191 James BJ Dłoń Anioła

background image
background image

Tytuł oryginału:

The Hand of an Angel

Pierwsze wydanie:

Silhouette Books, 1994

Przekład:
Małgorzata Studzińska

Redakcja:

Mira Weber

Korekta:

Stanisława Lewicka

Maria Kaniewska

© 1994 by B.J. James

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1995

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji

części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu

z Harlequin Enterprises li B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych, i umarłych

- jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin

Desire są zastrzeżone.

Skład i łamanie: COMPTEXT, Warszawa

Printed in Germany by ELSNERDRUCK

ISBN 83-7070-675-4

Indeks 356948

PROLOG

W progu przystanął na chwilę. Po to tylko, by jego

ciemne, błyszczące oczy odnalazły Madame Zare. Ale ta

chwila wystarczyła, by inni go dostrzegli, i wokół rozległ
się szmer zaskoczenia.

Sława i bogactwo nie były niczym nowym dla miesz­

kańców Atlanty, którzy ucztowali aż do późnych godzin
nocnych w tym pięknym tropikalnym ogrodzie. Ale to był
Jamie. Gęste czarne włosy opadały mu na czoło, pod
doskonale skrojonym ubraniem rysowały się szerokie,
mocne ramiona. Tak, to był Jamie, który dał światu swoją
muzykę.

Niestety, po dzisiejszym wieczorze miała ona ucich­

nąć.

Na twarzy Jamie'ego malował się smutek, którego nie

potrafił ukryć. Uśmiechnął się lekko i ujął słabe, powy­
kręcane dłonie, które Zara wyciągnęła do niego.

- Madame.
- Mój słodki łobuziaku - mówiła staruszka, na próżno

szukając śladu radości na jego twarzy. - Niełatwo jest
zostawiać coś, co się kocha. Nawet jeśli tak trzeba.

- Ma pani rację. Trudno jest odchodzić - westchnął

ciężko — nawet jeśli tak trzeba.

- Będziesz tęsknić.
- Na pewno.

Skinęła głową, korona siwych włosów zalśniła w świetle.

background image

6

DŁOŃ ANIOŁA

- To dobrze, że twój ostatni koncert odbyt się tu, gdzie

po raz pierwszy rzuciłeś świat na kolana.

- Nigdy nie pragnąłem mieć go u swoich stóp.
- Wiem. Ale jesteśmy ci wdzięczni za to, że ob­

darzyłeś nas swoją muzyką.

- Dziękuję. - Jamie uniósł do ust jej dłoń. - Nigdy

tego nie zapomnę. Warto było to przeżyć.

- Nie wątpię.
Tym razem uśmiech pojawił się i w jego oczach.

Madame Zara umilkła. Temat był wyczerpany. Nie

potrzeba żadnych słów, by wiedzieć, jak trudno jest
kochać, a jeszcze trudniej zostawić swą miłość. Wysunęła
dłoń z jego uścisku i dotknęła lekko policzka Jamie'ego,

jakby chciała złagodzić jego ból.

- Ależ z ciebie przystojny chłopak, Jamie, Gdybym

miała pięćdziesiąt lat mniej...

- Pani jest zawsze tak samo młoda. Pani jest wieczna,

Madame - roześmiał się Jamie.

- Czyli mogę być starsza od Pana Boga? - uniosła

lekko brwi.

- Nie, chciałem tylko powiedzieć, że pragnąłbym być

mężczyzną liczącym się w pani życiu.

- Ty pośród moich sześciu mężów? - tym razem

Madame Zara się roześmiała.

- Mówiła pani o pięciu.
- Czyżby? - znowu uniosła brwi. - Z szóstym żyłam

bez ślubu.

- Szczęściarz.
- Wiem, że ta kobieta, która będzie miała Jamie'ego

McLachlana za męża, też będzie bardzo szczęśliwa.

- Nie wiem, czy taka kobieta istnieje.
- Istnieje. Kiedy ją spotkasz, będziesz wiedział. A ona

na pewno ci się nie oprze.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Niech cię diabli, Simon! - Jamie uderzył dłonią

w stół, aż zadźwięczało szkło. — Przecież wiedziałeś, że

skończyłem już z Organizacją, kiedy to planowałeś.

Simon McKinzie skinął głową, nie siląc się na wyjaś­

nienia. Podniósł szklankę, poruszył nią tak, że bur­
sztynowy płyn zawirował, i podniósł ją do ust. Jeden ruch
i szklanka była pusta. Czysta, mocna whisky spłynęła mu
do gardła; połknął ją jak wodę.

Jamie patrzył, jak olbrzymia dłoń przechyliła ponow­

nie karafkę i następna porcja płynu pojawiła się w szklan­
ce.

Marynarka Simona miała swoje lata, jak i jej właś­

ciciel, ale w dalszym ciągu wyglądała porządnie. Ktoś
inny może wyglądałby śmiesznie w błyszczącym ubra­
niu, które wyszło z mody trzydzieści pięć lat temu, kiedy
urodził się Jamie, ale nie Simon.

- Dobrze dziś grałeś. - W ustach Simona była to

najwyższa pochwała.

- Dzięki. - Jamie skrzyżował ręce. - Starałem się.

- Spoglądał przez cały czas na mężczyznę, który był jego

przyjacielem i mistrzem.

- Chwilami batem się, że rozbijesz fortepian.
- Jak dotąd, nigdy tego nie zrobiłem. A teraz, kiedy

skończyłem z koncertami, nie będę miał ku temu okazji.

background image

DŁOŃ ANIOŁA

- Ze dwa razy musiałem wyjąć chusteczkę.

Jamie roześmiał się. Smutek zniknął z jego twarzy.

Simon łatwo się wzruszał. Jego wrażliwość dorównywała

posiadanej sile.

- Już ci przeszło? - Simon popatrzył badawczo na

Jamie'ego. Lubił go najbardziej ze wszystkich McLach-

lanów. - Czy możesz mnie teraz wysłuchać?

- Chcesz się wytłumaczyć? Dobrze. Słucham.

- Raczej wyjaśnić ci przyczyny. - Simon był dokład­

ny,

- Dobrze. Wyjaśnij. - Zły, że wciągnięto go w tę

operację, Jamie wiedział, że Simon zawsze postępował
rozsądnie. Ten potężnie zbudowany weteran służb spec­

jalnych nie utworzyłby najlepszego oddziału, gdyby nie

kierował się rozsądkiem. Jamie działał razem z nim.
Simon zwerbował go wiele lat temu.

- Mendoza przyjeżdża jutro o szóstej. - Widząc

pytanie w oczach Jamie'ego, dodał: - Tak, ten sam,
z którym miałeś do czynienia trzy lata temu.

- Ujawnił się?

- Tak. Ma listę i teczkę pełną dowodów wystar­

czających, by uniemożliwić działanie szczególnie nie­
bezpiecznej grupie kartelu narkotykowego. Podobno lista
zawiera znane nazwiska. Ale nie wiemy, czyje i jakie
stanowiska piastują ci ludzie. Mendoza jest bardzo
wystraszony. Potrzebujemy na lotnisku znajomej twarzy.
Kogoś, komu ufa.

Jamie westchnął. Był wykończony. Zawsze tak się

czuł po koncertach, a teraz jeszcze to spotkanie.

- Rozumiem.
- Wystarczy, aby cię dostrzegł na lotnisku. Kiedy

upewnisz się, że cię widzi, umożliwisz mu zamianę

DŁOŃ ANIOŁA

9

8

teczki, stawiając swoją w jak najdogodniejszym miejscu.
Potem zabierzesz teczkę Mendozy i opuścisz teren

lotniska.

- Czy Mendoza będzie bezpieczny?
- To problem kogoś innego. Ty się tą sprawą nie

zajmujesz. Jak tylko dostarczysz nam teczkę, przecho­
dzisz na zasłużoną emeryturę.

- A ja myślałem, że nastąpiło to już tydzień temu.
- Czyżby? Chyba się pomyliłeś.

- Niech ci będzie. - Jamie stuknął lampką o szklankę

Simona. - Za tydzień, w którym Jamie McLachlan,

pianista i tajny agent, przechodzi na emeryturę.

- I za wszystkie jego dzieci, które zacznie produko­

wać, jak tylko znajdzie odpowiednią osobę.

- Produkcja dzieci - roześmiał się Jamie. - No cóż,

wymyśliłeś dla mnie zupełnie przyjemne zajęcie.

- Prawda? - Simon uśmiechnął się i druga szklanka

whisky zniknęła podobnie jak pierwsza.

Brett Sumner przesunęła wyżej pasek aparatu foto­

graficznego i przycisnęła łokcie do ciała. Przy każdym
kroku teczka obijała się jej o kolana. W odruchu wściek­
łości zapragnęła nagle uderzyć nią mężczyznę, który
przepychał się przez tłum tuż za nią. Co z tego, że mu się
spieszy. Wszystkim się spieszy. Trzeba wykazać trochę
cierpliwości. Zwolniła kroku i powoli posuwała się wraz
z tłumem. Kiedy znalazła się w poczekalni, odetchnęła

z ulgą. Nareszcie można było przełożyć aparat na drugie
ramię i uchwycić teczkę tak, by nie przeszkadzała przy
każdym ruchu. Poruszała się z wdziękiem. Pasma kruczo­
czarnych włosów wysuwały się spod zniszczonego kape­
lusza, czerwona apaszka była niedbale wsunięta w wycie-

background image

10

DŁOŃ ANIOŁA

cie bluzki. Mocne wysokie buty, w które wpuszczone

były nogawki szerokich spodni, podkreślały płynny krok.
Jej zgrabna sylwetka przyciągała wzrok wszystkich.
Goniły ją spojrzenia pełne podziwu. Piękna twarz, dosko­
nała figura, pewność siebie i poczucie własnej godności
podkreślały jej zmysłowość.

Brett nie zdawała sobie zupełnie sprawy z podziwu, jaki

budzi. Myślała tylko o tym, by jak najszybciej dotrzeć do
domu. Myślami była już w ciemni, gdzie powoływała do
życia nadzieje, marzenia, ból i żal, które uchwyciła na
zdjęciach. Idąc wśród tłumu, przypatrywała się twarzom
napotykanych ludzi, szukając ciekawych obiektów.

W oczy rzuciła jej się twarz szczupłego, atrakcyjnego

mężczyzny. Widziała ją w ostrych, kontrastujących ze
sobą kolorach, które nie tylko odzwierciedlały przepeł­
niającą go energię, ale i podstęp. Zwolniła kroku, zacieka­
wiona. A może to pozory? Twarze wielu osób przypomi­
nały maski, by nikt nie mógł ich zranić lub odkryć ich

prawdziwej natury. Pracując, starała się zawsze ujawnić
to, co kryło się pod taką maską.

Nie rozumiała, dlaczego ten stojący samotnie męż­

czyzna przyciągnął jej uwagę. Dlaczego kojarzył się jej
z podstępem. Chyba to podpowiadał jej instynkt. Zaprag­
nęła utrwalić napięcie, które malowało się na jego twarzy,
i sięgnęła po aparat. W jakiś sposób odgadł jej intencje
i wpił się w nią ciemnymi oczami. Brett zadrżała.

Zaskoczona stwierdziła, że oczy mężczyzny były niebies­

kie i bardzo rozgniewane, jakby mówiły: wynoś się stąd;
to nie twoja sprawa.

Te nie wypowiedziane słowa dotarły do niej z taką

mocą, że aż się cofnęła, a ręka zsunęła się z aparatu.
Mężczyzna wpatrywał się w nią intensywnie, dopóki nie

DŁOŃ ANIOŁA

11

rozdzielił ich wózek z bagażami. Kiedy przejechał,
mężczyzny już nie było.

Brett wpatrywała się w opustoszałe miejsce zupełnie

wytrącona z równowagi. Miała wrażenie, że wszystko to
działo się w jej wyobraźni, że jej umysł nie uwolnił się

jeszcze od nastrojów panujących w kraju, z którego

właśnie wróciła.

Jeszcze raz rozejrzała się po szerokim korytarzu,

szukając nieznajomego, ale go nie znalazła. Zorientowała

się, że stoi pośród przechodzących ludzi, i przyłączyła się
do nich. Idąc z tłumem zmęczonych podróżnych, od­

twarzała w myślach obraz ujrzanej twarzy.

Każdy szczegół utkwił jej w pamięci. Proste brązowe

włosy odrzucone na bok były tak ciemne, że aż czarne.
Wyraźnie zarysowane brwi miały ten sam kolor. Gęste,

zawinięte rzęsy były jeszcze ciemniejsze. Wystające

kości policzkowe i podbródek świadczyły o bezkom-
promisowości tego mężczyzny. Pięknie wykrojone usta
stworzone były do śmiechu; złość, która ściągnęła je
w prostą, wąską linię, nie pasowała do nich. I te cudowne
oczy jak płomień błyskający mocą.

Piękna twarz. Twarz, której nie można zapomnieć.

Znowu zwolniła kroku. Jedynie tłum ludzi powstrzy­

mywał ją od zawrócenia i ponownego przeszukania
poczekalni. Była pod tak silnym wrażeniem tego męż­
czyzny, że postanowiła znaleźć jakieś logiczne wy­
tłumaczenie tego faktu. W końcu doszła do wniosku, że
rysy wydają się jej znajome. Tylko skąd je znała? Dała
upust swojej fantazji, próbując sobie wyobrazić mężczyz­
nę w innym otoczeniu. Przed jej oczami pojawiały się
obrazy i znikały. Męczyło ją uczucie, że rozwiązanie
zagadki jest w zasięgu ręki, ale nie mogła nic na to

background image

12

DŁOŃ ANIOŁA

poradzić. Była już prawie u wyjścia, gdy przypomniała

sobie o bagażach.

- Cholera! - zaklęła poirytowana i zawróciła. Nie

uszła nawet kroku, gdy mocne uderzenie powaliło ją na
ziemię.

- Dziwka! - padło przekleństwo.

Czuła, że uderza głową o podłogę, a jakieś ciało

przygniata ją swym ciężarem, ale jedyna rzecz, o której
była w stanie myśleć, to aparat fotograficzny.

- Nie mógł pan uważać? Co za niedołęga - syczała

przez zęby.

Powoli gramolił się na nogi, cały czas rozglądając się

w panice na wszystkie strony. Po chwili znowu rzucił się
na nią, próbując wyrwać jej z ręki teczkę. Brett zorien­
towała się, że napastnikiem jest mrukliwy facet o ciem­
nych, przerażonych oczach, który leciał z nią samolotem.
Wyszarpnął jej teczkę i teraz ściskał ją tak mocno, jakby
zawierała wszystkie skarby jego życia.

Złodziej! Wstrętny typ, który chce po prostują okraść.
- O nie! Nic z tego! - Zapominając o bólu, próbowała

stanąć na nogi.

- Nie!

Była tak zajęta walką z napastnikiem, że nie zwracała

na nic uwagi. Próbowała chwycić złodzieja za rękę, ale

złapała go tylko za połę koszuli, gdy nagle na jego
brzuchu pojawiła się plama czerwieni. Mężczyzna po­
tknął się i osłaniając głowę jedną ręką, a w drugiej
ściskając teczkę Brett, biegł w stronę taksówki.

Znowu próbowała się podnieść.

- Nie ruszaj się! - Szum głosów i dźwięk rozbijanego

szkła zagłuszyły to polecenie.

Zdenerwowana tak bezczelną kradzieżą dokonaną na

DŁOŃ ANIOŁA

13

oczach wszystkich, nie dostrzegała niczego wokół. Myś­
lała tylko o filmie, który straciła, o tych wszystkich
wspaniałych twarzach, które udało jej się utrwalić. Nie
mogła tego darować złodziejowi, więc rzuciła się w po­
goń za nim.

- Do diabła! Kobieto!

Kolejny raz znalazła się na podłodze, przygnieciona

żelaznym uściskiem.

- Czy pani jest głucha? - Patrzyły na nią rozgniewane,

ciemnoniebieskie oczy.

Jamie McLachlan był wściekły na siebie. Spóźnił się.

Nie przypuszczał jednak, że ktoś taki jak Mendoza

wpadnie w panikę. Nie spodziewał się, że ten głupiec
zacznie uciekać przed ludźmi, którzy mieli go chronić.
Biegł na oślep, aż zderzył się z piękną kobietą o łagod­
nych szarych oczach.

- Czy pani oszalała? - krzyknął. - Czy też ma pani

zbyt dużo odwagi, a za mało rozumu?

Bał się o nią nawet teraz, gdy chronił ją własnym

ciałem.

Brett próbowała coś powiedzieć, ale jej słowa zostały

zagłuszone gniewnymi pomrukami, jakie wydawał męż­
czyzna, przyciskając ją mocniej do podłogi. Czuła na
włosach jego ciepły oddech, ręce na swoich plecach.

Dwukrotnie powietrze rozdarły dwa groźne, krótkie

dźwięki. Dwukrotnie przyciągnął jej ciało jeszcze bliżej
do siebie, tak, że była wokół niej tylko ciemność

wypełniona zapachem słońca, mydła i liści.

Ktoś przebiegł obok. Trzasnęły drzwi. Zabrzęczało

rozbijane szkło. Brett nic nie rozumiała. Wszystko to
działo się zbyt szybko. Starała się uwolnić spod przy­
gniatającego ją ciężaru, ale było to ponad jej siły.

background image

14

DŁOŃ ANIOŁA

- Rusz się, do pioruna!
Nie zauważyła, że uniósł głowę i badawczo rozejrzał

się dookoła.

- Wybacz, moja piękna - wyszeptał. - Bałem się, że

jakiś głupiec zastrzeli cię, zanim uda nam się pocałować.

- Co takiego? - Brett przestała się szarpać.
Jamie roześmiał się i z zadowoleniem zauważył, że

gniew, jakim zareagowała na głupią odzywkę, przywrócił
rumieńce jej policzkom.

Jednym ruchem podniósł się z podłogi, potem chwycił

ją za rękę i pomógł wstać.

- Mój aparat! - zawołała Brett, odpychając go.
- Nie ruszaj się! - Ujął ją za ramię i nie puszczał, choć

starała się uwolnić. Patrzył jej prosto w oczy. - Powie­
działem: nie ruszaj się. Znajdę twój cenny aparat.

Nie słuchała go. Już dawno nikt jej nie rozkazywał.

Jeśli temu człowiekowi wydawało się, że może nią
rządzić, to mylił się bardzo.

- To mój aparat - warknęła - i ja po niego pójdę.

Przytrzymał ją mocniej. Sytuacja uległa zmianie.

Mendoza zniknął, ludzie Simona pobiegli za nim. Ten,

kto strzelał, gdzieś się ukrył. A on był tutaj, aby chronić tę
kobietę. I miał zamiar wykonać swoje zadanie do końca.

- Nigdzie nie pójdziesz. Mówię ci, że zostaniesz tutaj.

O mały włos nie zostałaś zastrzelona.

- Zastrzelona? - Dopiero teraz zaczęła słuchać tego, co

mówi nieznajomy. Zauważyła potłuczone szkło ze śladami
krwi. - Kto? - zapytała i przerażona patrzyła na niego,

szukając ran. Zaskoczył go wyraz ulgi na jej twarzy, gdy
zobaczyła, że nic mu się nie stało. - Do kogo strzelali?

- Do faceta, który cię przewrócił.
- Ale widziałam go, jak wsiadał do taksówki.

DŁOŃ ANIOŁA

15

- Jest ranny, ale uciekł. Ty znalazłaś się dokładnie na

linii strzału. Jeszcze sekunda i byłoby po tobie.

Przypomniała sobie plamę czerwieni na koszuli tęgie­

go mężczyzny. Jego niepewny chód. Brett zadrżała.
A przecież dobrze wiedziała, co to przemoc. Widziała

śmierć i zniszczenie. Ale nie tu, nie w rodzinnym kraju.
Nie w Atlancie. Tu był jej dom, spokój, do którego
wracała, pozostawiając za sobą niebezpieczeństwo, z ja­
kim stykała się w czasie wyjazdów. Co prawda, tutaj też
zdarzały się gwałt i przemoc, ale niezbyt często. Czuła się
tu bezpieczna. Teraz odebrano jej to poczucie, co było
gorsze od bezpośredniego zagrożenia.

- Nie ruszaj się stąd, proszę - Jamie powtórzył polecenie.

Skinęła głową. Nie była zdolna do żadnych reakcji.

Nie chciał od niej odchodzić, ale wiedział, że nic jej już
nie grozi. Słaniała się na nogach ze zmęczenia i bólu, ale
była bezpieczna.

Ruszył w stronę aparatu i teczki leżących na podłodze.

Brett stała bez ruchu. Próbowała zebrać myśli i uporząd­
kować to, co się zdarzyło.

- Proszę. - Jamie podał jej oba przedmioty.

Co prawda, była przekonana, że teczka została skra­

dziona, ale widocznie się pomyliła, bo teraz miała ją

przed sobą wcale nie uszkodzoną. Wydawało się, że

i aparat nie uległ zniszczeniu, ale musiała to sprawdzić.

- Chodźmy stąd w jakieś spokojne miejsce. - Jamie

wziął ją pod rękę i zaprowadził do małej wnęki, gdzie nie
było słychać gwaru lotniska. Tam przyciągnął ją do siebie
tak mocno, że zachwiała się i oparła o niego. Ten krótki
dotyk przypomniał mu, jak bardzo jej pragnął wtedy, gdy

ją osłaniał. Zastanawiał się, czy można czuć pożądanie

w obliczu niebezpieczeństwa. Ale kiedy popatrzył na jej

background image

16

DŁOŃ ANIOŁA

potargane włosy, piękną twarz i wspaniałe ciało - stwier­
dził, że jest to możliwe. Ścisnął jej rękę aż do bólu i wtedy

zauważył na twarzy dziewczyny strach. Nie miał do niej

pretensji, że się boi. Sam nie mógł zrozumieć tego, co

czuł, więc jak ona mogła to pojąć? Miała za sobą ciężkie
chwile, a on działał zbyt szybko. Dokąd go to za­
prowadzi?

Wpatrywał się w nią z zachwytem, marzył o tym, by ją

pocałować. Zapomniał zupełnie, że jest dla niej obcym
człowiekiem. Powstrzymywała go od pocałunku tylko

świadomość, że nie poprzestałby na jednym. Delikatnie
odsunął włosy z jej twarzy, by upewnić się, że nie jest ranna.

- Śmiałem się - powiedział - a nie powinienem.

Przepraszam.

- Wiem, dlaczego się śmiałeś.
- Naprawdę? - Popatrzył na nią z powagą, a potem

potrząsnął głową. - Nie jestem pewien, dlaczego to
zrobiłem. Jeszcze raz przepraszam. To nie było zabawne
dla żadnego z nas.

Ktoś pojawił się za nim. Był to Jeb Tanner, jeden

z najlepszych agentów Simona. Jamie wiedział, że jego
przejście na emeryturę znowu odsuwa się w czasie. Był
potrzebny Simonowi. Skinął głową w stronę Jeba i pono­

wnie zwrócił się do stojącej przy nim dziewczyny.

- Jakżebym chciał, żebyś nie była w to wszystko

wplątana.

- Nie było to miłe powitanie.
- Przepraszam - powiedział i zorientował się, że

w kółko powtarza to słowo. - Plotę bzdury.

- Ależ skąd - zaprzeczyła Brett. - Jesteś bardzo

zdenerwowany.

Podobała mu się coraz bardziej, ale potrzebował czasu,

DŁOŃ ANIOŁA

17

by jej to wszystko wyjaśnić. Niestety, Jeb Tanner unie­

możliwia! mu to.

- Muszę już iść - westchnął.

- Poczekaj! - Brett chwyciła go za ramię. - C o tu się

stało?

- To nie powinno cię obchodzić. Najważniejsze, że

jesteś już bezpieczna.

- To nie był zwykły napad i kradzież, prawda?

Jeb - wysoki, spokojny mężczyzna, był już na granicy

wytrzymałości.

- Cholera! - Jamie popatrzył ze złością na wysłannika

Simona, ale nie mógł zbagatelizować jego obecności.
Musiał spełniać polecenia, dopóki nie wypełni swego

zadania i dopóki sprawa Mendozy nie zostanie rozwiązana.

Brett spojrzała na nieznajomego. Widywała podob­

nych ludzi w różnych krajach w czasie swych podróży.
Niebezpieczeństwo nie było dla nich niczym nowym.
W ich spokoju kryło się coś szczególnego. Zrozumiała, że
mężczyzna o ciemnoniebieskich oczach, który uratował

jej życie, też do nich należał.

- Kim jesteś? - spytała. - Czym się zajmujesz?

Jej spojrzenie trzymało go mocniej niż uścisk ręki. Nie

chciał kłamać, a na to, żeby jej opowiedzieć o sobie, nie
miał teraz czasu.

- Później. - Przykrył jej dłoń swoją ręką. - Chciałbym

ci wiele powiedzieć, ale nie teraz.

- Ale....
- Przykro mi. Muszę już iść. Obiecuję, że wszystko ci

później wyjaśnię.

Odszedł, omijając potłuczone szkło i plamy krwi. Brett

została sama.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Nikt nie zna jej nazwiska?! - Simon popatrzył na

swoich ludzi. - Mówicie, że nikt z was nie spytał jej
o nazwisko? I wyszła sobie z lotniska tak po prostu
i zniknęła?

Wszyscy milczeli. Nikt nie odważył się odezwać. Jeb

Tanner zainteresował się nagle swoim złamanym paznok­
ciem. Dwaj inni, Matthew Sky i Mitch Ryan, wpatrywali
się uparcie w podłogę.

Jamie stał z boku, zmęczony, w ubraniu poplamionym

krwią, i nie odrywał spojrzenia od Simona.

- Co za bałagan! - stwierdził ten ostatni, westchnął

ciężko i potrząsnął głową na myśl o pomyłkach i pechu,

jakie związane były z tą akcją. - Od początku do końca

totalny bałagan.

Ciszę przerywało jedynie pełne poczucia winy szura­

nie butami.

- Taka prosta akcja, a myśmy ją schrzanili. - Nikt nie

podniósł na niego oczu, nikt nie zaprzeczył. Wszyscy
zauważyli, że użył zaimka „ m y " , ż e wziął winę również
na siebie. Nikt też nie miał wątpliwości, że nie skończył

jeszcze swej przemowy. Teraz miało nastąpić najgorsze.

Wyliczenie błędów, które popełnili.

- Zgubiliśmy człowieka. Straciliśmy dowody. Lotnis­

ko zamieniliśmy w cyrk. Zwróciliśmy na siebie uwagę.

DŁOŃ ANIOŁA

19

Ale najgorsze - zacisnął pięści - najgorsze jest to, że
pozwoliliśmy świadkowi, może jednemu ze spiskowców,

wymknąć się niepostrzeżenie.

- Nikt nie spodziewał się, że Mendoza będzie na tyle

głupi i zacznie uciekać. A ona była przypadkowym

świadkiem, Simonie, nikim więcej - Jamie zwrócił się do
szefa. - Znalazła się przypadkiem w nieodpowiednim
miejscu i czasie, na pewno nie brała udziału w żadnym
spisku.

- Jesteś tego pewien? - zapytał Simon ze złowrogim

uśmiechem.

- Czuję to. - Jamie usiłował zostawić sobie drogę

odwrotu.

- Może ta pewność była powodem tego, że nie

wykonałeś rozkazów i działałeś na własną rękę?

Jamie nie odpowiedział. Wiedział, że Simon musi tak

postępować. Jego gwałtowna reakcja była wynikiem

obawy o swoich ludzi.

- Miałeś wyraźny rozkaz: zamienić teczki i opuścić

teren lotniska. Zamiast tego włączyłeś się w całe to

przedstawienie. Osłaniałeś kobietę, którą wcześniej prze­
wróciłeś na ziemię, potem podniosłeś ją, otrzepałeś
z kurzu i odesłałeś do domu, nawet nie pytając o nazwisko

- westchnął, mówiąc to wszystko z patosem. - A mimo to

wiesz, że była przypadkowym, niewinnym świadkiem.

- Nie odesłałem jej do domu - odpowiedział spokoj­

nie Jamie, na którym słowa Simona nie zrobiły większego
wrażenia. - Nie zrobił też tego Jeb ani nikt inny. Mendoza
był dla nas najważniejszy. I chyba jednak pomyliliśmy

się, traktując tę kobietę jako zwykłego świadka. Więk­
szość ludzi, która znalazłaby się w podobnej sytuacji,
potrzebowałaby pomocy i ochrony ze strony władz.

background image

20

DŁOŃ ANIOŁA

- Powinna zostać przesłuchana - upierał się Simon,

choć wiedział, że nie ma racji.

- Tak, to prawda - zgodził się Jamie. — Ale tylko dla

jej własnego bezpieczeństwa.

- Mam nadzieje, że gdy ją odnajdziemy, rozpoznasz

ją.

- Na pewno.
- Mendoza został ranny - podjął następny temat

Simon. - Sądząc po ilości krwi, rana jest poważna.
Policjanci przeszukują ulice w okolicy, w której, według

taksówkarza, wysiadł. Nasi ludzie sprawdzają okoliczne
szpitale.

Zadzwonił telefon. Simon podniósł słuchawkę. Od­

powiadał lakonicznie. Kiedy skończył, zwrócił się do
czekających w napięciu mężczyzn.

- Jakiś przechodzień znalazł Mendozę w zaułku.

- Popatrzył na Matthew. - W tej części miasta, którą

poleciłeś przeszukać. Niestety, było już za późno. Na
szczęście dla nas miał przy sobie teczkę.

- Gdzie ona jest?
- Jedzie windą wraz z policjantem, który ją znalazł.

Nastrój zmienił się całkowicie. Nic nie można już było

zrobić dla Mendozy, ale mieli jeszcze jedną szansę, by

zapobiec rozprowadzeniu kolejnej partii narkotyków.

Jamie nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy od­

nalezioną teczkę. Coś go niepokoiło. Czuł to już wcześ­
niej. Teraz, gdy zdobyto najważniejszy dowód, nie mógł

ukryć niecierpliwości.

Stanął przy oknie. Patrzył na światła miasta. Na pewno

któreś rozświetla jej mieszkanie. Zastanawiał się, które
okna należą do niej. A może są ciemne, bo pracuje nad
wywołaniem zdjęć, dla których ryzykowała życie?

DŁOŃ ANIOŁA

- Ona jest zawodowym fotografem - wypowiedział

na głos słowa, które pojawiły się w jego myślach.

Simon odwrócił się do Jamie'ego, ale nie odzywał się.

Nie chciał mu przeszkadzać, bo czuł, że ten coś sobie
przypomina.

- Miała aparat fotograficzny, wyglądał na sprzęt

profesjonalny. Bardzo się o niego troszczyła. Może

jest fotoreporterem, a może dziennikarką, sam nie

wiem.

Czuł, że ma rację. Przesunął dłonią po włosach,

W niczym nie przypominał mężczyzny, który nie dalej

jak wczoraj grał swój ostatni koncert nagradzany burz­

liwymi oklaskami. Nie myślał teraz o tym. Myślał
o szarookiej kobiecie.

- Chyba leciała tym samym samolotem co Mendoza.

Pewnie robiła reportaż z wydarzeń rozgrywających się
w jego kraju. - Jamie odwrócił się do kolegów. - Cieka­
we, gdzie pracuje? Pytacie, jak wygląda? Jest wysoka,
młoda, ma ciemne włosy. I zbyt piękna, by o niej
zapomnieć. Któryś z was musiał ją gdzieś widzieć.

- Ten opis pasuje do wielu kobiet. - Jeb myślał

intensywnie, przesuwając palcami po jasnej brodzie.

- Ale...

- Co? - Jamie zbliżył się do niego.
- Sumner! - Jeb uśmiechnął się radośnie. - Tak, to

żona Carsona Sumnera!

- Żona? - Głos Jamie'ego zabrzmiał ochryple.
- Tak. Na imię jej Brett. Ten kapelusz mnie zmylił.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, kim jest ta kobieta.

- Jeb spojrzał na Jamie'ego. - Masz rację, Brett jest

dziennikarką i fotoreporterką. Wolny strzelec, nie pracuje
dla żadnej określonej gazety.

2 1

background image

22

DŁOŃ ANIOŁA

Jest mężatką. Tego Jamie się nie spodziewał. Nie

pasowało to do niej.

- Sumner... - Simon wyjął z szuflady książkę telefo­

niczną i zaczął przerzucać kartki w poszukiwaniu właś­
ciwego nazwiska. — Mam!

- Jaki adres? - Jamie odczuł ulgę, ale jednocześnie

dziwny lęk.

- Mieszka na Callaway Drive. - Simon odczytał

numer.

- Nie najlepsza dzielnica. Nie przypuszczałem, że

żona Sumnera może tam mieszkać - wtrącił się Jeb.

Ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się i podobny do Jeba

mężczyzna wprowadził do pokoju policjanta w mundurze.

- To jest sierżant Mahoney. Rozpoznał Mendozę

i znalazł teczkę.

Podziękowali policjantowi i poczekali, aż wyjdzie.

- Popatrzmy, co zdobyliśmy za cenę życia człowieka

- powiedział Simon, stawiając na biurku zniszczoną

teczkę. Zamek nie stanowił dla niego żadnego problemu,
ale zawartość...

- Co to jest, do diabła! - Simon oniemiał.

- No, no! Cóż my tu mamy? Czyżby nasz znajomy

gustował w babskich rzeczach? Chyba nie znaliśmy go za
dobrze. O, a tu jest jakiś film. Jak myślicie, czy lubił też
nieprzyzwoite zdjęcia?

- Przestań, Ryan — Simon jednym słowem potrafił

każdego przywołać do porządku.

Jamie przyjrzał się uważnie teczce. Zapach, który

poczuł, natychmiast naprowadził go na ślad. Teczka
Mendozy była taka sama jak teczka Brett. I właśnie jego
teczkę dziewczyna miała przy sobie, gdy opuszczała
lotnisko.

DŁOŃ ANIOŁA

2 3

- Oni też o tym wiedzą - zawołał. - Ci, którzy

obserwowali Mendozę, byli lepiej poinformowani, niż
my. Zorientują się, co się stało z teczkami.

- To nie jest takie proste. - Simon zaczął przeglądać

mały notes. - Nawet jeśli obserwowali zamianę, to
przecież nie wiedzą, kim jest dziewczyna.

- Wiedzą o zamianie i z łatwością mogą ziden­

tyfikować Brett. Może już ją znaleźli?

Jamie w ciągu sekundy był przy drzwiach.

- Jamie! Dokąd, do cholery, idziesz? - krzyknął

Simon.

- Na Callaway Drive. Módlcie się, żeby nie było za

późno.

Brett od kwadransa odpoczywała w wannie. Gorąca

woda koiła zmęczenie. Próbowała uspokoić nerwy po

tych wszystkich wydarzeniach na lotnisku, słuchając

muzyki dobiegającej z głębi mieszkania.

Muzyka połączona z medytacją stanowiły rytuał po

każdej podróży. Pomagało jej to uporać się ze wstrząsają­
cymi obrazami i przeżyciami. W ten sposób mogła nabrać
dystansu do tragedii, rozczarowań i klęsk, będących
udziałem innych, i wrócić do kłopotów dnia codziennego.

Te krótkie chwile izolacji nie zmieniały nic, ale

dodawały jej siły.

Dziś muzyka tylko ją drażniła. „Sonata Księżycowa"

irytowała ją, a co gorsza nie dawała ukojenia. Zdawała
sobie sprawę, że nie jest to wina muzyki. Kiedy indziej na

pewno spełniłaby swoje zadanie. Ale nie dzisiaj, gdy

spotkała tego człowieka. Mężczyznę, którego nie po­

trafiła wyrzucić z pamięci.

Brett nie należała do kobiet, które mężczyźni łatwo

background image

24

DŁOŃ ANIOŁA

mogli wytrącić z równowagi. W każdym razie nie
zdarzało jej się to do tej pory. Tym razem jednak nie

potrafiła przestać myśleć o nieznajomym z lotniska.
Rozgniewana, wyszła z wanny z postanowieniem zajęcia

się zwykłymi sprawami.

Nalała sobie trochę wina i usiadła w fotelu. Przytu­

liła zimną, oszronioną szklankę do skaleczonego poli­
czka. Poczuła, że ból mija, i zapadła w jakiś dziwny
półsen. Widziała kalejdoskop zmieniających się obra­

zów, słyszała kakofonię dźwięków. Zapach prochu
i krwi. Strach.

Znała już to wszystko z obserwacji. Pisała o przemocy,

ale nigdy nie doświadczyła jej bezpośrednio. Dzisiaj na

lotnisku przestała być widzem. Rzeczy, o których dotąd

tylko pisała, stały się jej udziałem. Jej spokojny świat
w Atlancie rozpadł się.

„Idź! To nie twój interes!" To właśnie chciał jej

powiedzieć tajemniczy mężczyzna.

Telepatia.
Nić porozumienia między dwojgiem nieznajomych.

Przecież posłusznie spełniła ten niemy rozkaz. Odeszła

pewna, że już go więcej nie zobaczy, ale nie mogła
przestać o nim myśleć.

Na skutek roztargnienia znalazła się w niebezpieczeń­

stwie i znowu ich drogi się spotkały. Był zły na nią,
krzyczał, ale uratował jej życie. A gdy dotknął jej
obolałego policzka, zrobił to z ogromną delikatnością.

Brett zadrżała na wspomnienie tego dotyku. Pamię­

tała swoją reakcję - uczucie rozkoszy, którego nie
potrafiła stłumić. Nikt poza mężem nie dotykał jej
w taki sposób. Tylko Carson Sumner tak na nią dzia-

DŁOŃ ANIOŁA

25

Nie! Nie wolno jej o tym myśleć. Nie wolno jej robić

żadnych porównań. Absolutnie nie wolno.

- No i dobrze. Nigdy więcej go nie zobaczę. - Jej głos

zabrzmiał głucho w pustym mieszkaniu. Przez chwilę

czuła się bardzo samotna. Roześmiała się, próbując
zmienić nastrój. - Brett Sumner! Znowu mówisz do
siebie! - Teraz śmiech zabrzmiał już radośniej. - Może
dobrze, że już go więcej nie spotkasz. Mógłby pomyśleć,

że zwariowałaś.

Postanowiła zabrać się do pracy. Jeśli wszystkie

zdjęcia się udały, będzie to najlepszy reportaż, jaki
dotąd zrobiła. Znowu pomyślała o zdjęciu, które mogła
zrobić. Taka fascynująca twarz! Starała się przekonać
samą siebie, że wycofała się, bo chciała uszanować

jego prywatność. Zawsze traktowała z szacunkiem

tych, których fotografowała. Ale jakiż byłby to wspa­
niały portret. Zrobić takie zdjęcie - to byłoby arcy­
dzieło.

I znowu myślała o tym mężczyźnie. Przecież Car­

son by! jedynym, którego pragnęła. By! najważniejszą
osobą w jej życiu - nauczycielem, mistrzem, kochan­
kiem.

Jak więc wytłumaczyć to, że zupełnie przypadkiem

spotkana osoba była w stanie poruszyć uśpione od lat
uczucia, poddać w wątpliwość obietnicę złożoną samej
sobie, że żaden mężczyzna nie przyciągnie jej uwagi.

- Praca! Tego właśnie pani potrzebuje, pani Sumner.

Nie wolno myśleć o głupotach. - Podniosła się z fotela

i podeszła do drzwi, koło których stał bagaż. Wzięła

teczkę i zaniosła ją do pokoju. Ucierpiała bardziej, niż
Brett się spodziewała. Skóra miała liczne zadrapania,

oderwane okucie i zepsuty zamek. Ale zdziwiła się

background image

26

DŁOŃ ANIOŁA

dopiero wtedy, gdy ją otworzyła. Była przygotowana
zobaczyć ubranie na zmianę, notatki i filmy, tymczasem
ujrzała bezładnie powrzucane dokumenty i paczki uży­
wanych banknotów.

Wzięła do ręki kilka kartek i zaczęła je przeglądać.

Były tam jakieś kolumny cyfr i mapy z oznaczeniami.

Niektóre teksty pisane były po angielsku, inne po hisz­

pańsku. Odłożyła wszystko z powrotem. Czuła się jak

intruz. Zaczęła się zastanawiać, czyje to rzeczy. Po chwili

przypomniała sobie grubasa, który przepychał się przy
wyjściu z samolotu, a potem w poczekalni przewrócił ją

i wyrwał jej z rąk teczkę, krzycząc przy tym głośno
i przeklinając. Pewnie myślał, że specjalnie stanęła mu na

drodze, i że zabrała jego teczkę. Po prostu nie zauważył,
że jej była taka sama,

Brett miała wrażenie, że za tym kryje się coś więcej niż

zwyczajna kradzież. Mały grubas chciał odebrać od niej
swoją własność. Sądząc po ilości krwi na jego koszuli, był
ciężko ranny. Nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić.

Komu zwrócić teczkę?

Nie zastanawiała się dotąd, jaką wartość przedsta­

wiają rzeczy, które znalazły się w jej rękach. Instynkt
mówił jej, że chodzi tu o coś więcej niż o skradzione
pieniądze. Zdawała sobie sprawę, że atrakcyjny nie­
znajomy jest w jakiś sposób zaangażowany w tę spra­
wę. Z przerażeniem zadała sobie pytanie, kto strzelał

i dlaczego?

Zdenerwowana, postanowiła dokładnie wszystko

przejrzeć i dopiero wtedy zdecydować, jak postąpić.

Po chwili zorientowała się, że grubas przewoził ma­
teriał o sile dynamitu. Listę nazwisk. Brett znała
niektóre. Co prawda, miała temat na wspaniały artykuł,

DŁOŃ ANIOŁA

27

ale groziło jej niebezpieczeństwo. Zastanawiała się, czy
nie zadzwonić do FBI lub na policję. Nagle wzrok jej padł
na jedno z nazwisk. Czy były tam inne, które pominęła?
Niebaczny telefon mógł spowodować, że papiery trafiły­

by do kogoś w nich wymienionego. Wszystko to było

bardzo skomplikowane. Zupełnie nie wiedziała, co robić.
Nagle przyszło jej do głowy rozwiązanie. Elise Cheney

spędzała lato w Paryżu, a Brett miała klucz do jej
mieszkania, więc postanowiła zawieźć tam teczkę. Da jej
to czas na dalsze decyzje, a teczka będzie bezpieczna.

Przypomniała sobie, że nieznajomy, który uratował jej

życie, obiecał wyjaśnienia. Bardzo ich potrzebowała.
Kim był? Dlaczego zajmował się tą sprawą? Mógł okazać
się niebezpieczny. Nie mogła nikomu ufać. Jeszcze nie

teraz.

Zamknęła teczkę. Położyła ją ostrożnie na stole

i poszła się ubrać.

Jamie zatrzymał samochód przy krawężniku, prze­

cznicę od domu Brett. Jazda przez miasto pozwoliła mu
wszystko przemyśleć. Na lotnisku działał zbyt powoli.
Powinien być bardziej zdecydowany. Ale to z kolei
mogło być równie niebezpieczne.

Zgasił światła, ale został w samochodzie, obserwując

ulicę. Wokół było cicho. Brett mieszkała w spokojnej
dzielnicy, typowej dla Atlanty. Na ulicy nie było żywego
ducha. Wszystko wydawało się być w porządku, a m i m o
to Jamie czuł niepokój.

Nagle drzwi budynku otworzyły się i stanęła w nich

Brett. Zastanawiał się przez chwilę, dokąd dziewczyna

idzie o tak późnej porze.

Na dodatek miała przy sobie teczkę. Myślał, że będzie

background image

28

DŁOŃ ANIOŁA

szła chodnikiem, ale przeszła przez jezdnię, kierując się
w stronę zaparkowanego samochodu. Zatrzymała się na
chwilę, przycisnęła teczkę mocniej do ramienia i zaczęła
szukać kluczyków w kieszeni dżinsów.

Jamie czuł, że zaraz coś się stanie. Gdzieś w oddali

rozległ się szum silnika i z parkingu wyjechał samochód.
Wtedy już wiedział, co się zdarzy, nawet zanim reflektory
samochodu oświetliły Brett.

Wyskoczył z samochodu, zaczął biec i wołać, ale było

za późno.

Widział jej przerażoną twarz w ostrym świetle reflek­

torów. Widział, że dopiero teraz odgadła zamiary kierow­
cy i odrzuciwszy teczkę, próbowała uciekać. Usłyszał

dźwięk, którego miał już nigdy nie zapomnieć - odgłos

ciała uderzającego o karoserię. Samochód odrzucił Brett

na bok jak szmacianą lalkę. Usłyszał pisk hamulców

i ujrzał jakąś postać wyskakującą z samochodu.

Jamie nie miał- broni. Rzadko nosił ją przy sobie. Na

ogół nie potrzebował jej, wykonując zadania dla Or­
ganizacji. Mógł więc tylko krzyczeć, by zaalarmować
ludzi.

Biegł w stronę Brett. Leżała w zakrwawionej bluzce

i dżinsach. Jego krzyk był pełen bólu.

W domu, w którym mieszkała, zapaliły się światła.

W oknach pojawiły się twarze. Łajdak, który ją potrącił,
na moment zatrzymał się, chwycił teczkę i rzucił się do

ucieczki. Samochód bez numerów rejestracyjnych znik­

nął za rogiem, gdy Jamie zakończył najszybszy bieg
w swoim życiu.

- Brett! Boże! Brett! - Uklęknął przy niej i starał się

wyczuć puls. Ucieszył się, czując słabe oznaki życia.
Ostrożnie zbadał dziewczynę, ale nie znalazł żadnych

DŁOŃ ANIOŁA

2 9

poważniejszych obrażeń. Nie miała złamań, nie było
śladów, które wskazywałyby na uszkodzenie czaszki lub
wewnętrzny krwotok. Oddychała wolno, lecz bez wysił­
ku.

Instynktownie starała się ukryć za zaparkowanym

samochodem i prawie się jej to udało. Zderzak, który
potrącił Brett, uderzył również w jej samochód.

Otworzyła oczy, gdy odsuwał jej włosy z twarzy. Gdy

to zobaczył, ogarnęła go ogromna radość.

- To ty?! - W jej oczach pojawił się strach i próbowa­

ła odsunąć się od niego.

Jamie zamarł. Czuł chłód jej spojrzenia.
- Nie skrzywdzę cię, Brett.
Próbowała się podnieść, ale zabrakło jej siły, więc

tylko zasłoniła się rękoma. Jamie czuł się jak ostatni
łajdak. Chciał ją objąć i złagodzić jej strach, ale nie
ośmielił się.

- Przyszedłem ci pomóc. Nie bój się mnie.

- Kim jesteś? - oparła się na łokciu i popatrzyła na

niego.

- Nazywam się Jamie.
- Jamie? - Słyszała już to imię. Widziała tę twarz.

Lotnisko? Tak. Nie. Jeszcze gdzieś ją widziała, w jakimś

innym miejscu. - Dlaczego tu jesteś?

- Żeby ci pomóc. - Ośmielił się jej dotknąć. Prze­

sunął palcami po jej policzku, tak samo jak to zrobił na
lotnisku.

- Masz delikatne dłonie. - Tym razem nie odsunęła

się, ale opadły jej powieki. - Jak anioł - wyszeptała.

Nie widział żadnego sensu w tym, co mówiła. Musiała

tracić przytomność. Jęknęła cicho i gdyby nie Jamie,
upadłaby znowu na chodnik, ale ją podtrzymał. Czuł, że

background image

30

DŁOŃ ANIOŁA

ma dreszcze, więc przytulił ją do siebie. Oddech miała
płytki. Dotknął jej szyi i wyczuł, że słabnie akcja serca.

Szok. Reakcja ciała na uraz: spadek ciśnienia i osłabie­

nie.

Jamie miał już do czynienia z podobnymi przypad­

kami. Zachowywał przy tym zawsze spokój, ale teraz
ogarnęła go panika. Brett potrzebowała pomocy. Nie
mógł jej zostawić pod opieką jakiegoś wystraszonego

sąsiada. Przecież nie wiedział, kto kryje się za krzakami

czy w najbliższym zaułku.

Brett zadrżała. Chłód ogarniał całe jej ciało. Jamie

przytulił ją jeszcze mocniej, aby ją ogrzać.

Siedział w blasku latami, trzymał ją w objęciach

i czekał na swych kolegów.

- Simon zaraz tu przyjedzie. Wtedy będziesz bez­

pieczna - szeptał cicho, sam nie wiedząc: do niej, czy do
siebie. Była taka delikatna i słaba. Oddychała z trudem.

- Zaraz tu będzie, I pomoże ci. Obiecuję.

Przesunął dłonią po jej włosach i przytulił policzek do

jej czoła.

- Jak tylko Simon przyjedzie i upewnimy się, że to

tylko szok, odnajdę twojego męża. Naprawdę! I dowiem

się, dlaczego nie ma go z tobą.

- Nie - wyszeptała.
- Cicho. - Jamie był zaskoczony. Nie przypuszczał,

że Brett go słyszy.

- Żadnego męża.
- Dobrze. - Wydawało mu się, że jest zdenerwowana,

i chciał ją uspokoić. - Nie zawiadomimy go, jeśli tego nie
chcesz.

Z daleka zauważył światła reflektorów; dosłyszał

warkot silników. Samochody zatrzymały się. Przyjechał

DŁOŃ ANIOŁA

31

Simon w towarzystwie Jeba, Mitcha i Matthew, który

uważnie przeczesywał wzrokiem ulicę i jej zakamarki.

Potem nadjechał ambulans wezwany przez któregoś

z sąsiadów,

- Mój mąż odszedł - wyszeptała Brett, kiedy Jamie

pomagał ułożyć ją na noszach. - Umarł. - I dokończyła

słabszym głosem, zamykając oczy: - Osiem lat temu.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Słyszał tylko szmer. Szeptów, kroków i głosów.

I równego oddechu Brett.

Gdy nocą Jamie siedział przy łóżku Brett, w myślach

przeklinał siebie i Organizację za to, co się wydarzyło.

Na razie Brett była bezpieczna. Ale co będzie jutro?

Mendoza nie żyje. Zginął od kuli. Teczkę zabrali ci,

którzy znali jej zawartość. Ale Brett Sumner mogła ją

obejrzeć. Co tam znalazła? Co wie? Kto czekał i obser­
wował ją?

Kimkolwiek byli i gdziekolwiek się znajdowali, tylko

Brett mogła ich zdemaskować. Stała im na drodze do

władzy i bogactwa. Zrobią wszystko, by się jej poznać.

Groziło jej niebezpieczeństwo, a on ponosił za to winę.

A zaczęło się to w chwili, gdy wręczył jej teczkę
Mendozy. Teraz mógł jej tylko pilnować. I robił to przez
całą noc. Nie odchodził od niej nawet na krok. Nie spał.
Nawet tu, w szpitalu, gdzie pracowali ludzie godni

zaufania, nie mógł się uspokoić. Będzie czuwał, dopóki

niebezpieczeństwo nie minie.

Jamie poruszył się, bo zdrętwiała mu noga. Spojrzał na

Brett, by upewnić się, że śpi. W ciemności była tylko

kształtem okrytym sztywnym prześcieradłem. Nie po­

trzebował światła, by widzieć jej czarne włosy rozsypane

na poduszce i dłoń stuloną pod skaleczonym policzkiem.

DŁOŃ ANIOŁA

33

Podniósł się i odszedł od łóżka. Oparł się o ścianę, ale

cały czas patrzył na drzwi. Dwukrotnie w ciągu godziny
Brett jęknęła i zmieniła pozycję. Kiedy zrobiła to po raz

trzeci, Jamie podszedł do łóżka i wziął ją za rękę.

- To ty - wyszeptała, marszcząc brwi z wysiłku.

Głos miała słaby i Jamie nie był pewien, czy nie mówi

przez sen, więc tylko pochylił się nad nią i mocniej ścisnął

jej rękę.

- Jamie.

Na dźwięk swojego imienia poczuł i zaskoczenie,

i radość. Po chwili szepnął:

- Tak. To ja, Jamie.

Skinęła głową i odetchnęła głęboko. Przymknęła oczy,

a ręką ścisnęła jego dłoń.

Gdy usnęła, przysunął krzesło bliżej łóżka, usiadł przy

niej, nie wypuszczając ani na chwilę jej ręki.

Powoli blask wypełniał pokój. Jamie obserwował, jak

rozwiewa się mrok. Dochodziło południe, gdy Brett
znowu otworzyła oczy.

Poczuł jej dotyk, zanim jeszcze zdążył na nią spojrzeć.

Lśniące włosy, oświetlone promieniami słońca, jeszcze

bardziej podkreślały bladość jej twarzy. Usta miały barwę
marmuru, a cera kości słoniowej. Oczy miała podkrążone,

a włosy potargane. Mimo zmęczenia wyglądała wspaniale.

Jej usta były stworzone do pocałunków, a ciało do pieszczot.

Żal mu było, że ktoś tak piękny jak ona został wplątany

w taką historię. Delikatnie dotknął jej włosów.

- Wybacz mi, Brett - powiedział szeptem, nie zdając

sobie sprawy z tego, co robi.

Nie było żadnej reakcji z jej strony.
- Ale teraz jesteś już bezpieczna.

background image

34

DŁOŃ ANIOŁA

- Bezpieczna? - Jej głos brzmiał ochryple, ale wy­

czuwało się w nim pytanie.

- Daję ci na to moje słowo.

Bezwiednym gestem potarła czoło, zmarszczyła brwi,

ale nawet nie jęknęła, gdy palce dotknęły rany na
policzku. Cofnęła rękę i popatrzyła na ślad krwi błysz­
czący na czubku palca.

- Co się stało? - Ścisnęła go tak mocno za rękę, że aż

poczuł jej paznokcie. Potrząsnęła głową. - Gdzie jestem?

- W prywatnej klinice Grayson House.
- W klinice? - Powiodła przerażonymi oczami po

pokoju. Wyglądał jak zwykła sypialnia. Łagodny kolor
ścian, brązowe meble, miła atmosfera. Tylko łóżko
i urządzenia przy nim nie pasowały do wnętrza. Otwartą
dłonią jak ostrzem przecięła powietrze. - To jest szpital!

- Tak.
- Dlaczego jestem w szpitalu?
- Nie pamiętasz? - Jamie ciągle mówił cichym,

spokojnym głosem.

Uwolniła jego rękę i uniosła się nieco na łóżku.

- Co powinnam pamiętać? - Zrobiło jej się słabo

i opadła na posłanie. Po chwili mówiła już niemal

normalnym głosem. - Pamiętam lotnisko. I moje miesz­
kanie. A potem światło, oślepiające światło.

Jamie czekał. Widział tylko część jej twarzy zakrytej

włosami. Chciał je odsunąć i unieść tę twarz ku swojej.
Chciał jej powiedzieć, że nieważne jest, co pamięta, ale to
byłoby kłamstwem.

Kłamstwa nie były mu obce. Jego działalność opierała

się na oszustwie; prowadził podwójne życie — jedno

publiczne, drugie sekretne. Teraz postanowił skończyć
z kłamstwami. Istniały sprawy, o których Brett nie mogła

DŁOŃ ANIOŁA

35

wiedzieć ze względu na swoje bezpieczeństwo, ale część

jego życia związana z nią musiała być wolna od

kłamstwa.

Nie chciał jej przeszkadzać, więc milczał. Sam przed

sobą przyznawał, że nie wie, czy jego troska o Brett
wynika z wyrzutów sumienia, czy z porywów serca.

- Ciemność... - Przesunęła palcami ku skroni. - Pa­

miętam tylko ciemność. - Podniosła głowę i popatrzyła

na niego. - Ciemność i ciebie.

Jamie nie odzywał się. Pozwolił, by przyjrzała mu się

dokładnie. Próbowała poukładać myśli i odgadnąć, jaką
rolę pełnił w tym, o czym nie pamiętała.

- Nazywasz się Jamie. To wszystko, co wiem. Po­

wiedziałeś to, gdy... - przebłysk pamięci pojawił się

i zniknął.

- Kiedy ci to mówiłem, Brett? Pamiętasz? - Jamie

wiedział, że przypomnienie tylko jednej rzeczy pociągnie

za sobą następne.

- Pamiętam lotnisko i swoje mieszkanie. Reszta to

mieszanina światła i ciemności. Oczywiście, poza tobą.
- Brett z niechęcią potrząsnęła głową.

- Światło. - Pochylił się w jej stronę. Nie wiedział,

czy tak naprawdę chce, żeby sobie przypomniała światła,
które ją ścigały. - Czy wiesz, co ono znaczy?

Brett podłożyła ręce pod głowę i patrzyła na białą

pościel. Na jej twarzy malował się wyraz zaskoczenia.
Pod powłoką spokoju kryła się rozpacz. Próbowała sobie
coś przypomnieć, ale nie potrafiła. Na krawędzi świado­
mości pojawiały się jakieś obrazy, przebłyski, które po

chwili stawały się nicością. Nie pamiętała tamtej nocy,
a przecież to wtedy ucierpiała.

Co się jej przytrafiło? Co z nią zrobiono? Czuła tylko

background image

36

DŁOŃ ANIOŁA

żelazny ucisk, który miażdżył jej czaszkę, i tępy ból
w całym ciele.

- Nie pamiętam! - W jej głosie pojawił się strach.

- Boże! Janie nie pamiętam! Pomóż mi, proszę! -podniosła

przerażone oczy na Jamie'ego. - Straciłam pamięć.

Jamie cały czas myślał o tym, że strach i ból kojarzą się

dla niej z jego osobą. Tak się działo, odkąd pojawił się
w jej życiu. Podszedł do niej i przytulił ją mocno do

siebie. Bardzo chciał, żeby się wreszcie uspokoiła.

- Cicho. Nie myśl już o tym. To wszystko minie.

Teraz odpocznij.

- Nie! - Brett odepchnęła go. - Muszę to zrozumieć!

- Nagły ruch wywołał ból. Nie doceniała siły żelaznej

obręczy otaczającej jej głowę. Przygryzła wargę. Wie­
działa, że musi jakoś wytrzymać. - Muszę wszystko
wiedzieć.

Jamie znowu próbował ją przytulić.

- Brett...
- Nie! - Odsunęła go. - Nie dotykaj mnie i nic próbuj

się wykręcić. Powiedz mi, co się stało! Powiedz! - Uspo­
koiła się po chwili. Ale nagle zdała sobie sprawę, że jest

ranek. Znowu powrócił strach. - Powiedz mi, jaki dzisiaj

jest dzień?

- Niedziela - odpowiedział spokojnie. — Dopiero

niedziela.

- Niedziela - powtórzyła Brett, opadając na poduszki.

Westchnęła i przymknęła oczy.

Chwała Bogu, że to dopiero niedziela. Bała się, że

trwało to dłużej, a przecież szkoda jej było każdej chwili
życia.

- Wczoraj była sobota - mówiła do siebie jak dziecko,

które rozwiązuje trudne zadanie. - Pamiętam sobotę.

DŁOŃ ANIOŁA

37

Pamiętam, że przyleciałam do Atlanty. Lotnisko i przera­

żonego mężczyznę, który gdzieś biegł i mnie przewrócił

- przerwała i spojrzała na Jamie'ego. - Ty mnie podnios­
łeś i podałeś teczkę. To nie była moja teczka.

Ostatnie słowa były na pół pytaniem, na pół stwierdze­

niem, bo obraz, dotąd wyraźny, znowu zaczął się zacierać.

- Dostałaś cudzą teczkę. - Chciał ją przeprosić

i wyjaśnić wszystko, ale nie mógł tego zrobić. Mógł tylko
przyznać się do jednego. - Ja ci ją dałem.

- Wyglądała tak samo jak moja. Zorientowałam się

dopiero wtedy, gdy ją otworzyłam. — Brett westchnęła.

- Nie wiem, dlaczego akurat to pamiętam, kiedy inne

rzeczy wciąż pozostają za mgłą.

- Co w niej było? - Jamie musiał o to spytać, ale starał

się zrobić to jak najłagodniej.

- Nie wiem. Wszystko dotąd widziałam wyraźnie,

a teraz niczego nie pamiętam. — Na jej twarzy malowała
się bezradność. - Co się ze mną stało?

Jamie znowu pragnął chwycić ją w ramiona, ale

przysunął się tylko bliżej, okrywając ją kołdrą, która ich
rozdzielała.

- Miałaś wypadek. Doznałaś wstrząsu. Bardzo często

ludzie w takiej sytuacji tracą pamięć.

- Wypadek? Na lotnisku? Czyżbym zapomniała

o czymś ważnym?

- Nie. - Niemal czytał w jej myślach i czuł, jak

wzbiera w niej strach. - Nie na lotnisku. Przed twoim

domem.

Brett podniosła się powoli i usiadła. Przyglądała mu

się badawczo.

- Co to było?

Jamie zawahał się. Jak może jej powiedzieć, że ktoś

background image

38

DŁOŃ ANIOŁA

DŁOŃ ANIOŁA

39

próbował ją zabić i że może jeszcze raz spróbować? Jak

wytłumaczyć jej swój w tym udział, by go nie znienawi­
dziła?

Obserwowała, jak na jego twarzy pojawiło się po­

czucie winy i wątpliwości, a jednocześnie czuła, że
wierzy mu bez zastrzeżeń. W chwili gdy otworzyła oczy
i ujrzała go przy swoim łóżku, poczuła się bezpieczna.

A może nie powinna?
- Do diabła! Powiedz mi, Jamie, co mi się przytrafiło

i co ty masz z tym wspólnego? - Była zdenerwowana.
Ktoś odebrał jej możliwość panowania nad własnym
życiem. Chciała wiedzieć dlaczego.

Jamie rozumiał to. Brett miała prawo złościć się

i powinna znać odpowiedź. Ale ile mógł jej powiedzieć,
nie zwiększając zagrożenia i nie wspominając o Or­
ganizacji?

- Nie wiem, co ci powiedzieć.
- Nic mów nic, Jamie - usłyszał znajomy głos. - Ja

wyjaśnię pani wszystko.

Brett ujrzała w drzwiach potężnego mężczyznę.

- Kim pan jest?
- Nazywam się Simon McKinzie. - Miał twarz jak

wykutą z granitu. Podszedł do łóżka i wskazał na dwóch
mężczyzn, którzy mu towarzyszyli. - To jest doktor

Erlinger, a to doktor Cohen. Opiekowali się panią przez

całą noc.

- Dlaczego? - Brett przelotnie popatrzyła na lekarzy.

Podziękuje im, gdy będzie wszystko wiedziała. Teraz
zwróciła się do tego, który wydawał się być szefem:

- Oczekuję wyjaśnień. Natychmiast.

- Otrzyma je pani. - Simon popatrzył na lekarzy.

- Panowie, wszyscy widzimy, że pani Sumner odzyskała

siły. Czy możemy odłożyć badanie aż do chwili, gdy
odpowiem na wszystkie jej pytania?

Doktor Cohen próbował protestować, ale Simon uci­

szył go ruchem ręki.

- Obiecuję, że nie potrwa to dłużej niż piętnaście

minut i więcej nie będę już chorej przeszkadzał.

- Dobrze - powiedział jeden z nich. - Ale daję panu

tylko piętnaście minut. - Zrobił to z wyraźną niechęcią,
gdyż w ten sposób nastąpiło zakłócenie ustalonego
porządku.

Simon zamknął za nimi drzwi tak szybko, że prawie

przyciął nimi fartuch doktora Erlingera.

- Teraz... - zwrócił się do Brett. - Chce pani wiedzieć,

co się stało i dlaczego. - Skinął głową w stronę Jamie'ego.

- I chce pani wiedzieć, kim, u licha, jesteśmy.

- Może w odwrotnej kolejności. - Brett wyprostowała

się na łóżku. Uspokoił ją widok lekarzy. Była teraz
pewna, że jest w prawdziwym szpitalu. Jamie i ten drugi
mężczyzna wciąż ją niepokoili.

Simon podszedł bliżej do łóżka. Popatrzył na zmęczo­

ną twarz Jamie'ego i domyślił się, że nie spał tej nocy.

- Dodatkowe zajęcia?
- Czasami.
- Masz kompleks męczennika?
- Nie, szefie - w głosie Jamie'ego brzmiał szacunek.

- Spłacam długi.

Simon popatrzył na młodego człowieka, którego ko­

chał jak syna. Sumienie wprawdzie nie przeszkadzało
w pracy agenta, ale stanowiło dodatkowy ciężar. Szybko
przeniósł wzrok z Jamie'ego na Brett. Zadał jej pytanie
i odetchnął z ulgą, gdy potwierdziły się informacje

lekarzy, że nie pamięta, dlaczego jest w Grayson.

background image

DŁOŃ ANIOŁA

DŁOŃ ANIOŁA

41

- To dobrze. - Simon wykręcił numer.

Brett, zaskoczona sposobem bycia Simona, popatrzyła

na Jamie'ego, jakby szukając wyjaśnień. Jego szef był

spokojny i pewny siebie. Wyglądało na to, że wie, co robi.
Patrząc na niego, miało się wrażenie, że nic właściwie się

nie stało.

Ale wystarczyło, że poruszyła się na posłaniu, by ból

przypomniał jej, że jednak coś się wydarzyło.

Nie mogąc sobie z tym wszystkim poradzić, pragnęła

znaleźć kogoś, kto stanowiłby dla niej oparcie w tym, co

przeżywała. W ciągu ostatnich ponurych godzin tylko

Jamie był kimś, na kogo mogła liczyć.

Czując na sobie jej spojrzenie, Jamie odwrócił się

i uśmiechnął się do niej. Był zaskoczony, choć nie
okazywał tego, bo Simon, który zawsze strzegł tajemnicy
Organizacji, mówił Brett więcej niż komukolwiek do­
tychczas. Jamie bał się. Każda ujawniona tajemnica
zwiększała zagrażające dziewczynie niebezpieczeństwo.
Gdy spojrzał na Brett, w jego oczach pojawił się niepokój.

Simon mówił coś, ale oni go nie słuchali. Powrócił

nastrój, który zapanował między nimi na lotnisku, gdy
dzieląca ich przestrzeń naładowana była tysiącem nie
wypowiedzianych słów i uczuć.

Jamie pierwszy ochłonął. Musiał wiedzieć, co zamie­

rza Simon.

Brett wciągnęła głęboko powietrze i zorientowała się,

że w myśli powtarza tylko jedno słowo: Jamie. Zdawała

sobie sprawę, że w tym mężczyźnie dostrzega znajomego,

że na pewno już go kiedyś widziała. Miała nawet
wrażenie, że coś sobie przypomina. Musiała już słyszeć to
imię, wielokrotnie powtarzane wśród burzy oklasków.
Ubrany wieczorowo Jamie stał w blasku światła, uśmie-

- Powiedziałem już, że nazywam się Simon McKin-

zie. Nie mówiłem jeszcze, że pracuję dla rządu. I mimo że
Jamie gotów jest wszystko wziąć na siebie, ja jestem
odpowiedzialny za pani pobyt tutaj.

Co robimy i dla kogo w rządzie, nie jest teraz ważne.

Najważniejsze, by pani uwierzyła, że tak jest naprawdę.

Brett słuchała w milczeniu.

- Myślę, że zna pani gubernatora. - Było to raczej

stwierdzenie niż pytanie.

Jamie wiedział, że od chwili gdy odkryto, kim jest

Brett, Simon postarał się dowiedzieć o niej wszystkiego.

Począwszy od tego, w czym sypia, po posiłek, jaki jadła
w samolocie. Jeśli zapytał ją o znajomość z gubernatorem
Georgii, to na pewno sprawdził, że go znała.

Brett była zaskoczona, że ktoś o tym wie.

- Poznaliśmy się kilka lat temu - powiedziała, oba­

wiając się, że ktoś zechce ingerować w jej prywatne
życie.

- Czy zna pani jego głos? — Simon podał jej aparat

telefoniczny.

- Tak.
- Przez telefon potrafi go pani rozpoznać?
- Tak. Rozmawialiśmy przez telefon wiele razy.

Rozpoznam go.

- Czyli będzie pani wiedziała, że nie jest to oszustwo.

Możecie rozmawiać o rzeczach, o których my nie mamy
pojęcia.

Brett przyznała mu rację, ale nie rozumiała, jakiemu

celowi ma służyć to dziwne przesłuchanie.

- I ufa mu pani? - zapytał Simon.

- Był przyjacielem mojego męża. - Zorientowała się,

że nie odpowiedziała na pytanie. - Tak. Ufam mu.

40

background image

42

DŁOŃ ANIOŁA

chając się radośnie. Wydawało jej się, że słyszy śmiech
Carsona.

- Gubernator chce z panią rozmawiać.

Brett nie mogła oderwać oczu od Jamie'ego, nie

chciała słyszeć głosu Simona, bo intensywnie szukała
w pamięci tego miejsca i chwili, gdy Carson był z nią.

- Proszę pani.

Brett drgnęła i popatrzyła na Simona.

- Gubernator - powtórzył Simon z niezwykłą dla

siebie cierpliwością.

- Tak. Rzeczy wiście. - Wzięła słuchawkę do ręki.

I właśnie wtedy przypomniała sobie, gdzie i kiedy

widziała Jamie'ego McLachlana.

To nie dzieje się naprawdę, pomyślała Brett. Przypo­

mniała sobie, że odmówiła przyjęcia środków przeciw­
bólowych, więc ostrożnie wyprostowała nogi, by ulżyć
nieco pokaleczonej skórze. Jakże chciała wydostać się
z łóżka i pospacerować po pokoju. Jedynie skromność
powstrzymywała ją od tego, bo szpitalna koszula nie
zakrywała nawet pośladków. Zacisnęła zęby, by nie
krzywić się z bólu, i popatrzyła najpierw na Simona,
a potem na Jamie'ego.

Rozmowa, która miała trwać piętnaście minut, ciąg­

nęła się przez godzinę. W tym czasie lekarze zostali
dopuszczeni do niej i zbadali ją bardzo dokładnie.
Stwierdzili, że Brett czuje się dobrze, a ona zdecydowała,
że nie weźmie środka przeciwbólowego. Miała po prostu
szczęście, nie licząc stłuczeń, siniaków i drobnych skale­
czeń.

Co prawda, nie czuła się zbyt szczęśliwa ani spokojna.

Rozmowa z gubernatorem potwierdziła jej podejrzenia,

DŁOŃ ANIOŁA

43

ale zaskoczyło ją to, że Organizacja, którą kierował
Simon, należała do najbardziej tajnych i elitarnych.

- Takie rzeczy nie przytrafiają się zwykłym ludziom

- powtarzała z uporem.

- Ma pani rację. - Simon nie miał wątpliwości, że

Brett należy do grona niezwykłych osób, ale nie wspo­
mniał o tym. Wyprostował się na krześle, które za­
skrzypiało pod jego ciężarem. - Ale to nie zmienia faktu,

że jednak panią to spotkało.

- Zajmuję się swoimi sprawami. Robię zdjęcia, piszę

reportaże. Staram się być bezstronnym obserwatorem

i kronikarzem naszych czasów. Wracam do domu na

krótki odpoczynek. Oczekuję spokoju i odprężenia. Po

wielu dniach spędzonych w kraju, gdzie rządzi wojsko,
tęsknię do swobody poruszania się. I co? Jakaś przypad­
kowa afera. A potem wy obaj proponujecie mi... Za­

braniacie mi wracać do domu.

- Brett - Jamie przerwał ten monolog. - Widziałem

twoje prace. Jesteś dobra. Twoje zdjęcia i reportaże nie są
robione przez zimnego obserwatora i widać w nich
wyraźnie, jak bardzo się w to wszystko angażujesz.

Przykro nam, że musimy cię o to prosić.

- Prosić! - Może w innej sytuacji Brett zwróciłaby

uwagę na komplementy, które jej powiedział. Ale nie

dzisiaj. Nie teraz, gdy jej życie potoczyło się zupełnie

inaczej, niż sobie tego życzyła.

- No, dobrze - powiedział Jamie. - Przykro nam, ale

musimy nalegać. Wiem, że trudno nagie odłożyć wszystko
na bok. Ale pora jest raczej sprzyjająca. Nie masz w tej chwili

żadnej pilnej roboty, nie masz również bliskiej rodziny. I, jak

sama powiedziałaś, dzieci Carsona Sumnera nie będą się

zamartwiać, jeśli nie zobaczą cię przez jakiś czas.

background image

44

DŁOŃ ANIOŁA

- To prawda.
- Zgodzisz się więc zostać w Grayson? Pozwolisz

lekarzom zająć się twoimi obrażeniami? - Jamie natych­
miast wykorzystał jej słowa.

Brett patrzyła to na Jamie'ego, to na Simona, który

zamilkł i tylko przysłuchiwał się, jak Jamie próbuje

przekonać dziewczynę.

- Nie mam żadnych poważnych obrażeń - oświad­

czyła Brett - to tylko drobne skaleczenia i stłuczenia.

- Głębokie stłuczenia, które mogą ulec zwapnieniu

i uszkodzić tkankę mięśniową. - Jamie wpatrywał się

w nią z niewinnym wyrazem twarzy. - Nie widziałem,
w jakim stanie są twoje nogi, ale nietrudno sobie
wyobrazić, jaka byłaby szkoda, gdyby ich wspaniała

linia została zakłócona na skutek zaniku mięśni, a ich
właścicielka kulałaby, zamiast poruszać się z wdzię­
kiem.

- Kalectwo na skutek stłuczeń? Czy ty przypadkiem

nie przesadzasz? - Brett popatrzyła na niego spod
opuszczonych rzęs.

- Ależ nie martw się, lekarze cię wyleczą.
- Wcale się nie martwię, a przynajmniej nie o to, że

zostanę kaleką.

- A o co?
- Chcę znać prawdę. To znaczy prawdziwy powód,

dla którego powinnam tu zostać.

Jamie popatrzył na Simona, który wzruszył ramiona­

mi, nie chcąc się wtrącać. Zauważył nić porozumienia
łączącą tych dwoje. Jamie musi ją przekonać, żeby
została w szpitalu.

- A co jest prawdą? Jak uważasz?
- Ja mam o tym wiedzieć? Żartujesz chyba.

DŁOŃ ANIOŁA

45

- Nie, Brett. Gdy chodzi o moje sumienie, nigdy nie

żartuję. Wytłumacz mi, proszę.

Poruszył głową i promienie słońca oświetliły jego

twarz. Oczyma wyobraźni zobaczyła Jamie'ego McLa-
chlana kłaniającego się na scenie, gdy wokół grzmiała

burza oklasków. Otaczały ją ramiona Carsona, słyszała

jego słowa wychwalające młodego wirtuoza. Tak się

zamyśliła, że niemal zapomniała o przyczynie swojego
gniewu.

- Prawda, Brett - nalegał Jamie. - Jaka jest, według

ciebie, prawda? - Nie mógł jej wiele powiedzieć, ale
chciał usłyszeć, co myśli, i powiedzieć jej, czy ma rację,
czy nie.

Jamie wpatrywał się w nią z zachwytem. Miał ochotę

wziąć ją w ramiona i całować aż do utraty tchu. Jak,
u licha, może przekonać ją, by pozwoliła mu się ochra­
niać, jeśli tak bardzo jej pragnie?

- I właśnie taka jest prawda. Nie sądzę, żeby był to

mój pomysł...

Brett coś mówiła, a on nie słuchał.

- Przepraszam, ale o czym ty mówisz?
- Pani Sumner wyjaśniła nam; co, jej zdaniem, jest

prawdą - powiedział spokojnie Simon, rozbawiony, ale
i zniecierpliwiony roztargnieniem Jamie'ego. - Bardzo
dobrze to zrobiła, prawda? Czy mogłaby to pani po­
wtórzyć? W kilku słowach?

Brett nie wiedziała, kiedy Jamie przestał słuchać, i nie

znała przyczyny jego zachowania, ale starała się nie

okazywać rozdrażnienia. Grzecznie spełniła prośbę Si­
mona i powtórzyła to, co, według niej, było najważniej­
sze.

- Zostanę w Grayson z dwóch powodów: ze względu

background image

46

DŁOŃ ANIOŁA

na leczenie i bezpieczeństwo, do czasu aż znajdziecie

skradzioną teczkę, lub przypomnę sobie, co w niej było.

W ciągu ostatniej godziny przypomnieli jej wiele

faktów. Poznała nazwisko Mendozy, wiedziała już teraz,

że w teczce były ważne dokumenty. Znając siebie, nie
miała wątpliwości, że je przeczytała. Nie pamiętała

jednak nic, żadnych nazwisk. Nie pamiętała też samo­

chodu, który ją uderzył, ani dokąd wtedy jechała z papie­
rami Mendozy.

- Może się zdarzyć - mówił Jamie - że przypomnisz

coś sobie nagle.

- Albo nigdy. A jeśli sobie nie przypomnę, to będę

musiała się już zawsze ukrywać?

- Tego nie mówiliśmy. - Jamie podszedł bliżej do

łóżka. Przyglądał się Brett uważnie. Na jej twarzy

malowało się zmęczenie. Pewnie bolała ją głowa. Ujął ją

za rękę i ucieszył się, że jej nie cofnęła. - Prosimy tylko
o pomoc.

- My! Przecież ty jesteś pianistą. Dlaczego angażu­

jesz się w takie sprawy?

- To długa historia. Posłuchaj mnie, proszę. Nie

możemy pozwolić, żebyś znowu znalazła się w niebez­
pieczeństwie. Ci ludzie nie są pewni, co widziałaś i co
wiesz. Ale uwierz mi, nie będą się nad tym zastana­
wiać. Po prostu usuną cię. A ja nie mogę na to po­
zwolić.

- A o co wam w końcu chodzi? - spytał Simon. - Nie

ma żadnego problemu. Jamie wypełnił swoje zadanie. Ty,
Brett, musisz wywołać zdjęcia i napisać artykuł. Zostałaś

poturbowana i potrzebujesz odpoczynku. Po paru dniach
pobytu tutaj, w klinice, pojedziecie na cichą wyspę

u wybrzeży Południowej Karoliny.

DŁOŃ ANIOŁA 47

- Wyspa? - Brett gwałtownie odwróciła ku niemu

głowę. - Nie ma mowy o żadnej wyspie.

- To piękne i bezpieczne miejsce. - Simon udał, że nie

słyszy jej słów. - Dobre miejsce na wypoczynek i na pracę.
Będziecie tam czuli się swobodnie. Dom ocieniony

drzewami. W powietrzu zapach morza, a nie szpitala.

I będziecie tam naprawdę bezpieczni. Czego więcej można

chcieć?

- Pobytu w domu.
Jamie zaklął po cichu i odsunął się.
- Brett, posłuchaj, nie masz wyboru.
- Nie mam? - Brett czuła, że w jej głosie brzmi

zawód. Przygryzła mocno wargę. Powoli odzyskiwała
spokój i równowagę. — Jeśli nie mam wyboru, to po co ta

rozmowa?

- Chcieliśmy, żebyś poznała nasze plany i zgodziła

się wyjechać dobrowolnie - wyjaśnił jej Jamie,

- A jeśli się nie zgodzę, to co wtedy zrobicie? - Gniew

znowu zaczął w niej narastać. - Porwiecie mnie?

- To się oficjalnie nazywa: być pod ochroną - Jamie

przesunął dłonią po włosach, a Brett w tym ruchu
dostrzegła i zmęczenie, i rozpacz.

Jej gniew złagodniał. Pomyślała o tych długich godzi­

nach, jakie spędził przy jej łóżku, pilnując jej i martwiąc
się o nią, a nic o siebie, o dowody, czy o całą sprawę.
O nią, obcą kobietę, która znalazła się przypadkiem
w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.

Teraz proponowali jej schronienie i opiekę. Szczerze

powiedzieli, co jej zagraża. Czy powinna z nimi walczyć,
sprzeciwiać się im tylko dlatego, aby postawić na swoim?

To nie było w jej stylu, I nie miało sensu,

- Dobrze - powiedziała, patrząc na Jamie'ego i Simo-

background image

48

DŁOŃ ANIOŁA

na. - Do tej pory mówiłam głupstwa, nie zwracając uwagi
na to, co jest ważne. Wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie,
ale jestem rozsądna i nie działam pochopnie. - Jej wzrok

przesunął się od Jamie'ego do Simona. - Mam już dość

tego szpitala. Kiedy jedziemy?

Simon roześmiał się. Wyraz ulgi, jaki pojawił się na

twarzy Jamie'ego, był dla Brett nagrodą.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Płynęli jachtem. Jako małżeństwo, które zaprosiło

swoich wspólników na pokład. Ktoś, kogo to interesowa­
ło, mógł sprawdzić, że nazywali się Roger i Joan

Hamiltonowie, a ich jacht był zarejestrowany pod nazwą
„Księżycowy T a n c e r z " .

Pochodzili ze wschodniego wybrzeża Północnej Karo­

liny.

Nie ukrywali się. Nie mieli do tego żadnych powodów.

Jedynie przelot na wybrzeże został zakamuflowany. Taki

był plan Simona.

Po tygodniu spędzonym w Grayson Brett spodziewała

się, że podróż jachtem da jej trochę radości. Pogoda była
wspaniała, a słońce miało lepszy wpływ na jej skórę niż

jakiekolwiek leki przepisywane przez doktorów Erlingera

i Cohena.

Była to bajkowa podróż na piękną wyspę pod opieką

sympatycznych i nie narzucających się strażników.

Kiedy stała przy relingu, słuchając plusku wody

uderzającej o burtę jachtu, zastanawiała się, dlaczego jest

jej tak smutno.

- Już niedługo...

- Słucham? - Popatrzyła na mężczyznę, który do niej

podszedł.

- Już niedługo będziemy na wyspie. - Jeb Tanner

background image

50

DŁOŃ ANIOŁA

oparł się o reling. Na czas podróży przybrał nazwisko
Rogera Hamiltona. Jak kameleon upodabniający się do

otoczenia, Jeb stał się zupełnie innym człowiekiem. Miał
wąsy. Rozjaśnione, jakby pod wpływem słońca, włosy.
Wyglądał wspaniale - opalony, szarooki, dobrze zbudo­

wany, uroczy mężczyzna, po prostu człowiek sukcesu
w każdym calu. Taki, który co prawda ciężko pracuje, ale
umie też wypoczywać.

Nawet Brett stwierdziła, że w niczym nie przypominał

tego chłodnego zawodowca, który pilnował jej w Gray-
son.

Ciekawe, ile twarzy miał Jamie McLachlan?
Ktoś otoczył ją ramieniem i Brett wróciła do rzeczywi­

stości. Wszystko to przypominało jej teatr. Członkowie
Organizacji odgrywali swoje role po mistrzowsku. Jeb był
wzorowym mężem, a Matthew Sky i Mitch Ryan biznes­
menami i zapalonymi wędkarzami. Jednocześnie każdy
z nich był pełen szacunku i galanterii w stosunku do niej.

Stopniowo zaprzyjaźniali się.

- Hej! A co to jest? - Jeb dotknął kącika jej zaciś­

niętych ust. - A gdzie uśmiech, który zawsze powinien
gościć na tej pięknej twarzy?

- Czy myślisz, że potrzebuję pocieszenia? - spytała

Brett.

- Wyglądasz na kogoś, kto nie umie sobie poradzić

z niewesołymi myślami. - Jeb cofnął ramię i oparł się
plecami o reling. — Niełatwo jest oddać swoje życie
i przyszłość w ręce obcych, nie znanych ci bliżej ludzi.
Rozumiem, że dręczą cię wątpliwości.

- Nie tyle wątpliwości, co fakt, że o wielu rzeczach

nie wiem.

Nie rozumiała, kim naprawdę byli ci mężczyźni i jakie

DŁOŃ ANIOŁA

51

zadanie pełniła ich Organizacja. Nie wiedziała, co stało
się z Jamie'em. Przez tydzień był częścią jej życia. Kiedy
starała się przypomnieć sobie, co się z nią działo, był dla
niej oparciem. Aż pewnego dnia zniknął.

Brett nie mogła zrozumieć, czemu ją to Lak bardzo

obchodzi.

- Powiedz mi, o co chodzi — poprosił ją Jeb. - Może

będę mógł ci pomóc.

W ostatnim momencie powstrzymała się. Nie chciała

mu mówić o chaosie, jaki panował w jej myślach.

- Nic rozumiem, po co to wszystko. Czy to jest

naprawdę potrzebne?

- Mocną stroną Simona - zachichotał Jeb - jest to, że

postępuje wbrew oczekiwaniom. Nikt nie potrafi go

przechytrzyć. To, co się dzieje, jest właśnie tego typo­
wym przykładem. Kiedy się zastanowisz, zrozumiesz, że

to dobry pomysł. Na wyspę można się dostać tylko łodzią

lub helikopterem. Ten ostatni przyciągnąłby uwagę wszy­
stkich, tak jak i łódź, która nagle pojawiłaby się znikąd.

- A czy „Księżycowy T a n c e r z " nie wzbudzi pode­

jrzeń? Właściwie to wszystko jest takie skomplikowane.
- Brett patrzyła w stronę lądu. Wybrzeże stawało się

coraz bardziej płaskie. Na miejscu czerwonej gliny
pojawił się ciemny piasek. Mech porastał drzewa, nadając

im niesamowity wygląd.

- Może i skomplikowane, ale Simon ma swoje powo¬

dy.

- Jak długo go znasz? - Miała nadzieję, że w ten

sposób dowie się czegoś więcej o ludziach, którzy
całkiem zmienili jej życie. Wiedziała, że Organizacja
została założona przez Simona i że sam wybierał swoich
współpracowników.

background image

52

DŁOŃ ANIOŁA

Na pokładzie „Tancerza" często o niej słyszała.

Czasami w żartach jej członkowie nazywali siebie anioł­
kami Simona.

- Jak długo znam Simona? - Jeb westchnął. - Właś­

ciwie to nikt tak naprawdę go nie zna. Wiemy o nim tylko

tyle ile, sam chce nam ujawnić. Ale chciałbym od­
powiedzieć na twoje pytanie. Simon jest moim przyjacie­

lem i kimś naprawdę bardzo ważnym w moim życiu od

prawie piętnastu lat.

- Jesteście tak niepodobni do siebie. Co was zbliżyło?

Kim byłeś, zanim go poznałeś?

- To żadna tajemnica, przynajmniej jeśli chodzi

o mnie. - Jeb wzruszył ramionami. - Kim byłem?

Kalifornijczykiem, który najbardziej na świecie kocha

wodę, łodzie, surfing. Byłem chłopcem z plaży, który
spędzał cały swój czas na zabawie, nawet podczas
studiów. Zdarzyła się afera z narkotykami. Organizacja
była w to zaangażowana. Ja, cywil, zostałem przypad­
kowo wplątany w tę sprawę poprzez nieodpowiednie
znajomości. Dzięki Simonowi zostałem uwolniony od

podejrzeń. Nie wiem, co we mnie dostrzegł, ale za­
proponował mi współpracę.

- Jest Szkotem - stwierdziła Brett.
- Przede wszystkim jest Amerykaninem, ale jego

przodkowie byli Szkotami. Matka przyjechała do Północ­
nej Karoliny wprost ze Szkocji. Mieszkali w odosob­
nieniu, w górach, i dlatego nabrał szkockiego akcentu.

Brett od razu rozpoznała to charakterystyczne wibrują­

ce "r" i sposób bycia właściwy ludziom ze Starego Kraju.

- Nazwałeś się cywilem.
- Tak, bo nie należałem do Organizacji,
- No, oczywiście — westchnęła. Zdążyła już się

DŁOŃ ANIOŁA

53

zorientować, że członkowie Organizacji nazywali wszys­
tkich, którzy do niej nie należeli, cywilami. - Nie
powiedziałeś mi, co takiego Simon dostrzegł w tobie.
Jaką miałeś wartość dla Organizacji?

- Tylko Simon to wie. - Jeb zdjął z leżaka koszulę

i zarzucił jej na ramiona. - Za dużo słońca - zwrócił jej
uwagę. - Szef upiecze mnie na wolnym ogniu, jeśli nie
dostarczę cię na wyspę w doskonałej kondycji.

- Znowu Simon - zamruczała Brett, czując dotyk

materiału na ramionach. - Zawsze jest taki troskliwy?

- Tak - potwierdził Jeb.
- Nietuzinkowy człowiek, który w innych odkrywa

rzadkie cechy.

- Chyba masz rację. - Jeb domyślał się, do czego

zmierza Brett. Domyślał się również, kto stanowi obiekt jej
zainteresowania, ale ponieważ nic nie mówiła na ten temat,

nie chciał jej ponaglać. - Wszyscy mamy jakieś specjalne
zdolności. W moim przypadku są one związane z wodą.

Brett była pewna, że Jeb nie powiedział jej wszyst­

kiego o sobie, ale postanowiła uszanować jego decyzję.

- Matt jest tropicielem śladów - Jeb skierował teraz jej

uwagę na wyjątkowo przystojnego Matthew Skya, w któ­

rego żyłach płynęła mieszanina krwi indiańskiej i francus­

kiej. — Pochodzi z plemienia Apaczów. Wybuchowa

mieszanina dwóch kultur i bardzo tajemnicza postać.

- Tropiciel śladów? Co za dziwny zawód?

Jacht gwałtownie uniósł się na fali i Jeb natychmiast

chwycił Brett za ramię i przytrzymał mocno, żeby nie
zrobiła sobie krzywdy.

- Matt odczyta każdy ślad, nawet na betonie,

Brett popatrzyła na niego z niedowierzaniem.

- Nie przesadzam - uśmiechnął się Jeb. - Jest

background image

54

DŁOŃ ANIOŁA

fenomenalny, ma talent, wyjątkową zdolność obserwacji

i intuicję.

Brett czuła, że nie dowie się niczego więcej ani o Jebie,

ani o Matcie, więc zainteresowała się najmłodszym z nich

- Mitchem.

- Jest on bardzo skomplikowaną postacią. Był młodo­

cianym przestępcą, kłopotliwym dzieckiem nie rokują­
cym żadnej poprawy. Nikt nic rozumie go tak dobrze jak

Simon. Jest szczery i łagodny...

- Szczery i łagodny, ale tylko do określonej chwili?

- przerwała mu,

- Tak. Do chwili kiedy ktoś niewinny zostanie skrzy­

wdzony, a szczególnie dziecko. Wtedy wolałbym nie być
w skórze tego drania, który to zrobił.

- I to jest to, czego potrzebuje Organizacja?

- Tak, Mitch ma jeszcze nieprawdopodobny talent do

urządzeń mechanicznych. Jeśli gdzieś istnieje jakaś ma­
szyna, której nie potrafi uruchomić, to znaczy, że o niej
nigdy nie słyszał. Jeśli jest to samochód, wiadomo, że
dotychczas jeszcze takiego nie ukradł. - Roześmiał się,
widząc zdumione spojrzenie Brett. - Teraz jest już
porządnym człowiekiem, ale kiedyś był ulicznikiem.

Popatrzył na Mitcha rozmawiającego z Matthew.

- Teraz się śmieje - dodał - ale tylko on i Bóg, a może

także Simon, wiedzą; przez co przeszedł, zanim trafił do
Organizacji.

Brett zaczęła się zastanawiać, jak i dlaczego trafił do

Organizacji Jamie. Siedział przy łóżku i pilnował jej.
Przynosił kwiaty i różne drobiazgi, by urozmaicić nudne
dni w Grayson House. Spacerował z nią po szpitalnym

parku. Rozmawiali, śmiali się, ale zawsze starał się

unikać rozmów o sobie. Poczuła, że za nim tęskni.

DŁOŃ ANIOŁA

55

- On jest zupełnie inny - powiedział Jeb, obserwując

ją spod oka.

- Mówisz o McLachlanie.
- Tak. O nim.

- Czy to aż tak rzuca się w oczy?
- To raczej ja jestem po prostu fachowcem. - Jeb

przypomniał sobie, dlaczego Brett jest z nimi, i spros­
tował. - Przynajmniej dobrym obserwatorem.

- Obserwator i strażnik. - W głosie dziewczyny

pojawiła się gorycz. Nie powinna jej czuć. Przecież
wszyscy byli dla niej tacy dobrzy. Nawet jeśli ponosili
odpowiedzialność za to, co się stało, to przecież za­

wdzięcza im życie. - Wszyscy jesteście w tym dobrzy, ale

jest to po prostu część waszej pracy, prawda?

Jeb wiedział, że ta ostatnia uwaga odnosi się wyłącznie

do Jamie'ego.

- On cię nie porzucił, Brett, Wprost przeciwnie.

Zaangażował się w tę sprawę bardziej niż trzeba. Miał

tylko spotkać się z Mendozą. Nie posłuchał poleceń
Simona i pojechał do twego mieszkania.

- Gdyby tego nie zrobił.... - Nie chciała nawet myśleć

o tym, co mogło się wówczas stać.

- Wszyscy o tym dobrze wiemy.
- Jeśli jego zadanie było skończone, to dlaczego był

ze mną w klinice?

- Niepokój, troska. - Jeb wzruszył ramionami. - I po­

czucie winy.

- Jamie czuł się odpowiedzialny za to, że zostałam

zamieszana w całą tę sprawę - zgodziła się z nim Brett.

- Tak. Nasz Jamie miewa wyrzuty sumienia. To ta

jego szkocka krew. - Jeb starał się naśladować akcent

Jamie'ego i Brett uśmiechnęła się. - Nie tylko nosi

background image

56

DŁOŃ ANIOŁA

szkockie nazwisko. Jeśli chodzi o upór, to może w tym
współzawodniczyć jedynie z Simonem.

- Ziemia na horyzoncie! - zawołał Mitch, uśmiecha­

jąc się szeroko. - Zawsze chciałem to powiedzieć, odkąd

obejrzałem pierwszy film o piratach.

Matthew przygotował się do zmiany kursu. Za nimi,

otoczona pianą rozbryzgujących się o jasny piasek fal,

leżała wyspa, zielona jak szmaragd na tle błękitnego
morza.

- Oto wyspa Patricka McCalluma, proszę pani - po­

wiedział Mitch.

- Przepiękna - wyszeptała Brett. - Ale wygląda na

opustoszałą.

- Bo jest pusta - potwierdził Jeb. - Niemal pusta

- dodał po chwili.

Napędzane wiatrem chmury zgromadziły się na hory­

zoncie i zakryły wschodzący księżyc. Morze było spokoj­
ne, pogrążone w niezwykłej ciszy, a noc zupełnie ciemna.
W mroku lśniły jedynie grzbiety fal. W ciemnościach Brett
nie mogła dostrzec lądu i zupełnie straciła orientację.

Gdy zapytała, dlaczego tak kluczą, Matthew powie­

dział, że chodzi o bezpieczeństwo.

- Nie możemy pozwolić, by ktoś dostrzegł „Tan­

cerza" płynącego w kierunku wyspy.

- Kto mógłby nas obserwować? Kto mógłby łączyć

nas z tym, co wydarzyło się w Atlancie?

- Oni widzą wszystko, proszę pani. - W ustach

Mitcha ten oficjalny ton brzmiał nieco teatralnie. - Ale
my również.

Brett umilkła, uspokojona jego słowami. Kiedy Mitch

odszedł, zaczęła znowu spacerować po pokładzie. Ich

DŁOŃ ANIOŁA

57

jacht był jedyną jednostką pływającą w tej części morza.

Żadna łódź nie pojawiła się w pobliżu, a Matthew wciąż

uważnie obserwował okolicę.

Dzięki rozmowom z Jamie'em znała zasady działania

Organizacji. Nigdy nie opierać się na przypuszczeniach.
Nigdy nie zdawać się na los szczęścia. Wierzyć tylko
w to, co się samemu sprawdziło. I dlatego Jeb, Mitch
i Matthew zawsze mieli się na baczności.

Godziny mijały. Teraz płynęli bezgłośnie z wyłączo­

nym silnikiem, niemal na oślep, bez świateł.

Po jakimś czasie ściągnięto żagle. Kotwica opadłą

z przytłumionym pluskiem. Nic nie zakłócało czerni
morza wokół nich: ani światła odległych statków, ani

światła atolu, który leżał przed nimi jak śpiący olbrzym.
Gdyby ktoś ich obserwował, zobaczyłby tylko uśpiony

jacht, na którym Mitch pełnił wachtę.

Podczas rzucania kotwicy spuszczono na wodę małą

tratwę. Jeb podszedł do Matthew i położył mu rękę na
ramieniu.

- Już czas - powiedział szeptem.

Brett westchnęła cicho i podniosła się. Sięgnęła po

torbę, ale Jeb był szybszy.

- Sama sobie poradzę - nalegała.

- Nie! - Dłoń Jeba zacisnęła się na rączce torby.

Mówił ciągle szeptem, ale wyraz jego twarzy był stanow­

czy. - Poczekaj tutaj i nie ruszaj się z miejsca, dopóki cię

nie zawołam.

Słowa sprzeciwu zamarły jej na ustach. Członkowie

Organizacji byli tak przyzwyczajeni do rozkazywania, że
nie mieli pojęcia o tym, jak arogancko się zachowywali.
Od czasu do czasu rzucali tylko jakieś grzeczne słówko.

- Śmiesznie się zachowuję, prawda?

background image

58

DŁOŃ ANIOŁA

- Nie, po prostu tak samo jak każdy z was. Jamie

zwracał się do mnie równie rozkazującym tonem.

- Tęsknisz za nim?

- Za kim?

- Za J a m i e ' e m - odpowiedział Jeb spokojnie. - Tęs­

knisz za nim od chwili, gdy cię pożegnał w Grayson.

- Mylisz się. Dlaczego miałabym tęsknić za kimś,

kogo prawie nie znam?

- Masz rację. Dlaczego? - Jeb był rozbawiony, ale

z poważną miną poprowadził ją do sznurowej drabinki

wiszącej na burcie jachtu. - Zadam ci to samo pytanie za
kilka tygodni.

Podniosła głowę, usiłując zobaczyć jego twarz, ale

zanim zdążyła coś powiedzieć, położył jej palec na
ustach,

- Od tej chwili żadnych rozmów - ostrzegł. - Głos się

niesie po wodzie. - Poczekał, aż Brett zacznie schodzić,
a gdy zawahała się na moment, ponaglił ją łagodnie.

- Musimy się spieszyć. Za piętnaście minut mamy

umówione spotkanie na wyspie, a Matthew mówi, że
wiatr zaczyna rozpędzać chmury.

Brett przylgnęła do drabinki. Morze u jej stóp było tak

czarne jak luka w jej pamięci. Znowu wrócił gniew, że
musi robić to, co każą, że nie pamięta wszystkiego i nie
może decydować o swoim losie. Ale jednocześnie rozu­
miała, że ten kunsztowny plan miał na celu tylko jedno
- jej bezpieczeństwo. Będzie gościem na tej wyspie. Nic
nie mogła na to poradzić. Poddała się więc losowi

i zeskoczyła na tratwę prosto w opiekuńcze ramiona

Matthew. Jeb zszedł za nią i natychmiast odbili od burty

jachtu. Przypływ im sprzyjał.

Po chwili tratwa dotknęła ziemi. Matthew złożył

DŁOŃ ANIOŁA

59

wiosła. Gestem nakazał jej, by została na miejscu, a sam
zsunął się do wody.

Sięgała mu do pasa. W tym samym momencie na

brzegu pojawiła się jakaś sylwetka, dotychczas kryjąca
się w cieniu lasu.

- A ty myślałaś, że to Simon będzie miał do mnie

pretensję, jeśli nie dostarczę cię bezpiecznie na wyspę

- w głosie Jeba brzmiało rozbawienie. Zanim zdążyła coś
powiedzieć, Jeb również zsunął się do wody, by pomóc

koledze. Rzucili linę w stronę sylwetki stojącej na brzegu
i wspólnie wyciągnęli tratwę na płyciznę.

Po powitaniu jeden z mężczyzn ruszył w stronę tratwy.

Brett nie zdążyła nawet zaprotestować, gdy znalazła się
w czyichś silnych ramionach.

- Witaj w Raju, Brett - usłyszała głęboki, znajomy głos.
- Słucham? - powiedziała.
- Powiedziałem: witaj, Brett. - Jamie McLachlan

uśmiechnął się do niej. - Myślałem, że już tu nigdy nie
dotrzesz.

- Jamie?! - Słyszała jego głos, widziała jego twarz, była

w jego ramionach, a nadal trudno jej było uwierzyć, że tu jest.

- A któż by inny? - Przytulił ją mocniej. - Trzymaj

się, a za chwilę będziemy w domu.

Nie słuchając jej protestów, wyniósł Brett na brzeg,

a potem dalej przez las do drogi, która prowadziła do
domu, gdzie mieli zamieszkać.

Dom został przeszukany, jej pokój również i Jeb

z Matthew odeszli, żegnając się z nią serdecznie, chociaż
Jeb nie mógł się powstrzymać, by jej nie dokuczyć.

- Kiedy się znów spotkamy, zapytam cię, dlaczego

powinnaś tęsknić za tym panem.

background image

60

DŁOŃ ANIOŁA

Po ciasnej kajucie „Księżycowego Tancerza", bez

kojącej obecności towarzyszy podróży, dom Patricka
wydawał się zbyt duży i niewygodny. Brett zdała sobie
sprawę, że znalazła się w obcym domu z mężczyzną,
którego prawie nie znała. Próbowała sobie tłumaczyć, że
nieraz bywała w podobnej sytuacji podczas wyjazdów
związanych z jej pracą zawodową, i postanowiła, że
zachowa spokój.

Zaczęła rozglądać się wokół. Pokój, w którym się

znajdowała, był, jak i reszta domu, obszerny, ale urządzo­
ny z prostotą.

Ciemne i jasne drewno, trzcina, wiklina, kwiaty,

bawełna, jedwab i brokat. Prawdziwa uczta dla wraż­

liwych estetów.

Przesunęła palcami po muszelkach zdobiących krzesło

i spojrzała na portret wiszący nad kominkiem. Był bardzo
romantyczny. Rozmarzona kobieta otoczona obłokiem

oświetlonej słońcem mgły. Lśniące jasne włosy, pogodny

uśmiech, przejrzyste oczy, Brett nigdy jeszcze nie widzia­

ła tak pięknej kobiety.

- To Jordana.

Ten głos spowodował, że wróciła do rzeczywistości.

Popatrzyła na Jamie'ego, który siedział naprzeciwko.
Obserwował ją od pewnego czasu.

- Jordana - powtórzyła. - Piękne imię ma ta kobieta.

Musi być kimś wyjątkowym.

- Jest tak niezwykła jak jej imię i rzeczywiście

wyjątkowa.

- Ten dom należy do niej?
- Patrick kupił tę wyspę i zbudował dom zaraz po

ślubie.

Brett słyszała o tym znanym szkockim finansiście. Był

DŁOŃ ANIOŁA

61

bardzo bogaty. Ale dom jest świadectwem jego miłości
do żony, a nie bogactwa.

- Pewnie bardzo ją kocha.

Jamie milczał, zastanawiając się, jak opisać Brett

miłość, którą Patrick darzy Jordanę.

- Tak - powiedział w końcu. - Kocha ją nad życie.
- Musi być bardzo szczęśliwa, szczególnie kiedy

patrzy na ten dom. — Brett podziwiała piękno, jakim

Patrick otoczył swoją żonę.

- Jordana nigdy go nie widziała.
- Nigdy? - Brwi Brett uniosły się w zdumieniu.
- Ona jest niewidoma.

Brett popatrzyła ponownie na portret. Niedowierzanie

zmieniło się w zdumienie, potem w żal i współczucie.
Żałowała mężczyzny, który stworzył taki piękny dom
w imię miłości i współczucia dla kobiety, która wie o jego
miłości, ale nie jest w stanie zobaczyć jej dowodów.

- Ma takie piękne oczy - powiedziała ze smutkiem.
- Tak. Takie oczy nie powinny być ślepe, ale nie zmienia

to faktu, że Jordana nie widzi. Nie widzi od dziecka i nic na to

nie można poradzić. Patrick poruszył niebo i ziemię, żeby jej
pomóc. - Jamie przesunął palcami po pokryciu krzesła.

- Jordana lubi dotykać tych rzeczy. Lubi drewno, sukno,

wiatr, który owiewa jej twarz, i promienie słońca na skórze.
Po prostu wyobraża sobie rzeczy, których dotyka. Ani
miłość, ani bogactwo Patricka nie mogły przywrócić
Jordanie wzroku, więc ofiarował jej ten dom i samego siebie.

Słysząc żal w jego, głosie Brett zastanawiała się, czy

Jamie też nie jest zakochany w Jordanie. Poczuła nagły
skurcz serca i zapragnęła, by temu zaprzeczył. Czy może
być zazdrosna o to, co Jamie czuje do innej kobiety?
Przecież pragnęła tylko jego przyjaźni.

background image

62

DŁOŃ ANIOŁA

DŁOŃ ANIOŁA

63

- Muzyka - usłyszała swoje słowa. - Jeśli Jordana

odbiera świat innymi zmysłami niż wzrok, to z pewnością

kocha twoją muzykę.

- To prawda - zgodził się z nią Jamie. - Kocha każdą

muzykę.

Brett nie mogła oderwać wzroku od fortepianu, który

stał na honorowym miejscu. W pokoju wypełnionym
różnymi cudami przyciągał wzrok wszystkich.

Jamie podszedł do fortepianu. Z oszklonej szafy obok

wyjął gitarę i uderzył w rozstrojone struny. Uśmiechnął
się ze smutkiem.

- Jordana jest artystką. Kocha muzykę. Każdą muzy­

kę. Gra na gitarze.

- I na fortepianie?
- Nie! - Jamie odłożył instrument na miejsce. - Pew­

nie jesteś zmęczona. Chyba nie masz ochoty rozmawiać
teraz o muzyce.

Dopiero w tym momencie Brett poczuła, jak bardzo

jest wyczerpana. Pobyt w Grayson, podróż, spotkanie

z Jamie'em na wyspie, wszystko to zupełnie pozbawiło ją
sił.

- Masz rację. Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
- Masz za sobą trudne dni. — W jego głosie brzmiała

troska. Troska o nią.

Zaczęła masować sobie skronie czubkami palców. Po

wydarzeniach na lotnisku i przed jej domem, a potem
podczas pobytu w Grayson, Jamie był dla niej bardzo
uprzejmy. Ale to były tylko chwile. Brett nie była
przyzwyczajona do tego, by ktoś o nią dbał. Od tak wielu

lat musiała sama sobie dawać radę z wszystkim, więc nie

bardzo wiedziała, jak się ma teraz zachować.

W jej oczach pojawiły się łzy. Starała się je po­

wstrzymać. Wmawiała sobie, że to ze zmęczenia. Jedno­

cześnie była zła na siebie, że się tak rozkleja.

Jamie widział smutek na jej bladej twarzy, błysk łez,

które starała się ukryć.

- Wiem, Brett, że zawsze dawałaś sobie ze wszystkim

radę. I jestem pewny, że poradzisz sobie i tym razem. Ale
nie musisz robić tego sama. - Patrzył na nią spokojnym
wzrokiem, ale gdzieś w głębi oczu pojawiła się czułość.
- Nie wtedy, gdy ja jestem z tobą.

Brett nie mogła nic zauważyć jego troski.

- Dlaczego tu jesteś, Jamie? Przecież nie pracujesz już

dla Organizacji. Powinieneś rozpocząć nowe życie. - Sie­
działa spięta na brzegu krzesła. - Nie musisz kierować się

poczuciem winy i narażać na niebezpieczeństwo.

Jamie podniósł się z krzesła i ruszył w jej kierunku.

W czarnych obcisłych dżinsach i koszuli podkreślającej
szerokie ramiona zupełnie nie przypominał znanego
pianisty. Nie wyglądał też na anioła stróża.

Brett patrzyła na niego, zastanawiając się, co Jamie

zamierza zrobić i co też ona robi na bezludnej wyspie na
Atlantyku z mężczyzną, którego prawie nie zna.

Stanął obok niej. Górował nad nią wzrostem. Brett

zadrżała. Nie ze strachu. Była to niezwykła reakcja, która
spowodowała, że serce jej zaczęło tłuc się w piersi jak
oszalałe, a w ustach zrobiło się sucho. Jamie był bardzo
przystojny.

Nie był piękny ani dystyngowany, lecz szorstki i gwał­

towny, miał swój styl, który fascynował wszystkich:

i widzów, i przyjaciół. Przypominał zarówno urzędnika,

jak i robotnika czy artystę.

Ale, myślała pośpiesznie, przecież jest odporna na

mężczyzn, niezależnie od tego, jak atrakcyjni mogli się

background image

64

DŁOŃ ANIOŁA

okazać. Zdobyła tę pewność w ciągu ostatnich ośmiu lat,
osiągając sukces w zawodzie określanym jako męski. Ta
odporność była w nim niezbędna. Przeniosła ją również
na życie prywatne.

Carson Sumner, o wiele starszy od niej, był nie tylko jej

mężem i nauczycielem. Był także inspiratorem i sędzią.
Gdy umierał w jej ramionach, traciła jedyną miłość swej
młodości. Jedyną miłość, jakiej kiedykolwiek pragnęła.

Potem strzegła swego serca. Nie mogła wytłumaczyć,

dlaczego czuła, że Jamie stanowi dla niej zagrożenie.

Ścisnęła dłońmi poręcze fotela i uważnie przyglądała

się jego twarzy. Ciemne oczy patrzyły na nią spokojnie.
Widziała w nich współczucie i łagodność, za którą kryła
się męska siła. Zaczęła się obawiać o to, co stanie się z jej
życiem, które tak starannie zaplanowała.

- Dlaczego, Jamie? - spytała ochrypłym z napięcia

głosem. - Dlaczego tu jesteś?

Uśmiechnął się do niej. Przez otwarte drzwi dochodził

szum fal. Jamie pochylił się nad nią, ujął ją za ręce
i podniósł. Jej twarz znajdowała się teraz na wprost
twarzy wpatrującego się w nią mężczyzny.

Widział, jak jej szare oczy ciemnieją, dostrzegł szale­

jącą w nich walkę uczuć. Chciał przytulić Brett i trzymać

tak, dopóki dziewczyna się nie uspokoi. Tyle chciał jej
powiedzieć i pokazać, ale choć była dzielna, nie mógł
dłużej jej męczyć.

Życie już jej dostatecznie dokuczyło, nie chciał zbyt

pośpiesznym działaniem przysporzyć jej kłopotów.

Zadowolił się tym, że trzymają za ręce. Potem powoli

poprowadził dziewczynę na górę. W drzwiach jej pokoju
ośmielił się pocałować ją w rękę ze staroświecką galan­
terią.

DŁOŃ ANIOŁA

65

Brett wstrzymała oddech. Utonęła spojrzeniem w jego

oczach.

- Nie powiedziałeś mi, dlaczego tu jesteś - spytała

drżącym głosem.

- Bo ty tu jesteś - wyszeptał, jakby nie chciał, by ktoś

poznał jego tajemnicę. Uśmiechnął się i Brett zamarła

znowu. - Dobranoc, Brett. Śpij dobrze.

Drzwi do jego pokoju zamknęły się, zanim zdążyła

wejść do siebie.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jamie przedzierał się wśród krzewów porastających

ścieżkę wiodącą z plaży. Na tarasie stała Brett. Twarz
miała uniesioną ku słońcu, wiatr rozwiewał jej włosy.

Jamie zauważył ją i zatrzymał się w cieniu palm. Na

ramieniu miał wędkę, z rąk wypadła mu torba ze
złowionymi rybami. Brett wsunęła ręce we włosy i śmiała
się, gdy kosmyki wymykały się jej spod palców. Wy­
glądała bardzo ponętnie w koszuli nocnej, którą dla niej
wybrał. Batyst i koronki podkreślały linię jej nóg. Była
oszałamiająca.

Oddal się całkowicie przyjemności patrzenia na nią od

chwili, gdy znalazła się w nowym świecie, gdzie nie
groziło jej niebezpieczeństwo. Zaczęła powoli pokony­
wał narzucone sobie bariery. Zmiana nie będzie szybka,
ale dobrze wiedział, jak działa na ludzi Raj. Obser­
wowanie zachowania się Brett będzie na pewno fas­

cynującym zajęciem. Patrzył na nią w zachwycie. Była
niewinną, kuszącą dziewczyną z jego marzeń.

Jego własne myśli zaskoczyły go. Podobała mu się

od początku. Piękna kobieta pociąga każdego męż­
czyznę. Ale nie oddzielał wtedy pożądania od po­

czucia winy. A teraz nie chciał się przed sobą przy­
znać, że pragnie tylko jej, i to uczucie będzie trwać
wiecznie.

DŁOŃ ANIOŁA

67

Pogrążony w myślach, zrobił krok do przodu,

- Jamie! - Brett przechyliła się przez barierkę. Włosy

opadły jej na ramiona.

- Dzień dobry. - Uśmiechnął się do niej. Białe zęby

błysnęły w opalonej twarzy. - Dobrze spałaś?

- Tak. - 1 powtórzyła ze zdziwieniem: — Naprawdę

dobrze spałam.

- To dzięki wyspie. Tu nikt nie myśli o swoich

kłopotach.

Może to wyspa, a może słońce i szum fal; Brett

uwierzyła Jamie'emu. Wspaniały poranek wymazał z jej
pamięci kłopoty, które napawały ją lękiem jeszcze wczoraj.

Popatrzyła na ogród, w którym rosły stokrotki, kaktusy

i oleandry ciężkie od kwiatów. Starannie wypielęg­
nowane ścieżki wiodły wśród palm i krzewów ku morzu.
Dowód miłości Patricka do Jordany.

Teraz ona podziwiała to miejsce, będąc z Jamie'em,

- Raj - szeptała. - Tutaj świat jest zupełnie inny.

Trafną nazwę wybrał Patrick.

Jamie miał chęć wspiąć się po ścianie tarasu, wziąć

Brett w ramiona i sprawić, by poczuła się jak w praw­
dziwym raju. Wkrótce to zrobi. Ale teraz musi ją
ochraniać i uzbroić się w cierpliwość.

- Nawet w raju ma się pragnienia, jeśli jest się

zwykłym śmiertelnikiem.

Brett od ośmiu lat żyła w celibacie. Ale pracując wśród

mężczyzn, nauczyła się rozpoznawać pożądanie. Zauwa­
żyła je w oczach Jamie'ego, ale nie spodziewała się, że

powie o tym, co czuje. Spojrzała na niego zaskoczona.

- Śmiertelnikiem, kotku - Jamie zrobił śmieszną

minę, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji - nie
mężczyzną. Może zjemy śniadanko?

background image

68

DŁOŃ ANIOŁA

- Ryby? - Udała, że nic się nie stało.
- No cóż, jestem zapalonym wędkarzem. - Roześmiał

się. - No może nie tak bardzo zapalonym. Faktycznie

myślałem o jakimś bardziej konwencjonalnym posiłku.

- To dobrze. Kto podaje? — spytała rozbawiona.
- Ja, jak tylko będziesz gotowa.
- Dobrze. - Brett odwróciła się. Dół koszuli zawiro­

wał wokół jej długich nóg. - Ostrzegam cię! Umieram
z głodu!

Jamie odrzucił serwetkę i oparł się wygodnie. Siedzieli

na tarasie przy kuchni. On miał na sobie wypłowiałe

dżinsy, w których łowił ryby. Zmienił tylko koszulę. Brett

włożyła nowe luźne spodnie i bawełnianą bluzkę.

Słońce rzucało jasne plamy na stół, a szelest liści

palmowych łączył się z szumem morza. W czasie

śniadania Jamie zabawiał Brett opowieściami o historii
wyspy, o piratach, skarbach i wielkich galeonach krążą­

cych wokół niej. Zasłuchana, nie myślała o sytuacji,
w jakiej się znalazła.

- Czy wszystko jest tak, jak byś sobie tego życzyła?

Pokój wygodny? Masz wszystko, czego potrzebujesz?

- zapytał Jamie.

Brett najedzona, odprężona jego opowieściami i od­

świeżona spokojnym snem nie miała żadnych zastrzeżeń.

- Gdybym już przedtem nie stwierdziła, że to raj, to

powiedziałabym to teraz. Wczoraj nie mogłam przestać
myśleć o tym, ile kłopotów wam sprawiam. Nie przypusz­
czałam, że zatroszczycie się też o ubranie i... - zabrakło

jej słów i uniosła dłonie w bezradnym geście - ... o

wszystko.

- Oficjalnie zginęłaś w wypadku. Nie mogliśmy

DŁOŃ ANIOŁA

69

zabrać niczego z twojego mieszkania. Nie mogliśmy
ryzykować, że ktoś zacznie coś podejrzewać.

- Ale kto? Nie mam rodziny. A dzieci Carsona nie

troszczą się o mnie. - Nagle przerwała i uniosła dłoń do
ust w geście przerażenia. - Kartel! Myślisz, że mogą
przeszukać mieszkanie, by znaleźć jakąś wskazówkę?

Miała całkowitą rację. Dzieci Sumnera nie zareagowa­

ły, gdy opublikowano wiadomość ojej śmierci. Przyjacie­

le dowiedzieli się, że dalecy krewni postanowili urządzić
pogrzeb w jakiejś odległej miejscowości. Mieszkanie
pozostawiono nietknięte. Nie chciał niczego przed nią
ukrywać.

- Tak przypuszczamy.
- Chcecie, by przyszli do mojego mieszkania? Za­

stawiliście tam pułapkę? - Brett była zaszokowana.

- Muszą uwierzyć, że już im nie zagrażasz,

- Chodzi o to, że martwi nie potrzebują już swoich

rzeczy?

- Tak - potwierdził Jamie.

Brett pomyślała o swoim nowym pokoju i kupionych

przez Organizację ubraniach.

Były doskonałe w gatunku i idealnie dopasowane.

Bielizna, kosmetyki, jej ulubione perfumy. Wszystko
nowe. Ktoś musiał dobrze poznać jej zwyczaje. Nie ktoś.

Jamie.

- Ty to zrobiłeś. Ty to wszystko wybrałeś: kosmetyki,

ubrania, nawet lekarstwo na uczulenie, które czasami
biorę, - Beztroski nastrój minął. Była spięta. Wydawało
się, że słońce zniknęło za chmurami. - Co jeszcze o mnie
wiesz? Czy nie pozostawiono mi nawet cząstki prywat­

nego życia?

- Przepraszam cię, Brett. To nie moja wina, że zostałaś

background image

70

DŁOŃ ANIOŁA

w to wciągnięta. Przykro mi też, że tak źle oceniasz moje
starania. - Sięgnął przez stół, chcąc ująć jej rękę. Kiedy ją
cofnęła, poczuł żal. - Naprawdę wiem, co czujesz.

Brett rzuciła serwetkę na stół i zaczęła chodzić po

pokoju.

- Wiesz? Rzeczywiście wiesz? - zapytała.

- Przez jakiś czas żyłem jak pod mikroskopem,

a prasa tylko czekała na plotki lub skandale. Każdy mój
ruch był śledzony.

- Ty świadomie wybrałeś taki styl życia, ale ja nie.
- To prawda. - Stanął przy niej blisko, ale starał się jej

nie dotykać. - Mimo wszystko rozumiem cię i prze­
praszam.

Brett skrzyżowała ramiona. Instynktownie broniła się

przed tym mężczyzną.

- Co jeszcze wiesz? Powiedz mi wszystko!
- Obawiam się, że wiem o tobie dość dużo. Dowie­

działem się, że jesteś nieślubnym dzieckiem, opusz­
czonym najpierw przez ojca, potem przez matkę. Opieko­

wała się tobą babcia, ale umarła. Kiedy przyjechałaś do

Atlanty, miałaś osiemnaście lat i żadnego zawodu. Było
ci bardzo ciężko, zanim Carson Sumner cię zauważył.
Robił ci zdjęcia, zakochał się w tobie i wzięliście ślub.
Miał wtedy pięćdziesiąt dziewięć lat, a ty niespełna
dziewiętnaście.

Brett była tak zażenowana, że usiłowała najpierw nie

patrzeć w jego stronę, ale w miarę jak mówił, powoli
odwracała się ku niemu, kompletnie zaskoczona.

- To było udane małżeństwo - mówił dalej Jamie.

- Byłaś jego utraconą młodością. Stał się twoim mi­

strzem, nauczył cię wszystkiego o fotografii. Okazałaś się
pojętną uczennicą. Byliście razem przez sześć lat. Jego

DŁOŃ ANIOŁA

71

dzieciom to się niezbyt podobało, ale nie stwarzały wam
problemów. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Carson
zmarł na wylew.

Brett milczała, nie próbując ukrywać łez.

- W jednej chwili z ukochanej żony i uczennicy

utalentowanego, bogatego człowieka stałaś się nikim.

Jego dzieci mówiły o tobie: smarkata, spryciara, która

upolowała zgrzybiałego starca.

- Carson nie był żadnym starcem - zaprotestowała

Brett. - Był mądry, dowcipny i młodszy duchem od

wielu mężczyzn mających o połowę lat mniej od nie­

go.

- Z tego, co się dowiedziałem, tak właśnie było.

Wszyscy też mówią, że go kochałaś. Ale gdy w grę
wchodzi majątek, uczuć nikt nie dostrzega. Nie chcia­

łaś, by zhańbiono wasze małżeństwo i ośmieszono

Carsona, więc wycofałaś się. Odrzuciłaś spadek i wy­
korzystując wiedzę, którą ci przekazał, zaczęłaś powoli
piąć się po szczeblach kariery. Jesteś znaną fotorepor-
terką. Osiągnęłaś bardzo dużo. Żaden mężczyzna nie
pojawił się u twego boku od śmierci Carsona. Teraz,
z powodu wypadków na lotnisku, twoja kariera wisi na
włosku, a różni mężczyźni wtrącają się w twoje spra­
wy.

- Widzę, że świetnie znasz historię mojego życia, ale

to jeszcze nie wszystko. Może powiesz mi, na przykład,
co jadłam wtedy w samolocie?

- Albo jaki numer butów nosisz? — wtrącił się Jamie,

ignorując gniew, który pojawił się w jej głosie. - I że masz

naturalny kolor włosów, używasz perfum, które Carson
kazał zrobić specjalnie dla ciebie. - Jamie ujął jej rękę

i uniósł trochę do góry. - Chociaż nie prowadzisz życia

background image

72

DŁOŃ ANIOŁA

seksualnego, masz... - ośmielony tym, że nie cofnęła ręki,

powiedział: - Chirurgicznie wszczepiony środek anty­
koncepcyjny. Świadczy to o roztropności kobiety, która
bywa narażona na gwałt, wykonując swoją pracę.

Brett wyrwała ramię z jego uścisku. W oczach jej

pojawiły się łzy gniewu.

- Nie oszczędziliście mi niczego. Czy moje życie jest

odkrytą kartą dla całej Organizacji?

- Tylko Simon i ja wiemy wszystko. Nikt więcej.
- Powinnam ci za to podziękować.
- Nie musisz mi za nic dziękować.
- Przynajmniej w tym się zgadzamy. Przepraszam

cię, ale jeśli pozwolisz, chciałabym pospacerować trochę
po plaży.

Nie czekała na zgodę.

- Spaceruj po plaży lub po ścieżkach. Bagno jest

niebezpieczne. Jeśli na morzu coś się pojawi, wracaj
natychmiast - zawołał za nią.

Skinęła głową.

Jamie czekał na coś więcej, a potem ciężko westchnął.

Czuł, że chciała od niego uciec.

- Uważaj na siebie, proszę.
- Trochę już na to za późno, prawda? - Brett nie

czekała na odpowiedź. Ruszyła przed siebie i po chwili
zniknęła w lesie.

Jamie wrócił do stołu i zaczął sprzątać po śniadaniu,

zastanawiając się, czy jej gniew minie.

Spędził resztę dnia, sprawdzając system zabezpiecze­

nia. Nie był zdziwiony, że Brett nie wróciła na lunch.
Zjedli późno śniadanie, a apetyt im dopisywał. Był to
pierwszy obfity posiłek Brett od wypadku. Lekarze

DŁOŃ ANIOŁA

73

z Grayson zapewniali go, że bardzo często z utratą
pamięci łączy się utrata apetytu.

Widząc, że je z ochotą, w czasie posiłku snuł różne

opowieści. Zanim skończył, Brett zjadła wszystko, co jej

podał, i jeszcze ciastko na dodatek. Jamie śmiał się,
widząc jej minę, gdy je skosztowała. Nie kłamał, że
będzie sam przygotowywał posiłki, ale powinien się
przyznać, że ciastka były specjalnością Hattie Boone,

gospodyni w posiadłości Patricka. Twierdziła ona, że jej

natura składa się w jednej trzeciej z Murzynki, w jednej

trzeciej z białej kobiety, w jednej trzeciej ptaka i w jednej

trzeciej z ryby. Gdy ktoś zwracał jej uwagę, że jest to

o jedną trzecią za dużo, Hattie ze śmiechem wskazywała

na swą olbrzymią postać.

Jamie roześmiał się na samo wspomnienie tej roz­

mowy, ale zaraz spoważniał. Odłożył latarkę, którą
właśnie sprawdzał, i popatrzył na zegarek. Czwarta
godzina. Brett nie wracała. Wiatr wzmógł się i na
horyzoncie pojawiły się ciemne chmury.

Skończył pracę i teraz pozostał mu już tylko niepokój.

Zabłądziła? A może coś jej się stało? Chciał dać jej trochę

swobody, by jakoś poradziła sobie z tym, co Organizacja
zrobiła z jej życiem. Ale nie ma jej już zbyt długo. Pogoda
zdecydowanie się pogorszyła. Zbliżał się sztorm.

Była to pora huraganów. Wprawdzie nie słyszał

żadnego ostrzeżenia, ale latem pojawiały się one znienac­
ka i bywały bardzo silne i niebezpieczne.

Jamie wyszedł na taras. Wszędzie było widać oznaki

zbliżającej się nawałnicy. Gdzież ona jest, u licha?

Wypadł z domu. Nie zamknął za sobą drzwi. Nie myślał

o szkodach, jakie mogła wyrządzić burza. Myślał tylko
o Brett, przerażony, że znowu naraził ją na niebezpieczeńs-

background image

74

DŁOŃ ANIOŁA

two. Ruszył ścieżką na plażę. Wiatr nagle ucichł. Palmy
zamarły. Było duszno. Pot spływał mu po twarzy, ubranie

zwilgotniało. Stopy uderzały głośno o ziemię. Jamie

rozejrzał się wokół siebie, ale brzeg był pusty.

- Brett, do cholery, gdzie jesteś? - mówił szeptem,

jakby to mogło pomóc mu ją odnaleźć. Był zły na siebie,

że zwlekał tak długo, i zły na Brett za... za co? Za to, że

denerwowało ją to, co się stało, i ingerencja w jej życie?

Nie wiedział, gdzie jej szukać. I wtedy zobaczył ją

idącą od strony małej altanki. Zatrzymała się tuż nad
wodą. Pochyliła głowę i ramiona, ręce wsunęła głęboko
do kieszeni spodni, Z trudem powstrzymał się, żeby nie
pobiec. Kiedy podszedł całkiem blisko, zatrzymał się
i czekał, aż Brett odwróci się do niego.

- Przepraszam cię. - Te słowa padły z obu stron. Dwa

zdania, dwa głosy, dwa uśmiechy - nieśmiałe, przebacza­

jące i proszące o wybaczenie.

Jamie wyrósł w rodzinie, w której nigdy nie wstydzono

się okazywania uczuć. Nie mógł się powstrzymać i wziął
Brett w ramiona. Chciał tylko przytulić ją i pocieszyć. Ale
kiedy uniosła ku niemu twarz, żadna siła: ani zbliżający
się sztorm, ani fale zalewające im stopy, nie mogły
powstrzymać go od pocałunku.

Miała delikatne wargi, jej oddech pieścił jego poli­

czek. Stali tak blisko siebie, że czuł dotyk jej ciała.
Wsunął dłonie w jej piękne włosy. Całował czoło,
powieki, dotykał wargami trzepoczących rzęs. Potem
pocałował delikatne miejsce za uchem, gdzie zapach jej
ciała był taki mocny. Powoli przesuwał wargami po
policzku, aż natrafił na usta. I już nic dla niego nie
istniało. Zapragnął jej całej. Chciał poznać jej smak.
Chciał ją kochać.

DŁOŃ ANIOŁA

75

- Brett - szeptał, odchylając głowę, aby jej się

przyjrzeć. Widział jej rozmarzone oczy, zaczerwienione
od słońca policzki. Wyglądała, jakby właśnie obudziła się
z długiego snu. Nigdy dotąd nie pragnął tak żadnej
kobiety.

- Nie odtrącaj mnie, proszę. - Potrząsnął nią delikat­

nie. - Nie zrobię ci krzywdy. Nigdy. Obiecuję,

- Wiem. Nawet wtedy, gdy krzyczałam na ciebie, też

o tym wiedziałam. Spacerowałam po plaży i próbowałam

jakoś poukładać to... - zatrzymała się, usiłując znaleźć

odpowiednie określenie - ... to wszystko.

Była wyraźnie zła na siebie, na swoją naiwność.

- Jaka ja byłam głupia. Wierzyłam, że mogę zwalczyć

całe zło na świecie, ukazując je na swoich zdjęciach,
a potem spokojnie schować się przed wszystkim w swoim
domu. Nic nie mogło się przedostać poprzez skorupę, jaką
wytworzyłam wokół siebie. Byłam zadowoloną z siebie
egoistką - mówiła z goryczą. - Los surowo mnie za to
ukarał. Chciał mnie nauczyć współczucia i pokory,
stawiając na mojej drodze Mendozę.

- Brett, przestań! - Jamie położył rękę na jej ramie­

niu. Pożądanie zniknęło, gdy patrzył na jej ból.

- Mam przestać? - odsunęła się. - Nie widzieć siebie

taką, jaką jestem naprawdę?

Poczucie winy brzmiało w jej słowach i powodowało,

że widziała spaczony obraz świata. Jamie wiedział, że nie

jest, jak to określała, zadowoloną z siebie egoistką.

Właśnie te jej „durne zdjęcia" były tego dowodem.

- Brett, proszę cię...

Uciszyła go gwałtownym gestem.

- Wysłuchaj mnie. Długo o tym myślałam. Po raz

pierwszy jestem w stanie dostrzec rzeczy, które dzieją się

background image

76

DŁOŃ ANIOŁA

poza mną. Nie zdawałam sobie sprawy, ile zła wyrządzić
może kartel, jeśli nikt tych zbrodniarzy nie powstrzyma.
Nie myślałam, na jakie niebezpieczeństwo narażają się
Jeb, Mitch, Matthew, no i oczywiście ty, bo klucz do

sprawy tkwi w mojej pamięci.

Przez cały ten czas próbowałam coś sobie przypo­

mnieć. Naprawdę starałam się, ale niczego nie pamiętam.
- W jej oczach było przerażenie. - Jamie, na litość boską,

ja naprawdę m a m amnezję.

McLachlanowie zawsze byli wrażliwi na kobiece łzy.

Ale były one niczym wobec autentycznego bólu, który
zdawał się rozrywać serce Brett.

Objął ją i ponownie przytulił do siebie. Czuł jej

słabość i rozpacz. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział,

jak. Pancerz, który dotychczas chronił ją przed świa­

tem, rozpadł się.

Przywarła do niego, nieświadoma tego, co robi. Jamie

wziął ją na ręce i zaniósł do altanki na plaży. Zbudowana
z pali pokrytych trzciną, miała być schronieniem dla tych,
którym słońce nadmiernie dokuczyło. Nie dawała nato­
miast ochrony przed wiatrem, ale Jamie usiadł na ławce,
trzymając Brett w ramionach i szepcząc jej do ucha słowa
pociechy.

- To nie twoja wina, kochanie. Nie możesz winić

siebie za to, co ci zrobiono. Nie wolno tak postępo­
wać. - Kołysał ją w ramionach w rytm tych słów
i całował.

- Powinnam, nie... muszę sobie wszystko przypo­

mnieć - mówiła z ustami wtulonymi w jego szyję.
Uspokajała się powoli. Jamie był taki dobry. Zawsze,
niezależnie od tego, jak niesprawiedliwie go traktowała.
Już tak dawno nikt się o nią nie troszczył, nie tulił

DŁOŃ ANIOŁA

77

w ramionach. - Przypomnę sobie - powtarzała szeptem,
poddając się kojącemu kołysaniu. - Muszę.

- Uspokój się. - Pogłaskał ją po włosach i ucałował jej

powieki. Westchnęła i przytuliła się mocniej, szukając
wygodniejszej pozycji. Jamie czuł, że Brett nie śpi, ale
spokój był potrzebny jej równie jak sen.

Tak łatwo można było ją zranić: nie zaznała wiele

radości i mogła szybko ulec jego czarowi. Gdyby
szedł za głosem swego ciała, kochałby się z nią. Nie
odepchnęłaby go. Ale nie mógł. Nie teraz. Pragnął

jej aż do bólu. Posłuchał jednak głosu serca, choć

było to bardzo trudne. Nie mógł przecież wykorzystać

jej bólu, zagubienia i tego, że szukała u niego po­

ciechy. Poczeka, aż Brett odzyska równowagę psychi­
czną.

Sztorm wzmagał się coraz bardziej. Na razie nic im nie

zagrażało. Jamie siedział spokojnie, chroniąc Brett od
wiatru, i obserwował uważnie chmury. Kiedy ujrzał
pierwszą błyskawicę, wiedział, że trzeba wracać. Zaczęło
padać.

Brett oddychała spokojnie i równo. Wydawało się, że

śpi.

- Brett - szepnął jej do ucha. - Musimy iść.

Ocknęła się bardzo szybko i spojrzała na morze.

- Musimy poszukać lepszego schronienia. Burza jest

już bardzo blisko, czuć ją zresztą w powietrzu. Trzeba też

pozamykać okna i drzwi w domu. Inaczej wiatr może

zniszczyć coś w pokojach. Chodź.

Brett zaczęła biec przez plażę. Jamie podążał za nią.

Gdy wchodzili na taras, rozpętała się ulewa. Usłyszeli
stukot targanych wiatrem drzwi z drugiej strony domu.

Jamie pobiegł, by je pozamykać i sprawdzić pozostałe,

background image

78

DŁOŃ ANIOŁA

a Brett poszła na góre. Były tam tylko cztery sypialnie,
dwie z nich otwarte.

Weszła najpierw do swojego pokoju, pozamykała

i zabezpieczyła drzwi na taras. Wahała się, czy wejść

do pokoju Jamie'ego. Czuła się jak intruz. Co prawda,
on wiedział o niej wszystko, ale nie ułatwiało jej
to wcale decyzji. Na szczęście przypomniała sobie,
że ani Patrick, ani Jordana nie byliby zadowoleni,

gdyby przez jej wątpliwości wicher uszkodził coś
w domu.

Weszła do pokoju i pospiesznie zaczęła zamykać

drzwi. Kątem oka zauważyła broń leżącą na nocnym
stoliku i rozsypane zdjęcia kobiet, mężczyzn i dzieci.

Wytłumaczyła sobie, że nie powinna interesować się

kobietami, które znał Jamie, i zajęła się ponownie
drzwiami. Walczyła z ostatnimi, gdy opalone dłonie

Jamie'ego odsunęły ją delikatnie.

- Dobrze! - powiedział. - W samą porę! - Pochylił

głowę i słuchał szumu ulewy.

Po zamknięciu drzwi znaleźli się w ciemnościach.

Sylwetka Jamie'ego zaledwie rysowała się na tle żaluzji.
Ale ciało Brett pamiętało jego dotyk, jej palce wciąż
czuły szorstkość jego włosów, a usta zapamiętały mięk­
kość pocałunku. W ciemnym pokoju te wspomnienia
stały się nie do zniesienia.

- Muszę iść do siebie. - Brett zaczęła cofać się

w stronę holu.

- Dlaczego? - W ciemności głos Jamie'ego zabrzmiał

jak pieszczota. - Czemu chcesz uciekać? Bo to mój

pokój? Boisz się, że jeśli cię przytulę tak jak na plaży

i pocałuję, to... - wskazał na łóżko - ...znajdziemy się
właśnie tam?

DŁOŃ ANIOŁA

79

Brett zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Nie wiedziała,

co ma odpowiedzieć.

- Bo będziemy się kochać? - Jamie szedł za nią.
- Tak - szepnęła Brett, nie chcąc już dłużej udawać.
- Więc ty też to czujesz? Od początku istniało między

nami pożądanie. Matthew powiedziałby, że to prze­
znaczenie i że nadszedł odpowiedni czas. Nawet gdybyś­
my nie spotkali się ponownie, nie mógłbym ciebie
zapomnieć.

Brett zaszokowana własnym wyznaniem, niepewna,

czy nogi jej nie zawiodą, zatrzymała się. Jamie był tak
blisko, widziała krople deszczu na jego włosach i słyszała

jego przyspieszony oddech. Był tak blisko, że chciała go

dotknąć i przytulić się do niego.

- A ty, Brett? Mogłabyś o mnie zapomnieć?
- Tak. Nie! - Brakowało jej powietrza. - To znaczy...
- Wiem. - Dotknął jej policzka. - Musimy się

dobrze poznać. Nie uznajesz przypadkowych znajo­
mości, a ja nie chcę nalegać. Tak jak jest, jest
dobrze. Moje ciało pragnie czegoś innego, ale nie
będę cię do niczego zmuszać. Nie jestem święty,
ale nie musisz się mnie obawiać. - Zapalił lampę.
Gdy światło zalało pokój, uniósł jej twarz, by patrzyła
mu prosto w oczy. - Daję ci słowo McLachlana.

Przyjdziesz do mnie, gdy zapragniesz mnie tak mocno

jak ja ciebie.

Zaskoczyło ją to. W jasnym świetle wydawał się być

kimś innym. Nie agentem Organizacji, lecz światowej
sławy pianistą. Niezależnie od tego, kim był, ze swoim
wyglądem mógł zawrócić w głowie każdej dziewczy­

nie.

W przypływie zazdrości Brett pomyślała o różnych

background image

80

DLOŃ ANIOŁA

kobietach towarzyszących sławnym ludziom w ich po­
dróżach. Wykształcone, światowe istoty podążające za
utalentowanymi mężczyznami. Ale Jamie przyrzekł jej,
że nie musi się niczego obawiać.

Wziął ją za rękę i podprowadził do stolika, gdzie leżały

zdjęcia.

- Ja poznałem twoje życie, więc i ty powinnaś coś

o mnie wiedzieć. To jest moja rodzina. Przedstawię ci

wszystkich po kolei. Dare, najstarszy brat, zastępuje nam
ojca. Filar naszej rodziny. Ross, pediatra, to jej serce. Mac

- inżynier, mój brat bliźniak, to dusza rodziny. Jesteśmy

bardzo uparci. Lubimy żartować. Przez wiele lat Ross

i Mac obserwowali moje kłótnie z Dare'em. Ja chciałem

zostać na farmie i pracować w lesie, a Dare zmuszał mnie
do grania.

- Więc prawdą jest to, co pisano o tobie? - Brett

słyszała, że nazywano go drwalem. Myślała, że to żart.

- Byłem drwalem. W dalszym ciągu pracuję w lesie,

gdy wracam do domu.

- Ale Dare wygrał bitwę.
- Dare prawie zawsze wygrywa - uśmiechnął się

Jamie.

Byli nietypową rodziną. Zaskakujące też było ich

rodzinne podobieństwo. Brett zapragnęła spotkać ich
z aparatem w ręku. Zatytułowałaby to zdjęcie po prostu

„Bracia". Pokazałaby ich wzajemną miłość i szacunek,

które słyszała w głosie Jamie'ego, kiedy mówił o rodzi­
nie.

- A teraz piękniejsza połowa naszego klanu. Towa­

rzyszka życia Dare'a, Jacinda, artystka i nauczycielka.
Żona Rossa, wspaniała Antonia - aktorka i pisarka.

I ostatnia, Jennifer, żona Maca - to lekarz i psycholog.

DŁOŃ ANIOŁA

81

- Atrakcyjne i wykształcone - szepnęła Brett.

- Najważniejsze, że kochają swych mężów,

- To widać. - Brett odłożyła zdjęcia na miejsce

i sięgnęła po następne. - A to są twoi bratankowie
i bratanice?

- Tak, plus to, na które czekaj ą Mac i Jennifer. Tyler był

pierwszy, bardzo kochany, mimo że został adoptowany
przez mojego brata. Przystojny chłopak, dziedzic majątku

swego prawdziwego ojca. Na tym zdjęciu są bliźniaki:
Amy i Paul, zadziwiająco podobne do Dare'a i Jacindy. A tu

malutka, roczna Orelia, ukochane dziecko Rossa i Antonii,

które urodziło się z zespołem Downa. Żal mi, że ją to
spotkało — powiedział Jamie. — Jest przecież taka śliczna.

Brett słyszała dumę w jego głosie i choć nie mówił nic

o sobie, dowiedziała się o nim bardzo dużo. Jamie był taki

jak jego rodzina i mówiąc o nich, opowiadał jednocześnie

o sobie.

- Kiedy byliśmy jeszcze w szkole, Mac i ja nabraliś­

my zwyczaju wożenia ze sobą zdjęć. Prowadziliśmy
życie wędrowców i w ten sposób mogliśmy mieć naszych
bliskich przy sobie. Teraz już nie będę musiał wozić
zdjęć. Zanim dziecko przyjdzie na świat, będę już
w domu. No, dość tych opowieści - przerwał nagle.

- Powinniśmy zająć się obiadem.

- Ty gotujesz?

- Jak zwykle. - Odprowadził Brett do drzwi pokoju.

- Spotkamy się na dole za pół godziny.

Pocałował ją w czoło i pogwizdując, ruszył do kuchni.

Obiad był prawdziwą niespodzianką. Hot dogi z sosem

chili, który kapał z bułeczek. Był tak pyszny, że szkoda go
było stracić. Talerz dekorowały złociste frytki, a wszyst-

background image

8 2

DŁOŃ ANIOŁA

ko to popijali mieszanką soków. Brett rzeczywiście czuła
się jak w raju.

- Nie spodziewałam się, że sławny pianista potrafi

przygotować taki posiłek.

- Pianista? Przecież jestem drwalem.
- Co to za sok?
- Muszę jednak cię przedstawić Hattie Boone.
- Czy ona mieszka na tej wyspie?
- Nie.
- To kim jest Hattie Boone?
- Rzadki okaz. - Jamie odsunął krzesło i wstał. - Ale

opowiem ci o niej jutro. Dziś w programie wieczoru
mamy jeszcze to. - Pocałował ją w usta. - 1 zmywanie.

Dzisiaj twoja kolej.

Zanim odzyskała głos, wyszedł z kuchni.

Gdy kończyła pracę, usłyszała muzykę. Jamie grał.

Brett była zachwycona tą muzyką, pełną pasji jak burza
i tak delikatną jak pocałunek.

Patrzyła, jak palce Jamie'ego przesuwają się po

klawiaturze, i myślała, że z równą biegłością mogą
pieścić ciało kobiety. Odważnie i delikatnie. Za oknem
szalała burza, a muzyka Jamie'ego otaczała ją ze
wszystkich stron. Po raz pierwszy, odkąd się poznali,
Brett zadała sobie pytanie, czy miłość z nim byłaby
równie piękna.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Jeśli dla Brett zaskoczeniem było zakończenie tego

burzliwego wieczoru - ojcowski pocałunek Jamie'ego,
głaszczącego ją jak dziecko po głowie - to z pewnością

nie była zupełnie przygotowana na poranne spotkanie
z Hattie Boone. Ale nikt nie potrafiłby jej do tego

przygotować.

Brett obudziła się ze świadomością, że nie jest sama.

Leżała przykryta po brodę, choć w nocy zrzuciła kołdrę,
a w powietrzu unosił się zapach herbaty jaśminowej.

Z pewnością ktoś musiał być w pokoju.

Otworzyła ostrożnie oczy i zobaczyła światło wpada­

jące przez otwarte drzwi na taras, które wieczorem tak

starannie zamknęła. Potem dostrzegła gościa. Siedział

w nogach łóżka i wpatrywał się w nią ciemnymi oczkami
lśniącymi w pokrytej futrem mordce.

- Ach! - krzyknęła i usiadła na łóżku, przyciskając

kołdrę do piersi. Jej gość przeraził się jeszcze bardziej niż

ona. Zeskoczył z łóżka i zawisł na tkaninie okrywającej
ścianę, szczebiocąc coś do niej.

Małpka! Jej gość był małpką niewiele większą od kota.

- Przestraszyłaś mnie - udało jej się w końcu wydo­

być z siebie głos. Przyglądała się zwierzęciu. Było małe,
delikatne i zwinne. Ktoś ubrał je w czerwoną koszulkę
i szorty.

background image

84

DŁOŃ ANIOŁA

- Skąd się tu wzięłaś? - spytała jeszcze raz, jedno­

cześnie przesuwając się na skraj łóżka, co spowodowało,

że małpka zaczęła się wspinać jeszcze wyżej.

- Dobrze - zaczęła ją uspokajać, bojąc się, że coś

uszkodzi. - Nie będę się ruszać, jeśli się boisz. - Spojrzała
w stronę tarasu, ale nikogo tam nie było. Małpka musiała
mieć jakiegoś właściciela. Ktoś przecież otworzył żaluzje

i drzwi, no i okrył ją starannie kołdrą.

Zwierzę uspokoiło się i Brett znowu spróbowała wstać

z łóżka, ale powstrzymał ją dziki okrzyk zwierzątka.
Zdenerwowana, zaczęła tłumaczyć małemu intruzowi:

- Posłuchaj, stara. Już się nie ruszam. Przestań krzy­

czeć. To nie jest zdrowe dla twojego gardła ani dla moich
uszu. - Oparła się o poduszki, mrucząc do siebie: — Nie
wierzę! Jestem uwięziona w łóżku i próbuję porozumieć
się z małpą.

Krzyk ustał, małpka przestała kołysać się na tkaninie.

- Dzięki - Brett odetchnęła z ulgą.
Małpka patrzyła na nią uważnie.

Brett zaczęła się zastanawiać, gdzie może być Jamie.

Musiał słyszeć krzyki małpki. Czyżby to był jego żart?

Nie miała wątpliwości. Siedziała sztywno w łóżku i za­

stanawiała się, jak wyjść z sypialni i porachować się
z Jamie'em.

- Zabiję go - przyrzekała sobie na głos. - Jak tylko go

znajdę, zabiję go,

- A kogo to piękna pani chce zabić?
Zaskakująco urodziwa kobieta o olbrzymiej posturze

stała w drzwiach pokoju. Włosy zaczesane do tyłu

odsłaniały gładką twarz o lekko skośnych oczach w ciem­
nej oprawie, W uszach miała olbrzymie kolczyki z kości,
piór i krwistych rubinów. Szyję otaczała czarna opaska,

DŁOŃ ANIOŁA

85

z której zwisała metalowa kuleczka. Przy każdym ruchu
kobiety z kuleczki dobywało się delikatne dzwonienie.

W dużych dłoniach trzymała tacę i wazon z gałązką

oleandra. Wyglądała jak postać z filmu. Oszołomiona
Brett usiadła na łóżku, a nieznajoma zwróciła się do
małpki:

- Lucyferze — odezwała się królewskim tonem, - Co

ty tam robisz? Nie szalej!

- Ja go wystraszyłam, - Brett była pewna, że poznała

Harfie Boone.

- Akurat! Przestraszyć Lucyfera! - Kobieta odstawiła

tacę, by pomóc zwierzęciu zejść. Chociaż pokrzykiwała
na niego, była bardzo delikatna. - On się popisywał.
Lucyfer nie boi się nawet diabła. Podejrzewam zresztą, że
sam jest diabłem. Stąd jego imię.

Kiedy zdjęła Lucyfera ze ściany, ten usiadł jej na

ramieniu jak na grzędzie. Wydawała się nie zwracać na
niego uwagi.

- Nazywam się Hattie Boone, a to stworzenie - to

prezent od moich wnucząt. Musi mi dotrzymywać towa­
rzystwa w czasie ich nieobecności.

- Dzień dobry, Hattie - Brett nie wiedziała, czy ma się

przedstawić.

- Ty jesteś Brett Sumner - powiedziała Hattie. - W p a ­

dłaś w tarapaty i Jamie przywiózł cię tutaj, żebyś była
bezpieczna.

- Wiesz wszystko?
- Trochę. - Hattie wygładziła kołdrę i podłożyła Brett

jeszcze jedną poduszkę. Dopiero wtedy postawiła na

łóżku tacę i nalała herbaty do filiżanki. - Nie martw się

- powiedziała pocieszającym tonem. - Wiem tyle, ile
powinnam.

background image

86

DŁOŃ ANIOŁA

- Kim... - Brett próbowała wtrącić choć słowo.
- Kim jestem? - Hattie znowu jej przerwała. Oparła

dłonie na biodrach i roześmiała się. - Jestem w jednej

trzeciej czarna, w jednej trzeciej biała, w jednej trzeciej

jestem rybą i w jednej trzeciej ptakiem, a we wszystkich

częściach kobietą. - Ukazała w uśmiechu piękne, białe
zęby. - Pilnuję Raju. Jedz, dziecko. - Przysunęła sobie
krzesło i opadła na nie ciężko. - Musisz nabrać ciała i sił,

jeśli chcesz być kobietą tego przystojniaczka, który cię

pilnuje.

- Kobietą! — Brett o mało co nie rozlała herbaty.

Hattie nawet tego nie zauważyła.

- Gdybym była o trzydzieści lat młodsza - westchnęła

i potrząsnęła głową. - No, może o dwadzieścia... - po­

prawiła się. Nie zwracała uwagi na milczenie Brett. Była
przyzwyczajona do tego, że to ona zawsze mówiła, a inni

słuchali, - Ale niestety nie jestem już młoda i nie ma co

płakać nad rozlanym mlekiem. Mogę przynajmniej dopil­
nować, by kobieta, którą Jamie dostanie, dobrze wy­

glądała.

- Hattie - Brett odstawiła herbatę i próbowała zmie­

nić temat - nie jestem przyzwyczajona do jedzenia
śniadania w łóżku.

- Nie martw się. Nauczysz się. - Hattie nawet nie

drgnęła, gdy Lucyfer przeszedł przez jej piersi i usiadł na
drugim ramieniu,

- Ja... nie mogę. Może Jamie...
- Zjadłby śniadanie w łóżku? - Hattie nie dała zbić się

z tropu. - Broń Boże! Obiłby mnie batem, gdybym mu to
zaproponowała. Przecież prawdziwy mężczyzna powi­
nien zostawać w łóżku tylko dla dwóch powodów: by
spać i kochać się. - Jej głos stawał się coraz donośniejszy.

DŁOŃ ANIOŁA

87

- Tylko to może zatrzymać go w pościeli. A sen i tak
powinien być na drugim miejscu.

Brett milczała. Hattie jeszcze nic skończyła swojej

przemowy.

- Wiedziałam! - mówiła dalej. - Gdy wysiadłam

z motorówki i zobaczyłam Jamie'ego łowiącego ryby,
pomyślałam, że coś jest nie w porządku.

Tym razem Brett zareagowała. Drgnęła gwałtownie.

Omal nie zrzuciła tacy, ale Hattie zdążyła ją schwycić.

- Czy mu się coś stało? - Brett była przerażona.

Włosy opadły jej na twarz i zasłoniły ją ciemną kaskadą.
Była bardzo piękna w tej chwili.

- Oczywiście, że dzieje się coś złego - Hattie zauwa­

żyła jej reakcję - bo powinien być z tobą, a nie na plaży.

- Przysunęła się do stołu i postawiła na nim tacę.
Udawała, że poprawia kwiat w wazonie, kryjąc przy tym
uśmiech. Spodziewała się takiej reakcji Brett. Kiedy
odwróciła się, twarz miała poważną. - Myślałam, że

wyglądasz jak mops albo coś takiego.

- Albo coś takiego - powtórzyła Brett słabym głosem.
- Ale nie muszę się martwić. Kiedy zobaczyłam cię

śpiącą, piękną jak królewna, ucieszyłam się. Choć jesteś

trochę za chuda. - Jej spojrzenie powędrowało w stronę

piersi Brett prześwitujących przez cienką tkaninę.

Brett podążyła za jej wzrokiem i poczuła się urażona

paplaniną Hattie. Na pewno nie była w tym miejscu za
chuda. Chyba, pomyślała z ironią, jedynie w porównaniu

z Hattie.

- Mimo tych braków nie jesteś brzydka - stwierdziła

Hattie z aprobatą.

- Dziękuję - Brett udało się wydusić z siebie to słowo.

- Chyba dziękuję - dodała niepewnie.

background image

88

DŁOŃ ANIOŁA

- Proszę bardzo.

Hattie słyszała tylko to, co chciała usłyszeć. Ale czy

można było gniewać się na kogoś tak pełnego radości
życia? Brett popatrzyła na nią z sympatią.

- Więc dlatego, że Jamie jest na plaży zamiast ze mną

w łóżku, postanowiłaś mnie podtuczyć?

- Trochę kilogramów uczyni cuda. Przysłałam Lucy­

fera, by dał mi znać, kiedy się obudzisz, a sama poszłam

do kuchni.

- Miał dać ci znać? Przecież on się mnie przestraszył.

- Bo wszedł na to cenne obicie? Ha! Spodobałaś mu

się, więc chciał się popisać.

- Spodobałam mu się? Skąd wiesz?
- Powiedział mi o tym.
- Oczywiście. Jaka ja jestem niemądra. - Brett za­

częła się zastanawiać, czy przypadkiem nie znalazła się
w Krainie Czarów.

- To diabeł wcielony, ale jest dobrym stróżem.

To jest Kraina Czarów! Z pewnością! A ona, Brett, jest

Alicją.

- Doceniam twoją troskę, ale...
- Nie powiesz mi chyba, że nie chcesz Jamie'ego!

Każda mądra kobieta pragnie go, a niektóre są nawet
bardzo zaborcze.

- Tu nie chodzi o to, czy go chcę, czy nie. Zbieg

okoliczności sprowadził nas oboje na tę wyspę.

- Zbieg okoliczności - Hattie naśladowała jej ton.

- Jeśli chcesz, bym ci uwierzyła, to powiedz mi, dlaczego

tak nalegał, żebyś tu przyjechała, i dlaczego nie zrezyg­
nował z pracy? I dlaczego poruszył niebo i ziemię, żeby

zapewnić ci wszystko, co będzie ci tutaj potrzebne? No,

dlaczego?

DŁOŃ ANIOŁA

89

Brett nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, ale Hattie na

to nie czekała.

- Znam Jamie'ego od dziecka. Bardzo często przyjeż­

dżał tu na wakacje. Potem odpoczywał między koncer­
tami, gdy brakowało mu czasu, by pojechać do domu.
Pochodzi z bardzo kochającej się rodziny. Wszyscy jego

bracia są żonaci. On też chciałby znaleźć odpowiednią

kobietę, ale cały czas był sam. Sam! Do chwili gdy

spotkał ciebie! Wytłumacz mi to!

Brett zapomniała na chwilę o Lucyferze, ale małpka

nagle przestała figlować i też patrzyła na nią. Dwie pary

oczu wpatrywały się w nią oskarżycielsko.

- To nie jest tak, jak myślisz. Uwierz mi i spróbuj

zrozumieć. To tylko poczucie winy i honoru.

- M a m uwierzyć, że nie spodobaliście się sobie?

- zapytała Hattie.

- Nie jestem ślepa i widzę, że Jamie jest przystojnym

mężczyzną. A tu, jak mi powiedziałaś, jest raj. Ale kiedy
stąd wyjedziemy, zapomnimy o sobie.

Po raz pierwszy Hattie nie wiedziała, co ma powie­

dzieć. Nie wiedziała, jak ma zareagować na smutek, który
usłyszała w głosie Brett.

Brett zamilkła i zastanawiała się nad dziwnymi rzecza­

mi, które przytrafiły się jej tego ranka. Małpka, egzotycz­
na kobieta, rozmowa z nią na bardzo osobiste tematy. No,
ale przecież to jest raj.

- Hattie - Brett popatrzyła w pełne życia oczy - moje

małżeństwo było wspaniałe. Kiedy mąż umarł, wiedzia­

łam, że nikogo już nie pokocham.

- Nigdzie nie jest powiedziane, że kochamy tylko raz,

moje dziecko.

- Ja - tak.

background image

90

DŁOŃ ANIOŁA

Hattie potrząsnęła głową tak mocno, że Lucyfer uciekł

z pokoju.

- Nie chcę się śmiać z ciebie, bo widzę, że w to

wierzysz.

Brett była już zmęczona rozmową. Chciała wyjść na

słońce i nie myśleć o swojej samotności.

- Tak - powiedziała ze smutkiem. - Wierzę w to.
- Dzień dobry paniom. - W drzwiach wychodzących

na taras stał Jamie z Lucyferem uwieszonym u jego

spodni. Uśmiechnął się serdecznie do Hattie, a potem do

Brett. - Widzę, że się już poznałyście.

Brett popatrzyła na niego i pomyślała, że może ten

dzień nie będzie najgorszy.

Kiedy udało mu się wyrwać Brett z nadopiekuńczych

ramion Hattie, powiedział, że ma dla niej niespodziankę.
Zdążyła tylko umyć się i przebrać, a teraz szli powoli
przez ogród.

Była tak zatopiona w myślach, że drgnęła, gdy ujął ją

za rękę.

- Przepraszam. - Cofnął się. Twarz mu posmutniała.

- Czy ty też nie cierpisz tego ostrożnego poznawania się

nawzajem?

- Chyba tak - przyznała po chwili,
- Robimy krok do przodu i zaraz się cofamy. Krąży­

my wokół siebie jak obcy ludzie i boimy się prawdy. Tak
dłużej nie można, Brett.

Próbowała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją mach­

nięciem ręki. Wyczuł, że dziewczyna się czegoś boi, i był

zły na siebie. Starał się być cierpliwy, czekał, aż Brett
będzie gotowa przyznać, że coś ich łączy. Wiedział, że
musi być bardzo delikatny, bo inaczej ją utraci. A prze-

DŁOŃ ANIOŁA

91

cież potrzebowała opieki. Potrzebowała też trochę spoko­

ju i schronienia, gdzie będzie mogła przemyśleć wszyst­

ko. Znał odpowiednie miejsce.

- Chodź! - ujął ją za rękę,
- Mówiłeś coś o niespodziance,
- To może poczekać. Muszę ci pokazać pewne miejs­

ce. Chodź - powtórzył i poprowadził ją w głąb ogrodu.

Szli w stronę morza. Z każdym krokiem ogród

stawał się coraz bardziej dziki. Nagle otoczyły ich

bardzo gęste zarośla. Jamie zawahał się chwilę, a po­

tem zielona ściana przesunęła się i Brett zorientowała
się, że Jamie po prostu otworzył furtkę w żywopłocie.

Zanim zdążyła coś powiedzieć, poprowadził ją w stro­

nę niewielkiej polanki przypominającej zieloną grotę;
z jednej strony zamykało ją morze, a dachem było
niebo.

Podeszli do małej ławki. Brett rozglądała się za­

chwycona. Panował tu spokój. Wokół rosły paprocie,

bluszcz i krzaki róż. Pośród nich stał posąg - młoda

dziewczyna, niemal dziecko, wykuta w kamieniu, poda­
wała chłopcu muszlę.

- To ulubione miejsce Jordany - odezwał się w końcu

szeptem Jamie. - Ta część ogrodu jest bardzo stara. Nikt

nie wie, kiedy powstała. Jeremiah Brody, potomek

pierwszego właściciela wyspy, urządził ogród, aby upa­
miętnić swoje dzieci - chłopca i dziewczynkę, którzy
zginęli na morzu. Kiedy Patrick kupił wyspę i odkryli
z Jordaną to miejsce, postanowili zachować je bez zmian.

- Miejsce żałoby,
- Nie - zaprzeczył Jamie. - Utrata dzieci na pewno

była tragedią, ale Jordana uważa, że Brody nie chciał
stworzyć tu czegoś w rodzaju cmentarza. Mówi, że jeśli

background image

92

DŁOŃ ANIOŁA

się dobrze posłucha, można w szumie morza i wiatru
usłyszeć śmiech dzieci. Mówi też, że tam, gdzie jest
śmiech, jest spokój i nikt nie może się martwić ani czegoś
obawiać.

Zamilkł na chwilę, a potem ujął ją za rękę.

- Chciałbym, żeby ten ogród tak działał na ciebie.

Żebyś mogła odsunąć od siebie tragedię i żal i żebyś nie
bała się życia. Nie obawiaj się, Brett. Nie bój się mnie ani
moich pragnień.

Brett popatrzyła na ich złączone ręce. Czasami wyda­

wało jej się, że wszystko rozumie, a po chwili nie potrafiła
pozbierać myśli. Widziała w jego oczach pożądanie.
Tego była pewna. Nic wiedziała, jak ma sobie z tym
poradzić. Po śmierci Carsona ta strona życia przestała dla

niej istnieć i było jej z tym dobrze. Ale pojawił się Jamie
i wzbudził w niej niespodziewane uczucia,

- Jamie.
- Nie mów nic. Nie psujmy tego cudownego dnia. Po

prostu zamknij oczy, nie myśl o tym, co sprowadziło nas
na wyspę, o tym, co się dzieje między nami. Posłuchaj
ciszy, która uspokaja.

Brett przymknęła oczy i pogrążyła się w marzeniach.

- Dam grosik.
- Za moje myśli? - Brett otworzyła oczy,
- Za marzenia.
- Tylko grosik?
- A może różę? Albo pocałunek? — Żartował, ale

ostatnia propozycja wyraźnie ujawniła jego pragnienia.

Brett milczała.

Jamie przyglądał się jej i nie mógł odgadnąć myśli

kłębiących się w jej głowie. Czekał, że coś powie,

i zastanawiał się, na jak długo starczy mu cierpliwości.

DŁOŃ ANIOŁA

93

- Ile chcesz za swoje marzenia? - powtórzył.
Zasłoniła mu usta ręką. Jej dotyk był tak delikatny jak

jej zapach. Podniecający. Czuł, że ogarnia go żar.

- Pocałunek - szepnęła cicho. - Pocałunek za moje

marzenia.

Szaleństwo. Cudowne szaleństwo, na które tak czekał.

A potem czuł tylko usta Brett.

Drżała. Już tak dawno nie całowała nikogo. Tak dawno

tego nie pragnęła. Świadomość tego oszołomiła ją tak
bardzo, że gdyby nie siedziała, z pewnością upadłaby.
Straciła poczucie czasu, wiedziała jedynie, że Jamie jest

z nią, że ją obejmuje.

Trzymał ją mocno. Delikatnie pieścił wargami jej usta.

Palcami gładził policzki i szyję. Dobry Boże! Wreszcie ją

pieścił.

Brett westchnęła i zatopiła dłonie w jego włosach.

Przyciągnęła go do siebie bliżej. Chciała, by zrozumiał,
że pragnie nie tylko pocałunków.

Jamie dotknął dłonią policzka Brett. W jej pociem­

niałych oczach czaił się ogień. Czuł, że drży z pożądania.
Pragnął jej tak bardzo. Chciał się zatracić w niej i zapom­
nieć o niebezpieczeństwie. Chciał, by poza nim nie
istnieli dla niej inni mężczyźni.

Już niedługo, pomyślał. Ale nie teraz. Nie w porywie

nierozważnej żądzy, lecz z prawdziwego uczucia. Drżącą
ręką odsunął ją od siebie. Widząc jej zaskoczenie,
uśmiechnął się ze smutkiem. Sam nie rozumiał motywów

swej decyzji.

- Nie myśl, że nie chcę tego samego co ty. Wiesz

dobrze, jak bardzo cię pragnę. - Musiał jej dotknąć,
zanurzyć ręce w jej włosach i pocałować. - Bóg jeden

wie, jak bardzo. Ale ogień, który rozpala się zbyt szybko,

background image

94

DŁOŃ ANIOŁA

równie szybko gaśnie. Nie chcę, żeby z nami było tak
samo. A teraz przyszedł czas na niespodziankę.

Kiedy doszli do furtki, Brett obejrzała się za siebie.
- Jak Jordana może tu sama przychodzić?
- Nigdy tego nie robi. Zawsze towarzyszy jej Patrick

lub jeden z trzech synów. Jordana uważa, że jest to miejsce,
w którym powinno się przebywać z kimś, kogo się kocha.

Jamie otworzył furtkę i wyszli z tajemniczego ogrodu.

Brett stała na środku niewielkiego pokoju, podziwiając

zgromadzony tu sprzęt.

- Cudownie! Jest tu wszystko, czego potrzebuję

- zwróciła się do Jamie'ego, który uśmiechnął się na
widok jej radości. - To twoja zasługa. Czy właśnie to

miała Hattie na myśli, gdy mówiła, że poruszyłeś niebo

i ziemię, żeby zdobyć wszystko, co jest mi potrzebne?

Doceniała jego troskliwość. Od początku robił wszyst­

ko tylko dla niej.

- Jamie - powiedziała - dziękuję ci za to, ale przede

wszystkim za uratowanie mi życia.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Brett odsunęła gwałtownie plik zdjęć. Nie potrafiła

ocenić, czy są dobre. Kiedyś umiała patrzeć na swoje
prace z dystansem i oceniać je obiektywnie. Teraz nie
była w stanie tego zrobić.

Starania Jamie'ego, żeby mogła pracować, poszły na

marne. Nie udawało jej się skupić.

Od trzech tygodni przebywała na wyspie. W tym

czasie wywołała jedynie zdjęcia ze swej podróży do

Ameryki Południowej. I nic więcej. Tu, na wyspie, nie

było żadnych dramatycznych wydarzeń, jedynie wspa­
niałe wschody i zachody słońca. Podczas spacerów
odkryła urocze miejsca, które aż się prosiły, by je

uwieńczyć na zdjęciach. Ciekawa była również historia

wyspy. Mógłby powstać album zdjęć z komentarzem.

Ale nie mogła zmusić się do pracy. Nie umiała sobie

z tym wszystkim poradzić.

Uznała, że najlepiej zrobi jej spacer. Nie wolno jej

było bez pozwolenia chodzić po plaży. Wiedziała, że

jakiś jacht wraz z załogą ustawicznie krąży w pobliżu.

A w czasie porannych wypraw na ryby Jamie nawiązu­

je z nim kontakt radiowy i dopóki nie otrzyma wiado­

mości „wszystko w porządku", Brett nie może samo­
tnie spacerować.

Nie widziała Jamie'ego od wczorajszego wieczoru.

background image

96

DŁOŃ ANIOŁA

W dni kiedy na wyspę przyjeżdżała Hattie, Brett trudno
było uniknąć jej dociekliwości. Próbowała chronić się
w ciemni, ale nie była w stanie pracować.

Postanowiła więc pójść do ogrodu Jordany. Przy furtce

zatrzymała się. Nie była tu od czasu, gdy Jamie pokazał

jej to miejsce. Ogród był równie piękny jak wówczas.

Usiadła na ławce i zamknęła oczy. Powietrze wypełniał
zapach morza i kwiatów. Wśród szumu fal, powiewu

wiatru słyszała muzykę. Muzykę Jamie'ego, która spra­
wiała ból. Wydawało jej się, że na świecie nie istnieje już
nic, tylko ta muzyka. Nieważne, gdzie była i co robiła,
zawsze wracała myślami do Jamie'ego. Przekonywała

samą siebie, że to, co się dzieje między nimi, nie ma
żadnego znaczenia. Ale przecież było to kłamstwo.

Gdzieś w pobliżu czuwał Jamie. Robił wszystko, by

zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chciał jej ranić i trzy­

mał się od niej z daleka. Był cierpliwy. Czekał, aż Brett go
zapragnie i przyjdzie do niego. Zdała sobie sprawę, że
chce tego samego co on. Zerwała się z ławki i ruszyła
w stronę domu.

- Hattie? - Brett zatrzymała się gwałtownie. - Jeszcze

tu jesteś?

- Oczywiście. - Hattie układała bukiet z róż ściętych

w ogrodzie.

- Łódź się spóźnia? - Hattie opuszczała wyspę

motorówką prowadzoną przez La Mara, jej siostrzeńca.

Był to wysoki, chudy mężczyzna o rozbieganych oczach,
którego spojrzenie wprawiało Brett w zakłopotanie.

Starała się tłumić swą niechęć do niego. Tłumaczyła
sobie, że jest on po prostu zbyt ciekawski.

- Nie, po prostu ją odesłałam. Nie zdążyłam ułożyć

DŁOŃ ANIOŁA

97

kwiatów na tę specjalną okazję. Spędzicie dziś ze sobą
upojny wieczór, prawda? Podjęłaś wreszcie decyzję.

- Skąd...?
- Skąd wiem? Wiatr się zmienił. Złagodniał. To

znaczy, że kochankowie powinni wreszcie zmądrzeć. La
Mar przyjechał. - Podeszła do krzesła i wzięła na ręce
Lucyfera. - Wiem, że go nie lubisz, ale to mój krewny.
Dopóki Clyde nie wyleczy złamanej nogi, tylko on może
mnie tu przywozić.

- To La Mar nie robił tego wcześniej?

- Nie. Clyde przywoził mnie od wielu lat. Muszę

przyznać, że ja też nie lubię La Mara, nie rozumiem też,
dlaczego wrócił na wyspy. Jakoś wytrzymuję z nim te
kilka godzin dwa razy w tygodniu. Poza tym dobrze się
stało, że wrócił tu po tym dziwnym wypadku Clyde'a.

- Dziwnym? - Brett stała się czujna. - Dlaczego?
- Bo to zadziwiające, że Clyde przewrócił się i potłukł

tak mocno podczas naprawy motorówki - stwierdziła
Hattie.

- Kiedy to się stało? Teraz?

- Nie! Trzy miesiące temu. La Mar przyjechał póź­

niej.

Brett odetchnęła z ulgą. Była przewrażliwiona. Zbyt

bała się o swoje bezpieczeństwo. Mimo wszystko po­

stanowiła opowiedzieć o tym Jamie'emu.

Jamie był zmęczony. To był trudny dzień. Nic mu się

nie udawało. Jak zwykle, zaczął od patrolowania brzegu,

odprawił rybaków, chcących sprzedać mu swój połów.

Potem, kiedy nawiązał kontakt z załogą jachtu, dowie­
dział się, że zepsuł się silnik i nawet Mitch nie potrafi go
zreperować. Za godzinę „ T a n c e r z " miał odpłynąć do

background image

98 DŁOŃ ANIOŁA

DŁOŃ ANIOŁA 99

portu i nie wiadomo było, jak długo potrwa naprawa.

Mitch sądził, że około dwunastu godzin. Przekazano
mu jeszcze wiadomość, że wybrzeże jest puste. Jamie
został sam. Jedynym miejscem, z którego mógł obser­

wować drugą stronę wyspy, było wzgórze wznoszące

się nad bagnem. Nie widać było jednak stamtąd
płaskiego i łatwo dostępnego brzegu, więc Jamie

spędził cały dzień, biegając od posterunku do posterun­
ku. Z tego powodu nie widział się w ogóle z Brett,
więc nawet wiadomość, że „ T a n c e r z " już wrócił, nie

poprawiła jego nastroju.

Nie musiał już pełnić warty, ale z niechęcią myślał

o powrocie do domu. Był zbyt zmęczony, by cały czas

kontrolować swoje zachowanie.

Rozebrał się i zanurzył w morzu. Płynął przed siebie.

Po jakimś czasie pozwolił falom nieść się w stronę
brzegu. Zostawił na plaży ubranie i pobiegł, by wziąć

prysznic przy basenie. Włożył jeden z płaszczy kąpielo­
wych, które były przygotowane dla gości.

Kiedy wchodził na taras, zorientował się, że pora

kolacji dawno już minęła. W salonie nie było nikogo.
Westchnął, nalał sobie trochę whisky i usiadł na ławce na

tarasie.

- Ciężki dzień? - Z ciemności dobiegł go cichy głos.

Odwrócił się. Brett wyglądała wspaniale. Suknia otaczała

ją jak różowy obłok.

- Jadłeś już? Harcie przygotowała lekką kolację i bu­

telkę wina.

- Nie, nie jadłem kolacji. - Jamie zupełnie nie mógł

zebrać myśli.

- Nakryłam stół na górnym tarasie - powiedziała

szeptem. - Dziś chcę być bliżej gwiazd.

Była pociągająca i zmysłowa. Jamie'emu zakręciło się

w głowie. Czuł, że ogarnia go żar, mocno bije mu serce,
a ciało staje się nieposłuszne. Poszedł do siebie, żeby

przebrać się do kolacji.

Brett siedziała w milczeniu. Gdy usłyszała jego kroki,

nie odwróciła się. Gdy podszedł bliżej, żadne z nich nie

powiedziało ani słowa. Nie musieli.

Niedaleko brzegu błyskało słabe światełko „Księżyco­

wego T a n c e r z a " . Jacht zawsze był w pobliżu. Zapewniał
im ochronę. Nikt nie wiedział, jak skomplikowane urzą­
dzenia kryły się pod pokładem.

Ale dziś Brett nie chciała myśleć ani o niebezpieczeńs­

twie, ani o Organizacji.

Popatrzyła na Jamie'ego. Widziała go takim tylko na

scenie, kiedy zachwycał publiczność swoją muzyką.
Wyglądał bardzo elegancko. Czarna marynarka, kremo­
wa koszula, czarny krawat. Był pianistą, uwielbianym

przez tłumy człowiekiem, który wzbudzał szacunek

krytyków.

Czuła zapach jego ciała. Widziała nieruchomą twarz

i płonące, ciemne oczy. Wyczuwała jego pragnienie,

chociaż nie starał się jej zdobyć.

- Tu jest szampan - usłyszała swój głos. - Hattie

wybrała go dla nas.

Kiedy spełnili toast, zamknął oczy, by nie widzieć

Brett. Starał się pamiętać, że po tym, co przeżyła, można

ją było łatwo zranić. Bał się, że może wszystko zniszczyć

gwałtowną, nieokiełznaną namiętnością. Postępowanie
wbrew sobie wcale nie sprawiało mu przyjemności.

- Może spróbowalibyśmy coś zjeść? - zaproponował.
W czasie posiłku Brett obserwowała go ukradkiem.

background image

100

DŁOŃ ANIOŁA

Widziała walkę, jaką ze sobą toczył. Myślał o niej i m i m o
że było mu bardzo ciężko, potrafił nad sobą panować. Nie

ułatwił jej niczego.

Wszystko to było dla niej nowe. Carson, starszy

i bardziej doświadczony, był tym, który zawsze robił
pierwszy krok. Osiem samotnych lat nie przyniosło jej

nowych doświadczeń. Pragnęła Jamie'ego, ale nie była
pewna, czy może oddać mu to, czego dotąd tak strzegła.

Zadrżała.
- Zimno ci?
- Skądże!

- Przepraszam, Brett, ale nie był to najlepszy dzień

i jestem zmęczony. Zmęczony trzymaniem się z dala od
ciebie, myślami o tobie, których ujawnienie pewnie
zmusiłoby cię do ucieczki. Do cholery! Nie jest nam

potrzebne ani jedzenie, ani wino. Ja mam naprawdę tego
dość. - Stracił cierpliwość.

Brett patrzyła na niego. Był u kresu wytrzymałości.

Wszystko zależało od niej. Bała się, że serce wyskoczy jej
z piersi, ale podjęła już decyzję i nie zmieni jej. Chciała

tylko wierzyć, że jest to coś więcej niż romantyczna
przygoda w Raju.

- Chcę ciebie - powiedział nagle. - Chcę, żebyś

znalazła się w moich ramionach i w moim łóżku. Pragnę

czuć pod sobą twoje nagie ciało. Jeśli zapomniałaś, jak to

jest, przypomnę ci. Jeśli czegoś nie umiesz, nauczę cię.

I pragnę, Brett, słyszeć, jak wypowiadasz moje imię,
błagając mnie o więcej. Chcę, żebyś się przekonała, że
beze mnie nigdy... - Jamie przerwał i uderzył dłonią
w stół. Próbował się uspokoić po tym nagłym wybuchu.

Popatrzył na nią ze smutkiem. - Teraz już wiesz.
Przyrzekłem sobie, że nigdy nie okażę, jak silne są moje

DŁOŃ ANIOŁA

101

odczucia, ale nie mogłem się pohamować. Nie chciałem
cię przestraszyć. I bez tego zbyt wiele przeszłaś.

Nie mogła w to uwierzyć. Więc on myślał, że przestraszy

ją gwałtowność jego uczucia. Chyba nie domyślał się, że
jego wybuch był odzwierciedleniem tego, co i ona czuła.

Przerażona? Swoim szalonym wyznaniem sprawił, że

przestała się bać.

- Nie boję się, Jamie - szepnęła. - Już się nie boję.

- I podeszła do niego.

- Brett - wyszeptał szczęśliwy, że go zrozumiała.

Przez chwilę tylko trzymał ją w objęciach, zapamiętu­

jąc dotyk jej ciała, ale kiedy przylgnęła do niego, zaczął ją

powoli całować. Pieścił jej wargi ustami, drażnił, uwo­

dził, aż wydobył z nich jęk. Przytuliła się do niego jeszcze
mocniej i czuł, jak jej dłonie przesuwają się po jedwabiu
koszuli.

Ogarnęło go zdumienie, a potem tak słodkie i mocne

pożądanie, że aż poczuł ból. Przecież Brett należało czcić.
Nie chciał jej utracić w krótkim akcie miłości.

Cofnął się, co wywołało na jej twarzy zdumienie.

Przywarła do niego z całych sił,

- Poczekaj. Nie odejdę. Czeka nas przecież coś

więcej, ale nic tutaj. Wieczór dopiero się zaczął. Obiecuję

ci, że nie zmarnujemy ani chwili - szeptał, obsypując

pocałunkami jej dłonie.

Patrzyła na niego oczami pełnymi miłości.

- Kocham cię, Brett - powiedział po chwili. - Nie, nie

mów nic. Jeszcze nie teraz. Chciałem tylko, żebyś o tym
wiedziała od początku.

Brett drżała. Nie chciała, żeby Jamie ją kochał. Miłość

to cierpienie, a ona nie chciała zadawać mu bólu. Instynkt

mówił jej, że powinna odejść. Teraz. Kiedy jeszcze nie

background image

102

DŁOŃ ANIOŁA

jest za późno. Ale kiedy Jamie wziął ją znowu w objęcia,

wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić.

Serce biło jej mocno, całe ciało drżało tak jak ciało

Jamie'ego. Czegoś takiego nie przeżywała dotychczas.
Carson był doświadczonym i doskonałym kochankiem,
znał odpowiednie techniki, stosował je we właściwym
czasie i dawał swej żonie więcej przyjemności, niż sam
doświadczał. Mimo to...

Boże! Jeszcze nigdy nie było tak cudownie jak teraz.

Tak płomiennie, tak mocno, tak gwałtownie i tak

czule.

Życie, oddychanie, po prostu istnienie było teraz po

prostu piękne. W ramionach Jamie'ego czuła, jak wspa­
niale jest być kobietą.

Próbowała zachować rozsądek, ale jednym spojrze­

niem Jamie zniweczył jej zamiary. Usiłowała jeszcze się

bronić, ale topniała pod wpływem jego pocałunków.
Zaprowadził ją do swego pokoju, wpatrzoną w niego,

i trzymał ją wzrokiem na uwięzi. Rozebrał się, a kiedy
otoczył ją znowu ramionami i przycisnął mocno, jej
dłonie przesuwające się po jego ciele trafiały na twarde,
stalowe mięśnie.

Zanurzył dłonie w jej bujnych włosach. Całował je

i wyjmował z nich spinki, aż czarną kaskadą opadły na jej
ramiona. Wtedy powędrował ustami po policzku do
skroni. Całował mocno jej szyję. Wędrował dłońmi po
rozpalonym ciele. Pieścił spragnionymi wargami jej
krągłe piersi.

- Nie! - krzyknął, gdy cienki materiał zagrodził mu

drogę. Z trudem odnalazł cały szereg małych guziczków,

które przytrzymywały stanik sukienki. Niezgrabnie pró­
bował je rozpiąć.

DŁOŃ ANIOŁA

103

- Do licha! - wykrzyknął ochrypłym głosem. - Kto ci

kupił taką rzecz?

- Obawiam się, mój niecierpliwcze, że ty - roze­

śmiała się Brett.

- Co za głupiec ze mnie! - Jego twarz była zroszona

potem, gdy zacisnął palce na brzegu stanika. Brett

usłyszała szelest rozdzieranego materiału, guziczki od­
skakiwały jeden po drugim, aż cienki materiał opadł na
podłogę.

Brett nie starała się zakryć swego ciała i przez moment

widziała w oczach Jamie'ego wyraz bezgranicznego
zachwytu.

Jak zahipnotyzowany dotknął jej piersi, przesunął

czubkami palców po miękkich wypukłościach, drażniąc

je delikatnie, a potem uspokajając wargami,

- Jamie! - Czuł, jak paznokcie Brett wbijają mu się

w skórę, a ciało wygina się w łuk, poruszając się w rytm

jego pieszczot. Chwycił ją na ręce i położył na łóżku.

I wtedy nakrył ją swym ciałem. Zaczął ją całować mocno,
niemal brutalnie. Uniosła się ku niemu, odwzajemniając
pieszczoty. Każdy pocałunek błagał o następne. Kiedy

jedna pieszczota mijała, zaczynała się następna. Po­

znawał jej ciało. Był siłą i mocą. Był nieskończoną
cierpliwością, podczas gdy ona spalała się w ogniu
pragnienia. I wtedy został jej kochankiem. Stał się jej
miłością.

Zaspokojony, leżał cicho w jej ramionach. Brett

pomyślała, że jeśli można mówić o poddaniu się miłości,
to poddali się jej oboje.

- Chciałaś być bliżej gwiazd - powiedział Jamie.
- Myślę, że oboje oglądaliśmy je z bliska.
- Masz rację - roześmiał się i dotknął jej obrzmiałych

background image

104

DŁOŃ ANIOŁA

warg. - Któregoś wieczoru pójdziemy wykąpać się
w morzu. Nie ma nic piękniejszego niż pływanie w świet­

le księżyca.

- Czyżby? - Przesunęła palcami po jego ciele.
- Nic piękniejszego od chwili, gdy kochasz się na

piasku, a potem leżysz w objęciach ukochanej osoby

i patrzysz w gwiazdy. Wtedy wydają się one być
naprawdę blisko.

- Czyżby? - Poruszyła się pod nim i uśmiechnęła, gdy

zadrżał i wciągnął gwałtownie powietrze.

- Nie ma nic piękniejszego od kochania się z tobą

- wyszepnął jej prosto do ucha.

- Teraz?

Uśmiechnął się, skinąwszy głową.
Brett wiedziała, że postępuje nierozważnie, wbrew

swoim zasadom. Gdyby była gdzie indziej, gdyby była
z kimś innym, mogłoby to być niebezpieczne. Ale nie
z Jamie'em i nie w Raju.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Brett budziła się wolno, zaplątana w prześcieradła.

Myślała o dłoniach pianisty. Nigdy wcześniej nie za­

stanawiała się nad nimi, tak jak nie myślała o rękach

malarza czy fotografa. Wiedziała, że powinny być wy­
smukłe, delikatne, z długimi palcami i miękką wypielęg­
nowaną skórą.

Natomiast ręce, które jeszcze tak niedawno ją pieściły,

były kanciaste, niezbyt wąskie, zgrubiałe, opalone i pełne
blizn. Były to ręce, które potrafiły ściąć drzewo, wy­
czarować zachwycającą muzykę, ale i chronić innych.

Jamie spał, więc włożyła jego szlafrok i wyszła na

taras. Patrzyła na wschodzące słońce wynurzające się
z morza jak ognista kula. Przez moment była tak

szczęśliwa, że poczuła wyrzuty sumienia. Napłynęły
smutne wspomnienia. Zamknęła oczy, jakby chciała się

przed nimi bronić. Nagle poczuła czyjeś dotknięcie.

- Żałujesz? - zapytał Jamie ze smutkiem.
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - Naprawdę nie

żałuję tego, co zaszło między nami.

- To dlaczego jest ci smutno?
- Skąd wiesz?
- Przecież to widać. Myślałaś o Carsonie?

- Tak. - Brett nawet nie próbowała zaprzeczać.

- Wydaje ci się, że go zdradziłaś?

background image

106

DŁOŃ ANIOŁA

- A nie?
- Carson nie żyje od ośmiu lat, Brett. To ty uczyniłaś

go nieśmiertelnym.

- Nie wiem, o co chodzi.
- Doprawdy? - Jamie schwycił ją za ramiona. - Stałaś

się taką, jaką chciał, żebyś była. Robisz to, czego cię
nauczył. Wypełniasz jego wolę.

- Co w tym złego? Tyle mu zawdzięczam.
- Nikt temu nie zaprzecza. Ja też jestem jego dłuż­

nikiem.

- Ty?
- Tak. Dzięki niemu stałaś się taką, jaką jesteś

- rzadkie połączenie niewinności i zmysłowości. I za to

będę mu zawsze wdzięczny.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Zastanawiałam się

kiedyś, czy rzeczywiście wiesz, ile mu zawdzięczam?

- Powinnaś mi o tym powiedzieć.

Wiedział o niej prawie wszystko. Informacje, które

zebrał Simon, były bardzo dokładne, nie pozostawiały
żadnych wątpliwości. Jamie miał nadzieję, że Brett nie
dowie się nigdy, jak dużo o niej wiedział.

- Byłam naiwną dziewczyną ze wsi. Kiedy przyjecha­

łam do Atlanty, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy
z tego, jaka jestem głupia i niedoświadczona. Niewiele

udało mi się osiągnąć. Los mi nie sprzyjał. Byłam już
zdecydowana podjąć się różnych paskudnych zajęć, gdy
spotkałam Carsona. Na pewno nie przyjęłabym nie­
których z tych propozycji.

- Nie przyjęłabyś! Brett! Czy myślisz, że miałabyś

jakiś wybór? Czy nie dlatego starasz się być lojalna

wobec Carsona, że wyrwał cię z piekła?

- Skąd wiesz? - Brett zbladła. - Skąd o tym wiesz?

DŁOŃ ANIOŁA

107

- Częściowo z informacji, które przekazały nam

dzieci Carsona, chcąc cię zdyskredytować w naszych
oczach. Częściowo domyśliłem się. Tego wymaga mój
zawód.

- Amalia, najstarsza z córek Carsona, starała się

udowodnić, że byłam prostytutką. Cała trójka twierdziła,
że wykorzystałam temperament ich ojca.

- Wszystko to było w dokumentach. Ale prawda też

tam była. I łatwo można było ją odnaleźć.

- Nie wszyscy tego chcieli. Niektórzy wierzyli w to,

bo ta wersja była o wiele ciekawsza od prawdy.

- W im gorszym świetle przedstawiano ciebie, tym

bardziej szkalowano Carsona. Ale tu chodziło o pienią­
dze, więc nikt się tym nie przejmował, oprócz ciebie,
prawda?

- To nie było tak, jak mówili. Poznaliśmy się w parku

na koncercie rockowym. Carson chciał zrobić reportaż

o młodych ludziach, którzy nie mają pieniędzy, rodziny
ani perspektyw.

Ja do tego idealnie pasowałam. Poprosił mnie,

bym pozowała mu do portretu. Z początku trochę
się go obawiałam, ale okazało się, że naprawdę

specjalizował się w portretach. Nie wiem, co we
mnie zobaczył. Chyba z początku chciał grać rolę
Pigmaliona - stworzyć mnie od początku. Potem

już nie zastanawiałam się nad przyczynami. Był dla

mnie dobry i to mi wystarczało. Potem zakochaliśmy
się w sobie i poprosił mnie, bym za niego wyszła.
Jego dzieci protestowały, ale ich nie słuchał. Przy­

pomniał im tylko, że i on ma prawo do odrobiny

szczęścia.

- I to już koniec bajki - powiedział cicho Jamie.

background image

108

DŁOŃ ANIOŁA

- Mała, zagubiona dziewczynka stała się żoną znanego

człowieka.

- Kiedy tak mówisz, zaczynam rozumieć dzieci

Carsona. Ale pozory mylą. Informacje, które uzys­
kałeś, nie były pełne. Czy wiedziałeś, że Carson
kochał się ze mną po raz pierwszy dopiero w tydzień

po naszym ślubie? Był dla mnie bardzo dobry i bardzo

cierpliwy. Czy wiesz, że mnie wszystkiego nauczył?
Jak chodzić, co mówić, co czytać. Zapoznał mnie ze
sztuką i nauczył, jak robić dobre zdjęcia. A przede
wszystkim pokazał mi świat, w którym było piękno

i doskonałość, a nie tylko walka o przetrwanie. Byłam

Galateą, stworzył mnie i uczynił bardzo szczęśliwą.

Którejś nocy przyszedł do mojego pokoju. Kochał się

ze mną czule jak zawsze, a potem... - Łzy zaczęły jej

spływać po policzkach. - Potem zamknął oczy i umarł
w moich ramionach. Czy o tym też napisali w rapor­
cie?

- Było tam dużo informacji, ale najwięcej o wszyst­

kim powiedziałaś mi ty.

- Ja?

- Tak. Każdego dnia po trochu. Czy nie zauważyłaś,

że niepotrzebne są nam słowa? - Zaczął delikatnie ją
całować.

Brett westchnęła. Zapomniała o żalu, o poczuciu winy.

Zacisnęła ręce na jego ramionach i przywarła do niego
całym ciałem,

- Jesteś piękna - szepnął. - Jesteś piękna, bo jesteś

sobą. Carson był częścią twojego życia, ale z tym, co się
dzieje teraz, nie ma nic wspólnego. On odszedł. Przez
osiem lat spłacałaś dług i sądzę, że masz już czyste konto.
To nie zdrada, jeśli będziesz żyła, nie myśląc o nim.

DŁOŃ ANIOŁA

109

- Pochylił się nad nią. - Nie zdradzisz go, jeśli będziesz ze
mną.

- A jeśli w twoich ramionach zapomnę, że on istniał?

Carson nie był taki podniecający, taki... - zadrżała
i odwróciła twarz. - Nie wiem, jak to powiedzieć. Brakuje
mi słów.

- Wiem. - Serce Jamie'ego zabiło mocno. Czuł

dziwny ból w gardle. Wszystko zrozumiał! Tu leżało
źródło jej poczucia winy: to, co przeżywali, mogło
zniszczyć wspomnienia. Zaakceptowanie nowej sytuacji
zajmie jej dużo czasu.

Brett drżała z pożądania, jego ciało i spojrzenie

mówiły, czego pragnie. Pożądała go. Kochali się w blasku
wschodzącego słońca.

Jamie zarzucił sieć tak, jak to już robił wiele razy, ale

bez powodzenia. Nie przejmował się tym. Cała jego

uwaga skupiła się na dziewczynie, która szła plażą - była

to Brett ubrana w złociste bikini.

Sprzedawca zapewniał go, że ten kostium będzie

niezwykle efektowny. Nie mylił się. Złocisty kolor
pięknie wyglądał na tle opalonej skóry, ale dziś Jamie nie

zwracał na to uwagi. Brett zmieniła się, jakaś bariera
pojawiła się między nimi.

Od tygodnia byli kochankami. Brett przychodziła do

niego, kochała go i wykrzykiwała jego imię. Razem się
śmiali, spacerowali po plaży, pływali. Kiedyś przegadali
niemal całą noc. Czasami siedziała milcząc i słuchała, jak
dla niej grał, a potem ich miłość objawiała się jak cud i za

każdym razem było jeszcze piękniej. Nie wspominała już
o poczuciu winy i o Carsonie.

Ten dzień zaczął się jak inne. Hattie zajmowała się

background image

110

DŁOŃ ANIOŁA

swoimi obowiązkami. Jej uśmiech pełen zadowolenia
z siebie zmienił się w inny, typu „a nie m ó w i ł a m " , kiedy
Brett nie chciała za dużo jeść i powiedziała, że już chyba
dostatecznie przytyła. Gdy Jamie chciał się dowiedzieć,
o co chodzi, tylko się roześmiały.

Ale przy lunchu Brett była już pochmurna i nieswoja.

Zanim Hattie odjechała, musiała na siłę odrywać Lucyfe­
ra, który przylgnął do Brett. Jamie spełnił swój codzienny
obowiązek kontaktowania się z jachtem i myślał o wie­

czorze, który spędzą z Brett na plaży.

Nie przypuszczał, że będzie to aż tak spokojny

wieczór. Brett stała nad wodą, tak mocno zamyślona,
że nie zwracała nawet uwagi na fale, które moczyły

jej nogi. Jamie nie wiedział, czy myśli znowu o Carsonie,

czy czuje wyrzuty sumienia, i jak długo jeszcze
będzie to trwało? Całą siłą woli powstrzymywał się,

by do niej nic podejść i nie wziąć jej w ramiona.
Może potrzebowała chwili samotności? Przykucnął
na piasku i patrzył na „Tancerza", kołyszącego się
na falach. Nie wiedział, co zdarzy się tej nocy.
Czy będą spacerować i rozmawiać, czy może będzie
dla niej grał, a potem każde pójdzie do swego pokoju?

- Nie miałeś szczęścia?
Jamie podniósł się gwałtownie. Brett była przy nim

i uśmiechała się.

- Szczęścia?
- Nic nie złapałeś. - Wskazała na pustą sieć.

Wydawała się inna, choć nie aż tak, jak przypuszczał.

- Nie mogłem się skupić.
- Wiem. Nie byłam dzisiaj zbyt sympatyczna. Mart­

wiłeś się?

- Starałem ci się pomóc i dać trochę czasu.

DŁOŃ ANIOŁA

111

- Myślałeś, że znowu czuję wyrzuty sumienia.
- Tak mi się wydawało.

Brett podeszła bliżej i położyła rękę na jego piersi.

Zaczęła go delikatnie głaskać. Była tak zamyślona, że nie
zauważyła, jak jego ciało reaguje na jej pieszczoty.

- Nie myślałam o Carsonie - powiedziała po chwili.

- Mój nastrój nie ma z nim nic wspólnego.

Westchnął głęboko. Pragnienie stłumione niepokojem

na nowo zawładnęło jego ciałem. Chwycił ją mocno za
ręce. Bał się, że zupełnie straci panowanie nad sobą.

- O czym myślałaś?
- Próbowałam sobie wszystko przypomnieć. Czasami

pojawiają się jakieś obrazy, ale za chwilę znikają. M a m
wrażenie, że gdybym tylko potrafiła się skupić, wróciłaby
mi pamięć. Wywoływałam zdjęcia, które robiłam w ogro­
dzie Jordany, i nagle poczułam się dziwnie. Moja pamięć
coś mi podpowiadała. Coś, co nie miało absolutnie
żadnego związku z tym, co robię.

Co za bzdury. To nie ma zupełnie sensu.

- Przez cały wieczór próbowałaś to zrozumieć?
- Tak. Jeszcze raz przypomniałam sobie wszystko, od

lotu samolotem, aż do chwili gdy obudziłam się w szpitalu
i zobaczyłam ciebie. Powtarzałam w myślach każdy swój

krok: otworzyłam teczkę, wyjęłam z niej pieniądze, a potem
dokumenty. I koniec. Nie pamiętam już niczego więcej.

- Widziałaś listę?
- Tak.
- I uważasz, że strach przed przypomnieniem sobie

umieszczonych na niej nazwisk ma z tym coś wspólnego?

- Chyba tak.

Jamie wiedział, że mogła sobie wmówić powracającą

pamięć. Doktorzy Erlinger i Cohen ostrzegali go, że może

background image

112

DŁOŃ ANIOŁA

sobie nigdy nie przypomnieć tego, co działo się owego
wieczoru.

- Nie martw się, kochanie. Jeśli sobie nie przypo­

mnisz, to przecież nic się nie stanie. Nie zmuszaj się, nie
można tego robić na siłę.

- Ale każda chwila to coraz więcej narkotyków i nowi

ludzie, których życie ulegnie zniszczeniu. A ja nic nie
mogę zrobić - zawołała ze złością.

- To nie twoja wina.

Nie jej wina. No tak, przecież to również nie jej wina,

że zdradziła Carsona bo... zakochała się w Jamie'em.

Przestraszyła się. Czy tak jest naprawdę? Czy rzeczy­

wiście zakochała się w nim? Te słodkie doznania...

Drżała, gdy szeptał ciche, pieszczotliwe słowa. Uwodzi­

cielska moc jego pocałunków, rozkosz, jaką czuła, gdy się
kochali... Czy to było coś więcej niż pożądanie?

- Może dlatego? - Nie zdawała sobie sprawy, że

mówi do siebie. - Może zablokowałam swoją pamięć, bo
gdybym sobie przypomniała, musielibyśmy stąd wyje­
chać i wszystko by się skończyło?

Jamie nie rozumiał szeptanych przez nią słów, za­

głuszanych szumem fal, ale widział obawę malującą
na jej twarzy. Mimo że była prawie jego wzrostu,
wydawała się mała i bezbronna, i bardziej krucha niż
wtedy, gdy leżała w szpitalu. Objął ją i przytulił.
Gładził jej włosy i szeptał jakieś niezrozumiałe słowa,
które przychodziły mu do głowy. Nie zastanawiał się
nad tym, co mówi, był pełen sprzecznych uczuć. Brett
zamartwiała się swoją amnezją, ale on był szczęśliwy,
że myśli, które odsunęły ją od niego, nie były związa­
ne z inną miłością.

Coraz bardziej zbliżała się do niego. Jamie chciał swą

DŁOŃ ANIOŁA

113

radość wykrzyczeć głośno i znowu mówić, jak bardzo ją

kocha. Ale słowa będą musiały poczekać. Aż Brett będzie
gotowa. Aż uwierzy.

Przypływ się nasilał. Woda sięgała do kostek, wymy­

wała piasek spod stóp. Była miękka i ciepła. Czuli wokół
zapach morza i szum wiatru.

Brett tuliła się do Jamie'ego. Jej ciało było jak płynny

miód, jak słodka pieszczota. Ustępowało pod jego napo­

rem.

- Jamie - szeptała cichutko.
Pocałował ją. Pocałunek, z początku niewinny, roz­

kwitł w rzadki i słodki kwiat jak jaśmin nocą. Całował ją
długo i mocno.

Fala, ostrzeżenie o zbliżającym się przypływie, ude­

rzyła go silnie po nogach. Jamie uniósł głowę i roześmiał
się.

- Co robimy? Możemy uciec albo się wykąpać.

- Woda jest ciepła.
- Obiecałem ci kąpiel w świetle gwiazd.

- Rzeczywiście - roześmiała się Brett.
Kolejna fala nieomal ich przewróciła.
- To co robimy?
Wyglądała przepięknie. Patrzył na nią, wysoką, o kró­

lewskiej postawie, najpiękniejszą kobietę na świecie
i myślał, że śni. Więc dotknął jej - istniała naprawdę.

Zadrżała. Stał przed nią wspaniały mężczyzna, o sze­

rokich ramionach i płaskim brzuchu, uosobienie siły,
wrażliwości i pożądania. Był drwalem, ale i był tym,
który cały świat rzucił na kolana.

Tym razem Brett przysunęła się do niego w oczekiwa­

niu pieszczoty. Wspięła się na palce i całowała go, czując
smak jego ust i zapach morza.

background image

114 DŁOŃ ANIOŁA

Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, byłam

z Carsonem - powiedziała jednym tchem, jakby chciała to
z siebie wyrzucić.

Jamie był zaskoczony, że Brett chce o tym mówić

właśnie teraz, ale nie przerywał jej.

- Bardzo mu się podobałeś. Podobały mu się też

określenia, jakich używali krytycy - „Byk z lasu",
„Wyrwidąb", czy „Waligóra". Śmiał się, gdy pisali, że
bardziej nadajesz się do przenoszenia fortepianu niż
grania na nim. A potem cieszył się, gdy bili ci brawo
i mówili, iż zawsze uważali, że jesteś wspaniały.

Otaczały ich fale, ale Brett nie zwracała na to uwagi.

- Carson znał się na ludziach - mówiła jak w tran­

sie. - Wiesz, że twój pierwszy koncert był pierwszym,
na jakim w ogóle byłam? Pamiętam, jak zgasły światła,
a ty pojawiłeś się na scenie. Zapanowała cisza. Czar
zaczął działać. Kiedy grałeś, cała widownia zamierała.
Carson nigdy nie rozmawiał ze mną podczas koncertu,
ale wtedy powiedział, żebym popatrzyła na twarze
kobiet. Wszystkie ciebie pragnęły. Każda oddałaby
duszę diabłu, żebyś tylko ją wybrał.

Jamie chciał coś powiedzieć, ale Brett potrząsnęła

głową. Ujęła jego twarz w dłonie, odsunęła mu włosy
z czoła i uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Ciekawe, czy on wiedział, że i ja stanę się jedną

z tych kobiet.

- Brett...

Zamknęła mu usta pocałunkiem. Objęła go mocno

i przyciągnęła do siebie.

Był rozżalony. On mówił o miłości, a ona o pożądaniu.

Odsunął się od niej. Jeśli tego chce, to będzie go znów
miała.

DŁOŃ ANIOŁA

115

Chwycił ją w ramiona, zły, urażony i zaniósł do altanki

na plaży. Tam, na pokrytej matami podłodze, wziął ją
gwałtownie i bez słów. Czuł, jak Brett wbija mu paznok­

cie w plecy i unosi się ku niemu w dzikim pragnieniu.

Ale w każdym namiętnym pocałunku, w każdym

poruszeniu ciała i w ostatecznym spełnieniu była miłość.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Och! Nie!

Słysząc okrzyk Brett, Jamie zatrzymał się i obrócił.

- Cholera!
Za każdym razem, gdy Brett użyła mocniejszego

słowa, Jamie uśmiechał się, chociaż wiedział, że była
w tym momencie rzeczywiście wściekła.

- Nie śmiej się - rozkazała, stojąc jedną nogą w wo­

dzie.

- Dobrze. - Jamie skrzyżował ręce na piersiach, oparł

się o drzewo i próbował zachować spokój. - Czy
chłodzisz sobie nogę, czy też przeprawiasz się przez

strumień?

- Powiem ci coś. - Brett patrzyła na niego, nie

zmieniając pozycji. Oparła ręce na biodrach. Z ramie­
nia zwisał jej aparat, którego ciężar sprawił, że czer­
wona koszulka mocniej przywarła do ciała i uwidocz­

niła piękne piersi z lekko nabrzmiałymi sutkami. Przy­
pominały mu słodkie czereśnie pod jedwabną tkaniną.

Napawał się tym widokiem i niemal czuł ich dotyk pod
palcami.

- Powiedz. - Głos brzmiał poważnie, choć z trudem

panował nad sobą, żeby się nic roześmiać.

- Chyba wolałam cię, kiedy nie zachowywałeś się jak

typowy McLachlan.

DŁOŃ ANIOŁA

117

- Czyżby? - Uniósł pytająco brwi. - Skąd tyle wiesz

o McLachlanach?

- Ty mi powiedziałeś. — Próbowała wyciągnąć nogę,

ale ta ugrzęzła w piaszczystym dnie.

Opowiadał jej o swojej rodzinie wiele razy, ale nie

przypuszczał, że zapamięta, że będzie ją to aż tak

interesowało.

- Ja ci o nich mówiłem? - droczył się z rozbawionym

wyrazem twarzy. - Kiedy?

- Wiesz doskonale, kiedy i gdzie - powiedziała Brett,

patrząc na niego ze złością. Zdmuchnęła z twarzy kosmyk
włosów, który wymknął się spod kapelusza.

Jamie zastanawiał się, kiedy w końcu poprosi go

o pomoc w uwolnieniu nogi, bo na razie poczucie
niezależności i chęć poradzenia sobie ze wszystkim brały
w niej górę.

- Jakoś sobie nie przypominam. — Postanowił jeszcze

bardziej ją zirytować.

Brett przestała się szarpać i zmierzyła go zimnym

wzrokiem.

- Już dobrze. - Uśmiechnął się i podszedł do niej.

Strumień nie był w tym miejscu szeroki i mogła go

przeskoczyć, gdyby przyjęła jego pomoc. - Może ci

jednak pomogę, bo inaczej zostaniemy tu do wieczora.

Bardzo chciała zignorować jego propozycję, ale czuła,

że zapada się coraz głębiej, i wreszcie wyciągnęła do

niego rękę.

Jamie jednym ruchem wyciągnął ją na brzeg strumie­

nia, a potem wziął Brett na ręce.

Nie protestowała, ale jej ciało zesztywniało.

- Umiem chodzić.
- Wiem - odrzekł, ale nie puścił jej.

background image

118

DŁOŃ ANIOŁA

- Nie złamałam nogi, zmoczyłam ją tylko.

- Ale uratowałaś aparat. - Uśmiechnął się do niej i na

jego policzkach pojawiły się dołeczki. Na ten widok jej

gniew minął zupełnie. - Kiedy przeskakiwałaś przez
strumień i pośliznęłaś się, myślałaś tylko o aparacie.

Prawda?

- Tak - westchnęła Brett i objęła go za szyję.

Posadził ją pod drzewem i przyklęknął, by zdjąć

mokry but i skarpetkę. Potem podał jej suchą.

- Zawsze nosisz ze sobą moje rzeczy?
- Nie. Ale kiedy jeździliśmy autostopem, Ross nau­

czył nas, żebyśmy zawsze starali się mieć suche nogi.

- Czy zawsze robisz to, co każe Ross? - Brett znała

z opowiadań braci Jamie'ego i ich charaktery.

- Tak, jeśli ma rację.
- A jeśli nie?

- Cóż, wtedy powstają ciekawe sytuacje rodzinne.

Włożyłaś skarpetkę? Zaraz dam ci drugą, będziesz miała

nową parę na zmianę.

- Dziękuję. Nie mogę się doczekać.
- Jeśli mówimy o czekaniu, to może poczekasz tu na

mnie chwilkę, a ja pójdę do punktu kontrolnego sam.

W tym czasie but trochę wyschnie.

- Brzmi to sensownie - odpowiedziała Brett. - Tylko

wracaj szybko.

Rozkoszowała się ciszą i spokojem, obserwując czaplę

na drugim brzegu strumienia. Nie chciało jej się wstać,

żeby zrobić ptakowi zdjęcie.

To było coś nowego. Jej dawniej uporządkowane

i niezwykle pracowite życie zmieniło się zupełnie. Spra­
wiła to noc spędzona w chatce na plaży. Noc płomiennej
żądzy, która pozbawiła ją resztek skrępowania i sprawiła,

DŁOŃ ANIOŁA

119

że szczęście, jakie jej dawał Jamie, stało się dla niej
najważniejsze.

Ich ciała nosiły jeszcze ślady zadrapań - świadectwo

pożądania, któremu nie mogli się oprzeć. Brett bała się
następnego dnia. Niepotrzebnie. Napięcie minęło. Czuli

się swobodnie i naturalnie. Zostali nie tylko kochankami,
ale i przyjaciółmi.

- Witaj, Śpiąca Królewno - Jamie pochylił się nad nią.
- Nie spałam.
- Miałaś zamknięte oczy.
- Naprawdę? — Dopiero teraz zorientowała się, że

niemal zasnęła.

- Jesteś zmęczona?
- Nie, zamyśliłam się. - Uśmiechnęła się do niego.

- Nie słyszałam twoich kroków. Skradasz się jak Indianin.

- Nie. Jak Szkot.
- Uparty Szkot.
- Czasami bywamy uparci. Czy zrobiłaś zdjęcie?
- Jakie?
- To, które chciałaś zrobić, zanim wpadłaś do strumy­

ka!

- Dobrze mnie znasz - roześmiała się Brett.
- Nie tak dobrze, jak bym chciał.
- Mój Boże! Czy bardziej możesz mnie poznać?

- spytała i zaczerwieniła się.

- Myślę, że tak,

Brett była zła, że się zaczerwieniła, więc zmieniła

temat.

- Czy nie powinniśmy wracać do domu?

- Jeszcze nie. Hattie nadal tam jest, a przecież ty

wybrałaś się ze mną, aby uniknąć jej nadmiernej dociek­

liwości.

background image

120

DŁOŃ ANIOŁA

- Hattie to wspaniała kobieta i ma dobre chęci, a ja

jestem tu z tobą nie tylko dlatego, że chciałam od niej

uciec.

- Przede wszystkim chciałaś być ze mną.
- No, no! Ależ jesteś zarozumiały.

- Naprawdę?
- Tak, ale rozumiem, dlaczego.

Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.

Wyciągnął się na ziemi i przymknął oczy.

Brett również zamyśliła się. Nie pamiętała tego, co

przeżyła w przeszłości, nie potrafiła też myśleć o przy­

szłości. Liczył się tylko dzień dzisiejszy.

- Kłamałam.

- Czyżby? - Jamie otworzył oczy.
- Mimo wszystko lubię cię.

Lubi. A nie kocha. Kropla wody dla umierającego

z pragnienia. Ale lepsze to niż nic. Jamie przyjmował to,
co mu dawano, i cierpliwie czekał na więcej.

- To dobrze - powiedział. - Cała rodzina McLach-

lanów się ucieszy.

- Naprawdę? - spytała. - Wszyscy?

- Pewnie. Pozwolisz, że zdrzemnę się przez chwilę.

Miałem męczącą noc. Obudź mnie za pięć minut. Do tej
pory twój but powinien wyschnąć.

Brett nie wiedziała, co o tym sądzić.

- Jamie?

- Słucham?
- O czym myślisz?
-

O czereśniach.

- O czym?
- Przecież mówię. O czereśniach.
- Aha.

DŁOŃ ANIOŁA

121

Czekała na jakieś wyjaśnienie. Zdenerwowana, ze­

rwała mu kapelusz z twarzy.

- Przecież nie rozmawialiśmy o żadnych czereśniach

- powiedziała. - Dlaczego o nich myślisz? To nie ma
żadnego sensu!

- Dla mnie ma. - Przez chwilę milczał. Potem odebrał

jej kapelusz. - Pięć minut - powtórzył i zakrył sobie

twarz.

Brett z trudem powstrzymywała się, aby znów nie

zrzucić mu z twarzy kapelusza. Przez chwilę doszukiwała
się w jego słowach podtekstów, ale bardzo szybko
stwierdziła, że się myli. Między nimi znowu pojawił się
mur.

Miłość. Tym razem ta myśl nie szokowała jej. Prawda,

którą starała się ukryć, ujawniła się w altance nad
brzegiem morza. Gdyby starała się jej zaprzeczyć, od­
rzuciłaby jedną z najpiękniejszych chwil swego życia. Od
tamtej pory nosiła swą tajemnicę w sercu, ukrywając ją

nawet przed sobą, aż do dziś.

Zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądało jej

życie po powrocie do Atlanty.

Brett siedziała na leżaku na tarasie, próbując wzbu­

dzić w sobie poczucie winy. Zaraz po lunchu Hattie
wyrzuciła ją z kuchni, nie pozwalając nawet pozmywać
naczyń. Słuchała piosenki Hattie dobiegającej z kuchni.
Dzisiaj nie poszła z Jamie'em na codzienny obchód, bo
czuła, że mu przeszkadza, poza tym chciała trochę
pobyć z Hattie.

- Rozpaskudziłam się - stwierdziła i widząc zdumio­

ną minę Lucyfera, roześmiała się. - Ty też się do tego
przyczyniłeś. Nic lubię być samą.

background image

122

DŁOŃ ANIOŁA

Małpka stała się jej cieniem. Kiedy Hattie przyjeż­

dżała na wyspę, nie odstępowała Brett na krok. A gdy
dziewczyna zamykała się w ciemni, była bardzo smut­
na.

Hattie stwierdziła, że Brett powinna spędzić trochę

czasu na słońcu, bo znowu zaczyna wyglądać jak choro­

wita dziewczyna z miasta. Co prawda, Brett próbowała jej

wyjaśnić, że nadmierne opalanie się jest niezdrowe, ale

Hattie jak zwykle wiedziała swoje.

Nie było sensu się sprzeciwiać, więc rozkoszowała się

pięknym dniem. Kiedy słońce zeszło niżej, postanowiła
wyjść Jamie'emu na spotkanie. Nie widziała go od rana.
Nie wrócił na lunch. Bywało już tak, ale rzadko. Najczęś­
ciej wtedy, gdy mu się coś nie podobało i wymagało
dokładnego sprawdzenia. Potem opowiadał jej o wszyst­
kim ze szczegółami. Ale ostatnio niepokój nie opuszczał

go. Zauważyła, że broń, którą przedtem trzymał w sypia­

lni, miał teraz zawsze przy sobie.

Tłumaczył jej, że to zwykła ostrożność, ale wiado­

mość, że wyspa jest zamieszkana, już się rozeszła.
Sąsiedzi zaczęli coraz częściej przywozić na sprzedaż
warzywa i ryby. Jamie witał ich przyjaźnie, ale broń miał

zawsze w pogotowiu. Nadal żartował. Był ciągle cudow­

nym kochankiem i wspaniałym przyjacielem, ale kiedy
wydawało mu się, że Brett niczego nie widzi, stawał się
poważny i smutny.

Podniosła się z leżaka i sięgnęła po suknię, ale doszła

do wniosku, że może iść na spacer w samym kostiumie;

było bardzo ciepło i nikt nie mógł jej zobaczyć. Podeszła
do poręczy tarasu i popatrzyła w stronę plaży. Przysłoniła
oczy dłonią i wypatrywała Jamie'ego.

Lucyfer wskoczył na balustradę i przytulił się do niej.

DŁOŃ ANIOŁA

123

Wydawał się być bardzo zdenerwowany. Pogłaskała go
delikatnie.

- Co z tobą, malutki? Czy udzielił ci się mój niepokój,

czy też czegoś się boisz? - Małpka nagle zadrżała,
a potem zeskoczyła z balustrady i pobiegła do Hattie.
Brett przypomniała sobie, że Lucyfer reagował w ten
sposób tylko na widok jednej osoby. Usłyszała na

schodach ciężkie kroki i odwróciła się w tę stronę.

- La Mar! Co tu robisz? Jak długo tu jesteś?
Pytania padały jedno po drugim. Wysoki, blady

mężczyzna stał bez ruchu, a jego bezbarwne oczy

przesuwały się po jej sylwetce.

- Pytałam, co tu robisz? - spytała surowym tonem,

próbując się opanować.

Skłonił się z jawnym szyderstwem.

- Przepraszam, panienko. Nie chciałem pani prze­

straszyć - powiedział ochrypłym głosem, rozciągając
samogłoski i połykając końcówki słów.

Może i nie chciał, ale widać było, że jej reakcja

sprawia mu przyjemność.

- Zaskoczyłeś mnie, ale nie przestraszyłeś - powie­

działa Brett spokojnie.

- Wobec tego przepraszam, że panią zaskoczyłem.

- Na jego twarzy pojawił się wyraz skruchy, chociaż
wzrok temu zaprzeczał.

- Chcę wiedzieć, co tu robisz. - Z trudem po­

wstrzymywała się, by nie uciec i nie schować się przed

jego wzrokiem.

- Ależ panienko, przecież pani wie, że przypływam tu

z ciotką dwa razy w tygodniu.

Udawał, że nie rozumie jej obaw, a Brett czuła, że

drętwieje ze strachu.

background image

124

DŁOŃ ANIOŁA

- Nigdy nie przyjeżdżasz o tej porze, a poza tym nie

wolno ci odchodzić od motorówki.

- Tak się złożyło, panienko.
- Nie nazywaj mnie panienką. — Nie chciała być

nieuprzejma, ale to, co mówił, bardzo ją drażniło.

- Jak wiec mam panią nazywać... panienko? - W jego

głosie wyczuła groźbę.

- La Mar! - Na tarasie pojawiła się Hattie. - Co tu,

u diabła, robisz?

Zmiana była zaskakująca. La Mar przestał być arogan­

cki, pobladł, a z jego oczu zniknął wyraz pożądania.

- Przyjechałem po ciebie, ciociu. - Zachowywał się

jak skarcone dziecko.

- Czy chodziłeś po wyspie? Spotkałeś pana McLach-

lana?

- Nie.

- Wracaj do motorówki, zaraz tam przyjdę, ale nie

waż się ruszać z miejsca.

Hattie nie patrzyła na La Mara, więc nie widziała jego

uśmiechu, który na nowo przeraził Brett. Nie chciała
patrzeć na niego, ale był jak wąż hipnotyzujący swoją
ofiarę, a zarazem wstrętny.

- Przepraszam, że La Mar cię przestraszył, kochanie.

Co on mówił?

Brett potrząsnęła głową. Co jej mogła powiedzieć?

Jego słowa brzmiały niewinnie, ale wzrok... i to, co się za
nim kryło.

- Nieważne, ja go też nie lubię. Może powinnam

posłuchać Lucyfera. On go nienawidzi.

- Gdzie jest Jamie? Czy myślisz...?

- Że La Mar zrobił mu coś złego? - Hattie wróciła do

dawnego zwyczaj u kończenia za kogoś wypowiedzi. - Ależ

DŁOŃ ANIOŁA

125

skąd. La Mar jest tchórzem. Umie tylko atakować od tyłu.

Nie denerwuj się. Jamie jest dużo mądrzejszy od takich

jak on. Zresztą dlaczego miałby napadać na Jamie'ego?

Nie wie, kim jesteś, ani dlaczego tu jesteś. Nie mam tylko

pojęcia, czemu tu przyszedł? Może chciał coś ukraść?

O, tak - odpowiedziała na pytające spojrzenie Brett.

- To złodziej. Pewnie dlatego wrócił na wyspy. Ukrywa
się. Ale skrzywdzić Jamie'ego? Nie mógłby tego zrobić,
a poza tym nie miałby tyle odwagi.

- No to gdzie jest Jamie?

- Nie wiem, ale na pewno zaraz wróci. Chcesz, żebym

z tobą na niego poczekała?

- Nie, nie trzeba. Czuję się dobrze. Tylko La Mar

mnie zaskoczył i przestraszył.

- Jesteś pewna?

- Tak. Jamie na pewno zaraz wróci.

Morze zagłuszyło warkot silnika motorówki. Brett

poszła do swego pokoju. Postanowiła się przebrać.
Włożyła dżinsy i wkładała właśnie bluzkę, gdy wszedł

Jamie.

- Wróciłeś! - wykrzyknęła z ulgą.

Nie odpowiedział. Stał w otwartych drzwiach i przy­

glądał się jej uważnie.

- Nic ci nie jest? Zabiłbym go, gdyby cię tknął. - Kiedy

nie odzywała się w dalszym ciągu, zażądał rozkazującym
tonem: - Powiedz, że wszystko w porządku.

- Tak! Tak! Ale co z tobą? Czy jesteś ranny?
Jamie miał podartą koszulę, wilgotne dżinsy ze ślada­

mi soli i zmęczoną twarz.

- Nie. Zaplątałem się w pnącza. Nic złego się nie

stało? Czy mógłbym cię przytulić?

background image

126 DŁOŃ ANIOŁA

DŁOŃ ANIOŁA

127

Ale już odpoczął. Brett wiedziała, że potrafi dokonywać
niezwykłych czynów i bardzo szybko odzyskuje siły.

- Byłem na wzgórzu, gdy przypłynął La Mar. Nie

spieszył się, więc zdążyłem wrócić do domu i usłyszeć

waszą rozmowę. A potem przy Hattie udawał niewiniąt­
ko. Patrzyłem z ukrycia, jak odjeżdżali. Nie podoba mi się,
że ten typ się tu kręci. Może przesadzam, bo denerwuję się
brakiem kontaktu z „Tancerzem", a może nie.

- To spotkanie o czymś mi przypomniało. La Mar od

niedawna wozi Hattie. Przedtem, przez wiele lat robił to
inny jej siostrzeniec, ale złamał nogę i La Mar go

zastępuje.

- Od kiedy? - Oczy Jamie'ego zwęziły się.
- Pytałam o to Hattie. Mówiła, że wypadek zdarzył się

na wiele miesięcy przed naszym przyjazdem tutaj. To
znaczy, że nie ma to żadnego związku z nami, prawda?

- Nie wiem. - Dla członków Organizacji nie było

pewnych rzeczy, dopóki ich sami nic sprawdzili. - Czasa­
mi coś zaczyna się z innego powodu, a potem sytuacja

zmienia się całkowicie.

- Co teraz zrobimy?
- Muszę znowu wyjść. Może kłopoty „Tancerza"już

się skończyły, a może nie.

Ta ostatnia możliwość oznaczała problemy. Jamie już

wcześniej wspominał jej, co się może zdarzyć, i Brett była
dobrze przygotowana na różne okoliczności. Sam spraw­
dził cały dom, pozamykał wszystko i uruchomił system
alarmowy.

- Zamknij za mną dokładnie drzwi. To naprawdę

może nie być nic ważnego, tylko przypadkowy zbieg

okoliczności, ale przypuśćmy, że tak nie jest. Wiesz, co
masz robić?

Brett objęła go ramionami i poczuła, że drży.

- Mój Boże! Jesteś strasznie wyczerpany.
- To był ciężki dzień - przyznał i zanurzył twarz w jej

włosach. - Jeśli pozwolisz mi przez chwilę trzymać cię
w ramionach, zaraz będę świeży i wypoczęty,

- Nie. - Brett przyjrzała mu się uważnie. - Lepiej

będzie, jeśli weźmiesz gorącą kąpiel.

- Wolę prysznic - zaprotestował Jamie.
- Ale nie dzisiaj. - Zaczęła pomagać mu się rozbierać.

Przesunęła dłońmi po jego bokach, sprawdzając, czy nie
ma złamanych żeber. Jedynymi śladami upadku były
nowe zadrapania. Chciał ją pocałować.

- O, nie - powiedziała, - Mamy ważniejsze sprawy do

załatwienia.

- Czyżby?
- Jesteś tak zmęczony, że nie potrafisz logicznie

myśleć. Stanowisz żywy dowód, że nikt nie może być co

noc wspaniałym kochankiem, a potem w ciągu dnia
zmieniać się w czujnego strażnika.

- Nie mogę?
- Może popatrzysz na swoje odbicie. - Odczuła ulgę,

gdy upewniła się, że to tylko zmęczenie.

- Nie mogę połączyć się z „ T a n c e r z e m " . - Głos

Jamie'ego był spokojny, ale na jego twarzy malował się

niepokój. - Rano połączyłem się z nim bez trudu, a potem,

bez ostrzeżenia, nastąpiła cisza,

- Jak to tłumaczysz?

- Nie wiem. Tam są najlepsi ludzie Simona. Nicze­

go nie przeoczą, a teraz wydaje się, jakby gdzieś
zniknęli.

- I cały dzień wędrowałeś po wyspie, próbując nawią­

zać z nimi łączność, - Nic dziwnego, że był wyczerpany.

background image

128

DŁOŃ ANIOŁA

Skinęła głową.
- Nie będziesz mnie widziała, ale będę w pobliżu.

Jeśli oni przyjdą.... - Nie dokończył. Nie wyjaśnił, kim

mogą być przybysze. - Będę tu przed nimi. Zaufaj mi.

- Dobrze. Proszę, uważaj na siebie.

- Obiecuję.

Gdy zamknęła za sobą drzwi, znalazł się w innym

świecie. Słyszał, jak przekręca klucz w zamku. Wiedział,
że na razie jest bezpieczna.

Brett siedziała bez ruchu przez wiele godzin, nasłu­

chując, wpatrując się w przesuwające się cienie. Bolały ją
ramiona, nogi, całe ciało. Ale nawet nie drgnęła. Bała się.

Przyszli o północy. A Jamie, tak jak obiecał, pojawił

się przed nimi.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Brett jeszcze nigdy nie widziała nikogo leżącego tak

długo bez ruchu. Całą noc Jamie spędził na krawędzi
urwiska. Od czasu do czasu mówił coś do niej szeptem,

ale nie odrywał wzroku od domu. Cała jego uwaga

skupiła się na nieproszonych gościach. Ludziach bez
skrupułów, którzy ich szukali.

Było ich sześciu. Ubranych na czarno. Tak jak Jamie

i Brett. Doświadczonych i dobrze wyszkolonych. Pojawi­
li się cicho, ale znaleźli jedynie pusty dom. Bezksiężyco­
wa noc umożliwiła ucieczkę jego mieszkańcom.

W czasie gdy napastnicy przebywali jeszcze w zatocz­

ce, Jamie poprowadził Brett krętą ścieżką przez gęste
zarośla. Urwisko tętniło życiem. Roiło się tu od owadów.

Małe, polujące nocą zwierzaki wyskakiwały spod nóg
idącym. Jamie wskazywał Brett drogę, dodawał sił
i przekonywał, że urwisko będzie najlepszym schronie­
niem.

U kresu wędrówki ujrzała efekt całodziennej pracy

Jamie'ego. Z liści palm i z paproci wybudował niewielki

szałas. Nie był on ani piękny, ani wygodny, ale spełniał
swoje zadanie. Poza tym był niewidoczny nawet z bliska.
Można było przejść tuż obok niego i w ogóle go nie

zauważyć. Chyba że miało się psi węch. Ale na wyspie
pojawili się tylko ludzie. Wspaniały dom i ogród Jordany

background image

130

DŁOŃ ANIOŁA

zamienili w obóz wojskowy. Chcieli działać przez
zaskoczenie, ale właściwie to ich zaskoczono. I opera­
cja, którą mieli przeprowadzić, nie była wcale taka
łatwa.

Brett i Jamie byli ściganą zwierzyną i dziewczyna

drżała na samą myśl o tym. Okropne określenie, w którym
czuło się i bezradność, i bezbronność ofiar. Przekonywała
więc samą siebie, że Jamie nie jest przecież bezradny,
a ona znajduje się pod jego opieką.

Słońce grzało bez litości. Było południe i Jamie wypił

kilka łyków wody, nie przerywając obserwowania prze­
ciwników.

Brett pamiętała, ile bólu sprawiało jej siedzenie bez

ruchu, więc podziwiała jego wytrzymałość.

- Brett... - Jego szept zabrzmiał jak szmer. - Na

horyzoncie jest jakiś statek. Weź lornetkę, podejdź do

krawędzi i postaraj się odczytać jego nazwę. Uważaj,

żeby słońce nie odbijało się w szkłach. Jeśli to nie jest

„ T a n c e r z " , wolałbym, by nikt na pokładzie nie zauważył,

że ich obserwujesz.

Brett wyjęła lornetkę z torby. Nie musiał jej mówić, by

była ostrożna. Jeden fałszywy ruch i cały wysiłek Ja-

mie'ego poszedłby na marne.

Wiatr ucichł, było parno. Pot zalewał jej czoło, bluzka

też była mokra i nieprzyjemnie oblepiała ciało.

Przyłożyła lornetkę do piekących oczu i przesuwała

powoli wzrokiem po wodzie, aż natrafiła na niewielki

statek. Musiała trochę poczekać, żeby się zbliżył, i do­

piero wtedy mogła odczytać jego nazwę. Obserwowała
go jeszcze przez kilka minut, chcąc się zorientować,

ile osób jest na pokładzie. Potem wróciła do Ja-

mie'ego.

DŁOŃ ANIOŁA

131

- To nie jest „ T a n c e r z " - powiedziała, zanim zdążył

odezwać się do niej. - To statek rybacki.

- Wydaje mi się, że przepływał tędy kilka dni temu.

- Może powinniśmy dać im jakieś znaki? Poprosić

o pomoc?

- W ten sposób ujawnimy nasze schronienie. Napast­

nicy schwytają nas, zanim nadejdzie pomoc.

- To co zrobimy? Będziemy tu czekać, aż pojawi się

„ T a n c e r z " lub ktoś z Organizacji?

- Ty poczekasz - powiedział. - Ja zejdę na dół.
Nie wierzyła własnym uszom. Potem wpadła w panikę.

- Nie możesz! Zabiją cię! - „ O n i " przestali nagle być

niewyraźnym obrazem. Byli twardymi, niebezpiecznymi
ludźmi. Może elitarną grupą chroniącą tych, którzy

zajmowali się handlem narkotykami. Jamie'cmu groziło
niebezpieczeństwo. - Proszę, nie rób tego. - Jej głos
brzmiał błagalnie.

- Nie pójdę tam, gdzie mnie mogą złapać. Nie

powinni mnie nawet zauważyć. Muszę iść.

- Dlaczego? - Starała się zachować spokój, ale

ogarnął ją paniczny strach. - Dlaczego?

- Brett, nie poszedłbym, gdybym nie musiał. Jeb,

Matthew i Mitch kiedyś się tu pojawią, ale nie możemy
dłużej czekać. Spędziliśmy na urwisku już całą dobę.

- Co chcesz zrobić?

- Uszkodzić im radio i łódź, żeby nie mogli nas

schwytać, kiedy będziemy uciekać.

- Ale przecież wszystkie łodzie Patricka są znisz­

czone.

- Roztrzaskali je - usiłował uśmiechnąć się Jamie.

Wiedział, że sytuacja jest poważna, ale po tylu godzinach
bezczynności chciał coś robić.

background image

132

DŁOŃ ANIOŁA

- Wiec jak....? - Głos Brett załamał się. Strach, który

tłamsiła tak długo gdzieś w podświadomości, dał o sobie

znać. Wiedziała, że musi panować nad sobą. Jamie nie
mógł się jeszcze na dodatek zajmować rozhisteryzowaną
kobietą. Zaczęła głęboko oddychać. Była bardzo blada,
ale mogła znowu mówić. - Co chcesz zrobić?

- Przy moczarach jest jeszcze jedna łódź, którą kiedyś

morze wyrzuciło na brzeg. - Nie mówił jej, że łódka jest
mała i nadaje się tylko do przybrzeżnych połowów oraz że
znajduje się w pobliżu otwartego morza. - Można nią

pływać. Na pewno nie utonie.

Brett już nie oponowała. Poznała na tyle Jamie'ego, by

wiedzieć, że dokonał właściwego wyboru.

- Kiedy wyruszysz?

- O północy.
- A co będziemy robić do tego czasu?
- Muszę cię nieco przeszkolić, przygotować do tej

małej wycieczki. A potem ty będziesz stać na warcie, a ja
się trochę prześpię.

- Dobrze - Brett nic mogła nic więcej z siebie wydobyć.
- Kiedy mnie nie będzie, musisz mieć oczy i uszy

otwarte. Gdybym nie wrócił... - popatrzył na nią badaw­
czo.

Brett zbladła jeszcze bardziej. Mimo upału drżała

z zimna.

- Hej! - pogłaskał ją po policzku. — Wrócę na pewno.

Nie bój się. Ale....

- Na wszelki wypadek... - dokończyła.
- Gdyby coś mi się stało, będziesz musiała działać sama.

Przez następną godzinę tłumaczył jej, co ma zrobić.

Powtarzał to wiele razy, bo od tego zależało jej bez­

pieczeństwo.

DŁOŃ ANIOŁA

133

- No, dobrze - zakończył wreszcie. - Znasz drogę?

Nie pomylisz się?

- Nie.
- Pamiętasz, co masz zabrać i jak się ubrać?

- Tak, Jamie.
- Ruszysz o świcie. Nie później.
Gdy Brett milczała, schwycił ją za ramiona i zapomi­

nając o ostrożności, mocno nią potrząsnął.

- Nie czekaj! Idź! Obiecaj mi to, proszę.
- Dobrze, obiecuję. - Czuła, jak jego palce wpijają się

w jej ramiona.

- Grzeczna dziewczynka. - Jamie odetchnął z ulgą

i puścił ją.

- Już od dawna nie jestem dziewczynką.

Uśmiechnął się, słysząc te słowa.

- To prawda. Jesteś wspaniałą kobietą, Brett. Dowio­

dłaś tego tu, na wyspie.

Brett milczała. Czuła ucisk w gardle i bała się, że

wydobędzie z siebie tylko cichy jęk. Weszła do szałasu,
by przygotować się na to, co ją czekało.

Gdy po jakimś czasie Jamie zawołał ją, była zupełnie

spokojna. Przejęła wartę.

Jamie zasnął. Słyszała jego równy oddech.
Napastnicy zebrali się na tarasie przy kuchni. Dwaj z nich

cały dzień przebywali w domu. Czterej przeszukiwali plażę
i bagna, starając się natrafić na ślad uciekinierów. Teraz
siedzieli na tarasie, pili, palili i rozmawiali. Czuli się zupełnie

bezpieczni. Jutro zapewne planowali przeszukać urwisko.

- Jutro - szepnęła Brett. - Jutro już nas tu nie będzie.
Popatrzyła na niebo oblane czerwienią. Słońce już

zachodziło. Zanim pojawi się znowu, Brett opuści wyspę.

Z Jamie'em lub sama.

background image

134

DŁOŃ ANIOŁA

Jamie obudził się wcześniej, niż planował.
- Coś się dzieje?
- Nie.
- To banda pewnych siebie durniów. Myślą, że już nas

mają. Możemy to wykorzystać. - Był gotowy do drogi.
Pistolet zatknął za pas. Podszedł do Brett i uniósł jej twarz.

- Wiesz, co robić - stwierdził.
- Otrzymałam szczegółowe instrukcje - odpowie­

działa.

- I zrobisz, co ci kazałem?
- Tak jak obiecałam.
- Wrócę.
- Wiem. - O Boże! Proszę cię!

- Uważaj na siebie. - Przyciągnął ją do siebie i poca­

łował lekko w usta.

- Będę czekała.

- Ale tylko do świtu - przypomniał jej Jamie.
- Tak.
- Wrócę wcześniej - powiedział i ruszył w kierunku

ukrytej ścieżki. Po chwili zniknął w ciemnościach. I tak
zaczęły się najdłuższe godziny w życiu Brett.

Przy domu nic się nie działo. Wartownicy byli na

swoich miejscach. Za każdym razem, kiedy się za­
trzymywali, Brett umierała ze strachu o Jamie'ego. Nie
było go już wiele godzin. Nigdzie nie mogła dostrzec jego

obecności. Nie wiedziała, czy jego zamiar się powiódł.
Ale cieszyła się, że nie zauważyła żadnych oznak alarmu
w obozie przeciwnika.

Niebo było jeszcze ciemne, ale nad horyzontem

pojawił się pierwszy czerwony odblask. Świtało.

- Nie, jeszcze poczekam - szeptała Brett.

DŁOŃ ANIOŁA

135

Bacznie rozglądała się dookoła. Nic się nie zmieniło.

Czy złapali Jamie'ego? Może teraz czekają na jej ruch.

Wahała się, czy dotrzymać danego Jamie'emu słowa.

Cóż warte będzie jej życie, jeśli utraci jedyną osobę, dla
której warto było żyć.

- Nie mogę. - Podniosła się i odsunęła nogą węzełek,

z którym miała wyruszyć w drogę. Odwróciła się i zaczęła

iść w przeciwnym kierunku.

- Dokąd, do diabła, idziesz? - Brett odwróciła się

gwałtownie, tłumiąc okrzyk. Jamie był wściekły.
- Idziesz w złym kierunku, chyba że przeniosłaś łódź
w inne miejsce.

- Wróciłeś! - N i e obchodziło ją, że to, co mówi, brzmi

głupio. Najważniejsze, że Jamie był z nią.

- Dotrzymałem przyrzeczenia, ale ty zapomniałaś

o swoim. - Podszedł bliżej. - Dokąd się wybierałaś i po co?

- Teraz to już nieważne. Nie mogłabym uciec stąd bez

ciebie.

- Głuptas. - Podszedł bliżej i chwycił ją w ramiona.

- Niech cię diabli. - A potem pocałował ją i dodał: - Mój

dzielny głuptasek.

- Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Jestem taka

szczęśliwa, że wróciłeś.

- Musimy iść.

- A radio? Łódź?
- Zniszczone.
- Nie widziałam cię.
- Brett! Simon nie po to mnie szkolił, żebyś mnie

zauważyła. Minie parę godzin, zanim będzie zupełnie

widno. Odpływ nam sprzyja, więc nie powinni nas

schwytać. Jesteś gotowa? - Pochylił się nad nią.

- Tak.

background image

136

DŁOŃ ANIOŁA

Dość szybko udało im się przebyć trasę wzdłuż

krawędzi urwiska. Jamie znał wyspę bardzo dobrze.

Mimo ciemności przeprowadzał Brett szlakiem, którego
inni by nie pokonali.

Straciła poczucie czasu. Myślała tylko o tym, by

posuwać się naprzód i nie stracić z oczu Jamie'ego.
Biegła za nim z pochyloną głową. Czuła, że już

dłużej nie wytrzyma. Nagle Jamie zatrzymał się,
kładąc jej dłoń na ramieniu. Uniosła głowę i zobaczyła,
że zeszli już z urwiska i minęli wydmy. Łódź była

niedaleko.

- Poczekaj tu. Przyciągnę łódź. - Najpierw dokładnie

sprawdził plażę. Było pusto. Widział tylko nagie gałęzie
wyrzucone przez morze i rozrzucone na piasku muszle,
które lśniły w pierwszych promieniach słońca.

Brett nie widziała Jamie'ego. Była sama na plaży.

Usiadła na pokrytym solą pniu i odpoczywała w ciszy.
W tym miejscu można było zapomnieć o niebezpieczeńs­
twie i zmęczeniu.

Dłoń, która zakryła jej usta i twarde ramię, które ją

ścisnęło, zaskoczyły ją kompletnie. Szum fal zagłuszył

kroki.

- Kogóż my tu mamy? - Napastnik przycisnął ją

brutalnie do siebie i zakrył mocniej usta i nos, gdy
próbowała się uwolnić. Mówił ochrypłym szeptem: - No,
malutka! - Drugą ręką przesunął po jej ciele, budząc

w niej odruch obrzydzenia.

- Cudownie! A ten łobuz mówił, że nie dostaniemy

żadnej nagrody za całą noc czuwania.

Próbowała się wyrwać, by ostrzec Jamie'ego, ale nie

mogła sobie dać rady z tym silnym mężczyzną. Ludzie,
przed którymi chroniła ją dotąd Organizacja, dopadli ją.

DŁOŃ ANIOŁA

137

Olbrzym potrząsał nią jak szmacianą lalką, śmiejąc się
z jej przerażenia.

- Lubimy takie. Im zacieklej walczysz, tym dłużej

żyjesz. Może wszyscy będą mogli zabawić się z tobą.
Może mnie, Webberowi, uda się kilka razy... Ale naj­
pierw musimy rozprawić się z twoim chłopakiem. A jak

już to zrobimy... - Poczuła jego rękę na piersi i znowu

ogarnęła ją fala obrzydzenia.

Spróbowała otworzyć nieco usta. Udało się. Pod­

niesiona na duchu tym małym osiągnięciem i odrobiną

powietrza, jaką udało jej się chwycić, zaczęła zachowy­
wać się jak rozwścieczone zwierzę. Schwyciła zębami
nasadę kciuka napastnika i ugryzła go z całej siły.

Webber wrzasnął z bólu.
Do tej pory ich zmagania odbywały się w ciszy. Do tej

pory Jamie o niczym nie wiedział.

Teraz uniósł głowę. Zamarł ze zgrozy. Odrzucił linę,

którą przywiązywał łódź, i pobiegł do miejsca, gdzie
zostawił Brett.

Obraz, który ujrzał, był jak koszmarny sen. Jakiś

charczący, przeklinający facet próbował dusić Brett.
Dłoń Jamie'ego sięgnęła po pistolet. Nie wystrzelił

jednak. Przez przypadek mógł zranić Brett. Poza tym

hałas mógł ściągnąć pozostałych bandytów. Runął więc
na walczących z wielką siłą. Impet uderzenia pozwolił

uwolnić się Brett. Zobaczył, że dziewczyna się podnosi

z ziemi, i poczuł cios przeciwnika, który usiłował go
pozbawić przytomności. Jamie wiedział, że ma do czy­
nienia z bezlitosnym indywiduum. Mógł go albo zabić,
albo zostać zabitym, ale wiedział, co wtedy stanie się
z Brett.

Ta myśl zmobilizowała go. Ruszył do walki. Uderzył

background image

138

DŁOŃ ANIOŁA

olbrzyma z całych sił. Napastnik zachwiał się, ale wciąż
trzymał się na nogach. Zręcznym ruchem rzucił się po

rewolwer Jamie'ego, który upadł na piasek w czasie
pierwszego starcia. Ale Brett była szybsza. Uderzył więc ją
otwartą dłonią i zaklął ze złości, gdy mimo to nie wypuściła

rewolweru z ręki. Odwrócił się w stronę Jamie'ego.

- Podejdź bliżej. Walczmy. Zobaczymy, jak będziesz

wyglądać, gdy Webber weźmie cię w obroty. A potem
zabawi się z twoją dziewczyną.

Jamie nie reagował. Webber zaczął krążyć dookoła

niego.

Z głośnym okrzykiem rzucił się do przodu. Jamie

odskoczył i wymierzył mu błyskawiczny cios. Webber był

szybki, ale Jamie, chyba pod wpływem strachu o Brett, był
nie do pokonania. Zadawał Webberowi cios za ciosem.
W pewnej chwili poczuł ból, usłyszał chrzęst łamanych

kości i ze zdziwieniem spojrzał na swoją rękę. Była
w opłakanym stanie. Ale ten ostatni cios był skuteczny.
Webber leżał nieprzytomny. Brett rzuciła się ku Ja-

mie'emu, ale on zajął się odciągnięciem ciała przeciwnika
w jakieś ustronne miejsce. Potem powoli, potykając się,
poszedł w stronę Brett. Z trudem wyjął z jej zaciśniętej

dłoni rewolwer. Dotknął opuchniętego, pokrwawionego
policzka dziewczyny i przyciągnął ją do siebie.

- Musimy iść do łodzi - powiedział.

Brett wysunęła się z jego objęć, starając się nie urazić

jego złamanej ręki. Z trudem powstrzymywała łzy. Tak

wiele chciała mu powiedzieć, ale teraz Jamie nie byłby
w stanie jej wysłuchać.

Wzięła bagaże. Jamie nie sprzeciwiał się temu. Ręka

bolała go niemiłosiernie, ale pomógł Brett ściągnąć łódź

na głębszą wodę.

DŁOŃ ANIOŁA

139

Fale odpływu niosły ich ze sobą. Kiedy słońce wze­

szło, byli już daleko na błękitnym morzu.

Ofiary wymknęły się myśliwym.

- Już wkrótce Simon nas znajdzie. - Jamie siedział

bez ruchu, dłoń złożył na kolanach. Każde pochylenie
łodzi na fali wywoływało w ręce ostry ból, który docierał
aż do ramienia. Ból nieco słabł, gdy przyciskał tę
przerażającą rzecz, która kiedyś była jego ręką, do ciała.
Nie mieli żadnego leku, który mógłby mu pomóc.

Słońce świeciło bezlitośnie.

Brett nie myślała o ratunku. Nie dokuczało jej słońce,

nie czuła, że na dnie łodzi zebrała się woda. Myślała tylko
o Jamie'em. Nie musiała być lekarzem, żeby wiedzieć, że
palce, które kiedyś wywoływały najgłębsze wzruszenia
publiczności, już nigdy nie będą się poruszać po klawiatu­

rze.

A wszystko to przez nią. Gdyby wtedy nie leciała

samolotem, gdyby nie zatrzymała się na lotnisku, gdyby

nie pomyliła teczek, gdyby mogła sobie cokolwiek
przypomnieć...

Gdyby!

Teraz Jamie już nie będzie mógł być pianistą.
- Hej! - powiedział z uśmiechem. - Dobrze się

czujesz? Nic nie mówisz.

- Rozmyślam.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie ma o czym.

Chociaż był ciekawy, o czym Brett rozmyśla, nie nalegał.

Gdy odpływ się skończył, próbowali płynąć w stronę

szlaku wodnego. Brett wiosłowała.

Mijały godziny, a oni milczeli. Byli spragnieni. Brett

background image

140

DŁOŃ ANIOŁA

zapadła w odrętwienie i w końcu zasnęła. Jamie również,
mimo bólu.

Obudził ich hałas. Jamie próbował coś dojrzeć, ale

jego wzrok mąciła gorączka. Z trudem rozpoznał kształt

helikoptera.

Jak zahipnotyzowani patrzyli na maszynę lecącą tak

nisko, że krople wody uderzały o jej spód. Helikopter
zbliżał się coraz bardziej.

- Módl się, żeby to był Simon. - Jamie przytulił Brett

do siebie.

Brett wiedziała, iż nigdy nie zapomni uczucia radości,

że jej modlitwa została wysłuchana. Później stale miała
przed oczyma twarz Simona, który patrzył na nich

najpierw z troską, a potem z uśmiechem. Jeb nigdy jeszcze
nie wydawał jej się tak zachwycający jak wtedy, gdy
wdrapywał się do łódki po skoku z helikoptera do morza.

- Najpierw Jamie, potem ty - rozkazał, przekrzykując

warkot silnika.

Po chwili w łódce pojawił się Matthew i na własnych

rękach wyniósł do helikoptera Jamie'ego. Jeb zabez­
pieczał Brett, gdy wciągali ją na górę. Simon pomógł jej
wyplątać się z pasów, a Matthew zajął się nieprzytomnym

Jamie'em.

- Czy odniósł poważne obrażenia? - zapytał z troską

Simon.

Poważne, ale nie zagrażające życiu. Zemdlał z bólu.

W kabinie słychać było tylko szum silnika. Nikt nie

mówił o złamanej ręce Jamie'ego.

- Skąd wiedzieliście? - Brett przerwała ciszę.
- Hattie - odpowiedział Simon. - Nabrała podejrzeń

w stosunku do La Mara. Zadzwoniła do Patricka, a on do

mnie.

DŁOŃ ANIOŁA

141

- La Mar - powtórzyła Brett. - Lucyfer go nie lubił.
- Mądre zwierzę - odrzekł Simon. - Kiedy przybyliś­

my na wyspę, Webber wyśpiewał wszystko. Wiedział

o waszej ucieczce. Resztę znasz.

Brett chciała jednak znać tę resztę, ale myśli jej

krążyły wokół Jamie'ego.

- Zastrzyk działa - powiedział Matthew. - Teraz

będzie spał, ale jeśli chcesz, możesz przy nim posiedzieć.

- Nie - odparła Brett szybko. - Ja go w to wplątałam,

przeze mnie złamał sobie rękę. Teraz już mu nie pomogę.
On bardziej potrzebuje ciebie, Matthew.

Matthew był na tyle mądry, że nie zaprzeczył. Kiedy

Brett odwróciła się w stronę okna, popatrzył znacząco na

Simona.

Wiele razy spotkali się już z tragedią i cierpieniem.

Dobrze znali piekło poczucia winy. I wiedzieli, że Brett

sama musi sobie z nim poradzić.

W ciszy, która zapanowała, żaden z nich nie podsunął

jej rozwiązania.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

- Mamy teczkę. Mitch odzyskał ją przed godziną.

- Więc to już koniec? - Brett wygładziła zmarszczkę

na rękawie szlafroka, słuchając uważnie słów Simona.

- Okazało się, że lista nie została zniszczona i nie­

długo zapozna się z nią kilka osób.

Brett była zaskoczona. Wszystko potoczyło się tak

szybko. Dwadzieścia cztery godziny temu była jeszcze na
brzegu wyspy i groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
Teraz znajdowała się w Grayson House, gdzie po raz

pierwszy spotkała Simona. Tam obudziła się po wypadku

i pierwszą osobą, którą zobaczyła, był Jamie. Od tamtej pory
nie odstępował jej praktycznie nawet na krok. Ryzykował
dla niej wszystko i stracił coś naprawdę bezcennego.

Nie. Nie mogła o tym myśleć. Czuła się winna.

Patrzyła cały czas na Simona, chcąc uniknąć widoku

Jamie'ego. Ale w pamięci ciągle miała jego obraz, obraz
przyjaciela i kochanka.

W rozmowie omijali temat okaleczeń, oparzeń słone­

cznych i braku wody. Udawali, że wszystko jest w po­
rządku. Wszyscy czują się dobrze. Cały ten cholerny
świat czuje się dobrze!

I ręka Jamie'ego nie jest tak strasznie okaleczona.

Kłamstwa! Wstrętne kłamstwa! Brett czuła się tym

zmęczona i była wdzięczna Simonowi, że zmienił temat.

DŁOŃ ANIOŁA

143

- M a m y listę — powtórzył z zadowoleniem. - Bę­

dziesz wolna, jak tylko cię lekarze zbadają.

Chciała się wszystkiego dowiedzieć.

- La Mar was zdemaskował. Nie należy do kartelu,

ale jest złodziejaszkiem, który zna cenę ważnych infor­
macji. Twoja obecność na wyspie zaskoczyła go tak, że
uznał to za fakt, o którym należy kogoś poinformować.
Szukał kogoś takiego, gdy „ T a n c e r z " zawinął do mias­

teczka, by dokonać kilku napraw. Niestety, nie udało się

ukryć, że ten jacht ma specjalne radio i bardzo skom­
plikowane urządzenia pod pokładem. Połączył te infor­
macje ze sobą, żeby uzyskać wyższą cenę - powiedział

Jamie.

Brett zadrżała na dźwięk jego głosu. Zobaczył, że

dziewczyna sztywnieje i zaciska szczęki. Nie pojmował
zmiany, która w niej zaszła, nie rozumiał sensu toczonej
przed chwilą rozmowy. Chciał nią potrząsnąć, zmusić do

wyjaśnień, ale obawiał się, że obróci się to przeciwko
niemu.

- W jaki sposób ludzie z kartelu dowiedzieli się

o wyspie? - Brett zwróciła się do Simona, jakby Ja-

mie'ego nie było w pokoju.

- To stara historia nienawiści i zemsty. 1 nic tu nie

było przypadkowe. - Simon podszedł do niej. Był równie
zdumiony jej zachowaniem jak Jamie. Przecież widział,
z jakim przerażeniem patrzyła na nieprzytomnego Ja-
mie'ego, kiedy leżał na noszach w helikopterze. Ale
dzisiaj w jej zachowaniu nie było śladu wdzięczności czy
poczucia winy. - Jest taki facet, nazywa się Thomas Jeter.
Kiedyś bardzo chciał zniszczyć Organizację, a wraz z nią

i mnie. Był ważną osobą w rządzie, a jednocześnie działał

w ukryciu. Miał powiązania z mafią południowoamery-

background image

144

DŁOŃ ANIOŁA

kańską. Przed wielu laty złapali go, osądzili i posłali
do więzienia. Nie będę opowiadał wam szczegółowo
o jego zbrodniach czy też o przyczynach jego nienawi­

ści do Organizacji. W każdym razie miały one tło

polityczne. Wiedział o mnie wszystko. Założył karto­

tekę i umieścił w niej tych, których znałem, i tych,

którzy mnie znali.

- Jak coś, co wydarzyło się tak dawno temu, może

mieć taki wpływ na teraźniejszość? - zapytała Brett
zainteresowana opowieścią.

- Stara nienawiść nie rdzewieje - uśmiechnął się

smutno Simon. - Kiedy ktoś ogarnięty jest jakąś obsesją,
pamięta wszystko lepiej i ciągle myśli o zemście.

- Czy myślisz, że ktoś z kartelu dotarł do Jetera

w więzieniu i uzyskał informacje o wyspie?

- Nie myślę, Brett, ja wiem, że tak się stało. Jamie

przyczynił się mimo woli do rozwiązania zagadki. Roz­
poznali go na lotnisku. Wśród przestępców musi być
miłośnik muzyki. - Simon uśmiechnął się do Jamie'ego,
który stał przy nim, milcząc. - Nigdy nie łączono
Jamie'ego z Organizacją, aż do ostatniego zadania.

- On... Jamie... został rozpoznany i co dalej? - Brett

musiała dowiedzieć się wszystkiego.

- Jeter powiązał mnie z McLachlanami, odnalazł też

naszych wspólnych znajomych, między innymi Patricka.

- To aż nieprawdopodobne - zawołała Brett.
- To potwierdza tylko fakt, jak bardzo zdesperowani

byli członkowie kartelu i jak daleko sięgają ich macki.
Przeszukali inne posiadłości Patricka, a do odkrycia
waszej kryjówki przyczynił się La Mar.

Brett z niedowierzaniem słuchała tego, jak działa

kartel. Teraz była już przekonana, że istnienie Organiza-

DŁOŃ ANIOŁA

145

cji i działalność takich ludzi jak Simon, Jeb, Mitch,

Matthew i Jamie ma swoje głębokie uzasadnienie.

- Co się stało z „ T a n c e r z e m " ?
Jamie chciał odpowiedzieć, ale przypomniał sobie jej

wrogość i niechęć, więc milczał.

- Znowu La Mar - odezwał się zamiast niego Simon.

Coraz trudniej było to wszystko zrozumieć. Poza tym

cała uwaga Brett była skupiona na Jamie'em. Był taki
spokojny. Taki cichy. Nic nie uszło jej uwagi, mimo że
starała się nie patrzeć na niego.

Gips i bandaże. Nie mogła pogodzić się z tym, że stała

się przyczyną jego kalectwa. Nie wolno jej o tym myśleć.
Musi skoncentrować się na Simonie. Chyba mówi o La
Marze.

- Jak La Mar mógł uszkodzić jacht?

- Wydaje się to niemożliwe, ale udało mu się tego

dokonać. Musisz wiedzieć, że nikt tak nie dba o ochronę
środowiska jak rybacy. La Mar rozpuścił plotkę, że
„ T a n c e r z " zatruwa wodę, i napuścił na nas rybaków.

- W określonym czasie za jego namową zjawili się na

pokładzie - odważył się odezwać Jamie. - Załoga nie
podejrzewała o nic ludzi, którzy do tej pory zachowywali
się przyjaźnie. W rezultacie zabrali z jachtu radio i silnik,
a La Mar wziął za to pieniądze od kartelu.

- Mitcha, Jeba i Matthew widziałam, ale na pokładzie

była jeszcze Alexis Charles. Co się z nią stało?

- Jest u Hattie. Czuje się świetnie. - Jamie pragnął

dowiedzieć się, co trapi Brett, ale mówił dalej. - „Tan­
c e r z " został unieruchomiony na jakiś czas. W końcu
Mitchowi udało się go naprawić i po kilku godzinach
zawinęli do najbliższego portu. Ale wtedy Hattie zdążyła

już zatelefonować do Patricka.

background image

146

DŁOŃ ANIOŁA

- I Patrick skontaktował się z Simonem - domyśliła

się Brett,

Simon obserwował Brett i Jamie'ego z ogromną

ciekawością, ale teraz musiał wtrącić się do rozmowy.

- Tak, masz rację, a tuż potem otrzymałem wiado­

mość od Jeba, który już dostał się na brzeg.

- Więc cały nasz plan był na nic. Nikt w niego nie

uwierzył.

- Uwierzyli, bo po twoim wypadku nie szukali ciebie,

tylko Jamie'ego. Widzieli go z tobą na lotnisku i w po­
bliżu twego mieszkania. Nie byli pewni, czy spotkaliście
się przed wypadkiem. Przyjęli, że tak i że Jamie widział

listę. Myśleli, że pracujecie razem i że Jamie przekazał ci

teczkę. Żadne z was nie było bezpieczne od chwili, gdy

Mendoza zabrał twój bagaż.

- A czy jesteś pewien, że teraz nam nic nie grozi?
- Przecież ci mówiłem, że Webber wszystko wy­

śpiewał. Jeter również się przyznał. Najważniejsza była
lista, a my ją mamy.

- Czyli wszystko skończone - wyszeptała Brett.
- Tak - potwierdził Simon. - Teraz zostawię was

samych. Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia

- stwierdził i wyszedł, zanim któreś z nich się ode­
zwało.

Brett milczała. Jamie był wstrząśnięty. Nie wiedział,

co się kryje za tak dziwnym zachowaniem dziewczyny.

Udawała, że się nie znają, że są dla siebie obcy. Nie

potrafił się z tym pogodzić. Widok jego zabandażowanej
ręki znowu przypomniał jej o koszmarze, który przeży­
wała. Czuła się winna. Lekarze stwierdzili, że uda im się
częściowo przywrócić sprawność złamanej dłoni.

- Simon nie ma racji, prawda, Brett? Przecież my nie

DŁOŃ ANIOŁA

147

mamy o czym ze sobą rozmawiać! - Jamie był rozżalony.
Brett na wyspie zachowywała się zupełnie inaczej.
Widocznie urok Raju przestał działać.

- A o czym mielibyśmy rozmawiać? - odprawiła go

z kwitkiem.

Myślał tylko o jednym, aby stąd wyjść.

- Jamie!
- Słucham?

- Ja... chciałam ci podziękować za wszystko.

- Nic będę udawał, że sprawiło mi to przyjemność, ale

ponieważ cię w to wciągnąłem, nie miałem żadnego
wyboru - stwierdził uprzejmym tonem. Brett milczała.
Jamie McLachlan ze swoim poczuciem honoru nie miał
innego wyjścia. - Miałaś szczęście, że spotkałaś Carsona,
Brett. I on też miał szczęście. Kochaliście się, ale on już
leży w grobie. Wróć do świata żywych, posłuchaj mojej

rady. Życzę ci szczęścia.

Zobaczyła już tylko zamknięte drzwi. Dopiero gdy

Jamie wyszedł, uprzytomniła sobie, że ostatnio wcale nie
myślała o Carsonie.

Jamie sądził, że to przywiązanie do Carsona było

powodem jej zachowania. Może to dobrze, że tak myśli?
Powinna dla dobra ich obojga jak najszybciej opuścić
Grayson.

Mówił, że ją kocha. Pamiętała te słowa. Nigdy ich nie

zapomni. Teraz, kiedy się rozstali, nie będzie musiała
patrzeć, jak miłość Jamie'ego umiera po trochu za każdym
razem, gdy on uświadamia sobie, że kosztowała go kalectwo.

Brett przesunęła wyżej pasek aparatu fotograficznego

i przeciskała się przez zatłoczony hol. Po roku przerwy

przyjęła pierwsze zamówienie i właśnie wracała do

background image

148

DŁOŃ ANIOŁA

domu. Była zmęczona jak nigdy dotąd. Tłumaczyła to

sobie brakiem kondycji.

Nagie zastąpił jej drogę przystojny mężczyzna.

Uśmiechał się do niej radośnie, ale ona po prostu go nie
zauważyła. Swoim zwyczajem przyglądała się otaczają­
cym ją twarzom tylko i wyłącznie okiem fotoreportera.
Myślała o odpowiednim tle, kiedy ponownie go zoba­
czyła. To był Simon. Ugięły się pod nią kolana. Czyżby
znowu planował jakąś akcję? Rozejrzała się dookoła,
szukając znajomych twarzy. Ale Simon był sam.

- Witaj, Brett - powiedział i objął ją po przyjacielsku.

- Miałaś dobrą podróż?

Skinęła głową i nerwowo przełknęła ślinę. Wziął ją

pod rękę i poprosił o kwit bagażowy, który natychmiast
przekazał Jebowi.

- Simon - odezwała się w końcu. - Dokąd mnie

prowadzisz? Czy coś się stało? - Nagle ogarnął ją strach.

- Jamie? Jest ranny?

- Zabieram cię do domu, a Jamie czuje się dobrze.

Brett zdjęła kapelusz i siedziała pijąc sok, podczas gdy

Simon chodził po pokoju.

- No i co? - zaczął w końcu. - Jakoś sobie radzisz?

W dalszym ciągu nie pamiętasz, jak doszło do wypad­
ku?

- Nie. Lekarze mówią, że sobie tego nie przypomnę,

ale przecież to teraz już nic ma znaczenia.

- Nie opisałaś tego, co zdarzyło się na wyspie?

- Mówił o albumie, który ostatnio wydała.

- Nie lubię opisywać swoich przeżyć.

- Znam go niemal od urodzenia.
- Kogo?

DŁOŃ ANIOŁA

149

- Jamie'ego. A o kim myślimy oboje? Kiedy go do nas

zwerbowałem, właśnie skończył szkołę. Stał się jednym
7.

moich najlepszych ludzi. Zasługuje na coś lepszego niż

uszkodzoną rękę i serce. Ręka już jest w porządku, a teraz

muszę mu pomóc uleczyć serce.

- Mówisz, że jego ręka jest w porządku! To wspania­

le! Może grać?

- Nie tak dobrze jak kiedyś, ale lepiej od wielu ludzi.
- Dzięki Bogu - odetchnęła z ulgą.
- Powiedziałem, że może grać, ale nie gra.
- Jak to?

- Nawet nie zbliża się do fortepianu. Ale nie udawaj,

że cię to obchodzi.

- Nawet bardzo - oburzyła się.
- Okazujesz to w dość niezwykły sposób. Odeszłaś

bez słowa. Nawet się z nim nie pożegnałaś. Widocznie

twoja kariera i lojalność w stosunku do Carsona były
tak ważne, że nie mogłaś poświęcić Jamie'emu ani

chwili,

- Nic odeszłam z powodu kariery czy Carsona.
- Więc dlaczego to zrobiłaś?
- Odeszłam, bo musiałam. Bo nie mogłam patrzeć na

to, co mu się stało. To wszystko moja wina.

- A w czym ty zawiniłaś? - zapytał Simon.
- W czym? Jest tego cała lista. Nie ostrzegłam go

przed La Marem. - Łzy płynęły jej po policzkach. - Nie
umiałam odbezpieczyć tego cholernego pistoletu i dlate­
go został kaleką. Jamie kochał mnie i nie mogłam czekać,
aż jego miłość zamieni się w nienawiść. Dlatego ode­
szłam.

- Kochasz go? - ni to stwierdził, ni to zapytał Simon.

- Tak.

background image

150

DŁOŃ ANIOŁA

- Pragniesz go?
- Tak.

- To teraz ci powiem, co zrobimy - uśmiechnął się

radośnie.

Brett wspinała się po zboczu. Szła w kierunku, gdzie

wśród drzew pracowało trzech mężczyzn. Przerwali

pracę, jak tylko ją dostrzegli. Najstarszy z nich uśmiech­
nął się na powitanie, drugi skłonił w milczeniu, a trzeci,

brat bliźniak Jamie'ego, pomachał do niej ręką i wskazał
na miejsce, skąd dochodziły odgłosy uderzeń topora.
Było to dziwne przywitanie, ale Brett czuła, że bracia
Jamie'ego witają ją z radością.

Pomachała im ręką w odpowiedzi i szła w stronę

wzgórza. W gęstym lesie prowadził ją rytm równych

uderzeń. Głośny trzask, a potem silne uderzenie ogłosiły
światu, że kolejne drzewo padło. Gdy wyszła na niewiel­
ką polanę, Jamie przyglądał się swojemu dziełu.

- Ty naprawdę jesteś Wyrwidębem.

Jamie odwrócił się, ale nie okazał żadnych uczuć na

widok Brett.

- Simon powiedział, że żyjesz jak odludek. Pracujesz

w lesie jak szalony i już nie grasz. Mówił też, że nie jesteś
na mnie zły i że nie winisz mnie za swoją rękę.

- To ryzyko zawodowe. Mogłem zostać ranny w gło­

wę czy nogę.

- Ocaliłeś mi życie.
- Ratowałem również siebie.
- Pozwól mi być ci za to wdzięczną.

- Nie chcę twojej wdzięczności. Chcę... - urwał

i zacisnął zęby. - Mniejsza o to.

- Simon mówi, że mnie pragniesz.

DŁOŃ ANIOŁA

151

Jamie nie odpowiedział i przez chwilę panowała

cisza.

- Simon za dużo mówi.
- Czy on kłamie?

Jamie odwrócił się do niej piecami. Milczał.

- Czy to kłamstwo, że mnie pragniesz i nie przestałeś

kochać? - powtórzyła. Jamie nie obrócił się. - Do diabła,
McLachlan! - Chwyciła go za ramię, zmuszając, by na

nią spojrzał. - Odpowiedz! Przecież chciałeś, żebym
przestała myśleć o zmarłym i przyłączyła się do żywych.

Oto jestem. I co teraz zrobisz?

Podszedł do niej, objął ją w talii i przyciągnął do

siebie. Jego usta były twarde i spragnione, jakby chciał

znaleźć zadośćuczynienie za ten długi, samotny rok,

- Nie odejdziesz?
- Nigdy. Chyba że mnie wyrzucisz - odpowiedziała

i zrzuciła z siebie ubranie. Jamie zrobił to samo.

- Nigdy cię nie opuszczę - wyszeptał i ułożył ją na

posłaniu z mchu. - Nigdy.

Brett siedziała w ciemności, zasłuchana. Palce Ja-

mie'ego biegały po klawiaturze. W nocnym powietrzu
rozlegały się słodkie tony „Sonaty Księżycowej". Muzy­
ka Jamie'ego była w dalszym ciągu porywająca.

- Czy twoja ręka jest naprawdę w porządku? - zapyta­

ła Brett, kiedy skończył grać.

- Operował mnie dobry chirurg! - ze zniecierp­

liwieniem wykrzyknął Jamie. - Nawet jeśli gram nieco
wolniej, to i tak już przecież nie występuję.

- Bałam się, że się załamiesz.
- Te parę połamanych kości to cena życia nas obojga.

Czym mam się tym przejmować?

background image

152

DŁOŃ ANIOŁA

- Gdybyś nie musiał się mną opiekować, to wszystko

by się nie wydarzyło.

- Przestań! - Czuł, jak drżą mu ręce. - Przestań natych­

miast! Nie chcę nigdy więcej o tym słyszeć. Nigdy. Nie
możesz się o nic oskarżać. Gdyby nie ty, straciłbym więcej.

Słyszałaś od Simona, że kartel szukał mnie, a nie ciebie. I bez

ciebie byłbym ich celem. Czy rzeczywiście musimy roz­
mawiać o wdzięczności? Nie znamy ciekawszych tematów?

- Simon mówił, że nie grałeś.
- Nie sprawiało mi to radości.

Radość. To była przyczyna, dla której nie grał.

- A teraz? - Coś w jego oczach zmusiło ją do zadania

tego pytania.

- Ty jesteś moją radością. - Słyszała czułość w jego

głosie. - Dopóki nie odeszłaś, nie zdawałem sobie z tego
sprawy.

Serce Brett wypełniło się szczęściem.

- Kocham cię, Jamie - wyszeptała. Widziała radość

na jego twarzy, gdy brał ją w ramiona. Tak długo czekał
na te słowa.

- Polubisz moją rodzinę - stwierdził,

- Już ich lubię. To dzięki nim jesteś taki, jaki jesteś.

Mężczyzna, którego zawsze będę kochać.

Zawsze. To przyrzeczenie.
Nagle roześmiał się głośno.

- Jestem taka zabawna?
- Ależ nie. Pomyślałem tylko o dwóch kobietach,

które muszą przyjść na nasz ślub.

- Ślub?
- Chyba nie zamierzasz żyć w grzechu? - Uśmiech­

nął się i pocałował ją. - Co by powiedziały na to nasze
dzieci? I zaraz dodał: - Czwórka chyba nam wystarczy.

DŁOŃ ANIOŁA

153

- Pewnie się zgodzę, żeby uniknąć skandalu.
- I dlatego, że cię kocham.
- To jest przecież najważniejsze. A teraz opowiedz mi

o tych kobietach.

- To Hattie, kochanie, i Madame Zara. Musisz ją

poznać. Są do siebie podobne. Zanim ślub się skończy,
obie powiedzą nam, ile będziemy mieć dzieci i jakiej płci.

Zaczął ją rozbierać, szepcząc słowa, których sam nie

słyszał.

Kiedy po kilku godzinach Jamie wiedział już, że

Carson jest tylko wspomnieniem Brett, że przestała mieć
wyrzuty sumienia już na wyspie, kiedy zrozumiał, że to

obawa przed utratą jego miłości zmusiła ją do odejścia,

kiedy uwierzył, że należeć będzie do niego na zawsze,

zasnął spokojnie.

Brett patrzyła na jego dłoń poznaczoną bliznami

i uśmiechała się przez łzy. Jeżeli aniołowie są odważni,
prawi i uparci, jeśli są grzeszni i czuli, i jeśli kochają
z całego serca, to miała przed sobą dłoń anioła.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
191 James BJ Dłoń Anioła
146 James BJ Duma i obietnica
03 James BJ Namiętności 03 Obietnica Shiloha
096 James BJ Na skraju przepaści
Chadda Sarwat Pocałunek anioła ciemności 01 Pocałunek Anioła Ciemności
Chmurki anioła, Przepisy kulinarne i dekoracje potraw
KPRM. 191, WSZYSTKO O ENERGII I ENERGETYCE, ENERGETYKA, KOPYDŁOWSKI
BUSZUJĄCY W ZBOŻU, Pedagogika, Czytajmy razem Anioła Stróża- brat Tadeusz Ruciński, Teksty do CZYT
O Aniołach, Biała Magia
WIERSZE O ANIOŁACH(1), Anioły, angelologia
Panas - Tajemnica siódmego anioła, Polonistyka, Teoria literatury
191 Manuskrypt przetrwania
191
Nęcka Inteligencja geneza struktura funkcje str 166 191

więcej podobnych podstron