Caroline Anderson
Związek na całe życie
Tłumaczyła
Anna Brzozowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- No nie!
Patrick rzucił słuchawkę i odsunął krzesło, prawie przy
gniatając ogon psa. Niezrażony tym zwierzak poderwał się
z miejsca, myśląc, że czeka go spacer. Ale Patrick pokręcił
głową.
- Przykro mi, nie teraz. - Włożył marynarkę i ruszył
ku drzwiom.
Pies wpatrywał się w niego, czekając na zachętę, ale
Patrick rzucił mu tylko ciastko. To nie potrwa długo. Za
wsze załatwiał takie sprawy szybko, choć ostatnim razem
było mu trochę żal dziewczyny, która do niego przyszła.
Nie miał ochoty wspominać tej wizyty. Ruszył szybko
w kierunku windy. Jeśli ta młoda kobieta myśli, że akurat
jej
dopisze szczęście i zdoła wrobić go w ojcostwo, to
bardzo się rozczaruje. Lepiej niech zagra na loterii, tam
prędzej się jej poszczęści.
Patrick pamiętał wszystkie kobiety, z którymi łączyły
go intymne związki. Pamiętał i darzył sympatią. Żadna
oszustka nie nabierze go, że ma z nim dziecko.
Gdy drzwi windy rozsunęły się, ujrzał w holu młodą
matkę z kapryszącym dzieckiem na ręku. Patrick wes
tchnął. Poprzednia kandydatka też zjawiła się z płaczącym
CAKOLINE ANDERSON
niemowlęciem. Ot, nowa strategia tych naciągaczek.
Chciały go wzruszyć, wziąć na litość.
Tak czy inaczej, nie miały szans. Ani wtedy, choć tamta
dziewczyna była naprawdę zrozpaczona, ani teraz. Nie
z nim takie numery, ot co.
- Pan Cameron?
Proszę, coś nowego. Przynajmniej nie zaczęła od „ko
chanie". Przyglądał się jej przez chwilę. Jedwabiste, pla-
tynowoblond włosy uczesane w koński ogon, jasnoszare
bystre oczy, pełne usta pozbawione śladu szminki, obcisła
kurtka podkreślająca zgrabny biust i smukłą talię.
- Czy my się znamy? - spytał, dobrze wiedząc, że tak
nie jest, i w jakimś sensie żałując tego. Co za głupota.
Przecież to tylko zwykła oszustka.
Poprawiła dziecko w ramionach i płacz zmienił się
w jednostajne zawodzenie. Kołysząc niemowlę, spojrzała
na Patricka w taki sposób, jakby przenikała go do głębi.
- Nie. - Jej głos był kusząco niski i łagodny. - Ale
znał pan moją siostrę, Amy Franklin. Była u pana kilka
tygodni temu z dzieckiem.
Aha.
- Powiedziałem, że widzę ją po raz pierwszy w życiu.
- To nieprawda. Mam dowody...
- Przepraszam, czy to pani samochód?
Oboje spojrzeli na recepcjonistkę, która z wyraźnym _
zainteresowaniem przyglądała się temu, co działo się za
szklanymi drzwiami. Tuż przed wejściem, blokując ruch,
ciężarówka pomocy drogowej unosiła do góry starego ró
żowego citroena.
- O Boże - jęknął Patrick.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 7
- No właśnie - dodała zza recepcyjnej lady Kate.
Samochód wyglądał jak rekwizyt z ery hippisowskiej.
Sfatygowana karoseria pomalowana była w wielkie psy
chodeliczne kwiaty, a przez kołyszące się w powietrzu
drzwi wypadało konfetti złożone z tekturowych kubków
i papierków od cukierków.
- Jak on śmie!
Rzekoma siostra Amy Franklin wcisnęła dziecko w ra
miona Patricka, odwróciła się na pięcie i trzymając się pod
boki, ruszyła w stronę drzwi. Potem, wymachując rękami
jak wiatrak, obsypała przekleństwami nieszczęsnego kie
rowcę ciężarówki, wskazując na dyndający w górze samo
chód.
- O Boże -jęknął znów Patrick, podał płaczące dziec
ko Kate i wyszedł na dwór. Wyciągnął z kieszeni portfel,
zastanawiając się, ile to go będzie kosztowało. Na pewno
więcej, niż jest wart ten samochód, ale nie mógł pozwolić,
by ta kobieta zdzieliła po łbie pechowego pracownika
służb miejskich i została aresztowana.
- Bardzo przepraszam, ta pani chciała wjechać na nasz
parking, ale jej samochód stanął i nie mogła go uruchomić.
Właśnie weszła, żeby zadzwonić po pomoc drogową - im
prowizował. Stanowczym gestem odsunął pannę Franklin
i stanął między nią i kierowcą. - Postaram się wynagro
dzić panu kłopot...
Mężczyzna parsknął, nie ruszając się z miejsca.
- Przykro mi, kolego. Takie są przepisy. Muszę usunąć
ten samochód, bo tamuje ruch. Właścicielka pofatyguje się
po niego na policję. Ale ile on jest wart? Dziesięć funtów?
Może pięćdziesiąt, jeśli trafiłby się jakiś kolekcjoner. Na
8
CAROLINE ANDERSON
miejscu tej pani nie zawracałbym sobie tym głowy, ale
i tak trzeba będzie się zgłosić, żeby zapłacić mandat.
Więcej kłopotu niż to wszystko warte, pomyślał Pa
trick. Ale w końcu to nie jego samochód.
- Ile będzie wynosić ten mandat? - spytała panna
Franklin, a usłyszawszy odpowiedź, zawołała: - To po
prostu skandal!
- Trzeba było skorzystać z parkometru, skarbie. - Kie
rowca wzruszył ramionami. - Wtedy nie byłoby kary.
- Ale on się zepsuł! - zawołała płaczliwie, przypomi
nając sobie wymówkę Patricka. - Przecież pan słyszał!
- Pewnie, pewnie! Słuchaj, kochana, nie mogę nic od
kręcić, bo już wypisałem mandat, a płacą mi...
- Mamę grosze - odpowiedzieli zgodnym chórem.
Spojrzał na nich ponuro.
- Macie szczęście, że nie musicie się martwić o pie
niądze.
Patrick westchnął, przygładzając włosy, ale panna Fran
klin zapałała gniewem.
- Jacy wy?! - wrzasnęła. - Co ja mam z nim wspól
nego?! Ledwo wiążę koniec z końcem. Dlatego jeżdżę
takim gratem. Nie może pan go zabrać. Poza tym- dodała,
pociągając nosem - w środku są rzeczy dziecka. Zaraz
muszę nakarmić to maleństwo!
- Dziecko? Jakie dziecko - Kierowca z przerażeniem
spojrzał na samochód.
- Bez obaw, wzięłam małą ze sobą, ale jej rzeczy są
w aucie. Nie może pan ich zabrać. Muszę ją nakarmić.
Odetchnął z ulgą. Nie chciał mieć na sumieniu dziecka
uwięzionego w dyndającym samochodzie.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
9
- Nie powinienem tego robić - powiedział z rezygna
cją - ale dam pani minutę na zabranie rzeczy.
- Samochód też mi jest potrzebny!
- Niech pani go posłucha - odezwał się cicho Patrick.
Za ciężarówką zrobił się już olbrzymi korek. - Odbierze
pani samochód później.
- Ciekawe za co - warknęła. - No i jak wrócę z dziec
kiem do domu? Na piechotę?
Patrick westchnął. Czuł, jak jego portfel robi się coraz
lżejszy.
- Niech się pani nie martwi. Proszę tylko zabrać rzeczy.
Tylko? Łatwo powiedzieć!
Pięć minut później w eleganckim holu imperium Patri
cka Camerona powstał ogromny stos złożony z dziecięcej
wyprawki. Przedmiotów było mnóstwo, lecz zapewne by
ły mniej warte niż drobne brzęczące w kieszeni Patricka.
Panna Franklin stała w drzwiach z mandatem w dłoni,
wpatrując się z rozpaczą w swój znikający samochód.
Dziecko wciąż marudziło. Patrick spojrzał na stos ru
pieci. Stare tenisówki, znoszony sweter, wyświechtany
koc, kilka tanich książek, teczka - o dziwo, całkiem przy
zwoita - i mnóstwo mniej lub bardziej zniszczonych dzie
cięcych łaszków. Recepcjonistka patrzyła na szefa w nie
mym zdumieniu. Patrick znów nerwowo przygładził wło
sy, cicho westchnął i bezradnie spytał Kate:
- Co teraz?
- Przyniosę pudło - odparła pospiesznie, starając się
zachować powagę. Podała mu dziecko i zniknęła
w drzwiach.
Patrick spojrzał na żałosną buzię niemowlęcia. Zrobiło
CAHOLINE ANDERSON
mu się żal maleństwa. Nie było niczemu winne. Pewnie
przydałoby się zmienić mu pieluszkę i nakarmić.
- Proszę mi ją dać - powiedziała panna Franklin i zręcz
nie wzięła dziewczynkę na ręce. - Już dobrze, kochanie.
Wszystko w porządku, Jess - przemówiła czule.
Wszystko w porządku? Patrick miał co do tego pewne
wątpliwości. Nie, do diabła, nie da się w nic wciągnąć!
Mandat wypadł jej z ręki i pofrunął na podłogę. Pa
trick podniósł go i schował do kieszeni. Zajmie się tym
później.
Kate przyniosła dwa kartonowe pudła i zaczęła pako
wać do nich rzeczy. Patrick przykucnął obok, żeby jej
pomóc, ale dziecko znów zaczęło głośno płakać.
Kate ze współczuciem spojrzała na niemowlę.
- Dam sobie radę - powiedziała cicho. - A może za
brałby pan ją do siebie? Tam będzie jej łatwiej zająć się
dzieckiem.
Skinął głową z rezygnacją i gestem wskazał drogę pan
nie Franklin.
- Potrzebne mi będzie krzesełko i ta niebieska torba
- powiedziała.
Patrick wziął to, o co prosiła i zerknął na Kate, która
wciąż zbierała z podłogi bagaże.
- Dziękuję - powiedział cicho. - Poproś Sally, żeby
odbierała moje telefony. - Odwrócił się do panny Fran
klin. - Chodźmy. Zajmie się pani dzieckiem, a potem po
rozmawiamy - powiedział oschle. Cóż, mimo zgrabnej
figury i pięknego głosu ta młoda kobieta była zwykłą
szantażystką...
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 11
- Teraz możemy porozmawiać - rzucił nieprzyjaźnie,
kiedy przewinięta i nakarmiona dziewczynka zasnęła. Za
mierzał w pełni kontrolować sytuację, nie chciał dopuścić
do chaosu. - Jak już wspomniałem, nie znam pani siostry.
Powiedziałem jej to, kiedy do mnie przyszła, i doprawdy
nie rozumiem, po co panią tu przysłała, skoro nic się nie
zmieniło.
Claire Franklin spojrzała na niego z niemym wyrzutem
w ślicznych szarych oczach.
- Wprost przeciwnie, wszystko się zmieniło, bo trzy
dni po wizycie u pana moja siostra przedawkowała narko
tyki i zmarła. Pan jest za to odpowiedzialny, tak jak i za
to dziecko.
Patrick zbladł. Ta biedna dziewczyna, której zrozpaczo
ny wzrok pamiętał do tej pory, nie żyje. Panna Franklin
przyjechała, żeby walczyć o prawa zmarłej siostry i jej
dziecka. Nic dziwnego, że była taka zdeterminowana, ale
on i tak nie był niczemu winny.
Nie jest ojcem tego maleństwa i nie ma zamiaru się do
niego przyznać. W żaden sposób nie przyczynił się do
śmierci jego matki, choć było mu z tego powodu przykro.
- Współczuję pani - powiedział łagodnie, lecz stanow
czo - ale naprawdę nie mam z tym nic wspólnego.
- To kłamstwo - odparła beznamiętnie. - Mam zdjęcia.
Serce zamarto mu w piersi.
- Zdjęcia? - powtórzył. Mówiła coś wcześniej o do
wodach. Do diabła...
- Tak, zdjęcia. Intymne. Chyba pan rozumie, o czym
mówię.
Rozumiał świetnie. Ale na pewno to był fotomontaż.
12
CAROLINE ANDERSON
- Bardzo łatwo teraz sfabrykować takie fotografie.
Wystarczy aparat cyfrowy i znajomość paru sztuczek.
- Zdjęcia zrobiono w pana apartamencie. Tu, na tej
kanapie, pod oknem. W sypialni, gdzie przewijałam małą.
Na tarasie. Jakim sposobem mogłaby sfabrykować takie
ujęcia? Panie Cameron, nie wypłacze się pan z tego. Wy
starczy zrobić testy DNA, żeby to panu udowodnić. Pozwę
pana do sądu, jeśli nie przyzna się pan dobrowolnie,
i niech mi pan wierzy, że zrobię wszystko, by wygrać.
Nie miał co do tego wątpliwości.
- Oczywiście, niech pani zrobi małej testy. Ja mam to
już za sobą, bo jest to kolejna próba szantażowania mnie
dzieckiem. Rezultat będzie z pewnością taki sam jak
w poprzednich przypadkach. Pani siostra nie jest pierwszą
kobietą, która próbowała tych sztuczek, i obawiam się, że
nie ostatnią. Prześlę pani wyniki moich badań.
- Świetnie. Daję panu tydzień, a potem zacznę działać.
Przekażę zdjęcia prasie. - Sięgnęła do niebieskiej torby
i wyciągnęła podniszczony kartonik. - Proszę, to moja
wizytówka. Jeśli nie skontaktuje się pan ze mną do ponie
działku, odnajdzie pana mój adwokat, no i radzę uważnie
przeglądać prasę. A teraz niech pan zechce zamówić mi
taksówkę. Za parę dni odbiorę resztę rzeczy.
Już miał jej powiedzieć, żeby pojechała autostopem,
kiedy jego wzrok padł na śpiące dziecko. Złość wyparo
wała z niego w jednej chwili.
Biedne maleństwo. Nie mógł skazywać go na taką podróż.
Na wizytówce był podany adres w hrabstwie Suffolk.
Jakaś farma w dolinie. Bardzo pięknie, ale Claire nie wy
glądała na właścicielkę farmy. Może tam pracuje? Jest
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 13
gosposią? Sądząc po jej wyglądzie, na pewno nie zarabia
dobrze. Zresztą mówiła, że jest bez grosza.
Claire. Smakował jej imię. To ciekawe, że takie zwykłe
imię stało się nagłe bardzo melodyjne.
- Jak wrócicie do domu? Ma pani pieniądze na pociąg?
- Dam sobie radę - odparła po chwili wahania.
Z westchnieniem otworzył portfel i wyjął z niego Mika
banknotów.
- Proszę. To wystarczy na taksówkę.
Spojrzała wymownie na pieniądze.
- Musi pan mieć bardzo nieczyste sumienie, panie Ca
meron.
Z trudem opanował złość.
- Przeciwnie, panno Franklin. Mam bardzo czyste su
mienie i nie zamierzam tego zmieniać. Weźmie pani pie
niądze czy też zamierza pani przez głupi upór narażać
dziecko na niewygody?
Po chwili wahania skinęła głową i schowała banknoty
do przepastnej niebieskiej torby.
- Oddam panu - powiedziała z taką stanowczością, że
mimo wszystko jej uwierzył.
Podniosła się dumnie z krzesła, wzięła dziewczynkę na rę
ce, przewiesiła torbę przez ramię i stała, cierpliwie czekając.
- Zamówię taksówkę - rzucił sucho, podnosząc słu
chawkę. Wcale nie miał ochoty podziwiać tej młodej da
my. - Kate, poproś George'a, żeby zaraz tu przyjechał.
Wszystko według ustalonych zasad. - Odprowadził Claire
z dzieckiem do windy. - Kierowca weźmie pani rzeczy,
żeby nie musiała pani po nie wracać. - Wyciągnął rękę.
- Do widzenia, panno Franklin.
CAROUNE ANDERSON
Podała mu chłodną dłoń.
- Do widzenia.
Ale odniósł wrażenie, że to nie wszystko, co miała mu
do powiedzenia.
Nie mylił się.
Weszła do windy, po czym odwróciła się i spojrzała mu
głęboko w oczy. Czuł, że znów usłyszy coś nieprzyjemnego.
- Mówiłam poważnie. Ma pan tydzień, zanim rozpęta
się prawdziwe piekło.
Wcale w to nie wątpił.
Drzwi windy zamknęły się. Patrick wzruszył ramiona
mi. Niech panna Franklin robi, na co ma ochotę. To dziec
ko nie jest jego, choć wyglądało słodko, a zdjęcia nie są
żadnym dowodem.
Oczywiście gdyby jego brat żył, Patrick wygarnąłby
mu, co o tym wszystkim myśli. Nie po raz pierwszy miał
przez niego takie kłopoty.
Zaczął sobie wyobrażać, jak Will podszywa się pod
swego brata bliźniaka, który był od niego bogatszy i od
nosił większe sukcesy. To nie było trudne. Czy jednak
posunął się aż do tego, by udając Patricka, przyjmować
kobiety w jego apartamencie?
Chyba wyrósł z takich dowcipów. Kiedy byli młodsi,
często zamieniali się rolami, doprowadzając do szału na
uczycieli i dziewczyny. Ale to było dawno temu.
Gdy dorośli, Patrick stał się poważnym i odpowiedzial
nym biznesmenem, natomiast Will... Cóż, nigdy nie do
rósł, miewał dziecinne pomysły nie zastanawiał się nad
konsekwencjami swoich uczynków. Ot, pierwszy przykład
z brzegu: Will ulitował się kiedyś nad szczeniakiem i za-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
15
brał go do domu, szybko jednak żywa zabawka go znu
dziła i gdyby nie Patrick, pies wylądowałby w schronisku.
W ten sposób zwierzak zyskał pana, który nieraz pędził
przez całe miasto, żeby go wyprowadzić na spacer.
To prawda, Patrick opiekował się nim troskliwie, a jed
nak dotąd nie dał mu imienia...
Nacisnął guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, za
uważył różowego króliczka na podłodze. To zabawka tej
małej. Musiała wypaść jej z rączki. Do diabła! Poprosi
Sally, swoją asystentkę, albo lepiej Kate, żeby się tym
zajęła. Kate miała wyraźną słabość do dzieci, a Sally za
dawałaby zbyt dużo pytań.
Wszedł do biura z królikiem w dłoni i szybko schował
go do szuflady biurka.
- Wszystko w porządku? - spytała Sally.
Z jej głosu przebijała ledwo ukrywana ciekawość, na
tomiast pies przywitał go z niekłamanym entuzjazmem.
Przynajmniej on nie podda go przesłuchaniu.
- Oczywiście - skłamał. - Wyjdę z psem - dodał po
spiesznie, widząc, że Sally znów otwiera usta. - Odbieraj
moje telefony.
- Znowu? '
Ale nie doczekała się odpowiedzi. Patrick chwycił ob
rożę i skierował się ku drzwiom. Pies, radośnie merdając
ogonem, pobiegł za nim.
Park to idealne miejsce - cisza, spokój, będzie można
pomyśleć o tym, co zaczynało go niepokoić.
Był początek kwietnia. Will nie żył od ponad roku. Jeśli
ta dziewczynka skończyła cztery miesiące, to może być
jego dzieckiem.
16 CAROLINE ANDERSON
A ponieważ byli jednojajowymi bliźniakami, wynik
testu DNA będzie pozytywny.
- Nic pani nie płaci - powiedział kierowca taksówki.
- To na rachunek pana Camerona.
- Och! - Claire zamrugała ze zdziwienia. - Jest pan
pewien?
- Jak najbardziej. Tak powiedziała Kate. Zresztą je
stem u nich na ryczałcie.
- Ale pan Cameron dał mi pieniądze.
George zaśmiał się dobrotliwie.
- Gdybym był bezczelny, wziąłbym od pani pieniądze,
ale nie jestem, więc nie ma się o co kłócić. Wystarczy, że
mi pani podziękuje. Pan Cameron może sobie pozwolić
na taki gest.
Claire chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili zre
zygnowała.
- W takim razie dziękuję.
Kierowca wniósł do domu bagaże i odjechał.
Claire miała wrażenie, że pieniądze zaraz wypalą dziurę
w kieszeni jej torby. Oczywiście odda je panu Camerono
wi i zwróci dług za taksówkę - kiedy tylko na to zarobi.
Poza tym musi zdobyć pieniądze na mandat.
Ha! Tylko jak to zrobić? - myślała, karmiąc małą i ką
piąc ją przed snem. Nie ma na rachunek telefoniczny, a bez
telefonu nie zdobędzie pracy.
Jak na ironię, Patrick Cameron był architektem, a ona
miała odpowiednie kwalifikacje, by zatrudnić się w jego
firmie. Może powinna go zapytać? Mogłaby wtedy unie
zależnić się, zdobyć środki na utrzymanie siebie i Jess.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 17
Uniezależnić? Parsknęła śmiechem. Dopiero wtedy
uzależniłaby się od niego. Wcale o tym nie marzyła. Zre
sztą co go obchodziły jej kłopoty. Dzisiaj w ogóle nie
zwrócił uwagi na dziecko.
Nie. Wystarczy, że da pieniądze na opiekunkę dla małej,
a Claire zyska czas, by popracować parę godzin dziennie,
dzięki czemu wykaraska się z kłopotów finansowych i sta
nie się wiarygodna dla banku. Wystąpi o kredyt, by stwo
rzyć u siebie studio, i wreszcie będzie mogła organizować
wymarzone warsztaty malarskie.
Wszystko sobie obmyśliła. Zamieszka na górze. Kuch
nia na dole była dość duża, żeby przyrządzać w niej po
siłki dla wszystkich gości, a resztę parteru zajmie wielkie
studio. Gdy to wszystko ruszy, Claire zacznie zarabiać
całkiem spore pieniądze, wyżywając się przy tym arty
stycznie i nie tracąc kontaktu z Jess.
Tak, przemyślała już wszystko. Tylko jak zdobyć kapitał
początkowy? No właśnie. Patrick Cameron był bogaty i miał
obowiązek zapewnić przyszłość swojemu dziecku. Za ty
dzień spotka się z nim znowu. Była tego pewna. Człowiek
o takiej pozycji nie będzie chciał, żeby brukowce dobrały
mu się do skóry. Musi zawrzeć z układ. Kiedy zobaczy
zdjęcia Amy, przestanie twierdzić, że jej nie znał.
Najpierw trzeba zrobić badanie DNA, a potem wszyst
ko będzie proste.
Ciekawe, jak Cameron się zachowa. Wyglądał na dżen
telmena, ale z drugiej strony wypierał się znajomości z jej
siostrą. Jaki więc jest naprawdę? Nie mogła się doczekać,
kiedy go spotka.
To ją trochę zaniepokoiło.
18
CAROLINE ANDERSON
Oczywiście wcale nie interesował jej jako mężczyzna.
Był kochankiem Amy, więc nie ma o czym mówić. No i-te
rozwichrzone ciemne włosy, i przenikliwe spojrzenie zie-
lonoszarych oczu... Wcale nie był w jej typie!
A jego ciało... Oczywiście niewiele widziała, bo nie
chciała przyglądać się tym zdjęciom.
Kłamczucha!
Claire wolała oszukiwać samą siebie. To było znacznie
wygodniejsze, bo gdyby przyznała się, że podoba jej się
taki bogaty architekt, którego pracę szanowała i podziwia
ła, który - gdyby tylko była z sobą szczera - był najprzy
stojniejszym mężczyzną, jakiego spotkała w swoim życiu,
dopiero okazałoby się, jak bezowocne są jej aspiracje.
Kim ona była? Sfrustrowaną dekoratorką wnętrz, kreś
larką ledwie utrzymującą się z dorywczych prac, bez żad
nej przyszłości, bez szans na karierę, bez prawa do eme
rytury.
Emerytura? Zaśmiała się. Przecież ma dopiero dwa
dzieścia sześć lat. Ale teraz, gdy jest odpowiedzialna za
to maleństwo, musi myśleć o wszystkim.
Gdyby nie niespodziewana hojność ciotki Meg, nie
miałyby nawet dachu nad głową.
Och, ciociu! Co mam zrobić? - westchnęła, wpatrując
się w ciemny zarys stodoły, która stała nieopodal domu.
Oczywiście można było ją sprzedać, ale to oznaczałoby
koniec marzeń. Przecież stodoła miała być zaadaptowana
na potrzeby studia.
A może Patrick Cameron okaże się darem zesłanym
przez los? Niedługo wszystko się wyjaśni.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 19
Patrick spojrzał na list z wynikiem swoich badań DNA
sprzed roku. Okazały się zupełnie niepotrzebne, gdyż ko
bieta w końcu załamała się i przyznała, że chodziło jej
tylko o pieniądze. Ale test został wykonany i laboratorium
zgodziło się zatrzymać na wszelki wypadek kod genety
czny, którego był jedynym właścicielem.
Westchnął. Jeszcze rok temu nie mógłby tak powie
dzieć, ale teraz Willa nie było już na świecie.
Will żartował, że jest jego klonem, ale w zeszłym roku,
tuż przed wyjazdem, oświadczył z powagą, że musi prze
stać żyć w cieniu brata.
- Jestem jak twój klon, którego pozbawiono jakiegoś
ważnego składnika. Ale kto się tego domyśli, jeśli będę
daleko od ciebie? Nawet ty, braciszku, nie rzucasz tak
wielkiego cienia, żeby sięgał aż do Australii.
Uśmiechnął się gorzko. Patrick objął go.
- Nie bądź głupi - wydusił tylko z siebie.
Ale Will wcale nie żartował. Pojechał do Australii
z mocnym postanowieniem, że odmieni swoje życie,
a dwa tygodnie później utopił się, surfując w oceanie.
A teraz okazało się, że chyba zostawił dziecko.
Patrick westchnął ciężko i schował kopertę do kieszeni.
Hippisowski citroen czekał na podziemnym parkingu.
Wsiadł do samochodu i przywiązał smycz psa do
przedniego pasa, zastanawiając się, czy ten gruchot wy
trzyma podróż. Kiedy wjechał na autostradę, był pewien,
że nic z tego nie wyjdzie. Mimo przeglądu wlókł się nie
miłosiernie, huczał, parskał i był przerażająco bezbronny
obok ogromnych ciężarówek. Kierowca z pomocy drogo
wej miał rację.
20
CAROLINE ANDERSON
Patrick zrobił dobry uczynek i zapłacił mandat, ale ro
bienie przeglądu i odwożenie tego grata było wyrzuca
niem pieniędzy w błoto. Nadawał się tylko do kasacji.
Może jednak Claire będzie mu wdzięczna? Tak się mar
twiła, że go traci. Właściwie dlaczego zależało mu na jej
wdzięczności? W ogóle nie wiedział, dlaczego ryzykuje
życiem w tej różowej puszce z cynfolii, którą ona nazy
wała samochodem!
Z drugiej strony cynfolia ma swoje plusy - na przykład
nie zardzewieje. Ten stary gruchot ma co najmniej trzy
dzieści lat, na pewno więcej niż Claire Franklin.
Claire.
Powtarzał w myślach to imię, przypominając sobie jej
oczy, usta, zgrabną figurę i delikatny zapach, który wciąż
unosił się w powietrzu, gdy wieczorem wrócił z psem do
swego apartamentu.
Czy to naprawdę było dwa dni temu? Wydawało mu
się, że minęła cała wieczność.
Różowy królik uwierał go w kieszeni. Czy ta mała
tęskniła za swoją zabawką? Miała na imię Jess. Zdrobniale
od Jessica? Jessamy? Jessamine?
Czy to możliwe, żeby cieszył się na to spotkanie? Prze
cież nie znosił dzieci! Paskudne sikające maluchy. Ale ta
dziewczynka mogła być córką Willa. Jego ostatnim pre
zentem dla rodziny. Dlatego chciał ją znów zobaczyć.
To, że miała atrakcyjną młodą ciotkę, było w ogóle bez
znaczenia!
ROZDZIAŁ DRUGI
Claire usłyszała warkot samochodu, zanim jeszcze pod
jechał pod jej dom.
Oczywiście gdyby nie ten wypadek, wcale by go nie
•słyszała. Ale kiedy kosząc wyrośniętą trawę na łące za
stodołą, wjechała na coś kosiarką, maszyna stanęła i za
padła cisza.
W jej życiu bez przerwy coś się psuło.
Leżąc na ziemi, bezskutecznie próbowała naprawić ko
siarkę. Spocona i zła przewróciła się na bok, zadzierając
głowę. Długie nogi w nienagannie skrojonych spodniach,
jedwabna koszula w ślicznym szarozielonym kolorze
i twarz, której nie spodziewała się zobaczyć tak szybko.
Coś takiego! Chyba nie mógł wybrać gorszego momentu!
- Pan Cameron!
- Dzień dobry, panno Franklin.
Zerwała się na równe nogi, łapiąc się jego wyciągniętej
reki, i otrzepała się z trawy, która oblepiła jej plecy.
Na drodze stał przeklęty samochód Amy. Patrick Ca-
neron nie wyglądał na zachwyconego podróżą.
- Gdzie dziecko? - spytał bez zbędnych wstępów.
- Śpi - odparła, czując, że jeżą jej się włosy. - Po co
pan pyta?
Wzruszył ramionami.
22 CAROLINE ANDERSON
- Po prostu byłem ciekaw, kto się nią w tej chwili
opiekuje.
- Ja - odparta z irytacją. - Nie jestem daleko. Widzi
pan w tym jakiś problem?
- Myślałem, że jest pani przy niej.
- Oczywiście. Jess jest w domu kilkadziesiąt metrów
stąd. Razem z psem.
Kropka dopiero teraz zwęszyła nieznajomego i wypad
ła z głośnym szczekaniem z domu.
- Cicho, Kropka - skarciła ją Claire.
Suczka zatrzymała się, podniosła głowę, a potem po
biegła do samochodu i zaczęła drapać w drzwi.
- A, pies - powiedział Patrick.
Claire uniosła do góry brwi.
- Pies?
Patrick uśmiechnął się z przymusem.
- Mój pies. W samochodzie. Właściwie pies mojego
brata. Nie ma imienia. Nic się nie stanie, jeśli go wy
puszczę?
- Na pewno nie. Kropka jest towarzyska. Ale czy pa
na pies jej nie pogryzie? Nie mam pieniędzy na wetery
narza.
- Ależ skąd. Zawsze bawi się z innymi psami w parku.
Podszedł do samochodu i wypuścił psa. Zwierzaki za
częły się obwąchiwać, merdając ostrożnie ogonami.
Claire, przyzwyczajona do widoku swej suczki o jasnej
sierści i małych zgrabnych uszach, wpatrywała się ze zdu
mieniem w kundelka Patricka. Czarny, z białą łatą na pier
si i mniejszy od Kropki, miał największe uszy, jakie kie
dykolwiek widziała.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 23
Ale Kropce to nie przeszkadzało. Była zachwycona
i wcale nie przejmowała się pogmatwanym rodowodem
towarzysza.
- Psy są znacznie bardziej bezpośrednie niż ludzie -
stwierdził Patrick, patrząc, jak zwierzęta dokładnie się
obwąchują od zadniej strony.
Jaki dowcipny! - pomyślała Claire.
- Jednak wolę być człowiekiem - odparła.
Uśmiechnął się, mrużąc oczy.
Był taki przystojny. O Boże! Nic dziwnego, że Amy się
w nim zakochała.
Amy. No właśnie. Musi pamiętać, że tu chodzi o Amy.
- Dziękuję, że przywiózł pan samochód. De jestem
*inna?
- Winna? - zdziwił się. - Nic mi pani nie jest winna,
frzecież musiałem się tu jakoś dostać.
- Ta kupa złomu nie była chyba wymarzonym środ
kiem lokomocji!
Patrick zachichotał.
- Faktycznie cieszę się, że nie muszę nim wracać. Pra
wdę mówiąc, dziwię się, że tu dojechałem.
Claire też była zdziwiona. Za to gdy ona tylko siądzie
za kierownicą, z miejsca jest awaria.
- Co się stało? - Patrick pochylił głowę nad kosiarką.
Claire westchnęła.
- Lepiej nie mówić. Uderzyłam w jakiś kamień. Nie
wiem, co się zepsuło. Może John to naprawi.
- John?
- To złota rączka. Wszystko mi naprawia. - Kiedy stać
mnie na to, dodała w duchu. - A propos, George nie
_____ CAROLINE ANDERSON
chciał nic wziąć za kurs. Muszę panu oddać pieniądze,
które dostałam od pana.
Wzruszył ramionami.
- Proponuję inny rewanż. Nie zatrzymywałem się pod
czas drogi ze strachu, że samochód już nie ruszy. Zrobi
mi pani filiżankę kawy i będziemy kwita.
- To byłaby najdroższa kawa na świecie - odparła
z przekąsem. - Ma pan szczęście, że nie mam kawy. Mogę
poczęstować pana herbatą, ale bez mleka. Nie ma innego
wyjścia, musi pan przyjąć z powrotem te pieniądze.
- Może być herbata - rzucił krótko. - Idziemy?
Wzruszyła ramionami. Skoro tak, to dobrze, pomyślała,
ruszając w stronę domu. Weszli do kuchni przez zagracony
przedsionek. Jess właśnie zaczynała wiercić się w wózku.
- Proszę usiąść - powiedziała Cłaire, zdejmując kota
z jedynego przyzwoitego krzesła, jakie było w kuchni.
Patrick rozejrzał się z zainteresowaniem.
- Jak tu ładnie! - zachwycił się.
Claire omal nie wybuchnęła śmiechem. Meble były
stare i zniszczone. Przydałby się kubeł gorącej wody, żeby
je wyszorować, a potem farba.
- Myślałam, że jest pan architektem - rzuciła z nutką
sarkazmu.
Znów zachichotał tak zmysłowo, że aż poczuła prze
szywające ją dreszcze.
- Zgadza się. Bez przerwy projektuję nowoczesne
kuchnie ze stali i szkła przypominające salę operacyjną
albo statek kosmiczny. Człowiek boi się potem czegoś
dotknąć, żeby nie zostawić odcisków palców. Tu może
wejść pies wprost z podwórka i nic się nie stanie. Przypo-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 25
mina mi się dzieciństwo, kiedy jeździłem do babci. Tam
było cicho, swojsko i przytulnie.
Nagle spojrzała jego oczami na swoją kuchnię. Stary,
czarny piec, którego z braku pieniędzy nie mogła wyre
montować, wielki zlew z mahoniowym blatem, malowane
szafki z litego drewna - każdy pragnąłby mieć takie rze
czy, ale nowe, tylko udające stare. Claire omal nie wy-
buchnęła śmiechem. Jakie to zabawne!
Ale zastawa z niebiesko-białej porcelany w kredensie
była w najmodniejsze wzory, a jaskrawo pomalowane
kubki wiszące nad czajnikiem ożywiały w miły sposób
pomieszczenie. Z okna roztaczał się widok na łąkę i doli
nę, gdzie stał śliczny kościółek.
Tak, to miejsce miało swój urok. Kochała je, choć nie
stać jej było na remont. Po śmierci Amy musiała rzucić
pracę i przestała inwestować w dom. Miała całą listę waż-
niejszych spraw niż kuchnia, a dziś jeszcze doszła kosiar
ka. Kwiecień to naprawdę nie był najlepszy miesiąc na
lego rodzaju awarie.
- Lubi pan mocną herbatę?
- Niezbyt mocną. Ma pani cytrynę? Nie, nieważne.
Parsknęła śmiechem.
- I tak nie mam. Przepraszam, że rewanżuję się panu
lak mizernie.
- Nie po to przyjechałem.
To prawda. Przyjechał, bo nie miał innego wyjścia. Te
uśmieszki i cała galanteria zaraz się skończą.
Claire wyjęła torebkę herbaty z jego kubka i włożyła
do swojego. Po raz nie wiadomo który pożałowała, że rano
nie kupiła mleka. Próbowała pić herbatę z mlekiem Jess,
26 CAROLINE ANDERSON
ale to nie było to samo. Zresztą mleko Jess też już się
kończyło.
Odwróciła się do Patricka, trzymając w dłoniach kubki.
- Od czego zaczniemy? - spytała odważnie.
- Chciałbym zobaczyć te zdjęcia.
- Aha.
Postawiła na stole kubki i odwróciła się. Nienawidziła
tych zdjęć. Na szczęście nie były wulgarne, ale za to
bardzo intymne. Takie, że nie powinien ich oglądać nikt
oprócz zainteresowanych osób. Ten sekret Amy powinna
zabrać ze sobą do grobu.
Ale skoro Patrick był na tych zdjęciach, to chyba może
je zobaczyć. Ona nie musi denerwować się widokiem sio
stry z tym mężczyzną.
Poszła do pokoju i wyjęła z szuflady pakiet zdjęć.
- Proszę - powiedziała, wręczając mu kopertę.
Otworzył ją i z dziwnym wyrazem twarzy wyjął foto
grafie. Przerzucał je powoli, a potem bez słowa włożył
z powrotem do koperty.
- Niech pani usiądzie - powiedział z zasępioną miną.
Usiadła, zastanawiając się, skąd u niego ten dziwny
smutek. Czy kochał Amy?
- Ten mężczyzna na zdjęciach to nie ja. To mój brat
bliźniak.
Wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc. Potem
roześmiała się.
- Och, oczywiście. To bardzo sprytne, tylko że Amy
mówiła o Patricku Cameronie. Chce mi pan wmówić, że
pański brat również ma na imię Patrick?
Potrząsnął głową.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 27
- Miał na imię Will. Czasem udawał, że jest mną. Jak
wszyscy bliźniacy bawiliśmy się tak w dzieciństwie, tylko
ie on nigdy z tego nie wyrósł. Zmarł rok temu w Australii.
- Zmarł? - powtórzyła głucho. Jej nadzieje rozwiały
ae. Nie dostanie pieniędzy na utrzymanie Jess, więc bę
dzie zmuszona sprzedać dom i wyprowadzić się, a przy-
Mjmniej sprzedać stodołę i pokryć za to długi Amy.
- Kiedy były zrobione te zdjęcia?
- Z tyłu jest data - powiedziała drewnianym głosem.
- Chyba w marcu.
Odwrócił kopertę i skinął głową.
- Zgadza się. Byłem wtedy na kontrakcie w Japonii.
Will przez tydzień u mnie mieszkał i jak widać, podszy
wał się pode mnie. To musiało być wtedy. Kiedy urodziło
się dziecko?
- Dwa tygodnie przed Bożym Narodzeniem.
Skinął głową, a potem przez chwilę przyglądał się Jess
leżącej w wózku.
- Nie jest podobna do mojego brata.
- Nie, przypomina raczej Amy.
Patrick westchnął.
- Szkoda. Miło byłoby oglądać znajome rysy.
- Zawsze może pan spojrzeć do lustra.
Na jego twarzy pojawił się blady uśmiech
- To nie to samo... Mam coś dla pani. - Wstał. - Mu
szę pójść po marynarkę.
Odprowadziła go wzrokiem. Idąc do samochodu, po
głaskał psy bawiące się przed domem. Zamerdały ogona
mi, a potem znów zaczęły uganiać się za kością Kropki.
Wziął marynarkę i wrócił, mijając zepsutą kosiarkę
28 CAROL1NE ANDERSON
i stodołę z niedomykającymi się drzwiami na zardzewia
łych zawiasach.
Claire zastanawiała się, co jeszcze może się zepsuć.
Lepiej o tym nie myśleć. I tak ma za dużo kłopotów. Ten
mężczyzna pewnie nie jest ojcem Jess, choć trudno będzie
to udowodnić. Jeśli byli z bratem jednojajowymi
bliźniakami, to kod DNA na pewno mieli taki sam. O ile
na tych zdjęciach był naprawdę jego brat, byli podobni jak
dwie krople wody.
Oczywiście najłatwiej będzie mu twierdzić, że to jest
dziecko jego brata. Will ani Amy temu nie zaprzeczą.
W ten sposób pozbędzie się wszelkiej odpowiedzialności.
Jakie to wygodne!
Ale Patrick Cameron jakoś nie wyglądał na oszusta.
Prychnęła z pogardą. Tak jakby ona znała się na lu
dziach! Amy naciągała ją latami, opowiadając różne bajki.
W końcu zostawiła jej na wychowanie córkę, bo przecież
jej odpowiedzialna siostra Claire na pewno sobie z tym
poradzi.
Patrick może być oszustem, lecz ona go nie zdemaskuje.
Do diabła. To jest zbyt skomplikowane. Chciała mu
wierzyć, ale w głębi serca dręczyły ją wątpliwości.
Jakby bez tego miała mało zmartwień.
- Proszę - powiedział, wyciągając z kieszeni kopertę.
Zerknęła z bijącym sercem.
Czy to łist od adwokata grożący jej konsekwencjami
prawnymi, jeśli przekaże prasie zdjęcia?
A może czek? Nie, to by było zbyt piękne.
- To informacje z laboratorium DNA — powiedział,
rozwiewając jej wątpliwości i niszcząc ostatnią nitkę na-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 29
dziei. - Moje badania są w archiwum. W środku jest in
strukcja. Trzeba zrobić dziecku wymaz z policzka, a po
tem przesłać próbkę na badania. Wynik powinien si£ zga
dzać, jeśli to jest córka Willa. Nie mam wątpliwości, że
to on jest na tych zdjęciach.
- Dlaczego mam w to wierzyć?
Uniósł brew.
- Jak to dlaczego? Przecież Will i ja byliśmy jednoja-
jowymi bliźniakami
- No właśnie. Dlaczego mam wierzyć, że to nie jest
pana dziecko?
- Moje? Przecież mówiłem, że byłem wtedy za granicą.
- To nie jest dowód.
- Mogę dostarczyć pani dowód - rzucił wyraźnie ura
żony. - Pieczątki w paszporcie, protokół ze spotkania
w Japonii. Poza tym, w przeciwieństwie do Willa, mam
wyrostek robaczkowy. Na zdjęciach widać bliznę. - Wy
ciągnął koszulę ze spodni i odchylił pasek, odsłaniając
napięty, gładki brzuch. - Widzi pani? Nie ma blizny.
Zwiesiła głowę. Teraz przynajmniej wiadomo, że nie
kłamie. Tego brzucha nie tknął nigdy skalpel.
- W porządku, to nie pan jest na tych zdjęciach.
- Nie - powiedział cicho. - Ale jeśli to jest dziecko
Willa, jako jego brat przejmę za nie wszelką odpowiedzial
ność. Jakbym był ojcem. Więzy krwi to rzecz święta.
Spojrzał na Jess, która otworzyła oczy i wesoło zaczęła
machać rączkami i nóżkami.
- Nie musi mi pan tego tłumaczyć. Jak pan myśli,
dlaczego nie oddałam małej do adopcji?
Skinął głową.
30 CAROLINE ANDERSON
- Oczywiście. Jesteśmy w tej samej sytuacji. Mój Bo
że, co za historia!
Z jego szarozielonej marynarki przewieszonej na krze
śle wystawał kawałek różowego ucha.
Claire uśmiechnęła się.
- Czy nigdy nie rozstaje się pan z zabawkami, panie
Cameron? - Nim skończyła mówić, zaczęła się obawiać,
czy nie pozwoliła sobie na zbytnią poufałość.
Jednak Patrick zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni różo
wego króliczka.
- Zupełnie o tym zapomniałem. Znalazłem go w win
dzie. Myślałem, że może mała za nim tęskni. Nie wiem,
czy w jej wieku dzieci przywiązują się już do zabawek.
- Jeszcze nie. Jess ma dopiero cztery miesiące. Ale lubi
tego króliczka. Dziękuję.
Kiedy podawał jej zabawkę, ich dłonie na chwilę ze
tknęły się. Claire poczuła na ramieniu dreszcz. Cofnęła
szybko rękę i dała króliczka Jess. Mała złapała go i wsa
dziła sobie do buzi.
- Naprawdę go lubi. - Claire uśmiechnęła się, biorąc
dziecko na ręce. - Najwyższy czas się zapoznać. Mówmy
sobie po imieniu. Jess, to twój wujek Patrick. Przywitaj
się ładnie.
Posadziła dziewczynkę na kolanach Patricka.
- Jak mam ją trzymać? - Uśmiechnął się niepewnie.
- Nie bój się, ona nie jest z porcelany. Uważaj tylko,
żeby nie spadła na ziemię.
Claire ruszyła w kierunku drzwi.
- Gdzie idziesz? - spytał z przerażeniem.
- Do łazienki.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 31
Odetchnął z ulgą.
- Myślałem, że...
- ...że chcę wyjść z domu? Nie bój się, zaraz wrócę.
- No, mała, jesteś córką Willa - powiedział Patrick,
zaglądając dziecku w oczy. - A ja jestem twoim wujkiem.
Co ty na to? - Usta Jess zadrżały. Patrick instynktownie
przytulił ją do siebie. - Nie bój się. Przecież nie jestem
taki straszny. Nie znam się na dzieciach, ale szybko nad
robię zaległości. Ty też nie znasz wielu architektów, ale
wszystko ci wytłumaczę.
Mrugnął do niej porozumiewawczo, potem jeszcze raz,
i twarz dziewczynki rozjaśniła się. Otworzyła buzię, uka
zując jeden ząbek, i roześmiała się.
Patrick przełknął ślinę. To naprawdę było wzruszające.
- Myślisz, że jestem śmieszny, tak? - powiedział nie-
swoim głosem.
Jess zachichotała, wyciągając rączkę, żeby chwycić go
za nos.
- Au! Jakie ostre pazurki! - zawołał, odsuwając jej
rączkę. Mała złapała jego palec i włożyła sobie do buzi.
- Nie wiem, czy jest tak czysty, żeby go ssać. '
W tym momencie do pokoju weszła Claire. Stanęła tak
blisko, że czuł zapach świeżo skoszonej trawy - i nagle
zakręciło mu się w głowie.
Słodki zapach trawy podziałał na niego jak narkotyk.
Ledwie docierały do niego słowa Claire.
- Nie przejmuj się. Dzieci wcale nie muszą być wy
chowywane w sterylnych warunkach. To źle działa na od
porność. Jestem pewna, że twoje palce nie są takie brudne.
32 CAROUNE ANDERSON
- Głaskałem psy - stwierdził, odzyskując przytom
ność.
- Nic jej nie będzie. Czy ona się śmiała?
Zerknął na nią niespokojnie. Czy słyszała, jak robił
z siebie głupka?
- Tak.
Claire uśmiechnęła się.
- Jess uwielbia, jak dorośli robią z siebie błaznów.
Błaznów? Coś takiego! A więc Claire wszystko słysza
ła. Ale to dobrze. Może trochę go polubi.
- Chcę uczestniczyć w jej wychowaniu, widzieć jej
pierwsze kroki, słyszeć jej pierwsze słowa.
Tak powiedział przed chwilą Patrick. Do Claire jakby
jeszcze nie dotarto, co to miało oznaczać. Zdezorientowa
na patrzyła, jak bawi się z dzieckiem. W jaki sposób chciał
„uczestniczyć" w wychowaniu Jess? Chciał oglądać filmy
nagrane na wideo? Czy może czasem ją odwiedzać?
A może chciałby ją adoptować?
Na samą myśl o tym dreszcz przeszedł jej po plecach.
Na pewno nie. Nie mógłby tego zrobić. Zresztą nie
wygra w sądzie. Przecież jest mężczyzną.
Kod genetyczny jego i Willa był identyczny. A jeśli
jednak powie, że to jego dziecko?
Spojrzała na zdjęcia, jedyny dowód, że ojciec jej sio
strzenicy miał bliznę po wyrostku robaczkowym. Nie mia
ła negatywów ani innych odbitek tych zdjęć. Gdyby wpad
ły w niepowołane ręce...
- Co się stało, Claire?
Patrick wpatrywał się w nią uważnie.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
33
- Powiedziałeś, że chcesz uczestniczyć w jej wycho
waniu.
- To prawda. Chcę.
- W jakim sensie? Co dokładnie masz na myśli? - Wo
lała spytać wprost. Zawsze lubiła jasne sytuacje. Musi
wiedzieć, czy Patrick zamierza odebrać jej dziecko.
- Nie wiem - odparł szczerze. - Na pewno będę chciał
często ją widywać. Niestety mieszkam w Londynie...
- Odwiedzaj ją, kiedy tylko masz ochotę. - Może dzię
ki temu nie będzie próbował odebrać jej dziecka?
Przyjrzał się jej uważnie.
- Boisz się, że będę chciał ją zabrać, prawda? - spytał
cicho.
Claire odwróciła głowę.
- Nie mogę jej stracić. To wszystko, co zostało mi po
siostrze.
Urwała. Ta rana była zbyt świeża.
- Claire, przecież ci nie zabiorę Jess. Jestem kawale
rem. Mieszkam sam w wieżowcu w centrum Londynu.
Jesteś kobietą, dbasz o małą od urodzenia, mieszkasz
w bezpiecznym miejscu. Żaden rozsądny sędzia nie przy
znałby mi opieki nad dzieckiem.
Zamknęła oczy i skinęła głową.
- Chyba tak. Po prostu...
- ...spanikowałaś? Nie bój się. Ale nie myśl, że
o wszystkim będziesz decydować sama. Moi rodzice też
będą chcieli się z nią kontaktować. Widywać ją na urodzi
ły, zapraszać na święta i tak dalej.
Claire znów skinęła głową. Miał rację, to nie będzie
łatwe, ale wspólnie mogą jakoś się dogadać.
34 CAROLINE ANDERSON
- O! - powiedział, marszcząc nos. - Wydaje mi się, że
trzeba ją przewinąć.
Claire uśmiechnęła się.
- Teraz będzie pierwsza lekcja przewijania. Chodź!
- Aleja nie potrafię!
- Oczywiście, że potrafisz. Sam się zdziwisz, jakie to
łatwe. Kiedy umyjemy i przewiniemy Jess, trzeba będzie ją
nakarmić. A potem oczywiście znów zmienimy pieluszkę.
Patrick zrobił taką minę, że Claire miała ochotę się
roześmiać.
- Przygotuję mieszankę - powiedział, szukając wy
mówki.
Jednak Claire była nieugięta.
- Wszystko już jest gotowe. Ale następnym razem
chętnie pozwolę się wyręczyć.
To śmieszne, ale czuł tremę, jakby czekał go publiczny
występ.
ROZDZIAŁ TRZECI
Godzinę później Jess znów siedziała na kolanach Patri
cka, czysta i najedzona, a psy kręciły się po domu.
Kropka była bardzo zadowolona, a pies Patricka bacz
nie obserwował swego pana. Nie był pewien, co oznacza
to małe stworzenie na jego kolanach.
Patrick delikatnie potarmosił psa za ucho.
- Wszystko w porządku - powiedział cicho. - To tyl
ko moja siostrzenica.
Tylko siostrzenica? Toż to prawdziwy przewrót w jego
życiu!
Znów przypomniał sobie zdjęcia. Dziewczyna, którą
spotkał kilka tygodni temu, i brat, którego już nigdy nie
zobaczy.
To były chyba ostatnie zdjęcia Willa, ale za nic w świe
cie nie pokaże ich rodzicom.
Nastrojowe, intymne zdjęcia. Nic dziwnego, Will był
dobrym fotografem i miał talent do tworzenia nastroju.
Jednak te zdjęcia nie były przeznaczone dla osób po
stronnych. Zresztą nigdy nie ujrzałyby światła dziennego,
gdyby Amy nie umarła.
Na niektórych wyglądała wzruszająco bezbronnie. Inne
były bardziej zabawne. Zastanawiał się przez chwilę, czy
3 6
nie pokazać rodzicom zdjęcia, na którym Will śmieje się
i wyciąga rękę do aparatu, ale zrezygnował. Nie chciał
prowokować zbędnych pytań.
Sam wolałby też nic nie wiedzieć o tym romansie. Ale
przynajmniej dzięki temu mieli Jess, to słodkie, małe stwo
rzonko.
Dlatego nie miał pretensji do swego brata.
- Patrick? - Claire przyglądała mu się z zatroskaniem.
- Dobrze się czujesz?
Uśmiechnął się z przymusem.
- Ależ tak.
- Może wyjdziemy na powietrze? Zwykle wyprowa
dzam o tej porze Kropkę.; Twój pies na pewno chemie
pójdzie z nami.
- Dobry pomysł. Ale czy ktoś z nas nie powinien zo
stać z Jess?
- Myślisz, że zostawiłabym ją samą? Ona uwielbia
spacery. Wezmę ją na ręce, choć jest już trochę ciężka.
Niedługo będę mogła nosić ją na plecach, ale na razie jest
za mała.
Sięgnęła po płócienne nosidełko. Kropka była już przy
drzwiach.
Claire zaśmiała się.
- Wiesz, co będzie, prawda, skarbie?
Kropka zaszczekała, merdając ogonem jak szalona.
Patrick trzymał Jess na kolanach i patrzył, jak mała
z zadowoloną miną ssie plastikowe kółko. Właściwie nie
miał ochoty jej oddawać. Szczerze ją polubił. Nawet prze
wijanie okazało się nie takie straszne.
- Poniosę ją - zaproponował.
ZWIĄZEK NA CM£ ŻYCIE 37
- Naprawdę? - zdziwiła się Claire. - Jest ciężka. Ob-
śTini ci koszulę.
- Dam sobie radę - rzucił sucho.
Już po chwili nosidełko było przymocowane do jego
piersi. Wsadzili małą do środka i wyszli na dwór.
- Nie zamykasz drzwi na klucz?
- Po co? — zdziwiła się. ^ Nie ma tu nic cennego,
a poza tym to jest wieś.
- A złodzieje?
- Tu nie tak łatwo trafić. - Roześmiała się. - Chodź
my, psy nie mogą się już doczekać.
Ciekawe, co zrobi mój pies, kiedy zobaczy królika,
pomyślał Patrick. Przestał myśleć o drzwiach i szybko ru
szył za Claire.
Jess zasnęła przytulona do jego piersi. Była ciężka, ale
cieszył się, że ma ją przy sobie. Kilka dni temu był samot-
^rm mężczyzną bez zobowiązań, który spacerował
z psem po parku. A teraz miał przy sobie dwa psy, piękną
kobietę i dziecko.
Spojrzał na Claire. Tak, była piękna. I seksowna. Deli
katna, zgrabna i kobieca. No i ten głos!
Gdyby nie okoliczności, w jakich ją poznał, na pewno
•nówiłby się z nią na randkę.
Czy uda mu się pogodzić nowe obowiązki z dotychcza-
tamym
trybem życia?
Prychnął pod nosem.
Wykluczone. Jeden nieprzemyślany postępek jego bra-
M
- bo pewnie była to krótka zabawa, a nie prawdziwy
•Bans - sprawił, że Patrick nagle stał się odpowiedzialny
małe dziecko. A nawet i za jego opiekunkę.
38 CAROLINE ANDERSON
Nie wiedział, czym się zajmuje Claire, ale z pewnością
nie zarabiała dobrze. Co to za teczka, zupełnie niepodobna
do reszty rzeczy, które widział w samochodzie?
Która Claire była prawdziwa? Ta w zniszczonych teni
sówkach czy ta z elegancką skórzaną teczką?
- Opowiedz mi o sobie - poprosił.
- Co chciałbyś wiedzieć? - spytała zaskoczona.
- Jak najwięcej. Powinniśmy się zaprzyjaźnić. Będzie
my często się spotykać.
Uśmiechnęła się, ale za chwilę w jej wyrazistych sza
rych oczach pojawił się niepokój.
- Masz rację... Uważaj, tu jest niebezpiecznie.
Przez chwilę szli w milczeniu, a kiedy minęli najgorsze
wertepy, spojrzała na niego z ukosa.
- Nie powiem ci nic ciekawego. - Wzruszyła od nie
chcenia ramionami. - Mam dwadzieścia sześć lat, jestem
grafikiem i dekoratorką wnętrz, ale nie cierpię pracy w re
klamie. Niestety na prowincji rzadko trafia się jakieś do
bre prywatne zlecenie. Za mało bogatych ludzi, a w pra
wie każdym dużym sklepie można zasięgnąć porady za
darmo.
•- To masz kiepsko.
Claire roześmiała się.
- Niestety. Na szczęście ciocia Meg zostawiła nam
spadek.
- Nam?
Popatrzyła na niego ze smutkiem.
- Mnie i mojej siostrze. Mieszkałyśmy razem. Amy
wcale nie szukała pracy. Była na moim utrzymaniu.
Claire wzruszyła ramionami. Dobrze wiedział, co czu-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 39
ła. On też utrzymywał brata. Will potrafił się tylko bawić
za nich obu.
- Rozumiem cię - rzucił niechętnie. Nie miał ochoty
krytykować brata.
To dzięki niemu teraz był tutaj.
- Ciocia Meg zostawiła ci dom. A pieniądze?
Claire zaśmiała się z goryczą:
- Niestety nie. Tylko dom. Sam widziałeś, w jakim jest
stanie. Kuchnia i łazienka wymagają remontu. Naprawi
łam dach, ałe potem urodziło się dziecko...
Urwała, spoglądając na Jess. Dziewczynka spała przy
tulona do piersi Patricka.
- Czy pracowałaś, zanim urodziła się Jess?
- Tak, ale potem Amy zachorowała. Miała depresję
poporodową. Na dodatek tonęła w długach. Jej życie oso
biste układało się fatalnie. Chciałam się nią opiekować, ale
pogrążała się coraz bardziej.
- Wyglądała okropnie, kiedy do mnie przyszła. - Za
stanawiał się po raz nie wiadomo który, czy nie był odpo
wiedzialny za to, że odebrała sobie życie.
Claire potrząsnęła głową, jakby odgadła jego myśli.
- Zawsze wyglądała okropnie. Od lat. Chyba chciała
w ten sposób wymuszać na ludziach pomoc.
- Ale ja jej nie pomogłem.
Claire uśmiechnęła się blado.
- Nie mam o to pretensji. Teraz znam prawdę. Powie
działam, że jesteś odpowiedziałny za to, co się stało, ałe
wtedy nie wiedziałam, że Jess nie jest twoim dzieckiem,
widziałeś Amy tylko raz w życiu. Była dla ciebie jedną
i wielu naciągaczek. Dlaczego miałbyś jej pomagać?
40 CAROLINE ANDERSON
- Ale ona naprawdę wierzyła, że jestem ojcem jej
dziecka. Myślała, że kłamię, kiedy powiedziałem, że jej
nie znam.
Claire zatrzymała się i spojrzała mu prosto w twarz.
- Nie obwiniaj się o jej śmierć - powiedziała cicho.
- Amy już wcześniej zażywała narkotyki. Kilka razy prze
dawkowała i trafiła do szpitala. Niestety tamtego dnia mu
siałam pójść do pracy.
- Tak...
- Kiedy Amy wróciła od ciebie, rozpłakała się i opo
wiedziała mi o swoich długach.
- Miała długi?
- W banku i u lichwiarzy. W najgłupszy sposób wpa
kowała się w kłopoty. Byłeś jej ostatnią nadzieją.
- A ja ją odprawiłem. - Przejechał ręką po włosach.
Mimo wszystko czuł się winny. Dał jej tylko pieniądze na
bilet do domu. To bardzo mało. Co z tego, że jej nie znał.
- To naprawdę nie była twoja wina. Moja też nie. Je
stem tego pewna.
- Przecież wiem, że czujesz się winna.
Odwróciła głowę, ale zdążył dostrzec w jej oczach ból.
- Oczywiście. Kiedy powiedziała mi o długach, po
szłam do banku i wzięłam pożyczkę pod zastaw domu.
Spłaciłam jej długi. - Zaśmiała się z goryczą. - Dwa dni
później, kiedy pracowałam, żeby zarobić na ratę kredytu,
Amy popełniła samobójstwo.
- Zostawiając ci swoje długi.
- Już je spłaciłam tym kredytem bankowym. Jak na
ironię, po jej śmierci te długi by wygasły, nie przeszłyby
na mnie.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 41
- Amy o tym wiedziała?
- Tak... ale nie wiedziała, że już ją spłaciłam. To znaczy
mówiłam jej o tym, ale do niej niewiele docierało. Była
w strasznym stanie. Powtarzała w kółko, że zmarnowała ży
cie sobie, mnie i Jess. Zabiła się, nie widząc innego wyjścia.
- Czy zostawiła pożegnalny list?
- Tak. Przepraszała mnie za wszystko. Bez wyjaśnień,
ale to nie było konieczne. Znalazła się w okropnej sytuacji,
była w głębokiej depresji, choć to nie usprawiedliwia tego
kroku.
Znów odwróciła głowę, oddychając niespokojnie. Wi
dać było, że wciąż cierpi. Od śmierci Amy minęło zale
dwie sześć tygodni. Może siedem. Will umarł rok temu,
a Patrick wciąż czuł się jak tamtego dnia, gdy przyszła
wiadomość o wypadku.
Odczekał chwilę, po czym spojrzał na zegarek.
- Może powinniśmy już wracać? Robi się późno,
a musimy omówić jeszcze mnóstwo spraw.
- A ty musisz wracać do Londynu.
- Przedtem chętnie zjadłbym lunch. Umieram z głodu.
Claire roześmiała się z goryczą.
- Niestety w domu jest tylko kilka wyschniętych ziem
niaków.
- W takim razie chodźmy coś zjeść do pubu, a potem
nobimy zakupy.
- Nie mam pieniędzy na zakupy.
- Przecież musisz jeść. Inaczej nie będziesz miała siły,
zeby opiekować się Jess. Ona cię potrzebuje, Claire. Ja też.
Me mogę się nią zająć. Z radością pokryję wszystkie ko
y. Twoja opieka jest dla mnie bezcenna.
W oczach Claire pojawiły się łzy. Szybko odwróciła
głowę.
- Dziękuję - powiedziała ściszonym głosem.
Bez namysłu przytulił ją do siebie.
- Nie płacz. Wszystko będzie dobrze - wyszeptał.
Ale to tylko pogorszyło sytuację. Claire znieruchomia
ła, a po chwili zaczęła szlochać.
- Przepraszam... - Otarła oczy pomiętą chusteczką.
- Jestem taka zmęczona. Czasem czuję się jak w pułapce.
Chciałabym opiekować się Jess, ale nie mam pracy. Jak
mam ją znaleźć, jeśli wyłączono mi telefon? To wszystko
jest takie pogmatwane.
- Masz wyłączony telefon? - zdziwił się. - Prze
cież mieszkasz na pustkowiu. Co będzie, jeśli mała za
choruje?
- Zawiozę ją do lekarza.
- Tym gruchotem?
- To samochód Amy - odparła głucho. - Kiedyś nale
żał do cioci Meg. Sprzedałam mój samochód, kiedy mu
siałam rzucić pracę. Nie stać mnie było na kolejne raty.
Volkswagen golf, był wspaniały. Wprawdzie nie nowy, ale
w bardzo dobrym stanie.
Patrickowi zrobiło się przykro. Nie wiedział, co to zna
czy być biednym. Jego ojciec był znanym architektem,
a on odziedziczył po nim talent. Od razu po studiach pod
jął pracę w spółce ojca. W ciągu kilku lat zdobył liczne
nagrody i doprowadził firmę do świetności.
Nigdy nie martwił się o pieniądze, ale rozumiał, jaki to
może być problem. Zgubił kiedyś portfel i znalazł się bez
grosza w centrum Londynu. Telefon komórkowy rozłado-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 43
wał się. Chciał wziąć taksówkę, ale w domu nie miał
pieniędzy i nie miałby jak zapłacić.
Szedł na piechotę, mijając ludzi żebrzących na ulicy.
Byli młodzi, o zapadniętych oczach.
Odtąd wiedział, co to znaczy być bez grosza.
- Nie martw się o samochód - powiedział. - Na pew
no coś wymyślę. I o telefon. Muszę mieć z tobą kontakt.
- Wszystko ci oddam - powiedziała.
Uciszył ją wzrokiem.
- Nie możesz pracować i opiekować się Jess. Sam się
o nią nie zatroszczę, a ty nie zarobisz tyle co ja Musimy
mądrze podzielić się obowiązkami. Nie sprzeczaj się ze
mną, proszę.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale tylko uśmiech-
neła się.
- Dziękuję - powiedziała.
- Nie dziękuj - obruszył się. - Mam wrażenie, że mnie
przypadła łatwiejsza część zadania. To dziecko waży tonę
i jeśli się nie mylę, właśnie obsiusiało mi koszulę.
Claire czuła się nieswojo. Nie była przyzwyczajona do
że ktoś się nią opiekuje. ,
Patrick przejął nad wszystkim kontrolę i zanim się spo-
[strzegła, jej telefon znów działał, stara lodówka była pełna,
lodówka z zamrażarką już została zamówiona
w sklepie, a teraz znów gdzieś się wybierali.
- Dokąd jedziemy? - spytała, wsiadając do auta Amy.
nie lubiła nim jeździć, ale za kierownicą nabierała
pewności siebie.
- Do najbliższego salonu Volkswagena.
44 CAROLINE ANDERSON
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Po co?
- Bo jazda tym gruchotem jest niebezpieczna i nie po
zwolę, żeby moja bratanica była narażona na wypadek.
Poza tym będę potrzebował samochodu, kiedy przyjadę
pociągiem na weekend. Nie mam zamiaru tłoczyć się
w korkach w każdy piątek wieczorem. Ten samochód bę
dzie twój przez cały tydzień, tylko w piątek wieczorem
będziesz odbierać mnie ze stacji, a w poniedziałek rano
podrzucisz na pociąg. Mam nadzieję, że się zgadzasz?
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Miał zamiar
przyjeżdżać w każdy weekend?
- A jeśli nie będę mogła? - Gorączkowo starała się
znaleźć jakąś wymówkę. - Jeśli na przykład będę
w pracy?
- W piątek wieczorem i w poniedziałek rano? Bardzo
wątpię. Ale nawet jeśli tak, to wezmę taksówkę.
Za trzecim razem udało jej się uruchomić silnik. Kiedy
wcisnęła sprzęgło, ze skrzyni biegów rozległ się okropny
zgrzyt. Skrzywiła się, ruszając naprzód.
Widziała, że Patrick też się skrzywił. Ciekawe, jakim
jeździ samochodem. Na pewno mercedesem. Dużym,
szybkim i wyposażonym w masę akcesoriów.
Albo porsche lub czymś podobnym - małym i szybkim
jak błyskawica, żeby zręcznie przemykać się po zatłoczo
nych ulicach Londynu.
- Jaki masz samochód? - Po co ma się domyślać, sko
ro może o to spytać.
- Zgadnij - rzucił zaczepnie.
- Porsche?
ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE
45
- O nie - zaśmiał się. - To nie dla mnie. Prędzej dla
Willa. Pomyśl o czymś bardziej praktycznym.
- Dobrze. Mercedes?
- Ciepło.
- BMW?
- Nie.
- Audi?
Westchnął, z ledwo dostrzegalnym uśmieszkiem na
twarzy.
- Czy tak łatwo mnie rozszyfrować?
- Nie. Dałabym głowę, że masz psa rzadkiej rasy, na
przykład wyżeł weimarski czy chart węgierski, a nie kundla.
- Przecież to nie mój pies - obruszył się- tylko Willa.
Kupił go od dziewczynki żebrzącej na ulicy. Miała suczkę
i trzy szczeniaki. Zapłacił za niego pięćdziesiąt funtów, bo
tak mu było żal szczeniaków trzęsących się z zimna. Will
miał miękkie serce.
- W przeciwieństwie do ciebie.
Przyjrzał się jej uważnie, po czym uśmiechnął się.
- W przeciwieństwie do mnie. Will mieszkał wtedy ze
mną. Znów szukał pracy. Przyniósł to biedactwo do mo
jego biura. Szczeniak od razu zsiusiał się na,projekty przy
gotowane dla klienta i wcale się tym nie przejął.
Claire roześmiała się, wyobrażając sobie tę scenę.
- Widać, że cię kocha.
Patrick skrzywił się.
- Nie jest głupi. Przecież go karmię.
- I bawisz się z nim. Założę się, że siedzi w twoim
gabinecie i zabierasz go wszędzie ze sobą.
Czy Patrick naprawdę się zaczerwienił?
46
CAROUNE ANDERSON
Odchrząknął i spojrzał przed siebie.
- Mam nadzieję, że zachowuje się teraz grzecznie
w kuchni.
- Na pewno. Kropka go przypilnuje.
Claire podjechała pod salon i zatrzymała się.
- Chciałam ci coś powiedzieć.
- Co takiego?
- Oddam ci pieniądze za ten samochód. Jeśli zatrud
nisz opiekunkę do Jess, będę mogła pójść do pracy.
- Myślałem, że już to ustaliliśmy - odparł spokojnie.
- Potrzebny mi jest samochód na weekendy...
- To wypożycz go.
- Wolałbym mieć go na własność.
- Ja też.
- Ale ty nie kupisz nowego samochodu.
Claire chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się.
- Dobrze - odparła z rezygnacją. Jeśli chce wyrzucać
pieniądze, to jego sprawa.
Wysiadła z auta i zatrzasnęła drzwi. Dopiero za drugim
razem zamknęły się. Z dzieckiem na ręku weszła za
Patrickiem do salonu. Widziała, jak sprzedawca zmarsz
czył brwi, zerkając na jej citroena. Podeszła do nich, gdy
Patrick kończył składać zamówienie.
- Turbodiesel kombi. Mamy dwa psy i dziecko.
O Boże. To zabrzmiało tak, jakby byli małżeństwem.
Sprzedawca uśmiechnął się, a potem zmrużył oczy.
- Panna Franklin?
- Dzień dobry. - Była zaskoczona, że ją poznał.
Spojrzał na dziecko, potem na Patricka.
- Uroczy maluch - powiedział.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 47
Patrick chrząknął znacząco. Jeszcze nie skończyli za
łatwiać interesów.
- Kiedy chce pan odebrać wóz?
- Jak najszybciej. Najlepiej dziś po południu.
Sprzedawca przerzucił papiery i spojrzał znad okula
rów na Patricka.
- Aha.
- Ma pan coś odpowiedniego?
- Tak. Jeśli odpowiada panu ciemny metaliczny błękit,
mamy takie auto na wystawie.
- W porządku - zgodził się szybko Patrick.
Pół godziny później samochód był już ich własnością.
Patrick wsadził Claire i dziecko do środka.
- Zobaczymy się w domu - powiedział tak miło i na
turalnie, że miała ochotę się rozpłakać ze wzruszenia.
Głupia. Przecież to nic nie oznaczało. A może jednak?
Przecież będzie spędzał u niej prawie trzy dni w tygodniu.
Czy jej się to podobało, czy też nie, Patrick Cameron
wtargnął do jej świata.
ROZDZIAŁ CZWARTY
To dziwne, ale wizyty u Claire i Jess od razu stały się
dla Patricka ważną częścią jego życia.
Teraz jechał tam po raz trzeci. On i pies błyskawicznie
przyzwyczaili się do regularnych podróży pociągiem.
Trzeba jednak przyznać, że pies nie był tym aż tak
bardzo zachwycony. Nie lubił pociągów, choć George od
woził ich na londyński dworzec, a Claire czekała na sta
cyjce w Suffolk. Lecz dla rozpieszczonego kundelka za
dużo było tłoku, stresu i hałasu.
Oczywiście w pierwszej klasie można byłoby podróżo
wać całkiem przyjemnie, ale pies przez cały czas usiłował
wdrapać się Patrickowi na kolana, co było nad wyraz
uciążliwe.
Jednak u kresu drogi czekała na nich nagroda. Pies
uwielbiał spędzać weekendy z Kropką, a Patrick na widok
uśmiechniętej buzi Claire zapominał o wszystkich niewy
godach.
Teraz wypatrywała swych gości, siedząc w samocho
dzie zaparkowanym przy wyjściu ze stacji. Włączyła
światła, żeby Patrick łatwiej mógł ją dostrzec.
To nie było konieczne, bo instynktownie wyczuwał jej
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 49
obecność. Podobnie pies. Cicho skomląc, dreptał żwawo
u jego boku, a potem wyrwał do przodu, by przywitać się
z Kropką.
Patrick dobrze go rozumiał.
Położył walizkę na tylnym siedzeniu, ucałował Jess na
powitanie i uśmiechnął się do Claire.
- Przepraszam za spóźnienie. Pociąg wlókł się niemi
łosiernie.
- Nie szkodzi. Ledwie co przyjechałyśmy. Tuż przed
wyjściem musiałam przewinąć Jess.
- Mam nadzieję, że teraz pozwoli przewinąć się wuj
kowi. - Usiadł obok Claire. - Co nowego?
Uśmiechnęła się z przymusem.
- Mam wreszcie pracę, ale nie mogę się do niej zabrać.
- Nie musisz pracować.
- Muszę. - Pokręciła głową. - Nie mogę cię wiecznie
wykorzystywać.
- Wcale mnie nie wykorzystujesz.
- Ależ tak. W każdym razie tak się czuję. Muszę zara
biać na siebie.
- Przecież zarabiasz, opiekując się Jess.
- Nie podoba mi się, że jestem na twoim utrzymaniu.
- Włączyła się do ruchu. - Zresztą podjęłam już decyzję.
Wystawię stodołę na sprzedaż.
- Stodołę?!
- Tak. Na pewno ktoś ją kupi.
- Nie możesz jej sprzedać. Przecież to integralna część
posiadłości. Nie dostaniesz pozwolenia na taką transakcję.
- Już dostałam. Można zaadaptować stodołę na dom
y. Chcesz zobaczyć plany?
50 CAROUNE ANDERSON
- Będziesz miała sąsiadów. - Dobrze wiedział, że taka
perspektywa nie może odpowiadać Claire.
- Trudno. - Wzruszyła ramionami. - Muszę spłacać
pożyczkę, którą zaciągnęłam, żeby spłacić długi Amy. Nie
mam pieniędzy na kolejne raty. Mogę tylko sprzedać sto
dołę albo się wyprowadzić. Wybrałam mniejsze zło,
choć... - Urwała pod wpływem intensywnego spojrzenia
Patricka.
- Choć co? Powiedz, Claire.
- Och, miałam głupie marzenia...
- Jakie? - spytał cicho.
- Nic takiego. To zupełnie niemożliwe.
- Jakie? - powtórzył z uporem.
Westchnęła.
- Chciałam organizować sesje malarskie, plenery i za
jęcia studyjne. Akwarele, olej, pastele, fotografia arty
styczna. Jess i ja mieszkałybyśmy na górze, kuchnia do
ogólnego użytku. Na parterze byłoby studio i ciemnia,
a w domu pokoje dla uczestników sesji. Dzięki temu sta
łabym się niezależna, a jednocześnie mogłabym opieko
wać się Jess. No i robiłabym to, co naprawdę mi odpowia
da, zamiast chałturzyć zlecenia, jakie tylko wpadną w rę
ce. - Uśmiechnęła się smutno. - Ale cóż, to tylko mrzonki.
Na remont domu trzeba by wydać fortunę, a bez tego nie
mogę zapraszać ludzi. A jeśli chodzi o stodołę, to sam
widziałeś, w jakim jest stanie.
Widział. Od razu pomyślał, że po przeróbkach świetnie
nadaje się na dom mieszkalny. Była zbudowana z cegły,
z pięknym dębowym stropem i grubymi ścianami. Patrick
od pierwszej chwili zaczął wyobrażać sobie, jak zaprojek-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 51
towałby wnętrza, choć wiedział, że to nie ma sensu, bo
stodoła nie jest przeznaczona na sprzedaż.
A teraz nagle pojawiała się okazja. W dodatku pomo
głoby to rozwiązać problemy Claire.
- Kupię tę stodołę - oświadczył stanowczo.
- Słucham? - Jej zdumienie nie znało granic.
- Kupię tę stodołę.
- Ale... dlaczego?
Patrick wzruszył ramionami.
- Potrzebujesz pieniędzy, a mnie przyda się tutaj włas
ne lokum. Nie mogę korzystać z twojej gościny przez
następnych osiemnaście lat.
- Nie mam nic przeciwko temu.
- Ale ja tak. Gościnność też ma swoje granice. To
naprawdę dobre wyjście. Gdy kupię stodołę, nikt obcy się
tu nie sprowadzi, co na pewno przyjmiesz z ulgą, a ją będę
miał bazę w pobliżu Jess. No i spłacisz bank, dzięki czemu
odzyskasz niezależność, którą tak sobie cenisz. Sama wi
dzisz, ile będzie z tego korzyści.
Claire nie odzywała się przez dłuższą chwilę. W głowie
miała straszny zamęt. Patrick pomyślał, że marna byłaby
x niej pokerzystka, bo z jej twarzy można było wyczytać
wszystko.
- Nie wiesz, ile to kosztuje - powiedziała w końcu.
- Chyba się domyślam. - Skrzywił się pociesznie.
- A koszty przebudowy będą jeszcze większe. Przygotuj
m
plan, naniosę poprawki, a potem wynajmę firmę bu
dowlaną.
- Mam w domu projekt adaptacji stodoły, są nawet
wnystkie potrzebne zgody.
52 CAROLINE ANDERSON
- Aha...
- No tak, zapomniałam. - Przewróciła oczami. - Pa
trick Cameron, słynny architekt, musi wszystko zrobić' po
swojemu.
- Inaczej być nie może. - Roześmiał się. - Ale naj
pierw muszę się skonsultować z tutejszym urzędem urba
nistycznym.
- Jeszcze nie powiedziałam, że się zgadzam.
Czy trudno będzie ją przekonać? Chyba nie. Przecież
nie ma lepszego rozwiązania dla nich obojga. Będą musieli
się spotykać przez wiele lat, zanim dorośnie Jess. Dziwił
się, że wcześniej nie wpadli na taki pomysł.
Poczuł znajomy dreszcz podniecenia, jak zawsze, gdy
miał przed sobą jakiś fascynujący projekt.
Spokojnie, Claire jeszcze się nie zgodziła. Ale to tylko
kwestia czasu. Był pewien, że ulegnie.
Czuła w głowie zamęt. Wszystko już obmyśliła, roz
mawiała nawet z agentem nieruchomości, ale propozycja
Patricka kompletnie ją zaskoczyła. Nie wiedziała, jak po
winna postąpić.
Czy naprawdę potrzebna mu była ta stodoła, czy tylko
znów starał się wyciągnąć ją z kłopotów? Z jednej strony
to był świetny pomysł, ale z drugiej - okropny.
To zwiąże ich ze sobą jeszcze bardziej, dopóki nie
dorośnie Jess.
O Boże! Kiedy Jess skończy osiemnaście lat, jej stukną
czterdzieści cztery lata! Czy wtedy będzie miała męża
i własne dzieci? Miała nadzieję, że tak, choć na razie
nikogo jeszcze nie poznała, a siedząc w domu z dziec-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 53
miała małe szanse, żeby nawiązywać nowe znajo-
Nagle ciężar obowiązków, które na nią spadły, wydał
jej się nie do zniesienia. Dopiero gdy przypomniała sobie,
ze jest ktoś, kto ją wspiera, uspokoiła się.
Patrick kładł małą spać, a Claire szykowała jedzenie.
Choć pod wieczór z reguły stawała się głodna, w piątek
z a w s z e czekała na niego z kolacją. Nie chciała być nie-
grzeczna, a poza tym miała ochotę porozmawiać z kimś,
kto nie tylko uśmiecha się, wymachuje rękami i się ślini.
Dziś miał być kurczak z makaronem i sałatka. Claire
wlasnie posypywała makaron serem, kiedy Patrick wszedł
do kuchni.
- Wszystko w porządku? - spytała.
- Od razu zasnęła. - Zbliżył się do kuchenki i pociąg
nosem. - Cudownie pachnie. Ależ jestem głodny! Czy
mogę w czymś pomóc?
- Wszystko już gotowe.
Porwał ze stołu kawałek sera. Claire trzepnęła go po
reku i wstawiła półmisek na grill.
- Napijesz się trochę wina? - spytał Patrick, podcho-
dzac do lodówki.
To był ich zwyczaj, o ile można przyzwyczaić się do
czegoś w tak krótkim czasie. Claire uważała, że tak. Ten
maly rytuał sprawiał jej dziwną przyjemność.
Patrick kładł Jess do łóżeczka, a Claire szykowała po-
siek. Potem otwierał butelkę wina i wypijali pierwszy
kieliszek, czekając, aż kolacja się ugotuje. Po jedzeniu pili
kawę przy kominku w salonie.
To było naprawdę miłe.
54
CAROLINE ANDERSON
Oczywiście jeśli Patrick kupi stodołę i przerobi ją na
dom, wszystko się skończy. Podczas weekendów będzie
mieszkał u siebie razem z dzieckiem, a ona zostanie zu
pełnie sama.
Jakie to przerażające...
- Proszę. - Podał jej kieliszek różowego wina.
- Dziękuję.
Ich dłonie musnęły się. Claire poczuła lekki dreszcz na
plecach. Szybko się odwróciła pod pozorem sprawdzenia
zapiekanki.
Kurczak z makaronem wyglądał świetnie, więc nie
miała już nic do roboty. Czym się zająć, żeby nie myśleć
o długich nogach, szerokich ramionach i ustach Patricka?
No nie! Przecież to szaleństwo! Ten superprzystojny
mężczyzna był tak blisko, a zarazem jakże daleko...
- Nadal chcesz kupić tę stodołę?
Patrick ostrożnie odstawił kieliszek, skrzyżował ramio
na i przyjrzał się jej uważnie.
- Dlaczego pytasz?
Claire wzruszyła ramionami. Nie mogła zdradzić mu,
o czym myśli, jeśli nie chciała stracić resztek godności.
- Bo doszłam do wniosku, że masz rację. To rozwiąże
wszystkie nasze problemy. A więc chcesz czy nie?
- Kupić stodołę? Tak.
- Świetnie. Po kolacji pokażę ci plany.
Skinął głową, wciąż patrząc na nią w zamyśleniu.
Claire wypiła łyk wina. Zgodziła się sprzedać stodołę
cioci Meg. Przepraszam, ciociu, powiedziała w myślach,
ale naprawdę nie mam wyboru. Lepiej, żeby tu mieszkał
wujek Jess niż ktoś obcy.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 55
Zapiekanka była już gotowa. Claire wyłączyła grill
i wyjęła półmisek z malutkiej kuchenki, która stała na
blacie.
- Dlaczego nie używasz pieca? - spytał Patrick.
Roześmiała się z goryczą.
- Po pierwsze dlatego, że niezbyt dobrze działa, a po
drugie eksploatacja jest zbyt droga. Zresztą i tak nie ma
grilla.
- Kiedy kupię stodołę, będziesz mogła przerobić go na
ropę albo na gaz.
- I tak nie będzie mnie stać na to, żeby go używać.
Postawiła półmisek z zapiekanką na środku stołu, a po
tem wyzywająco spojrzała na Patricka.
Wytrzymał jej spojrzenie. Claire w końcu odwróciła
głowę. Nie powinna traktować go jak wroga. Przecież to
nie jego wina, że znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji.
Rozłożyła zapiekankę i szybko podała mu talerz.
- Weź sałatkę - powiedziała równie szybko.
Złość wyparowała z niej. Dłubała widelcem w maka
ronie, kiedy Patrick położył rękę na jej dłoni. Poczuła
delikatny uścisk jego palców. Łzy napłynęły jej do oczu.
Jakie to głupie! Płakać tylko dlatego, że sprzedaje się
stodołę?
- Wszystko będzie dobrze, Claire - powiedział.
Zabrzmiało to jak obietnica.
Jaka szkoda, że już dawno temu przestała wierzyć
w bajki.
Plany przebudowy stodoły były o tyle przydatne, że
zawierały szczegółowe pomiary i pozwalały Patrickowi
56
CAROLINE ANDERSON
zorientować się, co zaakceptują miejscowe władze. Poza
tym nie było w nich nic oryginalnego. A może był zbyt
wymagający?
Ale jeśli to miał być jego dom - a był przekonany, że
tak się stanie - to każdy szczegół był ważny.
Pił kawę, żałując, że na dworze jest już ciemno i musi
czekać do rana, by przyjrzeć się dokładnie stodole. Na
razie mógł przestudiować jeszcze raz plany lub porozma
wiać z Claire. W tej chwili było jej to potrzebne.
- Opowiedz mi o cioci Meg - poprosił.
Podwinęła nogi pod siebie i zagłębiła się w fotelu.
- Była moją cioteczną babcią. Ja i Amy przychodziły
śmy do niej, kiedy byłyśmy małe. Pozwalała nam bawić
się w stodole, w której były kozy i owce. Wchodziłyśmy
na strych, gdzie leżało siano. Tam miałyśmy swoją kry
jówkę. Czułyśmy się tam cudownie... zupełnie inaczej niż
w Londynie, gdzie się wychowywałyśmy. Zawsze mówi
łam, że kiedy dorosnę, zamieszkam na wsi. Ale nawet nie
marzyłam, że to będzie tutaj.
Nic dziwnego, że tak niechętnie rozstawała się z tą
stodołą, skoro zawsze marzyła, by urządzić w niej swój
dom.
- Jaki był twój udział w tworzeniu planów?
- Żaden. — Skrzywiła się. - Miałam swoje pomysły,
ale architekci z urzędu urbanistycznego wszystkie odrzu
cili. Dowiedziałam się, że być może i mam wyobraźnię,
ale brak mi praktycznego zmysłu. Innymi słowy, uznali
mnie za ekstrawagancką dziwaczkę. Dlatego spasowałam,
bo zależało mi na zatwierdzeniu planów, jakie by nie były,
co podnosiło wartość handlową stodoły.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 57
To pocieszające, że te koncepcje bez polotu nie były jej
dziełem. Patrick uważał, że można było wymyślić coś
o wiele ciekawszego.
- Co z grantem?
- Jeszcze nie wiem. Zamierzałam przedyskutować to
w poniedziałek z agentem od nieruchomości.
- Tutaj się z nim umówiłaś?
- Tak.
- Czy jego pomoc jest konieczna?
- W zasadzie nie - stwierdziła po chwili namysłu. -
Miał sprawdzić zeszłoroczną wycenę posiadłości, ale my
ślę, że nadal jest aktualna. Ceny nieruchomości, o ile
wiem, ostatnio są raczej stabilne.
- Zgadza się, szczególnie w tak spokojnej okolicy,
gdzie nie ma żadnych dużych inwestycji.
Jeszcze raz przejrzał plany. Pośrodku powinno być duże
przestronne pomieszczenie ze sklepieniem z łuków, scho
dy prowadzące na pasaż okalający otwartą przestrzeń.
Dwa pokoje i dwie łazienki na każdym końcu, schowek
nad jadalnią w przybudówce z przodu i studio po drugiej
stronie holu...
- Widzę, że intensywnie pracujesz - zauważyła Claire.
Uśmiechnął się krzywo.
- Nie mogę się po prostu doczekać, kiedy zobaczę to
wszystko w dziennym świetle. Nie pamiętam wszystkich
szczegółów.
- Opowiedz mi o swojej pracy - poprosiła, zmieniając
temat.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem. Ale skoro była deko-
ratorką wnętrz, może naprawdę ją to interesuje.
58 CAROLINE ANDERSON
Znajomych Patricka przeważnie nudziła jego praca. Cza
sem z uprzejmości zadawali jakieś pytanie i to wszystko.
- Robiłemmnóstwo projektów w Londynie. Pracowa
łem przy renowacji dawnych terenów portowych, które
zostały zamienione w ekskluzywn&dzielnicę. Projektowa
łem także galerie sztuki, domy, biura. Czasem te projekty
były trochę zwariowane. Moja praca jest bardzo ciekawa.
Różnorodna. Nie cierpię rutyny. To szkodzi reputacji fir
my. Ale oczywiście czasem trzeba robić coś, żeby po
prostu zarobić na życie. Nie ma innego wyjścia; Nie każdy
projekt nadaje się na konkurs. I nie zawsze się wygrywa.
- Słyszałam coś innego.
Patrick zaśmiał się, by ukryć zakłopotanie.
- To tylko plotki.
- Odkąd mam telefon, surfowałam trochę w Interne
cie. Myślę, że te pochwały, które zbierasz, są zasłużone.
- To znaczy, że podobało ci się to, co widziałaś? - Był
zły na siebie, że tak otwarcie prosił o komplement.
Claire uśmiechnęła się przekornie. Serce ścisnęło mu
się w piersi. O Boże! Jaka ona jest cudowna!
- Tak - przyznała.
- Pozwolisz mi zaprojektować tę stodołę?
Wzruszyła ramionami, nie przestając się uśmiechać.
- Przynajmniej będzie inna i na pewno lepsza niż to...
- Ruchem głowy wskazała stertę papierów.
Patrick roześmiał się.
- Mam nadzieję. Myślę, że gdyby ten facet robił pro
jekt dla siebie, bardziej by się postarał. Nie chciało mu się
ruszyć głową.
- Gdyby ją miał, pewnie by ruszył... - Zachichotała
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 59
- Przed tobą nie będzie się tak puszył. Ze strachu, by się nie
zbłaźnić, w ciemno podpisze wszystko, co zaprojektujesz.
-Oby... A propos, czy masz deskę kreślarską?
- Oczywiście. Jak inaczej mogłabym pracować?
- Wdziałem w życiu różne rzeczy.
Uśmiechnęła się.
- Mam nawet dwie deski, bo linijka na jednej jest trochę
niedokładna. Chciałbyś jutro zrobić wstępne szkice?
- Tak.
- Deska jest w mojej pracowni.
- Dziękuję.
Zapadła przyjemna cisza. Patrick oparł się wygodnie
w fotelu i zamknął oczy. Słychać było tylko trzaskanie
ognia w kominku i delikatne pochrapywanie psów, które
leżały na podłodze.
Uwielbiał ten spokój, tak odmienny od hałasu, który
towarzyszył mu w Londynie. Claire i psy były obok,
a dziecko spało spokojnie na górze. Jakie to miłe! Jakby
byli małżeństwem...
Omal nie roześmiał się na tę myśl. Chyba zwariował!
Przecież tylko opiekowali się dzieckiem. To wszystko.
Małżeństwo?! Też pomysł.
Patrick nigdy by się nie przyznał, nawet przed samym
sobą, że po cichu o tym marzy.
Im szybciej zamieszka w przebudowanej stodole, tym
lepiej...
Sobota była wielkim triumfem wiosny. Słońce pokazało
pełną krasę, wszędzie unosił się zapach kwiatów, pszczoły
brzęczały, spijając z nich nektar.
60 CAROLINE ANDERSON
Patrick wstał wcześnie, wziął prysznic, ubrał się i
o siódmej wyszedł do ogrodu. Powietrze było rześkie,
a trawa błyszczała od rosy.
Była zbyt wyrośnięta. Pewnie Claire nie udało się jesz
cze naprawić kosiarki.
Z wysiłkiem otworzył wielkie, masywne drzwi stodoły.
Jak Claire radzi sobie z takim ciężarem?
Był z niej dumny. Trzeba przyznać, że miała charakter.
Jakże trudno musiało jej być po śmierci siostry, kiedy
została sama z malutkim dzieckiem. Ale podjęła to wy
zwanie bez wahania i na pewno się nie podda.
Zastanawiał się, jak sprawa opieki nad Jess wygląda od
strony prawnej. Koniecznie musi to sprawdzić. Ale teraz
obejrzy stodołę.
Otworzył szeroko frontowe drzwi, a potem drzwi z tyłu
stodoły. Promienie słońca wlały się do środka, wypełniając
budynek światłem. Drobinki kurzu tańczyły w blasku
słońca. Patrick stanął pośrodku stodoły i przez otwarte
drzwi wpatrywał się w kościół leżący w dolinie.
Jaki wspaniały widok! Koniecznie musi wykorzystać go
do maksimum. Schody będą miały podest czy raczej taras
widokowy, z którego roztoczy się wspaniały widok na oko
licę. Wprost wymarzone miejsce, by usiąść wygodnie w fo
telu i poczytać, z kotem zwiniętym w kłębek na kolanach.
Będzie brał do siebie kota Claire, bo z własnym kotem
nie mógłby podróżować co tydzień do Londynu.
Zobaczył drabinę sięgającą wejścia na strych. Od razu
tam wszedł i zaczął sprawdzać drewniany strop. Wyglądał
nieźle, trzeba będzie wymienić tylko niektóre deski, choć
nie obejdzie się bez dodatkowego wzmocnienia.
ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE 61
Dach był niezwykle urokliwy i piękny. W żadnym wy
padku nie wolno zakryć go drewnianymi panelami, jak
proponował miejscowy architekt.
- Co za barbarzyńca - mruknął Patrick.
Wrócił na dół i wszedł do przybudówki. Wymagała
solidnego remontu, ale to tylko kwestia pieniędzy. W ogó
le, biorąc pod uwagę piękne położenie, cała ta inwestycja
na pewno była opłacalna.
Zresztą nie to było najważniejsze.
Wolał nie dociekać, co naprawdę dla niego się liczyło.
Wyszedł do ogrodu i uniósł głowę, przyglądając się
dachowi. Postara się wkomponować kamienne płytki
w nową konstrukcję.
Zawołał psy i wszedł do kuchni. Claire z Jess na ręku
podgrzewała butelkę z mlekiem.-
- Chcesz, żebym ją potrzymał? - spytał, wyciągając
ręce po małą, która uśmiechnęła się promiennie. - Dzień
dobry, ślicznotko. - Pocałował ją w czubek nosa.
- Myślałam, że mówisz do mnie - mruknęła Claire.
Nagle atmosfera zgęstniała.
Zarumieniona Claire odwróciła się. Patrick westchnął
głęboko i cofnął się.
- Dobrze spałeś? - spytała, przerywając ciszę.
- Mm... tak, dobrze.
Wiedział, że zachowuje się jak idiota, ale w obecności
lej kobiety zupełnie tracił głowę.
Claire przyłożyła butelkę do ręki, sprawdzając tempe
raturę mleka, a potem odwróciła się, żeby wziąć Jess od
Patricka.
- Nakarmię ją - zaproponował cicho, wyjmując jej bu-
62 CAROLINE ANDERSON
telkę z ręki. - Idź się ubrać, a ja w tym czasie zrobię her
batę.
- Dobry pomysł. - Ruszyła w kierunku schodów.
Co też ją napadło, żeby robić taką uwagę! Chyba zwa
riowała. Patrick był równie speszony jak ona.
Kiedy wróciła do kuchni, Patrick i Jess śmiali się do
rozpuku. W jednej chwili przestała marzyć o tym, żeby
Patrick przeniósł się do nowego domu. Z żalem pomyśla
ła, że niedługo przestanie u niej mieszkać.
Nie będzie mogła patrzeć, jak się bawią. Ciekawe, co
państwo Cameronowie pomyślą o wnuczce?
- Czy mówiłeś już rodzicom o Jess?
- Nie. Chciałem poczekać na wyniki testów DNA, żeby
wszystko wyglądało bardziej oficjalnie. Co o tym sądzisz?
Claire miała wyrzuty sumienia, że nie zdążyła jeszcze
pójść z Jess do lekarza.
- Chyba nie powinieneś zwlekać. Badanie DNA to
zwykła formalność. Przecież są zdjęcia...
- Oczywiście masz rację, ale problem w tym, że nie
wiem, jak im to powiedzieć. Rodzice bardzo przeżyli
śmierć Willa i unikają rozmów o nim.
- Ale chyba ucieszą się?
Spojrzał na nią ze smutkiem. Po raz pierwszy pomyśla
ła o tym, co musiał przeżywać po śmierci brata. Dobrze
znała ból, smutek i pustkę po stracie bliskiej osoby.
- Na pewno. Zadzwonię do nich. Ale teraz księżniczka
musi się przebrać i trochę przespać, a ja chętnie porozma
wiałbym z tobą o stodole.
- Gdzie moja herbata? - spytała, dobrze wiedząc, że
nie miał czasu jej zrobić.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 63
Spojrzał na nią łobuzersko, niosąc na górę Jess.
- W czajniku!
Serce zabiło jej w piersi.
- Ty wariatko! - ofuknęła się, kiedy Patrick już zniknął.
Wiedziała, że to nic nie znaczy. Po prostu jest miły i jak
wszyscy mężczyźni lubi flirtować. To dla nich równie
łatwe jak oddychanie. Jeśli wyobrażała sobie coś innego,
może się bardzo rozczarować.
Ale Patrick miał taki cudowny uśmiech...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez cały ranek oglądali stodołę. Zajrzeli we wszystkie
kąty. Claire opowiadała Patrickowi historie z dzieciństwa.
Kiedyś ona i Amy schowały się cioci Meg. Chichotały
z radości, gdy biedna ciotka nie mogła ich znaleźć.
W końcu zadzwoniła na policję. Dziewczynki dostały
reprymendę, ale ciocia szybko im wybaczyła i wieczorem
we trójkę piekły racuchy na płycie pieca.
Claire jeszcze czuła ich smak. Tak, pomyślała, dobrze
byłoby naprawić ten piec. Już niedługo Jess będzie na tyle
duża, żeby smażyć z nią racuchy...
Opowiedziała też, jak kotka okociła się na sianie. Przez
całą noc siedziały przy niej z ciocią Meg. Kiedyś, gdy
Claire miała piętnaście lat, spotkała w wiosce chłopca.
Wszedł za nią do stodoły i chciał ją pocałować.
- Uciekłam z krzykiem - zakończyła ze śmiechem.
Patrick przyjrzał się jej uważnie.
- Czy też byś krzyczała, gdybym chciał cię teraz po
całować? - spytał przekornie.
Tylko idiota potraktowałby poważnie to pytanie.
- Oczywiście! - Bardzo chciała, żeby spróbował.
Wcale by nie uciekała.
Ale Patrick tylko się uśmiechnął.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 65
- Bardzo słusznie... - Zaczaj dłubać palcem w ścia
nie, a potem przykucnął, żeby lepiej ją obejrzeć.
Może powinna go zachęcić?
- Rzeczoznawca widział te pęknięcia - powiedziała,
próbując zebrać myśli. - W niektórych miejscach należy
zrobić podmurówkę. Ale nie trzeba nic wyburzać z wyjąt
kiem narożnika przybudówki.
Patrick skinął głową i wyprostował się.
- Nie martwię się o te pęknięcia. Widy wałem znacznie
gorsze. - Zerknął na zegarek. - Chyba już pora wyprowa
dzić psy na spacer.
I pora przestać fantazjować, co by było, gdyby Patrick
ją pocałował.
Przez następnych osiemnaście lat będzie musiała się
z nim przyjaźnić. Żadne pocałunki nie wchodziły w grę.
Zresztą wcale nie miał zamiaru się z nią całować. Po
prostu droczył się... ot, taka męska rozrywka.
Musisz się opamiętać, dziewczyno, powiedziała sobie
w duchu, idąc za Patrickiem w kierunku domu.
Chyba zwariował, flirtując z nią w ten sposób, ale po
prostu nie mógł się opanować.
Włożył Jess do nosidełka i wyszli z psami na spacer.
Po powrocie bawił się z małą na kocu w ogrodzie. Następ
ne nakarmił ją i położył spać.
Potem Patrick zaczął kreślić plany stodoły, a Claire
szykowała w kuchni obiad.
Przez otwarte okno słyszał pszczoły brzęczące w ogro
dzie. Nie mógł się skupić i kiedy Claire przyniosła mu
herbatę, siedział, wpatrując się tępo w przestrzeń.
66
CAROLINE ANDERSON
- Zrobiłeś sobie przerwę?
Uśmiechnął się, odwracając ku niej głowę.
- Rozkoszuję się sielską atmosferą - powiedział z nut
ką ironii.
- O, tego nam tu nie brak. - Przysiadła obok niego na
biurku.
Przeciągnął się.
- Jestem głodny.
- Upiekłam ciasto.
- Wiem. Czuję ten zapach. Mam nadzieję, że nie bę
dziesz się ze mną drażnić i nie powiesz, że to na jutro.
Na jej ustach zadrgał uśmiech.
- Oczywiście. Kto by jadł gorące ciasto? Od tego moż
na dostać niestrawności.
- To dlaczego o nim wspomniałaś?
- Żebyś wiedział, jaką jestem dobrą gospodynią - od
parła buńczucznie, wracając do kuchni.
Poszedł za nią z filiżanką herbaty w ręku. Claire od-
kroiła duży kawałek wilgotnego, gorącego piernika i po
machała mu przed nosem.
Nie wiedział, czy mają pocałować, czy udusić. W koń
cu wybrał łatwiejsze rozwiązanie: wyjął ciasto z jej ręki,
położył je na kuchennym blacie i ujął jej twarz. Najpierw
oczy Claire zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, a potem
zamknęła je, gdy Patrick złożył na jej ustach niewinny,
żartobliwy pocałunek.
- To za karę, że się ze mną drażnisz - powiedział
ochrypłym głosem. Wziął ciasto i herbatę i wrócił do po
koju, starannie zamykając za sobą drzwi.
ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCH! 67
Claire patrzyła w oszołomieniu na zamknięte drzwi
pracowni. Przesunęła palcami po wargach, na których
wciąż czuła delikatny dotyk ust Patricka.
Co to było?
Potrząsnęła głową, żeby otrzeźwieć. Potem odkroiła
kawałek piernika i usiadła w ogrodzie, opierając się
o drzewo.
To nie był namiętny pocałunek. Może więc za dużo
sobie wyobrażała.
Tak. To był żart.
Dlaczego w takim razie nie miała ochoty się roześmiać?
Najchętniej rzuciłaby się na trawę i krzyczała, kopiąc ze
złości nogami. Ale to by było idiotyczne.
Siedziała więc, jedząc ciasto, od którego wszystko się
zaczęło. Nie miała pojęcia, jak uda jej się przeżyć najbliż
szych osiemnaście lat.
Następny tydzień przebiegał pod znakiem chaosu. Pa-
nick miał mnóstwo zajęć w pracy, ale nie mógł się skon
centrować, myśląc bez przerwy o stodole.
Sprowadził rzeczoznawcę, który ocenił wartość budyn
ku, a potem zlecił swoim prawnikom, by zajęli się sprawą
zakupu.
Gorączkowo szykował się też do rozmowy z wydziałem
urbanistycznym w Suffolk. Po kilkunastu godzinach pracy
znikał w swoim apartamencie i tworzył projekt przebudowy
stodoły. Musiał go skończyć przed upływem tygodnia.
Dopiero późnym wieczorem w piątek był wolny. Spot
kanie z architektami było ustalone na poniedziałek rano.
Patrick przesunął wszystkie zajęcia, żeby mieć wolny tak-
68 CAROIJNE ANDERSON
że wtorek i środę. W końcu z uczuciem podniecenia, ja
kiego nie pamiętał od lat, wsadził psa i walizkę do samo
chodu i wyruszył w podróż.
Doszedł do wniosku, że Claire nie może wyjeżdżać po
niego tak późno na stację. Poza tym, skoro będzie w Suf-
folk kilka dni, musi mieć swoje auto. Claire przyzwyczaiła
się już do volkswagena, a on nie chciał narażać życia,
jeżdżąc citroenem jej siostry.
Powiedział, żeby nie czekała na niego i położyła się do
łóżka, ale kiedy zatrzymał się o północy przed domem,
światło w salonie było zapalone. Claire spała w fotelu.
Kropka powitała ich radosnym ujadaniem. Claire wsta
ła z fotela i odgarnęła jedwabiste jasne włosy. Potem, zie
wając, podeszła do Patricka.
Zrobiło mu się ciepło w sercu. To nie było zwykłe
pożądanie, ale dziwna błogość. Gdzieś zniknął smutek
i samotność, które zawsze mu towarzyszyły.
- Przepraszam, że cię obudziłem.
Zaspana Claire uśmiechnęła się. Niewiele myśląc, po
chylił się i pocałował ją w usta.
- Witaj - szepnął.
Zarumieniła się, robiąc krok do tyłu.
- Jesteś głodny? Zostawiłam dla ciebie zapiekankę.
- Jadłem kolację. - Przypominiał sobie wyschnięte
ciasto i lurowatą kawę, którą wypił w przydrożnym barze.
- Ale mam ochotę na herbatę.
- Zaraz ci podam. Czajnik jest gorący. - Weszli do
kuchni w towarzystwie psów, które radośnie kręciły się im
pod nogami. Claire szykowała herbatę, a on oparł się
o blat kuchenny i wodził za nią wzrokiem.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 69
Chciał jej powiedzieć, że bardzo za nią tęsknił, ale
w porę się opanował.
- Jak się czuje Jess? - spytał.
- Wspaniale. Właśnie wyszedł jej kolejny ząbek. Już
ma trzy. Uśmiecha się uroczo.
Ty też, chciał powiedzieć, ale tylko odwrócił wzrok,
żeby nie widzieć swetra opinającego piersi. Jakże chętnie
by ich dotknął!
- Zajrzę do niej przed snem. - Przesunął się, żeby nie
mieć jej w polu widzenia, ale zaraz znów na nią spojrzał.
- Co poza tym? - spytał, udając obojętność.
- We wtorek oddałam pracę. Byli zadowoleni, więc
może jeszcze coś dostanę. Byłoby dobrze, prawda?
- Nie musisz...
- Muszę - powiedziała tak stanowczo, że Patrick tylko
się uśmiechnął. - A co u ciebie?
- Na szczęście wszystko załatwiłem. Żaden z klientów
nie będzie do mnie dzwonić. Wziąłem kilka dni urlopu,
żeby załatwić sprawę stodoły i porozmawiać z architekta
mi. Oczywiście jeśli się zgodzisz, żebym tu został.
- Och, to świetnie, że pobędziesz dłużej. No i przydasz
się jako niania. W poniedziałek mam wizytę.u dentysty.
Jeśli zaopiekujesz się przez ten czas Jess, nie będę musiała
jej brać ze sobą.
- Oczywiście.
Nagle zabrakło im tematu do rozmowy.
Claire wpatrywała się w milczeniu w swoją filiżankę.
Patrick dziwił się, dlaczego dopiero teraz zauważył, że ma
delikatne piegi pośrodku nosa. Może się opalała? Pewnie
tak. Pogoda była fantastyczna.
70
CAROLINE ANDERSON
On niestety cały tydzień spędził w pracy. Miał spotka
nia, telekonferencje i musiał jeździć na budowy. Ciekawe,
dlaczego wszyscy myślą, że architekt to taki atrakcyjny
zawód. Chyba nie wiedzą, o czym mówią.
Dostrzegają tylko nagrody i niezwykłe projekty, a za
tym wszystkim kryje się ciężka harówka.
Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest zmęczony. Od lat
nie miał prawdziwego urlopu. Teraz to nadrobi Weźmie
urlop, żeby wyremontować stodołę. Na pewno poradzą sobie
bez niego w biurze, a w razie kłopotów zawsze mogą do
niego zadzwonić. Może kiedyś podniesie słuchawkę.
- Co powiesz na to, żebym tu trochę został? - spytał
Claire.
- Trochę? To znaczy?
- Powiedzmy, że kilka miesięcy. Będę spać w przyczepie
kempingowej. Nie oczekuję, że będziesz mnie tak długo
gościć. Przypilnuję remontu, odpocznę trochę od miasta.
- Przyczepa? To bez sensu, skoro w domu jest tyle
miejsca. Oczywiście możesz przywieźć przyczepę, ale
wtedy się obrażę.
Patrzył na jej zaspaną buzię i poczochrane włosy. Co
by było, gdyby mieszkał tu tak długo? Czy wytrzymałby,
żeby jej nie dotknąć? Oczywiście, że tak, chociaż to nie
będzie łatwe.
Praca fizyczna uspokoi jego rozbudzone zmysły. Mógł
by zacząć nawet teraz, ale w stodole nie było światła.
Trzeba zaczekać do rana. Jeszcze jedna długa, ciężka noc,
pomyślał z rozpaczą.
Och, Claire, gdybyś znała prawdę...
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCffi 71
Następnego ranka zamiast zacząć pracę w stodole, Pa
trick zadzwonił do rodziców w Cambridgeshire. Nie mógł
już tego dłużej odkładać.
- Mam dla was nowinę - oznajmił. - Będziecie w do
mu za godzinę?
- Oczywiście, że będziemy, skoro chcesz przyjechać
- powiedziała matka. - Już nie mogę się doczekać.
Ciekawe, co będzie, kiedy dowie się o Jess. Ale nie
chciał mówić im o wnuczce przez telefon.
Poszedł poszukać Claire. Przycinała nożycami trawnik
przed domem.
- Co robisz? - zdumiał się.
- Nie widzisz? Koszę trawę.
- Czy kosiarka wciąż jest zepsuta?
- Jest w takim stanie, że nie warto jej naprawiać.
Patrick wrócił do domu, wziął książkę telefoniczną
i poszukał firmy zajmującej się dostawą kosiarek.
- Potrzebna mi jest mała kosiarka z oponami przysto
sowanymi do miękkiego gruntu do koszenia trawników
i łąki. Macie coś odpowiedniego? - spytał.
Wybrał jeden z zaproponowanych modeli z urządze
niem do zbierania trawy. Podał swój adres i powiedział,
że zapłaci kartą kredytową.
- Czy uda się załatwić to dzisiaj? - spytał.
Po uzgodnieniu dodatkowej opłaty za przesyłkę ekspre
sową sprawa została załatwiona.
- Nowa kosiarka już jest w drodze - oznajmił z dumą.
- Jeśli nie spodoba ci się, będziesz mogła ją wymienić.
Trawa za bardzo wyrosła, poza tym mi też przyda się
kosiarka.
72
CAROL1NE ANDERSON
Claire przysiadła na piętach i spojrzała na niego ze
złością.
- Podoba ci się ta rola, prawda? Pan zarządca!
Westchnął i przeganiał ręką włosy. Był zbyt zmęczony,
żeby się kłócić.
- Przecież to tylko kosiarka. Nie widzę problemu.
- A ja tak!
Spojrzał na nią zdeprymowany kolejną demonstracją
niezależności. Czy Claire nigdy się nie zmieni?
- Dlaczego? - spytał, starając się opanować irytację.
- Lubisz się czołgać i ścinać trawę nożycami?
- Mogę kupić kozę. Zeżre całą trawę.
- A na deser krzewy, róże i korę z drzew. Wszystko, co
wyhodowała ciocia Meg. A na zimę będziesz musiała zgro
madzić zapas siana dla tej niekłopotliwej kozy, no i zapewnić
jej jakieś ciepłe schronienie. Chyba że zamierzasz gościć
u siebie tego rogatego brodacza. - Zachichotał.
- Przestań - syknęła. - Nic nie rozumiesz.
Rozumiał, i dlatego postanowił załagodzić sytuację.
- Claire, w takim razie kosiarka będzie moja, a ja ci ją
pożyczę. Dobra?
Westchnęła, odwracając głowę. Jej oczy były podejrza
nie mokre.
Łzy? To niemożliwe. Nie znosił, kiedy kobiety płakały.
Nigdy nie wiedział, czy robią to szczerze, czy też udają.
Chociaż Claire zawsze była szczera.
W dodatku nie mógł jej pocieszyć, bo to wszystko była
jego wina. Znów chciał rządzić!
- Jadę do rodziców, żeby powiedzieć im o Jess. Pewnie
będą chcieli ją zobaczyć. Mieszkają niedaleko stąd. Po-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 73
myślałem, że mógłbym przywieźć ich tutaj, a potem poje
chalibyśmy gdzieś na lunch.
Spojrzała na niego z przerażeniem.
- Przywieziesz ich tutaj? Tak nagłe? Patrick!
Zerwała się, wypuszczając z rąk nożyce, i pobiegła do
domu. Kiedy wszedł do kuchni, Claire z furią przesuwała
garnki, a potem zaczęła pucować blat.
- Nigdy mi tego nie rób! - wybuchnęła. - Spójrz, jak
to wszystko wygląda!
Wyglądało całkiem nieźle, ale co on wiedział? Przecież
był mężczyzną. Według niego wszystko było jak należy,
lecz jeśli to powie, oberwie od Claire mokrą szmatą. Nie
zamierzał ryzykować.
- Może w takim razie wezmę z sobą Jess? - zapropo
nował.
- Nie. Po co ją wozić samochodem. Zresztą najpierw
powinieneś ich uprzedzić. - Jej głos złagodniał. - To bę
dzie dla nich szok, Patrick.
- Wiem. - Podrapał się w głowę. - Przepraszam. Za
dzwoniłem do nich pod wpływem impulsu. Od dawna nie
mogłem się zdecydować. Powinienem był cię uprzedzić.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnęła się lekko, -1 tak tu
posprzątam. Jess teraz śpi. Kiedy się zbudzi, posadzę ją na
krzesełku i uporządkuję salon. A jak będzie ładna pogoda,
posiedzimy z twoimi rodzicami w ogrodzie, więc kosiarka
bardzo się przyda, bo przed ich przyjazdem trzeba zrobić
porzadek z trawą. I wybij sobie z głowy jakieś wycieczki
do restauracji. Sama przygotuję lunch. Nie chcę, żeby
mysleli, że nie potrafię zadbać o ich wnuczkę.
Miał ochotę ją uściskać, ale ostatnie słowa zabrzmiały
74
CAROŁINE ANDERSON
trochę oschle. Bał się, że jednak oberwie mokrą ścierką
po głowie. Podziękował szybko i wycofał się z kuchni.
- Co takiego? Dziecko? Och, Patrick! Jak wygląda
jego matka? Dobrze ją znasz? Nie wiedzieliśmy, że Will
miał dziewczynę...
- Ona nie żyje.
- Nie żyje?
Nie miał ochoty wdawać się w szczegóły, więc tylko
skinął głową.
- To straszne. Kto opiekuje się dzieckiem? To chłopak
czy dziewczynka?
- Dziewczynka. Jess. Wychowuje ją ciotka, Claire
Franklin. Amy, matka dziecka, była jej młodszą siostrą.
Jean błagalnie spojrzała na męża.
- Och, Gerald. Gzy możemy zabrać ją do siebie?
Patrick potrząsnął głową.
- Nie, mamo. Ona ma dom. Jej miejsce jest przy
Claire. Odwiedzam je podczas weekendów. Właśnie kupi
łem od Claire starą stodołę obok domu. Zamieszkam tam,
kiedy ją wyremontuję. Możecie odwiedzać Jess, ona też
będzie do was przyjeżdżała, ale nie możecie wziąć jej na
wychowanie.
-Dlaczego?
- Bo jesteśmy już za starzy, żeby brać na siebie taki
obowiązek - powiedział stanowczo Gerald. - Jestem na
emeryturze, przeżyliśmy swoje i ostatnią rzeczą, jakiej po
trzebujemy, to opieka nad niemowlęciem. To niezbyt do
bry pomysł, skarbie. Zresztą wygląda na to, że ci dwoje
wszystko już sobie ułożyli. Oni mają na to siły, my nie.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 75
Jean była bliska płaczu.
- Ale to nasza wnuczka. Dziecko Willa... - Zaczęła
pochlipywać, ale po chwili wyprostowała się i spojrzała
badawczo na Patricka. - Czy jest do niego podobna?
- Raczej nie, bardziej do matki.
- Och, jakie to straszne, że ona zmarła. Jak to się stało?
Patrick zawahał się, a potem opowiedział pokrótce całą
historię.
- Czujesz się winny, dlatego tak opiekujesz się Jess
- wypalił z właściwą sobie bezpośredniością ojciec.
Patrick westchnął, drapiąc się w głowę.
- Tak i nie. Tu chodzi o coś więcej. Ta mała jest na
prawdę urocza. Nigdy nie chciałem mieć dzieci, ale ona
jest wprost cudowna.
- Muszę ją zobaczyć - stanowczo oświadczyła matka.
Patrick uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że tak będzie. Claire czeka na nas z lun
chem.
Claire nie wiedziała, jakim cudem uda jej się przygo
tować naprędce lunch dla czterech osób. Wyjęła wszystko,
co miała w lodówce, i zastanawiała się przez chwilę.
Quiche - postanowiła. Ciasto, bekon, pomidory i szparagi
posypane świeżymi ziołami, młode ziemniaki z własnej
grządki. Sałata jeszcze nie wyrosła. Na szczęście w kuchni
było parę główek kupionych wczoraj w supermarkecie.
Na deser szarlotka, którą miała w zamrażarce. Zrobiona
z własnych jabłek zerwanych z jabłoni rosnącej za do
mem. Rozmrozi ją w mikrofalówce, a potem podpiecze
w piekarniku.
76
CAKOUNE ANDERSON
Niestety było zbyt mało czasu, żeby przygotować coś
bardziej wykwintnego.
Kroiła, siekała i zagniatała ciasto, mamrocząc pod no
sem pogróżki pod adresem Patricka. Najchętniej zabiłaby
go, ale tak powoli, żeby długo cierpiał.
Wrzuciła bekon i warzywa do formy i zalała jajkami
ubitymi z mlekiem i żółtym serem. Posypała ciasto świe
żymi ziołami, potem jeszcze trochę utartego sera i wsadzi
ła wszystko do piekarnika
Teraz posprząta salon.
Niestety Jess zaczęła płakać. Choć Claire nakarmiła ją,
przewinęła i nosiła na ręku, mała wciąż marudziła, pocie
rając rączką dziąsła. Znów ząbkuje, pomyślała Claire,
i trzymając ją na biodrze, pospiesznie sprzątała jedną ręką
salon.
Nim zdążyła dobrze się rozejrzeć, samochód Patricka
był już pod domem. Za nim drugi. Trzymając Jess na ręku,
otworzyła frontowe drzwi. Pies Patricka i Kropka wypad
ły na dwór, obszczekując radośnie gości.
Nagle Claire ogarnęło przerażenie. Jess wtuliła się
w nią i zaczęła płakać.
- Cicho, Jess. Oni przyjechali cię odwiedzić.
Ale dziecko nie chciało się uspokoić.
Claire spojrzała z rozpaczą na Patricka.
- Chyba znów ząbkuje - wyjaśniła.
Patrick wziął małą na ręce i przytulił.
- Już dobrze, Jess. Wujek jest przy tobie.
Jego matka położyła dłoń na ustach i ze łzami w oczach
patrzyła, jak Patrick uspokaja małą. Kiedy dziewczynka
przestała płakać, wreszcie spojrzała na swoich dziadków.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 77
- Mamo, tato, to jest Jess.
Dziewczynka przyglądała się im oczami wielkimi jak
spodki. Jej usta znów zaczęły drżeć.
- Ciii, maleńka. Wiem, że boli, ale będziesz miała
śliczne ząbki. - Matka wzięła Jess od syna i zaczęła cicho
śpiewać, żeby odwrócić uwagę dziewczynki od bolących
dziąseł.
- Tato, to jest Claire - powiedział Patrick.
Ojciec wyciągnął rękę. Jego oczy były jasnozielone jak
oczy syna.
- Miło mi cię poznać, moja droga. Gerałd Cameron,
a to moja żona, Jean. Przepraszam, że zrobiliśmy wam taki
najazd. Bardzo dziękuję, że zaprosiłaś nas na lunch.
- To dla mnie przyjemność - odparła Claire, uświada
miając sobie, że wcale nie kłamie. - Przepraszam, muszę
wyjąć coś z piekarnika. Nastawię wodę na herbatę.
Pobiegła do kuchni, ratując w ostatniej chwili ąuiche.
Wstawiła szarlotkę do piekarnika, wrzuciła do garnka
ziemniaki i napełniła wodą czajnik.
Nagle za jej plecami stanął Patrick.
- To wygląda wspaniale.
- No pewnie - odparła z dumą. Była szczęśliwa, że
ciasto się nie przypaliło. - Co z Jess?
- Wszystko w porządku. Mama umie czynić cuda.
Dziękuję - dodał cicho. - Rodzice byli zszokowani, ale
od razu chcieli tu przyjechać. Lepiej, że to spotkanie od
było się u ciebie, zwłaszcza że Jess bolą dziąsła. Rodzice
są ci bardzo wdzięczni. Ja też.
Claire przestała marzyć o zamordowaniu Patricka.
- Och, nie ma sprawy. Podobają mi się twoi rodzice.
78
CAROLINE ANDERSON
- To dobrze - odparł z uśmiechem. - Gdzie zjemy
lunch?
- Może w ogrodzie? Albo w jadalni, ale tam jest trochę
ciemno. Jak wolisz.
- W ogrodzie. - Wyniósł na dwór stół i za chwilę wró
cił po krzesła. - Jest już kosiarka? - spytał, stając
w drzwiach.
- Nie. A mieli przywieźć dzisiaj?
W tej chwili ojciec wetknął głowę przez drzwi i oznajmił:
- Przywieźli kosiarkę.
Claire myślała, że kosiarka nie będzie odpowiednia
- za duża, za ciężka na zbocze rzeki, że będzie miała zbyt
wąskie opony na miękki grunt przy rowie - ale się pomy
liła. Była wspaniała. Nowoczesna, ze zbiornikiem na tra
wę. Kupiłaby identyczną - gdyby miała pieniądze.
- Podoba ci się?
Skinęła głową ze wzruszeniem. Śmieszne. To przecież
tylko zwykła kosiarka!
- Świetna. .Możesz wypróbować ją po lunchu. - Wró
ciła do kuchni. Z holu dobiegał stłumiony śmiech Geralda.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lunch wypadł znakomicie.
Jess przez cały czas siedziała na kolanach babci, żując
zawzięcie plastikowy gryzak. Była zachwycona zaintere
sowaniem, jakie wzbudzała wśród dorosłych. Przyjęcie
w ogrodzie w blasku słońca miało miły charakter pikniku.
Patrick czuł się zrelaksowany i spokojny. Claire dawała
sobie świetnie radę, a rodzice nie zadawali kłopotliwych
pytań. Jess była grzeczna. Czego jeszcze może pragnąć
mężczyzna? - pomyślał z zadowoleniem, wyciągając się
na krześle.
Jedzenie było bardzo smaczne. Nic wymyślnego, ale za
to podane na świeżym powietrzu pod jabłonią, z której
Claire jesienią zrywała jabłka na szarlotkę.
Pomyślał, że jest w tym coś optymistycznego. Rozu
miał teraz, skąd farmerzy brali siły, żeby stawić czoło
wszystkim przeciwnościom losu. Zawsze przychodziła
pora na plony.
Czy dawni myśliwi i zbieracze też się tak czuli, znajdując
drzewo pełne dojrzałych owoców lub polując na mamuta?
Zaśmiał się w duchu. On tylko robił szybkie wypady po
mięso do supermarketu w przerwach między niekończącymi
się wizytami na budowach i naradami z projektantami.
Bezpieczne, spokojne życie niezagrożone klęską głodu
80 CAROLINE ANDERSON
czy nieurodzaju - nawet jeśli w sklepie zabrakło czegoś,
co chciał akurat kupić.
Wcale nie marzył o niebezpieczeństwach, ale często
myślał, że gdzieś musi istnieć prostsze życie, coś pośred
niego między chaotyczną gonitwą współczesnych czasów
i ciężką mitręgą dawnych przodków.
W tej ciszy było tyle spokoju. Czuł się błogo, siedząc pod
jabłonią i mając w ustach smak zerwanych z niej jabłek.
Ciche brzęczenie pszczół zapowiadało następne zbiory.
Może powinniśmy hodować kurczaki? - zastanowił
się. Nie, Claire i tak ma za dużo obowiązków. Przecież on
jest tu tylko podczas weekendów. Ale sam pomysł był
kuszący. Jess miałaby zabawę, sypiąc im ziarno. Na pewno
uwielbiałaby patrzeć, jak kurczęta grzebią w ziemi.
Omal się nie roześmiał. Musi minąć sporo czasu, zanim
Jess będzie mogła karmić drób. Spojrzał na nią.
Przestała żuć gryzak i teraz spała spokojnie w wózku.
Patrick napotkał wzrok matki. Uśmiechała się do niego ze
wzruszeniem. Zastanawiał się, dlaczego tak długo zwle
kał, zanim powiedział im o Jess.
Tak się ucieszyli z tego spotkania Widać było, że polubili
Claire. Czuł z tego powodu olbrzymią ulgę - jeśli mieli do
niej zaufanie, nie będą się martwić o wychowanie wnuczki
Dzięki temu nie będą wiecznie zawracać mu głowy.
Przynajmniej nie w tej sprawie. Mieli sto innych powo
dów, żeby udzielać mu rodzicielskich pouczeń.
Claire zawzięcie dyskutowała z matką. Patrick napo
tkał wzrok ojca. Najwyraźniej nie interesował się rozmo
wą o tym, ile godzin przesypia Jess. Przechylił gło
i wpatrywał się w stodołę.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 81
- Czy to jest twój nowy dom?
- Tak, tato. Chcesz obejrzeć z bliska?
- Oczywiście.
Patrick spojrzał na Claire.
- Czy możemy przeprosić was na chwilę?
- Oczywiście.
- Zaraz wrócimy.
Drzwi stodoły otwierały się dużo łatwiej, odkąd Patrick
je naoliwił. Gerald rozejrzał się uważnie i pokiwał głową.
- Mhm. To ciekawe. A jaki jest stąd widok?
Patrick otworzył drzwi na przestrzał. Ojciec uśmiechnął
się znacząco.
- Mogłem się domyślać. Zawsze miałeś fioła na punkcie
widoków. - Udał, że zainteresował go jakiś kawałek drewna,
a potem dodał niewinnie: - A więc przeprowadzisz się tutaj
i będziesz mieszkać obok Claire. To miła dziewczyna.
Zaczyna się, pomyślał Patrick.
- Będę mieszkać obok Jess, ale tylko podczas weekendów.
Ojciec nie przestawał się uśmiechać.
- Zobaczymy...
Patrick przewrócił oczami.
- Tato, tu chodzi o Jess i Willa; a nie o mnie i o Claire.
- Oczywiście. - Na wspomnienie o zmarłym synu
;
ech zniknął z jego twarzy. Ale Patrick miał wrażenie,
ojciec mu nie wierzy.
To śmieszne. Sam się zastanawiał, czy decyzja o za-
mieszkaniu na wsi związana jest tylko z Jess. I doszedł do
wniosku, że chodzi mu jedynie o dobro dziecka.
Dlaczego miałoby to mieć coś wspólnego z Claire?
przecież wcale się nim nie interesowała. Nie chciała sko-
82 CAROLINE ANDERSON
rzystać z żadnej z jego propozycji. Co było, kiedy spytał,
czy pozwoli się pocałować?
Ale później zareagowała inaczej. Patrick wiedział, że
nigdy nie zapomni tego pocałunku w kuchni,
Claire nie krzyczała i nie uciekła. Może czekała na coś
więcej?
Kto wie... To nie była prosta sprawa. Dociekliwość
ojca nie była mu na rękę. Lepiej, żeby zajął się czymś
innym.
Patrick przyniósł z samochodu plany stodoły i rozłożył
je na masce kosiarki.
- Tu jesteście - zawołała matka, wchodząc chwilę
później do stodoły. Trzymała na ręku Jess.
Patrick uśmiechnął się przepraszająco.
- Chciałem pokazać tacie plany.
- Claire zaparzyła herbatę. Przyjdziecie się napić?
Skinął głową, składając papiery.
- Jakie jest twoje zdanie, mamo?
- Myślę, że jest urocza.
- Ale ja mówię o stodole, nie o Jess.
- A ja o Claire.
I ty, Brutusie...
- Mamo, ja i Claire jesteśmy tylko opiekunami Jess.
Ona jest jej ciotką, a ja wujkiem. To wszystko. Nic między
nami nie ma i nie będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
Odwrócił się. Claire stała w drzwiach z tacą i filiżan
kami. Miała dosyć dziwną minę.-
- Pomyślałam, że przyjdę tutaj, skoro nie mogę się was
doczekać - powiedziała lekkim tonem, ale jej oczy miały
nieprzenikniony wyraz.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 83
- Właśnie wychodziliśmy.
- W takim razie zabieram herbatę. - Odwróciła się na
pięcie i wyszła.
Matka spojrzała znacząco na męża.
Patrick westchnął. O Boże! Zaraz zaczną go swatać. Czuł
to przez skórę. Wszystko jeszcze bardziej się pogmatwa.
Naprawdę nie potrzebował ich pomocy. Był pewien, że
sam potrafi skomplikować sobie życie.
No więc usłyszała na własne uszy. Teraz już nie miała
wątpliwości.
A czego się spodziewałaś? - pytała siebie Claire. Za
wsze wiedziałaś, że on nie jest dla ciebie.
Ale mnie pocałował. Nie, wczoraj to był tylko żart.
A tydzień temu w kuchni? Wtedy nie żartował.
Lecz ten pocałunek nic nie znaczył. Chyba stajesz się
histeryczną starą panną, skarciła siebie w duchu. Musisz
trochę oprzytomnieć.
- Co sądzisz o projektach Patricka, Claire? - spytał
Gerald, kiedy zasiedli przy herbacie.
Co sądzi? Przecież Patrick nic jej nie pokazał.
- Nie widziałam ich - stwierdziła, udając obojęt
ność. - To nie moja sprawa. Zresztą nie miałam czasu, by
je oglądać. Patrick przyjechał wczoraj w nocy, a dziś
rano...
- Musiałaś szykować dla nas lunch. Był bardzo smacz
ny, dziękujemy - powiedziała serdecznie Jean. - Przepra
szamy za ten kłopot.
- To nie był kłopot. Bardzo się cieszę, że was pozna
łam. I że mogliście poznać Jess.
84
CAROLINE ANDERSON
Mała już się obudziła i siedziała na kolanach babci,
pijąc mleko z butelki. Claire zastanawiała się, dlaczego
tak się bała tego spotkania. Była przerażona, że zechcą
zabrać Jess! Teraz wiedziała, że nigdy by tego nie zrobili.
Opieka nad małym dzieckiem była bardzo wyczerpująca.
Cameronowie wychowali dwóch synów i na pewno o tym
pamiętają. Będą woleli powierzyć wnuczkę Claire.
Taką przynajmniej miała nadzieję.
- Chętnie obejrzałabym te plany - powiedziała matka.
- Pokaż nam je, Patrick.
- To dopiero wstępne stadium.
- Domyślam się, skarbie. - Jean uśmiechnęła się. - Je
stem tylko ciekawa, jaki masz pomysł na modernizację.
Po chwili Patrick rozłożył plany na podłodze i ukląkł
na dywanie, którego Claire nie zdążyła odkurzyć.
To było zdumiewające, że dwóch architektów mogło
mieć tak różne wizje przebudowy tego samego budynku.
Claire zapomniała o urażonej dumie i z wypiekami na
twarzy przysłuchiwała się temu, co mówił Patrick.
Jego projekt zakładał dużo światła i przestrzeni. Tam,
gdzie tylko to było możliwe, dach służył za sufit. Patrick
zaplanował kilka wielkich pokoi, a nie tak jak poprzedni
architekt dużo małych pomieszczeń.
Patrick jakby czytał w jej myślach.
- To dom dla mnie i dla Jess. Może czasem ktoś nas
odwiedzi. Nie muszę mieć wielu pokoi. Wolę przestrzeń.
Poza tym wielofunkcyjne pomieszczenia są znacznie wy
godniejsze.
- A to? - spytała matka, wskazując na dorysowany
fragment.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 85
- To przybudówka. Garaż i jeszcze jeden pokój. Może
urządzę tu studio? Nigdy nie wiadomo, czy nie zechcę tu
pracować, zwłaszcza gdy Jess będzie miała wakacje.
Claire zabiło mocniej serce. Przyjrzała się uważnie
dorysowanemu fragmentowi. Znajdował się z tyłu sto
doły, z widokiem na dolinę. Będzie poza zasięgiem jej
wzroku.
Nigdy nie zobaczy, jak Patrick pracuje. Zrobiło jej się
dziwnie smutno.
Zawsze marzyła o tym, żeby mieć pracownię w stodo
le. Ale to były zwykłe mrzonki. Zdawała sobie z tego
sprawę i dlatego wolała myśleć o tym, jakie zmiany zajdą
w jej życiu dzięki pomocy Patricka.
Nie będzie się więcej martwić, zmagać w pojedynkę.
W każdy weekend będą razem.
Ale co z tego? Nie powinna być taka głupia. Doskonale
pamiętała jego słowa: „Nic między nami nie ma i nie
będzie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi".
O Boże.
Kosiarka była wspaniała - łatwa w obsłudze i bardzo
nowoczesna. Patrick jeszcze raz przestudiował instrukcję
i wyprowadził maszynę ze stodoły.
Hm. Wszędzie drzewa. Którędy tu jechać? Wreszcie
udało mu się okrążyć dom. Najpierw ściął trawę pod jab
łonią, gdzie jedli z rodzicami lunch, i pod wielkim dębem
w rogu, gdzie miał zamiar powiesić huśtawkę dla Jess,
kiedy trochę podrośnie.
Znów nie wiedział, jak ma dalej jechać. Po dziesięciu
minutach cofania i jazdy naprzód, żeby skosić pominięte
86
CAROUNE ANDERSON
kawałki trawnika, w drzwiach pojawiła się Claire. Oparta
się o framugę i obserwowała go z rękami skrzyżowanymi
na piersiach.
- Co? - spytał, czując się trochę głupio.
Wzruszyła ramionami.
- Zwykle zaczynam stamtąd. - Wskazała na stodołę.
- Inaczej jest bardzo trudno.
Patrick zacisnął zęby.
- Zauważyłem. - Zastanawiał się, co by było, gdyby
ją przejechał. Nie, to byłoby zbyt okrutne. - Wiesz co?
Może mi pokażesz, jak to zrobić? W końcu to twój ogród,
a ja jestem tu tylko gościem.
- Intruzem - syknęła pod nosem.
Siadła za kierownicą i momentalnie skosiła trawnik,
wywołując złość Patricka.
Dopóki nie zauważył, jak cudownie falują jej piersi na
nierównym terenie.
Odwrócił głowę. Wolałby inne tortury. Wyrywanie pa
znokci, łamanie kołem, przypiekanie...
Wrócił do pracowni i odwrócony plecami do okna, roz
łożył plany na desce kreślarskiej.
Claire nie powiedziała ani słowa na ich temat. Czuł się
urażony tym jawnym brakiem zainteresowania
„To nie moja sprawa". Kiedy to powiedziała, jego ra
dość, że będzie miał nowy dom, prysła.
Ale dlaczego? Przecież nie robił tego dla niej i faktycz
nie nie była to jej sprawa. Może wciąż czuła żal, że musiała
sprzedać tę stodołę?
Do diabła! Jak mógł nie pomyśleć o tym wcześniej!
Odwrócił się do okna. Claire jeździła po łące na kosiar-
ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE
87
ce. Jej piersi falowały, a twarz oblewały promienie zacho
dzącego słońca.
Była naprawdę wspaniała. Nie po raz pierwszy żałował,
że byli uwikłani w całą tę historię. Za dużo było do stra
cenia, żeby ulec czemuś tak ulotnemu jak pożądanie.
Ale musiał przyznać, że jego uczucia nie były wcale
ulotne. Z każdym dniem przywiązywał się coraz bardziej
do Claire. Z coraz większym trudem się powstrzymywał,
żeby jej nie dotknąć.
Znów wjechała na wertepy. Jej piersi zakołysały się. Pa
trick szybko odwrócił głowę. Miał jutro ważne spotkanie
z architektami i naprawdę nie powinien rozmyślać o Claire.
- Jak kosiarka? - spytał Patrick.
Czyjej się wydawało, czy zachowywał się trochę bezce
remonialnie?
- W porządku.
- Tylko w porządku?
Przewróciła oczami.
- No dobrze, jest wspaniała. Właśnie taka była mi po
trzebna. Miałeś rację. Jesteś cudowny. Bardzo dziękuję.
Teraz lepiej?
Od jego gardłowego śmiechu aż ugięły się pod nią
kolana.
- Dwója ze szczerości, ale piątka za tekst Powiedzia
łaś wszystko, co najważniejsze. - Nagle stracił pewność
siebie. - Zrobiłem nowy projekt. Obejrzysz go?
Serce zabiło jej szybciej.
- Czemu nie. - Nie chciała wtykać nosa w nie swoje
sprawy, ale aż skręcało ją z ciekawości.
88 CAROLINE ANDERSON
Nie swoje sprawy? No tak, przecież stodoła już do niej
nie należała...
Musiałam ją sprzedać, przekonywała siebie w duchu.
Lepiej, że kupił ją znany architekt niż hałaśliwa rodzina
z bandą nastolatków, które urządzałyby dzikie brewerie.
Tak, ale...
- Claire?
Odwróciła się z uśmiechem. Patrick przyglądał się jej
badawczo.
- Przepraszam - powiedział, potrząsając głową. - Za
chowałem się jak tępak. Pozbawiłem cię marzeń.
- Wcale nie. Te marzenia nie miały sensu. Muszę spła
cić długi siostry. Ale to nie jest jej wina. - W oczach Claire
zabłysły łzy.
Urwała i wybiegła z domu. Wpadła do stodoły. To był
jej azyl - i nagle uświadomiła sobie, że stodoła już do niej
nie należy, czy też niedługo nie będzie należeć. Gdzie
wtedy pobiegnie, żeby się wypłakać?
Nagle zamarła. Patrick stał tuż za nią. Wziął ją w ra
miona i przytulił.
Claire rozszlochała się w głos.
- Cicho, to nie twoja wina. Zrobiłaś wszystko, co było
możliwe. Nie mogłaś uratować Amy - wyszeptał. Wie
dział, że stodoła to był pretekst, a tak naprawdę płakała
z żalu po utracie siostry.
Claire zrozumiała, jak bardzo jej współczuł, i mocno
przytuliła się do niego.
Po chwili ochłonęła, ale wcale nie miała ochoty się
odsunąć. W końcu wyprostowała się niechętnie.
Patrick spojrzał jej w oczy.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 89
- Nie patrz na mnie. Wiem, że wyglądam strasznie.
Z uśmiechem wyjął z kieszeni chusteczkę i wytarł jej
oczy i nos.
- Już dobrze?
Skinęła głową, unikając jego wzroku. Patrick był miły,
ale ona nie wyglądała przez to mniej okropnie. Miała
ochotę zapaść się pod ziemię.
Wcale się tym nie przejmował. Wciąż obejmując ją
jedną ręką, drugą uniósł do góry jej brodę.
- Wiem, co czujesz - powiedział głucho. — Ale pamię
taj, że twoja siostra była dorosła. Nie jesteś niczyim stró
żem, Claire.
Skinęła głową, nie do końca wierząc jego słowom.
Schylił się i pocałował ją.
To był dosyć niewinny pocałunek, ale nie całkiem pla-
toniczny.
Claire przylgnęła do Patricka, ale zaraz zawstydziła się
i uwolniła z jego objęć. Potem ruszyła w kierunku domu.
Dogonił ją i szedł tuż obok niej.
- Jess płacze - powiedział, przyspieszając kroku.
Kiedy weszli do domu, wziął dziecko na ręce. Claire
uśmiechnęła się z przymusem. Może była niesprawiedli
wa wobec Patricka? Ale co to za problem pomagać komuś,
kiedy jest się tak bogatym. Czuła się przez to jeszcze
bardziej skrępowana, choć dostała już tyle rzeczy - samo
chód, kosiarkę, lodówkę z zamrażarką - że właściwie po
winna się do tego przyzwyczaić.
O Boże. Tyle pieniędzy, taki dług! Ten samochód był
naprawdę dk niej, bo Patrick przyjechał tu własnym autem.
Jeszcze czuła jego dotyk. Choć pocałunek był delikat-
90
CAROLINE ANDERSON
ny, jego ciało zareagowało w nieomylny sposób. Dobrze,
że odsunęła się od niego, bo za chwilę mogłaby zupełnie
stracić głowę.
W końcu Patrick był tylko mężczyzną i byłby głupi
gdyby z tego nie skorzystał. Co oczywiście nic by nie
oznaczało, bo potem szybko zapomniałby o wszystkim.
Taki bogaty przystojniak mógł zdobyć każdą kobietę. Tyl
ko Claire miałaby złamane serce.
Na szczęście była na tyle mądra, żeby się w porę opa
miętać.
Dlaczego tak ją pocałował?
Czy też dlaczego w ogóle ją pocałował? Do diabła, ależ
jest idiotą!
Jess płakała, leżąc na kocyku.
- Co ci jest, malutka? Jesteś głodna? Zaraz cię nakar
mię, ale najpierw trzeba zmienić pieluszkę. Chodź, wujek
szybko cię przewinie.
Dziewczynka wymachiwała nóżkami, próbując prze
wrócić się na bok. Przytrzymał ją jedną ręką, a drugą
włożył nową pieluszkę pod pupę.
W kuchni Claire nalewała herbatę do kubków. Butelka
Jess, już ogrzana, stała na stole obok miski płatków i śli
niaczka.
- Twoje płatki, Jess - powiedział, zawiązując jej
śliniaczek. Potem posadził ją na kolanach i zaczął kar
mić. Coraz lepiej mi to idzie, pomyślał. Co to znaczy
praktyka!
W pewnej chwili Jess uznała, że już się najadła, i wypuściła
z buzi strumień płatków. Wszystko wylądowało na Patricku.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 91
Claire zachichotała, Jess także. On sam też zapomniał
o oburzeniu i śmiał się razem z nimi.
Psy zlizywały z podłogi resztki płatków, a kot przypa
trywał im się z parapetu. Za oknem na jabłoni śpiewał
ptak.
Czy tak wyglądał raj?
Chyba tak, pomyślał. Ale to tylko złudzenie. Trzymał
na kolanach dziecko brata pies brata leżał u jego stóp,
a obok siedziała siostra dziewczyny jego brata. A jego
własne życie?
Niech cię diabli, Will! - pomyślał ze smutkiem. Powi
nieneś być tutaj razem z Amy. A Claire i ja? Gdzie powin
niśmy być? - zadumał się. Na pewno nie tutaj. Dlaczego
mamy odgrywać role, których nie wybraliśmy sami?
Westchnął i podał dziecko Claire.
- Pójdę się umyć. Zaraz wrócę.
Wszedł po schodach i zamknął drzwi. Gdyby Amy
i Will żyli, on i Claire byliby wolnymi ludźmi. Może mie
liby teraz romans, zamiast kręcić się wokół siebie, marząc
o tym, czego nie mogli zdobyć.
To on marzył. Claire wcale się nim nie interesowała.
Nie odwzajemniła jego pocałunku. Najpierw pozwoliła się
pocałować, a potem odeszła.
Do diabła!
Umył się i zszedł do kuchni w czystej koszuli i dżinsach,
bez płatków we włosach. Claire karmiła z butelki Jess.
- Zjesz zupę? - spytała.
Nie miał ochoty zostać tu ani chwili dłużej.
- Nie jestem głodny. Pójdę z psami na spacer.
Nie czekając na odpowiedź, gwizdnął na psy i wyszedł.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nazajutrz rano Patrick zaprosił Claire na spotkanie z ar
chitektami.
Był w dziwnym nastroju, gdy wrócił ze spaceru. Nie,
nawet wcześniej, gdy Jess opluła go owsianką i poszedł
na górę się przebrać.
Czy to przez ten pocałunek? - zastanawiała się. Nie
potrafiła rozgryźć Patricka, nigdy nie wiedziała, co myśli
i co czuje naprawdę.
Za to teraz nie ukrywał swych zamiarów.
- Na pewno nie będą mieli nic przeciwko twojej obec
ności - powiedział. - To twoja posiadłość i ty pierwsza
składałaś wniosek o przebudowę. Jesteś chyba też cieka
wa, co mają do powiedzenia.
Skinęła głową, zastanawiając się, czy naprawdę chciał,
żeby pojechała razem z nim. Ale w innym wypadku by jej
nie zapraszał.
- Chętnie wybiorę się z tobą, chociaż nie sądzę, żeby
moja osoba w jakikolwiek sposób się liczyła. Przecież nic
nie znaczę w porównaniu z kimś takim jak ty.
- Kimś takim jak ja?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Dobrze wiesz, o czym mówię.
- Do diabła, aż za dobrze. Wezmą wszystko pod lupę.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 93
by udowodnić architektowi z Londynu, że nie zna się na
robocie, albo wręcz przeciwme, będą oczekiwać jakichś
nowatorskich rozwiązań.
- A masz takie?
- Nie. Zrezygnowałem z konstrukcji stalowej, w ogóle
jest to projekt bardzo konserwatywny. Uważam, że ten
budynek trzeba zachować w obecnym kształcie. Miejmy
nadzieję, że ci urzędnicy też będą tego zdania. - Schował
wszystkie dokumenty do teczki. - He czasu zajmie nam
jazda do biura?
- Niecałe pół godziny.
- Zdążymy wypić kawę?
Claire pomyślała chwilę.
- Zrób kawę, a ja nakarmię Jess.
Pojedynek z architektami był pasjonujący.
Kiedy Patrick prezentował swoje pomysły, cały projekt
nabierał życia. Claire przestała żałować, że sprzedała sto
dołę. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy ją w no
wym kształcie.
Oczywiście było wiele spornych spraw, ale Patrick
zręcznie prowadził dyskusję i obalał po kolei argumenty
przeciwników. W jednym tylko nie chcieli ustąpić: abso
lutnie nie zgadzali się na szklane schody, o których Claire
nawet nie wiedziała.
- To pomysł z innej bajki - powiedział jeden z nich.
- Schody powinny być dębowe.
- Szklane schody pasują do apartamentowca - dodał
inny. - Ale tu chodzi o starą wiejską stodołę.
Patrick niespodziewanie ustąpił bez dalszej walki.
94
CAROUNE ANDERSON
- Dobrze, rozumiem. Schody mogą być dębowe. Czy
poza tym nie ma zastrzeżeń?
- Z naszej strony nie, ale projekt musi jeszcze przejść
przewidzianą prawem weryfikację.
- Oczywiście. Skoro jednak został zaopiniowany po
zytywnie i mamy pozwolenie na budowę, chciałbym na
tychmiast przystąpić do realizacji.
Urzędnicy przez chwUę dyskutowali zawzięcie, lecz
w końcu się zgodzili. Postawili tylko jeden warunek: prace
nie mogą toczyć się zbyt szybko i przed rozpoczęciem
każdego etapu Patrick musi się z nimi kontaktować.
Po zakończeniu spotkania, kiedy wyszli z budynku, Pa
trick uśmiechnął się do Claire.
Nie, nie uśmiechał się. Wyszczerzył zęby z tak bezczel
ną miną, że Claire roześmiała się.
- Świetnie - powiedział bardzo zadowolony z siebie.
- Ale nie zgodzili się na szklane schody.
- Musiałem im dać coś na pożarcie. Szklane schody
w stodole, toż tó idiotyzm. Planowałem zwykłe dębowe
i takie będą.
- Lisek chytrusek. - Roześmiała się.
- Musiałem nauczyć się rozmawiać z urzędnikami,
dzięki czemu prawie zawsze stawiam na swoim. To okrop
ne uczucie, kiedy ktoś zmienia twoje plany tylko dlatego,
że ma władzę. Szczególnie w tym wypadku nie zniósłbym
tego. Ale udało się. Claire, zapraszam cię na lunch.
Następne dni upłynęły w gorączkowej atmosferze. Pa
trick wrócił volkswagenem do Londynu, zostawiając psa
i audi u Claire. Dziwnie mu było jechać samemu, ale cze-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 95
kało go mnóstwo pracy. Poza tym zwierzak był szczęśliwy
w towarzystwie Kropki, a Claire nie miała nic przeciwko
temu, żeby jeździć audi.
Kiedy wszedł do recepcji, Kate uśmiechnęła się, opie
rając łokcie na biurku.
- Co słychać? - spytała.
- W porządku. Faceci z urzędu urbanistycznego za
chowali się rozsądnie, a stodoła będzie fantastyczna.
- A Claire i dziecko?
Kate lubiła od razu przejść do rzeczy.
- Świetnie - odparł, nie wdając się w szczegółowe wy
jaśnienia. - Czy jest Sally?
- Oczywiście. Powiedziała, że dzisiaj cię nie będzie.
- Zmieniłem plany. Czy Mikę i David są w biurze?
- Mikę tak. David wróci za godzinę ze spotkania.
Patrick skinął głową i ruszył do windy. Miał bardzo
dużo do zrobienia, ale jak najszybciej musi powiedzieć
Mikę'owi i Davidowi o swoich zamierzeniach. Nie będą
zadowoleni, ale trudno. Wystarczająco dużo poświęcił fir
mie przez te lata. Ubiegły rok był szczególnie trudny. Pora
teraz zrobić coś dla siebie, nawet jeśli oznaczałoby to
trochę więcej pracy dla jego wspólników. To im nie za
szkodzi. Zwłaszcza David nie wykorzystywał w pełni
twego talentu.
Zresztą nie wyjeżdżał za granicę. Będzie o dwie godzi
ny drogi samochodem. Poza tym istnieją telefony. Dadzą
sobie radę.
Wysiadł z windy i wszedł do pokoju Sally.
- Dzień dobry - rzucił wesoło.
Spojrzała na niego ze zdumieniem.
96
CAROLINE ANDERSON
- Myślałam, że dziś cię nie będzie. A gdzie pies?
- Ale jestem. Pies został w Suffolk. Wróciłem załatwić
parę spraw. Nie warto było ciągnąć go ze sobą.
Sally wytrzeszczyła oczy.
- Nie warto? - Potrząsnęła głową. - Nie rozumiem
- dodała słabym głosem. - Myślałam, że wrócisz jutro
i będziesz do końca tygodnia. Jestem pewna, że tak właś
nie mówiłeś!
Patrick uśmiechnął się krzywo.
- To prawda, ale zmieniłem plany. - Zawahał się przez
chwilę. - Postanowiłem wziąć kilka miesięcy urlopu na
remont stodoły.
Sally otworzyła usta ze zdziwienia. Patrick pochylił się
nad biurkiem, włożył palec pod jej brodę i podniósł ją do
góry.
Chcąc nie chcąc, zamknęła usta, ale ledwie zdążył cof
nąć rękę, już odzyskała mowę.
- Jak to? Masz umówione spotkania, zaraz wystartuje
nowy projekt na południe od Tamizy, musisz skończyć
dom w Hampstead, w biurowcu na Ealing są kłopoty
z wykonawcami, a ty chcesz robić remont stodoły?
Patrick uniósł brew, zrobił krok do tyłu i skinął głową.
- No właśnie. - Uśmiechnął się. - Dostanę kawę?
Wszedł do swego gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Kiedy doliczył do trzech, usłyszał cichy, stłumiony
okrzyk zza ściany, a potem łoskot. Powiesił marynarkę na
oparciu fotela i usiadł, kładąc nogi na biurku. Splótł dłonie
z tyłu głowy i znów się uśmiechnął.
Sally za chwilę się uspokoi, przyniesie kawę i notatnik,
a potem omówią najważniejsze sprawy. Oczywiście nie-
ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE
97
które z umówionych spotkań można będzie przełożyć do
piero po rozmowie z Mikiem i Davidem, bo to oni muszą
wziąć na siebie jego obowiązki.
Przekaże Davidowi projekt w Battersea - to będzie do
bry sprawdzian jego talentu. David na pewno poradzi so
bie z tym wyzwaniem.
Drzwi otworzyły się. Sally weszła, niosąc w jednej ręce
kubek, a w drugiej notatnik.
- Czy Mikę i David wiedzą? - spytała.
- Jeszcze nie.
Uniosła do góry brwi.
- Wiesz, że to będzie dla nich szok, prawda?
- Przeżyją - odparł bez cienia współczucia. - Prowa
dziłem ich za rączkę przez wiele lat. Pora, żeby stanęli na
własnych nogach. To ich nie zabije.
Sally parsknęła.
- Nie. Ale oni mogą zabić ciebie - stwierdziła z nacis
kiem. - Dobrze. Teraz te spotkania.
Dwadzieścia cztery godziny później ledwo żywy Pa
trick wpakował do samochodu faks, kserograf, deskę kreś
larską, trochę ubrań i ruszył do Suffolk.
Jego pies i Kropka wybiegły mu na spotkanie. Za nimi
kroczyła Claire, trzymając na ręku Jess.
Miał ogromną ochotę powiedzieć coś trywialnego, na
przykład: „Cześć, kochanie. Wróciłem do domu". Jednak
powstrzymał się. Z uśmiechem poklepał psy i wyciągnął
rece po Jess, która wymachiwała rączkami, wychylając się
do niego.
- Jak się masz, skarbie? - spytał.
98 CAROLINE ANDERSON
Dziewczynka zachichotała, podskakując w jego ramio
nach.
- Ma nowy ząbek - powiedziała Claire z prawdziwie
matczyną dumą.
Patrick uważnie obejrzał buzię małej.
- Gratuluję, Jess.
Tylko jedna doba, pomyślał, i już się zmieniła. Tak
szybko rosła. Każdy dzień przynosił coś nowego. Zaczęła
już nawet raczkować. Ciekawe, jak się czuje ktoś, kto musi
wyjechać na dłużej i po powrocie do domu nie może po
znać własnych dzieci.
A przecież Jess nie była nawet jego dzieckiem.
Podał dziewczynkę Claire i zaczął wypakowywać ba
gaże z samochodu. Zaniósł sprzęt biurowy do pracowni,
a potem zaczął się zastanawiać, gdzie go postawić. •
- Możesz zająć jadalnię - zaproponowała.
Ale jemu nie spodobał się ten pomysł. Po pierwsze nie
widziałby stamtąd robotników remontujących stodołę,
a po drugie zbyt rzadko widywałby Claire.
Potrząsnął głową.
- Na pewno się zmieścimy. Stąd mam widok na stodo
łę. Zresztą tobie też może się przydać w pracy faks albo
kserograf.
- W jakiej pracy? - prychnęła z pogardą.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że od kilku tygodni nie
widział, żeby coś kreśliła.
Z własnego wyboru czy też nie, ale nie dostawała
żadnych zleceń. Jeśli właściwa była druga odpowiedź,
a był tego prawie pewien, to jak dałaby sobie radę bez
niego?
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 99
Wiedział, że straciła rodziców cztery lata temu, rok
przed śmiercią cioci Meg, więc teraz była zupełnie sama.
Nie zazdrościł jej. Jego rodzice, chociaż wścibscy, byli
bardzo serdeczni i kochający, i na myśl, że mogłoby ich
zabraknąć, aż ciarki przechodziły mu po plecach.
Musi wykorzystać swoje wpływy i jej pomóc. Na pew
no martwiła się, że nie ma żadnych dochodów, choć wie
działa, że Patrick chce utrzymywać ją i dziecko. Choć
oczywiście, kiedy dostanie pieniądze za stodołę, jej sytu
acja nie będzie wyglądać już tak tragicznie.
- Jak było w Londynie? - spytała Claire, kiedy kilka
minut później siedzieli przy herbacie.
- Dobrze. Moi wspólnicy byli trochę... no, wcale nie
trochę zszokowani, że znikam na tak długo, ale jestem
pewien, że dadzą sobie radę. To świetni fachowcy, tylko
za bardzo przywykli, że zawsze mają obok siebie prezesa
Camerona. Czas na odrobinę samodzielności.
- Przecież gdyby coś ci się stało, i tak musieliby wziąć
pełną odpowiedzialność za firmę - rezolutnie zauważyła
Claire.
- Oczywiście. - Wyciągnął nogi, balansując na brzu
chu kubkiem z herbatą. Aż westchnął z rozkoszy. Jak do
brze; że znów jest w domu.
W domu? Czy to był jego dom? Gdzie? Ta stodoła? Ta
kuchnia z Claire, dzieckiem, psami i kotem?
Lepiej się nad tym nie zastanawiać. Wielu spraw wo
lał teraz nie rozważać, a już z całą pewnością związku
z Claire.
- Rozmawiałem ze znajomym majstrem, który miesz
ka w pobliżu. Jutro rano przyjdzie się rozejrzeć. Może
100 CAROLINE ANDERSON
nawet od razu zacznie pracę. Jeden z jego klientów właś
nie splajtował, więc cała ekipa jest wolna.
Claire w milczeniu skinęła głową. Czy wciąż nie może
pogodzić się z utratą stodoły?
- Czy to ci odpowiada, Claire? - spytał łagodnie.
- Oczywiście. - Uśmiechnęła się żałośnie. - Tak mnie
fascynuje ten remont, że nie wiem, czy nie będziesz miał
pretensji, że wtykam nos w nie swoje sprawy.
Patrick roześmiał się z ulgą.
- Na pewno nie.
- Nie bądź taki pewny. Jeszcze nie wiesz, jaka potrafię
być natrętna.
Natrętna. Nie zauważył, żeby była natrętna. Cieszył się,
że Claire interesuje się remontem. Niech nawet coś skry
tykuje. Choć się zarzekała, że to nie jej sprawa, ta stodoła
była związana z jej przeszłością, z jej dzieciństwem. Mia
ła prawo powiedzieć swoje zdanie.
Następnego dnia w południe majster sprowadził ekipę
i przystąpił do pracy. Rusztowania były już prawie go
towe.
Claire przyglądała się z zainteresowaniem, nie spusz
czając oka z psów. Zawsze lepiej przypilnować, żeby coś
nie wylądowało im na głowie albo żeby nie zjadły robot
nikom kanapek. Z początku bała się, że hałas nie pozwoli
dziecku spać, ale pokój Jess był w drugim końcu domu,
obok pokoju Claire, a tam było zupełnie cicho.
Patrick z zakasanymi rękawami dyrygował pracą. Kie
dy tylko ustawiono rusztowanie, w kasku na głowie wspiął
się na samą górę i skakał po deskach jak wiewiórka.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 1
Claire uśmiechnęła się. Patrick nie rzucał słów na wiatr.
Przecież mówił, że się przyda na budowie.
Przez cały dzień parzyła herbatę i kawę i częstowała
wszystkich ciasteczkami.
- Psuje pani tych chłopaków - powiedział jej majster.
- Pana też - uśmiechnęła się Claire.
- A ja nie dostanę herbaty? - spytał, wyrastając jak
spod ziemi, Patrick.
- Spóźniłeś się, kolego - zachichotał majster. Wziął
jeszcze jedno ciasteczko i ruszył do stodoły.
- Spóźniłem się? - spytał Patrick.
Pokręciła głową.
- Oczywiście, że nie. Właśnie chciałam zapropono
wać, żebyśmy napili się herbaty.
Ojej! - przeraziła się. Czy przypadkiem nie zachowuję
się jak żałosna stara panna? Nie czekając na odpowiedź,
poszła w kierunku kuchni. Miała nadzieję, że Patrick pój
dzie za nią.
Oczywiście zrobił tak, ale nie miała złudzeń. Zależało
mu nie na jej towarzystwie, tylko na herbacie. Skoro biegał
przez cały dzień po rusztowaniach, to na pewno jest sprag
niony. Pewnie weźmie kubek i wyjdzie na dwór.
Ale nie wyszedł, tylko rozsiadł się na krześle.
- No więc jak? Wytrzymasz to? - spytał, wpatrując się
w Claire.
Zamrugała ze zdziwienia.
- Chodzi ci o hałas?
Patrick uśmiechnął się.
- Pamiętaj, że cię ostrzegałem. Będziesz parzyć herbatę
dwadzieścia pięć razy dziennie przez kolejne trzy miesiące.
102
CAROLINE ANDERSON
- Przecież nie pozwolę, żeby ludzie umierali z pra
gnienia - odparła lekkim tonem. - To zaszkodziłoby two
jej reputacji.
- Im chyba bardziej. - Zanurzył rękę w puszce z cia
steczkami.
- Dziwne, niby tak harujesz, ale wcale nie wyglądasz
na zmęczonego. - Miała ochotę się z nim podrażnić. Cie
szyła się, że został w kuchni. Tęskniła za nim, kiedy wy
jechał do Londynu, i zastanawiała się, czy trzymają go tam
tylko interesy.
Domyślała się, że jest samotny. Przynajmniej kiedy
spędzał tu weekendy, nie było do niego żadnych telefonów
od kobiety - z wyjątkiem matki i jego sekretarki Sally,
która zadzwoniła tylko raz. Ale ich rozmowa brzmiała
oficjalnie.
Mogła go po prostu spytać, ale bezpośredniość też mia
ła swoje granice. Gdyby Patrick chciał, to sam by jej
powiedział. Dość dużo mówił o sobie, więc najpewniej
w jego życiu nie było żadnej kobiety.
Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież powiedział
rodzicom, że on i Claire są tylko przyjaciółmi. „Nic mię
dzy nami nie ma i nie będzie".
Szkoda.
W sobotę wieczorem Claire usłyszała miauczenie kota.
Nie widziała go przez cały dzień. To się często zdarzało,
ale nigdy jej to nie martwiło. Kot zawsze chadzał własny
mi ścieżkami.
Robiła akurat porządki w ogrodzie. Uniosła głowę i na
słuchiwała.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 3
Znów rozległ się żałosny pisk, który chyba dochodził
ze stodoły.
Spojrzała na rusztowania, ale nigdzie nie było ani śladu
jej marmurkowego kota. Musi poszukać Patricka.
Był w pracowni. Ze ściągniętymi brwiami pochylał się
nad deską.
- Kotka chyba jest na rusztowaniu. Strasznie miauczy,
bo nie może zejść.
Patrick wyprostował się.
- Widziałaś ją?
- Nie. Wiem, że nie lubisz, kiedy chodzi się po ruszto
waniach bez kasków. Poza tym ona jest chyba bardzo
wysoko. Boję się.
Patrick przewrócił oczami.
- No tak. Pewnie tam wlazła, a teraz dostała pietra.
Zaraz jej poszukam.
Kiedy zbliżali się do stodoły, miauczenie stawało się
coraz wyraźniejsze. Patrick westchnął i przystawił drabinę
do rusztowania.
•*• Przytrzymaj ją na dole - powiedział, ostrożnie wcho
dząc na pierwszy szczebel.
- Nie masz kasku - przypomniała mu. '
- Wystarczy, że muszę ratować kota. Nie będę się je
szcze martwić, że spadnie mi z głowy głupi kask. - Wspiął
się na sam szczyt drabiny i rozejrzał się. - Jest na dachu.
Spróbuję ją dosięgnąć.
Z sercem w gardle patrzyła, jak Patrick wchodzi na
delikatną konstrukcję dachu. Chyba zwariował, pomyśla
ła, przecież może spaść i się zabić. Był już blisko, musiał
tylko wyciągnąć rękę...
104
CAROLINE ANDERSON
- Mam ją!
Claire odetchnęła z ulgą. Patrick zszedł ostrożnie z dachu,
a potem wolno schodził coraz niżej po drabinie. Zamknęła
oczy. Gdyby ten dach nie wytrzymał...
- Dziękuję - powiedziała z wdzięcznością, biorąc na
ręce kota. Zwierzak szarpał się z przerażenia, więc musiała
go natychmiast puścić. Kotka pomknęła przez ogród
i wdrapała się na jabłoń, skąd, liżąc się, popatrywała nie
ufnie na Patricka.
Claire roześmiała się, ale śmiech zamarł jej na ustach,
kiedy spojrzała na Patricka.
- Nic ci nie jest? - spytała z niepokojem.
Ostrożnie dotykał ramienia, krzywiąc się z bólu.
- Odwdzięczyła mi się - stwierdził sucho. Na palcach
miał ślady krwi. - Auuu. Ale mnie podrapała.
- Chodźmy do środka. Opatrzę ci ramię. - Popchnęła
go do kuchni.
Patrick zdjął koszulę, odsłaniając podrapane plecy.
Claire skrzywiła się.
- A to złośnica - mruknęła, sięgając do apteczki.
- Teraz powiesz, że będzie trochę piekło, a ja wylecę
z bólu przez komin.
Claire uśmiechnęła się.
- No właśnie.
- Jak widzę, świetnie się bawisz - rzucił z przekąsem.
Nalała spirytusu na watę i przetarła zadrapania.
Wzdrygnął się, mrucząc pod nosem ze złości. Claire
zagryzła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Na
prawdę nie powinna się cieszyć. Gdyby ten dach nie wy
trzymał...
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 0 5
Ta myśl otrzeźwiła ją natychmiast. Delikatnie przetarła
pozostałe zadrapania.
- Zrobione.
Patrick odwrócił się do niej.
- Dziękuję - powiedział cicho.
Ich spojrzenia spotkały się.
Claire wiedziała, co będzie dalej. Ujął jej twarz i deli
katnie dotknął ustami warg. Tym razem jednak, gdy uniósł
głowę, wcale się nie cofnął.
Przyciągnął ją do siebie, aż poczuła dotyk jego twar
dych bioder. Wtedy pocałował ją naprawdę.
Zrobiło jej się tak słabo, że zapragnęła się położyć.
Z nim.
Teraz.
Odepchnęła go od siebie. Patrick uniósł głowę i zwolnił
uścisk. Odskoczyła, przyciskając dłoń do ust, i spojrzała
w jego pałające oczy.
Biło z nich pożądanie. Przełknęła ślinę, odsuwając się
coraz dalej, aż doszła do samych schodów.
To było okropne. Robi z siebie idiotkę. Patrick się nią
po prostu bawi.
.Jesteśmy tylko przyjaciółmi".
Tak, oczywiście.
Claire odwróciła się i wbiegła po schodach na piętro.
Z bijącym sercem wpadła do sypialni. Co teraz będzie?
Na pewno nie to, czego pragnęła. Patrick był zbyt opa
nowany - choć przed chwilą wcale tak nie wyglądał i na
pewno tak się nie czuł.
Na schodach rozległy się jego kroki. Stanął w drzwiach
sypialni, uśmiechając się niepewnie. Miał na sobie koszu-
106 CAROLINE ANDERSON
lę, więc już nie kusił nagością. Ale to niewiele pomogło,
bo pamiętała jego skórę i naprężone muskuły. O Boże!
- Wszystko rozumiem. Nie musisz robić mi wykładu,
że jesteśmy tylko przyjaciółmi - oświadczyła ze złością.
- Wcale nie miałem zamiaru. Chciałem tylko, żeby
śmy dokończyli to, co właśnie się zaczęło.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Serce podeszło jej do gardła. Cofnęła się w głąb pokoju
i z wrażenia usiadła na łóżku.
- Ale przecież mówiłeś, że jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Byłem głupi.
Tylko tyle. Nie próbował jej przekonywać, nie wyciąg
nął do niej ręki, tylko stał w progu, czekając na jej reakcję.
Wreszcie wzruszył ramionami i odwrócił się.
- Zaczekaj! - krzyknęła zduszonym głosem. - Zacze
kaj, Patrick.
Spojrzał na nią.
Wyciągnęła rękę. Dziecko już było w łóżku, psy, zwi
nięte w kłębek, spały w kuchni. Nic nie stało na prze
szkodzie...
Nic oprócz zdrowego rozsądku, który gdzieś się ulotnił.
Powoli, bardzo powoli Patrick ujął jej dłoń.
- Dzięki Bogu... - Wziął ją w ramiona.
Składał delikatne pocałunki na jej ustach, policzkach
i na szyi.
Dotknął jej piersi. Przez bluzkę czuła jego gorący od
dech.
- Chcę cię zobaczyć - powiedział chrapliwym głosem.
Zrobił krok do tyłu, chwycił brzeg jej bluzki... i zerwał ją.
Claire nagle otrzeźwiała, ale tylko na chwilę. Żar jego
1 0 8 CAROLINE ANDERSON
spojrzenia i delikatny dotyk sprawiły, że znów ogarnęła ją
gorączka.
- Och, Cłaire. Jesteś...
Wsunęła palce pod jego koszulę i zsunęła ją.
- Co? - spytała, tracąc oddech.
- ...taka piękna, wspaniała.
Dziwne. To on wydawał jej się piękny i wspaniały.
Próbowała wymówić jego imię, ale z jej ust wydobył się
tylko urywany szept. Patrick objął ją i przytulił.
- Pragnę cię. Od dawna marzyłem, żeby cię objąć.
Znów zaczął ją całować, a kiedy uniósł głowę, pomy
ślała, że bez niego umrze.
Ale Patrick był przy niej. Położył ją delikatnie na łóżku,
musnął jej usta, a potem wodził wargami po ramionach
i piersiach.
- Proszę - wyszeptała bez tchu.
Pocałował ją znowu, a potem uląkł na łóżku i powoli
ściągnął jej dżinsy.
Za chwilę zniknął ostatni skrawek koronkowej bielizny.
Patrick spoglądał na jej nagie ciało.
- Wiedziałem, że jesteś piękna - powiedział głosem
ochrypłym z pożądania.-
Włożył rękę do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął fo
liowy pakiecik.
- Potrzymaj to przez chwilę - poprosił.
Spojrzała na niego, wstrzymując oddech. Już nie miał
na sobie dżinsów ani bielizny.
- Będziesz to trzymać przez cały dzień, czy coś z tym
zrobisz? - spytał z lekką kpiną.
Zaśmiała się z zakłopotaniem.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
109
- Lepiej to weź. Jeszcze coś zepsuję.
- Nie sądzę. - Jednak spełnił jej prośbę. Potem wsunął
nogę między jej biodra i pocałował namiętnie Claire.
- Proszę - szepnęła załamującym się głosem.
Wreszcie siępołączyli. Claire najpierw poczuła wielką ulgę,
a potem było już tylko coraz cudowniej, aż dotarła na sam
szczyt. Kurczowo chwyciła Patricka, powtarzając jego imię.
- Już dobrze, kochanie, już dobrze - wyszeptał.
Kiedy przytulał ją tak mocno, uwierzyła, że naprawdę
wszystko będzie dobrze.
Patrick leżał obok Claire, wpatrując się w sufit. Próbo
wał opanować wzruszenie, które ściskało go za gardło.
Od śmierci Willa był zimny jak głaz, ale teraz, mając
u boku Claire i dziecko, czuł, że ta lodowata skorupa za
czyna topnieć.
Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, które i tak popły
nęły po policzkach.
Claire była taka łagodna, delikatna, skromna. Już ponad
półtora roku nie był z kobietą i zapomniał, jak cudowny
może być jej dotyk. Stłumił szloch. Claire spała. Też ostat-
nio tak dużo przeszła...
Odwrócił głowę i spojrzał na nią. Rzęsy ocieniały jej
policzki, na których widać było ślady łez. Serce ścisnęło
mu się w piersi. Jak to się stało, że się w niej zakochał?
Co teraz?
Claire poruszyła się, przysuwając się do niego. Objął
ja i pocałował w czoło.
Będzie się martwił rano. Teraz cieszył się, że ma ją tak
blisko.
1 1 0 CAROLINE ANDERSON
Claire zbudziła się z bólem mięśni nieprzywykłych do
miłosnej gimnastyki. Była naga. Szybko wyjęła koszulę
nocną spod poduszki, włożyła ją i zeszła na dół. Z kuchni
rozlegał się płacz Jess.
Było jeszcze wcześnie, około piątej, ale Jess zdążyła
zgłodnieć. Patrick w samych szortach huśtał ją na biodrze.
- Cześć! - zawołał wesoło.
- Cześć. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Czy mogę ci
pomóc?
Wzruszył ramionami.
- Nie. Już zmieniłem jej pieluszkę, a teraz podgrze
wam mleko. Wypuściłem psy na dwór. Chyba że masz
ochotę zrobić mi herbatę.
Skinęła głową, nastawiając czajnik. Wolała nie patrzeć
na niego, ale to nie było łatwe. Wyglądał tak wspaniale,
że przyciągał wzrok jak magnes. Z udawaną obojętnością
obserwowała go znad kubka.
Zaczerwieniła się, kiedy Patrick zauważył, że mu się
przygląda. Leniwy uśmieszek wypełzł mu na twarz.
- Chcesz przyjrzeć się z bliska?
Claire przełknęła łyk herbaty i zrobiła obojętną minę.
- Z bliska?
- Tak.
Zaśmiała się. Podeszła do niego i pocałowała w czubek
głowy.
Jess w jego ramionach chciwie ssała butelkę.
- Ciekawe, czy jeszcze zaśnie - powiedział, świdrując
wzrokiem Claire.
- Chyba tak. - Zaczerwieniła się. Serce zaczęło bić jej
szybciej.
ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE Ul
- To dobrze - szepnął. - Chciałem budzić się razem
z tobą. Powoli.
Serce jej zamarło, a potem zaczęło walić jak szalone.
Co to znaczy? Czuła się tak po raz pierwszy w życiu.
Tylko domyślała się, że takie rzeczy się zdarzają, bo dla
czego ludzie byliby wciąż ze sobą mimo kryzysów?
Coś musi ich łączyć oprócz przyzwyczajenia.
Miłość.
To słowo nagle przyszło jej do głowy.
Miłość? Przecież prawie nie znała Patricka. Jak mogła
go kochać?
Zwyczajnie. Był miły, zabawny i we wszystkim jej do
gadzał. Jego dotyk był tak podniecający...
Oczywiście. To było pożądanie. Po prostu pociągał ją
fizycznie. Była takim beznadziejnym przypadkiem. Sie
działa w domu, z nikim się nie umawiała, nie pozwalała
nikomu zbliżyć się do siebie.
Nie to co Amy. Jej siostra miała wielu kochanków.
Często budziła się z poczuciem winy u boku mężczyzny,
którego imienia nawet nie pamiętała.
Ale Will dobrze wbił się jej w pamięć. Claire rozumiała
ją. Skoro Patrick zrobił na niej takie wrażenie, nic dziw
nego, że jego brat bliźniak tak oczarował Amy.
Lecz ona, Claire, była zupełnie inna. Nie miała roman
sów. Może nie powinna była spać z Patrickiem. Ale kiedy
spojrzał na nią, momentalnie zmieniła zdanie.
Bardzo dobrze, że z nim spała.
Patrick odkrywał przed nią zupełnie nowy świat.
Wszystko działo się powoli, delikatnie i kiedy wreszcie
112
CAROLINE ANDERSON
osiągała spełnienie, odczuwała nieziemską rozkosz. Tak
samo jak on.
Było cudownie. Przez całą niedzielę kochali się, bawili
z psami i z Jess, a także rozmawiali o tym, co będą robić
później.
To Patrick mówił, a ona wsłuchiwała się w jego głos,
miękki i zmysłowy. Z wrażenia zapierało jej dech w piersi.
Wieczorem usiedli w salonie, by zjeść pospiesznie zro
bioną zapiekankę.
Psy wróciły ze spaceru, dziecko spało, a godzinę póź
niej oni również spali wtuleni głęboko w siebie.
- Claire?
Otworzyła oczy. Patrick siedział na brzegu łóżka z kub
kiem w ręku. Miał na sobie dżinsy i starą koszulę.
- Przyniosłem ci herbatę. Pomyślałem, że zechcesz
wstać, zanim przyjdą robotnicy.
Usiadła, opierając się na poduszkach. Odgarnęła włosy
z czoła i zmrużyła oczy przed światłem.
- Och! Zaspałam. Przepraszam. Która godzina?
- Siódma. Dałem Jess butelkę i położyłem ją do łóżka.
Teraz wyprowadzę psy. Zaraz wrócę.
Pochylił się i pocałował ją. Delikatnie, powoli, ale już
za chwilę jej serce biło jak szalone.
- Później - powiedział z uśmiechem, i zabrzmiało to
jak obietnica.
Przez cały dzień Claire obserwowała z napięciem Pa
tricka. Była przerażona. Nigdy nie przeżywała tak gwał
townych uczuć i nie umiała sobie z tym poradzić.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 3
Nawet nie przypuszczała, że mogą znaleźć się w łóżku.
Do głowy jej nie przyszło, że Patrick się nią tak zainte
resuje. Zresztą wiedziała, że to tylko jego kaprys. Byli
zbyt różni. Patrick mógł mieć każdą kobietę, której za
pragnął.
Była pewna, że wkrótce się nią znudzi, a wtedy gra się
skończy.
0 ile to rzeczywiście tylko gra. Ale była tego prawie
pewna. Jednak Claire wiedziała, że jeśli ta gra potrwa zbyt
długo, może zakończyć się katastrofą. I co wtedy? Prze
cież najważniejsze jest to, że muszą wspólnie wychowy
wać Jess.
Dla dobra dziecka może nawet zrezygnować z Patricka.
1 to natychmiast, dziś wieczorem.
Patrick wszedł do kuchni i od razu poczuł, że coś się
stało.
Claire miała taką ponurą minę.
Uśmiechnął się niepewnie i usiadł, biorąc do ręki kubek
z herbatą. Zdążył wypić połowę, zanim Claire otworzyła
wreszcie usta.
- Myślałam dużo.
- O czym?
- O nas.
Odstawił ostrożnie kubek. Claire spojrzała na niego
i odwróciła głowę.
- To zły pomysł - powiedziała.
Serce mu zamarło.
- Dlaczego? - Starał się nie podnosić głosu, choć miał
ochotę nią potrząsnąć.
114
CAROLINE ANDERSON
Tylko że przez nią przemawiał rozsądek, a przez niego
szalejące pożądanie.
I serce.
- Dla dobra Jess musimy zostać przyjaciółmi. Przecież
czeka nas wiele wspólnych weekendów. Kiedy nasz zwią
zek się rozpadnie, będzie nam znacznie trudniej.
- Wcale nie musi się rozpaść - ośmielił się zasugerować.
Claire spojrzała na niego jak na szaleńca.
- Ghyba sam w to nie wierzysz - rzuciła z przekąsem.
Miała rację. Skoro jego poprzednie związki się rozpad
ły, dlaczego ten miałby być wyjątkiem. Kochał wszystkie
kobiety, z którymi się spotykał, ale... kochał krótko.
Może nie kochał zbyt mocno? Ale przecież tym razem
mogło być inaczej.
- Uważam, że powinniśmy zapomnieć o tym...
o tym... - Nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa.
- ...romansie? - podpowiedział. Ale tak zwyczajne
słowo wcale nie pasowało do uczuć, którymi darzył Claire.
Skinęła głową.
- No właśnie. O tym romansie. Dla dobra Jess powin
niśmy zapomnieć, że to w ogóle się zdarzyło. - Wciąż
unikała jego wzroku. - Ona jest najważniejsza.
Patrick nawet nie próbował zaprzeczyć. Musi zastoso
wać inną taktykę - cierpliwość.
Co prawda to nie była nigdy jego mocna strona, ale
jeśli pomoże mu odzyskać Claire...
- Dobrze.
Uniosła głowę.
- Dobrze?
- Zapomnimy o tym.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 5
- Ach tak. Świetnie. Jesteś głodny?
Była tak zszokowana jego szybką zgodą, że Patrick
omal się nie roześmiał. Ale tak naprawdę miał ochotę
rozbić coś albo zacząć krzyczeć.
- Nie. Pojadę do miasta. Kupię gazetę, może pospace
ruję po nabrzeżu. Zobaczymy się później.
Poszedł na górę, wziął prysznic, przebrał się i wyszedł.
Słyszał, że Claire jest w sypialni Jess. Potem, kiedy od
jeżdżał, firanka poruszyła się. Ale nie pora była teraz na
rozmowy z Claire.
Najpierw musi wszystko dokładnie przemyśleć.
Pojechał do Ipswich i przechadzał się po odnowionej
dzielnicy portowej, starając się nie myśleć o Claire.
W końcu usiadł w przybrzeżnym barze i wpatrując się
w światła odbijające się w mrocznej wodzie, zastanawiał
się, dlaczego choć raz życie nie może być prostsze.
Dlaczego wciąż musi przeżywać nowe dramaty?
Myślał, że po śmierci Willa nie będzie już musiał nikim
się opiekować. I wtedy w jego życiu pojawiła się Jess,
która naprawdę go potrzebowała. Znów musiał wykazać
się siłą.
Oczywiście da sobie radę. Przecież był do tego przy
zwyczajony. Poza tym dla tej małej mógłby zrobić abso
lutnie wszystko. Kochał ją tak bardzo, jakby była jego
własnym dzieckiem.
Zrobiłby wszystko, żeby była bezpieczna i szczęś
liwa. Nawet gdyby to oznaczało, że musi się rozstać
z Claire.
Ale będzie walczyć. Claire wygrała pierwszą rundę,
lecz on jeszcze się nie poddał. Stanie na głowie, żeby ją
116
CAROUNE ANDERSON
odzyskać. Był pewien, że ona też go kocha. Po prostu się
przestraszyła. Patrick musi ją przekonać, że nie ma zamia
ru odejść.
Nie wyobrażał sobie bez niej życia.
Claire położyła Jess i zeszła na dół. Wciąż nie mogła
się uspokoić. Zmusiła się, żeby zjeść grzankę z fasolą,
pozmywała i usiadła w salonie. Ale cały czas było jej
bardzo smutno.
Romans. Czy to naprawdę był dla niego tylko romans?
O Boże, jakie to przykre! Ale Patrick był po prostu
szczery.
Weszła do pracowni i usiadła na jego krześle. Choć
w ten sposób chciała być blisko niego.
Niewidzącymi oczami spojrzała na plany stodoły roz
łożone na desce kreślarskiej.
Wszystko zlewało się w jedną całość. Potarła ręką oczy.
Znów to samo.
Do diabła. ,
Przyniosła z kuchni chusteczkę, wytarła nos i znów
przetarta oczy. Nalała kieliszek wina na wzmocnienie
i wróciła do pracowni.
Ależ tu był bałagan! Stosy papierów. Patrick miał za
mało miejsca. Przecież mógł korzystać z jej biurka, które
i tak nie było jej potrzebne.
Usiadła za biurkiem, zbierając porozrzucane papiery.
Nagle wpadła jej w ręce koperta z informacją o badaniach
DNA.
O nie! Miała tyle pracy przy Jess i jeszcze ten remont
stodoły. Zupełnie zapomniała o badaniach małej. Z po-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 7
czuciem winy włożyła kopertę do torebki. Musi pamiętać,
żeby zadzwonić rano do lekarza i umówić się na test.
Oczywiście to było bez znaczenia. Przecież Jess jest
córką Willa. Patrick też był chyba o tym przekonany. Od
tygodni nie wspominał o badaniach.
Ale dla świętego spokoju trzeba będzie to załatwić.
Na wszelki wypadek przejrzała dokładnie pozostałe pa
piery. To, co było niepotrzebne, wyrzuciła do śmieci i od
łożyła na kupkę niezapłacone rachunki.
Już miała wrócić do sypialni, żeby nie spotkać się przy
padkiem z Patrickiem...
Za późno. Nie słyszała, jak wrócił, a teraz wolno
wszedł do pracowni.
Zezłościła się, że wygląda tak spokojnie. Mógłby się
choć trochę denerwować, skoro ona nie może sobie zna
leźć miejsca.
W takim razie jej decyzja była słuszna.
- Cześć. Co robisz? - spytał.
- Sprzątam biurko. Powyrzucałam niepotrzebne papie
ry. Szuflady są zajęte, ale też mogę je zwolnić.
- Jedna by mi się przydała, ale nie przejmuj się. Nie
będzie ci potrzebne biurko?
- Przecież prawie nic nie robię.
Jej wzrok padł na rachunki. Przygryzła wargę. Jeśli nie
dostanie szybko pracy, będzie musiała zapłacić je z pie
niędzy za stodołę. Patrick powiedział, że dostanie je nie
długo, ale kiedy?
- Co to jest? - Położył ręce na jej ramionach. Claire
zesztywniała. Wyczuł to i od razu się cofnął. - Zrelaksuj
się. Naprawdę cię nie zaatakuję - powiedział łagodnie.
118
CAROLINE ANDERSON
Jaka szkoda, że to już koniec, pomyślała. Przecież mog
ło być tak miło!
Do czasu. Czy nie powiedział, że to tylko romans?
- Przeglądałam rachunki. - Wybrała bezpieczniejszy
temat.
- Jakie rachunki?
- Za wodę, elektryczność. Szkoda, że nie dostaję wię
cej zleceń.
- Przecież się umawialiśmy, że zapłacę te rachunki.
- Ale one są stare.
- Starsze niż Jess?
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Nie. Oczywiście, że nie.
- W takim razie je zapłacę. Zostaw je na biurku. Wez
mę je rano.
- Tu jest rachunek z warsztatu za samochód Amy. Nie
bierz go. Porozmawiam z Johnem. Może zgodzi się wziąć
auto za ten dług.
- Ue masz zapłacić za naprawę?
- Dwadzieścia pięć funtów.
- Facet w Londynie uważał, że ten samochód jest wię
cej wart. Może powinnaś wystawić go na aukcji starych
aut w Londynie. Chyba dostałabyś więcej. Zapłacę ten
rachunek. Nic nie mów. Oddasz mi, jak będziesz miała
pieniądze, dobrze?
Miał rację. Skinęła głową.
- Dziękuję, Patrick. Podziwiam cię.
- Naprawdę?
Oczy mu rozbłysły. A może jej się tylko zdawało? To
trwało nie dłużej niż sekundę.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 1 9
- Jesteś taki rzeczowy i rozsądny.
- Ach tak... - Uśmiechnął się z przymusem. - Wszystko
będzie dobrze. Nie martw się, Claire. Pewnie masz rację, jeśli
chodzi o nasz związek. Ale i tak było przyjemnie. Jeśli zmie
nisz kiedyś zdanie...
- Nie zmienię. - Kogo chciała przekonać, siebie czy
Patricka? Tak czy inaczej, nie poprawiło jej to humoru.
- Idę spać. Wstanę do Jess, jeśli będzie płakać.
- Dobrze. Dobranoc.
Myślała, że Patrick usiądzie do pracy, ale kiedy go
mijała, objął ją i delikatnie przytulił.
- Śpij dobrze - powiedział - i nie zadręczaj się wyrzu
tami. Nie ma czego żałować, nawet jeśh popełniliśmy
błąd.
Skinęła głową, a potem szybko odwróciła się i prawie
wybiegła z pracowni. Bała się, że wybuchnie płaczem
albo zmieni zdanie i rzuci się w ramiona Patricka.
Poczuła ulgę, zamykając za sobą drzwi sypialni. To jej
azyl. Na pościeli czuła delikatny zapach wody po goleniu.
Wślizgnęła się między prześcieradła i wdychała zapach
Patricka. To była najsłodsza tortura. Na nic lepszego pew
nie nie zasługiwała.
Och, jaka była głupia! To był tylko krótki romans i bę
dzie żałować go do końca życia.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Patrick nie zachowywał się fair.
Mógł zostawić ją w spokoju, nie zbliżać się. Nie
stety, byl tuż obok, zawsze blisko, doprowadzając ją do
szaleństwa.
Przede wszystkim wciąż się kręcił po pracowni. Oczy
wiście wcześniej to nie miałoby znaczenia, bo i tak nie
miała zleceń, ale teraz, gdy chciała schować się w ciem
nym kącie i wyć z żalu, telefony z propozycjami wprost
się urywały.
To tak jak z autobusami, pomyślała. Czekasz i czekasz,
a potem wszystkie przyjeżdżają naraz.
Nie miała pojęcia, co się stało, ale pracy było mnóstwo.
Kiedy tylko Jess szła spać, Claire siadała przy desce, sta
rając się zrobić jak najwięcej, zanim mała się obudzi.
A gdzie był Patrick? Tuż obok, przy swojej desce
w drugim końcu pokoju. Albo przy biurku, lub przy tele
fonie, ścigając dostawców, albo dyskutując z architektami.
W dodatku zaczął ją rozpieszczać. Przynosił kawę
i herbatę, przyglądał się jej pracom, chwalił je i pomagał
zajmować się Jess.
Jego rodzice zaglądali do nich często. Ojciec znikał
z Patrickiem w stodole albo ślęczeli razem nad planami.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 1
Matka bawiła się z Jess, karmiła ją, żeby Claire mogła
spokojnie popracować.
Jean uwielbiała wnuczkę. Mała wyczuwała to i przez
cały czas uśmiechała się i gaworzyła radośnie, gdy babcia
była przy niej.
Zaczynała już mówić. Na razie były to pojedyncze
słówka: tata, mama. Kiedy Claire to słyszała, zbierało jej
się na płacz. Nawet nie dlatego, że Amy już nie było.
Żałowała, że nie ona i Patrick są rodzicami Jess, choć
uważali ją za własne dziecko.
Ale dla Jess to było zupełnie naturalne.
Claire zaczęła myśleć o adopcji. Dowiedziała się, że
nie musi podejmować żadnych kroków, ponieważ jako
jedyna żyjąca krewna Jess automatycznie stała się jej opie
kunką prawną.
Gdyby jednak coś się stało, chciała, żeby Jess odziedzi
czyła po niej dom i cały majątek. Poza tym będzie zdana
na hojność Patricka. Oczywiście zakładając, że Patrick nie
uchyli się od odpowiedzialności.
Taką miała nadzieję, choć oczywiście nie była pewna.
A gdyby Patrick także umarł? Nie takie rzeczy się zdarza
ją. Przecież Will i Amy nie żyją, więc skądpewność, że
nie stanie się coś jej i Patrickowi?
Kto wtedy zaopiekuje się sierotą? Czy dziewczynka
automatycznie odziedziczy majątek Patricka? Kto tego
dopilnuje? Czy zabiorą ją do domu dziecka i oddadzą do
adopcji? Z takim majątkiem byłaby łakomym kąskiem dla
łowców fortun. Kto ochroni ją przed nimi?
Muszę napisać testament, postanowiła w środku nocy
Claire. Wstała, poszła do pracowni i zaczęła szperać
122 CAROLINE ANDERSON
w szufladach. Nic nie ma. Do diabła. Była pewna, że ma
gdzieś wzór testamentu, ale może przez pomyłkę wyrzu
ciła go do śmieci.
Nie było sensu kłaść się spać. Była zbyt zdenerwowana,
żeby zasnąć w taki upał. Gdyby Patrick nie zajmował
pokoju obok łazienki, wzięłaby prysznic. Ale nie chciała
go zbudzić. Tylko w nocy mogła od niego trochę odpo
cząć. To jedyna pora, kiedy miała spokój.
Weszła do kuchni i nastawiła czajnik. Psy spały w swo
ich koszach pod stołem. Kiedy pochyliła się, żeby je po
głaskać, zamerdały ogonami. Claire westchnęła i usiadła.
Pies Patricka uniósł głowę i polizał ją po nodze.
Jego język był szorstki i gorący, ale nie miała serca
zaprotestować. Kropka położyła gorącą, ciężką głowę na
jej stopie. Ich miłość była taka cudowna.
Bez pytań, bez warunków, bez zastrzeżeń.
Gdyby Patrick choć w połowie tak ją kochał.
Gdyby mogła wierzyć,-że może na niego liczyć bez
względu na to czy ją kocha, czy też nie.
Najlepiej byłoby, gdyby zaadoptowali wspólnie Jess.
To rozwiązałoby wszystkie problemy w przyszłości. Ale
oczywiście najpierw musieliby się pobrać.
Na to nie było szans. Co z tego, że tak cudownie czuli
się razem w łóżku. Patrick Cameron nigdy nie zechce jej
poślubić. Była zbyt pospolita i prowincjonalna jak na jego
wymagania.
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa. Patrick nigdy nie
okazywał wyższości. Był szczęśliwy, żyjąc na uboczu
w Suffolk. Ale i tak Claire nie będzie w stanie go zatrzy
mać.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
123
Przynajmniej na dłużej. A tylko to mogło zagwaranto
wać Jess bezpieczeństwo. A jednak...
- Myślę, że Patrick i ja powinniśmy się pobrać - po
wiedziała, spoglądając na psy.
- Dobry pomysł.
Przerażona odwróciła się.
- Przestraszyłeś mnie! - Złapała się za serce, a potem
dotarto do niej, że Patrick słyszał jej słowa. Ze wstydu
chciała zapaść się pod ziemię. - O Boże. To niemożliwe.
- Ukryła twarz w dłoniach.
- Dlaczego? Moim zdaniem to świetny pomysł.
Claire uniosła głowę i spojrzała na niego przez rozchy
lone palce.
Siedział na końcu stołu, wpatrując się w nią prze
nikliwym wzrokiem. Nie wyglądało na to, żeby z niej
żartował.
- Co? - wydusiła z siebie, opuszczając dłonie.
- Moim zdaniem małżeństwo to świetny pomysł.
- Ależ Patrick, ja żartowałam. - Za nic w świecie nie
przyznałaby się, że mówiła poważnie.
Wzruszył ramionami.
- W takim razie trudno. Robisz herbatę?.
Herbatę? Gdzieżby mogła myśleć w takiej chwili o her
bacie?!
Wstała, marząc o tym, żeby jak najszybciej uciec.
- Nie. Wezmę prysznic. Ale woda w czajniku jest go
rąca. Dobranoc.
Z bijącym sercem wyszła z kuchni. Dopiero godzinę
później uspokoiła się, kiedy Patrick zgasił światło.
124 CAROLINE ANDERSON
To był naprawdę dobry pomysł.
Nie po raz pierwszy przyszedł mu do głowy, ale był
pewien, że Claire nigdy się na to nie zgodzi.
Teraz, mimo jej protestów, wszystko wyglądało inaczej.
Z każdą chwilą ten pomysł podobał mu się coraz bardziej.
Przecież pozbyliby się wielu problemów. Nie prześlado
wałby już go delikatny zapach jej mydła i perfum.
Delikatny, subtelny zapach, który drażnił jego zmysły
i przypominał o tamtej cudownej nocy. Nocy i dniu, a po
tem znów nocy, co zdarzyło się zaledwie parę tygodni
temu.
Przypominał i dręczył do nieprzytomności.
Patrick rozpaczliwie tęsknił za Claire. Każdej nocy mu
siał walczyć ze sobą, żeby nie wstać i nie pójść do jej
pokoju.
Tak jak teraz. Pragnął objąć ją i pieścić...
Syknął ze złości. Nie może tak dłużej żyć. Musi ją
przekonać, żeby za niego wyszła. Będą razem kłaść się
spać, razem się budzić i wszystko będzie tak cudownie jak
w tamten weekend. Co dzień, przez całe życie.
Wpatrywał się w sufit, coraz jaśniejszy z nadejściem
świtu. Jak ją przekonać? Był pewien, że nie żartowała.
Myślała o małżeństwie. To była jakaś pociecha.
Na razie musiał się tym zadowolić. I wreszcie zasnął.
Claire była rozdygotana. Chyba zwariuje przez Patri
cka. Wciąż czuła na plecach jego oddech.
Oczywiście podkpiwał sobie z niej. Słyszał, co powie
działa w kuchni. Jakże wstydziła się swoich głupich słów.
Ze złości miała ochotę go udusić.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 5
Wszedł do pokoju, nucąc pod nosem, i postawił przed
nią szklankę soku.
- Całkiem nieźle - stwierdził, przyglądając się jej ry
sunkowi. Odłożyła ołówek i sięgnęła po szklankę.
Znów był zbyt blisko. Jej dłoń otarła się o jego pierś.
Claire poczuła dreszcz.
- Nie możesz trochę się odsunąć? - krzyknęła. - Wciąż
kręcisz mi się pod ręką.
- Przepraszam. - Zaskoczony cofnął się. - Chciałem
się tylko przyjrzeć...
- Po co? - warknęła. - Tylko mi przeszkadzasz. Nie
pozwalasz mi się skupić.
- Dobrze. W takim razie już stąd znikam - wycedził
przez zaciśnięte zęby.
Natychmiast zaczął przenosić swoje rzeczy do jadalni.
Świetnie, pomyślała, sącząc sok.
Ale wcale nie było jej do śmiechu.
W pracowni zrobiło się pusto i smutno bez Patricka.
Pod koniec dnia żałowała swej decyzji, lecz nie miała
zamiaru go przepraszać. Trudno, musi nauczyć się żyć bez
Patricka.
Kiedy nad czymś się zastanawiał, zawsze bębnił ołów
kiem po linijce. To ją rozpraszało. Wiercił się na krześle,
które skrzypiało niemiłosiernie. Teraz było znacznie
lepiej.
Powtarzała to sobie bez przerwy.
Przestał przynosić jej kawę i herbatę. Dziwnie się czuła,
kiedy w ogóle nie interesował się jej pracą.
Nie wiedziała, co nowego zaprojektował w stodole. Nie
pytał jej o zdanie na temat wystroju wnętrza. Na próżno
126 CAROLINE ANDERSON
wmawiała sobie, że korzystał z jej darmowych porad. Do
brze wiedziała, że miał lepsze pomysły niż ona.
Nic dziwnego. Przecież to była jego specjalność. Jej
zadanie polegało na wykańczaniu wnętrz, a Patrick był
głównym projektantem.
Inne zajęcie wymagało innych umiejętności.
Najwyraźniej Patrick już jej nie potrzebował.
Za to mam teraz święty spokój, powtarzała sobie. Ale i tak
wciąż myślała o Patricku. O stodole. Tęskniła za nim.
A potem, w piątek wieczorem, pod koniec długiego
i samotnego tygodnia, kiedy wzięła drugi tego popołudnia
chłodny prysznic i zeszła na dół, Patrick wrócił z psami
ze stodoły. Przez cały dzień obserwowała, jak pracuje
z robotnikami, i czuła się dziwnie odsunięta na bok.
To nie twoja stodoła, powtarzała sobie, ale na próżno.
Nawet psy były razem z nim. Jess spała, zmęczona upa
łem. Kotka wylegiwała się w cieniu pod płotem, obserwu
jąc ptaki, i też nie była zainteresowana problemami Claire.
Patrick przyszedł i jak zwykle pewnie zaraz zniknie.
Wtedy znów zostanie sama bez towarzystwa!
Umył ręce, sięgnął po ręcznik i skrzywił się.
- Dobrze się czujesz? - spytała zaniepokojona.
- Przypiekłem się na słońcu. To moja wina. Stałem na
rusztowaniu bez koszuli.
Widziała go, ale nie sądziła, że może mu to zaszkodzić.
Zmarszczyła brwi.
- Zdejmij koszulę. Muszę to zobaczyć.
Po chwili wahania wykonał polecenie i odwrócił się
plecami do Claire.
- Ojej! - krzyknęła, dotykając palcem rozpalonej skóry.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 7
- Mhm. Tu też trochę boli. Oczy wiście -dodał, uśmie
chając się złośliwie - byłoby lepiej, gdybym posmarował
plecy kremem. Niestety sam nie mogłem tego zrobić.
- Nie wygłupiaj się - odparła ze złością. - Przecież
wystarczyło mnie poprosić.
- Chciałaś, żebym zostawił cię w spokoju.
Claire spojrzała na mego spode łba.
- No to co? Teraz i tak muszę posmarować cię balsa
mem, prawda?
- Najpierw wezmę prysznic. - Zniknął na schodach.
Claire mruknęła gniewnie pod nosem. Oczywiście uwa
żał, że to wszystko przez nią. Za nic w świecie nie miała
zamiaru czuć się winna.
Przecież nic takiego się nie stało. Posmaruje mu plecy
żelem i za parę godzin ból minie.
Kiedy Patrick zszedł na dół, właśnie skończyła karmić
psy. Rozpięty guzik od spodni odsłaniał kawałek opalone
go nagiego ciała. Na ten widok zaparło jej dech w piersi.
Zeszczuplał od czasu, gdy zaczął pracować na budowie.
Teraz był jeszcze bardziej pociągający.
Do diabła. Będzie musiała go dotykać.
Sięgnęła do apteczki po tubkę żelu, wycisnęła trochę
na rękę i rozsmarowała mocno na plecach Patricka.
Wzdrygnął się, mamrocząc coś pod nosem, aż zrobiło jej
się go żal.
- Przepraszam - wybąkała, cofając rękę. Potem deli
katnie rozsmarowała resztę żelu na zaczerwienionej skó
rze. - Tu cię najbardziej przypiekło - powiedziała, deli
katnie smarując jego łopatki - ale reszta nie wygląda tak
tragicznie.
128
CAROUNE ANDERSON
Tragicznie? Miała ochotę się roześmiać. Nigdy nie wi
działa tak pięknie zbudowanego mężczyzny.
- A z przodu? - Odwrócił się w jej stronę.
Spojrzała na jego lekko owłosioną klatkę piersiową.
- Możesz sam się posmarować. - Rzuciła mu tubkę
z żelem i cofnęła się o krok.
Złapał ją za rękę i przycisnął jej dłoń do ust. Spojrzała
mu w oczy. I to wystarczyło.
Tubka upadła na podłogę. Objęli się i zaczęli się na
miętnie całować.
- Gdzie jest Jess?
- Śpi. Wykąpałam ją i nakarmiłam.
Puścił ją i wpatrywał się oczami płonącymi z pożą
dania.
- Chodźmy do łóżka, Claire.
Nie mogła wymówić ani słowa. Dobrze wiedziała, dla
czego nie powinna tego robić. Ale nagle zapomniała
o wszystkich postanowieniach.
Podała mu rękę i poszli na górę do sypialni. Cicho
zamknęli za sobą drzwi. Patrick wziął ją w ramiona i za
czaj obsypywać pocałunkami twarz, włosy i ramiona.
W milczeniu powoli rozbierał ją, całując i pieszcząc
każdy kawałek odsłaniającego się nagiego ciała.
Później, gdy leżała obok niego na wilgotnych, spląta
nych prześcieradłach, spojrzał na nią i uśmiechnął się.
- No widzisz. Nie było tak źle, prawda?
Claire odwróciła głowę.
- Myślałam, że już tego nie zrobimy. Przecież mówi
liśmy, że to błąd.
- Mnie wydawało się inaczej - odparł cicho.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 2 9
Claire westchnęła.
- Tak - powiedziała drżącym głosem. - Ale to nie jest
dobry pomysł. Nie interesują mnie romanse.
- Zabawne. Mnie też nie interesują. Dlatego myślę...
- Patrick przejechał palcem po jej ramieniu aż do nadgar
stka i ujął jej dłoń, splatając palce. - Wiem, że tylko żar
towałaś, ale moglibyśmy się pobrać. To całkiem rozsądne.
Odwróciła głowę, nie wierząc własnym uszom.
- Dlaczego mielibyśmy to zrobić? - spytała niepew
nie. Na jej ustach błąkał się uśmiech.
- Tak byłoby najlepiej dla Jess. - Urwał, a po chwili
dodał lekko ochrypłym głosem: -1 dlatego, że cię kocham.
Claire otworzyła oczy ze zdumienia. Nie wyglądało na
to, żeby kłamał.
- Kochasz mnie?
Roześmiał się cicho.
- Niestety pokochałem pewną słodką złośnicę. W chwili,
gdy zaczęłaś wymachiwać rękami jak wiatrak, gdy pomoc
drogowa zabierała twój samochód.
- Samochód Amy — sprostowała. Nagłe ogarnęła ją
radość. - Och, Patrick. Jesteś pewien? Nie żartujesz?
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Na pewno nie. Kocham cię, Claire. Chcę być twoim
mężem, mieć z tobą dzieci i mieszkać tu z tobą do końca
życia. Nie żartuję, kochanie. Nigdy w życiu nie mówiłem
bardziej serio.
Łzy napłynęły jej do oczu. Rzuciła się w jego ramiona,
śmiejąc się i płacząc.
- Och, Patrick. Ja też cię kocham - powiedziała zdła
wionym głosem.
130
CAROLINE ANDERSON
- Czy to znaczy, że się zgadzasz wyjść za mnie? - Przy
tulił ją mocniej.
Uniosła głowę, spoglądając mu prosto w twarz.
- Oczywiście, że się zgadzam. Wyjdę za ciebie.
Odetchnął z ulgą i pocałował Claire.
Później zeszli do kuchni i myszkowali w lodówce,
komponując naprędce sałatkę.
W głowie Claire roiło się od pytań. Gdzie będą miesz
kać, czy Patrick adoptuje Claire? Chciała zaraz wszystko
wiedzieć.
- Gdzie będziemy mieszkać? - spytała.
Spojrzał na nią zaskoczony, że w ogóle o to pyta.
- Tutaj. Chyba że będziesz chciała wrócić do Londynu.
Przynajmniej część tygodnia będę musiał spędzać w biu
rze, ale nad projektami wolę pracować tutaj, więc nie
będziesz często sama.
Skinęła głową.
- A co ze stodołą?
- To zależy od ciebie. Ale przyznam, że chciałbym
w niej mieszkać.
- Adom?
Wzruszył ramionami.
- Chciałaś organizować sesje malarskie. Moglibyśmy
przystosować dom do tego celu albo zrobić w nim pra
cownię dla nas obojga. Możemy też połączyć stodołę z do
mem.
- To byłaby olbrzymia rezydencja!
- Mielibyśmy dużo miejsca do pracy i pokoje dla go
ści. Dzieciom zrobilibyśmy bawialnię.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
131
- Dzieciom? - powtórzyła w rozmarzeniu.
- Och tak. Chcę mieć mnóstwo dzieci. Jess nie może
być jedynaczką. Adoptujemy ją. Będzie naszym dzieckiem
tak jak wszystkie inne. Co ty na to?
- Wspaniale. Ale czy dostaniemy pozwolenie na połą
czenie domu ze stodołą? - Spojrzała na Patricka i roze
śmiała się. - Oczywiście, że tak. Powiesz im, że chcesz
zbudować pasaż ze stali, a potem łaskawie zgodzisz się na
dąb, cegłę i dachówkę.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Roześmiał się,
a potem wstał, by wziąć ze stołu butelkę wina i kieliszki.
- Wracamy do łóżka. Musimy nadrobić mnóstwo rzeczy.
- Odespać?
- To później, maleńka.
Claire nie posiadała się z radości.
- Jadę do miasta. Muszę skopiować plany. Później od
bierzemy je, zjemy lunch i pojedziemy po pierścionek.
Chciałabyś dostać pierścionek z brylantami?
- Och. - Potrząsnęła głową, nie mogąc pojąć takiej
ekstrawagancji. - Po co mi brylanty?
- Myślałem, że każda kobieta chce mieć zaręczynowy
pierścionek z brylantami.
Uśmiechnęła się, kołysząc Jess na ręku.
- Chcę tylko ciebie i Jess.
- Musisz się zgodzić, bo mama by mi nie wybaczyła,
gdybym zrobił coś nie tak jak trzeba.
Claire zachichotała.
- Na to nie mogę pozwolić. Może w takim razie ma
lutki brylant, żeby zadowolić mamę.
132
CAROLINE ANDERSON
Ledwie zdążyli się pożegnać, kiedy zjawił się listonosz.
- Piękny dzień - powiedział. - Widzę, że stodoła jest
na ukończeniu.
- O tak - odparła z uśmiechem. - Dziękuję za listy.
Zamknęła drzwi i poszła do pracowni. Z roztargnie
niem przeglądała pocztę, kiedy jej wzrok padł na kopertę
z laboratorium DNA. To potwierdzenie, że Will jest ojcem
dziecka Amy.
Tylko że to nie było potwierdzenie.
Przeczytała po raz drugi. Dokładnie, słowo po słowie.
Wciąż nie mogła uwierzyć.
Cztery słowa wirowały jej przed oczami. Cztery krótkie
słowa, od których jej wymarzona przyszłość legła w gruzach.
„Nie jest biologicznym ojcem".
To niemożliwe, pomyślała. Pomyłka.
Jej wzrok znów padł na cztery słowa. List palił jej ręce.
Upuściła go. Nie jest biologicznym ojcem. Jeśli Will nie
był ojcem Jess, to Patrick nie był jej wujkiem, a Jean
i Gerald nie byli jej dziadkami.
Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. Po raz nie
wiadomo który czytała list, chcąc mieć pewność, że nicze
go nie pomyliła. Ale nie, było napisane czarno na białym.
„Brak zgodności próbek. Nieżyjący brat bliźniak testo
wanego mężczyzny nie jest biologicznym ojcem testowa
nego dziecka".
Jess wyrywała jej się z rąk. Claire bezwiednie postawiła
ją na podłodze. Co, na Boga, ma teraz zrobić? Jak ma im
to powiedzieć? Przecież kochali Jess do szaleństwa. Jak
może im teraz zabrać Jess?
Musi powiedzieć Patrickowi, ale jak to zrobić? Czy
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 3 3
w ogóle to ma znaczenie? Kochał ją i Jess - a gdyby się
nie dowiedział? Nigdy nie pytał o wynik testu. Czy zapo
mniał? Lekceważył to?
Jeśli nie przywiązywał do tego wagi, to oczywiście
mogła mu powiedzieć. Ale jeśli było inaczej - jeśli kupił
stodołę i oświadczył się tylko dla dobra Jess - czy nie
zmieni zdania?
Mogę go utracić, pomyślała, wpatrując się w list. Och,
Patrick. Co mam zrobić?
Jeszcze nic. Schowała kopertę do dolnej szuflady. Co
z oczu, to z serca. Wzięła na ręce Jess i zaniosła ją do
kuchni.
Wsadzi dziecko do wózka, weźmie psy i pójdzie na
spacer. Kiedy wszystko przemyśli, powie Patrickowi. De
likatnie, w odpowiedniej chwili.
Ale czy naprawdę musi mu to powiedzieć? A może
lepiej będzie, jeśli zatai prawdę? Czy Patrick musi wie
dzieć? Czy to nie będzie okrucieństwem zdradzić mu, że
nie jest spokrewniony z Jess?
Wyciągnęła wózek i wsadziła do środka dziewczynkę.
Na razie pójdą na spacer, póki nie jest zbyt gorąco. Później
będzie się martwić tym głupim listem.
Patrick dojeżdżał już do Londynu, gdy zorientował się, że
nie wziął wszystkich dokumentów, które chciał skopiować.
Do diabła, zaklął pod nosem i zawrócił w stronę domu.
W takim razie będą mogli pojechać razem. Claire już pew
nie wróciła ze spaceru. Kupią pierścionek, zanim zrobi się
upał, a potem pójdą nad rzekę i na lunch.
Podjechał pod dom i wszedł tylnymi drzwiami. Jak
134 CAROŁINE ANDERSON
zwykle były niezamknięte. W środku panowała cisza.
Pewnie Claire nie wróciła jeszcze ze spaceru. Wszedł do
jadalni i zaczął szukać brakujących dokumentów*.
Nigdzie ich nie ma, pomyślał z rozpaczą. Nagle uświa
domił sobie, że ostatnio widział te papiery w pracowni.
Może są w biurku?
Wysunął swoją szufladę. Nie ma. W takim razie gdzie?
Może spadły do niższej szuflady? Niewykluczone. To już
się zdarzało. Sprawdził niższą szufladę, a potem najniższą.
W głębi leżała pognieciona kartka.
No proszę. Wyciągnął papier i rozprostował go. Pismo
z laboratorium DNA. Przeczytał dokument, potem jeszcze
raz. Nie mógł uwierzyć.
O Boże, Jess nie jest dzieckiem Willa! Urzędowe pis
mo. Nie mogło być mowy o pomyłce. Wynik taki, jakiego
się spodziewał na początku całej historii, zanim uwierzył,
że Jess jest córką Willa.
Tylko że to nieprawda. W takim razie nie jest jego
bratanicą ani wnuczką jego rodziców.
Do diabła, to będzie dla nich cios. Dla niego to też był
cios. Kochał tę małą - uwielbiał ją, myślał o niej jak
o własnym dziecku, chciał ją adoptować - ale to nie była
córka Willa.
A Claire o tym wiedziała.
Musiała wiedzieć od dawna, tylko nic mu nie powie
działa. Zrobienie takich testów nie trwa dłużej niż parę
tygodni. Był już koniec lipca. Miała zrobić test w kwiet
niu, więc wyniki mogły przyjść w maju. No i oczywiście
wiedziała o tym wczoraj wieczorem, kiedy poprosił ją
o rękę i kiedy mówili o adopcji Jess.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 3 5
Wiedziała tej nocy w kuchni, kiedy powiedziała, że
powinni się pobrać. Pewnie myślała o wyniku testu i mar
twiła się, że straci władzę nad Patrickiem.
Usłyszał szczęknięcie zamka i do pracowni wpadły
psy. Merdając wesoło ogonami, zaczęły lizać go po rę
kach. Za nimi weszła Claire. Trzymała na ręku Jess
i uśmiechała się.
Jak mógł nie zauważyć wcześniej, że Claire uśmiecha
się nieszczerze?
Z ponurą miną pokazał jej list.
Claire zbladła.
- A, znalazłeś to - powiedziała, potwierdzając swoją
winę.
- Szukałem w biurku moich dokumentów. - Wstał,
trzęsąc się z wściekłości. - Wracam do Londynu. Nie
wiem, co zrobię ze stodołą. Pewnie skończę remont i ją
sprzedam. Możesz zatrzymać samochód, ale poza tym
sielanka się skończyła. Nie spodziewaj się też zamówień
z ostatnich źródeł. To już przeszłość.
Claire patrzyła z niedowierzaniem i zdumieniem.
- Sielanka? Z ostatnich źródeł? O czym ty mówisz,
Patrick? - wyrzuciła z siebie ze wzburzeniem.
Świetna aktorka, pomyślał. W łóżku też? To było zbyt
przykre.
- A skąd myślałaś, że masz nagle tyle pracy? Od dobrej
wróżki? Przejrzyj na oczy, Claire.
Cofnęła się o krok.
- Nic nie rozumiem, Patrick! O co tu chodzi?
- O co chodzi? Nie wiem, może ty mi powiesz? To ty
wszystko wiesz najlepiej!
136 CAROLINE ANDERSON
Rzucił jej list i wyszedł. Zbiegł po dwa schodki i wrzu
cił rzeczy do torby.
Deska kreślarska i inne drobiazgi mogą zostać tutaj.
Nieważne. Claire zarobi trochę więcej.
Przejęty bólem z powodu jej zdrady wrzucił torby do
samochodu, zawołał psa, zapuścił silnik i odjechał. Być
jak najdalej stąd - od tej stodoły, która była jego najważ
niejszym dziełem, od dziecka, które pokochał tak, jakby
było jego własne.
I od kobiety; która znaczyła dla niego więcej niż kie
dykolwiek sobie wyobrażał...
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Patrick pojechał do rodziców. Nie mógł znieść myśli
o powrocie do swego mieszkania na szczycie biurowca
pustoszejącego w każdy weekend, gdzie nikt nie odezwał
by się do niego ani słowem.
Najdelikatniej, jak umiał, powiedział rodzicom, że Jess
nie jest córką Willa.
- Wiedzieliśmy o tym od początku - oznajmiła spo
kojnie matka.
- Claire wam powiedziała? - spytał zdumiony.
Jean potrząsnęła głową.
- Nie musiała nam mówić. To oczywiste, kochanie.
Nie uczyłeś się biologii? Jess ma bardzo jasne włosy, tak
jak Claire i Amy. Wszyscy w naszej rodzinie od wielu
pokoleń mają ciemne włosy. Żeby mieć jasne włosy, trzeba
mieć gen recesywny od każdego z rodziców.
- No to co? Przecież Will mógł mieć gen recesywny.
Matka znów potrząsnęła głową.
• - Nie. Gdyby w naszej rodzinie był gen recesywny, to
do tej pory już by się ujawnił. Jest taka możliwość, ale to
bardzo mało prawdopodobne. Poza tym Jess nie jest
w ogóle podobna do żadnego dziecka w naszej rodzinie.
138 CAROLINE ANDERSON
Patrick w zdumieniu patrzył na matkę.
- Ale przyjeżdżaliście do niej, zachwycaliście się nią,
jakby była dzieckiem Willa.
- Oczywiście. To nie było wcale trudne. Zresztą nie
jesteśmy egoistami. Przecież wychowujesz ją wspólnie
z Claire.
- Wychowywałem - powiedział łamiącym się głosem.
- To już przeszłość.
- Och, kochanie. - Jean westchnęła, wyciągając rękę.
- Co się stało?
Patrick przełknął ślinę i odwrócił głowę.
- Claire mi nic nie powiedziała. Miała wynik testu
i ukryła to przede mną. Schowała list do szuflady. Wczoraj
się jej oświadczyłem. - Jego głos załamał się. - Co za
idiota ze mnie. Byłem dla niej tylko dojną krową.
- Nie wierzę w to, kochanie. Kiedy ci powiedziała?
- Wcale mi nie powiedziała. Znalazłem list.
- Aha. —. Ojciec pokiwał z namysłem głową. - A co
ona powiedziała?
- Jak to?
- Co ci powiedziała Claire? - spytała cierpliwie Jean,
jakby rozmawiała z sześciolatkiem, który coś nabroił. Pa
trick dobrze pamiętał ten ton z dzieciństwa. - Czy wyjaś
niła, dlaczego ukryła to przed tobą?
Spojrzał na nią ze zdziwieniem
- Nie pytałem.
- Po prostu zabrałeś swoje rzeczy i odjechałeś?
- No... tak.
- Rozumiem.
Patrick westchnął i przygładził ręką włosy.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
139
- Nie mogę jej wybaczyć, mamo. Zataiła przede mną
coś ważnego. Po co miałbym z nią dyskutować... I dla
czego mówisz do mnie jak do dziecka? Na litość boską,
przecież ja cierpię!
Wzburzony podszedł do okna i wciągnął haust powie
trza. Ale nie poczuł ulgi. Kontury ogrodu rysowały się
niewyraźnie. Zamknął oczy i przycisnął je palcami.
Na szczęście obok niego był pies. Otworzył oczy i skie
rował się prawie na oślep ku drzwiom.
- Wyprowadzę psa na spacer - rzucił szorstko i wy
szedł.
Rodzice mogą zostać sami i dyskutować do woli o jego
poplątanym życiu.
Spacerował kilka godzin po lesie rozciągającym się za
domem i po polnych drogach. W końcu wrócił spocony
i zmęczony. Chciało mu się pić.
Matka zerknęła na niego i od razu postawiła na stole
wielki dzbanek wody z lodem i domowy piernik. Zjadł
kawałek ciasta i pomyślał, że nie jest tak dobre jak piernik
Claire. To idiotyczne, przecież zawsze uwielbiał piernik,
który piekła matka. Jadł bez apetytu, żałując, że to nie jest
tarta cytrynowa, bo nie przypominałaby mu o Claire.
Przecież to śmieszne. Jak mogło cokolwiek przypomi
nać mu o Claire, skoro ani na chwilę o niej nie zapomniał?
Matka siedziała przy drugim końcu stołu, pijąc herbatę.
Podsunęła mu szklankę wody. Kiedy opróżnił ją, znów
nalała mu do pełna. Dopiero wtedy zrobiło mu się trochę
raźniej.
Zawstydził się, że tak obcesowo potraktował swych
rodziców.
140
CAROŁ1NE ANDERSON
- Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. Wiem,
że staracie się mi pomóc.
- Jesteś zdenerwowany. Rozumiem to - odparła mat
ka. - Ale nie mogę pojąć, dlaczego uważasz, że ta urocza
dziewczyna cię wykorzystuje.
Spojrzał na nią z oburzeniem.
- Dlaczego? To przecież oczywiste! Spójrzcie, ile ode
mnie dostała - samochód, lodówka, kosiarka, pieniądze
za stodołę. Czy to mało?!
- Ale stodoła to był twój pomysł. Tak samo jak samo
chód i reszta rzeczy. Jesteś niesprawiedliwy, Patrick. Po
mijając to, że nie powiedziała ci o liście, ona cię naprawdę
kocha.
Potrząsnął gwałtownie głową.
- Wcale nie. Wykorzystywała mnie. Uwierz mi, ma
mo, to świetna aktorka. Chciała, żebyśmy się pobrali. Na
pewno zdała sobie sprawę, że kiedy dowiem się o Jess, jej
źródło dochodów wyschnie. Przez wiele tygodni nawet nie
pytałem o wynik testu. Zapomniałem o tym. Pewnie my
ślała, że jej się udało.
Jean pokręciła z rozpaczą głową.
- To nie ma sensu, Patrick. Znam Claire. To, co mó
wisz, w ogóle do niej nie pasuje.
- Ależ mamo, ona schowała list!
- Czy dostałeś jego kopię?
Patrick wytrzeszczył oczy.
- Jaką kopię?
- Kopię wyniku z laboratorium.
- Nie. Pewnie wysłali mi to do Londynu.
- Czy sekretarka nie przesyła ci poczty do Suffolk?
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 1
- Nie żartuj, mamo. Oczywiście, że mi wszystko prze
syła.
- To dlaczego nie dostałeś tego listu?
Wzruszył ramionami.
- Może Claire go przechwyciła?
- Czy to możliwe? Kto odbiera pocztę?
Znów wzruszył ramionami.
- My oboje. Ten list mógł przyjść, kiedy ona akurat
była w domu.
- A może jeszcze nie przyszedł?
Patrick zmarszczył brwi.
- Przecież dałem jej moje wyniki kilka miesięcy temu.
Miała tylko pójść do internisty. Na wyniki czeka się około
trzech tygodni. To znaczy, że nadeszły w maju.
- A jeśli od razu się do tego nie zabrała? Claire jest
trochę niezorganizowana. Czy to możliwe?
Oczywiście, że to możliwe, ale mało prawdopodobne.
Nawet nie chciał myśleć, że tak właśnie mogło być, bo
wtedy wyszedłby na idiotę.
Potrząsnął głową.
- Nie. Myślę, że chodziło jej tylko i wyłącznie o to,
by wyciągnąć ode mnie pieniądze. Prawdę mówiąc, gdyby
nie zdjęcia...
- Jakie zdjęcia?
Spojrzał na matkę i skrzywił się.
- Nie, nic.
- Jakie zdjęcia, Patrick?
Westchnął i zamknął oczy. Znał ten ton. Nie było przed
nim ucieczki. Nie na darmo matka była kiedyś nauczyciel
ką w szkole podstawowej.
142
CAROUNE ANDERSON
- Zdjęcia Willa i Amy. Zrobił je, kiedy byli razem.
- Chciałabym je zobaczyć
- Nie, mamo. - Zamknął oczy. - To bardzo intymne
zdjęcia.
- Nieprzyzwoite?
Potrząsnął głową.
- Ależ nie. Wcale nie są nieprzyzwoite. To artystyczne
zdjęcia, nawet bardzo piękne.
- W takim razie chciałabym je zobaczyć.
- Ależ, mamo. One są... intymne.
- Jestem dorosła, Patrick. Na pewno nie będę zszoko
wana. To zdjęcia mojego syna zrobione tuż przed śmiercią.
Tak mało nam zostało po nim. A teraz jeszcze straciliśmy
Jess. Chcę je zobaczyć.
- To niemożliwe. Claire ma te zdjęcia.
- W takim razie poproszę ją, kiedy u niej będę.
Podskoczył do góry, wytrzeszczając oczy.
- Będziesz u niej? Nie możesz tam jechać, mamo.
- Mogę. Tak samo jak ty. Nie mam zamiaru tracić
kontaktu z nią i Jess. Musisz porozmawiać z Claire. Mu
sisz jej wysłuchać... o ile naprawdę ją kochasz.
Ich spojrzenia spotkały się.
- Oczywiście, że ją kocham-powiedział łamiącym się
głosem. - Dlatego jest mi tak przykro.
- Jedź do mej i dowiedz się, co ma do powiedzenia.
Potrząsnął głową.
- Nie mogę. Potrzebuję trochę czasu. Muszę wszystko
przemyśleć.
- Może łatwiej ci będzie, jeśli poznasz fakty. - Ojciec
wstał i położył rękę na ramieniu Patricka. - Porozmawiaj
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 3
z nią. Nie możesz pozwolić, żeby duma zniszczyła twój
związek.
W stodole było chłodno, cicho i spokojnie. Claire
usiadła na podłodze. Tu miała być sypialnia małżeńska
w ich nowym domu. Dokładnie w tym miejscu stałoby
łóżko. Niewidzącymi oczami spoglądała na dolinę.
Czuła się pusta w środku i niesprawiedliwie sponiewie
rana. Patrick po prostu ją zostawił, kiedy dowiedział się,
że Jess nie jest córką Willa.
Była bez środków do życia. Stodoła będzie niedługo
ukończona i zostanie sprzedana obcym ludziom. Claire
utraci dosłownie wszystko.
Najgorsze było to, że nie wiedziała, dlaczego tak się
stało. Jeszcze wczoraj Patrick mówił, że ją kocha. To
niemożliwe, żeby wszystko zmieniło się z powodu Jess.
Skoro ją kochał i chciał się z nią ożenić, jakie znaczenie
mogło mieć dla niego, kto jest ojcem małej?
A jednak wyszedł bez słowa wyjaśnienia.
Był tak złośliwy! Co to znaczy, że sielanka się skoń
czyła? Przecież zawsze broniła się przed przyjmowaniem
od niego prezentów. Chciała oddać mu cały dług, kiedy
tylko zarobi dość pieniędzy. Zależało jej na tym, żeby się
uniezależnić.
Westchnęła ciężko i przełknęła ślinę, z trudem po
wstrzymując łzy.
Nie przyszło jej do głowy, że to Patrick załatwiał jej
zlecenia. Powinna była się domyślić, gdyby umiała rozu
mować racjonalnie.
Rozejrzała się po na wpół wykończonym wnętrzu. Wy-
144 CAROUNE ANDERSON
soki sufit ze sklepieniem z luków, pięknie odnowione bel
ki stropowe uzupełnione gdzieniegdzie nowymi dębowy
mi wstawkami. Co z tego, że to wszystko było piękne,
skoro zamieszka tu ktoś inny.
Nie ona z Patrickiem, Jess, kotem, psami i wszystkimi
dziećmi, które jeszcze miały się urodzić. Nie będzie miała
innych dzieci. A przynajmniej nie z Patrickiem. Chyba
z nikim, bo nieprędko pozwoli komukolwiek zbliżyć się
do siebie.
- Claire?
Odwróciła głowę i serce podeszło jej do gardła.
W przyćmionym świetle na szczycie drabiny stał Patrick.
- Czy mogę wejść?
Wzruszyła ramionami. Serce waliło jej jak młot.
- To twoja stodoła.
Szedł powoli w jej stronę. W pustym pomieszczeniu
jego kroki zadudniły echem. Zatrzymał się, a potem przy
kucnął obok niej.
Przez chwilę milczał, spoglądając na dolinę.
- Czy możemy porozmawiać? - spytał starannie kon
trolowanym głosem.
- O liście?
- O liście też.
Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, co jeszcze jest do powiedzenia. Myślałam,
że mnie kochasz. Teraz okazało się, że nie. Uważasz, że
zależy mi tylko na twoich pieniądzach. Nie mogę o tym
spokojnie słuchać.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Spojrzała na niego z mieszaniną gniewu i zmieszania.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 1 4 5
- O czym? Że nie poluję na bogatego męża?
- O liście i wynikach badań. O tym, że Jess nie jest
córką Willa.
Claire otworzyła oczy ze zdumienia.
- Kiedy miałam ci powiedzieć?
Patrick parsknął śmiechem.
- Jak to kiedy? Miałaś na to kilka tygodni.
- Wcale nie. Ten list dostałam dzisiaj rano.
Teraz on nie posiadał się ze zdumienia.
- Dzisiaj? Chcesz powiedzieć, że te badania trwały
trzy miesiące? Nie wierzę.
Claire odwróciła głowę, rumieniąc się.
- Dopiero niedawno poszłam z Jess do lekarza. Nie
wiem, dlaczego wydawało mi się to nieważne. Zupełnie
nieistotne.
- A gdzie jest Jess?
Skoro o to pyta, to widocznie nie jest taki obojętny.
- Śpi. Kropka zaszczeka, jeśli Jess się zbudzi i zacznie
płakać.
Patrick skinął głową, a potem zmarszczył brwi.
- To znaczy, że nic nie wiedziałaś wczoraj wieczorem,
kiedy poprosiłem cię o rękę? Kiedy mówiłem o adopcji Jess?
- Oczywiście, że nie! Miałam ci powiedzieć, kiedy
wrócisz do domu. Tylko nie wiedziałam jak. - Jej głos
złagodniał. Złość zaczynała jej przechodzić. - Wiem, jak
ją kochasz i ile Jess znaczy dla twoich rodziców. Dlatego
schowałam ten list. Chciałam się chwilę zastanowić, jak
wam to powiedzieć. Przepraszam, że nie zadzwoniłam od
razu do ciebie na komórkę. Ale tak trudno mi było zerwać
tę ostatnią nitkę, która cię łączyła z Willem. - Otarła łzy,
146
CAROUNE ANDERSON
które potoczyły się po jej policzkach. - Przepraszam, Pa
trick. Przepraszam, że cię w to wciągnęłam. Byłam pewna,
że Amy mówi prawdę. No i te zdjęcia. Wszystko wskazy
wało na to, że to Will jest ojcem. Byłeś taki szczęśliwy
i nie pytałeś o wyniki testu.
- Zapomniałem - przyznał ze skruchą. - Tak przyzwy
czaiłem się do myśli, że Jess jest córką Willa i że jest...
naszym dzieckiem.
Claire skinęła głową. Przymknęła oczy, przełykając łzy.
- Wiem.
- Domyślasz się, kto może być jej ojcem?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Może coś przyjdzie mi do głowy, kiedy przejrzę
rzeczy Amy. Ale tak naprawdę wcale nie chcę się dowie
dzieć. Nie mam siły znów przez to przechodzić.
- Wcale cię nie namawiam. Ale co zrobisz, kiedy Jess
cię kiedyś spyta? Ma prawo wiedzieć.
- To prawda. Może dowiem się czegoś z pamiętnika
Amy. Nigdy nie chciałam do niego zaglądać.
- Rozumiem cię. Przeżywałem to samo, kiedy umarł
Will. Nagle dowiedziałem się zupełnie nowych rzeczy,
o których chciałem z nim porozmawiać. Ale było za
późno. Zwykle jest za późno. - Odwrócił głowę. - Prze
praszam cię za wszystko, Claire. Wygadywałem dziś rano
różne głupstwa. Wiem, że niełatwo wybaczyć takie słowa.
Ale byłem pewien, że miałaś ten list od dawna. Myślałem,
że specjalnie skłoniłaś mnie do oświadczyn, bojąc się, że
cię zostawię, gdy się dowiem prawdy.
- Zrobisz tak? - spytała spokojnie, choć serce pękało
jej z żalu. - Masz zamiar odejść?
ZWIĄZEK NA CAŁE ZYCIE
147
Spojrzał na nią płonącymi oczami.
- Nie. Nie zostawiłbym cię, gdybyś mi powiedziała
prawdę. Myślałem, że mnie oszukałaś, a to strasznie boli.
Wcale nie chodziło mi o Jess. Gdybym to ja odebrał list,
powiedziałbym ci, że to nie ma znaczenia. I tak cię ko
cham. Jess jest wspaniała, ale przede wszystkim kocham
ciebie. Pragnę być z tobą, jeśli tylko mi wybaczysz.
Claire chciała powiedzieć „Tak, oczywiście", ale nie
mogła.
- Zraniłeś mnie. - Przycisnęła dłoń do ust, żeby po
wstrzymać szloch. - Nie mogłam uwierzyć, że powiedzia
łeś takie słowa... że mogłeś tak o mnie myśleć. Nic nie
rozumiałam.
Wybuchnęła płaczem. Zerwała się i szybko zeszła po
drabinie. Chciała uciec od niego jak najdalej. Chętnie
zamknęłaby drzwi na klucz, ale jak zwykle gdzieś się
zapodział. Nigdy nie mogła znaleźć klucza.
- Claire? - Patrick pchnął drzwi i wszedł do środka.
Objął ją i przytulił. - Do diabła. Byłem strasznym głup
cem. Przepraszam.
- Masz za co - powiedziała, waląc go pięściami
w pierś. - Jak mogłeś tak o mnie myśleć? •
- Nie wiem. Po prostu oszalałem z rozpaczy.
- I co się stało, że odzyskałeś rozum?
- Moja matka spytała, czy dostałem kopię listu z labo
ratorium. Powiedziałem, że nie, ale być może ją zabrałaś.
Matka stwierdziła, że zwariowałem i że na pewno mnie
kochasz. Przypomniała, jak się broniłaś, kiedy chciałem ci
coś kupić. Oczywiście miała rację.
- Brawo dla mamy. Przynajmniej jedna osoba w two-
148
CAROLINE ANDERSON
jej rodzinie zachowuje się rozsądnie. Chyba powinnam się
cieszyć, że Jess nie jest z tobą spokrewniona, bo przynaj
mniej nie będzie przypominać mi ciebie przez całe życie.
Zapadła cisza. Patrick otworzył drzwi i zawołał psa.
- Claire, mogę tylko cię przeprosić. Gdybyś kiedyś
zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie szukać.
Drzwi cicho się zatrzasnęły. Kropka przycisnęła nos do
ręki Claire, patrząc jej żałośnie w oczy.
- Och, wiem, kochanie - powiedziała Claire. Zanurzy
ła twarz w sierści suczki i rozszlochała się w głos.
Pamiętnik był zaskakujący. Amy zapisywała wszystkie
chwile spędzone z Willem, którego znała jako Patricka,
a na końcu był dopisek: „Kocham go".
Kiedy próbowała się do niego dodzwonić, powiedziano
jej, że wyjechał do Japonii w interesach. Kilka dni później
okazało się, że jest w ciąży.
„Mam nadzieję, że to dziecko Patricka" - zapisała
w pamiętniku. „Ale nie sądzę. Był taki ostrożny. Chyba
że to ten jeden raz. Ale daty się nie zgadzają. To musiało
być wtedy na przyjęciu. O Boże, co ja zrobię? Będę miała
dziecko".
Wspomniała o przyjęciu, na którym była kilka dni
przed weekendem spędzonym z Willem. Wszystko wyda
wało się pasować. Claire przewróciła kartki na ostatnią
stronę, na której kończyły się zapiski. Amy była rozgory
czona po spotkaniu z Patrickiem.
„Nawet mnie nie poznał. Dał mi pieniądze na pociąg
- śmiesznie mało, biorąc pod uwagę moje długi. Był bar
dzo uprzejmy, ale jakiś inny. To dziwne. Wcale nie przy-
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE 149
pominął mężczyzny, w którym się kiedyś zakochałam. Ale
i tak warto było spróbować, choć wiem, że to dziecko nie
jest jego. Miałam wprawdzie nadzieję, ale to nie było fair.
Bóg raczy wiedzieć, kto jest ojcem Jess, ale jestem mu
wdzięczna, bo to najwspanialsza rzecz, jaka mnie spotkała
w życiu. Szkoda, że nie będę mogła się nią opiekować, ale
Claire mnie zastąpi. Ona zawsze była lepsza ode mnie.
Claire, jeśli czytasz to teraz, wiem, że Jess będzie przy
tobie bezpieczna. Dziękuję ci za wszystko. Kocham cię -
i przepraszam".
To wszysdco. Ostami zapisek powstał w dniu śmierci
Amy. Claire zamknęła zeszyt i przytuliła go do serca.
A potem zwinęła się w kłębek na łóżku siostry i wypłaki
wała z siebie cały żal. Zasnęła dopiero wtedy, gdy świt
zaczął przezierać przez firanki.
Rano zbudził ją natarczywy dzwonek telefonu. Zbiegła
do pracowni i podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Claire? Tu Jean Cameron. Przepraszam, że budzę cię
tak wcześnie. Patrick miał wypadek. Jest w szpitalu w Ips-
wich. Czy możesz przyjechać? Wciąż traci przytomność,
ale pyta o ciebie.
Claire usiadła z wrażenia. Krew ścięła jej się w żyłach.
- Co mu się stało?
- Jeszcze nie wiadomo. Godzinę temu znaleziono go
w rozbitym samochodzie. Ma obrażenia głowy i złamane
żebra, ale nie wiadomo, czy nie doznał urazu mózgu.
- Już jadę - powiedziała. - Powiedzcie mu... - Jej
głos załamał się. - Powiedzcie, że go kocham.
1 5 0 CAROLINE ANDERSON
- Sama mu to powiesz. Jedź ostrożnie, kochanie. Spot
kamy się w szpitalu. Och, zapomniałam. Psu nic się nie
stało. Policja go odnalazła.
Claire przejechała szczotką po włosach, porwała Jess
z łóżeczka, przewinęła ją i chwyciła z lodówki butelkę ze
smoczkiem.
- Zostań, Kropka.
Jednak pies za nic w świecie nie chciał jej posłuchać,
jakby czuł, że stało się coś złego. Wzięła więc także Kropkę.
Starała się jechać wolno, ale wskazówka szybkościo
mierza wciąż wychylała się do przodu. Claire myślała, że
po drodze zatrzyma ją policja, ale jakoś udało jej się do
jechać. Skręciła na parking i zatrzymała się jak najbliżej
wejścia. Nie miała pieniędzy na parkometr, bo zostawiła
torebkę w domu, więc napisała parę słów na opakowaniu
po czekoladzie i wsadziła papierek za wycieraczkę. Potem
chwyciła na ręce Jess.
- Czekaj tu, Kropka - powiedziała i pobiegła do wej
ścia. - Szukam Patricka Camerona. Miał wypadek...
- Claire!
Odwróciła się. Ojciec Patricka wyciągnął do niej rękę.
- Chodź. Zaprowadzę cię do niego.
Patrick leżał podłączony do różnych urządzeń. Obok
niego siedziała matka.
Kiedy weszli, podniosła głowę.
- Claire. Dzięki Bogu, że już jesteś. - Łzy stanęły jej
w oczach. - Daj mi małą... Chodź do babci, skarbie.
Do babci. O Boże.
- Patrick? Patrick, to ja, Claire. Zbudź się. Porozma
wiaj ze mną.
ZWIĄZEK NA CAŁE ŻYCIE
151
Jego powieki poruszyły się. Przez chwilę wpatrywał się
w nią nieruchomo, a potem spróbował się uśmiechnąć.
Jedno drgnienie warg, raczej grymas niż uśmiech, ale to
wystarczyło.
- Przyjechałaś - odezwał się niewyraźnym, chropa
wym głosem.
Łzy napłynęły jej do oczu.
- Oczywiście, że przyjechałam. Kocham cię.
- Ja też cię kocham. Boli mnie głowa.
- Za dużo myślałeś. Powinieneś zostawić to mnie. To
dla ciebie zbyt trudne.
Uśmiechnął się szerzej.
- Wiem. Będziesz ze mną?
- Tak.
W jego oczach zamigotała radość. Potem westchnął
i zamknął je.
Claire z przerażeniem spojrzała na pielęgniarkę stojącą
po drugiej stronie łóżka.
- O Boże. Czy on...?
- Po prostu zasnął. Wszystko będzie dobrze. Tomogra
fia mózgu nie wykazała uszkodzeń. Przez kilka godzin
zostanie pod naszą obserwacją, a za dzień lub dwa wróci
do domu.
Claire usiadła. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że ściska Patricka kurczowo za rękę. Rozluźniła uścisk,
lecz napięcie nie osłabło. I wtedy zrozumiała, że to on
ściska jej palce.
Uniosła jego dłoń do ust i pocałowała. Potem przytuliła
policzek do jego dłoni i zamknęła oczy.
1 5 2 CAROLINE ANDERSON
- A więc wyczuła, że nie jestem Willem. - Patrick
odłożył pamiętnik Amy i oparł głowę na poduszkach. Jak
to dobrze, że nareszcie poznał prawdę. - Cieszę się, że
Amy tak mocno kochała Willa. Cieszę się, że nie czuła do
mnie żalu. Trochę mi ulżyło.
- Ale wciąż nie wiemy, kto jest ojcem Jess. Obawiam
się, że to zostanie tajemnicą.
Patrick wziął Claire za rękę.
- To nie ma znaczenia. Ma matkę i ojca, a potem bę
dzie miała braci i siostry. Czy mówiłem ci, że rodzice od
razu się zorientowali?
Spojrzała na niego badawczo.
- Jak to?
- Po kolorze włosów. Cała nasza rodzina ma ciemne
włosy, a poza tym Jess nie była podobna do żadnego
dziecka w naszej rodzinie. Ale dla nich nie ma najmniej
szego znaczenia, czy Will był ojcem Jess. I tak bardzo ją
kochają. Ciebie też.
- A ty?
- Zgadnij.
Stuknęła go lekko w ramię.
- Uważaj, tu mam siniaka - powiedział, krzywiąc się.
- To nie zaczynaj.
Uśmiechnął się.
- Przecież wiesz, że cię kocham. Chodź, to ci pokażę
jak bardzo.
- Dwa dni temu miałeś wypadek. »
- Ale już jest znacznie lepiej. Zresztą chcę to spraw
dzić. Chodź tutaj.
Wyciągnął rękę i przytulił Claire do siebie, ale tylko ją
ZWIĄZEK NA CALE ŻYCIE
153
pocałował. Nie miał na nic więcej siły, choć czuł się o nie
bo lepiej. Jeszcze dzień lub dwa, pomyślał.
- Jess się zbudziła - szepnęła Claire.
- Wiem. Słyszę, jak gaworzy. Przynieś ją tutaj.
Claire poszła po dziewczynkę. Potem wszyscy leżeli
obok siebie. Patrick patrzył, jak Jess bawi się gumową
zabawką, i nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu.
Odwrócił głowę i poszukał wzroku Claire.
- Powiedz, czy przyszłabyś do mnie, gdyby nie ten
wypadek?
Skinęła głową.
- Tak. Kiedy się uspokoiłam, zrozumiałam, że nie po
stąpiłam mądrze. Ale stawiam ci jeden warunek.
- Jaki?
Nagle przeszył go strach.
- Nie wolno ci nigdy wyciągać pochopnie wniosków.
Najpierw musisz ze mną porozmawiać. No i musisz mi ufać.
Skinął głową, czując, że ciężar spadł mu z serca.
- Przepraszam. Obiecuję, że się poprawię. Nigdy już
nie popełnię błędu.
- Bardzo wątpię. W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Ale
zawsze trzeba to wyjaśnić.
Patrick uśmiechnął się.
- Umowa stoi. Ale coś mi się zdaje, że musisz się teraz
zająć Jess.
Claire ześlizgnęła się z łóżka i odrzuciła kołdrę.
- Wyglądasz już lepiej - powiedziała z uśmiechem. -
Teraz twoja kolej. Wstawaj.
Westchnął i pokręcił głową, ale wstał. Wyprostował
ostrożnie ramię i wziął Jess na ręce.
154
CAROIJNE ANDERSON
- Chodź, skarbie, zmienimy pieluszkę.
Jess złapała go za uszy i pocałowała. Ten niezdarny,
mokry pocałunek wypełnił jego serce miłością. Pomyśleć,
że prawie ją utracił - ją i Claire.
Ależ byłem głupcem, westchnął w duchu. To się więcej
nie powtórzy. Przewinął małą w asyście Claire, a potem
zeszli do kuchni. Z zewnątrz dobiegał odgłos stukania
młotkiem i piłowania. Robotnicy pracowali pełną parą.
Jego marzenie nabierało kształtów.
Ale najważniejsze było to, że mógł zamieszkać tu
z Claire i z Jess. To było prawdziwe szczęście i zrobi
wszystko, by zostało tak na zawsze.
Kolejne książki z serii Harleąuin Romans
ukażą się 30 maja
Caroline
Anderson
Związek na całe życie
Gdy Claire została opiekunką osieroconej siostrzenicy,
postanowiła przede wszystkim odszukać ojca dziewczynki.
Dotarła do Patricka, który, choć wypiera się ojcostwa,
nie odmawia jej pomocy. Wkrótce jego upodobanie
do kawalerskiego stylu życia ustępuje miejsca
marzeniu
o założeniu rodziny. Claire i mała Jess podbiły jego serce,
ale dobrze wie, że zanim zwiąże z nimi przyszłość, musi
wyznać prawdę o przeszłości...