Baker Dragonlance Zaginione Opowiesci tom 2

background image

Linda P. Baker

Dragonlance

Zaginione Opowie ci

TOM 2

Irdowie

Dzieci Gwiazd

Przeło yła Dorota ywno

background image

2

Podzi kowania

Dla wszystkich moich ni ej wymienionych przyjaciół i członków rodziny,

którzy byli przy mnie przez cały czas i którym zawdzi czam to, kim jestem i o

czym pisz , z bardzo serdecznymi podzi kowaniami:

Dla moich sióstr, Lanety i Lisy, i mojej te ciowej, Gerry, za to, e ze mn

wytrzymywały.

Dla moich szefów, Gene’a, Gardnera i Jeana, bez których zrozumienia i

wsparcia nigdy bym nie sko czyła tej ksi ki.

Dla Ann Zewen, mojej pierwszej redaktorki, która natchn ła mnie odwag

rozpocz cia i kontynuowania zacz tego dzieła.

Dla Carolyn Haines, jednej z moich pierwszych instruktorek pisania, która

dała mi wiar w siebie, mówi c o moim opowiadaniu: „Nadaje si do druku!”

Dla Jan Zimlich, nauczycielki, wyj tkowej redaktorki i głosu sumienia,

podzi kowania za trzymanie mnie za r k , dodawanie otuchy i powtarzanie:

„Sko czysz to pisa , cho bym miała przez cały czas dawa ci kopa na rozp d!”

Dla Margaret Weis, za zaproszenie mnie do tego cudownego wiata, który

stworzyła, za to, e pierwsza dała mi szans , łaskawie mnie wspierała i doradzała.

Dla Patricka McGlligana, mojego redaktora, za cierpliwo przekraczaj c

granice obowi zku i za wszystko, czego mnie nauczył.

Ostatnimi lecz nie najmniej wa nymi osobami, którym dedykuj t ksi k ,

s :

Moja matka, Lena, która jest mi równie ojcem, przyjacielem i podpor .

Cho nie czyta fantasy, lubi to, co ja napisz .

Mój m , Larry, któremu jestem z całego serca wdzi czna za posiedzenia

o drugiej nad ranem, za przekonanie, e wszystko, co napisz , jest cudowne, za to,

e jest moim obro c i e „nie chce słysze adnych lamentów”! Bez ciebie nie

udałoby si !

background image

3

Prolog

PIE OGRÓW

Powierniczka Historii ogrów stała na podwy szeniu samotnie, bez niczyjej

pomocy, cho była tak stara jak kamienne mury zamku. Pogrzebała ko ci

wszystkich swych przyjaciół i dzieci, a jednak wci yła, dzi ki Darowi, który

tylko jej był dany.

Otworzyła usta i oto objawił si Dar bogów. Głos tak czysty i d wi czny, tak

jasny i cudny jak gwiazdy wiec ce w ciemno ci nocnego nieba. Powietrze

przeszyła fala d wi ku. Słowa splotły si na kształt Historii wiata i ogrów,

pierworodnych dzieci bogów.

Młot bogów wykuł wszech wiat z chaosu.

Rozsiał duchy z iskier kowadła, które

Rozproszyły si po niebiosach, ta cz c i l ni c.

W ku ni bogów powstał ten wiat,

Bo e igrzysko.

Duchy piewały głosami jak wiatło gwiazd,

Ja niały jak sami bogowie, fragmenty niebios.

Bogowie spojrzeli na nie i uznali za przecudne.

Bogowie spojrzeli na nie i zapragn li ich dusz.

wiat zatrz sł si .

Pole walki bogów.

Najwy szy Bóg spojrzał z wysoko ci na to, co zniszczyły

jego boskie dzieci;

Jego gniew był wielki, a cierpienie nie znało granic.

Z ognia jego furii,

Z boskiego tchnienia Takhisis,

Z serca płomieni narodziły si rasy.

Takhisis, Sargonnas, Hiddukel, bogowie Ciemno ci,

Stworzyli kamiennych ogrów.

Obdarzeni yciem, obdarzeni urod ,

Ogrowie zwrócili oblicza ku ziemi.

Dzieci gwiazd.

Pierworodni bogów.

Paladine, Mishakal, bogowie wiatło ci,

Stworzyli wiotkich elfów.

Przekl li ich dobro , przekl li cnoty.

Ci po rodku, Gilean, Reorx, Szarzy bogowie,

Stworzyli trudz cych si ludzi, kazali im słu y .

Stra nikami ciemno ci s pot ni ogrowie,

background image

4

Str ceni, by rz dzi wiatem, z wysokich gór.

O włosach koloru cieni, oczach jak ksi yce,

Najpi kniejsi z wszystkich i prawdziwie nie miertelni.

Piewcy wiatła gwiazd, panowie wszelkiego stworzenia.

Władcy pospólstwa; zwierz t, elfów, ludzkich istot.

W gł bi naszych serc wszystkie sny s mroczne.

W gł bi naszych dusz wszelki ból jest rozkosz .

Zwracamy twarze ku górze.

Zrodzeni z gwiazd, wybra cy bogów.

background image

5

Rozdział 1

DOBRY I DOSKONAŁY DAR

- Moja droga, wiesz przecie , e magii poza t , która jest niezb dna dla

codziennych potrzeb, nie wolno u ywa nikomu z wyj tkiem rodów panuj cych.

Lord Teragrym Semi, najstarszy z pi ciu członków Rady Władców ogrów i

uwa any przez wielu na królewskim dworze za najpot niejszego, wybrał owoc z

miski stoj cej obok jego łokcia.

- Tak, czcigodny panie, wiem. Jednak e... czyniono pewne wyj tki.

Młoda ogrzyca, która kl czała przed nim ze spuszczonymi oczyma, umilkła.

Podniosła ukradkiem oczy, tak dziwne i czarne, a potem je spu ciła, zbyt szybko,

by go urazi .

Teragrym udawał, e ogl da owoc, szukaj c przebarwie na puszystej,

czerwonej skórce, a potem z pogardliwym grymasem wrzucił go do miski. Nie

uwa ał za konieczne przypomnie , e nieposłusze stwo wobec prawa karano

mierci . Zakładał, e gotowa była zaryzykowa ycie.

Przestrze wokół niej przesycona była magi , doskonale ukryt , lecz ledwo

kontrolowan . Do pot n , by mógł j wyczu bez uciekania si do czaru

„widzenie”. Ju sama aura bij ca od osoby, która nie pochodziła z rodu

panuj cego, wystarczyłaby do jej skazania.

Palce kobiety zadr ały i lord odniósł wra enie, e dostrzega przepływaj ce

mi dzy nimi zakl cie, jakie pragn ła rzuci . Zapewne byłby to jaki widowiskowy

czar, który miał zrobi na nim wra enie. Bez w tpienia znała nie tylko magi

ognia i wody, psot i igraszek.

Jako przedstawicielka rasy słyn cej z urody była ol niewaj co i egzotycznie

pi kna. Miała ciemne włosy, cho ogrowie zazwyczaj mieli włosy srebrzyste, i

blad cer , podczas gdy wi kszo miała skór barwy szmaragdowej, indygo lub

kruczoczarnej. Jej czarne oczy były prawie elfie, a zielona jak drogocenny

kamie cera miała ciepły odcie , który przywodził mu na my l bladoró owe ciało

ludzkich istot. Była to mieszanina zarazem odstr czaj ca i przedziwnie

poci gaj ca.

Odziana w powiewn sukni , której fałdy tworzyły wokół niej idealny

wachlarz, stanowiła miły dla oka widok. Doskonały, dojrzały kwiat, który sam

wpada w r ce. - Jeste bardzo urodziwa. Młoda. Zdrowa. Zajmujesz wietne

miejsce na dworze. Mogłaby zawrze bardzo korzystny zwi zek mał e ski. y

dostatnio. Czemu nara asz si , mówi c mi o tym?

- Rzeczywi cie, mog sama znale sobie kandydata na m a - szepn ła. -

Inaczej mój stryj wyswata mnie z kim , na kim mu zale y. By mo e b dzie to

nawet doskonała partia, kto ze wietnej rodziny. Nie ycz sobie jednak by

ozdob czyjego rodu.

Teragrym parskn ł szyderczo, niemal miej c jej si w twarz. Ta akurat

ogrzyca nie sprawiła na nim wra enia osoby do uległej, by sta si czyj kolwiek

ozdob .

- Nigdy nie otrzymam pozwolenia na studiowanie magii, co jest moim

pragnieniem. - Kobieta podniosła oczy i posłała władcy u miech pełen

background image

6

zniewalaj cej słodyczy. - Prosz , czcigodny panie, znane s przypadki

przygarniania przez pewne rody osób zdradzaj cych oznaki talentu, osób, które

mogłyby si przyda ... które poprzysi głyby wieczn wierno w zamian za...

pewne wzgl dy.

- Racja - przyznał lord. - To prawda. Przynajmniej tak było, zanim Rada

zjednoczyła klany. Teraz... Bardzo wiele zmian zaszło od chwili, gdy Rada

Panuj cych zdobyła władz , a zwierzchnictwo króla zostało zakwestionowane. -

Teraz jednak kto taki musiałby mnie przekona , e potrzebuj na dworze maga,

który nie pochodzi z mego klanu.

- Panie, drwisz ze mnie. - W jej głosie pobrzmiewała ostra nuta starannie

kontrolowanej dezaprobaty. Mo e nawet cie gniewu.

Reakcj m czyzny była łagodna wymówka i zgry liwy, lubie ny u mieszek. -

Czy by si spodziewała, e, nie napotkasz przeszkód?

- Przejd ka d prób , jakiej mnie poddasz!

Lord mimo woli wybuchn ł miechem. Nonszalanckim ruchem dłoni rzucił

zakl cie. Bezgło nie i tak lekko, e wr cz niezauwa alnie.

U boku kobiety pojawił si stwór szczerz cy o linione kły, cuchn ca

rozkładem bestia z mroków.

Ogrzyca drgn ła i odsun ła si od zjawy. Bez wi kszego wysiłku przerwała

działanie czaru, u ywaj c pot nego zakl cia „rozpraszanie”.

Jej triumf jednak e nie trwał długo.

- To nie dowód warto ci.

- Czcigodny panie, poddaj mnie próbie. Przejd j pomy lnie!

- Ale , moja droga, to jest wła nie próba. Udowodnij, ile jeste warta. - Zanim

zd yła zaprotestowa czy zada pytanie, skin ł na asystenta, w ten sposób

oznajmiaj c, e audiencja dobiegła ko ca.

- Po lij po Kaede - rozkazał ogrowi, który zbli ył si po piesznie.

Mało brakowało, a kobieta zaprotestowałaby. Poruszyła nerwowo długimi,

szczupłymi palcami. Podniosła podbródek. W ostatniej chwili skłoniła si z

wyra nym wysiłkiem.

- Dzi ki ci, lordzie Teragrym. Dostarcz odpowiedniego dowodu. - Wstaj c i

wygładzaj c fałdy swej sukni, powiedziała półgłosem: - Dowodu mej warto ci.

M czyzna zaczekał, a ci kie kamienne drzwi zasun ły si za ni bezgło nie

i został sam w sali audiencyjnej.

W niewielkiej, lecz wysoko sklepionej i bogato zdobionej komnacie panował

przepych. Teragrym odetchn ł gł boko, napawaj c si pi knem otoczenia, które

koiło jego nerwy, po czym gestem kazał asystentowi podej bli ej.

- Obserwuj j - polecił młodemu ogrowi. - Mam wra enie, e mo e by

niebezpieczna.

- Ksi

Kłamstw przemówi do ciebie - powiedziała arcykapłanka. - Albo nie.

Przyjmie ci . Albo nie.

Lyrralt skin ł głow , nie miał bowiem do siebie do zaufania, by przemówi .

Z pewno ci byłoby niestosowne, gdyby ujawnił swe podniecenie i wzburzenie

przed ołtarzem Hiddukela, mrocznego boga zysku i maj tno ci.

Przygotowywał si do tej chwili os du przez całe swe młode ycie, by mo e

dwie cie lat ze swych trzystu.

background image

7

Dla dzikiego człowieka z równin byłby to okres równy wielu ywotom, dla

długowiecznych elfów zaledwie ułamek ycia. Dla ogra była to drobna chwilka.

Arcykapłanka postawiła przed nim mis perfumowanej wody, odkładaj c na

bok lekk szat , któr przyniosła.

W pomieszczeniu nie było adnych sprz tów poza ołtarzem - olbrzymim

blokiem marmuru z wizerunkiem złamanej wagi, znaku jego boga - i niewielkiej

skrzyni, na której le ał strój, symbol jego nadziei. Nie było chroni cych przed

chłodem kobierców na posadzce ani gobelinów na cianach.

Lyrralt potarł nagie ramiona i przygl dał si z nie ukrywan zazdro ci i

t sknot arcykapłance, której szmaragdow skór zdobiły delikatne runy. Biegły

wzdłu obu ramion od barków do nadgarstków i były oznak jej pobo no ci,

znakiem błogosławie stwa Hiddukela.

Arcykapłanka spojrzała mu w twarz po raz ostatni przed pozostawieniem go

sam na sam z wizerunkiem boga. - Niech Hiddukel wypisze runy sprawiedliwie -

rzekła cicho, kłaniaj c si jemu i ołtarzowi. Potem zostawiła go samego w

chłodnym, ciemnym pokoju.

M czyzna zrobił bardzo gł boki wdech, powiedział sobie, e me jest mu

zimno, a nast pnie przykl kn ł na chłodnej, marmurowej posadzce i skłonił si

gł boko, wyci gaj c przed siebie otwarte dłonie.

Lyrralt uniósł srebrne naczynie, które stało u podnó a ołtarza i upił łyk

pachn cej wody. Wypłukał usta i delikatnie splun ł do mniejszej miski

wyrze bionej z ko ci. Zanurzył palce w wodzie i dotkn ł nimi uszu i powiek.

Potem zaczerpn ł w dło zimnej cieczy i chlusn ł ni na bark i rami .

Dopełniwszy obrz du, gotów był poprosi Hiddukela o błogosławie stwo.

Zamkn ł oczy, skupił si z całych sił i pomodlił: - Prosz , o Pot ny Panie

Diabłów i Dusz, Ksi

Kłamstw, przyjmij mnie jako swego sług .

Umilkł, czuj c jedynie dotyk własnej chłodnej, wilgotnej skóry, a potem

zacisn ł powieki jeszcze silniej i pomodlił si jeszcze gor cej. Obiecywał wieczn

wierno i absolutne bezgraniczne posłusze stwo. Zerkn ł na rami . Skóra

koloru indygo była nieskalana, doskonała.

Modlił si i błagał. Składał przyrzeczenia. Kłaniał si tak nisko, e głow

dotykał podłogi. Woda wyparowała z jego skóry, lecz nadal nie czuł znaku boga.

To niesprawiedliwe! Lyrralt wyprostował si i, kład c dłonie na udach, siadł

na pi tach, zziajany z wysiłku, jaki wło ył w błagania. Od dawna nie pragn ł

niczego wi cej, zaniedbuj c obowi zki w maj tku swego ojca i uchylaj c si od

odpowiedzialno ci, jaka spadała na niego jako najstarszego syna i starszego

brata.

Prawie o niczym innym nie my lał, jak tylko o tym, co zdob dzie jako kapłan

Hiddukela. Szacunek, korzy ci, maj tek. Och, jak przewag dadz mu szaty

duchownego, kiedy ojciec umrze, a on zostanie panem!

Doznał w lewym ramieniu dziwnego wra enia kłucia, tak ostrego i tak

przeszywaj cego do szpiku ko ci, e upadł na podłog .

Zachłysn ł si , jakby w płucach zabrakło mu powietrza. Przez jego mi nie i

skór przebiegły najró niejsze odczucia, zbyt gwałtowne i sprzeczne, by je

ogarn . Gor co i zimno, nacisk od wewn trz i z zewn trz, m ka i rozkosz. Długo

oczekiwane wra enie, jakby ciało zrywano mu płatami z ko ci.

background image

8

Lyrralt rozwarł szeroko usta i zawył z bólu... i rado ci.

Wra enie ust piło równie szybko, jak nadeszło.

Ogr wyprostował si z dr eniem, nie czuj c ju jednak zimna. Dotkn ł swego

barku. Nie poczuł bólu, niemniej jego nieskazitelna skóra nie była ju idealna.

Wzdłu barku biegły trzy rz dy nie nobiałych run, które odcinały si wyra nie

od tła jego ciemnej cery.

Otworzyły si wrota i weszła arcykapłanka, a za ni orszak innych członków

zakonu. Otoczyli go, rado nie witaj c. Arcykapłanka przykl kła przy młodzie cu

i przyjrzała si znakom na jego barku.

- Co widzisz? - zaciekawił si Lyrralt.

Ogrzyca odpowiedziała na jego niecierpliwo u miechem i musn ła palcem

tajemne znaki. - Wiele rzeczy. Przed tob wiele cie ek, którymi mo esz pój ,

młody Lyrralcie. Wiele mo liwo ci.

- Opowiedz mi o nich.

- Widz pocz tek. Hiddukel wskazuje... - Uniosła brew pod wra eniem tego,

co ujrzała. - Królowa Mroku. By mo e wezwie ci sama Jej Mroczna Wysoko .

Lyrralt wzdrygn ł si na my l o tym, e mo e go zaszczyci sama Takhisis,

Królowa Ciemno ci.

- Nie, mo e to tylko znaczy ciemno albo mier królowej. Martwa królowa.

To nie jest zbyt jasne.

- Nie mamy przecie królowej!

- Hiddukel ci poprowadzi - skarciła go lekko kapłanka i wróciła do ogl dania

run. - Jest tu rodzina. Kto bliski. Jest tak e wyrz dzona szkoda. Zemsta. Sukces.

Arcykapłanka skin ła na towarzysza, który przyniósł Lyrraltowi habit.

Wstaj c, młody ogr spytał: - Przesłanie nie jest zbyt jasne, prawda?

- Z pocz tku nigdy takie nie jest, lecz Ksi

ci poprowadzi.

W kopalni zata czyły latarnie, male kie kr ki ostrego wiatła, które

przeszywało g st i czarn niczym atrament ciemno . Zaskrzypiały belki, które

podtrzymywały stropy i ciany, a podparte stemplami skały j kn ły, piewaj c

niesamowit i smutn pie .

- Niewolnicy mówi , e to ziemia płacze nad klejnotami i kamieniami, które z

niej wydobywamy.

Igraine, gubernator Kal-Theraxian, najwi kszej prowincji w pa stwie ogrów,

u miechn ł si pobła liwie do swej córki, Everlyn. Ledwo j dostrzegał w mdłym

wietle, lecz wiedział, e oczy jej si rozszerzyły z podniecenia, a cera morskiego

koloru zarumieniła si i stała si szmaragdowa.

Była jego jedynym dzieckiem, rozpieszczanym, hołubionym i wychowywanym

w atmosferze pełnej wiatła i rado ci panuj cej w jednej z najwspanialszych

posiadło ci w górach... Nie potrafił zrozumie , czemu wolała ciemno , czemu

przedkładała skały i minerały, które wydobywali z ziemi jego niewolnicy, nad

mied , złoto i polerowane drogie kamienie.

Podniósł wzrok na ostre skały tu nad swym nosem. Jego rasa yła w

Khalkistach od zarania dziejów, obieraj c sobie za prawnie nale n siedzib

wyniosłe pasmo gór, które przedzielało północn cz Ansalonu. Góry rozci gały

si od Równiny Thoradu, ojczyzny dzikich ludzi, do skraju elfiej puszczy.

background image

9

Kal-Theraxian, które wybudowano w najdalej wysuni tym na południe

pasmie gór Khalkist, znajdowało si zaledwie kilka dni drogi konno od g sto

zalesionych obrze y elfiej puszczy. Niegdy był to o rodek bujnie rozkwitaj cego

handlu skradzionymi elfimi wyrobami i elfimi niewolnikami. Było to jednak e

wiele pokole temu, zanim odkryto podziemne bogactwa, zanim pierworodni

u wiadomili sobie, e dobrzy i łagodni elfowie s kiepskimi niewolnikami, za to

ulegli ludzie doskonałymi.

Przodkowie Igraine’a eksploatowali kopalnie Khal-Teraxian i by mo e

spogl dali na ten sam strop, t bowiem wła nie prastar sztolni dopiero co

ponownie otworzono i zacz to z niej korzysta . By mo e oni równie patrzyli na

skalne sklepienie i zastanawiali si , czy nie zwali im si na głowy.

Tunele zostały wykopane przez ludzi i miały rozmiary odpowiednie dla istot

ludzkich, nie za wysokich ogrzych panów, którzy przewy szali ich wzrostem co

najmniej o trzy dłonie.

Cho nerwy Igraine’a były napi te, nie okazywał niepokoju ani zatroskania.

Gubernator musiał dawa przykład. Nie zadr ał w obliczu powstania

niewolników ani wtedy, gdy nie yca zaskoczyła go na szczycie gór. Nie pokazał

wi c po sobie, e ciarki go przechodz na d wi k skrzypienia i piewu skał w

czelu ciach jego najwydajniejszej kopalni.

Everlyn zerkn ła na niego. Jej równe, białe z by błysn ły w ciemno ci, a

srebrzyste oczy za wieciły si .

Mimo niepokoju ojciec odpowiedział na jej podniecenie u miechem pełnym

dumy. Taka pi kna, rozpieszczona i nieustraszona. Szmaragdow skór i wiotk

sylwetk odziedziczyła po matce, lecz ducha po nim. Gdyby nie ona, nigdy me

zszedłby tak gł boko do kopalni.

Ciemna, wilgotna sztolnia o niskim sklepieniu była miejscem odpowiednim

jedynie dla niewolników, ludzkich istot, które kuły skały i wydobywały najlepsze

klejnoty w dwudziestu prowincjach. Niektóre z tych drogocennych kamieni miały

rozmiary ich delikatnych dłoni i przewy szały jako ci nawet te, które pochodziły

z elfich krain na południu.

- Im ni ej schodzimy, tym gło niej piewa ziemia - rozległ si ochrypły,

szorstki głos jednego z ludzkich niewolników, który zwał siebie Eadammem. Był

to krzepki m czyzna zbli aj cy si do wieku redniego. By mo e miał prawie

trzydziestk , co czyniło go niemal dzieckiem w porównaniu z siedmioma setkami

lat Igraine’a.

Igraine znał tego niewolnika, m czyzna bowiem miał jasne włosy, oczy

niebieskie jak letnie niebo i przynosił Everlyn próbki rzadkich skał i kamieni,

które tak bardzo lubiła.

- Moim zdaniem tu nie jest bezpiecznie.

Igraine spojrzał ostro na niewolnika. Czy by w jego głosie była nuta zło ci?

Buntu?

Człowiek ju odwrócił si , wznosz c latarni , by pój pierwszy w gł b

niskiego tunelu. Tam gdzie Igraine musiał si garbi , Eadamm mógł i z głow

wzniesion wysoko i dumnie wyprostowanymi plecami. Nawet Everlyn, która

była malutka jak na ogra, musiała si schyla .

background image

10

- Znale li my ten krwawnik tutaj, panienko - rzekł Eadamm do Everlyn,

pokazuj c nieregularny, czarny jak noc, owalny otwór w ciemno ci.

Everlyn ruszyła pochyłym tunelem w stron wej cia.

- Wielmo na panienko, tam nie jest bezpiecznie. - Eadamm obejrzał si ,

szukaj c wsparcia u Igraine’a. - Skała wci przesuwa si i j czy. Wynosimy

kruszywo i szukamy w mm kamieni. - Wskazał rumowisko na posadzce.

Bez wahania, a nawet bez jednego spojrzenia wstecz Everlyn znikn ła w

mroku. Usłyszeli jej głos: - Chc to zobaczy .

Igraine skrzywił si i poszedł w jej lady. W komorze przed nim zapłon ło

ostre wiatło, które o lepiło go na chwil .

Stosowanie magii w tunelach nie było m dre. Oprócz niszczenia wzroku

niewolników, którzy tyle lat przebywali pod ziemi , e ledwo widzieli w wietle

dziennym, było co niebezpiecznego w rzucaniu czarów tak gł boko pod

powierzchni , wra enie, jakby sama ziemia próbowała zniweczy ich skutki.

Ogr szybko poszedł w stron wiatła, uderzaj c głow w niski sufit. -

Everlyn... - Przest piwszy próg, przerwał ostrze enie. Jego córka zawiesiła w

powietrzu iskrz c si ognist kulk , która o wietlała mał grot .

- Czy to nie cudowne? - Przerwała, by obejrze si na niego. Opierała si o

cian , pchaj c i podwa aj c du y odłamek skały. - Spójrz na krwawnik, który

znalazłam!

Eadamm zatrzymał si przy Igraine, mru c oczy w nagłym blasku. -

Przynios panience kilof. - Postawił latarni na ziemi i wyszedł. Usłyszeli echo

jego głosu, gdy zawołał jednego z innych robotników.

Słowa te wydały si Igraine’owi bezsensownym bełkotem. Ognista kula

ta czyła mu w oczach. Skalne rumowisko, które słu yło za ciany w grocie,

zdawało si porusza wraz z migocz cym wiatłem. Od zakl córki przechodziły

go po plecach ciarki.

- Ever... - Zgrzyt kamienia o kamie zaparł mu dech w piersi. Sklepienie

ruszało si !

Everlyn krzykn ła przera liwie, gdy ciana przed ni drgn ła i osun ła si ,

jakby popchni ta niewidzialn r k .

Igraine skoczył w jej stron . Rami i bok przeszył ból, gdy co uderzyło go w

bark i odepchn ło do tyłu. Nozdrza i usta wypełnił mu pył. Posypały si na niego

ostre kamienie wydarte z sufitu. Przez rumor kamieni i skrzypienie belek słyszał

krzyk córki.

Eadamm chwycił go i odepchn ł na bok, chroni c przed olbrzymim

fragmentem spadaj cego sklepienia. Wypadaj c z małej komnaty, ogr uderzył w

co mocno głow .

Wsz dzie sypał si deszcz roziskrzonego pyłu i kamyków. Podłoga si

przechyliła. Igraine przywal do ciany i wyczuwał palcami dr enie skał. Słyszał,

jak Eadamm woła Everlyn i słyszał w odpowiedzi jej schrypni ty z przera enia

głos.

Wstał z bij cym sercem. Kiedy ruszył w stron głosu Eadamma, magiczne

wiatełko Everlyn zgasło. Jej wołanie umilkło raptownie, zostawiaj c go sam na

sam ze strachem.

background image

11

Krzyki niewolników i wrzaski bólu dochodz ce od strony głównego tunelu

zmieszały si z j kiem ziemi.

Chwil pó niej pojawił si Eadamm, bior c go pod pach i próbuj c pomóc

mu ruszy si z miejsca. Jego latarnia rzucała ta cz ce cienie przez zasłon

kurzu. Eadamm wezwał pomoc. Korytarze pełne były przepychaj cych si i

tłocz cych niewolników, którzy krzyczeli ze strachu.

Igraine wci gn ł do nozdrzy mdl c wo nie mytych i przera onych ludzi,

krwi i wiru. Głowa mu p kała, a w rodku słyszał gło ny, pulsuj cy alarm

niczym bij cy dzwon.

- Musimy si wydosta - wyrz ził Igraine, czuj c smak krwi i ziemi. Przetarł

dłoni czoło oraz powieki w nadziei, e znów b dzie wyra nie widział. Kiedy j

odsun ł, palce pokrywało co mokrego i lepkiego.

- Panie, nie! - Eadamm wcisn ł Igraine’owi latarni w dło i chwycił belk ,

która była prawie dwukrotnie od niego wy sza. - By mo e ona jeszcze yje!

Igraine ledwo słyszał słowa niewolnika, jednak e odgadł ich sens po jego

czynach.

Eadamm wepchn ł grub kłod pod jedn z wal cych si belek sklepienia.

Kiedy schylił si po nast pn , inny niewolnik po pieszył mu z pomoc .

Ogromny, z grubsza ociosany kloc, którym Eadamm podparł sufit, zadygotał.

Posypał si wir i piasek. Sklepienie ugi ło si pod naciskiem ziemi.

Znów zagrzmiało w czelu ciach kopalni, a potem rozległ si huk sypi cych si

skał. Gdzie w gł bi korytarza krzykn ł niewolnik.

Niewolnicy stłoczeni u boku Igraine’a byli najlepszymi górnikami w

Khalkistach. Niezast pieni. Warci zbyt wiele, by ich nara a .

- Nie ma czasu! - Igraine schwycił Eadamma i wskazał w gór . Jakby na

rozkaz kolejne kamienie zadr ały i posypały si . Znów zadudniło w gł bi kopalni.

- Wszyscy maj ucieka ! - Igraine podniósł głos, aby było go słycha w ród

huku, i krzykn ł jeszcze raz. ałował, e nie ma do pomocy dozorców, którzy

wyprowadziliby głupie ludzkie istoty bez paniki, jednak w tej kopalni nie było

stra ników, pomin wszy kilku na pokaz przy wej ciu. Grzeczno i potulno

niewolników z Kal-Theraxian stanowiła powód do dumy dla całej prowincji.

Rozkołysane wiatła latarni posłusznych rozkazowi niewolników zacz ły

oddala si od ciasnego przej cia t sam drog , któr przyszły. Niemniej

niektórzy ludzie zostali na swoich miejscach. Pod kierownictwem Eadamma ju

spokojnie i metodycznie odkopywali pogrzeban pod kamieniami Everlyn.

Igraine schwycił najbli szego człowieka i pchn ł go brutalnie w stron

bezpiecznego ko ca tunelu. - Nie ma czasu. Uciekaj st d! Wszyscy uciekajcie!

Pierwszy opu cił korytarz t sam drog , któr przybyli, wspinaj c si po

głazach i kamieniach, których tu przedtem nie było.

Długa droga ku bezpiecznej powierzchni była podró przez ciemno i

strach, przerywan hukiem spadaj cych skał i krzykiem konaj cych, które

dobiegały z tyłu, z gł bi kopalni. Igraine’owi huczało w głowie, a kostki nóg

sprawiały ból przy ka dym ruchu. Wstrz sy ziemi zniekształciły tunele, którymi

podró owali, pokrzywiły je i zablokowały. Przy ka dym kroku spodziewał si , e

sklepienie zawali mu si na głow , gasz c kr ki wiatła, jakie rzucały latarnie

przed nim.

background image

12

Potkn ł si i upadłby, gdyby nie jeden z niewolników. Od zgarbionego i

zdeformowanego przez lata pracy w kopalni m czyzny bił okropny smród

ludzkiego potu i słodki zapach ludzkiej krwi.

Igraine odepchn ł wyci gni te pomocne dłonie i wstał o własnych siłach. - Jak

daleko jeszcze? - spytał. Z góry sypał si migocz cy w wietle latarni kurz.

- Tu przed nami, czcigodny panie. - Niewolnik pokazał r k .

Igraine dostrzegł, e to nie jego latarnia rzuca blask o wietlaj cy pyłki kurzu,

lecz ciepłe, ółte sło ce Krynnu. - Upewnij si , e wszyscy wyszli - wymamrotał,

piesz c w stron wyj cia.

Gdy wyszedł na wie e, popołudniowe powietrze, jasne jak płynne złoto sło ce

poraziło jego oczy. Wydawało mu si , e upłyn ły godziny od chwili, gdy zanurzył

si w tej ciemnej, ziej cej jamie w górskim zboczu.

Za nim wychodzili niewolnicy, z wygl du równie oszołomieni jak on. Garstka

spo ród towarzysz cych mu osób, kuzyni, słu ba oraz stra nicy, dostrzegła ich

wyj cie z kopalni i wybiegła im naprzeciw.

Był przepi kny jesienny dzie , powietrze było rze kie i przejrzyste, a niebo

bł kitne i bez jednej chmurki. Orszak ogrów odziany był w jaskrawe kolory,

czerwone, niebieskie i zielone jedwabie. Igraine wyczuwał ich o ywienie i słyszał

głosy krzycz ce z podniecenia na jego widok.

A musiał by on przera aj cy: ubranie w strz pach, twarz zakrwawiona, oczy

zapadni te i nieobecne. Za chwil go otocz . Nie mógł znie my li o ich rozpaczy,

o pytaniach i płaczu starych ciotek, które wychowały Everlyn po mierci jej

matki.

Odwrócił si do niewolników, aby policzy , ilu nie zdołało uciec z wn trza

góry, i poleci zaj si rannymi. Natychmiast zauwa ył, e kilku ludzi brakuje.

- Gdzie jest Eadamm?

Stoj cy najbli ej niewolnicy potrz sn li głowami. Spo ród tych, którzy

wła nie opuszczali kopalni i byli na samym ko cu, trzech nie chciało mu

spojrze w oczy. Spu cili wzrok i stali z głowami wtulonymi w ramiona, jakby

czekali na uderzenie. Wreszcie jeden wymamrotał: - Został z tyłu, panie, eby

ratowa ogrzyc .

Ten po rodku mocno szturchn ł łokciem mówi cego. - Chciał powiedzie ,

panienk , panie. Wielmo n panienk .

- Tak, czcigodny panie, wielmo n panienk . Nie miałem na my li nic złego.

Igraine uderzył na odlew m czyzn , który zatoczył si pod cian kopalni.

Wi c Eadamm wrócił wbrew jego rozkazom.

Igraine, gubernator prowincji Kal-Theraxian, zyskał sław dzi ki swym

metodom obchodzenia si z niewolnikami. Bezwzgl dnym metodom. Dzi ki temu

otrzymał od króla stanowisko, ziemie i tytuł. Igraine nigdy nie dopu cił do tego,

by niewolnik złamał jak zasad , okazał brak szacunku, uchylał si od

obowi zków czy nie wypełnił polecenia. Trzeba było dawa przykład.

Jego osobista gwardia honorowa nadbiegała cie k od strony ł ki, krzycz c i

kłaniaj c si . Jeden złapał niewolnika, którego uderzył Igraine, i uniósł go w

powietrze za rami .

- Panie, co si stało?

- Gdzie jest panienka Everlyn?

background image

13

- Czy nic si panu nie stało?

Pytania padały zbyt szybko i cz sto, by Igraine zd ył na nie odpowiedzie .

Odwrócił si i zaczekał, a reszta grupy znajdzie si w zasi gu głosu. Nie chciał

opowiada wi cej ni raz o tym, co si stało. - Sklepienie si zawaliło. Everlyn...

zgin ła. - Przygotował si na okrzyki rozpaczy.

Naej, która zarz dzała jego maj tkiem, dopóki Everlyn nie osi gn ła

odpowiedniego wieku, która była jej matk , nauczycielk i przyjaciółk , zakryła

twarz dło mi.

- Zróbcie przegl d niewolników - polecił Igraine dowódcy stra y. -

Dopilnujcie, by zaj to si rannymi. Znajd cie nadzorc i sprawd cie, ilu

stracili my. - Oblicze Igraine’a stwardniało. - I dowiedzcie si , ilu zostało w

kopalni wbrew moim rozkazom. Ci trzej wiedzieli o tym. Odseparujcie ich od

pozostałych. - Je li niewolnicy w kopalni zgin li, ci trzej posłu za przykład.

Za jego plecami kobiecy głos zaintonował pie alu po Everlyn, melodyjny

d wi k bez słów, który niesamowicie przypominał zgrzyt kamienia o kamie w

sztolniach. Naej zaszlochała i kolejny głos, tym razem m ski, przył czył si do

piewu.

Igraine odwrócił si gwałtownie, zamierzaj c nakaza im, by zamilkli i

odeszli. Wiedział, e b dzie musiał za piewa i odprawi ałob , ale nie teraz,

jeszcze nie teraz.

Naej odsłoniła twarz i otworzyła usta do piewu. Zamiast tego wykrzykn ła, a

jej otwarte usta, które wpierw wyra ały cierpienie, teraz głosiły zdumienie, a

ostatecznie niebywał rado . - Everlyn!

Igraine wykonał raptowny obrót i ujrzał sze postaci wyłaniaj cych si z

wej cia do kopalni, jedn wysok i pi niskich: Everlyn i pi ciu niewolników,

którzy zostali, by j ocali .

yła! Szła, cho na uginaj cych si nogach. Jeden r kaw tuniki miała urwany.

Dół szaty na jej w skich biodrach wisiał w strz pach. Przez dziury w spodniach

prze wiecały oba kolana, podrapane i krwawi ce. Zmierzwione długie włosy

sterczały we wszystkie strony. Ciemna, zbroczona krwi na skroni i barku skóra

przyprószona była szarym pyłem.

Igraine nigdy nie widział pi kniejszego widoku.

Po raz drugi tego dnia wokół rozp tało si istne piekło, gdy stra e, orszak i

niewolnicy rzucili si na pomoc wychodz cym z kopalni.

Igraine przecisn ł si przez tłum, depcz c jednakowo ogrów i istoty ludzkie,

by dosta si do córki.

Rzuciła mu si w obj cia, a łzy zostawiały smu ki na jej ubrudzonej twarzy. -

Ju my lałam, e ci nigdy nie zobacz !

U ciskał j mocno. - A ja my lałem, e nie zobacz ciebie - odparł zduszonym

głosem.

Naej, która wyczesywała ziemi i małe kamyki zapl tane w długie włosy

Everlyn, rzekła jak wtedy, gdy jej podopieczna była małym dzieckiem: -

Zabierzmy j do domu, Igraine.

Zanim Naej zd yła odprowadzi dziewczyn , Eadamm wyst pił naprzód i

skłonił si . - Wielmo na panienko... To dla panienki. - Zza koszuli wyci gn ł

kawałek skały, który Everlyn próbowała wydoby ze ciany ciasnej groty.

background image

14

Był to przydymiony, czarny krwawnik - tak ciemny, e zdawał si wchłania

wiatło i zatrzymywa je wewn trz - usiany karminowymi plamkami. Mo na było

pomy le , e w rodku ugrz zły ogromne krople krwi. Zbyt brzydkie do wyrobu

bi uterii, a zbyt mi kkie do wytwarzania narz dzi krwawniki słu yły przewa nie

pomniejszym magom do popisów. Ich czary sprawiały, e czerwie płon ła i

pulsowała niczym ogie . Ten odłamek miał rozmiary ziemniaka i trzy wyrostki

wielko ci kciuków na jednym ko cu.

Everlyn roze miała si i wzi ła go z wielk rado ci , delikatnie, jakby to było

jajko. - B dzie mi zawsze przypomina o tym, co czułam na widok wiatła twojej

latarni, które przedzierało si przez mur kamieni.

Eadamm skłonił si jej ponownie i chciał odej , lecz Igraine zatrzymał go.

Gestem wezwał stra ników.

- Umie ci tych niewolników w areszcie razem z pozostałymi trzema.

Everlyn podniosła oczy znad szaroczarnej skały. - Dlaczego, ojcze?

- Nie usłuchali mojego rozkazu opuszczenia kopalni.

Eadamm napotkał powa ne spojrzenie dziewczyny i nie spu cił wzroku.

- Rozumiem - powiedziała Everlyn cicho i ało nie.

Igraine, gubernator Kal-Theraxian, siedział samotnie w swym gabinecie, w

którym jedyne wiatło rzucały arz ce si w gle w kominku. Przesun ł swe

ulubione krzesło, obite tkanin wykonan przez elfy, pod olbrzymie, si gaj ce od

posadzki do sufitu okno, z którego rozci gał si widok na cały jego maj tek.

Solinari, srebrny ksi yc, przy mił sw siostr Lunitari i rozsiewał blad

po wiat na ogród, poła i odległe góry. Igraine nie zwracał uwagi na chłodne

pi kno, jakie rozpo cierało si przed nim - ani na kołysz ce si główki jesiennych

kwiatów, ani na górskie szczyty, które ju zaczynały przywdziewa nie ne czapy.

Cisz przerwało pukanie. Stra nik otworzył drzwi i ostro nie zajrzał do

rodka, wpuszczaj c do pokoju smug wiatła. - Przyprowadziłem tego

niewolnika, czcigodny panie.

Igraine wyszeptał zakl cie i zapłon ło kilka wiec. W kominku zatrzeszczał i

strzelił niewielki ogie . - Wprowad go.

Stra nik skin ł na człowieka, który czekał na korytarzu, a potem oddalił si ,

odprawiony gestem Igraine’a.

Eadamm wszedł do komnaty. Był umyty i ubrany w czyste, cho znoszone

spodnie i koszul . Jedynymi ladami wydarze tego popołudnia były posiniaczone

i prawie obdarte ze skóry r ce, które sp tano ła cuchami.

Igraine przygl dał mu si w milczeniu przez kilka chwil, podczas których

człowiek stał bez ruchu, nie odrywaj c wzroku od okien i widoku za nimi.

- Chciałbym co zrozumie - oznajmił wreszcie Igraine, widz c, e człowiek

nie drgn ł na d wi k jego głosu ani nie kr cił si nerwowo w ciszy, jaka potem

nast piła.

- Zawsze dum napawał mnie fakt, e jestem sprawiedliwym panem. -

Wreszcie dostrzegł na twarzy niewolnika jakie uczucie, przelotne wra enie,

którego z powodu braku obeznania z ludzkimi obliczami nie potrafił rozpozna ,

lecz by mo e zdoła odgadn .

- Sprawiedliwym panem - powtórzył z wi ksz stanowczo ci . - Surowym, lecz

sprawiedliwym. Moje prawa s srogie, lecz aden z mych niewolników nie mo e

background image

15

powiedzie , e ich nie zna. Tote gdy je łami i ponosz kar , jest to wył cznie ich

wina.

Znów grymas emocji, szybko opanowany.

Igraine ci gn ł dalej: - Rozumiem jednak ich wyst pki. Rozumiem

przywłaszczanie sobie rzeczy, bowiem ja równie pragn mie wi cej ni inni.

Rozumiem uchylanie si od ci kiej pracy. Rozumiem ucieczki. Niewolnik przy-

puszcza i łudzi si nadziej , e wszystkie te uczynki nie zostan odkryte.

Rozumiem kogo , kto łamie zasady, nie spodziewaj c si , e zostanie przyłapany.

Ale to, co ty zrobiłe ...

Je li Eadamm zrozumiał, e dano mu szans odezwania si , by mo e

wygłoszenia przeprosin i błagania o przebaczenie, nie okazywał tego.

- Wiedziałe , e sprzeciwiaj c si moim rozkazom, wydałe na siebie wyrok -

rzekł Igraine. Powiedział to pytaj cym tonem, wi c Eadamm mógł wyrazi

sprzeciw, gdyby chciał.

Nie uczynił tego. - Tak, czcigodny panie, wiedziałem.

- Wi c tego nie rozumiem. Zbieg my li tylko o swobodzie otwartej przestrzeni,

nie o tym, e zostanie złapany. Ty o tym wiedziałe .

- Tak, czcigodny panie.

Zdenerwowany do tego stopnia, e nie mógł usiedzie , Igraine wstał i

przespacerował si wzdłu ciany z oknami, a nast pnie szybko odwrócił si do

Eadamma. - Wi c mi to wyja nij!

W obliczu poruszenia Igraine’a spokój Eadamma prysł. - Gdybym nie

sprzeciwił si twym rozkazom, panie, wielmo na panienka zgin łaby! -

M czyzna prawie krzykn ł. Potem si opanował. - Panienka jest dobra dla

niewolników. Ma...

- Mów dalej.

- Ona ma dobre serce. Byłoby rzecz niesłuszn pozwoli jej zgin .

- Niesłuszn ? - Igraine smakował to słowo, jakby było mu obce. U ywał go

wiele razy, na wiele sposobów, w odniesieniu do swych niewolników. - Niesłusznie

byłoby mnie usłucha ?

Po raz pierwszy od chwili wej cia do komnaty Eadamm spu cił wzrok i

wpatrywał si w posadzk , jak przystało niewolnikowi.

Zamiast poczu si zadowolony, e jego niewolnik wreszcie si przestraszył,

Igraine chciałby, aby Eadamm jeszcze raz podniósł głow - wtedy mógłby

dostrzec wyraz jego brzydkiej, ludzkiej twarzy. - Wiedziałe , e nie uciekniesz.

Wiedziałe , e kar b dzie mier .

- Tak. Wybrałem jej ycie.

Igraine westchn ł. Usiadł na krze le. Odprawił niewolnika machni ciem r ki i

odwrócił si , by podziwia widok posiadło ci. Usłyszał, jak drzwi si otwieraj , a

potem zamykaj .

Kiedy tylko si zatrzasn ły, z ganku weszła Everlyn. Jej spowita w powiewn

nocn sukni sylwetka odcinała si od tła nocy.

- Powinna by ju w łó ku - burkn ł Igraine.

- Nie mogłam zasn , ojcze - szepn ła przez łzy. - Czy nie mógłby darowa

mu ycia?

background image

16

Rozdział 2

PIE PRZEZNACZENIA

Sala audiencyjna skrzyła si , jakby wypełniały j płon ce gwiazdy, l niła od

złotych haftów na pi knych szatach i klejnotów, które ozdabiały dekolty, palce i

nadgarstki zgromadzonych. Płomyki setek wiec ta czyły w szklanych lampach,

na których wyrze biono symbole bogów zła, złote i srebrne ceremonialne sztylety

rzucały jasne refleksy, a mimo to olbrzymia sala nadał nie była roz wietlona.

Mrok zalegał w k tach i wisiał pod kopuł wysokiego na trzy pi tra sklepienia.

Ci kie wonie pachnideł z tuzina prowincji mieszały si ze sob , przesycały

powietrze swym dusznym zapachem, ł cz c si z aromatami stopionych wiec,

wina zaprawionego korzeniami, ciepłych ciastek i soczystego ludzkiego mi sa,

które zawini to w wodorosty i upieczono do smakowitej krucho ci.

Zgiełk tysi cy głosów i brz k pucharu o puchar ucichły w chwili, gdy

Powierniczka Historii stan ła na brzegu podwy szenia i posłała w tłum Pie ,

której wibruj ce tony splotły si z rozbłyskami wiatła i zapachami.

Khallayne Talanador zatrzymała si na pierwszym pode cie olbrzymich

południowych schodów i zmru yła oczy, aby widzie tylko drobne iskierki,

tysi ce tysi cy wielobarwnych rozbłysków, które prze wiecały przez jej rz sy.

Słodki, syreni głos Powierniczki piewaj cej o historii rasy ogrów nieomal

przekonał Khallayne, e jest sama w olbrzymiej sali, a nie na najlepiej

zorganizowanym, naj wietniejszym przyj ciu sezonu.

Kunsztowna, powiewna suknia piewaj cej Powierniczki skrzyła si i

migotała. Wydawało si , e o yły wyhaftowane na niej liczne sceny przygód

dawnych królów i królowych, bitew pełnych chwały, zwyci skich uczt i

wyrafinowanych podst pów.

Suknia Khallayne była kopi stroju Powierniczki, jednak miała krótsze

r kawy dla zapewnienia swobody r kom i mniej klejnotów na haftowanym

gorsecie. Jednak gdy szat Powierniczki zdobiły niezliczone sceny, na jej sukni

widniała tylko jedna. Wzdłu r bka ci gn ły si obrazy z ulubionej opowie ci

Khallayne, historii o pos pnej i straszliwej królowej. Na pierwszym yła i

tryskała pełni sił, na nast pnym konała, a w ko cu jej miertelne szcz tki

o ywały, siej c postrach w ród poddanych.

Nazwano j Umarł Królow , czasami Królow Ciemno ci. Panowała w

zamierzchłych czasach, kiedy góry były jeszcze nowe. Powiadano, e była

najpi kniejsza, najbystrzejsza i najbardziej przebiegła ze wszystkich ogrów, jacy

kiedykolwiek si narodzili. Powzi wszy podejrzenie, e otaczaj ca j szlachta

spiskuje, kazała ogłosi sw mier , a nast pnie czekała na uboczu, by zobaczy ,

kogo ten fakt zasmuci, a kogo ucieszy. Czystka, która nast piła, była szybka i

doskonała; Umarła Królowa nie zostawiła przy yciu wielu ałobników po

straconych krewniakach. Trzy z obecnych rodzin nale cych do Rady

Panuj cych, wszystkie niezachwianie wierne Umarłej Królowej, doszły w owych

czasach do władzy, zast puj c tych, którzy nie piewali wystarczaj co gło no

pie ni pogrzebowych.

background image

17

Khallayne od dzieci stwa uwielbiała t histori , podziwiaj c tak doskonał

przebiegło i stawiaj c j sobie za przykład.

Ostatnie słodkie d wi ki pie ni przebrzmiały, lecz Khallayne nie ruszyła si z

miejsca, jakby zauroczyło j l nienie sukni Powierniczki i stara opowie , któr

znała na pami .

Pami tała, e kiedy była dzieckiem, jeszcze przed mierci rodziców,

Powierniczka przychodziła na wyst py o własnych siłach, aczkolwiek nieco

chwiejnym krokiem. Ju wtedy była s dziwa. Ogrowie byli długowieczn ras ,

tak blisk nie miertelno ci, e nieomal równ bogom, lecz nawet ich ywot miał

kres. Dla dobra ogółu adnemu ogrowi nie wolno było do y chwili, w której

stałby si ci arem dla otoczenia, nawet królowi. Nikomu oprócz Powierniczki.

Jej wyj tkowy talent nagrodzono rzadkim przywilejem. Teraz wsz dzie nosiła

j w lektyce gwardia honorowa doborowych stra ników, która czekała za

kulisami, a Powierniczka sko czy piewa Pie Ogrów.

Stra nicy, których rozpierała duma i poczucie własnej wa no ci, stan li po

obu stronach Starszej i wyprowadzili j przez kunsztownie rze bione drzwi

ukryte na tyłach podwy szenia.

Ze swego miejsca Khallayne dostrzegła, jak gwardia honorowa ust puje

miejsca stra nikom, którzy stali dotychczas niewidoczni w cieniu. Kiedy ostatni z

nich zgrabnie odwrócił si i znikn ł, zauwa yła na jego br zowej tunice niebieski

pas biegn cy uko nie przez r kaw, oznak klanu Tenal.

Jest, szepn ł mroczny głos jej intuicji. Na to wła nie czekała . Khallayne

dotkn ła półksi yca z miedzianej blachy, który nosiła wpi ty w klap tuniki.

- Dzi ki ci, Takhisis - szepn ła. - Dzi ki ci. - Jej u miech był równie

promienny jak blask klejnotów na sali.

Cofn ła si w półcie pomi dzy cian a wielk kolumn i wyszeptała cicho

słowa zakl cia „widzenie”. Rzucanie czaru w sali, w której mo e by kto

wra liwy na drgnienie mocy, było ryzykownym posuni ciem, jednak teraz, gdy

wiedziała, e wkrótce stanie si niepokonana, tryskała energi i animuszem.

Hałas tysi cy głosów przycichł do szmeru. Oczy zaszły jej mgł , a otoczenie

zmieniło si w rozmyt , szarobr zow plam .

W dole, na parkiecie wielkiej sali wiatełka zakl tych klejnotów iskrzyły si

niczym roz arzone w gielki. Mglista otoczka spowijała tych, którzy nosili

zaczarowane szaty i ozdoby. Tak prostych zakl , jak równie tych do zapalania

wiec i ognia, wolno było u ywa ka demu bez wzgl du na zajmowane

stanowisko.

Aureole, które j fascynowały, były czym zupełnie innym. Szukała magii

w ród najpot niejszych ze szlachty, w ród tych, którym pozwolono posun si

do granic wrodzonych zdolno ci. Na przykład znajduj cy si po drugiej stronie

lord Teragrym - skł biona aureola ciemno ci, wielka pot ga.

U miechn ła si , czuj c smak przyszłego zwyci stwa.

- Szukasz kogo , Khallayne?

Napi ła mi nie, a potem je rozlu niła, kiedy przez zniekształcenia wywołane

zakl ciem dotarł do niej kpi cy ton słów. Głos, zgry liwy i cyniczny, nie

przestawał by ciepły i zmysłowy. To mógł by jedynie Jyrbian.

background image

18

Odwróciła si ostro nie, powoli rozpraszaj c „widzenie”, by kolory, kształty i

d wi ki wróciły do normalno ci. Jyrbian był dokładnie tym, czego potrzebowała -

idealnym dopełnieniem jej planów.

- Dobry wieczór - rzekła.

Jyrbian skłonił si z wymuszonym u miechem na wargach, jak nikt inny

potrafi c wyrazi jednocze nie podziw i sarkazm.

- Dobry wieczór, Khallayne. - Lyrralt, starszy od Jyrbiana, ukłonił si

uprzejmiej ni brat. Nie podszedł, by u cisn jej dło , lecz stał oddalony o krok i

ledził wzrokiem wzory na przepi knym, wyhaftowanym przez niewolników

brokacie jej sukni.

Kiedy spojrzał na ni ze zdumieniem, popatrzyła mu miało w oczy, a potem

u miechn ła si od ucha do ucha.

Nie było jeszcze braci podobniejszych do siebie pod pewnymi wzgl dami, a

jednocze nie tak bardzo odmiennych pod innymi. Jyrbian i Lyrralt mieli

podobn karnacj - ciemnoniebiesk niczym szafiry oraz oczy i włosy barwy

polerowanego srebra. Na tym ko czyło si podobie stwo. W odró nieniu od

ni szego i bardziej muskularnego Jyrbiana Lyrralt był wysoki i szczupły. Zwykle

zachowywał si spokojnie, podczas gdy Jyrbian potrafił otwarcie narzuca swoj

wol ; był zuchwały i skryty, zaciekły i skupiony w chwilach, gdy jego swawolny

brat stroił sobie arty i posyłał głupie u mieszki.

Zamiast zwykłej tuniki Jyrbian miał na sobie pozbawiony r kawów paradny

mundur ołnierza - obcisły jedwabny strój z błyszcz cym, srebrnym galonem.

Ubrany równie niepozornie co brat wyzywaj co, Lyrralt miał na sobie prosty,

biały habit kapłana. Ozdabiał go ciemnoczerwony haft, który przypominał krople

krwi. Jedyn bi uteri była ko ciana spinka z wypalonym na niej runicznym

symbolem jego boga, Hiddukela, równie w czerwieni. Od wi tna szata z jednym

długim r kawem, który krył znaki zakonu, nadawała mu tajemniczy i pełen

godno ci wygl d.

- Nie miałam poj cia, e to bal przebiera ców - zakpiła Khallayne.

Znali si jeszcze, b d c dzie mi, zanim zmarli jej rodzice, zanim Rada

Panuj cych zagarn ła ich maj tek, by odda go jakiemu dworzaninowi za

zasługi, a ona zmuszona była zamieszka u kuzynów. Z chwil , gdy wuj kupił jej

miejsce na dworze, przekonała si , e ci dwaj doro li m czy ni bardzo

przypominali małych chłopców, których wspominała z czuło ci . Z Jyrbianem

znów si zaprzyja niła. Lyrralta trudniej było rozszyfrowa .

Zareagowali na jej docinki w sposób, jakiego si spodziewała. Jyrbian

wyszczerzył si w u miechu i rozło ył r ce, eby mogła lepiej obejrze mundur

podkre laj cy jego wspaniałe mi nie, natomiast Lyrralt zmarszczył brwi. - To

me przebranie - delikatnie zwrócił jej uwag .

- Ale sk d - oznajmił Jyrbian k liwym tonem. - Mój brat otrzymał

błogosławie stwo od swego boga.

Lyrralt obci gn ł dumnie długi lewy r kaw, znak przyj cia go w szeregi

kapłanów Hiddukela. - Tak, i to wi ksze ni ci si wydaje. Te mogłe wybra t

drog . Ty jednak wszystko sobie lekcewa ysz. Bawisz si w ołnierza, zamiast

zaj si czym po ytecznym.

background image

19

Jyrbian spojrzał na niego krzywym okiem. - Ja si nie bawi , bracie.

Podobnie jak ty, patrz w przyszło i widz , co nadci ga. Widz , co b dzie

potrzebne.

Khallayne stan ła pomi dzy nimi, zapobiegaj c kłótni. Mi dzy bra mi od

dawna toczył si spór, którego wielokrotnie była wiadkiem. Lyrralt uwa ał brata

za hulak i obiboka. Jyrbian wiecznie spiskował, zazdrosny o wszystko, co

Lyrralt odziedziczy jako najstarszy potomek.

Khallayne wpierw zwróciła si do Lyrralta: - Nie chciałam ci dokucza .

Wiesz, e jestem z ciebie dumna. - Potem odwróciła si i poło yła dło na nagim

przedramieniu Jyrbiana. - Co miałe na my li? Czy by chciał powiedzie , e ju

wkrótce klany otrzymaj pozwolenie na zwi kszenie liczby wojowników? Nie

zwi kszano jej od czasu...

- Bitwy pod Denharben - podpowiedział Lyrralt. - Zanim urodzili si nasi

rodzice.

Od wieków aden ród ogrów nie wydał wojny innemu rodowi, przynajmniej

nie oficjalnie i nie przy u yciu armii.

Kiedy ka dy klan dbał tylko o swoje sprawy. Mniejsze musiały sprzymierza

si z wi kszymi, by prze y , dopóki nie nabrały sił, by zaatakowa swych

sojuszników. Był to nie ko cz cy si cykl. Niemniej od czasu, gdy członkowie

Rady Panuj cych umocnili sw pozycj umiej tnym u yciem represji

ekonomicznych i rozdziałem ziemi w ród popleczników, zdołali ograniczy liczb

wojowników w klanie.

Walki mi dzy rodami przybrały subtelniejsze formy, a stanowiska

wojowników i członków stra y honorowej, rzadkie i bardzo presti owe,

przekazywano z pokolenia na pokolenie, tak samo jak ziemie i tytuły.

Wojowników si nie wynajmowało, trzeba było si nim urodzi .

- Chodz pewne słuchy - rzekł tajemniczo Jyrbian.

- Powinnam kaza ci zrzuci z murów! - za miała si Khallayne. - Wiesz o

czym , czego nie chcesz powiedzie . Poza tym, nigdy powa nie nie uczyłe si

sztuki wojennej.

- Nikt ju nie uczy si , jak by prawdziwym wojownikiem - rzucił pogardliwie

Lyrralt. - Całe wojsko to tylko stra honorowa, która bawi si mieczami i pikami,

wicz c maszerowanie w równych szeregach. Nawet gwardia królewska jest

głównie na pokaz.

- Mylisz si , jak zwykle. Przygl dałem si ich wiczeniom. - Jyrbian splótł

palce z Khallayne i poci gn ł j w stron schodów, nie przestaj c mówi . - To

prawda, nie wiczyłem maszerowania. Przysi gam ci jednak, e innym moim

umiej tno ciom niczego nie mo na zarzuci .

Khallayne pozwoliła si odci gn i zostawiła Lyrralta z tyłu. Nie miała

poj cia, jakie plotki usłyszał Jyrbian, skoro uwa a, e wkrótce wojownicy znów

b d poszukiwani.

Do napadów na ludzkie osady nie potrzebowali nikogo poza poganiaczami

bydła. A z najazdami na ziemie elfów w gł bi puszcz na południu z łatwo ci

radzili sobie złodzieje. Przedmioty, które mo na było tam ukra , przepi kne

rze by i grube l ni ce tkaniny, nie miały sobie równych na całym Ansalonie,

background image

20

jednak e sami elfowie, tak stoiccy i niewzruszeni, gdy zabierano im kosztowno ci,

byli bardzo kiepskimi niewolnikami.

- Jyrbianie... - Dotkn ła jego przedramienia. Twarde mi nie drgn ły pod

skór barwy indygo. - Chod zje ze mn kolacj . Potem wyjdziemy na mury i

popatrzymy na gwiazdy. Mam ci co do powiedzenia. Chciałabym te , eby

pomógł mi czego dokona .

miej c si do niej jasnymi oczyma, Jyrbian wsun ł palce pod jej r kaw i

musn ł mi kk skór na jej nadgarstku. - Dzi wieczór w całym Takarze nie ma

kobiety pi kniejszej od ciebie - szepn ł.

Khallayne roze miała si . Była przekonana, e to samo słyszała ka da kobieta,

z któr rozmawiał od chwili, gdy o zmierzchu rozpocz ło si przyj cie; z

pewno ci słyszała to z jego ust za ka dym razem, gdy ich cie ki przecinały si w

przeci gu ostatnich dwudziestu lat. Odpowiedziała zarozumiale tymi samymi

słowami, co przez te wszystkie lata: - Wiem.

- Tworzymy doskonał par - szepn ł, podnosz c jej r k i podziwiaj c

ciemno swego nadgarstka na tle jej bladozielonej skóry koloru morskiej piany.

- Jak dzie i noc. Niestety... Mam nadziej , e wybaczysz mi szczero , lecz w tej

sali znajduj si wa niejsze partnerki, z którymi mógłbym zje kolacj . Mój brat

lubi mi przypomina , e musz pami ta o obowi zkach - i o maj tku. - Podniósł

jej dło do warg, ucałował kostki jej palców, a potem zgrabnie si odwrócił.

- Jyrbianie...! - Zostawiona na schodach Khallayne przygl dała si z

niedowierzaniem odchodz cemu m czy nie, który zbiegał po stopniach. Jego

długi, srebrny warkocz, spleciony mod wojowników, kołysał si na boki.

Khallayne zadr ały palce. A j wierzbiły, by narysowa w powietrzu jakie

straszliwe zakl cie.

- On próbuje uzyska specjalne zlecenie od Rady Panuj cych.

Khallayne zapomniała o znajduj cym si w pobli u Lyrralcie. Jakby od

niechcenia wzi ła go pod r k . - Nie mog zrozumie , jak ty go mo esz czasami

znosi - rzekła chłodno, ledz c Jyrbiana, który przeciskał si przez tłum. - Wiesz,

e pr dzej czy pó niej przyjdzie mu na my l, i najprostszym sposobem zdobycia

maj tku jest odziedziczenie go.

Jyrbian przył czył si do grupki ogrów, która stała po drugiej stronie sali

przy schodkach podwy szenia. Natychmiast wzi ła go pod r k pi kna, odziana w

szykowny strój młoda kobieta.

Khallayne cisn ły si na usta słowa zakl cia, którego u ywali, b d c dzie mi,

od którego skóra piekła jak po zetkni ciu z pokrzyw . Nie my lała o nim od

pi dziesi ciu lat, a nie u ywała od stu, lecz ciekawie byłoby zobaczy , czy

Jyrbian potrafiłby zachowa swój wdzi k, gdyby mu je posłała. Niemal czuła ju

smak słów, lecz zapomniała o nich, gdy usłyszała Lyrralta.

Czoło przygl daj cego jej si młodzie ca marszczył wyraz udawanego

zatroskania. - Tytuł drobnego szlachetki, jakim jest mój ojciec, oraz jego maj tek

nie wystarczy Jyrbianowi. Ostatnio mierzy znacznie wy ej. Jak dot d doczekał

si jedynie misji, przez któr omin go wy cigi niewolników w przyszłym

tygodniu.

- Jakiej misji?

background image

21

Blisko jej ciała i ciepło piersi dotykaj cej jego ramienia wywierały

oczekiwany skutek.

Lyrralt przykrył jej dło swoj i nachyliwszy si bli ej, odpowiedział, jakby

nie był wiadom tego, co mówi: - Jaka idiotyczna wyprawa do Kal-Theraxian z

polecenia lorda Teragryma.

Kiedy powiedział „Teragrym”, odwróciła głow w obawie, e dostrze e

zmian odbijaj c si w jej twarzy, w jej u miechu. Bez w tpienia przypomina

wilka gotowego rzuci si na sw ofiar .

- Owszem, co słyszałam - powiedziała - o tym gubernatorze Kal-Theraxian.

Co o nowej metodzie u ytkowania niewolników, dzi ki której wzrosła

produkcja.

Opanowała si i zrobiła kokieteryjn min . Bior c miało Lyrralta pod rami

i unosz c ci ki r bek sukni, zacz ła schodzi po stopniach. - Czy to najmłodsza

córka Teragryma towarzyszy Jyrbianowi?

- Nie, to Kyreli. Nie jest najmłodsza. To ta, która tak pi knie piewa.

Przypuszczam, e Teragrym ywi nadziej , i zostanie nast pn Pie niark .

ci gni te brwi Khallayne bynajmniej nie wyra ały rozbawienia.

Ogrowie układali pie ni o wszystkim. piewali o szcz ciu, smutku, deszczu,

sło cu, zimnie i cieple. Ich cudne głosy rozbrzmiewały z bardzo wa nych

powodów albo całkiem bez powodu i nawet bogowie zatrzymywali si , by ich

posłucha . Swym pi knym i wdzi cznym głosem my liwi urzekali zwierzyn , a

łowcy niewolników nakłaniali ofiary, by same wkładały r ce w kajdany.

Khallayne była tym tylko rozdra niona. Ta pełna wdzi ku, bystra i ja niej ca

miał urod ogrzyca nie umiała bowiem piewa . Miała włosy jak jedwab

przelewaj cy si przez palce m czyzny, oczy, które mogły oczarowa najbardziej

zatwardziałe serce i moc magiczn tak naturaln i pot n , e nie miała jej

ujawni . Nie potrafiła jednak piewa . Jej piew był równie pi kny i urzekaj cy,

co zgrzyt kamiennych wrót, które tr o próg pełen wiru.

Kiedy zeszli ze schodów, Lyrralt zatrzymał si . Przysun ł si blisko do

Khallayne i ciszył głos, jakby powierzał jej tajemnic . - Zjedz kolacj ze mn .

Mam ci do powiedzenia co znacznie bardziej fascynuj cego od plotek o

wojownikach.

Khallayne przyjrzała mu si spod opuszczonych rz s. Mo e rzeczywi cie wie,

czym Kal-Theraxian zaciekawiło Teragryma.

U miechn ła si i znów wzi ła go pod rami , przytulaj c si do jego ciepłego

boku i prowadz c go na drugi koniec wielkiej komnaty, gdzie znajdował si k cik

jadalny.

Obeszli królewski stół, z którego niczego nie wolno było zje . Stał tam tylko

po to, by si nim zachwyca , napawa jego widokiem i podziwia jego wspaniały

wygl d.

- Czy zastanawiała si kiedy nad pochodzeniem tego dziwacznego zwyczaju?

- spytał Lyrralt, przechadzaj c si wzdłu stołu i podziwiaj c sma one w miodzie

i pływaj ce w winie rzadkie kwiaty ghen, morskie strzałki i inne ryby

sprowadzone a z Oceanu Turbidus, które ton ły w korzeniach i li ciach

przypominaj cych imbir.

background image

22

- Nie, nigdy. - Khallayne szła za nim, ledwo zauwa aj c uzupełniaj ce si

kompozycje zapachów, konsystencji i kolorów.

Nakładaj c sobie na talerz soczyste, opiekane skrawle i chleb ociekaj cy

miodow galaretk , spytała: - Czy zauwa yłe , e kiedy Powierniczka schodziła z

podium, w korytarzu czekali stra nicy Tenalów?

Potrz saj c głow , Lyrralt poło ył na jej talerzu co , co przypominało

delikatny, bł kitny kwiat.

- S dziłam, e mo e to oznacza , i jedno z potomków Tenala zostało

mianowane nast pc Powierniczki. Dawno osi gn ła ju wiek, w którym powinna

przekaza Pie komu innemu.

Zauwa yła, e zgodnie z jej oczekiwaniami Lyrralt zrozumiał jej sugesti ,

cho starał si to ukry . ci gn ł g ste, jedwabiste brwi, udaj c zaskoczenie.

Znale li nieco na uboczu pusty stolik pod cian i posłali niewolnika po wino.

- Wydało mi si to szczególnie dziwne. - Khallayne podj ła w tek rozmowy z

udawan nonszalancj . - Byłam wi cie przekonana, e wybrank zostanie jedna

z córek Teragryma...

- Podobnie jak Jyrbian. - Lyrralt nagłe u miechn ł si szeroko. - A on ubiega

si o niewła ciw córk ! Miał wielkie plany na dzisiejszy wieczór... Chyba

poczekam do jutra z t wie ci . Widok jego miny b dzie...

- Och, s dz , e sta nas na wi cej. - Khallayne s czyła wino, delektuj c si

jego cierpkim smakiem. - Znacznie wi cej.

Lyrralt zatrzymał kieliszek w połowie drogi do ust, przypatruj c si uwa nie

błyskowi w jej czarnych oczach. Nigdy me widział jeszcze tak zło liwej i tak

urzekaj cej miny. Ogarn ło go podniecenie i jakie złe przeczucia. Runy na

ramieniu paliły jak wie e. - Czy dlatego pragn ła pomocy Jyrbiana?

- Tak. S dz jednak, e ty spiszesz si znacznie lepiej.

Przerwała. - Mam pomysł - zamruczała. - Doskonały pomysł. - Oboje

dostaniemy to, czego chcemy.

Lyrralt przysun ł bli ej krzesło i nachylił si ku niej. - A czego ty chcesz? -

Wyczuwał ciepło bij ce od jej ciała. - Nigdy nie odnosiłem wra enia, eby ci

zale ało na zdobyciu zwykłych rzeczy - stanowiska czy cho by podarunku w

postaci ziemi albo domu poza murami zamku. Kiedy z Jyrbianem usłyszeli my o

twoim przybyciu na dwór, s dzili my, e b dziesz starała si odebra klanowi

Tenalów sw rodzinn posiadło . Nie dostrzegłem jednak e niczego, co by na to

wskazywało, chyba e jeste przebieglejsza ni przypuszczałem.

Kobieta u miechn ła si i tr ciła jego kielich brzegiem swego pucharu. -

Dzi ki, czcigodny panie. Jestem rzeczywi cie przebieglejsza, ni ci si wydaje.

Jednak nie ziemi pragn . Nauczyłam si w ci gu swych trzystu lat, e ziemie s

czym nietrwałym, łatwo nadawanym i łatwo odbieranym pod wpływem kaprysu.

Szukam trwalszej zdobyczy.

- I opowiesz mi o niej. Mo e jeszcze dzi wieczorem podczas spaceru po

murach?

Khallayne obrzuciła go spojrzeniem i wsun ła ukradkiem dło w jego r kaw.

Lyrralt rozwarł szeroko oczy, gdy palce kobiety zacz ły sun w gór po jego

skórze. Kiedy dotkn ła kraw dzi run, zadr ał.

background image

23

- Czy twój zakon nie byłby wielce zadowolony, gdyby zyskał wsparcie lorda

Teragryma?

- Ale jak? - Lyrralt opró nił kielich, nie odrywaj c oczu od ruchu jej dłoni

pod jego r kawem.

- To bardzo proste. Wydaje mi si , e mo emy zdoby co , na czym

Teragrymowi bardzo zale y. Mo emy tak to zrobi , by w mało prawdopodobnym

przypadku odkrycia tej... redystrybucji win obci ono Jyrbiana.

Przez chwil Lyrralt był zbyt osłupiały, by wykrztusi cho słowo. Cała krew

spłyn ła mu z twarzy, przez co jego skóra nabrała matowoszarego odcienia.

Khallayne wiedziała jednak, e połkn ł przyn t jak pewna siebie,

zadowolona ryba, która leniwie płynie prosto w jej sie i nawet otworzył usta,

przypominaj c chwytaj c powietrze ryb .

- Runy mówiły o tym - szepn ł.

Dło Khallayne znieruchomiała, potem opuszki jej palców zadr ały,

muskaj c g bczaste runy tu nad jego łokciem. - O czym?

Spojrzał na r kaw. Runy wyryte na r ce były darem od boga, oznak

zaakceptowania jego pobo no ci. Co wa niejsze, były równie jego darem dla

boga. W ród rasy tak urodziwej i tak dumnej ze swego pi kna jak ogrowie,

pozwolenie na oszpecenie znakami i bliznami nieskazitelnej skóry stanowiło

wyraz najwy szego oddania bogu.

Pierwszych znaków zwykle nie pokazywano osobom spoza zakonu. Niewielu

zaszczycano przywilejem ujrzenia pierwszego przesłania Hiddukela dla ucznia.

Pó niej, gdy znaki pokryj ramiona i dłonie, b dzie nosił r kawy odsłaniaj ce

przedramiona i nadgarstki, tak jak to czyniła arcykapłanka.

- Runy mówiły o wielu sprawach. O przeznaczeniu i zem cie. O stanowiskach

i władzy. Była te wzmianka, której nie zrozumiałem w pełni, póki ci nie

ujrzałem dzisiejszego wieczoru. Wzmianka o królowej ciemno ci.

- Nic nie rozumiem. Nie jestem królow .

- Twoja suknia, Khallayne. Haft na twojej sukni przedstawiał Umarł

Królow . Jest co jeszcze. Runy wspominały o rodzinie i zem cie.

Kobieta powoli wysun ła dło z jego r kawa, drapi c go przy tym

paznokciami po skórze. W głowie słyszała jakby brz czenie pszczół na ł ce

kwiatów, a po jej ciele przebiegł zimny dreszcz.

- Umarła Królowa... - szepn ła. - To wystarczy. Skradniemy Pie Historii

ogrów Powierniczce i oddamy j Teragrymowi.

background image

24

Rozdział 3

KRADZIE HISTORII

- B dzie nam potrzebna jaka rzecz nale ca do Jyrbiana. Butelka, mo e jaki

pojemnik. Amulet albo klejnot. Znajd niewolnika, który wie, w której komnacie

zatrzymała si Powierniczka. Kogo , komu mo emy zaufa , e nas nie zdradzi.

Tak łatwo. Wszystko poszło tak łatwo. Lyrrallt, cho wyra nie osłupiały, nie

zakwestionował jej polece .

Odsun ł talerz z napocz tym jedzeniem, wyszedł za ni z gwarnej sali

audiencyjnej, a nast pnie szybko i zwinnie udał si w przeciwnym kierunku, do

południowego skrzydła zamku, gdzie mie ciły si komnaty jego i Jyrbiana.

Opu ciwszy hała liwe przyj cie, Khallayne słyszała cichy szmer r bka sukni,

który zamiatał kamienn posadzk . Zeszła na dół, do korytarzy przeznaczonych

dla słu by zamkowej.

Wchodz c do kuchni pełnej uwijaj cych si osób, podniosła brzeg sukni i

przest piła kału brudnej wody. W pomieszczeniu unosił si dym z olbrzymich

palenisk kuchennych, wilgo znad wrz cych kotłów i garnków, zaduch i mdl cy

zapach ludzkich istot.

aden niewolnik nie podniósł oczu na rozgl daj c si po sali Khallayne. Całe

szcz cie. Ich brzydkie, ró owe oblicza w jej mniemaniu były równie odra aj ce

jak ich wo .

Khallayne strzeliła palcami na mał , uwijaj c si piesznie niewolnic w

nieforemnej sukni, która wygl dała zupełnie tak, jakby uszyto j ze szmat do

zmywania.

Dziewczyna dygn ła szybko, lecz z szacunkiem. - Tak, pani. W czym mog

pomóc?

- Potrzebna mi Laie.

Dziewczyna obejrzała si przez rami . - Laie jest... zaj ta, pani. Mo e ja mog

pani usłu y ? - Kolejne dygni cie, znów szybkie i nerwowe, zdradzaj ce strach

wyra niej ni dr enie w jej głosie.

- Zaj ta? Co chcesz przez to powiedzie ?

Kobieta znów dygn ła, ani razu nie odrywaj c oczu od czubków uszytych z

mi kkiej skóry butów Khallayne. - Jest... - Spojrzała przez rami w poszukiwaniu

poparcia i go nie znalazła. - Jest...

- Stój w miejscu i powiedz mi, gdzie jest moja niewolnica! - warkn ła

Khallayne, któr zirytowało dyganie kobiety i niezno ny smród tylu niemytych

niewolników.

- Pani, w kuchni jest lord Eneg!

Khallayne sykn ła z poirytowania, wreszcie rozumiej c, co usiłowała

przekaza mamrocz ca niewolnica. Ogr musiałby by banit , eby nie słysze o

upodobaniach Enega.

Khallayne korzystała ju wiele razy z usług Laie, która dla niej szpiegowała i

udawała si z misjami, jakie jej pani chciała zachowa w tajemnicy. Jak na

niewolnic Laie była bystrzejsza od wi kszo ci, stanowiła prawdziw kopalni

background image

25

wiedzy i umiała trzyma j zyk za z bami. Je li Eneg zabije Lale, trzeba b dzie

znale i wyszkoli inn . - Kiedy Eneg j zabrał?

- Dopiero przed chwil .

Doskonale. Mo e jeszcze zd y. Powiadano, e Eneg lubi igra ze swymi

ofiarami.

Khallayne uniosła r bek spódnicy powy ej butów. - Zabierz mnie do niego.

Kobieta wci wyra nie zdenerwowana zabrała Khallayne na tyły kuchni, a

nast pnie wyprowadziła przez niskie drzwi na długi, w ski i ciemny korytarz.

Przej cie dla dostawców, domy liła si ogrzyca, wybudowane dla mniejszych,

ni szych ludzkich niewolników. Bardzo si ró niło od szerokich, przestronnych

korytarzy w pozostałych cz ciach zamku.

Wchodz c do komnaty, Khallayne musiała schyli głow . Kiedy przest piła

próg, powitał j st chły, słodkawy zapach potu i metaliczna, zgniła wo ludzkiej

krwi.

Khallayne ledwo rzuciła okiem na izb , któr wyposa ono według upodoba

Enega. Najwa niejsze, e Laie jeszcze yła. Kopała i Wała, wyrywaj c si ogrowi

z r k.

Kiedy otwarte drzwi uderzyły z hukiem w cian , lord Eneg odwrócił si z

gniewnym grymasem na twarzy. Jego szmaragdow skór pokrywały plamy i

wypryski. Była tak ciemna, e prawie czarna, i l niła od wilgoci i krwi.

Kiedy spostrzegł, kim jest intruz, na jego twarz wypełzł lubie ny u miech.

- Czy by przyszła dotrzyma mi towarzystwa, pani Khallayne?

Ogrzyca wzruszyła ramionami, potrz saj c głow . Nie rozumiała, jak on

mo e wytrzyma w tak ciasnym, niskim pomieszczeniu i w tym okropnym

smrodzie. Obrzydliwa wo kuchni była niczym wiosenny poranek w porównaniu

z zapachem rozkładu skupionym w tak niewielkiej przestrzeni. - Potrzebna mi ta

niewolnica.

Nieprzychylny grymas znów wrócił na twarz ogra. - Znajd sobie inn !

Laie znów spróbowała uwolni si z u cisku Enega.

Khallayne przygl dała mu si przez chwil , ignoruj c niewolnic , a potem

rzekła słodko:

- Lordzie Eneg, ta niewolnica jest moj własno ci . Je li b d zmuszona

przyucza nast pn , bardzo si rozzłoszcz . - Potarła palce, podnosz c dło tak,

eby zobaczył tworz c si wokół czubków jej palców lekk po wiat , co

znamionowało pocz tek ognistego zakl cia.

Z gł bi gardła Enega wydobył si tak złowieszczy pomruk, e niewolnica,

któr przytrzymywał, wrzasn ła i wy- szarpn ła r k z jego u cisku. Potykaj c

si , przebyła kilka kroków dziel cych j od Khallayne i upadła.

Khallayne wskazała łkaj c kobiet . - Z pewno ci jaki inny niewolnik

równie dobrze mo e zast pi t ...

Eneg zrobił krok w jej stron . Zdecydowanie, jakie ujrzał na jej twarzy,

sprawiło, e zmienił zdanie. Lekcewa co machn ł dłoni . - Zabierz j sobie.

Przy lij mi kogo innego z kuchni.

Khallayne oddaliła si niskim korytarzem, nie patrz c, czy kobieta idzie za

ni . Nie miała w tpliwo ci, e niewolnica pragn ła uciec z tej gor cej, smrodliwej

komnaty.

background image

26

B d c ju w kuchni, ogrzyca wskazała na pierwszego niewolnika, którego

ujrzała, młodego m czyzn nie wy szego od Lale. - Jeste potrzebny lordowi

Enegowi. - Wskazała przej cie za sob i czym pr dzej wyszła z kuchni na

korytarz.

Laie szła za ni chwiejnym krokiem, dygocz c ze strachu, cuchn c smrodem

bawialni Enega i przez łzy wznosz c podzi kowania za uratowanie.

- Milcz! - rzuciła rozzłoszczona Khallayne, kiedy niewolnica podzi kowała jej

po raz pi ty i usiłowała pocałowa j w r k . Ogrzyca si gn ła za pazuch

kamizelki i wyj ła monet . Podniosła j tak, by była widoczna w słabym wietle,

lecz cofn ła, nim zdołały j złapa chciwie wyci gni te palce niewolnicy. - Czy

wiesz, w których komnatach sp dzi dzi noc Powierniczka Historii?

Nie spuszczaj c wzroku z matowego miedziaka, który Khallayne powoli

obracała w palcach, niewolnica skin ła głow . - Nie, pani, ale mog si

dowiedzie . Wcze niej wysłano tam tac .

Khallayne cisn ła monet w dłoni. - Wi c si dowiedz. Wpierw jednak id do

swojej izby i umyj si , a potem masz si tu ze urn spotka . Tylko wawo, bo

oddam ci Enegowi!

Spi ta i rozdra niona Khallayne z biciem serca czekała na powrót niewolnicy

w cieniu gł bokiej wn ki drzwiowej.

Dziewczyna miała na sobie czyste giezło, a jej krótkie, jasne słomiane włosy

były prawie uczesane. - Czcigodna Powierniczka zajmuje apartament dla go ci

lorda Tenala, pani. - Dygn ła i wyci gn ła r k .

Khallayne z u miechem poło yła miedziaka na dłoni niewolnicy bez dotykania

jej brudnego, ró owego ciała. - Przynie z kuchni tac z jak potraw , któr lubi

Powierniczka.

Kiedy niewolnica usłyszała, e ma wróci do kuchni, jej osobliwie niebieskie

oczy zrobiły si okr głe ze strachu.

- Je li kto zapyta, powiedz, e to z polecenia lorda Teragryma. A je li lord

Eneg znów ci wybierze, powiedz mu, e nale ysz tylko do mnie - mówiła

Khallayne. - Przypomnij mu, e nie mam ochoty przyucza nowej niewolnicy.

Kiedy Laie znikn ła, Khallayne potrz sn ła głow .

W czasie potrzebnym, by ogrzyca wyrosła z dziecka na młod kobiet , ludzcy

niewolnicy zmieniaj si z niemowl t w bezu ytecznych starców. Bez wzgl du

jednak na młodo czy staro byli gorsi od dzieci. Powolni, głupi i t pi, i rzadko

trafiał si kto tak bystry jak Laie.

Wsparty o mur Lyrralt czekał na ni przy jednym z bocznych wej do sali

audiencyjnej.

- Powierniczka jest w skrzydle Tenalów.

Lyrralt skin ł głow , przygl daj c si niewolnicy na wpół ukrytej za plecami

Khallayne.

Daj c gestem zna Laie, by brała si do roboty, Khallayne i Lyrralt poszli

korytarzem, skłaniaj c po drodze głowy przed napotkanymi go mi.

- Co przyniosłe ? - spytała.

Lyrralt poklepał sakiewk wisz c u jego paska i jeszcze raz ukłonił si

starszej damie, która przygl dała im si podejrzliwie. - Kryształy z kolekcji

Jyrbiana.

background image

27

Kiedy znale li si ju w holu na drugim pi trze, z dala od przechadzaj cych

si go ci, poszli ladem Laie a do zakr tu i spostrzegli, e niewolnica wygl da zza

rogu przy skrzy owaniu.

- Komnata jest w tym korytarzu - szepn ła Laie, wskazuj c przed siebie. - S

stra nicy.

Khallayne u miechn ła si , rozbawiona zarówno widokiem wybałuszonych

oczu niewolnicy, jak i tym, e rami Lyrralta drgn ło pod jej palcami.

- Zabijemy ich? - spytał.

- Wszystko w porz dku. Spodziewałam si tego. - Bardziej zdenerwowana ni

to po sobie pokazywała, Khallayne odsun ła si od niego i wzi ła gł boki oddech.

Zamkn ła oczy, skupiła si i podobnie jak w sali audiencyjnej, d wi ki i zapachy

z otoczenia straciły wyrazisto i ostro .

Lyrralt westchn ł.

Khallayne wiedziała, e wyczuł przypływ magicznej mocy, któr zgarniała

wokół siebie niczym poły płaszcza. Dr ała ze skupienia, szepcz c słowa, które

wydarła z pami ci ludzkiego czarodzieja. Podniosła r ce, przez chwil zasłaniaj c

oblicze, jakby chciała je ukry i znów wymówiła słowa, bezgło nie poruszaj c

wargami.

Lyrralt jeszcze raz westchn ł. Niewolnica załkała.

Khallayne otworzyła oczy. Tam, gdzie stał Lyrralt, teraz nie było prawie

niczego prócz niepokoj cego zawirowania powietrza, ciepłego, wonnego

podmuchu, jakby mu ni cia ducha.

- Co zrobiła ? - Z nico ci dobiegł szept zdumionego i zafascynowanego

Lyrralta.

- My l , e nazwałby to zakl ciem... rozpraszania uwagi. Je li nie uczynimy

hałasu, stra nicy nas nie spostrzeg .

- Oczy mnie od niego bol .

- Owszem, nie jest to najprzyjemniejsze zakl cie, ale w ten sposób łatwiej

utrzyma złudzenie. - Odwróciwszy si do niewolnicy, szepn ła: - Laie?

Oczy skulonej pod cian kobiety były tak okr głe i wytrzeszczone, e o mało

co nie wyskoczyły jej z orbit.

- Laie? Id tym korytarzem. Powiedz stra nikom, e lord Tenal polecił

przysła Powierniczce posiłek. Kiedy wpuszcz ci za próg, przytrzymaj drzwi

otwarte tak długo, eby my zd yli w lizgn si do rodka.

Niewolnica z wyra nym wysiłkiem opanowała strach.

- Ale, pani, co b dzie, je li mnie nie wpuszcz ?

- Nie zatrzymaj ci . Tylko pami taj o otworzeniu drzwi. Id ju ! - Khallayne

zbli yła si do kobiety i pchn ła j .

Niewolnica omal nie pisn ła z przera enia, lecz ruszyła piesznie, ogl daj c si

przez rami , jakby kto j gonił.

Wszystko potoczyło si tak, jak powiedziała Khallayne. Stra nicy popatrzyli

podejrzliwie. Jeden podniósł róg lnianej serwetki, by obejrze tac , ale przepu cił

niewolnic . Laie zatrzymała si na progu ci kich drewnianych drzwi i

przytrzymała je stop , udaj c, e balansuje tac . Wyczuła, jak mijaj j jeden za

drugim widmowe podmuchy powietrza.

background image

28

Jeden ze stra ników wzi ł od niej tac i postawił j na stole. - Starsza pi -

szepn ł. - Zostaw to i id sobie.

Niewolnica z ulg kiwn ła głow i czym pr dzej wyszła. Takiego przepychu, z

jakim urz dzona była komnata Powierniczki, Khallayne nie widziała od chwili

przybycia do Takaru. Jedyne wiatło rzucały dwie ledwo tl ce si pochodnie,

które dawały wi cej dr cych cieni ni blasku. Nawet w zadymionym półmroku

Khallayne dostrzegła obfito wyrze bionych przez niewolników mebli i

błyszcz ce lustra na cianach, które obwieszono kosztownymi gobelinami.

Khallayne była pewna, e gdyby mogła przyjrze si w wietle słonecznym

grubemu dywanowi, po którym st pała, stwierdziłaby, e jest elfiej roboty.

Szepn ła rozkaz, który rozproszył złudzenie i Lyrralt stał si widoczny.

-Tak... - sapn ła, nachylaj c si ku Lyrraltowi w niemal całkowitej ciemno ci i

przyciskaj c usta do jego ucha - ...tak sama kiedy b d mieszkała.

- Mo e oboje b dziemy. - Przez chwil jego dłonie zawisły blisko niej.

Powierniczka spała na niskiej kozetce przy kominku.

Khallayne nie widziała jeszcze tak starego ogra; wi kszo przyjmowała

godn mier na długo, zanim tak bardzo posun ła si w latach. Przygl dała si

pomarszczonej i pobru d onej twarzy staruszki, a tymczasem Lyrralt rozgrzebał

gasn cy ar w kominku i rozpalił niewielki ogie .

Z sakiewki wyj ł przejrzyst , kryształow kul i dwa kryształy z fasetami.

Jednym był ametyst o dwóch ostrych ko cach, a drugim doskonały szafir,

ciemnoniebieski jak jego skóra.

- Nie byłem pewny, który b dzie najlepszy - szepn ł, podsuwaj c je Khallayne

do obejrzenia.

Wybrała kryształow kul , najpospolitszy z trzech przedmiotów.

Lyrralt miał ochot si cofn , lecz Khallayne chwyciła go za nadgarstek i

przyci gn ła do staruszki. - Ukl knij tutaj.

Lyrralt płon ł z ciekawo ci, by spyta j , co teraz zrobi, w jaki sposób i gdzie

si tego nauczyła. Uwa nie przygl dał si , jak kładzie r ce na piersi Powierniczki

i szepcze niezrozumiałe słowa.

Khallayne poło yła kul na ustach Powierniczki. Przez chwil wydawało si ,

e kryształ si stoczy, lecz potem znieruchomiał, wzniósł si w powietrze i zawisł

na wysoko ci nie wi cej ni dwóch palców nad wargami staruszki, jakby

unoszony przez jej delikatny oddech.

Lyrralt gwizdn ł cicho z podziwu.

Khallayne stan ła u wezgłowia łó ka i nachyliła si nad Powierniczk . Wbiła

w Lyrralta przenikliwy, skupiony wzrok. - Zamierzam oprócz swojej energii u y

tak e twojej - oznajmiła. - Nie zrobi ci krzywdy, ale mo esz czu si ... zm czony.

Kiedy ju zaczn , nie wydawaj najmniejszego głosu, je li nie chcesz go

bezpowrotnie straci .

Lyrralt pokiwał głow .

Khallayne wzi ła głow Powierniczki w dłonie. Otworzyła szeroko oczy i

skupiła si . Pr dy mocy przepływały przez komnat i delikatnie j ci gn ły.

Wiele razy u ywała tego zakl cia, jednak e nigdy jeszcze na kim z jej

własnego gatunku. Czuj c pod palcami pergaminowe, wyschni te ciało staruszki,

ałowała, e nie zaryzykowała wcze niej rzucenia tego czaru cho by raz na ogra.

background image

29

Koncentruj c si i staraj c odzyska pewno , w której nagle si zachwiała,

wyszeptała słowa zakl cia i wysłała impuls. Powierniczka j kn ła cicho i

poruszyła głow , jakby wyczuła mu ni cie czaru Khallayne, a potem

znieruchomiała.

Po chwili mi dzy dło mi czekaj cej z zapartym tchem Khallayne zjawiło si

słabe, pulsuj ce wiatełko. Ostro nie, by nie da si ogarn uniesieniu, powoli i

delikatnie uniosła r ce, czuj c na dłoniach ci ar i dreszcz magii, który

przenikn ł jej palce i ramiona.

Potem Khallayne lekko zło yła dłonie. Promieniej ce wiatło zamigotało,

błysn ło i zacz ło spływa do kryształowej kuli.

Lyrralt miał wra enie, e głow Powierniczki nagle wypełnił blask, który

tryskał z jej ust do kryształu zawieszonego powy ej. Pomieszczenie przesycone

było energi . W powietrzu unosił si zapach jak przed burz .

W miar jak kryształowa kula ja niała wci wi kszym blaskiem i napełniała

si złot t cz wiatła, Powierniczka coraz bardziej gasła.

Kiedy wiatło opu ciło Powierniczk i zostało uwi zione w pulsuj cej kuli,

Khallayne jeszcze przez dłu sz chwil stała nad ciałem staruszki. Potem zabrała

kryształ, który wisiał w powietrzu nad jej ustami.

Nagłe uwolnienie było wstrz sem dla nerwów Lyrralta. Kiedy wyzwolił si

spod władzy czaru, poczuł straszn ch mówienia.

Przytrzymuj c si mebli, Khallayne odeszła od Powierniczki. Cho dr ała od

ci aru brzemienia, trzymała pulsuj c kul wysoko w górze.

- Pie Historii - wyszeptała zm czonym głosem do Lyrralta, który wstał i

podszedł do niej. - Udało si .

M czyzna delikatnie wzi ł od niej kul i ostro nie obrócił j w dłoni,

przysuwaj c kryształ do ognia, by popatrzy na przenikaj ce przeze wiatło. -

Jakie to cudowne!

Khallayne osun ła si na stołek. - Tak, cudowne. To dziedzictwo, które nam

skradziono. To, które zabrali nam chciwi wielmo owie.

Khallayne wyjrzała przez ogromne okno w pokoju Jyrbiana, leniwie tocz c

wzrokiem po migocz cych w dole wiatełkach miasta, które iskrzyły si i

rozpraszały w ci tym uko nie szkle szyby. Jak nudno i smutno, pomy lała, musi

by tym, którzy wygl daj z tych domów, z zazdro ci spogl daj c na migocz ce

wiatła zaniku na górze.

Jednak ona była na swoim miejscu. Przez chwil przygl dała si tuzinom

miniaturowych odbi swej twarzy w okiennych szybkach. Niezliczone oblicza

lustrzanych Khallayne posyłały jej w odpowiedzi zm czony u miech.

- Czy powiesz mi, jak to zrobiła ?

Lyrralt siedział na niskim stołku przed kominkiem. Trzymał kul w dłoniach,

patrz c na ta cz ce w jej wn trzu wiatło. - Powiesz mi, jak to zrobiła ? -

powtórzył.

- To czary - odparła beztrosko, prawie od niechcenia Khallayne.

Odwrócił si i po jej szerokim u miechu zorientował si , e stroi sobie z niego

arty.

Zbli yła si i przykl kła na podłodze, wyjmuj c mu kul z r k.

- Wiem, e to czary. Gdzie si tego nauczyła ?

background image

30

Kobieta kilkakrotnie obróciła kryształ w palcach, a potem przetarła go

brzegiem swej kamizeli. - Od ludzkich czarodziejów.

- Co takiego?

Khallayne wyzywaj co uniosła podbródek. - Odebrałam t wiedz ludzkim

czarodziejom, którzy byli niewolnikami w domu mego wuja.

Kiedy nie usłyszała słowa pot pienia, ci gn ła dalej: - Zawsze szybciej

uczyłam si czarów ni moi kuzyni. Kiedy oni wci jeszcze bawili si patykami i

suchymi li mi, ja potrafiłam ju zapali ogie , zagotowa wod i unosi

przedmioty w powietrze.

Kiedy byłam gotowa do dalszej nauki, nauczyciele powiedzieli mi, e

nauczyłam si ju tyle, ile wolno pozna dziecku mojego stanu. - Zacisn ła dłonie

w pi ci. Zapomniana kula le ała na jej podołku.

- Nie podobał mi si ten zakaz. Nie rozumiałam, czemu kto miałby mi czego

zabrania . W pobliskim maj tku była pewna niewolnica. Wiedziałam, e jest

czarodziejk , tamtejszy mo nowładca był bowiem przyjacielem mego wuja.

Przechwalał si , e wi zi t kobiet , przetrzymuj c jej córk jako zakładniczk .

Zawarłam z ni układ.

Zgodziłam si uwolni jej córk w zamian za wiedz . Zakl cie, którego

u yłam, by to skra - wskazała kul - było jedn z rzeczy, jakich si od niej

nauczyłam. Przez wiele lat chłon łam magiczn wiedz ludzkich magów.

- Uwolniła niewolnic ! - sapn ł Lyrralt, bardziej wstrz ni ty tym

wyznaniem ni czymkolwiek innym.

- Oczywi cie, e nie - odparła chłodno, wstaj c , i podchodz c z kul do okna.

- Kiedy ju poznałam zakl cie, nie musiałam niczego robi .

Na parapecie pod oknem z ci tego szkła stała uporz dkowana kolekcja

kryształów, kuli kamyków, z których ka dy spoczywał w mosi nym stojaku lub

zwisał na jedwabnej nici. Khallayne wzi ła spory kryształ, umie ciła go w pustym

stojaku, a na jego miejscu poło yła Pie Historii. - Co o tym s dzisz?

Na tle zbioru barwnych kamieni na parapecie Jyrbiana kula była brzydka i

pospolita. Lyrralt obj ł Khallayne w talii. - Nigdy si nie domy li, e ona tu jest.

Chyba, e zostaniemy wykryci i b dziemy mieli powód, by to ujawni .

background image

31

Rozdział 4

PRZYJACIEL ZDRADY

Siedz cy na podwy szeniu lord Teragrym gestem polecił Jyrbianowi zasi

ni ej przed sob . Nie uchodziło, by młodszy ogr górował nad nim wzrostem.

Jowialny i zuchwały Jyrbian ucichł w obecno ci Teragryma, okazuj c mu

czujny respekt. Teragrym, który dzi ki swej ostro no ci zasiadał w Radzie

Panuj cych dłu ej ni ktokolwiek, zauwa ył, e Jyrbian wytrzymał jego wzrok.

Jyrbian siadł na pi tach, kłaniaj c si przed i po usadowieniu si na posadzce.

Niedbałym ruchem nadgarstka rozło ył w wachlarz poły wierzchniej szaty, która

przykrywała prost tunik i spodnie. Gest ten był tak delikatny i wdzi czny, a

jednocze nie naturalny, e wydawał si zaskakuj cy u kogo tak masywnego jak

Jyrbian.

Sala audiencyjna, do której go wpuszczono, nie była du a, lecz urz dzona z

przepychem. Kamienn posadzk ocieplały grube dywany. Zza malowanych

parawanów, gobelinów i ci kich kotar prawie nie było wida kamiennych

murów. Sprz ty były nieliczne, a na umeblowanie składały si jedynie stołek dla

Teragryma, niski, bogato rze biony stół z boku i biurko z tyłu podwy szenia.

Jyrbian ukradkiem rzucił okiem dookoła, zauwa aj c luksus i dyskretn

elegancj . Bez trudu widział siebie w tak przytulnym otoczeniu.

- Moja córka wspomniała, e wiedz c o moim zainteresowaniu wydarzeniami

w Kal-Theraxian, zgłosiłe sw ch udania si tam i zło enia mi raportu.

Jyrbian u miechn ł si , a potem przybrał inn min . - Tak, czcigodny panie.

Byłbym uradowany i zaszczycony, mog c ci słu y .

- A czego spodziewasz si w zamian za t przysług ?

T tno mu gwałtownie przyspieszyło, a do ust cisn ła si odpowied : władzy,

sławy, bogactwa i stałego stanowiska, jednak nie wyraził tej my li słowami. - Nie

prosz o nic, czcigodny panie. Zaszczytem jest dla mnie po prostu ci słu y .

Teragrym u miechn ł si . Młodzieniec spu cił wzrok na wzorzysty kobierzec,

udaj c pokor i szacunek, lecz Teragrym wiedział o chciwo ci tkwi cej w jego

duszy i zazdro ci w sercu. On sam te był drugim synem, bystrzejszym,

mielszym i bardziej warto ciowym od swego pierworodnego brata.

- Pałasz dz , młody Jyrbianie. Nie jest tak dobrze skryta, jak ci si wydaje -

dodał, gdy Jyrbian gwałtownie podniósł głow . Błysk srebrnych oczu w jego

ciemnej twarzy nieznacznie sugerował złe zamiary. - Podró mo e okaza si

niebezpieczna.

Teragrym zamierzał doda : - Bardzo niebezpieczna - lecz Jyrbian przerwał: -

Wiem o napa ciach na górskich szlakach.

- Ten raport był przeznaczony wył cznie dla Rady Panuj cych. Sk d o tym

wiesz?

Jyrbian tylko wzruszył ramionami. - Zawsze kr

plotki.

Młodzieniec urósł odrobin w oczach Teragryma. - W porz dku, wi c wiesz o

atakach nasilaj cych si w naszych górach. Czy w zwi zku z tym zabierzesz ze

sob oddział gwardii?

background image

32

- Nie wzbudz zaufania gubernatora, wje d aj c do Kal-Theraxian w

otoczeniu stra y. Poza tym - rzekł wzgardliwie Jyrbian - nie jestem gorzej

wyszkolony od gwardzisty. Pojad sam. Albo mo e z niewielk dru yn . Znam

kogo , kto przyja ni si z córk gubernatora. Mo e mogliby my wst pi do niego

z wizyt .

- Pochwalam ten pomysł. - Teragrym powoli skin ł głow . - Jest chyba jednak

co , o co chciałby poprosi ? Tak przysług nale y nagrodzi .

Jyrbian pokr cił głow . Starannie przemy lał wszystko przed przyj ciem.

Je li poprosi o co konkretnego, tyle tylko dostanie. Je li nie sprecyzuje swych

ycze , nie b dzie granic temu, co mo e otrzyma , gdyby jego misja odniosła

powodzenie. - Je li uznasz, czcigodny panie, e zasłu yłem na nagrod , b d tym

niew tpliwie zaszczycony. Jednak e b d równie zaszczycony, mog c po prostu

si przysłu y .

Teragrym znów si u miechn ł, jakby potrafił odgadn kalkulacje Jyrbiana.

- Zgoda. Przyjmuj twoj propozycj wy wiadczenia przysługi. I oczekuj , e

doniesiesz o wszystkim mnie - i tylko mnie.

Jyrbian sztywno skin ł głow .

- Musz wiedzie ... - Teragrym przerwał i zamy lił si . - Musz wiedzie o

wszystkim. Miej oczy otwarte. Chc wiedzie , co Igraine robi, eby zwi kszy

produkcj swoich kopalni. Musz dowiedzie si , czy nie mówi czego , co mo na

by uzna za zdrad .

- Zdrad ? - Jyrbian nachylił si bli ej, niecierpliwie oczekuj c na nast pne

słowa.

- Doszły nas pewne pogłoski. Ale czy to przesada, czy prawda... - Teragrym

wzruszył ramionami. - Granica pomi dzy działaniem dla dobra ogółu a

działaniem dla własnego dobra jest czasami bardzo cienka. Czasami to jedno i to

samo. Musz mie silne podstawy, by samemu o tym zadecydowa . Musz

wiedzie , o czym si mówi, a o czym nie.

Teragrym odczekał chwil , uwa nie mierz c wzrokiem Jyrbiana, po czym

odprawił młodzie ca.

Jyrbian był tak podniecony, e ledwo mógł nad sob zapanowa do czasu, gdy

zejdzie Teragrymowi z oczu. Nagroda za takie zadanie powinna by rzeczywi cie

wspaniała! Kiedy wychodził na korytarz, u miechał si tak szeroko, e czekaj ca

na wej cie ogrzyca zatrzymała si na progu z zaskoczenia.

Odprowadzała go wzrokiem, póki nie skr cił za róg, a nawet zawahała si

chwil .

- Kaede?

Głos Teragryma wyrwał j gwałtownie z zamy lenia i sprowadził na ziemi .

- Czemu zawdzi czam przyjemno , jak jest ta wizyta?

Kaede ukłoniła si i przykl kła, wiedz c, jak Teragrym nie cierpi, gdy kto

stoi nad nim. - Czcigodny panie, wybacz mi te nie zapowiedziane odwiedziny, lecz

przybywam, by prosi o przysług .

- Jakiego rodzaju?

Kaede zacisn ła dłonie le ce na podołku, by ukry swe podniecenie. -

Przyszłam prosi , aby zezwolił mi naprawi krzywd , jak wyrz dzono mojej

rodzinie.

background image

33

Lyrralt zatrzymał si na progu swej kwatery. Kilkoma słowami i skinieniem

dłoni zapalił wiece. Jego komnaty były wi ksze ni Jyrbiana, lecz umieszczone

po drugiej stronie korytarza, a wi c pozbawione okien.

Przez cały poranek spacerował po zimnych korytarzach zamkowych,

przysłuchuj c si rozmowom i przył czaj c do grupek ogrów, by wita nowiny

okrzykami wyra aj cymi zmartwienie. Powierniczki nie mo na było obudzi .

Le ała jak martwa, lecz oddychała i nikt nie był w stanie przywróci jej

przytomno ci. Lyrralt wybrał si do pokoi Khallayne, lecz w ko cu trafił do

siebie. Ogrzyca, z któr sp dził noc po tym, jak Khallayne wymówiła si

zm czeniem, znikła z komnaty, nie zostawiaj c po sobie nawet ladu zapachu, a

co dopiero wspomnienia.

Nie posiadał gobelinów, które rozja niłyby pos pne pomieszczenie. Nie miał

na podłodze dywanów tłumi cych chłód, jakim tchn ło stare zamczysko. Wolał

takie wn trza. Preferował surowe pi kno szarych kamiennych cian i sk pe

o wietlenie, a swoje komnaty wypełniał przedmiotami, które były pi kne i

delikatne, a nie kosztowne.

Na pokrytym skomplikowan snycerk stole pod cian stała marmurowa

misa z wod . Uniósł j ostro nie, wypłukał usta i splun ł do identycznej,

mniejszej miski. Zwil ył uszy i powieki.

Dr c z chłodu, zsun ł dług szat , a zamiast niej przywdział pozbawion

r kawów tunik modlitewn i zasiadł przed ogniem, by pomodli si , poprosi o

wskazówki i dowiedzie si , co Hiddukel, bóg bogactwa i gromadzenia, s dzi o

jego zbli aj cym si szcz ciu.

Khallayne niła o magii, o zakl ciach tak pot nych, e jej umysł ledwo mógł

je pomie ci .

- Khallayne, obud si ! Obud si !

Głos dotarł do niej i wyrwał ze snu w tej samej chwili, co szarpi ca j za

rami r ka. - Zbud si !

Otworzyła oczy i ockn ła si w ciepłym, złotym sło cu jesiennego poranka.

Nad ni nachylała si sylwetka Lyrralta. Jego twarz była niewidoczna w

cieniu. - Obud si - powtórzył.

Zaspana, przesłoniła oczy dłoni . Która była godzina? Czy by sp dził w jej

komnatach cał noc? Potem przypomniała sobie, e było inaczej i dlaczego tak si

stało. Chciał zosta , jednak e wyperswadowała mu to, bowiem miała za- miar

poło y kres ich poufało ci.

- Zbudziła si ?

Pytanie wreszcie dotarło do wiadomo ci kobiety, która usiadła, podci gaj c

puchow kołdr tak, by zasłoni piersi.

Widoczna teraz twarz Lyrralta promieniowała niezadowoleniem, a spod

zmarszczonych brwi spogl dały zw one i ponure oczy.

- Co si stało? Co złego?

- Dzi rano znaleziono Powierniczk . W całym zamku o tym wiadomo.

Serce jej załomotało. Walczyła z ogarniaj cym j strachem, przypominaj c

sobie o krokach, jakie podj ła dla własnej obrony. Przez głow szybko przebiegła

jej my l, e musi wyprosi Lyrralta ze swego pokoju. Niech si oddali najdalej i

najpr dzej, jak to mo liwe.

background image

34

Ostatni rzecz , jak zrobiła przed wymkni ciem si z komnaty Powierniczki

wczorajszej nocy, było rzucenie zakl cia maskuj cego dla zatarcia swej

obecno ci. Jednak esencj Lyrralta, magiczn wo , któr rzeczywi cie dobry mag

potrafił wykry , gdyby znał sposób, pozostawiła. Na wszelki wypadek.

- Co z tego?

- Nie mog jej dobudzi . Zupełnie jakby była martwa, cho wci oddycha.

- Czy podejrzewaj czary?

- Jeszcze nie. Wszyscy zdaj si s dzi , e zachorowała albo po prostu jest tak

s dziwa. Domy l si jednak, prawda?

Khallayne rozparła si na poduszkach, a kołdra zsun ła jej si z ramion,

odsłaniaj c prze liczn skór . - Co chcesz przez to powiedzie ?

Lyrralt zacisn ł pi ci. Miar wielk ochot zwlec j z mi kkiego ło a i waln

jej głow o cian ! - Ty co zrobiła . Co , eby zaprowadzi ich do mnie!

- Ale sk d e - zaprotestowała natychmiast. - Sk d ci co podobnego przyszło

do głowy?

M czyzna podszedł do kominka i wyszeptał zakl cie. Z popiołu strzeliły małe

płomyki i wkrótce zapłon ł niewielki, trzaskaj cy ogie . Runy na jego barku i te

nowe, ni ej na ramieniu, sw działy. - Zostałem ostrze ony przed zdrad .

Khallayne si gn ła po sukni i zarzuciła j na siebie, wychodz c z łó ka.

Jedwabne kimono było w dotyku chłodne, mi kkie i bardzo miłe dla oka.

Mimo gniewu Lyrralt nie mógł oderwa od niej wzroku, co tylko jeszcze

bardziej go rozzło ciło.

Kobieta przeci gn ła si , wznosz c r ce ku sufitowi. - Nie b d mieszny -

rzekła leniwie. - Jeste my całkiem bezpieczni. Powierniczka si nie ocknie. Nikt

si nie dowie, co zrobili my, z wyj tkiem Teragryma. A on nigdy tego nie wyjawi.

- Wzruszyła ramionami, patrz c. jak ledzi oczami ruch jej piersi pod lu no

zawi zan szat . - Z wszystkimi innymi było tak samo. Kiedy zabrałam im to, co

chciałam, zapadali w sen. A potem umierali.

Otworzyła drzwi garderoby i wybrała jedn z wisz cych wewn trz tunik. -

Teraz musimy tylko czeka . Kiedy Powierniczka umrze, b dziemy mogli dobi

targu w sprawie Historii.

Lyrralt w jednej chwili znalazł si po drugiej stronie pokoju i cisn ł jej rami

tak mocno, e poczuł przez ciało tward ko . - To pi kna mowa, ale nie ufam ci.

Hiddukel nie rzuca słów na wiatr! Strze si , bo je li zostan oskar ony o t

zbrodni , nie pójd do lochów sam! A ty masz wi cej do stracenia.

Mimo bólu Khallayne nie skrzywiła si . Mógłby jej oderwa r k , a mimo to

nie dałaby mu satysfakcji i nie okazała cierpienia. - Ty natomiast jeste głupcem,

je li s dzisz, e naraziłabym nas na ryzyko, mówi c o tym komukolwiek. Mamy

za du o do stracenia. Za du o do zyskania. Sam si strze , nie pozwol sobie

bezkarnie grozi !

Umilkła i rzuciła w ciekłym okiem na jego r k . Chwil pó niej przeszył j

ostry ból. Lyrralt gwałtownie cofn ł dło i odsun ł si .

Khallayne przysun ła si tak blisko, e czuł jej gor cy oddech na twarzy. -

Nigdy wi cej mnie tak nie dotykaj!

background image

35

- Przepraszam bardzo. - Pełen mimowolnego podziwu dla niej u miechn ł si

szeroko i potrz sn ł dłoni , by pozby si pieczenia. Skłonił si lekko z drwin i

wychodz c z jej sypialni, z hukiem trzasn ł drzwiami.

Poranne sło ce wyłoniło si ju zza zamkowych murów i ko czono wła nie

objucza konie, gdy Khallayne zeszła na dziedziniec.

Jyrbian przerwał prac , by popatrze , jak kobieta schodzi po schodach, a

doko czenie sprawdzania siodeł i juków zostawił Lyrraltowi.

- Gotowi? - spytała Khallayne, przerzucaj c sakwy przez zad swego szarego

wałacha.

Lyrralt, który przykucn ł, by obejrze kopyta swego koma, wstał tak szybko,

e zwierz spłoszyło si i skoczyło w bok. Utkwił wzrok w Khallayne, marszcz c

czoło z zaskoczenia i gniewu.

- Jestem gotowy od wschodu sło ca - powiedział Jyrbian. - Wyruszymy, gdy

tylko wszyscy zejd .

Nie odrywaj c oczu od Lyrralta, kobieta spytała: - Wszyscy?

- Znasz chyba Briah, prawda? Jedzie z nami, tak samo jej siostra Nylora.

Równie Tenaj i te jej dwie kuzynki. Nie mog zapami ta ich imion.

Jakby na zawołanie po schodach zbiegła reszta grupy, której wesoły miech i

rozmowy wzlatywały pod poranne niebo. Tworzyli wielobarwn gromadk od

karnacji niemal tak bladej, jak u Khallayne, do koloru ciemnej morskiej zieleni.

Wida było równie wszystkie odcienie srebrnych włosów, od barwy błyszcz cej

rt ci u Briah, do delikatnej cyny kuzynek.

Kiedy Jyrbian zaj ty był przydzielaniem ka demu konia, Lyrralt ukradkiem

zbli ył si do Khallayne.

- A ty kiedy postanowiłe przył czy si do wyprawy? - spytała chłodnym,

pełnym dezaprobaty tonem.

- Kiedy przyszło mi na my l, e przez jaki czas bezpieczniejszy b d z dala od

zamku.

Khallayne chwyciła cugle swego konia. - Nie ma takiego miejsca, w którym

byłby bezpieczny, gdybym rzeczywi cie chciała ci obci y ! - sykn ła. -

Wzi łam ci do pomocy, bo s dziłam, e ł cz nas wspólne zainteresowania.

Wspólny cel.

Lyrralt u miechn ł si do pozostałych, lecz ukradkiem rzekł do niej: -

Zaniepokoiłem si , kiedy Powierniczka nie umarła w ci gu dnia czy dwóch, jak

mówiła . Teraz widz , e opuszczasz miasto z moim bratem. - Wyci gn ł r k , by

pomóc jej wsi

na konia, my l c o tym, e o wiele bardziej wolałby przerzuci

j przez wierzchowca i patrze , jak jej mózg rozpryskuje si na bruku dziedzi ca.

Khallayne odepchn ła podan dło i dosiadła konia bez niczyjej pomocy. - Od

dnia przyj cia nosiłam si z zamiarem odwiedzenia Kal-Theraxian. Dzi ki

Jyrbianowi dojad wygodnie na miejsce.

- Jedziemy, czy zamierzacie tak rozmawia przez cały dzie ? - przerwał

Jyrbian, podje d aj c do nich na swym olbrzymim ogierze. - W takim tempie do

zmierzchu ledwie miniemy bramy miasta. - Zawrócił konia i ruszył w stron

południowej bramy.

Rzuciwszy szybko okiem na Khallayne, Lyrralt dosiadł konia. Zostaj c w tyle

za pozostałymi, podjechał do niej.

background image

36

Po chwili kobieta westchn ła. - Lyrralcie, Powierniczka umrze. Nikt nie dowie

si , e skradli my Histori . A nawet je li prawda wyjdzie na jaw, win zostanie

obci ony Jyrbian. - Zmierzyła go spojrzeniem nieruchomych oczu, czarnych jak

bezgwiezdna noc, a jednak jasnych jak sło ce. Sko nych, obcych oczu.

Bezdennych, bezlitosnych. - S dziłam, e usuni cie go z drogi ucieszy ci . Jestem

przekonana, e nie zawahałby si zrobi tego samego tobie.

K ciki jego ust zadr ały. - B d na ciebie uwa ał - powiedział spokojnie, a

potem ruszył cwałem przed siebie.

Zamek Takar wznosił si wysoko na zboczu góry nad półksi ycem miasta,

które otaczało jej podstaw oraz poło on dalej rozległ dolin , gdzie znajdowały

si posiadło ci licznych rodów panuj cych.

Przed bitw pod Denharben Takar było jednym z czterech miast, gdzie

mieszkał król. Podró ował mi dzy Takarem, Thoradem, Bloten i Persopholus,

dziel c równo czas i uwag mi dzy ka de z nich i przez pewien czas po tym, jak

Rada Panuj cych okrzepła i przej ła władz w imieniu króla, jej członkowie

równie zachowali zwyczaj podró owania od miasta do miasta. Jednak e

kluczem do ich władzy było przemieszczenie wrogów do odległych rejonów, gdzie

le ały gorsze maj tki, podczas gdy prawo własno ci do najlepszych prowincji i

posiadło ci przeszło w r ce ich najwierniejszych zwolenników. Od tej pory Takar

było główn siedzib władzy.

Wspaniały widok na dolin i fioletowe góry w oddali powoli znikał, w miar

jak podró ni zjechali z góry seri zygzaków i zeszli do wła ciwego miasta.

Przeje d aj c pod wspaniałym kamiennym łukiem wysadzanym spi owymi

płytami, które przedstawiały staro ytne bitwy, znale li si w tej cz ci miasta,

któr pospólstwo po cichu zwało „dzielnic zakładników”. Nosiła tak nazw ,

kolejnym bowiem krokiem, jaki uczyniła rada w celu umocnienia władzy było

za danie od bogatych i wpływowych ogrów, by ich rodziny przez cały rok

mieszkały w miejskich posiadło ciach. Kamienne domy z ogrodami, które

otaczały wysokie mury z glinianych cegieł, były niemal równie wspaniałe jak

prywatne kwatery w zamku, a z pewno ci obszerniejsze.

Lyrralt pojechał naprzód, doł czaj c do Jyrbiana na czele kawalkady.

Do czasu, gdy przeje d ali przez ruchliwe, gło ne miasto, w którym wrzał

codzienny handel, jego mieszka cy byli ju dawno na nogach. Podstaw

bogactwa Takaru był handel bogactwami s siaduj cych obszarów, rud i

klejnotami z kopalni, produktami spo ywczymi z bogatych gospodarstw w

dolinach oraz niewolnikami z odległych równin.

W pobli u południowej cz ci miejskich murów stało ogromne koloseum,

gdzie odbywały si igrzyska i bitwy niewolników, które przyci gały ogrów z

odległych krain. Rzucało si w oczy z oddali, przesłaniało sło ce niczym pot na

misa rzucona mi dzy domostwa. Dru yna wzdrygn ła si , przeje d aj c przez jej

olbrzymi cie .

Potem min li południow bram i stan li w jasnym, złotym sło cu.

Przez ponad dwie godziny jechali na południe wzdłu grani nad dolin

Takaru, a nast pnie skr cili na wschód i zacz li si wspina po stromych

zboczach. Tak dotarli do lasu i wy szej grani, gdzie zamierzali rozbi obóz na

noc.

background image

37

Ich wesoła paplanina uciszała wiergot ptaków i płoszyła drobne zwierz ta,

które znikały w g stym le nym poszyciu.

R’ksis wychodziła powoli, na chwil wyskakuj c na sło ce, a nast pnie znów

zanurzaj c si w ciemno ci. Za ka dym razem przebywała tam chwil krócej.

Wreszcie została na górze, trzymaj c si zacienionej strony drzew, ale niedaleko

od wej cia do jaskini. aden disir nie chciał opuszcza chłodnego, bezpiecznego

mroku swego podziemnego domu.

wiat na zewn trz składał si z g stego lasu. Przez złote li cie nad jej głow

przes czało si jasne wiatło. Pod jej stopami cieliły si niskie krzewinki i gruby

dywan butwiej cych li ci. Głazy, które zasłaniały wej cie do podziemnej pieczary,

porastała warstewka szarozielonej ple ni. R’ksis zdrapała jej troch

zakrzywionym pazurem i wsun ła do pyska.

Wypluła natychmiast. W porównaniu z bogatym, ple niowym smakiem

podobnego po ywienia pod ziemi to było prawie bez smaku. Było popsute od

sło ca. Tak czy inaczej, nie dla niego ona i jej towarzysze odwa yli si wyj na

powierzchni .

R’ksis w szyła, badaj c powietrze. Krew. Pot. Cały las przesycał unosz cy si

w powietrzu zapach koni i ogrów. - To Prastarzy - prawie zasyczała, gestem

wzywaj c do siebie samców.

Ci stali w rodku, w przyjemnej ciemno ci. Kiedy znów na nich skin ła,

zasyczeli i zastukali pazurami o kamienne ciany. - Jasne wiatło. Za jasne. Razi

oczy. Sło ce za ciepłe - uskar ali si .

Zakl ła i zostawiła ich w spokoju, wiedz c, e sami pójd za ni .

W miar zagł biania si w las wo Prastarych słabła. R’ksis zmieniła

kierunek. Do czasu gdy znów pochwyciła trop, dziesi ciu samców dogoniło j .

Mieli czas, by wytarza si w błocie, kamufluj c nim swe bladozielone ciała.

Skin ła głow na znak aprobaty, po czym sama szybko obrzuciła si gar ci

li ci i ziemi.

- Jedzenie - zaklekotał i zasyczał G’hes, najstarszy samiec, w sz c przy tym

dookoła. Teraz sprawiał wra enie bardziej pewnego siebie.

- Prastarzy! - Nachyliła si , podniosła du y kamie i zgniotła go w łapie, tak

jak zmia d y Prastarych. Ogrowie byli odwiecznymi wrogami, złodziejami,

którzy yli na powierzchni, a mimo to zmuszali swych niewolników do rycia dziur

w górach - nie po to, by budowa domy, lecz by okrada ziemi .

- Prastarzy dobrze smakuj ? - spytał ochoczo najmłodszy członek dru yny.

S’rk jako jedyny z nich nie był jeszcze nigdy na powierzchni. Stał zupełnie

wyprostowany z głow wy ej ni inni, a napi te mi nie kr pego ciała zdradzały

podniecenie i strach.

Pozostali zasyczeli z zadowolenia. Ogrowie byli jeszcze smaczniejsi od tych,

którzy ryli tunele, od niewolników ogrów.

Znalezienie ródła upajaj cej woni krwi zaj ło im prawie godzin . Po drodze

nie zauwa ali mijanych drzew, głazów wypchni tych na powierzchni ziemi i

bujnych k p poszycia le nego w miejscach, gdzie sło ce prze wiecało przez

korony drzew. Wszystko to oczom przyzwyczajonym do g stego mroku podziemi

i pi kna ociekaj cych wilgoci jaski wydawało si pustym terenem.

background image

38

Gdy zapach Prastarych stał si niezno nie silny, G’hes, najstarszy samiec,

zagulgotał: - Plemi b dzie zadowolone.

- Wpierw ich złapmy - ostrzegła go R’ksis.

Jyrbian zataczał koniem kr gi od pocz tku kawalkady, gdzie jechał pos pny i

milcz cy Lyrralt, do tak samo zachowuj cej si Khallayne na tyłach.

Podjechał do niej po raz trzeci w ci gu ostatnich kilku godzin i zadał to samo

pytanie, co uprzednio:

- Sk d ta ponura mina? Czy to nie pi kny dzie na przeja d k ?

Milczała, wi c znów pocwałował naprzód.

Wtem Tenaj zawołała: - Cisza!

Usłuchali jej natychmiast, Tenaj bowiem była w grupie łowczyni , która

sp dzała wiele godzin na le nych cie kach.

Jyrbian zaczekał, a Tenaj doł czy do niego, gestem wysyłaj c reszt dalej. -

Co si stało? - wyszeptał bezgło nie.

Tenaj obejrzała si na cie k , a potem rzuciła okiem na las. Z wyj tkiem

niezwykłej ciszy, któr mo na było przypisa ich przejazdowi, wszystko

wydawało si normalne.

Pomin wszy wra enie, e kto lub co mo e nie tyle ich obserwuje, co

wyczekuje.

Tenaj potrz sn ła głow . - Co - rzekła cicho. - Nie wiem. - Potarła kark. -

Mo e powinnam cofn si troch i sprawdzi sytuacj .

- Tylko nie za daleko, dobrze? Na tej cie ce miało miejsce kilka napa ci na

grupy my liwych. Moim zdaniem nie powinni my si zbytnio rozprasza w tej

okolicy.

Kiwaj c głow na zgod , Tenaj zawróciła swego ogiera.

W drodze do Takaru nie spuszczała r ki z miecza. Las był zbyt cichy, całkiem

wymarły, cho grupa przeje d ała t dy jeszcze kilka chwil temu. Wprawiło j to

w niepokój i stało si przyczyn płochliwo ci jej i tak ju narowistego konia.

Wyjechała zza zakr tu i ujrzała przyczyn . Cztery disiry na drodze! Mru yły

blade, wodniste lepia. Do ich o lizgłych ciał poprzylepiały si li cie i ziemia.

Pewno dalej, w cieniu, jest ich wi cej, pomy lała. Przez chwil potwory łypały na

m oczami, które pałały nienawi ci i głodem. Potem z lasu dobiegł jaki d wi k i

kr pe, zwarte ciała ruszyły ław .

Tenaj zawróciła i ruszyła galopem. - Disiry! - zawołała, gdy tylko ujrzała

pozostałych. - Disiry! Przynajmniej pi !

Khallayne była z tyłu. Kiedy usłyszała krzyk Tenaj, zwolniła i odwróciła si

do połowy w siodle.

Co j uderzyło w rami od lewej strony. Co masywnego, liskiego i du ego.

Zabrakło jej tchu w piersi. Poczuła, jak dr twieje jej bark i rami . Krzykn ła na

widok ziemi, która zbli ała si do jej twarzy z zaskakuj c pr dko ci .

Upadła na twardy, zbity grunt i wtedy zobaczyła jak wilgotn , masywn i

pazurzast istot o kr pym ciele, która poruszała si niesamowicie szybko.

Ko skie kopyta zata czyły jej przed oczami. Ból przeszył udo, jakby kto

rozpłatał jej ciało no em.

Rozległy si wrzaski, które dochodziły z góry i wydobywały si z jej własnego

gardła. Strach, ostrze enie, ból! Jaki ko zakwiczał z jeszcze wi kszego

background image

39

przera enia. O lizgły, cuchn cy octem i zgnilizn stwór przygniótł j i wyrywał

kawały ciała. Wsz dzie, gdzie jej dotykał, czuła ból.

Przez zgiełk usłyszała, e kto woła j po imieniu. Usłyszała okrzyk bojowy,

straszny, lecz podtrzymuj cy na duchu. Zauwa yła szale cz kotłowanin nad

sob . A potem z dala od siebie.

Prastara zaskoczyła ich! Zapach był tak silny, e nie wyczuli woni ogrzycy na

szlaku. Na wydany sykiem rozkaz R’ksis grupa podzieliła si , czmychn ła z

powrotem do lasu i ruszyła w po cig, dla szybko ci opadaj c na cztery łapy.

Kiedy zaszli Prastarych z boków, wo była oszałamiaj ca. Słycha było

podniesione głosy spłoszonych ofiar i pełne przera enia werble, które wybijały na

ubitej ziemi kopyta ich koni.

Przewodz ca grupie R’ksis zaatakowała pierwsza, wykorzystuj c impet

rozp dzonego ciała, by skoczy na pierwszego Prastarego, na jakiego si

natkn ła. Wytr cona z siodła ogrzyca spadła ci ko na ziemi .

Ogarni ty młodzie czym szałem bojowym S’rk natychmiast skoczył na

ogłuszon ogrzyc . Rozdarł jej nog i rozpłatał mi nie. Jeszcze raz szarpn ł

ostrymi kłami.

Ogrzyca wrzasn ła, niezdarnie uderzyła napastnika, a potem padła bez

czucia. Dla R’ksis nie było milszego d wi ku ni okrzyk ugodzonego

nieprzyjaciela. a ciepła, paruj ca krew miała najsłodsz wo .

Gdy S’rk znów nachylił si nad powalon ogrzyc , powietrze przeszyło

przera aj ce skrzeczenie. R’ksis podniosła głow i ujrzała, jak ogromny Prastary

zeskakuje na ziemi . Samiec, jak s dziła po wygl dzie, który podczas skoku

wyci gn ł miecz. Doł czyła do niego jeszcze jedna ogrzyca, ta ze szlaku.

Sam ich widok wprawił j we w ciekło . Zapominaj c o posiłku, R’ksis

poderwała si , by stawi im czoło. Jej nozdrza rozd ły si , kiedy poczuła

docieraj cy do niej zapach ogrzego potu i strachu. A potem ogrowie rzucili si do

ataku!

R’ksis zamachn ła si na tego wi kszego, wyci gn wszy pazury na cał

długo . Zasi g jej łap nie mógł si jednak równa z zasi giem miecza ogra.

Klinga drasn ła j tylko, ze lizguj c si z płyt naturalnego pancerza, jakim

pokryte były jej ramiona.

Ogr zaatakował jeszcze raz, zataczaj c mieczem niski, wiszcz cy łuk. R’ksis

przeturlała si i skoczyła mi dzy dwóch napastników, tn c ich po nogach.

Odwrócili si razem z ni i miecz kobiety za piewał w powietrzu nad głow

R’ksis. Gdy rozdzielili si , usiłuj c zaj j z boków, cofn ła si .

Zewsz d słyszała odgłosy walki. Syki i klekotanie atakuj cych disirów. R enie

ranionego zwierz cia. Syczenie konaj cego disira.

Kiedy ogrowie natarli jednocze nie, R’ksis uchyliła si przed ostrzarni

mieczy. Kobieta zmieniła taktyk , robi c wypad w przód jedn nog i d gaj c

kling . R’ksis niezdarnie odskoczyła poza zasi g or a.

Dwóch z jej samców nie yło; ich ciała le ały nieruchomo w sło cu. Jednak po

drugiej stronie cie ki G’hes zbli ał si do samicy Prastarej, niecierpliwie

wysuwaj c długi, ostry j zyk.

S’rk przył czył si do walki, skacz c z boku.

background image

40

R’ksis usłyszała, jak miecz ogrzycy wbił si w grub okryw na grzbiecie

S’rka. Samiec przeturlał si i stan ł na nogi, mru c z bólu lepia.

R’ksis sama odparła atak napastników, zasłaniaj c S’rka swym ciałem.

Odsuwaj c si do tyłu, potkn ła si i upadłaby, gdyby nie S’rk. R ce mu si

trz sły. Czuła ostr wo posoki disira.

- Uciekaj, najmłodszy! Uciekaj daleko! - Odepchn ła go w chwili, gdy ogr

zamachn ł si mieczem. Straszne, błyszcz ce ostrze nie trafiło ani jej, ani S’rka.

Potem w niewiarygodny sposób zawróciło i ci ło wstecz. Ostra jak szpony disira

klinga rozpłatała gardło S’rkowi. Najmłodszy zacharczał i padaj c, podniósł na

ni oczy.

W tej samej chwili, gdy zobaczyła, jak ycie ga nie w oczach S’rka, usłyszała

okrzyk konaj cego G’hesa i ujrzała, jak samiec pada, trzymaj c si za pier .

Zanim ogrowie znów zdołali zaatakowa , wydała pozbawiony słów wrzask,

ostrzegaj c yj cych jeszcze członków grupy, by si wycofali. Nast pnie

rozpłyn ła si w lesie tak szybko, e wojownicy nie zdołali zareagowa .

Niebo przechyliło si do góry nogami, a drzewa rosły w bok.

Khallayne widziała, jak Jyrbian toczył bój z koszmarnym stworzeniem, które

miało pancerne płyty na gumiastym, czworono nym ciele i lepia czerwone jak

Lunitari. Potwór wzniósł si na tylnie łapy, stan ł jak ogr i ruszył do walki,

sycz c i klekocz c jak uk.

Jyrbian zamachn ł si mieczem. Z karku stworzenia trysn ła krew, równie

czerwona i g sta jak u ka dego ogra. Potwór zacharczał i zwalił si na ziemi .

Nast pna z bestii, która stała w pobli u Tenaj, rzuciła dookoła spanikowanym

wzrokiem i wtopiła si ponownie w las.

Niebo znów przechyliło si w sposób przyprawi j cy o mdło ci. Khallayne

niczego wi cej ju nie pami tała.

Kiedy ockn ła si , w nozdrzach miała ziemi i zapach jakiej zgnilizny

wymieszany z woni własnej krwi. Dłonie, które j odwracały, nie były łagodne.

Przeszył j t py ból w barku, udzie i ramionach. Zniekształcone i ledwo tylko

rozpoznawalne głosy docierały do jej wiadomo ci przez mgł .

- Ostro nie.

- Jak le z ni ?

- Nie dotykaj luzu wokół ugryzie ! Jest truj cy.

- Tenaj, Leyin, sta cie na stra y.

- Musimy rusza . Mo e by ich wi cej.

Poznała głos Briah i usiłowała usi

. Czyje dłonie jednak przytrzymały j w

pozycji le cej.

- Jak bardzo z ni le? - pytał kto natarczywie.

- Mo esz j uzdrowi ?

- Tak. - Dłonie obmacywały ran na jej udzie, powoduj c wybuch bólu, który

przeszył jej nog jak odłamki szkła. - Jednak trzeba b dzie za to zapłaci .

Kobieta j kn ła gło no z bólu.

- Czy to rozumiesz, Khallayne? Zgadzasz si ? Bogowie zawsze daj zapłaty

za uzdrowienie.

Wreszcie poznała głos i dłonie. Otworzyła oczy i spojrzała w twarz Lyrralta.

background image

41

- Mog ci uleczy , je li taka b dzie łaska Hiddukela, ale nie za darmo.

Pr dzej czy pó niej zechce czego od ciebie i b dziesz musiała spełni jego

danie. Rozumiesz?

- Zrób to, Lyrralcie! - warkn ł Jyrbian. - Czy s dzisz, e ona ma jaki wybór?

Teraz w polu jej widzenia pokazały si szkliste oczy i błyszcz ce od potu,

tchn ce rado ci bitewnego szału oblicze Jyrbiana. - Ten stwór rozpłatał jej nog

niemal do ko ci. Je li nie wykrwawi si na mier , zabije j jad disira. Bierz si

do roboty.

Khallayne złapała Lyrralta za r kaw, przypominaj c sobie dotyk run na jego

skórze. Komu b dzie musiała zapłaci t cen ? - Zgadzam si .

Poło ył na niej dłonie i wzniósł oczy do nieba, poruszaj c wargami. Zadr ał.

Jego palce zacisn ły si , a potem rozlu niły.

Przeszył j ból gorszy od wszystkiego, co sobie wyobra ała. Kiedy otworzyła

usta do krzyku, poczuła, jak poszarpane brzegi rany pełzn , spajaj si i

zaczynaj goi .

background image

42

Rozdział 5

PRZEKAZANIE DARU

Posiadło lorda Igraine, nazwana Khalever od imienia jego córki, nie

przypominała Jyrbianowi adnej z tych, które dotychczas widział.

- Co to jest? Czujesz to? -- szepn ł do Khallayne, która jechała za nim,

obejmuj c go w pasie.

Stwór w lesie zabił jej konia, a poniewa nikt nie chciał zawraca , jechali na

zmian po dwoje na jednym wierzchowcu.

Khallayne potrz sn ła głow . - Nie wiem. - Jedynymi wra eniami, jakie

odczuwała, były spokój, cisza i zadowolenie.

Odgłosów było mnóstwo - szum wiatru w drzewach, brz czenie pszczół, głosy

ptaków, trzaskanie drzwi, parskanie ich koni i powitalne r enie jednego ze

rumaków Igraine’a, niemniej cało nadal tchn ła gł bokim spokojem. Cisza... a

jednak czego brakowało. Zdumiona Khallayne rozejrzała si niespokojnie i

obj ła Jyrbiana mocniej.

Na ko cu długiej alei stał dom z płowego kamienia zdobiony płytami z

ró owawego łupku, które uło ono wokół l ni cych okien. Łagodnie kołysz ce si

pola zbo a ci gn ły si a ku słonecznym, poro ni tym bujn zieleni wzgórzom.

Lord Igraine, sam gubernator Kal-Theraxian, wyszedł na obszerny ganek, by

powita przybyszy. Był m czyzn niewysokim jak na ogra, dobre dwie dłonie

ni szym od Jyrbiana, odzianym w prosty strój. Jego skóra miała soczy cie zielony

kolor. Kiedy u miechn ł si na powitanie, wokół jego oczu pojawiły si

zmarszczki.

- Zawsze miło widzie go ci z Takaru. Jak mieli cie podró ? Co nowego na

dworze?

Nylora i Briah odezwały si jednocze nie, opowiadaj c o napa ci w lesie, o

odwadze Jyrbiana, który za egnał niebezpiecze stwo, o mierci wierzchowca

Khallayne i trudach jechania w dwójk na jednym koniu oraz o nagłym za ni ciu

Powierniczki.

Igraine przez cały czas u miechał si , odwracaj c głow od osoby do osoby,

najwyra niej zafascynowany ich opowie ci .

Słuchaj c ka dego po kolei, Igraine po wi cał im tak uwag , e ka de z nich

czuło si niezmiernie wa ne. Jego urok osobisty zniewalał. Jyrbian wzi ł sobie za

cel poznanie metody Igraine’a, bowiem przecie ka dy mo e nauczy si

udawania tak wielkiego zainteresowania.

- Jakie to okropne! - Igraine zrobił smutn , zaszokowan min , kiedy

opowiedziano mu o Powierniczce. - Mam nadziej , e nie był to dla ciebie zbyt

wielki wstrz s - rzekł, kiedy usłyszał, co si zdarzyło Khallayne i jej koniowi.

Grupa umilkła, czekaj c na reakcj ogrzycy. Cho nikt niczego nie

powiedział, przez ostatnie trzy dni stosunki mi dzy Khallayne i Lyrraltem

wyra nie ochłodły.

- Nic mi nie jest - rzekła, a poniewa wszyscy nadal czekali, dodała: - Lord

Lyrralt uzdrowił mnie. - Ledwo wykrztusiła te odra aj ce słowa.

background image

43

- Uzdrowiciel! - Igraine zmierzył wzrokiem Lyrralta w szacie z długim

r kawem. - Kapłan Hiddukela. Witaj, czcigodny panie, w mym domu.

Lyrralt przybrał dumn min .

Jyrbian zmarszczył brwi tak, e prawie si zeszły.

Igraine wykonał zamaszysty ruch r k , pokazuj c dom i jego otoczenie.

- Wszyscy jeste cie mile widziani w mych progach.

Natychmiast rozległ si szczebiot. Nylora i kuzynki wznosiły okrzyki podziwu

nad pi knem posiadło ci Igraine’a, paplały o przyj ciach na dworze oraz temu

podobnych sprawach. Khallayne nie musiała podnosi głosu, by j usłyszano

w ród gwaru.

- Jeste na ustach całego dworu, lordzie Igraine! Wszyscy mówi o twym

powodzeniu i zastanawiaj si , jak to mo liwe.

Gdy Igraine u miechn ł si szerzej, zmarszczki wokół oczu pogł biły si

jeszcze bardziej. - Pani, z rado ci opowiem ci o wszystkim. - Nachylił si nisko

nad dłoni ogrzycy, która min ła go i weszła do obszernego holu.

Jyrbian spojrzał w ciekłe na tył jej głowy i wyobraził sobie, e zaciska pałce

na jej prze licznym karku. Bynajmniej nie miał jej za złe bezpo rednio ci w

rozmowie z gubernatorem, lecz jak mogła powiedzie co takiego przy

wszystkich! W takich sprawach nale y zachowa dyskrecj . Nie yczył sobie

plotek, które popsułyby całe wra enie, jakie chciał wywrze na Teragrymie, kiedy

doniesie mu o wszystkim.

Jednocze nie był pełen podziwu dla gi tkiego umysłu i gładkiego j zyka

Khallayne. Chciałby móc wyrwa jedno i drugie z jej głowy, powoli i bole nie. -

Ja równie ch tnie posłuchałbym twojej opowie ci - rzekł szybko i przybrał

pogodny wyraz twarzy, eby nie wzbudzi podejrze gospodarza.

- Oczywi cie. Prosz , wejd cie. - Kiedy Igraine odwrócił si , na jego drodze

stan ła prze liczna młoda kobieta, bardzo drobna jak na ogrzyc i niezwykłe

delikatna. Chwycił j za r k i przeci gn ł przez próg. - Poznajcie moj córk ,

Everlyn, od której wła ciwie wszystko si zaczyna.

Jyrbian zdawał sobie spraw , e oczy mu wyszły na wierzch i e si u miecha,

ale na widok Everlyn nie umiał opanowa swej reakcji.

Dziewczyna była delikatna jak kwiat i tak promienna i nieska ona, jak

najczystszy z kryształów. Jej oczy miały kolor srebrzystej zieleni sło ca, które

skrzy si w czystej wodzie, a błyszcz ce włosy wydawały si bardzo bujne przy jej

drobnej twarzyczce. Cho , jak s dził, miała co najmniej dwie cie pi dziesi t lat i

była dorosła, czubkiem głowy si gała zaledwie jego podbródka. Co jeszcze

bardziej intryguj ce, jej u miechni ta twarz tchn ła uczuciem, jakiego jeszcze nie

widział w yciu. Stanowiła dla niego zagadk , której nie potrafił rozwi za .

Jyrbian skłonił si nisko. - Je li nawet nie usłysz niczego, ta podró nie

pójdzie na marne.

Zamiast spodziewanej ekscytuj cej odpowiedzi posłała mu tajemniczy

u miech i umkn ła wzrokiem przed natarczywo ci jego spojrzenia, szepcz c

podzi kowania za komplement.

Odgrywaj c rol troskliwego gospodarza, Igraine zaprowadził ich do wielkiej

chłodnej sali, w której mie cił si jego gabinet. Wyło ona ci k d bow boazeri

sprawiałaby wra enie mrocznej, gdyby nie rz d wysokich okien, które

background image

44

wychodziły na tyły posiadło ci. Sufit pomalowano na kolor nocnego nieba i

wyło ono na nim srebrem wzór przedstawiaj cy gwiazdozbiory bogów.

Kiedy wszyscy wznosili okrzyki zachwytu nad pi knem komnaty i pytali, jak

niewolnicy stworzyli t ozdob , Khallayne przeszła si wzdłu okien i rzuciła

okiem w stron gór, które otaczały maj tek Igraine’a.

Uwa aj c, by nikt jej nie podpatrzył, wyszeptała słowa zakl cia „widzenie”,

dr c od narastaj cej mocy, która przebiegła wzdłu jej nerwów. Spowita ju

magiczn energi Khallayne u wiadomiła sobie, co tak j niepokoiło w

posiadło ci Igraine’a. Otworzyła ze zdumienia usta.

- Co ci jest? - spytał Jyrbian. Trzymał Everlyn mocno pod rami i

przechadzał si z ni wzdłu okien, podziwiaj c widok. Zaszedł Khallayne od

tyłu.

Kobieta była tak zaskoczona i tak zdumiona. e odpowiedziała, nie bacz c na

Everlyn. - Gdzie s znaki strzeg ce? - Wskazała na posiadło za oknami. - Nie

ma znaków ani niczego innego, co mogłoby zapobiec ucieczce niewolników. Nie

ma nawet adnych stra y!

Jyrbian omiótł wzrokiem obszar widoczny z wysokich okien, lecz wła ciwie

nie musiał potwierdza jej nowin. Nie myliła si . To wi c dlatego odnosił tak

dziwne wra enie! Brak stra y.

Cho pocz tkiem maj tku Igraine’a było odziedziczone bogactwo,

powszechnie wiedziano, e najwi ksza cz jego dochodu pochodziła z kopalni,

które le ały na północ od posiadło ci. Wi kszo stra ników oczywi cie powinna

by umieszczona w górach. Mimo to Jyrbian spodziewał si zobaczy

przynajmniej garstk stra y w maj tku. Cho by gwardi honorow w

wymy lnych mundurach, je li nic innego. Albo dozorców niewolników,

szczególnie w pobli u ich siedzib. Ale nic takiego nie zobaczył. O ile go oczy nie

myliły, było zupełnie pusto.

Kolejna osobliwo . Zazwyczaj kwatery niewolników nie znajdowały si tak

blisko dworu. Jednak dostrzegał ich chaty - kamienne, kryte błyszcz cymi

strzechami - a nie n dzne, ałosne lepianki, jakich si spodziewał. Były czyste i

wygl dały niemal malowniczo na tle łupkowoszarych gór, zielonych pól i

niebieskiego nieba. Przy licznych domostwach ludzie kopali gracami i motykami

male kie ogródki. Ludzkie dzieci o nagich, groteskowo wygi tych nó kach bawiły

si niedaleko w błocie. Wiatr przyniósł urywek ludzkiej pie ni, cichej i brzydkiej.

Zakrawało to niemal na blu nierstwo.

- Podziwiacie moj posiadło ? - spytał zza ich pleców Igraine.

Jyrbian drgn ł, zastanawiaj c si , od jak dawna stał tam i ile z ich uwag

zd ył usłysze . - Zauwa yli my, e twoich niewolników nie pilnuj ani zakl cia,

ani nadzorcy.

- Dlatego, e moi niewolnicy s tu szcz liwi. Nie potrzeba stra y, ani

magicznych, ani zwykłych.

- Szcz liwi? - Khallayne posmakowała słowa. Niewolnicy nie byli ani

szcz liwi, ani nieszcz liwi. Po prostu byli niewolnikami. - Jak ten niezwykły

stan został osi gni ty?

- To najlepiej strze ony sekret na naszym wiecie. - Igraine roze miał si . -

Podziel si sw wiedz , je li rzeczywi cie chcecie j pozna . Ostrzegam was

background image

45

jednak, e to, co powiem, z pocz tku nie b dzie łatwe do zrozumienia. Jest

bowiem sprzeczne z wieloma rzeczami, jakich was nauczono, wieloma sprawami,

w jakie wierzycie. Musicie posłucha otwartym umysłem. Otwartym sercem.

Spojrzał wpierw na Jyrbiana, a potem na Khallayne, czekaj c na ich znak, by

kontynuowa .

Jyrbian chciał dowiedzie si wszystkiego, czego mógł, by donie

Teragrymowi, a nast pnie zamkn uszy i nie słysze niczego wi cej. Skinieniem

głowy zach cił Igraine’a do dalszego opowiadania i tak samo uczyniła Khallayne.

- Doskonale. Poznałem rzecz nast puj c . - Igraine otworzył wysokie okna

przed nimi i wpu cił powiew wiatru schłodzonego przez niegi w wysokich

górach. - Wybór.

Lyrralt, który podszedł do nich, miał zdumion min , a Khallayne była

przekonana, e Igraine kpi z nich sobie. Ukradkiem wymienili spojrzenia, aby

upewni si , e dobrze usłyszeli.

- Wszystkie istoty, czy b dzie to ogr, człowiek czy elf, pan czy niewolnik, maj

wybór.

- artujesz sobie z nas, panie - rzekł Jyrbian, dokładaj c stara , by w jego

głosie zabrzmiał szacunek. - To oczywiste, e mamy wybór. Co to ma wspólnego z

twoj pomy lno ci ?

- Nie zrozumiałe . - Igraine zauwa ył, e wi kszo grupy podeszła do nich. -

Usi d my. Pozwólcie, e wam opowiem, jak do tego doszło. Wtedy zrozumiecie.

co mam na my li. - Zaprowadził ich do kr gu krzeseł wokół kominka.

Kiedy usiedli, rozpocz ł sw opowie , powa nym i przejmuj cym głosem

mówi c o kopalni, o j kach i płaczu ziemi, o krzyku konaj cej córki, o wszystkich

wydarzeniach, które zdarły zasłon lepoty z jego serca. Gł boko wzruszony

przerwał na dłu sz chwil . Kiedy wrócił do opowiadania, w jego głosie pojawił

si ton goryczy i samooskar enia.

- W swym samolubstwie i chciwo ci rozkazałem niewolnikom opu ci

kopalni . ciany sztolni wci si obsuwały, sklepienie wci si waliło. Byli dla

mnie zbyt cenni, by ich nara a .

- Ale przecie to rozs dne zało enie - zaprotestowała Nylora. Wi kszo

obecnych przytakn ła jej kiwni ciem głowy. - Co innego mogłe zrobi ?

- Mogłem spróbowa ocali moj córk , jak uczynił to jeden z moich

niewolników. Wbrew moim poleceniom zwołał kilku innych. Gołymi r koma

powstrzymali osuwaj ce si kamienie, podczas gdy pozostali pobiegli po belki do

podstemplowania sufitu.

- Podparli belki własnymi ciałami, a on tymczasem wygrzebał mnie spod

ziemi - powiedziała cicho Everlyn, dr c. - Strasznie było w tej niewielkiej

przestrzeni. gdzie zewsz d przyciskały mnie głazy. W powietrzu unosił si

dusz cy kurz. Czułam krew na twarzy. - Wzdrygn ła si .

- A wszystko dlatego, e Everlyn chciała sama wyku sobie kawałek

krwawnika. - Igraine wskazał na córk , srogo marszcz c brwi, lecz grymas ten

ust pił gorzkosłodkiemu u miechowi.

Khallayne przyjrzała si pełnym zachwytu twarzom towarzyszy. Nic nie

zrozumieli.

- Krwawnik? Co to takiego? - spytała Briah.

background image

46

Igraine pokazał okruch skały wielko ci pi ci, który stał w mosi nej oprawie

na gzymsie nad kominkiem. - To kamie . Zwykły kamie , za mi kki, eby z niego

budowa domy, zbyt brzydki, by robi z niego bi uteri . Któ poza Everlyn

mógłby zechcie co takiego? Któ poza moj dziwn córk , która zbiera takie

kamienie i skały!

Rzuciwszy na Everlyn pytaj ce spojrzenie, Khallayne podniosła krwawnik.

Był wielko ci ziemniaka, dymny, tak ciemny, e wydawał si wchłania wiatło i

zatrzymywa je, usiany grubymi, czerwonymi yłkami, które sprawiały wra enie

kropel krwi.

Jak uprzedzał Igraine, kamie był do brzydki i błyszczał jak wypolerowany,

cho w dotyku był chropowaty. Khallayne podsun ła go innym, lecz tylko Jyrbian

wyci gn ł r k .

- Sam jestem kolekcjonerem kryształów - powiedział, obracaj c skał w

wietle.

Everlyn u miechn ła si nie miało, wzi ła kamie w drobne dłonie i znów

uciekła wzrokiem od ciekawo ci błyszcz cej w jego oczach.

- Po raz pierwszy słysz o tym, aby nieposłusze stwo niewolnika przyniosło

dobre skutki - rzuciła ostro Briah.

Lyrralt wysilał umysł, by zrozumie opowie , usiłował doj do jej znaczenia.

U wiadomił sobie, e ta historia ma jaki gł bszy sens, i e Igraine czeka, a sami

go pojm . Rami mu pulsowało, runy sw działy złowieszczo.

- To nie wszystko - wykrztusił.

Igraine pokiwał głow . - Nie mogłem poj , dlaczego niewolnik tak jawnie

sprzeciwił si rozkazowi, dlaczego miałby przekłada cudze ycie ponad swoje

własne.

Lyrralt wyci gn ł wnioski wcze niej ni pozostali. - Nie u mierciłe go -

domy lił si .

Khallayne i Jyrbian spojrzeli na Igraine’a ze zdumieniem. Igraine w

odpowiedzi u miechn ł si . - Jak mógłbym? - powiedział po prostu.

- Ale on okazał nieposłusze stwo - zaprotestowała Khallayne. - Kar za to

jest mier .

- Ocalił ycie mojego jedynego dziecka.

- Ale prawo...

- Eadamm uratował mi ycie! - gwałtownie wtr ciła si Everlyn.

- Szsz... - uciszył j Igraine. - Niełatwo to zrozumie .

- Nie, ja tego nie rozumiem - obstawała przy swoim Briah. - Niewolnik był

nieposłuszny, bez wzgl du na konsekwencje. Skoro nie został u miercony... -

Przez chwil milczała, zastanawiaj c si nad swymi nast pnymi słowami. - Je li

go nie u miercono, w takim razie ty złamałe prawo. Złamałe je dla dobra

niewolnika.

- Nie złamałem prawa.

- Wi c niewolnik został stracony?

- Wydałem wyrok, wedle którego Eadamm ma umrze , kiedy zechc .

- I jeszcze tego nie zechciałe ? - domy lił si Jyrbian.

- Nie. I w tpi , bym kiedykolwiek zechciał Eadamm nie tylko ocalił Everlyn,

lecz kiedy go oszcz dziłem, okazał si tak e urodzonym przywódc . Zorganizował

background image

47

pozostałych niewolników. W ci gu jednego miesi ca wydobyli tyle rudy z niskich

kopalni i tyle klejnotów z wysokich, co uprzednio w dwa miesi ce.

- Dwa razy tyle? - Jyrbian nie mógł uwierzy . Wci gn ł gł boko powietrze do

płuc. - Podwoili wydobycie?

Igraine raz ju opowiadał t histori . Widział, jak te same uczucia

przemykaj przez oblicza jego s siadów, krewnych i go ci. Najpierw zło ,

niedowierzanie, potem zal kniony podziw i wreszcie chciwo .

- To nie koniec. Po zauwa eniu tego postanowiłem zaeksperymentowa .

Zmniejszyłem restrykcje wobec niewolników. Dałem im odrobin swobód, takich

pozbawionych znaczenia drobiazgów, a jeszcze rzetelniej wzi li si do pracy.

Produkowali jeszcze wi cej. Tego lata dałem im pozwolenie na chaty i ogródki,

które widzicie z okien. Tymczasem moje dochody si potroiły.

Teraz pi par oczu pałało chciwo ci - oczu ka dego, poza Lyrraltem i

Khallayne.

Jyrbian pomy lał o maj tku swojej rodziny, który bardzo przypominał

posiadło ci Igraine’a, cho był mniejszy: o urodzajnych polach otoczonych przez

urwiska i góry pełne kopalni, z których wiele jeszcze nie zgł biono. Potroi ich

dochód! Pomy lał o miastach ogrów zbudowanych wył cznie z tego cennego

zielonego, yłkowanego na szaro i płowo kamienia, który pochodził ze skalistych

wzgórz, jak te za jego domem.

- Musimy si posili - oznajmił Igraine, zmieniaj c ton i poz . - Everlyn, mo e

by oprowadziła wszystkich po domu? Jestem pewien, e z przyjemno ci obejrz

wspaniałe przykłady elfiej rze by, jakie znajduj si w naszym posiadaniu.

Lyrralt podniósł oczy i napotkał utkwiony w nim wzrok Igraine’a. Nagle

poczuł, e runy na jego r ce ta cz gor czkowo.

Khallayne posłusznie wstała, by pój za pozostałymi, jednak e zamiast tego

wyszła przez wysokie okno na ganek. Zachodziło sło ce i ziemi zacz ł okrywa

mrok. W siedzibach niewolników zapaliły si ogniki lamp.

Chwil zaj ło jej zrozumienie, czemu lampy wydawały jej si nie na miejscu, a

potem u wiadomiła sobie, e w maj tku jej wuja niewolnicy nie mieli wiatła w

kwaterach. Po zmierzchu, je li jeszcze nie pracowali, mieli odpoczywa przed

nast pnym dniem.

Stoj c tak i wdychaj c czyste, chłodne powietrze spostrzegła sylwetk , która

wychyn ła zza drzwi na drugim ko cu galerii i znikła w cieniach podwórza. Była

to niewolnica w szalu zarzuconym na głow .

Zaj ta próbami ustalenia, dok d poszła kobieta, Khallayne nie usłyszała

zbli aj cego si od tyłu Igraine’a, dopóki nie dotkn ł jej ramienia. - Nie jeste

głodna, pani?

Drgn ła, a potem rozlu niła si , u miechaj c przepraszaj co. - Wła nie

podziwiałam twoj posiadło , panie. Zauwa yłam te , jak dziwny si wydaje

widok wiateł w chatach niewolników.

- Tak, to prawda. Oni jednak s wdzi czni za t odrobin czasu dla siebie

wieczorami. Oliwa jest racjonowana. W ostatecznym rozrachunku zyskuj wi cej

ni trac .

Khallayne znów spojrzała w zamy leniu na o wietlone lampami okna, po

czym odwróciła si ku niemu. - To, co robisz, jest bardzo niebezpieczne, prawda?

background image

48

M czyzna uniósł brew.

- Słyszałam, co si mówi w Takarze - kontynuowała. - Zazdroszcz ci sukcesu,

a mo e troch si go obawiaj . S tacy, którzy twierdz , e od chwili gdy

rozpocz łe swój program, liczba zbiegłych niewolników drastycznie si

zwi kszyła. Ostrzegano nas, by my byli ostro ni na szlakach.

- Jednak nie mieli cie kłopotów - łagodnie zwrócił jej uwag - przynajmniej

nie ze strony niewolników. Wierz mi, od zeszłego lata nie uciekł st d aden

niewolnik. Wiesz, jak łatwo na dworze pu ci w obieg plotk . Mo e inni nie

umiej zapanowa nad swoimi niewolnikami. Je li tak, to ja chyba nie ponosz za

to odpowiedzialno ci ani winy?

Jego słowa brzmiały bardzo przekonuj co, musiała mu to przyzna . - Tak,

oczywi cie, masz racj .

- Pani Khallayne, wielu przybywa posłucha o moim powodzeniu. Odchodz

zmienieni, wprawieni w zakłopotanie lub wr cz rozgniewani. Reakcje nielicznych

tylko mieszcz si pomi dzy tymi kra cami. Niemniej odnosz wra enie, e

czujesz si przede wszystkim rozczarowana moimi wyja nieniami.

- Panie, mam nadziej , e ci nie obraziłam...

- Sk d e - odparł. - Mam jednak uczucie, e i tak w rzeczywisto ci nie

przybyła tu z tego samego powodu, co pozostali.

- Naprawd ? Czemu?

- No có - przyznał ze miechem. - Lord Jyrbian wyznał mi, e nie posiadasz

własnego maj tku. Jaki po ytek mogłyby ci przynie moje techniki zarz dzania?

Odszedł w cie i usiadł na długiej, niskiej kozetce. - Podejd tu. - Poklepał

mi kk poduszk na siedzeniu. - Opowiedz mi, dlaczego przebyła tak dług

drog , eby si ze mn spotka .

Wszystko w jego zachowaniu - głos, bezpo rednio , urzekaj cy ton, sposób,

w jaki spokojnie siedział i cierpliwie czekał, skłaniało j do tego, by mu si

zwierzy . Podeszła do kanapy i usiadła przy nim. - Prawd mówi c, panie...

- Igraine - przerwał. - Po prostu Igraine.

Przez chwil czuła si zaskoczona tak poufało ci , lecz nic w jego

zachowaniu nie zdradzało fałszu. - Igraine. - Spróbowała powtórzy imi i

stwierdziła, e brzmiało szczerze i dodawało otuchy, jak jego wła ciciel. -

Naprawd przybyłam po to, by usłysze twoj opowie i dowiedzie si , w jaki

sposób odniosłe taki sukces, ale my lałam...

Czekał w milczeniu, a doko czy. Wyczuwała, e skupił na niej cał sw

uwag .

- My lałam, e przyczyna twojego powodzenia b dzie miała magiczny

charakter.

M czyzna wyprostował si .

Na widok jego zaskoczenia Khallayne przeszedł dreszcz zwyci stwa.

- Magia? My lała , e zwi kszyłem swe zyski czarami?

- Łudziłam si ... tak nadziej - przyznała. W napi ciu czekała na jego

reakcj .

- Jyrbian nie powiedział, e nale ysz do rodu panuj cego.

background image

49

- Bo nie nale . - Podci gn ła jedn nog na kanap , aby móc spojrze mu w

twarz. - Mimo to wiem wiele. I bardzo pragn nauczy si wi cej. Wydaje mi si ,

e mogłabym tak...

Przerwała, u wiadomiwszy sobie, do czego si przyznała. Zesztywniała,

widz c, jak przygl da si jej i porusza wargami. Badanie zakl ciem, jakie na ni

rzucił, przypominało obmacywanie palcami jej skóry, a nawet ko ci. Wra enie

trwało tylko chwil , a potem ust piło.

- Tak - zadumał si . - Bardzo pot na. Có . Khallayne... Moje metody

zarz dzania t prowincj nie maj nic wspólnego z czarami. Nie nale do

rodziny panuj cej, lecz jako gubernatorowi dano mi pewn swobod . Z

przyjemno ci naucz ci tego, co sam wiem.

W ci gu tych kilku chwil, jakie upłyn ły od rozpocz cia rozmowy, sło ce

zd yło ju zaj . Khallayne wiedziała, e nie mógł zauwa y nagłych rumie ców,

jakie wykwitły na jej policzkach, ani rozszerzenia renic, lecz z pewno ci wyczuł

bij cy od niej ar i słyszał bicie jej serca.

- Naprawd ? - A potem natychmiast dodała: - Dlaczego?

Igraine wstał i nachylił si , by pomóc jej wsta . - Jak powiedziała , s tacy,

którzy nie ceni moich metod. Jestem przekonany, e nadchodz złe czasy dla

mnie i dla wszystkich ogrów. S dz , e posiadanie sprzymierze ca w twojej

osobie byłoby dla mnie wielk korzy ci .

- Co musiałabym zrobi ?

- Pomó mi rozgłosi nowin . Pomó mi zmieni wiat. B d moj

przyjaciółk . Przydałby mi si kto tak pot ny i umiej cy przekonywa jak ty.

Mówił prawie jak obł kany. Nigdy przedtem nie spotkała kogo podobnego i

zastanawiała si , czy przypadkiem nie u ywa jakiego czaru, by wywrze na ni

wpływ, bowiem mimo tego szale stwa niczego bardziej na wiecie nie pragn ła,

jak mu pomóc.

- Nie s dz , eby wiat wymagał zmian, lecz chc si nauczy magii.

Igraine u ciskał j i u miechn ł si do niej.

- By mo e ju mog ci pomóc - doko czyła. - Tym ostrze eniem. Jako

gubernator odpowiadasz przed pani Enn , prawda? A z zysków tej prowincji

musisz płaci jej danin ?

Igraine skin ł głow .

- A twój sukces mo e... zagrozi pozostałym członkom rodów panuj cych?

Znów skin ł głow .

Nachyliła si blisko i rzekła prawie szeptem: - W takim razie powiniene

wiedzie , e Jyrbian przybył z polecenia Teragryma.

Jyrbian podniósł wzroki spochmurniał na widok Igraine’a, który wszedł do

jadalni, prowadz c Khallayne pod rami .

Ju teraz był w kwa nym humorze. Everlyn przyprowadziła go do sali i

przedstawiła licznej gromadzie go ci i krewnych. Zakrz tn ła si wokół nich,

ka c przynie dodatkowe talerze i wi cej jedzenia.

Poprosił, by zjadła z nim kolacj , celowo zachowuj c puste krzesło obok

siebie, a nawet popatrzył wrogo na Briah, która usiłowała na nim usi

. Everlyn

jednak znikła w drzwiach kuchennych i ju nie wróciła.

background image

50

Teraz wygl dało na to, e Khallayne była na prywatnej audiencji u Igraine’a.

Jyrbian zrobił jeszcze bardziej rozgniewan min .

- Och, jaki on prze liczny - wykrzykn ła Khallayne, puszczaj c r k

gospodarza, by móc przyjrze si z bliska eleganckiemu stołowi bankietowemu,

który zajmował prawie cał powierzchni pomieszczenia. Wygl dał tak, jakby

wykonano go z półprzejrzystego lodu.

- Jest bardzo stary, pochodzi z czasów, gdy moja rodzina zajmowała si

handlem elfimi niewolnikami - powiedział Igraine.

- Jest zrobiony z kryształu?

- Wyobra acie sobie całe miasto zbudowane z tego?

- Jedna z kobiet, któr Everlyn przedstawiła jako ciotk , u miechn ła si

dumnie do Khallayne.

Kiedy obie kobiety pogr yły si w dyskusji o elfiej architekturze, Jyrbian

odsun ł nie doko czon kolacj i podszedł do Igraine’a.

- Lordzie Igraine, je li mog si o mieli ? Ten niewolnik, który ocalił

Everlyn...

- To niezwykły człowiek. - Igraine podchwycił rozmow ju po lekkiej

zach cie. - To od niego nauczyłem si wszystkiego.

- Chciałbym pozna tego niezwykłego niewolnika.

- Ja równie .

Jyrbian obejrzał si i stwierdził, e za jego plecami stał Lyrralt. Skrzywił si ,

lecz zanim zd ył powiedzie bratu, e nie yczy sobie jego towarzystwa, Igraine

odparł:

- B dzie mi bardzo miło, je li zwiedzicie moj posiadło i spotkacie si z

Eadammem. W ród tych, którzy przybywaj odwiedzi mnie i pobiera nauki,

zawsze s tacy, którzy widz wi cej ni to, co oczywiste. Mam nadziej , e tym

razem ty b dziesz si do nich zaliczał. - Igraine skłonił si i zostawił m czyzn

zastanawiaj cych si , do którego z nich były adresowane te słowa.

- A ja? Ja te zawsze widz wi cej ni to, co oczywiste. - Usłyszeli za swymi

plecami prze liczny głos.

Kiedy si odwrócili, ujrzeli Khallayne. która opierała si wygodnie o mocne

elfie krzesło u szczytu stołu. Jej bujne, ciemne włosy wygl dały jak w gieł na tle

kryształu, a jej czarne oczy l niły, jakby płon ły w nich wiece.

Niewolnik zwany Eadammem nie przypominał adnego człowieka, z jakim

Jyrbian miał do czynienia. Nigdy jeszcze nie widział, eby który z nich nosił si z

tak durn i zuchwalstwem. Nie było w nim nic z tej przygarbionej pokory

niewolnika, który czeka na kolejne polecenie. M czyzna stał wyprostowany z

wzniesion głow i miało, bez dr enia patrzył Jyrbianowi w oczy.

- Prawie jakby wcale nie uwa ał si za niewolnika - szepn ł Lyrralt.

Jyrbian, który zazwyczaj nie przejmował si niewolnikami, dopóki

wykonywali swe obowi zki cho by z minimaln sprawno ci , poczuł si

wytr cony z równowagi jego postaw .

- Niewolnik nosi ozdoby? - spytał, wskazuj c na oprawiony w srebro czarno-

czerwony kamie , który wisiał na srebrnym ła cuchu na szyi niewolnika.

- Rzeczywi cie wygl da troch zbytkownie - przyznał Lyrralt.

background image

51

Mimo złych przeczu dotycz cych niewolnika Jyrbian był pod wra eniem

jako ci i ilo ci surowych klejnotów, jakie wydobywano z kopalni. Równie pola

Igraine’a kwitły. Ile ta filozofia mogła uczyni dla maj tku jego ojca?

Zerkn ł w zamy leniu na brata, który odsun ł si na bok i stał obok Everlyn,

słuchaj c, jak niewolnik obja nia proces wydobywania kopalin. Przemawiał

niezno nie nad tym tonem. Mimo to Everlyn u miechała si do niego, jakby jego

słowa były równie fascynuj ce co boskie objawienie.

Pó nym wieczorem Jyrbian le ał w łó ku, przypominaj c sobie sposób, w jaki

niewolnik przyci gał uwag Everlyn. Jyrbian jako nie mógł uzyska od niej

niczego wi cej, prócz miłego, lecz bezosobowego u miechu.

Poci gn ł za sznur nad łó kiem i w kuchni rozległ si dzwonek. Kiedy kilka

chwil pó niej nocna słu ca weszła z wahaniem do jego komnaty, stał nagi przy

oknie, a jego wspaniała skóra l niła w wietle ksi yca.

Lyrralt równie nie mógł przegoni niewolnika ze swych my li. Niemal słyszał

przekonuj ce słowa Igraine’a. - Pomy l o tym, Lyrralcie, wybór. Prawdziwy

wybór. Sam decydujesz, co jest słuszne a co nie. Dobre albo złe.

W zaciszu pokoju, jaki otrzymał, otworzył butelk wody, wypłukał usta i

splun ł, zwil ył uszy i oczy.

Gorszy nawet ni oblicze Eadamma był bez przerwy powracaj cy szept,

którego nikt inny wtedy nie usłyszał. Kiedy Igraine zauwa ył, e widok Eadamma

i zadowolonych, pewnych siebie niewolników wzbudził jego ciekawo i

zdumienie, szepn ł:

- Wolna wola, Lyrralcie, jak maj tylko ludzie yj cy na równinach. Mo esz

nawet wybra , jakich bogów b dziesz czci !

Wyrzucił z pami ci wspomnienie i przygotował si do modlitwy i medytacji.

Nie było ostrze enia. adnego stopniowego sw dzenia czy mrowienia.

Straszny, pal cy paroksyzm przeszył jego ciało włóczni gwałtownego bólu.

Lyrralt wił si po zimnej, kamiennej podłodze i wielokrotnie wykrzyczał imi

swego boga, póki atak nie min ł.

Kiedy przyszedł ju do siebie i mógł poruszy r k bez bólu, podniósł si do

pozycji siedz cej. Min ło kilka chwil, zanim odwa ył si spojrze na rami . Ku

swemu zaskoczeniu, ujrzał na nim tylko jedn run . Nawet okiem nowicjusza bez

trudu odczytał wró b .

Miała tylko jedno znaczenie: zagłada.

background image

52

Rozdział 6

CZARY, KTÓRE PRZELEJ LUDZK KREW

Tego poranka, gdy mieli wyruszy do Takaru, Khallayne zaspała. We nie

znalazła si sama w sali audiencyjnej Igraine’a. Kiedy spojrzała na sufit, zacz ły

na nim wirowa gwiazdozbiory, coraz szybciej i szybciej, a jasne wiatełka stały

si magicznymi nitkami, strugami srebra, które płyn ły po niebie. Jej stopy

oderwały si od ziemi.

Przedstawiaj cy piekło haft na jej sukni stan ł w ogniu. Czuła smak dymu,

zapach zw glonej skóry i spalonych włosów. Potem u jej boku pojawili si

Jyrbian, Lyrralt i Briah z u miechami na rozpływaj cych si twarzach, z których

spadały na ziemi wielkie kawały ciała. Widoczne w ród ognia i dymu konstelacje

wci si kr ciły.

A ona, nietkni ta, wirowała w płomieniach i miała si , miała bez ko ca.

Cho dru yna wyruszaj ca w drog powrotn do Takaru składała si z tych

samych osób, grupa nie przypominała hała liwej, rozbawionej gromadki, jaka

wyjechała stamt d trzy tygodnie temu. Wyciszeni i zamy leni jechali g siego

strom cie k .

Zamiast wybra krótsz drog przez przeł cz Therax, któr przybyli, Jyrbian

postanowił wróci zachodnim szlakiem, który wiódł wokół góry i wzdłu wysokiej

grani.

Briah, jej siostra Nylora, Tenaj i jej dwie kuzynki jechały razem,

rozmawiaj c szeptem. Jyrbian, Khallayne i Lyrralt trzymali si osobno, ka de

sam na sam ze swymi my lami.

Huk spadaj cej wody prowadził ich pod gór . Na pocz tku stromej cie ki

słycha było tylko odległy syk, lecz d wi k ten nasilał si w miar spadku

nachylenia szlaku i przerzedzania ro linno ci, któr teraz stanowiły krzewinki i

k py traw.

Tu przy samym wodospadzie huk był ogłuszaj cy. T czowa mgiełka unosiła

si nad p dz c wod , która spadała w gł b doliny niczym srebrna wst ka

wij ca si w ród pól. Łany zielonozłotego zbo a kołysały si łagodnie na wietrze.

Jad ca po rodku kawalkady Khallayne ci gn ła wodze swego konia i

stan ła, by przyjrze si przepi knemu widokowi, jaki si przed ni roztaczał.

Rzeka przecinała na połowy jeden k t ziem nale cych do Igraine’a. Dalej na

północnym zachodzie le ał niewidoczny ju dwór, a jeszcze dalej znajdowały si

kopalnie.

Była w nich kiedy w towarzystwie Igraine’a. Nie widziała tam adnych

specjalnych czarów, jedynie zwykłe czynno ci niewolników - rozpalanie ognisk do

gotowania, prac pospolitymi narz dziami i pracochłonne wydobywanie drogich

kamieni z wn trza ziemi. W wi kszo ci były to przyziemne zadania, których

widok j rozczarował, lecz to, czego Igraine zacz ł j uczy - zakl cia du o

przemy lniejsze od tych, które kradła ludziom, oraz niezwykłe znaki obronne,

były czym szczególnym. A to jeszcze nie wszystko. Kiedy tylko b dzie mogła,

zrobi wszystko, co w jej mocy, by tam wróci .

background image

53

- Co o tym my lisz? - Jyrbian zatrzymał si przy niej, wyrywaj c j z

rozmarzenia.

- Zapiera dech w piersi.

- Nie miałem na my li widoku - odparł zgry liwie.

- Chodziło mi o Igraine’a i jego pomysły.

- Sama nie wiem. Jest... S ... - Grała na zwłok . Doskonale wiedziała, co o tym

my le . Pomysły Igraine’a w najlepszym przypadku były zagro eniem, a w

najgorszym zdrad .

Lyrralt zatrzymał si obok nich. - A gdyby tak wszyscy postanowili w ten

sposób post powa ? Co by si stało, Khallayne? Podstaw naszego wiata jest

porz dek. Ka dy ma swoje miejsce. Wszystko ma swoj przyczyn . Gdzie jego

sens, je li ka dy postanowi zachowywa si tak, jak mu przyjdzie do głowy?

- Je li chodzi o mnie, jestem za ide wyboru. - Jyrbian cisn ł konia kolanami

i pop dził go naprzód. Wolał zosta sam na sam z my lami o Everlyn; zamierzał

poprosi o ni , gdy Teragrym zaproponuje mu nagrod za słu b .

- Chyba nie wiesz, co mówisz! - warkn ł Lyrralt.

- Owszem, wiem. - Jyrbian ci gn ł wodze wierzchowca. - I wiem, co

wybrałbym dla siebie.

- Chyba kogo, nieprawda ? - spytała Khallayne.

- Kobiety i seks! - parskn ł z pogard Lyrralt. - O niczym innym nie my lisz!

Przez chwil Jyrbian przygl dał si bratu z min wyra aj c jakby

zdziwienie, po czym wzruszył ramionami i uniósł brwi. - A có innego jeszcze

istnieje, bracie? - Kiedy Lyrralt nie odpowiedział, Jyrbian wzruszył ramionami i

komicznie wykrzywił twarz z dawnym błyskiem cynizmu w oczach.

Khallayne nie roze miała si . Przez krótk chwil , tu zanim Lyrralt przerwał

chwil zadumy, oblicze Jyrbiana wyra ało co , czego jeszcze nigdy dot d nie

widziała. Przez krótk chwil był dla niej kim obcym, przystojnym

nieznajomym, którego twarz ja niała czystym, jasnym uczuciem, zupełnie

pozbawionym dzy i chciwo ci.

- Ruszajmy w drog . Powinni my zatrzyma si przy Jaskiniach Bogów -

oznajmił Lyrralt. Na zako czenie rozmowy odwrócił si plecami od obojga i

odjechał.

Jaskinie Bogów, najcz ciej odwiedzany zak tek południowych gór Khalkist,

znajdowały si w najwy szym punkcie grani Therax, u zbiegu trzech cie ek.

Z tej rozległej, wydeptanej cz ci szlaku w drowcy mogli uda si w dół

wzdłu północnego zbocza i kontynuowa podró w gł b gór albo zjecha

południowym stokiem do Takaru lub nawet jeszcze dalej w dół, a potem przez

równin do miejsca, gdzie wschodnie pasmo południowych Khalkistów otaczało

swym opieku czym ramieniem prastare miasto Bloten.

Jaskinie Bogów były niczym wi cej ni pl tanin cie ek wykutych w górze.

Niemniej miały trzy wej cia w pobli u rozdro y, a cie ki we wn trzu tworzyły

okr gły labirynt poł czonych tuneli, z których ka dy prowadził do jednego z

trzech wylotów. Otwór, którym si wychodziło, górny, rodkowy albo dolny,

zwiastował odpowied bogów na modlitwy.

Napastnicy wybiegli z wrót prawdy i sukcesu.

background image

54

Lyrralt zanurzył si w gł biach jaskini, oddalaj c si od stłumionych głosów

towarzyszy na tyle, by słysze jedynie monotonne kapanie wody i własne ciche

kroki w kurzu. Podró ni i pielgrzymi przez stulecia wykuwali nisze w mi kkim

kamieniu i zostawiali amulety, talizmany i ikony jako pami tki swej obecno ci.

Znalazłszy miejsce, gdzie z kamiennej ciany bił podmuch chłodnego

powietrza, Lyrralt wetkn ł pochodni w obr cz i stan ł, by popatrzy na

znikaj cy w ciemno ci szary dym i migotliwe wiatło, które padało na kamienie.

Wtedy usłyszał głosy - szepty i głuche pomruki wielu osób - ludzkich istot.

Szybko zawrócił, ostrzegaj c towarzyszy krzykiem. Dwukrotnie le skr cił i

musiał si cofn . Do czasu, gdy wybiegł na poranne sło ce, z górnego wylotu

jaskini wyskoczyli niewolnicy. Ze zbocza zbiegali wrzeszcz cy m czy ni i

kobiety.

Khallayne wycierała swego konia kawałkiem starej derki, gdy zwierz

uderzone kamieniem w kł b zar ało ze zło ci i bólu. Wierzgn ło tylnimi nogami,

odrzucaj c j w tył. Kiedy kobieta upadła na mi kki, gliniasty nasyp naprzeciwko

jaski i ze lizgn ła si po nim, wokół rozszalało si piekło.

Wyj cy ludzie zeskoczyli z wału nad ni i zaatakowali grup z drugiej strony.

Le c na boku i dysz c ci ko, Khallayne w pierwszej chwili miała ochot si

za mia .

Wrogów było prawdopodobnie dziesi ciu, m czyzn i kobiet tak

obszarpanych i obdartych, jak najgorsi robotnicy kanałowi, tak chudych, e ich

r ce i nogi przypominały patyki obci gni te brudn skór . Wymachiwali

prostymi narz dziami rolniczymi, motykami, widłami i łopatami, napr dce

sporz dzonymi pikami i topornymi maczugami.

Po drugiej stronie drogi Briah wskoczyła na konia w chwili, gdy jeden z

niewolników ci ł j z rozmachem, zostawiaj c krwawe pr gi na ko skiej łopatce i

nodze kobiety. Ochota do miechu szybko opu ciła Khallayne, ust piwszy miejsca

fali niedowierzania i strachu.

Kiedy armia oberwa ców podbiegła do Jyrbiana, ogr wyci gn ł miecz, który

nosił przypasany na plecach. Znajduj ca si w pobli u Tenaj post piła podobnie,

jednym susem staj c u boku Jyrbiana.

Reszta grupy usiłowała zapanowa nad swymi wierzchowcami. Zwierz ta

kopały, wierzgały i kr ciły si w kółko. Banda ludzi rzuciła si na tych dwoje,

którzy stali osobno, na Jyrbiana i Tenaj. Zad wi czała stal i ucieszyło si serce

Jyrbiana, gdy ogr zwarł si w walce ze swym pierwszym przeciwnikiem,

brzydkim, poznaczonym szramami m czyzn uzbrojonym w ostr , elazn

włóczni , która kiedy mogła stanowi cz bramy. Nast pnym d wi kiem było

rz enie konaj cego, Jyrbian bowiem bez trudu sparował pierwsze pchni cie i

poder n ł niewolnikowi gardło.

Odzyskawszy panowanie nad swoim wierzchowcem, Lyrralt wskoczył na

siodło, wydobył buław i podjechał do grupki niewolników, zadaj c ciosy na

prawo i lewo.

Usiłuj c otrz sn si z oszołomienia po tym. jak kolejny człowiek zeskoczył

ze skarpy, Khallayne zdołała wymierzy m czy nie kopniaka i zwali go z nóg.

Poturlali si , tworz c kł bowisko r k i nóg, w które wpl tała si ci ka,

drewniana maczuga. Cho niewolnik był słabszy, zahartowały go lata mozołu w

background image

55

kopalniach ogrów. Zdołał wyl dowa na wierzchu, lecz pierwszy cios zadał

niezdarnie. Maczuga drasn ła skro Khallayne.

Ogrzyca nie dała mu kolejnej szansy. Wyszarpn wszy sztylet z pochwy z tak

sił , e j rozdarła, wbiła kling mi dzy ebra m czyzny. Krew chlusn ła jej po

r kach na brzuch i przemoczyła jej tunik . Była jasnoczerwona. liska. Słonawy

zapach miedzi wypełnił nozdrza ogrzycy. Człowiek, którego twarz majaczyła nad

ni , sprawiał komiczne wra enie zaskoczonego, a potem ycie zgasło w jego

br zowych oczach i zwalił si bezwładnie.

Wzdrygn wszy si , Khallayne odepchn ła go i wstała z trudem. Wsz dzie

wokół trwała wałka, słycha było brz k mieczy, bojowe okrzyki atakuj cych

łudzi i r enie rannych koni. Czu było zapach krwi oraz kwa nego potu ludzkich

niewolników. Ludzkiego strachu.

Zeskoczywszy z siodła, Lyrralt zwracał na siebie uwag po ród bitewnego

zam tu, zaciekłe zataczaj c buław wiszcz ce łuki. Zadawał niewiele celnych

ciosów. lecz powstrzymywał napastników.

Jyrbian i Tenaj stali zwróceni do siebie plecami. Nylora, Briah i dwie kuzynki

równie walczyły plecami do siebie. Wszystkie miały w r kach miecze zbroczone

krwi . Ziemia była zasłana trupami ludzi, którzy nierozwa nie znale li si w

zasi gu ich or a. Pozostali niewolnicy kr cili si wokół dwóch grup, doskakuj c

do nich i wygra aj c im.

- Khallayne, zrób co ! - krzykn ł Lyrralt, wskazuj c skarp nad jaskiniami.

Wida tam było zbli aj cych si co najmniej dziesi ciu kolejnych ludzi, którzy

przedzierali si przez zaro la i drzewa.

Wiedziała, o co prosi, lecz oznaczałoby to ujawnienie si ... Inni poznaj jej

moc. I tak zgin , je li nieprzyjaciel b dzie liczniejszy.

Co w niej zawrzało. Co zabulgotało z podniecenia.

Jeden z ludzi d gn ł włóczni i Briah skoczyła, by zablokowa jego cios.

Zraniona noga nie utrzymała ci aru jej ciała i kiedy ogrzyca po lizgn ła si ,

niewolnica zamachn ła si z całej siły trzyman broni .

Briah krzykn ła i upadła, przebita grotami gospodarskich wideł. Usiłuj ca

przyj z pomoc siostrze Nylon równie poniosłaby mier , gdyby jedna z

kuzynek nie podbiegła, by zamkn luk i nie odci gn ła jej do tyłu.

J cz ca z bólu Khallayne cisn ła zakrwawion r koje sztyletu. Rozpierała

j w ciekło , spalał płomie dzy walki.

- Khallayne, teraz! – krzykn ł Lyrralt, wskazuj c nasyp czubkiem maczugi.

W ostatniej chwili zamachn ł si ni z całej siły i wypruł wn trzno ci biegn cemu

ku niemu niewolnikowi.

Pomimo obaw przed ujawnieniem si Khallayne zadr ała z niecierpliwo ci.

Rozsadzaj ca j moc pulsowała jej we krwi niczym muzyka dudni ca w yłach.

Wra enie niemal zmysłowej rozkoszy musn ło jej skór . Ogrzyca wymówiła

słowa, które wyrywały jej si z gardła. i gwałtownie rozło yła r ce.

Przeciwnicy Lyrralta stan li w płomieniach tak niespodziewanie, e nie mieli

nawet czasu krzykn . Sam Lyrralt o mało co nie zaj łby si ogniem. Osmalił

sobie maczug , lecz odskoczył do tylu i odturlał si od płomieni li cych jego

dłonie i ramiona.

background image

56

Khallayne ledwo dostrzegała Lyrralta przez cian hucz cego wiatru. Z

oczami przy mionymi przez krew i dym wyci gn ła przed siebie r ce i raz jeszcze

wymówiła słowa czaru. Zakl cie paliło j w gardle ywym ogniem.

Niewolników, którzy zsuwali si po nasypie, odrzuciła do tyłu ciana ognia.

Nadal nie widz c i nie słysz c, Khallayne wyrzuciła przed siebie r ce, tym

razem ciskaj c ognist ku tiulu zbocze. Posypały si okruchy szarej skały i czerw

liny. W gardle wrzało jej nast pne zakl cie, kiedy co wpadło na ni i przewróciło

j na ziemi .

Ogrzyca po omacku szukała sztyletu. jak przez mgł wyczuwaj c dłoni jego

r koje . Zerwała si do walki ze słowami kolejnego zakl cia na ustach i

wyci gni tymi do uderzenia gołymi pi ciami, gdy zdała sobie spraw , e osob ,

któr okłada kułakami, jest Jyrbian, Przez huk dotarło do niej, e woła j po

imieniu.

Padła mu w obj cia, zasapana i wycie czona, lecz jednocze nie tryskaj ca

rado ci .

Jyrbian podtrzymywał j jednym ramieniem, trzymaj c miecz w pogotowiu,

jednak nieliczni ocaleli niewolnicy zbiegli. – Cokolwiek zrobiła – rzekł głosem

schrypni tym z podziwu – podziałało.

Khallayne nie odpowiedziała, jedynie podniosła oczy i spotkała wzrok

zbli aj cego si Lyrralta.

- Nie jeste ranna? – spytał.

Zdołała pokr ci przecz co głow i odsun ła si do Jyrbiana.

Ciała zabitych broczyły krwi , która zbierała si w kału e na twardej ziemi.

Las na kraw dzi gliniastego zbocza był osmalony, a niewielkie j zyki płomieni

wci lizały suche li cie. Powy ej jaski znajdowały si trzy zw glone czarne

bryły, które ledwo przypominały ludzkie postaci.

Słycha było jedynie głos Nylory, która kl czała przy ciele Briah i zawodziła.

Dotykała czoła, szyi i nadgarstka bezwładnego ciała siostry, rozpaczliwie

szukaj c oznak ycia.

- Pozostali nie mieli w tpliwo ci, e ich nie było. Rz d równych, okolonych

plamami krwi nakłu biegł uko nie przez klatk piersiow Briah.

Nylora podniosła oczy i ujrzała Lyrralta. - Uzdrów j - błagała. Przerwała i

dotkn ła otworu nad sercem Briah. Jej palce pokryła lepka, czerwona ciecz.

- Nie potrafi . - Khallayne usłyszała szept Lyrralta, który zbli ał si do

Nylory.

- Khallayne ocaliłe - zarzuciła mu ogrzyca.

Jedna z kuzynek nachyliła si i chwyciła j za rami , by pomóc jej wsta , lecz

Nylora stawiała opór. - Ocaliłe ycie Khallayne! Widziałam, co zrobiła.

Widziałam, e u yła czarów! - wrzasn ła. - Je li nie uzdrowisz Briah, powiem o

tym wszystkim!

Lyrralt przykl kn ł przed ni i chwycił j za okrwawione dłonie. - Nie

potrafi - powtórzył z bólem. - Bogowie nie obdarzyli mnie jeszcze wystarczaj c

moc .

Nylora wyrwała mu si z r k, j cz c: - Oto skutki wolnej woli Igraine’a.

- To nie byli niewolnicy Igraine’a - powiedział łagodnie Jyrbian, wyci gaj c

do niej r k , by mogła wsta .

background image

57

- Co to za ró nica, czyimi byli niewolnikami? - Odtr ciła podan r k i

wymierzyła w niego palec. - Takie s tego skutki! - Rzuciła w niego krótkim

mieczem, lecz bro spadła na ziemi z głuchym brz kiem, nie czyni c mu

krzywdy.

Lyrralt rozejrzał si . Wsz dzie wokół pełno było krwi, tak e na jego r kach i

szatach. Czuł jej zapach w powietrzu. Runa na jego ramieniu pulsowała. Musiał

zada sobie wiele trudu, by nie ulec ch ci wyszeptania słowa „zagłada”, gdy

usiłowali pocieszy Nylor .

Lyrralt spogl dał na zwłoki Briah, przyciskaj c palce do lewego ramienia.

Khallayne rzuciła okiem na spalon ziemi na cie ce.

Jyrbian obj ł dowództwo. Tylko Tenaj pozostała niewzruszona, czujna i

wiadoma mo liwo ci dalszego zagro enia.

- Musimy połapa konie - powiedział do niej. - Co prawda niewolnicy uciekli,

ale nie oznacza to, e nie mog wróci .

Wierzchowiec Briah został zabity, a pozostałe pierzchły w las. Skin wszy

głow , Tenaj oddaliła si , wołaj c Khallayne, by jej pomogła.

Znalezione wreszcie konie były płochliwe; na ich uspokajaniu zeszły cenne

chwile, gdy tymczasem Jyrbian popadał w coraz wi ksze wzburzenie, przekonany

o czekaj cej grup kolejnej napa ci.

- Poło zwłoki Briah za sob - oznajmiła Tenaj.

Jyrbian pokr cił głow . - Nie. Chc , eby najsilniejsi wojownicy jechali

pojedynczo na wypadek, gdyby my znów zostali zaatakowani.

Wkrótce sprawdzili, czy który z wierzchowców nie odniósł obra e i byli

gotowi do drogi. Nylora z oczami pełnymi łez podniosła miecz Briah, zdj ła

ci kie pier cienie z palców siostry i wstała. - To wina Igraine’a. To jego wina, e

Briah nie yje. Kiedy wrócimy do domu, ju si postaram, eby wszyscy si

dowiedzieli o jego post powaniu! Dopilnuj , eby wszyscy dowiedzieli si

wszystkiego!

Khallayne sztywno dosiadła konia, nie rzuciwszy nawet okiem na

rozhisteryzowan ogrzyc .

background image

58

Rozdział 7

JE LI TO ZDRADA

Rozległ si d wi czny i majestatyczny głos gongu i jednocze nie otworzyło si

pi cioro drzwi wychodz cych na podwy szenie w sali Rady Panuj cych. Wst piło

na nie pi ciu nad tych w poczuciu własnej wa no ci pisarzy Rady, którzy nie li

przed sob tace z przyborami do pisania.

Publiczno , siedz ca w półokr głych rz dach od stóp platformy do tyłów sali,

poło yła prawe dłonie na lewych, które dotykały posadzki, i skłoniła si nisko.

Najwa niejsze rody b d ich przedstawiciele zajmowali miejsca z przodu, a co

godniejsi członkowie rodów kl czeli wzdłu rodkowej nawy.

Sala była wypełniona po brzegi, a z tyłu panował cisk, jak codziennie od

chwili, gdy tydzie temu zmarła Powierniczka. Ka dego poranka tyłu ogrów, ile

tylko było mo liwe, wpychało si do komnaty w nadziei usłyszenia jakiego

komunikatu w sprawie Historii.

Pisarze zaj li miejsca za niskimi stołami rady. lecz nie usiedli.

Po nast pnym sygnale gongu czworo z pi ciorga członków Rady Panuj cych -

Teragrym, Enna, Narran i Rendrad - wyszło z naprzeciwległych drzwi i zaj ło

swoje miejsca za długimi, niewysokimi stołami, zostawiaj c rodkowe miejsce

puste.

Chwil pó niej ostatnia członkini, Anel, weszła rodkowymi drzwiami i

doł czyła do pozostałych. Jej rodzina sprawowała tradycyjnie opiek nad królem,

tote ona była przywódczyni Rady.

Pi cioro członków Rady jednocze nie ukl kło na mi kkich płóciennych

poduszkach, które chroniły ich kolana przed chłodem posadzki. Wykwintne szaty

otaczały dostojników kołami jaskrawych kolorów, srebrem haftowanym biel ,

delikatn ółci , bł kitem ptasiego jaja, ciemn umbr barwy przeoranej ziemi, a

po rodku stała przywódczyni w czystej niezdobnej szacie koloru rubinów.

- Kim jest pierwszy klient? - Anel rozpocz ła oficjalne posiedzenie Rady

rytualnym zapytaniem.

- Ja, czcigodna pani.

Przez publiczno przebiegł cichy szmer. Głos zabrał nie sekretarz dostojnego

Narrana, lecz sam lord. - Przynosz przed oblicze Rady spraw rz dowego

bezpiecze stwa, zatem prosz , by opró niono sal .

Znów rozległ si głos publiczno ci, ledwo słyszalny j k rozczarowania. Rada

cz sto spotykała si za zamkni tymi drzwiami, lecz zwykłe nie w dzie audiencji.

Widzowie jednak zbierali si do wyj cia, wypełniaj c sal szelestem strojów.

Kiedy wyszli ju nawet pisarze i dostojnicy zostali sami, a drzwi zamkni to,

Anel zwróciła si do Narrana: - Có jest tak wa nego, czcigodny panie, aby

uzasadnione było takie przedstawienie?

- Tego poranka doniesiono mi o sprawie, która moim zdaniem zasługuje na

natychmiastowe rozpatrzenie, czcigodna pani.

Anel lekko schyliła głow , zezwalaj c mu na kontynuowanie wypowiedzi.

- Czy ma to zwi zek z Histori ? - spytał Rendrad.

background image

59

Narran potrz sn ł głow . - Nie, to sprawa jeszcze wa niejsza. Jestem

przekonany, e Igraine, gubernator prowincji Kal-Theraxian, jest

odpowiedzialny za powstania niewolników, które ostatnio dawały nam si we

znaki.

Enna omal nie wstała z poduszki. Cho Igraine’a mianowała gubernatorem

cała Rada, Kal-Theraxian jej podlegało. Zimowa rezydencja władczyni

znajdowała si w tej prowincji, niedaleko posiadło ci Igraine’a, z której ci gała

podatki stanowi ce spor cz jej dochodów. - Narranie, posuwasz si za daleko!

Wiem, e zazdro ciłe Igraine’owi zwielokrotnionej produkcji, ale...

Narran równie wstał, a jego ółtawozielona cera powlokła si ciemnym

rumie cem. - Nie zrobiłem...

- Do tego. - Anel uciszyła gniewne głosy ich obojga jednym cichym słowem.

Kiedy oboje si uspokoili, powiedziała do Narrana: - Czy masz dowody na

potwierdzenie swego zarzutu?

- Znam szczegóły jego post pków. Kiedy ju o nich usłyszysz, pewien jestem,

e zgodzisz si co do tego, e winien jest zarazem zdrady i herezji.

Enna zacisn ła pi na gładkim pergaminie za cielaj cym jej stół. - Herezji,

Narranie? Chyba si mylisz!

- Herezji - powtórzył stanowczo Narran.

Anel westchn ła. - Zatem musimy wysłucha tych szczegółów. Je li masz

racj , po lemy po Igraine’a. - Rzuciła Ennie pocieszaj ce spojrzenie. - B dzie

miał okazj , by si wytłumaczy .

- Lord Teragrym nie mo e ci teraz przyj .

Młody ogr w tunice ze smoczym herbem rodu Teragryma usiłował wypchn

Jyrbiana z niewielkiej, prywatnej poczekalni. Otoczenie było przytulne i bogate,

szare kamienne ciany pokrywały pyszne kobierce, a w palenisku trzaskał mały

wesoły ogie , którego błyski odbijały si w marmurach kominka. Przy ogniu

znajdował si stołek, na którym Teragrym zasiadał w komnacie audiencji.

Wydawało si , e od tamtej chwili min ły miesi ce, a nie zaledwie cztery

tygodnie.

Jyrbian otrzepał brudn tunik i musn ł krwawe plamy na r kawach,

ałuj c, e nie po wi cił chwili na przebranie si przed zło eniem raportu

Teragrymowi. Im bardziej jednak w drodze powrotnej dru yna zbli ała si do

Takaru, tym wi ksz odczuwał potrzeb po piechu. Zbyt wiele osób wiedziało, co

si dzieje, a Teragrym nie nagrodzi go za nowin , któr mo e usłysze w jadalni.

- Czy powiedziałe mu, w jak wa nej sprawie musz si z nim widzie ? -

zapytał ogra, wyrywaj c si z jego r k. - Czy powiadomiłe go, e przed chwil

wróciłem z Kal-Theraxian, gdzie zostali my napadni ci przez band zbiegłych

niewolników?

Nie daj c si zby tak łatwo, młodszy ogr u miechn ł si uprzejmie, skłonił i

ponownie chwycił Jyrbiana za łokie .

- Ale oczywi cie. Jednak w tej chwili lord jest bardzo zaj ty. Mo e jutro...

Okazuj c widoczny brak manier, Jyrbian jednym haustem wypił kielich

wina, który w drodze do komnaty Teragryma wzi ł od niewolnika na korytarzu.

Delikatny, słodki płyn przyniósł ukojenie jego wyschni temu gardłu i skołatanym

nerwom.

background image

60

- Zdaj sobie spraw , e lord jest zaj ty, jednak e musz przekaza nowiny,

które przyniosłem. Informacje o gubernatorze Igraine...

- Nie dzisiaj. - Uprzejmy ton ogra znikł, zast piony przez kamienny chłód. - O

tym lord Teragrym słyszał ju dzi wystarczaj co du o.

- Co chcesz przez to powiedzie ?

- Nie słyszałe ? Rada wła nie wydała nakaz zatrzymania gubernatora. Został

oskar ony o herezj .

Jyrbian był tak osłupiały, e pozwolił si wypchn za drzwi. Khallayne

czekała na korytarzu. W przeciwie stwie do niego wyk pała si , zmieniła ubranie

i wyszczotkowała swoje długie, czarne włosy. Miała na sobie jedwabn tunik i

haftowan kamizel .

U miechn ła si uprzejmie, jakby go ledwo znała, po czym pozwoliła, by

słu cy Teragryma wpu cił j do rodka.

Jyrbian kipiał z nieopanowanej w ciekło ci. Wyobra ał ju sobie, jak Everlyn

wy lizguje mu si z r k. Zawiodły go nadzieje na otrzymanie posiadło ci. Rzucił

kieliszkiem w cian naprzeciw drzwi Teragryma. Okruchy posypały si na

podłog .

Wewn trz komnaty Khallayne zatrzymała si i u miechn ła, słysz c brz k

tłuczonego szkła.

- Co to było? - spytał słu cy Teragryma.

- Przypuszczalnie Jyrbian dał uj cie swej frustracji.

Teragrym nie kazał jej czeka długo.

Kiedy wszedł, Khallayne poło yła w błagalnym ge cie otwarte dłonie na

podłodze wewn trzn stron do góry i nisko si skłoniła. Dopiero kiedy padł na

ni cie lorda, powoli wyprostowała si .

Teragrym siedział przed ni na stołku.

- Panie...

- Przybyła z Kal-Theraxian - przerwał jej.

Zawahała si i zaj kn ła. Przez cał powrotn drog powtarzała sobie w

my lach, co mu powie. Nigdy tak bardzo nie pragn ła jego nauki. Nigdy jeszcze

tak bardzo nie potrzebowała jego wsparcia.

Powtarzała w my lach słowa, które znała na pami , zanim jeszcze ujrzała

ko cianobiałe wst gi na miejskich bramach, barwy ałoby po Powierniczce.

Teraz ledwo mogła je wykrztusi : - T... tak. By... byłam w Kal-Theraxian. - Z

trudem odzyskała panowanie nad sob . - Kilku znajomych pojechało tam z

wizyt , a ja si przył czyłam. Przykro mi, czcigodny panie. Czy powinnam była

ci o tym powiadomi ?

- Powiedz mi, co tam widziała .

- Co widziałam? Nie rozumiem. Widzieli my posiadło i kopalnie.

Gubernator Igraine...

- Nie nadu ywaj mojej cierpliwo ci! - warkn ł Teragrym. - Jestem pewien, e

wiesz, co mam na my li. Jak si zachowywał Igraine? Czy była wiadkiem

czego , co mo na było uzna za zdrad ? - Zawahał si , przeci gaj c ostatnie

słowo, jakby spodziewaj c si , e wci gnie j w pułapk .

- Zdrad ... - Głos ugrz zł jej w gardle i ucichł w jej przyspieszonym oddechu.

- Czcigodny panie, ja... - Przed oczami stan ł jej Igraine mówi cy w ciemno ci:

background image

61

„By mo e którego dnia b dziesz mogła mi pomóc”. Jednak je li skłamie

Teragrymowi, a łgarstwo to zostanie wykryte...

-Ja...

- Wi c zauwa yła jakie zdradzieckie post powanie czy nie?

- Czcigodny panie, zechciej mi wybaczy . Zaskoczyłe mnie tak mocnym

słowem. Widzieli my... ja widziałam Igraine’a i jego maj tek. Poznałam jego

rodzin . Pokazał nam swoje nowe metody zwi kszania dochodów z pracy

niewolników.

- A czy te metody nie sprawiały wra enia zdradzieckich?

Dokonała wyboru. Musiała stan po stronie Igraine’a. Zaczerpn ła gł boko

tchu. - Nie. - Słowo padło z jej ust, zanim si spostrzegła i nie mo na ju było go

cofn .

Teragrym pokiwał głow . Jego oblicze było nieprzeniknione.

- Czcigodny panie, przychodz w sprawie próby. Mam co , nad czym mógłby

si zastanowi .

- Próby?

- Powiedziałe , e gdybym udowodniła swoj warto , zastanowiłby si nad

przyj ciem mnie na swój dwór.

- To wykluczone, nie mog teraz zajmowa si takimi sprawami. - Teragrym

wstał. - Jestem pewien, e to zrozumiesz. Teraz, kiedy tak wiele dzieje si w

sprawie Igraine’a, mam po prostu zbyt wiele spraw na głowie.

- Co si dzieje? - Spojrzała na niego z osłupieniem i niedowierzaniem. Nie jest

zainteresowany prób ? Jak mo e twierdzi , e nie jest zainteresowany?

- Tak. Igraine został oskar ony o zdrad i herezj . Wysłano posła i stra e, by

go aresztowa i postawi przed obliczem Rady. Z pewno ci jednak wszystko

zako czy si pomy lnie, skoro ty była w jego maj tku i nie widziała niczego

nadzwyczajnego.

- Kapitanie. - Wysłannik Rady Panuj cych stał na górskim zboczu za zasłon

drzew, sk d rozci gał si widok na Khalever, posiadło gubernatora Kal-

Theraxian. Dla ochrony przed wilgotnym chłodem poranka zarzucił koc na

mundur.

Upłynie jeszcze wiele tygodni, zanim po jesieni nadejdzie zima. Ale ju teraz

niektóre z wy szych przeł czy górskich były nieprzejezdne. Nawet na mniejszych

wysoko ciach poranki i wieczory zrobiły si chłodne.

Posłowi towarzyszyło pi ciu stra ników, po jednym na ka dego członka Rady,

akurat tyle, by ochroni go przed niebezpiecze stwami podró y. Nawet wysłanie

tych pi ciu poprzedziła za arta debata Rady, podczas której Enna utrzymywała,

e wystarczy tylko wysła Igraine’owi wezwanie. Ostatecznie przekonało ich

sprawozdanie Narrana. Poseł cieszył si , e ma ochron .

Kapitan stra y podeszła do niego z dwoma kubkami paruj cej herbaty. Nie

potrzebowała koca, bowiem gwardzi ci nosili zimowe mundury z grubymi

pelerynami.

Wysłannik przyj ł od niej herbat z wdzi czno ci i przed wypiciem

pierwszego łyka cisn ł metalowy kubek w zzi bni tych palcach. - Wydaje mi si ,

e b dzie lepiej, je li nie b dziecie si rzuca w oczy i pozwolicie mi zej samemu.

background image

62

W ko cu Igraine jest gubernatorem. Powinni my pozwoli mu godnie okaza

posłusze stwo bez stosowania przemocy.

Kapitan, którym była ogrzyca o pół dłoni wy sza od wysłannika, wzruszyła

ramionami. - To pa ska misja. - Powiedziała to tak, jakby mu wcale nie

zazdro ciła.

Wzi ła z powrotem kubek i odprowadziwszy wysłannika do konia,

przygl dała si , jak znika w gł bi lasu. Na horyzoncie widoczne było ju sło ce,

kiedy dostrzegła posła wyje d aj cego spomi dzy drzew i udaj cego si w stron

długiej drogi, która wiodła do domu Igraine’a.

Kapitan wróciła do swych ołnierzy, eby sprawdzi , czy dobrze sobie radz

po kolejnej ci kiej nocy sp dzonej na szlaku. Podobnie jak ona nie byli

przyzwyczajeni do nocy sp dzonych w chłodzie na pustkowiu, lecz dum napawał

j fakt, jak wietnie si przystosowali.

Było ju pó ne popołudnie, gdy jeden ze stra ników postawionych na czatach

zbli ył si do niej biegiem i oznajmił, e widział posła, który wracał z dworu t

sam drog .

- Czy był z nim Igraine? - spytała.

- Był sam, kapitanie - rzekł zasapany młodzieniec.

- Jestem jednak pewien, e to był on. Rozpoznałem jego konia.

Jaki czas pó niej ko przykłusował do nich z przywi zanym do siodła

wysłannikiem, którego głowa odchylała si do tyłu pod niemo liwym k tem.

Odznaka Rady Panuj cych na przodzie jego munduru została zerwana.

Powrotna podró do Takaru zaj ła stra y jedynie cztery dni. Przybyli

wyczerpani, ledwo trzymaj cy si w siodłach, i natychmiast stawili si przed

obliczem Rady.

Drugiego posła wysłano pod ochron dziesi ciu stra ników i rozkazami od

Narrana, by pojma Igraine’a. Grad strzał zaskoczył stra e, zanim zd yli wyj

z lasu na granicy maj tku. Jedna z pierwszych utkwiła mi dzy oczami

wysłannika.

Gwardzi ci byli dobrze wyszkoleni i nieustraszeni, lecz nie widz c wroga, nie

mogli walczy . Tylko sze ciu wróciło do Takaru.

Khallayne sp dziła te dni na czekaniu, usilnie staraj c si zachowa

cierpliwo . Tydzie po powrocie stra y wysłała Teragrymowi starannie

sformułowany li cik zawieraj cy sugestie, i mogłaby przerwa ten impas, lecz

nie otrzymała odpowiedzi.

Cho po ataku niewolników w lesie jej stosunki z Lyrraltem nabrały bardziej

przyjacielskiego charakteru, ogr znów przestał si do niej odzywa . Od Jyrbiana

dowiedział si o jej wizycie u Teragryma i oskar ył j o prób przej cia , ponad

jego głow i odbieranie mu nale nej nagrody.

Jyrbian był naburmuszony, niedost pny i nie odzywał si do nikogo.

Tak wi c Khallayne grała ze znajomymi w gry planszowe i karciane, ycz c

sobie wreszcie zako czenia tego całego zamieszania, aby mogła wróci do Kal-

Theraxian i podj przerwane studia.

Nie mog c ju dłu ej wysiedzie w zamku, z entuzjazmem doł czyła do

wi kszo ci dworzan, którzy wybrali si na ostatnie w tym sezonie wy cigi

background image

63

niewolników. Wstał jasny, słoneczny i wyj tkowo na t por roku ciepły dzie . Na

zawodach zjawiła si połowa miasta.

Olbrzymi owalny stadion był przepełniony roze mianymi, rozbawionymi

ogrami. Zgiełk tak wielu osób stłoczonych w jednym miejscu był równie

ogłuszaj cy, co o lepiaj cy był widok ich jaskrawych szat we wszystkich barwach

t czy.

Zwykle Khallayne otrzymałaby zaproszenie od kogo , kto miał dobre miejsca,

lecz nie miała ochoty roztacza swych wdzi ków, wi c przyszła sama i

postanowiła zaj miejsce w obszarze zarezerwowanym dla swego wuja. Cho

brat jej matki kupił jej miejsce na dworze. unikała kontaktów z rodzin , je li

tylko było to mo liwe. Miała nadziej , e jej obecno nie przypomni mu o długu.

Sygnał rogu oznajmił rozpocz cie pierwszych zawodów i Khallayne wraz z

reszt widzów pochyliła si do przodu, by zobaczy wyskakuj cych z bloków

startowych biegaczy. Dzi jednak zawodnicy sprawiali wra enie oci ałych i

apatycznych. Sadzili nie piesznymi susami, najwyra niej nie przejawiaj c

zainteresowania sportow rywalizacj .

- Widocznie trenerzy nie przedstawili im odpowiedniej motywacji - zauwa ył

siedz cy obok niej ogr, odległy kuzyn, który przyjechał do miasta z wizyt .

Znudzona Khallayne wachlowała si . -- Jak trudne mo e by wytłumaczenie

im tego? - odparła. - Biegaj albo zgi . Odnie zwyci stwo i yj. Przyczyna

zapewne le y jedynie w zako czeniu sezonu. Niewolnicy zawsze s wtedy

zm czeni.

Ogr mrukn ł co i pochylił si do przodu, gdy ogłoszono rozpocz cie drugiego

wy cigu.

Khallayne nie wysilała si , by obserwowa .

Drugi wy cig był równie nudny jak pierwszy. Nie było rywalizacji. Kiedy

niewolnicy przekroczyli lini mety prawie rami w rami , ich trenerzy wyszli zza

kulis, by pokaza si publiczno ci. Na widok batów w ich r kach okrzyki

niezadowolenia zmieniły si w pochwalny ryk.

Teraz Khallayne wychyliła si w przód, łudzi z toru zaprowadzono bowiem do

słupów wznosz cych si po rodku stadionu. Wyczuwała fal podniecenia, które

ogarn ło widzów. Pierwszy trzask bata uderzaj cego o ciało zabrzmiał niczym

muzyka, pie bólu, której aden ogr nie mógł si oprze .

Khallayne zamkn ła oczy, a potem z zaskoczeniem znów je otworzyła, słysz c

nagły ryk tłumu po drugiej stronie stadionu. Cokolwiek si działo w pobli u

miejskiej bramy, najwyra niej było bardziej podniecaj ce od chłostania

niewolników.

Nowina dotarła do niej w ci gu kilku zaledwie chwil. Do miasta sprowadzono

Igraine’a, aby postawi go przed Rad .

Do czasu, gdy zrozumiała, co si dzieje, tłum ju j pchał w stron wysokiego

brzegu stadionu nad główn ulic . Dotarła do odległej nawy i zeszła po szerokich

stopniach na dół. W ciemnych korytarzach, które prowadziły na ulic , panował

prawie taki sam zam t jak na górze. Nie była jedyn osob , której przyszło na

my l wyj na ulic i popatrze .

Przeciskała si przez zbiegowisko, nie zwa aj c na protesty popychanych i

potr canych, którzy z kolei wpadali na ni . U ywała odrobiny magii, tu

background image

64

szturchaj c jednego ogra, tam kłuj c innego, dyskretnie, lecz do silnie, by

usun ich ze swej drogi.

Wyszła na ulic i stan ła w sło cu, które o lepiło j tak samo jak kł bi cy si

tłum. Orszak Igraine’a ju przeszedł. Khallayne wahała si , kr c c bez celu po

szerokim chodniku i ze wstr tem my l c o powrocie do rodka. Dzi ki temu

dowiedziała si czego , czego nigdy by si nie domy liła, gdyby nie znalazła si w

ci bie kupców i pospólstwa.

Wygl dało na to, e nie wszyscy byli przychylni wydanej przez Rad decyzji o

przesłuchaniu Igraine’a. Dla niej było to objawienie, bowiem wychowano j w

prze wiadczeniu, e nie wolno sprzeciwia si rozkazom przeło onych. Jak e

naiwna była, s dz c, e tylko ona jedna sprzyja Igraine’owi!

Poszła po swego konia i natychmiast wróciła do zamku. W stajni i na

dziedzi cu, a nawet w korytarzach panowało niemal takie samo podniecenie jak

na stadionie. Wystarczyło tylko troch pow szy , by stwierdzi , e Igraine

przebywa jako „go ” w skrzydle Enny, a dzi ki niewielkiej łapówce zdołała

w lizgn si przez mały korytarz do wyznaczonego mu apartamentu.

Igraine siedział przed trzaskaj cym ogniem, wyci gn wszy do niego dłonie i

stopy obute w wysokie buty. Kiedy Khallayne wychyn ła zza drzwi, podniósł

wzrok i u miechn ł si smutno. - Zapomniałem ju , jakie przeci gi panuj w tym

zamku.

Komnat czu było chłodem i wilgoci dawno nie zamieszkanego

pomieszczenia. Sprz ty w niej były nie mniej bogate ni w innych cz ciach

zamku, ogromne ło e uginało si od koców. a na stoliku z boku stały przykryte

tace z jedzeniem, lecz sama komnata wci przywodziła na my l cel wi zienn .

- Nie powinna była przychodzi , Khallayne. - Igraine wstał i odpowiedział na

jej szybki ukłon lekkim skinieniem głowy.

- Musiałam przyj . Musiałam...

- Co musiała , dziecko? - Zbli ył si do niej, cisn ł jej zimne palce i

przyci gn ł j do ognia.

- Nie wiem - przyznała, zaskoczona tym. e rzeczywi cie nie wie. - Chc , eby

wiedział, e jednemu z członków Rady powiedziałam, e nie zauwa yłam niczego,

co moim zdaniem zasługiwałoby na miano zdrady.

- Dzi kuj . - Poklepał j po dłoni. - Nie jest zdrad próba zwi kszenia

dochodów jednej z prowincji pa stwa. Nie jest zdrad próba ratowania swego

narodu.

- Dlaczego wi c zabiłe wysłanników?

- To nie ja. - Usiadł ci ko na krze le. Uczynili to moi niewolnicy za

pozwoleniem niektórych członków mojej rodziny. Nie wiedziałem o niczym,

dopóki nie przyjechał trzeci.

Khallayne westchn ła z ulg . - W takim razie wszystko b dzie dobrze.

Wystarczy. e im powiesz i...

Smutek na jego obliczu jeszcze si pogł bił. - Niczego nie zrozumiała ,

prawda? Nic z tego, o czym ci opowiadałem przez te dni w Kal-Theraxian.

Oczywi cie, e zrozumiała. ale...

- Nie mog po wi ci swych niewolników, eby samemu si ratowa ! Je li to

uczyni , moje przekonania oka si nic niewarte!

background image

65

- Ale przecie to tylko niewolnicy. Zawsze mo esz kupi nast pnych.

Igraine zerwał si z krzesła z twarz wykrzywion grymasem i wtedy po raz

pierwszy Khallayne ujrzała pot nego i strasznego gubernatora Kal-Theraxian,

w którego prowincji panował najwi kszy spokój w górach.

- Oprócz zabójstw ci niewolnicy niczemu nie s winni! Gniew Igraine’a zgasł

równie szybko, jak si pojawił, a jego miejsce ponownie zaj ł smutek. Nagle

gubernator wydał jej si bardzo stary.

- Khallayne, czy nie widzisz, co si dzieje z naszym wiatem? Czy nie widzisz,

e je li teraz nie dokonamy zmian, czeka nas zagłada?

Wyci gn ł do niej r k , aby podeszła bli ej. - Nasza cywilizacja niegdy

kipiała bujnym yciem. Nasi obywatele byli wojownikami i złodziejami.

Zagarniali my z całego kontynentu wszystko, co najlepsze. Teraz prawie niczego

nie robimy sami. Nasi wojownicy s zniewie ciali i bezu yteczni, a nasz naród

sfrustrowany. Nasze okrucie stwo domaga si cierpienia innych.

Khallayne ukl kła przed nim, urzeczona sił jego głosu i oczarowana logik

rozumowania.

- Igraine, gubernatorze Kal-Theraxian, zostałe oskar ony o zdrad i herezj

oraz nara anie ycia s siadów i przyjaciół przez zach canie niewolników do

powstania.

Khallayne kl czała jak uprzednio w pokoju Igraine’a, lecz teraz była

wci ni ta mi dzy Jyrbiana i nieznajom ogrzyc . Igraine natomiast przedstawiał

swoje racje przed Rad .

- Nie jest zdrad dziesi ciokrotne powi kszenie dochodów mojego maj tku -

argumentował. - Nie jest herezj łagodne traktowanie niewolników, je li pracuj

dwukrotnie ci ej.

- A owa filozofia wyboru, któr głosisz? - spytał Narran. - To, co nazywasz

„woln wol ”?

- Nasze obyczaje s surowe - odparł z dum Igraine, na tyle gło no, by nikt nie

w tpił, e wierzy w to, co mówi. - Jeste my samolubni, b d c jednocze nie

or downikami ładu i posłusze stwa. Zniewoliły nas nasze dze. Przez to stali my

si ozi bli, a w naszych wn trzach go ci pustka. Dzie po dniu toczy nas rozkład,

a wewn trzna brzydota zaczyna by widoczna na zewn trz.

Zgromadzeni westchn li. Niektórzy zasyczeli cicho przez z by, lecz to go nie

powstrzymało.

- Czas ju , eby my sami zadecydowali o własnej przyszło ci i przeznaczeniu.

Jeste my pierworodnymi dzie mi bogów, najbardziej błyskotliwymi, najlepszymi.

Najpi kniejszymi. Czy nie czas ju , aby my doro li i zrealizowali swój

potencjał?

Khallayne drgn ła niezauwa alnie. Było duszno i gor co, a w powietrzu

wisiała ci ka wo perfum i zapach ciał. Zat skniła za wie ym, orze wiaj cym

podmuchem.

Słowa Igraine’a, które wczorajszego dnia wydawały si tak rozs dne, przed

obliczem Rady nosiły znami szale stwa. Mimo to, rozejrzawszy si , spostrzegła,

e nie wszyscy mieli go za niespełna rozumu. Niewielka, bardzo niewielka grupka

przygl dała mu si tak jak ona wczoraj, urzeczona sił jego głosu.

background image

66

Igraine zako czył sw arliw przemow , odwracaj c si plecami do Rady i

otwieraj c ramiona, jakby chciał wzi w obj cia wszystkich słuchaczy.

- Jestem przekonany, e wielu z was zgadza si ze mn i podziela moje

pogl dy. Przył czcie si do mnie. Poka cie swojej Radzie, e nie mamy złych

zamiarów.

Khallayne oddech uwi zł w gardle. Kilkoro s siadów i członków rodziny

Igraine’a, którzy znajdowali si w ród publiczno ci, podniosło si z miejsc i

stan ło obok niego przed obliczem Rady.

Spojrzenie Igraine’a omiotło sal , zach caj c nast pnych do wyst pienia, i

dłu ej zatrzymało si na niej. Jego wzrok przypomniał jej ból uzdrowienia

Lyrralta.

Wahała si , cała spi ta. Kiedy wła nie zamierzała wsta , Jyrbian poło ył r k

na jej przedramieniu. Wygl dało to na niewinny gest, lecz palce przekazały ci ar

całego ciała.

- S dz , e czeka go bardzo zły los - szepn ł Jyrbian, nachylaj c si bardzo

blisko, ledwo poruszaj c wargami. - I to samo b dzie z ka dym, kto si od niego

nie odsunie.

background image

67

Rozdział 8

ZEWSZ D CZYCHA NIEBEZPIECZE STWO

Khallayne zakradła si na palcach na swoje miejsce tu zanim zacz to

ogłasza wyrok. Wyci gn ła szyj i zajrzała w gł b nawy na przód sali, gdzie przy

tronowym podwy szeniu kl czeli członkowie rodów.

Tylko rodzinom i sprzymierze com Rady Panuj cych wolno było kl cze w

obecno ci króla. Reszta stała w szeregach w kolejno ci, o której decydowała ich

wa no i dziedzictwo. Inni w gł bi sali audiencyjnej, podobnie jak Khallayne,

przest powali z nogi na nog i wyci gali szyje, by ujrze swego władc .

Publiczne wyst pienia króla były rzadkim zjawiskiem, prawdopodobnie nie

wró y to niczego dobrego dla Igraine’a, pomy lała.

W wietle dnia ogromna sala, w której rozstrzygano spraw gubernatora,

wygl dała zupełnie inaczej ni wtedy, gdy Khallayne j ostatnio widziała. Sufit

nikł w mroku nie rozja nionym blaskiem wiec, ciany znów były z zimnego

granitu, który odbijał echa najl ejszego szeptu czy skrzypni cia buta.

Nie od piewano Historii. Khallayne poczuła ukłucie alu. Jak dziwne

wydawało jej si rozpocz cie oficjalnego posiedzenia bez przypomnienia o tym,

sk d si wzi li.

Teragrym nadal nie chciał si z ni widzie . Nawet Lyrralt ulitował si i

porozmawiał z ni o tym. Wychyliła si jeszcze dalej w gł b nawy, łudz c si , e

go dostrze e, lecz nie była pewna, gdzie stoi.

al nie był wystarczaj cym powodem, by skłoni j do oddania Pie ni

zamkni tej w krysztale. Słuchaj c jej od urodzenia, wszyscy ogrowie znali jej

słowa na pami , lecz splot skomplikowanych melodii, kolejne warstwy

znaczenia, subtelne zmiany tonu ze słowa na słowo, a czasami z sylaby na sylab ,

nie były tak łatwe do odtworzenia. To pozostawało zamkni te w kuli.

Rozpraw otworzyło wezwanie, aby wyst pi i podda si os dowi.

Nast piło o ywienie, otwarły si bowiem wielkie drzwi na ko cu sali i

rozpocz ła si procesja, wpierw drobnych urz dników i podwładnych, a

nast pnie pomniejszej szlachty. Wreszcie, po długiej przerwie, weszła Rada

Panuj cych, ol niewaj c wszystkich jaskrawymi barwami swych tunik, a za

ka dym z jej członków st pał chor y z proporcem. Nast pnie, po kolejnej chwili

oczekiwania, wszedł król otoczony chor ymi i nosicielami buław, a za nim

najwi kszy i najwspanialej odziany orszak.

Kiedy wszyscy podeszli powoli do podwy szenia i zaj li miejsca, królewski

marszałek z wielkim namaszczeniem weszła po stopniach i skłoniła si królowi.

Khallayne dreptała w miejscu, ycz c sobie, aby si po pieszyli. Czuła zimn i

nierówn podłog przez podeszwy cienkich, eleganckich pantofelków.

Dostojniczka, chuda, lecz szeroka w ramionach ogrzyca o twarzy

pobru d onej wiekiem, stukn ła trzykrotnie okutym stal trzonkiem laski o

posadzk . - Czcigodny Igraine, gubernatorze Kal-Theraxian, sta przed nami i

wysłuchaj os du! - zawołała dudni cym głosem.

background image

68

Khallayne zrobiła gł boki wdech i cofn ła si na swoje miejsce, usuwaj c si

wszystkim z oczu. Nagle po ałowała, e przyszła. Obecno była obowi zkowa,

lecz z pewno ci nikt by nie zauwa ył, e jej nie ma.

Po kolejnej długiej przerwie Igraine powoli ruszył dług naw , trzymaj c

głow wysoko i dumnie. Przez sal przebiegł szmer, wszyscy bowiem zauwa yli,

e nie szedł sam, jak zwykle oskar eni o powa ne zbrodnie. Za nim kroczyli

odziani w od wi tne szaty przedstawiciele odgał zie jego rodziny i przywódcy

s siednich klanów, niektórzy nawet z bardzo odległych prowincji.

Khallayne wypatrzyła Jyrbiana. który przepychał si przez tłum krewnych do

przej cia po drugiej stronie nawy, bli ej przodu sali. Podobnie jak ona, byli tak

wstrz ni ci liczebno ci grupy za Igraine’em, e zignorowali to niewybaczalne

zachowanie młodzie ca.

Khallayne słyszała monotonny głos dostojniczki, która odczytywała oficjalne

oskar enia i zarzuty z powództwa wzajemnego. Rami w rami z Igraine’em stało

niemal pi dziesi ciu ogrów, uczestnicz c w tym bezprecedensowym pokazie

solidarno ci. Czy zdawali sobie spraw , e to nie było posiedzenie Rady, na

którym mogli wyrazi swe opinie? Wczorajsze ryzyko ska enia przez obcowanie z

Igraine’em było niczym w porównaniu z tym publicznym popisem. Je li zostanie

uznany winnym zdrady i herezji, stoj cy u jego boku zostan równie obci eni

tym samym wyrokiem!

Poszukała w tłumie Lyrralta. Nigdzie nie było go wida . lecz Jyrbian wci

stał tu przy przej ciu. wpatruj c si - z otwartymi ustami w plecy

sprzymierze ców Igraine’a.

Jakby wyczuwaj c jej wzrok, odwrócił si i spojrzał na ni . Zauwa ywszy

dezaprobat w grymasie jej warg i ci gni ciu brwi, wzruszył ramionami, lekko

unosz c dłonie.

Czy to j ocali przed podejrzeniami, ten ostentacyjny pokaz łaskawo ci ze

strony tak wielu ogrów?

Werdykt odczytywał jeden z urz dników Rady głosem zbyt cichym, by mo na

go było posłysze , lecz słowa zostały podchwycone na przedzie i dotarły jak echo

na kra ce sali, zanim jeszcze dostojniczka zd yła je obwie ci .

Oto wyrok s du.

- Niespełna rozumu...

- Herezja...

- Winny...

- Winny...

- Winny...

Głosy wznosiły si i opadały w osłupieniu, rado ci i rozpaczy.

Khallayne gwałtownie odwróciła głow . Na chwil straciła grunt pod nogami,

odbieraj c szepty jak wymierzony jej policzek. Winny! Winny! Winny!

Co teraz si stanie?

Ogie . Czerwony. Pal cy. Przed ni majaczyła jaka usiana mi sistymi

naro lami i wykrzywiona chytrze twarz, w której łypały m tne i szalone oczy.

Dło o palcach po- krzywionych jak karłowate gał zki złapała j za rami .

Khallayne otworzyła usta do krzyku.

- Khallayne, obud si !

background image

69

Sen urwał si gwałtownie, brutalnie przechodz c w rzeczywisto . Ogrzyca

zdusiła krzyk, budz c si w ciemno ci i czuj c zapach Jyrbiana. Nachylał si nad

jej posłaniem, budz c j potrz saniem za rami . ar w kominku rzucał bardzo

słaby blask, wi c nie dostrzegała jego twarzy, lecz z głosuj sposobu, w jaki ciskał

j za rami , mo na było wyczyta napi cie.

- Zbud si !

Odepchn ła jego r k i usiadła. - Co tam? Co si stało?

- Musimy jecha . Ubieraj si . - Szarpni ciem zerwał z niej koce, ledwo

rzucaj c okiem na jej nago .

Khallayne szybko wstała i si gn ła po narzutk .

- Zostaw to. Ubierz si w strój podró ny. Mocne ubranie, dobre buty. -

Jyrbian podszedł do jej garderoby i przejrzał wisz ce tam szaty.

Khallayne pr dko przywdziała bielizn , mimo jego polece decyduj c si na

umieszczenie najbli ej skóry warstwy delikatnego jedwabiu, a na wierzch

narzuciła wytrzymalszy strój z płótna.

Jyrbian wyrzucał z szafy ubrania - spodnie do konnej jazdy, bluzk z długimi

r kawami, tunik i peleryn .

- Co si stało? - spytała, ubieraj c si .

- Dwóch stronników Igraine’a nie yje. Oficjalnie zgin li podczas próby

ucieczki. Nieoficjalnie od no a jednego z oprawców słu cych Radzie.

- Oprawców?

- Katów. Zostali zam czeni na mier . Straceni za popieranie Igraine’a.

Khallayne zamarła bez ruchu z palcami wpl tanymi w sznurowadła wysokich

butów do konnej jazdy. Zam czeni. Straceni. Nagle jej palce zacz ły y własnym

yciem, szybko ko cz c swoje zadanie. - Dok d jedziemy? - wyszeptała.

- Zwolennicy Igraine’a pomagaj mu zbiec dzi w nocy. Pojedziesz z nimi na

północ.

- Nie rozumiem.

- Zwolennicy Igraine’a...

- Ale czemu musimy z nimi jecha ? - przerwała. - Nie wstali my razem z nim.

- Lyrralt widział list podejrzanych o sympatyzowanie. Twoje imi jest na

niej. Moje te .

Khallayne tupn ła o posadzk , zarówno po to, by da uj cie zło ci i frustracji,

jak i po to, by buty uło yły si wygodniej na nogach. - Gdzie na północ?

- By mo e do Thoradu. Albo Sancronu. Mo e b dziemy zmuszeni

wybudowa własne miasto. - W jego głosie pobrzmiewało podniecenie.

Północ. Skin ła głow , przełykaj c lin i ukrywaj c strach. Całe ycie

czekała, by rozwin sw magi . Teraz... nie było innego wyj cia.

- Tu s moje sakwy podró ne. - Wyrzuciła zawarto bogato rze bionego

kufra na podłog i rzuciła Jyrbianowi ci k skórzan torb do zawieszenia przy

siodle.

Ogr chwycił skórzan sakw . - Masz ekwipunek podró ny na zim ? Na

północnych przeł czach b dzie zimno.

- Tutaj. - Wskazała kolejn skrzyni pod oknem. Kiedy Jyrbian zaj ty był

upychaniem wełnianych spodni i jej zimowej peleryny do toreb, zapakowała

szczotk do włosów, perfumy, kilka klejnotów i jedyn ludzk ksi g czarów,

background image

70

której nie miała serca zniszczy . Był to bardzo stary tom z bardzo podstawowymi

zakl ciami, lecz okładka i pismo były tak pi kne, e nigdy nie odwa yła si go

spali .

Przerzuciwszy sobie ci kie, wypchane sakwy przez rami , Jyrbian chwycił

Khallayne za r k w chwili, gdy wsuwała ksi g do torby. Przechylił jej

nadgarstek, a jasny blask z kominka padł na ciemnoczerwon okładk i zal nił

srebrzy cie we wkl słych runach. - Nauczysz mnie? - spytał cicho.

Khallayne była zdumiona l kliwym szacunkiem, a jednocze nie po daniem

w jego głosie. Kierowana starymi powodami chciała ju mu odmówi , gdy nagle

u wiadomiła sobie, e teraz mo e post powa wedle własnej woli. - Czemu nie?

Jyrbian wybuchn ł miechem wraz z ni i chwyciwszy Khallayne za r k ,

wyci gn ł j na ciemny korytarz. Razem pobiegli do stajni.

Kiedy opu cili budynek, przył czyły si do nich inne ciemne postaci, które

bezszelestnie przemykały w lad za Jyrbianem od cienia do cienia.

W stajni i przy południowej bramie na ziemi le ały zakrwawione zwłoki

stra ników z poder ni tymi gardłami lub pierzastymi strzałami stercz cymi z

ciał. aden nie wyci gn ł broni. Wszyscy zgin li w nie wiadomo ci, nie

zd ywszy ogłosi alarmu.

Opuszczaj c galopem dziedziniec z pozostałymi, Khallayne obejrzała si na

le ce ciała. Nie ma ju powrotu dla adnego z nich.

Przejechali szybko przez u pione dzielnice, wybieraj c boczne uliczki i zaułki

za wspaniałymi domami. Konie miały kopyta owini te szmatami, a oni sami byli

tak pozasłaniani połami peleryn i płaszczy, e Khallayne rozpoznała jedynie

Tenaj, i to tylko po jej na wpół dzikim ogierze, którego nikt inny nie potrafił

dosi

.

Zatrzymali si w pobli u dzielnicy handlowej. Jyrbian i dwóch innych zsiadło

i szybko zerwało sznurek, którym przymocowano szmaty do ko skich kopyt. Na

wydane szeptem polecenie grupa podzieliła si na dwójki i trójki.

W ród nocnej krz taniny i zgiełku panuj cego w okolicy magazynów i

karczem prawie nie zwracano na nich uwagi. Khallayne jad ca mi dzy

Jyrbianem a kim , kogo nie znała, nie wypuszczała sztyletu z r ki, czekaj c w

napi ciu na jak przeszkod czy zawad .

Kiedy nad głowami za wiszczała im alarmowa raca z zamku, nie byli tym

zaskoczeni. Khallayne obejrzała si przez rami i dostrzegła strzelaj cy w niebo

nad zamkiem słup białych iskier i ognia.

Wtedy nie mieli ju czasu na strach ani zastanawianie si . Usłyszała syk

Jyrbiana: - Jed ! - i cisn ła boki wierzchowca, zmuszaj c go do galopu.

Serce jej podskoczyło, gdy kopyta zwierz cia po lizgn ły si na brukowanej

ulicy. Przez chwil obawiała si , e si przewróci, lecz chwil potem ko odzyskał

równowag i pop dził za ogierem Jyrbiana. Gnali w stron południowej bramy,

tej samej, któr dru yna wybrała si zaledwie kilka tygodni temu w podró do

Kal-Theraxian.

Czy Jyrbian nie wspominał, e jad na północ? Słyszała jednak za sob t tent

koni reszty grupy, która galopowała w lad za Jyrbianem. Popu ciła wodze

swemu wierzchowcowi i miała nadziej , e Jyrbian wie, co robi.

background image

71

Mimo niebezpiecze stwa, jakie wi zało si z tak szale cz jazd w ciemno ci,

bez przeszkód min li ciemny stadion i miejsk bram . Je li teraz spadnie, co

najwy ej naje si ziemi, zamiast roztrzaska sobie czaszk jak skorupk jajka na

nierównym bruku ulicy.

W miejscu, gdzie rozwidlenie zw aj cej si drogi nikło w lesie, grupa licz ca

mniej wi cej pi tna cie osób stan ła i zacz ła si kr ci bez celu. Khallayne

zauwa yła, e Jyrbian i Lyrralt wykłócali si z Tenaj i nieznajom kobiet .

- ...północ - mówiła Tenaj. - Doł czy do pozostałych. Czy nie spodziewaj

si , e wrócimy do Kal-Theraxian?

- To pierwsze miejsce, gdzie wy l wojska - przyznała kobieta.

- Ja wracam do Kal-Theraxian - oznajmił Jyrbian tak spokojnie i stanowczo,

i nie ulegało w tpliwo ci, e nie zmieni zdania. - Zgadzam si jednak, e

powinni cie jecha na północ. Twierdz tylko, e powinni cie zawróci przez las

do głównego traktu. Pierwsz rzecz , jak zrobi , b dzie wystawienie stra y przy

wszystkich miejskich bramach. Je li zawrócicie wzdłu murów i pojedziecie na

północ, b dziecie musieli min wschodni bram .

Lyrralt potwierdzaj co kiwn ł głow . - On ma racj .

- Czy zdołamy jednak przejecha przez las? - spytała Khallayne.

- Ja znam cie k my liwych - rzekła Tenaj.

Bez dalszych sporów zawrócili na południe w stron gór. Jechali szybko, bez

zatrzymywania si . Khallayne słyszała, jak ko ci ko pod ni dyszy, robi c

bokami podczas wspinaczki po stromym szlaku.

Wreszcie dotarli do skrzy owania na my liwskiej cie ce, zaledwie wi kszego

odst pu mi dzy grubymi pniami drzew. Za milcz c zgod wszystkich zatrzymali

si i zsiedli z koni.

Khallayne ledwo mogła chodzi . Na uginaj cych si nogach doszła do pobocza

cie ki, usiadła i popatrzyła w szar nico nieba przed witem. Kto podał jej

manierk z wod . Piła tak łapczywie, e woda kapała jej z podbródka.

Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek czuła si tak zm czona i

wyczerpana. Powoli docierał do niej fakt, e współtowarzysze podró y byli

równie wycie czeni i podobnie jak ona siadali gdzie popadło.

Tylko Jyrbian i Tenaj byli na nogach, w druj c od konia do konia, głaszcz c

zwierz ta i wykłócaj c si . Tenaj usiłowała przekona Jyrbiana, e koniecznie

powinien jecha z nimi przez gra na północ do Thoradu.

Khallayne wstała z wra eniem, e cały ci ar gór spoczywa na jej ko ciach i

podeszła do Lyrralta, który siedział oparty o chropowaty pie drzewa w takiej

pozie, jakby jego kark nie miał ju siły utrzymywa głowy.

Po raz pierwszy od tygodni u miechn ł si do niej bez zło liwo ci, podaj c jej

bukłak. W rodku było słodkie wino, du o lepsze od letniej wody, któr wypiła

kilka chwil temu.

- Czemu Jyrbian upiera si przy powrocie do maj tku Igraine’a? - spytała,

poci gn wszy gł boki łyk płynu i poczuwszy, jak jego siła i ogie spływaj jej w

gardło.

- Dla kobiety. Dla czegó innego?

Sama Everlyn, otulona narzuconym na nocny strój ciepłym szalem, otworzyła

drzwi Jyrbianowi, który natarczywie walił w bram maj tku Khalever. Uchyliła

background image

72

odrobin ci kie, rze bione wrota i spojrzała l kliwie na niego i na pi cioosobow

dru yn , która wci siedziała na koniach w pobli u schodów.

Na jej widok u miechn ł si . Była taka drobna, taka delikatna, taka pi kna.

Potem u wiadomił sobie, e s dz c z jej szeroko rozwartych, wielkich oczu, jego

pojawienie si musiało j przerazi .

- Czcigodna pani, wybacz mi. - Zło ył jej zamaszysty ukłon, którego jak si gał

pami ci , nigdy dotychczas nie wykonał bez nonszalancji. - Przybyłem na

polecenie twego ojca, by zabra ci w bezpieczne miejsce.

- Mojego ojca! - Everlyn otworzyła drzwi na o cie . - Och, prosz , powiedz,

czy jemu nic nie grozi? Jyrbian obrzucił wzrokiem pobladłych i przera onych

ludzi i ogrów, którzy zbili si w gromadk na korytarzu za jej plecami. - Tak. W

chwili, gdy o tym mówimy, zabieraj go w bezpieczne miejsce na północy.

Jej ciemnosrebrne oczy, które dotychczas były smutne i zimne niczym granit,

rozpromieniły si wewn trznym wiatłem. Odmiana przypominała cudowny

wschód sło ca, który wypełnił Jyrbiana ciepłem i wiatłem.

Jej rado równie szybko zmieniła si w zakłopotanie. - Zabrano go w

bezpieczne miejsce? Nic nie rozumiem. Nie przyjedzie do domu?

Jyrbian chciał wyja ni , lecz brz k uprz y i niecierpliwe tupanie koni

przypomniało mu o wa no ci misji. - Pani... - Wzi ł j za łokie i odprowadził z

powrotem do domu. W korytarzu wci panował półmrok i chłód wczesnego

poranka. - Rada uznała, e twój ojciec jest niespełna rozumu.

- Niespełna rozumu! Za co?

Głos był znajomy, bezczelny. irytował Jyrbiana. Ogr odwrócił si i ujrzał

Eadamma, który stał w drzwiach sali audiencyjnej. Niewolnik patrzył mu prosto

w oczy. Za nim stała nast pna grupka niewolników ubranych w stroje słu by

domowej.

Jak gdyby wyczuwaj c jego rozdra nienie, Everlyn poło yła dło na ramieniu

Jyrbiana i zaprowadziła go do pokoju, wymijaj c Eadamma. - Prosz , Jyrbianie,

co si stało z moim ojcem?

Łatwo było pój za jej słodkim głosem, odwróci si od brzydkiego,

zadufanego w sobie człowieka i skupi na niej uwag . Zauwa ył ostrzegawcze

spojrzenie, jakie posłała niewolnikowi. - Rada uznała go winnym zdrady i herezji

z powodu głoszonych przez niego nauk.

W słabym wietle ciemnozielona cera Everlyn wydawała si woskowa. -

Zdrada.

- Tak. Miał jednak wielu popleczników, którzy zbiegli z nim na północ.

Przybyłem, eby ciebie te zabra .

Wzrok Everlyn pow drował od Jyrbiana ku grupie niewolników. - Mam st d

wyjecha ? - szepn ła.

- Everlyn, tu ju nie jest bezpiecznie. To pierwsze miejsce, w którym

królewscy ołnierze b d szuka twego ojca.

Zebrani spojrzeli wpierw na niego, a potem na siebie. W ich oczach powoli

zaczynało wita zrozumienie. Jedna z ogrzyc podeszła do wysokiego okna i

wyjrzała na zewn trz. Kiedy si odwróciła, ponuro skin ła głow do pozostałych.

- On ma racj . Powinni my jecha .

background image

73

Tylko Everlyn nie była pewna. Jyrbian dostrzegał niezdecydowanie w

uło eniu jej delikatnych ramion i l ni cej wilgoci, jaka zbierała si w k cikach jej

oczu.

Podeszła do kominka i wzi ła krwawnik. Tul c go w dłoniach, szepn ła: - Ale

tu jest mój dom.

Zanim Jyrbian zd ył odpowiedzie , Eadamm odparł szybko i zdecydowanie:

- Czcigodny pan ma racj , panienko. Nie byłaby tu bezpieczna. Pomy l. co

mogliby zrobi twemu ojcu, gdyby wzi li ci jako zakładniczk . Spełniłby ka de

ich danie, nawet gdyby musiał pój na mier .

wiadom minut, jakie upłyn ły podczas ich debaty, Jyrbian okiełznał ch

powiedzenia ludzkiej istocie kilku ostrych słów. Je li ten człowiek zdoła

przekona Everlyn, chwilowo pu ci mu wykroczenia płazem.

Wci nieprzekonana, ogrzyca przyciskała du y kamie do piersi. - Nie maj

prawa...

- Maj wszelkie prawo - odparł Jyrbian. - Ta ziemia z ich woli jest własno ci

twego ojca.

- Zaatakuj nas - powiedział Eadamm. - A ci ludzie zgin , broni c ci . -

Wskazał na zebranych ogrów i niewolników.

Ze łzami płyn cymi po twarzy Everlyn skin ła głow na zgod . - Pojad -

szepn ła. Wci ciskaj c w dłoni krwawnik, gestem poleciła dwóm niewolnikom

i za sob . - Zabior swoje rzeczy. Eadammie, pójdziesz ze mn ? Mam polecenia

dla pozostałych. Musimy te wysła go ców z ostrze eniem dla s siadów.

Kiedy decyzja została ju podj ta, Everlyn i jej rodzina wzi ła si szybko i

sprawnie do roboty, budz c reszt domowników, karmi c dzieci, pakuj c

ubrania, narz dzia, jedzenie i bro .

Do czasu, gdy wszyscy zebrali si przed domem, niewielka, czteroosobowa

dru yna Jyrbiana powi kszyła si do czterna ciorga dorosłych i trójki dzieci, a

ka dy z nich dosiadał dobrego konia. Zachowywali ład i porz dek, jakby uczyli

si tego przez całe ycie.

Obeszli dom prowadzeni przez Everlyn cie k przez faluj ce łany, któr , jej

zdaniem, dotr du o szybciej do górskiego szlaku wiod cego w stron jaski .

Kiedy wyszli zza rogu dworu, Jyrbian dostrzegł gwałtowny ruch w rejonie

chat niewolników. Kobiety i dzieci objuczone tobołkami z dobytkiem na plecach

znikały w wysokim zbo u. Na innych cie kach w faluj cym morzu złota

dostrzegł bro połyskuj c w porannym sło cu. Ogr wyprostował si i stan ł w

strzemionach, si gaj c po miecz.

Everlyn powstrzymała go, łapi c wodze jego konia. - Nie ma powodu do

niepokoju - rzekła. Co w jej głosie przeczyło temu, jakie drobne zaj kni cie,

zadyszanie.

- Niewolnicy uciekaj - oznajmił. - Zbroj si !

- Tak - odparła, tym razem zal knionym głosem jak zbuntowane i

wystraszone dziecko, które stoi przed rodzicem. Obejrzała si ze smutkiem, który

szpecił jej liczn twarz. - B d strzec naszej ucieczki. A co do zbiegów... Mog

i , gdzie chc . Darowałam im wolno .

- Darowała im wolno ! - Poczuł przera enie, zdumienie i brak

zdecydowania. Ju było za pó no, by zawróci i wyłapa uciekaj cych

background image

74

niewolników. Było ich zbyt wielu, a ogrów za mało i nie mieli czasu do

zmarnowania. Wtedy nagle u wiadomił sobie, co zrobiła. Wszystkie jego uczucia

ust piły podziwowi. - Na bogów - rzekł do niej, ciskaj c jej dło - có za podst p!

Kiedy przyb dzie królewski regiment i stwierdzi, e niewolnicy zbiegli, nawet nie

pomy li o po cigu. To było genialne!

Dał koniowi ostrog i pognał naprzód. Przejazd Jyrbiana spłoszył stado

ptaków. Z chrapliwym krzykiem protestu zerwały si z zaro li i wzbiły w niebo,

wybijaj c br zowymi skrzydłami takt jego pulsu, muskaj c jego twarz

podmuchami ciepłego powietrza. Obejrzawszy si przez rami , by si upewni ,

czy pozostali jad za nim, cisn ł boki konia i pomkn ł przed siebie, wyobra aj c

sobie, e on równie rozpostarł skrzydła.

Jad cy przypominali barwn wst k z jedwabiu i wełny, która wije si przez

złote pole. Nad pszenic unosiły si g ste jak kurz obłoki spłoszonych owadów,

które trzepotały opalizuj cymi skrzydłami.

Jechali przez pola i rozległe ł ki. Przez rzek , której woda pokrywała cienk ,

srebrzyst warstw podło e z białych kamyków. Podczas przejazdu wzbili w

powietrze hała liw fontann kropel iskrz cych si jak ogie w porannym sło cu.

Everlyn dotrzymywała kroku Jyrbianowi, pokazuj c drog przez pola,

bezpieczne miejsca, któr dy mo na było skr ci i przeci ł ki.

Jechali coraz wy ej w góry pod osłon g stej wiecznie zielonej ro linno ci oraz

d bów, które chroniły ich przed upałem i sło cem. Hałas, jaki czynili

przechodz c z trawiastej ł ki na twardo ubit ziemi , ranił uszy Jyrbiana. Chyba

słycha ich było w całym lesie. Znów wysun ł si naprzód, galopuj c co sił strom

górsk cie k . Kiedy zni yli si do Jaski Bogów, zwolnił i wysłał wpierw

zwiadowc , by si upewni , e okolica jest bezpieczna. Potwierdziwszy to,

zarz dził postój.

Pierwszy dotkn ł stopami ziemi, zeskakuj c zwinnie, aby pomóc Everlyn

zsi

z konia. Dziewczyna wygl dała blado i przez chwil wspierała si na jego

ramieniu, rozprostowuj c nogi.

- Jak sobie dajesz rad , pani? - Szybko wrócił do swego konia i przyniósł jej

bukłak pełen wina.

Upiła delikatnie łyk i oddała mu manierk . - Ci ka jazda.

Kiedy pozostali zsiedli z koni, wsz dzie dały si słysze j ki i westchnienia,

zarówno rado ci, jak i bólu. Zdawało si , e jazda nie miała wpływu tylko na

dzieci, które uganiały si dookoła, miej c si i wrzeszcz c.

Ciotka Everlyn chwyciła jedno z przebiegaj cych obok starszych dzieci. -

Wpierw zadbajcie o wasze wierzchowce - wydała gniewnie polecenie. - Potem

mo ecie si bawi .

Konie były spienione i wci zdyszane. Kiedy Jyrbian równie poszedł napoi

swego ogiera, wytrze go i nakarmi gar ci owsa, zdał sobie spraw , e grupa, z

któr rozpocz ł wypraw , podwoiła sw liczebno . Na otwartej przestrzeni

przed wej ciami do grot kł bił si tłum.

Do czasu, gdy zarz dził kolejny postój, dru yna znów si powi kszyła i tak

działo si przy ka dym nast pnym przystanku, a Jyrbian stan ł na czele grupy

licz cej przeszło sto osób.

background image

75

Rozdział 9

BITWY WYGRANE I PRZEGRANE

Osoby, które si przył czyły, nie wpłyn ły znacznie na spowolnienie tempa

marszu. Dwa tygodnie pó niej, na rozstajnych drogach wysoko w górach na

północ od Takaru, Jyrbian dogonił mniejsz dru yn , która opu ciła miasto wraz

z nim. Trzy dni pó niej sprowadził ich do niewielkiej kotliny, gdzie doł czyli do

grupy, która zbiegła z Igraine’em.

- Nie mam poj cia, sk d oni si wszyscy wzi li - zdumiał si Jyrbian.

- S z Kal-Theraxian. Z maj tków granicz cych z moim - odparł Igraine,

wcale nie zdziwiony wielko ci pod aj cej za nim kawalkady. - Pochodz z

rozmaitych dzielnic. Z miejsc, z których ogrowie wyruszyli, by obra now drog

ycia.

Everlyn, która trzymała ojca za r k , jakby nie chciała go ju nigdy wypu ci ,

rozejrzała si i zobaczyła znajome twarze. - Tam jest lord Nerrad z Bloten i pani

Rychal. Jej ziemie granicz z naszymi na wschodzie. Wydaje mi si równie , e to

wi kszo klanu Aliehów... - Wskazała na liczn gromadk w wi kszo ci młodych

ogrów, którzy sprawiali wra enie, jakby byli na pikniku, a nie uciekali w obawie

o ycie.

Piknik przerwał p dz cy na złamanie karku ogr, który przejechał im po

kocach, rozp dzaj c dorosłych oraz dzieci i rozrzucaj c jedzenie. Je dziec

brutalnie szarpał za wodze, usiłuj c zwolni , a wreszcie zwierz stan ło d ba i

zatrzymało si .

Jeden z Aliehów ju podchodził do konnego z min , która niedwuznacznie

wiadczyła o jego zamiarach, lecz słowa je d ca sprawiły, e stan ł jak wryty.

- Królewska konnica! - Przybysz machn ł r k w stron , z której przyjechał. -

Szybko si zbli a!

- Przekl ty idiota...! - Jyrbian ruszył w stron ogra, a jego nast pne słowa

uton ły w zgiełku j ków i krzyków tłumu, który napierał na przybysza. Jakie

dziecko zaniosło si przenikliwym płaczem, który podj ły inne dzieci. Jyrbian

dotarł do je d ca i ci gn ł go z konia.

Inny ogr, prawie wzrostu Jyrbiana, cho nie tak muskularny, dobiegł do nich

obu i wyci gn ł r k . Jyrbian przypomniał sobie, e widział go w ród tłumu w

Khalever, kiedy wyje d ali. - Co to ma znaczy ? - warkn ł.

- Jestem Butyr, siostrzeniec Igraine’a - odparł ogr, próbuj c złapa niedawno

przybyłego je d ca. Jyrbian nie chciał go jednak wypu ci z r k i odwróciwszy

si , wyprowadził młodzie ca ze rodka zbiegowiska, tak potrz saj c nim po

drodze, e ten szedł niemal na palcach.

- Wysłałem zwiadowców na zachodni szlak, eby jechali za nami - oznajmił

Butyr, doł czaj c do Igraine’a, Everlyn, Lyrralta, Tenaj i dwóch innych,

nieznanych Jyrbianowi, którzy szybko otoczyli ich kr giem. Wreszcie Butyrowi

udało si wyrwa je d ca z r k Jyrbiana. Ogr spojrzał na niego w ciekle.

Wysłanie zwiadowców było doskonałym pomysłem, który powinien wyj od

niego.

background image

76

Wtr ciła-si Tenaj: - Czy poleciłe im te wjecha do obozu i wszcz panik ?

- warkn ła.

Butyr zw ził gro nie małe oczka. - Jasne, ze nie!

- Powiedziałe , e jad konni? - wtr cił płynnie Igraine, mówi c do

zwiadowcy.

Ogr pokiwał głow . Był blady. - Szybko si zbli aj . Pod aj naszym ladem,

ale poruszaj si tak, jakby ju wiedzieli, gdzie jeste my.

Butyr popatrzył na Jyrbiana z odraz , jakby to on ponosił win za t sytuacj .

- Oni pewnie te rozesłali zwiadowców. Jak daleko s za nami? - spytał Butyr.

- Trzydzie ci minut. Mo e czterdzie ci. Jechałem najszybciej, jak mogłem.

- Ilu? - zaciekawiła si Tenaj.

- Nie umiem powiedzie . Pi dziesi ciu, siedemdziesi ciu, mo e wi cej.

Wje d ali na gra w miejscu, gdzie cie ka jest w ska. Jad po dwóch w szeregu,

wi c nie widziałem ko ca oddziału.

Butyr klepn ł ogra po ramieniu. - wietnie si spisałe , Eilec. Dałe nam czas

na zorganizowanie obrony.

Butyr zawołał po imieniu kilku swoich kuzynów, machaj c do nich r k , by

podeszli.

Jyrbian rozpaczliwie wodził wzrokiem, próbuj c zorientowa si w układzie

topograficznym terenu zasłanianym przez rozgor czkowany tłum. Znajdowali si

w kotlinie na rozdro u szlaków, które rozchodziły si we wszystkie strony wiata.

Butyr przykucn ł i szybko narysował na ziemi półkole, przedstawiaj ce plan

obrony. - Mo emy wysła rodziny w dalsz drog . Rozstawimy wszystkich, którzy

potrafi dobrze włada mieczem, tu i tu. - Wskazał punkty po obu stronach

drogi. - Nasi łucznicy powinni znale si tutaj.

Jyrbian popatrzył na pobliski tłum. Łucznicy? Z tego, co mówił Butyr, prawie

spodziewał si ujrze pułk elegancko odzianych wojowników, a nie zm czon

rzesz uciekinierów. Ach tak, przypomniał sobie, e niektórzy poplecznicy

Igraine’a nosili łuki przewieszone przez rami . Rzadko te zdarzał si ogr,

którego nie nauczono w dzieci stwie posługiwa si bolasami na zawodach. Całe

letnie wieczory sp dzano na tym zaj ciu, które uwa ano za umiej tno

odpowiedni dla osób z wy szych sfer.

Tak wi c plan Butyra potencjalnie mógłby si powie , gdyby nie wysoko ,

na jakiej si znajdowali. Las był rzadki, a cienkie drzewa o bladej korze

stanowiły kiepsk osłon . Jyrbian usiłował przypomnie sobie cie ki na północ i

na zachód. - Czy jedna z nich przypadkiem nie prowadziła w gór , a potem

wiodła po równym terenie, by znów wznie si przed samym szczytem? - szepn ł

do Tenaj, która spojrzała wpierw na północ, potem na zachód, przypominaj c

co sobie, a nast pnie wskazała na północ.

Igraine kiwał głow , przygl daj c si znakom narysowanym przez Butyra na

ziemi. Jyrbian zerkn ł pr dko na Lyrralta i wyst pił naprzód. - Nieprzyjaciel

zaatakuje z góry - rzekł szorstko. - Zostaniemy wyci ci w pie .

Everlyn pobladła na twarzy. Jyrbian dostrzegł, jak zaciska palce na ramieniu

ojca.

background image

77

Butyrowi oczy pociemniały z gniewu. Wstał powoli i stan ł naprzeciw

Jyrbiana. - Zapewne chciałby , aby my odjechali najszybciej, jak to mo liwe -

rzucił szyderczo.

Jyrbian wyprostował si . Górował wzrostem nad mniejszym m czyzn .

Spo ród przysłuchuj cych si ogrów tylko jego brat był równie wysoki.

- Chciałem jedynie powiedzie , e powinni my wycofa si północnym

szlakiem do miejsca, gdzie grunt si wyrównuje. - Pogardliwym gestem starł plan

Butyra i narysował nowy. - Wtedy mo emy postawi łuczników tutaj, w miejscu,

gdzie królewska kawaleria b dzie jecha pod gór . Szermierze mog zaczeka w

tyle na ka dego, kto b dzie do miały lub głupi, by si przedrze . Pami tajcie,

królewskie wojsko składa si w głównej mierze z gwardii honorowej, która

wprawiała si w pełnieniu ceremonialnych obowi zków, noszeniu sztandarów i

tym podobnych rzeczach.

- A ty zapewne wprawiałe si w posługiwaniu si mieczem, wielmo ny

Jyrbianie - rzekł Butyr.

Zanim Jyrbian zd ył odpowiedzie , wtr cił si Igraine: - To dobry plan,

który zawdzi czamy wam obu - rzekł, kład c du y nacisk na słowo „obu”. -

Everlyn. powiedz pozostałym, eby pomogli ci wyprawi dzieci w drog .

Jyrbianie, ty pojedziesz naprzód i wybierzesz stanowiska. Butyr podzieli

wszystkich na grupy.

Jyrbian skin ł głow i zło ywszy szybki ukłon Everlyn, oddalił si długimi

krokami.

Lyrralt poszedł z nim w milczeniu, dosiadł konia i pojechał za nim północn

cie k . Jyrbian rzucił mu wodze i pieszo wspi ł si na najwy szy punkt drogi,

eby rozejrze si z góry.

Kiedy przygl dali si długiej kawalkadzie mijaj cych ich rodzin i starszych

ogrów, Jyrbian spytał: - Gdzie jest Khallayne? Przydałaby mi si na tym

wzniesieniu.

Lyrralt spojrzał na niego jak na szale ca, lecz powiedział tylko: - Poszła

naprzód z pozostałymi.

- Co ci jest, bracie?

Lyrralt spojrzał na niego, a potem znów w dół na dziel cych si na grupy

towarzyszy, z których cz ju wydobyła miecze. Widział sło ce l ni ce w ich

ostrych klingach. - Czy ci to wcale nie niepokoi, e b dziemy walczy z naszym

królem?

- To ich szyje, nie nasze - odparł ostro Jyrbian. Kiedy Lyrralt nie

odpowiedział, doko czył jeszcze surowiej: - Je li nie chcesz walczy , id z

dzie mi. Nie pl cz si pod nogami.

Lyrralt zesztywniał, reaguj c w ciekło ci na gniewne spojrzenie Jyrbiana. -

B d wałczył, bracie. Po prostu to mi si nie podoba.

Mimo ostrych słów, jakie posłał Lyrraltowi, Jyrbian był wstrz ni ty, kiedy

w ród szar uj cej pod gór królewskiej konnicy ujrzał twarze, które widywał na

turniejach, kolacjach i zebraniach.

Łucznicy okazali si niezwykle skuteczni i zmusiliby wroga do odwrotu,

gdyby było ich wystarczaj co wielu. Byli do liczni, by spowodowa straty i

background image

78

opó ni pochód nieprzyjaciela, lecz nie na tyle, by powstrzyma nieuniknione

natarcie na gór .

Natchniony szalon odwag Jyrbian wyszedł pieszo na spotkanie gwardii.

Kiedy zwalił pierwszego ogra z konia, a jego miecz zderzył si z drugim wysoko w

powietrzu, poczuł w krwi i ko ciach zew bitwy. Zapomniał o strachu. Wróg był

tu tu , wi c zadawał ciosy na lewo i prawo, nie ust puj c pola, ani te nie cofaj c

si nawet o krok podczas parowania. Lyrralt, Tenaj i Butyr byli zmuszeni zosta

u jego boku albo pozwoli mu zgin . Pokrzepieni jego odwag i przyci gni ci

jego morderczym szałem inni ogrowie przył czyli si do walki z równie dzikimi i

wykrzywionymi w ciekło ci twarzami.

Klinga przedostała si przez gard Jyrbiana i musn ła jego bok, lecz nie

poczuł bólu. Ciepła, liska wilgo po- ciekła po ciele wewn trz tuniki; kiedy

przycisn ł r k do mokrego miejsca, nie zaprzestaj c walki, poczuł jedynie

uniesienie. Jego miecz zataczał doskonałe łuki, które były tak harmonijne i

płynne, jak poezja w powietrzu.

Królewska kawaleria przewy szała ich sam liczebno ci , lecz Jyrbian dobrze

wybrał miejsce. Jad ca pod gór gwardia nie miała szans. Ziemia zmieniła si w

krwawe błoto. Mieli pod nogami trupy poległych towarzyszy. Wróg zrezygnował

wreszcie i wycofał si , zostawiaj c pole walki usiane pierwszymi ofiarami wojny

Igraine’a.

Jyrbian wzniósł r ce gestem rado ci i dzi kczynienia. dza krwi, boskie

błogosławie stwo, spłyn ło na niego i jego wojowników.

Nadał jechał na czele oddziału w stroju, w którym walczył, ubraniu

przesi kni tym krwi własn i wroga. W poplamionych, porwanych jedwabiach

sam wygl dał jak bóg ciemno ci, dumny, arogancki i triumfuj cy.

Jad c szybko, bez trudu dogonili grup wysłan przodem. Przepełnione

podziwem i wdzi czno ci oczy m czyzn, kobiet i dzieci ledziły Jyrbiana, który

wje d ał do obozowiska na czele swych wojowników. Nie wzbudził tylko podziwu

jednej osoby, tej, na której najbardziej mu zale ało. Everlyn, z twarz

pobru d on od troski, wbiegła w tłum matek witaj cych synów, m ów

witaj cych ony i dzieci pl cz cych si wsz dzie pod nogami, rozpaczliwie

szukaj c swego ojca. Kiedy znalazła go u boku Jyrbiana, jej oblicze rozpromienił

u miech.

- Pani - rzekł Jyrbian, kłaniaj c si . - Obym ja wywoływał taki u miech na

twej twarzy.

Zarumieniona dziewczyna odwróciła si , by powita ojca. W tym momencie

Jyrbian postanowił, e stanie si ka dym, kim b dzie musiał, i zrobi wszystko, co

b dzie konieczne, by jej twarz chochlika rozpromieniła si tak na jego widok.

Za to oblicze Khallayne rozja niło si na widok jego i Lyrralta, który wci

snuł si za nim niczym milcz ce, nad sane widmo. Wyci gn ła ramiona do

Jyrbiana i u ciskała go z całych sił, jakby nie chciała go nigdy wypu ci , jakby

byli dawno rozdzielonymi kochankami. - Bałam si ... - szepn ła, obejmuj c go

mocno. - Ju my lałam, e ci nigdy nie zobacz .

W chwilowym przypływie dobrego humoru przycisn ł j mocno do siebie i

bez trudu zakr cił dookoła, cho dorównywała mu wzrostem. - T skniła wi c za

mn ? - szepn ł. odwracaj c głow tak, e jego oddech łaskotał j w kark.

background image

79

- Okropnie - za miała si Khallayne, lecz kiedy odsun ła si i spojrzała na

Lyrralta, jej twarz spowa niała. - Co si stało? - Jeste ranny?

Sprawiał wra enie bardzo zm czonego. Wzi ła go za r ce. Były zimne jak lód.

Jyrbian parskn ł i odwrócił si na pi cie, zostawiaj c ich wpatrzonych w

siebie i ciskaj cych si za dłonie, jakby reszta wiata przestała istnie . Poszedł

poszuka innego uzdrowiciela, który zajmie si jego ran na boku. Nie ufał

własnemu bratu na tyle, by powierzy mu jej wyleczenie.

Khallayne ledwo rzuciła okiem na oddalaj cego si ogra. Widziała, e Lyrralt

bardziej cierpi. - Lyrralcie?

Mocniej cisn ł jej palce. - Khallayne, czy wiesz, co widziałem? - szepn ł

głosem pełnym napi cia. - Koniec... Zagład .

Potrz sn ła głow .

Mamrotał ledwo zrozumiałe słowa o bitwie, o ogl daniu ciał znajomych

ogrów, o krwi, odłamkach ko ci i mieczach błyszcz cych w sło cu. Co o

przyszło ci i runach. I znów słowo zagłada. Jego palce wiły si w jej dłoni.

Wyrwała dło z cichym krzykiem.

- Khallayne? - Lyrralt wyci gn ł do niej r k i tym razem jego dotyk był

delikatny. - Przepraszam. Nie chciałem ci przerazi . Tylko... tylko...

- Co?

- Nic. - Odwrócił si , szukaj c oczami Igraine’a i znajduj c go. Musiał czym

pr dzej poło y kres temu szale stwu.

Poszedł za faluj c ci b , która zbiła si wokół Jyrbiana. Jego brat, odziany

ju w czyst tunik i bez ladów rany, argumentował za podziałem grupy

zwolenników Igraine’a i wysłaniem rodzin z dzie mi przodem. - Wojownicy

zostan strzec tyłów. Wiem, e Takar nie zrezygnuje tak łatwo.

Obserwuj cy go Lyrralt nagle przypomniał sobie, jak kiedy Jyrbian w

paradnym mundurze głosił, e pewnego dnia wojownicy znów b d potrzebni.

Butyr był przeciwny rozdzielaniu grupy. - Pokonali my najlepszych ołnierzy,

jakich mo e wysła dwór. Chwilowo nie mamy czego si obawia .

Ponaglani przez Igraine’a ogrowie dosiedli koni i ruszyli w drog , nie

osi gn wszy porozumienia. Przez nast pny tydzie , jaki zaj ła im podró przez

n jbardziej wysuni t na południe cz gór Khalkist na północ od Takaru,

Butyr i Jyrbian wiedli za arty spór. Podzieli si czy zosta razem. Uda si na

północ czy na zachód. Próbowa osiedli si w Thoradzie czy wybudowa sobie

własny nowy dom.

Igraine, który mógłby poło y kres wszystkim kłótniom, przysłuchiwał si i

nie wyra ał własnej opinii.

Rozpocz li wspinaczk w gł b gór. Szlaki, dotychczas szerokie i ucz szczane,

zw ziły si , całymi milami prowadziły przez wertepy, a na koniec zarosły

korzeniami. G ste poszycie le ne znikło, na miejscu d bów rosły drzewa iglaste, a

grunt był skalisty. Noce stały si chłodniejsze. Obfita dotychczas zwierzyna

łowna, dzi ki której ich wieczorne obozowiska wypełniał zapach smakowitego

gulaszu. stała si teraz rzadko ci .

Kłótnie ustały. Grupa skr ciła na zachód, przedzieraj c si ku go cinniejszej

okolicy.

background image

80

Khallayne starała si jecha jak najcz ciej obok Jyrbiana albo Lyrralta.

aden z nich nie był idealnym towarzyszem podró y. Jyrbian sp dzał wieczory

na dyskusjach z Butyrem albo siedział bez słowa przy ognisku Igraine’a jak

najbli ej Everlyn.

Lyrralt zamkn ł si w sobie, był nieobecny duchem i po wi cał wieczory na

obcowanie ze swym bogiem. - Odnosz wra enie, jakby my ugrz li - oznajmił. -

Jakby my dryfowali.

- Dziecinne bzdury - odparł Jyrbian. Khallayne jednak wiedziała, e to co

wi cej. Wyczuwała moc Lyrralta me gorzej od swojej własnej. - Zagłada. -

nalegała. - Dlaczego to powtarzasz?

- Poniewa powiedział mi o tym Hiddukel. - Tylko tyle usłyszała od niego.

Khallayne otworzyła usta, by zada kolejne pytanie, gdy ko przed ni stan ł

d ba. Dosiadaj ca go kobieta upadła na plecy ze strzał stercz c z piersi!

Krzykn ło dziecko. Wokół rozszalało si piekło. Strzały latały g sto jak

pszczoły. Konie wpadły w popłoch.

Tenaj, która spadła, kiedy wierzchowiec przed nimi stan ł d ba, krzykn ła,

omal nie stratowana przez spłoszone zwierz ta.

Nie wiadomo sk d pojawił si Jyrbian i chwyciwszy w gar poł jej tuniki,

ci gn ł j spod kopyt spłoszonych koni. Kiedy nad głowami wisn ła im strzała,

wypu cił tunik ogrzycy z r k.

- Schyl si ! - krzykn ł, ciskaj c boki swego konia.

- Wszyscy pochyli si !

Khallayne wykonywała wolty, usiłuj c zobaczy , kto atakuje i sk d. Strzały

zdawały si nadlatywa z ka dej strony.

Na pytanie, kim był napastnik, otrzymała odpowied natychmiast. M czyzna

za Khallayne pochylił si bezwładnie. Strzała ogrów w jego czole nosiła jaskrawe

barwy klanu Redienhów.

Ogrzyca schyliła si ni ej nad ko skim karkiem. Mi nie zwierz cia dr ały

pod jedwabist skór . Khallayne miała ochot zanurkowa w g ste zaro la

porastaj ce obie strony szlaku, lecz brakło jej odwagi. Nie miała nawet zsi

z

konia.

Słyszała w oddali głos Jyrbiana, który wydawał rozkazy. Pojechała w jego

kierunku. Z prawej strony dobiegł j piew stali zderzaj cej si ze stał oraz

bitewne okrzyki i domy liła si , e jej towarzysze opu cili cie k i w pogoni za

przeciwnikiem zagł bili si w lesie.

Wyprzedzaj cy j na drodze Jyrbian rzucił si w wir za artej walki niczym

mroczny bóg wojny, straszny i pi kny. Stan ł w strzemionach po ród

wiszcz cych wokół niego strzał. Jedn r k jakim cudem panował nad koniem,

podczas gdy drug dawał znaki łucznikom, by zasypali strzałami lew stron

drogi, a ogrom z mieczami, by zsiedli z koni i zaszli wroga z prawej strony.

Widz c, jak Jyrbian wietnie panuje nad sytuacj i jak jest nieustraszony,

Khallayne sama przestała si ba . Rzuciła si w odm t walki. Zapach krwi

odurzył j i wprawił w czyst eufori . Rozkoszne uczucie mo liwo ci u ycia magii

bez adnych ogranicze sprawiło, e wszelkie obrazy i d wi ki przestały do niej

dociera .

background image

81

Moc wypełniła j tak gwałtownie, e nawet nie musiała kierowa ni dło mi.

Rozproszona wi zka wystrzeliła z jej umysłu.

Wrogi gwardzista, który znajdował si najbli ej Jyrbiana, unosił łuk. Padł

natychmiast z p kni tym sercem. Stru ka krwi, która ciekła mu z k cika ust,

była jedynym widocznym ladem obra e .

Khallayne odczuła t mier , t nagł eksplozj drobnych yłek i

podtrzymuj cych ycie arterii, jako pora aj cy przypływ mocy. Zgi ła si w pół,

uderzona w klatk piersiow mierci ogra jak pi ci . Nie było jednak czasu na

zastanawianie si . Odwróciła si , znów wysłała fal magii i poczuła wzbieraj c

energi , zgin ło bowiem dwóch kolejnych ogrów. I jeszcze dwóch.

- Khallayne! Khallayne! Tam!

Wchłon ła z powrotem do mocy, by odzyska zdolno widzenia. Jyrbian

nadal stał w strzemionach z wzniesionym mieczem, który ociekał krwi . Lyrralt

był u jego boku. Jyrbian wskazał na prawo od niej, w stron lasu. - Tam!

Zawrócił konia i niemal stratował jednego ze swych ołnierzy, eby podjecha

do niej. - Tam! - Znów wyci gn ł r k . - Łucznicy. Mo esz trafi łuczników?

Spojrzała w t stron , lecz widziała jedynie barwne plamy tu i tam w ród

g stwiny drzew i pn czy. Tylko grad nadlatuj cych stamt d strzał dawał jej

pewno , e nieprzyjaciel tam jest.

Stoj c pomi dzy Lyrraltem po jednej stronie i Jyrbianem po drugiej,

zamkn ła oczy i wyobraziła sobie las, poszycie i ogrów, którzy czaj si pod jego

osłon , wyłaniaj si , by wypu ci strzał i znów si chowaj .

Budziła si w niej magiczna moc, która wrzaskiem i miotaniem si dała

uwolnienia. Khallayne wyzwoliła j . Las o ył. Tam gdzie pokazywał Jyrbian,

wszystkie pn cza, d bła trawy i li cie drgn ły, przeci gn ły si , poruszyły i

nabrały ycia.

Ogr na prawo od Jyrbiana wrzasn ł. Odpowiedziały mu jak echo jeden po

drugim kolejne krzyki w dalszych szeregach walcz cych.

Jyrbian na chwil zamarł w bezruchu. Chłód ci ł wszystkie mi nie w jego

ciele.- Khallayne! - krzykn ł załamuj cym si , a potem silniejszym głosem na

widok pn cza pełzn cego mu nad głow . - Khallayne, zapanuj nad tym!

Nie wiedział, czy go usłyszała, lecz las odwrócił si od sprzymierze ców

Igraine’a do napastników.

Usłyszał krzyki wrogów, wpierw zaskoczone, a potem ostrzegawcze, pełne

cierpienia, niepewno ci i przera enia.

Pu ciwszy lu no wodze, Khallayne siedziała sztywno w siodle, patrz c przed

siebie szklistym wzrokiem. Jyrbian rozejrzał si wokół. W pobli u zauwa ył znów

dosiadaj c konia Tenaj. - Pilnuj jej - polecił, pokazuj c Khallayne.

Nie wiedział, czy to bezpieczne, lecz mimo to zjechał z cie ki w las. Wszystko

si poruszało - li cie, pn cza, obumarłe gał zie - łapało, opl tywało i zabijało.

Nieprzyjaciel tkwił w ich morderczym u cisku. Pn cza grube jak jego rami

oplotły i owin ły łuczników. Zgniatały ich ciała na miazg .

Dalej w g stwinie były kolejne potworno ci, kolejne zmia d one ciała i trupy

wbite na grube gał zie ywych drzew. Chor y wypu cił z r k buław ; zwłoki

le ce obok mej pokrywały pełzaj ce, wij ce si li cie.

background image

82

Cienkie i ostre jak yletka pn cze zsun ło si z gał zi i zaatakowało Jyrbiana

jak w . Ogr cofn ł si i przeci ł je mieczem. Z odci tej gał zi trysn ła zielona

posoka. Co zasyczało. Jyrbian zawrócił konia i wbił mocno pi ty w jego boki.

Bakrell odwrócił si od widoku na zamkowy dziedziniec i Takar o poranku. -

Kaede, nie mo esz tego zrobi !

Kiedy jego siostra wyjmowała ubrania z szafy i zanosiła je na łó ko, Bakrell

chodził za ni krok w krok.

Wyj te torby podró ne były ju cz ciowo wypełnione. Kaede uło yła kolejny

stos ubra obok tego, który ju tam le ał, zdj ła nast pne nar cze z wieka

pobliskiego kufra, po czym odpowiedziała: - Czemu nie?

- Poniewa ... Poniewa to szale stwo. To niebezpieczne, oto czemu!

Kobieta parskn ła miechem. - Stałe si mi kki, Bakrell, zbyt

przyzwyczajony do jedwabi i niewolników. - Potarła brokatowe wyłogi jego

wyszywanej kamizeli.

Umilkłszy na chwil , ogr obserwował, jak jego siostra wyci ga wszystkie

zapakowane rzeczy, by znów je przejrze . Uło yła na łó ku niewiarygodn

kolekcj zarówno luksusowych, jak i praktycznych przedmiotów, w tym

wysadzan klejnotami bransolet , która była warta tyle, co wszystko pozostałe

razem.

- Po co ci to? - Podniósł jedwabn koszulk , tak mi kk i delikatn , jakby

utkały j paj ki.

Kaede wyrwała mu j z r k i uniosła brew. - Nigdy nie wiadomo, co si mo e

przyda . Nie wyrzekam si kompletnie cywilizacji.

- Ty rzeczywi cie a si palisz do tej przygody, prawda? Nie masz adnych

oporów przed rezygnacj z tych wygód. - Zatoczył kr g r k , wskazuj c

urz dzony z przepychem pokój.

- Rzeczywi cie, nie mam. - Wzi ła od niego bransoletk i przygl daj c mu si

figlarnie, wsun ła j na nadgarstek, chowaj c pod mankietem kosztownej,

skórzanej kurtki do konnej jazdy.

Ogr przygl dał si torbom na łó ku jeszcze tylko przez chwil , po czym podj ł

decyzj . - W porz dku, pojad z tob .

- Co takiego?

- Mo esz jeszcze troch odwlec podró , póki si nie spakuj . I tak nie mog

zrozumie , czemu musimy wymyka si w rodku nocy - rzucił przez rami w

drodze do drzwi.

- Mo e wolałby opu ci zamek jutro rano po obfitym niadaniu, ogłaszaj c

wszystkim w zasi gu słuchu, e chcesz przył czy si do tego heretyka Igraine’a?

- zawołała do niego.

Zatrzymał si na progu, u miechaj c si szeroko, a w jego oczach błysn ło

podniecenie. - Nie zapomnij zapakowa jedzenia.

Obszarpani, okrwawieni, pokonani członkowie klanu Redienhów wjechali do

kamienistego parowu. Popołudniowe sło ce jarzyło, a z czerwonych, skalistych

cian po obu stronach szerokiej cie ki promieniowało odbite ciepło. Za milcz c

zgod wszystkich grupa zwolniła tempo, kiedy tylko opu cili las i znale li si w

w wozie.

background image

83

Jad ca na czele dru yny Dana obejrzała si za siebie, upewniaj c si , e jej

brat wyjechał spo ród drzew. Wzdrygn ła si na wspomnienie konarów

trzeszcz cych przy energicznych ruchach i pn czy, które pełzły po ziemi ku niej.

W najstraszniejszych koszmarach nie niło jej si co podobnego!

Kiedy zacz ł si atak, Raell trzymał si blisko niej, cho był szermierzem, a

ona łuczniczk . Uwa ał, e osłania młodsz siostr . O mało co nie przypłacił tego

yciem. Kiedy las o ył... Mimo słonecznego ciepła ci lej otuliła ramiona peleryn .

Zacisn ła w gar ci srebrn zapink z wizerunkiem kondora, symbolem

Sargonnasa, któr miała pod szyj . Oboje mieli szcz cie, e uszli z yciem.

Tak pogr yła si w rozmy laniach, e spostrzegła o ywienie w szeregach

dopiero wtedy, gdy Raell podjechał do niej galopem. - Co si dzieje? - spytała,

nagle zauwa aj c jakie zamieszanie na przedzie.

Spójrz! - Wskazał na widoczne na ko ca w wozu barwne stroje ołnierzy,

którzy wyje d ali im na spotkanie i łopocz ce nad nimi ywo proporce w

kolorach klanu Signet, a w szczególno ci na jeden ze znakiem wodza klanu.

- Posiłki!

Posiłki. To oznaczało zawrócenie, by mo e kolejn bitw . My l o nast pnych

potyczkach nie budziła w niej niech ci. Natomiast my l o powrocie przez las -

owszem.

Siedz cy wysoko w koronie drzewa cie wypl tał si z g stwiny i szybko

zsun ł na ziemi , czasami przeskakuj c ponad pół metra z konaru na konar.

Ludzie na dole wzdychali za ka dym razem, gdy dziewczyna wypuszczała gał z

dłoni i za ka dym razem, gdy chwytała nast pn . Eadamm u miechn ł si od

ucha do ucha, gdy zatrzymała si na ostatniej gał zi, zawisaj c niebezpiecznie

kilka metrów nad ziemi .

- Przesta si popisywa - zawołał z udawan surowo ci . - Powiedz, co

widziała .

Dziewczyna zeskoczyła z wysoko ci ostatnich trzech metrów i wyl dowała na

ziemi z dono nym łomotem. - Dwie albo trzy nowe kompanie ogrów w ółtych

strojach z błyszcz c gwiazd tutaj. - Narysowała kwadrat nad lew piersi . -

Niedobitki tamtej grupy przył czyły si do nich.

- Klan Signet - przerwał jej Eadamm. - Co robi ?

Dziewczyna u miechn ła si . - Obozuj .

Eadamm wykrzywił wargi w dzikim grymasie. Jego z by błysn ły biało w

ciemnej twarzy. - Zaatakujemy o zmierzchu.

- Zupełnie nie rozumiem, po co mamy w ogóle atakowa - zaprotestował Jeb,

jeden z generałów Eadamma. - Jeste my wolni. Mamy niecałe trzy dni drogi do

równin. Do domu!

Eadamm poprawił na biodrach skradziony ogrzy miecz. Cho niektórzy

przywdziali skradzione ogrom pi kne szaty, on nie chciał nało y nawet peleryny

swoich byłych panów. Nosił koc z wyci tymi dziurami na r ce i głow , który

narzucił na porwane i brudne ubranie niewolnika. - Jak długo twoim zdaniem

b dziemy wolni, je li nie uczynimy ni- czego dla powstrzymania ogrów? Mo e ty

do yłby ko ca swego ycia jako wolny człowiek. A co z naszym ludem? Je li nie

powstrzymamy ogrów, złapi po prostu nowych niewolników i zaczn od

pocz tku.

background image

84

Jeb zerkn ł na niego. - Chcesz tylko ochroni swego byłego pana!

Eadamm miał ju co odpowiedzie , lecz zamiast tego tylko wzruszył

ramionami. - Powtarzam, je li tego nie zrobimy, jak b dziemy mogli

kiedykolwiek czu si bezpieczni w swych domach? Zwolennicy Igraine’a musz

zwyci y . Dla naszego bezpiecze stwa.

Jeb popatrzył na plany, jakie Eadamm rysował na ubitej ziemi. - Nie zgadzam

si .

- Nie musisz zostawa z nami, je li nie chcesz - rzeki łagodnie Eadamm.

Jeb wyprostował si , si gaj c po wsuni ty za pasek sztylet, zanim zorientował

si , e Eadamm nie zamierzał go urazi . Przez dłu sz chwil przygl dał si

przyjacielowi. - Nie mam dok d pój . Czy musimy jednak atakowa w

ciemno ci?

- Nie b dzie ciemniej ni w kopalni. Dopóki nie b dziemy gotowi na wiatło -

dodał tajemniczo.

Eadamm miał racj . By mo e dla ogrów, którzy przez lata nie pracowali w

mroku, była noc. Dla niego, cho była to wczesna pora przed brzaskiem,

najciemniejsza godzina przed wschodem sło ca, skalisty kanion wybrany przez

ogrów na miejsce snu był widoczny jak na dłoni. Głazy i strome ciany w wozu

spowijał cie i, co było dziwne - namioty ogrzych wojsk rzucały si wyra nie w

oczy. Błysn ły w blasku ksi yca klingi ogrzych mieczy w r kach ludzi, którzy

zbiegli do obozu, wpadaj c do niego z obu ko ców i odcinaj c wszelk drog

odwrotu. Ludzie Eadamma uzbrojeni byli w bro skradzion i wykonan

własnor cznie - przepi kne miecze elfiej roboty, które zabrano z jakiego

bogatego maj tku, wystrugane z wi zu piki zako czone grotami r cznie

wykutymi z metalu, siekiery skradzione prosto ze stert drewna, motyki, widły i

kosy, które wci jeszcze roztaczały zapach pól uprawnych.

Eadamm stan ł na czele pierwszego natarcia, jad c na przedzie swych ludzi.

Panował niesamowity zgiełk; wrzaski w ciekło ci i maj cej si za chwil spełni

zemsty odbijały si echem od cian kanionu. Ich d wi k rozpalił w nim krew i

podsycił dz walki. Dopadł pierwszego przeciwnika, stra nika o oszalałym

wzroku i rozpłatał go jednym, szybkim ciosem.

Ogrowie zareagowali na atak ospale, lecz zawzi cie. Zaatakowani z dwóch

stron wybiegli z namiotów i wyskoczyli spod derek, by stawi czoło ludziom

Eadamma.

Powietrze wypełniły wrzaski i okrzyki konaj cych. Miecz uderzał z brz kiem

o miecz, pika o pik . W ród zgiełku or a Eadamm usłyszał, jak dowódca ogrów

usiłuje zgromadzi swych łuczników. Zawrócił konia i zaszar ował w kierunku, z

którego dochodził głos. Ogr zd ył jeszcze przed mierci z jego r ki wypu ci

strzał , która wisn ła Eadammowi koło ucha.

Ludzie podło yli ogie pod namioty ogrów, zapalaj c niesamowite wiatło, w

którym rzucali wielokrotnie powi kszone ta cz ce cienie na ciany w wozu.

B d cy pocz tkowo w rozsypce ogrowie szybko zgromadzili siły, tworz c

grupy broni ce si przed naporem ludzkich istot. Chwyciwszy za tarcze i piki,

walczyli zwróceni do siebie plecami, osłaniaj c łuczników, którzy zasypywali

ludzi gradem strzał. Pociski migały w gór i wylatywały z kr gów ogrów,

pojawiaj c si jak za dotkni ciem magicznej ró d ki.

background image

85

Raz po raz ludzie Eadamma nacierali na szeregi nieprzyjaciela, przebijaj c

włóczni jednego ogra tu, drugiego tam. Jednak raz po raz ataki ludzkich istot

były odpierane.

Maruderzy, zaskoczeni zbyt pó no, by przył czy si do ochronnych kr gów,

toczyli zaciekł walk na tle o wietlaj cych ich płomieni. Ludzie chwycili za łuki i

kołczany ze strzałami i zestrzeliwali tych ogrów, którzy s dzili, e uda im si

wspi po cianach kanionu i bezpiecznie zbiec.

Pod wzgl dem zaciekło ci istoty ludzkie dorównywały wi kszym, lepiej

uzbrojonym ogrom. Jednak pod wzgl dem samej siły nie mogły si z nimi

mierzy . Przy ka dym zabitym człowieku Eadamm miał wra enie, e jego siły s

dziesi tkowane. Za ka dym razem, gdy gin ł ogr, inny wyst pował naprzód i

zajmował jego miejsce.

Eadamm stan ł w strzemionach i krzykn ł do jednego ze swych ołnierzy, by

przyniósł mu łuk i strzał . Zapalił pierzysko od płon cego namiotu, szybko

naci gn ł strzał i wypu cił j z łuku. Płomienisty sygnał poszybował wysokim

łukiem nad walcz cymi. Zanim jeszcze szale czo ta cz ce płomienie zgasły nad

ich głowami, w niebo strzeliła bł kitna smuga ognia niczym odwrócony piorun.

Cho Eadamm spodziewał si tego, jej jasno o lepiła go i spłoszyła jego

ogiera. Wielkie zwierz stan ło d ba, wymachuj c przednimi nogami. Eadamm

poczuł, jak p d rumaka odrzuca go do tyłu. Poszybował w powietrzu i wyl dował

na ziemi z dono nym łomotem.

Kiedy usiłował złapa oddech, zrobiło mu si ciemno przed oczami. Zobaczył

wszystkie gwiazdy, jednak nie wiedział, czy powodem był upadek, czy

błyskawica. Odzyskawszy zdolno widzenia, ujrzał jak przez mgł dwie postaci,

obie na koniach. Kiedy wyt ył wzrok, wi ksza posta zeskoczyła z siodła,

zwalaj c mniejsz na ziemi .

Mgła ust piła sprzed jego oczu, odsłaniaj c Jeba splecionego w miertelnym

u cisku z wielk ogrzyc . Eadamm próbował wsta i przyj Jebowi z pomoc ,

lecz nie mógł utrzyma równowagi. Zachwiał si i padł na kolana. Ledwo

dostrzegł, e wi ksza z postaci wznosi l ni cy srebrny sztylet. Ogrzyca uniosła go

wysoko w powietrze, a potem pu ciła, raz i jeszcze raz. M czyzna, który był

zast pc Eadamma od czasu ucieczki z Khalever, znieruchomiał.

Kobieta, która uciekła z Bloten, podbiegła do Eadamma. Kiedy pomagała mu

usi

, znów strzelił piorun. o wietlaj c niebiosa tak jasno, jak sło ce rozja nia

dzie . Słysz c ostrzegawczy wist narastaj cej energii zakl cia, kobieta zasłoniła

oczy.

Tym razem Eadamm był pewien, e to magiczna błyskawica jednego z

ludzkich czarodziejów spowodowała kolorowe wiatełka, które ta czyły mu pod

powiekami. Nie widział dalej ni na pół metra. Pomimo dezorientacji wstał i

dosiadł spłoszonego konia.

Wsz dzie wokół ogrowie byli w rozsypce, o lepieni i przera eni magicznym

rozbłyskiem wiatła. Starannie powi zane konie pozrywały p ta i cwałowały

przez obozowisko.

Eadamm skoczył jak szaleniec na wielk grup ogrów, zostawiaj c za sob

krwawy pokos. R bał skradzionym mieczem, kłuł i ci ł, przedzieraj c si na

background image

86

drug stron kr gu. Natchniona jego odwag grupa ludzi rzuciła si za nim,

siek c wroga na lewo i prawo.

Przez kilka chwil po magicznym piorunie znajdował si w wirze walki.

Nurkuj cy w płomieniach i dymie ludzie korzystali ze swej przewagi. Ogrowie

rozpaczliwie starali si zorganizowa obron , lecz bez skutku.

Ludzie otoczyli kilka ostatnich grup ogrów, tn c i wyr buj c sobie drog ku

zwyci stwu. A wreszcie sam widok tak wielu zbroczonych krwi istot ludzkich

wystarczył, by nieliczni pozostali przy yciu ogrowie złamali szyki i si

rozpierzchli.

Ludzie rzucili si w pogo , lecz Eadanim zawołał ich z powrotem. -

Oszcz d cie kilku, by zanie li wie reszcie - krzykn ł.

Dwa ksi yce Krynnu, bliskie zachodu, wisiały nisko na niebie. Wydawało si ,

e od chwili rozpocz cia bitwy upłyn ło zaledwie kilka minut, a nie ponad

godzina.

Jeb le ał martwy, przeszyty tyloma d gni ciami, i zdawało si , e ogrzyca

starała si go unicestwi , a nie tylko pozbawi ycia. Eadanim ukl kł obok

przyjaciela i nakrył jego zwłoki pi kn wełnian peleryn , któr prawie całkiem

z niego zdarto. Była zabłocona, porwana, poplamiona krwi ogrów i samego

Jeba.

- Zwyci yli my - rzekł Eadamm do przyjaciela. Dopiero wtedy u wiadomił

sobie, jaka cisza panowała w w wozie.

background image

87

Rozdział 10

WSKAZÓWKI Z NIEBIOS

Anel przyjrzała si ogrzycy, która stała przed obliczem Rady Panuj cych.

Cho ani jeden włosek nie wysuwał si z jej zgrabnie zaplecionego warkocza,

kobieta wci sprawiała wra enie zal knionej i wystraszonej.

- Las ich zabił? - spytała Anel z niedowierzaniem, cho słyszała ju podobne

doniesienia od trzech stra ników, którzy uszli z yciem. Zerkn ła na pozostałych

członków Rady. Na ich obliczach malowało si podobne osłupienie.

Wojowniczka skin ła głow . - Mieli my szcz cie. Przywódca naszego

oddziału zauwa ył niebezpiecze stwo, tote zd yli my si wycofa , odpocz i

przegrupowa . Potem, gdy ju byli my gotowi do kolejnego natarcia, zostali my

zaskoczeni przez ludzi. Byli my... na tyłach. Ledwo zdołali my uj z yciem. Mój

brat... Rad... - Głos jej si załamał. - On nie miał tyle szcz cia.

Anel pokiwała głow ze współczuciem. - Uczcimy pie ni twoj strat . -

Skin ła na pomocnika, by wyprowadził kobiet . Nie musiała zgł bia jej umysłu.

Poznała ju my li poprzednich trzech osób. Pomin wszy drobne szczegóły,

czwarta opowie potwierdziła poprzednie.

- Musimy wysła kolejn kompani - zacz ł Teragrym, zanim jeszcze drzwi

si zamkn ły. - Silniejsz , przygotowan absolutnie na wszystko.

- Kogo proponujesz? - odparła zgry liwie Enna. - Pokonali naszych

najlepszych ołnierzy. I sk d ich we miemy? Potrzebujemy wi cej stra y do

pilnowania dróg w naszych maj tkach. Dzi rano dwa kolejne tabory z

prowiantem zostały napadni te przez zbiegłych niewolników. I gdzie ich

po lemy? Nasi zwiadowcy zgin li razem z wi kszo ci wojowników Redienhów.

- Zatem musimy rozpocz rekrutacj w ród pospólstwa. Szkoli ich solidniej,

szybciej i lepiej - oznajmił oschle Teragrym. - Musimy te wysła magów.

Narran rozło ył patce nagłym ruchem, wysyłaj c pod sufit ol niewaj cy

zygzak wiatła. Iskra zaskwierczała i zgasła. - Kogo z nas proponujesz,

Teragrymie? -- spytał ze zło ci . - A mo e chcesz wysła które ze swoich dzieci?

- Czary musimy zwalcza czarami, nie mieczem. Wolałbym nie wystawia

swej rodziny na niebezpiecze stwo, lecz zrobi to, co b d musiał. Wy równie . -

Posłał Narranowi kipi ce w ciekło ci spojrzenie. - Nie martwcie si jednak.

Chwilowo nie was mam na my li, lecz kogo innego, kto poprowadzi kontratak.

- Zatem mo esz przyst pi do działania, Teragrymie - rzekła Anel. - Enno, ty

zajmiesz si uło eniem programu doboru i szkolenia nast pnych stra ników.

Spokój. Cisza. Osiem dni bezpiecze stwa.

W ród poległych znalazła si młodsza siostra Butyra, podobnie jak dwaj

synowie dzikiego klanu Aliehów i pi cioro innych, których strat bole nie

odczuto. jednak nie przerwano w drówki.

Ostatnie dni były por leczenia, por spokoju, cho brakło wygód, w ród

jakich dorastała Khallayne, a jedzenia, i to le ugotowanego, ledwo starczało.

Nogi j bolały, w brzuchu jej burczało, była bezdomna i nigdy nie czuła si

szcz liwsza. Jelindra, jad ca u boku Khallayne młoda, ledwo stuletnia ogrzyca o

background image

88

bladych włosach wci zwi zanych dziecinnymi wst kami, łapczywie

wsłuchiwała si w ka de jej słowo, ucz c si zakl cia zmiany wygl du.

- Jeste my ju blisko, Khallayne. - Tenaj wróciła na tył kawalkady,

przerywaj c im lekcj . Jelindra skrzywiła si z rozczarowania, lecz posłusznie

odjechała, wci odliczaj c na palcach wersy zakl cia.

Khallayne z u miechem obserwowała oddalaj c si dziewczynk . - S dz , e

którego dnia b dzie wietna. Doskonale chłonie moc.

- Te chciałabym si nauczy - powiedziała Tenaj bardzo cicho i bardzo

nie miało. - Nigdy nie byłam w tym dobra, ale...

Twarz Khallayne rozpromienił u miech szczerego zadowolenia. - Och, Tenaj,

nie masz poj cia. Trudno w to uwierzy . Przez całe ycie musiałam ukrywa sw

magiczn moc. Teraz wszyscy o niej wiedz i zamiast mnie ukara , prosz o jej

cz stsze u ywanie! Z rado ci naucz ci wszystkiego, czego b dziesz chciała.

Obie musiały ruszy galopem, by dogoni Lyrralta.

Cała dru yna chciała wjecha do miasta, lecz rozumiała niebezpiecze stwo,

jakie si z tym wi zało. Lyrralt nie chciał jecha , lecz został wybrany, by razem z

Tenaj i Khallayne uda si do miasta na przeszpiegi.

Thorad tak si ró nił od Takaru, jak maj tek ojca Lyrralta od letniej

posiadło ci króla. Podobnie jak Takar był o rodkiem handlu, lecz w odró nieniu

od niego nie otaczały go mury. Młode miasto, wzniesione w samym sercu

Khalkistów ju po tym, jak Rada Panuj cych zaprowadziła pokój, stało si

centrum imperium ogrów.

Zbudowano je w schludnym starym stylu na planie koła od wozu, w którego

zewn trznym pier cieniu stały głównie karczmy i gospody. Wszystkie budynki

miały wysokie strome dachy, by zim lepiej radzi sobie z obfitymi opadami

niegu, a okna były wyposa one w składane okiennice, które chroniły przed

ywiołami. Tego wyj tkowo ciepłego, jesiennego dnia wszystkie okna otworzono

na o cie , aby wpu ci gor ce promienie sło ca.

Lyrralt ucieszył si na widok ulic pełnych kupców, rzemie lników i

podró nych. Zwolnił nieco, zastanawiaj c si , w któr stron nale ałoby si uda .

Potrzebowali informacji i prowiantu, lecz trzeba było go zdoby bez wzbudzania

podejrze .

- Co o tym s dzisz? - Tenaj zatrzymała konia obok niego.

- Có , w zamku najprostszym sposobem uzyskania informacji było wej cie do

sali jadalnej. Mało znam si na takich miejscach. - Wskazał stoj ce po obu

stronach ulicy karczmy i ober e o niezbyt zach caj cym wygl dzie. - My l , e to

chyba najlepsze miejsce, aby zacz .

Tenaj skin ła głow i wskazała jedn z gospód po przeciwnej stronie drogi.

Przed jej drzwiami stało kilka koni uwi zanych do palików. Ogr wzruszył

ramionami i ruszył w tamtym kierunku. Karczma wybrana przez Tenaj nie była

gorsza od innych.

W rodku panował mrok, lecz od trzaskaj cego ognia w kominku, wielkim

jak w zamku, biło ciepło. W sali znajdowało si mo e z dwudziestu go ci,

przewa nie przy barze. Stoły i krzesła w ciasnej cz ci jadalnej były z szarego

kamienia i gdy tylko Lyrralt i Tenaj usiedli na nich, ogr natychmiast zrozumiał,

background image

89

dlaczego palił si tak wielki ogie . Od kamienia ci gn ł zi b, który przenikał

peleryn na wylot.

Ogr z ogromnym medalionem ze znakiem Hiddukela przyniósł trójce

podró nych wino. Skłonił si Lyrraltowi, mówi c: - Jeste mile widziany w mej

gospodzie, czcigodny panie.

Lyrralt natychmiast si odpr ył, widz c, e trafili we wła ciwe miejsce.

Wszyscy kupcy czcili Hiddukela, boga nieuczciwego zarobku i chciwo ci, lecz w

obawie przed ura eniem klientów, którzy wyznawali innych bogów, niewielu

czyniło to otwarcie. Lyrralt nachylił si , aby móc porozmawia bez obaw, e

zostanie podsłuchany. - Je li szcz cie nam dopisze, wydob d od niego potrzebne

nam informacje.

Tenaj pokiwała głow . - Gdybym stan ła przy kontuarze, mogłabym

przysłuchiwa si rozmowom.

- A ja poszukałabym innej ober y. - Khallayne upiła łyk wina i skrzywiła si . -

W miar mo liwo ci z lepszym jedzeniem i napojami.

Lyrralt pokiwał głow i gestem dłoni wezwał je bli ej. - Słuchajcie

wszystkiego, co mo e nam zdradzi zamysły Rady. Wszystkiego. Du e

zamówienie na prowiant albo zbyt przepełniona gospoda mog oznacza oddział

wojska w drodze. I słuchajcie wszystkiego, co dotyczy Igraine’a. Co o nim s dz

tutejsi mieszka cy? Co słyszeli?

- Wi kszo to rzemie lnicy. Znaczn cz roku sp dzaj w podró y.

Mogliby my od nich dowiedzie si o jakim miejscu do zało enia osady. Inni nie

posłuchaj tego z rado ci , ale moim zdaniem nie ma ju dla nas bezpiecznego

miejsca w Khalkistach.

- Zgadzam si - rozległ si głos za plecami Lyrralta.

Lyrralt odwrócił si gwałtownie, odruchowo wsuwaj c dło pod szat po

sztylet. Jakim cudem tych dwoje, którzy patrzyli na niego z góry, zakradło si do

nich niepostrze enie?

- Kim jeste cie? - spytała podejrzliwie Tenaj, równie chowaj c dło pod

stołem.

- Nazywam si Bakrell. To moja siostra, Kaede. Nie chcieli my was

przestraszy .

- Czekali my na was - powiedziała miłym tonem ogrzyca.

Brat i siostra u miechn li si jednakowo i bez zaproszenia zasiedli na

kamiennej ławie po obu stronach Lyrralta.

Pomin wszy u miech, tak bardzo ró nili si od siebie, e Khallayne

natychmiast domy liła si , e mieli ró nych ojców. Kaede, podobnie jak Jyrbian i

Lyrralt, miała cer koloru indyga i oczy tak bladosrebrne, e prawie białe. Jej

brat miał skór barwy redniego bł kitu, srebrne oczy, był niewysoki i niezbyt

umi niony. Mógłby wtopi si w ka de otoczenie, od członków rodziny

królewskiej do najpospolitszych kramarzy. Gdyby tylko pomin wyraz jego

twarzy. Pomimo u miechu przygl dał im si spod brwi z dziwn przenikliwo ci .

Khallayne zadr ała. Odniosła wra enie, e temperatura wła nie spadła o

dziesi stopni.

- Czekali cie na nas?

background image

90

- Owszem. A raczej nie na was, lecz na kogo z Takaru. Na kogo , kto

podró uje z lordem Igraine’em. Słyszeli my... o wielu sprawach.

- Chcieli my dowiedzie si wi cej. - Głos Kaede był równie pogodny i uroczy,

jak jej brata srogi. - Chcemy... Chcemy przył czy si do was. Jeste cie na ustach

wszystkich. O niczym innym si nie mówi, jak tylko o nowym yciu, które dzi ki

wam - lordowi Igraine - powstanie ze starego. Ja... my chcemy mie w tym swój

udział.

Khallayne przygl dała jej si spod przymru onych powiek. Miała wra enie,

e powinna zna t kobiet . Czy by gdzie ju j widziała? - Mówiłe , e góry nie

s bezpieczne?

Bakrell pokiwał głow . - Opu cili my Takar w tydzie po ucieczce lorda

Igraine’a. Zmuszeni byli my podró owa bocznymi drogami, eby unikn

spotkania z wojskiem.

Dwoje przybyszy trzymało r ce na stole tak, aby były dobrze widoczne.

Lyrralt odpr ył si troch i wyj ł dło zza pazuchy. - Od jak dawna tu jeste cie?

Upił łyk wina.

- Ponad tydzie . Wiedzieli my... có , mieli my nadziej , e kto b dzie t dy

jechał. Przypuszczali my, e b dziecie potrzebowa prowiantu.

- Potrzeba nam informacji - rzekła Tenaj. - O Takarze.

- Z tego, co ostatnio słyszeli my, w Takarze mówi si o stanowczych

posuni ciach, jakie podj ła Rada Panuj cych w celu złapania Igraine’a. Nie

wiemy, czy to prawda, ale główne trakty wiod ce do miasta s pod cisł

obserwacj .

Tenaj skrzywiła si . - Tego si spodziewali my.

- Co wi c teraz zrobimy? Zamieszkamy na równinach z istotami ludzkimi? -

spytała na wpół sarkastycznie Khallayne.

Kaede rozpromieniła si i zwróciła do brata: - To byłoby ekscytuj ce,

prawda?

- W ród ludzi? - powtórzył. - Chyba istnieje jakie lepsze rozwi zanie?

Khallayne popatrzyła na Kaede. - Czy my si nie spotkały my? Mam

wra enie, e ci znam.

- By mo e widziała mnie w zamku. Bakrell i ja czasami przyje d ali my tam

w odwiedziny. Ja jestem pewna, e ci widziałam. Dlatego wiedziałam, e jeste z

Takaru. Zawsze podziwiałam twoj niezwykł urod . Tak si ciesz , e was

zauwa yli my. Obserwowali my karczmy od wielu dni.

Kaede sprawiała wra enie szczerej. Ich opowie 2 brzmiała prawdziwie.

Wszystko wygl dało prawdziwie z wyj tkiem ich strojów. Mieli na sobie proste

ubrania, które na tle otoczenia nie wyró niały si niczym specjalnym, dopóki nie

zwróciło si uwagi na ich jako . Khallayne ubrana była w najwytrzymalszy

strój, jaki posiadała, na którym jednak podró wycisn ła ju swoje pi tno. Tuniki

i peleryny Kaede i Bakrella uszyto z naj wietniejszych tkanin. Zapinka pod szyj

jej płaszcza pokryta była złotem, a on miał na nadgarstkach srebrne bransolety.

Sprawiali wra enie bardzo niezwykłych uciekinierów.

- Kupujemy prowiant na drog od chwili, gdy tu przybyli my - mówił Bakrell.

- Po trochu ka dego dnia w ró nych miejscach. S dzili my, e mo e si przyda ,

je li kto przyjedzie.

background image

91

- Jestem pewien, e Igraine przyjmie was oboje z otwartymi r koma. - Lyrralt

zło ył im lekki pokłon powitalny.

Po kilku ci kich dniach na szlaku sceptyczna opinia Khallayne o rodze stwie

nadal nie uległa zmianie. Oboje wykonywali wszystkie polecenia - Bakrell z

dum , szukaj c wzrokiem osób go podziwiaj cych. Kaede nosiła wod i zapalała

ogniska z takim wdzi kiem, jakby była na dworze. Nie ulegało jednak

w tpliwo ci, e interesuje j~ nie tyle zwrócenie na siebie uwagi wielu osób w

ci g/u jednego dnia, co przyci gni cie spojrzenia tylko jednej - Jyrbiana.

Khallayne z rozbawieniem zauwa yła, e Jyrbian był równie lepy na

uwielbienie Kaede, jak Everlyn na jego zaloty.

Lyrralt siedział w sporym oddaleniu od pozostałych, za zakr tem rowu.

Odkorkował butelk wody, któr zawsze nosił ze sob . Migotliwy blask ognia

ledwo rozpraszał zapadaj cy mrok.

Uciekinierzy rozbili obóz na rozległej, otwartej przestrzeni niemal całkowicie

wolnej od g stych zaro li, które ich otaczały podczas podró y. W ciepłym blasku

zachodz cego sło ca z perci rozci gał si przepi kny widok, wspaniała panorama

gór Khalkist sk panych w odcieniach ró u, pomara czy i złota.

Historia głosiła, e te łysiny powstały, gdy bogowie uderzyli pi ciami w góry.

Siedz c jednak na ziemi. której cisza wsi kała w jego ko ci i przemawiała do jego

serca, Lyrralt czuł, e to prastary po ar wypalił drzewa, zostawiaj c jedynie

traw . Miał wra enie, e to odpowiednie miejsce na medytacje.

Jak co dzie Lyrralt wzniósł oczy ku niebu, ku gwiazdozbiorowi Hiddukela i

wyszeptał modlitw , prosz c o wskazanie drogi.

Od czasu szalonej ucieczki z Takaru czuł, e bł dzi. płynie bez steru.

Hiddukel nie odezwał si wi cej do niego. Lyrralt wiedział jedynie, e

przeznaczenie jego i Khallayne s ze sob zwi zane i e nauki Igraine’a oznaczaj

zagład . W przyszło ci czekało tak e o lepienie, co , czego nie b dzie umiał

zobaczy .

By mo e dzisiejszej nocy otrzyma wskazówki. Rozejrzawszy si jeszcze raz,

aby upewni si , e nikt go nie obserwuje, Lyrralt zsun ł tunik do pasa,

wystawiaj c barki i ramiona na chłód nocy. Runy na jego skórze l niły białym,

mlecznym połyskiem, który odzwierciedlał blask gwiazd na aksamitnym niebie.

Czekał, poruszaj c wargami w niemal rozpaczliwej pro bie, modl c si o

wskazówk od boga i jego czuły dotyk.

Skóra na wewn trznej stronie ramienia zapiekła go tak lekko, e mogło by to

tylko mu ni cie wiatru. Lyrralt wstrzymał oddech. Znów pieczenie. Wra enie

było tak zło one i skomplikowane, e nie sposób było go rozwikła , oddzieli od

pozostałych. Wtem wzdłu jego nerwów przebiegła pie pochwalna bólu i

pragnienia.

Chciał popatrze na pismo, jakie poka e si na jego ciele, lecz nie mógł.

Cierpienie i rozkosz sprawiły. ze odchylił głow do tyłu i wci gał wielkie hausty

powietrza. Mógł jedynie wyci gn r k ku niebu i czeka , a próba si zako czy.

Gdy Lyrralt znów odzyskał przytomno , gwiazdy przesun ły si na niebie.

Czuł jedynie sw dzenie skóry. Miał nadziej , e znaki nie oka si zbyt

tajemnicze, skoro nie miał do wiadczonego kapłana, który mógłby mu pomóc.

background image

92

Jednak z drugiej strony miał teraz najwy szego rang doradc , samego

Hiddukela. A z takim przewodnikiem czy mógł ponie kl sk ?

Lyrralt spu cił oczy i ujrzał pasmo run otaczaj ce jego rami tu pod t

jedn , jaka pojawiła si w Kal-Theraxian. Przysun ł si bli ej do ognia i

rozgrzebał ar, a zapłon ł ogie . Zaparło mu dech w piersi.

Symbole były łatwe do przeczytania nawet dla nowicjusza. mier .

Nieuchwytno . Igraine - ten symbol ju widział na swej r ce. Tak samo nast pny

- martwa królowa - Khallayne. Nie umiał jednak powiedzie , co pojawiło si obok

jej imienia. B dzie musiał przyjrze si temu uwa nie.

Tymczasem ju te znaki, które Lyrralt umiał odczyta , wystarczyły, by

zakr ciło mu si w głowie. Wydostanie Igraine’a spod ochrony Jyrbiana i Everlyn

nie b dzie proste. Było jednak konieczne.

Igraine dla wi kszo ci grupy stał si kim niemal wi tym. Ka dej nocy inna

gromadka zbierała si wokół niego przy ognisku i łapczywie wsłuchiwała si w

jego słowa, jakby były m dro ci samych bogów.

Lyrralt b dzie musiał obserwowa , czeka i układa plany. Zagasił ogie i

wrócił do obozu.

Jechali na północ, wspinaj c si wy ej w góry, by unikn głównych szlaków.

Jazda bocznymi drogami zmusiła ich do zmniejszenia tempa. Jakim sposobem

znale li ich kolejni uciekinierzy, niektórzy z Takaru, inni z Thoradu, garstka

nawet z odległego Bloten, a wzrost liczebno ci grupy sprawił, e poruszali si

jeszcze wolniej.

Z nieba lał tak ulewny deszcz, e zdaniem Tenaj bogowie musieli płaka .

Woda kapała z li ci, wypłukiwała rowki w cie kach, lala si , dopóki na

podró nych nie zostało suchej nitki.

Ka dego poranka Lyrralt budził si przemoczony i nieszcz liwy. Szukał

oczami nowych osypisk na odległym zboczu góry. Zawsze było przynajmniej

jedno - brzydka blizna, która szpeciła zielone stoki, rana barwy gliny w miejscu,

gdzie ziemia po prostu poddała si i ust piła. Po ka dej lawinie jechał z coraz

wi kszym niepokojem, zastanawiaj c si , czy nast pna nie spadnie mu na głow .

cie ka rozwidlała si , wiodła w skim przesmykiem, a nast pnie znikała za

nag cian urwiska w pobli u wodospadu. Droga na północny wschód omijała

ten sam klif i schodziła szerokimi i gładkimi zakolami ku przeł czy Thordyn.

Dru yna zsiadła z koni i zgromadziła si wokół mapy, nad któr nachylał si

Jyrbian. Przyciskał j z całych sił do ciała, by ochroni od deszczu. Mapa była

stara i zapewne niedokładna, lecz nie mieli innej. Ta cz gór składała si

wył cznie z gołych klifów i kamienistych cian. Nikt poza złodziejami i

zbrodniarzami nie potrzebował mapy tej okolicy.

Lyrralt zajrzał bratu przez rami . cie ka na wschód była niemal dwa razy

dłu sza i wiła si w sk dolin , która mogła by doskonałym miejscem na

zasadzk , je li las był tam wystarczaj co g sty.

- My l , e powinni my wybra drog na zachód. - Zło ywszy map , Jyrbian

schował j do torby przy siodle.

Lyrralt szybko wsiadł na konia, a bicie jego serca było tak gło ne jak stuk

kropli deszczu o li cie nad ich głowami. Zanim był gotów do drogi, Butyr i

Everlyn opowiedzieli si za wyborem łatwiejszej cie ki.

background image

93

- Jyrbianie, wci pada. Ten szlak b dzie niebezpieczny.

- Ale te istniej najmniejsze szanse, e wpadniemy na nim w zasadzk , nie

wspominaj c o tym, e jest o połow krótszy - obstawał przy swoim Jyrbian.

Lyrralt odetchn ł z ulg , widz c, e Jyrbian był do rozs dny, by oprze si

Everlyn. Skierował konia ku w skiej dró ce.

Deszcz zmienił si w kapu niaczek, który pokrył nawierzchni warstewk

wilgoci. Skalista per była goła i liska i tak w ska, e nogami b d si ociera o

granitow cian . B d zmuszeni jecha g siego. Łatwo te mo e si zdarzy , e

ko si potknie, mokre kopyta si po lizgn , a je dziec spadnie ze stromego

urwiska...

- O czym my lisz?

Lyrralt odwrócił si i zobaczył obok siebie Igraine’a. Ogr przygl dał mu si

powa nym, przenikliwym wzrokiem. Patrzył na niego, nie na cie k , jakby

potrafił zajrze w gł b jego serca.

Hieroglify na ramieniu Lyrralta zacz ły si wi i sw dzie . - Jest bardzo

w ska. liska i niebezpieczna. Niemniej krótsza i...

- Nadal j wolisz?

- Tak - odparł Lyrralt, odwracaj c oczy w nagłym prze wiadczeniu, e

Igraine zna jego plany i wie, e my lał o tym, jak niewiele trzeba, by na w skiej

cie ce ko Igraine’a przypadkowo zwalił si w przepa .

- Ciesz si , e si zgadzasz, bracie - rzekł Jyrbian, przeje d aj c obok i

odtr caj c na bok konia Lyrralta swym wierzchowcem.

Lyrralt obejrzał si i zobaczył Everlyn, Khallayne i Tenaj, a za nimi dwoje

nowych przybyszów, Bakrella i Kaede. Butyr został w tyle, krzywi c si i

gestykuluj c zamaszy cie podczas rozmowy z jednym ze swych kuzynów.

Dwaj ogrowie, którzy zawsze gło no popierali Jyrbiana i mianowali si jego

przybocznymi, przejechali obok Lyrralta, zanim zdołał wsun si do szeregu. -

Za tob , panie - rzekł Lyrralt, kiedy ju go min li, i uprzejmie pu cił Igraine’a

przodem.

background image

94

Rozdział 11

SŁAWA I NIEBEZPIECZE STWO

Wjechali na skaln półk .

Odczuwany przez wszystkich strach był jak szara mgła, do g sty, by go

ujrze i posmakowa . Lyrralt skupił uwag na szerokich plecach Igraine’a i

czekał na stosowny moment.

Skalny wyst p, którym jechali, był tak w ski, e przy ka dym st pni ciu ich

koni z klifu sypały si drobne kamyki i obluzowany wir.

Nie ma odwrotu.

Lyrralt oderwał oczy od Igraine’a i spojrzał w olbrzymi otwart przestrze ,

która rozci gała si pomi dzy nim a ziemi w dole.

Nie ma odwrotu. Te słowa przewijały si w jego my lach niczym uporczywy

refren.

Huk rzeki, szum wodospadu i bicie jego serca wznosiły hymn do Hiddukela.

W jego rytmie wyszeptał zakl cie wymierzone w Igraine’a i konia, którego

dosiadał. Pop dził swego wierzchowca, podje d aj c tak blisko Igraine’a, jak

pozwalała mu odwaga.

Ko Igraine’a podskoczył, co znaczyło, e zakl cie Lyrralta podziałało.

Zwierz potrz sn ło jedwabist grzyw , a potem przysiadło na zadzie,

zamierzaj c stan d ba. Igraine zesztywniał, walcz c z ogarniaj cym go

strachem. Jakim cudem opanował si i powstrzymał konia.

Lyrralt odwa ył si wypu ci cugle i dotkn ł ramienia, czerpi c magiczn

moc z run. Czuł, jak energia przes cza si przez niego i płynie w stron ogra i

jego rumaka na przedzie.

Jaki wrzask! Lyrralt drgn ł, a potem zdr twiał od nagłego skurczu

wszystkich mi ni ciała. Urwana raptem magia run rozproszyła si .

- Nie zatrzymujcie si ! Jed cie dalej! - d wi czało echo słów, które dobiegały

gdzie z oddali, mo e z przodu, a mo e z tyłu. Mo e był to głos Jyrbiana. A mo e

jego własny.

Krzyczały ju nast pne osoby, nie tylko jedna. Rozległ si trzask

przypominaj cy uderzenie batem o cian urwiska i na plecy posypał mu si grad

kamyków. Znów usłyszał krzyki, a po nich gdzie z tyłu okropny odgłos

towarzysz cy spadaniu w przepa konia wraz z je d cem. Krzyk ucichł i urwał

si raptownie wraz z okropnym, dono nym łomotem ciał roztrzaskuj cych si o

skały.

Zara ony panik ko Lyrralta usiłował rzuci si do galopu. Kopyta lizgały

mu si i rozje d ały na cie ce. Je dziec za nim krzykn ł ostrzegawczo.

Lyrralt trzymał si skalnej ciany jedn r k , a drug szarpał za wodze,

trzymaj c mocniej wierzchowca i modl c si , by zwierz si nie przewróciło.

Je dziec z tyłu znów krzykn ł, ko Lyrralta bowiem zatoczył si do tyłu.

Lyrralt zdarł sobie paznokcie, usiłuj c wczepi je w skał , szczelin ,

cokolwiek. Skoczył. Pod palcami czuł tylko lisk skał . Potem stracił oparcie pod

nogami i zawisł w powietrzu na czubkach palców.

background image

95

Z impetem zderzył si ze cian . Kiedy powietrze wyleciało ze wistem z jego

płuc, ostra skała wy lizgn ła mu si z r k i wiedział, e z rozp du spadnie z

urwiska.

Co - kto - go złapał. Silne r ce chwyciły go za nadgarstek i poci gn ły

naprzód. Lyrralt poszukał stopami trwałego oparcia, znalazł je, podniósł głow i

napotkał wzrok Igraine’a. Ogr trzymał go za nadgarstek z wyrazem napi cia na

twarzy, wyci gaj c r k pod bolesnym k tem przez ko ski zad, usiłuj c

zapanowa nad zwierz ciem i samemu nie straci równowagi.

- Nie puszczaj! - j kn ł Lyrralt.

Igraine raz skin ł głow i poci gn ł mocniej, olbrzymim wysiłkiem prostuj c

si i uspokajaj c konia.

Napr ywszy mi nie do ostateczno ci, Lyrralt zsuwał si tak długo, a

dotkn ł stopami cie ki. Zemdlałby, gdyby nie ból przeszywaj cy całe ciało,

gdyby nie utkwione w nim stalowoszare oczy, które utrzymywały ich obu na

nogach prawie sam sił woli.

- Powoli... - rzekł z przej ciem Igraine, ogl daj c si na drog . - Powoli. Si d

na siodle za mn . Teraz! Wsiadaj! - Igraine poci gn ł go za zranione rami .

Lyrralt zawył z bólu, który przeszył jego stawy.

Kto wrzasn ł z tyłu. Co pacn ło o cian urwiska nad nim. Na plecy

posypały mu si kamyki. Znów si zaczynało!

Znów krzyki, znów sypi ce si kamienie. Odłamek wielko ci pi ci trafił go w

bark. Co uderzyło Igraine’a, który wypu cił Lyrralta.

Ogr poleciał do tyłu i przywarł plecami do granitowej ciany. Spod skalnej

półki wysun ły si upstrzone br zowymi, mi sistymi pier cieniami upiornie ołte

macki, które pełzały po cie ce, przeszukuj c i obmacuj c przestrze mi dzy

je d cami. Niczego nie znalazłszy, podniosły si - najpierw jedna macka, a potem

druga - i uderzyły z całych sił w cian , rozpryskuj c na wszystkie strony deszcz

kamyków i skalnych okruchów.

Kiedy macki wróciły do poszukiwa , Lyrralt u wiadomił sobie, e słyszy

mlaszcz cy, gulgocz cy syk. Dotkn ł ramienia, przyciskaj c palce do run, by

dodały mu sił. Zamkn ł oczy i wyszeptał pro b do Hiddukela o tarcz ,

cokolwiek, by mógł si zasłoni si przed pełzaj cymi mackami.

Krzyk gło niejszy i straszniejszy ni wszystkie przedtem przywołał go do

rzeczywisto ci. Lyrralt szybko podniósł powieki. Macki znalazły ofiar ! Na

oczach Lyrralta zgarn ły z półki je d ca wraz z koniem i wci gn ły gdzie pod

spód, w niewidoczne miejsce.

Odgłosy, które rozległy si pó niej, były nie do opisania. Lyrralt nie był w

stanie opanowa skurczów oł dka. Uczepiwszy si skalnej ciany, ugi ł kolana i

zwymiotował w przepa .

- Musimy rusza . Szybko. - Igraine odwrócił si na koniu, wyci gaj c r k .

Zdawało si , e był bardzo daleko. Odległo pomi dzy Lyrraltem a ko skim

grzbietem wydawała si nie do pokonania. Lyrralt potrz sn ł głow . - Nie mog .

- Mo esz i ?

Lyrralt skin ł głow . Zrobił krok, przytrzymał si mocniej ciany urwiska i

powoli sun ł naprzód. Stopy miał zdr twiałe. Jeden krok. Drugi. Jakim cudem

nogi si pod nim nie załamały. R ka, cho obolała, ciskała kurczowo skał .

background image

96

Po chwili Igraine łagodnie pop dził konia naprzód.

Lyrralt o mielił si obejrze na ogra na cie ce za nim. Pokiwali do siebie

głowami i Lyrralt zdobył si na nast pny krok, a potem jeszcze jeden i jeszcze

jeden.

Znowu zacz ł pada deszcz o kroplach tak du ych, e czuł, jak spływaj mu

po karku. Cały skalny wyst p był od nich mokry. Mimo to zmusił nogi do

dalszego marszu, skupiaj c si tylko na ostro nie odmierzanych krokach.

Miał wra enie, e upłyn ły dni, zanim półka si rozszerzyła i mógł z niej zej .

Pop dził przed siebie, mijaj c Jyrbiana, Igraine’a, wyci gni te r ce Khallayne i

je d ców, którzy zatrzymali si przed nim. Nie zatrzymał si , dopóki solidny

grunt nie rozci gn ł si na sze metrów wokół niego, a drzewa przesłoniły widok

przepa ci. Wtedy padł na kolana i zwymiotował.

Kiedy wreszcie podniósł oczy, zobaczył, e to Igraine zsiadł z konia i podszedł

do niego, e to r ce Igraine’a obejmowały go za ramiona i przytrzymywały mu

głow . Potem nadeszli inni, kto delikatnie wycierał mu twarz mi kk szmatk ,

jaki inny ogr podał mu wino, by mógł wypłuka usta.

Ogarni ty uczuciem gł bokiego wstydu odepchn ł wszystkich, stan ł o

własnych siłach i dostrzegł wokół siebie zatroskane oblicza Igraine’a, Everlyn,

Khallayne, Tenaj i ciotki Everlyn, Naej.

- Ju my lałem, e ci stracimy - Igraine rzekł z u miechem wiadcz cym o

rado ci z faktu, e stało si inaczej.

- Byłam tu przed tob - powiedziała Khallayne. - Zobaczyłam, jak twój ko

spada i wiedziałam, e co si stało, ale nie wiedziałam co.

- On ocalił lorda Igraine’a! - o wiadczył ogr, który jechał na szlaku za

Lyrraltem.

- Co takiego? - odezwał si chór głosów. w tym tak e samego Lyrralta.

Runy na jego ramieniu nabrzmiały, zacz ły go uciska i pali . - Nic

podobnego...! - zaprotestował Lyrralt. Spojrzał Igraine’owi w twarz i zamiast

irytacji wywołanej nieporozumieniem, ujrzał na niej jedynie tchn cy spokojem

u miech. - Igraine ocalił mnie!

Szepty ucichły. Tłum zwrócił si ku Igraine’owi, czekaj c na jego reakcj .

- Rzekłbym, e ocalili my si nawzajem. - Igraine u cisn ł rami Lyrralta.

Z tłumu padły słowa aprobaty. Niektórzy wyci gali r ce, by poklepa

Lyrralta i wymamrota jak nieartykułowan pochwał . Uratował Igraine’a i

sam został przez niego uratowany. Wydawało si , e dotykaj c go, dotykali

Igraine’a i otrzymywali błogosławie stwo, zakl cie, które chroniło ich przed

złem.

Lyrralt nie zwracał uwagi na podra nione runy; był zdumiony serdeczno ci

ogrów.

Kiedy wracali do koni, gotowi do dalszej drogi, Lyrrałt podniósł głow .

Jyrbian siedział w siodle, spogl daj c w stron horyzontu z twarz zamkni t

i nieprzeniknion . Lyrrałt u wiadomił sobie, e w ród tych wszystkich, którzy

wyci gn li ku niemu pomocne r ce, nie było jego własnego brata.

Jyrbian wreszcie spojrzał na niego z góry i powiedział: - B dziesz tak stał cały

dzie ? - Ubódł konia ostrog . Olbrzymie zwierz skoczyło w stron Lyrralta, a

potem zawróciło i ruszyło cie k .

background image

97

- Lyrralt b dzie jednym z tych, którzy pójd . To jego konia musimy zast pi .

- Głos Jyrbiana, który przemawiał władczym tonem osoby wiadomej swojej siły,

rozbrzmiewał echem w głowie Lyrralta, który wraz z czternastoma innymi

ogrami wjechał do ludzkiej osady.

Od czasu mierci na szlaku istniało niewielkie prawdopodobie stwo, e kto

si sprzeciwi Jyrbianowi. Jego najgło niejszy oponent, Butyr, pierwszy poniósł

okropn mier , ci gni ty ze skalnej półki. Lyrralt, który awansował dzi ki

ocaleniu przez łask bogów i wstawiennictwo Igraine’a, nie próbował nawet

protestowa , cho nie miał ochoty na wypraw do Neratu po prowiant i

informacje.

Podró w ci gu tych trzech tygodni, jakie upłyn ły od mierci towarzyszy na

górskim szlaku, była długa i m cz ca. Lyrralt obserwował, knuł i czekał na

nast pn okazj wypełnienia polece swego boga, lecz sprzyjaj cy moment si nie

nadarzył. Teraz Igraine był zawsze otoczony ogrami, którzy wysławiali jego

dzielno .

Lyrralt równie był popularny i podziwiany. By mo e dlatego, pomy lał

pos pnie, Jyrbian nalegał na to, by stan ł na czele oddziału jad cego do Neratu.

By mo e Jyrbian nie chciał, aby kto jeszcze stał si popularny i pot ny.

Sprawowanie władzy nad uciekinierami sprawiało wyra n przyjemno

Jyrbianowi, który próbował na ladowa sposób bycia Igraine’a.

Dzie po dniu Lyrralt przygl dał si , jak jego brat przysłania mask swój

wrodzony cynizm, z trudem wypowiada spokojne i łagodne słowa zamiast

szorstkich, które łatwiej przeszłyby mu przez usta, usiłuj c pokaza oblicze

godne pochwały Igraine’a... i miło ci Everlyn.

Niestety, tego nie udawało mu si osi gn . Igraine mógł si u miecha do

niego i kiwa głow z aprobat , lecz jego córka zdawała si nie zauwa a

Jyrbiana, nieczuła na jego wszystkie u miechy i dworskie ukłony.

Kawalkada wje d aj ca do Neratu rodkiem głównej ulicy napotkała chłodne

i wrogie spojrzenia ludzi. Miasto ani troch nie przypominało Thoradu. Składało

si ze zbiorowiska ubogich, zakurzonych i nie pasuj cych do siebie budynków, z

których nieliczne wzniesiono z kamienia, inne ze zbutwiałego drewna, a cz

najwyra niej jedynie z błota i patyków.

Lyrralt i jego towarzysze przyzwyczajeni byli do widoku ludzi jako

zrezygnowanych i nieszkodliwych niewolników, w których stłamszono wszelk

wol walki i ch oporu. Ci ludzie bynajmniej nie sprawiali wra enia potulnych.

Lyrralt wybrał rozwalaj cy si budynek, który wygl dał na skład kupiecki, i

gestem nakazał połowie swej dru yny pój za nim, a drugiej połowie zaczeka

przy zwierz tach.

W rodku drewniana chałupa cuchn ła okropnie ludzkim potem i brudnymi

ciałami, st chłym drewnem i tajemniczymi ludzkimi przyprawami. Wewn trz

panował mrok rozproszony tylko przez wiatło wpadaj ce przez dwa brudne

okna i lampy w ka dym k cie. Jedyn izb wypełniały worki i skrzynie z

towarem, a półki uginały si od nie oznakowanych glinianych naczy .

- Nie chcemy tu takich jak wy - rozległ si chrapliwy, gardłowy ludzki głos zza

biegn cego wszerz pomieszczenia kontuaru. Za nim znajdowały si kolejne półki,

tym razem z butelkami piwa i wina.

background image

98

Lyrralt, którego oczy nie przyzwyczaiły si jeszcze do ciemno ci, ledwo

dostrzegał chudego m czyzn , który opierał si pi ciami o lad . M czyzna miał

długie, ciemne, wij ce si k dziory, które spadały mu na ramiona, oraz krótsze

włosy na całej twarzy.

Sprowokowana wrogo ci i nie skrywan nienawi ci w głosie człowieka

Kaede wysun ła si naprzód z dłoni na głowni miecza. Lyrralt zatrzymał j

niepostrze enie.

Igraine i Everlyn rozmawiali z nim na szlaku, ostrzegaj c przed zbyt ostr

reakcj na wrogo , z jak bez w tpienia spotkaj si w Neracie. Kładli ogromny

nacisk na to, by post powa wobec ludzi uczciwie i z szacunkiem.

Lyrralt rzekł chłodno: - Mamy pieni dze. Potrzebujemy prowiantu oraz

nowin. Mo emy godziwie zapłaci . Mamy te wie ci na wymian . - Igraine polecił

mu powiedzie równie o tym.

- Powiedziałem, e nie... - rzekł jeszcze mniej uprzejmie i gło niej pierwszy

człowiek, lecz przerwał mu jaki inny.

- Turk... Posłuchajmy przynajmniej, co ma do powiedzenia. - Ten, który to

powiedział, był wy szy, szczuplejszy i jeszcze brzydszy od pierwszego. Na czubku

w skiej głowy nosił niewielki, okr gły kapelusz.

Gestem kazał rozgniewanemu człowiekowi odej , a sam zwrócił si do grupy

ogrów: - Niecz sto widujemy ogrzych klientów. Wasi rodacy odwiedzaj Nerat

tylko po to, by kra nam dzieci.

Everlyn wysun ła si naprzód, wyci gaj c wonie. Prosz , nie mamy złych

zamiarów. Nie jeste my do nich podobni. Jeste my... - Przerwała, wyra nie

szukaj c sposobu, aby to wytłumaczy . Nie znalazłszy jednego słowa, u yła wielu,

szybko wyja niaj c czyny Eadamma, filozofi Igraine’a i to, jakim sposobem

znale li si na równinach.

Kiedy sko czyła, człowiek mrukn ł: - Aha, słyszałem co takiego. Jednak nie

dawałem temu wiary.

- Potrzebne nam s konie, pi albo dziesi , wszystkie, jakie mo esz nam

sprzeda - rzekł Lyrralt. - I prowiant. Suszone mi so, m ka, cukier, sól.

- Wino - dorzuciła Tenaj zza jego pleców.

- Chcemy si te dowiedzie czego o okolicy. Co jest na północ st d? A na

wschodzie? - Mówi c to, Lyrralt wyci gn ł pieni dze z kieszeni, pokazuj c gar

stalowych i miedzianych monet.

Zmru one oczy człowieka, który słysz c ich pytania, przygl dał im si

podejrzliwie, teraz rozbłysły. Pod tym wzgl dem nie ró nił si niczym od ogrzego

kupca. - Przynie prowiant. - Gestem polecił m czy nie zwanemu Turkiem pój

po rzeczy wymienione przez Lyrralta. - Przypuszczam, e w osadzie s ze trzy

konie na sprzeda . Nie wi cej.

Turk, który wyszedł wykona polecenie, po chwili wrócił. Rzucił ci ki,

zakurzony worek na lad i posłał Lyrraltowi i Everlyn spojrzenie pełne takiej

w ciekło ci, e ogr miał wielk ochot wydłuba mu oczy z głowy.

Dotkn ł sztyletu schowanego za pasem w fałdach lu nego płaszcza. Ruch ten

nie uszedł uwadze ludzi.

background image

99

- Turk był niewolnikiem w Thorden - wyja nił wy szy m czyzna bez cienia

uprzejmo ci. - Ma uzasadnione powody, by nienawidzi waszej rasy. W niewoli

stracił palce.

Rzuciwszy kolejny worek na wierzch poprzedniego, Turk poło ył na nim r ce.

Rzeczywi cie nie miał palców lewej dłoni, a u prawej zostały mu tylko dwa.

- Straciłem je? - warkn ł Turk i najpierw podsun ł okaleczone dłonie pod nos

człowiekowi, a potem machn ł nimi przed oczami Everlyn i Lyrralta. - Mój pan -

wymówił to słowo ze spluni ciem, zaciskaj c praw dło w pi - zjadł je. Na

moich oczach.

Everlyn zaczerwieniła si . Lyrralt wzruszył ramionami. Ogr albo ogrzyca

mieli prawo zrobi ze swoj własno ci wszystko, na co mieli ochot . Mimo to

odwrócił si od widoku okaleczonych dłoni.

- Niech kto inny ich obsługuje. - Turk jeszcze raz uderzył pi ci w worek z

m k , a potem oddalił si .

- Sami to zrobimy - powiedziała cicho Tenaj, id c po worki.

Lyrralt był zaskoczony, widz c na jej twarzy ten sam wyraz współczucia co u

Everlyn.

Khallayne siedziała na głazie na kraw dzi obozu i spogl dała na płaski

horyzont. Nawet po dniach ycia na równinie nie mogła si przyzwyczai do tej

nie ko cz cej si płaszczyzny.

W odległo ci kilku metrów Jelindra i Nomryh wiczyli zapalanie i gaszenie

ognia. Jelindra robiła post py w zdumiewaj cym tempie, lecz jej brat miał sporo

kłopotów z podstawami magii.

- Nie, nie, Nomryhu - skarciła go Khallayne. - Za bardzo polegasz na słowach

zakl cia. Spróbuj si po prostu wczu . Postaraj si zapomnie o słowach i poczuj

moc.

Chłopiec pokiwał głow i nachylił si nad niewielk , oczyszczon

powierzchni , po rodku której le ała kupka suchej trawy.

Khallayne znów zacz ła si przygl da horyzontowi. Przez całe ycie

mieszkała w górach, gdzie nawet najwi ksz dolin zewsz d otaczały góry. Płaski

krajobraz, który ci gn ł si w niesko czono , był dla niej czym przera aj cym i

zarazem fascynuj cym.

Czuła to, co bogowie musieli czu , kiedy u zarania dziejów spogl dali na

Krynn. Z dala od obozu, maj c za towarzystwo jedynie dwoje podopiecznych i

słysz c cichy szmer szeptanych przez nich zakl , czuła si mała i niewa na.

- Khallayne? - Jyrbian usiadł na skałach kilka kroków od niej. - Przygl dałem

si , jak radzisz sobie z dzie mi.

- Masz kłopoty z magi ? - Poklepała głazy bli ej siebie, wołaj c go gestem.

Pokiwał głow , robi c tak zrozpaczon min , e wybuchła miechem. - Mnie

zaj ło to dwie cie lat, Jyrbianie. Nie spodziewaj si , e opanujesz t sztuk w

kilka tygodni.

- Wiem. - Przysun ł si bli ej. - Chodzi o to, e zaszedłem tak daleko...

Doskonałe go rozumiała. - Przez dwie cie lat torturowałam ludzkich magów,

by wydoby z nich zakl cia. Jednak do momentu bitwy w lesie niczego nie

rozumiałam. - Odwróciła si bokiem, podci gaj c kolana. - Magia ludzi i ogrów

background image

100

niezmiernie si ró ni. Nie u wiadamiałam sobie, e sama sobie zwi zuj r ce,

polegaj c na ludzkich formułach zakl i składników czarów.

Słuchał ka dego jej słowa, jednak widziała, e w rzeczywisto ci jej nie

rozumie.

- Przykro mi, Jyrbianie. Nie umiem ci tego obja ni w lepszy sposób. Musisz

po prostu wyzby si hamulców. Musisz zaufa swej intuicji.

Wyci gn ła pi i raptownie rozprostowała palce. Na jej dłoni ta czyły

puchate kule podobne do tych na wierzchołkach pobliskich traw, pomin wszy

fakt, e jej kule wieciły si w rodku. - Spróbuj si wczu . Nie mog powiedzie ci

nic wi cej.

Ogr wyci gn ł pi , skupił si i rozwarł pałce. Mi dzy nimi niczego nie było.

Khallayne u miechn ła si na widok jego przygn bionej miny. Jemu było

ci ej ni wi kszo ci. Pot ny wojownik Jyrbian nie był przyzwyczajony do

pora ek.

- Doczekasz si , Jyrbianie. Tak samo jak ja. I Jelindra.

Nie zwracał ju na ni uwagi. Spogl dał na wschód, gdzie na granicy ziemi i

nieba pojawił si oddział konnych.

- Spójrzcie! - zawołała do swych uczniów, wskazuj c przybyszy.

- To tylko pani Everlyn i pozostali - zaprotestował Nomryh.

Khallayne spojrzała na niego surowo. - Te tak s dz . Co powinni my zrobi ?

- Pobiec i zawiadomi wartowników. Ogłosi alarm - chłopiec znu onym

głosem klepał wyuczone na pami słowa.

- Doskonale. - Khallayne zlitowała si nad nimi i odprawiła machni ciem r ki.

- Id cie zgodnie z obowi zkiem zawiadomi stra e. Potem pobawcie si troch

przed kolacj . Na dzi do zaj .

Obydwoje oddalili si biegiem, natychmiast odzyskawszy siły.

Jyrhian równie wstał. - Pójd lepiej sprawdzi , czego si dowiedzieli. -

Wyci gn ł r k , aby pomóc jej wsta , lecz Khallayne zawahała si przed jej

przyj ciem.

- Chyba zostan tu jeszcze przez chwil .

W obozie podniósł si szum, kiedy Lyrralt i jego towarzysze wjechali, wiod c

trzy nowe konie objuczone prowiantem. Wszyscy podeszli, eby zobaczy , co

przywie li, i posłucha nowin - wszyscy z wyj tkiem Kaede. Ona opu ciła

obozowisko z szalem przerzuconym przez rami .

Khallayne przygl dała si wszystkiemu leniwie, obserwuj c faluj cy tłum i

w druj c Kaede. Kobieta zapu ciła si daleko na równin , a potem nachyliła.

Khallayne wyprostowała si i ocieniła oczy dłoni . Widziała, jak Kaede

podnosi i opuszcza r ce, jakby grzebała w ziemi.

Najwyra niej szuka korzonków. Cz kucharzy zacz ła eksperymentowa z

korzeniami, jagodami i trawami w poszukiwaniu czego do przyprawienia

monotonnych posiłków. Jak do tej pory suszone mi so, ugotowane i wymieszane z

zielenin i ziołami, nadal smakowało jak suszone mi so.

Khallayne wci siedziała wpatrzona w równiny i czekała, a złoty dysk

sło ca powoli zni y si ku ciemnej linii zetkni cia ziemi z niebem.

Ludzie zaatakowałi o zmierzchu.

background image

101

Rozdział 12

LEKCJA WPROWADZONA W YCIE

Przez chwil Khallayne nie mogła otrz sn si z rozmarzenia. Odgłosy walki

zdawały si nierzeczywiste i odległe.

Ludzie z wrzaskiem i krzykiem wyskoczyli z trawy jak ryby spod powierzchni

spokojnej wody w stawie. T tent koni, krzyki dochodz ce z obozu i nagły brz k

zderzaj cych si kling rozbrzmiewały w tle.

Potem rzeczywisto wdarła si sił i Khallayne z j kiem zerwała si na nogi.

Ludzie atakuj !

Rzuciła si biegiem, słysz c w uszach szum t tni cej krwi, która podsycała

kr

c w niej magi . W chwili, gdy dotarła do obozu, ludzie toczyli zaciekł

walk z ogranii. Zaatakowali wschodni skraj obozowiska.

Moc spr yła si we wn trzu Khallayne, gotowa w ka dej chwili wytrysn .

Bój toczył si tak blisko, e na pierwszy rzut oka nie sposób było uwolni magii

bez wyrz dzenia krzywdy swojej stronie.

To nie była obszarpana banda zbiegłych niewolników uzbrojonych w

zrobiony domowym sposobem or i prymitywne dzidy. Ci wojownicy wjechali w

szeregi ogrów, wymierzaj c na lewo i prawo ciosy toporami i maczugami. Gnali

pieszo z mieczami w r kach. Łucznicy przykl ku poza zasi giem wiatła z ognisk i

wypu cili strzały o pierzyskach w kolorze prerii.

Khallayne odwróciła si w por , by zobaczy , jak wyszczerzony w gro nym

grymasie człowiek na koniu zabija ogrzyc . Zmia d ył jej czaszk jednym

uderzeniem ci kiej buławy, po czym zawrócił w stron pozostałych wojowników.

Khallayne podniosła miecz poległej ogrzycy i podbiegła do człowieka.

M czyzna zamachn ł si na ni , usłyszała wist powietrza tu przy twarzy. Ko

odskoczył na bok i je dziec zawrócił go szarpni ciem za wodze.

Kiedy znów zaszar ował, uchyliła si przed jego or em i złapała go za nog ,

wysyłaj c przez palce strumie magii. Nie miała poj cia, co robi. Poczuła moc,

tak jak w Kal-Theraxian, jak w lesie. Podobnie jak przedtem, moc usłuchała jej

bez wskazywania kierunku.

Człowiek wrzasn ł, spadł z konia i wił si na ziemi w miertelnych

drgawkach, błagaj c o lito . Khallayne odrzuciła miecz bez ogl dania si za

siebie.

I znowu miecz przeci ł powietrze. Pojawiwszy si nie wiadomo sk d, Tenaj

sparowała niski, wiszcz cy cios i odbiła go od Khallayne swym or em. Jej

nast pny ruch wypruł wn trzno ci człowiekowi, który stan ł z r k przyci ni t

do krwawi cego brzucha i komicznie zaskoczon min . Zanim Khallayne zdołała

cokolwiek powiedzie , Tenaj odwróciła si ku przerwie w szeregu obro ców i

zasłoniła j własnym ciałem, by nie przepu ci nast pnego napastnika.

Khallayne obróciła si wokół własnej osi. W samym sercu walki dostrzegła

Jyrbiana. Nie ust pował przed wrogiem ani o krok, sprawiaj c wra enie

niezwyci onego. Walcz cy u jego boku Lyrralt cierał si z ludzkimi

napastnikami z tak sam zaciekło ci jak jego brat.

background image

102

Wszyscy dokoła zbierali si przy nim. Ona te tam ruszyła. Natarcie ludzi

zostało powstrzymane!

Kiedy Khallayne zaatakowała najbli szego człowieka, obok przebiegła

bezbronna Everlyn. Khallayne skoczyła, by j powstrzyma , uchylaj c si przed

ciosami mieczy i wymachami toporów, lecz Everlyn dotarła do Jyrbiana

pierwsza. Rzuciła si pomi dzy niego i człowieka, z którym si bił, krzepkiego,

muskularnego m czyzn , któremu z powodu braku palców na prawej r ce

niezr cznie było trzyma bro .

Jyrbian opu cił or , a człowiek był tak zdumiony tym, e ogrzyca zasłoniła

go własnymi ramionami, e nie wykorzystał natychmiast nadarzaj cej si okazji.

- Prosz , przesta ! - krzykn ła Everlyn.

- Everlyn! Zejd mi z drogi! - Wyci gn ł r k , eby j odepchn na bok.

Dziewczyna umkn ła mu, nadal osłaniaj c człowieka swym ciałem. Popchn ła

kobiet , która walczyła z Lyrraltem. Wojowniczka była tak zdumiona, e omal

nie wypu ciła broni z r ki.

Jednak e Lyrralt zareagował inaczej. Post pił o krok i wzniósł buław

wysoko nad rami .

Zanim zdołał str ci kobiecie głow z karku, zatrzymał go Igraine. Stan ł

naprzeciw Lyrralta, unosz c r k przed jego maczug .

Zerkn wszy na ojca, Everlyn opu ciła r ce i rzekła po prostu: - Musimy

zaprzesta walki. - Mimo i jej słowa były ciche, dotarły do wszystkich.

Po obu stronach ataki stały si rzadsze, a na całej linii ludzie i ogrowie

stan li czujnie, dysz c ci ko i trzymaj c bro nieruchomo, lecz w pogotowiu.

- Prosz ... - Everlyn zwróciła si do Turka, człowieka, który pokazał jej

kalekie r ce w Neracie. - Nie po to tu przybyli my. Prosz , zaprzesta cie wałki.

Nie mamy złych zamiarów.

- Ogrowie zawsze maj złe zamiary! - odwarkn ł, podsuwaj c jej pod nos

okaleczon dło .

Jyrbian rykn ł, gdy Everlyn cisn ła dło człowieka, okazuj c mu czuło .

Zdj ty odraz ogr wyci gn ł r k do Everlyn, lecz Igraine stan ł pomi dzy nimi.

- My nie jeste my tacy - powiedziała Everlyn do Turka, odwa nie patrz c w

jego zdumione oczy. - Dlatego wła nie tu jeste my, poniewa ... postanowili my nie

trzyma niewolników, nie krzywdzi innych. Dlatego wyp dzono nas z domów.

Turk wysun ł dło z jej u cisku. - Nie b dziecie tu mile widziani. Zbyt wielu

spotkała mier albo gorszy los z waszych r k.

- Zatem pójdziemy st d - po raz pierwszy odezwał si Igraine, kład c dło na

ramieniu córki. - Odłó cie bro . Zostawcie nas w spokoju, a jutro ruszymy w

drog . Nie chcemy wi cej zabija . Chcemy tylko znale miejsce, gdzie osiedlimy

si w spokoju.

Khallayne rozejrzała po szeregach walcz cych i spostrzegła, e słowa

Igraine’a znalazły zrozumienie nawet w ród ludzi. Zacz li opuszcza or ,

wyra nie odpr eni. Poczuła, jak napi cie maleje.

Turk spojrzał na Everlyn. - Czy to prawda? - spytał j . - Odejdziecie, nie

wyrz dzaj c dalszych krzywd mojemu ludowi?

Zanim Jyrbian czy którykolwiek z tuzina zamierzaj cych odpowiedzie

zd ył otworzy usta, pokiwała głow z naciskiem. - Tak, obiecuj .

background image

103

Turk wykonał gwałtowny gest i ludzie zacz li si wycofywa .

- Trzymam ci za słowo - Turk ostrzegł Everlyn - cho mo e jestem szalony,

czyni c to. Je li jednak złamiecie przyrzeczenie...

- Wycofał si , nie ko cz c zdania. Ludzie rozpłyn li si

w stepie równie szybko i cicho, jak si zjawili, zabieraj c ze sob swoich

poległych i opuszczaj c osłupiałych ogrów. Gdyby nie kilku rannych i zabitych

Khallayne omal uwierzyłaby, e adna bitwa nie miała miejsca.

- Co... - Nawet tak władczy, zazwyczaj pewny siebie Jyrbian nie wiedział, co

powiedzie .

- Co ty zrobiła? - spytał wreszcie Lyrralt w ciszy tak gł bokiej, e wszyscy

usłyszeli jego słowa. - Dlaczego powstrzymała wałcz cych? Powinni my byli

zabi ich wszystkich!

- Czy tego nauczyłe si od mojego ojca? Czy tym chcesz by , po wszystkim,

przez co przeszli my? - cicho, ale zdecydowanie spytała Everlyn.

Jyrbian odrzekł, wyra nie maj c trudno ci ze zrozumieniem: - Oni nas

zaatakowali.

Kaede pojawiła si u boku Jyrbiana z okrwawionym sztyletem w dłoni. - To

s ludzie. - Gdyby powiedziała „zwierz ta” albo „gnój”, jej głos nie mógłby

wyrazi wi kszej odrazy i pogardy. - Napadli nas znienacka.

Khallayne uprzytomniła sobie, e Kaede nie było w obozie. Usiłowała sobie

przypomnie , czy widziała j podczas bitwy.

- Oni maj powód, eby nas nienawidzi - mówił cicho Igraine - po tym

wszystkim, co im zrobili my.

Jyrbian otworzył usta, eby zaprzeczy Igraine’owi i przytakn Kaede.

Ludzkie istoty były głupie i dzikie, nadawały si jedynie do pracy w niewoli. A co

do łudzi, którzy usiłowali zabi ogrów... kipiał nienawi ci i dz wymordowania

ich wszystkich. Jednak przygl dała mu si Everlyn. Słodka, dobra, łagodna

Everlyn, która sprawiała wra enie tak wiotkiej, e jego w ciekło mogła j

spali .

Z trudem okiełznał emocje i został nagrodzony u miechem, od którego zrobiło

mu si ciepło na sercu. Jednak kiedy zrobił krok w jej stron , odsun ła si jak

zwykle.

Kaede dotkn ła r ki Jyrbiana, przyciskaj c pier do jego ramienia i

spogl daj c na niego z całym arem, cał nami tno ci , jak pragn ł ujrze w

oczach Everlyn.

Odwrócił si . - Nie mo emy dalej t dy jecha - oznajmił, zwracaj c si do

Igraine’a.

Khallayne wyst piła naprzód. Lyrralt stał u jej boku. Nie wiadomo sk d

pojawił si równie Bakrell, który ciskał w gar ci okrwawion bro , podobnie

jak jego siostra.

Nadaj c swym słowom pełne szacunku brzmienie, Jyrbian rzekł: - Czas ju

porozmawia o przyszło ci. Stale jeste my w odwrocie. Teraz znów chcesz,

eby my uciekli, tym razem przed band ałosnych ludzi. Mogli my ich pokona ,

uczyni z nich niewolników! Zbudowa now ojczyzn tutaj.

Tylko kilku zebranych wokół mrukn ło potakuj co, a wielu pokr ciło

głowami, lecz nikt si nie odezwał. Czekali na reakcj Igraine’a.

background image

104

Zmru ywszy oczy, zaczerwieniona Everlyn rzuciła zaciekle: - Niczego si nie

nauczyłe ! Niewolnictwo jest zł rzecz ! Nigdy nie zdołamy wybudowa ...

Igraine uciszył j ukradkowym spojrzeniem. - Musimy znale sobie własn

ojczyzn - rzekł cicho. a nast pnie powtórzył słowa gło no dla tych, którzy stali z

tyłu.

- I musimy j zbudowa sami. Jej podwalinami musi by nasz trud, a nie

cudze nieszcz cie.

- Chcesz powiedzie , e nie b dzie niewolników? - Lyrralt spojrzał na

Igraine’a z niedowierzaniem. Ju głoszenie dobroci i łagodno ci dla powi kszenia

wydajno ci niewolniczej pracy wydawało si wystarczaj co złe. Ale to...!

- Lyrralcie. Złem jest zabra kogo z jego ojczyzny, od jego rodziny. Złem jest

zamyka go, odbiera mu wolno . - Everlyn dotkn ła jego ramienia z takim

współczuciem, z jakim dotkn ła tamtego człowieka.

Na obliczu Jyrbiana odmalowały si zazdro i po danie.

Lyrralt wytrzeszczał oczy na ni tak jak na Igraine’a, jakby zetkn ł si z kim

albo czym , czego wcze niej nie widział.

Przekonuj ce słowa Igraine’a wypełniły cisz . - Je li nie zmienimy swych

zwyczajów, jeste my zgubieni. Czy - by cie - wy wszyscy! - nie pojmowali tego w

Takarze? - Rozło ył szeroko r ce.

Rozległ si szmer potakiwania. - Czy nie czuli cie beznadziejno ci, bezsensu

naszego ycia? - Jyrbian rozejrzał si w tłumie i dostrzegał o ywione twarze,

rozgor czkowane oczy.

Igraine przemawiał teraz przekonuj co z wielk pewno ci : - Czy by cie nie

rozumieli, co si stanie z naszym rodzajem, je li dalej b dziemy kroczy t

cie k niegodziwo ci? Czy teraz, yj c tak, jak przez ostatnich kilka tygodni,

nie czujecie si silniejsi ni w ci gu całego swojego n dznego ycia?

Podbił ich wszystkich, ich serca i umysły. Fala rado ci i wiary, jaka biła od

jego słuchaczy, była tak silna, e prawie dostrzegalna.

- Wyruszymy o wicie! - powiedział. - Znajdziemy własne miejsce, gdzie

zaznamy szcz cia i spokoju.

Zgromadzeni westchn li. Obejmuj c swych najbli szych, ogrowie zacz li si

rozchodzi .

Everlyn odeszła ze swym ojcem, nie rzuciwszy nawet okiem na Jyrbiana,

który poszedłby za ni , gdyby Lyrralt nie chwycił go za rami i nie odci gn ł.

- Czy herezja, jak głosił przez cały czas, to wyrzeczenie si niewolników? -

zapytał brata Lyrralt, obejmuj c spojrzeniem równie Khallayne.

Jyrbian wzruszył ramionami, wbijaj c wzrok w plecy oddalaj cej si Everlyn.

- Byłem zbyt zaj ty, eby siedzie u stóp Igraine’a jak kochaj ce dziecko. -

Odwrócił si .

Pozostali równie rozeszli si , zostawiaj c jedynie Khallayne i Bakrella,

którzy usłyszeli groz w głosie Lyrralta. - To szale stwo! Było ju wystarczaj co

le, kiedy mówił o dokonywaniu wyboru. Teraz chce, eby my yli jak istoty

ludzkie, wygrzebuj c po ywienie z ziemi i własnymi r koma buduj c ałosne

lepianki! Czy was to nawet nie obchodzi?

- A ciebie? Obchodzi? - Bakrełl popatrzył Lyrraltowi w oczy z bliska, jakby

chciał oceni szczero jego odpowiedzi.

background image

105

Có , ja o to nie dbam - oznajmiła Khaltayne, zanim Lyrralt zdołał

odpowiedzie .

- Nie dbasz dopóty, dopóki mo esz praktykowa sw heretyck magi !

Spojrzała w jego zagniewane oczy z równie stanowcz min . Od jak dawna

uwa ała sw magi za co , co nale y ukrywa ? Za co złego? Ka da filozofia,

heretycka czy nie, warta była spokoju, rado ci i poczucia przynale no ci, jakich

zaznała przez ostatnie tygodnie. Wzruszyła ramionami, dziwnie przypominaj c

Jyrbiana sprzed chwili. - Masz racj . Ani mnie zi bi ani grzeje ta jego filozofia.

Odwróciła si i odeszła, utwierdzaj c Lyrralta w przekonaniu, e musi szybko

przyst pi do dzieła, bez wzgl du na to, czy nadarzy si odpowiednia okazja czy

nie. Czekał na stosown chwil , by zabi Igraine’a i zbiec, zanim jego uczynek

zostanie wykryty. By mo e b dzie musiał zgin razem ze swoj ofiar .

Runy na jego skórze zaszemrały z aprobat .

Strach. Widziała twarz i było to jej własne oblicze. A jednocze nie nie jej.

Bladozielona cera, która zawsze przyci gała m czyzn jak muchy do miodu, była

upstrzona plamami, c tkowana i gruzłowata niczym kora drzewa. Czarne oczy

patrzyły t po, głupio i pos pnie. Jednak były to jej oczy.

Obudził j wrzask. Odgłos tak bardzo pasował do obrazu z jej koszmarów., e

przez dłu szy czas Khallayne le ała owini ta w koc, słuchaj c krzyku, który mógł

by jej własnym, gdyby nie...

Wycie trwało nieprzerwanie, stawało si coraz gło niejsze, a wreszcie

zako czyło si nagle cisz okropniejsz ni cały uprzedni hałas.

Kiedy wreszcie Khallayne poznała, e przera ony głos nale y do Jelindry, a

nie do niej samej, zerwała si na nogi, potykaj c si o koc, który zapl tał jej si

wokół kostek.

Widoczni po drugiej stronie ogniska Tenaj i Lyrralt równie wypl tywali si z

okry . Jyrbian le cy bli ej namiotu, w którym spał Igraine, zrzucił z siebie derki

z przekle stwem, które zbudziło nast pnych ogrów. - Co tam si dzieje, na

Sargonnasa?

Zanim ktokolwiek zdołał udzieli odpowiedzi, kolejny wrzask rozdarł

powietrze. Jyrbian bez wahania wydobył miecz i odwrócił si w kierunku

zamieszania. Jego miecz jednak e na nic si nie zda w walce z potworem, który

wyłonił si z nico ci i wzbił w powietrze. Mo e było ich wi cej. Khallayne nie była

pewna.

Kiedy wymachuj cy mieczem Jyrbian ruszył do ataku, w niebo wzbił si

obłok, który mógł składa si z jednego, ale równie z dwudziestu stworze . Jego

oblicze szybko si zmieniało. Potwór przypominał kota, w a, miał kły, czarn

paszcz , raz był skał , chwil potem tylko mgł . Było ich dwa, potem jeden,

potem cała masa, wij ca si niczym w e, które wypełzaj z zimowego le a w

jaskini na wiosenne sło ce.

Miecz Jyrbiana zagł bił si w ciele i mgle. Nagle wysun ła si ko czyna, która

zmieniała si z długiej, o lizgłej macki w zako czon pazurami, gruzłowat

okropno , i odrzuciła Jyrbiana na sze metrów w tył. Ogr upadł bezwładnie i

znieruchomiał.

Khallayne chciała ju do niego podbiec, lecz Tenaj złapała j i odci gn ła do

tyłu. - Zapomnij o nim!

background image

106

Potwór był teraz mniejszy, bardziej wyra ny i gro niejszy, lecz jego ruchy

miały wci powolny, senny, niemal czuły charakter, kiedy niemo liwie długimi

palcami złapał ogrzyc za kark. Usiłowała krzykn , lecz z jej gardła wydobył si

tylko charkot, a potem raptownie umilkła.

Mglisty potwór przybierał coraz konkretniejsz posta , podczas gdy z ywej

istoty zostawała tylko w tła powłoka, martwa i nie mocniejsza od papieru.

W obozie rozległy si kolejne krzyki, nast pni bowiem ogrowie zbudzili si i

ujrzeli potwora, który przesłaniał im gwiazdy. Panowie i damy, dla których

ledwie tydzie temu sztylety były tylko wysadzanymi klejnotami przedmiotami

do ozdabiania pasków, chwycili za ceremonialne miecze i prymitywne piki i

szykowali si do walki.

Khallayne wiedziała, e sam odwag nic nie zdziałaj . Czy Jyrbian wła nie

tego przed chwil nie udowodnił? Czuła, jak Tenaj gromadzi moc, słyszała szmer

zakl padaj cych z ust innych ogrów. Tenaj dopiero uczyła si tego, co

Khallayne praktykowała ju jako dziecko, i drzemi ca w niej moc wci budziła

jej niepewno . U wiadomiła sobie, e musi jej pomóc.

Chmurowy potwór odwrócił łeb ku nim. Miał dwie, trzy, tuzin przera aj cych

pysków, które zlały si w jeden, potem znów podzieliły, a nast pnie stopiły w co

brzydkiego, potwornego i stałego.

Khallayne usiłowała zamkn oczy. skupi si i przywoła moc. Nie potrafiła.

Nie mogła ruszy adnym mi niem. Nawet powieki odmawiały posłusze stwa,

nie chciały przesłoni tych sennych ruchów, bole nie powolnych zmian oblicza z

jednego w wiele. Jakby był kameleonem. Jak we nie.

Tenaj zako czyła zakl cie czaru „wygnanie” i cisn ła nim w potwora z cał

now nabyt sił , na jak mogła si zdoby .

Monstrum zawahało si , a potem wyprostowało i ruszyło na nie, rozwieraj c

olbrzymi , z bat paszcz . Skoczyło jak spr ony w , który atakuje.

W ostatniej chwili przed uderzeniem Khallayne zrozumiała jego natur .

Pi tna cie, mo e dwadzie cia metrów dalej ze pi cej postaci wysnuwała si w tła

smu ka dymu, która jak ogon ł czyła potworn chmur z ziemi . Po ród całego

zam tu i zgiełku Jelindra spała. Stwór wypływał z niej. To głos Jelindry obudził

Khallayne...

Tenaj upadła, powalona jedn z wij cych si macek. Usiłowała wsta , lecz cios

j ogłuszył. Po lizgn ła si . Kiedy usiłowała si podnie , r ce nie wytrzymały jej

ci aru.

Przera aj ca, na wpół stopiona, na wpół potworna twarz łypn ła do

Khallayne. Smród rozkładu i zgnilizny buchn ł jej w nozdrza. Blisko potwora

rozlu niła jej zdr twiałe mi nie.

Uniosła wysoko r ce, tworz c tarcz ochronn dla siebie i Tenaj.

- Zrób co ! - Lyrralt nie wiadomo sk d wyrósł u jej boku, ciskaj c w gar ci

buław . Pomógł Tenaj wsta , podpieraj c j swym silnym ciałem, a potem złapał

Khallayne za rami . - Zatrzymaj go!

Khallayne próbowała wyrwa si z jego stalowego u cisku. Czubki jego

palców zostawiały si ce na jej ciele. Monstrum znów rzuciło si na nich i odbiło

od tarczy. Ponownie skoczyło i jeszcze raz zostało odepchni te. Stan ło na tylnich

nogach i rykn ło z furii i bezsilnej zło ci. Rzuciło si do ataku na otaczaj cych go

background image

107

wojowników, ogrów pozbawionych wystarczaj cej mocy, by ochroni si

tarczami. Złapało kopi cego i krzycz cego chłopca i uniosło go w powietrze.

Lyrralt potrz sn ł Khallayne. - Khallayne! Zrób co !

- Jelindra... - zdołała wykrztusi . - Koszmar Jelindry. Obud cie j . -

Wskazała na ledwie widoczn w tłumie pi c posta .

Zrozumiawszy wreszcie, Lyrralt przyst pił do działania. Przeskakiwał przez

ogniska, uchylał si przed zdumionymi, krzycz cymi ogrami, przebiegł przez

obozowisko i chwycił pi c Jelindr .

Jego dotyk był bezceremonialny i nagły. W odpowiedzi bestia, która wiła si w

powietrzu nad jego głow , rykn ła i plun ła ogniem i truj cym dymem. Płomie

lizn ł głow i barki Lyrralta.

Khallayne pobiegła ku niemu, pewna, e ogr spłonie. Kiedy zbli yła si do

niego, potwór znikł. Khallayne mrugn ła oczami raz i drugi.

Potwór rozpłyn ł si w powietrzu, a na ciemnym niebie migotały gwiazdy,

jakby nic si nie stało. Jelindra siedziała, ciskaj c koc w dłoniach. Lyrralt, który

wci stał nad ni z buław w r ku, nie odniósł obra e .

Wtedy Jelindra wydała straszny i ałosny krzyk.

Khallayne i Lyrralt szybko odwrócili si w kierunku, w którym spogl dała,

spodziewaj c si ujrze kolejnego potwora.

Zamiast niego zobaczyli jednak Celise, matk Jelindry. Kl czała na ziemi,

płacz c nad martwym ciałem Nomryha.

background image

108

Rozdział 13

MORDERCZA NIEWINNO

- Czy Jyrbianowi nic si nie stało? - spytała Khallayne Lyrralta, ocieraj c ze

znu eniem czoło.

Jelindra i Celise wreszcie uspokoiły si dzi ki odrobinie wina i magii oraz

pocieszaj cym, dodaj cym otuchy słowom Igraine’a.

Bakrell zbli ył si dumnym krokiem w sam por , by usłysze jej pytanie. -

Składa za alenie w sprawie interesuj cego guza na głowie. Everlyn poklepuje go

po nadgarstku, a moja siostra kipi zło ci .

Przyciskaj c zranione rami do boku, Tenaj wybuchn ła miechem tak

srebrzystym, jak jej oczy.

Bakrell spojrzał na ni taksuj cym, pełnym podziwu wzrokiem

przypominaj cym Khallayne o dawnym Jyrbianie, który starał si uwie j i

wszystkie inne kobiety na dworze swym awanturniczym wdzi kiem i pogod

ducha. Teraz nie mo na go było dostrzec spoza maski władczo ci, któr

przywdział, by zdoby serce kobiety, która nie zwracała na niego uwagi.

Przez chwil al jej było tamtego Jyrbiana i tamtego minionego wiata, a

potem zapomniała o nich. Nie wyrzekłaby si magii za cen powrotu do tego

wygodnego ycia.

Tłum otaczaj cy Jyrbiana rozst pił si . Ogr szedł, lekko utykaj c, wsparty na

ramieniu Everlyn. Na jego obliczu go cił błogi wyraz, którego Khallayne nigdy

nie spodziewałaby si ujrze na jego twarzy.

Bez wzgl du na rozmiar obra e teraz nie sprawiał ju wra enia osoby

bardzo cierpi cej. Zgodnie z tym, co powiedział Bakrell, Kaede podtrzymywała

go za łokie . Niebo podczas burzy nie mogło by bardziej zachmurzone od jej

oblicza.

- Jak si czuje Jelindra? - spytała Eyerlyn, szukaj c wzrokiem dziecka.

Khallayne zaczekała, a trójka znajdzie si w zasi gu jej głosu. - Ma si lepiej.

Twój ojciec jest przy nich.

- Czy naprawd s dzisz, e to ona wy niła tego potwora? - zaniepokoił si

Jyrbian.

- Tak, ale nie mo esz jej o to oskar a . Jest tylko dzieckiem, w dodatku

odchodzi od zmysłów z alu. Nikt nie potrafi kontrolowa swoich snów!

- Je li raz co takiego spowodowała... co zrobimy w przyszło ci? - spytał. -

Pozwolimy, by nas przypadkowo pozabijała jednego po drugim? - Jego głos był

mniej surowy, mniej oskar ycielski, lecz wci przepełniony gorycz .

- Nie wiem.

- Mogliby my na zmian czuwa nad ni w nocy - zaproponowała Everlyn. -

Je li co takiego zdarzy si ponownie, mo emy zbudzi j natychmiast i przerwa

czar.

- Albo mo esz zgin wyssana do cna jak jej brat.

Everlyn wysun ła si spod ramienia Jyrbiana, a na jej obliczu zago ciła nagła

rezerwa. - Pójd sprawdzi , jak ona si czuje.

background image

109

- A co ze mn ? - zawołał za ni figlarnie Jyrbian. Tylko Lyrralt znał go do

dobrze, by usłysze rozczarowanie w jego głosie.

Everlyn u miechn ła si przez rami , potrz saj c jedwabistymi włosami,

które spływały jej na plecy. - Chyba poradzisz sobie sam.

Jej ciepły u miech sprawił, e Jyrbian zapomniał o wszystkim. Nie zauwa ył

tego, e oblicze Kaede z pochmurnego stało si pos pne. Nie ogl daj c si na ni ,

poku tykał do swego posłania.

Posyłaj c t skne spojrzenie w kierunku odchodz cego Jyrbiana, Kaede

odwróciła si do Bakrella. Dała mu gestem zna , by nie oddalał si od grupy.

Chwycił j za rami i bez słowa przytrzymał chwil .

- Zajmij ich czym - szepn ła.

Niech tnie skin ł głow i wrócił do Khallayne, gdy tymczasem Kaede wróciła

do swego posłania po szal i mały pakiecik.

Kiedy wymkn ła si z obozu, zobaczyła, e Bakrell wci znajduje si w

rodku gromadki, zajmuj c ich uwag pytaniami i rozmow .

Od czasu napa ci ludzi pod Neratem ogrowie wystawiali warty w nocy. Kaede

i Bakrell pełnili wart na zmian , siedz c poza obr bem obozu i wpatruj c si w

ciemno . Kto jednak mógł si wymkn - albo w lizgn do rodka.

Kaede narzuciła ciemny szal na jasne włosy i ukradkiem opu ciła obóz,

wychodz c na równin . Solinari wła nie wschodził, o wietlaj c horyzont bladym,

zimnym wiatłem. Ogrzyca szła przez wysok , wilgotn od rosy traw , a ogniska

w oddali ledwo migotały, a jedynymi d wi kami były szum traw i wiergot

nocnych ptaków.

Szukała tak długo, a dotarła do niewielkiego wzniesienia. Wykopała za nim

mały dołek i zagrzebała pakiecik. Na równinie nie było kamieni, wi c zaznaczyła

miejsce, wyrywaj c wokół niego traw na szeroko dwóch dłoni. Potem rzuciła

na nie drobny czar naprowadzaj cy ka dego. kto wiedział, jak szuka .

Otrzepuj c traw i ziemi ze spodni, wstała i ruszyła w stron obozu. Cichy,

wiszcz cy szept wiatru przerwały czyje głosy, które dochodziły z tak niewielkiej

odległo ci, e mogła usłysze , o czym była mowa.

Kaede poło yła si płasko na ziemi, czekaj c a głosy znów si odezw . Po

chwili cichy kobiecy głos przerwał milczenie:

- Jestem tutaj.

Odpowiedział jej równie cichy m ski głos.

Znów rozległ si głos kobiety: - Och, moja miło ci, przyszedłe .

Tym razem Kaede rozpoznała go. Mimo radosnego tonu, jakiego nigdy nie

słyszała w głosie Everlyn, była pewna, e to ona! I to na potajemnym spotkaniu z

kochankiem!

Serce podskoczyło jej z emocji, gdy m czyzna odpowiedział. Nie usłyszała go

wystarczaj co wyra nie. by móc go rozpozna . Modl c si , by nie był to Jyrbian.

uniosła ostro nie głow , by si lepiej przyjrze .

Kiedy Kaede w lizgn ła si z powrotem do obozu, Bakrell siedział na derce i

czekał na ni z napi ciem.

Ogrzyca rozejrzała si wokół, upewniaj c si , czy nikt nadmiernie nie

interesuje si ich rozmow , a nast pnie nachyliła si blisko ku niemu. - Bakrellu,

nie uwierzysz, czego si dowiedziałam o Everlyn! - szepn ła.

background image

110

Przyjrzał si jej zarumienionej twarzy i błyszcz cym z podniecenia oczom. Jej

wargi wykrzywiał szeroki u miech. - Wła nie o tym chciałem z tob

porozmawia . Kaede.

Ostro no i dezaprobata w jego głosie stłumiły nieco jej entuzjazm.

- Zastanawiałem si ... czy przypadkiem nie zapomniała , po co tutaj

przybyli my. - Spojrzał wpierw na ni , a potem na własne r ce zaci ni te na

podołku.

- Co masz na my li?

- Tylko to, co powiedziałem. - Przysun ł si bli ej.

- My lałem o tym, e bior c pod uwag , co czujesz do Jyrbiana, czy nie...

- O niczym nie zapomniałam! - Kaede spojrzała na niego w ciekle, odtr caj c

dło , któr wysun ł w ge cie pojednania. - Szukałam bezustannie i doszłam do

wniosku, e to musi by Jyrbian. Jak my lisz, dlaczego uganiam si za nim?

Bakrell uniósł brew i u miechn ł si .

- W porz dku - przyznała Kaede. - Pragn go równie z innych przyczyn. Co

w tym złego? Przez to moje post powanie wydaje si tylko bardziej przekonuj ce.

Nie zapomniałam, po co przybyli my i wypraszam sobie...

- Kaede. - Przerwał jej, łagodnie kład c palce na jej wargach. - Powoli. le

mnie zrozumiała . Nie oskar am ci . Tylko... rozmy lałem. To ycie nie jest wcale

takie złe, nie mam racji? Jest do podniecaj ce i mo emy robi , co nam si

podoba. Pomy lałem sobie, e mo e nie powinni my przysparza adnych

kłopotów...

- Nie mam zamiaru przysparza kłopotów - odparła słodko i zepchn ła go ze

swego posłania.

Dwa dni pó niej Kaede czekała na Jyrbiana na skraju obozowiska. Przywitał

j u miechem, którego natychmiast po ałował na widok jej rozpromienionego

oblicza. Była urzekaj c kobiet i nie miał adnych w tpliwo ci co do tego, e j

poci ga. W innym yciu, jeszcze kilka tygodni temu, byłby ni zainteresowany.

Teraz jednak była Everlyn, która za miła Kaede jak sło ce przy miewa blask

gwiazd.

- Jyrbianie - rzekła głosem słodkim jak mietanka. - Musz z tob

porozmawia .

Ze sposobu, w jaki to powiedziała, mógł si domy la , e nie chodziło jej o

rozmow . Odpowiedział jednym słowem, jej imieniem. Lekki u miech złagodził

ostrze enie w jego głosie.

Wyci gn ła do niego r ce, bior c go w obj cia i psotnie kr puj c mu ramiona.

Jej biust przyci ni ty do jego piersi był mi kki, a oddech słodki. - Pragn ci .

Jyrbian odst pił o krok i delikatnie j odsun ł. - Kaede, nie rób tego. Nie

powiem, e nie czuj pokusy. ale...

Figlarn i uwodzicielsk min na jej twarzy zast piło ponure rozczarowanie. -

Wydaje ci si , e jej pragniesz. Ale ona nie jest taka, jak my lisz!

- Nie mów niczego przeciwko Everlyn, Kaede - ostrzegł j .

- Wi c sam zapytaj! Spytaj j , czemu opuszcza obóz, kiedy jest przekonana,

e wszyscy pi . Spytaj j . z kim si spotyka w nocy! Spytaj j ...

Po raz pierwszy od chwili, gdy poznała Jyrbiana, jego gwałtowno j

przeraziła. Furia wykrzywiła mu twarz. Wpił pałce w mi kkie ciało jej ramienia.

background image

111

- Robisz mi krzywd - załkała, przywieraj c do niego bli ej.

- Krzywd ! - rykn ł. - Ja ci zabij !

- Wi c mnie zabij! - Znieruchomiała mu w r kach.

- Spytaj j , a potem zabij mnie, je li kłami . Szybko od piewam pie mierci

i spokojnie poło si pod twój miecz. - Przytuliła si do niego jeszcze mocniej.

Pozwolił jej na to. Zgniótł j w obj ciach tak mocno, e w zełki na jego pasie

podrapały jej skór . Wplótł palce w jej włosy i szarpni ciem odci gn ł jej głow .

- Spytaj j . Chyba e boisz si usłysze prawd . Chyba e zgodzisz si przyj

j ze wie ym zapachem ludzkich r k na jej ciele.

- Co ty mówisz? - wychrypiał Jyrbian.

- Prawd . Widziałam to i owo. Zanim zadecydujesz, kogo pragniesz,

powiniene zna prawd . Zapytaj j . Ja zaczekam.

Jyrbian spojrzał na ni . Odst pił do tyłu tak raptownie, e si potkn ł. -

Jeszcze wróc - niemal wysyczał.

Nie zmniejszyło to przekonania w jej głosie. - Nie po , to, by mnie u mierci .

- I tak mog ci zabi - poprzysi gł.

Znalazł Everlyn w namiocie Igraine’a, gdzie siedziała na stołeczku przed

prowizorycznym stołem, na którym jej ojciec trzymał mapy. Ogarek wiecy na

kawałku kory o wietlał troch pomieszczenie, rzucaj c ciepły blask na twarz

Everlyn. W ciemnym k cie Jyrbian dostrzegł przykryt kocem i oddychaj c

miarowo posta , zapewne Jelindr .

- Czy ona pi? - spytał.

Everlyn skin ła głow . - Chyba czujesz si lepiej. - Kiedy nie zrozumiał,

wskazała na jego nog i rzekła:

Ju nie kulejesz.

Wzruszył ramionami, daj c do zrozumienia, e rana była powierzchowna.

- Co si stało? - Wstała i podeszła do niego, bli ej klapy namiotu, a dalej od

pi cej dziewczynki. Wci mówi c cicho, poło yła dło na jego ramieniu i

powtórzyła pytanie.

- Everlyn... - Mało brakowało, a odszedłby. Przez chwil miał wra enie, e nie

potrafi y z t wiadomo ci . Musi si jednak dowiedzie . - Musz ci o co

spyta . , Musz ... Czy jest...? Powiedziano .....

Dostrzegł prawd w jej oczach, smutek i zal knione wyczekiwanie, zanim

jeszcze doko czył pytanie. Poznał, e , Kaede nie myliła si .

- To prawda! Wykradasz si z obozu, eby si z kim spotyka .

- Tak. - Rzekła to cicho, mi kko, bez alu.

Gdyby okazała cho odrobin skruchy...

- Kto to?

Potrz sn ła głow i odwróciła oczy.

Tygodnie obserwowania i wyczekiwania wywołały gor czkow reakcj . -

Czemu si spotykacie potajemnie niczym złodzieje?

Znów pokr ciła głow , lecz on znał ju odpowied . - Wi c to prawda! -

zasyczał. - Odtr casz mnie, ignorujesz ka dy mój u miech, nie pozwalasz si

dotkn z powodu jakiego niewolnika.

- On nie jest niewolnikiem! Jest... istot obdarzon dusz i sercem, tak samo

jak ty i ja.

background image

112

Fakt, e szybko stan ła w jego obronie i mówiła z tak swobod i czuło ci ,

tylko podsycił jego gniew. Sztylet wbity w brzuch nie sprawiłby mu wi cej bólu.

- Jyrbianie, przykro mi. Wiem, e nie jest ci łatwo to zrozumie , ale... kiedy go

poznałam... nie mogłam si oprze . Nie mogłam si oprze miło ci do niego! Nie

mogłam si oprze ... Teraz nie wiem, co zrobi . - Słowa płyn ły z jej ust. - Nigdy

nie mogliby my zamieszka w ród moich rodaków. A jego pobratymcy

nienawidz ogrów. Nigdy by mnie nie zaakceptowali.

Ka de słowo było jak cier wbity w jego serce. Mimo to pragn ł, by mówiła

dalej, dzieliła si z nim ka dym sekretem, jaki chciała mu zdradzi , pragn ł by

tym, przed którym otworzy swe serce.

Everlyn podniosła wzrok i spostrzegła jego cierpi c twarz i maluj ce si na

niej sprzeczne emocje. - Jyrbianie, tak mi przykro. Nigdy nie chciałam ci urazi .

On jednak jest panem mego serca... od chwili, gdy ocalił mi ycie...

- Eadamm - wyszeptał ogr. Przypomniał sobie, w jaki sposób rozmawiał z ni

tego poranka w domu jej ojca i w jaki sposób ona spojrzała na niego. U wiadomił

sobie, e Everlyn zostałaby w Kał-Theraxian, gdyby ten niewolnik nie poradził jej

odej . Jeszcze raz wyszeptał jego imi , czuj c na j zyku smak nienawi ci i

zazdro ci.

- Tak - przyznała z oci ganiem. - Szedł naszym ladem i chronił nas. Jego

ludzie n kali królewskie wojska w górskich przeł czach. Dlatego nie dogoniły nas

do tej pory.

Ledwo dotarły do niego jej ostatnie słowa. Proponowała mu okruchy. - Czy

s dzisz, e mogłaby kiedykolwiek mnie pokocha ? - Dostrzegł odpowied w jej

oczach, zanim jeszcze szept zamarł na jego wargach. Zrozumiał, zanim

wyszeptała odpowied .

Powoli uniosła r ce i poło yła je na swoim brzuchu. - Nosz w łonie jego

dziecko.

Jyrbian wyci gn ł do niej r ce. Przytuliła si do niego, opieraj c czoło na jego

ramieniu, jakby odkładała ci kie brzemi . - Nie wiem, co zrobimy, dok d

pójdziemy, aby nasze dziecko wzrastało bez nienawi ci i cierpienia. - Zamkn ł

oczy i poczuł, jak ogarnia go martwa cisza i spokój, jakiego do tej pory nie

zaznał.

Powoli gładził dło mi jej plecy, wyczuwaj c przez jedwabist tkanin

delikatne ko ci i cienk warstewk ciała. Jego pałce musn ły jej barki i czule

przesun ły si ku szyi.

Zanim zacisn ł palce, wydała tylko jedno westchnienie, tak ciche i subtelne, e

ledwo je mo na było usłysze . Prawie wcale si nie szamotała.

- Everlyn? - Poło ył j delikatnie na ziemi i odgarn ł jej włosy z twarzy,

przeczesuj c długie pasma, póki wszystkie nie uło yły si licznie wokół jej

ramion. - Everlyn?

Tak nieruchoma. Taka pi kna. Uło ył jej r ce wzdłu boków, dotkn ł

policzka. Skór miała gładk i ciepł . Jej tunika była wygnieciona wokół szyi, a

kiedy j wygładził, zza dekoltu wypadł naszyjnik, kamie w kształcie łzy,

owini ty cienkim srebrnym drutem i zawieszony na srebrnym ła cuszku, l ni co

czarny z czerwonymi yłkami.

Zerwał go z jej szyi, rozrywaj c ła cuszek.

background image

113

Cisz przerwał jaki odgłos, cichy chichot.

Jyrbian podniósł głow i zobaczył oczy przygl daj ce mu si z mroku: oczy

Jelindry, dzikie i szalone.

- Idziesz ze mn - rozkazał jej.

Dziewczyna usłuchała, nie okazuj c najmniejszego wstr tu, cho prowadził j ,

obejmuj c mocno za ramiona, aby móc w ka dej chwili uciszy jej krzyk.

Prowadził Jelindr przez prawie nie zamieszkan cz obozowiska. Kaede

dogoniła ich przy lince, do której uwi zano jego konia. - Powiedziałe , e wrócisz

po mnie - rzekła z wyrzutem.

Popatrzył na ni , jakby nigdy przedtem jej nie widział, jednak powiedział: -

Przynie nasze rzeczy.

Kaede przez chwil gapiła si na niego z otwartymi ustami, a potem oddaliła

si biegiem. Kiedy sko czył siodła konie, ona ju wróciła. Przyniosła nie tylko

swoje baga e, ale te jego derk i sakwy.

Jej widok otrze wił Jyrbiana. Ile czasu upłyn ło od...? Jego umysł uciekał od

wspomnienia dotyku jej mi kkiej skóry.

Rozejrzał si pr dko. Wci nikt ich nie zauwa ył. - Zosta tu. Pilnuj

dziewczyny. Je li cho by pi nie, zabij j .

Kaede otworzyła usta, by zada mu pytanie, lecz Jyrbian ju wrócił do obozu,

przemykaj c cicho mi dzy pi cymi ogrami.

Bez trudu odnalazł Khallayne. Le ała tak zakopana w koce, e wida było jej

tylko czubek głowy i czarne włosy rozsypane po ziemi. Chciał ju obudzi j

bezceremonialnym szarpni ciem, gdy zmienił zdanie i wsun ł dło pod jej derki,

a jej ciepły oddech musn ł mu palce.

Mi kko jej policzka przypomniała mu o cerze innej kobiety. Pogłaskał jej

twarz delikatnie, wspominaj c gładk skór i słodki zapach.

Khallayne ockn ła si , odtr caj c jego r k . Zacisn ł dło na jej ustach,

nachylaj c si tak blisko, e musn ł wargami jej ucho. - Szsz, Khallayne, to ja.

Przestała si szarpa , a on natychmiast odsłonił jej usta i pomógł usi

.

- Nie ma potrzeby budzi całego obozu - rzekł beztrosko.

- Co si stało?

- Nic. - Podniósł jej buty i podał jej. - Chodzi o dziewczynk . Musisz pój ze

mn .

- Jelindra? - Khallayne natychmiast oprzytomniała. Wzi ła od niego buty i

wło yła je. -Stało si co złego?

- Nie. Po prostu... oddaliła si od obozu i jest przera ona. Chod ze mn .

Khallayne szybko wstała i wzi ła kurtk .

- T dy.

Kiedy Khallayne odchodziła, Lyrralt poruszył si i usiadł. Jego posłanie

znajdowało si w odległo ci zaledwie kilku metrów. - Jyrbian?

Jyrbian przyło ył palec do warg i uciszył Lyrralta.

- Jyrbianie, co si stało? Dok d idzie Khallayne?

Jyrbian spojrzał na niego w sposób, jakiego Lyrralt nie widział od czasów

Takaru. Jedn brew wzniósł wysoko, a na jego wargach go cił uroczy u mieszek

pełen lekcewa enia dla samego siebie. - To nie twój interes, bracie, je li wiesz, co

mam na my li. Id spa .

background image

114

Jyrbian podniósł sakwy Khallayne i znikn ł w ciemno ci. Kiedy j dogonił,

Khallayne doszła ju prawie do miejsca, gdzie zostawił Kaede z Jelindr .

Obie ogrzyce siedziały na koniach. Kaede trzymała wodze pozostałych koni.

Dziewczynka wydawała si jeszcze potulniejsza i bardziej nieobecna duchem ni

przedtem.

- Co tu si dzieje? - Khallayne gwałtownie odwróciła si do Jyrbiana.

- Wyje d amy - odparł. - Siadaj na konia.

Kaede z mordercz min cisn ła mu wodze jego wierzchowca.

- Nigdzie z tob nie jad , Jyrbianie - oznajmiła Khallayne.

- Nie jest nam potrzebna - rzuciła szyderczo Kaede.

Jyrbian zwrócił si do Khallayne, jakby w ogóle nie słyszał Kaede. - Nie

musisz, je li nie chcesz. Je li nie pojedziesz jednak, znajdziesz jej ciało... -

przerwał i wskazał kciukiem na Jelindr - porzucone, eby zgniło na drodze za

nami.

- Dlaczego to robisz? Co si stało?

- Wybór nale y do ciebie - rzekł beztroskim tonem. - Potrzebna jest mi tylko

jako zakładniczka, eby wzi ci w karby. Je li nie b dzie ci ze mn ... A zanim

pomy lisz o rzuceniu czaru, czy gotowa jeste zało y si , e zd ysz rozprawi si

z nami obojgiem, zanim które z nas j zabije?

Kiedy Khallayne wci stała bez ruchu, zawrócił konia i ruszył przed siebie.

Kaede pojechała w lad za nim, prowadz c wierzchowca Jelindry.

- Nie robiłbym tego, Jyrbianie. - W ciemno ci rozległ si głos Lyrralta.

Jyrbian odwrócił si raptownie, si gaj c po miecz, i ujrzał naprzeciw swego

brata i Bakrella.

- Czemu nie? - spytał cicho Jyrbian. Odsun ł otwart dło od r koje ci

miecza, trzymaj c j jednak lu no przy boku w gotowo ci.

- Znale li Everlyn.

Na d wi k jej imienia Jyrbian drgn ł. Szybko wzi ł si w gar . Za nimi, w

blasku padaj cym na namiot, wida było podniecenie i ruch w obozie.

- Co si stało Everlyn? - spytała Khallayne.

- Nie yje. S dz c po si cach i ladach na ciele, została uduszona.

- Jyrbian? - Khallayne przyst piła o krok.

Przyszła mu na my l Everlyn, która stan ła pomi dzy nim a człowiekiem w

Neracie. Wspomnienie było wypisane krwi .

- Co si stało? - spytała Khallayne. Jej głos był głosem rozs dku i pojednania.

- Everlyn widywała si z ludzkim m czyzn W nocy poza obozem. - Kaede

równie wysun ła si naprzód, przemawiaj c głosem stanowczym i chłodnym.

- Widywała si z człowiekiem? - Lyrralt nie rozumiał.

- Był jej kochankiem. - Kaede wypluła z ust to słowo, jakby było czym

nieczystym.

Wstrz ni ci ogrowie zareagowali milczeniem.

Zanim zdołali cokolwiek zrobi , Jyrbian rzucił si na Khallayne. Złapał j za

tył tuniki i przerzucił przez siodło swego konia. Nim zd yła doj do siebie,

uderzył j w tył głowy, pozbawiaj c przytomno ci.

Lyrralt skoczył naprzód. Zatrzymał si jednak, gdy Jyrbian wyci gn ł jedn

r k miecz. Ko pod nim ta czył, podniecony dodatkowym ci arem i napi ciem

background image

115

wokół. - Wracaj, bracie. Wracaj do swych ałosnych przyjaciół. Nie jed za nami.

Nie...

- Jyrbianie, nie rób tego. - Rozległ si nagle zdławiony alem głos Igraine’a. -

Stało si ju wystarczaj co du o złego. Nie powi kszaj nieszcz cia.

- Ty jeste za to odpowiedzialny! - odparł Jyrbian, łypi c okiem na tłum, jaki

zgromadził si za plecami Igraine’a. - Ty! Wygłaszałe kazania o lepszym yciu.

Jest jednak pewna granica tego, co mo emy zmieni , nadal oddaj c cze naszym

bogom. Nadal szanuj c nasz tradycj . Je li dalej b dziesz szedł t drog ,

ci gniesz na nasze głowy gniew bogów!

Zerkn ł na Kaede, która jako jedyna osoba w obozie z własnej woli stan ła po

jego stronie, i kiwn ł głow w kierunku gór. Odjechał galopem z Khallayne,

która le ała bezwładnie na grzbiecie jego konia.

Kaede ruszyła za nim, a potem zatrzymała si i na chwil odwróciła, szarpi c

za wodze konia Jelindry, by zapanowa nad zwierz ciem. Dziecko zachowywało

si du o potulniej ni ko .

- Bakrellu?

Zaskoczony Bakrell otworzył usta, potem je zamkn ł i jeszcze raz rozwarł.

- Chyba tu nie zostaniesz, co? Nie ma powodu. Mamy ju to, po co

przybyli my.

Czekała, ale Bakrell umkn ł przed jej wzrokiem. – Nie - oznajmił wreszcie.

- Zostajesz? - spytała z niedowierzaniem Kaede, lecz kiedy ju nic wi cej nie

powiedział, zawróciła konia i pogalopowała za Jyrbianem, prowadz c

pozbawionego je d ca ogiera Khallayne i konia, na którym jechała Jelindra.

background image

116

Rozdział 14

GNIEW BOGÓW

T tent czterech koni galopuj cych po suchej trawie i twardej ziemi jeszcze

długo rozbrzmiewał w stepie.

- Musimy ich ciga !

Tenaj była zwolenniczk po cigu. Kilku stoj cych w pobli u ogrów mrukn ło

potakuj co.

Lyrralt potrz sn ł głow . - Je li ruszycie w pogo po ciemku, na pewno zabij

zakładników. Albo was. Łatwo im b dzie zastawi pułapk .

Tenaj opu ciła r k , któr miała zwyczaj trzyma na r koje ci miecza. -

Dlaczego zabrali Khallayne i Jelindr ?

- Nie wiem.

Igraine zgarbił si i zawrócił powoli do obozu. lecz Bakrell zagrodził mu

drog .

- Czcigodny panie, prosz . - Zwiesiwszy te wstydu głow , Bakrell padł na

kolana przed starszym ogrem. - Musz przyzna si do swych uczynków. Musz

wyzna ci wszystko, co wiem.

Zawracaj cy ku obozowi ogrowie stan li. Lyrralt i Tenaj podeszli bli ej.

Igraine poło ył dło na ramieniu Bakrella i pokiwał głow .

Bakrell przełkn ł lin . Zacz ł ze wzrokiem utkwionym w ziemi u stóp

Igraine’a. - Moja siostra i ja jeste my jedynymi potomkami klanu Talleesów,

rodu Powierniczki Pie ni Ogrów.

Lyrralt j kn ł.

- Jednym z powodów, dla jakich przył czyli my si , były przypuszczenia

mojej siostry, e kto z was zna los Historii.

- Nie rozumiem. - Igraine był bardzo powa ny. - S dziłem, e Powierniczka

zmarła mierci naturaln .

- Rada pozwoliła wszystkim w to wierzy . Jednak Kaede jest przekonana, e

to był spisek. Uwa a tak e, e Pie wci yje. Pie przemawia do naszej

rodziny specjaln ... muzyk . Ona nadal j słyszy.

Bakrell urwał, przechylaj c głow , jakby i on przysłuchiwał si czemu w

oddali. - Nie mam jej zdolno ci, ale przyznaj jej racj . S dz , e gdyby Pie

rzeczywi cie zagin ła, zapadłaby... cisza.

- Mów dalej - zach cił młodzie ca Igraine. kiedy Bakrell zamilkł.

- Pie przywiodła Kaede tutaj, do kogo w ród nas. Kaede nie była jednak

pewna, kto jest wła ciw osob . Dwie noce temu powiedziała mi o swoich

podejrzeniach wobec Jyrbiana.

- Wi c przybyli cie znale Pie - stwierdziła chłodno Tenaj. - Czy to

wszystko?

- Nie. Przybyli my równie ... - wymamrotał co niewyra nie.

- Po co?

Igraine uj ł Bakrella za podbródek, podnosz c troch jego głow , by spojrze

mu w twarz. - Nie bój si . Nikt ci teraz nie wyrz dzi krzywdy. Jaki jest ten drugi

powód, dla którego przył czyli cie si do nas?

background image

117

Bakrell zgarbił si . - Przysłała nas Rada Panuj cych. W tłumie rozległy si

szmery, lecz Igraine opanował sytuacj jednym ruchem r ki. - Mów dalej.

- Sytuacja w Takarze jest bardzo zła - rzekł Bakrell. - W górach roi si od

zbiegłych niewolników. Kiedy wyje d ali my, ju trzy tabory z prowiantem

zostały zaatakowane i zniszczone.

Wielu okazywało niezadowolenie z tego, jak Rada Panuj cych poradziła sobie

z kwesti Igraine’a. Byli w ciekli, e ogra ukarano za powi kszanie swych

dochodów. Jeszcze bardziej zło cił ich fakt, e Rada najwyra niej nie była w

stanie zapobiec atakom ludzi.

Rada wysłała wojsko, eby was znale . Spotkali cie pierwsz i drug

kompani i wyci li cie je w pie . Nie wiecie natomiast, e nie zaprzestano

wysyłania posiłków. Wiem z ostatniego meldunku naszego ł cznika, e ka dy

nast pny oddział padł ofiar napa ci i został rozproszony albo unicestwiony.

Przez ludzi. Z powodu tak licznych ataków zbiegłych niewolników, tak wielu

skoordynowanych, zaplanowanych napa ci, Rada nabrała przekonania, e ludzie

s waszymi ołnierzami.

- I dlatego przysłano was? - spytał Igraine.

Bakrell pokiwał głow . - Potrzebne były informacje. Kaede zgłosiła si na

ochotnika.

- Ale my nie utrzymywali my adnych kontaktów z niewolnikami -

zaprotestowała Tenaj. - Musieli cie si o tym przekona wiele tygodni temu.

Bakrell chciał im opowiedzie o tym, co Kaede dowiedziała si o Everlyn i

niewolnikach, którzy od czasu napa ci w górach osłaniali ich z ka dej strony, lecz

nie potrafił. Igraine sprawiał wra enie starego i bardzo steranego. Oczy miał

zm czone i podpuchni te. Bakrell nie chciał powi ksza jego zgryzoty.

- Owszem. U wiadomili my to sobie natychmiast. Ale wci mieli my

nadziej , e dowiemy si , co stało si z Histori . I... - zawahał si . - To nie

wszystko. Kaede... to znaczy, my... przekazywali my kurierowi wiadomo ci dla

Rady, zostawiaj c mapy i informacje o miejscu naszego pobytu.

Tym razem tłum załamanych i zasmuconych uciekinierów nie zareagował.

Stał jak ogłuszony.

- Nie wiemy, czy która z wiadomo ci dotarła do celu - doko czył po piesznie

ogr. - Nie wiemy nawet, czy odbierano je zgodnie z naszymi oczekiwaniami.

Zostawiali my je tylko, oznaczaj c miejsce w umówiony wcze niej sposób.

Bakrell cisn ł dło Igraine’a. - Prosz , czcigodny panie, powiedziałem ci o

tym wszystkim dlatego, e podj łem decyzj . Chc zosta . Im dłu ej mieszkali my

mi dzy wami, tym bardziej utwierdzałem si w przekonaniu, e wasz sposób

ycia jest słuszny. Wiem, e winny jestem wyst pków przeciwko wam, lecz pragn

zosta .

Igraine ze zm czeniem poklepał go po dłoniach. - Nie mog sam o tym

zadecydowa , Bakrellu. Wszyscy b d musieli podj decyzj . W swoim jednak

imieniu witam ci serdecznie. Wszyscy popełniali my kiedy zbrodnie i

okrucie stwa. Wszyscy ucierpieli my.

Jakby nagle przypomniawszy sobie, e jedyne dziecko Igraine’a le y zimne i

martwe w namiocie, zbiegowisko rozeszło si bez słowa, dziel c na mniejsze

background image

118

grupki. W milczeniu ogrowie wrócili do namiotu po rodku obozowiska.

Zbudowali stos pogrzebowy dla Everlyn i za piewali ałobn pie dla Igraine’a.

Bakrell poszedł z nimi. Cho nikt si do niego nie odezwał, nikt te nie

odrzucił jego pomocy przy smutnych obowi zkach.

Lyrralt zabrał swoje koce i samotnie wymkn ł si na skraj obozu, oddalaj c

si od sp tanych koni i czujnych oczu wartowników.

Dzisiejszej nocy. Wiedział, e to musiało si sta dzi w nocy. Igraine zostanie

sam ze sw ałob . Lyrraltowi uda si wtedy zakra do jego namiotu.

Runy pulsowały mu na barku i sw działy na całym ramieniu. Lyrralt siedział

sam w ciemno ci i błagał o chwil odr twienia, która uwolniłaby go od nacisku

run. Poszukał na niebie konstelacji Hiddukela, lecz chmury zakryły Solinari i

przesłoniły gwiazdy.

W n jciemniejszej godzinie przed witem zakradł si z powrotem do obozu i

w lizgn ł do namiotu Igraine’a. Wewn trz panował mrok; pojedyncza wieczka

skwierczała, dogasaj c we własnym wosku.

Igraine siedział na grubym kobiercu ze skrzy owanymi nogami i dło mi na

kolanach. Nie podniósł oczu, kiedy wszedł Lyrralt, lecz powiedział:

- Wi c wreszcie przyszedłe mnie zabi .

Lyrralt był tak zaskoczony, e jego dło zastygła ze sztyletem ukrytym pod

fałdami szaty. - Zabi ci , panie?

Igraine powoli uniósł głow .

Lyrralt j kn ł na widok srebrnych oczu Igraine’a, które zrobiły si szare.

- Czy nie po to przybyłe ? Nie to planowałe i nie na to czekałe całymi

tygodniami?

Lyrralt wzruszył ramionami i wydobył sztylet. Wi c Igraine wiedział.

Wkrótce zginie, wi c co za ró nica. A je li podniesie alarm, zanim ktokolwiek

zd y przybiec, b dzie po wszystkim. - Tak, dlatego przyszedłem.

- Wiesz, e nie zatrzymasz biegu wydarze . To, co zapocz tkowałem, jest

teraz wi ksze ode mnie. Jest wi ksze od ka dego pojedynczego ogra.

Mimo zm czenia i poczucia kl ski, jakie było słycha w głosie Igraine’a,

Lyrralt nie pozostał oboj tny na pobrzmiewaj c w nim perswazj . Runy

drgn ły, przypominaj c mu o obowi zku. Spłyn ł na niego spokój. - Nie dbam o

to, co zapocz tkowałe . Chodzi mi tylko o ciebie.

Igraine pokiwał głow . Nie uczynił adnego ruchu w swojej obronie. Lyrralt

przeło ył sztylet do lewej dłoni i wytarł spocon dło w tunik . Miał wra enie, e

runy wij si jak robaki, coraz szybciej i szybciej. Z wysiłkiem skupił si na celu.

- Zdajesz sobie jednak spraw , e nie chcesz tego zrobi , prawda? - spytał

Igraine. - Nie chcesz ju od jakiego czasu. Gdyby miał taki zamiar, zrobiłby to

ju dawno temu.

Lyrralt zatrzymał r k wznosz c sztylet. Niewa ne, co s dzi Igraine.

Wkrótce b dzie martwy. - Dotychczas nie było okazji. Zawsze otaczali ci

wielbiciele, akolici.

- Okazja nadarzała si nieraz. Ignorowałe ka d z nich a do dzi .

A do dzi . Lyrralt wzniósł sztylet nad głow Igraine’a, zamierzaj c wbi mu

go w czaszk . Runy na jego ramieniu paliły ywym ogniem, jakby wypu ciły

korzenie, które wpijały mu si gł boko w ciało i przenikały do szpiku ko ci.

background image

119

Lyrralt j kn ł z bólu, odchylił si do tyłu i d gn ł sztyletem z całych sił!

Drgaj ce ostrze no a z głuchym stukiem utkwiło w słupie nad głow Igraine’a.

Ból targn ł ramieniem Lyrralta. Ogr wrzasn ł i wyginaj c kr gosłup, padł w

konwulsjach na mat u stóp Igraine’a.

Igraine dotkn ł jego pleców, biodra oraz obolałego barku i ból ustał. Lyrralt

słyszał kroki biegn cych osób i szelest podnoszonej klapy namiotu, lecz nie mógł

si ruszy .

- Czcigodny panie? - Od strony wej cia dobiegał głos Tenaj. - Usłyszeli my

krzyk.

- Wszystko w porz dku. - Igraine u miechn ł si do Lyrralta. - To tylko

skurcz mi ni.

Lyrralt pomału usiadł i zobaczył kilka zatroskanych twarzy, które zagl dały

przez otwarte wej cie.

Igraine gestem odesłał gapiów. Odeszli wszyscy z wyj tkiem Tenaj i Bakrella.

Ci weszli do rodka. Bakrell wytrzeszczył oczy, ujrzawszy sztylet wbity w

słup. Popatrzył na bro , na Igraine’a i na Lyrralta, a nast pnie bez słowa

wyci gn ł ostrze i podał je starszemu ogrowi.

Igraine wzi ł bro i oddał j Lyrraltowi.

Zanim Bakrell zd ył skomentowa zaj cie, Tenaj rzekła: - Chc jecha za

Khallayne i Jelindr .

- A ja oznajmiłem, e to ja powinienem pojecha . - Bakrell przykucn ł na

kobiercu obok Lyrralta, naprzeciwko Igraine’a. - Po cz ci to wina mojej siostry.

- To moich przyjaciół porwano.

- To s równie moi przyjaciele, Tenaj, cho nie okazałem im szacunku, jaki

si nale y przyjaciołom - o wiadczył Bakrell.

- Dlaczego ty, a nie ja?

- Bo ty musisz stan na czele wojowników zamiast Jyrbiana - powiedział

cicho Lyrralt, kiedy przyszedł do siebie. - Je li Rada wie, gdzie jeste my, b dziesz

nam potrzebna jak nigdy dot d. Bakrell powinien ruszy w po cig.

- Dopiero po wypowiedzeniu tych słów u wiadomił sobie, co powiedział.

Obejrzał si na Igraine’a, czekaj c na jego pozwolenie lub zakaz, lecz Igraine

post pił tak jak zawsze, gdy Jyrbian podj ł pochwalan przez niego decyzj .

U miechn ł si tylko.

Bakrell równie kiwał głow z aprobat .

- Nie cieszyłbym si tak bardzo - stwierdził Lyrralt, pocieraj c runy, które

znów zacz ły taniec na jego ramieniu.

- Niewykluczone, e jedziesz wprost w obj cia mierci, bez wzgl du na to, czy

złapiesz Jyrbiana czy nie.

- Nie, b d ostro ny. Mo e wymy limy jaki sposób, eby przekaza

wiadomo ludziom, którzy nas strzeg . Je li nie dogoni ich przed powrotem do

Takaru, mog zaszy si w mie cie, gdzie b d całkiem bezpieczny.

Khallayne ockn ła si oszołomiona. Bolał j kark i tył głowy. Bolał j brzuch i

kto potrz sał ni tak mocno, i miała wra enie, e zaraz zwymiotuje.

Otworzyła powieki i zobaczyła, e ziemia przesuwa jej si przed oczami z

zawrotn szybko ci . Nagle wróciła jej pami .

background image

120

Jyrbian złapał j i przerzucił przez konia. Potem zapadła ciemno i niczego

wi cej ju nie pami tała. A do teraz.

Z wysiłkiem uniosła głow , by nie podskakiwała tak przy ka dym ruchu

konia. Uderzyła Jyrbiana pi ci w nog i w nagrod usłyszała dobiegaj c z góry

salw miechu.

Ko zwolnił biegu i przeszedł w kłus, od którego głowa prawie całkiem ju

odpadła jej od karku, potem zwolnił jeszcze bardziej i stan ł. Jyrbian pod wign ł

ogrzyc i obrócił na plecy, obejmuj c silnymi ramionami.

- Wi c oprzytomniała ? - spytał.

- Dok d jedziemy? - próbowała zapyta Khallayne, lecz miała uczucie, e w

ustach ma pełno puchu.

Jyrbian dał znak Kaede. Chwycił za wodze ogiera Khallayne.

- W gł b nocy, moja miło ci. - Przeło ył jej jedn nog przez grzbiet konia, a

potem posadził j w siodle. - I pami taj, gdyby przyszło ci do głowy zosta w tyle

albo si zgubi , Jelindra zostanie z nami, niewa ne, z tob czy bez ciebie.

Posłał jej okrutny u miech, po czym cisn ł boki konia pi tami i pop dził

galopem. Zatrzymali si wczesnym witem i kiedy Khallayne usn ła, zbyt

zm czona i chora z bólu i zmartwienia, by stawia opór, Kaede zwi zała jej

nadgarstki i kostki.

Ockn ła si , gdy sło ce ju wzeszło i wieciło jej w oczy. Przeturlała si na bok

i ukryła twarz w zgi ciu r ki, chc c zasłoni si przed wiatłem. Pogr yła si w

ciemno ci i nagle u wiadomiła sobie, e słyszy rozmow Kaede z Jyrbianem.

- Czemu, Jyrbianie? - dopytywała si Kaede. - Po co one s nam potrzebne?

Przecie tylko zawadzaj .

- Bo tak postanowiłem - odparł Jyrbian.

Khallayne czujnie nadstawiła ucha.

- Prosiłe mnie, ebym z tob pojechała! Chcesz, ebym pomogła ci pilnowa

dziewczynki. S dz , e jeste mi winien wyja nienie!

- Nie prosiłem ci , eby jechała - odparł znudzonym tonem Jyrbian. - W

ka dej chwili mo esz sobie pój .

Głos Kaede złagodniał, stracił sw napastliwo . - Nie chciałam, eby tak to

zabrzmiało. Wiesz, e chc by z tob . Nie rozumiem jednak, dlaczego one musz

jecha z nami. Nie chc ... - Umilkła.

- Ale ja chc je mie przy sobie.

- Czemu?

- Dobrze, wyja ni ci. Je li ci to zadowoli i sprawi, e przestaniesz narzeka .

Khallayne usłyszała szelest kroków w suchej trawie.

Kiedy po chwili Jyrbian odezwał si , głos dochodził wprost znad niej. - Los

dziewczynki jest mi oboj tny, chyba e chodzi o wymuszenie posłusze stwa na

niej. Ale ona... - Tr cił j czubkiem buta w biodro. - Ona nauczy mnie

wszystkiego, co sama wie o magii.

Wsun ł stop pod jej ciało i odwrócił j mocnym szturchni ciem. - Słyszysz

mnie, Khallayne? Uczynisz mnie najpot niejszym ogrem w Takarze.

U miechn ł si i odszedł na bok.

Khallayne powoli usiadła, osłaniaj c oczy przed sło cem. - A je li odmówi ?

background image

121

Ogr stał obok owini tej w koc Jelindry, która wci spała. Delikatnie dotkn ł

jej głowy czubkiem buta i obejrzał si na Khallayne. - Nie s dz .

Lyrralt siedział na zrujnowanym murze i rozgl dał si wokół. Po kilku dniach

ci kiej jazdy zało yli obóz w ruinach ludzkiego miasta w ród pasma niskich

wzgórz. Przypuszczał, e zbli aj si do granicy równiny, płaski teren bowiem

coraz cz ciej urozmaicały pagórki i niewielkie wzgórza.

Bakrella nie było ju kilka dni. Machn wszy r k na po egnanie, odjechał t

sam drog , któr przybyli, zostawiaj c Lyrralta z melancholijnym przeczuciem,

e go ju wi cej nie zobaczy.

Ruiny miasta wokół obudziły w nim smutek. Toporne, do połowy zburzone

kamienne mury sprawiały wra enie, jakby nigdy nie stały tak prosto jak w

zamy le budowniczych. Mo e rozsypały si i pokrzywiły, kiedy były jeszcze nowe.

Lyrralt chodził w ród gruzów, stert kurzu i kamieni, zastanawiaj c si nad

tym, kto tu ył i co robił. Widok przywodził mu na my l Bloten. Ludzkie istoty

usiłuj ce wybudowa ogrze miasto? To nie miało sensu. Ludzie byli dzikusami,

którzy p dzili n dzne ycie na stepie. Ledwo mieli jak cywilizacj . A mo e

wybudowali własne miasta i drogi, zanim ogrowie odkryli ich przydatno jako

zwierz t jucznych i do ci kiej pracy?

Stał na szczycie ruin, na małym kawałku muru, który ci gn ł si wzdłu

grani, kiedy spadł deszcz.

Pocz tkowo ulewa była tak silna, i zdawało si , e to gwiazdy spadaj z

nieba! Płon ce gwiazdy! Gwiazdy, które ci gn ły za sob płomieniste ogony.

Pierwsza spadła wbrew jego oczekiwaniom nie na równin w oddali, lecz

całkiem blisko, ledwie kilka kroków od półki nad urwiskiem. To był ognisty

deszcz! Kamyki, ziemia i t czowy ogie trysn ły w niebo.

Lyrralt uniósł głow i zobaczył nast pne gwiazdy, tysi ce ognistych wiatełek,

które spadały na ziemi . Krzykn ł ostrzegawczo do towarzyszy, którzy kilka

metrów ni ej grzebali w ruinach. Kiedy wskazał r k , kolejne wiec ce kule

uderzyły w ziemi , wyrzucaj c w gór słupy ognia.

Jeden ze starszych kuzynów z klanu Igraine’a stał w pobli u. Fontanna

płomieni zakr ciła i uderzyła go. - Jest zimny - rzeki, a w jego głosie nie było

zdumienia. Wtedy ciało zacz ło mu si topi jak wosk kapi cy ze wiecy, a z jego

gardła wyrwał si lament pełen bólu i rozpaczy.

Kiedy ogr upadł zmieniony w czarn , stopion mas ciała i ko ci, zacz ła si

prawdziwa groza. Ogromne wiec ce kule spadały w odst pach metrów,

centymetrów! Był to chłodny ogie zesłany z niebios przez bogów. Gdziekolwiek

spadł, płon ł bez płomienia zimnym arem, gor tszym jednak od wszystkiego,

czego Lyrralt dotychczas do wiadczył.

Lyrralt zeskoczył z muru, wykr cił sobie stop i poturlał si po twardym

gruncie. Zerwał si na równe nogi i pognał przed siebie. Gdzie był Igraine?

Musiał znale Igraine’a.

Kolejny ogr padł ofiar zimnego ognia, a potem jeszcze jeden. Haleyn, który

tak przepi knie grał na flecie i Issil, która nadzorowała przenoszenie

roz arzonych w gli od obozu do obozu i czuwała nad tym, by ogrowie zawsze

mieli ciepło.

background image

122

Jedno z dzieci z klanu Igraine’a, to hała liwe, upadło. Jego siostra wrzasn ła

przera liwie, chwyciła je w chwili, gdy ognista kula trafiła dziecko w plecy i sama

te spłon ła. Równie Celise, matka Jelindry, umarła z krzykiem.

Lyrralt zobaczył Tenaj, która biegła zygzakiem w ród płomienistych

wybuchów i odci gn ła dwoje dzieci, zanim zd yły dotkn stopionych zwłok

ojca i sta si cz ci jego wrz cego ciała.

Zatrzymał si , rozejrzał i znów pognał jak oszalały. Podczas jego biegu

wsz dzie wokół gin li ogrowie. adna jednak z morderczych kuł ognia nie spadła

do blisko, by go dotkn . Popatrzył w niebo. To nie był atak ludzi czy ogrów!

Nie był to nawet atak adnym rodzajem magii, jaki rozpoznawał.

Wsun wszy dło pod tunik , Lyrrałt chwycił medalion wisz cy na szyi i

szarpn ł go tak mocno, e ła cuszek wpił mu si w ciało i p kł. Ogr cisn ł go w

dłoniach i wykrzykn ł - za piewał! - wywrzeszczał! - modlitw w niebiosa. -

Pot ny Hiddukelu, wielka bogini Takhisis, czemu mnie oszcz dzili cie? Abym

mógł patrze na mier wokół siebie? Zmiłujcie si nad swymi dzie mi! Oka cie

łask i darujcie nam ycie...!

Srebrny dysk z wyrytym wizerunkiem jego boga tak si rozgrzał, e ogr bez

namysłu odrzucił go od siebie. Dysk poszybował w powietrzu, a Lyrralt j kn ł,

u wiadomiwszy sobie, co zrobił.

Złapał medalion. Ten jednak eksplodował. Buchn ła wielobarwna jasno ,

wypalaj c mu oczy i przecinaj c twarz od brwi do podbródka postrz pion lini

przypominaj c wyryty znak. Lyrralt poczuł, jak runy na jego ramieniu pełzaj i

parz jeszcze silniej ni metal.

Wrzasn ł i odskoczył od tego niezno nego bólu, pragn c uciec przed

potworn tortur pal cego si ciała. Oddarł r kaw swojej szaty i tarł ramiona i

twarz.

Ból ust pił równie nagle, jak przyszedł. Ostatni rzecz . jak Lyrralt

zobaczył, zanim spowiła go ciemno , był widok czystej, ciemnoniebieskiej skóry

na lewym ramieniu, równie nieskalanej, jak tego dnia, gdy po raz pierwszy stan ł

przed swym pierwszym kapła skim mistrzem.

Spłyn ł na niego błogi, przytulny spokój, niepodobny do niczego, czego

dotychczas do wiadczył. Taka jest wła nie mier , pomy lał. Ten spokój, ten

mrok...

Tenaj i Igraine znale li go. Sko czył si ognisty deszcz gwiazd. Ogie bogów

nie zostawił rannych. jedynie stopione bryły ciała, w których nie mo na ju było

rozpozna ogrów.

Lyrralt siedział z wygodnie skrzy owanymi nogami, opieraj c si o

zrujnowany mur i ciskaj c dło mi nieskalane przedramiona.

Jego twarz, jego pi kne oblicze o subtelnych rysach, przecinała pofałdowana

szrama, która zaczynała si tu pod włosami, schodziła do ci kich brwi, wiła si

zygzakiem przez wystaj c ko policzkow i z powrotem przez policzek, a w

ko cu nikła pod podbródkiem. Przypominała błyskawic odlan ze srebra tak

błyszcz cego jak kolor jego oczu. Tylko e jego oczy nie były ju l ni co srebrne.

Były błyszcz ce, opalizuj co białe, zupełnie bez ladu renicy.

- Lyrralcie? - Tenaj ukl kła przy nim, niemal boj c si wyszepta jego imi ,

eby nie zacz ł krzycze . Albo eby ona nie zacz ła.

background image

123

- Lyrralcie, czy ty... - Pytanie, które cisn ło jej si na usta, było głupie,

zwa ywszy na jego zeszpecon twarz i tak dziwne oczy.

Przez chwil Lyrralt nadal wpatrywał si w przestrze , a potem drgn ł i

powoli si wyprostował. Wyci gn ł r k , najwyra niej szukaj c jej dłoni, lecz nie

natrafił na ni .

Igraine chwycił go mocno za r k . Tenaj wyci gn ła rami i poło yła dło na

ich zł czonych r kach.

Lyrralt po omacku dotkn ł poł czonych r k i najpierw wyczuł jej palce, a

potem dło Igraine’a pod spodem. Rzekł cicho: - Nie widz was. - I u miechn ł

si .

background image

124

Rozdział 15

BŁOGOSŁAWIONY ZWYCI STWEM I WOJN

Po upale równin Jyrbian w chłodnym i rze kim górskim powietrzu czuł si

jak w domu. Gał zie drzew zwieszały si nisko. ciółka pod stopami przesi kni ta

była wilgotnym, miłym zapachem rozkładu.

Jyrbian od kilku dni jechał w milczeniu, wci gaj c do płuc wo zgnilizny i

wilgoci. Rozpacz stała si jego wiernym towarzyszem.

Khallayne była nachmurzona i zamkni ta w sobie. Kaede na razie miała do

rozumu, by milcze , uwagi Jyrbiana nie były bowiem miłe.

Krwawnik w kieszeni wydawał mu si ciepły. jakby mógł go wyczu na

biodrze przez warstwy tkaniny. Wci widział, jak polerowany czarny kamie

le y na jej gładkiej szyi, a czerwone yłki drgaj w nim, pulsuj , cho krew ju

nie t tni w yłach.

Czy jej ludzki kochanek wiedział, e ona nie yje? Wykrzywił wargi. Zacisn ł

pi ci i skórzane wodze wpiły mu si w dłonie. Miał ochot co uderzy . Chciał

wali w co pi ciami tak długo, a dłonie mu zdr twiej , a opuszki palców nie

b d pami tały rozkosznego dotyku gładkiego ciała.

Jego ko zar ał cicho i skoczył w bok, omal nie wysadzaj c go z siodła. Ogr

szarpn ł za wodze i opanował zwierz .

- Jyrbianie.

Obejrzał si ze zło ci na Kaede, wci ci gaj c wodze ta cz cego konia.

Zauwa ył, e równie jej ko spłoszył si i podrzucał łbem.

Natychmiast podwoiwszy czujno , Jyrbian dał znak r k , by umilkli.

Zeskoczył z siodła, uspokoił wierzchowca łagodnym poklepywaniem, po czym

sprawdził miecz, dwukrotnie wysuwaj c go z pochwy na długo dłoni, aby

upewni si , e go nie zawiedzie. Kroczył cie k , ciskaj c mocno wodze i

zmuszaj c konia do trzymania łba nisko. Kaede zsun ła si z konia ze zwinno ci

wiadcz c o do wiadczeniu i poszła w jego lady, prowadz c Jelindr .

Khallayne równie zeskoczyła na ziemi . Wiedzieli, e dopóki Kaede trzyma

Jelindr w niewoli, ona pójdzie za mmi.

W lesie zaległa cisza. Nie było ju słycha wiergotu ptaków ani szelestu

drobnych zwierz t w le nym poszyciu. Chłodne, maj ce kształt li ci cienie

nabrały złowieszczego wygl du.

Schodz c ze cie ki, Kaede odkryła, co tak przestraszyło konie. Pomi dzy

korzeniami olbrzymiego, starego drzewa le ały rzucone beztrosko szcz tki

dwojga ogrzych stra ników, kobiety i m czyzny, ubranych w mundury, które

prawdopodobnie niegdy były w barwach nieskazitelnej bieli i czerwieni klanu

Dalie. Tkanina była tak poplamiona krwi i błotem, tak pokryta zbutwiałymi

li mi i gał zkami, e trudno było mie pewno . Wydawało si , e zostali

zar bani i zatłuczeni na mier , a trupy zaci gni to na pobocze i rzucono na

pastw zwierz t.

- Nie próbowano ukry zwłok - szepn ł Jyrbian, przysuwaj c si do Kaede

tak blisko, e d wi k ledwo wydobył si spomi dzy jego warg. - Ktokolwiek to

zrobił, nie obchodziło go, kto znajdzie dowody.

background image

125

- Ludzie! - To był syk, ostrze enie, przekle stwo. Kaede odwróciła si z jedn

r k na r koje ci miecza. a drug na brzuchu, jakby zrobiło jej si niedobrze.

Jyrbian jednak wiedział, e w rzeczywisto ci chwyciła za sztylet, który nosiła

schowany w fałdach tuniki za paskiem. Ostro nie odsun ł si od trupów na

twardy grunt drogi, staraj c si czyni jak najmniej hałasu w ród zbutwiałych

li ci i suchych gał zek.

Od Thoradu na wschodzie dzieliły ich przynajmniej dwa dni drogi. Je li

dobrze pami tał, szlak przed nimi rozwidlał si i wiódł na wschód ku dolinie i na

zachód w góry, omijaj c miasto. Intuicja podpowiadała mu, e ludzie s na

wschodzie, na prostszej drodze. Tam łatwiej znale po ywienie, a wi c te i

ofiary.

U miechn ł si szeroko do Kaede. - Zobaczymy, co jest przed nami?

Obejrzał si przez rami . Khallayne szła pieszo, prowadz c ogiera i

przygl daj c si ciałom martwych stra ników z jakim straszliwym

zafascynowaniem. Jelindra nadal siedziała w siodle i patrzyła w przestrze .

- Mo esz kaza jej pilnowa koni? - Jyrbian machn ł r k w stron drzew po

drugiej stronie drogi.

Byli ju bardzo blisko miejsca, gdzie cie ka wychodziła na niskie wzgórze

nad dolin .

Kaede powiedziała do Jelindry kilka słów, których Khallayne nie dosłyszała, a

potem zostawiła j z ko mi. - Da sobie rad - zapewniła Kaede Jyrbiana.

Schylaj c si nisko i kryj c w ród krzewiastych ro lin i głazów o ostrych

kraw dziach, Jyrbian i Kaede wyszli przez rzadkie zaro la na szczyt wzgórza nad

dolin . Khallayne poszła za nimi.

Wychodz c z cienia lasu w miejscu, gdzie cie ka biegła skalist grani , która

otaczała dolin , Jyrbian zatrzymał si , poło ył na brzuchu i nie podnosz c głowy,

podczołgał do samej kraw dzi.

W zakolu bulgocz cego strumyka rozło yła obóz dru yna ogrów. W obozie

panował porz dek. Wokół ka dego z ognisk otaczaj cych polowy namiot

rozło ono schludnie posłania czterech do pi ciu wojowników. Ogrowie zaj ci byli

gotowaniem posiłku. W białych i czerwonych jedwabiach klanu Dalle na tle

zielonej ł ki wyra nie rzucali si w oczy.

Jyrbian parskn ł z obrzydzenia. Równie dobrze mogli sobie wymalowa

tarcze.

Kaede podczołgała si do niego, uciszyła go i wskazała na zbocze po ich lewej

stronie.

Tam, w ród rzadkiego lasu, który porastał stok, co si poruszyło!

Ciche cienie przemykały mi dzy drzewami, zbiegaj c do kryjówek w ród

krzaków nad brzegiem wody.

Ktokolwiek dowodził t kompani , ktokolwiek wybrał tak odsłoni te miejsce

na obóz, zasługiwał na to, by go zabi , wypatroszy i zostawi padlino ernemu

ptactwu na po arcie! Je li skradaj cy si ludzie nie uczyni hałasu, zajd

wartowników po obu stronach obozu, zanim zostanie podniesiony alarm.

Kaede była spi ta, gotowa wsta i ostrzec współplemie ców przed

nadci gaj cym niebezpiecze stwem. Ju do połowy wyci gn ła miecz, gdy

Jyrbian j przytrzymał.

background image

126

Wyszarpn ła si z jego u cisku. - B dzie masakra!

- Zaczekaj! Pomy l! - Trzymał j za rami . - Je li krzykniesz teraz, ludzie

uciekn do lasu. Zostaniemy wtedy z nimi sam na sam.

- Wi c co zrobimy?

Jyrbian wyszczerzył z by w krzywym, wymuszonym u miechu, który sprawił,

e jego oczy wydawały si twarde jak granit. - Zejdziemy na dół.

Zanim zd yła si sprzeciwi , zatrzyma go, rozpłyn ł si w cieniu.

Chwil pó niej min ł j galopem na koniu.

Kaede popatrzyła na niego jak na szale ca, a potem sama wstała i poszła za

nim. Khallayne wahała si przez chwil .

Kiedy Jyrbian dojechał do skraju urwiska, wydobył miecz i uniósł go wysoko

nad głow . Klinga je d ca skacz cego z koniem w dół zbocza błysn ła na

czerwono w blasku zachodz cego sło ca.

Grunt był mieszanin ciemnej gleby i rzecznego piasku, któr przecinały

w wozy wymyte przez deszczówk . Stok był ostry i ko zsuwał si pod k tem,

ze lizguj c si , zbiegaj c i upadaj c.

Po dotarciu na dół Jyrbian szarpn ł brutalnie za wodze, zawracaj c ledwo

trzymaj cego si na nogach konia i pognał wzdłu strumienia w stron drzew.

Mijaj c p dem obóz, zauwa ył ciemne twarze o srebrnych oczach, które

otwierały si szeroko ze zdumienia.

- Ludzie na flance! - krzykn ł. Wpadł do lasu w rodek najbli szej grupy

ludzi i zacz ł wymachiwa mieczem. Trafił jednego w skro płazem miecza, a

drugiemu dał poczu jego sztych.

Ludzie musieli zatrzyma si i broni , zdradzaj c dru ynie ogrów sw

pozycj .

Jyrbian zatoczył kr g w ród drzew, ci ł człowieka z drewnian pik , a

nast pnie znów si obrócił i odparował cios wroga uzbrojonego w miecz. Stalowe

ostrze zad wi czało w zetkni ciu z gorszym metalem. Jyrbian nigdy nie czuł si

bli szy ekstazy.

Zdaj c sobie spraw z przewa aj cej liczebno ci wroga i pewnej mierci, je li

powolna kompania ogrów nie zareaguje, zaintonował pocz tek przera aj cej

bojowej pie ni, pie ni mierci.

Kopn ł w klatk piersiow ludzk kobiet i usłyszał głuchy j k. Kobieta

zacharczała i upadła. Kiedy Jyrbian odwrócił si ku nast pnemu przeciwnikowi,

jego miecz rado nie za wiszczał w powietrzu.

Wtedy Kaede przyszła mu z pomoc , prowadz c do boju Jelindr . Ich konie

rozpryskiwały na boki piasek i kamienie. Na d wi k bojowego okrzyku ogrzycy

włosy zje yły mu si na karku. Wreszcie ogrowie odpowiedzieli na zew Kaede,

chwycili za bro i przebyli strumie , by przył czy si do ataku.

Jyrbian pu cił pierwszych wojowników przodem, a potem zagrodził drog

szar uj cym ogrom. - T dy - rozkazał, wskazuj c okrwawionym mieczem. - Do

lasu. Zajdziemy ich z flanki.

Je li kto si zawahał przed wykonaniem polecenia całkiem nieznajomej

osoby, Jyrbian tego nie zauwa ył. Wymachuj c mieczami, pop dzili zgodnie z

jego rozkazem pod gór , mierz c si z kolejnymi falami ludzi w lesie.

background image

127

Szybko wysłał pozostałych, pi ciu tutaj, dziesi ciu tam, ka dego, kogo mógł,

a zwi zał wroga walk wzdłu całego strumienia i w całym lesie. Wojsko ogrów

mo e reagowało powoli, ale nadrabiało to zaciekło ci .

Na ka dego powalonego ogra przypadało trzech zabitych ludzi. Zeskoczywszy

z konia, Jyrbian rzucił si do boju dla czystej rado ci powi kszenia tej rachuby.

Ka dy człowiek, którego gardło rozcinał, w którego brzuch d gał, miał twarz

Eadamma. Walczył za arcie, postradawszy rozum od dzy zemsty.

Wreszcie odwrócił si z mieczem w r ku, a potem obrócił si jeszcze raz,

rozczarowany, e nie został ju aden wróg. Stoj ca w pobli u młoda ogrzyca z

krótkim mieczem toczyła bój z ludzkim m czyzn uzbrojonym w dwa sztylety.

Jyrbian skoczył w wir walki i zatopił miecz w piersi m czyzny. Kiedy człowiek

osun ł si po klindze, plami c j własn krwi , Jyrbian zamachn ł si okrutnie i

podci ł mu jeszcze gardło od ucha do ucha.

Krew działała na niego jak rodek odurzaj cy. Uniósł miecz, by jeszcze raz

ci le cego trupa, kiedy Kaede stan ła przed nim.

Poło yła r k na jego dr cym ramieniu. - On nie yje, Jyrbianie. Wszyscy nie

yj . Albo uciekaj .

Przez chwil przygl dał jej si t pym wzrokiem, a potem dotarły do niego jej

słowa. Rozejrzał si . Las, brzegi strumienia, usłane były trupami. Woda w potoku

była czerwona. Wydawało si , e niebo zrobiło si ciemne od krwi. Ci kie,

rytmiczne podmuchy wiatru huczały w ród obłoków, a góry rozbrzmiewały

echem dudnienia.

- Zostaw reszt w spokoju - nalegała Kaede, trzymaj c go za rami .

Powoli u wiadomił sobie, e palce mu zdr twiały od ciskania miecza, a

głuche sapanie nie dobiegało z nieba, lecz z jego własnych płuc. Dudnienie było

odgłosem bicia jego serca, pulsowaniem krwi w yłach.

- Daj im spokój - powtórzyła ciszej, rozlu niaj c u cisk. - W lesie s ołnierze,

którzy b d ich ciga .

- Doprawdy? - odezwał si zgry liwy głos za ich plecami. - A ja chciałbym si

dowiedzie , kto uwa a si za tak wa n osobisto , by zarz dza moimi

ołnierzami w bitwie.

Odwracaj c si , Jyrbian automatycznie stan ł w bojowej pozie.

Kilku ogrów w ogniu walki otaczaj cych Jyrbiana poszło za przykładem

Kaede i odsun ło si , nie chc c uczestniczy w konflikcie.

Ogr stoj cy naprzeciw Jyrbiana był najwyra niej dowódc kompanii.

Wysoki, cho nie dorównuj cy wzrostem Lyrraltowi m czyzna był tak szczupły,

e niemal w tły. Na sobie miał fantazyjn wersj biało-czerwonego munduru

klanu Dalie, którego przód był tak upstrzony odznaczeniami i wst kami, e

materiał ledwo trzymał fason. Wida było, e nie uprawiał nigdy ołnierskiego

rzemiosła, sprawiał bowiem wra enie rozpieszczonego szlachcica wysokiego rodu,

który zapewne przed t miertelnie gro n wypraw nigdy nie wysun ł nosa za

próg dworu.

- Ach. - Jyrbian wyprostował si z przesadn uprzejmo ci i stukn ł

obcasami. Cho wykonał ukłon, ani na chwil nie oderwał oczu od smukłego ogra.

- A ja chciałbym si dowiedzie , który to głupiec naraził ycie tych wspaniałych

background image

128

wojowników, urz dzaj c biwak w miejscu, które a si prosi o zastawienie

zasadzki? - Jego głos był jak stal i lód.

W oczach kapitana błysn ł gniew. Ogr spurpurowiał z w ciekło ci.

Gwałtownym ruchem chwycił wysadzan klejnotami r koje miecza i wysun ł z

pochwy czyste, nie zbroczone krwi ostrze.

Jyrbian ruszył do ataku, zanim ogr miał szans zareagowa , lecz mimo to

przeciwnik dobrze sparował cios. Klingi zetkn ły si wysoko nad ich głowami,

potem ni ej na wysoko ci talii, a potem zwarły w klinczu, zderzone r koje ciami.

Jyrbian, którego muskuły stwardniały od miesi cy jazdy konnej i ci kiej

pracy, musiał wygra ka de siłowe zawody.

Rzeczywi cie, kapitan cofn ł si . Jeden krok, dwa, trzy, a dziwnie czujny i

milcz cy tłum, który rósł wokół nich, przesuwał si wraz z walcz cymi.

Jyrbian znów zaatakował wysoko, spotkał si z kontr i odepchn ł

przeciwnika do tyłu. Ci ł nisko.

Kapitan uskoczył w bok.

Jyrbian dostrzegł cie strachu na twarzy drugiego m czyzny. Przeciwnik

parował ciosy, bronił si i rozpaczliwie uskakiwał przed kling , która zdawała si

l ni mimo krwi zaschni tej na jej brzegu, mimo zachodz cego sło ca.

Jyrbian zr cznie przedarł si przez jego gard i drasn ł go w szyj , a potem

rozci ł mu rami , zadaj c lekkie rany, które zdawały si bardziej dra ni ni

zagra a yciu. Chwycił miecz kapitana i zr cznym ruchem wytr cił mu go z

r ki. Szybkim kopni ciem podci ł mu nogi.

Jyrbian nadepn ł na miecz kul cego si na ziemi kapitana i złamał

wypolerowane ostrze. Staj c nad powalonym m czyzn i trzymaj c w gar ci

miecz, którego czubek dotykał niemal piersi ogra, rzekł cicho: - Jestem Jyrbian z

klanu Taika.

Przerwał, a przera ony ogr wytrzeszczył oczy i zadr ał. Nie mówi c ju ani

słowa, Jyrbian odwrócił si i odmaszerował.

Wojownicy stoj cy na jego drodze rozst pili si z szacunkiem, by go

przepu ci . Wtedy usłyszał, jak co leci ze wistem w powietrzu. Odwrócił si i

uchylił.

Kapitan ogrów podniósł si do pozycji na wpół siedz cej i wyci gn ł r k ,

rozsuwaj c pałce. Jyrbian widział Khallayne w takiej samej pozycji, kiedy

rzucała czary. Ten ogr jednak nie u yje ju adnego zakl cia.

Patrzył głupio, nie na własn dło , lecz na sztylet wystaj cy mu z piersi -

sztylet Kaede, tkwi cy w ciele po r koje .

Kaede stała na lewo od Jyrbiana z wci wyci gni t r k . Spojrzała na niego

z krzywym u miechem na wargach. Przypomniał sobie wtedy, e Khallayne

uczyła j zakl .

- Widz - rzekł - e poczyniła niezłe post py w nauce.

- Teraz to twoi ołnierze - odparła.

Rozejrzał si po spoconych, zakrwawionych ograch. Pokiwał głow . - A teraz

wygramy kilka bitew, zamiast siedzie i czeka na łudzi, którzy przyjd i nas

wymorduj .

Wokół rozległy si zwyci skie okrzyki wi tuj cych ogrów.

background image

129

Khallayne została z tyłu, kiedy Kaede zjechała ze stoku, ci gn c za sob

Jelindr . Ko omal jej nie zrzucił.

Ogrzyca zamierzała rzuci si w wir walki, kiedy Khallayne dogoniła j i

zerwała wodze Jelindry z jej siodła. Przej ta bitw Kaede ledwo si obejrzała.

Khallayne zaprowadziła Jelindr do doliny, daleko od najzacieklejszych walk.

Jelindra była oszołomiona, zauroczona jakim zakl ciem. Próbowała uciec.

Khallayne dogoniła j konno, złapała za tył tuniki i przytrzymała, mimo krzyków

i kopniaków. Zsun ła si z siodła, wci ciskaj c w gar ci ubranie Jelindry.

- Jelindro! Jelindro, przesta ! Pozwól, e z tob porozmawiam!

Jelindra kopn ła j i usiłowała uciec.

Khallayne rzuciła si na dziewczyn i przewróciła j na ziemi z impetem.

Kiedy Jelindra odwróciła si i próbowała broni , uderzyła j w twarz. - Przesta

ze mn walczy !

- krzykn ła Khallayne.

Jelindra wybuchn ła płaczem. - Prosz , zostaw mnie! Prosz , Khallayne, pu

mnie. Ona odp dza ode mnie my li. Prosz , pu mnie.

Nad strumieniem trwała za arta walka. Khallayne przytuliła twarz Jelindry

do swej piersi i patrzyła, jak kawalkada ogrów przep dza ludzi w gł b lasu. Je li

wkrótce nie wyrusz , ich szanse ucieczki zmalej do zera.

- Ona pozwała mi zapomnie ! - krzykn ła Jelindra, odpychaj c Khallayne.

Jej dziecinny głos przeszedł w przera liwy krzyk. - Pozwała mi zapomnie o

Nomryhu! Pozwała mi zapomnie , e go zabiłam!

Khallayne siedziała w osłupieniu, a tymczasem Jelindra zerwała si na nogi i

pobiegła do zbieraj cej si nad potokiem grupy ogrów, do Kaede.

Była wiadkiem ko ca pojedynku mi dzy Jyrbianem i kapitanem ogrów.

Widziała, jak Kaede rzuciła sztyletem. Potem zobaczyła, jak Jyrbian rozgl da si

za ni i wysyła garstk stra ników, eby pobiegli do niej. Siedziała na chłodnej

ziemi i czekała na nich.

Jyrbian zaj ł namiot nie yj cego wodza. Nikt nie poddał w w tpliwo jego

prawa do tego.

Kaede przez chwil stała w progu, przygl daj c si małej izbie zbudowanej z

płóciennych cian. W rodku była prycza, która wygl dała na do wygodn ,

skrzynia i składany stolik. Na stole le ały schludnie poskładane kwadraty

grubego papieru, zapewne mapy, do których kapitan ogrów nie raczył zajrze .

Jyrbian odpasał miecz i poło ył go na stole, a nast pnie usiadł na kraw dzi

pryczy i poluzował sznurowadła.

- Popełniłe bł d, odwracaj c si do niego plecami - stwierdziła wreszcie

Kaede tonem na pół oznajmuj cym, na pół pytaj cym.

Ogr zdj ł jeden but i wyci gn ł stop przed siebie, stawiaj c j potem mocno

na dywanie. - Ty tam była .

Jego wiara w ni i wyraz wdzi czno ci w oczach sprawiły, e u miechn ła si i

z przyjemno ci wspomniała rzut sztyletem i uczucie pot gi magii, która posłała

go wprost do celu.

- Gdzie Khallayne i dziewczyna? - spytał Jyrbian.

- Dziewczyna sama do mnie wróciła - odparła zarozumiale Kaede. - Wyznacz

wartowników, eby mieli je na oku, ale ona si nie oddali.

background image

130

- Nie. Chc je mie tutaj. - Zdj ł drugi but.

Rado na twarzy Kaede ust piła miejsca rozczarowaniu, jednak ogrzyca

poszła wykona jego polecenie.

- Ale nie teraz. - Jyrbian wyci gn ł r k i złapał j , zanim zd yła zrobi

krok, chwycił j za przód tuniki i przyci gn ł do siebie. Obejmuj c j jednym

ramieniem, drug r k szarpn ł znów za materiał, a odpadł jeden z ko cianych

guzików.

Szarpn ł jeszcze raz, mocniej, a trzasn ły nici i odpadły kolejne dwa guziki.

Kiedy podniosła r ce, eby rozpi przód bluzy, zamiast j niszczy , oderwał

kolejne guziki. - Niewa ne. I tak na powrót do Takaru b dzie ci potrzebny nowy

mundur.

Wjechali do Takaru na czele kompanii ze sztandarami wzniesionymi wysoko

na znak zwyci stwa.

W mundurach wojowników zmieniono, co tylko si dało, oddarto paski i

ozdoby. Wszyscy nosili teraz, podobnie jak Jyrbian, wykonane z ko ci wrogów

półksi yce, symbole Sargonnasa, boga zniszczenia i zemsty. Nie nale eli ju do

klanu Dalie. Nale eli do Jyrbiana.

Jad cy ulicami pochód wojowników przyci gn ł gapiów, którzy zacz li

wiwatowa .

Kaede w czerwono-białych jedwabiach wygl dała oszałamiaj co ze swoimi

długimi, srebrnymi włosami zaplecionymi z tyłu w warkocz jak wszystkie

wojowniczki.

Khallayne i Jelindra jechały za ni , otoczone stra nikami po obu stronach.

Jelindra ton ła w bluzie wojownika. Khallayne wło yła swoj byle jak, okazuj c

tym samym lekcewa enie wiwatuj cym.

Jyrbian z dum nosił to samo ubranie, które miał na sobie, opuszczaj c

Takar, teraz poplamione krwi i mocno znoszone. Obci ł długie włosy na

wysoko ci ramion i spi ł je na karku. Na plecach nosił miecz.

Tłum nie pozostał oboj tny na niego, na władczo , jak w nim wyczuwał.

Gapie wiwatowali i biegli obok konnych, eby nie straci go z oczu.

Jad ca u jego boku Kaede miała ochot roze mia si i uczyniła to, gdy

brukowane ulice wypełniły si hała liw ci b .

background image

131

Rozdział 16

PIE WYSPIARSKIEJ OJCZYZNY

Jyrbian stawił si przed obliczem Rady Panuj cych równie brudny i

okrwawiony jak tego dnia, gdy ostatnio stał przed jednym z jej członków. Tym

razem jednak to oni czego potrzebowali, a on mógł zaszczyci ich swymi

wzgl dami.

Kaede stała po prawej stronie. Jelindra za ni , a Khallayne najdalej, pod

samymi drzwiami.

Wydawało si , e pi cioro członków Rady Panuj cych jako skurczyło si i

postarzało w ci gu tych minionych tygodni. Jyrbian stał dumnie wyprostowany i

nie zło ył wymaganego ukłonu. - Przybyłem zaoferowa swe usługi jako wódz

wszystkich ołnierzy w Takarze.

Dostojnicy spojrzeli na siebie, lecz zanim b d ca przywódczyni Anel zd yła

si odezwa , Jyrbian doko czył: - Proponuj , co nast puje. Zjednocz gwardie

wszystkich klanów i zrobi z nich jedno wojsko. Odbior góry ludziom. Moja

armia zapewni bezpiecze stwo na drogach, na przeł czach i w maj tkach. Moje

wojsko zap dzi znów niewolników do pracy, gdzie ich miejsce.

Zrobił krok w stron podwy szenia, na którym kl czało pi cioro dostojników

Rady i ciszył głos. - A kiedy ju to uczyni , moja armia wytropi tego heretyka

Igraine’a oraz jego zdradzieckich popleczników, sprowadzi ich i postawi przed

s dem za popełnione zbrodnie.

Usłyszał ciche sapni cie Khallayne, lecz nie zwrócił na nie uwagi.

Bez ogl dania si na pozostałych Anel u miechn ła si i skin ła głow do

Jyrbiana. - Plan, jaki nam przedstawiłe , jest doprawdy ambitny, czcigodny

panie. Bez w tpienia powa nie si nad nim zastanowimy. Jestem pewna, e

zdajesz sobie spraw , e chcieliby my najpierw o nim podyskutowa i wysłucha

raportu naszej agentki. - Anel zerkn ła na Kaede. - My...

- Oczywi cie rozumiem, dostojna pani - przerwał jej gładko. - Oczywi cie ty

te musisz zrozumie , e zrealizuj swoje zamiary z wasz aprobat albo bez niej.

Tym razem Rada straciła oddech, a Teragrym i Enna podnie li si do połowy,

gotowi rzuci mu wyzwanie.

Jyrbian skinieniem dłoni nakazał im usi

. - Z wami lub bez was. Wybór

nale y do was.

Opu cił sal audiencyjn równie raptownie, jak do niej wszedł. Kaede,

Jelindra i Khallayne deptały mu po pi tach. Jyrbian zwrócił si do pierwszego

ogra, jakiego spotkał na korytarzu.

- Kim jeste ? - spytał natarczywie.

Ogr mniej wi cej w wieku Jyrbiana, lecz du o drobniejszy i bledszy,

najwyra niej słyszał ju o ich przybyciu. - Jestem Ginde, dostojny Jyrbianie,

sekretarz Rady - odparł nerwowo.

- Teraz jeste moim sekretarzem - oznajmił bezceremonialnie Jyrbian.

Ogr przełkn ł lin , ogl daj c si wpierw na drzwi komnaty, potem na Kaede,

a potem znów na Jyrbiana. - Tak, panie.

background image

132

- Potrzebna mi nowa kwatera. Mo e by która z tych wi kszych w

południowej cz ci gmachu.

Jyrbian ruszył przed siebie, a sekretarz ta czył wokół niego, staraj c si

zwróci na siebie jego uwag .

Ale , panie, te s zaj te przez...

- Nie obchodzi mnie to. Niech przestan je zajmowa . Natychmiast. Chc te ,

eby moi ołnierze kwaterowali w tej cz ci zamku, któr niegdy zamieszkiwało

królewskie wojsko - powiedział Jyrbian, z hukiem otwieraj c drzwi do sali

jadalnej.

Pomieszczenie było wypełnione do połowy i gwarne jak na wczesne

popołudnie. Rozmowy ucichły, kiedy oczy zgromadzonych padły na Jyrbiana.

- B d potrzebował nowych pomieszcze . Nie zostawiłem tu niczego wa nego.

Mo esz umie ci Khallayne w moich dawnych komnatach. I daj tymczasem

Jelindrze dawny pokój Lyrralta.

Kaede skin ła głow , zostawiaj c go na progu jadalni i gestem daj c zna obu

ogrzycom, by poszły za ni . Jelindra usłuchała skwapliwie, Khallayne niech tnie.

Wsz dzie wida było warty, przy naro nikach i drzwiach, gdzie nigdy dot d,

jak przypomniała sobie Khallayne, nie było stra y. W zamku natomiast

przebywało niewielu niewolników, z których wi kszo miała rozbiegany wzrok i

dr ała ze strachu.

Min li w tł niewolnic , która niosła tac . Kobieta przywarła do ciany,

jakby spodziewała si , e przechodz ca obok Kaede uderzy j .

Czy niewolnicy zawsze tak bardzo ich si bali? Czy zawsze chodzili ze

spuszczonymi głowami i kulili si na najcichszy d wi k podniesionego głosu?

Khallayne obejrzała si na kobiet , lecz nie stan ła.

- Tutaj. - Kaede otworzyła drzwi dawnego apartamentu Lyrralta i zaczekała

na Jelindr . Kiedy tylko dziewczynka weszła, Kaede zamkn ła drzwi, przekr ciła

klucz w zamku i wło yła go do wewn trznej kieszeni kurtki.

Khallayne usłyszała przera liwy krzyk Jelindry.

- Kaede!... - Odwróciła si w stron drzwi Jelindry, a potem pokojów, które

miały do niej nale e - starej kwatery Jyrbiana. Drzwi ju si zamykały za Kaede.

Khallayne rzuciła si naprzód, u wiadomiwszy sobie, e skoro Jelindra była

bezpiecznie zamkni ta, Kaede rozproszyła czar odbieraj cy dziecku pami .

Khallayne gwałtownie pchn ła drzwi, które uderzyły z hukiem o cian .

Kaede podniosła głow znad skrzyni stoj cej pod odległ cian komnaty i

zmru yła gro nie oczy, czekaj c, a Khallayne zacznie mówi .

- Czego szukasz?

Kaede wyprostowała si i spu ciła z trzaskiem wieko skrzyni. - ladów.

- Czego? - Khallayne otuliła si kaftanem, zdj ta chłodem panuj cym w

pokoju. Czu w nim było wilgo i st chlizn , zapach tygodniami nie otwieranej

izby. Bez jednego ruchu roznieciła ogie z nadpalonych kłód w kominku.

Kaede nie mrugn ła nawet powiek . - Pie ni Historii.

- Czego? - Khallayne zamaskowała szybkie westchnienie odwróceniem si do

trzaskaj cego ognia i wyci gni ciem r k. Ogromnym wysiłkiem woli zmuszała

si , by nie spojrze na okienny parapet w celu sprawdzenia, czy kolekcja

kryształów Jyrbiana nadal tam stoi.

background image

133

- Pie ni Historii Ogrów.

- Nie rozumiem - skłamała Khallayne, udaj c, e przygl da si figurkom na

gzymsie kominka. Ukradkiem zerkn ła na odbicie Kaede w lustrze, które wisiało

nad kominkiem.

Kaede otworzyła drzwi do garderoby i obmacywała stroje Jyrbiana. - Bakrell

i ja jeste my ostatnimi potomkami klanu Powierniczki.

- My lałam, e Powierniczka była ostatnia.

- Moja matka nie urodziła si z uznanego mał e stwa, jeste my jednak tej

samej krwi! - Kaede wypowiedziała ostatnie słowa gwałtownie, jakby czekała, czy

Khallayne odwa y si zaprzeczy .

Kiedy Khallayne milczała, Kaede doko czyła: - Nigdy nie czułam, e Pie

umarła. Nigdy. W moim wn trzu zapadłaby cisza, gdyby tak si stało.

- Wi c... gdzie jest?

Kaede była sfrustrowana. Stan ła na rodku pokoju i zamkn wszy oczy,

obracała si powoli, jakby badała powietrze. Westchn ła. - Nie wiem. Czuj j

jednak najsilniej, kiedy jestem z Jyrbianem.

Khallayne pokiwała głow . - Dlaczego wi c po prostu go nie spytała ?

Kaede wyszczerzyła z by. - Najwyra niej nie znasz Jyrbiana tak dobrze, jak

ci si wydaje. Gdyby wiedział, e naprawd jej pragn , nigdy by mi jej nie dał.

W pokoju si ociepliło. Khallayne zdj ła ci k kurtk do konnej jazdy i

rzuciła j na krzesło. - Skoro wiesz, jakim jest ogrem, nie rozumiem, czemu go

słuchasz.

Kaede roze miała si niewesoło. - Najwyra niej ty go rzeczywi cie nie znasz. -

Nadał miała si , wychodz c z komnaty i nie zadaj c sobie trudu, by zamkn

Khallayne w rodku.

Khallayne podbiegła na palcach do drzwi i uchyliła je odrobin . Słyszała

oddalaj cy si miech Kaede, która odchodziła w gł b korytarza.

Chwyciła okrycie i zdobyła si na odczekanie kilku chwil przed wyj ciem na

korytarz.

Stra niczka, która stała na skrzy owaniu korytarzy na drugim ko cu holu,

wyprostowała si na widok wychodz cej Khallayne. Ogrzyca skupiła si i z całych

sił zadała wartowniczce magiczny cios tu powy ej oczu.

- Stra niczka upadła, wypuszczaj c miecz z r ki.

Khallayne wstrzymała oddech. Czekała, czy kto nie przyjdzie wartowniczce z

pomoc , lecz na korytarzu panowała cisza. Przycisn ła twarz do snycerki na

drzwiach, lecz z pokojów Jelindry nie dobiegał aden d wi k. - Jelindro? -

zawołała cicho.

Brak odpowiedzi.

Bała si tego, co dziewczynka mogła zrobi , kiedy wszystkie wspomnienia

koszmarnego snu i mierci brata zostały odsłoni te i zwrócone.

Khallayne oddychała gł boko i zmusiła si do wzi cia w gar . Skupiła si tak,

jak nigdy jeszcze od czasu bitwy w lesie, czerpi c moc ze swego wn trza.

Zamierzała wyrwa drzwi z zawiasów, roztrzaska je na drobne kawałeczki,

lecz w ostatnim momencie zmieniła czar. Przerobiła go na co delikatnego i

precyzyjnego. Wsun ła go do dziurki od klucza, w w ziutkie szczeliny, do

których dopasowany był klucz. Klik. Klik. Klik.

background image

134

Drzwi otworzyły si pod leciutkim naporem jej dłoni.

- Jelindro? - Jej głos był cichy, delikatny jak zakl cie.

W komnacie panował mrok i chłód jeszcze wi kszy ni u niej, lecz wzdragała

si o wietli go magi . Wpadła na łó ko i obmacała jego nierówn powierzchni ,

dopóki nie dotkn ła rozsypanych po poduszcze włosów Jelindry. - Jelindro?

Spod sterty kocy dobiegł cichy szloch.

- Jelindro, to ja. Przyszłam ci st d zabra .

Dziewczynka usiadła i padła w ramiona Khallayne, wybuchaj c gwałtownym

płaczem. - Oddała mi je, Khallayne. Oddała wszystkie. Po tym, co obiecała!

Sprawila, e wszystko sobie przypomniałam.

Khallayne tuliła j przez chwil , a potem odsun ła koce.

- Wiedziała , e nie b dziesz mogła zapomnie na zawsze, prawda?

Jelindra próbowała si odsun .

- Ona odbiera ci równie dobre wspomnienia. A tych nie chciałaby straci ,

prawda?

Jelindra znów zacz ła płaka , lecz pokr ciła głow . - Nie. Nie chciałabym.

Tylko... to takie bolesne. Boj si .

- Wiem. Ja te . Ale b dzie lepiej. Obiecuj . - Khallayne wyci gn ła r k . -

Chod . Idziemy st d. - Jelindra chwyciła podsuni t dło . Dała si postawi na

nogi i wyprowadzi z pokoju.

Khallayne prowadziła j drog , któr zapami tała z innego ycia. ciany były

znajome, podobnie pokoje, które mijali, lecz zdawały si nale e do przeszło ci, z

któr nie miała nic wspólnego. Mijani raz za razem stra nicy równie pochodzili

z innego ycia. Khallayne obezwładniła pierwszych dwóch, a nast pnie u ywała

czaru „sen”, by zaoszcz dzi energii.

Dotarły do stajni, nie wzbudzaj c niczyjej podejrzliwo ci. Jelindra była

zdyszana, lecz szła szybkimi krokami. Kolejnym ciosem Khallayne ogłuszyła

wartownika przy stajni. Gestem r ki odp dziła niewolnika, który pracował przy

boksach, i zal kniony m czyzna znikn ł w ciemno ci.

Khallayne wyprowadziła konie z boksów, wyniosła koce i siodła, cały czas

mówi c: - Jelindro, posłuchaj mnie, dobrze? I staraj si wszystko zapami ta .

Gdyby my zostały rozdzielone...

Jelindra drgn ła i łzy wezbrały jej w oczach. Khallayne zmarnowała bezcenne

minuty na uspokajanie dziewczynki. - Tylko słuchaj. B d tu za tob , w

porz dku? Jednak na wszelki wypadek, gdyby co si stało, jed do zachodniej

bramy. Dobrze? Wyjed z miasta, ale nie zbaczaj z głównego traktu. Przyjad ,

kiedy tylko b d mogła. W porz dku?

Jelindra pokiwała głow i wskoczyła na grzbiet swego konia. - Zachodnia

brama. B d na ciebie czeka .

Wyjechały powoli na dziedziniec w bladym, zimowym sło cu. Khallayne

wolałaby, aby ich poczynania ukrywał mrok nocy. Magicznym sposobem

wygłuszyła lekko stukot kopyt ich koni, maj c nadziej , e nikt ich nie usłyszał.

Nad ich głowami wznosiły si wrota dziedzi ca, które rzucały cie na bruk.

Khallayne odetchn ła z ulg . Uda im si .

Nagle z zamku dobiegł alarmuj cy krzyk. Podniosła oczy i ujrzała Jyrbiana,

który stał na szczycie schodów i wskazywał na ni .

background image

135

- Zatrzyma je! - wołał. - Nie pozwólcie im uciec!

Khallayne klepn ła konia Jelindry po zadzie. - Jed ! - wrzasn ła. - Uciekaj!

Ko skoczył naprzód i pognał przez bram , nios c Jelindr skulon nisko nad

jego karkiem. Khallayne odwróciła si do Jyrbiana.

Gwardzi ci wybiegali z zamku i wiczebnego podwórza za dziedzi cem,

biegn c ku stajniom. Je li dotr do koni, z pewno ci dogoni Jelindr !

Moc zapulsowała wzdłu jej nerwów. Wyrzuciła j z siebie, zatrzaskuj c

wrota stajni i stapiaj c zawiasy. ołnierze bili pi ciami w drzwi, a potem

zawrócili i pobiegli w jej stron .

Wypowiedziała jedno słowo i przed nimi wyrosła ciana ognia. Stra nicy

cofn li si .

Obok niej, daleko z boku wisn ła strzała. Khallayne usłyszała, jak Jyrbian

krzyczy: - Nie róbcie jej krzywdy! Chc j mie yw !

Przez mgł gor ca widziała, jak daje znaki stra nikom. Poruszał wargami,

wymawiaj c zakl cie i Khallayne poczuła, e siła ognia słabnie. Dmuchn ła i

ciana płomieni urosła.

Znów zatoczyła koniem, zawracaj c w stron miasta. Przera one ogniem

zwierz lizgało si na kocich łbach i omal nie upadło, jednak odzyskało

równowag . Ko pomkn ł galopem i brama mign ła w oczach Khallayne. Była na

zewn trz! Była wolna!

Co uderzyło j jak olbrzymia r ka. Wysadziło j z siodła i spu ciło na ziemi

z sił mog c zmia d y czaszk , a z by jej zadzwoniły, a mi nie st ały pod

wpływem nagłego szoku. Khallayne krzykn ła i przygotowała si na zderzenie.

W ostatniej chwili co równie pot nego złagodziło upadek, tak e tylko

posiniaczyła sobie plecy i zabrakło jej na chwil tchu.

Usiadła, oszołomiona. Słyszała za plecami tupot biegn cych stóp, lecz nie było

jeszcze za pó no, by zyska troch czasu dla Jelindry. Wstała i przygotowała si

do walki.

Dwaj stra nicy na przodzie napi li łuki, zało yli strzały i przykl ku.

- Delikatnie! - zawołał Jyrbian, schodz c te wzgórza ku niej. - Delikatnie. -

U miechał si i machni ciami r ki odesłał ołnierzy, podchodz c bli ej.

- Khallayne. - Kiedy dotarł na miejsce. odprawił gwardzistów i stan ł przy

niej. Chwycił j za ramiona swymi wielkimi dło mi. - Dzi kuj ci.

Wyszarpn ła si z jego u cisku. - Za co?

- Rozumiem. - U miechn ł si jeszcze szerzej. - Kiedy uciekała , próbowałem

ci zatrzyma , ale słowa nie chciały napłyn . Ale wtedy z wn trza napłyn ła

magia, tak jak mówiła .

Odchylił głow do tyłu i wznosz c twarz do nieba, za miał si . - Teraz nie ma

takiej rzeczy, której nie mógłbym zrobi !

Cienie poruszyły si . Gwiazdy błyszcz ce jak drogie kamienie wypaliły otwory

w czarnym niebie i wieciły tak jasno, e Bakrellowi wydawało si , i słyszy ich

pie o ogniu i ciemno ci, która d wi czała niczym dzwoneczki. Noc była pełna

szelestów i ruchu.

Jechał beztrosko, nuc c sobie dla dodania otuchy. Towarzyszyło mu dwóch

wojowników, lecz kiedy zbli yli si do gór, odesłał ich z powrotem. Tenaj wpadnie

background image

136

w zło . Je li kiedy j jeszcze zobaczy, pocz stuje go z pewno ci niewybrednymi

słowami, jednak samotnie czuł si bezpieczniej.

Góry w oddali majaczyły jak plama na niebie, rzucaj c długi, czarny cie na

równin . Za godzin znajdzie si w ród wzgórz.

cisn ł boki konia i pokłusował. Szukał ladów obozowisk ludzi b d ogrów,

nasłuchiwał ostrze e w pohukiwaniu i krzykach nocnych ptaków i w szele cie

zwierz t w trawie.

Wybrał najprostsz drog , jak znał, szlak prowadz cy prawie prosto do

Khalkistów, jad c w deszczu niemal od chwili, gdy zostawił za sob łagodne

pagórki. Krople d d u przyjemnie stukały w li cie, spływały mu za kołnierz i

przyklejały ubranie do ciała.

Gdy podjechał wy ej, zrobiło si paskudnie. Góry dymiły, a było to zjawisko,

o którym Bakrell słyszał, sam jednak nigdy go nie widział. Wygl dało to tak,

jakby spirale dymu z tuzinów ognisk wznosiły si w ród bujnej ro linno ci i

rozpływały po szarobł kitnym niebie. Przedstawiały pi kny widok, lecz Bakrell

wolał go ju nie ogl da , skoro towarzyszyło mu takie zimno i wilgo .

Mijały dni, a on wci nie napotykał ogrów. Jednocze nie przynosiło mu to

ulg i napawało niepokojem. Czy by Rada zarzuciła po cig? Siedział na skraju

lasu i spogl dał na Thorad, gdy do głowy przyszedł mu pewien pomysł.

Mo e znalazłby gospod na brzegu miasta. Był tak zzi bni ty i nieszcz liwy,

e nie wahał si podj ryzyko dla jednej wygodnej nocy przespanej na posłaniu,

pod którym nie chlupotało.

Thorad, pozbawiony murów, które otaczały wi kszo starszych miast, stał si

łatwym celem ludzkich napa ci. Barykady na szerokiej drodze, która była

głównym wej ciem od wschodniej strony, zaznaczały miejsca odpartych ataków.

Worki wypełnione ziemi , ogromne kłody, nawet stoły z karczmy wypełniały

poczynione w nich wyrwy. Budynki miały osmalone fasady.

Kiedy Bakrell wjechał, kilku ogrów przyjrzało mu si z podejrzliwo ci ,

niepokojem i wr cz wrogo ci . Nigdy jeszcze nie widział takich ogrów! Wygl dali

równie ało nie, jak poplecznicy Igraine’a. Prawd mówi c, okre lenie

uciekinierzy idealnie pasowało do tych rodzin z dobytkiem zapakowanym na

dwukołowe wózki i wie niaków z pakunkami na plecach, równie przemokni tych

i ałosnych jak on sam.

Bakrell wst pił do karczmy, gdzie zatrzymał si wcze niej z Kaede. Du a sala

wieciła pustkami, było w niej tylko dwóch ogrów skulonych przy ogniu w cz ci

jadalnej. Karczmarz, którego Bakrell zapami tał, stał za kontuarem, poleruj c

l ni c powierzchni starego drewna.

Dopiero wtedy Bakrell u wiadomił sobie, dlaczego miasto sprawiało wra enie

tak dziwnego i pustego. Nie było niewolników! Zawahał si , si gaj c pami ci

wstecz, i nie przypominał sobie, eby widział cho jedn ludzk twarz na ulicy.

- Wejd , przybyszu - rzekł karczmarz.

Dwóch ogrów przy ogniu obrzuciło go ostro nym spojrzeniem, lecz szybko

wróciło do swych kubków, kiedy skin ł do nich głow .

Kiedy Bakrell zasiadł na stołku, karczmarz postawił przed nim kubek

paruj cego naparu. - Jagody i kora - wyja nił, kiedy ogr poci gn ł nosem. -

Tylko tyle mamy.

background image

137

Bakrell obj ł dło mi kubek i upił łyk. Napar był słaby i gorzki, lecz grzał

niczym najlepsza whisky. - Napiłbym si czystej wody i byłbym zadowolony jak z

wina, gdyby tylko była ciepła.

- Z podró y? - Przez nonszalancj przebijał ton podejrzliwo ci.

Bakrell pokiwał głow . - Przez ten deszcz było okropnie. Potrzebuj pokoju

na noc.

- Mo esz sobie wybiera , je li tylko ci na niego sta .

- Mam pieni dze. - Bakrell si gn ł pod peleryn i wyci gn ł przemokni t

sakiewk . Zabrz czały rzucane na szynkwas monety.

Zamiast błysku, jakiego Bakrell si spodziewał, na twarzy karczmarza

pojawiło si rozczarowanie. - Lepsze ni nic - rzekł. - Wolałbym jedzenie albo

wiece. Albo wino.

- Mam... - W my lach Bakrell przegl dał przedmioty, jakie miał w sakwach

na koniu. Nie miał wiec i nie zamierzał rozstawa si z dwoma bukłakami wina. -

Mam suszone mi so - zaproponował wreszcie. - I sól.

Karczmarz rozpromienił si . - Sól? Mo esz wzi pokój na cały obrót

ksi yców!

- Jest w sakwie przy koniu, na zewn trz.

- Na zewn trz? Nie mo na zostawia czego tak cennego na dworze.

Przepadnie w mgnieniu oka. - Karczmarz po pieszył do drzwi za kontuarem i

krzykn ł, eby kto poszedł po konia Bakrella. - I przynie cie torby tutaj!

Bakrell usiadł, ciskaj c w dłoniach ciepły kubek.

Karczmarz zmru ył oczy. - Sk d jeste ? Czy ja ci tu przedtem nie

widziałem?

- Zatrzymałem si tu jesieni . Z siostr . Czekali my na... kogo .

Ogr zmru ył oczy, przygl daj c si Bakrellowi. - Przypominam sobie

młodzie ca z bardzo szykown siostr . On jednak sprawiał wra enie ciamajdy

wystrojonego w pi kne szaty. Nie tak jak ty.

Bakrell u miechn ł si ze smutkiem. - Tak, chyba nie jestem do niego

podobny.

- Tych dwoje wybierało si na równiny w poszukiwaniu Igraine’a. -

Karczmarz splun ł na podłog natychmiast po wypowiedzeniu jego imienia. - I

oby go znale li. Przekl ci heretycy!

Bakrell pokiwał głow , a potem w zamy leniu s czył swój napój.

- To on jest przyczyn tego wszystkiego, on i te jego pogl dy na niewolnictwo.

- Machn ł r koma, pokazuj c pust sal . - Nie mam niewolników, którzy by tu

pracowali. Zreszt to niewa ne. I tak nie ma klientów. Połowa mieszka ców nie

ma ju nawet domów.

- Widziałem tych ludzi na ulicach. Wygl dali, jakby gdzie si przenosili.

Karczmarz o ywił si , snuj c dalej opowie . - W mie cie nie jest bezpiecznie.

Nie ma murów. Ludzkie istoty wje d aj , robi , co chc i odje d aj , zanim stra

si zbudzi.

- Dok d oni wszyscy pójd ? - Bakrell zacz ł ałowa , e si zapu cił do

Thoradu, cho potrzebował nowin.

- Wi kszo zginie na szlakach z r k ludzi. Ci przekl ci głupcy nawet nie

zdaj sobie sprawy, jak tam jest. My l , e b dzie im lepiej, je li uciekn . Inni

background image

138

umr z głodu, kiedy dotr do Takaru i Bloten i dowiedz si , e tam te nie s

mile widziani.

- Ale w Takarze z pewno ci zostan przyj ci. Rada Panuj cych...

- Rada Panuj cych! Te mi co ! - Ogr znów splun ł z równ niech ci , jak

wtedy, gdy mówił o Igraine. - Siedz sobie za murami w zaciszu i cieple. Nie

obchodzi ich, e ich najbli si gin z głodu. Po co mieliby przygarnia wi cej

ogrów?

Bakrell westchn ł ci ko, podsuwaj c kubek do napełnienia. - Jak w tak

krótkim czasie mogło doj do takiego stanu? - szepn ł. Nagle ogarn ła go

rozpaczliwa potrzeba odnalezienia Khallayne i Jelindry i jak najszybszego

opuszczenia gór.

Lyrralt stał na brzegu, rozkopuj c piasek bosymi stopami. Od morza wiała

przenikliwie zimna bryza. Piach pomi dzy palcami jego stóp był chłodny i

ziarnisty.

Dotarcie nad ocean Courrain, wielki akwen na północ od kontynentu, było

radosn chwil . Obozowali w pobli u ju od tygodnia, a mimo chłodu wci wielu

ogrów schodziło na pla . Małe rodzinne obozowiska ci gn ły si wzdłu całego

wybrze a w ród piaszczystych, poro ni tych traw wzgórz.

Głosy dzieci, które ze miechem i krzykiem bawiły si na brzegu, mieszały si

z krzykiem morskich ptaków i hukiem fal. Słyszał wszystko, nie widział niczego.

- Nie powiniene chodzi bez butów! - zawołała wesoło Tenaj, podchodz c do

niego po skrzypi cym piasku. Towarzyszył jej Igraine, który dopiero co wrócił z

podró y do Schall, miasta ludzi dwa dni stamt d na zachód. Lyrralt poznał go po

zapachu.

- Jak podró ?

U miech znikł z twarzy Igraine’a.

Tenaj wzi ła Lyrralta pod rami , lecz zaczekała, a odezwie si Igraine. Ogr

si skrzywił. - Rozczarowała mnie. Obawiam si , e wyprzedziła nas reputacja

naszych pobratymców. Nie jeste my tam mile widziani. Przywiozłem sporo

prowiantu, ale s dz , e powinni my wkrótce ruszy w drog .

- Zanim ludzie postanowi zaatakowa ? - domy lił si Lyrralt.

- Tak.

- Czy nie ma miejsca, gdzie byliby my bezpieczni? - spytała nagle

przygn biona Tenaj. - Mam ju do uciekania. Mam do stałego ogl dania si

przez rami .

- Mo e istnieje takie miejsce. - Lyrralt obrócił j w stron oceanu. - Czy w

Schall były aglowce? - spytał Igraine’a.

- Tak. Widziałem agle przy nadbrze u.

- Do du e, eby my si pomie cili? Wszyscy?

- Nie wiem.

Tenaj dr ała. - Gdzie? - szepn ła. - Dok d mieliby my popłyn ?

Lyrralt wyci gn ł r k w stron morza.

- Sk d o tym wiesz, Lyrralcie? - Wiatr porwał głos Igraine’a i cisn ł go z

powrotem ku niemu, tak e zdawał si dochodzi z bardzo daleka.

- Gdzie na północy jest wyspa. Ona... Ona mnie woła.

background image

139

Igraine stan ł pod wiatr od oceanu, czuj c na twarzy kropelki wody. Starał

si uspokoi my li, zapomnie o troskach dbania o tylu ogrów, karmienia ich,

zapewniania im dachu nad głow , trzymania ich przy yciu. Mimo to nie słyszał

wołania pie ni zza oceanu. Jak zawsze, gdy ko czyły si codzienne zmartwienia,

czuł jedynie al, przytłaczaj cy smutek i samotno , jak od mierci Everlyn

przepełniona była jego dusza, niemal nie daj c si znie rozpacz.

Ociekaj ca wilgoci ciemno . Stuk pazurów o kamienie gdzie w mroku.

Blask dymi cej, oleistej pochodni o wietlaj cy co jaki czas poro ni te ple ni

ciany i poszarzałe, ogryzione ko ci.

We wn kach znajdowały si drzwi, tak grube i ci kie, e mogły si nigdy nie

otworzy . Jedne stały otworem i Khallayne omin ła je z daleka, instynktownie

wyczuwaj c, e nie chce wiedzie , co jest za kr giem wiatła jej pochodni.

Znajdowała si w lochach pod zamkiem. Stra nik, który przyszedł po ni ,

niczego nie wyja nił, a na jej pytania odpowiadał jedynie: - Wykonuj rozkazy

lorda Jyrbiana.

Lorda Jyrbiana. Jak do tej pory lord Jyrbian dotrzymał słowa. Zorganizował

ołnierzy. Razem z Kaede musztrował ich tak długo, a omal nie padli ze

zm czenia, a potem Kaede po wiczyła ich jeszcze troch . Kazał im walczy ze

sob pikami, mieczami, grubymi maczugami, jakich u ywali ludzie, konno i

pieszo. Uwielbiali go za to. Pierwszy tabor strze ony przez jego ołnierzy

przyjechał bez strat i teraz wszyscy go uwielbiali.

Kiedy Khallayne i jej stra nik min li drzwi w gł bokiej wn ce, ogrzyca

zobaczyła w wietle pochodni jak nierozpoznawaln mas butwiej cej tkaniny,

która mogła by stert szmat albo trupem. Kł b ubra , prawie całkiem

wyschni te ciało i rzadkie jasne włosy, które sterczały niczym słoma.

Ogrzyca j kn ła cicho i cofn ła si . Czy by to duszne, mroczne miejsce zawsze

istniało pod salami, w których ta czyła, jadła, kochała si ?

- Tutaj, czcigodna pani - rzekł stra nik. zatrzymuj c si przed wrotami

wpuszczonymi gł boko w granit. - Lord Jyrbian czeka.

Khallayne znieruchomiała, zdj ta nagł pewno ci , e je li przest pi próg tej

celi, nigdy nie wyjdzie z niej ywa. Reszt ycia sp dzi na jedzeniu podawanego

jej przez szpar w drzwiach obrzydliwego po ywienia i przebywaniu w ciemno ci,

dopóki jej skóra całkiem me wyblaknie i dopóki nie postrada resztek rozumu.

Drzwi otworzyły si do rodka i na korytarz padła smuga ółtego wiatła.

Ciepłe powietrze, które buchn ło z wn trza, przyniosło lekki powiew znajomej,

jakby pi mowej woni. Po chłodzie i wilgoci wpadaj ce przez drzwi wiatło i ciepło

powinny wzbudza miłe uczucia.

Nie wzbudzały. Tak podpowiadała jej intuicja.

Tu za progiem stał Jyrbian. Poruszał wargami, lecz nie słyszała słów.

Moc. Moc w komnacie. Wyczuwała kipi c magi , mrok pomimo jasno ci.

Jyrbiana otaczała zielonkawa, brzydka aureola, silniejsza od wszystkich, jakie

widziała.

Stra nik pchn ł j mocno w plecy. Wewn trz czarodziejski zgiełk był jeszcze

gorszy. Moc zawrzała w yłach Khallayne, pragn c odpowiedzie i ochroni j ,

lecz ogrzyca j stłumiła. Nigdy jeszcze nie czuła czego podobnego, nawet w

background image

140

zetkni ciu z magiczn aur , która otaczała Rad Panuj cych. Takie

okrucie stwo! Takie zło!

Wtedy spostrzegła, co - kogo - Jyrbian chciał, eby zobaczyła. Zasłoniwszy

usta dłoni , by stłumi okrzyk bólu, zbli yła si o krok.

Na nachylonej powierzchni kamiennego bloku po rodku komnaty le ał

przywi zany Bakrell. Muskuły jego nagiego ciała były napr one. Usta rozwarł

szeroko, obna aj c z by w milcz cym grymasie udr ki.

- Na pewno pami tasz Bakrella - rzekł Jyrbian. Z chwil , gdy przemówił,

otaczaj cy go nimb mocy skurczył si i przygasł.

Bakrełl wydał ałosny j k, zwierz cy skowyt. Gdyby pomin stru k krwi,

która s czyła mu si z k cika ust, mo na by pomy le , e pi. Albo nie yje.

Khallayne nie straciła głowy. Podkuliła palce stóp, wyczuwaj c chłód

posadzki przez podeszwy butów. Starała si zachowa oboj tny wyraz twarzy,

czuła bowiem. e od tego zale y jej bezpiecze stwo i ycie Bakrella. Jej wysiłki

były daremne. W aden sposób nie potrafiła ukry zgrozy, wstr tu i obrzydzenia.

- Znam go - wykrztusiła i ze zgroz spostrzegła, e na d wi k jej głosu ogr

poruszył si i otworzył oczy.

Jyrbian wyprostował si , wykonał jaki drobny gest, który mo na było

zauwa y jedynie k tem oka, i komnata znów wypełniła si jego ohydn moc .

Bakrell wypr ył si konwulsyjnie, szarpi c wi zy z tak zaciekło ci , e o

mało nie p kł. Potem, równie nagłe, ało nie zwiotczał.

- Jyrbianie, prosz ... - Cho Khallayne od stóp do głów przechodziły ciarki

obrzydzenia, wyci gn ła do niego r k . - Dlaczego to robisz?

Jyrbian wzi ł j za dło i przyci gn ł do siebie do blisko, by poło y r k

na jej ramieniu. - Bo to mi sprawia przyjemno . - Odwrócił si do swego je ca i

spytał: - A tobie nie?

Oczy Bakrella były puste, pozbawione błysku ycia i Khallayne u wiadomiła

sobie, e on umiera. Zbyt wiele razy widziała, jak ycie ga nie w oczach

konaj cych w bitwie, by nie rozpozna objawów. Nie spuszczaj c wzroku z

Bakrella, wyszeptała: - Jyrbianie, prosz , nie rób tego. Zrobi wszystko, co

zechcesz.

- Moja droga, nie masz ju nic, czego bym pragn ł. On jednak e posiada

pewne informacje, które mogłyby złagodzi jego cierpienia, gdyby tylko zechciał

si nimi ze urn podzieli . - Zacisn ł palce na jej ramieniu, a potem rozlu nił je

pieszczotliwym gestem.

Nie mogła powstrzyma dreszczu odrazy, który przebiegł jej po plecach. -

Jakie?

- Poło enie obozowiska Igraine’a.

Znów wzrosło nat enie zielonkawego blasku i złowrogiej mocy. Ciało

Bakrella wypr yło si na kamieniu. Jyrbian złapał usiłuj c zareagowa

Khallayne i cisn ł j w pasie z sił , jakiej si po nim nie spodziewała.

- Bakrellu, je li wiesz, powiedz mu! - krzykn ła.

Bakrell nie odpowiedział. Jego wygi te w łuk ciało unosiło si długo nad

kamieniem, a potem opadło. renice uciekły w gł b oczodołów.

- Je li wiesz, powiedz mu! On ci zabije!

Bakrell tylko potrz sn ł głow . Nie.

background image

141

Poirytowany Jyrbian strzelił palcami.

Ciało Bakrella drgn ło konwulsyjnie. Mi nie napr yły si , jakby chciały

wyskoczy spod skóry. Ogr wydał przera liwy wrzask. I nie milkł. Echo d wi ku

rozbrzmiewało w małym pomieszczeniu, d gało j w uszy, w serce, raniło niczym

sztylety wbite w czaszk . Tak gło ny i pełen udr ki był ten odgłos, e trwał w

umy le Khallayne jeszcze długo po tym, kiedy Bakrell ucichł.

Jyrbian wypu cił j . Podszedł do Bakrella, dotkn ł go delikatnie jak

kochanek. - Czy nie pragniesz, by ból ustał? Czy nie chcesz, eby to si

sko czyło? Wystarczy, e mi powiesz. Powiedz mi tylko, gdzie znajd Igraine’a.

Wiem, e wiesz, dok d si wybierali. Sk d inaczej wiedziałby , gdzie zabra

Khallayne i Jelindr ?

Nie mog c mówi , Bakrell kr cił głow w t i z powrotem. W t i z powrotem.

Nie.

Ot piałymi oczyma spojrzał na Khallayne spod opuchni tych powiek. Na

chwil , tylko na chwil , za witała w nich zdolno rozpoznawania. Zgroza.

Zrozumienie. - Wybacz mi - wyrz ził cicho mimo gulgotu krwi. Z wysiłkiem

obrócił głow , a spojrzał na Jyrbiana. - Nie zrobisz jej krzywdy? - wychrypiał, a

kiedy Jyrbian zgodził si , szepn ł: - W pobli u Schall. Na wybrze u.

Zamkn ł powieki. Głowa opadła mu ci ko na bok. Jego klatka piersiowa

uniosła si , opadła i ju nie poruszyła wi cej.

Przez chwil w komnacie panowała przytłaczaj ca cisza. Z triumfuj cym

okrucie stwem Jyrbian rzekł do stra nika przy drzwiach: - Natychmiast zbierz

kompani . Wyruszycie dzi w nocy. Przyprowad cie mi Igraine’a ywego lub

umarłego. Ale ludzi, którzy go strzeg . chc dosta ywcem.

Ogr dziarsko zasalutował i znikł w ciemnym korytarzu.

Kiedy ucichły jego kroki, Jyrbian odwrócił si do Khallayne. - Pozwól, e ci

odprowadz do twej komnaty.

background image

142

Rozdział 17

CORAZ BLI EJ PYŁU

Sło ce przenikało do gł bin czystych, bł kitnych wód oceanu Courrain. Jak

cz sto o poranku xocli zatrzymała si , leniwie poruszaj c w nurcie płaskim

ogonem i odwróciła jeden z trzech łbów, by popatrze na swych morskich

pobratymców, którzy wracali z powierzchni wzdłu ciepłych smug wiatła.

Obok przepłyn ła stateczna ryba-li i pomachała jej serdecznie na powitanie

faluj cymi i powiewaj cymi niczym ozdoby płetwami, którym zawdzi czała sw

nazw .

Nocna migracja w kierunku pionowym zaczynała si o zmierzchu. Drobne

rybki, tak małe, e niewidoczne dla xocli, wypływały na powierzchni w

poszukiwaniu pokarmu. Powoli ruszały za nimi małe ryby, które ywiły si

drobnymi, a w lad za nimi wi ksze stworzenia. W gł binach oceanu Courrain w

nocy było zupełnie inne wiatło ni za dnia.

Xocli przygl dała si nocnym ta com i porannym powrotom, cho sama nie

wznosiła si wraz z nadej ciem zmierzchu, je li nie wołał jej jaki głos - jak

zawołał j tego poranka, słabo i niewyra nie.

Wołaj cy był gdzie daleko, mo e nawet nie na wodzie, lecz jego smutek

przemówił do niej, jego al wzruszył j do gł bi serca. Skin wszy na swe dzieci,

popłyn ła przez ocean, daj c si nie morskim pr dom. Nie było po piechu. Głos

wołaj cego powie jej, kiedy ma si wynurzy .

Jedn z głów złapała larw krewetki, która pływała na błyszcz cym jak

cekiny morskim li ciu. Drobny k sek zaostrzył tylko jej apetyt. Otworzyła

wszystkie trzy paszcze i wessała w nie wod , rozkoszuj c si jej przepływem przez

skrzela na szyjach.

Widmowe wiatło przebiegało po delikatnej jak paj czyna, przejrzystej kryzie

okrywaj cej organy w tułowiu i szyjach xocli. Płyn ce za ni male stwa, jej

dzieci, bawiły si w ród słonecznych promieni, nurkuj c pod raf i wyskakuj c

nad ni albo wychylaj c si zza niej.

Kiedy skr ciła, rozproszone dzieci zatoczyły kr g i wróciły do niej. Nie tylko

unikała chłodniejszej okolicy na północ od rafy, gdzie ze szczeliny w dnie oceanu

wypływała na powierzchni ciecz czarna jak atrament, lecz tak e coraz silniej

czuła w ko ciach melancholijne wezwanie z powierzchni, syreni pie , której nie

mo na było si oprze .

Młode były miniaturowymi kopiami swej matki: trzy głowy na długich

szyjach, złote łuski i płetwy iskrz ce si wszystkimi kolorami oceanu. Gdyby nie

błyszcz ce oczy, trudno byłoby je zobaczy na tle rafy z powodu przezroczysto ci

młodej skóry i rozwijaj cych si kryz.

Poczuła raczej ni usłyszała krzyk jednego ze swych dzieci. Odwróciwszy si

gwałtownie, przeliczyła potomstwo. Jedno, dwoje, troje koło rafy. Jeszcze jedno

badało na dnie miniaturowy komin, zacz tki szybu, z którego unosiły si w gór

blade cz steczki. Kolejne pływało leniwie w oddali. Nie mogła znale tylko

jednego, które krzyczało z bólu i strachu.

background image

143

Wołanie dobiegało z północy, od strony szybu. Poleciwszy reszcie trzyma si

z dala, xocli pomkn ła w kierunku głosu. Splotła trzy długie, grube karki i

płyn ła ze zło onymi trzema łbami. piesz c w stron wezwania, po egnała si z

rozległym, panoramicznym widokiem podwodnego wiata.

Kiedy zbli yła si do komina, widoczno znacznie si pogorszyła.

Wypływaj ca jak dym ze szczeliny czarna ciecz zm ciła wod do tego stopnia, e

prawie nie przepuszczała promieni sło ca. Xocli płyn ła na wyczucie, kieruj c si

ruchami swego dziecka. Jego ałosne wołanie słabło z ka d chwil .

Krzykn ła rozpaczliwie i w odpowiedzi usłyszała ledwie kwilenie swego

zaginionego potomka. Zataczała kr gi w m tnej wodzie. Kiedy ju s dziła, e go

nigdy nie odnajdzie, zobaczyła swoje male stwo uwi zione w faluj cych mackach

gigantycznego ukwiału, zwrócone grzbietem do rafy, bli ej ni my lała.

Ukwiały nie były ruchliwymi stworzeniami. Cale ycie sp dzały

przytwierdzone do rafy lub głazu, niezdolne do cigania zdobyczy. Wypuszczały z

pr dem parz ce macki, by złapa po ywienie, a potem wci gały ogłuszone,

nieszcz sne stworzenia w swe mordercze obj cia.

Male stwo piszczało cichutko. Unieruchomione w u cisku olbrzymiej macki,

ton ło. Xocli podpłyn ła do niego, wydaj c przera liwy okrzyk rozpaczy i

wyzwania.

Polip, w trakcie po ywiania si głupi i powolny, stawał si szybki, gdy tylko

poczuł ofiar . Wystrzelił parzydełka, które utkwiły w delikatnym ciele u nasady

jej karków.

Jej ciałem targn ł ból wywołany k saniem setek malutkich z bów. Xocli

wrzasn ła i odskoczyła, wymachuj c wielk płetw piersiow . Dzi ki ci arowi i

sile wyrwała si ukwiałowi, zostawiaj c strz py ciała na z bkowanych mackach.

Znów podpłyn ła. I znów polip j pokłuł, wstrzykuj c jad w jej yły.

Znów si uwolniła, tym razem odrywaj c kilka ramion od podstawy.

Usłyszała nios cy si w wodzie szmer zło ci bezrozumnego stworzenia. Jeszcze

raz podpłyn ła, rozsun ła trzy karki najszerzej jak mogła i zaatakowała z trzech

ró nych stron.

Atakowała, nie zwa aj c na ból. Bez przerwy. Bez wytchnienia. Rozpaczliwie.

Nacierała na ukwiał z góry i z dołu, przypuszczała bezpo redni atak od frontu.

Odrywała kawałki paskudnych, wij cych si macek, odgryzała od podstawy całe

ich k py.

Ukwiał odpierał jej atak ze wszystkich stron, wypuszczaj c g st , r c , biał

trucizn , jakby mało było parz cych macek. Xocli wycofała si , o lepiona,

brocz ca krwi , pokonana. Jej dziecko nie ruszało si ju w u cisku polipa. Jego

lament ucichł na zawsze.

Xocli uniosła głowy i wydała krzyk rozpaczy i alu. Cierpienie było tak

wielkie, e prawie zagłuszyło wołanie z powierzchni. Ostatni raz obejrzawszy si

na szcz tki dziecka, popłyn ła w gór , daj c znak potomstwu, by po pieszyło za

ni .

Wynurzała si szybko, posłuszna syreniej pie ni z powierzchni, syc c si

smutkiem wołaj cego i wchłaniaj c go.

Powi kszone o jej własny al uczucie zawładn ło ni bez granic. Xocli dała

uj cie cierpieniu. Udr ka zmieniła si w furi , która narastała w niej tak długo, a

background image

144

xocli, która wyskoczyła wysoko w powietrze nad powierzchni oceanu, oszalała z

w ciekło ci.

Male kie stateczki kołysały si na falach oceanu pod ni . Xocli rozkoszowała

si strachem i cierpieniem istotek, które przywarły do pokładów. Syciła si

koj cymi ból upajaj cymi emocjami.

Niebieskoszary, nie ko cz cy si przestwór wody ci gn ł si jak okiem

si gn i stapiał z niebem. Zmarszczona tafla przypominała w chłodnym blasku

sło ca roztopione szkło.

Znajdowali si na północ od kontynentu Ansalon, daleko na zachód od gór

Khalkist. Jak zapewniał ich człowiek b d cy kapitanem, niedaleko le ały wyspy

zwane Smoczymi, z których cz była do du a, by utrzyma koloni ogrów.

- Jak daleko jeszcze? - Tenaj zawołała do Lyrralta, który siedział w cieniu na

górnym pokładzie, wsparłszy si plecami o przepierzenie. Przeszła po kołysz cym

si pokładzie, omijaj c wyleguj cych si w sło cu ogrów ze swobod osoby, która

sp dziła wiele dni na statku, i przykucn ła obok niego. - Jak długo jeszcze?

U miechn ł si , zwracaj c ku niej lepe oczy. - Niedługo. Nie słyszysz?

Przechyliła głow . - Owszem. - W jej ustach słowo to zmieniło si w

szeleszcz cy syk. Rzeczywi cie co słyszała, tak jak oni wszyscy, jaki syreni piew

wabi cy ich zza wody. - Nadal jednak jest tak cichy. Nie potrafi powiedzie , czy

jest daleko czy blisko.

- Jest blisko - powiedział kto za jej plecami. - Bardzo blisko.

- Oby to była prawda - burkn ł kto inny.

Tenaj wróciła na dziób. Na tym polegał problem, kiedy siedziało si w tłoku

na statku z tak wieloma osobami. Nie było mowy o intymno ci. Na mniejszym

statku, który płyn ł za nimi, było pewnie jeszcze gorzej.

Igraine podszedł i dotkn ł jej ramienia. - Ciasno ci? - spytał cicho.

Jak zawsze Tenaj była zaskoczona, jak wietnie potrafił odgadn jej my li i

zawstydzona, e tak niegodna refleksja zago ciła w jej głowie. - Wiem, e

powinnam czu si wdzi czna - przyznała pokornie. - Mieli my szcz cie, e udało

nam si znale kapitana, który zgodził si zabra nas wszystkich na raz. -

Szcz cie, e natrafili na człowieka do chciwego, by doceni pieni dze, jakimi

mogli zapłaci .

- Mamy szcz cie, e jeste my tu wszyscy zdrowi - powiedział t sknie Igraine,

nale ał bowiem do tych nielicznych, którzy dostali choroby morskiej w

pierwszych dniach podró y. Potem bardzo cicho, bardzo smutno szepn ł: -

ałuj , e Everlyn nie mogła zobaczy naszej nowej ojczyzny.

Tenaj spojrzała na niego z zaskoczeniem. Po raz pierwszy od mierci córki

wymienił jej imi .

Igraine nie był tym samym wodzem, który opu cił Takar. mier córki zgasiła

w nim ogie ycia, tłamsz c go w jaki sposób i powlekaj c jego srebrne włosy i

oczy wypłowiał szaro ci . Mimo to jego głos tchn ł sił , która mogłaby przenosi

góry.

U cisn ła jego dło współczuj co, odwróciła twarz do wiatru i spojrzała na

morze. W chwili, gdy Igraine chciał co powiedzie , wci gn ła gwałtownie

powietrze do płuc i wychyliła si przez reling.

- Widzisz wysp ?

background image

145

- Nie. - Potrz sn ła głow i odepchn ła jego r k .

- Nie. - Ujrzała natomiast co w wodzie, jakie nienaturalne zawirowanie.

Przyło yła dłonie do ust i zawołała do kapitana, staraj c si przekrzycze

łopotanie agli. - Co jest przed nami!

Kapitan pokazał gestami, e nie słyszy jej słów. Ocieniwszy oczy, popatrzył

przed siebie, a potem raptownie chwycił za ster i starał si zmieni kurs,

krzykiem wydaj c rozkazy załodze.

Statek przechylił si , z j kiem wykonuj c zakr t na wodzie.

Tenaj złapała Igraine’a i popchn ła go w stron ciany nadbudówki, w stron

schodów na dół. - Wszyscy pod pokład! - krzykn ła.

Zaniepokojeni ogrowie ju wstali i kiedy statek wykonał zakr t, wzbijaj c

pióropusz wody, rozpierzchli si .

Igraine’owi zaparło dech w piersi. Na pokładzie rozległy si krzyki i Tenaj

odwróciła si w sam por , by ujrze wznosz c si głow jakiego stworzenia,

którego złoty pysk wyłaniał si z morza w strugach wody spływaj cej po jego

faluj cej skórze. Było pi kne i straszne, pomy lała, stworzenie z przezroczystego,

perłowego złota, o rybich łuskach i oczach czerwonych jak rubiny.

Nast pna głowa wychyn ła na powierzchni obok pierwszej, a potem jeszcze

jedna - razem trzy łby na olbrzymich, l ni cych, wygi tych karkach ozdobionych

krezami. Głowy odchyliły si tak gwałtownie, e powietrze za wiszczało Tenaj w

uszach, a włosy smagn ły j po oczach.

Kapitan wołał co niezrozumiale. Ogrowie biegali i krzyczeli. Teraz Igraine j

popychał. Wpadła na Lyrralta, który stał oparty o ciank nadbudówki.

- Trzymajcie si ! Trzymajcie! - krzyczał kapitan.

Istoty zbli ały si szybko, zostawiaj c za sob spienion wod . Spu ciły

olbrzymie, t po zako czone łby, szykuj c si do zderzenia. Miała tylko chwil ,

eby pomy le i zadziała , zanim uderz w burt statku. Belki przecie nie

wytrzymaj tak strasznego ciosu!

Tenaj uniosła r ce i utworzyła tarcz , wkładaj c w ni cał magiczn moc,

jak władała. Głowy potwora zderzyły si z niewidzialn zapor z tak sił , e

poczuła dr enie. Jeden z łbów przebił si i trafił statek.

Okr t zakołysał si od uderzenia, zachwiał na boki jak szalony. Belki j kn ły i

trzasn ły, gro c całkowitym pop kaniem. Cios przewrócił Tenaj na pokład.

Uderzyła głow w pokład. Przetoczyła si na plecy i zobaczyła, e morskie

potwory znów szykuj si do ataku.

Podniosła si na kolana, szepcz c pod nosem słowa kolejnego zakl cia w

nadziei, e wzmocni jego sił .

Chwil pó niej Igraine i Lyrralt byli ju przy niej i pomagali jej wsta .

Pozostali otoczyli j ciasno i wsparli jej magi swoj moc .

Stworzenia znów zaatakowały, bij c z całych sił głowami w niewidzialn

zapor . Rycz c z gniewu i bezsilnej zło ci, potwór wzniósł si kolejne osiemna cie

metrów nad wod i jeszcze raz uderzył. Zadał cios, który przewrócił ich

wszystkich na pokład, jakby nic nie wa yli. Tarcza zatrz sła si od siły uderzenia,

ale wytrzymała.

background image

146

Z tyłu rozległy si radosne okrzyki. Przeczuwaj c nast pny atak stworze ,

Tenaj zawołała: - Skupcie si ! - Usłyszała kolejny krzyk, a potem Lyrralt złapał

j za r k . - Zbli aj si !

Igraine zatrzymał przebiegaj cego obok marynarza. - Co to za stworzenia? -

spytał.

- To nie kilka stworze , tylko jedno! Xocli. Usiłuje nakarmi swoje młode. A

my jeste my po ywieniem.

- Płynie w stron drugiego statku - powiedziała w ot pieniu Tenaj. Podbiegła

do burty, machaj c r koma i krzycz c w nadziei, e odci gnie uwag stworzenia.

Potwór przepłyn ł obok, zanurzony do połowy. Dobiegaj c do ko ca pokładu,

Tenaj z całych sił rzuciła zakl cie. Trzasn ło co jakby piorun, lecz nie dosi gło

potwora. Cisn ła wtedy ognist kul , jedn , potem dwie i wi cej. Równie nie

doleciały do celu.

Stoj cy obok niej Igraine równie rzucał czary. Z morza, do którego wpadło

co bardzo blisko potwora. wytrysn ła wysoka fontanna wody.

Xocli podpłyn ła do mniejszego aglowca.

- Tam nikt nie ma do mocy, by go powstrzyma - rzekła Tenaj głosem

oznajmiaj cym kl sk . Bardziej zaawansowani w magii i rzucaniu czarów

ogrowie płyn li razem, maj c nadziej , e naucz si czego od siebie nawzajem w

czasie morskiej podró y.

W odr twieniu przygl dała si , jak potwór w taki sam sposób przypu cił atak

na mniejszy statek, wielokrotnie uderzaj c w niego głow . Zobaczyła wpadaj ce

do wody ciała, usłyszała miotanie si i wrzaski, a potem cisz . Na jej aglowcu

rozlegały si j ki i pie ni smutku.

Mniejszy statek przechylił si na bok jak zabawka w stawie. Ogrowie zsuwali

si po pokładzie, rozpaczliwie czepiaj c si wszystkiego. Co pod powierzchni

rozszarpywało tych, którzy wpadli do wody. Stworzenie wci uderzało złot

głow w statek. Bezustannie.

Tenaj wyrwała si z r k Igraine’a i podbiegła do kapitana. - Zawracaj! -

krzykn ła przera liwie. Wspi ła si po drabinie na górny pokład. - Zawracaj!

Musimy im pomóc!

- Nie mo emy. - Człowiek spojrzał jej prosto w oczy. - Te zaton liby my.

- Niewa ne - mrukn ł drugi oficer, pokazuj c r k . - Wła nie si oddała.

Tenaj odwróciła si . Morski potwór odpływał pi knym i wdzi cznym ruchem,

stopniowo zanurzaj c si w wodzie.

Drugi aglowiec nadal unosił si na powierzchni, lecz miał powa ny przechył

na prawo. Na sterburt , poprawiła Tenaj.

Podczas ich obserwacji na maszcie pojawiły si flagi sygnalizacyjne. - Statek

nabiera wody - przetłumaczył kapitan. - Zdolny jest jednak do eglugi.

Odpowiedzcie na ich sygnały. Podpłyniemy do nich. Zrobimy wszystko, co w

naszej mocy, by im pomóc.

Tenaj nalegała, by zatoczyli kr g i sprawdzili, czy w wodzie nie ma rozbitków,

lecz zanim jeszcze kapitan si zgodził, wiedziała ju , e poszukiwania s

bezcelowe.

Ilu zgin ło?

background image

147

Wróciła po drabinie na swoje miejsce na dziobie. Opanowani ju ogrowie na

pokładzie za jej plecami płakali cicho i szeptem snuli domysły, kto z ich

przyjaciół i krewnych poniósł mier .

Podszedł do niej Igraine, a potem Lyrralt. Zaszło sło ce. Mimo to Tenaj wci

stała wpatrzona w czarn wod , która w blasku Solinari migotała jak diamenty.

Powiał chłodniejszy wiatr. Wzeszły gwiazdy.

Stała jeszcze, kiedy obserwator krzykn ł: - Ziemia!

Popatrzyła w jedn i w drug stron , dopiero wtedy u wiadamiaj c sobie, e

l d był tu przed ni . Czer , któr wzi ła za bezgwiezdne niebo, była wysp .

Du wysp .

Igraine i Lyrralt znów podeszli do niej, przepychaj c si przez tłum ogrów,

którzy wylegli na pokład.

Przez chwil Igraine przygl dał si czarnemu paskowi ziemi na horyzoncie.

Potem powiedział cicho: - B dziemy si nazywa Irdowie, Dzieci Gwiazd,

Stra nicy Ciemno ci. Tak jak znale li my drog do tej wyspy. odnajdziemy

własn drog ku przyszło ci. - Po raz pierwszy od mierci Everlyn jego serce

wypełniła nadzieja. ukojenie i cudowny spokój.

Khallayne całymi dniami siedziała skryta i milcz ca. Jadła, kiedy stawiano

przed ni jedzenie, spała, kiedy niewolnik prowadził j do łó ka. Trz sła si ,

kiedy w komnacie panował chłód i pociła si , gdy siedziała za blisko ognia.

Cała była zbolała. Bolały j z by, skóra, palce. Mi nie i oczy. Wszystko

bolało i przez wiele dni ka dy d wi k, nawet najdrobniejszy, przyprawiał j o

dreszcze. Wiedziała jednak, e wszystko minie. Dolegliwo ci ust pi , a słuch

wróci do normy. Nie była natomiast tak pewna. czy zachowała zdrowe zmysły.

Wszystko wokół było zamglone jak wczesnym porankiem w górach, kiedy

chmury si jeszcze nie rozproszyły, powietrze jest przesycone wilgoci i nic nie

ma ostrych zarysów.

- Dlaczego trzymasz j przy yciu? -- Przez mgł przebił si zabarwiony

zazdro ci głos Kaede.

- Bo mnie to bawi - odparł Jyrbian jedwabistym, przepełnionym

okrucie stwem głosem.

Khallayne przygl dała si wszystkiemu tak, jakby to było przedstawienie,

czekaj c na przebudzenie serca, które jej powie, e nie umarła. Tym, co kazało

jej patrze , słucha i wróci wreszcie do wiata gniewnych szeptów, był wrzask,

krzyk konaj cego m czyzny.

- A jednak - powiedział kto w pobli u okna. - Zamierzasz si ockn . - Nie

sprawiał wra enia zbyt zadowolonego z takiego obrotu wydarze .

Khallayne powoli usiadła. Zauwa yła Kaede, która stała przy oknie z

kryształem z kolekcji Jyrbiana w dłoni.

Przypomniała sobie o mierci Bakrella. - Bakrell... - wykrztusiła.

Kaede odło yła kryształ z powrotem na stojak z br zu i odwróciła si do niej.

- Hmm. Zawsze byłam przekonana, e lubiła mego brata troch bardziej, ni to

okazywała . Bez w tpienia jest ju jednym z najwierniejszych zwolenników

Igraine’a. Je li ju co robił, to zawsze z przekonaniem.

background image

148

Ona nie wiedziała! Khallayne natychmiast to poj ła. Jyrbian jej nie

powiedział. Otworzyła usta, eby powiadomi Kaede, wyrzuci z siebie ból i zło .

Nie zrobiła tego jednak. Nowina mo e okaza si u yteczna pó niej.

Khallayne z wysiłkiem spu ciła nogi z łó ka i wstała. Na chwiejnych,

uginaj cych si nogach podeszła do garderoby ze sk pym wyborem strojów. -

Czego Jyrbian chce ode mnie?

Kaede wzruszyła ramionami, lecz odpowiedzi udzielił Jyrbian, który stan ł w

drzwiach. Odziany był w pi kny czerwony mundur i wr cz tryskał zdrowiem. -

By mo e istnieje jeszcze kilka zakl , których nie znam.

Oparła głow o drzwi garderoby. - B dziesz musiał mnie zabi - rzekła cicho

Khallayne. Potem z rosn c zło ci dodała: - Umr raczej ni naucz ci czego

jeszcze!

Ogr wzruszył ramionami, jakby si tym nie przej ł.

Bo tak te było. Jakich ałosnych, drobnych zakl mogła nauczy go

Khallayne, kiedy wiedział ju , jak zam czy kogo na mier , nie zostawiaj c

przy tym adnych ladów na ciele? Kiedy spojrzała na Kaede, która stała we

wpadaj cym przez okno sło cu i leniwie gładziła kryształy z kolekcji Jyrbiana,

nagle przyszło jej na my l, e jest jeszcze jedno zakl cie, którego mo e si od niej

nauczy . Zanim jeszcze usłyszała j k Kaede, zrozumiała te , e je li oka e si to

konieczne, Jyrbian rzeczywi cie j zabije, próbuj c wydoby z niej sekret.

W tym momencie Kaede pochwyciła kryształ i otwieraj c usta z

niedowierzania, popatrzyła na pod wiatło. Wewn trz przejrzystej kuli snuła si

wst ka dymu. Sło ce prze wiecało przez kryształ, rzucaj c ta cz c t cz

wiatła.

- Historia! - j kn ła Kaede, przykładaj c kul do ucha. - Historia. Jyrbianie,

sk d j masz?

Jyrbian był równie zdumiony, co Khallayne zdj ta zgroz .

- O czym ty mówisz? - Wyci gn ł r k , lecz Kaede nie chciała mu odda

kryształu. Wyrwał go jej z r ki, powtarzaj c pytanie.

- To jest Historia. Pie Powierniczki! Jest tutaj. Sk d j wzi łe ?

- Jeste pewna? - Przyło ył kul do ucha, a potem wzi ł pod wiatło. - To

mieszne! Jak to mo liwe?

- Słysz j ! Oddaj mi j . Jest moja! Kto ukradł j Powierniczce. Ona nie

zachorowała. Została zamordowana!

Jyrbian uniósł kryształ tak wysoko, e nie mogła go dosi gn i odepchn ł jej

wyci gni te r ce. Zanim Kaede zdołała go powstrzyma , podszedł do Khallayne i

wcisn ł jej kul w dło .

Okr gła, gładka i chłodna. Khallayne zacisn ła na niej palce. Poczuła

znajome mrowienie ycia. Zaniosła kryształ w zło onych dłoniach do ognia i

podniosła go w gór .

- Ty to zrobiła - oznajmił Jyrbian z absolutn pewno ci . - Lyrralt

napomkn ł o czym tego dnia, gdy Powierniczka zachorowała, tajemniczo

wspomniał o fortunie za piewanie tego samego dnia, kiedy tak si na ciebie

pogniewał. On sam jednak nie wiedziałby, jak tego dokona , wi c musiała mu

pomóc. Jak?

background image

149

Tak, Pie nadal tam była. Czuła jej obecno tak, jak Kaede j słyszała. -

Nie, ja tego nie zrobiłam. - Skłamała. Khallayne oddała mu z powrotem kryształ.

- Niczego nie czuj w tej bryle szkła.

Jyrbian przygl dał jej si przez chwil . - Postaraj si sobie przypomnie -

rzekł przymilnie. - Mo e wróci ci pami . Zanim b d zmuszony j pobudzi w

taki sposób, w jaki poruszyłem... pami pewnej osoby. - Wepchn ł jej znów

kryształ w dłonie.

Kaede zaprotestowała gło no: - Jest moja! Nie mo esz...

Wystarczyło jedno spojrzenie Jyrbiana, by Kaede umilkła i wyszła za nim z

komnaty z morderczym błyskiem w oczach.

Khallayne zaniosła kul na łó ko. Podparła si poduszkami, zawin ła w ciepłe

kołdry, poło yła kryształ na podołku i wbiła w niego wzrok, staraj c si

przypomnie sobie t noc, gdy do tego doszło, przypomnie sobie zakl cie,

uczucie, jakie w niej wzbudziło, oraz sposób, w jaki wszystkie elementy zadziałały

wspólnie.

Potem, kiedy ju była przekonana, e przypomniała sobie wst gi ciemno ci i

Pie wypływaj c z ust staruszki, wyzwoliła sw moc. W my lach zastukała do

kryształowej kuli.

I kula si otworzyła. Wydostała si z niej Pie , która kr yła wokół r k

Khallayne i przepływała jej mi dzy palcami, nie daj ca si opisa muzyka, tak

gorzkosłodka, e oczy zaszły jej łzami, pie o wiecie, który wkrótce przestanie

istnie . Pi knym, barwnym wiecie, który przypominał jabłko z robakiem

rozkładu wewn trz.

Zagubiła si w Pie ni, nie potrafi c pod a za muzyk , lecz wtedy usłyszała

radosne okrzyki i zgiełk na dziedzi cu w dole. Zerwała si na równe nogi i

podbiegła do okna.

Na dziedzi cu ujrzała kł bi cy si , rozkrzyczany tłum ołnierzy, którzy si

gło no witali i składali sobie gratulacje. Wydawało jej si , e zauwa yła Jyrbiana,

który w ol niewaj cym, paradnym mundurze szedł dumnym krokiem przez tłum

ogrów i koni. Wtedy dostrzegła powód całej tej wrzawy.

Zbiegowisko ołnierzy otaczało grup skutych je ców, po rodku których stał

wóz, a na nim tylko jeden wi zie w ła cuchach i p tach: Eadamm, wódz ludzi,

którego Jyrbian szukał jak szalony.

Jyrbian zapomniał o wszystkim - o Historii, gniewnych błaganiach Kaede i

kusz cym zakl ciu, które Khallayne zdradzi mu pr dzej czy pó niej.

Setki ludzi, starych i młodych, zeszły do lochów Jyrbiana i ju z nich nie

wróciły. Skonali, krzycz c i błagaj c o lito , albo tak pogr yli si w obł dzie, e

nawet nie potrafili ju wyda krzyku. Kiedy u miercał ka dego z nich, w ich

dzikich, ludzkich twarzach widział rysy Eadamma i ałował, e to nie jego zabija.

Teraz zazna tej przyjemno ci.

Jyrbian przepychał si przez tłum ogrów i łudzi, którzy zebrali si na

podwórzu. Wspi ł si na wóz i stan ł twarz w twarz z człowiekiem, którego

nienawidził najbardziej na wiecie. - Jaka szkoda, e mo esz umrze tylko raz -

rzekł rozczarowany opanowaniem niewolnika.

background image

150

Poszukał w tłumie dowódcy oddziału, który przywiódł człowieka i skin ł na

niego. - Gdzie go znale li cie? Czy strzegł zwolenników Igraine’a, jak

przypuszczałem?

- Nie, panie. O ile wiem, reszty nie znaleziono. Złapano go pod Persopholus.

Przypuszczamy, e dowodził obl eniem miasta.

- A bitwa?

- Odnie li my zwyci stwo, panie. - Kapitan wyprostował si dumnie. -

Wyci li my ludzi w pie .

Jyrbian u miechn ł si rado nie od ucha do ucha i nachylił, by poklepa ogra

po ramieniu. - Znalazłe przy nim co cennego? - Skin ł głow w kierunku

Eadamma.

- Tak, panie, zgodnie z twymi słowami. Moi wojownicy przynie li mi to. -

Kapitan si gn ł pod tunik i wyj ł srebrny ła cuszek zako czony amuletem

owini tym w srebrny drut.

Zza swojej tuniki Jyrbian wydobył inny, podobny amulet. Krwawnik, który

zdj ł z szyi Everlyn. Bez słowa uniósł oba, aby niewolnik mógł je zobaczy .

Eadamm rzucił si na niego z w ciekłym grymasem, szczerz c z by niczym

dzikie zwierz . Ła cuchy, którymi był sp tany, wytrzymały jego daremn

szarpanin .

Jyrbian zszedł z wozu z błogim u miechem. Zastał Kaede w swej sypialni.

Sk po odziana ogrzyca o rozpuszczonych długich włosach roztaczała ci k ,

odurzaj c i uwodzicielsk wo perfum.

- Słyszała ju ?

Pokiwała głow , podaj c mu kieliszek wina. - Jego mier musi by

widowiskowa. Musi sta si przykładem dla innych.

Na jego wargi wypłyn ł powolny, słodki u miech. W głowie ju mu witały

my li i obrazy. U miechn ł si szerzej, obrzucaj c wzrokiem jej ciało. Przybli ył

do niej o krok i dostrzegł zach caj cy u miech i ar w jej oczach...

Zgiełk tłumu ledwo docierał do Khallayne, która dosiadła konia i wyjechała w

lad za pozostałymi na dziedziniec, a potem do miasta. Bruk połyskiwał jasno w

sło cu, które o wietlało szare, kamienne mury.

Jechała za Jyrbianem, czuj c, jak strach ciska j za gardło. - To tylko

parada - powiedział, u miechaj c si niewinnie jak dziecko. - Na cze wodza

ludzkich istot. Nie powinna przegapi takiej okazji. - Zgodziła si potulnie,

pragn c opu ci zamek i łudz c si nadziej ucieczki.

Posuwali si w majestatycznym, powolnym tempie kr tymi zakolami w stron

ulic miasta, a potem szerokimi alejami do koloseum. Na całej trasie ogrowie

wylegli na ulice i w oczekiwaniu na rozrywk pili i kupowali jedzenie od

w druj cych w tłumie handlarzy. Khallayne miała straszne przeczucia co do

widowiska, które przyci gn ło całe miasto.

Po obu stronach ulic przy koloseum ustawiono podwy szenia i ło e widokowe

przystrojone atłasem w barwach wszystkich najpot niejszych klanów. Trybuna

Jyrbiana stała najbli ej rodka, w cieniu gigantycznego amfiteatru. Tylko lo a

Rady Panuj cych znajdowała si w dogodniejszym miejscu.

Kaede, która ju stała na trybunie, wygl dała ol niewaj co w szmaragdowej

sukni i odpowiednich do niej klejnotach w uszach i na szyi. Kiedy jednak

background image

151

zauwa yła, e Khallayne jedzie po prawej r ce Jyrbiana, zmarszczyła brwi i

odwróciła głow . Jyrbian zsiadł z konia i wprowadził Khallayne po schodach.

Przybyła Rada Panuj cych. Anel wyjrzała przez barierk i skłoniła si

Jyrbianowi. Na tyłach lo y widokowej stał stół pełen smakołyków i kto wcisn ł

Khallayne do r ki puchar z br zu wypełniony ciemnoczerwonym winem.

Zagrała muzyka, flet wywodził wysokie trele. Potem doł czyły d wi ki innych

instrumentów, które wygrywały swe melodie. B bny. Talerze. Dzwony. Jeszcze

jeden flet. Ich skoczne, wesołe tony splatały si ze sob .

Nagle zrobiło si ciemno, jakby sło ce schowało si za ciemn chmur .

Khallayne zadr ała, przetarła zmru one oczy i stwierdziła, e jest nie ciemniej ni

przed chwil . cisn ła puchar mocniej, by uspokoi dygocz ce palce i id c za

przykładem wszystkich wokół, rozejrzała si po ulicy. Wszystkich z wyj tkiem

wyprostowanego i wpatrzonego gdzie w przestrze Jyrbiana.

Pierwsze pojawiły si dzieci. Odziane na biało ogrze dzieci ze wst kami we

wszystkich kolorach sypały kwiaty na ulic , ta cz c, miej c si , bawi c i

pokrzykuj c.

Za nimi szli fletni ci, kolejni muzycy oraz dzieci. Młode kobiety i m czy ni

rzucali kwiaty przyjaciołom w tłumie. Dalej szli wystrojeni w najlepsze paradne

mundury ołnierze, wymachuj c błyszcz cymi w sło cu mieczami, a za nimi

znów dzieci, tym razem starsze. Wszyscy tak tryskali rado ci , e Khallayne

dostrzegła w tym fałsz.

Potem szli je cy, nadzy, bosi, wysmarowani oliw , jakby wystawieni na

aukcj . Skuto ich razem ła cuchami, które l niły jasno jak miecze ołnierzy.

Tłum wiwatował i oklaskiwał ich tak samo, jak ta cz ce dzieci.

Przez cały czas na obliczu Jyrbiana go cił upiorny u miech. - Nie chciałaby

chyba tego przegapi - rzekł, łagodnie bior c j za rami .

Z koloseum wymaszerowały nast pne oddziały wojska. Ci szli pieszo, cho po

mundurach wida było, e to oficerowie wy si rang od wyprzedzaj cych ich

ołnierzy. Szli w idealnie równych szeregach, doskonale zgranym krokiem,

dumnie wypinaj c piersi.

Kiedy zbli yli si , Jyrbian zacisn ł palce na ramieniu Khallayne. Po rodku

szeregów oficerów szły trzy postaci - jedna potykała si i była niemal niesiona

przez pozostałe dwie u jego boku.

T osob był Eadamm. Miał zwi zane z przodu nadgarstki i nogi zbroczone

jasn krwi . Został okulawiony - przeci to mu grube ci gna tu nad kolanami.

Khallayne krzykn ła. Puchar wina wypadł jej z r k i błysn ł w sło cu.

Jyrbian przycisn ł j do siebie, zmuszaj c do stania w miejscu. Kiedy puchar

spadł na ulic w dole, nie usłyszała odgłosu.

Khallayne spu ciła oczy i dostrzegła, e cho Jyrbian trzymał j mocno jedn

r k , w drugiej trzymał lekko palce Kaede i delikatnie je głaskał. - Eadamm

b dzie oprowadzany codziennie przez sze dni - mówił Jyrbian. - Po jednym

dniu za ka dy z sze ciu miesi cy od czasu buntu. Nast pnie zostanie publicznie

stracony.

Popatrzył na ni z u miechem, a potem wrócił do ogl dania widowiska,

ledz c ka dy krok Eadamma.

background image

152

Khallayne zauwa yła, e jego oblicze, które kiedy pod wzgl dem urody

mogło rywalizowa z jej twarz , wykrzywiło si i stało szkaradne jak jego dusza.

Dwa.

Trzy.

Cztery.

Pi .

Sze .

Ka dego dnia Jyrbian wysyłał now sukni do komnat Khallayne, za ka dym

razem bardziej wytworn od poprzedniej.

Ka dego dnia przysyłał dwóch krzepkich, dobrze wyszkolonych w magii

stra ników, by j eskortowali. Przełamywali jej magiczne osłony. Nie li j , kiedy

si opierała.

Ka dego dnia Jyrbian siedział w siodle na dziedzi cu i przygl dał si , jak

wynosz j i sadzaj na koniu obok niego.

- Dlaczego policzkujesz ich i kopiesz, kiedy mogłaby po prostu pomy le i

unicestwi ich magi ? - spytał z rozbawieniem.

- Mam ich zabi dlatego, e lepo wykonuj twoje polecenia? - spytała. - Przez

to stałabym si nie lepsza od ciebie.

Ka dego dnia wybuchał miechem i sprowadzał j ze szczytu góry na

rozbawione ulice.

Ka dego dnia stał obok niej, trzymał j za rami i zmuszał do przygl dania

si upokorzeniu i ka ni Eadamma.

Siódmego dnia było ju pó ne popołudnie, kiedy przybył niewolnik z tunik i

wyszywan kamizel , któr miała na sobie tyle dni temu na przyj ciu, gdy

spogl dała na Jyrbiana z po daniem i niecierpliwo ci .

Zamek przez cały dzie a huczał od przyj i uroczysto ci. Wiedziała, e

wkrótce odb dzie si egzekucja. Wiedziała te , e Jyrbian zmusi j do

przygl dania si ka ni, lecz czuła jedynie ulg , e wkrótce nast pi koniec.

Przynajmniej Eadamm wymknie mu si z r k, przestanie cierpie .

Na dziedziniec padało jasne popołudniowe sło ce, od którego bruk tak si

rozgrzał, e jego ciepło czuła przez buty.

Jyrbian czekał na ni jak zawsze, tak samo Kaede. Bez poganiania dosiadła

konia, lecz trzymała wodze krótko, póki Jyrbian nie odwrócił si do niej. - Czemu

musz bra w tym udział? - spytała spokojnie.

U miechn ł si i rzekł z wyrzutem: - Khallayne, była wiadkiem pocz tku.

Nie mo esz przegapi finału.

Koniec okazał si jeszcze dziwaczniejszy od wszystkiego, co miało dotychczas

miejsce.

Wypełnione po brzegi koloseum otaczały setki ogrów, którzy nie dostali si do

rodka. Khallayne i pozostali nigdy me przecisn liby si przez ci b , gdyby nie

stra nicy Jyrbiana, którzy robili im przej cie w tłumie. Panował nastrój

podenerwowania, słycha było narzekania i skargi na brak miejsc dla wszystkich.

Jyrbian z swym orszakiem przejechał pod ci kim, kamiennym łukiem

koloseum. Zgiełk tłumu ucichł. W całym amfiteatrze zapanowała dziwna cisza.

Khallayne i reszta zsiedli z koni i udali si pod obstaw do prywatnej lo y

background image

153

Jyrbiana na ogromnym balkonie nad aren . Dopiero wtedy Khallayne

zrozumiała.

W innych specjalnych lo ach wokół pełno było dworzan, którzy siedzieli w

tłoku lub wychylali si przez barierki i wołali do siebie ze miechem.

Ku jej zgrozie wi kszo miejsc zajmowali niewolnicy. Pomi dzy nimi wida

było stra ników uzbrojonych w miecze, piki i łuki.

Zacz ło si widowisko. Tancerze, onglerzy i akrobaci. Dobrze wytresowane

konie i dobrze wy wiczeni ołnierze popisywali si sprawno ci . Wojsko

maszerowało i salutowało z doskonał precyzj . Magowie pokazywali tajemne

sztuki, wyczarowuj c z niczego kwiaty i ongluj c ognistymi kulami.

Ogrowie klaskali, wiwatowali i pili. Niewolnicy siedzieli w milczeniu.

Nast pnie zapalono wielkie pochodnie i zacz ło si prawdziwe widowisko, na

które przybyli wszyscy ogrowie.

Na rodek areny wyprowadzono Eadamma.

Wszyscy niewolnicy nachylili si , by lepiej widzie .

Z wielk ceremoni zakuto wi niowi r ce w kajdany. Podprowadzono konie.

Khallayne odwróciła głow . Jyrbian nie zauwa ył tego. Nie mógł oderwa

oczu od widowiska, z emocji walił pi ciami w uda. Kaede stała obok niego,

gładz c go po ramieniu, lecz on jej nie dostrzegał.

Khallayne zobaczyła, e siedz ca w rodkowej lo y Anel uniosła czerwon

chustk , a potem j upu ciła. Usłyszała nagł cisz , a nast pnie odgłosy tak

okropne, e była przekonana, i nigdy nie zdoła ich ju wymaza z pami ci.

Trzasn ły bicze. Co zaskrzypiało i chrupn ło. Co si rozerwało.

Przycisn ła dłonie do uszu, by nie słysze ochrypłych, podnieconych krzyków.

Łzy płyn ły jej po twarzy.

Kolejny ryk wiwatów, jeszcze huczniejszych i bardziej gromkich ni

uprzednio. Potem jeszcze jeden i Khallayne pomy lała: - To ju koniec. Koniec.

Eadamm został rozszarpany ko mi i po wiartowany.

Wtedy rozległ si d wi k, jakiego jeszcze w yciu nie słyszała i jakiego ju nie

usłyszy. Wpierw stłumiony lecz narastaj cy i wzbieraj cy, szum, który przerodził

si w pie przechodz c w po og , która z kolei spowodowała eksplozj

w ciekło ci, strachu i zbyt długo tłumionej zgrozy, zbyt długo znoszonej udr ki.

Niewolnicy podnie li bunt. Ten d wi k był odgłosem powszechnej furii, jak

wybuchli, jakby kto nadał sygnał. Zwracali si przeciwko swym panom, swym

nadzorcom.

background image

154

Rozdział 18

KONIEC I POCZ TEK

Kaede wrzasn ła. Jyrbian wykrzykiwał rozkazy.

Cho Khallayne odgadła z jego gestów, e wzywa stra e, by odprowadziły ich

do bezpiecznego miejsca, mało j to obchodziło. Teraz nadarzała si okazja

ucieczki!

Ruszyła szybko, zakasuj c dług spódnic i przepychaj c si przez

zdezorientowany i przera ony tłum w stron wyj cia. Stra nicy usiłowali

powstrzyma napa niewolników. Byli odwróceni plecami do niej.

Rozejrzała si . Od ziemi dzieliła j odległo trzykrotnie przewy szaj ca jej

wzrost. Potem jednak byłaby ju na arenie.

W s siedniej lo y, naprzeciwko trybuny Rady Panuj cych, było mniej

gwardzistów, a wi cej dworzan. Jedno piekło. Ta lo a jednak znajdowała si

ni ej. Gdyby skoczyła do niej, miałaby stamt d do ziemi jakie trzy metry.

Weszła na krzesło, zrzucaj c nog jedzenie i porcelanowe naczynia. Przez

chwil nie była pewna, czy jej si uda. Wtedy usłyszała, jak Jyrbian wykrzykuje

jej imi i skoczyła.

Wyci gn ła r ce w locie. Zahaczyła palcami o chropowaty kamie i drapała

go, kalecz c sobie dłonie i łami c paznokcie. Uderzyła ciałem o mur i powietrze

wyleciało ze wistem z jej płuc. Khallayne rozlu niła uchwyt.

Spadła i uderzyła mocno o ziemi . Gwiazdy zata czyły jej przed oczami i

poczuła ostry ból, który przeszył jej lewy bok. Przewróciła si na plecy, dysz c

ci ko. Spostrzegła nad sob twarze Jyrbiana i Kaede, którzy patrzyli w dół.

Podniosła si na kl czki, podpieraj c r koma. Potem wstała. Upewniwszy si ,

e nikt jej nie ciga, przecisn ła si mi dzy lo ami i poszukała wyj cia.

Wi kszo niewolników zeskoczyła na aren i uciekła w stron bram miasta,

wielu jednak nadal stało na trybunach. Khallayne załkała na widok tego, co robili

z wła cicielami oraz stra nikami. Przywarłszy plecami do ciany, posuwała si w

stron wyj cia. Kilka metrów dalej znajdował si tunel, którym na aren

wprowadzano niewolników i zwierz ta.

Skr ciła za róg w ciemny tunel i stan ła twarz w twarz z człowiekiem, który

głow ledwo si gał jej do ramion. Miał włosy pomara czowe jak marchewka,

zło liwe oczka zmru one od nienawi ci i podart koszul z plamami krwi na

przodzie.

Wyszczerzył do niej z by, u miechaj c si jak Jyrbian - szeroko i zło liwie. W

r kach trzymał kij. by mo e kawałek lancy lub piki, wyszczerbiony z obu stron

w miejscach, gdzie został odłamany. W ciemno ci wydawało si , e jest na nim

krew.

Zanim zd yła cokolwiek zrobi , głos kobiety zatrzymał wznosz c si

maczug .

- Stój! - Z ciemno ci wybiegła drobna niewolnica. - Jej nie - zabroniła

m czy nie, staj c pomi dzy Khallayne i napastnikiem.

Ten odepchn ł j i wzniósł maczug . - mier wszystkim ogrom! - warkn ł.

background image

155

Niewolnica złapała kawał drewna i zamachn wszy si , grzmotn ła m czyzn

w tył głowy, a zahuczało.

- T dy - powiedziała, nie rzuciwszy nawet okiem na powalonego człowieka, i

wskazała głow ciemny tunel.

Zanim odwróciła si , Khallayne chwyciła j za rami .

- Laie? - To nie mógł by nikt inny. Niewolnica z kuchni, która pomogła jej tej

nocy, gdy wraz z Lyrraltem skradli Histori , wychudzona i ze zmarszczkami

wokół oczu, nadal jednak o ółtych jak słoma włosach i niewiarygodnie

niebieskich oczach.

Niewolnica spojrzała na ni jako dziwnie. Khallayne poczuła si winna.

Kobieta najwyra niej j poznała. Z jakiego innego powodu miałaby j ratowa ? -

Dzi kuj ci, Laie.

Niewolnica rozejrzała si na boki, upewniaj c si , e nikt ich nie obserwuje. -

Po piesz si . - Odwróciła si i znikła w gł bi tunelu.

Khallayne bez wahania poszła w jej lady. Przyspieszaj c kroku, bez trudu

dogoniła Laie, która zaprowadziła j prawie do ko ca tunelu, a nast pnie skr ciła

dwa razy i przebyła trzy ró ne korytarze.

Dwukrotnie niemal zostały zauwa one przez innych niewolników, lecz za

ka dym razem udawało im si schowa w cieniu lub za drzwiami, dopóki

niebezpiecze stwo nie min ło. Raz Khallayne zmuszona była u y czaru

„odwrócenie uwagi”, aby biegn cy niewolnicy je omin li.

Wreszcie stan ły na ulicy w mie cie, które oszalało. Zgasły ostatnie promienie

sło ca i powinien zapa zmrok, lecz miasto stało w ogniu. W niebo biła

pomara czowa łuna, a długie cienie kładły si w poprzek ulic. Z okien budynków

po obu stronach koloseum buchały płomienie. Ulice za cielały gruzy i ciała

zabitych. Echo wrzasków i dzikiego miechu niosło si w ród cian gmachów.

Jak mogło do tego doj tak szybko? Khallayne popatrzyła w niebo. Czy

zostanie co jeszcze, kiedy sło ce wzejdzie?

- Musimy i ! - Laie poci gn ła j za r kaw. Prowadziła j ulic , wymijaj c

uzbrojonych niewolników i obchodz c dookoła jakie nieruchome, bezwładne i

połyskuj ce czerwono wyboje na drodze.

Kiedy mijali jedno ze zmasakrowanych ciał, które za cielały chodniki, zwłoki

drgn ły i zdawały si o y . Khallayne pierwsza to zauwa yła i poczuła. Chwyciła

Lale i odci gn ła na bok.

- Co si stało?

Khallayne ukl kła i przyjrzała si wij cemu trupowi. Wci wyczuwała moc i

nienawi , jak zion ł. - Nie wiem. Mo e to zakl cie, które nie zadziałało. Tylko

go nie dotykaj. Uwa aj na nast pne ciała. Chod my st d.

Laie pokiwała głow , lecz tym razem pozwoliła prowadzi Khallayne.

Khallayne zauwa yła jeszcze dwukrotnie co złego. Co przypominaj cego to,

co min ły, przywarło do muru z cegły, a jakie ciało, tak powa nie uszkodzone, e

musiało by martwe, nadal ruszało si i czołgało w ich stron .

Znalazły zaułek pełny beczek i skrzy i przykucn ły w cieniu akurat w chwili,

gdy nie dalej ni półtora metra od nich przebiegły jakie postaci.

- Musz wróci do zamku. Musz co stamt d zabra . - Uwolniła si z niewoli

Jyrbiana. Zdrowy rozs dek nakazywał jej ucieka , jednak w zamku został

background image

156

kryształ - Historia ogrów opowiedziana od zarania dziejów. Raz ju o niej

zapomniała. Nie chciała ponownie popełni bł du, zostawiaj c j .

Laie spojrzała na ni jak na wariatk . - Wraca do zamku? Ja tam nie mog

pój .

- Wiem. Rozumiem. Ja jednak musz .

Laie pokiwała głow i odwróciła si .

- Czemu? - wypaliła nagle Khallayne. - Czemu mnie ocaliła ?

Niewolnica utkwiła w niej niebieskie oczy. - Zawdzi czam ci ycie. Spłaciłam

dług.

Khallayne skin ła głow . - Dzi kuj . - Była ju na ko cu zaułka, kiedy jaki

impuls nakazał jej odwróci si .

- Laie, je li dotrzesz w góry, id na północny wschód. Tam s ludzkie miasta,

ludzie, którzy nie boj si ogrów, którzy walcz i wiod uczciwe ycie.

Potem zawróciła i szybko odeszła, nie ogl daj c si za siebie.

W zamku panowały dziwna cisza i ciemno , cho wsz dzie paliły si wiece --

na podłogach, na parapetach i na stołach - jakby pozostali tam jeszcze ogrowie

usiłowali przegna mrok.

Teraz to oni, nie ludzie, biegali w panice z tobołkami i plecakami wypchanymi

ywno ci , szykuj c si do ucieczki.

Nikt nawet nie rzucił okiem na Khallayne, która przemykała szybko

korytarzami. Wszyscy byli zbyt zaj ci ratowaniem własnej skóry.

W apartamencie, w którym mieszkała przez ostatnie tygodnie, paliło si jasne

wiatło, a drzwi zach caj co stały otwarte. Wiedziała, kto b dzie na ni czekał

wewn trz.

Jyrbian stał przy kominku, starannie uczesany i ubrany w wie y mundur.

Opierał si łokciem o gzyms kominka, stoj c w tak swobodnej pozie, jakby

przyszła mu zło y wieczorn wizyt .

Dopóki Khallayne nie przest piła progu, nie zauwa yła Kaede, która stała

przy okiennym parapecie, gdzie ukryto kryształ.

Ogrzyca u miechn ła si okrutnie, dostrzegłszy ukradkowe spojrzenie

Khallayne. - Nie spodziewałam si , e ci jeszcze zobacz - rzekła sucho.

- Och, ja wiedziałem, e wróci - odparł bezceremonialnie Jyrbian.

Khallayne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Wtedy zauwa yła, co trzymał i

beztrosko obracał w dłoniach: kryształow kul .

Jego ruchy mogły by wystudiowane, a głos oboj tny, lecz mi nie pod

naci gni t skór twarzy zdradzały napi cie. Jego przykryte ci kimi powiekami

oczy były szare jak zmatowiały metal i całkiem obł kane.

- Wci nie powiedziała mi, jak tego dokonała .

Khallayne wodziła oczami za kryształem.

- Prosz , Jyrbianie - rzekła cicho.

Jyrbian odchylił głow i wybuchn ł głuchym miechem szale ca.

Khallayne zrobiła krok w jego stron i wyczuła, e Kaede podeszła o krok do

niej. - Prosz , Jyrbianie, pozwól mi wzi kul . Nie jest ci tu potrzebna. Takar

przepadł na wieki. Nie musi jednak zosta zapomniany. Wszystko, czym byli my,

nie musi zosta zapomniane.

- Chcesz zanie j Igraine’owi? - Kusz co wyci gn ł do niej kryształ.

background image

157

- Naszemu ludowi, nie Igraine’owi.

Jyrbian u miechn ł si , błyskaj c z bami. --- Wi c wiesz, gdzie oni s ? Cały

czas wiedziała .

Potrz sn ła głow . - Nie, ale ich znajd . Jako ich znajd .

- Powiedz mi. - Trzymał kul w wyci gni tych r kach. - Wymiana. Historia za

miejsce ich pobytu. Dla zaspokojenia mojej ciekawo ci.

Intuicja podpowiadała jej, by uciekała. Teraz, szybko. Nie rozmawia dłu ej.

Bra nogi za pas. Pr dko.

- Nie. Zabijesz mnie, tak jak zabiłe Bakrella.

Na wzmiank o bracie Kaede wydała stłumiony j k. Zrobiła krok naprzód.

Jyrbian znów zatrz sł si ze miechu. Wybuchn ł obł kanym, szale czym

chichotem. Wyci gn ł do niej kul w zło onych dłoniach, a kiedy zbli yła si ,

zgniótł j , zmia d ył gołymi r koma.

Spojrzał na Khallayne znad okruchów kryształu i krwi, która kapała mu z

r k.

- Jak mogłe ? - wrzasn ła przera liwie Kaede. - Była moja! Moja! Zniszczyłe

j tak, jak zabiłe Bakrella!

Jyrbian wymin ł j i nadal skradał si do Khallayne, lecz Kaede znów

przyskoczyła do niego. - Powiedz, czemu zamordowałe mojego brata! -

wrzasn ła mu w twarz.

- Zabił go bez powodu - odparła Khallayne. - Bakrell umarł w lochach tego

zamku. - Khallayne szybko odskoczyła, kiedy Jyrbian bez wysiłku odepchn ł

Kaede na bok.

Ogrzyca rzuciła si na niego z krzykiem. Niedbale uderzył j na odlew, a

przewróciła si na podłog . Głow uderzyła w krzesło.

Magia zawrzała w ciele Khallayne, podsuwaj c jej my l o płomieniach. Po ar.

Teraz. To musi sta si teraz. Zamkn ła oczy, co było niebezpiecznym gestem,

jednak e pomagało jej skupi moc.

Wyczuła napi cie szykuj cego si do skoku Jyrbiana i z całych sił wyrzuciła z

siebie magiczn moc. Zimny ogie . Nie miała poj cia, sk d wzi ło si to zakl cie.

Teraz posługiwała si intuicj .

Bł kitnopomara czowe płomienie buchn ły w stron Jyrbiana i spowiły go

całkowicie: Ogr rykn ł z w ciekło ci i wił si w ognistym polu, wykrzykuj c słowa

zakl cia, wznosz c do swego boga modły z pro b o ochron . Płomienie przygasły

i zamigotały, ona jednak skupiła si i wło yła cał sw wiedz , strach i ból w

utrzymanie zakl cia. Jyrbian potkn ł si i zachwiał, trzymaj c za głow .

Wtedy stało si co niewiarygodnego - Kaede stan ła obok niej i wzmocniła

ogie sw magiczn sił .

Jyrbian rzucił si na Kaede, wyci gaj c r ce przez cian ognia. Złapał j za

rami i wci gn ł w otaczaj ce go płomienie.

Khallayne krzykn ła. Targana bólem Kaede wygi ła si konwulsyjnie. Palce

Jyrbiana wpijały si jej w gardło.

Khallayne upadła na kolana z twarz zalan potem i łzami. Wcisn ła pi ci w

brzuch i zgi ła si we dwoje z wysiłku, jakim było utrzymanie czaru. Kl cz c na

posadzce, czuła jak okruchy rozbitego kryształu wbijały jej si w kolana i

background image

158

kaleczyły dłonie. Zgarn ła odłamki w gar . Wci przesycała je resztka magii,

echo mocy i pie ni.

Jyrbian upu cił posiniaczon Kaede i skupił uwag na Khallayne.

Khallayne wstała i rzuciła si na niego z okruchami kryształu w dłoniach,

zaatakowała z furi zrodzon z alu po tym, co przestało istnie - po mie cie,

cywilizacji ogrów, Pie ni Historii.

Nie mog c pokona płomieni, które go otaczały, Jyrbian wyci gn ł r ce przez

ich zapor . Wybuchła lampa. Z tyłu spadło co wielkiego. Przepi kne okno z

szybami z trawionego szkła wybuchło do rodka, wyrzucaj c odłamki pod sufit.

Za plecami Jyrbiana Kaede wstawała powoli, niemal nie b d c w stanie

zrobi kroku. Khallayne nie potrafiła zrozumie jej słów, lecz podchodz ca

chwiejnie do Jyrbiana ogrzyca poruszała wargami.

Przeniósł atak na ni . Co skoczyło na Kaede. Przyj ła cał sił ciosu na pier ,

lecz nie zatrzymała si , id c ku niemu nachylona jak pod wiatr o sile nie ycy.

Za pó no u wiadomił sobie jej zamiary. Próbował si wycofa , lecz Kaede

wyci gn ła do niego r ce. Weszła w ogie zkl cia Khallayne, wznosz c ze sob

jaki nieznany czar i odbijaj c ku Jyrbianowi sił jego własnego ataku.

- Id ! - szepn ła do Khallayne. - Id !

Khallayne biegła w ród staj cych w płomieniach sprz tów, wybuchaj cych

skał i kryształów na parapecie.

Zatrzymała si na progu, a kiedy si obejrzała, zobaczyła jedynie

wykrzywione z nienawi ci oblicze Jyrbiana, które niegdy uwa ała za

najpi kniejsze w całym Takarze.

Odwróciła si czym pr dzej i pomkn ła przez korytarze, a zbiegłszy po

schodach, wyskoczyła na zewn trz, w chłodny mrok nocy. Wci jednak

rozbrzmiewał jej w głowie obł kany, przera aj cy krzyk Jyrbiana.

Uciekaj! Uciekaj! Nie ma takiego miejsca na Krynnie, gdzie ogrowie ci nie

znajd , gdzie nie dosi gn ci bogowie!

Jej ko został przy koloseum, wzi ła wi c wielkiego ogiera Jyrbiana. Zwierz

stało w swym boksie wci osiodłane.

Khallayne pogalopowała do Takaru, z powrotem w ogie , odruchowo

kieruj c si w stron zachodniej bramy. Aby wróci na równiny, b dzie musiała

wybra tras inn ni poprzednio, w kierunku Bloten. Przeł cze na północy z

pewno ci były ju zasypane niegiem.

Ulice były zupełnie wyludnione. Wi kszo gmachów nosiła lady uszkodze ,

lecz najwi ksze po ary wci płon ły jasno na wschodzie, w pobli u koloseum.

Nikt jej nie przeszkodził. aden wartownik nie zatrzymał jej, kiedy

przejechała galopem przez bram i pognała szerok drog , oddalaj c si od

Takaru.

Mało brakowało, a przez t tent swego konia nie usłyszałaby, e kto woła j

po imieniu. Obejrzała si i spostrzegła niewielk , ubran w prosty strój i

łopocz c peleryn posta , która biegła poboczem traktu i wymachiwała r koma.

Jelindra! ci gn ła mocno wodze, zatrzymuj c konia. Była pewna, e Jelindra

ju dawno pojechała! Zeskoczyła z siodła. Dziewczynka omal nie zbiła jej z nóg,

rzucaj c si na szyj .

- Och, Khallayne, ju my lałam, e nigdy nie przyjedziesz!

background image

159

Khallayne u ciskała j równie mocno. - Ja te tak s dziłam. Nie mog

uwierzy , e jeszcze tu jeste .

Jelindra wygl dała zdrowo, cho miała umorusan twarz i pełno gał zek we

włosach. - Mówiłam, e b d czeka - odparła. - Schowałam si w lesie i ka dego

dnia obserwowałam drog . Wtedy zobaczyłam po ary i ju pomy lałam, e nigdy

nie przyjdziesz! - Znów obj ła Khallayne.

Ogrzyca przytuliła j . - Ju jestem. Chod my do domu. Jelindra pokiwała

głow i odsun ła si , ocieraj c łzy i rozsmarowuj c brud na policzkach. - Jak ich

znajdziemy?

Khallayne wzruszyła ramionami. - Nie wiem. Jako damy sobie rad .

Dwie ogrzyce stały na pokładzie ogromnego statku i opierały si o reling.

Stare deski pokładu skrzypiały pod stopami Khallayne. Wiatr wydymał

łopocz ce agle nad jej głow . A wszystkim odgłosom towarzyszyło łagodne

kołysanie statku, który mkn ł po powierzchni oceanu, płynne, odpr aj ce i

koj ce jak powrót do łona matki.

Khallayne wychyliła si daleko, czuj c ukłucia słonych kropel na policzkach i

czole oraz dotyk wyszczerbionej d bowej barierki, któr ciskała w dłoniach. Czy

zastanie tam wysp ? Czy jej naród b dzie tam bezpieczny? W Schall zgubiły ich

ostatni lad, lecz eglarz opowiedział im niewiarygodn histori o ludzie zwanym

Irdami, wspaniałym plemieniu, które popłyn ło, by zamieszka na wyspie -

wyspie, która ich wołała.

Khallayne równie słyszała pie na wietrze. Był to d wi k cudniejszy od

głosu ka dego ogra, wysoki i czysty niczym ton kryształowych dzwoneczków,

pi kniejszy od głosu w kuli.

Jak okiem si gn gładka tafla wody iskrzyła si w jasnym, srebrzystym

blasku Solinari. Wyspy jednak nie było jeszcze wida . adna smu ka l du nie

psuła doskonałego pi kna ksi ycowej po wiaty na jedwabi cie czarnej wodzie.

Tupi c bosymi stopami o drewniany pokład, Jelindra przebiegła na drug

stron statku i wychyliła si przez burt , lecz tam równie wida było jedynie

pstr od blasku ksi yca morsk to . Jelindra wróciła biegiem do Khallayne.

Wydawało si , e ksi ycowa po wiata i przestworza oceanu ci gn si

nieprzerwanie po horyzont. Jelindra oparła si całym ci arem o barierk , przez

któr jeszcze chwil temu wychylała si tak gorliwie. - Co teraz zrobimy? -

spytała. - Je li tam nie ma wyspy...

- Musi by ! - Khallayne uderzyła pi ciami w reling. Jej serce nie chciało si

pogodzi z inn mo liwo ci . - Słysz j .

Jelindra przekrzywiła głow . - Tak - zgodziła si . - Słysz j . Chod my!

Zanim Khallayne zdołała j powstrzyma , ze lizgn ła si po sznurowej

drabince do małej szalupy, któr przygotowały wcze niej tego wieczoru i zacz ła

odwi zywa cum mocuj c j ze statkiem.

Khallayne zeszła do łódki. - Jeste pewna? Wiesz, e zginiemy, je li si mylisz!

- Nie mylimy si - stwierdziła zdecydowanie Jelindra.

Porwana przez ocean szalupa zwolniła, wykonała obrót i oddaliła si od

statku, niesiona pr dem. Nie było ju odwrotu. Jelindra hała liwie zanurzyła

wiosło w wodzie. Szalupa drgn ła, a ogrzyca jeszcze raz poruszyła wiosłami.

background image

160

Łód pomkn ła naprzód. Khallayne raz po raz zanurzała wiosła w wodzie,

dorównuj c tempem Jelindrze i kieruj c szalup tam, gdzie jej zdaniem winna

znajdowa si wyspa. Tak mówiły jej nadzieja i wiara.

Wiosłowała, dopóki nie rozbolały j ramiona, póki barki nie zacz ły j pali

ywym ogniem, póki ból omal nie zagłuszył pie ni l du, póki nie mogła ju wi cej

porusza drewnianym wiosłem, które zwisło za burt szalupy.

Wtedy mgła nagle si rozwiała i ich oczom ukazała si wyspa. Na przecudnym

niebie zamajaczył ciemny zarys.

Roze miana i zapłakana Jelindra rzuciła si w ramiona Khallayne, a potem

zacz ła wiosłowa jeszcze szybciej.

Zapomniawszy o bólu, Khallayne zanurzyła wiosło w wodzie tak gł boko, e

zamoczyła palce i wiosłowała tak długo, a usłyszała, e szalupa szoruje dnem po

piasku.

Wtedy wskoczyła do zimnej wody i poci gn ła za sznur przymocowany do

łodzi. Zdawało jej si , e trwa to wiecznie. Jelindra pomogła jej, ci gn c za lin ze

wszystkich sił.

Kiedy łód zazgrzytała o piaszczysty brzeg. porzuciły j i reszt drogi

przebyły biegiem, póki nie poczuły pod stopami ciepłego, suchego piasku.

Khallayne padła na kolana i zanurzyła pałce w gruboziarnistym piachu.

Przycisn ła go do twarzy i poczuła, jak jego ziarenka przylepiaj si do stru ek

zostawionych przez łzy na jej policzkach.

- Dom, Jelindro! Jeste my w domu! - Podrzuciła w gór gar cie piachu, a

potem zasłoniła oczy, gdy wiatr od oceanu cisn ł go jej z powrotem w twarz.

- Khallayne...

L k w głosie Jelindry przerwał rado Khallayne. Spostrzegła, e kto si do

nich zbli a.

Mru c oczy z powodu piasku, który przyczepił jej si do rz s, wstała i

niepewnie zbli yła si o krok do postaci, która po cz ci była ukryta w cieniu na

skraju drzew. - Kto tam? Jestem Khallayne. Przybyłam odnale Igraine’a...

Lyrralt! To musiał by Lyrralt. Poznała jego sposób poruszania si , st pania,

jego zapach niesiony przez słon bryz .

Posta ostro nie wysun ła si naprzód, zbyt mała, zbyt w tła, by mogła by

ogrem. - Khallayne? - W wietle błysn ły mi kkie włosy i sko ne oczy elfa.

Ogrzyca zamarła.

Nocn cisz rozdarł krzyk Jelindry.

Khallayne zasłoniła sob dziewczynk , wyci gaj c r ce do tylu, by j ochroni

i pocieszy , a posta znów zawołała j po imieniu, tym razem ju tonem nie

pytaj cym. lecz wyra aj cym radosne powitanie.

Ol niło j . Elf wymówił jej imi ! M czyzna, wysoki i smukły, o rysach elfa...

tylko o głosie Lyrralta.

Na jej oczach dokonała si transformacja. Była to zmiana kształtu, magiczna i

cudowna jak pojawienie si wyspy. Gibki elf zmienił si w wysokiego i

barczystego Lyrralta o l ni cej w blasku Solinari szafirowej skórze i błyszcz cych

jak ksi yc srebrnych włosach. I lepych ju na wieki oczach.

- Wybaczcie mi - rzekł Lyrralt, wyci gaj c do nich ramiona. - Wybaczcie mi,

ale musiałem si upewni .

background image

161

Khallayne podbiegła do niego i rzuciła mu si w obj cia. Chwil pó niej

Jelindra przyskoczyła do nich, przył czaj c si do ich kr gu.

Lyrralt zadygotał i przytulił je mocniej.

- Jak to zrobiłe ? - spytała. - Przez chwil s dziłam, e jeste elfem!

Ogr ze miechem wypu cił je z obj . - Bogowie dotkn li nas, Khallayne,

pobłogosławili darem, w który nie sposób uwierzy , nie sposób... nie sposób...

- Przesta . - Przycisn ła dło do jego warg, by zatrzyma potok

przyprawiaj cych o zawrót głowy słów. Poczuła pod palcami jego ciepły oddech i

co jeszcze. Blizn . Obróciła go do wiatła ksi yca i ujrzała zygzakowat szram ,

która przecinała mu cał twarz. - Spokojnie, powoli. Opowiedz nam wszystko.

W odpowiedzi pogładził palcami jej oblicze, jakby upewniaj c si co do

to samo ci ogrzyc, które przed nim stały. Strzepn ł piasek z włosów Jelindry.

Tchn cym spokojem głosem wyja nił: - W zeszłym miesi cu, kiedy Solinari stał w

pełni, bogowie nas dotkn li. Tej nocy natchn li nas spokojem i pogod ducha. A

kiedy zbudzili my si , mogli my si przemienia .

- Przemienia ?

- Zmienia kształt, co uczyniłem przed chwil na twych oczach. Mog

przybra kształty dowolnej istoty. Wszyscy to potrafimy. Czy zdajesz sobie

spraw , co to oznacza? - Podniósł głos z podniecenia. - To oznacza, e ju nigdy

nie b dziemy musieli si niczego obawia . Nigdy nie b dziemy zmuszeni ucieka .

Zawsze b dziemy doskonale zamaskowani. Nawet je li ta wyspa zostanie odkryta,

nikt si nie dowie, kim jeste my!

- Wyspa! Dlaczego nie widziały my wyspy? - zaciekawiła si Jelindra.

Lyrralt umilkł, u miechaj c si nie miało. - To moje zakl cie maskuj ce, ale

wszyscy musimy dokłada stara , by je utrzyma .

Khallayne ledwo mie ciło si to w głowie. Po prostu informacji było zbyt wiele

i zbyt szybko napływały. Dar bogów. Dost pna dla ka dego magiczna moc do

pot na, by ukry wysp ? Lyrralt, niewidomy, z blizn na twarzy i u ywaj cy

czarów?

- Khallayne? - Chwycił j za dło .

- Tak wiele tego - szepn ła. - Tak wiele.

Smutek w jej głosie nie uszedł uwadze Lyrralta. - Co si stało? Powiedz mi -

spytał.

Chwyciła go za r ce. - Tyle tego, e sama nie wiem, od czego zacz ...

- Jyrbian?

- Chyba nie yje - szepn ła, łudz c si , e to prawda. Miała nadziej , e nie

prze ył ognia Kaede, bo wzdrygała si na sam my l o takim yj cym Jyrbianie,

jakiego widziała ostatnim razem. - Bakrell te . I Kaede.

- A Takar si spalił - wtr ciła Jelindra.

Khallayne skin ła głow . - Obejrzały my si tu przed zej ciem z zachodniego

traktu. Wygl dał jak dymi ce pogorzelisko. Całe miasto...

- Pozostali b d chcieli tego posłucha .

background image

162

Epilog

KSI GA IRDÓW

Powierniczka Historii Irdów stała na stoku wzgórza otoczona przez swój lud,

wsparta na ramionach przyjaciół i ukochanych, cho była młoda i silna jak

tegoroczne drzewka, które rosły w pobli u. Widziała, jak przemin ł wiat jej

dzieci stwa i jak uległa zniszczeniu wi ta historia jej ludu, lecz mimo to

u miechała si dzi ki Darowi, który przeka e całemu swemu plemieniu.

Uniosła ksi g , Dar bogów, i głosem tak czystym i pogodnym, tak jasnym i

pi knym jak blask sło ca, wypowiedziała pierwsze słowa zapisane na jej kartach,

słowa, z których utkana była Historia wiata i ogrów, pierworodnych dzieci

bogów.

Oto, co ocaliłam przed zagład . Muzyku przepadła na wieki, podobnie jak pi kno

ogrów, lecz słowu zachowały si , aby wszyscy mogli je przeczyta .

Jeste my Irdowie, pierworodne dzieci bogów.

Bóg Najwy szy spojrzał z wysoko ci na chaos i rozkazał bogu Reorxowi wyku

wszech wiat swym mocarnym młotem. W ku ni bogów powstał nasz wiat i bogowie

yli na nim niczym dzieci, które bawi si na ł ce.

Podczas stwarzania wiata znad kowadła posypały si iskry, które osiadły na

niebia skim sklepieniu i ta czyły na niebie. Iskry te były duchami, których głosy

przypominały wiatło gwiazd. Błyszczały jak sami bogowie, bowiem same były

cz stkami bogów.

Bogowie ujrzeli duchy i zapragn li ich na własno . Stoczyli bój o ich

posiadanie, zadaj c wiatu pot ne ciosy. Najwy szy Bóg spojrzał z wysoko ci na

zniszczenia i rozgniewał si na swe dzieci. W wielkim gniewie oznajmił, e ka dy z

boskiej trójcy Zła, Neutralno ci i Dobra mo e wr czy duchom po jednym darze, a

potem musi zostawi je w spokoju.

Bogowie wiatło ci dali duchom ciała, aby mogły zawładn swym wiatem.

Bogowie Ciemno ci obdarowali je słabo ci i dzami, aby poznały chciwo i

zepsucie. Bogowie Szaro ci, bogowie Cienia, dali duchom woln wol , aby same

mogły pokierowa swym losem.

I tak narodziły si rasy.

Od bogów Zła pochodz ogrowie, pierworodni tego wiata. Obdarowani

nie miertelno ci i doskonał urod wybrali wyniosłe góry na swe miejsce

zamieszkania.

Od bogów Dobra i wiatło ci pochodz elfowie, wdzi czni, majestatyczni i

dobrzy. Odszukawszy zaczarowane lasy, zaszyli si w nich, by y w harmonii z

przyrod .

Ci, którzy s po rodku, Szarzy bogowie, wydali na wiat istoty ludzkie. Wiodły

one krótkie i zwierz ce ywoty, lecz obdarzone były zdolno ci zarówno niszczenia,

jak i kochania. Im pozostały trawiaste równiny.

Ogrowie ogłosili si samowolnie władcami innych dzieci wiata, lecz zbyt

spokojni i dobrzy elfowie byli kiepskimi niewolnikami. Ogrowie zmusili wi c ludzi,

by zbudowali im zamki, miasta i drogi. Cywilizacja ogrów powstała z ludzkiej pracy i

krwi.

background image

163

Niczym gwiazdy na niebie byli mocarni ogrowie, stra nicy ciemno ci, którzy

stworzyli pa stwo ładu i dyscypliny. Jednak padli ofiar własnych dz. Chciwo i

po dliwo osłabiły ich i pozbawiły pi kna, a nienasycenie stało si przyczyn ich

upadku.

Ludzie podnie li bunt przeciwko ich okrucie stwu oraz m ciwo ci i ogrowie

popadli w niełask bogów.

Igraine, gubernator pot nej prowincji, dzi ki ludziom poznał najcenniejszy dar.

Dowiedział si o mo liwo ci wyboru mi dzy dobrem a złem. Nauczył si od ludzi

daru zesłanego przez bogów, umiej tno ci niszczenia, kochania i zdolno ci

dokonywania wyboru mi dzy nimi.

Zebrał wokół siebie Irdów, Dzieci Gwiazd, swoich przyjaciół i rodzin , tych,

którym bliska była jego wizja, i zbiegł z nimi w góry. Wiele trudów pokonali w drodze

do nowej ojczyzny, Anaiathy w ród Smoczych Wysp.

Ogrów ju nie ma. Pogr

si znów w chaosie, z którego powstał wiat.

Irdowie jednak przetrwaj , dobrzy i silni, pierworodni bogów, wybra cy bogów.

A ta Historia, Irdanaith, Ksi ga Gwiazd, b dzie miała swój dalszy ci g. Pisz j ,

aby mogli j ogl da i zgł bia wszyscy Irdowie, aby my nigdy nie powtórzyli bł dów

naszych przodków, aby Historia nigdy nie zagin ła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Linda Baker Dragonlance Zaginione Opowiesci T 2
Baker Linda Dragonlance zaginione opowieści t 2
Dragonlance Zaginione Opowieści Parkinson?n Zaginione Opowieści Krasnoludy Żlebowe
Thompson Poul, Tonya Cook Dragonlance Zaginione Opowiesci t 3
Douglas Niles Dragonlance Zaginione Opowiesci t 1
Douglas Niles Dragonlance Zaginione Opowiesci
Dragonlance 3 Thompson Paul, Cook Tonya Zaginione Opowiesci t3 (rtf)
Sandemo Margit Opowieści tom Mężczyzna z ogłoszenia
J R R Tolkien Niedokończone opowieści tom 2
Sandemo Margit Opowieści tom&
Sandemo Margit Opowieści tom(
Sandemo Margit Opowieści tom Przyjacielu, kim jesteś
Sandemo Margit Opowieści tom
Sandemo Margit Opowieści tom$
Sandemo Margit Opowieści tom'
Sandemo Margit Opowieści tom Zły sen
J R R Tolkien Niedokończone opowieści tom 2
Sandemo Margit Opowieści tom Gdzie jest Turbinella
Sandemo Margit Opowieści tom Nie dla mnie miłość

więcej podobnych podstron