Hiszpańska Trucizna Rozdział piąty

background image

R

R

O

O

Z

Z

D

D

Z

Z

I

I

A

A

Ł

Ł

P

P

I

I

Ą

Ą

T

T

Y

Y

C

C

O

O

R

R

T

T

É

É

S

S

V

V

S

S

C

C

O

O

R

R

D

D

O

O

B

B

A

A

ziewczyna z całego serca chciała kopnąć w głowę osobę, która bezczelnie
budziła ją ze snu. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się komu to przeszkadza,
że ucięła sobie niewinną drzemkę. A było to zanim zauważyła, że leży w

kałuży wody zmieszanej z krwią.

- Zemdlałam? – zapytała na wpół przytomnie.
- Wyciągnąć mu to? – zapytał Javier klęcząc nad Felipe.
- Nie! – krzyknęła całkowicie pobudzona Cordoba. – Płuco mu się zapadnie. Nie

dotykaj go.

Casillas posłusznie odszedł na bok. Zachowywał się naturalnie i spokojnie. Jak gdyby

to co się przed chwilą stało, wcale do niego nie docierało. To nie zabawa. To nie teatr. Felipe
w każdej chwili mógł umrzeć. A on opanowany do granic możliwości mierzył jego puls.

Carmen nie wiele myśląc zdjęła z siebie zieloną tunikę i ciasno obwiązała Felipe

wokół rany. Aby materiał się nie zsuwał przewlekła przez niego metalowe wsuwki, które na
koniec skręciła, niczym loczek młodej dziewczynki.

Torres czym prędzej podbiegł do drewnianej ławki. Ze wszystkich sił zaczął ją kopać,

aż w końcu połamała się całkowicie. Chwycił pokaźną deskę i przybiegł do przyjaciół.

- Na tym go położymy – oznajmił.
- Delikatnie – upomniała Carmen, która w głowie starała sobie przypomnieć zasady

udzielania pierwszej pomocy. – Zadzwonię do Giulii, żeby wszystko przygotowała.

- Nie! – krzyknął Torres. – Nie załatwiaj nic przez telefon, później mogą to

sprawdzać.

- O czym ty mówisz?
Carmen po chwili zamilkła. Zdała sobie sprawę, że w tym momencie są ważniejsze

sprawy niż dopytywanie się o jakiś obawy Nicolása. W tempie błyskawicznym, przenieśli
przyjaciela do kwatery dziewczyn. Cordoba wpadła do sypialni jak opętana i na kolanach
błagała Giulię, żeby jej pomogła.

- Co się stało? – krzyknęła Materazzi podbiegając do czarnowłosego chłopaka, aby

sprawdzić jego puls.

- Nie widzisz? – warknął Torres.
Giulia pobiegła do sypiali po swoją torbę.
- Trzeba wezwać karetkę – poinformowała.
- Nie, będziemy go operować – zakomunikowała Cordoba. – Byłyśmy na kursie w

zeszłym roku. Chyba coś pamiętasz.

Przyjaciółka spojrzała z przerażenie. Nic nie odpowiedziała. W końcu nie było czasu

na jakiekolwiek dyskusje. Z drugiej strony była całkowicie świadoma, że Felipe do przyjazdu
karetki może nie przeżyć.

Przywołała moc w dłoni. Chciała zapewnić przynajmniej namiastkę sterylnych

warunków dla przyjaciela. Wokół nich pojawiła się cienka, przezroczysta błona. Rzuciła w
Carmen mydełkiem, a później rękawiczkami.

D

D

background image

- Wyciągniesz szpadę, a ja założę opatrunek wentylowy – zarządziła Materazzi. –

Później, ty wdechy, a ja uciski. I tak do skutku. Raz, dwa… trzy!

Carmen ze wszystkich sił starała się, aby cała akcja przebiegła bez zarzutu. Nawet

przez myśl jej nie przeszło, że cokolwiek może pójść nie tak. Z góry założyła, że Felipe
przeżyje. Po pięciu minutach wyczerpującego wysiłku i opadającej nadziei, pojawił się,
krótki, płytki oddech. Cordoba, bez konsultacji z przyjaciółką wlała miksturę do ust chłopaka.

- Co to jest?
- W teorii powinno zadziałać jak antybiotyk kiedy jesteś chora.
Po chwili namysłu dodała jeszcze kilka kropel na opatrunek. Tak dla pewności. Krew

z gazy powoli zaczęła znikać, a skóra Felipe z sino białej, zmieniła się na lekko różową.
Cordoba ucieszyła się, że jej wynalazek zaczął działać.

- I tak będzie musiał obejrzeć go jakiś lekarz.
Materazzi wstała i podeszła do komody, na której ustawione były zdjęcia z ostatniej

podróży dziewczyn do Włoch. Odsunęła szufladę i wyciągnęła jakieś zioła. Podała je
Torresowi.

- Zaparzysz je Javierowi, jest cały przerażony.
- Będzie dobrze, bo jak dla mnie to on wygląda lepiej?
- Zadzwonię do lekarza mojej rodziny – powiedziała Giulia. – Czyli za takie cztery

godziny będzie wiadomo na sto procent co i jak. A teraz przynieś ten materac ze swojej szafy,
jakieś poduszki, pościel. Lepiej, żeby Felipe został tutaj.



Paczka przyjaciół stała w kółeczku na szkolnym korytarzu. Dyskretnym ruchem ręki,

Materazzi przekazała Torresowi małą karteczkę. Tamten schował ją między zeszyty.

- To jest zwolnienie. Trzeba wsadzić je jakoś do papierów Diaza – poradziła.
- Prawdziwe? – zaciekawił się Nicolás.
- A jak sądzisz? – zapytała dość retorycznie Giulia.
- Ja się tym zajmę – odpowiedział Casillas przerywając dyskusję. – Jak się czuje?
- To co Carmen mu podała, owszem pomogło, ale zniszczyło mu połowę flory

bakteryjnej i jest bardzo osłabiony.

- Mówił coś? – dopytywał się Javier.
- Żebyś się o niego nie przejmował. Zresztą jak Umberto powiedział, że wyzdrowieje,

to jestem pewna, że wyzdrowieje. W końcu nie z takich opresji wyciągał mojego ojca.



Z dnia na dzień, stan chłopaka był coraz lepszy. Dziewczyny znalazły mu starą laskę,

aby miał się czym podeprzeć w drodze do łazienki. Cordoba dokładała wszelkich starań, aby
wrócił do dawnej formy, choć wiedziała, że to będzie długa podróż.

- O, idzie moja prywatna masażystka – powiedział wesoło, kiedy Carmen w przerwie

między zajęciami, przyszła zmienić mu opatrunek.

background image

- Jak się czujesz? – zapytała. – Ogoliłeś się – zauważyła.
- Czułem się taki zaniedbany – odpowiedział niewinnie. – Ale nie uwierzysz. Spójrz

mi w oczy. Widzisz? Lewe jest trochę zielone.

Dziewczyna pobladła. To pewnie sprawka jej wynalazku. Może przesadził z dawką,

może miał uczulenie.

- Masz na coś uczulenie? – zapytała.
- Na kurz – odpowiedział.
Nie. Takie się nie liczy. A jak jutro będzie mieć całe oko zielone? Przecież tego się nie

da odkręcić. Musiała by wymyślić eliksir na zmianę tęczówki, ale zawsze to drugie oko
będzie innego koloru.

- Teraz jestem bardziej oryginalny niż byłem – powiedział z samouwielbieniem.
Dziewczyna uniosła jedną brew w geście zaskoczenia.
- Odwróć się – poprosiła.
Z ogromną precyzją rozsmarowała fioletową maść przepisaną przez Umberto, na

plecach Felipe. Po chwili chwyciła bandaż, którym dokładnie obwiązała klatkę piersiową
chłopaka.

- Carmen! – zawołała Materazzi. – Pomożesz mi z tymi gazetami?
- Idę! – krzyknęła. – Będę później.
- Jakoś mi się nigdzie nie spieszy – powiedział do siebie Felipe wyciągając spod

poduszki zeszyt w czerwonej okładce. Z lekkimi rumieńcami na twarzy zaczął czytać pochyłe
pismo.



Czas bardzo się dłużył. Cortés, aby nie robić sobie zaległości, codziennie, kilka godzin

poświęcał nad nadrabianie materiału z zajęć. Oczywiście uczył się tyle, na ile pozwalało mu
zdrowie. Czasami rana, boleśnie dawała o sobie znać i priorytetem stawało się uśmierzenie
bólu.

W trakcie leczenia miał dużo czasu na przemyślenia. Nie żywił urazy do Casillasa, bo

wiedział, że nie zrobił tego specjalnie. Kiedy z nim o tym rozmawiał, Javier wyglądał na
bardziej przerażonego niż on sam. Mimo wszystko wielokrotnie zastanawiał się co właściwie
wydarzyło się tamten nocy. I nie mógł znaleźć satysfakcjonującej odpowiedzi.



W końcu po kilku tygodniach Felipe wrócił do zdrowia na tyle, aby myśleć o

powrocie do Akademii. Przyjaciele siedzieli w salonie dziewczyn, gdzie degustowali nowy
wynalazek Cordoby pod postacią pachnących, czekoladowych ciasteczek. Kiedy Carmen
wnosiła kolejną porcję słodyczy, na ekranie telewizora pojawił się wielki, niebieski
wykrzyknik.

- Wciśnij program – poprosiła Carmen.

background image

Javier, który trzymał w ręce pilota, mrużąc oczy, znalazł właściwy guzik. Na ekranie

pojawił się zwierzchnik Akademii. Kobieta o azjatyckiej urodzie, swoim cieniutkim głosem
zakomunikowała, że dwudziestego drugiego grudnia odbędzie się Wigilia. Na tą okazję
obowiązują stroje wieczorowe. Dodała również parę innych wiadomości, jednak nie były one
na tyle istotne aby ktokolwiek się nimi interesował.

Dla Carmen temat przyjęcia, był tematem drażliwym. Pragnęła iść z Felipe, ale nie

chciała wychodzić z inicjatywą. Uważała, że to mężczyzna powinien zrobić ten pierwszy
krok. Może była staroświecka, a może po prostu to kwestia wychowania. Fakt, faktem,
straciłaby do siebie szacunek gdyby miała poprosić o towarzystwo na przyjęciu.

Zwinnym susem, ukryła się w sypialni, aby uniknąć kłopotliwych pytań przyjaciół.
- Co tak uciekłaś? – zapytał Felipe wchodząc za nią do drugiego pokoju.
Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie.
- Przez to całe zamieszanie z moimi wypadkiem, w ogóle zapomniałem o poszukaniu

partnerki. Idziesz z kimś?

Carmen podeszła do niego. Nie wierzyła własnym uszom. Tak długo marzyła o ich

wspólnym wieczorze, a on, jak gdyby nigdy nic, wchodzi do jej sypiali i sam zaczyna ten
temat. To było jak sen.

- Jesteś dla mnie jak siostra i nie chciałbym aby Carpe zjechało cię za brak

odpowiedniego partnera – zaczął. – Moglibyśmy iść razem na Wigilię.

Carmen uśmiechnęła się ironicznie. Że niby on jest tym odpowiednim partnerem? Już

miała coś obrócić w żart, gdy dotarł do niej cały przekaz Felipe.

Jak to siostra?!
Zaraz, bo ona czegoś nie rozumie. Jak to rodzeństwo?
- Que? – zapytała zaskoczona Carmen.
Serce pękło jej na milion kawałeczków. Straciła nadzieję, że mogą tworzyć w

przyszłości idealną parę. Chłopak nie powinien tak mówić do dziewczyny. To jasny przekaz,
że zostajemy przyjaciółmi i się tak na mnie nie napalaj bo nic z tego nie wyjdzie.

Sama nie wiedziała co myśleć. Z jednej strony wysyłał jej sygnały, dawał nadzieję na

coś więcej, a z drugiej ucina temat mówiąc, że jest dla niego jak siostra!

Przecież to nielogiczne. Jakby ją normalnie kochał to by takich rzeczy nie mówił.
- Pójdziemy razem – powiedział z figlarnym uśmiechem ukazując dołeczki w

policzkach.

Nie. Nie pójdą razem! On nie zaprasza jej, bo są rodzeństwem. On się obudził w

czarnej dupie i nie ma z kim iść. Ot co!

Cordoba nie miała zamiaru spędzać z nim wieczoru tylko dlatego, aby miał wrażenie,

że zrobił dla niej tyle samo ile ona dla niego.

- Nie – szepnęła.
- Jak to nie? – Zdziwił się. – Powiedziałem, że idziesz – co zabrzmiało jak groźba.
- Nie, nie, nie. Ty mnie z łaski swej poprosiłeś – zauważyła Cordoba celując w niego

palcem. – A ja ci odmówiłam – wytłumaczyła.

- To z kim o wielka señorita Cordoba ma zamiar pójść.
- Już ty się kurwa o mnie nie martw – warknęła pokazując wyjście.
Kiedy przekroczył próg salonu, trzasnęła za nim drzwiami. Słyszała jak warknął do

swoich przyjaciół, że mają wyjść. Z pojękiwaniem, ale w końcu wyszli. Później nastąpiła

background image

krótka wymiana zadań pomiędzy Franciscą i Giulią. Carmen policzyła do trzech, a w
drzwiach pojawiła się Miramontes.

- Co się stało? – zapytała.
- Czy wyglądam na osobę, która ma ochotę na zwierzenia?! – warknęła.
Blondynka widząc podły nastrój przyjaciółki, postanowiła zostawić ją samą, a

Cordoba nie wiedziała jak wyładować swoją złość. Chwyciła ciężki posąg konia i cisnęła nim
w drzwi od łazienki wybijając małą szybkę.

Cham zaprosił ją tylko dlatego, że tak wypadało. Z litości, albo ze strachu o własny

interes. Jak on mógł jej powiedzieć to prosto w twarz. Nie dość, że cham, to jeszcze
bezczelny.

Rozkleiła się na dobre. Każde jej marzenie umarło. Wszystko umarło. W ciągu kilku

minut Cortés roztrzaskał jej serce na milion kawałeczków rozsypując po świecie, mając to
najwyraźniej w dupie.

Cholera, wcześniej mogła się oszukiwać, że czuje coś do niej, a teraz ewidentnie było

widać, ze mu na niej nie zależy. Cordoba nie mogła tego znieść.



Carmen długo rozmyślała nad Felipe – przynajmniej trzy godziny. Po dłuższym

zastanowieniu doszła do wniosku, że Cortés nie ma żadnych pozytywnych cech. Te jego
wady są tak ogromne, że przykrywają wszystko inne. Tak przykładowo – ta jego wyniosłość.
Ma jakąś obsesję na punkcie własnego ego. Uważa, że tylko on może o czymkolwiek
decydować, bo pan cudowny jest nieomylny.

Cordoba poczerwieniała ze złości. Jak ona mogła być tak głupia! Rozejrzała się po

pokoju. Czym prędzej chwyciła kartkę papieru i długopis. Nie miała najmniejszego zamiaru
pozostawić na nim suchej nitki. Wszystko mu wypomni. Absolutnie wszystko! A napisze list,
bo tak będzie łatwiej. W normalnej rozmowie mógłby jej przerwać, wyjść, zamknąć usta
pocałunkiem… Nie! Co ona wygaduje. Znowu zaczyna… Carmen, zapomnij!


Felipe,
Ja zawsze wiedziałam, że masz dużo obowiązków, że drużyna i nauka, a czasami

jakieś imprezy są trudne do połączenia. Powinnam być ci wdzięczna, że o Pan Tego Świata
znalazł dla mnie czas i chce porozmawiać. Tylko co to za rozmowa? Kiedy rozmawiam z Tobą
na przerwach to się tylko uśmiechasz, a jak rozmawiam przez Internet to wysyłasz mi
jakieś durnowate emoticony. Nie potrzebuję tych Twoich uśmieszków i nie lubię pisać
długich monologów!

W ogóle to Ty mnie nie słuchasz. Wysyłasz co popadnie tylko po to bym się od

ciebie odwaliła. Co Ty tam takiego robisz? Nie możesz mi poświęcić dziesięciu minut na
wyłączność, albo lepiej radził sobie z podzielnością uwagi? Jesteś beznadziejny. Ignorujesz mnie
gdy chcę się czegoś o Tobie dowiedzieć. Tak bezczelnie olewasz. Nie jestem jakimś dodatkiem
do youtube, tylko normalną, żyjącą istotą, która może Ci nakopać przy byle okazji.

Kiedyś potrafiłeś się ze mną dogadać. Potrafiłeś znaleźć wspólny język. A teraz?

Zbywasz mnie byle czym. Stałeś się takim egoistycznym, typowym mężczyzną, który dba

background image

tylko o swój interes i myśli, że wszystko wie najlepiej. Nigdy nie starałeś się zainteresować
się tym co ja lubię. Zawsze to ja musiałam zgłębiać wiedzę na temat Twoich ulubionych
dyscyplin. Skończyła mi się już cierpliwość.

I nie pieprz, że to są tylko jakieś moje fanaberie. Zmieniłeś się i to bardzo!

Twoja suka Carmen

Dumna z siebie zakleiła list w kopercie i poszła pod drzwi pokoju chłopaków.

Zgrabnym ruchem ręki, wsunęła papier pod futrynę.

A teraz tylko wystarczyło poczekać na jego reakcję. Cordoba od wszystkiego innego,

uwielbiała słodką zemstę, w której uderzała w najczulszy punkt przeciwnika. W tym
przypadku, za cel obrała sobie dumę Cortésa. Kochała doprowadzać do szału inne osoby.
Lubiła kłótnie i sprzeczki. Czasami poprawiało jej to dość znacznie humor. Oczywiście jeśli
wygrywała te małe wojny.

- Carmen, ty tutaj? – zdziwił się Torres, spotykając przyjaciółkę swojej dziewczyny

pod drzwiami.

- Przechodziłam akurat… - wymigała się. – Muszę lecieć na zajęcia! – I uciekła.



Ciemnowłosa dziewczyna cały dzień myślała jaka była reakcja Felipe na jej ostre

słowa. Od dłuższego czasu zbierała się, na to aby powiedzieć mu to co naprawdę myśli.
Zawsze jednak, znajdowała niepodważalny argument, że nie powinna urządzać burzy w
szklance wody. Rozmowa o balu przelała czarę goryczy i uruchomiła od dawna cykającą
bombę. Carmen nie miała zamiaru ustąpić, a co więcej, zamierzała stoczyć bitwę z
chłopakiem.

W gruncie rzeczy, należało mu się.
Drzwi od sypialni z hukiem zostały otworzone, przez wysportowane ramiona.

Cordoba leżąca na łóżku, leniwie spojrzała na postać w wejściu. To był on. Grzywka, którą
zazwyczaj starannie poprawiał, tym razem niedbale przykryła mu zbarczone brwi. Groźnym
wzrokiem spoglądał na dziewczynę dysząc przy tym cicho. Czyżby bieg? O… jakież to
urocze.

Carmen uśmiechnęła się dumnie.

- Możesz mi wytłumaczyć te wszystkie piękne słowa, które do mnie napisałaś? –

zapytał dość agresywnie.

- A którego to słowa nie zrozumiałeś? – zapytała Cordoba.
- Ja jestem egoistą? – warknął - Spójrz na siebie… Ty cała ociekasz tym egoizmem.
- Skończ te kiczowate porównania – odpowiedziała Cordoba wracając lekceważąco do

czytania książki.

Felipe otworzył usta ze zdziwienia.
- O co ci kobieto chodzi?
- O to, że mnie się nie traktuje jak szmatę – odpowiedziała.

background image

- Chciałem być miły i zaprosić cię na przyjęcie – rzekł rozkładając ręce, - to jakieś

przestępstwo?

- Nie, oczywiście, że nie – warknęła. – TY zawsze jesteś bez winy.
- A, już rozumiem. Powinienem paść ci do kolan i krzyknąć, że jesteś najwspanialszą

osobą na ziemi i od zawszę marzę by iść z tobą na wigilię! – krzyknął.

Carmen zatrzymała wzrok na jakimś beznadziejnym wyrazie w książce. To ją

zabolało. I to bardzo. W gniewie, przygryzła wargę. Myślała tylko o tym, jakie słowo może
go najbardziej ugodzić.

- Jak masz mi się tu tak wytrząsać, to wyjdź z mojego pokoju – rozkazała Cordoba. –

Nie mam zamiaru rozmawiać z takim prostakiem, który nie ma…

- Ty uważaj co mówisz – pogroził palcem.
- Rozkazywać to ty sobie możesz swoim lalom, które skaczą i piszczą, gdy tylko

dotkniesz piłki na boisku – warknęła. – Ale nie mi! Żałuję wszystkiego co dla ciebie
zrobiłam. Nie zasługiwałeś nawet na to bym ci powiedziała z jakiej książki możesz napisać
referat na AA!

- Ja żałuję tylko tego, że uważałem cię za inną osobę.
O nie. Tak to się bawić nie będą. Nie będzie wplątywał jej w jakieś wyrzuty sumienia.

To on zachował się jak ostatni sukinsyn zapraszając ją na wigilię z poczucia obowiązku.

- Może gdybyś widział coś więcej poza czubkiem swojego nosa…
- Odezwała się ta, co dba o innych – warknął. – Skupiasz się tylko na tym czy

wszystko układa się po twojej myśli. Jeśli nie, to obwiniasz cały świat za swoją krzywdę….
tylko nie siebie! Otwórz oczy dziewczyno. Nie jesteś idealna.

- Ale kurwa, mam swój honor – gwałtownie wstała z łóżka. – Jeśli ci się wydaje, że z

ciebie taki super chłopak, z którym każda dziewczyna chciałaby spędzić wieczór, to jesteś w
błędzie. Ja bym nie chciała.

Felipe obdarzył Cordobę drwiącym uśmieszkiem.
- I żadna nie będzie chciała, kiedy dowiedzą się jaki z ciebie egoistyczny narcyz.
Roześmiał się jej w twarz, co doprowadzało ją do furii. A tak bardzo chciała, by było

odwrotnie. Ona nie potrafiła zachować takiego opanowania. Zawsze pod koniec kłótni emocje
brały górę i nic nie mogła na to poradzić.

- Myślę, że nie mamy sobie nic innego do powiedzenia – poinformowała Cordoba

patrząc mu prosto w ciemne oczy.

- No bo z tobą nie da się normalnie porozmawiać – warknął.
- Ostoja spokoju się znalazła! – odgryzła się Carmen.
Spojrzała na niego wrogo. Przez ten wszystek czas, tylko ona zabiegała o to by mieli o

czym rozmawiać, by te konwersacje przypominały normalną wymianę zdań między
przyjaciółmi, aby w pewnym momencie brakowało im czasu na dokończenie słów, by nie
mogli się sobą nacieszyć. Ale ona nie może w nieskończoność się starać. On też musi coś od
siebie dać.

Tylko i wyłącznie o to chodziło.
Że mu nie zależy.
A powinno.
- Wynoś się – warknęła. – Nie jesteś tu mile widziany – krzyknęła mu na odchodne.

background image



Giulia wtulona w silne opalone ramiona swojego chłopaka, uważnie przysłuchiwała

się relacją Javiera z ostatniego tygodnia, który dla nikogo nie był łatwy. Otóż Carmen i Felipe
idealnie potrafili przenieść swój konflikt na przyjaciół. Nie chodziło tu o to, że ktoś więcej
miał się pokłócić. O nie! Po prostu paczka znajomych nie mogła się normalnie spotykać, bo
gdy tylko pojawili się na drodze Cordoby czy Cortésa, zaczynało się wypominanie, kto z kim
trzyma, i kto wobec kogo jest lojalny.

Materazzi poprawiła koc leżący na drewnianej kłodzie, a później pogładziła biały,

plażowy piasek.

Na terenie całej Akademii znaleźli tylko jedno miejsce, gdzie byli pewni, że ani

Carmen, ani Felipe, nie nakryją ich na nocnych schadzkach. Za kryjówkę obrali sobie tył
starszego boiska do piłki nożnej, tuż za trybunami. Nikt tu nie zaglądał, bo wszelkie atrakcje,
jak wypożyczalnia desek, centrum sportowe czy inne pierdoły, znajdowały się całkowicie w
przeciwnym kierunku. Mimo wszystko Nicolás od czasu do czasu wypatrywał wysokiej,
szczupłej sylwetki przyjaciela z lekko pochyloną klatką piersiową do przodu i zaciśniętymi
pięściami.

Całe to zamieszanie przypominało jedną, wielką hiszpańską corridę. Cortés był

czarnym, silnym bykiem, który bez większego powodu pragnął przeszyć jakieś wątłe ciało
swoimi rogami, a po drugiej stronie piaszczystej areny, stała ona – Carmen Cordoba, ubrana
w błyszczący, tradycyjny strój z jaskrawą płachta i cienką szpadą, z zamiarem bezbłędnego
posłania broni w kark zwierzęcia.

- On mi ostatnio zarzucił, że ja w ogóle olewam to, że ma jakieś problemy – jęknął

Casillas. – No ale co ja mam zrobić. Położyć się na torach i czekać, aż mnie coś przejedzie?

Miramontes przeczesała palcami swoje blond włosy, po czym usiadła z

wyprostowanymi nogami. Ona podchodziła do wszystkiego z większą rezerwą. Nie
przejmowała się każdym słowem jakie wykrzyczała jej Carmen. Wiedziała, że mówiła to
tylko po to, aby odreagować stres związany z Felipe. Inna sprawa, że dziewczyna często
plotła bez sensu i czepiała się o każdą drobnostkę.

Pewnie z Cortésem było tak samo.
- Co ja bym zrobił bez Felipe – powiedział Javier. – Przecież bez niego nie

wiedziałbym ile mam naprawdę problemów – przysiadł na pobliskim pieńku. – Coś trzeba
zrobić.

- Ta, pewnie! To może od razu dajmy im bomby atomowe do zabawy? – zawył

Torres.

- E tam… każdy niech żyje swoim życiem – wtrącił Francisca po czym zastanowiła się

przez chwilę. – Ale dobrze jakby się oboje mocno przejechali na własnych złośliwości –
rzekła a w jej oczach pojawiły się małe iskierki.

- Nie, nie, nie! To głupi pomysł… - zauważył Torres. – Obydwoje są tak samo uparci i

honorowi. Najgorsze co możemy zrobić to wtrącić swoje trzy słowa.

- Ale oni się pozabijają – poinformował Casillas bezradnie rozkładając ręce.
- No to trudno – odezwała się Francisca.

background image



Ach! Cóż to będzie za bal – takie hasło powtarzała zwierzchniczka akademii przy byle

okazji. Strzelała nim jak weteran na wojnie, a młodzi uczniowie, niczym tubylcy z
napadniętej wioski, próbowali kryć się przed kobietą o azjatyckiej urodzie.

Wszyscy dobrze wiedzieli, że ta Wigilia będzie taka sama jak rok czy dwa lata temu –

czyli nic nadzwyczajnego. Oczywiście całą sytuację bardziej przeżywały dziewczyny, gdyż
wiązało się to z zakupem nowej sukni, która kategorycznie nie mogła być taka sama jak innej
dziewoi z Akademii. Przecież to takie francuskie faux pas!

1

Jedyne co ich pocieszało, to perspektywa tańców do białego, śnieżnego poranka.
Carmen właśnie zjeżdżała szklaną windą na parter, aby udać się na kolejne zajęcia,

gdy zobaczyła Felipe w towarzystwie jakiejś obcej dziewczyny. Radośnie rozmawiali, siedząc
na przybocznej kanapie. Cordoba skwitowała całą sytuację cichym cmoknięciem, jak to miała
w zwyczaju i schowała się za filarem. Wyciągnęła z torby pierwszą lepszą książkę. Próbowała
pokazać, że wcale nie jest spóźniona, że jej tak wygodnie czytać podręcznik do góry nogami,
i uwielbia gdy w plecy wbija jej się kant piaskowego zdobienia. Czy ona musiała iść do sali
przy której siedział Cortés? Nie. Oczywiście, że nie! Ale w ogóle skąd takie pytanie?

- Carmabelle! – krzyknęła z wyczuciem czasu Materazzi. – Co ty tam robisz?! Mamy

przecież hiszpański!

No i wszystko diabli wzięli. Już oczyma wyobraźni widziała ten lekko drwiący

uśmieszek chłopaka, który miał wyrażać politowanie nad amatorszyzną Cordoby. Taa, znalazł
się wielki, znany aktor z kilkoma Oscarami na koncie… A właśnie! Może on siedział z tą
dziewczyną tylko po to by Carmen zdenerwować i wyprowadzić z równowagi? Ha! Chytry
plan, ale Cordoba go przejrzała.

Dumnym krokiem podeszła do przyjaciółki. Nagle poczuła lekkie szarpnięcie za

ramię.

- Poczekaj – powiedział męski głos.
Odwróciła się całkowicie zaskoczona. Za rękę trzymał ją wysoki chłopak, który

przynajmniej miał dwa metry wzrostu. Z takimi centymetrami, z powodzeniem mógłby
zdobywać trofea w koszykówce, siatkówce, futbolu amerykańskim… w gruncie rzeczy, we
wszystkich dyscyplinach sportowych. Włosy miał ciemne, lekko asymetrycznie wystrzyżone.
Oczy zielone, a rzęsy długie jak u kobiety. Delikatnie uśmiechnął się.

- Jestem Jose Hierro, z ósmego oddziału – zagadał.
- Wiesz, spieszę się – próbowała wyrwać się z jego ramion bezskutecznie.
- W takim razie będę się streszczał. Byłoby mi niezmiernie miło, gdybyś wybrała się

ze mną na Wigilię – zapytał uprzejmie.

Cordoba uśmiechnęła się promiennie. Lepszego momentu sama by nie wymyśliła. Za

jej plecami siedział Felipe, który uważał siebie za ósmy cud świata, a tu przychodzi sobie taki
chłopak ze starszych oddziałów i zaprasza Carmen na bal.

Szkoda, że nie mogła się odwrócić i zobaczyć w tym momencie miny Cortésa.
- Z przyjemnością – odpowiedziała dziewczyna, po czym weszła z przyjaciółką do sali

lekcyjnej.

1

Faux pas – (fr. fałszywy krok). Oznacza nietakt, pogwałcenie niepisanych reguł danej społeczności.

background image

Och Si! Felipe leży na deskach po nokaucie zamaskowanego Zorro, płacząc i kwicząc

z bólu. Tak, tak señor Cortés - zero jeden dla Cordoby!



Gdy skończyły się zajęcia z Ars Non Magica prowadzone przez starszą kobietę z

własną ideą nauczania, Carmen od razu pobiegła do Conrado. Cieszyła się, że promotorkę o
haczykowatym nosie zobaczy dopiero po świętach. W gruncie rzeczy nie tylko ona skakała z
radości na samą myśl o tym fakcie. Każdy w Akademii, kto miał do czynienia z tą istotą
ludzką, przerwę świąteczną traktował jak przejaw miłosierdzia bożego.

Cordoba wbiegła do swojej sypiali i prawie wpadła na wielkie, tekturowe pudełko.

Nieznana bliżej paczka posiadała ogromną ilość naklejek, znaczków, adresów. Były też
dziury niedbale wycięte nożem.

Przystała na chwilę, lekko przechylając głowę.
- Giulia! – krzyknęła. – Co to jest?
Włoszka wyszła z łazienki owinięta ciasno różowym ręcznikiem z maseczką na

włosach. Wzruszyła tylko ramionami.

- Przywieźli podczas sjesty – poinformowała. – Jakbyś się tak nie zajmowała

śledzeniem Felipe to byś wcześniej wiedziała…

Cordoba podeszła do tajemniczego pudełka. Z notatki dowiedziała się, że to przesyłka

od ojca. Ciekawe tylko po jaką cholerę potrzebne jej to zwierzę. Bo tego, że dostała coś
żywego, była pewna bardziej niż podatku od dochodu. Otworzyła pudełko, a w nim zastała
śpiącego, małego pieska typu York. Był cały czarny a na bródce znajdowało się kilka
miedzianych pasemek.

Nagle, na pudełko skoczył legwan, który wydawał z siebie jakieś dziwne dźwięki i

trzepotał czymś na kształt wachlarzu. Carmen zaczęła krzyczeć i wskoczyła na łóżko. Piesek,
trochę większy od męskiej dłoni, wskoczył na kark Napoleona, po czym wydostał się z
pudełka. Nie czekając na reakcję wybiegł z pokoju, za nim legwan.

Materazzi wiedziała, że legwan zaraz wróci. Bieganie nie było jego dobrą stroną.

Zaraz się zmęczy, przystanie, wysunie język w geście pogardy i wróci na swoje miękkie
posłanie przy gorącej lampie.

- Biegnij za nim – powiedziała Giulia.
- Po co? – zdziwiła się Cordoba.
- To twój zwierzak.
- Kto tak powiedział? – zastanowiła się Carmen.
Powolnym krokiem zeszła z łóżka i wyszła do salonu. Tam zauważyła, że drzwi na

korytarz są otwarte. Przeklęła, a zaraz potem Giulia krzyknęła zza drzwi by nie używała
wulgaryzmów w jej obecności. Posłała jej mordercze spojrzenie i wybiegła na korytarz.
Przecież będzie mieć kłopoty jak ta mała kulka coś pogryzie czy popsuje.

Biegała przez korytarz jak opętana. Co chwila zaczepiała jakiś ludzi pytając czy

widzieli psa. Z ich relacji wynikało, że był w kilku miejscach na raz. Gdzieś w oddali słyszała
jakby popiskiwanie, ale niczego nie była pewna. Zbiegła prawie na sam dół do recepcji. Tam

background image

zauważyła ciemną kulkę. Już miała po nią biec, gdy zobaczyła, że jej własny pies wpada
wprost w ramiona Felipe. Odwróciła się na pięcie i schowała za rogiem.

- Hola mały – odezwał się chłopak łaskocząc szczeniaka pod brodą i chowając za

koszulą.

- A niech go zeżre – machnęła ręką po czym poszła do pokoju.



W końcu nadszedł upragniony dzień. Jeszcze tylko Wigilia i wszyscy mogli jechać do

domu, na długie leniuchowanie. Zanim jednak to nastąpiło, Carmen musiała przeżyć
uroczystą kolację. Cały dzień spędziła na relaksowaniu i odprężaniu własnego ciała. Przecież
musiała być wypoczęta!

Sukienkę kupiła dużo wcześniej. Była długa, balowa. Krwisto czerwona. Cordobie

najbardziej podobały się maksymalnie odsłonięte plecy i zasłonięty dekolt. Widziała taką
sukienkę w jakimś filmie i od razu ją pokochała.

Upinała włosy przed lustrem. Materazzi nalewała wody do miski Napoleona, a Devdas

– tak Stefano nazwał szczeniaka, droczył się z legwanem. Wczoraj, pies wrócił do
właścicielki w dość zabawnych okolicznościach. Każda ze stron wysłała swojego
przedstawiciela na neutralny teren w postaci ciemnego korytarza, tam doszło do przekazania
szczeniaka. Giulia posłusznie odebrała towar, a Nicolás zgodnie z obietnicą udał się prosto do
sypialni chłopaków z Barcelony.

- Wiesz co? – Zaczęła Carmen.
- Nie wiem – odpowiedziała automatycznie Giulia.
- Kiedyś prosiłam Boga by mi dał chłopaka z syndromem Piotrusia Pana -

poinformowała. - Ale Felipe jest już przesadą! To jest jakiś rozpieszczony bachor, a nie facet.

- Słyszałam, że jak Bóg chce kogoś pokarać, to mu daje to o co prosi – odparła

Włoszka wygładzając swoją niebieską suknię.

- No to świetnie – mruknęła Carmen. – Właśnie tego potrzebowałam.
- Trzymaj się – poklepała Materazzi przyjaciółkę po plecach. – Ja to już lecę. Ciao!
- Ciao! – kiwnęła głową Cordoba.
Równo o osiemnastej trzydzieści cztery, do pokoju wpadła Miramontes. Wyglądała na

lekko zdenerwowaną. W gruncie rzeczy nikt nie powinien być zdziwiony. Na samym środku
szafirowej sukni, która z przodu była krótsza a z tyłu dłuższa, pojawiła się wielka ciemna
plama.

- Co się stało? – zapytała Carmen odwracając się w stronę przyjaciółki.
- Ziomek wylał na mnie sok porzeczkowy – odpowiedziała chwytając jakąś mokrą

szmatkę.

- Który?
- Jak to który? Esteban – mruknęła. – Bardzo widać?
Cordoba podeszła do swojej magicznej skrzynki i wyjęła jakąś białą kulkę. Zaczęła ją

ugniatać w palcach, aby nabrała więcej plastycznych właściwości. Musiała pomóc
przyjaciółce. Nie mogła pozwolić by Francisca chodziła z jakąś plamą na sukience. Kodeks
przyjaźni na to nie pozwalał.

background image

- Co to jest? – zapytała Francisca.
- Mia przysłała mi z Włoch. To taka łata, która wykorzystuje właściwości kameleona

– wyjaśniała Carmen. – Trzeba uformować z niej kształt plamy i przykleić. Ponoć Włoszki
oszalały na punkcie tego – po chwili porzeczkowy kolor zaczął znikać. – Gotowe, ale po balu
oddaj ją do pralni.

Miramontes uśmiechnęła się szeroko i odgarnęła pofalowane blond włosy.
- A ty kiedy idziesz na wigilię? – zapytała.
- Jose powinien zaraz tu być – odpowiedziała Cordoba.
Francisca pokiwała głową na znak zrozumienia.
- To do zobaczenia na parkiecie – machnęła ręką i wyszła.
Carmen zdążyła pomalować usta czerwoną pomadką, gdy rozległo się ciche pukanie.

O godzinie osiemnastej czterdzieści pięć w salonie dziewczyn pojawił się wysoki,
ciemnowłosy chłopak, ubrany w eleganci garnitur. Cordoba uśmiechnęła się delikatnie.

- Ładnie dobrałaś sobie sukienkę – pochwalił.
- Aha... to fajnie – odpowiedziała z lekkim zakłopotaniem. – Możemy iść?
Wigilia miała zacząć się punktualnie o dziewiętnastej. Na korytarzu Conrado,

spotykało się jeszcze kilka par odświętnie ubranych. Wszyscy szli na wielki, szkolny plac
pomiędzy Akademią a domami dla uczniów. To właśnie tam miał odbyć się bal.

Nastał wieczór, a ścieżki oświetlały latające w powietrzu czerwono-żółte lampiony.

Miejsce Wigilii zostało udekorowane świątecznymi ozdobami. Jeszcze trwały ostatnie
poprawki, kiedy Carmen i Jose weszli na świeżo ułożony parkiet do tańca. Podeszli do grupki
promotorów, bo takie polecenie Cordoba otrzymała w zaproszeniu.

- Jesteście! – krzyknął Iker Díez, który chodził z kartką papieru i odhaczał

zrealizowane zadania.

Carmen widziała jak mężczyźni ubrani w białe koszule, przepasani ciemnymi

fartuchami, rozkładali srebrne sztućce na stołach zaraz obok talerzy ze smoczym nadrukiem.

W tym samym czasie na placu zjawiła się Giulia. Gdy tylko zauważyła przyjaciółkę

ukryła się za akwarium stojącym blisko wejścia. Nie chciała aby Cordoba zobaczyła ją w
towarzystwie Torresa. Carmen mogłaby to odebrać za brak lojalności. Co oczywiście było
jakimś idiotyzmem, ale na wściekłą przyjaciółkę z miłosnymi problemami nie ma rady.

Spostrzegła, że ludzie zaczynają się je dziwnie przyglądać. Nie wiele myśląc udawała,

że zaczęła obserwować ryby. Po pewnym czasie, naprawdę zaczęła ich śledzić. Było w tych
stworzeniach coś intrygującego. Fioletowe wodniki ganiały, inne buntowniki o błyszczących
łuskach. Przypominało to polowanie lwa na zabłąkaną zebrę wśród afrykańskiego wodopoju.
A gdzieś w oddali, małe, zielone spotki pływały wokół miniatury zamku z San Sebastian.
Giulia znajdowała coraz to nowsze gatunki. Jednak rybka wydała się jej wyjątkowo zabawna.
Był to benito o ciemnozielonym kolorze łuski z czarnym piórkiem na boku.

Nagle zauważyła, że jest obserwowana przez duże brązowe oczy, rozmywające się w

wodnej tafli.

- Chodź tu! – powiedziała szarpiąc Nicolása za rękaw garnituru aby się ukrył.
- Baby, wieczór się dopiero zaczął a ty już mnie ciągniesz w jakieś zakamarki? –

zażartował.

- Tam stoi Carmen, może nas zauważyć.
- Wygląda na zdenerwowaną – oświadczył Torres krzyżując ręce na piersi.

background image

Młody Hiszpan miał rację. Dziewczyna miała poważny problem. W tajemniczych

okolicznościach, Jose zniknął. Stał obok Cordoby, a gdy był potrzebny rozpłynął się w
powietrzu. Punktualnie o dziewiętnastej Carmen z pozostałymi osobami, którzy brali udział w
konkursach, miała zatańczyć tradycyjny taniec Bolero

2

. Jak ma to zrobić, gdy jej partner

gdzieś uciekł?!

Kobieta o azjatyckiej urodzie, ubrana w śnieżnobiałą sukienkę z futerkowym

kołnierzem, zaczęła witać przybyłych gości. Wykonywała przy tym z tylko sobie znanym
wdziękiem, dzikie ruchy ręką. Gdy wytłumaczyła wszystkim, po co tam się znaleźli, bo być
może nie każdy wiedział, że jest Wigilia w Akademii i to taka tradycja, wyczytała nazwiska
osób, które uczestniczą w konkursach.

Nagle wielkie akwarium runęła na ziemię z wielkim hukiem. O dziwo, kobieta o

azjatyckiej urodzie zignorowała ten fakt i nadal prowadziła długi monolog przerywany
aplauzem gości. Promotorka AA, która jednocześnie była opiekunem oddziału Carmen,
jęknęła przeraźliwie i podbiegła do miejsca zdarzenia aby uprzątnąć szkody. Później zaczęła
wydzierać się na przystojnego winowajcę o ciemnych włosach, że jest pierdoła, i że zawsze są
z nim jakieś kłopoty. Dopiero po chwili Cordoba zauważyła twarz Cortésa, który próbował
się jakoś wytłumaczyć.

- Zaczynamy! – Krzyknęła radośnie zwierzchniczka Akademii.
- Na parkiet – zarządzał Díez jak prawdziwy kowboj stadem bydła. – Gdzie Jose? –

zapytał Carmen.

- Nie wiem – jęknęła.
Mężczyzna wiedząc, że nie mają za dużo czasu, wzrokiem zaczął szukać partnera

zastępczego. W pierwszej chwili spojrzał na Felipe, który głośno dyskutował nad tym, że to
akwarium samo się przewróciło i on nie miał z tym nic wspólnego.

Iker pokiwał głową zadowolony ze swojego wyboru.
- Cortés, chodź tu! – krzyknął machając do niego. – Zatańczysz z nią bolero. Umiesz?
- Umiem, ale z nią… - jęknął. – Po co?
- Bo Jose gdzieś zniknął – odpowiedział promotor.
- Co za ironia – skomentował sarkastycznie Felipe.
Młoda para ustawiła się do tańca. Carmen nie wiedziała, czy go kopnąć czy pozwolić

tańczyć. Miała niepowtarzalną szansę wpakowania jego osoby w taką aferę, która by go
prześladowała do końca życia. Niestety nie potrafiła wymyślić, jak to wszystko zrobić aby i
siebie nie pogrążyć.

Szesnaście par ustawionych w kółeczku zaczęło tańczyć przy wolnej, dość

romantycznej muzyce. Bolero podobne jest do wicia się węża w zwolnionym tempie.
Partnerzy ocierają się o siebie, odchodzą a potem znowu wracają. I to wszystko na ugiętych
nogach. Trzeba przyznać, że bez muzyki wygląda to dość śmiesznie. Carmen dziwiła się
tylko, jakim cudem Felipe uczęszczał na nieobowiązkowe zajęcia z historii i kultury
hiszpańskiej.

Dziewczyna miała tylko nadzieję, że chłopak nie zauważy momentów w których

dostaje gęsiej skórki na sam dotyk jego silnych dłoni. Chciała aby całe to przedstawienie

2

Bolero – hiszpański taniec ludowy pochodzący z Kastylii i Andaluzji z okresu XVIII w. Wykonywany jest w

tempie umiarkowanym, metrum ¾, solo lub parami, przy wtórze instrumentów perkusyjnych, takich jak
kastaniety lub tamburyn, a także gitary.

background image

skończyło się jak najszybciej. Obawiała się, że po tym tańcu znowu chłopak zawróci jej w
głowie, a kolejnego rozczarowania nie przeżyje.

Muzyka ucichła. Felipe podziękował za taniec delikatnym pocałunkiem w dłoń, a

Cordoba jak najszybciej uciekła z parkietu. Usiadła przy stole gdzie znalazła swój bilecik z
nazwiskiem i cierpliwie czekała na Jose. Wpatrywała się cały czas w leżący płatek róży obok
jej talerza, bo nie chciała spotkać wzroku Felipe.

Po chwili znalazł się i Hierro. Wyrósł spod ziemi, jak teściowa na walentynki.
Nawet specjalnie nie tłumaczył dlaczego go nie było. Skwitował to tylko małym bo

musiałem.

- Chodźmy zaczerpnąć świeżego powietrza – zaproponował zaraz po tym jak zjedli

kolację.

Cordoba w mig zauważyła dziwne miny jego kolegów z którymi siedzieli przy stole.

Jeden ironicznie się uśmiechał, drugi szeptał coś innemu na ucho i wybuchali głośnym
śmiechem a potem wymownie patrzyli się na Jose.

Para poszła na plażę. Przy blasku księżyca chodzili brzegiem morza, mocząc przy tym

stopy. Carmen czuła się spięta i zdenerwowana. Jak za chwilę miało się okazać, miała ku
temu duże podstawy.

- Ładna noc – zaczął. – Coś nie tak? – zapytał gdy dziewczyna milczała.
- Wszystko w porządku – mruknęła.
- Masz chłopaka? – zapytał konkretnie. – Może jakiś wolny związek.
- Jestem singielką – odparła czując, że grunt pali jej się pod nogami i wpada w jakieś

wielkie bagno.

Uśmiechnął się sam do siebie. Później chwycił ją mocno za rękę otaczając przez swoje

silne ramiona

- Jesteś dziewicą?
Otworzyła usta ze zdumienia. Co to za pytanie?
- Czy ta informacja jest ci koniecznie do szczęścia potrzebna? – zapytała dość

drżącym głosem.

- Czyli nie – odpowiedział zadziornie.
Nie. Jak on do takiego wniosku w ogóle doszedł? Użył dedukcji czy po prostu

odpowiedź losował w głowie?

Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
- Robiłaś to na plaży? – zapytał Jose siląc się na uwodzicielski ton. – Lubię

dziewczyny, które są otwarte.

- Hierro? – ktoś krzyknął w oddali. – Jakaś paczka do ciebie przyszła. Jest w Vido.
- Zostań tu Carmen, zaraz wracam – pocałował ją w policzek. – Chyba, że chcesz się

w coś pobawić, ale ostrzegam, znajdę cię – powiedział wesoło i poszedł za jakimś małolatem.

Cordoba czuła niepokój. Nie wiedziała co zrobić. To znaczy, wiedziała, że ucieknie,

ale nie miała jeszcze pomysłu jak. Budynek Vido był dość blisko, więc musiała się spieszyć z
decyzjami. Wzięła głęboki oddech, chwyciła sukienkę w dłonie i zaczęła biec ile sił w
nogach, brzegiem plaży, aby ślady zmyła woda. Nie wiedziała co znajduje się po tamtej
stronie wybrzeża, więc ponosiła jakieś ryzyko, że spotka morskiego stwora, który będzie
chciał ją zabić, jednak w tej sytuacji uznała to za lepsze wyjście.

background image

Gdy biegła, rozmyślała, że padła ofiarą jakiegoś durnego, męskiego zakładu i za tym

wszystkim stali jego koledzy co się tak głupio uśmiechali podczas wieczoru. Miała ochotę im
solidnie przywalić. Później. Jak już będzie czuła się bezpieczniejsza.

Nagle, jak spod ziemi, wyrósł przed Cordobą Hierro.
- Jose! – krzyknęła przeraźliwie. – Jak ty… tak szybko…
- Widziałem, że biegniesz w tą stronę to postanowiłem wyjść ci naprzeciw –

odpowiedział z uśmiechem wyciągając do niej dłoń.

- Nie.
- Nie? – zdziwił się. – Jak to nie?
- Posłuchaj. Ja mam pieniądze. Jak chcesz to mogę ci zapłacić, cena nie gra roli, ale

daj mi spokój. Nie rób mi krzywdy – mówiła w czasie słowotoku. – Nie dotykaj mnie!

- Ale ja ci nic nie… - próbował jakoś wytłumaczyć.
- Po prostu odejdź. Zostaw mnie! – odsuwała się od niego.
- Carmen – zaczął delikatnie, - nie mogę cię tu zostawić. Wybrałaś sobie dość

podejrzane miejsce na kryjówkę – zażartował, ale w mig spoważniał widząc, że ją to nie
bawi.

Podszedł do niej, jak się podchodzi do dzikiego konia. Wolnym krokiem, bez

zbędnych krzyków, cichym i delikatnym tonem mówił jej, że nie ma najmniejszego zamiaru
zrobić czegoś złego. Patrzył głęboko w oczy, przekonując o swojej dobrej woli.

W końcu się udało.
W końcu ją przytulił.
- Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał.
- Pomilczmy – zaproponowała.
Chłopak kiwnął głową i przytulił ją jeszcze mocniej.



W tym samym czasie, jakieś pół kilometra dalej, chłopak zwany Javierem Casillasem,

ciągnął za sobą ciało nieprzytomnej osoby. Hiszpan nie wyglądał na zbyt przejętego faktem,
że jego ofiara jest poobijana i od kilku minut zostawia za sobą strużkę krwi lecącej z nosa.
Zmęczony pchaniem prawie stu kilogramów żywego ciała, postanowił odpocząć. Z impetem
rzucił wielkie, nieprzytomne nogi na bordowy dywan w holu.

- Hej mała! – krzyknął do dziewczyny przechodzącej obok z szerokim uśmiechem. I

całkowicie zignorował fakt, że brunetka patrzyła się na zawiniątko w ciemnym, czarnym
worku, a nie na niego.

Gdy odprowadził zgrabną Hiszpankę wzrokiem, zebrał się w sobie i znowu zaczął

ciągnąć za sobą ofiarę. Po paru minutach dotarł do własnego salonu. Tam znalazł Giulię i
Nicolása leżących na kanapie.

- Co robicie? – zapytał Javier tonem niczym Izabela w kreskówce Fineasz i Ferb.
- Nic, co by mogło w przyszłości wrzeszczeć i kopać – odpowiedział automatycznie

Torres.

Casillas uśmiechnął się blado.
- Możecie mi tego popilnować? – zapytał wskazując na coś w worku.

background image

- A ty gdzie idziesz? – powiedział Torres. – Co to jest? To się rusza…
- To zdziel to – jęknął Casillas biorąc do ręki patelnię, na której Giulia przyniosła

ciepłe grzanki. Sprawnym ruchem ręki przywalił w koniec zawiniątka.

Usłyszeli ciche jęknięcie.
- Widziałem to w filmie – skomentował.
- Co ty robisz?! – krzyknęła Materazzi.
- Nie udawaj niewiniątka – warknął. – Ja wiem do czego wam – kobietom, służy

patelnia. Niño, ich to się od małego tego uczy… to jest cała feministyczna propaganda!

Torres uniósł lekko jedną brew i skrzyżował ręce na piersi.
- Si, si, jutro pokarzę ci z samego rana film – oznajmił Casillas, po czym wyszedł

czym prędzej. Tak na wszelki wypadek, gdyby nie chcieli popilnować jego ofiary.

- Co to jest? – zapytała Giulia gdy chłopak zaglądał co jest w środku.
- Wygląda na to, że Jose Hierro – oznajmił spokojnym tonem w ogóle nie zważając na

to, że Materazzi otworzyła usta ze zdziwienia. – Wiesz o czym on mówił? O tej patelni? –
Zaciekawił się. – Bo ty ją dość często przynosisz do mnie… - uśmiechnął się niepewnie.



Carmen usłyszała trzask i zaczęła nasłuchiwać. Dźwięk dochodził zza jej pleców.

Odwróciła się, ale nikogo ani niczego nie było. Egipskie ciemności. A może nie dowidziała?
Odczekała chwilę. Tak dla pewności. Nic jednak się nie zmieniło.

Od kilkunastu tygodni miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Dziwne trzaski, szmery.

Czasami sądziła, że zostawiła w innym ładzie porozrzucane papiery na biurku, czy kosmetyki
w szafce. Oczywiście musiała brać pod uwagę fakt, że może to Giulia albo Francisca ruszały
jej rzeczy, a teraz popadała w lekką paranoję.

- Coś nie tak? – Zaciekawił się Jose siedząc na białym piasku obok Cordoby cały czas

ją obejmując.

- Nic. Zdawało mi się – odpowiedziała. – Co mówiłeś?
- Mówiłem, że powinnaś napisać książkę o ważeniu mikstur – powtórzył. – Masz

talent i nie możesz go zmarnować. Kto wie, może w przyszłości nasze dzieci będą uczyć się z
twoich podręczników.

- Nasze? – zapytała dość podejrzliwie.
- Hiszpanii, miałem na myśli – dodał pospiesznie widząc, że zrozumiała go na opak. –

Chciałem… yyy… mówiłem w imieniu wszystkich rodziców.

Przysunęła kolana bliżej brody, chcąc ukryć zarumienienie na policzkach. Znowu

próbowała doszukiwać się czegoś, czego nie ma. Upiła łyk czerwonego wina, które Jose
przyniósł jakieś półtorej godziny temu.

- Byłaby z ciebie cudowna promotorka – szepnął jej na ucho. – Gdybym był twoim

uczniem z przyjemnością zostawałbym po zajęciach. – stwierdził zadziornie.

Nagle Carmen posmutniała przypominając sobie kłótnię z ojcem na ten temat.
- Z pisania książek nic nie ma. Nie wyżywię rodziny – powtórzyła słowa Stefano jak

dyktafon. – Ja mam jasno określoną przyszłość. Gdy skończę szkołę, pójdę na studia

background image

związane z ekonomią, a później będę pomagać ojcu w jego firmie. Któregoś tam dnia, w
końcu ją odziedziczę.

Stuknęła się z nim kieliszkami.
- Jak będę stara i garbata, to napiszę książkę. Nie martw się – powiedziała radośnie. –

Zadedykuję ci ją! – wypiła wino do dna.



- Jak tam moje zawiniątko? – zapytał Javier zaraz po tym jak wszedł do salonu. Zapiął

białą koszulę, którą miał na sobie, a później sprawdził w lustrze, czy gdzieś nie został ślad
czerwonej szminki.

- Udany wieczór? – odezwał się Torres.
- Jeszcze się nie skończył – odpowiedział wymijając, a po chwili ściągnął koszulę

ukazując idealnie wyrzeźbiony, opalony tors. Kołnierzyk – ubrudzony.

- Jedna ci nie starczy?
- Daj mi jeszcze dziesięć minut – powiedział Casillas ignorując pytanie. Skroplił ciało

wodą toaletową Bossa i przeczesał ręką ciemne włosy.

- A koszula?! – krzyknął Nicolás widząc jak przyjaciel wychodzi w samych

spodniach.

- Oj tam, oj tam – machnął ręką i wyszedł.



Carmen rozluźniona, rozmawiała z Jose na tematy, które bardzo często dotyczyły jej

prywatnych spraw. Hierro zadawał pytania, a Cordoba odpowiadała kończąc zawsze głośną
salwą śmiechu. Nie sądziła, że jakieś treści powinna zachować dla siebie. Uznała go za
swojego przyjaciela, który powinien wiedzieć wszystko.

Nie miała żadnych oporów. W pewnym momencie, pijąc słodkie wino, wpatrywała się

w jego oczy.

- Ty, wieszzz? Śmiesza spawa – powiedziała mocno wstawiona wytykając go palcem.

– Masz edno oko pine, a druge szielone – roześmiała się jakby to była ogromna skaza. –
Normalnie ak elipe.

Nagle ucichła i spoważniała. Mimo, że była zamroczona alkoholem, wykrzesała z

siebie resztki sił aby wystosować odpowiednie oskarżenie.

- Ty skuwysynie! Ukrałeś mój elisir co pszy… pszy… pszemiena w gogo chceszz –

mówiła marszcząc brwi. Wstała i poszła w kierunku wody. – Ale pan oés pszeapił edno. Tagi
gafcio sie obił. Eszcze nie szoczyam i misura nie szmienia penych ciesi ciaa…

Nigdy nie piła tyle alkoholu na raz. Zachwiała się nad brzegiem wody. Szukała

jakiegoś wsparcia. Natrafiła na silne ramiona, które z definicji powinny ją utrzymać, bo są
silnymi, męskimi ramionami. A w gruncie rzecz, po chwili, przewróciła i siebie i Felipe do
wody.

- A woa zmya elisir – poinformowała, kiedy kolejna fala uderzyła ją w plecy.

background image

Nagle skóra chłopaka zaczęła pękać i odpadać jak słabej jakości maska. Z ponad

dwumetrowego mężczyzny zrobił się nagle, stu osiemdziesięciu-siedmio centymetrowy
młodzieniec. Uśmiechnął się niewinnie pokazując dołeczki w policzkach, ale to już nic nie
dało.

Nagle, zza krzaków wyskoczyła jakaś dziewczyna o brązowych lokach i ciemnych

ubraniu. W ręku trzymała mały sześcian z ogromnym obiektywem marki Sony. Lampa
błysnęła, co na chwilę oślepiło Cordobę. Zanim wróciła do siebie, światło mignęło po raz
drugi. Cała mokra zaczęła beztrosko chlupać się w wodzie. Spojrzała ukradkiem na Felipe.
Tamten zajmował się rozwiązywaniem muchy i rozpinaniem koszuli, która nieprzyzwoicie
przykleiła mu się do ciała.

- Wreszcie! – krzyknęła nieznana dziewczyna i pobiegła w stronę tańczących ludzi. –

Capoor się ucieszy.

Cordoba może i była pijana, ale zdawała sobie sprawę, że to zdjęcie, które ukarze się

w gazecie, będzie początkiem wielkich kłopotów. Zaraz później skojarzyła, że Felipe
wszystko ukartował tylko po to, by znaleźć się na okładce. Takie pieprzone parcie na szkło.
Albo to rodzaj jakiejś zemsty? Za to, że z nim nie chciała przyjść. Specjalnie ją upił i
wyprowadził na to odludzie. Dał cynk szkolnej dziennikarce by zrobiła odpowiednie zdjęcia.
Jutro cała Akademia dowie się, jaką szmatą była Carmen.

Wstała bez słowa i chwiejnym krokiem zaczęła iść w kierunku swojego pokoju. Tak

mniej więcej.

- Carmen, czekaj – krzyknął za nią Felipe. – Cami…
Dziewczyna szła niewzruszona. Z każdą chwilą posądzała chłopaka o najgorsze myśli.

Przez długie pół godziny podążała do miejsca gdzie stały budynki mieszkalne dla uczniów.
Następne piętnaście minut próbowała dostać się do swojego pokoju. Gdy jej się to w końcu
udało, on wszedł za nią.

- Daj mi wytłumaczyć – powiedział gdy tylko stanął w sypialni. – Źle to wszystko

odebrałaś.

Mały York kiedy zobaczył jakieś nowe osoby w pokoju, od razu zaczął szczekać,

biegać i merdać ogonem. Ciemnowłosy chłopak przykucnął i podrapał psiaka pod
miedzianymi pasemkami.

- Idź stąd bo cię nim poszczuję – warknęła Cordoba już bardziej przytomnie.
- Że niby nim? – zdziwił się podnosząc Devdasa za obrożę. – Przecież, jak on otworzy

mordkę to nie zmieści mu się tam moja ręka, a co dopiero nogi – zakpił Felipe.

- Zostaw mnie – powiedziała Cordoba, - już wystarczająco namieszałeś w moim życiu.
- Cami, daj mi tylko wytłumaczyć o to co się tak wściekłaś – poprosił.
W odpowiedzi otworzyła mu drzwi i prawie siłą wypchnęła z pokoju. Chłopak

głęboko westchnął po czym poszedł do swojej sypialni. Gdy przekroczył próg swoich kątów,
nawet nie zwrócił uwagi na siedzącą na kanapie Giulię w ramionach Torresa, ani na
nieprzytomnego Jose w czarnej folii, ani nawet na Javiera, który dopiero co wrócił z nocnych
schadzek i miał nadzieję dowiedzieć się jak poszło z Cordobą. Felipe zignorował wszystko co
mógł. Zdjął mokre ubrania, poczym nagi położył się pod cienką pościelą. Długo myślał nad
tym co poszło nie tak. Chciał z Carmen zawrzeć pokój. Dziś. Nie miał żadnych złych
zamiarów. To nie był jakiś podstęp. Po prostu lubił kiedy uśmiechała się do niego, a jej oczy
powiększały się do granic możliwości, opętane… miłością?

background image

Czuł, ze coś stracił i nie wiedział jak to odzyskać. Zamknął oczy. Leżał tak może z

kilka godzin. Javier i Nicolás zdążyli dawno pójść spać. Jednak nie on. Felipe nadal próbował
wymyślić jakiś sensowny plan, który dałby mu szansę na wyjaśnienie Carmen, że w gruncie
rzeczy nie jest taką ostatnią świnią za jakiego go uważała.



Dziewczynę obudził wyjący, jak syrena alarmowa, budzik. Nigdy wcześniej życiu

głowa tak potwornie jej nie bolała. Jakby ktoś za nią stał z siekierą walił ją w środek czaszki
uznając, że to piñata

3

z cukierkami. Odruchowo obejrzała się za siebie, co wydało jej się po

chwili, głupie.

Z marszu postanowiła, że nigdy nie tknie alkoholu do ust. Nawet piwa

bezalkoholowego, w którym jak większość informatyków określa, znak modulo (czyli
procentu) jest tak czy siak.

Po chwili wyczuła pod ręką coś miękkiego. To Devdas. W czasie nocy musiał się

wdrapać na łóżko. Może faktycznie był jeszcze za mały aby odrywać go od matki. Może
potrzebował ciepła innego ciała? Leżał blisko jej piersi.

Pogłaskała delikatnie pupilka. Tamten w podziękowaniu polizał ją w dłoń.
- Giulia? – zapytała Cordoba, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
Spojrzała na miejsce, gdzie zazwyczaj leżał Napoleon. Jego też nie było. Czyżby

przyjaciółka odjechała bez pożegnania na Korsykę? W gruncie rzeczy przed nią długa podróż,
ale nigdy nie znikała bez słowa. Carmen chciała jej tylko powiedzieć by nie myślała, że to co
napisali w gazecie jest prawdą.

Leniwie zwlokła się z łóżka. Wzięła na ręce Devdasa i poszła do salonu. Na kanapie

siedziała Francisca pochłaniając kanapkę z serem. Gdy zobaczyła przyjaciółkę, uśmiechnęła
się do niej delikatnie.

Cordoba przyłożyła rękę do ściany, wpisała kod na klawiaturze, usłyszała lekkie

piknięcie i mogła już wejść do ukrytej kuchni.

Może kuchnia to za dużo powiedziane.
Aneks kuchenny. Już lepiej.
Carmen chwyciła karmę dla psów i nasypała trochę do niebieskiej, plastikowej miski.

Postawiła Devdasa na podłodze, umyła ręce, chwyciła butelkę wody gazowanej i usiadła obok
przyjaciółki.

- Mogę przeczytać? – zapytała uprzejmie wskazując na Carpe leżące obok

Miramontes.

- Nie – odpowiedziała rzeczowo blondynka. – Jeszcze czytam.
- Przecież leży obok ciebie. Nawet jej nie otworzyłaś – zauważyła błyskotliwie.
- To moja gazeta – poinformowała Francisca. – Mogę robić co chcę.
Cordoba westchnęła raczej w przypływie poirytowania niż bezsilności.
- Idę kupić swoją.

3

Piñata - to ludowy zwyczaj w krajach latynoskich osadzony w tradycji bożonarodzeniowej. Zabawa polega na

strąceniu specjalnie przygotowanej kuli wypełnionej przeważnie słodyczami, których uczestnicy starają się
zebrać jak najwięcej.

background image

- Już nie ma – odparła blondynka popijając kanapki colą.
Carmen spojrzała na nią z ukosa. Wyraźnie coś kombinowała i ciemnowłosej ani

trochę się to nie podobało. Szybkim zwinnym ruchem, zabrała gazetę przyjaciółki, zanim
tamta zdążyła cokolwiek zrobić.

- Zostaw! – krzyknęła rozpaczliwie Miramontes.
- Spadaj – odpowiedziała Carmen wertując kartki. W końcu znalazła oczekiwany

artykuł. Były to cztery strony dużego formatu, zapełnione po brzegi zdjęciami z Wigilii.
Torresowi przypięto łatę Wielkiego Nieobecnego (w gruncie rzeczy większość czasu spędził z
Giulią w salonie), w przypadku Javiera podjęto się spekulacji ile mógł poderwać dziewczyn
tamtego dnia. Jedną kobietę okrzyknięto Najlepiej Ubraną, inną jako Największa
Metamorfoza
. Obok kolejnego zdjęcia był biały dymek, a w środku

Podczas gdy wszyscy dobrze się bawili Carmen Cordoba (17 lat),
wyraźnie zapomniała o pewnych granicach.


I to zdjęcie ukazujące ją całą przemoczoną, mówiącą coś z zamkniętymi oczami. Usta

wykrzywiła w tak nienaturalny sposób, że gdyby nie zdjęcie to by nie uwierzyła, że tak
potrafi. Spojrzała na suknię i gratulowała sobie wytrwałości w decyzji zakładając stanik, a nie
tak jak jej Giulia radziła zostawiła go w spokoju. Gdyby nie to, Carmen w tym momencie
wisiałaby w rubryce coś w stylu obnażone biusty czy pokazały więcej. Wszystko zależało od
kreatywności dziennikarza. Zazwyczaj nie grzeszyli inteligencją, więc wielce
prawdopodobne, że tytuł głosił by jakoś nasze cycoliny.

Krytycznie spojrzała na zdjęcie, które optycznie ją pogrubiało i uznała, ze wyglądała

jak wariatka lub napalona szesnastolatka chcąca zaimponować rówieśnikom czymś co w
gruncie rzeczy jest żałosne. A w oddali Felipe z zadowoloną miną przyglądał się całej
sytuacji.

Powiedzenie

nie widziała dupa słońca

, w tym przypadku można by było

zamienić na

nie widziała dupa wina

. Najwidoczniej to był kolejny pomysł,

przebiegłego Felipe Cortésa (17 lat), którego, tak nawiasem mówiąc,
postaram się namówić do opowiedzenia tego, co wydarzyło się tamtego
wieczoru. To wszystko w następnym numerze!


- Awrr… nienawidzę kurwy! – warknęła Carmen.
- Kogo? – zapytała Giulia, która w tym momencie weszła do salonu. Prawdopodobnie

była u Torresa poinformować go, że tym razem święta spędzi na Korsyce, a nie w Madrycie
jak to wstępnie było ustalone.

- Anne Capoor – poinformowała Cordoba. – Zabiję dziwkę! – krzyknęła wymachując

gazetą i wyszła z salonu.

Rozległ się dźwięk przychodzącej wiadomości. To był telefon Carmen leżący na jej

łóżku w sypialni. Dostała krótką wiadomość tekstową od nieznanego autora.

OD: Nieznany
Karmelku,

proszę

cię, odezwij się.

background image

To nie pierwszy raz kiedy ktoś napisał jej tego typu wiadomości. Ostatnim razem,

przez kilka tygodni zastanawiała się kto jest autorem. Nadaremnie. Nic nie udało jej się
ustalić. Żadna osoba w Akademii, nie miała tego numeru w swojej komórce. Carmen
sprawdzała osobiście!

Tym razem nawet nie odczytała tekstu. Po powrocie od Capoor, u której pocałowała

klamkę, była tak wściekła, że nawet nie zauważyła, że ktoś do niej napisał.

- Popamięta mnie ta suka – warknęła nadal pobudzona krótką wzmianką w gazecie na

jej temat. – I ten skurwysyn też – a tu miała na myśli Felipe.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron