Związek na cale życie Caroline Anderson

background image

Caroline Anderson

Związek na całe życie

Tłumaczyła

Anna Brzozowska

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- No nie!

Patrick rzucił słuchawkę i odsunął krzesło, prawie przy­

gniatając ogon psa. Niezrażony tym zwierzak poderwał się

z miejsca, myśląc, że czeka go spacer. Ale Patrick pokręcił

głową.

- Przykro mi, nie teraz. - Włożył marynarkę i ruszył

ku drzwiom.

Pies wpatrywał się w niego, czekając na zachętę, ale

Patrick rzucił mu tylko ciastko. To nie potrwa długo. Za­

wsze załatwiał takie sprawy szybko, choć ostatnim razem

było mu trochę żal dziewczyny, która do niego przyszła.

Nie miał ochoty wspominać tej wizyty. Ruszył szybko

w kierunku windy. Jeśli ta młoda kobieta myśli, że akurat

jej

dopisze szczęście i zdoła wrobić go w ojcostwo, to

bardzo się rozczaruje. Lepiej niech zagra na loterii, tam

prędzej się jej poszczęści.

Patrick pamiętał wszystkie kobiety, z którymi łączyły

go intymne związki. Pamiętał i darzył sympatią. Żadna

oszustka nie nabierze go, że ma z nim dziecko.

Gdy drzwi windy rozsunęły się, ujrzał w holu młodą

matkę z kapryszącym dzieckiem na ręku. Patrick wes­

tchnął. Poprzednia kandydatka też zjawiła się z płaczącym

background image

CAKOLINE ANDERSON

niemowlęciem. Ot, nowa strategia tych naciągaczek.

Chciały go wzruszyć, wziąć na litość.

Tak czy inaczej, nie miały szans. Ani wtedy, choć tamta

dziewczyna była naprawdę zrozpaczona, ani teraz. Nie

z nim takie numery, ot co.

- Pan Cameron?

Proszę, coś nowego. Przynajmniej nie zaczęła od „ko­

chanie". Przyglądał się jej przez chwilę. Jedwabiste, pla-

tynowoblond włosy uczesane w koński ogon, jasnoszare

bystre oczy, pełne usta pozbawione śladu szminki, obcisła

kurtka podkreślająca zgrabny biust i smukłą talię.

- Czy my się znamy? - spytał, dobrze wiedząc, że tak

nie jest, i w jakimś sensie żałując tego. Co za głupota.

Przecież to tylko zwykła oszustka.

Poprawiła dziecko w ramionach i płacz zmienił się

w jednostajne zawodzenie. Kołysząc niemowlę, spojrzała

na Patricka w taki sposób, jakby przenikała go do głębi.

- Nie. - Jej głos był kusząco niski i łagodny. - Ale

znał pan moją siostrę, Amy Franklin. Była u pana kilka

tygodni temu z dzieckiem.

Aha.

- Powiedziałem, że widzę ją po raz pierwszy w życiu.
- To nieprawda. Mam dowody...

- Przepraszam, czy to pani samochód?

Oboje spojrzeli na recepcjonistkę, która z wyraźnym _

zainteresowaniem przyglądała się temu, co działo się za

szklanymi drzwiami. Tuż przed wejściem, blokując ruch,

ciężarówka pomocy drogowej unosiła do góry starego ró­

żowego citroena.

- O Boże - jęknął Patrick.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 7

- No właśnie - dodała zza recepcyjnej lady Kate.

Samochód wyglądał jak rekwizyt z ery hippisowskiej.

Sfatygowana karoseria pomalowana była w wielkie psy­

chodeliczne kwiaty, a przez kołyszące się w powietrzu

drzwi wypadało konfetti złożone z tekturowych kubków

i papierków od cukierków.

- Jak on śmie!

Rzekoma siostra Amy Franklin wcisnęła dziecko w ra­

miona Patricka, odwróciła się na pięcie i trzymając się pod

boki, ruszyła w stronę drzwi. Potem, wymachując rękami

jak wiatrak, obsypała przekleństwami nieszczęsnego kie­

rowcę ciężarówki, wskazując na dyndający w górze samo­

chód.

- O Boże -jęknął znów Patrick, podał płaczące dziec­

ko Kate i wyszedł na dwór. Wyciągnął z kieszeni portfel,

zastanawiając się, ile to go będzie kosztowało. Na pewno

więcej, niż jest wart ten samochód, ale nie mógł pozwolić,

by ta kobieta zdzieliła po łbie pechowego pracownika

służb miejskich i została aresztowana.

- Bardzo przepraszam, ta pani chciała wjechać na nasz

parking, ale jej samochód stanął i nie mogła go uruchomić.

Właśnie weszła, żeby zadzwonić po pomoc drogową - im­

prowizował. Stanowczym gestem odsunął pannę Franklin

i stanął między nią i kierowcą. - Postaram się wynagro­

dzić panu kłopot...

Mężczyzna parsknął, nie ruszając się z miejsca.

- Przykro mi, kolego. Takie są przepisy. Muszę usunąć

ten samochód, bo tamuje ruch. Właścicielka pofatyguje się

po niego na policję. Ale ile on jest wart? Dziesięć funtów?

Może pięćdziesiąt, jeśli trafiłby się jakiś kolekcjoner. Na

background image

8

CAROLINE ANDERSON

miejscu tej pani nie zawracałbym sobie tym głowy, ale

i tak trzeba będzie się zgłosić, żeby zapłacić mandat.

Więcej kłopotu niż to wszystko warte, pomyślał Pa­

trick. Ale w końcu to nie jego samochód.

- Ile będzie wynosić ten mandat? - spytała panna

Franklin, a usłyszawszy odpowiedź, zawołała: - To po

prostu skandal!

- Trzeba było skorzystać z parkometru, skarbie. - Kie­

rowca wzruszył ramionami. - Wtedy nie byłoby kary.

- Ale on się zepsuł! - zawołała płaczliwie, przypomi­

nając sobie wymówkę Patricka. - Przecież pan słyszał!

- Pewnie, pewnie! Słuchaj, kochana, nie mogę nic od­

kręcić, bo już wypisałem mandat, a płacą mi...

- Mamę grosze - odpowiedzieli zgodnym chórem.

Spojrzał na nich ponuro.

- Macie szczęście, że nie musicie się martwić o pie­

niądze.

Patrick westchnął, przygładzając włosy, ale panna Fran­

klin zapałała gniewem.

- Jacy wy?! - wrzasnęła. - Co ja mam z nim wspól­

nego?! Ledwo wiążę koniec z końcem. Dlatego jeżdżę

takim gratem. Nie może pan go zabrać. Poza tym- dodała,

pociągając nosem - w środku są rzeczy dziecka. Zaraz

muszę nakarmić to maleństwo!

- Dziecko? Jakie dziecko - Kierowca z przerażeniem

spojrzał na samochód.

- Bez obaw, wzięłam małą ze sobą, ale jej rzeczy są

w aucie. Nie może pan ich zabrać. Muszę ją nakarmić.

Odetchnął z ulgą. Nie chciał mieć na sumieniu dziecka

uwięzionego w dyndającym samochodzie.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

9

- Nie powinienem tego robić - powiedział z rezygna­

cją - ale dam pani minutę na zabranie rzeczy.

- Samochód też mi jest potrzebny!

- Niech pani go posłucha - odezwał się cicho Patrick.

Za ciężarówką zrobił się już olbrzymi korek. - Odbierze

pani samochód później.

- Ciekawe za co - warknęła. - No i jak wrócę z dziec­

kiem do domu? Na piechotę?

Patrick westchnął. Czuł, jak jego portfel robi się coraz

lżejszy.

- Niech się pani nie martwi. Proszę tylko zabrać rzeczy.

Tylko? Łatwo powiedzieć!
Pięć minut później w eleganckim holu imperium Patri­

cka Camerona powstał ogromny stos złożony z dziecięcej

wyprawki. Przedmiotów było mnóstwo, lecz zapewne by­

ły mniej warte niż drobne brzęczące w kieszeni Patricka.

Panna Franklin stała w drzwiach z mandatem w dłoni,

wpatrując się z rozpaczą w swój znikający samochód.

Dziecko wciąż marudziło. Patrick spojrzał na stos ru­

pieci. Stare tenisówki, znoszony sweter, wyświechtany

koc, kilka tanich książek, teczka - o dziwo, całkiem przy­

zwoita - i mnóstwo mniej lub bardziej zniszczonych dzie­

cięcych łaszków. Recepcjonistka patrzyła na szefa w nie­

mym zdumieniu. Patrick znów nerwowo przygładził wło­

sy, cicho westchnął i bezradnie spytał Kate:

- Co teraz?

- Przyniosę pudło - odparła pospiesznie, starając się

zachować powagę. Podała mu dziecko i zniknęła

w drzwiach.

Patrick spojrzał na żałosną buzię niemowlęcia. Zrobiło

background image

CAHOLINE ANDERSON

mu się żal maleństwa. Nie było niczemu winne. Pewnie

przydałoby się zmienić mu pieluszkę i nakarmić.

- Proszę mi ją dać - powiedziała panna Franklin i zręcz­

nie wzięła dziewczynkę na ręce. - Już dobrze, kochanie.

Wszystko w porządku, Jess - przemówiła czule.

Wszystko w porządku? Patrick miał co do tego pewne

wątpliwości. Nie, do diabła, nie da się w nic wciągnąć!

Mandat wypadł jej z ręki i pofrunął na podłogę. Pa­

trick podniósł go i schował do kieszeni. Zajmie się tym

później.

Kate przyniosła dwa kartonowe pudła i zaczęła pako­

wać do nich rzeczy. Patrick przykucnął obok, żeby jej

pomóc, ale dziecko znów zaczęło głośno płakać.

Kate ze współczuciem spojrzała na niemowlę.

- Dam sobie radę - powiedziała cicho. - A może za­

brałby pan ją do siebie? Tam będzie jej łatwiej zająć się

dzieckiem.

Skinął głową z rezygnacją i gestem wskazał drogę pan­

nie Franklin.

- Potrzebne mi będzie krzesełko i ta niebieska torba

- powiedziała.

Patrick wziął to, o co prosiła i zerknął na Kate, która

wciąż zbierała z podłogi bagaże.

- Dziękuję - powiedział cicho. - Poproś Sally, żeby

odbierała moje telefony. - Odwrócił się do panny Fran­

klin. - Chodźmy. Zajmie się pani dzieckiem, a potem po­

rozmawiamy - powiedział oschle. Cóż, mimo zgrabnej

figury i pięknego głosu ta młoda kobieta była zwykłą

szantażystką...

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 11

- Teraz możemy porozmawiać - rzucił nieprzyjaźnie,

kiedy przewinięta i nakarmiona dziewczynka zasnęła. Za­

mierzał w pełni kontrolować sytuację, nie chciał dopuścić

do chaosu. - Jak już wspomniałem, nie znam pani siostry.

Powiedziałem jej to, kiedy do mnie przyszła, i doprawdy

nie rozumiem, po co panią tu przysłała, skoro nic się nie

zmieniło.

Claire Franklin spojrzała na niego z niemym wyrzutem

w ślicznych szarych oczach.

- Wprost przeciwnie, wszystko się zmieniło, bo trzy

dni po wizycie u pana moja siostra przedawkowała narko­

tyki i zmarła. Pan jest za to odpowiedzialny, tak jak i za

to dziecko.

Patrick zbladł. Ta biedna dziewczyna, której zrozpaczo­

ny wzrok pamiętał do tej pory, nie żyje. Panna Franklin

przyjechała, żeby walczyć o prawa zmarłej siostry i jej

dziecka. Nic dziwnego, że była taka zdeterminowana, ale

on i tak nie był niczemu winny.

Nie jest ojcem tego maleństwa i nie ma zamiaru się do

niego przyznać. W żaden sposób nie przyczynił się do

śmierci jego matki, choć było mu z tego powodu przykro.

- Współczuję pani - powiedział łagodnie, lecz stanow­

czo - ale naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.

- To kłamstwo - odparła beznamiętnie. - Mam zdjęcia.

Serce zamarto mu w piersi.

- Zdjęcia? - powtórzył. Mówiła coś wcześniej o do­

wodach. Do diabła...

- Tak, zdjęcia. Intymne. Chyba pan rozumie, o czym

mówię.

Rozumiał świetnie. Ale na pewno to był fotomontaż.

background image

12

CAROLINE ANDERSON

- Bardzo łatwo teraz sfabrykować takie fotografie.

Wystarczy aparat cyfrowy i znajomość paru sztuczek.

- Zdjęcia zrobiono w pana apartamencie. Tu, na tej

kanapie, pod oknem. W sypialni, gdzie przewijałam małą.

Na tarasie. Jakim sposobem mogłaby sfabrykować takie

ujęcia? Panie Cameron, nie wypłacze się pan z tego. Wy­

starczy zrobić testy DNA, żeby to panu udowodnić. Pozwę

pana do sądu, jeśli nie przyzna się pan dobrowolnie,

i niech mi pan wierzy, że zrobię wszystko, by wygrać.

Nie miał co do tego wątpliwości.

- Oczywiście, niech pani zrobi małej testy. Ja mam to

już za sobą, bo jest to kolejna próba szantażowania mnie

dzieckiem. Rezultat będzie z pewnością taki sam jak

w poprzednich przypadkach. Pani siostra nie jest pierwszą

kobietą, która próbowała tych sztuczek, i obawiam się, że

nie ostatnią. Prześlę pani wyniki moich badań.

- Świetnie. Daję panu tydzień, a potem zacznę działać.

Przekażę zdjęcia prasie. - Sięgnęła do niebieskiej torby

i wyciągnęła podniszczony kartonik. - Proszę, to moja

wizytówka. Jeśli nie skontaktuje się pan ze mną do ponie­

działku, odnajdzie pana mój adwokat, no i radzę uważnie

przeglądać prasę. A teraz niech pan zechce zamówić mi

taksówkę. Za parę dni odbiorę resztę rzeczy.

Już miał jej powiedzieć, żeby pojechała autostopem,

kiedy jego wzrok padł na śpiące dziecko. Złość wyparo­

wała z niego w jednej chwili.

Biedne maleństwo. Nie mógł skazywać go na taką podróż.

Na wizytówce był podany adres w hrabstwie Suffolk.

Jakaś farma w dolinie. Bardzo pięknie, ale Claire nie wy­

glądała na właścicielkę farmy. Może tam pracuje? Jest

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 13

gosposią? Sądząc po jej wyglądzie, na pewno nie zarabia

dobrze. Zresztą mówiła, że jest bez grosza.

Claire. Smakował jej imię. To ciekawe, że takie zwykłe

imię stało się nagłe bardzo melodyjne.

- Jak wrócicie do domu? Ma pani pieniądze na pociąg?

- Dam sobie radę - odparła po chwili wahania.
Z westchnieniem otworzył portfel i wyjął z niego Mika

banknotów.

- Proszę. To wystarczy na taksówkę.

Spojrzała wymownie na pieniądze.
- Musi pan mieć bardzo nieczyste sumienie, panie Ca­

meron.

Z trudem opanował złość.

- Przeciwnie, panno Franklin. Mam bardzo czyste su­

mienie i nie zamierzam tego zmieniać. Weźmie pani pie­

niądze czy też zamierza pani przez głupi upór narażać

dziecko na niewygody?

Po chwili wahania skinęła głową i schowała banknoty

do przepastnej niebieskiej torby.

- Oddam panu - powiedziała z taką stanowczością, że

mimo wszystko jej uwierzył.

Podniosła się dumnie z krzesła, wzięła dziewczynkę na rę­

ce, przewiesiła torbę przez ramię i stała, cierpliwie czekając.

- Zamówię taksówkę - rzucił sucho, podnosząc słu­

chawkę. Wcale nie miał ochoty podziwiać tej młodej da­

my. - Kate, poproś George'a, żeby zaraz tu przyjechał.

Wszystko według ustalonych zasad. - Odprowadził Claire

z dzieckiem do windy. - Kierowca weźmie pani rzeczy,

żeby nie musiała pani po nie wracać. - Wyciągnął rękę.

- Do widzenia, panno Franklin.

background image

CAROUNE ANDERSON

Podała mu chłodną dłoń.

- Do widzenia.

Ale odniósł wrażenie, że to nie wszystko, co miała mu

do powiedzenia.

Nie mylił się.

Weszła do windy, po czym odwróciła się i spojrzała mu

głęboko w oczy. Czuł, że znów usłyszy coś nieprzyjemnego.

- Mówiłam poważnie. Ma pan tydzień, zanim rozpęta

się prawdziwe piekło.

Wcale w to nie wątpił.

Drzwi windy zamknęły się. Patrick wzruszył ramiona­

mi. Niech panna Franklin robi, na co ma ochotę. To dziec­

ko nie jest jego, choć wyglądało słodko, a zdjęcia nie są

żadnym dowodem.

Oczywiście gdyby jego brat żył, Patrick wygarnąłby

mu, co o tym wszystkim myśli. Nie po raz pierwszy miał

przez niego takie kłopoty.

Zaczął sobie wyobrażać, jak Will podszywa się pod

swego brata bliźniaka, który był od niego bogatszy i od­

nosił większe sukcesy. To nie było trudne. Czy jednak

posunął się aż do tego, by udając Patricka, przyjmować

kobiety w jego apartamencie?

Chyba wyrósł z takich dowcipów. Kiedy byli młodsi,

często zamieniali się rolami, doprowadzając do szału na­

uczycieli i dziewczyny. Ale to było dawno temu.

Gdy dorośli, Patrick stał się poważnym i odpowiedzial­

nym biznesmenem, natomiast Will... Cóż, nigdy nie do­

rósł, miewał dziecinne pomysły nie zastanawiał się nad

konsekwencjami swoich uczynków. Ot, pierwszy przykład

z brzegu: Will ulitował się kiedyś nad szczeniakiem i za-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

15

brał go do domu, szybko jednak żywa zabawka go znu­

dziła i gdyby nie Patrick, pies wylądowałby w schronisku.

W ten sposób zwierzak zyskał pana, który nieraz pędził

przez całe miasto, żeby go wyprowadzić na spacer.

To prawda, Patrick opiekował się nim troskliwie, a jed­

nak dotąd nie dał mu imienia...

Nacisnął guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, za­

uważył różowego króliczka na podłodze. To zabawka tej

małej. Musiała wypaść jej z rączki. Do diabła! Poprosi

Sally, swoją asystentkę, albo lepiej Kate, żeby się tym

zajęła. Kate miała wyraźną słabość do dzieci, a Sally za­

dawałaby zbyt dużo pytań.

Wszedł do biura z królikiem w dłoni i szybko schował

go do szuflady biurka.

- Wszystko w porządku? - spytała Sally.

Z jej głosu przebijała ledwo ukrywana ciekawość, na­

tomiast pies przywitał go z niekłamanym entuzjazmem.

Przynajmniej on nie podda go przesłuchaniu.

- Oczywiście - skłamał. - Wyjdę z psem - dodał po­

spiesznie, widząc, że Sally znów otwiera usta. - Odbieraj

moje telefony.

- Znowu? '

Ale nie doczekała się odpowiedzi. Patrick chwycił ob­

rożę i skierował się ku drzwiom. Pies, radośnie merdając

ogonem, pobiegł za nim.

Park to idealne miejsce - cisza, spokój, będzie można

pomyśleć o tym, co zaczynało go niepokoić.

Był początek kwietnia. Will nie żył od ponad roku. Jeśli

ta dziewczynka skończyła cztery miesiące, to może być

jego dzieckiem.

background image

16 CAROLINE ANDERSON

A ponieważ byli jednojajowymi bliźniakami, wynik

testu DNA będzie pozytywny.

- Nic pani nie płaci - powiedział kierowca taksówki.

- To na rachunek pana Camerona.

- Och! - Claire zamrugała ze zdziwienia. - Jest pan

pewien?

- Jak najbardziej. Tak powiedziała Kate. Zresztą je­

stem u nich na ryczałcie.

- Ale pan Cameron dał mi pieniądze.

George zaśmiał się dobrotliwie.

- Gdybym był bezczelny, wziąłbym od pani pieniądze,

ale nie jestem, więc nie ma się o co kłócić. Wystarczy, że

mi pani podziękuje. Pan Cameron może sobie pozwolić

na taki gest.

Claire chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili zre­

zygnowała.

- W takim razie dziękuję.

Kierowca wniósł do domu bagaże i odjechał.
Claire miała wrażenie, że pieniądze zaraz wypalą dziurę

w kieszeni jej torby. Oczywiście odda je panu Camerono­

wi i zwróci dług za taksówkę - kiedy tylko na to zarobi.

Poza tym musi zdobyć pieniądze na mandat.

Ha! Tylko jak to zrobić? - myślała, karmiąc małą i ką­

piąc ją przed snem. Nie ma na rachunek telefoniczny, a bez

telefonu nie zdobędzie pracy.

Jak na ironię, Patrick Cameron był architektem, a ona

miała odpowiednie kwalifikacje, by zatrudnić się w jego

firmie. Może powinna go zapytać? Mogłaby wtedy unie­

zależnić się, zdobyć środki na utrzymanie siebie i Jess.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 17

Uniezależnić? Parsknęła śmiechem. Dopiero wtedy

uzależniłaby się od niego. Wcale o tym nie marzyła. Zre­

sztą co go obchodziły jej kłopoty. Dzisiaj w ogóle nie

zwrócił uwagi na dziecko.

Nie. Wystarczy, że da pieniądze na opiekunkę dla małej,

a Claire zyska czas, by popracować parę godzin dziennie,

dzięki czemu wykaraska się z kłopotów finansowych i sta­

nie się wiarygodna dla banku. Wystąpi o kredyt, by stwo­

rzyć u siebie studio, i wreszcie będzie mogła organizować

wymarzone warsztaty malarskie.

Wszystko sobie obmyśliła. Zamieszka na górze. Kuch­

nia na dole była dość duża, żeby przyrządzać w niej po­

siłki dla wszystkich gości, a resztę parteru zajmie wielkie

studio. Gdy to wszystko ruszy, Claire zacznie zarabiać

całkiem spore pieniądze, wyżywając się przy tym arty­

stycznie i nie tracąc kontaktu z Jess.

Tak, przemyślała już wszystko. Tylko jak zdobyć kapitał

początkowy? No właśnie. Patrick Cameron był bogaty i miał

obowiązek zapewnić przyszłość swojemu dziecku. Za ty­

dzień spotka się z nim znowu. Była tego pewna. Człowiek

o takiej pozycji nie będzie chciał, żeby brukowce dobrały

mu się do skóry. Musi zawrzeć z układ. Kiedy zobaczy

zdjęcia Amy, przestanie twierdzić, że jej nie znał.

Najpierw trzeba zrobić badanie DNA, a potem wszyst­

ko będzie proste.

Ciekawe, jak Cameron się zachowa. Wyglądał na dżen­

telmena, ale z drugiej strony wypierał się znajomości z jej

siostrą. Jaki więc jest naprawdę? Nie mogła się doczekać,

kiedy go spotka.

To ją trochę zaniepokoiło.

background image

18

CAROLINE ANDERSON

Oczywiście wcale nie interesował jej jako mężczyzna.

Był kochankiem Amy, więc nie ma o czym mówić. No i-te

rozwichrzone ciemne włosy, i przenikliwe spojrzenie zie-

lonoszarych oczu... Wcale nie był w jej typie!

A jego ciało... Oczywiście niewiele widziała, bo nie

chciała przyglądać się tym zdjęciom.

Kłamczucha!

Claire wolała oszukiwać samą siebie. To było znacznie

wygodniejsze, bo gdyby przyznała się, że podoba jej się

taki bogaty architekt, którego pracę szanowała i podziwia­

ła, który - gdyby tylko była z sobą szczera - był najprzy­

stojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim życiu,

dopiero okazałoby się, jak bezowocne są jej aspiracje.

Kim ona była? Sfrustrowaną dekoratorką wnętrz, kreś­

larką ledwie utrzymującą się z dorywczych prac, bez żad­

nej przyszłości, bez szans na karierę, bez prawa do eme­

rytury.

Emerytura? Zaśmiała się. Przecież ma dopiero dwa­

dzieścia sześć lat. Ale teraz, gdy jest odpowiedzialna za

to maleństwo, musi myśleć o wszystkim.

Gdyby nie niespodziewana hojność ciotki Meg, nie

miałyby nawet dachu nad głową.

Och, ciociu! Co mam zrobić? - westchnęła, wpatrując

się w ciemny zarys stodoły, która stała nieopodal domu.

Oczywiście można było ją sprzedać, ale to oznaczałoby

koniec marzeń. Przecież stodoła miała być zaadaptowana

na potrzeby studia.

A może Patrick Cameron okaże się darem zesłanym

przez los? Niedługo wszystko się wyjaśni.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 19

Patrick spojrzał na list z wynikiem swoich badań DNA

sprzed roku. Okazały się zupełnie niepotrzebne, gdyż ko­

bieta w końcu załamała się i przyznała, że chodziło jej

tylko o pieniądze. Ale test został wykonany i laboratorium

zgodziło się zatrzymać na wszelki wypadek kod genety­

czny, którego był jedynym właścicielem.

Westchnął. Jeszcze rok temu nie mógłby tak powie­

dzieć, ale teraz Willa nie było już na świecie.

Will żartował, że jest jego klonem, ale w zeszłym roku,

tuż przed wyjazdem, oświadczył z powagą, że musi prze­

stać żyć w cieniu brata.

- Jestem jak twój klon, którego pozbawiono jakiegoś

ważnego składnika. Ale kto się tego domyśli, jeśli będę

daleko od ciebie? Nawet ty, braciszku, nie rzucasz tak

wielkiego cienia, żeby sięgał aż do Australii.

Uśmiechnął się gorzko. Patrick objął go.

- Nie bądź głupi - wydusił tylko z siebie.

Ale Will wcale nie żartował. Pojechał do Australii

z mocnym postanowieniem, że odmieni swoje życie,

a dwa tygodnie później utopił się, surfując w oceanie.

A teraz okazało się, że chyba zostawił dziecko.

Patrick westchnął ciężko i schował kopertę do kieszeni.

Hippisowski citroen czekał na podziemnym parkingu.

Wsiadł do samochodu i przywiązał smycz psa do

przedniego pasa, zastanawiając się, czy ten gruchot wy­

trzyma podróż. Kiedy wjechał na autostradę, był pewien,

że nic z tego nie wyjdzie. Mimo przeglądu wlókł się nie­

miłosiernie, huczał, parskał i był przerażająco bezbronny

obok ogromnych ciężarówek. Kierowca z pomocy drogo­

wej miał rację.

background image

20

CAROLINE ANDERSON

Patrick zrobił dobry uczynek i zapłacił mandat, ale ro­

bienie przeglądu i odwożenie tego grata było wyrzuca­

niem pieniędzy w błoto. Nadawał się tylko do kasacji.

Może jednak Claire będzie mu wdzięczna? Tak się mar­

twiła, że go traci. Właściwie dlaczego zależało mu na jej

wdzięczności? W ogóle nie wiedział, dlaczego ryzykuje

życiem w tej różowej puszce z cynfolii, którą ona nazy­

wała samochodem!

Z drugiej strony cynfolia ma swoje plusy - na przykład

nie zardzewieje. Ten stary gruchot ma co najmniej trzy­

dzieści lat, na pewno więcej niż Claire Franklin.

Claire.
Powtarzał w myślach to imię, przypominając sobie jej

oczy, usta, zgrabną figurę i delikatny zapach, który wciąż

unosił się w powietrzu, gdy wieczorem wrócił z psem do

swego apartamentu.

Czy to naprawdę było dwa dni temu? Wydawało mu

się, że minęła cała wieczność.

Różowy królik uwierał go w kieszeni. Czy ta mała

tęskniła za swoją zabawką? Miała na imię Jess. Zdrobniale

od Jessica? Jessamy? Jessamine?

Czy to możliwe, żeby cieszył się na to spotkanie? Prze­

cież nie znosił dzieci! Paskudne sikające maluchy. Ale ta

dziewczynka mogła być córką Willa. Jego ostatnim pre­

zentem dla rodziny. Dlatego chciał ją znów zobaczyć.

To, że miała atrakcyjną młodą ciotkę, było w ogóle bez

znaczenia!

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Claire usłyszała warkot samochodu, zanim jeszcze pod­

jechał pod jej dom.

Oczywiście gdyby nie ten wypadek, wcale by go nie

•słyszała. Ale kiedy kosząc wyrośniętą trawę na łące za

stodołą, wjechała na coś kosiarką, maszyna stanęła i za­

padła cisza.

W jej życiu bez przerwy coś się psuło.

Leżąc na ziemi, bezskutecznie próbowała naprawić ko­

siarkę. Spocona i zła przewróciła się na bok, zadzierając

głowę. Długie nogi w nienagannie skrojonych spodniach,

jedwabna koszula w ślicznym szarozielonym kolorze

i twarz, której nie spodziewała się zobaczyć tak szybko.

Coś takiego! Chyba nie mógł wybrać gorszego momentu!

- Pan Cameron!

- Dzień dobry, panno Franklin.
Zerwała się na równe nogi, łapiąc się jego wyciągniętej

reki, i otrzepała się z trawy, która oblepiła jej plecy.

Na drodze stał przeklęty samochód Amy. Patrick Ca-

neron nie wyglądał na zachwyconego podróżą.

- Gdzie dziecko? - spytał bez zbędnych wstępów.

- Śpi - odparła, czując, że jeżą jej się włosy. - Po co

pan pyta?

Wzruszył ramionami.

background image

22 CAROLINE ANDERSON

- Po prostu byłem ciekaw, kto się nią w tej chwili

opiekuje.

- Ja - odparta z irytacją. - Nie jestem daleko. Widzi

pan w tym jakiś problem?

- Myślałem, że jest pani przy niej.

- Oczywiście. Jess jest w domu kilkadziesiąt metrów

stąd. Razem z psem.

Kropka dopiero teraz zwęszyła nieznajomego i wypad­

ła z głośnym szczekaniem z domu.

- Cicho, Kropka - skarciła ją Claire.
Suczka zatrzymała się, podniosła głowę, a potem po­

biegła do samochodu i zaczęła drapać w drzwi.

- A, pies - powiedział Patrick.

Claire uniosła do góry brwi.
- Pies?

Patrick uśmiechnął się z przymusem.

- Mój pies. W samochodzie. Właściwie pies mojego

brata. Nie ma imienia. Nic się nie stanie, jeśli go wy­

puszczę?

- Na pewno nie. Kropka jest towarzyska. Ale czy pa­

na pies jej nie pogryzie? Nie mam pieniędzy na wetery­

narza.

- Ależ skąd. Zawsze bawi się z innymi psami w parku.

Podszedł do samochodu i wypuścił psa. Zwierzaki za­

częły się obwąchiwać, merdając ostrożnie ogonami.

Claire, przyzwyczajona do widoku swej suczki o jasnej

sierści i małych zgrabnych uszach, wpatrywała się ze zdu­

mieniem w kundelka Patricka. Czarny, z białą łatą na pier­

si i mniejszy od Kropki, miał największe uszy, jakie kie­

dykolwiek widziała.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 23

Ale Kropce to nie przeszkadzało. Była zachwycona

i wcale nie przejmowała się pogmatwanym rodowodem

towarzysza.

- Psy są znacznie bardziej bezpośrednie niż ludzie -

stwierdził Patrick, patrząc, jak zwierzęta dokładnie się

obwąchują od zadniej strony.

Jaki dowcipny! - pomyślała Claire.

- Jednak wolę być człowiekiem - odparła.

Uśmiechnął się, mrużąc oczy.
Był taki przystojny. O Boże! Nic dziwnego, że Amy się

w nim zakochała.

Amy. No właśnie. Musi pamiętać, że tu chodzi o Amy.

- Dziękuję, że przywiózł pan samochód. De jestem

*inna?

- Winna? - zdziwił się. - Nic mi pani nie jest winna,

frzecież musiałem się tu jakoś dostać.

- Ta kupa złomu nie była chyba wymarzonym środ­

kiem lokomocji!

Patrick zachichotał.
- Faktycznie cieszę się, że nie muszę nim wracać. Pra­

wdę mówiąc, dziwię się, że tu dojechałem.

Claire też była zdziwiona. Za to gdy ona tylko siądzie

za kierownicą, z miejsca jest awaria.

- Co się stało? - Patrick pochylił głowę nad kosiarką.

Claire westchnęła.

- Lepiej nie mówić. Uderzyłam w jakiś kamień. Nie

wiem, co się zepsuło. Może John to naprawi.

- John?

- To złota rączka. Wszystko mi naprawia. - Kiedy stać

mnie na to, dodała w duchu. - A propos, George nie

background image

_____ CAROLINE ANDERSON

chciał nic wziąć za kurs. Muszę panu oddać pieniądze,

które dostałam od pana.

Wzruszył ramionami.

- Proponuję inny rewanż. Nie zatrzymywałem się pod­

czas drogi ze strachu, że samochód już nie ruszy. Zrobi

mi pani filiżankę kawy i będziemy kwita.

- To byłaby najdroższa kawa na świecie - odparła

z przekąsem. - Ma pan szczęście, że nie mam kawy. Mogę

poczęstować pana herbatą, ale bez mleka. Nie ma innego

wyjścia, musi pan przyjąć z powrotem te pieniądze.

- Może być herbata - rzucił krótko. - Idziemy?

Wzruszyła ramionami. Skoro tak, to dobrze, pomyślała,

ruszając w stronę domu. Weszli do kuchni przez zagracony

przedsionek. Jess właśnie zaczynała wiercić się w wózku.

- Proszę usiąść - powiedziała Cłaire, zdejmując kota

z jedynego przyzwoitego krzesła, jakie było w kuchni.

Patrick rozejrzał się z zainteresowaniem.

- Jak tu ładnie! - zachwycił się.

Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Meble były

stare i zniszczone. Przydałby się kubeł gorącej wody, żeby

je wyszorować, a potem farba.

- Myślałam, że jest pan architektem - rzuciła z nutką

sarkazmu.

Znów zachichotał tak zmysłowo, że aż poczuła prze­

szywające ją dreszcze.

- Zgadza się. Bez przerwy projektuję nowoczesne

kuchnie ze stali i szkła przypominające salę operacyjną

albo statek kosmiczny. Człowiek boi się potem czegoś

dotknąć, żeby nie zostawić odcisków palców. Tu może

wejść pies wprost z podwórka i nic się nie stanie. Przypo-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 25

mina mi się dzieciństwo, kiedy jeździłem do babci. Tam

było cicho, swojsko i przytulnie.

Nagle spojrzała jego oczami na swoją kuchnię. Stary,

czarny piec, którego z braku pieniędzy nie mogła wyre­

montować, wielki zlew z mahoniowym blatem, malowane

szafki z litego drewna - każdy pragnąłby mieć takie rze­

czy, ale nowe, tylko udające stare. Claire omal nie wy-

buchnęła śmiechem. Jakie to zabawne!

Ale zastawa z niebiesko-białej porcelany w kredensie

była w najmodniejsze wzory, a jaskrawo pomalowane

kubki wiszące nad czajnikiem ożywiały w miły sposób

pomieszczenie. Z okna roztaczał się widok na łąkę i doli­

nę, gdzie stał śliczny kościółek.

Tak, to miejsce miało swój urok. Kochała je, choć nie

stać jej było na remont. Po śmierci Amy musiała rzucić

pracę i przestała inwestować w dom. Miała całą listę waż-

niejszych spraw niż kuchnia, a dziś jeszcze doszła kosiar­

ka. Kwiecień to naprawdę nie był najlepszy miesiąc na

lego rodzaju awarie.

- Lubi pan mocną herbatę?

- Niezbyt mocną. Ma pani cytrynę? Nie, nieważne.

Parsknęła śmiechem.

- I tak nie mam. Przepraszam, że rewanżuję się panu

lak mizernie.

- Nie po to przyjechałem.
To prawda. Przyjechał, bo nie miał innego wyjścia. Te

uśmieszki i cała galanteria zaraz się skończą.

Claire wyjęła torebkę herbaty z jego kubka i włożyła

do swojego. Po raz nie wiadomo który pożałowała, że rano

nie kupiła mleka. Próbowała pić herbatę z mlekiem Jess,

background image

26 CAROLINE ANDERSON

ale to nie było to samo. Zresztą mleko Jess też już się

kończyło.

Odwróciła się do Patricka, trzymając w dłoniach kubki.

- Od czego zaczniemy? - spytała odważnie.

- Chciałbym zobaczyć te zdjęcia.

- Aha.
Postawiła na stole kubki i odwróciła się. Nienawidziła

tych zdjęć. Na szczęście nie były wulgarne, ale za to

bardzo intymne. Takie, że nie powinien ich oglądać nikt

oprócz zainteresowanych osób. Ten sekret Amy powinna

zabrać ze sobą do grobu.

Ale skoro Patrick był na tych zdjęciach, to chyba może

je zobaczyć. Ona nie musi denerwować się widokiem sio­

stry z tym mężczyzną.

Poszła do pokoju i wyjęła z szuflady pakiet zdjęć.

- Proszę - powiedziała, wręczając mu kopertę.

Otworzył ją i z dziwnym wyrazem twarzy wyjął foto­

grafie. Przerzucał je powoli, a potem bez słowa włożył

z powrotem do koperty.

- Niech pani usiądzie - powiedział z zasępioną miną.

Usiadła, zastanawiając się, skąd u niego ten dziwny

smutek. Czy kochał Amy?

- Ten mężczyzna na zdjęciach to nie ja. To mój brat

bliźniak.

Wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc. Potem

roześmiała się.

- Och, oczywiście. To bardzo sprytne, tylko że Amy

mówiła o Patricku Cameronie. Chce mi pan wmówić, że

pański brat również ma na imię Patrick?

Potrząsnął głową.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 27

- Miał na imię Will. Czasem udawał, że jest mną. Jak

wszyscy bliźniacy bawiliśmy się tak w dzieciństwie, tylko

ie on nigdy z tego nie wyrósł. Zmarł rok temu w Australii.

- Zmarł? - powtórzyła głucho. Jej nadzieje rozwiały

ae. Nie dostanie pieniędzy na utrzymanie Jess, więc bę­

dzie zmuszona sprzedać dom i wyprowadzić się, a przy-

Mjmniej sprzedać stodołę i pokryć za to długi Amy.

- Kiedy były zrobione te zdjęcia?
- Z tyłu jest data - powiedziała drewnianym głosem.

- Chyba w marcu.

Odwrócił kopertę i skinął głową.

- Zgadza się. Byłem wtedy na kontrakcie w Japonii.

Will przez tydzień u mnie mieszkał i jak widać, podszy­

wał się pode mnie. To musiało być wtedy. Kiedy urodziło

się dziecko?

- Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem.

Skinął głową, a potem przez chwilę przyglądał się Jess

leżącej w wózku.

- Nie jest podobna do mojego brata.
- Nie, przypomina raczej Amy.

Patrick westchnął.

- Szkoda. Miło byłoby oglądać znajome rysy.

- Zawsze może pan spojrzeć do lustra.

Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech

- To nie to samo... Mam coś dla pani. - Wstał. - Mu­

szę pójść po marynarkę.

Odprowadziła go wzrokiem. Idąc do samochodu, po­

głaskał psy bawiące się przed domem. Zamerdały ogona­

mi, a potem znów zaczęły uganiać się za kością Kropki.

Wziął marynarkę i wrócił, mijając zepsutą kosiarkę

background image

28 CAROL1NE ANDERSON

i stodołę z niedomykającymi się drzwiami na zardzewia­

łych zawiasach.

Claire zastanawiała się, co jeszcze może się zepsuć.

Lepiej o tym nie myśleć. I tak ma za dużo kłopotów. Ten

mężczyzna pewnie nie jest ojcem Jess, choć trudno będzie

to udowodnić. Jeśli byli z bratem jednojajowymi

bliźniakami, to kod DNA na pewno mieli taki sam. O ile

na tych zdjęciach był naprawdę jego brat, byli podobni jak

dwie krople wody.

Oczywiście najłatwiej będzie mu twierdzić, że to jest

dziecko jego brata. Will ani Amy temu nie zaprzeczą.

W ten sposób pozbędzie się wszelkiej odpowiedzialności.

Jakie to wygodne!

Ale Patrick Cameron jakoś nie wyglądał na oszusta.

Prychnęła z pogardą. Tak jakby ona znała się na lu­

dziach! Amy naciągała ją latami, opowiadając różne bajki.

W końcu zostawiła jej na wychowanie córkę, bo przecież

jej odpowiedzialna siostra Claire na pewno sobie z tym

poradzi.

Patrick może być oszustem, lecz ona go nie zdemaskuje.

Do diabła. To jest zbyt skomplikowane. Chciała mu

wierzyć, ale w głębi serca dręczyły ją wątpliwości.

Jakby bez tego miała mało zmartwień.

- Proszę - powiedział, wyciągając z kieszeni kopertę.

Zerknęła z bijącym sercem.
Czy to łist od adwokata grożący jej konsekwencjami

prawnymi, jeśli przekaże prasie zdjęcia?

A może czek? Nie, to by było zbyt piękne.
- To informacje z laboratorium DNA — powiedział,

rozwiewając jej wątpliwości i niszcząc ostatnią nitkę na-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 29

dziei. - Moje badania są w archiwum. W środku jest in­

strukcja. Trzeba zrobić dziecku wymaz z policzka, a po­

tem przesłać próbkę na badania. Wynik powinien si£ zga­

dzać, jeśli to jest córka Willa. Nie mam wątpliwości, że

to on jest na tych zdjęciach.

- Dlaczego mam w to wierzyć?

Uniósł brew.
- Jak to dlaczego? Przecież Will i ja byliśmy jednoja-

jowymi bliźniakami

- No właśnie. Dlaczego mam wierzyć, że to nie jest

pana dziecko?

- Moje? Przecież mówiłem, że byłem wtedy za granicą.
- To nie jest dowód.

- Mogę dostarczyć pani dowód - rzucił wyraźnie ura­

żony. - Pieczątki w paszporcie, protokół ze spotkania

w Japonii. Poza tym, w przeciwieństwie do Willa, mam

wyrostek robaczkowy. Na zdjęciach widać bliznę. - Wy­

ciągnął koszulę ze spodni i odchylił pasek, odsłaniając

napięty, gładki brzuch. - Widzi pani? Nie ma blizny.

Zwiesiła głowę. Teraz przynajmniej wiadomo, że nie

kłamie. Tego brzucha nie tknął nigdy skalpel.

- W porządku, to nie pan jest na tych zdjęciach.

- Nie - powiedział cicho. - Ale jeśli to jest dziecko

Willa, jako jego brat przejmę za nie wszelką odpowiedzial­

ność. Jakbym był ojcem. Więzy krwi to rzecz święta.

Spojrzał na Jess, która otworzyła oczy i wesoło zaczęła

machać rączkami i nóżkami.

- Nie musi mi pan tego tłumaczyć. Jak pan myśli,

dlaczego nie oddałam małej do adopcji?

Skinął głową.

background image

30 CAROLINE ANDERSON

- Oczywiście. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Mój Bo­

że, co za historia!

Z jego szarozielonej marynarki przewieszonej na krze­

śle wystawał kawałek różowego ucha.

Claire uśmiechnęła się.

- Czy nigdy nie rozstaje się pan z zabawkami, panie

Cameron? - Nim skończyła mówić, zaczęła się obawiać,

czy nie pozwoliła sobie na zbytnią poufałość.

Jednak Patrick zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni różo­

wego króliczka.

- Zupełnie o tym zapomniałem. Znalazłem go w win­

dzie. Myślałem, że może mała za nim tęskni. Nie wiem,

czy w jej wieku dzieci przywiązują się już do zabawek.

- Jeszcze nie. Jess ma dopiero cztery miesiące. Ale lubi

tego króliczka. Dziękuję.

Kiedy podawał jej zabawkę, ich dłonie na chwilę ze­

tknęły się. Claire poczuła na ramieniu dreszcz. Cofnęła

szybko rękę i dała króliczka Jess. Mała złapała go i wsa­

dziła sobie do buzi.

- Naprawdę go lubi. - Claire uśmiechnęła się, biorąc

dziecko na ręce. - Najwyższy czas się zapoznać. Mówmy

sobie po imieniu. Jess, to twój wujek Patrick. Przywitaj

się ładnie.

Posadziła dziewczynkę na kolanach Patricka.

- Jak mam ją trzymać? - Uśmiechnął się niepewnie.
- Nie bój się, ona nie jest z porcelany. Uważaj tylko,

żeby nie spadła na ziemię.

Claire ruszyła w kierunku drzwi.

- Gdzie idziesz? - spytał z przerażeniem.

- Do łazienki.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 31

Odetchnął z ulgą.

- Myślałem, że...

- ...że chcę wyjść z domu? Nie bój się, zaraz wrócę.

- No, mała, jesteś córką Willa - powiedział Patrick,

zaglądając dziecku w oczy. - A ja jestem twoim wujkiem.

Co ty na to? - Usta Jess zadrżały. Patrick instynktownie

przytulił ją do siebie. - Nie bój się. Przecież nie jestem

taki straszny. Nie znam się na dzieciach, ale szybko nad­

robię zaległości. Ty też nie znasz wielu architektów, ale

wszystko ci wytłumaczę.

Mrugnął do niej porozumiewawczo, potem jeszcze raz,

i twarz dziewczynki rozjaśniła się. Otworzyła buzię, uka­

zując jeden ząbek, i roześmiała się.

Patrick przełknął ślinę. To naprawdę było wzruszające.

- Myślisz, że jestem śmieszny, tak? - powiedział nie-

swoim głosem.

Jess zachichotała, wyciągając rączkę, żeby chwycić go

za nos.

- Au! Jakie ostre pazurki! - zawołał, odsuwając jej

rączkę. Mała złapała jego palec i włożyła sobie do buzi.

- Nie wiem, czy jest tak czysty, żeby go ssać. '

W tym momencie do pokoju weszła Claire. Stanęła tak

blisko, że czuł zapach świeżo skoszonej trawy - i nagle

zakręciło mu się w głowie.

Słodki zapach trawy podziałał na niego jak narkotyk.

Ledwie docierały do niego słowa Claire.

- Nie przejmuj się. Dzieci wcale nie muszą być wy­

chowywane w sterylnych warunkach. To źle działa na od­

porność. Jestem pewna, że twoje palce nie są takie brudne.

background image

32 CAROUNE ANDERSON

- Głaskałem psy - stwierdził, odzyskując przytom­

ność.

- Nic jej nie będzie. Czy ona się śmiała?
Zerknął na nią niespokojnie. Czy słyszała, jak robił

z siebie głupka?

- Tak.
Claire uśmiechnęła się.

- Jess uwielbia, jak dorośli robią z siebie błaznów.

Błaznów? Coś takiego! A więc Claire wszystko słysza­

ła. Ale to dobrze. Może trochę go polubi.

- Chcę uczestniczyć w jej wychowaniu, widzieć jej

pierwsze kroki, słyszeć jej pierwsze słowa.

Tak powiedział przed chwilą Patrick. Do Claire jakby

jeszcze nie dotarto, co to miało oznaczać. Zdezorientowa­

na patrzyła, jak bawi się z dzieckiem. W jaki sposób chciał

„uczestniczyć" w wychowaniu Jess? Chciał oglądać filmy

nagrane na wideo? Czy może czasem ją odwiedzać?

A może chciałby ją adoptować?
Na samą myśl o tym dreszcz przeszedł jej po plecach.

Na pewno nie. Nie mógłby tego zrobić. Zresztą nie

wygra w sądzie. Przecież jest mężczyzną.

Kod genetyczny jego i Willa był identyczny. A jeśli

jednak powie, że to jego dziecko?

Spojrzała na zdjęcia, jedyny dowód, że ojciec jej sio­

strzenicy miał bliznę po wyrostku robaczkowym. Nie mia­

ła negatywów ani innych odbitek tych zdjęć. Gdyby wpad­

ły w niepowołane ręce...

- Co się stało, Claire?

Patrick wpatrywał się w nią uważnie.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

33

- Powiedziałeś, że chcesz uczestniczyć w jej wycho­

waniu.

- To prawda. Chcę.

- W jakim sensie? Co dokładnie masz na myśli? - Wo­

lała spytać wprost. Zawsze lubiła jasne sytuacje. Musi

wiedzieć, czy Patrick zamierza odebrać jej dziecko.

- Nie wiem - odparł szczerze. - Na pewno będę chciał

często ją widywać. Niestety mieszkam w Londynie...

- Odwiedzaj ją, kiedy tylko masz ochotę. - Może dzię­

ki temu nie będzie próbował odebrać jej dziecka?

Przyjrzał się jej uważnie.

- Boisz się, że będę chciał ją zabrać, prawda? - spytał

cicho.

Claire odwróciła głowę.

- Nie mogę jej stracić. To wszystko, co zostało mi po

siostrze.

Urwała. Ta rana była zbyt świeża.

- Claire, przecież ci nie zabiorę Jess. Jestem kawale­

rem. Mieszkam sam w wieżowcu w centrum Londynu.

Jesteś kobietą, dbasz o małą od urodzenia, mieszkasz

w bezpiecznym miejscu. Żaden rozsądny sędzia nie przy­

znałby mi opieki nad dzieckiem.

Zamknęła oczy i skinęła głową.

- Chyba tak. Po prostu...

- ...spanikowałaś? Nie bój się. Ale nie myśl, że

o wszystkim będziesz decydować sama. Moi rodzice też

będą chcieli się z nią kontaktować. Widywać ją na urodzi­

ły, zapraszać na święta i tak dalej.

Claire znów skinęła głową. Miał rację, to nie będzie

łatwe, ale wspólnie mogą jakoś się dogadać.

background image

34 CAROLINE ANDERSON

- O! - powiedział, marszcząc nos. - Wydaje mi się, że

trzeba ją przewinąć.

Claire uśmiechnęła się.

- Teraz będzie pierwsza lekcja przewijania. Chodź!
- Aleja nie potrafię!

- Oczywiście, że potrafisz. Sam się zdziwisz, jakie to

łatwe. Kiedy umyjemy i przewiniemy Jess, trzeba będzie ją

nakarmić. A potem oczywiście znów zmienimy pieluszkę.

Patrick zrobił taką minę, że Claire miała ochotę się

roześmiać.

- Przygotuję mieszankę - powiedział, szukając wy­

mówki.

Jednak Claire była nieugięta.

- Wszystko już jest gotowe. Ale następnym razem

chętnie pozwolę się wyręczyć.

To śmieszne, ale czuł tremę, jakby czekał go publiczny

występ.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Godzinę później Jess znów siedziała na kolanach Patri­

cka, czysta i najedzona, a psy kręciły się po domu.

Kropka była bardzo zadowolona, a pies Patricka bacz­

nie obserwował swego pana. Nie był pewien, co oznacza

to małe stworzenie na jego kolanach.

Patrick delikatnie potarmosił psa za ucho.

- Wszystko w porządku - powiedział cicho. - To tyl­

ko moja siostrzenica.

Tylko siostrzenica? Toż to prawdziwy przewrót w jego

życiu!

Znów przypomniał sobie zdjęcia. Dziewczyna, którą

spotkał kilka tygodni temu, i brat, którego już nigdy nie

zobaczy.

To były chyba ostatnie zdjęcia Willa, ale za nic w świe­

cie nie pokaże ich rodzicom.

Nastrojowe, intymne zdjęcia. Nic dziwnego, Will był

dobrym fotografem i miał talent do tworzenia nastroju.

Jednak te zdjęcia nie były przeznaczone dla osób po­

stronnych. Zresztą nigdy nie ujrzałyby światła dziennego,

gdyby Amy nie umarła.

Na niektórych wyglądała wzruszająco bezbronnie. Inne

były bardziej zabawne. Zastanawiał się przez chwilę, czy

background image

3 6

nie pokazać rodzicom zdjęcia, na którym Will śmieje się

i wyciąga rękę do aparatu, ale zrezygnował. Nie chciał

prowokować zbędnych pytań.

Sam wolałby też nic nie wiedzieć o tym romansie. Ale

przynajmniej dzięki temu mieli Jess, to słodkie, małe stwo­

rzonko.

Dlatego nie miał pretensji do swego brata.

- Patrick? - Claire przyglądała mu się z zatroskaniem.

- Dobrze się czujesz?

Uśmiechnął się z przymusem.

- Ależ tak.

- Może wyjdziemy na powietrze? Zwykle wyprowa­

dzam o tej porze Kropkę.; Twój pies na pewno chemie

pójdzie z nami.

- Dobry pomysł. Ale czy ktoś z nas nie powinien zo­

stać z Jess?

- Myślisz, że zostawiłabym ją samą? Ona uwielbia

spacery. Wezmę ją na ręce, choć jest już trochę ciężka.

Niedługo będę mogła nosić ją na plecach, ale na razie jest

za mała.

Sięgnęła po płócienne nosidełko. Kropka była już przy

drzwiach.

Claire zaśmiała się.

- Wiesz, co będzie, prawda, skarbie?

Kropka zaszczekała, merdając ogonem jak szalona.
Patrick trzymał Jess na kolanach i patrzył, jak mała

z zadowoloną miną ssie plastikowe kółko. Właściwie nie

miał ochoty jej oddawać. Szczerze ją polubił. Nawet prze­

wijanie okazało się nie takie straszne.

- Poniosę ją - zaproponował.

background image

ZWIĄZEK NA CM£ ŻYCIE 37

- Naprawdę? - zdziwiła się Claire. - Jest ciężka. Ob-

śTini ci koszulę.

- Dam sobie radę - rzucił sucho.

Już po chwili nosidełko było przymocowane do jego

piersi. Wsadzili małą do środka i wyszli na dwór.

- Nie zamykasz drzwi na klucz?
- Po co? — zdziwiła się. ^ Nie ma tu nic cennego,

a poza tym to jest wieś.

- A złodzieje?

- Tu nie tak łatwo trafić. - Roześmiała się. - Chodź­

my, psy nie mogą się już doczekać.

Ciekawe, co zrobi mój pies, kiedy zobaczy królika,

pomyślał Patrick. Przestał myśleć o drzwiach i szybko ru­

szył za Claire.

Jess zasnęła przytulona do jego piersi. Była ciężka, ale

cieszył się, że ma ją przy sobie. Kilka dni temu był samot-

^rm mężczyzną bez zobowiązań, który spacerował

z psem po parku. A teraz miał przy sobie dwa psy, piękną

kobietę i dziecko.

Spojrzał na Claire. Tak, była piękna. I seksowna. Deli­

katna, zgrabna i kobieca. No i ten głos!

Gdyby nie okoliczności, w jakich ją poznał, na pewno

•nówiłby się z nią na randkę.

Czy uda mu się pogodzić nowe obowiązki z dotychcza-

tamym

trybem życia?

Prychnął pod nosem.
Wykluczone. Jeden nieprzemyślany postępek jego bra-

M

- bo pewnie była to krótka zabawa, a nie prawdziwy

•Bans - sprawił, że Patrick nagle stał się odpowiedzialny

małe dziecko. A nawet i za jego opiekunkę.

background image

38 CAROLINE ANDERSON

Nie wiedział, czym się zajmuje Claire, ale z pewnością

nie zarabiała dobrze. Co to za teczka, zupełnie niepodobna

do reszty rzeczy, które widział w samochodzie?

Która Claire była prawdziwa? Ta w zniszczonych teni­

sówkach czy ta z elegancką skórzaną teczką?

- Opowiedz mi o sobie - poprosił.
- Co chciałbyś wiedzieć? - spytała zaskoczona.

- Jak najwięcej. Powinniśmy się zaprzyjaźnić. Będzie­

my często się spotykać.

Uśmiechnęła się, ale za chwilę w jej wyrazistych sza­

rych oczach pojawił się niepokój.

- Masz rację... Uważaj, tu jest niebezpiecznie.

Przez chwilę szli w milczeniu, a kiedy minęli najgorsze

wertepy, spojrzała na niego z ukosa.

- Nie powiem ci nic ciekawego. - Wzruszyła od nie­

chcenia ramionami. - Mam dwadzieścia sześć lat, jestem

grafikiem i dekoratorką wnętrz, ale nie cierpię pracy w re­

klamie. Niestety na prowincji rzadko trafia się jakieś do­

bre prywatne zlecenie. Za mało bogatych ludzi, a w pra­

wie każdym dużym sklepie można zasięgnąć porady za

darmo.

•- To masz kiepsko.

Claire roześmiała się.

- Niestety. Na szczęście ciocia Meg zostawiła nam

spadek.

- Nam?

Popatrzyła na niego ze smutkiem.

- Mnie i mojej siostrze. Mieszkałyśmy razem. Amy

wcale nie szukała pracy. Była na moim utrzymaniu.

Claire wzruszyła ramionami. Dobrze wiedział, co czu-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 39

ła. On też utrzymywał brata. Will potrafił się tylko bawić

za nich obu.

- Rozumiem cię - rzucił niechętnie. Nie miał ochoty

krytykować brata.

To dzięki niemu teraz był tutaj.

- Ciocia Meg zostawiła ci dom. A pieniądze?

Claire zaśmiała się z goryczą:
- Niestety nie. Tylko dom. Sam widziałeś, w jakim jest

stanie. Kuchnia i łazienka wymagają remontu. Naprawi­

łam dach, ałe potem urodziło się dziecko...

Urwała, spoglądając na Jess. Dziewczynka spała przy­

tulona do piersi Patricka.

- Czy pracowałaś, zanim urodziła się Jess?

- Tak, ale potem Amy zachorowała. Miała depresję

poporodową. Na dodatek tonęła w długach. Jej życie oso­

biste układało się fatalnie. Chciałam się nią opiekować, ale

pogrążała się coraz bardziej.

- Wyglądała okropnie, kiedy do mnie przyszła. - Za­

stanawiał się po raz nie wiadomo który, czy nie był odpo­

wiedzialny za to, że odebrała sobie życie.

Claire potrząsnęła głową, jakby odgadła jego myśli.

- Zawsze wyglądała okropnie. Od lat. Chyba chciała

w ten sposób wymuszać na ludziach pomoc.

- Ale ja jej nie pomogłem.

Claire uśmiechnęła się blado.
- Nie mam o to pretensji. Teraz znam prawdę. Powie­

działam, że jesteś odpowiedziałny za to, co się stało, ałe

wtedy nie wiedziałam, że Jess nie jest twoim dzieckiem,

widziałeś Amy tylko raz w życiu. Była dla ciebie jedną

i wielu naciągaczek. Dlaczego miałbyś jej pomagać?

background image

40 CAROLINE ANDERSON

- Ale ona naprawdę wierzyła, że jestem ojcem jej

dziecka. Myślała, że kłamię, kiedy powiedziałem, że jej

nie znam.

Claire zatrzymała się i spojrzała mu prosto w twarz.

- Nie obwiniaj się o jej śmierć - powiedziała cicho.

- Amy już wcześniej zażywała narkotyki. Kilka razy prze­

dawkowała i trafiła do szpitala. Niestety tamtego dnia mu­

siałam pójść do pracy.

- Tak...
- Kiedy Amy wróciła od ciebie, rozpłakała się i opo­

wiedziała mi o swoich długach.

- Miała długi?
- W banku i u lichwiarzy. W najgłupszy sposób wpa­

kowała się w kłopoty. Byłeś jej ostatnią nadzieją.

- A ja ją odprawiłem. - Przejechał ręką po włosach.

Mimo wszystko czuł się winny. Dał jej tylko pieniądze na

bilet do domu. To bardzo mało. Co z tego, że jej nie znał.

- To naprawdę nie była twoja wina. Moja też nie. Je­

stem tego pewna.

- Przecież wiem, że czujesz się winna.

Odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec w jej oczach ból.

- Oczywiście. Kiedy powiedziała mi o długach, po­

szłam do banku i wzięłam pożyczkę pod zastaw domu.

Spłaciłam jej długi. - Zaśmiała się z goryczą. - Dwa dni

później, kiedy pracowałam, żeby zarobić na ratę kredytu,

Amy popełniła samobójstwo.

- Zostawiając ci swoje długi.
- Już je spłaciłam tym kredytem bankowym. Jak na

ironię, po jej śmierci te długi by wygasły, nie przeszłyby

na mnie.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 41

- Amy o tym wiedziała?

- Tak... ale nie wiedziała, że już ją spłaciłam. To znaczy

mówiłam jej o tym, ale do niej niewiele docierało. Była

w strasznym stanie. Powtarzała w kółko, że zmarnowała ży­

cie sobie, mnie i Jess. Zabiła się, nie widząc innego wyjścia.

- Czy zostawiła pożegnalny list?
- Tak. Przepraszała mnie za wszystko. Bez wyjaśnień,

ale to nie było konieczne. Znalazła się w okropnej sytuacji,

była w głębokiej depresji, choć to nie usprawiedliwia tego

kroku.

Znów odwróciła głowę, oddychając niespokojnie. Wi­

dać było, że wciąż cierpi. Od śmierci Amy minęło zale­

dwie sześć tygodni. Może siedem. Will umarł rok temu,

a Patrick wciąż czuł się jak tamtego dnia, gdy przyszła

wiadomość o wypadku.

Odczekał chwilę, po czym spojrzał na zegarek.

- Może powinniśmy już wracać? Robi się późno,

a musimy omówić jeszcze mnóstwo spraw.

- A ty musisz wracać do Londynu.
- Przedtem chętnie zjadłbym lunch. Umieram z głodu.

Claire roześmiała się z goryczą.

- Niestety w domu jest tylko kilka wyschniętych ziem­

niaków.

- W takim razie chodźmy coś zjeść do pubu, a potem

nobimy zakupy.

- Nie mam pieniędzy na zakupy.
- Przecież musisz jeść. Inaczej nie będziesz miała siły,

zeby opiekować się Jess. Ona cię potrzebuje, Claire. Ja też.

Me mogę się nią zająć. Z radością pokryję wszystkie ko­

­­­y. Twoja opieka jest dla mnie bezcenna.

background image

W oczach Claire pojawiły się łzy. Szybko odwróciła

głowę.

- Dziękuję - powiedziała ściszonym głosem.

Bez namysłu przytulił ją do siebie.

- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze - wyszeptał.

Ale to tylko pogorszyło sytuację. Claire znieruchomia­

ła, a po chwili zaczęła szlochać.

- Przepraszam... - Otarła oczy pomiętą chusteczką.

- Jestem taka zmęczona. Czasem czuję się jak w pułapce.

Chciałabym opiekować się Jess, ale nie mam pracy. Jak

mam ją znaleźć, jeśli wyłączono mi telefon? To wszystko

jest takie pogmatwane.

- Masz wyłączony telefon? - zdziwił się. - Prze­

cież mieszkasz na pustkowiu. Co będzie, jeśli mała za­

choruje?

- Zawiozę ją do lekarza.

- Tym gruchotem?

- To samochód Amy - odparła głucho. - Kiedyś nale­

żał do cioci Meg. Sprzedałam mój samochód, kiedy mu­

siałam rzucić pracę. Nie stać mnie było na kolejne raty.

Volkswagen golf, był wspaniały. Wprawdzie nie nowy, ale

w bardzo dobrym stanie.

Patrickowi zrobiło się przykro. Nie wiedział, co to zna­

czy być biednym. Jego ojciec był znanym architektem,

a on odziedziczył po nim talent. Od razu po studiach pod­

jął pracę w spółce ojca. W ciągu kilku lat zdobył liczne

nagrody i doprowadził firmę do świetności.

Nigdy nie martwił się o pieniądze, ale rozumiał, jaki to

może być problem. Zgubił kiedyś portfel i znalazł się bez

grosza w centrum Londynu. Telefon komórkowy rozłado-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 43

wał się. Chciał wziąć taksówkę, ale w domu nie miał

pieniędzy i nie miałby jak zapłacić.

Szedł na piechotę, mijając ludzi żebrzących na ulicy.

Byli młodzi, o zapadniętych oczach.

Odtąd wiedział, co to znaczy być bez grosza.
- Nie martw się o samochód - powiedział. - Na pew­

no coś wymyślę. I o telefon. Muszę mieć z tobą kontakt.

- Wszystko ci oddam - powiedziała.

Uciszył ją wzrokiem.

- Nie możesz pracować i opiekować się Jess. Sam się

o nią nie zatroszczę, a ty nie zarobisz tyle co ja Musimy

mądrze podzielić się obowiązkami. Nie sprzeczaj się ze

mną, proszę.

Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale tylko uśmiech-

neła się.

- Dziękuję - powiedziała.
- Nie dziękuj - obruszył się. - Mam wrażenie, że mnie

przypadła łatwiejsza część zadania. To dziecko waży tonę

i jeśli się nie mylę, właśnie obsiusiało mi koszulę.

Claire czuła się nieswojo. Nie była przyzwyczajona do

że ktoś się nią opiekuje. ,

Patrick przejął nad wszystkim kontrolę i zanim się spo-

[strzegła, jej telefon znów działał, stara lodówka była pełna,

lodówka z zamrażarką już została zamówiona

w sklepie, a teraz znów gdzieś się wybierali.

- Dokąd jedziemy? - spytała, wsiadając do auta Amy.

nie lubiła nim jeździć, ale za kierownicą nabierała

pewności siebie.

- Do najbliższego salonu Volkswagena.

background image

44 CAROLINE ANDERSON

Spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Po co?

- Bo jazda tym gruchotem jest niebezpieczna i nie po­

zwolę, żeby moja bratanica była narażona na wypadek.

Poza tym będę potrzebował samochodu, kiedy przyjadę

pociągiem na weekend. Nie mam zamiaru tłoczyć się

w korkach w każdy piątek wieczorem. Ten samochód bę­

dzie twój przez cały tydzień, tylko w piątek wieczorem

będziesz odbierać mnie ze stacji, a w poniedziałek rano

podrzucisz na pociąg. Mam nadzieję, że się zgadzasz?

Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Miał zamiar

przyjeżdżać w każdy weekend?

- A jeśli nie będę mogła? - Gorączkowo starała się

znaleźć jakąś wymówkę. - Jeśli na przykład będę

w pracy?

- W piątek wieczorem i w poniedziałek rano? Bardzo

wątpię. Ale nawet jeśli tak, to wezmę taksówkę.

Za trzecim razem udało jej się uruchomić silnik. Kiedy

wcisnęła sprzęgło, ze skrzyni biegów rozległ się okropny

zgrzyt. Skrzywiła się, ruszając naprzód.

Widziała, że Patrick też się skrzywił. Ciekawe, jakim

jeździ samochodem. Na pewno mercedesem. Dużym,

szybkim i wyposażonym w masę akcesoriów.

Albo porsche lub czymś podobnym - małym i szybkim

jak błyskawica, żeby zręcznie przemykać się po zatłoczo­

nych ulicach Londynu.

- Jaki masz samochód? - Po co ma się domyślać, sko­

ro może o to spytać.

- Zgadnij - rzucił zaczepnie.
- Porsche?

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE

45

- O nie - zaśmiał się. - To nie dla mnie. Prędzej dla

Willa. Pomyśl o czymś bardziej praktycznym.

- Dobrze. Mercedes?

- Ciepło.

- BMW?

- Nie.
- Audi?

Westchnął, z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na

twarzy.

- Czy tak łatwo mnie rozszyfrować?

- Nie. Dałabym głowę, że masz psa rzadkiej rasy, na

przykład wyżeł weimarski czy chart węgierski, a nie kundla.

- Przecież to nie mój pies - obruszył się- tylko Willa.

Kupił go od dziewczynki żebrzącej na ulicy. Miała suczkę

i trzy szczeniaki. Zapłacił za niego pięćdziesiąt funtów, bo

tak mu było żal szczeniaków trzęsących się z zimna. Will

miał miękkie serce.

- W przeciwieństwie do ciebie.

Przyjrzał się jej uważnie, po czym uśmiechnął się.
- W przeciwieństwie do mnie. Will mieszkał wtedy ze

mną. Znów szukał pracy. Przyniósł to biedactwo do mo­

jego biura. Szczeniak od razu zsiusiał się na,projekty przy­

gotowane dla klienta i wcale się tym nie przejął.

Claire roześmiała się, wyobrażając sobie tę scenę.
- Widać, że cię kocha.

Patrick skrzywił się.
- Nie jest głupi. Przecież go karmię.

- I bawisz się z nim. Założę się, że siedzi w twoim

gabinecie i zabierasz go wszędzie ze sobą.

Czy Patrick naprawdę się zaczerwienił?

background image

46

CAROUNE ANDERSON

Odchrząknął i spojrzał przed siebie.

- Mam nadzieję, że zachowuje się teraz grzecznie

w kuchni.

- Na pewno. Kropka go przypilnuje.

Claire podjechała pod salon i zatrzymała się.

- Chciałam ci coś powiedzieć.

- Co takiego?

- Oddam ci pieniądze za ten samochód. Jeśli zatrud­

nisz opiekunkę do Jess, będę mogła pójść do pracy.

- Myślałem, że już to ustaliliśmy - odparł spokojnie.

- Potrzebny mi jest samochód na weekendy...

- To wypożycz go.

- Wolałbym mieć go na własność.

- Ja też.
- Ale ty nie kupisz nowego samochodu.

Claire chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się.

- Dobrze - odparła z rezygnacją. Jeśli chce wyrzucać

pieniądze, to jego sprawa.

Wysiadła z auta i zatrzasnęła drzwi. Dopiero za drugim

razem zamknęły się. Z dzieckiem na ręku weszła za

Patrickiem do salonu. Widziała, jak sprzedawca zmarsz­

czył brwi, zerkając na jej citroena. Podeszła do nich, gdy

Patrick kończył składać zamówienie.

- Turbodiesel kombi. Mamy dwa psy i dziecko.

O Boże. To zabrzmiało tak, jakby byli małżeństwem.

Sprzedawca uśmiechnął się, a potem zmrużył oczy.

- Panna Franklin?

- Dzień dobry. - Była zaskoczona, że ją poznał.

Spojrzał na dziecko, potem na Patricka.

- Uroczy maluch - powiedział.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 47

Patrick chrząknął znacząco. Jeszcze nie skończyli za­

łatwiać interesów.

- Kiedy chce pan odebrać wóz?

- Jak najszybciej. Najlepiej dziś po południu.

Sprzedawca przerzucił papiery i spojrzał znad okula­

rów na Patricka.

- Aha.

- Ma pan coś odpowiedniego?

- Tak. Jeśli odpowiada panu ciemny metaliczny błękit,

mamy takie auto na wystawie.

- W porządku - zgodził się szybko Patrick.

Pół godziny później samochód był już ich własnością.

Patrick wsadził Claire i dziecko do środka.
- Zobaczymy się w domu - powiedział tak miło i na­

turalnie, że miała ochotę się rozpłakać ze wzruszenia.

Głupia. Przecież to nic nie oznaczało. A może jednak?

Przecież będzie spędzał u niej prawie trzy dni w tygodniu.

Czy jej się to podobało, czy też nie, Patrick Cameron

wtargnął do jej świata.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

To dziwne, ale wizyty u Claire i Jess od razu stały się

dla Patricka ważną częścią jego życia.

Teraz jechał tam po raz trzeci. On i pies błyskawicznie

przyzwyczaili się do regularnych podróży pociągiem.

Trzeba jednak przyznać, że pies nie był tym aż tak

bardzo zachwycony. Nie lubił pociągów, choć George od­

woził ich na londyński dworzec, a Claire czekała na sta­

cyjce w Suffolk. Lecz dla rozpieszczonego kundelka za

dużo było tłoku, stresu i hałasu.

Oczywiście w pierwszej klasie można byłoby podróżo­

wać całkiem przyjemnie, ale pies przez cały czas usiłował

wdrapać się Patrickowi na kolana, co było nad wyraz

uciążliwe.

Jednak u kresu drogi czekała na nich nagroda. Pies

uwielbiał spędzać weekendy z Kropką, a Patrick na widok

uśmiechniętej buzi Claire zapominał o wszystkich niewy­

godach.

Teraz wypatrywała swych gości, siedząc w samocho­

dzie zaparkowanym przy wyjściu ze stacji. Włączyła

światła, żeby Patrick łatwiej mógł ją dostrzec.

To nie było konieczne, bo instynktownie wyczuwał jej

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 49

obecność. Podobnie pies. Cicho skomląc, dreptał żwawo

u jego boku, a potem wyrwał do przodu, by przywitać się

z Kropką.

Patrick dobrze go rozumiał.

Położył walizkę na tylnym siedzeniu, ucałował Jess na

powitanie i uśmiechnął się do Claire.

- Przepraszam za spóźnienie. Pociąg wlókł się niemi­

łosiernie.

- Nie szkodzi. Ledwie co przyjechałyśmy. Tuż przed

wyjściem musiałam przewinąć Jess.

- Mam nadzieję, że teraz pozwoli przewinąć się wuj­

kowi. - Usiadł obok Claire. - Co nowego?

Uśmiechnęła się z przymusem.

- Mam wreszcie pracę, ale nie mogę się do niej zabrać.

- Nie musisz pracować.

- Muszę. - Pokręciła głową. - Nie mogę cię wiecznie

wykorzystywać.

- Wcale mnie nie wykorzystujesz.
- Ależ tak. W każdym razie tak się czuję. Muszę zara­

biać na siebie.

- Przecież zarabiasz, opiekując się Jess.

- Nie podoba mi się, że jestem na twoim utrzymaniu.

- Włączyła się do ruchu. - Zresztą podjęłam już decyzję.

Wystawię stodołę na sprzedaż.

- Stodołę?!
- Tak. Na pewno ktoś ją kupi.

- Nie możesz jej sprzedać. Przecież to integralna część

posiadłości. Nie dostaniesz pozwolenia na taką transakcję.

- Już dostałam. Można zaadaptować stodołę na dom

y. Chcesz zobaczyć plany?

background image

50 CAROUNE ANDERSON

- Będziesz miała sąsiadów. - Dobrze wiedział, że taka

perspektywa nie może odpowiadać Claire.

- Trudno. - Wzruszyła ramionami. - Muszę spłacać

pożyczkę, którą zaciągnęłam, żeby spłacić długi Amy. Nie

mam pieniędzy na kolejne raty. Mogę tylko sprzedać sto­

dołę albo się wyprowadzić. Wybrałam mniejsze zło,

choć... - Urwała pod wpływem intensywnego spojrzenia

Patricka.

- Choć co? Powiedz, Claire.
- Och, miałam głupie marzenia...

- Jakie? - spytał cicho.

- Nic takiego. To zupełnie niemożliwe.
- Jakie? - powtórzył z uporem.
Westchnęła.

- Chciałam organizować sesje malarskie, plenery i za­

jęcia studyjne. Akwarele, olej, pastele, fotografia arty­

styczna. Jess i ja mieszkałybyśmy na górze, kuchnia do

ogólnego użytku. Na parterze byłoby studio i ciemnia,

a w domu pokoje dla uczestników sesji. Dzięki temu sta­

łabym się niezależna, a jednocześnie mogłabym opieko­

wać się Jess. No i robiłabym to, co naprawdę mi odpowia­

da, zamiast chałturzyć zlecenia, jakie tylko wpadną w rę­

ce. - Uśmiechnęła się smutno. - Ale cóż, to tylko mrzonki.

Na remont domu trzeba by wydać fortunę, a bez tego nie

mogę zapraszać ludzi. A jeśli chodzi o stodołę, to sam

widziałeś, w jakim jest stanie.

Widział. Od razu pomyślał, że po przeróbkach świetnie

nadaje się na dom mieszkalny. Była zbudowana z cegły,

z pięknym dębowym stropem i grubymi ścianami. Patrick

od pierwszej chwili zaczął wyobrażać sobie, jak zaprojek-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 51

towałby wnętrza, choć wiedział, że to nie ma sensu, bo

stodoła nie jest przeznaczona na sprzedaż.

A teraz nagle pojawiała się okazja. W dodatku pomo­

głoby to rozwiązać problemy Claire.

- Kupię tę stodołę - oświadczył stanowczo.

- Słucham? - Jej zdumienie nie znało granic.
- Kupię tę stodołę.

- Ale... dlaczego?

Patrick wzruszył ramionami.
- Potrzebujesz pieniędzy, a mnie przyda się tutaj włas­

ne lokum. Nie mogę korzystać z twojej gościny przez

następnych osiemnaście lat.

- Nie mam nic przeciwko temu.
- Ale ja tak. Gościnność też ma swoje granice. To

naprawdę dobre wyjście. Gdy kupię stodołę, nikt obcy się

tu nie sprowadzi, co na pewno przyjmiesz z ulgą, a ją będę

miał bazę w pobliżu Jess. No i spłacisz bank, dzięki czemu

odzyskasz niezależność, którą tak sobie cenisz. Sama wi­

dzisz, ile będzie z tego korzyści.

Claire nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W głowie

miała straszny zamęt. Patrick pomyślał, że marna byłaby

x niej pokerzystka, bo z jej twarzy można było wyczytać

wszystko.

- Nie wiesz, ile to kosztuje - powiedziała w końcu.

- Chyba się domyślam. - Skrzywił się pociesznie.

- A koszty przebudowy będą jeszcze większe. Przygotuj

m

plan, naniosę poprawki, a potem wynajmę firmę bu­

dowlaną.

- Mam w domu projekt adaptacji stodoły, są nawet

wnystkie potrzebne zgody.

background image

52 CAROLINE ANDERSON

- Aha...

- No tak, zapomniałam. - Przewróciła oczami. - Pa­

trick Cameron, słynny architekt, musi wszystko zrobić' po

swojemu.

- Inaczej być nie może. - Roześmiał się. - Ale naj­

pierw muszę się skonsultować z tutejszym urzędem urba­

nistycznym.

- Jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam.

Czy trudno będzie ją przekonać? Chyba nie. Przecież

nie ma lepszego rozwiązania dla nich obojga. Będą musieli

się spotykać przez wiele lat, zanim dorośnie Jess. Dziwił

się, że wcześniej nie wpadli na taki pomysł.

Poczuł znajomy dreszcz podniecenia, jak zawsze, gdy

miał przed sobą jakiś fascynujący projekt.

Spokojnie, Claire jeszcze się nie zgodziła. Ale to tylko

kwestia czasu. Był pewien, że ulegnie.

Czuła w głowie zamęt. Wszystko już obmyśliła, roz­

mawiała nawet z agentem nieruchomości, ale propozycja

Patricka kompletnie ją zaskoczyła. Nie wiedziała, jak po­

winna postąpić.

Czy naprawdę potrzebna mu była ta stodoła, czy tylko

znów starał się wyciągnąć ją z kłopotów? Z jednej strony

to był świetny pomysł, ale z drugiej - okropny.

To zwiąże ich ze sobą jeszcze bardziej, dopóki nie

dorośnie Jess.

O Boże! Kiedy Jess skończy osiemnaście lat, jej stukną

czterdzieści cztery lata! Czy wtedy będzie miała męża

i własne dzieci? Miała nadzieję, że tak, choć na razie

nikogo jeszcze nie poznała, a siedząc w domu z dziec-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 53

miała małe szanse, żeby nawiązywać nowe znajo-

Nagle ciężar obowiązków, które na nią spadły, wydał

jej się nie do zniesienia. Dopiero gdy przypomniała sobie,

ze jest ktoś, kto ją wspiera, uspokoiła się.

Patrick kładł małą spać, a Claire szykowała jedzenie.

Choć pod wieczór z reguły stawała się głodna, w piątek

z a w s z e czekała na niego z kolacją. Nie chciała być nie-

grzeczna, a poza tym miała ochotę porozmawiać z kimś,

kto nie tylko uśmiecha się, wymachuje rękami i się ślini.

Dziś miał być kurczak z makaronem i sałatka. Claire

wlasnie posypywała makaron serem, kiedy Patrick wszedł

do kuchni.

- Wszystko w porządku? - spytała.
- Od razu zasnęła. - Zbliżył się do kuchenki i pociąg­

­­­ nosem. - Cudownie pachnie. Ależ jestem głodny! Czy

mogę w czymś pomóc?

- Wszystko już gotowe.

Porwał ze stołu kawałek sera. Claire trzepnęła go po

reku i wstawiła półmisek na grill.

- Napijesz się trochę wina? - spytał Patrick, podcho-

dzac do lodówki.

To był ich zwyczaj, o ile można przyzwyczaić się do

czegoś w tak krótkim czasie. Claire uważała, że tak. Ten

maly rytuał sprawiał jej dziwną przyjemność.

Patrick kładł Jess do łóżeczka, a Claire szykowała po-

siek. Potem otwierał butelkę wina i wypijali pierwszy

kieliszek, czekając, aż kolacja się ugotuje. Po jedzeniu pili

kawę przy kominku w salonie.

To było naprawdę miłe.

background image

54

CAROLINE ANDERSON

Oczywiście jeśli Patrick kupi stodołę i przerobi ją na

dom, wszystko się skończy. Podczas weekendów będzie

mieszkał u siebie razem z dzieckiem, a ona zostanie zu­

pełnie sama.

Jakie to przerażające...

- Proszę. - Podał jej kieliszek różowego wina.

- Dziękuję.

Ich dłonie musnęły się. Claire poczuła lekki dreszcz na

plecach. Szybko się odwróciła pod pozorem sprawdzenia

zapiekanki.

Kurczak z makaronem wyglądał świetnie, więc nie

miała już nic do roboty. Czym się zająć, żeby nie myśleć

o długich nogach, szerokich ramionach i ustach Patricka?

No nie! Przecież to szaleństwo! Ten superprzystojny

mężczyzna był tak blisko, a zarazem jakże daleko...

- Nadal chcesz kupić tę stodołę?

Patrick ostrożnie odstawił kieliszek, skrzyżował ramio­

na i przyjrzał się jej uważnie.

- Dlaczego pytasz?

Claire wzruszyła ramionami. Nie mogła zdradzić mu,

o czym myśli, jeśli nie chciała stracić resztek godności.

- Bo doszłam do wniosku, że masz rację. To rozwiąże

wszystkie nasze problemy. A więc chcesz czy nie?

- Kupić stodołę? Tak.

- Świetnie. Po kolacji pokażę ci plany.
Skinął głową, wciąż patrząc na nią w zamyśleniu.
Claire wypiła łyk wina. Zgodziła się sprzedać stodołę

cioci Meg. Przepraszam, ciociu, powiedziała w myślach,

ale naprawdę nie mam wyboru. Lepiej, żeby tu mieszkał

wujek Jess niż ktoś obcy.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 55

Zapiekanka była już gotowa. Claire wyłączyła grill

i wyjęła półmisek z malutkiej kuchenki, która stała na

blacie.

- Dlaczego nie używasz pieca? - spytał Patrick.

Roześmiała się z goryczą.
- Po pierwsze dlatego, że niezbyt dobrze działa, a po

drugie eksploatacja jest zbyt droga. Zresztą i tak nie ma

grilla.

- Kiedy kupię stodołę, będziesz mogła przerobić go na

ropę albo na gaz.

- I tak nie będzie mnie stać na to, żeby go używać.

Postawiła półmisek z zapiekanką na środku stołu, a po­

tem wyzywająco spojrzała na Patricka.

Wytrzymał jej spojrzenie. Claire w końcu odwróciła

głowę. Nie powinna traktować go jak wroga. Przecież to

nie jego wina, że znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji.

Rozłożyła zapiekankę i szybko podała mu talerz.

- Weź sałatkę - powiedziała równie szybko.
Złość wyparowała z niej. Dłubała widelcem w maka­

ronie, kiedy Patrick położył rękę na jej dłoni. Poczuła

delikatny uścisk jego palców. Łzy napłynęły jej do oczu.

Jakie to głupie! Płakać tylko dlatego, że sprzedaje się

stodołę?

- Wszystko będzie dobrze, Claire - powiedział.

Zabrzmiało to jak obietnica.
Jaka szkoda, że już dawno temu przestała wierzyć

w bajki.

Plany przebudowy stodoły były o tyle przydatne, że

zawierały szczegółowe pomiary i pozwalały Patrickowi

background image

56

CAROLINE ANDERSON

zorientować się, co zaakceptują miejscowe władze. Poza

tym nie było w nich nic oryginalnego. A może był zbyt

wymagający?

Ale jeśli to miał być jego dom - a był przekonany, że

tak się stanie - to każdy szczegół był ważny.

Pił kawę, żałując, że na dworze jest już ciemno i musi

czekać do rana, by przyjrzeć się dokładnie stodole. Na

razie mógł przestudiować jeszcze raz plany lub porozma­

wiać z Claire. W tej chwili było jej to potrzebne.

- Opowiedz mi o cioci Meg - poprosił.

Podwinęła nogi pod siebie i zagłębiła się w fotelu.

- Była moją cioteczną babcią. Ja i Amy przychodziły­

śmy do niej, kiedy byłyśmy małe. Pozwalała nam bawić

się w stodole, w której były kozy i owce. Wchodziłyśmy

na strych, gdzie leżało siano. Tam miałyśmy swoją kry­

jówkę. Czułyśmy się tam cudownie... zupełnie inaczej niż

w Londynie, gdzie się wychowywałyśmy. Zawsze mówi­

łam, że kiedy dorosnę, zamieszkam na wsi. Ale nawet nie

marzyłam, że to będzie tutaj.

Nic dziwnego, że tak niechętnie rozstawała się z tą

stodołą, skoro zawsze marzyła, by urządzić w niej swój

dom.

- Jaki był twój udział w tworzeniu planów?

- Żaden. — Skrzywiła się. - Miałam swoje pomysły,

ale architekci z urzędu urbanistycznego wszystkie odrzu­

cili. Dowiedziałam się, że być może i mam wyobraźnię,

ale brak mi praktycznego zmysłu. Innymi słowy, uznali

mnie za ekstrawagancką dziwaczkę. Dlatego spasowałam,

bo zależało mi na zatwierdzeniu planów, jakie by nie były,

co podnosiło wartość handlową stodoły.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 57

To pocieszające, że te koncepcje bez polotu nie były jej

dziełem. Patrick uważał, że można było wymyślić coś

o wiele ciekawszego.

- Co z grantem?

- Jeszcze nie wiem. Zamierzałam przedyskutować to

w poniedziałek z agentem od nieruchomości.

- Tutaj się z nim umówiłaś?

- Tak.

- Czy jego pomoc jest konieczna?

- W zasadzie nie - stwierdziła po chwili namysłu. -

Miał sprawdzić zeszłoroczną wycenę posiadłości, ale my­

ślę, że nadal jest aktualna. Ceny nieruchomości, o ile

wiem, ostatnio są raczej stabilne.

- Zgadza się, szczególnie w tak spokojnej okolicy,

gdzie nie ma żadnych dużych inwestycji.

Jeszcze raz przejrzał plany. Pośrodku powinno być duże

przestronne pomieszczenie ze sklepieniem z łuków, scho­

dy prowadzące na pasaż okalający otwartą przestrzeń.

Dwa pokoje i dwie łazienki na każdym końcu, schowek

nad jadalnią w przybudówce z przodu i studio po drugiej

stronie holu...

- Widzę, że intensywnie pracujesz - zauważyła Claire.

Uśmiechnął się krzywo.

- Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy zobaczę to

wszystko w dziennym świetle. Nie pamiętam wszystkich

szczegółów.

- Opowiedz mi o swojej pracy - poprosiła, zmieniając

temat.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Ale skoro była deko-

ratorką wnętrz, może naprawdę ją to interesuje.

background image

58 CAROLINE ANDERSON

Znajomych Patricka przeważnie nudziła jego praca. Cza­

sem z uprzejmości zadawali jakieś pytanie i to wszystko.

- Robiłemmnóstwo projektów w Londynie. Pracowa­

łem przy renowacji dawnych terenów portowych, które

zostały zamienione w ekskluzywn&dzielnicę. Projektowa­

łem także galerie sztuki, domy, biura. Czasem te projekty

były trochę zwariowane. Moja praca jest bardzo ciekawa.

Różnorodna. Nie cierpię rutyny. To szkodzi reputacji fir­

my. Ale oczywiście czasem trzeba robić coś, żeby po

prostu zarobić na życie. Nie ma innego wyjścia; Nie każdy

projekt nadaje się na konkurs. I nie zawsze się wygrywa.

- Słyszałam coś innego.
Patrick zaśmiał się, by ukryć zakłopotanie.

- To tylko plotki.

- Odkąd mam telefon, surfowałam trochę w Interne­

cie. Myślę, że te pochwały, które zbierasz, są zasłużone.

- To znaczy, że podobało ci się to, co widziałaś? - Był

zły na siebie, że tak otwarcie prosił o komplement.

Claire uśmiechnęła się przekornie. Serce ścisnęło mu

się w piersi. O Boże! Jaka ona jest cudowna!

- Tak - przyznała.

- Pozwolisz mi zaprojektować tę stodołę?

Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać.

- Przynajmniej będzie inna i na pewno lepsza niż to...

- Ruchem głowy wskazała stertę papierów.

Patrick roześmiał się.

- Mam nadzieję. Myślę, że gdyby ten facet robił pro­

jekt dla siebie, bardziej by się postarał. Nie chciało mu się

ruszyć głową.

- Gdyby ją miał, pewnie by ruszył... - Zachichotała

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 59

- Przed tobą nie będzie się tak puszył. Ze strachu, by się nie

zbłaźnić, w ciemno podpisze wszystko, co zaprojektujesz.

-Oby... A propos, czy masz deskę kreślarską?

- Oczywiście. Jak inaczej mogłabym pracować?

- Wdziałem w życiu różne rzeczy.

Uśmiechnęła się.
- Mam nawet dwie deski, bo linijka na jednej jest trochę

niedokładna. Chciałbyś jutro zrobić wstępne szkice?

- Tak.
- Deska jest w mojej pracowni.

- Dziękuję.

Zapadła przyjemna cisza. Patrick oparł się wygodnie

w fotelu i zamknął oczy. Słychać było tylko trzaskanie

ognia w kominku i delikatne pochrapywanie psów, które

leżały na podłodze.

Uwielbiał ten spokój, tak odmienny od hałasu, który

towarzyszył mu w Londynie. Claire i psy były obok,

a dziecko spało spokojnie na górze. Jakie to miłe! Jakby

byli małżeństwem...

Omal nie roześmiał się na tę myśl. Chyba zwariował!

Przecież tylko opiekowali się dzieckiem. To wszystko.

Małżeństwo?! Też pomysł.

Patrick nigdy by się nie przyznał, nawet przed samym

sobą, że po cichu o tym marzy.

Im szybciej zamieszka w przebudowanej stodole, tym

lepiej...

Sobota była wielkim triumfem wiosny. Słońce pokazało

pełną krasę, wszędzie unosił się zapach kwiatów, pszczoły

brzęczały, spijając z nich nektar.

background image

60 CAROLINE ANDERSON

Patrick wstał wcześnie, wziął prysznic, ubrał się i

o siódmej wyszedł do ogrodu. Powietrze było rześkie,

a trawa błyszczała od rosy.

Była zbyt wyrośnięta. Pewnie Claire nie udało się jesz­

cze naprawić kosiarki.

Z wysiłkiem otworzył wielkie, masywne drzwi stodoły.

Jak Claire radzi sobie z takim ciężarem?

Był z niej dumny. Trzeba przyznać, że miała charakter.

Jakże trudno musiało jej być po śmierci siostry, kiedy

została sama z malutkim dzieckiem. Ale podjęła to wy­

zwanie bez wahania i na pewno się nie podda.

Zastanawiał się, jak sprawa opieki nad Jess wygląda od

strony prawnej. Koniecznie musi to sprawdzić. Ale teraz

obejrzy stodołę.

Otworzył szeroko frontowe drzwi, a potem drzwi z tyłu

stodoły. Promienie słońca wlały się do środka, wypełniając

budynek światłem. Drobinki kurzu tańczyły w blasku

słońca. Patrick stanął pośrodku stodoły i przez otwarte

drzwi wpatrywał się w kościół leżący w dolinie.

Jaki wspaniały widok! Koniecznie musi wykorzystać go

do maksimum. Schody będą miały podest czy raczej taras

widokowy, z którego roztoczy się wspaniały widok na oko­

licę. Wprost wymarzone miejsce, by usiąść wygodnie w fo­

telu i poczytać, z kotem zwiniętym w kłębek na kolanach.

Będzie brał do siebie kota Claire, bo z własnym kotem

nie mógłby podróżować co tydzień do Londynu.

Zobaczył drabinę sięgającą wejścia na strych. Od razu

tam wszedł i zaczął sprawdzać drewniany strop. Wyglądał

nieźle, trzeba będzie wymienić tylko niektóre deski, choć

nie obejdzie się bez dodatkowego wzmocnienia.

background image

ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE 61

Dach był niezwykle urokliwy i piękny. W żadnym wy­

padku nie wolno zakryć go drewnianymi panelami, jak

proponował miejscowy architekt.

- Co za barbarzyńca - mruknął Patrick.

Wrócił na dół i wszedł do przybudówki. Wymagała

solidnego remontu, ale to tylko kwestia pieniędzy. W ogó­

le, biorąc pod uwagę piękne położenie, cała ta inwestycja

na pewno była opłacalna.

Zresztą nie to było najważniejsze.

Wolał nie dociekać, co naprawdę dla niego się liczyło.

Wyszedł do ogrodu i uniósł głowę, przyglądając się

dachowi. Postara się wkomponować kamienne płytki

w nową konstrukcję.

Zawołał psy i wszedł do kuchni. Claire z Jess na ręku

podgrzewała butelkę z mlekiem.-

- Chcesz, żebym ją potrzymał? - spytał, wyciągając

ręce po małą, która uśmiechnęła się promiennie. - Dzień

dobry, ślicznotko. - Pocałował ją w czubek nosa.

- Myślałam, że mówisz do mnie - mruknęła Claire.
Nagle atmosfera zgęstniała.

Zarumieniona Claire odwróciła się. Patrick westchnął

głęboko i cofnął się.

- Dobrze spałeś? - spytała, przerywając ciszę.

- Mm... tak, dobrze.

Wiedział, że zachowuje się jak idiota, ale w obecności

lej kobiety zupełnie tracił głowę.

Claire przyłożyła butelkę do ręki, sprawdzając tempe­

raturę mleka, a potem odwróciła się, żeby wziąć Jess od

Patricka.

- Nakarmię ją - zaproponował cicho, wyjmując jej bu-

background image

62 CAROLINE ANDERSON

telkę z ręki. - Idź się ubrać, a ja w tym czasie zrobię her­

batę.

- Dobry pomysł. - Ruszyła w kierunku schodów.

Co też ją napadło, żeby robić taką uwagę! Chyba zwa­

riowała. Patrick był równie speszony jak ona.

Kiedy wróciła do kuchni, Patrick i Jess śmiali się do

rozpuku. W jednej chwili przestała marzyć o tym, żeby

Patrick przeniósł się do nowego domu. Z żalem pomyśla­

ła, że niedługo przestanie u niej mieszkać.

Nie będzie mogła patrzeć, jak się bawią. Ciekawe, co

państwo Cameronowie pomyślą o wnuczce?

- Czy mówiłeś już rodzicom o Jess?
- Nie. Chciałem poczekać na wyniki testów DNA, żeby

wszystko wyglądało bardziej oficjalnie. Co o tym sądzisz?

Claire miała wyrzuty sumienia, że nie zdążyła jeszcze

pójść z Jess do lekarza.

- Chyba nie powinieneś zwlekać. Badanie DNA to

zwykła formalność. Przecież są zdjęcia...

- Oczywiście masz rację, ale problem w tym, że nie

wiem, jak im to powiedzieć. Rodzice bardzo przeżyli

śmierć Willa i unikają rozmów o nim.

- Ale chyba ucieszą się?
Spojrzał na nią ze smutkiem. Po raz pierwszy pomyśla­

ła o tym, co musiał przeżywać po śmierci brata. Dobrze

znała ból, smutek i pustkę po stracie bliskiej osoby.

- Na pewno. Zadzwonię do nich. Ale teraz księżniczka

musi się przebrać i trochę przespać, a ja chętnie porozma­

wiałbym z tobą o stodole.

- Gdzie moja herbata? - spytała, dobrze wiedząc, że

nie miał czasu jej zrobić.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 63

Spojrzał na nią łobuzersko, niosąc na górę Jess.

- W czajniku!

Serce zabiło jej w piersi.

- Ty wariatko! - ofuknęła się, kiedy Patrick już zniknął.

Wiedziała, że to nic nie znaczy. Po prostu jest miły i jak

wszyscy mężczyźni lubi flirtować. To dla nich równie

łatwe jak oddychanie. Jeśli wyobrażała sobie coś innego,

może się bardzo rozczarować.

Ale Patrick miał taki cudowny uśmiech...

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Przez cały ranek oglądali stodołę. Zajrzeli we wszystkie

kąty. Claire opowiadała Patrickowi historie z dzieciństwa.

Kiedyś ona i Amy schowały się cioci Meg. Chichotały

z radości, gdy biedna ciotka nie mogła ich znaleźć.

W końcu zadzwoniła na policję. Dziewczynki dostały

reprymendę, ale ciocia szybko im wybaczyła i wieczorem

we trójkę piekły racuchy na płycie pieca.

Claire jeszcze czuła ich smak. Tak, pomyślała, dobrze

byłoby naprawić ten piec. Już niedługo Jess będzie na tyle

duża, żeby smażyć z nią racuchy...

Opowiedziała też, jak kotka okociła się na sianie. Przez

całą noc siedziały przy niej z ciocią Meg. Kiedyś, gdy

Claire miała piętnaście lat, spotkała w wiosce chłopca.

Wszedł za nią do stodoły i chciał ją pocałować.

- Uciekłam z krzykiem - zakończyła ze śmiechem.

Patrick przyjrzał się jej uważnie.

- Czy też byś krzyczała, gdybym chciał cię teraz po­

całować? - spytał przekornie.

Tylko idiota potraktowałby poważnie to pytanie.

- Oczywiście! - Bardzo chciała, żeby spróbował.

Wcale by nie uciekała.

Ale Patrick tylko się uśmiechnął.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 65

- Bardzo słusznie... - Zaczaj dłubać palcem w ścia­

nie, a potem przykucnął, żeby lepiej ją obejrzeć.

Może powinna go zachęcić?

- Rzeczoznawca widział te pęknięcia - powiedziała,

próbując zebrać myśli. - W niektórych miejscach należy

zrobić podmurówkę. Ale nie trzeba nic wyburzać z wyjąt­

kiem narożnika przybudówki.

Patrick skinął głową i wyprostował się.

- Nie martwię się o te pęknięcia. Widy wałem znacznie

gorsze. - Zerknął na zegarek. - Chyba już pora wyprowa­

dzić psy na spacer.

I pora przestać fantazjować, co by było, gdyby Patrick

ją pocałował.

Przez następnych osiemnaście lat będzie musiała się

z nim przyjaźnić. Żadne pocałunki nie wchodziły w grę.

Zresztą wcale nie miał zamiaru się z nią całować. Po

prostu droczył się... ot, taka męska rozrywka.

Musisz się opamiętać, dziewczyno, powiedziała sobie

w duchu, idąc za Patrickiem w kierunku domu.

Chyba zwariował, flirtując z nią w ten sposób, ale po

prostu nie mógł się opanować.

Włożył Jess do nosidełka i wyszli z psami na spacer.

Po powrocie bawił się z małą na kocu w ogrodzie. Następ­

ne nakarmił ją i położył spać.

Potem Patrick zaczął kreślić plany stodoły, a Claire

szykowała w kuchni obiad.

Przez otwarte okno słyszał pszczoły brzęczące w ogro­

dzie. Nie mógł się skupić i kiedy Claire przyniosła mu

herbatę, siedział, wpatrując się tępo w przestrzeń.

background image

66

CAROLINE ANDERSON

- Zrobiłeś sobie przerwę?

Uśmiechnął się, odwracając ku niej głowę.

- Rozkoszuję się sielską atmosferą - powiedział z nut­

ką ironii.

- O, tego nam tu nie brak. - Przysiadła obok niego na

biurku.

Przeciągnął się.

- Jestem głodny.

- Upiekłam ciasto.

- Wiem. Czuję ten zapach. Mam nadzieję, że nie bę­

dziesz się ze mną drażnić i nie powiesz, że to na jutro.

Na jej ustach zadrgał uśmiech.
- Oczywiście. Kto by jadł gorące ciasto? Od tego moż­

na dostać niestrawności.

- To dlaczego o nim wspomniałaś?

- Żebyś wiedział, jaką jestem dobrą gospodynią - od­

parła buńczucznie, wracając do kuchni.

Poszedł za nią z filiżanką herbaty w ręku. Claire od-

kroiła duży kawałek wilgotnego, gorącego piernika i po­

machała mu przed nosem.

Nie wiedział, czy mają pocałować, czy udusić. W koń­

cu wybrał łatwiejsze rozwiązanie: wyjął ciasto z jej ręki,

położył je na kuchennym blacie i ujął jej twarz. Najpierw

oczy Claire zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, a potem

zamknęła je, gdy Patrick złożył na jej ustach niewinny,

żartobliwy pocałunek.

- To za karę, że się ze mną drażnisz - powiedział

ochrypłym głosem. Wziął ciasto i herbatę i wrócił do po­

koju, starannie zamykając za sobą drzwi.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCH! 67

Claire patrzyła w oszołomieniu na zamknięte drzwi

pracowni. Przesunęła palcami po wargach, na których

wciąż czuła delikatny dotyk ust Patricka.

Co to było?

Potrząsnęła głową, żeby otrzeźwieć. Potem odkroiła

kawałek piernika i usiadła w ogrodzie, opierając się

o drzewo.

To nie był namiętny pocałunek. Może więc za dużo

sobie wyobrażała.

Tak. To był żart.

Dlaczego w takim razie nie miała ochoty się roześmiać?

Najchętniej rzuciłaby się na trawę i krzyczała, kopiąc ze

złości nogami. Ale to by było idiotyczne.

Siedziała więc, jedząc ciasto, od którego wszystko się

zaczęło. Nie miała pojęcia, jak uda jej się przeżyć najbliż­

szych osiemnaście lat.

Następny tydzień przebiegał pod znakiem chaosu. Pa-

nick miał mnóstwo zajęć w pracy, ale nie mógł się skon­

centrować, myśląc bez przerwy o stodole.

Sprowadził rzeczoznawcę, który ocenił wartość budyn­

ku, a potem zlecił swoim prawnikom, by zajęli się sprawą

zakupu.

Gorączkowo szykował się też do rozmowy z wydziałem

urbanistycznym w Suffolk. Po kilkunastu godzinach pracy

znikał w swoim apartamencie i tworzył projekt przebudowy

stodoły. Musiał go skończyć przed upływem tygodnia.

Dopiero późnym wieczorem w piątek był wolny. Spot­

kanie z architektami było ustalone na poniedziałek rano.

Patrick przesunął wszystkie zajęcia, żeby mieć wolny tak-

background image

68 CAROIJNE ANDERSON

że wtorek i środę. W końcu z uczuciem podniecenia, ja­

kiego nie pamiętał od lat, wsadził psa i walizkę do samo­

chodu i wyruszył w podróż.

Doszedł do wniosku, że Claire nie może wyjeżdżać po

niego tak późno na stację. Poza tym, skoro będzie w Suf-

folk kilka dni, musi mieć swoje auto. Claire przyzwyczaiła

się już do volkswagena, a on nie chciał narażać życia,

jeżdżąc citroenem jej siostry.

Powiedział, żeby nie czekała na niego i położyła się do

łóżka, ale kiedy zatrzymał się o północy przed domem,

światło w salonie było zapalone. Claire spała w fotelu.

Kropka powitała ich radosnym ujadaniem. Claire wsta­

ła z fotela i odgarnęła jedwabiste jasne włosy. Potem, zie­

wając, podeszła do Patricka.

Zrobiło mu się ciepło w sercu. To nie było zwykłe

pożądanie, ale dziwna błogość. Gdzieś zniknął smutek

i samotność, które zawsze mu towarzyszyły.

- Przepraszam, że cię obudziłem.

Zaspana Claire uśmiechnęła się. Niewiele myśląc, po­

chylił się i pocałował ją w usta.

- Witaj - szepnął.

Zarumieniła się, robiąc krok do tyłu.

- Jesteś głodny? Zostawiłam dla ciebie zapiekankę.

- Jadłem kolację. - Przypominiał sobie wyschnięte

ciasto i lurowatą kawę, którą wypił w przydrożnym barze.

- Ale mam ochotę na herbatę.

- Zaraz ci podam. Czajnik jest gorący. - Weszli do

kuchni w towarzystwie psów, które radośnie kręciły się im

pod nogami. Claire szykowała herbatę, a on oparł się

o blat kuchenny i wodził za nią wzrokiem.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 69

Chciał jej powiedzieć, że bardzo za nią tęsknił, ale

w porę się opanował.

- Jak się czuje Jess? - spytał.

- Wspaniale. Właśnie wyszedł jej kolejny ząbek. Już

ma trzy. Uśmiecha się uroczo.

Ty też, chciał powiedzieć, ale tylko odwrócił wzrok,

żeby nie widzieć swetra opinającego piersi. Jakże chętnie

by ich dotknął!

- Zajrzę do niej przed snem. - Przesunął się, żeby nie

mieć jej w polu widzenia, ale zaraz znów na nią spojrzał.

- Co poza tym? - spytał, udając obojętność.

- We wtorek oddałam pracę. Byli zadowoleni, więc

może jeszcze coś dostanę. Byłoby dobrze, prawda?

- Nie musisz...

- Muszę - powiedziała tak stanowczo, że Patrick tylko

się uśmiechnął. - A co u ciebie?

- Na szczęście wszystko załatwiłem. Żaden z klientów

nie będzie do mnie dzwonić. Wziąłem kilka dni urlopu,

żeby załatwić sprawę stodoły i porozmawiać z architekta­

mi. Oczywiście jeśli się zgodzisz, żebym tu został.

- Och, to świetnie, że pobędziesz dłużej. No i przydasz

się jako niania. W poniedziałek mam wizytę.u dentysty.

Jeśli zaopiekujesz się przez ten czas Jess, nie będę musiała

jej brać ze sobą.

- Oczywiście.

Nagle zabrakło im tematu do rozmowy.

Claire wpatrywała się w milczeniu w swoją filiżankę.

Patrick dziwił się, dlaczego dopiero teraz zauważył, że ma

delikatne piegi pośrodku nosa. Może się opalała? Pewnie

tak. Pogoda była fantastyczna.

background image

70

CAROLINE ANDERSON

On niestety cały tydzień spędził w pracy. Miał spotka­

nia, telekonferencje i musiał jeździć na budowy. Ciekawe,

dlaczego wszyscy myślą, że architekt to taki atrakcyjny

zawód. Chyba nie wiedzą, o czym mówią.

Dostrzegają tylko nagrody i niezwykłe projekty, a za

tym wszystkim kryje się ciężka harówka.

Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony. Od lat

nie miał prawdziwego urlopu. Teraz to nadrobi Weźmie

urlop, żeby wyremontować stodołę. Na pewno poradzą sobie

bez niego w biurze, a w razie kłopotów zawsze mogą do

niego zadzwonić. Może kiedyś podniesie słuchawkę.

- Co powiesz na to, żebym tu trochę został? - spytał

Claire.

- Trochę? To znaczy?

- Powiedzmy, że kilka miesięcy. Będę spać w przyczepie

kempingowej. Nie oczekuję, że będziesz mnie tak długo

gościć. Przypilnuję remontu, odpocznę trochę od miasta.

- Przyczepa? To bez sensu, skoro w domu jest tyle

miejsca. Oczywiście możesz przywieźć przyczepę, ale

wtedy się obrażę.

Patrzył na jej zaspaną buzię i poczochrane włosy. Co

by było, gdyby mieszkał tu tak długo? Czy wytrzymałby,

żeby jej nie dotknąć? Oczywiście, że tak, chociaż to nie

będzie łatwe.

Praca fizyczna uspokoi jego rozbudzone zmysły. Mógł­

by zacząć nawet teraz, ale w stodole nie było światła.

Trzeba zaczekać do rana. Jeszcze jedna długa, ciężka noc,

pomyślał z rozpaczą.

Och, Claire, gdybyś znała prawdę...

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCffi 71

Następnego ranka zamiast zacząć pracę w stodole, Pa­

trick zadzwonił do rodziców w Cambridgeshire. Nie mógł

już tego dłużej odkładać.

- Mam dla was nowinę - oznajmił. - Będziecie w do­

mu za godzinę?

- Oczywiście, że będziemy, skoro chcesz przyjechać

- powiedziała matka. - Już nie mogę się doczekać.

Ciekawe, co będzie, kiedy dowie się o Jess. Ale nie

chciał mówić im o wnuczce przez telefon.

Poszedł poszukać Claire. Przycinała nożycami trawnik

przed domem.

- Co robisz? - zdumiał się.
- Nie widzisz? Koszę trawę.

- Czy kosiarka wciąż jest zepsuta?
- Jest w takim stanie, że nie warto jej naprawiać.

Patrick wrócił do domu, wziął książkę telefoniczną

i poszukał firmy zajmującej się dostawą kosiarek.

- Potrzebna mi jest mała kosiarka z oponami przysto­

sowanymi do miękkiego gruntu do koszenia trawników

i łąki. Macie coś odpowiedniego? - spytał.

Wybrał jeden z zaproponowanych modeli z urządze­

niem do zbierania trawy. Podał swój adres i powiedział,

że zapłaci kartą kredytową.

- Czy uda się załatwić to dzisiaj? - spytał.
Po uzgodnieniu dodatkowej opłaty za przesyłkę ekspre­

sową sprawa została załatwiona.

- Nowa kosiarka już jest w drodze - oznajmił z dumą.

- Jeśli nie spodoba ci się, będziesz mogła ją wymienić.

Trawa za bardzo wyrosła, poza tym mi też przyda się

kosiarka.

background image

72

CAROL1NE ANDERSON

Claire przysiadła na piętach i spojrzała na niego ze

złością.

- Podoba ci się ta rola, prawda? Pan zarządca!

Westchnął i przeganiał ręką włosy. Był zbyt zmęczony,

żeby się kłócić.

- Przecież to tylko kosiarka. Nie widzę problemu.
- A ja tak!

Spojrzał na nią zdeprymowany kolejną demonstracją

niezależności. Czy Claire nigdy się nie zmieni?

- Dlaczego? - spytał, starając się opanować irytację.

- Lubisz się czołgać i ścinać trawę nożycami?

- Mogę kupić kozę. Zeżre całą trawę.
- A na deser krzewy, róże i korę z drzew. Wszystko, co

wyhodowała ciocia Meg. A na zimę będziesz musiała zgro­

madzić zapas siana dla tej niekłopotliwej kozy, no i zapewnić

jej jakieś ciepłe schronienie. Chyba że zamierzasz gościć

u siebie tego rogatego brodacza. - Zachichotał.

- Przestań - syknęła. - Nic nie rozumiesz.

Rozumiał, i dlatego postanowił załagodzić sytuację.
- Claire, w takim razie kosiarka będzie moja, a ja ci ją

pożyczę. Dobra?

Westchnęła, odwracając głowę. Jej oczy były podejrza­

nie mokre.

Łzy? To niemożliwe. Nie znosił, kiedy kobiety płakały.

Nigdy nie wiedział, czy robią to szczerze, czy też udają.

Chociaż Claire zawsze była szczera.

W dodatku nie mógł jej pocieszyć, bo to wszystko była

jego wina. Znów chciał rządzić!

- Jadę do rodziców, żeby powiedzieć im o Jess. Pewnie

będą chcieli ją zobaczyć. Mieszkają niedaleko stąd. Po-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 73

myślałem, że mógłbym przywieźć ich tutaj, a potem poje­

chalibyśmy gdzieś na lunch.

Spojrzała na niego z przerażeniem.

- Przywieziesz ich tutaj? Tak nagłe? Patrick!

Zerwała się, wypuszczając z rąk nożyce, i pobiegła do

domu. Kiedy wszedł do kuchni, Claire z furią przesuwała

garnki, a potem zaczęła pucować blat.

- Nigdy mi tego nie rób! - wybuchnęła. - Spójrz, jak

to wszystko wygląda!

Wyglądało całkiem nieźle, ale co on wiedział? Przecież

był mężczyzną. Według niego wszystko było jak należy,

lecz jeśli to powie, oberwie od Claire mokrą szmatą. Nie

zamierzał ryzykować.

- Może w takim razie wezmę z sobą Jess? - zapropo­

nował.

- Nie. Po co ją wozić samochodem. Zresztą najpierw

powinieneś ich uprzedzić. - Jej głos złagodniał. - To bę­

dzie dla nich szok, Patrick.

- Wiem. - Podrapał się w głowę. - Przepraszam. Za­

dzwoniłem do nich pod wpływem impulsu. Od dawna nie

mogłem się zdecydować. Powinienem był cię uprzedzić.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnęła się lekko, -1 tak tu

posprzątam. Jess teraz śpi. Kiedy się zbudzi, posadzę ją na

krzesełku i uporządkuję salon. A jak będzie ładna pogoda,

posiedzimy z twoimi rodzicami w ogrodzie, więc kosiarka

bardzo się przyda, bo przed ich przyjazdem trzeba zrobić

porzadek z trawą. I wybij sobie z głowy jakieś wycieczki

do restauracji. Sama przygotuję lunch. Nie chcę, żeby

mysleli, że nie potrafię zadbać o ich wnuczkę.

Miał ochotę ją uściskać, ale ostatnie słowa zabrzmiały

background image

74

CAROŁINE ANDERSON

trochę oschle. Bał się, że jednak oberwie mokrą ścierką

po głowie. Podziękował szybko i wycofał się z kuchni.

- Co takiego? Dziecko? Och, Patrick! Jak wygląda

jego matka? Dobrze ją znasz? Nie wiedzieliśmy, że Will

miał dziewczynę...

- Ona nie żyje.

- Nie żyje?

Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły, więc tylko

skinął głową.

- To straszne. Kto opiekuje się dzieckiem? To chłopak

czy dziewczynka?

- Dziewczynka. Jess. Wychowuje ją ciotka, Claire

Franklin. Amy, matka dziecka, była jej młodszą siostrą.

Jean błagalnie spojrzała na męża.

- Och, Gerald. Gzy możemy zabrać ją do siebie?

Patrick potrząsnął głową.
- Nie, mamo. Ona ma dom. Jej miejsce jest przy

Claire. Odwiedzam je podczas weekendów. Właśnie kupi­

łem od Claire starą stodołę obok domu. Zamieszkam tam,

kiedy ją wyremontuję. Możecie odwiedzać Jess, ona też

będzie do was przyjeżdżała, ale nie możecie wziąć jej na

wychowanie.

-Dlaczego?

- Bo jesteśmy już za starzy, żeby brać na siebie taki

obowiązek - powiedział stanowczo Gerald. - Jestem na

emeryturze, przeżyliśmy swoje i ostatnią rzeczą, jakiej po­

trzebujemy, to opieka nad niemowlęciem. To niezbyt do­

bry pomysł, skarbie. Zresztą wygląda na to, że ci dwoje

wszystko już sobie ułożyli. Oni mają na to siły, my nie.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 75

Jean była bliska płaczu.

- Ale to nasza wnuczka. Dziecko Willa... - Zaczęła

pochlipywać, ale po chwili wyprostowała się i spojrzała

badawczo na Patricka. - Czy jest do niego podobna?

- Raczej nie, bardziej do matki.
- Och, jakie to straszne, że ona zmarła. Jak to się stało?
Patrick zawahał się, a potem opowiedział pokrótce całą

historię.

- Czujesz się winny, dlatego tak opiekujesz się Jess

- wypalił z właściwą sobie bezpośredniością ojciec.

Patrick westchnął, drapiąc się w głowę.

- Tak i nie. Tu chodzi o coś więcej. Ta mała jest na­

prawdę urocza. Nigdy nie chciałem mieć dzieci, ale ona

jest wprost cudowna.

- Muszę ją zobaczyć - stanowczo oświadczyła matka.

Patrick uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że tak będzie. Claire czeka na nas z lun­

chem.

Claire nie wiedziała, jakim cudem uda jej się przygo­

tować naprędce lunch dla czterech osób. Wyjęła wszystko,

co miała w lodówce, i zastanawiała się przez chwilę.

Quiche - postanowiła. Ciasto, bekon, pomidory i szparagi

posypane świeżymi ziołami, młode ziemniaki z własnej

grządki. Sałata jeszcze nie wyrosła. Na szczęście w kuchni

było parę główek kupionych wczoraj w supermarkecie.

Na deser szarlotka, którą miała w zamrażarce. Zrobiona

z własnych jabłek zerwanych z jabłoni rosnącej za do­

mem. Rozmrozi ją w mikrofalówce, a potem podpiecze

w piekarniku.

background image

76

CAKOUNE ANDERSON

Niestety było zbyt mało czasu, żeby przygotować coś

bardziej wykwintnego.

Kroiła, siekała i zagniatała ciasto, mamrocząc pod no­

sem pogróżki pod adresem Patricka. Najchętniej zabiłaby

go, ale tak powoli, żeby długo cierpiał.

Wrzuciła bekon i warzywa do formy i zalała jajkami

ubitymi z mlekiem i żółtym serem. Posypała ciasto świe­

żymi ziołami, potem jeszcze trochę utartego sera i wsadzi­

ła wszystko do piekarnika

Teraz posprząta salon.

Niestety Jess zaczęła płakać. Choć Claire nakarmiła ją,

przewinęła i nosiła na ręku, mała wciąż marudziła, pocie­

rając rączką dziąsła. Znów ząbkuje, pomyślała Claire,

i trzymając ją na biodrze, pospiesznie sprzątała jedną ręką

salon.

Nim zdążyła dobrze się rozejrzeć, samochód Patricka

był już pod domem. Za nim drugi. Trzymając Jess na ręku,

otworzyła frontowe drzwi. Pies Patricka i Kropka wypad­

ły na dwór, obszczekując radośnie gości.

Nagle Claire ogarnęło przerażenie. Jess wtuliła się

w nią i zaczęła płakać.

- Cicho, Jess. Oni przyjechali cię odwiedzić.

Ale dziecko nie chciało się uspokoić.

Claire spojrzała z rozpaczą na Patricka.
- Chyba znów ząbkuje - wyjaśniła.

Patrick wziął małą na ręce i przytulił.
- Już dobrze, Jess. Wujek jest przy tobie.

Jego matka położyła dłoń na ustach i ze łzami w oczach

patrzyła, jak Patrick uspokaja małą. Kiedy dziewczynka

przestała płakać, wreszcie spojrzała na swoich dziadków.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 77

- Mamo, tato, to jest Jess.

Dziewczynka przyglądała się im oczami wielkimi jak

spodki. Jej usta znów zaczęły drżeć.

- Ciii, maleńka. Wiem, że boli, ale będziesz miała

śliczne ząbki. - Matka wzięła Jess od syna i zaczęła cicho

śpiewać, żeby odwrócić uwagę dziewczynki od bolących

dziąseł.

- Tato, to jest Claire - powiedział Patrick.

Ojciec wyciągnął rękę. Jego oczy były jasnozielone jak

oczy syna.

- Miło mi cię poznać, moja droga. Gerałd Cameron,

a to moja żona, Jean. Przepraszam, że zrobiliśmy wam taki

najazd. Bardzo dziękuję, że zaprosiłaś nas na lunch.

- To dla mnie przyjemność - odparła Claire, uświada­

miając sobie, że wcale nie kłamie. - Przepraszam, muszę

wyjąć coś z piekarnika. Nastawię wodę na herbatę.

Pobiegła do kuchni, ratując w ostatniej chwili ąuiche.

Wstawiła szarlotkę do piekarnika, wrzuciła do garnka

ziemniaki i napełniła wodą czajnik.

Nagle za jej plecami stanął Patrick.

- To wygląda wspaniale.
- No pewnie - odparła z dumą. Była szczęśliwa, że

ciasto się nie przypaliło. - Co z Jess?

- Wszystko w porządku. Mama umie czynić cuda.

Dziękuję - dodał cicho. - Rodzice byli zszokowani, ale

od razu chcieli tu przyjechać. Lepiej, że to spotkanie od­

było się u ciebie, zwłaszcza że Jess bolą dziąsła. Rodzice

są ci bardzo wdzięczni. Ja też.

Claire przestała marzyć o zamordowaniu Patricka.

- Och, nie ma sprawy. Podobają mi się twoi rodzice.

background image

78

CAROLINE ANDERSON

- To dobrze - odparł z uśmiechem. - Gdzie zjemy

lunch?

- Może w ogrodzie? Albo w jadalni, ale tam jest trochę

ciemno. Jak wolisz.

- W ogrodzie. - Wyniósł na dwór stół i za chwilę wró­

cił po krzesła. - Jest już kosiarka? - spytał, stając

w drzwiach.

- Nie. A mieli przywieźć dzisiaj?

W tej chwili ojciec wetknął głowę przez drzwi i oznajmił:

- Przywieźli kosiarkę.

Claire myślała, że kosiarka nie będzie odpowiednia

- za duża, za ciężka na zbocze rzeki, że będzie miała zbyt

wąskie opony na miękki grunt przy rowie - ale się pomy­

liła. Była wspaniała. Nowoczesna, ze zbiornikiem na tra­

wę. Kupiłaby identyczną - gdyby miała pieniądze.

- Podoba ci się?

Skinęła głową ze wzruszeniem. Śmieszne. To przecież

tylko zwykła kosiarka!

- Świetna. .Możesz wypróbować ją po lunchu. - Wró­

ciła do kuchni. Z holu dobiegał stłumiony śmiech Geralda.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Lunch wypadł znakomicie.

Jess przez cały czas siedziała na kolanach babci, żując

zawzięcie plastikowy gryzak. Była zachwycona zaintere­

sowaniem, jakie wzbudzała wśród dorosłych. Przyjęcie

w ogrodzie w blasku słońca miało miły charakter pikniku.

Patrick czuł się zrelaksowany i spokojny. Claire dawała

sobie świetnie radę, a rodzice nie zadawali kłopotliwych

pytań. Jess była grzeczna. Czego jeszcze może pragnąć

mężczyzna? - pomyślał z zadowoleniem, wyciągając się

na krześle.

Jedzenie było bardzo smaczne. Nic wymyślnego, ale za

to podane na świeżym powietrzu pod jabłonią, z której

Claire jesienią zrywała jabłka na szarlotkę.

Pomyślał, że jest w tym coś optymistycznego. Rozu­

miał teraz, skąd farmerzy brali siły, żeby stawić czoło

wszystkim przeciwnościom losu. Zawsze przychodziła

pora na plony.

Czy dawni myśliwi i zbieracze też się tak czuli, znajdując

drzewo pełne dojrzałych owoców lub polując na mamuta?

Zaśmiał się w duchu. On tylko robił szybkie wypady po

mięso do supermarketu w przerwach między niekończącymi

się wizytami na budowach i naradami z projektantami.

Bezpieczne, spokojne życie niezagrożone klęską głodu

background image

80 CAROLINE ANDERSON

czy nieurodzaju - nawet jeśli w sklepie zabrakło czegoś,

co chciał akurat kupić.

Wcale nie marzył o niebezpieczeństwach, ale często

myślał, że gdzieś musi istnieć prostsze życie, coś pośred­

niego między chaotyczną gonitwą współczesnych czasów

i ciężką mitręgą dawnych przodków.

W tej ciszy było tyle spokoju. Czuł się błogo, siedząc pod

jabłonią i mając w ustach smak zerwanych z niej jabłek.

Ciche brzęczenie pszczół zapowiadało następne zbiory.

Może powinniśmy hodować kurczaki? - zastanowił

się. Nie, Claire i tak ma za dużo obowiązków. Przecież on

jest tu tylko podczas weekendów. Ale sam pomysł był

kuszący. Jess miałaby zabawę, sypiąc im ziarno. Na pewno

uwielbiałaby patrzeć, jak kurczęta grzebią w ziemi.

Omal się nie roześmiał. Musi minąć sporo czasu, zanim

Jess będzie mogła karmić drób. Spojrzał na nią.

Przestała żuć gryzak i teraz spała spokojnie w wózku.

Patrick napotkał wzrok matki. Uśmiechała się do niego ze

wzruszeniem. Zastanawiał się, dlaczego tak długo zwle­

kał, zanim powiedział im o Jess.

Tak się ucieszyli z tego spotkania Widać było, że polubili

Claire. Czuł z tego powodu olbrzymią ulgę - jeśli mieli do

niej zaufanie, nie będą się martwić o wychowanie wnuczki

Dzięki temu nie będą wiecznie zawracać mu głowy.

Przynajmniej nie w tej sprawie. Mieli sto innych powo­

dów, żeby udzielać mu rodzicielskich pouczeń.

Claire zawzięcie dyskutowała z matką. Patrick napo­

tkał wzrok ojca. Najwyraźniej nie interesował się rozmo­

wą o tym, ile godzin przesypia Jess. Przechylił gło

i wpatrywał się w stodołę.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 81

- Czy to jest twój nowy dom?
- Tak, tato. Chcesz obejrzeć z bliska?

- Oczywiście.

Patrick spojrzał na Claire.
- Czy możemy przeprosić was na chwilę?

- Oczywiście.
- Zaraz wrócimy.

Drzwi stodoły otwierały się dużo łatwiej, odkąd Patrick

je naoliwił. Gerald rozejrzał się uważnie i pokiwał głową.

- Mhm. To ciekawe. A jaki jest stąd widok?

Patrick otworzył drzwi na przestrzał. Ojciec uśmiechnął

się znacząco.

- Mogłem się domyślać. Zawsze miałeś fioła na punkcie

widoków. - Udał, że zainteresował go jakiś kawałek drewna,

a potem dodał niewinnie: - A więc przeprowadzisz się tutaj

i będziesz mieszkać obok Claire. To miła dziewczyna.

Zaczyna się, pomyślał Patrick.
- Będę mieszkać obok Jess, ale tylko podczas weekendów.

Ojciec nie przestawał się uśmiechać.
- Zobaczymy...

Patrick przewrócił oczami.
- Tato, tu chodzi o Jess i Willa; a nie o mnie i o Claire.

- Oczywiście. - Na wspomnienie o zmarłym synu

;

ech zniknął z jego twarzy. Ale Patrick miał wrażenie,

ojciec mu nie wierzy.

To śmieszne. Sam się zastanawiał, czy decyzja o za-

mieszkaniu na wsi związana jest tylko z Jess. I doszedł do

wniosku, że chodzi mu jedynie o dobro dziecka.

Dlaczego miałoby to mieć coś wspólnego z Claire?

przecież wcale się nim nie interesowała. Nie chciała sko-

background image

82 CAROLINE ANDERSON

rzystać z żadnej z jego propozycji. Co było, kiedy spytał,

czy pozwoli się pocałować?

Ale później zareagowała inaczej. Patrick wiedział, że

nigdy nie zapomni tego pocałunku w kuchni,

Claire nie krzyczała i nie uciekła. Może czekała na coś

więcej?

Kto wie... To nie była prosta sprawa. Dociekliwość

ojca nie była mu na rękę. Lepiej, żeby zajął się czymś

innym.

Patrick przyniósł z samochodu plany stodoły i rozłożył

je na masce kosiarki.

- Tu jesteście - zawołała matka, wchodząc chwilę

później do stodoły. Trzymała na ręku Jess.

Patrick uśmiechnął się przepraszająco.
- Chciałem pokazać tacie plany.

- Claire zaparzyła herbatę. Przyjdziecie się napić?

Skinął głową, składając papiery.

- Jakie jest twoje zdanie, mamo?

- Myślę, że jest urocza.
- Ale ja mówię o stodole, nie o Jess.

- A ja o Claire.

I ty, Brutusie...
- Mamo, ja i Claire jesteśmy tylko opiekunami Jess.

Ona jest jej ciotką, a ja wujkiem. To wszystko. Nic między

nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

Odwrócił się. Claire stała w drzwiach z tacą i filiżan­

kami. Miała dosyć dziwną minę.-

- Pomyślałam, że przyjdę tutaj, skoro nie mogę się was

doczekać - powiedziała lekkim tonem, ale jej oczy miały

nieprzenikniony wyraz.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 83

- Właśnie wychodziliśmy.

- W takim razie zabieram herbatę. - Odwróciła się na

pięcie i wyszła.

Matka spojrzała znacząco na męża.

Patrick westchnął. O Boże! Zaraz zaczną go swatać. Czuł

to przez skórę. Wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa.

Naprawdę nie potrzebował ich pomocy. Był pewien, że

sam potrafi skomplikować sobie życie.

No więc usłyszała na własne uszy. Teraz już nie miała

wątpliwości.

A czego się spodziewałaś? - pytała siebie Claire. Za­

wsze wiedziałaś, że on nie jest dla ciebie.

Ale mnie pocałował. Nie, wczoraj to był tylko żart.

A tydzień temu w kuchni? Wtedy nie żartował.

Lecz ten pocałunek nic nie znaczył. Chyba stajesz się

histeryczną starą panną, skarciła siebie w duchu. Musisz

trochę oprzytomnieć.

- Co sądzisz o projektach Patricka, Claire? - spytał

Gerald, kiedy zasiedli przy herbacie.

Co sądzi? Przecież Patrick nic jej nie pokazał.

- Nie widziałam ich - stwierdziła, udając obojęt­

ność. - To nie moja sprawa. Zresztą nie miałam czasu, by

je oglądać. Patrick przyjechał wczoraj w nocy, a dziś

rano...

- Musiałaś szykować dla nas lunch. Był bardzo smacz­

ny, dziękujemy - powiedziała serdecznie Jean. - Przepra­

szamy za ten kłopot.

- To nie był kłopot. Bardzo się cieszę, że was pozna­

łam. I że mogliście poznać Jess.

background image

84

CAROLINE ANDERSON

Mała już się obudziła i siedziała na kolanach babci,

pijąc mleko z butelki. Claire zastanawiała się, dlaczego

tak się bała tego spotkania. Była przerażona, że zechcą

zabrać Jess! Teraz wiedziała, że nigdy by tego nie zrobili.

Opieka nad małym dzieckiem była bardzo wyczerpująca.

Cameronowie wychowali dwóch synów i na pewno o tym

pamiętają. Będą woleli powierzyć wnuczkę Claire.

Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Chętnie obejrzałabym te plany - powiedziała matka.

- Pokaż nam je, Patrick.

- To dopiero wstępne stadium.
- Domyślam się, skarbie. - Jean uśmiechnęła się. - Je­

stem tylko ciekawa, jaki masz pomysł na modernizację.

Po chwili Patrick rozłożył plany na podłodze i ukląkł

na dywanie, którego Claire nie zdążyła odkurzyć.

To było zdumiewające, że dwóch architektów mogło

mieć tak różne wizje przebudowy tego samego budynku.

Claire zapomniała o urażonej dumie i z wypiekami na

twarzy przysłuchiwała się temu, co mówił Patrick.

Jego projekt zakładał dużo światła i przestrzeni. Tam,

gdzie tylko to było możliwe, dach służył za sufit. Patrick

zaplanował kilka wielkich pokoi, a nie tak jak poprzedni

architekt dużo małych pomieszczeń.

Patrick jakby czytał w jej myślach.

- To dom dla mnie i dla Jess. Może czasem ktoś nas

odwiedzi. Nie muszę mieć wielu pokoi. Wolę przestrzeń.

Poza tym wielofunkcyjne pomieszczenia są znacznie wy­

godniejsze.

- A to? - spytała matka, wskazując na dorysowany

fragment.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 85

- To przybudówka. Garaż i jeszcze jeden pokój. Może

urządzę tu studio? Nigdy nie wiadomo, czy nie zechcę tu

pracować, zwłaszcza gdy Jess będzie miała wakacje.

Claire zabiło mocniej serce. Przyjrzała się uważnie

dorysowanemu fragmentowi. Znajdował się z tyłu sto­

doły, z widokiem na dolinę. Będzie poza zasięgiem jej

wzroku.

Nigdy nie zobaczy, jak Patrick pracuje. Zrobiło jej się

dziwnie smutno.

Zawsze marzyła o tym, żeby mieć pracownię w stodo­

le. Ale to były zwykłe mrzonki. Zdawała sobie z tego

sprawę i dlatego wolała myśleć o tym, jakie zmiany zajdą

w jej życiu dzięki pomocy Patricka.

Nie będzie się więcej martwić, zmagać w pojedynkę.

W każdy weekend będą razem.

Ale co z tego? Nie powinna być taka głupia. Doskonale

pamiętała jego słowa: „Nic między nami nie ma i nie

będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi".

O Boże.

Kosiarka była wspaniała - łatwa w obsłudze i bardzo

nowoczesna. Patrick jeszcze raz przestudiował instrukcję

i wyprowadził maszynę ze stodoły.

Hm. Wszędzie drzewa. Którędy tu jechać? Wreszcie

udało mu się okrążyć dom. Najpierw ściął trawę pod jab­

łonią, gdzie jedli z rodzicami lunch, i pod wielkim dębem

w rogu, gdzie miał zamiar powiesić huśtawkę dla Jess,

kiedy trochę podrośnie.

Znów nie wiedział, jak ma dalej jechać. Po dziesięciu

minutach cofania i jazdy naprzód, żeby skosić pominięte

background image

86

CAROUNE ANDERSON

kawałki trawnika, w drzwiach pojawiła się Claire. Oparta

się o framugę i obserwowała go z rękami skrzyżowanymi

na piersiach.

- Co? - spytał, czując się trochę głupio.

Wzruszyła ramionami.

- Zwykle zaczynam stamtąd. - Wskazała na stodołę.

- Inaczej jest bardzo trudno.

Patrick zacisnął zęby.

- Zauważyłem. - Zastanawiał się, co by było, gdyby

ją przejechał. Nie, to byłoby zbyt okrutne. - Wiesz co?

Może mi pokażesz, jak to zrobić? W końcu to twój ogród,

a ja jestem tu tylko gościem.

- Intruzem - syknęła pod nosem.

Siadła za kierownicą i momentalnie skosiła trawnik,

wywołując złość Patricka.

Dopóki nie zauważył, jak cudownie falują jej piersi na

nierównym terenie.

Odwrócił głowę. Wolałby inne tortury. Wyrywanie pa­

znokci, łamanie kołem, przypiekanie...

Wrócił do pracowni i odwrócony plecami do okna, roz­

łożył plany na desce kreślarskiej.

Claire nie powiedziała ani słowa na ich temat. Czuł się

urażony tym jawnym brakiem zainteresowania

„To nie moja sprawa". Kiedy to powiedziała, jego ra­

dość, że będzie miał nowy dom, prysła.

Ale dlaczego? Przecież nie robił tego dla niej i faktycz­

nie nie była to jej sprawa. Może wciąż czuła żal, że musiała

sprzedać tę stodołę?

Do diabła! Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej!

Odwrócił się do okna. Claire jeździła po łące na kosiar-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE

87

ce. Jej piersi falowały, a twarz oblewały promienie zacho­

dzącego słońca.

Była naprawdę wspaniała. Nie po raz pierwszy żałował,

że byli uwikłani w całą tę historię. Za dużo było do stra­

cenia, żeby ulec czemuś tak ulotnemu jak pożądanie.

Ale musiał przyznać, że jego uczucia nie były wcale

ulotne. Z każdym dniem przywiązywał się coraz bardziej

do Claire. Z coraz większym trudem się powstrzymywał,

żeby jej nie dotknąć.

Znów wjechała na wertepy. Jej piersi zakołysały się. Pa­

trick szybko odwrócił głowę. Miał jutro ważne spotkanie

z architektami i naprawdę nie powinien rozmyślać o Claire.

- Jak kosiarka? - spytał Patrick.
Czyjej się wydawało, czy zachowywał się trochę bezce­

remonialnie?

- W porządku.

- Tylko w porządku?

Przewróciła oczami.

- No dobrze, jest wspaniała. Właśnie taka była mi po­

trzebna. Miałeś rację. Jesteś cudowny. Bardzo dziękuję.

Teraz lepiej?

Od jego gardłowego śmiechu aż ugięły się pod nią

kolana.

- Dwója ze szczerości, ale piątka za tekst Powiedzia­

łaś wszystko, co najważniejsze. - Nagle stracił pewność

siebie. - Zrobiłem nowy projekt. Obejrzysz go?

Serce zabiło jej szybciej.

- Czemu nie. - Nie chciała wtykać nosa w nie swoje

sprawy, ale aż skręcało ją z ciekawości.

background image

88 CAROLINE ANDERSON

Nie swoje sprawy? No tak, przecież stodoła już do niej

nie należała...

Musiałam ją sprzedać, przekonywała siebie w duchu.

Lepiej, że kupił ją znany architekt niż hałaśliwa rodzina

z bandą nastolatków, które urządzałyby dzikie brewerie.

Tak, ale...

- Claire?

Odwróciła się z uśmiechem. Patrick przyglądał się jej

badawczo.

- Przepraszam - powiedział, potrząsając głową. - Za­

chowałem się jak tępak. Pozbawiłem cię marzeń.

- Wcale nie. Te marzenia nie miały sensu. Muszę spła­

cić długi siostry. Ale to nie jest jej wina. - W oczach Claire

zabłysły łzy.

Urwała i wybiegła z domu. Wpadła do stodoły. To był

jej azyl - i nagle uświadomiła sobie, że stodoła już do niej

nie należy, czy też niedługo nie będzie należeć. Gdzie

wtedy pobiegnie, żeby się wypłakać?

Nagle zamarła. Patrick stał tuż za nią. Wziął ją w ra­

miona i przytulił.

Claire rozszlochała się w głos.

- Cicho, to nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co było

możliwe. Nie mogłaś uratować Amy - wyszeptał. Wie­

dział, że stodoła to był pretekst, a tak naprawdę płakała

z żalu po utracie siostry.

Claire zrozumiała, jak bardzo jej współczuł, i mocno

przytuliła się do niego.

Po chwili ochłonęła, ale wcale nie miała ochoty się

odsunąć. W końcu wyprostowała się niechętnie.

Patrick spojrzał jej w oczy.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 89

- Nie patrz na mnie. Wiem, że wyglądam strasznie.

Z uśmiechem wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej

oczy i nos.

- Już dobrze?

Skinęła głową, unikając jego wzroku. Patrick był miły,

ale ona nie wyglądała przez to mniej okropnie. Miała

ochotę zapaść się pod ziemię.

Wcale się tym nie przejmował. Wciąż obejmując ją

jedną ręką, drugą uniósł do góry jej brodę.

- Wiem, co czujesz - powiedział głucho. — Ale pamię­

taj, że twoja siostra była dorosła. Nie jesteś niczyim stró­

żem, Claire.

Skinęła głową, nie do końca wierząc jego słowom.

Schylił się i pocałował ją.

To był dosyć niewinny pocałunek, ale nie całkiem pla-

toniczny.

Claire przylgnęła do Patricka, ale zaraz zawstydziła się

i uwolniła z jego objęć. Potem ruszyła w kierunku domu.

Dogonił ją i szedł tuż obok niej.

- Jess płacze - powiedział, przyspieszając kroku.

Kiedy weszli do domu, wziął dziecko na ręce. Claire

uśmiechnęła się z przymusem. Może była niesprawiedli­

wa wobec Patricka? Ale co to za problem pomagać komuś,

kiedy jest się tak bogatym. Czuła się przez to jeszcze

bardziej skrępowana, choć dostała już tyle rzeczy - samo­

chód, kosiarkę, lodówkę z zamrażarką - że właściwie po­

winna się do tego przyzwyczaić.

O Boże. Tyle pieniędzy, taki dług! Ten samochód był

naprawdę dk niej, bo Patrick przyjechał tu własnym autem.

Jeszcze czuła jego dotyk. Choć pocałunek był delikat-

background image

90

CAROLINE ANDERSON

ny, jego ciało zareagowało w nieomylny sposób. Dobrze,

że odsunęła się od niego, bo za chwilę mogłaby zupełnie

stracić głowę.

W końcu Patrick był tylko mężczyzną i byłby głupi

gdyby z tego nie skorzystał. Co oczywiście nic by nie

oznaczało, bo potem szybko zapomniałby o wszystkim.

Taki bogaty przystojniak mógł zdobyć każdą kobietę. Tyl­

ko Claire miałaby złamane serce.

Na szczęście była na tyle mądra, żeby się w porę opa­

miętać.

Dlaczego tak ją pocałował?
Czy też dlaczego w ogóle ją pocałował? Do diabła, ależ

jest idiotą!

Jess płakała, leżąc na kocyku.

- Co ci jest, malutka? Jesteś głodna? Zaraz cię nakar­

mię, ale najpierw trzeba zmienić pieluszkę. Chodź, wujek

szybko cię przewinie.

Dziewczynka wymachiwała nóżkami, próbując prze­

wrócić się na bok. Przytrzymał ją jedną ręką, a drugą

włożył nową pieluszkę pod pupę.

W kuchni Claire nalewała herbatę do kubków. Butelka

Jess, już ogrzana, stała na stole obok miski płatków i śli­

niaczka.

- Twoje płatki, Jess - powiedział, zawiązując jej

śliniaczek. Potem posadził ją na kolanach i zaczął kar­

mić. Coraz lepiej mi to idzie, pomyślał. Co to znaczy

praktyka!

W pewnej chwili Jess uznała, że już się najadła, i wypuściła

z buzi strumień płatków. Wszystko wylądowało na Patricku.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 91

Claire zachichotała, Jess także. On sam też zapomniał

o oburzeniu i śmiał się razem z nimi.

Psy zlizywały z podłogi resztki płatków, a kot przypa­

trywał im się z parapetu. Za oknem na jabłoni śpiewał

ptak.

Czy tak wyglądał raj?

Chyba tak, pomyślał. Ale to tylko złudzenie. Trzymał

na kolanach dziecko brata pies brata leżał u jego stóp,

a obok siedziała siostra dziewczyny jego brata. A jego

własne życie?

Niech cię diabli, Will! - pomyślał ze smutkiem. Powi­

nieneś być tutaj razem z Amy. A Claire i ja? Gdzie powin­

niśmy być? - zadumał się. Na pewno nie tutaj. Dlaczego

mamy odgrywać role, których nie wybraliśmy sami?

Westchnął i podał dziecko Claire.

- Pójdę się umyć. Zaraz wrócę.
Wszedł po schodach i zamknął drzwi. Gdyby Amy

i Will żyli, on i Claire byliby wolnymi ludźmi. Może mie­

liby teraz romans, zamiast kręcić się wokół siebie, marząc

o tym, czego nie mogli zdobyć.

To on marzył. Claire wcale się nim nie interesowała.

Nie odwzajemniła jego pocałunku. Najpierw pozwoliła się

pocałować, a potem odeszła.

Do diabła!
Umył się i zszedł do kuchni w czystej koszuli i dżinsach,

bez płatków we włosach. Claire karmiła z butelki Jess.

- Zjesz zupę? - spytała.

Nie miał ochoty zostać tu ani chwili dłużej.

- Nie jestem głodny. Pójdę z psami na spacer.

Nie czekając na odpowiedź, gwizdnął na psy i wyszedł.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Nazajutrz rano Patrick zaprosił Claire na spotkanie z ar­

chitektami.

Był w dziwnym nastroju, gdy wrócił ze spaceru. Nie,

nawet wcześniej, gdy Jess opluła go owsianką i poszedł

na górę się przebrać.

Czy to przez ten pocałunek? - zastanawiała się. Nie

potrafiła rozgryźć Patricka, nigdy nie wiedziała, co myśli

i co czuje naprawdę.

Za to teraz nie ukrywał swych zamiarów.

- Na pewno nie będą mieli nic przeciwko twojej obec­

ności - powiedział. - To twoja posiadłość i ty pierwsza

składałaś wniosek o przebudowę. Jesteś chyba też cieka­

wa, co mają do powiedzenia.

Skinęła głową, zastanawiając się, czy naprawdę chciał,

żeby pojechała razem z nim. Ale w innym wypadku by jej

nie zapraszał.

- Chętnie wybiorę się z tobą, chociaż nie sądzę, żeby

moja osoba w jakikolwiek sposób się liczyła. Przecież nic

nie znaczę w porównaniu z kimś takim jak ty.

- Kimś takim jak ja?

Spojrzała mu prosto w oczy.

- Dobrze wiesz, o czym mówię.
- Do diabła, aż za dobrze. Wezmą wszystko pod lupę.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 93

by udowodnić architektowi z Londynu, że nie zna się na

robocie, albo wręcz przeciwme, będą oczekiwać jakichś

nowatorskich rozwiązań.

- A masz takie?

- Nie. Zrezygnowałem z konstrukcji stalowej, w ogóle

jest to projekt bardzo konserwatywny. Uważam, że ten

budynek trzeba zachować w obecnym kształcie. Miejmy

nadzieję, że ci urzędnicy też będą tego zdania. - Schował

wszystkie dokumenty do teczki. - He czasu zajmie nam

jazda do biura?

- Niecałe pół godziny.

- Zdążymy wypić kawę?

Claire pomyślała chwilę.

- Zrób kawę, a ja nakarmię Jess.

Pojedynek z architektami był pasjonujący.

Kiedy Patrick prezentował swoje pomysły, cały projekt

nabierał życia. Claire przestała żałować, że sprzedała sto­

dołę. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy ją w no­

wym kształcie.

Oczywiście było wiele spornych spraw, ale Patrick

zręcznie prowadził dyskusję i obalał po kolei argumenty

przeciwników. W jednym tylko nie chcieli ustąpić: abso­

lutnie nie zgadzali się na szklane schody, o których Claire

nawet nie wiedziała.

- To pomysł z innej bajki - powiedział jeden z nich.

- Schody powinny być dębowe.

- Szklane schody pasują do apartamentowca - dodał

inny. - Ale tu chodzi o starą wiejską stodołę.

Patrick niespodziewanie ustąpił bez dalszej walki.

background image

94

CAROUNE ANDERSON

- Dobrze, rozumiem. Schody mogą być dębowe. Czy

poza tym nie ma zastrzeżeń?

- Z naszej strony nie, ale projekt musi jeszcze przejść

przewidzianą prawem weryfikację.

- Oczywiście. Skoro jednak został zaopiniowany po­

zytywnie i mamy pozwolenie na budowę, chciałbym na­

tychmiast przystąpić do realizacji.

Urzędnicy przez chwUę dyskutowali zawzięcie, lecz

w końcu się zgodzili. Postawili tylko jeden warunek: prace

nie mogą toczyć się zbyt szybko i przed rozpoczęciem

każdego etapu Patrick musi się z nimi kontaktować.

Po zakończeniu spotkania, kiedy wyszli z budynku, Pa­

trick uśmiechnął się do Claire.

Nie, nie uśmiechał się. Wyszczerzył zęby z tak bezczel­

ną miną, że Claire roześmiała się.

- Świetnie - powiedział bardzo zadowolony z siebie.
- Ale nie zgodzili się na szklane schody.
- Musiałem im dać coś na pożarcie. Szklane schody

w stodole, toż tó idiotyzm. Planowałem zwykłe dębowe
i takie będą.

- Lisek chytrusek. - Roześmiała się.

- Musiałem nauczyć się rozmawiać z urzędnikami,

dzięki czemu prawie zawsze stawiam na swoim. To okrop­

ne uczucie, kiedy ktoś zmienia twoje plany tylko dlatego,

że ma władzę. Szczególnie w tym wypadku nie zniósłbym

tego. Ale udało się. Claire, zapraszam cię na lunch.

Następne dni upłynęły w gorączkowej atmosferze. Pa­

trick wrócił volkswagenem do Londynu, zostawiając psa

i audi u Claire. Dziwnie mu było jechać samemu, ale cze-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 95

kało go mnóstwo pracy. Poza tym zwierzak był szczęśliwy

w towarzystwie Kropki, a Claire nie miała nic przeciwko

temu, żeby jeździć audi.

Kiedy wszedł do recepcji, Kate uśmiechnęła się, opie­

rając łokcie na biurku.

- Co słychać? - spytała.

- W porządku. Faceci z urzędu urbanistycznego za­

chowali się rozsądnie, a stodoła będzie fantastyczna.

- A Claire i dziecko?

Kate lubiła od razu przejść do rzeczy.

- Świetnie - odparł, nie wdając się w szczegółowe wy­

jaśnienia. - Czy jest Sally?

- Oczywiście. Powiedziała, że dzisiaj cię nie będzie.
- Zmieniłem plany. Czy Mikę i David są w biurze?
- Mikę tak. David wróci za godzinę ze spotkania.
Patrick skinął głową i ruszył do windy. Miał bardzo

dużo do zrobienia, ale jak najszybciej musi powiedzieć

Mikę'owi i Davidowi o swoich zamierzeniach. Nie będą

zadowoleni, ale trudno. Wystarczająco dużo poświęcił fir­

mie przez te lata. Ubiegły rok był szczególnie trudny. Pora

teraz zrobić coś dla siebie, nawet jeśli oznaczałoby to

trochę więcej pracy dla jego wspólników. To im nie za­

szkodzi. Zwłaszcza David nie wykorzystywał w pełni

twego talentu.

Zresztą nie wyjeżdżał za granicę. Będzie o dwie godzi­

ny drogi samochodem. Poza tym istnieją telefony. Dadzą

sobie radę.

Wysiadł z windy i wszedł do pokoju Sally.

- Dzień dobry - rzucił wesoło.

Spojrzała na niego ze zdumieniem.

background image

96

CAROLINE ANDERSON

- Myślałam, że dziś cię nie będzie. A gdzie pies?

- Ale jestem. Pies został w Suffolk. Wróciłem załatwić

parę spraw. Nie warto było ciągnąć go ze sobą.

Sally wytrzeszczyła oczy.

- Nie warto? - Potrząsnęła głową. - Nie rozumiem

- dodała słabym głosem. - Myślałam, że wrócisz jutro

i będziesz do końca tygodnia. Jestem pewna, że tak właś­

nie mówiłeś!

Patrick uśmiechnął się krzywo.

- To prawda, ale zmieniłem plany. - Zawahał się przez

chwilę. - Postanowiłem wziąć kilka miesięcy urlopu na

remont stodoły.

Sally otworzyła usta ze zdziwienia. Patrick pochylił się

nad biurkiem, włożył palec pod jej brodę i podniósł ją do

góry.

Chcąc nie chcąc, zamknęła usta, ale ledwie zdążył cof­

nąć rękę, już odzyskała mowę.

- Jak to? Masz umówione spotkania, zaraz wystartuje

nowy projekt na południe od Tamizy, musisz skończyć

dom w Hampstead, w biurowcu na Ealing są kłopoty

z wykonawcami, a ty chcesz robić remont stodoły?

Patrick uniósł brew, zrobił krok do tyłu i skinął głową.

- No właśnie. - Uśmiechnął się. - Dostanę kawę?

Wszedł do swego gabinetu i zamknął za sobą drzwi.

Kiedy doliczył do trzech, usłyszał cichy, stłumiony

okrzyk zza ściany, a potem łoskot. Powiesił marynarkę na

oparciu fotela i usiadł, kładąc nogi na biurku. Splótł dłonie

z tyłu głowy i znów się uśmiechnął.

Sally za chwilę się uspokoi, przyniesie kawę i notatnik,

a potem omówią najważniejsze sprawy. Oczywiście nie-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE

97

które z umówionych spotkań można będzie przełożyć do­

piero po rozmowie z Mikiem i Davidem, bo to oni muszą

wziąć na siebie jego obowiązki.

Przekaże Davidowi projekt w Battersea - to będzie do­

bry sprawdzian jego talentu. David na pewno poradzi so­

bie z tym wyzwaniem.

Drzwi otworzyły się. Sally weszła, niosąc w jednej ręce

kubek, a w drugiej notatnik.

- Czy Mikę i David wiedzą? - spytała.

- Jeszcze nie.

Uniosła do góry brwi.
- Wiesz, że to będzie dla nich szok, prawda?

- Przeżyją - odparł bez cienia współczucia. - Prowa­

dziłem ich za rączkę przez wiele lat. Pora, żeby stanęli na

własnych nogach. To ich nie zabije.

Sally parsknęła.

- Nie. Ale oni mogą zabić ciebie - stwierdziła z nacis­

kiem. - Dobrze. Teraz te spotkania.

Dwadzieścia cztery godziny później ledwo żywy Pa­

trick wpakował do samochodu faks, kserograf, deskę kreś­

larską, trochę ubrań i ruszył do Suffolk.

Jego pies i Kropka wybiegły mu na spotkanie. Za nimi

kroczyła Claire, trzymając na ręku Jess.

Miał ogromną ochotę powiedzieć coś trywialnego, na

przykład: „Cześć, kochanie. Wróciłem do domu". Jednak

powstrzymał się. Z uśmiechem poklepał psy i wyciągnął

rece po Jess, która wymachiwała rączkami, wychylając się

do niego.

- Jak się masz, skarbie? - spytał.

background image

98 CAROLINE ANDERSON

Dziewczynka zachichotała, podskakując w jego ramio­

nach.

- Ma nowy ząbek - powiedziała Claire z prawdziwie

matczyną dumą.

Patrick uważnie obejrzał buzię małej.
- Gratuluję, Jess.
Tylko jedna doba, pomyślał, i już się zmieniła. Tak

szybko rosła. Każdy dzień przynosił coś nowego. Zaczęła

już nawet raczkować. Ciekawe, jak się czuje ktoś, kto musi

wyjechać na dłużej i po powrocie do domu nie może po­

znać własnych dzieci.

A przecież Jess nie była nawet jego dzieckiem.
Podał dziewczynkę Claire i zaczął wypakowywać ba­

gaże z samochodu. Zaniósł sprzęt biurowy do pracowni,

a potem zaczął się zastanawiać, gdzie go postawić. •

- Możesz zająć jadalnię - zaproponowała.

Ale jemu nie spodobał się ten pomysł. Po pierwsze nie

widziałby stamtąd robotników remontujących stodołę,

a po drugie zbyt rzadko widywałby Claire.

Potrząsnął głową.

- Na pewno się zmieścimy. Stąd mam widok na stodo­

łę. Zresztą tobie też może się przydać w pracy faks albo

kserograf.

- W jakiej pracy? - prychnęła z pogardą.

Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilku tygodni nie

widział, żeby coś kreśliła.

Z własnego wyboru czy też nie, ale nie dostawała

żadnych zleceń. Jeśli właściwa była druga odpowiedź,

a był tego prawie pewien, to jak dałaby sobie radę bez

niego?

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 99

Wiedział, że straciła rodziców cztery lata temu, rok

przed śmiercią cioci Meg, więc teraz była zupełnie sama.

Nie zazdrościł jej. Jego rodzice, chociaż wścibscy, byli

bardzo serdeczni i kochający, i na myśl, że mogłoby ich

zabraknąć, aż ciarki przechodziły mu po plecach.

Musi wykorzystać swoje wpływy i jej pomóc. Na pew­

no martwiła się, że nie ma żadnych dochodów, choć wie­

działa, że Patrick chce utrzymywać ją i dziecko. Choć

oczywiście, kiedy dostanie pieniądze za stodołę, jej sytu­

acja nie będzie wyglądać już tak tragicznie.

- Jak było w Londynie? - spytała Claire, kiedy kilka

minut później siedzieli przy herbacie.

- Dobrze. Moi wspólnicy byli trochę... no, wcale nie

trochę zszokowani, że znikam na tak długo, ale jestem

pewien, że dadzą sobie radę. To świetni fachowcy, tylko

za bardzo przywykli, że zawsze mają obok siebie prezesa

Camerona. Czas na odrobinę samodzielności.

- Przecież gdyby coś ci się stało, i tak musieliby wziąć

pełną odpowiedzialność za firmę - rezolutnie zauważyła

Claire.

- Oczywiście. - Wyciągnął nogi, balansując na brzu­

chu kubkiem z herbatą. Aż westchnął z rozkoszy. Jak do­

brze; że znów jest w domu.

W domu? Czy to był jego dom? Gdzie? Ta stodoła? Ta

kuchnia z Claire, dzieckiem, psami i kotem?

Lepiej się nad tym nie zastanawiać. Wielu spraw wo­

lał teraz nie rozważać, a już z całą pewnością związku

z Claire.

- Rozmawiałem ze znajomym majstrem, który miesz­

ka w pobliżu. Jutro rano przyjdzie się rozejrzeć. Może

background image

100 CAROLINE ANDERSON

nawet od razu zacznie pracę. Jeden z jego klientów właś­

nie splajtował, więc cała ekipa jest wolna.

Claire w milczeniu skinęła głową. Czy wciąż nie może

pogodzić się z utratą stodoły?

- Czy to ci odpowiada, Claire? - spytał łagodnie.

- Oczywiście. - Uśmiechnęła się żałośnie. - Tak mnie

fascynuje ten remont, że nie wiem, czy nie będziesz miał

pretensji, że wtykam nos w nie swoje sprawy.

Patrick roześmiał się z ulgą.
- Na pewno nie.
- Nie bądź taki pewny. Jeszcze nie wiesz, jaka potrafię

być natrętna.

Natrętna. Nie zauważył, żeby była natrętna. Cieszył się,

że Claire interesuje się remontem. Niech nawet coś skry­

tykuje. Choć się zarzekała, że to nie jej sprawa, ta stodoła

była związana z jej przeszłością, z jej dzieciństwem. Mia­

ła prawo powiedzieć swoje zdanie.

Następnego dnia w południe majster sprowadził ekipę

i przystąpił do pracy. Rusztowania były już prawie go­
towe.

Claire przyglądała się z zainteresowaniem, nie spusz­

czając oka z psów. Zawsze lepiej przypilnować, żeby coś

nie wylądowało im na głowie albo żeby nie zjadły robot­

nikom kanapek. Z początku bała się, że hałas nie pozwoli

dziecku spać, ale pokój Jess był w drugim końcu domu,

obok pokoju Claire, a tam było zupełnie cicho.

Patrick z zakasanymi rękawami dyrygował pracą. Kie­

dy tylko ustawiono rusztowanie, w kasku na głowie wspiął

się na samą górę i skakał po deskach jak wiewiórka.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 1

Claire uśmiechnęła się. Patrick nie rzucał słów na wiatr.

Przecież mówił, że się przyda na budowie.

Przez cały dzień parzyła herbatę i kawę i częstowała

wszystkich ciasteczkami.

- Psuje pani tych chłopaków - powiedział jej majster.

- Pana też - uśmiechnęła się Claire.
- A ja nie dostanę herbaty? - spytał, wyrastając jak

spod ziemi, Patrick.

- Spóźniłeś się, kolego - zachichotał majster. Wziął

jeszcze jedno ciasteczko i ruszył do stodoły.

- Spóźniłem się? - spytał Patrick.

Pokręciła głową.
- Oczywiście, że nie. Właśnie chciałam zapropono­

wać, żebyśmy napili się herbaty.

Ojej! - przeraziła się. Czy przypadkiem nie zachowuję

się jak żałosna stara panna? Nie czekając na odpowiedź,

poszła w kierunku kuchni. Miała nadzieję, że Patrick pój­

dzie za nią.

Oczywiście zrobił tak, ale nie miała złudzeń. Zależało

mu nie na jej towarzystwie, tylko na herbacie. Skoro biegał

przez cały dzień po rusztowaniach, to na pewno jest sprag­

niony. Pewnie weźmie kubek i wyjdzie na dwór.

Ale nie wyszedł, tylko rozsiadł się na krześle.

- No więc jak? Wytrzymasz to? - spytał, wpatrując się

w Claire.

Zamrugała ze zdziwienia.

- Chodzi ci o hałas?

Patrick uśmiechnął się.
- Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Będziesz parzyć herbatę

dwadzieścia pięć razy dziennie przez kolejne trzy miesiące.

background image

102

CAROLINE ANDERSON

- Przecież nie pozwolę, żeby ludzie umierali z pra­

gnienia - odparła lekkim tonem. - To zaszkodziłoby two­

jej reputacji.

- Im chyba bardziej. - Zanurzył rękę w puszce z cia­

steczkami.

- Dziwne, niby tak harujesz, ale wcale nie wyglądasz

na zmęczonego. - Miała ochotę się z nim podrażnić. Cie­

szyła się, że został w kuchni. Tęskniła za nim, kiedy wy­

jechał do Londynu, i zastanawiała się, czy trzymają go tam

tylko interesy.

Domyślała się, że jest samotny. Przynajmniej kiedy

spędzał tu weekendy, nie było do niego żadnych telefonów

od kobiety - z wyjątkiem matki i jego sekretarki Sally,

która zadzwoniła tylko raz. Ale ich rozmowa brzmiała

oficjalnie.

Mogła go po prostu spytać, ale bezpośredniość też mia­

ła swoje granice. Gdyby Patrick chciał, to sam by jej

powiedział. Dość dużo mówił o sobie, więc najpewniej

w jego życiu nie było żadnej kobiety.

Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież powiedział

rodzicom, że on i Claire są tylko przyjaciółmi. „Nic mię­

dzy nami nie ma i nie będzie".

Szkoda.

W sobotę wieczorem Claire usłyszała miauczenie kota.

Nie widziała go przez cały dzień. To się często zdarzało,

ale nigdy jej to nie martwiło. Kot zawsze chadzał własny­

mi ścieżkami.

Robiła akurat porządki w ogrodzie. Uniosła głowę i na­

słuchiwała.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 3

Znów rozległ się żałosny pisk, który chyba dochodził

ze stodoły.

Spojrzała na rusztowania, ale nigdzie nie było ani śladu

jej marmurkowego kota. Musi poszukać Patricka.

Był w pracowni. Ze ściągniętymi brwiami pochylał się

nad deską.

- Kotka chyba jest na rusztowaniu. Strasznie miauczy,

bo nie może zejść.

Patrick wyprostował się.

- Widziałaś ją?

- Nie. Wiem, że nie lubisz, kiedy chodzi się po ruszto­

waniach bez kasków. Poza tym ona jest chyba bardzo

wysoko. Boję się.

Patrick przewrócił oczami.
- No tak. Pewnie tam wlazła, a teraz dostała pietra.

Zaraz jej poszukam.

Kiedy zbliżali się do stodoły, miauczenie stawało się

coraz wyraźniejsze. Patrick westchnął i przystawił drabinę

do rusztowania.

•*• Przytrzymaj ją na dole - powiedział, ostrożnie wcho­

dząc na pierwszy szczebel.

- Nie masz kasku - przypomniała mu. '

- Wystarczy, że muszę ratować kota. Nie będę się je­

szcze martwić, że spadnie mi z głowy głupi kask. - Wspiął

się na sam szczyt drabiny i rozejrzał się. - Jest na dachu.

Spróbuję ją dosięgnąć.

Z sercem w gardle patrzyła, jak Patrick wchodzi na

delikatną konstrukcję dachu. Chyba zwariował, pomyśla­

ła, przecież może spaść i się zabić. Był już blisko, musiał

tylko wyciągnąć rękę...

background image

104

CAROLINE ANDERSON

- Mam ją!

Claire odetchnęła z ulgą. Patrick zszedł ostrożnie z dachu,

a potem wolno schodził coraz niżej po drabinie. Zamknęła

oczy. Gdyby ten dach nie wytrzymał...

- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, biorąc na

ręce kota. Zwierzak szarpał się z przerażenia, więc musiała

go natychmiast puścić. Kotka pomknęła przez ogród

i wdrapała się na jabłoń, skąd, liżąc się, popatrywała nie­

ufnie na Patricka.

Claire roześmiała się, ale śmiech zamarł jej na ustach,

kiedy spojrzała na Patricka.

- Nic ci nie jest? - spytała z niepokojem.

Ostrożnie dotykał ramienia, krzywiąc się z bólu.
- Odwdzięczyła mi się - stwierdził sucho. Na palcach

miał ślady krwi. - Auuu. Ale mnie podrapała.

- Chodźmy do środka. Opatrzę ci ramię. - Popchnęła

go do kuchni.

Patrick zdjął koszulę, odsłaniając podrapane plecy.

Claire skrzywiła się.

- A to złośnica - mruknęła, sięgając do apteczki.

- Teraz powiesz, że będzie trochę piekło, a ja wylecę

z bólu przez komin.

Claire uśmiechnęła się.

- No właśnie.

- Jak widzę, świetnie się bawisz - rzucił z przekąsem.

Nalała spirytusu na watę i przetarła zadrapania.

Wzdrygnął się, mrucząc pod nosem ze złości. Claire

zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Na­

prawdę nie powinna się cieszyć. Gdyby ten dach nie wy­

trzymał...

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 5

Ta myśl otrzeźwiła ją natychmiast. Delikatnie przetarła

pozostałe zadrapania.

- Zrobione.

Patrick odwrócił się do niej.

- Dziękuję - powiedział cicho.

Ich spojrzenia spotkały się.
Claire wiedziała, co będzie dalej. Ujął jej twarz i deli­

katnie dotknął ustami warg. Tym razem jednak, gdy uniósł

głowę, wcale się nie cofnął.

Przyciągnął ją do siebie, aż poczuła dotyk jego twar­

dych bioder. Wtedy pocałował ją naprawdę.

Zrobiło jej się tak słabo, że zapragnęła się położyć.
Z nim.

Teraz.
Odepchnęła go od siebie. Patrick uniósł głowę i zwolnił

uścisk. Odskoczyła, przyciskając dłoń do ust, i spojrzała

w jego pałające oczy.

Biło z nich pożądanie. Przełknęła ślinę, odsuwając się

coraz dalej, aż doszła do samych schodów.

To było okropne. Robi z siebie idiotkę. Patrick się nią

po prostu bawi.

.Jesteśmy tylko przyjaciółmi".

Tak, oczywiście.

Claire odwróciła się i wbiegła po schodach na piętro.

Z bijącym sercem wpadła do sypialni. Co teraz będzie?

Na pewno nie to, czego pragnęła. Patrick był zbyt opa­

nowany - choć przed chwilą wcale tak nie wyglądał i na

pewno tak się nie czuł.

Na schodach rozległy się jego kroki. Stanął w drzwiach

sypialni, uśmiechając się niepewnie. Miał na sobie koszu-

background image

106 CAROLINE ANDERSON

lę, więc już nie kusił nagością. Ale to niewiele pomogło,

bo pamiętała jego skórę i naprężone muskuły. O Boże!

- Wszystko rozumiem. Nie musisz robić mi wykładu,

że jesteśmy tylko przyjaciółmi - oświadczyła ze złością.

- Wcale nie miałem zamiaru. Chciałem tylko, żeby­

śmy dokończyli to, co właśnie się zaczęło.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Serce podeszło jej do gardła. Cofnęła się w głąb pokoju

i z wrażenia usiadła na łóżku.

- Ale przecież mówiłeś, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Byłem głupi.

Tylko tyle. Nie próbował jej przekonywać, nie wyciąg­

nął do niej ręki, tylko stał w progu, czekając na jej reakcję.

Wreszcie wzruszył ramionami i odwrócił się.
- Zaczekaj! - krzyknęła zduszonym głosem. - Zacze­

kaj, Patrick.

Spojrzał na nią.
Wyciągnęła rękę. Dziecko już było w łóżku, psy, zwi­

nięte w kłębek, spały w kuchni. Nic nie stało na prze­

szkodzie...

Nic oprócz zdrowego rozsądku, który gdzieś się ulotnił.

Powoli, bardzo powoli Patrick ujął jej dłoń.

- Dzięki Bogu... - Wziął ją w ramiona.

Składał delikatne pocałunki na jej ustach, policzkach

i na szyi.

Dotknął jej piersi. Przez bluzkę czuła jego gorący od­

dech.

- Chcę cię zobaczyć - powiedział chrapliwym głosem.

Zrobił krok do tyłu, chwycił brzeg jej bluzki... i zerwał ją.

Claire nagle otrzeźwiała, ale tylko na chwilę. Żar jego

background image

1 0 8 CAROLINE ANDERSON

spojrzenia i delikatny dotyk sprawiły, że znów ogarnęła ją

gorączka.

- Och, Cłaire. Jesteś...

Wsunęła palce pod jego koszulę i zsunęła ją.

- Co? - spytała, tracąc oddech.
- ...taka piękna, wspaniała.
Dziwne. To on wydawał jej się piękny i wspaniały.

Próbowała wymówić jego imię, ale z jej ust wydobył się

tylko urywany szept. Patrick objął ją i przytulił.

- Pragnę cię. Od dawna marzyłem, żeby cię objąć.

Znów zaczął ją całować, a kiedy uniósł głowę, pomy­

ślała, że bez niego umrze.

Ale Patrick był przy niej. Położył ją delikatnie na łóżku,

musnął jej usta, a potem wodził wargami po ramionach

i piersiach.

- Proszę - wyszeptała bez tchu.

Pocałował ją znowu, a potem uląkł na łóżku i powoli

ściągnął jej dżinsy.

Za chwilę zniknął ostatni skrawek koronkowej bielizny.

Patrick spoglądał na jej nagie ciało.

- Wiedziałem, że jesteś piękna - powiedział głosem

ochrypłym z pożądania.-

Włożył rękę do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął fo­

liowy pakiecik.

- Potrzymaj to przez chwilę - poprosił.
Spojrzała na niego, wstrzymując oddech. Już nie miał

na sobie dżinsów ani bielizny.

- Będziesz to trzymać przez cały dzień, czy coś z tym

zrobisz? - spytał z lekką kpiną.

Zaśmiała się z zakłopotaniem.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

109

- Lepiej to weź. Jeszcze coś zepsuję.

- Nie sądzę. - Jednak spełnił jej prośbę. Potem wsunął

nogę między jej biodra i pocałował namiętnie Claire.

- Proszę - szepnęła załamującym się głosem.

Wreszcie siępołączyli. Claire najpierw poczuła wielką ulgę,

a potem było już tylko coraz cudowniej, aż dotarła na sam

szczyt. Kurczowo chwyciła Patricka, powtarzając jego imię.

- Już dobrze, kochanie, już dobrze - wyszeptał.

Kiedy przytulał ją tak mocno, uwierzyła, że naprawdę

wszystko będzie dobrze.

Patrick leżał obok Claire, wpatrując się w sufit. Próbo­

wał opanować wzruszenie, które ściskało go za gardło.

Od śmierci Willa był zimny jak głaz, ale teraz, mając

u boku Claire i dziecko, czuł, że ta lodowata skorupa za­

czyna topnieć.

Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, które i tak popły­

nęły po policzkach.

Claire była taka łagodna, delikatna, skromna. Już ponad

półtora roku nie był z kobietą i zapomniał, jak cudowny

może być jej dotyk. Stłumił szloch. Claire spała. Też ostat-

nio tak dużo przeszła...

Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Rzęsy ocieniały jej

policzki, na których widać było ślady łez. Serce ścisnęło

mu się w piersi. Jak to się stało, że się w niej zakochał?

Co teraz?

Claire poruszyła się, przysuwając się do niego. Objął

ja i pocałował w czoło.

Będzie się martwił rano. Teraz cieszył się, że ma ją tak

blisko.

background image

1 1 0 CAROLINE ANDERSON

Claire zbudziła się z bólem mięśni nieprzywykłych do

miłosnej gimnastyki. Była naga. Szybko wyjęła koszulę

nocną spod poduszki, włożyła ją i zeszła na dół. Z kuchni

rozlegał się płacz Jess.

Było jeszcze wcześnie, około piątej, ale Jess zdążyła

zgłodnieć. Patrick w samych szortach huśtał ją na biodrze.

- Cześć! - zawołał wesoło.

- Cześć. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Czy mogę ci

pomóc?

Wzruszył ramionami.

- Nie. Już zmieniłem jej pieluszkę, a teraz podgrze­

wam mleko. Wypuściłem psy na dwór. Chyba że masz

ochotę zrobić mi herbatę.

Skinęła głową, nastawiając czajnik. Wolała nie patrzeć

na niego, ale to nie było łatwe. Wyglądał tak wspaniale,

że przyciągał wzrok jak magnes. Z udawaną obojętnością

obserwowała go znad kubka.

Zaczerwieniła się, kiedy Patrick zauważył, że mu się

przygląda. Leniwy uśmieszek wypełzł mu na twarz.

- Chcesz przyjrzeć się z bliska?

Claire przełknęła łyk herbaty i zrobiła obojętną minę.

- Z bliska?

- Tak.
Zaśmiała się. Podeszła do niego i pocałowała w czubek

głowy.

Jess w jego ramionach chciwie ssała butelkę.

- Ciekawe, czy jeszcze zaśnie - powiedział, świdrując

wzrokiem Claire.

- Chyba tak. - Zaczerwieniła się. Serce zaczęło bić jej

szybciej.

background image

ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE Ul

- To dobrze - szepnął. - Chciałem budzić się razem

z tobą. Powoli.

Serce jej zamarło, a potem zaczęło walić jak szalone.

Co to znaczy? Czuła się tak po raz pierwszy w życiu.

Tylko domyślała się, że takie rzeczy się zdarzają, bo dla­

czego ludzie byliby wciąż ze sobą mimo kryzysów?

Coś musi ich łączyć oprócz przyzwyczajenia.

Miłość.

To słowo nagle przyszło jej do głowy.

Miłość? Przecież prawie nie znała Patricka. Jak mogła

go kochać?

Zwyczajnie. Był miły, zabawny i we wszystkim jej do­

gadzał. Jego dotyk był tak podniecający...

Oczywiście. To było pożądanie. Po prostu pociągał ją

fizycznie. Była takim beznadziejnym przypadkiem. Sie­

działa w domu, z nikim się nie umawiała, nie pozwalała

nikomu zbliżyć się do siebie.

Nie to co Amy. Jej siostra miała wielu kochanków.

Często budziła się z poczuciem winy u boku mężczyzny,

którego imienia nawet nie pamiętała.

Ale Will dobrze wbił się jej w pamięć. Claire rozumiała

ją. Skoro Patrick zrobił na niej takie wrażenie, nic dziw­

nego, że jego brat bliźniak tak oczarował Amy.

Lecz ona, Claire, była zupełnie inna. Nie miała roman­

sów. Może nie powinna była spać z Patrickiem. Ale kiedy

spojrzał na nią, momentalnie zmieniła zdanie.

Bardzo dobrze, że z nim spała.

Patrick odkrywał przed nią zupełnie nowy świat.

Wszystko działo się powoli, delikatnie i kiedy wreszcie

background image

112

CAROLINE ANDERSON

osiągała spełnienie, odczuwała nieziemską rozkosz. Tak

samo jak on.

Było cudownie. Przez całą niedzielę kochali się, bawili

z psami i z Jess, a także rozmawiali o tym, co będą robić

później.

To Patrick mówił, a ona wsłuchiwała się w jego głos,

miękki i zmysłowy. Z wrażenia zapierało jej dech w piersi.

Wieczorem usiedli w salonie, by zjeść pospiesznie zro­

bioną zapiekankę.

Psy wróciły ze spaceru, dziecko spało, a godzinę póź­

niej oni również spali wtuleni głęboko w siebie.

- Claire?

Otworzyła oczy. Patrick siedział na brzegu łóżka z kub­

kiem w ręku. Miał na sobie dżinsy i starą koszulę.

- Przyniosłem ci herbatę. Pomyślałem, że zechcesz

wstać, zanim przyjdą robotnicy.

Usiadła, opierając się na poduszkach. Odgarnęła włosy

z czoła i zmrużyła oczy przed światłem.

- Och! Zaspałam. Przepraszam. Która godzina?

- Siódma. Dałem Jess butelkę i położyłem ją do łóżka.

Teraz wyprowadzę psy. Zaraz wrócę.

Pochylił się i pocałował ją. Delikatnie, powoli, ale już

za chwilę jej serce biło jak szalone.

- Później - powiedział z uśmiechem, i zabrzmiało to

jak obietnica.

Przez cały dzień Claire obserwowała z napięciem Pa­

tricka. Była przerażona. Nigdy nie przeżywała tak gwał­

townych uczuć i nie umiała sobie z tym poradzić.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 3

Nawet nie przypuszczała, że mogą znaleźć się w łóżku.

Do głowy jej nie przyszło, że Patrick się nią tak zainte­

resuje. Zresztą wiedziała, że to tylko jego kaprys. Byli

zbyt różni. Patrick mógł mieć każdą kobietę, której za­

pragnął.

Była pewna, że wkrótce się nią znudzi, a wtedy gra się

skończy.

0 ile to rzeczywiście tylko gra. Ale była tego prawie

pewna. Jednak Claire wiedziała, że jeśli ta gra potrwa zbyt

długo, może zakończyć się katastrofą. I co wtedy? Prze­

cież najważniejsze jest to, że muszą wspólnie wychowy­

wać Jess.

Dla dobra dziecka może nawet zrezygnować z Patricka.

1 to natychmiast, dziś wieczorem.

Patrick wszedł do kuchni i od razu poczuł, że coś się

stało.

Claire miała taką ponurą minę.

Uśmiechnął się niepewnie i usiadł, biorąc do ręki kubek

z herbatą. Zdążył wypić połowę, zanim Claire otworzyła

wreszcie usta.

- Myślałam dużo.
- O czym?

- O nas.

Odstawił ostrożnie kubek. Claire spojrzała na niego

i odwróciła głowę.

- To zły pomysł - powiedziała.

Serce mu zamarło.

- Dlaczego? - Starał się nie podnosić głosu, choć miał

ochotę nią potrząsnąć.

background image

114

CAROLINE ANDERSON

Tylko że przez nią przemawiał rozsądek, a przez niego

szalejące pożądanie.

I serce.

- Dla dobra Jess musimy zostać przyjaciółmi. Przecież

czeka nas wiele wspólnych weekendów. Kiedy nasz zwią­

zek się rozpadnie, będzie nam znacznie trudniej.

- Wcale nie musi się rozpaść - ośmielił się zasugerować.

Claire spojrzała na niego jak na szaleńca.

- Ghyba sam w to nie wierzysz - rzuciła z przekąsem.

Miała rację. Skoro jego poprzednie związki się rozpad­

ły, dlaczego ten miałby być wyjątkiem. Kochał wszystkie

kobiety, z którymi się spotykał, ale... kochał krótko.

Może nie kochał zbyt mocno? Ale przecież tym razem

mogło być inaczej.

- Uważam, że powinniśmy zapomnieć o tym...

o tym... - Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.

- ...romansie? - podpowiedział. Ale tak zwyczajne

słowo wcale nie pasowało do uczuć, którymi darzył Claire.

Skinęła głową.

- No właśnie. O tym romansie. Dla dobra Jess powin­

niśmy zapomnieć, że to w ogóle się zdarzyło. - Wciąż

unikała jego wzroku. - Ona jest najważniejsza.

Patrick nawet nie próbował zaprzeczyć. Musi zastoso­

wać inną taktykę - cierpliwość.

Co prawda to nie była nigdy jego mocna strona, ale

jeśli pomoże mu odzyskać Claire...

- Dobrze.

Uniosła głowę.

- Dobrze?

- Zapomnimy o tym.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 5

- Ach tak. Świetnie. Jesteś głodny?
Była tak zszokowana jego szybką zgodą, że Patrick

omal się nie roześmiał. Ale tak naprawdę miał ochotę

rozbić coś albo zacząć krzyczeć.

- Nie. Pojadę do miasta. Kupię gazetę, może pospace­

ruję po nabrzeżu. Zobaczymy się później.

Poszedł na górę, wziął prysznic, przebrał się i wyszedł.

Słyszał, że Claire jest w sypialni Jess. Potem, kiedy od­

jeżdżał, firanka poruszyła się. Ale nie pora była teraz na

rozmowy z Claire.

Najpierw musi wszystko dokładnie przemyśleć.

Pojechał do Ipswich i przechadzał się po odnowionej

dzielnicy portowej, starając się nie myśleć o Claire.

W końcu usiadł w przybrzeżnym barze i wpatrując się

w światła odbijające się w mrocznej wodzie, zastanawiał

się, dlaczego choć raz życie nie może być prostsze.

Dlaczego wciąż musi przeżywać nowe dramaty?
Myślał, że po śmierci Willa nie będzie już musiał nikim

się opiekować. I wtedy w jego życiu pojawiła się Jess,

która naprawdę go potrzebowała. Znów musiał wykazać

się siłą.

Oczywiście da sobie radę. Przecież był do tego przy­

zwyczajony. Poza tym dla tej małej mógłby zrobić abso­

lutnie wszystko. Kochał ją tak bardzo, jakby była jego

własnym dzieckiem.

Zrobiłby wszystko, żeby była bezpieczna i szczęś­

liwa. Nawet gdyby to oznaczało, że musi się rozstać

z Claire.

Ale będzie walczyć. Claire wygrała pierwszą rundę,

lecz on jeszcze się nie poddał. Stanie na głowie, żeby ją

background image

116

CAROUNE ANDERSON

odzyskać. Był pewien, że ona też go kocha. Po prostu się

przestraszyła. Patrick musi ją przekonać, że nie ma zamia­

ru odejść.

Nie wyobrażał sobie bez niej życia.

Claire położyła Jess i zeszła na dół. Wciąż nie mogła

się uspokoić. Zmusiła się, żeby zjeść grzankę z fasolą,

pozmywała i usiadła w salonie. Ale cały czas było jej

bardzo smutno.

Romans. Czy to naprawdę był dla niego tylko romans?

O Boże, jakie to przykre! Ale Patrick był po prostu

szczery.

Weszła do pracowni i usiadła na jego krześle. Choć

w ten sposób chciała być blisko niego.

Niewidzącymi oczami spojrzała na plany stodoły roz­

łożone na desce kreślarskiej.

Wszystko zlewało się w jedną całość. Potarła ręką oczy.

Znów to samo.

Do diabła. ,
Przyniosła z kuchni chusteczkę, wytarła nos i znów

przetarta oczy. Nalała kieliszek wina na wzmocnienie

i wróciła do pracowni.

Ależ tu był bałagan! Stosy papierów. Patrick miał za

mało miejsca. Przecież mógł korzystać z jej biurka, które

i tak nie było jej potrzebne.

Usiadła za biurkiem, zbierając porozrzucane papiery.

Nagle wpadła jej w ręce koperta z informacją o badaniach

DNA.

O nie! Miała tyle pracy przy Jess i jeszcze ten remont

stodoły. Zupełnie zapomniała o badaniach małej. Z po-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 7

czuciem winy włożyła kopertę do torebki. Musi pamiętać,

żeby zadzwonić rano do lekarza i umówić się na test.

Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież Jess jest

córką Willa. Patrick też był chyba o tym przekonany. Od

tygodni nie wspominał o badaniach.

Ale dla świętego spokoju trzeba będzie to załatwić.
Na wszelki wypadek przejrzała dokładnie pozostałe pa­

piery. To, co było niepotrzebne, wyrzuciła do śmieci i od­

łożyła na kupkę niezapłacone rachunki.

Już miała wrócić do sypialni, żeby nie spotkać się przy­

padkiem z Patrickiem...

Za późno. Nie słyszała, jak wrócił, a teraz wolno

wszedł do pracowni.

Zezłościła się, że wygląda tak spokojnie. Mógłby się

choć trochę denerwować, skoro ona nie może sobie zna­

leźć miejsca.

W takim razie jej decyzja była słuszna.

- Cześć. Co robisz? - spytał.

- Sprzątam biurko. Powyrzucałam niepotrzebne papie­

ry. Szuflady są zajęte, ale też mogę je zwolnić.

- Jedna by mi się przydała, ale nie przejmuj się. Nie

będzie ci potrzebne biurko?

- Przecież prawie nic nie robię.

Jej wzrok padł na rachunki. Przygryzła wargę. Jeśli nie

dostanie szybko pracy, będzie musiała zapłacić je z pie­

niędzy za stodołę. Patrick powiedział, że dostanie je nie­

długo, ale kiedy?

- Co to jest? - Położył ręce na jej ramionach. Claire

zesztywniała. Wyczuł to i od razu się cofnął. - Zrelaksuj

się. Naprawdę cię nie zaatakuję - powiedział łagodnie.

background image

118

CAROLINE ANDERSON

Jaka szkoda, że to już koniec, pomyślała. Przecież mog­

ło być tak miło!

Do czasu. Czy nie powiedział, że to tylko romans?

- Przeglądałam rachunki. - Wybrała bezpieczniejszy

temat.

- Jakie rachunki?

- Za wodę, elektryczność. Szkoda, że nie dostaję wię­

cej zleceń.

- Przecież się umawialiśmy, że zapłacę te rachunki.

- Ale one są stare.

- Starsze niż Jess?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie. Oczywiście, że nie.

- W takim razie je zapłacę. Zostaw je na biurku. Wez­

mę je rano.

- Tu jest rachunek z warsztatu za samochód Amy. Nie

bierz go. Porozmawiam z Johnem. Może zgodzi się wziąć

auto za ten dług.

- Ue masz zapłacić za naprawę?
- Dwadzieścia pięć funtów.

- Facet w Londynie uważał, że ten samochód jest wię­

cej wart. Może powinnaś wystawić go na aukcji starych

aut w Londynie. Chyba dostałabyś więcej. Zapłacę ten

rachunek. Nic nie mów. Oddasz mi, jak będziesz miała

pieniądze, dobrze?

Miał rację. Skinęła głową.

- Dziękuję, Patrick. Podziwiam cię.

- Naprawdę?

Oczy mu rozbłysły. A może jej się tylko zdawało? To

trwało nie dłużej niż sekundę.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 9

- Jesteś taki rzeczowy i rozsądny.

- Ach tak... - Uśmiechnął się z przymusem. - Wszystko

będzie dobrze. Nie martw się, Claire. Pewnie masz rację, jeśli

chodzi o nasz związek. Ale i tak było przyjemnie. Jeśli zmie­

nisz kiedyś zdanie...

- Nie zmienię. - Kogo chciała przekonać, siebie czy

Patricka? Tak czy inaczej, nie poprawiło jej to humoru.

- Idę spać. Wstanę do Jess, jeśli będzie płakać.

- Dobrze. Dobranoc.
Myślała, że Patrick usiądzie do pracy, ale kiedy go

mijała, objął ją i delikatnie przytulił.

- Śpij dobrze - powiedział - i nie zadręczaj się wyrzu­

tami. Nie ma czego żałować, nawet jeśh popełniliśmy

błąd.

Skinęła głową, a potem szybko odwróciła się i prawie

wybiegła z pracowni. Bała się, że wybuchnie płaczem

albo zmieni zdanie i rzuci się w ramiona Patricka.

Poczuła ulgę, zamykając za sobą drzwi sypialni. To jej

azyl. Na pościeli czuła delikatny zapach wody po goleniu.

Wślizgnęła się między prześcieradła i wdychała zapach

Patricka. To była najsłodsza tortura. Na nic lepszego pew­

nie nie zasługiwała.

Och, jaka była głupia! To był tylko krótki romans i bę­

dzie żałować go do końca życia.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Patrick nie zachowywał się fair.

Mógł zostawić ją w spokoju, nie zbliżać się. Nie­

stety, byl tuż obok, zawsze blisko, doprowadzając ją do

szaleństwa.

Przede wszystkim wciąż się kręcił po pracowni. Oczy­

wiście wcześniej to nie miałoby znaczenia, bo i tak nie

miała zleceń, ale teraz, gdy chciała schować się w ciem­

nym kącie i wyć z żalu, telefony z propozycjami wprost

się urywały.

To tak jak z autobusami, pomyślała. Czekasz i czekasz,

a potem wszystkie przyjeżdżają naraz.

Nie miała pojęcia, co się stało, ale pracy było mnóstwo.

Kiedy tylko Jess szła spać, Claire siadała przy desce, sta­

rając się zrobić jak najwięcej, zanim mała się obudzi.

A gdzie był Patrick? Tuż obok, przy swojej desce

w drugim końcu pokoju. Albo przy biurku, lub przy tele­

fonie, ścigając dostawców, albo dyskutując z architektami.

W dodatku zaczął ją rozpieszczać. Przynosił kawę

i herbatę, przyglądał się jej pracom, chwalił je i pomagał

zajmować się Jess.

Jego rodzice zaglądali do nich często. Ojciec znikał

z Patrickiem w stodole albo ślęczeli razem nad planami.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 1

Matka bawiła się z Jess, karmiła ją, żeby Claire mogła

spokojnie popracować.

Jean uwielbiała wnuczkę. Mała wyczuwała to i przez

cały czas uśmiechała się i gaworzyła radośnie, gdy babcia

była przy niej.

Zaczynała już mówić. Na razie były to pojedyncze

słówka: tata, mama. Kiedy Claire to słyszała, zbierało jej

się na płacz. Nawet nie dlatego, że Amy już nie było.

Żałowała, że nie ona i Patrick są rodzicami Jess, choć

uważali ją za własne dziecko.

Ale dla Jess to było zupełnie naturalne.

Claire zaczęła myśleć o adopcji. Dowiedziała się, że

nie musi podejmować żadnych kroków, ponieważ jako

jedyna żyjąca krewna Jess automatycznie stała się jej opie­

kunką prawną.

Gdyby jednak coś się stało, chciała, żeby Jess odziedzi­

czyła po niej dom i cały majątek. Poza tym będzie zdana

na hojność Patricka. Oczywiście zakładając, że Patrick nie

uchyli się od odpowiedzialności.

Taką miała nadzieję, choć oczywiście nie była pewna.

A gdyby Patrick także umarł? Nie takie rzeczy się zdarza­

ją. Przecież Will i Amy nie żyją, więc skądpewność, że

nie stanie się coś jej i Patrickowi?

Kto wtedy zaopiekuje się sierotą? Czy dziewczynka

automatycznie odziedziczy majątek Patricka? Kto tego

dopilnuje? Czy zabiorą ją do domu dziecka i oddadzą do

adopcji? Z takim majątkiem byłaby łakomym kąskiem dla

łowców fortun. Kto ochroni ją przed nimi?

Muszę napisać testament, postanowiła w środku nocy

Claire. Wstała, poszła do pracowni i zaczęła szperać

background image

122 CAROLINE ANDERSON

w szufladach. Nic nie ma. Do diabła. Była pewna, że ma

gdzieś wzór testamentu, ale może przez pomyłkę wyrzu­

ciła go do śmieci.

Nie było sensu kłaść się spać. Była zbyt zdenerwowana,

żeby zasnąć w taki upał. Gdyby Patrick nie zajmował

pokoju obok łazienki, wzięłaby prysznic. Ale nie chciała

go zbudzić. Tylko w nocy mogła od niego trochę odpo­

cząć. To jedyna pora, kiedy miała spokój.

Weszła do kuchni i nastawiła czajnik. Psy spały w swo­

ich koszach pod stołem. Kiedy pochyliła się, żeby je po­

głaskać, zamerdały ogonami. Claire westchnęła i usiadła.

Pies Patricka uniósł głowę i polizał ją po nodze.

Jego język był szorstki i gorący, ale nie miała serca

zaprotestować. Kropka położyła gorącą, ciężką głowę na

jej stopie. Ich miłość była taka cudowna.

Bez pytań, bez warunków, bez zastrzeżeń.

Gdyby Patrick choć w połowie tak ją kochał.

Gdyby mogła wierzyć,-że może na niego liczyć bez

względu na to czy ją kocha, czy też nie.

Najlepiej byłoby, gdyby zaadoptowali wspólnie Jess.

To rozwiązałoby wszystkie problemy w przyszłości. Ale

oczywiście najpierw musieliby się pobrać.

Na to nie było szans. Co z tego, że tak cudownie czuli

się razem w łóżku. Patrick Cameron nigdy nie zechce jej

poślubić. Była zbyt pospolita i prowincjonalna jak na jego

wymagania.

Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Patrick nigdy nie

okazywał wyższości. Był szczęśliwy, żyjąc na uboczu

w Suffolk. Ale i tak Claire nie będzie w stanie go zatrzy­

mać.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

123

Przynajmniej na dłużej. A tylko to mogło zagwaranto­

wać Jess bezpieczeństwo. A jednak...

- Myślę, że Patrick i ja powinniśmy się pobrać - po­

wiedziała, spoglądając na psy.

- Dobry pomysł.

Przerażona odwróciła się.

- Przestraszyłeś mnie! - Złapała się za serce, a potem

dotarto do niej, że Patrick słyszał jej słowa. Ze wstydu

chciała zapaść się pod ziemię. - O Boże. To niemożliwe.

- Ukryła twarz w dłoniach.

- Dlaczego? Moim zdaniem to świetny pomysł.

Claire uniosła głowę i spojrzała na niego przez rozchy­

lone palce.

Siedział na końcu stołu, wpatrując się w nią prze­

nikliwym wzrokiem. Nie wyglądało na to, żeby z niej

żartował.

- Co? - wydusiła z siebie, opuszczając dłonie.

- Moim zdaniem małżeństwo to świetny pomysł.

- Ależ Patrick, ja żartowałam. - Za nic w świecie nie

przyznałaby się, że mówiła poważnie.

Wzruszył ramionami.

- W takim razie trudno. Robisz herbatę?.

Herbatę? Gdzieżby mogła myśleć w takiej chwili o her­

bacie?!

Wstała, marząc o tym, żeby jak najszybciej uciec.
- Nie. Wezmę prysznic. Ale woda w czajniku jest go­

rąca. Dobranoc.

Z bijącym sercem wyszła z kuchni. Dopiero godzinę

później uspokoiła się, kiedy Patrick zgasił światło.

background image

124 CAROLINE ANDERSON

To był naprawdę dobry pomysł.

Nie po raz pierwszy przyszedł mu do głowy, ale był

pewien, że Claire nigdy się na to nie zgodzi.

Teraz, mimo jej protestów, wszystko wyglądało inaczej.

Z każdą chwilą ten pomysł podobał mu się coraz bardziej.

Przecież pozbyliby się wielu problemów. Nie prześlado­

wałby już go delikatny zapach jej mydła i perfum.

Delikatny, subtelny zapach, który drażnił jego zmysły

i przypominał o tamtej cudownej nocy. Nocy i dniu, a po­

tem znów nocy, co zdarzyło się zaledwie parę tygodni

temu.

Przypominał i dręczył do nieprzytomności.

Patrick rozpaczliwie tęsknił za Claire. Każdej nocy mu­

siał walczyć ze sobą, żeby nie wstać i nie pójść do jej

pokoju.

Tak jak teraz. Pragnął objąć ją i pieścić...

Syknął ze złości. Nie może tak dłużej żyć. Musi ją

przekonać, żeby za niego wyszła. Będą razem kłaść się

spać, razem się budzić i wszystko będzie tak cudownie jak

w tamten weekend. Co dzień, przez całe życie.

Wpatrywał się w sufit, coraz jaśniejszy z nadejściem

świtu. Jak ją przekonać? Był pewien, że nie żartowała.

Myślała o małżeństwie. To była jakaś pociecha.

Na razie musiał się tym zadowolić. I wreszcie zasnął.

Claire była rozdygotana. Chyba zwariuje przez Patri­

cka. Wciąż czuła na plecach jego oddech.

Oczywiście podkpiwał sobie z niej. Słyszał, co powie­

działa w kuchni. Jakże wstydziła się swoich głupich słów.

Ze złości miała ochotę go udusić.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 5

Wszedł do pokoju, nucąc pod nosem, i postawił przed

nią szklankę soku.

- Całkiem nieźle - stwierdził, przyglądając się jej ry­

sunkowi. Odłożyła ołówek i sięgnęła po szklankę.

Znów był zbyt blisko. Jej dłoń otarła się o jego pierś.

Claire poczuła dreszcz.

- Nie możesz trochę się odsunąć? - krzyknęła. - Wciąż

kręcisz mi się pod ręką.

- Przepraszam. - Zaskoczony cofnął się. - Chciałem

się tylko przyjrzeć...

- Po co? - warknęła. - Tylko mi przeszkadzasz. Nie

pozwalasz mi się skupić.

- Dobrze. W takim razie już stąd znikam - wycedził

przez zaciśnięte zęby.

Natychmiast zaczął przenosić swoje rzeczy do jadalni.
Świetnie, pomyślała, sącząc sok.

Ale wcale nie było jej do śmiechu.

W pracowni zrobiło się pusto i smutno bez Patricka.

Pod koniec dnia żałowała swej decyzji, lecz nie miała

zamiaru go przepraszać. Trudno, musi nauczyć się żyć bez

Patricka.

Kiedy nad czymś się zastanawiał, zawsze bębnił ołów­

kiem po linijce. To ją rozpraszało. Wiercił się na krześle,

które skrzypiało niemiłosiernie. Teraz było znacznie

lepiej.

Powtarzała to sobie bez przerwy.

Przestał przynosić jej kawę i herbatę. Dziwnie się czuła,

kiedy w ogóle nie interesował się jej pracą.

Nie wiedziała, co nowego zaprojektował w stodole. Nie

pytał jej o zdanie na temat wystroju wnętrza. Na próżno

background image

126 CAROLINE ANDERSON

wmawiała sobie, że korzystał z jej darmowych porad. Do­

brze wiedziała, że miał lepsze pomysły niż ona.

Nic dziwnego. Przecież to była jego specjalność. Jej

zadanie polegało na wykańczaniu wnętrz, a Patrick był

głównym projektantem.

Inne zajęcie wymagało innych umiejętności.
Najwyraźniej Patrick już jej nie potrzebował.

Za to mam teraz święty spokój, powtarzała sobie. Ale i tak

wciąż myślała o Patricku. O stodole. Tęskniła za nim.

A potem, w piątek wieczorem, pod koniec długiego

i samotnego tygodnia, kiedy wzięła drugi tego popołudnia

chłodny prysznic i zeszła na dół, Patrick wrócił z psami

ze stodoły. Przez cały dzień obserwowała, jak pracuje

z robotnikami, i czuła się dziwnie odsunięta na bok.

To nie twoja stodoła, powtarzała sobie, ale na próżno.

Nawet psy były razem z nim. Jess spała, zmęczona upa­

łem. Kotka wylegiwała się w cieniu pod płotem, obserwu­

jąc ptaki, i też nie była zainteresowana problemami Claire.

Patrick przyszedł i jak zwykle pewnie zaraz zniknie.

Wtedy znów zostanie sama bez towarzystwa!

Umył ręce, sięgnął po ręcznik i skrzywił się.

- Dobrze się czujesz? - spytała zaniepokojona.

- Przypiekłem się na słońcu. To moja wina. Stałem na

rusztowaniu bez koszuli.

Widziała go, ale nie sądziła, że może mu to zaszkodzić.

Zmarszczyła brwi.

- Zdejmij koszulę. Muszę to zobaczyć.

Po chwili wahania wykonał polecenie i odwrócił się

plecami do Claire.

- Ojej! - krzyknęła, dotykając palcem rozpalonej skóry.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 7

- Mhm. Tu też trochę boli. Oczy wiście -dodał, uśmie­

chając się złośliwie - byłoby lepiej, gdybym posmarował

plecy kremem. Niestety sam nie mogłem tego zrobić.

- Nie wygłupiaj się - odparła ze złością. - Przecież

wystarczyło mnie poprosić.

- Chciałaś, żebym zostawił cię w spokoju.
Claire spojrzała na mego spode łba.

- No to co? Teraz i tak muszę posmarować cię balsa­

mem, prawda?

- Najpierw wezmę prysznic. - Zniknął na schodach.

Claire mruknęła gniewnie pod nosem. Oczywiście uwa­

żał, że to wszystko przez nią. Za nic w świecie nie miała

zamiaru czuć się winna.

Przecież nic takiego się nie stało. Posmaruje mu plecy

żelem i za parę godzin ból minie.

Kiedy Patrick zszedł na dół, właśnie skończyła karmić

psy. Rozpięty guzik od spodni odsłaniał kawałek opalone­

go nagiego ciała. Na ten widok zaparło jej dech w piersi.

Zeszczuplał od czasu, gdy zaczął pracować na budowie.

Teraz był jeszcze bardziej pociągający.

Do diabła. Będzie musiała go dotykać.

Sięgnęła do apteczki po tubkę żelu, wycisnęła trochę

na rękę i rozsmarowała mocno na plecach Patricka.

Wzdrygnął się, mamrocząc coś pod nosem, aż zrobiło jej

się go żal.

- Przepraszam - wybąkała, cofając rękę. Potem deli­

katnie rozsmarowała resztę żelu na zaczerwienionej skó­

rze. - Tu cię najbardziej przypiekło - powiedziała, deli­

katnie smarując jego łopatki - ale reszta nie wygląda tak

tragicznie.

background image

128

CAROUNE ANDERSON

Tragicznie? Miała ochotę się roześmiać. Nigdy nie wi­

działa tak pięknie zbudowanego mężczyzny.

- A z przodu? - Odwrócił się w jej stronę.

Spojrzała na jego lekko owłosioną klatkę piersiową.

- Możesz sam się posmarować. - Rzuciła mu tubkę

z żelem i cofnęła się o krok.

Złapał ją za rękę i przycisnął jej dłoń do ust. Spojrzała

mu w oczy. I to wystarczyło.

Tubka upadła na podłogę. Objęli się i zaczęli się na­

miętnie całować.

- Gdzie jest Jess?

- Śpi. Wykąpałam ją i nakarmiłam.
Puścił ją i wpatrywał się oczami płonącymi z pożą­

dania.

- Chodźmy do łóżka, Claire.

Nie mogła wymówić ani słowa. Dobrze wiedziała, dla­

czego nie powinna tego robić. Ale nagle zapomniała

o wszystkich postanowieniach.

Podała mu rękę i poszli na górę do sypialni. Cicho

zamknęli za sobą drzwi. Patrick wziął ją w ramiona i za­

czaj obsypywać pocałunkami twarz, włosy i ramiona.

W milczeniu powoli rozbierał ją, całując i pieszcząc

każdy kawałek odsłaniającego się nagiego ciała.

Później, gdy leżała obok niego na wilgotnych, spląta­

nych prześcieradłach, spojrzał na nią i uśmiechnął się.

- No widzisz. Nie było tak źle, prawda?

Claire odwróciła głowę.

- Myślałam, że już tego nie zrobimy. Przecież mówi­

liśmy, że to błąd.

- Mnie wydawało się inaczej - odparł cicho.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 9

Claire westchnęła.

- Tak - powiedziała drżącym głosem. - Ale to nie jest

dobry pomysł. Nie interesują mnie romanse.

- Zabawne. Mnie też nie interesują. Dlatego myślę...

- Patrick przejechał palcem po jej ramieniu aż do nadgar­

stka i ujął jej dłoń, splatając palce. - Wiem, że tylko żar­

towałaś, ale moglibyśmy się pobrać. To całkiem rozsądne.

Odwróciła głowę, nie wierząc własnym uszom.

- Dlaczego mielibyśmy to zrobić? - spytała niepew­

nie. Na jej ustach błąkał się uśmiech.

- Tak byłoby najlepiej dla Jess. - Urwał, a po chwili

dodał lekko ochrypłym głosem: -1 dlatego, że cię kocham.

Claire otworzyła oczy ze zdumienia. Nie wyglądało na

to, żeby kłamał.

- Kochasz mnie?

Roześmiał się cicho.

- Niestety pokochałem pewną słodką złośnicę. W chwili,

gdy zaczęłaś wymachiwać rękami jak wiatrak, gdy pomoc

drogowa zabierała twój samochód.

- Samochód Amy — sprostowała. Nagłe ogarnęła ją

radość. - Och, Patrick. Jesteś pewien? Nie żartujesz?

Uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Na pewno nie. Kocham cię, Claire. Chcę być twoim

mężem, mieć z tobą dzieci i mieszkać tu z tobą do końca

życia. Nie żartuję, kochanie. Nigdy w życiu nie mówiłem

bardziej serio.

Łzy napłynęły jej do oczu. Rzuciła się w jego ramiona,

śmiejąc się i płacząc.

- Och, Patrick. Ja też cię kocham - powiedziała zdła­

wionym głosem.

background image

130

CAROLINE ANDERSON

- Czy to znaczy, że się zgadzasz wyjść za mnie? - Przy­

tulił ją mocniej.

Uniosła głowę, spoglądając mu prosto w twarz.

- Oczywiście, że się zgadzam. Wyjdę za ciebie.

Odetchnął z ulgą i pocałował Claire.

Później zeszli do kuchni i myszkowali w lodówce,

komponując naprędce sałatkę.

W głowie Claire roiło się od pytań. Gdzie będą miesz­

kać, czy Patrick adoptuje Claire? Chciała zaraz wszystko

wiedzieć.

- Gdzie będziemy mieszkać? - spytała.

Spojrzał na nią zaskoczony, że w ogóle o to pyta.

- Tutaj. Chyba że będziesz chciała wrócić do Londynu.

Przynajmniej część tygodnia będę musiał spędzać w biu­

rze, ale nad projektami wolę pracować tutaj, więc nie

będziesz często sama.

Skinęła głową.
- A co ze stodołą?

- To zależy od ciebie. Ale przyznam, że chciałbym

w niej mieszkać.

- Adom?

Wzruszył ramionami.
- Chciałaś organizować sesje malarskie. Moglibyśmy

przystosować dom do tego celu albo zrobić w nim pra­

cownię dla nas obojga. Możemy też połączyć stodołę z do­

mem.

- To byłaby olbrzymia rezydencja!

- Mielibyśmy dużo miejsca do pracy i pokoje dla go­

ści. Dzieciom zrobilibyśmy bawialnię.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

131

- Dzieciom? - powtórzyła w rozmarzeniu.

- Och tak. Chcę mieć mnóstwo dzieci. Jess nie może

być jedynaczką. Adoptujemy ją. Będzie naszym dzieckiem

tak jak wszystkie inne. Co ty na to?

- Wspaniale. Ale czy dostaniemy pozwolenie na połą­

czenie domu ze stodołą? - Spojrzała na Patricka i roze­

śmiała się. - Oczywiście, że tak. Powiesz im, że chcesz

zbudować pasaż ze stali, a potem łaskawie zgodzisz się na

dąb, cegłę i dachówkę.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Roześmiał się,

a potem wstał, by wziąć ze stołu butelkę wina i kieliszki.

- Wracamy do łóżka. Musimy nadrobić mnóstwo rzeczy.

- Odespać?

- To później, maleńka.

Claire nie posiadała się z radości.

- Jadę do miasta. Muszę skopiować plany. Później od­

bierzemy je, zjemy lunch i pojedziemy po pierścionek.

Chciałabyś dostać pierścionek z brylantami?

- Och. - Potrząsnęła głową, nie mogąc pojąć takiej

ekstrawagancji. - Po co mi brylanty?

- Myślałem, że każda kobieta chce mieć zaręczynowy

pierścionek z brylantami.

Uśmiechnęła się, kołysząc Jess na ręku.

- Chcę tylko ciebie i Jess.
- Musisz się zgodzić, bo mama by mi nie wybaczyła,

gdybym zrobił coś nie tak jak trzeba.

Claire zachichotała.

- Na to nie mogę pozwolić. Może w takim razie ma­

lutki brylant, żeby zadowolić mamę.

background image

132

CAROLINE ANDERSON

Ledwie zdążyli się pożegnać, kiedy zjawił się listonosz.

- Piękny dzień - powiedział. - Widzę, że stodoła jest

na ukończeniu.

- O tak - odparła z uśmiechem. - Dziękuję za listy.

Zamknęła drzwi i poszła do pracowni. Z roztargnie­

niem przeglądała pocztę, kiedy jej wzrok padł na kopertę

z laboratorium DNA. To potwierdzenie, że Will jest ojcem

dziecka Amy.

Tylko że to nie było potwierdzenie.

Przeczytała po raz drugi. Dokładnie, słowo po słowie.

Wciąż nie mogła uwierzyć.

Cztery słowa wirowały jej przed oczami. Cztery krótkie

słowa, od których jej wymarzona przyszłość legła w gruzach.

„Nie jest biologicznym ojcem".
To niemożliwe, pomyślała. Pomyłka.

Jej wzrok znów padł na cztery słowa. List palił jej ręce.

Upuściła go. Nie jest biologicznym ojcem. Jeśli Will nie

był ojcem Jess, to Patrick nie był jej wujkiem, a Jean

i Gerald nie byli jej dziadkami.

Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Po raz nie

wiadomo który czytała list, chcąc mieć pewność, że nicze­

go nie pomyliła. Ale nie, było napisane czarno na białym.

„Brak zgodności próbek. Nieżyjący brat bliźniak testo­

wanego mężczyzny nie jest biologicznym ojcem testowa­

nego dziecka".

Jess wyrywała jej się z rąk. Claire bezwiednie postawiła

ją na podłodze. Co, na Boga, ma teraz zrobić? Jak ma im

to powiedzieć? Przecież kochali Jess do szaleństwa. Jak

może im teraz zabrać Jess?

Musi powiedzieć Patrickowi, ale jak to zrobić? Czy

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 3 3

w ogóle to ma znaczenie? Kochał ją i Jess - a gdyby się

nie dowiedział? Nigdy nie pytał o wynik testu. Czy zapo­

mniał? Lekceważył to?

Jeśli nie przywiązywał do tego wagi, to oczywiście

mogła mu powiedzieć. Ale jeśli było inaczej - jeśli kupił

stodołę i oświadczył się tylko dla dobra Jess - czy nie

zmieni zdania?

Mogę go utracić, pomyślała, wpatrując się w list. Och,

Patrick. Co mam zrobić?

Jeszcze nic. Schowała kopertę do dolnej szuflady. Co

z oczu, to z serca. Wzięła na ręce Jess i zaniosła ją do

kuchni.

Wsadzi dziecko do wózka, weźmie psy i pójdzie na

spacer. Kiedy wszystko przemyśli, powie Patrickowi. De­

likatnie, w odpowiedniej chwili.

Ale czy naprawdę musi mu to powiedzieć? A może

lepiej będzie, jeśli zatai prawdę? Czy Patrick musi wie­

dzieć? Czy to nie będzie okrucieństwem zdradzić mu, że

nie jest spokrewniony z Jess?

Wyciągnęła wózek i wsadziła do środka dziewczynkę.

Na razie pójdą na spacer, póki nie jest zbyt gorąco. Później

będzie się martwić tym głupim listem.

Patrick dojeżdżał już do Londynu, gdy zorientował się, że

nie wziął wszystkich dokumentów, które chciał skopiować.

Do diabła, zaklął pod nosem i zawrócił w stronę domu.

W takim razie będą mogli pojechać razem. Claire już pew­

nie wróciła ze spaceru. Kupią pierścionek, zanim zrobi się

upał, a potem pójdą nad rzekę i na lunch.

Podjechał pod dom i wszedł tylnymi drzwiami. Jak

background image

134 CAROŁINE ANDERSON

zwykle były niezamknięte. W środku panowała cisza.

Pewnie Claire nie wróciła jeszcze ze spaceru. Wszedł do

jadalni i zaczął szukać brakujących dokumentów*.

Nigdzie ich nie ma, pomyślał z rozpaczą. Nagle uświa­

domił sobie, że ostatnio widział te papiery w pracowni.

Może są w biurku?

Wysunął swoją szufladę. Nie ma. W takim razie gdzie?

Może spadły do niższej szuflady? Niewykluczone. To już

się zdarzało. Sprawdził niższą szufladę, a potem najniższą.

W głębi leżała pognieciona kartka.

No proszę. Wyciągnął papier i rozprostował go. Pismo

z laboratorium DNA. Przeczytał dokument, potem jeszcze

raz. Nie mógł uwierzyć.

O Boże, Jess nie jest dzieckiem Willa! Urzędowe pis­

mo. Nie mogło być mowy o pomyłce. Wynik taki, jakiego

się spodziewał na początku całej historii, zanim uwierzył,

że Jess jest córką Willa.

Tylko że to nieprawda. W takim razie nie jest jego

bratanicą ani wnuczką jego rodziców.

Do diabła, to będzie dla nich cios. Dla niego to też był

cios. Kochał tę małą - uwielbiał ją, myślał o niej jak

o własnym dziecku, chciał ją adoptować - ale to nie była

córka Willa.

A Claire o tym wiedziała.

Musiała wiedzieć od dawna, tylko nic mu nie powie­

działa. Zrobienie takich testów nie trwa dłużej niż parę

tygodni. Był już koniec lipca. Miała zrobić test w kwiet­

niu, więc wyniki mogły przyjść w maju. No i oczywiście

wiedziała o tym wczoraj wieczorem, kiedy poprosił ją

o rękę i kiedy mówili o adopcji Jess.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 3 5

Wiedziała tej nocy w kuchni, kiedy powiedziała, że

powinni się pobrać. Pewnie myślała o wyniku testu i mar­

twiła się, że straci władzę nad Patrickiem.

Usłyszał szczęknięcie zamka i do pracowni wpadły

psy. Merdając wesoło ogonami, zaczęły lizać go po rę­

kach. Za nimi weszła Claire. Trzymała na ręku Jess

i uśmiechała się.

Jak mógł nie zauważyć wcześniej, że Claire uśmiecha

się nieszczerze?

Z ponurą miną pokazał jej list.

Claire zbladła.
- A, znalazłeś to - powiedziała, potwierdzając swoją

winę.

- Szukałem w biurku moich dokumentów. - Wstał,

trzęsąc się z wściekłości. - Wracam do Londynu. Nie

wiem, co zrobię ze stodołą. Pewnie skończę remont i ją

sprzedam. Możesz zatrzymać samochód, ale poza tym

sielanka się skończyła. Nie spodziewaj się też zamówień

z ostatnich źródeł. To już przeszłość.

Claire patrzyła z niedowierzaniem i zdumieniem.

- Sielanka? Z ostatnich źródeł? O czym ty mówisz,

Patrick? - wyrzuciła z siebie ze wzburzeniem.

Świetna aktorka, pomyślał. W łóżku też? To było zbyt

przykre.

- A skąd myślałaś, że masz nagle tyle pracy? Od dobrej

wróżki? Przejrzyj na oczy, Claire.

Cofnęła się o krok.

- Nic nie rozumiem, Patrick! O co tu chodzi?

- O co chodzi? Nie wiem, może ty mi powiesz? To ty

wszystko wiesz najlepiej!

background image

136 CAROLINE ANDERSON

Rzucił jej list i wyszedł. Zbiegł po dwa schodki i wrzu­

cił rzeczy do torby.

Deska kreślarska i inne drobiazgi mogą zostać tutaj.

Nieważne. Claire zarobi trochę więcej.

Przejęty bólem z powodu jej zdrady wrzucił torby do

samochodu, zawołał psa, zapuścił silnik i odjechał. Być

jak najdalej stąd - od tej stodoły, która była jego najważ­

niejszym dziełem, od dziecka, które pokochał tak, jakby

było jego własne.

I od kobiety; która znaczyła dla niego więcej niż kie­

dykolwiek sobie wyobrażał...

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Patrick pojechał do rodziców. Nie mógł znieść myśli

o powrocie do swego mieszkania na szczycie biurowca

pustoszejącego w każdy weekend, gdzie nikt nie odezwał­

by się do niego ani słowem.

Najdelikatniej, jak umiał, powiedział rodzicom, że Jess

nie jest córką Willa.

- Wiedzieliśmy o tym od początku - oznajmiła spo­

kojnie matka.

- Claire wam powiedziała? - spytał zdumiony.

Jean potrząsnęła głową.

- Nie musiała nam mówić. To oczywiste, kochanie.

Nie uczyłeś się biologii? Jess ma bardzo jasne włosy, tak

jak Claire i Amy. Wszyscy w naszej rodzinie od wielu

pokoleń mają ciemne włosy. Żeby mieć jasne włosy, trzeba

mieć gen recesywny od każdego z rodziców.

- No to co? Przecież Will mógł mieć gen recesywny.

Matka znów potrząsnęła głową.

• - Nie. Gdyby w naszej rodzinie był gen recesywny, to

do tej pory już by się ujawnił. Jest taka możliwość, ale to

bardzo mało prawdopodobne. Poza tym Jess nie jest

w ogóle podobna do żadnego dziecka w naszej rodzinie.

background image

138 CAROLINE ANDERSON

Patrick w zdumieniu patrzył na matkę.

- Ale przyjeżdżaliście do niej, zachwycaliście się nią,

jakby była dzieckiem Willa.

- Oczywiście. To nie było wcale trudne. Zresztą nie

jesteśmy egoistami. Przecież wychowujesz ją wspólnie

z Claire.

- Wychowywałem - powiedział łamiącym się głosem.

- To już przeszłość.

- Och, kochanie. - Jean westchnęła, wyciągając rękę.

- Co się stało?

Patrick przełknął ślinę i odwrócił głowę.

- Claire mi nic nie powiedziała. Miała wynik testu

i ukryła to przede mną. Schowała list do szuflady. Wczoraj

się jej oświadczyłem. - Jego głos załamał się. - Co za

idiota ze mnie. Byłem dla niej tylko dojną krową.

- Nie wierzę w to, kochanie. Kiedy ci powiedziała?

- Wcale mi nie powiedziała. Znalazłem list.

- Aha. —. Ojciec pokiwał z namysłem głową. - A co

ona powiedziała?

- Jak to?

- Co ci powiedziała Claire? - spytała cierpliwie Jean,

jakby rozmawiała z sześciolatkiem, który coś nabroił. Pa­

trick dobrze pamiętał ten ton z dzieciństwa. - Czy wyjaś­

niła, dlaczego ukryła to przed tobą?

Spojrzał na nią ze zdziwieniem

- Nie pytałem.

- Po prostu zabrałeś swoje rzeczy i odjechałeś?

- No... tak.

- Rozumiem.

Patrick westchnął i przygładził ręką włosy.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

139

- Nie mogę jej wybaczyć, mamo. Zataiła przede mną

coś ważnego. Po co miałbym z nią dyskutować... I dla­

czego mówisz do mnie jak do dziecka? Na litość boską,

przecież ja cierpię!

Wzburzony podszedł do okna i wciągnął haust powie­

trza. Ale nie poczuł ulgi. Kontury ogrodu rysowały się

niewyraźnie. Zamknął oczy i przycisnął je palcami.

Na szczęście obok niego był pies. Otworzył oczy i skie­

rował się prawie na oślep ku drzwiom.

- Wyprowadzę psa na spacer - rzucił szorstko i wy­

szedł.

Rodzice mogą zostać sami i dyskutować do woli o jego

poplątanym życiu.

Spacerował kilka godzin po lesie rozciągającym się za

domem i po polnych drogach. W końcu wrócił spocony

i zmęczony. Chciało mu się pić.

Matka zerknęła na niego i od razu postawiła na stole

wielki dzbanek wody z lodem i domowy piernik. Zjadł

kawałek ciasta i pomyślał, że nie jest tak dobre jak piernik

Claire. To idiotyczne, przecież zawsze uwielbiał piernik,

który piekła matka. Jadł bez apetytu, żałując, że to nie jest

tarta cytrynowa, bo nie przypominałaby mu o Claire.

Przecież to śmieszne. Jak mogło cokolwiek przypomi­

nać mu o Claire, skoro ani na chwilę o niej nie zapomniał?

Matka siedziała przy drugim końcu stołu, pijąc herbatę.

Podsunęła mu szklankę wody. Kiedy opróżnił ją, znów

nalała mu do pełna. Dopiero wtedy zrobiło mu się trochę

raźniej.

Zawstydził się, że tak obcesowo potraktował swych

rodziców.

background image

140

CAROŁ1NE ANDERSON

- Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. Wiem,

że staracie się mi pomóc.

- Jesteś zdenerwowany. Rozumiem to - odparła mat­

ka. - Ale nie mogę pojąć, dlaczego uważasz, że ta urocza

dziewczyna cię wykorzystuje.

Spojrzał na nią z oburzeniem.

- Dlaczego? To przecież oczywiste! Spójrzcie, ile ode

mnie dostała - samochód, lodówka, kosiarka, pieniądze

za stodołę. Czy to mało?!

- Ale stodoła to był twój pomysł. Tak samo jak samo­

chód i reszta rzeczy. Jesteś niesprawiedliwy, Patrick. Po­

mijając to, że nie powiedziała ci o liście, ona cię naprawdę

kocha.

Potrząsnął gwałtownie głową.

- Wcale nie. Wykorzystywała mnie. Uwierz mi, ma­

mo, to świetna aktorka. Chciała, żebyśmy się pobrali. Na

pewno zdała sobie sprawę, że kiedy dowiem się o Jess, jej

źródło dochodów wyschnie. Przez wiele tygodni nawet nie

pytałem o wynik testu. Zapomniałem o tym. Pewnie my­

ślała, że jej się udało.

Jean pokręciła z rozpaczą głową.

- To nie ma sensu, Patrick. Znam Claire. To, co mó­

wisz, w ogóle do niej nie pasuje.

- Ależ mamo, ona schowała list!

- Czy dostałeś jego kopię?

Patrick wytrzeszczył oczy.
- Jaką kopię?

- Kopię wyniku z laboratorium.

- Nie. Pewnie wysłali mi to do Londynu.

- Czy sekretarka nie przesyła ci poczty do Suffolk?

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 1

- Nie żartuj, mamo. Oczywiście, że mi wszystko prze­

syła.

- To dlaczego nie dostałeś tego listu?

Wzruszył ramionami.

- Może Claire go przechwyciła?

- Czy to możliwe? Kto odbiera pocztę?

Znów wzruszył ramionami.
- My oboje. Ten list mógł przyjść, kiedy ona akurat

była w domu.

- A może jeszcze nie przyszedł?

Patrick zmarszczył brwi.
- Przecież dałem jej moje wyniki kilka miesięcy temu.

Miała tylko pójść do internisty. Na wyniki czeka się około

trzech tygodni. To znaczy, że nadeszły w maju.

- A jeśli od razu się do tego nie zabrała? Claire jest

trochę niezorganizowana. Czy to możliwe?

Oczywiście, że to możliwe, ale mało prawdopodobne.

Nawet nie chciał myśleć, że tak właśnie mogło być, bo

wtedy wyszedłby na idiotę.

Potrząsnął głową.

- Nie. Myślę, że chodziło jej tylko i wyłącznie o to,

by wyciągnąć ode mnie pieniądze. Prawdę mówiąc, gdyby

nie zdjęcia...

- Jakie zdjęcia?

Spojrzał na matkę i skrzywił się.

- Nie, nic.

- Jakie zdjęcia, Patrick?

Westchnął i zamknął oczy. Znał ten ton. Nie było przed

nim ucieczki. Nie na darmo matka była kiedyś nauczyciel­

ką w szkole podstawowej.

background image

142

CAROUNE ANDERSON

- Zdjęcia Willa i Amy. Zrobił je, kiedy byli razem.

- Chciałabym je zobaczyć

- Nie, mamo. - Zamknął oczy. - To bardzo intymne

zdjęcia.

- Nieprzyzwoite?

Potrząsnął głową.

- Ależ nie. Wcale nie są nieprzyzwoite. To artystyczne

zdjęcia, nawet bardzo piękne.

- W takim razie chciałabym je zobaczyć.

- Ależ, mamo. One są... intymne.

- Jestem dorosła, Patrick. Na pewno nie będę zszoko­

wana. To zdjęcia mojego syna zrobione tuż przed śmiercią.

Tak mało nam zostało po nim. A teraz jeszcze straciliśmy

Jess. Chcę je zobaczyć.

- To niemożliwe. Claire ma te zdjęcia.

- W takim razie poproszę ją, kiedy u niej będę.

Podskoczył do góry, wytrzeszczając oczy.

- Będziesz u niej? Nie możesz tam jechać, mamo.

- Mogę. Tak samo jak ty. Nie mam zamiaru tracić

kontaktu z nią i Jess. Musisz porozmawiać z Claire. Mu­

sisz jej wysłuchać... o ile naprawdę ją kochasz.

Ich spojrzenia spotkały się.
- Oczywiście, że ją kocham-powiedział łamiącym się

głosem. - Dlatego jest mi tak przykro.

- Jedź do mej i dowiedz się, co ma do powiedzenia.

Potrząsnął głową.
- Nie mogę. Potrzebuję trochę czasu. Muszę wszystko

przemyśleć.

- Może łatwiej ci będzie, jeśli poznasz fakty. - Ojciec

wstał i położył rękę na ramieniu Patricka. - Porozmawiaj

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 3

z nią. Nie możesz pozwolić, żeby duma zniszczyła twój

związek.

W stodole było chłodno, cicho i spokojnie. Claire

usiadła na podłodze. Tu miała być sypialnia małżeńska

w ich nowym domu. Dokładnie w tym miejscu stałoby

łóżko. Niewidzącymi oczami spoglądała na dolinę.

Czuła się pusta w środku i niesprawiedliwie sponiewie­

rana. Patrick po prostu ją zostawił, kiedy dowiedział się,

że Jess nie jest córką Willa.

Była bez środków do życia. Stodoła będzie niedługo

ukończona i zostanie sprzedana obcym ludziom. Claire

utraci dosłownie wszystko.

Najgorsze było to, że nie wiedziała, dlaczego tak się

stało. Jeszcze wczoraj Patrick mówił, że ją kocha. To

niemożliwe, żeby wszystko zmieniło się z powodu Jess.

Skoro ją kochał i chciał się z nią ożenić, jakie znaczenie

mogło mieć dla niego, kto jest ojcem małej?

A jednak wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Był tak złośliwy! Co to znaczy, że sielanka się skoń­

czyła? Przecież zawsze broniła się przed przyjmowaniem

od niego prezentów. Chciała oddać mu cały dług, kiedy

tylko zarobi dość pieniędzy. Zależało jej na tym, żeby się

uniezależnić.

Westchnęła ciężko i przełknęła ślinę, z trudem po­

wstrzymując łzy.

Nie przyszło jej do głowy, że to Patrick załatwiał jej

zlecenia. Powinna była się domyślić, gdyby umiała rozu­

mować racjonalnie.

Rozejrzała się po na wpół wykończonym wnętrzu. Wy-

background image

144 CAROUNE ANDERSON

soki sufit ze sklepieniem z luków, pięknie odnowione bel­

ki stropowe uzupełnione gdzieniegdzie nowymi dębowy­

mi wstawkami. Co z tego, że to wszystko było piękne,

skoro zamieszka tu ktoś inny.

Nie ona z Patrickiem, Jess, kotem, psami i wszystkimi

dziećmi, które jeszcze miały się urodzić. Nie będzie miała

innych dzieci. A przynajmniej nie z Patrickiem. Chyba

z nikim, bo nieprędko pozwoli komukolwiek zbliżyć się

do siebie.

- Claire?

Odwróciła głowę i serce podeszło jej do gardła.

W przyćmionym świetle na szczycie drabiny stał Patrick.

- Czy mogę wejść?

Wzruszyła ramionami. Serce waliło jej jak młot.
- To twoja stodoła.

Szedł powoli w jej stronę. W pustym pomieszczeniu

jego kroki zadudniły echem. Zatrzymał się, a potem przy­

kucnął obok niej.

Przez chwilę milczał, spoglądając na dolinę.
- Czy możemy porozmawiać? - spytał starannie kon­

trolowanym głosem.

- O liście?

- O liście też.

Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co jeszcze jest do powiedzenia. Myślałam,

że mnie kochasz. Teraz okazało się, że nie. Uważasz, że

zależy mi tylko na twoich pieniądzach. Nie mogę o tym

spokojnie słuchać.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś?

Spojrzała na niego z mieszaniną gniewu i zmieszania.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 5

- O czym? Że nie poluję na bogatego męża?
- O liście i wynikach badań. O tym, że Jess nie jest

córką Willa.

Claire otworzyła oczy ze zdumienia.

- Kiedy miałam ci powiedzieć?

Patrick parsknął śmiechem.
- Jak to kiedy? Miałaś na to kilka tygodni.

- Wcale nie. Ten list dostałam dzisiaj rano.

Teraz on nie posiadał się ze zdumienia.

- Dzisiaj? Chcesz powiedzieć, że te badania trwały

trzy miesiące? Nie wierzę.

Claire odwróciła głowę, rumieniąc się.

- Dopiero niedawno poszłam z Jess do lekarza. Nie

wiem, dlaczego wydawało mi się to nieważne. Zupełnie

nieistotne.

- A gdzie jest Jess?

Skoro o to pyta, to widocznie nie jest taki obojętny.

- Śpi. Kropka zaszczeka, jeśli Jess się zbudzi i zacznie

płakać.

Patrick skinął głową, a potem zmarszczył brwi.

- To znaczy, że nic nie wiedziałaś wczoraj wieczorem,

kiedy poprosiłem cię o rękę? Kiedy mówiłem o adopcji Jess?

- Oczywiście, że nie! Miałam ci powiedzieć, kiedy

wrócisz do domu. Tylko nie wiedziałam jak. - Jej głos

złagodniał. Złość zaczynała jej przechodzić. - Wiem, jak

ją kochasz i ile Jess znaczy dla twoich rodziców. Dlatego

schowałam ten list. Chciałam się chwilę zastanowić, jak

wam to powiedzieć. Przepraszam, że nie zadzwoniłam od

razu do ciebie na komórkę. Ale tak trudno mi było zerwać

tę ostatnią nitkę, która cię łączyła z Willem. - Otarła łzy,

background image

146

CAROUNE ANDERSON

które potoczyły się po jej policzkach. - Przepraszam, Pa­

trick. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. Byłam pewna,

że Amy mówi prawdę. No i te zdjęcia. Wszystko wskazy­

wało na to, że to Will jest ojcem. Byłeś taki szczęśliwy

i nie pytałeś o wyniki testu.

- Zapomniałem - przyznał ze skruchą. - Tak przyzwy­

czaiłem się do myśli, że Jess jest córką Willa i że jest...

naszym dzieckiem.

Claire skinęła głową. Przymknęła oczy, przełykając łzy.

- Wiem.

- Domyślasz się, kto może być jej ojcem?

Potrząsnęła głową.

- Nie. Może coś przyjdzie mi do głowy, kiedy przejrzę

rzeczy Amy. Ale tak naprawdę wcale nie chcę się dowie­

dzieć. Nie mam siły znów przez to przechodzić.

- Wcale cię nie namawiam. Ale co zrobisz, kiedy Jess

cię kiedyś spyta? Ma prawo wiedzieć.

- To prawda. Może dowiem się czegoś z pamiętnika

Amy. Nigdy nie chciałam do niego zaglądać.

- Rozumiem cię. Przeżywałem to samo, kiedy umarł

Will. Nagle dowiedziałem się zupełnie nowych rzeczy,

o których chciałem z nim porozmawiać. Ale było za

późno. Zwykle jest za późno. - Odwrócił głowę. - Prze­

praszam cię za wszystko, Claire. Wygadywałem dziś rano

różne głupstwa. Wiem, że niełatwo wybaczyć takie słowa.

Ale byłem pewien, że miałaś ten list od dawna. Myślałem,

że specjalnie skłoniłaś mnie do oświadczyn, bojąc się, że

cię zostawię, gdy się dowiem prawdy.

- Zrobisz tak? - spytała spokojnie, choć serce pękało

jej z żalu. - Masz zamiar odejść?

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE

147

Spojrzał na nią płonącymi oczami.

- Nie. Nie zostawiłbym cię, gdybyś mi powiedziała

prawdę. Myślałem, że mnie oszukałaś, a to strasznie boli.

Wcale nie chodziło mi o Jess. Gdybym to ja odebrał list,

powiedziałbym ci, że to nie ma znaczenia. I tak cię ko­

cham. Jess jest wspaniała, ale przede wszystkim kocham

ciebie. Pragnę być z tobą, jeśli tylko mi wybaczysz.

Claire chciała powiedzieć „Tak, oczywiście", ale nie

mogła.

- Zraniłeś mnie. - Przycisnęła dłoń do ust, żeby po­

wstrzymać szloch. - Nie mogłam uwierzyć, że powiedzia­

łeś takie słowa... że mogłeś tak o mnie myśleć. Nic nie

rozumiałam.

Wybuchnęła płaczem. Zerwała się i szybko zeszła po

drabinie. Chciała uciec od niego jak najdalej. Chętnie

zamknęłaby drzwi na klucz, ale jak zwykle gdzieś się

zapodział. Nigdy nie mogła znaleźć klucza.

- Claire? - Patrick pchnął drzwi i wszedł do środka.

Objął ją i przytulił. - Do diabła. Byłem strasznym głup­

cem. Przepraszam.

- Masz za co - powiedziała, waląc go pięściami

w pierś. - Jak mogłeś tak o mnie myśleć? •

- Nie wiem. Po prostu oszalałem z rozpaczy.

- I co się stało, że odzyskałeś rozum?

- Moja matka spytała, czy dostałem kopię listu z labo­

ratorium. Powiedziałem, że nie, ale być może ją zabrałaś.

Matka stwierdziła, że zwariowałem i że na pewno mnie

kochasz. Przypomniała, jak się broniłaś, kiedy chciałem ci

coś kupić. Oczywiście miała rację.

- Brawo dla mamy. Przynajmniej jedna osoba w two-

background image

148

CAROLINE ANDERSON

jej rodzinie zachowuje się rozsądnie. Chyba powinnam się

cieszyć, że Jess nie jest z tobą spokrewniona, bo przynaj­

mniej nie będzie przypominać mi ciebie przez całe życie.

Zapadła cisza. Patrick otworzył drzwi i zawołał psa.

- Claire, mogę tylko cię przeprosić. Gdybyś kiedyś

zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.

Drzwi cicho się zatrzasnęły. Kropka przycisnęła nos do

ręki Claire, patrząc jej żałośnie w oczy.

- Och, wiem, kochanie - powiedziała Claire. Zanurzy­

ła twarz w sierści suczki i rozszlochała się w głos.

Pamiętnik był zaskakujący. Amy zapisywała wszystkie

chwile spędzone z Willem, którego znała jako Patricka,

a na końcu był dopisek: „Kocham go".

Kiedy próbowała się do niego dodzwonić, powiedziano

jej, że wyjechał do Japonii w interesach. Kilka dni później

okazało się, że jest w ciąży.

„Mam nadzieję, że to dziecko Patricka" - zapisała

w pamiętniku. „Ale nie sądzę. Był taki ostrożny. Chyba

że to ten jeden raz. Ale daty się nie zgadzają. To musiało

być wtedy na przyjęciu. O Boże, co ja zrobię? Będę miała

dziecko".

Wspomniała o przyjęciu, na którym była kilka dni

przed weekendem spędzonym z Willem. Wszystko wyda­

wało się pasować. Claire przewróciła kartki na ostatnią

stronę, na której kończyły się zapiski. Amy była rozgory­

czona po spotkaniu z Patrickiem.

„Nawet mnie nie poznał. Dał mi pieniądze na pociąg

- śmiesznie mało, biorąc pod uwagę moje długi. Był bar­

dzo uprzejmy, ale jakiś inny. To dziwne. Wcale nie przy-

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 149

pominął mężczyzny, w którym się kiedyś zakochałam. Ale

i tak warto było spróbować, choć wiem, że to dziecko nie

jest jego. Miałam wprawdzie nadzieję, ale to nie było fair.

Bóg raczy wiedzieć, kto jest ojcem Jess, ale jestem mu

wdzięczna, bo to najwspanialsza rzecz, jaka mnie spotkała

w życiu. Szkoda, że nie będę mogła się nią opiekować, ale

Claire mnie zastąpi. Ona zawsze była lepsza ode mnie.

Claire, jeśli czytasz to teraz, wiem, że Jess będzie przy

tobie bezpieczna. Dziękuję ci za wszystko. Kocham cię -

i przepraszam".

To wszysdco. Ostami zapisek powstał w dniu śmierci

Amy. Claire zamknęła zeszyt i przytuliła go do serca.

A potem zwinęła się w kłębek na łóżku siostry i wypłaki­

wała z siebie cały żal. Zasnęła dopiero wtedy, gdy świt

zaczął przezierać przez firanki.

Rano zbudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Zbiegła

do pracowni i podniosła słuchawkę.

- Halo?
- Claire? Tu Jean Cameron. Przepraszam, że budzę cię

tak wcześnie. Patrick miał wypadek. Jest w szpitalu w Ips-

wich. Czy możesz przyjechać? Wciąż traci przytomność,

ale pyta o ciebie.

Claire usiadła z wrażenia. Krew ścięła jej się w żyłach.

- Co mu się stało?
- Jeszcze nie wiadomo. Godzinę temu znaleziono go

w rozbitym samochodzie. Ma obrażenia głowy i złamane

żebra, ale nie wiadomo, czy nie doznał urazu mózgu.

- Już jadę - powiedziała. - Powiedzcie mu... - Jej

głos załamał się. - Powiedzcie, że go kocham.

background image

1 5 0 CAROLINE ANDERSON

- Sama mu to powiesz. Jedź ostrożnie, kochanie. Spot­

kamy się w szpitalu. Och, zapomniałam. Psu nic się nie

stało. Policja go odnalazła.

Claire przejechała szczotką po włosach, porwała Jess

z łóżeczka, przewinęła ją i chwyciła z lodówki butelkę ze

smoczkiem.

- Zostań, Kropka.

Jednak pies za nic w świecie nie chciał jej posłuchać,

jakby czuł, że stało się coś złego. Wzięła więc także Kropkę.

Starała się jechać wolno, ale wskazówka szybkościo­

mierza wciąż wychylała się do przodu. Claire myślała, że

po drodze zatrzyma ją policja, ale jakoś udało jej się do­

jechać. Skręciła na parking i zatrzymała się jak najbliżej

wejścia. Nie miała pieniędzy na parkometr, bo zostawiła

torebkę w domu, więc napisała parę słów na opakowaniu

po czekoladzie i wsadziła papierek za wycieraczkę. Potem

chwyciła na ręce Jess.

- Czekaj tu, Kropka - powiedziała i pobiegła do wej­

ścia. - Szukam Patricka Camerona. Miał wypadek...

- Claire!

Odwróciła się. Ojciec Patricka wyciągnął do niej rękę.

- Chodź. Zaprowadzę cię do niego.
Patrick leżał podłączony do różnych urządzeń. Obok

niego siedziała matka.

Kiedy weszli, podniosła głowę.
- Claire. Dzięki Bogu, że już jesteś. - Łzy stanęły jej

w oczach. - Daj mi małą... Chodź do babci, skarbie.

Do babci. O Boże.

- Patrick? Patrick, to ja, Claire. Zbudź się. Porozma­

wiaj ze mną.

background image

ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE

151

Jego powieki poruszyły się. Przez chwilę wpatrywał się

w nią nieruchomo, a potem spróbował się uśmiechnąć.

Jedno drgnienie warg, raczej grymas niż uśmiech, ale to

wystarczyło.

- Przyjechałaś - odezwał się niewyraźnym, chropa­

wym głosem.

Łzy napłynęły jej do oczu.

- Oczywiście, że przyjechałam. Kocham cię.

- Ja też cię kocham. Boli mnie głowa.

- Za dużo myślałeś. Powinieneś zostawić to mnie. To

dla ciebie zbyt trudne.

Uśmiechnął się szerzej.

- Wiem. Będziesz ze mną?

- Tak.
W jego oczach zamigotała radość. Potem westchnął

i zamknął je.

Claire z przerażeniem spojrzała na pielęgniarkę stojącą

po drugiej stronie łóżka.

- O Boże. Czy on...?
- Po prostu zasnął. Wszystko będzie dobrze. Tomogra­

fia mózgu nie wykazała uszkodzeń. Przez kilka godzin

zostanie pod naszą obserwacją, a za dzień lub dwa wróci

do domu.

Claire usiadła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę,

że ściska Patricka kurczowo za rękę. Rozluźniła uścisk,

lecz napięcie nie osłabło. I wtedy zrozumiała, że to on

ściska jej palce.

Uniosła jego dłoń do ust i pocałowała. Potem przytuliła

policzek do jego dłoni i zamknęła oczy.

background image

1 5 2 CAROLINE ANDERSON

- A więc wyczuła, że nie jestem Willem. - Patrick

odłożył pamiętnik Amy i oparł głowę na poduszkach. Jak

to dobrze, że nareszcie poznał prawdę. - Cieszę się, że

Amy tak mocno kochała Willa. Cieszę się, że nie czuła do

mnie żalu. Trochę mi ulżyło.

- Ale wciąż nie wiemy, kto jest ojcem Jess. Obawiam

się, że to zostanie tajemnicą.

Patrick wziął Claire za rękę.

- To nie ma znaczenia. Ma matkę i ojca, a potem bę­

dzie miała braci i siostry. Czy mówiłem ci, że rodzice od

razu się zorientowali?

Spojrzała na niego badawczo.
- Jak to?

- Po kolorze włosów. Cała nasza rodzina ma ciemne

włosy, a poza tym Jess nie była podobna do żadnego

dziecka w naszej rodzinie. Ale dla nich nie ma najmniej­

szego znaczenia, czy Will był ojcem Jess. I tak bardzo ją

kochają. Ciebie też.

- A ty?

- Zgadnij.

Stuknęła go lekko w ramię.
- Uważaj, tu mam siniaka - powiedział, krzywiąc się.

- To nie zaczynaj.

Uśmiechnął się.

- Przecież wiesz, że cię kocham. Chodź, to ci pokażę

jak bardzo.

- Dwa dni temu miałeś wypadek. »

- Ale już jest znacznie lepiej. Zresztą chcę to spraw­

dzić. Chodź tutaj.

Wyciągnął rękę i przytulił Claire do siebie, ale tylko ją

background image

ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE

153

pocałował. Nie miał na nic więcej siły, choć czuł się o nie­

bo lepiej. Jeszcze dzień lub dwa, pomyślał.

- Jess się zbudziła - szepnęła Claire.

- Wiem. Słyszę, jak gaworzy. Przynieś ją tutaj.

Claire poszła po dziewczynkę. Potem wszyscy leżeli

obok siebie. Patrick patrzył, jak Jess bawi się gumową

zabawką, i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.

Odwrócił głowę i poszukał wzroku Claire.

- Powiedz, czy przyszłabyś do mnie, gdyby nie ten

wypadek?

Skinęła głową.

- Tak. Kiedy się uspokoiłam, zrozumiałam, że nie po­

stąpiłam mądrze. Ale stawiam ci jeden warunek.

- Jaki?
Nagle przeszył go strach.
- Nie wolno ci nigdy wyciągać pochopnie wniosków.

Najpierw musisz ze mną porozmawiać. No i musisz mi ufać.

Skinął głową, czując, że ciężar spadł mu z serca.

- Przepraszam. Obiecuję, że się poprawię. Nigdy już

nie popełnię błędu.

- Bardzo wątpię. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Ale

zawsze trzeba to wyjaśnić.

Patrick uśmiechnął się.

- Umowa stoi. Ale coś mi się zdaje, że musisz się teraz

zająć Jess.

Claire ześlizgnęła się z łóżka i odrzuciła kołdrę.

- Wyglądasz już lepiej - powiedziała z uśmiechem. -

Teraz twoja kolej. Wstawaj.

Westchnął i pokręcił głową, ale wstał. Wyprostował

ostrożnie ramię i wziął Jess na ręce.

background image

154

CAROIJNE ANDERSON

- Chodź, skarbie, zmienimy pieluszkę.

Jess złapała go za uszy i pocałowała. Ten niezdarny,

mokry pocałunek wypełnił jego serce miłością. Pomyśleć,

że prawie ją utracił - ją i Claire.

Ależ byłem głupcem, westchnął w duchu. To się więcej

nie powtórzy. Przewinął małą w asyście Claire, a potem

zeszli do kuchni. Z zewnątrz dobiegał odgłos stukania

młotkiem i piłowania. Robotnicy pracowali pełną parą.

Jego marzenie nabierało kształtów.

Ale najważniejsze było to, że mógł zamieszkać tu

z Claire i z Jess. To było prawdziwe szczęście i zrobi

wszystko, by zostało tak na zawsze.

Kolejne książki z serii Harleąuin Romans

ukażą się 30 maja

background image

Caroline

Anderson

Związek na całe życie

Gdy Claire została opiekunką osieroconej siostrzenicy,
postanowiła przede wszystkim odszukać ojca dziewczynki.
Dotarła do Patricka, który, choć wypiera się ojcostwa,
nie odmawia jej pomocy. Wkrótce jego upodobanie
do kawalerskiego stylu życia ustępuje miejsca

marzeniu

o założeniu rodziny. Claire i mała Jess podbiły jego serce,
ale dobrze wie, że zanim zwiąże z nimi przyszłość, musi
wyznać prawdę o przeszłości...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron