ANNABEL MURRAY
Mężczyzna na gwiazdkę
Tytuł oryginalny: A man for Christmas
Seria wydawnicza: Harlequin Romance (tom 144)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- „Na Boże Narodzenie mój ukochany przysłał mi..." - śpiewała Jodi Knight silnym, melodyjnym
głosem, kołysząc na kolanach roczną siostrzenicę, Tanię.
Nagrodą był słodki uśmiech berbecia. Sally, starsza siostra Jodi, roześmiała się.
- Rozpuścisz mi dziecko! Nie mam siły na harce z nią, kiedy ciebie nie ma. - Po chwili dodała
już poważnie: - Nigdy nie czułam się tak zmęczona, ani w ciąży z Robinem, ani z Tanią.
- No cóż, jesteś teraz o parę lat starsza, moje ty biedactwo - zażartowała ciepło Jodi. - No i nie
musiałaś się opiekować dwójką dzieci, kiedy oczekiwałaś Robina.
- To prawda - przyznała siostra i westchnęła. - Barry też bywał wtedy częściej w domu.
Jej mąż, inżynier, pracował teraz za granicą.
- Zostały tylko trzy tygodnie do świąt i nie wygląda na to, że przyjedzie do domu na czas.
Jodi spojrzała na nią z niepokojem. To nie w jej stylu żalić się na częstą nieobecność Barry'ego.
Niektóre kobiety pozwalają sobie na łzy czy histerię, ale Sally ma niezwykle spokojną naturę.
Najwidoczniej niewygody ciąży dawały o sobie znać.
- Tak czy owak - podjęła poprzedni temat - odrobina zabawy nie zaszkodzi Tani. Korzystaj z
mojej obecności, żeby trochę odpocząć od dzieci.
- Mniejsza z tym. - Sally uśmiechnęła się. - Ciągle nie wiem, co byś chciała dostać pod choinkę.
- Nie przejmuj się prezentami dla mnie - powiedziała Jodi. - Gwiazdka jest dla dzieci. Myśl o
nich. Nie sądzisz, że mając dwadzieścia pięć lat jestem nieco za stara, żeby zaprzątać sobie
głowę Mikołajem? Poza tym, chyba nie chcesz teraz, w ósmym miesiącu ciąży i bez opieki
męża, biegać po sklepach. Kiedy o tym pomyśleć - zakończyła oburzona - to ojcowie wymigują
się cholernie łatwo. Pamiętasz, jak tato podróżował i mama miała już tego dość?
Małżeństwo ich rodziców zakończyło się szczególnie przykrym rozwodem, kiedy ona i Sally
były nastolatkami.
- Jego podróże były związane z pracą - zwróciła uwagę Sally. - Barry też z pewnością wolałby
być tutaj. To nie jego wina, że firma wysłała go za granicę. A ty możesz protestować, ile chcesz,
siostrzyczko, i tak dostaniesz prezent. W końcu nie masz poza rodziną nikogo, kto by ci dawał
upominki. Ani męża, ani nawet chłopaka.
-Chwała Bogu - odparła Jodi surowo. - Mężczyźni mnie w ogóle nie interesują. Sally pokręciła
głową.
- Wolałabym, żebyś nie wyciągała tak daleko idących wniosków dlatego, że zawiodłaś się na
jednym. Mężczyźni potrafią być czuli i opiekuńczy. A jeżeli chodzi o prezent, to jestem ci coś
winna - ciągnęła. - Nie wiem, jak bym sobie poradziła bez ciebie przez te ostatnie kilka dni.
Lekarz zalecił Sally więcej odpoczynku, jeżeli nie chce spędzić kilku ostatnich tygodni ciąży w
szpitalu.
- To naprawdę ładnie z twojej strony, Jodi - dodała. - Zwłaszcza przed świętami, jesteś z
pewnością bardzo zajęta.
- Nie jesteś mi nic winna - oburzyła się siostra.
- Zrobiłabyś to samo dla mnie, gdybym, broń Boże, znalazła się kiedyś w podobnej sytuacji.
- A nie martwisz się trochę, że zostawiłaś Lucindzie zarządzanie butikiem? - zapytała Sally. -
Chyba nie możesz zbyt na niej polegać?
Jodi zdecydowała się otworzyć własny butik, kiedy miała siedemnaście lat. Zdobyła
doświadczenie, pracując w kilku sklepach odzieżowych ojca w różnych częściach kraju. Trzy
lata temu otworzyła razem z przyjaciółką sklep „Wyższe sfery" tuż obok Oxford Street w
Londynie. Wynajęły małe pomieszczenie należące do „Goodbody", jednego z największych
domów towarowych.
- Niestety, Lucinda okazała się dość kłopotliwą wspólniczką - odpowiedziała w zamyśleniu. -
Córka bogatego ojca bawiąca się w kobietę interesu. Rzadko bywa w sklepie, a jak już przyjdzie,
to niewiele z niej pożytku.
- Nie sądzisz, że przestało ją to bawić?
- Tak, i żałuję, że nie stać mnie, by ją spłacić- potwierdziła Jodi - ale skoro nie mogę... Tak czy
owak, ona wyjeżdża na święta i Nowy Rok na narty, a ja mam na szczęście dwie świetne
sprzedawczynie. Wpadam do sklepu od czasu do czasu, ale mogę im śmiało powierzyć
doglądanie wszystkiego. Więc zostaję tutaj, jak długo mnie będziesz potrzebować- zapewniła
siostrę. - Na pewno zaczekam, aż mi sprawisz następną siostrzenicę lub siostrzeńca. Barry
mógłby coś zrobić, żeby być w domu z tej okazji. Nie dzwonił chyba też od wieków?
- Nie zawsze ma dostęp do telefonu - odrzekła łagodnie Sally. - Niektóre budowy są o dziesiątki
kilometrów od bitej drogi.
Jodi pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nieprawdopodobne, że dwie siostry, tak bliskie sobie jak my, tak diametralnie różnią się w
poglądach.
Sally miała dwadzieścia kilka lat, kiedy zrobiła karierę jako modelka. Była rozchwytywana i
hołubiona. Ze swoją młodzieńczą twarzą i sylwetką mogła pozostać modelką nawet po
trzydziestce. Ale dla niej kariera była jedynie przystankiem pomiędzy szkołą a zaspokojeniem
najważniejszej ambicji życiowej, małżeństwem i macierzyństwem. Teraz, pięć lat po ślubie, pod
koniec trzeciej ciąży, wyglądała przyjemnie, ale już nie porywająco.
- O czym ty mówisz? - zapytała zaskoczona. -To nie znaczy, że nie lubię dzieci. Wiesz, że
ubóstwiam Robina i Tanie. Ale małżeństwo odkładałam zawsze na odległą przyszłość.
- Myślałam, że zmieniłaś zdanie, kiedy poznałaś Rodneya - powiedziała Sally z żalem.
Przed półtora rokiem w życie Jodi wkroczył Rodney Taylor, atrakcyjny właściciel sieci sklepów
z konfekcją męską. Poznała go przez wspólnych znajomych. Rodney, uprzedzony, iż Jodi nie
zamierza wychodzić za mąż, rozgrywał swoje karty ostrożnie. Najpierw wystąpił z propozycją
handlową. Potem, kiedy ich przyjaźń się rozwinęła, dał do zrozumienia, że może ich łączyć nie
tylko wspólnota interesów. Jodi, dotąd tak zazdrośnie strzegąca niezależności, uległa jego
czarowi. Zaczęła marzyć i snuć plany.
Była już bliska przyznania się do swoich uczuć, kiedy Rodney ujawnił swoje prawdziwe oblicze.
Zaaresztowano go nieoczekiwanie za oszustwo. W dodatku okazał się człowiekiem bez
skrupułów nie tylko w sprawach finansowych. Jodi odkryła, że spotykając się z nią mieszkał cały
czas z inną kobietą. Poczuła się zraniona do głębi.Ucierpiała na tym nie tylko jej ambicja, lecz
przede wszystkim serce. Odzyskawszy równowagę postanowiła, że nie da się nigdy więcej
oszukać żadnemu mężczyźnie ani w interesach, ani w życiu osobistym.
Sally nie przeżyła takiego rozczarowania. Ale mimo to jej życie nie było łatwe.
- Nie wiem, jak ty na to wszystko pozwalasz! - wybuchnęła nagle Jodi. - Trzy ciąże w ciągu
czterech lat, mąż ciągle poza domem. Jak możesz być taka spokojna, taka tolerancyjna?
Siostra uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Ponieważ kocham dzieci i kocham Barry'ego. Kiedy kogoś pokochasz, będziesz zdolna wiele
znieść. Jeszcze się przekonasz. Barry zadzwoni, jak tylko będzie mógł. - Popatrzyła na nią
badawczo. - Chciałabym widzieć cię tak szczęśliwą jak ja. Chciałabym, żebyś się w kimś
zakochała, Jodi.
- Już raz się zakochałam, nie pamiętasz? - odparła cierpko. - Tak mi się przynajmniej wydawało.
Wywinęłam się z tego szczęśliwie. Pomijając wszystko inne, mogłam stracić sklep.
- Wielka szkoda, że tak się to skończyło. Ale nie wszyscy mężczyźni są tacy. A poza tym, nie
mam na myśli wspólnoty interesów, te dwie rzeczy nie muszą iść w parze. Myślę o miłości. Nie
wiesz nawet, co tracisz. Może powinnaś coś takiego umieścić na pierwszym miejscu swojej listy
życzeń do świętego Mikołaja - zażartowała. - Mężczyznę.
- Mężczyznę na gwiazdkę? - parsknęła drwiąco Jodi. - Nie, dziękuję. Nigdy mi się nie spieszyło,
żeby się wiązać. A po Rodneyu... Wy, stare mężatki, jesteście wszystkie takie same.
Chciałybyście zobaczyć każdą kobietę w takiej samej sytuacji.
- Ostrożnie z tymi starymi, proszę. Jestem tylko dwa lata starsza od ciebie. Zresztą nie będzie ci
łatwo znaleźć mężczyznę. Ktoś, kogo zechcesz poślubić, musi odbiegać od przeciętności.
Powinien być bardzo tolerancyjny, szczególnie gdybyś chciała po ślubie kontynuować karierę
zawodową. Musi być równie twardy jak ty.
Twardy jak ja?! - wykrzyknęła z rozbawieniem Jodi.
Nie określiłaby się tak. Ale,cóż, nawet przed Sally nie zdradziła nigdy swojej bezbronności,
którą teraz chciała ukryć pod ochronną skorupą.
Robisz ze mnie herod-babę albo jakąś bezwzględną kobietę interesu z seriali telewizyjnych.
Sally zachichotała.
- No, do wybaczenia byłoby jeszcze to drugie, bo na to się kreujesz. Zawsze było mi żal
mężczyzn, którzy się za tobą bezskutecznie uganiali. Nie twierdzę, że jesteś twarda i
bezwzględna. Potrafisz być łagodna i cierpliwa, inaczej nie byłabyś tutaj. I masz dobre podejście
do dzieci. Powinnaś mieć swoje, zanim będziesz za...
-Skoro mowa o dzieciach... Jodi wstała, by uniknąć kazania, które znała aż nazbyt dobrze obie-
całam zabrać Robina do miasta. Bracia Griffiths niedaleko mojego sklepu otwierają dzisiaj Grotę
Świętego Mikołaja. Robin ma całkiem sporą listę zamówień. Chcesz, żebym wzięła Tanie?
Sally pokręciła przecząco głową.
- Jest za mała, żeby ją to bawiło. Będziesz miała i tak pełne ręce roboty z Robinem. On potrafi
być czasami małym diabełkiem.
- Czy tatuś wróci niedługo? - pytał siostrzeniec, kiedy zapinała mu płaszcz przeciwdeszczowy.
Jodi zagryzła wargi, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć. Chciała uspokoić malca, rozproszyć jego
zmartwienia Pojecie czasu jest tak trudne do zrozumienia dla małych dzieci. Co będzie, jeśli mu
powie tak, a Barry nie pojawi się przez następnych kilka tygodni...? Nieszczęście w tym, że
Sally, jak ich matka, poślubiła mężczyznę, którego praca odciąga tak często od rodziny. Z
drugiej strony trzeba oddać sprawiedliwość szwagrowi - ta praca zapewniła Sally piękny dom, a
nieruchomości w Hampstead nie są tanie. Jodi często żałowała, że nie może sobie pozwolić na
mieszkanie w tej przepięknej dzielnicy, przypominającej stare miasteczko o krętych uliczkach i
malowniczych posiadłościach.
- Przyjedzie, ciociu? - nalegał Robin.
- Mam nadzieję.
Ta odpowiedź wydawała się najbezpieczniejsza.
Było ponure, mokre sobotnie popołudnie, ale duże sklepy wzdłuż Oxford Street jarzyły się
światłami, a ulica mieniła od iluminacji. Jaskraworóżowi klauni na rozpiętych linach żonglowali
kolorowymi piłkami, rywalizując z krągłymi Mikołajami i reniferami o czerwonych nosach. W
metrze z Hampstead czteroletni Robin, zapomniawszy o swoich zmartwieniach, zachowywał się
jak aniołek. Ale teraz, zbliżając się do celu, był podekscytowany i ciągnął Jodi za rękę.
Jodi zamierzała wpaść do butiku i upewnić się, czy wszystko idzie dobrze, ale siostrzeniec za
bardzo się niecierpliwił,
- To już ten sklep? - pytał co kilka metrów.
- To tutaj powiedziała w końcu z ulgą. Kiedy weszli przez ciężkie drzwi, uderzyły ich ciepło
i cała gama kolorów Jodi obserwowała z pobłażliwym uśmiechem twarz malca, gdy
przypatrywał się wielobarwnym światełkom odbitym w błyskotkach ozdabiających lądy.
Powietrze zdawało się być przesiąknięte tysiącem zapachów, unikatową mieszaniną wszyst-
kiego, co sprzedawanow sklepie.
Grota Mikołaja znajdowała się w dziale z zabawkami na szóstym piętrze. Wjechali windą pełną
przemokniętych i podekscytowanych dzieci, eskortowanych przez zrezygnowanych dorosłych z
nieprzyjemnie ociekającymi parasolami. Wokół groty panował harmider. Jodi z trudnością
opanowała swoje zniecierpliwienie. Z podziwem obserwowała uczynne starsze panie, przebrane
nieco absurdalnie za elfy, które podprowadzały dzieci do tronu. Wokół Mikołaja leżały kolorowo
opakowane prezenty.
Widać było, że nie szczędzono wydatków, by przygotować jedną z najpiękniejszych grot, jakie
kiedykolwiek widziała. Ale kiedy stanęła z Robinem w kolejce, zdała sobie nagle sprawę, że
panujący zgiełk nie wynika z radości. Kilkoro małych dzieci wracało od Mikołaja z płaczem,
niektóre wrzeszczały rozzłoszczone. Kilka mam i babć zebrało się w gniewną grupkę.
Obserwowali to ci, których dzieci nie dotarły jeszcze do tronu. Święty Mikołaj, mocno
poruszony, ocierał czoło. Jeden elf załamywał ręce z rozpaczy.
- Wygląda na to, że są jakieś problemy - powiedziała głośno Jodi.
- Problemy?! - odburknęła stojąca przed nią kobieta. - To całkowita katastrofa. Czekamy w tej
kolejce już pół godziny, a jeszcze się z tym nie uporali. Gdyby nie ona - wskazała na małą
dziewczynkę, którą trzymała za rękę - już dawno bym zrezygnowała i poszła do domu.
- Co się właściwie dzieje?
- Pomieszano paczki. Chłopcy dostają lalki i zapinki do włosów, a dziewczynki zestawy
pociągów i piłki. Ktoś pomylił kolory papierów, w które zostały zawinięte prezenty.
- I zrobiono coś w tej sprawie?
- Niewiele. Pracownicy wpadli w popłoch. To są emeryci zatrudnieni okresowo.
- Więc to przypuszczalnie nie ich wina - domyśliła się Jodi. - Kierownictwo powinno to
rozwiązać.
Kobieta przytaknęła.
- Ja też tak uważam, ale nikt nie chce stracić kolejki, żeby pójść i o tym powiedzieć.
- No cóż, coś trzeba zrobić - zdecydowała dziewczyna.
Zawsze umiała oceniać sytuację i podejmować decyzje. Z Robinem na rękach przepchnęła się w
kierunku podium. Posadziła go przy pluszowym tronie i podniosła porzuconą przez jakieś
zawiedzione dziecko trąbkę. Dziecięce płuca mogłyby nie osiągnąć takiego rezultatu, ale Jodi
udało się zadąć długo i donośnie. Zapanowała cisza, którą przerwał jej głos:
- Jeżeli zachowacie państwo przez minutę spokój, wyjaśnię sprawę z kierownictwem.
Niestety, wystąpienie nie wywołało spodziewanego efektu. Dorośli od razu ruszyli do niej, a
każdy zdecydowany był wyłuszczyć swoje zażalenia przed samozwańczym adwokatem. Sprawę
pogorszył jeszcze fakt, że Święty Mikołaj i jego świta, niewłaściwie odczytując to masowe
poruszenie, wycofali się tchórzliwie, zostawiając całe podium dla Jodi, a tron dla
przedsiębiorczego Robina. Na próżno prosiła o spokój. Nikt nie chciał ustąpić miejsca sąsiadowi.
- Cisza! - rozległ się tubalny głos. Przy wejściu do działu z zabawkami stał mężczyzna, który, po
zapewnieniu sobie uwagi, przecisnął się przez tłum, górując nieprzeciętnym wzrostem nad
wszystkimi. Jodi, sama będąc wysoką kobietą, natychmiast zwróciła na niego uwagę. Nie miał
klasycznej urody. Zarówno usta, jak i nos były na to zbyt duże. Emanowało z niego jednak coś
zniewalającego, co, jak przypuszczała, musi przyciągać kobiety. Ciemnokasztanowe włosy
spadały na wysokie czoło. Ubrany był w jasnoszary garnitur, skrojony bez zarzutu. Czyżby jeden
z porządkowych?
Przechodząc przez dział, nie spuszczał z Jodi groźnego spojrzenia. Dobrze widoczna na podium,
wyglądała czarująco w turkusowym zimowym płaszczu, z opadającymi na kołnierz blond
włosami. Kiedy stanął obok niej, aura jego władzy miała w sobie coś absolutnego, co
utrzymywało dotychczas głośnych klientów w ciszy. Początkowo nie zwrócił się do nich, lecz do
Jodi. Jego słowa przeznaczone były tylko dla niej, a ton potępiający.
- Co pani sobie myśli, u diabła?! Wznieca pani tumult. Co z pani za awanturnica?
- Nie ja to sprowokowałam - zaczęła oburzona. - Przyszłam z siostrzeńcem...
- Ach, tak? - przerwał sarkastycznie. - I dlatego stoi pani na podium, przewodnicząc całej
sprawie.
- Dla pana informacji - odparła lodowato - starałam się pomóc...
- Pomóc?
Odwrócił się do niej plecami i powiedział do nadal zaskakująco cichych klientów:
- Drodzy państwo, nazywam się Griffiths. David Griffiths. Czy ktoś z państwa, jedna osoba -
podkreślił - zechce mi łaskawie powiedzieć, o co chodzi.
Ku wściekłości Jodi jego słowa osiągnęły pożądany skutek, podczas gdy jej wysiłki przeminęły
bez echa. Roli rzecznika podjął się starszy mężczyzna, który został uprzejmie wysłuchany.
Słowa starszego pana tłumaczyły jej zachowanie, ale David Griffiths nie skwitował tego nawet
jednym spojrzeniem. Dziewczyna kipiała.
- Dziękuję. Teraz wszystko jest jasne. Tak jak państwu powiedziałem, nazywam się Griffiths i
jestem tutaj dyrektorem. Zapewniam państwa, że problem będzie niezwłocznie rozwiązany.
Zeskoczył zgrabnie z podium i podbiegł do wewnętrznego telefonu. Nie było słychać, co mówi,
ale Jodi na tym nie zależało. Była zbyt wściekła. Dołączyła razem z Robinem do gromadki
klientów. Gdyby nie to, że nie chciała zawieść siostrzeńca, wyszłaby natychmiast ze sklepu
Braci Griffiths. Jak David Griffiths śmiał winić ją za nieudolność swojego personelu?
- Panie i panowie - ponownie zwrócił się do tłumu. - Do państwa dyspozycji jest bufet
pracowniczy. Jeżeli zechcą państwo przejść tam na dziesięć minut, nie więcej, podamy na koszt
firmy napoje. Przez ten czas zostanie dostarczony świeży zestaw prawidłowo zapakowanych,
odpowiednich prezentów dla waszych dzieci.
Jego ton sugerował, że jeżeli tak się nie stanie, potoczą się głowy.
- Moja asystentka wskazał na czarującą, młodą kobietę, która pojawiła się w sekundę po jego
telefonie - pokaże państwu drogę.
Kiedy uspokojeni ludzie ustawili się za kobietą, Griffiths zatrzymał Jodi i Robina.
- Pani nie - powiedział. - Chciałbym, aby pani i pani siostrzeniec poszli ze mną do biura.
Dłoń, którą ujął ją pod rękę, była chłodna, ale zdecydowana. Jego dotyk wprawił dziewczynę w
dziwne zmieszanie.
- Dlaczego? - zapytała.
Jeżeli nadal uważa ją za awanturnicę... Ku jej zdumieniu, uśmiechnął się przepraszająco i
dopiero teraz, gdy jego oczu nie przesłaniała już złość, zauważyła, że są zielone i ocienione
gęstymi, ciemnymi rzęsami, których mogłaby pozazdrościć każda kobieta.
Ponieważ zdaje mi się, że wiruenem pani przeprosiny.
- Owszem zgodziła się - ale nie chcę żadnego szczególnego traktowania. Dołączę do innych.
- Proszę panią - wzmocnił uścisk. Musi mi pani pozwolić się zrehabilitować.
Uśmiechnął się, a uśmiech zmienił jego twarz, rozwiał całą ponurość i uczynił go jeszcze
bardziej atrakcyjnym.
- Inaczej skąd będę wiedział, że wybaczyła mi pani?
Jodi nie należała do osób, które długo żywią urazę. Może wyjątkiem byłby Rodney. Jej
wcześniejsza złość wyparowała, tym bardziej że ten mężczyzna wydawał się szczerze skruszony.
Wzruszyła ramionami.
- Cóż, dobrze.
Pozwoliła zaprowadzić się do windy.
Jego gabinet był bardzo duży. David Griffiths wskazał Jodi i Robinowi sporą skórzaną kanapkę,
po czym, nie zwracając uwagi na masywne biurko dyrektorskie, sam usiadł na skórzanym fotelu.
Za chwilę wniesiono herbatę.
- Sok pomarańczowy dla chłopca? - zapytał. - Zdaje się, powiedziała pani, że to siostrzeniec?
Jodi przytaknęła.
- Doprawdy to wszystko nie jest konieczne - zaczęła nieśmiało. - Ja...
Powstrzymał ją podniesioną dłonią.
- Sądzę, że jest. W gorączce chwili mylnie panią osądziłem. Ale musi pani przyznać -
uśmiechnął się, podając jej filiżankę - że dla każdego, kto trafił nagle na tę awanturę, usłyszał ten
cały hałas i zobaczył panią na podwyższeniu, wyglądało...
Jakbym była .. jakiego to pan słowa użył? A, tak, „awanturnicą" - powiedziała dotknięta.
Może przebaczyć, ale tego obraźliwego słowa nie była skłonna szybko zapomnieć.
Tak powiedziałem? Cóż, mogę jedynie jeszcze raz przeprosić. W gorączce chwili...
Wzruszył ramionami, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni skrojonej bez zarzutu marynarki
i wyjął notes.
- A teraz - rzekł energicznie - proszę o pani nazwisko i adres.
Jodi popatrzyła na niego.
- A po co to panu, u licha?
- Zwykła praktyka. Wszyscy klienci, którym dzisiejszy incydent sprawił kłopot, otrzymają
oficjalny list z przeprosinami.
Do mnie nie potrzebuje pan pisać. Już mnie pan przeprosił.
- Tak. złożyłem pani osobiście słowne przeprosiny, ale w firmie Braci Griffiths dbamy o to, by
wszystko zrobione było należycie. Więc proszę o pani nazwisko.
Czekał unosząc brew.
- Jodi. Jodi Knight. A to jest Robin.
- Jodi - powtórzył zapisując.
Zatrzymał się nad imieniem. Spodobał jej się sposób, w jaki je wymówił. Jego głęboki głos
smakował je, jakby przypadło mu do gustu.
- Niecodzienne imię. Zresztą podejrzewam, że pani jest niecodzienną kobietą.
Jego oczy zdawały sieją przeszywać. Jodi zesztywniała. Znała te uwodzicielskie gesty, które
zawsze uparcie odpierała.
- Nie sądzę - powiedziała zimno.
Ponieważ występowała in loco parentis, podała mu adres Sally. Wiedziała, że sklepy czasami do-
łączają do przeprosin jakieś towary albo kupony, więc siostra może równie dobrze z nich
skorzystać. A poza tym, ponieważ mieszkała sama, niechętnie podawała swój adres.
- Myślę - spojrzał na zegarek - że porządek w dziale z zabawkami został już przywrócony. Pój-
dziemy?
Nie zostawił nic przypadkowi, stając na podium obok tronu i bacznie lustrując długą kolejkę,
która się utworzyła wokół groty. Przyszła kolej na Robina. Chłopiec wspiął się na kolano
Mikołaja i scenicznym szeptem wyrecytował większość próśb, których spodziewała się Jodi.
Jako czuła i odpowiedzialna ciocia, zapamiętała skwapliwie kilka rzeczy, które z siostrą
przeoczyły. Serce się jej ścisnęło, kiedy do swoich życzeń dodał:
- I chcę, żeby tatuś wrócił do domu.
- A co ciocia chciałaby na gwiazdkę? niespodziewanie zagadnął znajomy głos.
Zaskoczona Jodi zdała sobie sprawę, że to David Griffiths podszedł do krawędzi podium i mówi
do niej. Jego niezwykłe zielone oczy przeobraziły się raz jeszcze. Malowało się w nich
rozbawienie. Postanowiła zignorować pytanie. Podała rękę Robinowi.
- Chodźmy, kochanie, twoja kolejka minęła. Inne dzieci czekają.
Ale tam, gdzie spodziewała się małej łapki Robina, jej palce napotkały ciepły uścisk silnej,
kształtnej dłoni. Serce zabiło mocniej, kiedy, starając się oswobodzić rękę, natrafiła na opór.
Przebiegł po niej niezwykły dreszcz. Kciuk Davida Griffithsa badał z pozorną obojętnością, czy
na jej serdecznym palcu jest obrączka. Z poprzednich doświadczeń wiedziała dokładnie, co to
zapowiada. Potem poprosi o randkę. Na tę myśl zabrakło jej nagle tchu.
- Niech pan puści - wyszeptała gwałtownie i rozejrzała się speszona. - Ludzie patrzą. Dzieci
patrzą - dodała, mając nadzieję, że przypomni mu to o poczuciu przyzwoitości.
W tym momencie wrócił Robin, ściskając w rękach wielką paczkę. Dłoń dziewczyny została
uwolniona i Jodi oddaliła się szybko, zażenowana i zagniewana, świadoma dziwnych spojrzeń,
jakimi obrzucali ją inni klienci. Co sobie muszą myśleć o takim uprzywilejowanym traktowaniu?
Najpierw zabrana do prywatnego gabinetu, a teraz to. Jej dłoń zdawała się nadal drżeć. Jodi była
poirytowana, ale nim winda dojechała do parteru, odzyskała równowagę i zwykłe poczucie
humoru. Ostatecznie, jak powiedziała później siostrze, niewiele kobiet podrywano w Grocie
Świętego Mikołaja!
Mogła z tego żartować, ale zastanawiało ją, że incydent, o którym by w innych okolicznościach
zapomniała, zaprzątał ją przez cały wieczór. Zbyt często na myśl przychodziło jej wspomnienie
niezwykłych zielonych oczu. Nadal czuła niemal namacalnie dotyk tej silnej, ciepłej ręki,
słyszała głos o głębokim brzmieniu. W końcu, zła na siebie za tak nietypową reakcję, skierowała
swój bunt przeciwko Davidowi Griffithsowi. Nie miał prawa wykorzystywać sytuacji. Gdyby u
niego pracowała, złożyłaby skargę.
List z przeprosinami przyszedł w poniedziałek. Formalny, nienagannie uprzejmy, bez wątpienia
stereotypowy. Nie było w nim nic, co można by uznać za wyjątkowe. Identyczne listy zostały
prawdopodobnie wysłane przez sekretarkę do wszystkich poszkodowanych. Jodi poczuła
niezrozumiałe rozczarowanie.
- Cóż, to wszystko - powiedziała, wręczając blankiet firmowy siostrze. - Koniec epizodu i -
zamieniła to w żart - nic gratis.
Sally spojrzała na nią z zaciekawieniem, ale nie zrobiła żadnej uwagi.
We wtorek rano przyszły kwiaty, śmiesznie wielki bukiet. Ich egzotyczna woń wypełniła pokój.
- Czerwone róże! - Sally była zachwycona. - O tej porze roku. Musiały kosztować majątek. Kim,
na Boga, jest twój cichy adorator? Co tam jest napisane? - zapytała z ożywieniem, gdy Jodi
wyjęła spomiędzy kwiatów złożoną kartkę.
- „By wzmocnić zadośćuczynienie, w nadziei na bliższą znajomość" - przeczytała. Jej serce
zamarło na jedno uderzenie.
- David Griffiths? - zapytała siostra.
-Tak - odparła Jodi najspokojniej, jak tylko potrafiła.
Pochlebiła jej myśl, że pamiętał ich spotkanie, ale mogłaby się obyć bez przypominania sobie
mężczyzny, który już wystarczająco zakłócił jej spokój.
- Myślę, że to bardzo romantyczne - powiedziała Sally. - Musiałaś na nim zrobić ogromne
wrażenie.
-Tak, zrobiłam - skwitowała sucho Jodi. - Nazwał mnie awanturnicą, pamiętasz?
Próbowała humorem pokryć zmieszanie, spowodowane kwiatami i liścikiem.
- A co do romantyczności... Sally przyjrzała jej się uważnie.
- Zamierzasz tak bez końca odrzucać starania mężczyzn?
- Tego typu starania na pewno, szczególnie mężczyzny, którego nie znam. Ja przecież nic nie
wiem o Davidzie Griffithsie. Mężczyzna w jego wieku, dobrze po trzydziestce, może być
zaręczony, a nawet żonaty.
- Co cię bardziej złości: jego zaloty czy też fakt, że nie wiesz, czy jest wolny?
Jodi wolała nie wnikać w to pytanie.
- Po prostu nie lubię zarozumiałych mężczyzn. Nie przekonała siostry tą wymówką.
- Wszystkich znajomych mężczyzn traktujesz tak samo jak koleżanki.
- I tak jest najlepiej - odpowiedziała ostro. - Dobrzy przyjaciele, żadnych romansowych głupstw.
Po prostu wzajemny szacunek i zrozumienie.
- Cóż - powiedziała Sally - mam przeczucie, że wkrótce poznasz Davida Griffithsa dużo lepiej.
Wskazała na kwiaty.
- Założę się, że niedługo zjawi się w ślad za nimi. Nie wiedzieć czemu, Jodi zadrżała.
- Lepiej niech się nie waży. Nie chcemy go tutaj. -Ja bym nie miała nic przeciwko temu. Skończ
z tym, moja droga. Dlatego że jeden mężczyzna okazał się draniem... Och, ten Rodney cię
urządził! Ale nie pozwól, by taki epizod złamał ci życie, odstraszył od zakochania się znowu.
- Nie boję się zakochania - Jodi zaprzeczyła zbyt skwapliwie. - Ja tylko nie chcę zostać
zamknięta w klatce, być czyjąś własnością. Pamiętasz, jaka zaborcza była mama w stosunku do
ojca? Nie chcę utracić niezależności, kontroli nad swoim życiem. Jestem zadowolona z tego, co
mam. Dziękuję pięknie.
Ale w słowach Sally, jak później przyznała się przed sobą, kryło się więcej niż ziarno prawdy.
Nie chciała, by jej spokój ducha zakłóciło wszystko, co zdaje się towarzyszyć miłosnej
przygodzie: brak poczucia bezpieczeństwa, zazdrość, złamane serce, zdrada. Poza burzliwym
małżeństwem swoich rodziców i własnym nieudanym doświadczeniem z Rodneyem widziała
cierpienia wielu swoich przyjaciół.
Po południu Sally odebrała telefon. Kiedy wróciła do pokoju, Jodi spojrzała na nią pytająco i
poderwała się na równe nogi.
- Co się stało? Wyglądasz okropnie. To chyba nie dziecko, co? Nie rodzisz wcześniej?
- Nic takiego.
Dolna warga Sally zadrżała, ale po ostrzegawczym spojrzeniu na Robina, zajętego zabawkami,
siostra opanowała się.
- T-to był Barry. Kontrakt nie przebiega zgodnie z planem. Och, Jodi - jej oczy nabiegły łzami -
on może nie przyjechać nawet po Nowym Roku. Przepraszam - zatkała - jestem głupia. Zwykle
się trzymam, ale myślałam, że wróci na czas, przed...
Bez słów wskazała na swoją zaawansowaną ciążę. Jodi objęła siostrę ramieniem.
- Słuchaj, może ja zadzwonię do Barry'ego?
- Nie. - Przygnębiona Sally pokręciła głową. - To się na nic nie zda. Jeżeli mówi, że nie może
przyjechać, to znaczy, że nie może.
Tego wieczora, kąpiąc Robina i słuchając jego wieczornej modlitwy z nieodłączną prośbą o
powrót tatusia, Jodi dziękowała losowi, że jej szczęście i spokój ducha zależą tylko od niej
samej. Wiedziała, że siostra, pomimo usilnych prób ukrycia tego faktu, bardzo martwiła się o
męża, gdy pracował za granicą.
Nagle zadzwonił dzwonek u drzwi.
- Ja otworzę! - zawołała do Sally, którą przekonała wcześniej, żeby się położyła.
Na ganku było ciemno. Do diabła! Planowała przecież wymienić żarówkę.
- Kto tam? - zapytała niepewnie.
- Witaj, Jodi - usłyszała niespodziewaną odpowiedź.
Tylko dwa słowa, które wystarczyły, by poczuła się zagrożona. Poznała go, zanim wszedł w
smugę światła padającą z korytarza. David Griffiths. Powodowana instynktownym odruchem o
mało nie zamknęła mu drzwi przed nosem, ale jego stopa i silna ręka to uniemożliwiły.
- Miałem nadzieję na cieplejsze przywitanie - powiedział oschle.
Jodi zaniechała nierównej walki. Wyszeptała bez tchu:
- Nie wiem, co pan tu robi i wolałabym, żeby...
- Jodi, kto to?
Odwróciła się. Sally wyszła na korytarz. Jej twarz wyrażała niepokój.
- Pan... Pan jest policjantem? - zapytała. - Czy coś się stało z...
- Nie - uspokoiła ją natychmiast Jodi. - Ten pan to nie policjant.
Zrezygnowała ze swojej obronnej pozycji przy drzwiach, podeszła do siostry i położyła jej rękę
na ramieniu.
- To jest pan Griffiths.
- Ach tak?!
Sally zrobiła kilka kroków, patrząc na niego ze szczerym zaciekawieniem.
- To pan przysłał Jodi kwiaty?
- Przyznaję się do winy.
- Sądzę, że poznałabym pana z opisu. Bardzo chciałam pana poznać.
Jodi poczuła się zażenowana. Teraz David Griffiths pomyśli, że jest nim zainteresowana do tego
stopnia, by opisać siostrze szczegółowo jego wygląd.
- Proszę, niech pan wejdzie, panie Griffiths - zaprosiła go Sally.
Właściwie niepotrzebnie, bo już wszedł do środka. Zamknął za sobą drzwi i wydawało się, że
wypełnił swoją osobą dużą część korytarza. Jego głowa muskała rozwieszone girlandy. Jodi
sądziła, że jest troszkę za wcześnie na ozdoby świąteczne, ale Sally zadecydowała, że to dla
dobra Robina. Jodi zauważyła mimochodem, że David Griffiths stoi właśnie pod bukietem
jemioły, który powiesiła tego wieczora. Griffiths okazał się spostrzegawczy. Podążył za wzro-
kiem dziewczyny, trafił na przedmiot jej uwagi i uśmiechnął się, ale nic nie powiedział. Zdobył
sobie u niej punkt. Niejeden mężczyzna zrobiłby jakąś głupią uwagę.
- Większość ludzi, to znaczy moich przyjaciół, mówi na mnie Griff. - Wszedł do pokoju i
rozejrzał się z uznaniem. - Ładnie tutaj. Lubię Hampstead. Mój przyjaciel ma dom w tej
dzielnicy.
- Właśnie siadamy do obiadu - powiedziała Sally. - Czy chciałbyś do nas dołączyć, Griff?
Jodi wiedziała, że jej twarz zdradza przerażenie. Co ona sobie myśli, zachęcając tego faceta? -
pomyślała.
- Dziękuję, ale już jadłem. Przepraszam, jeżeli przyszedłem nie w porę. Chciałem się tylko
upewnić, czy moje róże dotarły bezpiecznie - zwrócił się do Jodi.
- Tak, dziękuję. Niepotrzebnie zawracał pan sobie głowę - powiedziała opryskliwie.
Patrzył na nią uważnie.
- Nie wygląda na to, że wywołały pożądany skutek.
Ponieważ nie odpowiedziała, zapytał:
- Nie chciałaby pani wiedzieć, dlaczego je przysłałem?
- Nie - odparła szybko.
Obawiała się, że i tak nie omieszka jej powiedzieć. Serce zaczęło jej łomotać. Przesuwała się
tchórzliwie ku drzwiom.
-To znaczy... domyśliłam się, że były częścią „oficjalnych przeprosin" kierownictwa sklepu. A...
wydaje mi się, że słyszałam Robina - wymamrotała z nadzieją, ale siostra jej nie wsparła.
- Nie. Kiedy już raz zaśnie, nigdy się nie budzi. Żadne z dzieci się nie budzi. Słuchaj, Griff,
skoro już jadłeś, nie chciałbyś wobec tego wpaść jutro wieczorem? - zapytała.
Jodi chętnie udusiłaby siostrę, ale Griffiths raz jeszcze pokręcił przecząco głową.
- Chciałbym bardzo, ale jestem już umówiony. Może mógłbym przyjąć pani zaproszenie kiedy
indziej?
Kiedy on wreszcie zniknie, rozprawię się z Sally! -pomyślała.
Odwrócił się na progu.
- Następnym razem, gdy się zobaczymy - powiedział do Jodi - coś pani wyjaśnię.
Spojrzała na niego, nic nie rozumiejąc.
- Powiem pani, dlaczego przysłałem róże. Zanim zdążyła odpowiedzieć, że nie zobaczy jej
więcej, już go nie było.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy tylko za Davidem Griffithsem zamknęły się drzwi, Jodi zwróciła się do siostry z
wymówkami.
- Co, u licha, cię napadło?! Zapraszać go do domu, i to w dodatku na obiad?
- Podoba mi się - odpowiedziała szczerze Sally. - Jest po prostu...
- Możesz go sobie wziąć. Ja...
- Dziękuję, ale ja chcę tylko Barry'ego.
Sally wyglądała na bardzo zmęczoną i przygnębioną. Jodi poczuła skruchę.
- Przepraszam, kochanie. Jestem jędza, wybuchowa i bez taktu.
- Nie, nie jesteś. Przynajmniej nie zawsze. Ale Griff naprawdę wywarł na tobie wrażenie.
Patrzyła z zaciekawieniem na Jodi.
- Nie mogę się powstrzymać, żeby nie zapytać, dlaczego. To nie w twoim stylu tracić
panowanie, szczególnie gdy chodzi o mężczyzn. Czyżby ci się podobał i boisz się do tego
przyznać? - zastanawiała się głośno.
- Na pewno nie.
Nie przyznałaby się do czegoś podobnego nawet przed samą sobą.
- Po prostu nie lubię nachalnych ludzi.
- Z pewnością nie należy do zbyt pokornych - zgodziła się Sally. - Ale może właśnie taki
mężczyzna jest ci potrzebny, żeby przełamać te twoje opory.
Jodi z trudem opanowała się. Nie chciała złościć się na siostrę, która była jej najlepszą
przyjaciółką.
- Dajmy sobie z nim spokój, na miłość boską - poprosiła.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Myśli o Davidzie Griffithsie nachodziły ją nieustannie przez
resztę wieczoru. Jest w nim coś, co ją niepokoi i czyni dziwnie bezbronną. Czego się boi?
Znalazła odpowiedź od razu. Boi się ponownego zranienia.
Przez kilka następnych dni Jodi powtarzała sobie, że nie czeka i nie chce, by Griff się odezwał.
David Griffiths, poprawiła się. Tylko przyjaciele nazywali go Griff. Jednak po dwóch czy trzech
dniach bez żadnej wieści poczuła niezrozumiałe rozgoryczenie.
W piątek skrzynka na listy wydała znajomy, głuchy dźwięk. Jodi spojrzała ukradkiem na siostrę.
Sally, zajęta karmieniem Tani i pilnowaniem, by Robin zjadł swoją porcję, nie zauważyła
listonosza.
- Zdaje mi się - rzuciła zdawkowo w jej kierunku- że przyszła poczta. Chcesz, żebym zobaczyła?
Korespondencja okazała się obfita. Jodi przerzuciła ją pospiesznie. W większości były to białe,
kwadratowe koperty, karty świąteczne do siostry i szwagra, których Barry prawdopodobnie nie
przeczyta. Miała nadzieję, że ta smutna myśl nie przyjdzie Sally do głowy. Znalazła też kopertę z
imieniem siostry, adresowaną znajomą ręką.
W pierwszej chwili chciała ją schować, ale nie lubiła oszukiwać. Była ciekawa, dlaczego David
Griffiths napisał do Sally. Pomału wróciła do jadalni.
Siostra odłożyła na bok kopertę zaadresowaną jedynie jej imieniem i zaczęła otwierać pozostałe.
Jodi wpatrywała się w nią jak urzeczona. W końcu Sally wzięła ostatni list.
- Co się stało? Patrzysz na mnie, jakby to był ładunek wybuchowy. - Na jej twarzy pojawił się
uśmiech.
- Nie wiesz przypadkiem, od kogo to jest? Jodi poczuła, że się czerwieni.
- Czy to czasem nie od Griffa? Może chcesz ją otworzyć?
- Oczywiście, że nie.
Udawała obojętność, kiedy Sally zajęta była czytaniem. Koperta i papier listowy były bardzo
dobrej jakości. Siostra ze śmiechem podała jej list. Treść była krótka: „Mam czas na obiad z
Paniami podczas weekendu". Poniżej podpis i numer telefonu.
- Bezczelność - wymamrotała, ale serce podskoczyło jej do gardła.
- Chcesz, żebym go zaprosiła?
Jodi wzruszyła ramionami, udając całkowitą obojętność.
- Zrób, co chcesz. To twój dom. Sally machnęła ręką rozdrażniona.
- Ale to twoje życie. Mam wrażenie, że jak on się już raz w nim pojawi, nie pozbędziesz się go
łatwo.
-Tak myślisz, siostrzyczko? Nikt nie zmusi do niczego Jodi Knight. Jeśli masz ochotę, zaproś go,
ale to i tak mu nie pomoże. Chodź, mały - zwróciła się do Robina - czas iść na plac zabaw.
- Załatwione - powiedziała Sally, kiedy popijały przedpołudniową kawę. - Jutro wieczorem.
Tym razem Jodi nie udawała, że nie wie, o co chodzi.
- Sądzę, że nie powinnaś teraz brać na siebie dodatkowych obowiązków.
- Wcale nie biorę na siebie obowiązków - odparła spokojnie siostra. - Ty możesz ugotować
obiad. Masz szansę się wykazać.
Jodi uniosła brwi.
- Bardzo ci dziękuję - rzuciła sucho - ale nie mam najmniejszego zamiaru wykazywać się przed
Davidem Griffithsem. Nie boisz się ryzykować? Skąd wiesz, że nie dołożę mu czegoś do
jedzenia? To by go odstraszyło na dobre.
- Podejmę to ryzyko. Jakoś nie widzę cię w roli trucicielki stulecia. A poza tym, wydaje mi się,
że za bardzo się wzbraniasz. No, przyznaj się, on cię intryguje.
- Cóż - powiedziała Jodi - jestem ciekawa, jak daleko się posunie, by wkraść się w moje łaski.
Ale nic poza tym - dodała pospiesznie.
- Co my tu mamy?
Sally zaglądała z zaciekawieniem do wyładowanego po brzegi kosza na zakupy.
- Poczekasz do wieczora - rzuciła Jodi, porywając koszyk błyskawicznym ruchem. - Za karę, że
z nim współdziałasz.
Zawsze lubiła gotować. U siebie w domu regularnie przyjmowała gości. Tym bardziej
przygotowanie tego obiadu nie powinno sprawić jej trudności. Dlaczego więc tak długo męczyła
się nad listą zakupów?
- Siedzisz w tej kuchni bez opamiętania - skarciła ją siostra. - Pomyślałabyś lepiej, żeby się
przebrać. W końcu on przychodzi, żeby ciebie zobaczyć.
- Nie ma pośpiechu. Poza tym, niech mnie bierze taką, jaka jestem. Niech nie myśli, że chcę na
nim zrobić wrażenie.
Popatrzyła obojętnie na kuchenny zegar i zrobiła zabawną minę. Ma pół godziny do przyjścia
Davida Griffithsa.
Kiedy pospiesznie szła do swojego pokoju, jedno spojrzenie do lustra w korytarzu zdradziło jej,
że na zaczerwienionej twarzy ma mąkę, a zwykle gładkie włosy są potargane.
Jodi cieszyło zazwyczaj przyjmowanie gości. Miała towarzyskie usposobienie. Ale teraz czuła
się nieswojo. Nie mogła się powstrzymać od myślenia o nim. Czy jest wolny, by ją uwodzić?
Czego naprawdę chce? I dlaczego ona? Ach, niech to diabli wezmą! Nie ma czasu zastanawiać
się, czym kieruje się David Griffiths.
Gdyby ktoś przyjrzał się jej teraz, pomyślała zadowolona dwadzieścia minut później, nie
zgadłby, że spędziła kilka godzin nad rozgrzaną kuchnią. Miała na sobie ulubioną czarną
sukienkę, prostą i zarazem wytworną. Lśniące blond włosy zaplotła w warkocz i zaczesała do
góry. Była już spokojna i opanowana. Gdy schodziła ze schodów, zadzwonił dzwonek, który, ku
jej niezadowoleniu, spowodował lekki niepokój w żołądku.
- Bądź kochana i otwórz - zawołała Sally z pokoju Tani. - Jest dzisiaj niemożliwa, nie chce się
uspokoić.
Jodi wzięła głęboki oddech, po czym podeszła do drzwi. Wypełnił je olbrzymi bukiet
opakowany w celofan. Spoza niego ledwo było widać Davida Griffithsa.
-To doprawdy niepotrzebne - powiedziała nieswoim głosem. - Nie powinieneś wydawać na mnie
pieniędzy. Ja...
- Nie wydałem - rzucił zagadkowo. - To jest dla gospodyni domu, dla twojej siostry.
Poczuła się głupio. Stanęła z boku, by mógł wejść.
- Sally będzie na dole za moment.
Odwróciła się na pięcie i pewnym krokiem poprowadziła go do pokoju. Przez cały czas czuła, że
idzie tuż za nią. Cała jej poza, której tak sobie gratulowała, ulotniła się, gdy pomyślała o
taksujących ją oczach. Usiadła na sofie i od razu tego pożałowała. Może potraktować jej wybór
jako zaproszenie do tego, by się przysiąść.
Położył kwiaty na małym stoliczku. Teraz, gdy już go nie zasłaniały, mogła mu się przyjrzeć.
Idealnie skrojony garnitur, ciemny tym razem, podkreślał jego postawną sylwetkę.
- Kwiaty nie są dla ciebie - powtórzył, podchodząc do niej - ale to jest.
Podał jej małą, elegancko zapakowaną paczuszkę. Jodi pokręciła głową.
- Ach, nie... Nie mogę... To nie wypada. Ja ciebie prawie nie znam.
- To do niczego nie zobowiązuje - powiedział. - Jeżeli wolisz, potraktuj to jako prezent
przedgwiazdkowy.
- Nie widzę żadnego powodu, żebyś dawał mi prezenty gwiazdkowe teraz albo kiedykolwiek -
odparła. - Prezenty są dla rodziny, bliskich przyjaciół...
- Mam nadzieję, że do świąt będziemy bliskimi przyjaciółmi - dodał spokojnie.
- Nie będziemy. Ja...
- Ach, daj spokój! Gdybym musiał w to uwierzyć, byłbym niepocieszony. Nie cierpię
rozczarowań od czasu, gdy jako mały chłopiec nie dostałem wymarzonego, lśniącego,
czerwonego traktora. Proszę - uśmiechnął się czarująco.
Tak jak się obawiała, usiadł obok i włożył paczuszkę w jej dłoń, zaciskając na niej jej palce.
- Nie biorę tego z powrotem - oświadczył. - Nie chcę być zmuszony do przyznania się, że moja
dziewczyna mi odmówiła.
- Nie jestem twoją...
- Ale będziesz - powiedział z chłodną pewnością. Jodi wstała gwałtownie i położyła paczuszkę
na stoliku obok kwiatów.
- Nie rozpakujesz? - zapytał.
- Może... później.
- Przykro mi, ale to mnie nie zadowala. Kiedy daję komuś prezent, lubię widzieć, jak go otwiera.
Podniósł się również, wziął porzucony prezent i zdarł z niego papier. Jej oczom ukazało się małe
jubilerskie pudełeczko. Otworzył je i podsunął tak blisko, że musiała zajrzeć do środka. Na
miękkiej wyściółce leżała delikatna broszka z półszlachetnego kamienia. Bardzo piękna, a
kształt...
- Jemioła - powiedział, jakby to wyjaśniało wszystko. - Musi wystarczyć, zanim przekonam cię,
byś stanęła ze mną pod prawdziwą. Pozwól mi ją przypiąć.
Zręcznie przypiął broszkę do sukienki. Gdy przez cienki materiał poczuła dotyk jego rąk, co było
nie do uniknięcia, dreszcz przebiegł jej ciało. Przerażona swoją mimowolną reakcją, odsunęła się
pospiesznie i zahaczyła obcasem o dywan. Pewnie by się przewróciła, gdyby nie podtrzymał jej
mocno za ramiona. Znalazła się zbyt blisko, by czuć się swobodnie, a on nie miał zamiaru
zwolnić uścisku. Niezwykłe zielone oczy onieśmielały ją.
Przełknęła nerwowo ślinę. Emanował z niego jakiś zgubny czar. Poczuła bijące od niego ciepło
zmieszane z zapachem drogiej wody kolońskiej. W jego twarzy czaiła się zmysłowość.
Czując zmieszanie dziewczyny, Griffiths uśmiechnął się szeroko, ukazując równe, białe zęby.
Wzmocnił uścisk, jakby chciał przyciągnąć ją do siebie.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi - zawołała wesoło Sally i na widok tej intymnej scenki
zatrzymała się na progu.
Zawstydzona Jodi oswobodziła się z jego ramion. Jej blada zwykle twarz zaczerwieniła się od
gniewu.
- Nalej panu Griffithsowi drinka, Sally - powiedziała z naciskiem. - Obiad będzie gotowy za pięć
minut.
Starała się wyjść z pokoju spokojnie, ale wiedziała, że ani przed siostrą, ani przed Davidem
Griffithsem nie uda się jej ukryć zdenerwowania. Zamknęła drzwi do kuchni i oparła się o nie
czekając, aż łomoczące serce się uspokoi.
Do diabła z tym facetem! Jest tu od paru minut i już zniweczył jej ciężko wypracowane
opanowanie. Musiał pomyśleć, że miała ochotę mu pozwolić... Gdyby Sally nie...
- Domyślam się, że dzisiejszy obiad to twoje dzieło - powiedział Griff wstając, gdy wchodziła z
pierwszą potrawą. - To mi schlebia - ciągnął. - Ja...
- Nie powinno - odparła pośpiesznie. - To jedynie pierwszy dzień nowych porządków. Od dzisiaj
będę gotować wszystkie posiłki. Sally musi więcej odpoczywać.
Zaskoczona siostra uniosła wysoko brwi, ale na szczęście nie zaprzeczyła. Jodi była wściekła,
kiedy stawiała przed nim talerz. Ten facet ma czelność sądzić...!
- Wobec tego mam dzisiaj szczęście, szczególnie jeśli twoja kuchnia jest równie wspaniała jak
ty.
Poczuła, jak rumieniec rozgrzewa jej policzki. Ale zanim zdążyła wymyślić jakąś odpowiedź,
dokończył:
- Z wyjątkiem twojego stosunku do mnie. To pozostawia wiele do życzenia, nie sądzisz? Jestem
jednak pewny, że to można naprawić. W głębi duszy jestem przekonany, że mnie lubisz.
Uśmiechnął się czarująco, a w jego zielonych oczach pojawiły się iskierki. Sally zakrztusiła się,
ale, po krótkim spojrzeniu na napiętą twarz siostry, zdecydowała się rozpocząć akcję ratowniczą.
- Zawsze pracowałeś dla rodzinnej firmy, Griff? - zapytała.
- Po ukończeniu uniwersytetu. Do niedawna kierowałem naszymi oddziałami za granicą.
Wróciłem na Oxford Street dopiero sześć miesięcy temu. Jodi przypuszczalnie mówiła ci, że
jestem tam dyrektorem, ale interesuje mnie głównie dział mody. Sądzę, że powinniśmy go
rozwinąć.
-Jodi też związana jest z modą - powiedziała Sally.
Wydawała się zadowolona z tego zbiegu okoliczności.
- Ma swój butik.
- Spółkę partnerską - poprawiła ją siostra i dodała nieco sarkastycznie: - To oczywiście jedynie
skromne przedsięwzięcie w porównaniu z potęgą Griffithsów.
- Cóż, wszyscy od czegoś zaczynaliśmy - skomentował uprzejmie.
Sama jest sobie winna, że sprowokowała tę odpowiedź. Nic na to jednak nie mogła poradzić. W
rzeczywistości jej butik zaczął wyrabiać sobie markę. Miały wierną klientelę i oferty od dużych
firm pragnących wykupić ją i Lucindę.
Na szczęście Sally ponownie skierowała rozmowę na temat jego pracy. Nie potrzebował zachęty.
Mówił szybko i płynnie. Opowiedział szereg zabawnych anegdot o życiu wielkiego domu
handlowego. Parę razy Jodi złapała się na głośnym śmiechu, ale w pewnej chwili przyszła jej do
głowy otrzeźwiająca myśl. Bez wątpienia jakiś jego przyszły słuchacz dowie się o ich spotkaniu
w grocie.
Gdy usadowili się w saloniku przy poobiedniej kawie, kwilenie z góry poderwało Sally na równe
nogi.
- Ja pójdę - zaproponowała pospiesznie Jodi wstając, ale siostra zatrzymała ją ruchem ręki.
- Lepiej, żebym ja poszła. Spodziewałam się tego. Wydaje mi się, że Tani wyrzyna się następny
ząb.
Zostawiona sam na sam z Davidem Griffithsem, w pokoju oświetlonym jedynie przez małe
lampki i płomień z kominka, Jodi poczuła się nieswojo. Niepokoiły ją własne, nie znane dotąd
reakcje na jego obecność. Zauważyła, że jest bardzo atrakcyjnym mężczyzną. Była świadoma, że
się jej przygląda. Starała się unikać jego wzroku. Odwróciła głowę, by ukryć twarz w cieniu.
- Nie ugryzę cię - powiedział nagle, przerywając ciszę. - Jesteś piękna, ale uśmiech dodaje ci
życia i ciepła. Wiesz - wstał z fotela i przybliżył się do niej - nie doświadczyłem jeszcze takiej
niezwykłej piękności jak twoja.
Wygląda na mężczyznę, który miał mnóstwo kobiet w życiu, pomyślała Jodi. Podbudowała swój
słabnący opór myślą, że jest prawdopodobnie wiecznym kawalerem w typie „kochaj je i rzuć".
Usiadł obok niej na sofie. Zażenowana próbowała się trochę przesunąć, ale on zauważył jej
instynktowną ucieczkę.
- Nie odsuwaj się - poprosił łagodnie. Zatrzymał ją, dotykając dłonią jej ramienia.
- Nie uciekaj ode mnie. Niech ci się dobrze przyjrzę. Dotychczas łapałem przelotne, zwodnicze
wrażenia, jak miraże na pustyni dla spragnionego człowieka, nie dające zaspokojenia.
Jodi pomyślała, że bez wątpienia umie ładnie mówić. Przypuszczalnie praca nauczyła go prawić
komplementy kobietom, by poprawić im samopoczucie. Sama nie lubiła mówić klientkom, że
wyglądają wspaniale w czymś, w czym wyraźnie było im nie do twarzy. Miała zawsze wielki
szacunek dla prawdy.
Nagle ujął ją pod brodę i odwrócił jej twarz w stronę światła padającego z kominka. Nachylił się,
przyglądając się jej z bliska. Doświadczenie to nie było nieprzyjemne, w przeciwieństwie do
tego, co zdarzało się jej odczuwać przy kontaktach z innymi mężczyznami.
- Tak, niezwykłe - powtórzył - urocze, mądre, nie dające spokoju piękno. Przynajmniej mnie nie
daje spokoju od pierwszej chwili, kiedy cię zobaczyłem.
- Nawet kiedy powiedziałeś, że jestem awanturnicą? - nie omieszkała mu przypomnieć.
Uśmiechnął się, ale nie pozwolił odwrócić swojej uwagi.
-I te twoje szare oczy. Niczego nie zdradzają, nawet twoich myśli. Mam wrażenie, że jesteś
gdzieś daleko, nieuchwytna. Gdzie jesteś, Jodi? Nie staraj się mi umknąć, pozwól mi cię poznać
- głos uwiązł mu w gardle.
- Opowiadasz... opowiadasz brednie - zaczęła niepewnie. - To... to jest żargon, prawda? Żargon
sprzedawcy. Twój sposób na kobiety. Na mnie to nie działa.
- Może dlatego, że nie powiedział ci tego odpowiedni mężczyzna, albo nie mówił szczerze.
Kiedyś przyzwyczaisz się do mnie i do moich komplementów. Polubisz to tak, że pewnego dnia
nie będziesz mogła bez tego żyć. Twoje zmysły będą do tego tęsknić. Teraz są uśpione, prawda?
- Nie - zaprzeczyła.
Oswobodziła brodę zirytowana, że tak długo pozwoliła mu na nadmierną poufałość. Nie
podobała się jej sugestia, że odczuwa brak mężczyzny w swoim życiu.
- Mam wielu przyjaciół, również mężczyzn - oznajmiła.
To prawda. Ma kolegów, których zna od lat i z którymi czuje się bezpiecznie. Nie szuka
bliższego związku. Spotykać się z kimś nowym znaczyłoby przejść przez wszystkie
nonsensowne etapy randek, obustronnego zdobywania zaufania, przekonania, że trzeba się
pokazać jedynie z najlepszej strony. A potem, gdy już czujesz się z nim swobodnie, myślisz, że
go znasz i możesz mu zaufać, przychodzi rozczarowanie.
- Wszyscy kogoś szukamy - nalegał. - Czy przyznajemy się do tego, czy nie.
- Mów za siebie - odburknęła. - Ty może nie wiesz, czego chcesz, ja wiem.
Boże, nie była zwykle tak ostra. Ale sam jest sobie winien. Nie potrafi przyjąć do wiadomości,
że nie jest nim zainteresowana.
- Wiem, czego chcę - powiedział i dodał z naciskiem - wiem również, czego chcę teraz.
Jej serce zabiło gwałtownie.
- Wobec tego proponuję - rzuciła przymilnie - byś przypomniał sobie czerwony traktor i
przygotował się na następne rozczarowanie.
Zaniemówił. Trwało to tak długo, że pomyślała, iż w końcu dała mu radę. Nadal jednak patrzył
na nią badawczo. Wstała raptownie.
- Na miłość boską, przestaniesz mi się przyglądać?! Kiedy się podniosła, on również wstał.
Pokręcił powoli głową.
- Mówią, że pozory mylą, a ty nie wyglądasz na zacietrzewioną feministkę. Powiedz mi, co masz
przeciwko mężczyznom?
Do diabła! Skąd ma tak niesamowity talent ustawiania jej bez przerwy na pozycji obronnej? I
dlaczego miałaby się przejmować, że uważa ją za niekobiecą? A jednak nie jest to jej obojętne.
- Nie mam nic przeciwko wszystkim mężczyznom - wyjaśniła. - Jedynie przeciwko niektórym.
Szczególnie nie lubię aroganckich i zarozumiałych.
Uniósł brwi.
- I tak mnie widzisz?
- Dziwisz się? - zapytała rozżalona. - Dałam ci do zrozumienia tak jasno i grzecznie, jak potrafię,
że nie jestem zainteresowana. Ale ty...
- Ach, Jodi, bądź trochę bardziej swobodna! Życie jest za krótkie. Dlaczego nie chcesz się trochę
rozluźnić? - powiedział, głaszcząc jej ciasno spleciony warkocz. - Kiedy zobaczyłem cię
pierwszy raz, twoje włosy swobodnie spadały ci na ramiona. Masz włosy, w których mężczyzna
chętnie zanurzyłby twarz.
- Proszę cię. - Czuła, że ogarnia ją dziwna słabość.
- Nie, ja...
- Możemy się świetnie bawić, ty i ja - ciągnął dalej.
- Nie przekonasz mnie, że pod tą obrażoną godnością nie kryje się pragnienie radości życia. Nie
uwierzę w to, poznawszy twoją siostrę.
- Oczywiście, że tak. Ale nie lubię, gdy się ze mnie kpi.
- Myślisz, że ja to właśnie robię? - zapytał łagodnie, wpatrując się w jej twarz. - Wydaje mi się
teraz, że tak myślisz, ale mylisz się. Naprawdę chcę cię poznać, Jodi. Może zaczęliśmy ze złej
strony?
Ujął jej rękę w ciepły uścisk.
- Może powinniśmy zacząć od początku? -Ja... słuchaj - powiedziała pośpiesznie, starając
się bezskutecznie oswobodzić dłoń i zachować spokój.
Muszę ci wyjaśnić, muszę ci uświadomić, że... cokolwiek masz na myśli, ja nie...
- Nadal uciekasz - westchnął. - Słuchaj, Jodi, jeżeli tak wolisz, możemy być po prostu tylko
dwojgiem ludzi, którzy lubią swoje towarzystwo. Obiecuję ci przyjemne spędzenie czasu, jeżeli
masz ochotę.
Powrót Sally wybawił ją z kłopotu. Zbyt wolno jednak wysunęła dłoń i w rezultacie napotkała
domyślne spojrzenie siostry.
- Tania zasnęła, dzięki Bogu. - Sally usiadła zmęczona na krześle, powstrzymując się od
ziewnięcia. - Przepraszam, że byłam tak długo, ale sama przysnęłam na chwilę. Mam nadzieję,
że Jodi zajęła się tobą - zwróciła się do Griffithsa.
Uśmiechnął się zwycięsko.
- Może nie tak bardzo, jakbym chciał. Jesteś zmęczona -dodał. - Nie powinienem nadużywać
gościny.
Nachylił się i wziął jej dłoń.
- Naprawdę spędziłem bardzo przyjemny wieczór i chciałbym się zrewanżować. Czy mogę was
kiedyś zaprosić na obiad?
- Dziękuję, ale nie. Nie wychodzę teraz zbyt często, za blisko jest mój wielki dzień. Ale zabierz
Jodi, ona...
- Ja absolutnie nie mogę - zareagowała szybko dziewczyna. - Jestem tu, by dotrzymać ci
towarzystwa. Ja...
Sally bez trudu rozwiązała problem.
- Z pewnością znajdę kogoś na jeden wieczór, żeby zaopiekował się dziećmi, gdybym poszła
rodzić.
- Więc, Jodi? - wpatrywał się w nią pytająco. To nie w porządku. Nie powinna do tego dopuścić.
Wiedziała przecież, że David Griffiths może być bardzo niebezpieczny. Jest mężczyzną
zdecydowanym. Lubi postawić na swoim. Mimo to zgodziła się.
-I czemu jesteś tak zadowolona z siebie? - zapytała siostrę, kiedy zamknęły się za nim frontowe
drzwi.
- Ponieważ miałam co do niego rację. Jest miły. Chyba jeden z milszych mężczyzn, jakich
dotychczas poznałyśmy.
Miły?
Jodi zmarszczyła nos. Chociaż sama niechętnie przyznawała, że jest atrakcyjny, pomyślała, że
Sally mogłaby wyszukać mniej pospolite określenie.
- Tak, i nienudno miły. Poza tym naprawdę mu się podobasz. To widać.
- Jeszcze jedna przyczyna, by się nie angażować.
- Jodi Knight! - ton głosu Sally był wyjątkowo ostry. - Czasami mam ochotę potrząsnąć tobą.
Tuzin przystojnych mężczyzn przechodzi samych siebie, żeby być z tobą. Zainteresował się tobą
najprzystojniejszy z nich wszystkich, a ty dajesz mu jedynie zimną odprawę. Tymczasem ja
potrzebuję tylko jednego mężczyzny, by był przy mnie, i co z tego?
Jej głos się załamał. Jodi podbiegła do niej.
- Och, Sal, tak chciałabym ci pomóc. Dlaczego nie poznałaś kogoś, kto byłby pod ręką cały
czas? Kogoś takiego jak Griff. On jest taki...
Zatrzymała się uświadamiając sobie, co powiedziała i co nieomal ją zdradziło.
- Tak czy inaczej - dodała szybko, zanim siostra zdążyła zrobić jakąś uwagę - nie należy ci się
całe to zamieszanie, na jakie cię narażam.
Griff zadzwonił dwa dni później, kiedy Jodi zaczęła już podejrzewać, że zrezygnował ze swoich
planów wobec niej. Często o nim myślała i to ją niepokoiło.
Ach, to ty! powiedziała i w tej samej chwili ogarnęła ją złość.
Była rozgoryczona, że tak długo zwlekał, by do niej zadzwonić.
- Czy możesz zjeść dzisiaj ze mną obiad? - zapytał i dodał: - Przyjadę po ciebie o ósmej. Lubisz
tańczyć? Po obiedzie...
- Nie mogę być tak długo poza domem - rzuciła pospiesznie. - Gdyby Sally...
- Ach, to można załatwić.
Po tej zaszyfrowanej uwadze powiesił słuchawkę. Gdy przyjechał wieczorem, zrozumiała, co
miał na myśli.
- Punktualnie o ósmej - powiedział, gdy otworzyła drzwi. - Widzisz, jak zależy mi, żeby zrobić
dobre wrażenie? Zwłaszcza że nie należę do najpunktualniejszych mężczyzn, co pani Monkton
może potwierdzić.
Zobaczyła, że towarzyszy mu kobieta w średnim wieku, którą przedstawił jako swoją sekretarkę.
- Pani Monkton chętnie zostanie z twoją siostrą tak długo, jak będzie to konieczne - oświadczył,
kiedy po dokonaniu prezentacji jego towarzyszka rozmawiała z Sally. - Ma też czym wrócić do
domu.
Jego zdecydowanie wprawiło Jodi w osłupienie.
- Ty... - zaczęła, ale nie pozwolił jej skończyć.
- Nie kłopocz się podziękowaniami - powiedział wesoło. - Zrobiłem to przede wszystkim dla
Aggie. Kilka lat temu owdowiała. Co prawda dnie ma zajęte pracą, ale przypuszczam, że
wieczorami czuje się czasami samotna.
Oburzanie się w obliczu jego szczerej troski o sekretarkę było niemożliwe.
- No cóż - wymamrotała - jeżeli Sally nie ma nic przeciwko temu.
Wiedziała, że w jego pojęciu sprawa była już załatwiona. Całą uwagę skoncentrował teraz na
niej, a jego błyszczące, zielone oczy lustrowały ją długo i powoli.
- Wyglądasz absolutnie oszałamiająco - powiedział zduszonym głosem.
Wolałaby, żeby jej starania nie były dla niego tak oczywiste. Sukienka, jej własne dzieło,
wydawała się teraz zdecydowanie zbyt prowokacyjna. Spojrzenie Griffa mówiło wyraźnie, że
zauważył jej obcisły fason i głęboki dekolt. Może pomyśleć, że ubrała się, by go wabić. Jego
słowa potwierdzały, że rozważał, jak to wykorzystać.
- Dziękuję - odparła sztywno. Zrobił kwaśną minę.
- Nie wolno mi nawet powiedzieć ci komplementu?
-Ja... przepraszam, nie chciałam, żebyś zrozumiał... Obawiam się, że przyzwyczajona jestem do
ludzi, którzy mówią jedno, a myślą co innego.
- Ludzie to znaczy mężczyźni? - zapytał. Kiedy przytaknęła, dodał:
- Mówię, co myślę, nie mniej, nie więcej. Jedna rzecz, z jakiej jestem dumny, to surowy
szacunek dla prawdy. Powiedziałem, że wyglądasz oszałamiająco i tak wyglądasz. Nie widzisz,
jaki jestem oszołomiony?
Kiedy udał reakcję, jaką opisał, Jodi nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Przepraszam - powiedziała raz jeszcze, ale tym razem szczerze. - Davidzie, ja...
- Och, chyba możesz już teraz mówić do mnie Griff? Jakoś nigdy nie czułem się Davidem.
- Dlaczegóż to? - zapytała zdziwiona.
Nie przyszło jej nigdy do głowy, by zastanawiać się, czy jej imię do niej pasuje.
- Zbyt poważne - odpowiedział natychmiast. - Mam osiemdziesięcioletniego wujka Davida,
który, nawet kiedy byłem chłopcem, wydawał mi się okropnie stary.
- Nikt nie mógłby oskarżyć cię o powagę - zgodziła się chętnie.
- Więc będzie Griff? Kiedy przytaknęła, dodał:
- Dobrze! To jest już pewien postęp.
Nie zastanawiała się do tej pory, gdzie Griff zabierze ją tego wieczoru. I chybaby nie zgadła.
Żadna intymna, słabo oświetlona ekskluzywna restauracyjka z maleńkim parkietem, na którym
tańczenie jest tylko przykrywką dla przytulania. Zamiast tego duży ośrodek wypoczynkowo-
restauracyj-ny, wyposażony w olbrzymią salę balową, gdzie właśnie odbywała się dyskoteka.
Jodi nie była pewna, czy poczuła ulgę, czy też rozczarowanie, gdy nie zbliżyli się do siebie w
tańcu bardziej niż na wyciągnięcie ręki.
- Muszę przyznać - powiedziała podczas krótkiej przerwy, śmiejąc się bez tchu - że nie
podejrzewałam cię o takie upodobania.
- Dlaczego nie? Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu?
Odniosła wrażenie, że gdyby miała, był przygotowany na porwanie jej gdzie indziej. Pokręciła
głową.
- Jeżeli o mnie chodzi, lubię każdy rodzaj tańca. Ale myślałem, że to... - wskazał na szaleńczo
wirujące pary - będzie bezpieczny wybór na pierwszą randkę.
- Bezpieczny? - zapytała nieostrożnie. -Tak.
Uśmiechnął się i od razu wiedziała, że szykuje się coś kłopotliwego.
- Znam własną słabość i trzymanie cię blisko na parkiecie to zdecydowanie za wiele dla mojej
samokontroli.
Kiedy samochód zatrzymał się przed domem w Hampstead, Griff odwrócił się do Jodi i ujął jej
twarz w dłonie.
- Cóż to - upomniał ją, gdy próbowała się odsunąć. - To jest jedynie podziękowanie za wieczór.
Naprawdę było mi przyjemnie.
Mnie też, pomyślała, chociaż nie przyznałaby się do tego otwarcie za nic na świecie. Jakby bał
się ją wystraszyć, zniżył głowę powoli, jedynie tak blisko, by musnąć ustami jej usta. Uczucie,
które spłynęło na nią pod wpływem tego dotyku, było niezwykłe. Maleńkie dreszcze rozkoszy
przeniknęły całe jej ciało. Wiedział, że jest pod jego wpływem, czuła to. I spodziewała się, że,
mając nad nią przewagę, posunie się dalej. Ale, ku jej zdumieniu, cofnął głowę.
- Dobranoc, Jodi - powiedział.
Nie zaproponował nawet, że odprowadzi ją do drzwi, chociaż wiedziała, że czeka, aż wejdzie
bezpiecznie do środka. Gdy szła po schodach, drżały jej nogi. To ona chciała, by pocałunek trwał
dłużej. Było to zupełnie nielogiczne i zamieniało w farsę jej wcześniejsze zapewnienia, że nie
interesuje się Davidem Griffithsem.
-Jodi?
Głos Sally przypomniał jej, że nie zakomunikowała o swoim powrocie. Odwróciła się
niechętnie. W tej chwili nie miała ochoty na rozmowę.
- Wszystko w porządku? Spędziłaś przyjemnie czas?
Siostra wyglądała na zmęczoną, ale Jodi podejrzewała, że nie położy się, zanim nie zaspokoi
swojej ciekawości. Świadoma obecności sekretarki Griffa,która właśnie zbierała się do wyjścia,
nie zamierzała powiedzieć nic ponad formalne:
- Tak, dziękuję.
Jeśli sądziła, że uniknęła przesłuchania, była w błędzie. Gdy tylko zamknęły się drzwi za panią
Monkton, Sally weszła do jej sypialni.
- Czas, żebyś już spała - powiedziała znacząco Jodi. - Pani Monkton miała się tobą opiekować.
Nie musiałaś jej towarzyszyć.
- Nie chciałam zostawiać jej samej - wyjaśniła Sally. - Poza tym jest dobrym kompanem.
Szkoda, że nie słyszałaś, jak wychwalała Griffa. On wygląda na bardzo przyzwoitego człowieka.
Więc - usiadła na skraju łóżka - jak było?
- Jak każda randka. Jedliśmy, rozmawialiśmy, trochę tańczyliśmy.
- Pocałował cię?
Sally niecierpliwie czekała na odpowiedź. Jodi mimo woli zachichotała. Przypomniała sobie,
jak, jako nastolatki, siedziały do rana porównując swoje zapiski. Już wtedy bardzo się różniły.
Romantyczna Sally, urodzona gospodyni, nie mogła się doczekać zaręczyn i ślubu, zestawiając
swoje imię z nazwiskiem aktualnego chłopca. Jodi natomiast zawsze traktowała swoje
znajomości luźno, mówiąc otwarcie, że nie zamierza wychodzić za mąż przed trzydziestką.
„Chcę najpierw być kimś, być sobą, a nie czyjąś żoną" - powtarzała często. A od czasu
doświadczenia z Rod-neyem jeszcze silniej postanowiła bronić swojej niezależności.
- Nie można tego nazwać pocałunkiem - powiedziała teraz. - Raczej muśnięciem ust.
Być może, mówił jej wewnętrzny głos, ale jeżeli „muśnięcie" potrafiło wywołać taki skutek, jaką
burzę może spowodować prawdziwy pocałunek?
ROZDZIAŁ TRZECI
- Kiedy masz następną randkę? - zapytała Sally, a na widok zmieszanej miny siostry dodała z
wyrzutem: - Nie wiesz? Niczego nie ustaliliście?
Dopiero teraz Jodi uświadomiła sobie, że Griff nie wspomniał o ponownym spotkaniu.
Dlaczego? To nie ma znaczenia, powiedziała sobie zaraz. Wydało się jej to jednak dziwne. Może
należy do mężczyzn, których bawi zdobywanie i tracą zainteresowanie, gdy zdobycz wpadnie w
sidła. To podejrzenie było nieprzyjemne.
- Nie sądzę, że się z nim zobaczę - odpowiedziała od niechcenia. - Nigdy nie miałam zamiaru
widywać go regularnie.
Przebiegł po niej dziwny dreszcz.
- Zrobiło się tak zimno - zmieniła temat. - Jest szansa na śnieżne święta. Robin byłby taki
szczęśliwy!
Spała gorzej niż zwykle. Gdy myśli o Griffie nie przeszkadzały jej zasnąć, to powracał do niej
we snach. Obudziła się około wpół do szóstej rano. Przez szparę w zasłonach przenikało dziwne
światło. W pokoju było bardzo zimno. Wstała i podeszła do okna. Światło księżyca odbijało się
od śnieżnych zasp. Widok uliczki w Hampstead przypominał starą kartkę świąteczną. Dziewiczo
biały śnieg leżał ciężko na dachach i przykrywał parapety okien. Do pełnego obrazka brakowało
tylko koni, dorożki i pulchnego drozda. Śnieg nadal padał grubymi, mokrymi płatkami.
Powietrze było lodowate.
Drżąc z zimna Jodi zamknęła okno, zasunęła zasłony i weszła z powrotem pod kołdrę.
Wydawało jej się, że minęło zaledwie parę sekund, kiedy, zbudzona nagłym hałasem, poderwała
się z łóżka. Czyżby śnieg spadł z dachu? Chyba za wcześnie na odwilż. Spojrzała na zegarek.
Dochodziła szósta. Rozsunęła zasłony i odskoczyła przestraszona od okna. Coś uderzyło w
szybę, tuż koło jej twarzy. To była śnieżka. Kto, u diabła...?! Otworzyła ostrożnie okno i
wyjrzała do ciemnego ogrodu. Na białym tle dostrzegła wysoką sylwetkę. Powinna była
zgadnąć.
- Nareszcie! - zawołał znajomy głos. - Myślałem, że będę musiał zabawić się w Romea i wspiąć
się na balkon.
- Nie mam balkonu - zauważyła. - I co, u diabła, robisz tutaj o tak nieludzkiej godzinie?! Skąd
wiedziałeś, że to mój pokój?
- Obserwacja. Często wstaję o tej porze - powiedział wesoło. - Ubóstwiam poranki, szczególnie
takie jak dzisiaj. A ty?
- Niespecjalnie - odparła Jodi - i nie o tej porze roku.
Lodowate powietrze przenikało jej flanelową piżamę. Już miała się cofnąć, kiedy Griff krzyknął:
- Poczekaj, Julio! Nie odchodź! Kiedy będziesz gotowa?
- Gotowa do czego?
- Krótkiego spaceru po śniegu. Nie sądzisz, że jest coś bardzo podniecającego w dziewiczej prze-
strzeni? Być pierwszą osobą, która stawia kroki na nieskazitelnej...
- Idź sobie! - rzuciła pół żartem, pół serio. - Nie wstaję przynajmniej przez następne dwie
godziny.
- Ty śpiochu! W ciągu dwóch godzin to wszystko zamieni się w błoto rozdeptane przez
mleczarzy, roznosicieli gazet i listonoszy. No chodź! Jeśli nie wyjdziesz - zagroził - będę śpiewał
arie pod twoim oknem. Sąsiedzi mogą być z tego niezadowoleni.
Roześmiała się. Poranne powietrze wydało jej się nagle nie tak zimne, a spacer po śniegu bardzo
kuszący.
- Wygląda na to, że nie pozwolisz mi spać.
- Wspaniale! Ile czasu potrzebujesz?
- Dziesięć minut.
- Pięć.
Kazała mu czekać piętnaście, zanim otworzyła drzwi. Nie wszystko będzie tak, jak on chce.
Pomimo chłodnego poranka silna dłoń, która złapała ją i pociągnęła raptownie, była ciepła jak
piec. Zdziwiona Jodi zatrzymała się przy furtce.
- Gdzie masz samochód? - spytała.
- Pod domem kolegi. Zatrzymałem się u niego na noc. W miasteczku, pamiętasz?
- Dokąd idziemy?
- Aż do Heath.
- Jesteś szalony! - zawołała. - Wiesz o tym przynajmniej?
-Jeżeli tak, to twoja wina. Od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem, ogarnęło mnie szaleństwo.
Powiedział to tak zwyczajnie, że uwolniła się od wszelkich obaw.
Zaczęło świtać. Rozległa przestrzeń Heath była iskrząco i dziewiczo biała. Na skrzypiącej
powierzchni dały się zauważyć tylko ślady ptasich nóżek. Widok tego nieskazitelnego śniegu był
tak pociągający, że Jodi poddała się nagłemu impulsowi.
- Teraz - powiedziała - wezmę odwet za zbudzenie mnie o tak nieludzkiej porze.
Zaczęła lepić lodowaty śnieg. Nie bawiła się w śnieżki od dzieciństwa. Wówczas była nie do
pobicia. Griff podjął wyzwanie. Nie ustępował jej zręcznością. W końcu, śmiejąc się, ogłosili
rozejm.
- Jestem wykończona. Muszę już wracać i pomóc przygotować śniadanie dla dzieci.
Griff spojrzał na zegarek.
- A ja muszę dostać się do miasta.
- Chyba nie będziesz prowadził? - zapytała, zaskoczona swoim niepokojem o niego.
- Nie, pojadę metrem.
- Spóźnisz się - zauważyła, po czym dodała złośliwie: - Ale przypuszczam, że dyrektor może
sobie na to pozwolić.
- Zasługujesz na surową karę za tę zjadliwą uwagę - powiedział groźnie.
- Tylko nie śnieżki - błagała Jodi. - Jestem całkiem przemoczona.
- Sama zaczęłaś. Miałem jednak na myśli coś cieplejszego.
Zanim zdążyła się zorientować, o co mu chodzi, była w jego ramionach. Mogła się uwolnić, ale
nie zrobiła tego. Jego usta były równie zimne jak jej, ale kiedy ich wargi się spotkały,
wytworzyło się pomiędzy nimi słodkie ciepło. Jodi drżała, ale tym razem nie z zimna. Odsunęła
się zaraz, zaniepokojona swoją reakcją. Jej ciało mówiło, że pragnie, by pocałunek trwał. Ale jej
poczucie niezależności zostało znowu zagrożone.
Griff przyglądał się jej figlarnie. Miała cichą nadzieję, że nie zauważył jej zmieszania.
- Jaka szkoda, że nie mogę zostać cały dzień - powiedział. - Ale niestety...
- Nic nie szkodzi - odparła, tłumiąc żal, że ich spotkanie dobiegło końca. - Nie mam czasu na
dziecinne zabawy przez cały dzień.
- Czy ostatnią chwilę też nazywasz dziecinną zabawą? - spytał.
- Oczywiście! To jedynie część zabawy. Nic poważnego.
- Ach tak!
Przyjrzał się jej badawczo. Nie powiedział nic więcej i ruszyli w powrotną drogę.
- Masz zwyczaj zawsze pojawiać się niespodziewanie? - Jodi przerwała milczenie.
- Tylko wtedy, gdy chcę kogoś zaskoczyć. Kogoś - dodał znacząco - kto upiera się, by nie
traktować mnie poważnie.
To przypuszczalnie dlatego, pomyślała, gdy zostawił ją przed domem Sally, znowu się z nią nie
umówił. Nie ma wątpliwości, że zjawi się nie wiadomo kiedy. Następnym razem nie może
jednak pozwolić, by ją tak łatwo przekonał. Dawniej potrafiła zniechęcić nawet najcierpliwszych
mężczyzn. Dlatego teraz dziwiło ją, że tak szybko ulega Griffowi.
Każdy dźwięk telefonu i dzwonka do drzwi wzbudzał w niej niepokój. Jak to się mogło stać?
Przecież nie zależy jej na nim. Czyżby? Ona? Jodi, którą odrzuceni mężczyźni nazywali zimną i
nieczułą? Nie, to niemożliwe. Nie dopuści do tego. Nie da się ponownie zranić.
Jej niecodzienne zachowanie dawało Sally dużo satysfakcji.
- Wiedziałam od początku - powiedziała - że Griff jest inny.
- Inny? - zapytała podejrzliwie Jodi.
- Ma dużo silniejszą osobowość - wyjaśniła siostra. - Jego poprzednicy poddawali się zbyt łatwo.
- Bzdura. Byli po prostu realistami. Wiedzieli, że nie zamierzałam traktować ich poważnie.
Zresztą Griffa też nie traktuję poważnie.
- Nie jestem taka pewna - zagadkowo powiedziała Sally. - Co prawda często powtarzałaś, że nie
wyjdziesz za mąż przed trzydziestką, ale pozwól sobie przypomnieć, że ta szczęśliwa data się
zbliża.
- Miej litość! - śmiała się Jodi. - Zostało mi jeszcze pięć lat.
Sally pokiwała głową.
- Mogłam w to wszystko wierzyć kiedyś, ale teraz, kiedy zjawił się Griff, jestem przekonana, że
dni twojej wolności są policzone. Pomyśl tylko - snuła dalsze rozważania - gdybyś wyszła za
Griffa, nie potrzebowałabyś Lucindy jako wspólniczki i nie musiałabyś się martwić o pieniądze.
Miałabyś wsparcie bogatego męża.
Jodi patrzyła na nią z niedowierzaniem.
- Sally! - zaprotestowała. - Chyba mnie znasz. Nawet gdybym wyszła za mąż, za kogokolwiek,
nie mówię akurat o Griffie, chciałabym mieć własny biznes. Nie chcę się tym tylko bawić, jak
Lucinda.
Rozmowa ta przypomniała jej, że najwyższy czas wybrać się do butiku, żeby sprawdzić, jak idą
interesy. Pojechała w piątek rano. Metro w kierunku West Endu było zatłoczone po brzegi. Przez
większą część drogi musiała stać. W rezultacie, kiedy dojechała na Oxford Street, była zmęczona
i zirytowana, a wiadomości, jakie czekały na nią w butiku, nie poprawiły jej nastroju.
- Co za szczęście, że przyszłaś - powitała ją z wyraźną ulgą Betty, jedna ze sprzedawczyń. -
Miałam do ciebie zadzwonić, gdybyś dzisiaj się nie pojawiła.
Podała jej list.
- Przyszedł dziś rano. Powiedziałaś, żeby otwierać pocztę.
Jodi potaknęła i przeczytała pospiesznie krótki tekst. List był od Lucindy i potwierdzał jedynie
jej wcześniejsze podejrzenia. Wspólniczka czuła się zmęczona „bawieniem się w sklep".
Spotkała przystojnego instruktora narciarskiego i zamierza zostać w Szwajcarii. Betty
zaniepokojona była ostatnim akapitem listu.
„Zaproponowałabym ci, żebyś mnie wykupiła, ale to nie ma tak naprawdę sensu. Tatuś
powiedział mi, że Goodbodys zostaną wykupieni przez większe przedsiębiorstwo. Przypuszcza,
że nowi właściciele nie odnowią nam dzierżawy".
- Słyszałyście coś o tym? - Jodi zapytała sprzedawczynie.
- Ani słowa. Co zrobisz?
Było jasne, że dziewczęta martwią się o swoją pracę.
- Najpierw zadzwonię do ojca Lucindy. Jeżeli on nie wie nic więcej, skontaktuję się z
pośrednikami Goodbodys.
Obydwie rozmowy telefoniczne niczego nie wyjaśniły. W drodze powrotnej do Hampstead Jodi
kipiała. Ojciec Lucindy był życzliwy, ale teraz, kiedy córka nie jest już zaangażowana w interes,
nie wydawał się tym zbyt zainteresowany. Pośrednicy, kiedy w końcu udało jej się do nich
dodzwonić, unikali odpowiedzi. Sprawa nie została zakończona i nie mieli prawa przekazywać
żadnych informacji. Oświadczyli, że dowie się we właściwym czasie, kim są nowi dzierżawcy i
jakie mają plany dotyczące budynku.
Niedługo upływa termin dzierżawy, a nowy właściciel może nie chcieć jej przedłużyć. Im więcej
o tym myślała, tym bardziej czuła się zaniepokojona. Czekanie na dobre wieści było trudne do
zniesienia, ale czekanie na złe...
Pomimo wysiłków siostry, zły humor Jodi trwał przez całą sobotę. Nie była wcale w lepszym
nastroju w niedzielę rano, kiedy zadzwonił dzwonek i poszła otworzyć drzwi. Sally została w
łóżku, co było do niej niepodobne. Tania spała grzecznie w łóżeczku obok. Nie było za to
widoków na spokój dla Jodi, gdyż rozbudzony już i podekscytowany Robin prosił ją, by
pomogła mu ulepić bałwana.
- Jak umyję głowę i ubiorę się - odpowiadała na jego bezustanne prośby. Była w szlafroku,
mokre włosy opadały jej na ramiona.
- Nigdy nie dajesz szansy, by dzień się rozpoczął, zanim przyjdziesz z wizytą? - zapytała Griffa
rozdrażniona.
- Chciałem być pewien, że cię złapię - wyjaśnił, otrzepując śnieg z butów.
- Rzeczywiście mnie złapałeś - powiedziała sarkastycznie, wskazując na swój szlafrok.
Nie chciała, by ją widział w takim stanie. Włosy jak u zmokłej kury, ani śladu makijażu.
- Cóż to takiego ważnego, że musiałeś mnie złapać?
- Nasze święto, rzecz jasna.
Był już w przedpokoju, więc się cofnęła. Czuła się zbyt niepewna bez zbroi i barw wojennych,
jak mawiała Sally. Musiała się chyba przesłyszeć.
- Nasze co? - powtórzyła.
- Nasze święto, nie pamiętasz? - uśmiechnął się. - Spotkaliśmy się po raz pierwszy dwa tygodnie
temu. Sądzę, że powinniśmy to uczcić.
- Co za absurd - powiedziała niepewnie. - Dwa tygodnie nic nie znaczą, a poza tym my...
- Dwa tygodnie nie znaczą nic albo znaczą wszystko - oświadczył z naciskiem. - Zależy, jak na
nie spojrzysz i jak je wykorzystasz.
- No cóż, marnujesz swoje - odparła szybko, ale nawet dla niej samej nie zabrzmiało to
przekonująco.
- Nie powiedziałbym. Myślę, że zrobiliśmy całkiem niezły postęp w naszym związku.
- Nie jesteśmy w żadnym związku. A teraz, jeżeli pozwolisz, chciałabym zająć się tym, co mam
do zrobienia. Na przykład ubrać się. Jest za zimno, żeby stać tutaj i się sprzeczać.
- Dobrze. - Ku jej osłupieniu, ruszył w kierunku saloniku. - Mogę poczekać.
- Ciociu! - milczący dotąd Robin odwrócił jej uwagę. - Ulepimy bałwana?
- Oczywiście, kochanie. Włóż płaszczyk, śniegowce i czapkę. Zaraz idę.
Zwróciła się do Griffa.
- Jak widzisz, jestem już umówiona.
Kiedy po dziesięciu minutach zeszła na dół, po Robinie i Griffie nie było śladu. Z podwórka
dobiegały rozbawione piski. Westchnęła z rezygnacją i poszła ich odszukać. Bałwan był już
prawie gotowy, a dwóch architektów zrobiło sobie przerwę na śniegową bitwę.
- Wujek Griff powiedział, że powinniśmy zostawić ci coś do zrobienia - poinformował ją
grzecznie Robin.
- Tak powiedział?
Więc zrobił się z niego wujek. Czyj to był pomysł? Nietrudno zgadnąć. Mina Griffa
potwierdziła, że się nie pomyliła.
- Nie mam siostrzeńca - wyjaśnił.
- Nadal go nie masz - pozbawiła go szybko złudzeń. - „Wujek", w twoim przypadku, jest tylko
formą grzecznościową, na której zależy Sally. Nie lubi, gdy dzieci zwracają się do dorosłych po
imieniu.
Spojrzała na niego uważnie.
- Dziwię się, doprawdy, że nie masz jeszcze własnych dzieci.
- Sądzisz, że byłbym dobrym ojcem? - wydawał się zadowolony z niezamierzonego
komplementu.
- Nic mi o tym nie wiadomo - odpowiedziała szybko. - Po prostu dziwi mnie, że mężczyzna w
twoim wieku nie jest żonaty.
Nagle twarz Griffa spochmumiała.
- Byłem żonaty.
- Tak?
Nie mogła ukryć ciekawości. Musiała też przyznać, choć to zupełnie absurdalne, że świadomość
istnienia innej kobiety w życiu Griffa, szczególnie w tak poważnym związku, jest nieprzyjemna.
- Umarła - powiedział wprost. - W wypadku drogowym. W Wigilię, pięć lat temu.
- Przepraszam, przykro mi.
Najchętniej objęłaby go teraz, żeby rozproszyć smutek malujący się w jego oczach.
- Jak długo byliście...?
- Cztery lata. Niedługo, prawda?
- Nie. Tak jest, gdy się kogoś kocha. Na przekór temu, co chcieliby nam wmówić romantycy,
miłość to nie zawsze samo szczęście.
- Mówisz z własnego doświadczenia? Spojrzał na nią przyjaźnie.
- Nie, ale małżeństwo moich rodziców zakończyło się rozwodem. Widzę też, co miłość robi z
Sally. Stara się to ukryć i nigdy mu o tym nie mówi, ale jest całkiem bezradna, kiedy Barry'ego
nie ma w domu. Zamartwia się i boi, żeby mu się nic nie stało.
- W jej przypadku - zasugerował Griff - szczęście warte jest bólu.
- A w twoim? - Jodi zaryzykowała pytanie: - Było warte?
- Jak najbardziej. Patrzyła na niego zdumiona.
- Jak możesz być teraz taki... normalny?
- Kiedy coś takiego się zdarza, myślisz: moje życie jest skończone. Ale potem rozumiesz, że nie
można płakać wiecznie. June nigdy nie była samolubna. Nie chciałaby, abym zamartwiał się do
końca życia. Więc - jego twarz rozchmurzyła się i znów pojawił się na niej uśmiech - róbmy, co
do nas należy. Co ty na to? Masz skończyć bałwana - przypomniał - a potem będziemy
świętować.
- W porządku. Co proponujesz?
- Najpierw lunch, potem spacer, potem obiad. I jeszcze raz tańce.
Jodi spojrzała na niego przerażona. Nie prosiła o tyle.
- Ale... nie mogę spędzić całego dnia... - zaczęła.
- Dlaczego nie?
- Sally... dzieci... Ja...
- Nie jesteś niezastąpiona. Twoja siostra z pewnością się zgodzi. Wygląda na wyjątkowo mało
samolubną osobę. Moja pani M. polubiła ją do tego stopnia, że zaofiarowała się towarzyszyć jej
w każdej chwili. Więc?
- No cóż - powiedziała powoli Jodi. - Jeżeli Sally nie ma nic przeciwko temu, a twoja sekretarka
wyraziła chęć...
- Owszem. Już to sprawdziłem. Dam jej znać. Griff ruszył w stronę domu. Po raz kolejny Jodi
zdała sobie sprawę, że bez specjalnego wysiłku otrzymał to, co chciał.
Tym razem zabrał ją na lunch do pobliskiego baru, cieszącego się popularnością wśród
dziennikarzy. Już od wejścia Jodi zauważyła, jak wielu z nich znał.
- To dobrzy klienci Braci Griffiths - wyjaśnił. Lokal pomału pustoszał, a on wyraźnie ociągał się
z wyjściem. Skierował rozmowę na bardziej osobiste tematy.
- Wydawałaś się zdziwiona, że nie jestem żonaty. Teraz wiesz dlaczego. A co z tobą? Dlaczego
nie spotkałaś tego jedynego, jak mawia moja matka? Oczywiście do teraz - dodał pośpiesznie.
Zignorowała tę uwagę.
- Głównie dlatego, że nie szukałam. Nigdy nie oceniam spotkanych mężczyzn jako materiał na
męża.
- Żadnych sympatii? Nie wierzę. Nie z twoją buzią i figurą.
Jego spojrzenie było pełne szczerego podziwu. Jodi wolałaby nie czerwienić się tak łatwo.
- Wielu, ale nikt na poważnie.
- Kto nie traktował tego poważnie? Oni czy ty? -Ja.
- I to wszystko z powodu nieudanego małżeństwa twoich rodziców? Czy też - dodał przenikliwie
- ktoś cię zranił?
- I jedno, i drugie - odparła krótko.
Nie zamierzała rozmawiać z nim o Rodneyu.
- Ale również dlatego, że bardzo cenię sobie moją niezależność. Chcę mieć swobodę ruchu, bez
nieustannych pytań.
- Niezależność jest wspaniała, kiedy jesteś młoda - powiedział Griff. - Ale jak będziesz starsza
albo coś się stanie, co wówczas? Możesz czuć się bardzo samotna.
- Nie twierdzę, że nigdy nie wyjdę za mąż. Ja...
- Im dłużej będziesz zwlekać, tym bardziej maleją twoje szanse - zauważył. - Może się okazać,
że wszyscy mężczyźni w twoim wieku są już zajęci.
- To z pewnością nie jest najlepszy powód, żeby wychodzić za mąż - rzuciła przekornie. - To jak
kupowanie na przecenach tylko dlatego, że taniej. Można kupić coś, czego się nie chce i nie
potrzebuje.
Jej porównanie nagrodził wymuszony uśmiech.
- Nie jestem pewien, czy dobrze się czuję wśród towarów na zbyciu.
- Ale przecież nie mówimy o tobie - odpowiedziała pospiesznie.
O Boże, nie chciała, by pomyślał, że wzięła jego uwagi o „tym jedynym" za propozycję
małżeństwa. Chyba źle ją zrozumiał.
- Całe szczęście - sięgnął po jej dłoń. - Myślisz więc, że mogę być dobrym zakupem?
Zdecydowanie cofnęła rękę.
- Nie myślę o tobie ani tak, ani inaczej. Jak, u diabła, zaczęliśmy tę absurdalną rozmowę?!
- Pracuję w handlu - przypomniał. - Nie możesz mnie winić, że próbuję się sprzedać.
- Nie kupuję teraz, więc proszę, zmieńmy temat.
- Dobrze. - Wypił resztę drinka jednym haustem. - Chodźmy na spacer. Myślałem, żeby znów
pójść do Heath. Wydajesz się bardziej przystępna na powietrzu.
Ten spacer był zupełnie inny niż wszystkie dotychczasowe. Chodzenie dla samego chodzenia
nigdy nie należało do ulubionych zajęć Jodi. Ale z Griffem nie można się było nudzić. Nie znała
nikogo, kto potrafiłby prowadzić rozmowę na tak różne tematy, od tragicznych i poważnych do
zabawnych. W jednej chwili jego anegdoty przyprawiały ją niemal o łzy, w następnej nie mogła
powstrzymać śmiechu. Przyznała, że to jego niebezpieczny dar uniemożliwiał jej zachowanie
zimnej krwi i dystansu. Kiedy opowiadał
0 swoich osobistych doświadczeniach, miała wrażenie, że uczestniczy w jego życiu. Im lepiej go
poznawała, tym bardziej się jej podobał.
Kiedy w pewnym momencie wziął ją za rękę i zaczął biec przez ośnieżone Heath, poddała się
bez sprzeciwu. Wysiłek w połączeniu z radosnym śmiechem zapierał jej oddech. Twarz i nos, co
zauważył Griff, zaczerwieniły się od mroźnego powietrza. Stanęli pod kępą drzew. Uznał jej
zaróżowioną twarz wartą bliższej inspekcji. Ujął ją w dłonie. A kiedy znieruchomiała,
powiedział:
- Zaczynasz się bać, prawda? Nie musisz się mnie bać, Jodi.
I zanim zdążyła pomyśleć, co mu odpowiedzieć i jak się wymknąć, wziął ją w ramiona.
- Griff... nie... ja... Zwilżyła nerwowo suche wargi.
- Jodi, Jodi! Odpręż się.
Był to najczulszy szept. Zielone oczy zamieniły się w dwa bliźniacze płomyki. Ich wyraz
sprawił, że westchnęła głęboko. Jego wargi mocno przywarły do jej warg. Ten pocałunek był tak
niepodobny do innych. Rozchylone, wilgotne usta na jej ustach, jego język pomiędzy jej
wargami. Przycisnął ją mocno do siebie, ale uwolnił równie szybko. Pomyślała, że byłaby
szczęśliwa, gdyby zatrzymał ją dłużej.
- Śnieżne szaleństwo - powiedział chrapliwym głosem.
Wiele razy całowała się z mężczyznami, ale nie pamięta, by którykolwiek zrobił na niej takie
wrażenie. Pożałowała, że zgodziła się spędzić z nim cały dzień i wieczór, że nie może odwołać
obiadu i tańców. Wiedziała, że uznałby to za dowód jej strachu i za zachętę, by posunąć się
dalej. Musi zachować zimną krew, trzymać go na bezpieczną odległość przez resztę dnia i
powiedzieć mu uprzejmie, ale i zdecydowanie, że nie życzy sobie więcej go widzieć.
Zachowanie dystansu byłoby możliwe, gdyby zabrał ją ponownie do dyskoteki. Powinna jednak
przewidzieć, że Griff okaże się bardziej oryginalny. Tym razem zabrał ją do hotelu. Kelner
zaprowadził ich do skąpo oświetlonego stolika na dwie osoby, osłoniętego dyskretnie pięknymi
roślinami. Atmosfera tego miejsca była niezwykła, ale Jodi z pewnością czułaby się lepiej w
mniej kameralnym pomieszczeniu.
- No i jak? - zapytał Griff, gdy usiedli. Wyraźnie czekał na jej aprobatę.
- Bardzo ekskluzywnie - powiedziała sucho. - Chociaż spodziewałam się czegoś innego po
ostatnim razie.
- Różnorodność jest przyprawą życia - zacytował. - Nie sądzisz? Tak w działaniach, jak w
przyjaźni. Miałem ochotę pokazać ci moją wszechstronność. Myślałem też, że dzisiaj wolisz
mniej szaleństwa.
Kuchnia była wyśmienita, ale Jodi nie zauważyła nawet, co jadła. Była zbyt zaabsorbowana tym,
co nastąpi. To absurdalne, zupełnie nie w jej stylu, ale bała się zatańczyć z Griffem. Więc, jak
mogła, przedłużała posiłek, odwlekała chwilę, kiedy będzie musiała znaleźć się w jego
ramionach. Oczywiście rozmowa. To jest wyjście. Gdyby tylko dał się skusić na opowiadanie
swoich anegdot.
- Wyszło na to, że wyciągnąłeś ze mnie szczegóły mojego życia, a ja o tobie wiem bardzo mało.
Oczywiście wiem, gdzie pracujesz i że jesteś wdowcem, ale nic więcej. Nie mówiłeś nic o swojej
rodzinie, co lubisz a czego nie, co cię interesuje.
- Hola, hola! Po kolei. Po pierwsze, ja wiem o tobie więcej niż ty o mnie, bo jak na razie jestem
bardziej zainteresowany tobą niż ty mną. Czyżby to uległo zmianie?
Wielkie nieba, zupełnie nie o to jej chodziło.
- O czymś przecież musimy rozmawiać - wyjaśniła.
- Wolisz więc rozmawiać o mnie, niż słuchać komplementów, czy tak? Dobrze - ciągnął, zanim
zdążyła odpowiedzieć. - Opowiem ci w skrócie. Pochodzę z dużej rodziny. Dwóch braci i cztery
siostry. Jestem najstarszy. Moje rodzeństwo jest żonate i zamężne. Jeden brat jest lekarzem,
drugi pracuje dla przedsiębiorstwa Griffiths jako dyrektor do spraw nieruchomości. Jest
odpowiedzialny za zakup budynków i ich konserwację. Ja wolę zajmować się towarami i re-
klamą. Zainteresowania? Badminton, pływanie, czytanie książek. Kiedy mam czas, podróże
zagraniczne. I lubię ciebie - zakończył z wyraźnym naciskiem.
Tyle jego osobistych zwierzeń. Rozprawił się w pięć minut z tematem, który miał zająć pół
godziny. Jodi myślała gorączkowo, co pominął.
- A czego nie lubisz?
Nie poświęcił temu wiele uwagi.
- W gruncie rzeczy jestem raczej tolerancyjny, ale dam ci krótką listę, skoro tak bardzo cię to
interesuje. Nie lubię głośnych pijaków, nieprzyjemnych kobiet i...
Chwila nadeszła, pomyślała ze strachem, widząc wyraz jego oczu.
- ... i nie lubię siedzieć zbyt długo. Szczególnie, gdy jestem z atrakcyjną partnerką, a parkiet
czeka.
Powinna była wiedzieć, że nie odwlecze tego w nieskończoność. Niewielka orkiestra grała
właśnie popularnego walca, do którego w innych okolicznościach ciągnęłoby ją już dawno. Griff
wstał i podał jej rękę. Tak jak przypuszczała, mały, zatłoczony parkiet dał mu pretekst, by
przytulić ją opiekuńczo do siebie. Złapała głęboki oddech.
Jodi była wysoką dziewczyną, ale mimo to sięgała policzkiem zaledwie do miejsca, gdzie
spokojnie biło jego serce. Czuła, że jej własne bije bardzo nierówno. Tańczyła z wieloma
mężczyznami, niektórzy podobali jej się, inni nie, ale nigdy przedtem nie było to tak
zatrważające doświadczenie.
- Odpręż się, Jodi - wyszeptał jej do ucha. - Wszystkiego najlepszego. Ciekaw jestem, ile razy
będziemy tak świętować?
- Najdłużej udało mi się spotykać z jednym mężczyzną przez pół roku.
- Jaki był sekret jego sukcesu? - spytał oschle Griff.
- Wiele podróżował.
Odrzucił głowę i zaśmiał się swobodnie.
- Co w tym śmiesznego?! - dziewczyna rozzłościła się.
- Ty. Nigdy nie ominiesz okazji, żeby mnie ostrzec lub dać mi ostrą odprawę.
Przycisnął ją do siebie, a gdy jej serce załomotało, powiedział swoje coup de grace.
- Nie jesteś tak obojętna wobec mnie, jak udajesz. Więc lepiej przyzwyczaj się, Jodi, że będę
obok ciebie dłużej niż sześć miesięcy. Dużo dłużej - powtórzył z naciskiem.
-Jesteś... jesteś bardzo pewny siebie - wyjąkała onieśmielona.
- Nie zawsze. I nie jestem pewien wszystkiego. Ale jeżeli chodzi o nas, jestem. Od pierwszej
chwili, kiedy cię zobaczyłem, miałem poczucie, że należymy do siebie. Będziesz moja, Jodi -
wyszeptał łagodnie - bez względu na wszystko.
- Nie bądź śmieszny - rzuciła niepewnie. - Sądzę, że powinniśmy już iść - dodała.
Ku jej zdumieniu, nie sprzeciwił się.
- Właśnie miałem to zaproponować. Myślałem, że tańczenie z tobą na razie mi wystarczy, ale tak
nie jest.
- Co przez to rozumiesz?
Musiała długo czekać na odpowiedź. Odebrali płaszcze z szatni i wsiedli do samochodu. Kiedy
odjeżdżali spod hotelu, Griff prawie się nie odzywał.
To nie jest droga do domu Sally - powiedziała nagle.
- Wiem.
- Więc gdzie jedziemy?
Byli już w Hampstead. Bez ostrzeżenia zatrzymał się przed małym malowniczym domkiem,
który zawsze się jej podobał.
- Gdzie...? Co...? - zaczęła.
- To dom mojego kolegi. Mówiłem ci, że znam tutaj kogoś. Wczoraj zatrzymałem się tu na noc.
Przyjechał, żeby zabrać rzeczy. Jodi odetchnęła z ulgą.
- No, wysiadaj.
Otworzył drzwi z jej strony. Był zniecierpliwiony. Nie wiadomo dlaczego chciał, aby poznała
jego przyjaciół.
- Chyba trochę za późno na wizyty - zaprotestowała. Rozpięła jednak posłusznie pas.
- To nie wizyta. Nie składam wizyt o wpół do drugiej w nocy.
Wziął ją pod rękę i poprowadził po oblodzonej zmarzniętym śniegiem ścieżce. Zauważyła
zaskoczona, że otworzył drzwi własnym kluczem.
- Więc dlaczego...?
Byli już w środku. Zdejmował jej płaszcz, zrzucając swój. Ponownie ujął ją pod rękę, prowadząc
do dużego salonu. Zaciągnął zasłony, zapalił gazowy kominek, najwyraźniej czując się jak u
siebie w domu.
- Griff... - zaczęła podniesionym głosem - czy możesz mi łaskawie powiedzieć, czego tu
szukamy?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Griff podszedł do Jodi, położył jej dłonie na ramionach i zaczął się badawczo przyglądać.
- Dotychczas spotykaliśmy się albo na spacerze, albo w miejscach publicznych lub pod okiem
twojej siostry. Nie byliśmy prawie nigdy zupełnie sami. A jeżeli nawet, to w temperaturach
poniżej zera, mało sprzyjających miłości. Mój kolega wyjechał i...
- Ach tak!
Jodi zaparło oddech. Zrzuciła jego ręce i cofnęła się.
-I przywiozłeś mnie tutaj myśląc, że ci pozwolę... Jak śmiesz! Co za bezczelność... Nawet nie
wiesz, jak się pomyliłeś! Zawieź mnie natychmiast do domu - zażądała. Kiedy nie ruszył się z
miejsca, zagroziła:
- Wobec tego pójdę pieszo albo zawołam taksówkę.
- Nie sądzisz, Jodi, że przesadzasz? Nie wiem, doprawdy, o co mnie podejrzewasz.
Jego zielone oczy były nieco rozbawione.
- Znasz mnie chyba już na tyle, żeby wiedzieć, że nie zamienię się nagle w seksualnego maniaka.
Nie zamierzała tym razem dać się zwieść jego nonszalanckiemu poczuciu humoru.
- Nie masz prawa przywozić mnie tutaj bez uzgodnienia... przypuszczając...
- Jodi, ja nic nie przypuszczam.
Stanął pomiędzy nią a drzwiami, odcinając jedyną drogę ucieczki.
- Boże drogi, dziewczyno, jest tyle sposobów kochania się. Zaufaj mi. Nie posuniemy się dalej,
niż pozwolisz.
- Zaufać ci? - powtórzyła. - Jak dotąd nie rozumiałeś, co to znaczy nie. A jeżeli chodzi o to, jak
daleko możemy się posunąć, posunąłeś się już wystarczająco. Proszę, przepuść mnie.
- Jeszcze nie. Podaruj mi pół godziny, Jodi. Nie proszę chyba o zbyt wiele? Jeżeli będziesz
chciała iść potem do domu, odwiozę cię.
- I jak proponujesz spędzić te pół godziny? Starała się, by te słowa zabrzmiały stanowczo.
- Pokażę ci. Chodź - powiedział łagodnie. Pokręciła głową milcząc.
- Wobec tego ja przyjdę do ciebie.
Jeden jego krok wystarczył, by odwróciła się w panice. Nie miała jednak dokąd uciekać. Ręce na
jej ramionach były czułe, ale stanowcze. Zwrócił ją ku sobie i pochylił głowę, by lekko musnąć
ustami jej czoło.
- Jodi, nie musisz się mnie bać.
Zdała sobie sprawę, że to nie jego się boi. Obawia się przede wszystkim siebie, swoich
dziwnych, nieznanych reakcji, których żadnemu mężczyźnie nie udało się dotąd wyzwolić.
Obejmując ją, drugą ręką przytrzymał brodę, by nie mogła uniknąć pocałunku. Fala pożądania
przyszła tak nagle, że Jodi z trudnością łapała powietrze. Nie potrafiła wyzwolić się z jego objęć.
Przywarła do niego, nieświadoma, że zbliżają się do dużej kanapy. Jego dłonie obejmowały jej
twarz. Usta pieściły jej usta.
- Nie będziemy się spieszyć - wyszeptał łagodnie. Przyciągnął ją do siebie tak blisko, że czuła
jego silne ciało. Zdumiona zdała sobie sprawę, że był wyraźnie podniecony. Czyżby zrobiła na
nim takie wrażenie? Chciała stawić opór, ale zamiast tego oplotła ramionami jego szyję. Całował
ją długo, bardzo długo. Kiedy ich usta się rozstały, ciało Jodi drżało. Nie mogła wymówić ani
słowa. Udało jej się jedynie westchnąć: - Ach... Griff...
Z pewnej odległości przyglądał się jej twarzy.
- Dobrze? - zapytał. Wydawał się szczerze przejęty-
-Tak, ale naprawdę myślę...
- Przestań myśleć - zaproponował delikatnie. - Pozwól sobie na odczuwanie. Jeżeli będziesz
myślała, rozum będzie się wzbraniał. Poddaj się naturalnym instynktom.
Przesunął dłońmi po jej gładkiej szyi i ramionach. Jodi westchnęła cicho i ponownie przylgnęła
do niego. Pocałunki i pieszczoty rzucały na nią jakiś dziwny czar. Jej opór zniknął bez śladu.
Zanurzyła dłonie w jego gęstych, ciemnych włosach. Chciała być bliżej... i jeszcze bliżej.
Przyciągnął do siebie jej biodra. Coraz wyraźniej czuła jego pożądanie, które budziło w niej
ukryte pragnienia. Kiedy wsunął palce w dekolt sukienki, by dotknąć jej piersi, zdała sobie
sprawę, że najwyższy czas się zatrzymać. Odepchnęła go z siłą, o jaką nie podejrzewała się
jeszcze parę minut wcześniej.
- Nie, Griff - powiedziała zdecydowanie. - To wystarczy.
Szybkie spojrzenie na zegar stojący na kominku potwierdziło jej słowa.
- Miałeś swoje pół godziny.
- I zamierzasz wymierzyć dokładnie moją porcję? Był zły. Do diabła, nie ma prawa być zły.
Przywiózł ją tutaj, upierał się, by zostali, zmusił ją... Nie, nie. Bądź sprawiedliwa, powiedziała
do siebie. Nie zmusił cię. Przekonał, tak. Może też wcale nie potrzebował aż tak usilnie
przekonywać. Ale nie ma zamiaru pozwolić sprawom wymknąć się spod kontroli.
- Taka była umowa - oświadczyła spokojnie. Wstała, wygładziła sukienkę i poprawiła włosy.
- Poza tym, jest późno. Druga w nocy. Przypuszczam, że musisz iść rano do pracy?
- Tak się składa, że nie - ton jego głosu był chłodny. - To są dobre strony bycia dyrektorem. Ale
wyraziłaś się jasno. Odwiozę cię do domu.
- Zadowolona jesteś z wczorajszego spotkania? - dopytywała się Sally.
- Mmm, tak sobie.
Jodi nie miała ochoty zdawać siostrze szczegółowej relacji. Nie chciała rozmawiać o Griffie i o
tym, co między nimi zaszło. Zmieniła temat.
- Jak się czujesz? Nie wyglądasz dzisiaj najlepiej.
- Nie czuję się dobrze - przyznała Sally. - Chyba łapie mnie grypa. Boli mnie żołądek.
- Dlaczego nie wrócisz do łóżka? Mogę wziąć ze sobą Tanie, kiedy będę odprowadzać Robina
do przedszkola.
Dziękuję - siostra uśmiechnęła się z wdzięcznością.
Umycie, ubranie i nakarmienie dwojga małych dzieci oraz zaprowadzenie Robina do
przedszkola na czas wymagało stałej uwagi. Pozwoliło to Jodi zapomnieć o ostatniej nocy. Ale
później, w cichym domu, miała zbyt wiele czasu, by o tym myśleć.
Griff był bardzo spokojny w drodze powrotnej. Odprowadził ją pod drzwi, ale nie próbował po-
całować na do widzenia. Była rozczarowana, że tego nie zrobił. Po tym, co się między nimi
wydarzyło... Jakby nagle została wyłączona aparatura tlenowa. Sama tego chciała, upomniała
siebie. Jednak porównanie, które jej przyszło do głowy, zaniepokoiło ją. Aparatura tlenowa.
Jakby kochanie się z nim było niezbędne do życia. Nie jest, skarciła się w myślach.
Tym bardziej denerwowało ją, że czuje się taka przygnębiona. Może się założyć, że Griff nie
spędza dnia na rozmyślaniach. Nie uwierzy, że od śmierci żony żyje w celibacie.
Prawdopodobnie spotyka się z innymi kobietami. Ale dlaczego o tym myślała. Przecież stara się
go zniechęcić.
W środę rano Jodi dostała pocztą małą paczuszkę. Adres napisany był na maszynie. Nie miała
czasu otworzyć jej od razu, ponieważ zajmowała się dziećmi. Dopiero przy kawie zajrzała do
środka i zdumiona zobaczyła przedmiot, który na pierwszy rzut oka przypominał eksponat
muzealny. Przypatrując się z bliska odkryła, że jest to kopia karnetu kuponów z czasów wojny.
Otwierając karnet, miała się na baczności. Zamiast żywności i ubrań, małe kwadraciki
porcjowały czas na dziesięć minut, pół godziny, godzinę. Jeden półgodzinny kupon został
odcięty. Przeszukała opakowanie i znalazła liścik, którego przedtem nie zauważyła. Napisany
był ręką Griffa.
„Jeżeli czytasz to teraz, mój podstęp się udał. Wiedziałem, że wyrzucisz wszystko zapisane
moim charakterem pisma".
Zna ją na wylot. Jak na jej gust, jest zbyt spostrzegawczy. Czytała dalej, mimowolnie
rozbawiona.
„Jak widzisz, niedzielna porcja została rozliczona. Z moich kalkulacji wynika, że jesteś mi winna
dwa dni. Odbiorę je sobie".
Ale kiedy? Gdyby wiedziała, wyszłaby z domu, żeby mu udowodnić, że nie ma zamiaru tańczyć,
jak jej zagra. Nie może jednak przebywać poza domem cały czas. Jest tu, by dotrzymać Sally
towarzystwa.
Pomyślała, że może nie otworzyć drzwi, ale, znając Griffa, nie na wiele by się to zdało. Stojąc
pod drzwiami zwracałby uwagę sąsiadów. A niech sobie przychodzi! Równie dobrze można by
próbować zawrócić rzekę, jak powstrzymać Griffa przed wykonaniem swoich zamierzeń. Była
zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę, że uśmiecha się na myśl o jego wytrwałości i że ostatnio
uśmiecha się dość często. Pomyślała z niepokojem, że zaczął zbyt wiele znaczyć w jej życiu.
Kiedy nie przyszedł wieczorem, poczuła się rozczarowana. Nie skontaktował się z nią do
czwartku po południu.
- Masz symptomy zamykania się w sobie - żartowała Sally.
Po raz pierwszy Jodi nie spieszyła się z zaprzeczeniem.
- Dziś jest dwudziesty trzeci. Nie sądzę, żebym zobaczyła go do Bożego Narodzenia. W końcu to
rodzinne święta.
Zastanawiała się, kiedy Griff będzie wolny od rodzinnych zobowiązań. Możliwe, że dopiero po
Nowym Roku. Trzeba też pamiętać o jego pracy. Boże Narodzenie i Nowy Rok są dla dużych
domów towarowych pracowitym okresem. Kiedy zdała sobie sprawę dokąd zmierzają jej myśli,
otrząsnęła się. Niby dlaczego czujesz się taka przygnębiona? - zapytała samą siebie. Gdyby była
na miejscu Sally, miałaby ku temu powody.
Myśl o siostrze i dzieciach przypomniała jej, że nie zapakowała jeszcze wszystkich prezentów, a
nie miała już świątecznego papieru.
- Muszę wyskoczyć do sklepu - oznajmiła. - Chcesz iść ze mną? - zapytała Robina.
- A kupimy cukierki?
- Rzecz jasna.
Wybranie papieru zajęło jej dużo mniej czasu, niż Robinowi wybranie łakoci. Gdy wróciła do
domu, Sally już się niecierpliwiła.
- Dzwonił Griff. Powiedział... - wyglądała na zmieszaną -mam nadzieję, że dobrze
zrozumiałam... żebyś przygotowała swoje kupony na dziś wieczór. Rozumiesz coś?
- Tak, rozumiem - powiedziała Jodi, uśmiechając się do własnych myśli.
Przeglądając wieczorem szafę wiedziała już, że zrezygnowała z walki. Od pierwszego spotkania
z Griffem straciła kontrolę nad własnym życiem. I nie żałowała tego. Po przymierzeniu i
odrzuceniu kilku sukienek zdecydowała się na tę, w której jej jeszcze nie widział. Szczególny
odcień błękitu podkreślał srebrny odcień jasnych włosów i nadawał ciepło szarym oczom.
- Ach! - wykrzyknęła Sally, zobaczywszy ją na długo przed umówioną godziną ósmą. - Jeżeli nie
jest jeszcze całkowicie zauroczony, to dzisiaj nie ma już żadnych szans.
Jodi roześmiała się. Po raz pierwszy nie zganiła siostry za jej przepowiednie.
- Pewna jesteś, że nie masz nic przeciwko wieczorowi z sekretarką Griffa? - zapytała.
- Oczywiście, że nie. Lubię ją. Myślałam nawet o zaproszeniu jej na pierwszy dzień świąt. Co o
tym sądzisz? To nic przyjemnego spędzać święta samotnie.
Siedząc w samochodzie Jodi zastanawiała się, jak spędzą ten wieczór. Griff nie powiedział,
gdzie ją zabiera. Wiedziała, że jadą na obiad, ale nie miała pojęcia, co będzie potem. Niepokoiła
ją myśl, że może znów będzie dążył do zbliżenia. Zdawała sobie sprawę, że tym razem nie
zaprotestuje.
Wybrał restaurację niepodobną do poprzednich. Znając jego upodobanie do dobrego jedzenia i
win przypuszczała, że kuchnia będzie na wysokim poziomie. Zarezerwował zaciszne miejsce,
gdzie inni goście nie mogli ich ani widzieć, ani słyszeć. Rozpoznała kilkoro znajomych. Griff
wyręczył kelnera i podsunął jej krzesło. Wykorzystał tę okazję, by szepnąć jej do ucha:
- Mam nadzieję, że wzięłaś ze sobą kupony? Miała je i choć czuła się głupio, wyjęła karnet
z torebki.
- Pozwolisz?
Wyciągnął po niego rękę i, nie patrząc nawet, włożył go do kieszeni marynarki.
- Dlaczego to robisz? - zapytała. Spodziewała się, że przedłuży żart z mierzeniem
przez nią czasu.
- Ponieważ zdecydowałem, że od dzisiaj cały twój czas należy do mnie.
Straciła oddech. Jest tak pewien... pewien swojego celu.
- Żarty się skończyły, Jodi - ciągnął. - Od dzisiaj wszystko jest na poważnie, bardzo poważnie.
- Rozumiem.
Nie potrafiła wymyślić innej odpowiedzi. Gdzie podział się jej refleks z czasów, kiedy dawała
odprawy swoim adoratorom? Czy był teraz potrzebny? Nie chce przecież utracić Griffa.
Uśmiechnęła się do niego swobodnie.
- Jodi? - wyciągnął rękę, by ująć jej dłoń. - Jodi, ja...
- Oto menu, proszę pana.
Ręka cofnęła się i Jodi zobaczyła raczej, niż usłyszała, jak przeklął, biorąc od kelnera oprawioną
w skórę kartę. Wybrali potrawy. Do zamówienia pozostało jeszcze wino.
Rozejrzała się po sali. Zauważyła, nie bez satysfakcji, że żaden mężczyzna nie dorównuje
Griffowi prezencją. Zwróciła uwagę na parę wchodzącą właśnie do restauracji. Krzyknęła
wystraszona. To był Rodney. Ich drogi nie skrzyżowały się od czasu rozstania. Co on tu robi?
Zdała sobie sprawę z absurdalności tego pytania. Prawdopodobieństwo znalezienia się w tej
restauracji jest takie samo dla niego, jak dla niej. Ale jakiż to okropny zbieg okoliczności, że są
tutaj w tym samym czasie!
Przypomniała sobie wszystkie przyczyny stawiania obronnych barier, które Griffowi udało się
przełamać, a które teraz sama planowała całkowicie usunąć.
- Co się stało?
Usłyszał ten mimowolny okrzyk i, podążając za jej wzrokiem, zobaczył siadającą przy stoliku
parę. Jego oczy się zwęziły.
- Kto to jest? - zapytał.
- Ktoś, kogo znam.
- Chłopak?
- Były chłopak, ale... Ach, Griff... - zaczęła się podnosić. - Ja... strasznie mi przykro, ale musimy
iść. Nie mogę...
- Nie chcesz, by zobaczył nas razem?
- Nie, nie o to chodzi. Ja...
- Jodi!
Był wyprowadzony z równowagi.
- Weź się w garść. O co tu właściwie chodzi, jeżeli nie o to, że zobaczy nas razem. Nie możemy
iść, zamówiliśmy obiad.
- Proszę cię - patrzyła na niego błagalnie, wstając z krzesła.
Z Griffem czy bez niego, wyjdzie. Widok Rodneya całkiem zepsuł jej wieczór.
- Niech będzie. Dobrze.
Był wściekły, gdy do niej podszedł. Mimo to czuła wdzięczność, gdy prowadził ją pomiędzy
stolikami, trzymając mocno pod ramię i informując po drodze kelnera o ich decyzji. Usłyszała
jakieś wymyślone przeprosiny, ale nie rozumiała pojedynczych słów. Chciała się stąd wydostać,
zanim Rodney ją zauważy.
Za późno.
- Jodi, to niesamowite! Kupa lat! - Szedł do niej z wyciągniętymi ramionami, jakby oczekiwał
równie ciepłego powitania. - Myślałem, żeby się z tobą skontaktować. Lucilla i ja nie jesteśmy
już razem i...
- A kim jest ta pani? - zapytała ostro, wskazując głową na jego towarzyszkę.
- Ach... - machnął ręką - to tylko interesy. Jedna z klientek...
- To tak jak ja - wymamrotała przypominając sobie, że o mało nie stworzyli spółki.
Odżyła dawna złość i wstręt do tego mężczyzny. Głos Griffa przywrócił ją do równowagi.
- Przepraszam! - powiedział cierpko. - Moja narzeczona i ja spieszymy się.
- To twój narzeczony? - Rodney patrzył na Jodi, czekając na potwierdzenie tych słów.
Zaskoczona, nie miała okazji zastanowić się nad odpowiedzią. Griff wyprowadził ją pospiesznie,
omijając Rodneya. Gdy wsiadła do samochodu, poczuła wstyd. Na pewno ktoś ze znajomych
słyszał jego deklarację.
- Dlaczego tak powiedziałeś? - zapytała.
- Wyglądało na to, że potrzebowałaś moralnego wsparcia.
- Potrzebowałam, ale nie do tego stopnia. - Przypomniała sobie, że zrezygnował dla niej z
obiadu. - Dziękuję, że pomyślałeś i przepraszam.
- Za co? - nadal był zły.
- Za to, że przepadł nam obiad.
Zawiezie ją pewnie teraz do domu i wieczór, do którego przygotowywała się tak starannie, zaraz
się skończy. Zastanawiała się, czy to nie los ostrzegał ją, żeby uważała z mężczyznami.
Griff zaparkował samochód i zapalił światełko w środku. Odwrócił się i spojrzał na nią.
A teraz oczekuję wyjaśnień. Kim jest dla ciebie ten nadęty dureń?
Nadęty? - myślała niepewna. Czemu nigdy nie spojrzała na Rodneya w ten sposób? Określenie
pasowało do niego jak ulał. Ośmieszało go, łagodząc groźny obraz, jaki sobie stworzyła.
- Więc? - powtórzył. - Dlaczego tak ci zależało, żeby uniknąć spotkania z nim?
-On... ja...
- Powiedziałaś, że jest byłym chłopakiem - w jego ostrym głosie wyczuwało się zazdrość. - Jest
dla ciebie byłym?
Przytaknęła.
- Więc dlaczego musieliśmy wyjść? Dlaczego tak się go bałaś? Sądzisz, że nadal jesteś w nim
zakochana? Czy o to chodzi?
- Nie, nie jestem - odparła zdenerwowana. - Kiedyś myślałam, że jestem, dopóki go lepiej nie
poznałam. Gdy go teraz zobaczyłam, przypomniało mi się... Tak czy owak, nie chciałam być w
tym samym miejscu z przestępcą i zdrajcą...
- Zdradził cię... z inną kobietą? - spytał niedowierzająco. - Musi być większym głupcem, niż
sądziłem.
Jodi dostrzegła w tych słowach komplement, ale Rodney też potrafił schlebiać i łudzić, myślała
ponuro.
- To nie wszystko - powiedziała. - O mały włos nie oszukał mnie i mojej wspólniczki w
interesach. Byliśmy blisko połączenia naszych sklepów. Brakowało tylko podpisów na dwóch
dokumentach.
- Dowiedziałaś się na czas?
- Tak, dzięki Bogu. O szwindlach handlowych i o tym, że miał kogoś innego.
- Dziwię się, że nie siedzi w więzieniu, jeśli jest oszustem.
- Prawie się tam znalazł. Wywinął się dzięki jakiejś pomyłce w procedurze. Zamiast tego
ukarano go dużą grzywną. Jest wiec na wolności, żeby zwodzić inne naiwne kobiety -
zakończyła gorzko.
- Rozumiem, że chodziło o twój butik?
- Tak... teraz też jest narażony na niebezpieczeństwo. Zaczęła mu opowiadać o dezercji Lucindy
i możliwości utraty sklepu.
- Udało mi się ochronić go przed Rodneyem, ale teraz wygląda, że wpadam w inne szpony. Nie
ma w tym nic śmiesznego - ofuknęła go, widząc przelotny uśmiech na jego twarzy.
- Przepraszam. Nie śmiałem się z twoich handlowych problemów, raczej z wyrażenia.
Jego zachowanie zmieniło się nagle. Wziął ją za rękę.
- Miałem nadzieję, że wpadasz w moje szpony. Jodi, tak dobrze nam ze sobą, ale czegoś brakuje.
Wiesz o tym równie dobrze, jak ja.
- Nie - zaprzeczyła pospiesznie.
- Wiesz. Nie kochaliśmy się jeszcze. Powinniśmy się lepiej poznać... dużo lepiej.
Zadrżała słysząc te słowa.
- Nie, Griff... Ja nie...
- Nie? - spytał łagodnie. - Wydaje mi się, że przekonam cię do tego.
Nagle znalazła się w jego ramionach.
- Nie pozwolę, żebyś myślała o jakimkolwiek innym mężczyźnie.
Na początku próbowała się opierać pamiętając, że spotkanie z Rodneyem mogło być
ostrzeżeniem. Ale namiętne pocałunki i pieszczoty Griffa przytłumiły to wspomnienie.
- Jodi - mruczał - rozluźnij się. Najwyższy czas, żebyś przestała bać się swoich zmysłów, czas,
żebyś zaczęła żyć niebezpiecznie, byś odkryła, ile straciłaś.
Zrezygnowała z nierównej walki. On ma rację. Mimo że próbowała siebie przekonać, że jest
inaczej, brakowało czegoś w jej życiu. Nie chce już dłużej czekać, by do kogoś należeć.
Smakował językiem jej wargi, zamieniając krew w pulsujący ogień. Dotyk jego ust stawał się
coraz bardziej zmysłowy. Zawirowało jej w głowie. Zanurzyła dłonie w jego gęstych włosach. Z
ust dziewczyny wydobył się cichy okrzyk pragnienia.
Griff podniósł głowę.
- Chcę cię, Jodi. Od pierwszej chwili. Zapomnij o tym typie. Nie był ciebie wart.
Mylił się. Nie zależało jej na Rodneyu. Pragnęła tylko jego. Chciała, by się z nią kochał. Była
zakochana w Davidzie Griffithsie, ale nie potrafiła się do tego przyznać.
Kiedy poczuła, jak odpina guziki jej płaszcza i wsuwa rękę w dekolt sukni, nie była w stanie się
sprzeciwić. Położył dłoń na jej nabrzmiałej piersi i zaczął pieścić twardy wierzchołek. Jodi
krzyknęła z rozkoszy i bólu.
- Chcę cię, Jodi - powtórzył. - Ty też mnie chcesz, powiedz!
- Tak - potwierdziła cicho.
Odsunął ją od siebie i spojrzał głęboko w oczy.
- Obiecaj, że jeśli przestanę cię teraz całować, by zawieźć nas gdzie indziej, nie zmienisz zdania.
- Obiecuję - odpowiedziała wzruszona.
- Twój kolega jeszcze nie wrócił? - zapytała, gdy samochód skręcił do Hampstead.
- Dopiero po Nowym Roku - odparł.
Po drodze nie rozmawiali. Griff cały czas trzymał rękę na jej kolanie. Jego dotyk rozpalał ją,
wzmagał pożądanie.
Tym razem nie zatrzymali się w salonie. Wziął Jodi na ręce i zaniósł na górę krętymi schodami.
- To jest mój pokój, gdy się tu zatrzymuję oznajmił. Jego pocałunki z początkowo delikatnych
stawały
się coraz bardziej gwałtowne. Ich ciała ocierały się o siebie, wzmagając wzajemne pragnienie.
- Przepraszam, Jodi - powiedział niewyraźnie, całując jej szyję. - Chciałem kochać cię powoli, aż
będziesz pożądać mnie tak, jak ja pożądam ciebie, ale nie... o Boże...
Nie wypuszczając jej z ramion, zdjął z niej sukienkę. Po chwili także bielizna znalazła się na
podłodze. Zbliżyli się do łóżka. Nie potrzebowała zachęty. Wiedziała, że liczy się tylko to, że go
kocha i że chce, by kochał się z nią tu i teraz.
- Ach, Griff - westchnęła, gdy położył ją, całując szyję i piersi. Zaczął pieścić palcami jej całe
ciało.
Gdy pożądanie stało się nie do wytrzymania, głośno krzyknęła. Przesunął się, by w nią wejść, i
nagły ból zaćmił jej rozkosz. Griff znieruchomiał.
- Boże - wyszeptał. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś dziewicą? Myślałem...
- Nie - przerwała gwałtownie. - Z Rodneyem nie... Czy to ma jakieś znaczenie? Och, proszę cię
Griff...
Przytuliła się do niego w obawie, że się odsunie.
- Nie, nie ma - uspokoił ją. - O Boże, oczywiście, że ma! Czuję się uprzywilejowany, że jestem
pierwszy... naprawdę nie wiedziałem...
Delikatnie wszedł w nią głębiej, poczekał, aż się odpręży i zaczął się pomału poruszać.
Przywarła do niego, gdy paroksyzm rozkoszy wstrząsnął jego ciałem.
Wykrzyknął imię dziewczyny, wtulając twarz w jej piersi. Po chwili podniósł głowę i pocałował
ją czule.
- Przepraszam - jęknął. - Chciałem poczekać i zabrać cię ze sobą. Obiecuję, że tak nie będzie
zawsze.
- Nic... nic nie szkodzi.
Kłamała, gdyż każdy nerw, każdy zmysł błagał o spełnienie. Wiedział, że kłamała. Dłońmi i
ustami zmysłowo pieścił jej ciało, aż z krótkim jękiem radości znalazła zaspokojenie. Musiała
się na chwilę zdrzemnąć. Kiedy otworzyła oczy, nie wiedziała, gdzie jest. Jej spojrzenie
zatrzymało się na męskim, nagim torsie.
Teraz pojawił się strach. Cóż najlepszego zrobiła? Po raz pierwszy w życiu pozwoliła, by serce
zapanowało nad rozsądkiem. Griff nie pozostawił jej jednak zbyt dużo czasu na panikę, której
zaczęła się poddawać.
- Witaj - wyszeptał.
Objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Obserwowałem cię - powiedział zduszonym głosem. - Musiałem się bardzo kontrolować, by
pozwolić ci spać.
Wziął teraz odwet za dotychczasowe opanowanie i zaczął pieścić ją znowu, obserwując, jak
ponownie budzi się jej pożądanie. Będzie dobrze, powiedziała do siebie. Griff jest inny. Nie
skrzywdzi jej. Nie będzie oszustwa i zdrady. Raz jeszcze poddała się rozkoszy.
- Mogłaś mi dać znać, że planujesz zostać na noc - powiedziała Sally uśmiechając się blado. - W
końcu musiałam zaproponować pani Monkton nocleg. Żadna z nas nie mogła dłużej czuwać.
- Przepraszam cię, Sal - Jodi zauważyła, że siostra jest blada i zmęczona. - Nie planowałam
zostać. Jakoś się tak złożyło.
Ale czy to prawda? Jeżeli o nią chodzi, to tak, ale jeżeli chodzi o Griffa? Kiedy skończyli kochać
się po raz drugi, powiedziała, że musi wracać do domu.
- Nie mogę zostawić Sally i dzieci na całą noc - wyjaśniła.
Ale on przysunął ją do siebie i nie chciał się ruszyć.
- Pani M. jest przygotowana, by zostać, jak długo potrzeba.
Teraz, w świetle dnia, gdy jego obecność nie zaprzątała jej myśli, zastanowiła się. Czyżby
ostrzegł swoją sekretarkę, że zamierza zniknąć na noc? To podejrzenie nie spodobało się jej.
Wolałaby wierzyć, że to wszystko stało się spontanicznie.
-Jest mi naprawdę przykro, Sal - powtórzyła.
- Nie wyglądasz zbyt dobrze. Dlaczego się nie położysz?
Siostra pokręciła głową.
- Nie mogę się ostatnio ułożyć. Miałam dość nieprzyjemne bóle w nocy.
- Porodowe? A mnie nie było! Jodi poczuła się winna.
- Dlaczego nie kazałaś pani Monkton zawołać lekarza?
- To nie wygląda na bóle porodowe - Sally jęknęła nagle, przesuwając rękę w okolice brzucha.
- Nadal je masz? Dzwonię po lekarza.
- Nie potrzeba. Dziecko przypuszczalnie uciska na nerw.
Jodi nie dała się przekonać.
Sprawy potoczyły się błyskawicznie. Lekarz przyjechał po paru minutach.
- Prawie na sto procent wyrostek - orzekł. - Co za pech!
Pół godziny później Sally była w drodze do szpitala.
Święta nie zapowiadały się zbyt radośnie. Tania jest za mała, żeby się tym martwić, ale co to za
Boże Narodzenie dla Robina, gdy nie ma dwojga rodziców? W dodatku nie wiadomo, co będzie
z Sally i nie narodzonym dzieckiem. Lekarz polecił skontaktować się z Barrym, więc sprawa
musi być poważna.
Jodi poczuła się nagle bardzo samotna. Chyba po raz pierwszy w życiu zrozumiała, że
samodzielność jest słabą pociechą. Przypomniała sobie słowa Griffa: „Niezależność jest
przyjemna, gdy jesteś młoda, ale co będzie, jak będziesz starsza albo gdy coś się stanie? Możesz
poczuć się bardzo samotna". Gdyby Griff był tutaj. Nie po to, by jej pomóc przy dzieciach. Z
tym może poradzić sobie sama. Po prostu potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać o
swoich obawach, o niepokoju. Co będzie, jeśli Sally... umrze? Łzy napłynęły jej do oczu.
Weź się w garść, napomniała surowo. Nie pomożesz Sally i dzieciom, jeżeli teraz się załamiesz.
Pierwszym zadaniem jest powiadomienie Barry'ego. Drżały jej palce, gdy wykręcała numer.
Bezosobowy głos odebrał wiadomość. Nie dowiedziała się, kiedy szwagier będzie mógł
oddzwonić.
Poruszając się jak automat, Jodi dała lunch Robinowi i Tani. Wkrótce mała poszła spać, ale
chłopczyk absorbował ją, a Jodi rzadko czuła się tak nie w nastroju do zabawy. Gdyby
przedszkole było otwarte...
Z każdą minutą wzrastała w niej potrzeba porozmawiania z kimś. Pomyślała oczywiście o
Griffie, ale był tego dnia w sklepie. Zwykle Wigilia to czas zwariowanych zakupów i z
pewnością jest potrzebny, by wszystkiego doglądać. Przypomniała sobie o pani Monkton. Nie
pracuje dzisiaj. Griff powiedział jej o tym, gdy martwiła się, że zostawili ją z Sally do tak późna
w nocy. „Ma wolny dzień. W Wigilię nigdy nie ma papierkowej pracy". Sally zapisywała jej
numer telefonu. Jodi przejrzała spis numerów w notatniku siostry.
Odetchnęła z ulgą, gdy pani Monkton natychmiast podniosła słuchawkę. Opowiedziała jej całą
historię.
- Zaraz będę - usłyszała po zakończeniu relacji. - Chcesz pewnie pojechać do szpitala. Zajmę się
dziećmi.
Musi uzbroić się w cierpliwość. Pani Monkton mieszka o godzinę drogi. Czekała już w płaszczu,
kiedy zadźwięczał dzwonek. Podbiegła do drzwi, a gdy je otworzyła, objęły ją silne ramiona.
- Moje biedactwo. Przyszedłem, kiedy tylko się dowiedziałem.
- Ach, Griff! - jej głos drżał, gdy przytuliła się do niego. - Jestem taka szczęśliwa, że tu jesteś.
- Będę zawsze przy tobie, Jodi - obiecał. - Zawsze.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zanim Jodi zdążyła spytać, skąd się tak szybko dowiedział, Griff pośpieszył z wyjaśnieniem.
- Zadzwoniła do mnie pani Monkton. Sądziła, że powinienem wiedzieć o Sally. Postaraj się nie
myśleć o tym. Jak tylko pani Monkton przyjedzie, zawiozę cię do szpitala.
Odetchnęła z ulgą. Pamiętała jednak o jego obowiązkach.
- Jesteś z pewnością bardzo zajęty... - zaczęła. Przerwał jej niecierpliwie:
- Jodi, sztuką zarządzania, jak sama wiesz, skoro zostawiłaś swoje sprzedawczynie w butiku, jest
zlecanie pracy. Przyznaję, że lubię być w centrum akcji, żeby mieć oko na wszystko, szczególnie
w święta, ale dobro Sally jest ważniejsze. I ty - podkreślił - jesteś dla mnie ważniejsza.
- To ładnie z twojej strony - powiedziała Jodi, gdy usiedli w szpitalnej poczekalni, mając w
perspektywie długie oczekiwanie. - Czuję się winna, że zabieram ci tyle czasu. Czekanie na
wiadomości jest dla mnie nie do zniesienia. Tak się boję... Pewnie się bardzo nudzisz.
- Nic podobnego - odparł stanowczo. - Bardzo lubię Sally i też się o nią martwię. Poza tym nigdy
się nie nudzę w twoim towarzystwie. Jodi, mamy tyle spraw do omówienia. Na przykład, gdzie i
kiedy zamieszkamy razem. Ostrzegam cię, nie zamierzam długo czekać. Chcę cię mieć dla
siebie, i to szybko.
Była zaskoczona tak nagłą zmianą tematu. Wiedziała, że kocha Griffa i to jej wystarczało.
Jakikolwiek trwały związek wymagał jednak przemyślenia. Musiała mieć pewność, że on tego
pragnie. Jego małżeństwo było szczęśliwe i chociaż teraz twierdzi, że przyszedł już do siebie,
może przecież obawiać się podjęcia ryzyka nowego związku. Poza tym nie proponował jej na
razie małżeństwa, chociaż...
- Pamiętam, co powiedziałeś Rodneyowi... ale to było tylko... - zaczęła.
- Wiem, że właściwie nie poprosiłem cię o rękę, ale...
- Już nic nie mów - przerwała mu nagle. - Widzisz, ja nie jestem pewna...
Zacisnął usta.
- Chcesz powiedzieć, że wczorajsza noc nic dla ciebie nie znaczyła? Nie sądziłem, że jesteś
dziewczyną, która...
- Nie jestem i znaczyła - odparła nieskładnie. - Ale muszę być uczciwa. To się po prostu
zdarzyło. Ja...
- Rozumiem - nie pozwolił jej dokończyć. - Przypuszczam, że wyciągnąłem zbyt daleko idące
wnioski.
Spoważniał i zamyślił się głęboko. I znowu była sama. Nie mogła tego znieść.
- Ach, Griff, proszę cię! Nie powinniśmy teraz o tym rozmawiać. Nie mogę myśleć. Sally... - na
wspomnienie siostry głos jej się załamał. Wstała i bezmyślnie popatrzyła w okno.
Znalazł się przy niej w sekundę. Objął ją silnymi ramionami.
- Przepraszam. Jestem okropnym egoistą. Masz rację, to nie moment i miejsce, by decydować o
przyszłości.
Ujął ją pod brodę. W jej szarych oczach błyszczały łzy, a usta drżały.
- W porządku, kochanie. Nie chcę cię zmuszać. Będzie jak zechcesz. Proszę cię tylko o jedno,
żebyś zatrzymała mnie w swoim życiu, dobrze?
- Tak... dobrze - przyrzekła cicho. - To ja jestem samolubna. Nie mogę się teraz zobowiązać... do
niczego. Ale potrzebuję cię tutaj, przy sobie.
- Zgodzę się na to, na razie. Jego mocny uścisk dodał jej siły.
- Kochanie, nie trać nadziei. Jestem pewien, że z Sally wszystko będzie w porządku. Jest w
dobrych rękach.
Następne godziny należały do najcięższych w życiu Jodi. Griff ogrzewał jej zimną rękę w
swoich dłoniach. Jeżeli rozmawiali, to głównie o Sally, dzieciach i o tym, czy Barry przyjedzie
do domu.
- Przypuśćmy... przypuśćmy, że nie zdąży - Jodi nie mogła obronić się przed tą myślą. - Jak mu
spojrzę w twarz? Jak mu to powiem?
Rosnące od rana poczucie winy dało znać o sobie.
- Gdybym była wczoraj w domu...
- Przestań! Nawet gdybyś była, twoja siostra mogła cię nie zbudzić, tak jak nie obudziła pani
Monkton.
- Nie wiadomo. Powinnam jednak być na miejscu.
- Jeżeli winisz siebie - powiedział spokojnie - to z pewnością mnie również.
Nie mogła zaprzeczyć. Gdyby zawiózł ją do domu, kiedy o to prosiła...
- Widzę, że mnie obwiniasz - dodał cicho.
- Nie mogę nic na to poradzić.
W tym momencie zjawiła się pielęgniarka z informacją, że lekarz już jest wolny. Jodi poderwała
się na równe nogi. Serce jej łomotało, poczuła skurcz w żołądku. Griff również wstał i położył
jej dłoń na ramieniu.
- Pan jest z rodziny? - zapytała pielęgniarka, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeśli nie, to
powinien zostać w poczekalni.
Uśmiech lekarza rozproszył najgorsze przypuszczenia Jodi. Dalsze badania potwierdziły, że
dojmujący ból był spowodowany ostrym zapaleniem wyrostka. W związku z zaawansowaną
ciążą Sally zdecydowano się na cesarskie cięcie i zaraz potem na usunięcie wyrostka, gdy była
jeszcze pod narkozą.
- Wymagało to dwóch zespołów chirurgów. Operowali jedni po drugich - wyjaśnił lekarz.
- Nic dziwnego, że tak długo to trwało - westchnęła Jodi. - Czy ona...?
- Czuje się dobrze. Teraz śpi i nie należy jej przeszkadzać. Oczywiście musi zostać w szpitalu
dłużej niż po normalnym porodzie. Przy okazji, może chciałaby pani wiedzieć. Urodził się
chłopiec.
Kiedy Jodi wróciła do poczekalni, policzki miała mokre od łez. Griff spojrzał na nią i
gwałtownie zbladł.
- Jodi? O Boże! Sally...? Nie...
- Nie - wykrztusiła, kiedy ją objął. - Czuje się dobrze. Przepraszam, ale to taka ulga.
- Dzięki Bogu! Dzięki Bogu! - przytulił ją mocno. - Nie przepraszaj. Płacz, ile chcesz. Byłaś taka
dzielna. Zacząłem się o ciebie martwić.
Kiedy przylgnęła do niego, rozkoszując się spokojem w jego ramionach, wiedziała, że chce
dzielić z nim swoje życie, za każdą cenę. Przez chwilę kusiło ją, by mu o tym powiedzieć, ale
szybko zrezygnowała z tego pomysłu. To nie był odpowiedni moment. Z pewnością będzie ku
temu lepsza okazja.
- Dla Robina i Tani to żadne święta - zauważył Griff, gdy wracali do domu. - Sally w szpitalu,
ojciec za granicą.
Jodi musiała przyznać mu rację.
- Nawet jeżeli Barry przyjedzie, gdy się dowie, że z Sally jest wszystko dobrze, pewnie będzie
musiał zaraz wracać.
- Dla ciebie to też mała radość - dodał. - Sama w domu, jedynie z dwójką dzieci.
W głębi duszy Jodi myślała tak samo, ale nie ma wyboru. Wzruszyła ramionami.
- Jestem przyzwyczajona do samotności. Zawsze wolałam mieszkać sama.
- Tak?
W tym pytaniu kryło się niedowierzanie. Spojrzała na niego ostro, wiedząc, o czym pomyślał.
- To znaczy, zwykle nie mieszkam z Sally i nigdy z nikim nie mieszkałam. Wolę być niezależna.
- Zauważyłem.
Zamilkł na chwilę, a kiedy zbliżali się do domu, oświadczył:
- Musisz przyjechać do nas.
- Do nas?
Brała co prawda pod uwagę możliwość, że zaproponuje wspólne spędzenie świąt. Przyszło jej
nawet na myśl, że wraz z dziećmi byliby jak rodzina. Nie sądziła jednak, że jest to realne ma-
rzenie.
- Spędzam święta z rodzicami - wyjaśnił.
- Och, nie - Jodi pokręciła głową. - Boże Narodzenie to rodzinne święta. Nie ma mowy, żebym
narzucała...
Nie ma mowy o narzucaniu czegokolwiek. Rodzice mają olbrzymi dom, który tym razem będzie
bardzo pusty. Nikt poza mną nie przyjedzie.
Spodziewała się, że spyta, czy chce poznać jego rodziców. Tymczasem rzekł:
- W tym roku matka i ojciec będą tęsknili do wnucząt. Robin i Tania bardzo ich ucieszą.
Najwyraźniej zależało mu jedynie na gwiazdce dla dzieci i sprawieniu przyjemności rodzicom.
No cóż, święta są przede wszystkim dla dzieci, pomyślała zawstydzona. Niemniej jednak
poczuła się dziwnie zawiedziona.
Pierwsze chwile w domu upłynęły na zapewnianiu pani Monkton, że Sally i dziecko czują się
dobrze. Jodi wyjaśniła Robinowi, że ma małego braciszka.
- Jest jeszcze mniejszy od Tani - powiedziała.
- W porządku! - wtrącił się Griff. - Spakuj, co potrzebujesz dla siebie i dzieci. Zadzwonię do
mamy i uprzedzę ją o naszym przyjeździe.
- Ale jeśli nie spodziewa się gości... Co z jedzeniem? Nie będzie miała...
- Nie martw się - rozwiał jej zastrzeżenia. - Moja matka zawsze gotuje jak dla armii. Oddasz
mnie i ojcu przysługę. To my musimy potem wyjadać resztki.
- A co z panią Monkton? - Jodi zniżyła głos. - Sally zaprosiła ją...
- Wszystko załatwione. Panią M. też zabieramy.
- Nie wiem nawet, gdzie mieszkają twoi rodzice. Daleko? Co z wizytami u Sally?
- Mieszkają niedaleko od Londynu, więc będę cię codziennie przywoził. Jakieś inne problemy? -
zapytał ironicznie. - A może nie chcesz spędzić ze mną świąt?
- Oczywiście, że chcę.
Miała szansę poznania go w domowych warunkach. Większość ludzi ma dwa oblicza: prywatne
- dla siebie i najbliższych i oficjalne - na pokaz. Spędzenie czasu z Griffem w jego rodzinnym
gronie może być bardzo pouczające.
Pół godziny później byli już w drodze. Zatrzymali się tylko przed mieszkaniem Jodi, żeby wziąć
korespondencję, której nie odbierała od czasu zamieszkania u Sally. Znalazła świąteczne
życzenia, jakieś rachunki i wyciągi z banku. Jedna czy dwie koperty wyglądały na oficjalne
pisma. Wrzuciła je do torebki, żeby przejrzeć w wolnej chwili. Podróż minęła na wyjaśnianiu
Robinowi, że, ponieważ jego mama nie czuje się najlepiej, spędzą święta u rodziców wujka
Griffa. Chłopczyk był bardzo zaskoczony odkryciem, że dorośli też mają mamusie i tatusiów.
- Ale skąd Mikołaj będzie wiedział, gdzie przynieść moje prezenty, jeśli nie będę w naszym
domku? - pytał zaniepokojony.
Jodi uśmiechnęła się na myśl o pewnej walizce w bagażniku, wypakowanej kolorowymi
paczuszkami.
- Mikołaj jest bardzo mądry. Znajdzie cię bez problemu - zapewniła go z przekonaniem.
Griff opisał dom rodziców jako bardzo duży. Takie mało precyzyjne określenie niewiele jej mó-
wiło. Rzeczywistość oszołomiła ją zupełnie. Dwie godziny jazdy od Londynu, w hrabstwie
Kentish, za zakrętem zacisznej drogi, ukazał się olbrzymi dom w stylu Tudorów. Czarne detale
na białym tle robiły wspaniałe wrażenie. Jodi krzyknęła z zachwytu.
-Jaki piękny stary dom! Czy to jakiś urząd? Własność banku National Trust?!
Usłyszała chichot pani Monkton. Griff też wydawał się rozbawiony.
- Na szczęście nie. To dom moich rodziców - wyjaśnił.
Przez chwilę przyglądała mu się z niedowierzaniem, ale to nie był żart. Kiedy zdała sobie z tego
sprawę, instynktownie poczuła jakieś zagrożenie. Ocieniony wysokimi drzewami dom położony
był na końcu długiej drogi. Z przodu znajdował się park, do którego, jak wyjaśnił jej Griff,
przychodziły jelenie.
- Mój ojciec hoduje małe modelowe stado. Na zimę wprowadza się je do obory na tyłach domu.
Jodi patrzyła przed siebie z niepokojem i była coraz bardziej przygnębiona. Wiedziała,
oczywiście, że jego rodzina nie należy do biednych. Bracia Griffiths to rozległa, ceniona sieć
sklepów we wszystkich dużych miastach. Nie spodziewała się jednak, że są także liczącymi się
posiadaczami ziemskimi. Griff, jako najstarszy syn, przypuszczalnie to wszystko odziedziczy.
A myślała, że święta będą właściwą okazją, by wrócić do jego propozycji zamieszkania razem.
Chciała mu dać delikatnie do zrozumienia, że będzie jej miło, jeśli ją powtórzy. Ale teraz...
Teraz będzie wyglądało, jakby skłoniło ją do tego odkrycie jego bogactwa. Nie chciała, by wziął
ją za wyrachowaną łowczynię majątków.
A jego rodzina? Z całą pewnością rodzice chcieliby, żeby się ponownie ożenił, by dał im wnuki,
przyszłych spadkobierców fortuny. Westchnęła. Wydaje się, że nie ma końca problemom w ich
związku.
W przeciwieństwie do swojej cioci, Robin nie czuł "się przygnębiony otoczeniem. Uwolniony z
pasów bezpieczeństwa, wydostał się z samochodu i biegł ku szerokim schodom. Ciężkie,
dębowe drzwi na ich szczycie były gościnnie otwarte. Stała w nich dobrze ubrana para,
niewątpliwie rodzice Griffa. Po ojcu odziedziczył wzrost i muskularną budowę. Po matce - kolor
włosów i oczu oraz rysy twarzy.
Jodi, z Tanią na ręku, podtrzymywana przez Griffa wchodziła ostrożnie po schodach. Była
skrępowana świadomością, że nadal ma na sobie dżinsy i sweter, w których pojechała do
szpitala, i że od paru dni nie była u fryzjera. Co pomyślą o niej ci nienagannie zadbani ludzie?
Przynajmniej nie było żadnych wątpliwości co do ich ciepłego powitania. Chociaż kiedy pani
Griffiths porwała Tanie z rąk Jodi, entuzjastycznie gaworząc z pulchną kruszynką, a pan
Griffiths wziął Robina na barana, Jodi zastanawiała się, dla kogo rzeczywiście przeznaczone
były te powitania.
- Mamo, tato, to jest Jodi Knight. Jodi, to moi rodzice.
Prezentacja była prosta i bezpośrednia. Nie wyjaśniała oczywiście charakteru ich związku. Mogę
być równie dobrze jakąś istotą potrzebującą wsparcia, przyprowadzoną do domu przez pana na
włościach, pomyślała rozdrażniona.
-To bardzo wspaniałomyślnie z państwa strony, że zaprosiliście nas tak niespodziewanie -
powiedziała do pani Griffiths nieśmiało, wchodząc za nią do domu. Griff, jego ojciec i pani
Monkton szli z Robinem z tyłu.
- Wielkie nieba! - oczy pani Griffiths nadal wpatrzone były w różowiutką twarz Tani. - To nie
ma nic wspólnego ze wspaniałomyślnością, raczej z samolubstwem. Mój syn z pewnością
powiedział pani, że pierwszy raz od lat nie będziemy mieli dzieci na święta. Więc tę dwójkę
nieba nam zesłały. Nie ma Bożego Narodzenia bez dzieci.
Zjawiła się służąca, by pokazać Jodi gościnny pokój. Pani Griffiths nalegała na zajęcie się Tanią
i Robinem.
- Pora na popołudniową herbatę. Wydaje mi się, że wiem, na co ma ochotę ten młody człowiek.
Proszę do nas dołączyć, jak się pani odświeży, panno Knight.
Czyżby był to przytyk do jej wyglądu? - zastanawiała się Jodi, idąc za pokojówką po imponująco
szerokich schodach. Przez wysokie, witrażowe okna zimowe słońce rzucało miriady kolorów na
tapety i meble w ogromnym holu. Sypialnia, przeznaczona tylko dla niej, pomieściłaby
wszystkie dziewczynki z internatu w dawnej, prywatnej szkole Jodi. A olbrzymie łóżko z
baldachimem... Czuła się coraz bardziej nieswojo, upewniając się, że państwo Griffiths zapewne
nie chcieliby widzieć jej w roli synowej.
Rozpakowała się pospiesznie. Jej rzeczy zginęły w przepastnej szafie. Przynajmniej ubrania,
jakie przywiozła, udowodnią, że potrafi o siebie zadbać. Wzięła prysznic w przyległej łazience.
Założyła prostą, ale niezwykle kosztowną sukienkę. Jakość zawsze widać. Nauczyła się tej
maksymy od swojego ojca. Starała się jej przestrzegać, gdy kupowała rzeczy do butiku. Ta
sukienka podobała się jej tak bardzo, że zostawiła ją dla siebie.
Griff czekał na nią na dole. Jego spojrzenie potwierdziło, że wysiłki nie poszły na marne. Wziął
ją mocno pod rękę.
- Pomyślałem, że poczekam, by pokazać ci drogę. Goście często się tutaj gubią.
- Nie dziwię się - odparła.
Prowadził ją przez labirynt przecinających się korytarzy.
- Wypijemy herbatę w pokoju matki - wyjaśnił. - Sądziła, że tak będzie mniej formalnie.
- Mniej formalnie dla kogo? - zapytała Jodi podejrzliwie. Czyżby jego matka przypuszczała, że
pojawi się w dżinsach?
- Dla Robina, rzecz jasna - był wyraźnie zaskoczony pytaniem. - Chce, by dzieci czuły się jak w
domu.
Pokój pani Griffiths może uchodzić w rodzinie za mniej formalny, ale Jodi pomyślała, że i tak
jest imponujący. Umeblowanie, choć dobrane do epoki i stylu całego domu, nie było stare ani
zniszczone. Wystrój musiał kosztować dużo wysiłku i pieniędzy. Wysokie okna, które
zajmowały całą ścianę, wychodziły na tylny ogród, z pewnością wspaniały latem. Nawet teraz,
pod śniegiem łagodzącym jego kształt, widać było, że łączy piękno z elegancją. Ciekawe, ile
godzin pracy kosztuje utrzymanie go w takim stanie?
- Czy pani ma ogród, panno Knight? - zapytała pani Griffiths, gdy Jodi wyraziła swój zachwyt.
- Nie. Wynajmuję mieszkanie.
- Więc nie wie pani nic o uprawianiu ogrodu?
- Nie, ale...
- Czy jeździ pani konno, panno Knight? - zwrócił się do niej pan Griffiths.
- Nie, niestety, nie.
Pomyślała, że za chwilę zacznie ich przepraszać. Raz jeszcze pożałowała, że przyjęła
zaproszenie Griffa.
- Szkoda. David mógłby pokazać pani resztę posiadłości konno. Jest oczywiście zbyt duża, by
obejść ją pieszo, nawet przy lepszej pogodzie.
Przez chwilę Jodi zastanawiała się, kim, u diabła, jest David. W tym momencie odezwał się
Griff:
- Moglibyśmy zamiast tego wziąć dżipa. Pod warunkiem, że Jodi jest zainteresowana.
- Jestem pewna, że to jej nie zainteresuje - przerwała pani Griffiths, zanim dziewczyna otworzyła
usta. - Bardzo kochamy naszą ziemię i dlatego często zapominamy, że nie ma nic nudniejszego
dla gości jak posiadłości gospodarzy. To jak cudze zdjęcia z wakacji.
Dla pani Griffiths jest jedynie gościem. Griff nie wspomniał nawet o niej swojej matce.
Przypuszczalnie dlatego, że nie zaakceptowałaby jego zamiarów.
Gdy spotkanie przy herbacie dobiegało końca, Jodi czuła się jak nieproszony gość.
- Proszę nie sprawiać sobie kłopotu przebieraniem się do obiadu, panno Knight - powiedziała
pani Griffiths, gdy wychodzili, by przygotować się na wieczór. - Sukienka, którą pani ma na
sobie, jest odpowiednia, a zresztą nie sądzę, by miała pani na to dużo czasu.
Zabierając dzieci na górę Jodi czuła, że kipi w środku. Kiedyś chciała spotkać rodziców Griffa.
Była gotowa ich polubić i miała nadzieję, że z wzajemnością. Pan Griffiths nie rozmawiał z nią
wcale, poza komentarzem o jeździe konno. Wszystko, co powiedziała pani Griffiths, wydawało
się sugerować brak zainteresowania jej osobą. Bardzo możliwe, że nawet nie pomyślałaby, że jej
syn zajął się Jodi z innego powodu niż miłosierna pomoc.
Tania i Robin mieli spać w małym pokoju, dawnej bawialni, połączonym z jej sypialnią.
Obydwoje byli zmęczeni i natychmiast zasnęli. Jodi ociągała się z zejściem na obiad. Dzieci nie
będą już odwracać uwagi pani Griffiths, więc teraz poświęci ją gościom. Jeżeli jej mąż znów
będzie rozmawiał z Griffem, ona może stać się przedmiotem bliższej obserwacji, a nawet
niewygodnych pytań.
Gdyby mogła być z Griffem sam na sam przez chwilę, przytulić się do niego, może znalazłaby
potwierdzenie jego uczuć. Ale nie zanosiło się na to. Bez względu na zamiary, Griff nie należy
do mężczyzn, którzy afiszują się swoimi uczuciami przed rodziną i panią Monkton. Poza tym
niedawno Jodi powiedziała mu o swoich wątpliwościach, które zrozumiał niewłaściwie, a
których nie miała kiedy wyjaśnić.
Jeżeli popołudniowa herbata była nieformalna, to obiad wręcz przeciwnie. Stół w ogromnej
jadalni mógł pomieścić wygodnie około dwudziestu osób. Griff i ojciec mieli na sobie
wieczorowe garnitury. I chociaż pani Griffiths i pani Monkton nie założyły wieczorowych
sukien, Jodi żałowała, że posłuchała rady i się nie przebrała. Obiecała sobie, że jutro naprawi ten
błąd.
Griff siedział między nią a matką. Chociaż nie ignorował jej, bezustanne pytania matki
odwracały jego uwagę.
- Czy chodzi pani do kościoła, panno Knight? - spytał nagle pan Griffiths.
-Nie... raczej nie... Tylko...
- Mój mąż pyta o to, gdyż zawsze chodzimy na nocną mszę - wyjaśniła pani Griffiths. - To nasza
rodzinna tradycja, w której nie musi pani uczestniczyć, jeżeli woli pani położyć się wcześniej
spać.
Jodi chciała powiedzieć, że choć nie chodzi regularnie do kościoła, przestrzega głównych świąt:
Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Pomyślała jednak, że nie powinna wyjaśniać
nieporozumienia. Może jest przewrażliwiona, ale zabrzmiało to tak, jakby Griffith-sowie woleli
iść w rodzinnym gronie.
- Lepiej będzie, jeśli zostanę - zgodziła się chłodno.
- W razie, gdyby dzieci się obudziły i przestraszyły nieznanym otoczeniem.
Rodzina wyszła z domu o jedenastej.
- Najpierw śpiewamy kolędy - powiedział Griff. Spojrzał na nią badawczo. - Jesteś pewna, że nie
chcesz iść ze mną?
Nic nie sprawiłoby jej większej przyjemności, niż stanie obok niego w jakimś starym, wiejskim
kościółku i śpiewanie znanych kolęd, Jodi ubóstwiała wszystko, co miało związek z Bożym
Narodzeniem. Ale pani Griffiths podkreśliła „rodzinną" tradycję, a ona nie należała do rodziny.
- Nie, nie pójdę - wyszeptała.
- Jak chcesz - odparł krótko.
Została sama. Pani Monkton już się położyła. Za chwilę Molly miała przynieść jej do salonu coś
ciepłego do picia. Gdy czekała na pokojówkę, zadzwonił telefon. Zawahała się myśląc, że
odbierze ktoś ze służby. Ale kiedy telefon dzwonił nadal, podniosła słuchawkę.
- Halo! Jest Griff? - zapytał niski, kobiecy głos. Odpowiedziała, że nie.
- Ach, powiedziano mi, że będzie w domu na święta. Słuchaj, Molly, bądź tak kochana i powiedz
mu, że dzwoniła Victoria, dobrze?
Zanim zdążyła wyjaśnić, że nie jest służącą Griffithsów, rozmówczyni się rozłączyła. Po
dziesięciu minutach, kiedy popijała herbatę, telefon znów zadzwonił. Znowu kobiecy głos i to
samo pytanie.
- Do diabła! Zaciągnęli go oczywiście do kościoła. Biedaczek. Zadzwonię z samego rana.
Powiedz mu, że dzwoniła Denise.
Wygląda na to, że Griff jest bardzo popularny wśród kobiet, pomyślała ponuro Jodi. Właśnie
wybierała się na górę, gdy niejaka Sonia zdecydowała się zostawić wiadomość, że zobaczy się z
nim jutro po południu. Nic dziwnego, że pani Griffiths nie widzi nic niezwykłego w jej
przyjeździe, myślała Jodi dopisując kolejną informację w notatniku obok telefonu. Griff wydaje
się mieć kolekcję przyjaciółek.
Gdy zajrzała do pokoju, dzieci smacznie spały. Wieszając przy łóżku Robina skarpetę na
prezenty świąteczne, przyglądała się niewinnym, spokojnym twarzyczkom. Westchnęła. Kocha
te dzieciaki, ale zawsze sądziła, że jest to naturalne uczucie ciotki. Dzisiaj rozpoznała w nim nie
ujawniony dotąd instynkt macierzyński. Próbowała wyobrazić sobie, jak będą wyglądały ich
dzieci, jej i Griffa. Ale czy przyjście ich na świat jest możliwe? Zrezygnuje z małżeństwa, jeśli
on tego chce, ale nie będzie rodziła nieślubnych dzieci. Na to jest zbyt dużą tradycjonalistką.
Szykując się do snu, bezskutecznie starała się zapomnieć o przygnębieniu. Przez prawie miesiąc
Griff walczył o nią bez wytchnienia. Robiła wszystko, by nie zdobył jej serca. Teraz, kiedy
właśnie uświadomiła sobie, że go pragnie, odkryła, że nie jest jedyną kobietą w jego życiu.
Ogromne łóżko było wygodne, ale zbyt duże dla jednej osoby. Nie przeszkadzałoby jej to, gdyby
tak niedawno nie dzieliła łóżka z Griffem. Nie mogła usnąć. Leżała z szeroko otwartymi oczyma
i wsłuchiwała się w odgłosy starego domu.
Jej sypialnia znajdowała się w części frontowej. Jodi słyszała wracających z kościoła, ich
ściszone głosy niesione przez mroźne powietrze, odgłos kroków, pod którymi trzeszczały
stopnie, otwieranie i zamykanie drzwi, bulgotanie wody w rurach. Prawie zasypiała, gdy nagle
coś ją zaniepokoiło. Ktoś był w jej pokoju. Pomyślała, że to z pewnością siostrzeniec, obudzony
hałasami.
- Robin? - powiedziała łagodnie. Usiadła na łóżku i zaczęła szukać nocnej lampki.
-Jodi?
-Griff? Co, u diabła...?
Znalazła w końcu lampkę i zapaliła ją, mrużąc oczy od światła. Siedział na brzegu łóżka i
przyglądał się jej badawczo. Byl ubrany w krótki, jedwabny szlafrok. Podążyła za jego
wzrokiem. Zaczerwieniła się i podciągnęła kołdrę pod brodę.
- Co tu robisz? - spytała, tym razem dużo ciszej, wiedząc, że dzieci śpią, a drzwi do ich pokoju
są szeroko otwarte.
- Chciałem być pierwszy, by życzyć ci wesołych świąt o poranku.
- Która godzina?
- Druga. Do diabła z godziną - dodał zduszonym głosem. - Chodź do mnie.
Jej ciało przebiegł dreszcz, ale pokręciła głową.
- Nie. Nie powinieneś być tutaj, Griff.
- Dlaczego, na miłość boską?
- Z kilku powodów.
Nie myślała o telefonicznych wiadomościach, które odebrała wcześniej, chociaż była to ukryta
przyczyna jej odmowy.
- Dzieci są tuż obok - wskazała na drzwi.
- Nic więcej?
Wstał i zamknął drzwi.
- Nie będą nam teraz przeszkadzać.
Podszedł do niej, a wyraz jego twarzy wyraźnie odzwierciedlał jego pragnienia.
- Nie, Griff, proszę. Odejdź. To nie wypada, nie w domu twoich rodziców. I tak już nie najlepiej
o mnie myślą.
To go powstrzymało.
- O czym ty, u licha, mówisz?! - zapytał zdecydowanie.
- To dla mnie całkiem oczywiste - odpowiedziała. - Dziwi mnie więc, że dla ciebie to nie jest
jasne. Jestem jak ryba bez wody. Po prostu nie pasuję.
- Bzdura!
Raz jeszcze podszedł do łóżka i usiadł, biorąc jej dłonie w swoje ręce. Podniósł je do ust i zaczął
delikatnie pieścić jej palce.
- To cudowne mieć cię tutaj - zamruczał.
- To nie żadne bzdury - nalegała. - Byli oczywiście bardzo uprzejmi dla mnie, ale nie mogli mi
dać tego wyraźniej do zrozumienia. Zrobiłam złe wrażenie od momentu, kiedy weszłam do ich
domu, wyglądając jak strach na wróble. Przestań, Griff.
Udaremnił jej próbę wyrwania rąk.
- Jodi, skończysz wreszcie z tymi głupstwami i skoncentrujesz się na ważniejszych sprawach?
Wzmocnił uścisk. Starał się przysunąć ją do siebie, ale się opierała.
- Nie byłam właściwie ubrana, nie znam się na ogrodnictwie, nie jeżdżę konno. Było też dla
mnie oczywiste, że nie jestem mile widziana na rodzinnej uroczystości kościelnej.
Pokręcił głową i wyraźnie się uśmiechnął.
- Twój niepokój mówi mi przynajmniej, że ci zależy. Ale zbyt się przejmujesz luźną rozmową,
Jodi. To nie było jakieś przesłuchanie ani sprawdzian twojego dopasowania.
- Nie wierzę. Dlaczego twoi rodzice nigdy nie zwrócili się do mnie po imieniu? Cały czas
mówili „panno Knight".
Griff westchnął zrezygnowany, gdy kolejna próba przyciągnięcia jej bliżej została udaremniona.
- Moi rodzice należą do pokolenia, któremu trudno zdobyć się na bezpośredniość. Daj im szansę.
Jutro będą mówili do ciebie po imieniu, nawet o tym nie wiedząc.
- Nie jestem pewna, czy chcę tu zostać jeszcze jeden dzień.
Zmarszczył brwi i łagodne zniecierpliwienie zniknęło z jego twarzy.
- Myślisz poważnie, żeby pozbawić dzieci świątecznych przyjemności? Tylko dlatego, że masz
jakiś kompleks niższości, bezpodstawny zresztą, w stosunku do moich rodziców?
- Griff, nie sądzę, że jest bezpodstawny - wyznała. - Jeżeli chodzi o te sprawy, kobiety mają
szósty zmysł, którego mężczyźni nie znają. Intuicję. Wiem, że twoi rodzice nie...
- Nadal uważam, że się bardzo mylisz. Ale dajmy spokój moim rodzicom. Jesteś tu, bo ja tego
chcę. Marnujesz czas na te czcze dyskusje. Czas - dodał niskim głosem - który moglibyśmy
spędzić znacznie przyjemniej.
Ujął jej twarz w dłonie i przywarł ustami do jej ust, tłumiąc sprzeciw. Mimo to walczyła.
Okładała go pięściami, odpychała, odmawiała pocałunku, aż zwyciężyła.
- Co się z tobą, do diabła, dzieje, Jodi? - zapytał stanowczo.
- Wiem, do czego zmierzasz. Nie będę spać z tobą w domu twoich rodziców bez ich wiedzy!
- Chcesz, żebym poszedł im powiedzieć i poprosił o pozwolenie - zakpił sarkastycznie.
- Nie bądź śmieszny. Wiesz, o czym mówię.
- To ty jesteś śmieszna. Pozwalasz, żeby jakiś wymysł, a to wszystko są wymysły, stanął
pomiędzy nami.
- Nie tylko o to chodzi. Nadużyłabym ich gościnności. Mam pewne zasady. Z iloma kobietami
kochałeś się w tym łóżku? Wszystkie tu spały?
- Kto? - ton Griffa był groźny. - Kto miałby tu spać?
- Twoje trzy dziewczyny.
Nachylił się nad nią i położył dłoń na jej czole.
- Masz temperaturę - mruknął.
- Nie, nie mam. Ale nie jestem naiwna. Jeżeli dzwonią do ciebie trzy różne kobiety, jedna po
drugiej, a każda nie może się doczekać, żeby z tobą porozmawiać i jest niepocieszona, bo nie ma
ciebie w domu, potrafię wysnuć z tego wnioski.
- Może ci się wydaje, że potrafisz. Ale ja...
- Ciociu?
W gorączce sprzeczki zapomnieli zniżyć głosy i teraz w otwartych drzwiach stał mały
rozczochrany Robin, przecierając zaspane oczy.
- Nic się nie stało, kochanie - uspokoiła go Jodi. - Jestem tutaj. Zbudziliśmy cię? Przepraszam.
Kiedy chłopczyk przydreptał i wspiął się na łóżko, Griff obrócił się na pięcie.
- Chciałbym ci oznajmić, że nie przyszedłem tutaj, by wejść ci do łóżka. Przyznaję, że miałem
nadzieję na trochę czułości, ale to wszystko. Również mam pewne „zasady", jak to nazywasz.
Dokończymy tę rozmowę innym razem, kiedy będziesz rozsądniejsza - rzucił przez ramię.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jodi nie miała serca zaprowadzić malca z powrotem do łóżeczka. Po kilku pytaniach, gdzie jest
mama i czy Mikołaj już przyszedł, Robin zasnął. Ale ona jeszcze długo nie mogła spać. Wizyta
Griffa w jej pokoju, jego słowa i pocałunki zrobiły na niej większe wrażenie, niż dała po sobie
poznać. Pragnęła aż do bólu uścisków jego ramion, bliskości silnego ciała. Gdyby nie miała
wątpliwości, jak przyjęli ją jego rodzice, gdyby nie było tych trzech demaskujących telefonów,
nie potraktowałaby go tak zimno.
Jednak pomimo wszystko jej ciało odpowiedziało na jego dotyk znanym już podnieceniem.
Przelotne pocałunki składane na jej rękach ożywiły zmysły, które nie chcą się teraz uspokoić.
Była głupia, że pozwoliła mu się wtedy kochać. Pożądanie przezwyciężyło rozsądek i teraz musi
za to płacić. Zrozumiała bowiem, że raz przeżyta intymność zostawia pustkę, którą wypełnić
może jedynie to, do czego się tęskni.
Zasnęła dopiero przed świtem. Dwie godziny później podekscytowany Robin zbudził ją z
męczącej drzemki.
- Wesołych świąt, kochanie - powiedziała, kiedy doszła do siebie, i pokazała mu wypchaną
drobiazgami skarpetę.
Wszystkie smutki trzeba dzisiaj odłożyć ze względu na Robina. Miała nadzieję, że Griff nie
będzie próbował wrócić do przerwanej wczesnym rankiem rozmowy. Umycie i przygotowanie
siebie i dzieci, udzielenie odpowiedzi na nie kończące się pytania Robina, kazały jej zapomnieć
o innych sprawach.
Sądziła, że zejdzie z dziećmi na śniadanie jako pierwsza, ale Molly rozwiała jej nadzieje.
- Pan i panicz David zjedli godzinę temu i wyjechali konno. Zawsze tak robią, gdy pan David
przyjeżdża do domu.
Kolejna rodzinna tradycja, pomyślała.
- A pani Griffiths? - zapytała.
- Je śniadanie w łóżku. Zwykle nie schodzi przed jedenastą.
Nawet kiedy ma gości? Może uznała, że obecni goście nie są na tyle ważni, by zmieniać
zwyczaje. Ten niespokojny tok myśli przerwała pani Monkton. Radośnie witając się z Jodi,
złożyła jej świąteczne życzenia.
- Rozpakowałeś już swoje prezenty? - zwróciła się do Robina.
- Podejrzewam, że Mikołaj schował kilka, żeby można je było otworzyć, gdy wszyscy przyjdą -
uśmiechnęła się Jodi.
Spoważniała jednak, gdy pani Monkton wyjaśniła:
- Griffithsowie rozpakowali swoje wczoraj w nocy, po powrocie z kościoła.
- Rodzinna tradycja? - chłodno zapytała Jodi. Mogli przecież poczekać, choćby ze względu na
dzieci. Tani jest wszystko jedno, jest maleńka, ale Robina wychowywano tak, by umiał dzielić z
innymi radość otwierania wszystkich prezentów.
- Od niedawna - odparła pani Monkton. - Podobno gdy dzieci były małe, wszyscy zbierali się po
śniadaniu wokół choinki. Przez ostatnich parę lat pani Griffiths nie czuje się dobrze i wstaje
późno.
- Jest chora? - Jodi poczuła się nieswojo.
- To nic nie wiesz? Trzy lata temu miała wylew. Co prawda, wróciła do zdrowia, ale musi na
siebie bardzo uważać.
Griff z ojcem przyjechali, gdy Jodi, pani Monkton i dzieci kończyli śniadanie. Obydwaj mieli
zaróżowione twarze i tryskali dobrym humorem. Jodi obawiała się porannego spotkania, ale z
zachowania Griffa nikt nie mógłby wywnioskować, że parę godzin temu poważnie się pokłócili.
Złożył życzenia jej, pani Monkton i Robinowi. Pozwolił też chłopcu pochwalić się zawartością
skarpety.
- Może byśmy poszli teraz do salonu i zajrzeli pod choinkę - zaproponował.
- Myślałam, że rozpakowaliście prezenty w nocy - nie mogła się powstrzymać od tej uwagi.
- Owszem, prezenty dla rodziny. Ale są jeszcze dla dzieci, dla pani M. i dla ciebie.
Kiedy wczoraj pakowała się w pośpiechu, wrzuciła upominek dla niego do walizki. Na wszelki
wypadek, żeby nie być w kłopocie, gdyby on miał coś dla niej. Teraz przeprosiła i poszła na
górę. Nie była w najlepszym nastroju, ale tradycji musi stać się zadość. Kiedy wróciła,
uszczęśliwiony Robin rozwijał kilka paczek, a pani Monkton pomagała Tani uporać się z jej
prezentami. Griff był niezwykle szczodry.
Jodi podała mu paczuszkę i otrzymała swoją. Małe, kwadratowe pudełko. Przyjrzała mu się
podejrzliwie. Wyglądało jak jubilerskie pudełeczko na pierścionek. Ale to niemożliwe.
- To nie jest bomba-pułapka - zauważył Griff.
Rozpakował i wyjął bezpiecznie neutralny podarunek od Jodi - jedwabny krawat. Palce jej
drżały, gdy rozwijała papier. Otworzyła wieczko. Odetchnęła z ulgą, gdy ujrzała parę
kolczyków.
- Dziękuje - powiedziała.
Zrobiła błąd, patrząc mu w oczy. Zobaczyła w nich ironiczną wyrozumiałość. Wiedział, czego
się spodziewała i jego spojrzenie mówiło jej, że oczekiwania te są bezpodstawne.
- Co powiecie na przechadzkę po ogrodzie przed obiadem? - zapytał, kiedy uprzątnięto już
papiery z rozpakowanych prezentów. - Jest przepiękny ranek, niezbyt chłodny, a ogrodnik
odśnieżył ścieżki.
Jodi popatrzyła na niego z niedowierzaniem. -Każesz ogrodnikowi pracować w Boże Naro-
dzenie?
Uniósł brwi.
- Mamy kilku ogrodników. Ten, który pracuje w święta jest sowicie nagradzany i ma drugi dzień
świąt wolny.
- Co za wspaniałomyślność! - mruknęła sarkastycznie.
Dziś rano zdecydowanie nie miała serca dla rodziny Griffithsów i ich bogactwa. Gdyby nie była
szczególnie zła na Griffa, przypuszczalnie przyznałaby, że wielu ludzi pracuje w święta i że
ogrodnik Griffithsów prawdopodobnie zgodził się na takie warunki.
- Idziesz? - zapytał zniecierpliwiony. - Nie mamy wiele czasu, a chciałbym z tobą porozmawiać.
Z pewnością o nie dokończonych sprawach z ostatniej nocy. Zaczęła panicznie szukać jakiejś
wymówki.
- Obiecałam zagrać w warcaby z Robinem.
- Ja z nim zagram - zaofiarowała się pani Monkton. - Bardzo chętnie. Od lat nie grałam w
warcaby. Ty, moja droga, idź trochę na świeże powietrze.
Jodi nie miała wyjścia, chociaż sam na sam z Griffem to ostatnia rzecz, jakiej teraz pragnęła.
- Pójdę po płaszcz - rzuciła zrezygnowana. Marudziła na górze tak długo, jak mogła. Nie
chciała jednak, żeby po nią przyszedł. Czekał w holu. Czuła się nieswojo pod jego lustrującym
spojrzeniem.
- Miałaś na sobie ten płaszcz, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy - powiedział. - Mówiłem ci,
że od tej chwili...
- David, kochanie! - przerwał mu głos matki. Jodi spojrzała w górę i zobaczyła panią Griffiths,
wychylającą się przez ozdobną balustradę. Starsza pani nadal była w szlafroku, ale włosy i
makijaż były bez zarzutu.
- Dzień dobry, mamo.
Pobiegł po dwa stopnie, by złożyć pocałunek na jej policzku.
- Wszystko w porządku? - zapytał, przyglądając się jej badawczo.
- Wspaniale, kochanie. Nie powinieneś tak się o mnie martwić. Kiedy wyjechałeś na
przejażdżkę, był telefon od Hilary. Obiecałam, że zaraz oddzwonisz. Ale nie słyszałam, jak
wróciłeś. Molly powiedziała mi, że jesteś już od godziny, a ja obiecałam...
- Nic nie szkodzi - zapewnił ją. - Zaraz zadzwonię. - Możesz poczekać chwileczkę? - zwrócił się
do Jodi.
- Oczywiście - odparła z lodowatą słodyczą. - Czemu nie zadzwonisz do pozostałych trzech,
skoro się już do tego zabierasz?
Mroczne spojrzenie obiecało jej rewanż za tę uwagę. Gdy zniknął w bibliotece, dziewczyna
postanowiła uciec. Wymknęła się przez boczne drzwi i znalazła w ogromnym ogrodzie
otaczającym dom. Jak Griff obiecał, ułożone w geometryczny wzór ścieżki były odśnieżone. Dla
Jodi, w jej obecnym stanie ducha, taki spacer był zbyt spokojny i monotonny. Miała na sobie
parę mocnych butów, więc dużymi krokami udała się w stronę lasu oddzielającego ogród od
reszty posiadłości.
Przez noc mróz ściął śnieg, który teraz chrzęścił przyjemnie pod nogami. Słabe słońce dawało
trochę ciepła. W innych okolicznościach Jodi odczuwałaby wielką przyjemność ze spaceru.
-Tym razem Hilary - mruczała głośno. Wiktoria, Daniela, Sonia, a teraz Hilary. Ciekawe, ile ich
jeszcze jest? Sonia ma się nawet zjawić po południu. To może być interesujące.
W szybkim tempie doszła do brzegu lasu. Gęsta, wiecznie zielona roślinność oznaczała, że śnieg
nie przedarł się przez konary drzew i wędrówka będzie łatwiejsza. Może, jeśli odejdzie
wystarczająco daleko, Gnffowi nie będzie się chciało za nią iść. Gdyby tak mogła się z nim nie
spotkać do obiadu...
Szła już prawie godzinę, kiedy zorientowała się, że nie wie, gdzie jest. Nie spodziewała się, że
ten las jest tak duży. Spojrzała na zegarek. Minęła umówiona pora obiadu. Do diabła, jej
spóźnienie nie będzie dobrze widziane przez gospodarzy! Przypomniała sobie też o czymś
ważniejszym. Griff obiecał zawieźć ją po południu do Londynu, do szpitala. Gdy nie wróci na
czas... Sally pomyśli, że zapomniała o niej, zaprzątnięta własnymi sprawami. Zdesperowana szła
dalej. Buty, których dawno nie miała na nogach, zaczęły ją obcierać. Potknęła się kilka razy o
korzenie i upadła.
Leżała przez chwilę, próbując złapać oddech. Czekała, aż ustąpi ból w kolanie. Kiedy po paru
minutach spróbowała wstać, okazało się to niemożliwe. W chwili, gdy zdała sobie z tego sprawę,
ostry atak bólu sprawił, że straciła przytomność.
- Jodi! Jodi?
Obolała, nie do końca świadoma, gdzie się znajduje, otworzyła oczy i zobaczyła
zaniepokojonego Griffa klęczącego obok. Rozgrzewał dłońmi jej zmarznięte ręce. Jak długo
tutaj leżała?
- Co ty wyprawiasz, na miłość boską?! - zapytał zdenerwowany.
- Potknęłam się powiedziała, zagryzając wargi, gdy ból w nodze dał o sobie znać. - Chyba
skręciłam kolano. Nie mogę wstać.
Westchnął rozdrażniony. Gdybyś nie wyleciała sama w takim pośpiechu, toby się nic nie
zdarzyło. Teraz będę musiał cię zanieść.
Nie musi chyba dawać jej do zrozumienia, że uważa to za tak nieprzyjemny obowiązek.
- Nie wysilaj się odburknęła. - Przyślij kogoś ze służby. Z pewnością zapłacisz im za to sowicie.
- Nie będziemy się teraz kłócić.
Wziął ją na ręce. Kiedy znalazła się w jego stalowych objęciach, jej serce zaczęło bić nierównym
rytmem. Oddech Griffa był spokojny, pomimo dużego wysiłku.
- Co cię napadło? - zapytał. - Dlaczego nie poczekałaś na mnie? Wiesz że chciałem z tobą
porozmawiać.
- Nie mam rwyczaju wyczekiwać na mężczyzn, którzy dzwonią do swoich dziewczyn.
Gdyby popatrzyła na niego, kiedy mówiła te słowa, zobaczyłaby żartobliwy błysk w jego
oczach.
- Zadzwoniłem jedynie do Hilary. Do innych od-dzwoniłem z samego rana, zanim wyszedłem.
- Musiałeś mieć Hilary dużo do powiedzenia - odparła kwaśno. - Zabrało ci to dużo czasu.
- Tak, mieliśmy sobie wiele do powiedzenia - zgodził się.
Jego spokój rozzłościł ją jeszcze bardziej.
- Sądzę, że będzie lepiej dla mnie i dzieci, jeżeli wrócimy do Londynu dziś po południu. To był
błąd przywozić nas tutaj, Griff.
- Głupstwa gadasz. - Wzmocnił uścisk. - Daj się rozwinąć sprawom. Poza tym dzieci świetnie się
bawią.
- Ja nie.
- A to już twoja wina.
Zanim zdążyła wymyślić jakąś odpowiedź, dokończył:
- Głównie spowodowana twoją podejrzliwością i wybujałą fantazją.
- Fantazją! Czyżby?! Wymyśliłam sobie te telefony, tak?
- Nie. - Uśmiechnął się. - Muszę przyznać, że twoja zazdrość jest bardzo obiecująca.
- Zazdrość? Nic mnie to nie obchodzi. Ani ile masz przyjaciółek, ani ile cię odwiedzi, gdy ja
jestem tutaj. Mogą przyjść wszystkie. Mam to w nosie!
- Och, Jodi!
Widziała z bliska jego twarz i niedowierzający uśmieszek. Przyglądał się jej zaciśniętym ustom...
- Gdyby nie było iak późno...
- Właśnie. Przykro mi, że cię zatrzymuję. Świąteczny obiad czeka.
Odwróciła pospiesznie głowę. Coś jej mówiło, że Griff chce ją pocałować.
- Nic nie szkodzi. Kolację jemy późnym wieczorem, a obiad przesunęliśmy. To jedna z korzyści
- dodał z ironią - posiadania oddanej i dobrze opłacanej służby.
- Przełożyliście? Z mojego powodu? - spytała zaskoczona.
Byli prawie koło domu i choć onieśmielała ją taka bliskość Griffa, bardziej była przerażona
czekającym ją spotkaniem z państwem Griffiths. Pomimo jego zapewnień, musieli być
niezadowoleni ze zmiany domowych planów.
- Moi rodzice bardzo się martwili o twoje bezpieczeństwo. Poza tym nie chcieli, by ominął cię
posiłek - powiedział Griff.
Jodi milczała. Nie wierzyła, że Griffithsom zależało na jej obecności. Co najwyżej byli uprzejmi.
- Skoro, jak zresztą przypuszczaliśmy, miałaś wypadek - dodał ożywiony - po obiedzie zawiozę
cię do siostry i przy okazji wstąpimy na pogotowie, żeby zobaczyli twoje kolano. A potem...
- Słuchaj, Griff. Mówiłam poważnie. Weźmiemy dzieci i podrzucisz nas do Hampstead. To był
duży błąd. Tak samo mój, jak twój. Nie powinnam się była zgodzić...
- I jak dasz sobie radę? Chcesz zajmować się dwójką małych dzieci ze zwichniętym kolanem?
Bardzo możliwe, że nie będziesz mogła się ruszać. Nie ma mowy, Jodi. Czy ci się to podoba, czy
nie, wracasz tutaj i zostajesz, jak długo będzie to konieczne.
- Konieczne do czego? Do jutra noga będzie przypuszczalnie w porządku.
- Nie mówię o twojej nodze - powiedział ponuro. Byli już w holu. Griffithsowie i pani Monkton
powitali ją radosnymi okrzykami. Przepraszała za kłopot jeszcze wówczas, gdy Griff niósł ją do
samochodu, by zawieźć do Londynu.
- Wierzysz teraz, że nie jesteś całkiem obojętna moim rodzicom? - zapytał już w samochodzie.
Ich stosunek do niej był z pewnością cieplejszy, a niepokój szczery. Długo ją przekonywano, że
jej przeprosiny są całkowicie zbędne.
- Nie widzę powodu, dla którego miałabym ich obchodzić - odparła Jodi. - W końcu wtargnęłam
do ich domu podczas świąt. Jako gość okazałam się całkowitym niewypałem. Poza tym, jestem
tylko jedną z...
- Obchodzisz, gdyż powiedziałem im, ile dla mnie znaczysz - oświadczył Griff.
Wstrzymała oddech.
-Ale... nie jesteśmy... ja powiedziałam...
- Wiem, co powiedziałaś. Nie przyjmuję tego za ostateczną odpowiedź.
Jodi zaniemówiła. Czyż nie na to czekała? Że będzie jak zwykle uparty? Pragnęła tego, zanim
zobaczyła, jak mieszka i ile kobiet ugania się za nim. Nie znała Griffa zbyt długo. Czy może mu
zaufać? Nie chciała powtórki doświadczenia z Rodneyem.
- Co? Nie kłócimy się więcej? Czy też się zgadzasz? -Griff, ja...
- Nic nie mów. Już widzę, że nie będzie mi się podobało to, co masz mi do powiedzenia.
Wrócimy do tego później. Może świąteczny nastrój coś zmieni.
Griff wniósł ją do szpitala. Po rentgenie i zabandażowaniu kolana wsadził ją na wózek
inwalidzki i zawiózł na oddział położniczy.
- Sally! Och, Sally! Jak się czujesz?
Jaka ulga zobaczyć siostrę siedzącą w łóżku i, jak zwykle, wesołą.
- Coś ty sobie zrobiła? - dopytywała się Sally.
- Głupi wypadek. Skręciłam kolano. Napędziłaś mi takiego stracha - ciągnęła Jodi, wręczając
siostrze kwiaty kupione w szpitalnej kwiaciarni i ściskając ją ostrożnie.
- Sobie też - przyznała Sally. - Ale czuję się już dobrze. Naprawdę. Przykro mi jednak, że z
mojej winy zostałaś w takiej sytuacji na święta. Jak sobie radzisz? To dla ciebie żadne święta.
-Wręcz przeciwnie - wtrącił się Griff. - Mam nadzieję, że te święta pozostaną w pamięci Jodi na
zawsze.
- Czyżby. ? Sally na przemian spoglądała na każde z nich z wyraźnym zaciekawieniem.
- Griff chciał powiedzieć - wpadła w słowo Jodi- że był tak miły i zaprosił nas do swojego
rodzinnego domu, więc nie musisz się już martwić. Myśl o odzyskaniu sił. Mogę zerknąć na
mojego nowego siostrzeńca? - zapytała z nadzieją na odwrócenie uwagi siostry od niej i Griffa.
Nachyliła się nad kołyską.
- Czyż nie jest wspaniały?! - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Wygląda jak mały Robin.
- Nie miałam okazji przyjrzeć się mu dokładnie - przyznała Sally. - Jeszcze nie całkiem ustąpiło
działanie narkozy. Dostałam go na wasze przyjście. Och, Jodi! Barry dzwonił do szpitala. Jest w
drodze do domu i, ze względu na wyjątkową sytuację, pozwolili mu zostać w Anglii przez dwa
tygodnie. Czy to nie cudowne? Nie mogę się go doczekać.
- Bardzo się cieszę.
Jodi powiedziała to szczerze, ale nie potrafiła ukryć zazdrości. Co za ironia losu! Jeszcze dwa
tygodnie temu chełpiła się przywiązaniem do swojej niezależności.
- Skoro przywitałem się już i złożyłem gratulacje- przerwał Griff - zostawię was same. Jestem
pewien, że macie sobie dużo do powiedzenia.
- Więc przedstawił cię rodzinie? - zapytała Sally, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi. Brzmi
obiecująco. Ślubny marsz zaraz potem?
Jodi pokręciła głową.
- Nie wyobrażaj sobie za dużo, Sal. Nie sądzę. To bardzo religijna rodzina i prawdopodobnie
uważają ratowanie trójki rozbitków podczas świąt za chrześcijański obowiązek.
Sally przyglądała się jej pytająco.
- Widzę, że jesteś rozczarowana. Nie polubiłaś ich? Chcesz mi powiedzieć, że Griff nie
wykorzystuje okazji do końca, mając cię pod swoim dachem? Jeśli tak, to nie jest mężczyzną, za
jakiego go miałam.
- Och, Sal, to nie takie proste. Gdybyś wiedziała...
- To dlaczego mi nie powiesz? Może te problemy są tylko w twojej głowie? Zawsze robiłaś z
igły widły.
Jodi pokrótce streściła jej przebieg wydarzeń.
- I Griff twierdzi, że to wszystko twoja fantazja? - zastanawiała się Sally. - Jestem skłonna mu
wierzyć. Od czasu sprawy z Rodneyem jesteś przewrażliwiona. Jeżeli chodzi o te telefony od
kobiet, to Griff może należeć do mężczyzn, którzy utrzymują przyjazne kontakty z byłymi
dziewczynami. Dlaczego go nie zapytasz?
- Ponieważ nie chcę mu dać tej satysfakcji, że jestem o niego zazdrosna. Może także boję się od-
powiedzi.
- Nie wierzysz chyba, że Griff utrzymuje harem i chce ciebie do niego włączyć?
-Nie... tak... och, nie wiem, co myśleć - westchnęła Jodi. - Nigdy nie byłam tak skołowana. Sally
się uśmiechnęła.
- Miłość ma to do siebie. Jeżeli chcesz posłuchać mojej rady, zostań tam przez święta, miej oczy
i uszy otwarte, a buzię na kłódkę. Możesz się wiele dowiedzieć i uniknąć powiedzenia czegoś,
czego będziesz później żałowała.
- Mam tylko nadzieję, że nie będę musiała wszystkiego żałować.
Sally spojrzała na nią przyjaźnie.
- Nie myślisz chyba o... Możesz powiedzieć, że to nie moja sprawa, ale jesteś moją młodszą
siostrą... spędziłaś z nim noc. Rozumiem, że...? - przerwała delikatnie.
Jodi skinęła niechętnie głową.
- Nie przypuszczasz chyba, że jesteś w ciąży?
- Nie wiem jeszcze - przyznała Jodi. - Nie było czasu...
- Więc żadne z was się nie zabezpieczyło? Jodi potwierdziła.
- O, mój Boże! - wykrzyknęła Sally zirytowana.
- Kiedyś miałaś przynajmniej zdrowy rozsądek. Jeżeli jesteś w ciąży, powiesz mu?
- Nie wiem - odpowiedziała zrozpaczona. - Chyba nie. Nie chcę, żeby sądził, że go szantażuję.
- Nie martwmy się na zapas. Tym razem mogło ci się udać. Tylko nie pozwól mu wziąć cię do
łóżka, zanim nie rozwiążecie swoich spraw.
Griff wszedł na moment przy końcu wizyty, by pożegnać się z Sally i zabrać Jodi. Przyrzekł
przywieźć ją następnego dnia.
- Może chciałabyś zobaczyć Robina? - zaproponował.
- Och, bardzo bym chciała, jeżeli to nie za duży kłopot. Strasznie za nimi tęsknię.
Nagle rozpłakała się. Jodi również napłynęły do oczu łzy.
- Oczywiście, że go przywieziemy - zapewniła.
- Przywieziemy ich oboje. Może Barry będzie już na miejscu? - dodała pocieszająco.
Gdy dojechali do domu, Jodi musiała szybko położyć dzieci spać i przygotować się do
świątecznego obiadu.
Postanowiła, że tego wieczoru im pokaże. Przywiozła ze sobą wieczorową suknię, specjalnie na
tę okazję. Wiedziała, że dobrze się w niej prezentuje. Proste, ale głębokie wycięcie na plecach,
zaplecione ramiączka, opadający z przodu i z tyłu dekolt podkreślały jej jasną skórę, srebrzysty
odcień włosów i zadziwiająco pełne, przy jej szczupłej figurze, piersi. Miała piękną cerę, więc
nie potrzebowała mocnego makijażu. Troszeczkę szminki i cienia do powiek, by podkreślić
szarość oczu. Nie założyła żadnej biżuterii, poza zegarkiem i parą srebrnych, długich kolczyków.
Griff obiecał znieść ją na dół, ale jej kolano było w lepszym stanie i zdecydowała nie dać mu
możliwości tak bliskiego kontaktu. Zeszła ostrożnie ze schodów. Cała rodzina zebrała się w
salonie na drinka. Jodi zatrzymała się na progu, by wziąć głęboki oddech przed wejściem. Griff
rozmawiał z rodzicami. Pani Monkton zauważyła ją pierwsza i przerwała rozmowę w pół zdania.
- Moja droga, wyglądasz pięknie.
Wszystkie oczy zwróciły się na nią. Griff ujął ją pod ramię i podprowadził do tacy z napojami,
która stała na małym stoliczku przed kominkiem.
- Mówiłem ci, że zniosę cię na dół - powiedział z wyrzutem.
- Świetnie sobie radzę - odparła. - Jest...
- Miałam ci właśnie powiedzieć, Davidzie - ciągnęła dalej pani Griffiths, jakby nic się nie
zdarzyło - że Soni było bardzo przykro, gdy nie zastała cię po południu. Chciała się z tobą
zobaczyć i była jakaś bardzo tajemnicza.
- To cała Sonia. - Griff uśmiechnął się i spojrzał na Jodi. - Czego się napijesz?
Wyrecytował długą listę możliwości. Jodi wybrała coś odruchowo. Nie zauważyła nawet, co
pije. Więc Sonia nie zrezygnowała wiedząc, że on jest z inną kobietą.
Obiad był kameralny. Ich pięcioro przy niewielkim stole przygotowanym specjalnie na tę okazję.
- Nie mogłam znieść myśli o dużym stole z pustymi krzesłami - wyjaśniła pani Griffiths. -
Wiem, że dzieci muszą odwiedzić drugich dziadków. Tylko dlaczego wszyscy zdecydowali się
to zrobić w tym samym czasie?
- Daj spokój, mamo - powiedział Griff ciepło. - Widujesz ich przecież co dwa tygodnie przez
cały rok.
- Tak, ale święta to co innego - upierała się starsza pani.
Po obiedzie przeszli do pokoju telewizyjnego.
- Mama, ja i pani Monkton będziemy oglądać telewizję przez resztę wieczoru - oznajmił pan
Griffiths. - Ale wy nie czujcie się zobowiązani nam towarzyszyć.
- Dziękuję, tato - powiedział Griff. - Przyznaję, że nie jestem zapalonym miłośnikiem telewizji.
Za dużo powtórek. To świetna okazja, żeby pokazać Jodi resztę domu. Chciałabyś zobaczyć? -
zwrócił się do niej.
- Na pewno chce - pan Griffiths nie dopuścił jej do głosu. - Uciekajcie.
-Powinnam... zajrzeć do dzieci - powiedziała niepewnie Jodi, gdy wyszli z pokoju.
Miała nadzieję, że odwlecze moment, gdy będą całkiem sami.
- Nie ma potrzeby. Molly zagląda do nich od czasu do czasu. Można na niej polegać. Jodi,
odpręż się. Ciesz się odpoczynkiem. Cóż, od czego zaczniemy?
Było to całkowicie retoryczne pytanie.
- We wschodnim skrzydle nie ma nic szczególnie interesującego. Głównie graciarnie i pokoje
służby. Więc zostaje skrzydło zachodnie.
Chwycił ją za rękę i poprowadził przez drzwi, których wcześniej nie widziała. Zanim zdążyła
zaprotestować, wziął ją na ręce i zaniósł po schodach. Była w jego ramionach, czuła jego oddech
na swojej szyi, ciepły, męski zapach zmieszany z wodą koloń-ską. Gdyby byli u siebie w domu,
a Griff niósł ją do ich sypialni...
- Zimno ci? - Musiał wyczuć dreszcz, jaki przez nią przebiegł. - W tym starym domu czasami są
przeciągi.
-Ni...e.
Domyślne spojrzenie powiedziało jej, że skoro wyeliminował logiczną przyczynę tego dreszczu,
wie teraz, równie dobrze jak ona, co go spowodowało. Jego uścisk się wzmógł.
- Nie próbuj zaprzeczać, kim jesteś. Śpiąca królewna obudziła się i nie pozwoli się powtórnie
uśpić.
Jodi przełknęła nerwowo ślinę.
- Mówiąc ściślej, zachodnie skrzydło to moje królestwo, gdy jestem w domu. Używane jest
także, gdy dom pęka w szwach - wyjaśnił Griff po dotarciu na pierwsze piętro. - Jest zupełnie
samodzielne i ma umeblowane wszystkie pokoje.
Otworzył ciężkie drzwi i wniósł ją do salonu, który okazał się mniejszy i przytulniejszy od tego
w głównej części domu. Ku jej zdumieniu, na kominku palił się ogień, a na niskim stoliku stała
taca z kawą, ciastem, karafką i dwoma kieliszkami. Jodi spojrzała na Griffa pytająco, a on
uśmiechnął się zdawkowo.
-Tak, to wszystko było zaplanowane zawczasu. Dałem też polecenie, by nam nie przeszkadzano.
- Jesteś zbyt pewny siebie - upomniała go. - Mogłam odmówić i zostać z twoimi rodzicami.
- Znalazłbym metodę, byś zmieniła zdanie - odparł. - Czekałem na tę chwilę od dnia, kiedy tu
przyjechaliśmy.
Podszedł do starej, małej kanapki ustawionej przed kominkiem.
-Ja... wolę nie siadać przy ogniu - powiedziała pospiesznie, rozglądając się za innym
rozwiązaniem. Fotele, niestety, były już zajęte przez dwa olbrzymie koty.
- Odsunę kanapkę trochę dalej - zaproponował. - Usiądź, Jodi.
Był to raczej rozkaz niż zaproszenie.
- Mam nadzieję, że nie przyprowadziłeś mnie tutaj, żeby ciągnąć dalej popołudniową sprzeczkę.
Zaczerwieniła się nagle, gdyż zabrzmiało to tak, jakby wyrażała gotowość uczestniczenia w jego
innych planach.
- Kawa czy drink? - zapytał, stojąc nad tacą.
- Kawa - odpowiedziała krótko.
Mogłaby wypić coś mocniejszego, żeby się uspokoić, ale nie chciała tracić głowy.
- Szkoda. - Uśmiechnął się złośliwie. - Miałem nadzieję przepoić cię świątecznym nastrojem.
- Wiem, na co liczysz. Ale nie jestem tak naiwna, Griff. - Spróbowała zmienić temat. -
Myślałam, że obejrzymy resztę domu.
- Mamy dużo czasu. Potem - dodał znacząco. Podał jej filiżankę z kawą i usiadł wygodnie. Jego
ramiona i uda znalazły się blisko niej. Czuła bijące od niego ciepło. Z heroicznym wysiłkiem
powstrzymała dreszcz.
- Potem? - powtórzyła podejrzliwie. Odwrócił się i spojrzał na nią wymownie.
- Och, daj spokój, Jodi!
Musnął palcami jej policzek, potem linię ust. Jej piersi zaczęły gwałtownie unosić się i opadać w
krótkim oddechu.
- Wiesz przecież, że nie może to tak trwać - mruknął zduszonym głosem. - Ja chcę się z tobą
kochać, a ty odgryzasz się zza tej swojej żelaznej kurtyny.
Nachylił się i wsunął rękę pod jej ramiona, próbując przysunąć ją bliżej, ale stawiała opór.
- Griff, mówiłam ci. Nie chcę rozmawiać o nas teraz... tutaj. Od kiedy tu przyjechaliśmy, ciągle
dowiaduję się o tobie nowych rzeczy. Potrzebuję czasu by je przemyśleć.
- Przecież dlatego, że jestem w domu moich rodziców, nie zmieniłem się w jakieś nieznane
monstrum? Jestem tym samym mężczyzną, z którym się kochałaś i który chciałby kochać się z
tobą znowu, Jodi!
Ujął jej twarz w dłonie i wyszeptał jeszcze raz jej imię. Ciało Jodi odpowiedziało na ten dotyk, a
ręka trzymająca filiżankę zadrżała. Zabrał nietkniętą kawę i odstawił na bok. Tym razem nie
przejmował się odmową. Choćby nie wiem jak walczyła, nie miała szans.
- Griff, to boli - protestowała słabo. Jego uścisk nie osłabł ani na jotę.
- Próbowałem być cierpliwy i delikatny, ale widzę, że nadszedł czas na silniejsze środki.
-Griff! N...
Zamknął jej usta pocałunkiem domagającym się odpowiedzi. Nie zwlekała z nią. Wiedziała, jaki
ma na nią wpływ, do diabła. Przycisnął usta do jej ust, silne ciało do jej ciała. Pulsujące zmysły
opowiadały jej historię całkowitej uległości wobec niego. Sztywny opór zamienił się w miękkie
poddanie. Ale tylko na chwilę, gdyż niespokojne pożądanie uczyniło ją równie niecierpliwą.
Przycisnęła się do niego, wiedziona pragnieniem. Oplotła jego szyję ramionami i odpowiadała na
jego pocałunki. Jej rozchylone usta chętnie przyjęły jego język.
Ześlizgnęli się z kanapki, spleceni, na miękki dywan przed kominkiem. Ogień nie był gorętszy
od ich rozpalonych ciał, gdy dotykali się i przywarli do siebie. Jodi prawie nie zauważyła, kiedy
spadły ramiączka sukni. Jedwab łatwo zsunął się z jej drżącego ciała. Ogień tańczył i bawił się
skaczącymi cieniami na ich nagich ciałach.
Griff przerwał na chwilę pocałunki, by ogarnąć ją całą płonącym spojrzeniem.
- Boże, jaka jesteś piękna! - westchnął zmysłowo.
Gdzieś w głębi duszy cichutki głos mówił Jodi, że to szaleństwo, że powinna natychmiast
położyć temu kres. Ale zagłuszyły go fale pożądania. Oddała się chętnie, pragnąc Griffa równie
niecierpliwie, jak on jej. Kochali się wielokrotnie, jakby nie mogli się sobą nasycić. W końcu
zasnęli wtuleni w siebie. Ogień przygasał pomału, aż zostały jarzące się już tylko iskierki.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Co to, u licha?
Z głębokiego snu, w jaki zapadła wyczerpana, wyrwało Jodi dopominające się czegoś
zawodzenie. Dygotała. Dywanik, którym byli przykryci, zsunął się z niej i wyglądało na to, że
Griff przywłaszczył go sobie w całości. Światła były nadal zapalone, ale ogień już dawno
wygasł. Chłód przenikał jej nagie ciało. Bardziej dojmujący był jednak lodowaty dreszcz, jaki
poczuła namyśl o tym, co zdarzyło się w nocy. Znowu szalone pożądanie zaćmiło rozsądek i
poddała się bezmyślnie jego czarowi. Nie zadała Griffowi żadnych pytań o inne kobiety w jego
życiu, tak jak planowała.
Usiadła i spojrzała na zegarek. Było po trzeciej. Rozejrzała się po pokoju, szukając źródła
hałasu, który ją zbudził. Zauważyła gotowego do nocnych przechadzek kota, który zapamiętale
drapał dywan pod zamkniętymi drzwiami. Wstała ostrożnie, by nie obudzić Griffa, i zebrała
swoje rzeczy. Przystanęła, by założyć majteczki i sukienkę. Otworzyła drzwi kotu i sama
wyślizgnęła się przez nie, modląc się, by w labiryncie domu udało jej się odnaleźć drogę do
pokoju.
- Nie tak szybko! - Silna ręka złapała ją w pasie. Zaskoczona, chciała się wywinąć z uścisku.
Griff musi mieć w sobie coś z drapieżnego kota. Nie słyszała jego kroków po grubym dywanie.
Jakimś cudem zdążył już założyć spodnie. Teraz stał za nią, wysoki i dziwnie niepokojący. Z
trudem wydusiła z siebie kilka słów.
- Ja... myślałam, że jeszcze śpisz.
- Oczywiście - powiedział groźnie.
Wziął ją za rękę, zacieśniając uścisk. Wciągnął ją z powrotem do pokoju i zamknął drzwi.
- I cóż to takiego miałaś w planie?
- Wracałam do siebie.
- Dlaczego? - zapytał stanowczo.
Sama nie bardzo wiedziała. Może był to tchórzliwy odruch, by uniknąć konfrontacji? Musi mu
przecież powiedzieć, zapytać go...
- Nie będę ci się spowiadać - rzuciła ostro. - Ani prosić o pozwolenie.
- W porządku. Ale po co chcesz wędrować po domu w środku nocy, skoro tutaj jest bardzo
wygodne łóżko? - Wskazał na pokój obok.
Jodi z trudem oddychała. Serce waliło jej aż do bólu. Musi się trzymać.
- Ponieważ 'nie zamierzam dzielić z tobą łóżka. Ja...
- Przypuszczam, że za chwilę mi powiesz, iż ostatnia noc nie powinna się była zdarzyć -
przerwał łagodnie.
Jej usta były suche. Zwilżyła je językiem.
- Nie... nie powinna. Nie miałam zamiaru... Nie mam ochoty należeć do... do twojego haremu.
- Do czego? - zapytał bez namysłu, a oczy zwęziły mu się niebezpiecznie.
- Doskonale wiesz, o czym mówię. Victoria, Denise, Sonia, Hilary... - Imiona więzły jej w
gardle.
- Nadal o to ci chodzi? - Wybuchnął śmiechem. - Myślałem, że się już zorientowałaś...
- Zorientowałam się? W czym się mam jeszcze zorientować, na miłość boską? Czy opuściłam
jakieś imię?
- Policzmy - zaproponował uroczyście. - Trzeba było dodać Bernadettę, Annę, Miriam, Clare i
Francise. Nie zapomnijmy o Francise.
- Oczywiście, nie zapomnijmy o Francise - zakpiła złośliwie. - Idę do swojego pokoju i nie
zatrzymasz mnie.
- Czyżby? Jesteś tego pewna?
Jego hipnotyzujący wzrok spoczął na jej twarzy. -Tak. A jeśli spróbujesz, obudzę cały dom.
Ruszyła w stronę drzwi i z ręką na klamce odwróciła się, by rzucić na odchodne: -Ty... ty...
Casanovo!
Ale ta teatralna kwestia na nic się nie zdała, gdyż po naciśnięciu klamki drzwi się nie otworzyły.
Były zamknięte na klucz. Ogarnęła ją panika, ale zebrała się na odwagę.
- Otwórz natychmiast! - krzyknęła.
- Nie - odparł spokojnie.
Ruszył w jej kierunku, ale wymknęła się, podbiegając do drzwi sypialni. Kiedy je otworzyła,
usłyszała jego diaboliczny śmiech. Przystanęła zdezorientowana, gdyż z sypialni nie było innego
wyjścia.
- Mówiłem ci, że to moje królestwo. Całkowicie oddzielne. Jedyne wyjście jest przez drzwi,
którymi weszliśmy. Poza tym - ciągnął, gdy otworzyła usta, by coś powiedzieć - niech ci do
głowy nie przychodzi budzić wszystkich. Po pierwsze, jesteśmy daleko od głównego skrzydła,
po drugie, ściany są bardzo grube. Moi przodkowie wiedzieli, jak budować.
-I mieli tak złą reputację jak ty? - rzuciła zjadliwie.
- Bynajmniej. Moja rodzina była zawsze poważana.
- Jaka szkoda, że zniszczyłeś tę tradycję. Poruszał się tak zręcznie, że nie można było wyczuć
jego zamiarów. Znów znalazła się w jego ramionach, a kiedy zamknął jej usta silnym
pocałunkiem, nie potrafiła z nim walczyć. Gdy się poddała, pocałunek stał się jeszcze bardziej
zmysłowy, a jego wargi delikatniejsze. Zagłębił język we wnętrzu jej ust.
Jak zawsze, ten smak, dotyk i zapach zwyciężyły opór Jodi. Zawirowało jej w głowie, a usta
rozchyliły się, gdy jego dłonie gorączkowo przesunęły się wzdłuż jej ciała. Przytulił ją do siebie.
Była pełna życia, pragnęła go, potrzebowała... Ale niespodziewanie ją odsunął.
- Jak dotychczas - powiedział sucho - jest to jedyny skuteczny sposób na likwidowanie twoich
wątpliwości. Skuteczniejszy niż rozsądek. Chcę cię jednak poinformować, że moja zła reputacja
wylęgła się, jak ci już mówiłem, w twojej podejrzliwej, wybujałej wyobraźni. Moja droga Jodi,
dodałaś dwa do dwóch i wyszło ci nie cztery, jak większości ludzi, ale co najmniej dwanaście.
Cofnęła się o kilka kroków, żeby zachować bezpieczną odległość.
- Tak - udało się jej wydusić. - Dwanaście kobiet! Patrzył na nią rozbawiony.
- Nigdy nikomu nie ufałaś, Jodi?
- Dwukrotnie, i dwukrotnie się rozczarowałam. Najpierw mojemu ojcu, którego podziwiałam i
kochałam. Ale odszedł. Potem Rodneyowi...
- Twój ojciec i Rodney? - Leniwie uniósł brew. - To wszystko? Dwóch mężczyzn. Niewielki
procent męskiej populacji, by opierać na nim całkowity brak zaufania.
- Procent urósł, kiedy spotkałam ciebie - odpowiedziała błyskotliwie.
- Nie, wydaje ci się.
- Dobrze! -rzuciła desperacko. - Jeśli już uwięziłeś mnie tutaj, to przynajmniej spożytkuj ten
czas. Przekonaj mnie.
- Sądzę, że już to zrobiłem. W nocy. - Ton jego głosu był uwodzicielski. - Udowodniłem ci, co
do ciebie czuję.
Nadal walczyła.
-Nie o to mi chodzi. Chciałam powiedzieć... wyjaśnij Victorie, Denise i całą resztę. Griff
pokręcił głową zakłopotany.
- Wolałbym, żebyś mi zaufała, że nie ma nikogo poza tobą w moim życiu.
- Przykro mi, ale dowody świadczą przeciwko tobie.
- Poczujesz się głupio - ostrzegł ją.
- Wolę czuć się głupio, niż być wystrychnięta na dudka.
Zlekceważył jej obawę wzruszeniem ramion.
- Dobrze. Jeżeli się upierasz.
Podszedł do palisandrowego biurka, stojącego w rogu sypialni. A kiedy otworzył szufladę i prze-
glądał jej zawartość, Jodi rozejrzała się niespokojnie, nadal mając nadzieję, że zobaczy gdzieś
ukryte wyjście. Pokój urządzony był w bardzo męskim stylu, w różnych odcieniach brązu.
Głębokie fotele stały po obu stronach kominka. Książki na półkach świadczyły o różnorodnych
zainteresowaniach Griffa. Łóżko było olbrzymie, większe nawet od tego, na którym spała zeszłej
nocy. Nie zauważyła nic, co przypominałoby o jego żonie.
- Chodź tutaj - rozkazał.
Podeszła do niego, zdenerwowana, mając się na baczności, by jej nie dotknął. Nie miał takiego
zamiaru. Podał jej duży, oprawiony w skórę album ze zdjęciami. Zaciekawiona wzięła go,
otworzyła i zaczęła przeglądać. Zawierał zdjęcia sprzed lat, niektóre pożółkłe i odbarwione,
pojedynczych osób, kobiet i mężczyzn i grupowe zdjęcia dzieci. Wszystkie dokładnie podpisane.
Zacisnęła usta. W końcu gniewnie zatrzasnęła i oddała album, odwróciła się na pięcie i
pomaszerowała do drzwi. W salonie będzie przynajmniej na bardziej neutralnym gruncie. Drzwi
nie chciały się otworzyć. Z pobladłą twarzą i zaciśniętymi wargami odwróciła się.
- Wypuść mnie! - zażądała.
Griff leniwie pokręcił głową i rozbawiony przyglądał się jej rozzłoszczonej twarzy.
- Nie otworzę, dopóki mnie nie przeprosisz.
- Nie przeproszę - odrzekła stanowczo. - To nie moja wina, że mnie specjalnie zwodziłeś,
wprowadzałeś w błąd. Pozwoliłeś, żebym zrobiła z siebie idiotkę. Nie mogłeś... proste
wyjaśnienie...
- Dopiero teraz poprosiłaś mnie o wyjaśnienie - przypomniał jej. - Gdybyś zrobiła to wcześniej,
nie wyolbrzymiłabyś tak tego wszystkiego.
Dla niego mogło to być logiczne wyjaśnienie, ale ona nie może... To godzi w jej dumę. Nie
będzie błagała... Chciała jakoś uporządkować rozbiegane myśli.
- Mogłeś mi powiedzieć, że wiadomości, jakie odebrałam od Victorii, Denise, Soni i Hilary, były
od twoich sióstr.
Ponownie pokręcił głową.
- Znów się mylisz. Victoria, Denise, Sonia i Bernadettę to moje siostry.
Bawił się nią, zmuszał do zgadywania. Jodi poczuła, jak wzbiera w niej złość.
- Więc kto to jest, do diabła, Hilary?
- Mój brat.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Nie wiedziałaś, że Hilary to zarówno damskie, jak i męskie imię?
Oczywiście, wiedziała. Ale ta myśl nigdy nie przyszła jej do głowy.
- Muszę ci powiedzieć, zanim następne telefony wzbudzą twoje podejrzenia, że mój drugi brat
ma na imię Vyvian.
- A te inne imiona, które wymieniłeś? Anna, Pauline... Nie pamiętam wszystkich - dopytywała
się.
- Miriam, Clare i Francise? To moje siostrzenice. Francise urodziła się w zeszłym tygodniu.
Powiedziałem ci kiedyś, pamiętasz, że nie mam siostrzeńców.
Przyglądał się jej spokojnie z zabawnie podniesioną brwią. Poczucie humoru Jodi, ostatnio
pokonane przez zranione uczucia, dało znowu znać o sobie. Najpierw uśmiechnęła się lekko, a
potem głośno roześmiała.
- Prosiak! - rzuciła czule.
-A teraz - zaczął Griff tajemniczo - czy nie sądzisz, że możemy odłożyć to przesłuchanie i po-
wrócić do sprawy nie cierpiącej zwłoki?
- Jakiej sprawy? - spytała zaskoczona.
- Nas. Ciebie i mnie. - Jego oczy pociemniały. - I tego wygodnego łóżka.
Ścisnął dłońmi jej ramiona. Zniecierpliwiony, przyciągnął ją do siebie. Ich usta spotkały się z
nieuchronnością tak naturalną, jak oddychanie. Ogarnęły ją fale palącego pożądania. Wczepiła
się w niego, zanurzając palce w jego włosy. Jej ciało znalazło rozkosz w naporze jego ciała.
Początkowo nie zauważyła, że skierował ją w stronę łóżka. Kiedy kładł ją delikatnie, zaczęła
walczyć, odpychając go rękoma.
- O co chodzi tym razem? - zapytał poirytowany.
- To nie wypada, Griff. Wiem, że nie przestrzegałam swoich zasad wczoraj. Masz... tę
tajemniczą umiejętność mieszania mi w głowie. Ale mówiłam poważnie, że pod dachem twoich
rodziców...
- Jodi, jesteś pod moim dachem, jakiekolwiek są nasze cele i zamiary. To skrzydło należy do
mnie. Od kiedy uzyskałem pełnoletniość, uznano, że to, co tu robię i kogo przyprowadzam to
moja sprawa. I zanim znowu się obruszysz i zapytasz, kogo tu przyprowadzałem, odpowiedź
brzmi: tylko jedną osobę, moją żonę.
Porwał ją znowu w ramiona, gorąco całując jej szyję. Pożądanie po raz kolejny dało o sobie
znać. Kiedy była z Griffem, jak teraz, traciła własną wolę. Nie była do tego przyzwyczajona. Jej
dotychczasowe związki nigdy nie przekroczyły granic przyjaźni. Uświadomiła sobie, że tak
naprawdę nie oceniała mężczyzn pod względem fizycznym. Griff to zmienił. Nikt do tej pory nie
miał na nią tak olbrzymiego i rozbrajającego wpływu jak on.
- Jodi? - Odsunął ją na chwilę. - Kiedy się pobierzemy?
- Co? - Nie spodziewała się usłyszeć tych słów. - Co powiedziałeś?
Uśmiechnął się do niej.
- Spytałem, kiedy się pobierzemy. Jak szybko? Patrzyła na niego, nic nie rozumiejąc.
Co się stało? -My... ty... Nie mówiliśmy przedtem... o małżeństwie.
- Co takiego? - Ciepłe spojrzenie zmieniło się w lód. - Co chcesz przez to powiedzieć, Jodi?
- W szpitalu...
- W szpitalu zamartwiałaś się na śmierć, więc zgodziłem się czekać na bardziej odpowiednie
miejsce i moment, by o tym porozmawiać.
- Ale myślałam...
Jego twarz wydawała się zmęczona i zapadnięta, grube zmarszczki pojawiły się wokół nosa i ust.
- Myślałaś oczywiście, że jestem mężczyzną, który przechodzi z łóżka do łóżka. Nie robię tego,
Jodi.
Sypiałem z dwiema kobietami i obydwie chciałem poślubić. Postanowiłem ożenić się z tobą, gdy
tylko cię zobaczyłem. -Ale...
- Rzecz jasna, nie mogłem ci tego od razu powiedzieć. Dałaś mi jasno do zrozumienia, że
niełatwo będzie cię przekonać. Ale byłem zdecydowany, mimo wszystko. A jeżeli tobie nie
chodzi o małżeństwo, musiałem się co do ciebie pomylić. Będę cię nadal kochał i pragnął - dodał
gorzko - ale ostrzegam cię: ze mną jest albo małżeństwo, albo nic. Jodi, ja...
- Zamknij się, Griff!
Jego twarz pociemniała złowieszczo.
- Daj mi dojść do słowa, dobrze? Wszystko ci się pomieszało. Sądziłam, że to ty nie chcesz się
żenić. Mówiłeś zawsze o pragnieniu, o tym, gdzie będziemy mieszkać. Dziwisz się, że ja...
- Czy mam przez to rozumieć...?
- Masz rozumieć, że nie zgodzę się na nic innego, jak tylko na małżeństwo.
Przypuszczała, że teraz weźmie ją w ramiona i rzeczy potoczą się naturalnym trybem, ale on
spojrzał na nią wnikliwie i uniósł brwi zaskoczony.
-Jeżeli... jeżeli myślałaś, że chciałem... dlaczego...?
- Dlaczego pozwoliłam ci kochać się ze mną? Dwa razy? Wiem... - zaczerwieniła się - to brzmi
nielogicznie. Ale miłość jest nielogiczna. Gdy jesteś przy mnie, Griff, cokolwiek mówi mi
rozsądek, przestaje się liczyć.
Położyła ręce na jego ramionach i popatrzyła błagalnie.
-Kocham cię, Griff. Wyjdę za ciebie, kiedy zechcesz. Chociaż... Znieruchomiał.
- Chociaż co...?
- Chciałabym poczekać, aż Sally poczuje się lepiej. Odetchnął z ulgą.
- Oczywiście, głuptasku. A teraz - popatrzył na nią figlarnie - czy nadal nalegasz, by iść do
swojego łóżka? Nadal będziesz upierać się, byśmy czekali...
Jodi śmiejąc się, zakryła mu usta dłonią.
- Nie - powiedziała łagodnie - nie będę się upierać.
- Jodi? Chcesz śniadanie do łóżka? Jodi? Otworzyła niechętnie oczy. Śnił jej się ślub. Szła
główną nawą malowniczego, wiejskiego kościółka, wsparta na ramieniu szwagra. Sally szła za
nimi.
- Pytałem - powtórzył cierpliwie Griff - czy chcesz śniadanie do łóżka.
-Nie... to już tak późno? - Usiadła szybko. - O Boże! Robin i Tania... śniadanie dla nich...
- Uspokój się. Molly zajmie się wszystkim.
- Ale to nie jej obowiązek. Powinnam... - zamilkła na moment. - Skąd ona wie...? - zapytała
podejrzliwie.
- Po prostu zadzwoniłem do kuchni - wskazał na telefon koło łóżka. - Tą samą drogą zamówię
śniadanie dla ciebie, jeśli chcesz.
- Nie, dziękuję.
Nie chciała, żeby służba Griffithsów widziała ją w łóżku Griffa, zanim ich plany nie zostaną
oficjalnie ogłoszone.
- Muszę wracać do siebie, wziąć prysznic i ubrać się.
- Możesz wziąć prysznic tutaj - zaproponował Griff. - Oboje możemy - uzupełnił ponętną pro-
pozycję.
Pomysł był nad wyraz kuszący, ale pokręciła głową.
- Potrzebuję świeżego ubrania. - Spuściła nogi na ziemię. - Muszę iść.
Zdecydowane ramię oplotło ją w pasie i zmusiło do powrotu.
- Griff! - zaprotestowała.
- Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci odejść bez porannego pocałunku.
- Oczywiście, przepraszam.
Niczego nie podejrzewając odwróciła się do niego, by zaraz zrozumieć, że miał na myśli coś
więcej niż niewinne powitanie, którego się spodziewała.
- Griff! - zaprotestowała ponownie, a potem już słabiej: - Ach, Griff!
Myjąc swoje jedwabiste włosy pod prysznicem, Jodi zastanawiała się, jak też rodzina Griffa
przyjmie wiadomość o ich zaręczynach. Jeżeli może mu wierzyć, napomknął już o tym i dzisiaj
będzie to tylko potwierdzenie. Niemniej jednak czuła się zdenerwowana, kiedy spojrzała ostatni
raz do lustra, wygładzając zieloną, wełnianą sukienkę, którą wybrała na dzisiejszą okazję. Była
rozczarowana, kiedy okazało się, że gospodarzy nie ma w domu.
- Pojechali do pobliskiej posiadłości na drinka z przyjaciółmi przed obiadem - poinformował ją
półprzytomnie Griff.
Kiedy stanęła przed nim, zaczął pieścić wzrokiem jej ciało. Fason sukienki podkreślał jej
szczupłość silnie skontrastowaną z pełnymi, jędrnymi piersiami, których górna wypukłość
ukazywała się spod dekoltu.
-Mówiłeś im coś... o... o...
- Wyjechali, zanim zszedłem na dół. Za późno już na śniadanie. Może zjemy wczesny obiad i
pojedziemy do Londynu?
- Dzieci... - zaczęła Jodi.
- Dzieciom będzie bardzo dobrze z panią Monkton.
- Ale obiecałam Sally...
- Jutro, dobrze? Dziś chcę cię mieć tylko dla siebie.
Kiedy weszli na oddział położniczy, ich oczom ukazał się obraz rodzinnego szczęścia.
- Barry! - zawołała Jodi. - Udało ci się przyjechać! Szwagier siedział na łóżku, obejmując żonę
jednym
ramieniem, a drugim tulił noworodka. Sally odwróciła ku Jodi uszczęśliwioną twarz.
- Czyż to nie cudowne, Jodi? Barry'emu udało się dostać nie tylko dwa tygodnie, ale miesiąc
zwolnienia ze względów rodzinnych. Powiedział, że zaopiekuje się dziećmi, więc nie będziemy
cię więcej odrywać od pracy.
- Jesteście pewni?
Jodi polubiła zajmowanie się dziećmi, chociaż ostatnio, przyznała skruszona, wiele osób jej w
tym pomagało. Ale powinna zadbać teraz o swój butik. Chociaż jest nader wątpliwe, czy jeszcze
ma o co.
- Całkowicie pewni. Przyjadę po nie po południu - oświadczył Barry.
- Zadzwonię do domu, żeby się ciebie spodziewali - obiecał Griff. - Inaczej posądzą cię o po-
rwanie!
Nie zostali długo w szpitalu. Jodi sądziła, że siostra chce zostać z mężem sama.
- Nie musimy jeszcze wracać do domu - powiedział Griff, gdy wsiadali do samochodu.
Do domu? Jodi przypuszczała, że Kentish będzie wkrótce jej domem, ale wolałaby nie zaczynać
małżeńskiego życia pod dachem jego rodziców.
- Co proponujesz? - zapytała.
Spojrzał na zegarek. Nie mogła się oprzeć i nieśmiało pogłaskała jego ramię. Oczy Griffa
pociemniały i zabłysły, gdy odwrócił się, by na nią popatrzeć.
- Już od kilku godzin nie kochaliśmy się - napomknął matowym, zduszonym głosem. -1 nie
wydaje mi się, abym dotrwał do domu. Podejrzewam, że ty też nie.
Jodi spuściła głowę czując, jak zdradliwy rumieniec pokrywa jej policzki, a ciało wysyła łatwe
do odgadnięcia sygnały. Chrząknęła, gdyż nagle ścisnęło ją w gardle.
-Możemy... jechać do mnie - powiedziała półgłosem.
- Albo do mnie. Podniosła głowę.
- Masz mieszkanie? Nigdy mi nie mówiłeś.
- Ponieważ w najwłaściwszym momencie dom w Hampstead był bliżej. - Jego dłoń spoczęła na
jej kolanie. - Jak ci już mówiłem, bardzo trudno mi na ciebie czekać.
- Daleko jesteśmy od ciebie?
- Pięć minut.
Popatrzył na nią badawczo.
- Chciałabym... zobaczyć, gdzie mieszkasz - rzekła nieśmiało.
- To wszystko? Zwykła ciekawość? - przekomarzał się z nią.
Znów ten piekący rumieniec.
- Wiesz, że nie.
Wyjechał szybko z parkingu i pomknął pustymi, spokojnymi w drugi dzień świąt ulicami. Tak
jak przewidział, zajęło im to pięć minut. Wszystkie domy znajdujące się w tej malowniczej
dzielnicy były białe i miały jasnoniebieskie okiennice.
- Kiedy powiedziałeś mieszkanie, wyobraziłam sobie ogromny blok - wyznała.
- Lubię, kiedy domy mają swój styl.
- Mogłam się tego spodziewać, znając dom twoich rodziców. Griff... - Zawahała się, nie bardzo
wiedząc, jak to powiedzieć, ale zachęcona jego uśmiechem, zapytała: - Gdzie będziemy
mieszkać... jeżeli...?
- Chciałaś chyba powiedzieć „kiedy" - sprostował stanowczo. - Żeby nie było żadnych
wątpliwości, pobieramy się najszybciej, jak to możliwe. Chcę być ciebie pewien, zanim
uciekniesz mi z jakiegoś głupawego powodu. Na początku, po ślubie, zamieszkamy tutaj.
- A potem?
- A potem poszukamy porządnego domu. To miejsce jest dla kawalera - oświadczył, prowadząc
ją korytarzykiem do pokoju na dole. - Za małe, gdy przyjdą na świat dzieci.
Roześmiał się zachwycony.
- Tak pięknie się czerwienisz, Jodi. Ale zaraz - dodał niespokojnie - chyba się zgadzasz?
Będziemy mieli dzieci?
Przytaknęła. Kiedy wziął ją na ręce i niósł po kręconych schodach na piętro, dodała figlarnie:
- Jeżeli chcesz wiedzieć, to z powodu twojego zachowania mogą już być w drodze.
Roześmiałaby się zapewne, gdyby wyraz jego oczu nie był tak wzruszający. Chyba po raz
pierwszy podczas ich znajomości Griffowi zabrakło słów.
-Chcesz powiedzieć, że możesz być... Nie stosujesz. ..
- Nie było to, jak dotąd, konieczne - przypomniała mu prostodusznie i poczuła, jak jego uścisk
się wzmocnił.
- Tak, wiem. Ach, Jodi! Jestem taki szczęśliwy, tak niewypowiedzianie szczęśliwy, że jestem
twoim pierwszym mężczyzną.
Wniósł ją do dużej sypialni.
-Ale nie odpowiedziałaś mi. Jesteś...?
- Nie wiem - przyznała się.
Rozpiął jej skromną, wełnianą sukienkę, która opadła miękko na podłogę wokół jej stóp. Tylko
delikatna bielizna kryła ją przed dłońmi i wzrokiem Griffa.
- Miałabyś coś przeciwko temu, gdybyś była...?
- Ani trochę - powiedziała łagodnie, gdy zbliżył usta do jej twarzy.
- W takim razie - ciągnął rozbierając się szybko - nie zaszkodzi się upewnić.
Zaśmiała się szczęśliwa i wzięła go w ramiona.
- Przecież nie potrzebujesz wymówek - zażartowała.
Było już ciemno, gdy wracali do Kentish. Głowa Jodi opadła sennie na ramię Griffa. Jak to
będzie cudownie, gdy już zamieszkają razem. Sally na pewno się ucieszy, kiedy usłyszy tę
nowinę. Mężczyzna na gwiazdkę, takie było życzenie Sally i prawie cudem się spełniło.
Na obiad wrócili o czasie. Pani Griffiths powitała ich wiadomością, że Barry odebrał dzieci.
- Jaka szkoda - powiedziała melancholijnie. - Były u nas tak krótko.
- Nie przejmuj się, mamo - pocieszył ją Griff.
- Masz piękne wnuczki.
- Ale nie mam wnuków. Robin jest taki kochany.
- Cóż, nie mogę niczego przyrzec, rzecz jasna, ale nigdy nic nie wiadomo. Może uda nam się z
Jodi to zmienić.
Pani Griffiths podniosła głowę.
- Chcesz powiedzieć, że w końcu ją poprosiłeś?
- Podeszła do Jodi. - Ach, kochanie, tak się cieszę. David powiedział nam, że nie poprosił cię
jeszcze o rękę i że mamy nie pokazywać się w poważnej roli przyszłych teściów, żeby cię nie
wystraszyć... Ale teraz...
Pocałowała ją ciepło w policzek. Teraz Jodi zrozumiała, że pod pozornym chłodem pani
Griffiths ukrywała zatroskanie, równe pragnieniu Griffa.
- Bardzo chciałam, żeby David odnalazł swoje szczęście. Obawiałam się, że już na zawsze
zostanie sam.
- Nie sądzę, by trzeba było się tego obawiać - nie mogła powstrzymać się Jodi. - Nie wszystkim
kobietom zajęłoby tak dużo czasu, by się na nim poznać.
Nagrodą było głębokie, kochające spojrzenie, które wiele obiecywało.
Wieczorem, kiedy byli znowu sami, zapytała Griffa, nieco zaniepokojona, czy nie będzie miał
nic przeciwko jej pracy zawodowej.
- Oczywiście, gdy przyjdą dzieci, zostanę w domu, żeby się nimi zająć. Ale będę mogła nadal
prowadzić butik?
- Jeżeli tego chcesz? Nie można mnie oskarżyć o konserwatyzm. Nigdy nie wierzyłem, że
miejsce kobiety jest w domu. June pracowała po naszym ślubie. Nie mieliśmy oczywiście dzieci
zanim... zanim...
- Wiem - szepnęła Jodi pocieszająco. - A teraz - oświadczyła, kiedy pocałował ją gorąco - będę
bardzo staroświecka i życzę sobie spać dzisiaj we własnym łóżku. Tak - dodała łagodnie, gdy
chciał zaprotestować - wiem, że to wszystko jest na odwrót, ale od dzisiaj chcę romantycznego
narzeczeństwa. Inaczej nie będę miała na co czekać w noc poślubną.
Zamruczał złowrogo.
- Zaraz ci pokażę, na co możesz czekać - zagroził, ale pokręciła głową i uciekła śmiejąc się.
Patrzyli na siebie długo.
- No cóż, muszę ci ustąpić. Widzę już, jak to będzie od dzisiaj wyglądało. Owiniesz mnie wokół
palca - zażartował.
Wracając do siebie Jodi żałowała nieco swojej decyzji i tego, że Griff tak łatwo się zgodził.
Uznała jednak, że to było najwłaściwsze. Wiedzą, że się kochają. Małżeństwo musi pozostać
zawsze świeże, zawsze ekscytujące. Trzeba zachować trochę tajemniczości. Jeśli będzie
odrobinę zagadkowa, Griff nie przestanie jej zdobywać. Zasnęła z uśmiechem na twarzy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
W poświąteczny wtorek budzik zadzwonił wcześnie. Jodi z trudem wstawała rano więc
obudziwszy się tego dnia, nie wiedziała ani gdzie jest, ani jaki jest powód jej wspaniałego
samopoczucia. Gdy sobie przypomniała, wyskoczyła z łóżka. Jest znowu w swoim mieszkaniu, z
dala od Griffa. Za oknem był okropny, szary, deszczowy dzień i zapowiadał się zwyczajny,
roboczy ranek. Pójdzie do butiku i sprawdzi, czy jej interes ma jakąkolwiek przyszłość.
Ale poza tą niewielką chmurką na horyzoncie, wszystko inne w jej życiu układa się tak dobrze,
jakby nad Londynem świeciło słońce. Poślubi Griffa za trzy tygodnie. Choć obawiała się tego na
początku, jego rodzice wcale się nie sprzeciwiali. Wręcz przeciwnie, byli bardzo zadowoleni. A
Griff nie może się doczekać, żeby przedstawić ją reszcie rodziny.
- Nowy Rok będzie dobrą okazją - powiedział. - Planujemy przyjęcie-niespodziankę. Dlatego
wszyscy dzwonili.
- Niespodziankę? Dla kogo?
- Dla mojej matki. W Nowy Rok skończy sześćdziesiąt lat.
Podczas śniadania przyszedł listonosz i Jodi przypomniała sobie o nie otwartych listach w
torebce. Dzisiejsza korespondencja to głównie spóźnione kartki świąteczne. Wzięła torebkę i
popijając kawę, otwierała listy. W większości, tak jak przypuszczała, były to rachunki i wyciągi
z banku. Jednakże jedna koperta wzbudziła jej zainteresowanie. Długa, gruba i opieczętowana
nazwą przedsiębiorstwa, którego nie znała. Firmowy papier listowy w środku wyjaśnił
wątpliwości. To od prawników.
Na początku nie mogła zrozumieć, co czyta. Patrzyła na kartkę ze wzrastającym
niedowierzaniem i oszołomieniem. To nie może być prawda. Nie mógł jej tego zrobić! Myśli
wirowały chaotycznie. Poczuła się oszukana. Zdrajca, nikczemnik... List donosił:
„Możemy ujawnić nazwę przedsiębiorstwa naszych klientów, którzy zakupili Pani budynek.
Firma Braci Griffiths prosiła, byśmy w ich imieniu skontaktowali się z Panią i poinformowali, że
niestety nie będą mogli odnowić z Panią dzierżawy. Prosimy o kontakt z naszym biurem przy
najbliższej sposobności".
Z wściekłością zmięła papier i rzuciła przed siebie. Zamknęła oczy. Griff... Griff kupił sklep
Goodbody i zniszczył jej mały butik, który z takim trudem budowała. Wiedziała, że nie będzie
mogła pozwolić sobie na wynajęcie innego miejsca w tej dzielnicy. Od kiedy otworzyła swój
butik, ceny dzierżawy bardzo wzrosły. Nic dziwnego, że się tak chętnie zgodził, by nadal
pracowała, skoro wiedział, że nie będzie miała takiej możliwości.
- Cały ten czas - mamrotała wściekła - wiedział, jak bardzo się martwię i nie powiedział ani
słowa. Oszust! Jest taki sam jak Rodney.
Nie dopiła kawy, narzuciła na siebie płaszcz i wybiegła z mieszkania. Pójdzie zobaczyć się z
jego prawnikiem. A potem spotka się z Griffem. Powie mu, co myśli o jego krętactwach. Tak
pięknie rozpoczęty ranek zamienił się w koszmar. Nie tylko padało, ale wiał silny wiatr.
Najpierw wygiął się parasol, potem nieostrożnie wdepnęła w kałużę, a na koniec, jakby tego
wszystkiego nie było dość, biuro adwokackie okazało się jeszcze zamknięte z powodu przerwy
świątecznej. Jodi nigdy nie używała brzydkich słów, ale tym razem zaklęła pod nosem.
Kipiąc ze złości, skierowała się do butiku. Rozmowa z ekspedientkami jedynie wzmogła jej
wściekłość, gdyż zamknięcie sklepu pozbawiało je pracy. Jedna z nich była samotną matką z
dwojgiem dzieci... Nie została z nimi na kawę.
Im wcześniej się z nim zobaczę, tym lepiej, zdecydowała.
W pierwszy ranek po świętach w sklepie Griffithsów nie było ruchu. Przeceny noworoczne
zaczną się dopiero pod koniec tygodnia. Jodi bojowo przemaszerowała przez prawie pusty parter
do windy, którą dojechała do biura. Na tym piętrze wszystko epatowało bogactwem i luksusem.
- Pieniądze zarobione na deptaniu mniejszych kupców - zamruczała do siebie i zapamiętała to
zdanie, by użyć go w swoim przemówieniu.
Zapukała stanowczo do głównych drzwi i, nie czekając na odpowiedź, weszła energicznie do
środka. Zaskoczona sekretarka spojrzała na nią uważnie. To jakaś obca osoba, a nie pani
Monkton, której się spodziewała i nieco obawiała.
- W czym mogę pani pomóc?
- Chcę się widzieć z panem Griffithsem - odpowiedziała ostro Jodi.
- Czy jest pani umówiona?
- Nie. Ale przekona się pani, że zostanę przyjęta. Nie może nawet użyć argumentu, że jest jego
narzeczoną, pomyślała ponuro, bo kiedy skończy swoje wystąpienie, już nią nie będzie.
- Czy może pani podać mi swoje nazwisko? Dziewczyna, nadal pełna wątpliwości, przycisnęła
guzik na biurku.
- Panna Knight chce się z panem widzieć.
W odpowiedzi coś zahuczało i sekretarka wskazała na drzwi.
- Może pani wejść.
Jodi wtargnęła do środka i, korzystając ze swojej dotychczasowej odwagi, wygłosiła przemowę
w kierunku odwróconej do okna sylwetki. Po kilku oskarżycielskich zdaniach mężczyzna
spojrzał na nią. Zmieszała się. Przed nią stał nieznajomy. Podobieństwo do Griffa wskazywało,
że należał do rodziny, ale był nieco młodszy i miał łagodniejsze rysy.
- Przepraszam. - Jodi zmieszała się. - Myślałam, że pan jest Griffem.
Jego twarz pojaśniała.
- Zastanawiałem się, czym sobie zasłużyłem na te zniewagi. Obawiam się, że nie zastała pani
mojego brata. Czy mogę...
- Gdzie jest? - przerwała mu.
- Pojechał w sprawach handlowych do jednego z naszych sklepów. Czy mogę pani w czymś
pomóc?
Pokręciła przecząco głową.
- To, co mam do powiedzenia, muszę powiedzieć jemu.
- Czy pani jest przypadkiem panną Knight, Jodi, z którą...?
- Tak. Kiedy będzie z powrotem?
- Nie wiem dokładnie. Czy mam mu powiedzieć, żeby się z panią skontaktował?
Jodi zawahała się. Gdyby Griff był tutaj, nic by jej nie powstrzymało. Teraz wiedziałby już, co o
nim myśli. Nadal była zła, ale czuła się też coraz bardziej przygnębiona. Może będzie lepiej, jeśli
już go nie zobaczy?
- Proszę nie zawracać sobie głowy - rzuciła szybko, odwróciła się na pięcie i wyszła z biura.
Kiedy opuściła budynek, ogarnęło ją zmęczenie. Do niedawna była dumna ze swojej
niezależności. Teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo uzależniła się od Griffa. Odkrywszy jego
zdradę poczuła, że pozbawiono ją najważniejszej części jej życia i zostawiono niepewną i
zagubioną. Był dla niej taki cudowny, kiedy martwiła się o Sally i chciała z kimś porozmawiać.
Teraz, kiedy znów pragnęła się zwierzyć, nie może się do niego zwrócić. Nie powinna też
niepokoić Sally. Siostra nadal leżała w szpitalu odzyskując siły. Chyba pojedzie do matki.
Po rozwodzie matka została w rodzinnym domu. Jodi i Sally odwiedzały ją, kiedy tylko miały
czas. Urządziła sobie co prawda własne życie, ale zawsze była zadowolona z wizyt córek.
Siostry zawsze starały się być obiektywne w konflikcie rodziców. Obydwie kochały każde z nich
jednakowo. Ale teraz Jodi stanęła po stronie matki. Ją też zdradził mężczyzna i kto, jak nie ona,
ją zrozumie.
Po powrocie do swojego mieszkania wrzuciła do dużej walizy stertę ubrań potrzebnych na
dłuższy pobyt. Czuła się zawstydzona swoim tchórzostwem. Nigdy w życiu od niczego nie
uciekała. Nawet po sprzeczce z Rodneyem. Ale teraz ucieka przed Griffem. Łatwo zgadnąć,
dlaczego. Wiedziała, jak zdradliwie reaguje na niego jej ciało. A on prawdopodobnie właśnie na
to liczył.
Tuż przed jej wyjściem zadzwonił telefon. Zawahała się przez moment, ale nigdy nie potrafiła
ignorować telefonu. Może to nie on? Podniosła słuchawkę.
- Halo?
Usłyszała znajomy, chwytający za serce glos Griffa, zniekształcony przez odległość.
- Jodi? Dzwonię z Bristolu. Rozmawiałem z bratem i powiedział mi, że ty...
Rzuciła słuchawkę i, zanim zdążył zadzwonić raz jeszcze, uciekła zatrzaskując za sobą drzwi. Po
raz pierwszy od kiedy zamieszkała w Londynie, żałowała, że nie ma własnego auta. U Sally
używała jej samochodu, żeby odwieźć Robina do przedszkola lub wybrać się po zakupy. Teraz, z
ciężką walizą, która obijała się o łydki, musiała czekać na taksówkę. To idiotyczne. Griff jest w
Bristolu, parę godzin jazdy od Londynu, pomyślała, a ona nadal drży z niepokoju, czy zdąży
uciec. Z uczuciem ulgi wsiadła do taksówki i kazała się zawieźć do Euston. Griff był na
południowym zachodzie, ona jedzie na północny zachód.
Kiedy wsiadła do pociągu, łzy napłynęły jej do oczu.
- Kochanie, jak się cieszę, że przyjechałaś. Powitanie matki w domu w Blackpool spełniło
nadzieje Jodi. Wolałaby co prawda odwiedzić ją w szczęśliwszych okolicznościach. Zasmuciła
się jednak, gdy wyjaśnienie powodu jej przyjazdu nie zostało przyjęte równie ciepło.
- Zrobiłaś chyba niezbyt mądrze, wyjeżdżając bez spotkania się z nim. Może powinnaś dać mu
szansę wyjaśnienia. Dopiero po latach zdałam sobie z tego sprawę - przyznała się matka - że,
gdybym zadała twojemu ojcu więcej pytań, zamiast zarzucać go oskarżeniami, nasze
małżeństwo mogło się nie rozpaść. Czasami myślę, że to mój brak tolerancji dla jego podróży i
moja zazdrość wepchnęły go w ramiona innych kobiet.
Dla Jodi ta uwaga była niepokojącym materiałem do przemyśleń. Czyż sama nie popełniła
podobnego błędu, podejrzewając Griffa o spotykanie się z wieloma kobietami? Ale natychmiast
utwierdziła się w swoim postanowieniu. To była zupełnie inna sprawa. Nie ma mowy, żeby mógł
wytłumaczyć się z podstępnego zakupu sklepu Goodbody i nieodnowienia jej dzierżawy.
Powinna jednak mieć odwagę i zostać w Londynie, by się z nim zobaczyć. Uświadomiła sobie
teraz, że wówczas nie myślała jasno. Mogła przecież walczyć o utrzymanie swojego butiku, o
przedłużenie dzierżawy. Ale skoro już tu jest, zostanie kilka dni, by opracować właściwą
strategię.
Pomimo zimowej pogody, morskie powietrze było orzeźwiającą zmianą w porównaniu z
miejskim kurzem i spalinami. Poza sezonem Blackpool zamieniało się w ciche, prawie
opustoszałe miasteczko. Jodi, dobrze opatulona, spacerowała po plaży, wystawiając twarz na
morski wiatr, wdychając świeże powietrze i odzyskując spokój. Jednak pomimo tak spokojnego
trybu życia, zniknął jej zazwyczaj dobry apetyt. Jedzenie stawało jej w gardle, dostawała
mdłości, szczególnie rano. Pod koniec tych kilku dni wszystkie jej rozmyślania przekonały ją
tylko o jednym. Jest w ciąży.
Zaczęła się zastanawiać nad swoją przyszłością. Pierwszym odruchem była euforia. Oczekuje
dziecka Griffa, o czym przecież marzyła. Szybko jednak zeszła na ziemię. Obecnie zaistniały
zupełnie inne okoliczności. Ciąża również zmienia jej plany. Nie może wrócić i spotkać się z
Griffem wiedząc, że nosi w sobie nowe życie. W chwili słabości, która na pewno nastąpi,
mogłaby mu wyjawić prawdę. A wówczas będzie wyglądało, że wróciła grzecznie, gotowa
zapomnieć o jego zdradzie, by dziecko miało ojca.
Przyznała się matce, że jest w ciąży. Jej reakcja była inna, niż ta, której pragnęła. Wpadła w
panikę.
- Co zrobisz? - spytała zdenerwowana.
- Urodzę, rzecz jasna.
Żadne inne rozwiązanie nie wchodziło w rachubę. Jodi była zaskoczona swoim odkryciem, że to
rozwijające się w niej życie jest tak nieodparcie realne.
- Oczywiście. Nie to miałam na myśli... Ale oddasz je do adopcji? - zasugerowała z nadzieją.
- Nie ma mowy! - wybuchnęła Jodi. - Nie po to będę dziewięć miesięcy w ciąży, żeby posłusznie
oddać moje dziecko w obce ręce.
- Będziesz więc musiała powiedzieć...
- Mamo, wyjaśnijmy sobie jedną sprawę. Nie powiem Griff owi. Zrezygnuję z mieszkania w
Londynie, poszukam pracy tutaj. Wszystko jest tu tańsze. Poradzę sobie.
Łatwo powiedzieć, dużo trudniej wykonać, gdy wszystko w niej krzyczy, że Griff ma moralne
prawo wiedzieć o swoim dziecku. Ale ona też miała prawo dowiedzieć się o losie swojego
butiku. On miał sekrety przed nią, teraz ona zatai ten fakt przed nim. Minął następny tydzień,
podczas którego wymówiła mieszkanie w Londynie. Napisała też do swoich sprzedawczyń o
decyzji zaniechania walki z firmą Braci Griffiths. Dołączyła życzenia szczęścia w następnej
pracy. „Gdybyście mogły spakować resztę towaru i zawieźć go do mojej siostry, byłabym
wdzięczna" - zakończyła.
List do Sally był trudniejszy. W końcu napisała tylko, że zerwała z Griffem, jest zmęczona
życiem w mieście i zdecydowała się zamieszkać na stałe na północnym zachodzie, żeby „być
bliżej mamy".
- Sally nie uwierzy w ani jedno słowo. Za dobrze cię zna. Zadzwoni zaraz, jak dostanie twój list
- ostrzegła ją matka.
Jodi wzruszyła ramionami.
- To i tak niczego nie zmieni. Nie mów jej tylko, że jestem w ciąży.
Wracając z jednego ze swoich długich spacerów Jodi zastała matkę na schodach, ubraną w
płaszcz i kapelusz, najwidoczniej gotową do wyjścia.
- Mamo, gdzie się, u licha, wybierasz o tej porze? - zapytała.
Zwykle zastawała matkę w kuchni, pichcącą różne smakołyki, by dogodzić słabemu apetytowi
córki. -Ja... tylko wyskoczę... zapomniałam o czymś...
- To może ja pójdę?
Jodi zaskoczyło tajemnicze zachowanie matki. Była bardzo dziwna, jakby czuła się czemuś
winna.
-Nie... nie, wolę iść sama. Potrzebuję świeżego powietrza. Nakryj do stołu, proszę.
I z tymi słowami uciekła, jakby obawiała się, że córka ją zatrzyma albo pójdzie za nią. Czyżby
miała randkę? - zastanawiała się rozbawiona Jodi. Przez dwa tygodnie jej pobytu matka rzadko
wychodziła bez niej i nigdy nie wspomniała o przyjacielu. Co najwyżej o brydżu z koleżankami.
Cóż, wszystko się wyjaśni, gdy wróci. Otworzyła drzwi.
Z kuchni dochodziły smakowite zapachy. Jodi rzuciła płaszcz i wełnianą czapkę na poręcz
schodów i poszła zobaczyć, co się gotuje. Stanęła na progu kuchni, wpijając palce we framugę
drzwi, gdyż nagle wszystko jej zawirowało przed oczami.
- Jodi? Jodi, dobrze się czujesz?
To był Griff. Podchodził do niej z wyciągniętymi ramionami, zmęczona twarz wyrażała troskę.
To nie może być on, pomyślała. Przecież nie wie, gdzie jej szukać. Przypomniała sobie wyraz
twarzy matki i jęknęła. Powinna była się domyślić. Nadludzkim wysiłkiem odzyskała kontrolę.
- Zostaw mnie. Wszystko w porządku powiedziała załamującym się głosem i zaraz dodała
pewniej:
- Co ty tutaj robisz?
- Mieszam w garnkach - odparł. - Twoja matka poinformowała mnie, że wróci za pół godziny.
Wskazał na duży garnek na kuchni, z którego unosiła się wonna para. Dopiero teraz Jodi
zauważyła, że Griff ma na sobie kuchenny fartuch. Ten kobiecy strój nie ujmował nic jego
męskości, której działanie zaczęło już mieć na nią fatalny wpływ.
- Pytam - powiedziała ostro - co robisz w Blackpool, w domu mojej matki? Poczekaj tylko, jak
ona wróci! Jak śmiała za moimi plecami...
- Ona nie miała pojęcia o moim przyjeździe, dopóki nie zobaczyła mnie na progu. I chyba jest
oczywiste, dlaczego tu jestem. - Zdjął fartuch i rzucił go na oparcie krzesła. - Przyjechałem
zobaczyć się z tobą. Chcę wiedzieć...
- Ale ja nie chcę się z tobą widzieć. Już nigdy. Nie zabrzmiało to jednak przekonująco, nawet
dla niej samej. Jego widok unicestwiał wszystkie jej postanowienia. Pragnęła rzucić się mu w ra-
miona, powiedzieć, jak bardzo go kocha i że nosi w sobie dowód tej miłości. Ale on nie
zasługuje, by to wiedzieć. Jest oszustem, manipulatorem i zdrajcą...
- Może byśmy usiedli - zaproponował Griff.
- Musimy porozmawiać.
Pomimo jej natychmiastowego protestu, wziął ją pod rękę i zaprowadził do salonu.
- Wyglądasz na zmęczoną.
Jego troskę odebrała jak obelgę. Starała się oswobodzić.
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Nie mamy sobie nic do powiedzenia.
Wręcz przeciwnie. Nie wiem, o jaką zbrodnię mnie posądzasz. Wszystko, co wiem od brata...
- Gdybyś to ty, a nie twój brat, był w biurze tego dnia, miałabym ci dużo do powiedzenia. Ale
teraz... - wzruszyła ramionami - nie będę sobie tym zawracać głowy. Nie warto.
Odwróciła się do niego.
- Proszę cię, idź już - szepnęła błagalnie i dodała w myślach: zanim się upokorzę i rozpłaczę, bo
stęskniłam się za tobą, twoim głosem, dotykiem, zapachem.
- Porozmawiamy! - oświadczył ponuro. Posadził ją na kanapie i usiadł obok, nadal trzymając
dłonie na jej ramieniu, uniemożliwiając jej w ten sposób ucieczkę. - Wszystko, co mój brat mógł
powiedzieć to to, że obrzuciłaś mnie stekiem wyzwisk. Kiedy zadzwoniłem do ciebie, rzuciłaś
słuchawkę, a kiedy wróciłem do Londynu, zniknęłaś.
Nie mogła spojrzeć mu w twarz, by nie zdradzić walczących w niej uczuć.
- Jak mnie znalazłeś, jeżeli mama nie...
- To nie było łatwe. Z początku nie chciałem niepokoić twojej siostry...
- Z początku? - Odwróciła się ku niemu. - Ale zapytałeś Sally, a ona ci powiedziała? Jak mogła?!
Przecież jej wyraźnie zabroniłam...
- Wymagało to długiej perswazji, ale gdy przekonałem ją, że to dla twojego dobra...
- Dla mojego dobra! - powtórzyła pogardliwie.
- Wydaje mi się, że moje dobro jest ostatnią rzeczą, jaka cię obchodzi. Wielka szkoda, że nie
powiedziałam Sally, kim jesteś, Davidzie Griffiths. Jak śmiałeś niepokoić ją, skoro wiesz, że jest
chora, że dopiero co wyszła ze szpitala...
- Powiedziałem ci, że nie niepokoiłem jej. Przynajmniej z początku. To był ostateczny ratunek.
Najpierw spróbowałem w butiku, ale dziewczęta nie były zbyt rozmowne. Albo nie mogły, albo
nie chciały...
- Ach, więc wiedziałeś, gdzie znaleźć mój butik- rzuciła sarkastycznie.
Podniósł brew zaskoczony.
- Nie, nie od razu. Musiałem się dowiedzieć. Tak czy siak, to nic nie pomogło...
- Ach, skończ już z tym! Kto, jak nie ty, powinien wiedzieć, gdzie jest mój butik. I pomyśleć, że
się łudziłam. Sądziłam, że spotkałam w końcu kogoś, komu mogę zaufać. Zaufaj mi -
powiedziałeś i zaufałam, jak idiotka. A przez cały czas, za moimi plecami... - głos jej się
załamał.
- Jodi! - Griff położył ręce na jej ramionach. Stanowczo, ale delikatnie. - Może przestałabyś mó-
wić szyfrem i wyjaśniła mi, o co w tym wszystkim chodzi.
- Przestań udawać - powiedziała z uporem.
- Wiesz aż za dobrze, co mi zrobiłeś.
Pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Jak na razie wiem tylko, że jedyną zbrodnią, jaką popełniłem, jest to, że zakochałem się w
tobie.
Jodi zagryzła wargi, żeby powstrzymać ich drżenie.
- Mogłam w to kiedyś wierzyć. Teraz wiem, jaki miałeś plan. To był spisek...
- W takim razie wiesz więcej ode mnie - oświadczył ironicznie. - O co ci chodzi?
- Chodzi o to, że pozbawiłeś mnie butiku... Jego uścisk się wzmocnił.
- Pozbawiłem cię butiku? Co to znaczy, do diabła?! Jodi, mów jasno, do cholery!
Patrzyła na niego oniemiała. Jak może być takim hipokrytą? Jak może tak świetnie udawać?
- Nie muszę ci mówić. Ale skoro nalegasz na granie w ciuciubabkę, powiem ci, żebyś nie miał
co do tego żadnych wątpliwości. Nie będziesz mnie już dłużej oszukiwać. Jak doskonale wiesz,
mój butik był w budynku Goodbody. Kupiłeś go i wypowiedziałeś mi dzierżawę.
- Poczekaj sekundę - kręcił z niedowierzaniem głową.
- Nie - odparła. - To ty poczekaj. Wysłuchaj mnie. Dostaniesz, o co prosiłeś. Okłamałeś mnie,
Griff. Powiedziałeś, że po ślubie będę mogła pracować w butiku. Po ślubie! - powtórzyła gorzko.
- A przez cały czas wiedziałeś, że nie będzie żadnego butiku. Czy to takie dziwne, że zadałam
sobie pytanie, czy kiedykolwiek będzie prawdziwy ślub? Czy naprawdę sądziłeś, że szaleję za
tobą do tego stopnia, że mój butik nie będzie miał dla mnie żadnego znaczenia? Czy dlatego...
- I rzeczywiście przypuszczałaś, że tak duże przedsiębiorstwo, jak nasze, musi używać tak
pokrętnych metod, żeby wykupić mały, kiepski butik?
Wstał i odszedł od niej, wkładając ręce do kieszeni spodni, jakby chciał się powstrzymać przed
brutalną reakcją. Jodi też się poderwała.
- Kiepski! - rzuciła. - Ty draniu! Już raz wyraziłeś się o moim butiku w ten sposób. Tylko
dlatego, że pochodzisz z bogatej rodziny...
- Dokładnie to powiedziałem - potwierdził rozdrażniony. - Nie muszę pozbawiać cię butiku. Nie,
Jodi - nie pozwolił jej przerwać - ani słowa. Zanim powiesz coś, czego będziesz potem żałować.
- Żałuję tylko jednego - odpowiedziała gorzko. - Że cię spotkałam. Ja...
- To nieprawda i ty o tym wiesz.
Złapał ją i przyciągnął bliżej, patrząc na nią długo i uważnie. Serce się jej ścisnęło, a nogi
zaczęły drżeć.
- To jest prawda. Nie tylko mnie zrujnowałeś.
Pozbawiłeś pracy dwie inne osoby. A jedna z nich nie może sobie pozwolić...
- Jodi! Byłem bardzo cierpliwy. Wysłuchałem, co miałaś do powiedzenia. Znowu dokonujesz
matematycznych cudów. Dodajesz dwa do dwóch i wychodzi ci astronomiczna suma.
- Nie. Ja...
- Właśnie, że tak. Od naszego pierwszego spotkania nie rozumiałaś moich intencji. Dotychczas
pozwalałem ci na to, gdyż wiedziałem, że kiedyś cię skrzywdzono. Ale dosyć już tego. Ostatni
raz się bronię. Między mężem i żoną musi być zaufanie. Kiedy się pobierzemy...
- Nie pobie...
Zamknął jej usta nie znoszącym sprzeciwu pocałunkiem. Chciała się bronić, ale nagła fala
tęsknoty przemogła jej opory. Czuła, jak oddech Griffa staje się szybszy pod wpływem jej coraz
bardziej nabrzmiałych ust i wzrastającego w niej napięcia.
- Gdybyś wiedziała, czym były te dwa tygodnie dla mnie, Jodi - powiedział zduszonym głosem.
Dla mnie też, pomyślała, zaplatając mu ramiona na szyi, przywierając do niego całym ciałem,
rozchylając wargi, by przyjąć z rozkoszą jego język. Początkowa brutalność jego ust
przeistoczyła się w ciepły, zmysłowy pocałunek. Głaskał dłonią jej plecy i tulił ją mocno do
siebie tak, że odbierała każdą reakcję jego ciała.
- Jodi - jęknął. - Chcę ciebie. Boże, tak bardzo cię chcę. To już tak długo. Zbyt długo.
Czuła jego ciepły oddech na skórze, gdy muskał ustami jej szyję i szukał pod swetrem piersi,
które nabrzmiały i stwardniały z pożądania. Co za przyjemność poczuć jego pieszczoty. Reszta
jej ciała boleśnie zazdrościła piersiom. Nie mogła oprzeć się dojmującej potrzebie dotknięcia go.
Rozpięła guziki jego koszuli i poczuła ciepłą szorstkość torsu. Przylgnęła do niego.
- Griff, ja...
- Nie, Jodi. Jeszcze nie. Musimy coś przedtem wyjaśnić.
Zamruczała cicho z niezadowolenia, gdy odsunął się i uwolnił ją ze swych ramion. Jedno
spojrzenie na jego zaognioną twarz i rozszerzone źrenice oczu powiedziały, że podziela jej
pragnienie. Więc dlaczego...?
- Teraz, kiedy udowodniłem i tobie, i sobie, że całe to gadanie, że nie chcesz mnie widzieć, to
nonsens...
Jodi straciła oddech. To prawda. Jak zwykle jego bliskość pozbawiła ją woli walki.
- Tylko się nie oburzaj. Najpierw posłuchaj. Musimy wyjaśnić nieporozumienie. Nie będę się z
tobą kochał, jeśli pozostaną między nami jakieś wątpliwości. - Oddzielała ich cała szerokość
pokoju, ale nie spuszczał z niej oczu. - Wydaje mi się, że wiem, co się zdarzyło. Niedawno
mówiłem ci, że w firmie Braci Griffiths zajmuję się selekcją towarów i kontaktami z klientami.
Mój brat, Vyvian, zajmuje się budynkami.
Jodi zbliżyła się do niego o krok.
- Chcesz powiedzieć, że....
- Poczekaj. Daj mi dokończyć. Vyvian i ja ufamy sobie i nie wchodzimy w paradę. Co dwa, trzy
miesiące spotykamy się, żeby przedyskutować wszystkie sprawy. Wiedziałem, że Vyvian
negocjował jakiś nowy budynek, ale... - przerwał na chwilę, po czym dodał z naciskiem: - Daję
ci moje słowo, że nie wiedziałem nic o tych budynkach, ani o tym, że twój butik jest ich częścią.
Badała jego twarz, rozpaczliwie chcąc mu wierzyć. Spotkawszy jego zdecydowane, otwarte
spojrzenie, uznała, że mówi prawdę. Odetchnęła z ulgą.
- Teraz, kiedy wiem - ciągnął - oczywiście porozmawiam z bratem. Nawet jeżeli jego plany
uniemożliwią dzierżawę dotychczasowego miejsca, nie widzę powodu, dlaczego nie mielibyśmy
zaoferować ci innego rozwiązania. Może w sklepie Braci Griffiths?
Jodi pokręciła uparcie głową.
- Nie chcę być częścią Griffithsów. Chcę prowadzić swój butik niezależnie.
- Ach, ta twoja niezależność. Była pomiędzy nami długo, za długo. Nie pozwolimy, by nas
znowu rozdzieliła. Coś poradzimy, Jodi. Przyrzekam. Ale, jak sama kiedyś powiedziałaś, to nie
miejsce i czas. - Oczy mu pociemniały, gdy zbliżał się do niej. - Nie wiem jak ty, ale ja mam
ważniejsze sprawy na głowie.
- Ważniejsze?! - żachnęła się.
Butik był dla niej bardzo ważny, ale gdy Griff wziął ją w ramiona, przyznała, że nie ważniejszy
od niego.
- Tak, ważniejsze. Chcę usłyszeć, że mi wierzysz. Chcę usłyszeć, że mnie kochasz, że wyjdziesz
za mnie.
Przyglądał się jej uparcie. Skinęła głową.
- Wierzę ci. Obiecuję, że już nigdy w ciebie nie zwątpię.
- Nie próbuj. A co z resztą? Zaczerwieniła się.
-Kocham cię - powiedziała nieśmiało. - I... i...wyjdę za ciebie i... jest coś jeszcze, o czym muszę
ci powiedzieć.
Wyszeptała mu swój sekret do ucha. Przytulił ją do siebie, pocałował i przez chwilę milczeli.
Odezwał się pierwszy.
- Gdybym poddał się instynktowi, zaniósłbym cię na górę i kochał bez pamięci. Ale wiem, że
masz pewne obiekcje co do kochania się pod rodzicielskim dachem, a jesteśmy w domu twojej
matki i zostały tylko trzy minuty do jej powrotu.
Jodi wspięła się na palce i dotknęła jego twarzy.
- Nie będziesz długo czekał - obiecała. - Wracam z tobą wieczorem.
- Z całą pewnością. Do ślubu nie spuszczę cię z oka. A co znaczy ten ironiczny uśmieszek?
- Pomyślałam, jak bardzo Sally się ucieszy. Życzyła mi mężczyzny na gwiazdkę.
- To ja nim właśnie jestem? - roześmiał się. Pocałowała go.
- Nie tylko - szepnęła. - Jesteś moim mężczyzną na wszystkie pory roku.