Anne Barbour
NARESZCIE W DOMU
1
Jeżeli to prawda, że nieszczęścia chodzą parami, co już dawno przekroczyłam normę na ten tydzień - myślała
ponuro Claudia Carstairs, wyglądając przez okno. Był wczesny ranek, jej ulubiona pora dnia. Cały świat dopiero
budził się ze snu, a poranne słońce świeciło wesołym blaskiem na murawę i odbijało się w małej sadzawce
pośrodku trawnika. Jednakże tego poranka młoda kobieta nie widziała piękna otaczającego ją świata.
Odwróciwszy się od okna, wyjęła z szafy stare spodnie oraz równie sfatygowaną koszulę i kurtkę. Ubierając się,
policzyła w myślach kłopoty, które ostatnio zwaliły się jej na głowę. Jenny już niedługo powinna się oźrebić, a
wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że poród będzie ciężki. Squire Foster, który od dawna użyczał
jej pastwisk dla owiec, powiedział, że nie będzie tego dłużej robić. A na dodatek podobno we wsi pojawił się
nieznajomy zadający pytania o Ravencroft i jego nieżyjącego już właściciela.
Zamarła z jednym butem uniesionym w ręce i wzdrygnęła się na tę myśl. Nieznajomy. Oczywiście, mogło się
okazać, że to nic takiego. Maleńka wioska Marshdean znajdowała się na szlaku prowadzącym do Gloucester i
wędrowcy często do niej trafiali. Ale ten kręcił się po okolicy już od dwóch dni - i dlaczego pytał o Emanuela?
Zamyślona skończyła się ubierać, po czym wzdrygnęła się gwałtownie. Przebiegła grzebieniem po wzburzonych
włosach koloru pszenicy, ciasno ściągnęła je wstążką i włożyła na głowę duży, bezkształtny kapelusz. Zanim
wyszła z pokoju, z przyzwyczajenia zerknęła w lustro. Westchnęła.
- Dobry Boże - mruknęła ze zniecierpliwieniem, a jej jasnobrązowe oczy zwęziły się. - Tylko spójrz na siebie!
Ale to nie o wygląd jej chodziło, lecz o wzrost. Była niska - myszka, a nie kobieta, jak sama o sobie mówiła - a w
męskim ubraniu, które było jej strojem roboczym, wydawała się jeszcze mniejsza. I o wiele mniej pociągająca,
niżby sobie życzyła. Ponownie wzruszyła ramionami. Niewiele mogła na to poradzić, prawda?
Przeszła szybkim krokiem przez uśpiony jeszcze dom. Jak to się jej często ostatnimi czasy zdarzało, poczuła
przepełniające ją szczęście. Wreszcie wolna! Co prawda lada moment groziło jej bankructwo, ale nie była już żoną
Emanuela Carstairsa. Przetrwała koszmar małżeństwa z nim i już nigdy nie będzie musiała znosić jego dotyku.
Nigdy więcej nie będzie musiała cierpieć dominacji nad sobą jakiegokolwiek mężczyzny. I, co najlepsze w tym
wszystkim, Ravencroft należał do niej!
W każdym razie - uśmiechnęła się ponuro - tak długo, jak będzie w stanie opędzić się od wierzycieli... i szwagra.
Na tę myśl przestała się uśmiechać. Omal nie zapomniała. Jeszcze tylko cztery dni i Rose z Thomasem spadną jej
na kark. Wielkie nieba, zdawało się, że w tym tygodniu nieszczęścia chodzą czwórkami!
Przeszła na palcach przez hali, starając się nie obudzić ciotki Augusty. Bardzo ją kochała, ale doprawdy nie miała
czasu na wysłuchiwanie kazań o tym, że „młode panienki nie powinny paradować w męskim ubraniu na oczach
całego świata”. Gdy dotarła do kuchni, z przyjemnością wciągnęła zapach świeżo zaparzonej kawy i pieczonego
chleba.
1
- Hmm, jak tu cudownie pachnie, pani Skinner - powiedziała do siwowłosej kobiety krzątającej się przy piecu. Ta
oderwała się od pracy i przyniosła do stołu kubek gorącej kawy.
- Mam nadzieję, że usiądzie pani i zje przyzwoite śniadanie, pani Claudio - rzekła. - Usmażenie jajek zajmie mi
tylko chwilkę, a szynka już jest pokrojona.
Dziewczyna objęła małą, pulchną kobiecinę.
- Nie mam na to czasu, ale z przyjemnością zjem trochę tego chleba. - Sięgnęła po nóż i ukroiła sobie spory
kawałek, po czym posmarowała go obficie masłem i dżemem. Gryząc go, wesoło pomachała zmartwionej kobiecie
i pobiegła do stajni.
Dotarła na dziedziniec w chwili, gdy koniuszy, Jonasz Gibbs, wyprowadzał Jenny z boksu. Dotknął dłonią
kapelusza.
- Dzień dobry pani. - Wskazał ponuro na klacz. - Coś mi się zdaje, że Jenny zamierza się dzisiaj źrebić. Już
zaczęło jej płynąć mleko.
Claudia zerknęła na sutki klaczy, a potem na siwego koniuszego. Był jej podporą i ostoją w najgorszych czasach.
Sukces, jaki osiągnęła w hodowli koni, był w większości zasługą dobrych rad i wskazówek starego. Może i był
kapryśnym starym diabłem - pomyślała z rozbawieniem - ale całe życie spędził w Ravencroft i jego oddanie
zarówno dla niej, jak i dla tej ziemi, było tak niezniszczalne, jak otaczające posiadłość wzgórza.
- Już najwyższy czas - powiedziała gładząc klacz po nosie. - Myślisz, że będziemy mieli z nią dużo kłopotu?
- Oj, tak. Jeszcze nie zdarzyło się jej urodzić małego, nad którym by się nie namęczyła. Zawsze coś wydziwi.
Wszystkie źrebaki urodziły się kilka miesięcy temu, a tu połowa czerwca, a ona dopiero chce się źrebić. Wielka,
głupia bestia - powiedział czule do ucha klaczy. Ta w odpowiedzi oparła mu pysk na piersi.
- Czarodziej jest ojcem, więc źrebak z pewnością będzie ogromny - rzekła Claudia. - I czarny jak noc - dodała
myśląc o ciemnej jak skrzydło kruka sierści jej ukochanego ogiera. Modliła się cicho, by długo oczekiwany źrebak
okazał się dumą i nadzieją stajni. Spłodzony przez jej najlepszego i jedynego ogiera, urodzony przez najlepszą
klacz... Kto wie, co z niego wyrośnie?
Jonasz oprowadzał klacz po dziedzińcu, dostosowując się do powolnego, kołyszącego kroku ociężałego
zwierzęcia. Cały czas uważnie obserwował pupilkę, czy przypadkiem nie zdradza dalszych oznak zbliżającego się
porodu. Claudia przez chwilę patrzyła na nich z nie ukrywanym rozczuleniem, po czym zwróciła się ku stajniom.
Jak zwykle poczuła przypływ dumy na ich widok. Co prawda na razie Ravencroft było niewielką stadniną, ale
Claudia była pewna, że jej stajnie mogły się równać z najlepszymi w Anglii. Posiadłość została zbudowana przez
przodków „poprzedniej rodziny”, jak Claudia nazywała Standishów z Ravencroft. Podobno ziemia była w rękach
lordów Glenravenów od czasów Henryka VIII Tudora. To znaczy do czasu, gdy przejął ją Emanuel Carstairs.
Stajnie były z cegły i kamienia, podobnie jak ogromny dom. Wszystko było budowane bardzo solidnie, lecz
zostało karygodnie zaniedbane przez ostatniego właściciela - nawet dziedziniec zamienił się z czasem w
nieporządną rupieciarnię. Jednakże przez ten rok, który minął od śmierci męża, Claudia wraz z Jonaszem i
Lucasem, którego żartobliwie nazywała swoim pomocnikiem, zdołali doprowadzić to miejsce do stanu
używalności.
Claudia udała się w kierunku stajni. Zanim weszła do ciemnego korytarza, raz jeszcze zatrzymała się, by
podziwiać spokojną ciszę i piękno poranka. Po obchodzie stajni i upewnieniu się, że wszyscy jej mieszkańcy w
dobrym stanie przetrwali noc, wzięła do ręki widły i zaczęła wybierać gnój spod koni.
Przez kilka minut oddawała się temu nie lubianemu przez siebie zajęciu, gdy nagle poczuła w stajni czyjąś
2
obecność. Obróciła się na pięcie i zobaczyła stojącego w drzwiach mężczyznę. Stał, niefrasobliwie opierając się o
framugę, i wydawał się bardzo zadowolony z siebie.
Nie wiedząc czemu, od razu zgadła, że to właśnie nieznajomy, o którym mówił jej Lucas. „Kręcił się dokoła
Trzech Sosen, jakby nie miał nic lepszego do roboty, tylko gapić się i zadawać pytania”.
Claudia przyjrzała się nieprzyjaźnie przybyszowi. Zwróciła uwagę, że ciemna kurtka i spodnie są znoszone, z ta-
niego materiału. Nieznajomy był wysoki i szczupły, a włosy miały ten sam kolor, co jedwabista grzywa
Czarodzieja. Jego oczy - nad wyraz jasne i szare - zdawały się świecić w mroku stajni.
- Coś ty za jeden i czego tu szukasz? - zapytała szybko, celowo mówiąc z szorstkim wiejskim akcentem. Rzecz
jasna nie bała się tego mężczyzny. Jonasz był na dziedzińcu, a także Lucas kręcił się gdzieś w pobliżu. A jednak na
widok przybysza poczuła niepokój - podkradł się do niej bezszelestnie, jak dzikie zwierzę.
Zbliżył się z nonszalancką gracją, która ją zaskoczyła.
- Przepraszam, chłopcze - powiedział dziwnie władczym tonem, nie pasującym do znoszonego brudnego ubrania.
- Szukam koniuszego.
Szczery uśmiech rozjaśnił nieregularne rysy jego Warzy, co sprawiło, że wydał się nagle młodszy. Claudia
pomyślała, że ma pewnie nie więcej niż dwadzieścia kilka lat.
Nieznajomy zatrzymał się w pół kroku i spojrzał na nią zaskoczony.
- Przepraszam - rzekł z miękkim znajomym akcentem mieszkańców Cotswolds. Więc pochodził stąd? Nie był
zwykłym przyjezdnym? - Zdaje się, że powinienem powiedzieć... panienko?
- Zgadza się - odparła wojowniczo. Już nieraz miała okazję usłyszeć niepochlebne opinie od mężczyzn, dotyczące
jej roboczego stroju. Nawet nie chodziło o to, że spodnie i koszula były niemodne, ale po pierwsze były
bezkształtne, a po drugie - o wiele na nią za duże. Zdawało się, że jej mała figurka tonie w nich. Claudia
przekonała się poza tym, że mężczyźni są o wiele bezczelniejsi, jeżeli widzą kobietę w spodniach. Zupełnie jakby
to upoważniało ich do niestosownych uwag.
A jednak nic oprócz lekkiego zdziwienia nie pojawiło się na twarzy nieznajomego.
- A po co ci koniuszy? - zapytała Claudia; nadal nie, wypuszczając wideł z ręki.
- Szukam pracy, panienko. W wiosce powiedziano mi, że właściciel tej posiadłości hoduje konie. Już nieraz
miałem do czynienia z końmi, więc pomyślałem, że może znajdę tu pracę.
Przyglądała mu się spod przymrużonych powiek. Najpierw zadawał pytania dotyczące Ravencroft, a teraz szuka
tu pracy. Kim on jest i skąd pochodzi? A przede wszystkim, czego tu szuka? To prawda, że nie wyglądał groźnie,
ale wyczuwała w nim jakieś napięcie, gdy tak stał oparty o framugę drzwi. Zdawało się, że pod tą delikatną
budową kryje się stalowa natura. Obserwowała, jak odwraca się, by pogładzić długimi, szczupłymi palcami
nozdrza konia stojącego w boksie tuż obok wejścia.
- Jak się nazywasz? - zapytała ostro, zapominając, że jeszcze przed chwilą udawała prostą wiejską dziewczynę.
- Jem - odrzekł nieznajomy, a jego brwi podniosły się w lekkim zdziwieniu. - Jem January. A teraz, panienko...
miło mi się z tobą rozmawiało, ale czy mogłabyś mi powiedzieć, gdzie znajdę koniuszego?
Claudia wyczuła w jego głosie ton niechęci i zesztywniała z upokorzenia. Z pewnością pomyślał, że jest prostą
wiejską dziewuchą, niewartą zachodu i brzydką jak nieszczęście. Tak brzydką, że nie mogła sobie znaleźć męża i
teraz wybiera gnój ze stajni i ubiera się w stare, śmierdzące końskim potem łachy.
Jem January wcale tak nie myślał. Z początku zdawało mu się, że ma przed sobą zwykłego chłopca stajennego,
lecz szybko zauważył zaokrąglenia pod grubą koszulą ze zgrzebnego samodziału. Podobał mu się również
3
melodyjny głos, który przemówił do niego szorstkimi słowami. To przyciągnęło jego zawsze żywą uwagę, ale gdy
przedziwne zjawisko przemówiło do niego tonem dobrze urodzonej i wychowanej damy, jego ciekawość i
zaskoczenie nie miały granic.
Chętnie zgłębiłby tę małą tajemnicę, ale przypomniał sobie, że przybył tu w określonym celu i nie mógł tracić
czasu na błahostki. Z tego, czego zdążył dowiedzieć się w wiosce, obecny właściciel Ravencroft chciał przywrócić
majątkowi dawną sławę w hodowli koni, więc praca stajennego zdawała się być najpewniejsza. Dlaczego -
zastanawiał się niecierpliwie Jem - ta zwariowana pannica nie chce mu powiedzieć, gdzie znajdzie przełożonego?
- Wątpię, czy... - zaczęła rumieniąc się.
Przerwała gwałtownie, a Jem pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem. W drzwiach pojawił się starszy mężczyzna.
Tuż za nim stał młody, potężnie zbudowany chłopak o bardzo nieprzychylnym wyrazie twarzy.
- Czy coś się stało, psze pani? - zapytał starszy człowiek. - Usłyszeliśmy jakieś głosy. Czy wszystko w porządku?
Psze pani? - pomyślał Jem. O co tu chodzi?
- Nie, Jonaszu. Wszystko w porządku. Ten... młody człowiek przyszedł tu w poszukiwaniu pracy.
Jonasz! Jem przyjrzał się uważnie pomarszczonej twarzy pod strzechą siwych włosów. Dobry Boże, to naprawdę
był Jonasz. Jonasz Gibbs! Wielkie nieba, nigdy by się nie spodziewał, że zastanie tu kogoś pamiętającego dawne
czasy... Cóż, jedyne, co mu teraz pozostało, to mieć nadzieję, że stary go nie rozpozna. W końcu minęło już
dwanaście lat. Uśmiechnął się.
- Szuka pracy, co? - warknął Jonasz. - A czym mu zapłacimy, dobrym słowem? - Chciał powiedzieć coś więcej,
ale zamilkł w chwili, gdy spojrzał uważniej na Jema. W tym samym momencie zza jego pleców wychynął Lucas.
- To ten gość, pani Carstairs. Ten, co to pani mówiłem, że węszył w wiosce... pytał o Ravencroft.
Pani Carstairs! Brwi Jema po raz kolejny uniosły się w niemym zdziwieniu. Zdawało się, że niespodziankom tego
poranka nie ma końca. Czy to naprawdę wdowa po Emanuela Carstairsie? Oczekiwał kogoś bardziej... bardziej
imponującego. Spojrzał na nią niewinnie.
- Węszył? - zapytał przywdziewając na twarz maskę urażonej niewinności. - No cóż, może i faktycznie tak było.
Bardzo potrzebuję tej pracy. A jeżeli chodzi o... Ravencroft, prawda? Pomyślałem, że dobrze się będzie dowiedzieć,
gdzie potrzebują rąk do pracy. I tu mnie skierowano. - Zdjął czapkę i stał trzymając ją w obu rękach. - To pani jest
panią Carstairs? Właścicielką posiadłości?
Nagła uległość Jema nie przypadła jej do gustu. Zupełnie do niego nie pasowała. Skinęła jednak głową mając
rozpaczliwą nadzieję, że wyszło to z odpowiednią godnością. Boże, gdybyż tylko nie wyglądała tak okropnie... i
nie śmierdziała tak paskudnie!
- To prawda - odrzekła. - Ale obawiam się, że Jonasz ma rację. Nie zatrudniamy nowych pracowników.
Oczy Jema się zaokrągliły.
- Ale dama, taka jak pani... wyrzucająca gnój ze stajni? To nie wypada... Z pewnością przyda się wam pomoc.
- Możliwe - rzekła szorstko Claudia. - Jednak to niewielka hodowla i jeżeli mam być całkiem szczera, młody
człowieku, nie stać nas na zatrudnienie jeszcze jednego pracownika... jak na razie.
- Będę pracował za wyżywienie i dach nad głową, psze pani. - Do głosu Jema zakradła się nutka desperacji. -
Mógłbym też pracować jako zwykły służący... albo nawet lokaj.
Claudia już zaczęła się od niego odwracać, ale te słowa ją powstrzymały. Obróciła się gwałtownie na pięcie.
- Lokaj? - Spojrzała na niego podejrzliwie. - Nie wyglądasz na lokaja.
Gdy patrzyła na niego, w młodzieńcu zaszła zaskakująca zmiana. Wyprostował się, jakby połknął pogrzebacz, i
4
szybko wygładził zmierzwione włosy. Ukłonił się lekko, zawierając w tym geście szacunek na równi z arogancją
właściwą służącym na wysokim stanowisku, i przemówił do niej zupełnie inaczej niż przed chwilą.
- Ma pani całkowitą rację, madame. Jednak z doświadczenia wiem, że pozory mogą mylić.
- Najwyraźniej - odrzekła Claudia i gryząc wargę w zamyśleniu, spojrzała na Jonasza. - Za parę dni przyjadą
Thomas i Rose, a ja jeszcze nie postarałam się o zastępstwo za Morgana. Ciocia Gussie bardzo się tym martwi.
Morgan. Jem zmarszczył brwi na dźwięk tego nazwiska. Co się stało z Morganem? Zmarł? Bardzo był już stary,
gdy Jem widział go ostatnio. Otrząsnął się lekko i spojrzał na panią Carstairs.
- Thomas się obrazi, jeżeli w drzwiach powita go pokojówka. Nie mamy nawet zwykłego służącego.
- W takim razie na pewno się przydam - powiedział Jem, prezentując swój wypróbowany czarujący uśmiech.
Trzy pary oczu natychmiast wlepiły się w niego podejrzliwie. Młoda wdowa stała przez kilka chwil nieruchomo,
nie mogąc się najwyraźniej zdecydować.
Claudia ani na jotę nie ufała dziwnemu przybyszowi. Pomimo układnego zachowania zadawał mnóstwo zagad-
kowych pytań. Z drugiej strony, może lepiej będzie go mieć na oku w najbliższym czasie? Lepiej wiedzieć, gdzie
jest i co robi.
- Jeżeli naprawdę będziesz pracował za wyżywienie i dach nad głową, chętnie cię przyjmę. Jonasz pokaże ci,
gdzie możesz spać. - Podała mu widły. - Kiedy już tu skończysz, Jonasz powie ci, co masz potem robić.
Jem poczuł ukłucie niepewności i zawodu. Miał nadzieję, że uniknie popisu prawdziwej pracy w stajni. Bo
chociaż dużo mówił, wątpił, czy kilka lat spędzonych za młodu w stajni ojca dało mu wystarczające
doświadczenie, by zdołał oszukać Jonasza. Nie wiedział, czy podoła zadaniom bardziej skomplikowanym niż
noszenie wody czy machanie widłami. Jedyne, co mu pozostało, to ufać Opatrzności, że wkrótce awansuje na
lokaja. Szkoda Morgana... Nawet jeżeli jeszcze jeden staruszek, który mógłby go rozpoznać, przysporzyłby mu
kłopotu... Szkoda.
Reszta dnia przebiegła w spokoju. Jem przebrał się w inne spodnie, jeszcze bardziej znoszone i podarte; od
Lucasa, nadal nastawionego bardzo podejrzliwie, pożyczył koszulę i zabrał się do roboty. Po sprzątnięciu całej
stajni rozniósł koniom wodę i obrok. Na szczęście pozostała praca ograniczyła się do czyszczenia, oliwienia i
smarowania uprzęży. Zadowolony pomyślał, że może jednak uda mu się ten mały podstęp.
Jednak wypracowana postawa głupkowatego chłopka-roztropka o mało nie załamała się, gdy po raz pierwszy
wszedł do pokoiku na zapleczu stajni. Dobry Boże, zdawało się, że zaledwie wczoraj stąd wyszedł! W kącie stało
ogromne stare biurko, używane do załatwiania stajennych interesów. Obok szafy, pociemniałe ze starości, kryły w
sobie opasłe tomy ksiąg i rejestrów. A na sąsiedniej ścianie, w szklanych gablotkach, wisiały długie szeregi wstęg,
medali i dyplomów, wygranych przez stajnię na przestrzeni wielu lat. A nawet... taki Był tam nawet portret
Dzielnego... jego pierwszego kucyka, który sam namalował. Oprawiony w drewniane ramki, wisiał między
portretami dwóch najbardziej zasłużonych dla stajni klaczy.
Zakręciło mu się w głowie i musiał oprzeć się o krzesło, by nie upaść. Odwrócił się na odgłos szurania tuż za
sobą.
- Czyżby już się pan zmęczył, panie January? - zapytał cierpko Jonasz. Nie czekając na odpowiedź, szybko mówił
dalej: - W sąsiednim pokoju znajdzie pan jeszcze trochę sprzętu nadającego się do naprawy.
Bez słowa Jem odwrócił się i wypadł z pokoju.
Następne niemiłe chwile przeżył przy kolacji. Wraz z Jonaszem i Lucasem poszedł do domu i gdy przechodzili
przez kuchnię, znowu opadły go wspomnienia. To prawda, że nie spędził wiele czasu w tej części Ravencroft, ale
5
sam widok kręconych schodów prowadzących do kuchni przypomniał mu słodki zapach spożywanego na nich
niegdyś piernika. Pamiętał, jak pewnego grudniowego poranka siedział tu, płacząc nad stłuczonym kolanem, a
kucharka na pocieszenie dawała mu słodkie bułeczki.
Kolacja została podana w pomieszczeniach dla służby tuż za kuchnią. Jem siedział cicho i przysłuchiwał się
rozmowom prowadzonym dokoła. Zdawało się, że nie tylko stajnie cierpiały na brak służących. Zastanawiał się, ile
ludzi pracuje w polu. Z tego, co zdążył się dowiedzieć w wiosce, wdowa Carstairs hodowała owce, ale były to
stada nawet nie w połowie tak duże, jakie ongiś biegały po pastwiskach Ravencroft.
W każdym razie karmiła dobrze, to musiał przyznać. Nie skąpiła doskonałego jedzenia nawet służbie i była
powszechnie lubiana. W głosach wypowiadających jej imię słyszał jedynie sympatię. Przyłapał się na myśli, że ta
mała figurynka w za dużych spodniach i kapeluszu opadającym na oczy... Jak ona, na miłość boską, mogła poślubić
Carstairsa? Nie mógł wiedzieć tego na pewno, ale zdawało się, że jest przyzwoitą istotą.
Otrząsnął się. Nie chciał myśleć o uczciwości żony Emanuela Carstairsa. Przybył do Ravencroft powodowany
chęcią zemsty. Między innymi. Planował ją już od tak dawna! Nadal czuł wściekłość, która ogarnęła go na wieść,
że nowy właściciel Ravencroft od prawie roku gryzie ziemię. Rozluźnił odruchowo zaciśnięte w pięści dłonie.
Może i zemsta go ominie, ale na pewno postara się osiągnąć swój drugi cel. Gdy już dopnie swego, młoda wdowa
będzie musiała poszukać sobie kogoś innego do czyszczenia stajni.
Zawstydzony własnym gniewem, szybko dokończył posiłek i podążył do stajni na cowieczorny obchód. To był
jeden z jego nowych obowiązków, powierzonych mu przez Jonasza.
Skończył pracę dopiero po kilku godzinach. Gdy już się umył pod pompą w rogu dziedzińca, poszedł pod dom.
Długo stał i przyglądał się jego kamieniom błyszczącym w zachodzącym słońcu. Pomyślał, że posiadłość jest
naprawdę tak piękna, jak to zapamiętał - zdawało się, że naturalnie wyrasta z łagodnie sfalowanych wzgórz
Cotswolds. Pierwotnie posiadłość zbudowana była na obwodzie kwadratu, lecz z czasem poszczególni właściciele
dodawali do całości różne budynki. Obecnie podjazd otoczony był dwoma potężnymi skrzydłami, za którymi
rozciągały się jeszcze inne budowle. Patrząc na zaniedbany trawnik przed domem, Jem zastanawiał się, jak młoda
wdowa daje sobie radę, by wszystko utrzymać w jakim takim porządku.
Gdy tak stał w promieniach zachodzącego słońca, zdawało mu się, że każdy kamień, każde drzewo i każdy
zakamarek ma od lat wyryty w pamięci.
Już niedługo - pomyślał rozradowany. Niedługo...
Wrócił na dziedziniec przed stajnią i w mroku przycupnął na małej ławeczce przed jednym z budynków. Wdychał
zapach lata unoszący się w rozgrzanym po upalnym dniu powietrzu.
Jestem w domu. O mało nie wypowiedział na głos zdania, które bezwiednie pojawiło się w jego myślach.
Zobaczył, że z mroku wynurza się zwalista postać Jonasza, i przesunął się trochę, by zrobić miejsce dla starego.
- Nieźle ci poszło, mój mały - mruknął cicho Jonasz. - Jak na kogoś nowego w robocie, rzecz jasna. - Żując
słomkę, patrzył gdzieś w dal przez parę minut. Nie patrząc na Jema, dodał: - I jakie to uczucie znowu znaleźć się w
domu, lordzie Glenraven?
2
Że co, przepraszam? - Zaskoczony Jem odwrócił się do starego przywdziewając na twarz maskę niezrozumienia.
W odpowiedzi Jonasz zaśmiał się chrapliwie.
- Niee. Nie usiłujcie mnie zwieść, paniczu. Już coś zaświtało w tej mojej starej łepetynie, gdy tylko zobaczyłem
panicza dziś rano. I nie potrwało to długo, zanim się upewniłem.
6
Jem długo przyglądał się starszemu mężczyźnie, zanim wreszcie odpowiedział.
- Czym się zdradziłem? - zapytał w końcu.
- Wyglądał panicz cosik znajomo. No i to dumne uniesienie głowy. Zawsze miał panicz w sobie więcej godności
niż nasz pan. No i kiedy powiedziałem, by przyniósł panicz nową uprząż, od razu, bez pytania, wiedział panicz,
gdzie po nią iść.
- Powinienem był wiedzieć i nie starać się ciebie oszukać, ty stary diable. - Jem zaśmiał się niemądrze.
- Ano. - Jonasz zachichotał i zdawało się, że zmarszczki na jego twarzy zrobiły się jeszcze głębsze.
Nagle Jem spoważniał.
- Czy mogę ci zaufać, że nie wydasz mnie, przez jakiś czas?
- To zależy. - Jonasz już się nie uśmiechał. - Nie podoba mi się pomysł tajemnic przed panią Carstairs. Czyżby
przybył tu panicz, żeby zrobić jej co złego? - zapytał niespodziewanie.
- Nie! - wykrzyknął Jem. - Oczywiście, że nie. Cóż, w każdym razie...
Jonasz zamruczał coś pod nosem, po czym dodał głośniej:
- Jeżeli wolno zapytać, to czemu panicz w ogóle wrócił? Żeby narobić kłopotów pani Carstairs?
Jem patrzył staruszkowi w oczy, zastanawiając się, jak dużo może mu powiedzieć. Jeżeli opowie o swoich
planach Jonaszowi, a ten natychmiast powtórzy, co usłyszał, pani Carstairs, którą najwyraźniej bardzo szanował,
wszystko przepadnie. Z drugiej strony, przydałby mu się sprzymierzeniec na terenie posiadłości - ktoś, kto znałby
mechanizm działania Ravencroft pod nowymi rządami. Jem wiedział doskonale, że Jonasz był bardzo oddany
dawnemu panu tej posiadłości i jego rodzinie.
Nabrał głęboko powietrza i powiedział:
- Jonaszu, ile wiesz o tym, co tu się stało... kiedy ojciec...?
- Dzień, w którym umarł stary pan, a posiadłość przejął Emanuel Carstairs, był najczarniejszym dniem
Ravencroft i wszystkich jego mieszkańców. - Do głosu Jonasza wkradło się rozgoryczenie. - Nie chciałbym być
nieuprzejmy, ale nikt z nas tu nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego pański ojciec do tego dopuścił.
- Ale wydajesz się lubić wdowę po Carstairsie.
- Aaa, to już całkiem inna historia. Mówiono, że została podstępnie zmuszona do poślubienia tego starego
łajdaka. Jej ojciec, podobnie jak pański, był winien Carstairsowi pieniądze. I chociaż niegodziwiec był już starym
capem, nadal lubił ładne młode panienki. Pani Claudia spodobała mu się od pierwszego spojrzenia.
Ładne młode panienki? Jem popatrzył podejrzliwie na starego koniuszego. Nadal miał przed oczami umorusane
stworzenie, w bezkształtnym męskim ubraniu, o wiele na nie za dużym.
- Jedno trzeba jej przyznać - kontynuował Jonasz. - Niewiele ją obchodziło, czego chce ten stary łajdak.
- Czyżby? Z tego, co mówiłeś, można by przypuszczać, że trzymał ją mocną ręką.
Szorstki śmiech Jonasza rozbrzmiał w nocnej ciszy.
- Ano, tak by można sobie pomyśleć. Ale nasza pani nie daje sobą pomiatać byle komu. Oj, próbował ci on z nią
swoich sztuczek, jak z dwiema poprzednimi. A tak - dodał, widząc pytające spojrzenie Jema. - Dwie miał żony
przed panią Claudią. Już po dwóch tygodniach pobytu w Ravencroft poślubił pierwszą. Umarła w rok później, a on
poślubił następną niecałe sześć miesięcy potem. Ta przetrwała trochę dłużej... trzymała się jakieś trzy lata.
- A jak one...
- No, oczywiście, ludzie dużo gadali... Po mojemu, to Carstairs zabił je obie - powiedział spokojnie Jonasz. - Nie
specjalnie, rzecz jasna... ale widziałem nieraz, jak bił panią Julię, swoją pierwszą żonę. Cóż, nieraz ją bijał, ale tego
7
dnia byli na dworze... obok stajni. To była mała kobietka i pewno zrobiła coś, co go rozwścieczyło. W każdym
razie uderzył ją pięścią, a biedactwo upadło jak podcięte drzewo i uderzyło głową o murek fontanny.
- Dobry Boże! - jęknął Jem. - Czy nie było nikogo, kto by jej pomógł?
Jonasz zaśmiał się krótko i niewesoło.
- Nie było nikogo takiego. Za pomoc pani Julii można by zapłacić posadą, jeżeli nie głową. Pani sama podniosła
się i poszła do domu. Zdawało się, że wszystko z nią w porządku, ale parę tygodni później położyła się do łóżka i
już z niego nie wstała. Doktor powiedział, że to było zapalenie mózgu. Ja tam myślałem... cóż, nieważne, co
myślałem.
- A druga żona? - zapytał Jem przerażonym szeptem.
- Pewnej nocy wybiegła z domu. Podobno wściekł się na nią. Pokojówka mówiła, że przez ścianę było słychać,
jak ją bił. Noc była zimna jak diabli i cały czas padał deszcz. A ona biegła i biegła. Carstairs poszedł jej szukać z
paroma służącymi, ale minęło sporo czasu, zanim ją znaleźli... na podwórzu kościoła, przemokniętą i dygoczącą z
zimna. Dostała zapalenia płuc i niecały tydzień później była już na cmentarzu.
- Wiedziałem, że Carstairs był potworem - powiedział Jem zduszonym głosem. - Ale zdaje się, że nie znałem
nawet połowy jego niegodziwości. Patrząc na kogoś, nigdy nie można być pewnym, jakie zło w sobie kryje.
- Ano tak - odrzekł zamyślony Jonasz. - Wielki był z niego chłop. Potężny i krewki. - Jem, przypominając sobie,
pokiwał głową. - Zawsze miły i przyjacielski dla tych, którzy mogli mu być w czymś pomocni. Okoliczni panowie
uważali go za wspaniałego człowieka... nigdy nie widzieli, jak bił i przeklinał słabszych i zależnych od niego.
- Ale... - przerwał mu Jem - ...powiedziałeś, że z obecną panią Carstairs sprawa wyglądała inaczej.
- A tak. Z początku próbował z nią tak jak z poprzednimi. Podobno pierwszej nocy pobił ją do krwi. - Jonasz
podrapał się po zarośniętej brodzie. - Ale to już nigdy więcej się nie powtórzyło. Sam nie wiem, ale zdawało się...
że bał się jej po tym. Naprawdę się bał. Traktował ją od tej pory... no, można powiedzieć, że z szacunkiem. W
każdym razie przejmował się nią bardziej niż kimkolwiek innym. No i...
- A jak umarł ten stary łajdak? W wiosce powiedzieli mi, że po prostu spadł z konia.
- Cóż, na to by wyglądało. Któregoś wieczora wracał do domu pijany. Był z nim jeszcze jeden gość... Pili po
drodze, śpiewali na całe gardło i takie tam. Ten drugi, Minchin się nazywał, powiedział później, że koń Carstairsa
spłoszył się nagle i poniósł. Jedyne, co jest w tej historii pewne, to to, że znaleziono pana w rowie, ze złamanym
karkiem. Pękł jak zapałka. Nikt nie żałował wrednego łotra. W każdym razie nikt, kto go znał.
- Jak rozumiem, równie był wredny jako mąż, co jako pracodawca.
- Nawet gorszy. Wściekał się o byle co... pamiętam, jak wpadał do stajni... zawsze z jedną z tych swoich list w
ręce. Stale robił listy... zapisywał wszystko, co chciał, żeby było zrobione. W większości to nie trzymało się kupy,
ale wystarczyło, by choć jedna rzecz nie była wykonana po jego myśli, a już łapał za szpicrutę... albo kopał gdzie
popadło. A jednak poważnym problemom pozwalał prześlizgiwać się między palcami. Przejął interesy pańskiego
ojca... - szerokim gestem wskazał stajnie, po czym wydał z siebie nieartykułowane mruknięcie - ...i zamienił
wszystko w ruinę. Sprzedał całe stado, sztuka po sztuce, bo tak mu się właśnie podobało. A potem, gdy interesy
zaczęły iść naprawdę źle, sprzedał resztę za grosze. Na szczęście nie zdążył sprzedać Czarodzieja, niech chwała
będzie Najświętszej Panience. - Stary koniuszy westchnął ciężko. - Oj, żeby tylko pański ojciec nie oddał mu
ziemi.
Zamyślił się ponuro i dopiero słowa Jema wyrwały go z otępienia.
- Mój ojciec nie oddał Ravencroft Carstairsowi, Jonaszu. Ten łajdak ukradł mu posiadłość.
8
- No, jakże to? - Jonasz aż otworzył usta ze zdziwienia. - Nie chce mi pan powiedzieć, że... Przecież powiedziano
nam, że pański ojciec zaczął grać... i...
- I stracił posiadłość, bo nie był w stanie oddać długu Carstairsowi? - Jem był bardzo opanowany, ale jego głos
ciął ostro. Opanowawszy się, mówił już ciszej: - To musi zostać między nami, stary przyjacielu. Czy pamiętasz
może Gilesa Daventry’ego?
- No, pewno! Siostrzeńca Squire’a Fairworthy’ego... często spędzał tu lato. Fairworthy’owie już tu nie
mieszkają... jakieś pięć lat temu sprzedali ziemię. Nigdy specjalnie nie lubiłem młodego Gilesa, jeżeli chce pan
wiedzieć.
Jem uśmiechnął się do niego ponuro.
- Ani ja, Jonaszu, ani ja. Jakiś czas temu natknąłem się na niego w Londynie i okazało się, że sporo wiedział o
tym, co zaszło między panem Carstairsem a moim ojcem.
- To znaczy, co wiedział? - zapytał zaciekawiony Jonasz.
- To długa historia. Wystarczy powiedzieć, że Emanuel Carstairs oszukał podstępnie mojego ojca, ukradł mu
Ravencroft, a potem go zamordował. Z życia mojej matki uczynił takie piekło, że uciekła pod osłoną nocy wraz ze
mną i dwiema moimi siostrzyczkami.
Jonasz otworzył usta, lecz przez kilka chwil nie powiedział ani słowa.
- Mój Boże! - wykrztusił w końcu. A po chwili zastanowienia dodał: - Czy chce mi panicz powiedzieć, że po to
wrócił? By odzyskać Ravencroft?
- Tak.
- Mój Boże! - powtórzył Jonasz. - Ale...
- ...ale dlaczego nie podszedłem do głównych drzwi i nie oznajmiłem wszem i wobec, że Jeremy Standish
powrócił, by zająć z powrotem Ravencroft?
- Noo... tak.
- Bo jest jeszcze kilka spraw do wyjaśnienia. Na przykład muszę znaleźć dowód na to, co mówię.
- Ale, zdawało mi się, że powiedział panicz...
- Powiedziałem, że Giles Daventry sporo wiedział o tym, co tu się stało. Właściwie bez jego pomocy Carstairsowi
nie udałoby się przeprowadzić tego diabelskiego planu. Daventry podpisał zeznania przeciwko Carstairsowi, ale to
za mało. Złożył zeznania już po aresztowaniu za inne przestępstwa, chciał w ten sposób złagodzić wymiar kary.
Dobry adwokat mógłby podważyć podobne świadectwo. Jest jednak dowód ukryty tu, w Ravencroft, który muszę
odnaleźć, zanim będę mógł zgłosić prawo własności do ziemi.
- A co z panią Carstairs?
- No tak - rzekł cicho Jem. - Co z panią Carstairs?
- Nie wiem, jak mógłbym ci pomóc, chłopcze... to znaczy milordzie. Ale jeżeli to oznacza wyrzucenie pani
Claudii za drzwi, to nie chciałbym tego robić. Jeszcze zanim ten łajdak zdechł, przejęła pieczę nad stajnią...
właściwie nad tym, co z niej zostało. Włożyła całe serce w odbudowę stadniny. Może, jak na razie, nie jest to
kopalnia złota, ale dajemy sobie radę. Pani Claudia wszystkie pieniądze, jakie dawał jej pan, przeznaczyła na
kupno kilku dobrych klaczy dla Czarodzieja. Właściwie to ona nie bardzo zna się na koniach, ale zawsze miała
mnie do pomocy. Poza tym, gdy przychodzi co do czego... potrafi być twarda. Potrafi się też nieźle targować.
- Nie mogła wybrać lepszego doradcy niż ty. - Jem zaśmiał się i delikatnie poklepał starego po plecach. -
Powiedz, czy posiadłość nadal utrzymuje się z hodowli owiec?
9
- Niewiele mi o tym wiadomo. - Jonasz niepewnie wzruszył ramionami. - Carstairs sprzedał sporo ziemi... i owiec
też. Nie mamy już też stałego owczarza. Może dlatego, że nie ma już zbyt wielu zwierząt. Pani Claudia sama
prowadzi interesy i nie lubi, gdy ktoś się w nie miesza.
- Zdaje się, że wszystko chyli się ku upadkowi, co? - zapytał Jem wzdychając niewyraźnie.
Po kilku minutach Jonasz zapytał niepewnie:
- Czy wolno zapytać, milordzie, gdzie się pan podziewał od...
- Zamieszkałem w rezydencji w Londynie. Kiedy zrozumiałem, że sam mogę wybrać sobie nazwisko, wybrałem
nazwę miesiąca, w którym przybyłem do stolicy. Nie było lekko, ale jakoś udało mi się zebrać trochę złota w tym
mieście kapiącym od przepychu.
- A jak się to panu udało?
- Z początku zarabiałem jako drobny złodziejaszek. Potem nauczyłem się wykorzystywać zgubne nawyki moich
współziomków. - Jonasz patrzył na niego nic nie rozumiejąc. - Hazard, Jonaszu, hazard. To nałóg, który można
spotkać w najelegantszych klubach dla dżentelmenów i w najobskurniejszych portowych tawernach. Ależ nie. -
Uśmiechnął się na widok niepewnej miny starego. - Ja nie grałem. Nauczyłem się natomiast, jak można
wykorzystywać tych, którzy ulegli nałogowi. Zebrałem dzięki temu trochę pieniędzy. Może nie jest tego zbyt
wiele, ale wystarczy na odbudowanie Ravencroft i może na jeszcze trochę. - Jonasz potrząsnął głową w niemym
zachwycie, a Jem mówił szybko dalej: - A jeżeli chodzi o moje plany, to ja także nie wiem, w czym mógłbyś mi
pomóc, Jonaszu... w każdym razie w tej chwili. Najważniejsze jest, byś teraz nic nikomu nie mówił. - Zawahał się.
Przez chwilę rozważał możliwości, po czym powiedział: - Obiecuję, że wymyślę sprawiedliwe rozwiązanie
względem pani Carstairs.
- No, nie wiem. - Jonasz potrząsnął głową. - Po prostu sam nie wiem. - Przyjrzał się uważnie Jemowi.
Ten odetchnął głęboko.
- Jonaszu, rozumiem, że chcesz chronić panią Carstairs. Bóg jeden wie, że znalazła się w fatalnej sytuacji, ale to
nie jest tak, że chcę ukraść coś, co do niej należy. Ravencroft Jest moim domem, nie jej, i chcę go odzyskać. Czy to
źle?
- No... nie, ale...
- Masz rację, mógłbym iść do sądu i przedstawić dokumenty... zeznania Gilesa Daventryego... i czekać na
pozwolenie przeszukania domu. Może wtedy znalazłbym jeden mały dokument, który potwierdziłby wszystko, co
powiedział Giles Daventry. Ale to mogłoby trwać wiele miesięcy, podczas których zarówno pani Carstairs, jak i ja
żylibyśmy w ogromnym napięciu.
Ciężkie westchnienie było jedyną odpowiedzią Jonasza.
- Jeszcze raz ci powtarzam - rzekł Jem spokojnie. - Wdowa Carstairs w niczym nie ucierpi.
- No dobrze - powiedział wreszcie Jonasz zmartwionym głosem. - Nic nie powiem. W każdym razie nie teraz.
Muszę to sobie przemyśleć. - Przesunął się trochę i przeciągnął. - Chyba najlepiej będzie, jeżeli położymy się spać.
Jem bardziej wyczuł, niż zobaczył ironiczny grymas na twarzy starego.
- Niech mi pan pozwoli pokazać sobie miejsce pańskiego zakwaterowania, milordzie. Widzi pan tę tam stajnię?
Będzie pan spał w trzecim boksie na lewo. W tej chwili jest pusty - dodał uprzejmie. - Proszę się wyspać dobrze...
Jutro będzie trudny dzień.
Ale Jem bardzo długo nie mógł zasnąć. Otulił się starym kocem, który dał mu Jonasz, położył się na świeżym,
pachnącym sianie i założył ramiona pod głowę. Wpatrując się w ciemność słyszał myszy buszujące w sianie i konie
10
prychające w boksach obok.
Uśmiechnął się w ciemności. Wreszcie był w domu... nawet jeżeli jego powrót nie wyglądał tak, jak to sobie
wymarzył. Żaden złoczyńca nie uciekł z wrzaskiem na jego widok, żaden wieśniak nie powitał radośnie powrotu
prawowitego pana. Jednak Jem doskonale zdawał sobie sprawę, że to były tylko marzenia, dzięki którym udało mu
się przetrwać tyle lat na bruku Londynu.
Podczas iluż to nocy, spędzonych w najokropniejszych zaułkach portów londyńskich, tulił się z płaczem do snu?
Jak często szukał schronienia w piwnicach albo na strychach opuszczonych domów? Przez wiele lat utrzymywała
go przy życiu mroczna wizja zemsty. Pewnego dnia powróci do Ravencroft i naprawi okropne krzywdy, które
wyrządzono jego rodzinie. Rozkoszował się wizją Emanuela Carstairsa jęczącego na ziemi z mieczem wbitym w
brzuch albo czołgającego się w przerażeniu, podczas gdy on stałby nad nim z batem.
Oczywiście, z biegiem lat rzeczywistość pokazała swoją paskudną gębę i plany musiały nabrać nowych
kształtów. Nadal myślał o zemście, lecz już w bardziej subtelnej formie. Publiczna hańba albo może dożywotnie
zesłanie na roboty do więzienia nad Botany Bay. Mały chłopiec wyrósł na dorosłego mężczyznę, a obracając się w
różnych środowiskach wymagających bystrości umysłu, zdolności i nie za wielu skrupułów, zebrał sporo pieniędzy.
Uśmiechnął się ironicznie. Teraz nareszcie spełnił się jego sen. Wiedział, że ma doskonałe przebranie, potrzebne
dokumenty i gotówkę. Był przygotowany na śmiertelną konfrontację z Emanuelem Carstairsem. I co? W drzwiach
został powitany przez hardą małą osóbkę o melodyjnym głosie, w zadziwiającym stroju, która zniweczyła jego
wspaniałe plany i kazała mu wybierać gnój ze stajni. Zacisnął usta w bezsilnym gniewie na myśl, że Carstairs
umknął wszelkiej ludzkiej zemście.
Przekręcił się na bok i zanurzył twarz w oszałamiająco pachnącym sianie. Zanim zasnął, przypomniał sobie
najważniejsze... że wreszcie jest w domu. On, Jeremy Standish, lord Glenraven wrócił po swoje dziedzictwo.
Nieważne, że na razie był to tylko jeden mały koński boks. Wszystko w swoim czasie. Na wszystko nadejdzie
odpowiednia chwila.
Świt wstał wcześnie następnego poranka, obwieszczony słońcem przebłyskującym przez wysokie okna i
niecierpliwymi pochrapywaniami pozostałych mieszkańców stajni. Jem wygramolił się na dziedziniec i szybko
umył przy studni. Tam spotkał Jonasza, który dopiero co przyszedł ze swej wygodnej kwatery znajdującej się nad
stajnią. Po jakimś czasie pojawił się także i Lucas. Nie było natomiast śladu pani Carstairs.
- Radzę ci się pospieszyć z dzisiejszym obrządkiem, mój chłopcze - powiedział Jonasz, gdy już wymieniono
poranne pozdrowienia. - Pani chce, byś przyszedł po pracy do domu. Wygląda na to, że będziesz miał więcej pracy
jako kamerdyner niż jako stajenny.
Lucas popatrzył na Jema niechętnym wzrokiem.
- A może myślisz, że jesteś od nas lepszy, skoro pani wzywa cię do domu?
- Niespecjalnie. - Jem wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Ale będę teraz musiał bardziej uważać, prawda? Pani
pewno by nie chciała, żebym usługiwał gościom w butach ubrudzonych gnojem.
Na tę ripostę Lucas odwrócił się i poszedł do własnych obowiązków, a Jem spojrzał na Jonasza.
- Czy to po to wzywa mnie pani Carstairs? Żebym przejął obowiązki Morgana?
- Zdaje się, że tak - odrzekł Jonasz lakonicznie. - Panna Melksham, to znaczy panna Augusta Melksham, ciotka
pani Carstairs, już od dawna mówiła, że trzeba by kogoś znaleźć na to miejsce. A że niedługo przyjeżdża jej siostra
i szwagier...
11
- Co się stało z Morganem? Umarł?
- Ano, zmarło mu się z miesiąc temu. Bardzo już był stary.
- Pewno tak. Był tu przecież, odkąd pamiętam. Jak umarł?
- No cóż - odrzekł Jonasz. - Można by powiedzieć, że nikł w oczach. Ci z domu mówili, że serce mu pękło... wie
panicz, on zawsze chciał odejść wtedy, z pana matką.
Jem przytaknął. Dobrze pamiętał łzy w oczach starego służącego, gdy matka wraz z dziećmi opuszczała
Ravencroft, by nigdy już do niego nie powrócić.
- Z drugiej strony, jeżeli serce mu pękło... i tak długo się nie dawał. - Jonasz zaśmiał się cierpko. - No i zobaczył
Wreszcie, jak chowają Carstairsa do ziemi. Potem mówił, że to był najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Nie... po
mojemu to stary Morgan już po prostu nie miał siły. Zmęczył się i umarł. Wszystkich nas to czeka - zakończył
filozoficznie.
- Opowiedz mi o tej ciotce.
- No... zamieszkała tu po śmierci Carstairsa. Nie bardzo Wypadało, by pani Claudia mieszkała sama. W końcu nie
jest jeszcze paskudną starą kwoką. A panna Augusta może i jest trochę dęta, ale bije w niej dobre serce.
- A ta siostra i szwagier?
- Nazywają się Reddingerowie - burknął Jonasz. - Thomas i Rose Reddingerowie. Ona to stale chichocząca
idiotka, a z niego jest zwykły padalec, jakich pełno można znaleźć pod każdym kamieniem. Za życia Carstairsa w
ogóle nie było ich tu widać. Dopiero teraz przyjeżdżają tak często, jak tylko się da.
- Doprawdy?
- Domownicy mówią, że Reddingera aż świerzbią te tłuste paluchy, by przejąć kontrolę nad Ravencroft.
- Ale czyż zgodnie z prawem posiadłości nie odziedziczyła pani Carstairs? W każdym razie teoretycznie?
- A tak. Ale zdaje się, że pan Reddinger uważa, że będzie mógł równie łatwo kontrolować szwagierkę jak własną
żonę. Do tej pory nie dawała mu się, ale ostatnio stary Thomas zaczął bawić się w swata. Znalazł dla niej
kandydata na męża. Nazywa się Fletcher Botsford. Taki mały chudy szczurek bez poczucia humoru, który daje się
wodzić Reddingerowi za nos i sam o tym nie wie. Jeżeli pani Claudia poślubi Botsforda, Ravencroft przejdzie na
niego, czyli właściwie w ręce Thomasa.
Jem gwizdnął cicho.
- Zdaje się, że Cotswolds będzie świadkiem niebagatelnego dramatu. Być może pani Carstairs będzie zadowolona
mogąc się wydostać z całego tego zamieszania, gdy Ravencroft wreszcie wróci w ręce Standishów.
Jonasz mruknął coś pod nosem i odwrócił się.
Przez cały poranek Jem rozmyślał o nadchodzącej chwili wejścia do domu. Wywoził gnój, rozdawał paszę,
roznosił wodę, zamiatał stajnię i pomagał Jonaszowi przy Jenny, a jego myśli cały czas krążyły wokół jednego:
jakie różnice zauważy, gdy wreszcie minie kuchnię i pomieszczenia dla służby i przez ogromny hali przejdzie do
pańskiej części domu?
W końcu Jonasz nakazał mu skończyć robotę. - Lepiej idź i zobacz, czego chce od ciebie pani Carstairs.
Po prostu idź do kuchni, a któraś pokojówka zaprowadzi cię do niej.
Jem przytknął palec do daszka czapki, po czym udał się do domu. Minął ogród na tyłach kuchni i po chwili
rozmawiał z młodą dziewczyną ubraną w prosty strój pokojówki. Patrzyła na niego z nie ukrywanym
zainteresowaniem.
- Jeżeli tu poczekasz, pójdę i powiem pani, że już jesteś.
12
Lekko wbiegła na schody i po kilku minutach wróciła, informując go uprzejmie, że pani domu przyjmie go w
głównym hallu.
Biorąc głęboki oddech. Jem poszedł za dziewczyną schodami wiodącymi z kuchni na piętro. Przeszli przez wiele
pokoi, których funkcję mgliście przypominały Jemowi znajome zapachy... owoców i ziół w jednym... miodu w
drugim, a mydła i czegoś jeszcze w następnym...
Przeszli przez kilkoro drzwi i w końcu stanęli w ogromnym hallu, z którego prowadziły drzwi do wielu elegancko
umeblowanych pokoi. Jem patrzył na wszystko ciekawie, jak przez mgłę przypominając sobie dom swojego
dzieciństwa. W końcu doszli do ogromnej sieni - głównego wejścia do posiadłości. Hali był prawie nie
umeblowany i Jem zastanawiał się, co mogło się stać ze średniowiecznymi zbrojami, szerokim dębowym stołem i
ogromnymi makatami, które były częścią jego dzieciństwa.
- Pani Carstairs zaraz zejdzie - powiedziała pokojóweczka i z cichym szelestem spódnicy pobiegła do swoich
obowiązków.
Jem powoli przechadzał się po marmurowej posadzce, aż przystanął przy wnęce między oknami. Oparta o ścianę
stała tam ogromna halabarda. Pamiętał, że kiedyś usiłował ją podnieść, czego jego siostra o mało nie przypłaciła
życiem. Podszedł do kamiennego kominka, tak dużego, że bez trudu zmieściłoby się w nim całe drzewo. Teraz była
pełnia lata, kominek był więc pusty, jednak Jem pamiętał wesołe płomienie skaczące na palenisku i świerkowe
gałęzie zawieszone z boku dla uczczenia Bożego Narodzenia.
Boże, jak mogłeś do tego dopuścić? Ojciec zamordowany, matka wygnana z własnego domu przez podłość
Emanuela Carstairsa...
Nagle, potwornie znużony, oparł ramiona na okapie kominka i złożył na nich głowę. Pozostał tak przez chwilę.
Potem odwrócił się nagle na cichy dźwięk za plecami.
Gwałtownie poderwał głowę i... otworzył usta ze zdumienia. Po schodach, ubrana w prostą muślinową suknię,
schodziła najpiękniejsza kobieta, jaką widział w życiu.
3
Claudia zatrzymała się w połowie drogi na dół. Stojąc na ogromnych schodach patrzyła ze zdziwieniem na
czekającego na nią młodzieńca. W jego srebrzystych oczach zdawały się gromadzić promienie słoneczne,
wpadające do halki przez wysokie okna. Znowu uderzyło ją dziwne uczucie napięcia. Gdy tak na nią patrzył,
poczuła, że gdzieś w głębi zaczyna budzić się w niej drżenie. Ich oczy spotkały się i poczuła niewidzialną, lecz
zadziwiająco mocną nić porozumienia między nimi.
Zanim podjęła wędrówkę w dół schodów, zamrugała nerwowo powiekami i wygładziła suknię.
- Powiedziałeś, że nie są ci obce obowiązki kamerdynera - rzekła bez tchu.
Nie odpowiedział, tylko nadal patrzył na nią oszołomiony. Dobry Boże - pomyślał - i kto mógłby przypuszczać,
że pod tymi starymi wstrętnymi męskimi łachami kryje się takie cudo? Jej włosy miały niezwykły kolor dojrzałej
pszenicy, który doskonale harmonizował z jasnymi, bursztynowymi oczami. Trzymała się dumnie i zdawało się, że
po schodach schodzi ożywiony marmurowy posąg bogini. Dopiero po paru minutach odzyskał panowanie nad
sobą.
- Tak, pani Carstairs - wymamrotał wreszcie. - To prawda. Znam obowiązki kamerdynera i jestem na pani
rozkazy.
Zaczerwieniła się, rozumiejąc, że nie od razu rozpoznał w niej małego stajennego w wyszarganym ubraniu.
Wyprostowała się i powiedziała chłodno:
13
- Jak już zapewne zdążyłeś zauważyć, nie mamy gospodyni w domu. Te obowiązki zazwyczaj pełni moja ciotka
Augusta... to jest panna Melksham, ale w tym momencie jest zajęta gdzie indziej. Tak więc to ja oprowadzę cię po
Ravencroft.
- Cała przyjemność po mojej stronie, proszę pani - odparł gładko Jem. Rozejrzał się po hallu i wykonał obszerny
gest ramieniem. - To bardzo imponujące miejsce. Czy wolno zapytać, kiedy ten dom został wybudowany?
- Sama nie jestem pewna, panie January. Ktoś mi kiedyś powiedział, że za czasów Jerzego I. Dom był wtedy o
wiele mniejszy, lecz następne pokolenia stale coś dobudowywały.
Claudia pomyślała, że ani w rozmowie, ani w nowym kamerdynerze nie było nic, co mogłoby ją przyprawić o tak
gwałtowne bicie serca. A jednak czuła się, jakby dopiero co pokonała dziesięć mil w pełnym słońcu. Zdawało się,
że rozmowa przebiega na dwóch poziomach - jednym, zupełnie zwyczajnym i prozaicznym... i drugim, nie
wypowiadanym i niebezpiecznym. Po chwili usłyszała jego następne pytanie.
- Czy to rodzina zmarłego pana. Carstairsa była właścicielem posiadłości przez wszystkie te lata? - Chociaż zadał
to pytanie wyjątkowo uprzejmym tonem, Claudia miała wrażenie, że coś nie dopowiedzianego zawisło w
powietrzu. Coś, co sprawiło, że poczuła się nieswojo.
- Nie - odrzekła krótko. - Mój mąż przeniósł się do Ravencroft dopiero kilka lat temu. Nie wiem, jak długo
posiadłość była w rękach poprzednich właścicieli.
Jem patrzył na młodą wdowę przymrużonymi oczami. Boże, ależ była piękna! Dlaczego nie zauważył tego
poprzedniego dnia? Chociaż właściwie nie było jej widać spod ogromnego kapelusza, za dużej koszuli i stajennego
kurzu, od razu powinien zauważyć jej urodę. Nic dziwnego, że zawróciła w głowie staremu Carstairsowi.
Niedobrze zrobiło mu się na myśl, że to piękne stworzenie musiało poddać się takiej świni. Odchrząknął cicho.
- Szkoda, że pan Carstairs odszedł, zanim... hm... zanim dał początek własnej dynastii.
Pani Carstairs nie odpowiedziała na tę uwagę. Po prostu odwróciła się i wyszła szybko z pokoju. Jem poszedł za
nią z rozbawieniem w oczach. Po chwili stanęli w ogromnej komnacie rozświetlonej promieniami słońca, które
wpadały przez wysokie okna. Te właśnie okna były innowacją wprowadzoną przez jego matkę. Przedtem pokój
zawsze tonął w półmroku z powodu małych, źle wstawionych okienek.
- Ten pokój nazywamy szmaragdowym salonem - powiedziała obecna pani tej posiadłości, wskazując na
szmaragdowozielone zasłony wiszące w oknach i szmaragdowe obicia mebli. - Tu zazwyczaj przyjmujemy gości.
Tu także przychodzę, gdy mam chwilę czasu i chcę poczytać albo zająć się szyciem.
Przez pozostałe pokoje na parterze pani Carstairs poprowadziła go dość szybko. Po pierwszym szoku doznanym
w hallu na dole Jem z wyjątkową łatwością stawił czoło okruchem własnej przeszłości. Ogromna sala balowa
przypominała o swojej świetności tonąc w półmroku, a w pokoju muzycznym zdawały się brzmieć jeszcze akordy
arii granych na fortepianie przez jego matkę. Wstąpili do chińskiego saloniku i przez chwilę podziwiali
oszałamiające schody z czasów Restauracji. Aż w końcu doszli do biblioteki. Tu Jem doznał następnego szoku, tym
razem nie związanego z przeszłością.
Spojrzał na ściany pokryte półkami pociemniałymi od upływu czasu. W jego dzieciństwie zapełniały je książki -
niektóre bardzo cenne, oprawne w skórę, inne, częściej czytane, były poplamione i miały pozaginane rogi. Wedle
słów Gilesa Daventry’ego, w jednej z tych książek Emanuel Carstairs ukrył dowód swej winy. Jem patrzył z
zaskoczeniem na półki. Ponad jedna trzecia książek zniknęła!
Odwrócił się gwałtownie do Claudii.
- Gdzie... - zaczął, lecz w tym samym momencie urwał. Jeszcze chwila... - Gdzie są te wszystkie książki? -
14
zapytał. Po czym dodał już spokojniejszym tonem: - Zdaje się, że jest tu za dużo półek w stosunku do liczby
książek. Jeżeli wybaczy mi pani impertynencję.
Claudia spojrzała na niego zaciekawiona. Szalona myśl przyszła jej do głowy, że to wcale nie liczba książek
przyprawiła o zmieszanie jej nowego kamerdynera. Ale co? Już chciała usadzić młodzieńca jednym groźnym
spojrzeniem pani domu, ale w ostatniej chwili się pohamowała.
- Sprzedałam je - powiedziała spokojnie. Zaskoczona obserwowała wyraz zdumienia i oburzenia na jego twarzy;
znikł równie szybko, jak się pojawił. Jem znowu wyglądał na uprzejmie zainteresowanego. Powiedziała więc
cierpko: - To nie pańska sprawa, panie January, ale mój mąż niewiele mi zostawił. Zapewne zdążył pan już
zauważyć, że się u nas nie przelewa. Jestem jednak przekonana, że uda mi się doprowadzić Ravencroft do stanu
dawnej świetności. - Przerwała na chwilę. Potem powiedziała cicho: - Nie umiem wyrazić, jak bardzo bolała mnie
konieczność sprzedania tego księgozbioru, Jednak niektóre z tych książek, na przykład pierwsze wydanie słownika
Johnsona, były bardzo cenne. To umożliwiło mi kupno trzech doskonałych klaczy do hodowli.
- Rozumiem. - Uprzejma odpowiedź zamaskowała - nieprzyjemne ściśnięcie żołądka. Mój Boże, jakie to
szczęście, że choć kilka mebli zostało w tym domu. Zbroje z hallu i zabytkowe makaty poszły zapewne do
handlarzy antykami.
Powoli wyszedł za nią z pokoju i zanim się znaleźli na następnym piętrze. Jem opanował uczucia szalejące w
jego sercu. Nie mógł mieć do niej pretensji, że chwytała się wszelkich dostępnych środków. Zapewne sam zrobiłby
dokładnie to samo. Zawsze mógłby z powrotem umeblować dom, gdy posiadłość zaczęłaby znowu przynosić
dochody. Ale co z tą cholerną książką, której tak potrzebował? Czy ją też sprzedała? Daventry nie był pewien
tytułu książki, wiedział tylko, że na pewno był w nim wyraz „wiejski”. Podobno wyglądała na trochę zużytą i
niesłychanie nudną. Dlatego wybrał ją na schowek. W każdym razie - pomyślał z ironią Jem - liczba tomów do
przeszukania wyraźnie się zmniejszyła.
Weszli na drugie piętro i dotarli do, jak to określiła gospodyni, „sypialnego skrzydła”. Wspomnienia znowu
opadły Jema. W końcu tego korytarza znajdowały się pokoje jego rodziców, a zaraz za zakrętem - pokój jego sióstr.
Młoda wdowa otwierała wszystkie drzwi po kolei i wyjaśniała, do czego obecnie służą te pokoje. Okazało się, że
ona śpi w dawnym pokoju jego matki, a jej ciotka, panna Melksham, zajmuje pokój należący niegdyś do sióstr
Jema.
Za kolejnym załomem korytarza wstrzymał oddech, gdy i pani Carstairs zatrzymała się przed następnymi
drzwiami.
- Ten pokój pozostaje nie zamieszkany od czasu, gdy dwanaście lat temu mój zmarły mąż się tu wprowadził. Nie
potrzebowaliśmy aż tak wiele miejsca, a ponieważ jest położony nieco na uboczu, pozostał dokładnie w takim
stanie, w jakim był za czasów... poprzednich właścicieli.
Gdy otworzyła drzwi, ich oczom ukazał się duży, przestronny pokój.
Jem nie mógł się powstrzymać. Wszedł do środka i podniósł z łóżka pokrowiec chroniący od kurzu. Dobry Boże,
równie dobrze dopiero co mógłby się z niego podnieść chudy dwunastolatek. On sam. Kolorowa narzuta leżała,
jakby łóżko dopiero wczoraj zostało posłane. Po kolei podnosił pokrowce z komody, drewnianego konika na
biegunach, niedbale wciśniętego w mroczny kąt, i z półeczek, na których schronienie znalazły wszystkie skarby
jego krótkiego dzieciństwa. Pamiętał, jak płakał w dniu, w którym usłyszał, że będzie musiał zostawić modele
statków i niezdarnie wyrzeźbioną figurkę Indianina.
- Bardzo mi przykro, kochanie - mówiła matka, a łzy płynęły jej po policzkach. - Musimy już iść, a zabrać
15
możemy tylko to, co konieczne. Może pewnego dnia... - Matka nigdy nie dokończyła tego zdania. Łkając cicho,
pakowała do małej walizeczki zupełnie niepotrzebne rzędy - takie jak ubrania, bieliznę i tym podobne.
Stał pogrążony w myślach, nadal trzymając w dłoni model statku, gdy nagle zdał sobie sprawę, że pani Carstairs
przygląda mu się ze zdziwieniem jasno wypisanym w pięknych oczach. Odłożył statek na półkę z niezręcznym
uśmiechem.
- Proszę mi wybaczyć. Pokój, który od tak dawna nie był używany... to budzi ciekawość.
Claudia patrzyła na niego zamyślona, nic jednak nie powiedziała.
Niewiele pozostało już do zwiedzania w ogromnym domu i gdy schodzili wąskimi kuchennymi schodami,
Claudia wyliczyła jego obowiązki.
- Nie mam żadnego służącego, który usługiwałby przy stole, więc będzie to należało do twoich... och. -
Zatrzymała się gwałtownie, gdy zobaczyła nadchodzącą z przeciwnej strony domu wysoką, chudą postać. - To
ciocia Augusta.
Wyciągnęła dłonie do starszej kobiety, ale ta, zignorowawszy Jema zupełnie, wetknęła jej w ręce stos kartek.
- Czy uwierzysz, co znalazłam w starej komodzie w pralni? Całą stertę starych list Emanuela! - powiedziała nie
mogąc złapać tchu. A kiedy reakcja siostrzenicy ograniczyła się jedynie do lekkiego uniesienia brwi, dodała
szybko: - Wszystkie dotyczą zmian, jakich zamierzał dokonać na terenie posiadłości... zdaje się, że któryś ze
służących schował je w tym nieszczęsnym kredensie, mając nadzieję, że twój mąż nigdy ich nie odnajdzie.
Claudia długą chwilę przyglądała się papierom trzymanym w ręce. Wyraz jej twarzy sugerował, że jest to coś
wyjątkowo obrzydliwego i śmierdzącego.
- Bardzo dobrze. Zaraz je spalę - powiedziała ciotce, a odwracając się do Jema dodała dziwnym, sztucznie
spokojnym tonem: - Mój mąż zawsze wszystko notował. Sporządzał spisy dotyczące absolutnie wszystkiego.
Nadal od czasu do czasu zdarza się nam je znajdować. Ciociu - zwróciła się do starszej damy - to jest ten młody
człowiek, o którym ci mówiłam. Będzie naszym nowym kamerdynerem. - Spojrzała na niego z powątpiewaniem. -
Na razie.
Augusta Melksham skinęła młodzieńcowi głową. Wydawało się, że najlepsze lata ma już za sobą. Była
zadziwiająco koścista, wysoka, a nad regularnymi rysami twarzy górował potężny nos. Jej stalowoszare włosy
ułożone były w dziwaczną fryzurę, składającą się z całego mnóstwa małych loczków, które podskakiwały i trzęsły
się dokoła czoła i policzków.
- Wydaje się bardzo młody - powiedziała do Claudii, cały czas przyglądając się Jemowi. - I marnie ubrany –
dodała.
Jem zaszurał nogami, nagle czując się jak uczniak przyprowadzony przed oblicze dyrektora szkoły.
- Ja... - zaczął niepewnie, lecz szybko zamilkł pod wpływem władczego gestu panny Melksham.
- Zdaje się, że jesteś tego samego wzrostu co biedaczysko Morgan - powiedziała starsza dama odwracając wzrok
do Claudii. - Może pokażesz panu... January, czy tak? Cóż to za dziwne nazwisko! Może pokażesz panu
January’emu drogę do pokoju Morgana? Sama bym to zrobiła, ale już jestem spóźniona. Obiecałam pani Skinner,
że zajmę się jadłospisem na następny tydzień.
- Ależ oczywiście, ciociu. - Claudia uśmiechnęła się ciepło do starszej kobiety.
- A potem możesz przyjść do kuchni - zakończyła panna Melksham, zwracając się tym razem do Jema. -
Przedstawię cię pani Skinner, naszej kucharce, i reszcie służby.
Nie czekając na odpowiedź, ruszyła swoją drogą, szeleszcząc długą suknią w ciemnym korytarzu. Jem patrzył za
16
nią z zaskoczeniem i dopiero po długiej chwili spojrzał na swoją nową chlebodawczynię. Zanim odwróciła się i
zaczęła wchodzić po schodach, zobaczył błysk rozbawienia w jej jasnych oczach.
Niecałą godzinę później Jem stał przed ogromnym lustrem i przyglądał się swojemu nowemu wcieleniu.
Kamerdyner. W jego pamięci zachował się wizerunek Morgana - wysokiego mężczyzny, chudego niczym szkielet,
o imponującej postawie i nienagannych manierach. Zdziwiło go odkrycie, że sam nie jest teraz wiele niższy od
Morgana. Niestety, koszule i marynarki starego służącego były znoszone i nieomal rozpadały się pod dotknięciem.
Jem westchnął. Spodniom też przydałaby się naprawa. Na szczęście miał kilka własnych koszul, a przy odrobinie
szczęścia może uda mu się znaleźć w domu jakąś miłą pokojówkę, która potrafi obchodzić się z igłą i nitką.
Na górze, odprawiwszy pokojówkę, Claudia zaczęła przebierać się do kolacji. Stojąc na środku pokoju, zdjęła
powoli wyblakłą muślinową suknię, którą nosiła od rana. Podszedłszy do szafy, zaczęła przeglądać ubogą
garderobę. Bardzo uważnie oceniała każdą suknię po kolei, gdyż chciała ubrać się wyjątkowo starannie. Nagle
zdała sobie sprawę, że chce wyglądać jak najlepiej.
Dla własnego kamerdynera?
Nie, nawet nie kamerdynera. Dla nieznajomego, który pojawił się znikąd o wschodzie słońca, ubrany w
sfatygowane spodnie i znoszoną koszulę, i który bez wahania wprowadził się do Ravencroft. Jaki miał w tym cel? -
zastanawiała się. Nagły strach złapał ją za gardło. Kim był ten mężczyzna o włosach jak noc i oczach jak mglisty
grudniowy poranek? Czy nie było w nim przypadkiem czegoś niesłychanie znajomego? Zmarszczyła brwi. Tak, na
pewno kogoś jej przypominał. Tylko kogo? Nie znała nikogo, kto poruszałby się z gracją i zwinnością pantery, ani
nikogo, kto miałby tak szczere spojrzenie, a jednocześnie byłby tak tajemniczy.
Z głębin szafy wyjęła piękną suknię w kolorze ciemnego bursztynu. Nie nosiła jej od czasu miodowego miesiąca,
kiedy to jeszcze usiłowała zaskarbić sobie przychylność męża. Włożyła suknię przez głowę, a delikatny jedwab
miękko otulił jej ciało. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze, po czym szybko upięła włosy w prosty kok na czubku
głowy. Już chciała wyjść z pokoju, gdy nagle zmieniła zdanie i raz jeszcze podeszła do lustra. Z ciasnego uczesania
wyciągnęła kilka drobnych złotych loczków, tak że ułożyły się delikatnie wokół twarzy.
Niedługi czas potem, ramię w ramię z ciotką, weszła do jadalni. Mimowolnie zerknęła na nowego kamerdynera,
który z wielkim szacunkiem otworzył przed nimi drzwi, a potem pomógł usiąść przy stole. Wielki mahoniowy blat
uginał się nieomal pod ciężarem wysokich świeczników i wielu półmisków, ustawionych na podobieństwo
maszerującej armii.
Podczas posiłku Claudia cały czas czuła na sobie spojrzenie młodego kamerdynera stojącego w pewnej odległości
za jej krzesłem. Zdawało się, że emanują z niego fale ciepła i natarczywości, które rozchodzą się po jej ciele
niczym gorący przypływ. Odwróciła się w stronę ciotki, lecz nie potrafiła zmusić się do rozmowy. Zdawało się
jednak, że ciocia Augusta nie ma podobnych trudności.
- Przygotowałam zieloną i błękitną sypialnię dla Thomasa i Rose - powiedziała prozaicznie. - Podejrzewam, że
przywiozą ze sobą własnych służących do opieki nad dziećmi, ale byłoby chyba lepiej zatrudnić kilka wiejskich
dziewcząt do pomocy w domu. Sama wiesz, ile oni zawsze wprowadzają zamieszania.
Stojąc blisko drzwi. Jem chłonął wszelkie informacje dotyczące domu, jakie tylko udało mu się wychwycić z
rozmowy dam.
Już przy pierwszym spotkaniu z kucharką i resztą służby odkrył, że obie panie nie tylko zadziwiająco wcześnie
jadają posiłki, nawet jak na wiejskie warunki, ale także bardzo mało czasu spędzają przy stole. Ich posiłki składały
się zazwyczaj z cielęciny albo wieprzowiny, czasami drobiu, oraz warzyw dostępnych w sezonie.
17
- Podejrzewam, że masz rację, ciociu. - Claudia westchnęła. - Nie podoba mi się jednak perspektywa następnych
wydatków. Może Annie Sounder i jej siostra zgodzą się przyjść. Czy nie uważasz, że powinniśmy zatrudnić jeszcze
jednego służącego?
- Nie, nawet jeżeli Thomas ma się na nas obrazić. Ten człowiek jest niesłychanie skąpy, a jeżeli zdarza mu się
gdziekolwiek pojechać w odwiedziny, chce być traktowany jak sam król. - Siwe loki starszej damy aż trzęsły się z
oburzenia, a patrząc na to można było oczekiwać, że za chwilę dobędzie się z nich metaliczny zgrzyt. - Dzięki
Bogu, będziemy miały ich czym nakarmić. Warzywnik za kuchnią nieomal pęka w szwach. Tylko co z mięsem,
Claudio?
- Hmm - odrzekła siostrzenica zmarszczywszy brwi. - Jeszcze nie pora na rzeź, ale mamy sporo kurczaków. Jest
też kilka nieźle podtuczonych świń. - Zamyśliła się głęboko. - Zawsze też możemy ratować się baraniną.
A tak, owce - pomyślał Jem, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Ciekawie przysłuchiwał się rozmowie i
teraz czekał niecierpliwie, żeby Claudia podjęła przerwany wątek. Jednak przez następne minuty panie skupiły się
na domowych problemach.
Dopiero gdy obie damy były w połowie deseru, Claudia poruszyła temat, na który Jem znowu nastawił uszu.
- Dostałam dziś liścik od Squire’a Fostera. Chciałby się ze mną spotkać w tym tygodniu.
- Ten przebrzydły człowiek! - wykrzyknęła nieelegancko ciocia Augusta. - A cóż on sobie myśli, traktując cię w
ten sposób?! Przecież w końcu dogadaliście się, nieprawdaż?
- Tak, ale nigdy niczego nie było na piśmie. Jeżeli teraz zdecyduje się nie pozwolić mi na wypas stada na swojej
ziemi, obawiam się, że będę miała związane ręce.
Postać stojąca w cieniu za nią nagle zesztywniała.
- Czy nie proponował ci kupna ziemi? - zapytała nieśmiało panna Melksham.
- A tak, w rzeczy samej. - Śmiech Claudii nie miał w sobie ani cienia wesołości. - Za cenę dwukrotnie wyższą, niż
sam kupił od Emanuela kilka lat temu. Chyba nie powinnam mieć do niego pretensji, że chce coś na tym zarobić. -
Westchnęła, a potem dodała twardszym tonem: - Ale i tak zamierzam odkupić każdy kawałek ziemi, który Emanuel
przepuścił przez palce. Nadejdzie jeszcze dzień, kiedy Ravencroft zabłyśnie w całej swej dawnej świetności.
Jem słuchał zaskoczony. Widział, jak przy ostatnich słowach mały podbródek Claudii podnosi się dumnie. Można
by pomyśleć, że to jej rodzina mieszkała tu z dziada pradziada. Cóż mogło wzbudzić w niej tak wielką miłość do
tego miejsca? Po raz pierwszy, odkąd pojawił się w wiosce, poczuł ukłucie winy, że pozbawi tę niewinną kobietę
domu, który najwyraźniej szczerze kochała. Sądząc z tego, co mówiła, Ravencroft był dla niej rajem na ziemi i nic
nie będzie jej w stanie tego zastąpić.
Mówiła, że chce odzyskać ziemie Ravencroft. Jem zmarszczył brwi. Tak naprawdę, to ile zostało z całego
majątku? Według tego, czego zdążył się dowiedzieć, gdy Emanuel Carstairs popadł w tarapaty, sprzedał sporo
ziemi. A jeżeli... Wrócił do rzeczywistości w chwili, gdy damy skończyły posiłek i przygotowywały się do wstania
od stołu.
Dużo, dużo później Jem leżał bezsennie na wąskim, lecz wygodnym łóżku w pokoiku przylegającym do kwater
kamerdynera. Zabijał czas aż do chwili, gdy wszelkie odgłosy w domu zamilkły. Chciał jak najszybciej przeszukać
pozostałe w bibliotece książki. Dobry Boże, a co będzie, jeżeli nie odnajdzie dowodu, o którym opowiedział mu
Giles Daventry?
Mały zegar stojący na szafce przy łóżku wskazywał piętnaście po pierwszej, gdy Jem wreszcie odważył się wyjść
ze swojego pokoju. Nie rozebrał się wcześniej i teraz w spodniach i koszuli zszedł schodami. Znalazłszy się w
18
bibliotece, zaczął przeglądać tomy stojące na półkach. Zdawało się, że nie są poukładane w żaden logiczny sposób.
Książka kucharska stała tuż obok podręcznika starożytnej filozofii. Obok stała mała książeczka historii rodu
Standishów. Nigdy przedtem jej nie widział. Wetknął ją pod pachę z zamiarem przeczytania u siebie w pokoju.
Sięgnął po następny tomik, gdy nagle zatrzymał go odgłos kroków na korytarzu. Nastawił uszu. Słyszał kroki co
najmniej dwóch osób.
4
Kroki gwałtownie zbliżyły się do drzwi biblioteki i równie szybko oddaliły się w innym kierunku. Jem przeciągle
wypuścił powietrze z płuc i uchylił drzwi na tyle, by zobaczyć, co dzieje się na korytarzu. Otuleni światłem świecy,
korytarzem szli mężczyzna i kobieta. Ona mówiła coś szybko. Zdawało się, że jest zdenerwowana.
Jem wyszedł z biblioteki i w pewnej odległości podążył za nimi. Ku jego zaskoczeniu para podążyła przez
kuchenne drzwi wprost do ogrodu za domem. Stamtąd poszli szybko w kierunku stajni i po chwili zniknęli we
wnętrzu jednej z nich. Chwilę później przez małe okienka budynku przedarło się światło latarni.
Jem podbiegł do budynku i otworzył szeroko drzwi. Dwie twarze odwróciły się i w tym samym momencie
zauważył Jenny, ciężarną klacz, stojącą pośrodku ogromnego boksu, do którego niedawno ktoś dorzucił spory
snopek świeżej słomy. Claudia stała tuż obok klaczy, a Jonasz kręcił się po boksie, mrucząc coś pod nosem,
poklepując i uspokajając spocone zwierzę.
- Usłyszałem kroki w domu... psze pani - wyjaśnił Jem Claudii, znowu ubranej w stare spodnie i sfatygowaną
koszulę. Kiedy jej twarzy nie przesłaniał ten okropny kapelusz wyglądała kusząco. Jej oczy wydawały się
wyjątkowo duże i bezbronne, a włosy koloru pszenicy opadały w nieładzie na ramiona.
- Klacz zaczyna się źrebić - odrzekł spokojnie Jonasz. - Jak na razie wszystko jest w porządku, ale jeżeli coś
zacznie być nie tak, dodatkowa para rąk może się przydać. Lucas pojechał do Wybeck odwiedzić siostrę.
Jem spojrzał na Claudię, która dotąd nie odezwała się ani słowem. Potem zwrócił wzrok na Jenny. Cała trójka
obserwowała konia chodzącego niespokojnie po dużym boksie wybudowanym specjalnie na takie okazje. Co jakiś
czas zwierza odwracało łeb i patrzyło z pewnym zainteresowaniem na swoje nabrzmiałe ciało, jakby dziwiąc się,
jak też znalazło się w tym dziwacznym stanie.
- Wydaje się, że nie obawia się bólu - powiedziała Claudia po chwili.
- Nie. - Jonasz zachichotał. - To tylko kobiety robią tyle krzyku przy tak prostych sprawach. Zwierzęta pracują
ciężko, przez parę minut i szybko załatwiają, co mają do załatwienia.
- Powiedziane prawdziwie po męsku - burknęła Claudia spoglądając nieprzychylnie na Jema, który właśnie tłumił
wybuch śmiechu. Lecz nagle Jenny zesztywniała i zdawało się, że boki się jej zapadły.
- To źrebak się rusza - rzekł spokojnie Jonasz. - Przygotowuje się na wyprawę do naszego świata.
Przez prawie całą następną godzinę klacz chodziła niespokojnie po boksie, aż w końcu nagle się zatrzymała.
- Spójrzcie! - zawołał Jem, wskazując na strumień cieczy tryskający spod ogona Jenny. - Mój Boże, co się dzieje?
- Zdawało mi się, że mówiłeś coś o doświadczeniu w pracy z końmi - wymamrotał cierpko Jonasz. - Odeszły jej
wody... zaraz powinien pojawić się źrebak.
Jenny, oddychając ciężko, położyła się na słomie. Ciężko pracowała, a jej boki unosiły się z wysiłku, gdy starała
się walczyć ze skurczami targającymi jej ciałem.
- Biedactwo - powiedziała cicho Claudia. - Zupełnie jak kobieta w połogu. - Spojrzała na Jonasza. - Pamiętasz,
jak w grudniu pomagałam Hannie Waverly przy porodzie? Było tak samo... wody... potem skurcze...
Jem poczuł zaskoczenie, gdy Jonasz zaśmiał się chrapliwie. Nie znał zbyt wielu dobrze urodzonych kobiet, ale
19
wiedział na pewno, że żadna z nich nigdy by nie chodziła do wsi pomagać chłopce przy porodzie ani też nie
rozmawiałaby o tym w obecności mężczyzn. Nawet jeżeli byli to tylko służący.
- Ano. - W głosie Jonasza słychać było rozbawienie. - Zdaje się, że dobry Bóg wymyślił dla nas jak najlepszy
sposób przychodzenia na świat. I nie jest ważne, czy matką jest klacz, czy kobieta... czy nawet krowa albo żyrafa.
Tak to już jest na tym świecie. O, patrzcie... widać już pęcherz płodowy.
Spod ogona Jenny ukazał się szaroniebieski, pokryty krwią pęcherz. Przez chwilę klacz leżała spokojnie i
oddychała ciężko, ale nic więcej już się nie działo. Jonasz zmarszczył brwi zmartwiony.
- O co chodzi? - zawołała Claudia. - Co się dzieje?
- Chodzi o to, że się nic nie dzieje. Powinno już być widać jedną nóżkę małego.
Ukląkł przy Jenny, gładził ją po nozdrzach i przemawiał do niej cicho, podczas gdy biedne zwierzę oddychało
coraz ciężej i z wyraźnym cierpieniem. Klacz wyglądała na zupełnie wyczerpaną. Pokazywała białka oczu
wierzgając niespokojnie i rzucając się po całym boksie. Gdy minęło następne dziesięć minut, a jej wysiłki nie
przyniosły żadnych rezultatów, Jonasz przyklęknął przy zadzie zwierzęcia, wetknął ramię w kanał rodny i spojrzał
niespokojnie na Claudię.
- Maluszek ma jedną nogę podwiniętą - powiedział cicho. Spojrzał na Jema. - Chodź tu.
Chłopak przyklęknął obok starego stajennego.
- Musimy uważać, by Jenny się na nas nie wściekła. Jeżeli zacznie się rzucać, zabije źrebaka. Muszę ją jakoś
uspokoić. Ja będę przy jej głowie, a ty zajmiesz się nogą tego malucha.
- Co takiego? - Jem aż pobladł. - Ja?! Ja nic nie wiem o... to znaczy, ja nie potrafię...
- Ależ potrafisz, chłopcze. W przeciwnym razie źrebak nie przeżyje. Trzeba uspokoić Jenny, a ona tylko mnie
słucha. Wszystko, co musisz zrobić, to sięgnąć do środka, popchnąć trochę źrebaka, wyprostować jego nogę, a
dalej już pójdzie dobrze. Powiem ci wszystko po kolei. Nie ma czasu, żeby wołać kogokolwiek innego. - Spojrzał
ostro na Jema. - Masz czyste ręce?
Jem nigdy w życiu nie był tak przerażony.
- T-tak, są czyste - wymamrotał w końcu. - Ale...
Jonasz go nie słuchał. Wskazał mu mały stolik w rogu, na którym znajdowały się różne słoiki i dziwne
instrumenty.
- Tam gdzieś jest trochę smalcu. Posmaruj nim ręce. Aż do łokci.
- Ale... - powtórzył Jem zdławionym szeptem. Zamilkł pod groźnym spojrzeniem starego i posłusznie wziął
tłuszcz w zdrętwiałe ręce.
Claudia weszła do boksu i zaczęła gładzić ciężko unoszące się boki zwierzęcia.
- Pani Carstairs, ona może pani zrobić coś złego, jak tak ją rzuca po całym boksie - powiedział niespokojnie
Jonasz.
Ale Claudia nie przestawała masować boków klaczy, zręcznie unikając końskich kopyt, gdy niebezpiecznie
blisko zbliżały się do jej głowy.
- Pani Carstairs - powtórzył zdecydowanie stary człowiek. - Niech pani weźmie latarnię i poświeci nam.
Claudia pospiesznie zrobiła, o co prosił. Gdy światło zalało boks, Jenny, wierzgając nerwowo, usiłowała wstać.
Jonasz przytrzymał jej głowę tuż przy ziemi i tym samym powstrzymał jej spazmatyczne drgania.
Jem nigdy jeszcze nie czuł się tak bezradny. Co on tu, na miłość boską, robił? Czuł narastającą chęć ucieczki ze
stajni, lecz gdy już odwracał się do starego, by mu wytłumaczyć, że... napotkał wzrok Claudii. W bursztynowej
20
głębi jej oczu wyczytał strach o zdrowie Jenny, zmieszany z rozpaczliwym wołaniem o pomoc. Przełknął ślinę i
zdobył się na pocieszający uśmiech. Modląc się cicho do Boga, który właściwie jeszcze nigdy nie odpowiedział na
jego prośby. Jem pochylił się nad zwierzęciem.
Walcząc z ogarniającą go paniką, odepchnął na bok poszarpane resztki błony płodowej i wsunął rękę w ciemne
pulsujące wnętrze.
- Spróbuj wyczuć nogi - zakomenderował Jonasz. Podczas ciężkiej walki z niespokojną klaczą żyły wystąpiły mu
na szyi.
- Co takiego?
- Nogi - powtórzył Jonasz przez zaciśnięte zęby. - Dzieci przychodzą na świat główką do przodu, a źrebaki
nogami. Najpierw powinieneś natknąć się na jedną nóżkę, a potem na głowę. Musisz odsunąć głowę i wymacać
drugą nóżkę. Jak już to zrobisz, będziesz musiał pociągnąć ją do przodu... bardzo delikatnie.
- Dobra - odrzekł Jem, z trudem przełykając ślinę. Przesunął się trochę, by mieć wygodniejszą pozycję, i raz
jeszcze sięgnął do śliskiego wnętrza Jenny. Ku swojemu radosnemu zaskoczeniu po kilku minutach zaczął
rozpoznawać kształt malutkiego ciałka tak ciężko walczącego, by wreszcie pojawić się na świecie. Minęła cała
wieczność, po której coś małego, twardego i nieustępliwego wepchnęło mu się w dłoń. Kopytko! Wyczuł
niesamowicie delikatne kostki małej nóżki. Tak, przednia nóżka. A to, to z całą pewnością była główka. A to
musiała być szyjka. Ale gdzie druga nóżka? A, tu! Tak mocno była odgięta do tyłu, że nie mógł wyczuć kopytka.
Pokazał Jonaszowi, że znalazł zgubę, i bardzo ostrożnie zaczął wyciągać zgiętą nóżkę spod źrebaczka. Nagle
zatrzymał go okrzyk starego.
- Poczekaj! Ona ma znowu skurcze. Jeżeli teraz będziesz ciągnąć, nóżka może się złamać!
Jem zaprzestał wysiłków, a po chwili poczuł, jak mięśnie klaczy zaciskają się na jego ramieniu. Jęknął pod
wpływem nagłego bólu. Skurcze zdawały się ciągnąć w nieskończoność, a Jem miał wrażenie, że jego kości za
chwilę zaczną pękać, jednak po paru minutach klacz się uspokoiła. Przekonał się ze zdumieniem, że skurcze
przesunęły główkę źrebaka tak, że leżała przytulona do przedniej nóżki.
Wiedząc, że następny skurcz wypchnie źrebaka na świat, jednocześnie wyrywając mu podwiniętą nóżkę, Jem
pospiesznie odsunął główkę zwierzątka i wrócił do poprzedniego zajęcia. Zdrętwiałymi palcami wyprostował nogę
i ustawił ją w prawidłowej pozycji do porodu. Od razu też ułożył prawidłowo główkę źrebaka, tak że spoczywała
między jego przednimi nóżkami. Dobry Boże, jakie to wszystko było delikatne! Mogło się złamać pod wpływem
najmniejszego błędnego ruchu.
Minęła następna wieczność i Jem był już w stanie wyciągnąć nóżki z ciała jęczącej z wysiłku klaczy. Z gardła
Claudii wydobyło się westchnienie ulgi, co Jem przyjął z wdzięcznością i radością.
Potem pojawiły się nozdrza nowego mieszkańca Ziemi, a Jenny przestała się szarpać i jęczeć. Jonasz odszedł od
niej na chwilę i czystą szmatką wytarł ze śluzu pyszczek źrebaka. Przytrzymał przez chwilę dłoń tuż przy
nozdrzach malucha, po czym skinął Claudii głową na znak, że zwierzątko oddycha prawidłowo. Ciało Jenny
wyprężyło się jeszcze raz i całe ciałko wyszło na świat. Claudia odetchnęła z ulgą.
Cuda zdarzają się co dzień - pomyślała uszczęśliwiona. Zobaczyła, że Jonasz opiera się o ścianę boksu. Usłyszała
jego zmęczony głos:
- Ma pani nowego ogierka, pani Carstairs.
Patrzyła, jak Jenny wyrzuca z siebie łożysko i usiłuje wstać. Klacz była nadal niespokojna, lecz dziki wyraz
zniknął z jej oczu. Źrebak także dokonał małego cudu na własny rachunek, podnosząc się chwiejnie na
21
patykowatych nóżkach. Już zdążył się uwolnić od tętniącej pępowiny, która przez jedenaście długich miesięcy
stanowiła jego jedyny łącznik ze światem. Był czarny jak noc i gdy szedł niepewnie do boku matki, przypominał
Claudii rozlaną plamę atramentu.
- Popatrzcie tylko! - Zaśmiała się, gdy pierwszą czynnością źrebaka było zatroszczenie się o posiłek. Pomimo
niechęci Jenny mały pyszczek szybko odnalazł to, czego szukał. W stajni rozległ się odgłos łapczywego ssania.
Troje przybranych rodziców zaśmiało się z ulgą.
- Bardzo się cieszę, żeś się pojawił, mój pa... chłopcze. - Szeroki uśmiech przeciął pobrużdżoną twarz Jonasza. -
Ciężko by nam było bez twojej pomocy.
Claudia obróciła się na pięcie i z promiennym uśmiechem wyciągnęła do Jema obie dłonie.
- Ooo, tak, panie... hm... January - powiedziała z jak największą godnością. Nie mogła jednak powstrzymać
uśmiechu cisnącego się jej na wargi. - Dziękuję bardzo za pomoc. To, co zrobiłeś dzisiejszej nocy, przekracza
obowiązki zwykłego kamerdynera.
Jem miał nieprzepartą ochotę ująć tę jaśniejącą szczęściem twarz w obie dłonie i pocałować roześmiane usta.
Zamiast tego ukłonił się.
- Uważam, że pierwszym i najważniejszym obowiązkiem każdego porządnego kamerdynera jest ofiarowanie
pomocy, gdy sytuacja tego wymaga - rzekł poważnie, rozmasowując obolałe ramię.
Claudia poczuła, że poddaje się przewrotnemu błyskowi W jego oczach.
- A jak zamierza pani nazwać naszego małego przybysza? - zapytał Jonasz.
- Oj, nie pomyślałam o tym. Zastanówmy się. Jest pierwszym źrebakiem zrodzonym z Jenny i Czarodzieja. Może
powinniśmy go nazwać Numer Jeden? - Potrząsnęła głową. - Nie, to brzmi wyjątkowo głupio. Może Premier? A
może Pierwszy i Najlepszy? - zapytała ze śmiechem. - Mój Boże, dlaczego nic rozsądnego nie chce przyjść mi do
głowy?
- A może powinniśmy go nazwać Dumą Claudii? - zaproponował cicho Jem, obserwując jej rozpromienioną
twarz.
- Doskonały pomysł! - zawołał radośnie Jonasz.
Claudia poczuła gorąco wypływające na policzki. Zapytała cicho:
- Nie... nie mogłabym... Czy sądzicie, że mogłabym?...
- Dlaczego nie? - odrzekł Jonasz.
Jem nie odezwał się ani słowem, ale uśmiech w jego oczach mówił wszystko.
Claudia spojrzała raz jeszcze na źrebaka, nadal zajętego posiłkiem. Jenny patrzyła na niego z zainteresowaniem, a
wreszcie wystawiła długi różowy język i zaczęła zlizywać z synka resztki śluzu.
- No dobrze - powiedziała powoli Claudia, a oczy rozbłysły jej z zadowolenia. - Uważam, że Duma Claudii brzmi
cudownie. - Przyjrzała się dokładnie źrebakowi. - Chociaż tak patrząc na niego... jest czarniejszy od samego
diabła... podejrzewam, że w rodowodzie zapiszemy mu imię Goblin.
Jonasz wyprostował się i podszedł do stojącego nie opodal Stolika. Wziął z niego butelkę środka odkażającego i
posmarował nim brzuch Goblina w miejscu, gdzie jeszcze niedawno była pępowina. Konik odwrócił główkę i
patrzył zaciekawiony na pozostałą dwójkę.
- Niewiele już zostało do roboty. Może wy dwoje pójdziecie do domu, a ja tu sam dokończę.
Claudia nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo jest zmęczona. Była już trzecia nad ranem, a gdy Jonasz po nią
przyszedł - jeszcze nie spała. To był doprawdy bardzo długi dzień. Uśmiechnęła się z wdzięcznością do starego
22
stajennego i skierowała się ku wyjściu. Jem szedł tuż za nią.
Gdy znaleźli się w domu, Claudia odwróciła się do młodego człowieka, by życzyć mu dobrej nocy, lecz
pospieszne pożegnanie zamarło jej na ustach. Jem ujął ją pod ramię i poprowadził ciemnym korytarzem.
Natychmiast zdała sobie sprawę z siły tkwiącej w jego rękach. Miała przemożną ochotę wyrwać się z jego uścisku.
- Wie pani co? - powiedział tonem przyjacielskiej pogawędki. - Po całym tym zamieszaniu ciężko będzie pani
zasnąć. To, czego pani potrzeba, to duży kieliszek dobrej brandy. Na szczęście wiem, gdzie w tym domu można
znaleźć podobne specjały.
Nie dając jej czasu na protesty, pociągnął ją w kierunku pokojów służby. W końcu stanęli przed drzwiami
kwatery kamerdynera.
- Ojej! - wyrwało się Claudii. - Nie sądzę, żeby...
- Bzdury - rzekł stanowczo Jem. Podszedł do kredensu. - Chyba nie chce pani urazić moich uczuć? Nie mam
pojęcia, jak Morgan wszedł w posiadanie tego koniaku ani też stojącego obok winiaku, ale szczerze podziwiam
jego smak.
To nie może się dziać naprawdę - pomyślała desperacko Claudia. Na miłość boską, cóż za kobieta mogła siedzieć
W pustym pokoju, w środku nocy, na dodatek popijając koniak ze swoim kamerdynerem? Ku własnemu
zaskoczeniu z radością zapadła w fotel podstawiony jej płynnym gestem. No cóż... może to jest ta okazja, której
szukała, by dowiedzieć się czegoś więcej o tym tajemniczym młodzieńcu?
Patrzyła na niego niespokojnie, gdy podchodził do kredensu i nalewał więcej niż szczodre dwie porcje brandy.
Podał jej kieliszek, po czym usiadł naprzeciw niej na stole stojącym pośrodku pokoju. Patrzyła na jego potargane
czarne włosy. Szare oczy Jema odpowiedziały rozbawionym spojrzeniem. Zmieszana odwróciła wzrok i napotkała
widok jego muskularnej szyi wyłaniającej się z otwartego kołnierzyka koszuli. Zwróciła uwagę, że ubranie,
chociaż bardzo sfatygowane, jest uszyte z o wiele lepszego gatunkowo materiału, niż można by się spodziewać po
służącym. Widziała grę jego mięśni pod cienką skórą. Nagle zdała sobie sprawę, że jego elegancja jest bardzo
myląca. Odetchnęła głęboko.
- Jak to?... - zaczęła z pośpiechem, lecz przerwał jej Jem.
- Niech mi pani powie... - W szarych oczach nie było widać nic poza uprzejmym zainteresowaniem. - Od jak
dawna zajmuje się pani hodowlą koni?
- Zaledwie kilka lat - odrzekła, pociągając z kieliszka łyczek brandy. - Zaczęłam się tym interesować, zanim
jeszcze zmarł mój mąż.
- O ile wiem, poprzedni właściciele majątku hodowali owce. Podobnie jak większość tutejszej szlachty.
- Tak, to prawda... nadal je hodujemy. To znaczy tyle, na ile pozwala nam ziemia. Zapewne zdajesz sobie sprawę,
że owce potrzebują dużo przestrzeni i pastwisk.
Jem przez chwilę patrzył na dno swojego kieliszka. Po chwili wahania zapytał:
- Nie mogłem nie usłyszeć dzisiejszej rozmowy pani z ciotką. Dzierżawiła pani ziemię od Squire’a Fostera?
- Ano tak - odparła Claudia z goryczą w głosie. - To wszystko ziemia, która powinna należeć do nas. Należała do
nas... - Westchnęła głęboko. - Mój mąż sprzedał sporo ziemi, zanim zginął.
- Ale przecież - Jem starał się mówić jak najdelikatniej - strata kilku akrów nie powinna być aż tak znacząca dla
Ravencroft. To przecież ogromna...
- To nie było kilka akrów. - Jakiś wewnętrzny głos mówił Claudii, że lepiej trzymać język za zębami, ale nie
mogła się powstrzymać. Poczucie zażyłości, które wytworzyło się między nimi w czasie narodzin Goblina, teraz
23
jeszcze wzrosło. Poza tym cóż to była za ulga móc porozmawiać z kimś, kto okazywał prawdziwe zainteresowanie.
- Ravencroft zajmuje obecnie Jedną trzecią dawnego obszaru. Emanuel poszarpał tę ziemię na kawałki.
Jem przez chwilę nic nie mówił. Mój Boże! Wrócił do domu tylko po to, by odkryć finansową ruinę majątku.
Owce przez lata utrzymywały ten majątek. Jego ojciec zajął się hodowlą koni, ale minęło wiele lat, zanim miał z
tego jakieś zyski... Mój Boże - powtórzył w myśli.
Claudia nie mogła zrozumieć dziwnego wyrazu twarzy młodzieńca. Mówiła więc szybko dalej:
- W każdym razie nie grozi nam ubóstwo. Dzierżawię sporo ziemi dla owiec, a i hodowla koni zaczęta przynosić
zyski, chociaż niedługo się nią zajmujemy. Wszystkie zyski wkładam z powrotem w majątek.
Jem ponownie napełnił kieliszek.
- Ciężkie musi być tu życie samotnej młodej kobiety.
- Ależ ja nie jestem samotna. - Claudia sączyła brandy wdzięczna za ciepło, które zaczęło rozchodzić się po jej
ciele. - Mam Jonasza. No i oczywiście ciocię Augustę.
- A tak, niezastąpiona panna Melksham. Ale dlaczego hodowla koni? Dlaczego w ogóle jakieś interesy? Z
pewnością nieźle się pani powodzi...
- Nie chcę żyć tylko z dnia na dzień - powiedziała ostro. - Nie chcę też do końca życia siedzieć bezczynnie. -
Pociągnęła duży łyk płynnego ognia z kieliszka.
- Czy wystawne życie aż tyle dla pani znaczy? - Jem zadał pytanie spokojnym tonem, ale Claudia wyczuła
krytykę.
- Ależ skąd. - Dobry Boże, co też ją opętało, by rozmawiać o swoich osobistych sprawach z nieznajomym.
Mówiła szybko dalej: - To o Ravencroft mi chodzi. Kiedy tu przybyłam, już znajdował się w opłakanym stanie...
ale wiedziałam, że kiedyś była to wspaniała posiadłość. Na każdym kroku widać było ślady dawnej świetności i
piękna... Chciałabym, żeby te czasy wróciły.
- Ale dlaczego? - Jem przyglądał się jej uważnie. - Nawet teraz mogłaby pani sprzedać posiadłość za przyzwoitą
sumkę i przenieść się razem z ciotką do Londynu albo do Brighton, albo nawet do Bath.
- Kocham to miejsce. - Claudia wciągnęła głęboko powietrze. - I chcę tu mieszkać. Myślę o zaadoptowaniu
kilkorga dzieci. - Urwała zaskoczona. Nigdy wcześniej o tym nie myślała, ale z drugiej strony... dlaczego nie?
Wydawało się, że w to niezły pomysł. Nie po raz pierwszy od śmierci Emanuela zastanawiała się, dlaczego los
oszczędził jej jego dzieci. - Chciałabym mieć dzieci... całą gromadkę. Chciałabym też zostawić im w spadku coś
pięknego - dokończyła z pośpiechem.
Dobry Boże - pomyślała. Co też ona przed chwilą powiedziała? Wstała tak gwałtownie, że Jem musiał szybko
ratować kieliszek przed stłuczeniem.
- Muszę już iść - jęknęła Claudia.
- Czy dobrze się pani czuje? - zapytał Jem, otaczając ją w pasie ramieniem. Zaniepokoił się. - Może pani pomóc?
- Jesteś impertynencki, January. - Spróbowała jeszcze raz: - Jesteś imper... tynen... cki, Jan... mój dobry
człowieku. Nic mi nie jest. Sama... potrafię wyjść z tego po... pokoju.
Odepchnęła go od siebie i chwiejąc się lekko na nogach wyszła z pokoju.
Jem długo patrzył za nią, po czym raz jeszcze tej nocy udał się do biblioteki.
5
Dla Jeremyego Standisha, lorda Glenravena, ranek nadszedł zbyt wcześnie. Nie spał jeszcze, gdy koguty zaczęty
piać w kurniku. Do końca nocy przeszukał pozostałe w bibliotece książki, lecz bez żadnego rezultatu. Dwie książki
24
miały w tytule słowo „wiejski”. Jedną z nich były „Przejażdżki wiejskie” Cobbetta. Jem czytał ją jakiś czas temu.
Drugą - tomik poezji. W żadnej nie znajdowały się interesujące go dokumenty.
Gdy już wrócił do swojego pokoju, spędził kolejne bezsenne godziny, rozpamiętując rozmowę z piękną młodą
wdową. Była doprawdy czarująca i na domiar wszystkiego najwyraźniej nie uświadamiała sobie własnej urody.
Była to zadziwiająca cecha u kobiety. Przymknął oczy i znowu zobaczył ją wyraźnie, klęczącą przy boku klaczy,
szepczącą uspokajająco do zwierzęcia. Nie przejmowała się późną porą ani tym, że pot i krew konia plamią jej
ubranie. A potem, gdy siedziała z nim przy stole w jego pokoju trzymając w wąskich dłoniach kieliszek brandy, po
raz pierwszy zobaczył piękno jej duszy za fasadą ciała.
Nalał tak dużą porcję brandy mając na uwadze jedynie jej dobro. Jednak gdy z powodu wyczerpania młodej
kobiety trunek zbyt szybko uderzył jej do głowy. Jem zwalczając resztki skrupułów wykorzystał gadatliwość
Claudii. Pocieszał się, że w każdym razie wykorzystał ją tylko w ten sposób.
Zamyślił się głęboko, i co też on teraz pocznie z tym fascynującym stworzeniem?
Pierwszego dnia, gdy zjawił się w małej wiosce Marshdean i dowiedział się, że posiadłość jest w rękach wdowy
po Carstairsie, był przekonany, że całą swoją nienawiść przeleje na nią. W końcu czyż nie było logiczne
przypuszczenie, że wdową po tym potworze jest zimnooka wiedźma o kościstych łapskach i sercu z kamienia?
Zupełnie nie spodziewał się zobaczyć drobnej, pewnej siebie osóbki ubranej w stare stajenne łachy, pełniącej na
dodatek honory pani posiadłości. Nie spodziewał się również zobaczyć tak cudownego zjawiska, jakim się okazała
schodząc z iście monarszą godnością po ogromnych schodach, ubrana w prostą muślinową suknię. Włosy miała
upięte w wyraźnym pośpiechu w niedbały kok na czubku głowy, tak że kilka drobnych złotych loczków okalało jej
delikatną twarz. Jem niczego bardziej nie pragnął niż wyjąć spinki z jej włosów i zanurzyć twarz w złotych lokach.
Potrząsnął głową oszołomiony. Dobry Boże, co też mu przychodziło do głowy? Ta kobieta jest damą, a nie jakąś
tam zabawką. Więcej jeszcze - jest kobietą, którą miał zamiar pozbawić domu już w niedługim czasie. Jem
powiedział Jonaszowi prawdę, gdy zapewniał starego koniuszego, że młoda wdowa nie będzie z jego winy żyła w
nędzy. A jednak jej miłość do Ravencroft była dla Jema potężnym szokiem. Mówiła o dzieciach. Czyżby nowa
dynastia Ravencroft?
Przemknęło mu przez myśl, że zapełnienie posiadłości dzieciakami wcale nie wymaga ich adoptowania. Były
przyjemniejsze metody osiągnięcia tego celu.
Wstał z łóżka i pewnie stanął na drewnianej podłodze. Żal mu było wdowy Carstairs i w innych okolicznościach
z radością by ją pocieszył. Ale tak jak się rzeczy miały... no cóż, pożegna ją miło i zapewni stosowną rentę do
końca życia. Nie skrzywdzi jej, ale to wszystko, na co było go stać. Nie był człowiekiem bez serca, ale zbyt długo
przebywał na bruku Londynu obmyślając zemstę. Teraz było już za późno, by zmieniać plan działania.
Starając się nie myśleć o burzy złotych włosów i bursztynowych oczach patrzących na niego znad kieliszka
brandy. Jem podszedł do komody, na której stały miednica i dzbanek z wodą.
W pokoju na górze Claudia powitała ranek z o wiele mniejszym spokojem. Powoli się budziła. Mrużąc oczy w
słońcu zalewającym pokój, przewróciła się na drugi bok. Jęknęła cicho. Po chwili powiedziała sobie, że przecież
nie może spędzić całego dnia w łóżku. Usiadła wyprostowana i w tej samej chwili pożałowała swojej decyzji.
Przycisnąwszy dłonie do skroni czekała, aż pokój przestanie wirować.
Nagle, na wspomnienie wydarzeń minionego wieczora, na jej twarzy pojawiło się przerażenie. Dobry Boże,
czyżby naprawdę pozwoliła sobie na pogaduszki z kamerdynerem w środku nocy, i to na dodatek w jego pokoju?!
25
Na miłość boską, co też ją opętało, by zwierzać się w ten sposób temu... temu mężczyźnie. Wielkie nieba, przecież
był jej kamerdynerem! Oczywiście nie miało to żadnego znaczenia. W końcu zwierzanie się nieznajomym nie było
w jej stylu. Tym bardziej że jemu właśnie nie ufała ani za grosz. O ile jej pamięć nie myli. Jem January usiłował ją
wczoraj upić.
Ale dlaczego? Czyżby miał chrapkę na jej cnotę? Prychnęła głośno. W starym stajennym ubraniu, umorusana
końskim potem i krwią, nie stanowiła chyba pociągającego obiektu do uwodzenia. Ze źdźbłami słomy we włosach
i wlokącym się za nią niemiłosiernie zapachem gnoju!
W takim razie o co mu chodziło? Dlaczego przybył do Ravencroft? Powiedział, że zna się na robocie służącego,
pokojowego, a nawet kamerdynera. Musiała przyznać, że pomijając jego zbyt, poufałe spojrzenia rzucane na nią od
czasu do czasu, sprawiał się w swojej roli znakomicie. Mówił także, że zna się na koniach, co po pięciu minutach
przy rodzącej Jenny okazało się kłamstwem wyssanym z palca. Claudia uśmiechnęła się. Panika Jema była aż
nadto widoczna i spodziewała się, że chłopak ucieknie ile sił w nogach. Ale nie uciekł. Został, by pomóc, i tym
samym uratował Goblinowi życie.
A jednak mu nie ufała.
Ubierała się pogrążona w myślach. Z całą pewnością już go kiedyś widziała. Czyżby był jednym ze znajomych
jej zmarłego męża? Nie... niemożliwe. Postanowiła, że nie będzie dalej o tym rozmyślała. Dopiero gdy stanęła
przed lustrem i zaczęła czesać długie włosy, przypomniała sobie. Rzuciła szczotkę na stolik przy łóżku i jak
szalona wybiegła z pokoju.
Wbiegła po schodach na piętro i popędziła do drzwi w końcu korytarza. Za nimi znajdował się pokój, w którym
leżały rzeczy dawnych właścicieli posiadłości. Te, których Emanuel nie zaakceptował. W kącie pod oknem,
ułożonych jak stos drewna na opał, stało kilka obrazów. Claudia z wielkim trudem wyciągnęła jeden z nich.
Przyciągnęła go do okna i patrzyła w niemym przerażeniu.
Z dziko walącym sercem i rozszerzonymi oczyma młoda kobieta przyglądała się obrazowi. Widniał na nim
szczupły młody mężczyzna, ubrany w jedwabie i koronki należące jeszcze do poprzedniej epoki. Nie był
lustrzanym odbiciem Jema, ale podobieństwo było uderzające. Wyjątkowo świetliste szare oczy ocienione były
czarnymi jak noc włosami. Claudia. wiedziała, że portret przedstawia piątego lorda Glenravena. Sądząc po stroju
młodzieńca na obrazie, był on dziadkiem człowieka, który mieszkał pod jej dachem i był zatrudniony Jako
kamerdyner.
A więc Jem January był naprawdę Standishem! Czy tylko krewnym rody, który niegdyś tu zamieszkiwał? A
może?... Przypomniała sobie jego pewność siebie, gdy buszował po dziecinnym pokoiku, który znajduje tuż obok
jej sypialni. Poczuła, jak lodowate szpony zaciskają się na jej gardle.
Wiedziała, że poprzedni właściciel Ravencroft, lord Glenraven, miał tylko jednego syna, który wraz z matką i
siostrami opuścił posiadłość wkrótce po tym, jak przejął ją Emanuel Carstairs.
„...I to po tym, jak pozwoliłem jej i jej bękartom mieszkać tu w spokoju tak długo, jak tylko chcą. Wymknęła się
stąd jak złodziej, w środku nocy... ale przecież w końcu była złodziejką, nieprawdaż? Zabrała ze sobą to, co
prawnie należało do mnie...”
Claudia zadrżała na wspomnienie słów Emanuela wypowiedzianych z zimną wściekłością. Na podstawie
strzępków informacji, które udało jej się zebrać, była nieomal pewna, że młodą wdowę po lordzie Glenravenie
wygnał z jej własnego domu człowiek, który ofiarowując dach nad głową, ofiarowywał również własne łoże. A co
do przedmiotów, które zabrała... z tego, co wiedziała, było to trochę ubrań i rodzinnych pamiątek.
26
Claudia wróciła spojrzeniem do portretu. Zdawało się, że szare oczy odpowiadają na jej spojrzenie. Były zimne i
szare jak Morze Północne. I zawierały w sobie nie wypowiedzianą groźbę.
Czy nieznajomy młodzieniec był naprawdę lordem Glenravenem? Zamyślona przechadzała się po pokoju. Jej
pierwszą reakcją była chęć wyduszenia z podstępnego służącego całej prawdy. Chciała pobiec do niego już w tej
chwili i zażądać wyjaśnień. Chciała natychmiast zwolnić go ze służby. Ale zastanowiwszy się chwilę, stanęła
spokojnie. Nie miała właściwie żadnego dowodu na to, że nieznajomy młodzieniec, który usiłował spoić ją
poprzedniej nocy, naprawdę jest lordem Glenravenem. A nawet jeżeli nim jest, to czy nie rozsądniej byłoby
poobserwować go trochę? Powinna się dowiedzieć, dlaczego przybył do Ravencroft w przebraniu.
Przygryzła wargę w zamyśleniu. Tak, to było doprawdy dziwne. Dlaczego zjawił się tu w przebraniu? Jeżeli
chciał odwiedzić stare kąty, dlaczego po prostu nie podszedł do frontowych drzwi, nie zapukał i nie poprosił, żeby
go wpuszczono? Nie, z całą pewnością miał jakieś inne zamiary. Jedyne, co jej przyszło do głowy, to to, że
zapewne chce odebrać posiadłość.
Zacisnęła pięści. Na Boga, nie dopuści do tego! Miała wszystkie dokumenty i prawo było po jej stronie. Stawi mu
czoło. Nieważne, czego będzie się domagał.
Zastanawiała się przez chwilę. Prawnie? Przypomniała sobie inne słowa, zasłyszane od Emanuela...
wypowiedziane po pijanemu. Wstała gwałtownie. Nie, nie będzie o tym myślała. Musi się teraz skupić na tym, co
najważniejsze - na utrzymaniu Ravencroft. Dobry Boże, gdzieżby indziej mogła się podziać? Nie mogła przecież
wrócić do rodzinnego domu. Aniby się spostrzegła, a kochany ojczulek już wydałby ją za łajdaka pokroju
Emanuela Carstairsa. Matka, oczywiście, stałaby z boku, załamując ręce i nic nie mówiąc.
Nie mogłaby też mieszkać z Rose i jej mężulkiem. Thomas miał względem niej własne plany, równie mało
zachęcające.
Nie, Emanuel zostawił jej Ravencroft w spadku. Była to jedyna rzecz w ciągu całego ich małżeństwa, jaką zrobił
mając jej dobro na uwadze. Zesztywniała, a jej wargi skrzywiły się w zimnym jak lód uśmiechu. Jeżeli lord
Glenraven ma chrapkę na Ravencroft, jeszcze nie wie, co go czeka. I coś Jeszcze - nie ma najmniejszych szans, by
tę wojnę wygrać. Spoglądając po raz ostatni na portret lorda Glenravena, Claudia. wymaszerowała z pokoju
szeleszcząc sukniami. Uśmiechnęła się uroczo do zimnych szarych oczu na obrazie i zamknęła za sobą drzwi.
Zeszła na dół i skierowała się w stronę stajni. Jenny i jej źrebak nadal znajdowali się w tym samym boksie co
poprzedniego wieczora. Claudia z rozbawionym wzruszeniem obserwowała matkę i syna.
- Piękny widok, czyż nie? - Odwróciła się na pięcie i zobaczyła Jema i Jonasza wchodzących do stajni.
Jem miał na sobie stare robocze ubranie, a w ręce trzymał widły.
- Pomyślałem, że nie jest pani potrzebny kamerdyner na cały etat - wyjaśnił Jem w odpowiedzi na jej uniesione
brwi. - Pomyślałem, że poranki będę spędzał tu, w stajni. To znaczy, jeżeli pani to nie przeszkadza - dodał z
szacunkiem, dotykając daszka starej czapki. Zdawało się, że zupełnie zapomniał o wydarzeniach poprzedniej nocy.
- Doskonale - przytaknęła chłodno Claudia. - Na ogół przed południem nie mamy gości. Właściwie zazwyczaj
nikt nas nie odwiedza. Panie January... - z wysiłkiem zmusiła się do uprzejmości - ...wolałabym, żeby pan
większość swojego czasu przeznaczył na pracę w stajni. Uważam, że tu przyda się pan o wiele bardziej.
Czyżby zobaczyła zawód w jego oczach?
- Oczywiście, proszę pani. Czy nadal życzy pani sobie, żebym podawał obiad?
- Oczywiście. - Zdecydowanie sobie tego nie życzyła, ale w końcu i tak kiedyś musiał bywać w domu. Mógł więc
się na coś przydać. - Za parę dni, kiedy przyjedzie w odwiedziny moja siostra z mężem, będziesz potrzebny cały
27
czas w domu.
- Tak, proszę pani - odrzekł Jem z ukłonem i zajął się swoją robotą.
Uff! - pomyślał, wymieniając z Jonaszem porozumiewawcze spojrzenia. Tego ranka młoda wdowa z pewnością
zachowywała się jak pani wielkiej posiadłości. Niepewność i łagodność, które cechowały ją wieczorem, jakby
wyparowały w ciągu długiej nocy. Westchnął. Z powrotem do stajni, tak? Gdyby nie to, że chciał kontynuować
swoje poszukiwania „wiejskiej” książki, nie miałby nic przeciwko pracy w stajni. Właściwie polubił tę
nieskomplikowaną, choć wymagającą sporego wysiłku pracę. Mógł przy niej myśleć o wielu rzeczach. Już wkrótce
pochłoną go zupełnie inne zajęcia. Na szczęście jego pokój znajdował się w domu. Będzie musiał kontynuować
poszukiwania nocą.
Obserwował młodą wdowę rozmawiającą z Jonaszem. Po raz kolejny uderzyła go jej olśniewająca uroda. Była
wdową... przedtem czyjąś żoną... a jednak w jej urodzie było coś dziewiczego. Zupełnie jakby jej dusza została
nietknięta, pomimo wszystkiego, czego musiała doznać od Carstairsa.
Skończywszy rozmawiać z Jonaszem, Claudia skinęła mężczyznom głową i udała się z powrotem do domu. Jem
patrzył z zachwytem na delikatne kołysanie się jej bioder, gdy szła. Może jednak nie tak całkiem niewinne.
W domu Claudia zajęła się swoimi obowiązkami, lecz myślała zupełnie o czymś innym.
Kilka godzin później, wetknąwszy nos w księgę inwentarza, siedziała w saloniku wraz z ciocią Augusta. Była tak
zamyślona, że aż podskoczyła, gdy panna Melksham wydała z siebie zduszony okrzyk.
- Sto trzydzieści siedem poszewek na poduszki wymaga naprawy? - zapytała ze zdumieniem starsza dama.
- Co takiego? - Claudia nie rozumiała, o co ciotce chodzi. - Och! Nie... powinno być trzydzieści siedem poszewek
na poduszki, z tego sześć potrzebuje naprawy. Przepraszam - dodała czerwieniąc się. Wpisała właściwe liczby w
odpowiednie rubryczki.
- Dziecino, co też cię dzisiaj opętało? - zapytała panna Melksham» z niepokojem spoglądając na siostrzenicę znad
okularów. - Najpierw o mało nie wyrzuciłaś trzech tuzinów naszych najlepszych świec, a teraz w inwentarzu
zrobisz groch z kapustą.
Claudię znowu zaczynała boleć głowa. Potarła dłonią czoło.
- Przepraszam - powtórzyła. - Jakoś nie mogę się na niczym skupić.
- Chodzi ci o Thomasa i Rose, tak?
- O... nie... to znaczy, tak. Chciałabym, żeby na ich przyjazd wszystko było zapięte na ostatni guzik.
- Na miłość boską, dlaczego? To tylko twoja siostra z mężem, a nie sam książę regent.
Claudia usiłowała się uśmiechnąć, ale nie bardzo jej to wyszło.
- No, tak. Chociaż zdaje mi się, że książę regent nie byłby nawet w połowie tak wymagający jak Thomas.
- Mam nadzieję, że nie będziesz stale zaspokajała jego pragnienia bezustannego podziwu. - Panna Melksham
skrzywiła się. - Rose jest już wystarczająco uciążliwa z tymi swoimi migrenami i burczeniem w kiszkach. -
Spojrzała przenikliwie na siostrzenicę i dodała: - W każdym razie mam nadzieję, że w ich obecności nie będziesz
pracowała w stajni.
Claudia zaczerwieniła się, ale wiedziała, że w tym przypadku Stąpa po pewnym gruncie.
- To już nie wchodzi w zakres moich obowiązków. Przejął je Jem January.
- Nasz kamerdyner? - zapytała ze zdumieniem starsza dama.
- No... tak. - Claudia zaczęła pospiesznie wyjaśniać: - Właściwie to zatrudniłam go jako stajennego... nie
mówiłam ci o tym? - Nie dając ciotce czasu na odpowiedź, mówiła szybko dalej: - Dopiero gdy powiedział, że zna
28
się na pracy kamerdynera... a sama musisz przyznać, że się zna... zdecydowałam się zatrudnić go w domu. W
każdym razie postanowiliśmy, że skoro nie ma tu tak dużo roboty, rano będzie pomagał Jonaszowi i Lucasowi w
stajni.
Położyła na półce pozostałe poszewki na poduszki i wstała. Chciała już wyjść z pokoju. Jednak panna Melksham
powstrzymała ją piorunującym spojrzeniem. Położyła jej dłoń na ramieniu.
- Jak to, moja droga? Kamerdyner nie ma tu dużo pracy? Zbyt długo obywałyśmy się bez kogoś na tym
stanowisku, więc podejrzewam, że pan January będzie miał aż nadto pracy. Wiesz, że dużo roboty leży odłogiem
tylko dlatego, że nie zatrudniamy wystarczająco wielu mężczyzn. Jestem święcie przekonana, że jakaś praca
zawsze się dla niego znajdzie. Kryształowe kandelabry już od lat wymagają czyszczenia... i pan January mógłby
opuścić je dla pokojówek. Ponieważ nie zatrudniamy gospodyni, zawsze Morgan nadzorował pracę pokojówek... a
teraz? Byłaś może ostatnio w pokojach na górze? Zgroza, co się tam dzieje! Warstwa kurzu wszędzie jest tak
gruba, że można by na niej pisać. Srebrna zastawa od dawna nie była czyszczona. Wiesz przecież, że tuż przed
śmiercią Morgan podjął się tego i... już nie zdążył. Zapewniam cię, że i w domu panu January’emu pracy nie
zabraknie.
- Ależ ciociu - powiedziała łagodnie Claudia. - Kiedy za parę dni przyjedzie Rose z Thomasem, pan January cały
czas będzie spędzał w domu.
- Niezbyt mnie to satysfakcjonuje. - Panna Melksham załamała ręce. - Ale jeżeli to utrzyma cię z dala od stajni...
chyba damy sobie jakoś radę. Dobry Boże, przecież na twój widok w tym okropnym ubraniu, z widłami w ręce,
można dostać zawału.
Śmiejąc się Claudia wyprowadziła ciotkę z pokoju. Doszedłszy go głównego korytarza, panie rozdzieliły się.
Panna Melksham poszła w stronę kuchni, a Claudia podążyła w stronę wielkiego hallu, z woskiem i szmatką do
polerowania w dłoni.
Po drodze mijała bibliotekę i powodowana impulsem weszła do środka. Oprowadzając wczoraj Jema po domu
zauważa, że kurz zaczął zalegać na półkach. Z zadowoleniem Wciągnęła w płuca zapach pergaminu, skóry i
starego drewna. Dziwne, że właśnie ten pokój w całym domu najbardziej się jej podobał. Wiele ją kosztowało
podjęcie decyzji o sprzedaniu tylu książek, ale przecież zostało ich jeszcze dużo. W każdym razie wystarczająco,
by miała co czytać w te rzadkie chwile, gdy znalazła trochę wolnego czasu na podobne przyjemności. Ledwo
weszła do pokoju, a już zauważyła, że coś jest nie tak. Zatrzymała się gwałtownie. Na jednym ze stołów piętrzyły
się książki, a obok nich stał mały mosiężny lichtarz ze świecą wypaloną nieomal do samego końca. Zmarszczyła
brwi. Była pewna, że gdy wczoraj tu zaglądała, wszystkie książki stały na półkach.
Przesunęła palcami po stole. Ani śladu kurzu. Dwie książki były odłożone na bok i Claudia bez zainteresowania
przeczytała ich tytuły. „Przejażdżki wiejskie” Cobbetta. Tę znała. Czytała krytyczne obserwacje życia chłopów w
Anglii, napisane przez pana Cobbetta już ładnych parę lat temu. Drugiej książki nie znała: „Obserwacje wiejskiej
scenerii”.
Niezdecydowanie odłożyła książki na półki, odkurzając je przy okazji. Może to ciocia Augusta nie mogła zasnąć i
zeszła na dół po coś do czytania? Sama z tego powodu przeniosła do sypialni ponad pół biblioteki. Ale Claudia
wiedziała, że to nie byłoby w stylu panny Augusty Melksham. Ciocia Gussie, jeżeli potrzebowała czegoś na sen,
zadowalała się walium. Po chwili wahania młoda kobieta wyszła szybko z pokoju i poszła w głąb korytarza.
Zatrzymała się przed drzwiami do pokoju kamerdynera.
Czując okropne wyrzuty sumienia, otworzyła je cicho i wemknęła się do środka. Na stoliku leżała oprawiona w
29
skórę książka. A więc to on był intruzem, który zakradł się w nocy do biblioteki i przeglądał jej książki!
Ale przecież nie było w tym nic złego. Powiedziała wszystkim służącym, że mogą brać do czytania książki z
biblioteki, kiedy tylko zapragną. Ale jak do tej pory nikt nie skorzystał z zaproszenia. A jednak poczuła się
nieswojo na myśl, że obcy człowiek buszował po jej domu w środku nocy. Z wahaniem sięgnęła po książkę i
spojrzała na okładkę. „Historia rodziny Standishów”! Książka wypadła z jej zdrętwiałych palców. Wybiegła z
pokoju.
Znalazłszy się w hallu, zaczęła machinalnie woskować balustradę szerokich schodów. Jak mogła się dowiedzieć,
czego chce Jem January? Emanuel zatrudniał jakiegoś adwokata, ale Claudia nie mogła znieść myśli, że miałaby
się zwierzać temu człowiekowi. Nie darzyła zaufaniem Corneliusa Welkera za życia Emanuela, a teraz ufała mu
jeszcze mniej. Przypomniała sobie nieprzyjemną zachętę w jego głosie, gdy niedługo po śmierci Emanuela
omawiała z nim szczegóły spadku.
- Niech pani wszystko po prostu zostawi w moich rękach, moja kochana młoda pani. - Pamiętała doskonale jego
obrzydliwy uśmiech, gdy wypowiadał te słowa. - Z przyjemnością przejmę obowiązki prowadzenia majątku. Jest to
ciężar, którego osoba z pani młodością i niedoświadczeniem nie powinna dźwigać na swoich ramionach.
Jego kochana młoda pani! Też coś! Usadziła go tak, że poszedł jak zmyty, a kilka dni później pojechała do jego
biura i odebrała wszystkie dokumenty pozostawione tam przez Emanuela. Od tamtej pory nie miała z nim żadnego
kontaktu. W takiej sytuacji nie mogła teraz pobiec do niego i błagać, by pomógł jej pozbyć się z domu intruza.
Pewnie mogłaby poprosić o pomoc Thomasa. Nieomal uśmiechnęła się na myśl, jaką minę zrobiłby szwagier na
wiadomość, że jej majątek jest w poważnym niebezpieczeństwie. Niestety, Claudia wiedziała aż za dobrze, że
interwencja Thomasa tylko pogorszyłaby sprawę. On zawsze brał byka za rogi.
Nie... musiała sama dać sobie jakoś radę. Wzdrygnęła się na myśl, że będzie musiała samotnie stawić czoło
nieznanemu Standishowi. Właściwie nie sprawiał zbyt groźnego wrażenia, ale Claudia była przekonana, że gdy już
raz skrzyżują miecze, nie będzie miała odwrotu. Nie będzie też jej łatwo wygrać tego pojedynku.
Wróciła do swojej pracy, gdy stłumiony odgłos za oknem przykuł jej uwagę. Po chwili rozpoznała klekotanie
końskich kopyt na dziedzińcu i turkot toczącego się powozu. Zaciekawiona podeszła do głównych drzwi i wyjrzała
przez oszklone okienko wychodzące na podjazd. Wciągnęła głęboko powietrze. W następnej chwili upuściła
szmatkę i wosk i pobiegła w stronę kuchni wołając:
- Ciociu! Ciociu Augusto!
6
W odpowiedzi na rozpaczliwe wołania siostrzenicy Augusta Melksham wpadła jak burza do głównego hallu. Ona
także usłyszała dziwny rumor na dworze. Wyraźnie słyszała zgrzytanie żwiru na podjeździe i podniesione głosy.
- Nie mów mi tylko... - zaczęła.
- Tak, to Thomas! - zawołała z rozpaczą Claudia. - Już przyjechali!
- Ale przecież...
- Wiem. Są za wcześnie. Mieli być za kilka dni, ale już tu są. - Odwróciła się do ciotki i złapała ją za ramiona. -
Idź i znajdź January’ego - powiedziała z pośpiechem. - I poślij kogoś do wioski po siostry Sounder. I niech
przyjdzie także Thelma Goodall, jeżeli tylko będzie mogła. A tymczasem poślij na górę wszystkie pokojówki, niech
sprawdzą, czy pokoje gościnne nadają się do użytku. Powiedz kucharce, że na obiad będzie potrzeba ze cztery
kurczaki. Niech Ciem, chłopiec na posyłki, pomoże jej je zabić.
Ciotka Augusta pobiegła w stronę kuchni z takim pośpiechem, że niewiele brakowało, a przewróciłaby się na
30
schodach. Claudia zmusiła się do promiennego uśmiechu i podeszła do frontowych drzwi. Zatrzymała się tylko na
chwilę, machinalnie poprawiając włosy, a potem otworzyła szeroko drzwi.
- Thomas! - zawołała do potężnego mężczyzny wysiadającego powoli z powozu. - Rose! - dodała chwilę później,
gdy szwagier pomógł wysiąść swojej żonie. Była drobną, nerwową kobietką, a w tej chwili przyciskała do nosa
ogromną koronkową chusteczkę. Za nią wypadło z pojazdu dwoje dzieci, dziewięcioletni George i o parę lat
młodsza Horatia. Kłócili się zażarcie, kto ma nieść małego pieska, chwilowo wciśniętego pod pachę chłopca.
Uśmiech zamarł na ustach dziewczyny, gdy zobaczyła, że z powozu wychodzi jeszcze jedna postać. Był to
wysoki, szczupły mężczyzna o niezdarnych ruchach.
- O nie! - jęknęła Claudia, zanim zdołała się powstrzymać. Jak Thomas mógł zrobić jej coś takiego? - Bardzo
miło mi pana widzieć, panie Botsford - zakończyła niepewnie.
Fletcher Botsford skinął jej głową, lecz ona już odwróciła się do siostry i szwagra.
- Cóż za niespodzianka! - zawołała słabo. - Nie spodziewaliśmy się was tak wcześnie. Przecież mieliście się
zjawić dopiero za dwa dni!
- Za dwa dni? - zapytał z oburzeniem Thomas. - Bzdury. powiedzieliśmy przecież, że zjawimy się tu we wtorek,
dwa dni po wyścigach w Tentrum.
- Widzisz, kochanie - wtrąciła jego żona. - Mówiłam ci, że mieliśmy przyjechać w czwartek!
- Bzdury - powtórzył Thomas tonem nie znoszącym sprzeciwu. A potem zawołał: - Hej, ty tam! Crumshaw! Łap
się za walizy, a żywo!
- A gdzie wasz kamerdyner, kochanie? - zapytała Rose nieśmiało, lecz z naganą wyraźnie brzmiącą w głosie. -
Chyba jeszcze nie doszłaś do tego, że sama otwierasz gościom drzwi?
- O, nie - odparła Claudia roztargnionym tonem. - January za chwilę przyjdzie. Tymczasem jest zajęty gdzie in-
dziej, a skoro ja byłam w pobliżu... o mój Boże! - zawołała, gdy nieszczęsny szczeniak wreszcie uwolnił się z
uchwytu George’a.
- Grample! - jęknęła zduszonym głosem Rose. - Nianiu Gram... gdzież... o, tu jesteś... Zabierz dzieci na górę i
weź ze sobą to paskudne stworzenie.
Z wielkiego wozu, który wjechał na dziedziniec zaraz za powozem Thomasa i Rose, wysiadła pulchna kobiecina
o bardzo przygnębionym wyrazie twarzy. Bez jednego zbędnego słowa zgarnęła dzieci pod swoje skrzydła i ku
wielkiej uldze Claudii zabrała je do domu.
Przez chwilę na podjeździe zrobiło się tłoczno, gdy posępny służący Thomasa, Crumshaw, i pokojówka Rose,
Binter, wraz ze służącymi przysłanymi przez pannę Melksham wnosili bagaże do domu. Dostojna dama zjawiła się
po chwili i objęła na powitanie pana Reddingera i jego żonę. Potem odwróciła się do Fletchera Botsforda i
uśmiechając się uprzejmie podała mu dłoń w rękawiczce do ucałowania.
Minęło kilka minut, zanim towarzystwo pozbyło się kapeluszy, cylindrów, lasek, płaszczy i narzutek i szczęśliwie
dotarło do szmaragdowego saloniku.
- Zaraz podamy herbatę - powiedziała uspokajającym tonem Claudia, jednocześnie rzucając błagalne spojrzenie
w stronę ciotki.
Ku jej ogromnej uldze starsza dama przytaknęła i poprosiła gości, by raczyli spocząć po tak długiej podróży.
- Czy mieliście dobrą drogę? - zapytała lekko Claudia.
- Taką sobie - odrzekł natychmiast Thomas.
- Po prostu okropną - powiedziała jego żona w tej samej chwili.
31
- Na miłość boską, Rosie, czy musisz tak wiecznie narzekać? - zagrzmiał jowialnie Thomas. - Jak wam zapewne
wiadomo, Rose cierpi na nieustanne bóle głowy. Zawsze doprowadza się do migren tymi swoimi ziółkami i
lekarstwami - dodał trochę zbyt głośno.
Ze zdziwieniem Claudia zobaczyła błysk niechęci w oczach siostry, lecz zniknął, skryty za bladymi powiekami
równie szybko, Jak się pojawił. Rose spuściła głowę na moment, po czym rozsiadła się wygodnie w fotelu i
rozejrzała po pokoju.
- Mój Boże, więc jednak nie udało ci się pozbyć tej plamy z sofy - zauważyła wysokim, słodko brzmiącym
głosem. - Jak to dobrze, że przywiozłam coś, co może temu zaradzić. To cudowny środek, który stosuje nasza
kucharka. Może przywróci także kolor tym zasłonom?
Claudia zacisnęła zęby. Rose najwyraźniej nie pamiętała, że plama była wynikiem małego wypadku panicza
George’a z ciastkiem wiśniowym, którego surowo zabroniono mu wnosić do tego pokoju. Tak czy inaczej, była to
obrzydliwa kanapa, kupiona przez Emanuela w dniu jego przeprowadzki do Ravencroft.
- Ależ moja droga - kontynuowała niewinnie Rose. - Przecież ty nie jesteś w żałobie!
- Ano nie - odparła krótko Claudia. - Gdybym się was dziś spodziewała, włożyłabym coś bardziej stosownego.
Jednak żałobę zdjęłam już dawno temu. I tak nosiłam ją tylko przy gościach. W końcu Emanuel nie żyje od ponad
roku.
Rose zacisnęła usta, lecz nie odezwała się ani słowem. Była nijako wyglądającą kobietą, wyblakłą i bez
temperamentu - co według Claudii było zasługą dziesięcioletniego małżeństwa z Thomasem - która zdawała się
wtapiać w otoczenie.
- Czy mogę coś powiedzieć, pani Carstairs? - wtrącił się Fletcher Botsford nosowym głosem; usadowił się na
złocistej kanapce tuż obok Claudii i teraz ujął jej dłoń. - Uważam, że wygląda pani bardzo pięknie. - Wycisnął
mokry pocałunek na jej ręce i pochylił głowę w geście, który miał oznaczać szacunek.
- Założę się, że nie spodziewałaś się zobaczyć z nami Fletchera, co? - zahuczał Thomas. - Musiałem go odciągnąć
choć na trochę od wielkomiejskich przyjemności, jak sama rozumiesz. Ślicznotki z miasta nie bardzo chciały go
wypuścić z rąk.
Botsford skromnie spuścił oczy, lecz nadal trzymał dłoń Claudii. Wyswobadzając palce z jego spoconego uścisku,
uśmiechnęła się.
- Jak to miło, że cieszy się pan takim powodzeniem, panie Botsford - mruknęła cicho. - Zrozumiemy, jeżeli
wkrótce będzie chciał pan wracać do Gloucester.
Z pewnym poczuciem winy zobaczyła, jak mężczyzna się czerwieni. Fletcher właściwie nie był złym
człowiekiem, ale Thomas już dawno powinien się zorientować, że ona nie zamierza poślubić tego głupiego błazna.
Dlaczego szwagier ciągle zmuszał ją do towarzystwa tego młodzieńca? Dobrze wiesz dlaczego - pomyślała z
zimną ironią. Nawet teraz, gdy go obserwowała, Thomas rozglądał się po pokoju z miną, której Claudia tak bardzo
nie lubiła. Zdawać się mogło, że to on jest właścicielem majątku.
Cichy dźwięk za plecami przyciągnął jej uwagę. Odwróciła głowę i nagle oczy się jej rozszerzyły. Pchając przed
sobą stoliczek do herbaty, zastawiony najlepszym srebrem i porcelaną, ubrany z największą uwagą i szykiem, do
pokoju wszedł Jem January.
- Pani życzyła sobie herbaty? - zapytał z powagą.
Claudia nie była w stanie wydobyć z siebie głosu, więc tylko milcząco skinęła głową. Panna Melksham wstała z
kanapy i gestem wskazała kamerdynerowi, gdzie ma postawić stolik.
32
- Tu, January. Dziękuję. - Odwróciła się do siostrzenicy i zapytała spokojnie: - Czy chcesz, żebym nalała,
kochanie?
Claudia przez chwilę patrzyła w oczy Jemowi; odpowiedział jej ironicznym spojrzeniem szarych źrenic. Skinęła
głową. Thomas uważnie przyglądał się kamerdynerowi, gdy ten z wielką uwagą i gracją roznosił herbatę i ciastka.
Delikatna porcelana, z której Claudia była bardzo dumna, nawet nie zabrzęczała w jego doświadczonych dłoniach.
- Czy to ten człowiek zastąpił tego... jak mu tam? - zapytał Thomas.
- Morgana. Zastąpił Morgana - odrzekła Claudia zaciskając dłonie.
- Jest bardzo młody - zauważyła Rose, gdy kamerdyner stawiał przed nią filiżankę herbaty.
- Może i tak, ale przyszedł do nas z doskonałymi referencjami - powiedziała cierpko Claudia. Zobaczyła, że kąci-
ki ust pozornie zajętego swoją pracą Jema unoszą się w uśmiechu.
Dopilnował, by wszyscy obecni w pokoju zostali należycie obsłużeni, po czym ukłonił się uprzejmie i wyszedł
bez słowa. Claudia odetchnęła z ulgą.
- W każdym razie zna się na tym, co robi - rzekł łaskawie Thomas. - Cieszę się, że wreszcie znalazłaś kogoś na
zastępstwo tego... jak mu... Morgana. A teraz opowiedz nam, co się tu ostatnio wydarzyło? Czy już dogadałaś się z
Fosterem na temat wypasu owiec?
Claudia szczerze nie znosiła omawiać interesów ze szwagrem. Dając mu wymijającą odpowiedź, rozpaczliwie
szukała bezpieczniejszego tematu. Odwróciła się do Rose.
- George wyrósł już na prawdziwego małego mężczyznę, nieprawdaż? Może trochę później, gdy... odpoczniecie
po podróży, zabiorę go do stajni, żeby zobaczył naszego nowego źrebaka.
- Do stajni! - wykrzyknęła Rose z przerażeniem. - Nie sądzę, żeby to był...
- Źrebaka? - zapytał chrapliwym głosem Thomas, jakby nie słysząc reakcji żony. - Czyżby Jenny wreszcie się
oźrebiła?
- Wczoraj w nocy - odparła Claudia. Poczuła, że ogarniająca ją radość koi stargane nerwy. - Urodziła małego
ogierka. Jesteśmy z niego bardzo dumni.
Thomas też wyglądał na bardzo dumnego, zupełnie jak gdyby właśnie wygrał na loterii.
- Jeżeli jest naprawdę ładny, moglibyśmy dostać za niego ładną sumkę od Selwyna Morthwaite’a - powiedział
ochoczo. - Spotkałaś go już kiedyś, prawda? Mieszka jakieś pięć mil stąd.
„Moglibyśmy?” W Claudii aż zagotowało się z wściekłości.
- On nie jest na sprzedaż, Thomasie. Zamierzamy go zostawić jako ogiera rozpłodowego, kiedy Czarodziej już
nie będzie w stanie. Jonasz powiada, że...
- Brednie! - wtrącił mało uprzejmie Thomas. - Czyżbyś nadał we wszystkim słuchała rad tego starego głupca?
Rose zaczęła kręcić się niespokojnie w fotelu, a panna Melksham wyraźnie zesztywniała. Claudia rzuciła jej
uspokajające spojrzenie, po czym wstała, by stawić czoło szwagrowi.
- Zawsze słucham rad Jonasza. Przede wszystkim dlatego, że zna się na rzeczy. - Była bardzo opanowana, jedynie
w jej bursztynowych oczach migotały niebezpieczne błyski. Z trudem porzuciła temat i odwróciła się do siostry. - Z
pewnością chcecie udać się na spoczynek. Przygotowaliśmy dla was te sypialnie, co zawsze. George’a i Horatię
umieściłam w dziecinnym pokoju.
Thomas otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale najwyraźniej rozmyślił się, widząc zaciętą minę
Claudii. Wstał i ofiarowując żonie ramię dostojnie wyszedł z pokoju.
Claudia z powrotem usiadła na kanapie.
33
- Cioteczko... Coś mi się zdaje, że pewnego dnia zrobię temu człowiekowi coś złego.
- Chętnie bym ci w tym pomogła, kochanie. - Panna Melksham impulsywnie objęła siostrzenicę. - Niestety to
twój krewny. A w każdym razie mąż twojej krewnej.
Claudia mruknęła coś nieprzychylnego. Rose była jej jedyną siostrą, na dodatek starszą o dziewięć lat. Zawsze
jednak traktowała ją jak ciotkę. I to ciotkę, która różniła się od niej Jak woda od ognia. Jeżeli Claudia była
nieujarzmiona i uparta, Rose była zgodna i łagodna. Claudia, wieczna buntowniczka, Przysięgała, że nigdy nie
zgodzi się, by wybierano jej męża. w wieku osiemnastu lat zarumieniona ze szczęścia Rose wyszła ssą mąż za
właściciela ziemskiego, którego wybrał dla niej ojciec. Były i inne, już nie tak znaczne różnice. Claudia uwielbiała
książki; Rose nie czytała ich w ogóle, z wyjątkiem poradników gospodarstwa domowego od czasu do czasu.
Claudia uwielbiała długie przechadzki po ukwieconych dolinach dopiero co zmytych deszczem; Rose protestowała,
przerażona perspektywą zmoczenia nóg. Takie wyliczanie mogłoby trwać w nieskończoność, ale Claudia wolała się
nad tym nie rozwodzić.
Oczywiście, bardzo kochała siostrę, lecz czasem trudno było jej o tym pamiętać.
Uśmiechnęła się do ciotki i wstała.
- Natomiast pani jest moją ukochaną krewną, panno Augusto Melksham. Co dzień dziękuję Opatrzności, że jesteś
tu ze mną.
Panna Melksham zaczerwieniła się jak podlotek i upomniawszy siostrzenicę, by nie była gąską, wyszła.
Reszta dnia upłynęła we względnym spokoju. Zgodnie z obietnicą Claudia zabrała panicza George’a i Horatię,
która też chciała koniecznie iść z nimi, do stajni na podziwianie Goblina. Ta wyprawa zakończyła się dość
niespodziewanie interwencją Jonasza, gdy chłopiec zażądał przejażdżki na małym koniku. Gdy stary koniuszy
wynosił chłopca pod pachą ze stajni, dzieciak darł się wniebogłosy, co natychmiast sprowadziło na dziedziniec jego
matkę. Ta, zatrzymawszy się na skraju warzywnika, napadła najpierw na Jonasza, a potem nakrzyczała na Claudię
za to, że dopuściła do tak haniebnego potraktowania jej ukochanego dziecięcia. W tym momencie Horatia,
domagając się uwagi otoczenia, wydała z siebie dziki ryk. Gdy Thomas, czy to z powodu udanej głuchoty, czy też
całkowitego braku zainteresowania, nie pojawił się na scenie i nie wsparł Rose w jej wrzaskach - ta bardzo szybko
ograniczyła się jedynie do gniewnych szlochów. W końcu nawet George i jego milutka siostrzyczka przestali
wrzeszczeć. Claudia, jak mogła najszybciej, uciekła do swojego pokoju.
Gdy tego wieczora weszła do jadalni, jej oczy natychmiast powędrowały do Jema, po czym równie szybko do
Thomasa, który właśnie zbliżał się do krzesła u szczytu stołu. To, że podczas wizyt szwagier zawsze zajmował jej
miejsce, doprowadzało Claudię do szału. Żeby nie wywoływać niepotrzebnych kłótni w rodzinie, nie zwracała mu
uwagi, jednak tym razem Jem był pierwszy. Położył dłonie na oparciu krzesła, tym samym dając Thomasowi do
zrozumienia, że nie powinien go zajmować, i poczekał, aż Claudia podejdzie. Pomógł jej usiąść, po czym odsunął
krzesło dla Thomasa, po prawej ręce pani domu. Thomas wyraźnie poczerwieniał, ale nic nie powiedział. Z miną
urażonej godności usiadł na zaoferowanym mu miejscu.
Dalej wszystko przebiegało; już gładko. Claudia była zaskoczona, ile splendoru Jem January nadaje kolacji.
Najwyraźniej zmusił Lucasa do odgrywania roli służącego - młody człowiek wnosił dania na srebrnych tacach i
sprzątał puste talerze. Jem natomiast podawał wszystkie dania po kolei, obchodząc stół z ogromną godnością.
Zdawać się mogło, że przedstawia towarzystwu kolekcję rodowych klejnotów.
Claudia cały czas wyczuwała jego obecność - każdy ruch. Powtarzała sobie, że szczególne ożywienie, które przy
nim czuje, wynika z zaniepokojenia jego dziwnymi planami.
34
- Ta zupa jest doskonała - zauważyła Rose tonem urażonego zdziwienia.
- Tak, nasza kucharka jest znana z tego, że przyrządza zupę Vichy. - To mogłoby nawet być prawdą, tyle że
jeszcze nigdy nie przygotowywała jej dla żadnego Carstairsa. Claudia spojrzała z ukosa na Jema stojącego przy
drzwiach. Podejrzewała, że to on, a nie ciocia Augusta, wydał służbie polecenie przygotowania tej wspaniałej
uczty. Wdychała zapach świeżych kwiatów, którymi udekorowany był stół.
Dłoń Claudii zawisła na moment w powietrzu. Jak zwykle, gdy myślała o Jemie Januarym - czy też może raczej
Standishu - przychodziło jej do głowy jedno pytanie: dlaczego? Jakie miało dla niego znaczenie, czy Thomas i
Rose Reddingerowie jedzą na obiad zupę Vichy, czy też zwykły rosół? Czyżby uważał, że w jego dawnym domu
powinien gościć splendor i dostatek? Zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w zacieniony kąt pokoju, lecz na
twarzy młodego kamerdynera nie znalazła żadnej odpowiedzi.
Jem zauważył jej spojrzenie. Zastanowił się, czym też mogło być spowodowane. Cały dzień młoda wdowa
dziwnie mu się przyglądała. W każdym razie patrzyła na niego co chwila bez żadnego wyraźnego powodu. On też
obserwował ją z uwagą. Podobało mu się wdzięczne przechylenie jej głowy, gdy rozmawiała uprzejmie z
Thomasem Reddingerem. Boże drogi, cóż to był za napuszony paw! I chyba najbardziej chciwy padalec, jakiego
kiedykolwiek widział - a widział ich w życiu już sporo. Jeżeli chodzi o pozostałych gości, to Rose Reddinger była
tak nijaka, że trudno było ją opisać w oderwaniu od otoczenia. Natomiast Fletcher Botsford wyglądał na tyle
podejrzanie, że każdy rozsądny człowiek przed zawarciem z nim jakiejkolwiek znajomości dwa razy by się
zastanowił.
Botsford siedział po lewej ręce panny Melksham, lecz równie dobrze starsza dama mogłaby dla niego nie istnieć.
Podczas całej kolacji nie odezwał się do niej ani słowem. Jego lekko wyłupiaste oczy skierowane były tylko na
panią domu. Chłonął jej słowa jak gąbka i na każde reagował wybuchami głupkowatego śmiechu, który
doprowadzał Jema do szału. Dobry Boże, czy ta kreatura naprawdę myśli, że ma jakiekolwiek szansę u osoby
pokroju pani Carstairs? Jem z zachwytem patrzył na łagodną linię jej policzków, piękny zarys warg i delikatną
szyję. Tego wieczoru miała na sobie bursztynową suknię - tę samą, którą nosiła wczoraj do kolacji. Gdy weszła do
pokoju, zaparło mu dech w piersiach. Lekkie kroki powodowały delikatne kołysanie się jej pełnych piersi pod
gładkim jedwabiem. Myśli Jema przerwał gwałtownie Lucas, który stanął tuż za nim, klnąc cicho niewygodną
liberię.
Po kolacji Thomas zaproponował Botsfordowi kieliszek porto, po czym obaj panowie podążyli za paniami do
saloniku. Przez resztę wieczoru Rose zabawiała towarzystwo grą na fortepianie. Claudia, słuchając żałosnych
akordów, nie mogła powstrzymać się od ziewania.
Zanim Jem ponownie wszedł do pokoju z tacą herbaty, Claudii zdawało się, że minęła wieczność. Było co prawda
jeszcze trochę za wcześnie na to zakończenie wieczoru, lecz uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Jego
jedyną reakcją było zdziwione uniesienie brwi.
Gdy już wreszcie ułożyła się w łóżku, zastanowiła się, jak, na miłość boską, zdoła przetrwać następny tydzień,
albo nawet dłużej. Pomyślała, że właściwie powinna być wdzięczna losowi, że skoro Reddingerowie mieszkają
niecały dzień drogi od jej posiadłości, nigdy nie zostają z wizytą zbyt długo. Z drugiej Strony - pomyślała z
odrobiną żalu - gdyby mieszkali dalej, może nie musiałaby ich tak często widywać? Gdy zdała sobie sprawę, że
możliwość, by jej siostra i szwagier wraz ze swoim utrapionym potomstwem przeprowadzili się na antypody, jest
rozpaczliwie nikła, wzruszyła ramionami z goryczą. Ziewnęła szeroko i położyła głowę na poduszce, wreszcie
gotowa do snu.
35
A jednak nie.
Usiadła wyprostowana. Zapomniała powiedzieć pokojówce, by zostawiła płonącą świecę na korytarzu przed
sypialnią Rose. Siostra nigdy dobrze nie sypia, poza tym miała zwyczaj wstawać w nocy i zaglądać do dzieci. Fakt,
że niania Grample spała w pokoju obok i była gotowa na każde zawołanie rozwydrzonych pociech, nie miał dla
Rose najmniejszego znaczenia.
„Przerażone dziecko budzące się w środku ciemnej nocy potrzebuje obecności matki”. To było ulubione
powiedzonko Rose. Powtarzała je do znudzenia tonem cierpiętnicy. Claudia podejrzewała, że siostra zagląda w
nocy do dziecinnego pokoju tylko po to, by mieć o czym opowiadać przy śniadaniu. I mieć na co się żalić,
oczywiście.
No tak, zapomniała o świecy. Jeżeli natychmiast nie naprawi tego błędu, jutro rano, przy śniadaniu. Rose nie da
jej spokoju.
Wzdychając ciężko, Claudia odrzuciła kołdrę i wstała. Nie zawracając sobie głowy szlafrokiem ani bamboszami,
zapaliła świeczkę od żaru na kominku i cichutko, na palcach, wyszła z pokoju.
Gdy przechodziła przez długą galerię na drugim piętrze, zobaczyła nikły promyczek światła na dole.
Zaciekawiona zeszła kilka stopni po schodach i zobaczyła, że ktoś idzie korytarzem od strony pokojów dla służby.
Z mocno bijącym sercem natychmiast zgasiła świeczkę i czekała. W chwilę później pojawiła się szybko i pewnie
idąca postać. Płomień świecy rozjaśniał jej rysy i Claudia zobaczyła, że nocnym wędrownikiem jest Jem January.
Wstrzymując oddech obserwowała, jak idzie ciemnym korytarzem, otoczony światełkiem świecy. Poruszał się ze
zwinnością i gracją pantery przemierzającej nocą dżunglę.
Po chwili wahania Claudia zbiegła po schodach. Starała się iść jak najciszej, podążając za niknącym w głębi
korytarza światełkiem. Gdy doszła do drzwi biblioteki, Jema nie było nigdzie widać, lecz z pokoju dobiegały
dziwne dźwięki. Wciągnęła głęboko powietrze i położyła dłoń na klamce. Starając się nie robić hałasu, ostrożnie
otworzyła drzwi.
7
Claudia zatrzymała się na progu. Jej oczy natychmiast podążyły do miejsca, gdzie przy półkach z książkami stał
Jem January. Właśnie wyciągał jedną i szedł z nią w kierunku stołu. Odetchnęła z ulgą. Jakże była głupia!
Oczywiście, że przyszedł tu tylko po to, by znaleźć coś do czytania.
Książka, którą wybrał, najwyraźniej mu się nie spodobała, gdyż.... co on, na miłość boską, wyprawiał?!
Trzymając tom w obu rękach, uniósł go nad świecą i zamiast przejrzeć stronice, patrzył z uwagą na grzbiet. Lekko
potrząsnął książką i wetknął palec między okładkę a grzbiety sklejonych stronic. Potrząsnął głową, zamruczał coś
do siebie, po czym wybrał następny tom i powtórzył procedurę.
Claudia zadrżała, choć nie miało to nic wspólnego z chłodem przenikającym ją od zimnej podłogi. Jem January
wcale nie przyszedł tu po książkę do czytania. Szukał czegoś! Claudia stała bez ruchu przez kilka minut. Jem
wyciągnął jeszcze kilka tomów i poddał je podobnej obróbce. Strzepując pył z którejś książki wzniecił chmurę
kurzu. Kichnął.
Claudia odwróciła się, by wyjść po cichu z pokoju, lecz po chwili zmieniła zdanie. Postanowiła, że nadszedł czas,
aby dowiedzieć się czegoś więcej. Musi wreszcie poznać jego Umiary. Cichutko wymknęła się na korytarz i
zamknęła drzwi za sobą. Potem, odwróciwszy się na pięcie, głośno otworzyła drzwi i szybko weszła do biblioteki.
Jem odwrócił się. Wcale nie zmieszał go fakt, że został nakryty poza kwaterami służby o tak późnej porze.
Podniósł świecę, by zobaczyć, kto wszedł do pokoju.
36
- A, pani Carstairs. Mam nadzieję, że nie obudziłem pani.
- Ależ skąd, January. Przypomniałam sobie, że została na pewna sprawa do załatwienia. Wstałam, żeby się tym
zająć. Usłyszałam jakieś dziwne odgłosy dobiegające z biblioteki i przyszłam zobaczyć, co się dzieje. Czyżbyś nie
mógł zasnąć!
Jem patrzył uważnie na młodą kobietę wchodzącą do pokoju. W nocnej koszuli sięgającej bosych stóp, z
rozpuszczonymi na ramiona jasnymi włosami, wyglądała nieomal jak dziecko. Jednak gdy podeszła bliżej, pod
bawełnianą tkaniną wyraźnie zarysowały się jej kobiece kształty. Jem przełknął ślinę.
- Tak, proszę pani. Po tym dzisiejszym zamieszaniu nie mogłem zasnąć, więc pomyślałem, że może książka...
- Rozumiem. Sama często czytam, gdy nie mogę zasnąć. - Spojrzała na niego spod spuszczonych rzęs. - W końcu
książki kryją w sobie wiele tajemnic, nieprawdaż? - Kamerdyner nie odpowiedział i Claudia podeszła do niego
bliżej. - Powiedz, jak ci się podoba w moim domu?
Jem wciągnął w nozdrza jej delikatny zapach. Przypominał lawendę zmieszaną z czymś świeżym i słodkim
zarazem. Jej włosy odbijały światło świecy i lśniły złotawym blaskiem. Spoglądające na niego oczy były ogromne i
tajemnicze. Poruszała się ze zmysłowym wdziękiem leśnej boginki, wynurzającej się z ciemnego boru.
Zobaczył, że świeca, którą trzyma Claudia, nie jest zapalona. - i sięgnął po nią. Jej ręka zadrżała pod dotykiem
palców Jema. Zapaliwszy świeczkę od swojej postawił obie na stole. Przysunął krzesło, a gdy Claudia usiadła,
zajął miejsce obok.
- Odpowiadając na pani pytanie, powiem szczerze, że owszem, bardzo mi się tu podoba. - Uśmiechnął się, a
Claudia miała wrażenie, że światło odbite w jego oczach pochodzi nie od świecy stojącej na stole, lecz z ognia
płonącego w jego wnętrzu. Jem kontynuował z uśmiechem: - Nigdy nie myślałem, że praca kamerdynera może być
taka ciekawa.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- Zawsze bardzo się staramy, by nasi służący ani przez chwilę się nie nudzili. Powiedz mi, January, czym się
zajmujesz, kiedy nie pracujesz jako kamerdyner? Albo kiedy nie przyjmujesz porodów klaczy?
Jem przez moment nie odpowiadał. Uśmiech zniknął z jego oczu.
- Och, trochę tego, trochę owego - odrzekł wymijająco.
- A kiedy już pan skończy z tym i owym? - Claudia. z wielkim wysiłkiem zachowała lekki ton. - Z początku my-
ślałam, że pochodzi pan z Gloucestershire, ale chyba się myliłam.
- To prawda, że pochodzę z tej części kraju, ale opuściłem te strony już wiele lat temu - odparł spokojnie Jem. Już
dawno się nauczył, że najłatwiej kogoś oszukać mówiąc mu jak najwięcej prawdy.
- Czyżby pojechał pan do Londynu w pogoni za pieniędzmi?
- Można to i tak ująć.
- Ale jednak wrócił pan do Cotswolds.
- W rzeczy samej.
Claudia zaczęła się pocić. To było jak łapanie pstrągów w strumieniu. Słabym głosem pytała dalej:
- Ale dlaczego nie powrócił pan do swojej wioski, gdziekolwiek by to było?
Jem nie dał się złapać i podnosząc brwi odparł:
- Czasy są ciężkie i pracy mało, a człowiek musi coś jeść.
- Najwyraźniej musi też coś czytać. - Claudia porzuciła obraną linię ataku i wskazała ręką na półki. - Czy szukał
pan czegoś szczególnego? Mamy tu dość duży wybór.
37
- Ale najwyraźniej nie tak duży jak niegdyś. - Jem wskazał wiele pustych miejsc na półkach. - Szkoda, że aż tylu
musiała się pani pozbyć.
- To prawda. Znalazłam jednak sporo innych wydań sprzedanych książek. Są one, oczywiście, znacznie mniej
wartościowe, ale uważam, że to treść się liczy.
- Jak najbardziej - przytaknął ponuro Jem. - Wartość książki zależy raczej od tego, co autor chciał przekazać, niż
od tego, czy oprawiona jest w skórę albo czy jest to jej pierwsze wydanie. Właściwie szukałem „Tristrama
Shandy”, ale nigdzie go nie mogłem znaleźć. Może jest gdzieś w innym pokoju?
Zaskoczona Claudia patrzyła na niego, przez chwilę nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Cóż... w moim gabinecie jest sporo książek, ale są one głównie poświęcone hodowli koni i uprawie roli.
- Tematy wiejskie również bardzo mnie interesują. - Jem nagle się ożywił.
- Doprawdy? Niech no się zastanowię... - Claudia wstała i podeszła do półek delikatnie ocierając się o niego
ramieniem. Po chwili wskazała opasły tom stojący tuż nad jej głową. - O, na przykład ta... dotyczy uprawy warzyw.
Została wydana jeszcze w poprzednim stuleciu.
- „O prowadzeniu posiadłości na wsi, W powiecie Cotswolds, z instrukcjami o uprawie warzyw i hodowli
zwierząt oraz drobnymi poradami domowymi” - przeczytał Jem. - Ojej! Zdaje się, że niczego tu nie pominięto.
Claudia stała bardzo blisko niego i zadrżała, gdy ciepły oddech owionął jej policzki. Dobry Boże, ależ on ładnie
pachniał! Mydłem i... jakby trochę piżmem... i trochę końmi... Czyżby dopiero co wrócił ze stajni? Zaśmiała się
niepewnie.
- O tak, w rzeczy samej. Przekartkowałam ją kilka lat temu, szukając jakichś użytecznych wskazówek.
- No i? - Głos Jema stał się nagle dziwnie ochrypły.
Dziewczyna miała wrażenie, że cały świat zniknął w otaczającej ich ciemności. Zdawało jej się, że stoją sami w
ciepłym i przytulnym zakątku. Chciała odsunąć się od niego, ale zobaczyła, że drogę odcina jej półka z książkami.
Podniosła wzrok i napotkała jego rozbawione, a jednak czułe spojrzenie.
Pospiesznie opuściła oczy na trzymaną w ręce książkę. Odrzekła nie poznając własnego głosu:
- No i znalazłam sporo rad dotyczących hodowli koni i... A owiec... i... - Słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie mogła
się powstrzymać i raz jeszcze podniosła wzrok do jego świetlistych oczu, w których kryła się obietnica. Zdawało
się, że przebłyskuje w nich światło czerwcowego poranka.
Powoli i nieskończenie czule Jem podniósł dłoń i dotknął jej policzka. Zadrżała gwałtownie pod jego
dotknięciem, lecz nie była już w stanie się odsunąć. Pochylił głowę i przycisnął usta do jej warg. To, co zaczęło się
jako delikatna pieszczota, szybko przerodziło się w wybuch namiętności.
Przerażona własną chęcią przytulenia się do niego, ofiarowania mu całej siebie, Claudia ze zduszonym jękiem
uwolniła się z uścisku. Jem również odskoczył od niej jak oparzony.
- Przepraszam. Nie wiem, jak to się... - Był wyraźnie zaskoczony tym, co się stało. Dłoń opadła mu bezwładnie
do boku.
Młoda kobieta nie czekała, aż dokończy zdanie. Obróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju. Potykając się w
ciemnościach wreszcie dobiegła do sypialni i rzuciła się na łóżko.
Co się stało? Pomyślała dziko, że biblioteka jest o wiele bardziej neutralnym miejscem niż pokój służącego.
Jednak całowanie kamerdynera jest o wiele mniej przyzwoite niż picie z nim alkoholu.
Oczywiście, przecież on wcale nie jest kamerdynerem. Ale to niczego nie zmieniało. Dobry Boże, obiecała sobie
podjąć walkę z tym człowiekiem, a tu wszystkie jej mury obronne legły w gruzach już przy pierwszym ataku. Co
38
gorzej - wiedziała doskonale, że sama jest wszystkiemu winna. Wiedziała, że pojawienie się w bibliotece na
bosaka, w koszuli nocnej, nawet bez szlafroka stanowi obrazę wszelkiej przyzwoitości. Pocieszała się myślą, że jej
koszula jest wyjątkowo skromna i zrobiona z grubego płótna. Najwyraźniej się pomyliła. Dobry Boże, musiała
wyglądać na latawicę pierwszej klasy! Nic dziwnego, że ten nocny wędrownik chciał siłą zdobyć jej względy. Poza
tym on nie ma najmniejszego poczucia przyzwoitości - czyż nie planuje bezlitosnego wyrzucenia biednej wdowy z
jej własnego domu?
Poczekaj chwilę, moja mała. Siłą zdobyć twoje względy? - usłyszała Claudia cichy głosik na dnie serca.
Przerwała na chwilę wściekłe okładanie poduszki pięściami. Może niezupełnie siłą, ale gdyby tylko ośmieliła mu
się sprzeciwić, z pewnością...
Oj!
Wstała z łóżka i podeszła powoli do lustra. Zapaliła świeczkę stojącą na toaletce i kilka minut przyglądała się
swojemu odbiciu.
Nie, nie opierała mu się. Właściwie musiała przyznać, że gdy tylko jego usta dotknęły jej warg z tak słodką
władczością, resztką sił powstrzymała się od wsunięcia palców w ciemną gęstwinę jego włosów i przyciągnięcia
go do siebie z całą mocą, na jaką było ją stać. Nigdy nie myślała, że jest „taką” kobietą, ale gdy tylko ją pocałował,
wiedziała, że pragnie poczuć jego ciało tuż przy swoim. Tak bardzo pragnęła poczuć smak jego brązowej skóry!
To musiało być pożądanie. Z całą pewnością nie był to czuły sentyment. Przecież prawie go nie znała, na miłość
boską! Czy ten ból, który czuła w całym ciele, jest odzwierciedleniem jej zbyt długo już tłumionej namiętności?
Przypomniała sobie okropne zbliżenia z Emanuelem Carstairsem. Pamiętała, jak stojąc przed ołtarzem obok
niego myślała tylko o tym, że za kilka godzin będzie musiała się przed nim rozebrać... że będzie musiała znosić
jego uściski, których już wtedy nienawidziła. Rzeczywistość okazała się gorsza od wszelkich oczekiwań.
Zadrżała i zapięła koszulę pod szyją. Wspomnienie uścisków Emanuela Carstairsa nadal budziło w niej dreszcz
grozy i obrzydzenia. I coś na kształt ulgi, że już nigdy więcej nie będzie musiała znosić dotyku żadnego
mężczyzny. Dlaczego więc dotyk smukłych palców Jema January’ego budził w niej tak bardzo inne uczucia?
Z desperacją zgasiła świeczkę i po omacku doszła do łóżka. Układając się do snu postanowiła, że nie będzie
marnować więcej czasu na rozmyślania o srebrzystych oczach i włosach koloru nocy. Z wysiłkiem przypomniała
sobie jego odpowiedzi - czy może raczej ich brak - na jej pytania. Przyznał, że i pochodzi z tych stron. Czy mówił
prawdę? Ale niby dlaczego miałby kłamać? Nagle zdała sobie sprawę, że ten mały skrawek informacji to wszystko,
co udało jej się od niego wyciągnąć. A przecież i tak wiedziała, że pochodzi z tutejszej okolicy. Równie dobrze
mógłby być poprzednim mieszkańcem Ravencroft, jeżeli nawet nie samym lordem Glenravenem. Lord Glenraven.
Zadrżała. Boże, jak byłoby dobrze, gdyby to imię nie wywoływało w niej dreszczu paniki.
Ale czegóż on szukał w okładkach książek? Co mogło być ukryte w tak małej skrytce? Cóż, zdaje się, że wiele
rzeczy. Wszelkie drobne przedmioty, kartki papieru, klejnoty, monety... Westchnęła ciężko, zdając sobie sprawę, że
mogłaby się tak zastanawiać w nieskończoność. O wiele rozsądniej byłoby, gdyby wreszcie zasnęła. Ranek i tak
nadejdzie zbyt wcześnie.
Przewróciła się na drugi bok, ale kręciła się jeszcze długo, zanim wreszcie nadszedł sen.
W bibliotece, po ucieczce Claudii, Jem stał przez jakiś czas w bezruchu. Po długiej chwili wrócił do swojego
pokoju i tam też stanął pośrodku. Rozglądał się, jak gdyby nagle znalazł się na obcej planecie.
Nigdy nie uważał się za kobieciarza. W jego ponurym życiu w londyńskich dokach zdarzały się jaśniejsze chwile
39
- czasem nawet ciepłe i przyjemne - ale było ich mało i mijały bardzo szybko. Najczęściej pocieszał kogoś lub był
pocieszany. Nigdy nikogo nie kochał czy też może raczej nigdy nie był przez nikogo kochany. Nawet zbytnio mu to
nie przeszkadzało. Zaobserwował, że zakochani to stworzenia godne pożałowania - wszyscy zawsze cierpią z
miłości, są wiecznie nieszczęśliwi i zżerani przez zazdrość.
Nawet nie chodzi o to, że nie lubił kobiet. Z przyjemnością, a nawet wdzięcznością poddawał się pachnącym
uściskom, ciepłym uśmiechom i kokieteryjnym spojrzeniom. Nigdy jednak nie dawał nic od siebie. W końcu i tak
niewiele miał do dania. Poza tym uczucie sympatii do kogokolwiek nie było zbyt mądre ani się na dłuższą metę nie
opłacało. Na końcu takiej ścieżki zawsze czekał smutek i rozczarowanie. Nie, Jem January zawsze doskonale
wiedział, gdzie i kiedy należy rzecz zakończyć.
W takim razie co też on wyprawiał dzisiejszej nocy? Co prawda, dama była wyjątkowo piękna. A znalezienie się
w obecności takiego stworzenia w pokoju oświetlonym tylko jedną świecą więcej niż kusiło do grzechu. Ale
przecież już dawno postanowił, że tej pani uwodzić nie będzie. Po pierwszej chwili fascynacji puls wrócił mu do
normy i Jem znowu w pełni panował nad sytuacją.
A potem ona stanęła tak blisko, że... cała jego obojętność spłonęła nagłym płomieniem. Jej uroda i delikatny
zapach pozbawiły go jasności umysłu i zamieniły w dygocący kłębek pożądania. Nie mógł powstrzymać się od
dotknięcia jej złotych jedwabistych włosów. Równie dobrze mógłby przestać oddychać.
No a potem... nie byłby mężczyzną, gdyby nie zareagował na zaproszenie jej delikatnych warg uniesionych w
jego stronę. Nigdy jeszcze nie poczuł czegoś takiego. W mgnieniu oka zagubił się w słodyczy jej warg i
cudowności rozchylonych ust. Gdybyż tylko się nie wyrwała...
Hmmm.
Czy naprawdę wyczuł odpowiedź w uścisku pięknej wdowy? Zanim wyszła z pokoju, odwróciła się na moment.
W jej oczach nie było wściekłości, lecz prawie strach. Może obawiała się, że ktoś zastanie ją w ramionach
kamerdynera? Była równie zaskoczona jak on nagłą przemianą pełnego szacunku służącego w namiętnego
kochanka.
Usiadł ciężko w fotelu i wsłuchiwał się w ciszę nocy. To nie może się więcej powtórzyć. Na drugi raz będzie się
miał na baczności przed włosami koloru dojrzałej pszenicy, jakby żyjącymi własnym życiem, i ogromnymi oczami,
w których była niewinność dziecka i kobieca mądrość. Nie będzie już więcej spotkań przy świecach. Ani zwierzeń
przy kieliszku brandy.
Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, już za parę tygodni pozbędzie się Claudii Carstairs ze swojego domu i życia.
Podobnie jak jej rozkosznych krewnych, których miał wątpliwą przyjemność poznać. Z uśmiechem na ustach
przypomniał sobie małe spięcie między Jonaszem a młodym paniczem George’em.
Zaczął przygotowywać się do snu. Rzecz dziwna - po raz pierwszy od wielu lat poczuł się bardzo samotny.
8
Następnych kilka dni minęło w miarę spokojnie. Pomimo usilnych starań Claudii, by go unikać, często spotykała
Jema na korytarzach Ravencroft lub w stajniach. Jednak młodzieniec okazywał jej tylko uniżoną uprzejmość
służącego, Claudia była mu wdzięczna, że nie przypominał jej o chwili zapomnienia, którą przeżyli w bibliotece.
Musiała jednak przyznać, że była też trochę rozczarowana. Cały czas czuła na ustach jego wargi.
Jakiś tydzień po przyjeździe Reddingerów pewnego pogodnego poranka Claudia weszła do jadalni. Był to
nieduży słoneczny pokój z oknami wychodzącymi na ogród. Z ulgą zauważyła, że nigdzie nie widać Jema. Na
bufecie pod ścianą stały jajka, szynka, wątróbki i tosty gotowe do posmarowania świeżym wiejskim masłem. Obok
40
drzwi stał jeden z młodych Nużących, ściągniętych z wioski do pomocy na czas pobytu Reddingerów.
Kiedy młoda wdowa weszła do pokoju, ulga zamieniła się w zdumienie, gdy jedyną osobą przy stole okazał się
Fletcher Botsford. Serce jej zamarło. Wiedziała doskonale, że Fletcher nigdy nie wstaje przed południem. Tego
dnia musiał specjalnie wcześniej zwlec się z łóżka, by zadręczać ją swoim towarzystwem. Do tej pory jakoś
udawało jej się omijać jego starania, by porozmawiać z nią w cztery oczy, teraz jednak nie miała już jak uciec.
Znalazła się w pułapce.
Widząc jego radosny uśmiech także zmusiła się do uśmiechu.
- Dzień dobry, panie Botsford.
Wyraz, który ukazał się na twarzy pana Botsforda, miał zapewne przypominać miłe zaskoczenie. Pomysł był
jednak chybiony.
- Droga pani, już tyle razy prosiłem, by mówiła mi pani po imieniu. Czyż nie uważa pani, że znamy się
dostatecznie długo, by pozwolić sobie na tę małą nieformalność?
- Nie, panie Botsford, wcale tak nie uważam - odrzekła chłodno Claudia. - Obawiam się, że zostałam wychowana
w bardzo tradycyjnej rodzinie.
Uśmiech zamarł na jego ustach, lecz po chwili powrócił.
- Jakiż mamy piękny dzień - rzekł. Poczekał chwilę na zachętę, która jednak nie nadeszła. - Uhm... to znaczy,
miałem nadzieję, że może wybierze się pani ze mną na przejażdżkę. Może nawet moglibyśmy zorganizować pik...
- O, bardzo mi przykro, panie Botsford - przerwała mii» wcale nie wyglądając na zmartwioną. - Ale dziś rano ma
przyjechać lord Winlake, by obejrzeć kilka naszych roczniaków. Jest przejazdem u swoich znajomych i będzie w
okolicy zaledwie kilka dni.
- Clau... pani Carstairs! - Zacisnął wargi ze zdziwieniem i oburzeniem. - Z pewnością nie załatwia pani interesów
samą! Chyba zatrudnia pani kogoś, kto zajmowałby się tym w pani imieniu?
- Oczywiście, że tak - odezwał się jowialny głos za plecami dziewczyny. Odruchowo dłonie Claudii zacisnęły się
w pięści. - Co też ci przyszło do głowy, moja droga? Jasne, że pojedziesz z Botsfordem. A Jonasz zajmie się jego
lordowską mością.
Jak gdyby to załatwiało sprawę, Thomas odwrócił się do bufetu i zaczął sobie nakładać ogromne porcje jedzenia.
Machnął dłonią na służącego, dając mu tym samym do zrozumienia, że chce kawy, i usiadł przy stole naprzeciw
Claudii.
- Dzień odpoczynku dobrze ci zrobi - dokończył. Mówił z ustami pełnymi jajek i szynki, co sprawiało obrzydliwe
wrażenie.
Zanim Claudia miała okazję odpowiedzieć, do pokoju wpadła Rose. Poleciwszy służącemu przygotowanie jej
tostu, lekko, bardzo lekko posmarowanego masłem, i filiżanki słabej herbaty, przysiadła na krawędzi krzesła tuż
obok męża.
- Dobry Boże - powiedziała słabym głosem. - Przysięgam, że tej nocy nawet nie zmrużyłam oka. Claudio,
kochanie, będę musiała powiedzieć gospodyni, by zmieniła materac na moim łóżku. Ten ma na samym środku
ogromną grudę. Całe plecy mnie bolą. vi?
- Nie mamy gospodyni - odrzekła Claudia, jeszcze mocniej zaciskając pięści. - Przekażę jednak twoją prośbę
cioci Auguście.
Rose machnęła lekceważąco ręką. -
- A, tak... zupełnie zapomniałam. Cóż, w takim razie nie zawracaj sobie głowy. Nie chciałabym przysparzać cioci
41
Auguście dodatkowych kłopotów. Sama się tym zajmę - dodała unosząc oczy do sufitu z miną męczennicy.
- Bzdury - powiedział cierpko Thomas. - Jestem pewien, że ciocia nie uzna twojej prośby za kłopot. W końcu to
jest także i twój dom. - Spojrzał z ukosa na Claudię i zobaczył jej urażoną minę. - Przecież wszyscy jesteśmy
rodziną, czyż nie?
Claudia nic nie odrzekła, tylko gwałtownie wstała od stołu.
- Wybaczcie mi. - Usiłowała zapanować nad sobą. - Muszę iść do stajni i przygotować wszystko na przyjazd
lorda Winlake’a.
- A co z twoją przejażdżką z Botsfordem? - W głosie Thomasa słychać było niepokój. Ręka z tostem zawisła w
powietrzu.
- Obawiam się, że nie mam dziś czasu - odrzekła spiętym głosem. - Uważam, że moim obowiązkiem jest
dopilnowanie interesów w stajni.
Wyszła szybko z pokoju i zbiegła po schodach do pokoiku na końcu korytarza. Było to małe służbowe
pomieszczenie, które idealnie nadawało się do ukojenia jej starganych nerwów. Zatrzasnęła drzwi za sobą i
zamykając oczy oparła się o nie. Odetchnęła głęboko.
- Czy coś się stało, proszę pani?
Zaskoczona odwróciła się szybko i zobaczyła Jema January’ego stojącego przy stole w drugim końcu pokoju.
Ubrany w ogromny fartuch, trzymał wielką szmatę i najwyraźniej polerował srebra. Claudia popatrzyła na niego z
niedowierzaniem.
Jem postawił ostrożnie na stole lśniącą cukiernicę i; powtórzył pytanie. W jego głosie nie było słychać nic oprócz
uprzejmego zaniepokojenia.
Nie odpowiadała mu przez chwilę. Przez kilka minut tylko przyglądała się swoim wyciągniętym dłoniom. W
końcu spojrzała gniewnie na kamerdynera.
- Tak, January - powiedziała opanowanym głosem. - Istotnie, coś się stało. Jestem otoczona różnymi
indywiduami, które za główny cel postawiły sobie pozbawienie mnie domu. Pozbawienie mnie Ravencroft.
Jemowi zdawało się, że młoda wdowa za chwilę wybuchnie niczym fajerwerk. Podeszła do niego bliżej, a jej
oczy nabrały koloru polerowanego dębu.
- I coś jeszcze, January. Nikt nie odbierze mi tego miejsca. Nikt. Słyszysz? Nikt! - Nie czekając na odpowiedź,
obróciła się na pięcie i jak burza wypadła z pokoju.
Jem przysiągłby, że słyszał werble, gdy zamykała za sobą bezgłośnie drzwi.
No cóż - pomyślał, biorąc maselniczkę i nakładając na nią odrobinę pasty. Tak, w rzeczy samej. Sytuacja robiła
się coraz bardziej interesująca. Czy ta scena miała świadczyć o tym, że Pani Carstairs domyśla się jego tożsamości?
Uśmiechnął się do siebie, lecz uśmiech na jego ustach zamarł równie szybko, jak się pojawił. Zdążył już
przeszukać niemal wszystkie książki znajdujące się w bibliotece. Miał nadzieję, że uda mu się wreszcie odnaleźć
skrawek papieru poświadczający jego prawo do Ravencroft. Podziwiał zacięcie i odwagę młodej kobiety. Podobała
mu się jej chęć walki z potencjalnym przeciwnikiem, ale jeżeli jego plan wypali - nie będzie miała szansy użyć
swoich pazurków. Musi przyznać się do porażki, a wkrótce potem opuścić posiadłość. Będzie mu jej brakowało, ale
cóż... Zdziwiony przerwał rozmyślania. Będzie mu jej brakowało. Cóż za niedorzeczna myśl - zakładała, że jej
obecność jest mu miła. A przecież tak nie było. Dawno temu nauczył się polegać tylko na sobie, a teraz jakaś
kobieta, którą zna zaledwie od kilku dni, miałaby wkroczyć tak bezceremonialnie w jego życie? Niedorzeczność!
A jednak dom będzie się wydawał pusty bez jej radosnego śmiechu, czystego głosu i ciepłego, szczerego
42
uśmiechu. Sama rozmowa z nią pozostawiała uczucie niedosytu. Musiał przyznać, że jej cięty język i inteligencja -
o innych wdziękach już nawet nie wspominając - zalazły mu za skórę. Prawie żałował, że nie będzie miał już
okazji poczuć jej ciepłego ciała przytulonego do siebie ani miękkości jej włosów pod palcami.
Potrząsnął głową i ze zdwojoną energią zaatakował maselniczkę.
Claudia długo nie mogła się uspokoić. Humor poprawił się jej dopiero, gdy lord Winlake kupił rocznego źrebaka,
wcale nie kręcąc nosem na cenę. Odjeżdżając, jego lordowska mość zapowiedział, że od tej pory będzie polecał
Ravencroft wszystkim znajomym.
Niemal całe popołudnie Claudia spędziła z Jonaszem na rozważaniach, na co też można by przeznaczyć okrągłą
sumkę. W końcu, ku wielkiej radości cioci Augusty, Claudia obiecała, że kupi nowy piec do kuchni. Tuż przed
kolacją opuściła pomieszczenia służby i udała się długim korytarzem na pierwszym piętrze w stronę niewielkiego
pokoiku na końcu wschodniego skrzydła domu. Niegdyś Emanuel używał go jako swojego gabinetu, ale gdy
wszelkie ślady po poprzednim właścicielu raz na zawsze zostały usunięte, Claudia bardzo się w nim zadomowiła.
W rogu pokoju stało małe eleganckie dębowe biurko, przy którym zazwyczaj prowadziła księgi posiadłości. Na
stoliku leżała nieporządna kupka książek przyniesionych z biblioteki. Były to jej ulubione pozycje i często spędzała
długie godziny w maleńkim pokoiku czytając lub tylko marząc usadowiona w fotelu pod oknem.
Właśnie teraz usiadła w tym fotelu i zastanawiała się nad wypadkami dnia. Głośno wymruczała cenę, którą
uzyskała za roczną Chmurę. Tak, bardzo ładnie... To była już druga poważna transakcja, jakiej dokonała w tym
miesiącu. Do sprzedania zostały jeszcze cztery roczne źrebaki i dwie klacze, w przyszłości...
Nagle pukanie do drzwi przerwało tok jej myśli. Po chwili w szparze między framugą a drzwiami ukazała się
okrągła głowa Fletchera Botsforda.
- Droga pani - powiedział ciężko oddychając. Wszedł do pokoju, nie pytając o pozwolenie. - Mam nadzieję, że
nie przeszkadzam.
Ponieważ oczywiste było, że tylko siedziała w fotelu i wyglądała bezmyślnie przez okno, nie mogła pozbyć się
tego utrapionego człowieka, wykręcając się pilnymi obowiązkami. Zdobyła się na słaby uśmiech.
- Nie, oczywiście, że nie, panie Botsford.
Wstała, żeby go powitać. Miała nadzieję, że jeżeli oboje będą stać, wizyta nie potrwa za długo. Fletcher jednak
złapał jej rękę i przycisnął do ust. Opierając się chęci wytarcia dłoni o suknię, cofnęła się pospiesznie.
Botsford zaczął chodzić po pokoju. Przejrzał papiery na biurku, brał do ręki każdą książkę po kolei i czytał ich
tytuły, Claudia ledwo opanowała rosnący gniew. Jak on śmie zachowywać się w jej gabinecie jak u siebie w
domu?!
- Czy pan czegoś szuka, panie Botsford? - zapytała.
- Nie... nie. - Odwrócił się i spojrzał jej w oczy. - Zastanawiałem się tylko, gdzie się pani podziała. Nie widziałem
pani przez cały dzień. - Jego wzrok bez przerwy błądził po pokoju. - Więc to tu tak pilnie pani pracuje.
- Tak. Tu i w stajni... i często na polu.
- Na polu? - Rozejrzał się po pokoju, jak gdyby spodziewając się, że gdzieś w kącie zobaczy pług.
- I owszem - odrzekła Claudia gładko. - Lubię od czasu do czasu zobaczyć, jak idzie praca. Zbliżają się żniwa, i
trzeba wielu jeszcze starań, by zbiory były naprawdę dobre. W tym roku mamy nadzieję na wyjątkowo dobry zbiór
kukurydzy. Pszenica jest już wysoka, a i koniczyna pięknie rośnie. Może chciałby się pan ze mną wybrać,
powiedzmy, jutro? - zapytała niewinnie. - Mam zamiar pomagać jutro w odrobaczaniu owiec.
43
Z przewrotną radością obserwowała, jak blednie.
- Odroba?... Ehm... chyba nie. Jestem bardzo delikatny. Zastanawiam się nawet, czy nie jestem przypadkiem
uczulony na owce. - Claudia przybrała jak najbardziej zawiedzioną minę, Botsford zaś mówił dalej: - Ale nie
przyszedłem tu, by rozmawiać o owcach i kukurydzy. - Raz jeszcze ujął jej dłoń w swoją i powiedział gardłowo: -
Moja droga, chciałbym, abyś dowiedziała się o moich uczuciach. To znaczy... hm... o moich... hm... Chciałbym
powiedzieć...
- Ojej, już późno! - zawołała Claudia. - Muszę się przebrać do kolacji! Co też Thomas sobie pomyśli, jeżeli się
spóźnię?
Usiłowała uwolnić dłoń z jego gorącego i mokrego uścisku, ale nadaremnie. Botsford nie dał się zbyć tak łatwo.
Drugą ręką objął ją w talii i lekceważąc protesty, przyciągnął ją do siebie.
- Pani Carstairs - zaczął dysząc lekko. Potem dodał pewnie: - Claudio! Chciałbym powiedzieć pani o moich
uczuciach do niej. Pani szwagier poinformował mnie, że znajduje się pani w rozpaczliwym położeniu i poszukuje
męża. Chciałbym zaproponować swoją kandydaturę.
Claudia raz jeszcze usiłowała uwolnić się z jego uścisku, lecz Fletcher Botsford okazał się zaskakująco silny.
- Panie Botsford, bardzo proszę!
Ale mężczyzna, ogarnięty namiętnością, zamiast wypuścić ją z objęć, wycisnął na jej policzku mokry pocałunek.
Zamruczał coś z niezadowoleniem, gdyż mierzył w inny cel. Spróbował raz jeszcze.
- Panie Botsford, niech mnie pan natychmiast puści! - Claudia cały czas usiłowała mu się wyrwać, lecz to tylko
podniecało go jeszcze bardziej. Objął ją i zaczął pokrywać pocałunkami całą jej twarz.
Claudia poczuła, że ogarnia ją niepokój. Nawet nie to, że czuła się zagrożona przez tego okropnego człowieka. Po
prostu cała sytuacja stawała się coraz bardziej krępująca. Przesunęła lekko nogi i już szykowała się, by zadać
napastnikowi dotkliwy cios kolanem, gdy...
- Pani dzwoniła, madame?
Claudia poczuła taką ulgę na dźwięk znajomego głosu, że o mało nie upadła, gdy Botsford gwałtownie wypuścił
ją z objęć.
- Co, do diabła?... - zaczął odwracając się z furią do Jema.
- January! - powiedziała spokojnie Claudia przygładzając Nosy.
- Nikt cię nie wzywał, idioto! - warknął upokorzony Fletcher. - Idź i zajmij się swoimi sprawami!
- Nie! - zawołała gwałtownie Claudia. Potem dodała spokojniejszym tonem: - To znaczy... właśnie
wychodziliśmy, by przebrać się do obiadu. Dziękuję ci, January.
Botsford już otwierał usta, gdy poczuł na sobie nieruchome i nic dobrego nie wróżące spojrzenie Jema. Odwrócił
się do Claudii, lecz ona patrzyła na niego z nie mniejszą niechęcią. Klnąc pod nosem wypadł z pokoju.
Nastała chwila ciszy.
- Czy mogę jeszcze w czymś pomóc, proszę pani?
Spojrzała mu w oczy, lecz nie zobaczyła nic, co by wskazywało, że pamięta ich czułe uściski sprzed tak niewielu
dni. Czy tamten pocałunek nic dla niego nie znaczył? Ale przecież i tak nic jej to nie obchodziło. Był po prostu
wrogiem, którego musiała się pozbyć. Najlepiej zapomnieć o wydarzeniach w bibliotece.
Potrząsnęła głową i powiedziała chłodno:
- Nie, January. To wszystko.
Zebrała spódnicę i przeszła obok niego ze spuszczonymi oczami. Wiedziała, że gdyby je podniosła, zobaczyłaby
44
rozbawiony błysk w szarych źrenicach. Błysk, który zawsze przyprawiał ją o dreszcze.
Idąc szybko korytarzem zastanawiała się, skąd też wiedział, gdzie jej szukać? Skąd wiedział, że właśnie go
potrzebowała? Jakże głupio musiała wyglądać szamocąc się w ramionach tego beznadziejnego przygłupa! Nagle
omal się nie potknęła, porażona pewną myślą. Chyba pan January nie pomyślał sobie, że zachęcała Botsforda do
umizgów? Po raz kolejny zganiła się w duchu za to, że przejmuje się opinią Jema January’ego.
Znalazłszy się w pokoju, podeszła do szafy z ubraniami. Wybrała piękną suknię, jedną z tych, których już od lat
nie nosiła. Postanowiła zignorować niemiłą świadomość szamoczącą się gdzieś na dnie jej duszy - przecież nie
ubierała się tak starannie tylko po to, by zrobić wrażenie na Thomasie czy Rose. A już na pewno nie na Fletcherze
Botsfordzie.
Gdy weszła do szmaragdowego saloniku, Fletchera nigdzie nie było widać. Korzystając z tego, podeszła do
Thomasa.
- Czy mogłabym zamienić z tobą słówko, szwagrze? - zapytała z błyszczącymi oczami. Rose siedziała w fotela
po drugiej stronie pokoju i - zdawało się, że zapomniała o całym świecie. - Chcę, byś przestał dawać panu
Botsfordowi do zrozumienia, że jestem dla niego do wzięcia. Bo nie jestem, Thomasie, i nigdy nie będę.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - Thomas poruszył się niespokojnie. Zakaszlał, jakby coś utkwiło mu w
gardle. Po chwili dodał: - No cóż... Może i zachęcałem go... odrobinę. Poza tym, co w tym złego? - Zaczął nagle
podnosić głos. W końcu jestem za ciebie odpowiedzialny.
- Nie, Thomasie. - Claudia mówiła cicho, lecz widać było jej napięcie. Dłonie zwinięte w pięści przyciśnięte
miała do boków. - Nie jesteś, za mnie odpowiedzialny. Nikt nie ma prawa sprawować nade mną pieczy. A już na
pewno nie ty. Nie masz nic do powiedzenia w sprawach mnie dotyczących. Nie mam zamiaru wychodzić ponownie
za mąż, a gdybym nawet chciała, nigdy nie wybrałabym Fletchera Botsforda na męża.
- No, no, moja miła... - zaczął Thomas.
Siedząca w swoim kąciku Rose poruszyła się niespokojnie.
- Kochana siostrzyczko... - jęknęła, lecz przerwał jej ryk Thomasa.
- Chcesz się zupełnie wymknąć spod kontroli. Jesteś kobietą żyjącą samotnie, a ja jestem twoim najbliższym
krewnym. Chyba zdajesz sobie sprawę, że to daje mi prawo głosu we wszystkich twoich sprawach.
- Nic podobnego! - warknęła Claudia. - Jestem pełnoletnia i to ja jestem prawną właścicielką tego majątku... mam
zamiar doprowadzić go do odpowiedniego stanu w ciągu paru następnych lat. Jak sam zapewne widzisz, świetnie
daję sobie radę. Sama.
Przez długą chwilę Thomas stał na szeroko rozstawionych nogach i przyglądał się jej. Kiedy ponownie się
odezwał, mówił już ciszej, jednak Claudii zdawało się, że słyszy w jego głosie groźbę, której przedtem nie było.
- Oszukujesz sama siebie, moje drogie dziecko, jeżeli uważasz, że dasz sobie radę sama, bez pomocy kogoś
starszego i mądrzejszego. Uważasz się za kobietę interesu, ale ilu klientów będzie odwiedzało twoją stajnię, gdy
wyjdzie na jaw, że prowadzi ją młoda osoba sprzeciwiająca się dobrym obyczajom? A nawet gorzej. Znajdą się i
tacy, którzy pomyślą, że jesteś emocjonalnie i umysłowo niezdolna do prowadzenia podobnego interesu.
Claudia spojrzała na szwagra z niedowierzaniem.
- Czyżbyś mi groził? - wykrztusiła.
Przez chwilę w oczach Thomasa zabłysła tak wyraźna wrogość, że Claudia nie mogła złapać tchu. Zniknęła
jednak równie szybko, jak się pojawiła, i Claudia zastanawiała się, czy przypadkiem nie uległa złudzeniu. Thomas
machnął niecierpliwie ręką.
45
- Oczywiście, że ci nie grozę! - zawołał. - Ja po prostu troszczę się o twoje interesy.
- Zapewne dlatego, że uważasz je za swoje własne. Pozwól powiedzieć sobie, że...
Przerwała, gdyż w tej samej chwili do pokoju weszli Fletcher Botsford i ciocia Augusta. Claudia pozdrowiła z
daleka swojego nieproszonego gościa, który raz jeszcze usiłował dostać ją w swoje szpony. Na szczęście w pokoju
szybko pojawił się Jem January. Przypadkowo stanął blisko Fletchera i kontrast między nimi uderzył dziewczynę.
Jem, ubrany w skromny strój służącego, stał elegancki i dumnie wyprostowany - dżentelmen w każdym calu.
Biedny Botsford wyglądał przy nim żałośnie. Jak gdyby Claudia była jedyną osobą obecną w pokoju, Jem spojrzał
jej w oczy i obwieścił melodyjnym głosem, że podano kolację. Starając się opanować nagłe przyspieszenie pulsu,
Claudia podążyła za nim.
Jak można się było spodziewać, kolacja upłynęła w mało przyjemnym nastroju. Jedynym miłym akcentem
wieczoru w każdym razie dla Claudii, był fakt, że Thomas pogodził się ze swoim miejscem przy stole.
Najwyraźniej uznał za niegodne ściganie się z kamerdynerem do miejsca u szczytu stołu. Usiadł po prawej ręce
Claudii i narzekał na każde postawione przed nim danie. Żona dzielnie mu pomagała. Jęczała nad wszystkim,
zaczynając od zupy, która była ponoć przesolona, aż do kremu jabłkowego - ten z kolei był zbyt wodnisty. Kotlety
jagnięce były nie dopieczone, szparagi nie dogotowane, a pieczeń z gołębi zbyt ostro przyprawiona. Nawet ciocia
Augusta, która zawsze słynęła z opanowania, teraz nie wytrzymała.
- Jesteśmy bardzo zadowoleni z naszej kucharki - poinformowała Rose lodowato. - Szkoda, że wy nie podzielacie
naszego entuzjazmu. Miło jednak z waszej strony, że potraficie przezwyciężyć uprzedzenia - dodała spoglądając
znacząco na talerz Thomasa, który był wyprzątnięty do czysta po trzeciej dokładce pieczeni.
Fletcher Botsford zakrztusił się z nosem w serwetce, na co Thomas posłał mu druzgocące spojrzenie.
Claudia prawie wcale nie słuchała rozmowy. Jej umysł zaprzątnięty był obecnością Jema January’ego tuż za jej
krzesłem. Zastanawiała się, dlaczego, gdy tylko znalazła się w jego obecności, odniosła wrażenie, że istnieje
między nimi nić jakiegoś tajemnego porozumienia? Kiedy stawiał przed nią kolejne półmiski, czuła mały wstrząs
za każdym razem, gdy przypadkowo jej dotknął. I nic nie pomagało powtarzanie sobie, że zachowuje się jak głupia
podfruwajka. Nie pomagało nawet to, że wiedziała doskonale, iż ten człowiek jest jej wrogiem.
Gdy już zmieciony został ze stołu ostatni okruszek i wypita ostatnia kropla wina, Claudia odepchnęła krzesło i
wstała gwałtownie od stołu. Razem z Rose i ciocią Augusta przeszły do saloniku, lecz młoda kobieta szybko
wykręciła się bólem głowy i poszła do swojej sypialni.
- Wielkie nieba, pani Carstairs! - zawołała Phoebe Dodge, jedna z wiejskich dziewcząt zatrudnionych w
Ravencroft na czas pobytu Reddingerów. - Czy miała pani bardzo zły dzień? Jest pani napięta jak struny na
skrzypkach mojego wujka Freda. - Pokojówka uwijała się po pokoju zdejmując ze swojej pani suknię i podając jej
szlafrok. - Niech mi pani pozwoli wyszczotkować sobie włosy. To trochę pomoże.
Claudia przyjęła te wszystkie zabiegi z niemą wdzięcznością, ale dopiero gdy pokojóweczka skończyła czesać jej
włosy i wreszcie zamknęła za sobą drzwi, Claudia odetchnęła głęboko i odprężyła się nieco.
Czuła się wykończona, ale było jeszcze za wcześnie, by się kłaść do łóżka. Właśnie zachodziło słońce i Claudia
patrzyła na ogród i trawniki skąpane w cudownych złotoczerwonych promieniach.
W końcu odwróciła się i zaczęła przeglądać książki leżące na półeczce przy jej łóżku. Kilka tygodni temu
przyniosła je z biblioteki, ale ponieważ zazwyczaj wieczory upływały jej na pracy, nie miała jeszcze czasu ich
przejrzeć. Sięgnęła po pierwszą z brzegu.
Ziewnęła szeroko i otworzyła tomik wiejskich poezji Miltona na pierwszej stronie. Przeczuwała, że będzie to
46
lekka lektura, akurat odpowiednia na koniec tak męczącego dnia. Położyła książkę na nocnym stoliku obok
świeczki. Oparła się o wysoko ułożone poduszki i sięgnęła po tomik. Gdy otwierała książeczkę, rozległ się dziwny
szeleszczący dźwięk. Co, na miłość boską?... Kilka razy zamknęła i otworzyła tomik. Tak, coś tam było...
Przysuwając się do świeczki, wetknęła palec między okładkę a grzbiet książki. Po chwili wyciągnęła pognieciony
kawałek papieru.
Wyprostowała go na okładce książki i... zabrakło jej tchu. Kartka pokryta była znajomym pismem. Cóż, zdawało
się, że to jeszcze jeden z listów Emanuela.... Tak, nawet na dole napisane było jego imię. Ale któż mógłby ukryć
coś podobnego w środku książki? Przebiegła wzrokiem przez pierwszych parę linijek... zaczęła czytać uważniej.
Dobry Boże, a cóż to znowu? Spojrzeć na dokumenty G.... sfałszować... w nocy z... Glenraven - karty we wtorek...
D. musi wreszcie skończyć z tym... tytuł w ręce przed północą... usadowić Glen....
Ręce drżały jej tak bardzo, że ledwo była w stanie utrzymać kartkę. Gdy już przeczytała uważnie każdą linijkę,
opadła bezwładnie na poduszki. Miała wrażenie, że podłoga otwarła się przed nią, a ktoś zepchnął ją w przepaść
bez dna. Wymowa przypadkowo znalezionego świstka papieru była aż nadto wyraźna. Emanuel Carstairs
podstępnie wykradł Ravencroft prawowitemu właścicielowi, po czym zamordował go z zimną krwią. Posiadłość
należała do dziedzica zamordowanego lorda Glenravena - a nie do wdowy po Emanuelu Carstairsie.
9
Przez długą chwilę Claudia siedziała nieruchomo. Powoli, lodowatymi falami docierał do niej sens dopiero co
odkrytej tajemnicy. Ravencroft nie należał do niej! Nie był jej domem - należał do człowieka zakwaterowanego w
pokojach służących. Nie... nawet nie służących. To ona była tu intruzem, a nie szarooki młodzieniec, będący
najprawdopodobniej synem zmarłego lorda Glenravena.
Usiłując skupić myśli, przycisnęła palce do skroni, nie potrafiła jednak w pełni ogarnąć katastrofy. Ravencroft nie
należy już do mnie. Tu nie jest moje miejsce. Te złowieszcze myśli już po chwili przerodziły się w ogromny,
nieomal fizyczny ból. Narastał do momentu, kiedy zdawał się wypełniać całe jej jestestwo. Młoda kobieta miała
wrażenie, że jeszcze chwila, a załamie się pod jego ciężarem, upadnie na podłogę i nie będzie miała siły się
podnieść.
- Dobry Boże! - jęknęła. Ukryła twarz w dłoniach i płakała rozpaczliwie.
Raz jeszcze spojrzała na zmięty skrawek papieru, który nadal trzymała w dłoni. Przebiegła wzrokiem długą listę
wydarzeń poprzedzających podstępne wyrzucenie lorda Glenravena z jego posiadłości i jego późniejszą śmierć.
Nieporządne pismo Emanuela nie pozostawiało ani cienia wątpliwości. Emanuel Carstairs i jego mania
sporządzania list - pomyślała Claudia ponuro. Ten obyczaj, który kiedyś ją irytował, teraz zemścił się na niej
okrutnie.
Przepadło wszystko, na co tak długo i ciężko pracowała. Zniknęła duma z przywrócenia Ravencroft do życia -
wraz z jego końmi, owcami i ziemią - wszystko zostało rozwiane przez okrutne wiatry straconych złudzeń.
Emanuel był podłym człowiekiem - pomyślała gorzko - ale nie głupim. Dlaczego nie zniszczył tego dowodu
swojej podłości? Jakiż mógł mieć cel w zachowaniu tego skrawka papieru - i to w miejscu, gdzie prędzej czy
później ktoś mógł go odnaleźć? Oszołomiona potrząsnęła głową. Obróciła papier w ręce. Z jednej strony brzeg był
lekko osmalony. Czyżby Emanuel zaczął palić tę kartkę, a później się rozmyślił? Dlaczego? To nie miało
najmniejszego sensu.
Nie miało też najmniejszego znaczenia - uprzytomniła sobie z bolesną jasnością. Najwyraźniej tego właśnie
skrawka papieru szukał potomek Standishów. Oto dlaczego przybył do Ravencroft w przebraniu - a nie zajechał
47
przed frontowe drzwi z komornikami, egzekutorami i urzędnikami u boku. Claudia zastanawiała się, od jak dawna
wiedział, że dom rodzinny odebrano mu za pomocą oszustwa, zdrady... i, tak, trzeba to przyznać - morderstwa.
Jednak skąd wiedział, że dowód tych zbrodni znajduje się gdzieś w domu? A nie... przecież jego poszukiwania były
dobrze zorganizowane... Wiedział, że potrzebny mu dokument schowany jest w książce - nie wiedział tylko w
której. Uśmiechnęła się ponuro. Nic dziwnego, że tak bardzo zmartwił się na widok spustoszonej biblioteki.
Wyglądało na to, że bez tego skrawka papieru nie ma żadnych legalnych podstaw domagania się praw do
Ravencroft.
Nie miał praw do Ravencroft.
Ta myśl niepostrzeżenie wkradła się do jej umysłu, niczym złodziej wkradający się do kurnika. Była jedyną osobą
na świecie, która wiedziała o istnieniu tego dokumentu. Jego wysokość kamerdyner mógł go szukać aż do samej
śmierci, ale bez jej pomocy i tak nigdy by nie znalazł.
Kto miał większe prawa do Ravencroft - zastanawiała się gniewnie. Nieznajomy, który już od wielu lat tu nie
mieszkał i najprawdopodobniej nawet nie pamiętał tego miejsca? Czy też ona, która tak ciężko walczyła, by
przywrócić to miejsce do dawnej świetności? Z całą pewnością ten młody człowiek nie kochał Ravencroft z
oddaniem i poświęceniem, które już wiele lat temu stało się częścią jej duszy. Biorąc pod, uwagę wszelkie moralne
i etyczne prawa, a wyłączając legalne, Ravencroft należał do niej, i do nikogo innego. Wstała gwałtownie i
podeszła do okna. Długo patrzyła w ciemności skrywające rozlegle pola, lasy i jeziora Ravencroft.
Na dole Jem wszedł do swojego pokoju i powoli, zmęczonymi ruchami, zaczął zdejmować z siebie stajenne
ubranie. Już weszło mu w krew pomaganie Jonaszowi i Lucasowi w przerwie między kolacją a porą kładzenia się
spać. Z dnia na dzień coraz bardziej podziwiał ulepszenia uczynione w posiadłości przez Claudię. Choć nie za
bardzo znała się na koniach, zdołała doprowadzić posiadłość do stanu świetności, jak za czasów jego ojca. Za radą
Jonasza podjęła kilka mądrych decyzji dotyczących hodowli koni i teraz doprawdy miała być z czego dumna.
Przychody były całkiem imponujące. Gdy stado koni było już spore, skontaktowała się z dawnymi znajomymi
Charlesa Standisha. Rezultaty zadowoliły obie strony. Ci mężczyźni - i ich synowie - wszyscy znani ze swojej
miłości do koni, kupowali od Claudii źrebaki, wałachy i klacze. I zawsze wracali po następne. Nawet ich
przyjaciele zaczęli pojawiać się u bram posiadłości.
Pani Carstairs dokonała tego wszystkiego w zaledwie dwa lata. Jem był pod wrażeniem. Ślęczała nad księgami do
późna w nocy, gdy inni dawno już spali. Nie było dla niej pracy nic do wykonania i udało się jej przekonać o tym
wszystkich w posiadłości.
Jem westchnął ciężko. Miał wrażenie, że wyrzucenie pani Claudii Carstairs z Ravencroft wcale nie będzie takim
łatwym zadaniem, jak mu się zdawało na początku. Obietnica, że jej nie skrzywdzi, przestała być w tej sytuacji
wykonalna. Włożyła całą swoją siłę i miłość w ten kawałek ziemi i Jem miał przeczucie, że nie będzie szczęśliwa
nigdzie indziej. Ani w łagodnym, rozleniwionym światku Bath, ani w Brighton. Ani nawet w Gloucester.
Co prawda, przy jej urodzie długo nie mieszkałaby sama. Może nawet poślubi tego beznadziejnego półgłówka
Botsforda? Dobry Boże - pomyślał z obrzydzeniem - chyba nie będzie na tyle głupia? Kiedy przerwał im uściski
tego popołudnia, Claudia miała minę, jakby właśnie robiło się jej niedobrze. Ale nawet jeżeli nie będzie to
Botsford, z pewnością znajdzie się jakiś amator jej złotowłosych wdzięków.
Oczywiście, kochany szwagierek nie będzie w stanie zapewnić jej odpowiedniego posagu, gdy Ravencroft
znajdzie się z powrotem w rękach Standisha. Z drugiej strony Jem nie miał wątpliwości, że gdy tylko Thomas
48
dowie się, że nie jest właścicielem Ravencroft, sprzeda szwagierkę pierwszemu, kto da odpowiednio wysoką cenę.
Przecież Claudia nie będzie w stanie zbyt długo opierać się jego wiecznym namowom.
Znowu westchnął na myśl o tym niebezpiecznie niezależnym duchu zamkniętym w drobnym, wiotkim ciele. Było
rażącą niesprawiedliwością, że tak delikatna osóbka sama musi się o siebie troszczyć Nagle zreflektował się. O
czym też on znowu myśli? Tak już ten świat jest urządzony. Już dawno temu zrozumiał, że świat nie jest
sprawiedliwy. Podejrzewał także, że Claudia, będąc żoną Emanuela Carstairsa przez cztery lata, nauczyła się tego
samego.
Jem podszedł do miednicy stojącej w kącie pokoju i zaczął zmywać z siebie całodzienny brud i kurz. Zastanawiał
się, jak długo jeszcze będzie musiał szukać interesujących go papierów. Jak na razie udało mu się odsunąć myśl, że
w ogóle ich nie odnajdzie. Ale przecież przeszukał już prawie wszystkie książki znajdujące się w bibliotece i nic
nie znalazł. W domu było jeszcze wiele książek, ale jeżeli tom, którego szukał, został już dawno sprzedany?
Zrezygnowany wzruszył ramionami. Oczywiście, z dokumentami, które już miał w ręce, odzyskanie Ravencroft
nie powinno być bardzo trudne. Ale jeżeli się mylił? Miał zaledwie zeznanie złożone pod przysięgą przez
człowieka, który pomagał Carstairsowi w jego wstrętnych uczynkach. Ale przecież to oświadczenie zostało
wyciągnięte z Gilesa Daventry’ego pod groźbą dożywotniego więzienia. Czy to wystarczy sądowi? Ponadto fakt,
że Giles Daventry został zesłany do kolonii karnej w Australii i znajduje się teraz po drugiej stronie globu, też nie
ułatwiał sprawy.
Byli też na tym świecie ludzie - Jonasz chociażby - którzy złożyliby zeznania na temat prawdziwego, okrutnego i
podstępnego charakteru Emanuela Carstairsa. Ale czy to wystarczy?
Jem usiadł na krawędzi łóżka i podrapał się po głowie. Dobry Boże, nie zaszedł przecież tak daleko tylko po to,
by Ravencroft znowu został mu odebrany. Schował twarz w dłonie i przez długi czas siedział zgarbiony na brzegu
łóżka. Potem zaczął zdejmować buty. Był tak pogrążony w ponurych rozmyślaniach, że w pierwszej chwili nie
usłyszał cichego pukania do drzwi. Gdy rozległo się ponownie, mocniejsze już i pewniejsze, poderwał głowę i
szybko włożył koszulę. Pomyślał, że to pewnie Jonaszowi coś się przypomniało, więc podszedł do drzwi tylko w
skarpetkach, nie zawracając sobie głowy wkładaniem butów.
Oczy mu się rozszerzyły ze zdumienia, gdy na progu zobaczył małą figurkę trzymającą świecę. Chybotliwy
płomień rzucał złociste błyski na jej rozpuszczone włosy.
Claudia głęboko nabrała powietrza w płuca.
- Muszę z panem porozmawiać - powiedziała wprost.
Bez słowa Jem wpuścił ją do maleńkiego pokoiku i wskazał krzesło. Potem sam usiadł.
Claudia spojrzała mu prosto w oczy. Odpowiedział jej jasnym, lekko rozbawionym spojrzeniem. Zaczerwieniła
się na myśl, że on może przypuszczać, iż chciała się z nim potajemnie spotkać. Zesztywniała i usiadła
wyprostowana na krawędzi fotela. Po jej pierwszych słowach rozbawienie zniknęło z jego oczu.
- Uważam, że nadszedł czas, abyśmy szczerze porozmawiali, milordzie.
Jeżeli oczekiwała jakiejś gwałtownej reakcji, bardzo się zawiodła. Wyraz jego twarzy pozostał spokojny i
nieodgadniony. Powiedział tylko:
- Że co, przepraszam?
- To nic nie da - odrzekła spokojnie. - Nie też nie da dalsze wypieranie się prawdy. Wiem, kim pan jest, i po co
przybył pan do Ravencroft.
Nastała długa chwila milczenia, podczas której Jem nie spuszczał wzroku z jej twarzy.
49
- Rozumiem - powiedział w końcu. - Czy wolno mi wiedzieć, jak doszła pani do tych zaskakujących wniosków?
- Jest pan wyjątkowo podobny do mężczyzny na portrecie, który stoi na strychu. Wiem, że to portret jednego z
Glenravenów.
Poderwała głowę na odgłos jego śmiechu. Spojrzała na niego zdezorientowana.
- Oczywiście - rzekł Jem. - To musi być portret mojego Stryjecznego dziadka Filipa. Matka często wspominała,
że jestem do niego bardzo podobny. Ja sam zawsze uważałem go za dość posępnego typka.
- Domyślam się także, że skoro tak się pan natrudził, by dostać się do domu, to pan jest dziedzicem. Tak?
- Rozumiem. Czy wolno mi wiedzieć, dlaczego oznajmia mi pani o swoich odkryciach właśnie teraz? - Mówił
wyjątkowo spokojnym tonem, ale Claudia wyczuwała jego napięcie.
- Nie mam ochoty wyjawiać tego w tej chwili, milordzie - rzekła ostrożnie dobierając słowa. - Domyślam się
także, że przybył pan tu, by przejąć władzę nad majątkiem.
Tym razem Jem nie odpowiedział, ale oczy zalśniły mu dziwnym blaskiem. Claudia wpatrywała się w niego tak
długo, aż wreszcie niechętnie przytaknął.
- Czy mogę wiedzieć, na jakiej podstawie rości pan sobie pretensje do Ravencroft? - pytała dalej, mając niejasne
wrażenie że stąpa po wyjątkowo cienkim lodzie. - Chyba wie pan, że mój zmarły mąż przejął go od pańskiego ojca
jako zapłatę za długi karciane.
Jem wstał i zaczął przechadzać się po pokoju. Czuł, że myśli przetaczają mu się przez głowę z szybkością lawiny.
Wielki Boże, co prawda od początku wiedział, że prędzej czy później jego podstęp się wyda, ale nie spodziewał
się, że młoda wdowa tak szybko go przejrzy. I co miał teraz zrobić? Myśli goniły jak oszalałe. Nie wiedział
jeszcze, jakich konsekwencji może się spodziewać. W końcu podjął decyzję. Odwrócił się do Claudii. Siedziała na
brzegu fotela, sztywno wyprostowana i najwyraźniej spięta.
- Może opowiem wszystko od początku. Nazywam się Jeremy Standish i owszem, jestem lordem Glenravenem.
Przez pierwsze dwanaście lat mojego życia Ravencroft był moim domem. Mieszkałem tu spokojnie i szczęśliwiec
matką, ojcem i dwiema siostrami, dopóki na horyzoncie nie pojawił się Emanuel Carstairs. Był gościem Gilesa
Daventry’ego, siostrzeńca jednego z tutejszych hrabiów, który traktował posiadłość stryja jak swoją własną i często
przyjeżdżał tu na wypoczynek z Londynu. Carstairs i Daventry znali się już wcześniej i mieli jakieś wspólne
ciemne interesy. Kiedy Carstairsa zaczęli ścigać pokerzyści, których oszukał, postanowił przenieść się na wieś.
Posiadłość Gilesa Daventry’ego okazała się doskonała do tego celu.
Jem przerwał opowiadanie. Po raz pierwszy Claudia wyczuła w jego głosie niepewność. Potem mówił dalej:
- Ojciec był dobrym człowiekiem, ale miał słaby charakter. Rzadko jeździł do Londynu, gdyż nie odpowiadał mu
hałas i szum wielkiego miasta. Wolał swoje konie, posiadłość i rodzinę, którą bardzo kochał. Miał jednak jedną
wadę, tak charakterystyczną dla wszystkich właścicieli ziemskich... był namiętnym hazardzistą. To, kiedy Emanuel
Carstairs się nim zainteresuje, było tylko kwestią czasu. Trzeba także przyznać, że pan Carstairs zyskał sobie
ogromną popularność wśród sąsiadów. Jak zapewne doskonale pani wie, posiadał zadziwiającą zdolność
zjednywania sobie ludzi. Był tak jowialnym, a jednocześnie tak dobrze wychowanym człowiekiem, że - nikt nie
potrafił mu się oprzeć. Wszyscy uważali go za duszę towarzystwa.
Bez słowa Claudia przytaknęła ponuro.
- Pan Emanuel Carstairs stał się częstym gościem w naszym domu, a kiedy ojca nie było w pobliżu, celem jego
umizgów stała się matka. Z czasem go znienawidziłem, choć sam nie bardzo wiedziałem dlaczego. Dużo później
dowiedziałem się, że usiłował uwieść moją młodą, nadal bardzo piękną matkę.
50
- Dobry Boże - szepnęła ze zgrozą Claudia.
- Bardzo często odwiedzał mojego ojca, często grał z nim i Daventrym w karty. Ojciec jakoś nie widział nic
podejrzanego w tym, że pod koniec każdego niemal wieczoru był zadłużony u obu panów. W tym mniej więcej
czasie i w stajniach źle się zaczęło dziać. Na skutek dziwnych chorób i wypadków straciliśmy najlepszego ogiera i
kilka klaczy. W bardzo krótkim czasie ojciec znalazł się w fatalnej sytuacji finansowej.
Claudia przestała kręcić się na fotelu i słuchała z rosnącym zainteresowaniem.
- Nie przestawał jednak grać mimo grożącej mu ruiny, a sesje pokerowe z Carstairsem stawały się nieodłączną
częścią wieczoru. Zaczął także pić ponad miarę. - Jem wstał i podszedł do okna. Długą chwilę patrzył w mrok. -
Żeby nie rozwodzić się nad szczegółami... doszło wreszcie do momentu, kiedy ojciec nie był w stanie oddać
pieniędzy, które był winien. Ale przecież Carstairs był wcieleniem dobroci, pozwolił ojcu zapomnieć o starych
długach i zaciągnąć nowe. Aż pewnej nocy złożył ojcu propozycję nie do odrzucenia. Namówił go do zastawienia
posiadłości. W odróżnieniu od innych okolicznych posiadłości, Ravencroft nie miał hipoteki. Posiadłość była
domem wielu pokoleń Glenravenów, którzy przed wieloma stuleciami opuścili Szkocję z powodu zamieszek.
Osiedliwszy się w Anglii, jakoś nigdy nie pomyśleli o założeniu hipoteki. Dlatego też ojciec mógł sprzedać
posiadłość od ręki. Carstairs zapewnił go oczywiście, że nigdy do tego nie dojdzie. Obiecywał, że ani mu w głowie
sięganie po majątek mojego ojca.
Jem odwrócił się gwałtownie do Claudii i spojrzał jej z rozpaczą w oczy.
- I mój biedny, słaby ojciec uwierzył mu. Jeszcze tej samej nocy podpisał umowę, zobowiązując się do sprzedania
Ravencroft panu Emanuelowi Carstairsowi za sumę jednego funta, jeżeli nie spłaci mu długu do ustalonego w
umowie dnia.
- Wielkie nieba! - jęknęła Claudia. - A co na to pańska matka?
- Ojciec nigdy ani jej, ani nikomu innemu nic nie powiedział. Od tej pory wszystko zaczęło się walić. Ojciec
oczywiście nie przejmował się niczym, pił więcej niż do tej pory i grał w pokera do upadłego. Długi rosły. Dzień
spłaty przyszedł i minął. Niedługo potem ojciec poszedł na spacer późno wieczorem i wpadł do starej studni
znajdującej się nie opodal domu. Znaleźli go następnego dnia rano. Miał skręcony kark.
Claudia odruchowo wyciągnęła do Jema rękę, lecz on tego nie widział. Zapatrzony we własne wspomnienia,
mówił cicho dalej:
- Oczywiście był pijany, więc koroner nie miał najmniejszych trudności z orzeczeniem przyczyn zgonu.
Wypadek, brzmiał jego werdykt; W tydzień później Carstairs przyszedł do mojej matki i pokazał jej dokument
własności majątku. Był przepisany na nazwisko Emanuela Carstairsa.
Claudia patrzyła na niego z pobladłą twarzą.
- Ale przecież... - szepnęła, lecz Jem uciszył ją unosząc rękę.
- Matka nie chciała mu uwierzyć, ale w notariacie okazało się, że wszystkie kroki podjęto zgodnie z prawem i nie
ma odwrotu. Carstairs od razu wprowadził się do Ravencroft, lecz oświadczył wspaniałomyślnie, że nie będzie
wyganiał mojej matki wraz z małymi dziećmi na bruk. Oczywiście, że nie! Przecież nie był potworem! Bardzo
chętnie ożeniłby się z moją matką i adoptował jej dzieci. Ale matka przejrzała go już dawno temu i odmówiła.
Pewnej nocy uciekła z domu zabierając nas ze sobą. Zamieszkaliśmy u jej siostry w Stepney. Mój wuj miał dobrze
prosperujący sklep i przez dwa lata żyło się nam całkiem nieźle. Nawet ich polubiłem. Potem niestety nastały
ciężkie czasy i wujostwo stwierdzili, że nie są w stanie dłużej nas utrzymywać. Przeprowadziliśmy się do ubogiej
dzielnicy Londynu, gdzie matka zarabiała na życie szyciem. Miałem wtedy czternaście lat, a moje siostry
51
dwanaście i dziewięć. Wtedy właśnie rozpocząłem edukację, gdyż bardzo szybko przekonałem się, że życie blisko
doków nie przypomina niczego, co znałem do tej pory. Ani w Gloucestershire, ani nawet w Stepney. - Uśmiechnął
się ponuro. - Tak Pizy okazji przybrałem nazwisko od miesiąca, w którym pojawiłem się w Londynie. Zmyślnie,
nieprawdaż? - Claudia zadrżała, ale on nie zwrócił na to uwagi. - Miałem czternaście lat i uczyłem się szybko.
Wkrótce zacząłem przynosić do domu małe sumki. Na pytania matki, skąd biorę pieniądze, opowiadałem zmyślone
miłe bajeczki. Nie chciałem, by się dowiedziała, że dziedzic lordów Glenravenów został zwykłym złodziejaszkiem.
Claudia płakała już otwarcie. Jem jednak nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. Kontynuował spokojnym tonem.
- Dwa lata po naszej przeprowadzce do Londynu matka Schorowała i umarła. Parę dni później zmarła moja
młodsza siostra. Od tej pory troszczyłem się, jak mogłem, o Beth... moją jedyną krewną.
Głos Jema zadrżał i Claudia obawiała się, że za chwilę się załamie. Ale po chwili kontynuował sucho:
- Chroniłem ją, jak mogłem, przed otaczającym nas złem i podłością. Znalazłem mały pokoik na poddaszu
portowej tawerny. Beth pomagała kucharce, podczas gdy ja jak zwykle kradłem. W nocy przytulaliśmy się do
siebie i opowiadałem jej historie o Ravencroft... o drzewach, na które się wspinałem... o dolinach, po których
biegałem. Obiecywałem, że kiedyś tam z nią wrócę. Ale pewnego dnia po powrocie do naszego pokoiku już jej nie
zastałem. Szukałem jej przez wiele dni. Zasypywałem pytaniami właściciela tawerny i jego żonę, krążyłem po
okolicy i wykrzykiwałem imię siostry. Zaczepiałem nawet przechodniów pytając, czy nie widzieli dziewczynki o
długich czarnych włosach i błękitnych oczach. Miała dopiero czternaście lat. W końcu dowiedziałem się od jednej
z jej koleżanek, że została porwana. Stały razem przed wystawą sklepową, gdy od tyłu zaszedł je mężczyzna i po
prostu zabrał Beth. Wsadził ją do powozu i odjechał.
- Nie rozumiem. Kto mógłby...
- Beth była bardzo piękną dziewczynką, pani Carstairs - odrzekł cierpko Jem. - I bardzo młodą. Dokładnie
odpowiadała wymaganiom niektórych londyńskich burdeli.
Tym razem Claudia nie była w stanie wykrztusić nawet słowa. Patrzyła na Jema w niemym przerażeniu.
- Nigdy więcej jej nie zobaczyłem. Dowiedziałem się wszakże, że pewien człowiek w okolicy nagabuje młode
dziewczęta do pracy w burdelach i szuka dla nich klientów. Dowiedziałem się także, że pracuje dla niejakiego
Gilesa Daventryego.
- O mój Boże! - zawołała Claudia. Jej dłoń odruchowo powędrowała do ust.
- Chociaż nie przestawałem szukać, nigdy nie odnalazłem Beth - zakończył Jem. Wrócił do swojego fotela i
usiadł ciężko. Wydawało się, że nagle poczuł się nieswojo. Pochylił się w stronę Claudii i złożył dłonie.
Przybierając lekki ton, dodał:
- Jak się pani domyśla, bardzo zainteresowałem się panem Gilesem Daventrym, i to nie tylko z powodu siostry.
Od śmierci ojca dręczyło mnie paskudne podejrzenie. Widzi pani, na parę lat przed wypadkiem ojca studnia została
przykryta drewnianymi deskami. Były w dobrym stanie i zapewniały bezpieczeństwo. Właśnie na dzień przed jego
śmiercią przechodziłem tamtędy i stanąłem na tych deskach. Więcej... skakałem po nich. Uwielbiałem specyficzny
dźwięk, jaki wydawały. Taki pusty i drewniany... Deski były w doskonałym stanie, jak zwykle. Całe i mocne. A
jednak w dzień po śmierci ojca były zbutwiałe i wyraźnie stare. W środku była duża postrzępiona dziura.
Claudia jęknęła cicho, gdy przed jej oczyma pojawiły się słowa: wtorek, nt. - wymienić deski. Tak było napisane
na kartce papieru, którą zostawiła na górze w sypialni. Poczuła nieprzepartą ochotę, by poderwać się z fotela i
uciec z pokoju.
Jak gdyby odczytując jej myśli, siedzący naprzeciw mężczyzna powiedział pozbawionym wyrazu głosem:
52
- Czyżbym wprawił panią w zakłopotanie, pani Carstairs? Ale obawiam się, że jest tego więcej. Znacznie więcej.
10
Z biegiem czasu - kontynuował Jem - zacząłem podejrzewać, że mój ojciec został zamordowany. Chciałem
wrócić do Ravencroft i publicznie oskarżyć Emanuela Carstairsa, ale nawet w wieku czternastu lat doskonale
zdawałem sobie sprawę z beznadziejności sprawy. Nie miałem ani cienia dowodu przeciwko niemu, więc
prawdopodobnie roześmiałby mi się prosto w twarz... albo zabił, jak mojego ojca. Tak więc, jeśli mogę tak to ująć,
poświęciłem się obserwowaniu Gilesa Daventry’ego. Dowiedziałem się, gdzie mieszka, i śledziłem go od tej pory.
Kiedy zacząłem zdawać sobie sprawę, jak mało mogę zdziałać sam, stworzyłem siatkę informatorów, którzy
pomagali mi z dużym oddaniem. Śledzili Daventry’ego, kiedy ja nie mogłem. Spisywałem nazwiska wspólników,
jego przychody i rozchody, z kim rozmawiał i z kim załatwiał interesy. Stworzyłem całą kartotekę jego
przestępstw, gdyż miałem zamiar zaszantażować go, by powiedział mi wszystko, co wie na temat spisku Carstairsa.
Po raz pierwszy, odkąd zaczął mówić. Jem spojrzał na Claudię. Uśmiechnął się ponuro na widok przerażenia
widocznego w jej oczach.
- Nie bierz sobie tego tak do serca, moja droga. To było wiele lat temu.
- Tak, ale je... milordzie, przecież... - Nie dokończyła. Jem położył rękę na jej dłoni.
- Myślę, że w tych okolicznościach spokojnie możesz nadal nazywać mnie Jem.
Rozbawienie w jego oczach nie umknęło uwagi dziewczyny, ale zbyt była pochłonięta uczuciem, jakie w niej
wzbudzały jego palce, by zareagować. Ledwie uniosła brwi. Jem mówił dalej bez pośpiechu.
- Później, kilka miesięcy temu, moi informatorzy zaczęli mi donosić o dziwnych powiązaniach Daventry’ego z
młodym człowiekiem o nazwisku Chad Lockridge. Ten dżentelmen zakochał się w kobiecie, którą Daventry chciał
mieć dla siebie. To była córka księcia, młoda, piękna i niezwykle bogata panna. Do tego czasu Giles Daventry
wyrobił już sobie doskonałą opinię w londyńskich wyższych sferach. Niestety, jego pociąg do kart, alkoholu i
kobiet dał znać o sobie i Daventry znalazł się w rozpaczliwej sytuacji finansowej. Nic więc dziwnego, że chciał się
jak najszybciej i jak najlepiej ożenić. Kilka lat wcześniej Lockridge był zmuszony opuścić Londyn, a mam
wrażenie, że Daventry maczał w tym swoje brudne łapska. Ale gdy Lockridge wrócił do kraju, bardziej zamożny i
wpływowy niż przed wyjazdem, Giles znowu się nim zainteresował. Pewnego wieczora stałem przed ogromnym
domem w Mayfair, w którym odbywało się przyjęcie. Czekałem, aż pojawi się Giles Daventry. Zobaczyłem, że
Lockridge wychodzi z przyjęcia pierwszy... sam. Nie wsiadł do powozu, tylko poszedł na piechotę przed siebie.
Wiedziony przeczuciem poszedłem za nim. Dlatego też byłem na miejscu i mogłem mu pomóc, gdy został
zaatakowany przez bandę opryszków. Od tego czasu zawiązaliśmy coś w rodzaju spółki. Miłym efektem naszych
działań było aresztowanie Daventry’ego pod zarzutem porwania, kradzieży i kilku jeszcze innych przestępstw.
Okazało się, że pan Daventry naprawdę chciał zrujnować Lockridge’a i nie zawahał się użyć wyjątkowo
podstępnych metod.
Claudia odetchnęła głęboko.
- I Daventry powiedział...
- Wszystko, co chciałem wiedzieć. Dzięki wstawiennictwu Lockridge’a, który stał się bardzo wpływowym
człowiekiem, udało się namówić sąd, by wysłał Daventry’ego do kolonii karnej, zamiast skazywać go na śmierć.
Przez trzy dni śpiewał jak ptaszek w klatce.
- Ale jaka była jego rola w planach Emanuela? - zapytała Claudia obawiając się odpowiedzi. Jej dłonie nadal
zaciśnięte były na ręce Jema, lecz nie miała ochoty tego zmieniać.
53
- Ach, pan Daventry, oprócz innych swoich zdolności, był wyjątkowo dobrym fałszerzem. Od czasu do czasu
wyświadczał usługi Emanuelowi Carstairsowi, co obu wyszło na dobre. Wiele zyskali na tej współpracy. Kiedy
Carstairs pojawił się w okolicy i poznał mojego ojca... no i moją matkę... pokusa przejęcia Ravencroft była nie do
odparcia. Widzisz, mój ojciec był naiwny, nie miał pojęcia, jakie zło może się zagnieździć w duszy innego
człowieka. Widział Carstairsa tak, jak ten chciał, by go postrzegano... jako miłą, przyjacielską duszę, lubiącą od
czasu do czasu zagrać w pokera. Ojciec miał też wyjątkowo słaby charakter... i zbyt lubił karty. Mówiąc krótko, był
doskonałym celem intrygi. Wpędzenie ojca w długi nie zajęło Carstairsowi zbyt wiele czasu. Jak każdy nałogowy
gracz, im więcej ojciec tracił, tym mocniej wierzył, że przy następnym rozdaniu szczęście się do niego uśmiechnie.
Najwyraźniej nie miał pojęcia, jak głęboko wpadł w szpony twojego męża, gdyż kiedy pewnego wieczora Carstairs
przedstawił mu wielkość długu, ojciec był bardzo zdziwiony. Kilka dni potem Carstairs zaproponował zastawienie
posiadłości za długi. Ojciec oczywiście uwierzył jego zapewnieniom, że nigdy nie będzie musiał oddawać
Ravencroft. Carstairs zapewniał go również, że wkrótce zdoła się odegrać. Ojciec mu uwierzył. Podpisał papiery
przyrzekające prawa własności Ravencroft Emanuelowi Carstairsowi, jeżeli długi nie zostaną spłacone w ciągu
dwóch miesięcy. Ojciec wiedział, że jeżeli sprawy jeszcze się pogorszą, zawsze będzie mógł sprzedać konie i w ten
sposób zdobyć pieniądze na spłatę długu. Może i to by coś pomogło, ale ojciec nie miał już możliwości, by plan
zrealizować.
Przy ostatnich słowach głos mu stwardniał. Spojrzał przeobrażonej Claudii prosto w oczy.
- Mówiłem, że to nie jest mila historia. - Nie dając jej szansy na odpowiedź, mówił dalej: - Jak już wspominałem,
ojciec zaczął pić. Podczas jednej z wizyt w Ravencroft... jakże matka ich nie znosiła... Carstairs zachowywał się
obrzydliwie i niegodnie. Nie opuścił żadnej sposobności, by dotknąć mojej matki. Wszędzie chodził za nią krok w
krok, zachowywał się w najbardziej poufały sposób i na wszelkie sposoby starał zapewnić ją o swoim oddaniu.
Jem poczuł, że dłonie dziewczyny drżą. Nawet nie myśląc, co robi, podniósł je do ust i pocałował lekko. Potem
kontynuował pospiesznie:
- Podczas jednej z wizyt Daventry i Carstairs namówili ojca, by pokazał im mały sejf w ścianie gabinetu, gdzie
znajdowały się wszystkie dokumenty posiadłości. Data spłacenia długu nadeszła, a gra w karty i picie do późna w
noc było cowieczornym rytuałem. Pewnego wieczoru, po nad wyraz ostrym piciu, Daventry wrócił do domu w
środku nocy. Czyżbym zapomniał nadmienić, że był z niego także kawał niezłego włamywacza? Obrabiał sejfy -
dodał tonem wyjaśnienia. Claudia patrzyła na niego nic nie mówiąc. - Wyciągnął akt własności Ravencroft z sejfu i
sfałszował podpis ojca na dokumencie przekazania własności.
- Ale jak?... - Młoda kobieta miała wrażenie, że nie zniesie już ani słowa więcej. Jednak nie była w stanie po-
wstrzymać ciekawości. - Czy chce pan powiedzieć, że Emanuel?...
- Tak. Następnego dnia przyszedł do Ravencroft i zaczął przepraszającym tonem mówić o „wczorajszej nocy”.
Widząc brak zrozumienia na twarzy ojca, powiedział coś w stylu: „och, mój drogi, czyżbyś nie pamiętał?”
Oczywiście, że ojciec niewiele pamiętał, gdyż jak zwykle prawie cały wieczór był pijany jak bela. Carstairs
poinformował wtedy ojca, że poprzedniego wieczora zawarli układ, w efekcie którego ojciec przekazał mu prawo
własności. Jak możesz sobie wyobrazić, ojciec był przerażony. Jednak Carstairs, jak przystało na dobrego przyja-
ciela, pospieszył zapewnić go, że nigdy nie zechce odebrać mu majątku. Ależ skąd! Przecież stać go na jeszcze
chwilę cierpliwości. Poczeka... da ojcu jeszcze trochę czasu na spłacenie długu. Ojciec nadal nie miał pojęcia, że
Carstairs go oszukał. Oszołomiony bólem pojechał z nim do notariusza, grzecznie wypełnił wszystkie potrzebne
formularze i podpisał wszystkie wymagane dokumenty. Pod koniec dnia Emanuel Carstairs był właścicielem
54
Ravencroft... ziemi, budynków, stajni, koni... wszystkiego.
- Dobry Boże - szepnęła Claudia. - Wiedziałam, że Emanuel był podłym człowiekiem, ale jak pański ojciec mógł
dać się aż tak nabrać?
- Sam się nad tym nieraz zastanawiałem. - Jem roześmiał się. - Prawie go za to nienawidzę. Ale przecież nie mógł
nic poradzić na to, jaki był. Do tej pory pozostał w moich Wspomnieniach jako wesoły mężczyzna, który podrzucał
mnie wysoko, by potem złapać w ramiona i mocno przytulić. Bardzo kochał moją matkę... i siostry, i mnie...
tylko...
- Tylko że picie i hazard kochał bardziej - dokończyła smutno Claudia. - Wiem coś o tym... mój ojciec był
podobny. Przehandlował swoje córki, by zaspokoić namiętności.
Jem poderwał głowę i spojrzał na nią zaskoczony.
- Tak, słyszałem... - powiedział łagodnie. - Bardzo mi przykro.
Claudia popatrzyła na niego płonącymi oczami. Wyrwała dłonie z uścisku i mimowolnie zacisnęła w pięści.
- To niech panu nie będzie - odparła ostro. - Przetrwałam Emanuela Carstairsa, to przetrwam i to. Nie należę już
do żadnego mężczyzny i co noc dziękuję za to Bogu. Jem nie znalazł na to żadnej odpowiedzi, kontynuował więc
spokojnie:
- Jestem pewien, że domyśliła się pani reszty mojej historii. W niecały miesiąc po przepisaniu przez ojca praw
własności na Carstairsa ten zamienił dobre, mocne deski przykrywające studnię na stare i zbutwiałe, a następnego
dnia ojciec miał ów „wypadek”. Studnia znajdowała się nie opodal naszego sadu. To była ulubiona dróżka ojca.
Zawsze chodził tam na spacery. Po jego śmierci Carstairs natychmiast zabrał się do mojej matki. - Jem uśmiechnął
się ponuro. - Pewnego dnia stawiłem mu czoło. W ślepej ignorancji moich dwunastu lat powiedziałem mu, by
„przestał niepokoić mamę, bo ona wolałaby umrzeć niż wyjść za ciebie”. Ryknął śmiechem i jednym potężnym
ciosem zwalił mnie z nóg. Nikomu o tym nie powiedziałem, ale matka widziała siniaka na mojej twarzy i sama
wyciągnęła wnioski. Tydzień później byliśmy już w drodze do Stepney. Zabraliśmy tylko niezbędne rzeczy.
W pokoiku zapadła długa cisza. Claudia z uwagą przyglądała się swoim palcom, a Jem z jeszcze większym na-
pięciem przyglądał się młodej kobiecie. Pomyślał, że wygląda jak wczesnochrześcijańska męczennica czekająca na
opadnięcie katowskiego topora - ale czekająca nie z przerażeniem, lecz z tak ogromną godnością, że człowiekowi
dech zapierało.
W końcu podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Czyżby chciał mi pan powiedzieć, że jest prawowitym właścicielem Ravencroft?
- Tak - odrzekł po prostu, lecz w jego głosie Claudia wyczytała zmęczenie wędrowca, który wreszcie dotarł do
bezpiecznego schronienia.
- Oczywiście ma pan zeznania Gilesa Daventry’ego poświadczające pana słowa?
- Tak. - Po raz pierwszy w głosie Jema pojawił się niepokój.
- Czy uważa pan, że to wystarczy do przekonania władz?
Jem poczuł, że zaczyna się pocić. Ta młoda wdowa nie była wcale taka głupia. Najwyraźniej już zdążyła się
zorientować, co było słabym punktem jego planu.
- Tak - powtórzył po raz trzeci, mając nadzieję, że głos mu nie drży.
Claudia wstała z fotela i tym razem to ona zaczęła nerwowo przechadzać się po wytartym dywanie. W końcu
stanęła tuż przed Jemem i spojrzała mu w oczy.
- Mam wrażenie, że nie powiedział mi pan wszystkiego, milordzie. Powinien pan mi wyjaśnić, dlaczego nie
55
przybył pan do Ravencroft tak, jak to pan opisał? Dlaczego nie zajechał pan przed frontowe drzwi, ze wsparciem
prawników i władz?
Po raz pierwszy od wielu lat Jem nie wiedział, co odpowiedzieć. Jedyne, na co było go stać, to kpiarskie
przekrzywienie głowy i lekkie uniesienie brwi.
- Uważam, że przybył pan tu, by coś odnaleźć - kontynuowała Claudia, uważnie dobierając słowa. - Coś ukrytego
w jednej z książek, choć zdaje się, że nie bardzo wie pan w której. - Spojrzała przelotnie na Jema i z pewną
satysfakcją zobaczyła, że kręci się niespokojnie. Uśmiechnęła się lekko. - Nie mogłam nie zauważyć pańskiego
wyjątkowego zainteresowania losem książek z biblioteki ani też zadziwiającego zwyczaju czytania do późnej nocy.
Jem wciągnął głęboko powietrze. Wychodziło na to, że będzie musiał wszystko opowiedzieć tej złotowłosej
wiedźmie. Jedyne, co mu pozostało, to mieć nadzieję, że wyjawienie tajemnicy wyjdzie mu na dobre.
- Jest pani wyjątkowo spostrzegawcza, pani Carstairs. - Claudia nie zareagowała na tę małą zaczepkę. Nie
zwróciła także uwagi na uśmieszek igrający mu na ustach. - Giles Daventry zdradził mi jeszcze jeden sekret. Pani
zmarły mąż podobno zawsze robił wykazy spraw do załatwienia. Było to u niego nieomal chorobliwe. Daventry
mówił, że nawet w przypadku nielegalnych przedsięwzięć Emanuel Carstairs wszystko rozpracowywał, szczegół
po szczególe, i zapisywał na luźnych kartkach papieru. Oczywiście, zawsze bardzo dbał o to, by wszelkie dowody
jego nieuczciwości zostały zniszczone.
- Tak - odrzekła Claudia, a rysy jej stwardniały. - Przypominam sobie.
- Kiedy w domu Daventry’ego obaj przyjaciele usiedli w ciszy i spokoju, by zaplanować upadek Glenravena,
Carstairs jak zwykle sporządził listę. Gdy już wszystko było ustalone, zmiął zapisane kartki papieru w kulkę i
wrzucił do paleniska. Potem, gdy już wychodzili z pokoju, Daventry zauważył, że skrawek papieru ostał się na
brzegu paleniska. Był to najbardziej kompromitujący fragment listy. Nie bardzo wiedząc, dlaczego to robi, zabrał
papier i wsadził go do kieszeni, po czym podążył za Carstairsem. Dopiero jakiś czas później, gdy Emanuel już na
dobre zadomowił się w Ravencroft, Daventry powrócił do Londynu, by zająć się swoimi interesami. Według jego
opinii Carstairsowi zaczęło się zbyt dobrze powodzić, więc spróbował go szantażować. Zaatakował Carstairsa w
jego własnej bibliotece, lecz ten tylko zganił Daventry’ego za głupotę i wskazał na jeden bardzo prosty fakt...
mianowicie, że lista w równym stopniu obciążała i jego. Zastanowiwszy się jednak chwilę, poszedł po rozum do
głowy i wezwał służącego, także zawodowego łobuza. Polecił mu przeszukać pokój Daventry’ego. Daventry miał
ów skrawek papieru w kieszeni, co nie było rozsądne, lecz w tym przypadku uratowało mu skórę. Carstairs nie
domyślił się, że młody człowiek mógł popełnić aż taki błąd. Daventry wiedział, że nie znalazłszy nic w jego
pokoju, Carstairs wkrótce przeszuka jego kieszenie. Los mu Jednak sprzyjał i pod postacią wikarego zastukał do
drzwi. Carstairs zmuszony był wyjść z pokoju, zapewne tylko na tak długo, by wyprosić wikarego za drzwi, lecz to
starczyło Daventry’emu. Schował skrawek papieru między okładki a grzbiet najbardziej zakurzonej książki w
pokoju, stojącej w najciemniejszym kącie. W dzikim pośpiechu udało mu się tylko zauważyć, że tomik miał w
tytule słowo „wiejski”.
Claudia zdusiła śmiech i Jem spojrzał na nią ostro.
- Och, nic, nic... myślałam tylko o tych małych kamyczkach, które są w stanie wywołać ogromne lawiny.
Patrzył na nią przez długą chwilę, po czym mówił dalej:
- Daventry miał nadzieję, że wcześniej czy później zdoła odzyskać dokument. Jednak nie udało mu się to.
Carstairs nie tylko mu nie zapłacił, ale wręcz zagroził, że jeżeli kiedykolwiek zdradzi jakiś jego sekret, gorzko tego
pożałuje. Daventry już nigdy nie przekroczył progu biblioteki. Nie muszę chyba wyjaśniać, że nie mając żadnego
56
dowodu przeciwko Carstairsowi, nie próbował żadnych sztuczek.
Claudia patrzyła mu w oczy bez mrugnięcia.
- Czyżby chciał mi pan powiedzieć, że dowód na poparcie pańskich wywodów znajduje się w jednej z książek w
bibliotece?
- Tak. - Jem westchnął. - To był główny powód mojej maskarady. Pomyślałem, że korzystniej będzie dodać ten
dokument do już przeze mnie posiadanych. Nie chciałem ciągnącej się wiele lat rozprawy sądowej. Wmówiłem
sobie, że pani też taka ewentualność by nie odpowiadała.
- Milordzie, chyba nie oczekuje pan teraz, że spokojnie usunę się z Ravencroft, przyznając się do porażki? -
zapytała cicho, a Jem niespokojnie poruszył się na krześle.
- No cóż, muszę przyznać, że tak to sobie wyobrażałem. Z posiadanymi już dowodami winy Carstairsa nie będę
miał najmniejszych trudności ze zdobyciem nakazu przeszukania całego domu. Domyślam się, że prowadziła pani
zapiski, co i komu sprzedawała ze zbiorów bibliotecznych? Jeżeli nie uda mi się nic znaleźć w książkach w domu,
będę musiał szukać w tych sprzedanych. W końcu znajdę to, czego szukam.
W szarych oczach Jema nie było nic poza uprzejmym czekaniem na odpowiedź. Claudia wiedziała jednak, że stoi
w obliczu tak niebezpiecznej siły, że powinna trząść się jak liść na tym nędznym fotelu. A jednak czuła jakieś
dziwne podniecenie. Zdawało się, że nagły podmuch wiatru wywiał z jej duszy wszystko, co kiedykolwiek było w
niej tchórzliwego, i ujawnił w niej siłę i niezniszczalność diamentowego ostrza. Tak bardzo była wpatrzona w jego
oczy, że dopiero po chwili dotarło do niej znaczenie słów.
- Rekompensata? - spytała niemądrze.
- Oczywiście. Nie zamierzam przecież wyrzucić pani i pani ciotki bez grosza w zimny i nieprzyjazny świat. Chcę
zaproponować wam korzystną ugodę.
- Jakże to łaskawie z pańskiej strony, milordzie. Ale czy wolno mi zapytać, skąd weźmie pan pieniądze? Z tego,
co mi pan powiedział, wychodzi aż nadto wyraźnie, że od czasu opuszczenia Ravencroft żył pan klepiąc biedę w
londyńskich dokach.
- Jeżeli odniosła pani takie wrażenie, pani Carstairs, to jest ono błędne. Moje pierwsze lara w Londynie były
rzeczywiście niezbyt wesołe. Jak już jednak wspominałem, nie było zajęcia, którego bym się nie podjął. Przy
odrobinie szczęścia zostałem kieszonkowcem, i to niezłym - dodał widząc niedowierzanie w oczach Claudii. - W
odróżnieniu od moich znajomych i sąsiadów, nie trwoniłem skradzionych pieniędzy na alkohol i kobiety. Miałem
też dużo szczęścia, że człowiek, dla którego, hm... pracowałem, był dość uczciwy, co się rzadko zdarza.
Mieszkałem u niego, a jego żona dokarmiała mnie, jak mogła. Pewnego dnia załatwialiśmy wspólnie interesy, lecz
zaskoczyła nas policja. Mój towarzysz uciekł, zostawiając mnie wraz z torbami pełnymi wszelakich dóbr. - Krzywy
uśmiech zagościł na jego wargach. - O włos uniknąłem deportacji i posiedziawszy trochę w więzieniu wróciłem do
zawodu. Zająłem miejsce mojego tchórzliwego wspólnika i zostałem paserem. Jednak dopiero gdy trochę
podrosłem, odkryłem w sobie zadziwiający talent do gier hazardowych. - Uśmiechnął się na widok jej zaskoczenia.
- Wszyscy w Londynie grają. Od dżentelmenów z wyższych sfer, aż po najpodlejsze szczury portowe. Ktoś, kto
potrafi przewidzieć wynik gry, może zarobić wyjątkowo dużo pieniędzy.
- Jakiej gry? - zapytała Claudia zdradzając pewne oznaki zainteresowania.
- No, na przykład wyścigów konnych. Przestudiowałem historie wszystkich szkap, jakie kiedykolwiek biegały na
torach Anglii, i stałem się ekspertem. Stałem się również mistrzem w wykorzystywaniu gier, których wynik był mi
znany od początku.
57
- Nie rozumiem...
- Czy gdybym w tej chwili ustawił na stole rząd butelek, a z kieszeni wyjął myszkę i zaproponował zakład, do
której butelki wejdzie zwierzątko, czy nie można by było nazwać tego klasycznym zakładem?
- Oczywiście, że nie!
- Cóż, gdyby była pani hazardzistką, na pewno zgodziłaby się pani ze mną - odrzekł Jem trochę niecierpliwie. -
Tak czy owak miałem mnóstwo klientów w każdym szynku, do którego przyszedłem z moją myszką. Na dodatek
wygrywałem za każdym razem - dodał skromnie.
- Ale jak? - Claudia nie mogła się oprzeć.
- Bo tak się składało, że wiedziałem, iż żadna mysz nie lubi chodzić tam, gdzie innej przed nią nie było.
Natomiast z całą pewnością pójdzie ścieżką, na której będzie czuła współbratymców.
- To nic nie wyjaśnia.
- To wyjaśnia wszystko. Do moich zakładów używałem świeżo wymytych butelek... z wyjątkiem jednej, którą
bardzo lekko nacierałem mysimi odchodami. Kiedy stawiałem zwierzątko na stole, pędziło jak po sznurku do
butelki, która pachniała innymi myszami.
- Och!
- Rzeczywiście, trochę to obrzydliwe. Ale jakie skuteczne!
- Chyba nie chce pan powiedzieć, że w ten sposób dorobił się fortuny!
- No, nie. Ale takie były początki. Poza tym wcale nie powiedziałem, że dorobiłem się fortuny. Udało mi się jed-
nak odłożyć całkiem przyzwoitą sumkę, a majątku dorobię się już tu, w Ravencroft. Mam wystarczająco dużo
pieniędzy, by odkupić ziemię od Squire’a Fostera i nabyć nowe stado owiec. No i zamierzam dobrze się ożenić -
dodał cynicznie.
- Co takiego? - Claudii wydawało się, że źle usłyszała.
- Mam nadzieję, że mój majątek i tytuł pozyskają dla mnie sympatię jakiegoś dziedzica lub okolicznego kupca,
który miałby córkę na wydaniu - wyjaśnił cierpliwie Jem.
Claudia potrząsnęła głową. Postanowiła zignorować tępy ból, który wzbudziły w niej jego słowa.
- To najokrutniejsza, najzimniejsza i najbardziej wyrachowana rzecz, jaką w życiu słyszałam!
- Czyżby była pani typem romantyczki, pani Carstairs? Cóż, ja nie jestem. Przetrwałem tylko dzięki temu, że
twardo stąpałem po ziemi. Nie widzę nic złego w związku zawartym na podobnych warunkach, jeżeli obie strony
nie mają nic przeciwko temu. W każdym razie... - dodał pospieszne, obserwując gniew i rozgoryczenie błyskające
w jej oczach - chciałem zapewnić panią, pani Carstairs, że nie będzie pani zmuszona do opuszczenia Ravencroft
bez grosza przy duszy.
Claudia odwróciła się do niego z promiennym uśmiechem.
- Ależ ja wcale nie zamierzam opuścić Ravencroft, milordzie.
- Ale przecież dopiero co powiedziałem pani, że...
- Wiem doskonale, co pan powiedział, milordzie. A teraz, czy będzie pan na tyle łaskaw, by wysłuchać tego, co
mam do powiedzenia? Mam zamiar złożyć propozycję nie do odrzucenia.
11
Przez chwilę Jem patrzył na nią zaskoczony.
- C-co takiego? - zapytał wreszcie, nie poznając własnego głosu.
- Propozycję, milordzie. - Z mocno walącym sercem wygładziła suknię. Zastanawiała się, czy bardzo trudno
58
będzie jej żyć ze świadomością, iż zataiła przed lordem Glenravenem odnalezienie listy Emanuela. Utwierdziwszy
się w postanowieniu, uspokoiła sumienie, powtarzając sobie, że kompromis obu stronom wyjdzie na dobre. Po
wielogodzinnych gorzkich przemyśleniach doszła do wniosku, że nie ma prawa pozbawiać lorda Glenravena jego
własnego domu. Ravencroft nie należał do niej i nie miała do niego żadnych praw.
- Przecież Ravencroft jest także moim domem! - wołała i płakała w ciszy swojej sypialni. Może i nie urodziła się
tutaj, ale kochała każdy kamień w murach domu i każdą piędź ziemi. Na Boga, nie pozwoli sobie tego odebrać!
Była dumna ze swego opanowania. Wróciła na fotel nie okazując targających nią uczuć.
- Wspominał pan o rozprawie sądowej - kontynuowała. - Wydaje się pan być bardzo pewny siebie. Uważa pan
zapewne, że wygrałby ją, lecz ja nie mogę się z tym zgodzić - Spojrzała na niego spod spuszczonych rzęs i
zauważyła, że jego oczy Pobrały kolor gradowych chmur tuż przed burzą. Zaniepokojona mówiła szybko dalej: -
Jednakże, nie mniej niż pan, chciałabym załatwić całą rzecz pokojowo.
- W takim razie jedyną rozsądną decyzją będzie...
Uniosła dłoń i ku jej ogromnemu zaskoczeniu Jem zamilkł, tłumiąc gniewny pomruk.
- Jak już powiedziałam, nie chcę, by ta sprawa ciągnęła się w nieskończoność, proponuję więc, że zrzeknę się
wszelkich praw do Ravencroft, w zamian...
- Co takiego? - Na twarzy lorda Glenravena pojawiła się dziwna mieszanina ulgi i zaskoczenia. - Czyżby pani się
poddawała?
- Niezupełnie, milordzie - odrzekła ostro Claudia. - Zrzekam się praw do posiadłości pod jednym... właściwie
dwoma warunkami.
- Jakimi? - równie ostro zapytał Jem.
- Że pozwoli pan pozostać tu cioci Auguście... jako gospodyni i że zatrudni mnie pan jako koniuszego.
Na twarzy jego lordowskiej mości odbiło się zaskoczenie, złość i niedowierzanie.
- Nie mówi pani poważnie! - zawołał.
Claudia nawet nie trudziła się, by mu odpowiedzieć. Uśmiechnęła się najpiękniej, jak potrafiła.
Gdy Jem otrząsnął się już z pierwszego szoku, rzekł:
- Ależ to śmieszne! Niby dlaczego miałbym zgodzić się na tak dziwaczną propozycję? Sam potrafię zająć się
stajniami, a jeżeli chodzi o prowadzenie domu, to każda wieśniaczka...
- Oczywiście, że sam doskonale poradzi pan sobie z hodowlą koni - niecierpliwie przerwała mu Claudia. - Ale nie
ma pan pojęcia, co działo się w stajniach Ravencroft w ciągu ostatnich paru lat, i jeszcze dużo czasu upłynie, zanim
wciągnie się pan w interesy. To może mieć fatalne skutki. Czy jest pan pewien, że pana na to stać? Poza tym o
wiele korzystniej byłoby, gdyby poświęcił pan swój cenny czas na odbudowę owczarni i powiększenie stada owiec.
Jem rozważał jej słowa w milczeniu. Miała rację, ale...
- Zna się pani na koniach niewiele lepiej ode mnie - powiedział z dziecinnym uporem.
- To mogło być prawdą kilka lat temu, ale sporo się nauczyłam od tamtej pory. Poza tym jestem naprawdę dobra
w prowadzeniu rachunków i inwestowaniu pieniędzy tak, by przynosiły jak największy dochód. Jestem także
całkiem niezłym handlowcem - dodała spuszczając skromnie oczy.
Jem uśmiechnął się mimo woli. Musiał przyznać, że jej propozycja bardzo mu się podoba. W następnej chwili
uśmiech zniknął. Chyba postradał resztki rozumu! Jeżeli ta ślicznotka zostanie w Ravencroft, nic dobrego z tego
nie wyniknie. Wiedział doskonale, że plotka ma szybkie nogi. I nawet jeżeli on zupełnie się tym nie przejmował -
nie byłby pierwszym właścicielem ziemskim, który ma na utrzymaniu piękną kobietę - to dla niej mogłoby się to
59
skończyć katastrofą. Jej szansę na powtórne, miejmy nadzieję, szczęśliwsze małżeństwo byłyby poważnie
zagrożone.
- Jeżeli niepokoi pana opinia publiczna, milordzie, to oczywiście razem z ciocią Augusta wyprowadzimy się z
domu. - Jem spojrzał na nią oszołomiony. Czyżby czytała w jego myślach? - Przeniesiemy się do domku na
wzgórzu. Znajduje się dostatecznie daleko od domu, by zapobiec podejrzeniom sąsiadów, a jednocześnie
dostatecznie blisko, abyśmy wraz z ciocią nie miały problemu z wypełnianiem naszych obowiązków. Wiem, że
zgodnie ze zwyczajem gospodyni powinna mieszkać w domu, ale mam nadzieję, że przymknie pan oczy na tę małą
niedogodność.
Jem machnął niecierpliwie ręką. Miał wrażenie, że jak doświadczony kupiec skupiała jego uwagę na małym,
łatwym do rozwiązania problemie tylko po to, by nieświadomie pominął o wiele poważniejszy. Dobry Boże,
czyżby naprawdę uważała, że jeżeli wprowadzi się do domku na terenie jego posiadłości, oddalonego o niecałe pół
mili od jego domu, języki wiejskich plotkarzy zamilkną jeżeli tak, to spotka ją smutne rozczarowanie.
Z drugiej strony panna Augusta Melksham była uosobieniem wszelkich cnót i przyzwoitości. Sama obecność tej
skromnej i poważnej osoby w domu w ciągu dnia i w domku na wzgórzu w nocy powinna zmienić sytuację.
Ponadto Claudia Carstairs pozyskała sobie w Ravencroft nieskazitelną opinię, co też miało niebagatelne znaczenie.
Potrząsnął głową. Co też mu znowu chodzi po głowie? Pomysł był nieprawdopodobny... aż śmieszny... a jednak?
Wyobraził sobie siebie siedzącego naprzeciw pięknej wdowy przy stoliku w gabinecie... godziny spędzone z nią na
rozmowach o rozwoju stajni... słuchałby jej melodyjnego głosu i patrzył w oczy koloru topazu... Może nawet
pozwoliłaby mu od czasu do czasu dotknąć tych cudownie jedwabistych włosów?... Raz jeszcze potrząsnął głową.
- Obawiam się, że pani plany wcale nie zaspokoją opinii publicznej, pani Carstairs. Niech się pani tylko
zastanowi, pewnego dnia zechce pani ponownie wyjść za mąż... Obawiam się, że każdy dżentelmen godny pani
ręki będzie patrzył podejrzliwie na kobietę, która jest koniuszym i w dodatku mieszka tak blisko swojego
pracodawcy, kawalera.
- Nie zamierzam powtórnie wychodzić za mąż, milordzie - odrzekła sucho i cierpko Claudia, a w jej oczach Jem
zobaczył niechęć. Skrzyżowała ramiona na piersi i zaczęła lekko stukać stopą w podłogę. - W każdym razie...
rozmawiamy tu o bzdurach, a omijamy prawdziwy problem.
- Jaki? - zapytał zafascynowany Jem.
- Że w pańskim interesie leży, by zatrudnił pan i mnie, i ciocię Augustę. Ubrania, jakie mamy, starczą nam na
jeszcze wiele lat, nie mamy zbyt wielu potrzeb, więc oprócz pozwolenia na mieszkanie w domku na wzgórzu,
który i tak jest już umeblowany, prosiłybyśmy tylko o wyżywienie i odrobinę pieniędzy na drobne wydatki. -
Złożyła dłonie na kolanach i uśmiechnęła się, spokojnie oczekując jego kapitulacji po tak potężnym i logicznie
nienagannym ataku z jej strony.
Jem wstał i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Przesunął palcami po włosach, które i tak wyglądały już,
jak gdyby myszy uwiły sobie w nich gniazdo. Ze zdziwieniem zrozumiał, że naprawdę rozważa przyjęcie tej
niewiarygodnie zuchwałej propozycji! Odwrócił się, by spojrzeć na Claudię, i po raz pierwszy zwrócił uwagę na jej
strój. Doprawdy nie powinna wodzić na pokuszenie Bogu ducha winnych kamerdynerów, spotykając się z nimi w
środku nocy ubrana tylko w nocną koszulę! Co prawda tym razem miała na sobie szlafrok z grubej wełnianej
dzianiny, ale i tak w świetle świec, z jedwabistymi włosami, rozpuszczonymi i opadającymi złocistą kaskadą na
plecy, z ogromnymi oczyma, wypełnionymi blaskiem i kobiecą tajemniczością, wydawała się zjawiskiem nie z tej
ziemi. Każdy normalny mężczyzna podszedłby do niej, podniósł ją z fotela... Jem wciągnął głęboko powietrze.
60
- Pani Carstairs, jest już bardzo późno. Doceniam, że przyszła tu pani do mnie i dała mi szansę wytłumaczenia
się... Ale jeżeli chodzi o pani propozycję, po prostu nie jestem w stanie udzielić pani odpowiedzi jeszcze
dzisiejszego wieczora. Jeżeli da mi pani kilka dni...
- Żeby mógł pan wymyślić jeszcze więcej bezsensownych wymówek?
- Żebym mógł spokojnie przemyśleć pani nietypową propozycję.
Przechyliła głowę i spojrzała na niego lekko rozbawiona.
- To może i jest dziwna propozycja, milordzie, ale nie wydaje się pan człowiekiem przejmującym się
konwenansami.
- Nie jestem, ale...
Claudia poczuła znajome ściskanie w brzuchu. Dobry Boże, to musi się udać. Odetchnęła głęboko.
- Wie pan doskonale, że nie straci pan na mojej propozycji. Ale jeśli pan chce, proszę ją rozważyć. Jeżeli pan
odmówi, wynajmę adwokata, założę sprawę w sądzie i będę walczyć o swoje prawa aż do końca. Pomimo pańskiej
udawanej pewności siebie uważam, że nie jest pan pewien mocy posiadanych dowodów. Uważam, że nie jest pan
w stanie wygrać sprawy w sądzie.
Jem patrzył na nią ze wzrastającym gniewem. Czyżby ta damulka uważała, że już go ma pod pantoflem? Raz
jeszcze przeczesał palcami włosy. Cóż, musiał przyznać, że zapędziła go w kozi róg. Widział, że nie ma zbyt wiele
pola do manewru. Niech to wszyscy diabli!
Jeszcze kilka razy obszedł pokój, zanim stanął przed Claudią i spojrzał jej w oczy.
- Doskonale, pani Carstairs - powiedział sztywno. - Zgadzam się na pani propozycję.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Claudia wyciągnęła dłoń i po chwili wahania lord Glenraven ujął ją w swoją.
Zauważył, że jej palce są bardzo zimne. Po krótkim, lecz pewnym uścisku szybko cofnęła się o kilka kroków.
- Powiadomię ciocię Augustę o nowej sytuacji. Potem opowiem o wszystkim Thomasowi i Rose. - Jema zadziwił
jej przewrotny uśmiech. - Obawiam się, że Thomas bardzo weźmie sobie to wszystko do serca. Ojej, może nawet
zabierze Rose i dzieci tak daleko stąd, jak tylko będzie mógł... i może już nigdy nie odezwie się do mnie ani
słowem?
- Czy tylko mi się wydaje, czy też pani wypowiedź oznacza: wszystko ma swoje dobre strony?
Usta Claudii ułożyły się w czarujący uśmiech, a głos był przesadnie poważny, gdy odrzekła:
- Nigdy bym się do tego nie przyznała, milordzie. Jednak biorąc pod uwagę fakt, że Fletcher Botsford zapewne
wycofa swoje oświadczyny, można tak to ująć. Podobno nawet burzo we chmury lamowane są srebrem.
Razem wybuchnęli śmiechem, który zamarł prawie tak szybko, jak się zaczął. Zapadła niezręczna cisza.
- Jutro pojedziemy do Gloucester - rzekła Claudia ze ściśniętym gardłem. - Jeżeli wyjedziemy dostatecznie
wcześnie, zdążymy wrócić do domu przed zmrokiem. Znajdziemy adwokata, który zajmie się prawnym
przepisaniem własności.. - Czuła łzy wzbierające pod powiekami i zamrugała gwałtownie. Nie pozwoli sobie na
płacz przed tym mężczyzną. - Nie pożałuje pan swojej decyzji, milordzie - dodała drżącym głosem. - Ciocia
Augusta i ja będziemy dobrze pracować dla pana.
- Jestem o tym przekonany, pani Carstairs - odrzekł Jem ponuro. Zawahał się. - Bardzo mi przykro, że odbieram
pani Ravencroft. Pani miłość do tego miejsca ocaliła je od ruiny i mam nadzieję, że pozostając tu, będzie pani
szczęśliwa. Jestem pewien, że wszyscy zyskamy na pani obecności. - O mało nie dodał: a ja w szczególności.
Młoda kobieta nie odpowiedziała. Ledwo kiwnąwszy głową, odwróciła się na pięcie i wybiegła z pokoju.
Przez długą chwilę Jem stał na środku dywanu i patrzył na zamknięte drzwi. Był zły na siebie, że uległ jej
61
prośbom, lecz jednocześnie czuł dziwne podniecenie. Cicho, na bosaka, zaczął tańczyć dokoła pokoju. Powtarzał
sobie, że jego szczęście spowodowane jest świadomością, że Ravencroft wreszcie znajdzie się w jego rękach.
Skończył się rozbierać i wyczerpany padł na łóżko. A jednak minęło jeszcze sporo czasu, zanim zasnął.
Spiesząc przez ciemne korytarze Ravencroft, Claudia posoliła nagromadzonym łzom wreszcie wypłynąć na
policzki. Potem wytarła je gniewnym ruchem. Nie, nie będzie płakała... Łzy nic nie pomogą. Prawdę mówiąc,
ochota do płaczu przeszła jej równie szybko, jak się pojawiła. Teraz Claudia czuła dziwną ulgę. Strata Ravencroft
była dla niej ogromnym i niewyobrażalnie okrutnym ciosem, ale fakt, że nie zostanie pozbawiona dachu nad
głową, więcej, że będzie nadal mieszkała na terenie posiadłości, był wyjątkowo pocieszający. Uniosła wysoko gło-
wę.
Wszedłszy do sypialni zgasiła świeczkę i usiadła na łóżku, rozważając nową sytuację. Zastanowiwszy się przez
chwilę doszła do wniosku, że wcale nie chce pozostać w Ravencroft do końca życia. Nie ma zamiaru pozostać
zależna od dobrej woli lorda Glenravena. Ponadto, gdy on się ożeni, jego żona może chcieć zmienić gospodynię.
Może także się jej nie podobać towarzystwo innej młodej kobiety w posiadłości.
Czy on się ożeni? - zastanawiała się Claudia.
Na tę myśl poczuła nagłe ukłucie strachu, lecz szybko się uspokoiła. Jakże głupio się zachowywała! Oczywiście,
że się ożeni - to jego obowiązek. Wspominał coś o rozsądnym ożenku z bogatą dziedziczką stosownej fortuny, no i,
rzecz jasna, musi spłodzić potomka, dziedzica swego majątku. Czuła rosnącą panikę, którą coraz trudniej było jej
opanować. Co się z nią, na miłość boską, działo? Lord Glenraven był jej pracodawcą i niczym więcej. Niczym
zupełnie, na miły Bóg!
A jeżeli już o tym mowa - powiedziała sobie - to powinnaś służyć mu najlepiej, jak potrafisz. Poza tym
najrozsądniej będzie, jeżeli resztę nocy spędzisz na czymś pożytecznym. Zrzuciła z siebie wełniany szlafrok i
wskoczyła do łóżka - gdzie spędziła następne kilka godzin patrząc w sufit.
Pomimo iż Claudia zasnęła bardzo późno, wstała jeszcze przez świtem. Przez chwilę rozglądała się
zdezorientowana po otaczającej ją szarości. Potem przypomniała sobie. Rozejrzała się po pokoju, jakby chcąc
zapamiętać wszystkie jego szczegóły - już wkrótce nie będzie miała prawa nawet wejść tutaj.
Westchnęła ciężko. Wyślizgnęła się spod kołdry i pospiesznie ubrała, po czym pobiegła do pokoju ciotki. Zanim
wyruszą wraz z lordem Glenravenem do Gloucester, musi powiadomić ciocię Augustę o wydarzeniach
poprzedniego wieczora.
Dotarłszy do drzwi sypialni panny Melksham, musiała zapukać dwukrotnie, zanim usłyszała zaspane „proszę”...
- Cóż się stało, moje dziecko? - zapytała zaskoczona starsza dama. Siedziała na łóżku, a ogromny czepiec, w
którym zawsze spała, miała przekrzywiony na jedno oko.
Claudia pospiesznie podeszła do łóżka i usiadłszy na brzegu ujęła dłonie ciotki.
- Ciociu, przepraszam, że przychodzę o tak wczesnej porze, ale muszę pomówić z tobą o czymś bardzo ważnym.
Starsza dama sięgnęła po okulary i włożyła je na nos. Potem słuchała uważnie opowiadania siostrzenicy,
przerywając jedynie głośnymi pomrukami i wykrzyknikami: „O, wielkie nieba!” Po dłuższym zastanowieniu
Claudia opowiedziała pannie Melksham także o odnalezieniu notatek Emanuela. Panna Augusta wzniosła ramiona i
oczy ku niebu w pełnym przerażenia zdumieniu.
- Wielkie nieba, Claudio! - wykrzyknęła. - Wiedziałam, że ten człowiek to potwór, ale nie miałam pojęcia, do
czego jest zdolny! - Jej reakcja na dalsze rewelacje siostrzenicy była nie mniej gwałtowna. - Jak to, nie
62
powiedziałaś mu!? Moja droga, popełniłaś niewybaczalny grzech! Oczywiście, że musisz...
Claudii udało się uspokoić sumienie starszej pani tylko do czasu dokończenia opowieści. Kiedy przestała mówić,
panna Augusta oparła się z jękiem o poduszki.
- Claudio, co też ty narobiłaś? Jak mogłaś zrobić coś tak okropnego...
- Ciociu, czy naprawdę nie rozumiesz? Nie miałam wyboru! Jeżeli oddałabym mu ten skrawek papieru, nie
miałabym W żadnego atutu w ręce. Posiadając tę listę, miałby w ręku wszystkie dokumenty potrzebne mu do
przejęcia Ravencroft... W każdej chwili mógłby nas stąd wyrzucić... ani za grosz nie wierzę w jego zapewnienia o
sprawiedliwym zadośćuczynieniu. Obietnice nic nie kosztują, a z doświadczenia wiem, że mężczyźni i tak zawsze
robią, co chcą. W końcu przecież nie skłamałam. Nawet jeżeli zgrzeszyłam, to tylko przez niedopatrzenie. Sama
musisz przyznać, że jego lordowska mość nic na tym nie ucierpiał. Do tej pory dobrze służyłyśmy Ravencroft i nie
widzę, dlaczego nie miałoby to trwać nadal.
Claudia musiała jeszcze długo przekonywać ciotkę, zanim starsza dama podniosła dłoń w geście kapitulacji.
- No dobrze, dobrze. - Westchnęła. - Nie jestem pewna, czy słusznie postąpiłaś, ale co się stało, to się nie
odstanie. Nie powiem lordowi Glenravenowi ani słowa o tej przeklętej liście. Mój Boże, jakże trudno będzie mi
przyzwyczaić się do nazywania go tak. Kto by pomyślał, że zwykły kamerdyner może zajść tak wysoko?
- Ano właśnie. - Claudia mimo woli zachichotała. Potem opowiedziała ciotce o planowanej podróży do
Gloucester z lordem Glenravenem, by oficjalnie dokonać przekazania majątku i aktu własności ziemi. -
Chciałabym postawić Thomasa przed faktem dokonanym - zakończyła.
- O mój Boże! - Ciotka usiadła wyprostowana na łóżku. - Nie pomyślałam o Thomasie. Ależ będzie wściekły! -
Jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku; - Już rozumiem, o co ci chodzi. Gdybyś pozostawiła sprawę w
jego rękach, nigdy nie oddałby praw do Ravencroft bez zaciekłej walki. Cóż... - starsza dama odrzuciła wreszcie
kołdrę na bok i wstała z łóżka - ...mamy dziś sporo pracy, zabierajmy się więc do niej jak najprędzej. Czy byłabyś
taka miła i zadzwoniła po pokojówkę?
Gdy Claudia słała łóżko, jej ciotka krzątała się po pokoju i na głos rozważała, co też będzie musiała zrobić tego
dnia.
- Po pierwsze, musimy przygotować sypialnię gospodarza. Domyślam się, że jego lordowska mość nie będzie
chciał spędzić kolejnej nocy w pokojach służby. Potem...
Claudia uniosła dłoń, aby zatrzymać potok słów ciotki.
- Najlepiej zrobimy, jeżeli poczekamy do jutra, do czasu, aż załatwimy wszystkie formalności w Gloucester. Nie
chciałabym, aby Thomas zaczął coś podejrzewać, dopóki nie podpiszę wszystkich papierów.
- No, tak. Oczywiście. Cóż, w takim razie tylko zajrzę do sypialni i zobaczę, co powinno być zrobione. Sama
wiesz, że ten pokój bardzo długo stał pusty. Jak to dobrze, że ostatnio uzupełniłyśmy nasz inwentarz. Wybiorę te
rzeczy, które się nam przydadzą. A co z ubraniami? Z pewnością będzie potrzebował nowych ubrań i...
wszystkiego. Zastanowię się także, kogo można by zatrudnić jako lokaja dla nowego pana.
Claudia wyszła z pokoju na palcach, cichutko zamykając za sobą drzwi.
Niedługo później Claudia siedziała obok nowego pana posiadłości w powoziku toczącym się drogą do
Gloucester. Zabytkowy wehikuł był najsprawniejszym środkiem transportu w Ravencroft. Dwukółka i elegancki
powozik Emanuela, które za życia właściciela były dumą powozowni Ravencroft, już dawno zostały sprzedane. Co
prawda w mrokach szopy kryła się jeszcze stara landara pamiętająca zapewne czasy dziadka Jema, lecz do
63
powożenia nią potrzebny był wykwalifikowany woźnica, a Claudia nie chciała odrywać Lucasa od jego obo-
wiązków. Powozik, którym jechali, nie miał dachu, więc modliła się gorąco, by nie zaczęło padać. Niestety, sine
chmury nisko nad horyzontem nie wyglądały zbyt obiecująco.
Claudia była pod wrażeniem bliskości siedzącego obok niej mężczyzny. Jem siedział na koźle i trzymał lejce z
wyraźną niepewnością. Jak wyjaśnił na wstępie, nie miał okazji powozić zbyt często. Mimo to prowadził konia
sprawnie i nawet jeżeli od czasu do czasu zwierzę źle zrozumiało jego polecenie, szybko i bez wahania potrafił
zmusić je do posłuszeństwa. Claudia miała przeczucie, że nie minie wiele czasu, a lord Glenraven stanie się równie
wprawnym woźnicą, jak sprytnym złodziejaszkiem i oszustem za dawnych ponurych czasów.
Nagle coś przyszło jej do głowy i odwróciła się, by spojrzeć mu w oczy.
- Czy zamierza pan zatrzymać się u kupca i nabyć trochę nowych ubrań, milordzie?
Jem zerknął na swoje praktyczne, lecz trochę już znoszone ubranie - to, które miał na sobie podczas ich
pierwszego spotkania.
- Nowe ubrania? - zapytał zaskoczony, a potem zaśmiał: się. - Czyżby sugerowała pani, pani Carstairs, że nie
wyglądam jak szlachcic? Zapewne ma pani rację. Ale na szczęście nie jest to jedyne ubranie, jakie posiadam.
Większość moich rzeczy zostawiłem w Londynie. Kiedy już oficjalnie powiadomię wszystkich, że jestem lordem
Glenravenem, poślę po nie. - Znowu się zaśmiał. - Obiecuję pani, że do końca tygodnia ujrzy mnie pani w całej
lordowskiej okazałości, na jaką mnie stać.
- Będę czekała z zapartym tchem, milordzie - zapewniła go Claudia ze śmiertelną powagą i przewrotnym
błyskiem w oczach.
- Co przypomina mi o jeszcze jednej sprawie - dodał nagle Jem. - Może przestałaby pani zwracać się do mnie tym
odwiecznym, piekielnym „milordzie”?
Claudia spojrzała na niego zaskoczona.
- Ale przecież nie mogę nadal nazywać pana po prostu Januarym!
- Nie, ale Jem w tych okolicznościach zupełnie wystarczy.
- Nie wystarczy - odrzekła ostro.
- Nie rozumiem dlaczego. Przez ostatnie dwanaście lat wszyscy tak do mnie mówili... poza tymi, którzy mnie
przeklinali. Mam jednak nadzieję, że nie będzie pani robiła tego zbyt często.
- Oczywiście, że nie. - Claudia poczuła, że zaczyna się rumienić. - Po prostu uważam, że to nie wypada. Tak nie
można... Przecież jestem pańską pracownicą - dodała z pośpiechem.
- Hmm... Już rozumiem, o co pani chodzi. Ale obawiam się, że nie zniosę zbyt długo takiego zwracania się do
mnie. - Zastanawiał się przez dłuższą chwilę. - A może Standish? Wiem, że powinno być raczej Glenraven, ale to
trochę zbyt poważnie brzmi. Zawsze uważałem, że ten tytuł jest większy od tych, którzy go noszą. Zupełnie,
jakbyśmy rościli sobie prawa do połowy Szkocji.
- Głupstwa pan opowiada, milordzie - odrzekła poważnie. - Obawiam się jednak, że będzie pan musiał się do tego
przyzwyczaić... milordzie.
- No, dobrze. - Jem westchnął ciężko. - Ale nie poddam się tak łatwo. Nie przyjmuję tego za ostateczną
odpowiedź. Cały czas będę panią nękał. Jak się pani może domyślać, potrafię być bardzo przekonywający.
- Coś mi się tak zdaje. - Pozwoliła sobie na mały uśmieszek. - Ale ja nie jestem hazardzistą, którego można łatwo
wykiwać.
Przyłożył dłoń do piersi i spojrzał na Claudię z żalem.
64
- Zraniła mnie pani, pani Carstairs.
Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, gdyż wiedziała doskonale, że wyczyta w nich kpinę zmieszaną z
czułością. Pospiesznie zwróciła mu uwagę, że zbliżają się do Gloucester.
Ostrożnie prowadząc powozik przez wąskie uliczki miasta, Jem w końcu dowiózł ich do centrum. Jadąc powoli
wzdłuż rynku rozglądał się uważnie.
- Obawiam się, że nie znam żadnego z tutejszych adwokatów - powiedziała przepraszająco Claudia. - Może
zapytalibyśmy w zajeździe albo nawet przed katedrą.
Jem wahał się przez chwilę.
- Przypominam sobie nazwisko człowieka, który był prawnikiem ojca... chyba nawet pamiętam, gdzie urzędował.
O ile sobie przypominam, to był bardzo dobry człowiek. Nie był, co prawda, w stanie zapobiec katastrofie, która
dotknęła mojego ojca, ale nie winie go za to. Spróbuję go odnaleźć, dobrze? Albo jego następców.
Claudia zgodziła się ochoczo i po kilku nieudanych próbach znaleźli skromny budynek przy ulicy Świętej
Katarzyny. Nad drzwiami wisiał szyld „Scudder, Widdicombe i Phillips, adwokaci”.
- To tutaj - powiedział z satysfakcją Jem. - To William Scudder jest tym, którego szukam.
Spojrzał na swoją skórzaną walizeczkę. Zawierała całe jego życie - pomyślał, a po chwili zganił się za taką
górnolotność. A jednak gdy otwierał drzwi i puszczał Claudię przodem, czuł dziwne dławienie w gardle i grudę w
żołądku. To był już ostatni etap jego drogi do domu.
12
W małej poczekalni Claudia i Jem zostali powitani przez ponurego mężczyznę o bardzo smutnej twarzy.
- Tak? - zapytał grobowym głosem. - Czym mogę służyć?
Jedno spojrzenie pospiesznie rzucone na znoszone ubranie Jema i prostą muślinową suknię Claudii powiedziało
mu, że nie jest to typ klientów, których należy witać z otwartymi ramionami u Scuddera, Widdicombe’a i Phillipsa.
- Chcielibyśmy porozmawiać z panem Williamem Scudderem - odrzekł uprzejmie Jem. - Jeżeli go zastaliśmy,
rzecz jasna.
Ponury mężczyzna prychnął.
- Zastaliście, ale obawiam się, że jest w tej chwili bardzo zajęty. Jeżeli zostawicie swoje nazwiska... - Nie
dokończył zdania, najwyraźniej mając nadzieję, że nieelegancka para zrozumie aluzję i raz na zawsze wyniesie się
z jego uporządkowanego świata.
- Proszę mu powiedzieć, że lord Glenraven chce się z nim zobaczyć - rzekł Jem cicho, lecz z wielką mocą.
Ponurak zesztywniał. Raz jeszcze uważnie się im przyjrzał małymi oczkami, po czym lekko zadrżał z oburzenia.
- Mój dobry człowieku... kimkolwiek jesteś... proszę, nie usiłuj...
Claudia obserwowała zafascynowana, jak Jem ulega jednej ze swych niezwykłych transformacji. Zdawało się, że
rośnie w oczach i nabiera pańskiego wyglądu z taką łatwością, jakby wkładał płaszcz.
- Proszę mu to powtórzyć. Natychmiast.
Prawnik już otwierał usta, by zaprotestować, lecz wystarczyło mu jedno spojrzenie na minę Jema, by zmienił
zdanie. Odwrócił się na pięcie i pospiesznie wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi z głośnym hukiem.
Claudia jeszcze nie w pełni zrozumiała, co się przed chwilą stało, gdy w pokoju zjawił się szczupły mężczyzna po
pięćdziesiątce. Podszedł do Jema i długo mu się przyglądał, zanim uścisnął jego dłoń.
- Lord Glenraven! Kiedy Wickerly powiedział... Ależ, na Boga, to naprawdę pan!... Wejdź, wejdź, drogi
chłopcze! - Nie racząc nawet spojrzeć na Claudię, ujął Jema pod ramię i wprowadził do swojego gabinetu. Był to
65
nieduży pokój, wypełniony starymi meblami, którego jedynym oświetleniem było małe okienko. Ale unoszący się
w nim zapach starego drewna i pergaminu stwarzał miłą, przyjazną atmosferę.
Nie spuszczając oczu z twarzy młodego mężczyzny, pan Scudder wskazał mu miejsce po drugiej stronie
zawalonego papierami biurka. Dopiero wtedy spojrzał pytająco na Claudię.
- Panie Scudder - Jem ukłonił się nisko - niech pan pozwoli przedstawić sobie panią Claudię Carstairs, wdowę po
Emanuelu Carstairsie, obecną właścicielkę Ravencroft.
Po chwili wahania pan Scudder także się ukłonił i ujmując dłoń młodej kobiety poprowadził ją do krzesła obok
Jema. Sam zasiadł za biurkiem i westchnął głęboko.
- Lord Glenraven! - powtórzył uśmiechając się szeroko. - Nie przypomina już pan młodzika, który niegdyś
odwiedził mnie wraz z ojcem, a jednak nie miałem najmniejszych trudności z rozpoznaniem pana. Przyjechał pan
w odwiedziny czy też chciałby pan zasięgnąć porady prawnej? - Spojrzał ciekawie na Claudię.
Jem usiadł wygodniej na krześle i położył skórzaną walizeczkę na biurku.
- W rzeczy samej, panie Scudder. Potrzebuję pańskiej pomocy i mam nadzieję, że mi pan nie odmówi.
W odpowiedzi na pytające spojrzenie starszego mężczyzny Jem otworzył walizeczkę i zaczął mówić. Prawnik
dosłownie przycupnął na krawędzi fotela i słuchał opowiadania Jema z zapartym tchem. Wyraz jego twarzy
zmieniał się od zdziwienia, poprzez oburzenie, aż do przerażenia.
Kiedy Jem skończył, pan Scudder opadł na fotel i wyciągnąwszy ogromną chustkę z kieszeni, wytarł nią spocone
czoło.
- To jest... Nigdy nie słyszałem niczego podobnego! - wykrztusił wreszcie. - I pomyśleć, że jeden człowiek mógł
wyrządzić tyle zła! Pański ojciec... i pańska biedna matka! A siostry... mój Boże! No i pan, mój chłopcze. Nie
wiem, co powiedzieć.
W pokoju zapadła głucha cisza przerywana tylko tykaniem starego zegara stojącego na zakurzonym kominku.
Prawnik był pogrążony we własnych myślach i dopiero na delikatne chrząknięcie Jema drgnął i wrócił do
rzeczywistości.
- Och. A, tak. Co to ja... - Nagle wyprostował się w fotelu. - Twierdzi pan, że ma pan dowody na wszystko, co mi
opowiedział?
Jem wyjął papiery z walizeczki i rozłożył je na biurku przed prawnikiem, by mógł je dokładnie obejrzeć. Po
bardzo długiej chwili pan Scudder podniósł głowę.
- Zdaje się, że niczego nie brakuje. Oczywiście, gdyby sprawa miała trafić do sądu... - Spojrzał ostro na Claudię. -
Czy naprawdę zgadza się pani oddać posiadłość jego lordowskiej mości bez procesu?
Młoda kobieta kiwnęła głową, a Jem powiedział:
- W każdym razie oto co proponuję. Pani Carstairs dokonała nieomal cudu, przywracając stajnie do ich
poprzedniego stanu. Mam wrażenie, że nie mógłbym zostawić ich w bardziej kompetentnych rękach. - Odwrócił
się do Claudii, która poczuła gorąco wpływające na policzki.
- Tak. - W głosie prawnika wyraźnie czuć było niechęć. Spojrzał znad okularów. - Słyszałem o pani działalności.
Bardzo niestosownej, o ile wolno mi powiedzieć, droga pani.
- Podejrzewam, że ma pan rację - odrzekła Claudia. Słysząc potulną nutkę w jej głosie. Jem popatrzył na nią
ironicznie. Wiedział, że gra. - Ale, doprawdy, nie miałam wyboru, proszę pana. Być może słyszał pan także, że mój
zmarły mąż doprowadził majątek na skraj ruiny.
Pan Scudder mruknął coś pod nosem, lecz jego spojrzenie wyraźnie złagodniało.
66
Wziął do rąk dokumenty rozłożone na biurku.
- Jest jeszcze kilka formalności, których musimy dopełnić, zanim prawo własności zostanie panu przywrócone,
milordzie. Za pańskim pozwoleniem, zaraz się tym zajmę. Za kilka dni, znowu za pańskim pozwoleniem, przyjadę
do Ravencroft i dam panu do podpisania wszystkie potrzebne dokumenty. Jeżeli państwo sobie życzą, mogę zaraz
przygotować umowę. Pani Carstairs może ją od razu podpisać. - Uważnie popatrzył na Claudię. - Jeżeli
rzeczywiście chce pani to zrobić.
- Nie mam innego wyjścia, panie Scudder - odrzekła Claudia kiwając głową. - Już od dawna podejrzewałam, że
poczynania Emanuela Carstairsa wobec lorda Glenravena nie były uczciwe. Ponieważ mam teraz na to dowody, nie
pozostaje mi nic innego, jak zwrócić posiadłość prawowitemu właścicielowi. Chociaż nie przychodzi mi to łatwo –
dodała uczciwie.
- Ładnie powiedziane, pani Carstairs - odrzekł adwokat, a jego zmarszczone gniewnie czoło nagle wygładziło się
nie do poznania.
Za parę minut, po naradzie z ponurym Wickerlym, przyniesiono do pokoju jeszcze kilka dokumentów, a przed
Claudią postawiono kałamarz i pióro.
Po chwili pan Scudder poświadczył pieczęcią podpis Claudii i ogłosił, że wszystko już załatwione.
- Będziemy musieli podjąć jeszcze kilka kroków. Muszę sprawdzić parę dokumentów, ale od tej chwili, lordzie
Glenraven, jest pan prawnym właścicielem majątku Ravencroft.
Tych kilka prostych słów odebrało Jemowi mowę na dłuższą chwilę. Obserwując go, Claudia miała nieprzepartą
ochotę wyciągnąć dłoń i dotknąć jego ręki. Widząc szczęście malujące się na jego twarzy, poczuła, że jej ból nie
jest już tak ogromny i staje się łatwiejszy do zniesienia.
Następnie podpisano formalną umowę zatrudnienia jej w Ravencroft. Zaskoczyła ją wysokość sumy
zaproponowanej przez Jema jako wynagrodzenie. Jej niepewny protest został, oddalony jednym mało uprzejmym
mruknięciem. Drżącą ręką podpisała dokument.
Niewiele już potem zostało do powiedzenia i pan Scudder wyprowadził ich z gabinetu, życząc wszystkiego
najlepszego. Obiecał pojawić się w posiadłości w ciągu tygodnia z odpowiednimi dokumentami.
- Zastanawiam się, czy Pelikan jeszcze istnieje? - rzekł cicho Jem, gdy wychodzili z krętej, wąskiej uliczki na
rynek. - Kiedy przyjeżdżaliśmy z ojcem do miasta, zawsze zatrzymywaliśmy się tam na obiad. To było... niech no
pomyślę... gdzieś na tej tam uliczce.
- Ojej! - odrzekła zaskoczona Claudia. - Przecież to najdroższy lokal w całym mieście. Ja zawsze chodzę do
Białego Jagniątka. Poza tym mamy bardzo mało czasu, jeżeli chcemy wrócić do Ravencroft przed zmrokiem.
- Bzdury - powiedział szybko Jem, wkładając sobie jej rękę pod ramię. - Musisz pamiętać, że jesteś w
towarzystwie dziedzica, moja droga. Nie powinnaś zawracać sobie głowy tak Przyziemnymi sprawami jak
pieniądze.
Claudia popatrzyła na niego z powątpiewaniem, ale nie aż tak wielkim jak właściciel Pelikana. Prowadząc ich do
stolika, posępny jegomość starał się na wszelkie sposoby okazać, że nie ufa im za grosz. Claudia była zdziwiona,
że nie zażądał pokazania pieniędzy przed podaniem posiłku.
Podczas obiadu, złożonego z baranich koderów, groszku i pieczonych ziemniaków, Jem zabawiał Claudię
opowieściami o swoich przygodach w Londynie. Miała wrażenie, że pomijał milczeniem sporo nieszczęść, które
mu się przytrafiły w tym czasie, gdyż jego opowiadania były lekkie i zabawne. Mówił o ciekawych ludziach,
których poznał podczas różnych, często burzliwych eskapad, o przechytrzaniu stróżów prawa czy innych drobnych
67
przestępstwach.
Kiedy już zjedli i przygotowywali się do opuszczenia lokalu, Jem miał na szczęście dość gotówki, by zapłacić za
obiad i jeszcze dać mały napiwek obsługującej ich dziewczynie; ta stokrotnie podziękowała za hojność.
Po wyjściu z gospody każde z nich udało się w swoją stronę i załatwiło, co miało do załatwienia. Gdy słońce
zaczęło już zachodzić, spotkali się na rynku, gdzie Jem zostawił powozik wraz z koniem.
Przez kilka minut jechali w milczeniu. Jem co jakiś czas spoglądał na Claudię, całkowicie pogrążoną w myślach.
- Grosik za twoje myśli - rzekł wreszcie, siląc się na wesołość.
- Co takiego? Och! - Spróbowała się zaśmiać, ale nie bardzo jej się to udało. - Ja po prostu... patrzyłam w przy-
szłość.
- I chyba nie bardzo spodobało ci się to, co zobaczyłaś - powiedział łagodnie. Nic nie odrzekła, tylko z wielkim
napięciem przyglądała się swoim palcom zaciśniętym na kolanach. - Nie jest aż tak źle, uwierz mi. Twoja
przyszłość... i to wszystko... - O dobry Boże! - podniósł głos w konsternacji. - Tylko nie to!
Claudia, ku jego - i swojej - rozpaczy zaczęła płakać. A gdy już raz zaczęła, nie potrafiła się powstrzymać. Łzy
płynęły jej strumieniem po twarzy.
- Przepraszam - wyjąkała. - N-nie wiem, co się ze mną dzieje. Wiem, ż-że postąpiłam słusznie... a ty okazałeś się
b-bardzo hojny. Tylko że...
Jem zatrzymał powozik na boku drogi i odwrócił się do Claudii. Po kilku minutach bezskutecznego poklepywania
jej po ramieniu, objął ją mocno i przyciągnął do siebie. Nie zwracał uwagi na zaskoczone spojrzenia przechodniów.
Nic nie mówił, tylko mocno ją tulił.
Po chwili jej łkania ucichły i wyrwała się z jego objęć. Patrząc na niego wilgotnymi oczyma chciała coś
powiedzieć, ale Jem delikatnie położył palec na jej wargach. Wyciągnął z kieszeni czystą chusteczkę i zaczął
wycierać zalane łzami policzki.
- Twoja reakcja jest bardzo naturalna - powiedział łagodnie. - Byłaś bardzo dzielna i dobra. Okazałaś wielką
szlachetność, oddając dom, który kochasz, nieznajomemu człowiekowi. - Skończywszy wycierać łzy z jej
policzków oddał jej chusteczkę. Claudia wytarła nos. - Ale z doświadczenia wiem, że po tym, jak człowiek wykaże
dobroć, odwagę i szlachetność, zaczyna się załamywać.
Zaśmiała się drżącym głosem.
- Obawiam się, że ma pan rację, milordzie. - Stłumiła kolejny szloch. - Nie mam pojęcia, co mnie opętało...
przecież rzadko kiedy robi się ze mnie taka fontanna. Zdaje się, że po prostu dotarło do mnie w końcu, że
Ravencroft nie jest mój... że został mi tylko mały kawałeczek czegoś, co bardzo kochałam... To... okropnie
deprymująca myśl - zakończyła. Ostatnich słów musiał się domyślić, gdyż zostały stłumione przez chusteczkę,
którą przycisnęła do oczu, by zapobiec kolejnemu Wodotryskowi.
Jem odsunął dłonie Claudii od twarzy i mocno je ściskał. Patrzył jej natarczywie w oczy przedziwnie jasnymi
źrenicami koloru porannego nieba. Młoda kobieta pomyślała, że podobne wrażenie robi słońce przedzierające się
przez chmury.
- Claudio, posłuchaj mnie. Nawet jeżeli nie będziesz mieszkała w domu, do którego się przyzwyczaiłaś przez tyle
lat, chciałbym, żebyś nadal uważała Ravencroft za swój dom. Chciałbym, żebyś czuła się swobodnie, korzystając z
biblioteki, pokoju muzycznego czy któregokolwiek innego. Mam nadzieję, że ty i twoja ciotka będziecie jadać ze
mną posiłki... Wtedy będę miał wrażenie, że mieszkam w prawdziwym domu.
Spuściła oczy pod jego natarczywym spojrzeniem i jak zawsze, gdy był blisko niej, serce Claudii zaczęło walić
68
jak oszalałe. A jednak nie cofnęła dłoni z jego uścisku.
- Dziękuję - wyszeptała. - Wiem, że jestem niemądra. - Raz jeszcze podniosła oczy. - Dziękuję ci za...
Zamknął jej usta, jak mógł najskuteczniej - pocałunkiem. Zesztywniała ze zdziwienia, lecz zanim miała czas, by
się zastanowić nad tym, co się stało, już się odsunął. Ujął lejce i klepnął nimi konia po zadzie.
Gdy powozik nabierał prędkości. Jem zganił się w duchu. To zachowanie zdziwiło go nie mniej niż Claudię.
Dobry Boże, co też się z nim działo? Przecież nigdy nie należał do mężczyzn, którzy dają się ponosić emocjom - w
rzeczy samej wiele czasu i wysiłku poświęcił na naukę opanowywania własnych uczuć. A jednak pocałowanie tych
delikatnych ust było reakcją nieomal tak odruchową, jak zamruganie powiekami pod wpływem nagłego światła.
Cóż, więcej sobie już nie pozwoli na takie zachowanie. Claudia Carstairs była teraz jego pracownicą. Bardzo cenną
pracownicą, ale niczym więcej - powinna więc być traktowana z należną jej uprzejmością, i to wszystko. Odwrócił
się do niej i zobaczył, że w jej wilgotnych oczach nadal czai się zaskoczenie.
- Jeszcze mi nie powiedziałaś, jak to się stało, że poślubiłaś Emanuela Carstairsa - odezwał się tak, jakby nic się
nie wydarzyło. - Z tego, co wiem, zostałaś zmuszona do tego małżeństwa. Mówiłaś coś o długu karcianym?
Przez chwilę patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc. Gdyby nie dzikie walenie w skroniach i ciepło, które wciąż
czuła na ustach, mogłaby przysiąc, że pocałunek nigdy nie miał miejsca. Pomyślała, że powinna okazać więcej
niezadowolenia. Powinna dać jego lordowskiej mości wyraźnie do zrozumienia, że nie jest żadną płochą
podfruwajką, którą można łatwo zbałamucić. Już otwierała usta, by go zmieszać z błotem za bezczelne
zachowanie, gdy złapała się na tym, że odpowiada na jego pytanie.
- Tak. Podobnie jak twój, mój ojciec był niepoprawnym hazardzistą. Mieszkaliśmy w Newham, po drugiej stronie
Gloucester, ale ojciec miał kuzyna w Tetbury, niedaleko wioski Marshdean. Często go odwiedzaliśmy i tam ojciec
poznał Emanuela. - Zadrżała, co nie uszło uwagi Jema. - Do tej pory pamiętam, w jaki sposób Emanuel na mnie
patrzył. Nigdy przedtem nie zetknęłam się z czystym złem, ale właśnie to widziałam w tym spojrzeniu. Jego druga
żona zmarła kilka miesięcy wcześniej i wiedziałam, że szuka następczyni. Chciał mieć dzieci, no i... - Zadrżała
ponownie. - Bardzo szybko Emanuel miał ojca w garści, a ponieważ ojciec miał w garści mnie, wkrótce zostałam
zaręczona z człowiekiem, którego sam widok budził we mnie dreszcz obrzydzenia. Płakałam, błagałam, prosiłam i
groziłam, ale bez skutku. Matka stała po mojej stronie, ale nie miała nic do powiedzenia. Siostra uważała moje
protesty za objaw najwyższej głupoty. Emanuel był bogatszy nawet od jej Thomasa, a w każdym razie tak nam się
wydawało. Dla niej majątek był wystarczającym powodem, by małżeństwo nazwać szczęśliwym. Nie
przeszkadzało jej, że Thomas nią pomiata, dopóki miała piękny dom, dużo służby i odrobinę pieniędzy wydzielaną
jej przez pana i władcę na drobne wydatki. - Jem popatrzył na nią zaskoczony. Claudia mówiła dalej: - Tak czy
inaczej, zanim się spostrzegłam, stałam u jego boku w kościele i recytowałam przed ołtarzem słowa przysięgi
małżeńskiej. Chyba najłagodniejsze, co mogę powiedzieć o następnych dwóch latach, to to, że były okropnie
nieprzyjemne. Bez stajni, którymi stale się zajmowałam, chyba postradałabym rozum.
- A jednak - Jem ostrożnie dobierał słowa - wedle Jonasza, lepiej sobie z nim poradziłaś niż jego poprzednie żony.
Ku jego zdziwieniu Claudia zaśmiała się krótko.
- Cóż, wszystko zaczęło się jak najgorzej. Pewnej nocy okropnie mnie pobił. Właściwie myślałam, że umrę.
Kiedy wreszcie mnie zostawił, przez kilka godzin leżałam na podłodze. Gdy doszłam do siebie, przysięgłam sobie,
że to się już nigdy więcej nie powtórzy. Obmyśliłam plan działania i następnego dnia poszłam do jego gabinetu. O,
Jem, to była najtrudniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam.
Poczuł dziwną przyjemność na dźwięk własnego imienia wypowiedzianego przez nią w tak intymnej chwili.
69
- Otworzyłam gwałtownie drzwi i weszłam pewnie, jakbym to ja była panem tego domu, a nie on - ciągnęła
Claudia. - Stanęłam na wprost jego biurka i powiedziałam: „Emanuelu Carstairs, przyszłam tu, abyś mnie
przeprosił. Przyszłam także, by ci oświadczyć, że jeżeli cenisz własne życie, już nigdy więcej nie tkniesz mnie
nawet palcem”. Przez chwilę tylko patrzył, a potem rzucił się na mnie jak tajfun. Ale ja stałam w miejscu. Z wielką
pewnością siebie, której zresztą wcale nie czułam, uniosłam dłoń... a on się zatrzymał. Cofnął się o krok, jakby nie
wiedział, o co mi chodzi, a ja zaczęłam mówić. Powiedziałam mu, że odziedziczyłam niezwykłą moc po mojej
matce i babce. Twierdziłam, że ludzie, którzy kiedykolwiek weszli w drogę mojej babce, żałowali tego do końca
życia. Podałam kilka przykładów... jak to pewien parafianin ukradł coś, co do niej należało, a potem znaleziono go
nieżywego i nigdy nie wyjaśniono, co go zabiło... Jak sąsiad, który był dla niej nieuprzejmy, ciężko zachorował i
wił się w bólach trudnych do opisania... Jak wielu okrutników, Emanuel był w duszy wielkim tchórzem, na dodatek
przesądnym. Wściekł się na mnie, ale widziałam, że czuje się niepewnie. Potem zadałam W mu ostateczny cios.
Starając się mówić jak najbardziej grobowym głosem, wskazałam ogromną doniczkową roślinę i mrucząc coś pod
nosem strzeliłam dwoma palcami. Potem powiedziałam mu, że za trzy dni ta roślina umrze. Warknął coś mało
uprzejmego, że każdy może zabić taką roślinkę. Powiedziałam, że jeżeli mi nie ufa, to może kazać jej pilnować.
Czy uwierzysz, że naprawdę tak zrobił? Trzymał ją zamkniętą w swojej garderobie! Prawie natychmiast zaczęła
więdnąć, a po trzech dniach była już całkiem martwa. Potem Emanuel dał mi spokój. Czasem tracił panowanie nad
sobą, ale wystarczyło, żebym podniosła na niego palec, i już mu przechodziło. - Zaśmiała się.
- Ale?
- Jak to się stało, że roślina zwiędła? Wcześniej tego poranka zakradłam się do gabinetu i podlałam biedny
kwiatek wodą z solą... było tego wystarczająco dużo, by zabić drzewo. Do czasu mojej konfrontacji z Emanuelem
biedactwo było już w drodze do raju dla roślinek, jeżeli coś takiego w ogóle istnieje.
Gdy Jem wybuchnął głośnym śmiechem, Claudia złożyła dłonie na kolanach i spojrzała na niego z udawaną po-
wagą.
- A ja myślałem, że to ja jestem mistrzem iluzji! - zawołał. - Jesteś nieoceniona, moja droga! Postaram się nigdy
nie wejść ci w drogę.
Był tak rozbawiony, że na chwilę zapomniał, co robi. Nieuważnie uderzył konia lejcami po zadzie i biedne
zwierzę, nie rozumiejąc, co się dzieje, ruszyło galopem w najmniej odpowiedniej chwili. Gdy wjechali w zakręt,
koła powozu wpadły w wąski rów. Pojazd zatrzymał się gwałtownie i przekrzywił na jedną stronę.
Pod wpływem szarpnięcia Jem zsunął się po siedzeniu i zanim się spostrzegł, już trzymał piękną wdowę w
ramionach. Spojrzał w jej jasne oczy i w tym momencie przepadł. Nie przejmując się tym, że lada moment ktoś
może nadjechać, pochylił się ku niej.
13
W chwili gdy otoczyły ją ramiona Jema, Claudia wiedziała, że powinna się cofnąć. Oczywiście, nie mogła
uniknąć kontaktu. Właściwie gdyby nie jego uścisk, wypadłaby z powozu i leżała teraz jak długa na ziemi. A
jednak, mimo że pojazd przestał się chwiać, a koń nie rżał już z takim przerażeniem, młoda kobieta nie poruszyła
się. Pozostała w ramionach Jema, patrząc prosto w jego jasnoszare oczy.
Zapewne wyswobodziłaby się, gdyby nie to, że uścisk jego ramion dokoła jej talii był bardzo miły. Z mocno
bijącym sercem podniosła głowę i rozchyliła usta do pocałunku. A potem liczyło się już tylko ciepło jego warg i
gorąco rozlewające się po jej ciele.
Jego ramiona zacisnęły się mocniej i Claudia miała wrażenie, że za chwilę stopią się w jedną całość. Nigdy nawet
70
się jej nie śniło, że pocałunek może być tak przyjemny - tak satysfakcjonujący i tak podniecający. Dłonie Jema
gładziły jej włosy, potem przesunęły się na plecy, wywołując rozkoszne dreszcze. Gdy jego wargi oderwały się na
chwilę od ust Claudii, poczuła się nagle opuszczona, jednak w chwilę później, kiedy zaczął pokrywać jej ciało,
skronie i policzki drobnymi, delikatnymi pocałunkami. Jęknęła z rozkoszy. Jej ramiona otoczyły szyję Jema, jak
gdyby chciała przyciągnąć go do siebie jeszcze bliżej, a palce wplątały się w gęste ciemne włosy na jego karku.
Kiedy wargi Jema powróciły do jej ust, poczuła, że zapada się w cudowny świat jego bliskości. Jakaś cząstka jej
umysłu wołała, że to szaleństwo, ale oderwała się od niego dopiero wtedy, gdy usłyszeli zbliżający się odgłos
końskich kopyt i turkotanie kół. Jem oderwał się od niej równie gwałtownie. Długą chwilę patrzyli sobie w oczy,
zaskoczeni i ciężko dyszący.
- Ja... - zaczął Jem, lecz nie dokończył. Potem, spoglądając szybko na powóz, który się do nich zbliżał, potrząsnął
głową i wyskoczył z przechylonego pojazdu. W kilka minut uporał się z koniem i zmusił go do wciągnięcia
powoziku z powrotem na drogę. Wsiadłszy, odwrócił się do Claudii; w jej szeroko otwartych oczach nadal widział
zmieszanie. - Coś mi się zdaje, że muszę jeszcze raz przeprosić - powiedział niepewnie. - Zazwyczaj nie jestem aż
tak podatny na kobiece wdzięki. Właściwie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie... może tylko niezwykłe
okoliczności...
- Przeprosiny zostały przyjęte, milordzie - odrzekła, z trudem panując nad własnym głosem. - Oboje mieliśmy
dzisiaj ciężki dzień. Jednak to nie powinno się powtórzyć nigdy więcej - dodała, zbierając resztki silnej woli. - A
teraz jedźmy już.
Jem patrzył na nią przez długą chwilę, zanim odpowiedział.
- Ma pani rację. To się już więcej nie powtórzy. - Potrząsnął lejcami i koń ruszył przed siebie szybkim krokiem.
Zanim dotarli do Ravencroft, była już prawie jedenasta, lecz jaśniejące jeszcze poświatą zachodu niebo pozwoliło
im bez trudu odnaleźć drogę między kamiennymi bramami prowadzącymi do domu. Do końca podróży wymieniali
zdawkowe uwagi starając się, by rozmowa nie zeszła na żadne poważne tematy. Claudia była wyczerpana i resztką
sił trzymała się swojej roli.
Gdy podjechali do powozowni, zjawił się Lucas i pomógł jej wysiąść z powozu.
- Dziękuję, January - powiedziała pewnym głosem. - Chyba położę się dziś wcześniej, ale jutro rano chcę cię
widzieć w swoim gabinecie. Mamy sporo spraw do omówienia.
Jem ukłonił się nisko i zabierając pakunki z zakupami Claudii podążył za nią do domu. Odwrócił się na chwilę do
Lucasa i obiecał zaraz wrócić, by pomóc mu w oporządzeniu konia na noc.
Kiedy Claudia dotarła wreszcie do swojego pokoju, nawet się nie rozbierając padła na łóżko. Długo leżała,
patrząc w sufit i myśląc. Co się z nią działo, na miłość boską? Jak to się stało, że pod dotknięciem tego okropnego
człowieka zamieniała się w gorący kłębek podniecenia? Dobry Boże, przecież nie była zadurzoną smarkulą, tylko
doświadczoną kobietą! No, może nie aż tak doświadczoną, ale na pewno nie była niewinną panienką. Doskonale
wiedziała, czego mężczyźni chcą od kobiet, i nie miała zamiaru zaspokajać żądz jego lordowskiej mości. Ani
własnych, jeżeli już o tym mowa. Jeżeli lord Glenraven uważa, że nabył nie tylko koniuszego, ale i kochankę, to
bardzo się myli.
Miała nadzieję, że już wkrótce zacznie się rozglądać za narzeczoną. Bo przecież kiedy przywiezie żonę do
Ravencroft, chyba ograniczy swoje żądze do małżeńskiego łoża? Gdy będzie miał żonę zaspokajającą wszystkie
jego potrzeby, która z czasem da mu dziedzica, nie będzie szukał skradzionych pocałunków u służącej w stajni?
Lecz te rozważania wcale jej nie uspokoiły. Zirytowana wstała z łóżka i podeszła do toaletki, by się rozebrać.
71
Kończąc zaplatać włosy usiadła na łóżku i już miała wejść pod kołdrę, gdy usłyszała dziwny odgłos z przeciwnej
strony pokoju. W następnej chwili drzwi do sypialni otworzyły się i uniósłszy świecę z zaskoczeniem zobaczyła, że
Fletcher Botsford wchodzi do jej pokoju.
- Panie Botsford! - zawołała. - Co też pan, na miłość... - postawiła świecę z głośnym stukiem.
- Och! - Fletcher był najwyraźniej zaskoczony. - Myślałem, że już śpisz. To znaczy...
Zrobił kilka kroków w jej kierunku i Claudia chwyciła pierwszą rzecz, jaka wpadła jej do ręki - szczotkę do
włosów. Potrząsając nią groźnie, wyskoczyła z łóżka i podeszła do nocnego gościa.
- Panie Botsford! - warknęła gniewnie. - Nie mam pojęcia, co pan sobie myśli przychodząc tu w środku nocy, ale
lepiej będzie, jeżeli zaraz usłyszę, jak zamyka pan za sobą drzwi.
Fletcher przełknął nerwowo ślinę, lecz nadal stał w miejscu.
- Ależ, moja droga, chciałem tylko z tobą porozmawiać. Nawet nie wiesz, jak trudno jest zastać cię samą.
- Ależ wiem, panie Botsford, wiem. Wiem, gdyż przez ostatnie dni robiłam wszystko, co w mojej mocy, by
uniknąć pańskiego towarzystwa, nie mówiąc już o byciu z panem sam na sam.
Claudia była tak wściekła, że nieszczęsnemu Fletcherowi zdawało się, iż jej oczy przybierają kolor płynnego
metalu. Ponownie uniosła szczotkę. Botsford zadrżał, lecz nadal szedł naprzód. Kiedy stanął przed nią, zdawało
się, że nie bardzo wie, co ma robić. Położył jej dłoń na ramieniu.
- Au! - pisnął, gdy Claudia mocno uderzyła go szczotką po ręce. - Moja droga...
- Nie jestem pańską drogą, panie Botsford! Jeżeli nie wyjdzie pan stąd w tej chwili...
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Fletcher obrócił się powoli, a nieprzyjemny uśmieszek na jego twarzy
zamarł, gdy zobaczył wchodzącą do pokoju surową postać panny Melksham. Claudia westchnęła z ulgą.
- Ciociu Gussie, tak się cieszę, że cię widzę! Proszę, pomóż mi usunąć pana Botsforda z tego pokoju.
- Oczywiście, moje dziecko - odrzekła surowo starsza dama. - Usłyszałam, że ktoś skrada się korytarzem, i wsta-
łam, aby zobaczyć, co się dzieje. Co pan knuje, panie Botsford?
- Knuje?- Fletcher wybałuszył oczy. - A-ależ nic takiego. Ja tylko...
- Mój Boże! A cóż się tu dzieje?
Claudia obróciła się na pięcie i zobaczyła stojącego w drzwiach Thomasa. Ubrany w turecki jedwabny szlafrok,
stał w progu i przyglądał się zgromadzeniu z ogromnym zdziwieniem. Claudia od razu zrozumiała, że jego
pojawienie się na scenie nie jest przypadkowe. Jej podejrzenia potwierdziło w chwilę później pojawienie się Rose.
- Obudziły mnie jakieś podniesione głosy i... o mój Boże! - Oczy rozszerzyły się jej w przesadnym zdumieniu. -
Panie Botsford, co też pan tu robi?
W tej chwili zza zasłony łoża pojawiła się panna Augusta Melksham. Claudia o mało nie parsknęła śmiechem na
widok zaskoczonych min Thomasa i Rose.
- Zdaje się, że pan Botsford pomylił pokoje - powiedziała spokojnie. - Na szczęście ciocia Augusta usłyszała, jak
przechodzi koło jej drzwi, i wyszła zobaczyć, co się dzieje. Prawie urazem weszli do mojej sypialni.
- Och! - wyrwało się równocześnie Thomasowi i jego żonie.
- Jednakże - kontynuował Thomas - to, że pan Botsford znajduje się w twoim pokoju o tak późnej porze, jest co
najmniej kompromitujące. Lepiej będzie, jeżeli przemyślisz swoje wcześniejsze odrzucenie jego oświadczyn,
młoda damo.
- Bzdury! - warknęła Claudia. - Przecież przed chwilą powiedziałam wam, że ciocia...
- Ale Fletcher i tak spędził tu z tobą wystarczająco dużo czasu sam na sam - przerwał jej znaczącym tonem
72
Thomas.
- Na miłość boską! - Claudia poczuła przypływ zniecierpliwienia. - Nikt poza tobą, Rose i ciocią Augusta nic nie
wie o niestosownym zachowaniu pana Botsforda.
Thomas uśmiechnął się ponura:
- Możesz mi wierzyć, moja droga, że nowiny dotrą do służby najpóźniej jutro rano. Sama wiesz, że oni tylko
szukają tematu do plotek. Nic ich tak nie podnieca jak skandal w rodzinie. A jeżeli już mówimy o skandalach, o
której to godzinie wróciłaś dzisiaj do domu? Z tego, co wiem, pojechałaś aż do Gloucester tylko w towarzystwie
kamerdynera. Jestem zaszokowany twoim brakiem dobrych manier, Claudio. To jeszcze jedna pożywka dla
skandalu, który tu lada dzień wybuchnie.
- Skandalu?! Mój brak... Doprawdy, Thomasie...
- Właściwie - kontynuował szwagier, jakby zupełnie nie słysząc - uważam, że będzie najlepiej, jeżeli z samego
rana zaczniesz wysyłać zaproszenia na ślub.
Rose, która do tej pory tylko wierciła się niecierpliwie, lecz nie odzywała się ani słowem, wydała z siebie
niedowierzający pisk i ponownie w jej oczach zabłysło oburzenie. Znikło jednak równie szybko jak za pierwszym
razem i znowu Claudia nie była pewna, czy się jej nie przywidziało. Panna Melksham prychnęła i już chciała coś
powiedzieć, lecz siostrzenica ją uprzedziła. Stanęła tuż przed Thomasem i spojrzała na niego zwężonymi w dwie
szparki źrenicami. Jasne oczy błyszczały gniewnie, a głos drżał z oburzenia.
- Thomasie, nawet gdybyś i ty, i wszyscy służący tego domu... nawet sam proboszcz... weszli do tego pokoju i za-
stali mnie i pana Fletchera Botsforda nagich w łóżku, i tak nigdy bym nie wyszła za niego za mąż. Czy wyrażam
się jasno? A teraz pozwól, że powiem coś jeszcze. Uważam, że ty, twoja żona, wasze źle wychowane dzieci i
Fletcher Botsford już dawno nadużyliście mojej gościnności. Powiadomię służbę, że jutro rano wyjeżdżacie.
Przygotują wszystko na czas.
Jej oświadczenie powitał stłumiony chichot panny Augusty i cichy jęk Rose. Fletcher Botsford, który do tej pory
nic nie mówił, zaprotestował słabo.
- Ależ, moja droga...
Thomas jednakże milczał. Kiedy wreszcie się odezwał, jego głos był miękki i łagodny.
- Jesteś zmęczona, droga siostro. Zostawimy cię teraz w spokoju, a porozmawiamy jutro rano, kiedy dojdziesz już
do siebie. Jeżeli chodzi o twoje nonsensowne gadanie o naszym wyjeździe, wiem, że to wszystko wynika z twojego
przemęczenia. Przecież nie mógłbym porzucić cię, wiedząc, jak bardzo nadszarpnięte są twoje nerwy. Jesteś naj-
bliższą krewną mojej żony i muszę się troszczyć o twoje dobro.
Claudia patrzyła na niego z niedowierzaniem; i rosnącą furią.
- Jak śmiesz... - zaczęła, lecz ciocia Augusta położyła dłoń na jej ramieniu.
- Nie przejmuj się, Claudio - powiedziała, patrząc na nią porozumiewawczo. - Wszystko wyjaśnimy jutro rano.
Tymczasem powinnaś trochę odpocząć. Jutro będziemy i tak mieli urwanie głowy.
Claudia była tak wzburzona, że dopiero po kilku minutach zrozumiała znaczenie słów ciotki. Oczywiście! Jutro
rano Jem wyjawi wszystkim swoją tożsamość, a Thomas zapewne zostanie wyrzucony na zbity pysk. Przełknęła
ślinę i rozluźniła dłonie, które same zacisnęły się jej w pięści, gdy zobaczyła Thomasa wchodzącego do sypialni.
Zmuszając się do spokoju, odwróciła się do szwagra i powiedziała słodko:
- Tak, wyjaśnimy wszystko jutro rano, a tymczasem wyjdźcie z mojego pokoju. Oboje - dodała, patrząc na Rose,
która stała ze spuszczonymi oczyma. Potem przeniosła wzrok na Botsforda. - I weźcie ze sobą swojego pieska!
73
Thomas już otwierał usta, by coś dodać, lecz rozmyślił się widząc, że zwyciężył, pozwolił sobie na obrzydliwy
uśmieszek i wyszedł z pokoju, popychając przed sobą Rose. Fletcher Botsford wyszedł ostatni, trzaskając
drzwiami.
Claudia opadła na łóżko, a panna Melksham usiadła obok niej. Położyła dłoń na jej ręce.
- Moja kochana, nigdy bym nie przypuszczała, że będę się cieszyć z powrotu lorda Glenravena. Muszę ci się
także przyznać, że niecierpliwie czekam na jego konfrontację z Thomasem.
- I ja też, ciociu. I ja też - odrzekła Claudia, uśmiechając się lekko.
- Dopilnuję, by pokój dla jego lordowskiej mości był gotowy na jutro rano. Podejrzewam, że nie będzie chciał
tracić czasu i od razu wyprowadzi się z pokojów dla służby. Ojej - dodała po chwili. - Wielka szkoda... January był
doskonałym kamerdynerem. A teraz będziemy musieli rozejrzeć się za kimś innym.
Claudia wciągnęła głęboko powietrze, po czym nagle się roześmiała. Po chwili panna Melksham dołączyła do
niej; obejmowały się mocno, wstrząsane gwałtownymi wybuchami śmiechu. Gdy wreszcie odzyskały panowanie
nad sobą, ciocia Augusta pożyczyła siostrzenicy dobrej nocy i wyszła z pokoju z cichym szelestem spódnicy.
Claudia długo jeszcze leżała w cudownie cichej sypialni i patrzyła w sufit. Tak, jutro będzie ciekawy dzień. Wart
zapamiętania. Zastanawiała się, czy lord Glenraven śpi już w swoim skromnym pokoiku. Czy on także myśli o
zmianach, które zajdą jutro w jego życiu?
Trzy piętra niżej Jem leżał na wąskim łóżku, wpatrując się w otaczające go ciemności. To była zapewne jego
ostatnia noc w pokoju Morgana. Od jutra rozpocznie nowe życie. Młodociany kieszonkowiec, znany na ulicach
Londynu jako Jem January, umrze śmiercią naturalną i nikt nie będzie go opłakiwał. Natomiast Jeremy Standish,
lord Glenraven, rozpocznie nowe życie jako pan Ravencroft.
Po raz tysięczny od ich niezwykłego, cudownego pocałunku tego popołudnia zastanawiał się, jakie miejsce w
jego nowym życiu zajmie Claudia Carstairs. Zaśmiał się niewesoło. Przecież doskonale znał odpowiedź na
dręczące go pytanie - równie dobrze mógł iść już spać. Nie może dopuścić, by to się powtórzyło. Zapamiętaj to
wreszcie, Jemie, mój przyjacielu, w przyszłości ona będzie tylko twoją pracownicą. Żałował, że nie pozwolił jej
usunąć się z domu. Żałował, że nie dał jej wyraźniej do zrozumienia, że tam, w powozie, to była tylko chwila
zapomnienia. Przecież nie chciał utrzymywać z nią dalszej zażyłej znajomości. Ta kobieta mogła jedynie skompli-
kować mu życie - a na razie było ono i tak dość skomplikowane. To wszystko mogło się skończyć tylko w jeden
sposób - któreś z nich, albo nawet oboje, zostałoby boleśnie zranione. Postanowił, że zrobi, co w jego mocy, by od
tej pory trzymać się z daleka od Claudii Carstairs.
Zasnął w końcu, lecz spoczynek mąciły mu wspomnienia jasnych oczu i miękkich jak jedwab złotych włosów.
Westchnął czując przez sen delikatne usta przyciśnięte do jego warg z czułością i słodyczą, jakich do tej pory nie
zaznał.
- Co też ty powiesz, mój chło... milordzie! - Jonasz patrzył oszołomiony na Jema. Właśnie czyścił Trusty’ego,
lecz słysząc nieprawdopodobną opowieść młodzieńca, wyszedł z boksu wałacha i omal nie wypuścił szczotki z
ręki. - Oddała panu Ravencroft? Bez walki? - A kiedy Jem przytaknął, podrapał się szczotką po zarośniętym
policzku. - To mi na nią nie wygląda.
- Mówiłem ci, że nie będzie chciała się procesować. Ale i tak nie poddała się łatwo. Od tej pory będziesz
przyjmował polecenia od pani Carstairs, Jonaszu, gdyż zatrudniłem ją jako koniuszego.
Tym razem szczotka wypadła ze zdrętwiałych palców Jonasza.
74
- Niech pan nie mówi! Kobieta ma kręcić tak wielkim interesem, jaki tu mamy?
- Nie robiła nic innego od dwóch lat - odrzekł cierpliwie Jem.
- Tak, ale wtedy to ona była właścicielką. Teraz będzie inaczej.
- Tak, będzie inaczej. Bardziej niż kiedykolwiek będzie potrzebowała twojej pomocy, Jonaszu. Strata majątku
bardzo nią wstrząsnęła. Chciałbym, żeby nadal czuła się tu jak u siebie w domu. Między innymi dlatego
postanowiłem powierzyć jej prowadzenie hodowli.
- No, nie... - Jonasz był wyraźnie poruszony.
- Jedyna zmiana, jaką zaproponuję, to zwiększenie liczby pracowników. Może mógłbyś się zastanowić, którego z
chłopców z wioski moglibyśmy tu zatrudnić. Jako że ja składam wymówienie. - Jem wyszczerzył zęby w
uśmiechu. - W końcu jak by to wyglądało, gdyby klienci zastali właściciela zamiatającego stajnię albo
wywożącego gnój?
Jonasz zaśmiał się chrapliwie, a Jem, pożegnawszy go skinięciem ręki, odszedł w stronę domu.
W kuchni powitała go roztrzęsiona pokojówka, która poinformowała go, że jest potrzebny na górze. Teraz. Zaraz.
Jem wszedł niespiesznie szerokimi schodami na piętro, a dalej kierował się słuchem. Od strony pokojów dochodził
niebywały zgiełk.
Za zakrętem zobaczył małą grupkę zgromadzoną na środku korytarza. Pośrodku stała Claudia, której włosy lśniły
złotawym blaskiem w świetle świecy, nadal palącej się w lichtarzyku. Obok niej, jak ogromny kościsty cerber, stała
panna Melksham. Dokoła nich tłoczyli się Thomas Reddinger i jego żona oraz zaskoczony nieco Fletcher Botsford.
- Wszystko, czego oczekuję, to proste wyjaśnienie - mówił właśnie Thomas. - Obudziłem się dziś rano,
zadzwoniłem po herbatę, ale nikt mi nie odpowiedział. Kazałem Crumshawowi zadzwonić po gorącą wodę, ale
znowu nikt nie odpowiedział. Teraz widzę, że wy dwie i prawie wszyscy domownicy kręcicie się wokół pokojów,
które od lat nie były używane. Chcę wiedzieć, co to wszystko znaczy!
Thomas zaczął tupać w podłogę z wielkiej irytacji. Do furii doprowadzało go to, że Claudia, zamiast drżeć przed
jego gniewem, uśmiecha się spokojnie.
- Mój drogi Thomasie - zaczęła. - Pozwól wytłumaczyć sobie... ojej! - Urwała gwałtownie, zobaczywszy Jema. -
Milor... to znaczy... Janu... och! - Zakończyła te nieporadne wstępy po prostu wyciągając do niego rękę.
- A to co znowu? - zapytał zdezorientowany Thomas, widząc, że Jem podchodzi do Claudii i ujmuje jej dłoń na
powitanie. - Co tu robi twój kamerdyner? - Jego spojrzenie wędrowało od Claudii do Jema, ubranego jak zwykle w
skromny strój służącego. Nagle w jego oczach pojawiło się przerażenie. - Claudio! Zaczynam podejrzewać, że tu
się coś dzieje za moimi plecami. Czyżbyś zapałała nagłym uczuciem do własnego kamerdynera, na miłość boską?
Jem odwrócił się i uśmiechnął uprzejmie do Thomasa.
- Oczywiście, że nie. Ale nawet gdyby tak było, to i tak nie pański interes.
Przez chwilę Claudia myślała, że Thomas dostanie apopleksji. Z pewnym zainteresowaniem zauważyła, że kolor
jego policzków wyjątkowo przypomina purpurowoczerwony szal cioci Augusty.
Rose pisnęła cicho i przytuliła się do ramienia męża, a Fletcher wydał całą serię oburzonych pomruków.
- Cóż za impertynencja! - ryknął Thomas, gdy wreszcie odzyskał mowę. - Mój dobry człowieku, od tej chwili już
tu nie pracujesz... i nie myśl sobie, że dostaniesz jakiekolwiek referencje. Masz szczęście, że nie wykopię cię na
zbity pysk z tego domu.
Jem postąpił krok do przodu, lecz w tym samym momencie Claudia złapała go za ramię.
- Wystarczy, Thomasie - powiedziała lodowato. - Zdajesz się uważać, że masz tu jakąkolwiek władzę, ale bardzo
75
się mylisz... bardziej niż kiedykolwiek. - Spojrzała na Jema, unosząc pytająco brwi. Gdy kiwnął lekko głową,
odwróciła się do szwagra i dodała: - Obawiam się, że żyjesz w nieświadomości. Pozwól, że przedstawię cię
Jeremy’emu Standishowi, lordowi Glenravenowi... obecnemu właścicielowi Ravencroft.
14
Po tym zaskakującym oświadczeniu zapadła cisza. Przez chwilę Thomas patrzył na Claudię, nic nie rozumiejąc.
Rose zastygła w bezruchu z otwartymi ustami, a panna Augusta Melksham złożywszy ramiona na piersi
uśmiechała się ponuro.
- C-co takiego? - zapytał wreszcie Thomas, odwracając się do Jema. Miał minę człowieka, który właśnie został
przedstawiony istocie z innego świata.
Jem uśmiechnął się promiennie i wyciągnął dłoń. Thomas przyglądał się lej z niedowierzaniem. Po chwili
przyszedł do siebie i odwrócił się gwałtownie w stronę Claudii.
- Coś ty przed chwilą powiedziała?
- Powiedziałam, że ten dżentelmen jest lordem Glenravenem i że wrócił do swojego domu już na stałe.
- Ależ... ależ to bzdury! - Thomas zaczerwienił się i nadął tak bardzo, że zdawało się, iż lada moment pęknie. -
Właścicielem Ravencroft był Emanuel Carstairs, który zostawił ci go w spadku. To ty jesteś teraz właścicielką
posiadłości!
- O, a już mi się zdawało, że o tym zapomniałeś. Masz rację, oczywiście, ale niedawno dowiedziałam się, że
Emanuel przejął Ravencroft za pomocą podstępu. Prawowitym właścicielem jest lord Glenraven, więc oddałam mu
posiadłość.
- Nie mówisz poważnie! Czy rzeczywiście oddałaś swój dom temu... temu... - machnął wściekle dłonią w
kierunku Jema - ...temu łapserdakowi tylko dlatego, że powiedział, iż prawnie posiadłość należy do niego?
Thomas zbladł teraz równie mocno, jak przed chwilą zrobił się purpurowy. Jego żona zdawała się nie rozumieć, o
co chodzi, więc tylko wodziła wzrokiem po otaczających ją członkach rodziny. Fletcher Botsford stał natomiast w
bezruchu, jak gdyby poraził go piorun.
- Proponuję, abyśmy udali się do szmaragdowego saloniku - powiedział łagodnie Jem. - Zdaje się, że
ściągnęliśmy sporą publiczność.
Istotnie, dziwne odgłosy kłótni sprowadziły do hallu na piętrze wszystkich obecnych w domu służących i
wszystkie pokojówki. Mała grupka znalazła się pod baczną obserwacją kilku par ciekawskich oczu. Thomas
otworzył i zamknął usta kilka razy i z wielkim trudem powstrzymał się od komentarzy. Po chwili odszedł gniewnie
w kierunku schodów.
Jednak kilka minut później, gdy wszyscy zainteresowani zgromadzili się w szmaragdowym saloniku, miał pewne
trudności z wydobyciem z siebie głosu.
- Chyba się przesłyszałem, Claudio. Nawet ty nie zrobiłabyś czegoś tak idiotycznego, jak...
Młoda kobieta uniosła dłoń.
- Powtórzę jeszcze raz, Thomasie. Lord Glenraven przedstawił mi dowody na to, co już od dawna
podejrzewałam; że Emanuel po prostu ukradł Ravencroft. Oszukał ojca jego lordowskiej mości, a potem go
zamordował. Wiedząc o tym, nie mogłam postąpić inaczej niż zwrócić posiadłość prawowitemu właścicielowi.
- Nigdy w życiu nie słyszałem podobnych bzdur! - ryknął szwagier. - Oczywiście, że mogłaś postąpić inaczej! -
Odwrócił się do Jema. - Już ja wiem, o co chodzi. Jesteś podstępnym łajdakiem, który wkradł się do tego domu w
przebraniu kamerdynera i omamił niewinną, bezradną kobietę! Ale to ci się nie uda, ty przeklęty oszuście! Teraz
76
nie masz już do czynienia z bezbronną wdową. Już nie! Teraz masz do czynienia z Thomasem Reddingerem i jeżeli
myślisz, że pozwolę ci wyrzucić to biedne dziecko z jej własnego domu...
Ale Claudia znowu mu przerwała.
- Thomasie, posłuchaj, bo nie będę więcej powtarzać. Nie masz tu nic do gadania. Wczoraj pojechaliśmy wraz z
lordem Glenravenem do Gloucester i podpisaliśmy wszelkie potrzebne dokumenty. Wszystko jest już załatwione.
Ravencroft należy do niego.
Raz jeszcze Thomas nie wiedział, co powiedzieć. Rose wreszcie zrozumiała, co się święci, i zaczęła cicho pojęki-
wać.
- Podpisałaś dokumenty? - wykrztusił Thomas z niedowierzaniem.
- Ano tak, staruszku - włączył się Jem. - Jej podpis poświadczył William Scudder, ze spółki adwokackiej
Scuddera, Widdicombe’a i Phillipsa. Pan Scudder właśnie kończy załatwiać pozostałe formalności.
Oczy Thomasa rozszerzyły się, gdy usłyszał nazwisko jednego z najbardziej poważanych prawników w okolicy.
Zakrył usta dłonią.
Rose opadła bezwładnie na pluszową kanapkę i przyłożyła drżącą dłoń do piersi.
- Zaraz zemdleję - pisnęła cicho, lecz nikt nie zwracał na nią uwagi.
- Rozumiem - powiedział Thomas, choć oczywiste było, te nic nie rozumie. - Niestety... staruszku... nie przyjmuję
do wiadomości żadnego z twoich parszywych dowodów. - Jego małe oczka błyszczały wściekle.
- To, co przyjmujesz albo czego nie przyjmujesz do wiadomości, niewiele mnie obchodzi - powiedział Jem
najuprzejmiej, jak potrafił. - O ile się nie mylę, nie obchodzi to również pani Carstairs.
Claudia przytaknęła energicznie, na co Thomas spojrzał na nią oburzony.
- Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło. Nie rozumiem, jak mogłaś uwierzyć temu podstępnemu oszustowi?
Tylko spójrz na niego! Lord Glenraven, też mi coś!
- Istotnie - mruknęła Claudia. - Pan Scudder nie miał najmniejszego kłopotu z rozpoznaniem go.
Oczy Thomasa znowu się rozszerzyły, lecz wyraz jego twarzy, gdy spojrzał na Jema, był nieodgadniony.
- Niech i tak będzie - wypalił w końcu. - Ale i tak nie masz żadnych praw do Ravencroft. Żądam, byś pokazał mi
wszelkie dokumenty, które poświadczają twoje prawa do tej posiadłości.
Jem powoli wstał z kanapy, na której do tej pory siedział wygodnie rozparty. Podszedł do Thomasa i stanął tuż
przed nim.
- Reddinger - rzekł cicho. - Stajesz się męczący. To, co myślisz, uważasz lub czego żądasz, nie ma najmniejszego
znaczenia. Jak pani Carstairs już ci powiedziała, Ravencroft należy do mnie.
Thomas także wstał i spojrzał prosto w jasnoszare oczy, które patrzyły na niego z tak denerwującą obojętnością, a
jednocześnie z tak przerażającym chłodem.
- To się jeszcze okaże! - wrzasnął. - Ja też mogę postarać się o prawników!
- Ależ bardzo proszę - odrzekł Jem znudzonym tonem. - Ale bądź tak uprzejmy i rób to gdzie indziej. Dawno
nadużyłeś tutaj gościnności. Podejrzewam nawet, że już w dniu twojego przybycia. Proszę cię, zabieraj swoją
rozhisteryzowaną żonę, beznadziejnego przyjaciela i rozwydrzone dzieci i wynoś się z mojej posiadłości, jak
możesz najszybciej.
Thomas nadął się jak atakująca kobra.
- Co takiego? Posłuchaj mnie, ty... nie możesz...
- Jak najszybciej, Reddinger - powtórzył Jem. Nie podniósł nawet głosu, lecz Thomas, który już podchodził do
77
niego z zaciśniętymi pięściami, odstąpił na krok.
- A co będzie, jeżeli odmówię? - warknął.
- To nie byłoby zbyt rozsądne. - W głosie Jema nie było nic poza przyjaznym zainteresowaniem, ale coś w jego
tonie kazało Thomasowi zastanowić się dwa razy.
Odwrócił się na pięcie i warknął do żony:
- Idziemy, Rose! - Na Fletchera Botsforda nawet nie spojrzał, lecz ten i tak podążył za nimi. - Już na progu
Thomas odwrócił się i wymierzył w Claudię wskazujący palec. - I nie wyobrażaj sobie, że cię zabierzemy! Jak
sobie posłałaś, tak się wyśpisz - dodał z paskudnym, znaczącym uśmieszkiem.
- Ależ, Thomasie - zaprotestowała piskliwie Rose. - Przecież to moja siostra! Nie możemy jej pozwolić umrzeć z
głodu w jakimś rynsztoku!
- Nie przejmuj się. Rose - wtrąciła Claudia i w kilku słowach wyjaśniła siostrze zasady jej umowy z Jemem.
- Nie możesz! - pisnęła cienko Rose. - Nie możesz tu pozostać, praktycznie pod dachem tego człowieka. W
każdym razie pod tym, o którym on twierdzi, że jest... - Nie dokończyła zdania.
Thomas chwycił ją gwałtownie za ranne.
- Niech robi, co chce! - warknął. - Ja umywam ręce.
Wypadł z pokoju, a pochlipująca Rose deptała mu po piętach. Fletcher Botsford zamykał pochód.
- Czyżby to było wszystko? - zapytała Claudia, opadając na fotel. Spojrzała na Jema. - Cóż, zdaje się, że
przebrnęliśmy przez to dość gładko, nieprawdaż?
- Hmm... zdaje się, że tak. Chociaż szczerze wątpię, czy było to ostatnie słowo... - W tym momencie przerwał mu
dziki wrzask, dobiegający z hallu przed szmaragdowym salonem. Jem wybiegł z pokoju, a Claudia i panna
Melksham za nim. Na korytarzu stała przeraźliwie wrzeszcząca Rose, a przed nią nerwowo przestępowała z nogi
na nogę niania Grample.
- To prawda, psze pani! Młody panicz zabił się na śmierć!
Na to oświadczenie Rose padła na podłogę z cichym jękiem. Fletcher uklęknął obok niej, lecz Thomas złapał
nianię za ramię i potrząsnął nią tak gwałtownie, że okulary nieomal spadły jej z nosa.
- O czym ty mówisz? - ryknął. - Przestań się trząść i powiedz, co się stało?
- Dzieci były w pokoju - wyjąkała kobiecina zasłaniając twarz fartuchem. - Odrabiały lekcje. Odwróciłam się od
nich tylko na chwilkę, by pójść do sąsiedniego pokoju po szycie, kiedy usłyszałam okropny hałas. - Szlochy, które
nią wstrząsały, dziwnie były podobne do ryku zarzynanego muła. Po chwili mówiła dalej: - Odwróciłam się, by
zobaczyć, co się dzieje. Ten mały diabe... mały szkrab wspinał się na ścianę.
- Co takiego? - jęknęli Rose i Thomas równocześnie. Rose już otrząsnęła się z pierwszego szoku i siedziała na
ziemi, słuchając z chorobliwą fascynacją opowiadania niani Grample.
- Tak, psze pani. Założył się z panienką Horatią, że obejdzie pokój bez dotykania podłogi. Zaczął od wspinania
się na półkę z książkami... i dotarł do okna. Wspinał się po zasłonie, ale ta się urwała pod jego ciężarem.
Rose znowu cicho jęknęła.
- Gdzie on jest teraz? - Thomas nadal warczał jak rozwścieczony brytan.
- Zostawiłam go pod opieką Kettering, jednej z pokojówek - jęczała niania. - Drze się tak, że niedługo szyby
popękają.
- Zdawało mi się, że powiedziałaś, iż on... no nic - zakończył z wściekłością Thomas i przepchnąwszy się obok
żony i nieszczęsnej niani, podążył w stronę dziecinnego pokoju. Rose wraz z nianią Grample i Fletcherem pobiegli
78
za nim. Jem, Claudia i panna Melksham wymienili zaskoczone spojrzenia, po czym udali się za całą grupą.
Wrzaski przestraszonego panicza George’a słychać było już na półpiętrze. Rozpaczliwe szlochy Kettering i dziki
ryk Horatii czyniły hałas jeszcze trudniejszym do zniesienia. Widać było wyraźnie, że paniczowi George’owi
daleko jest do śmierci. Co prawda darł się wniebogłosy i twarz miał czerwoną jak burak, lecz jedynym widocznym
śladem upadku była nienaturalnie wykrzywiona kostka u nogi, za którą trzymał się kurczowo.
Jem kazał jednemu ze służących pojechać po lekarza, a w tym czasie Claudia ostrym tonem poleciła uciszyć się
pokojówce i niani Grample, po czym uklękła obok chłopca.
Przygarnęła przerażone dziecko.
- George, chcę ci coś powiedzieć - szepnęła, na co dziecko przestało krzyczeć i zwróciło na nią uwagę. Claudia
mówiła uspokajająco: - Wiem, że noga musi cię potwornie boleć, i chcę, żebyś wiedział, jak bardzo cię podziwiam.
Trochę popłakałeś, ale widzę, że już przestajesz. Nigdy jeszcze nie widziałam tak dzielnego młodego mężczyzny.
Ku zdziwieniu wszystkich obecnych George zamknął buzię i zaciskając zęby zapewnił, że chociaż boli go
potwornie, nie będzie płakał, bo przecież nie jest beksą.
- Oczywiście, że nie - odrzekła Claudia z podziwem. Kazała dwóm służącym zanieść chłopca do jego pokoju.
Rose pobiegła za nimi, nie przestając zawodzić. Thomas podążył za nią, a po kilku minutach bezowocnego stania
na korytarzu Fletcher Botsford także udał się do pokoju dzieci. Spojrzawszy na siebie znacząco, Jem, Claudia i
panna Augusta odeszli cicho na palcach.
Po jakimś czasie cała trójka siedziała w dawnym gabinecie Claudii, pogrążona w ponurych rozmyślaniach.
Panna Melksham powiedziała złośliwie?
- Gdyby nie to, że to zbyt nieprawdopodobne, nawet jak na Thomasa, podejrzewałabym go o uknucie całej afery
w celu zapobieżenia ich wyjazdowi z Ravencroft.
- Istotnie - odrzekł Jem. - Nie mogę przecież kazać im się wynosić, gdy panicz George kuruje skręconą kostkę...
nawet jeżeli mam na to wielką ochotę.
- Podejrzewam, że mogłoby być gorzej - zauważyła Claudia. - Doktor powiedział, że za dwa tygodnie kostka
zagoi się na tyle, że będą mogli bez obaw wrócić do domu. Tymczasem będziesz musiał jakoś znieść Thomasa i
Rose - dodała z westchnieniem.
- W ciągu dwóch tygodni wiele się może zdarzyć - odparł Jem. - Na szczęście pozbyliśmy się mało
sympatycznego towarzystwa pana Botsforda.
- Chociaż nie poszło łatwo. - Claudia zachichotała. - Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś aż tak się bronił
przed wyjazdem i żeby znalazł aż tyle wymówek. Nie posiada żadnego środka transportu, musi nieść pociechę
rodzinie Reddingerów, ma wreszcie fatalne samopoczucie w wyniku całego zamieszania.
- Reasumując, zdaje się, że pożyczenie mu konia było i tak małą ceną za pozbycie się go - dodał Jem.
Uśmiech Claudii zamarł, gdy odpowiedziała:
- Dobrze, że posłałeś z nim kogoś, kto przyprowadziłby konia, w przeciwnym razie mógłbyś go już więcej nie zo-
baczyć.
Panna Melksham chrząknęła cicho.
- Tymczasem, mi... hmm... milordzie, mam wrażenie, że ma pan jeszcze sporo do roboty - odezwała się
niepewnie.
Jem odwrócił się do niej z ciepłym uśmiechem.
79
- Po pierwsze, powinienem panią przeprosić, kochana panno Melksham, za moją małą maskaradę. Proszę
uwierzyć, że nie miałem innego wyjścia.
- O, jeżeli o co chodzi... - Panna Augusta uniosła dłonie.
- Mam też nadzieję, że zgodzi się pani na warunki umowy, którą zawarłem z pani siostrzenicą. Dokonała pani
cudów tu, w Ravencroft, i zupełnie nie wiem, jak bym sobie poradził bez pani. - Jego szare oczy zamigotały w
szczerym podziwie i ku ogromnemu zdumieniu Claudii panna Melksham zarumieniła się jak podlotek. Po chwili
odzyskała równowagę i przybrała typową dla niej surową minę.
- Jeżeli o to chodzi, milordzie, nie mogę powiedzieć, że podoba mi się obecna sytuacja - przyznała uczciwie. -
Ale zdaję sobie sprawę, że gdyby nie pańska uprzejmość, razem z Claudią wylądowałybyśmy na bruku. Słyszał
pan, co powiedział Thomas. Obawiam się, że Walter... ojciec Claudii... nie byłby wcale bardziej wyrozumiały. -
Zerknęła na siostrzenicę. - Poza tym uważam, że powrót do domu jej rodziców byłby gorszy niż głodowa śmierć w
jakimś rynsztoku.
- Jest pani bardzo łaskawa, panno Melksham, tym bardziej że to przeze mnie znalazłyście się w tak niekorzystnej
sytuacji. - Jem nagle podniósł się i usiadł obok panny Augusty. - Jednakże proszę mi wierzyć, że uczynię wszystko
co w mojej mocy, by zapewnić paniom wygodę i dostatek tak długo, jak długo tu zostaniecie.
Panna Melksham mruknęła coś z wdzięcznością, po czym, odchrząknąwszy lekko, wstała.
- Może zechce pan, milordzie, ogłosić swoją... hm... zmianę pozycji reszcie personelu? Pozwoliłam sobie polecić
służbie, by wszyscy zjawili się w kuchni za piętnaście minut.
- Doskonale, panno Melksham. W takim razie może usiądziemy na chwilę i omówimy drobne zmiany, które
powinny być wprowadzone. Przede wszystkim uważam, że należy zatrudnić więcej służby.
Z rozbawieniem Claudia zauważyła, że ciotka zaczyna rozpływać się z zachwytu. Pomyślała z goryczą, że lord
Glenraven z całą pewnością wie, jak osiągnąć upragniony cel. Pochlebstwa i miłe stówka dla starszych dam, a
czułe pocałunki dla młodych. Zastanawiała się, co jeszcze chowa w zanadrzu? Od niej dostał już, czego chciał, i
jeżeli wyobrażał sobie... Serce skoczyło jej w piersi, lecz myśli podążały rozsądnym torem. Jeżeli wyobrażał sobie,
że dostanie cokolwiek więcej, to... ona już będzie się miała na baczności.
Reszta dnia minęła w chaotycznym pośpiechu. Nowiny o nagłym awansie Jema i nadchodzących zmianach
zostały powitane przez służbę zdziwieniem, radością i wieloma domysłami.
Lucas został wysłany do Londynu do znajomych Jema, u których przechowywał swoje pieniądze, ubrania i resztę
posiadanych rzeczy. Panna Melksham zaczęła pospiesznie planować wystawny obiad, na którym okoliczni
szlachcice poznają nowego pana Ravencroft.
Do wieczora Jem nie spotkał już Claudii - wiedział, że przygotowywała księgi rachunkowe do jego inspekcji.
Gdy nadeszła pora kolacji, udał się do swojej nowej sypialni, do której niewidzialne ręce przeniosły cały jego
dobytek. Jedna z pokojówek zgodziła się rozpakować ubrania, do tej pory złożone w kostkę i związane sznurkiem,
lecz wyraźnie dała do zrozumienia, że tego typu czynności uważa za nie należące do jej kompetencji. Zapytała
nieśmiało, kiedy przyjedzie lokaj jego lordowskiej mości.
Jem zachichotał, wkładając spodnie i wykwintny surdut. Może i nie nadawały się zbytnio na wieczorowe ubranie,
lecz były modne i doskonale uszyte. Przez chwilę myślał o czasach, kiedy służył u Chada Lochridge’a i kiedy
pracował u krawca jako chłopiec do wszystkiego. Z pewnością sam mógł sobie służyć za pokojowego. Pomijając
może pranie i prasowanie.
Pogwizdywał wesoło pod nosem, zawiązując krawat. Na koniec wpiął w niego małą szmaragdową spinkę,
80
niegdyś należącą do ojca. Był co jeden z nielicznych cennych przedmiotów, który matka zabrała uciekając z
Ravencroft. Podczas wielu łat tułaczki jakoś nie potrafił się zmusić do sprzedania jej.
Ukłonił się do lustra i salutując uroczyście własnemu odbiciu, wyszedł z pokoju.
Na dole Claudia weszła do szmaragdowego saloniku i z ulgą stwierdziła, że jest sama. Reddingerowie nie raczyli
zejść na dół na obiad - zjedli w swoich pokojach. Niestety, Claudia była prawie pewna, że pojawią się na kolacji.
Westchnęła ciężko. Nadchodzące dni i tak będę wystarczająco trudne dla lorda Glenravena - i dla niej - bez
przygnębiającej obecności Thomasa i Rose. I nawet nie chodziło o to, że wątpiła w możliwość opanowania
kłótliwej pary przez Jema. Na myśl o zadaniu, jakie ją czekało, poczuła, że serce jej zamiera. Choć przecież w
perspektywie prowadzenia stajni jego lordowskiej mości nie powinno być nic przerażającego. To będzie po prostu
kontynuacja tego, co robiła przez ostatnie dwa lata, i to ze sporymi sukcesami. W każdym razie i tak nie zabawi tu
długo.
Ta myśl trochę ją przeraziła. W pierwszej chwili, gdy domagała się od Glenravena, by zatrudnił ją jako koniusze-
go, myślała o tej posadzie jako o stanowisku nie wymagającym wiele pracy, a dobrze płatnym. Miłość do
Ravencroft nadal była jej siłą napędową i miała nadzieję zostać tu na zawsze... jeżeli nie jako właścicielka, to
chociaż jako pracownica.
Ale teraz... Myśl o dalszym pozostawaniu tak blisko lorda Glenravena niepokoiła ją, a z drugiej strony -
perspektywa zjawienia się w posiadłości jego przyszłej narzeczonej wywoływała w niej nagłą chęć bycia zupełnie
gdzie indziej. Tak, będzie oszczędzała każdy grosz z pensji wypłacanej przez jego lordowską mość i przy pierwszej
sposobności założy własną stajnię... jak najdalej od Gloucestershire i Ravencroft. Z całą pewnością gdzieś w Anglii
jest miejsce równie piękne, czarowne i wspaniałe jak Ravencroft.
Ku własnemu zdziwieniu poczuła, że łzy zaczynają gromadzić się pod powiekami, więc otarła je gniewnym
ruchem. Usłyszawszy cichy dźwięk za plecami, odwróciła się szybko i poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.
Na progu z niedbałą elegancją stał najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego Claudia kiedykolwiek widziała.
15
Jeżeli Jem January doskonale prezentował się w roboczym stajennym ubraniu - pomyślała - albo w skromnym
stroju kamerdynera, w doskonale dopasowanych spodniach i surducie eksponującym szerokie ramiona wyglądał
zupełnie oszałamiająco. Podszedł do Claudii i złożył delikatny pocałunek na jej dłoni.
- Dobry wieczór, pani Carstairs - powiedział poważnie, lecz oczy mu zabłysły, gdy obracał się, by mogła w pełni
docenić jego przemianę. - I co pani myśli o tej transformacji?
Claudia wybuchnęła śmiechem.
- Wręcz niesamowita, milordzie. Przy panu wszyscy wyglądamy niepozornie.
Jem spojrzał na nią uważniej, podziwiając połyskliwą suknię z błękitnego jedwabiu, wykończoną ciemniejszą
koronką. Dekolt sukni, choć niezbyt wyzywający, i tak był o wiele odważniejszy niż w sukniach, które zazwyczaj
nosiła. Przez długi czas stała przed lustrem nie mogąc się zdecydować, zanim odrzuciła wszelką rozwagę i
rozsądek i włożyła tę od dawna nie używaną suknię.
- Wszystko, tylko nie niepozornie, pani Carstairs.
Claudia poczuła falę gorąca napływającą jej do policzków, kiedy jego wzrok zatrzymał się na moment w miejscu,
gdzie falbanka stanika sukni spotykała się z ciałem. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy do pokoju weszli
Thomas i Rose.
Wmaszerowali do szmaragdowego saloniku ramię w ramię, najwyraźniej przygotowani do bitwy. Thomas
81
podszedł do Jema i stanął tuż obok niego. Claudia wbrew woli odnotowała zadziwiającą różnicę między
mężczyznami. Spokojna elegancja lorda Glenravena sprawiała, że Thomas wyglądał krzykliwie i niegustownie w
swoim bogato zdobionym surducie.
Rose dygnęła nerwowo, lecz Thomas patrzył na Jema z nieprzyjemnym grymasem.
- Istotnie, ładne piórka... milordzie - powiedział przeciągając wyrazy, tak że tytuł Jema zabrzmiał jak obelga.
- Cóż, dziękuję bardzo, Reddinger. - Uśmiech Jema był szeroki i pozornie szczery, ale Claudia wyraźnie
zobaczyła ironię w jego spojrzeniu.
Z pewną ulgą odwróciła się, by powitać ciocię Augustę, która weszła do saloniku zaraz za Reddingerami. Dużo
czasu i perswazji zabrało Jemowi namówienie starszej damy, by jadała z nimi posiłki, gdyż panna Augusta
Melksham uważała się obecnie za służącą w tym domu. Jem podszedł do niej i pomógł usiąść w fotelu. Rozmowa
nie kleiła się i Claudia miała wrażenie, że minęła wieczność, zanim wreszcie trochę zdenerwowany służący
zaanonsował, że podano do stołu.
Jak można się było spodziewać, kolacja minęła w bardzo napiętej atmosferze. Kucharka przeszła samą siebie i
przygotowała pieczony udziec barani z warzywami i odpowiednimi sosami, a na deser podano pudding, ciasteczka
truskawkowe i owoce. Claudia pomyślała ze wściekłością, że równie dobrze mogłyby zostać podane słoma i
popiół, gdyż i tak nikt nie zwracał uwagi na to, co je. Nikt, oczywiście z wyjątkiem lorda Glenravena, który
doceniał wszystkie wysiłki kucharki i nie zwracał uwagi na obraźliwe zachowanie Thomasa. Ten narzekał na każde
danie, które pojawiło się na jego talerzu, i żądał wina przy każdej sposobności, tak że gdy wszyscy wstali od stołu,
on ledwo trzymał się na nogach.
- Rose - odezwała się Claudia z niesmakiem - bądź tak dobra i odprowadź Thomasa do jego pokoju. Ciocia
Augusta i ja obiecałyśmy poświęcić nasz czas po kolacji jego lordowskiej mości. Mamy sporo spraw do
omówienia.
Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do panny Melksham i Jema z królewskim kiwnięciem kształtnej
główki. Jem nie odezwał się ani słowem: ofiarowując ramię każdej z pań wyprowadził je z pokoju, nawet nie
spoglądając na Thomasa, który stał przy stole, chwiejąc się na nogach i patrząc z nienawiścią za wychodzącymi.
Ponieważ panna Melksham odbyła długą i wyczerpującą rozmowę z Jemem jeszcze przed kolacją, kiedy dotarli
do małego pokoiku, który niegdyś był gabinetem Claudii, usiadła w kąciku i patrzyła na rozmawiającą parę z
niepokojem.
Claudia usiadła za biurkiem, teraz założonym pudełkami zawierającymi jej rzeczy i księgami rachunkowymi
posiadłości. Postanowili już wcześniej, że dokładniej pokaże je Jemowi rano, więc teraz ledwie skinęła dłonią w
ich stronę.
- Myślę, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, milordzie. Z pewnością zauważy pan, że wszystko bardzo
się różni od tego, co było za... za dawnych czasów. Obawiam się, że nasze standardy są o wiele niższe niż...
- „Za dawnych czasów” byłem małym chłopcem, nie wiem więc nic o niegdysiejszych standardach - przerwał jej
łagodnie Jem. - Z tego, co zdążyłem zaobserwować, kiedy przejęła pani stery posiadłości, sprawy naprawdę źle się
miały i dokonała pani cudów.
Claudia zarumieniła się, i to bardzo ponętnie, jak zauważył Jem, lecz powiedziała spokojnie:
- Zdaje się, że zauważył pan, iż wielu przedmiotów nie ma... nie tylko książek. Sprzedałam je. Jest mi ogromnie
przykro, że tak się stało, ale nie miałam wyboru.
- Rozumiem - odrzekł cicho Jem. - Na pani miejscu zrobiłbym dokładnie to samo. - Uśmiechnął się i Claudia
82
poczuła, że serce jej rośnie. - Ośmielę się zauważyć, że spokojnie obędziemy się bez makat i średniowiecznych
zbroi Z drugiej strony dlaczego nie mielibyśmy ich odzyskać pewnego dnia?
- Claudia zachowała wszelkie dokumenty sprzedaży, milordzie - wtrąciła panna Melksham. - Wiele przedmiotów
zostało sprzedanych osobom mieszkającym w Gloucester... chociaż część poszła do handlarzy, zarówno w tym
mieście, jak i w Londynie.
Claudia westchnęła.
- Obawiam się, że próba odnalezienia tych przedmiotów byłaby jak usiłowanie wepchnięcia wszystkich
zmartwień tego świata z powrotem do puszki Pandory.
- Miejmy nadzieję, że szczęście dopisze nam bardziej niż Pandorze i jej przyjacielowi... jak on się nazywał?
Zdaje się, że Epimeteusz.
Claudia poderwała głowę i spojrzała na niego zaskoczona. Kiedy to dziecko ulicy zdążyło zapoznać się z grecką
mitologią? Jak gdyby czytając w jej myślach. Jem wyszczerzył zęby w uśmiechu i powiedział:
- Kiedy miałem siedemnaście lat, pracowałem przez kilka miesięcy w księgarni. Od czasu do czasu pożyczałem
sobie coś po kryjomu.
- Powinnam się była tego spodziewać - odrzekła Claudia.
Rozmowa ciągnęła się niezobowiązująco jeszcze przez jakiś czas, aż panna Melksham zwróciła uwagę, że zrobiło
się bardzo późno. Pożegnawszy siostrzenicę i jego lordowską mość udała się na spoczynek.
- Może zechciałaby pani zagrać ze mną partyjkę pikiety, pani Carstairs? - zapytał uprzejmie Jem.
Claudia, aż za wyraźnie widząc, co mogłoby z tego wyniknąć, odrzuciła propozycję. Wyobraziła sobie siebie
siedzącą przy małym stoliku naprzeciw niezwykle przystojnego lorda Glenravena, otoczoną gasnącym blaskiem
świec.
Ziewnęła ostentacyjnie.
- Dziękuję, milordzie, ale ja również jestem bardzo zmęczona. Życzę dobrej nocy - zakończyła i podążyła za
ciocią Augusta, która już zniknęła w ciemnościach korytarza.
Na górze schodów Claudia pomachała wesoło ciotce na dobranoc i poszła do swojej sypialni. Prawdę mówiąc,
była ogromnie zmęczona. To był naprawdę niesamowity dzień i potrzebowała nawet nie tyle wypoczynku i snu, ile
trochę czasu w samotności, by przemyśleć wydarzenia dnia.
Wchodząc do pokoju, chciała postawić zapaloną świecę na stoliku przy drzwiach, lecz z wielkim zaskoczeniem
zorientowała się, że stolika tam nie ma. Rozejrzała się po pokoju i otworzyła usta ze zdziwienia. Mały stoliczek
znajdował się teraz przy kominku, a dwa fotele, które do tej pory stały nie opodal paleniska, zostały przesunięte
pod okno. Mniejsze mebelki także jak gdyby dostały skrzydeł, gdyż stały teraz w zupełnie innych miejscach niż
zazwyczaj.
Jedna z pokojówek musiała popaść w zupełne roztargnienie i przestawiając meble, by posprzątać pod nimi,
zapomniała je ustawić na miejscu. Zmęczona pomyślała, że zajmie się tym jutro rano. Teraz chciała już tylko
znaleźć się we własnym łóżku i wszystko dokładnie przemyśleć.
A jednak gdy tylko jej głowa opadła na poduszkę, Claudia zapadła w mocny, nie zmącony niczym sen i nie
otworzyła oczu, dopóki pierwsze promienie słońca nie przebiły się przez zasłony w oknach.
Niepewnie stanęła przed szafą z ubraniami. Zazwyczaj szybko wciągnęłaby na siebie spodnie i starą koszulę i
udałaby się na poranną przejażdżkę. Trenowanie koni było jej ulubionym zajęciem i chociaż Jonasz nie pozwalał
jej dosiadać żadnego z ogromnych wałachów ani dwóch ogierów, w stajniach Ravencroft było jeszcze kilka
83
młodych klaczy, które bardzo potrzebowały ruchu.
Lord Glenraven i tak nie będzie jej potrzebował przed śniadaniem; włożyła więc spodnie i koszulę i zbiegła do
kuchni, gdzie zetknęła się nos w nos z ciocią Augusta. Starsza pani, która już dawno przestała mówić Claudii, jak
to skandalicznie się zachowuje i ubiera, jedynie zmarszczyła brwi i ściągnęła wargi z dezaprobatą.
- Podejrzewam, że wybierasz się na przejażdżkę - mruknęła ponuro, a gdy Claudia przytaknęła, gniewnie
pociągnęła nosem. - Zdawało mi się, że dzisiejszego poranka miałaś załatwiać jakieś sprawy z jego lordowską
mością.
- Tak, ale dopiero później. Myślałam...
- Dzień dobry, miłe panie.
Claudia odwróciła się na pięcie na dźwięk głosu dochodzącego od drzwi. To był, rzecz jasna, Jem, ubrany w
swoje stare stajenne ubranie. Czując na sobie wzrok Claudii, spojrzał na swój strój i uśmiechnął się ponuro.
- Czuję się jak Kopciuszek odesłany z powrotem do liczenia ziarnek grochu - powiedział.
- Ależ, milordzie - odrzekła panna Melksham z dużą dozą zrozumienia. - Oczywiście, że nie zdążył pan jeszcze
zgromadzić odpowiedniej ilości ubrań dla pańskiej obecnej pozycji. Niewątpliwie przy pierwszej okazji uda się pan
do Gloucester i kupi wszystko, czego potrzebuje.
- Właściwie posiadam całe mnóstwo ubrań odpowiednich do mojej obecnej pozycji - odparł Jem, posyłając
pannie Melksham przewrotne spojrzenie. - Już niedługo Lucas powinien przywieźć je z Londynu. Tymczasem, jak
się domyślam, nie będziemy mieć zbyt wielu gości. A że ja również nie zamierzam składać nikomu wizyt...
- Podejrzewam, że nowina szybko się rozniesie - przerwała mu panna Melksham. - Nie zdziwiłabym się, gdyby
jeszcze dziś wpadł tu wikary... a najdalej jutro. Zawsze gonił że najświeższymi ploteczkami. Używa swojego
urzędu, by wszędzie wetknąć nos.
Jem westchnął. Wiedział, że być właścicielem Ravencroft oznacza nie tylko prowadzenie interesów posiadłości.
Za czasów jego ojca, gdy interesy szły pomyślnie, wciąż odwiedzali ich sąsiedzi. Teraz nawet nie bardzo pamiętał
ich nazwiska, ale wiedział doskonale, że prędzej czy później będzie musiał odnowić z nimi znajomość.
Obserwując go, Claudia była przekonana, że wie, o czym lord myśli. Niewiele czasu zajmie mu włączenie się w
życie towarzyskie okolicznej szlachty. A jeszcze wcześniej dopadną go mamuńcie swatające swoje ukochane
córeczki. Claudia znała co najmniej trzy stosowne kandydatki mieszkające w okolicy. Zimno na powrót zagościło
w jej sercu i nawet wizja posiadania w przyszłości własnej hodowli koni, daleko stąd, nie była w stanie go ogrzać.
- Co takiego? - zapytała niemądrze, wiedząc, że przed chwilą Jem zadał jakieś pytanie.
- Jeżeli mamy zamiar wybrać się na przejażdżkę, najlepiej będzie, jeżeli już ruszymy.
- Na przejażdżkę? - wykrzyknęła Claudia. - Zdawało mi się, że powiedziałeś...
- Powiedziałem, że już od dawna nie siedziałem na koniu. Jednak w dzieciństwie jeździłem bez przerwy. Mam
nadzieję, że jest to jedna z tych rzeczy, których się nie zapomina.
Ująwszy ją pod ramię, skierował się ku drzwiom. Claudia wiedziała, że nie jest to najlepszy pomysł, lecz bez
oporu dała się prowadzić. Dopiero w drzwiach odwróciła się do ciotki.
- O mało nie zapomniałam, ciociu. Czy mogłabyś porozmawiać z pokojówką?
Krótko opisała niezwykłą ruchliwość swoich mebli i chociaż brwi panny Melksham podskoczyły aż do linii
włosów, starsza dama powiedziała tylko: - To rzeczywiście bardzo dziwne.- I zgodziła się dopilnować sprawy.
Teoria Jema na temat rzeczy, których się nie zapomina okazała się słuszna. Claudia patrzyła z drżeniem i pewnym
rozbawieniem, jak lord wdrapuje się na grzbiet wierzchowca którego Jonasz wybrał specjalnie dla nowego pana
84
Ravencroft. Po kilku niepewnych okrążeniach Jem porozumiał się z pięknym wałachem i poprowadził Claudię
ścieżką wiodącą na pola za domem.
Dojrzewające zboże falowało na wietrze jak złote morze.
- Oczekujemy doskonałych zbiorów tego roku - powiedziała Claudia.
Jem potakująco kiwnął głową.
- A dzierżawcy? Jeżeli sprzedałaś aż tyle ziemi, czy masz wystarczająco dużo ludzi do pracy przy żniwach?
- Tak. Większość ziemi sprzedałam Squire’owi Fosterowi, a i tak były to głównie pastwiska. Wprawdzie byłam
zmuszona do sprzedania części ziemi uprawnej, lecz przekonasz się, że większość wieśniaków, którzy pracowali
dla twojego ojca, nie opuściła Ravencroft.
- To dobre wieści. - Jem uśmiechnął się. - Prawdopodobnie nie pamiętam już większości z nich, lecz... czekaj,
czekaj... czy Will Putnam jest tu jeszcze?
- Ależ tak. Jego żona urodziła dziecko dwa miesiące temu. To było jej piąte. Will musi być... jakieś pięć lat
starszy od ciebie?
- Hmm... coś koło tego. Kiedy byłem mały, zawsze był dla mnie bardzo miły. Znał miejsca, gdzie najlepiej brały
ryby i gdzie rosły największe poziomki. Zajmowanie się mną było poniżej jego godności; miał wtedy kilkanaście
lat, a ja byłem tylko zepsutym szczeniakiem, lecz wiedział, że nie ma w okolicy nikogo w moim wieku, był więc
bardzo cierpliwy.
- Mogę to sobie wyobrazić. - Claudia zaśmiała się. - Jest cudownym ojcem i mężem.
Jem spojrzał na nią z zainteresowaniem.
- Czyżbyś aż tak dobrze znała swoich wieśniaków?
- O, tak. Często ich odwiedzani i zawsze długo rozmawiamy. Wiele się od nich dowiedziałam. Na przykład o
prowadzeniu gospodarstwa.
- Czyżby? - Jem milczał przez chwilę. - Zdaje się, że mój ojciec także. Dużo straciłem przez te wszystkie lata,
kiedy mnie tu nie było.
Nie myśląc o tym, co robi, Claudia podjechała do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
- To prawda. Jem. Z całego serca wolałabym, żeby Emanuel Carstairs nigdy nie wkroczył w życie twojej rodziny.
Mam nadzieję, że smaży się teraz w piekle.
Nagle zawstydziła się swoim wybuchem i tym poufałym gestem i zdjęła gwałtownie rękę z ramienia Jema, po
czym pogalopowała w górę łagodnie wznoszącego się zbocza. Kiedy ją dogonił, wskazała na odległe pastwisko,
doskonale widoczne z wzniesienia.
- Większość z tego, co widzisz, należy do ciebie. Jednak pola za tą linią dębów należą już do Squire’a Fostera.
- Tak wywnioskowałem z tego, co mówił Jonasz. Widzę, że wypasasz tam teraz owce.
- Obawiam się, że i tak dwa razy mniej, niż powinnam. Większość pieniędzy z posiadłości utopiłam w hodowli
koni. - Spojrzała na niego niespokojnie. - Miałam wrażenie, że pod okiem Jonasza dam sobie radę.
Jem obrócił się w siodle i spojrzał na nią.
- Mam nadzieję, że nie są to przeprosiny - rzekł poważnym tonem. - Przecież nie masz za co mnie przepraszać.
Claudia zesztywniała.
- Wiem o tym, ale...
- Może nie wszystkie twoje decyzje były trafne, ale któż z nas może powiedzieć, że nigdy nie popełnił błędu?
Jakikolwiek cel sobie wyznaczyłaś, Claudio, było to powodowane troską, inteligencją i twoją miłością do tej ziemi.
85
Zawsze będę ci za to wdzięczny.
Raz jeszcze Claudia poczuła palące łzy pod powiekami i tylko skinęła głową w niemym podziękowaniu.
Odwracając się do Jema zasugerowała najobojętniejszym tonem, na jaki było ją stać, że powinni już wracać do
domu.
- Ależ wyjechaliśmy niecałą godzinę temu - zaprotestował. - Miałem nadzieję, że odwiedzimy wioski.
Claudia jednak czuła, że i tak już zbyt dużo czasu spędziła sam na sam z jego lordowską mością. I nawet nie
chodziło o to, że nie ufała Jemowi. Z pewną irytacją musiała przyznać, że to własnych uczuć obawiała się
najbardziej.
- Mamy wiele pracy dzisiaj, milordzie - powiedziała sztywno i skierowała wierzchowca w stronę domu.
- I jeszcze jedno - dodał Jem. - Jeżeli każde zdanie masz zamiar kończyć tym okropnym „milordzie”, obawiam
się, że wpędzisz mnie w migrenę. Nie jestem przyzwyczajony do nazywania mnie inaczej niż Jem. Czy uważasz,
że to się uda? - Jego uśmiech był szczery i chłopięco otwarty, lecz Claudia nie poddała się tak łatwo.
- Chyba nie, milordzie - odrzekła sztywno. - Tak wszyscy powinni się do pana zwracać, więc musi się pan
przyzwyczaić.
- Ale ja nie mam takiego zamiaru. - Już kilka razy powiedziałaś mi po imieniu.
- To był mój błąd. Mówiłam tak bez zastanowienia.
- Tak mi się zdawało. - Jem uśmiechnął się. Nie doczekawszy się uśmiechu w odpowiedzi, po prostu mówił dalej:
- Za dużo myślisz. Nie rozumiem, dlaczego nie moglibyśmy być znowu Jemem i Claudią, przynajmniej kiedy
jesteśmy sami?
- Przecież nie będziemy spędzać zbyt wiele czasu sam na sam - odrzekła Claudia lodowatym tonem.
Jem był trochę zdeprymowany jej odpowiedzią; przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, zanim powiedział:
- To prawda.
Nagle zawrócił wierzchowca i pogalopował w stronę domu. Claudia patrzyła za nim, nic nie rozumiejąc. Potem
popędziła swoją klacz w ślad za lordem.
Kiedy już byli na dziedzińcu, szybko zeskoczyła z konia.
- Po śniadaniu będę czekała w gabinecie, milordzie.
- Doskonale, pani Carstairs. - Jem ukłonił się sztywno. - Do zobaczenia przy śniadaniu.
Claudia zawahała się.
- Nie zamierzam jeść w jadalni. Byłoby bardzo niestosowne, gdybyśmy jedli wspólnie. Jestem tylko pańską
pracownicą, milordzie.
- Czyżbym miał z panią podobne trudności jak z pary ciotką? - Jem westchnął. Już nabrał powietrza, by mówić
dalej, gdy zobaczył mocno zaciśnięte usta Claudii. Skapitulował z gracją. - Doskonale. Akceptuję pani warunki...
na jakiś czas. Dziś jest jeszcze pani moim gościem, który zamierza oddać mi ster posiadłości, lecz jeszcze tego nie
zrobił. - Claudia otworzyła usta, lecz Jem nie dał jej dojść do słowa. - W takim przypadku powinna zjeść pani ze
mną. Jeśli się nie mylę, dołączy do nas także pani ciotka.
Claudia zamknęła usta. Pochyliła głowę i czując się niesamowicie głupio poszła w stronę domu z taką godnością,
na jaką było ją stać, zważywszy na jej stare spodnie i połataną koszulę.
W swoim pokoju zastała młodą pokojówkę z zapałem myjącą okna. Rozejrzawszy się zobaczyła, że meble
zostały już ustawione na dawnych miejscach.
86
- Dziękuję, Pritchert - powiedziała z uśmiechem. - Zdaje się, że jestem tak przyzwyczajona do porządku, że nie
potrafię mieszkać w pokoju, w którym coś jest poprzestawiane. - Mała pokojóweczka dygnęła, lecz patrzyła na
Claudię pustym wzrokiem. Widząc, że dziewczyna nic nie rozumie, Claudia dodała: - Stół i krzesła. Dziękuję, że
postawiłaś je na miejsce.
Pritchert spojrzała na sprzęty, o których mówiła jej pani, a potem spuściła wzrok.
- Postawiłam na miejsce, psze pani? Ja... ja nic z nimi nie zrobiłam. Były tam, gdzie są, kiedy weszłam. Czy
chciała pani, żeby je przesunąć?
- O to chodzi, że nie stały na swoich miejscach - odrzekła Claudia; poczuła się nieswojo. - Zostały przesunięte,
lecz teraz z powrotem znajdują się na swoich miejscach. Przypuszczałam, że to ty je przesunęłaś, a teraz z
powrotem... - Zamilkła widząc rosnące zdziwienie na twarzy dziewczyny. - No nic. Jeżeli już tu skończyłaś,
możesz odejść.
Pokojówka, oglądając się za siebie ze zdumieniem, wyszła z pokoju. Claudia usiadła w fotelu i znów się
rozejrzała.
- Jakież co dziwne - szepnęła do siebie, powtarzając słowa ciotki.
Rozmyślała nad tym przez kilka minut, po czym doszła do wniosku, że właściwie to bardzo proste. Któraś
pokojówka wczoraj przestawiła meble, a dziś, zrozumiawszy swój błąd albo powiadomiona przez ciocię Augustę,
wkradła się do sypialni swojej pani i naprawiła go.
A jednak, gdy się ubierała, nadal towarzyszyło jej dziwne uczucie. Wzruszywszy ramionami, odsunęła tę sprawę
na bok i zajęła się wyborem sukni na dzisiejszy dzień. Powiedziała sobie, że piękna jedwabna suknia złotego
koloru nie ma nic wspólnego z faktem, że miała jeść śniadanie z lordem Glenravenem. Wiele razy słyszała, że
suknia pasuje kolorem do jej włosów. Była wykończona koronkami i jedwabnymi wstążkami tylko o odcień
jaśniejszymi. Jedna wstążka wpleciona we włosy nadawała im elegancki wygląd. Claudia wybiegła z pokoju, nie
myśląc więcej o wędrujących meblach.
W jadalni zastała już lorda Glenravena, siedzącego wraz z jej ciotką przy niedużym stole, blisko okien
wychodzących na ogród. Zanim do nich podeszła, nalała sobie kawy z dzbanka stojącego na bufecie pod ścianą
oraz wzięła grzankę i dżem.
Panna Melksham uśmiechnęła się promiennie do siostrzenicy.
- Jego lordowska mość właśnie... - zaczęła, lecz Jem uniósł rękę.
- Doprawdy uważam, że dość już tego milorda i jego lordowskiej mości. Jeżeli panie tak bardzo wzbraniają się
przed używaniem mojego imienia, które, notabene, zawsze uważałem za odpowiednie, może będziecie mówić do
mnie Glenraven. To trochę zbyt górnolotnie brzmi, ale i tak jest lepsze od milorda. Zgoda?
Przez chwilę dwie pary oczu patrzyły na niego bez mrugnięcia, po czym odwróciły się do siebie. Panna
Melksham uniosła brwi w niemym pytaniu, a Claudia kiwnęła lekko głową.
- Doskonale. - Panna Melksham zaczęła od początku: - Glenraven właśnie pytał mnie, co można by zrobić, aby
przywrócić ogród do poprzedniego stanu. - Wskazała dłonią za okno na ogromny ogród. Choć nosił on jeszcze
ślady dawnej świetności, ograniczał się do kilku nędznych krzaków różanych, które już od lat przegrywały walkę z
zagłuszającymi je chwastami.
- No cóż - odrzekła chłodno Claudia. - Jeżeli kilku mężczyzn wzięłoby się do pracy już teraz, to może na przyszły
rok widać by było pewną różnicę. Czyżby stać było pana na to? - Słysząc, jak ciotka gwałtownie łapie powietrze,
zrozumiała, że pytanie było może trochę zbyt bezceremonialne. Uznała Jednak, że musi się dowiedzieć, czy lord
87
Glenraven rzeczywiście będzie w stanie spełnić obietnicę odbudowy posiadłości. Bardzo leżało jej to na sercu.
- Tak - odrzekł po prostu Jem. - Podejrzewam, że moich funduszy starczyłoby na kilku ogrodników... i cały zastęp
pokojówek i służących. W rzeczy samej, gdy tylko to omówimy, zajmę się zatrudnieniem kilku chłopców
stajennych do pomocy przy koniach. Nie widzę powodu, dla którego nie miałbym zatrudnić kogoś do pracy w
ogrodzie. No i nie możemy zapominać o owcach. Jak sama pani powiedziała, stado należałoby odnowić.
Claudia usiłowała zachować pełną godności powagę, lecz gdy spojrzała na niego, oczy jej świeciły.
- To wspaniale, mil... Glenraven.
Spoglądając na nią, Jem poczuł się oszołomiony - zupełnie tak, jak gdyby spojrzał w słońce. Dobry Boże - zganił
się w duchu. Co się z nim działo? Dlaczego pod wpływem jednego jej spojrzenia zamieniał się w tak
rozpaczliwego wzdychulca? Wrócił do jajek i tostów i do końca śniadania bezosobowym tonem prowadził
rozmowę z paniami.
W końcu wszyscy wstali od stołu i panna Melksham udała się do swoich obowiązków. Claudia i Jem poszli do
gabinetu, ale ledwo zdążyli otworzyć księgi rachunkowe, kiedy niespodziewanie do pokoju wpadła panna Augusta.
- Przepraszam, że przeszkadzam. Właśnie przyjechał pan Scudder.
- Scudder! - wykrzyknął Jem. - Przecież miał tu się zjawić dopiero pod koniec tygodnia!
- Tak właśnie powiedział - odrzekła panna Melksham. - Prosi o wybaczenie, lecz powiada, że coś się wydarzyło.
Wygląda na bardzo poruszonego - dodała.
16
Kiedy Claudia i Jem dotarli do szmaragdowego saloniku, okazało się, że pan Scudder nerwowo przechadza się
przed kominkiem. Na odgłos ich kroków obrócił się gwałtownie i podbiegł ku nim.
- Milordzie! - wykrzyknął. - I pani Carstairs... cieszę się, że pani także tu jest. Przepraszam, że przybyłem bez
zapowiedzi, ale...
- Nic się nie stało - odrzekł łagodnie Jem. - Proszę, niech pan spocznie. - Usadowiwszy starszego pana na fotelu,
nalał do kieliszków wina. Wskazawszy Claudii miejsce na kanapie, usiadł obok niej.
Wino miało zbawienny wpływ na pana Scuddera, gdyż kiedy znowu się odezwał. Jego głos był już o wiele
spokojniejszy.
- Obawiam się, że przynoszę złe wieści, milordzie - zaczął. - Dowiedziałem się, że szwagier pani Carstairs,
Thomas Reddinger, nieprawdaż... - Uniósł pytająco brwi, a Claudia. przytaknęła ponuro. - Więc pan Reddinger
wynajął adwokata, by zapobiec przeniesieniu prawa własności Ravencroft na lorda Glenravena.
- Co takiego? - Claudia nie wierzyła własnym uszom. - Ależ... on nie może... prawda? Przecież już podpisałam
wszystkie dokumenty!
- O to właśnie chodzi - powiedział pan Scudder, wyjmując z kieszeni ogromną chustkę i wycierając nią czoło. -
Najwyraźniej chce udowodnić, że jest pani niepoczytalna, a w najlepszym razie, że działa pani pod złym wpływem.
Jeżeli mu się uda... obawiam się, że dokumenty, które pani podpisała, zostaną unieważnione.
- Przecież to absurd! - zawołał Jem z niedowierzaniem. - Przecież umysł Clą... pani Carstairs jest w zupełnym po-
rządku.
- Tak - odrzekł pan Scudder, a jego usta wykrzywiły się z powątpiewaniem. Claudia i Jem wymienili spojrzenia. -
Pan Reddinger zaangażował firmę prawniczą Morlanda, Welkera i Pennyfire’a, aby...
- Przecież Cornelius Weiker był adwokatem Emanuela! - wtrąciła Claudia.
- Ano właśnie. - Pan Scudder przygryzł wargę. - Nie powinienem tego mówić, ale Weiker przynosi wstyd naszej
88
profesji. Już zdążył posłać do mojego biura po kopie dokumentów, które przedstawił pan na potwierdzenie winy
Emanuela Carstairsa. Oczywiście, nie mam żadnego obowiązku pokazywać ich, i od razu mu to powiedziałem...
ale jeżeli uda mu się udowodnić pani niepoczytalność albo to, że działała pani pod czyimś wpływem, może się
zdarzyć, że Reddinger zostanie wyznaczony pani opiekunem prawnym... i wszystko przepadnie.
- Ależ... - zaczęła gniewnie Claudia.
Pan Scudder westchnął ciężko.
- Weiker już zaczął swoją obrzydliwą kampanię. Wspominał na przykład o pani „skandalicznych upodobaniach”
do ubierania się w męskie stroje.
Jem wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To może być potraktowane jako przejaw ekscentryczności... albo w najlepszym wypadku jako absolutny brak
dobrego smaku i znajomości mody.
Claudia spojrzała na niego gniewnie, lecz nic nie powiedziała.
Prawnik znowu westchnął i zrobił ponurą minę.
- Gdyby pani Carstairs była bogata i pod opieką kilku krewnych mężczyzn, to może i tak. Ale w tej sytuacji... Nie
można też nie zwracać uwagi na fakt, że pani osoba dostarcza stałej pożywki dla wszystkich plotkarek w okolicy,
które są szczęśliwe, mogąc wałkować kolejny temat. Po okolicy krąży na przykład historia o tym, że zwykła pani
nosić na głowie kociołek do gotowania herbaty.
Tym razem Jem spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przez moment także Claudia nie wiedziała, o co chodzi, ale
po chwili jej twarz się rozjaśniła.
- Przecież to śmieszne! - Zaśmiała się, po czym odwróciła do Jema. - Pewnego dnia byłam w stajni i kiedy
wracałam do domu, lunął deszcz. Na stoliku w ogrodzie ktoś postawił ogromny kocioł do gotowania herbaty, więc
podniosłam go nad głowę i pobiegłam do kuchni. Kucharka i inni służący omal nie padli trupem na mój widok,
więc zażartowałam, że muszę iść i pokazać cioci Auguście mój nowy kapelusz. Wpadłam do szmaragdowego
saloniku, lecz ciocia nie była sama. Okazało się, że przyjechały w odwiedziny lady Goodall, pani Soueers i pani
Rumbolton. Szkoda, że nie widzieliście ich min! Tym bardziej że na ramiona miałam narzucony stary stajenny koc
- dodała Claudia wstrząsana kolejnym napadem śmiechu.
Jem zachichotał, lecz pan Scudder nie podzielił ich rozbawienia.
- Obawiam się, że niektórzy sąsiedzi nie spojrzą tak lekko na ten incydent. Niech mi pani powie, pani Carstairs,
kiedy ostatnio widziała się pani ze Squire’em Fosterem?
- Ze Squire’em Fosterem? Zdaje mi się, że jakieś dwa tygodnie temu. Spotkałam się z nim, by omówić dalszy
wypas moich owiec na jego łąkach. - Claudia spojrzała pytająco na prawnika.
- Najwyraźniej pan Foster nie należy do pani przyjaciół - powiedział sucho pan Scudder. - Od jakiegoś czasu
rozpowiada po okolicy o pani niekobiecym zainteresowaniu hodowlą zwierząt. Ponadto często wspomina o pani
obsesji uczynienia „cyrku” z Ravencroft.
- Tak mówi? - zapytała Claudia blednąc. Wstała z kanapy i podeszła do prawnika. - Wiedziałam, że nie pochwala
mojego samodzielnego prowadzenia majątku, ale nie miałam pojęcia, że jest aż tak... podły i przesycony jadem.
- Hmm - pan Scudder zacisnął usta. - Zdaje się, że Foster ma swój cel w zdyskredytowaniu pani. Bardzo chciałby
zachować ziemię, którą od pani kupił. Wiem, że zgodził się ją odsprzedać, ale tylko dlatego, iż był przekonany, że
pani nigdy nie będzie na to stać. Nie ma wątpliwości, że Weiker skontaktował się z Fosterem i ten ostatni zrobi, co
w jego mocy, by udowodnić pani niepoczytalność. Już wcześniej opowiadał, że kiedy zabronił pani wypasania
89
owiec na swojej ziemi, pani stała się bardzo agresywna. Podobno obawiał się, że go pani zaatakuje.
- Ależ to okropne! - zawołał Jem; podniósł się z kanapy i stanął obok Claudii.
- Istotnie - zgodził się prawnik z niesmakiem. - Ale to nie jest jeszcze najgorsze... w każdym razie jeżeli chodzi o
pana osobiste zaangażowanie. Jeśli Weiker i Reddinger dopną swego i pańska umowa z panią Carstairs zostanie
anulowana, będzie miał pan ciężki orzech do zgryzienia w sądzie, jeżeli będzie pan chciał dowodzić swojego
prawa do Ravencroft za pomocą dokumentów, które pokazał mi pan w biurze.
- Dobry Boże - powiedział powoli Jem. Opadł z powrotem na kanapę, pociągając za sobą Claudię.
- Nie mogę w to uwierzyć. - Claudia starała się zrozumieć, jakie mogą być konsekwencje nikczemnego postępku
Thomasa. Jej myśli pobiegły do skrawka papieru ukrytego w nocnej szafce. Zachowała go jako swego rodzaju
zabezpieczenie. Tylko dlatego, że Jem zdawał sobie sprawę, iż nie udowodni przed sądem swojego prawa do
Ravencroft, była w stanie wymóc na nim zatrudnienie siebie i cioci Augusty. Ale teraz... Jeżeli Thomas za pomocą
swoich obrzydliwych gierek pozbawi ją praw do rozporządzania majątkiem, Jem zostanie wciągnięty w sądową
walkę. A ona będzie zrujnowana. Gorzej - będzie zmuszona do końca życia żyć na łasce Thomasa Reddingera.
Poczuła, że na samą myśl o tym robi jej się niedobrze. Zimny strach złapał ją za gardło.
Pan Scudder wyciągnął rękę i poklepał młodą kobietę po dłoni.
- Może przedstawiłem sprawę w zbyt ponurym świetle. Weiker jest jeszcze bardzo daleko od osiągnięcia celu, I
chociaż ma pani wielu wrogów, którzy z przyjemnością obserwowaliby pani upadek... co wcale nie dziwi w
przypadku tak pięknej młodej kobiety... ma pani równie wielu dobrych przyjaciół, którzy z pewnością zrobią, co w
ich mocy, by pani pomóc. Na przykład wikary jest pani oddanym przyjacielem... a jestem pewien, że znajdzie się.
ich jeszcze sporo. Trzeba będzie ich tylko poszukać.
- Oczywiście. - Jem uśmiechnął się. - Jestem pewien, że zbytnio się przejmujemy.
Pan Scudder podniósł się i powiedział:
- Pojadę do domu i zastanowię się, jak mamy walczyć z podstępnym panem Weikerem, a tymczasem... - spojrzał
z niepokojem na Claudię - ...proszę bardzo uważać. Reddinger z całą pewnością będzie panią obserwował. Będzie
usiłował znaleźć w pani zachowaniu jak najwięcej tego, co sąd mógłby uznać za przejaw niepoczytalności.
- Nie sądzę - odrzekł Jem zaciskając usta. - Chociaż jestem zmuszony gościć pod swoim dachem jego żonę i
dzieciaka, nie widzę żadnego powodu, dla którego Thomas Reddinger miałby pozostać tu choćby Jedną noc dłużej.
Może wyprowadzić się do gospody w Marshdean, jeżeli naprawdę nie chce jechać do domu.
Pan Scudder podniósł dłoń.
- Rozumiem pańskie uczucia, milordzie, ale podjęcie takich działań mogłoby tylko zaszkodzić sytuacji. Nie, nie,
proszę mnie wysłuchać - dodał pospiesznie, widząc, że Jem już otwiera usta, by zaprotestować. - Zaczęłoby się
straszne gadanie w okolicy, gdyby pani Reddinger z dziećmi została w Ravencroft, a jej mąż zmuszony był do
mieszkania w gospodzie. Poza tym wioska byłaby doskonałą sceną i wdzięczną widownią dla jego użalania się nad
sobą.
- Pan Scudder ma rację - przyznała Claudia. - Obawiam się, że będziesz musiał jakoś poradzić sobie z Thomasem.
Szczerze mówiąc, chętnie bym go udusiła. I Rose także, jeżeli już o tym mówimy. Gdyby nie była taką potulną
beksą, może udałoby mi się namówić ją do przekonania męża. Ale już wiem, co możemy zrobić - dodała po chwili
zastanowienia. - Możemy całą rodzinkę przenieść do wschodniego skrzydła domu. Stało nie używane już od wielu
lat, ale dlaczego nie? Mogliby nawet jadać tam posiłki.
- Doskonały pomysł - powiedział prawnik, nie dając Jemowi czasu na odpowiedź. - A teraz naprawdę muszę już
90
iść, jednakże...
- Chwileczkę! - zawołała Claudia. - A co z tym drugim, co pan powiedział... z tym wpływem... co to znaczy?
Prawnik spojrzał na Jema; ten zmarszczył brwi. Pan Scudder odchrząknął, zanim powiedział:
- Jeżeli o to chodzi... cóż, lord Glenraven jest młodym i z pewnością przystojnym mężczyzną. A pani, pani
Carstairs, jest młodą kobietą nie znającą jeszcze zbyt dobrze tego świata. Jest pani także wdową, a co za tym idzie,
hm... zapewne podatną na... hm...
- O, na miłość boską! - zawołała zniecierpliwiona Claudia. - Czy tylko dlatego, że nie mieszkam pod opieką i
nadzorem jakiegoś kuzyna, miałabym być idiotką, która uległaby namowom pierwszego lepszego kamerdynera,
udającego kogoś, kim w rzeczywistości nie jest?
Pan Scudder znowu pocił się obficie i musiał ocierać czoło chusteczką.
- Nie, nie - zaprotestował pospiesznie. - To nie osoba lorda Glenravena będzie poddana inspekcji, tylko dowody,
które posiada. Jak już powiedziałem, nie wyglądają one najlepiej i wielu będzie się dziwiło pani kapitulacji.
- Jak już wcześniej mówiłam, od dawna podejrzewałam, że Emanuel nie zdobył tej posiadłości w uczciwy sposób
- odrzekła sztywno Claudia.
- Rozumiem, droga pani, ale...
W tym momencie Jem uniósł dłoń prosząc o ciszę. Przemówił spokojnie, lecz przekonywająco:
- Uważam, że wszyscy zgadzamy się co do tego, że podejrzewanie pani Carstairs o działanie pod moim wpływem
jest równie idiotyczne, jak posądzanie jej o niepoczytalność. Jestem pewien, panie Scudder, że zrobi pan, co w jego
mocy, by obalić te bezpodstawne oskarżenia.
Prawnik odetchnął z wyraźną ulgą.
- Oczywiście, milordzie. Z całą pewnością pan Reddinger i pan Weiker nic nie osiągną swoimi knowaniami.
Pożegnawszy się szybko, prawnik wyszedł z - pokoju, zostawiając Claudię i Jema patrzących na siebie z
niedowierzaniem.
Jem odezwał się pierwszy.
- Mój Boże, Claudio - powiedział ochryple, przyciągając ją na kanapę obok siebie. - Nie tylko straciłaś przeze
mnie dom, ale stałaś się celem niewiarygodnie okrutnego spisku.
Poczuła, że tonie w jego spojrzeniu, zupełnie jakby wstąpiła w ciepły obłok porannej mgły. Siedział tak blisko, że
czuła na policzku ciepło jego oddechu. Zaciskając dłonie w pięści, odetchnęła głęboko.
- Nie jesteś odpowiedzialny za chciwość Thomasa. - Starała się zachować obojętny wyraz twarzy. - Mam jeszcze
dzisiaj dużo pracy, milordzie... muszę dopilnować przeniesienia moich rzeczy z domu na nowe miejsce, więc może
lepiej będzie, jeżeli od razu zajmiemy się rachunkami?
Jem spojrzał na nią dziwnie.
- Doskonale, pani Carstairs. Jestem do pani dyspozycji. - Z gracją wstał z kanapy i wyszedł za nią z pokoju.
Ku wielkiej uldze dziewczyny rozmowa była zwięzła i rzeczowa. Rozłożyła na biurku księgi rachunkowe, księgi
stadne i spisy inwentarza. Zostawiła drzwi do gabinetu szeroko otwarte i kilka razy w ciągu dnia wzywała
przechodzących służących i wydawała im polecenia.
Kiedy ostatnia księga została zamknięta, Claudia wyprostowała obolałe plecy i zobaczyła pokojówkę spieszącą
korytarzem.
- Fimber! - zawołała. Dziewczyna weszła do pokoju i dygnęła lekko. - Kiedy wrócisz na dół, powiedz kucharce,
by przygotowała na deser krem truskawkowy.
91
Pokojóweczka znowu dygnęła i wyszła pospiesznie z pokoju. Claudia podniosła wzrok i napotkała spojrzenie
Jema.
- Nieźle daje sobie pani radę, pani Carstairs.
- Że co, przepraszam?
- Z moich obliczeń wynika, że co jakieś pięć minut ktoś nam przerywał to bardzo długie popołudnie.
Claudia zesztywniała na chwilę, po czym roześmiała się niepewnie.
- Tak, zdaje się, że było to trochę zbyt oczywiste. Muszę przyznać, że wzięłam sobie do serca to, co mówił pan
Scudder... o tym wpływie. Chciałabym nie dopuścić, by choć cień podejrzenia padł na nasze wzajemne stosunki. -
Spojrzała mu prosto w oczy, lecz nie była w stanie powstrzymać fali gorąca. która zalała jej policzki.
- Oczywiście - odrzekł Jem bezbarwnym głosem. - Doskonale to rozumiem. Zobaczymy się przy kolacji.
Kiwnąwszy uprzejmie głową, odwrócił się i wyszedł z pokoju. Claudia długą chwilę patrzyła na drzwi, które
cicho za sobą zamknął.
W swoim pokoju Jem opadł na wysłużony fotel i oddał się rozmyślaniom. Dobry Boże, co też on zrobił Claudii
Carstairs? Przypomniał sobie oszałamiające uczucie tryumfu, które ogarnęło go kilka dni temu, gdy jego plany
wreszcie się ziściły. Mój Boże, skąd niby miał wiedzieć, że jego powrót do domu może okazać się tak fatalny w
skutkach dla niewinnej kobiety? Już i tak pozbawił ją domu, czy teraz ma jeszcze z jego powodu stracić reputację,
a może i wolność?
Skrzywił usta w gorzkim uśmiechu. Po ich rozmowie dzisiejszego popołudnia już chciał zaproponować jej długi
spacer przed obiadem po okolicznych łąkach. Zdziwiło go, jak bardzo pragnął spędzić z Claudią tę godzinę,
słuchając jej radosnego śmiechu i obserwując promienie słońca igrające na wspaniałej złotej grzywie jej włosów. Z
zaskoczeniem zdał sobie sprawę z tego, że coraz bardziej zależy mu na towarzystwie pięknej wdowy.
Z drugiej strony, co w tym złego? Z pewnością nie było nic złego w czysto platonicznym związku. Czyżby nie
miał prawa, jak. każdy mężczyzna, do porozmawiania od czasu do czasu z ładną kobietą? Cóż, właściwie „ładna”
nie było w tym przypadku najlepszym określeniem. Raczej urocza. Nie... raczej cudownie urzekająca. Przyszło mu
do głowy, że ta uroda pochodzi raczej z jej wnętrza. I to znowu przypomniało mu Jej cudowny śmiech.
Westchnął głęboko. Z tym złośliwym szwagrem na karku Claudia nie będzie miała wielu powodów do śmiechu.
Nie będą też mieli zapewne zbyt wielu okazji do rozmowy, skoro Claudia postanowiła tak ściśle przestrzegać
obyczajów. Będzie miał szczęście, jeżeli odezwie się do niego przy kolacji i poprosi, by podał jej sól.
Zastanawiał się, czy tylko groźby Thomasa sprawiły, że się od niego odsunęła. Czyżby się mylił sądząc, że i ona
czerpie radość z ich wspólnych rozmów? I nie tylko rozmów, pomyślał nagle, przypominając sobie chwilę w
powoziku, kiedy przycisnął usta do jej miękkich ciepłych warg. Odpowiedziała na jego pocałunek. Nie było co do
tego wątpliwości. Gdyby wszystko działo się na uboczu, to kto wie, do czego mogłoby dojść?
Do diabła! Przecież tylko się oszukiwał! Platoniczna przyjaźń, dobre sobie! Jeżeli miał być szczery, to jego
zainteresowanie Claudią Carstairs wybiegało daleko poza zwyczajną znajomość. Jak to się stało, że kiedy nie
uważał, wkradła się w sam środek jego duszy?
Wstał i zaczął nerwowo chodzić po pokoju. Bardzo źle się stało. Jak mógł nie zauważyć, że jest wciągany w jej
sieci? Nawet nie chodziło o to, że chciała go złapać. To jej osobisty urok tak go urzekł. Była ciepła, otwarta i
szczera. Inteligentna i dowcipna. Wszystko, co go do niej przyciągnęło, błyszczało W jej jasnych oczach jak
szczere złoto.
Kiedy uświadomił sobie własne uczucia, był wstrząśnięty i zamroczony. Uczucia, jakich nigdy jeszcze nie zaznał
92
i które uważał za wyjątkowo niebezpieczne. Najbardziej przerażało go ogromne pragnienie jej towarzystwa. Kiedy
nie było jej obok niego, czuł, że brakuje mu czegoś bardzo ważnego. Na myśl, że mogłaby kiedyś wyjechać z
Ravencroft, poczuł chłód i pustkę.
Na moment ogarnął go lęk. To nic ci nie pomoże - powiedział sobie gniewnie. Albo pozostaniesz niezależna, albo
zginiesz marnie. Jeżeli otworzysz się przed kimkolwiek, znowu będziesz bezbronny i wystawiony na cierpienia i
rozczarowania, których przysięgałeś sobie już nigdy nie zaznać.
Stanął pośrodku pokoju. Claudia Carstairs miała rację. Jeżeli ich znajomość ma zostać zachowana, musi także
być zachowany dystans. Przy najbliższej sposobności poszuka sobie narzeczonej... młodej panienki z dobrego
domu, która wniesie mu odpowiednio duży posag. Kobiety, którą będzie szanował i lubił, bez tego szalonego
walenia serca i dzikiego szczęścia na sam jej widok. Wtedy nie będzie już miejsca dla Claudii Carstairs w jego
życiu... ani w jego sercu.
Kiwnął energicznie głową, zadowolony z podjętej decyzji. Podszedł do szafy. Przebierając się do kolacji, poczuł
ogarniające go znużenie.
W innej części domu Claudia siedziała w swoim pokoju i patrzyła przed siebie. W zaciśniętych dłoniach trzymała
skrawek papieru, który wydobyła ze skrytki, gdy tylko weszła do pokoju. Tu leżało rozwiązanie wszystkich
problemów lorda Glenravena - myślała ponuro. I jej także... a w każdym razie tych dotyczących okropnego
szwagra.
Wystarczyło oddać dyskredytującą Emanuela listę panu Scudderowi. Ten pokazałby ją Corneliusowi Weikerowi,
który byłby zmuszony do poinformowania Thomasa, że wszelkie prawa Jema do Ravencroft są słuszne. Thomas,
zrozumiawszy, że nie ma szans pokonania Jema w sądzie, zapewne odstąpiłby od prób udowodnienia jej
niepoczytalności.
Koniec końców Jem miałby swój dom i dowiedziałby się, że go oszukała. Czy zrozumiałby, że tylko nadzieja
ostatniej karty przetargowej kazała jej schować przed nim ten dokument?
Claudia zdała sobie sprawę, że te myśli wcale nie pomagają jej sumieniu. Czuła do siebie coraz większe
obrzydzenie. Mogła przecież oddać mu listę już po tym, jak podpisał jej kontrakt. Dlaczego tak bardzo chciała, by
nadal dobrze o niej myślał? Dlaczego stał się dla niej aż tak ważny? Przecież to mężczyzna, czyli stworzenie, z
którego nie mogła mieć żadnego pożytku. Była przekonana, że gdyby nie zmusiła jego lordowskiej mości do
podpisania kontraktu, obie z ciocią Augusta znalazłyby się na bruku.
Wbrew woli zaczęła wątpić we własną teorię. Trudno było jej nadal myśleć, że lord Glenraven należał do tego
typu mężczyzn, którzy troszczą się tylko o własny interes. W stosunku do niej był więcej niż honorowy i uprzejmy.
Obiecał jej sowite wynagrodzenie, zanim jeszcze przyszła do niego ze swoją propozycją. No i przyrzekł płacić jej
więcej, niż kiedykolwiek mogłaby marzyć.
Zdawało się, że rzeczywiście ją lubi. Czy mężczyzna, który całował ją tak, że na samo wspomnienie nadal się
rumieniła, mógł nie troszczyć się o jej dobro? No, no - zamruczał nieprzyjemny głosik gdzieś w głębi jej duszy -
pocałunki Emanuela były równie gorące, co wcale nie przeszkodziło mu tobą pomiatać.
Otrząsnęła się. Co się stało, to się nie odstanie. Zataiła przed Jemem fakt istnienia listy Emanuela i musi teraz
ponieść tego konsekwencje. No, może niekoniecznie teraz. Poczeka i zobaczy, jak potoczy się kampania Thomasa.
Jeżeli sprawy zaczną przybierać naprawdę zły obrót, wyjawi Jemowi swoją nieuczciwość.
Przebrała się do kolacji, cały czas zastanawiając się, jak Thomas mógł ją tak potraktować. Była przecież
93
członkiem rodziny! Od czasu wizyty pana Scuddera nie widziała ani jego, ani Rose i aż wzdrygała się na myśl, że
kiedyś będzie musiała stawić im czoło. Prawdopodobnie ta wątpliwa przyjemność zostanie jej oszczędzona aż do
jutrzejszego rana... z pewnością Reddingerowie nie ośmielą się pokazać na kolacji... Cóż, w każdym razie może się
jeszcze nacieszyć kolacją w towarzystwie cioci Augusty i Jema. To będzie zapewne ostatni posiłek, który zjedzą
razem, gdyż od jutra zamieszkają wraz z ciotką w domku na wzgórzu.
Już ubrana i uczesana, wyciągnęła z małego pudełeczka sznur pereł. Patrząc na naszyjnik uśmiechnęła się ponuro.
Te perły miały być symbolem siostrzanej bliskości... dostała je od rodziców na szesnaste urodziny, a Rose dostała
identyczny na swoje. Zapinając naszyjnik, Claudia roześmiała się krótko. Zarzuciła delikatny szal na ramiona i
wyszła z pokoju. Wchodząc do szmaragdowego saloniku gwałtownie wciągnęła powietrze na widok osób, których
nigdy nie spodziewała się tam zobaczyć.
- Rose! - wykrzyknęła. - Thomas!
17
Thomas podszedł do szwagierki przyglądając się jej niespokojnie.
- Dobry wieczór, Claudio - powiedział siląc się na serdeczność.
Rose przerażonym szeptem powtórzyła za nim stówa powitania.
Claudia walczyła z chęcią wydrapania im oczu.
- Co wy tu robicie? - warknęła, a jej zwężone w dwie szparki oczy sypały iskry wściekłości. - Jak śmiecie
przychodzić tu po tym, co mi zrobiliście?
Przez moment Thomas starał się udawać urażoną niewinność, lecz już po chwili wyprostował się i wzruszył
ramionami.
- Podejrzewam, że mówisz o pozwie, który wniosłem do sądu? - rzekł w końcu.
- Poz... czy tak to nazywasz? - wrzasnęła z oburzeniem Claudia. - Pozwie? Wystawiasz mnie na pośmiewisko i
nazywasz to pozwem? Mnie, siostrę twojej żony? Wiedziałam, że jesteś chciwym łajdakiem, ale nie myślałam, że
kiedykolwiek posuniesz się tak daleko!
- Claudio! - pisnęła Rose. - Co za język! Postaraj się nie zapominać, że jesteś damą!
Claudia odwróciła się gwałtownie do siostry.
- O, nie. Rose. Nie jestem damą. Jestem biedną, zidiociała kretynką, która pozwoliła się omamić pierwszemu
lepszemu przystojniakowi, który przyszedł z miodem na ustach i złem w sercu.
- Trochę dziwny komplement - dobiegł od drzwi leniwy głos. - Chyba udam, że słyszałem tylko pierwszą część.
Claudia nie odwróciła się, tylko nadal srała przed Thomasem, patrząc mu gniewnie w oczy. Jem stanął obok niej.
Thomas już chciał postąpić o krok, lecz powstrzymało go spojrzenie Jema.
- Twoja bezczelność nie zna granic - mówił dalej Jem, tym samym łagodnym i cichym głosem. - Jednak nie widzę
powodu, dla którego pani Carstairs musi znosić twoje towarzystwo.
- Posłuchaj mnie, Glenraven - burknął Thomas. - Nie musisz aż tak się najeżać. Ja po prostu troszczę się o jej
interesy. Każdy mężczyzna na moim miejscu zrobiłby to samo.
Po długiej chwili ciszy Claudia rzekła:
- Nie wierzę własnym uszom. Czyżbyś chciał powiedzieć, że twoje wysiłki, by umieścić mnie w domu wariatów,
mają być dla mnie korzystne?
- Nie wygłupiaj się, Reddinger - mruknął Jem. - Jesteś wstrętnym padalcem, a twoje starania, by przejąć
Ravencroft, są o tyle oczywiste, ile skazane na niepowodzenie.
94
Thomas spurpurowiał.
- Coś ci się pomieszało, paniczyku. Spójrz na to z mojego punktu widzenia. Powiadasz, że Ravencroft został
wykradziony twojej rodzinie, co być może jest prawdą. Nie masz jednak na to żadnego dowodu. Mój adwokat
zdążył się dowiedzieć, że w twojej sprawie jest zbyt dużo białych, nie wyjaśnionych plam. Moja szwagierka w
swojej naiwności zgodziła się oddać ci posiadłość. Sam wiesz, jakie są kobiety... dobre i wyrozumiałe, ale niezbyt
kompetentne, jeżeli chodzi o interesy wykraczające poza ich mały światek.
W Claudii aż się zagotowało, lecz Jem położył jej dłoń na ramieniu, by powstrzymać potok jadowitych słów,
który cisnął się jej na usta.
Thomas przybrał minę szczerze zatroskanego.
- Nie mówię, że postąpiłbym inaczej w twojej sytuacji - powiedział. - Zrozumiałe, że uczyniłeś wszystko, co w
twojej mocy, by odzyskać rodzinną posiadłość. Ale nie mogę stać z, boku i przyglądać się, jak oszukujesz siostrę
mojej żony. To jest po prostu interes. Nie ma w tym nic osobistego.
Jem zaśmiał się wymuszonym, niewesołym śmiechem.
- Jesteś doprawdy oryginalny, Reddinger. Nie wiem, czy sam siebie aż tak oszukujesz, czy też jesteś zupełnie
pozbawiony skrupułów. W każdym razie nie jesteś tu mile widziany. Może i muszę gościć cię pod moim dachem,
ale prędzej szlag mnie trafi, niż będę znosił ze spokojem twoje towarzystwo. - W kilku słowach wytłumaczył plan
Claudii przeniesienia całej rodzinki Reddingerów do wschodniego skrzydła.
- Ależ siostro! - zaprotestowała piskliwie Rose. - Nie wierzę własnym uszom! Jak możesz tak traktować
najbliższych i najukochańszych krewnych? Pomyśl tylko o moim małym biednym George’u, skręcającym się na
łożu boleści. Nie możesz przecież kazać nam przenieść go do...
- Cicho bądź. Rose - odrzekła Claudia, a jej oczy zalśniły niebezpiecznie. - Może i jesteście moimi najbliższymi,
ale z pewnością nie najukochańszymi krewnymi. A jeżeli chodzi o małego George’a i jego łoże boleści, zapewniam
cię, że będzie mu równie wygodnie we wschodnim skrzydle jak tutaj. Co więcej, okna jego nowego pokoju będą
wychodziły na padoki. Będzie mógł patrzeć na konie nie wstając z łóżka.
Rose zdusiła w sobie serię jęków i pomruków, a Thomas stał sztywno wyprostowany.
W tej chwili do pokoju wpadła panna Melksham, ale zatrzymała się jak wmurowana na widok Reddingerów.
- Mój Boże! - zawołała. - A cóż wy tu robicie?
- Czemu każdy nas o to pyta? - odpowiedział zirytowany Thomas. - Jesteśmy gośćmi tego domu, a przecież
musimy także jeść.
- Być może - rzekła złowrogo panna Melksham. - Ale wydałam już polecenia służbie, że posiłki będziecie jeść w
swoich pokojach. Zawiadomiłam was o tym dwie godziny temu. Pokojówka powiedziała, że rozmawiała z tobą
osobiście.
Rose zaczęła wiercić się niespokojnie, a jej mąż, zaczerwieniwszy się, zdobył się na ostatni zryw odwagi.
- Sądziłem, że się głupie dziewuszysko pomyliło. Jak mogłem przypuszczać, że naprawdę zostaniemy
potraktowani w tak skandaliczny sposób?
- Jak mogłeś przypuszczać, że zostaniecie potraktowani w jakikolwiek inny sposób? - mruknął pod nosem Jem i
odwróciwszy się plecami do Thomasa podprowadził pannę Melksham do fotela.
Czerwieniąc się z furii i nadymając z oburzenia, Thomas postąpił krok naprzód. Zniknęła gdzieś jego
wystudiowana uprzejmość.
- Niech będzie po twojemu, Glenraven! - warknął. - Niedługo zobaczymy, ile w sądzie zyskasz tym swoim
95
głupim dostojeństwem. Teraz może i jesteś panem Ravencroft, lecz kiedy skończę z tobą, wszystko, co będziesz
miał, to ten tytuł, bo nie pozostanie ci nawet kamień na kamieniu, żeby oprzeć głowę... milordzie. - Wyrzucił to z
siebie z nienawiścią i czekał na odpowiedź Jema.
Kiedy młody człowiek nie przerwał rozmowy z panną Melksham i Claudią, a nawet nie podniósł głowy, Thomas
odwrócił się na pięcie i chwyciwszy żonę za ramię, wybiegł z pokoju.
Claudia opadła na kanapę blada i wstrząśnięta. Jem zerknął na nią, po czym usiadł obok panny Augusty i
powiedział pogodnie:
- Cóż, zdaje się, że i tym razem poszło dość gładko, nie uważacie?
- Było okropnie - odrzekła Claudia. - Nigdy nie czułam się dobrze w towarzystwie Rose, a Thomasa nie lubiłam
od pierwszego wejrzenia, lecz nigdy bym nie pomyślała, że on aż tak źle mi życzy. I nigdy bym nie pomyślała, że
Rose stanie po jego stronie.
- Rose nie ma nawet tyle odwagi co chory zając - mruknęła pod nosem panna Melksham. - Jest taka sama jak jej
matka. Dzięki Bogu, że ty jesteś podobna do mojej matki! To była kobieta o odwadze dwunastu mężczyzn,
Claudia uśmiechnęła się.
- No, tak już lepiej - powiedział Jem. Wstał, podszedł do jej krzesła i pomógł jej wstać. - Mój niezawodny
instynkt kamerdynera podpowiada mi, że już podano kolację. Pozwolą panie?
Ująwszy obie panie pod ramię, wyszedł z saloniku.
Ku wielkiemu zdziwieniu Claudii kolacja wypadła całkiem miło. Pod nieobecność Reddingerów rozmowa
toczyła się wesoło, z początku między całą trójką, lecz potem już tylko między Jemem a Claudią. Panna Melksham
oparła się wygodnie i obserwowała młodych z uśmiechem. Jem opowiadał paniom o swoich przygodach w
Londynie, kiedy był dorastającym chłopcem. Opisywał wszystko tak dokładnie, że Claudia nieomal widziała
„dżentelmena”, który nauczył go obrabiać kieszenie przechodniów, i szulera, który nauczył go oceniać szansę przy
pokerze i innych grach hazardowych.
Nie wspominał o okresie spędzonym z matką i siostrami, a Claudia bała się pytać. Wiedziała, że wspomnienia
potrafią tworzyć swój własny świat i zacierać bolesne krawędzie pamięci. Wiedziała również, że potrafią ciąć
ostrzej niż najostrzejsze noże.
Kiedy wstawali od stołu. Jem oznajmił, zechciałby pominąć zwyczajową sesję sam na sam z butelką koniaku.
- Zawsze uważałem to za bzdurę. Niby dlaczego mężczyzna ma siedzieć i pić samotnie, podczas gdy miłe
towarzystwo czeka w sąsiednim pokoju?
- Ojej - powiedziała niepewnie Claudia. - Chciałam od razu po kolacji pójść do swojego pokoju i zacząć
pakowanie. Jutro rano chcemy się przenieść do domku na wzgórzu.
Jem otworzył usta, lecz zamknął je szybko. Przez chwilę miał dziwną minę.
- Oczywiście - odrzekł spokojnie. - Powinienem jeszcze dzisiaj udać się do stajni. Jonasz zatrudnił kilku nowych
chłopców i chciałbym zobaczyć, jak dają sobie radę.
- Ojej! - Claudia przycisnęła palce do ust. - Nie było mnie tam cały dzień. Nie wiedziałam, że rozmawiałeś z
Jonaszem...
- W tym przypadku chyba mogę pani wybaczyć zaniedbanie obowiązków. I przepraszam, że zatrudniłem nowych
pracowników, nie uzgodniwszy tego uprzednio z panią. Pomyślałem, że nie będzie miała pani nic przeciwko temu,
bym nadał bieg kilku sprawom.
- Oczywiście, że nie. - Claudia zarumieniła się. - To bardzo miło z pańskiej strony... chociaż właściwie to ja
96
powinnam o tym pomyśleć.
- Nonsens. I tak ma pani aż za dużo na głowie. - Ukłonił się uprzejmie obu paniom. - Do jutra więc.
Po chwili już go nie było. Panna Melksham spojrzała zaskoczona na siostrzenicę.
- Patrzcie państwo! Czyżbyśmy go czymś uraziły?
- Jestem pewna, że nie - odrzekła pospiesznie Claudia. - Po prostu zrozumiał, że... uhm... przepraszam, ciociu.
Pójdę do siebie i zacznę się pakować. Zobaczymy się jutro rano.
Nieomal wybiegła z jadalni i nie zatrzymała się, dopóki nie znalazła się w swoim pokoju. Szybko zdjęła
szmaragdowy szal z ramion i perły z szyi i przez długi czas siedziała nieruchomo przed toaletką. Przywołała się do
porządku dopiero kilka minut później, gdy zdała sobie sprawę, że jej myśli, zamiast zająć się istotnymi sprawami,
krążą dokoła wysokiego, smukłego arystokraty, którego dopiero co opuściła.
Otwierając szafki i szuflady mówiła gniewnie sama do siebie. Zachowała się jak zakochany podlotek! Oczywi-
ście, że lubiła Jema Standisha - choć nigdy by się nie odważyła zwrócić do niego w ten sposób - i lubiła jego towa-
rzystwo, ale fakt, że jej myśli zawsze kręciły się dokoła jego osoby, gdy nie zajmowała się niczym konkretnym... to
już za wiele!
Cóż było w nim takiego, co przyciągało jej uwagę - zastanawiała się ze złością. Oczywiście to, że wspólnie to-
czyli walkę przeciwko śmiertelnemu wrogowi, powinno ich zjednoczyć. Jednakże ona i ciocia Augusta wydały
bitwę całemu światu już jakiś czas temu, a rzadko kiedy rozmyślała o czułym uśmiechu starszej pani czy też jej
niesamowitych oczach.
Wiele razy, co przyznawała przed sobą z gniewem, jej nieposłuszne myśli wracały do dwóch wypadków, kiedy
Jem ją pocałował. Delikatnie przesunęła palcami po wargach, które ułożyły się w ciepły uśmiech. Po chwili
spojrzała w lustro i zesztywniała.
Zdawać by się mogło, że patrzy na nią odbicie zakochanej kobiety. Przecież to śmieszne! Miłość jest iluzją,
wymyśloną przez autorów idiotycznych powieści. W prawdziwym świecie dwoje ludzi połączonych wspólnym
celem nie ma przed sobą radosnej przyszłości. Kobieta musiałaby być głupsza ponad wszelkie wyobrażenie, by
oddać serce pierwszemu lepszemu mężczyźnie, który zdawał się inny od pozostałych. Mężczyźnie, którego czarne
włosy i srebrzyste oczy wypełniały jej sny.
- Ty idiotko! - powiedziała cierpko do odbicia w lustrze. Obróciła się gwałtownie i wróciła do pakowania. Szybko
zgarnęła rzeczy z szafy, zaczynając od szuflad. Na dworze było już zupełnie ciemno, gdy skończyła. Spojrzała na
kupkę swoich rzeczy - wszystko, co udało się jej zdobyć w Ravencroft - i poczuła nagle ogromne zmęczenie.
Szybko się rozebrała i umywszy się pospiesznie w misce stojącej na komodzie, wsunęła się pod kołdrę.
Zdmuchnęła świecę i wkrótce już spała.
W środku nocy coś ją obudziło. Przez chwilę leżała w ciemnościach mając dziwne wrażenie, że w pokoju jeszcze
ktoś jest. Jednak gdy żaden dźwięk nie dobiegł do jej uszu, zamknęła oczy i wkrótce znowu zasnęła.
Kiedy obudziła się następnego ranka, przez chwilę nie wiedziała, co robią w jej pokoju kufry i walizy. Dopiero po
chwili powróciło do niej wspomnienie. Dobry Boże! Naprawdę stąd odchodziła! Ravencroft nie był już jej domem.
Słowa, które tak często powtarzała w ciągu ostatnich kilku dni, uderzyły ją z nową mocą. Miała ochotę zaszyć się
pod kołdrę i płakać jak skrzywdzone dziecko.
Uśmiechnęła się, bo poczuła, że jej myśli nie mają sensu. Zsunąwszy się z łóżka, podeszła raźnie do okna i
otworzyła je szeroko. Tym samym raźnym krokiem przeszła przez pokój i nagle usiadła na podłodze z głośnym
łoskotem.
97
- Co, na miłość boską?... - jęknęła. Ze zdziwieniem podniosła małą drobinkę leżącą na dywanie tuż obok jej nogi.
Perła! A obok toaletki leżał zerwany naszyjnik.
Posuwając się na kolanach, pozbierała małe ziarenka i powkładała je do miseczki stojącej na nocnym stoliku.
Podnosząc szczątki naszyjnika, dokładnie się im przyjrzała. Widać było wyraźnie miejsce, gdzie pękła cienka nić.
To dziwne. Przecież poprzedniego wieczora naszyjnik był w zupełnym porządku! W rzeczy samej nie dalej niż
tydzień temu dokładnie go obejrzała i nie było w nim nic niezwykłego. Żadnego pęknięcia, nic.
Claudia ubrała się szybko i zeszła na dół. Na schodach spotkała Fimber. Mała pokojóweczka właśnie szła na górę,
by dopełnić swoich obowiązków.
- Naszyjnik, psze pani? - odrzekła niepewnie na pytanie Claudii. - Przykro mi, że się zepsuł. Co mam zrobić?
- Chciałabym wiedzieć, kto był dziś rano u mnie w pokoju. Ktoś musiał upuścić perły... albo może zaczepiły się
przy przenoszeniu... Chociaż z drugiej strony, po co ktoś miałby przychodzić do mego pokoju o świcie, by
posprzątać na toaletce?
Przerwała widząc zdziwione spojrzenie Fimber. Pokojówka patrzyła na nią, jakby miała przed sobą wariatkę.
- Nikogo nie było na górze, psze pani. Ja i Becky dopiero zaczynamy. - Wskazała na młodą kobietę wchodzącą po
schodach z kubełkiem ciepłej wody.
- Ale... - zaczęła Claudia, lecz ugryzła się w język. Na nic zda się dalsze wypytywanie. Zmusiła się do uśmiechu.
- Nic, już nic, Fimber. - Odwróciła się do drugiej dziewczyny. - Skoro już tu was spotkałam, pokażę wam, co macie
przenieść do domku na wzgórzu. Większość rzeczy jest już spakowana, lecz chcę zabrać jeszcze kilka
przedmiotów. - Wchodząc do pokoju powiedziała: - Wszystkie figurki stojące na okapie kominka zabieram ze
sobą... o co chodzi, Fimber?
Pokojówka patrzyła przed siebie, a gdy Claudia podążyła za jej spojrzeniem, wydała cichy okrzyk zdumienia. Na
nocnym stoliku, w małej miseczce, w której jeszcze przed chwilą leżały pojedyncze perełki, znajdował się niedbale
zwinięty naszyjnik, lśniący w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
- Nic nie rozumiem. - Claudia podeszła do toaletki i dokładnie obejrzała naszyjnik. Podniosła wzrok i zauważyła
spojrzenia, jakie wymieniły między sobą pokojówki. Powtórzyła: - Nic nie rozumiem. Były rozerwane... leżały na
dywanie... - Zniecierpliwiona włożyła naszyjnik do pudełeczka na biżuterię. - No cóż... to nieważne.
Wskazała pokojówkom jeszcze kilka przedmiotów, które chciała zabrać ze sobą do domku na wzgórzu, i
pospiesznie wyprosiła dziewczyny z sypialni.
Stojąc pośrodku pokoju zmarszczyła brwi. Niezależnie od tego, co myślały służące, doskonale zdawała sobie
sprawę z tego, co widziała. Sznur pereł leżał rozerwany na podłodze. Teraz był cały. Jakie mogło być rozwiązanie
tej zagadki? Naszyjnik nie mógł zostać naprawiony w ciągu kilku minut, które upłynęły od czasu, gdy wyszła z
pokoju, do czasu, kiedy wróciła z pokojówkami. Dlaczego ktoś miałby zakradać się do jej pokoju tylko po to, by
zniszczyć... I jak to się stało, że...
Potrząsnęła głową. Może postępowała niemądrze, przywiązując zbyt wiele wagi do tak nieistotnego wydarzenia?
Z drugiej strony szczerze nie znosiła nie rozwiązanych zagadek, nieważne, jak bardzo błahych. A ostatnimi czasy
pojawił się ich w domu nadmiar. Najpierw wędrujące meble, a teraz samobójczy sznur pereł. Bardzo dziwne.
Wzdrygnęła się. Doprawdy, nie ma teraz czasu na podobne bzdury - myślała gniewnie, wychodząc z pokoju. A
jednak nie potrafiła przestać myśleć o tym wydarzeniu nawet wtedy, gdy kilka minut później spotkała się z Jemem
w stajni. Ponieważ poprzedniego wieczora jej pracodawca poinformował ją o zatrudnieniu dodatkowych
stajennych, chciała się przekonać, na co też się oni zdali.
98
Okazało się, że Jem był w stajni pierwszy i jak zwykle, gdy ujrzała go niespodziewanie, serce podskoczyło jej do
gardła. Przez krótką chwilę, gdy spoczął na niej jego wzrok, oczy mu się rozjaśniły, lecz po chwili znów patrzył na
nią jak na pierwszego lepszego pracownika.
- Czyżby przyszła pani sprawdzić, jak sprawiają się nasi nowi chłopcy stajenni? - zapytał, gdy już wymieniono
poranne uprzejmości i powitania.
Claudia roześmiała się.
- Trochę dziwnie się czuję przychodząc tu w sukni, a nie w koszuli i spodniach, ale muszę przyznać, że -
wskazała na młodego człowieka właśnie wynurzającego się z budynku z taczkami pełnymi słomy i nawozu - nie
będzie mi zbytnio brakowało tej pracy.
Jem wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Chodźmy popatrzeć na Goblina. Ogromnie urósł przez te dwa tygodnie.
Dwa tygodnie! - pomyślała Claudia, patrząc na niego z niedowierzaniem. Goblin urodził się wieczorem tego dnia,
gdy Jem przybył do Ravencroft. A przecież zdawało się, że Jem jest częścią jej życia o wiele dłużej.
Przyglądała mu się ukradkiem, kiedy szli ramię w ramię do boksu Jenny i jej źrebaka. Dobry Boże, proszę, niech
on sobie znajdzie jak najszybciej jakąś stosowną partię. Myśl, że Jem poślubi młodą i niewinną panienkę, była nie
do zniesienia, lecz przynajmniej położyłoby to kres jej niemądrym marzeniom.
- Co takiego? - zapytała, gdy uświadomiła sobie, że Jem właśnie zadał jej pytanie.
- Czy coś się stało? Czyżby zdarzyła się jakaś kolejna mała katastrofa, która mogłaby pokrzyżować nasze plany?
- Nie, oczywiście, że nie. To znaczy... - Odwróciła się do niego impulsywnie. - Właściwie tak. Czy miałby pan
chwilę czasu, milordzie?
W jego oczach pojawił się niepokój.
- Oczywiście. - Poprowadził ją do małego pokoiku służącego jako biuro. Posadził ją na starym, wygodnym
krześle, po czym zajął miejsce obok. - O co chodzi?
Claudia zaśmiała się nerwowo.
- Właściwie o nic. Cóż... mam nadzieję, że nie pomyślisz, że zupełnie zwariowałam, kiedy opowiem ci całą
historię.
W paru słowach opowiedziała mu historię poprzestawianych mebli i zerwanego naszyjnika, który tak naprawdę
wcale nie był zerwany.
Kiedy skończyła, ze zdziwieniem zobaczyła, jak Jem zaciska gniewnie szczęki.
- Jest dla mnie zupełnie oczywiste, kto się kryje za tą tajemnicą, moja droga. Nie musisz szukać dalej niż. we
wschodnim skrzydle własnego domu.
18
Thomas - pisnęła zdumiona Claudia. A gdy wreszcie zrozumiała, oczy pociemniały jej z gniewu. - Oczywiście!
Jak mogłam być aż tak głupia?
- Być może dlatego, że nie jesteś przyzwyczajona do niecnych intryg członków rodziny - zauważył sucho Jem. -
Najwyraźniej Reddinger nie cofnie się przed niczym, byle tylko świat uznał cię za wariatkę. Podejrzewam, że
powoła na świadków do sądu obie pokojówki.
Myśli Claudii pędziły w zawrotnym tempie.
- Po naszej pierwszej konfrontacji... to było bardzo sprytne z jego strony... poszedł pewnie od razu na górę i
poprzestawiał meble w mojej sypialni. Potem musiał obudzić się jeszcze przed świtem i ukryć gdzieś na korytarzu.
99
Kiedy zobaczył, że wychodzę z pokoju, po prostu wślizgnął się tam i wszystko poustawiał na miejscach.
- Tak - odrzekł zamyślony Jem. - Nawet wiem, gdzie mógł się schować. Ale co z tym zerwanym naszyjnikiem?
Chodzi mi o to, że rozerwanie sznura pereł nie byłoby z pewnością zbyt trudne, ale naprawienie go w dwie czy trzy
minuty?
- No cóż. - Claudia myślała intensywnie. - Pewno zakradł się do mojej sypialni, kiedy spałam. Pamiętam, że
obudziłam się w środku nocy z uczuciem, że ktoś jest w pokoju.
Zamyślona nie zauważyła, że dłonie Jema zaciskają się w pięści.
- A jeżeli chodzi o naprawienie pereł... - Nagle zrozumiała wszystko. Ostatni fragment układanki wskoczył na
miejsce. - Rose ma identyczny sznur pereł. Thomasowi nie byłoby trudno ukryć się gdzieś w korytarzu i wkraść do
mojej sypialni, gdy tylko stamtąd wyszłam. W mgnieniu oka mógłby pozbierać rozsypane perły i podłożyć na ich
miejsce drugi naszyjnik.
- Coś mi się zdaje, że będę musiał odbyć kolejną rozmowę z twoim paskudnym szwagierkiem - powiedział
ochryple Jem. - To się staje nie do zniesienia. Nic mnie nie obchodzi, że będzie to wyglądało dość dziwnie, jeżeli
jeszcze dziś ten człowiek opuści mój dom. Może mieszkać we własnym, na miłość boską!
- Zgadzam się - odrzekła Claudia po chwili zastanowienia. - Mam już szczerze dość jego towarzystwa. Jeżeli
zabraknie Thomasa, Rose nie będzie nawet w połowie tak nieznośna jak teraz. Nawet dzieci, jeżeli właśnie nie
usiłują się nawzajem zamordować, nie są aż takie złe.
Jem podszedł do niej i delikatnie odsunął złoty kosmyk włosów z jej policzka.
- Powinienem raz jeszcze cię przeprosić. To przeze mnie znalazłaś się w tak paskudnej sytuacji.
Przez chwilę patrzyła mu w oczy, a potem odsunęła się gwałtownie i powiedziała pospiesznie:
- Nonsens. Już wiele razy powtarzałam, że wina leży po Stronie Thomasa i nikogo innego. A przecież, jak mnie
zapewniałeś, i tak nie zdoła doprowadzić do końca swoich niecnych planów.
- Nie zdoła - potwierdził Jem z ponurym uśmiechem. - Jednak mam wrażenie, że będzie lepiej, jeżeli podejmę
poszukiwania listy, o której wspominał mi Giles Daventry. Coś mi się wydaje, że to będzie ostatnia słomka, pod
którą załamie się Thomas Reddinger... dosłownie.
Claudia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Walcząc z dreszczami, kiwnęła w milczeniu głową.
Jem ukłonił się jej i uśmiechnął tym swoim niezwykłym uśmiechem, od którego zawsze miękły jej kolana.
- Zostawię cię teraz i udam się na poszukiwania twojego szwagra. Zobaczymy się przy obiedzie, prawda?
Claudia przełknęła ślinę.
- Nie. Nie... o tej porze będę w domku, na wzgórzu. Ciocia Augusta przeniosła tam swoje rzeczy już wczoraj, ale
moje nadal pozostały w domu. Kazałam przenieść je dzisiaj rano.
Uśmiech Jema zniknął nagle, a wyraz jego twarzy stał się poważny.
- Oczywiście, ale...
- Ponadto ciocia Augusta chce z tobą porozmawiać. Przygotowała listę osób, najbliższych sąsiadów, których
wkrótce poznasz... czy też może raczej, z którymi odnowisz znajomość.
- Tak. - Jem zamyślił się. - Podejrzewam, że sporo osób, które znam jeszcze z dzieciństwa, nadal mieszka w
okolicy.
- Musisz poznać panny Flowers i córkę sir Wilfreda Perreya. Są to doskonale urodzone i wychowane panny, poza
tym posiadają odpowiednio duże posagi.
Zdumienie na twarzy Jema było niczym w porównaniu ze zmieszaniem Claudii. Modliła się gorąco, by ziemia
100
rozstąpiła się pod nią, ale niestety, dobra matka Ziemia pozostała jak zwykle głucha na wszelkie prośby i jak
zwykle stabilna. Co też ją opętało, by powiedzieć coś podobnego? Wiedziała doskonale, że policzki pałają jej
szkarłatem, i szukała gorączkowo jakichś słów, które rozładowałyby napięcie.
Nadaremnie.
Usta Jema wykrzywiły się w czymś, co przypominało uśmiech.
- Z całą pewnością zapamiętani pani rady - powiedział cicho, po czym odwrócił się i odszedł.
Claudia patrzyła za nim skonsternowana, a gdy zamknął za sobą drzwi, opadła bez sił na krzesło. Dobry Boże -
pomyślała. Z pewnością uznał, że jestem źle wychowaną kretynką, która nie robi nic innego, tylko wtrąca się w nie
swoje sprawy.
Jak mogła popełnić tak niewybaczalny błąd? Po chwili zastanowienia już znała odpowiedź. Jeżeli posiadłość
miała przynosić zyski, to jej właściciel musiał się ożenić. Przecież już dawno zadeklarował chęć ożenienia się z
bogatą panną, która wniesie w posagu majątek. Właściwie nie miała nic przeciwko temu, by nastąpiło to jak
najszybciej. Jeżeli miała być całkiem szczera, to chciała również, by wreszcie przestał być celem jej nierozsądnych,
romantycznych westchnień.
Cisza małego pokoiku dźwięczała jej w uszach, gdy porządkowała nieposłuszne myśli, starając się wygrzebać z
nich ziarenko prawdy. I nagle z chaosu wynurzyła się prawda, porażająca jak uderzenie pioruna. Powiedziała to
wszystko Jemowi tylko po to, by usłyszeć jego zaprzeczenie. Jakże bardzo chciała, by odrzucił jej propozycję
ożenku z bogatą panną!
Ale dlaczego? Czyż już dawno nie doszła do wniosku, że jego zaręczyny byłyby rozwiązaniem wszystkich jej
problemów? No, tak... ale... Podniosła głowę i oczy rozszerzyły jej się z przerażenia i niedowierzania.
Jakaż była głupia. To oczywiste, że jej uczucie do Jema nie było czymś przejściowym i ulotnym. Kochała go!
Cały czas, gdy powtarzała czcze słowa o pożądaniu i potrzebie trzymania się od niego z daleka, jakoś udało mu się
przedostać do samego środka jej serca.
Czy to kara? - zastanawiała się z nieszczęśliwą miną. Podle oszukała Jema Standisha i teraz okazało się, że go
pokochała... namiętnie, jak jeszcze nikogo.
I co teraz będzie?
Przez chwilę wpatrywała się nic nie widzącym spojrzeniem w okno, przez które przebijały się gorące promienie
słoneczne. W końcu podniosła się i wyprostowawszy ramiona podeszła do biurka. Była co najmniej jedna sprawa,
która nie mogła czekać ani chwili dłużej.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz! - Głos Thomasa podniósł się do urażonego pisku. - Cóż ja mógłbym
wiedzieć o poprzesuwanych meblach czy zerwanym sznurze pereł? Chyba ci się klepki poprzestawiały, Glenraven!
Jem znalazł Thomasa Reddingera w saloniku, który został im przydzielony wraz z pokojami we wschodnim
skrzydle. Rose właśnie skończyła jeść z dziećmi śniadanie i weszła do pokoju. Przysiadła na krawędzi pluszowego
fotela i przysłuchiwała się rozmowie z narastającą uwagą.
Jem jakoś jeszcze panował nad nerwami, ale nie wiedział, jak długo to potrwa.
- W takim razie nie będziesz miał nic przeciwko pokazaniu nam pereł swojej żony? - rzekł łagodnie. - Chodzi mi
o naszyjnik, który dostała od rodziców na szesnaste urodziny.
- Moje perły! - zawołała słabo Rose. - A niby do czego potrzebne są panu moje perły?!
Jem jeszcze raz opowiedział o czyichś staraniach doprowadzenia Claudii do szaleństwa. Rose gwałtownie
101
wciągnęła powietrze.
- Czyżby wierzył pan, że Thomas jest za to odpowiedzialny? Doprawdy, milordzie, tego już za wiele! -
Podskoczyła na równe nogi. - Jeżeli tylko poczeka pan chwilę, zaraz przyniosę moje perły.
- Rose! - ryknął jej mąż ostrzegawczo. Po chwili wahania dodał: - Nie mam najmniejszego zamiaru odpowiadać
na te bezsensowne zarzuty. Zdaje się, że Claudia naprawdę stała się zupełnie niezrównoważona. Niczego nie
musimy już udowadniać.
Rose przyglądała się mężowi przez długą chwilę, po czym skłoniwszy głowę wyszła z pokoju. Thomas odwrócił
się do Jema.
- A teraz, milordzie, niech pan będzie tak łaskawy i da nam wreszcie spokój...
- Jedyne, na co zasługujesz, Reddinger, to kopniak - odrzekł spokojnie Jem. - Poza tym to ty opuścisz ten dom.
Twoja żona i dzieci mogą tu zostać, jak długo chcą, lecz ty masz opuścić ten dom do wieczora.
- Co takiego? - Thomas zrobił się purpurowy. - Tego już za wiele! Nie wystarczy ci, że odebrałeś dom mojej
szwagierce, to jeszcze chcesz i mnie z niego wypędzić?
- Możesz się cieszyć, że nie uciekłem się jeszcze do rękoczynów, ty podstępna świnio! Kiedy pomyślę, że
zakradłeś się w środku nocy do pokoju tej niewinnej dziewczyny...
Thomas już otworzył usta, by zaprotestować z wielkim oburzeniem, ale na widok zaciśniętych pięści Jema
zadowolił się tylko słabym:
- Źle mnie pan ocenia, milordzie.
- Nawet jeszcze nie zacząłem - odrzekł ponuro Jem. Odwrócił się do drzwi i dodał: - Do kolacji ma cię nie być w
moim domu.
- Poczekaj, poczekaj... - zaczął Thomas, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, przerwała mu własna żona,
wpadając do pokoju z szybkością huraganu.
Jej zarumieniona twarz była zmieniona nie do poznania. Podbiegłszy do Thomasa wyciągnęła do niego zaciśnięte
dłonie, po czym otworzyła je i zaskoczyła obu panów rzucając mu w twarz drobne perełki.
- Jak mogłeś! - wrzasnęła. - Thomasie Reddinger, wiele już od ciebie zniosłam! W milczeniu wysłuchiwałam
twoich beznadziejnych przechwałek, w milczeniu obserwowałam, jak niszczyłeś wszystko i wszystkich, którzy
stali ci na drodze do upragnionego celu. Byłam dobrą i... posłuszną żoną. Ale to - gniewnym ruchem wskazała na
rozsypane po dywanie perły - to już przekroczyło wszelkie granice!
- Rose! - Gdyby jego żona nagle rozwinęła skrzydła i zaczęła fruwać po pokoju, Thomas nie byłby bardziej zdzi-
wiony.
- Tylko nie staraj się mnie ułagodzić! - wrzasnęła, a w jej głosie zaczęły pobrzmiewać groźne tony. - Wiem, że
uważasz mnie za potulną gęś. Wiele razy tak właśnie mnie nazywałeś... i gorzej jeszcze... ale nie mogłam uwierzyć
własnym uszom, gdy knułeś spisek z tym wstrętnym Weikerem przeciwko mojej siostrze. Nie bardzo się tym
wtedy przejmowałam, bo nie wiedziałam, jak mogłoby ci się to udać. Nie przypuszczałam nawet, że odważysz się
na coś podobnego!
Thomas wytrzeszczył na nią oczy. Podczas tej tyrady kilka razy otwierał i zamykał usta, lecz czy to z powodu
niebotycznego zdumienia, czy też z powodu braku okazji, ani razu się nie odezwał. Rose podeszła do niego i by
zaakcentować każde słowo, dźgała go palcem w pierś.
- A teraz posłuchaj mnie, Thomasie Reddinger. Pojedziesz zaraz do Corneliusa Welkera i powiesz mu, by wycofał
swoje pożałowania godne oskarżenia.
102
Thomas odsunął się, jakby w strachu, że Rose za chwilę go ugryzie. Nadal zdezorientowany jej wybuchem
powiedział słabo:
- Ależ, Rose... pomyśl tylko. Stracimy naszą szansę na... to znaczy nie możemy pozwolić, by Claudia została
ograbiona z tego, co do niej należy. - W czasie tej przemowy udało mu się odzyskać co nieco z dawnej pewności
siebie. - Nie mam pojęcia, co cię opętało. Rose, ale nie pozwolę na to. Masz w tej chwili przestać...
Ale tym razem Rose nie dała się tak łatwo zakrzyczeć.
- Jeżeli nie zrobisz tego, co ci każę, pójdę do adwokata Glenravena i opowiem mu wszystko - powiedziała pew-
nie. - Co więcej, będę świadczyła w sądzie. Jeżeli chodzi o sprawność umysłu Claudii, opowiem o wszystkich
twoich brudnych sztuczkach. - Raz jeszcze wskazała na rozrzucone perły.
Thomas zbladł.
- Rose! - jęknął. - Nie wierzę własnym uszom!
- Radzę ci uwierzyć - odrzekła po prostu, a w jej głosie zadźwięczała stal. - Claudia i ja nigdy nie byłyśmy sobie
zbyt bliskie i wielu jej postępków nie popieram, ale jest moją siostrą. - Jak gdyby to załatwiało wszystko, usiadła
spokojnie na krześle, które wcześniej opuściła. Podniosła robótkę i jak zwykle pochyliła głowę nad szyciem.
Thomas nadal patrzył na nią z niedowierzaniem. Jem, który nie odezwał się ani słowem podczas tej sceny, stłumił
uśmiech, który cisnął mu się na wargi. Czując, że jego obecność już na nic się tu nie przyda, po cichu wyszedł z
pokoju. Reddingerowie nawet tego nie zauważyli.
Kręcąc głową nad niezwykłym temperamentem okazanym przed chwilą przez kobietę, którą już dawno uznał za
bezwolną gąskę, Jem udał się na poszukiwanie Claudii. Znalazł ją w swoim gabinecie, gdzie najwyraźniej przyszła,
by z nim porozmawiać.
Stała przy biurku, bardzo blada i drżąca.
- Czy wszystko w porządku? - zapytał z nagłym strachem.
Zdołała się uśmiechnąć.
- Tak, oczywiście. Szukałam cię. Muszę...
- A ja szukałem ciebie - odrzekł Jem z szerokim uśmiechem. - Najlepiej będzie, jeżeli usiądziesz, gdyż nowiny,
które przynoszę...
Claudia wciągnęła głęboko powietrze.
- Nie, Jem. To nie może czekać. Jest coś, co ci muszę powiedzieć.
Zdziwiony tym, że zwróciła się do niego po imieniu, ujął jej dłonie i poprowadził na kanapę.
Spojrzała na skrawek papieru, który nadal trzymała zaciśnięty w dłoni. Poczuła, że przytłacza ją ból tego, co za
chwilę miało nadejść. Spojrzała mu prosto w oczy.
Mówiła spokojnie i wyraźnie. Opowiedziała mu o odkryciu skrawka papieru schowanego w tomie poezji Miltona.
Lekko drżącym głosem wyjaśniła, dlaczego postanowiła nie ujawniać mu swego odkrycia. Szybko dokończyła
historię i podała mu listę.
Biorąc kartkę papieru z jej rąk, patrzył na Claudię z niedowierzaniem przez długą chwilę, zanim opuścił wzrok na
zapisany skrawek. Przeczytał go bardzo uważnie, podczas gdy Claudia siedziała sztywno wyprostowana na
krawędzi kanapy z mocno zaciśniętymi dłońmi. Obserwowała gładką linię jego policzka i zaciśnięte mocno
szczęki. Pożegnała się z nim w cichości serca i poczuła, że coś w niej zamiera.
- W końcu podniósł głowę.
- To z pewnością potwierdza moje prawo do Ravencroft - powiedział patrząc na nią dziwnym wzrokiem. - I
103
miałaś to cały czas w swoim posiadaniu? - Tylko kiwnęła głową. - Nie rozumiem. Powiedziałaś przed chwilą, że
uważałaś za konieczne negocjowanie swojej pozycji? - Wypowiadał słowa bardzo wolno, jak gdyby mówił w
obcym języku.
- Tak - wyszeptała.
- Nie rozumiem - powtórzył. - Najwyraźniej uważałaś, że Ravencroft należy do mnie, ale nie chciałaś dać mi
jedynego dowodu, który by w stu procentach poświadczył moje dziedzictwo. Uważałaś za konieczne
manipulowanie mną. - Jego oczy przybrały kolor wzburzonego morza i Claudia już nie była w stanie w nie patrzyć.
- Nie miałam dokąd iść - powiedziała cicho, bez użalania się nad sobą. - Byłam dosłownie przyparta do muru.
Musiałam zabezpieczyć przyszłość moją i cioci Augusty, a to było jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy.
Rozumiem, że już nie chcesz, bym tu pracowała, i oczywiście dostosuję się do tego. Nasz kontrakt możesz uznać
za niebyły. Do końca tygodnia wyprowadzimy się stąd.
Wstała z kanapy i uciekłaby z pokoju, gdyby Jem nie złapał jej za nadgarstek.
- Poczekaj chwilę, bardzo proszę. Jestem trochę oszołomiony. Czy naprawdę... Czy naprawdę uważasz mnie za
potwora, który wyrzuciłby cię razem z ciotką na bruk bez pomocy i opieki?
Spojrzała na niego nie rozumiejącym wzrokiem.
- Oczywiście, że nie uważam cię za potwora. Ale wcale nie musiałeś przyjmować propozycji zatrudnienia mnie.
Wspominałeś coś o wynagrodzeniu, ale, oczywiście, nie mogłam zbytnio na to liczyć.
Jem był bardzo spokojny.
- Dlaczego „oczywiście”? - zapytał cicho.
Claudia odwróciła się do niego i spojrzała mu w oczy szeroko otwartymi źrenicami.
- Bo ty byś na tym nic nie zyskał. Niby dlaczego miałbyś dawać pieniądze, które mogłyby ci się przydać w przy-
szłości, zupełnie obcej osobie, i to bez żadnego konkretnego powodu?
- Bez żadnego konkretnego powodu? - Jem przeczesał włosy szczupłymi palcami. - Przecież przeze mnie miałaś
stracić dom... miejsce, które kochasz. Czy doprawdy uważałaś, że to dla mnie nic nie znaczy? A potem... sądziłem,
że zostaliśmy... przyjaciółmi... - Zdawało się, że znowu ma kłopoty z mówieniem.
- No, tak. Przez to właśnie cała sprawa stała się tak zagmatwana. Naprawdę miałam zamiar oddać ci tę listę,
gdyby Thomas zaczął za bardzo bruździć.
- Czyżby? - Jem patrzył na nią, jak na obcą osobę. - Myślałem, że cię znam, Claudio, ale... - Podniósł dłonie w
bezradnym geście. Po chwili zapytał: - Dlaczego dajesz ten papier właśnie teraz?
Spojrzała na swoje dłonie zaciśnięte na kolanach.
- Nie mogłam już dłużej taić przed tobą faktu jej istnienia. Sprawy doszły do takiego punktu.
- W rzeczy samej - wtrącił Jem. - Sięgnęły takiego punktu, że i twoja pozycja została zagrożona. Jakże fatalne
byłoby dla ciebie publiczne poniżenie! Wariatka, na dodatek łatwowierna! - Jem zaśmiał się nieprzyjemnie. - A ja
wierzyłem, że jesteś szczera i otwarta, i... Moje gratulacje, wdowo Carstairs! Sprawiłaś się doskonale, choć twoje
wysiłki już i tak były spóźnione. - Chciał wyjść z pokoju, lecz jeszcze na progu zatrzymał się i odwrócił. - Nie,
wcale nie uważam naszej umowy za niebyłą. Jeżeli chodzi o mnie, podpisałem ją w dobrej wierze. Jesteś nadal
moim pracownikiem. Prawda, jak to ładnie brzmi? Poza tym to dokładnie wyjaśnia twoją pozycję, tym bardziej że
już nie i mieszkasz pod moim dachem. Jeżeli szczęście nam dopisze, nie będziemy musieli spędzać więcej niż parę
godzin tygodniowo w swoim towarzystwie. I dobrze, bo więcej bym nie zniósł.
Wyszedł z pokoju, zamykając cicho drzwi. Claudia stała nieruchomo; łzy, które nagromadziły się podczas
104
rozmowy z Jemem, wreszcie wypłynęły jej na policzki. Nie będąc w stanie dłużej stać, opadła na kolana i kołysząc
się w przód i tył płakała jak opuszczone dziecko.
Claudia dowiedziała się o; kapitulacji Thomasa dopiero wieczorem.
- Nie mogę zrozumieć, dlaczego Glenraven nie poszedł od razu do ciebie i nie powiadomił cię o tym - dziwiła się
panna
Melksham. - Mnie opowiedział całą historię już kilka godzin temu.
Stały w hallu domku na wzgórzu i patrzyły na ułożone tam pakunki. Był to mały, lecz wygodny domek,
umeblowany dwa pokolenia wcześniej dla znajomego Glenravenów - artysty, który mieszkał tu przez jakiś czas.
Claudia przeznaczyła na sypialnię dla siebie duży, słoneczny pokój na piętrze, podczas gdy panna Melksham zajęła
nieco mniejszy, lecz bardzo przytulny pokój na parterze.
- Wszystko bardzo mnie zaskoczyło - kontynuowała starsza pani. - Nie miałam pojęcia, że Thomas wślizgiwał się
do twojego pokoju, choć zastanowił mnie fakt przesunięcia mebli.
Po kilku minutach wyjaśnień Claudia przerwała ciotce.
- Rose tak powiedziała? Rose zrobiła to dla mnie? Nie mogę uwierzyć. - Zamilkła na parę minut, po czym dodała:
- Zupełnie tego nie rozumiem. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że jest do tego zdolna! - Spojrzała na ciotkę.
- I Thomas się poddał? Zgodził się na wycofanie pozwu?
- Cóż, z tego, co wiem, właściwie niczego nie obiecał, ale według Glenravena po przemówieniu Rose zachował
się jak przekłuty balonik. Glenraven nie ma wątpliwości co do tego, że Rose dotrzymałaby obietnicy, więc Thomas
Reddinger nie jest już żadnym zagrożeniem.
Claudia była oszołomiona ulgą i przepełniła ją wdzięczność dla siostry. Któż by pomyślał, że kobieta uważana
przez nią od dzieciństwa za potulną owieczkę przeciwstawi się człowiekowi, którego obawiała się chyba
najbardziej w świecie? Przy najbliższej okazji będzie musiała pójść do Rose i jej podziękować.
Jednak jakiś czas później, gdy poukładała wszystkie swoje rzeczy w szafach i komodach w przestronnym,
słonecznym pokoju, poczuła, że opada z niej cały entuzjazm. Zapewne to o kapitulacji Thomasa mówił Jem, gdy
wspomniał o jej spóźnionym ujawnieniu listy Emanuela. Claudia nie mogła uwierzyć, że on naprawdę uważał, iż
oddała mu feralną listę tylko dlatego, że martwiła się o swoje dobre imię.
Ale czyż mogła mieć do niego pretensje? Z pewnością uważał ją za podstępną harpię, która nie cofnęłaby się
przed niczym, by tylko osiągnąć swój cel. Cóż, przecież niewiele się mylił.
Ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, że będzie aż tak inny od wszystkich mężczyzn, jakich znała? Serce
podpowiadało jej, że powinna mu zaufać, lecz rozsądek, kierując się tylko doświadczeniem, wołał, że wszyscy
mężczyźni są wrogami. Mężczyźni używają kobiet jak pożytecznych narzędzi do własnych celów, nawet nie
zastanawiając się, ile sprawiają im bólu czy przykrości. Więc kobieta powinna być twarda i stać pewnie na ziemi.
Powinna umieć się bronić.
Cóż, obroniła się przed wszystkim, tylko nie przed złamanym sercem. Jem zaufał jej, a ona zdradziła jego
zaufanie. Sama była sobie winna, że nie czuł do niej już nic poza odrazą.
Z drugiej strony, może to wcale nie było aż takie złe? Jej miłość do Jeremy’ego Standisha była pięknym
kolorowym snem i - jak wszystkie sny wystawione na jaskrawe światło dnia - skończyłaby się w bólu i łzach.
Gdyby pozostali przyjaciółmi, ziarenko nadziei tkwiące w sercu nigdy nie dałoby jej spokoju. Pocałował ją dwa
razy, a namiętność tych pocałunków poruszyła ją do głębi; ale przecież dwa pocałunki nie dają żadnej podstawy do
snucia marzeń o wielkim romansie. Najwyraźniej Jemowi nie zależało na niczym więcej niż przelotnej znajomości.
105
Nie chciał niczego stałego. Przecież powiedział, że zamierza się ożenić dla pieniędzy, a nie z miłości. Wciągnęła
głęboko powietrze. W każdym razie teraz nie będzie musiała go zbyt często oglądać. Między nimi nie będzie już
więcej śmiechu, przekomarzań ani ciepłych, zwyczajnych rozmów. Podczas ich nielicznych spotkań będzie się
zachowywał z chłodną uprzejmością. A ona nie pozostanie mu dłużna.
Jak można się było domyślić, to rozumowanie wcale Claudii nie pocieszyło i wkrótce łzy stanęły jej w oczach.
Otarła je gniewnym ruchem. Już raz opłakała swoją straconą miłość. I to powinno wystarczyć.
19
Dni przychodziły i mijały z przerażającą powolnością. Claudia bardzo rzadko widywała Jema. Większość czasu
spędzała w stajni, biegała między nowymi obowiązkami a małym domem, który z czasem zaczęła nazywać swoim.
Nieraz widziała z oddali szczupłą sylwetkę Jema, gdy wpadał na krótko do stajni, by porozmawiać z Jonaszem.
Najwyraźniej ograniczył swoje zainteresowanie hodowlą koni do minimum.
Od cioci Augusty dowiedziała się, że większość czasu Jem poświęca na doglądanie majątku. Spotykał się z
wieśniakami, rozmawiał o ewentualnych potrzebach naprawy ich domostw i obiecywał pokryć wszelkie koszty.
Często spacerował po polach, omawiając ze swoimi ludźmi metody poprawy plonów i inne ulepszenia, które już
wkrótce chciał wprowadzić w życie. Czyżby miał na to wszystko pieniądze? - zastanawiała się Claudia. Ciocia
Gussie opowiadała o licznych wizytach sąsiadów i rewizytach lorda Glenravena. Zastanawiała się, czy Jem
skorzysta z jej złośliwej propozycji dotyczącej panien Flowers lub panny Perrey.
A może rozejrzy się za kimś znaczniejszym? Mógłby pojechać na wiosnę do Londynu na rozpoczęcie sezonu i
przebierać ile dusza zapragnie w młodych i bogatych panienkach. W tych sferach jego pozycja społeczna i plany na
przyszłość z pewnością przysłoniłyby braki w gotówce.
A jeżeli chodzi o nią, to już wkrótce zacznie planować opuszczenie Ravencroft. Radość z pozostania w majątku
już dawno minęła i Claudia doskonale zdawała sobie sprawę, że smutek gryzący ją od pamiętnej rozmowy z
Jemem nie opuści jej tak długo, jak długo pozostanie w Ravencroft. Oszczędnie gospodarując pieniędzmi, które
wypłacał jej Jem, za jakiś rok uzbiera dostatecznie dużo, by móc zacząć szukać własnego kącika.
Jedynym jasnym punktem całej sytuacji była odnowiona przyjaźń z Rose. Odpowiedź siostry na jej
podziękowania okazała się zaskakująca.
- Rozumiem, że Byłaś zdziwiona - odrzekła z intrygującym uśmieszkiem, dzięki któremu wyglądała o dziesięć lat
młodziej. - Pewno nie mniej niż ja sama. Gdyby Thomasa nie było pod ręką... gdybym musiała dłużej
powstrzymywać złość, czekając, aż wróci z polowania albo klubu czy czegoś w tym stylu, pewnie nigdy nie
zdobyłabym się na odwagę, by stawić mu i czoło. Zapewne stłumiłabym całą wściekłość i urażoną dumę, jak
robiłam to od lat, i cicho zgodziłabym się z jego zapewnieniami, że przecież on, prawdziwy mężczyzna, nie może
się mylić.
- Rose, domyślam się, jak ciężko musiało ci być...
Siostra podniosła jednak dłoń, by ją uciszyć, i uśmiechnęła się smutno.
- Nie aż tak, jak powinno. Dostosowanie się do jego wymagań nigdy nie sprawiało mi zbytniej trudności.
Przecież zawsze ulegałam ojcu... - Położyła dłoń na ramieniu Claudii. - Wiesz, zawsze zazdrościłam ci twojej
niezależności.
Claudia aż otworzyła usta ze zdziwienia.
- A ja zawsze uważałam, że mnie potępiałaś!
- Bo tak było... w większości przypadków. W każdym razie bardzo chciałam, by tak było. W ten sposób o wiele
106
łatwiej było mi przekonać samą siebie, że moja potulność jest cnotą.
- Oj, Rose! - Claudia uśmiechnęła się czule» - Czasami tak bardzo się na ciebie wściekałam, ale często gdzieś w
głębi serca zazdrościłam ci wyczucia, co wypada, a co nie. - Zachichotała tłumiąc szloch. - Gdyby mama i papa
zamiast nas dwóch mieli tylko jedną córkę, to może udałoby się jej być szczęśliwą kombinacją indywidualizmu i
konwencjonalności. Może taka mieszanka byłaby lepsza?
Zaskakująco pogodny uśmiech rozjaśnił oczy Rose.
- Tak się jakoś dziwnie składa, siostrzyczko, że jestem o wiele szczęśliwszą osobą niż kilka dni temu. Kędy
Thomas odjeżdżał do domu, okazał mi więcej szacunku, niż sądziłam, że jest w stanie okazać. - Po chwili
milczenia dodała szczerze: - Wiesz, on wcale nie jest aż taki zły, pomijając to świństwo, które chciał ci zrobić.
Pewno jesteś przekonana, że kierowała nim zwykła chciwość, ale podejrzewam, że wcale nie chciał zagarnąć
Ravencroft dla siebie. Wydaje mi się, że nie mogło mu się pomieścić w głowie, że kobieta może zarządzać tak
ogromnym majątkiem. Nie mógł zrozumieć, że kobieta może sama kierować swoim życiem. Pewno uważał, że
będzie ci o wiele lepiej pod jego opieką. Tylko że ty nie potrafiłaś tego zrozumieć. Ani docenić.
Claudia wybuchnęła śmiechem.
- Zapewne masz rację. Zdaje się, że Thomas bardzo lubi wszystkim rządzić. - Opuściła wzrok na własne dłonie i
usiłowała wymyślić jakiś bezpieczniejszy temat rozmowy. - A jak ma się George? Kiedy widziałam go wczoraj
wieczorem, starał się, jak mógł, by przechytrzyć nianię Grample i wyśliznąć się z łóżka.
Rose także się roześmiała.
- Doprawdy, odchodzimy już od zmysłów. Powiedziałam mu nawet, że może trzymać Kędziorka... wiesz, tego
szczeniaka... w pokoju, ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Ten pies robi jeszcze większe zamieszanie niż
George, a kiedy Horatia się do nich dołączy, hałas jest nie do wytrzymania. - Rose spojrzała przelotnie na siostrę. -
Nie obawiaj się, już za parę dni wyjedziemy z Ravencroft.
- Ojej! Ja wcale nie chciałam...
- Nie, nie... wszystko w porządku. - Rose wzruszyła ramionami. - Może gdy zobaczymy się następnym razem,
minie całe to zakłopotanie. Chociaż mam wyrzuty sumienia zostawiając cię tu w takich okolicznościach.
- Że co, przepraszam?
- Obawiam się, że może być trochę nieprzyjemnie, gdy wszyscy w okolicy dowiedzą się, iż mieszkasz właściwie
pod jednym dachem z lordem Glenravenem.
Claudia poczuła ogarniającą ją wściekłość. Najwyraźniej podziw Rose dla jej samodzielności nie stosował się do
obecnej sytuacji.
- Nie mieszkam z nim pod jednym dachem - warknęła. - Poza tym jestem przekonana, że obecność cioci Gussie
zapobiegnie wszelkim nieprzyjemnym plotkom.
Rose uśmiechnęła się z wyrozumiałością, ale nic nie powiedziała.
Później, leżąc już w swoim pokoju, Claudia pomyślała, że zapewne jedna rozmowa to za mało, by skruszyć lody
nawarstwione przez tyle lat. A jednak wyczuwała nić porozumienia z Rose i to bardzo ją cieszyło.
Westchnęła przeciągle, gdy jej myśli znowu powędrowały do Jema - a ostatnio zdarzało się to coraz częściej. Ich
wzajemne stosunki wcale się nie poprawiły z upływem czasu, a ona jakoś nie potrafiła się przekonać, że tak
właśnie powinno być.
- Wielkie nieba! - powiedziała panna Melksham tego dnia przy śniadaniu. - On chyba wcale nie odpoczywa. Jest
na nogach od świtu do nocy. Wczoraj pojechał aż do Cotterborough tylko po to, by porozmawiać o owcach ze
107
starym panem Chilferem.
- A tak - odrzekła zamyślona Claudia. - On hoduje tę nową odmianę owiec, o której tyle słyszałyśmy. Nazywa się
chyba merynos albo jakoś tak. Zastanawiam się, czy przypadkiem nie zamierza zastąpić nimi naszej... to znaczy
jego... odmiany gloucesterów?
- Nic o tym nie wiem. - Ciotka przyjrzała się jej bacznie. - Nie rozmawiał z tobą na ten temat?
- Oczywiście, że nie - odparła lekko zirytowana Claudia. - A niby dlaczego miałby ze mną cokolwiek omawiać?
Ja jestem tylko jego pracownicą. Nie wypadałoby mu nawet radzić się mnie w jakichkolwiek sprawach nie
dotyczących hodowli koni.
- Hmm... - Panna Melksham wcale nie była przekonana. - Podejrzewam, że masz rację. Chyba nie pokłóciłaś się z
jego lordowską mością? - zapytała, spoglądając ostro na siostrzenicę.
Claudia usiłowała się roześmiać, ale nie bardzo jej to wyszło.
- Doprawdy, ciociu! W naszej znajomości nie ma nic osobistego. I tak jest najlepiej.
- Rozumiem - odrzekła starsza dama bardzo zamyślona. Zaraz potem wyszła z cichym szelestem spódnicy.
Teraz, siedząc przy biurku i przeglądając księgi rachunkowe, Claudia przypomniała sobie całą rozmowę. Ciocia
Augusta miała zbyt dobry wzrok, by można ją było długo oszukiwać. Claudia poczuta wzbierający w niej smutek.
Nie miała szans na odnowienie zażyłości z Jemem. Nie miała nawet siły, by wytrzymać pełne pogardy spojrzenie
jego szarych oczu.
W innym budynku stajni Jem siedział na drągu do przywiązywania koni i rozmawiał z Jonaszem opierającym się
o ścianę. Od jakiegoś czasu Jem codziennie odwiedzał stajnię, by porozmawiać ze starym koniuszym. Był to jego
jedyny przyjaciel i źródło nieskończonej mądrości.
- Henry Samuels nie tylko mieszka nadal w swojej starej posiadłości, ale nawet obecnie gości u siebie syna
Roberta i jego młodą żonę. Śliczną dziewczynę.
- Podejrzewam, że i inni panowie przyjechali pana odwiedzić - mruknął Jonasz.
- Kilku. Parę dni temu spotkałem pana Winsteada, a pani Fletcher wpadła dziś rano na krótką wizytę wraz z
dwiema córkami i synem.
- A Squire Foster pokazał się?
- Jeszcze nie... i nie mogę się doczekać spotkania z nim. Mam z nim sporo do omówienia.
- A co z sir Wilfredem Perreyem? Słyszałem, że ta jego córeczka to śliczna młoda kłaczka. Będzie dobrą żoną dla
jakiegoś szczęściarza.
Jem zaczerwienił się.
- Mam jeszcze sporo czasu, by zastanawiać się nad wyborem przyszłej żony. Powiedz mi raczej, jak tam wygląda
nasz roczniak, ten, którego obiecaliśmy hrabiemu Litchfieldowi?
- Pani Carstairs już się tym zajęła. Posłała liścik jego wysokości właśnie dzisiaj, ustalając z nim, kiedy ma
przyjechać i obejrzeć źrebaka. Nie mówiła panu?
Nastąpiła chwila ciszy.
- Nie - odrzekł w końcu Jem. - Od paru dni nie widziałem jej.
- Może powinien pan. Wcale dobrze nie wygląda.
- Chora? - zapytał zaniepokojony Jem.
- Nie zdaje mi się... tylko trochę nieszczęśliwa.
108
- Och.
W stajni zapadła kolejna długa cisza. Jem poczuł, że znowu ogarnia go gniew na myśl o perfidii Claudii Carstairs.
Powinien się spodziewać czegoś takiego - powiedział sobie gorzko. Nigdy nie powinien był jej pozwolić tak się do
siebie zbliżyć. Doprawdy, cała sprawa była aż śmieszna. Można by przypuszczać, że mając dwadzieścia cztery lata
zdążył się nauczyć, jaki jest ten świat. Doprawdy, życie nieźle go nauczyło - całkowite zaufanie drugiej osobie
może prowadzić tylko do katastrofy i rozczarowań. Z tego, co wiedział, są mężczyźni, którzy kochają z
wzajemnością i są z tego zadowoleni... mają żony albo kochanki, które wprowadzają w ich życie trochę śmiechu i
radości; i przyjaciół, którzy odpędzają samotność. Ale Jem nie bardzo w to wierzył... gdzieś tu musiał kryć się jakiś
fałsz. Jego ukochany ojciec sprowadził nieszczęście na siebie i swoją rodzinę z powodu słabości. Wuj i ciotka,
których potem szczerze pokochał, oddalili jego rodzinę, gdy tylko stała się dla nich niewygodna. Inni, których
obdarzył zaufaniem i sympatią, jak na przykład Burt Finch, kieszonkowiec, także go oszukali.
Jakże mógł być tak głupi i zapomnieć o tym wszystkim dla pary bursztynowych oczu i ślicznego uśmiechu?
Pozwolił, by stała się częścią jego życia... więcej, częścią jego własnej duszy. Był szczęśliwy, kiedy była obok
niego, a gdy jej zabrakło, odczuwał pustkę. Dzięki Bogu, nie zdążył powiedzieć, że ją kocha. Ależ by zrobił z
siebie głupca!
Przypomniał sobie bolesne niedowierzanie, z jakim czytał listę Emanuela. Oszukała go - manipulowała nim z
wielką zręcznością, a on, doświadczony oszust, dał się nabrać jak pierwszy lepszy żółtodziób. Uwierzył, że jej
odpowiedź na jego pocałunki była szczera... uwierzył w jej dobroć, otwartość i czułość. Znowu poczuł gorący
gniew i ból na wspomnienie jej miękkich warg i wonnego oddechu na szyi.
- Tak czy inaczej, miejmy nadzieję, że nic jej nie jest. - Słowa Jonasza przywołały Jema do rzeczywistości. - To
doprawdy bardzo miła panienka.
Jem zaśmiał się krótko i widząc zaskoczenie na twarzy starego, opowiedział mu całą historię perfidii tej podłej
kobiety.
Gdy wreszcie zamilkł, Jonasz milczał przez długą chwilę pykając z fajeczki. W końcu powiedział zamyślony:
- Zdaje się, że panienka nie wyrządziła panu żadnej szkody.
- Żadnej szkody? - zawołał urażony Jem. - Ależ ona...
- Zrzekła się Ravencroft i oddała go panu, prawda?
- No, tak, ale...
- A przecież wcale nie musiała tego robić, prawda? Chodzi mi o to, że wiedząc, jak mało zyska pan w sądzie bez
listy Carstairsa, mogła spokojnie oddać sprawę w ręce prawników i czekać. Z tego, co pan powiedział, miała sporą
szansę na wygranie.
- To prawda, ale... - Nie dokończył zdania, gdyż w tym momencie drzwi stajni otworzyły się i weszła Claudia.
- Ojej! - zawołała, a oczy się jej rozszerzyły. - Przyszłam zobaczyć, co z... to znaczy myślałam, że jesteś sam,
Jonaszu. - Wycofała się. - Wrócę, kiedy...
- Niech się pani mną nie przejmuje, pani Carstairs - powiedział ochryple Jem. - Właśnie wychodziłem.
Wstał ze swojego miejsca na drągu i przeszedł obok niej. Gwałtownie cofnął ramię, jak gdyby przypadkowe
dotknięcie dziewczyny go oparzyło. Stał już na progu, gdy odwrócił się do Claudii.
- Jonasz powiedział mi, że napisała pani do hrabiego Litchfielda w sprawie tego roczniaka.
Jego ton był zwyczajny, lecz spojrzenie, jakim obrzucił Claudię, wypełnione było zimną pogardą. Poczuła się tak,
jakby ją uderzył.
109
- Tak - odrzekła cicho.
- Czy powiadomi mnie pani, kiedy ma zamiar przyjechać?
- Oczywiście. Czy będzie pan chciał... sam załatwić tę transakcję?
Twarz Jema wykrzywił niemiły grymas.
- Nie, chcę jedynie z nim porozmawiać. Jego ojciec i mój byli przyjaciółmi. Wierzę w pani możliwości
wyciągnięcia od niego ostatniego grosza. W końcu jest w tym pani bardzo dobra.
Claudia pobladła, lecz on odwzajemnił spokojnie jej spojrzenie i wyszedł ze stajni.
Minęło kilka chwil, zanim była w stanie odwrócić się do Jonasza. Niczego bardziej nie chciała w tej chwili niż
znaleźć się w ciemnym kąciku, gdzie mogłaby wypłakać cały swój ból, lecz wielkim wysiłkiem woli opanowała się
i powiedziała:
- Przyszłam, by porozmawiać z tobą o Morrisonie, tym nowym stajennym... On... - Zakrztusiła się i ku jej
ogromnemu przerażeniu nagle łzy zaczęły spływać po policzkach. Pomimo wysiłków, by je opanować, w
okamgnieniu potoczyły się po jej twarzy jedna za drugą. - O mój Boże! - jęknęła ocierając dłonią policzki. -
Przepraszam! Nie mam pojęcia,
- Nic, nic, moja miła. - Jonasz położył dłoń na jej ramieniu w niezdarnym geście pocieszenia. - Wiem, że już
długo coś cię męczyło. Trzeba wreszcie to wypłakać.
W następnej chwili, odrzucając wszystkie konwenanse, Claudia znalazła się w opiekuńczych objęciach Jonasza i
wypłakiwała w jego szorstką koszulę ból złamanego serca.
Jem zatrzasnął wściekle drzwi kuchenne i podążył do głównego hallu. Do diabła! Znowu zobaczył przed oczyma
porażoną twarz Claudii. Po tym, co mu zrobiła, dlaczego nadal miał ochotę porwać ją w ramiona i zapewnić, że tak
naprawdę wcale nie chciał powiedzieć ani słowa z tego, co powiedział?
Szedł szybko korytarzem, by schować się w swoim gabinecie, lecz na jego drodze stanęła nagle panna Melksham.
Westchnął zirytowany.
- Aaa, Glenraven - powiedziała pospiesznie starsza dama. Potrząsając kartką papieru dodała: - Szukałam pana.
Spisałam listę gości na nadchodzące przyjęcie i...
- Jakie przyjęcie?
- Na to, które już wkrótce pan wyda. Rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu.
- Nie przypominam sobie takiej rozmowy i naprawdę nie mam ochoty...
- Ale tego po panu wszyscy oczekują - upierała się panna Melksham tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Chciał się
pan spotkać ze Squire’em Fosterem, a to będzie doskonała okazja. Poza tym musi pan poznać sir Wilfreda Perreya.
Jego córka...
- Jest wyjątkowo odpowiednia - dokończył za nią Jem zmęczonym głosem. - Ostatnio wiele słyszałem o
czarującej i niesłychanie zamożnej pannie Perrey.
Panna Melksham nie podjęła wyzwania, tylko powiedziała cicho:
- Będzie to także dobra okazja, by pokazać sąsiadom, że żyjecie z Claudią w zgodzie. - Jem nie odpowiedział,
ignorując nieprzyjemne myśli, wywołane tymi słowami starszej damy. - Bo przecież żyjecie w zgodzie,
nieprawdaż? Tak, wiem, że się wtrącam w nie swoje sprawy. Ale... Glenraven, czy miałby pan chwilę czasu?
Chciałabym z panem porozmawiać.
Jem jęknął w duchu. Czyżby znowu musiał wysłuchiwać lekcji dobrych manier od popleczników Claudii?
110
Naprawdę, nic, co ktokolwiek by powiedział, nie było w sranie zmienić jego zdania o tej kobiecie. Jonasz mógł
mówić, co mu się żywnie podobało... podobnie jak panna Melksham... Claudia oszukała go. Właściwie nawet nie
miał do niej o to pretensji. Po prostu zapomniał, że im bardziej coś się ceni, tym łatwiej to stracić. W chwili
idiotycznego zaślepienia pozwolił sobie na cenienie Claudii bardziej niż czegokolwiek na świecie. A teraz musiał
za to zapłacić. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to starać się jej unikać. Nie chciał, by ktokolwiek mu o niej przypomi-
nał.
- Szedłem właśnie... - zaczął, ale panna Melksham chwyciła go za ramię i zaciągnęła do gabinetu. Tam właściwie
zmusiła go, by usiadł na fotelu, a sama zajęła miejsce naprzeciw niego. Jem mimo woli podziwiał jej dar
przekonywania.
- To zajmie mi tylko chwilę. - Starsza dama przez chwilę patrzyła na swoje ręce, po czym powiedziała: - Tak się
zastanawiałam... pan i Claudia spędzaliście razem sporo czasu rozmawiając o posiadłości i podobnych sprawach...
Czy kiedykolwiek opowiadała panu o sobie?
- O sobie? Cóż, podejrzewam, że tak... to znaczy, właściwie nie - przyznał ze zdziwieniem. - Opowiadała mi co
nieco o swoim zmarłym mężu, ale poza tym właściwie nic mi o sobie nie mówiła. - Mimo woli pochylił się na
krześle i spojrzał na nią z wyczekiwaniem. - Z tego, co wiem, jest dość niezwykłą kobietą.
Panna Melksham uśmiechnęła się z czułością.
- Tak. Zawsze była. W świecie pełnym wróbli była małym orlątkiem. Jej wadą była niezależność i dzikość, lecz
nadrabiała dobrym sercem. Jak to się stało, że urodziła się Walterowi i Elizie, nie mam pojęcia. Ze wszystkich sił
starali się wcisnąć ją w ten sam schemat, do którego Rose tak ładnie się dostosowała. Szczególnie Walter nie znosił
jej zachowania. Uważał je za oburzające i nie do przyjęcia. Nie miała w okolicy dzieci, z którymi mogłaby się
bawić, więc dołączyła do dzieci ze wsi. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, zabronił się jej z nimi bawić. Uwielbiała
buszować po okolicznych lasach i łąkach, lecz gdy Walter zobaczył, z jakim zapałem łowi ryby w pobliskiej
sadzawce, zabronił jej wychodzić poza mury ogrodu. Rose posłana została na pensję do Gloucester, a Claudia nie
mogła się doczekać, kiedy i ona tam pojedzie. Nawet chyba nie chodziło jej o to, by nauczyć się haftu czy gry na
fortepianie. Zdaje mi się, że chciała wreszcie wyrwać się spod władzy Waltera. Niestety, ojciec postanowił, że ze
względu na jej niewłaściwe zachowanie w dzieciństwie nie zostanie posłana do żadnej szkoły, tylko posiedzi w
domu, dopóki nie zjawi się odpowiedni kandydat na męża.
- Coś mi się wydaje, że nie pogodziła się z tym łatwo - rzekł cicho Jem.
- Dobry Boże, nie! W ich domu stale wybuchały jakieś awantury. Claudia nie wygrała ani jednej utarczki, lecz to
wcale nie przeszkadzało jej podchodzić do każdej następnej ze zdwojonym zapałem. Na jakiś czas znalazła
ucieczkę w książkach. Boże, jak to dziecko uwielbiało czytać! W bibliotece ojca nie znalazła wielu ciekawych
pozycji, lecz wkrótce wikary pozwolił jej korzystać ze swojej. Kiedy jej ojciec się o tym dowiedział, na dwa
tygodnie zamknął ją w pokoju. Nie dał jej nic do roboty oprócz cerowania.
- Dwa tygodnie! - wykrzyknął pobladły Jem. Panna Melksham kiwnęła głową. - Ale czy nikt nie wstawił się za
nią? Przecież matka...
- Aaa! Jedyną reakcją Elizy było ciche mruknięcie: „No cóż, kochanie, tak będzie najlepiej”.
- A jej ojciec ukoronował swą ojcowską troskę, wydając ją za Emanuela Carstairsa. - Głos Jema przeszedł w
drżący szept.
- Tak. Oczywiście wtedy nikt z nas nie wiedział, jaki z niego ptaszek. Ale przecież był starszy od niej o
trzydzieści lat! Claudia bała się go, chociaż sama nie bardzo wiedziała dlaczego. Kiedy ojciec oznajmił, że zaręczył
111
ją z Carstairsem, zdawało się, że zadał jej śmiertelny cios. Byłam wtedy u nich w odwiedzinach i widziałam, jak
wychodziła z gabinetu ojca. Blada i przerażona. Tym razem nie buntowała się... dawno nauczyła się, że i tak nic nie
zmieni. To ja poszłam do Waltera, by prosić o zmiłowanie dla niej. W nagrodę zostałam poproszona o wyniesienie
się z jego domu. - Panna Melksham wstała z fotela i stanęła przy oknie wychodzącym na ogród od wschodniej
strony. - Lata spędzone z Carstairsem były czystym piekłem.
- Dzięki Bogu, że nie było ich zbyt wiele - rzekł cicho Jem.
- Tak. Już miałam nadzieję, że wreszcie wyrwała się z więzów, lecz ledwo pochowała Emanuela, na scenie
pojawił się Thomas Reddinger. Zawsze był jak cierń za skórą, zawsze blisko niej... ale zawsze uważała go za
jeszcze jednego kuzyna, który starał się wykorzystać ją do własnych celów i który usiłował pozbawić ją resztek
woli tylko dlatego, że miał inne plany. - Panna Melksham wróciła na fotel i skrzyżowała dłonie na kolanach.
Spojrzała Jemowi prosto w oczy. - A jednak nie była już tą młodą dziewczyną, którą pomiatał najpierw ojciec, a
potem Emanuel Carstairs. Chociaż Ravencroft był ogołocony, postanowiła odbudować hodowlę koni, jaką miał tu
pański ojciec. Przysięgała sobie, że już nigdy więcej nie będzie zdana na łaskę żadnego mężczyzny. - Starsza dama
znowu wstała. - To wszystko, co miałam panu do powiedzenia, Glenraven. Ona nic nie wie, że chciałam z panem
porozmawiać. Pewno by mi nie pozwoliła... Ja jednak uważałam, że powinien pan wiedzieć.
Cicho wyszła z pokoju zostawiając Jema sam na sam z myślami. Podszedł do okna i stanął w miejscu niedawno
przez nią zwolnionym.
Więc nie tylko on nosił blizny po cięgach, jakie sprawiło mu życie - myślał smutno. Niewidzącym wzrokiem
patrzył na piękną zieloną murawę rozciągającą się przed nim. Claudia oszukała go, ale trzeba przyznać, że miała
poważne powody.
Uśmiechnął się gorzko. Wściekłość na Claudię, że go zdradziła, mogła zostać stopiona w ogniu zrozumienia, lecz
ból pozostał.
Z cichym jękiem usiadł przy biurku i zakopał się w dokumentach.
20
Och, Jonaszu, strasznie cię przepraszam! - Claudia wytarła policzki szerokim rękawem sukni. - Nie mam pojęcia,
co mi się stało! Żeby zamieniać się w taką fontannę!
Jonasz niezdarnie poklepał ją po ramieniu.
- Niech się pani nie przejmuje. Nieczęsto zdarza mi się pocieszać płaczącą niewiastę. To całe płakanie to
przekleństwo płci pięknej. Jeżeli pani wybaczy moją bezczelność, nie ma co się tak przejmować. Jego lordowska
mość jest dziś w podłym humorze, ale mnie się zdaje, że nie powinien tak pani traktować.
- Jesteś dobrym przyjacielem, Jonaszu - odrzekła Claudia wstrząsana napadem czkawki. - I wiesz co, może nawet
masz rację.
Wspomniała wrogie słowa, które usłyszała od Jema, i spojrzenie pełne odrazy, którym ją obdarzył. Równie
dobrze mógłby ją uderzyć. Jak śmiał sprawiać jej taki ból?
Czy to, co zrobiła, było naprawdę aż takie złe? Przecież w żaden sposób nie chciała pozbawić go dziedzictwa.
Przekonując go, by zatrudnił ją jako koniuszego, nie wyrządziła mu żadnej szkody. Właściwie nawet wyświadczyła
mu przysługę, zwalniając go z dodatkowego obowiązku i dając mu tym samym czas na zajmowanie się innymi
sprawami majątku. Po jego zachowaniu można by się domyślać, że usiłowała go otruć.
Po raz pierwszy, odkąd z tak fatalnymi skutkami oddała mu listę Emanuela, poczuła, że zaczyna się w niej
gotować gniew.
112
Spojrzała Jonaszowi w oczy.
- Tak - szepnęła. - Zdaje się, że masz rację. - A potem przypomniała sobie, dlaczego przyszła do stajni. - Chciałam
porozmawiać o Morrisonie. Dzisiaj rano kazałam mu opatrzyć przednią nogę Księcia. Pamiętasz, że niedawno
przewrócił się na dziedzińcu, ale kiedy...
Znowu nie było jej dane dokończyć zdania. Na dworze rozległo się przeraźliwe szczekanie. Wyjrzawszy przez
drzwi stajni, Claudia i Jonasz zobaczyli Kędziorka, pieska małego;
George’a, który podskakiwał i ujadał piskliwie na coś, co znajdowało się za rogiem budynku drugiej stajni. W
pewnej odległości, w oknie domu na drugim piętrze, widać było chłopca machającego energicznie i krzykiem
zachęcającego pieska do dalszych wyczynów.
- Dobry Boże - wykrztusił Jonasz i wybiegł ze stajni. - Dopiero co kazałem Lucasowi wyprowadzić Czarodzieja
na padok.
Nie dokończył jeszcze zdania, gdy Kędziorek zniknął za rogiem budynku.
Zbierając w pośpiechu spódnicę, Claudia ruszyła za starym koniuszym. Wybiegłszy zza rogu budynku zobaczyli
małego pieska ujadającego na ogromnego ogiera właśnie wyprowadzanego przez Lucasa wąskim korytarzem.
Claudia z przerażeniem ujrzała, jak Czarodziej staje dęba, odrzucając niczego nie spodziewającego się Lucasa na
kupkę siana z boku korytarza. Jonasz usiłował złapać wodze ogiera, lecz chybił. W chwilę później Czarodziej
pędził w dzikim galopie ku otwartym drzwiom stajni. Kędziorek, szczekając przeraźliwie, biegł za nim, ile sił w
łapkach.
Claudia pobiegła za zwierzętami, a Jonasz i trochę oszołomiony Lucas deptali jej po piętach. Wybiegłszy ze stajni
zobaczyli, że Czarodziej, zamiast pobiec ku otwartej bramie padoku, pogalopował w stronę zamkniętej bramy
prowadzącej na mały dziedziniec przed powozownią. Claudia krzyknęła przeraźliwie, słysząc odgłos pękającego
drewna i przerażone, pełne bólu rżenie konia.
Kątem oka zauważyła postać biegnącą ku nim od strony domu. W chwilę później pobladły Jem spróbował złapać
przerażone zwierzę. Przeciął ścieżkę ogierowi w chwili, gdy Czarodziej wbiegał na dziedziniec przed powozownią.
- Odetnijcie mu drogę, by nie mógł znowu uciec! - zawołał Jem do Claudii i dwóch biegnących za nią mężczyzn.
- Spróbuję zapędzić go w róg i złapać.
Wskazał na róg między powozownią a kamiennym murem otaczającym całą posiadłość.
Kiedy Czarodziej wbiegł na dziedziniec, Jem ruszył w jego stronę. Koń, widząc, że ma odciętą drogę ucieczki,
stanął dęba z przerażenia. Raz jeszcze powietrze przeszyło jego przeraźliwe rżenie. Na wzniesionej przedniej nodze
zwierzęcia widać było brzydką ranę, z której płynęła krew.
Jem podszedł do niego, przemawiając uspokajająco, tęcz ogier zdawał się tego nie słyszeć. Odwrócił się nagle i
ruszył na niego; uderzył go piersią i rzucił na kamienny mur. Jem bezwładnie osunął się na ziemię.
Przerażona Claudia zobaczyła, że koń ponownie staje dęba, a jego wierzgające kopyta znajdują się tuż nad głową
Jema.
Niewiele myśląc, rzuciła się w stronę ogiera, starając się zapobiec atakowi Czarodzieja na bezbronnego
mężczyznę leżącego pod jego kopytami. Widziała, że Jem już się podnosi. Uniosła ramiona i całym ciężarem
rzuciła się na potężne zwierzę. Nic dziwnego, że jej działanie nie wywarło żadnego wrażenia na ogromnym
ogierze; poleciała w bok, jakby odbiła się od Czarodzieja. Jak przez mgłę słyszała głosy wołające coś o niej, lecz
skupiona była tylko na tym, by wejść między człowieka a oszalałe zwierzę. Zbierając całą siłę, na jaką było ją stać,
raz jeszcze skoczyła ku Czarodziejowi. Tym razem udało jej się złapać konia za kantar, lecz ten nie zaprzestał
113
wysiłków, by się wyswobodzić.
Napinając potężne mięśnie. Czarodziej skoczył do przodu. Świat Claudii wypełniły rozdęte chrapy, obnażone
ogromne zęby i dzikie, przepełnione przerażeniem oczy.
Nagle została dosłownie oderwana od ziemi i uniesiona sprzed rozszalałych kopyt zwierzęcia. Tuż przed sobą
zobaczyła błyszczące oczy Jema. Szlochając z ulgą, zatonęła w jego objęciach.
- Co ty wyprawiasz, do wszystkich diabłów? - ryknął Jem potrząsając nią bezlitośnie, lecz głos mu się łamał,
- Sta... stara... starałam się... - Zęby Claudii dzwoniły o siebie tak bardzo, że ledwo mogła mówić. - To zna-
znaczy... myślałam... myślałam, że zara... zaraz zginiesz! - Jej głos drżał z przerażenia.
- No i niby co chciałaś zrobić? - Jem przybliżył twarz do jej twarzy. - Podejść i odepchnąć na bok zwierzę ważące
ponad tonę! Wielkie nieba, przecież to ty omal nie zginęłaś!
Nagła furia ogarnęła Claudię. Wyrwała się gwałtownie z objęć Jema. Odstąpiła o krok i podniosła zaciśnięte
pięści.
- Ty głupi ośle! Chciałam uratować twoje przeklęte życie! Nie wiem tylko po co! Wolałabym, żeby Czarodziej
zdeptał cię na mia...
Wstrząsające nią szlochy nie pozwoliły jej mówić dalej. Chciała się odwrócić i uciec, lecz raz jeszcze złapał ją za
ramię i gwałtownie przyciągnął do siebie.
- Przepraszam, Claudio. Proszę, ja... - aż przerwał mu Jonasz.
- Milordzie! - zawołał nie mogąc złapać tchu. - Pani Carstairs! Czy wszystko w porządku?
Zanim Claudia odwróciła się do Jonasza, przez chwilę widziała porażoną twarz Jema tuż przed sobą. Po raz
pierwszy zdała sobie sprawę z obecności dwóch mężczyzn. Wciągnęła głęboko powietrze.
- Tak, Jonaszu. Ale co z Czarodziejem? Czy... Dobry Boże, przecież on jest ranny!
Wskazała na paskudną ranę biegnącą od łopatki aż do przedniej nogi zwierzęcia.
- Tak - odparł Jonasz. - Brzydko to wygląda. Musiał zaczepić się o jakąś drzazgę, gdy przebiegał przez bramę.
Trochę rozdarł sobie skórę, ale na szczęście nic nie złamał. - Upewniwszy się, że ani jej, ani Jemowi naprawdę nic
się nie stało, zaczął wydawać polecenia chłopcom stajennym. - Lucas! Przynieś mi trochę świeżego gnoju. Musi
być jeszcze ciepły. Fred, idź do siodłami i przynieś mi z apteczki talk i ocet. Seth, pobiegnij do panny Melksham po
kawałek płótna.
- Gnoju? - zapytał Jem z niedowierzaniem.
- Najlepsze, co może być na poszarpaną ranę. Zrób okład z nawozu, octu i talku, zawiń płótnem, a rana zagoi się
w mgnieniu oka. Ani się obejrzycie, a koń będzie jak nowy. - Spoglądając nieprzyjaźnie na Kędziorka, który nadal
kręcił się w pobliżu, dodał: - Chyba że coś go znowu wystraszy.
Podszedł do Czarodzieja i zaczął przemawiać doń uspokajająco. Koń, który przynajmniej nie usiłował się już
wyrwać, stał teraz dysząc ciężko i drżąc na całym ciele.
Rzuciwszy Jemowi wściekłe spojrzenie, Claudia odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w kierunku stajni.
Ledwie zrobiła parę kroków, gdy Jem ponownie złapał ją za ramię.
- Pozwól, że odprowadzę cię do domu - powiedział pospiesznie. - Ciotka pewnie będzie chciała zrobić ci trochę
herbaty albo...
- Nie chcę herbaty - warknęła Claudia. - Jedyne, czego chcę, to by wszyscy pozostawili mnie w spokoju.
- Jednakże wrócisz ze mną do domu i zostaniesz tam, dopóki nie poczujesz się lepiej.
- Czuję się doskonale i nie potrzebuję... - Ale on już prowadził ją w stronę ogrodu na tyłach domu. Nie zdążyli
114
jeszcze dojść do kuchennych drzwi, gdy dopadła ich Rose. Nieomal biegła w stronę stajni, a na jej twarzy
malowało się oburzenie zmieszane z niepokojem.
- Tu jesteście! - zawołała. - Co zrobiliście pieskowi George’a? Widziałam, że ten obdartus ze stajni brał go pod
pachę jak zwykłego prosiaka. Chciałabym wiedzieć...
- Biorąc pod uwagę, że przez to małe paskudztwo ogier omal się nie zabił, możesz się cieszyć, że nie przypadł mu
los zwykłego prosiaka - odrzekła Claudia.
- Ojej! - wyrwało się Rose. - George mówił, że szczeniak tylko skakał dokoła... to znaczy... Nie myślałam, że...
Ojej!
Rose pochyliła głowę i mamrocząc coś do siebie, przeszła szybko obok nich. Claudia patrzyła za nią z
niedowierzaniem, aż w końcu Jem pociągnął ją w stronę domu.
- Doprawdy, milordzie - powiedziała przez zaciśnięte zęby. - Czuję się doskonale i nie potrzebuję ani herbaty, ani
pocieszenia.
Nie raczył odpowiedzieć, tylko zacieśnił uścisk na jej ramieniu. Zmienił zdanie i pociągnął ją za sobą do małego
ogródka. Usiadł na ławeczce.
- Posiedźmy tu przez chwilę - rzekł ostro. - Chcę z tobą porozmawiać.
- Ale ja nie chcę rozmawiać z tobą. - Jej oczy przybrały kolor roztopionego złota. Po chwili parsknęła z
oburzenia, gdy bezczelnie pociągnął ją za ramię i zmusił, by usiadła obok niego.
- Przepraszam, że tak na ciebie napadłem. - Spojrzał na nią nieszczęśliwym wzrokiem. Nawet teraz, gdy włosy
miała potargane, brudną smugę na brodzie i siniaka na policzku, była niewiarygodnie piękna. Ledwo panował nad
sobą i ostatnią resztką woli powstrzymywał się od porwania jej w ramiona. - Bałem się, że coś ci się stanie -
zakończył nieporadnie, przeklinając własną głupotę.
Claudia patrzyła na niego bez słowa. Wolałaby, żeby nie siedział tak blisko. Boże, jak to się stało, że chciała go
zamordować, a jednocześnie zastanawiała się, czy jego usta przestaną być tak mocno zaciśnięte, jeżeli je pocałuje?
Włosy opadły mu na czoło i ledwo zdołała się powstrzymać przed odgarnięciem ich.
- To bardzo uprzejmie z twojej strony - burknęła i usiłowała wstać. Natychmiast tego pożałowała, gdyż aby temu
zapobiec, Jem położył jej obie dłonie na ramionach.
Odetchnął głęboko.
- Chciałbym także przeprosić cię za wszystko, co przedtem powiedziałem. Byłem bardzo niesprawiedliwy. - Oczy
dziewczyny rozszerzyły się. Po chwili Jem mówił cicho dalej: - Tak bardzo bolałem nad własną urażoną dumą, że
nie pomyślałem o twoich uczuciach.
Claudia także odetchnęła głęboko, a Jem odsunął się ód niej i dodał sztywno:
- Nadal uważam, że miałem prawo się wściec na ciebie. Oszukałaś mnie. Mimo to powinienem zastanowić się
przez chwilę nad motywami twojego działania. Bez wątpienia...
- Och! - Claudia poderwała się z ławeczki i stanęła tuż przed nim z zaciśniętymi pięściami. - Jakże to uprzejmie z
pańskiej strony, milordzie, że wybacza mi pan moje drobne oszustwo. Biorąc pod uwagę fakt, że omal nie
zrujnowałam panu życia, oddając Ravencroft i zgadzając się pracować tu jako koniuszy, tym samym oszczędzając
panu dodatkowych wydatków!
Jem także poderwał się na równe nogi.
- Ty mała oszustko! Ze wszystkich bezczelnych...
- A jeżeli już mówimy o oszustwie, to co z tobą? Może nie wkradłeś się do Ravencroft w przebraniu? Od chwili,
115
gdy wszedłeś do stajni, wyglądając na największe niewiniątko świata, myślałeś tylko o tym, jak odebrać mi
Ravencroft!
- Nie odebrałem ci Ravencroft! - wrzasnął Jem. - Zawsze był mój! Sama to przyznałaś!
- Więc dlaczego nie przyszedłeś do głównych drzwi i nie wyjaśniłeś sytuacji jak prawdziwy dżentelmen? -
zapytała, podchodząc do niego tak blisko, że prawie stykali się nosami. - Dlaczego wkradłeś się tu i udawałeś
kogoś, kim nie jesteś?
- Bo myślałem, że mnie wyrzucisz i zrobisz wszystko, co w twojej mocy, by mnie zniszczyć!
- A ja myślałam dokładnie to samo o tobie! Przyznaj, że zdradziłeś mnie równie podle, o ile nie bardziej, jak ja
ciebie!
Jem poczuł, że traci grunt pod nogami. Nigdy w ten sposób nie myślał o swoich wysiłkach, by odzyskać
Ravencroft. Ale przecież z pewnością widziała różnicę między tym, co on zrobił, a swoim niemożliwym
zachowaniem! Nigdy by jej nie oszukał, gdyby tylko wiedział, że... Nagle wszystkie jego wściekłe myśli uleciały
pod wpływem jednej. Tak bardzo przejął się swoją urażoną dumą, że prawie zapomniał o jednej rzeczy. Claudia
omal nie straciła życia, by go ratować. To jedno tłukło mu się teraz po głowie.
Poczuł się tak, jak gdyby nagi wylądował w lodowatym strumieniu. Cała złość i oburzenie uleciało.
Po długiej chwili raz jeszcze położył dłonie na jej ramionach.
- Czy naprawdę tego nie rozumiesz? - zapytał złamanym głosem. - Wtedy jeszcze cię nie kochałem.
Cisza małego ogródka otaczała ich tak szczelnie, że cały świat wydawał się bardzo odległy. Równie dobrze
mogliby stać na szczycie samotnej góry. Claudii zdawało się, że cisza wypełniona jest gwałtownym biciem jej
serca. Podniosła oczy. Mimowolnie uniosła ramiona.
- W takim razie oddalam sprawę - powiedziała cicho, bez tchu.
Przez chwilę Jem patrzył na nią, nic nie rozumiejąc. Potem jego oczy rozbłysły ciepłym światłem.
- Czy ty... czy mówisz, że?... - pytał cicho pochylając się ku niej i ujmując jej uniesione dłonie.
Radość przepełniła młodą kobietę, aż w końcu wybuchnęła radosnym śmiechem.
- Że cię kocham, rzecz jasna.
- Claudio - zamruczał oszołomiony. Mocniej ścisnął jej dłonie, a po chwili porwał ją w objęcia. Okrywając
pocałunkami jej policzki, skronie i czoło, powtórzył: - Claudio! Dobry Boże, byłem taki podły... tak bardzo cię
kocham!
- Jem... - Przepełniająca ją radość nie dała jej mówić dalej. A kiedy jego usta odnalazły jej wargi, mówienie stało
się zbyteczne. Całował ją długo i czule.
Tak minęło trochę czasu. Potem Claudia wymknęła się z jego uścisku, uśmiechnięta i zarumieniona.
- Lepiej pójdźmy już do domu, zanim zupełnie stracę reputację. - Oczy zabłysły jej przewrotnie.
Przytrzymał ją.
- Ale najpierw przysięgniesz mi, że przy najbliższej sposobności zostaniesz moją żoną!
Claudia wyprostowała się.
- Ojej! Zupełnie zapomniałam! Przecież musisz ożenić się...
- Z bogatą panną? Tak, to prawda, ale tak sobie myślałem, że jeżeli uda mi się namówić cię do małżeństwa, nie
będę ci musiał więcej płacić. Zaoszczędzając miesięcznie tyle pieniędzy, w mgnieniu oka postawię Ravencroft na
nogi.
- Bądź poważny, Jem. - Claudia pobladła. - Tyle planowałeś...
116
- Wszystko może poczekać - oświadczył tonem nie znoszącym sprzeciwu. - Mógłbym przywrócić Ravencroft
dawną świetność, lecz cóż by to znaczyło, gdybym nie miał ciebie? Nie, moja kochana... - Znowu pochylił się ku
jej uległym wargom i nic nie mówił przez długą chwilę. - Może zajmie nam to więcej czasu, ale wspólnie
doprowadzimy ten dom do porządku. W końcu to wspaniałe miejsce do wychowywania dzieci.
- To prawda - odrzekła miękko dziewczyna, dotykając palcem guzika na kamizelce Jema. W małym ogródku
znowu ucichło.
- Zdaje się, że to dzień pełen niespodzianek. Wiesz co? Z coraz większą niecierpliwością czekam na to przyjęcie
dziś wieczorem. - Claudia podniosła na niego pytające spojrzenie. - To będzie doskonała okazja, by ogłosić nasze
zaręczyny. - lego twarz rozjaśnił łobuzerski uśmiech. - Chyba poproszę Rose by nic nie mówiła Thomasowi.
Bardzo chciałbym zobaczyć jego twarz, gdy usłyszy tak pomyślne wieści.
Claudia zachichotała.
- Podejrzewam, że będzie miał minę podobną do miny Squire’a Fostera. Zastanawiam się też, co powiedzą inni
sąsiedzi - dodała niewinnym tonem. - Na przykład... sir Wilfred Perrey.
- Aaa, tak. - Uśmiech na twarzy Jema stał się jeszcze szerszy i jeszcze bardziej łobuzerski. - Ten, który ma piękną
i bogatą córkę. Zastanawiam się, czy jednak nie popełniam błędu?
Claudia spojrzała na niego unosząc brwi.
- Byłabym bardzo ostrożna na twoim miejscu, mój dobry człowieku - powiedziała gardłowym głosem. - Chyba
nie chciałbyś mleć do czynienia z klątwą babuni? - Pokiwała mu sugestywnie palcem pod nosem.
- A tak. Obawiam się jednak, że będę miał zbyt wiele problemów z wnuczką babuni, by martwić się jeszcze o
klątwę.
Radosny śmiech Claudii zamilkł, gdy ukochany przycisnął usta do jej warg i złożył na nich jeszcze jeden długi
pocałunek.
117