background image

Asystenci Macierewicza zastraszani 
Nasz Dziennik, 2011-03-16 

Od lutego Bartłomiej Misiewicz i Piotr Bączek, 
współpracownicy posła Antoniego Macierewicza, 
szefa parlamentarnego zespołu badającego 
katastrofę smoleńską, są zastraszani. Zaczęło się od 
dziwnych wiadomości, a od pewnego czasu na 
posesję Misiewicza wchodzą nieznane mu osoby. 
Sprawę bada policja.
 
 
Jak poinformował nas Bartłomiej Misiewicz, szef 

Biura Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 
2010 roku, niepokojące wydarzenia wokół jego osoby rozpoczęły się 12 lutego br., kiedy 
otrzymał z nieznanego mu numeru telefonu wiadomość SMS o treści "proszę się nawrócić, 
modlę się w twojej intencji". - Nie odpowiedziałem na tę wiadomość, zbagatelizowałem ją, bo 
zwłaszcza po wystąpieniach posła Antoniego Macierewicza dostaję różne wiadomości. Mój 
telefon i e-mail są powszechnie dostępne, więc ich odnalezienie nie sprawia problemów - 
relacjonuje Misiewicz. 
16 lutego szefowi Biura pod jego domem przebito oponę w samochodzie. Co istotne, w tym 
samym dniu Piotr Bączek, asystent posła, na swojej furtce znalazł zawieszone martwe 
zwierzę. - Ktoś zawiesił mi martwą wiewiórkę na furtce. Kiedy dowiedziałem się o tym, co 
przytrafiło się Bartłomiejowi Misiewiczowi i że te wydarzenia się zazębiają, zacząłem 
podejrzewać, że mogą one mieć związek z naszą pracą na rzecz Zespołu Parlamentarnego - 
podkreśla Bączek. Sprawę od razu zgłosił na policję, podejrzewając próbę zastraszenia. 
Prowadzone są czynności, przesłuchiwano już rodzinę Bączka oraz sąsiadów. Bączek 
przyznał, że w ostatnim czasie także miał kłopoty z samochodem, ale jak zaznaczył, na razie 
nie ma mocnych argumentów, by łączyć te zdarzenia. 
Niestety, w przypadku Misiewicza sprawy zaszły dalej. Od czasu incydentu z połowy lutego 
pod jego dom o różnych porach dnia i nocy podjeżdża samochód marki BMW o 
charakterystycznym głośnym dźwięku silnika. - Samochód jeździ koło mojego domu, 
zatrzymuje się, jego pasażerowie wysiadają, spacerują, a kiedy ktoś wychodzi, odjeżdżają - 
opowiada Misiewicz. 8 marca br. sprawę zgłosił na policję w Łomiankach, ale problem 
zbagatelizowano. Nawet sąsiedzi zorientowali się, że jest coś nie tak, i wypytywali 
Misiewicza o tajemniczy samochód. 
- 11 marca usłyszałem szczekanie psa w domu. Myślałem, że chce wyjść do ogrodu. Kiedy 
otworzyłem drzwi, ujrzałem jednego z tych mężczyzn z BMW na mojej posesji. Kiedy 
usłyszał otwierające się drzwi, przeskoczył przez bramę. Po chwili usłyszałem 
charakterystyczny odgłos silnika - tłumaczy. 
Po konsultacji z prawnikiem Misiewicz następnego dnia złożył zawiadomienie na policji. 
Sygnalizował naruszenie miru domowego, zastraszanie i podejrzenie próby włamania. - Nie 
wiem, jakie zamiary mają te osoby. Przyjeżdżają pod mój dom, obserwują, wchodzą na 
posesję. Także w ostatnią niedzielę po południu się pojawili. Mieli aparat fotograficzny i 
robili zdjęcia - zaznaczył. Misiewicz podkreśla, że tym razem jego zawiadomienie zostało 
potraktowane poważnie, a policja już się z nim skontaktowała i chce usłyszeć jego zeznania. - 
Początkowo zwlekałem z tą sprawą, myślałem, że sama ucichnie, ale teraz moja rodzina czuje 
się zagrożona. Nie wiem, czy powinienem te wydarzenia łączyć z moją pracą. Chciałbym 
wierzyć, że pomylono mnie z inną osobą, ale splot kolejnych wydarzeń, także tych 
dotykających Piotra Bączka, jest niepokojący - mówi Bartłomiej Misiewicz. 

background image

 
  

Marcin Austyn