Tytuł oryginału:
The Hand of an Angel
Pierwsze wydanie:
Silhouette Books, 1994
Przekład:
Małgorzata Studzińska
Redakcja:
Mira Weber
Korekta:
Stanisława Lewicka
Maria Kaniewska
© 1994 by B.J. James
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1995
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu
z Harlequin Enterprises li B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych - żywych, i umarłych
- jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin
Desire są zastrzeżone.
Skład i łamanie: COMPTEXT, Warszawa
Printed in Germany by ELSNERDRUCK
ISBN 83-7070-675-4
Indeks 356948
PROLOG
W progu przystanął na chwilę. Po to tylko, by jego
ciemne, błyszczące oczy odnalazły Madame Zare. Ale ta
chwila wystarczyła, by inni go dostrzegli, i wokół rozległ
się szmer zaskoczenia.
Sława i bogactwo nie były niczym nowym dla miesz
kańców Atlanty, którzy ucztowali aż do późnych godzin
nocnych w tym pięknym tropikalnym ogrodzie. Ale to był
Jamie. Gęste czarne włosy opadały mu na czoło, pod
doskonale skrojonym ubraniem rysowały się szerokie,
mocne ramiona. Tak, to był Jamie, który dał światu swoją
muzykę.
Niestety, po dzisiejszym wieczorze miała ona ucich
nąć.
Na twarzy Jamie'ego malował się smutek, którego nie
potrafił ukryć. Uśmiechnął się lekko i ujął słabe, powy
kręcane dłonie, które Zara wyciągnęła do niego.
- Madame.
- Mój słodki łobuziaku - mówiła staruszka, na próżno
szukając śladu radości na jego twarzy. - Niełatwo jest
zostawiać coś, co się kocha. Nawet jeśli tak trzeba.
- Ma pani rację. Trudno jest odchodzić - westchnął
ciężko — nawet jeśli tak trzeba.
- Będziesz tęsknić.
- Na pewno.
Skinęła głową, korona siwych włosów zalśniła w świetle.
6
DŁOŃ ANIOŁA
- To dobrze, że twój ostatni koncert odbyt się tu, gdzie
po raz pierwszy rzuciłeś świat na kolana.
- Nigdy nie pragnąłem mieć go u swoich stóp.
- Wiem. Ale jesteśmy ci wdzięczni za to, że ob
darzyłeś nas swoją muzyką.
- Dziękuję. - Jamie uniósł do ust jej dłoń. - Nigdy
tego nie zapomnę. Warto było to przeżyć.
- Nie wątpię.
Tym razem uśmiech pojawił się i w jego oczach.
Madame Zara umilkła. Temat był wyczerpany. Nie
potrzeba żadnych słów, by wiedzieć, jak trudno jest
kochać, a jeszcze trudniej zostawić swą miłość. Wysunęła
dłoń z jego uścisku i dotknęła lekko policzka Jamie'ego,
jakby chciała złagodzić jego ból.
- Ależ z ciebie przystojny chłopak, Jamie, Gdybym
miała pięćdziesiąt lat mniej...
- Pani jest zawsze tak samo młoda. Pani jest wieczna,
Madame - roześmiał się Jamie.
- Czyli mogę być starsza od Pana Boga? - uniosła
lekko brwi.
- Nie, chciałem tylko powiedzieć, że pragnąłbym być
mężczyzną liczącym się w pani życiu.
- Ty pośród moich sześciu mężów? - tym razem
Madame Zara się roześmiała.
- Mówiła pani o pięciu.
- Czyżby? - znowu uniosła brwi. - Z szóstym żyłam
bez ślubu.
- Szczęściarz.
- Wiem, że ta kobieta, która będzie miała Jamie'ego
McLachlana za męża, też będzie bardzo szczęśliwa.
- Nie wiem, czy taka kobieta istnieje.
- Istnieje. Kiedy ją spotkasz, będziesz wiedział. A ona
na pewno ci się nie oprze.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Niech cię diabli, Simon! - Jamie uderzył dłonią
w stół, aż zadźwięczało szkło. — Przecież wiedziałeś, że
skończyłem już z Organizacją, kiedy to planowałeś.
Simon McKinzie skinął głową, nie siląc się na wyjaś
nienia. Podniósł szklankę, poruszył nią tak, że bur
sztynowy płyn zawirował, i podniósł ją do ust. Jeden ruch
i szklanka była pusta. Czysta, mocna whisky spłynęła mu
do gardła; połknął ją jak wodę.
Jamie patrzył, jak olbrzymia dłoń przechyliła ponow
nie karafkę i następna porcja płynu pojawiła się w szklan
ce.
Marynarka Simona miała swoje lata, jak i jej właś
ciciel, ale w dalszym ciągu wyglądała porządnie. Ktoś
inny może wyglądałby śmiesznie w błyszczącym ubra
niu, które wyszło z mody trzydzieści pięć lat temu, kiedy
urodził się Jamie, ale nie Simon.
- Dobrze dziś grałeś. - W ustach Simona była to
najwyższa pochwała.
- Dzięki. - Jamie skrzyżował ręce. - Starałem się.
- Spoglądał przez cały czas na mężczyznę, który był jego
przyjacielem i mistrzem.
- Chwilami batem się, że rozbijesz fortepian.
- Jak dotąd, nigdy tego nie zrobiłem. A teraz, kiedy
skończyłem z koncertami, nie będę miał ku temu okazji.
DŁOŃ ANIOŁA
- Ze dwa razy musiałem wyjąć chusteczkę.
Jamie roześmiał się. Smutek zniknął z jego twarzy.
Simon łatwo się wzruszał. Jego wrażliwość dorównywała
posiadanej sile.
- Już ci przeszło? - Simon popatrzył badawczo na
Jamie'ego. Lubił go najbardziej ze wszystkich McLach-
lanów. - Czy możesz mnie teraz wysłuchać?
- Chcesz się wytłumaczyć? Dobrze. Słucham.
- Raczej wyjaśnić ci przyczyny. - Simon był dokład
ny,
- Dobrze. Wyjaśnij. - Zły, że wciągnięto go w tę
operację, Jamie wiedział, że Simon zawsze postępował
rozsądnie. Ten potężnie zbudowany weteran służb spec
jalnych nie utworzyłby najlepszego oddziału, gdyby nie
kierował się rozsądkiem. Jamie działał razem z nim.
Simon zwerbował go wiele lat temu.
- Mendoza przyjeżdża jutro o szóstej. - Widząc
pytanie w oczach Jamie'ego, dodał: - Tak, ten sam,
z którym miałeś do czynienia trzy lata temu.
- Ujawnił się?
- Tak. Ma listę i teczkę pełną dowodów wystar
czających, by uniemożliwić działanie szczególnie nie
bezpiecznej grupie kartelu narkotykowego. Podobno lista
zawiera znane nazwiska. Ale nie wiemy, czyje i jakie
stanowiska piastują ci ludzie. Mendoza jest bardzo
wystraszony. Potrzebujemy na lotnisku znajomej twarzy.
Kogoś, komu ufa.
Jamie westchnął. Był wykończony. Zawsze tak się
czuł po koncertach, a teraz jeszcze to spotkanie.
- Rozumiem.
- Wystarczy, aby cię dostrzegł na lotnisku. Kiedy
upewnisz się, że cię widzi, umożliwisz mu zamianę
DŁOŃ ANIOŁA
9
8
teczki, stawiając swoją w jak najdogodniejszym miejscu.
Potem zabierzesz teczkę Mendozy i opuścisz teren
lotniska.
- Czy Mendoza będzie bezpieczny?
- To problem kogoś innego. Ty się tą sprawą nie
zajmujesz. Jak tylko dostarczysz nam teczkę, przecho
dzisz na zasłużoną emeryturę.
- A ja myślałem, że nastąpiło to już tydzień temu.
- Czyżby? Chyba się pomyliłeś.
- Niech ci będzie. - Jamie stuknął lampką o szklankę
Simona. - Za tydzień, w którym Jamie McLachlan,
pianista i tajny agent, przechodzi na emeryturę.
- I za wszystkie jego dzieci, które zacznie produko
wać, jak tylko znajdzie odpowiednią osobę.
- Produkcja dzieci - roześmiał się Jamie. - No cóż,
wymyśliłeś dla mnie zupełnie przyjemne zajęcie.
- Prawda? - Simon uśmiechnął się i druga szklanka
whisky zniknęła podobnie jak pierwsza.
Brett Sumner przesunęła wyżej pasek aparatu foto
graficznego i przycisnęła łokcie do ciała. Przy każdym
kroku teczka obijała się jej o kolana. W odruchu wściek
łości zapragnęła nagle uderzyć nią mężczyznę, który
przepychał się przez tłum tuż za nią. Co z tego, że mu się
spieszy. Wszystkim się spieszy. Trzeba wykazać trochę
cierpliwości. Zwolniła kroku i powoli posuwała się wraz
z tłumem. Kiedy znalazła się w poczekalni, odetchnęła
z ulgą. Nareszcie można było przełożyć aparat na drugie
ramię i uchwycić teczkę tak, by nie przeszkadzała przy
każdym ruchu. Poruszała się z wdziękiem. Pasma kruczo
czarnych włosów wysuwały się spod zniszczonego kape
lusza, czerwona apaszka była niedbale wsunięta w wycie-
10
DŁOŃ ANIOŁA
cie bluzki. Mocne wysokie buty, w które wpuszczone
były nogawki szerokich spodni, podkreślały płynny krok.
Jej zgrabna sylwetka przyciągała wzrok wszystkich.
Goniły ją spojrzenia pełne podziwu. Piękna twarz, dosko
nała figura, pewność siebie i poczucie własnej godności
podkreślały jej zmysłowość.
Brett nie zdawała sobie zupełnie sprawy z podziwu, jaki
budzi. Myślała tylko o tym, by jak najszybciej dotrzeć do
domu. Myślami była już w ciemni, gdzie powoływała do
życia nadzieje, marzenia, ból i żal, które uchwyciła na
zdjęciach. Idąc wśród tłumu, przypatrywała się twarzom
napotykanych ludzi, szukając ciekawych obiektów.
W oczy rzuciła jej się twarz szczupłego, atrakcyjnego
mężczyzny. Widziała ją w ostrych, kontrastujących ze
sobą kolorach, które nie tylko odzwierciedlały przepeł
niającą go energię, ale i podstęp. Zwolniła kroku, zacieka
wiona. A może to pozory? Twarze wielu osób przypomi
nały maski, by nikt nie mógł ich zranić lub odkryć ich
prawdziwej natury. Pracując, starała się zawsze ujawnić
to, co kryło się pod taką maską.
Nie rozumiała, dlaczego ten stojący samotnie męż
czyzna przyciągnął jej uwagę. Dlaczego kojarzył się jej
z podstępem. Chyba to podpowiadał jej instynkt. Zaprag
nęła utrwalić napięcie, które malowało się na jego twarzy,
i sięgnęła po aparat. W jakiś sposób odgadł jej intencje
i wpił się w nią ciemnymi oczami. Brett zadrżała.
Zaskoczona stwierdziła, że oczy mężczyzny były niebies
kie i bardzo rozgniewane, jakby mówiły: wynoś się stąd;
to nie twoja sprawa.
Te nie wypowiedziane słowa dotarły do niej z taką
mocą, że aż się cofnęła, a ręka zsunęła się z aparatu.
Mężczyzna wpatrywał się w nią intensywnie, dopóki nie
DŁOŃ ANIOŁA
11
rozdzielił ich wózek z bagażami. Kiedy przejechał,
mężczyzny już nie było.
Brett wpatrywała się w opustoszałe miejsce zupełnie
wytrącona z równowagi. Miała wrażenie, że wszystko to
działo się w jej wyobraźni, że jej umysł nie uwolnił się
jeszcze od nastrojów panujących w kraju, z którego
właśnie wróciła.
Jeszcze raz rozejrzała się po szerokim korytarzu,
szukając nieznajomego, ale go nie znalazła. Zorientowała
się, że stoi pośród przechodzących ludzi, i przyłączyła się
do nich. Idąc z tłumem zmęczonych podróżnych, od
twarzała w myślach obraz ujrzanej twarzy.
Każdy szczegół utkwił jej w pamięci. Proste brązowe
włosy odrzucone na bok były tak ciemne, że aż czarne.
Wyraźnie zarysowane brwi miały ten sam kolor. Gęste,
zawinięte rzęsy były jeszcze ciemniejsze. Wystające
kości policzkowe i podbródek świadczyły o bezkom-
promisowości tego mężczyzny. Pięknie wykrojone usta
stworzone były do śmiechu; złość, która ściągnęła je
w prostą, wąską linię, nie pasowała do nich. I te cudowne
oczy jak płomień błyskający mocą.
Piękna twarz. Twarz, której nie można zapomnieć.
Znowu zwolniła kroku. Jedynie tłum ludzi powstrzy
mywał ją od zawrócenia i ponownego przeszukania
poczekalni. Była pod tak silnym wrażeniem tego męż
czyzny, że postanowiła znaleźć jakieś logiczne wy
tłumaczenie tego faktu. W końcu doszła do wniosku, że
rysy wydają się jej znajome. Tylko skąd je znała? Dała
upust swojej fantazji, próbując sobie wyobrazić mężczyz
nę w innym otoczeniu. Przed jej oczami pojawiały się
obrazy i znikały. Męczyło ją uczucie, że rozwiązanie
zagadki jest w zasięgu ręki, ale nie mogła nic na to
12
DŁOŃ ANIOŁA
poradzić. Była już prawie u wyjścia, gdy przypomniała
sobie o bagażach.
- Cholera! - zaklęła poirytowana i zawróciła. Nie
uszła nawet kroku, gdy mocne uderzenie powaliło ją na
ziemię.
- Dziwka! - padło przekleństwo.
Czuła, że uderza głową o podłogę, a jakieś ciało
przygniata ją swym ciężarem, ale jedyna rzecz, o której
była w stanie myśleć, to aparat fotograficzny.
- Nie mógł pan uważać? Co za niedołęga - syczała
przez zęby.
Powoli gramolił się na nogi, cały czas rozglądając się
w panice na wszystkie strony. Po chwili znowu rzucił się
na nią, próbując wyrwać jej z ręki teczkę. Brett zorien
towała się, że napastnikiem jest mrukliwy facet o ciem
nych, przerażonych oczach, który leciał z nią samolotem.
Wyszarpnął jej teczkę i teraz ściskał ją tak mocno, jakby
zawierała wszystkie skarby jego życia.
Złodziej! Wstrętny typ, który chce po prostują okraść.
- O nie! Nic z tego! - Zapominając o bólu, próbowała
stanąć na nogi.
- Nie!
Była tak zajęta walką z napastnikiem, że nie zwracała
na nic uwagi. Próbowała chwycić złodzieja za rękę, ale
złapała go tylko za połę koszuli, gdy nagle na jego
brzuchu pojawiła się plama czerwieni. Mężczyzna po
tknął się i osłaniając głowę jedną ręką, a w drugiej
ściskając teczkę Brett, biegł w stronę taksówki.
Znowu próbowała się podnieść.
- Nie ruszaj się! - Szum głosów i dźwięk rozbijanego
szkła zagłuszyły to polecenie.
Zdenerwowana tak bezczelną kradzieżą dokonaną na
DŁOŃ ANIOŁA
13
oczach wszystkich, nie dostrzegała niczego wokół. Myś
lała tylko o filmie, który straciła, o tych wszystkich
wspaniałych twarzach, które udało jej się utrwalić. Nie
mogła tego darować złodziejowi, więc rzuciła się w po
goń za nim.
- Do diabła! Kobieto!
Kolejny raz znalazła się na podłodze, przygnieciona
żelaznym uściskiem.
- Czy pani jest głucha? - Patrzyły na nią rozgniewane,
ciemnoniebieskie oczy.
Jamie McLachlan był wściekły na siebie. Spóźnił się.
Nie przypuszczał jednak, że ktoś taki jak Mendoza
wpadnie w panikę. Nie spodziewał się, że ten głupiec
zacznie uciekać przed ludźmi, którzy mieli go chronić.
Biegł na oślep, aż zderzył się z piękną kobietą o łagod
nych szarych oczach.
- Czy pani oszalała? - krzyknął. - Czy też ma pani
zbyt dużo odwagi, a za mało rozumu?
Bał się o nią nawet teraz, gdy chronił ją własnym
ciałem.
Brett próbowała coś powiedzieć, ale jej słowa zostały
zagłuszone gniewnymi pomrukami, jakie wydawał męż
czyzna, przyciskając ją mocniej do podłogi. Czuła na
włosach jego ciepły oddech, ręce na swoich plecach.
Dwukrotnie powietrze rozdarły dwa groźne, krótkie
dźwięki. Dwukrotnie przyciągnął jej ciało jeszcze bliżej
do siebie, tak, że była wokół niej tylko ciemność
wypełniona zapachem słońca, mydła i liści.
Ktoś przebiegł obok. Trzasnęły drzwi. Zabrzęczało
rozbijane szkło. Brett nic nie rozumiała. Wszystko to
działo się zbyt szybko. Starała się uwolnić spod przy
gniatającego ją ciężaru, ale było to ponad jej siły.
14
DŁOŃ ANIOŁA
- Rusz się, do pioruna!
Nie zauważyła, że uniósł głowę i badawczo rozejrzał
się dookoła.
- Wybacz, moja piękna - wyszeptał. - Bałem się, że
jakiś głupiec zastrzeli cię, zanim uda nam się pocałować.
- Co takiego? - Brett przestała się szarpać.
Jamie roześmiał się i z zadowoleniem zauważył, że
gniew, jakim zareagowała na głupią odzywkę, przywrócił
rumieńce jej policzkom.
Jednym ruchem podniósł się z podłogi, potem chwycił
ją za rękę i pomógł wstać.
- Mój aparat! - zawołała Brett, odpychając go.
- Nie ruszaj się! - Ujął ją za ramię i nie puszczał, choć
starała się uwolnić. Patrzył jej prosto w oczy. - Powie
działem: nie ruszaj się. Znajdę twój cenny aparat.
Nie słuchała go. Już dawno nikt jej nie rozkazywał.
Jeśli temu człowiekowi wydawało się, że może nią
rządzić, to mylił się bardzo.
- To mój aparat - warknęła - i ja po niego pójdę.
Przytrzymał ją mocniej. Sytuacja uległa zmianie.
Mendoza zniknął, ludzie Simona pobiegli za nim. Ten,
kto strzelał, gdzieś się ukrył. A on był tutaj, aby chronić tę
kobietę. I miał zamiar wykonać swoje zadanie do końca.
- Nigdzie nie pójdziesz. Mówię ci, że zostaniesz tutaj.
O mały włos nie zostałaś zastrzelona.
- Zastrzelona? - Dopiero teraz zaczęła słuchać tego, co
mówi nieznajomy. Zauważyła potłuczone szkło ze śladami
krwi. - Kto? - zapytała i przerażona patrzyła na niego,
szukając ran. Zaskoczył go wyraz ulgi na jej twarzy, gdy
zobaczyła, że nic mu się nie stało. - Do kogo strzelali?
- Do faceta, który cię przewrócił.
- Ale widziałam go, jak wsiadał do taksówki.
DŁOŃ ANIOŁA
15
- Jest ranny, ale uciekł. Ty znalazłaś się dokładnie na
linii strzału. Jeszcze sekunda i byłoby po tobie.
Przypomniała sobie plamę czerwieni na koszuli tęgie
go mężczyzny. Jego niepewny chód. Brett zadrżała.
A przecież dobrze wiedziała, co to przemoc. Widziała
śmierć i zniszczenie. Ale nie tu, nie w rodzinnym kraju.
Nie w Atlancie. Tu był jej dom, spokój, do którego
wracała, pozostawiając za sobą niebezpieczeństwo, z ja
kim stykała się w czasie wyjazdów. Co prawda, tutaj też
zdarzały się gwałt i przemoc, ale niezbyt często. Czuła się
tu bezpieczna. Teraz odebrano jej to poczucie, co było
gorsze od bezpośredniego zagrożenia.
- Nie ruszaj się stąd, proszę - Jamie powtórzył polecenie.
Skinęła głową. Nie była zdolna do żadnych reakcji.
Nie chciał od niej odchodzić, ale wiedział, że nic jej już
nie grozi. Słaniała się na nogach ze zmęczenia i bólu, ale
była bezpieczna.
Ruszył w stronę aparatu i teczki leżących na podłodze.
Brett stała bez ruchu. Próbowała zebrać myśli i uporząd
kować to, co się zdarzyło.
- Proszę. - Jamie podał jej oba przedmioty.
Co prawda, była przekonana, że teczka została skra
dziona, ale widocznie się pomyliła, bo teraz miała ją
przed sobą wcale nie uszkodzoną. Wydawało się, że
i aparat nie uległ zniszczeniu, ale musiała to sprawdzić.
- Chodźmy stąd w jakieś spokojne miejsce. - Jamie
wziął ją pod rękę i zaprowadził do małej wnęki, gdzie nie
było słychać gwaru lotniska. Tam przyciągnął ją do siebie
tak mocno, że zachwiała się i oparła o niego. Ten krótki
dotyk przypomniał mu, jak bardzo jej pragnął wtedy, gdy
ją osłaniał. Zastanawiał się, czy można czuć pożądanie
w obliczu niebezpieczeństwa. Ale kiedy popatrzył na jej
16
DŁOŃ ANIOŁA
potargane włosy, piękną twarz i wspaniałe ciało - stwier
dził, że jest to możliwe. Ścisnął jej rękę aż do bólu i wtedy
zauważył na twarzy dziewczyny strach. Nie miał do niej
pretensji, że się boi. Sam nie mógł zrozumieć tego, co
czuł, więc jak ona mogła to pojąć? Miała za sobą ciężkie
chwile, a on działał zbyt szybko. Dokąd go to za
prowadzi?
Wpatrywał się w nią z zachwytem, marzył o tym, by ją
pocałować. Zapomniał zupełnie, że jest dla niej obcym
człowiekiem. Powstrzymywała go od pocałunku tylko
świadomość, że nie poprzestałby na jednym. Delikatnie
odsunął włosy z jej twarzy, by upewnić się, że nie jest ranna.
- Śmiałem się - powiedział - a nie powinienem.
Przepraszam.
- Wiem, dlaczego się śmiałeś.
- Naprawdę? - Popatrzył na nią z powagą, a potem
potrząsnął głową. - Nie jestem pewien, dlaczego to
zrobiłem. Jeszcze raz przepraszam. To nie było zabawne
dla żadnego z nas.
Ktoś pojawił się za nim. Był to Jeb Tanner, jeden
z najlepszych agentów Simona. Jamie wiedział, że jego
przejście na emeryturę znowu odsuwa się w czasie. Był
potrzebny Simonowi. Skinął głową w stronę Jeba i pono
wnie zwrócił się do stojącej przy nim dziewczyny.
- Jakżebym chciał, żebyś nie była w to wszystko
wplątana.
- Nie było to miłe powitanie.
- Przepraszam - powiedział i zorientował się, że
w kółko powtarza to słowo. - Plotę bzdury.
- Ależ skąd - zaprzeczyła Brett. - Jesteś bardzo
zdenerwowany.
Podobała mu się coraz bardziej, ale potrzebował czasu,
DŁOŃ ANIOŁA
17
by jej to wszystko wyjaśnić. Niestety, Jeb Tanner unie
możliwia! mu to.
- Muszę już iść - westchnął.
- Poczekaj! - Brett chwyciła go za ramię. - C o tu się
stało?
- To nie powinno cię obchodzić. Najważniejsze, że
jesteś już bezpieczna.
- To nie był zwykły napad i kradzież, prawda?
Jeb - wysoki, spokojny mężczyzna, był już na granicy
wytrzymałości.
- Cholera! - Jamie popatrzył ze złością na wysłannika
Simona, ale nie mógł zbagatelizować jego obecności.
Musiał spełniać polecenia, dopóki nie wypełni swego
zadania i dopóki sprawa Mendozy nie zostanie rozwiązana.
Brett spojrzała na nieznajomego. Widywała podob
nych ludzi w różnych krajach w czasie swych podróży.
Niebezpieczeństwo nie było dla nich niczym nowym.
W ich spokoju kryło się coś szczególnego. Zrozumiała, że
mężczyzna o ciemnoniebieskich oczach, który uratował
jej życie, też do nich należał.
- Kim jesteś? - spytała. - Czym się zajmujesz?
Jej spojrzenie trzymało go mocniej niż uścisk ręki. Nie
chciał kłamać, a na to, żeby jej opowiedzieć o sobie, nie
miał teraz czasu.
- Później. - Przykrył jej dłoń swoją ręką. - Chciałbym
ci wiele powiedzieć, ale nie teraz.
- Ale....
- Przykro mi. Muszę już iść. Obiecuję, że wszystko ci
później wyjaśnię.
Odszedł, omijając potłuczone szkło i plamy krwi. Brett
została sama.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Nikt nie zna jej nazwiska?! - Simon popatrzył na
swoich ludzi. - Mówicie, że nikt z was nie spytał jej
o nazwisko? I wyszła sobie z lotniska tak po prostu
i zniknęła?
Wszyscy milczeli. Nikt nie odważył się odezwać. Jeb
Tanner zainteresował się nagle swoim złamanym paznok
ciem. Dwaj inni, Matthew Sky i Mitch Ryan, wpatrywali
się uparcie w podłogę.
Jamie stał z boku, zmęczony, w ubraniu poplamionym
krwią, i nie odrywał spojrzenia od Simona.
- Co za bałagan! - stwierdził ten ostatni, westchnął
ciężko i potrząsnął głową na myśl o pomyłkach i pechu,
jakie związane były z tą akcją. - Od początku do końca
totalny bałagan.
Ciszę przerywało jedynie pełne poczucia winy szura
nie butami.
- Taka prosta akcja, a myśmy ją schrzanili. - Nikt nie
podniósł na niego oczu, nikt nie zaprzeczył. Wszyscy
zauważyli, że użył zaimka „ m y " , ż e wziął winę również
na siebie. Nikt też nie miał wątpliwości, że nie skończył
jeszcze swej przemowy. Teraz miało nastąpić najgorsze.
Wyliczenie błędów, które popełnili.
- Zgubiliśmy człowieka. Straciliśmy dowody. Lotnis
ko zamieniliśmy w cyrk. Zwróciliśmy na siebie uwagę.
DŁOŃ ANIOŁA
19
Ale najgorsze - zacisnął pięści - najgorsze jest to, że
pozwoliliśmy świadkowi, może jednemu ze spiskowców,
wymknąć się niepostrzeżenie.
- Nikt nie spodziewał się, że Mendoza będzie na tyle
głupi i zacznie uciekać. A ona była przypadkowym
świadkiem, Simonie, nikim więcej - Jamie zwrócił się do
szefa. - Znalazła się przypadkiem w nieodpowiednim
miejscu i czasie, na pewno nie brała udziału w żadnym
spisku.
- Jesteś tego pewien? - zapytał Simon ze złowrogim
uśmiechem.
- Czuję to. - Jamie usiłował zostawić sobie drogę
odwrotu.
- Może ta pewność była powodem tego, że nie
wykonałeś rozkazów i działałeś na własną rękę?
Jamie nie odpowiedział. Wiedział, że Simon musi tak
postępować. Jego gwałtowna reakcja była wynikiem
obawy o swoich ludzi.
- Miałeś wyraźny rozkaz: zamienić teczki i opuścić
teren lotniska. Zamiast tego włączyłeś się w całe to
przedstawienie. Osłaniałeś kobietę, którą wcześniej prze
wróciłeś na ziemię, potem podniosłeś ją, otrzepałeś
z kurzu i odesłałeś do domu, nawet nie pytając o nazwisko
- westchnął, mówiąc to wszystko z patosem. - A mimo to
wiesz, że była przypadkowym, niewinnym świadkiem.
- Nie odesłałem jej do domu - odpowiedział spokoj
nie Jamie, na którym słowa Simona nie zrobiły większego
wrażenia. - Nie zrobił też tego Jeb ani nikt inny. Mendoza
był dla nas najważniejszy. I chyba jednak pomyliliśmy
się, traktując tę kobietę jako zwykłego świadka. Więk
szość ludzi, która znalazłaby się w podobnej sytuacji,
potrzebowałaby pomocy i ochrony ze strony władz.
20
DŁOŃ ANIOŁA
- Powinna zostać przesłuchana - upierał się Simon,
choć wiedział, że nie ma racji.
- Tak, to prawda - zgodził się Jamie. — Ale tylko dla
jej własnego bezpieczeństwa.
- Mam nadzieje, że gdy ją odnajdziemy, rozpoznasz
ją.
- Na pewno.
- Mendoza został ranny - podjął następny temat
Simon. - Sądząc po ilości krwi, rana jest poważna.
Policjanci przeszukują ulice w okolicy, w której, według
taksówkarza, wysiadł. Nasi ludzie sprawdzają okoliczne
szpitale.
Zadzwonił telefon. Simon podniósł słuchawkę. Od
powiadał lakonicznie. Kiedy skończył, zwrócił się do
czekających w napięciu mężczyzn.
- Jakiś przechodzień znalazł Mendozę w zaułku.
- Popatrzył na Matthew. - W tej części miasta, którą
poleciłeś przeszukać. Niestety, było już za późno. Na
szczęście dla nas miał przy sobie teczkę.
- Gdzie ona jest?
- Jedzie windą wraz z policjantem, który ją znalazł.
Nastrój zmienił się całkowicie. Nic nie można już było
zrobić dla Mendozy, ale mieli jeszcze jedną szansę, by
zapobiec rozprowadzeniu kolejnej partii narkotyków.
Jamie nie mógł się doczekać, kiedy zobaczy od
nalezioną teczkę. Coś go niepokoiło. Czuł to już wcześ
niej. Teraz, gdy zdobyto najważniejszy dowód, nie mógł
ukryć niecierpliwości.
Stanął przy oknie. Patrzył na światła miasta. Na pewno
któreś rozświetla jej mieszkanie. Zastanawiał się, które
okna należą do niej. A może są ciemne, bo pracuje nad
wywołaniem zdjęć, dla których ryzykowała życie?
DŁOŃ ANIOŁA
- Ona jest zawodowym fotografem - wypowiedział
na głos słowa, które pojawiły się w jego myślach.
Simon odwrócił się do Jamie'ego, ale nie odzywał się.
Nie chciał mu przeszkadzać, bo czuł, że ten coś sobie
przypomina.
- Miała aparat fotograficzny, wyglądał na sprzęt
profesjonalny. Bardzo się o niego troszczyła. Może
jest fotoreporterem, a może dziennikarką, sam nie
wiem.
Czuł, że ma rację. Przesunął dłonią po włosach,
W niczym nie przypominał mężczyzny, który nie dalej
jak wczoraj grał swój ostatni koncert nagradzany burz
liwymi oklaskami. Nie myślał teraz o tym. Myślał
o szarookiej kobiecie.
- Chyba leciała tym samym samolotem co Mendoza.
Pewnie robiła reportaż z wydarzeń rozgrywających się
w jego kraju. - Jamie odwrócił się do kolegów. - Cieka
we, gdzie pracuje? Pytacie, jak wygląda? Jest wysoka,
młoda, ma ciemne włosy. I zbyt piękna, by o niej
zapomnieć. Któryś z was musiał ją gdzieś widzieć.
- Ten opis pasuje do wielu kobiet. - Jeb myślał
intensywnie, przesuwając palcami po jasnej brodzie.
- Ale...
- Co? - Jamie zbliżył się do niego.
- Sumner! - Jeb uśmiechnął się radośnie. - Tak, to
żona Carsona Sumnera!
- Żona? - Głos Jamie'ego zabrzmiał ochryple.
- Tak. Na imię jej Brett. Ten kapelusz mnie zmylił.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, kim jest ta kobieta.
- Jeb spojrzał na Jamie'ego. - Masz rację, Brett jest
dziennikarką i fotoreporterką. Wolny strzelec, nie pracuje
dla żadnej określonej gazety.
2 1
22
DŁOŃ ANIOŁA
Jest mężatką. Tego Jamie się nie spodziewał. Nie
pasowało to do niej.
- Sumner... - Simon wyjął z szuflady książkę telefo
niczną i zaczął przerzucać kartki w poszukiwaniu właś
ciwego nazwiska. — Mam!
- Jaki adres? - Jamie odczuł ulgę, ale jednocześnie
dziwny lęk.
- Mieszka na Callaway Drive. - Simon odczytał
numer.
- Nie najlepsza dzielnica. Nie przypuszczałem, że
żona Sumnera może tam mieszkać - wtrącił się Jeb.
Ktoś zapukał. Drzwi otworzyły się i podobny do Jeba
mężczyzna wprowadził do pokoju policjanta w mundurze.
- To jest sierżant Mahoney. Rozpoznał Mendozę
i znalazł teczkę.
Podziękowali policjantowi i poczekali, aż wyjdzie.
- Popatrzmy, co zdobyliśmy za cenę życia człowieka
- powiedział Simon, stawiając na biurku zniszczoną
teczkę. Zamek nie stanowił dla niego żadnego problemu,
ale zawartość...
- Co to jest, do diabła! - Simon oniemiał.
- No, no! Cóż my tu mamy? Czyżby nasz znajomy
gustował w babskich rzeczach? Chyba nie znaliśmy go za
dobrze. O, a tu jest jakiś film. Jak myślicie, czy lubił też
nieprzyzwoite zdjęcia?
- Przestań, Ryan — Simon jednym słowem potrafił
każdego przywołać do porządku.
Jamie przyjrzał się uważnie teczce. Zapach, który
poczuł, natychmiast naprowadził go na ślad. Teczka
Mendozy była taka sama jak teczka Brett. I właśnie jego
teczkę dziewczyna miała przy sobie, gdy opuszczała
lotnisko.
DŁOŃ ANIOŁA
2 3
- Oni też o tym wiedzą - zawołał. - Ci, którzy
obserwowali Mendozę, byli lepiej poinformowani, niż
my. Zorientują się, co się stało z teczkami.
- To nie jest takie proste. - Simon zaczął przeglądać
mały notes. - Nawet jeśli obserwowali zamianę, to
przecież nie wiedzą, kim jest dziewczyna.
- Wiedzą o zamianie i z łatwością mogą ziden
tyfikować Brett. Może już ją znaleźli?
Jamie w ciągu sekundy był przy drzwiach.
- Jamie! Dokąd, do cholery, idziesz? - krzyknął
Simon.
- Na Callaway Drive. Módlcie się, żeby nie było za
późno.
Brett od kwadransa odpoczywała w wannie. Gorąca
woda koiła zmęczenie. Próbowała uspokoić nerwy po
tych wszystkich wydarzeniach na lotnisku, słuchając
muzyki dobiegającej z głębi mieszkania.
Muzyka połączona z medytacją stanowiły rytuał po
każdej podróży. Pomagało jej to uporać się ze wstrząsają
cymi obrazami i przeżyciami. W ten sposób mogła nabrać
dystansu do tragedii, rozczarowań i klęsk, będących
udziałem innych, i wrócić do kłopotów dnia codziennego.
Te krótkie chwile izolacji nie zmieniały nic, ale
dodawały jej siły.
Dziś muzyka tylko ją drażniła. „Sonata Księżycowa"
irytowała ją, a co gorsza nie dawała ukojenia. Zdawała
sobie sprawę, że nie jest to wina muzyki. Kiedy indziej na
pewno spełniłaby swoje zadanie. Ale nie dzisiaj, gdy
spotkała tego człowieka. Mężczyznę, którego nie po
trafiła wyrzucić z pamięci.
Brett nie należała do kobiet, które mężczyźni łatwo
24
DŁOŃ ANIOŁA
mogli wytrącić z równowagi. W każdym razie nie
zdarzało jej się to do tej pory. Tym razem jednak nie
potrafiła przestać myśleć o nieznajomym z lotniska.
Rozgniewana, wyszła z wanny z postanowieniem zajęcia
się zwykłymi sprawami.
Nalała sobie trochę wina i usiadła w fotelu. Przytu
liła zimną, oszronioną szklankę do skaleczonego poli
czka. Poczuła, że ból mija, i zapadła w jakiś dziwny
półsen. Widziała kalejdoskop zmieniających się obra
zów, słyszała kakofonię dźwięków. Zapach prochu
i krwi. Strach.
Znała już to wszystko z obserwacji. Pisała o przemocy,
ale nigdy nie doświadczyła jej bezpośrednio. Dzisiaj na
lotnisku przestała być widzem. Rzeczy, o których dotąd
tylko pisała, stały się jej udziałem. Jej spokojny świat
w Atlancie rozpadł się.
„Idź! To nie twój interes!" To właśnie chciał jej
powiedzieć tajemniczy mężczyzna.
Telepatia.
Nić porozumienia między dwojgiem nieznajomych.
Przecież posłusznie spełniła ten niemy rozkaz. Odeszła
pewna, że już go więcej nie zobaczy, ale nie mogła
przestać o nim myśleć.
Na skutek roztargnienia znalazła się w niebezpieczeń
stwie i znowu ich drogi się spotkały. Był zły na nią,
krzyczał, ale uratował jej życie. A gdy dotknął jej
obolałego policzka, zrobił to z ogromną delikatnością.
Brett zadrżała na wspomnienie tego dotyku. Pamię
tała swoją reakcję - uczucie rozkoszy, którego nie
potrafiła stłumić. Nikt poza mężem nie dotykał jej
w taki sposób. Tylko Carson Sumner tak na nią dzia-
DŁOŃ ANIOŁA
25
Nie! Nie wolno jej o tym myśleć. Nie wolno jej robić
żadnych porównań. Absolutnie nie wolno.
- No i dobrze. Nigdy więcej go nie zobaczę. - Jej głos
zabrzmiał głucho w pustym mieszkaniu. Przez chwilę
czuła się bardzo samotna. Roześmiała się, próbując
zmienić nastrój. - Brett Sumner! Znowu mówisz do
siebie! - Teraz śmiech zabrzmiał już radośniej. - Może
dobrze, że już go więcej nie spotkasz. Mógłby pomyśleć,
że zwariowałaś.
Postanowiła zabrać się do pracy. Jeśli wszystkie
zdjęcia się udały, będzie to najlepszy reportaż, jaki
dotąd zrobiła. Znowu pomyślała o zdjęciu, które mogła
zrobić. Taka fascynująca twarz! Starała się przekonać
samą siebie, że wycofała się, bo chciała uszanować
jego prywatność. Zawsze traktowała z szacunkiem
tych, których fotografowała. Ale jakiż byłby to wspa
niały portret. Zrobić takie zdjęcie - to byłoby arcy
dzieło.
I znowu myślała o tym mężczyźnie. Przecież Car
son by! jedynym, którego pragnęła. By! najważniejszą
osobą w jej życiu - nauczycielem, mistrzem, kochan
kiem.
Jak więc wytłumaczyć to, że zupełnie przypadkiem
spotkana osoba była w stanie poruszyć uśpione od lat
uczucia, poddać w wątpliwość obietnicę złożoną samej
sobie, że żaden mężczyzna nie przyciągnie jej uwagi.
- Praca! Tego właśnie pani potrzebuje, pani Sumner.
Nie wolno myśleć o głupotach. - Podniosła się z fotela
i podeszła do drzwi, koło których stał bagaż. Wzięła
teczkę i zaniosła ją do pokoju. Ucierpiała bardziej, niż
Brett się spodziewała. Skóra miała liczne zadrapania,
oderwane okucie i zepsuty zamek. Ale zdziwiła się
26
DŁOŃ ANIOŁA
dopiero wtedy, gdy ją otworzyła. Była przygotowana
zobaczyć ubranie na zmianę, notatki i filmy, tymczasem
ujrzała bezładnie powrzucane dokumenty i paczki uży
wanych banknotów.
Wzięła do ręki kilka kartek i zaczęła je przeglądać.
Były tam jakieś kolumny cyfr i mapy z oznaczeniami.
Niektóre teksty pisane były po angielsku, inne po hisz
pańsku. Odłożyła wszystko z powrotem. Czuła się jak
intruz. Zaczęła się zastanawiać, czyje to rzeczy. Po chwili
przypomniała sobie grubasa, który przepychał się przy
wyjściu z samolotu, a potem w poczekalni przewrócił ją
i wyrwał jej z rąk teczkę, krzycząc przy tym głośno
i przeklinając. Pewnie myślał, że specjalnie stanęła mu na
drodze, i że zabrała jego teczkę. Po prostu nie zauważył,
że jej była taka sama,
Brett miała wrażenie, że za tym kryje się coś więcej niż
zwyczajna kradzież. Mały grubas chciał odebrać od niej
swoją własność. Sądząc po ilości krwi na jego koszuli, był
ciężko ranny. Nie wiedziała, co ma w tej sytuacji zrobić.
Komu zwrócić teczkę?
Nie zastanawiała się dotąd, jaką wartość przedsta
wiają rzeczy, które znalazły się w jej rękach. Instynkt
mówił jej, że chodzi tu o coś więcej niż o skradzione
pieniądze. Zdawała sobie sprawę, że atrakcyjny nie
znajomy jest w jakiś sposób zaangażowany w tę spra
wę. Z przerażeniem zadała sobie pytanie, kto strzelał
i dlaczego?
Zdenerwowana, postanowiła dokładnie wszystko
przejrzeć i dopiero wtedy zdecydować, jak postąpić.
Po chwili zorientowała się, że grubas przewoził ma
teriał o sile dynamitu. Listę nazwisk. Brett znała
niektóre. Co prawda, miała temat na wspaniały artykuł,
DŁOŃ ANIOŁA
27
ale groziło jej niebezpieczeństwo. Zastanawiała się, czy
nie zadzwonić do FBI lub na policję. Nagle wzrok jej padł
na jedno z nazwisk. Czy były tam inne, które pominęła?
Niebaczny telefon mógł spowodować, że papiery trafiły
by do kogoś w nich wymienionego. Wszystko to było
bardzo skomplikowane. Zupełnie nie wiedziała, co robić.
Nagle przyszło jej do głowy rozwiązanie. Elise Cheney
spędzała lato w Paryżu, a Brett miała klucz do jej
mieszkania, więc postanowiła zawieźć tam teczkę. Da jej
to czas na dalsze decyzje, a teczka będzie bezpieczna.
Przypomniała sobie, że nieznajomy, który uratował jej
życie, obiecał wyjaśnienia. Bardzo ich potrzebowała.
Kim był? Dlaczego zajmował się tą sprawą? Mógł okazać
się niebezpieczny. Nie mogła nikomu ufać. Jeszcze nie
teraz.
Zamknęła teczkę. Położyła ją ostrożnie na stole
i poszła się ubrać.
Jamie zatrzymał samochód przy krawężniku, prze
cznicę od domu Brett. Jazda przez miasto pozwoliła mu
wszystko przemyśleć. Na lotnisku działał zbyt powoli.
Powinien być bardziej zdecydowany. Ale to z kolei
mogło być równie niebezpieczne.
Zgasił światła, ale został w samochodzie, obserwując
ulicę. Wokół było cicho. Brett mieszkała w spokojnej
dzielnicy, typowej dla Atlanty. Na ulicy nie było żywego
ducha. Wszystko wydawało się być w porządku, a m i m o
to Jamie czuł niepokój.
Nagle drzwi budynku otworzyły się i stanęła w nich
Brett. Zastanawiał się przez chwilę, dokąd dziewczyna
idzie o tak późnej porze.
Na dodatek miała przy sobie teczkę. Myślał, że będzie
28
DŁOŃ ANIOŁA
szła chodnikiem, ale przeszła przez jezdnię, kierując się
w stronę zaparkowanego samochodu. Zatrzymała się na
chwilę, przycisnęła teczkę mocniej do ramienia i zaczęła
szukać kluczyków w kieszeni dżinsów.
Jamie czuł, że zaraz coś się stanie. Gdzieś w oddali
rozległ się szum silnika i z parkingu wyjechał samochód.
Wtedy już wiedział, co się zdarzy, nawet zanim reflektory
samochodu oświetliły Brett.
Wyskoczył z samochodu, zaczął biec i wołać, ale było
za późno.
Widział jej przerażoną twarz w ostrym świetle reflek
torów. Widział, że dopiero teraz odgadła zamiary kierow
cy i odrzuciwszy teczkę, próbowała uciekać. Usłyszał
dźwięk, którego miał już nigdy nie zapomnieć - odgłos
ciała uderzającego o karoserię. Samochód odrzucił Brett
na bok jak szmacianą lalkę. Usłyszał pisk hamulców
i ujrzał jakąś postać wyskakującą z samochodu.
Jamie nie miał- broni. Rzadko nosił ją przy sobie. Na
ogół nie potrzebował jej, wykonując zadania dla Or
ganizacji. Mógł więc tylko krzyczeć, by zaalarmować
ludzi.
Biegł w stronę Brett. Leżała w zakrwawionej bluzce
i dżinsach. Jego krzyk był pełen bólu.
W domu, w którym mieszkała, zapaliły się światła.
W oknach pojawiły się twarze. Łajdak, który ją potrącił,
na moment zatrzymał się, chwycił teczkę i rzucił się do
ucieczki. Samochód bez numerów rejestracyjnych znik
nął za rogiem, gdy Jamie zakończył najszybszy bieg
w swoim życiu.
- Brett! Boże! Brett! - Uklęknął przy niej i starał się
wyczuć puls. Ucieszył się, czując słabe oznaki życia.
Ostrożnie zbadał dziewczynę, ale nie znalazł żadnych
DŁOŃ ANIOŁA
2 9
poważniejszych obrażeń. Nie miała złamań, nie było
śladów, które wskazywałyby na uszkodzenie czaszki lub
wewnętrzny krwotok. Oddychała wolno, lecz bez wysił
ku.
Instynktownie starała się ukryć za zaparkowanym
samochodem i prawie się jej to udało. Zderzak, który
potrącił Brett, uderzył również w jej samochód.
Otworzyła oczy, gdy odsuwał jej włosy z twarzy. Gdy
to zobaczył, ogarnęła go ogromna radość.
- To ty?! - W jej oczach pojawił się strach i próbowa
ła odsunąć się od niego.
Jamie zamarł. Czuł chłód jej spojrzenia.
- Nie skrzywdzę cię, Brett.
Próbowała się podnieść, ale zabrakło jej siły, więc
tylko zasłoniła się rękoma. Jamie czuł się jak ostatni
łajdak. Chciał ją objąć i złagodzić jej strach, ale nie
ośmielił się.
- Przyszedłem ci pomóc. Nie bój się mnie.
- Kim jesteś? - oparła się na łokciu i popatrzyła na
niego.
- Nazywam się Jamie.
- Jamie? - Słyszała już to imię. Widziała tę twarz.
Lotnisko? Tak. Nie. Jeszcze gdzieś ją widziała, w jakimś
innym miejscu. - Dlaczego tu jesteś?
- Żeby ci pomóc. - Ośmielił się jej dotknąć. Prze
sunął palcami po jej policzku, tak samo jak to zrobił na
lotnisku.
- Masz delikatne dłonie. - Tym razem nie odsunęła
się, ale opadły jej powieki. - Jak anioł - wyszeptała.
Nie widział żadnego sensu w tym, co mówiła. Musiała
tracić przytomność. Jęknęła cicho i gdyby nie Jamie,
upadłaby znowu na chodnik, ale ją podtrzymał. Czuł, że
30
DŁOŃ ANIOŁA
ma dreszcze, więc przytulił ją do siebie. Oddech miała
płytki. Dotknął jej szyi i wyczuł, że słabnie akcja serca.
Szok. Reakcja ciała na uraz: spadek ciśnienia i osłabie
nie.
Jamie miał już do czynienia z podobnymi przypad
kami. Zachowywał przy tym zawsze spokój, ale teraz
ogarnęła go panika. Brett potrzebowała pomocy. Nie
mógł jej zostawić pod opieką jakiegoś wystraszonego
sąsiada. Przecież nie wiedział, kto kryje się za krzakami
czy w najbliższym zaułku.
Brett zadrżała. Chłód ogarniał całe jej ciało. Jamie
przytulił ją jeszcze mocniej, aby ją ogrzać.
Siedział w blasku latami, trzymał ją w objęciach
i czekał na swych kolegów.
- Simon zaraz tu przyjedzie. Wtedy będziesz bez
pieczna - szeptał cicho, sam nie wiedząc: do niej, czy do
siebie. Była taka delikatna i słaba. Oddychała z trudem.
- Zaraz tu będzie, I pomoże ci. Obiecuję.
Przesunął dłonią po jej włosach i przytulił policzek do
jej czoła.
- Jak tylko Simon przyjedzie i upewnimy się, że to
tylko szok, odnajdę twojego męża. Naprawdę! I dowiem
się, dlaczego nie ma go z tobą.
- Nie - wyszeptała.
- Cicho. - Jamie był zaskoczony. Nie przypuszczał,
że Brett go słyszy.
- Żadnego męża.
- Dobrze. - Wydawało mu się, że jest zdenerwowana,
i chciał ją uspokoić. - Nie zawiadomimy go, jeśli tego nie
chcesz.
Z daleka zauważył światła reflektorów; dosłyszał
warkot silników. Samochody zatrzymały się. Przyjechał
DŁOŃ ANIOŁA
31
Simon w towarzystwie Jeba, Mitcha i Matthew, który
uważnie przeczesywał wzrokiem ulicę i jej zakamarki.
Potem nadjechał ambulans wezwany przez któregoś
z sąsiadów,
- Mój mąż odszedł - wyszeptała Brett, kiedy Jamie
pomagał ułożyć ją na noszach. - Umarł. - I dokończyła
słabszym głosem, zamykając oczy: - Osiem lat temu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Słyszał tylko szmer. Szeptów, kroków i głosów.
I równego oddechu Brett.
Gdy nocą Jamie siedział przy łóżku Brett, w myślach
przeklinał siebie i Organizację za to, co się wydarzyło.
Na razie Brett była bezpieczna. Ale co będzie jutro?
Mendoza nie żyje. Zginął od kuli. Teczkę zabrali ci,
którzy znali jej zawartość. Ale Brett Sumner mogła ją
obejrzeć. Co tam znalazła? Co wie? Kto czekał i obser
wował ją?
Kimkolwiek byli i gdziekolwiek się znajdowali, tylko
Brett mogła ich zdemaskować. Stała im na drodze do
władzy i bogactwa. Zrobią wszystko, by się jej poznać.
Groziło jej niebezpieczeństwo, a on ponosił za to winę.
A zaczęło się to w chwili, gdy wręczył jej teczkę
Mendozy. Teraz mógł jej tylko pilnować. I robił to przez
całą noc. Nie odchodził od niej nawet na krok. Nie spał.
Nawet tu, w szpitalu, gdzie pracowali ludzie godni
zaufania, nie mógł się uspokoić. Będzie czuwał, dopóki
niebezpieczeństwo nie minie.
Jamie poruszył się, bo zdrętwiała mu noga. Spojrzał na
Brett, by upewnić się, że śpi. W ciemności była tylko
kształtem okrytym sztywnym prześcieradłem. Nie po
trzebował światła, by widzieć jej czarne włosy rozsypane
na poduszce i dłoń stuloną pod skaleczonym policzkiem.
DŁOŃ ANIOŁA
33
Podniósł się i odszedł od łóżka. Oparł się o ścianę, ale
cały czas patrzył na drzwi. Dwukrotnie w ciągu godziny
Brett jęknęła i zmieniła pozycję. Kiedy zrobiła to po raz
trzeci, Jamie podszedł do łóżka i wziął ją za rękę.
- To ty - wyszeptała, marszcząc brwi z wysiłku.
Głos miała słaby i Jamie nie był pewien, czy nie mówi
przez sen, więc tylko pochylił się nad nią i mocniej ścisnął
jej rękę.
- Jamie.
Na dźwięk swojego imienia poczuł i zaskoczenie,
i radość. Po chwili szepnął:
- Tak. To ja, Jamie.
Skinęła głową i odetchnęła głęboko. Przymknęła oczy,
a ręką ścisnęła jego dłoń.
Gdy usnęła, przysunął krzesło bliżej łóżka, usiadł przy
niej, nie wypuszczając ani na chwilę jej ręki.
Powoli blask wypełniał pokój. Jamie obserwował, jak
rozwiewa się mrok. Dochodziło południe, gdy Brett
znowu otworzyła oczy.
Poczuł jej dotyk, zanim jeszcze zdążył na nią spojrzeć.
Lśniące włosy, oświetlone promieniami słońca, jeszcze
bardziej podkreślały bladość jej twarzy. Usta miały barwę
marmuru, a cera kości słoniowej. Oczy miała podkrążone,
a włosy potargane. Mimo zmęczenia wyglądała wspaniale.
Jej usta były stworzone do pocałunków, a ciało do pieszczot.
Żal mu było, że ktoś tak piękny jak ona został wplątany
w taką historię. Delikatnie dotknął jej włosów.
- Wybacz mi, Brett - powiedział szeptem, nie zdając
sobie sprawy z tego, co robi.
Nie było żadnej reakcji z jej strony.
- Ale teraz jesteś już bezpieczna.
34
DŁOŃ ANIOŁA
- Bezpieczna? - Jej głos brzmiał ochryple, ale wy
czuwało się w nim pytanie.
- Daję ci na to moje słowo.
Bezwiednym gestem potarła czoło, zmarszczyła brwi,
ale nawet nie jęknęła, gdy palce dotknęły rany na
policzku. Cofnęła rękę i popatrzyła na ślad krwi błysz
czący na czubku palca.
- Co się stało? - Ścisnęła go tak mocno za rękę, że aż
poczuł jej paznokcie. Potrząsnęła głową. - Gdzie jestem?
- W prywatnej klinice Grayson House.
- W klinice? - Powiodła przerażonymi oczami po
pokoju. Wyglądał jak zwykła sypialnia. Łagodny kolor
ścian, brązowe meble, miła atmosfera. Tylko łóżko
i urządzenia przy nim nie pasowały do wnętrza. Otwartą
dłonią jak ostrzem przecięła powietrze. - To jest szpital!
- Tak.
- Dlaczego jestem w szpitalu?
- Nie pamiętasz? - Jamie ciągle mówił cichym,
spokojnym głosem.
Uwolniła jego rękę i uniosła się nieco na łóżku.
- Co powinnam pamiętać? - Zrobiło jej się słabo
i opadła na posłanie. Po chwili mówiła już niemal
normalnym głosem. - Pamiętam lotnisko. I moje miesz
kanie. A potem światło, oślepiające światło.
Jamie czekał. Widział tylko część jej twarzy zakrytej
włosami. Chciał je odsunąć i unieść tę twarz ku swojej.
Chciał jej powiedzieć, że nieważne jest, co pamięta, ale to
byłoby kłamstwem.
Kłamstwa nie były mu obce. Jego działalność opierała
się na oszustwie; prowadził podwójne życie — jedno
publiczne, drugie sekretne. Teraz postanowił skończyć
z kłamstwami. Istniały sprawy, o których Brett nie mogła
DŁOŃ ANIOŁA
35
wiedzieć ze względu na swoje bezpieczeństwo, ale część
jego życia związana z nią musiała być wolna od
kłamstwa.
Nie chciał jej przeszkadzać, więc milczał. Sam przed
sobą przyznawał, że nie wie, czy jego troska o Brett
wynika z wyrzutów sumienia, czy z porywów serca.
- Ciemność... - Przesunęła palcami ku skroni. - Pa
miętam tylko ciemność. - Podniosła głowę i popatrzyła
na niego. - Ciemność i ciebie.
Jamie nie odzywał się. Pozwolił, by przyjrzała mu się
dokładnie. Próbowała poukładać myśli i odgadnąć, jaką
rolę pełnił w tym, o czym nie pamiętała.
- Nazywasz się Jamie. To wszystko, co wiem. Po
wiedziałeś to, gdy... - przebłysk pamięci pojawił się
i zniknął.
- Kiedy ci to mówiłem, Brett? Pamiętasz? - Jamie
wiedział, że przypomnienie tylko jednej rzeczy pociągnie
za sobą następne.
- Pamiętam lotnisko i swoje mieszkanie. Reszta to
mieszanina światła i ciemności. Oczywiście, poza tobą.
- Brett z niechęcią potrząsnęła głową.
- Światło. - Pochylił się w jej stronę. Nie wiedział,
czy tak naprawdę chce, żeby sobie przypomniała światła,
które ją ścigały. - Czy wiesz, co ono znaczy?
Brett podłożyła ręce pod głowę i patrzyła na białą
pościel. Na jej twarzy malował się wyraz zaskoczenia.
Pod powłoką spokoju kryła się rozpacz. Próbowała sobie
coś przypomnieć, ale nie potrafiła. Na krawędzi świado
mości pojawiały się jakieś obrazy, przebłyski, które po
chwili stawały się nicością. Nie pamiętała tamtej nocy,
a przecież to wtedy ucierpiała.
Co się jej przytrafiło? Co z nią zrobiono? Czuła tylko
36
DŁOŃ ANIOŁA
żelazny ucisk, który miażdżył jej czaszkę, i tępy ból
w całym ciele.
- Nie pamiętam! - W jej głosie pojawił się strach.
- Boże! Janie nie pamiętam! Pomóż mi, proszę! -podniosła
przerażone oczy na Jamie'ego. - Straciłam pamięć.
Jamie cały czas myślał o tym, że strach i ból kojarzą się
dla niej z jego osobą. Tak się działo, odkąd pojawił się
w jej życiu. Podszedł do niej i przytulił ją mocno do
siebie. Bardzo chciał, żeby się wreszcie uspokoiła.
- Cicho. Nie myśl już o tym. To wszystko minie.
Teraz odpocznij.
- Nie! - Brett odepchnęła go. - Muszę to zrozumieć!
- Nagły ruch wywołał ból. Nie doceniała siły żelaznej
obręczy otaczającej jej głowę. Przygryzła wargę. Wie
działa, że musi jakoś wytrzymać. - Muszę wszystko
wiedzieć.
Jamie znowu próbował ją przytulić.
- Brett...
- Nie! - Odsunęła go. - Nie dotykaj mnie i nic próbuj
się wykręcić. Powiedz mi, co się stało! Powiedz! - Uspo
koiła się po chwili. Ale nagle zdała sobie sprawę, że jest
ranek. Znowu powrócił strach. - Powiedz mi, jaki dzisiaj
jest dzień?
- Niedziela - odpowiedział spokojnie. — Dopiero
niedziela.
- Niedziela - powtórzyła Brett, opadając na poduszki.
Westchnęła i przymknęła oczy.
Chwała Bogu, że to dopiero niedziela. Bała się, że
trwało to dłużej, a przecież szkoda jej było każdej chwili
życia.
- Wczoraj była sobota - mówiła do siebie jak dziecko,
które rozwiązuje trudne zadanie. - Pamiętam sobotę.
DŁOŃ ANIOŁA
37
Pamiętam, że przyleciałam do Atlanty. Lotnisko i przera
żonego mężczyznę, który gdzieś biegł i mnie przewrócił
- przerwała i spojrzała na Jamie'ego. - Ty mnie podnios
łeś i podałeś teczkę. To nie była moja teczka.
Ostatnie słowa były na pół pytaniem, na pół stwierdze
niem, bo obraz, dotąd wyraźny, znowu zaczął się zacierać.
- Dostałaś cudzą teczkę. - Chciał ją przeprosić
i wyjaśnić wszystko, ale nie mógł tego zrobić. Mógł tylko
przyznać się do jednego. - Ja ci ją dałem.
- Wyglądała tak samo jak moja. Zorientowałam się
dopiero wtedy, gdy ją otworzyłam. — Brett westchnęła.
- Nie wiem, dlaczego akurat to pamiętam, kiedy inne
rzeczy wciąż pozostają za mgłą.
- Co w niej było? - Jamie musiał o to spytać, ale starał
się zrobić to jak najłagodniej.
- Nie wiem. Wszystko dotąd widziałam wyraźnie,
a teraz niczego nie pamiętam. — Na jej twarzy malowała
się bezradność. - Co się ze mną stało?
Jamie znowu pragnął chwycić ją w ramiona, ale
przysunął się tylko bliżej, okrywając ją kołdrą, która ich
rozdzielała.
- Miałaś wypadek. Doznałaś wstrząsu. Bardzo często
ludzie w takiej sytuacji tracą pamięć.
- Wypadek? Na lotnisku? Czyżbym zapomniała
o czymś ważnym?
- Nie. - Niemal czytał w jej myślach i czuł, jak
wzbiera w niej strach. - Nie na lotnisku. Przed twoim
domem.
Brett podniosła się powoli i usiadła. Przyglądała mu
się badawczo.
- Co to było?
Jamie zawahał się. Jak może jej powiedzieć, że ktoś
38
DŁOŃ ANIOŁA
DŁOŃ ANIOŁA
39
próbował ją zabić i że może jeszcze raz spróbować? Jak
wytłumaczyć jej swój w tym udział, by go nie znienawi
dziła?
Obserwowała, jak na jego twarzy pojawiło się po
czucie winy i wątpliwości, a jednocześnie czuła, że
wierzy mu bez zastrzeżeń. W chwili gdy otworzyła oczy
i ujrzała go przy swoim łóżku, poczuła się bezpieczna.
A może nie powinna?
- Do diabła! Powiedz mi, Jamie, co mi się przytrafiło
i co ty masz z tym wspólnego? - Była zdenerwowana.
Ktoś odebrał jej możliwość panowania nad własnym
życiem. Chciała wiedzieć dlaczego.
Jamie rozumiał to. Brett miała prawo złościć się
i powinna znać odpowiedź. Ale ile mógł jej powiedzieć,
nie zwiększając zagrożenia i nie wspominając o Or
ganizacji?
- Nie wiem, co ci powiedzieć.
- Nic mów nic, Jamie - usłyszał znajomy głos. - Ja
wyjaśnię pani wszystko.
Brett ujrzała w drzwiach potężnego mężczyznę.
- Kim pan jest?
- Nazywam się Simon McKinzie. - Miał twarz jak
wykutą z granitu. Podszedł do łóżka i wskazał na dwóch
mężczyzn, którzy mu towarzyszyli. - To jest doktor
Erlinger, a to doktor Cohen. Opiekowali się panią przez
całą noc.
- Dlaczego? - Brett przelotnie popatrzyła na lekarzy.
Podziękuje im, gdy będzie wszystko wiedziała. Teraz
zwróciła się do tego, który wydawał się być szefem:
- Oczekuję wyjaśnień. Natychmiast.
- Otrzyma je pani. - Simon popatrzył na lekarzy.
- Panowie, wszyscy widzimy, że pani Sumner odzyskała
siły. Czy możemy odłożyć badanie aż do chwili, gdy
odpowiem na wszystkie jej pytania?
Doktor Cohen próbował protestować, ale Simon uci
szył go ruchem ręki.
- Obiecuję, że nie potrwa to dłużej niż piętnaście
minut i więcej nie będę już chorej przeszkadzał.
- Dobrze - powiedział jeden z nich. - Ale daję panu
tylko piętnaście minut. - Zrobił to z wyraźną niechęcią,
gdyż w ten sposób nastąpiło zakłócenie ustalonego
porządku.
Simon zamknął za nimi drzwi tak szybko, że prawie
przyciął nimi fartuch doktora Erlingera.
- Teraz... - zwrócił się do Brett. - Chce pani wiedzieć,
co się stało i dlaczego. - Skinął głową w stronę Jamie'ego.
- I chce pani wiedzieć, kim, u licha, jesteśmy.
- Może w odwrotnej kolejności. - Brett wyprostowała
się na łóżku. Uspokoił ją widok lekarzy. Była teraz
pewna, że jest w prawdziwym szpitalu. Jamie i ten drugi
mężczyzna wciąż ją niepokoili.
Simon podszedł bliżej do łóżka. Popatrzył na zmęczo
ną twarz Jamie'ego i domyślił się, że nie spał tej nocy.
- Dodatkowe zajęcia?
- Czasami.
- Masz kompleks męczennika?
- Nie, szefie - w głosie Jamie'ego brzmiał szacunek.
- Spłacam długi.
Simon popatrzył na młodego człowieka, którego ko
chał jak syna. Sumienie wprawdzie nie przeszkadzało
w pracy agenta, ale stanowiło dodatkowy ciężar. Szybko
przeniósł wzrok z Jamie'ego na Brett. Zadał jej pytanie
i odetchnął z ulgą, gdy potwierdziły się informacje
lekarzy, że nie pamięta, dlaczego jest w Grayson.
DŁOŃ ANIOŁA
DŁOŃ ANIOŁA
41
- To dobrze. - Simon wykręcił numer.
Brett, zaskoczona sposobem bycia Simona, popatrzyła
na Jamie'ego, jakby szukając wyjaśnień. Jego szef był
spokojny i pewny siebie. Wyglądało na to, że wie, co robi.
Patrząc na niego, miało się wrażenie, że nic właściwie się
nie stało.
Ale wystarczyło, że poruszyła się na posłaniu, by ból
przypomniał jej, że jednak coś się wydarzyło.
Nie mogąc sobie z tym wszystkim poradzić, pragnęła
znaleźć kogoś, kto stanowiłby dla niej oparcie w tym, co
przeżywała. W ciągu ostatnich ponurych godzin tylko
Jamie był kimś, na kogo mogła liczyć.
Czując na sobie jej spojrzenie, Jamie odwrócił się
i uśmiechnął się do niej. Był zaskoczony, choć nie
okazywał tego, bo Simon, który zawsze strzegł tajemnicy
Organizacji, mówił Brett więcej niż komukolwiek do
tychczas. Jamie bał się. Każda ujawniona tajemnica
zwiększała zagrażające dziewczynie niebezpieczeństwo.
Gdy spojrzał na Brett, w jego oczach pojawił się niepokój.
Simon mówił coś, ale oni go nie słuchali. Powrócił
nastrój, który zapanował między nimi na lotnisku, gdy
dzieląca ich przestrzeń naładowana była tysiącem nie
wypowiedzianych słów i uczuć.
Jamie pierwszy ochłonął. Musiał wiedzieć, co zamie
rza Simon.
Brett wciągnęła głęboko powietrze i zorientowała się,
że w myśli powtarza tylko jedno słowo: Jamie. Zdawała
sobie sprawę, że w tym mężczyźnie dostrzega znajomego,
że na pewno już go kiedyś widziała. Miała nawet
wrażenie, że coś sobie przypomina. Musiała już słyszeć to
imię, wielokrotnie powtarzane wśród burzy oklasków.
Ubrany wieczorowo Jamie stał w blasku światła, uśmie-
- Powiedziałem już, że nazywam się Simon McKin-
zie. Nie mówiłem jeszcze, że pracuję dla rządu. I mimo że
Jamie gotów jest wszystko wziąć na siebie, ja jestem
odpowiedzialny za pani pobyt tutaj.
Co robimy i dla kogo w rządzie, nie jest teraz ważne.
Najważniejsze, by pani uwierzyła, że tak jest naprawdę.
Brett słuchała w milczeniu.
- Myślę, że zna pani gubernatora. - Było to raczej
stwierdzenie niż pytanie.
Jamie wiedział, że od chwili gdy odkryto, kim jest
Brett, Simon postarał się dowiedzieć o niej wszystkiego.
Począwszy od tego, w czym sypia, po posiłek, jaki jadła
w samolocie. Jeśli zapytał ją o znajomość z gubernatorem
Georgii, to na pewno sprawdził, że go znała.
Brett była zaskoczona, że ktoś o tym wie.
- Poznaliśmy się kilka lat temu - powiedziała, oba
wiając się, że ktoś zechce ingerować w jej prywatne
życie.
- Czy zna pani jego głos? — Simon podał jej aparat
telefoniczny.
- Tak.
- Przez telefon potrafi go pani rozpoznać?
- Tak. Rozmawialiśmy przez telefon wiele razy.
Rozpoznam go.
- Czyli będzie pani wiedziała, że nie jest to oszustwo.
Możecie rozmawiać o rzeczach, o których my nie mamy
pojęcia.
Brett przyznała mu rację, ale nie rozumiała, jakiemu
celowi ma służyć to dziwne przesłuchanie.
- I ufa mu pani? - zapytał Simon.
- Był przyjacielem mojego męża. - Zorientowała się,
że nie odpowiedziała na pytanie. - Tak. Ufam mu.
40
42
DŁOŃ ANIOŁA
chając się radośnie. Wydawało jej się, że słyszy śmiech
Carsona.
- Gubernator chce z panią rozmawiać.
Brett nie mogła oderwać oczu od Jamie'ego, nie
chciała słyszeć głosu Simona, bo intensywnie szukała
w pamięci tego miejsca i chwili, gdy Carson był z nią.
- Proszę pani.
Brett drgnęła i popatrzyła na Simona.
- Gubernator - powtórzył Simon z niezwykłą dla
siebie cierpliwością.
- Tak. Rzeczy wiście. - Wzięła słuchawkę do ręki.
I właśnie wtedy przypomniała sobie, gdzie i kiedy
widziała Jamie'ego McLachlana.
To nie dzieje się naprawdę, pomyślała Brett. Przypo
mniała sobie, że odmówiła przyjęcia środków przeciw
bólowych, więc ostrożnie wyprostowała nogi, by ulżyć
nieco pokaleczonej skórze. Jakże chciała wydostać się
z łóżka i pospacerować po pokoju. Jedynie skromność
powstrzymywała ją od tego, bo szpitalna koszula nie
zakrywała nawet pośladków. Zacisnęła zęby, by nie
krzywić się z bólu, i popatrzyła najpierw na Simona,
a potem na Jamie'ego.
Rozmowa, która miała trwać piętnaście minut, ciąg
nęła się przez godzinę. W tym czasie lekarze zostali
dopuszczeni do niej i zbadali ją bardzo dokładnie.
Stwierdzili, że Brett czuje się dobrze, a ona zdecydowała,
że nie weźmie środka przeciwbólowego. Miała po prostu
szczęście, nie licząc stłuczeń, siniaków i drobnych skale
czeń.
Co prawda, nie czuła się zbyt szczęśliwa ani spokojna.
Rozmowa z gubernatorem potwierdziła jej podejrzenia,
DŁOŃ ANIOŁA
43
ale zaskoczyło ją to, że Organizacja, którą kierował
Simon, należała do najbardziej tajnych i elitarnych.
- Takie rzeczy nie przytrafiają się zwykłym ludziom
- powtarzała z uporem.
- Ma pani rację. - Simon nie miał wątpliwości, że
Brett należy do grona niezwykłych osób, ale nie wspo
mniał o tym. Wyprostował się na krześle, które za
skrzypiało pod jego ciężarem. - Ale to nie zmienia faktu,
że jednak panią to spotkało.
- Zajmuję się swoimi sprawami. Robię zdjęcia, piszę
reportaże. Staram się być bezstronnym obserwatorem
i kronikarzem naszych czasów. Wracam do domu na
krótki odpoczynek. Oczekuję spokoju i odprężenia. Po
wielu dniach spędzonych w kraju, gdzie rządzi wojsko,
tęsknię do swobody poruszania się. I co? Jakaś przypad
kowa afera. A potem wy obaj proponujecie mi... Za
braniacie mi wracać do domu.
- Brett - Jamie przerwał ten monolog. - Widziałem
twoje prace. Jesteś dobra. Twoje zdjęcia i reportaże nie są
robione przez zimnego obserwatora i widać w nich
wyraźnie, jak bardzo się w to wszystko angażujesz.
Przykro nam, że musimy cię o to prosić.
- Prosić! - Może w innej sytuacji Brett zwróciłaby
uwagę na komplementy, które jej powiedział. Ale nie
dzisiaj. Nie teraz, gdy jej życie potoczyło się zupełnie
inaczej, niż sobie tego życzyła.
- No, dobrze - powiedział Jamie. - Przykro nam, ale
musimy nalegać. Wiem, że trudno nagie odłożyć wszystko
na bok. Ale pora jest raczej sprzyjająca. Nie masz w tej chwili
żadnej pilnej roboty, nie masz również bliskiej rodziny. I, jak
sama powiedziałaś, dzieci Carsona Sumnera nie będą się
zamartwiać, jeśli nie zobaczą cię przez jakiś czas.
44
DŁOŃ ANIOŁA
- To prawda.
- Zgodzisz się więc zostać w Grayson? Pozwolisz
lekarzom zająć się twoimi obrażeniami? - Jamie natych
miast wykorzystał jej słowa.
Brett patrzyła to na Jamie'ego, to na Simona, który
zamilkł i tylko przysłuchiwał się, jak Jamie próbuje
przekonać dziewczynę.
- Nie mam żadnych poważnych obrażeń - oświad
czyła Brett - to tylko drobne skaleczenia i stłuczenia.
- Głębokie stłuczenia, które mogą ulec zwapnieniu
i uszkodzić tkankę mięśniową. - Jamie wpatrywał się
w nią z niewinnym wyrazem twarzy. - Nie widziałem,
w jakim stanie są twoje nogi, ale nietrudno sobie
wyobrazić, jaka byłaby szkoda, gdyby ich wspaniała
linia została zakłócona na skutek zaniku mięśni, a ich
właścicielka kulałaby, zamiast poruszać się z wdzię
kiem.
- Kalectwo na skutek stłuczeń? Czy ty przypadkiem
nie przesadzasz? - Brett popatrzyła na niego spod
opuszczonych rzęs.
- Ależ nie martw się, lekarze cię wyleczą.
- Wcale się nie martwię, a przynajmniej nie o to, że
zostanę kaleką.
- A o co?
- Chcę znać prawdę. To znaczy prawdziwy powód,
dla którego powinnam tu zostać.
Jamie popatrzył na Simona, który wzruszył ramiona
mi, nie chcąc się wtrącać. Zauważył nić porozumienia
łączącą tych dwoje. Jamie musi ją przekonać, żeby
została w szpitalu.
- A co jest prawdą? Jak uważasz?
- Ja mam o tym wiedzieć? Żartujesz chyba.
DŁOŃ ANIOŁA
45
- Nie, Brett. Gdy chodzi o moje sumienie, nigdy nie
żartuję. Wytłumacz mi, proszę.
Poruszył głową i promienie słońca oświetliły jego
twarz. Oczyma wyobraźni zobaczyła Jamie'ego McLa-
chlana kłaniającego się na scenie, gdy wokół grzmiała
burza oklasków. Otaczały ją ramiona Carsona, słyszała
jego słowa wychwalające młodego wirtuoza. Tak się
zamyśliła, że niemal zapomniała o przyczynie swojego
gniewu.
- Prawda, Brett - nalegał Jamie. - Jaka jest, według
ciebie, prawda? - Nie mógł jej wiele powiedzieć, ale
chciał usłyszeć, co myśli, i powiedzieć jej, czy ma rację,
czy nie.
Jamie wpatrywał się w nią z zachwytem. Miał ochotę
wziąć ją w ramiona i całować aż do utraty tchu. Jak,
u licha, może przekonać ją, by pozwoliła mu się ochra
niać, jeśli tak bardzo jej pragnie?
- I właśnie taka jest prawda. Nie sądzę, żeby był to
mój pomysł...
Brett coś mówiła, a on nie słuchał.
- Przepraszam, ale o czym ty mówisz?
- Pani Sumner wyjaśniła nam; co, jej zdaniem, jest
prawdą - powiedział spokojnie Simon, rozbawiony, ale
i zniecierpliwiony roztargnieniem Jamie'ego. - Bardzo
dobrze to zrobiła, prawda? Czy mogłaby to pani po
wtórzyć? W kilku słowach?
Brett nie wiedziała, kiedy Jamie przestał słuchać, i nie
znała przyczyny jego zachowania, ale starała się nie
okazywać rozdrażnienia. Grzecznie spełniła prośbę Si
mona i powtórzyła to, co, według niej, było najważniej
sze.
- Zostanę w Grayson z dwóch powodów: ze względu
46
DŁOŃ ANIOŁA
na leczenie i bezpieczeństwo, do czasu aż znajdziecie
skradzioną teczkę, lub przypomnę sobie, co w niej było.
W ciągu ostatniej godziny przypomnieli jej wiele
faktów. Poznała nazwisko Mendozy, wiedziała już teraz,
że w teczce były ważne dokumenty. Znając siebie, nie
miała wątpliwości, że je przeczytała. Nie pamiętała
jednak nic, żadnych nazwisk. Nie pamiętała też samo
chodu, który ją uderzył, ani dokąd wtedy jechała z papie
rami Mendozy.
- Może się zdarzyć - mówił Jamie - że przypomnisz
coś sobie nagle.
- Albo nigdy. A jeśli sobie nie przypomnę, to będę
musiała się już zawsze ukrywać?
- Tego nie mówiliśmy. - Jamie podszedł bliżej do
łóżka. Przyglądał się Brett uważnie. Na jej twarzy
malowało się zmęczenie. Pewnie bolała ją głowa. Ujął ją
za rękę i ucieszył się, że jej nie cofnęła. - Prosimy tylko
o pomoc.
- My! Przecież ty jesteś pianistą. Dlaczego angażu
jesz się w takie sprawy?
- To długa historia. Posłuchaj mnie, proszę. Nie
możemy pozwolić, żebyś znowu znalazła się w niebez
pieczeństwie. Ci ludzie nie są pewni, co widziałaś i co
wiesz. Ale uwierz mi, nie będą się nad tym zastana
wiać. Po prostu usuną cię. A ja nie mogę na to po
zwolić.
- A o co wam w końcu chodzi? - spytał Simon. - Nie
ma żadnego problemu. Jamie wypełnił swoje zadanie. Ty,
Brett, musisz wywołać zdjęcia i napisać artykuł. Zostałaś
poturbowana i potrzebujesz odpoczynku. Po paru dniach
pobytu tutaj, w klinice, pojedziecie na cichą wyspę
u wybrzeży Południowej Karoliny.
DŁOŃ ANIOŁA 47
- Wyspa? - Brett gwałtownie odwróciła ku niemu
głowę. - Nie ma mowy o żadnej wyspie.
- To piękne i bezpieczne miejsce. - Simon udał, że nie
słyszy jej słów. - Dobre miejsce na wypoczynek i na pracę.
Będziecie tam czuli się swobodnie. Dom ocieniony
drzewami. W powietrzu zapach morza, a nie szpitala.
I będziecie tam naprawdę bezpieczni. Czego więcej można
chcieć?
- Pobytu w domu.
Jamie zaklął po cichu i odsunął się.
- Brett, posłuchaj, nie masz wyboru.
- Nie mam? - Brett czuła, że w jej głosie brzmi
zawód. Przygryzła mocno wargę. Powoli odzyskiwała
spokój i równowagę. — Jeśli nie mam wyboru, to po co ta
rozmowa?
- Chcieliśmy, żebyś poznała nasze plany i zgodziła
się wyjechać dobrowolnie - wyjaśnił jej Jamie,
- A jeśli się nie zgodzę, to co wtedy zrobicie? - Gniew
znowu zaczął w niej narastać. - Porwiecie mnie?
- To się oficjalnie nazywa: być pod ochroną - Jamie
przesunął dłonią po włosach, a Brett w tym ruchu
dostrzegła i zmęczenie, i rozpacz.
Jej gniew złagodniał. Pomyślała o tych długich godzi
nach, jakie spędził przy jej łóżku, pilnując jej i martwiąc
się o nią, a nic o siebie, o dowody, czy o całą sprawę.
O nią, obcą kobietę, która znalazła się przypadkiem
w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
Teraz proponowali jej schronienie i opiekę. Szczerze
powiedzieli, co jej zagraża. Czy powinna z nimi walczyć,
sprzeciwiać się im tylko dlatego, aby postawić na swoim?
To nie było w jej stylu, I nie miało sensu,
- Dobrze - powiedziała, patrząc na Jamie'ego i Simo-
48
DŁOŃ ANIOŁA
na. - Do tej pory mówiłam głupstwa, nie zwracając uwagi
na to, co jest ważne. Wiem, że zabrzmi to niewiarygodnie,
ale jestem rozsądna i nie działam pochopnie. - Jej wzrok
przesunął się od Jamie'ego do Simona. - Mam już dość
tego szpitala. Kiedy jedziemy?
Simon roześmiał się. Wyraz ulgi, jaki pojawił się na
twarzy Jamie'ego, był dla Brett nagrodą.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Płynęli jachtem. Jako małżeństwo, które zaprosiło
swoich wspólników na pokład. Ktoś, kogo to interesowa
ło, mógł sprawdzić, że nazywali się Roger i Joan
Hamiltonowie, a ich jacht był zarejestrowany pod nazwą
„Księżycowy T a n c e r z " .
Pochodzili ze wschodniego wybrzeża Północnej Karo
liny.
Nie ukrywali się. Nie mieli do tego żadnych powodów.
Jedynie przelot na wybrzeże został zakamuflowany. Taki
był plan Simona.
Po tygodniu spędzonym w Grayson Brett spodziewała
się, że podróż jachtem da jej trochę radości. Pogoda była
wspaniała, a słońce miało lepszy wpływ na jej skórę niż
jakiekolwiek leki przepisywane przez doktorów Erlingera
i Cohena.
Była to bajkowa podróż na piękną wyspę pod opieką
sympatycznych i nie narzucających się strażników.
Kiedy stała przy relingu, słuchając plusku wody
uderzającej o burtę jachtu, zastanawiała się, dlaczego jest
jej tak smutno.
- Już niedługo...
- Słucham? - Popatrzyła na mężczyznę, który do niej
podszedł.
- Już niedługo będziemy na wyspie. - Jeb Tanner
50
DŁOŃ ANIOŁA
oparł się o reling. Na czas podróży przybrał nazwisko
Rogera Hamiltona. Jak kameleon upodabniający się do
otoczenia, Jeb stał się zupełnie innym człowiekiem. Miał
wąsy. Rozjaśnione, jakby pod wpływem słońca, włosy.
Wyglądał wspaniale - opalony, szarooki, dobrze zbudo
wany, uroczy mężczyzna, po prostu człowiek sukcesu
w każdym calu. Taki, który co prawda ciężko pracuje, ale
umie też wypoczywać.
Nawet Brett stwierdziła, że w niczym nie przypominał
tego chłodnego zawodowca, który pilnował jej w Gray-
son.
Ciekawe, ile twarzy miał Jamie McLachlan?
Ktoś otoczył ją ramieniem i Brett wróciła do rzeczywi
stości. Wszystko to przypominało jej teatr. Członkowie
Organizacji odgrywali swoje role po mistrzowsku. Jeb był
wzorowym mężem, a Matthew Sky i Mitch Ryan biznes
menami i zapalonymi wędkarzami. Jednocześnie każdy
z nich był pełen szacunku i galanterii w stosunku do niej.
Stopniowo zaprzyjaźniali się.
- Hej! A co to jest? - Jeb dotknął kącika jej zaciś
niętych ust. - A gdzie uśmiech, który zawsze powinien
gościć na tej pięknej twarzy?
- Czy myślisz, że potrzebuję pocieszenia? - spytała
Brett.
- Wyglądasz na kogoś, kto nie umie sobie poradzić
z niewesołymi myślami. - Jeb cofnął ramię i oparł się
plecami o reling. — Niełatwo jest oddać swoje życie
i przyszłość w ręce obcych, nie znanych ci bliżej ludzi.
Rozumiem, że dręczą cię wątpliwości.
- Nie tyle wątpliwości, co fakt, że o wielu rzeczach
nie wiem.
Nie rozumiała, kim naprawdę byli ci mężczyźni i jakie
DŁOŃ ANIOŁA
51
zadanie pełniła ich Organizacja. Nie wiedziała, co stało
się z Jamie'em. Przez tydzień był częścią jej życia. Kiedy
starała się przypomnieć sobie, co się z nią działo, był dla
niej oparciem. Aż pewnego dnia zniknął.
Brett nie mogła zrozumieć, czemu ją to Lak bardzo
obchodzi.
- Powiedz mi, o co chodzi — poprosił ją Jeb. - Może
będę mógł ci pomóc.
W ostatnim momencie powstrzymała się. Nie chciała
mu mówić o chaosie, jaki panował w jej myślach.
- Nic rozumiem, po co to wszystko. Czy to jest
naprawdę potrzebne?
- Mocną stroną Simona - zachichotał Jeb - jest to, że
postępuje wbrew oczekiwaniom. Nikt nie potrafi go
przechytrzyć. To, co się dzieje, jest właśnie tego typo
wym przykładem. Kiedy się zastanowisz, zrozumiesz, że
to dobry pomysł. Na wyspę można się dostać tylko łodzią
lub helikopterem. Ten ostatni przyciągnąłby uwagę wszy
stkich, tak jak i łódź, która nagle pojawiłaby się znikąd.
- A czy „Księżycowy T a n c e r z " nie wzbudzi pode
jrzeń? Właściwie to wszystko jest takie skomplikowane.
- Brett patrzyła w stronę lądu. Wybrzeże stawało się
coraz bardziej płaskie. Na miejscu czerwonej gliny
pojawił się ciemny piasek. Mech porastał drzewa, nadając
im niesamowity wygląd.
- Może i skomplikowane, ale Simon ma swoje powo¬
dy.
- Jak długo go znasz? - Miała nadzieję, że w ten
sposób dowie się czegoś więcej o ludziach, którzy
całkiem zmienili jej życie. Wiedziała, że Organizacja
została założona przez Simona i że sam wybierał swoich
współpracowników.
52
DŁOŃ ANIOŁA
Na pokładzie „Tancerza" często o niej słyszała.
Czasami w żartach jej członkowie nazywali siebie anioł
kami Simona.
- Jak długo znam Simona? - Jeb westchnął. - Właś
ciwie to nikt tak naprawdę go nie zna. Wiemy o nim tylko
tyle ile, sam chce nam ujawnić. Ale chciałbym od
powiedzieć na twoje pytanie. Simon jest moim przyjacie
lem i kimś naprawdę bardzo ważnym w moim życiu od
prawie piętnastu lat.
- Jesteście tak niepodobni do siebie. Co was zbliżyło?
Kim byłeś, zanim go poznałeś?
- To żadna tajemnica, przynajmniej jeśli chodzi
o mnie. - Jeb wzruszył ramionami. - Kim byłem?
Kalifornijczykiem, który najbardziej na świecie kocha
wodę, łodzie, surfing. Byłem chłopcem z plaży, który
spędzał cały swój czas na zabawie, nawet podczas
studiów. Zdarzyła się afera z narkotykami. Organizacja
była w to zaangażowana. Ja, cywil, zostałem przypad
kowo wplątany w tę sprawę poprzez nieodpowiednie
znajomości. Dzięki Simonowi zostałem uwolniony od
podejrzeń. Nie wiem, co we mnie dostrzegł, ale za
proponował mi współpracę.
- Jest Szkotem - stwierdziła Brett.
- Przede wszystkim jest Amerykaninem, ale jego
przodkowie byli Szkotami. Matka przyjechała do Północ
nej Karoliny wprost ze Szkocji. Mieszkali w odosob
nieniu, w górach, i dlatego nabrał szkockiego akcentu.
Brett od razu rozpoznała to charakterystyczne wibrują
ce "r" i sposób bycia właściwy ludziom ze Starego Kraju.
- Nazwałeś się cywilem.
- Tak, bo nie należałem do Organizacji,
- No, oczywiście — westchnęła. Zdążyła już się
DŁOŃ ANIOŁA
53
zorientować, że członkowie Organizacji nazywali wszys
tkich, którzy do niej nie należeli, cywilami. - Nie
powiedziałeś mi, co takiego Simon dostrzegł w tobie.
Jaką miałeś wartość dla Organizacji?
- Tylko Simon to wie. - Jeb zdjął z leżaka koszulę
i zarzucił jej na ramiona. - Za dużo słońca - zwrócił jej
uwagę. - Szef upiecze mnie na wolnym ogniu, jeśli nie
dostarczę cię na wyspę w doskonałej kondycji.
- Znowu Simon - zamruczała Brett, czując dotyk
materiału na ramionach. - Zawsze jest taki troskliwy?
- Tak - potwierdził Jeb.
- Nietuzinkowy człowiek, który w innych odkrywa
rzadkie cechy.
- Chyba masz rację. - Jeb domyślał się, do czego
zmierza Brett. Domyślał się również, kto stanowi obiekt jej
zainteresowania, ale ponieważ nic nie mówiła na ten temat,
nie chciał jej ponaglać. - Wszyscy mamy jakieś specjalne
zdolności. W moim przypadku są one związane z wodą.
Brett była pewna, że Jeb nie powiedział jej wszyst
kiego o sobie, ale postanowiła uszanować jego decyzję.
- Matt jest tropicielem śladów - Jeb skierował teraz jej
uwagę na wyjątkowo przystojnego Matthew Skya, w któ
rego żyłach płynęła mieszanina krwi indiańskiej i francus
kiej. — Pochodzi z plemienia Apaczów. Wybuchowa
mieszanina dwóch kultur i bardzo tajemnicza postać.
- Tropiciel śladów? Co za dziwny zawód?
Jacht gwałtownie uniósł się na fali i Jeb natychmiast
chwycił Brett za ramię i przytrzymał mocno, żeby nie
zrobiła sobie krzywdy.
- Matt odczyta każdy ślad, nawet na betonie,
Brett popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Nie przesadzam - uśmiechnął się Jeb. - Jest
54
DŁOŃ ANIOŁA
fenomenalny, ma talent, wyjątkową zdolność obserwacji
i intuicję.
Brett czuła, że nie dowie się niczego więcej ani o Jebie,
ani o Matcie, więc zainteresowała się najmłodszym z nich
- Mitchem.
- Jest on bardzo skomplikowaną postacią. Był młodo
cianym przestępcą, kłopotliwym dzieckiem nie rokują
cym żadnej poprawy. Nikt nic rozumie go tak dobrze jak
Simon. Jest szczery i łagodny...
- Szczery i łagodny, ale tylko do określonej chwili?
- przerwała mu,
- Tak. Do chwili kiedy ktoś niewinny zostanie skrzy
wdzony, a szczególnie dziecko. Wtedy wolałbym nie być
w skórze tego drania, który to zrobił.
- I to jest to, czego potrzebuje Organizacja?
- Tak, Mitch ma jeszcze nieprawdopodobny talent do
urządzeń mechanicznych. Jeśli gdzieś istnieje jakaś ma
szyna, której nie potrafi uruchomić, to znaczy, że o niej
nigdy nie słyszał. Jeśli jest to samochód, wiadomo, że
dotychczas jeszcze takiego nie ukradł. - Roześmiał się,
widząc zdumione spojrzenie Brett. - Teraz jest już
porządnym człowiekiem, ale kiedyś był ulicznikiem.
Popatrzył na Mitcha rozmawiającego z Matthew.
- Teraz się śmieje - dodał - ale tylko on i Bóg, a może
także Simon, wiedzą; przez co przeszedł, zanim trafił do
Organizacji.
Brett zaczęła się zastanawiać, jak i dlaczego trafił do
Organizacji Jamie. Siedział przy łóżku i pilnował jej.
Przynosił kwiaty i różne drobiazgi, by urozmaicić nudne
dni w Grayson House. Spacerował z nią po szpitalnym
parku. Rozmawiali, śmiali się, ale zawsze starał się
unikać rozmów o sobie. Poczuła, że za nim tęskni.
DŁOŃ ANIOŁA
55
- On jest zupełnie inny - powiedział Jeb, obserwując
ją spod oka.
- Mówisz o McLachlanie.
- Tak. O nim.
- Czy to aż tak rzuca się w oczy?
- To raczej ja jestem po prostu fachowcem. - Jeb
przypomniał sobie, dlaczego Brett jest z nimi, i spros
tował. - Przynajmniej dobrym obserwatorem.
- Obserwator i strażnik. - W głosie dziewczyny
pojawiła się gorycz. Nie powinna jej czuć. Przecież
wszyscy byli dla niej tacy dobrzy. Nawet jeśli ponosili
odpowiedzialność za to, co się stało, to przecież za
wdzięcza im życie. - Wszyscy jesteście w tym dobrzy, ale
jest to po prostu część waszej pracy, prawda?
Jeb wiedział, że ta ostatnia uwaga odnosi się wyłącznie
do Jamie'ego.
- On cię nie porzucił, Brett, Wprost przeciwnie.
Zaangażował się w tę sprawę bardziej niż trzeba. Miał
tylko spotkać się z Mendozą. Nie posłuchał poleceń
Simona i pojechał do twego mieszkania.
- Gdyby tego nie zrobił.... - Nie chciała nawet myśleć
o tym, co mogło się wówczas stać.
- Wszyscy o tym dobrze wiemy.
- Jeśli jego zadanie było skończone, to dlaczego był
ze mną w klinice?
- Niepokój, troska. - Jeb wzruszył ramionami. - I po
czucie winy.
- Jamie czuł się odpowiedzialny za to, że zostałam
zamieszana w całą tę sprawę - zgodziła się z nim Brett.
- Tak. Nasz Jamie miewa wyrzuty sumienia. To ta
jego szkocka krew. - Jeb starał się naśladować akcent
Jamie'ego i Brett uśmiechnęła się. - Nie tylko nosi
56
DŁOŃ ANIOŁA
szkockie nazwisko. Jeśli chodzi o upór, to może w tym
współzawodniczyć jedynie z Simonem.
- Ziemia na horyzoncie! - zawołał Mitch, uśmiecha
jąc się szeroko. - Zawsze chciałem to powiedzieć, odkąd
obejrzałem pierwszy film o piratach.
Matthew przygotował się do zmiany kursu. Za nimi,
otoczona pianą rozbryzgujących się o jasny piasek fal,
leżała wyspa, zielona jak szmaragd na tle błękitnego
morza.
- Oto wyspa Patricka McCalluma, proszę pani - po
wiedział Mitch.
- Przepiękna - wyszeptała Brett. - Ale wygląda na
opustoszałą.
- Bo jest pusta - potwierdził Jeb. - Niemal pusta
- dodał po chwili.
Napędzane wiatrem chmury zgromadziły się na hory
zoncie i zakryły wschodzący księżyc. Morze było spokoj
ne, pogrążone w niezwykłej ciszy, a noc zupełnie ciemna.
W mroku lśniły jedynie grzbiety fal. W ciemnościach Brett
nie mogła dostrzec lądu i zupełnie straciła orientację.
Gdy zapytała, dlaczego tak kluczą, Matthew powie
dział, że chodzi o bezpieczeństwo.
- Nie możemy pozwolić, by ktoś dostrzegł „Tan
cerza" płynącego w kierunku wyspy.
- Kto mógłby nas obserwować? Kto mógłby łączyć
nas z tym, co wydarzyło się w Atlancie?
- Oni widzą wszystko, proszę pani. - W ustach
Mitcha ten oficjalny ton brzmiał nieco teatralnie. - Ale
my również.
Brett umilkła, uspokojona jego słowami. Kiedy Mitch
odszedł, zaczęła znowu spacerować po pokładzie. Ich
DŁOŃ ANIOŁA
57
jacht był jedyną jednostką pływającą w tej części morza.
Żadna łódź nie pojawiła się w pobliżu, a Matthew wciąż
uważnie obserwował okolicę.
Dzięki rozmowom z Jamie'em znała zasady działania
Organizacji. Nigdy nie opierać się na przypuszczeniach.
Nigdy nie zdawać się na los szczęścia. Wierzyć tylko
w to, co się samemu sprawdziło. I dlatego Jeb, Mitch
i Matthew zawsze mieli się na baczności.
Godziny mijały. Teraz płynęli bezgłośnie z wyłączo
nym silnikiem, niemal na oślep, bez świateł.
Po jakimś czasie ściągnięto żagle. Kotwica opadłą
z przytłumionym pluskiem. Nic nie zakłócało czerni
morza wokół nich: ani światła odległych statków, ani
światła atolu, który leżał przed nimi jak śpiący olbrzym.
Gdyby ktoś ich obserwował, zobaczyłby tylko uśpiony
jacht, na którym Mitch pełnił wachtę.
Podczas rzucania kotwicy spuszczono na wodę małą
tratwę. Jeb podszedł do Matthew i położył mu rękę na
ramieniu.
- Już czas - powiedział szeptem.
Brett westchnęła cicho i podniosła się. Sięgnęła po
torbę, ale Jeb był szybszy.
- Sama sobie poradzę - nalegała.
- Nie! - Dłoń Jeba zacisnęła się na rączce torby.
Mówił ciągle szeptem, ale wyraz jego twarzy był stanow
czy. - Poczekaj tutaj i nie ruszaj się z miejsca, dopóki cię
nie zawołam.
Słowa sprzeciwu zamarły jej na ustach. Członkowie
Organizacji byli tak przyzwyczajeni do rozkazywania, że
nie mieli pojęcia o tym, jak arogancko się zachowywali.
Od czasu do czasu rzucali tylko jakieś grzeczne słówko.
- Śmiesznie się zachowuję, prawda?
58
DŁOŃ ANIOŁA
- Nie, po prostu tak samo jak każdy z was. Jamie
zwracał się do mnie równie rozkazującym tonem.
- Tęsknisz za nim?
- Za kim?
- Za J a m i e ' e m - odpowiedział Jeb spokojnie. - Tęs
knisz za nim od chwili, gdy cię pożegnał w Grayson.
- Mylisz się. Dlaczego miałabym tęsknić za kimś,
kogo prawie nie znam?
- Masz rację. Dlaczego? - Jeb był rozbawiony, ale
z poważną miną poprowadził ją do sznurowej drabinki
wiszącej na burcie jachtu. - Zadam ci to samo pytanie za
kilka tygodni.
Podniosła głowę, usiłując zobaczyć jego twarz, ale
zanim zdążyła coś powiedzieć, położył jej palec na
ustach,
- Od tej chwili żadnych rozmów - ostrzegł. - Głos się
niesie po wodzie. - Poczekał, aż Brett zacznie schodzić,
a gdy zawahała się na moment, ponaglił ją łagodnie.
- Musimy się spieszyć. Za piętnaście minut mamy
umówione spotkanie na wyspie, a Matthew mówi, że
wiatr zaczyna rozpędzać chmury.
Brett przylgnęła do drabinki. Morze u jej stóp było tak
czarne jak luka w jej pamięci. Znowu wrócił gniew, że
musi robić to, co każą, że nie pamięta wszystkiego i nie
może decydować o swoim losie. Ale jednocześnie rozu
miała, że ten kunsztowny plan miał na celu tylko jedno
- jej bezpieczeństwo. Będzie gościem na tej wyspie. Nic
nie mogła na to poradzić. Poddała się więc losowi
i zeskoczyła na tratwę prosto w opiekuńcze ramiona
Matthew. Jeb zszedł za nią i natychmiast odbili od burty
jachtu. Przypływ im sprzyjał.
Po chwili tratwa dotknęła ziemi. Matthew złożył
DŁOŃ ANIOŁA
59
wiosła. Gestem nakazał jej, by została na miejscu, a sam
zsunął się do wody.
Sięgała mu do pasa. W tym samym momencie na
brzegu pojawiła się jakaś sylwetka, dotychczas kryjąca
się w cieniu lasu.
- A ty myślałaś, że to Simon będzie miał do mnie
pretensję, jeśli nie dostarczę cię bezpiecznie na wyspę
- w głosie Jeba brzmiało rozbawienie. Zanim zdążyła coś
powiedzieć, Jeb również zsunął się do wody, by pomóc
koledze. Rzucili linę w stronę sylwetki stojącej na brzegu
i wspólnie wyciągnęli tratwę na płyciznę.
Po powitaniu jeden z mężczyzn ruszył w stronę tratwy.
Brett nie zdążyła nawet zaprotestować, gdy znalazła się
w czyichś silnych ramionach.
- Witaj w Raju, Brett - usłyszała głęboki, znajomy głos.
- Słucham? - powiedziała.
- Powiedziałem: witaj, Brett. - Jamie McLachlan
uśmiechnął się do niej. - Myślałem, że już tu nigdy nie
dotrzesz.
- Jamie?! - Słyszała jego głos, widziała jego twarz, była
w jego ramionach, a nadal trudno jej było uwierzyć, że tu jest.
- A któż by inny? - Przytulił ją mocniej. - Trzymaj
się, a za chwilę będziemy w domu.
Nie słuchając jej protestów, wyniósł Brett na brzeg,
a potem dalej przez las do drogi, która prowadziła do
domu, gdzie mieli zamieszkać.
Dom został przeszukany, jej pokój również i Jeb
z Matthew odeszli, żegnając się z nią serdecznie, chociaż
Jeb nie mógł się powstrzymać, by jej nie dokuczyć.
- Kiedy się znów spotkamy, zapytam cię, dlaczego
powinnaś tęsknić za tym panem.
60
DŁOŃ ANIOŁA
Po ciasnej kajucie „Księżycowego Tancerza", bez
kojącej obecności towarzyszy podróży, dom Patricka
wydawał się zbyt duży i niewygodny. Brett zdała sobie
sprawę, że znalazła się w obcym domu z mężczyzną,
którego prawie nie znała. Próbowała sobie tłumaczyć, że
nieraz bywała w podobnej sytuacji podczas wyjazdów
związanych z jej pracą zawodową, i postanowiła, że
zachowa spokój.
Zaczęła rozglądać się wokół. Pokój, w którym się
znajdowała, był, jak i reszta domu, obszerny, ale urządzo
ny z prostotą.
Ciemne i jasne drewno, trzcina, wiklina, kwiaty,
bawełna, jedwab i brokat. Prawdziwa uczta dla wraż
liwych estetów.
Przesunęła palcami po muszelkach zdobiących krzesło
i spojrzała na portret wiszący nad kominkiem. Był bardzo
romantyczny. Rozmarzona kobieta otoczona obłokiem
oświetlonej słońcem mgły. Lśniące jasne włosy, pogodny
uśmiech, przejrzyste oczy, Brett nigdy jeszcze nie widzia
ła tak pięknej kobiety.
- To Jordana.
Ten głos spowodował, że wróciła do rzeczywistości.
Popatrzyła na Jamie'ego, który siedział naprzeciwko.
Obserwował ją od pewnego czasu.
- Jordana - powtórzyła. - Piękne imię ma ta kobieta.
Musi być kimś wyjątkowym.
- Jest tak niezwykła jak jej imię i rzeczywiście
wyjątkowa.
- Ten dom należy do niej?
- Patrick kupił tę wyspę i zbudował dom zaraz po
ślubie.
Brett słyszała o tym znanym szkockim finansiście. Był
DŁOŃ ANIOŁA
61
bardzo bogaty. Ale dom jest świadectwem jego miłości
do żony, a nie bogactwa.
- Pewnie bardzo ją kocha.
Jamie milczał, zastanawiając się, jak opisać Brett
miłość, którą Patrick darzy Jordanę.
- Tak - powiedział w końcu. - Kocha ją nad życie.
- Musi być bardzo szczęśliwa, szczególnie kiedy
patrzy na ten dom. — Brett podziwiała piękno, jakim
Patrick otoczył swoją żonę.
- Jordana nigdy go nie widziała.
- Nigdy? - Brwi Brett uniosły się w zdumieniu.
- Ona jest niewidoma.
Brett popatrzyła ponownie na portret. Niedowierzanie
zmieniło się w zdumienie, potem w żal i współczucie.
Żałowała mężczyzny, który stworzył taki piękny dom
w imię miłości i współczucia dla kobiety, która wie o jego
miłości, ale nie jest w stanie zobaczyć jej dowodów.
- Ma takie piękne oczy - powiedziała ze smutkiem.
- Tak. Takie oczy nie powinny być ślepe, ale nie zmienia
to faktu, że Jordana nie widzi. Nie widzi od dziecka i nic na to
nie można poradzić. Patrick poruszył niebo i ziemię, żeby jej
pomóc. - Jamie przesunął palcami po pokryciu krzesła.
- Jordana lubi dotykać tych rzeczy. Lubi drewno, sukno,
wiatr, który owiewa jej twarz, i promienie słońca na skórze.
Po prostu wyobraża sobie rzeczy, których dotyka. Ani
miłość, ani bogactwo Patricka nie mogły przywrócić
Jordanie wzroku, więc ofiarował jej ten dom i samego siebie.
Słysząc żal w jego, głosie Brett zastanawiała się, czy
Jamie też nie jest zakochany w Jordanie. Poczuła nagły
skurcz serca i zapragnęła, by temu zaprzeczył. Czy może
być zazdrosna o to, co Jamie czuje do innej kobiety?
Przecież pragnęła tylko jego przyjaźni.
62
DŁOŃ ANIOŁA
DŁOŃ ANIOŁA
63
- Muzyka - usłyszała swoje słowa. - Jeśli Jordana
odbiera świat innymi zmysłami niż wzrok, to z pewnością
kocha twoją muzykę.
- To prawda - zgodził się z nią Jamie. - Kocha każdą
muzykę.
Brett nie mogła oderwać wzroku od fortepianu, który
stał na honorowym miejscu. W pokoju wypełnionym
różnymi cudami przyciągał wzrok wszystkich.
Jamie podszedł do fortepianu. Z oszklonej szafy obok
wyjął gitarę i uderzył w rozstrojone struny. Uśmiechnął
się ze smutkiem.
- Jordana jest artystką. Kocha muzykę. Każdą muzy
kę. Gra na gitarze.
- I na fortepianie?
- Nie! - Jamie odłożył instrument na miejsce. - Pew
nie jesteś zmęczona. Chyba nie masz ochoty rozmawiać
teraz o muzyce.
Dopiero w tym momencie Brett poczuła, jak bardzo
jest wyczerpana. Pobyt w Grayson, podróż, spotkanie
z Jamie'em na wyspie, wszystko to zupełnie pozbawiło ją
sił.
- Masz rację. Jestem naprawdę bardzo zmęczona.
- Masz za sobą trudne dni. — W jego głosie brzmiała
troska. Troska o nią.
Zaczęła masować sobie skronie czubkami palców. Po
wydarzeniach na lotnisku i przed jej domem, a potem
podczas pobytu w Grayson, Jamie był dla niej bardzo
uprzejmy. Ale to były tylko chwile. Brett nie była
przyzwyczajona do tego, by ktoś o nią dbał. Od tak wielu
lat musiała sama sobie dawać radę z wszystkim, więc nie
bardzo wiedziała, jak się ma teraz zachować.
W jej oczach pojawiły się łzy. Starała się je po
wstrzymać. Wmawiała sobie, że to ze zmęczenia. Jedno
cześnie była zła na siebie, że się tak rozkleja.
Jamie widział smutek na jej bladej twarzy, błysk łez,
które starała się ukryć.
- Wiem, Brett, że zawsze dawałaś sobie ze wszystkim
radę. I jestem pewny, że poradzisz sobie i tym razem. Ale
nie musisz robić tego sama. - Patrzył na nią spokojnym
wzrokiem, ale gdzieś w głębi oczu pojawiła się czułość.
- Nie wtedy, gdy ja jestem z tobą.
Brett nie mogła nic zauważyć jego troski.
- Dlaczego tu jesteś, Jamie? Przecież nie pracujesz już
dla Organizacji. Powinieneś rozpocząć nowe życie. - Sie
działa spięta na brzegu krzesła. - Nie musisz kierować się
poczuciem winy i narażać na niebezpieczeństwo.
Jamie podniósł się z krzesła i ruszył w jej kierunku.
W czarnych obcisłych dżinsach i koszuli podkreślającej
szerokie ramiona zupełnie nie przypominał znanego
pianisty. Nie wyglądał też na anioła stróża.
Brett patrzyła na niego, zastanawiając się, co Jamie
zamierza zrobić i co też ona robi na bezludnej wyspie na
Atlantyku z mężczyzną, którego prawie nie zna.
Stanął obok niej. Górował nad nią wzrostem. Brett
zadrżała. Nie ze strachu. Była to niezwykła reakcja, która
spowodowała, że serce jej zaczęło tłuc się w piersi jak
oszalałe, a w ustach zrobiło się sucho. Jamie był bardzo
przystojny.
Nie był piękny ani dystyngowany, lecz szorstki i gwał
towny, miał swój styl, który fascynował wszystkich:
i widzów, i przyjaciół. Przypominał zarówno urzędnika,
jak i robotnika czy artystę.
Ale, myślała pośpiesznie, przecież jest odporna na
mężczyzn, niezależnie od tego, jak atrakcyjni mogli się
64
DŁOŃ ANIOŁA
okazać. Zdobyła tę pewność w ciągu ostatnich ośmiu lat,
osiągając sukces w zawodzie określanym jako męski. Ta
odporność była w nim niezbędna. Przeniosła ją również
na życie prywatne.
Carson Sumner, o wiele starszy od niej, był nie tylko jej
mężem i nauczycielem. Był także inspiratorem i sędzią.
Gdy umierał w jej ramionach, traciła jedyną miłość swej
młodości. Jedyną miłość, jakiej kiedykolwiek pragnęła.
Potem strzegła swego serca. Nie mogła wytłumaczyć,
dlaczego czuła, że Jamie stanowi dla niej zagrożenie.
Ścisnęła dłońmi poręcze fotela i uważnie przyglądała
się jego twarzy. Ciemne oczy patrzyły na nią spokojnie.
Widziała w nich współczucie i łagodność, za którą kryła
się męska siła. Zaczęła się obawiać o to, co stanie się z jej
życiem, które tak starannie zaplanowała.
- Dlaczego, Jamie? - spytała ochrypłym z napięcia
głosem. - Dlaczego tu jesteś?
Uśmiechnął się do niej. Przez otwarte drzwi dochodził
szum fal. Jamie pochylił się nad nią, ujął ją za ręce
i podniósł. Jej twarz znajdowała się teraz na wprost
twarzy wpatrującego się w nią mężczyzny.
Widział, jak jej szare oczy ciemnieją, dostrzegł szale
jącą w nich walkę uczuć. Chciał przytulić Brett i trzymać
tak, dopóki dziewczyna się nie uspokoi. Tyle chciał jej
powiedzieć i pokazać, ale choć była dzielna, nie mógł
dłużej jej męczyć.
Życie już jej dostatecznie dokuczyło, nie chciał zbyt
pośpiesznym działaniem przysporzyć jej kłopotów.
Zadowolił się tym, że trzymają za ręce. Potem powoli
poprowadził dziewczynę na górę. W drzwiach jej pokoju
ośmielił się pocałować ją w rękę ze staroświecką galan
terią.
DŁOŃ ANIOŁA
65
Brett wstrzymała oddech. Utonęła spojrzeniem w jego
oczach.
- Nie powiedziałeś mi, dlaczego tu jesteś - spytała
drżącym głosem.
- Bo ty tu jesteś - wyszeptał, jakby nie chciał, by ktoś
poznał jego tajemnicę. Uśmiechnął się i Brett zamarła
znowu. - Dobranoc, Brett. Śpij dobrze.
Drzwi do jego pokoju zamknęły się, zanim zdążyła
wejść do siebie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jamie przedzierał się wśród krzewów porastających
ścieżkę wiodącą z plaży. Na tarasie stała Brett. Twarz
miała uniesioną ku słońcu, wiatr rozwiewał jej włosy.
Jamie zauważył ją i zatrzymał się w cieniu palm. Na
ramieniu miał wędkę, z rąk wypadła mu torba ze
złowionymi rybami. Brett wsunęła ręce we włosy i śmiała
się, gdy kosmyki wymykały się jej spod palców. Wy
glądała bardzo ponętnie w koszuli nocnej, którą dla niej
wybrał. Batyst i koronki podkreślały linię jej nóg. Była
oszałamiająca.
Oddal się całkowicie przyjemności patrzenia na nią od
chwili, gdy znalazła się w nowym świecie, gdzie nie
groziło jej niebezpieczeństwo. Zaczęła powoli pokony
wał narzucone sobie bariery. Zmiana nie będzie szybka,
ale dobrze wiedział, jak działa na ludzi Raj. Obser
wowanie zachowania się Brett będzie na pewno fas
cynującym zajęciem. Patrzył na nią w zachwycie. Była
niewinną, kuszącą dziewczyną z jego marzeń.
Jego własne myśli zaskoczyły go. Podobała mu się
od początku. Piękna kobieta pociąga każdego męż
czyznę. Ale nie oddzielał wtedy pożądania od po
czucia winy. A teraz nie chciał się przed sobą przy
znać, że pragnie tylko jej, i to uczucie będzie trwać
wiecznie.
DŁOŃ ANIOŁA
67
Pogrążony w myślach, zrobił krok do przodu,
- Jamie! - Brett przechyliła się przez barierkę. Włosy
opadły jej na ramiona.
- Dzień dobry. - Uśmiechnął się do niej. Białe zęby
błysnęły w opalonej twarzy. - Dobrze spałaś?
- Tak. - 1 powtórzyła ze zdziwieniem: — Naprawdę
dobrze spałam.
- To dzięki wyspie. Tu nikt nie myśli o swoich
kłopotach.
Może to wyspa, a może słońce i szum fal; Brett
uwierzyła Jamie'emu. Wspaniały poranek wymazał z jej
pamięci kłopoty, które napawały ją lękiem jeszcze wczoraj.
Popatrzyła na ogród, w którym rosły stokrotki, kaktusy
i oleandry ciężkie od kwiatów. Starannie wypielęg
nowane ścieżki wiodły wśród palm i krzewów ku morzu.
Dowód miłości Patricka do Jordany.
Teraz ona podziwiała to miejsce, będąc z Jamie'em,
- Raj - szeptała. - Tutaj świat jest zupełnie inny.
Trafną nazwę wybrał Patrick.
Jamie miał chęć wspiąć się po ścianie tarasu, wziąć
Brett w ramiona i sprawić, by poczuła się jak w praw
dziwym raju. Wkrótce to zrobi. Ale teraz musi ją
ochraniać i uzbroić się w cierpliwość.
- Nawet w raju ma się pragnienia, jeśli jest się
zwykłym śmiertelnikiem.
Brett od ośmiu lat żyła w celibacie. Ale pracując wśród
mężczyzn, nauczyła się rozpoznawać pożądanie. Zauwa
żyła je w oczach Jamie'ego, ale nie spodziewała się, że
powie o tym, co czuje. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Śmiertelnikiem, kotku - Jamie zrobił śmieszną
minę, próbując wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji - nie
mężczyzną. Może zjemy śniadanko?
68
DŁOŃ ANIOŁA
- Ryby? - Udała, że nic się nie stało.
- No cóż, jestem zapalonym wędkarzem. - Roześmiał
się. - No może nie tak bardzo zapalonym. Faktycznie
myślałem o jakimś bardziej konwencjonalnym posiłku.
- To dobrze. Kto podaje? — spytała rozbawiona.
- Ja, jak tylko będziesz gotowa.
- Dobrze. - Brett odwróciła się. Dół koszuli zawiro
wał wokół jej długich nóg. - Ostrzegam cię! Umieram
z głodu!
Jamie odrzucił serwetkę i oparł się wygodnie. Siedzieli
na tarasie przy kuchni. On miał na sobie wypłowiałe
dżinsy, w których łowił ryby. Zmienił tylko koszulę. Brett
włożyła nowe luźne spodnie i bawełnianą bluzkę.
Słońce rzucało jasne plamy na stół, a szelest liści
palmowych łączył się z szumem morza. W czasie
śniadania Jamie zabawiał Brett opowieściami o historii
wyspy, o piratach, skarbach i wielkich galeonach krążą
cych wokół niej. Zasłuchana, nie myślała o sytuacji,
w jakiej się znalazła.
- Czy wszystko jest tak, jak byś sobie tego życzyła?
Pokój wygodny? Masz wszystko, czego potrzebujesz?
- zapytał Jamie.
Brett najedzona, odprężona jego opowieściami i od
świeżona spokojnym snem nie miała żadnych zastrzeżeń.
- Gdybym już przedtem nie stwierdziła, że to raj, to
powiedziałabym to teraz. Wczoraj nie mogłam przestać
myśleć o tym, ile kłopotów wam sprawiam. Nie przypusz
czałam, że zatroszczycie się też o ubranie i... - zabrakło
jej słów i uniosła dłonie w bezradnym geście - ... o
wszystko.
- Oficjalnie zginęłaś w wypadku. Nie mogliśmy
DŁOŃ ANIOŁA
69
zabrać niczego z twojego mieszkania. Nie mogliśmy
ryzykować, że ktoś zacznie coś podejrzewać.
- Ale kto? Nie mam rodziny. A dzieci Carsona nie
troszczą się o mnie. - Nagle przerwała i uniosła dłoń do
ust w geście przerażenia. - Kartel! Myślisz, że mogą
przeszukać mieszkanie, by znaleźć jakąś wskazówkę?
Miała całkowitą rację. Dzieci Sumnera nie zareagowa
ły, gdy opublikowano wiadomość ojej śmierci. Przyjacie
le dowiedzieli się, że dalecy krewni postanowili urządzić
pogrzeb w jakiejś odległej miejscowości. Mieszkanie
pozostawiono nietknięte. Nie chciał niczego przed nią
ukrywać.
- Tak przypuszczamy.
- Chcecie, by przyszli do mojego mieszkania? Za
stawiliście tam pułapkę? - Brett była zaszokowana.
- Muszą uwierzyć, że już im nie zagrażasz,
- Chodzi o to, że martwi nie potrzebują już swoich
rzeczy?
- Tak - potwierdził Jamie.
Brett pomyślała o swoim nowym pokoju i kupionych
przez Organizację ubraniach.
Były doskonałe w gatunku i idealnie dopasowane.
Bielizna, kosmetyki, jej ulubione perfumy. Wszystko
nowe. Ktoś musiał dobrze poznać jej zwyczaje. Nie ktoś.
Jamie.
- Ty to zrobiłeś. Ty to wszystko wybrałeś: kosmetyki,
ubrania, nawet lekarstwo na uczulenie, które czasami
biorę, - Beztroski nastrój minął. Była spięta. Wydawało
się, że słońce zniknęło za chmurami. - Co jeszcze o mnie
wiesz? Czy nie pozostawiono mi nawet cząstki prywat
nego życia?
- Przepraszam cię, Brett. To nie moja wina, że zostałaś
70
DŁOŃ ANIOŁA
w to wciągnięta. Przykro mi też, że tak źle oceniasz moje
starania. - Sięgnął przez stół, chcąc ująć jej rękę. Kiedy ją
cofnęła, poczuł żal. - Naprawdę wiem, co czujesz.
Brett rzuciła serwetkę na stół i zaczęła chodzić po
pokoju.
- Wiesz? Rzeczywiście wiesz? - zapytała.
- Przez jakiś czas żyłem jak pod mikroskopem,
a prasa tylko czekała na plotki lub skandale. Każdy mój
ruch był śledzony.
- Ty świadomie wybrałeś taki styl życia, ale ja nie.
- To prawda. - Stanął przy niej blisko, ale starał się jej
nie dotykać. - Mimo wszystko rozumiem cię i prze
praszam.
Brett skrzyżowała ramiona. Instynktownie broniła się
przed tym mężczyzną.
- Co jeszcze wiesz? Powiedz mi wszystko!
- Obawiam się, że wiem o tobie dość dużo. Dowie
działem się, że jesteś nieślubnym dzieckiem, opusz
czonym najpierw przez ojca, potem przez matkę. Opieko
wała się tobą babcia, ale umarła. Kiedy przyjechałaś do
Atlanty, miałaś osiemnaście lat i żadnego zawodu. Było
ci bardzo ciężko, zanim Carson Sumner cię zauważył.
Robił ci zdjęcia, zakochał się w tobie i wzięliście ślub.
Miał wtedy pięćdziesiąt dziewięć lat, a ty niespełna
dziewiętnaście.
Brett była tak zażenowana, że usiłowała najpierw nie
patrzeć w jego stronę, ale w miarę jak mówił, powoli
odwracała się ku niemu, kompletnie zaskoczona.
- To było udane małżeństwo - mówił dalej Jamie.
- Byłaś jego utraconą młodością. Stał się twoim mi
strzem, nauczył cię wszystkiego o fotografii. Okazałaś się
pojętną uczennicą. Byliście razem przez sześć lat. Jego
DŁOŃ ANIOŁA
71
dzieciom to się niezbyt podobało, ale nie stwarzały wam
problemów. W wieku sześćdziesięciu pięciu lat Carson
zmarł na wylew.
Brett milczała, nie próbując ukrywać łez.
- W jednej chwili z ukochanej żony i uczennicy
utalentowanego, bogatego człowieka stałaś się nikim.
Jego dzieci mówiły o tobie: smarkata, spryciara, która
upolowała zgrzybiałego starca.
- Carson nie był żadnym starcem - zaprotestowała
Brett. - Był mądry, dowcipny i młodszy duchem od
wielu mężczyzn mających o połowę lat mniej od nie
go.
- Z tego, co się dowiedziałem, tak właśnie było.
Wszyscy też mówią, że go kochałaś. Ale gdy w grę
wchodzi majątek, uczuć nikt nie dostrzega. Nie chcia
łaś, by zhańbiono wasze małżeństwo i ośmieszono
Carsona, więc wycofałaś się. Odrzuciłaś spadek i wy
korzystując wiedzę, którą ci przekazał, zaczęłaś powoli
piąć się po szczeblach kariery. Jesteś znaną fotorepor-
terką. Osiągnęłaś bardzo dużo. Żaden mężczyzna nie
pojawił się u twego boku od śmierci Carsona. Teraz,
z powodu wypadków na lotnisku, twoja kariera wisi na
włosku, a różni mężczyźni wtrącają się w twoje spra
wy.
- Widzę, że świetnie znasz historię mojego życia, ale
to jeszcze nie wszystko. Może powiesz mi, na przykład,
co jadłam wtedy w samolocie?
- Albo jaki numer butów nosisz? — wtrącił się Jamie,
ignorując gniew, który pojawił się w jej głosie. - I że masz
naturalny kolor włosów, używasz perfum, które Carson
kazał zrobić specjalnie dla ciebie. - Jamie ujął jej rękę
i uniósł trochę do góry. - Chociaż nie prowadzisz życia
72
DŁOŃ ANIOŁA
seksualnego, masz... - ośmielony tym, że nie cofnęła ręki,
powiedział: - Chirurgicznie wszczepiony środek anty
koncepcyjny. Świadczy to o roztropności kobiety, która
bywa narażona na gwałt, wykonując swoją pracę.
Brett wyrwała ramię z jego uścisku. W oczach jej
pojawiły się łzy gniewu.
- Nie oszczędziliście mi niczego. Czy moje życie jest
odkrytą kartą dla całej Organizacji?
- Tylko Simon i ja wiemy wszystko. Nikt więcej.
- Powinnam ci za to podziękować.
- Nie musisz mi za nic dziękować.
- Przynajmniej w tym się zgadzamy. Przepraszam
cię, ale jeśli pozwolisz, chciałabym pospacerować trochę
po plaży.
Nie czekała na zgodę.
- Spaceruj po plaży lub po ścieżkach. Bagno jest
niebezpieczne. Jeśli na morzu coś się pojawi, wracaj
natychmiast - zawołał za nią.
Skinęła głową.
Jamie czekał na coś więcej, a potem ciężko westchnął.
Czuł, że chciała od niego uciec.
- Uważaj na siebie, proszę.
- Trochę już na to za późno, prawda? - Brett nie
czekała na odpowiedź. Ruszyła przed siebie i po chwili
zniknęła w lesie.
Jamie wrócił do stołu i zaczął sprzątać po śniadaniu,
zastanawiając się, czy jej gniew minie.
Spędził resztę dnia, sprawdzając system zabezpiecze
nia. Nie był zdziwiony, że Brett nie wróciła na lunch.
Zjedli późno śniadanie, a apetyt im dopisywał. Był to
pierwszy obfity posiłek Brett od wypadku. Lekarze
DŁOŃ ANIOŁA
73
z Grayson zapewniali go, że bardzo często z utratą
pamięci łączy się utrata apetytu.
Widząc, że je z ochotą, w czasie posiłku snuł różne
opowieści. Zanim skończył, Brett zjadła wszystko, co jej
podał, i jeszcze ciastko na dodatek. Jamie śmiał się,
widząc jej minę, gdy je skosztowała. Nie kłamał, że
będzie sam przygotowywał posiłki, ale powinien się
przyznać, że ciastka były specjalnością Hattie Boone,
gospodyni w posiadłości Patricka. Twierdziła ona, że jej
natura składa się w jednej trzeciej z Murzynki, w jednej
trzeciej z białej kobiety, w jednej trzeciej ptaka i w jednej
trzeciej z ryby. Gdy ktoś zwracał jej uwagę, że jest to
o jedną trzecią za dużo, Hattie ze śmiechem wskazywała
na swą olbrzymią postać.
Jamie roześmiał się na samo wspomnienie tej roz
mowy, ale zaraz spoważniał. Odłożył latarkę, którą
właśnie sprawdzał, i popatrzył na zegarek. Czwarta
godzina. Brett nie wracała. Wiatr wzmógł się i na
horyzoncie pojawiły się ciemne chmury.
Skończył pracę i teraz pozostał mu już tylko niepokój.
Zabłądziła? A może coś jej się stało? Chciał dać jej trochę
swobody, by jakoś poradziła sobie z tym, co Organizacja
zrobiła z jej życiem. Ale nie ma jej już zbyt długo. Pogoda
zdecydowanie się pogorszyła. Zbliżał się sztorm.
Była to pora huraganów. Wprawdzie nie słyszał
żadnego ostrzeżenia, ale latem pojawiały się one znienac
ka i bywały bardzo silne i niebezpieczne.
Jamie wyszedł na taras. Wszędzie było widać oznaki
zbliżającej się nawałnicy. Gdzież ona jest, u licha?
Wypadł z domu. Nie zamknął za sobą drzwi. Nie myślał
o szkodach, jakie mogła wyrządzić burza. Myślał tylko
o Brett, przerażony, że znowu naraził ją na niebezpieczeńs-
74
DŁOŃ ANIOŁA
two. Ruszył ścieżką na plażę. Wiatr nagle ucichł. Palmy
zamarły. Było duszno. Pot spływał mu po twarzy, ubranie
zwilgotniało. Stopy uderzały głośno o ziemię. Jamie
rozejrzał się wokół siebie, ale brzeg był pusty.
- Brett, do cholery, gdzie jesteś? - mówił szeptem,
jakby to mogło pomóc mu ją odnaleźć. Był zły na siebie,
że zwlekał tak długo, i zły na Brett za... za co? Za to, że
denerwowało ją to, co się stało, i ingerencja w jej życie?
Nie wiedział, gdzie jej szukać. I wtedy zobaczył ją
idącą od strony małej altanki. Zatrzymała się tuż nad
wodą. Pochyliła głowę i ramiona, ręce wsunęła głęboko
do kieszeni spodni, Z trudem powstrzymał się, żeby nie
pobiec. Kiedy podszedł całkiem blisko, zatrzymał się
i czekał, aż Brett odwróci się do niego.
- Przepraszam cię. - Te słowa padły z obu stron. Dwa
zdania, dwa głosy, dwa uśmiechy - nieśmiałe, przebacza
jące i proszące o wybaczenie.
Jamie wyrósł w rodzinie, w której nigdy nie wstydzono
się okazywania uczuć. Nie mógł się powstrzymać i wziął
Brett w ramiona. Chciał tylko przytulić ją i pocieszyć. Ale
kiedy uniosła ku niemu twarz, żadna siła: ani zbliżający
się sztorm, ani fale zalewające im stopy, nie mogły
powstrzymać go od pocałunku.
Miała delikatne wargi, jej oddech pieścił jego poli
czek. Stali tak blisko siebie, że czuł dotyk jej ciała.
Wsunął dłonie w jej piękne włosy. Całował czoło,
powieki, dotykał wargami trzepoczących rzęs. Potem
pocałował delikatne miejsce za uchem, gdzie zapach jej
ciała był taki mocny. Powoli przesuwał wargami po
policzku, aż natrafił na usta. I już nic dla niego nie
istniało. Zapragnął jej całej. Chciał poznać jej smak.
Chciał ją kochać.
DŁOŃ ANIOŁA
75
- Brett - szeptał, odchylając głowę, aby jej się
przyjrzeć. Widział jej rozmarzone oczy, zaczerwienione
od słońca policzki. Wyglądała, jakby właśnie obudziła się
z długiego snu. Nigdy dotąd nie pragnął tak żadnej
kobiety.
- Nie odtrącaj mnie, proszę. - Potrząsnął nią delikat
nie. - Nie zrobię ci krzywdy. Nigdy. Obiecuję,
- Wiem. Nawet wtedy, gdy krzyczałam na ciebie, też
o tym wiedziałam. Spacerowałam po plaży i próbowałam
jakoś poukładać to... - zatrzymała się, usiłując znaleźć
odpowiednie określenie - ... to wszystko.
Była wyraźnie zła na siebie, na swoją naiwność.
- Jaka ja byłam głupia. Wierzyłam, że mogę zwalczyć
całe zło na świecie, ukazując je na swoich zdjęciach,
a potem spokojnie schować się przed wszystkim w swoim
domu. Nic nie mogło się przedostać poprzez skorupę, jaką
wytworzyłam wokół siebie. Byłam zadowoloną z siebie
egoistką - mówiła z goryczą. - Los surowo mnie za to
ukarał. Chciał mnie nauczyć współczucia i pokory,
stawiając na mojej drodze Mendozę.
- Brett, przestań! - Jamie położył rękę na jej ramie
niu. Pożądanie zniknęło, gdy patrzył na jej ból.
- Mam przestać? - odsunęła się. - Nie widzieć siebie
taką, jaką jestem naprawdę?
Poczucie winy brzmiało w jej słowach i powodowało,
że widziała spaczony obraz świata. Jamie wiedział, że nie
jest, jak to określała, zadowoloną z siebie egoistką.
Właśnie te jej „durne zdjęcia" były tego dowodem.
- Brett, proszę cię...
Uciszyła go gwałtownym gestem.
- Wysłuchaj mnie. Długo o tym myślałam. Po raz
pierwszy jestem w stanie dostrzec rzeczy, które dzieją się
76
DŁOŃ ANIOŁA
poza mną. Nie zdawałam sobie sprawy, ile zła wyrządzić
może kartel, jeśli nikt tych zbrodniarzy nie powstrzyma.
Nie myślałam, na jakie niebezpieczeństwo narażają się
Jeb, Mitch, Matthew, no i oczywiście ty, bo klucz do
sprawy tkwi w mojej pamięci.
Przez cały ten czas próbowałam coś sobie przypo
mnieć. Naprawdę starałam się, ale niczego nie pamiętam.
- W jej oczach było przerażenie. - Jamie, na litość boską,
ja naprawdę m a m amnezję.
McLachlanowie zawsze byli wrażliwi na kobiece łzy.
Ale były one niczym wobec autentycznego bólu, który
zdawał się rozrywać serce Brett.
Objął ją i ponownie przytulił do siebie. Czuł jej
słabość i rozpacz. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział,
jak. Pancerz, który dotychczas chronił ją przed świa
tem, rozpadł się.
Przywarła do niego, nieświadoma tego, co robi. Jamie
wziął ją na ręce i zaniósł do altanki na plaży. Zbudowana
z pali pokrytych trzciną, miała być schronieniem dla tych,
którym słońce nadmiernie dokuczyło. Nie dawała nato
miast ochrony przed wiatrem, ale Jamie usiadł na ławce,
trzymając Brett w ramionach i szepcząc jej do ucha słowa
pociechy.
- To nie twoja wina, kochanie. Nie możesz winić
siebie za to, co ci zrobiono. Nie wolno tak postępo
wać. - Kołysał ją w ramionach w rytm tych słów
i całował.
- Powinnam, nie... muszę sobie wszystko przypo
mnieć - mówiła z ustami wtulonymi w jego szyję.
Uspokajała się powoli. Jamie był taki dobry. Zawsze,
niezależnie od tego, jak niesprawiedliwie go traktowała.
Już tak dawno nikt się o nią nie troszczył, nie tulił
DŁOŃ ANIOŁA
77
w ramionach. - Przypomnę sobie - powtarzała szeptem,
poddając się kojącemu kołysaniu. - Muszę.
- Uspokój się. - Pogłaskał ją po włosach i ucałował jej
powieki. Westchnęła i przytuliła się mocniej, szukając
wygodniejszej pozycji. Jamie czuł, że Brett nie śpi, ale
spokój był potrzebny jej równie jak sen.
Tak łatwo można było ją zranić: nie zaznała wiele
radości i mogła szybko ulec jego czarowi. Gdyby
szedł za głosem swego ciała, kochałby się z nią. Nie
odepchnęłaby go. Ale nie mógł. Nie teraz. Pragnął
jej aż do bólu. Posłuchał jednak głosu serca, choć
było to bardzo trudne. Nie mógł przecież wykorzystać
jej bólu, zagubienia i tego, że szukała u niego po
ciechy. Poczeka, aż Brett odzyska równowagę psychi
czną.
Sztorm wzmagał się coraz bardziej. Na razie nic im nie
zagrażało. Jamie siedział spokojnie, chroniąc Brett od
wiatru, i obserwował uważnie chmury. Kiedy ujrzał
pierwszą błyskawicę, wiedział, że trzeba wracać. Zaczęło
padać.
Brett oddychała spokojnie i równo. Wydawało się, że
śpi.
- Brett - szepnął jej do ucha. - Musimy iść.
Ocknęła się bardzo szybko i spojrzała na morze.
- Musimy poszukać lepszego schronienia. Burza jest
już bardzo blisko, czuć ją zresztą w powietrzu. Trzeba też
pozamykać okna i drzwi w domu. Inaczej wiatr może
zniszczyć coś w pokojach. Chodź.
Brett zaczęła biec przez plażę. Jamie podążał za nią.
Gdy wchodzili na taras, rozpętała się ulewa. Usłyszeli
stukot targanych wiatrem drzwi z drugiej strony domu.
Jamie pobiegł, by je pozamykać i sprawdzić pozostałe,
78
DŁOŃ ANIOŁA
a Brett poszła na góre. Były tam tylko cztery sypialnie,
dwie z nich otwarte.
Weszła najpierw do swojego pokoju, pozamykała
i zabezpieczyła drzwi na taras. Wahała się, czy wejść
do pokoju Jamie'ego. Czuła się jak intruz. Co prawda,
on wiedział o niej wszystko, ale nie ułatwiało jej
to wcale decyzji. Na szczęście przypomniała sobie,
że ani Patrick, ani Jordana nie byliby zadowoleni,
gdyby przez jej wątpliwości wicher uszkodził coś
w domu.
Weszła do pokoju i pospiesznie zaczęła zamykać
drzwi. Kątem oka zauważyła broń leżącą na nocnym
stoliku i rozsypane zdjęcia kobiet, mężczyzn i dzieci.
Wytłumaczyła sobie, że nie powinna interesować się
kobietami, które znał Jamie, i zajęła się ponownie
drzwiami. Walczyła z ostatnimi, gdy opalone dłonie
Jamie'ego odsunęły ją delikatnie.
- Dobrze! - powiedział. - W samą porę! - Pochylił
głowę i słuchał szumu ulewy.
Po zamknięciu drzwi znaleźli się w ciemnościach.
Sylwetka Jamie'ego zaledwie rysowała się na tle żaluzji.
Ale ciało Brett pamiętało jego dotyk, jej palce wciąż
czuły szorstkość jego włosów, a usta zapamiętały mięk
kość pocałunku. W ciemnym pokoju te wspomnienia
stały się nie do zniesienia.
- Muszę iść do siebie. - Brett zaczęła cofać się
w stronę holu.
- Dlaczego? - W ciemności głos Jamie'ego zabrzmiał
jak pieszczota. - Czemu chcesz uciekać? Bo to mój
pokój? Boisz się, że jeśli cię przytulę tak jak na plaży
i pocałuję, to... - wskazał na łóżko - ...znajdziemy się
właśnie tam?
DŁOŃ ANIOŁA
79
Brett zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Nie wiedziała,
co ma odpowiedzieć.
- Bo będziemy się kochać? - Jamie szedł za nią.
- Tak - szepnęła Brett, nie chcąc już dłużej udawać.
- Więc ty też to czujesz? Od początku istniało między
nami pożądanie. Matthew powiedziałby, że to prze
znaczenie i że nadszedł odpowiedni czas. Nawet gdybyś
my nie spotkali się ponownie, nie mógłbym ciebie
zapomnieć.
Brett zaszokowana własnym wyznaniem, niepewna,
czy nogi jej nie zawiodą, zatrzymała się. Jamie był tak
blisko, widziała krople deszczu na jego włosach i słyszała
jego przyspieszony oddech. Był tak blisko, że chciała go
dotknąć i przytulić się do niego.
- A ty, Brett? Mogłabyś o mnie zapomnieć?
- Tak. Nie! - Brakowało jej powietrza. - To znaczy...
- Wiem. - Dotknął jej policzka. - Musimy się
dobrze poznać. Nie uznajesz przypadkowych znajo
mości, a ja nie chcę nalegać. Tak jak jest, jest
dobrze. Moje ciało pragnie czegoś innego, ale nie
będę cię do niczego zmuszać. Nie jestem święty,
ale nie musisz się mnie obawiać. - Zapalił lampę.
Gdy światło zalało pokój, uniósł jej twarz, by patrzyła
mu prosto w oczy. - Daję ci słowo McLachlana.
Przyjdziesz do mnie, gdy zapragniesz mnie tak mocno
jak ja ciebie.
Zaskoczyło ją to. W jasnym świetle wydawał się być
kimś innym. Nie agentem Organizacji, lecz światowej
sławy pianistą. Niezależnie od tego, kim był, ze swoim
wyglądem mógł zawrócić w głowie każdej dziewczy
nie.
W przypływie zazdrości Brett pomyślała o różnych
80
DLOŃ ANIOŁA
kobietach towarzyszących sławnym ludziom w ich po
dróżach. Wykształcone, światowe istoty podążające za
utalentowanymi mężczyznami. Ale Jamie przyrzekł jej,
że nie musi się niczego obawiać.
Wziął ją za rękę i podprowadził do stolika, gdzie leżały
zdjęcia.
- Ja poznałem twoje życie, więc i ty powinnaś coś
o mnie wiedzieć. To jest moja rodzina. Przedstawię ci
wszystkich po kolei. Dare, najstarszy brat, zastępuje nam
ojca. Filar naszej rodziny. Ross, pediatra, to jej serce. Mac
- inżynier, mój brat bliźniak, to dusza rodziny. Jesteśmy
bardzo uparci. Lubimy żartować. Przez wiele lat Ross
i Mac obserwowali moje kłótnie z Dare'em. Ja chciałem
zostać na farmie i pracować w lesie, a Dare zmuszał mnie
do grania.
- Więc prawdą jest to, co pisano o tobie? - Brett
słyszała, że nazywano go drwalem. Myślała, że to żart.
- Byłem drwalem. W dalszym ciągu pracuję w lesie,
gdy wracam do domu.
- Ale Dare wygrał bitwę.
- Dare prawie zawsze wygrywa - uśmiechnął się
Jamie.
Byli nietypową rodziną. Zaskakujące też było ich
rodzinne podobieństwo. Brett zapragnęła spotkać ich
z aparatem w ręku. Zatytułowałaby to zdjęcie po prostu
„Bracia". Pokazałaby ich wzajemną miłość i szacunek,
które słyszała w głosie Jamie'ego, kiedy mówił o rodzi
nie.
- A teraz piękniejsza połowa naszego klanu. Towa
rzyszka życia Dare'a, Jacinda, artystka i nauczycielka.
Żona Rossa, wspaniała Antonia - aktorka i pisarka.
I ostatnia, Jennifer, żona Maca - to lekarz i psycholog.
DŁOŃ ANIOŁA
81
- Atrakcyjne i wykształcone - szepnęła Brett.
- Najważniejsze, że kochają swych mężów,
- To widać. - Brett odłożyła zdjęcia na miejsce
i sięgnęła po następne. - A to są twoi bratankowie
i bratanice?
- Tak, plus to, na które czekaj ą Mac i Jennifer. Tyler był
pierwszy, bardzo kochany, mimo że został adoptowany
przez mojego brata. Przystojny chłopak, dziedzic majątku
swego prawdziwego ojca. Na tym zdjęciu są bliźniaki:
Amy i Paul, zadziwiająco podobne do Dare'a i Jacindy. A tu
malutka, roczna Orelia, ukochane dziecko Rossa i Antonii,
które urodziło się z zespołem Downa. Żal mi, że ją to
spotkało — powiedział Jamie. — Jest przecież taka śliczna.
Brett słyszała dumę w jego głosie i choć nie mówił nic
o sobie, dowiedziała się o nim bardzo dużo. Jamie był taki
jak jego rodzina i mówiąc o nich, opowiadał jednocześnie
o sobie.
- Kiedy byliśmy jeszcze w szkole, Mac i ja nabraliś
my zwyczaju wożenia ze sobą zdjęć. Prowadziliśmy
życie wędrowców i w ten sposób mogliśmy mieć naszych
bliskich przy sobie. Teraz już nie będę musiał wozić
zdjęć. Zanim dziecko przyjdzie na świat, będę już
w domu. No, dość tych opowieści - przerwał nagle.
- Powinniśmy zająć się obiadem.
- Ty gotujesz?
- Jak zwykle. - Odprowadził Brett do drzwi pokoju.
- Spotkamy się na dole za pół godziny.
Pocałował ją w czoło i pogwizdując, ruszył do kuchni.
Obiad był prawdziwą niespodzianką. Hot dogi z sosem
chili, który kapał z bułeczek. Był tak pyszny, że szkoda go
było stracić. Talerz dekorowały złociste frytki, a wszyst-
8 2
DŁOŃ ANIOŁA
ko to popijali mieszanką soków. Brett rzeczywiście czuła
się jak w raju.
- Nie spodziewałam się, że sławny pianista potrafi
przygotować taki posiłek.
- Pianista? Przecież jestem drwalem.
- Co to za sok?
- Muszę jednak cię przedstawić Hattie Boone.
- Czy ona mieszka na tej wyspie?
- Nie.
- To kim jest Hattie Boone?
- Rzadki okaz. - Jamie odsunął krzesło i wstał. - Ale
opowiem ci o niej jutro. Dziś w programie wieczoru
mamy jeszcze to. - Pocałował ją w usta. - 1 zmywanie.
Dzisiaj twoja kolej.
Zanim odzyskała głos, wyszedł z kuchni.
Gdy kończyła pracę, usłyszała muzykę. Jamie grał.
Brett była zachwycona tą muzyką, pełną pasji jak burza
i tak delikatną jak pocałunek.
Patrzyła, jak palce Jamie'ego przesuwają się po
klawiaturze, i myślała, że z równą biegłością mogą
pieścić ciało kobiety. Odważnie i delikatnie. Za oknem
szalała burza, a muzyka Jamie'ego otaczała ją ze
wszystkich stron. Po raz pierwszy, odkąd się poznali,
Brett zadała sobie pytanie, czy miłość z nim byłaby
równie piękna.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jeśli dla Brett zaskoczeniem było zakończenie tego
burzliwego wieczoru - ojcowski pocałunek Jamie'ego,
głaszczącego ją jak dziecko po głowie - to z pewnością
nie była zupełnie przygotowana na poranne spotkanie
z Hattie Boone. Ale nikt nie potrafiłby jej do tego
przygotować.
Brett obudziła się ze świadomością, że nie jest sama.
Leżała przykryta po brodę, choć w nocy zrzuciła kołdrę,
a w powietrzu unosił się zapach herbaty jaśminowej.
Z pewnością ktoś musiał być w pokoju.
Otworzyła ostrożnie oczy i zobaczyła światło wpada
jące przez otwarte drzwi na taras, które wieczorem tak
starannie zamknęła. Potem dostrzegła gościa. Siedział
w nogach łóżka i wpatrywał się w nią ciemnymi oczkami
lśniącymi w pokrytej futrem mordce.
- Ach! - krzyknęła i usiadła na łóżku, przyciskając
kołdrę do piersi. Jej gość przeraził się jeszcze bardziej niż
ona. Zeskoczył z łóżka i zawisł na tkaninie okrywającej
ścianę, szczebiocąc coś do niej.
Małpka! Jej gość był małpką niewiele większą od kota.
- Przestraszyłaś mnie - udało jej się w końcu wydo
być z siebie głos. Przyglądała się zwierzęciu. Było małe,
delikatne i zwinne. Ktoś ubrał je w czerwoną koszulkę
i szorty.
84
DŁOŃ ANIOŁA
- Skąd się tu wzięłaś? - spytała jeszcze raz, jedno
cześnie przesuwając się na skraj łóżka, co spowodowało,
że małpka zaczęła się wspinać jeszcze wyżej.
- Dobrze - zaczęła ją uspokajać, bojąc się, że coś
uszkodzi. - Nie będę się ruszać, jeśli się boisz. - Spojrzała
w stronę tarasu, ale nikogo tam nie było. Małpka musiała
mieć jakiegoś właściciela. Ktoś przecież otworzył żaluzje
i drzwi, no i okrył ją starannie kołdrą.
Zwierzę uspokoiło się i Brett znowu spróbowała wstać
z łóżka, ale powstrzymał ją dziki okrzyk zwierzątka.
Zdenerwowana, zaczęła tłumaczyć małemu intruzowi:
- Posłuchaj, stara. Już się nie ruszam. Przestań krzy
czeć. To nie jest zdrowe dla twojego gardła ani dla moich
uszu. - Oparła się o poduszki, mrucząc do siebie: — Nie
wierzę! Jestem uwięziona w łóżku i próbuję porozumieć
się z małpą.
Krzyk ustał, małpka przestała kołysać się na tkaninie.
- Dzięki - Brett odetchnęła z ulgą.
Małpka patrzyła na nią uważnie.
Brett zaczęła się zastanawiać, gdzie może być Jamie.
Musiał słyszeć krzyki małpki. Czyżby to był jego żart?
Nie miała wątpliwości. Siedziała sztywno w łóżku i za
stanawiała się, jak wyjść z sypialni i porachować się
z Jamie'em.
- Zabiję go - przyrzekała sobie na głos. - Jak tylko go
znajdę, zabiję go,
- A kogo to piękna pani chce zabić?
Zaskakująco urodziwa kobieta o olbrzymiej posturze
stała w drzwiach pokoju. Włosy zaczesane do tyłu
odsłaniały gładką twarz o lekko skośnych oczach w ciem
nej oprawie, W uszach miała olbrzymie kolczyki z kości,
piór i krwistych rubinów. Szyję otaczała czarna opaska,
DŁOŃ ANIOŁA
85
z której zwisała metalowa kuleczka. Przy każdym ruchu
kobiety z kuleczki dobywało się delikatne dzwonienie.
W dużych dłoniach trzymała tacę i wazon z gałązką
oleandra. Wyglądała jak postać z filmu. Oszołomiona
Brett usiadła na łóżku, a nieznajoma zwróciła się do
małpki:
- Lucyferze — odezwała się królewskim tonem, - Co
ty tam robisz? Nie szalej!
- Ja go wystraszyłam, - Brett była pewna, że poznała
Harfie Boone.
- Akurat! Przestraszyć Lucyfera! - Kobieta odstawiła
tacę, by pomóc zwierzęciu zejść. Chociaż pokrzykiwała
na niego, była bardzo delikatna. - On się popisywał.
Lucyfer nie boi się nawet diabła. Podejrzewam zresztą, że
sam jest diabłem. Stąd jego imię.
Kiedy zdjęła Lucyfera ze ściany, ten usiadł jej na
ramieniu jak na grzędzie. Wydawała się nie zwracać na
niego uwagi.
- Nazywam się Hattie Boone, a to stworzenie - to
prezent od moich wnucząt. Musi mi dotrzymywać towa
rzystwa w czasie ich nieobecności.
- Dzień dobry, Hattie - Brett nie wiedziała, czy ma się
przedstawić.
- Ty jesteś Brett Sumner - powiedziała Hattie. - W p a
dłaś w tarapaty i Jamie przywiózł cię tutaj, żebyś była
bezpieczna.
- Wiesz wszystko?
- Trochę. - Hattie wygładziła kołdrę i podłożyła Brett
jeszcze jedną poduszkę. Dopiero wtedy postawiła na
łóżku tacę i nalała herbaty do filiżanki. - Nie martw się
- powiedziała pocieszającym tonem. - Wiem tyle, ile
powinnam.
86
DŁOŃ ANIOŁA
- Kim... - Brett próbowała wtrącić choć słowo.
- Kim jestem? - Hattie znowu jej przerwała. Oparła
dłonie na biodrach i roześmiała się. - Jestem w jednej
trzeciej czarna, w jednej trzeciej biała, w jednej trzeciej
jestem rybą i w jednej trzeciej ptakiem, a we wszystkich
częściach kobietą. - Ukazała w uśmiechu piękne, białe
zęby. - Pilnuję Raju. Jedz, dziecko. - Przysunęła sobie
krzesło i opadła na nie ciężko. - Musisz nabrać ciała i sił,
jeśli chcesz być kobietą tego przystojniaczka, który cię
pilnuje.
- Kobietą! — Brett o mało co nie rozlała herbaty.
Hattie nawet tego nie zauważyła.
- Gdybym była o trzydzieści lat młodsza - westchnęła
i potrząsnęła głową. - No, może o dwadzieścia... - po
prawiła się. Nie zwracała uwagi na milczenie Brett. Była
przyzwyczajona do tego, że to ona zawsze mówiła, a inni
słuchali, - Ale niestety nie jestem już młoda i nie ma co
płakać nad rozlanym mlekiem. Mogę przynajmniej dopil
nować, by kobieta, którą Jamie dostanie, dobrze wy
glądała.
- Hattie - Brett odstawiła herbatę i próbowała zmie
nić temat - nie jestem przyzwyczajona do jedzenia
śniadania w łóżku.
- Nie martw się. Nauczysz się. - Hattie nawet nie
drgnęła, gdy Lucyfer przeszedł przez jej piersi i usiadł na
drugim ramieniu,
- Ja... nie mogę. Może Jamie...
- Zjadłby śniadanie w łóżku? - Hattie nie dała zbić się
z tropu. - Broń Boże! Obiłby mnie batem, gdybym mu to
zaproponowała. Przecież prawdziwy mężczyzna powi
nien zostawać w łóżku tylko dla dwóch powodów: by
spać i kochać się. - Jej głos stawał się coraz donośniejszy.
DŁOŃ ANIOŁA
87
- Tylko to może zatrzymać go w pościeli. A sen i tak
powinien być na drugim miejscu.
Brett milczała. Hattie jeszcze nic skończyła swojej
przemowy.
- Wiedziałam! - mówiła dalej. - Gdy wysiadłam
z motorówki i zobaczyłam Jamie'ego łowiącego ryby,
pomyślałam, że coś jest nie w porządku.
Tym razem Brett zareagowała. Drgnęła gwałtownie.
Omal nie zrzuciła tacy, ale Hattie zdążyła ją schwycić.
- Czy mu się coś stało? - Brett była przerażona.
Włosy opadły jej na twarz i zasłoniły ją ciemną kaskadą.
Była bardzo piękna w tej chwili.
- Oczywiście, że dzieje się coś złego - Hattie zauwa
żyła jej reakcję - bo powinien być z tobą, a nie na plaży.
- Przysunęła się do stołu i postawiła na nim tacę.
Udawała, że poprawia kwiat w wazonie, kryjąc przy tym
uśmiech. Spodziewała się takiej reakcji Brett. Kiedy
odwróciła się, twarz miała poważną. - Myślałam, że
wyglądasz jak mops albo coś takiego.
- Albo coś takiego - powtórzyła Brett słabym głosem.
- Ale nie muszę się martwić. Kiedy zobaczyłam cię
śpiącą, piękną jak królewna, ucieszyłam się. Choć jesteś
trochę za chuda. - Jej spojrzenie powędrowało w stronę
piersi Brett prześwitujących przez cienką tkaninę.
Brett podążyła za jej wzrokiem i poczuła się urażona
paplaniną Hattie. Na pewno nie była w tym miejscu za
chuda. Chyba, pomyślała z ironią, jedynie w porównaniu
z Hattie.
- Mimo tych braków nie jesteś brzydka - stwierdziła
Hattie z aprobatą.
- Dziękuję - Brett udało się wydusić z siebie to słowo.
- Chyba dziękuję - dodała niepewnie.
88
DŁOŃ ANIOŁA
- Proszę bardzo.
Hattie słyszała tylko to, co chciała usłyszeć. Ale czy
można było gniewać się na kogoś tak pełnego radości
życia? Brett popatrzyła na nią z sympatią.
- Więc dlatego, że Jamie jest na plaży zamiast ze mną
w łóżku, postanowiłaś mnie podtuczyć?
- Trochę kilogramów uczyni cuda. Przysłałam Lucy
fera, by dał mi znać, kiedy się obudzisz, a sama poszłam
do kuchni.
- Miał dać ci znać? Przecież on się mnie przestraszył.
- Bo wszedł na to cenne obicie? Ha! Spodobałaś mu
się, więc chciał się popisać.
- Spodobałam mu się? Skąd wiesz?
- Powiedział mi o tym.
- Oczywiście. Jaka ja jestem niemądra. - Brett za
częła się zastanawiać, czy przypadkiem nie znalazła się
w Krainie Czarów.
- To diabeł wcielony, ale jest dobrym stróżem.
To jest Kraina Czarów! Z pewnością! A ona, Brett, jest
Alicją.
- Doceniam twoją troskę, ale...
- Nie powiesz mi chyba, że nie chcesz Jamie'ego!
Każda mądra kobieta pragnie go, a niektóre są nawet
bardzo zaborcze.
- Tu nie chodzi o to, czy go chcę, czy nie. Zbieg
okoliczności sprowadził nas oboje na tę wyspę.
- Zbieg okoliczności - Hattie naśladowała jej ton.
- Jeśli chcesz, bym ci uwierzyła, to powiedz mi, dlaczego
tak nalegał, żebyś tu przyjechała, i dlaczego nie zrezyg
nował z pracy? I dlaczego poruszył niebo i ziemię, żeby
zapewnić ci wszystko, co będzie ci tutaj potrzebne? No,
dlaczego?
DŁOŃ ANIOŁA
89
Brett nie wiedziała, co ma odpowiedzieć, ale Hattie na
to nie czekała.
- Znam Jamie'ego od dziecka. Bardzo często przyjeż
dżał tu na wakacje. Potem odpoczywał między koncer
tami, gdy brakowało mu czasu, by pojechać do domu.
Pochodzi z bardzo kochającej się rodziny. Wszyscy jego
bracia są żonaci. On też chciałby znaleźć odpowiednią
kobietę, ale cały czas był sam. Sam! Do chwili gdy
spotkał ciebie! Wytłumacz mi to!
Brett zapomniała na chwilę o Lucyferze, ale małpka
nagle przestała figlować i też patrzyła na nią. Dwie pary
oczu wpatrywały się w nią oskarżycielsko.
- To nie jest tak, jak myślisz. Uwierz mi i spróbuj
zrozumieć. To tylko poczucie winy i honoru.
- M a m uwierzyć, że nie spodobaliście się sobie?
- zapytała Hattie.
- Nie jestem ślepa i widzę, że Jamie jest przystojnym
mężczyzną. A tu, jak mi powiedziałaś, jest raj. Ale kiedy
stąd wyjedziemy, zapomnimy o sobie.
Po raz pierwszy Hattie nie wiedziała, co ma powie
dzieć. Nie wiedziała, jak ma zareagować na smutek, który
usłyszała w głosie Brett.
Brett zamilkła i zastanawiała się nad dziwnymi rzecza
mi, które przytrafiły się jej tego ranka. Małpka, egzotycz
na kobieta, rozmowa z nią na bardzo osobiste tematy. No,
ale przecież to jest raj.
- Hattie - Brett popatrzyła w pełne życia oczy - moje
małżeństwo było wspaniałe. Kiedy mąż umarł, wiedzia
łam, że nikogo już nie pokocham.
- Nigdzie nie jest powiedziane, że kochamy tylko raz,
moje dziecko.
- Ja - tak.
90
DŁOŃ ANIOŁA
Hattie potrząsnęła głową tak mocno, że Lucyfer uciekł
z pokoju.
- Nie chcę się śmiać z ciebie, bo widzę, że w to
wierzysz.
Brett była już zmęczona rozmową. Chciała wyjść na
słońce i nie myśleć o swojej samotności.
- Tak - powiedziała ze smutkiem. - Wierzę w to.
- Dzień dobry paniom. - W drzwiach wychodzących
na taras stał Jamie z Lucyferem uwieszonym u jego
spodni. Uśmiechnął się serdecznie do Hattie, a potem do
Brett. - Widzę, że się już poznałyście.
Brett popatrzyła na niego i pomyślała, że może ten
dzień nie będzie najgorszy.
Kiedy udało mu się wyrwać Brett z nadopiekuńczych
ramion Hattie, powiedział, że ma dla niej niespodziankę.
Zdążyła tylko umyć się i przebrać, a teraz szli powoli
przez ogród.
Była tak zatopiona w myślach, że drgnęła, gdy ujął ją
za rękę.
- Przepraszam. - Cofnął się. Twarz mu posmutniała.
- Czy ty też nie cierpisz tego ostrożnego poznawania się
nawzajem?
- Chyba tak - przyznała po chwili,
- Robimy krok do przodu i zaraz się cofamy. Krąży
my wokół siebie jak obcy ludzie i boimy się prawdy. Tak
dłużej nie można, Brett.
Próbowała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją mach
nięciem ręki. Wyczuł, że dziewczyna się czegoś boi, i był
zły na siebie. Starał się być cierpliwy, czekał, aż Brett
będzie gotowa przyznać, że coś ich łączy. Wiedział, że
musi być bardzo delikatny, bo inaczej ją utraci. A prze-
DŁOŃ ANIOŁA
91
cież potrzebowała opieki. Potrzebowała też trochę spoko
ju i schronienia, gdzie będzie mogła przemyśleć wszyst
ko. Znał odpowiednie miejsce.
- Chodź! - ujął ją za rękę,
- Mówiłeś coś o niespodziance,
- To może poczekać. Muszę ci pokazać pewne miejs
ce. Chodź - powtórzył i poprowadził ją w głąb ogrodu.
Szli w stronę morza. Z każdym krokiem ogród
stawał się coraz bardziej dziki. Nagle otoczyły ich
bardzo gęste zarośla. Jamie zawahał się chwilę, a po
tem zielona ściana przesunęła się i Brett zorientowała
się, że Jamie po prostu otworzył furtkę w żywopłocie.
Zanim zdążyła coś powiedzieć, poprowadził ją w stro
nę niewielkiej polanki przypominającej zieloną grotę;
z jednej strony zamykało ją morze, a dachem było
niebo.
Podeszli do małej ławki. Brett rozglądała się za
chwycona. Panował tu spokój. Wokół rosły paprocie,
bluszcz i krzaki róż. Pośród nich stał posąg - młoda
dziewczyna, niemal dziecko, wykuta w kamieniu, poda
wała chłopcu muszlę.
- To ulubione miejsce Jordany - odezwał się w końcu
szeptem Jamie. - Ta część ogrodu jest bardzo stara. Nikt
nie wie, kiedy powstała. Jeremiah Brody, potomek
pierwszego właściciela wyspy, urządził ogród, aby upa
miętnić swoje dzieci - chłopca i dziewczynkę, którzy
zginęli na morzu. Kiedy Patrick kupił wyspę i odkryli
z Jordaną to miejsce, postanowili zachować je bez zmian.
- Miejsce żałoby,
- Nie - zaprzeczył Jamie. - Utrata dzieci na pewno
była tragedią, ale Jordana uważa, że Brody nie chciał
stworzyć tu czegoś w rodzaju cmentarza. Mówi, że jeśli
92
DŁOŃ ANIOŁA
się dobrze posłucha, można w szumie morza i wiatru
usłyszeć śmiech dzieci. Mówi też, że tam, gdzie jest
śmiech, jest spokój i nikt nie może się martwić ani czegoś
obawiać.
Zamilkł na chwilę, a potem ujął ją za rękę.
- Chciałbym, żeby ten ogród tak działał na ciebie.
Żebyś mogła odsunąć od siebie tragedię i żal i żebyś nie
bała się życia. Nie obawiaj się, Brett. Nie bój się mnie ani
moich pragnień.
Brett popatrzyła na ich złączone ręce. Czasami wyda
wało jej się, że wszystko rozumie, a po chwili nie potrafiła
pozbierać myśli. Widziała w jego oczach pożądanie.
Tego była pewna. Nic wiedziała, jak ma sobie z tym
poradzić. Po śmierci Carsona ta strona życia przestała dla
niej istnieć i było jej z tym dobrze. Ale pojawił się Jamie
i wzbudził w niej niespodziewane uczucia,
- Jamie.
- Nie mów nic. Nie psujmy tego cudownego dnia. Po
prostu zamknij oczy, nie myśl o tym, co sprowadziło nas
na wyspę, o tym, co się dzieje między nami. Posłuchaj
ciszy, która uspokaja.
Brett przymknęła oczy i pogrążyła się w marzeniach.
- Dam grosik.
- Za moje myśli? - Brett otworzyła oczy,
- Za marzenia.
- Tylko grosik?
- A może różę? Albo pocałunek? — Żartował, ale
ostatnia propozycja wyraźnie ujawniła jego pragnienia.
Brett milczała.
Jamie przyglądał się jej i nie mógł odgadnąć myśli
kłębiących się w jej głowie. Czekał, że coś powie,
i zastanawiał się, na jak długo starczy mu cierpliwości.
DŁOŃ ANIOŁA
93
- Ile chcesz za swoje marzenia? - powtórzył.
Zasłoniła mu usta ręką. Jej dotyk był tak delikatny jak
jej zapach. Podniecający. Czuł, że ogarnia go żar.
- Pocałunek - szepnęła cicho. - Pocałunek za moje
marzenia.
Szaleństwo. Cudowne szaleństwo, na które tak czekał.
A potem czuł tylko usta Brett.
Drżała. Już tak dawno nie całowała nikogo. Tak dawno
tego nie pragnęła. Świadomość tego oszołomiła ją tak
bardzo, że gdyby nie siedziała, z pewnością upadłaby.
Straciła poczucie czasu, wiedziała jedynie, że Jamie jest
z nią, że ją obejmuje.
Trzymał ją mocno. Delikatnie pieścił wargami jej usta.
Palcami gładził policzki i szyję. Dobry Boże! Wreszcie ją
pieścił.
Brett westchnęła i zatopiła dłonie w jego włosach.
Przyciągnęła go do siebie bliżej. Chciała, by zrozumiał,
że pragnie nie tylko pocałunków.
Jamie dotknął dłonią policzka Brett. W jej pociem
niałych oczach czaił się ogień. Czuł, że drży z pożądania.
Pragnął jej tak bardzo. Chciał się zatracić w niej i zapom
nieć o niebezpieczeństwie. Chciał, by poza nim nie
istnieli dla niej inni mężczyźni.
Już niedługo, pomyślał. Ale nie teraz. Nie w porywie
nierozważnej żądzy, lecz z prawdziwego uczucia. Drżącą
ręką odsunął ją od siebie. Widząc jej zaskoczenie,
uśmiechnął się ze smutkiem. Sam nie rozumiał motywów
swej decyzji.
- Nie myśl, że nie chcę tego samego co ty. Wiesz
dobrze, jak bardzo cię pragnę. - Musiał jej dotknąć,
zanurzyć ręce w jej włosach i pocałować. - Bóg jeden
wie, jak bardzo. Ale ogień, który rozpala się zbyt szybko,
94
DŁOŃ ANIOŁA
równie szybko gaśnie. Nie chcę, żeby z nami było tak
samo. A teraz przyszedł czas na niespodziankę.
Kiedy doszli do furtki, Brett obejrzała się za siebie.
- Jak Jordana może tu sama przychodzić?
- Nigdy tego nie robi. Zawsze towarzyszy jej Patrick
lub jeden z trzech synów. Jordana uważa, że jest to miejsce,
w którym powinno się przebywać z kimś, kogo się kocha.
Jamie otworzył furtkę i wyszli z tajemniczego ogrodu.
Brett stała na środku niewielkiego pokoju, podziwiając
zgromadzony tu sprzęt.
- Cudownie! Jest tu wszystko, czego potrzebuję
- zwróciła się do Jamie'ego, który uśmiechnął się na
widok jej radości. - To twoja zasługa. Czy właśnie to
miała Hattie na myśli, gdy mówiła, że poruszyłeś niebo
i ziemię, żeby zdobyć wszystko, co jest mi potrzebne?
Doceniała jego troskliwość. Od początku robił wszyst
ko tylko dla niej.
- Jamie - powiedziała - dziękuję ci za to, ale przede
wszystkim za uratowanie mi życia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Brett odsunęła gwałtownie plik zdjęć. Nie potrafiła
ocenić, czy są dobre. Kiedyś umiała patrzeć na swoje
prace z dystansem i oceniać je obiektywnie. Teraz nie
była w stanie tego zrobić.
Starania Jamie'ego, żeby mogła pracować, poszły na
marne. Nie udawało jej się skupić.
Od trzech tygodni przebywała na wyspie. W tym
czasie wywołała jedynie zdjęcia ze swej podróży do
Ameryki Południowej. I nic więcej. Tu, na wyspie, nie
było żadnych dramatycznych wydarzeń, jedynie wspa
niałe wschody i zachody słońca. Podczas spacerów
odkryła urocze miejsca, które aż się prosiły, by je
uwieńczyć na zdjęciach. Ciekawa była również historia
wyspy. Mógłby powstać album zdjęć z komentarzem.
Ale nie mogła zmusić się do pracy. Nie umiała sobie
z tym wszystkim poradzić.
Uznała, że najlepiej zrobi jej spacer. Nie wolno jej
było bez pozwolenia chodzić po plaży. Wiedziała, że
jakiś jacht wraz z załogą ustawicznie krąży w pobliżu.
A w czasie porannych wypraw na ryby Jamie nawiązu
je z nim kontakt radiowy i dopóki nie otrzyma wiado
mości „wszystko w porządku", Brett nie może samo
tnie spacerować.
Nie widziała Jamie'ego od wczorajszego wieczoru.
96
DŁOŃ ANIOŁA
W dni kiedy na wyspę przyjeżdżała Hattie, Brett trudno
było uniknąć jej dociekliwości. Próbowała chronić się
w ciemni, ale nie była w stanie pracować.
Postanowiła więc pójść do ogrodu Jordany. Przy furtce
zatrzymała się. Nie była tu od czasu, gdy Jamie pokazał
jej to miejsce. Ogród był równie piękny jak wówczas.
Usiadła na ławce i zamknęła oczy. Powietrze wypełniał
zapach morza i kwiatów. Wśród szumu fal, powiewu
wiatru słyszała muzykę. Muzykę Jamie'ego, która spra
wiała ból. Wydawało jej się, że na świecie nie istnieje już
nic, tylko ta muzyka. Nieważne, gdzie była i co robiła,
zawsze wracała myślami do Jamie'ego. Przekonywała
samą siebie, że to, co się dzieje między nimi, nie ma
żadnego znaczenia. Ale przecież było to kłamstwo.
Gdzieś w pobliżu czuwał Jamie. Robił wszystko, by
zapewnić jej bezpieczeństwo. Nie chciał jej ranić i trzy
mał się od niej z daleka. Był cierpliwy. Czekał, aż Brett go
zapragnie i przyjdzie do niego. Zdała sobie sprawę, że
chce tego samego co on. Zerwała się z ławki i ruszyła
w stronę domu.
- Hattie? - Brett zatrzymała się gwałtownie. - Jeszcze
tu jesteś?
- Oczywiście. - Hattie układała bukiet z róż ściętych
w ogrodzie.
- Łódź się spóźnia? - Hattie opuszczała wyspę
motorówką prowadzoną przez La Mara, jej siostrzeńca.
Był to wysoki, chudy mężczyzna o rozbieganych oczach,
którego spojrzenie wprawiało Brett w zakłopotanie.
Starała się tłumić swą niechęć do niego. Tłumaczyła
sobie, że jest on po prostu zbyt ciekawski.
- Nie, po prostu ją odesłałam. Nie zdążyłam ułożyć
DŁOŃ ANIOŁA
97
kwiatów na tę specjalną okazję. Spędzicie dziś ze sobą
upojny wieczór, prawda? Podjęłaś wreszcie decyzję.
- Skąd...?
- Skąd wiem? Wiatr się zmienił. Złagodniał. To
znaczy, że kochankowie powinni wreszcie zmądrzeć. La
Mar przyjechał. - Podeszła do krzesła i wzięła na ręce
Lucyfera. - Wiem, że go nie lubisz, ale to mój krewny.
Dopóki Clyde nie wyleczy złamanej nogi, tylko on może
mnie tu przywozić.
- To La Mar nie robił tego wcześniej?
- Nie. Clyde przywoził mnie od wielu lat. Muszę
przyznać, że ja też nie lubię La Mara, nie rozumiem też,
dlaczego wrócił na wyspy. Jakoś wytrzymuję z nim te
kilka godzin dwa razy w tygodniu. Poza tym dobrze się
stało, że wrócił tu po tym dziwnym wypadku Clyde'a.
- Dziwnym? - Brett stała się czujna. - Dlaczego?
- Bo to zadziwiające, że Clyde przewrócił się i potłukł
tak mocno podczas naprawy motorówki - stwierdziła
Hattie.
- Kiedy to się stało? Teraz?
- Nie! Trzy miesiące temu. La Mar przyjechał póź
niej.
Brett odetchnęła z ulgą. Była przewrażliwiona. Zbyt
bała się o swoje bezpieczeństwo. Mimo wszystko po
stanowiła opowiedzieć o tym Jamie'emu.
Jamie był zmęczony. To był trudny dzień. Nic mu się
nie udawało. Jak zwykle, zaczął od patrolowania brzegu,
odprawił rybaków, chcących sprzedać mu swój połów.
Potem, kiedy nawiązał kontakt z załogą jachtu, dowie
dział się, że zepsuł się silnik i nawet Mitch nie potrafi go
zreperować. Za godzinę „ T a n c e r z " miał odpłynąć do
98 DŁOŃ ANIOŁA
DŁOŃ ANIOŁA 99
portu i nie wiadomo było, jak długo potrwa naprawa.
Mitch sądził, że około dwunastu godzin. Przekazano
mu jeszcze wiadomość, że wybrzeże jest puste. Jamie
został sam. Jedynym miejscem, z którego mógł obser
wować drugą stronę wyspy, było wzgórze wznoszące
się nad bagnem. Nie widać było jednak stamtąd
płaskiego i łatwo dostępnego brzegu, więc Jamie
spędził cały dzień, biegając od posterunku do posterun
ku. Z tego powodu nie widział się w ogóle z Brett,
więc nawet wiadomość, że „ T a n c e r z " już wrócił, nie
poprawiła jego nastroju.
Nie musiał już pełnić warty, ale z niechęcią myślał
o powrocie do domu. Był zbyt zmęczony, by cały czas
kontrolować swoje zachowanie.
Rozebrał się i zanurzył w morzu. Płynął przed siebie.
Po jakimś czasie pozwolił falom nieść się w stronę
brzegu. Zostawił na plaży ubranie i pobiegł, by wziąć
prysznic przy basenie. Włożył jeden z płaszczy kąpielo
wych, które były przygotowane dla gości.
Kiedy wchodził na taras, zorientował się, że pora
kolacji dawno już minęła. W salonie nie było nikogo.
Westchnął, nalał sobie trochę whisky i usiadł na ławce na
tarasie.
- Ciężki dzień? - Z ciemności dobiegł go cichy głos.
Odwrócił się. Brett wyglądała wspaniale. Suknia otaczała
ją jak różowy obłok.
- Jadłeś już? Harcie przygotowała lekką kolację i bu
telkę wina.
- Nie, nie jadłem kolacji. - Jamie zupełnie nie mógł
zebrać myśli.
- Nakryłam stół na górnym tarasie - powiedziała
szeptem. - Dziś chcę być bliżej gwiazd.
Była pociągająca i zmysłowa. Jamie'emu zakręciło się
w głowie. Czuł, że ogarnia go żar, mocno bije mu serce,
a ciało staje się nieposłuszne. Poszedł do siebie, żeby
przebrać się do kolacji.
Brett siedziała w milczeniu. Gdy usłyszała jego kroki,
nie odwróciła się. Gdy podszedł bliżej, żadne z nich nie
powiedziało ani słowa. Nie musieli.
Niedaleko brzegu błyskało słabe światełko „Księżyco
wego T a n c e r z a " . Jacht zawsze był w pobliżu. Zapewniał
im ochronę. Nikt nie wiedział, jak skomplikowane urzą
dzenia kryły się pod pokładem.
Ale dziś Brett nie chciała myśleć ani o niebezpieczeńs
twie, ani o Organizacji.
Popatrzyła na Jamie'ego. Widziała go takim tylko na
scenie, kiedy zachwycał publiczność swoją muzyką.
Wyglądał bardzo elegancko. Czarna marynarka, kremo
wa koszula, czarny krawat. Był pianistą, uwielbianym
przez tłumy człowiekiem, który wzbudzał szacunek
krytyków.
Czuła zapach jego ciała. Widziała nieruchomą twarz
i płonące, ciemne oczy. Wyczuwała jego pragnienie,
chociaż nie starał się jej zdobyć.
- Tu jest szampan - usłyszała swój głos. - Hattie
wybrała go dla nas.
Kiedy spełnili toast, zamknął oczy, by nie widzieć
Brett. Starał się pamiętać, że po tym, co przeżyła, można
ją było łatwo zranić. Bał się, że może wszystko zniszczyć
gwałtowną, nieokiełznaną namiętnością. Postępowanie
wbrew sobie wcale nie sprawiało mu przyjemności.
- Może spróbowalibyśmy coś zjeść? - zaproponował.
W czasie posiłku Brett obserwowała go ukradkiem.
100
DŁOŃ ANIOŁA
Widziała walkę, jaką ze sobą toczył. Myślał o niej i m i m o
że było mu bardzo ciężko, potrafił nad sobą panować. Nie
ułatwił jej niczego.
Wszystko to było dla niej nowe. Carson, starszy
i bardziej doświadczony, był tym, który zawsze robił
pierwszy krok. Osiem samotnych lat nie przyniosło jej
nowych doświadczeń. Pragnęła Jamie'ego, ale nie była
pewna, czy może oddać mu to, czego dotąd tak strzegła.
Zadrżała.
- Zimno ci?
- Skądże!
- Przepraszam, Brett, ale nie był to najlepszy dzień
i jestem zmęczony. Zmęczony trzymaniem się z dala od
ciebie, myślami o tobie, których ujawnienie pewnie
zmusiłoby cię do ucieczki. Do cholery! Nie jest nam
potrzebne ani jedzenie, ani wino. Ja mam naprawdę tego
dość. - Stracił cierpliwość.
Brett patrzyła na niego. Był u kresu wytrzymałości.
Wszystko zależało od niej. Bała się, że serce wyskoczy jej
z piersi, ale podjęła już decyzję i nie zmieni jej. Chciała
tylko wierzyć, że jest to coś więcej niż romantyczna
przygoda w Raju.
- Chcę ciebie - powiedział nagle. - Chcę, żebyś
znalazła się w moich ramionach i w moim łóżku. Pragnę
czuć pod sobą twoje nagie ciało. Jeśli zapomniałaś, jak to
jest, przypomnę ci. Jeśli czegoś nie umiesz, nauczę cię.
I pragnę, Brett, słyszeć, jak wypowiadasz moje imię,
błagając mnie o więcej. Chcę, żebyś się przekonała, że
beze mnie nigdy... - Jamie przerwał i uderzył dłonią
w stół. Próbował się uspokoić po tym nagłym wybuchu.
Popatrzył na nią ze smutkiem. - Teraz już wiesz.
Przyrzekłem sobie, że nigdy nie okażę, jak silne są moje
DŁOŃ ANIOŁA
101
odczucia, ale nie mogłem się pohamować. Nie chciałem
cię przestraszyć. I bez tego zbyt wiele przeszłaś.
Nie mogła w to uwierzyć. Więc on myślał, że przestraszy
ją gwałtowność jego uczucia. Chyba nie domyślał się, że
jego wybuch był odzwierciedleniem tego, co i ona czuła.
Przerażona? Swoim szalonym wyznaniem sprawił, że
przestała się bać.
- Nie boję się, Jamie - szepnęła. - Już się nie boję.
- I podeszła do niego.
- Brett - wyszeptał szczęśliwy, że go zrozumiała.
Przez chwilę tylko trzymał ją w objęciach, zapamiętu
jąc dotyk jej ciała, ale kiedy przylgnęła do niego, zaczął ją
powoli całować. Pieścił jej wargi ustami, drażnił, uwo
dził, aż wydobył z nich jęk. Przytuliła się do niego jeszcze
mocniej i czuł, jak jej dłonie przesuwają się po jedwabiu
koszuli.
Ogarnęło go zdumienie, a potem tak słodkie i mocne
pożądanie, że aż poczuł ból. Przecież Brett należało czcić.
Nie chciał jej utracić w krótkim akcie miłości.
Cofnął się, co wywołało na jej twarzy zdumienie.
Przywarła do niego z całych sił,
- Poczekaj. Nie odejdę. Czeka nas przecież coś
więcej, ale nic tutaj. Wieczór dopiero się zaczął. Obiecuję
ci, że nie zmarnujemy ani chwili - szeptał, obsypując
pocałunkami jej dłonie.
Patrzyła na niego oczami pełnymi miłości.
- Kocham cię, Brett - powiedział po chwili. - Nie, nie
mów nic. Jeszcze nie teraz. Chciałem tylko, żebyś o tym
wiedziała od początku.
Brett drżała. Nie chciała, żeby Jamie ją kochał. Miłość
to cierpienie, a ona nie chciała zadawać mu bólu. Instynkt
mówił jej, że powinna odejść. Teraz. Kiedy jeszcze nie
102
DŁOŃ ANIOŁA
jest za późno. Ale kiedy Jamie wziął ją znowu w objęcia,
wiedziała, że nie jest w stanie tego zrobić.
Serce biło jej mocno, całe ciało drżało tak jak ciało
Jamie'ego. Czegoś takiego nie przeżywała dotychczas.
Carson był doświadczonym i doskonałym kochankiem,
znał odpowiednie techniki, stosował je we właściwym
czasie i dawał swej żonie więcej przyjemności, niż sam
doświadczał. Mimo to...
Boże! Jeszcze nigdy nie było tak cudownie jak teraz.
Tak płomiennie, tak mocno, tak gwałtownie i tak
czule.
Życie, oddychanie, po prostu istnienie było teraz po
prostu piękne. W ramionach Jamie'ego czuła, jak wspa
niale jest być kobietą.
Próbowała zachować rozsądek, ale jednym spojrze
niem Jamie zniweczył jej zamiary. Usiłowała jeszcze się
bronić, ale topniała pod wpływem jego pocałunków.
Zaprowadził ją do swego pokoju, wpatrzoną w niego,
i trzymał ją wzrokiem na uwięzi. Rozebrał się, a kiedy
otoczył ją znowu ramionami i przycisnął mocno, jej
dłonie przesuwające się po jego ciele trafiały na twarde,
stalowe mięśnie.
Zanurzył dłonie w jej bujnych włosach. Całował je
i wyjmował z nich spinki, aż czarną kaskadą opadły na jej
ramiona. Wtedy powędrował ustami po policzku do
skroni. Całował mocno jej szyję. Wędrował dłońmi po
rozpalonym ciele. Pieścił spragnionymi wargami jej
krągłe piersi.
- Nie! - krzyknął, gdy cienki materiał zagrodził mu
drogę. Z trudem odnalazł cały szereg małych guziczków,
które przytrzymywały stanik sukienki. Niezgrabnie pró
bował je rozpiąć.
DŁOŃ ANIOŁA
103
- Do licha! - wykrzyknął ochrypłym głosem. - Kto ci
kupił taką rzecz?
- Obawiam się, mój niecierpliwcze, że ty - roze
śmiała się Brett.
- Co za głupiec ze mnie! - Jego twarz była zroszona
potem, gdy zacisnął palce na brzegu stanika. Brett
usłyszała szelest rozdzieranego materiału, guziczki od
skakiwały jeden po drugim, aż cienki materiał opadł na
podłogę.
Brett nie starała się zakryć swego ciała i przez moment
widziała w oczach Jamie'ego wyraz bezgranicznego
zachwytu.
Jak zahipnotyzowany dotknął jej piersi, przesunął
czubkami palców po miękkich wypukłościach, drażniąc
je delikatnie, a potem uspokajając wargami,
- Jamie! - Czuł, jak paznokcie Brett wbijają mu się
w skórę, a ciało wygina się w łuk, poruszając się w rytm
jego pieszczot. Chwycił ją na ręce i położył na łóżku.
I wtedy nakrył ją swym ciałem. Zaczął ją całować mocno,
niemal brutalnie. Uniosła się ku niemu, odwzajemniając
pieszczoty. Każdy pocałunek błagał o następne. Kiedy
jedna pieszczota mijała, zaczynała się następna. Po
znawał jej ciało. Był siłą i mocą. Był nieskończoną
cierpliwością, podczas gdy ona spalała się w ogniu
pragnienia. I wtedy został jej kochankiem. Stał się jej
miłością.
Zaspokojony, leżał cicho w jej ramionach. Brett
pomyślała, że jeśli można mówić o poddaniu się miłości,
to poddali się jej oboje.
- Chciałaś być bliżej gwiazd - powiedział Jamie.
- Myślę, że oboje oglądaliśmy je z bliska.
- Masz rację - roześmiał się i dotknął jej obrzmiałych
104
DŁOŃ ANIOŁA
warg. - Któregoś wieczoru pójdziemy wykąpać się
w morzu. Nie ma nic piękniejszego niż pływanie w świet
le księżyca.
- Czyżby? - Przesunęła palcami po jego ciele.
- Nic piękniejszego od chwili, gdy kochasz się na
piasku, a potem leżysz w objęciach ukochanej osoby
i patrzysz w gwiazdy. Wtedy wydają się one być
naprawdę blisko.
- Czyżby? - Poruszyła się pod nim i uśmiechnęła, gdy
zadrżał i wciągnął gwałtownie powietrze.
- Nie ma nic piękniejszego od kochania się z tobą
- wyszepnął jej prosto do ucha.
- Teraz?
Uśmiechnął się, skinąwszy głową.
Brett wiedziała, że postępuje nierozważnie, wbrew
swoim zasadom. Gdyby była gdzie indziej, gdyby była
z kimś innym, mogłoby to być niebezpieczne. Ale nie
z Jamie'em i nie w Raju.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Brett budziła się wolno, zaplątana w prześcieradła.
Myślała o dłoniach pianisty. Nigdy wcześniej nie za
stanawiała się nad nimi, tak jak nie myślała o rękach
malarza czy fotografa. Wiedziała, że powinny być wy
smukłe, delikatne, z długimi palcami i miękką wypielęg
nowaną skórą.
Natomiast ręce, które jeszcze tak niedawno ją pieściły,
były kanciaste, niezbyt wąskie, zgrubiałe, opalone i pełne
blizn. Były to ręce, które potrafiły ściąć drzewo, wy
czarować zachwycającą muzykę, ale i chronić innych.
Jamie spał, więc włożyła jego szlafrok i wyszła na
taras. Patrzyła na wschodzące słońce wynurzające się
z morza jak ognista kula. Przez moment była tak
szczęśliwa, że poczuła wyrzuty sumienia. Napłynęły
smutne wspomnienia. Zamknęła oczy, jakby chciała się
przed nimi bronić. Nagle poczuła czyjeś dotknięcie.
- Żałujesz? - zapytał Jamie ze smutkiem.
- Nie! - zaprzeczyła gwałtownie. - Naprawdę nie
żałuję tego, co zaszło między nami.
- To dlaczego jest ci smutno?
- Skąd wiesz?
- Przecież to widać. Myślałaś o Carsonie?
- Tak. - Brett nawet nie próbowała zaprzeczać.
- Wydaje ci się, że go zdradziłaś?
106
DŁOŃ ANIOŁA
- A nie?
- Carson nie żyje od ośmiu lat, Brett. To ty uczyniłaś
go nieśmiertelnym.
- Nie wiem, o co chodzi.
- Doprawdy? - Jamie schwycił ją za ramiona. - Stałaś
się taką, jaką chciał, żebyś była. Robisz to, czego cię
nauczył. Wypełniasz jego wolę.
- Co w tym złego? Tyle mu zawdzięczam.
- Nikt temu nie zaprzecza. Ja też jestem jego dłuż
nikiem.
- Ty?
- Tak. Dzięki niemu stałaś się taką, jaką jesteś
- rzadkie połączenie niewinności i zmysłowości. I za to
będę mu zawsze wdzięczny.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. Zastanawiałam się
kiedyś, czy rzeczywiście wiesz, ile mu zawdzięczam?
- Powinnaś mi o tym powiedzieć.
Wiedział o niej prawie wszystko. Informacje, które
zebrał Simon, były bardzo dokładne, nie pozostawiały
żadnych wątpliwości. Jamie miał nadzieję, że Brett nie
dowie się nigdy, jak dużo o niej wiedział.
- Byłam naiwną dziewczyną ze wsi. Kiedy przyjecha
łam do Atlanty, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy
z tego, jaka jestem głupia i niedoświadczona. Niewiele
udało mi się osiągnąć. Los mi nie sprzyjał. Byłam już
zdecydowana podjąć się różnych paskudnych zajęć, gdy
spotkałam Carsona. Na pewno nie przyjęłabym nie
których z tych propozycji.
- Nie przyjęłabyś! Brett! Czy myślisz, że miałabyś
jakiś wybór? Czy nie dlatego starasz się być lojalna
wobec Carsona, że wyrwał cię z piekła?
- Skąd wiesz? - Brett zbladła. - Skąd o tym wiesz?
DŁOŃ ANIOŁA
107
- Częściowo z informacji, które przekazały nam
dzieci Carsona, chcąc cię zdyskredytować w naszych
oczach. Częściowo domyśliłem się. Tego wymaga mój
zawód.
- Amalia, najstarsza z córek Carsona, starała się
udowodnić, że byłam prostytutką. Cała trójka twierdziła,
że wykorzystałam temperament ich ojca.
- Wszystko to było w dokumentach. Ale prawda też
tam była. I łatwo można było ją odnaleźć.
- Nie wszyscy tego chcieli. Niektórzy wierzyli w to,
bo ta wersja była o wiele ciekawsza od prawdy.
- W im gorszym świetle przedstawiano ciebie, tym
bardziej szkalowano Carsona. Ale tu chodziło o pienią
dze, więc nikt się tym nie przejmował, oprócz ciebie,
prawda?
- To nie było tak, jak mówili. Poznaliśmy się w parku
na koncercie rockowym. Carson chciał zrobić reportaż
o młodych ludziach, którzy nie mają pieniędzy, rodziny
ani perspektyw.
Ja do tego idealnie pasowałam. Poprosił mnie,
bym pozowała mu do portretu. Z początku trochę
się go obawiałam, ale okazało się, że naprawdę
specjalizował się w portretach. Nie wiem, co we
mnie zobaczył. Chyba z początku chciał grać rolę
Pigmaliona - stworzyć mnie od początku. Potem
już nie zastanawiałam się nad przyczynami. Był dla
mnie dobry i to mi wystarczało. Potem zakochaliśmy
się w sobie i poprosił mnie, bym za niego wyszła.
Jego dzieci protestowały, ale ich nie słuchał. Przy
pomniał im tylko, że i on ma prawo do odrobiny
szczęścia.
- I to już koniec bajki - powiedział cicho Jamie.
108
DŁOŃ ANIOŁA
- Mała, zagubiona dziewczynka stała się żoną znanego
człowieka.
- Kiedy tak mówisz, zaczynam rozumieć dzieci
Carsona. Ale pozory mylą. Informacje, które uzys
kałeś, nie były pełne. Czy wiedziałeś, że Carson
kochał się ze mną po raz pierwszy dopiero w tydzień
po naszym ślubie? Był dla mnie bardzo dobry i bardzo
cierpliwy. Czy wiesz, że mnie wszystkiego nauczył?
Jak chodzić, co mówić, co czytać. Zapoznał mnie ze
sztuką i nauczył, jak robić dobre zdjęcia. A przede
wszystkim pokazał mi świat, w którym było piękno
i doskonałość, a nie tylko walka o przetrwanie. Byłam
Galateą, stworzył mnie i uczynił bardzo szczęśliwą.
Którejś nocy przyszedł do mojego pokoju. Kochał się
ze mną czule jak zawsze, a potem... - Łzy zaczęły jej
spływać po policzkach. - Potem zamknął oczy i umarł
w moich ramionach. Czy o tym też napisali w rapor
cie?
- Było tam dużo informacji, ale najwięcej o wszyst
kim powiedziałaś mi ty.
- Ja?
- Tak. Każdego dnia po trochu. Czy nie zauważyłaś,
że niepotrzebne są nam słowa? - Zaczął delikatnie ją
całować.
Brett westchnęła. Zapomniała o żalu, o poczuciu winy.
Zacisnęła ręce na jego ramionach i przywarła do niego
całym ciałem,
- Jesteś piękna - szepnął. - Jesteś piękna, bo jesteś
sobą. Carson był częścią twojego życia, ale z tym, co się
dzieje teraz, nie ma nic wspólnego. On odszedł. Przez
osiem lat spłacałaś dług i sądzę, że masz już czyste konto.
To nie zdrada, jeśli będziesz żyła, nie myśląc o nim.
DŁOŃ ANIOŁA
109
- Pochylił się nad nią. - Nie zdradzisz go, jeśli będziesz ze
mną.
- A jeśli w twoich ramionach zapomnę, że on istniał?
Carson nie był taki podniecający, taki... - zadrżała
i odwróciła twarz. - Nie wiem, jak to powiedzieć. Brakuje
mi słów.
- Wiem. - Serce Jamie'ego zabiło mocno. Czuł
dziwny ból w gardle. Wszystko zrozumiał! Tu leżało
źródło jej poczucia winy: to, co przeżywali, mogło
zniszczyć wspomnienia. Zaakceptowanie nowej sytuacji
zajmie jej dużo czasu.
Brett drżała z pożądania, jego ciało i spojrzenie
mówiły, czego pragnie. Pożądała go. Kochali się w blasku
wschodzącego słońca.
Jamie zarzucił sieć tak, jak to już robił wiele razy, ale
bez powodzenia. Nie przejmował się tym. Cała jego
uwaga skupiła się na dziewczynie, która szła plażą - była
to Brett ubrana w złociste bikini.
Sprzedawca zapewniał go, że ten kostium będzie
niezwykle efektowny. Nie mylił się. Złocisty kolor
pięknie wyglądał na tle opalonej skóry, ale dziś Jamie nie
zwracał na to uwagi. Brett zmieniła się, jakaś bariera
pojawiła się między nimi.
Od tygodnia byli kochankami. Brett przychodziła do
niego, kochała go i wykrzykiwała jego imię. Razem się
śmiali, spacerowali po plaży, pływali. Kiedyś przegadali
niemal całą noc. Czasami siedziała milcząc i słuchała, jak
dla niej grał, a potem ich miłość objawiała się jak cud i za
każdym razem było jeszcze piękniej. Nie wspominała już
o poczuciu winy i o Carsonie.
Ten dzień zaczął się jak inne. Hattie zajmowała się
110
DŁOŃ ANIOŁA
swoimi obowiązkami. Jej uśmiech pełen zadowolenia
z siebie zmienił się w inny, typu „a nie m ó w i ł a m " , kiedy
Brett nie chciała za dużo jeść i powiedziała, że już chyba
dostatecznie przytyła. Gdy Jamie chciał się dowiedzieć,
o co chodzi, tylko się roześmiały.
Ale przy lunchu Brett była już pochmurna i nieswoja.
Zanim Hattie odjechała, musiała na siłę odrywać Lucyfe
ra, który przylgnął do Brett. Jamie spełnił swój codzienny
obowiązek kontaktowania się z jachtem i myślał o wie
czorze, który spędzą z Brett na plaży.
Nie przypuszczał, że będzie to aż tak spokojny
wieczór. Brett stała nad wodą, tak mocno zamyślona,
że nie zwracała nawet uwagi na fale, które moczyły
jej nogi. Jamie nie wiedział, czy myśli znowu o Carsonie,
czy czuje wyrzuty sumienia, i jak długo jeszcze
będzie to trwało? Całą siłą woli powstrzymywał się,
by do niej nic podejść i nie wziąć jej w ramiona.
Może potrzebowała chwili samotności? Przykucnął
na piasku i patrzył na „Tancerza", kołyszącego się
na falach. Nie wiedział, co zdarzy się tej nocy.
Czy będą spacerować i rozmawiać, czy może będzie
dla niej grał, a potem każde pójdzie do swego pokoju?
- Nie miałeś szczęścia?
Jamie podniósł się gwałtownie. Brett była przy nim
i uśmiechała się.
- Szczęścia?
- Nic nie złapałeś. - Wskazała na pustą sieć.
Wydawała się inna, choć nie aż tak, jak przypuszczał.
- Nie mogłem się skupić.
- Wiem. Nie byłam dzisiaj zbyt sympatyczna. Mart
wiłeś się?
- Starałem ci się pomóc i dać trochę czasu.
DŁOŃ ANIOŁA
111
- Myślałeś, że znowu czuję wyrzuty sumienia.
- Tak mi się wydawało.
Brett podeszła bliżej i położyła rękę na jego piersi.
Zaczęła go delikatnie głaskać. Była tak zamyślona, że nie
zauważyła, jak jego ciało reaguje na jej pieszczoty.
- Nie myślałam o Carsonie - powiedziała po chwili.
- Mój nastrój nie ma z nim nic wspólnego.
Westchnął głęboko. Pragnienie stłumione niepokojem
na nowo zawładnęło jego ciałem. Chwycił ją mocno za
ręce. Bał się, że zupełnie straci panowanie nad sobą.
- O czym myślałaś?
- Próbowałam sobie wszystko przypomnieć. Czasami
pojawiają się jakieś obrazy, ale za chwilę znikają. M a m
wrażenie, że gdybym tylko potrafiła się skupić, wróciłaby
mi pamięć. Wywoływałam zdjęcia, które robiłam w ogro
dzie Jordany, i nagle poczułam się dziwnie. Moja pamięć
coś mi podpowiadała. Coś, co nie miało absolutnie
żadnego związku z tym, co robię.
Co za bzdury. To nie ma zupełnie sensu.
- Przez cały wieczór próbowałaś to zrozumieć?
- Tak. Jeszcze raz przypomniałam sobie wszystko, od
lotu samolotem, aż do chwili gdy obudziłam się w szpitalu
i zobaczyłam ciebie. Powtarzałam w myślach każdy swój
krok: otworzyłam teczkę, wyjęłam z niej pieniądze, a potem
dokumenty. I koniec. Nie pamiętam już niczego więcej.
- Widziałaś listę?
- Tak.
- I uważasz, że strach przed przypomnieniem sobie
umieszczonych na niej nazwisk ma z tym coś wspólnego?
- Chyba tak.
Jamie wiedział, że mogła sobie wmówić powracającą
pamięć. Doktorzy Erlinger i Cohen ostrzegali go, że może
112
DŁOŃ ANIOŁA
sobie nigdy nie przypomnieć tego, co działo się owego
wieczoru.
- Nie martw się, kochanie. Jeśli sobie nie przypo
mnisz, to przecież nic się nie stanie. Nie zmuszaj się, nie
można tego robić na siłę.
- Ale każda chwila to coraz więcej narkotyków i nowi
ludzie, których życie ulegnie zniszczeniu. A ja nic nie
mogę zrobić - zawołała ze złością.
- To nie twoja wina.
Nie jej wina. No tak, przecież to również nie jej wina,
że zdradziła Carsona bo... zakochała się w Jamie'em.
Przestraszyła się. Czy tak jest naprawdę? Czy rzeczy
wiście zakochała się w nim? Te słodkie doznania...
Drżała, gdy szeptał ciche, pieszczotliwe słowa. Uwodzi
cielska moc jego pocałunków, rozkosz, jaką czuła, gdy się
kochali... Czy to było coś więcej niż pożądanie?
- Może dlatego? - Nie zdawała sobie sprawy, że
mówi do siebie. - Może zablokowałam swoją pamięć, bo
gdybym sobie przypomniała, musielibyśmy stąd wyje
chać i wszystko by się skończyło?
Jamie nie rozumiał szeptanych przez nią słów, za
głuszanych szumem fal, ale widział obawę malującą
na jej twarzy. Mimo że była prawie jego wzrostu,
wydawała się mała i bezbronna, i bardziej krucha niż
wtedy, gdy leżała w szpitalu. Objął ją i przytulił.
Gładził jej włosy i szeptał jakieś niezrozumiałe słowa,
które przychodziły mu do głowy. Nie zastanawiał się
nad tym, co mówi, był pełen sprzecznych uczuć. Brett
zamartwiała się swoją amnezją, ale on był szczęśliwy,
że myśli, które odsunęły ją od niego, nie były związa
ne z inną miłością.
Coraz bardziej zbliżała się do niego. Jamie chciał swą
DŁOŃ ANIOŁA
113
radość wykrzyczeć głośno i znowu mówić, jak bardzo ją
kocha. Ale słowa będą musiały poczekać. Aż Brett będzie
gotowa. Aż uwierzy.
Przypływ się nasilał. Woda sięgała do kostek, wymy
wała piasek spod stóp. Była miękka i ciepła. Czuli wokół
zapach morza i szum wiatru.
Brett tuliła się do Jamie'ego. Jej ciało było jak płynny
miód, jak słodka pieszczota. Ustępowało pod jego napo
rem.
- Jamie - szeptała cichutko.
Pocałował ją. Pocałunek, z początku niewinny, roz
kwitł w rzadki i słodki kwiat jak jaśmin nocą. Całował ją
długo i mocno.
Fala, ostrzeżenie o zbliżającym się przypływie, ude
rzyła go silnie po nogach. Jamie uniósł głowę i roześmiał
się.
- Co robimy? Możemy uciec albo się wykąpać.
- Woda jest ciepła.
- Obiecałem ci kąpiel w świetle gwiazd.
- Rzeczywiście - roześmiała się Brett.
Kolejna fala nieomal ich przewróciła.
- To co robimy?
Wyglądała przepięknie. Patrzył na nią, wysoką, o kró
lewskiej postawie, najpiękniejszą kobietę na świecie
i myślał, że śni. Więc dotknął jej - istniała naprawdę.
Zadrżała. Stał przed nią wspaniały mężczyzna, o sze
rokich ramionach i płaskim brzuchu, uosobienie siły,
wrażliwości i pożądania. Był drwalem, ale i był tym,
który cały świat rzucił na kolana.
Tym razem Brett przysunęła się do niego w oczekiwa
niu pieszczoty. Wspięła się na palce i całowała go, czując
smak jego ust i zapach morza.
114 DŁOŃ ANIOŁA
Kiedy zobaczyłam cię po raz pierwszy, byłam
z Carsonem - powiedziała jednym tchem, jakby chciała to
z siebie wyrzucić.
Jamie był zaskoczony, że Brett chce o tym mówić
właśnie teraz, ale nie przerywał jej.
- Bardzo mu się podobałeś. Podobały mu się też
określenia, jakich używali krytycy - „Byk z lasu",
„Wyrwidąb", czy „Waligóra". Śmiał się, gdy pisali, że
bardziej nadajesz się do przenoszenia fortepianu niż
grania na nim. A potem cieszył się, gdy bili ci brawo
i mówili, iż zawsze uważali, że jesteś wspaniały.
Otaczały ich fale, ale Brett nie zwracała na to uwagi.
- Carson znał się na ludziach - mówiła jak w tran
sie. - Wiesz, że twój pierwszy koncert był pierwszym,
na jakim w ogóle byłam? Pamiętam, jak zgasły światła,
a ty pojawiłeś się na scenie. Zapanowała cisza. Czar
zaczął działać. Kiedy grałeś, cała widownia zamierała.
Carson nigdy nie rozmawiał ze mną podczas koncertu,
ale wtedy powiedział, żebym popatrzyła na twarze
kobiet. Wszystkie ciebie pragnęły. Każda oddałaby
duszę diabłu, żebyś tylko ją wybrał.
Jamie chciał coś powiedzieć, ale Brett potrząsnęła
głową. Ujęła jego twarz w dłonie, odsunęła mu włosy
z czoła i uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Ciekawe, czy on wiedział, że i ja stanę się jedną
z tych kobiet.
- Brett...
Zamknęła mu usta pocałunkiem. Objęła go mocno
i przyciągnęła do siebie.
Był rozżalony. On mówił o miłości, a ona o pożądaniu.
Odsunął się od niej. Jeśli tego chce, to będzie go znów
miała.
DŁOŃ ANIOŁA
115
Chwycił ją w ramiona, zły, urażony i zaniósł do altanki
na plaży. Tam, na pokrytej matami podłodze, wziął ją
gwałtownie i bez słów. Czuł, jak Brett wbija mu paznok
cie w plecy i unosi się ku niemu w dzikim pragnieniu.
Ale w każdym namiętnym pocałunku, w każdym
poruszeniu ciała i w ostatecznym spełnieniu była miłość.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Och! Nie!
Słysząc okrzyk Brett, Jamie zatrzymał się i obrócił.
- Cholera!
Za każdym razem, gdy Brett użyła mocniejszego
słowa, Jamie uśmiechał się, chociaż wiedział, że była
w tym momencie rzeczywiście wściekła.
- Nie śmiej się - rozkazała, stojąc jedną nogą w wo
dzie.
- Dobrze. - Jamie skrzyżował ręce na piersiach, oparł
się o drzewo i próbował zachować spokój. - Czy
chłodzisz sobie nogę, czy też przeprawiasz się przez
strumień?
- Powiem ci coś. - Brett patrzyła na niego, nie
zmieniając pozycji. Oparła ręce na biodrach. Z ramie
nia zwisał jej aparat, którego ciężar sprawił, że czer
wona koszulka mocniej przywarła do ciała i uwidocz
niła piękne piersi z lekko nabrzmiałymi sutkami. Przy
pominały mu słodkie czereśnie pod jedwabną tkaniną.
Napawał się tym widokiem i niemal czuł ich dotyk pod
palcami.
- Powiedz. - Głos brzmiał poważnie, choć z trudem
panował nad sobą, żeby się nic roześmiać.
- Chyba wolałam cię, kiedy nie zachowywałeś się jak
typowy McLachlan.
DŁOŃ ANIOŁA
117
- Czyżby? - Uniósł pytająco brwi. - Skąd tyle wiesz
o McLachlanach?
- Ty mi powiedziałeś. — Próbowała wyciągnąć nogę,
ale ta ugrzęzła w piaszczystym dnie.
Opowiadał jej o swojej rodzinie wiele razy, ale nie
przypuszczał, że zapamięta, że będzie ją to aż tak
interesowało.
- Ja ci o nich mówiłem? - droczył się z rozbawionym
wyrazem twarzy. - Kiedy?
- Wiesz doskonale, kiedy i gdzie - powiedziała Brett,
patrząc na niego ze złością. Zdmuchnęła z twarzy kosmyk
włosów, który wymknął się spod kapelusza.
Jamie zastanawiał się, kiedy w końcu poprosi go
o pomoc w uwolnieniu nogi, bo na razie poczucie
niezależności i chęć poradzenia sobie ze wszystkim brały
w niej górę.
- Jakoś sobie nie przypominam. — Postanowił jeszcze
bardziej ją zirytować.
Brett przestała się szarpać i zmierzyła go zimnym
wzrokiem.
- Już dobrze. - Uśmiechnął się i podszedł do niej.
Strumień nie był w tym miejscu szeroki i mogła go
przeskoczyć, gdyby przyjęła jego pomoc. - Może ci
jednak pomogę, bo inaczej zostaniemy tu do wieczora.
Bardzo chciała zignorować jego propozycję, ale czuła,
że zapada się coraz głębiej, i wreszcie wyciągnęła do
niego rękę.
Jamie jednym ruchem wyciągnął ją na brzeg strumie
nia, a potem wziął Brett na ręce.
Nie protestowała, ale jej ciało zesztywniało.
- Umiem chodzić.
- Wiem - odrzekł, ale nie puścił jej.
118
DŁOŃ ANIOŁA
- Nie złamałam nogi, zmoczyłam ją tylko.
- Ale uratowałaś aparat. - Uśmiechnął się do niej i na
jego policzkach pojawiły się dołeczki. Na ten widok jej
gniew minął zupełnie. - Kiedy przeskakiwałaś przez
strumień i pośliznęłaś się, myślałaś tylko o aparacie.
Prawda?
- Tak - westchnęła Brett i objęła go za szyję.
Posadził ją pod drzewem i przyklęknął, by zdjąć
mokry but i skarpetkę. Potem podał jej suchą.
- Zawsze nosisz ze sobą moje rzeczy?
- Nie. Ale kiedy jeździliśmy autostopem, Ross nau
czył nas, żebyśmy zawsze starali się mieć suche nogi.
- Czy zawsze robisz to, co każe Ross? - Brett znała
z opowiadań braci Jamie'ego i ich charaktery.
- Tak, jeśli ma rację.
- A jeśli nie?
- Cóż, wtedy powstają ciekawe sytuacje rodzinne.
Włożyłaś skarpetkę? Zaraz dam ci drugą, będziesz miała
nową parę na zmianę.
- Dziękuję. Nie mogę się doczekać.
- Jeśli mówimy o czekaniu, to może poczekasz tu na
mnie chwilkę, a ja pójdę do punktu kontrolnego sam.
W tym czasie but trochę wyschnie.
- Brzmi to sensownie - odpowiedziała Brett. - Tylko
wracaj szybko.
Rozkoszowała się ciszą i spokojem, obserwując czaplę
na drugim brzegu strumienia. Nie chciało jej się wstać,
żeby zrobić ptakowi zdjęcie.
To było coś nowego. Jej dawniej uporządkowane
i niezwykle pracowite życie zmieniło się zupełnie. Spra
wiła to noc spędzona w chatce na plaży. Noc płomiennej
żądzy, która pozbawiła ją resztek skrępowania i sprawiła,
DŁOŃ ANIOŁA
119
że szczęście, jakie jej dawał Jamie, stało się dla niej
najważniejsze.
Ich ciała nosiły jeszcze ślady zadrapań - świadectwo
pożądania, któremu nie mogli się oprzeć. Brett bała się
następnego dnia. Niepotrzebnie. Napięcie minęło. Czuli
się swobodnie i naturalnie. Zostali nie tylko kochankami,
ale i przyjaciółmi.
- Witaj, Śpiąca Królewno - Jamie pochylił się nad nią.
- Nie spałam.
- Miałaś zamknięte oczy.
- Naprawdę? — Dopiero teraz zorientowała się, że
niemal zasnęła.
- Jesteś zmęczona?
- Nie, zamyśliłam się. - Uśmiechnęła się do niego.
- Nie słyszałam twoich kroków. Skradasz się jak Indianin.
- Nie. Jak Szkot.
- Uparty Szkot.
- Czasami bywamy uparci. Czy zrobiłaś zdjęcie?
- Jakie?
- To, które chciałaś zrobić, zanim wpadłaś do strumy
ka!
- Dobrze mnie znasz - roześmiała się Brett.
- Nie tak dobrze, jak bym chciał.
- Mój Boże! Czy bardziej możesz mnie poznać?
- spytała i zaczerwieniła się.
- Myślę, że tak,
Brett była zła, że się zaczerwieniła, więc zmieniła
temat.
- Czy nie powinniśmy wracać do domu?
- Jeszcze nie. Hattie nadal tam jest, a przecież ty
wybrałaś się ze mną, aby uniknąć jej nadmiernej dociek
liwości.
120
DŁOŃ ANIOŁA
- Hattie to wspaniała kobieta i ma dobre chęci, a ja
jestem tu z tobą nie tylko dlatego, że chciałam od niej
uciec.
- Przede wszystkim chciałaś być ze mną.
- No, no! Ależ jesteś zarozumiały.
- Naprawdę?
- Tak, ale rozumiem, dlaczego.
Na jego twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia.
Wyciągnął się na ziemi i przymknął oczy.
Brett również zamyśliła się. Nie pamiętała tego, co
przeżyła w przeszłości, nie potrafiła też myśleć o przy
szłości. Liczył się tylko dzień dzisiejszy.
- Kłamałam.
- Czyżby? - Jamie otworzył oczy.
- Mimo wszystko lubię cię.
Lubi. A nie kocha. Kropla wody dla umierającego
z pragnienia. Ale lepsze to niż nic. Jamie przyjmował to,
co mu dawano, i cierpliwie czekał na więcej.
- To dobrze - powiedział. - Cała rodzina McLach-
lanów się ucieszy.
- Naprawdę? - spytała. - Wszyscy?
- Pewnie. Pozwolisz, że zdrzemnę się przez chwilę.
Miałem męczącą noc. Obudź mnie za pięć minut. Do tej
pory twój but powinien wyschnąć.
Brett nie wiedziała, co o tym sądzić.
- Jamie?
- Słucham?
- O czym myślisz?
-
O czereśniach.
- O czym?
- Przecież mówię. O czereśniach.
- Aha.
DŁOŃ ANIOŁA
121
Czekała na jakieś wyjaśnienie. Zdenerwowana, ze
rwała mu kapelusz z twarzy.
- Przecież nie rozmawialiśmy o żadnych czereśniach
- powiedziała. - Dlaczego o nich myślisz? To nie ma
żadnego sensu!
- Dla mnie ma. - Przez chwilę milczał. Potem odebrał
jej kapelusz. - Pięć minut - powtórzył i zakrył sobie
twarz.
Brett z trudem powstrzymywała się, aby znów nie
zrzucić mu z twarzy kapelusza. Przez chwilę doszukiwała
się w jego słowach podtekstów, ale bardzo szybko
stwierdziła, że się myli. Między nimi znowu pojawił się
mur.
Miłość. Tym razem ta myśl nie szokowała jej. Prawda,
którą starała się ukryć, ujawniła się w altance nad
brzegiem morza. Gdyby starała się jej zaprzeczyć, od
rzuciłaby jedną z najpiękniejszych chwil swego życia. Od
tamtej pory nosiła swą tajemnicę w sercu, ukrywając ją
nawet przed sobą, aż do dziś.
Zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądało jej
życie po powrocie do Atlanty.
Brett siedziała na leżaku na tarasie, próbując wzbu
dzić w sobie poczucie winy. Zaraz po lunchu Hattie
wyrzuciła ją z kuchni, nie pozwalając nawet pozmywać
naczyń. Słuchała piosenki Hattie dobiegającej z kuchni.
Dzisiaj nie poszła z Jamie'em na codzienny obchód, bo
czuła, że mu przeszkadza, poza tym chciała trochę
pobyć z Hattie.
- Rozpaskudziłam się - stwierdziła i widząc zdumio
ną minę Lucyfera, roześmiała się. - Ty też się do tego
przyczyniłeś. Nic lubię być samą.
122
DŁOŃ ANIOŁA
Małpka stała się jej cieniem. Kiedy Hattie przyjeż
dżała na wyspę, nie odstępowała Brett na krok. A gdy
dziewczyna zamykała się w ciemni, była bardzo smut
na.
Hattie stwierdziła, że Brett powinna spędzić trochę
czasu na słońcu, bo znowu zaczyna wyglądać jak choro
wita dziewczyna z miasta. Co prawda, Brett próbowała jej
wyjaśnić, że nadmierne opalanie się jest niezdrowe, ale
Hattie jak zwykle wiedziała swoje.
Nie było sensu się sprzeciwiać, więc rozkoszowała się
pięknym dniem. Kiedy słońce zeszło niżej, postanowiła
wyjść Jamie'emu na spotkanie. Nie widziała go od rana.
Nie wrócił na lunch. Bywało już tak, ale rzadko. Najczęś
ciej wtedy, gdy mu się coś nie podobało i wymagało
dokładnego sprawdzenia. Potem opowiadał jej o wszyst
kim ze szczegółami. Ale ostatnio niepokój nie opuszczał
go. Zauważyła, że broń, którą przedtem trzymał w sypia
lni, miał teraz zawsze przy sobie.
Tłumaczył jej, że to zwykła ostrożność, ale wiado
mość, że wyspa jest zamieszkana, już się rozeszła.
Sąsiedzi zaczęli coraz częściej przywozić na sprzedaż
warzywa i ryby. Jamie witał ich przyjaźnie, ale broń miał
zawsze w pogotowiu. Nadal żartował. Był ciągle cudow
nym kochankiem i wspaniałym przyjacielem, ale kiedy
wydawało mu się, że Brett niczego nie widzi, stawał się
poważny i smutny.
Podniosła się z leżaka i sięgnęła po suknię, ale doszła
do wniosku, że może iść na spacer w samym kostiumie;
było bardzo ciepło i nikt nie mógł jej zobaczyć. Podeszła
do poręczy tarasu i popatrzyła w stronę plaży. Przysłoniła
oczy dłonią i wypatrywała Jamie'ego.
Lucyfer wskoczył na balustradę i przytulił się do niej.
DŁOŃ ANIOŁA
123
Wydawał się być bardzo zdenerwowany. Pogłaskała go
delikatnie.
- Co z tobą, malutki? Czy udzielił ci się mój niepokój,
czy też czegoś się boisz? - Małpka nagle zadrżała,
a potem zeskoczyła z balustrady i pobiegła do Hattie.
Brett przypomniała sobie, że Lucyfer reagował w ten
sposób tylko na widok jednej osoby. Usłyszała na
schodach ciężkie kroki i odwróciła się w tę stronę.
- La Mar! Co tu robisz? Jak długo tu jesteś?
Pytania padały jedno po drugim. Wysoki, blady
mężczyzna stał bez ruchu, a jego bezbarwne oczy
przesuwały się po jej sylwetce.
- Pytałam, co tu robisz? - spytała surowym tonem,
próbując się opanować.
Skłonił się z jawnym szyderstwem.
- Przepraszam, panienko. Nie chciałem pani prze
straszyć - powiedział ochrypłym głosem, rozciągając
samogłoski i połykając końcówki słów.
Może i nie chciał, ale widać było, że jej reakcja
sprawia mu przyjemność.
- Zaskoczyłeś mnie, ale nie przestraszyłeś - powie
działa Brett spokojnie.
- Wobec tego przepraszam, że panią zaskoczyłem.
- Na jego twarzy pojawił się wyraz skruchy, chociaż
wzrok temu zaprzeczał.
- Chcę wiedzieć, co tu robisz. - Z trudem po
wstrzymywała się, by nie uciec i nie schować się przed
jego wzrokiem.
- Ależ panienko, przecież pani wie, że przypływam tu
z ciotką dwa razy w tygodniu.
Udawał, że nie rozumie jej obaw, a Brett czuła, że
drętwieje ze strachu.
124
DŁOŃ ANIOŁA
- Nigdy nie przyjeżdżasz o tej porze, a poza tym nie
wolno ci odchodzić od motorówki.
- Tak się złożyło, panienko.
- Nie nazywaj mnie panienką. — Nie chciała być
nieuprzejma, ale to, co mówił, bardzo ją drażniło.
- Jak wiec mam panią nazywać... panienko? - W jego
głosie wyczuła groźbę.
- La Mar! - Na tarasie pojawiła się Hattie. - Co tu,
u diabła, robisz?
Zmiana była zaskakująca. La Mar przestał być arogan
cki, pobladł, a z jego oczu zniknął wyraz pożądania.
- Przyjechałem po ciebie, ciociu. - Zachowywał się
jak skarcone dziecko.
- Czy chodziłeś po wyspie? Spotkałeś pana McLach-
lana?
- Nie.
- Wracaj do motorówki, zaraz tam przyjdę, ale nie
waż się ruszać z miejsca.
Hattie nie patrzyła na La Mara, więc nie widziała jego
uśmiechu, który na nowo przeraził Brett. Nie chciała
patrzeć na niego, ale był jak wąż hipnotyzujący swoją
ofiarę, a zarazem wstrętny.
- Przepraszam, że La Mar cię przestraszył, kochanie.
Co on mówił?
Brett potrząsnęła głową. Co jej mogła powiedzieć?
Jego słowa brzmiały niewinnie, ale wzrok... i to, co się za
nim kryło.
- Nieważne, ja go też nie lubię. Może powinnam
posłuchać Lucyfera. On go nienawidzi.
- Gdzie jest Jamie? Czy myślisz...?
- Że La Mar zrobił mu coś złego? - Hattie wróciła do
dawnego zwyczaj u kończenia za kogoś wypowiedzi. - Ależ
DŁOŃ ANIOŁA
125
skąd. La Mar jest tchórzem. Umie tylko atakować od tyłu.
Nie denerwuj się. Jamie jest dużo mądrzejszy od takich
jak on. Zresztą dlaczego miałby napadać na Jamie'ego?
Nie wie, kim jesteś, ani dlaczego tu jesteś. Nie mam tylko
pojęcia, czemu tu przyszedł? Może chciał coś ukraść?
O, tak - odpowiedziała na pytające spojrzenie Brett.
- To złodziej. Pewnie dlatego wrócił na wyspy. Ukrywa
się. Ale skrzywdzić Jamie'ego? Nie mógłby tego zrobić,
a poza tym nie miałby tyle odwagi.
- No to gdzie jest Jamie?
- Nie wiem, ale na pewno zaraz wróci. Chcesz, żebym
z tobą na niego poczekała?
- Nie, nie trzeba. Czuję się dobrze. Tylko La Mar
mnie zaskoczył i przestraszył.
- Jesteś pewna?
- Tak. Jamie na pewno zaraz wróci.
Morze zagłuszyło warkot silnika motorówki. Brett
poszła do swego pokoju. Postanowiła się przebrać.
Włożyła dżinsy i wkładała właśnie bluzkę, gdy wszedł
Jamie.
- Wróciłeś! - wykrzyknęła z ulgą.
Nie odpowiedział. Stał w otwartych drzwiach i przy
glądał się jej uważnie.
- Nic ci nie jest? Zabiłbym go, gdyby cię tknął. - Kiedy
nie odzywała się w dalszym ciągu, zażądał rozkazującym
tonem: - Powiedz, że wszystko w porządku.
- Tak! Tak! Ale co z tobą? Czy jesteś ranny?
Jamie miał podartą koszulę, wilgotne dżinsy ze ślada
mi soli i zmęczoną twarz.
- Nie. Zaplątałem się w pnącza. Nic złego się nie
stało? Czy mógłbym cię przytulić?
126 DŁOŃ ANIOŁA
DŁOŃ ANIOŁA
127
Ale już odpoczął. Brett wiedziała, że potrafi dokonywać
niezwykłych czynów i bardzo szybko odzyskuje siły.
- Byłem na wzgórzu, gdy przypłynął La Mar. Nie
spieszył się, więc zdążyłem wrócić do domu i usłyszeć
waszą rozmowę. A potem przy Hattie udawał niewiniąt
ko. Patrzyłem z ukrycia, jak odjeżdżali. Nie podoba mi się,
że ten typ się tu kręci. Może przesadzam, bo denerwuję się
brakiem kontaktu z „Tancerzem", a może nie.
- To spotkanie o czymś mi przypomniało. La Mar od
niedawna wozi Hattie. Przedtem, przez wiele lat robił to
inny jej siostrzeniec, ale złamał nogę i La Mar go
zastępuje.
- Od kiedy? - Oczy Jamie'ego zwęziły się.
- Pytałam o to Hattie. Mówiła, że wypadek zdarzył się
na wiele miesięcy przed naszym przyjazdem tutaj. To
znaczy, że nie ma to żadnego związku z nami, prawda?
- Nie wiem. - Dla członków Organizacji nie było
pewnych rzeczy, dopóki ich sami nic sprawdzili. - Czasa
mi coś zaczyna się z innego powodu, a potem sytuacja
zmienia się całkowicie.
- Co teraz zrobimy?
- Muszę znowu wyjść. Może kłopoty „Tancerza"już
się skończyły, a może nie.
Ta ostatnia możliwość oznaczała problemy. Jamie już
wcześniej wspominał jej, co się może zdarzyć, i Brett była
dobrze przygotowana na różne okoliczności. Sam spraw
dził cały dom, pozamykał wszystko i uruchomił system
alarmowy.
- Zamknij za mną dokładnie drzwi. To naprawdę
może nie być nic ważnego, tylko przypadkowy zbieg
okoliczności, ale przypuśćmy, że tak nie jest. Wiesz, co
masz robić?
Brett objęła go ramionami i poczuła, że drży.
- Mój Boże! Jesteś strasznie wyczerpany.
- To był ciężki dzień - przyznał i zanurzył twarz w jej
włosach. - Jeśli pozwolisz mi przez chwilę trzymać cię
w ramionach, zaraz będę świeży i wypoczęty,
- Nie. - Brett przyjrzała mu się uważnie. - Lepiej
będzie, jeśli weźmiesz gorącą kąpiel.
- Wolę prysznic - zaprotestował Jamie.
- Ale nie dzisiaj. - Zaczęła pomagać mu się rozbierać.
Przesunęła dłońmi po jego bokach, sprawdzając, czy nie
ma złamanych żeber. Jedynymi śladami upadku były
nowe zadrapania. Chciał ją pocałować.
- O, nie - powiedziała, - Mamy ważniejsze sprawy do
załatwienia.
- Czyżby?
- Jesteś tak zmęczony, że nie potrafisz logicznie
myśleć. Stanowisz żywy dowód, że nikt nie może być co
noc wspaniałym kochankiem, a potem w ciągu dnia
zmieniać się w czujnego strażnika.
- Nie mogę?
- Może popatrzysz na swoje odbicie. - Odczuła ulgę,
gdy upewniła się, że to tylko zmęczenie.
- Nie mogę połączyć się z „ T a n c e r z e m " . - Głos
Jamie'ego był spokojny, ale na jego twarzy malował się
niepokój. - Rano połączyłem się z nim bez trudu, a potem,
bez ostrzeżenia, nastąpiła cisza,
- Jak to tłumaczysz?
- Nie wiem. Tam są najlepsi ludzie Simona. Nicze
go nie przeoczą, a teraz wydaje się, jakby gdzieś
zniknęli.
- I cały dzień wędrowałeś po wyspie, próbując nawią
zać z nimi łączność, - Nic dziwnego, że był wyczerpany.
128
DŁOŃ ANIOŁA
Skinęła głową.
- Nie będziesz mnie widziała, ale będę w pobliżu.
Jeśli oni przyjdą.... - Nie dokończył. Nie wyjaśnił, kim
mogą być przybysze. - Będę tu przed nimi. Zaufaj mi.
- Dobrze. Proszę, uważaj na siebie.
- Obiecuję.
Gdy zamknęła za sobą drzwi, znalazł się w innym
świecie. Słyszał, jak przekręca klucz w zamku. Wiedział,
że na razie jest bezpieczna.
Brett siedziała bez ruchu przez wiele godzin, nasłu
chując, wpatrując się w przesuwające się cienie. Bolały ją
ramiona, nogi, całe ciało. Ale nawet nie drgnęła. Bała się.
Przyszli o północy. A Jamie, tak jak obiecał, pojawił
się przed nimi.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Brett jeszcze nigdy nie widziała nikogo leżącego tak
długo bez ruchu. Całą noc Jamie spędził na krawędzi
urwiska. Od czasu do czasu mówił coś do niej szeptem,
ale nie odrywał wzroku od domu. Cała jego uwaga
skupiła się na nieproszonych gościach. Ludziach bez
skrupułów, którzy ich szukali.
Było ich sześciu. Ubranych na czarno. Tak jak Jamie
i Brett. Doświadczonych i dobrze wyszkolonych. Pojawi
li się cicho, ale znaleźli jedynie pusty dom. Bezksiężyco
wa noc umożliwiła ucieczkę jego mieszkańcom.
W czasie gdy napastnicy przebywali jeszcze w zatocz
ce, Jamie poprowadził Brett krętą ścieżką przez gęste
zarośla. Urwisko tętniło życiem. Roiło się tu od owadów.
Małe, polujące nocą zwierzaki wyskakiwały spod nóg
idącym. Jamie wskazywał Brett drogę, dodawał sił
i przekonywał, że urwisko będzie najlepszym schronie
niem.
U kresu wędrówki ujrzała efekt całodziennej pracy
Jamie'ego. Z liści palm i z paproci wybudował niewielki
szałas. Nie był on ani piękny, ani wygodny, ale spełniał
swoje zadanie. Poza tym był niewidoczny nawet z bliska.
Można było przejść tuż obok niego i w ogóle go nie
zauważyć. Chyba że miało się psi węch. Ale na wyspie
pojawili się tylko ludzie. Wspaniały dom i ogród Jordany
130
DŁOŃ ANIOŁA
zamienili w obóz wojskowy. Chcieli działać przez
zaskoczenie, ale właściwie to ich zaskoczono. I opera
cja, którą mieli przeprowadzić, nie była wcale taka
łatwa.
Brett i Jamie byli ściganą zwierzyną i dziewczyna
drżała na samą myśl o tym. Okropne określenie, w którym
czuło się i bezradność, i bezbronność ofiar. Przekonywała
więc samą siebie, że Jamie nie jest przecież bezradny,
a ona znajduje się pod jego opieką.
Słońce grzało bez litości. Było południe i Jamie wypił
kilka łyków wody, nie przerywając obserwowania prze
ciwników.
Brett pamiętała, ile bólu sprawiało jej siedzenie bez
ruchu, więc podziwiała jego wytrzymałość.
- Brett... - Jego szept zabrzmiał jak szmer. - Na
horyzoncie jest jakiś statek. Weź lornetkę, podejdź do
krawędzi i postaraj się odczytać jego nazwę. Uważaj,
żeby słońce nie odbijało się w szkłach. Jeśli to nie jest
„ T a n c e r z " , wolałbym, by nikt na pokładzie nie zauważył,
że ich obserwujesz.
Brett wyjęła lornetkę z torby. Nie musiał jej mówić, by
była ostrożna. Jeden fałszywy ruch i cały wysiłek Ja-
mie'ego poszedłby na marne.
Wiatr ucichł, było parno. Pot zalewał jej czoło, bluzka
też była mokra i nieprzyjemnie oblepiała ciało.
Przyłożyła lornetkę do piekących oczu i przesuwała
powoli wzrokiem po wodzie, aż natrafiła na niewielki
statek. Musiała trochę poczekać, żeby się zbliżył, i do
piero wtedy mogła odczytać jego nazwę. Obserwowała
go jeszcze przez kilka minut, chcąc się zorientować,
ile osób jest na pokładzie. Potem wróciła do Ja-
mie'ego.
DŁOŃ ANIOŁA
131
- To nie jest „ T a n c e r z " - powiedziała, zanim zdążył
odezwać się do niej. - To statek rybacki.
- Wydaje mi się, że przepływał tędy kilka dni temu.
- Może powinniśmy dać im jakieś znaki? Poprosić
o pomoc?
- W ten sposób ujawnimy nasze schronienie. Napast
nicy schwytają nas, zanim nadejdzie pomoc.
- To co zrobimy? Będziemy tu czekać, aż pojawi się
„ T a n c e r z " lub ktoś z Organizacji?
- Ty poczekasz - powiedział. - Ja zejdę na dół.
Nie wierzyła własnym uszom. Potem wpadła w panikę.
- Nie możesz! Zabiją cię! - „ O n i " przestali nagle być
niewyraźnym obrazem. Byli twardymi, niebezpiecznymi
ludźmi. Może elitarną grupą chroniącą tych, którzy
zajmowali się handlem narkotykami. Jamie'cmu groziło
niebezpieczeństwo. - Proszę, nie rób tego. - Jej głos
brzmiał błagalnie.
- Nie pójdę tam, gdzie mnie mogą złapać. Nie
powinni mnie nawet zauważyć. Muszę iść.
- Dlaczego? - Starała się zachować spokój, ale
ogarnął ją paniczny strach. - Dlaczego?
- Brett, nie poszedłbym, gdybym nie musiał. Jeb,
Matthew i Mitch kiedyś się tu pojawią, ale nie możemy
dłużej czekać. Spędziliśmy na urwisku już całą dobę.
- Co chcesz zrobić?
- Uszkodzić im radio i łódź, żeby nie mogli nas
schwytać, kiedy będziemy uciekać.
- Ale przecież wszystkie łodzie Patricka są znisz
czone.
- Roztrzaskali je - usiłował uśmiechnąć się Jamie.
Wiedział, że sytuacja jest poważna, ale po tylu godzinach
bezczynności chciał coś robić.
132
DŁOŃ ANIOŁA
- Wiec jak....? - Głos Brett załamał się. Strach, który
tłamsiła tak długo gdzieś w podświadomości, dał o sobie
znać. Wiedziała, że musi panować nad sobą. Jamie nie
mógł się jeszcze na dodatek zajmować rozhisteryzowaną
kobietą. Zaczęła głęboko oddychać. Była bardzo blada,
ale mogła znowu mówić. - Co chcesz zrobić?
- Przy moczarach jest jeszcze jedna łódź, którą kiedyś
morze wyrzuciło na brzeg. - Nie mówił jej, że łódka jest
mała i nadaje się tylko do przybrzeżnych połowów oraz że
znajduje się w pobliżu otwartego morza. - Można nią
pływać. Na pewno nie utonie.
Brett już nie oponowała. Poznała na tyle Jamie'ego, by
wiedzieć, że dokonał właściwego wyboru.
- Kiedy wyruszysz?
- O północy.
- A co będziemy robić do tego czasu?
- Muszę cię nieco przeszkolić, przygotować do tej
małej wycieczki. A potem ty będziesz stać na warcie, a ja
się trochę prześpię.
- Dobrze - Brett nic mogła nic więcej z siebie wydobyć.
- Kiedy mnie nie będzie, musisz mieć oczy i uszy
otwarte. Gdybym nie wrócił... - popatrzył na nią badaw
czo.
Brett zbladła jeszcze bardziej. Mimo upału drżała
z zimna.
- Hej! - pogłaskał ją po policzku. — Wrócę na pewno.
Nie bój się. Ale....
- Na wszelki wypadek... - dokończyła.
- Gdyby coś mi się stało, będziesz musiała działać sama.
Przez następną godzinę tłumaczył jej, co ma zrobić.
Powtarzał to wiele razy, bo od tego zależało jej bez
pieczeństwo.
DŁOŃ ANIOŁA
133
- No, dobrze - zakończył wreszcie. - Znasz drogę?
Nie pomylisz się?
- Nie.
- Pamiętasz, co masz zabrać i jak się ubrać?
- Tak, Jamie.
- Ruszysz o świcie. Nie później.
Gdy Brett milczała, schwycił ją za ramiona i zapomi
nając o ostrożności, mocno nią potrząsnął.
- Nie czekaj! Idź! Obiecaj mi to, proszę.
- Dobrze, obiecuję. - Czuła, jak jego palce wpijają się
w jej ramiona.
- Grzeczna dziewczynka. - Jamie odetchnął z ulgą
i puścił ją.
- Już od dawna nie jestem dziewczynką.
Uśmiechnął się, słysząc te słowa.
- To prawda. Jesteś wspaniałą kobietą, Brett. Dowio
dłaś tego tu, na wyspie.
Brett milczała. Czuła ucisk w gardle i bała się, że
wydobędzie z siebie tylko cichy jęk. Weszła do szałasu,
by przygotować się na to, co ją czekało.
Gdy po jakimś czasie Jamie zawołał ją, była zupełnie
spokojna. Przejęła wartę.
Jamie zasnął. Słyszała jego równy oddech.
Napastnicy zebrali się na tarasie przy kuchni. Dwaj z nich
cały dzień przebywali w domu. Czterej przeszukiwali plażę
i bagna, starając się natrafić na ślad uciekinierów. Teraz
siedzieli na tarasie, pili, palili i rozmawiali. Czuli się zupełnie
bezpieczni. Jutro zapewne planowali przeszukać urwisko.
- Jutro - szepnęła Brett. - Jutro już nas tu nie będzie.
Popatrzyła na niebo oblane czerwienią. Słońce już
zachodziło. Zanim pojawi się znowu, Brett opuści wyspę.
Z Jamie'em lub sama.
134
DŁOŃ ANIOŁA
Jamie obudził się wcześniej, niż planował.
- Coś się dzieje?
- Nie.
- To banda pewnych siebie durniów. Myślą, że już nas
mają. Możemy to wykorzystać. - Był gotowy do drogi.
Pistolet zatknął za pas. Podszedł do Brett i uniósł jej twarz.
- Wiesz, co robić - stwierdził.
- Otrzymałam szczegółowe instrukcje - odpowie
działa.
- I zrobisz, co ci kazałem?
- Tak jak obiecałam.
- Wrócę.
- Wiem. - O Boże! Proszę cię!
- Uważaj na siebie. - Przyciągnął ją do siebie i poca
łował lekko w usta.
- Będę czekała.
- Ale tylko do świtu - przypomniał jej Jamie.
- Tak.
- Wrócę wcześniej - powiedział i ruszył w kierunku
ukrytej ścieżki. Po chwili zniknął w ciemnościach. I tak
zaczęły się najdłuższe godziny w życiu Brett.
Przy domu nic się nie działo. Wartownicy byli na
swoich miejscach. Za każdym razem, kiedy się za
trzymywali, Brett umierała ze strachu o Jamie'ego. Nie
było go już wiele godzin. Nigdzie nie mogła dostrzec jego
obecności. Nie wiedziała, czy jego zamiar się powiódł.
Ale cieszyła się, że nie zauważyła żadnych oznak alarmu
w obozie przeciwnika.
Niebo było jeszcze ciemne, ale nad horyzontem
pojawił się pierwszy czerwony odblask. Świtało.
- Nie, jeszcze poczekam - szeptała Brett.
DŁOŃ ANIOŁA
135
Bacznie rozglądała się dookoła. Nic się nie zmieniło.
Czy złapali Jamie'ego? Może teraz czekają na jej ruch.
Wahała się, czy dotrzymać danego Jamie'emu słowa.
Cóż warte będzie jej życie, jeśli utraci jedyną osobę, dla
której warto było żyć.
- Nie mogę. - Podniosła się i odsunęła nogą węzełek,
z którym miała wyruszyć w drogę. Odwróciła się i zaczęła
iść w przeciwnym kierunku.
- Dokąd, do diabła, idziesz? - Brett odwróciła się
gwałtownie, tłumiąc okrzyk. Jamie był wściekły.
- Idziesz w złym kierunku, chyba że przeniosłaś łódź
w inne miejsce.
- Wróciłeś! - N i e obchodziło ją, że to, co mówi, brzmi
głupio. Najważniejsze, że Jamie był z nią.
- Dotrzymałem przyrzeczenia, ale ty zapomniałaś
o swoim. - Podszedł bliżej. - Dokąd się wybierałaś i po co?
- Teraz to już nieważne. Nie mogłabym uciec stąd bez
ciebie.
- Głuptas. - Podszedł bliżej i chwycił ją w ramiona.
- Niech cię diabli. - A potem pocałował ją i dodał: - Mój
dzielny głuptasek.
- Możesz mnie nazywać, jak chcesz. Jestem taka
szczęśliwa, że wróciłeś.
- Musimy iść.
- A radio? Łódź?
- Zniszczone.
- Nie widziałam cię.
- Brett! Simon nie po to mnie szkolił, żebyś mnie
zauważyła. Minie parę godzin, zanim będzie zupełnie
widno. Odpływ nam sprzyja, więc nie powinni nas
schwytać. Jesteś gotowa? - Pochylił się nad nią.
- Tak.
136
DŁOŃ ANIOŁA
Dość szybko udało im się przebyć trasę wzdłuż
krawędzi urwiska. Jamie znał wyspę bardzo dobrze.
Mimo ciemności przeprowadzał Brett szlakiem, którego
inni by nie pokonali.
Straciła poczucie czasu. Myślała tylko o tym, by
posuwać się naprzód i nie stracić z oczu Jamie'ego.
Biegła za nim z pochyloną głową. Czuła, że już
dłużej nie wytrzyma. Nagle Jamie zatrzymał się,
kładąc jej dłoń na ramieniu. Uniosła głowę i zobaczyła,
że zeszli już z urwiska i minęli wydmy. Łódź była
niedaleko.
- Poczekaj tu. Przyciągnę łódź. - Najpierw dokładnie
sprawdził plażę. Było pusto. Widział tylko nagie gałęzie
wyrzucone przez morze i rozrzucone na piasku muszle,
które lśniły w pierwszych promieniach słońca.
Brett nie widziała Jamie'ego. Była sama na plaży.
Usiadła na pokrytym solą pniu i odpoczywała w ciszy.
W tym miejscu można było zapomnieć o niebezpieczeńs
twie i zmęczeniu.
Dłoń, która zakryła jej usta i twarde ramię, które ją
ścisnęło, zaskoczyły ją kompletnie. Szum fal zagłuszył
kroki.
- Kogóż my tu mamy? - Napastnik przycisnął ją
brutalnie do siebie i zakrył mocniej usta i nos, gdy
próbowała się uwolnić. Mówił ochrypłym szeptem: - No,
malutka! - Drugą ręką przesunął po jej ciele, budząc
w niej odruch obrzydzenia.
- Cudownie! A ten łobuz mówił, że nie dostaniemy
żadnej nagrody za całą noc czuwania.
Próbowała się wyrwać, by ostrzec Jamie'ego, ale nie
mogła sobie dać rady z tym silnym mężczyzną. Ludzie,
przed którymi chroniła ją dotąd Organizacja, dopadli ją.
DŁOŃ ANIOŁA
137
Olbrzym potrząsał nią jak szmacianą lalką, śmiejąc się
z jej przerażenia.
- Lubimy takie. Im zacieklej walczysz, tym dłużej
żyjesz. Może wszyscy będą mogli zabawić się z tobą.
Może mnie, Webberowi, uda się kilka razy... Ale naj
pierw musimy rozprawić się z twoim chłopakiem. A jak
już to zrobimy... - Poczuła jego rękę na piersi i znowu
ogarnęła ją fala obrzydzenia.
Spróbowała otworzyć nieco usta. Udało się. Pod
niesiona na duchu tym małym osiągnięciem i odrobiną
powietrza, jaką udało jej się chwycić, zaczęła zachowy
wać się jak rozwścieczone zwierzę. Schwyciła zębami
nasadę kciuka napastnika i ugryzła go z całej siły.
Webber wrzasnął z bólu.
Do tej pory ich zmagania odbywały się w ciszy. Do tej
pory Jamie o niczym nie wiedział.
Teraz uniósł głowę. Zamarł ze zgrozy. Odrzucił linę,
którą przywiązywał łódź, i pobiegł do miejsca, gdzie
zostawił Brett.
Obraz, który ujrzał, był jak koszmarny sen. Jakiś
charczący, przeklinający facet próbował dusić Brett.
Dłoń Jamie'ego sięgnęła po pistolet. Nie wystrzelił
jednak. Przez przypadek mógł zranić Brett. Poza tym
hałas mógł ściągnąć pozostałych bandytów. Runął więc
na walczących z wielką siłą. Impet uderzenia pozwolił
uwolnić się Brett. Zobaczył, że dziewczyna się podnosi
z ziemi, i poczuł cios przeciwnika, który usiłował go
pozbawić przytomności. Jamie wiedział, że ma do czy
nienia z bezlitosnym indywiduum. Mógł go albo zabić,
albo zostać zabitym, ale wiedział, co wtedy stanie się
z Brett.
Ta myśl zmobilizowała go. Ruszył do walki. Uderzył
138
DŁOŃ ANIOŁA
olbrzyma z całych sił. Napastnik zachwiał się, ale wciąż
trzymał się na nogach. Zręcznym ruchem rzucił się po
rewolwer Jamie'ego, który upadł na piasek w czasie
pierwszego starcia. Ale Brett była szybsza. Uderzył więc ją
otwartą dłonią i zaklął ze złości, gdy mimo to nie wypuściła
rewolweru z ręki. Odwrócił się w stronę Jamie'ego.
- Podejdź bliżej. Walczmy. Zobaczymy, jak będziesz
wyglądać, gdy Webber weźmie cię w obroty. A potem
zabawi się z twoją dziewczyną.
Jamie nie reagował. Webber zaczął krążyć dookoła
niego.
Z głośnym okrzykiem rzucił się do przodu. Jamie
odskoczył i wymierzył mu błyskawiczny cios. Webber był
szybki, ale Jamie, chyba pod wpływem strachu o Brett, był
nie do pokonania. Zadawał Webberowi cios za ciosem.
W pewnej chwili poczuł ból, usłyszał chrzęst łamanych
kości i ze zdziwieniem spojrzał na swoją rękę. Była
w opłakanym stanie. Ale ten ostatni cios był skuteczny.
Webber leżał nieprzytomny. Brett rzuciła się ku Ja-
mie'emu, ale on zajął się odciągnięciem ciała przeciwnika
w jakieś ustronne miejsce. Potem powoli, potykając się,
poszedł w stronę Brett. Z trudem wyjął z jej zaciśniętej
dłoni rewolwer. Dotknął opuchniętego, pokrwawionego
policzka dziewczyny i przyciągnął ją do siebie.
- Musimy iść do łodzi - powiedział.
Brett wysunęła się z jego objęć, starając się nie urazić
jego złamanej ręki. Z trudem powstrzymywała łzy. Tak
wiele chciała mu powiedzieć, ale teraz Jamie nie byłby
w stanie jej wysłuchać.
Wzięła bagaże. Jamie nie sprzeciwiał się temu. Ręka
bolała go niemiłosiernie, ale pomógł Brett ściągnąć łódź
na głębszą wodę.
DŁOŃ ANIOŁA
139
Fale odpływu niosły ich ze sobą. Kiedy słońce wze
szło, byli już daleko na błękitnym morzu.
Ofiary wymknęły się myśliwym.
- Już wkrótce Simon nas znajdzie. - Jamie siedział
bez ruchu, dłoń złożył na kolanach. Każde pochylenie
łodzi na fali wywoływało w ręce ostry ból, który docierał
aż do ramienia. Ból nieco słabł, gdy przyciskał tę
przerażającą rzecz, która kiedyś była jego ręką, do ciała.
Nie mieli żadnego leku, który mógłby mu pomóc.
Słońce świeciło bezlitośnie.
Brett nie myślała o ratunku. Nie dokuczało jej słońce,
nie czuła, że na dnie łodzi zebrała się woda. Myślała tylko
o Jamie'em. Nie musiała być lekarzem, żeby wiedzieć, że
palce, które kiedyś wywoływały najgłębsze wzruszenia
publiczności, już nigdy nie będą się poruszać po klawiatu
rze.
A wszystko to przez nią. Gdyby wtedy nie leciała
samolotem, gdyby nie zatrzymała się na lotnisku, gdyby
nie pomyliła teczek, gdyby mogła sobie cokolwiek
przypomnieć...
Gdyby!
Teraz Jamie już nie będzie mógł być pianistą.
- Hej! - powiedział z uśmiechem. - Dobrze się
czujesz? Nic nie mówisz.
- Rozmyślam.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- Nie ma o czym.
Chociaż był ciekawy, o czym Brett rozmyśla, nie nalegał.
Gdy odpływ się skończył, próbowali płynąć w stronę
szlaku wodnego. Brett wiosłowała.
Mijały godziny, a oni milczeli. Byli spragnieni. Brett
140
DŁOŃ ANIOŁA
zapadła w odrętwienie i w końcu zasnęła. Jamie również,
mimo bólu.
Obudził ich hałas. Jamie próbował coś dojrzeć, ale
jego wzrok mąciła gorączka. Z trudem rozpoznał kształt
helikoptera.
Jak zahipnotyzowani patrzyli na maszynę lecącą tak
nisko, że krople wody uderzały o jej spód. Helikopter
zbliżał się coraz bardziej.
- Módl się, żeby to był Simon. - Jamie przytulił Brett
do siebie.
Brett wiedziała, iż nigdy nie zapomni uczucia radości,
że jej modlitwa została wysłuchana. Później stale miała
przed oczyma twarz Simona, który patrzył na nich
najpierw z troską, a potem z uśmiechem. Jeb nigdy jeszcze
nie wydawał jej się tak zachwycający jak wtedy, gdy
wdrapywał się do łódki po skoku z helikoptera do morza.
- Najpierw Jamie, potem ty - rozkazał, przekrzykując
warkot silnika.
Po chwili w łódce pojawił się Matthew i na własnych
rękach wyniósł do helikoptera Jamie'ego. Jeb zabez
pieczał Brett, gdy wciągali ją na górę. Simon pomógł jej
wyplątać się z pasów, a Matthew zajął się nieprzytomnym
Jamie'em.
- Czy odniósł poważne obrażenia? - zapytał z troską
Simon.
Poważne, ale nie zagrażające życiu. Zemdlał z bólu.
W kabinie słychać było tylko szum silnika. Nikt nie
mówił o złamanej ręce Jamie'ego.
- Skąd wiedzieliście? - Brett przerwała ciszę.
- Hattie - odpowiedział Simon. - Nabrała podejrzeń
w stosunku do La Mara. Zadzwoniła do Patricka, a on do
mnie.
DŁOŃ ANIOŁA
141
- La Mar - powtórzyła Brett. - Lucyfer go nie lubił.
- Mądre zwierzę - odrzekł Simon. - Kiedy przybyliś
my na wyspę, Webber wyśpiewał wszystko. Wiedział
o waszej ucieczce. Resztę znasz.
Brett chciała jednak znać tę resztę, ale myśli jej
krążyły wokół Jamie'ego.
- Zastrzyk działa - powiedział Matthew. - Teraz
będzie spał, ale jeśli chcesz, możesz przy nim posiedzieć.
- Nie - odparła Brett szybko. - Ja go w to wplątałam,
przeze mnie złamał sobie rękę. Teraz już mu nie pomogę.
On bardziej potrzebuje ciebie, Matthew.
Matthew był na tyle mądry, że nie zaprzeczył. Kiedy
Brett odwróciła się w stronę okna, popatrzył znacząco na
Simona.
Wiele razy spotkali się już z tragedią i cierpieniem.
Dobrze znali piekło poczucia winy. I wiedzieli, że Brett
sama musi sobie z nim poradzić.
W ciszy, która zapanowała, żaden z nich nie podsunął
jej rozwiązania.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Mamy teczkę. Mitch odzyskał ją przed godziną.
- Więc to już koniec? - Brett wygładziła zmarszczkę
na rękawie szlafroka, słuchając uważnie słów Simona.
- Okazało się, że lista nie została zniszczona i nie
długo zapozna się z nią kilka osób.
Brett była zaskoczona. Wszystko potoczyło się tak
szybko. Dwadzieścia cztery godziny temu była jeszcze na
brzegu wyspy i groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo.
Teraz znajdowała się w Grayson House, gdzie po raz
pierwszy spotkała Simona. Tam obudziła się po wypadku
i pierwszą osobą, którą zobaczyła, był Jamie. Od tamtej pory
nie odstępował jej praktycznie nawet na krok. Ryzykował
dla niej wszystko i stracił coś naprawdę bezcennego.
Nie. Nie mogła o tym myśleć. Czuła się winna.
Patrzyła cały czas na Simona, chcąc uniknąć widoku
Jamie'ego. Ale w pamięci ciągle miała jego obraz, obraz
przyjaciela i kochanka.
W rozmowie omijali temat okaleczeń, oparzeń słone
cznych i braku wody. Udawali, że wszystko jest w po
rządku. Wszyscy czują się dobrze. Cały ten cholerny
świat czuje się dobrze!
I ręka Jamie'ego nie jest tak strasznie okaleczona.
Kłamstwa! Wstrętne kłamstwa! Brett czuła się tym
zmęczona i była wdzięczna Simonowi, że zmienił temat.
DŁOŃ ANIOŁA
143
- M a m y listę — powtórzył z zadowoleniem. - Bę
dziesz wolna, jak tylko cię lekarze zbadają.
Chciała się wszystkiego dowiedzieć.
- La Mar was zdemaskował. Nie należy do kartelu,
ale jest złodziejaszkiem, który zna cenę ważnych infor
macji. Twoja obecność na wyspie zaskoczyła go tak, że
uznał to za fakt, o którym należy kogoś poinformować.
Szukał kogoś takiego, gdy „ T a n c e r z " zawinął do mias
teczka, by dokonać kilku napraw. Niestety, nie udało się
ukryć, że ten jacht ma specjalne radio i bardzo skom
plikowane urządzenia pod pokładem. Połączył te infor
macje ze sobą, żeby uzyskać wyższą cenę - powiedział
Jamie.
Brett zadrżała na dźwięk jego głosu. Zobaczył, że
dziewczyna sztywnieje i zaciska szczęki. Nie pojmował
zmiany, która w niej zaszła, nie rozumiał sensu toczonej
przed chwilą rozmowy. Chciał nią potrząsnąć, zmusić do
wyjaśnień, ale obawiał się, że obróci się to przeciwko
niemu.
- W jaki sposób ludzie z kartelu dowiedzieli się
o wyspie? - Brett zwróciła się do Simona, jakby Ja-
mie'ego nie było w pokoju.
- To stara historia nienawiści i zemsty. 1 nic tu nie
było przypadkowe. - Simon podszedł do niej. Był równie
zdumiony jej zachowaniem jak Jamie. Przecież widział,
z jakim przerażeniem patrzyła na nieprzytomnego Ja-
mie'ego, kiedy leżał na noszach w helikopterze. Ale
dzisiaj w jej zachowaniu nie było śladu wdzięczności czy
poczucia winy. - Jest taki facet, nazywa się Thomas Jeter.
Kiedyś bardzo chciał zniszczyć Organizację, a wraz z nią
i mnie. Był ważną osobą w rządzie, a jednocześnie działał
w ukryciu. Miał powiązania z mafią południowoamery-
144
DŁOŃ ANIOŁA
kańską. Przed wielu laty złapali go, osądzili i posłali
do więzienia. Nie będę opowiadał wam szczegółowo
o jego zbrodniach czy też o przyczynach jego nienawi
ści do Organizacji. W każdym razie miały one tło
polityczne. Wiedział o mnie wszystko. Założył karto
tekę i umieścił w niej tych, których znałem, i tych,
którzy mnie znali.
- Jak coś, co wydarzyło się tak dawno temu, może
mieć taki wpływ na teraźniejszość? - zapytała Brett
zainteresowana opowieścią.
- Stara nienawiść nie rdzewieje - uśmiechnął się
smutno Simon. - Kiedy ktoś ogarnięty jest jakąś obsesją,
pamięta wszystko lepiej i ciągle myśli o zemście.
- Czy myślisz, że ktoś z kartelu dotarł do Jetera
w więzieniu i uzyskał informacje o wyspie?
- Nie myślę, Brett, ja wiem, że tak się stało. Jamie
przyczynił się mimo woli do rozwiązania zagadki. Roz
poznali go na lotnisku. Wśród przestępców musi być
miłośnik muzyki. - Simon uśmiechnął się do Jamie'ego,
który stał przy nim, milcząc. - Nigdy nie łączono
Jamie'ego z Organizacją, aż do ostatniego zadania.
- On... Jamie... został rozpoznany i co dalej? - Brett
musiała dowiedzieć się wszystkiego.
- Jeter powiązał mnie z McLachlanami, odnalazł też
naszych wspólnych znajomych, między innymi Patricka.
- To aż nieprawdopodobne - zawołała Brett.
- To potwierdza tylko fakt, jak bardzo zdesperowani
byli członkowie kartelu i jak daleko sięgają ich macki.
Przeszukali inne posiadłości Patricka, a do odkrycia
waszej kryjówki przyczynił się La Mar.
Brett z niedowierzaniem słuchała tego, jak działa
kartel. Teraz była już przekonana, że istnienie Organiza-
DŁOŃ ANIOŁA
145
cji i działalność takich ludzi jak Simon, Jeb, Mitch,
Matthew i Jamie ma swoje głębokie uzasadnienie.
- Co się stało z „ T a n c e r z e m " ?
Jamie chciał odpowiedzieć, ale przypomniał sobie jej
wrogość i niechęć, więc milczał.
- Znowu La Mar - odezwał się zamiast niego Simon.
Coraz trudniej było to wszystko zrozumieć. Poza tym
cała uwaga Brett była skupiona na Jamie'em. Był taki
spokojny. Taki cichy. Nic nie uszło jej uwagi, mimo że
starała się nie patrzeć na niego.
Gips i bandaże. Nie mogła pogodzić się z tym, że stała
się przyczyną jego kalectwa. Nie wolno jej o tym myśleć.
Musi skoncentrować się na Simonie. Chyba mówi o La
Marze.
- Jak La Mar mógł uszkodzić jacht?
- Wydaje się to niemożliwe, ale udało mu się tego
dokonać. Musisz wiedzieć, że nikt tak nie dba o ochronę
środowiska jak rybacy. La Mar rozpuścił plotkę, że
„ T a n c e r z " zatruwa wodę, i napuścił na nas rybaków.
- W określonym czasie za jego namową zjawili się na
pokładzie - odważył się odezwać Jamie. - Załoga nie
podejrzewała o nic ludzi, którzy do tej pory zachowywali
się przyjaźnie. W rezultacie zabrali z jachtu radio i silnik,
a La Mar wziął za to pieniądze od kartelu.
- Mitcha, Jeba i Matthew widziałam, ale na pokładzie
była jeszcze Alexis Charles. Co się z nią stało?
- Jest u Hattie. Czuje się świetnie. - Jamie pragnął
dowiedzieć się, co trapi Brett, ale mówił dalej. - „Tan
c e r z " został unieruchomiony na jakiś czas. W końcu
Mitchowi udało się go naprawić i po kilku godzinach
zawinęli do najbliższego portu. Ale wtedy Hattie zdążyła
już zatelefonować do Patricka.
146
DŁOŃ ANIOŁA
- I Patrick skontaktował się z Simonem - domyśliła
się Brett,
Simon obserwował Brett i Jamie'ego z ogromną
ciekawością, ale teraz musiał wtrącić się do rozmowy.
- Tak, masz rację, a tuż potem otrzymałem wiado
mość od Jeba, który już dostał się na brzeg.
- Więc cały nasz plan był na nic. Nikt w niego nie
uwierzył.
- Uwierzyli, bo po twoim wypadku nie szukali ciebie,
tylko Jamie'ego. Widzieli go z tobą na lotnisku i w po
bliżu twego mieszkania. Nie byli pewni, czy spotkaliście
się przed wypadkiem. Przyjęli, że tak i że Jamie widział
listę. Myśleli, że pracujecie razem i że Jamie przekazał ci
teczkę. Żadne z was nie było bezpieczne od chwili, gdy
Mendoza zabrał twój bagaż.
- A czy jesteś pewien, że teraz nam nic nie grozi?
- Przecież ci mówiłem, że Webber wszystko wy
śpiewał. Jeter również się przyznał. Najważniejsza była
lista, a my ją mamy.
- Czyli wszystko skończone - wyszeptała Brett.
- Tak - potwierdził Simon. - Teraz zostawię was
samych. Pewnie macie sobie wiele do powiedzenia
- stwierdził i wyszedł, zanim któreś z nich się ode
zwało.
Brett milczała. Jamie był wstrząśnięty. Nie wiedział,
co się kryje za tak dziwnym zachowaniem dziewczyny.
Udawała, że się nie znają, że są dla siebie obcy. Nie
potrafił się z tym pogodzić. Widok jego zabandażowanej
ręki znowu przypomniał jej o koszmarze, który przeży
wała. Czuła się winna. Lekarze stwierdzili, że uda im się
częściowo przywrócić sprawność złamanej dłoni.
- Simon nie ma racji, prawda, Brett? Przecież my nie
DŁOŃ ANIOŁA
147
mamy o czym ze sobą rozmawiać! - Jamie był rozżalony.
Brett na wyspie zachowywała się zupełnie inaczej.
Widocznie urok Raju przestał działać.
- A o czym mielibyśmy rozmawiać? - odprawiła go
z kwitkiem.
Myślał tylko o jednym, aby stąd wyjść.
- Jamie!
- Słucham?
- Ja... chciałam ci podziękować za wszystko.
- Nic będę udawał, że sprawiło mi to przyjemność, ale
ponieważ cię w to wciągnąłem, nie miałem żadnego
wyboru - stwierdził uprzejmym tonem. Brett milczała.
Jamie McLachlan ze swoim poczuciem honoru nie miał
innego wyjścia. - Miałaś szczęście, że spotkałaś Carsona,
Brett. I on też miał szczęście. Kochaliście się, ale on już
leży w grobie. Wróć do świata żywych, posłuchaj mojej
rady. Życzę ci szczęścia.
Zobaczyła już tylko zamknięte drzwi. Dopiero gdy
Jamie wyszedł, uprzytomniła sobie, że ostatnio wcale nie
myślała o Carsonie.
Jamie sądził, że to przywiązanie do Carsona było
powodem jej zachowania. Może to dobrze, że tak myśli?
Powinna dla dobra ich obojga jak najszybciej opuścić
Grayson.
Mówił, że ją kocha. Pamiętała te słowa. Nigdy ich nie
zapomni. Teraz, kiedy się rozstali, nie będzie musiała
patrzeć, jak miłość Jamie'ego umiera po trochu za każdym
razem, gdy on uświadamia sobie, że kosztowała go kalectwo.
Brett przesunęła wyżej pasek aparatu fotograficznego
i przeciskała się przez zatłoczony hol. Po roku przerwy
przyjęła pierwsze zamówienie i właśnie wracała do
148
DŁOŃ ANIOŁA
domu. Była zmęczona jak nigdy dotąd. Tłumaczyła to
sobie brakiem kondycji.
Nagie zastąpił jej drogę przystojny mężczyzna.
Uśmiechał się do niej radośnie, ale ona po prostu go nie
zauważyła. Swoim zwyczajem przyglądała się otaczają
cym ją twarzom tylko i wyłącznie okiem fotoreportera.
Myślała o odpowiednim tle, kiedy ponownie go zoba
czyła. To był Simon. Ugięły się pod nią kolana. Czyżby
znowu planował jakąś akcję? Rozejrzała się dookoła,
szukając znajomych twarzy. Ale Simon był sam.
- Witaj, Brett - powiedział i objął ją po przyjacielsku.
- Miałaś dobrą podróż?
Skinęła głową i nerwowo przełknęła ślinę. Wziął ją
pod rękę i poprosił o kwit bagażowy, który natychmiast
przekazał Jebowi.
- Simon - odezwała się w końcu. - Dokąd mnie
prowadzisz? Czy coś się stało? - Nagle ogarnął ją strach.
- Jamie? Jest ranny?
- Zabieram cię do domu, a Jamie czuje się dobrze.
Brett zdjęła kapelusz i siedziała pijąc sok, podczas gdy
Simon chodził po pokoju.
- No i co? - zaczął w końcu. - Jakoś sobie radzisz?
W dalszym ciągu nie pamiętasz, jak doszło do wypad
ku?
- Nie. Lekarze mówią, że sobie tego nie przypomnę,
ale przecież to teraz już nic ma znaczenia.
- Nie opisałaś tego, co zdarzyło się na wyspie?
- Mówił o albumie, który ostatnio wydała.
- Nie lubię opisywać swoich przeżyć.
- Znam go niemal od urodzenia.
- Kogo?
DŁOŃ ANIOŁA
149
- Jamie'ego. A o kim myślimy oboje? Kiedy go do nas
zwerbowałem, właśnie skończył szkołę. Stał się jednym
7.
moich najlepszych ludzi. Zasługuje na coś lepszego niż
uszkodzoną rękę i serce. Ręka już jest w porządku, a teraz
muszę mu pomóc uleczyć serce.
- Mówisz, że jego ręka jest w porządku! To wspania
le! Może grać?
- Nie tak dobrze jak kiedyś, ale lepiej od wielu ludzi.
- Dzięki Bogu - odetchnęła z ulgą.
- Powiedziałem, że może grać, ale nie gra.
- Jak to?
- Nawet nie zbliża się do fortepianu. Ale nie udawaj,
że cię to obchodzi.
- Nawet bardzo - oburzyła się.
- Okazujesz to w dość niezwykły sposób. Odeszłaś
bez słowa. Nawet się z nim nie pożegnałaś. Widocznie
twoja kariera i lojalność w stosunku do Carsona były
tak ważne, że nie mogłaś poświęcić Jamie'emu ani
chwili,
- Nic odeszłam z powodu kariery czy Carsona.
- Więc dlaczego to zrobiłaś?
- Odeszłam, bo musiałam. Bo nie mogłam patrzeć na
to, co mu się stało. To wszystko moja wina.
- A w czym ty zawiniłaś? - zapytał Simon.
- W czym? Jest tego cała lista. Nie ostrzegłam go
przed La Marem. - Łzy płynęły jej po policzkach. - Nie
umiałam odbezpieczyć tego cholernego pistoletu i dlate
go został kaleką. Jamie kochał mnie i nie mogłam czekać,
aż jego miłość zamieni się w nienawiść. Dlatego ode
szłam.
- Kochasz go? - ni to stwierdził, ni to zapytał Simon.
- Tak.
150
DŁOŃ ANIOŁA
- Pragniesz go?
- Tak.
- To teraz ci powiem, co zrobimy - uśmiechnął się
radośnie.
Brett wspinała się po zboczu. Szła w kierunku, gdzie
wśród drzew pracowało trzech mężczyzn. Przerwali
pracę, jak tylko ją dostrzegli. Najstarszy z nich uśmiech
nął się na powitanie, drugi skłonił w milczeniu, a trzeci,
brat bliźniak Jamie'ego, pomachał do niej ręką i wskazał
na miejsce, skąd dochodziły odgłosy uderzeń topora.
Było to dziwne przywitanie, ale Brett czuła, że bracia
Jamie'ego witają ją z radością.
Pomachała im ręką w odpowiedzi i szła w stronę
wzgórza. W gęstym lesie prowadził ją rytm równych
uderzeń. Głośny trzask, a potem silne uderzenie ogłosiły
światu, że kolejne drzewo padło. Gdy wyszła na niewiel
ką polanę, Jamie przyglądał się swojemu dziełu.
- Ty naprawdę jesteś Wyrwidębem.
Jamie odwrócił się, ale nie okazał żadnych uczuć na
widok Brett.
- Simon powiedział, że żyjesz jak odludek. Pracujesz
w lesie jak szalony i już nie grasz. Mówił też, że nie jesteś
na mnie zły i że nie winisz mnie za swoją rękę.
- To ryzyko zawodowe. Mogłem zostać ranny w gło
wę czy nogę.
- Ocaliłeś mi życie.
- Ratowałem również siebie.
- Pozwól mi być ci za to wdzięczną.
- Nie chcę twojej wdzięczności. Chcę... - urwał
i zacisnął zęby. - Mniejsza o to.
- Simon mówi, że mnie pragniesz.
DŁOŃ ANIOŁA
151
Jamie nie odpowiedział i przez chwilę panowała
cisza.
- Simon za dużo mówi.
- Czy on kłamie?
Jamie odwrócił się do niej piecami. Milczał.
- Czy to kłamstwo, że mnie pragniesz i nie przestałeś
kochać? - powtórzyła. Jamie nie obrócił się. - Do diabła,
McLachlan! - Chwyciła go za ramię, zmuszając, by na
nią spojrzał. - Odpowiedz! Przecież chciałeś, żebym
przestała myśleć o zmarłym i przyłączyła się do żywych.
Oto jestem. I co teraz zrobisz?
Podszedł do niej, objął ją w talii i przyciągnął do
siebie. Jego usta były twarde i spragnione, jakby chciał
znaleźć zadośćuczynienie za ten długi, samotny rok,
- Nie odejdziesz?
- Nigdy. Chyba że mnie wyrzucisz - odpowiedziała
i zrzuciła z siebie ubranie. Jamie zrobił to samo.
- Nigdy cię nie opuszczę - wyszeptał i ułożył ją na
posłaniu z mchu. - Nigdy.
Brett siedziała w ciemności, zasłuchana. Palce Ja-
mie'ego biegały po klawiaturze. W nocnym powietrzu
rozlegały się słodkie tony „Sonaty Księżycowej". Muzy
ka Jamie'ego była w dalszym ciągu porywająca.
- Czy twoja ręka jest naprawdę w porządku? - zapyta
ła Brett, kiedy skończył grać.
- Operował mnie dobry chirurg! - ze zniecierp
liwieniem wykrzyknął Jamie. - Nawet jeśli gram nieco
wolniej, to i tak już przecież nie występuję.
- Bałam się, że się załamiesz.
- Te parę połamanych kości to cena życia nas obojga.
Czym mam się tym przejmować?
152
DŁOŃ ANIOŁA
- Gdybyś nie musiał się mną opiekować, to wszystko
by się nie wydarzyło.
- Przestań! - Czuł, jak drżą mu ręce. - Przestań natych
miast! Nie chcę nigdy więcej o tym słyszeć. Nigdy. Nie
możesz się o nic oskarżać. Gdyby nie ty, straciłbym więcej.
Słyszałaś od Simona, że kartel szukał mnie, a nie ciebie. I bez
ciebie byłbym ich celem. Czy rzeczywiście musimy roz
mawiać o wdzięczności? Nie znamy ciekawszych tematów?
- Simon mówił, że nie grałeś.
- Nie sprawiało mi to radości.
Radość. To była przyczyna, dla której nie grał.
- A teraz? - Coś w jego oczach zmusiło ją do zadania
tego pytania.
- Ty jesteś moją radością. - Słyszała czułość w jego
głosie. - Dopóki nie odeszłaś, nie zdawałem sobie z tego
sprawy.
Serce Brett wypełniło się szczęściem.
- Kocham cię, Jamie - wyszeptała. Widziała radość
na jego twarzy, gdy brał ją w ramiona. Tak długo czekał
na te słowa.
- Polubisz moją rodzinę - stwierdził,
- Już ich lubię. To dzięki nim jesteś taki, jaki jesteś.
Mężczyzna, którego zawsze będę kochać.
Zawsze. To przyrzeczenie.
Nagle roześmiał się głośno.
- Jestem taka zabawna?
- Ależ nie. Pomyślałem tylko o dwóch kobietach,
które muszą przyjść na nasz ślub.
- Ślub?
- Chyba nie zamierzasz żyć w grzechu? - Uśmiech
nął się i pocałował ją. - Co by powiedziały na to nasze
dzieci? I zaraz dodał: - Czwórka chyba nam wystarczy.
DŁOŃ ANIOŁA
153
- Pewnie się zgodzę, żeby uniknąć skandalu.
- I dlatego, że cię kocham.
- To jest przecież najważniejsze. A teraz opowiedz mi
o tych kobietach.
- To Hattie, kochanie, i Madame Zara. Musisz ją
poznać. Są do siebie podobne. Zanim ślub się skończy,
obie powiedzą nam, ile będziemy mieć dzieci i jakiej płci.
Zaczął ją rozbierać, szepcząc słowa, których sam nie
słyszał.
Kiedy po kilku godzinach Jamie wiedział już, że
Carson jest tylko wspomnieniem Brett, że przestała mieć
wyrzuty sumienia już na wyspie, kiedy zrozumiał, że to
obawa przed utratą jego miłości zmusiła ją do odejścia,
kiedy uwierzył, że należeć będzie do niego na zawsze,
zasnął spokojnie.
Brett patrzyła na jego dłoń poznaczoną bliznami
i uśmiechała się przez łzy. Jeżeli aniołowie są odważni,
prawi i uparci, jeśli są grzeszni i czuli, i jeśli kochają
z całego serca, to miała przed sobą dłoń anioła.