W 48 godzin LONDYN

background image

1 / 6

W 48 godzin: Londyn

19 cze 2010, Anna Janowska /

Onet.pl

Rejs łodzią po Tamizie, kurs DJ-ski w kultowym Ministry of Sound,

niekończąca się ilość wystaw i muzeów, pubów na jednej ulicy więcej niż

piw można wypić przez tydzień, doskonała, wbrew stereotypom kuchnia...

Dzieje się tu sporo, więc nastawcie się na nadmiar wrażeń – bo Londyn to

wymarzone miejsce na city break.

1. Najważniejszy powód, dla którego warto tu przyjechać

Doświadczyć na własnej skórze co to znaczy metropolia. W weekend dzieje się tu

więcej, niż we wszystkich polskich miastach razem wziętych. Czeka was cudowny

nadmiar wrażeń. Będzie kolorowo i międzynarodowo z brytyjskim akcentem w tle.

background image

2 / 6

2. Od zmierzchu do świtu

Wyszukiwarkę hoteli, B&B pensjonatów i apartamentów znajdziecie na

www.visitlondon.com. Z nieco droższych opcji polecam kameralny The Academy

Hotel ukryty w typowej dla Londynu ceglanej szeregówce, tuż obok British Museum

i metra Tottenham Court (pokój 2-os ze śniadaniem 140 funtów).

3. Śniadanie mistrzów

Jeżeli macie w planach całodzienne zwiedzanie i nie przewidujecie chwili na lunch

zacznijcie dzień od klasycznego english breakfast w składzie: fasolka, bekon, jajka

sadzone, kiełbaski, pieczone pieczarki, pomidor, tosty...

Ta bomba kaloryczna została stworzona po to, by zjedzona rano leżała na żołądku

do wieczora, odganiając widmo głodu w ciągu dnia. I choć english breakfast

wymyślono dla biedoty w czasach kryzysu, od tamtej pory nie tylko awansowało

ono na salony, ale też wpisało się na dobre w angielską tradycję.

Dostaniecie je na pewno, gdy wykupicie opcję B&B i bez problemu zamówicie w

każdej knajpce. Ci, którym na samą myśl o zjedzeniu z rana fasolki robi się słabo,

zostaje porridge – gotowane płatki owsiane podawane z mlekiem lub jogurtem lub

lekkie śniadanie kontynentalne.

4. Poradnik konesera

Zanim zagłębicie się w labiryntach londyńskich ulic i muzeów zaplanujcie dokładnie

co chcecie zobaczyć. Spontan grodzi zatopieniem się w ich bezmiarze (same

korytarze British Museum mają w sumie 6 hektarów), zdarciem zelówek i awersją

do zwiedzania na najbliższy czas.

Lepiej więc wyjść z prawdziwego zresztą założenia, że zobaczyć wszystkiego się nie

da. Za to można podążać po różnych miejscach wybranymi wcześniej tropami.

I tak na przykład miłośnicy impresjonistów znajdą ukochane dzieła zarówno w

trzech salach w National Gallery kryjących słoneczniki Van Gogha, tahitańskie

obrazy Gauguina czy lilie Moneta (po sąsiedzku wiszą też dzieła Vermeera i

Rembrandta), jak i w Galerii Courtauld w Somerset House, gdzie można oglądać

„Lożę” Renoira, „Jane – Avril” Toulouse – Lautreca, kobietę w kimonie Matisse'a lub

„Bar Folies-Bergere” Édouarda Maneta.

background image

3 / 6

Miłośnicy brytyjskiej klasyki przepłyną łodzią spod Tower Bridge pod Big Bena (ok.

7 funtów), zachwycą się koronkową fasadą Parlamentu, staną w kolejce do wejścia

do Opactwa Westmisterskiego (tu na chwilę dołączą do nich zwiedzający Londyn

śladem „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna), potem przejdą koło pomnika

Churchilla, skręcą w ulicę Whitehall, rzucą okiem na nie wyróżniającą się specjalnie

spośród tysięcy londyńskich domków siedzibę premiera i przez monumentalny

Trafalgar Square, przejdą pod Pałac Buckingham.

Za to fani Jamesa Bonda, o ile w ogóle wybiorą się na rejs łodzią po Tamizie, to

tylko szybką motorówką lub RIB-em (z London Voyages) i głównie po to, to by

przepłynąć pod budynkiem MI6, który uwieczniono aż w sześciu filmach o 007.

Na pewno odwiedzą też Imperialne Muzeum Wojny zdradzające nieco z tajemnic

szpiegowskich, oraz opowiadające historię MI5 i MI6. Na pewno pójdą na

snobistyczną Bond Street, chociaż obstawiałabym, że raczej na kolację w należącej

do syna Rogera Moore’a restauracji Hush niż uszyć sobie garnitur czy koszulę na

miarę w Turnbull&Asser, gdzie powstały niektóre z kreacji agenta 007.

A na koniec oczywiście na najlepsze (i jedno z najdroższych) martini w Londynie do

Duke’s Bar. Podobno od jednego z tutejszych barmanów Ian Fleming zapożyczył

słynne „wstrząśnięte, nie mieszane”.

5. Gdzie indziej nie znajdziecie

Nie da się ukryć, że Londyn to nie tylko kwintesencja Wielkiej Brytanii (z fish&chips,

herbatką o 17.00, lewostronnym ruchem i angielską flegmą), ale też podsumowanie

kolonialnej przeszłości Imperium Brytyjskiego.

Widać to zarówno na ulicach, gdzie londyńsko-miejski styl klubowy funkcjonuje na

równi z kolorowymi strojami mieszkańców dawnych kolonii oraz wśród

przebogatych zbiorów British Museum (niekiedy kontrowersyjnych - jak chociażby

płaskorzeźby z Partenonu, o które bezskuteczne upomina się rząd grecki).

6. Zakupy z fantazją

Zakupy z fantazją odgraniczy tu tylko grubość portfela.

Najdrożej i najbardziej snobistycznie będzie na Bond Street i w butikach położonych

w okolicach legendarnego Harrodsa.

background image

4 / 6

Najtłoczniej w popularnych sklepach przy Oxford Street (od Selfidges przez Zarę i

Mango po taniego, młodzieżowego Primarka).

Za to najciekawiej zakupy w Londynie robi się na pchlich targach. Niemal każda

dzielnica ma swój. Najbarwniej wyglądają w weekendy, kiedy zarówno

sprzedawców jak i kupujących jest najwięcej. Trudno się zdecydować od którego

targu zacząć.

Najbardziej urokliwy jest chyba ten na Portobello Road, w sercu dzielnicy Notting

Hill, rozsławionej zresztą filmem z Hugh Grantem o tym samym tytule. Co weekend

gwarna rzeka ludzi płynie ulicą Portobello - na szczęście wystarczająco długą i

szeroką, by tłok nie był nieznośny.

Wokół sklepy, sklepiki, stragany lub po prostu sterty przeróżnych „skarbów”.

Królują bibeloty – postarzane lub faktycznie stare. Od drewnianych kijów do golfa

przez gramofon po złotego manekina czy drewniane, dziecięce zabawki. Sporo też

ciuchów vintage lub takich, które choć nowe, to za vintage spokojnie mogą

uchodzić.

Poza tym knajpki, knajpeczki i inne umilacze czasu. Czuć tu artystyczną fantazję i

nieład, czego nie można powiedzieć o Covent Garden - innym słynnym, krytym

pchlim targu, niestety skomercjalizowanym już do potęgi. Warto za to pokręcić się

po okolicy i zagłębić w otaczające market uliczki – adresy te znają największe

strojnisie Londynu z Kate Moss na czele.

Zupełnie inne klimaty zastaniecie w wymykającej się wszelkim normom,

niepokornej, artystycznej, punkowo-awangardowej Camden Town. Jeżeli chcecie

kupić torebkę w kształcie samochodu, glany, pasek z ćwiekami, perukę, ciuchy w

kolorach rasta, pałeczki do chińszczyzny, sarong i całe mnóstwo „zbuntowanych”

rzeczy – od płyt po grafiki – na pewno to tu znajdziecie. Na weekendowym targu

lub w tygodniu w dziesiątkach poutykanych w dawnych dokach sklepikach.

A jeżeli szukacie zakupowego przewodnika, który pokaże wam designerskie butiki

młodych projektantów czy pomoże znaleźć coś, co was szczególnie interesuje –

chociażby XIX-wieczne meble czy prawdziwego golibrodę, zdajcie się na Urban

Gentry, którzy na zamówienie organizują takie wyprawy dla koneserów (3 h, 150

funtów od grupy).

background image

5 / 6

7. Zielono mi

Londyn to miasto pełne parków, skwerków, ogrodów. Zresztą uwielbiają je

Londyńczycy – w weekendy wylegują się na trawie, w tygodniu, nie rzadko przerwę

na lunch wykorzystują na jogging.

Od zwiedzania odpoczniecie w St. James Park, pomiędzy Trafalgar Square, a

Pałacem Buckingham, na tyłach siedziby kawalerii królewskiej (Horse Guards).

Zejdźcie na brzeg jednego ze stawów – pływają tu czarne łabędzie i... pelikany.

Warto też zajrzeć do popularnego Hyde Parku, ze słynnym speakers' corner, gdzie

każdy może wyrazić swoje poglądy i przemówić do gapiów (o ile nie obraża

Królowej). Tradycja tych przemówień jest długa – mowy wygłaszali tu już Lenin czy

Marks.

8. W miasto idziemy

Londyn kocha musicale. Te najpopularniejsze jak Mamma Mia! i Dirty Dancing nie

schodzą z afisza, a plakaty, którymi obwieszone jest całe miasto co chwila

zapowiadają nową premierę – najnowsza to Piotruś Pan w ogrodach Kensington (od

26 maja do 30 sierpnia; bilety można zarezerwować o połowę taniej w dniu

spektaklu w TKTS Half Price Tickets przy stacji metra Leicester Square lub zamówić

wcześniej przez internet).

Jednak Londyn to przede wszystkim puby – pełno ich na każdym kroku, chociażby

w Soho, i kultowe kluby – jak chociażby Ministry of Sound, gdzie nie tylko można

posłuchać najlepszych DJ-ów świata, ale i samemu nauczyć się jak miksować w

niedawno uruchomionej DJ Academy.

9. Niebo w gębie

O niebo w gębie w Londynie nie trudno – o ile oczywiście nie skończy się kulinarnej

przygody na ciężkawym, choć mającym amatorów english breakfast.

Można tu spróbować brytyjskiej kuchni najwyższych lotów w wykonaniu gwiazd –

jak Jamie Olivier w jego tratorii Fifteen czy Gordon Ramsay, który ma w Londynie

kilka lokali od bardzo wytwornych po eleganckie - rezerwacja jest absolutnie

niezbędna.

background image

6 / 6

Za to bez rezerwowania stolika można spróbować w Londynie kuchni z całego

niemal świata. Na dodatek niedrogo i oryginalnie. Bo emigranci przyjechali tu z

byłych kolonii i ich okolic z całym kulinarnym arsenałem. Warto więc w Londynie

spróbować wybornego indyjskiego curry, piekielnie ostrej malajskiej laksy czy

oryginalnych dań kuchni koreańskiej, chińskiej, bengalskiej...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron