Barbara Boswell
SEKRET I ZDRADA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Pan Halford czeka na pana, panie McGrath. - Uprzejmy i oficjalny ton panny Phyllis York, sekretarki Arthura
Halforda, nie zdradzał nawet cienia niechęci czy dezaprobaty.
Garrett McGrath nauczył się jednak nie polegać jedynie na tym, co widział lub słyszał. Uliczne bijatyki, w których
często uczestniczył w dzieciństwie, wyrobiły w nim instynkt, który wykorzystywał w dziedzinie, będącej teraz jego pasją,
to znaczy w hotelarstwie.
Wcześnie zrozumiał, że uśmiech na twarzy nierzadko maskuje wrogość lub pogardę, i rozpoznawał oba te uczucia w
chłodnym i beznamiętnym tonie panny York. Nie budziło to jednak jego niechęci. Podziwiał lojalność sekretarki wobec
swojego szefa i miejsca pracy - ekskluzywnego, pięciogwiazdkowego zespołu hotelowego Halford House.
Wiedział, że dla panny York, wieloletniej pracownicy Halford House, jego obecność tutaj była równie miła jak
pojawienie się zarazy. Nazwisko McGrath brzmiało niczym przekleństwo dla Arthura Halforda i jemu podobnych na
przeciwległym krańcu hotelowego biznesu, jako że McGrathowie byli właścicielami Family Fun Inns, sieci tanich moteli
najmniej poważanych w turystycznej branży. Family Fun Inns rozrastała się jednak coraz bardziej, doskonale prosperując
mimo recesji, która poważnie zmniejszyła zyski wielu ich rywali. Hotelowe rekiny nie mogły dłużej ignorować sukcesu
rodziny McGrath.
Family Fun Inns pojawiały się w najatrakcyjniejszych rejonach zdominowanych dotąd przez ekskluzywne, elitarne
hotele. Widok kolorowych budynków z każdymi drzwiami w innym odcieniu wywoływał głosy oburzenia właścicieli
drogich zakładów i ich gości.
- Chwast zaśmiecający ogród - orzekli przedstawiciele Blue Springs, gdy zajazdy Family Fun Inns wyrosły wśród
bujnej przyrody prywatnej dotąd wyspy.
Garrett McGrath, najbardziej uporczywy z chwastów, zbudował swą karierę, wdzierając się na tereny coraz to nowych
ogrodów. Na początku pracował bardzo ciężko, po osiemnaście godzin dziennie, jeżdżąc, targując się, planując,
przekonując, zdobywając sprzymierzeńców, ale jego trud się opłacił. Ostatnio sukces przychodził mu wręcz zbyt łatwo.
Nuda wkradała się do jego życia i Garrett czuł, że potrzebuje odmiany i nowego wyzwania.
Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfitował w wydarzenia niezwykłe. Oto on, Garrett McGrath, zarządzający Family Fun
Inns, był wprowadzany do gabinetu dyrektora legendarnego Halford House, niezwykle popularnego wakacyjnego kurortu
bogatych, sławnych i wszystkich tych, którzy gotowi byli zapłacić astronomiczną cenę za przywilej znalezienia się w
pobliżu swoich idoli.
Garrett zastanawiał się, czy przypadkiem jego dziadek, p świętej pamięci Jack McGrath, nie przyczynił się w jakiś sobie
tylko wiadomy sposób do dzisiejszego triumfu swojego wnuka. Sytuacja ta w ulubiony przez McGrathów sposób łączyła
mistycyzm i czarny humor. Oto Garrett McGrath kupował Halford House, w którym niegdyś odmówiono pracy Jackowi i
Kate McGrathom, gdyż nie uznano ich za godnych obsługiwania wyśmienitych gości. Garrett rozkoszował się każdą
minutą swego zwycięstwa. Arthur Halford, jeden z najwytworniejszych i najbardziej dystyngowanych hotelarzy w
mieście, przeciwnie, nie miał powodów do zadowolenia. Jego uśmiech był wymuszony, a twarz wyrażała zmęczenie i
rezygnację, kiedy ściskał podaną przez McGratha dłoń. Wyniosła panna York stała z boku, mierząc Garretta chłodnym
spojrzeniem.
- A więc dziś nadszedł ten dzień, Arthurze - oznajmił z uśmiechem Garrett. - Czy masz dla mnie papiery do podpisania?
- Panie McGrath, sądziłem, że może zjemy wcześniej lunch, a potem usiądziemy z prawnikami, by po raz ostatni... -
Arthur Halford przerwał na chwilę i odetchnął głęboko - przejrzeć warunki kontraktu. Kiedy... - znów zaczerpnął
oddechu - złożymy podpisy, chciałbym uczcić naszą umowę kieliszkiem koniaku.
Kieliszkiem koniaku? Oczy Garretta błysnęły wesoło. Nie wątpił, że Halford najchętniej poczęstowałby go kieliszkiem
kwasu solnego. Propozycja toastu była jednak eleganckim gestem. Świadczyła o klasie. Musi o tym pamiętać.
- Chętnie zjem z tobą lunch, Arthurze, ale czy rzeczywiście muszą kręcić się przy nas prawnicy? Zresztą moich i tak nie
ma ze mną dzisiaj. Wydaje mi się poza tym, że adwokaci już wystarczająco wiele uwagi poświęcili temu kontraktowi.
Mój główny doradca potrafi z pamięci wyrecytować wszystkie warunki umowy. Rozumiem, że nie wprowadzono
żadnych zmian od czasu, gdy... - Garrett urwał i przyjrzał się uważnie Arthurowi Halfordowi.
Twarz starszego pana okryła się czerwienią. Odwrócił głowę, najwyraźniej chcąc uniknąć spotkania ze wzrokiem
Garretta. Jakiż marny byłby z niego pokerzysta, pomyślał Garrett.
- Pozwól, że zgadnę - zaczął spokojnie Garrett. - Były jednak jakieś zmiany?
- Cóż, może nie do końca. Prawdę mówiąc... - jąkał się Halford.
- Nie stosuj żadnych wybiegów. Podaj mi po prostu fakty. - Na twarzy Garretta nie było już uśmiechu. Potrafił być
czarujący, lecz nienawidził krętactwa i chytrych podstępów. - O co chodzi, Halford?
- To jest pan Halford, panie McGrath. - Panna York przybrała wojowniczą postawę niczym smok na widok wroga u
wrót swego zamku. - Szczęśliwie nie znam środowiska, w którym pan normalnie prowadzi interesy, ale tutaj w Halford
House nie zwracamy się do siebie po imieniu, jak w szkole, ani też po nazwisku, jak w piwiarni. W tym gabinecie
używamy właściwych form i dopóki nie nastąpi zmiana właściciela... - już sama myśl o tym wywołała w niej dreszcz -
chcielibyśmy zachować nasze zwyczaje.
- Panno York, proszę... - Halford przerwał jej niepewnym głosem. - Wszystko jest w porządku. - Na chwilę jego wzrok
spoczął na Garretcie. - Panie McGrath, mam nadzieję, że wybaczy pan mojej sekretarce jej...
- Wybaczyć pannie York? Składam jej głęboki ukłon! Jeśli ma pani ochotę pozostać na swoim stanowisku, panno York,
ta posada należy do pani. - Garrett uśmiechnął się, na moment odzyskując dobry humor. Tylko babcia McGrath, kiedy
była jeszcze w swojej najlepszej formie, potrafiła zbesztać go w ten sposób. W jego myślach zagościło wspomnienie
kobiety o kamiennej twarzy i sercu z granitu. Kochana, dobra babcia! Prawdę mówiąc, brakowało mu jej ostrych i
trzeźwych słów, których nie słyszał, odkąd babcia uznała, że jej najstarszy wnuk wkroczył na właściwą drogę.
- Nie, dziękuję - odmówiła stanowczo panna York, nie kryjąc dezaprobaty. - Kiedy pojawi się tutaj pański zespół,
odejdę na emeryturę i jest to decyzja nieodwołalna, panie McGrath.
- Szkoda. Zapewne nie ma pani podobnej do siebie siostry? Nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Cóż, wierzę, że
emerytura będzie dla pani miłym, a bez wątpienia zasłużonym odpoczynkiem. A gdyby zatrzymała się pani kiedyś w
Family Fun Inn, gwarantuję bonifikatę, która jest przywilejem wszystkich przyjaciół rodziny McGrath.
Wręczył jej wizytówkę.
- Proszę jedynie okazać to. Bonifikata zapewniona. Panna York podejrzliwie przyglądała się trzymanej w ręku kartce.
- Panno York, jeśli nam pani wybaczy, chciałbym omówić z panem McGrathem pewne sprawy w cztery oczy - poprosił
Arthur Halford swoim uprzejmym, starannie modulowanym głosem.
Panna York wycofała się bez słowa. Garrett uśmiechnął się. Gotów był założyć się o stawkę dzisiejszego kontraktu, że
panna York nieraz skorzysta z gościny Family Fun Inns. I z pewnością polubi te motele, a zwłaszcza ich jakże przystępne
ceny. Kolejna osoba znajdzie się po jego strome barykady. Te rozważania przypomniały mu o celu dzisiejszej wizyty.
- Chcę wiedzieć, co zmieniłeś w umowie, Art - zażądał cierpko Garrett.
Dotąd opanowany, Arthur opadł teraz na skórzane obicie kanapy, przeczesując dłonią swoje siwe włosy.
- Moja córka! - zawołał żałośnie. - Wróciła! Oto co się stało.
Garrett patrzył na niego, nie rozumiejąc nic z tego, co usłyszał.
- A co twoja córka ma z tym wspólnego? I skąd wróciła? Z kosmosu? Z więzienia?
- Z Kalifornii! - jęknął Halford. Garrett był całkowicie zdezorientowany.
- Wybacz, Art, ale nic z tego nie rozumiem. Siedzisz tutaj zrozpaczony, ponieważ twoja córka wróciła z Kalifornii?
- Gdybyś znał Shelby, zrozumiałbyś, co czuję - odparł ponuro Halford. - Kiedy dowie się, że sprzedaję Halford House...
- Jego głos załamał się, jakby Halford bał się mówić dalej.
Garrett poczuł, że odzyskuje panowanie nad sytuacją.
- Czuje sentyment do tego miejsca, tak? - Usiadł obok Halforda. - Hej, pozwól mi z nią porozmawiać. Mam pięć
młodszych sióstr, potrafię rozmawiać z kobietami. Może popłynie kilka łez...
- Łez? Ha! Shelby nie płacze! Nie pamiętam, by kiedykolwiek płakała, nawet jako dziecko. Wie, czego chce, dąży
wytrwale do celu i niech niebo ma w swojej opiece tego, kto spróbuje stanąć jej na drodze. Wykazuje wtedy delikatność
nuklearnego pocisku. - Arthur potrząsnął głową. - Są tak różne z Laney, niczym... szakal i uroczy, mały foksterier. Laney
ma dwa małe pieski. Uwielbia je. - Jego twarz rozjaśnił uśmiech pełen ojcowskiej dumy. Garrett przyglądał się mu z
uwagą. Nigdy dotąd nie słyszał, by ojciec porównywał córkę do szakala. Choć on sam złościł się czasami na swoje
siostry, nigdy nie nazwałby ich szakalami. Psotnicami, tak. Wariatkami, bardzo prawdopodobne. Nigdy jednak nie
przyrównałby żadnej z nich do bestii.
Próbował wyobrazić sobie Shelby Halford, ale jedyne co przychodziło mu na myśl, to postać o ostrych zębach, długich
czerwonych paznokciach i małych szklistych oczkach. Ale interes, to interes. Chciał podjąć wyzwanie i podnieść prestiż
swojej firmy, dołączając do Family Fun Inns hotel klasy Halford House. Stanie się on koronnym klejnotem sieci
proponującej najniższe w kraju ceny. I nie pozwoli by jakaś rozpieszczona panienka pokrzyżowała jego plany. Nawet
jeśli nazywano ją szakalem.
Arthur Halford wstał i wyraźnie podenerwowany zaczął przemierzać pokój.
- Shelby ma trochę doświadczenia w naszej branży. Ukończyła hotelarstwo i pracowała w Kalifornii. Nasze stosunki w
ostatnich latach bardzo się poprawiły, kiedy mieszkaliśmy nad dwoma różnymi oceanami. Ale w zeszłym tygodniu
Shelby zadzwoniła, że wraca na Florydę.
- Aby zająć się rodzinnym przedsiębiorstwem, a ty zapomniałeś powiedzieć jej, że sprzedajesz Halford House.
- A więc wiesz już wszystko - mruknął ponuro Halford. - Pamiętasz, że zgodziliśmy się utrzymać naszą umowę w
tajemnicy do czasu podpisania dokumentów. Dotąd wie o niej jedynie moja żona. Kiedy więc zadzwoniła Shelby... -
Potrząsnął głową i jęknął. - Shelby dominuje w rozmowie. Zanim zdołałem wtrącić słowo, poinformowała mnie, że
rzuciła pracę, zrezygnowała z mieszkania i zorganizowała przeprowadzkę. Podała mi datę swojego przyjazdu do Port
Key, oświadczając, że jest gotowa, by razem ze mną zarządzać Halford House, a po moim odejściu na emeryturę
zamierza przejąć hotel.
- A teraz twoja córka jest już na Florydzie wciąż niczego nieświadoma?
Halford potwierdził przypuszczenie Garretta skinieniem głowy.
- Nie, potrzebuję... więcej czasu. Pomału przygotowuję grunt.
- A jak to zrobisz? - zainteresował się Garrett. Zawsze intrygowali go eleganccy faceci pokroju Halforda. Byli
dżentelmenami i umieli zachować klasę, lecz nigdy nie zawahali się też przed zadaniem ostatecznego ciosu w plecy.
Garrett musiał przyznać, że jemu samemu zdecydowanie brakowało subtelności i umiejętności zwodzenia przeciwnika.
Od pierwszych chwil życia otwarcie domagał się tego, czego chciał, od pierwszego krzyku, jak twierdziła jego matka.
- Przykro mi, że obrana przeze mnie taktyka jest trochę... nietypowa. - Arthur Halford wydawał się bardzo zmieszany. -
I dość trudna do wyjaśnienia.
- Zapowiada się ciekawie - odrzekł Garrett. - No, Art. Wyduś to z siebie. Co powiedziałeś wybuchowej Shelby o
Halford House?
- Jak cudownie być znów w domu! - cieszyła się Shelby, spacerując wśród wspaniałej zieleni ogrodów Halford House.
- Shelby, proszę, czy mogłabyś iść wolniej? - jęknęła Lancy, prawie biegnąc, by dotrzymać tempa siostrze. - Moje
pieski ledwie zipią.
Shelby spojrzała z dezaprobatą na parę dyszących z wysiłku pięcioletnich, wyraźnie przekarmionych i zbyt ciężkich
psów.
- Gdyby więcej się ruszały i zdecydowanie mniej jadły, krótki spacer tak by ich nie zmęczył - zauważyła. - Powinnaś
wprowadzić im dietę, Laney. Dla dobra tych zwierząt. Inaczej sama będziesz winna ich przedwczesnej śmierci.
- Przestań, Shelby! - W oczach Laney pojawiły się łzy.
- Nie możesz być tak okrutna. Wysyłasz moje pieski do grobu, choć wiesz, że są dla mnie całym światem. - Zwróciła się
do wysokiego, starannie ubranego blondyna, który szedł kilka kroków z tyłu. - Czy lubisz zwierzęta, Paul? - spytała, a w
jej policzkach pojawiły się śliczne dołeczki.
Paul wpatrywał się w nią niczym zahipnotyzowany. Jego reakcja nie była zaskoczeniem dla żadnej z sióstr. Ludzie
zatrzymywali się, by popatrzeć na Laney, kiedy ta była jeszcze raczkującym niemowlęciem. Paul nie odrywał od niej
oczu od czasu swego przyjazdu do Halford House w zeszłym tygodniu.
Shelby patrzyła na siostrę bardziej krytycznie. Laney była klasyczną pięknością, cudownym połączeniem Vivian Leigh
z „Przeminęło z wiatrem” i Liz Taylor z „Ivanhoe”
- z dodatkiem ogromnych, piwnych oczu. Wszyscy, którzy ją znali, twierdzili, że Laney powinna zostać aktorką. Jej
uroda była oszałamiająca. Laney zawsze oponowała przeciwko takim stwierdzeniom ze słodkim uśmiechem. Nie
interesowała jej kariera. Pragnęła jedynie zostać dobrą żoną i matką. To Shelby była tą, która chciała pracować.
Laney mówiła o tym w taki sposób, że ludzie spoglądali pytająco na Shelby, jakby ta wypowiedziała wojnę wszystkim
ogólnie uznanym wartościom: małżeństwu, macierzyństwu, amerykańskiej fladze i drożdżowemu ciastu.
- Już jako mała dziewczynka uwielbiałam zwierzęta - Laney poinformowała Paula, który wciąż wpatrywał się w nią
zauroczony. - Zawsze opiekowałam się całą menażerią psów, kotów, ptaków i królików. Tylko Shelby nigdy nie
wykazywała najmniejszego zainteresowania zwierzętami.
- W twoich ustach brzmi to tak, jakbym miała poważne zaburzenia psychiczne - zauważyła oschle Shelby.
- Myślę, że jest we mnie po prostu potrzeba dawania i czułości - ciągnęła niewinnie Laney. - Shelby zawsze pragnęła
przede wszystkim sukcesu i kariery. Teraz wróciła, by poprowadzić z tatą interesy. Tak się cieszę, że będziesz jej w tym
pomagał, Paul.
Ta ostatnia uwaga wyrwała na chwilę Paula z transu wywołanego widokiem Laney.
- Halford House jest tak bajeczne, jak to opisywałaś, Shelby - oświadczył z entuzjazmem. - Cudownie będzie tu
pracować.
Mógł dodać „z tobą”, pomyślała kwaśno Shelby. Kiedyś może tak właśnie powie. Potrząsnęła stanowczo głową. Z
pewnością.
Wraz z Paulem tworzyli doskonały zespół, prowadząc wytworny Casa del Marina w Kalifornii. Ich znajomość,
początkowo ograniczająca się jedynie do kontaktów służbowych, pomału przerodziła się w przyjaźń, a w przyszłości
mogła zaowocować uczuciem poważniejszym. Kiedy Shelby zdecydowała, że czas wracać do domu, nie chciała rozstać
się z Paulem, kończąc jednocześnie to, co nie miało szansy na dobre się rozpocząć. Zaprosiła Paula do Halford House,
oferując mu posadę i nie wiążąc z tym żadnych osobistych żądań czy oczekiwań. Nie było nic romantycznego w
propozycji, by Paul zarządzał wraz z nią hotelem po przejściu Arthura Halforda na emeryturę. Shelby była zbyt dumna,
by oferować łapówkę w zamian za uczucie.
W jej sercu jednak tliła się nadzieja. Podobnie jak Laney pragnęła wyjść za mąż i mieć dzieci, choć nigdy nie przy-
znałaby się do tego w obecności siostry. Dlaczego nie miałaby prowadzić Halford House, być żoną Paula, wychowywać
ich dzieci i może nawet mieć psa? Zdrowego kundla, którego brzuch nie ciągnąłby się po ziemi.
- Shelby pewnie opowiadała ci, że nasz kuzyn, Hartley, był przygotowywany, by przejąć ster Halford House - paplała
Laney - ale miał wypadek na łódce pięć lat temu. Biedny wujek Hal i ciocia Hillary byli tym tak zdruzgotani, że sprzedali
tacie swój udział w Halford House i wyjechali do Arizony. Do tej pory nie mogę się po tym otrząsnąć. Był dla mnie jak
bohater, wyidealizowany starszy brat.
- To takie tragiczne - wzruszył się Paul, kładąc rękę na ramieniu Laney w geście współczucia.
Shelby przyglądała się tej scenie z niedowierzaniem. Ona także lubiła Harta, był on jednak dwanaście lat od nich starszy
i rzadko kiedy rozmawiał ze swoimi młodszymi kuzynkami. Podziw Laney dla Harta był czymś nowym.
- To był jeden z powodów mojego powrotu. Chciałam, żeby Halford House zarządzał ktoś z rodziny Halfordów -
dokończyła Shelby rodzinną sagę. - Brata Harta, Hala, nie interesuje hotelarstwo, podobnie jak Laney. Zostaję więc tylko
ja.
Chłopiec hotelowy w uniformie przyozdobionym zielonym monogramem podszedł do nich, ostrożnie wymijając tłuste
pieski.
- Przepraszam, panno Halford - zwrócił się do Shelby, choć jego zachwycone oczy wędrowały ku Laney. - Mam
wiadomość od pani ojca. Chce, żeby natychmiast przyszła pani do jego gabinetu. Mówi, że to pilne.
Shelby skinęła głową.
- Dziękuję, Brad. Przebiorę się i zaraz przyjdę.
- Pan Halford prosił, żeby przyszła pani natychmiast - upierał się chłopiec. - Mówił, że to bardzo pilne.
Shelby spojrzała krytycznie na swoje czerwone szorty i szeroką białą koszulkę. Sportowe buty i białe skarpetki
dopełniały stroju znakomicie nadającego się na spacer po ogrodzie i późniejsze bieganie po plaży, lecz zupełnie nie-
odpowiedniego w eleganckim gabinecie dyrektora hotelu. Jej włosy ściągnięte w koński ogon opadały luźno, czego
bardzo nie lubiła w pracy.
- Lepiej idź od razu, Shelby - poradziła jej Laney. - Wiesz, jak tata wścieka się, kiedy się mu sprzeciwiają.
Shelby o tym wiedziała. Była też pewna, że nigdy nie zadowoli ojca, który nie potrafił wybaczyć jej, że urodziła się
dziewczynką zamiast pierworodnego syna, którego tak pragnął.
- Dotrzymam Paulowi towarzystwa - zaoferowała się Laney. - Raz jeszcze oprowadzę go po całym terenie, a potem
poproszę o opinię na temat tego, co mu pokazałam.
- Uśmiechnęła się uroczo. Paul i Brad wydawali się bliscy omdlenia.
Kilka minut później Shelby pchnęła drzwi gabinetu ojca i szybkim krokiem wmaszerowała do środka. Arthur Halford,
kontemplujący rozciągającą się za oknem panoramę morza, odwrócił się gwałtownie, przyciskając rękę do serca.
- Wielkie nieba, młoda damo, aleś mnie przestraszyła! - zwrócił się gniewnie do córki.
- Trzy różne osoby kazały mi natychmiast tutaj przyjść. Kiedy się pojawiłam, panna York spytała od razu, gdzie się
podziewałam tak długo. Czekałeś na mnie, w jaki więc sposób mogłam cię przestraszyć? - broniła się zawstydzona i
zdenerwowana atakiem ojca Shelby.
- Wszystko się zgadza, ale przez swoje gwałtowne wejście straciła pani punkty - rozbawiony głos skomentował tę scenę
z głębi pokoju.
Oparty o masywny skórzany fotel stał tam wysoki mężczyzna, którego ostre rysy łagodził uśmiech. Jasne, niebieskie
oczy taksowały ją spod ciemnych rzęs i uniesionych brwi, nadając jego twarzy intrygujący i bardzo... seksowny wyraz.
Shelby skierowała uwagę na ubranie mężczyzny. Miał na sobie granatową marynarkę i spodnie koloru khaki naj-
wyraźniej seryjnej produkcji. W sklepach pasażu handlowego Halford House można było dostać ubrania znacznie lepszej
jakości i uszyte z większym wyczuciem dobrego stylu. Elegancki dżentelmen mógł tam również zamówić garnitury i
koszule na miarę.
- Tutaj, w Halford House, zawsze należy pukać przed wejściem - ciągnął nieznajomy, a w jego słowach wyczuwała
zuchwałość i szyderstwo. - Takie panują zwyczaje. I chociaż pani przestępstwo nie jest karane śmiercią, stanowi poważne
naruszenie ustalonych reguł i musi zostać odpowiednio ukarane. Proszę wezwać strażników! Wyrok zostanie wykonany
natychmiast!
Mężczyzna gwałtownym ruchem zdjął nieciekawą marynarkę i zawiesiwszy ją na poręczy fotela, rozluźnił krawat. Pod
szeleszczącą białą koszulą, kiedy podwijał rękawy, wyraźnie zarysowały się szerokie i muskularne ramiona. Ten
człowiek przyciągał jej wzrok jak magnes, emanując dziwną i niebezpieczną siłą. Irytowała ją jego arogancka,
rozbawiona mina. Poczuła złość. Nie pozwoli, by ktokolwiek bawił się jej kosztem!
- Kim pan jest? - spytała chłodno. Garrett nie udzielił jej wyjaśnień.
- Pani jest zapewne Shelby - oświadczył głośno.
Ruszył w jej stronę, uśmiechając się, świadomy, jak wiele wysiłku musi kosztować ją pozostanie w miejscu. Nie
wykonała najmniejszego ruchu, dopóki nie zatrzymał się tuż przed nią.
Przyglądał się jej uważnie, od stóp po koński ogon, i musiał przyznać, że Shelby Halford w niczym nie przypomina
wojowniczej baby, której obraz stworzył w wyobraźni po wysłuchaniu tego, co mówił o niej ojciec.
Jej twarz bynajmniej nie przypominała oblicza wiedźmy. Usta o delikatnym konturze harmonizowały z linią łagodnego
łuku brwi ponad orzechowymi oczami, zupełnie nie przywodzącymi na myśl ślepi krwiożerczej bestii.
Miała długie i bardzo zgrabne nogi. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek nakłada szpilki, uznał jednak, że nie jest to
najlepsza pora, by zadać Shelby tego rodzaju pytanie.
Z przyjemnością wędrował wzrokiem po jej smukłej i proporcjonalnej figurze. Miękko zarysowane biodra, wąska talia i
krągłe piersi, które teraz unosiły się szybko pod białą koszulką, świadcząc o wzburzeniu Shelby. Garrett odetchnął z ulgą.
Prośba Halforda nabrała zupełnie nowego wymiaru.
Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała. Wysoki i barczysty, górował nad nią. Nie była przyzwyczajona do tak
bliskiego kontaktu fizycznego. Skupiła całą swą wolę na tym, by nie ruszyć się z miejsca i nie dać satysfakcji temu
zuchwałemu, aroganckiemu...
- Tato, kim jest... ta osoba? - spytała gniewnie. Było wiele innych słów, których użyłaby chętniej.
Garrett zdawał się o tym wiedzieć. I nie zamierzał ukrywać swego rozbawienia.
Shelby wiedziała, że śmieje się z niej, i jej oczy błysnęły gniewnie.
Arthur Halford poczerwieniał, posyłając Garrettowi przepraszające spojrzenie.
- Proszę, Art, przedstaw mnie swojej czarującej córce - zachęcił go Garrett.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Panie McGrath, chciałbym przedstawić pana mojej córce, Shelby. - Arthur Halford wziął głęboki oddech. - Shelby, to
Garrett McGrath, właściciel i dyrektor... Family Fun Inns.
W oczach Shelby odmalowało się zdumienie.
- Garrett McGrath? - Wszyscy w ekskluzywnych kręgach hotelarskich znali to nazwisko i dla niektórych było
synonimem Mefista.
Garrett skinął głową.
- Ojciec podobno poinformował panią o naszym układzie. Arthur zgodził się, żebym zatrzymał się na pewien czas w
Halford House, by tu nauczyć się od najlepszych zasad prowadzenia elitarnych hoteli. - Zerknął na Arta. Biedny Halford
stracił cały wigor, odkąd wyznał, jakim wybiegiem posłużył się, by utrzymać córkę w nieświadomości sprzedaży hotelu.
Garrett w pierwszej chwili uznał tę historię za nieprawdopodobną, lecz poczucie humoru szybko przyszło mu z pomocą.
Nie mógł się później doczekać spotkania z demoniczną córką, której obecność popchnęła ojca do tak desperackich
kroków.
Spojrzenie Garretta raz jeszcze przesunęło się po smukłej sylwetce Shelby, zatrzymując się ostatecznie na szlachetnym
rysunku ust i błyszczących orzechowych oczach.
- To będzie interesujące doświadczenie, by nie powiedzieć więcej.
- Interesujące nie jest słowem, jakiego ja bym użyła - odparła chłodno Shelby. - Ta sytuacja wydaje mi się po prostu
śmieszna. - Shelby była zdesperowana. Czyżby jej ojciec nie widział, że Garrett McGrath drwi sobie z nich? W jego
oczach dostrzegała kpinę, nie życzliwość. - To właśnie powiedziałam tacie. Przyglądanie się, w jaki sposób zarządzamy
Halford House, będzie dla pana wielką stratą czasu. - I dla nas również, dodała w myśli.
Garrett uniósł brwi.
- Czyżby chciała pani powiedzieć, że nic, czego nauczę się tutaj, nie przyda mi się w Family Fun Inns? Czy nie jest
możliwe, że...?
- Umyślnie mnie pan prowokuje, panie McGrath - przerwała mu Shelby. - A ja...
- Ja jedynie uczę się od pani, wasza wysokość. - Tym razem to Garrett nie pozwolił jej skończyć. - Do tej pory
nauczyłem się, że kiedy brakuje argumentów, należy przejść do ofensywy. Oskarżenie mnie o prowokację to dobra
taktyka, ale tym razem nie przyniosła rezultatów. Wciąż nie widzę powodu, dla którego nie miałbym poobserwować tutaj,
jak zadowolić możnych tego świata.
Shelby zacisnęła usta.
- Czy zawsze jest pan tak wymowny?
- Zawsze - zapewnił ją.
Arthur Halford postanowił przerwać tę wymianę zdań.
- Proszę wybaczyć mojej córce, panie McGrath. Podchodzi zawsze nieufnie do nowo poznanych osób i... stara się je...
przetestować. Jeśli chodzi o mnie, jestem dumny, że mogę podzielić się moim ponad czterdziestoletnim doświadczeniem
w branży z kimś tak wybitnym jak pan.
Shelby powzięła podejrzenie, że jej ojciec postradał zmysły.
- Tato, pozwól przypomnieć sobie, że rozmawiasz z Garrettem McGrathem, którego Family Fun Inns znalazły się na tej
samej wyspie co Blue Springs Resort, doprowadzając do gwałtownego spadku ich akcji. Family Fun Inn w Aspen
przesłoniła widok gościom Haciendy Snow Bird. Jego motele, wraz z nieodłącznym orszakiem straganów tandety i tanich
barków, pojawiają się coraz liczniej w spokojnych i uroczych miasteczkach, czyniąc z nich turystyczne pułapki. Mogę
wyliczyć nazwy, zaczynając od...
- Starczy, zawstydza mnie pani! - W słowach Garretta słychać było żartobliwy ton. - Nie musi pani aż tak szczegółowo
przedstawiać sukcesów mojej firmy. Wystarczy mi sama świadomość, że zostałem doceniony przez tak wymagającego
sędziego jak Shelby Halford.
- Nie mówię o pańskich sukcesach i nie wychwalam pana zasług! - oburzyła się Shelby.
- Zawsze dajesz się sprowokować, prawda, skarbie? - spytał Garrett, przyglądając się jej łakomie. - Tak, praca przy
boku tak uroczej osoby przez najbliższych parę miesięcy zapowiada się bez wątpienia interesująco.
- Parę miesięcy? - powtórzyli jednocześnie Shelby i jej ojciec, zdradzając przerażenie tym pomysłem.
- Czemu nie? - Garrett wzruszył ramionami. - Od dawna nie miałem wakacji. Oczywiście, przez cały rok odwiedzam
różne motele Family Fun Inns, ale to jest praca, a nie odpoczynek. Postanowiłem więc spędzić tutaj swój dobrze
zasłużony urlop. Coś w rodzaju wakacji biznesmena.
Shelby czuła, że narasta w niej panika na myśl o codziennych kontaktach z Garrettem McGrathem przez kolejnych kilka
miesięcy.
- Nie może pan się tutaj zatrzymać, panie McGrath - wyrwało się jej.
- Shelby! - Ton, jakim Arthur Halford zgromił córkę, zdecydowanie nie był łagodny. - Pan McGrath jest naszym
gościem. Bardzo szacownym gościem. Jest mile widziany tak długo, jak zechce z nami pozostać.
Garrett posłał Shelby przekorny uśmiech.
- Dzięki, Art. Rozlokuję się w tym domku, który tak wspaniałomyślnie zaproponowałeś mi wcześniej. Oczywiście, będę
co tydzień jeździł do naszego głównego biura w Buffalo, ale dzięki faksowi i telekonferencjom, bez problemu
poprowadzę stąd sprawy firmy.
- Wasze główne biuro jest w Buffalo? - powtórzył Halford z udawaną swobodą. - Nie wiedziałem o tym.
- Pierwszy motel zbudowaliśmy w Niagara Falls - wyjaśnił Garrett. - Moja rodzina po wielu latach wędrówki osiedliła
się ostatecznie w Buffalo. Przenosiliśmy się z miejsca do miejsca trochę jak Cyganie.
- To nawet się zgadza - mruknęła Shelby. Z łatwością mogła wyobrazić sobie tabory McGrathów zajeżdżające do
kolejnych miast.
Ojciec posłał jej karcące spojrzenie, po czym znów zwrócił się do Garretta.
- Bardzo się cieszymy, że zdecydował się pan przyjechać do Halford House, panie McGrath. - Halford na powrót
przybrał pozę uprzejmego gospodarza. - Wrzesień to idealna pora, by nauczyć się najważniejszych reguł prowadzenia
tego rodzaju biznesu. Największy ruch jest u nas w zimie i wczesną wiosną, kiedy do Port Key ściągają goście spragnieni
słońca i ciepła.
- Lato to sezon w Family Fun Inns - stwierdził Garrett.
- Wakacje szkolne to także dobry okres, zwłaszcza dni świątecznej przerwy. Nasze hotele są wtedy oblegane przez
dzieci. - Uśmiechnął się. - Jako najstarszy z dziewięciorga rodzeństwa, śmiało mogę powiedzieć, że dzieciaki są wspa-
niałe. Nigdy nie jest ich za wiele. Jakie atrakcje zapewniacie dzieciom w Halford House?
Shelby i ojciec wymienili zakłopotane spojrzenia. Widząc jego wahanie, Shelby pośpieszyła z odpowiedzią.
- Nie przyjeżdża tu dużo dzieci - przyznała. Czuła się tak, jakby została wezwana na dywanik dyrektora szkoły.
- Wielu naszych gości to osoby starsze - ciągnęła. - Ich dzieci są dorosłe i mają własne rodziny. W naszej arkadzie
sklepowej jest wspaniały butik, gdzie mogą zaopatrzyć się w prezenty kochający dziadkowie. To wystarcza - zakończyła
niepewnie.
- Rozglądałem się trochę wokół i jestem przekonany, że nie wszyscy goście Halford House są dziadkami - nie dawał za
wygraną Garrett. - Widziałem też młodych ludzi.
- Przyjeżdża wiele bezdzietnych par, które zajęte w ciągu roku pracą i robieniem kariery, mają nadzieję u nas odpocząć i
nabrać sił do dalszego wysiłku. - Shelby nie potrafiłaby powiedzieć, dlaczego czuje się tak nieswojo, udzielając tych
wyjaśnień. - Zdarzają się też małżeństwa, które, owszem, mają dzieci, ale na czas wakacji wolą uwolnić się od
obowiązków.
- I dzieci - skwitował jej wypowiedź Garrett.
- Gdzie jest napisane, że rodzice nie mogą spędzić urlopu bez dzieci? - spytała poirytowana Shelby.
- Shelby, rozmawiasz z człowiekiem, który całe swoje życie poświęcił idei rodzinnych wakacji.
Niezrozumiałe pochlebstwa ojca w stosunku do Garretta budziły w niej złość i zażenowanie. Shelby patrzyła na Arthura
Halforda z niedowierzaniem. Czy to ten sam człowiek, który zawsze z takim przekonaniem opowiadał o horrorze
obsługiwania gości poniżej dwunastego roku życia? Który rozważał projekt zakazania nastolatkom wstępu na teren
Halford House? Bez ryzyka przesady można było powiedzieć, że Arthur Halford nie przepadał za dziećmi.
Garrett zerknął na zegarek.
- Muszę wykonać kilka telefonów - oświadczył nagle. Wziął marynarkę i ruszył w kierunku drzwi.
- Shelby cię odprowadzi - zaproponował natychmiast Halford. - I będzie do twojej dyspozycji do lunchu. Na pierwszą
zarezerwowałem stolik na tarasie, jeśli, oczywiście, to ci odpowiada? - spojrzał wyczekująco na Garretta.
- Tak, jak najbardziej, lunch jadam zazwyczaj o pierwszej.
Shelby nie wydawało się to równie doskonałym pomysłem. Była dopiero dziesiąta, co znaczyła, że jest skazana na
spędzenie trzech godzin z Garrettem McGrathem.
- Tato, jak pamiętasz, dzisiejsze przedpołudnie miałam mieć wolne - zwróciła się do ojca. - Poczyniłam pewne plany...
- To je zmień - przerwał córce nie znoszącym sprzeciwu tonem. - Na wypadek, gdybyś zapomniała, to ja wydaję tutaj
dyspozycje i chcę, żebyś poświęciła swój czas panu McGrathowi.
- Proponuję panu domek 101 - zwrócił się z uśmiechem do Garretta, wymieniając jeden z największych i na-
jelegantszych domków na terenie Halford House. - Jestem pewien, że będzie tam panu wygodnie. Gościli w nim pre-
zydenci i członkowie rodzin królewskich i wszyscy chwalili sobie pobyt u nas.
Kiedy wychodzili z biura Arthura Halforda, panna York pożegnała McGratha skinieniem głowy i wciąż pełnym
dezaprobaty spojrzeniem.
- Przynajmniej panna York się nie zmieniła - zauważyła cicho Shelby, kiedy byli już w korytarzu.
- Podobnie jak ty, jeśli wierzyć słowom twojego ojca.
- Co ojciec mówił na mój temat? - Shelby nie potrafiła poskromić ciekawości.
- Między innymi, że wróciłaś po dziesięcioletnim pobycie w Kalifornii. - Garrett patrzył prosto w jej oczy.
- A te inne rzeczy?
Wzruszył ramionami. Choć mogłoby to zaskoczyć tych, którzy oskarżali go o bezduszność i brak taktu, nie miał
zamiaru powtórzyć Shelby, że własny ojciec przyrównał ją do krwiożerczej bestii. - Wspomniał, że bardzo różnisz się od
swojej siostry Lacey czy Lynnie.
- Laney - poprawiła go Shelby. Była wstrząśnięta wiadomością, że ojciec rozmawiał o niej z tym człowiekiem. - Ma na
imię Maclane, ale wszyscy nazywają ją Laney.
- Shelby i Maclane. Brzmi jak nazwa spółki prawniczej.
- Garrett McGrath. Brzmi jak nazwisko początkującego piosenkarza country.
- Początkującego? - Garrett wydawał się rozczarowany. - A czemu nie legendy muzyki country?
Shelby potrząsnęła przecząco głową.
- Początkujący piosenkarz. Taki, któremu nigdy nie uda się nagrać nawet singlowej płyty i skończy jako pomywacz w
barze w Nashville.
- Ooo! Dobrze, a więc Shelby i Maclane są parą naciągaczy żerujących na ofiarach wypadków samochodowych, a nie
solidną, godną zaufania firmą.
Shelby popatrzyła na niego ze złością.
- To najbardziej bezsensowna rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadziłam.
- Naprawdę? - Garrett wzruszył ramionami. - Dla mnie jest dosyć typowa.
- Ciekawe, dlaczego wcale mnie to nie dziwi? - skwitowała z przekąsem Shelby. - Czy naprawdę jesteś najstarszy z
dziewięciorga rodzeństwa?
- Oczywiście. Według starszeństwa: Glenn, Gracie, Fiona, Eilish, Devon, Caitlin, Brendan i Aidan. Was jest tylko
dwie?
- Tak. Laney jest ode mnie czternaście miesięcy młodsza - poinformowała Shelby bez entuzjazmu.
- I jest miłośniczką uroczych, małych piesków. Ty, zaś, dla odmiany, zjadasz je. Oczywiście, to przenośnia. Shelby
jęknęła.
- Co jeszcze ojciec powiedział ci na mój temat?
- Znaczące było nie tyle to, co powiedział, ale jak. Przyznam, że nie znam go zbyt dobrze, ale do tej pory zdążyłem się
zorientować, że Arthur Halford jest może wybitnym hotelarzem, ale chyba nie najlepiej radzi sobie z wychowaniem
córek.
W obecności Garretta Shelby zbyt łatwo traciła panowanie nad sobą. Także i teraz nie umiała pohamować złości.
- Nie mogę uwierzyć, że pozwalasz sobie krytykować mojego ojca, po tym jak zaoferował ci gościnę.
- Jako ojciec zachowuje się niczym całkowity amator, a jednak bronisz go - zauważył Garrett. - Jesteś bardzo lojalną
córką. Czy to dlatego zdecydowałaś się wrócić z Kalifornii, Shelby? By pracować przy boku ojca i...
- Dlaczego pytasz?
- Jestem ciekawy, dlaczego wróciłaś do Port Key po spędzeniu dziesięciu lat z dala od domu. Twój ojciec utrzymywał,
że również nie zna przyczyny twojego nagłego powrotu.
- Powody, dla których zdecydowałam się przyjechać, to moja osobista sprawa i nie ma nic wspólnego z panem, panie
McGrath - oświadczyła wyniośle Shelby. Ruszyła pomiędzy alejki tropikalnego ogrodu.
- Robiąc z tego tajemnicę, podsycasz jedynie moją ciekawość - ostrzegł Garrett, podążając za nią. - Zawsze podejmuję
rzucone mi wyzwanie.
- Sądziłam, że przede wszystkim lubisz wpychać się ze swoimi tanimi motelami tam, gdzie was nie chcą.
- To nie tanie motele kłują w oczy snobów twego pokroju, lecz ludzie, którzy spędzają w nich wakacje. Nie chcecie
widzieć wokół siebie ludzi biednych i średnio zamożnych. - Garrett chwycił nadgarstek Shelby, zatrzymując ją
gwałtownie. - Czasem przyjeżdżają do nas też goście z wyższych sfer, którzy nasze ceny traktują jako korzystną ofertę,
nie martwiąc się o swój status. Status i szeleszczące dolary to jedyne, co się liczy dla bogatych, zepsutych dziewczynek i
ich znajomych. Plus przyjemność wykluczenia poza nawias wszystkich, którzy nie spełniają rygorystycznych kryteriów
kastowych.
- Nie jestem snobką! - zaprotestowała Shelby. - I z pewnością nie jestem zepsuta. Rodzice zadbali o moją edukację, ale
nigdy nie obsypywali mnie prezentami, nigdy nie dali mi powodu sądzić, że jestem od kogoś lepsza.
Wręcz przeciwnie, zwykle miała poczucie, że jest gorsza. Odepchnęła to bolesne wspomnienie. To nie najlepszy
moment, by roztkliwiać się nad sobą.
- Mam dwadzieścia siedem lat i wszystko, co osiągnęłam, musiałam zdobyć własną, ciężką pracą... - Zamilkła.
- Nie muszę tłumaczyć się przed tobą. - Wyrwała rękę z uścisku Garretta i ruszyła przed siebie, by po chwili stanąć
przed tonącym w zieleni domkiem.
- Oto pański klucz. Do zobaczenia, panie McGrath.
- Nie ma mowy - zaprotestował Garrett. - Według słów drogiego tatusia, masz być do mojej dyspozycji całe
przedpołudnie.
Shelby westchnęła głęboko.
- Panie McGrath, nie przypuszczam, żeby darzył mnie pan większą sympatią niż ja pana. Nasze osobowości i poglądy
są tak odmienne, że nie sądzę, by chciał pan przedłużać tę żałosną komedię. Poza tym musi pan wykonać kilka telefonów.
Przynajmniej tak pan twierdził.
- Skłamałem - oświadczył Garrett, nie okazując najmniejszego zażenowania. - Znudziło mnie wysłuchiwanie
pochlebstw pani ojca. I proszę, nazywaj mnie Garrett, ponieważ ja nie zamierzam tytułować cię panną Halford. -
Przekręcił klucz i pchnął drzwi. - I kto powiedział, że ciebie nie lubię? Jestem dość wybredny w dobieraniu sobie wrogów
i nie znam cię na tyle, by wiedzieć, czy chcę cię do nich zaliczyć. Wejdź do środka - zażądał.
Shelby zatrzymała się w progu, patrząc, jak Garrett przechadza się po dużym salonie niczym tygrys badający nowe
terytorium. Potem zniknął w głębi wąskiego korytarza prowadzącego do kuchni, łazienki i sypialni. Za drugim zakrętem
w prawo znajdowała się główna sypialnia.
- Chcesz się czegoś napić? Lodówka jest z pewnością doskonale zaopatrzona - zawołał Garrett, nie przerywając
zwiedzania domku. - I zamknij drzwi. Tu jest klimatyzacja, w tej chwili chłodzisz całą Florydę i marnujesz energię.
Wyjdź, nakazywała sobie w duchu Shelby. Obróć się i wyjdź, nie oglądając się za siebie. Prawie to zrobiła. Ruszyła
jednak nie na zewnątrz, lecz do środka, i zamknęła za sobą drzwi. Naprawdę nie miała wyboru. Jej ojciec potrafił wpaść
w straszny gniew, kiedy rzeczy nie układały się po jego myśli.
- Gotowa? - Z głębi domu wynurzył się Garrett przebrany w granatowe szorty i białą sportową koszulkę. Pod miękką
bawełną rysowały się szerokie barki i muskularne ręce.
- Wybierasz się na trening? Mamy tu znakomite zaplecze sportowe, nowoczesne przyrządy gimnastyczne, saunę i
masażystów. - Zamilkła dla zaczerpnięcia oddechu. - Możemy też pochwalić się...
- Mam zamiar biegać po plaży. A ponieważ tata zobowiązał cię do dotrzymywania mi towarzystwa, także będziesz
miała okazję zażyć trochę ruchu.
Shelby zrobiła minę męczennicy.
Garrett zaśmiał się.
- Nie próbuj nawet udawać, że to dla ciebie wielkie poświęcenie. Szłaś na plażę, kiedy ojciec wezwał cię do siebie.
- Skąd wiesz, co zamierzałam zrobić? - nie dawała za wygraną Shelby. - Czyżbyś umiał czytać w ludzkich myślach?
- Jestem spostrzegawczy. Twój strój wszystko mi powiedział. Sprawiasz wrażenie osoby, która zawsze bardzo dba o to,
by być ubraną stosownie do okoliczności. Na tenisa wybrałabyś białą koszulkę ze spódniczką, do siłowni kolorowe body,
do gry w golfa...
- Wystarczy, zrozumiałam, co miałeś na myśli. Rzeczywiście wybierałam się na plażę - przyznała niechętnie. - Staram
się biegać każdego ranka, chociaż dziś jest już trochę późno jak na mnie.
- Ponieważ ojciec dał ci wolne przedpołudnie - dokończył za nią Garrett. - Do czasu aż zmienił zdanie i uszczęśliwił cię
moim towarzystwem.
Shelby posłała mu wielce wymowne spojrzenie.
- Dokładnie tak.
Biegli bez słowa wzdłuż szerokiego, piaszczystego brzegu, utrzymując stałe, równe tempo. Kilka osób opalało się na
płóciennych leżakach Halford House. W drewnianej budce czuwał ratownik, ale w oceanie nikt się nie kąpał.
- Masz doskonałą kondycję. Nie jesteś zmęczona i bez trudu dotrzymujesz mi kroku - zauważył Garrett, przerywając
milczenie.
- To zabawne, ale właśnie miałam zamiar powiedzieć to samo o tobie.
- Nie chciałem, by zabrzmiało to protekcjonalnie, to miał być komplement.
Shelby obdarzyła go słodkim, lecz zdecydowanie nieszczerym uśmiechem.
- Dlaczego miałabym sądzić inaczej?
Znów zapadło między nimi milczenie. Biegli wzdłuż opustoszałej plaży, a ciszę przerywał jedynie szum fał i krzyki
mew.
- Chcę się ochłodzić - oświadczył Garrett, przystając nagle. - Chodźmy popływać. - Nachylił się, by rozwiązać
sznurowadła.
- W oceanie?
- A gdzie indziej?
Powstrzymała uśmiech. To było głupie pytanie, kiedy ocean rozciągał się zaledwie kilka kroków od nich.
- Nie wchodzę do wody.
- Bo nie jesteś odpowiednio ubrana - domyślił się Garrett. - Powiem coś, co cię z pewnością zaskoczy, Shelby. Nie
musisz mieć na sobie kostiumu, żeby wejść do wody.
- Jeśli masz na myśli pływanie nago wśród fal, zapomnij o tym. Owszem, ojciec kazał mi dotrzymać ci towarzystwa, ale
moje usługi nie obejmują...
- Jesteś strasznie apodyktyczna - przerwał jej Garrett. Zdążył już zdjąć buty i skarpetki i teraz nachylał się nad
sznurowadłami Shelby. Był na tyle blisko, że ramieniem ocierał się o jej nogę. Wstrzymała oddech. Dotyk jego skóry,
zapach potu wzbudził w niej gwałtowne, bolesne niemal pragnienie.
Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. To niemożliwe, by ten mężczyzna ją pociągał. Nie odczuwała podniecenia, lecz to
jej skołatane nerwy i głód dają o sobie znać.
Kiedy próbował zdjąć jej but, Shelby z trudem opanowała chęć, by go kopnąć. Zdecydowanym ruchem wyrwała nogę i
odsunęła się od niego.
- Jestem przekonana, że taki amator rodzinnego szczęścia jak ty ma żonę i dzieci czekające z utęsknieniem na twój
powrót. Jak spodoba się im pomysł twoich długich wakacji? Chyba że zamierzasz sprowadzić ich do Halford House?
Garrett podniósł się.
- Och, nieuniknione pytanie. Czy jestem żonaty? To nie było zbyt subtelne, Shelby.
- Nie starałam się być subtelna. - Jej policzki płonęły ogniem. - I twój stan cywilny nic mnie nie obchodzi.
- Rozumiem. Chciałaś po prostu wiedzieć, ile zmian pościeli przygotować. Cóż, nie jestem i nigdy nie byłem żonaty i
nie mam dzieci. Hmm, co jeszcze dodać, żeby zabrzmiało to bardziej interesująco...? Mam trzydzieści sześć lat, jestem
kawalerem, lubię mrożony jogurt, kurczaki z rożna, sklepiki z tandetą...
- Barki z frytkami, cukierenki i życie rodzinne - dokończyła za niego Shelby. - Nie zapomnij powiedzieć, jak miło jest,
siedząc przy kominku, słuchać bębnienia deszczu o szyby lub spacerować po plaży.
- Po plaży biegam, a nie spaceruję, przy kominku jest mi za gorąco, a szum deszczu mnie drażni. Oznacza zmarnowane
wakacje. Wolę słońce lub śnieg, właściwą aurę o właściwej porze.
Spojrzeli na siebie i wybuchnęli śmiechem. Shelby czuła, jak narasta między nimi napięcie. Odwróciła wzrok.
- A więc teraz, kiedy wiesz już, że jestem normalnym i porządnym kawalerem, a nie zdradzającym żonę draniem, czy
pójdziesz ze mną popływać? - spytał Garrett. - W ubraniu.
- Tak po prostu mamy wbiec ubrani do oceanu?
- Hmm, odniosłem wrażenie, że nie masz ochoty na kąpiel nago.
Shelby zawahała się. Rzeczywiście nigdy nie zdarzyło się jej wejść do wody bez odpowiedniego stroju. Podczas przyjęć
w Casa del Marina menedżerowie i inne osoby zajmujące bardziej odpowiedzialne stanowiska byli niekiedy wrzucani do
basenu w ubraniu przez szczególnie rozbawionych żartownisiów. Nikt jednak nie odważył się nigdy na taki dowcip
wobec niej.
- Nie masz wyboru, wiesz o tym - ostrzegł Garrett. - Daję ci trzydzieści sekund na zdjęcie butów, a potem ciągnę cię do
wody, bosą czy nie.
Nie tracąc czasu, Shelby zdjęła buty i skarpety.
- Ścigajmy się - zawołała, pędząc już w stronę oceanu.
- To nie był uczciwy wyścig - poskarżył się ze śmiechem Garrett, kiedy stali obok siebie, zanurzeni po kolana w
chłodnej i orzeźwiającej wodzie.
- Och, naucz się przegrywać z godnością. Przecież to nie zwycięstwo jest najważniejsze, ale sama gra.
- Uczciwa gra - poprawił Garrett.
- Być może. - Shelby wzruszyła ramionami. - Ocean jest spokojny jak woda w basenie, gdzie powinieneś teraz być, jeśli
miałeś ochotę na kąpiel - dodała, posyłając mu karcące spojrzenie.
- Ale w basenie to byłoby wykluczone. - Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Garrett objął Shelby w talii.
Mimo chłodu wody, czuła ogarniające ją gorąco. Ich spojrzenia spotkały się, lecz żadne z nich nie odezwało się.
Czy zamierza ją pocałować? Czy ona chce tego? Serce Shelby tłukło się w piersi jak oszalałe. Nagle poczuła, że uścisk
Garretta zacieśnia się. Chwilę potem leciała w powietrzu, by wylądować na grzbiecie fali kilka kroków dalej.
Wynurzyła się, parskając i odgarniając z oczu mokre włosy.
- Rzuciłeś mną! - oskarżyła go, z trudem łapiąc oddech.
- Dokładnie tak - potwierdził z uśmiechem, a w jego głosie nie było skruchy.
- To przyjemne - oświadczyła nieoczekiwanie. - Zrób to jeszcze raz.
ROZDZIAŁ TRZECI
Garrett spełnił życzenie Shelby. Pomógł jej wstać, a potem uniósł do góry i cisnął niczym plażową piłką. Raz jeszcze
przeżyła lot w powietrzu i zderzenie z przejrzystą, ciepłą wodą. I znów ruszyła w jego stronę.
- Jeszcze raz? - spytał.
Skinęła głową. Podniósł ją i rzucił na fale. Shelby ze śmiechem wynurzyła się spod wody.
- Masz wciąż na to ochotę? - spytał Garrett i nie czekając na odpowiedź, ponownie cisnął ją do oceanu. - Teraz twoja
kolej - oświadczył, kiedy głowa Shelby pojawiła się na powierzchni.
Ogarnęła wzrokiem jego szeroką, mocną sylwetkę.
- Chyba żartujesz.
- Śmiało - ponaglił. - Musisz przynajmniej spróbować.
- Czy sądzisz, że trenuję zapasy? Nie potrafię ciebie podnieść!
- Potrafisz. W wodzie jestem znacznie lżejszy zgodnie z prawem Archimedesa.
- Z prawem Archimedesa? - powtórzyła pogardliwie Shelby. - Domyślam się, że byłeś prawdziwą gwiazdą na lekcjach
fizyki.
- Nigdy nie uczyłem się fizyki - wyznał Garrett. Ochlapał ją wodą. - Przedmioty ścisłe mnie nie interesowały, bardziej
pociągały mnie inne rzeczy... na przykład tanie hotele.
- I szczęście rodzinne - podpowiedziała Shelby, także ochlapując go wodą. - Ja osobiście zawsze uważałam pojęcie
rodzinnego szczęścia za oksymoron. Rozumiesz, zestawienie rzeczy całkowicie sobie przeciwnych.
- Znając Arthura Halforda, mogę zrozumieć twoją gorycz. Czy twoja mama i siostra są do niego podobne? Shelby
opryskiwała go teraz obiema rękami.
- Moja mama jest słodka, zaś Laney... - Zamilkła. Jak mogłaby opisać siostrę?
Garrett wyciągnął własne wnioski.
- To szakal? - podpowiedział.
Nie powinna była się roześmiać, napomniała siebie surowo, lecz było za późno, by naprawić błąd. Postanowiła ratować
sytuację za wszelką cenę.
- Kiedy ją poznasz, także i ty będziesz wygłaszał hymny pochwalne na cześć jej urody.
- Nigdy nie wygłaszam hymnów pochwalnych - zapewnił Garrett.
Podszedł bliżej, by stanąć naprzeciw Shelby.
- Miałaś mnie podnieść - przypomniał jej.
- Mówiłam ci już, że to niemożliwe. Zobacz. - Położyła ręce na jego bokach. - Nie mogę cię unieść. Nawet nie drgniesz,
jesteś twardy jak... - Nie poznawała własnego głosu, który nagle brzmiał ochryple i załamywał się.
Podniosła wzrok, by spojrzeć w jego twarz, która teraz znalazła się bardzo blisko jej twarzy. Zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, Garrett objął ją J poczuła na ustach dotyk jego ust.
Przez chwilę zaskoczona Shelby stała nieruchomo, spoglądając przed siebie szeroko otwartymi oczami, lecz jej ciało
słuchało już innych rozkazów. Wtulona w ciasną niszę jego ramion także ona uniosła ręce, by spleść je na szyi Garretta.
Czuła, jak budzi się w niej ogień, silniejszy niż cokolwiek, co dotąd znała. Rozchyliła wargi, poddając się namiętności,
która rozpaliła jej zmysły.
Pozwoliła, by wsunął udo pomiędzy jej nogi. Jak przyjemny był dotyk gładkiej skóry, napięcie twardych mięśni pod jej
palcami. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, wędrowała dłońmi po jego plecach, docierając aż do twardych zaokrągleń
pośladków.
Garrett przesuwał usta po łuku jej szyi. Krew w jego żyłach pulsowała szybko, w uszach słyszał szum, jakby obok
pędziło stado galopujących koni. Obejmował ją mocno, chcąc, by nie dzieliło ich już nic. Przechylił głowę Shelby do
tyłu, pogłębiając pocałunek i przygarniając ją mocniej. Dopiero wówczas, kiedy poczuła dotyk jego dłoni pod materiałem
szortów, a później fig, zdała sobie sprawę z czasu i miejsca. Gwałtownie odepchnęła go od siebie, tak szybko i
nieoczekiwanie, że Garrett nie zdążył jej przeszkodzić.
A z pewnością nie puściłby jej, stwierdził chwilę potem, spoglądając na Shelby, która stała kilka kroków od niego, z
ustami wciąż lekko opuchłymi od pocałunków i orzechowymi oczami zasnutymi mgłą pożądania. Niczego nie pragnął
bardziej, niż znów porwać ją w ramiona i całować, aż oboje zatraciliby poczucie rzeczywistości.
- Jest środek dnia, a my stoimy na brzegu oceanu - powiedziała cicho. - Ktoś idący po plaży mógłby nas zobaczyć... -
Jej głos załamał się.
Uśmiechnął się.
- Wolisz wrócić do domku 101?
- Nie! - wykrzyknęła przerażona Shelby. Odzyskała panowanie nad sobą. Namiętność, która tak niepodzielnie władała
nimi jeszcze przed chwilą, teraz wydawała się nie do pomyślenia. Baraszkowali i taplali się w wodzie, by w następnej
chwili pieścić się w porywie nagłego uniesienia.
Zmarszczyła czoło. Kiedy ostatni raz w podobny sposób bawiła się w wodzie? W wieku trzech lat? Może czterech? Z
pewnością wówczas, kiedy chodziła do przedszkola, traktowała pływanie poważnie i porzuciła już wszelkie wodne
igraszki.
- Jesteś pewna? - Garrett przesunął dłonią po jej nagim ramieniu. Shelby odskoczyła jak oparzona. Skóra paliła ją w
miejscu, gdzie dotknął jej Garrett.
- Jestem pewna! - potwierdziła ze złością. - Nawet cię nie lubię!
- Nie lubisz mnie? - Garrett uniósł brwi. - Nie nabierzesz mnie, skarbie. Ogarnął nią gniew.
- Nie mów do mnie „skarbie”! Nie jestem jedną z twoich flam!
- Flam? - Garrett zaśmiał się głośno. - Skąd znasz to słowo? Z zajęć kółka szekspirowskiego?
Shelby była teraz naprawdę wściekła.
- Domyślam się, że to twoja stała taktyka: romans z córką szefa. Muszę przyznać, że to wyjątkowo obrzydliwe. Czy
musisz potwierdzać swoją męskość, uwodząc każdą poznaną kobietę?
- Twój ojciec nie jest moim szefem - sprostował spokojnie Garrett. - I nie mam żadnych wątpliwości co do własnej
męskości, a nawet gdybym je miał, twoja... reakcja zdecydowanie by je rozproszyła.
Podszedł bliżej. Mógł dotknąć teraz sutki, która wyraźnie rysowała się pod mokrą tkaniną. Delikatnie obwiódł kciukiem
jej kształt.
Shelby odetchnęła głęboko, czując, że ta pieszczota znów wznieca w niej płomień. Odepchnęła rękę Garretta,
rozgniewana zarówno jego śmiałością, jak i własnym brakiem opanowania.
- Odchodzę - oświadczyła, ruszając w kierunku brzegu. - Nie spędzę ani minuty dłużej w twoim towarzystwie.
- Shelby - zawołał. Nie zatrzymała się.
- Jeśli spróbujesz mnie zatrzymać, będę się bronić - ostrzegła. - Chodziłam na kurs samoobrony i mogę cię poważnie
zranić.
- Pozwalam ci odejść - zawołał w odpowiedzi Garrett - bo tak chcę, a nie dlatego, żebym się obawiał twojej siły.
Okna jadalni Halford House wychodziły na ocean, dostarczając jedzącym dodatkowych wrażeń estetycznych. Mniejszy
bar, o nazwie The Grill, znajdował się w środku kompleksu hotelowego pomiędzy dwoma basenami z krystalicznie
czystą, błękitną wodą i malowniczymi kaskadami. Tuż obok, w niewielkim barku, serwowano drinki. Na terenie Halford
House były także korty tenisowe, pole golfowe i siłownia - doskonale wyposażone i z odpowiednio przeszkolonym
personelem. W porcie przylegającym do prywatnej plaży można było wynająć żaglówki, pożyczyć narty wodne i
katamarany. W pasażu ekskluzywnych sklepów dokonywali udanych zakupów najwybredniejsi nawet goście, a nocny
klub z dancingiem i występami artystycznymi zapewniał rozrywkę tym, których nie interesowały naziemne czy wodne
sporty.
- Jestem pod wrażeniem - wyraził uznanie Garrett, udając przed oprowadzającą go Shelby, że po raz pierwszy zwiedza
Halford House.
- To jest niczym odrębny, zamknięty w sobie świat - zachwycał się Paul Whitley. - Świat doskonały. Najlepsze dla
najlepszych.
Słowa Whitleya wzbudziły gniew Garretta. Kiedy Arthur Halford polecił córce tego popołudnia, by oprowadziła go po
terenie hotelu, nie wspomniał, że będzie towarzyszył im ten jasnowłosy, opalony mistrz surfingu w beżowym garniturze.
- Jaką dokładnie pełnisz tutaj funkcję, Whitley? - chciał wiedzieć Garrett, którego pytanie Shelby skwitowała pełnym
dezaprobaty spojrzeniem.
- Paul był asystentem kierownika nocnej zmiany w Casa del Marina w Kalifornii - pośpieszyła z odpowiedzią, zanim
Paul miał szansę się odezwać. - Był tam bardzo ceniony i to dla nas duży honor, że zechciał przyjechać do Halford
House.
- Jako kto? - nie dawał za wygraną Garrett. - Asystent kierownika nocnej zmiany? Czy potrzebny jest tutaj asystent
kierownika na każdej zmianie? Wydaje mi się to dublowaniem personelu.
Shelby miała dość taktu, by nie powiedzieć głośno, że nikt nie pytał go o zdanie, lecz jej spojrzenie było wystarczająco
wymowne. Na wprost Whitleya, w nienagannie skrojonym, jasnym garniturze, stał Garrett, ubrany w dżinsy o uciętych
nogawkach i bananowożółtą koszulkę ozdobioną rysunkiem przedstawiającym palmy kokosowe i pomarańcze z napisem:
„Floryda”. Wolała nie myśleć teraz o jego atletycznej budowie, muskularnych ramionach i męskiej sile emanującej z całej
postawy. Nie ośmieliła się zatrzymać wzroku na zmysłowych ustach i ciemnoniebieskich oczach. Bezpieczniej było
skoncentrować uwagę na niestosownym stroju tego zdecydowanie niebezpiecznego mężczyzny. Nikt w Halford House
nie nosił dżinsów, zaś jeśli chodzi o koszulkę... została zakupiona w najlepszym razie na lotnisku lub w jednym z tych
tanich sklepików, które coraz liczniej szpeciły elegancką scenerię wybrzeża. Na szczęście tego typu miejsca nie kalały
piękna Port Key... na razie.
Nagle Shelby przeraziła straszna myśl.
- Nie planujesz chyba wybudować Family Fun Inn na wyspie?
Czy tak zwykle postępował? Przyjeżdżał jako obserwator, w rzeczywistości planując już zdradziecki atak i szukając
słabych punktów przeciwnika? Nie wiedziała. Nie wiedziała nic o tym, w jaki sposób Garrett McGrath zdobywał nowe
terytoria. W tej niewiedzy zdawało się czaić śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Skąd ten oryginalny pomysł? - spytał rozbawiony Garrett. - Poczekaj, niech zgadnę. Zdecydowanie bez sympatii
przyglądałaś się mojej koszulce... A więc naturalnie twoje myśli powędrowały od tanich sklepików do Family Fun Inns.
- Obecność Family Fun Inns w okolicy zmniejszyłaby atrakcyjność Halford House, doprowadzając może nawet do
podobnych kłopotów, jakie przeżywa obecnie Blue Springs Resort - dodał zaniepokojony Paul Whitley. - Kiedy
przyjeżdżają tłumy, domagają się swoich zwykłych wakacyjnych atrakcji: samoobsługowych barków, sklepików z
pamiątkami, zjeżdżalni wodnych i miniaturowego golfa. - Wstrząsnął nim dreszcz, jakby ktoś roztoczył przed nim wizję
wyjątkowo brutalnego masowego mordu.
- Mam wrażenie, że to deja vu. Podobną rozmowę odbyłem dziś rano z Shelby. Czy wy, stróżowie spokoju wielkiego
świata, nie mówicie o niczym innym? Może porozmawialibyśmy o pogodzie? Albo o miejscowym klubie tańca?
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Garrett - nalegała Shelby, nie potrafiąc opanować niepokoju. - Czy zamierzasz
zbudować Family Fun Inn na Port Key?
Lubił, jak wymawiała jego imię. Cieszył się, że Shelby zaczyna zwracać się do niego po imieniu, sama może jeszcze nie
zdając sobie z tego sprawy.
Wykrzywił usta.
- Nie, Shelby. Przyrzekam, że nie wybuduję Family Fun Inn w pobliżu Port Key czy Halford House.
Taką obietnicę mógł jej złożyć z czystym sumieniem. Podczas lunchu podpisali z Arthurem Halfordem odpowiednie
dokumenty. Teraz on był właścicielem Halford House. Zdecydowanie nie miał ochoty doprowadzić do upadku swojego
hotelu.
- Chciałabym ci wierzyć - odparła wciąż jeszcze zmartwiona Shelby.
- Mogę przedstawić ci oświadczenie podpisane krwią, jeśli chcesz. Ja, Garrett McGrath, przyrzekam uroczyście trzymać
Family Fun Inn z dala od Halford House.
- I dajesz słowo honoru - zasugerował Paul Whitley, wyciągając rękę w pojednawczym geście.
Garrett uścisnął jego dłoń. Dziecinadą byłoby tego nie zrobić. Whitley jednak wciąż działał mu na nerwy.
- Jaka jest twoja pozycja w Halford House, Whitley? Nie odpowiedziałeś mi.
- Paul będzie moim asystentem, moją, że tak powiem: prawą ręką, kiedy ojciec odejdzie na emeryturę - pośpieszyła z
wyjaśnieniem Shelby.
Czy ten facet nie potrafi mówić za siebie, chciał spytać Garrett, lecz wiedział, że i tym razem pewnie znów odpo-
wiedziałaby Shelby.
- A kiedy twój ojciec zamierza odejść na emeryturę? - zainteresował się Garrett. Oczywiście znał odpowiedź, był jednak
ciekaw, co Halford powiedział córce; stary Art okazał się niezwykle pomysłowym kłamcą. Paul i Shelby wymienili
spojrzenia.
- Nie znamy dokładnej daty przejścia ojca na emeryturę
- wyznała niechętnie. - Ale zrobi to niedługo. Mama twierdzi, że planują wraz z tatą wyjechać wkrótce do Arizony.
Mieszkają taca nasi krewni.
- Brat twojego ojca. Hal, jego żona Hillary i marnotrawny syn, którego nie interesuje kariera w Halford House. Twój
tata wspominał o nich.
Arthur Halford długo rozwodził się na temat wyjątkowej indolencji swojego niewydarzonego bratanka, upatrując w jego
braku zainteresowania rodzinnym biznesem powód sprzedaży Halford House. Garrett patrzył na Shelby, która tak
doskonale zdawała się pasować do roli, jaką Arthur przeznaczył bratankowi. W poważnej, pozbawionej wszelkiego
wdzięku szarej garsonce, zapiętej pod szyję białej bluzce i szarych pantoflach sprawiała wrażenie niezwykle
odpowiedzialnej bizneswoman. Miała nawet na nogach rajstopy, choć w takim upale musiało to być prawdziwą torturą.
Włosy upięła w kok.
- Tata był trochę rozczarowany postawą Hala - przyznała Shelby. - Jego brat Hart miał zostać następcą ojca i kiedy
zmarł, wszyscy oczekiwali, że Hal Junior pójdzie w jego ślady. Nie chciał, więc ja zdecydowałam się podjąć tego zadania
- oświadczyła dumnie.
Garrett zmarszczył czoło. Wiedział, że Arthur Halford nie poprosił córki, by poprowadziła Halford House, mimo jej
wykształcenia i doświadczenia. Halford nawet przez moment nie pomyślał o córce, dopóki Shelby nie obwieściła, że
wraca. Wpadł w panikę, lecz nawet wówczas nie zrezygnował ze sprzedaży. Kiedy podpisali dokumenty, Halford chętnie
zgodził się, by Garrett poinformował Shelby o transakcji, kiedy uzna to za stosowne. Lojalność zdawała się być pojęciem
obcym w rodzinie Halfordów.
- A Paul pomoże mi prowadzić Halford House, przenosząc jego sukces w dwudziesty pierwszy wiek - oznajmiła Shelby
z entuzjazmem, spoglądając na swojego eleganckiego towarzysza. Uśmiech Shelby zirytował Garretta, podobnie jak jej
pewność co do przyszłego rozwoju Halford House i współpracy z Paulem Whitleyem.
- W tej chwili jednak Paul jest w zasadzie bezrobotny? - zapytał Garrett. - Mieszka tu za darmo?
- Nie za darmo. Zapoznaję się z otoczeniem i charakterem przyszłej pracy - bronił się Paul. - Razem z Shelby jesteśmy
zajęci całe dnie, przygotowujemy plany i...
- A więc oboje otrzymujecie pensje, obecna i przyszła kadra kierownicza oraz jej świta? - domyślił się Garrett.
- To nie twój interes - ucięła krótko Shelby.
- Ja mam zupełnie odmienne zdanie w tej sprawie - odparł z przekąsem Garrett. - A więc Art wciągnął was oboje na
listę płac, kiedy przyjechaliście do Port Key w zeszłym tygodniu? Czy mam rację?
- Och, litości! Tak, masz rację - potwierdził Paul tonem zniecierpliwienia. - Nie wiem, dlaczego tak ci na tym zależy,
ale nie wstydzę się przyznać, że Halford House płaci mi za moją wiedzę i doświadczenie.
- Chcę po prostu jak najlepiej poznać te pięciogwiazdkowe kurorty - wyjaśnił Garrett. Oczywiście, że Halford
natychmiast wciągnął na listę płac Shelby i Paula Whitley. Pozbywał się hotelu i wszystkich związanych z nim wy-
datków. Teraz miało to być zmartwieniem McGrathów. Niech płacą!
- Teraz moja kolej, by zabawić się w rozwiązywanie zagadek - zawołał wyraźnie podniecony Paul. - Mam wrażenie, że
pan sam planuje zająć się ekskluzywnym hotelarstwem. Czy mam rację, McGrath?
Garrett przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Ten facet nie był tak naiwny, na jakiego wyglądał, pomimo
chłopięcego uśmiechu, blond loków i pastelowego garnituru. Jego milczenie przeciągnęło się odrobinę zbyt długo.
- Paul ma rację! - wykrzyknęła zdumiona Shelby, a jej policzki zarumieniły się.
Gdyby tutaj i teraz dowiedziała się, że kupił Halford House, znienawidziłaby go na zawsze. Przypomniał sobie, jak
biegali po plaży dziś rano, żartując, przekomarzając się, taplając się w wodzie i całując...
Pragnął znacznie, znacznie więcej. Shelby stała naprzeciw niego: piękna, inteligentna, nieprzystępna. Wiedział, że nie
będzie łatwo zbliżyć się do niej. Ale chciał spróbować. Jeśli ich znajomość zakończy się teraz, nigdy nie będzie miał
szansy naprawdę jej poznać. Postanowił nie dopuścić do tego.
- Shelby - zaczął niepewnie, lecz na szczęście gadatliwy Paul sam wybawił go z kłopotu.
- Zamierzasz kupić Blue Springs Resort, prawda? - ciągnął podekscytowany Whitley. - Teraz wszystko układa się
logicznie. Dlatego potrzebujesz informacji o pięciogwiazdkowych obiektach. I genialnie obmyśliłeś plan przejęcia Blue
Springs. Budując tani motel w pobliżu, sprawiłeś, że wartość kurortu gwałtownie spadła. Teraz odkupisz go za bezcen i
doprowadzisz do dawnej świetności.
Garrett zachichotał.
- Jesteś bystry, Whitley. Marnujesz się jako asystent kierownika nocnej zmiany. Powinieneś zarządzać tego rodzaju
hotelem. Albo Blue Springs - dodał przebiegle.
To wystarczyło. Do końca wyprawy Paul zachowywał się uprzejmie i grzecznie wobec Garretta, zasypując go wprost
informacjami na temat ekskluzywnych hoteli.
Shelby nie potrafiła ukryć swojej irytacji. Przyjęta przez Paula taktyka była tak oczywista, że Shelby ogarnął niesmak.
Paul najwyraźniej uznał, że perspektywa prowadzenia Blue Springs Resort dla Garretta McGratha jest bardziej atrakcyjna
niż stanowisko jej zastępcy w Halford House.
Spojrzała z niechęcią na Garretta. To jego wina. Świadomie czy nie wbijał klin pomiędzy nią a Paula. Nic nie układa się
tak, jak tego oczekiwała, pomyślała Shelby ponuro. Ona i Paul nie zbliżyli się do siebie. Ich zawodowa znajomość nie
przerodziła się w nic poważniejszego, doszły za to nowe komplikacje: po pierwsze urocza Lancy, a teraz także kusząca
możliwość objęcia zarządu Blue Springs Resort.
Co gorsza, ojciec nie wspominał nawet o przejściu na emeryturę, i jak do tej pory, nie powierzył jej żadnej poważnej
funkcji. Jej marzenie o przejęciu rodzinnego biznesu u boku mężczyzny, którego podziwiała i szanowała jako równego
sobie, wydawały się teraz przygnębiająco dalekie.
- Czemu zamilkłaś? - spytał Garrett, kiedy Paul oprowadzał ich po ogrodzie, wyjaśniając z entuzjazmem, w jaki sposób
podobne cuda przyrodnicze można by stworzyć w Blue Springs.
- Paul tak bardzo pragnie się popisać, że nawet gdybym chciała, nie zdołałabym wtrącić słowa - mruknęła pod nosem. -
Ale nie chcę - dodała szybko. - Nie mam panu nic do powiedzenia, panie McGrath.
- A co z naszą przygodą w oceanie? Czy zamierzasz udawać, że nic się nie zdarzyło?
Ku swemu wielkiemu zmieszaniu Shelby spłoniła się.
- Bądź cicho - ostrzegła go. - Paul cię usłyszy.
- A nie chcesz, żeby dowiedział się o nas?
- Nie ma żadnych „nas”! - syknęła. Paul ucichł na chwilę i odwrócił się.
- Co się dzieje? - spytał.
Shelby i Garrett wymienili spojrzenia; w jej oczach czaiła się groźba, w jego wzroku rozbawienie.
- Nic - odparła krótko Shelby, nie spuszczając wzroku z Garretta.
Garrett wzruszył ramionami.
- Rozmawialiśmy o burzy tropikalnej na Karaibach. Sądzisz, że przerodzi się w huragan i dotrze do nas?
- Mam nadzieję, że nie. - Paul skrzywił się. - W Kalifornii nigdy nie musieliśmy bać się huraganów.
- Tak, tam mogliście jedynie czekać na trzęsienie ziemi - wpadł mu w słowo Garrett. - Martwi mnie ta burza, ponieważ
jutro jedziemy z Shelby do Key West, odwiedzić znajdujący się tam hotel Family Fun Inn. Shelby tak wspaniałomyślnie
poświęciła dzisiaj swój czas, by oprowadzić mnie po Halford House, że chciałbym odwdzięczyć się pokazaniem jej
jednego z moich hoteli.
Shelby powstrzymała okrzyk oburzenia. Czemu miały służyć sztuczki McGratha? Nie miała ochoty przyłączać się do
tej gry i chciała, by o tym wiedział.
- Obawiam się, że będę zmuszona odmówić pana niezwykle uprzejmemu zaproszeniu, panie McGrath - odparła, z
trudem zachowując spokój. Wiedziała, że gdyby teraz straciła panowanie nad sobą, Garrett uznałby to za swoje
zwycięstwo.
- I już? - Garrett nie poddawał się tak łatwo. - Odmowa uprzejma, lecz stanowcza. Żadne tam „Nie mam zamiaru
nigdzie z tobą jeździć, McGrath”. Albo „Za nic nie zbliżyłabym się nawet do jednego z twoich wulgarnych moteli, chyba
że zmusiłbyś mnie do tego siłą”. Zawiodłaś mnie, Shelby. Czyżbyś traciła refleks?
Paul Whitley, zdezorientowany, przyglądał się im obojgu. Zarówno Shelby, jak i Garrett zdawali się go nie dostrzegać,
pochłonięci swoim sporem niczym dwaj kowboje szykujący się do pojedynku.
- Twoi rodzice zaprosili mnie dzisiaj na kolację. Będziemy więc mieli okazję porozmawiać o tym projekcie wieczorem -
zakończył Garrett, a potem lekko poklepał Paula po ramieniu. - Byłeś naprawdę nieoceniony, Whitley. Dzięki za
informacje.
Paul rozpromienił się.
Shelby z trudem hamowała gniew. Garrett McGrath nie grał uczciwie!
ROZDZIAŁ CZWARTY
- To żart? - Garrett z niedowierzaniem przyglądał się Shelby, która stała przed nim sztywno wyprostowana. Była ubrana
w szyty na miarę brązowy kostium, beżową wykrochmaloną i zapiętą pod szyję bluzkę, ciemne rajstopy i brązowe
pantofle na niskim obcasie. Całość z pewnością zostałaby oceniona jako mocno nieciekawa w najbardziej nawet
konserwatywnym miejscu pracy.
Na wycieczkę do Key West połączoną z odwiedzeniem Family Fun Inn położonego w okolicy zdecydowanie mało
konserwatywnej jej strój był co najmniej nieodpowiedni i przypominał bardziej przebranie niż ubranie.
- Nie wiem, o co ci chodzi - odparła chłodno Shelby.
- Mówię o tym, co masz na sobie. Co to jest? Kostium feministki z lat siedemdziesiątych przekonanej, że kobiecy czar
jest przeżytkiem poprzedniej epoki? - Potrząsnął głową. - Nie możesz pojechać tak ubrana. Wystraszysz turystów.
- Jeśli ci się nie podoba moje ubranie, możesz zawsze zrezygnować z mojego towarzystwa - zasugerowała słodko
Shelby.
- Nie licz na to - zapewnił ją szybko Garrett. - Aha, a kiedy będziesz się przebierać, rozpuść włosy. W tej chwili
związałaś je tak mocno, że masz skośne oczy.
Shelby obdarzyła go wyniosłym spojrzeniem.
- Nie mami zamiaru się przebierać. Dla mnie jest to wyjazd czysto służbowy i wybrałam strój najodpowiedniejszy na tę
okazję.
Garrett wzruszył ramionami.
- Dobrze, skoro się uparłaś, ale będzie ci w tym bardzo gorąco. Żebyś nie mówiła, że cię nie ostrzegałem.
- W ogóle się do ciebie nie odezwę - przyrzekła. Z dezaprobatą przyjrzała się jego strojowi: obszernej koszulce w biało-
niebieskie pasy i spranym dżinsom.
- Już widzę, że będziesz miłą towarzyszką podróży - zauważył sucho Garrett, podając parkingowemu kluczyki.
- Będę starała się nie denerwować ciebie i mam nadzieję, że odwzajemnisz się tym samym - wyjaśniła oschle Shelby. -
Jeśli miałoby to oznaczać, że nie zamienimy ze sobą ani słowa do końca dnia, niech tak będzie.
- Przykro mi, skarbie. - Garrett uśmiechnął przekornie. - Właśnie po to zaprosiłem ciebie, żeby móc cię podenerwować.
Tuż obok zatrzyma się maleńki, czerwony samochodzik.
- Nie jest większy niż zabawka - wykrzyknęła zaskoczona Shelby.
- To najmniejszy samochód, jaki mieli w agencji - odparł Garrett. - Kiedy wynajmuję samochód, zawsze staram się
pożyczyć model, jakiego wcześniej nie prowadziłem. Dla urozmaicenia korzystam z różnych agencji i wszędzie proszę o
najstarszy lub najnowszy wóz, najmniejszy bądź największy, zależnie od nastroju. Dzięki temu odbyłem wiele
interesujących przejażdżek. Kiedyś prowadziłem stary karawan. Przejechałem nim całe Kansas i Missouri.
Garrett wsunął parkingowemu dwudziestodolarowy banknot i mężczyzna odszedł zaskoczony, dziękując mu wylewnie.
- Dajesz zbyt duże napiwki - zauważyła Shelby, kiedy Garrett ostrożnie wyprowadzał samochód poza teren Halford
House. - To samo zrobiłeś wczoraj po kolacji, zbyt hojnie obdarowując kelnerkę, chłopca hotelowego i barmana. Mój
ojciec odpowiednio ich wynagradza. Nie ma potrzeby, żebyś ty...
- Poglądy moje i twojego ojca na odpowiednie wynagrodzenie znacznie się różnią - przerwał jej Garrett. - Prawdę
mówiąc, w niewielu kwestiach zgadzam się z Artem Halfordem. Na przykład, gdyby moja córka tak niechętnie
przebywała w czyimś towarzystwie, z pewnością nie zmuszałbym jej do wyjazdu z tą osobą.
Shelby sięgnęła po chusteczkę i otarła czoło. To był wyjątkowo upalny dzień. Samochód miał klimatyzację, lecz i tak
promienie słońca padały prosto na nią. Dyskretnie odpięła dwa górne guziki. Miała wrażenie, że nakrochmalony
kołnierzyk niczym pętla zaciska się wokół jej szyi.
- Skoro wiedziałeś, że nie mam ochoty z tobą jechać, i nie aprobowałeś sposobu, w jaki ojciec zmuszał mnie do
podróży, dlaczego nalegałeś, żebym pojechała? - spytała z nutą irytacji w głosie. - Żeby mi dokuczyć?
- Zgadłaś za pierwszym razem! - ucieszył się Garrett. - Jesteś naprawdę bystra, Shelby.
- To samo powiedziałeś Paulowi - przypomniała mu kwaśno. - Może ja również powinnam zacząć ubiegać się o posadę
w Blue Springs?
- Zauważyłaś, jak mu na tym zależy?
- Oczywiście.
Uśmiechnął się.
- Pracowałaś z Whitleyem. Sądzisz, że byłby w stanie zarządzać kurortem tej klasy co Halford House lub... Blue
Springs? Bądź szczera.
- Bez wątpienia - odparła sucho. - Nie zaprosiłabym go do Halford House, gdybym nie ceniła jego umiejętności i
doświadczenia.
- Zastanawiam się, czy nie kierowały tobą także inne pobudki. Bardziej osobistej natury. - Garrett zahamował przed
światłami i spojrzał na Shelby.
Napotkał jej wzrok, lecz Shelby szybko odwróciła głowę, by ukryć rumieniec. Zbyt często spogląda w jego stronę,
napomniała siebie surowo. A teraz jeszcze Garrett przyłapał ją na tym!
- Paul i ja jesteśmy przyjaciółmi i pracujemy razem - wyjaśniła, mocując się z ekranem przeciwsłonecznym.
- I nie ma w tym krzty romantyzmu? - Garrett z przyjemnością słuchał, jak Shelby potwierdza jego wcześniejsze
przypuszczenia. - Czy nie liczysz na to, że wasza znajomość przerodzi się w coś poważniejszego? - nalegał, bo gdyby
Shelby żywiła jakieś nadzieje, natychmiast pośpieszyłby je rozwiać.
- To nie twoja sprawa! - zawołała gniewnie.
- Jeśli liczysz na niego, może spotkać cię poważne rozczarowanie. Widziałem wczoraj, że twojej siostrze spodobał się
Whitley, a i on robił do niej maślane oczy.
- Och, proszę, oszczędź mi swojej fałszywej troski. Jakby miało to dla ciebie jakieś znaczenie, czy jestem smutna,
zawiedziona, czy... czy wściekła! Poza tym nic w tym dziwnego, że mężczyzna „robi maślane oczy” do Laney.
Większość z nich tak się zachowuje. Laney jest bardzo ładna i czarująca, jak sam miałeś okazję przekonać się wczoraj.
- Ładna, tak. - Garrett wzruszył ramionami. - Ale bynajmniej nie czarująca. Owszem, próbowała taką udawać, lecz
brakowało w jej zachowaniu ciepła i spontaniczności. To jedynie poza, którą przybiera w zależności od nastroju.
- Wszyscy szaleją na punkcie Laney. - Shelby poczuła się zobowiązana bronić siostry.
- Ja nie - zaprotestował stanowczo Garrett. - Jest nie tylko sztuczna, ale i nudna. Naprawdę z trudem przychodziło mi
udawać, że słucham jej paplaniny.
- Opowiadała o konkursach piękności, w których brała udział - przypomniała Shelby. - I, oczywiście, o swoich psach, o
tym, jak kocha zwierzęta, a one ją.
- A, tak. - Garrett jęknął na to wspomnienie. - Opowiadała, że podpłynął do niej delfin i zabrał na przejażdżkę po
oceanie. Miała akurat wtedy na włosach koronę miss czegoś tam. - Przewrócił oczami. - Sądzę, że ogląda za dużo
kreskówek.
- Nie wierzysz w tę historię?
- Och, daj spokój, Shelby! Jazda na grzbiecie nie oswojonego delfina w koronie na głowie? Jeśli w to wierzysz, to
opowiem ci, jak zostałem porwany przez UFO i przemierzyłem całą galaktykę w ich statku. Albo jak jadłem lunch w
dżungli z zaginionym plemieniem kanibali.
- Prowadzisz interesujące życie - stwierdziła sucho Shelby. Udało się jej powstrzymać śmiech; nie mogła przecież
pozwolić na żarty z własnej siostry. - Wszyscy uważają, że ta historia z delfinami jest urocza.
- Kim są ci „wszyscy”, których wciąż wspominasz, Shelby? Twoi rodzice? Paul Whitley? Większość rozsądnych ludzi
nie chciałaby nawet słuchać takich bzdur.
- Zielone światło - zwróciła uwagę Shelby, kiedy odezwał się klakson czekającego za nimi kierowcy.
Słońce prażyło bezlitośnie, a lekko przydymione szyby nie stanowiły żadnej przeszkody dla gorących promieni. Nie
mogąc znieść dłużej upału, Shelby zdjęła żakiet i położyła go na tylnym siedzeniu.
- Gorąco? - spytał Garrett z uśmiechem.
- Czekałam na twoje; „A nie mówiłem”. Nie zawiodłeś mnie.
- Mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę, Shelby - zapewnił, a jego słowa nie brzmiały żartobliwie. Skierował w jej
stronę otwory klimatyzatorów i maksymalnie zwiększył strumień zimnego powietrza. - Lepiej? - spytał.
Skinęła głową, zaskoczona tym przejawem życzliwości. Jechali nadmorską autostradą, która łączyła ze stałym lądem
szereg małych wysepek zwanych Ronda Keys. Shelby jeździła tędy wiele razy, Garrett jednak po raz pierwszy
przemierzał tę trasę i jej czterdzieści dwa mosty. Z jednej strony drogi rozciągał się Ocean Atlantycki, z drugiej Zatoka
Meksykańska.
- Jak mogłaś się spodziewać, jestem, oczywiście, wielkim fanem reklam, barów szybkiej obsługi, moteli i ulicznych
straganów - oświadczył Garrett. - Chętnie jednak zjechałbym z autostrady i obejrzał okolicę. Zobacz, ta droga prowadzi
do Międzynarodowego Muzeum Wędkarstwa. Wypożyczają łodzie rybackie. Jedźmy tam!
- To podróż służbowa - przypomniała mu Shelby. - Nie jestem ubrana odpowiednio, żeby łowić ryby. - Wygładziła
fałdy spódnicy, jednocześnie wysuwając dyskretnie stopy z pantofli, które zaczynały ją uwierać. - Kiedyś byłam w tym
muzeum. Mają ciekawą kolekcję dawnego sprzętu wędkarskiego.
- Bardziej interesuje mnie łowienie niż oglądanie wędek, zabytkowych czy nowoczesnych.
- A ja wolałabym obejrzeć wędki niż wypożyczać łódź po to, by przyprawić niewinne stworzenia o śmierć.
Garrett jęknął.
- Nie należysz chyba do tych fanatyków, którzy nie przełkną niczego, co żyje? Prawdę mówiąc, wczoraj zjadłaś jedynie
sałatkę z krabów, szpinak i chleb.
- Kraby były wówczas martwe - uzupełniła Shelby. Garrett miał tak zabawną minę, że nie była w stanie opanować
śmiechu. - Nie przywiązuję zbyt wielkiej wagi do jedzenia, ale wolę potrawy już gotowe. Stadia przejściowe nie są dla
mnie zbyt atrakcyjne.
- Wolisz wszystko zapakowane i bezpostaciowe.
- Dokładnie tak.
- Domyślam się, że nie będziesz mi towarzyszyć w dorocznym jesiennym polowaniu?
- Obawiam się, że nie...
- Powiedz mi, co robisz dla przyjemności? Ustaliliśmy, że nie polujesz, nie łowisz ryb i nie kąpiesz się w ubraniu.
Bieganie po plaży jest elementem programu kondycyjnego. A co z wolnym czasem? Czy kiedykolwiek po prostu od-
poczywasz?
Shelby poruszyła się niespokojnie.
- Nie zdarza mi się to zbyt często - przyznała niechętnie. - Och, lubię czytać, czasami oglądam telewizję...
- Tylko telewizję publiczną, oczywiście. Z pewnością nie aprobujesz opłat za telewizję prywatną i kablową.
- Robisz ze mnie nadętą starą pannę. - Shelby skrzywiła się. - Cóż, komuś takiemu jak ty moje życie może wydawać się
dość nudne. - Jej policzki płonęły i to bynajmniej nie z powodu upału.
- Nie jestem typem beztroskiego bywalca przyjęć i amatora mocnych rozrywek - wyznał Garrett. - Większość mojego
czasu pochłania praca. Rozbudowa firmy, zabieganie o jej rozwój nie zostawiało zbyt wiele czasu na aktywne życie
towarzyskie. A wolny czas wolę spędzać w ruchu niż czytać lub oglądać telewizję. Nawet publiczną. - W jego
niebieskich oczach błysnęły ogniki.
- Szczerze mówiąc, praca daje mi najwięcej satysfakcji - wyznała.
- Teraz w Halford House musisz czuć się okropnie - zauważył Garrett. - Wiem, że ojciec nie znalazł dla ciebie żadnego
konkretnego zajęcia aż do tej pory.
Shelby nie mogła temu zaprzeczyć.
- Nie, tata nie znalazł jeszcze dla mnie nic konkretnego.
- Było to dla niej bolesne wyznanie. - Ale spodziewam się, że wkrótce coś znajdzie. - Dumnie uniosła głowę.
- A jeśli nie? Jeśli ojciec zdecyduje się sprzedać Halford House po przejściu na emeryturę? Co wtedy zrobisz?
- Nie lubię martwić się czymś, co jest nierealne - odparła Shelby z przekonaniem. - Halford House jest własnością
naszej rodziny od trzech pokoleń i tak pozostanie.
Garrett zamyślił się, wspominając teraz, z jaką gotowością i bez chwili wahania Arthur Halford sprzedał hotel. Nawet
przez chwilę nie zastanowił się nad słusznością swojej decyzji, lecz nagle pojawiła się Shelby. Jego jedynym
zmartwieniem było utrzymanie córki w nieświadomości do czasu sfinalizowania transakcji. Nie będzie łatwo powiedzieć
Shelby prawdę. Kiedy dowie się, że hotel, który uważała za swoje dziedzictwo, kupił Garrett McGrath...
Czuł, że znalazł się w niezłych tarapatach. Pragnął Shelby Halford, dziewczęcej i roześmianej jak wczoraj na plaży.
Pragnął dotykać jej gładkiej, gorącej skóry, pragnął, by obejmowała go, odwzajemniając pieszczoty. Pragnął jej nawet
wyniosłej i dumnej w bezkształtnej garsonce i rajstopach. Intrygowała go. Była inteligentna i namiętna, dowcipna i
zmysłowa.
Shelby, ze wzrokiem utkwionym w ciągnącą się przed nimi drogę, przegrywała kolejną walkę ze sobą o to, by nie
rzucać w jego stronę ukradkowych spojrzeń. Jej oczy wciąż przyciągał nienaganny profil Garretta, gęste, czarne włosy,
mocne ramiona i dłonie pewnie trzymające kierownicę.
- Czemu tak zamilkłeś? - spytała nerwowo.
- Ty także.
Spłoniła się. Czy zauważył, że znów na niego patrzy? Z przerażeniem stwierdziła, że budzi się w niej podniecenie. W
duchu skarciła siebie ostro za tę słabość i kierowanie zainteresowania pod niewłaściwy adres. Nie jest już podlotkiem, a
Garrett to dojrzały mężczyzna, który dokładnie wie, czego chce. I potrafi to zdobyć.
Shelby przypomniała sobie ich wczorajszą sielankę na plaży. Wbiegła ubrana do oceanu. Ona, która zawsze kierowała
się tylko i wyłącznie rozsądkiem! A potem wziął ją w ramiona i pocałował. A ona odwzajemniła jego pocałunek.
Znów oblał ją żar. Tak, Garrett McGrath zawsze dostawał to, czego chciał. Był niebezpiecznym mężczyzną i lepiej dla
niej, by o tym pamiętała. I nie pozwalała, by zarówno jej myśli, jak i oczy kierowały się w jego stronę.
.Przejechali przez Siedmiomilowy Most prowadzący do Lower Keys, docierając do najdalej położonej na południe
wyspy Key West. Garrett podał Shelby mapę, by pilotowała go do zaznaczonego na kolorowo Family Fun Inn.
- Znajduje się w pobliżu Dog Beach - zauważyła. - To jedyna plaża na Key West, gdzie wpuszczają psy. Czy to powód,
dla którego wybrałeś tę lokalizację? Czy większość twoich klientów podróżuje ze zwierzakami?
- W niektórych z naszych hoteli mogą przebywać goście wraz ze swoimi zwierzętami. Jak sądzisz, czy Halford House
również powinien przyjmować psy i koty? Bogaci są równie przywiązani do swoich czworonożnych ulubieńców jak
wszyscy inni.
- Czemu nie wypróbujesz tego w Blue Springs? - zasugerowała Shelby. - Zainstaluj tam budy dla psów. W napięciu
będziemy oczekiwali wyników tej próby.
Garrett zmarszczył czoło. Shelby wierzyła, że zamierza kupić Blue Springs Resort. On sam zapomniał na chwilę o tej
mistyfikacji.
Zaparkował samochód przed wejściem do Key West Family Fun Inn i spojrzał na Shelby. Zdążyła nałożyć z powrotem
żakiet i buty, a teraz pudrowała nos. Sprawiała wrażenie osoby surowej, spiętej i zgrzanej. Zdecydowanie nieprzystępnej.
W tych okolicznościach mogłaby nie przyjąć zbyt dobrze wiadomości o tym, że to on został nowym właścicielem Halford
House. Mogłaby nawet zachować się irracjonalnie i oskarżyć go o oszustwo, choć to nie on przecież był autorem tego
pomysłu.
Garrett podjął decyzję. Nie powie jej. Jeszcze nie teraz.
- A więc jesteśmy - oznajmił, wysiadając z samochodu. - Witaj w Family Fun Inn.
Stali przed białym, jednopiętrowym budynkiem. Monotonię ścian urozmaicały rzędy drzwi, z których każde po-
malowane były na inny kolor i nie brakowało wśród nich żadnej barwy. Shelby spoglądała zdumiona na jaskrawe
purpury, róże i pomarańcze.
Przez kilka minut kontemplowała w milczeniu ten widok. Wiele słyszała o Family Fun Inns, nigdy jednak sama nie
widziała żadnego z tych hoteli.
Spróbowała wyobrazić sobie reakcję właścicieli eleganckiego Blue Springs Resort, kiedy malarze skończyli malować
nie chciany budynek Family Fun Inn tuż pod ich bokiem. Mogła się założyć, że nie byli zachwyceni.
Garrett patrzył na nią wyczekująco. Jakby spodziewał się komentarza.
- Wygląda jak gigantyczne pudełko kredek - powiedziała wreszcie.
- Taka była nasza intencja. - Pokiwał głową z aprobatą. - Dzieci uwielbiają kolory. Przeprowadziliśmy badania, z
których wynikało, że różne barwy różnie się im kojarzą. Niektóre dzieci są przywiązane do jednej barwy i w każdym
hotelu Family Fun Inn chcą mieszkać za drzwiami w ich ulubionym kolorze. Inne dzieci lubią zmieniać kolory. Za
każdym razem, gdy przyjeżdżają, wybierają nowy odcień. Kiedy więc nasi goście dokonują rezerwacji, zawsze pytamy,
jaki kolor sobie życzą.
- Brzmi to równie nieprawdopodobnie jak twoja fobia, by wypożyczać wciąż inny model samochodu. Ale zatrzy-
mywanie się za każdym razem w pokoju z drzwiami o innej barwie to jeszcze większe dziwactwo. Kogo obchodzi, czy
drzwi jego pokoju są turkusowe, malachitowe czy koralowe? - Nie powiedziała głośno, że wszystkie te barwy jej wydają
się równie okropne.
- Dzieci. A w czasie rodzinnych wypraw rodzice lubią spełniać ich życzenia. To sztuczka, która zapewniła nam tak
wiele powtórnych odwiedzin, że inne sieci hoteli przestały się śmiać i próbują wymyślić podobny chwyt.
Shelby raz jeszcze ogarnęła wzrokiem oszałamiające bogactwo barw na jasnym tle budynku.
- Miejmy nadzieję, że im się to nie uda - mruknęła pod nosem.
Garrett przedstawił się Tony’emu Fontanie, kierownikowi motelu, który wydawał się zachwycony spotkaniem
wielkiego szefa.
- Pana siostra z mężem i dziećmi odwiedzili nas w zeszłym roku. Poznałem też Grace i Jeffa, i, oczywiście, Eilish -
opowiadał z entuzjazmem mężczyzna. - Czy zatrzyma się pan u nas dzisiaj, panie McGrath?
Fontana posłał dyskretne spojrzenie w stronę Shelby, choć nie na tyle dyskretne, by go nie zauważyła i nie zrozumiała.
Ten człowiek myślał, że ona jest dziewczyną Garretta!
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Nie, nie zatrzymamy się na noc - pośpieszyła z odpowiedzią Shelby. - To wizyta służbowa - poczuła się zobowiązana
to dodać. Ile razy mówiła to już dzisiaj? Stało się to chyba hasłem tej podróży. Posłała Tony’emu Fontanie ponure
spojrzenie. Czy jej postawa i strój nie sygnalizowały wystarczająco jasno, że ich znajomość ma charakter czysto
zawodowy i nie przyjechali tu szukać miejsca dla miłosnej schadzki? Nie pojawiła się w wydekoltowanej koszulce,
obcisłej mini, żując gumę balonową.
- Ile masz wolnych pokoi. Tony? - spytał Garrett, przerywając niezręczną ciszę, która zapadła po ostatnich słowach
Shelby.
- Tylko jeden pokój jest dzisiaj wolny, ale...
- Wszystkie pokoje są zajęte poza jednym? - przerwała im Shelby. Zdumienie wzięło górę nad niechęcią, kiedy
przypomniała sobie, ile apartamentów stoi pustkami w Halford House. Czy Tony Fontana kłamał, by wywrzeć lepsze
wrażenie na szefie? To był przecież czas poza sezonem.
- Zawsze mamy komplet gości, proszę pani - odparł uprzejmie Tony Fontana. - Za cenę dwudziestu dziewięciu dolarów
przyjeżdża do nas wiele rodzin z małymi dziećmi. Wolą urlop poza sezonem, gdyż dzięki temu unikają tłoku w porze
szkolnych wakacji. Jesteśmy też bardzo popularni wśród emerytów, którzy podróżują przez cały rok.
- Zaczynają też zatrzymywać się u nas biznesmeni podróżujący służbowo - dodał Garrett. - Oni dopiero nas odkrywają.
- Gdyby udało się nam przyciągnąć choć część tej klienteli - westchnął Tony.
- Oczywiście, że się nam uda - zapewnił go Garrett. - W ciągu najbliższych kilku lat. Przyniesie to ogromne zyski, ale
nie zapomnimy, że przede wszystkim jesteśmy zorientowani na wakacje rodzinne.
Shelby z roztargnieniem przysłuchiwała się tej rozmowie, wciąż nie mogąc otrząsnąć się po rewelacjach Tony’ego.
- Wasze pokoje kosztują dwadzieścia dziewięć dolarów za noc? - powtórzyła głośno. Więcej kosztował lunch dla dwóch
osób w Halford House.
- We wszystkich naszych hotelach cena wynosi dwadzieścia dziewięć dolarów za noc plus podatek - wyjaśnił Garrett. -
W czasie promocji nasze ceny są niższe.
- Ale Key West to drogi region, wszystko jest tu droższe niż na kontynencie. W jaki sposób udaje się wam cokolwiek
zarobić i nie ulec konkurencji? - chciała wiedzieć Shelby.
- Cały czas mamy komplet gości i staramy się maksymalnie ograniczać koszty - poinformował ją z dumą Fontana. -
Jeden pokój jest wolny dziś tylko dlatego, że ktoś nagle odwołał rezerwację. Jutro, jak zawsze, wszystkie będą zajęte.
- Fantastycznie się spisujesz. Tony. - zapewnił go Garrett. - Moje siostry nie mogły się ciebie nachwalić. Postanowiłem
więc także przyjechać i przekonać się na własne oczy, czy nie ma w ich słowach przesady.
Przeszli do gabinetu Tony’ego, gdzie Shelby zajęła stojące najdalej od okna i promieni słonecznych krzesło. Słuchała,
jak mężczyźni omawiają ostatnią kampanię reklamową i ustalenia promocyjne pomiędzy Family Fun Inns i ośmioma
różnymi liniami lotniczymi. Rozmawiali też o sieci pizzerii, która dostarczała bezpłatnie pizze do pokoi motelowych, i
rozważali możliwość zawarcia podobnej umowy z lokalną restauracją hamburgerową.
Obserwowała Garretta. Emanował spokojem i pewnością siebie. Był obiektywny, lecz i pełen zrozumienia. I bardzo,
bardzo inteligentny. To był Garrett McGrath, który uczynił z Family Fun Inns imperium. To dzięki niemu motele
przynosiły zyski, podczas gdy tak wiele hotelowych sieci z trudem walczyło o przetrwanie w sytuacji ogólnej recesji. Być
może jego strój nie był wystarczająco szykowny, ale posiadał zmysł interesu równie wyostrzony jak każdy ze szlachetnie
urodzonych biznesmenów spędzających urlop w Halford House.
- Jaki kolor mają drzwi tego jedynego wolnego pokoju? - spytał nieoczekiwanie Garrett.
To pytanie wydało się Shelby tak absurdalne, że omal nie wybuchnęła śmiechem. Tony Fontana potraktował je jednak z
całą powagą.
- Zielony. - Kierownik motelu wydawał się szczerze zmartwiony. - Zielony jest zawsze najmniej pożądanym kolorem i
jest to zawsze ostatni wynajmowany pokój.
Garrett skinął głową.
- Wiem. Podobnie jest we wszystkich naszych hotelach. Dlaczego kolor zielony jest najmniej popularny? To dosyć
dziwne. - Zerknął na Shelby. - A jeszcze dziwniejsze, że zieleń jest kolorem wiodącym w Halford House. Czy istnieje tu
jakiś paradoksalny związek? Dlaczego zieleń Halford jest przebojem, a zieleń Family Inn porażką?
- To doprawdy zastanawiające! - Fontana bardzo przejął się tym problemem. - Czy sądzi pan, że powinniśmy
przeprowadzić badania?
- Najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, że dwóch dorosłych mężczyzn marnuje czas, dyskutując o zielonych drzwiach -
odparła krótko Shelby. - Kogo to obchodzi?
Fontana wyglądał na zaszokowanego. Garrett jedynie się uśmiechnął.
- Potrafiłaby doprowadzić do szału naszych specjalistów od marketingu. Mam rację. Tony? Chodźmy, pokażemy jej,
jak wygląda jeden z naszych pokojów.
Shelby przekroczyła za nimi próg najmniej pożądanych zielonych drzwi. W średniej wielkości sypialni stały proste,
praktyczne meble. Dywan, narzuta na łóżko i zasłony były w podobnym odcieniu. Kolejne zielone drzwi prowadziły do
przyległej łazienki wyposażonej w mydło, ręczniki, plastikowy kosz i kubeczki. Nic więcej. Żadnych szamponów,
odżywek, balsamów, czepków kąpielowych, przyborów do szycia i golenia, ani innych kosmetyków obowiązkowo
obecnych w każdej z łazienek Halford House.
- Ograniczamy koszty, rezygnując ze wszystkiego, co nie jest absolutnie niezbędne - wyjaśnił Garrett, jakby czytając w
jej myślach.
- W pokojach są telewizory podłączone do sieci kablowej - dodał lojalnie Fontana.
- Oczywiście - odrzekła Shelby. - Jaka rodzina mogłaby się dobrze bawić bez telewizora?
Tony zerknął niepewnie na Garretta, sprawdzając jego reakcję. Kiedy Garrett roześmiał się, on także zachichotał.
- Jest bystra, prawda. Tony? Sądzisz, że znaleźlibyśmy gdzieś dla niej miejsce?
Fontana wydawał się tak zdezorientowany, że Shelby ulitowała się nad nim.
- Nie odpowiadaj na to pytanie, Tony - poradziła mu. Skinął jej głową z wdzięcznością.
Według słów Garretta największą dumą Family Fun Inns były place zabaw, unikalne, starannie zaprojektowane parki
dla dzieci na terenie hotelu. Obok zwykłych huśtawek i przyrządów gimnastycznych stały tam oryginalne zabawki w
rodzaju ogromnego zielono-żółtego krokodyla, którego język był zjeżdżalnią, miniaturowy zamek i karuzela w kształcie
statku kosmicznego.
- Mąż mojej siostry, Fiony, projektuje i buduje place zabaw - poinformował Garrett. - Family Fun Inns to jego główny
klient, ale zaopatruje też szkoły, przedszkola, ogniska gminne. Jego firma odnosi ogromne sukcesy. Fiona i Ray mają
dwoje dzieci, trzyletnie bliźnięta.
- Może się pani sama przekonać, jak wspaniale dzieciaki się tutaj bawią - dodał z dumą Tony Fontana.
- Nie mamy w Family Fun Inns basenów ze względu na wysokie koszty ich utrzymania i ubezpieczenia, ale nasze place
zabaw są naprawdę pierwszorzędne.
Na specjalnie ogrodzonym terenie z tyłu budynku baraszkowały wesoło dzieci pod bacznym wzrokiem rodziców.
- Wydają się takie szczęśliwe - zauważyła z nutą żalu Shelby, przyglądając się tej beztroskiej scence.
Nie pamiętała, by ona sama była kiedykolwiek tak radosna jak te dzieci o błyszczących oczach. We wspomnieniach
zawsze widziała siebie jako poważną, małą dziewczynkę, traktującą wszystko serio, motywowaną do pracy i
konsekwentnego wysiłku. Jakakolwiek porażka wywoływała u niej niepohamowany gniew i poczucie winy.
- Chcemy, aby rodziny odpoczywające w Family Fun Inns czuły się szczęśliwe - oświadczył z dumą Tony Fontana.
- To nasze motto - dodał Garrett. - Dobrze powiedziane, Tony.
Shelby nie umiała znaleźć właściwej odpowiedzi. Ci ludzie dobrze się bawili i mogła im co najwyżej pozazdrościć.
Kiedy pożegnali Tony’ego, Garrett zaproponował, by zjedli lunch przed wyruszeniem do Port Key. Shelby zdała sobie
w tym momencie sprawę, że umiera z głodu. Nie jadła nic od rana, a jej śniadanie także nie było zbyt obfite, Myśl o
podróży skutecznie odebrała jej apetyt. Teraz jednak jej złość minęła całkowicie.
- Ta podróż nie jest nawet tak koszmarna, jak się obawiałam - wyznała, kiedy zmierzali wraz z Garrettem do restauracji
serwującej owoce morza na Mallory Dock.
- Jesteś bardzo ostrożna w pochwałach - zauważył sucho Garrett. - Czyżbyś się bała, że mogą mi przewrócić w głowie?
Jak mawiała babcia McGrath: „Kiedy głowa puchnie, mózg przestaje pracować”. Często mi to powtarzała.
- Uważała za swój obowiązek nauczenia cię skromności? To musiało wiele kosztować tę biedną starszą panią. Garrett
zaśmiał się.
- O, tak. Jako najstarszy syn, byłem zawsze rozpieszczany przez rodziców i nie widziałem powodu, by podawać w
wątpliwość ich wysokie mniemanie na mój temat. Gdyby nie babcia, mógłbym wyrosnąć na zupełnie nieznośnego faceta.
Shelby nie umiała oprzeć się pokusie.
- A tak jesteś tylko trochę nieznośny. Czy to skromne zwycięstwo zadowala babcię?
- Od tamtego czasu babcia dołączyła do klubu moich fanów. Kiedy firma zaczęła odnosić sukcesy, a jej udział uczynił
babcię bogatą, uznała, że być może nie jestem taki zły. Teraz skierowała swój gniew na mojego młodszego brata,
Brendana. Szczęśliwie dla niego, mieszka w Nowym Meksyku, z dala od Buffalo i ciętego jak brzytwa języka babci.
- On jest teraz złym wcieleniem McGratha? - domyśliła się rozbawiona Shelby.
- Nie nazwałbym go tak. Uczy się, to bardzo towarzyski chłopak...
- Tłumaczę: Brendan specjalizuje się w tańcach dyskotekowych i piknikach - przerwała mu Shelby. - Za każdym razem,
kiedy słyszałam, że Laney lub Hal Junior to towarzyskie dzieciaki, wiedziałam, że znów zawalili jakiś egzamin.
Garrett potrząsnął głową.
- Powiedzmy, że Hal woli prywatki i golfa niż naukę. Ale w golfa gra naprawdę świetnie i jego ambicją jest zostać
trenerem w jakimś klubie. Sądzę, że doskonale sprawdzi się w...
Garrett przerwał raptownie i sięgnął po jadłospis. Omal się nie wygadał. Wielkie mistyfikacje to domena Arthura
Halforda, lecz zdecydowanie nie jego.
- W Blue Springs mają znakomite pole golfowe - powiedziała Shelby domyślnie. - Nie tak dobre jak w Halford House,
ale ja, oczywiście, nie jestem obiektywna. Czy dlatego kupiłeś Blue Springs Resort? Żeby twój młodszy brat...
- Staram się oddzielać interesy od sentymentów rodzinnych - poinformował ją zwięźle Garrett. - Pobudki osobiste nigdy
nie odgrywały dla mnie decydującej roli w kwestiach zawodowych. Nabywam nieruchomości, kiedy po
przeprowadzonych badaniach rynku spodziewam się zysków.
Shelby przyglądała się mu z zaciekawieniem.
- Zdaje się, że poruszyłam czuły punkt. Całą uwagę skoncentrował na spisie potraw, jakby zamierzał wziąć za chwilę
udział w konkursie wiedzy gastronomicznej.
- Mam wrażenie, że opuszcza cię ochota do żartów, kiedy rozmowa schodzi na temat twojego ostatniego zakupu. Ale
nie musisz wstydzić się tego ruchu i swojego zainteresowania sytuacją ekskluzywnych hoteli, Garrett. To wspaniałe, że
tak bardzo przejąłeś się przyszłością brata, by kupić Blue...
- Mam już dość rozmów na temat Blue Springs Resort - oświadczył z mocą Garrett. - Nie chcę więcej o tym mówić.
- Czy to znaczy, że jeśli nie zmienię tematu, nie odezwiesz się do mnie więcej? A jeśli zacznę opowiadać o kuchni tej
restauracji, która akurat bardzo się pogorszyła w ostatnich latach, nie zareagujesz? Będziesz siedział w grobowym
milczeniu?
- Musiałbym być wyjątkowym gburem, by nie odpowiadać pięknej kobiecie - odparł z czarującym uśmiechem. - Po
prostu inaczej pokieruję rozmową.
Ciepłe spojrzenie jego błękitnych oczu wzbudziło w niej ogień zmysłowego podniecenia. I czujność. Garrett McGrath
był rzeczywiście niebezpieczny, jeśli jego niewinny uśmiech wywoływał w niej taką reakcję. I nazwał ją piękną kobietą.
Choć wiedziała, że to jedynie puste słowa, brzmiało to przyjemnie. Nieprzyzwoicie przyjemnie. Dla Laney taka uwaga
mogła być czymś oczywistym, ją jednak przyprawiła o rumieniec wstydu.
- Co będziesz jadła? - zapytał swobodnie Garrett. Nie pozwoli sobą manipulować, zdecydowała Shelby.
I nie pozwoli, by pokierował rozmową według swojej chęci.
- W Blue Springs mają znakomite stajnie - zaczęła, w odpowiedzi na jego pytanie. - Zawsze im tego zazdrościłam, lecz
mój ojciec nie cierpi koni i nigdy nie chciał nawet słyszeć o wybudowaniu stajni w Halford House. Co zamierzasz zrobić
ze stajniami w Blue Springs, kiedy przejmiesz ster?
- Wygląda na to, że kraby są głównym składnikiem menu - stwierdził Garrett, jakby nie słyszał w ogóle słów Shelby. -
Zapiekanka z krabów, sałatka z krabów, spaghetti z krabów. A co to jest ravioli z krabów? Chyba tego spróbuję.
- Kiedy zostanie ogłoszona sprzedaż Blue Springs? - Shelby ciągnęła interesujący ją wątek rozmowy. - Oczywiście, to
tajemnica, ale w interesach nic nie pozostaje tajemnicą zbyt długo.
- To czyni moją sytuację jeszcze trudniejszą - powiedział z naciskiem Garrett. - To sprawa, o której nie mogę z tobą
swobodnie dyskutować.
Nie znała nawet połowy prawdy! Wciąż zastanawiał się, w jaki sposób powiedzieć Shelby o sprzedaży Halford House,
tak, by nie złamać jej serca i nie utracić jej na zawsze. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy. Na jego czole
zarysowały się zmarszczki.
- Och, dobrze. Nie będę więcej pytała o Blue Springs - odrzekła Shelby z westchnieniem. - To w końcu twoja sprawa.
- Dziękuję - powiedział z ulgą Garrett. Im więcej zadałaby mu pytań na temat Blue Springs, tym szybciej zo-
rientowałaby się, że nigdy nie widział nawet tego kurortu.
- Ty jednak bez najmniejszych wyrzutów sumienia gnębiłeś mnie pytaniami o wszystkie szczegóły dotyczące Halford
House - zauważyła Shelby z lekkim wyrzutem w głosie.
- Kiedy ja proszę o informacje, nazywasz to gnębieniem, ty zaś tylko zadajesz pytania? - odrzekł z uśmiechem.
Shelby uniosła w górę brwi.
- Skoro po raz pierwszy jesteś na Key West, koniecznie spróbuj krabów. To specjalność wyspy. Ja wezmę zupę
żółwiową i krem z czarnego rekina.
- Świetnie. Wybierajmy neutralne tematy. Na przykład pogoda. Czy te chmury burzowe kierują się na południe?
Shelby wyjrzała przez okno na gromadzące się w oddali ciemne chmury i wzruszyła ramionami.
- Popołudniami często zdarzają się tu burze, które kończą się równie szybko i niespodziewanie, jak się zaczęły.
- Mam nadzieję, że spadnie deszcz. Ten upał jest już nie do wytrzymania. - Garrett powachlował się menu. - Nigdzie nie
można znaleźć wytchnienia.
Shelby nie miała nawet siły na wachlowanie. Powiesiła na krześle żakiet, rozpięła kolejny guzik bluzki i podwinęła
rękawy do łokci.
Garrett nie komentował.
Swobodnie rozmawiali i żartowali, odpoczywając przy wyśmienitym jedzeniu. Lunch upłynął w tak miłej atmosferze,
że Shelby nie zawahała się nawet, kiedy Garrett zaproponował, by zwiedzili miasto. Nie musiała śpieszyć się z
powrotem, w Halford House nikt jej nie potrzebował.
- Ale zanim ruszymy dalej... - Garrett ujął ją pod ramię i wprowadził do dużego sklepu z pamiątkami, który oferował
bardzo szeroki asortyment towarów, począwszy od bawełnianych koszulek, poprzez spinki do włosów, foremki do piasku
i muszelki do przerażających, zmumifikowanych miniaturowych aligatorów przebranych w ciuszki dla lalek.
Shelby zafascynowana przyglądała się gadom.
- Chcesz kupić jednego z nich? - spytała, kiedy Garrett wziął do ręki zwierzaka, by dostrzec cenę.
- Jest kuszący, ale tym razem zrezygnuję. Przyszedłem tu w innym celu. Rozejrzyj się, wrócę za parę minut.
Shelby zauroczona przyglądała się tandetnym bibelotom, które sąsiadowały na półkach z bardziej praktycznymi
przedmiotami w rodzaju parawanów plażowych, okularów od słońca czy pocztówek. Stał tam także regał z książkami i
Shelby zajęta była odczytywaniem tytułów, kiedy odnalazł ją Garrett trzymający pod pachą papierową torbę.
Wyszli na zewnątrz.
- Proszę - powiedział, podając jej pakunek. - To dla ciebie.
Otworzyła szeroko oczy. Nawet jeśli kupił martwego, ubranego aligatorka lub plastikowy globus na pamiątkę
dzisiejszej wycieczki będzie musiała grzecznie podziękować. Ostrożnie zajrzała do środka.
- To... ubrania? - Shelby wyciągnęła różowo-biało-zielone szorty i różową koszulkę. Była tam również para różowych
klapek.
- Możesz przebrać się w toalecie restauracji po drugiej stronie ulicy. - Rada Garretta zabrzmiała bardziej jak rozkaz.
- Nie mogę pozwolić, żebyś kupował mi ubrania - słabo zaprotestowała Shelby.
- Nawet tanie z tandetnego sklepiku?
- Garrett, gdybym chciała, sama mogłabym je kupić.
- To prawda. Ale nie wiedziałaś, że chcesz. Nie wiedziałaś nawet, że ich potrzebujesz. A tak właśnie jest. Jeśli za
moment nie zmienisz stroju, rozpłyniesz się pod wpływem upału.
Miał rację. Temperatura dochodziła do czterdziestu stopni i Shelby pociła się, nawet stojąc bez ruchu na zalanym
słońcem chodniku. Bez wątpienia byłoby jej chłodniej, gdyby zrzuciła z siebie kilka warstw ubrań. Szorty i koszulka
wybrane przez Garretta nie były nawet takie okropne, choć o klapkach nie mogłaby powiedzieć tego samego z czystym
sumieniem.
- Zgoda, ale upieram się przy zwróceniu ci pieniędzy
- Skoro się upierasz, przyjmę - wspaniałomyślnie zgodził się Garrett.
Wróciła do sklepu po kolorową gumkę do włosów. Głowa bolała ją coraz bardziej, a ciężki kok z pewnością nie był
wygodnym i odpowiednim uczesaniem na tę pogodę.
Upchnęli jej eleganckie ubranie na tylnym siedzeniu samochodu i ruszyli w stronę domu Hemingwaya, w którym teraz
mieściło się muzeum poświęcone pamięci pisarza.
- Wyglądasz wspaniale! - zawołał Garrett, z uznaniem przyglądając się jej długim, gołym nogom, kiedy zmierzali do
wejścia.
- Są zbyt krótkie. - Shelby naciągała zawzięcie brzeg nogawki, lecz z marnym skutkiem. Nigdy przedtem nie była tak
roznegliżowana. Nawet do biegania po plaży nie nosiła tak krótkich spodenek.
- Powtarzam, że wyglądasz wspaniale. - Tym razem popatrzył na nią z pożądliwym błyskiem w oku. Shelby nie
potrafiła powstrzymać śmiechu; Garrett tak zabawnie się wykrzywił.
Jej reakcja ośmieliła Garretta, który ujął ją za rękę. Nie powinnam była się śmiać, skarciła się surowo Shelby. Ten
mężczyzna nie potrzebował dodatkowej zachęty, był wystarczająco świadomy swojej urody i wdzięku.
Ona zaś nawet na chwilę nie potrafiła zapomnieć, że w jego mocnej dłoni znajduje się jej ręka.
Garrett czuł dotyk delikatnych, szczupłych palców. Dłoń Shelby była mała i kobieca. Przypomniał sobie ich namiętne
pocałunki z poprzedniego dnia. Wyczuwał drżenie Shelby i z żalem pomyślał, że musi postępować bardzo rozważnie i
bez pośpiechu, jeśli nie chce jej spłoszyć. Z trudem skierował swoją uwagę na otaczającą ich scenerię - wysoki,
dwupiętrowy dom w kolonialnym stylu, gdzie Ernest Hemingway żył i pracował. I hodował koty.
- Wielkie nieba, jest ich tu chyba z setka! - Garrett, zaskoczony, przyglądał się kocim mieszkańcom domu.
- Czterdzieści dwa - sprostowała Shelby. - Wszystkie są potomkami pięćdziesięciu kotów samego Hemingwaya.
Kociaki można brać do adopcji, ale pobierana jest za to opłata i trzeba zapisać się na listę oczekujących.
Jeden kot podszedł do nich i zaczął ocierać się o nogi Shelby. Kiedy schyliła się, by pogłaskać miękką, szarą sierść,
zaczął mruczeć z zadowolenia.
- Wybrał cię - zauważył Garrett. - To najlepszy dowód, że posiadasz czysto zwierzęcy magnetyzm. Sądzę, że ma go
również Laney. Ona przyciąga delfiny, a ty koty.
- A ty... - podjęła grę Shelby. Chciała wspomnieć o tandetnych sklepikach, budkach z hot dogami, polach do minigolfa i
hotelach dla mas.
- Ciebie? - nie dał jej skończyć Garrett. - Mam taką nadzieję. - Jego słowa brzmiały żartobliwie, lecz w oczach widziała
pożądanie. Wciąż pochylona, głaskała kota, więc zmusił ją, żeby się wyprostowała.
Stali naprzeciw siebie, jakby w kapsule pełnego napięcia milczenia, nie dotykając się jednak. Czuła na sobie jego silne
dłonie i palący wzrok.
Jej serce biło jak oszalałe i nie była w stanie logicznie myśleć. Wiedziała tylko jedno. Garrett pocałuje ją za chwilę, tu i
teraz, w świetle dnia, przed domem Ernesta Hemingwaya pośród drzemiących kotów i na oczach licznie zgromadzonych
turystów.
- Garretcie, nie - usłyszała swój stanowczo brzmiący głos. Wykształcony przez wiele lat wewnętrznej dyscypliny rygor
nie pozwalał na takie szaleństwo. Pocałunek na opuszczonej plaży był wystarczająco ryzykowny; pocałunek pośrodku
tłumu gapiów był całkowicie nie do przyjęcia.
Garrett opuścił ręce, powoli osuwając je wzdłuż jej talii i na dłuższą chwilę zatrzymując na łuku bioder. Potem
wyprostował się, wciskając ręce głęboko w kieszenie dżinsów.
- Publiczne okazywanie uczuć jest dla ciebie czymś nagannym?
- Jesteśmy... dorośli - zająknęła się Shelby. - Nie zachowujmy się jak para nastolatków. Nie możemy obściskiwać się na
oczach wszystkich. To jest co najmniej nieestetyczne.
- Problem polega na tym, że przy tobie czuję się właśnie jak nastolatek. I nie bardzo wiem, co z tym począć. - Zaśmiał
się. - Chyba że poddać się temu i rzucić się na ciebie, gdziekolwiek byśmy byli.
Stał bez ruchu, starając się odzyskać nad sobą panowanie. Pragnął Shelby Halford. Jedyne, co przychodziło mu na myśl,
to porwać ją w ramiona, zanieść do ustronnego miejsca, zsunąć te obcisłe szorty i zanurzyć się w niej.
Shelby widziała, jak bardzo Garrett jest poruszony. Słyszała jego gwałtowny oddech, rozumiała, co oznacza płonący w
jego oczach ogień. Właśnie w ten sposób mężczyźni patrzyli na Laney. Nikt nigdy nie wykazał tego rodzaju
zainteresowania jej osobą. Kto by się na to odważył? Zrażeni jej wyniosłością i chłodem, mężczyźni uciekali niczym
muchy przed owadobójczym sprayem.
Garrett nie wydawał się zniechęcony. Mimo że traktowała go z wyjątkową oschłością, patrzył na nią z autentycznym
pożądaniem.
Odwróciła wzrok. Ponosi ją wyobraźnia. Być może to wina upału. Jeśli tak, najwyraźniej nie tylko na nią źle wpływała
wysoka temperatura powietrza...
- Sądzę, że... to z powodu upału - powiedziała, starając się, by zabrzmiało to beztrosko. Prawie jej się udało.
- Nie jestem typem kobiety, która wzbudzałaby w mężczyznach zainteresowanie.
- Kolejna rzecz, co do której mamy odmienne zdanie. Jestem mężczyzną i mogę przedstawić najprawdziwsze dowody
pożądania, jakie we mnie wzbudzasz.
Shelby, zawstydzona, spuściła wzrok.
- Obejrzymy dom? - zaproponował. W jego oczach lśniły ogniki. Ujął dłoń Shelby i poprowadził ją w stronę budynku.
Chmury stawały się coraz ciemniejsze, wzmagał się też wiatr od morza, lecz Shelby i Garrett, nie zwracając na to
uwagi, kontynuowali zwiedzanie Key West. Shelby pozwoliła Garrettowi wybrać interesujące go miejsca. Garrett miał
ochotę odwiedzić Historyczne Muzeum Wraków Morskich i Muzeum Historii Huraganów. Shelby nigdy tam wcześniej
nie była i, ku jej zdziwieniu, obydwa muzea okazały się bardzo ciekawe.
- Zawsze sądziłam, że przyjeżdżają tu jedynie ludzie chorobliwie żądni sensacji. Tacy, którzy zwalniają, mijając miejsce
wypadku i uwielbiają oglądać kasety wideo z prawdziwych katastrof.
- Znów generalizujesz - ostrzegł ją Garrett. - Czasami powinnaś starać się spojrzeć na pewne sprawy z innej per-
spektywy.
Shelby zamyśliła się.
- Tak, jak ty to robisz.
Zaśmiał się.
- Ktoś mógłby uznać, że mój punkt widzenia jest mocno skrzywiony.
- Mówię poważnie, Garrett. Zawsze jesteś otwarty na nowe sugestie, pytasz, wszystkiemu się przyglądasz, szukasz
odpowiedzi.
Shelby zdała sobie nagle sprawę, że podziwia tego mężczyznę i że nie ma to nic wspólnego z pociągiem fizycznym, jaki
w niej wzbudzał. Podziwiała jego wiedzę, inteligencję i talent, z jakim potrafił osiągać sukcesy. Rozmowa z nim była
intrygująca i stymulująca. Lubiła z nim żartować i po prostu przebywać w jego towarzystwie. Poczuła się zaniepokojona i
bezbronna.
- Chyba powinniśmy wracać do Port Key - powiedziała stanowczo, odsuwając się od niego.
Garrett nie pozwolił jej odejść daleko. Przytrzymał rękę Shelby.
- Najpierw chciałbym kupić kilka prezentów. - Zabrzmiało to równie zdecydowanie jak przed chwilą słowa Shelby.
Przyciągnął ją do siebie.
- O, nie, tylko nie ten okropny sklep z martwymi aligatorami! - jęknęła Shelby. - Garrett, musimy wracać. Robi się
późno. Zobacz, jakie ciemne jest niebo. I coraz mocniej pada.
- Nie mam nic przeciwko zrobieniu zakupów w bardziej, nazwijmy to, eleganckich sklepach, jeśli mnie do nich
zaprowadzisz.
- Jest tu kilka wyśmienitych księgami i galerii. Tak dawno w nich nie byłam, że chętnie zobaczę, co można tam kupić.
- Zgoda. A więc prowadź.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Jesteś wyjątkowo wytrwały - zauważyła Shelby, kiedy wraz z Garrettem kulili się pod nowo zakupionym parasolem,
trzymając w rękach wypełnione prezentami torby.
- I obaliłeś kolejny mit o tym, że mężczyźni nie lubią chodzić po sklepach.
Na zewnątrz padał ulewny deszcz, a wiatr smagał ich strugami wody, przed czym parasol nie stanowił żadnej ochrony.
Shelby zerknęła na zegarek.
- O Boże, siódma! Nie sądziłam, że jest tak późno.
- Czas mija niepostrzeżenie, kiedy się dobrze bawisz - przypomniał jej Garrett.
To prawda, spędzili razem wyjątkowo przyjemne popołudnie. Jakby byli parą zakochanych na wakacjach, szukającą
miłych zakątków, bez pośpiechu wybierającą lokalne specjały.
A teraz zapadł wieczór.
- Naprawdę musimy jechać - powiedziała stanowczo Shelby.
- Skoro nalegasz... Czy zjemy kolację przed wyruszeniem w drogę? - Pytanie Garretta zagłuszył grzmot. Shelby
zerknęła w niebo rozcięte światłem błyskawicy.
- Zdaje się, że burza staje się coraz gwałtowniejsza.
Podmuch wiatru prawie wyrwał parasol z rąk Garretta.
- Może powinniśmy odłożyć podróż powrotną do rana. Zjemy kolację i pojedziemy do...
- Wracamy do Port Key - oświadczyła Shelby głosem nie dopuszczającym sprzeciwu. Tak łatwo byłoby ciągnąć
wakacyjną idyllę; romantyczna kolacja we dwoje bez wątpienia pasowałaby do tego sielankowego obrazka. A potem noc
w motelu, w którym, o czym oboje doskonale wiedzieli, pozostał tylko jeden wolny pokój. Potrząsnęła głową.
- Ruszamy natychmiast.
Niebo było całkowicie czarne, a ciężka ściana deszczu przesłaniała drogę.
- Czuję się, jakbym próbował przejechać przez Niagarę - stwierdził Garrett, na próżno starając się wypatrzyć cokolwiek
w rozciągającej się przed nimi ciemności. Światła reflektorów ginęły w czarnej mgle. Gdyby na ich drodze znalazł się
jakiś samochód, dostrzegliby go dopiero w momencie zderzenia. - Dlaczego nie zaufałem instynktowi i uległem twoim
kaprysom?! Bylibyśmy teraz w miejscu suchym i bezpiecznym, zamiast narażać życie...
- Proszę, nie opowiadaj mi więcej o swoim niezawodnym instynkcie - przerwała mu zniecierpliwiona Shelby.
- Od paru godzin nie mówisz o niczym innym. Najwyraźniej zawiódł cię tym razem, gdyż inaczej po prostu nie
wyruszyłbyś w drogę. Kiedy poweźmiesz jakąś decyzję, nic nie jest w stanie cię od niej odwieść, a już z pewnością nic
tak mało istotnego jak moje życzenia.
Garrett zmarszczył czoło. Oczywiście, Shelby miała rację. Zapanowało ponure milczenie.
Przeprawy przez mosty były szczególnie przerażające. Wiatr i deszcz smagały samochód ze wszystkich stron. Jechali
jakby zawieszeni w powietrzu, zdani na łaskę żywiołu. Kiedy znów znaleźli się na lądzie, Garrett odetchnął z ulgą, a
Shelby zrobiła to samo.
Na poboczu zauważyli kilka stojących samochodów. Najprawdopodobniej kierowcy postanowili przeczekać ulewę.
Garrett maksymalnie zwolnił, wciąż jednak posuwali się do przodu. Monotonne bębnienie deszczu przerywały odgłosy
gromów.
Gwałtowny podmuch wiatru zepchnął samochód na lewo i Garrett z trudem nad nim zapanował.
- Ten samochód jest maleńki - szepnęła Shelby. - Mam wrażenie, że za chwilę wiatr uniesie go w górę i ciśnie nim jak
plażową piłką.
Garrett miał podobne obawy, lecz nie wyrażał ich głośno.
- Szkoda, że mój niezawodny instynkt nie podpowiedział mi, żebym wypożyczył największy, a nie najmniejszy
samochód,
Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Jego humor i żarty z samego siebie w obliczu niebezpieczeństwa pomagały
rozładować napięcie.
- Ten stary karawan, którym podróżowałeś kiedyś przez Kansas, mógłby się przydać.
- Wciąż jesteśmy w Lower Keys. Jak sądzisz, kiedy dojedziemy do Halford House przy tej prędkości?
- Przy zawrotnej prędkości pięciu centymetrów na minutę? Może to potrwać dłużej niż wyprawy krzyżowe. - Shelby
także starała się nie tracić humoru. Można bać się burzy, ale ostatecznie była to tylko burza, a nie bliźniaczy brat
okrutnego huraganu o nazwie Andrew.
Wjechali na kolejny most, który huśtał się i kołysał jak dziecięca zabawka. Pod nimi z obu stron pieniły się wzburzone
wody zatoki i oceanu, zaś do brzegu było już zbyt daleko, by zawrócić.
- To wystarczy, by na całe życie znienawidzić wszystkie mosty - powiedziała z trwogą w głosie Shelby, wyglądając
przez okno samochodu. Na zewnątrz nic jednak nie było widać w spowijającej wszystko ciemności i mgle.
Garrett zerknął na nią. Jedną rękę zwiniętą w pięść trzymała przy ustach, a druga, o pobielałych od zaciskania kciukach,
leżała na jej kolanach.
- Burza chyba nie skończy się szybko - powiedział cicho. - Co więcej, ulewa nasila się. Będziemy musieli się
zatrzymać, Shelby. Głupotą byłoby wjeżdżanie na Siedmiomilowy Most przy tej pogodzie. Zwłaszcza tym pojazdem.
Shelby pomyślała o najdłuższym moście świata, który łączył Lower i Middle Keys. Było to wybitne osiągnięcie
nowoczesnej techniki i jazda po nim w pogodny dzień stanowiła jedną z większych atrakcji regionu.
- Czy chcesz zatrzymać się i przeczekać deszcz? - spytała cicho.
- Kto wie, kiedy przestanie padać? Za godzinę? Czy w środku nocy? Od Port Key wciąż dzielą nas godziny jazdy.
Musimy przenocować w pierwszym napotkanym motelu.
Shelby natychmiast zaprotestowała. Było to zrozumiałe, a nawet rozsądne, by zatrzymali się i przeczekali burzę. Nie
zamierzała jednak spędzać nocy w motelu z Garrettem. Nie zdążyła przedstawić wszystkich argumentów przeciwko temu
pomysłowi, kiedy Garrett zahamował przed odrapanym, jednopiętrowym budynkiem. Ręcznie malowana tabliczka
informowała, że wita ich motel Pod Mewą.
Shelby ogarnęła panika.
- Nie będę nocować w tej zapluskwionej dziurze! Prowadzi ją pewnie Norman Bates.
- Widziałaś „Psychozę”? - ucieszył się Garrett. - Ja sam jestem wielbicielem Hitchcocka, każdy z jego filmów
oglądałem co najmniej pięć razy i...
- To, że widziałam „Psychozę”, nie znaczy, że sama chcę ją przeżyć. Absolutnie...
Porwana przez wiatr butelka uderzyła w przednią szybę. Szkło rozprysło się, lecz na szczęście szyba wytrzymała. Nie
zostało na niej nawet pęknięcie.
Garrett spojrzał na Shelby wymownie.
- Wychodzimy stąd natychmiast. Może na nas spaść kawał betonu lub cegła. Bierz swoje rzeczy i chodź!
- Nie.
- Wyniosę cię, jeśli będę musiał - ostrzegł. W jego głosie nie było wahania. - Jeśli tego właśnie chcesz, możesz tam
dalej siedzieć i powtarzać „nie”.
- Nie dam się zastraszyć! Nie...
Otworzył drzwi i do środka wdarły się woda i wiatr.
- Idę wynająć pokój. Wrócę po ciebie. Pokój, powiedział. Nie dwa pokoje. Shelby poczuła nagły przypływ energii.
- Chcę mieć oddzielny pokój! - zawołała za nim. - Jeśli musimy tu zostać, wynajmiemy dwa pokoje. - Wysiadła z
samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Wiatr wiał tak mocno, że omal jej nie przewrócił.
Garrett wrócił po nią i, objęci, pokonali te kilka kroków dzielące ich od mrocznego holu motelu Pod Mewą.
Kiedy weszli do środka, zrozumieli, dlaczego motel jest tak słabo oświetlony. Nie było prądu i ciemności rozjaśniało
jedynie kilka świeczek ustawionych na mocno sfatygowanym biurku. Pulchny, rudowłosy recepcjonista słuchał radia,
zajadając bekonowe chrupki.
- Wchodźcie, proszę - powitał ich z entuzjazmem. - Złapała was burza, hmm? Jest wyjątkowo gwałtowna, podobno
wiatry osiągają prędkość huraganu. Wszystkich to zaskoczyło.
- Widzisz? To bardzo miły człowiek - szepnął Garrett, tak by recepcjonista go nie słyszał.
Shelby rozejrzała się po obskurnym wnętrzu, którego szpetota była oczywista nawet przy skąpym oświetleniu. Nie
zdziwiłaby się, gdyby w którymś kącie dostrzegła zmumifikowane zwłoki albo martwe aligatorki wystrojone w ubranka
dla lalek.
- Poprosimy o dwa pokoje na dzisiejszą noc - powiedział Garrett.
- Bardzo mi przykro, ale został tylko jeden pokój - odparł recepcjonista.
- Co takiego? - Shelby obróciła się spanikowana w stronę Garretta.
Garrett zauważył jej wzburzenie. Przyśpieszony oddech, delikatne drżenie rąk i rumieniec świadczyły, że Shelby
Halford jest poważnie przerażona perspektywą spędzenia nocy we wspólnym pokoju. Jej reakcja wydała mu się bardzo
zabawna. Czyżby sądziła, że rzuci się na nią, kiedy tylko znajdą się sam na sam? Czy też obawiała się, że to ona może
mieć ochotę napastować jego? To był dość kuszący pomysł.
- Powiedziałem, że został tylko jeden pokój - powtórzył recepcjonista. - Ludzie zaczęli tu zjeżdżać, kiedy burza
rozszalała się na dobre. Nie mieliśmy kompletu od wielu lat. To dla nas historyczna noc.
- Cóż, nie możemy zostać - powtórzyła z rozpaczą Shelby. - Pojedziemy dalej, aż znajdziemy...
- Zostajemy tutaj - oświadczył Garrett tonem nie dopuszczającym sprzeciwu. - Nie będziemy ryzykować podróżowania
w trakcie burzy samochodem niewiele większym od dziecinnego wózka. Weźmiemy ten pokój - oznajmił stanowczo.
- Nie ma prądu i nie wiemy, kiedy go włączą - ostrzegł recepcjonista. - Cena jest jednak ta sama co zawsze. Płatne z
góry!
- Czterdzieści pięć dolarów za taką norę! - W głosie Garretta brzmiało szczere oburzenie. Dużymi krokami przemierzał
jedyny pozostały w motelu Pod Mewą pokój. - To skandal! - Wskazał ręką na podwójne łóżko z nierównym materacem
przykryte przetartą narzutą. - Nie ma nawet telewizora.
- To nie ma znaczenia - mruknęła ponuro Shelby. - I tak jesteśmy odcięci od prądu. Bez światła, klimatyzacji i świeżego
powietrza! - Uchyliła okno, by trochę przewietrzyć pomieszczenie. Do środka natychmiast wdarł się zimny wiatr,
zmuszając Shelby do szybkiego zamknięcia okna.
Oprócz łóżka w pokoju stał jeszcze fotel o wyświeconym siedzisku i porysowana szafka na wyblakłym dywaniku.
Pomiędzy sprzętami pozostał jedynie wąski pasek przestrzeni, po którym Garrett wciąż chodził tam i z powrotem niczym
uwięziony w klatce tygrys. Obok znajdowała się jeszcze łazienka wielkości budki telefonicznej.
- Możemy jechać dalej - zasugerowała Shelby z nadzieją w głosie. - Nie musimy tu zostawać. Z pewnością po drodze są
inne...
- Nie mamy wyboru. Słyszałaś, co mówił ten facet. Wiatry o sile huraganu. Nie mam zamiaru wydawać nas na pastwę
żywieni. - Garrett uśmiechnął się ponuro. - Prawdę mówiąc, to dla mnie dobra lekcja. Przy tego rodzaju konkurencji nic
dziwnego, że Family Fun Inns odniosły sukces. Ale nie wolno nam spocząć na laurach.
- Doceniam aspekt edukacyjny, ale to miejsce jest naprawdę okropne. Jak przetrwamy tutaj noc? Nie ma nawet
dziesiątej. Nie zamierzam choćby dotknąć tej narzuty, nie mówiąc o siadaniu na niej.
Garrett ściągnął z łóżka wytarte nakrycie.
- Prześcieradła są czyste, a nawet wykrochmalone. Możesz bezpiecznie siadać, Shelby. - Wziął ją za rękę. - Odpręż się,
kochanie. Jest...
- Jeśli chcesz próbować mnie uwieść, oszczędź sobie wysiłku - oświadczyła kategorycznie. Garrett uśmiechnął się.
- Dekoracja ma dla ciebie znaczenie, prawda? Świece, wino, cicha muzyka w tle.
- Łóżko nie przypominające katafalku. Pokój, który nie cuchnie pleśnią i zgnilizną. Możesz uznać, że przesadzam, ale to
moje minimalne wymagania.
Uniósł do ust dłoń Shelby i ucałował czubki jej palców.
- A co, jeśli powiem, że jesteś wymagająca? Drobiazgowa. Wybredna. Kapryśna kobieta o wyszukanym guście. Nie, to
nie jest próba uwiedzenia ciebie. Mogłabyś zaufać, że mam choć odrobinę dobrego smaku i nie zechcę kochać się z tobą
w tej norze.
Jej serce zabiło szybciej, lecz wyrwała Garrettowi rękę.
- Nigdzie nie będziemy się kochać, Garretcie McGrath. Nie łączy nas żaden związek.
- Czyżby?
- Z pewnością nie! - zaprzeczyła gwałtownie. Trochę zbyt gwałtownie zareagowałam, skonstatowała natychmiast.
Zabrzmiałoby znacznie bardziej przekonująco, gdyby po prostu wzruszyła ramionami.
Spojrzała na niego z gniewem. Nawet w mroku widziała ten dziwny błysk w jego oczach. Drażnił się z nią, a ona
pozwoliła złapać się w pułapkę. Zrezygnowana opadła na brzeg łóżka. Stojąca obok świeca wypalała się szybko, na
podstawce świecznika zdążyła się już zebrać spora kałuża stearyny.
- Mamy jeszcze jedną świecę, ale co zrobimy, kiedy obydwie się wypalą? - spytała z niepokojem.
- Wtedy pogrążymy się w ciemnościach. Norman Bates nie pozostawił wątpliwości co do tego, że limit dwóch świec na
pokój jest ustalony i nie będzie wyjątków. - Garrett usiadł obok niej. - Jesteś głodna?
Skinęła głową.
- Dużo czasu upłynęło od lunchu. Szkoda, że nie zjedliśmy kolacji przed wyjazdem z Key West.
- Nie od rzeczy wydaje się przypomnieć, że proponowałem, żebyśmy zjedli coś przed tą wyprawą do pieklą.
Sugerowałem też, żebyśmy w ogóle nie jechali dzisiaj. Nocleg w Family Fun Inn bije na głowę spanie w tym hotelu.
- Ale wtedy straciłbyś tę wspaniałą poglądową lekcję. - Oczy Shelby błysnęły łobuzersko.
- Punkt dla ciebie. - Garrett uśmiechnął się. Sięgnął do swoich toreb z zakupami z Key West. - Nie martw się,
przynajmniej nie będziemy głodować. Kiedy wybierałaś pocztówki, ja kupiłem trochę przysmaków na prezenty dla
rodziny. Ale skoro oboje jesteśmy głodni, możemy je zjeść.
- Przysmaki dla rodziny? - powtórzyła Shelby. - Nawet boję się spytać, co to jest.
- To specjały regionalne, których nie dostaniesz w Buffalo. - Garrett po kolei wyjmował rzeczy z torby. - Jak na
przykład limonowe karmelki ze słonej wody. Słoik papai, bananów i ananasów w zalewie cynamonowo-porzeczkowej.
Galaretka z guawy. Częstuj się.
Shelby odmówiła.
- Chyba wolę głodować.
Garrett wzruszył ramionami, odwinął karmelek i wsunął go do ust.
- Jadałem gorsze rzeczy - powiedział, co nie zabrzmiało zbyt zachęcająco. - Kupiłem też napoje - dodał, wręczając
Shelby drugą torbę.
Wyjęła karafkę w kształcie syreny i spojrzała na etykietkę.
- Rum z przyprawami Circe. - Wewnątrz znajdowała się jeszcze jedna, bardziej tradycyjna w kształcie butelka. -
Limonowy Rum Kapitana Jolly. - Wzdrygnęła się. - Wyglądają upiornie. Ten rum jest zielony!
- Pomyślałem, że babcia będzie mogła go otworzyć w Dzień Świętego Patryka, święto Irlandczyków. Garrett spróbował
galaretki i zakaszlał.
- Brr, jest fatalna. Spróbuj. - Wsunął Shelby do ust kawałek galaretowatej substancji. Shelby spróbowała i skrzywiła się.
- Fuu, ohyda!
Garrett cisnął galaretkę do stojącego w kącie kosza.
- Dwa punkty - oznajmił. - Nie straciłem wyczucia.
- Grałeś w kosza?
Skinął głową.
- W szkole średniej i na studiach. Nie byłem zły, ale i nie wybitny. Sport nie stracił wielkiej gwiazdy, kiedy odszedłem.
- A jaką dyscyplinę uprawiasz teraz? - spytała. - Golfa?
- Zacząłem bywać w klubie golfowym.
Shelby z trudem stłumiła chichot i odwróciła głowę.
- Czyżbyś naśmiewała się ze mnie za moimi plecami? - Chwycił ją za koński ogon i pociągnął, zmuszając Shelby, by
spojrzała na niego. - Więc to tak!
- Próbuję tylko wyobrazić sobie ciebie na polu golfowym wśród dostojnych i szacownych dżentelmenów. Domyślam
się, że musiałeś wywołać pewne zdziwienie, pojawiając się tam w dżinsach i swojej ulubionej koszulce z napisem
„Wodospad Niagara jest dla zakochanych”.
- Czy chichotałabyś, gdybym ci opowiedział o moich madrasowych spodniach do golfa i granatowym polo?
- W głowie się to nie mieści. - Shelby nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
Kolejny kawałek owocowej galaretki wylądował w koszu.
- Niezłe zagranie - ocenił Garrett. - Chcesz spróbować?
Kiedy Shelby celowała galaretką do kosza, Garrett otworzył Rum z Przyprawami Circe i skosztował ciemnobrązowego
trunku.
- Rany boskie! - Potrząsnął głową. - Circe robi diabelnie dobry poncz.
Karmelek Shelby wylądował prawie metr od kosza. Podniosła go i spróbowała jeszcze raz. Znów chybiła.
- Pani próby są dosyć żałosne, panno Halford. Może Circe pani pomoże. - Podał jej wypełnioną brązowym płynem
szklaną syrenę.
- Zamierzasz mnie upić? - spytała podejrzliwie.
- Żeby móc cię potem wykorzystać? Przepraszam, że muszę cię rozczarować, skarbie, ale ja także mam pewne
wymagania. Uwodzenie kobiet w motelu Pod Mewą je wyklucza.
- A w jaki to wyszukany sposób uwodzisz zwykle kobiety? - chciała wiedzieć Shelby. Rum okazał się zadziwiająco
słodki. Smakował bardziej jak lemoniada niż alkohol. Tym razem wypiła więcej.
Garrett wziął butelkę i też napił się rumu.
- Potrzebne jest dobre jedzenie. Niezbyt obfite i niezbyt ciężkie. Nie za słodkie.
- A więc galaretka z guawy i limonowe karmelki zostały zdyskwalifikowane - zauważyła Shelby. Butelka znów znalazła
się w jej ręku. Im więcej piła, tym bardziej smakował jej ten egzotyczny alkohol.
- Może trochę lekkiego wina. Dobry rocznik kalifornijskiego Chardonnay. Albo jakiś francuski gatunek.
- Rum z Przyprawami Circe został odrzucony. - Podała mu butelkę. Zaczynała odczuwać lekki zawrót głowy.
- Chciałbym być w dużym, eleganckim pokoju z pięknym widokiem i wygodnym łóżkiem - ciągnął. Dotknęła ręką
nierównego materaca.
- Motel Pod Mewą zdecydowanie odpada. - Wypiła kolejny łyk rumu.
- Romantyczna muzyka w tle - dodał Garrett.
- Bez elektryczności musimy zadowolić tym, co zapewnia matka natura. Czy odgłosy uderzających o szybę śmieci
uznałbyś za romantyczne?
- I co najważniejsze, muszę być z odpowiednią kobietą. Z dziewczyną, która pragnęłaby mnie równie gorąco jak ja jej.
A wówczas nie byłoby to uwodzenie, lecz kochanie się.
Shelby znów napiła się rumu.
- I jak często to się zdarza? Jak często bywasz z odpowiednią kobietą we właściwym miejscu z idealnym jedzeniem,
winem i muzyką? Raz, dwa razy w tygodniu? Codziennie?
- Nie jestem kobieciarzem, Shelby, jeśli o to ci chodzi.
- To, czy jesteś, czy nie, wcale mnie nie obchodzi. Nie interesuje mnie, w jaki sposób zabawiasz się w wolnym czasie. -
Tym razem jej karmelek bezbłędnie trafił do kosza.
- Oczywiście. Skoro więc omówiliśmy tę kwestię, może miałabyś ochotę spróbować dla odmiany mikstury Kapitana
Jolly’ego?
- Absolutnie nie! Nie pijam niczego zielonego i ty też nie powinieneś tego robić.
- Nasuwają mi się dość interesujące spostrzeżenia. - Garrett strzelił palcami. - Zarówno zielone drzwi, jak i trunki nie
cieszą się popularnością.
- Twoje techniki badania rynku są naprawdę oryginalne.
Oboje roześmieli się. I po raz kolejny przekazali sobie butelkę rumu. W stronę kosza znów poleciały kawałki galaretki.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jasne promienie słońca wpadały przez szczeliny w wyblakłych żaluzjach, zalewając światłem pokój. Shelby otworzyła
jedno oko. Leżała płasko na plecach w obskurnym pokoju, z którego ścian niszczyła się farba, a sufit ozdabiała
oryginalna kompozycja zacieków. Na zewnątrz panowała cisza.
Poruszyła się. Czuła się źle w gorącym, dusznym pokoju. Wciąż miała na sobie koszulkę i szorty, które Garrett kupił
poprzedniego dnia. Po raz pierwszy w życiu poszła spać w ubraniu, nie dokonawszy uprzednio wieczornych ablucji.
Usiadła, tłumiąc jęk. Czuła się, jakby uderzyła głową w twardą ścianę. Rozejrzała się wokół. Na podłodze leżały
rozrzucone karmelki, galaretki i papiery. Kosz był przewrócony, a na odrapanej komodzie prężyła pierś szklana syrena.
Kiedy odetchnęła głęboko, poczuła w nozdrzach mdły zapach pleśni.
- Która godzina? - mruknął Garrett, nie otwierając oczu. Zerknęła na zegarek.
- Za piętnaście ósma. Przestało padać - dodała bez potrzeby.
- Nie uderzyłaś mnie przypadkiem w głowę młotkiem zeszłej nocy? - Garrett delikatnie dotknął czubkami palców
skroni i jego twarz wykrzywił grymas.
- Nie, chyba że ty potraktowałeś mnie w ten sam sposób i żadne z nas tego nie pamięta. - Shelby zaczęła lekko
rozmasowywać skronie. - Obawiam się, że wszystkiemu winna jest nasza przyjaciółka Circe.
Garrett ułożył się na plecach i oparł głowę na rękach.
- To bardzo niebezpieczna pani. Teraz wiem, dlaczego marynarze są skazani na klęskę. Gdybym ja sterował wczoraj
statkiem pod jej wpływem, z pewnością rozbiłbym się na skale. Nie masz przypadkiem aspiryny?
- Przypadkiem mam. - Shelby powoli wstała z łóżka i poczłapała po torebkę. Najpierw sama połknęła dwie tabletki,
zanim podała lekarstwo Garrettowi.
- Jesteś aniołem dobroci. - Garrett usiadł, by zażyć aspirynę. Przy okazji wypił duszkiem szklankę wody. - Ten pokój
jest jeszcze gorszy, niż mi się wydawało wczoraj w ciemności - mruknął, rozglądając się dokoła. Dostrzegł przewrócony
kosz i rozsypane śmieci. - Turniej. Domyślam się, że wygrałem.
- To kwestia nie rozstrzygnięta. Kiedy już wypaliły się obydwie świece, było zbyt ciemno, by osądzić, czy galaretki
trafiają do kosza. Utrzymywałeś, że wszystkie twoje rzuty są celne, ale ja wiem, że to nieprawda.
- Owszem, prawda. Oświeć mnie, czy to delirium, czy rzeczywiście śpiewaliśmy wszystkie znane nam przeboje
telewizyjne i filmowe?
- Kiedy nie pamiętaliśmy słów, nuciliśmy melodie - poinformowała go Shelby. - Wydaje mi się, że oboje mieliśmy już
nieźle w czubie.
- Pamiętam, że próbowałem dowiedzieć się, która godzina, ale nie mogłem rozróżnić cyfr. Była prawie czwarta. Potem
nic nie pamiętam.
- Szykowałam się do następnej rundy: „Rozpoznaj tę melodię”, kiedy ty odwróciłeś się plecami i zasnąłeś - przypo-
mniała mu Shelby.
- Co za niewybaczalne naruszenie etykiety! Obiecuję, że następnym razem nie zasnę, dopóki nie będziesz w pełni
usatysfakcjonowana.
- Obiecanki cacanki - zaśmiała się.
Cieszyła się, że łatwo przyjęli ten swobodny, żartobliwy styl rozmowy, z którym tak dobrze oswoili się poprzedniej
nocy. Teraz bawiły Shelby nawet jego dwuznaczne żarty.
Garrett opuścił nogi na podłogę i znów jęknął.
- Oddałbym życie za długą kąpiel pod gorącym strumieniem wody, maszynkę do golenia, szczoteczkę do zębów i czyste
ubranie.
- Zaczekaj, aż zobaczysz łazienkę w pełnym świetle. Ściany porasta bujny grzyb, który wygląda, jakby specjalnie
hodowano go w celu wystraszenia turystów - ostrzegła go Shelby, kierując się do łazienki. - Prysznic przypomina
eksperymentalne dzieło szalonego wynalazcy.
- Może powinniśmy darować sobie wątpliwą przyjemność mycia się w tym miejscu i nie zwlekając dłużej, wyruszyć do
Port Key. Jesteś gotowa jechać?
Shelby zerknęła na swoje odbicie w lustrze nad umywalką i skrzywiła się. Jej rozpuszczone włosy opadały potargane na
ramiona.... Ubranie, tanie i zmięte, wyglądało tak, jakby w nim spała. Co, oczywiście, było faktem.
- Czy jesteś pewien, że chcesz, żeby widziano cię w moim towarzystwie?
Garrett podszedł bliżej i objął Shelby w talii. Odgarnął jej włosy i pocałował smukłą szyję.
- Moim zdaniem wyglądasz cudownie.
Powędrował ścieżką pocałunków w dół jej szyi, jednocześnie delikatnie masując palcami miękką wypukłość brzucha.
- Gdybym musiał spędzić jeszcze jedną noc Pod Mewą, nie zamieniłbym twojego towarzystwa na niczyje inne.
- To dość wątpliwy komplement. - Shelby spróbowała obrócić wszystko w żart. Czuła pieszczotę silnych, gorących
dłoni, męskość przyciśniętą do jej rozpalonego ciała. Wiedziała, że jej pragnie i... zadrżała.
- Nie wolno ci wątpić. - Garrett obrócił ją delikatnie twarzą do siebie i przygarnął mocno. Odnalazł jej usta i zaczął
muskać je wargami w powolnym, uwodzicielskim rytmie.
Shelby wstrzymała oddech, kiedy ogarnęła ją fala pożądania. Jej nabrzmiałe piersi domagały się pieszczot, a napięte
sutki ocierały się o jego twardy tors.
- W naszą następną wspólną noc nie będziemy urządzać konkursów muzycznych i zawodów w rzucaniu galaretką do
kosza. Co nie znaczy, że nie bawiłem się dobrze tej nocy. - Kiedy mówił, jego wargi poruszały się tuż przy jej ustach,
wzmagając podniecenie Shelby. - Jest mi z tobą cudownie, niezależnie od tego, gdzie jesteśmy i co robimy.
Po raz pierwszy w życiu usłyszała tego rodzaju słowa skierowane pod swoim adresem. Doskonale zdawała sobie
sprawę, że spędzanie z nią czasu to niekoniecznie szczególna frajda. Już we wczesnym dzieciństwie nie ona, lecz Laney
była zawsze dzieckiem kochanym i podziwianym przez wszystkich. Kolczasta skorupka, w której Shelby schroniła przed
nieprzychylnym światem, nie zachęcała nikogo do wspólnej zabawy. A teraz Garrett McGrath mówi, że lubi przebywać
w jej towarzystwie.
- Niezależnie od tego, jak okropna byłaby sceneria i nie sprzyjające okoliczności?
- Nie może być gorzej niż w pozbawionym prądu motelu Pod Mewą, a gotów jestem spędzie tu także dzisiejszą noc,
jeśli obiecasz ze mną zostać.
Ujął w dłoń jej twarz, drugą przygarniając Shelby mocniej do siebie. Czubkami palców gładził jej policzek, kciukiem
obrysowując kontur ust. Bezradnie patrzyła w niebieskie oczy Garretta, coraz bardziej poddając się woli zmysłów.
Ich usta znów spotkały się w pocałunku długim i żarliwym. Kiedy później stali naprzeciw siebie spleceni w ciasnym
uścisku, po raz pierwszy w życiu Garrett nie wiedział, co powiedzieć. Żadna zgrabna i dowcipna formułka nie
przychodziła mu do głowy. I wiedział, dlaczego. Nigdy dotąd nie był tak zaangażowany emocjonalnie, nawet wówczas,
gdy parę dni wcześniej całował Shelby w oceanie.
Spędzone razem godziny niewątpliwie zbliżyły ich do siebie i rozbudziły uczucia. Lubił Shelby i cenił sobie jej
towarzystwo, nawet gdy krytykowała go i okazywała niechęć. McGrathowie nigdy nie darzyli sympatią pochlebców, a
kobiety, które dotąd spotykał i które za wszelką cenę starały się mu przypodobać, nudziły go. Nikt nie mógłby
powiedzieć, że Shelby Halford sili się na pochlebstwa.
Usta Garretta wygięły się w uśmiechu. Z pewnością nie była też nudna. Uparta, tak, ale to stanowiło dla niego
dodatkowe wyzwanie. Całe życie spędził wśród upartych McGrathów. Sam był jednym z nich i uważał to za powód do
dumy.
Zajechali do pierwszej napotkanej restauracji szybkiej obsługi dla zmotoryzowanych, gdzie złożyli zamówienie przez
okno, bo oboje woleli nie wysiadać. Zjedli śniadanie na parkingu.
- Nigdy przedtem nie próbowałam czegoś takiego - wyznała Shelby, odgryzając kawałek kanapki z jajkiem, wędliną i
serem. - Moje śniadanie to zwykle jakiś owoc, talerz gorącej owsianki i filiżanka kawy.
- Jesz to samo codziennie?
- Owoce są różne, zależnie od pory roku, i zamieniam czasem owsiankę na płatki owsiane prażone. - Zerknęła na
Garretta. Nawet nie ogolony był bardzo przystojny. Spróbowała odsunąć od siebie te myśli i kontynuować rozmowę. - Ty
zapewne zmieniasz śniadaniowe menu podobnie jak marki wypożyczanych samochodów i kolory drzwi wynajmowanych
pokoi.
- Różnorodność czyni życie ciekawym - potwierdził. - Czy kiedykolwiek myślałaś o tym, żeby zaszaleć i zamiast
gorącej owsianki zjeść talerz płatków kukurydzianych?
- Czasami wydaje mi się, że jestem może trochę zbyt rygorystyczna - przyznała po chwili zastanowienia. - Że
powinnam wprowadzić jakieś urozmaicenia w swoim życiu.
- Wiele - zasugerował Garrett. - Ale jesteś na dobrej drodze. I zajmę się tym, żebyś na niej wytrwała.
- Ty?
- Do końca mojego pobytu w Halford House będę snuł się za tobą jak cień. I każdy dzień będzie inny.
- A potem powrócisz do swojej kwatery głównej w Buffalo, a ja zostanę, żeby poprowadzić Halford House. -
Wypowiedzenie na głos tego, co było oczywiste dla nich obojga, sprawiło jej przykrość. Nie powinna zapominać, że
Garrett McGrath tylko na chwilę pojawił się w jej życiu.
Resztę drogi pokonali w ponurym milczeniu. Słowa Shelby przypomniały Garrettowi, że wciąż jeszcze nie powiedział
jej prawdy. Nie miał jednak odwagi zawierzyć Shelby tajemnicy, wiedząc, jak wielki sprawiłby jej tym ból.
Shelby otworzyła drzwi, jeszcze zanim Garrett zdążył porządnie zahamować, i wysiadła natychmiast, kiedy samochód
stanął.
- Żegnaj - zawołała, biegnąc po wyłożonej piaskowcem ścieżce.
Garrett nie miał zamiaru pozwolić jej tak po prostu uciec. Wychylił się z samochodu.
- Zobaczymy się później! - krzyknął. Na chwilę zwolniła.
- Nie, będę bardzo zajęta. - Nie miała ochoty czekać bezczynnie, aż Garrett McGrath złamie jej serce.
Przez chwilę mocowała się z zamkiem, chcąc jak najszybciej zniknąć wewnątrz domu, na wypadek gdyby Garrett
postanowił ją dogonić. On jednak odjechał w stronę domku 101.
Do końca swojego pobytu w Halford House, postanowiła ze złością Shelby, Garrett McGrath nie zobaczy jej więcej.
- Och, wróciłaś wreszcie. - Pojawienie się siostry w przestronnym holu przerwało ponure rozważania Shelby. Laney
była jak zawsze nienagannie ubrana, umalowana i, ufryzowana. Opłakany stan Shelby ostro kontrastował z jej
nieskazitelnym wyglądem. Kiedy więc Laney przypatrzyła się lepiej siostrze, jej śliczne oczy rozszerzyło przerażenie.
- Co ci się stało?
- Zaskoczyła nas burza i musieliśmy spędzić noc w wyjątkowo podłym motelu w Lower Keys. - Shelby próbowała
przygładzić nieco palcami włosy, ale szybko dała za wygraną. Wiedziała, że wygląda, jakby właśnie wyczołgała się spod
ciężarówki.
Laney najwyraźniej była tego samego zdania.
- Ty i Garrett spędziliście razem noc w motelu? - powtórzyła z niedowierzaniem.
- Nic się nie wydarzyło - zapewniła ją szybko Shelby. Przeklinała rumieniec, który okrył je policzki.
- Oczywiście, że nie! - zaśmiała się Laney. - Nie wyglądasz zbyt pociągająco. I ten strój! Jest straszny. Gdzie go
znalazłaś? Na śmietniku?
Shelby nie miała ochoty odpowiadać na to pytanie.
- Dam ci, siostrzyczko, radę. Weź prysznic, umyj włosy, a potem spal te ubrania. Jeśli chcesz, możesz pożyczyć coś ode
mnie. Radzę ci skorzystać z tej propozycji. Twój gust... - Urwała, nie mogąc znaleźć słów, które oddałyby jej niesmak. -
Cóż, ja wychodzę, umówiliśmy się z Paulem na tenisa. Potem zabiera mnie do Miami Beach na obiad. - Wymieniła
nazwę ekskluzywnej i bardzo drogiej restauracji.
Shelby zdziwiła się, że Paul, który jej nigdy nie kupił nawet kawałka pizzy, zabierał Laney na obiad do lokalu, w
którym ceny znacznie przerastały możliwości jego kieszeni. Ale Laney potrafiła inspirować mężczyzn do tego, by
traktowali ją jak księżniczkę, za jaką się uważała, nawet gdy nie było ich na to stać.
- Paul jest słodki i szaleje za mną. Mam nadzieję, że nie masz do mnie żalu, Shel - paplała Laney z podnieceniem. - Paul
i ja nie chcieliśmy sprawić ci przykrości, ale nasze uczucia okazały się silniejsze. Dla nas obojga była to miłość od
pierwszego wejrzenia. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Wcale nie jest mi przykro. - Shelby także odpowiedziała siostrze uśmiechem. - Paul i ja pracowaliśmy razem, potem
zrodziła się między nami przyjaźń, ale nigdy nie było to nic poważniejszego. - Czyżby przez twarz Laney przemknął cień
rozczarowania? Wiadomość, że ukradła siostrze tylko przyjaciela, a nie kochanka, musiała być dla niej niemiła. - Ale
rozumiem, co to znaczy, że miłość poraża niczym błyskawica. - W głosie Shelby brzmiała sama słodycz. - Tak właśnie
było ze mną i Garrettem. - Po tym oświadczeniu Shelby wymaszerowała do swojego pokoju, zostawiając w holu
oszołomioną Laney.
Garrett nie pamiętał, kiedy ostatni raz zwykła kąpiel pod prysznicem sprawiła mu tyle przyjemności. W domku 101
panowała idealna temperatura. Wziął do ręki jeden z leżących na paterze w kuchni owoców i zamierzał nalać sobie
drinka, kiedy usłyszał pukanie. Podszedł szybko do drzwi z irracjonalną nadzieją, że to Shelby.
W progu stała Laney Halford ubrana w skąpe bikini i sandały na wysokim obcasie. Brakuje jej tylko korony i szarfy z
napisem miss czegoś tam, pomyślał z niesmakiem Garrett. Podniecenie natychmiast go opuściło, jakby ktoś wylał na
niego kubeł zimnej wody.
- Serwis hotelowy - przywitała go Laney, wskazując na trzymaną w rękach tacę z dwoma drinkami. - Pomyślałam, że
dobrze zrobi ci coś specjalnego po koszmarnych przejściach ubiegłej nocy.
- Rozmawiałaś z Shelby? - To interesowało go najbardziej.
- Tak. Biedactwo. - Laney uśmiechała się uwodzicielsko. - Wyglądała tak, jakby pływała w bagnie. Tak też się chyba
czuła. Opowiadała też o tym, jak fatalnie spędziła ostatnią noc, ale kiedy posłuchałam jej dłużej, doszłam do wniosku, że
ty jesteś bardziej godny współczucia. Jestem pewna, że nie umiała cierpieć w milczeniu. Wyobrażam sobie, jaki horror
przeżyłeś.
- Przyszłaś mnie pocieszyć?
Laney uśmiechnęła się słodko.
- Przyszłam zaprezentować ci Boginię Halford House.
- Czy masz na myśli siebie? - spytał z niedowierzaniem.
Laney potraktowała jego pytanie jako komplement. Wysunęła do przodu biodro i ten ruch sprawił, że zakołysały się jej
piersi.
- Bogini Halford House to drink, głuptasie. - Zachichotała. - To nasza specjalność. Jeden z barmanów wymyślił go kilka
lat temu i nazwał tak na moją cześć. Wiem, że będzie ci smakował. - Ton jej głosu i zachowanie sugerowały, że gdyby
tylko zechciał, mogłaby zapewnić mu inne jeszcze przyjemności. Ta kobieta śmiało eksponująca swoje wdzięki w
skąpym kostiumie nie pozostawiała wątpliwości co do tego, że gotowa jest spełnić każdą jego prośbę. On jednak o nic nie
prosił.
- Dziękuję za troskę - odparł chłodno. - Ale nigdy nie piję po południu, zwłaszcza wówczas, kiedy pracuję. - Wskazał
na stojące na biurku telefon i faks. - Niedługo mam odbyć telekonferencję, a potem... - Nie miał ochoty się tłumaczyć.
Nie miał też chęci ani na Boginię Halford House, ani na spędzenie popołudnia z Laney Halford. - Dzięki, ale nie.
Piękne rysy Laney na moment zniekształciła złość. Szybko jednak dziewczyna zapanowała nad sobą. Kiedy odezwała
się, jej głos znów pobrzmiewał fałszywą słodyczą.
- Wiem, jak bardzo musisz być zajęty. Jesteś przecież szefem ogromnej firmy. W przeciwieństwie do Shelby potrafię
docenić twój sukces. Moją siostrę interesują tylko jej własne osiągnięcia.
Laney przysunęła się bliżej, niemal ocierając się o Garretta. Ten jednak cofnął się w ostatniej chwili.
- Uważaj na tacę - zbeształ ją. - Mało brakowało, a byłabyś mnie oblała. Nie mam ochoty ani pić, ani oglądać Bogini
Halfordu.
Laney przeszyła go lodowatym spojrzeniem.
- Nie musisz na mnie krzyczeć! - zawołała z oburzeniem.
- Nie muszę? A jak inaczej mogę sprawić, żebyś sobie poszła? Nie reagujesz na subtelne aluzje.
Laney obróciła się z gniewem. Odeszła kilka kroków, po czym przystanęła i cisnęła tacą w stronę Garretta. Chybiła i
szkło rozsypało się po trawie.
- Przyślij kogoś do sprzątania! - zawołał za nią.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Panna York spojrzała na nią z dezaprobatą. Shelby nie sądziła jednak, by niechęć ta była skierowana przeciwko niej
osobiście. Panna York po prostu nie lubiła niespodziewanych wizyt. Gdyby zamiast Shelby pojawił się prezydent Stanów
Zjednoczonych, również nie okazałaby entuzjazmu. Po krótkiej rozmowie przez intercom starsza pani dała znak Shelby,
by weszła do gabinetu ojca.
- Rozumiem, że spędziłaś noc z Garrettem McGrathem? - spytał Arthur Halford bez żadnego wstępu. Shelby czuła, że
na jej policzki wypełza rumieniec.
- To niedokładnie było tak, tato - zaprotestowała. Skąd o tym wiedział? I co mu powiedziano?
- Czy dlatego przyszłaś? Czy powiedział ci... coś nieprzyjemnego?
Shelby ze zdumieniem przyglądała się ojcu. Zawsze szorstki, nigdy dotąd nie okazywał zainteresowania jej sprawami.
Ten objaw troski zdziwił ją. Czyżby ojciec nie wierzył Garrettowi z powodu jego plebejskiego pochodzenia? To wydało
się jej wysoce niesprawiedliwe.
- Garrett zachował się jak prawdziwy dżentelmen, tato - oświadczyła stanowczo. - On i ja... - Znów się zaczerwieniła i
była na siebie za to zła. - Oboje staraliśmy się stawić czoło tej nieprzyjemnej sytuacji - dokończyła krótko. - Wiem, że
jest późno, ale przyszłam do pracy. Ojciec przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- Bardzo dobrze. Mam dla ciebie zadanie. - Sięgnął do górnej szuflady biurka i wyjął z niej folder. - Zanieś to
McGrathowi. I poczekaj, aż to przejrzy.
Pierwszym impulsem Shelby było zaprotestować. Ostatnią godzinę spędziła na wymazywaniu tego mężczyzny z
pamięci. Westchnęła głęboko.
- Czy nie mógłby zrobić tego Paul?
- Nie, do diabła, nie mógłby - warknął Arthur Halford.
- Nie rozumiem cię, Shelby. Najpierw przychodzisz, żądając pracy, a kiedy wyznaczam ci zadanie, próbujesz zrzucić je
na Whitleya. Czy właśnie po to sprowadziłaś go tutaj? Żeby się nim wyręczać? - Niemalże rzucił w nią broszurą.
- Nie chcę więcej słyszeć twoich narzekań. I nie chcę cię dzisiaj więcej widzieć - dodał, wykręcając numer telefonu.
Shelby szła powoli korytarzem. Ojciec miał rację, ona sama także nie zniosłaby tego rodzaju niesubordynacji ze strony
kogoś z podwładnych. Zerknęła na trzymany w rękach folder. Musi jak najszybciej dostarczyć go Garrettowi. W
wiszącym nad schodami lustrze dostrzegła swoje odbicie. Wełniana garsonka w czarne prążki, jak najbardziej
odpowiednia dla osoby na jej stanowisku, z pewnością posłużyłaby Garrettowi jako temat do żartów. Nie oszczędziłby
też jej nakrochmalonej bluzki, ciemnych raj stop i ciasno upiętego koka. Koniecznie musi zmodyfikować swój strój przed
pojawieniem się w domku numer 101.
Nie tracąc czasu, przeszła do domu rodziców, gdzie zamieniła garsonkę na sukienkę w kwiaty rozkloszowaną u dołu, do
której dobrała pastelowe espadryle. Jej lśniące włosy opadły rozpuszczone na ramiona. Teraz Garrett, zamiast szydzić z
jej ubioru, będzie mógł skoncentrować uwagę na sprawach zawodowych.
Shelby miała właśnie zapukać do drzwi domku, kiedy te otworzyły się z impetem. W ostatniej chwili udało się jej
uskoczyć i uniknąć zderzenia z Garrettem.
Na jej widok przystanął jak skamieniały, przez dłuższą chwilę nie wypowiadając ani słowa.
- Nie wiedziałem, że tu jesteś - wyjaśnił. - Czy nic ci nie jest?
- Och, nie - zaśmiała się nerwowo. - Tyle razy musiałam uciekać przed pędzącymi na lotnisku wózkami... - Zamilkła
zawstydzona. Paplała niczym egzaltowana nastolatka. Szybko odzyskała panowanie nad sobą. - Widzę, że przyszłam w
złym momencie. Wybierasz się dokądś?
Garrett miał na sobie zielone kąpielówki ze znakiem firmowym Halford House. Wiedziała, że pochodzą z hotelowej
arkady.
- Powinieneś do kompletu kupić też koszulkę. - Ta, którą miał na sobie, była graficznym uzupełnieniem telewizyjnej
reklamy kalifornijskich rodzynek. Winogrona w kapeluszach i okularach przeciwsłonecznych przybierały fantazyjne
pozy.
- Twoja koszulka jest jeszcze okropniejsza niż ta z pomarańczami. Trzeba przyznać, że masz niezwykle oryginalny gust
- zauważyła nie bez złośliwości Shelby.
- Kupiłem ją wczoraj - poinformował z dumą Garrett. - Kiedy ty oglądałaś porcelanę i plakaty.
- Tak, przypominam sobie, że wytrzymałeś w galerii około trzech minut, po czym przepadłeś wśród swoich ukochanych
straganów.
- Ty zaś tkwiłaś w tej galerii przez całą wieczność. Ostatecznie musiałem cię z niej wyciągnąć siłą.
- Nie byłam tam dłużej niż dwadzieścia minut. Niestety, to co w dobrym guście, nie potrafi na długo zatrzymać twojej
uwagi.
- Chętnie się czegoś nauczę, jestem zawsze otwarty na nowości. A ty? - Kiedy się uśmiechał, w jego oczach dostrzegła
przekorny błysk.
Zanim zdążyła zareagować, położył dłonie na jej nagich ramionach i zaczął delikatnie masować jej kark. Próbowała się
cofnąć, lecz Garrett nie zwolnił uścisku. Zamiast tego zaczął gładzić jej ramiona, lekko muskając skórę palcami.
- Garrett, ja nie... Nie możesz... To nie... - Odetchnęła głęboko i zaczęła jeszcze raz. - Jesteś zajęty. Miałeś zamiar
pływać - zauważyła dziwnie cienkim i wysokim głosem.
- Miałem zamiar iść po ciebie - poprawił ją. - Myślałem, że wybierzemy się na plażę. Ale wolę zostać z tobą tutaj.
Kiedy przygarnął Shelby do siebie, ich usta spotkały się w gorącym, zachłannym pocałunku. Shelby zapomniała o
powierzonej jej przez ojca misji, a folder upadł na podłogę.
- Będzie nam dobrze, kochanie - szepnął Garrett. - Obiecuję.
Czuła jego pulsującą męskość, której bliskość wypełniła jej podbrzusze dziwnym, słodkim ciężarem. Byli oboje niczym
porwani przez burzę ognia, której sile nie mogli się przeciwstawić. Znaleźli się w świecie natury, która rządziła
wszystkim według własnych praw.
Shelby poddała się bez reszty pożarowi zmysłów, kiedy Garrett nagle wyprostował się i uniósł ją do góry. Krzyknęła
zaskoczona i odruchowo zacisnęła ręce wokół jego szyi. Była zdezorientowana, a dla osoby ceniącej nade wszystko
niezależność i panowanie nad sytuacją, okazało się to wyjątkowo nieprzyjemnym uczuciem.
- Postaw mnie! - zażądała stanowczo. Teraz, kiedy obawiała się o swoje bezpieczeństwo, wrócił do niej rozsądek i
trzeźwość spojrzenia.
Garrett uśmiechnął się i szedł dalej, zatrzymując się tylko po to, by pchnięciem nogi zatrzasnąć drzwi.
- Garrett, ja nie żartuję - ostrzegła. Na znak protestu zaczęła wymachiwać nogami, lecz jedynym, co udało się jej
osiągnąć, była utrata buta.
- Ja również nie.
Chwilę później opuścił ją na łóżko. Wylądowała na nim, po czym szybko obróciła się na bok, gubiąc przy tym drugi
but. Była wzburzona.
- Dla twojej wiadomości, Garretcie McGrath, nie lubię być noszona.
- Zauważyłem.
- Nie lubię także, by ciskano mną jak... jak gumową piłką..
- Sądziłem, że może zechcesz wypróbować materac. - Garrett ściągnął koszulkę. - Bije na głowę tamten z Pod Mewy,
nieprawdaż?
- Wiem, co chcesz zrobić, Garretcie - oświadczyła Shelby poważnym tonem, jednocześnie cofając się w stronę okna.
- Mam nadzieję - odrzekł, wyciągając do Shelby rękę. Potrząsnęła głową, chowając za sobą ręce.
- Chcesz odwrócić moją uwagę opowiadaniem o materacu z motelu Pod Mewą i...
- Próbuję odzyskać grunt - wyznał szczerze Garrett. - Wiele straciłem przez swój niefortunny pomysł przeniesienia
ciebie.
- To było okropne. Cały czas czekałam, kiedy mnie upuścisz, i myślałam o tym, że koty zawsze spadają na cztery łapy.
Zastanawiałam się, czy mi też się to uda.
- Nieźle narozrabiałem! Chciałem wprowadzić romantyczny nastrój, a ty rozmyślałaś o kotach i aerodynamice. Chodź
do mnie, kotku - powiedział, podchodząc bliżej.
Jedyna droga ucieczki prowadziła przez łóżko. Shelby musiała przedostać się przez nie i w jakiś sposób dotrzeć do
drzwi. Nie wolno jej było patrzeć przy tym na Garretta, który stał przed nią, otwierając szeroko ramiona na jej przyjęcie.
- Nie... mogę tego zrobić, Garrett.
- Ależ możesz. - Stała bez ruchu, kiedy zsuwał ramiączka jej sukienki. - Pragniesz mnie i wiesz, że ja też ciebie pragnę.
Nie zdążyła odetchnąć, kiedy uporał się także z zapięciem stanika.
- Jesteś taka piękna - szepnął, patrząc zachwytem na jej piersi.
Potrząsnęła głową.
- Nie jestem piękna, ja...
- Tak, jesteś. - Jego głos brzmiał kojąco. - Jesteś piękna, inteligentna i seksowna. A także szczera i silna, a to cenię
najbardziej.
- Sądziłam, że wolisz wrażliwe i płochliwe panienki. - Z trudem poznawała własny, chrapliwy głos.
- To, w gruncie rzeczy, jadowite żmije - odrzekł, przypominając sobie wizytę Laney. - Ty, na szczęście, nie jesteś taka.
Moim zdaniem jesteś idealna.
- Mylisz się - zaprzeczyła, okrywając się rumieńcem. - Nie jestem idealna.
- Tego nie mówiłem. Powiedziałem tylko, że jesteś idealna dla mnie, a to coś zupełnie innego. Pragnąłem cię od
pierwszej chwili. - Z niezwykłą delikatnością zakrył dłońmi jej piersi. - Wiesz przecież o tym, Shelby.
Zamknęła oczy, wtulając się w niego.
Wędrował dłońmi po miękkich łukach, a potem zaczął muskać jej sutki, obserwując, jak rozkwitają ich różowe pączki.
Shelby westchnęła głęboko, nie mogąc zatrzymać narastającej fali pożądania. Zatracała się w gęstej, słodkiej mgle,
która zniewalała jej umysł z tą samą mocą co poprzednio butelka Rumu z Przyprawami Circe. Dziś jednak nie alkohol był
winien, lecz ich uczucia i zmysły.
Garrett zsunął z bioder Shelby sukienkę, pozostawiając na niej jedynie białe figi, które nie stanowiły żadnej ochrony
przez ogniem jego spojrzenia. Otoczyło ją ciepło jego ramion. Dłońmi przesuwał po jej plecach, dając Shelby poczucie
bezpieczeństwa. Teraz dzielił ich tylko cienki materiał bielizny.
- Nie wiem... czy potrafię - szepnęła z niepokojem.
- Nic nie mów, kochanie. - Delikatnie opuścił ją na łóżko i sam położył się obok. - To nie zawody, nie musisz niczym
się wykazywać.
- Zawsze starałam się być we wszystkim najlepsza. - W jej niebieskich oczach widział zakłopotanie. - Muszę przyznać,
że nie mam zbyt wiele doświadczenia.
Garrett uśmiechnął się.
- To nie rozmowa kwalifikacyjna, Shelby. Nie potrzebuję twojego życiorysu i referencji.
- To dobrze, bo nie mogłabym żadnych przedstawić. Zastanawiała się, czy ją słyszał, gdyż w żaden sposób nie
skomentował jej ostatniego wyznania. Delikatnie pieścił jej piersi, a potem czubkami palców wyrysował cieniutką
ścieżkę w dół równiny brzucha. Kiedy powędrował niżej, wstrzymała oddech.
- Chciałam powiedzieć, że... - Jej głos załamał się, gdy Garrett nie przerwał eksploracji.
- Wiem, kochanie, wiem. - Spokojnym, pewnym ruchem zakrył dłonią jej kobiecość. - Jestem pierwszy. - Patrzył na nią
z czułością i dumą. Nie sądził, że będzie to miało dla niego tak wielkie znaczenie. W żadnym z dotychczasowych
związków nie przejawiał zaborczych instynktów. W tym właśnie momencie postanowił, że pozostanie także jej jedynym
kochankiem.
- Proszę, możesz się śmiać. - Odwróciła wzrok. Potrzebowała czynów, nie słów. Ta wyniosła, uparta Shelby z
pewnością nie była oziębła. Jej namiętna, żarliwa reakcja na jego pocałunki była tego najlepszym dowodem. Musiała
jednak czuć się bezpieczna, by poddać się namiętności.
- Będę kochał się z tobą, Shelby - powiedział cicho. Znów spotkały się ich usta w długim pocałunku. Obejmowała go
mocno, chcąc być jak najbliżej, chcąc czuć go i pieścić. Miała wrażenie, że śni najbardziej erotyczny i romantyczny sen
swojego życia. Lecz to działo się naprawdę, Garrett był z nią naprawdę. Zaś to, co czuła, nie było jedynie fizycznym
pożądaniem.
Kochała go. Ta świadomość przeraziła ją. Shelby znieruchomiała i przez chwilę patrzyła na niego w pełnym zdumienia
milczeniu.
- Dobrze, kochanie. - Głos Garretta był pewny i spokojny. - Wiem, że to wszystko jest dla ciebie nowe, ale nie masz się
czego obawiać. - Zaraz potem jego usta znów wędrowały po jej piersiach, a język pieścił rytmicznie ich wrażliwe czubki.
Jęknęła cicho. Do tego świata logika i rozsądek nie miały wstępu.
Jednym ruchem Garrett zsunął z Shelby figi i z zachwytem poznawał cudowną krainę jej kobiecości. Rozsunęła uda.
Jej wilgotne, rozpalone ciało domagało się spełnienia. Wygięta w łuk, dotykała jego cudownie pulsującej, twardej
męskości.
- Garretcie, proszę! - zawołała, nie wiedząc dokładnie, o co błaga.
Drżącymi rękami zsunęła mu slipy. Jej oczy zasnuła mgła. Żar pożądania Shelby dorównywał jego pragnieniu. Chciała
oglądać go, czuć, dotykać...
Garrett pomógł jej i teraz ona wędrowała po nieznanym terenie męskiego ciała. Bawiła się nim, urzeczona i ciekawa, aż
wreszcie Garrett nie mógł dłużej czekać.
- Chcę być w tobie - powiedział.
- Tak - szepnęła, przygotowując się, by go przyjąć. Zadrżała lekko, kiedy wypełnił ją sobą. Potem przez kilka chwil
leżeli bez ruchu, czekając, by Shelby przyzwyczaiła się do jego obecności. Gładził jej włosy i szeptał miłosne zaklęcia.
Powoli rozpoczęli miłosny rytuał. Shelby, wiedziona instynktem, owinęła Garretta nogami, kołysząc biodrami w rytm
jego pchnięć. Ich ruchy stawały się coraz gwałtowniejsze, żarliwsze, szalone. Uniósł ją wyżej, zanurzając się w cudownie
poddane mu ciało.
Zjednoczeni w miłosnym spazmie poszybowali w cudownej ekstazie spełnienia.
- Shelby - usłyszała cichy głos Garretta. Musiała zasnąć, gdyż ostatnią rzeczą, jaką pamiętała, był ciepły ciężar jego
ciała, okrywającego ją w słodkim, intymnym połączeniu. Teraz jednak Garrett leżał za nią, obejmując ją mocno.
Uśmiechnęła się, kiedy powitał ją pocałunkiem. Odpowiedziała natychmiast, całując go zaborczo i gwałtownie.
- Cieszę się, że przyszłaś mnie odwiedzić. - Jego usta wygięły się w pełnym zadowolenia uśmiechu. - Po fochach, jakie
stroiłaś rano, nie spodziewałem się, że to zrobisz. Co nie znaczy, oczywiście, że zamierzałem pozwolić ci na wykreślenie
mnie ze swojego życia.
- Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie stroję fochów - poinformowała Garretta Shelby, gładząc delikatnie jego podbródek.
- Mogę czegoś nie aprobować, ale nigdy w życiu nie stroiłam fochów.
- Rozumiem. - Splótł ręce na jej karku i przyciągnął Shelby bliżej, by pocałować ją długo i czule.
Znacznie później tego popołudnia, kiedy leżeli nasyceni po zmysłowej uczcie, Shelby przypomniała sobie wreszcie cel
swojej wizyty. Usiadła raptownie.
- Wielkie nieba, folder! Nie pamiętam, gdzie się podział!
- Kogo to obchodzi? - Garrett próbował przyciągnąć ją z powrotem do siebie.
- To ważne. Ojciec nalegał, żebym poczekała, aż go przejrzysz. - Wyskoczyła z łóżka i zdała sobie sprawę, że jest naga.
Spłoniła się, gdy napotkała zaciekawione spojrzenie Garretta.
Wstał, by podać Shelby szlafrok. Potem naciągnął na siebie slipy i ruszył do drzwi.
Na ganku przed domkiem leżał folder, dokładnie tam, gdzie upuściła go Shelby. Obok poniewierały się żałosne szczątki
kieliszków rozbitych przez Laney.
Kiedy wrócił, Shelby przytuliła się do jego pleców, otaczając go ramionami.
- Mam nadzieję, że nie uraziłam cię za bardzo wyznaniem, że to polecenie ojca, a nie twój czar osobisty sprowadziły
mnie tutaj.
- Ale to po to, by mnie oczarować, zrezygnowałaś z dyrektorskiego uniformu i rajstop na rzecz tej seksownej sukienki.
Kiedy pokazałaś się tu z gołymi nogami, wiedziałem, że...
- Widzę, że nie czujesz się urażony. - Delikatnie połaskotała go po brzuchu. - Nie chcesz wiedzieć, co jest w tym
folderze?
- Wierz mi, kochanie, niewiele mnie to interesuje. Zapomnijmy o tej makulaturze i wracajmy do łóżka. - Odwrócił się,
chcąc pociągnąć Shelby za sobą, lecz udało się jej w porę umknąć.
- Najpierw praca, potem przyjemności. - Z uśmiechem wyjęła mu z ręki folder i otworzyła. W środku znajdowało się
kilka reklamowych broszur.
- To wszystko? - zdziwiła się Shelby. - To tylko materiały promocyjne. Dlaczego ojciec nalegał, żebym zaniosła je
natychmiast i zaczekała, aż je obejrzysz?
- Skarbie, nie mam pojęcia, dlaczego twój ojciec robi różne rzeczy. Zachowanie tego człowieka jest dla mnie
niezrozumiałe.
- Chyba że... Sądzisz, iż ojciec mógł zabawić się w swata? Że przysłał mnie specjalnie, żebyśmy...
- Arthur Halford jako swat? - przerwał jej rozbawiony Garrett. - Niezły pomysł!
Rzeczywiście niezły, pomyślała Shelby, wspinając się na palce, by pocałować Garretta. Jej wcześniejsze obawy nie
wydawały się teraz tak niepokojące. Dzisiejsze popołudnie dało jej pewność siebie i radosną świadomość własnej
kobiecości.
Garrettowi nie będzie łatwo ją porzucić. Postara się, by taki pomysł w ogóle nie przyszedł mu do głowy.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Prawie nie rozstawali się, spędzając razem wszystkie chwile dnia... i nocy. Shelby przekonała rodziców, że lepiej będzie
dla niej wynająć maleńki pokój w hotelu i pozostawać w centrum wydarzeń, niż mieszkać w domu rodzinnym. Nie
zadawali żadnych pytań, dając wyraźnie do zrozumienia, że nie zamierzają ingerować w jej życie. Shelby spędzała więc
noce w domku 101, kochając się do późna i zasypiając potem w ramionach Garretta.
Garrett kilkakrotnie wyjeżdżał do Buffalo, zawsze jednak wracał wieczorem do stęsknionej kochanki. Któregoś
popołudnia zadzwonił jednak z Nowego Jorku, by powiedzieć, że nieoczekiwane problemy zatrzymają go tam dłużej.
Shelby doskonale rozumiała, co znaczy praca; lecz jej ciało nie chciało zaakceptować nagłej pustki i samotności. Leżała
w ich wspólnym dotąd łóżku, wciąż obracając się z boku na bok i długo nie mogąc zasnąć.
Kiedy nieobecność Garretta przeciągnęła się na następny dzień, Shelby postanowiła skorzystać z maleńkiego pokoiku,
który zarezerwowała dla siebie w budynku hotelowym. Miała nadzieję, że tutaj, w miejscu, z którym nie wiązały się
żadne wspomnienia, łatwiej będzie jej zasnąć.
Szybko jednak zdała sobie sprawę, że jest skazana na kolejną niespokojną noc. Zmiana pokoju nie pomogła jej
zapomnieć o Garretcie.
O świcie obudził ją dziwny hałas. Zanim rozpoznała dźwięk przekręcanego w zamku klucza, w progu stał już Garrett.
Zamrugała powiekami niepewna, czy to nie sen.
- Garrett?
- To ja, kochanie. - Kilkoma krokami pokonał dzielącą ich odległość, zrzucając po drodze marynarkę, krawat i koszulę.
Shelby, całkiem już przytomna, uklękła na łóżku i wyciągnęła do niego ręce.
Ich usta spotkały się w zachłannym pocałunku, stęsknione ręce wędrowały po spragnionych pieszczot ciałach. Garrett
zsunął z ramion Shelby bawełnianą koszulę, odkrywając piersi. Przylgnęła do niego, pomrukując z zadowoleniem.
Wsunął dłonie pod miękki materiał, odnajdując miejsca, które nauczył się pieścić i do których tęsknił przez ostatnie dwa
dni. Niespokojnie zdzierali z siebie ubranie.
- Jesteś gotowa, najdroższa? Uśmiechnęła się.
- Byłam gotowa w chwili, kiedy zobaczyłam cię stojącego w progu. - Objęła go mocno. - Och, Garretcie, tak źle było
mi bez ciebie! - wyznała z westchnieniem.
- Nie mogąc znieść myśli o kolejnym dniu bez ciebie, zmusiłem ludzi, by pracowali niemal do północy - powiedział,
układając ją pod sobą. - Zdążyłem na ostatni lot.
- Jak dobrze, że wróciłeś.
Nie potrzebowali słów. Rozkołysani w pierwotnym, zmysłowym rytmie, pogrążali się w bezczasie, aż rozkosz rozlała
się w nich gwałtownym, dzikim przypływem. Potem zasnęli, wtuleni w siebie i nasyceni.
Garrett obiecał wyrwać Shelby z rutyny starannie zaplanowanych zajęć i robił to, każdego niemal dnia, wyjeżdżając
wraz z nią w coraz to inny zakątek Florydy.
Obejrzeli wszystko, przepych Palm Beach i aligatory w bagnach Parku Narodowego Everglades. Garrett nieodmiennie
ulegał pokusie tandetnych sklepików. Kupował rzeczy, na widok których Shelby nie umiała powstrzymać śmiechu.
Gdy podróżowali, odwiedzając kolejne Family Fun Inns, czy tylko dla przyjemności, nadmiar energii rozładowywali
biegając lub kąpiąc się. Grali w tenisa i wypożyczali żaglówki. Tańczyli i kochali się.
Shelby była zbyt szczęśliwa, by martwić się czymkolwiek. Nie chciała zaprzątać sobie głowy ani swoją karierą, ani
docinkami siostry czy gniewem ojca. Wszystko to blakło w obliczu uczucia, jakie wzbudził w niej Garrett.
W słoneczne październikowe popołudnie Shelby kołysała się leniwie na stojącym w ogrodzie Halford House bujanym
fotelu, wspominając namiętne sceny ostatniej nocy, kiedy zauważyła zmierzających w jej stronę Laney i Paula. Jej
uśmiech zbladł. Laney z pewnością będzie miała ochotę na kolejną słowną potyczkę, a Shelby zdecydowanie nie była w
nastroju do sprzeczek. Wręcz przeciwnie. Czuła się szczęśliwa i przyjaźnie usposobiona do wszystkiego i wszystkich, nie
wyłączając siostry.
- Słyszałaś nowinę? - zawołała Laney. Jej piękne oczy lśniły ciemnym, groźnym blaskiem. Mimo ściągniętych złością
rysów, wciąż wyglądała ślicznie. Shelby uśmiechnęła się. Uroda siostry nie budziła już w niej kompleksów i poczucia
winy. Miłość Garretta dała jej pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa, czego nigdy przedtem nie zaznała.
- Co takiego, Laney?
- Kiedy usłyszysz, przestaniesz się tak głupio uśmiechać. - Laney nie potrafiła odmówić sobie złośliwości. Shelby
westchnęła.
- O co chodzi?
- Shelby, musisz zachować spokój - zaczął Paul. - Widzieliśmy Olivera Tate z twoim ojcem.
- Tata sprzedał mu Halford House! - dokończyła Laney.
Przez dłuższą chwilę Shelby nie zareagowała. Zdawało się, że nie rozumie znaczenia usłyszanych przed chwilą słów.
- Laney, to nie może być prawda. - Shelby powoli wstała z fotela. - Musiałaś coś pomylić.
- Niczego nie pomyliłam - zaprzeczyła ostro Laney. - Spytałam Tate’a, czy kupił Halford House, a ten przebiegły, stary
lis tylko zmrużył oczy, roześmiał mi się twarz i powiedział „tak.” - Zerwała z grządki kwiatek i ze złością rozsiewała
wokół jego płatki.
- Już ze dwa tygodnie temu słyszałem pierwsze plotki na temat sprzedaży Halford House i tego, że nowy właściciel nie
chce się na razie ujawnić. - Głos Paula brzmiał poważnie. - Kiedy przyjechał Oliver Tate i udał się prosto do gabinetu
twojego ojca, wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Potem Laney spytała go otwarcie i...
- Plotki? Jakie plotki? - Shelby wydawała się całkowicie zdezorientowana. - Ja nie słyszałam żadnych pogłosek.
Niczego...
- To dlatego, że cały czas uganiasz się za Garrettem McGrathem - stwierdziła ze złośliwą satysfakcją Laney.
- Cały hotel aż huczy od plotek. Twój drogi pan McGrath też musiał je słyszeć.
- Garrett nigdy nie wspominał o tym - szepnęła Shelby. Halford House był jej domem, jej przeszłością, teraźniejszością
i przyszłością. Musiała wyjechać, by stać się jego warta, lecz wiązała z tym miejscem wszystkie plany i nadzieje. -
Gdyby... gdyby Garrett wiedział...
- Oczywiście, że wiedział. Bał się jedynie, że powiedzenie ci prawdy może pokrzyżować jego plany. Przede wszystkim
chciał, byś poszła z nim do łóżka, i osiągnął swój cel. Wszyscy wiedzą o tobie i Garretcie. Nie jesteś szczególnie
dyskretna. Nie odrywasz od niego cielęce zachwyconych oczu niczym zadurzona nastolatka.
- Shelby, sprzedaż Halford House w sposób zasadniczy zmienia moją sytuację - zauważył z zatroskaniem Paul.
- Porzuciłem bardzo intratną posadę w Casa del Marina, polegając na obietnicy otrzymania tu samodzielnego sta-
nowiska. Jeśli Oliver Tate rzeczywiście jest właścicielem hotelu, wszystko wygląda inaczej.
- Jeśli to prawda, także moje plany legły w gruzach
- przypomniała mu Shelby. - Nie wierzę jednak, żeby tata mógł sprzedać hotel bez uprzedzenia...
- Oto i nasz Garrett - przerwała jej Laney. - Mamy okazję spytać go, czy słyszał jakieś pogłoski.
Serce Shelby zabiło mocniej. Już sam jego widok napawał ją dziwnym spokojem i optymizmem. Powodowana
impulsem, wyszła mu naprzeciw. Rzeczywiście, nie potrafi zachować dyskrecji, zauważyła w duchu.
Garrett wydawał się zachwycony jej spontanicznością.
- Szukam cię od pół godziny - powiedział, przyciągając Shelby do siebie. - Wreszcie ktoś przypomniał sobie, że widział
cię idącą w tę stronę.
Shelby uniosła głowę, by spojrzeć w jego jasne, niebieskie oczy. Normalnie pocałowałaby go, lecz tym razem pamiętała
o obecności siostry.
- Hm... nie jesteśmy sami - szeptem zwróciła mu uwagę na stojących nieco dalej Paula i Laney. - Musimy z nimi
porozmawiać.
Garrett dostrzegł w jej twarzy niepokój.
- Co się stało, kochanie?
Nie zdążyła odpowiedzieć. Wyprzedziła ją Laney.
- Garretcie, czy wiedziałeś, że Oliver Tate kupił Halford House? - Oczy Laney błyszczały gniewnie.
Garrett stał bez ruchu, przyglądając się im z uwagą. Widział ból i niepewność Shelby, wściekłość Laney, niepokój
Paula. Nie mógł pozwolić sobie na fałszywy krok. Nie mógł utracić Shelby.
- Nic nie wiem o tym, by Oliver Tate kupił Halford House. - To przynajmniej było prawdą. - Z tego, co słyszałem, Tate
jest przyjacielem Arta z dawnych czasów i postanowił na kilka dni zatrzymać się w Halford House, głównie po to, by
pograć z Artem w golfa. Przyjechał wczoraj wieczorem. Czy to wtedy narodziły się te plotki?
- To nie plotki, lecz fakty - odparła ze złością Laney. - I jestem pewna, że wiedziałeś o wszystkim. - Teraz Laney
przeniosła lodowate spojrzenie na Shelby. - Jest w nim coś, co sprawia, że mu nie ufam.
Shelby miała już dość złośliwości siostry.
- Garretcie, czy nie przyszedłeś, żeby przypomnieć mi, że jesteśmy umówieni?
- Właśnie tak. Chodź, już się spóźniliśmy. - Ruszył, pociągając Shelby za sobą.
Nie zatrzymując się, pobiegli wzdłuż brzegu oceanu, aż do opustoszałej plaży, gdzie po raz pierwszy ją pocałował. Tym
razem jednak Garrett nie proponował kąpieli w ubraniu.
Obrócił się w stronę Shelby i spytał z powagą, czy wszystko w porządku. W jego głosie brzmiało tak wiele troski, że
oczy Shelby wypełniły łzy wzruszenia.
- Na pewno się mylą. Mój ojciec nie mógłby sprzedać Halford House Oliverowi Tate’owi.
- Chodź do mnie, skarbie.
Usiadł na piasku. Shelby zajęła miejsce obok, szukając ukojenia w objęciach Garretta. Gładził jej włosy, osłaniając
ramieniem od chłodnych podmuchów wiatru.
Siedzieli w milczeniu, trzymając się za ręce i obserwując fale. Przyroda wokół emanowała takim spokojem, że dopiero
po dłuższej chwili Shelby zdała sobie sprawę, że milczenie Garretta nie jest dobrym znakiem. Nie zaprzeczył
twierdzeniom o sprzedaży hotelu. Powiedział tylko, że nie słyszał o tym, by nabył go Oliver Tate.
Jego spokojny nastrój był złowieszczym sygnałem. Spędzili razem wystarczająco wiele czasu, by nauczyła się, że kiedy
są sami, Garrettowi nie wystarcza samo trzymanie jej w ramionach, chyba że oboje są akurat zmęczeni po miłosnych
igraszkach.
Coś musiało go martwić, gdyż inaczej już dawno całowałby ją, próbując zedrzeć z niej cienką, jedwabną bluzkę...
- To prawda? Mój ojciec sprzedał Halford House?
- Tak, to prawda - odparł z powagą Garrett.
- Dlaczego? Dlaczego to zrobił? - Głos Shelby drżał. - To coś więcej niż tylko hotel. To nasz dom. Mieszkały w nim
trzy pokolenia Halfordów i...
- Nie chcę bronić twojego ojca, ale jest kilka rzeczy, które może powinnaś wziąć pod uwagę. Nie było cię dziesięć lat.
Bratanek, którego wyznaczono na następcę Arthura, zmarł, a jego brat okazał się nieodpowiedzialnym hulaką.
- Ale ja mogłam prowadzić hotel. - Shelby wciąż nie chciała usprawiedliwić postępowania ojca. - Powierzenie mi
Halford House byłoby przecież najlogiczniejszym rozwiązaniem. Mam doświadczenie w tej branży, wypracowałam sobie
pewną pozycję i zawsze uważałam Halford House za... swoje dziedzictwo. - Po jej policzku potoczyła się łza. -
Dziedzictwo. Brzmi dosyć staroświecko, prawda?
- Nie. - Garrett otarł kciukiem kolejną łzę. - Ale może ojciec nie zdawał sobie sprawy; jakie to dla ciebie ważne. Czy
rozmawiałaś z nim i proponowałaś, że go zastąpisz, kiedy przejdzie na emeryturę?
Shelby potrząsnęła głową.
- Myślę, że w głębi duszy zawsze bałam się odmowy, tego, że uzna mnie za nie dość kompetentną. Postanowiłam
udowodnić, że tak nie jest. Mama wspominała, dzwoniąc do mnie, że tata myśli o emeryturze, ale nie sądziłam, że nastąpi
to tak szybko. - Shelby westchnęła. - Miałam dość Casa del Marina i Kalifornii. Chciałam coś zmienić w moim życiu,
wrócić do domu. Nie było mnie tu od dziesięciu lat i łudziłam się, że czas i odległość zmienią nas w jedną z tych
szczęśliwych rodzin, które uśmiechają się na zdjęciach z rodzinnych albumów.
- Musiałby to być album ilustrujący upadek wielkiej dynastii. Tytuł: „Schyłek wieku”.
Uśmiechnęła się smutno.
- Teraz to wiem, lecz wtedy powrót wydawał się znakomitym posunięciem zarówno ze względów osobistych, jak i
zawodowych. Niestety mój przyjazd okazał się jedynie nieprzyjemną komplikacją dla mojego ojca. Od początku
wyczuwałam jego niechęć. - W słowach Shelby było tak wiele smutku i rezygnacji. Widział jej ból i zagubienie.
Obrócił się lekko tak, by móc spojrzeć w jej lśniące od łez orzechowe oczy.
- Przyjazd do Halford House był jak najbardziej słusznym posunięciem - powiedział z naciskiem. - Gdybyś nie
przyjechała, nigdy byśmy się nie spotkali. I nie miałbym okazji poprosić cię o rękę. A to właśnie chcę zrobić. Chcę, żebyś
za mnie wyszła, Shelby.
Trwało chwilę, zanim do Shelby dotarło znaczenie tych stów.
- To zabrzmiało niemal tak, jakbyś... jakbyś... prosił o moją rękę? - Ton jej głosu wyrażał zdumienie i niedowierzanie.
Czekała, by obrócił w żart jej absurdalne przypuszczenie.
Garrett jednak patrzył na nią z powagą.
- Proszę cię o rękę, Shelby. - Na jego ustach nie było łobuzerskiego uśmiechu. Jego głos brzmiał stanowczo i żarliwie. -
Wyjdź za mnie.
- To bardziej rozkaz niż oświadczyny. - Shelby potrzebowała czasu, by zapanować nad wzburzonymi emocjami.
- Myśl sobie, co chcesz, Shelby, ale potraktuj moje oświadczyny poważnie. Bo ja naprawdę chcę się z tobą ożenić.
Najszybciej jak to możliwe.
Wstała gwałtownie i ruszyła w stronę morza.
- To urocze... Garretcie, ale...
- Urocze? - Garrett poderwał się szybko i ujął ją za ramię. - Proszę cię o rękę, a ty mówisz, że to urocze? - W jego głosie
brzmiało oburzenie. - Już kiedyś próbowałaś przyczepić mi tę etykietkę i powiedziałem ci, że do mnie ona nie pasuje.
- Nie powinieneś się obrażać. Chociaż starasz się to ukryć, jest w tobie współczucie dla innych i gotowość do wielkich
gestów, takich właśnie jak zakup Blue Springs Resort, by twój brat mógł pracować na tamtejszym polu golfowym. A
teraz chcesz się ze mną ożenić, bo ci mnie żal.
- Nigdy z litości nie zaproponowałbym kobiecie małżeństwa - warknął Garrett. - Mógłbym wymienić wiele powodów,
dla których proszę cię o rękę, ale z pewnością nie będzie wśród nich współczucia.
- A co będzie? - spytała ledwie słyszalnym szeptem.
- Wiele nas łączy - zaczął Garrett. - Pasja hotelarska, to pierwsze. Przez ostatni miesiąc oboje nauczyliśmy się czegoś o
hotelach zarówno wysokiej, jak i niskiej klasy i owe doświadczenia okazały się dla nas interesujące. Lubimy kino,
bieganie, pływanie, puszczanie latawców...
- Nigdy nie puszczaliśmy razem latawców. Ten, który kupiłeś w zeszłym tygodniu, nawet nie wzbił się w niebo. -
Uśmiechała się, a jej oczy błyszczały. Kochała Garretta, a on poprosił, by została jego żoną! Przygnębienie wywołane
wiadomością o sprzedaży Halford House ustąpiło miejsca ogromnej radości.
- Zgoda, latawiec był niewypałem, wycofuję ten punkt. Kontynuując... - Przyciągnął ją do siebie. - W łóżku jest nam
cudownie, a będzie jeszcze lepiej. Uwielbiam być z tobą, nawet gdy się sprzeczamy. - Popatrzył na nią badawczo. - Jesteś
jedyną kobietą, jakiej kiedykolwiek proponowałem małżeństwo, Shelby. Mam dość samotności. Przez ostatni miesiąc
pomogłaś mi zrozumieć, jak bardzo pragnę ożenić się... z tobą, najdroższa. Powiedz: tak. Powiedz, że za mnie wyjdziesz.
- Och, Garretcie! - Była taka szczęśliwa. Gdyby tylko dodał, że ją kocha. Jeśli zacząłby oświadczyny od tych
magicznych dwóch słów, mógłby nic więcej nie mówić!
Uniosła głowę i uśmiechnęła się.
- Tak, wyjdę za ciebie. - Wyraz jego oczu powiedział jej, że podjęła właściwą decyzję. Garrett nie wyznał jeszcze jej
miłości, ale kochał ją. Była tego pewna.
Garrett nalegał, aby jeszcze tego samego wieczora wyjechali do Buffalo. Shelby ledwie zdążyła przekazać rodzicom
wiadomość o zaręczynach, Laney zaś nigdzie nie można było znaleźć. Garrett jednak upierał się przy jak najszybszym
wyjeździe.
- Czas, żebyś poznała moją rodzinę - oświadczył stanowczo.
Shelby wiedziała już, że Garretta nic nie odwiedzie od raz powziętego postanowienia. Ona sama była tego dnia zbyt
rozmarzona i szczęśliwa, by się z nim spierać. Wkrótce miała przecież poślubić ukochanego przez siebie mężczyznę!
Kiedy samolot schodził do lądowania w Buffalo, raz jeszcze odtworzyła w pamięci scenę poinformowania rodziców o
zaręczynach. Mama, jak zawsze słodka i trochę roztargniona, objęła ją i pogratulowała znalezienia odpowiedniego
młodego mężczyzny. Tata najpierw jakby nie chciał wierzyć, a potem zaśmiał się i poklepał Garretta po plecach.
- A więc dobiliśmy targu - powiedział Arthur Halford, a kiedy Shelby poprosiła o wyjaśnienie znaczenia tej raczej
dziwnej uwagi, ojciec tylko wzruszył ramionami i życzył Garrettowi szczęścia.
Shelby była zaskoczona bardzo skromnym i bezosobowym wystrojem mieszkania Garretta. Bardziej przypominało ono
motelowy apartament niż dom.
- Spędzam tu niewiele czasu - wyjaśnił Garrett. - Jak tylko się pobierzemy, kupimy nowy dom. Jeśli chcesz, możemy
jutro odwiedzić kilku agentów.
- Nie myślałam na razie o kupowaniu domu - odparła Shelby. - Wciąż nie mogę jeszcze przyzwyczaić się do tego, że
jestem zaręczona.
- Och, to nie potrwa długo. - Garrett wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni na piętrze. - Chcę uczynić cię panią
McGrath najszybciej jak to możliwe.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Garrett się żeni?
- Ślub! Wspaniale!
- Teraz już wiemy, co tak długo zatrzymywało cię na Florydzie. Nie hotel, ale córka właściciela, hm? To tylko żart,
braciszku.
- Wujku Garretcie, czy mogę być druhną? Chcę włożyć tęczową sukienkę i czerwone buty.
Tuż przed południem dotarli do domu, w którym babcia i mama Garretta mieszkały wraz z Devon, jego dwudzie-
stosześcioletnią, dwukrotnie rozwiedzioną siostrą i jej dwiema córeczkami, sześcioletnią Pammy i dwuletnią Petey.
Dwukrotna rozwódka! Shelby zaskoczyła ta wiadomość. Na podstawie urywkowych komentarzy Garretta stworzyła
sobie w wyobraźni obraz rodziny żyjącej w doskonałej harmonii i miłości. Rozwód zdecydowanie nie pasował do tej
sielankowej wizji.
- Kiedy byłeś ostatnim razem, nie wspominałeś, że spotykasz się z kimś, kochanie. - Kate McGrath skarciła syna z
czułością. Potem uśmiechnęła się do Shelby. - Tak się cieszę. Modliłam się, żeby Garrett wreszcie się ustatkował. Od
razu widzę, że dokonał właściwego wyboru.
- Mama także Josha Aldena nazwała odpowiednim dla mnie mężczyzną, a wszyscy wiedzą, jak to się skończyło -
wtrąciła Devon. - Nie minął nawet rok od ślubu, a on mnie zostawił. Byłam wtedy w ciąży z Petey.
- Twoja mama jest optymistką, Devon - skarciła wnuczkę babcia. - Stara się w każdym dostrzegać to, co najlepsze.
- Czy ja mogę być druhną, wujku Garretcie? - błagała Pammy, obejmując go za kolana. - Proszę, proszę, proszę!
Garrett pogładził jasną główkę siostrzenicy.
- Możesz być druhną, jeśli chcesz, ale to będzie bardzo skromny ślub. Odbędzie się w najbliższą sobotę - oznajmił, nie
spuszczając wzroku z Shelby. - Trzy dni powinno wystarczyć na przygotowanie ceremonii. Zaraz jedziemy, żeby zrobić
badanie krwi i uzyskać pozwolenie na ślub.
- W sobotę? - zawołały chórem Devon, Kate i babcia.
- W tę sobotę? - upewniła się zdumiona Shelby.
- Lepiej od razu jedźmy, żeby kupić dla mnie sukienkę druhny - poradziła rezolutnie Pammy.
- Aha, rozumiem, że musicie się spieszyć - domyśliła się Devon.
Babcia tak uważnie przyglądała się teraz Shelby, że ta okryła się rumieńcem.
- Cóż, chyba rzeczywiście nie ma na co czekać. Im szybciej wy dwoje pobierzecie się, tym lepiej.
- Garrett! - warknęła Shelby przez zaciśnięte zęby, kiedy już znaleźli się na zewnątrz. - Nie jestem w ciąży! Poklepał jej
ramię.
- Wiem, skarbie. - Uśmiechnął się lubieżnie. - Ale za miesiąc o tej porze już będziesz - zapewnił.
Shelby otworzyła szeroko oczy. Tutaj, w Buffalo, wydarzenia zaczynały przytłaczać ją swoim tempem.
- Wszystko dzieje się za szybko - poskarżyła się głośno. - Garretcie, przyjechałam poznać twoją rodzinę, a nie wyjść za
mąż w ciągu trzech dni!
- Na co mamy czekać? - spytał. - Nigdy nie rozumiałem sensu długiego okresu narzeczeństwa. Albo chcemy się pobrać,
albo nie. My oboje chcemy, więc się pobieramy. W najbliższą sobotę.
Shelby czuła, że kręci się jej w głowie.
- Garretcie, zaczekaj. Chciałam nacieszyć się naszym narzeczeństwem i zaplanować ślub, może nie szczególnie
wystawny, ale elegancki. Taki, który mogłabym wspominać przez całe życie, jako że zamierzam raz tylko wyjść za mąż.
Chciałabym wydać przyjęcie w Halford House. Marzyłam o tym od dzieciństwa, przyglądając się weselnym gościom
zgromadzonym w sali balowej. Nie musimy być właścicielami hotelu, by... - Urwała gwałtownie. - O co chodzi z tym
zachodzeniem w ciążę? Nigdy nie rozmawialiśmy nawet o dzieciach, a ty nagle informujesz mnie, że...
- Nie chcesz mieć dzieci?
- Nie jestem jakąś potworną karierowiczką, jak przedstawia mnie Laney. - Jej rysy złagodniały. - Bardzo chciałabym
mieć dzieci. Dwoje, może troje. Zdecydowanie nie dziewięcioro.
- Jak najbardziej to popieram. Posiadanie dziewięciorga dzieci to zwyczaj McGrathów, którego nie zamierzam
kontynuować. Prawdę mówiąc, nikt z rodzeństwa nie ma aż takiej gromadki.
- Całe szczęście, że choć w tej sprawie się zgadzamy.
- Zgadzamy się w bardzo wielu sprawach. Mówiliśmy już o tym, dlaczego pasujemy do siebie i dlaczego będzie nam
razem dobrze. Przestańmy marnować czas i pobierzmy się.
Jego upór i odmowa choćby rozważenia jej argumentów rozzłościła Shelby.
- To w ten sposób zarządzasz Family Fun Inns? Wyznaczasz cel i nie zważając na nic, dążysz do jego realizacji.
Wygrywasz, jeszcze zanim twoi przeciwnicy zdążą się zorientować, kto ich zaatakował. Blue Springs Resort i inni nie
mieli żadnych szans. Ale małżeństwo i interesy to dwie różne sprawy i obawiam się, że mylisz je ze sobą.
- Doskonale potrafię oddzielić interesy od życia osobistego - przerwał jej zniecierpliwiony. - Nigdy nie mieszałem
spraw prywatnych z zawodowymi. A co do Blue Springs Resort, mam już dość tych bzdur. Wolałbym nigdy więcej nie
słyszeć o tym miejscu.
- Cóż, będzie to dosyć trudne, jeśli nie w ogóle niemożliwe. Tak się akurat składa, że jesteś właścicielem tego hotelu,
więc...
Garrett westchnął głęboko. Przynajmniej tę kwestię mogli sobie do końca wyjaśnić.
- Nie jestem właścicielem Blue Springs, Shelby. Nie kupiłem tego hotelu i nigdy tak nie twierdziłem - oświadczył.
Patrzyła na niego zdezorientowana.
- Ale Paul powiedział... Sądziłam... Z pewnością dawałeś do zrozumienia, że...
- Były pewne fałszywe domysły, których wygodnie było mi nie prostować - przerwał jej Garrett, wzruszając ramionami.
- Sądziłem, że szybko zorientujesz się, że to bezsensowny pomysł. Jestem zdziwiony, że do tej pory w to wierzyłaś.
Pomyśl, Shelby. Po co miałbym kupować Blue Springs? Straciło swoją wartość i walor ekskluzywnego kurortu dla
wybrańców. Jest usytuowane tuż obok Family Fun Inn, w coraz częściej odwiedzanym rejonie. Co gorsza, oba te obiekty
w sposób naturalny rywalizowałyby ze sobą, co zdecydowanie nie mogłoby być dla nas korzystne. Nigdy nie
zainwestowałbym pieniędzy mojej rodziny w przedsięwzięcie z góry skazane na klęskę.
Shelby przeszedł dreszcz. Mówił suchym, rzeczowym tonem, jego oczy błyszczały drapieżnie. Przeszło jej przez myśl,
że nie potrafiła dotąd należycie docenić jego umiejętności i talentu strategicznego. W jednej chwili zniknęło gdzieś
poczucie wyższości, które przez cały czas podświadomie czuła dla niego. Ekskluzywne hotele były domeną jej rodziny
od wielu pokoleń, a ona sama miała odziedziczyć wielką fortunę. Garrett prowadził innego rodzaju działalność. Osiągnął
wielki sukces, który zawdzięczać mógł jedynie sobie samemu. Shelby czuła się, jakby nagle ze szczytu drabiny spadła na
sam jej dół i musiała zadzierać głowę, by dojrzeć górującego nad nią Garretta.
Uniósł do ust i pocałował jej zimną rękę.
- Przepraszam za ten wykład. - Jego głos znów brzmiał czule i troskliwie. - Czasami daję się ponieść emocjom i wydaje
mi się, że jestem na seminarium marketingowym. Raz w roku prowadzę taki kurs na tutejszym uniwersytecie dla
pracujących - wyjaśnił.
- Nie wiedziałam o tym. - Dopiero teraz zaczynała zdawać sobie sprawę, jak mało wie o Garretcie.
- Swoje wynagrodzenie przeznaczam dla miejscowego szpitala dziecięcego. Chciałem ofiarować coś tej społeczności i
mam ku temu wiele okazji. Odkąd Family Fun Inns zaczęły dobrze prosperować, McGrathowie są zapraszani do rad
nadzorczych wszystkich instytucji charytatywnych i publicznych w mieście.
Shelby wyobraziła sobie Garretta, bogatego i wpływowego mężczyznę rozdzielającego fundusze i podejmującego
istotne dla miasta decyzje. Garrett, niepoprawny barbarzyńca, który nosił kolorowe koszulki, zatrzymywał się w każdym
sklepiku z tandetą i kochał się z nią cudownie przez długie, słodkie godziny.
Przechyliła głowę, by przyjrzeć się mu uważnie. W swetrze z napisem: „Buffalo Bills” i dżinsach wyglądał dokładnie
jak McGrath, którego pokochała. Jesteś śmieszna, skarciła Shelby samą siebie.
- O czym myślisz? - spytał Garrett, przyciągając ją do siebie. Delikatnie pieścił i kąsał jej ucho.
- Chyba cię nie doceniałam - wyznała. - Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Przyzwyczaiłem się do tego - powiedział z uśmiechem Garrett. - A nawet sam prowokuję tego
rodzaju sytuacje. To bardzo korzystne być niedocenianym.
Shelby wydawała się całkowicie zaszokowana.
- Nienawidzę być niedocenianą! Zawsze uważam to za obraźliwe!
Garrett pocałował jaw czoło, a potem odsunął od siebie i włączył silnik samochodu.
- Byłaś chowana pod kloszem, kochanie. I jeśli chcesz, bym cię nadal ochraniał przed problemami, z przyjemnością to
zrobię. Jeśli jednak miałabyś ochotę, żebym podzielił się z tobą swoimi doświadczeniami, zrobię to z jeszcze większą
przyjemnością. Co wybierasz?
- Oto mój wybór: pragnę spędzić ten dzień z tobą. Chciałabym, by tutaj było nam równie dobrze jak na Florydzie. I nie
mówmy więcej o badaniach krwi, pozwoleniach i ślubach, proszę.
W jej wzroku była ufność i miłość. Garrett wiedział, że kiedy Shelby patrzy i zwraca się do niego w ten sposób, nie
potrafi jej niczego odmówić. Wzbudziło to jego niepokój. Nigdy żadna kobieta nie miała nad nim takiej władzy. Sądził
dotąd, że dzieciństwo i młodość spędzone pośród pięciu sióstr uodporniło go na wszystkie kobiece kaprysy. Nic nie
potrafiło zawrócić Garretta McGratha z obranej drogi, dopóki nie spotkał Shelby Halford. Spojrzał na nią.
- Czy widziałaś Niagarę?
Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Jedźmy.
Skorzystali ze wszystkich proponowanych turystycznych atrakcji, łącznie z pływaniem łodzią, spacerem pod korytem
wodospadu i lotem powyżej rozszalałego nurtu. Zakończyli zwiedzanie w muzeum Niagara Falls, gdzie zgromadzono
dokumentację dotyczącą wszystkich przepraw przez wodospad: zaplanowanych, przypadkowych, zakończonych
szczęśliwie, a także tragicznie.
- Tragedia w służbie rozrywki - zauważyła z dezaprobatą Shelby. - Przypomina mi to muzeum huraganu w Keys. - Czy
masz zamiar kupić koszulkę?
- Mam ich około tuzina z każdym możliwym motywem. Ale z przyjemnością zrobię tobie prezent. Mogłabyś w niej
wystąpić dzisiaj na kolacji. Mama zaprosiła cały klan McGrathów na swoje popisowe danie - pizzę od Luigiego. To
wioska restauracja w pobliskim pasażu handlowym.
- Żartujesz, prawda?
- Na temat pasji kulinarnych mojej mamy? Niestety nie. Nigdy nie lubiła gotować. Teraz nie stara się nawet
zachowywać pozorów. Ale uwielbia gromadzić całą rodzinę. Dziś wieczorem będą tam wszyscy, poza trójką naj-
młodszych. Aidan i Brendan są w college’u, a Caitlin studiuje w szkole weterynaryjnej w Pensylwanii.
- Będą więc tylko Glenn, Gracie, Fiona, Eilish i Devon
- Shelby jednym tchem wyrecytowała wszystkie imiona.
- I między każdym kolejnym McGrathem jest nie więcej niż dwa lata różnicy.
- Babcia nazywała nas dziećmi schodkowymi. Uważała też, że rodzice powinni byli poprzestać na pierwszych trzech
McGrathach. Pamiętam, jak powtarzała tacie: „Nie stać was na utrzymanie tych wszystkich dzieciaków”. Ale oni nie
przejmowali się i realizowali dalej swój plan.
Garrett zjechał z głównej drogi na płaski, zalesiony teren. Shelby ze zdumieniem zauważyła, że przejeżdżają przez
bramę cmentarza.
- Pomyślałem, że może odwiedzimy tych McGrathów, których nie poznasz dzisiaj.
Garrett często wspominał o zmarłym przedwcześnie ojcu. Przypisywał mu pomysł stworzenia sieci tanich moteli o
nietypowym wystroju, obsługujących głównie niezbyt zamożne rodziny z małymi dziećmi. Jack McGrath nie miał okazji
zobaczyć, jak jego idea zostaje wcielona w życie, przyczyniając się do sukcesu Family Fun Inns, z którego korzystała
teraz cała rodzina.
Grób McGrathów znajdował się pod rozłożystym dębem. Spoczywali tam dziadek McGrath, ojciec Garretta, jego
bezdzietna siostra Mary, zaś obok...
Shelby patrzyła zaszokowana. Napis na pomniku głosił, że spoczywa tu „ukochany syn”, Glenn, zmarły tragicznie w
wieku lat dwunastu. Garrett wspominał niekiedy o swoich braciach, nigdy jednak nie mówił, że jeden z nich nie żyje.
- Trudno mi rozmawiać... o tym. O jego śmierci. O nim - wyznał z wahaniem.
- O Glennie.
- O Glennie - powtórzył Garrett. - Wciąż jeszcze, choć minęło wiele lat, nie potrafię się z tego otrząsnąć. Pewnie
dlatego rzadko tutaj przychodzę. Babcia i mama bywają na cmentarzu co niedziela. Na mnie wpływa to bardzo przy-
gnębiająco. Ale chciałem, żebyś wiedziała.
Shelby otoczyła go ramionami i objęła mocno.
- Jak to się stało?
- Uwielbiał grać w koszykówkę. Był w tym naprawdę dobry. Nawet jako mały chłopiec potrafił rzucić piłkę o wiele
dalej i celniej niż jego starsi koledzy. - W głosie Garretta brzmiała nie ukrywana duma. - Któregoś wieczoru graliśmy z
chłopakami w piłkę na ulicy. Glenn rzucił się za piłką, by nie przechwycili jej przeciwnicy. Reszty możesz się domyślić.
- Och, Garrett, tak mi przykro.
Skinął głową.
- Zginął na miejscu. - Zakrył twarz dłońmi. - Pamiętam wszystko, jakby to wydarzyło się wczoraj. Glenn leżący na
jezdni, kierowca, starszy mężczyzna powoli wysiadający z samochodu, ogarnięty histerią. Nie jechał szybko. Po prostu
nie miał szansy zahamować.
- Wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla ciebie straszne - szepnęła Shelby.
- Nigdy nie przydarzyło mi się nic gorszego. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, mieliśmy tak wiele wspólnych
zainteresowań. Byliśmy najstarszymi chłopcami w rodzinie. - Na ustach Garretta pojawił się cień uśmiechu. - Mama
urodziła Brendana na miesiąc przed wypadkiem i tak bardzo cieszyliśmy się z Glennem, że mamy nowego brata.
Powtarzaliśmy dziewczynkom, że siły się wyrównują. Gracie wściekała się, gdy zamykaliśmy się z niemowlęciem w
pokoju, mówiąc, że to strefa tylko dla mężczyzn. Stała pod drzwiami, skarżąc się na naszą niegodziwość, a Glenn i ja
zwijaliśmy się ze śmiechu.
Jego rysy złagodniały, a z oczu zniknął smutek.
- Chyba wtedy zostało przesądzone, że Gracie zostanie prawnikiem walczącym przeciw dyskryminacji kobiet.
- Czy powinnam się jej obawiać?
- Nie! Podziel się z nią swoją opinią na temat mojej kolekcji koszulek, a zostaniecie przyjaciółkami.
- Już ją lubię i podziwiam za odwagę. A co z resztą rodzeństwa? Znam tylko imiona.
Obejmując się, ruszyli w stronę samochodu.
- Fiona jest słodka. Nigdy nie podnosi głosu i nie wpada w gniew. Jest aniołem. Trochę nudnym, ale aniołem. Jej mąż,
Ray, projektuje i buduje place zabaw. Mają bliźniaki; Glenna i Seana. Następna w kolejności jest moja siostra Eilish.
Eilish... - Zachichotał. - Jak opisać Eilish? Gracie jest jej ideałem. Eilish jest bystra, ma temperament i kocha pracę w
Family Fun Inns. Pewnego dnia poprowadzi ten biznes wraz ze mną.
- Pozwolisz jej? - zapytała Shelby. - Czy też dziewczyny są u was wciąż zostawiane za drzwiami?
- Niech pomyślę. - Spojrzał na nią. - Z Eilish powinnyście świetnie się dogadać.
- Poznałam już Devon i jej dzieci - podpowiedziała Shelby.
- A tak, Devon, rodzinny pechowiec. Jako dziecko regularnie chodziła na wagary, włócząc się po ulicach z bandą
podobnych jak ona buntowników. Obaj jej mężowie byli wybitnie nieciekawymi typami i mam wrażenie, że poślubiła ich
właśnie dlatego, że ją przed tym ostrzegałem.
- I dwa razy miałeś rację? - domyśliła się Shelby.
- Naturalnie. - Garrett westchnął. - Devon kocha swoje dzieci, ale musi wydorośleć.
- Biedna Devon - powiedziała cicho Shelby. - A co z Caitlin i twoimi najmłodszymi braćmi?
- Caitlin i Aidan są świetnymi studentami. - W jego głosie znów usłyszała znajomą nutę dumy. - Caitlin chce zostać
weterynarzem, a Aidan inżynierem. Co do Brendana, wiesz już, że nie uczy się najlepiej, za to doskonale gra w golfa. Ta
trójka najmłodszych wciąż jest traktowana przeze mnie jak dzieci - dodał z namysłem. - Nie było mnie w domu, kiedy
dorastali. Żałuję tych lat.
Ujął Shelby za rękę.
- Nauczyło mnie to jednak czegoś ważnego. Nie mam zamiaru pracować całymi dniami i podróżować przez cztery dni
w tygodniu, kiedy moje dzieci będą dorastać. Chcę móc to obserwować. Mój tata był pod tym względem wspaniały.
Może nie dorobił się fortuny, ale zawsze miał dla nas czas.
- Jestem pewna, że będziesz dobrym ojcem, Garretcie - zapewniła go Shelby.
- Planuję być także dobrym mężem. I chciałbym zacząć jak najszybciej.
- Najlepiej w tę sobotę. - Shelby pomału oswajała się z tą myślą. Rzeczywiście, jaki sens miały długie zaręczyny?
- Czy możemy ogłosić to przy kolacji? - Garrett nie dawał za wygraną. - Mógłbym skorzystać ze swoich kontaktów i
jeszcze zdążylibyśmy dopełnić formalności.
- Czy możemy pójść na kompromis? Pobierzemy się w przyszłym tygodniu, na Florydzie. Urządzimy skromne
przyjęcie w Halford House, na którym będzie obecna cała moja i twoja rodzina. Chcę, żeby moi rodzice i siostra byli na
moim ślubie, a nie wiem, czy zdołają pojawić się tutaj w tak krótkim czasie.
Garrett zachmurzył się. To było coś więcej niż tylko kompromis. To było rozwiązanie najrozsądniejsze z możliwych.
Przynajmniej z punktu widzenia Shelby. Ale ona nie znała wszystkich faktów.
- Nie chcę czekać do przyszłego tygodnia - powiedział Garrett. - Zorganizuję przylot twoich rodziców i Laney.
Obiecuję, że będą obecni na ceremonii. Jeśli chcesz spędzić miesiąc miodowy w Halford House, zgoda, ale proszę, że-
byśmy wzięli ślub tutaj. W sobotę.
Jego słowa natchnęły ją ciepłem i radością. Garrett nie mógł doczekać się, by ją poślubić, i chciał to zrobić w mieście, w
którym dorastał. Tu było jego miejsce pracy, rodzina, dom. Tutaj także oni sami będą mieszkać i wychowywać dzieci.
- Sobota... - powtórzyła.
- Nie mogę się jej doczekać, kochanie.
Shelby wzruszyła jego niecierpliwość.
- Kocham cię - powiedziała, przytulając się do niego.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Spotkanie rodziny McGrathów przypominało przedwyborczy wiec kandydatów wszystkich partii pospołu. Każdy z
zebranych, łącznie z dwoma zięciami, miał własne zdanie na każdy temat, a do swoich racji przekonywał głośno, z
entuzjazmem i starając się przekrzyczeć ogólny gwar.
- Co by nie było, Garrett i tak zawsze ma rację - oświadczyła Devon, kiedy toczyła się akurat zażarta debata na temat
zaopatrywania łazienek w motelach Family Fun Inns w saszetki z darmowym szamponem. - Ja sama dwukrotnie
sprzeciwiłam się jego woli i dwa razy przeżyłam koszmar rozwodu, dokładnie tak, jak mnie ostrzegał. Nie myśl, że dla
reszty nie było to pouczającą lekcją! Poza tym nigdy nie popełnił żadnego fałszywego kroku w interesach, co jeszcze
potęguje przekonanie o jego nieomylności. Tutaj, wszystko, co powie Garrett, jest święte.
Shelby słuchała słów Devon, przypominając sobie wypadki tego dnia. Garrett wyznaczył datę ślubu, jak zawsze
podporządkowując wszystko swojej woli. Jeśli jednak sądził, że także w ich małżeństwie będzie sprawował absolutne
rządy, czeka go wielka niespodzianka. Będzie musiał nauczyć się, że kompromis to sztuka dla dwóch aktorów,
postanowiła z rozbawieniem Shelby.
- Wyglądasz jak kot, który wpadł na pomysł, jak dostać się do klatki z kanarkami - szepnął jej Garrett do ucha. Prze-
szedł przez pokój, by stanąć koło Shelby i objąć ją w talii.
- Obserwowałem cię i chętnie dałbym centa za poznanie twoich myśli. Boję się tylko, że możesz podbić stawkę.
- Masz rację. - Shelby oparła głowę na ramieniu narzeczonego.
Jej bliskość jak zawsze wzbudziła w nim ogień pożądania. Cały wieczór podziwiał, z jaką swobodą Shelby porusza się
wśród jego hałaśliwej rodziny. Słuchała ich z zainteresowaniem, w każdej sytuacji znajdując trafną i dowcipną
odpowiedź. Nawet zrzędliwe niekiedy uwagi babci traktowała ż humorem i sympatią. Nachylił się, by pocałować lekko
jej usta.
- Chodźmy do domu - powiedział cicho. Delikatna pieszczota zdołała już wzbudzić w niej dreszczyk podniecenia i
niecierpliwego oczekiwania.
- Aha! Nakryłam was! Chcecie się wymknąć! - zawołała wesoło Eilish, wpadając niemal na Shelby i Garretta,
zmierzających w stronę wyjścia. - Nie możesz teraz uciec, Garretcie. Chciałabym, żebyśmy omówili projekt wybudo-
wania basenów przy hotelach. Ludzie chcą mieć możliwość kąpieli, kiedy przyjeżdżają na Florydę. Jest gorąco, a dzieci...
- Już wiele razy zastanawialiśmy się nad tym i za każdym razem decyzja brzmiała „nie”. A więc jeszcze raz, Eilish:
żadnych basenów - oznajmił stanowczo Garrett. Jego siostra jednak nie poddawała się tak łatwo.
- Spójrz tylko, tutaj jest wszystko czarno na białym. - Wymachiwała folderem, bezskutecznie usiłując wcisnąć go
Garrettowi do rąk.
- Przygotowałam... - zaczęła znów Eilish, ale brat nie pozwolił jej skończyć.
- Z basenami związane są ubezpieczenia, których stawki rosną z roku na rok - wyjaśnił ze zniecierpliwieniem. - Będą
też koszty obsługi technicznej, pensje ratowników, a wszystko to zmusi nas do podniesienia cen, stawiając pod znakiem
zapytania główną ideę firmy.
- Garretcie, proszę nie mów nie, dopóki nie zobaczyłeś, jaki jest mój projekt.
- Nie, Eilish. - Garrett wydawał się znudzony.
- Przynajmniej wysłuchaj jej argumentów - odezwała się Grace, a jej oczy błyszczały gniewnie.
- Czyżbyście obydwie miały kłopoty ze zrozumieniem tak prostego słowa „nie”?
Shelby nie mogła dłużej milczeć. W tej rodzinie dziewczęta wciąż traktowano niesprawiedliwie, uznała. Eilish była nie
tylko siostrą, ale i współpracownicą Garretta. Z pewnością nie zaszkodziłoby mu zapoznać się z projektem, zanim
zdecyduje się go odrzucić.
- Przejrzymy to dziś wieczorem - obiecała Shelby, biorąc folder z rąk zaskoczonej Eilish. - Prawda, Garretcie?
- Nie, nie przejrzymy - odparł przekornie.
- Owszem, tak - powtórzyła z naciskiem Shelby. Nie była jedną z jego sióstr domagającą się wstępu do zamkniętego
pokoju.
Siostry McGrath wymieniły znaczące spojrzenia i wybuchnęły śmiechem.
- Nie boisz się, że Garrett zetrze cię na proch za próbę sprzeciwienia się jego woli? - spytała zachwycona tą sceną
Devon.
- Może to zrobić - ostrzegła Grace. - A potem wydać twoje szczątki na pastwę odkurzacza, kwitując wszystko
wzruszeniem ramion.
Kiedy wychodzili, Shelby mocno ściskała pod pachą folder.
- Co za doskonałe posunięcie - pogratulował jej Garrett. - Na zawsze zdobyłaś sobie serca moich sióstr.
- Nie zrobiłam tego, żeby zjednać twoje siostry - zaprotestowała Shelby. - Naprawdę przejrzymy dziś wieczorem te
materiały. W tej kwestii akurat zgadzam się z Eilish. Wasze motele na Florydzie powinny mieć baseny.
- Oczywiście, że się tym zajmiemy, kochanie. - Jego uśmiech był lubieżny, a ton niewątpliwie dwuznaczny. - W łóżku,
kiedy nie będziemy już mieli siły na nic innego.
- Nie traktujesz tej sprawy wystarczająco poważnie - oświadczyła z przekonaniem Shelby, zaraz jednak wybuchnęła
śmiechem. Nie potrafiła mu się oprzeć, kiedy patrzył na nią w ten sposób.
- Nie zwracajmy na to uwagi - mruknął Garrett, niosąc Shelby po schodach do znajdującej się na piętrze sypialni.
Dzwonek do drzwi jednak odezwał się ponownie i tym razem towarzyszyły mu odgłosy uderzeń pięścią. Ktoś postanowił
za wszelką cenę dostać się do środka.
- Chyba przynajmniej sprawdzę, kto to - powiedział Garrett, stawiając Shelby na podłodze. - Co nie znaczy, oczywiście,
że zamierzam wpuścić intruza.
- Shelby, Shelby, otwórz, to ja, Paul. Wiem, że tam jesteś. Czekałem na ciebie. Mam ci coś bardzo ważnego do
powiedzenia - krzyczał Whitley przez zamknięte drzwi.
- Paul? A co on tu robi? - zdumiała się Shelby. Garrett uchylił drzwi.
- Wybrałeś zły moment, Whitley. Zadzwoń do mojej sekretarki i poproś o spotkanie jutro.
- Nie przyjechałem do ciebie. Chcę się widzieć z Shelby - wołał zdeterminowany Whitley, którego Garrett wypchnąłby
na zewnątrz, gdyby nie interwencja Shelby.
- Wpuść go - zażądała. Jej serce ścisnął strach. - Jak mnie znalazłeś? Czy coś się stało? Moi rodzice, Laney... Czy...?
- Znalazłem cię bez trudu. Nie było tajemnicą, że wyjechałaś do Buffalo z McGrathem, a jego adres znalazłem w
książce telefonicznej.
Garrett skrzywił się.
- Przypomnij mi, żebym zastrzegł swój numer...
- Paul, czy masz jakieś złe wieści o mojej rodzinie?
- Myślę, że to zależy od punktu widzenia. - W słowach Paula pobrzmiewała gorzka nuta. - Twoi rodzice i siostra mają
się dobrze. Zwłaszcza siostra. To jedna z tych kobiet, które zawsze, niezależnie od okoliczności, są górą.
- O czym ty mówisz, Paul? Garretcie, proszę, przesuń się i wpuść go! Jeśli tego nie zrobisz, ja wyjdę!
Ta groźba przekonała Garretta, który z ociąganiem pozwolił Whitleyowi wejść. Jego zwykle nienagannie schludne
ubranie było teraz pomięte, a regularne rysy zniekształcała złość. Shelby widywała już mężczyzn w podobnym stanie.
- Laney zerwała z tobą? - domyśliła się.
- Bardzo to taktownie ujęłaś. Brzmi to znacznie lepiej, niż gdybym powiedział, że rzuciła mnie jak śmiecia dla Olivera
Tate’a!
- Olivera Tate’a? - powtórzyła zaszokowana Shelby. - Ależ on jest od niej starszy niemal o całą epokę! On jest w wieku
naszego ojca!
- I znacznie od niego bogatszy - zauważył gorzko Paul. - Oznajmiła wczoraj wieczorem, że odlatuje do Idaho z
Oliverem. Polecieli pierwszą klasą, a Laney zabrała swoje psy! Na znak przyjaźni podarował jej pierścionek z ogromnym
diamentem. Ładna mi przyjaźń. Kiedy pomyślę o nich dwojgu razem...
- Zbiera ci się na mdłości - dokończyła ze współczuciem Shelby. - Ale sądzę, że oboje domyślamy się, dlaczego tak
postąpiła. Oliver Tate kupił Halford House, który Laney zawsze uważała za swój dom i w ten sposób chciała...
- Laney wie doskonale, że Tate nie kupił Halford House - przerwał jej Paul. - Zaraz po twoim odjeździe udało się nam
ustalić, kto jest prawdziwym nabywcą. - Skierował na Garretta oskarżycielskie spojrzenie.
Garrett wytrzymał jego wzrok, lecz nadal milczał.
- Wciąż jej nie powiedziałeś? - spytał drwiąco Paul. - Kiedy planujesz podzielić się tą wielką nowiną, McGrath? Może
zaczniesz od tego, że nie jesteś właścicielem Blue Springs Resort?
- Shelby wie bardzo dobrze, że nie kupiłem Blue Springs - odparł chłodno Garrett.
Shelby spoglądała na nich zdezorientowana. Tylko jedno rozwiązanie zdawało się pasować do tej łamigłówki. Ta myśl
jednak przerażała ją.
- To ty - powiedziała cicho, patrząc na Garretta, jakby widziała go po raz pierwszy. - Ty kupiłeś Halford House!
Było to tak oczywiste. Nie mogła się nadziwić własnej naiwności. Życzliwość okazywana Garrettowi McGrath przez
ojca powinna była od razu wzbudzić jej podejrzenia. Arthur Halford nie był nigdy skory do okazywania sympatii. Garrett
mieszkał w hotelu, ponieważ był jego właścicielem. Miał prawo żądać odpowiedzi na każde swoje pytanie, chodzić,
dokąd chciał i narzucać innym swoją wolę. Mógł nawet pomalować każde drzwi na inny kolor, gdyby przyszła mu na to
ochota. Halford House należało do Family Fun Inns!
- Dlaczego? - Jej głos brzmiał nisko i chropawo. - Dlaczego to zrobiłeś, Garrett?
- Dlaczego kupiłem Halford House? - Garrett próbował zyskać na czasie. Na to pytanie akurat doskonale znał
odpowiedź. Wielokrotnie przedstawiał swoje argumenty współpracownikom i pozostałym McGrathom.
- Nie próbuj opowiadać mi teraz o planach rozwojowych swojej firmy! - przerwała mu z gniewem Shelby. - Chcę
poznać prawdę, choć dla takiego krętacza może to być pojęcie trudne do zrozumienia! - Jej serce tłukło się w piersi jak
oszalałe. Czuła się zdradzona i oszukana. I nienawidziła obu stojących przed nią mężczyzn.
- Dlaczego nie powiedziałeś, że kupiłeś Halford House? - spytała z gniewem. Przemierzała pokój szybkimi krokami. -
Twoja obecność w Halford House była oczywiście wynikiem pertraktacji, które prowadziłeś z moim ojcem. W tajemnicy
przed nami. Pozwoliłeś nam uwierzyć, że Blue Springs należy do ciebie. A moja głupota to moja sprawa, prawda?
Powinnam była zorientować się...
- Celowo wprowadziłem cię w błąd, Shelby - wyznał cicho. - Nie byłem gotowy do wyjawienia ci wszystkich faktów.
To śmiałe wyznanie oburzyło ją.
- Ty pokrętny oszuście! - Pokrętny oszust, którego pokochała i którego zgodziła się poślubić w tę sobotę! Jej oczy
wypełniły piekące łzy. - Wychodzę - oświadczyła, ruszając biegiem przed siebie. Prędzej zdecydowałaby się na
przepłynięcie Niagary w kartonowym pudle, niż pozwoliłaby Garrettowi McGrath patrzeć na swoje łzy.
- Shelby, zaczekaj!
Garrett wybiegł za nią. Wiedziała, że to zrobi. W swoich knowaniach nie brał z pewnością pod uwagę możliwości, że to
ona go porzuci. Chwycił ją za ramię i zmusił, by przystanęła.
- Wiem, że to, co zrobiłem, było złe - zaczął i zabrzmiało to niezwykle szczerze. Garrett McGrath skruszony. To z
pewnością nie był częsty widok! - Jeśli tylko dasz mi szansę, spróbuję wyjaśnić to nieporozumienie i...
Wyciągnęła rękę i z całej siły uderzyła go w twarz.
- Nie było żadnego nieporozumienia, ty podły zdrajco! Oszukałeś mnie z premedytacją!
Garrett westchnął, rozcierając policzek. Zasłużył na to. Przynajmniej jego siostry zgodziłyby się z Shelby.
- Tak, to prawda - przyznał. - I jest mi przykro.
- Jak długo zamierzałeś ciągnąć tę grę? I czemu to naleganie na ślub? - Jej głos zadrżał i poczuła niesmak z tego
powodu. - Rozumiem, że sprawiało ci satysfakcję robienie ze mnie idiotki przez ostatnich kilka tygodni, ale nie miałeś
powodu proponować mi małżeństwa...
- Miał bardzo ważny powód - wtrącił Whitley. W jego głosie brzmiał gorzki triumf. - Nie słyszałaś jeszcze wszystkiego,
Shelby. Twój ojciec zgodził! się sprzedać mu Halford House pod warunkiem, że Garrett ożeni się z tobą. Od tego zależała
cała transakcja.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
- Nie wiesz, o czym mówisz, Whitley. - W głosie Garretta słychać było gniew i oburzenie.
Jest wściekły, ponieważ został zdemaskowany, uznała Shelby. Złość Garretta z pewnością pogłębiał fakt, że tak
niewiele brakowało do zrealizowania jego planu. Och, teraz wszystko układało się w logiczną całość. Nalegania Garretta,
by jak najszybciej wzięli ślub, jego determinacja, by doprowadzić ją do ołtarza. Sądziła, że ten pośpiech podyktowany
jest uczuciem. W rzeczywistości Garrettowi zależało tylko na uzyskaniu tytułu własności Halford House. „A więc
dobiliśmy targu!”, reakcja ojca na wiadomość o zaręczynach stała się nagle zrozumiała.
- Wiem, o czym mówię, McGrath! - Podniecony głos Paula wyrwał Shelby z ponurego zamyślenia. - Laney powiedziała
mi wszystko. - Zwrócił się do Shelby. - Twój ojciec doszedł do wniosku, że odstraszysz każdego potencjalnego
narzeczonego, postanowił więc załatwić ci bogatego męża.
- Rozumiem - odparła spokojnie, nagle otępiała na ból. - To wszystko wyjaśnia.
- Niczego nie wyjaśnia, bo jest to wierutne kłamstwo.
- Garrett mówił mocnym, donośnym głosem. - Shelby, znasz mnie na tyle dobrze, by wiedzieć...
- Nie, Garrett - przerwała mu chłodnym, beznamiętnym tonem. - W ogóle cię nie znam. - Ruszyła przed siebie unosząc
wysoko głowę.
- Wynająłem samochód i mogę podwieźć cię, dokąd zechcesz - zaoferował uczynnię Paul.
Shelby zrezygnowała z przyjemności odrzucenia jego propozycji, gdyż pomoc Paula mogła okazać się jej niezbędna.
- Dobrze, zawieź mnie na lotnisko. Ale najpierw potrzebuję odzyskać walizkę i torebkę, które zostawiłam w mieszkaniu
Garretta. Czy mógłbyś zrobić to dla mnie?
Paul skinął głową i skierował się w stronę domu, nie zdążył jednak spełnić prośby Shelby. W progu pojawił się Garrett
z bagażem w ręku. Sprawnie ułożył walizkę na tylnym siedzeniu samochodu.
- To nie koniec, Shelby - oświadczył na pożegnanie. - Przynajmniej ja tak uważam.
Miała ochotę krzyczeć, lecz jej duma okazała się silniejsza. Ostatecznie jedynym, co mogła jeszcze ocalić, było
poczucie własnej godności.
- Daj sobie spokój, Garrett - powiedziała cicho. - Nie wyjdę za ciebie i nie masz już szans na przejęcie Halford House.
- Jeśli chcesz być właścicielem ekskluzywnego hotelu, kup Blue Springs - zadrwił Paul, zajmując miejsce za kie-
rownicą.
Tej nocy nie było bezpośredniego połączenia do Miami, Shelby i Paul przesiadali się więc kilkakrotnie, wybierając
kolejne rejsy na południe. Na miejsce dotarli wczesnym rankiem, na kilka godzin przed świtem. W czasie długiej podróży
Paul parę razy próbował nawiązać rozmowę.
- Naprawdę przykro mi z powodu tego, co się stało, Shelby - zaczął. - Kiedy wyjeżdżaliśmy z Kalifornii, sądziłem, że
nasza przyjaźń może przerodzić się w coś poważniejszego. - Jego słowa brzmiały jak wyrzut. - I mogłoby się tak stać,
gdyby nie Laney. Omamiła mnie. To ona jest winna, nie ja. Jaki mężczyzna potrafiłby oprzeć się tak pięknej kobiecie?
Shelby znała mężczyznę, który bez trudu oparł się czarowi Laney. Garretta McGratha. Ale, z drugiej strony, Lancy nie
była uwzględniona w planach właściciela Halford House.
Na lotnisku wynajęli kolejny samochód, którym przejechali do Port Key, a potem Halford House. Shelby na palcach
wspięła się po schodach, a potem ruszyła w głąb korytarza. Wreszcie, w ciszy swego panieńskiego pokoju, pozwoliła
popłynąć łzom.
- Co tu robisz? - powitał córkę Arthur Halford, podnosząc do ust filiżankę z kawą. Wraz z żoną zasiadali właśnie do
śniadania, kiedy w kuchni pojawiła się Shelby. - Gdzie Garrett?
Shelby wzruszyła ramionami, zdobywając się przy tym na blady uśmiech.
- W Buffalo, jak sądzę. Wróciłam w nocy z Paulem. - Była ubrana w szare szorty i koszulkę, gotowa do porannego
joggingu. Kolor ubrania doskonale pasował do jej nastroju.
- Nie słyszałam, kiedy weszłaś do domu. Czy dobrze spałaś, kochanie? - spytała mama.
- Tak. - Wystarczył jeden rzut oka, by przekonać się, że kłamie, lecz czy w rodzinie Halfordów ktoś kiedykolwiek
naprawdę się jej przyglądał? Ostatniej nocy nie zmrużyła oka i wymownie świadczyły o tym ciemne cienie pod oczami i
blada, zmęczona cera. Jej oczy były podpuchnięte, a głos ochrypły.
Rodzice nie skomentowali jej wyglądu.
- Kiedy wraca Garrett? - chciał wiedzieć ojciec. Shelby nalała sobie kawy do filiżanki i westchnęła głęboko.
- Mam nadzieję, że nigdy nie wróci, tato. Dowiedziałam się o spisku dotyczącym sprzedaży Halford House,
więc gra skończona.
- Jaka gra? - spytała Jane Halford, najwyraźniej nie rozumiejąc, o czym mowa. Shelby ucieszyła się, że przynajmniej
mama nie brała udziału w tym oszustwie.
- Och, tata z Garrettem mieli taką umowę, że jeżeli Garrett ożeni się ze mną, będzie mógł kupić Halford House -
powiedziała z udawaną swobodą.
- Garrett ci to powiedział? - spytał zbulwersowany Arthur Halford. Filiżanka z kawą, którą podnosił do ust, zamarła w
pół drogi.
- Spokojnie, tato, Garrett nie zdradził waszego sekretu. Dowiedziałam się o tym od Paula. A jemu powiedziała o spisku
Laney.
Pani Halford sprawiała wrażenie wzburzonej.
- Domyślam się, że Paul powiedział ci też o Laney i Oliverze Tate. Jesteśmy z tatą zaszokowani!
- O Laney jestem spokojny - uciął krótko Art. - Ona nie da się skrzywdzić. Bardziej interesuje mnie, co za bzdury
opowiada Whitley.
- Laney sprzedała Whitleyowi bajeczkę, że sprzedaż Halford House zależała do tego, czy poślubię Shelby - wyjaśnił
Garrett, wchodząc do kuchni, wciąż w tych samych dżinsach i koszulce, które miał na sobie poprzedniego dnia.
Jego wygląd świadczył o nie przespanej nocy i długiej, męczącej podróży. Nie czekając na zaproszenie, usiadł przy
stole i nalał sobie kawy. Shelby patrzyła na niego bez słowa, zbyt otępiała i niezdolna do jakiejkolwiek rozmowy.
- Dlaczego Laney miałaby powiedzieć coś takiego? To nieprawda - oburzył się Art.
- Bo przecież Laney, ten anioł dobroci, nigdy nie posłużyłaby się tak ohydnym kłamstwem, by wyjaśnić, dlaczego jakiś
mężczyzna wybrał jej siostrę zamiast niej. Whitley bez trudu kupił tę bajkę. Jego serce było boleśnie zranione i chętnie
widziałby w Shelby towarzyszkę niedoli. Bardzo się spieszył, by jak najszybciej zanieść jej złe wieści. - Napotkał wzrok
Shelby. - Czy to brzmi przekonująco?
- Zdecydowanie przekonująco jak dla mnie. Nie zgodzę się tylko z posądzeniem Laney o kłamstwo. Ona ma po prostu
bardzo specyficzne poczucie humoru. Zażartowała, a ten idiota potraktował jej słowa poważnie.
- Ja również - powiedziała Shelby, wstając od stołu. - To czyni także ze mnie idiotkę.
- Owszem - przytaknął Garrett, wstając. - Cieszę się, że to zauważyłaś. Chodźmy stąd. Mamy wiele spraw do
omówienia. - Wyciągnął do niej rękę.
Shelby cofnęła się.
- Nie mam ci nic do powiedzenia.
- Bo sądzisz, że muszę poślubić ciebie, żeby dostać Halford House? - spytał gniewnie Garrett. - Już od dawna jestem
właścicielem tego hotelu. Kupiłem go wiele tygodni temu. Dokumenty zostały podpisane w dniu mojego przyjazdu na
Florydę. Data widnieje na tytule własności, jeśli potrzebujesz konkretnego dowodu.
- To prawda - potwierdził Art. - Poprosiłem go jednak o trochę czasu, żeby przygotować ciebie na przyjęcie tej
wiadomości. Kiedy Garrett poznał ciebie, zaoferował się, że sam powie ci o sprzedaży. Chciał wybrać stosowną ku temu
porę i miejsce.
- I kiedy miało to nastąpić? - spytała ostro Shelby. Niemal w tym samym momencie poczuła na siebie złość za to, że w
ogóle odezwała się do niego. Po tym, jak oznajmiła, że nie ma mu nic do powiedzenia, zamierzała zachować całkowite
milczenie. Jej postanowienia nie na wiele się zdały.
- Po naszym ślubie. Najprawdopodobniej w trakcie miodowego miesiąca - odparł Garrett. - Wiedziałem, że ciężko
będzie ci się z tym pogodzić, miałem więc nadzieję... - Zamilkł i spojrzał zmieszany na rodziców Shelby.
- Czy moglibyśmy skończyć tę rozmowę na osobności?
- Nie możesz wyrzucać moich rodziców z ich własnej kuchni! - oburzyła się Shelby. - Czy w ten sposób chcesz
zademonstrować, że jesteś tu panem?
- Nikt nas nie wyrzuca, skarbie. I tak mieliśmy już iść. - Jane Halford wsunęła dłoń pod ramię męża i ruszyła do
wyjścia. Art Halford nie miał nic przeciwko temu. Shelby i Garrett stali naprzeciw siebie pośrodku kuchni.
- Proszę bardzo, nie ma ich już, więc możesz to powiedzieć - ciągnęła ze złością Shelby. - Chciałeś poczekać do
naszego miodowego miesiąca, bo sądziłeś, że wtedy twoje seksualne wyczyny przyćmią pamięć o kłamstwach, jakimi
mnie zwodziłeś?
- Moje seksualne wyczyny zdążyły już wywrzeć na tobie odpowiednie wrażenie. Gdyby rzeczywiście taki był mój plan,
powiedziałbym ci, kiedy pierwszy raz poszliśmy do łóżka. Albo kiedykolwiek później. Ale chciałem, Shelby, powiedzieć
ci o kupnie dopiero po ślubie. Pragnąłem, żebyś wiedziała, iż Halford House należy do ciebie, bo jesteś żoną nowego
właściciela tego hotelu.
Patrzyła na niego skonsternowana.
- Masz przygotowaną odpowiedź na każde moje pytanie? - W jej głosie brzmiała złość. - Jesteś sprytny.
- Choć wiem, że nie miał to być komplement, zawsze to lepsze niż określenie: podły zdrajca. Czuję, że moje akcje idą w
górę.
- Nie waż się. - Jej oczy wciąż wypełniały łzy, kiedy usta wyginały się już w niechętnym uśmiechu. - Nie waż się mnie
rozśmieszać.
- Chcę cię rozśmieszyć. - Obszedł wokoło stół i stanął naprzeciw niej. - Pragnę, żebyś była szczęśliwa. A przede
wszystkim nie chcę, żebyś jeszcze kiedykolwiek płakała. - Delikatnie pogładził jej czerwone, zapuchnięte powieki. -
Kocham cię, Shelby.
- Tak sądziłam - szepnęła. - Ale kiedy Paul... - Jej dalsze słowa stłumiło łkanie.
- Whitley! - powiedział z pogardą Garrett. - Zmarnował swoją szansę na jakąkolwiek pracę u mnie! - oświadczył
stanowczo. - Zapomnij o tym idiocie.
Przyciągnął Shelby do siebie. Nie stawiała oporu, nie próbowała wyrwać się z objęć Garretta. W jego ramionach znów
czuła się bezpiecznie.
- Rozstaliśmy się tylko na jedną noc, a tak bardzo za tobą tęskniłem. Brakowało mi ciebie jak wody i powietrza. Mam
klucze do domku 101. Chodź ze mną, kochanie.
- Tak po prostu? - Jej głos wciąż brzmiał ochryple, ale zmysły reagowały już na bliskość Garretta. - Chcesz, żebym
poszła z tobą do łóżka i zapomniała o tym, co się stało?
Garrett westchnął.
- Kto mówi o pójściu do łóżka? Zaproponowałem, żebyśmy poszli do domku, tam będziemy mogli spokojnie
porozmawiać.
Odsunęła się trochę, by lepiej go widzieć. W jej wzroku był podziw.
- Jesteś naprawdę sprytny, McGrath.
Naznaczoną cierpieniem twarz Shelby rozjaśnił uśmiech.
- Och, Shelby! - Garrett porwał ją w ramiona. - Tak bardzo cię kocham - powiedział, nie wypuszczając jej z objęć.
Zamknęła oczy i odwzajemniła uścisk.
- Wiem. Ja też cię kocham, Garrett.
- I wyjdziesz za mnie? - nalegał. - Tak szybko, jak to możliwe?
Skinęła głową.
- Ale teraz, kiedy wydała się twoja tajemnica, nie musimy się trzymać tego desperackiego planu. Ślub i wesele mogą się
odbyć w Halford House za kilka tygodni. Cała twoja rodzina może przyjechać i zatrzymać się w hotelu. Powinni chyba
obejrzeć twój nowy nabytek, nie sądzisz?
- Zgadzam się z tobą, najdroższa - oświadczył Garrett.
- I uważam, że potrzebujemy jeszcze trochę czasu tylko dla siebie, zanim powiększymy rodzinę o kolejnego McGratha.
- Masz rację. - Pocałował ją na znak zgody i poniósł w ramionach aż do drzwi domku 101.