rozbawiony  Garrett. -  Poczekaj,  niech  zgadnę.  Zdecydowanie  bez  sympatii

przyglądałaś się mojej koszulce... A więc naturalnie twoje myśli powędrowały od tanich sklepików do Family Fun Inns.

-  Obecność  Family  Fun  Inns  w  okolicy  zmniejszyłaby  atrakcyjność  Halford  House,  doprowadzając  może  nawet  do

podobnych  kłopotów,  jakie  przeżywa  obecnie  Blue  Springs  Resort -  dodał  zaniepokojony  Paul  Whitley. -  Kiedy

przyjeżdżają  tłumy,  domagają  się  swoich  zwykłych  wakacyjnych  atrakcji:  samoobsługowych  barków,  sklepików  z

pamiątkami, zjeżdżalni wodnych i miniaturowego golfa. - Wstrząsnął nim dreszcz, jakby ktoś roztoczył przed nim wizję

wyjątkowo brutalnego masowego mordu.

- Mam wrażenie, że to deja vu. Podobną rozmowę odbyłem dziś rano z Shelby. Czy wy, stróżowie spokoju wielkiego

świata, nie mówicie o niczym innym? Może porozmawialibyśmy o pogodzie? Albo o miejscowym klubie tańca?

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Garrett - nalegała Shelby, nie potrafiąc opanować niepokoju. - Czy zamierzasz

zbudować Family Fun Inn na Port Key?

Lubił, jak wymawiała jego imię. Cieszył się, że Shelby zaczyna zwracać się do niego po imieniu, sama może jeszcze nie

zdając sobie z tego sprawy.

Wykrzywił usta.

- Nie, Shelby. Przyrzekam, że nie wybuduję Family Fun Inn w pobliżu Port Key czy Halford House.

Taką  obietnicę  mógł  jej  złożyć  z  czystym  sumieniem.  Podczas  lunchu  podpisali  z  Arthurem  Halfordem  odpowiednie

dokumenty. Teraz on był właścicielem Halford House. Zdecydowanie nie miał ochoty doprowadzić do upadku swojego

hotelu.

- Chciałabym ci wierzyć - odparła wciąż jeszcze zmartwiona Shelby.

- Mogę przedstawić ci oświadczenie podpisane krwią, jeśli chcesz. Ja, Garrett McGrath, przyrzekam uroczyście trzymać

Family Fun Inn z dala od Halford House.

- I dajesz słowo honoru - zasugerował Paul Whitley, wyciągając rękę w pojednawczym geście.

Garrett uścisnął jego dłoń. Dziecinadą byłoby tego nie zrobić. Whitley jednak wciąż działał mu na nerwy.

- Jaka jest twoja pozycja w Halford House, Whitley? Nie odpowiedziałeś mi.

- Paul będzie moim asystentem, moją, że tak powiem: prawą ręką, kiedy ojciec odejdzie na emeryturę - pośpieszyła z

wyjaśnieniem Shelby.

Czy  ten  facet  nie  potrafi  mówić  za  siebie,  chciał  spytać  Garrett,  lecz  wiedział,  że  i  tym  razem  pewnie  znów  odpo-

wiedziałaby Shelby.

- A kiedy twój ojciec zamierza odejść na emeryturę? - zainteresował się Garrett. Oczywiście znał odpowiedź, był jednak

ciekaw,  co  Halford  powiedział  córce;  stary  Art  okazał  się  niezwykle  pomysłowym  kłamcą.  Paul  i  Shelby  wymienili

spojrzenia.

- Nie znamy dokładnej daty przejścia ojca na emeryturę

-  wyznała  niechętnie. -  Ale  zrobi  to  niedługo.  Mama  twierdzi,  że  planują  wraz  z  tatą  wyjechać  wkrótce  do  Arizony.

Mieszkają taca nasi krewni.

- Brat twojego ojca. Hal, jego żona Hillary i marnotrawny syn, którego nie interesuje kariera w Halford House. Twój

tata wspominał o nich.

Arthur Halford długo rozwodził się na temat wyjątkowej indolencji swojego niewydarzonego bratanka, upatrując w jego

braku  zainteresowania  rodzinnym  biznesem  powód  sprzedaży  Halford  House.  Garrett  patrzył  na  Shelby,  która  tak

background image

doskonale  zdawała  się  pasować  do  roli,  jaką  Arthur  przeznaczył  bratankowi.  W  poważnej,  pozbawionej  wszelkiego

wdzięku  szarej  garsonce,  zapiętej  pod  szyję  białej  bluzce  i  szarych  pantoflach sprawiała  wrażenie  niezwykle

odpowiedzialnej bizneswoman. Miała nawet na nogach rajstopy, choć w takim upale musiało to być prawdziwą torturą.

Włosy upięła w kok.

-  Tata  był  trochę  rozczarowany  postawą  Hala -  przyznała  Shelby. -  Jego  brat  Hart  miał  zostać  następcą  ojca  i  kiedy

zmarł, wszyscy oczekiwali, że Hal Junior pójdzie w jego ślady. Nie chciał, więc ja zdecydowałam się podjąć tego zadania

- oświadczyła dumnie.

Garrett  zmarszczył  czoło.  Wiedział,  że  Arthur  Halford  nie  poprosił  córki,  by  poprowadziła  Halford  House,  mimo  jej

wykształcenia  i  doświadczenia.  Halford  nawet  przez  moment  nie  pomyślał  o  córce,  dopóki  Shelby  nie  obwieściła,  że

wraca. Wpadł w panikę, lecz nawet wówczas nie zrezygnował ze sprzedaży. Kiedy podpisali dokumenty, Halford chętnie

zgodził się, by Garrett poinformował Shelby o transakcji, kiedy uzna to za stosowne. Lojalność zdawała się być pojęciem

obcym w rodzinie Halfordów.

- A Paul pomoże mi prowadzić Halford House, przenosząc jego sukces w dwudziesty pierwszy wiek - oznajmiła Shelby

z entuzjazmem, spoglądając na swojego eleganckiego towarzysza. Uśmiech Shelby zirytował Garretta, podobnie jak jej

pewność co do przyszłego rozwoju Halford House i współpracy z Paulem Whitleyem.

- W tej chwili jednak Paul jest w zasadzie bezrobotny? - zapytał Garrett. - Mieszka tu za darmo?

- Nie za darmo. Zapoznaję się z otoczeniem i charakterem przyszłej pracy - bronił się Paul. - Razem z Shelby jesteśmy

zajęci całe dnie, przygotowujemy plany i...

- A więc oboje otrzymujecie pensje, obecna i przyszła kadra kierownicza oraz jej świta? - domyślił się Garrett.

- To nie twój interes - ucięła krótko Shelby.

- Ja mam zupełnie odmienne zdanie w tej sprawie - odparł z przekąsem Garrett. - A więc Art wciągnął was oboje na

listę płac, kiedy przyjechaliście do Port Key w zeszłym tygodniu? Czy mam rację?

- Och, litości! Tak, masz rację - potwierdził Paul tonem zniecierpliwienia. - Nie wiem, dlaczego tak ci na tym zależy,

ale nie wstydzę się przyznać, że Halford House płaci mi za moją wiedzę i doświadczenie.

-  Chcę  po  prostu  jak  najlepiej  poznać  te  pięciogwiazdkowe  kurorty -  wyjaśnił  Garrett.  Oczywiście,  że  Halford

natychmiast  wciągnął  na  listę  płac  Shelby  i  Paula  Whitley.  Pozbywał  się  hotelu  i  wszystkich  związanych  z  nim  wy-

datków. Teraz miało to być zmartwieniem McGrathów. Niech płacą!

- Teraz moja kolej, by zabawić się w rozwiązywanie zagadek - zawołał wyraźnie podniecony Paul. - Mam wrażenie, że

pan sam planuje zająć się ekskluzywnym hotelarstwem. Czy mam rację, McGrath?

Garrett  przez  chwilę  nie  wiedział,  co  odpowiedzieć.  Ten  facet  nie  był  tak  naiwny,  na  jakiego  wyglądał,  pomimo

chłopięcego uśmiechu, blond loków i pastelowego garnituru. Jego milczenie przeciągnęło się odrobinę zbyt długo.

- Paul ma rację! - wykrzyknęła zdumiona Shelby, a jej policzki zarumieniły się.

Gdyby  tutaj  i  teraz  dowiedziała  się,  że  kupił  Halford  House,  znienawidziłaby  go  na  zawsze.  Przypomniał  sobie,  jak

biegali po plaży dziś rano, żartując, przekomarzając się, taplając się w wodzie i całując...

Pragnął znacznie, znacznie więcej. Shelby stała naprzeciw niego: piękna, inteligentna, nieprzystępna. Wiedział, że nie

będzie  łatwo  zbliżyć  się  do  niej.  Ale  chciał  spróbować.  Jeśli  ich  znajomość  zakończy  się  teraz,  nigdy  nie  będzie  miał

szansy naprawdę jej poznać. Postanowił nie dopuścić do tego.

- Shelby - zaczął niepewnie, lecz na szczęście gadatliwy Paul sam wybawił go z kłopotu.

-  Zamierzasz  kupić  Blue  Springs  Resort,  prawda? -  ciągnął  podekscytowany  Whitley. -  Teraz  wszystko  układa  się

logicznie. Dlatego potrzebujesz informacji o pięciogwiazdkowych obiektach. I genialnie obmyśliłeś plan przejęcia Blue

Springs. Budując tani motel w pobliżu, sprawiłeś, że wartość kurortu gwałtownie spadła. Teraz odkupisz go za bezcen i

background image

doprowadzisz do dawnej świetności.

Garrett zachichotał.

-  Jesteś bystry,  Whitley.  Marnujesz  się  jako  asystent  kierownika  nocnej  zmiany.  Powinieneś  zarządzać  tego  rodzaju

hotelem. Albo Blue Springs - dodał przebiegle.

To wystarczyło. Do końca wyprawy Paul zachowywał się uprzejmie i grzecznie wobec Garretta, zasypując go wprost

informacjami na temat ekskluzywnych hoteli.

Shelby nie potrafiła ukryć swojej irytacji. Przyjęta przez Paula taktyka była tak oczywista, że Shelby ogarnął niesmak.

Paul najwyraźniej uznał, że perspektywa prowadzenia Blue Springs Resort dla Garretta McGratha jest bardziej atrakcyjna

niż stanowisko jej zastępcy w Halford House.

Spojrzała z niechęcią na Garretta. To jego wina. Świadomie czy nie wbijał klin pomiędzy nią a Paula. Nic nie układa się

tak, jak tego oczekiwała, pomyślała Shelby ponuro. Ona i Paul nie zbliżyli się do siebie. Ich zawodowa znajomość nie

przerodziła się w nic poważniejszego, doszły za to nowe komplikacje: po pierwsze urocza Lancy, a teraz także kusząca

możliwość objęcia zarządu Blue Springs Resort.

Co gorsza, ojciec nie wspominał nawet o przejściu na emeryturę, i jak do tej pory, nie powierzył jej żadnej poważnej

funkcji. Jej marzenie o przejęciu rodzinnego biznesu u boku mężczyzny, którego podziwiała i szanowała jako równego

sobie, wydawały się teraz przygnębiająco dalekie.

- Czemu zamilkłaś? - spytał Garrett, kiedy Paul oprowadzał ich po ogrodzie, wyjaśniając z entuzjazmem, w jaki sposób

podobne cuda przyrodnicze można by stworzyć w Blue Springs.

- Paul tak bardzo pragnie się popisać, że nawet gdybym chciała, nie zdołałabym wtrącić słowa - mruknęła pod nosem. -

Ale nie chcę - dodała szybko. - Nie mam panu nic do powiedzenia, panie McGrath.

- A co z naszą przygodą w oceanie? Czy zamierzasz udawać, że nic się nie zdarzyło?

Ku swemu wielkiemu zmieszaniu Shelby spłoniła się.

- Bądź cicho - ostrzegła go. - Paul cię usłyszy.

- A nie chcesz, żeby dowiedział się o nas?

- Nie ma żadnych „nas”! - syknęła. Paul ucichł na chwilę i odwrócił się.

- Co się dzieje? - spytał.

Shelby i Garrett wymienili spojrzenia; w jej oczach czaiła się groźba, w jego wzroku rozbawienie.

- Nic - odparła krótko Shelby, nie spuszczając wzroku z Garretta.

Garrett wzruszył ramionami.

- Rozmawialiśmy o burzy tropikalnej na Karaibach. Sądzisz, że przerodzi się w huragan i dotrze do nas?

- Mam nadzieję, że nie. - Paul skrzywił się. - W Kalifornii nigdy nie musieliśmy bać się huraganów.

- Tak, tam mogliście jedynie czekać na trzęsienie ziemi - wpadł mu w słowo Garrett. - Martwi mnie ta burza, ponieważ

jutro jedziemy z Shelby do Key West, odwiedzić znajdujący się tam hotel Family Fun Inn. Shelby tak wspaniałomyślnie

poświęciła  dzisiaj  swój  czas,  by  oprowadzić  mnie  po  Halford  House,  że  chciałbym  odwdzięczyć  się  pokazaniem  jej

jednego z moich hoteli.

Shelby powstrzymała okrzyk oburzenia. Czemu  miały służyć sztuczki McGratha? Nie miała ochoty przyłączać się do

tej gry i chciała, by o tym wiedział.

-  Obawiam  się,  że  będę  zmuszona  odmówić  pana  niezwykle  uprzejmemu  zaproszeniu,  panie  McGrath -  odparła,  z

trudem  zachowując  spokój.  Wiedziała,  że  gdyby  teraz  straciła  panowanie  nad  sobą,  Garrett  uznałby  to  za  swoje

zwycięstwo.

-  I  już? -  Garrett  nie  poddawał  się  tak  łatwo. -  Odmowa  uprzejma,  lecz  stanowcza.  Żadne  tam  „Nie  mam  zamiaru

background image

nigdzie z tobą jeździć, McGrath”. Albo „Za nic nie zbliżyłabym się nawet do jednego z twoich wulgarnych moteli, chyba

że zmusiłbyś mnie do tego siłą”. Zawiodłaś mnie, Shelby. Czyżbyś traciła refleks?

Paul Whitley, zdezorientowany, przyglądał się im obojgu. Zarówno Shelby, jak i Garrett zdawali się go nie dostrzegać,

pochłonięci swoim sporem niczym dwaj kowboje szykujący się do pojedynku.

- Twoi rodzice zaprosili mnie dzisiaj na kolację. Będziemy więc mieli okazję porozmawiać o tym projekcie wieczorem -

zakończył  Garrett,  a  potem  lekko  poklepał  Paula  po  ramieniu. -  Byłeś  naprawdę  nieoceniony,  Whitley.  Dzięki  za

informacje.

Paul rozpromienił się.

Shelby z trudem hamowała gniew. Garrett McGrath nie grał uczciwie!

ROZDZIAŁ CZWARTY

- To żart? - Garrett z niedowierzaniem przyglądał się Shelby, która stała przed nim sztywno wyprostowana. Była ubrana

w  szyty  na  miarę  brązowy  kostium,  beżową  wykrochmaloną  i  zapiętą  pod  szyję  bluzkę,  ciemne  rajstopy  i  brązowe

pantofle  na  niskim  obcasie.  Całość  z  pewnością  zostałaby  oceniona  jako  mocno  nieciekawa  w  najbardziej  nawet

konserwatywnym miejscu pracy.

Na wycieczkę  do  Key  West  połączoną  z  odwiedzeniem  Family  Fun  Inn  położonego  w  okolicy  zdecydowanie  mało

konserwatywnej jej strój był co najmniej nieodpowiedni i przypominał bardziej przebranie niż ubranie.

- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno Shelby.

- Mówię o tym, co masz na sobie. Co to jest? Kostium feministki z lat siedemdziesiątych przekonanej, że kobiecy czar

jest przeżytkiem poprzedniej epoki? - Potrząsnął głową. - Nie możesz pojechać tak ubrana. Wystraszysz turystów.

-  Jeśli  ci  się  nie  podoba moje  ubranie,  możesz  zawsze  zrezygnować  z  mojego  towarzystwa -  zasugerowała  słodko

Shelby.

-  Nie  licz  na  to -  zapewnił  ją  szybko  Garrett. -  Aha,  a  kiedy  będziesz  się  przebierać,  rozpuść  włosy.  W  tej  chwili

związałaś je tak mocno, że masz skośne oczy.

Shelby obdarzyła go wyniosłym spojrzeniem.

- Nie mami zamiaru się przebierać. Dla mnie jest to wyjazd czysto służbowy i wybrałam strój najodpowiedniejszy na tę

okazję.

Garrett wzruszył ramionami.

- Dobrze, skoro się uparłaś, ale będzie ci w tym bardzo gorąco. Żebyś nie mówiła, że cię nie ostrzegałem.

- W ogóle się do ciebie nie odezwę - przyrzekła. Z dezaprobatą przyjrzała się jego strojowi: obszernej koszulce w biało-

niebieskie pasy i spranym dżinsom.

- Już widzę, że będziesz miłą towarzyszką podróży - zauważył sucho Garrett, podając parkingowemu kluczyki.

- Będę starała się nie denerwować ciebie i mam nadzieję, że odwzajemnisz się tym samym - wyjaśniła oschle Shelby. -

Jeśli miałoby to oznaczać, że nie zamienimy ze sobą ani słowa do końca dnia, niech tak będzie.

- Przykro mi, skarbie. - Garrett uśmiechnął przekornie. - Właśnie po to zaprosiłem ciebie, żeby móc cię podenerwować.

Tuż obok zatrzyma się maleńki, czerwony samochodzik.

- Nie jest większy niż zabawka - wykrzyknęła zaskoczona Shelby.

-  To  najmniejszy  samochód,  jaki  mieli  w  agencji -  odparł  Garrett. -  Kiedy  wynajmuję  samochód,  zawsze  staram  się

pożyczyć model, jakiego wcześniej nie prowadziłem. Dla urozmaicenia korzystam z różnych agencji i wszędzie proszę o

najstarszy  lub  najnowszy  wóz,  najmniejszy  bądź  największy,  zależnie  od  nastroju.  Dzięki  temu  odbyłem  wiele

interesujących przejażdżek. Kiedyś prowadziłem stary karawan. Przejechałem nim całe Kansas i Missouri.

background image

Garrett wsunął parkingowemu dwudziestodolarowy banknot i mężczyzna odszedł zaskoczony, dziękując mu wylewnie.

-  Dajesz  zbyt  duże  napiwki -  zauważyła  Shelby,  kiedy  Garrett  ostrożnie  wyprowadzał  samochód  poza  teren  Halford

House. -  To  samo  zrobiłeś  wczoraj  po  kolacji,  zbyt  hojnie  obdarowując  kelnerkę,  chłopca  hotelowego  i  barmana.  Mój

ojciec odpowiednio ich wynagradza. Nie ma potrzeby, żebyś ty...

-  Poglądy  moje  i  twojego  ojca  na  odpowiednie  wynagrodzenie  znacznie  się  różnią -  przerwał  jej  Garrett. -  Prawdę

mówiąc,  w  niewielu  kwestiach  zgadzam  się  z  Artem  Halfordem.  Na  przykład,  gdyby moja  córka  tak  niechętnie

przebywała w czyimś towarzystwie, z pewnością nie zmuszałbym jej do wyjazdu z tą osobą.

Shelby sięgnęła po chusteczkę i otarła czoło. To był wyjątkowo upalny dzień. Samochód miał klimatyzację, lecz i tak

promienie  słońca  padały  prosto  na  nią.  Dyskretnie  odpięła  dwa  górne  guziki.  Miała  wrażenie,  że  nakrochmalony

kołnierzyk niczym pętla zaciska się wokół jej szyi.

-  Skoro  wiedziałeś,  że  nie  mam  ochoty  z  tobą  jechać,  i  nie  aprobowałeś  sposobu,  w  jaki  ojciec  zmuszał  mnie  do

podróży, dlaczego nalegałeś, żebym pojechała? - spytała z nutą irytacji w głosie. - Żeby mi dokuczyć?

- Zgadłaś za pierwszym razem! - ucieszył się Garrett. - Jesteś naprawdę bystra, Shelby.

- To samo powiedziałeś Paulowi - przypomniała mu kwaśno. - Może ja również powinnam zacząć ubiegać się o posadę

w Blue Springs?

- Zauważyłaś, jak mu na tym zależy?

- Oczywiście.

Uśmiechnął się.

-  Pracowałaś  z  Whitleyem.  Sądzisz,  że  byłby  w  stanie  zarządzać  kurortem  tej  klasy  co  Halford  House  lub...  Blue

Springs? Bądź szczera.

- Bez  wątpienia -  odparła  sucho. -  Nie  zaprosiłabym  go  do  Halford  House,  gdybym  nie  ceniła  jego  umiejętności  i

doświadczenia.

-  Zastanawiam  się,  czy  nie  kierowały  tobą  także  inne  pobudki.  Bardziej  osobistej  natury. -  Garrett  zahamował  przed

światłami i spojrzał na Shelby.

Napotkał  jej  wzrok,  lecz  Shelby  szybko  odwróciła  głowę,  by  ukryć  rumieniec.  Zbyt  często  spogląda  w  jego  stronę,

napomniała siebie surowo. A teraz jeszcze Garrett przyłapał ją na tym!

- Paul i ja jesteśmy przyjaciółmi i pracujemy razem - wyjaśniła, mocując się z ekranem przeciwsłonecznym.

-  I  nie  ma  w  tym  krzty  romantyzmu? -  Garrett  z  przyjemnością  słuchał,  jak  Shelby  potwierdza  jego  wcześniejsze

przypuszczenia. -  Czy  nie  liczysz  na  to,  że  wasza  znajomość  przerodzi  się  w  coś  poważniejszego? -  nalegał,  bo  gdyby

Shelby żywiła jakieś nadzieje, natychmiast pośpieszyłby je rozwiać.

- To nie twoja sprawa! - zawołała gniewnie.

- Jeśli liczysz na niego, może spotkać cię poważne rozczarowanie. Widziałem wczoraj, że twojej siostrze spodobał się

Whitley, a i on robił do niej maślane oczy.

-  Och,  proszę,  oszczędź  mi  swojej  fałszywej  troski.  Jakby  miało  to  dla  ciebie  jakieś  znaczenie,  czy  jestem  smutna,

zawiedziona,  czy...  czy  wściekła!  Poza  tym  nic  w  tym  dziwnego,  że  mężczyzna  „robi  maślane  oczy”  do Laney.

Większość z nich tak się zachowuje. Laney jest bardzo ładna i czarująca, jak sam miałeś okazję przekonać się wczoraj.

-  Ładna,  tak. -  Garrett  wzruszył  ramionami. -  Ale  bynajmniej  nie  czarująca.  Owszem,  próbowała  taką  udawać,  lecz

brakowało w jej zachowaniu ciepła i spontaniczności. To jedynie poza, którą przybiera w zależności od nastroju.

- Wszyscy szaleją na punkcie Laney. - Shelby poczuła się zobowiązana bronić siostry.

- Ja nie - zaprotestował stanowczo Garrett. - Jest nie tylko sztuczna, ale i nudna. Naprawdę z trudem przychodziło mi

udawać, że słucham jej paplaniny.

background image

- Opowiadała o konkursach piękności, w których brała udział - przypomniała Shelby. - I, oczywiście, o swoich psach, o

tym, jak kocha zwierzęta, a one ją.

-  A,  tak. -  Garrett  jęknął  na  to  wspomnienie. -  Opowiadała,  że  podpłynął  do  niej  delfin  i  zabrał  na  przejażdżkę  po

oceanie.  Miała  akurat  wtedy  na  włosach  koronę  miss  czegoś  tam. -  Przewrócił  oczami. -  Sądzę,  że  ogląda  za  dużo

kreskówek.

- Nie wierzysz w tę historię?

-  Och,  daj  spokój,  Shelby!  Jazda  na  grzbiecie  nie  oswojonego  delfina  w  koronie  na  głowie?  Jeśli  w  to  wierzysz,  to

opowiem  ci,  jak  zostałem  porwany  przez  UFO  i  przemierzyłem  całą  galaktykę  w  ich  statku.  Albo  jak  jadłem  lunch  w

dżungli z zaginionym plemieniem kanibali.

-  Prowadzisz  interesujące  życie -  stwierdziła  sucho  Shelby.  Udało  się  jej  powstrzymać  śmiech;  nie  mogła  przecież

pozwolić na żarty z własnej siostry. - Wszyscy uważają, że ta historia z delfinami jest urocza.

- Kim są ci „wszyscy”, których wciąż wspominasz, Shelby? Twoi rodzice? Paul Whitley? Większość rozsądnych ludzi

nie chciałaby nawet słuchać takich bzdur.

- Zielone światło - zwróciła uwagę Shelby, kiedy odezwał się klakson czekającego za nimi kierowcy.

Słońce  prażyło  bezlitośnie,  a  lekko  przydymione  szyby  nie  stanowiły  żadnej  przeszkody  dla  gorących  promieni.  Nie

mogąc znieść dłużej upału, Shelby zdjęła żakiet i położyła go na tylnym siedzeniu.

- Gorąco? - spytał Garrett z uśmiechem.

- Czekałam na twoje; „A nie mówiłem”. Nie zawiodłeś mnie.

- Mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę, Shelby -  zapewnił, a jego słowa nie brzmiały żartobliwie. Skierował w jej

stronę otwory klimatyzatorów i maksymalnie zwiększył strumień zimnego powietrza. - Lepiej? - spytał.

Skinęła  głową,  zaskoczona  tym  przejawem  życzliwości.  Jechali  nadmorską  autostradą,  która  łączyła  ze  stałym  lądem

szereg  małych  wysepek  zwanych  Ronda  Keys.  Shelby  jeździła  tędy  wiele  razy,  Garrett  jednak  po  raz  pierwszy

przemierzał tę trasę i jej czterdzieści dwa mosty. Z jednej strony drogi rozciągał się Ocean Atlantycki, z drugiej Zatoka

Meksykańska.

-  Jak  mogłaś  się  spodziewać,  jestem,  oczywiście,  wielkim  fanem  reklam,  barów  szybkiej  obsługi,  moteli  i  ulicznych

straganów - oświadczył Garrett. - Chętnie jednak zjechałbym z autostrady i obejrzał okolicę. Zobacz, ta droga prowadzi

do Międzynarodowego Muzeum Wędkarstwa. Wypożyczają łodzie rybackie. Jedźmy tam!

-  To  podróż  służbowa -  przypomniała  mu  Shelby. -  Nie  jestem  ubrana  odpowiednio,  żeby  łowić  ryby. -  Wygładziła

fałdy spódnicy, jednocześnie wysuwając dyskretnie stopy z pantofli, które zaczynały ją uwierać. - Kiedyś byłam w tym

muzeum. Mają ciekawą kolekcję dawnego sprzętu wędkarskiego.

- Bardziej interesuje mnie łowienie niż oglądanie wędek, zabytkowych czy nowoczesnych.

- A ja wolałabym obejrzeć wędki niż wypożyczać łódź po to, by przyprawić niewinne stworzenia o śmierć.

Garrett jęknął.

- Nie należysz chyba do tych fanatyków, którzy nie przełkną niczego, co żyje? Prawdę mówiąc, wczoraj zjadłaś jedynie

sałatkę z krabów, szpinak i chleb.

-  Kraby  były  wówczas  martwe -  uzupełniła  Shelby.  Garrett  miał  tak  zabawną  minę,  że  nie  była  w  stanie  opanować

śmiechu. - Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do jedzenia, ale wolę potrawy już gotowe. Stadia przejściowe nie są dla

mnie zbyt atrakcyjne.

- Wolisz wszystko zapakowane i bezpostaciowe.

- Dokładnie tak.

- Domyślam się, że nie będziesz mi towarzyszyć w dorocznym jesiennym polowaniu?

background image

- Obawiam się, że nie...

-  Powiedz  mi,  co  robisz  dla  przyjemności?  Ustaliliśmy,  że  nie  polujesz,  nie  łowisz  ryb  i  nie  kąpiesz  się  w  ubraniu.

Bieganie  po  plaży  jest  elementem  programu  kondycyjnego.  A  co  z  wolnym  czasem?  Czy  kiedykolwiek  po  prostu  od-

poczywasz?

Shelby poruszyła się niespokojnie.

- Nie zdarza mi się to zbyt często - przyznała niechętnie. - Och, lubię czytać, czasami oglądam telewizję...

- Tylko telewizję publiczną, oczywiście. Z pewnością nie aprobujesz opłat za telewizję prywatną i kablową.

- Robisz ze mnie nadętą starą pannę. - Shelby skrzywiła się. - Cóż, komuś takiemu jak ty moje życie może wydawać się

dość nudne. - Jej policzki płonęły i to bynajmniej nie z powodu upału.

- Nie jestem typem beztroskiego bywalca przyjęć i amatora mocnych rozrywek - wyznał Garrett. - Większość mojego

czasu  pochłania  praca.  Rozbudowa  firmy,  zabieganie  o  jej  rozwój  nie  zostawiało  zbyt  wiele  czasu  na  aktywne  życie

towarzyskie.  A  wolny  czas  wolę  spędzać  w  ruchu  niż  czytać  lub  oglądać  telewizję.  Nawet  publiczną. -  W  jego

niebieskich oczach błysnęły ogniki.

- Szczerze mówiąc, praca daje mi najwięcej satysfakcji - wyznała.

- Teraz w Halford House musisz czuć się okropnie - zauważył Garrett. - Wiem, że ojciec nie znalazł dla ciebie żadnego

konkretnego zajęcia aż do tej pory.

Shelby nie mogła temu zaprzeczyć.

- Nie, tata nie znalazł jeszcze dla mnie nic konkretnego.

- Było to dla niej bolesne wyznanie. - Ale spodziewam się, że wkrótce coś znajdzie. - Dumnie uniosła głowę.

- A jeśli nie? Jeśli ojciec zdecyduje się sprzedać Halford House po przejściu na emeryturę? Co wtedy zrobisz?

-  Nie  lubię  martwić  się  czymś,  co  jest  nierealne -  odparła  Shelby  z  przekonaniem. -  Halford  House  jest  własnością

naszej rodziny od trzech pokoleń i tak pozostanie.

Garrett zamyślił się, wspominając teraz, z jaką gotowością i bez chwili wahania Arthur Halford sprzedał hotel. Nawet

przez  chwilę  nie  zastanowił  się  nad  słusznością  swojej  decyzji,  lecz  nagle  pojawiła  się  Shelby.  Jego  jedynym

zmartwieniem było utrzymanie córki w nieświadomości do czasu sfinalizowania transakcji. Nie będzie łatwo powiedzieć

Shelby prawdę. Kiedy dowie się, że hotel, który uważała za swoje dziedzictwo, kupił Garrett McGrath...

Czuł,  że  znalazł  się  w  niezłych  tarapatach.  Pragnął  Shelby  Halford,  dziewczęcej  i  roześmianej  jak  wczoraj  na  plaży.

Pragnął  dotykać  jej  gładkiej,  gorącej  skóry,  pragnął,  by  obejmowała  go,  odwzajemniając  pieszczoty.  Pragnął  jej  nawet

wyniosłej  i  dumnej  w  bezkształtnej  garsonce  i  rajstopach.  Intrygowała  go.  Była  inteligentna  i  namiętna,  dowcipna  i

zmysłowa.

Shelby,  ze  wzrokiem  utkwionym  w  ciągnącą  się  przed  nimi  drogę,  przegrywała  kolejną  walkę  ze  sobą  o  to,  by  nie

rzucać w jego stronę ukradkowych spojrzeń. Jej oczy wciąż przyciągał nienaganny profil Garretta, gęste, czarne włosy,

mocne ramiona i dłonie pewnie trzymające kierownicę.

- Czemu tak zamilkłeś? - spytała nerwowo.

- Ty także.

Spłoniła się. Czy zauważył, że znów na niego patrzy? Z przerażeniem stwierdziła, że budzi się w niej podniecenie. W

duchu skarciła siebie ostro za tę słabość i kierowanie zainteresowania pod niewłaściwy adres. Nie jest już podlotkiem, a

Garrett to dojrzały mężczyzna, który dokładnie wie, czego chce. I potrafi to zdobyć.

Shelby przypomniała sobie ich wczorajszą sielankę na plaży. Wbiegła ubrana do oceanu. Ona, która zawsze kierowała

się tylko i wyłącznie rozsądkiem! A potem wziął ją w ramiona i pocałował. A ona odwzajemniła jego pocałunek.

Znów oblał ją żar. Tak, Garrett McGrath zawsze dostawał to, czego chciał. Był niebezpiecznym mężczyzną i lepiej dla

background image

niej, by o tym pamiętała. I nie pozwalała, by zarówno jej myśli, jak i oczy kierowały się w jego stronę.

.Przejechali  przez  Siedmiomilowy  Most  prowadzący  do  Lower  Keys,  docierając  do  najdalej  położonej  na  południe

wyspy Key West. Garrett podał Shelby mapę, by pilotowała go do zaznaczonego na kolorowo Family Fun Inn.

- Znajduje się w pobliżu Dog Beach - zauważyła. - To jedyna plaża na Key West, gdzie wpuszczają psy. Czy to powód,

dla którego wybrałeś tę lokalizację? Czy większość twoich klientów podróżuje ze zwierzakami?

- W niektórych z naszych hoteli mogą przebywać goście wraz ze swoimi zwierzętami. Jak sądzisz, czy Halford House

również  powinien  przyjmować  psy  i  koty?  Bogaci  są  równie  przywiązani  do  swoich  czworonożnych  ulubieńców  jak

wszyscy inni.

-  Czemu  nie  wypróbujesz  tego  w  Blue  Springs? -  zasugerowała  Shelby. -  Zainstaluj  tam  budy  dla  psów.  W  napięciu

będziemy oczekiwali wyników tej próby.

Garrett zmarszczył czoło. Shelby wierzyła, że zamierza kupić Blue Springs Resort. On sam zapomniał na chwilę o tej

mistyfikacji.

Zaparkował samochód przed wejściem do Key West Family Fun Inn i spojrzał na Shelby. Zdążyła nałożyć z powrotem

żakiet i buty, a teraz pudrowała nos. Sprawiała wrażenie osoby surowej, spiętej i zgrzanej. Zdecydowanie nieprzystępnej.

W tych okolicznościach mogłaby nie przyjąć zbyt dobrze wiadomości o tym, że to on został nowym właścicielem Halford

House. Mogłaby  nawet  zachować się  irracjonalnie  i oskarżyć  go  o  oszustwo,  choć  to  nie  on  przecież  był autorem  tego

pomysłu.

Garrett podjął decyzję. Nie powie jej. Jeszcze nie teraz.

- A więc jesteśmy - oznajmił, wysiadając z samochodu. - Witaj w Family Fun Inn.

Stali  przed  białym,  jednopiętrowym  budynkiem.  Monotonię  ścian  urozmaicały  rzędy  drzwi,  z  których  każde  po-

malowane  były  na  inny  kolor  i  nie  brakowało  wśród  nich  żadnej  barwy.  Shelby  spoglądała  zdumiona  na  jaskrawe

purpury, róże i pomarańcze.

Przez  kilka  minut  kontemplowała  w  milczeniu  ten  widok.  Wiele  słyszała  o  Family  Fun  Inns,  nigdy  jednak  sama  nie

widziała żadnego z tych hoteli.

Spróbowała  wyobrazić  sobie  reakcję  właścicieli  eleganckiego  Blue  Springs  Resort,  kiedy  malarze  skończyli  malować

nie chciany budynek Family Fun Inn tuż pod ich bokiem. Mogła się założyć, że nie byli zachwyceni.

Garrett patrzył na nią wyczekująco. Jakby spodziewał się komentarza.

- Wygląda jak gigantyczne pudełko kredek - powiedziała wreszcie.

-  Taka  była  nasza  intencja. -  Pokiwał  głową  z  aprobatą. -  Dzieci  uwielbiają  kolory.  Przeprowadziliśmy  badania,  z

których  wynikało,  że  różne  barwy  różnie  się  im  kojarzą.  Niektóre  dzieci  są  przywiązane  do  jednej  barwy  i  w  każdym

hotelu  Family  Fun  Inn  chcą  mieszkać  za  drzwiami  w  ich  ulubionym  kolorze.  Inne  dzieci  lubią  zmieniać  kolory.  Za

każdym razem, gdy przyjeżdżają, wybierają nowy odcień. Kiedy więc nasi goście dokonują rezerwacji, zawsze pytamy,

jaki kolor sobie życzą.

-  Brzmi  to  równie  nieprawdopodobnie  jak  twoja  fobia,  by  wypożyczać wciąż  inny  model  samochodu.  Ale  zatrzy-

mywanie się za każdym razem w pokoju z drzwiami o innej barwie to jeszcze większe dziwactwo. Kogo obchodzi, czy

drzwi jego pokoju są turkusowe, malachitowe czy koralowe? - Nie powiedziała głośno, że wszystkie te barwy jej wydają

się równie okropne.

-  Dzieci.  A  w  czasie  rodzinnych  wypraw  rodzice  lubią  spełniać  ich  życzenia.  To  sztuczka,  która  zapewniła  nam  tak

wiele powtórnych odwiedzin, że inne sieci hoteli przestały się śmiać i próbują wymyślić podobny chwyt.

Shelby raz jeszcze ogarnęła wzrokiem oszałamiające bogactwo barw na jasnym tle budynku.

- Miejmy nadzieję, że im się to nie uda - mruknęła pod nosem.

background image

Garrett  przedstawił  się  Tony’emu  Fontanie,  kierownikowi  motelu,  który  wydawał  się  zachwycony  spotkaniem

wielkiego szefa.

-  Pana  siostra  z  mężem  i  dziećmi  odwiedzili  nas  w  zeszłym  roku.  Poznałem  też  Grace  i  Jeffa,  i,  oczywiście,  Eilish -

opowiadał z entuzjazmem mężczyzna. - Czy zatrzyma się pan u nas dzisiaj, panie McGrath?

Fontana posłał dyskretne spojrzenie w stronę Shelby, choć nie na tyle dyskretne, by go nie zauważyła i nie zrozumiała.

Ten człowiek myślał, że ona jest dziewczyną Garretta!

ROZDZIAŁ PIĄTY

- Nie, nie zatrzymamy się na noc - pośpieszyła z odpowiedzią Shelby. - To wizyta służbowa - poczuła się zobowiązana

to  dodać.  Ile  razy  mówiła  to  już  dzisiaj?  Stało  się  to  chyba  hasłem  tej  podróży.  Posłała  Tony’emu  Fontanie  ponure

spojrzenie.  Czy  jej  postawa  i  strój  nie  sygnalizowały  wystarczająco  jasno,  że  ich  znajomość  ma  charakter  czysto

zawodowy  i  nie  przyjechali  tu  szukać  miejsca  dla  miłosnej  schadzki?  Nie  pojawiła  się  w  wydekoltowanej  koszulce,

obcisłej mini, żując gumę balonową.

-  Ile  masz  wolnych  pokoi.  Tony? -  spytał  Garrett,  przerywając  niezręczną  ciszę,  która  zapadła  po  ostatnich  słowach

Shelby.

- Tylko jeden pokój jest dzisiaj wolny, ale...

-  Wszystkie  pokoje  są  zajęte  poza  jednym? -  przerwała  im  Shelby.  Zdumienie  wzięło  górę  nad  niechęcią,  kiedy

przypomniała  sobie,  ile  apartamentów  stoi  pustkami  w  Halford  House.  Czy  Tony  Fontana  kłamał,  by  wywrzeć  lepsze

wrażenie na szefie? To był przecież czas poza sezonem.

- Zawsze mamy komplet gości, proszę pani - odparł uprzejmie Tony Fontana. - Za cenę dwudziestu dziewięciu dolarów

przyjeżdża  do  nas  wiele  rodzin  z  małymi  dziećmi.  Wolą  urlop  poza  sezonem,  gdyż  dzięki  temu  unikają  tłoku  w  porze

szkolnych wakacji. Jesteśmy też bardzo popularni wśród emerytów, którzy podróżują przez cały rok.

- Zaczynają też zatrzymywać się u nas biznesmeni podróżujący służbowo - dodał Garrett. - Oni dopiero nas odkrywają.

- Gdyby udało się nam przyciągnąć choć część tej klienteli - westchnął Tony.

- Oczywiście, że się nam uda - zapewnił go Garrett. - W ciągu najbliższych kilku lat. Przyniesie to ogromne zyski, ale

nie zapomnimy, że przede wszystkim jesteśmy zorientowani na wakacje rodzinne.

Shelby z roztargnieniem przysłuchiwała się tej rozmowie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się po rewelacjach Tony’ego.

- Wasze pokoje kosztują dwadzieścia dziewięć dolarów za noc? - powtórzyła głośno. Więcej kosztował lunch dla dwóch

osób w Halford House.

- We wszystkich naszych hotelach cena wynosi dwadzieścia dziewięć dolarów za noc plus podatek - wyjaśnił Garrett. -

W czasie promocji nasze ceny są niższe.

- Ale Key West to drogi region, wszystko jest tu droższe niż na kontynencie. W jaki sposób udaje się wam cokolwiek

zarobić i nie ulec konkurencji? - chciała wiedzieć Shelby.

-  Cały  czas  mamy  komplet  gości  i  staramy  się  maksymalnie  ograniczać  koszty -  poinformował  ją  z  dumą  Fontana. -

Jeden pokój jest wolny dziś tylko dlatego, że ktoś nagle odwołał rezerwację. Jutro, jak zawsze, wszystkie będą zajęte.

- Fantastycznie się spisujesz. Tony. - zapewnił go Garrett. - Moje siostry nie mogły się ciebie nachwalić. Postanowiłem

więc także przyjechać i przekonać się na własne oczy, czy nie ma w ich słowach przesady.

Przeszli do gabinetu Tony’ego, gdzie Shelby zajęła stojące najdalej od okna i promieni słonecznych krzesło. Słuchała,

jak  mężczyźni  omawiają  ostatnią  kampanię  reklamową  i  ustalenia  promocyjne  pomiędzy  Family  Fun  Inns  i  ośmioma

różnymi liniami lotniczymi. Rozmawiali też o sieci pizzerii, która dostarczała bezpłatnie pizze do pokoi  motelowych, i

rozważali możliwość zawarcia podobnej umowy z lokalną restauracją hamburgerową.

background image

Obserwowała  Garretta.  Emanował  spokojem  i  pewnością  siebie.  Był  obiektywny,  lecz  i  pełen  zrozumienia.  I  bardzo,

bardzo  inteligentny.  To  był  Garrett  McGrath,  który  uczynił  z  Family  Fun  Inns  imperium.  To  dzięki  niemu  motele

przynosiły zyski, podczas gdy tak wiele hotelowych sieci z trudem walczyło o przetrwanie w sytuacji ogólnej recesji. Być

może jego strój nie był wystarczająco szykowny, ale posiadał zmysł interesu równie wyostrzony jak każdy ze szlachetnie

urodzonych biznesmenów spędzających urlop w Halford House.

- Jaki kolor mają drzwi tego jedynego wolnego pokoju? - spytał nieoczekiwanie Garrett.

To pytanie wydało się Shelby tak absurdalne, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Tony Fontana potraktował je jednak z

całą powagą.

- Zielony. - Kierownik motelu wydawał się szczerze zmartwiony. - Zielony jest zawsze najmniej pożądanym kolorem i

jest to zawsze ostatni wynajmowany pokój.

Garrett skinął głową.

-  Wiem.  Podobnie  jest  we  wszystkich  naszych  hotelach.  Dlaczego  kolor  zielony  jest  najmniej  popularny?  To  dosyć

dziwne. - Zerknął na Shelby. - A jeszcze dziwniejsze, że zieleń jest kolorem wiodącym w Halford House. Czy istnieje tu

jakiś paradoksalny związek? Dlaczego zieleń Halford jest przebojem, a zieleń Family Inn porażką?

-  To  doprawdy  zastanawiające! -  Fontana  bardzo  przejął  się  tym  problemem. -  Czy  sądzi  pan,  że powinniśmy

przeprowadzić badania?

- Najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, że dwóch dorosłych mężczyzn marnuje czas, dyskutując o zielonych drzwiach -

odparła krótko Shelby. - Kogo to obchodzi?

Fontana wyglądał na zaszokowanego. Garrett jedynie się uśmiechnął.

-  Potrafiłaby  doprowadzić  do  szału  naszych  specjalistów  od  marketingu.  Mam  rację.  Tony?  Chodźmy,  pokażemy  jej,

jak wygląda jeden z naszych pokojów.

Shelby  przekroczyła  za  nimi  próg  najmniej  pożądanych  zielonych  drzwi.  W  średniej  wielkości  sypialni stały  proste,

praktyczne meble. Dywan, narzuta na łóżko i zasłony były w podobnym odcieniu. Kolejne zielone drzwi prowadziły do

przyległej  łazienki  wyposażonej  w  mydło,  ręczniki,  plastikowy  kosz  i  kubeczki.  Nic  więcej.  Żadnych  szamponów,

odżywek,  balsamów,  czepków  kąpielowych,  przyborów  do  szycia  i  golenia,  ani  innych  kosmetyków  obowiązkowo

obecnych w każdej z łazienek Halford House.

- Ograniczamy koszty, rezygnując ze wszystkiego, co nie jest absolutnie niezbędne - wyjaśnił Garrett, jakby czytając w

jej myślach.

- W pokojach są telewizory podłączone do sieci kablowej - dodał lojalnie Fontana.

- Oczywiście - odrzekła Shelby. - Jaka rodzina mogłaby się dobrze bawić bez telewizora?

Tony zerknął niepewnie na Garretta, sprawdzając jego reakcję. Kiedy Garrett roześmiał się, on także zachichotał.

- Jest bystra, prawda. Tony? Sądzisz, że znaleźlibyśmy gdzieś dla niej miejsce?

Fontana wydawał się tak zdezorientowany, że Shelby ulitowała się nad nim.

- Nie odpowiadaj na to pytanie, Tony - poradziła mu. Skinął jej głową z wdzięcznością.

Według słów Garretta największą dumą Family Fun  Inns były place zabaw, unikalne, starannie zaprojektowane parki

dla  dzieci  na  terenie  hotelu.  Obok  zwykłych  huśtawek  i  przyrządów  gimnastycznych  stały  tam  oryginalne  zabawki  w

rodzaju ogromnego zielono-żółtego krokodyla, którego język był zjeżdżalnią, miniaturowy zamek i karuzela w kształcie

statku kosmicznego.

- Mąż mojej siostry, Fiony, projektuje i buduje place zabaw - poinformował Garrett. - Family Fun Inns to jego główny

klient,  ale  zaopatruje  też  szkoły,  przedszkola,  ogniska  gminne.  Jego  firma  odnosi  ogromne  sukcesy.  Fiona  i  Ray  mają

dwoje dzieci, trzyletnie bliźnięta.

background image

- Może się pani sama przekonać, jak wspaniale dzieciaki się tutaj bawią - dodał z dumą Tony Fontana.

- Nie mamy w Family Fun Inns basenów ze względu na wysokie koszty ich utrzymania i ubezpieczenia, ale nasze place

zabaw są naprawdę pierwszorzędne.

Na specjalnie ogrodzonym terenie z tyłu budynku baraszkowały wesoło dzieci pod bacznym wzrokiem rodziców.

- Wydają się takie szczęśliwe - zauważyła z nutą żalu Shelby, przyglądając się tej beztroskiej scence.

Nie  pamiętała,  by  ona  sama  była  kiedykolwiek  tak  radosna  jak  te  dzieci  o  błyszczących  oczach.  We  wspomnieniach

zawsze  widziała  siebie  jako  poważną,  małą  dziewczynkę,  traktującą  wszystko  serio,  motywowaną  do  pracy  i

konsekwentnego wysiłku. Jakakolwiek porażka wywoływała u niej niepohamowany gniew i poczucie winy.

- Chcemy, aby rodziny odpoczywające w Family Fun Inns czuły się szczęśliwe - oświadczył z dumą Tony Fontana.

- To nasze motto - dodał Garrett. - Dobrze powiedziane, Tony.

Shelby nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. Ci ludzie dobrze się bawili i mogła im co najwyżej pozazdrościć.

Kiedy pożegnali Tony’ego, Garrett zaproponował, by zjedli lunch przed wyruszeniem do Port Key. Shelby zdała sobie

w  tym  momencie  sprawę,  że  umiera  z  głodu.  Nie  jadła  nic  od  rana,  a  jej  śniadanie  także  nie  było  zbyt  obfite,  Myśl  o

podróży skutecznie odebrała jej apetyt. Teraz jednak jej złość minęła całkowicie.

- Ta podróż nie jest nawet tak koszmarna, jak się obawiałam - wyznała, kiedy zmierzali wraz z Garrettem do restauracji

serwującej owoce morza na Mallory Dock.

- Jesteś bardzo ostrożna w pochwałach - zauważył sucho Garrett. - Czyżbyś się bała, że mogą mi przewrócić w głowie?

Jak mawiała babcia McGrath: „Kiedy głowa puchnie, mózg przestaje pracować”. Często mi to powtarzała.

- Uważała za swój obowiązek nauczenia cię skromności? To musiało wiele kosztować tę biedną starszą panią. Garrett

zaśmiał się.

-  O,  tak.  Jako  najstarszy  syn,  byłem  zawsze  rozpieszczany  przez  rodziców  i  nie  widziałem  powodu,  by  podawać  w

wątpliwość ich wysokie mniemanie na mój temat. Gdyby nie babcia, mógłbym wyrosnąć na zupełnie nieznośnego faceta.

Shelby nie umiała oprzeć się pokusie.

- A tak jesteś tylko trochę nieznośny. Czy to skromne zwycięstwo zadowala babcię?

- Od tamtego czasu babcia dołączyła do klubu moich fanów. Kiedy firma zaczęła odnosić sukcesy, a jej udział uczynił

babcię  bogatą,  uznała,  że  być  może  nie  jestem  taki  zły.  Teraz skierowała  swój  gniew  na  mojego  młodszego  brata,

Brendana. Szczęśliwie dla niego, mieszka w Nowym Meksyku, z dala od Buffalo i ciętego jak brzytwa języka babci.

- On jest teraz złym wcieleniem McGratha? - domyśliła się rozbawiona Shelby.

- Nie nazwałbym go tak. Uczy się, to bardzo towarzyski chłopak...

- Tłumaczę: Brendan specjalizuje się w tańcach dyskotekowych i piknikach - przerwała mu Shelby. - Za każdym razem,

kiedy słyszałam, że Laney lub Hal Junior to towarzyskie dzieciaki, wiedziałam, że znów zawalili jakiś egzamin.

Garrett potrząsnął głową.

-  Powiedzmy,  że  Hal  woli  prywatki  i  golfa  niż  naukę.  Ale  w  golfa  gra  naprawdę  świetnie  i  jego  ambicją  jest  zostać

trenerem w jakimś klubie. Sądzę, że doskonale sprawdzi się w...

Garrett  przerwał  raptownie  i  sięgnął  po  jadłospis.  Omal  się  nie  wygadał.  Wielkie  mistyfikacje  to  domena  Arthura

Halforda, lecz zdecydowanie nie jego.

- W Blue Springs mają znakomite pole golfowe - powiedziała Shelby domyślnie. - Nie tak dobre jak w Halford House,

ale ja, oczywiście, nie jestem obiektywna. Czy dlatego kupiłeś Blue Springs Resort? Żeby twój młodszy brat...

- Staram się oddzielać interesy od sentymentów rodzinnych - poinformował ją zwięźle Garrett. - Pobudki osobiste nigdy

nie  odgrywały  dla  mnie  decydującej  roli  w  kwestiach  zawodowych.  Nabywam  nieruchomości,  kiedy  po

przeprowadzonych badaniach rynku spodziewam się zysków.

background image

Shelby przyglądała się mu z zaciekawieniem.

- Zdaje się, że poruszyłam czuły punkt. Całą uwagę skoncentrował na spisie potraw, jakby zamierzał wziąć za chwilę

udział w konkursie wiedzy gastronomicznej.

- Mam wrażenie, że opuszcza cię ochota do żartów, kiedy rozmowa schodzi na temat twojego ostatniego zakupu. Ale

nie musisz wstydzić się tego ruchu i swojego zainteresowania sytuacją ekskluzywnych hoteli, Garrett. To wspaniałe, że

tak bardzo przejąłeś się przyszłością brata, by kupić Blue...

- Mam już dość rozmów na temat Blue Springs Resort - oświadczył z mocą Garrett. - Nie chcę więcej o tym mówić.

- Czy to znaczy, że jeśli nie zmienię tematu, nie odezwiesz się do mnie więcej? A jeśli zacznę opowiadać o kuchni tej

restauracji,  która  akurat  bardzo  się  pogorszyła  w  ostatnich  latach,  nie  zareagujesz?  Będziesz  siedział  w  grobowym

milczeniu?

-  Musiałbym  być  wyjątkowym  gburem,  by  nie  odpowiadać  pięknej  kobiecie -  odparł  z  czarującym  uśmiechem. -  Po

prostu inaczej pokieruję rozmową.

Ciepłe spojrzenie jego błękitnych oczu wzbudziło w niej ogień zmysłowego podniecenia. I czujność. Garrett McGrath

był rzeczywiście niebezpieczny, jeśli jego niewinny uśmiech wywoływał w niej taką reakcję. I nazwał ją piękną kobietą.

Choć wiedziała, że to jedynie puste słowa, brzmiało to przyjemnie. Nieprzyzwoicie przyjemnie. Dla Laney taka uwaga

mogła być czymś oczywistym, ją jednak przyprawiła o rumieniec wstydu.

- Co będziesz jadła? - zapytał swobodnie Garrett. Nie pozwoli sobą manipulować, zdecydowała Shelby.

I nie pozwoli, by pokierował rozmową według swojej chęci.

- W Blue Springs mają znakomite stajnie - zaczęła, w odpowiedzi na jego pytanie. - Zawsze im tego zazdrościłam, lecz

mój ojciec nie cierpi koni i nigdy nie chciał nawet słyszeć o wybudowaniu stajni w Halford House. Co zamierzasz zrobić

ze stajniami w Blue Springs, kiedy przejmiesz ster?

- Wygląda na to, że kraby są głównym składnikiem menu - stwierdził Garrett, jakby nie słyszał w ogóle słów Shelby. -

Zapiekanka z krabów, sałatka z krabów, spaghetti z krabów. A co to jest ravioli z krabów? Chyba tego spróbuję.

- Kiedy zostanie ogłoszona sprzedaż Blue Springs? - Shelby ciągnęła interesujący ją wątek rozmowy. - Oczywiście, to

tajemnica, ale w interesach nic nie pozostaje tajemnicą zbyt długo.

- To czyni  moją sytuację jeszcze trudniejszą - powiedział z naciskiem Garrett. - To sprawa, o której nie mogę  z tobą

swobodnie dyskutować.

Nie znała nawet połowy prawdy! Wciąż zastanawiał się, w jaki sposób powiedzieć Shelby o sprzedaży Halford House,

tak,  by  nie  złamać  jej  serca  i  nie  utracić  jej  na  zawsze.  Nic  jednak  nie  przychodziło  mu  do  głowy.  Na  jego  czole

zarysowały się zmarszczki.

- Och, dobrze. Nie będę więcej pytała o Blue Springs - odrzekła Shelby z westchnieniem. - To w końcu twoja sprawa.

-  Dziękuję -  powiedział  z  ulgą  Garrett.  Im  więcej  zadałaby  mu  pytań  na  temat  Blue  Springs,  tym  szybciej  zo-

rientowałaby się, że nigdy nie widział nawet tego kurortu.

- Ty jednak bez najmniejszych wyrzutów sumienia gnębiłeś mnie pytaniami o wszystkie szczegóły dotyczące Halford

House - zauważyła Shelby z lekkim wyrzutem w głosie.

- Kiedy ja proszę o informacje, nazywasz to gnębieniem, ty zaś tylko zadajesz pytania? - odrzekł z uśmiechem.

Shelby uniosła w górę brwi.

-  Skoro  po  raz  pierwszy  jesteś  na  Key  West,  koniecznie  spróbuj  krabów.  To  specjalność  wyspy.  Ja  wezmę  zupę

żółwiową i krem z czarnego rekina.

- Świetnie. Wybierajmy neutralne tematy. Na przykład pogoda. Czy te chmury burzowe kierują się na południe?

Shelby wyjrzała przez okno na gromadzące się w oddali ciemne chmury i wzruszyła ramionami.

background image

- Popołudniami często zdarzają się tu burze, które kończą się równie szybko i niespodziewanie, jak się zaczęły.

- Mam nadzieję, że spadnie deszcz. Ten upał jest już nie do wytrzymania. - Garrett powachlował się menu. - Nigdzie nie

można znaleźć wytchnienia.

Shelby  nie  miała  nawet  siły  na  wachlowanie.  Powiesiła  na  krześle  żakiet,  rozpięła  kolejny  guzik  bluzki  i  podwinęła

rękawy do łokci.

Garrett nie komentował.

Swobodnie rozmawiali i żartowali, odpoczywając przy wyśmienitym jedzeniu. Lunch upłynął w tak miłej atmosferze,

że  Shelby  nie  zawahała  się  nawet,  kiedy  Garrett  zaproponował,  by  zwiedzili  miasto.  Nie  musiała  śpieszyć  się  z

powrotem, w Halford House nikt jej nie potrzebował.

- Ale zanim ruszymy dalej... - Garrett ujął ją pod ramię i wprowadził do dużego sklepu z pamiątkami, który oferował

bardzo szeroki asortyment towarów, począwszy od bawełnianych koszulek, poprzez spinki do włosów, foremki do piasku

i muszelki do przerażających, zmumifikowanych miniaturowych aligatorów przebranych w ciuszki dla lalek.

Shelby zafascynowana przyglądała się gadom.

- Chcesz kupić jednego z nich? - spytała, kiedy Garrett wziął do ręki zwierzaka, by dostrzec cenę.

- Jest kuszący, ale tym razem zrezygnuję. Przyszedłem tu w innym celu. Rozejrzyj się, wrócę za parę minut.

Shelby  zauroczona  przyglądała  się  tandetnym  bibelotom,  które  sąsiadowały  na  półkach  z  bardziej  praktycznymi

przedmiotami w rodzaju parawanów plażowych, okularów od słońca czy pocztówek. Stał tam także regał z książkami i

Shelby zajęta była odczytywaniem tytułów, kiedy odnalazł ją Garrett trzymający pod pachą papierową torbę.

Wyszli na zewnątrz.

- Proszę - powiedział, podając jej pakunek. - To dla ciebie.

Otworzyła  szeroko  oczy.  Nawet  jeśli  kupił  martwego,  ubranego  aligatorka  lub  plastikowy  globus  na  pamiątkę

dzisiejszej wycieczki będzie musiała grzecznie podziękować. Ostrożnie zajrzała do środka.

- To... ubrania? - Shelby wyciągnęła różowo-biało-zielone szorty i różową koszulkę. Była tam również para różowych

klapek.

- Możesz przebrać się w toalecie restauracji po drugiej stronie ulicy. - Rada Garretta zabrzmiała bardziej jak rozkaz.

- Nie mogę pozwolić, żebyś kupował mi ubrania - słabo zaprotestowała Shelby.

- Nawet tanie z tandetnego sklepiku?

- Garrett, gdybym chciała, sama mogłabym je kupić.

-  To  prawda.  Ale  nie  wiedziałaś,  że  chcesz.  Nie  wiedziałaś  nawet,  że  ich  potrzebujesz.  A  tak  właśnie  jest.  Jeśli  za

moment nie zmienisz stroju, rozpłyniesz się pod wpływem upału.

Miał  rację.  Temperatura  dochodziła  do  czterdziestu  stopni  i  Shelby  pociła  się,  nawet  stojąc  bez  ruchu  na  zalanym

słońcem  chodniku.  Bez  wątpienia  byłoby  jej  chłodniej,  gdyby  zrzuciła  z  siebie  kilka  warstw  ubrań.  Szorty  i  koszulka

wybrane przez Garretta nie były nawet takie okropne, choć o klapkach nie mogłaby powiedzieć tego samego z czystym

sumieniem.

- Zgoda, ale upieram się przy zwróceniu ci pieniędzy

- Skoro się upierasz, przyjmę - wspaniałomyślnie zgodził się Garrett.

Wróciła  do  sklepu  po  kolorową  gumkę  do  włosów.  Głowa  bolała ją coraz  bardziej,  a  ciężki  kok  z  pewnością  nie  był

wygodnym i odpowiednim uczesaniem na tę pogodę.

Upchnęli jej eleganckie ubranie na tylnym siedzeniu samochodu i ruszyli w stronę domu Hemingwaya, w którym teraz

mieściło się muzeum poświęcone pamięci pisarza.

-  Wyglądasz  wspaniale! -  zawołał  Garrett,  z  uznaniem  przyglądając się jej  długim,  gołym  nogom,  kiedy  zmierzali  do

background image

wejścia.

- Są zbyt krótkie. - Shelby naciągała zawzięcie brzeg nogawki, lecz z marnym skutkiem. Nigdy przedtem nie była tak

roznegliżowana. Nawet do biegania po plaży nie nosiła tak krótkich spodenek.

-  Powtarzam,  że  wyglądasz  wspaniale. -  Tym  razem  popatrzył  na  nią  z  pożądliwym  błyskiem  w  oku.  Shelby  nie

potrafiła powstrzymać śmiechu; Garrett tak zabawnie się wykrzywił.

Jej  reakcja  ośmieliła  Garretta,  który  ujął  ją  za  rękę.  Nie  powinnam  była  się  śmiać,  skarciła  się  surowo  Shelby.  Ten

mężczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty, był wystarczająco świadomy swojej urody i wdzięku.

Ona zaś nawet na chwilę nie potrafiła zapomnieć, że w jego mocnej dłoni znajduje się jej ręka.

Garrett czuł dotyk delikatnych, szczupłych palców. Dłoń Shelby była mała i kobieca. Przypomniał sobie ich namiętne

pocałunki z poprzedniego dnia. Wyczuwał drżenie Shelby i z żalem pomyślał, że  musi postępować bardzo rozważnie i

bez  pośpiechu,  jeśli  nie  chce  jej  spłoszyć.  Z  trudem  skierował  swoją  uwagę  na  otaczającą  ich  scenerię -  wysoki,

dwupiętrowy dom w kolonialnym stylu, gdzie Ernest Hemingway żył i pracował. I hodował koty.

- Wielkie nieba, jest ich tu chyba z setka! - Garrett, zaskoczony, przyglądał się kocim mieszkańcom domu.

- Czterdzieści dwa - sprostowała Shelby. - Wszystkie są potomkami pięćdziesięciu kotów samego Hemingwaya.

Kociaki można brać do adopcji, ale pobierana jest za to opłata i trzeba zapisać się na listę oczekujących.

Jeden  kot  podszedł  do  nich  i  zaczął  ocierać  się  o  nogi  Shelby.  Kiedy  schyliła  się,  by  pogłaskać  miękką,  szarą  sierść,

zaczął mruczeć z zadowolenia.

-  Wybrał  cię -  zauważył  Garrett. -  To  najlepszy  dowód,  że  posiadasz  czysto  zwierzęcy  magnetyzm.  Sądzę,  że  ma  go

również Laney. Ona przyciąga delfiny, a ty koty.

- A ty... - podjęła grę Shelby. Chciała wspomnieć o tandetnych sklepikach, budkach z hot dogami, polach do minigolfa i

hotelach dla mas.

- Ciebie? - nie dał jej skończyć Garrett. - Mam taką nadzieję. - Jego słowa brzmiały żartobliwie, lecz w oczach widziała

pożądanie. Wciąż pochylona, głaskała kota, więc zmusił ją, żeby się wyprostowała.

Stali naprzeciw siebie, jakby w kapsule pełnego napięcia milczenia, nie dotykając się jednak. Czuła na sobie jego silne

dłonie i palący wzrok.

Jej serce biło jak oszalałe i nie była w stanie logicznie myśleć. Wiedziała tylko jedno. Garrett pocałuje ją za chwilę, tu i

teraz, w świetle dnia, przed domem Ernesta Hemingwaya pośród drzemiących kotów i na oczach licznie zgromadzonych

turystów.

- Garretcie, nie - usłyszała swój stanowczo brzmiący głos. Wykształcony przez wiele lat wewnętrznej dyscypliny rygor

nie  pozwalał  na  takie  szaleństwo. Pocałunek  na  opuszczonej  plaży  był  wystarczająco  ryzykowny;  pocałunek  pośrodku

tłumu gapiów był całkowicie nie do przyjęcia.

Garrett  opuścił  ręce,  powoli  osuwając  je  wzdłuż  jej  talii  i  na  dłuższą  chwilę  zatrzymując  na  łuku  bioder.  Potem

wyprostował się, wciskając ręce głęboko w kieszenie dżinsów.

- Publiczne okazywanie uczuć jest dla ciebie czymś nagannym?

- Jesteśmy... dorośli - zająknęła się Shelby. - Nie zachowujmy się jak para nastolatków. Nie możemy obściskiwać się na

oczach wszystkich. To jest co najmniej nieestetyczne.

- Problem polega na tym, że przy tobie czuję się właśnie jak nastolatek. I nie bardzo wiem, co z tym począć. - Zaśmiał

się. - Chyba że poddać się temu i rzucić się na ciebie, gdziekolwiek byśmy byli.

Stał bez ruchu, starając się odzyskać nad sobą panowanie. Pragnął Shelby Halford. Jedyne, co przychodziło mu na myśl,

to porwać ją w ramiona, zanieść do ustronnego miejsca, zsunąć te obcisłe szorty i zanurzyć się w niej.

Shelby widziała, jak bardzo Garrett jest poruszony. Słyszała jego gwałtowny oddech, rozumiała, co oznacza płonący w

background image

jego  oczach  ogień.  Właśnie  w  ten  sposób  mężczyźni  patrzyli  na  Laney.  Nikt  nigdy  nie  wykazał  tego  rodzaju

zainteresowania  jej  osobą.  Kto  by  się  na  to  odważył?  Zrażeni  jej  wyniosłością  i  chłodem,  mężczyźni  uciekali  niczym

muchy przed owadobójczym sprayem.

Garrett nie wydawał się zniechęcony. Mimo że traktowała go z wyjątkową oschłością, patrzył na nią z autentycznym

pożądaniem.

Odwróciła wzrok. Ponosi ją wyobraźnia. Być może to wina upału. Jeśli tak, najwyraźniej nie tylko na nią źle wpływała

wysoka temperatura powietrza...

- Sądzę, że... to z powodu upału - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to beztrosko. Prawie jej się udało.

- Nie jestem typem kobiety, która wzbudzałaby w mężczyznach zainteresowanie.

- Kolejna rzecz, co do której mamy odmienne zdanie. Jestem mężczyzną i mogę przedstawić najprawdziwsze dowody

pożądania, jakie we mnie wzbudzasz.

Shelby, zawstydzona, spuściła wzrok.

- Obejrzymy dom? - zaproponował. W jego oczach lśniły ogniki. Ujął dłoń Shelby i poprowadził ją w stronę budynku.

Chmury  stawały  się  coraz  ciemniejsze,  wzmagał  się  też  wiatr  od  morza,  lecz  Shelby  i  Garrett,  nie  zwracając  na  to

uwagi,  kontynuowali  zwiedzanie  Key  West.  Shelby  pozwoliła  Garrettowi  wybrać  interesujące  go  miejsca.  Garrett  miał

ochotę odwiedzić Historyczne Muzeum Wraków Morskich i Muzeum Historii Huraganów. Shelby nigdy tam wcześniej

nie była i, ku jej zdziwieniu, obydwa muzea okazały się bardzo ciekawe.

- Zawsze sądziłam, że przyjeżdżają tu jedynie ludzie chorobliwie żądni sensacji. Tacy, którzy zwalniają, mijając miejsce

wypadku i uwielbiają oglądać kasety wideo z prawdziwych katastrof.

-  Znów  generalizujesz -  ostrzegł  ją  Garrett. -  Czasami  powinnaś  starać  się  spojrzeć  na  pewne  sprawy  z  innej  per-

spektywy.

Shelby zamyśliła się.

- Tak, jak ty to robisz.

Zaśmiał się.

- Ktoś mógłby uznać, że mój punkt widzenia jest mocno skrzywiony.

-  Mówię  poważnie,  Garrett.  Zawsze  jesteś  otwarty  na  nowe  sugestie,  pytasz,  wszystkiemu  się  przyglądasz,  szukasz

odpowiedzi.

Shelby zdała sobie nagle sprawę, że podziwia tego mężczyznę i że nie ma to nic wspólnego z pociągiem fizycznym, jaki

w  niej  wzbudzał.  Podziwiała  jego  wiedzę,  inteligencję  i  talent,  z  jakim  potrafił  osiągać  sukcesy.  Rozmowa  z  nim  była

intrygująca i stymulująca. Lubiła z nim żartować i po prostu przebywać w jego towarzystwie. Poczuła się zaniepokojona i

bezbronna.

- Chyba powinniśmy wracać do Port Key - powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego.

Garrett nie pozwolił jej odejść daleko. Przytrzymał rękę Shelby.

-  Najpierw  chciałbym  kupić  kilka  prezentów. -  Zabrzmiało  to  równie  zdecydowanie  jak  przed  chwilą  słowa  Shelby.

Przyciągnął ją do siebie.

-  O,  nie,  tylko  nie  ten  okropny  sklep  z  martwymi  aligatorami! -  jęknęła  Shelby. -  Garrett,  musimy  wracać.  Robi  się

późno. Zobacz, jakie ciemne jest niebo. I coraz mocniej pada.

-  Nie  mam  nic  przeciwko  zrobieniu  zakupów  w  bardziej,  nazwijmy  to,  eleganckich  sklepach,  jeśli  mnie  do  nich

zaprowadzisz.

- Jest tu kilka wyśmienitych księgami i galerii. Tak dawno w nich nie byłam, że chętnie zobaczę, co można tam kupić.

- Zgoda. A więc prowadź.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Jesteś wyjątkowo wytrwały - zauważyła Shelby, kiedy wraz z Garrettem kulili się pod nowo zakupionym parasolem,

trzymając w rękach wypełnione prezentami torby.

- I obaliłeś kolejny mit o tym, że mężczyźni nie lubią chodzić po sklepach.

Na zewnątrz padał ulewny deszcz, a wiatr smagał ich strugami wody, przed czym parasol nie stanowił żadnej ochrony.

Shelby zerknęła na zegarek.

- O Boże, siódma! Nie sądziłam, że jest tak późno.

- Czas mija niepostrzeżenie, kiedy się dobrze bawisz - przypomniał jej Garrett.

To  prawda,  spędzili  razem  wyjątkowo  przyjemne  popołudnie.  Jakby  byli  parą  zakochanych  na  wakacjach,  szukającą

miłych zakątków, bez pośpiechu wybierającą lokalne specjały.

A teraz zapadł wieczór.

- Naprawdę musimy jechać - powiedziała stanowczo Shelby.

-  Skoro  nalegasz...  Czy  zjemy  kolację  przed  wyruszeniem  w  drogę? -  Pytanie  Garretta  zagłuszył  grzmot.  Shelby

zerknęła w niebo rozcięte światłem błyskawicy.

- Zdaje się, że burza staje się coraz gwałtowniejsza.

Podmuch wiatru prawie wyrwał parasol z rąk Garretta.

- Może powinniśmy odłożyć podróż powrotną do rana. Zjemy kolację i pojedziemy do...

-  Wracamy  do  Port  Key -  oświadczyła Shelby  głosem  nie  dopuszczającym  sprzeciwu.  Tak  łatwo  byłoby  ciągnąć

wakacyjną idyllę; romantyczna kolacja we dwoje bez wątpienia pasowałaby do tego sielankowego obrazka. A potem noc

w motelu, w którym, o czym oboje doskonale wiedzieli, pozostał tylko jeden wolny pokój. Potrząsnęła głową.

- Ruszamy natychmiast.

Niebo było całkowicie czarne, a ciężka ściana deszczu przesłaniała drogę.

- Czuję się, jakbym próbował przejechać przez Niagarę - stwierdził Garrett, na próżno starając się wypatrzyć cokolwiek

w  rozciągającej  się  przed nimi  ciemności.  Światła  reflektorów  ginęły  w  czarnej  mgle.  Gdyby  na  ich  drodze  znalazł  się

jakiś samochód, dostrzegliby go dopiero w momencie zderzenia. - Dlaczego nie zaufałem instynktowi i uległem twoim

kaprysom?! Bylibyśmy teraz w miejscu suchym i bezpiecznym, zamiast narażać życie...

- Proszę, nie opowiadaj mi więcej o swoim niezawodnym instynkcie - przerwała mu zniecierpliwiona Shelby.

-  Od  paru  godzin  nie  mówisz  o  niczym  innym.  Najwyraźniej  zawiódł  cię  tym  razem,  gdyż  inaczej  po  prostu  nie

wyruszyłbyś w drogę. Kiedy poweźmiesz jakąś decyzję, nic nie jest w stanie cię od niej odwieść, a już z pewnością nic

tak mało istotnego jak moje życzenia.

Garrett zmarszczył czoło. Oczywiście, Shelby miała rację. Zapanowało ponure milczenie.

Przeprawy przez  mosty były szczególnie przerażające. Wiatr i deszcz smagały samochód ze wszystkich stron. Jechali

jakby  zawieszeni  w  powietrzu,  zdani  na  łaskę  żywiołu.  Kiedy  znów  znaleźli  się  na  lądzie,  Garrett  odetchnął  z  ulgą,  a

Shelby zrobiła to samo.

Na  poboczu  zauważyli  kilka  stojących  samochodów.  Najprawdopodobniej  kierowcy  postanowili  przeczekać  ulewę.

Garrett maksymalnie zwolnił, wciąż jednak posuwali się do przodu. Monotonne bębnienie deszczu przerywały odgłosy

gromów.

Gwałtowny podmuch wiatru zepchnął samochód na lewo i Garrett z trudem nad nim zapanował.

- Ten samochód jest maleńki - szepnęła Shelby. - Mam wrażenie, że za chwilę wiatr uniesie go w górę i ciśnie nim jak

plażową piłką.

Garrett miał podobne obawy, lecz nie wyrażał ich głośno.

background image

-  Szkoda,  że  mój  niezawodny  instynkt  nie  podpowiedział  mi,  żebym  wypożyczył  największy,  a  nie  najmniejszy

samochód,

Nie  potrafiła  powstrzymać  uśmiechu.  Jego  humor  i  żarty  z  samego  siebie  w  obliczu  niebezpieczeństwa  pomagały

rozładować napięcie.

- Ten stary karawan, którym podróżowałeś kiedyś przez Kansas, mógłby się przydać.

- Wciąż jesteśmy w Lower Keys. Jak sądzisz, kiedy dojedziemy do Halford House przy tej prędkości?

-  Przy  zawrotnej prędkości  pięciu centymetrów  na  minutę?  Może to  potrwać  dłużej  niż  wyprawy  krzyżowe. -  Shelby

także  starała  się  nie  tracić  humoru.  Można  bać  się  burzy,  ale  ostatecznie  była  to  tylko  burza,  a  nie  bliźniaczy  brat

okrutnego huraganu o nazwie Andrew.

Wjechali na kolejny most, który huśtał się i kołysał jak dziecięca zabawka. Pod nimi z obu stron pieniły się wzburzone

wody zatoki i oceanu, zaś do brzegu było już zbyt daleko, by zawrócić.

-  To  wystarczy,  by  na  całe  życie  znienawidzić  wszystkie  mosty -  powiedziała  z  trwogą  w  głosie  Shelby,  wyglądając

przez okno samochodu. Na zewnątrz nic jednak nie było widać w spowijającej wszystko ciemności i mgle.

Garrett zerknął na nią. Jedną rękę zwiniętą w pięść trzymała przy ustach, a druga, o pobielałych od zaciskania kciukach,

leżała na jej kolanach.

-  Burza  chyba  nie  skończy  się  szybko -  powiedział  cicho. -  Co  więcej,  ulewa  nasila  się.  Będziemy  musieli  się

zatrzymać, Shelby. Głupotą byłoby wjeżdżanie na Siedmiomilowy Most przy tej pogodzie. Zwłaszcza tym pojazdem.

Shelby  pomyślała  o  najdłuższym  moście  świata,  który  łączył  Lower  i  Middle  Keys.  Było  to  wybitne  osiągnięcie

nowoczesnej techniki i jazda po nim w pogodny dzień stanowiła jedną z większych atrakcji regionu.

- Czy chcesz zatrzymać się i przeczekać deszcz? - spytała cicho.

-  Kto  wie,  kiedy  przestanie  padać?  Za  godzinę?  Czy  w  środku  nocy?  Od  Port  Key  wciąż  dzielą  nas  godziny  jazdy.

Musimy przenocować w pierwszym napotkanym motelu.

Shelby  natychmiast  zaprotestowała.  Było  to  zrozumiałe,  a  nawet  rozsądne,  by  zatrzymali  się  i  przeczekali  burzę.  Nie

zamierzała jednak spędzać nocy w motelu z Garrettem. Nie zdążyła przedstawić wszystkich argumentów przeciwko temu

pomysłowi,  kiedy  Garrett  zahamował  przed  odrapanym,  jednopiętrowym  budynkiem.  Ręcznie  malowana  tabliczka

informowała, że wita ich motel Pod Mewą.

Shelby ogarnęła panika.

- Nie będę nocować w tej zapluskwionej dziurze! Prowadzi ją pewnie Norman Bates.

-  Widziałaś  „Psychozę”? -  ucieszył  się  Garrett. -  Ja  sam  jestem  wielbicielem  Hitchcocka,  każdy  z  jego  filmów

oglądałem co najmniej pięć razy i...

- To, że widziałam „Psychozę”, nie znaczy, że sama chcę ją przeżyć. Absolutnie...

Porwana przez wiatr butelka uderzyła w przednią szybę. Szkło rozprysło się, lecz na szczęście szyba wytrzymała. Nie

zostało na niej nawet pęknięcie.

Garrett spojrzał na Shelby wymownie.

- Wychodzimy stąd natychmiast. Może na nas spaść kawał betonu lub cegła. Bierz swoje rzeczy i chodź!

- Nie.

-  Wyniosę  cię, jeśli  będę musiał -  ostrzegł.  W  jego  głosie  nie  było  wahania. -  Jeśli  tego  właśnie  chcesz,  możesz  tam

dalej siedzieć i powtarzać „nie”.

- Nie dam się zastraszyć! Nie...

Otworzył drzwi i do środka wdarły się woda i wiatr.

- Idę wynająć pokój. Wrócę po ciebie. Pokój, powiedział. Nie dwa pokoje. Shelby poczuła nagły przypływ energii.

background image

-  Chcę  mieć  oddzielny  pokój! -  zawołała  za  nim. -  Jeśli  musimy  tu  zostać,  wynajmiemy  dwa  pokoje. -  Wysiadła  z

samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiatr wiał tak mocno, że omal jej nie przewrócił.

Garrett wrócił po nią i, objęci, pokonali te kilka kroków dzielące ich od mrocznego holu motelu Pod Mewą.

Kiedy weszli do środka, zrozumieli, dlaczego motel jest tak słabo oświetlony. Nie było prądu i ciemności rozjaśniało

jedynie  kilka  świeczek  ustawionych  na  mocno  sfatygowanym  biurku.  Pulchny,  rudowłosy  recepcjonista  słuchał  radia,

zajadając bekonowe chrupki.

-  Wchodźcie,  proszę -  powitał  ich  z  entuzjazmem. -  Złapała  was  burza,  hmm?  Jest  wyjątkowo  gwałtowna,  podobno

wiatry osiągają prędkość huraganu. Wszystkich to zaskoczyło.

- Widzisz? To bardzo miły człowiek - szepnął Garrett, tak by recepcjonista go nie słyszał.

Shelby  rozejrzała  się  po  obskurnym  wnętrzu,  którego  szpetota  była  oczywista  nawet  przy  skąpym  oświetleniu.  Nie

zdziwiłaby się, gdyby w którymś kącie dostrzegła zmumifikowane zwłoki albo martwe aligatorki wystrojone w ubranka

dla lalek.

- Poprosimy o dwa pokoje na dzisiejszą noc - powiedział Garrett.

- Bardzo mi przykro, ale został tylko jeden pokój - odparł recepcjonista.

- Co takiego? - Shelby obróciła się spanikowana w stronę Garretta.

Garrett  zauważył  jej  wzburzenie.  Przyśpieszony  oddech,  delikatne  drżenie  rąk  i  rumieniec  świadczyły,  że  Shelby

Halford jest poważnie przerażona perspektywą spędzenia nocy we wspólnym pokoju. Jej reakcja wydała mu się bardzo

zabawna. Czyżby sądziła, że rzuci się na nią, kiedy tylko znajdą się sam na sam? Czy też obawiała się, że to ona może

mieć ochotę napastować jego? To był dość kuszący pomysł.

-  Powiedziałem,  że  został  tylko  jeden  pokój -  powtórzył  recepcjonista. -  Ludzie  zaczęli  tu  zjeżdżać,  kiedy  burza

rozszalała się na dobre. Nie mieliśmy kompletu od wielu lat. To dla nas historyczna noc.

- Cóż, nie możemy zostać - powtórzyła z rozpaczą Shelby. - Pojedziemy dalej, aż znajdziemy...

- Zostajemy tutaj - oświadczył Garrett tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. - Nie będziemy ryzykować podróżowania

w trakcie burzy samochodem niewiele większym od dziecinnego wózka. Weźmiemy ten pokój - oznajmił stanowczo.

- Nie ma prądu i nie wiemy, kiedy go włączą - ostrzegł recepcjonista. - Cena jest jednak ta sama co zawsze. Płatne z

góry!

- Czterdzieści pięć dolarów za taką norę! - W głosie Garretta brzmiało szczere oburzenie. Dużymi krokami przemierzał

jedyny pozostały w motelu Pod Mewą pokój. - To skandal! - Wskazał ręką na podwójne łóżko z nierównym materacem

przykryte przetartą narzutą. - Nie ma nawet telewizora.

- To nie ma znaczenia - mruknęła ponuro Shelby. - I tak jesteśmy odcięci od prądu. Bez światła, klimatyzacji i świeżego

powietrza! -  Uchyliła  okno,  by  trochę  przewietrzyć  pomieszczenie.  Do  środka  natychmiast  wdarł  się  zimny  wiatr,

zmuszając Shelby do szybkiego zamknięcia okna.

Oprócz  łóżka  w  pokoju  stał  jeszcze  fotel  o  wyświeconym  siedzisku  i  porysowana  szafka  na  wyblakłym  dywaniku.

Pomiędzy sprzętami pozostał jedynie wąski pasek przestrzeni, po którym Garrett wciąż chodził tam i z powrotem niczym

uwięziony w klatce tygrys. Obok znajdowała się jeszcze łazienka wielkości budki telefonicznej.

- Możemy jechać dalej - zasugerowała Shelby z nadzieją w głosie. - Nie musimy tu zostawać. Z pewnością po drodze są

inne...

- Nie mamy wyboru. Słyszałaś, co mówił ten facet. Wiatry o sile huraganu. Nie mam zamiaru wydawać nas na pastwę

żywieni. - Garrett uśmiechnął się ponuro. - Prawdę mówiąc, to dla mnie dobra lekcja. Przy tego rodzaju konkurencji nic

dziwnego, że Family Fun Inns odniosły sukces. Ale nie wolno nam spocząć na laurach.

-  Doceniam  aspekt  edukacyjny,  ale  to  miejsce  jest  naprawdę  okropne.  Jak  przetrwamy  tutaj  noc?  Nie  ma  nawet

background image

dziesiątej. Nie zamierzam choćby dotknąć tej narzuty, nie mówiąc o siadaniu na niej.

Garrett ściągnął z łóżka wytarte nakrycie.

- Prześcieradła są czyste, a nawet wykrochmalone. Możesz bezpiecznie siadać, Shelby. - Wziął ją za rękę. - Odpręż się,

kochanie. Jest...

- Jeśli chcesz próbować mnie uwieść, oszczędź sobie wysiłku - oświadczyła kategorycznie. Garrett uśmiechnął się.

- Dekoracja ma dla ciebie znaczenie, prawda? Świece, wino, cicha muzyka w tle.

- Łóżko nie przypominające katafalku. Pokój, który nie cuchnie pleśnią i zgnilizną. Możesz uznać, że przesadzam, ale to

moje minimalne wymagania.

Uniósł do ust dłoń Shelby i ucałował czubki jej palców.

- A co, jeśli powiem, że jesteś wymagająca? Drobiazgowa. Wybredna. Kapryśna kobieta o wyszukanym guście. Nie, to

nie jest próba uwiedzenia ciebie. Mogłabyś zaufać, że mam choć odrobinę dobrego smaku i nie zechcę kochać się z tobą

w tej norze.

Jej serce zabiło szybciej, lecz wyrwała Garrettowi rękę.

- Nigdzie nie będziemy się kochać, Garretcie McGrath. Nie łączy nas żaden związek.

- Czyżby?

-  Z  pewnością  nie! -  zaprzeczyła  gwałtownie.  Trochę  zbyt  gwałtownie  zareagowałam,  skonstatowała  natychmiast.

Zabrzmiałoby znacznie bardziej przekonująco, gdyby po prostu wzruszyła ramionami.

Spojrzała  na  niego  z  gniewem.  Nawet  w  mroku  widziała  ten  dziwny  błysk  w  jego  oczach.  Drażnił  się  z  nią,  a  ona

pozwoliła  złapać  się  w  pułapkę.  Zrezygnowana  opadła  na  brzeg  łóżka.  Stojąca  obok  świeca  wypalała  się  szybko,  na

podstawce świecznika zdążyła się już zebrać spora kałuża stearyny.

- Mamy jeszcze jedną świecę, ale co zrobimy, kiedy obydwie się wypalą? - spytała z niepokojem.

- Wtedy pogrążymy się w ciemnościach. Norman Bates nie pozostawił wątpliwości co do tego, że limit dwóch świec na

pokój jest ustalony i nie będzie wyjątków. - Garrett usiadł obok niej. - Jesteś głodna?

Skinęła głową.

- Dużo czasu upłynęło od lunchu. Szkoda, że nie zjedliśmy kolacji przed wyjazdem z Key West.

-  Nie  od  rzeczy  wydaje  się  przypomnieć,  że  proponowałem,  żebyśmy  zjedli  coś  przed  tą  wyprawą  do  pieklą.

Sugerowałem też, żebyśmy w ogóle nie jechali dzisiaj. Nocleg w Family Fun Inn bije na głowę spanie w tym hotelu.

- Ale wtedy straciłbyś tę wspaniałą poglądową lekcję. - Oczy Shelby błysnęły łobuzersko.

-  Punkt  dla  ciebie. -  Garrett  uśmiechnął  się.  Sięgnął  do  swoich  toreb  z  zakupami  z  Key  West. -  Nie  martw  się,

przynajmniej  nie  będziemy  głodować.  Kiedy  wybierałaś  pocztówki,  ja  kupiłem  trochę  przysmaków  na  prezenty  dla

rodziny. Ale skoro oboje jesteśmy głodni, możemy je zjeść.

- Przysmaki dla rodziny? - powtórzyła Shelby. - Nawet boję się spytać, co to jest.

-  To  specjały  regionalne,  których  nie  dostaniesz  w  Buffalo. -  Garrett  po  kolei  wyjmował  rzeczy  z  torby. -  Jak  na

przykład  limonowe  karmelki  ze  słonej  wody.  Słoik  papai,  bananów i ananasów w  zalewie  cynamonowo-porzeczkowej.

Galaretka z guawy. Częstuj się.

Shelby odmówiła.

- Chyba wolę głodować.

Garrett wzruszył ramionami, odwinął karmelek i wsunął go do ust.

-  Jadałem  gorsze  rzeczy -  powiedział,  co  nie  zabrzmiało  zbyt  zachęcająco. -  Kupiłem  też  napoje -  dodał,  wręczając

Shelby drugą torbę.

Wyjęła karafkę w kształcie syreny i spojrzała na etykietkę.

background image

-  Rum  z  przyprawami  Circe. -  Wewnątrz  znajdowała  się  jeszcze  jedna,  bardziej  tradycyjna  w  kształcie  butelka. -

Limonowy Rum Kapitana Jolly. - Wzdrygnęła się. - Wyglądają upiornie. Ten rum jest zielony!

- Pomyślałem, że babcia będzie mogła go otworzyć w Dzień Świętego Patryka, święto Irlandczyków. Garrett spróbował

galaretki i zakaszlał.

- Brr, jest fatalna. Spróbuj. - Wsunął Shelby do ust kawałek galaretowatej substancji. Shelby spróbowała i skrzywiła się.

- Fuu, ohyda!

Garrett cisnął galaretkę do stojącego w kącie kosza.

- Dwa punkty - oznajmił. - Nie straciłem wyczucia.

- Grałeś w kosza?

Skinął głową.

- W szkole średniej i na studiach. Nie byłem zły, ale i nie wybitny. Sport nie stracił wielkiej gwiazdy, kiedy odszedłem.

- A jaką dyscyplinę uprawiasz teraz? - spytała. - Golfa?

- Zacząłem bywać w klubie golfowym.

Shelby z trudem stłumiła chichot i odwróciła głowę.

- Czyżbyś naśmiewała się ze mnie za moimi plecami? - Chwycił ją za koński ogon i pociągnął, zmuszając Shelby, by

spojrzała na niego. - Więc to tak!

-  Próbuję tylko  wyobrazić sobie  ciebie na  polu  golfowym  wśród dostojnych i szacownych  dżentelmenów.  Domyślam

się,  że  musiałeś  wywołać  pewne  zdziwienie,  pojawiając  się  tam  w  dżinsach  i  swojej  ulubionej  koszulce  z  napisem

„Wodospad Niagara jest dla zakochanych”.

- Czy chichotałabyś, gdybym ci opowiedział o moich madrasowych spodniach do golfa i granatowym polo?

- W głowie się to nie mieści. - Shelby nie potrafiła powstrzymać śmiechu.

Kolejny kawałek owocowej galaretki wylądował w koszu.

- Niezłe zagranie - ocenił Garrett. - Chcesz spróbować?

Kiedy Shelby celowała galaretką do kosza, Garrett otworzył Rum z Przyprawami Circe i skosztował ciemnobrązowego

trunku.

- Rany boskie! - Potrząsnął głową. - Circe robi diabelnie dobry poncz.

Karmelek Shelby wylądował prawie metr od kosza. Podniosła go i spróbowała jeszcze raz. Znów chybiła.

-  Pani  próby  są  dosyć  żałosne,  panno  Halford.  Może  Circe  pani  pomoże. -  Podał  jej  wypełnioną  brązowym  płynem

szklaną syrenę.

- Zamierzasz mnie upić? - spytała podejrzliwie.

-  Żeby  móc  cię  potem  wykorzystać?  Przepraszam,  że  muszę  cię  rozczarować,  skarbie,  ale  ja  także  mam  pewne

wymagania. Uwodzenie kobiet w motelu Pod Mewą je wyklucza.

-  A  w  jaki  to  wyszukany  sposób  uwodzisz  zwykle  kobiety? -  chciała  wiedzieć  Shelby.  Rum  okazał  się  zadziwiająco

słodki. Smakował bardziej jak lemoniada niż alkohol. Tym razem wypiła więcej.

Garrett wziął butelkę i też napił się rumu.

- Potrzebne jest dobre jedzenie. Niezbyt obfite i niezbyt ciężkie. Nie za słodkie.

- A więc galaretka z guawy i limonowe karmelki zostały zdyskwalifikowane - zauważyła Shelby. Butelka znów znalazła

się w jej ręku. Im więcej piła, tym bardziej smakował jej ten egzotyczny alkohol.

- Może trochę lekkiego wina. Dobry rocznik kalifornijskiego Chardonnay. Albo jakiś francuski gatunek.

- Rum z Przyprawami Circe został odrzucony. - Podała mu butelkę. Zaczynała odczuwać lekki zawrót głowy.

-  Chciałbym  być  w  dużym,  eleganckim  pokoju  z  pięknym  widokiem  i  wygodnym  łóżkiem -  ciągnął.  Dotknęła  ręką

background image

nierównego materaca.

- Motel Pod Mewą zdecydowanie odpada. - Wypiła kolejny łyk rumu.

- Romantyczna muzyka w tle - dodał Garrett.

-  Bez  elektryczności  musimy  zadowolić  tym,  co  zapewnia  matka  natura.  Czy  odgłosy  uderzających  o  szybę  śmieci

uznałbyś za romantyczne?

- I co najważniejsze, muszę być z odpowiednią kobietą. Z dziewczyną, która pragnęłaby mnie równie gorąco jak ja jej.

A wówczas nie byłoby to uwodzenie, lecz kochanie się.

Shelby znów napiła się rumu.

-  I  jak  często to  się  zdarza? Jak  często  bywasz  z  odpowiednią  kobietą  we  właściwym  miejscu  z  idealnym  jedzeniem,

winem i muzyką? Raz, dwa razy w tygodniu? Codziennie?

- Nie jestem kobieciarzem, Shelby, jeśli o to ci chodzi.

- To, czy jesteś, czy nie, wcale mnie nie obchodzi. Nie interesuje mnie, w jaki sposób zabawiasz się w wolnym czasie. -

Tym razem jej karmelek bezbłędnie trafił do kosza.

-  Oczywiście.  Skoro  więc  omówiliśmy  tę  kwestię,  może  miałabyś  ochotę  spróbować  dla  odmiany  mikstury  Kapitana

Jolly’ego?

- Absolutnie nie! Nie pijam niczego zielonego i ty też nie powinieneś tego robić.

- Nasuwają mi się dość interesujące spostrzeżenia. - Garrett strzelił palcami. - Zarówno zielone drzwi, jak i trunki nie

cieszą się popularnością.

- Twoje techniki badania rynku są naprawdę oryginalne.

Oboje roześmieli się. I po raz kolejny przekazali sobie butelkę rumu. W stronę kosza znów poleciały kawałki galaretki.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Jasne promienie słońca wpadały przez szczeliny w wyblakłych żaluzjach, zalewając światłem pokój. Shelby otworzyła

jedno  oko.  Leżała  płasko  na  plecach  w  obskurnym  pokoju,  z  którego  ścian  niszczyła  się  farba,  a  sufit  ozdabiała

oryginalna kompozycja zacieków. Na zewnątrz panowała cisza.

Poruszyła się. Czuła się źle w gorącym, dusznym pokoju. Wciąż miała na sobie koszulkę i szorty, które Garrett kupił

poprzedniego dnia. Po raz pierwszy w życiu poszła spać w ubraniu, nie dokonawszy uprzednio wieczornych ablucji.

Usiadła,  tłumiąc  jęk.  Czuła  się,  jakby  uderzyła  głową  w  twardą  ścianę.  Rozejrzała  się  wokół.  Na  podłodze  leżały

rozrzucone karmelki, galaretki i papiery. Kosz był przewrócony, a na odrapanej komodzie prężyła pierś szklana syrena.

Kiedy odetchnęła głęboko, poczuła w nozdrzach mdły zapach pleśni.

- Która godzina? - mruknął Garrett, nie otwierając oczu. Zerknęła na zegarek.

- Za piętnaście ósma. Przestało padać - dodała bez potrzeby.

-  Nie  uderzyłaś  mnie  przypadkiem  w  głowę  młotkiem  zeszłej  nocy? -  Garrett  delikatnie  dotknął  czubkami  palców

skroni i jego twarz wykrzywił grymas.

-  Nie,  chyba  że  ty  potraktowałeś  mnie  w  ten  sam  sposób  i  żadne  z  nas  tego  nie  pamięta. -  Shelby  zaczęła  lekko

rozmasowywać skronie. - Obawiam się, że wszystkiemu winna jest nasza przyjaciółka Circe.

Garrett ułożył się na plecach i oparł głowę na rękach.

-  To  bardzo  niebezpieczna  pani. Teraz  wiem,  dlaczego  marynarze  są  skazani  na  klęskę.  Gdybym  ja  sterował  wczoraj

statkiem pod jej wpływem, z pewnością rozbiłbym się na skale. Nie masz przypadkiem aspiryny?

-  Przypadkiem  mam. -  Shelby  powoli  wstała  z  łóżka  i  poczłapała  po  torebkę.  Najpierw  sama  połknęła  dwie  tabletki,

zanim podała lekarstwo Garrettowi.

background image

- Jesteś aniołem dobroci. - Garrett usiadł, by zażyć aspirynę. Przy okazji wypił duszkiem szklankę wody. - Ten pokój

jest jeszcze gorszy, niż mi się wydawało wczoraj w ciemności - mruknął, rozglądając się dokoła. Dostrzegł przewrócony

kosz i rozsypane śmieci. - Turniej. Domyślam się, że wygrałem.

-  To  kwestia  nie  rozstrzygnięta.  Kiedy  już  wypaliły  się  obydwie  świece,  było  zbyt  ciemno,  by  osądzić,  czy  galaretki

trafiają do kosza. Utrzymywałeś, że wszystkie twoje rzuty są celne, ale ja wiem, że to nieprawda.

-  Owszem,  prawda.  Oświeć  mnie,  czy  to  delirium,  czy rzeczywiście  śpiewaliśmy  wszystkie  znane  nam  przeboje

telewizyjne i filmowe?

- Kiedy nie pamiętaliśmy słów, nuciliśmy melodie - poinformowała go Shelby. - Wydaje mi się, że oboje mieliśmy już

nieźle w czubie.

- Pamiętam, że próbowałem dowiedzieć się, która godzina, ale nie mogłem rozróżnić cyfr. Była prawie czwarta. Potem

nic nie pamiętam.

-  Szykowałam  się  do  następnej  rundy:  „Rozpoznaj  tę  melodię”,  kiedy  ty  odwróciłeś  się  plecami  i  zasnąłeś -  przypo-

mniała mu Shelby.

-  Co  za  niewybaczalne  naruszenie  etykiety!  Obiecuję,  że  następnym  razem  nie  zasnę,  dopóki  nie  będziesz  w  pełni

usatysfakcjonowana.

- Obiecanki cacanki - zaśmiała się.

Cieszyła  się,  że  łatwo  przyjęli  ten  swobodny,  żartobliwy  styl  rozmowy,  z  którym  tak  dobrze  oswoili  się  poprzedniej

nocy. Teraz bawiły Shelby nawet jego dwuznaczne żarty.

Garrett opuścił nogi na podłogę i znów jęknął.

- Oddałbym życie za długą kąpiel pod gorącym strumieniem wody, maszynkę do golenia, szczoteczkę do zębów i czyste

ubranie.

-  Zaczekaj,  aż  zobaczysz  łazienkę  w  pełnym  świetle.  Ściany  porasta  bujny  grzyb,  który  wygląda,  jakby  specjalnie

hodowano  go  w  celu  wystraszenia  turystów -  ostrzegła  go  Shelby,  kierując  się  do  łazienki. -  Prysznic  przypomina

eksperymentalne dzieło szalonego wynalazcy.

- Może powinniśmy darować sobie wątpliwą przyjemność mycia się w tym miejscu i nie zwlekając dłużej, wyruszyć do

Port Key. Jesteś gotowa jechać?

Shelby zerknęła na swoje odbicie w lustrze nad umywalką i skrzywiła się. Jej rozpuszczone włosy opadały potargane na

ramiona.... Ubranie, tanie i zmięte, wyglądało tak, jakby w nim spała. Co, oczywiście, było faktem.

- Czy jesteś pewien, że chcesz, żeby widziano cię w moim towarzystwie?

Garrett podszedł bliżej i objął Shelby w talii. Odgarnął jej włosy i pocałował smukłą szyję.

- Moim zdaniem wyglądasz cudownie.

Powędrował ścieżką pocałunków w dół jej szyi, jednocześnie delikatnie masując palcami miękką wypukłość brzucha.

- Gdybym musiał spędzić jeszcze jedną noc Pod Mewą, nie zamieniłbym twojego towarzystwa na niczyje inne.

-  To  dość wątpliwy  komplement. -  Shelby  spróbowała  obrócić  wszystko  w  żart.  Czuła  pieszczotę  silnych,  gorących

dłoni, męskość przyciśniętą do jej rozpalonego ciała. Wiedziała, że jej pragnie i... zadrżała.

-  Nie  wolno  ci  wątpić. -  Garrett  obrócił  ją  delikatnie  twarzą  do  siebie  i  przygarnął  mocno.  Odnalazł  jej  usta  i  zaczął

muskać je wargami w powolnym, uwodzicielskim rytmie.

Shelby  wstrzymała  oddech,  kiedy  ogarnęła  ją  fala  pożądania.  Jej  nabrzmiałe  piersi  domagały  się  pieszczot,  a  napięte

sutki ocierały się o jego twardy tors.

- W naszą następną wspólną noc nie będziemy urządzać konkursów  muzycznych i zawodów w rzucaniu galaretką do

kosza. Co nie znaczy, że nie bawiłem się dobrze tej nocy. - Kiedy mówił, jego wargi poruszały się tuż przy jej ustach,

background image

wzmagając podniecenie Shelby. - Jest mi z tobą cudownie, niezależnie od tego, gdzie jesteśmy i co robimy.

Po  raz  pierwszy  w  życiu  usłyszała  tego  rodzaju  słowa  skierowane  pod  swoim  adresem.  Doskonale  zdawała  sobie

sprawę, że spędzanie z nią czasu to niekoniecznie szczególna frajda. Już we wczesnym dzieciństwie nie ona, lecz Laney

była zawsze dzieckiem kochanym i podziwianym przez wszystkich. Kolczasta skorupka, w której Shelby schroniła przed

nieprzychylnym światem, nie zachęcała nikogo do wspólnej zabawy. A teraz Garrett McGrath mówi, że lubi przebywać

w jej towarzystwie.

- Niezależnie od tego, jak okropna byłaby sceneria i nie sprzyjające okoliczności?

-  Nie może być gorzej niż w pozbawionym prądu motelu Pod Mewą, a gotów jestem spędzie tu także dzisiejszą noc,

jeśli obiecasz ze mną zostać.

Ujął w dłoń jej twarz, drugą przygarniając Shelby mocniej do siebie. Czubkami palców gładził jej policzek, kciukiem

obrysowując kontur ust. Bezradnie patrzyła w niebieskie oczy Garretta, coraz bardziej poddając się woli zmysłów.

Ich  usta  znów  spotkały  się  w  pocałunku  długim  i  żarliwym.  Kiedy  później  stali  naprzeciw  siebie spleceni w  ciasnym

uścisku,  po  raz  pierwszy  w  życiu  Garrett  nie  wiedział,  co  powiedzieć.  Żadna  zgrabna  i  dowcipna  formułka  nie

przychodziła mu do głowy. I wiedział, dlaczego. Nigdy dotąd nie był tak zaangażowany emocjonalnie, nawet wówczas,

gdy parę dni wcześniej całował Shelby w oceanie.

Spędzone  razem  godziny  niewątpliwie  zbliżyły  ich  do  siebie  i  rozbudziły  uczucia.  Lubił  Shelby  i  cenił  sobie  jej

towarzystwo,  nawet  gdy  krytykowała  go  i  okazywała niechęć. McGrathowie  nigdy  nie  darzyli  sympatią  pochlebców,  a

kobiety,  które  dotąd  spotykał  i  które  za  wszelką  cenę  starały  się  mu  przypodobać,  nudziły  go.  Nikt  nie  mógłby

powiedzieć, że Shelby Halford sili się na pochlebstwa.

Usta  Garretta  wygięły  się  w  uśmiechu.  Z  pewnością  nie  była  też  nudna.  Uparta,  tak,  ale  to  stanowiło  dla  niego

dodatkowe wyzwanie. Całe życie spędził wśród upartych McGrathów. Sam był jednym z nich i uważał to za powód do

dumy.

Zajechali  do  pierwszej napotkanej restauracji  szybkiej  obsługi  dla  zmotoryzowanych,  gdzie  złożyli  zamówienie przez

okno, bo oboje woleli nie wysiadać. Zjedli śniadanie na parkingu.

- Nigdy przedtem nie próbowałam czegoś takiego - wyznała Shelby, odgryzając kawałek kanapki z jajkiem, wędliną i

serem. - Moje śniadanie to zwykle jakiś owoc, talerz gorącej owsianki i filiżanka kawy.

- Jesz to samo codziennie?

-  Owoce  są  różne,  zależnie  od  pory  roku,  i  zamieniam  czasem  owsiankę  na  płatki  owsiane  prażone. -  Zerknęła  na

Garretta. Nawet nie ogolony był bardzo przystojny. Spróbowała odsunąć od siebie te myśli i kontynuować rozmowę. - Ty

zapewne zmieniasz śniadaniowe menu podobnie jak marki wypożyczanych samochodów i kolory drzwi wynajmowanych

pokoi.

-  Różnorodność  czyni  życie  ciekawym -  potwierdził. -  Czy  kiedykolwiek  myślałaś  o  tym,  żeby  zaszaleć  i  zamiast

gorącej owsianki zjeść talerz płatków kukurydzianych?

-  Czasami  wydaje  mi  się,  że  jestem  może  trochę  zbyt  rygorystyczna -  przyznała  po  chwili  zastanowienia. -  Że

powinnam wprowadzić jakieś urozmaicenia w swoim życiu.

- Wiele - zasugerował Garrett. - Ale jesteś na dobrej drodze. I zajmę się tym, żebyś na niej wytrwała.

- Ty?

- Do końca mojego pobytu w Halford House będę snuł się za tobą jak cień. I każdy dzień będzie inny.

-  A  potem  powrócisz  do  swojej  kwatery  głównej  w  Buffalo,  a  ja  zostanę,  żeby  poprowadzić  Halford  House. -

Wypowiedzenie  na  głos  tego,  co  było  oczywiste  dla  nich  obojga,  sprawiło  jej  przykrość.  Nie  powinna  zapominać,  że

Garrett McGrath tylko na chwilę pojawił się w jej życiu.

background image

Resztę drogi pokonali w ponurym milczeniu. Słowa Shelby przypomniały Garrettowi, że wciąż jeszcze nie powiedział

jej prawdy. Nie miał jednak odwagi zawierzyć Shelby tajemnicy, wiedząc, jak wielki sprawiłby jej tym ból.

Shelby otworzyła drzwi, jeszcze zanim Garrett zdążył porządnie zahamować, i wysiadła natychmiast, kiedy samochód

stanął.

- Żegnaj - zawołała, biegnąc po wyłożonej piaskowcem ścieżce.

Garrett nie miał zamiaru pozwolić jej tak po prostu uciec. Wychylił się z samochodu.

- Zobaczymy się później! - krzyknął. Na chwilę zwolniła.

- Nie, będę bardzo zajęta. - Nie miała ochoty czekać bezczynnie, aż Garrett McGrath złamie jej serce.

Przez  chwilę  mocowała  się  z  zamkiem,  chcąc  jak  najszybciej  zniknąć  wewnątrz  domu,  na  wypadek  gdyby  Garrett

postanowił ją dogonić. On jednak odjechał w stronę domku 101.

Do końca swojego pobytu w Halford House, postanowiła ze złością Shelby, Garrett McGrath nie zobaczy jej więcej.

-  Och,  wróciłaś  wreszcie. -  Pojawienie  się  siostry  w  przestronnym  holu  przerwało  ponure  rozważania  Shelby.  Laney

była  jak  zawsze  nienagannie  ubrana,  umalowana  i,  ufryzowana.  Opłakany  stan  Shelby  ostro  kontrastował  z  jej

nieskazitelnym wyglądem. Kiedy więc Laney przypatrzyła się lepiej siostrze, jej śliczne oczy rozszerzyło przerażenie.

- Co ci się stało?

-  Zaskoczyła  nas  burza  i  musieliśmy  spędzić  noc  w  wyjątkowo  podłym  motelu  w  Lower  Keys. -  Shelby  próbowała

przygładzić nieco palcami włosy, ale szybko dała za wygraną. Wiedziała, że wygląda, jakby właśnie wyczołgała się spod

ciężarówki.

Laney najwyraźniej była tego samego zdania.

- Ty i Garrett spędziliście razem noc w motelu? - powtórzyła z niedowierzaniem.

- Nic się nie wydarzyło - zapewniła ją szybko Shelby. Przeklinała rumieniec, który okrył je policzki.

-  Oczywiście,  że  nie! -  zaśmiała  się  Laney. -  Nie  wyglądasz  zbyt  pociągająco.  I  ten  strój!  Jest  straszny.  Gdzie  go

znalazłaś? Na śmietniku?

Shelby nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie.

- Dam ci, siostrzyczko, radę. Weź prysznic, umyj włosy, a potem spal te ubrania. Jeśli chcesz, możesz pożyczyć coś ode

mnie. Radzę ci skorzystać z tej propozycji. Twój gust... - Urwała, nie mogąc znaleźć słów, które oddałyby jej niesmak. -

Cóż,  ja  wychodzę,  umówiliśmy  się  z  Paulem  na  tenisa.  Potem  zabiera  mnie  do  Miami  Beach  na  obiad. -  Wymieniła

nazwę ekskluzywnej i bardzo drogiej restauracji.

Shelby  zdziwiła  się,  że  Paul,  który  jej  nigdy  nie  kupił  nawet  kawałka  pizzy,  zabierał  Laney  na  obiad  do  lokalu,  w

którym  ceny  znacznie  przerastały  możliwości  jego  kieszeni.  Ale  Laney  potrafiła inspirować  mężczyzn  do  tego,  by

traktowali ją jak księżniczkę, za jaką się uważała, nawet gdy nie było ich na to stać.

- Paul jest słodki i szaleje za mną. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu, Shel - paplała Laney z podnieceniem. - Paul

i  ja  nie  chcieliśmy  sprawić  ci  przykrości,  ale  nasze  uczucia  okazały  się  silniejsze.  Dla  nas  obojga  była  to  miłość  od

pierwszego wejrzenia. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie.

- Wcale nie jest mi przykro. - Shelby także odpowiedziała siostrze uśmiechem. - Paul i ja pracowaliśmy razem, potem

zrodziła się między nami przyjaźń, ale nigdy nie było to nic poważniejszego. - Czyżby przez twarz Laney przemknął cień

rozczarowania?  Wiadomość,  że  ukradła  siostrze  tylko  przyjaciela,  a  nie  kochanka,  musiała  być  dla niej  niemiła. -  Ale

rozumiem, co to znaczy, że miłość poraża niczym błyskawica. - W głosie Shelby brzmiała sama słodycz. - Tak właśnie

było  ze  mną  i  Garrettem. -  Po  tym  oświadczeniu  Shelby  wymaszerowała  do  swojego  pokoju,  zostawiając  w  holu

oszołomioną Laney.

Garrett  nie  pamiętał,  kiedy  ostatni  raz  zwykła  kąpiel  pod  prysznicem  sprawiła  mu  tyle  przyjemności.  W  domku  101

background image

panowała  idealna  temperatura.  Wziął  do  ręki  jeden  z  leżących  na  paterze  w  kuchni  owoców  i  zamierzał  nalać  sobie

drinka, kiedy usłyszał pukanie. Podszedł szybko do drzwi z irracjonalną nadzieją, że to Shelby.

W progu stała Laney Halford ubrana w skąpe bikini i sandały na wysokim obcasie. Brakuje jej tylko korony i szarfy z

napisem  miss  czegoś  tam,  pomyślał  z  niesmakiem  Garrett.  Podniecenie  natychmiast  go  opuściło,  jakby  ktoś  wylał  na

niego kubeł zimnej wody.

- Serwis hotelowy - przywitała go Laney, wskazując na trzymaną w rękach tacę z dwoma drinkami. - Pomyślałam, że

dobrze zrobi ci coś specjalnego po koszmarnych przejściach ubiegłej nocy.

- Rozmawiałaś z Shelby? - To interesowało go najbardziej.

- Tak. Biedactwo. - Laney uśmiechała się uwodzicielsko. - Wyglądała tak, jakby pływała w bagnie. Tak też się chyba

czuła. Opowiadała też o tym, jak fatalnie spędziła ostatnią noc, ale kiedy posłuchałam jej dłużej, doszłam do wniosku, że

ty jesteś bardziej godny współczucia. Jestem pewna, że nie umiała cierpieć w milczeniu. Wyobrażam sobie, jaki horror

przeżyłeś.

- Przyszłaś mnie pocieszyć?

Laney uśmiechnęła się słodko.

- Przyszłam zaprezentować ci Boginię Halford House.

- Czy masz na myśli siebie? - spytał z niedowierzaniem.

Laney potraktowała jego pytanie jako komplement. Wysunęła do przodu biodro i ten ruch sprawił, że zakołysały się jej

piersi.

- Bogini Halford House to drink, głuptasie. - Zachichotała. - To nasza specjalność. Jeden z barmanów wymyślił go kilka

lat temu i nazwał tak na moją cześć. Wiem, że będzie ci smakował. - Ton jej głosu i zachowanie sugerowały, że gdyby

tylko  zechciał,  mogłaby  zapewnić  mu  inne  jeszcze  przyjemności.  Ta  kobieta  śmiało  eksponująca  swoje  wdzięki  w

skąpym kostiumie nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że gotowa jest spełnić każdą jego prośbę. On jednak o nic nie

prosił.

- Dziękuję za troskę - odparł chłodno. - Ale nigdy nie piję po południu, zwłaszcza wówczas, kiedy pracuję. - Wskazał

na stojące na biurku telefon i faks. - Niedługo mam  odbyć telekonferencję, a potem... - Nie miał ochoty się tłumaczyć.

Nie miał też chęci ani na Boginię Halford House, ani na spędzenie popołudnia z Laney Halford. - Dzięki, ale nie.

Piękne rysy Laney na moment zniekształciła złość. Szybko jednak dziewczyna zapanowała nad sobą. Kiedy odezwała

się, jej głos znów pobrzmiewał fałszywą słodyczą.

- Wiem, jak bardzo musisz być zajęty. Jesteś przecież szefem ogromnej firmy.  W przeciwieństwie do Shelby potrafię

docenić twój sukces. Moją siostrę interesują tylko jej własne osiągnięcia.

Laney przysunęła się bliżej, niemal ocierając się o Garretta. Ten jednak cofnął się w ostatniej chwili.

- Uważaj na tacę - zbeształ ją. - Mało brakowało, a byłabyś mnie oblała. Nie mam ochoty ani pić, ani oglądać Bogini

Halfordu.

Laney przeszyła go lodowatym spojrzeniem.

- Nie musisz na mnie krzyczeć! - zawołała z oburzeniem.

- Nie muszę? A jak inaczej mogę sprawić, żebyś sobie poszła? Nie reagujesz na subtelne aluzje.

Laney obróciła się z gniewem. Odeszła kilka kroków, po czym przystanęła i cisnęła tacą w stronę Garretta. Chybiła i

szkło rozsypało się po trawie.

- Przyślij kogoś do sprzątania! - zawołał za nią.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Panna  York  spojrzała  na  nią  z  dezaprobatą.  Shelby  nie  sądziła  jednak,  by  niechęć  ta  była  skierowana  przeciwko  niej

background image

osobiście. Panna York po prostu nie lubiła niespodziewanych wizyt. Gdyby zamiast Shelby pojawił się prezydent Stanów

Zjednoczonych, również nie okazałaby entuzjazmu. Po krótkiej rozmowie przez intercom starsza pani dała znak Shelby,

by weszła do gabinetu ojca.

- Rozumiem, że spędziłaś noc z Garrettem McGrathem? - spytał Arthur Halford bez żadnego wstępu. Shelby czuła, że

na jej policzki wypełza rumieniec.

- To niedokładnie było tak, tato - zaprotestowała. Skąd o tym wiedział? I co mu powiedziano?

- Czy dlatego przyszłaś? Czy powiedział ci... coś nieprzyjemnego?

Shelby ze zdumieniem przyglądała się ojcu. Zawsze szorstki, nigdy dotąd nie okazywał zainteresowania jej sprawami.

Ten objaw troski zdziwił ją. Czyżby ojciec nie wierzył Garrettowi z powodu jego plebejskiego pochodzenia? To wydało

się jej wysoce niesprawiedliwe.

- Garrett zachował się jak prawdziwy dżentelmen, tato - oświadczyła stanowczo. - On i ja... - Znów się zaczerwieniła i

była na siebie za to zła. - Oboje staraliśmy się stawić czoło tej nieprzyjemnej sytuacji - dokończyła krótko. - Wiem, że

jest późno, ale przyszłam do pracy. Ojciec przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.

-  Bardzo  dobrze.  Mam  dla  ciebie  zadanie. -  Sięgnął  do  górnej  szuflady  biurka  i  wyjął  z  niej  folder. -  Zanieś  to

McGrathowi. I poczekaj, aż to przejrzy.

Pierwszym  impulsem  Shelby  było  zaprotestować.  Ostatnią  godzinę  spędziła  na  wymazywaniu  tego  mężczyzny  z

pamięci. Westchnęła głęboko.

- Czy nie mógłby zrobić tego Paul?

- Nie, do diabła, nie mógłby - warknął Arthur Halford.

- Nie rozumiem cię, Shelby. Najpierw przychodzisz, żądając pracy, a kiedy wyznaczam ci zadanie, próbujesz zrzucić je

na Whitleya. Czy właśnie po to sprowadziłaś go tutaj? Żeby się nim wyręczać? - Niemalże rzucił w nią broszurą.

- Nie chcę więcej słyszeć twoich narzekań. I nie chcę cię dzisiaj więcej widzieć - dodał, wykręcając numer telefonu.

Shelby szła powoli korytarzem. Ojciec miał rację, ona sama także nie zniosłaby tego rodzaju niesubordynacji ze strony

kogoś  z  podwładnych.  Zerknęła  na  trzymany  w  rękach  folder.  Musi  jak  najszybciej  dostarczyć  go  Garrettowi.  W

wiszącym  nad  schodami  lustrze  dostrzegła  swoje  odbicie.  Wełniana  garsonka  w  czarne  prążki,  jak  najbardziej

odpowiednia dla osoby na jej stanowisku, z pewnością posłużyłaby Garrettowi jako temat do żartów. Nie oszczędziłby

też jej nakrochmalonej bluzki, ciemnych raj stop i ciasno upiętego koka. Koniecznie musi zmodyfikować swój strój przed

pojawieniem się w domku numer 101.

Nie tracąc czasu, przeszła do domu rodziców, gdzie zamieniła garsonkę na sukienkę w kwiaty rozkloszowaną u dołu, do

której dobrała pastelowe espadryle. Jej lśniące włosy opadły rozpuszczone na ramiona. Teraz Garrett, zamiast szydzić z

jej ubioru, będzie mógł skoncentrować uwagę na sprawach zawodowych.

Shelby  miała  właśnie  zapukać  do  drzwi  domku,  kiedy  te  otworzyły  się  z  impetem.  W  ostatniej  chwili  udało  się  jej

uskoczyć i uniknąć zderzenia z Garrettem.

Na jej widok przystanął jak skamieniały, przez dłuższą chwilę nie wypowiadając ani słowa.

- Nie wiedziałem, że tu jesteś - wyjaśnił. - Czy nic ci nie jest?

- Och, nie - zaśmiała się nerwowo. - Tyle razy musiałam uciekać przed pędzącymi na lotnisku wózkami... -  Zamilkła

zawstydzona. Paplała niczym egzaltowana nastolatka. Szybko odzyskała panowanie nad sobą. - Widzę, że przyszłam w

złym momencie. Wybierasz się dokądś?

Garrett  miał  na  sobie  zielone  kąpielówki  ze  znakiem  firmowym  Halford  House.  Wiedziała,  że  pochodzą  z  hotelowej

arkady.

-  Powinieneś  do  kompletu kupić  też  koszulkę. -  Ta,  którą  miał  na  sobie,  była  graficznym  uzupełnieniem  telewizyjnej

background image

reklamy  kalifornijskich  rodzynek.  Winogrona  w  kapeluszach  i  okularach  przeciwsłonecznych  przybierały  fantazyjne

pozy.

- Twoja koszulka jest jeszcze okropniejsza niż ta z pomarańczami. Trzeba przyznać, że masz niezwykle oryginalny gust

- zauważyła nie bez złośliwości Shelby.

- Kupiłem ją wczoraj - poinformował z dumą Garrett. - Kiedy ty oglądałaś porcelanę i plakaty.

- Tak, przypominam sobie, że wytrzymałeś w galerii około trzech minut, po czym przepadłeś wśród swoich ukochanych

straganów.

- Ty zaś tkwiłaś w tej galerii przez całą wieczność. Ostatecznie musiałem cię z niej wyciągnąć siłą.

- Nie byłam tam dłużej niż dwadzieścia minut. Niestety, to co w dobrym guście, nie potrafi na długo zatrzymać twojej

uwagi.

- Chętnie się czegoś nauczę, jestem zawsze otwarty na nowości. A ty? - Kiedy się uśmiechał, w jego oczach dostrzegła

przekorny błysk.

Zanim zdążyła zareagować, położył dłonie na jej nagich ramionach i zaczął delikatnie masować jej kark. Próbowała się

cofnąć, lecz Garrett nie zwolnił uścisku. Zamiast tego zaczął gładzić jej ramiona, lekko muskając skórę palcami.

-  Garrett,  ja  nie...  Nie  możesz...  To  nie... -  Odetchnęła  głęboko  i  zaczęła  jeszcze  raz. -  Jesteś  zajęty.  Miałeś  zamiar

pływać - zauważyła dziwnie cienkim i wysokim głosem.

- Miałem zamiar iść po ciebie - poprawił ją. - Myślałem, że wybierzemy się na plażę. Ale wolę zostać z tobą tutaj.

Kiedy  przygarnął  Shelby  do  siebie,  ich  usta  spotkały  się  w  gorącym,  zachłannym  pocałunku.  Shelby  zapomniała  o

powierzonej jej przez ojca misji, a folder upadł na podłogę.

- Będzie nam dobrze, kochanie - szepnął Garrett. - Obiecuję.

Czuła jego pulsującą męskość, której bliskość wypełniła jej podbrzusze dziwnym, słodkim ciężarem. Byli oboje niczym

porwani  przez  burzę  ognia,  której  sile  nie  mogli  się  przeciwstawić.  Znaleźli  się  w  świecie  natury,  która  rządziła

wszystkim według własnych praw.

Shelby poddała się bez reszty pożarowi zmysłów, kiedy Garrett nagle wyprostował się i uniósł ją do góry. Krzyknęła

zaskoczona  i  odruchowo  zacisnęła  ręce  wokół  jego  szyi.  Była  zdezorientowana,  a  dla  osoby  ceniącej  nade  wszystko

niezależność i panowanie nad sytuacją, okazało się to wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciem.

-  Postaw  mnie! -  zażądała  stanowczo.  Teraz,  kiedy  obawiała  się  o  swoje  bezpieczeństwo,  wrócił  do  niej  rozsądek  i

trzeźwość spojrzenia.

Garrett uśmiechnął się i szedł dalej, zatrzymując się tylko po to, by pchnięciem nogi zatrzasnąć drzwi.

-  Garrett,  ja  nie  żartuję -  ostrzegła.  Na  znak  protestu  zaczęła  wymachiwać  nogami,  lecz  jedynym,  co  udało  się  jej

osiągnąć, była utrata buta.

- Ja również nie.

Chwilę później opuścił ją na łóżko. Wylądowała na nim, po czym szybko obróciła się na bok, gubiąc przy tym drugi

but. Była wzburzona.

- Dla twojej wiadomości, Garretcie McGrath, nie lubię być noszona.

- Zauważyłem.

- Nie lubię także, by ciskano mną jak... jak gumową piłką..

- Sądziłem, że może zechcesz wypróbować materac. - Garrett ściągnął koszulkę. - Bije na głowę tamten z Pod Mewy,

nieprawdaż?

- Wiem, co chcesz zrobić, Garretcie - oświadczyła Shelby poważnym tonem, jednocześnie cofając się w stronę okna.

- Mam nadzieję - odrzekł, wyciągając do Shelby rękę. Potrząsnęła głową, chowając za sobą ręce.

background image

- Chcesz odwrócić moją uwagę opowiadaniem o materacu z motelu Pod Mewą i...

-  Próbuję  odzyskać  grunt -  wyznał  szczerze  Garrett. -  Wiele  straciłem  przez  swój  niefortunny  pomysł  przeniesienia

ciebie.

- To było okropne. Cały czas czekałam, kiedy mnie upuścisz, i myślałam o tym, że koty zawsze spadają na cztery łapy.

Zastanawiałam się, czy mi też się to uda.

- Nieźle narozrabiałem! Chciałem wprowadzić romantyczny nastrój, a ty rozmyślałaś o kotach i aerodynamice. Chodź

do mnie, kotku - powiedział, podchodząc bliżej.

Jedyna  droga  ucieczki  prowadziła  przez  łóżko.  Shelby  musiała  przedostać  się  przez  nie  i  w  jakiś  sposób  dotrzeć  do

drzwi. Nie wolno jej było patrzeć przy tym na Garretta, który stał przed nią, otwierając szeroko ramiona na jej przyjęcie.

- Nie... mogę tego zrobić, Garrett.

- Ależ możesz. - Stała bez ruchu, kiedy zsuwał ramiączka jej sukienki. - Pragniesz mnie i wiesz, że ja też ciebie pragnę.

Nie zdążyła odetchnąć, kiedy uporał się także z zapięciem stanika.

- Jesteś taka piękna - szepnął, patrząc zachwytem na jej piersi.

Potrząsnęła głową.

- Nie jestem piękna, ja...

-  Tak,  jesteś. -  Jego  głos  brzmiał  kojąco. -  Jesteś  piękna,  inteligentna  i  seksowna.  A  także  szczera  i  silna,  a  to  cenię

najbardziej.

- Sądziłam, że wolisz wrażliwe i płochliwe panienki. - Z trudem poznawała własny, chrapliwy głos.

- To, w gruncie rzeczy, jadowite żmije - odrzekł, przypominając sobie wizytę Laney. - Ty, na szczęście, nie jesteś taka.

Moim zdaniem jesteś idealna.

- Mylisz się - zaprzeczyła, okrywając się rumieńcem. - Nie jestem idealna.

-  Tego  nie  mówiłem.  Powiedziałem  tylko,  że  jesteś  idealna  dla  mnie,  a  to  coś  zupełnie  innego.  Pragnąłem  cię  od

pierwszej chwili. - Z niezwykłą delikatnością zakrył dłońmi jej piersi. - Wiesz przecież o tym, Shelby.

Zamknęła oczy, wtulając się w niego.

Wędrował dłońmi po miękkich łukach, a potem zaczął muskać jej sutki, obserwując, jak rozkwitają ich różowe pączki.

Shelby  westchnęła  głęboko,  nie  mogąc  zatrzymać  narastającej  fali  pożądania.  Zatracała  się  w  gęstej,  słodkiej  mgle,

która zniewalała jej umysł z tą samą mocą co poprzednio butelka Rumu z Przyprawami Circe. Dziś jednak nie alkohol był

winien, lecz ich uczucia i zmysły.

Garrett  zsunął  z  bioder  Shelby  sukienkę,  pozostawiając  na  niej jedynie  białe figi,  które  nie  stanowiły  żadnej  ochrony

przez ogniem jego spojrzenia. Otoczyło ją ciepło jego ramion. Dłońmi przesuwał po jej plecach, dając Shelby poczucie

bezpieczeństwa. Teraz dzielił ich tylko cienki materiał bielizny.

- Nie wiem... czy potrafię - szepnęła z niepokojem.

- Nic nie mów, kochanie. - Delikatnie opuścił ją na łóżko i sam położył się obok. - To nie zawody, nie musisz niczym

się wykazywać.

- Zawsze starałam się być we wszystkim najlepsza. - W jej niebieskich oczach widział zakłopotanie. - Muszę przyznać,

że nie mam zbyt wiele doświadczenia.

Garrett uśmiechnął się.

- To nie rozmowa kwalifikacyjna, Shelby. Nie potrzebuję twojego życiorysu i referencji.

-  To  dobrze,  bo  nie  mogłabym  żadnych  przedstawić.  Zastanawiała  się,  czy  ją  słyszał,  gdyż  w  żaden  sposób  nie

skomentował  jej  ostatniego  wyznania.  Delikatnie  pieścił  jej  piersi,  a  potem  czubkami  palców  wyrysował  cieniutką

ścieżkę w dół równiny brzucha. Kiedy powędrował niżej, wstrzymała oddech.

background image

- Chciałam powiedzieć, że... - Jej głos załamał się, gdy Garrett nie przerwał eksploracji.

- Wiem, kochanie, wiem. - Spokojnym, pewnym ruchem zakrył dłonią jej kobiecość. - Jestem pierwszy. - Patrzył na nią

z  czułością  i  dumą.  Nie  sądził,  że  będzie  to  miało  dla  niego  tak  wielkie  znaczenie.  W  żadnym  z  dotychczasowych

związków nie przejawiał zaborczych instynktów. W tym właśnie momencie postanowił, że pozostanie także jej jedynym

kochankiem.

-  Proszę,  możesz  się  śmiać. -  Odwróciła  wzrok.  Potrzebowała  czynów,  nie  słów.  Ta  wyniosła,  uparta  Shelby  z

pewnością  nie  była  oziębła.  Jej  namiętna,  żarliwa  reakcja na  jego  pocałunki  była  tego  najlepszym  dowodem.  Musiała

jednak czuć się bezpieczna, by poddać się namiętności.

- Będę kochał się z tobą, Shelby - powiedział cicho. Znów spotkały się ich usta w długim pocałunku. Obejmowała go

mocno, chcąc być jak najbliżej, chcąc czuć go i pieścić. Miała wrażenie, że śni najbardziej erotyczny i romantyczny sen

swojego  życia.  Lecz  to  działo  się  naprawdę,  Garrett  był  z  nią  naprawdę.  Zaś  to,  co  czuła,  nie  było  jedynie  fizycznym

pożądaniem.

Kochała go. Ta świadomość przeraziła ją. Shelby znieruchomiała i przez chwilę patrzyła na niego w pełnym zdumienia

milczeniu.

- Dobrze, kochanie. - Głos Garretta był pewny i spokojny. - Wiem, że to wszystko jest dla ciebie nowe, ale nie masz się

czego obawiać. - Zaraz potem jego usta znów wędrowały po jej piersiach, a język pieścił rytmicznie ich wrażliwe czubki.

Jęknęła cicho. Do tego świata logika i rozsądek nie miały wstępu.

Jednym ruchem Garrett zsunął z Shelby figi i z zachwytem poznawał cudowną krainę jej kobiecości. Rozsunęła uda.

Jej  wilgotne,  rozpalone  ciało  domagało  się  spełnienia.  Wygięta  w  łuk,  dotykała  jego  cudownie  pulsującej,  twardej

męskości.

- Garretcie, proszę! - zawołała, nie wiedząc dokładnie, o co błaga.

Drżącymi rękami zsunęła mu slipy. Jej oczy zasnuła mgła. Żar pożądania Shelby dorównywał jego pragnieniu. Chciała

oglądać go, czuć, dotykać...

Garrett pomógł jej i teraz ona wędrowała po nieznanym terenie męskiego ciała. Bawiła się nim, urzeczona i ciekawa, aż

wreszcie Garrett nie mógł dłużej czekać.

- Chcę być w tobie - powiedział.

-  Tak -  szepnęła,  przygotowując  się,  by  go  przyjąć.  Zadrżała  lekko,  kiedy  wypełnił  ją  sobą.  Potem  przez  kilka  chwil

leżeli bez ruchu, czekając, by Shelby przyzwyczaiła się do jego obecności. Gładził jej włosy i szeptał miłosne zaklęcia.

Powoli  rozpoczęli  miłosny  rytuał.  Shelby,  wiedziona  instynktem,  owinęła  Garretta  nogami,  kołysząc  biodrami  w  rytm

jego pchnięć. Ich ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze, żarliwsze, szalone. Uniósł ją wyżej, zanurzając się w cudownie

poddane mu ciało.

Zjednoczeni w miłosnym spazmie poszybowali w cudownej ekstazie spełnienia.

-  Shelby -  usłyszała  cichy  głos  Garretta.  Musiała  zasnąć,  gdyż  ostatnią  rzeczą,  jaką  pamiętała,  był  ciepły  ciężar  jego

ciała, okrywającego ją w słodkim, intymnym połączeniu. Teraz jednak Garrett leżał za nią, obejmując ją mocno.

Uśmiechnęła się, kiedy powitał ją pocałunkiem. Odpowiedziała natychmiast, całując go zaborczo i gwałtownie.

- Cieszę się, że przyszłaś mnie odwiedzić. - Jego usta wygięły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. - Po fochach, jakie

stroiłaś rano, nie spodziewałem się, że to zrobisz. Co nie znaczy, oczywiście, że zamierzałem pozwolić ci na wykreślenie

mnie ze swojego życia.

- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie stroję fochów - poinformowała Garretta Shelby, gładząc delikatnie jego podbródek.

- Mogę czegoś nie aprobować, ale nigdy w życiu nie stroiłam fochów.

- Rozumiem. - Splótł ręce na jej karku i przyciągnął Shelby bliżej, by pocałować ją długo i czule.

background image

Znacznie później tego popołudnia, kiedy leżeli nasyceni po zmysłowej uczcie, Shelby przypomniała sobie wreszcie cel

swojej wizyty. Usiadła raptownie.

- Wielkie nieba, folder! Nie pamiętam, gdzie się podział!

- Kogo to obchodzi? - Garrett próbował przyciągnąć ją z powrotem do siebie.

- To ważne. Ojciec nalegał, żebym poczekała, aż go przejrzysz. - Wyskoczyła z łóżka i zdała sobie sprawę, że jest naga.

Spłoniła się, gdy napotkała zaciekawione spojrzenie Garretta.

Wstał, by podać Shelby szlafrok. Potem naciągnął na siebie slipy i ruszył do drzwi.

Na ganku przed domkiem leżał folder, dokładnie tam, gdzie upuściła go Shelby. Obok poniewierały się żałosne szczątki

kieliszków rozbitych przez Laney.

Kiedy wrócił, Shelby przytuliła się do jego pleców, otaczając go ramionami.

- Mam nadzieję, że nie uraziłam cię za bardzo wyznaniem, że to polecenie ojca, a nie twój czar osobisty sprowadziły

mnie tutaj.

- Ale to po to, by mnie oczarować, zrezygnowałaś z dyrektorskiego uniformu i rajstop na rzecz tej seksownej sukienki.

Kiedy pokazałaś się tu z gołymi nogami, wiedziałem, że...

-  Widzę,  że  nie  czujesz  się  urażony. -  Delikatnie  połaskotała  go  po  brzuchu. -  Nie  chcesz  wiedzieć,  co  jest  w  tym

folderze?

- Wierz mi, kochanie, niewiele mnie to interesuje. Zapomnijmy o tej makulaturze i wracajmy do łóżka. - Odwrócił się,

chcąc pociągnąć Shelby za sobą, lecz udało się jej w porę umknąć.

- Najpierw praca, potem przyjemności. - Z uśmiechem wyjęła mu z ręki folder i otworzyła. W środku znajdowało się

kilka reklamowych broszur.

-  To  wszystko? -  zdziwiła  się  Shelby. -  To  tylko  materiały  promocyjne.  Dlaczego  ojciec  nalegał,  żebym  zaniosła  je

natychmiast i zaczekała, aż je obejrzysz?

-  Skarbie,  nie  mam  pojęcia,  dlaczego  twój  ojciec  robi  różne  rzeczy.  Zachowanie  tego  człowieka  jest  dla  mnie

niezrozumiałe.

- Chyba że... Sądzisz, iż ojciec mógł zabawić się w swata? Że przysłał mnie specjalnie, żebyśmy...

- Arthur Halford jako swat? - przerwał jej rozbawiony Garrett. - Niezły pomysł!

Rzeczywiście  niezły,  pomyślała  Shelby,  wspinając  się  na  palce,  by  pocałować  Garretta.  Jej  wcześniejsze  obawy  nie

wydawały  się  teraz  tak  niepokojące.  Dzisiejsze  popołudnie  dało  jej  pewność  siebie  i  radosną  świadomość  własnej

kobiecości.

Garrettowi nie będzie łatwo ją porzucić. Postara się, by taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu do głowy.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Prawie nie rozstawali się, spędzając razem wszystkie chwile dnia... i nocy. Shelby przekonała rodziców, że lepiej będzie

dla  niej  wynająć  maleńki  pokój  w  hotelu  i  pozostawać  w  centrum  wydarzeń,  niż  mieszkać  w  domu  rodzinnym.  Nie

zadawali żadnych pytań, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzają ingerować w jej życie. Shelby spędzała więc

noce w domku 101, kochając się do późna i zasypiając potem w ramionach Garretta.

Garrett  kilkakrotnie  wyjeżdżał  do  Buffalo,  zawsze  jednak  wracał  wieczorem  do  stęsknionej  kochanki.  Któregoś

popołudnia zadzwonił jednak z Nowego Jorku, by powiedzieć, że nieoczekiwane problemy zatrzymają go tam dłużej.

Shelby doskonale rozumiała, co znaczy praca; lecz jej ciało nie chciało zaakceptować nagłej pustki i samotności. Leżała

w ich wspólnym dotąd łóżku, wciąż obracając się z boku na bok i długo nie mogąc zasnąć.

Kiedy nieobecność Garretta przeciągnęła się na następny dzień, Shelby postanowiła skorzystać z maleńkiego pokoiku,

background image

który  zarezerwowała  dla  siebie  w  budynku  hotelowym.  Miała  nadzieję,  że  tutaj,  w  miejscu,  z  którym  nie  wiązały  się

żadne wspomnienia, łatwiej będzie jej zasnąć.

Szybko  jednak  zdała  sobie  sprawę,  że  jest  skazana  na  kolejną  niespokojną  noc.  Zmiana  pokoju  nie  pomogła  jej

zapomnieć o Garretcie.

O świcie obudził ją dziwny hałas. Zanim rozpoznała dźwięk przekręcanego w zamku klucza, w progu stał już Garrett.

Zamrugała powiekami niepewna, czy to nie sen.

- Garrett?

- To ja, kochanie. - Kilkoma krokami pokonał dzielącą ich odległość, zrzucając po drodze marynarkę, krawat i koszulę.

Shelby, całkiem już przytomna, uklękła na łóżku i wyciągnęła do niego ręce.

Ich usta spotkały się w zachłannym pocałunku, stęsknione ręce wędrowały po spragnionych pieszczot ciałach. Garrett

zsunął z ramion Shelby bawełnianą koszulę, odkrywając piersi. Przylgnęła do niego, pomrukując z zadowoleniem.

Wsunął dłonie pod miękki materiał, odnajdując miejsca, które nauczył się pieścić i do których tęsknił przez ostatnie dwa

dni. Niespokojnie zdzierali z siebie ubranie.

- Jesteś gotowa, najdroższa? Uśmiechnęła się.

- Byłam gotowa w chwili, kiedy zobaczyłam cię stojącego w progu. - Objęła go mocno. - Och, Garretcie, tak źle było

mi bez ciebie! - wyznała z westchnieniem.

-  Nie mogąc znieść myśli o kolejnym dniu bez ciebie, zmusiłem ludzi, by pracowali niemal do północy - powiedział,

układając ją pod sobą. - Zdążyłem na ostatni lot.

- Jak dobrze, że wróciłeś.

Nie potrzebowali słów. Rozkołysani w pierwotnym, zmysłowym rytmie, pogrążali się w bezczasie, aż rozkosz rozlała

się w nich gwałtownym, dzikim przypływem. Potem zasnęli, wtuleni w siebie i nasyceni.

Garrett  obiecał  wyrwać  Shelby  z  rutyny  starannie  zaplanowanych  zajęć  i  robił  to,  każdego  niemal  dnia,  wyjeżdżając

wraz z nią w coraz to inny zakątek Florydy.

Obejrzeli wszystko, przepych Palm Beach i aligatory w bagnach Parku Narodowego Everglades. Garrett nieodmiennie

ulegał pokusie tandetnych sklepików. Kupował rzeczy, na widok których Shelby nie umiała powstrzymać śmiechu.

Gdy  podróżowali,  odwiedzając  kolejne  Family  Fun  Inns,  czy  tylko  dla przyjemności,  nadmiar  energii  rozładowywali

biegając lub kąpiąc się. Grali w tenisa i wypożyczali żaglówki. Tańczyli i kochali się.

Shelby  była  zbyt  szczęśliwa,  by  martwić  się  czymkolwiek.  Nie  chciała  zaprzątać  sobie  głowy  ani  swoją  karierą,  ani

docinkami siostry czy gniewem ojca. Wszystko to blakło w obliczu uczucia, jakie wzbudził w niej Garrett.

W słoneczne październikowe popołudnie Shelby kołysała się leniwie na stojącym w ogrodzie Halford House bujanym

fotelu,  wspominając  namiętne  sceny  ostatniej  nocy,  kiedy  zauważyła  zmierzających  w  jej  stronę  Laney  i  Paula.  Jej

uśmiech zbladł. Laney z pewnością będzie miała ochotę na kolejną słowną potyczkę, a Shelby zdecydowanie nie była w

nastroju do sprzeczek. Wręcz przeciwnie. Czuła się szczęśliwa i przyjaźnie usposobiona do wszystkiego i wszystkich, nie

wyłączając siostry.

- Słyszałaś nowinę? - zawołała Laney. Jej piękne oczy lśniły ciemnym, groźnym blaskiem. Mimo ściągniętych złością

rysów,  wciąż  wyglądała  ślicznie.  Shelby  uśmiechnęła  się.  Uroda  siostry nie  budziła już  w  niej  kompleksów  i  poczucia

winy. Miłość Garretta dała jej pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa, czego nigdy przedtem nie zaznała.

- Co takiego, Laney?

-  Kiedy  usłyszysz,  przestaniesz  się  tak  głupio  uśmiechać. -  Laney  nie  potrafiła  odmówić  sobie  złośliwości.  Shelby

westchnęła.

- O co chodzi?

background image

- Shelby, musisz zachować spokój - zaczął Paul. - Widzieliśmy Olivera Tate z twoim ojcem.

- Tata sprzedał mu Halford House! - dokończyła Laney.

Przez dłuższą chwilę Shelby nie zareagowała. Zdawało się, że nie rozumie znaczenia usłyszanych przed chwilą słów.

- Laney, to nie może być prawda. - Shelby powoli wstała z fotela. - Musiałaś coś pomylić.

- Niczego nie pomyliłam - zaprzeczyła ostro Laney. - Spytałam Tate’a, czy kupił Halford House, a ten przebiegły, stary

lis  tylko  zmrużył  oczy,  roześmiał  mi  się  twarz  i  powiedział  „tak.” -  Zerwała  z  grządki  kwiatek  i  ze  złością  rozsiewała

wokół jego płatki.

- Już ze dwa tygodnie temu słyszałem pierwsze plotki na temat sprzedaży Halford House i tego, że nowy właściciel nie

chce się na razie ujawnić. - Głos Paula brzmiał poważnie. - Kiedy przyjechał Oliver Tate i udał się prosto do gabinetu

twojego ojca, wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Potem Laney spytała go otwarcie i...

-  Plotki?  Jakie  plotki? -  Shelby  wydawała  się  całkowicie  zdezorientowana. -  Ja  nie  słyszałam  żadnych  pogłosek.

Niczego...

- To dlatego, że cały czas uganiasz się za Garrettem McGrathem - stwierdziła ze złośliwą satysfakcją Laney.

- Cały hotel aż huczy od plotek. Twój drogi pan McGrath też musiał je słyszeć.

- Garrett nigdy nie wspominał o tym - szepnęła Shelby. Halford House był jej domem, jej przeszłością, teraźniejszością

i  przyszłością.  Musiała  wyjechać,  by  stać  się  jego  warta,  lecz  wiązała  z  tym  miejscem  wszystkie  plany i  nadzieje. -

Gdyby... gdyby Garrett wiedział...

- Oczywiście, że wiedział. Bał się jedynie, że powiedzenie ci prawdy może pokrzyżować jego plany. Przede wszystkim

chciał,  byś  poszła  z  nim  do  łóżka,  i  osiągnął  swój  cel.  Wszyscy  wiedzą  o  tobie  i  Garretcie.  Nie  jesteś  szczególnie

dyskretna. Nie odrywasz od niego cielęce zachwyconych oczu niczym zadurzona nastolatka.

- Shelby, sprzedaż Halford House w sposób zasadniczy zmienia moją sytuację - zauważył z zatroskaniem Paul.

-  Porzuciłem  bardzo  intratną  posadę w  Casa  del  Marina,  polegając  na  obietnicy  otrzymania  tu  samodzielnego  sta-

nowiska. Jeśli Oliver Tate rzeczywiście jest właścicielem hotelu, wszystko wygląda inaczej.

- Jeśli to prawda, także moje plany legły w gruzach

- przypomniała mu Shelby. - Nie wierzę jednak, żeby tata mógł sprzedać hotel bez uprzedzenia...

- Oto i nasz Garrett - przerwała jej Laney. - Mamy okazję spytać go, czy słyszał jakieś pogłoski.

Serce  Shelby  zabiło  mocniej.  Już  sam  jego  widok  napawał  ją  dziwnym  spokojem  i  optymizmem.  Powodowana

impulsem, wyszła mu naprzeciw. Rzeczywiście, nie potrafi zachować dyskrecji, zauważyła w duchu.

Garrett wydawał się zachwycony jej spontanicznością.

- Szukam cię od pół godziny - powiedział, przyciągając Shelby do siebie. - Wreszcie ktoś przypomniał sobie, że widział

cię idącą w tę stronę.

Shelby uniosła głowę, by spojrzeć w jego jasne, niebieskie oczy. Normalnie pocałowałaby go, lecz tym razem pamiętała

o obecności siostry.

-  Hm...  nie  jesteśmy  sami -  szeptem  zwróciła  mu  uwagę  na  stojących  nieco  dalej  Paula  i  Laney. -  Musimy  z  nimi

porozmawiać.

Garrett dostrzegł w jej twarzy niepokój.

- Co się stało, kochanie?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Wyprzedziła ją Laney.

- Garretcie, czy wiedziałeś, że Oliver Tate kupił Halford House? - Oczy Laney błyszczały gniewnie.

Garrett  stał  bez  ruchu,  przyglądając  się  im  z  uwagą.  Widział  ból  i  niepewność  Shelby,  wściekłość  Laney,  niepokój

Paula. Nie mógł pozwolić sobie na fałszywy krok. Nie mógł utracić Shelby.

background image

- Nic nie wiem o tym, by Oliver Tate kupił Halford House. - To przynajmniej było prawdą. - Z tego, co słyszałem, Tate

jest  przyjacielem  Arta  z  dawnych  czasów  i  postanowił  na  kilka  dni  zatrzymać  się  w  Halford  House,  głównie  po to,  by

pograć z Artem w golfa. Przyjechał wczoraj wieczorem. Czy to wtedy narodziły się te plotki?

-  To  nie  plotki,  lecz  fakty -  odparła  ze  złością  Laney. -  I  jestem  pewna,  że  wiedziałeś  o  wszystkim. -  Teraz  Laney

przeniosła lodowate spojrzenie na Shelby. - Jest w nim coś, co sprawia, że mu nie ufam.

Shelby miała już dość złośliwości siostry.

- Garretcie, czy nie przyszedłeś, żeby przypomnieć mi, że jesteśmy umówieni?

- Właśnie tak. Chodź, już się spóźniliśmy. - Ruszył, pociągając Shelby za sobą.

Nie zatrzymując się, pobiegli wzdłuż brzegu oceanu, aż do opustoszałej plaży, gdzie po raz pierwszy ją pocałował. Tym

razem jednak Garrett nie proponował kąpieli w ubraniu.

Obrócił się w stronę Shelby i spytał z powagą, czy wszystko w porządku. W jego głosie brzmiało tak wiele troski, że

oczy Shelby wypełniły łzy wzruszenia.

- Na pewno się mylą. Mój ojciec nie mógłby sprzedać Halford House Oliverowi Tate’owi.

- Chodź do mnie, skarbie.

Usiadł  na  piasku.  Shelby  zajęła  miejsce  obok,  szukając  ukojenia  w  objęciach  Garretta.  Gładził  jej  włosy,  osłaniając

ramieniem od chłodnych podmuchów wiatru.

Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce i obserwując fale. Przyroda wokół emanowała takim spokojem, że dopiero

po  dłuższej  chwili  Shelby  zdała  sobie  sprawę,  że  milczenie  Garretta  nie  jest  dobrym  znakiem.  Nie  zaprzeczył

twierdzeniom o sprzedaży hotelu. Powiedział tylko, że nie słyszał o tym, by nabył go Oliver Tate.

Jego spokojny nastrój był złowieszczym sygnałem. Spędzili razem wystarczająco wiele czasu, by nauczyła się, że kiedy

są  sami,  Garrettowi  nie  wystarcza  samo  trzymanie  jej  w  ramionach,  chyba  że  oboje  są  akurat  zmęczeni  po  miłosnych

igraszkach.

Coś musiało go martwić, gdyż inaczej już dawno całowałby ją, próbując zedrzeć z niej cienką, jedwabną bluzkę...

- To prawda? Mój ojciec sprzedał Halford House?

- Tak, to prawda - odparł z powagą Garrett.

- Dlaczego? Dlaczego to zrobił? - Głos Shelby drżał. - To coś więcej niż tylko hotel. To nasz dom. Mieszkały w nim

trzy pokolenia Halfordów i...

- Nie chcę bronić twojego ojca, ale jest kilka rzeczy, które może powinnaś wziąć pod uwagę. Nie było cię dziesięć lat.

Bratanek, którego wyznaczono na następcę Arthura, zmarł, a jego brat okazał się nieodpowiedzialnym hulaką.

-  Ale  ja  mogłam  prowadzić  hotel. -  Shelby  wciąż  nie  chciała  usprawiedliwić  postępowania  ojca. -  Powierzenie  mi

Halford House byłoby przecież najlogiczniejszym rozwiązaniem. Mam doświadczenie w tej branży, wypracowałam sobie

pewną  pozycję  i  zawsze  uważałam  Halford  House  za...  swoje  dziedzictwo. -  Po  jej  policzku  potoczyła  się  łza. -

Dziedzictwo. Brzmi dosyć staroświecko, prawda?

- Nie. - Garrett otarł kciukiem kolejną łzę. - Ale może ojciec nie zdawał sobie sprawy; jakie to dla ciebie ważne. Czy

rozmawiałaś z nim i proponowałaś, że go zastąpisz, kiedy przejdzie na emeryturę?

Shelby potrząsnęła głową.

-  Myślę,  że  w  głębi  duszy  zawsze  bałam  się  odmowy,  tego, że  uzna  mnie  za  nie  dość  kompetentną.  Postanowiłam

udowodnić, że tak nie jest. Mama wspominała, dzwoniąc do mnie, że tata myśli o emeryturze, ale nie sądziłam, że nastąpi

to tak szybko. - Shelby westchnęła. - Miałam dość Casa del Marina i Kalifornii. Chciałam coś zmienić w moim  życiu,

wrócić  do  domu.  Nie  było  mnie  tu  od  dziesięciu  lat  i  łudziłam  się,  że  czas  i  odległość  zmienią  nas  w  jedną  z  tych

szczęśliwych rodzin, które uśmiechają się na zdjęciach z rodzinnych albumów.

background image

- Musiałby to być album ilustrujący upadek wielkiej dynastii. Tytuł: „Schyłek wieku”.

Uśmiechnęła się smutno.

-  Teraz  to  wiem,  lecz  wtedy  powrót  wydawał  się  znakomitym  posunięciem  zarówno  ze  względów  osobistych,  jak  i

zawodowych.  Niestety  mój  przyjazd  okazał  się  jedynie  nieprzyjemną  komplikacją  dla  mojego  ojca.  Od  początku

wyczuwałam jego niechęć. - W słowach Shelby było tak wiele smutku i rezygnacji. Widział jej ból i zagubienie.

Obrócił się lekko tak, by móc spojrzeć w jej lśniące od łez orzechowe oczy.

-  Przyjazd  do  Halford  House  był  jak  najbardziej  słusznym  posunięciem -  powiedział  z  naciskiem. -  Gdybyś  nie

przyjechała, nigdy byśmy się nie spotkali. I nie miałbym okazji poprosić cię o rękę. A to właśnie chcę zrobić. Chcę, żebyś

za mnie wyszła, Shelby.

Trwało chwilę, zanim do Shelby dotarło znaczenie tych stów.

- To zabrzmiało niemal tak, jakbyś... jakbyś... prosił o moją rękę? - Ton jej głosu wyrażał zdumienie i niedowierzanie.

Czekała, by obrócił w żart jej absurdalne przypuszczenie.

Garrett jednak patrzył na nią z powagą.

- Proszę cię o rękę, Shelby. - Na jego ustach nie było łobuzerskiego uśmiechu. Jego głos brzmiał stanowczo i żarliwie. -

Wyjdź za mnie.

- To bardziej rozkaz niż oświadczyny. - Shelby potrzebowała czasu, by zapanować nad wzburzonymi emocjami.

-  Myśl  sobie,  co  chcesz,  Shelby,  ale  potraktuj  moje  oświadczyny  poważnie.  Bo  ja  naprawdę  chcę  się  z  tobą  ożenić.

Najszybciej jak to możliwe.

Wstała gwałtownie i ruszyła w stronę morza.

- To urocze... Garretcie, ale...

- Urocze? - Garrett poderwał się szybko i ujął ją za ramię. - Proszę cię o rękę, a ty mówisz, że to urocze? - W jego głosie

brzmiało oburzenie. - Już kiedyś próbowałaś przyczepić mi tę etykietkę i powiedziałem ci, że do mnie ona nie pasuje.

- Nie powinieneś się obrażać. Chociaż starasz się to ukryć, jest w tobie współczucie dla innych i gotowość do wielkich

gestów,  takich  właśnie  jak  zakup  Blue  Springs  Resort,  by  twój  brat  mógł  pracować  na  tamtejszym  polu  golfowym.  A

teraz chcesz się ze mną ożenić, bo ci mnie żal.

- Nigdy z litości nie zaproponowałbym kobiecie małżeństwa - warknął Garrett. - Mógłbym wymienić wiele powodów,

dla których proszę cię o rękę, ale z pewnością nie będzie wśród nich współczucia.

- A co będzie? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.

- Wiele nas łączy - zaczął Garrett. - Pasja hotelarska, to pierwsze. Przez ostatni miesiąc oboje nauczyliśmy się czegoś o

hotelach  zarówno  wysokiej,  jak  i  niskiej  klasy  i  owe  doświadczenia  okazały  się  dla  nas  interesujące.  Lubimy  kino,

bieganie, pływanie, puszczanie latawców...

-  Nigdy  nie  puszczaliśmy  razem  latawców.  Ten,  który  kupiłeś  w  zeszłym  tygodniu,  nawet  nie  wzbił  się  w  niebo. -

Uśmiechała  się,  a  jej  oczy  błyszczały.  Kochała  Garretta,  a  on  poprosił,  by  została  jego  żoną!  Przygnębienie  wywołane

wiadomością o sprzedaży Halford House ustąpiło miejsca ogromnej radości.

-  Zgoda, latawiec był niewypałem, wycofuję ten punkt. Kontynuując... - Przyciągnął ją do siebie. - W łóżku jest nam

cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Uwielbiam być z tobą, nawet gdy się sprzeczamy. - Popatrzył na nią badawczo. - Jesteś

jedyną  kobietą,  jakiej  kiedykolwiek  proponowałem  małżeństwo,  Shelby.  Mam  dość  samotności.  Przez  ostatni  miesiąc

pomogłaś mi zrozumieć, jak bardzo pragnę ożenić się... z tobą, najdroższa. Powiedz: tak. Powiedz, że za mnie wyjdziesz.

-  Och,  Garretcie! -  Była  taka  szczęśliwa.  Gdyby  tylko  dodał,  że  ją  kocha.  Jeśli  zacząłby  oświadczyny  od  tych

magicznych dwóch słów, mógłby nic więcej nie mówić!

Uniosła głowę i uśmiechnęła się.

background image

- Tak, wyjdę za ciebie. - Wyraz jego oczu powiedział jej, że podjęła właściwą decyzję. Garrett nie wyznał jeszcze jej

miłości, ale kochał ją. Była tego pewna.

Garrett  nalegał,  aby  jeszcze  tego  samego  wieczora  wyjechali  do  Buffalo.  Shelby  ledwie  zdążyła  przekazać  rodzicom

wiadomość  o  zaręczynach,  Laney  zaś  nigdzie  nie  można  było  znaleźć.  Garrett jednak  upierał się  przy  jak najszybszym

wyjeździe.

- Czas, żebyś poznała moją rodzinę - oświadczył stanowczo.

Shelby  wiedziała  już,  że  Garretta  nic  nie  odwiedzie  od  raz  powziętego  postanowienia.  Ona  sama  była  tego  dnia  zbyt

rozmarzona i szczęśliwa, by się z nim spierać. Wkrótce miała przecież poślubić ukochanego przez siebie mężczyznę!

Kiedy samolot schodził do lądowania w Buffalo, raz jeszcze odtworzyła w pamięci scenę poinformowania rodziców o

zaręczynach.  Mama,  jak  zawsze  słodka  i  trochę  roztargniona,  objęła  ją  i  pogratulowała  znalezienia  odpowiedniego

młodego mężczyzny. Tata najpierw jakby nie chciał wierzyć, a potem zaśmiał się i poklepał Garretta po plecach.

-  A  więc  dobiliśmy  targu -  powiedział  Arthur  Halford,  a  kiedy  Shelby  poprosiła  o  wyjaśnienie  znaczenia  tej  raczej

dziwnej uwagi, ojciec tylko wzruszył ramionami i życzył Garrettowi szczęścia.

Shelby była zaskoczona bardzo skromnym i bezosobowym wystrojem mieszkania Garretta. Bardziej przypominało ono

motelowy apartament niż dom.

- Spędzam tu niewiele czasu - wyjaśnił Garrett. - Jak tylko się pobierzemy, kupimy nowy dom. Jeśli chcesz, możemy

jutro odwiedzić kilku agentów.

- Nie myślałam na razie o kupowaniu domu - odparła Shelby. - Wciąż nie mogę jeszcze przyzwyczaić się do tego, że

jestem zaręczona.

-  Och,  to  nie  potrwa  długo. -  Garrett  wziął  ją  w  ramiona  i  zaniósł  do  sypialni  na  piętrze. -  Chcę  uczynić  cię  panią

McGrath najszybciej jak to możliwe.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Garrett się żeni?

- Ślub! Wspaniale!

-  Teraz  już  wiemy,  co  tak  długo  zatrzymywało  cię  na  Florydzie.  Nie  hotel,  ale  córka  właściciela,  hm?  To  tylko  żart,

braciszku.

- Wujku Garretcie, czy mogę być druhną? Chcę włożyć tęczową sukienkę i czerwone buty.

Tuż  przed  południem  dotarli  do  domu,  w  którym  babcia  i  mama  Garretta  mieszkały  wraz  z  Devon,  jego  dwudzie-

stosześcioletnią, dwukrotnie rozwiedzioną siostrą i jej dwiema córeczkami, sześcioletnią Pammy i dwuletnią Petey.

Dwukrotna  rozwódka!  Shelby  zaskoczyła  ta  wiadomość.  Na  podstawie  urywkowych  komentarzy  Garretta  stworzyła

sobie  w  wyobraźni  obraz  rodziny  żyjącej  w  doskonałej  harmonii  i  miłości.  Rozwód  zdecydowanie  nie  pasował  do  tej

sielankowej wizji.

-  Kiedy  byłeś  ostatnim  razem,  nie  wspominałeś,  że  spotykasz  się  z  kimś,  kochanie. -  Kate  McGrath  skarciła  syna  z

czułością.  Potem  uśmiechnęła  się  do  Shelby. -  Tak  się  cieszę.  Modliłam  się,  żeby  Garrett  wreszcie  się  ustatkował.  Od

razu widzę, że dokonał właściwego wyboru.

-  Mama  także  Josha  Aldena  nazwała  odpowiednim  dla  mnie  mężczyzną,  a  wszyscy  wiedzą,  jak  to  się  skończyło -

wtrąciła Devon. - Nie minął nawet rok od ślubu, a on mnie zostawił. Byłam wtedy w ciąży z Petey.

- Twoja mama jest optymistką, Devon - skarciła wnuczkę babcia. - Stara się w każdym dostrzegać to, co najlepsze.

- Czy ja mogę być druhną, wujku Garretcie? - błagała Pammy, obejmując go za kolana. - Proszę, proszę, proszę!

Garrett pogładził jasną główkę siostrzenicy.

- Możesz być druhną, jeśli chcesz, ale to będzie bardzo skromny ślub. Odbędzie się w najbliższą sobotę - oznajmił, nie

background image

spuszczając wzroku z Shelby. - Trzy dni powinno wystarczyć na przygotowanie ceremonii. Zaraz jedziemy, żeby zrobić

badanie krwi i uzyskać pozwolenie na ślub.

- W sobotę? - zawołały chórem Devon, Kate i babcia.

- W tę sobotę? - upewniła się zdumiona Shelby.

- Lepiej od razu jedźmy, żeby kupić dla mnie sukienkę druhny - poradziła rezolutnie Pammy.

- Aha, rozumiem, że musicie się spieszyć - domyśliła się Devon.

Babcia tak uważnie przyglądała się teraz Shelby, że ta okryła się rumieńcem.

- Cóż, chyba rzeczywiście nie ma na co czekać. Im szybciej wy dwoje pobierzecie się, tym lepiej.

- Garrett! - warknęła Shelby przez zaciśnięte zęby, kiedy już znaleźli się na zewnątrz. - Nie jestem w ciąży! Poklepał jej

ramię.

- Wiem, skarbie. - Uśmiechnął się lubieżnie. - Ale za miesiąc o tej porze już będziesz - zapewnił.

Shelby otworzyła szeroko oczy. Tutaj, w Buffalo, wydarzenia zaczynały przytłaczać ją swoim tempem.

- Wszystko dzieje się za szybko - poskarżyła się głośno. - Garretcie, przyjechałam poznać twoją rodzinę, a nie wyjść za

mąż w ciągu trzech dni!

- Na co mamy czekać? - spytał. - Nigdy nie rozumiałem sensu długiego okresu narzeczeństwa. Albo chcemy się pobrać,

albo nie. My oboje chcemy, więc się pobieramy. W najbliższą sobotę.

Shelby czuła, że kręci się jej w głowie.

-  Garretcie,  zaczekaj.  Chciałam  nacieszyć  się  naszym  narzeczeństwem  i  zaplanować  ślub,  może  nie  szczególnie

wystawny, ale elegancki. Taki, który mogłabym wspominać przez całe życie, jako że zamierzam raz tylko wyjść za mąż.

Chciałabym  wydać  przyjęcie  w  Halford  House.  Marzyłam  o  tym  od  dzieciństwa,  przyglądając  się  weselnym  gościom

zgromadzonym  w  sali  balowej.  Nie  musimy  być  właścicielami  hotelu,  by... -  Urwała  gwałtownie. -  O  co  chodzi  z  tym

zachodzeniem w ciążę? Nigdy nie rozmawialiśmy nawet o dzieciach, a ty nagle informujesz mnie, że...

- Nie chcesz mieć dzieci?

-  Nie jestem jakąś  potworną  karierowiczką, jak  przedstawia  mnie  Laney. -  Jej  rysy  złagodniały. -  Bardzo chciałabym

mieć dzieci. Dwoje, może troje. Zdecydowanie nie dziewięcioro.

-  Jak  najbardziej  to  popieram.  Posiadanie  dziewięciorga  dzieci  to  zwyczaj  McGrathów,  którego  nie  zamierzam

kontynuować. Prawdę mówiąc, nikt z rodzeństwa nie ma aż takiej gromadki.

- Całe szczęście, że choć w tej sprawie się zgadzamy.

- Zgadzamy się w bardzo wielu sprawach. Mówiliśmy już o tym, dlaczego pasujemy do siebie i dlaczego będzie nam

razem dobrze. Przestańmy marnować czas i pobierzmy się.

Jego upór i odmowa choćby rozważenia jej argumentów rozzłościła Shelby.

-  To  w  ten  sposób  zarządzasz  Family  Fun  Inns?  Wyznaczasz  cel  i  nie  zważając  na  nic,  dążysz  do  jego  realizacji.

Wygrywasz,  jeszcze  zanim  twoi  przeciwnicy  zdążą  się  zorientować,  kto ich  zaatakował.  Blue  Springs  Resort i inni  nie

mieli żadnych szans. Ale małżeństwo i interesy to dwie różne sprawy i obawiam się, że mylisz je ze sobą.

-  Doskonale  potrafię  oddzielić  interesy  od  życia  osobistego -  przerwał  jej  zniecierpliwiony. -  Nigdy  nie  mieszałem

spraw prywatnych z zawodowymi. A co do Blue Springs Resort, mam już dość tych bzdur. Wolałbym nigdy więcej nie

słyszeć o tym miejscu.

- Cóż, będzie to dosyć trudne, jeśli nie w ogóle niemożliwe. Tak się akurat składa, że jesteś właścicielem tego hotelu,

więc...

Garrett westchnął głęboko. Przynajmniej tę kwestię mogli sobie do końca wyjaśnić.

- Nie jestem właścicielem Blue Springs, Shelby. Nie kupiłem tego hotelu i nigdy tak nie twierdziłem - oświadczył.

background image

Patrzyła na niego zdezorientowana.

- Ale Paul powiedział... Sądziłam... Z pewnością dawałeś do zrozumienia, że...

- Były pewne fałszywe domysły, których wygodnie było mi nie prostować - przerwał jej Garrett, wzruszając ramionami.

-  Sądziłem,  że  szybko  zorientujesz  się,  że  to  bezsensowny  pomysł.  Jestem  zdziwiony,  że  do  tej  pory  w  to  wierzyłaś.

Pomyśl,  Shelby.  Po  co  miałbym  kupować  Blue  Springs?  Straciło  swoją  wartość  i  walor  ekskluzywnego  kurortu  dla

wybrańców. Jest usytuowane tuż obok Family Fun Inn, w coraz częściej odwiedzanym rejonie. Co gorsza, oba te obiekty

w  sposób  naturalny  rywalizowałyby  ze  sobą,  co  zdecydowanie  nie  mogłoby  być  dla  nas  korzystne.  Nigdy  nie

zainwestowałbym pieniędzy mojej rodziny w przedsięwzięcie z góry skazane na klęskę.

Shelby przeszedł dreszcz. Mówił suchym, rzeczowym tonem, jego oczy błyszczały drapieżnie. Przeszło jej przez myśl,

że  nie  potrafiła  dotąd  należycie  docenić  jego  umiejętności  i  talentu  strategicznego.  W  jednej  chwili  zniknęło  gdzieś

poczucie wyższości, które przez cały czas podświadomie czuła dla niego. Ekskluzywne hotele były domeną jej rodziny

od wielu pokoleń, a ona sama miała odziedziczyć wielką fortunę. Garrett prowadził innego rodzaju działalność. Osiągnął

wielki sukces, który zawdzięczać mógł jedynie sobie samemu. Shelby czuła się, jakby nagle ze szczytu drabiny spadła na

sam jej dół i musiała zadzierać głowę, by dojrzeć górującego nad nią Garretta.

Uniósł do ust i pocałował jej zimną rękę.

- Przepraszam za ten wykład. - Jego głos znów brzmiał czule i troskliwie. - Czasami daję się ponieść emocjom i wydaje

mi  się,  że  jestem  na  seminarium  marketingowym.  Raz  w  roku  prowadzę  taki  kurs  na  tutejszym  uniwersytecie  dla

pracujących - wyjaśnił.

- Nie wiedziałam o tym. - Dopiero teraz zaczynała zdawać sobie sprawę, jak mało wie o Garretcie.

- Swoje wynagrodzenie przeznaczam dla miejscowego szpitala dziecięcego. Chciałem ofiarować coś tej społeczności i

mam  ku  temu  wiele  okazji.  Odkąd  Family  Fun  Inns  zaczęły  dobrze  prosperować,  McGrathowie  są  zapraszani  do  rad

nadzorczych wszystkich instytucji charytatywnych i publicznych w mieście.

Shelby  wyobraziła  sobie  Garretta,  bogatego  i  wpływowego  mężczyznę  rozdzielającego  fundusze  i  podejmującego

istotne dla miasta decyzje. Garrett, niepoprawny barbarzyńca, który nosił kolorowe koszulki, zatrzymywał się w każdym

sklepiku z tandetą i kochał się z nią cudownie przez długie, słodkie godziny.

Przechyliła głowę, by przyjrzeć się mu uważnie. W swetrze z napisem: „Buffalo Bills” i dżinsach wyglądał dokładnie

jak McGrath, którego pokochała. Jesteś śmieszna, skarciła Shelby samą siebie.

- O czym myślisz? - spytał Garrett, przyciągając ją do siebie. Delikatnie pieścił i kąsał jej ucho.

- Chyba cię nie doceniałam - wyznała. - Przepraszam.

-  Nie  przepraszaj.  Przyzwyczaiłem  się  do  tego -  powiedział  z  uśmiechem  Garrett. -  A  nawet  sam  prowokuję  tego

rodzaju sytuacje. To bardzo korzystne być niedocenianym.

Shelby wydawała się całkowicie zaszokowana.

- Nienawidzę być niedocenianą! Zawsze uważam to za obraźliwe!

Garrett pocałował jaw czoło, a potem odsunął od siebie i włączył silnik samochodu.

- Byłaś chowana pod kloszem, kochanie. I jeśli chcesz, bym cię nadal ochraniał przed problemami, z przyjemnością to

zrobię.  Jeśli  jednak  miałabyś  ochotę,  żebym  podzielił  się  z  tobą  swoimi  doświadczeniami,  zrobię  to  z  jeszcze  większą

przyjemnością. Co wybierasz?

- Oto mój wybór: pragnę spędzić ten dzień z tobą. Chciałabym, by tutaj było nam równie dobrze jak na Florydzie. I nie

mówmy więcej o badaniach krwi, pozwoleniach i ślubach, proszę.

W jej  wzroku  była  ufność i  miłość.  Garrett  wiedział, że  kiedy  Shelby  patrzy  i  zwraca się  do niego  w ten sposób,  nie

potrafi jej niczego odmówić. Wzbudziło to jego niepokój. Nigdy żadna kobieta nie miała nad nim takiej władzy. Sądził

background image

dotąd,  że  dzieciństwo  i  młodość  spędzone  pośród  pięciu  sióstr  uodporniło  go  na  wszystkie  kobiece  kaprysy.  Nic  nie

potrafiło zawrócić Garretta McGratha z obranej drogi, dopóki nie spotkał Shelby Halford. Spojrzał na nią.

- Czy widziałaś Niagarę?

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.

- Jedźmy.

Skorzystali  ze  wszystkich proponowanych  turystycznych  atrakcji,  łącznie  z  pływaniem  łodzią,  spacerem  pod  korytem

wodospadu  i  lotem  powyżej  rozszalałego  nurtu.  Zakończyli  zwiedzanie  w muzeum  Niagara  Falls,  gdzie  zgromadzono

dokumentację  dotyczącą  wszystkich  przepraw  przez  wodospad:  zaplanowanych,  przypadkowych,  zakończonych

szczęśliwie, a także tragicznie.

- Tragedia w służbie rozrywki - zauważyła z dezaprobatą Shelby. - Przypomina mi to muzeum huraganu w Keys. - Czy

masz zamiar kupić koszulkę?

-  Mam  ich  około  tuzina  z  każdym  możliwym  motywem.  Ale  z  przyjemnością  zrobię  tobie  prezent.  Mogłabyś  w  niej

wystąpić  dzisiaj  na  kolacji.  Mama  zaprosiła  cały  klan  McGrathów  na  swoje  popisowe  danie -  pizzę  od  Luigiego.  To

wioska restauracja w pobliskim pasażu handlowym.

- Żartujesz, prawda?

-  Na  temat  pasji  kulinarnych  mojej  mamy?  Niestety  nie.  Nigdy  nie  lubiła  gotować.  Teraz  nie  stara  się  nawet

zachowywać  pozorów.  Ale  uwielbia  gromadzić  całą  rodzinę.  Dziś  wieczorem  będą  tam  wszyscy,  poza  trójką  naj-

młodszych. Aidan i Brendan są w college’u, a Caitlin studiuje w szkole weterynaryjnej w Pensylwanii.

- Będą więc tylko Glenn, Gracie, Fiona, Eilish i Devon

- Shelby jednym tchem wyrecytowała wszystkie imiona.

- I między każdym kolejnym McGrathem jest nie więcej niż dwa lata różnicy.

-  Babcia  nazywała  nas  dziećmi  schodkowymi.  Uważała też,  że  rodzice  powinni  byli  poprzestać  na  pierwszych  trzech

McGrathach.  Pamiętam,  jak  powtarzała  tacie:  „Nie  stać  was na  utrzymanie  tych  wszystkich  dzieciaków”.  Ale  oni  nie

przejmowali się i realizowali dalej swój plan.

Garrett  zjechał  z  głównej  drogi  na  płaski,  zalesiony  teren.  Shelby  ze  zdumieniem  zauważyła,  że  przejeżdżają  przez

bramę cmentarza.

- Pomyślałem, że może odwiedzimy tych McGrathów, których nie poznasz dzisiaj.

Garrett  często  wspominał  o  zmarłym  przedwcześnie  ojcu.  Przypisywał  mu  pomysł  stworzenia  sieci  tanich  moteli  o

nietypowym wystroju, obsługujących głównie niezbyt zamożne rodziny z małymi dziećmi. Jack McGrath nie miał okazji

zobaczyć,  jak  jego  idea  zostaje  wcielona  w  życie,  przyczyniając  się  do  sukcesu  Family  Fun  Inns,  z  którego  korzystała

teraz cała rodzina.

Grób  McGrathów  znajdował  się  pod  rozłożystym  dębem.  Spoczywali  tam  dziadek  McGrath,  ojciec Garretta,  jego

bezdzietna siostra Mary, zaś obok...

Shelby  patrzyła  zaszokowana.  Napis  na  pomniku  głosił,  że  spoczywa  tu  „ukochany  syn”,  Glenn,  zmarły  tragicznie  w

wieku lat dwunastu. Garrett wspominał niekiedy o swoich braciach, nigdy jednak nie mówił, że jeden z nich nie żyje.

- Trudno mi rozmawiać... o tym. O jego śmierci. O nim - wyznał z wahaniem.

- O Glennie.

-  O  Glennie -  powtórzył  Garrett. -  Wciąż  jeszcze,  choć  minęło  wiele  lat,  nie  potrafię  się  z  tego  otrząsnąć.  Pewnie

dlatego  rzadko  tutaj  przychodzę.  Babcia  i  mama  bywają  na  cmentarzu  co  niedziela.  Na  mnie  wpływa  to  bardzo  przy-

gnębiająco. Ale chciałem, żebyś wiedziała.

Shelby otoczyła go ramionami i objęła mocno.

background image

- Jak to się stało?

-  Uwielbiał  grać  w  koszykówkę.  Był  w  tym  naprawdę  dobry.  Nawet jako  mały  chłopiec  potrafił  rzucić  piłkę  o  wiele

dalej i celniej niż jego starsi koledzy. - W głosie Garretta brzmiała nie ukrywana duma. - Któregoś wieczoru graliśmy z

chłopakami w piłkę na ulicy. Glenn rzucił się za piłką, by nie przechwycili jej przeciwnicy. Reszty możesz się domyślić.

- Och, Garrett, tak mi przykro.

Skinął głową.

-  Zginął  na  miejscu. -  Zakrył  twarz  dłońmi. -  Pamiętam  wszystko,  jakby  to  wydarzyło  się  wczoraj.  Glenn  leżący  na

jezdni, kierowca, starszy  mężczyzna powoli wysiadający z samochodu, ogarnięty histerią. Nie jechał szybko. Po prostu

nie miał szansy zahamować.

- Wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla ciebie straszne - szepnęła Shelby.

-  Nigdy  nie  przydarzyło  mi  się  nic  gorszego.  Byliśmy  najlepszymi  przyjaciółmi,  mieliśmy  tak wiele  wspólnych

zainteresowań.  Byliśmy  najstarszymi  chłopcami  w  rodzinie. -  Na  ustach  Garretta  pojawił  się  cień  uśmiechu. -  Mama

urodziła  Brendana  na  miesiąc  przed  wypadkiem  i  tak  bardzo  cieszyliśmy  się  z  Glennem,  że  mamy  nowego  brata.

Powtarzaliśmy  dziewczynkom,  że  siły  się  wyrównują.  Gracie  wściekała  się,  gdy  zamykaliśmy  się  z  niemowlęciem  w

pokoju,  mówiąc,  że  to strefa  tylko  dla  mężczyzn.  Stała  pod  drzwiami,  skarżąc  się  na  naszą  niegodziwość,  a  Glenn i ja

zwijaliśmy się ze śmiechu.

Jego rysy złagodniały, a z oczu zniknął smutek.

- Chyba wtedy zostało przesądzone, że Gracie zostanie prawnikiem walczącym przeciw dyskryminacji kobiet.

- Czy powinnam się jej obawiać?

- Nie! Podziel się z nią swoją opinią na temat mojej kolekcji koszulek, a zostaniecie przyjaciółkami.

- Już ją lubię i podziwiam za odwagę. A co z resztą rodzeństwa? Znam tylko imiona.

Obejmując się, ruszyli w stronę samochodu.

- Fiona jest słodka. Nigdy nie podnosi głosu i nie wpada w gniew. Jest aniołem. Trochę nudnym, ale aniołem. Jej mąż,

Ray,  projektuje  i  buduje  place  zabaw.  Mają  bliźniaki;  Glenna  i  Seana.  Następna  w  kolejności  jest  moja  siostra  Eilish.

Eilish... -  Zachichotał. -  Jak  opisać  Eilish?  Gracie jest jej ideałem.  Eilish jest  bystra,  ma  temperament  i  kocha  pracę w

Family Fun Inns. Pewnego dnia poprowadzi ten biznes wraz ze mną.

- Pozwolisz jej? - zapytała Shelby. - Czy też dziewczyny są u was wciąż zostawiane za drzwiami?

- Niech pomyślę. - Spojrzał na nią. - Z Eilish powinnyście świetnie się dogadać.

- Poznałam już Devon i jej dzieci - podpowiedziała Shelby.

-  A  tak,  Devon,  rodzinny  pechowiec.  Jako  dziecko  regularnie  chodziła  na  wagary,  włócząc  się  po  ulicach  z  bandą

podobnych jak ona buntowników. Obaj jej mężowie byli wybitnie nieciekawymi typami i mam wrażenie, że poślubiła ich

właśnie dlatego, że ją przed tym ostrzegałem.

- I dwa razy miałeś rację? - domyśliła się Shelby.

- Naturalnie. - Garrett westchnął. - Devon kocha swoje dzieci, ale musi wydorośleć.

- Biedna Devon - powiedziała cicho Shelby. - A co z Caitlin i twoimi najmłodszymi braćmi?

-  Caitlin  i  Aidan są  świetnymi  studentami. -  W  jego  głosie  znów  usłyszała  znajomą  nutę  dumy. -  Caitlin chce  zostać

weterynarzem, a Aidan inżynierem. Co do Brendana, wiesz już, że nie uczy się najlepiej, za to doskonale gra w golfa. Ta

trójka najmłodszych wciąż jest traktowana przeze mnie jak dzieci - dodał z namysłem. - Nie było mnie w domu, kiedy

dorastali. Żałuję tych lat.

Ujął Shelby za rękę.

- Nauczyło mnie to jednak czegoś ważnego. Nie mam zamiaru pracować całymi dniami i podróżować przez cztery dni

background image

w  tygodniu,  kiedy  moje  dzieci  będą  dorastać.  Chcę  móc  to  obserwować.  Mój  tata  był  pod  tym  względem  wspaniały.

Może nie dorobił się fortuny, ale zawsze miał dla nas czas.

- Jestem pewna, że będziesz dobrym ojcem, Garretcie - zapewniła go Shelby.

- Planuję być także dobrym mężem. I chciałbym zacząć jak najszybciej.

- Najlepiej w tę sobotę. - Shelby pomału oswajała się z tą myślą. Rzeczywiście, jaki sens miały długie zaręczyny?

- Czy możemy ogłosić to przy kolacji? - Garrett nie dawał za wygraną. - Mógłbym skorzystać ze swoich kontaktów i

jeszcze zdążylibyśmy dopełnić formalności.

-  Czy  możemy  pójść  na  kompromis?  Pobierzemy  się  w  przyszłym  tygodniu,  na  Florydzie.  Urządzimy  skromne

przyjęcie w Halford House, na którym będzie obecna cała moja i twoja rodzina. Chcę, żeby moi rodzice i siostra byli na

moim ślubie, a nie wiem, czy zdołają pojawić się tutaj w tak krótkim czasie.

Garrett zachmurzył się. To było coś więcej niż tylko kompromis. To było rozwiązanie najrozsądniejsze z możliwych.

Przynajmniej z punktu widzenia Shelby. Ale ona nie znała wszystkich faktów.

-  Nie  chcę  czekać  do  przyszłego  tygodnia -  powiedział  Garrett. -  Zorganizuję  przylot  twoich  rodziców  i  Laney.

Obiecuję, że będą obecni na ceremonii. Jeśli chcesz spędzić miesiąc miodowy w Halford House, zgoda, ale proszę, że-

byśmy wzięli ślub tutaj. W sobotę.

Jego słowa natchnęły ją ciepłem i radością. Garrett nie mógł doczekać się, by ją poślubić, i chciał to zrobić w mieście, w

którym dorastał. Tu było jego miejsce pracy, rodzina, dom. Tutaj także oni sami będą mieszkać i wychowywać dzieci.

- Sobota... - powtórzyła.

- Nie mogę się jej doczekać, kochanie.

Shelby wzruszyła jego niecierpliwość.

- Kocham cię - powiedziała, przytulając się do niego.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Spotkanie  rodziny McGrathów  przypominało  przedwyborczy  wiec  kandydatów  wszystkich  partii  pospołu.  Każdy  z

zebranych,  łącznie  z  dwoma  zięciami,  miał  własne  zdanie  na  każdy  temat,  a  do  swoich  racji  przekonywał  głośno,  z

entuzjazmem i starając się przekrzyczeć ogólny gwar.

- Co by nie było, Garrett i tak zawsze ma rację - oświadczyła Devon, kiedy toczyła się akurat zażarta debata na temat

zaopatrywania  łazienek  w  motelach  Family  Fun  Inns  w  saszetki  z  darmowym  szamponem. -  Ja  sama  dwukrotnie

sprzeciwiłam się jego woli i dwa razy przeżyłam koszmar rozwodu, dokładnie tak, jak mnie ostrzegał. Nie myśl, że dla

reszty  nie  było  to  pouczającą  lekcją!  Poza  tym  nigdy  nie  popełnił  żadnego  fałszywego  kroku  w  interesach,  co  jeszcze

potęguje przekonanie o jego nieomylności. Tutaj, wszystko, co powie Garrett, jest święte.

Shelby  słuchała  słów  Devon,  przypominając  sobie  wypadki  tego  dnia.  Garrett  wyznaczył  datę  ślubu,  jak  zawsze

podporządkowując  wszystko  swojej  woli.  Jeśli  jednak  sądził,  że  także  w  ich  małżeństwie  będzie  sprawował  absolutne

rządy,  czeka  go  wielka  niespodzianka.  Będzie  musiał  nauczyć  się,  że  kompromis  to  sztuka  dla  dwóch  aktorów,

postanowiła z rozbawieniem Shelby.

- Wyglądasz jak kot, który wpadł na pomysł, jak dostać się do klatki z kanarkami - szepnął jej Garrett do ucha. Prze-

szedł przez pokój, by stanąć koło Shelby i objąć ją w talii.

- Obserwowałem cię i chętnie dałbym centa za poznanie twoich myśli. Boję się tylko, że możesz podbić stawkę.

- Masz rację. - Shelby oparła głowę na ramieniu narzeczonego.

Jej bliskość jak zawsze wzbudziła w nim ogień pożądania. Cały wieczór podziwiał, z jaką swobodą Shelby porusza się

wśród  jego  hałaśliwej  rodziny.  Słuchała  ich  z  zainteresowaniem,  w  każdej  sytuacji  znajdując  trafną  i  dowcipną

background image

odpowiedź. Nawet zrzędliwe niekiedy uwagi babci traktowała ż humorem i sympatią. Nachylił się, by pocałować lekko

jej usta.

-  Chodźmy  do  domu -  powiedział  cicho.  Delikatna  pieszczota  zdołała  już  wzbudzić  w  niej  dreszczyk  podniecenia  i

niecierpliwego oczekiwania.

-  Aha!  Nakryłam  was!  Chcecie  się  wymknąć! -  zawołała  wesoło  Eilish,  wpadając  niemal  na  Shelby  i  Garretta,

zmierzających  w  stronę  wyjścia. -  Nie  możesz  teraz  uciec,  Garretcie.  Chciałabym,  żebyśmy  omówili  projekt  wybudo-

wania basenów przy hotelach. Ludzie chcą mieć możliwość kąpieli, kiedy przyjeżdżają na Florydę. Jest gorąco, a dzieci...

-  Już  wiele  razy  zastanawialiśmy  się  nad  tym  i  za  każdym  razem  decyzja  brzmiała  „nie”.  A  więc  jeszcze  raz,  Eilish:

żadnych basenów - oznajmił stanowczo Garrett. Jego siostra jednak nie poddawała się tak łatwo.

-  Spójrz  tylko,  tutaj  jest  wszystko  czarno  na  białym. -  Wymachiwała  folderem,  bezskutecznie  usiłując  wcisnąć  go

Garrettowi do rąk.

- Przygotowałam... - zaczęła znów Eilish, ale brat nie pozwolił jej skończyć.

- Z basenami związane są ubezpieczenia, których stawki rosną z roku na rok - wyjaśnił ze zniecierpliwieniem. - Będą

też koszty obsługi technicznej, pensje ratowników, a wszystko to zmusi nas do podniesienia cen, stawiając pod znakiem

zapytania główną ideę firmy.

- Garretcie, proszę nie mów nie, dopóki nie zobaczyłeś, jaki jest mój projekt.

- Nie, Eilish. - Garrett wydawał się znudzony.

- Przynajmniej wysłuchaj jej argumentów - odezwała się Grace, a jej oczy błyszczały gniewnie.

- Czyżbyście obydwie miały kłopoty ze zrozumieniem tak prostego słowa „nie”?

Shelby nie mogła dłużej milczeć. W tej rodzinie dziewczęta wciąż traktowano niesprawiedliwie, uznała. Eilish była nie

tylko  siostrą,  ale  i  współpracownicą  Garretta.  Z  pewnością  nie  zaszkodziłoby  mu  zapoznać  się  z  projektem,  zanim

zdecyduje się go odrzucić.

- Przejrzymy to dziś wieczorem - obiecała Shelby, biorąc folder z rąk zaskoczonej Eilish. - Prawda, Garretcie?

- Nie, nie przejrzymy - odparł przekornie.

- Owszem, tak - powtórzyła z naciskiem Shelby. Nie była jedną z jego sióstr domagającą się wstępu do zamkniętego

pokoju.

Siostry McGrath wymieniły znaczące spojrzenia i wybuchnęły śmiechem.

-  Nie  boisz  się,  że  Garrett  zetrze  cię  na  proch  za  próbę  sprzeciwienia  się  jego  woli? -  spytała  zachwycona  tą  sceną

Devon.

-  Może  to  zrobić -  ostrzegła  Grace. -  A  potem  wydać  twoje  szczątki  na  pastwę  odkurzacza,  kwitując  wszystko

wzruszeniem ramion.

Kiedy wychodzili, Shelby mocno ściskała pod pachą folder.

- Co za doskonałe posunięcie - pogratulował jej Garrett. - Na zawsze zdobyłaś sobie serca moich sióstr.

-  Nie  zrobiłam  tego,  żeby  zjednać  twoje  siostry -  zaprotestowała  Shelby. -  Naprawdę  przejrzymy  dziś  wieczorem  te

materiały. W tej kwestii akurat zgadzam się z Eilish. Wasze motele na Florydzie powinny mieć baseny.

- Oczywiście, że się tym zajmiemy, kochanie. - Jego uśmiech był lubieżny, a ton niewątpliwie dwuznaczny. - W łóżku,

kiedy nie będziemy już mieli siły na nic innego.

-  Nie  traktujesz  tej  sprawy  wystarczająco  poważnie -  oświadczyła  z  przekonaniem  Shelby,  zaraz  jednak  wybuchnęła

śmiechem. Nie potrafiła mu się oprzeć, kiedy patrzył na nią w ten sposób.

-  Nie  zwracajmy  na  to  uwagi -  mruknął  Garrett,  niosąc  Shelby  po  schodach  do  znajdującej  się  na  piętrze  sypialni.

Dzwonek do drzwi jednak odezwał się ponownie i tym razem towarzyszyły mu odgłosy uderzeń pięścią. Ktoś postanowił

background image

za wszelką cenę dostać się do środka.

- Chyba przynajmniej sprawdzę, kto to - powiedział Garrett, stawiając Shelby na podłodze. - Co nie znaczy, oczywiście,

że zamierzam wpuścić intruza.

-  Shelby,  Shelby,  otwórz,  to  ja,  Paul.  Wiem,  że  tam  jesteś.  Czekałem  na  ciebie.  Mam  ci  coś  bardzo  ważnego  do

powiedzenia - krzyczał Whitley przez zamknięte drzwi.

- Paul? A co on tu robi? - zdumiała się Shelby. Garrett uchylił drzwi.

- Wybrałeś zły moment, Whitley. Zadzwoń do mojej sekretarki i poproś o spotkanie jutro.

- Nie przyjechałem do ciebie. Chcę się widzieć z Shelby - wołał zdeterminowany Whitley, którego Garrett wypchnąłby

na zewnątrz, gdyby nie interwencja Shelby.

- Wpuść go - zażądała. Jej serce ścisnął strach. - Jak mnie znalazłeś? Czy coś się stało? Moi rodzice, Laney... Czy...?

-  Znalazłem  cię  bez  trudu.  Nie  było  tajemnicą,  że  wyjechałaś  do  Buffalo  z  McGrathem,  a  jego  adres  znalazłem  w

książce telefonicznej.

Garrett skrzywił się.

- Przypomnij mi, żebym zastrzegł swój numer...

- Paul, czy masz jakieś złe wieści o mojej rodzinie?

- Myślę, że to zależy od punktu widzenia. - W słowach Paula pobrzmiewała gorzka nuta. - Twoi rodzice i siostra mają

się dobrze. Zwłaszcza siostra. To jedna z tych kobiet, które zawsze, niezależnie od okoliczności, są górą.

- O czym ty mówisz, Paul? Garretcie, proszę, przesuń się i wpuść go! Jeśli tego nie zrobisz, ja wyjdę!

Ta  groźba  przekonała  Garretta,  który  z  ociąganiem  pozwolił  Whitleyowi  wejść.  Jego  zwykle  nienagannie  schludne

ubranie było teraz pomięte, a regularne rysy zniekształcała złość. Shelby widywała już mężczyzn w podobnym stanie.

- Laney zerwała z tobą? - domyśliła się.

- Bardzo to taktownie ujęłaś. Brzmi to znacznie lepiej, niż gdybym powiedział, że rzuciła mnie jak śmiecia dla Olivera

Tate’a!

- Olivera Tate’a? - powtórzyła zaszokowana Shelby. - Ależ on jest od niej starszy niemal o całą epokę! On jest w wieku

naszego ojca!

-  I  znacznie  od  niego  bogatszy -  zauważył  gorzko  Paul. -  Oznajmiła  wczoraj  wieczorem,  że  odlatuje  do  Idaho  z

Oliverem. Polecieli pierwszą klasą, a Laney zabrała swoje psy! Na znak przyjaźni podarował jej pierścionek z ogromnym

diamentem. Ładna mi przyjaźń. Kiedy pomyślę o nich dwojgu razem...

-  Zbiera  ci  się  na  mdłości -  dokończyła  ze  współczuciem  Shelby. -  Ale  sądzę,  że oboje  domyślamy  się,  dlaczego  tak

postąpiła. Oliver Tate kupił Halford House, który Laney zawsze uważała za swój dom i w ten sposób chciała...

- Laney wie doskonale, że Tate nie kupił Halford House - przerwał jej Paul. - Zaraz po twoim odjeździe udało się nam

ustalić, kto jest prawdziwym nabywcą. - Skierował na Garretta oskarżycielskie spojrzenie.

Garrett wytrzymał jego wzrok, lecz nadal milczał.

- Wciąż jej nie powiedziałeś? - spytał drwiąco Paul. - Kiedy planujesz podzielić się tą wielką nowiną, McGrath? Może

zaczniesz od tego, że nie jesteś właścicielem Blue Springs Resort?

- Shelby wie bardzo dobrze, że nie kupiłem Blue Springs - odparł chłodno Garrett.

Shelby spoglądała na nich zdezorientowana. Tylko jedno rozwiązanie zdawało się pasować do tej łamigłówki. Ta myśl

jednak przerażała ją.

- To ty - powiedziała cicho, patrząc na Garretta, jakby widziała go po raz pierwszy. - Ty kupiłeś Halford House!

Było  to  tak  oczywiste.  Nie  mogła  się  nadziwić  własnej  naiwności.  Życzliwość okazywana  Garrettowi  McGrath przez

ojca powinna była od razu wzbudzić jej podejrzenia. Arthur Halford nie był nigdy skory do okazywania sympatii. Garrett

background image

mieszkał  w  hotelu,  ponieważ  był  jego  właścicielem.  Miał  prawo  żądać  odpowiedzi  na  każde  swoje  pytanie,  chodzić,

dokąd chciał i narzucać innym swoją wolę. Mógł nawet pomalować każde drzwi na inny kolor, gdyby przyszła mu na to

ochota. Halford House należało do Family Fun Inns!

- Dlaczego? - Jej głos brzmiał nisko i chropawo. - Dlaczego to zrobiłeś, Garrett?

-  Dlaczego  kupiłem  Halford House? -  Garrett  próbował  zyskać  na  czasie.  Na  to  pytanie  akurat  doskonale  znał

odpowiedź. Wielokrotnie przedstawiał swoje argumenty współpracownikom i pozostałym McGrathom.

-  Nie  próbuj  opowiadać  mi  teraz  o  planach  rozwojowych  swojej  firmy! -  przerwała mu  z  gniewem  Shelby. -  Chcę

poznać prawdę, choć dla takiego krętacza może to być pojęcie trudne do zrozumienia! - Jej serce tłukło się w piersi jak

oszalałe. Czuła się zdradzona i oszukana. I nienawidziła obu stojących przed nią mężczyzn.

- Dlaczego nie powiedziałeś, że kupiłeś Halford House? - spytała z gniewem. Przemierzała pokój szybkimi krokami. -

Twoja obecność w Halford House była oczywiście wynikiem pertraktacji, które prowadziłeś z moim ojcem. W tajemnicy

przed  nami.  Pozwoliłeś  nam  uwierzyć,  że Blue  Springs  należy  do  ciebie.  A  moja  głupota  to  moja  sprawa,  prawda?

Powinnam była zorientować się...

- Celowo wprowadziłem cię w błąd, Shelby - wyznał cicho. - Nie byłem gotowy do wyjawienia ci wszystkich faktów.

To śmiałe wyznanie oburzyło ją.

-  Ty  pokrętny  oszuście! -  Pokrętny  oszust,  którego  pokochała  i  którego  zgodziła  się  poślubić  w  tę  sobotę!  Jej  oczy

wypełniły  piekące  łzy. -  Wychodzę -  oświadczyła,  ruszając  biegiem  przed  siebie.  Prędzej  zdecydowałaby  się  na

przepłynięcie Niagary w kartonowym pudle, niż pozwoliłaby Garrettowi McGrath patrzeć na swoje łzy.

- Shelby, zaczekaj!

Garrett wybiegł za nią. Wiedziała, że to zrobi. W swoich knowaniach nie brał z pewnością pod uwagę możliwości, że to

ona go porzuci. Chwycił ją za ramię i zmusił, by przystanęła.

-  Wiem,  że  to,  co  zrobiłem,  było  złe -  zaczął  i  zabrzmiało  to  niezwykle  szczerze.  Garrett  McGrath  skruszony.  To  z

pewnością nie był częsty widok! - Jeśli tylko dasz mi szansę, spróbuję wyjaśnić to nieporozumienie i...

Wyciągnęła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz.

- Nie było żadnego nieporozumienia, ty podły zdrajco! Oszukałeś mnie z premedytacją!

Garrett westchnął, rozcierając policzek. Zasłużył na to. Przynajmniej jego siostry zgodziłyby się z Shelby.

- Tak, to prawda - przyznał. - I jest mi przykro.

-  Jak  długo  zamierzałeś  ciągnąć  tę  grę?  I  czemu  to  naleganie  na  ślub? -  Jej  głos  zadrżał  i  poczuła  niesmak  z  tego

powodu. - Rozumiem, że sprawiało ci satysfakcję robienie ze mnie idiotki przez ostatnich kilka tygodni, ale nie miałeś

powodu proponować mi małżeństwa...

- Miał bardzo ważny powód - wtrącił Whitley. W jego głosie brzmiał gorzki triumf. - Nie słyszałaś jeszcze wszystkiego,

Shelby. Twój ojciec zgodził! się sprzedać mu Halford House pod warunkiem, że Garrett ożeni się z tobą. Od tego zależała

cała transakcja.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

- Nie wiesz, o czym mówisz, Whitley. - W głosie Garretta słychać było gniew i oburzenie.

Jest  wściekły,  ponieważ  został  zdemaskowany,  uznała  Shelby.  Złość  Garretta  z  pewnością  pogłębiał  fakt,  że  tak

niewiele brakowało do zrealizowania jego planu. Och, teraz wszystko układało się w logiczną całość. Nalegania Garretta,

by  jak  najszybciej  wzięli ślub, jego  determinacja,  by doprowadzić ją  do  ołtarza.  Sądziła,  że  ten pośpiech  podyktowany

jest  uczuciem.  W  rzeczywistości  Garrettowi  zależało  tylko  na  uzyskaniu  tytułu  własności  Halford  House.  „A  więc

dobiliśmy targu!”, reakcja ojca na wiadomość o zaręczynach stała się nagle zrozumiała.

- Wiem, o czym mówię, McGrath! - Podniecony głos Paula wyrwał Shelby z ponurego zamyślenia. - Laney powiedziała

background image

mi  wszystko. -  Zwrócił  się  do  Shelby. -  Twój  ojciec  doszedł  do  wniosku,  że  odstraszysz  każdego  potencjalnego

narzeczonego, postanowił więc załatwić ci bogatego męża.

- Rozumiem - odparła spokojnie, nagle otępiała na ból. - To wszystko wyjaśnia.

- Niczego nie wyjaśnia, bo jest to wierutne kłamstwo.

- Garrett mówił mocnym, donośnym głosem. - Shelby, znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć...

- Nie, Garrett - przerwała mu chłodnym, beznamiętnym tonem. - W ogóle cię nie znam. - Ruszyła przed siebie unosząc

wysoko głowę.

- Wynająłem samochód i mogę podwieźć cię, dokąd zechcesz - zaoferował uczynnię Paul.

Shelby zrezygnowała z przyjemności odrzucenia jego propozycji, gdyż pomoc Paula mogła okazać się jej niezbędna.

- Dobrze, zawieź mnie na lotnisko. Ale najpierw potrzebuję odzyskać walizkę i torebkę, które zostawiłam w mieszkaniu

Garretta. Czy mógłbyś zrobić to dla mnie?

Paul skinął głową i skierował się w stronę domu, nie zdążył jednak spełnić prośby Shelby. W progu pojawił się Garrett

z bagażem w ręku. Sprawnie ułożył walizkę na tylnym siedzeniu samochodu.

- To nie koniec, Shelby - oświadczył na pożegnanie. - Przynajmniej ja tak uważam.

Miała  ochotę  krzyczeć,  lecz  jej  duma  okazała  się  silniejsza.  Ostatecznie  jedynym,  co  mogła  jeszcze  ocalić,  było

poczucie własnej godności.

- Daj sobie spokój, Garrett - powiedziała cicho. - Nie wyjdę za ciebie i nie masz już szans na przejęcie Halford House.

-  Jeśli  chcesz  być  właścicielem  ekskluzywnego  hotelu,  kup  Blue  Springs -  zadrwił  Paul,  zajmując  miejsce  za  kie-

rownicą.

Tej  nocy  nie  było  bezpośredniego  połączenia  do  Miami,  Shelby  i  Paul  przesiadali  się  więc  kilkakrotnie,  wybierając

kolejne rejsy na południe. Na miejsce dotarli wczesnym rankiem, na kilka godzin przed świtem. W czasie długiej podróży

Paul parę razy próbował nawiązać rozmowę.

- Naprawdę przykro mi z powodu tego, co się stało, Shelby - zaczął. - Kiedy wyjeżdżaliśmy z Kalifornii, sądziłem, że

nasza przyjaźń może przerodzić się w coś poważniejszego. - Jego słowa brzmiały jak wyrzut. -  I  mogłoby się tak stać,

gdyby nie Laney. Omamiła mnie. To ona jest winna, nie ja. Jaki mężczyzna potrafiłby oprzeć się tak pięknej kobiecie?

Shelby znała mężczyznę, który bez trudu oparł się czarowi Laney. Garretta McGratha. Ale, z drugiej strony, Lancy nie

była uwzględniona w planach właściciela Halford House.

Na  lotnisku  wynajęli  kolejny  samochód,  którym  przejechali  do  Port Key,  a  potem  Halford  House.  Shelby  na  palcach

wspięła  się  po  schodach,  a  potem  ruszyła  w  głąb  korytarza.  Wreszcie,  w  ciszy  swego  panieńskiego  pokoju,  pozwoliła

popłynąć łzom.

- Co tu robisz? - powitał córkę Arthur Halford, podnosząc do ust filiżankę z kawą. Wraz z żoną zasiadali właśnie do

śniadania, kiedy w kuchni pojawiła się Shelby. - Gdzie Garrett?

Shelby wzruszyła ramionami, zdobywając się przy tym na blady uśmiech.

-  W  Buffalo,  jak  sądzę.  Wróciłam  w  nocy  z  Paulem. -  Była  ubrana  w  szare  szorty  i  koszulkę,  gotowa  do  porannego

joggingu. Kolor ubrania doskonale pasował do jej nastroju.

- Nie słyszałam, kiedy weszłaś do domu. Czy dobrze spałaś, kochanie? - spytała mama.

-  Tak. -  Wystarczył  jeden  rzut  oka,  by  przekonać  się,  że  kłamie,  lecz  czy  w  rodzinie  Halfordów  ktoś  kiedykolwiek

naprawdę się jej przyglądał? Ostatniej nocy nie zmrużyła oka i wymownie świadczyły o tym ciemne cienie pod oczami i

blada, zmęczona cera. Jej oczy były podpuchnięte, a głos ochrypły.

Rodzice nie skomentowali jej wyglądu.

- Kiedy wraca Garrett? - chciał wiedzieć ojciec. Shelby nalała sobie kawy do filiżanki i westchnęła głęboko.

background image

- Mam nadzieję, że nigdy nie wróci, tato. Dowiedziałam się o spisku dotyczącym sprzedaży Halford House,

więc gra skończona.

- Jaka gra? - spytała Jane Halford, najwyraźniej nie rozumiejąc, o czym  mowa.  Shelby ucieszyła się, że przynajmniej

mama nie brała udziału w tym oszustwie.

-  Och,  tata  z  Garrettem  mieli  taką  umowę,  że  jeżeli  Garrett  ożeni  się  ze  mną,  będzie  mógł  kupić  Halford  House -

powiedziała z udawaną swobodą.

- Garrett ci to powiedział? - spytał zbulwersowany Arthur Halford. Filiżanka z kawą, którą podnosił do ust, zamarła w

pół drogi.

- Spokojnie, tato, Garrett nie zdradził waszego sekretu. Dowiedziałam się o tym od Paula. A jemu powiedziała o spisku

Laney.

Pani Halford sprawiała wrażenie wzburzonej.

- Domyślam się, że Paul powiedział ci też o Laney i Oliverze Tate. Jesteśmy z tatą zaszokowani!

-  O  Laney  jestem  spokojny -  uciął  krótko  Art. -  Ona  nie  da  się  skrzywdzić.  Bardziej  interesuje  mnie,  co  za  bzdury

opowiada Whitley.

-  Laney  sprzedała  Whitleyowi  bajeczkę,  że  sprzedaż  Halford  House  zależała  do  tego,  czy  poślubię  Shelby -  wyjaśnił

Garrett, wchodząc do kuchni, wciąż w tych samych dżinsach i koszulce, które miał na sobie poprzedniego dnia.

Jego  wygląd  świadczył  o  nie  przespanej  nocy  i  długiej,  męczącej  podróży.  Nie  czekając  na  zaproszenie,  usiadł  przy

stole i nalał sobie kawy. Shelby patrzyła na niego bez słowa, zbyt otępiała i niezdolna do jakiejkolwiek rozmowy.

- Dlaczego Laney miałaby powiedzieć coś takiego? To nieprawda - oburzył się Art.

- Bo przecież Laney, ten anioł dobroci, nigdy nie posłużyłaby się tak ohydnym kłamstwem, by wyjaśnić, dlaczego jakiś

mężczyzna wybrał jej siostrę zamiast niej. Whitley bez trudu kupił tę bajkę. Jego serce było boleśnie zranione i chętnie

widziałby w Shelby towarzyszkę niedoli. Bardzo się spieszył, by jak najszybciej zanieść jej złe wieści. - Napotkał wzrok

Shelby. - Czy to brzmi przekonująco?

- Zdecydowanie przekonująco jak dla mnie. Nie zgodzę się tylko z posądzeniem Laney o kłamstwo. Ona ma po prostu

bardzo specyficzne poczucie humoru. Zażartowała, a ten idiota potraktował jej słowa poważnie.

- Ja również - powiedziała Shelby, wstając od stołu. - To czyni także ze mnie idiotkę.

-  Owszem -  przytaknął  Garrett,  wstając. -  Cieszę  się,  że  to  zauważyłaś.  Chodźmy  stąd.  Mamy  wiele  spraw  do

omówienia. - Wyciągnął do niej rękę.

Shelby cofnęła się.

- Nie mam ci nic do powiedzenia.

- Bo sądzisz, że muszę poślubić ciebie, żeby dostać Halford House? - spytał gniewnie Garrett. - Już od dawna jestem

właścicielem  tego  hotelu. Kupiłem  go  wiele  tygodni  temu.  Dokumenty  zostały  podpisane  w  dniu  mojego  przyjazdu  na

Florydę. Data widnieje na tytule własności, jeśli potrzebujesz konkretnego dowodu.

-  To  prawda -  potwierdził  Art. -  Poprosiłem  go  jednak  o  trochę  czasu,  żeby  przygotować  ciebie  na  przyjęcie  tej

wiadomości. Kiedy Garrett poznał ciebie, zaoferował się, że sam powie ci o sprzedaży. Chciał wybrać stosowną ku temu

porę i miejsce.

- I kiedy miało to nastąpić? - spytała ostro Shelby. Niemal w tym samym momencie poczuła na siebie złość za to, że w

ogóle odezwała się do niego. Po tym, jak oznajmiła, że nie ma mu nic do powiedzenia, zamierzała zachować całkowite

milczenie. Jej postanowienia nie na wiele się zdały.

-  Po  naszym  ślubie.  Najprawdopodobniej  w  trakcie  miodowego  miesiąca -  odparł  Garrett. -  Wiedziałem,  że  ciężko

będzie ci się z tym pogodzić, miałem więc nadzieję... - Zamilkł i spojrzał zmieszany na rodziców Shelby.

background image

- Czy moglibyśmy skończyć tę rozmowę na osobności?

-  Nie  możesz  wyrzucać  moich  rodziców  z  ich  własnej  kuchni! -  oburzyła  się  Shelby. -  Czy  w  ten  sposób  chcesz

zademonstrować, że jesteś tu panem?

-  Nikt  nas  nie  wyrzuca,  skarbie.  I  tak  mieliśmy  już  iść. -  Jane  Halford  wsunęła  dłoń  pod  ramię  męża  i  ruszyła  do

wyjścia. Art Halford nie miał nic przeciwko temu. Shelby i Garrett stali naprzeciw siebie pośrodku kuchni.

-  Proszę  bardzo,  nie  ma  ich  już,  więc  możesz  to  powiedzieć -  ciągnęła  ze  złością  Shelby. -  Chciałeś  poczekać  do

naszego  miodowego  miesiąca,  bo  sądziłeś,  że  wtedy  twoje  seksualne  wyczyny  przyćmią  pamięć  o  kłamstwach,  jakimi

mnie zwodziłeś?

- Moje seksualne wyczyny zdążyły już wywrzeć na tobie odpowiednie wrażenie. Gdyby rzeczywiście taki był mój plan,

powiedziałbym ci, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Albo kiedykolwiek później. Ale chciałem, Shelby, powiedzieć

ci  o  kupnie  dopiero  po  ślubie.  Pragnąłem,  żebyś  wiedziała, iż  Halford  House  należy  do  ciebie,  bo  jesteś  żoną  nowego

właściciela tego hotelu.

Patrzyła na niego skonsternowana.

- Masz przygotowaną odpowiedź na każde moje pytanie? - W jej głosie brzmiała złość. - Jesteś sprytny.

- Choć wiem, że nie miał to być komplement, zawsze to lepsze niż określenie: podły zdrajca. Czuję, że moje akcje idą w

górę.

- Nie waż się. - Jej oczy wciąż wypełniały łzy, kiedy usta wyginały się już w niechętnym uśmiechu. - Nie waż się mnie

rozśmieszać.

-  Chcę  cię  rozśmieszyć. -  Obszedł  wokoło  stół  i  stanął  naprzeciw  niej. -  Pragnę,  żebyś  była  szczęśliwa.  A  przede

wszystkim  nie  chcę,  żebyś  jeszcze  kiedykolwiek  płakała. -  Delikatnie  pogładził  jej  czerwone,  zapuchnięte  powieki. -

Kocham cię, Shelby.

- Tak sądziłam - szepnęła. - Ale kiedy Paul... - Jej dalsze słowa stłumiło łkanie.

-  Whitley! -  powiedział  z  pogardą  Garrett. -  Zmarnował  swoją  szansę  na  jakąkolwiek  pracę  u  mnie! -  oświadczył

stanowczo. - Zapomnij o tym idiocie.

Przyciągnął Shelby do siebie. Nie stawiała oporu, nie próbowała wyrwać się z objęć Garretta. W jego ramionach znów

czuła się bezpiecznie.

- Rozstaliśmy się tylko na jedną noc, a tak bardzo za tobą tęskniłem. Brakowało mi ciebie jak wody i powietrza. Mam

klucze do domku 101. Chodź ze mną, kochanie.

-  Tak  po  prostu? -  Jej  głos  wciąż  brzmiał  ochryple,  ale  zmysły  reagowały  już  na  bliskość  Garretta. -  Chcesz,  żebym

poszła z tobą do łóżka i zapomniała o tym, co się stało?

Garrett westchnął.

-  Kto  mówi  o  pójściu  do  łóżka?  Zaproponowałem,  żebyśmy  poszli  do  domku,  tam  będziemy  mogli  spokojnie

porozmawiać.

Odsunęła się trochę, by lepiej go widzieć. W jej wzroku był podziw.

- Jesteś naprawdę sprytny, McGrath.

Naznaczoną cierpieniem twarz Shelby rozjaśnił uśmiech.

-  Och,  Shelby! -  Garrett  porwał  ją  w  ramiona. -  Tak  bardzo  cię  kocham -  powiedział,  nie  wypuszczając  jej  z  objęć.

Zamknęła oczy i odwzajemniła uścisk.

- Wiem. Ja też cię kocham, Garrett.

- I wyjdziesz za mnie? - nalegał. - Tak szybko, jak to możliwe?

Skinęła głową.

background image

- Ale teraz, kiedy wydała się twoja tajemnica, nie musimy się trzymać tego desperackiego planu. Ślub i wesele mogą się

odbyć w Halford House za kilka tygodni. Cała twoja rodzina może przyjechać i zatrzymać się w hotelu. Powinni chyba

obejrzeć twój nowy nabytek, nie sądzisz?

- Zgadzam się z tobą, najdroższa - oświadczył Garrett.

- I uważam, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu tylko dla siebie, zanim powiększymy rodzinę o kolejnego McGratha.

- Masz rację. - Pocałował ją na znak zgody i poniósł w ramionach aż do drzwi domku 101.