DESMOND
MORRIS
D
LACZEGO
P
IES
M
ERDA
O
GONEM
O czym mówi nam zachowanie psa
(P
RZEŁOŻYŁA
K
RYSTYNA
C
HMIEL
)
W
STĘP
W dziejach ludzkości tylko dwa gatunki zwierząt mogły swobodnie poruszać się po naszych
domach: koty i psy, z tym że dawniej nieraz zabierano zwierzęta gospodarskie dla bezpie-
czeństwa na noc pod dach, ale były zawsze trzymane w jakiejś zagrodzie lub na uwięzi. W
czasach bardziej nam współczesnych trzymamy w domach inne zwierzęta, na przykład rybki
w akwariach, ptaki w klatkach, gady w terrariach — jednak zawsze w zamknięciu, oddzielone
od nas szkłem lub kratami. Tylko psom i kotom wolno biegać po pokojach — prawie wszę-
dzie, gdzie zechcą. Te bowiem zwierzęta cieszą się specjalnymi względami na mocy zawarte-
go dawno układu.
Z przykrością trzeba stwierdzić, że przeważnie to my nie dotrzymujemy warunków tego ukła-
du. Nie da się ukryć, że koty i psy okazały się bardziej od nas lojalne i godne zaufania. Nawet
te rzadkie sytuacje, kiedy atakują nas, drapiąc lub gryząc, bądź też kiedy od nas uciekają, są
zwykle spowodowane ludzką głupotą lub okrucieństwem. Gdyż, o wstydzie, one dotrzymały
tej wielowiekowej umowy!
„Umowa" między człowiekiem a psem została zawarta około 10 000 lat temu. Gdyby sporzą-
dzono ją na piśmie, zawierałaby stwierdzenia, że w zamian za świadczenie nam pewnych
usług zapewniamy psu pożywienie, wodę, dach nad głową, nasze towarzystwo i opiekę. Wa-
chlarz usług świadczonych przez psy jest natomiast dużo szerszy i bardziej różnorodny. Wy-
magamy od nich, aby pilnowały naszych domów, broniły nas w niebezpieczeństwie, pomaga-
ły w polowaniach, tępiły szkodniki i ciągnęły nasze sanki. Specjalnie wytresowane psy potra-
fią także przenosić w pyskach ptasie jaja bez uszkodzenia skorupek, wykrywają węchem tru-
fle lub narkotyki w bagażach pasażerów linii lotniczych, prowadzą niewidomych, ratują zasy-
panych w lawinach, tropią zbiegłych przestępców, uczestniczą w wyścigach, latają w kosmos
i popisują się urodą na wystawach.
Czasem jednak wierne psy dawały się ludziom wykorzystywać do barbarzyńskich celów. Gdy
dzisiaj mówimy o „psach wojny", mamy na myśli najemników, którzy manifestując swoją
męskość, specjalizują się w zabijaniu i torturowaniu. Nazwa ta jednak pochodzi od psów spe-
cjalnie tresowanych do atakowania pierwszej linii nieprzyjacielskiej armii. Mówi o nich
Szekspir, wkładając w usta Marka Antoniusza zwrot: „Spuśćcie z łańcuchów brytany wojny".
Już bowiem w czasach rzymskich Galowie używali do walki psów w obrożach najeżonych
ostrymi jak brzytwa nożami. Psy te, wypuszczane przeciwko rzymskiej konnicy, siały w jej
szeregach popłoch, gdyż kaleczyły koniom nogi.
Niestety, także obecnie mamy do czynienia z psami bojowymi. Wprawdzie walki psów są
oficjalnie zakazane, ale dla potrzeb hazardu bądź zaspokojenia sadystycznych instynktów
niektórych ludzi wciąż szczuje się na siebie specjalnie tresowane psy. To, że praktyki te zo-
stały „zepchnięte do podziemia", nie oznacza bynajmniej, że nie istnieją.
Z kolei w niektórych państwach Wschodu psy są cenionym artykułem konsumpcyjnym. Nie
była to nigdy główna forma ich użytkowania i stopniowo staje się coraz mniej popularna.
Najbardziej upowszechniona była w Chinach. W języku chińskim wyraz „chów" oznaczał
zarówno rasę „mięsnych psów", jak i potoczne określenie pożywienia w ogóle. Na szczęście i
tam wiele psów nie trafiło do garnka, gdyż okazały się bardziej przydatne do innych celów.
Niepożądanym skutkiem ubocznym dużej popularności tych zwierząt we wszystkich zbioro-
wościach ludzkich stał się wzrost liczby psów bezpańskich. W niektórych regionach wałęsa-
jące się stada tych zdziczałych, żywiących się padliną czworonogów wyrobiły złą reputację
wszystkim przedstawicielom gatunku. Typowym tego przykładem są „psy pariasy" z Bliskie-
go Wschodu, które z przyjaciół człowieka stały się czymś wręcz przeciwnym. W niektórych
religiach pies jest uważany za zwierzę „nieczyste". Sam wyraz „pies" wchodzi w skład wielu
przekleństw i obelg, takich jak „psiakrew", „psiamać", „parszywy pies" czy „ścierwo soba-
cze". W niektórych grupach etnicznych, zwłaszcza w kręgu wyznawców islamu, już małym
dzieciom wpaja się pogardę do psów, którą później trudno wykorzenić.
W zachodnim kręgu kulturowym stało się inaczej. Dawne obowiązki psów straciły na znacze-
niu, natomiast pojawiły się nowe. Oczywiście, nadal wiele psów wykonuje niezmiernie od-
powiedzialne zadania, ale liczebną przewagę mają już psy „towarzysze człowieka". Zjawisko
to idzie w parze z rozwojem wielkich miast i powstaniem nowego typu człowieka — „miesz-
czucha". W środowisku wielkomiejskim psy użytkowe mają niewielkie pole do popisu, ale
człowieka i psa łączy już tak silna więź, że nikt nie bierze nawet pod uwagę możliwości wy-
eliminowania go z życia społeczności ludzkiej. Wskutek tego, od czasu rewolucji przemysło-
wej, pojawiło się wiele nowych psich ras. Ustanowiono wtedy wzorce rasowe i zaczęto urzą-
dzać wystawy. Rozwinął się cały „przemysł" towarzyszący wystawom psów rasowych.
W tym samym czasie rodziło się coraz więcej kundli. Właściciele tych psów to ludzie, którzy
chcą po prostu mieć wiernego przyjaciela, a w pogardzie mają szlachetne rasy. Zarzucają im,
że zostały sztucznie wytworzone, mają nienormalne proporcje, a rozmnażanie w bliskim po-
krewieństwie doprowadziło je do degeneracji. Posiadacze psów rasowych nie zgadzają się z
tym, dowodząc, że tylko cenne, rodowodowe okazy zasługują na troskliwą opiekę odpowied-
nią do ich potrzeb. Ich zdaniem ludzie trzymający kundle przyczyniają się do mnożenia zgraj
bezdomnych włóczęgów, zanieczyszczających miejsca publiczne i kalających dobre imię
psiego rodu. Gdyby zaś wszystkie psy miały rodowody hodowlane, nie wzbudzałyby niechę-
ci, a z powodu swojej wartości byłyby bardzo cenione.
W obu tych skrajnych poglądach tkwi ziarno prawdy. Praca hodowlana posunęła się tak dale-
ko, że doszło do swoistego „przerasowania" niektórych psów, a w jego efekcie — do stanów
patologicznych. Tak wiec psy o krótkich nogach, a długim tułowiu są szczególnie podatne na
wypadanie dysku. Spłaszczenie części twarzowej pociąga za sobą trudności w oddychaniu, a
innym cechom typowym dla danych ras towarzyszą schorzenia oczu lub stawów biodrowych.
Hodowcy tych ras w obawie przed utratą popularności ukrywają wady, nasilające się w kolej-
nych pokoleniach. Zjawisko jest tym bardziej niekorzystne, że postęp w pracy hodowlanej
prowadzi do dalszego przerysowania cech uważanych za typowe. Jeszcze sto lat temu buldogi
miały stosunkowo długie nogi, a jamniki dużo krótszy tułów. To tylko dwa przykłady ras, w
których prowadzono selekcję na jedną cechę, aż rozwinęła się w stopniu utrudniającym życie
jej nosicielom. Ale i te psy można by łatwo doprowadzić do pierwotnego wzorca, gdyby po-
zostały nadal psami użytkowymi. Nie straciłyby przy tym nic ze swojej urody, a zyskałyby na
zdrowiu i wytrzymałości. Tym sposobem łatwo można by uporządkować sprawy psów raso-
wych.
Z mieszańcami sprawa jest trudniejsza. Faktem jest, że wielu właścicieli opiekuje się nimi
bardzo troskliwie, niemniej jednak często się zaniedbuje te zwierzęta z powodu ich znikomej
wartości handlowej. Szczenięta sprzedaje się za grosze bądź rozdaje, a często też bywają po-
rzucane lub maltretowane. Tylko do jednego schroniska dla zwierząt Battersea w Londynie
trafia co roku około dwudziestu tysięcy bezdomnych psów, z których siedemdziesiąt sześć
procent to mieszańce. Wielu psom udało się znaleźć nowych właścicieli, ale jeszcze więcej
trzeba było uśpić. Szacuje się, że w samej tylko Wielkiej Brytanii codziennie uśmierca się
dwa tysiące psów! Trudno znaleźć metodę bezpośredniego przeciwdziałania takim sytuacjom.
Nadzieję można pokładać najwyżej w ogólnej zmianie stosunku do zwierząt.
Wyjątkowo niewdzięcznym zadaniem, jakie pies musi pełnić, jest zaspokajanie ludzkiej po-
trzeby agresji i dociekliwości naukowców. Wiąże się to dla psa z cierpieniem. Ludzie uwiel-
biają swoje złe humory wyładowywać zgodnie z hierarchią społeczną. Tak więc szef „usta-
wia" swoich podwładnych, ci z kolei wyżywają się na niższych rangą, tamci na jeszcze niż-
szych, od których niżej na drabinie społecznej znajdują się już tylko ich ufne psy. No, a bite-
mu czy kopanemu psu trudno zrozumieć, że odbija się na nim rykoszetem zgryźliwa uwaga
wypowiedziana gdzieś w biurze. Czasem zaś „odreagowanie" na psach przykrości doznanych
w miejscu pracy przybiera wręcz nieprzyzwoite rozmiary. Tylko brytyjskie Towarzystwo
Opieki nad Zwierzętami rejestruje corocznie około czterdziestu tysięcy przypadków znęcania
się nad psami.
Niewiarygodnie wiele okrucieństw popełniono również w imię nauki. Usprawiedliwieniem
zadawanych psom cierpień miał być postęp nauki. W rzeczywistości większość bolesnych
doświadczeń przeprowadzonych na psach nie zwiększyła zbyt wydatnie ogólnej sumy ludz-
kiej wiedzy. Tego rodzaju doświadczenia miały pewne walory poznawcze w początkowym
okresie rozwoju medycyny, fizjologii czy zoologii, ale obecnie ich przydatność jest znikoma.
Zwierzęta o tak dużej wrażliwości nerwowej jak psy powinno się więc pozostawić w spokoju,
tylko trudno przekonać o tym kogo trzeba.
Właśnie wyżej wymienione przyczyny skłoniły mnie do napisania tej książki. Chciałem w
niej udowodnić, jak dzięki prostej, bezpośredniej obserwacji lub nieszkodliwym eksperymen-
tom można zrozumieć te zwierzęta i docenić ich wyjątkowe zalety. Psy mają nam naprawdę
wiele do zaoferowania! Towarzyszą nam zarówno w zabawie, jak i wtedy, gdy doskwiera
nam samotność i jesteśmy pogrążeni w smutku. Dbają o nasze zdrowie, wyciągając nas na
długie spacery. Uspokajają nas, kiedy jesteśmy rozdrażnieni czy pełni niepokoju i napięcia. I
przy tym wszystkim nadal pełnią swoje tradycyjne obowiązki, spośród których dwa są naj-
ważniejsze: ostrzeganie nas przed wtargnięciem intruzów na nasz teren oraz obrona przed
bezpośrednią napaścią.
Ludzie, którzy nie lubią psów, sami nie wiedzą, co tracą. Tak samo zresztą jak ci, których psy
po prostu nie interesują. Jasne jest, że tacy ludzie nie wezmą też do ręki tej książki, ale wsku-
tek tego nie dotrze do nich pewna ważna informacja. Stwierdzono, że posiadacze psów lub
kotów żyją na ogół dłużej niż ci, którzy ich nie mają. I nie jest to chwyt propagandowy miło-
śników psów, lecz naukowo udowodniony fakt. Praktyka lekarska potwierdza, że towarzy-
stwo psa, kota lub innego puszystego stworzonka działa na człowieka uspokajająco i powodu-
je obniżenie ciśnienia krwi, co zmniejsza ryzyko zawału czy wylewu. Głaskanie psa, drapanie
kota za uszami czy inne tego rodzaju pieszczoty z ulubionym zwierzątkiem koją stres i tłumią
w zarodku powszechne obecnie „choroby cywilizacyjne". Szczególnie w środowiskach miej-
skich daje się nam we znaki życie w nieustannym pośpiechu i napięciu. Napięcie to rozłado-
wać można najlepiej przez kontakt z przyjaźnie usposobionym psem lub kotem. Uświadamia
to nam, że nawet w obłędnym kołowrocie naszej cywilizacji pozostało jeszcze trochę nieska-
żonej prostoty i bezpośredniości uczuć.
Jednak nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z dobrodziejstw, jakie niesie nam towarzystwo
psa, często nie mają pojęcia o wielu właściwościach i zwyczajach tych zwierząt. Uważamy je
za coś tak naturalnego, że szkoda nam czasu na zastanowienie się nad nimi. Nawet jeśli cza-
sem zaciekawi nas, na przykład, jak duża jest wrażliwość psiego węchu, czy pies rozróżnia
kolory, w jaki sposób potrafi odnaleźć drogę do domu, dlaczego merda ogonem na przywita-
nie albo skąd się biorą jego dziwne zachowania płciowe — przechodzimy zwykle nad tym do
porządku. Gdybyśmy próbowali poszukać odpowiedzi na te pytania w popularnych poradni-
kach dla hodowców psów, przekonalibyśmy się, że prześlizgują się one po najbardziej pod-
stawowych problemach, natomiast szczegółowo omawiają żywienie, pielęgnację psów, opie-
kę zdrowotną i charakteryzują liczne psie rasy. Oczywiście, są to bardzo potrzebne informa-
cje, ale chcielibyśmy także dowiedzieć się, dlaczego na przykład jedne psy wyją częściej niż
inne, dlaczego w ogóle psy szczekają i zachowują się tak, a nie inaczej. Zdecydowałem się
więc dostarczyć odpowiedzi na te podstawowe pytania w formie krótkich i prostych wyja-
śnień. Sądzę, że tak zredagowana książka będzie pomocą w rozwiązywaniu większości pro-
blemów pojawiających się w układzie człowiek — pies. Mam nadzieję, że jej lektura spowo-
duje wzrost naszej sympatii dla tego końcowego ogniwa ewolucji rodziny psowatych, które
zawsze tak radośnie wita nas u progu naszego domu.
Gatunek „pies domowy
Czym szczególnym charakteryzuje się pies, że właśnie jego spośród czterech tysięcy dwustu
trzydziestu sześciu gatunków innych ssaków człowiek wybrał sobie na towarzysza? Odpo-
wiedź na to pytanie dla wielu może zabrzmieć szokująco, gdyż „najlepszy przyjaciel człowie-
ka" w istocie jest przebranym w psi kostium wilkiem. I te właśnie charakterystyczne cechy
psychiczne wilka pozwalają zrozumieć specyficzną więź człowieka z psem.
Na pewno niektórym z nas trudno będzie przyjąć do wiadomości, że wszystkie nasze psy, od
zabiedzonych bezdomnych kundli do wypielęgnowanych rodowodowych czempionów, od
miniaturowych piesków chihuahua do potężnych dogów nie są niczym innym, jak tylko udo-
mowionymi wilkami. Ciężko nam się z tym pogodzić, gdyż słowo „wilk" źle się nam kojarzy
— wychowaliśmy się przecież na bajkach, których negatywnym bohaterem był dziki, groźny
wilk. W pamięci utrwalił nam się wilk, który połknął Czerwonego Kapturka, przerażające
wilkołaki czy też „wilk okropnie zły" z piosenki o trzech świnkach. Nie ma się, więc co dzi-
wić, że trudno uwierzyć nam, jakoby mały, milutki piesek, siedzący na dywanie i wpatrzony
w nas rozkochanymi oczami, był tak bliskim krewnym owego ludożercy z kniei. Musimy
jednak przyjąć tę nieprzyjemną prawdę do wiadomości, gdyż tylko wtedy będziemy w stanie
zrozumieć przyczyny wielu zachowań psa, a także dlaczego właśnie pies, a nie na przykład
małpa, niedźwiedź czy szop, został najlepszym przyjacielem człowieka.
Tu moglibyśmy zapytać, jak to możliwe. Te wszystkie rasy psów, różniące się tak znacznie
budową, wzrostem i umaszczeniem, nie mogą przecież należeć do jednego gatunku! A jednak
należą. W obrębie gatunku „pies domowy" istnieje znaczne zróżnicowanie, jest ono jednak
tylko powierzchowne. Wszystkie rasy psów mogą się ze sobą łączyć i dawać płodne potom-
stwo. Różnice genetyczne osiągnięte w pracy hodowlanej są zbyt małe, aby doprowadzić do
biologicznej izolacji którejkolwiek rasy. Oczywiście ratlerek płci męskiej, choćby najbardziej
pobudzony zapachem suki doga w okresie cieczki, ma niewielkie możliwości działania. Jeśli
jednak nasieniem tego ratlerka sztucznie zapłodnimy sukę doga, urodzi ona szczenięta. Jak
dotąd nic nie wiadomo o rasach psów tak dalece niedopasowanych do siebie genetycznie, że
niemożliwe byłoby ich skrzyżowanie. Tak samo nie ma żadnych trudności w kojarzeniu udo-
mowionych psów z dzikimi wilkami. Takie krzyżówki również dają płodne potomstwo.
Toteż, mimo że pozory wskazywałyby na coś przeciwnego, psy wszystkich ras należą do tego
samego gatunku. Bernardyn ważący około stu dwudziestu kilogramów jest trzystukrotnie
cięższy od miniaturowego yorkshire teriera, a dog mierzący w kłębie około metra jest od tego
małego pieska ponad dziesięć razy wyższy — niemniej jednak wszystkie one są bliskimi
krewnymi. Nawet najmniejsze z nich wiedzą doskonale, że w swym małym ciałku mają wil-
czą duszę. Każdy, kto kiedykolwiek miał małego pieska, pamięta, że potrafi on tak samo jak
duży głośno szczekać na listonosza lub nawet groźnie warczeć, jeśli uzna, że intruz wtargnął
na jego terytorium. Inna sprawa, że czasem jest to piskliwy jazgot...
Kiedy na spacerze w parku mały piesek spotka psa należącego do którejś z dużych ras, za-
chowuje się tak samo jak on. Oba są przecież osobnikami dorosłymi, czemu więc miałyby się
trzymać od siebie z daleka? Duży pies jest natomiast taką sytuacją mocno zdezorientowany, a
jeśli atakuje go równocześnie większa liczba małych piesków — może nawet z godnością się
wycofać. Właściciel psa może być tym zgorszony, mylnie sądząc, że jego pupil okazał się
tchórzem. Nic podobnego! Wielki pies nie boi się małego napastnika, lecz ma zakodowane,
że tego wzrostu są szczenięta, a każdy normalny, zdrowy pies instynktownie wyhamowuje
agresję w stosunku do szczeniąt. Tu jednak sytuacja jest nietypowa, gdyż małe osobniki za-
chowują się wcale nie po szczenięcemu, toteż zakłopotany pies woli na wszelki wypadek za-
stosować unik.
Jeśli więc sześć milionów psów żyjących w Wielkiej Brytanii, czterdzieści milionów psów w
Stanach Zjednoczonych i równie wielkie ich liczby w innych częściach świata należą do tego
samego gatunku, jak mogło dojść do wytworzenia się tak wielkich różnic między nimi? Od-
powiedź jest prosta. Pies został tak dawno udomowiony, że było dużo czasu na prowadzenie
pracy hodowlanej w różnych kierunkach. Z hodowli eliminowano zazwyczaj osobniki trudne
do prowadzenia, zbyt nerwowe lub agresywne. Wskutek takiej selekcji zachowanie psów na-
brało cech szczenięcych: stały się bardziej chętne do zabawy, łagodne i uległe. Dalsze zmiany
zależały już od planowanego sposobu ich wykorzystywania. U tych, które miały być używane
do szybkiego pościgu za zwierzyną, w drodze selekcji wykształciły się dłuższe nogi i smukła
sylwetka. Psy przeznaczone do polowań pod ziemią musiały mieć nogi krótsze. Od piesków
pokojowych wymagano, aby były na tyle małe i lekkie, by móc je z łatwością brać na ręce.
Przy tym selekcja na karłowaty wzrost jest stosunkowo łatwa do przeprowadzenia. Po prostu
z każdego miotu do dalszej hodowli przeznacza się osobniki najmniejsze, przekazujące tę
cechę potomstwu. Po kilku pokoleniach następuje już zauważalne zmniejszenie wymiarów.
Kilkaset „czystych" ras wyodrębniono stosunkowo niedawno na skutek współzawodnictwa na
wystawach psów. Dla każdej ż nich opracowano szczegółowe wzorce. Oficjalnie wyróżnia się
sześć grup psów rasowych: psy myśliwskie, tropiące, pasterskie, obrończe i do stróżowania,
teriery oraz psy ozdobne i pokojowe.
Do grupy psów myśliwskich zalicza się m. in. pointery, setery i retrievery, pomagające my-
śliwemu w wykrywaniu, płoszeniu i aportowaniu zwierzyny. Z kolei psy tropiące towarzyszą
myśliwym poruszającym się pieszo lub konno śladem zwierzyny. Spośród nich psy gończe
poruszają się szybciej i mogą towarzyszyć jeźdźcom, natomiast bassety, u których w drodze
selekcji wykształciły się krótkie nogi, są odpowiedniejsze do tropienia zwierzyny przez my-
śliwych pieszych. Posokowce posługują się w swojej pracy zmysłem węchu, charty — raczej
wzrokiem.
Grupa psów pasterskich, obrończych i do stróżowania obejmuje także rasy o specyficznej
użytkowości, jak na przykład psy zaprzęgowe husky. Teriery służą do polowań na lisy i bor-
suki oraz do tępienia gryzoni; zwykle mają krótkie nogi, by móc ścigać zwierzynę w norach.
Cechują się też niezależnym charakterem, gdyż zwykle pracują samodzielnie, bez przewodni-
ka.
Psy ozdobne i pokojowe to rasy, które charakteryzują się znacznie mniejszymi wymiarami,
czego dokonano w drodze selekcji. Niektóre z tych ras, jak pekińczyki i maltańczyki, mają już
długą historię. Przez wieki pieski te były cenionymi pieszczochami ludzi bogatych i wpływo-
wych. Wyspecjalizowały się w tej funkcji i tylko w tym celu były hodowane. Pozostałe rasy
tych psów nie mogą się natomiast pochwalić równie arystokratyczną przeszłością. Trzymane
teraz już tylko, jako psy do towarzystwa, jeszcze nie tak dawno wykonywały konkretne zada-
nia. Tak więc dalmatyńczyk pierwotnie miał być eleganckim psem biegnącym obok powozu,
w którym jechał jego pan. Buldog był zaprawiany do agresji w pokazach szczucia byków, a
Ihasa apso to rasa psów specjalnie wyhodowanych w Tybecie do pilnowania pałacu dalaj-
lamy. Psy tych ras hodowane są do dziś, lecz ich dawne obowiązki przeszły już do historii.
Dla tej wąskiej grupy psich arystokratów tło stanowią całe rzesze mieszańców, psów bezpań-
skich lub wręcz dzikich. Niektóre źródła szacują ich liczbę na około 150 milionów. Wśród
nich są takie, które już dawno wróciły do trybu życia, jakie pędzili ich dzicy przodkowie. Są
to na przykład australijskie psy dingo lub „śpiewające psy" z Nowej Gwinei. Inną grupę sta-
nowią psy, które zostały opuszczone lub zdziczały dopiero niedawno, lecz przystosowały się
już do życia na swobodzie, łącząc się w stada, przeważnie bytujące w pobliżu społeczności
ludzkich i żywiące się odpadkami. Te grupy psów zaadaptowały się do życia na swobodzie,
mimo że były wcześniej zwierzętami udomowionymi. Krzyżując się ze sobą w obrębie swo-
ich stad tworzą odrębną populację. Trzecią kategorię stanowią psy porzucone przez ludzi,
którym trudno przeżyć bez opieki człowieka i włączyć się do niezależnej psiej społeczności.
Ostatnią grupą, którą można tu wydzielić, są mieszańce, których właściciele kochają je i dbają
o nie, przeciwstawiając „rasowym pieszczoszkom" niewątpliwe zalety swoich psów. Mie-
szańce, według ich miłośników, są bardziej zbliżone do swego dzikiego przodka, dzięki cze-
mu dłużej żyją, są bardziej odporne na choroby, rzadziej występują u nich wady fizyczne i
takie patologie charakteru jak zbytnia nerwowość czy agresywność. Właściciele mieszańców
wskazują na ich żywotność i zdolności przystosowawcze, będące efektem heterozji. Pasja, z
jaką ci ludzie stają w obronie swoich psów, jest godna podziwu, lecz niezbyt sprawiedliwa w
stosunku do psów rasowych. Przecież i one, bez względu na umaszczenie, wielkość i budowę,
są równie bliskie dzikiemu przodkowi — mają „wilka za skórą" i całe nasze szczęście, że tak
jest. Dlaczego — o tym za chwilę.
Na temat pochodzenia psa domowego wysunięto już trzy teorie. Pierwsza z nich zakłada ist-
nienie „brakującego ogniwa". Miał nim być jakiś gatunek psa dzikiego, przypominający
współczesnego dingo, który dał początek psom udomowionym, lecz w stanie dzikim został
wytępiony przez ludzi pierwotnych. Z zootechnicznego punktu widzenia jest to wersja praw-
dopodobna, gdyż bywały już przypadki, że gdy jakiś gatunek zyskiwał swoje ulepszone,
udomowione wydanie — hodowcy podejmowali wysiłki w kierunku eliminacji jego dzikich,
„nie ulepszonych" krewnych, aby nie dopuścić do „skażenia" nowej rasy. Powszechnie było
też wiadomo, że uprzednio udomowione psy, w miarę jak dziczały i kojarzyły się ze sobą w
obrębie własnych stad, pod każdą szerokością geograficzną upodabniały się do siebie. Zarów-
no australijskie dingo, jak i „śpiewające psy" z Nowej Gwinei, azjatyckie psy pariasy czy psy
towarzyszące Indianom obu Ameryk — reprezentują zbliżony pokrój i typ budowy. Na tej
podstawie można by wyobrazić sobie, jak mógł wyglądać ich dziki, obecnie wymarły przo-
dek. Niemniej jednak teoria „brakującego ogniwa" nie została zaakceptowana.
Druga teoria wywodzi różne rasy psów od dwóch różnych dzikich przodków — wilka i sza-
kala. Wyznawcą i popularyzatorem tego poglądu był Konrad Lorenz, czego wyrazem stała się
książka „Tak człowiek trafił na psa”. Późniejsze badania podważyły jednak teorię „podwój-
nego pochodzenia" psa jako niedostatecznie udokumentowaną. Szczególnie obserwacje sza-
kali dowiodły, że różnią się one pod wielu względami zarówno od psów, jak i od wilków.
Równoległe badania prowadzone na wilkach wykazały natomiast, że prawie pod każdym
względem są one bardzo zbliżone do psów.
Ostatnio jednak przyjęto teorię, że wszystkie współczesne rasy w obrębie gatunku „pies do-
mowy" zostały wyprowadzone mniej więcej osiem — dwanaście tysięcy lat temu od jednego
przodka, którym był wilk. Potwierdzają to wyniki szczegółowych badań anatomicznych i za-
chowań obu gatunków, przeprowadzonych w ostatnich dziesięcioleciach. W takim razie —
nasuwa się pytanie — dlaczego zdziczałe psy po kilku pokoleniach nie upodabniają się po-
nownie do wilków? Aby na nie odpowiedzieć, trzeba najpierw sprecyzować, jaki rodzaj wilka
brał udział w ewolucji psa. Wilki, które oglądamy obecnie na filmach lub w ogrodach zoolo-
gicznych, pochodzą przeważnie z północnej strefy klimatycznej — tajgi syberyjskiej, skandy-
nawskiej. Są to zwierzęta duże, o bardzo gęstym futrze. W południowej strefie ich występo-
wania wykształciła się natomiast inna forma — mniejszy, o lżejszej budowie i delikatniej-
szym owłosieniu wilk azjatycki. Jest on bardziej zbliżony wyglądem do współczesnych dzi-
kich psów i prawdopodobnie od niego pochodzi pies domowy.
Obserwacja życia wilczych watah na swobodzie dostarczyła nam wielu wiadomości na temat
prawdziwej natury tego rzekomego „zbója i łupieżcy". Okazało się, że jest to zwierzę żyjące
we wzorowo zorganizowanej społeczności, w obrębie której istnieje ścisła hierarchia stadna,
cały system naturalnych hamulców niepożądanych zachowań oraz wzajemna pomoc człon-
ków stada. Zdrową rywalizację poszczególnych osobników równoważy ich zdolność do
współpracy w różnych dziedzinach — na przykład w trakcie polowania, obrony przed ata-
kiem bądź w sezonie godowym. Szczenięta są karmione nie tylko przez swoich rodziców, a w
obrębie watahy rzadko dochodzi do konfliktów między jej członkami.
Stadny tryb życia wilków jest bardzo zbliżony do organizacji pierwotnych społeczności ludz-
kich. Dlatego też już od początku powstała między tymi gatunkami silna więź. Zarówno wil-
ki, jak i ludzie pierwotni żyli w gromadach zajmujących ściśle wyznaczone terytoria. Zakła-
dali swoje siedliska w centralnych rejonach tych terytoriów, organizując stamtąd wypady w
celu zdobycia pożywienia. Wilcze i ludzkie gromady potrafiły urządzać zbiorowe polowania
na grubą zwierzynę, znały taktykę okrążania i zasadzek i wykorzystywały przy tym swój
spryt. W obu społecznościach istniał podział pracy między męskich i żeńskich członków
gromady, a także zorganizowany system opieki nad młodzieżą. Zarówno ludzie, jak i wilki
posługiwali się kodem sygnałów mimicznych i gestów w celu uzewnętrznienia swoich nastro-
jów.
Społeczności o tak zbliżonym trybie życia na początku konkurowały ze sobą. Bezradne, osie-
rocone szczenięta wilcze były prawdopodobnie zabierane do osad ludzkich jako potencjalna
rezerwa delikatnego mięsa, ale przejściowo służyły także za zabawkę dzieciom. Wśród ludzi
przechodziły więc swoisty etap „socjalizacji" i wzrastały w przekonaniu, że nie są członkami
społeczności wilczej, lecz ludzkiej. Toteż zaczynały brać udział w pilnowaniu obozu, podno-
sząc alarm, gdy ich czujne uszka złowiły jakiś podejrzany szmer. Pomagały także ludziom w
polowaniach, bo potrafiły zwietrzyć zwierzynę, zanim dostrzegli ją ich nowi „towarzysze
sfory". Ludzie, jako istoty inteligentne, szybko docenili ich przydatność i zamiast przeznaczać
złapane szczeniaki do konsumpcji, pozwalali im żyć w swoich siedliskach, a z czasem tam się
rozmnażać. Oczywiście, osobniki zbyt agresywne czy nieufne, nie nadające się do współpracy
z człowiekiem, szybko likwidowano. Stosując taką selekcję, wyhodowano całą populację
osobników żyjących z człowiekiem w symbiozie.
Mijały wieki, ale pierwotny, „wilkowaty" pies początkowo nie zmieniał swojego wyglądu. Co
najwyżej pojawiały się sporadycznie mutacje barwy, na przykład umaszczenie czarne, białe,
nakrapiane czy łaciate, które były mile widziane, gdyż ułatwiały rozróżnianie poszczególnych
osobników.
W czasach przedhistorycznych nie było natomiast potrzeby różnicowania tego gatunku.
Dopiero wraz z rozwojem rolnictwa pojawiły się możliwości specjalizacji psów. Powstało
zapotrzebowanie na psy stróżujące, gdyż coraz większego znaczenia nabierała ochrona mie-
nia. Inne psy były potrzebne do polowania, a jeszcze inne — do pomocy przy wypasaniu stad.
Tak powstały pierwsze „rasy", ale do setek psich ras znanych obecnie było jeszcze bardzo
daleko. Dopiero w ciągu kilku ostatnich wieków nastąpiło znaczne przyspieszenie w doborze
i selekcji hodowlanej, ale jeszcze w średniowieczu na terenie Europy było najwyżej około
dwunastu typów psów użytkowych, każdy o konkretnym przeznaczeniu.
Burzliwy rozwój ras nastąpił dopiero w epoce rewolucji przemysłowej. Liczba psów przekro-
czyła już wtedy zapotrzebowanie na nie, a używanie ich do walk i szczucia innych zwierząt
zostało zakazane. Nadmiar psów trzeba było więc jakoś „zagospodarować". Zaczęło się od
urządzania, początkowo w osiemnastowiecznych gospodach, konkursów na „najpiękniejszego
psa". W dziewiętnastym wieku na tej bazie rozwinęła się organizacja wystaw i ustalono
szczegółowe wzorce rasowe. Brała w tym udział rodzina królewska, toteż hodowla psów ra-
sowych i ich rywalizacja na wystawach stały się wielką pasją wielu ludzi.
W miarę postępującej urbanizacji człowiek, wyrwany ze swego dawnego, wiejskiego środo-
wiska, potrzebował czegoś, co by je mu przypominało. Tym czymś stał się „pies towarzysz".
Ludziom uwikłanym w obłędny kołowrót życia miejskiego spacer z psem po parku dawał
namiastkę kontaktu ze środowiskiem naturalnym. W sztucznym świecie asfaltu i betonu po-
trzeba takiego kontaktu jest silna i psy przeszły długą drogę ewolucji po to, by umieć tę po-
trzebę zaspokoić. To jest właśnie obecnie ich główna rola.
Dlaczego pies szczeka
Zajadle szczekający pies wydaje się nam groźny. Nic bardziej błędnego! Owszem, robi dużo
hałasu, ale wcale nie szczeka „na nas". W języku psów szczekanie oznacza sygnał alarmowy,
adresowany do innych członków stada, także jeśli jest to „stado" ludzkie.
Szczekanie oznacza: „Uwaga! Coś się dzieje!" W warunkach życia na swobodzie sygnał ten
daje szczeniętom hasło do ukrycia się, a osobnikom dorosłym — do wzmożonej czujności. U
ludzi podobną rolę pełniło bicie w dzwony, uderzenia w gong czy trąbienie na alarm, że „ktoś
obcy zbliża się do bram twierdzy". Taki sygnał nie precyzował, czy zbliża się przyjaciel czy
wróg, ale pozwalał przedsięwziąć niezbędne środki ostrożności. Tak samo pies głośnym
szczekaniem anonsuje zarówno powrót swego pana, jak też wtargnięcie złodzieja. Dopiero po
zidentyfikowaniu przybysza następuje albo radosne przywitanie, albo frontalny atak.
Zdecydowany na atak pies zachowuje się cicho. Pies agresywny bez cienia strachu rzuca się z
zębami na przeciwnika. Najwyraźniej to widać na pokazach sprawności psów policyjnych.
Kiedy pozorant, ubrany w strój ze specjalnie wzmocnionym rękawem, udaje, że ucieka —
pies na sygnał przewodnika bez namysłu rzuca się do ataku. Nie szczeka ani nie warczy, lecz
skacze na pozoranta i mocno wpija się zębami w jego chronione wzmocnionym rękawem
ramię.
Ucieczka też odbywa się w ciszy. Pies, który chce uciec, po prostu stara się maksymalnie od-
dalić od przeciwnika i nie wydaje przy tym żadnych dźwięków. Sygnały głosowe uzewnętrz-
niają zwykle stan frustracji bądź konfliktu. A to, że psim bójkom towarzyszy zwykle dużo
hałasu, świadczy o tym, że nawet bardzo agresywny pies „w środku" również trochę się boi.
Warczenie, wraz z naciągnięciem warg ukazującym kły, jest charakterystyczne dla psa, u któ-
rego instynkt agresji przeważa nad strachem. Leciutkie „podbarwienie strachem" powoduje,
że pojawia się zamiast cichego, zdecydowanego ataku. Niemniej jednak oznacza ono, że z
tym psem nie ma żartów! U warczącego psa chęć ataku zdecydowanie przeważa nad chęcią
ucieczki, i to właśnie takie psy spędzają listonoszom sen z powiek.
Jeżeli uczucie strachu jest u psa nieco silniejsze, jego warczenie staje się słabsze i cichsze i
nie towarzyszy mu szczerzenie kłów. Mimo to taki pies jest nadal w każdej chwili gotów do
ataku, gdyż poziom agresji jest u niego bardzo wysoki.
Im mniej pies jest pewny siebie, tym bardziej uczucie strachu zaczyna się równoważyć z
uczuciem agresji. Poznać to można po tym, że warczenie zaczyna przeplatać się ze szczeka-
niem. Ściszone warczenie przechodzi nagle w głośne ujadanie. Pies na przemian to warczy, to
szczeka. W przekładzie na ludzki język oznacza to: „Ach, pogryzłbym cię porządnie (warcze-
nie), ale na wszelki wypadek wolę zawołać na pomoc kolegów (szczekanie)".
Kiedy strach zaczyna brać górę nad agresją, zanika warczenie i słychać już tylko głośne
szczekanie. Może ono trwać dopóty, dopóki nie ustanie wywołująca je przyczyna (na przy-
kład intruz się wycofa) lub dopóki członek „ludzkiego stada" nie przyjdzie sprawdzić, co się
dzieje.
Szczekanie psa domowego jest charakterystycznym, głośnym dźwiękiem „hau-hau-
hau...hau...hau-hau-hau...", przypominającym serie z broni maszynowej. Cechy tej pies nie
odziedziczył po swoich dzikich przodkach, lecz powstała ona w wyniku trwającej około dzie-
sięciu tysięcy lat selekcji hodowlanej. Wilki też potrafią szczekać, ale nie robią przy tym aż
takiego hałasu. To „poszczekiwanie" łatwo można wyróżnić spośród innych dźwięków wy-
dawanych przez wilczą watahę, ale jest ono zwykle ciche, monosylabowe i występuje stosun-
kowo rzadko. Przypomina dźwięk „wuff", czasem bywa powtarzane, lecz nigdy w tak długich
i głośnych seriach jak u psa domowego.
Ciekawe zjawisko zaobserwowano u wilków przetrzymywanych w pobliżu udomowionych
psów. Po jakimś czasie zaczynały one szczekać jak psy. Widocznie przejście między tymi
dwoma rodzajami dźwięków jest płynne. Można przypuszczać, że w początkowym okresie
udomowienia psów ich pierwotni właściciele dokonywali już selekcji na tę cechę. Po prostu
spośród „poszczekujących" po wilczemu szczeniąt wybierali do dalszej hodowli te osobniki,
które potrafiły głośno i wytrwale „dawać głos", aby mogły dobrze pełnić rolę „alarmu antyw-
łamaniowego". Do naszych czasów prawie wszystkie rasy posiadły tę umiejętność, choć nie-
które w większym stopniu, a inne w niniejszym. Wyjątek stanowią tu psy afrykańskiej rasy
basenji, które nie szczekają w ogóle. Wyhodowano je jako psy myśliwskie, którym szczeka-
nie nie było potrzebne. Nie używano ich natomiast nigdy do stróżowania.
Przytoczone tu przykłady dowodzą trafności przysłowia, że „pies, który dużo szczeka, nie
gryzie". Szczekanie oznacza bowiem, że psu brakuje odwagi, by zaatakować. Pies, który jest
odważny, po prostu gryzie. Nie zawraca sobie głowy szczekaniem, bo nie potrzebuje wzywać
nikogo na pomoc.
Dlaczego psy wyją
W porównaniu z wilkami psy szczekają więcej, natomiast mniej wyją. Powodują to różnice w
trybie życia dzikich wilków i udomowionych psów. Wycie oznacza bowiem hasło do zbiórki i
mobilizację watahy do działania. Wilki wyją zazwyczaj wczesnym wieczorem, kiedy wyru-
szają na łowy, i nad ranem, kiedy zbierają się w dalszą drogę. Psy domowe, którym właścicie-
le dostarczają pożywienia, pędzą natomiast żywot wiecznych szczeniaków i nie mają potrze-
by „zwierania szeregów". W życiu psa występuje sytuacja „oderwania od stada", gdy zostanie
on zamknięty gdzieś w odosobnieniu. Wtedy „śpiewa pieśń samotności", którą można by od-
dać następującymi słowami: „Jestem tu... a gdzie wy jesteście?... chodźcie do mnie!" W stanie
dzikim takie wycie automatycznie mobilizuje innych członków stada do przyłączenia się i
chóralnego „śpiewu". Człowiek, który nie odpowiada na to „wezwanie", zdaniem psa zanie-
dbuje swoje obowiązki.
W wyjątkowych wypadkach pies płci męskiej, który w normalnych warunkach nigdy by nie
wył, wydaje rozpaczliwe jęki, kiedy nie może się dostać do atrakcyjnej suki w okresie cieczki.
Nie oznacza to, że wycie u psów jest elementem gry miłosnej; jest to po prostu wezwanie:
„chodź do mnie!"
Ten magnetyczny wpływ wycia jednych wilków na inne wykorzystują nieraz chłopi do chwy-
tania młodych wilczków. Wystarczy schować się w krzakach i naśladować wilcze wycie, aby
ledwo trzymające się na nogach szczeniaki zgrupowały się wokół wyjącego. Starsze wilki nie
dają się już nabrać na ten chwyt, ponieważ potrafią odróżniać indywidualną nutę identyfiku-
jącą wyjącego. Także chłopi, którzy często słyszą wycie wilków, potrafią rozróżnić głosy
poszczególnych osobników. Podstawowa informacja przekazywana przez wycie brzmi: „To
ja, chodź do mnie!" Znawcy wilków utrzymują natomiast, że każde wycie zawiera też wia-
domość o aktualnym nastroju wyjącego.
Wilki częściej wyją na granicach terytorium należącego do danej watahy. Może to oznaczać,
że w wyciu przejawia się także instynkt terytorialny i stanowi ono informację dla innych stad,
że ten teren jest już zajęty. Ciekawe, że wilki samotniki, wypędzone kiedyś ze stada, nie przy-
łączają się do grupowego wycia, czasem natomiast wyją same, kiedy ich dawna wataha mil-
czy. Nie próbują nigdy powrócić do swojej watahy, ale jeśli na ich wycie odpowiedzą inne
podobne „wyrzutki", często łączą się z nimi w nowe stado i zajmują nowe terytorium.
W świetle tych faktów jasne jest, dlaczego psy domowe są mniej skłonne do wycia niż ich
dzicy krewni. Po prostu nie mają powodów. Tam, gdzie psy są trzymane w grupie, na przy-
kład w dużych psiarniach, mają namiastkę życia w stadzie i wtedy wycie może wystąpić. Mo-
że także wyć pies zamknięty sam w domu, kiedy nie może dostać się do suki, którą czuje, lub
nagle opuszczony i porzucony. Dorosły pies, mający troskliwych opiekunów, nie ma nato-
miast powodów do wydawania tego najbardziej przerażającego spośród wszystkich psich od-
głosów.
Istnieje jeden, zresztą zabawny, wyjątek od tej reguły. W czasach, kiedy nie było jeszcze te-
lewizji, bardziej muzykalne rodziny lubiły urozmaicać sobie wieczory chóralnym śpiewem.
Ich psy brały go za sygnał mobilizacji watahy do wspólnego wysiłku. Toteż entuzjastycznie
podejmowały ten „sygnał", odrzucając głowy w tył i wyjąc. Potem musiały się chyba czuć
trochę dziwnie, widząc, że ich „ludzkie stado" wcale nie jest tym zachwycone.
Dlaczego pies merda ogonem
Zarówno fachowcy, jak i laicy twierdzą zgodnie, że merdanie ogonem oznacza u psa przyjaz-
ne zamiary. Tymczasem jest to pogląd tak samo błędny jak ten, że analogiczne zachowanie
kota świadczy o jego złym humorze. Prawda jest taka, że zwierzę wykonujące ten ruch jest w
wewnętrznym konflikcie. Taka jest też przyczyna wykonywania wahadłowych ruchów u
wszystkich zwierząt.
Stan konfliktu wewnętrznego oznacza, że zwierzę jest targane przez dwa sprzeczne uczucia.
Równocześnie chciałoby iść naprzód i zawrócić bądź skręcić zarazem w prawo i w lewo. Po-
nieważ są to dążenia wykluczające się nawzajem, zwierzę nie rusza się z miejsca, ale pozosta-
je w napięciu. Całe ciało lub tylko jego część zaczyna wykonywać ruch zgodnie z podjętym
pierwotnie zamiarem, a potem zatrzymuje się i próbuje się ruszyć w przeciwnym kierunku. W
wyniku tego powstaje u różnych zwierząt cała gama zewnętrznych sygnałów. Należą do nich:
kręcenie lub kiwanie głową, przestępowanie z nogi na nogę, poruszanie ramionami, skłony
tułowia, smaganie się ogonem po bokach lub — u psów i kotów — wszystkim znane macha-
nie ogonem.
Co się dzieje w duszy psa, który merda ogonem? Zasadniczo chciałby on równocześnie uciec
i zostać na miejscu. Chęć ucieczki, rzecz jasna, powodowana jest strachem. Powodów, dla
których pies chce pozostać na miejscu, może być natomiast wiele. Mogą nimi być: głód,
uczucie sympatii bądź — przeciwnie — niechęci i jeszcze wiele innych. Dlatego trudno jed-
noznacznie interpretować merdanie, gdyż w zależności od warunków za każdym razem może
ono oznaczać co innego. Oto kilka przykładów.
Bardzo młode szczenięta nie merdają ogonkami. Odruch ten zaobserwowano już u szczeniąt
w wieku siedemnastu dni, lecz był to przypadek odosobniony. W wieku trzydziestu dni robi
to około pięćdziesięciu procent szczeniąt, a reszta nabiera tej umiejętności do czterdziestego
dziewiątego dnia życia (są to oczywiście wartości średnie, gdyż mogą tu wystąpić różnice).
Szczeniaki zaczynają merdać ogonkami w czasie ssania matki, kiedy leżą obok siebie wzdłuż
jej brzucha, a jej sutki zaczynają wydzielać mleko. Zwykle tłumaczy się to tym, że tak mani-
festują swoją radość, że piją mleko. Ale jeśli tak jest, to dlaczego nie zaczęły merdać wcze-
śniej, w wieku, na przykład, dwóch tygodni? Wtedy jeszcze bardziej potrzebowały mleka, a
ogonki miały równie dobrze wykształcone. Przyczyna musi więc leżeć gdzie indziej.
W wieku około dwóch tygodni szczenięta leżą jeszcze przytulone do siebie, ogrzewając się
nawzajem i nie rywalizując ze sobą. Natomiast wiek sześciu - siedmiu tygodni, kiedy wszyst-
kie szczeniaki opanowały już sztukę merdania, to równocześnie etap wzajemnego dokuczania
i bójek między nimi. Aby possać matkę, szczeniaki, teraz już większe, muszą ułożyć się cia-
sno przy sobie, choć przed chwilą się podgryzały i tarmosiły. W ich psychice walczą więc ze
sobą strach z głodem. Zwycięża, oczywiście, głód, ale każdy szczeniak przystępujący do ssa-
nia jest rozdarty między chęcią napicia się mleka a chęcią odizolowania się od rodzeństwa.
Wyrazem tego wewnętrznego konfliktu jest charakterystyczny, wahadłowy ruch ogona.
Następne okoliczności, w których pojawia się ten odruch, to dopominanie się szczeniąt o je-
dzenie przyniesione przez osobniki dorosłe. Zachodzi tu ten sam konflikt, bo z jednej strony
głodne szczenię pragnęłoby podejść do pyska dorosłego psa, z drugiej zaś nie chciałoby przy
tej okazji za bardzo zbliżyć się do swoich rówieśników.
W późniejszym wieku, kiedy psy spotykają się po długiej rozłące, towarzyszy temu również
merdanie ogonami. Konflikt powstaje, gdy przyjazne uczucia idą w parze z pewną obawą.
Merdanie jest również ważną częścią psich zalotów, w trakcie których uczucie strachu ściera
się z popędem płciowym. Tam natomiast, gdzie spotykają się osobniki nie żywiące do siebie
przyjaznych uczuć, merda ten z nich, który oprócz niechęci odczuwa także strach, czyli prze-
żywa huśtawkę przeciwstawnych nastrojów.
Istnieją różne rodzaje merdania. U osobnika podporządkowanego ruchy ogona są szerokie i
miękkie, u dominanta — skrócone i usztywnione. Im niżej w hierarchii stadnej stoi merdający
osobnik, tym niżej trzyma przy tym ogon. Pies czujący się pewnie macha ogonem podniesio-
nym prosto w górę.
Wszystko to łatwo zauważyć, obserwując psie zachowanie w różnych okolicznościach. Mimo
to jednak merdanie ogonem jest nadal jednoznacznie kwalifikowane jako demonstracja przy-
jaznych uczuć. Przyczyna leży najprawdopodobniej w tym, że częściej mamy okazję obser-
wować kontakty psa z człowiekiem niż między psami. Jeżeli mamy w domu kilka psów, są ze
sobą cały dzień, z nami rozstają się natomiast i spotykają ponownie każdego dnia. Przy takiej
okazji widać tylko, jak podporządkowany pies wita swego pana czy panią, który jest dla niego
dominującym członkiem stada. Pies zwykle jest wtedy w nastroju radosnego podniecenia,
podbarwionego jednak pewną obawą. Są to bodźce wystarczające do powstania wewnętrzne-
go konfliktu, odreagowywanego wahadłowymi ruchami ogona.
Interpretacja ta jest dla nas trudna do przyjęcia, bo nie możemy pogodzić się z faktem, że nasz
pies może żywić względem nas jakiekolwiek inne uczucia oprócz miłości. A już całkiem nie
do przełknięcia wydaje się nam sugestia, jakoby mógł też trochę się nas bać. A jednak porów-
najmy choćby nasze i jego wymiary ciała. Znacznie górujemy nad naszym psem, co już działa
na niego deprymująco. Dodajmy do tego świadomość, że dominujemy nad nim pod tyloma
względami, a on jest w tyluż dziedzinach od nas uzależniony... Nie ma się więc co dziwić, że
żywi do nas nieco mieszane uczucia.
Merdanie ogonem, oprócz sygnalizowania nastrojów, ułatwia również przekazywanie sygna-
łów zapachowych. Aby to zrozumieć, musielibyśmy spojrzeć na świat z punktu widzenia psa.
Gruczoły okołoodbytowe u psów wydzielają zapach identyfikujący każdego osobnika podob-
nie jak odciski palców u ludzi. Energiczne ruchy ogona sprzyjają opróżnieniu się tych gruczo-
łów i rozchodzeniu się zapachu. Człowiek ma za mało selektywny węch, aby go wyczuć, ale
dla zwierząt ma on kolosalne znaczenie. Dlatego merdanie ogonem pełni tak ważną rolę w
życiu psiej społeczności.
Dlaczego pies zieje z wywieszonym językiem
Człowiek czasem bywa zziajany, kiedy musi podbiec, aby złapać uciekający autobus, jednak
ludziom zdarza. się to dużo rzadziej niż psom. Pies może dyszeć nawet wtedy, kiedy wcale
się nie rusza. Po prostu, kiedy zaczyna mu być gorąco, otwiera pysk, wywiesza język i raptem
zaczyna w charakterystyczny sposób ciężko dyszeć. W trakcie tej czynności język jest stale
zwilżony, co wzmaga proces parowania, prowadzący do ochłodzenia organizmu. Przy wyso-
kiej temperaturze psy także więcej niż zwykle piją, co zapewnia utrzymanie stałej wilgotności
języka. Bez tego mechanizmu regulacyjnego psy masowo padałyby wskutek udaru cieplnego.
Zdolność do ziajania jest psu niezbędna dla utrzymania prawidłowej temperatury ciała z uwa-
gi na budowę jego skóry. Występujące u psa gruczoły potowe są bowiem umiejscowione
między palcami. Wskutek tego pies nie może, tak jak my, oddawać nadmiaru ciepła poprzez
pocenie się całym ciałem. Ciekawe, że spośród trzech najściślej z nami współpracujących
gatunków zwierząt każdy wypracował sobie inną metodę termoregulacji. Konie pocą się rów-
nie obficie jak my. Koty w czasie upałów ciągle się wylizują, przy czym ślina stanowi środek
chłodzący. Psy wywieszają natomiast języki i dyszą.
Przypuszczalnie ta cecha rodziny psowatych ma związek z gęstą sierścią występującą u ich
dzikich przodków. Kiedy na świecie pojawił się przodek współczesnego psa domowego,
ważniejsza widocznie była ochrona przed chłodem w zimie niż przed upałem w lecie, a w
skórze okrytej grubym futrem gruczoły potowe nie mogą pełnić swojej roli, toteż stały się
zbędne. U współczesnych ras gładkowłosych mogłyby znów być przydatne, lecz genetycz-
nym zmianom uwłosienia nie towarzyszył powtórny rozwój zredukowanych gruczołów.
Nawet nagie psy meksykańskie, u których pocenie się miałoby jakiś sens, przy największym
upale zachowują suchą skórę. Wyrażano niegdyś pogląd, że temperatura ich ciała wynosi
około 40°C, podczas gdy u przeciętnego psa waha się ona między 38,3 a 38,8°C. Najnowsze
badania dowiodły jednak, że nagie psy mają taką samą temperaturę ciała jak inne rasy, tylko
ich sucha skóra, z powodu braku sierści, wydaje się cieplejsza. Dlatego Meksykanie chętnie
brali te pieski do łóżka, aby ogrzewały ich w chłodne noce. W tej roli sprawdzały się świetnie.
Dlaczego pies przy siusianiu zadziera nogę
O tym, że dla psa płci męskiej oddawanie moczu jest czymś więcej niż tylko usuwaniem z
organizmu zbędnych substancji — wiedzą wszyscy. Na spacerze interesują psa głównie ślady
zapachowe pozostawione przez inne psy w charakterystycznych punktach jego najbliższego
otoczenia. Każdy pień czy słup latarni jest w podnieceniu obwąchiwany. Po odczytaniu
wszystkich „komunikatów zapachowych" pies pozostawia własny, zagłuszając swoim indy-
widualnym zapachem poprzednie ślady.
Szczenięta płci obojga do siusiania przykucają. Dopiero samce po osiągnięciu dojrzałości
płciowej, czyli w wieku ośmiu—dziewięciu miesięcy, zaczynają przy oddawaniu moczu pod-
nosić jedną z tylnych nóg. Podniesiona noga jest sztywno odstawiona od ciała, które z kolei
odchyla się tak, by strumień moczu był skierowany w bok, a nie na ziemię. Potrzeba pozo-
stawiania śladów zapachowych jest u psa bardzo silna. W trakcie długiego spaceru, kiedy
właściwie już załatwił swoje potrzeby fizjologiczne, nieraz widać, jak męczy się, aby wyci-
snąć choćby pojedyncze krople i zostawić w określonym miejscu swoją „wizytówkę". Jest to
odruch do tego stopnia niezależny od potrzeby opróżnienia pęcherza, że pies podnosi nogę
nawet wtedy, kiedy pęcherz jest już całkowicie pusty.
Odruch ten, co ciekawe, nie ma też związku z męskimi cechami płciowymi. Psy wykastrowa-
ne przed osiągnięciem dojrzałości płciowej zaczynają podnosić nogę w tym samym wieku co
osobniki inne. Mimo że jest to czynność typowa dla osobników męskich, jej występowanie
nie ma związku z poziomem testosteronu. Ściśle mówiąc — nie jest wywoływana obecnością
męskich hormonów. Są one natomiast wydalane z moczem, toteż „wizytówka zapachowa"
psa zawiera również informacje o stanie jego aktywności płciowej. Wydzielina z dodatko-
wych gruczołów krokowych dodaje do tej „wizytówki" indywidualną nutę zapachową identy-
fikującą psa.
Psy płci męskiej siusiając wolą podnosić nogę niż przykucać z trzech powodów. Najważniej-
szym z nich jest to, że zapach moczu oddanego na pionową płaszczyznę dłużej utrzymuje
świeżość, niż gdy wsiąka w ziemię. Drugą, nie mniej ważną przyczyną jest, że tak pozosta-
wiona „wizytówka" znajduje się na wysokości nosów innych psów, przez co jest dla nich ła-
twiejsza do „odczytania". Po trzecie zaś, oddawanie moczu tylko w określonych miejscach
informuje inne psy, gdzie można takie zapachy znaleźć, zawężając liczbę możliwości tylko do
obiektów stojących pionowo.
Specyficzny, „męski" system siusiania psów ma tę dodatkową zaletę, że pies może po sylwet-
ce poznać z daleka, czy „ten drugi" jest innym psem czy suką. W zależności od tego może
podjąć decyzję, czy warto podchodzić.
Wielokrotnie próbowano odgadywać, jakiej treści informacje zawiera zapach psiego moczu
pozostawiony na wystającym przedmiocie. Z różnych wariantów odpowiedzi właściwie
wszystkie wydają się słuszne. Jeden z nich zakłada, że informacja ta jest ważna dla samego
zostawiającego ją psa, gdyż znakami zapachowymi zaznacza on granice swojego terytorium.
Kiedy znów tam przyjdzie, wystarczy mu powąchać, aby poczuć się „u siebie". My w swoich
domach czujemy się u siebie, gdyż są tam nasze ulubione przedmioty. Pies natomiast czuje
się „u siebie" na terytorium, którego granice zaznaczył swoimi „identyfikatorami".
Wariant drugi zakłada, że pozostawione krople moczu stanowią przede wszystkim informację
dla innych psów, zwłaszcza na temat płci i terytorialnego stanu posiadania konkretnego zwie-
rzęcia. Może ona pomóc osobnikom drugiej płci w nawiązaniu kontaktu, a inne samce ostrzec
przed wkroczeniem na ten teren. Przeciwnicy tej wersji przytaczają kontrargumenty, że dla
psa zapach moczu innego psa zawsze jest interesujący, a nigdy nie wzbudza w nim strachu.
„Zapachowe wizytówki" nie mają jednak odstraszać innych psów, lecz tylko informować je,
że ten teren jest już „zajęty".
Wariant trzeci stanowi właściwie modyfikację poprzedniego. Według niego zostawianie zna-
ków zapachowych przez psy służy oznaczaniu czasu przebywania określonych zwierząt na
danym terenie. Na swobodzie różne stada psów mogą bezkonfliktowo żyć obok siebie dzięki
śladom zapachowym sygnalizującym kto, kiedy i jak często przechodził przez dany teren.
Ponieważ na podstawie intensywności zapachu można ocenić jego świeżość, możliwe jest
więc też wyznaczenie „stref czasowych" korzystania z terytorium. Wtedy stada raczej się
omijają niż wchodzą sobie w drogę.
Obserwacje włóczących się psów wiejskich wykazały, że dwie do trzech godzin dziennie
zajmuje im rozpoznanie śladów zapachowych pozostawionych na ich terytorium.
W tym celu odbywają codzienne wielokilometrowe spacery, w trakcie których obwąchują
dokładnie wszystkie wystające obiekty, mogące służyć jako „słupy ogłoszeniowe". Wpraw-
dzie kosztuje to sporo czasu i wysiłku, jednak na tej podstawie każdy pies z określonej wsi ma
w głowie „mapę" rozmieszczenia innych psów na swoim terytorium, razem z wiadomościami
o ich liczebności, szlakach wędrówek, ich płci oraz charakterystycznych cechach osobowości.
Na ogół uważa się, że suczki nie podnoszą nogi przy siusianiu, nie jest to jednak stuprocen-
towa prawda. Mniej więcej co czwarta suka podnosi nogę przy oddawaniu moczu, ale robi to
inaczej niż pies. Suki raczej przykurczają podniesioną łapę pod tułów, nie odciągając jej na
bok. Wskutek tego mocz bardziej ścieka na ziemię niż na pionową powierzchnię. Czasem
suki próbują radzić sobie w ten sposób, że cofają się, dopóki obiema tylnymi łapami nie oprą
się o słupek czy ścianę. Oddają więc mocz stojąc na przednich łapach. Rzadko która suka
próbuje natomiast podnosić jedną nogę tak jak pies.
Dlaczego pies po wypróżnieniu grzebie nogami za sobą
Każdy, kto ma psa, zwłaszcza płci męskiej, z pewnością nieraz widział, jak jego pupil po od-
daniu kału „zamiata" za sobą tylnymi nogami, rozgrzebując przy tym ziemię. Towarzyszą
temu również ruchy przednich nóg, przy czym pies odsuwa się nieco od miejsca, w którym
oddał kał. Czasem, choć rzadziej, ruchy takie występują także po oddaniu moczu.
Przez jakiś czas uważano tę czynność za atawistyczną pozostałość po dzikich przodkach, któ-
rzy, podobnie jak do dziś robią to koty, zakopywali swe odchody. Sądzono, że instynkt ten
uległ wypaczeniu w trakcie udomowienia, wskutek czego pozostały po nim obecnie tylko te
szczątkowe ruchy. Interpretacja ta nie jest jednak słuszna, gdyż zaobserwowano, że współcze-
sne wilki też tylko markują zakopywanie odchodów, a więc udomowienie niczego tu nie
zmieniło.
Według innej wersji psy miały próbować rozrzucać swoje odchody, aby tym sposobem roz-
rzerzyć oddziaływanie swojego indywidualnego zapachu. Rzeczywiście, niektóre gatunki
ssaków robią coś podobnego — na przykład hipopotam ma nawet specjalnie spłaszczony
ogon i po wypróżnieniu śmiga nim we wszystkie strony, rozrzucając łajno na dużą odległość.
Trzeba jednak zauważyć, że psy, choć grzebią nogami w pobliżu swoich odchodów, starają
się ich przy tym nie dotykać.
Można to interpretować dwojako. Z jednej strony żyjące na swobodzie wilki, kiedy rozgrze-
bują ziemię za sobą, rozrzucają jej wierzchnią warstwę wraz z roztartym łajnem na dużej po-
wierzchni. Pozostawia to oprócz śladów zapachowych także znaki widoczne gołym okiem.
Kiedy udomowione psy powtarzają te ruchy na twardym, miejskim bruku, nie z ich winy nie
pozostawia to śladów. W środowisku naturalnym byłoby je widać.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że jedyną częścią ciała, w której pies ma gruczoły potowe,
są miejsca między palcami kończyn. Toteż grzebiąc nogami dodaje do zapachu odchodów
swoją woń indywidualną. Dla nas może to zabrzmieć nieprzekonywająco, ponieważ nasz
węch jest w stanie dobrze wyczuć zapach psich kupek, ale nie rejestruje osobistej nuty zapa-
chowej psiego potu. Psy jednak żyją głównie w świecie zapachów, toteż dla nich ta dodatko-
wa ilość wonnej substancji zawiera szczególne informacje. To dlatego psy tak lubią spacery.
Prawdopodobnie zarówno czynnik wzrokowy, jak i węchowy mają znaczenie, jeśli pies wy-
konuje tę atawistyczną czynność w naturalnym środowisku.
Czy psy potrafią okazywać skruchę
Posiadacze psów często opowiadają, jak to ich pies, kiedy coś zbroił, demonstrował „poczucie
winy", jakby chciał przeprosić swego pana. Zastanówmy się więc, czy błędne jest przypisy-
wanie psom cech ludzkich, czy rzeczywiście znają one uczucie „skruchy"?
Zazwyczaj pies, który zrobił coś zabronionego, zachowuje się w sposób szczególnie
„ugrzeczniony", ponieważ wyczuwa gniew swego pana. Psy potrafią bezbłędnie wyczuć
zmiany nastroju człowieka, zanim zostaną one zamanifestowane. Kiedy pan jest zły na psa, to
jeszcze zanim zacznie na niego krzyczeć, w postawie i ruchach jego ciała przejawia się napię-
cie, które pies wyczuwa i uprzedza to, co ma nastąpić. Ostentacyjnie uległego zachowania psa
w takich sytuacjach nie można tłumaczyć „poczuciem winy", lecz po prostu strachem.
Właściciele psów przytaczają jednak przypadki, kiedy pies demonstrował „skruchę", zanim
jeszcze pan wykrył jego przewinienie. Zdarza się na przykład, że pies zostawiony na dłuższy
czas w domu napaskudzi na dywan lub z nudów pogryzie kapeć, rękawiczkę czy cokolwiek
innego. Ponieważ już wie, że nie wolno mu tego robić, wita powracającego pana wyjątkowo
serdecznie, a przy tym ze zdwojonymi oznakami uległości i podporządkowania. Jeżeli właści-
ciel jeszcze nie zauważył szkody, nie może swoim zachowaniem sygnalizować gniewu, który
pies ewentualnie mógłby wyczuć. Zachowanie psa może być wywołane świadomością, że
zrobił coś niedozwolonego, a zatem znane mu jest poczucie skruchy.
Podobne zachowania zaobserwowano także u wilków. Trzymanym w niewoli głodnym wil-
kom rzucono wielki kawał mięsa w taki sposób, że złapał go jeden ze słabszych osobników w
stadzie. Porwał on mięso i schował się z nim w kącie, a kiedy wilki dominujące w stadzie
próbowały mu je odebrać, bronił swojej zdobyczy, warcząc i kłapiąc zębami. W społeczności
wilczej istnieje zasada, że „prawo własności" w stosunku do pożywienia liczy się bardziej niż
hierarchia stadna. Innymi słowy, wilk, który trzyma w pysku zdobyty kawał mięsa, bez
względu na swoją „pozycję społeczną" ma do niego prawo i nawet osobnik najwyżej stojący
w hierarchii nie może mu go odebrać. Ta „strefa własności" obejmuje zasięg o promieniu
około 30 centymetrów od pyska jedzącego osobnika i tej granicy żaden inny nie ma prawa
przekroczyć.
Podobne zachowania występują też u psów żyjących w grupie. Nawet najsłabszy, jeśli gryzie
właśnie kość lub kawałek mięsa, zajadle odpędza wszystkich, którzy się do niego w tym mo-
mencie zbliżą.
Wracając do wyżej opisanych wilków, były one głodne i zdecydowane, aby słabszemu osob-
nikowi, który zdobył mięso, mimo wszystko je zabrać. Jednak wewnętrzne hamulce po-
wstrzymywały je od tego i dopiero kiedy zjadł już połowę inne wilki wykorzystały moment
jego nieuwagi i porwały resztę. Kiedy już zjadły wszystko, słabszy wilk, który ośmielił się
przedtem zawładnąć mięsem, zaczął podchodzić do osobników dominujących i „płaszczyć
się" przed nimi, mimo że żaden nie wykazywał w stosunku do niego agresji. Wyglądało to
tak, jakby czuł, że musi przeprosić inne wilki za swoje zachowanie i zapewnić je, że nie ma
zamiaru walczyć o wyższą pozycję w stadzie.
Właściciele psów uważają, że takie zachowanie jest czymś normalnym; świadczy ono jednak
o silnym podporządkowaniu się regułom życia w stadzie. Zachowania tego rodzaju nie wy-
stępują bowiem u innych gatunków i dowodzą wysokiego stopnia zorganizowania społeczne-
go dzikich przodków psa.
W jaki sposób pies zaprasza do zabawy
U większości ssaków chęć do zabawy przejawiają tylko osobniki młode, a z wiekiem to zani-
ka. Wyjątkiem są psy i ludzie. Ewolucja doprowadziła nas do etapu „młodych małp", gdyż
dziecięca ciekawość i rozrywkowe usposobienie pozostają nam także w dorosłym życiu. Te
cechy pobudziły naszą wynalazczość i leżały u podstaw podboju świata przez gatunek ludzki.
Nic więc dziwnego, iż oczekujemy od naszego najwierniejszego towarzysza, że będzie dzielił
z nami te upodobania.
Jeśli my jesteśmy „młodymi małpami", to psy — „młodymi wilkami". U wszystkich ras psów
domowych chęć do zabawy utrzymuje się aż do późnej starości. Ale jak zamanifestować tę
chęć innym psom, a także ludziom, by nie zostać źle zrozumianym? U psów zabawa często
polega na symulowaniu walki i ucieczki, chodzi więc o wyraźne zaznaczenie, że nie są to
działania na serio. Służą temu specjalne zachowania towarzyszące inicjacji zabawy.
Typowa pozycja, jaką przybiera pies zapraszający do zabawy, to wygięcie kręgosłupa w łuk,
przy czym przednie partie ciała trzymane są nisko przy ziemi, a tylne — wysoko uniesione.
Przednie nogi są wyciągnięte przed siebie, tak że klatka piersiowa dotyka ziemi, podczas gdy
tylne — pionowo wyprostowane. W tej pozycji pies wpatruje się w partnera i wykonuje krót-
kie, zachęcające ruchy w przód, jakby mówił: „No, szybciej! Zaczynajmy!" Jeśli partner zare-
aguje pozytywnie, rozpoczyna się pozorowany pościg lub ucieczka.
Dzięki specjalnemu kodowi sygnałów inicjujących zabawę pościg czy ucieczka na niby nigdy
nie przerodzi się w prawdziwą walkę. Obie strony często zamieniają się rolami; uciekający
staje się ścigającym i odwrotnie. Po tych postępujących po sobie w szybkim tempie zmianach
widać, że uczestnicy zabawy nie przeżywają stanów prawdziwej agresji ani strachu, lecz
przez cały czas mają świadomość, że odgrywają z góry przyjęte role. Dla tego rodzaju zaba-
wy charakterystyczne jest zataczanie przez psy szerokich kręgów.
Próbowano interpretować zapraszającą do zabawy postawę psa jako rodzaj zwykłego przecią-
gania się. Rzeczywiście przypomina to nieco rozprostowywanie nóg przez psa, który dopiero
co obudził się ze snu. Obie czynności mają ze sobą coś wspólnego, bo pies wykonujący gest
rozciągania ciała informuje, że jest w tym momencie całkowicie odprężony i „na luzie", toteż
demonstrowane przez niego atak lub ucieczka nie będą na serio. Bardziej prawdopodobna jest
jednak taka interpretacja, że inicjujące zabawę wygięcie w łuk jest czymś w rodzaju sprężenia
się do biegu lekkoatlety w blokach startowych.
W mimice psa istnieje jeszcze kilka sygnałów zaproszenia do zabawy. Wesoła mina psa od-
powiada ludzkiemu uśmiechowi i składa się z podobnych elementów. Wargi są w niej rozcią-
gnięte w linii poziomej, dzięki czemu szpara ustna sięga „od ucha do ucha", kąciki pyska co-
fają się w stronę uszu. Szczęki są lekko rozchylone, ale bez demonstrowania przednich zę-
bów. Jest to pełne przeciwieństwo mimiki demonstrowanej przez warczącego, agresywnego
psa, u którego kąciki pyska wysuwają się ku przodowi, a nos i górna warga marszczą się ku
górze, odsłaniając zęby. Psa demonstrującego „wesołą minę" można się zupełnie nie obawiać.
Nie ma u niego ani śladu agresji.
Gestami zapraszającymi do zabawy są także: szturchanie nosem, podawanie łapy bądź przy-
noszenie przedmiotów. Szturchanie nosem jest pozostałością ruchów, jakie wykonywały ssą-
ce matkę szczenięta. Podawanie łapy też wywodzi się z okresu ssania, kiedy szczenięta łap-
kami masują brzuch matki dla pobudzenia laktacji. Czasem pies zachęcający drugiego psa do
zabawy siedzi, wpatrując się w niego i macha w powietrzu wyciągniętą przed siebie przednią
łapą, jakby kiwał na niego.
Przynoszenie przedmiotów ma na celu sprowokowanie partnera do zabawy. Pies przynosi na
przykład piłkę lub patyk i kładzie się przed swoim towarzyszem, trzymając leżący na ziemi
przedmiot między przednimi łapami. Kiedy drugi osobnik usiłuje go schwycić, pies porywa tę
rzecz w zęby i ucieka. Jeśli partner pogoni za nim — o to właśnie chodziło — został wcią-
gnięty do zabawy! Jeśli zaprzestanie pościgu, nasz pies znów zacznie mu podsuwać ten
przedmiot pod nos.
Jeżeli pies jest bardzo rozradowany, na przykład był zamknięty przez jakiś czas, a teraz może
się swobodnie wybiegać na otwartej przestrzeni — demonstruje swą radość tańcem, skokami,
skrętami ciała i bieganiem z przesadną już emfazą. Przerywa taniec, robi zapraszający gest
wyginając się w łuk, po czym znowu zaczyna obłędnie biegać w kółko. Czasem dziko żyjące
wilki zachowują się w taki sposób w celu zwabienia zwierzyny. Potencjalne ofiary, zacieka-
wione dziwnym tańcem, podchodzą niebezpiecznie blisko i zostają schwytane. W zeszłym
stuleciu w Ameryce Północnej ten chwyt wykorzystywano w czasie polowań na kaczki. My-
śliwi prowokowali swoje psy, przeważnie pudle, do wykonywania radosnych harców na
otwartej przestrzeni. Zaciekawione dzikie kaczki na własną zgubę podchodziły bliżej. Ten
sposób polowania na kaczki nazywano „na wabia". Już to, że nawet kaczki dają się nabrać na
ten psi taniec, świadczy, jak zachęcająco mogą działać pewne wypracowane w drodze ewolu-
cji zachowania.
Czasem młode psy boją się brać udział we wspólnej zabawie ze swoimi rodzicami. Dorosłe
osobniki są tym rozczarowane i starają się za wszelką cenę ośmielić młodych partnerów. Wy-
konują w tym celu gesty uspokajające, na przykład rozkładają się na ziemi przed wystraszo-
nymi szczeniakami i kładą się na grzbiecie w pozycji psa podporządkowanego. To, że przez
chwilę udają osobniki niżej stojące w hierarchii, ośmiela szczeniaki, które zaczynają czuć się
pewniej i nie boją się podejść. Wtedy zabawa może się zacząć. Podobne zachowania można
czasem zaobserwować, kiedy dorosły bardzo duży pies chce się bawić z drugim, też dorosłym
psem, ale bardzo małym. „Podporządkowana" postawa dużego psa dodaje małemu pewności
siebie i zabawa może rozwinąć się bez przeszkód.
Aby pies mógł być dobrym towarzyszem zabaw w wieku dojrzałym, ważne jest, by umiał
dobrze się bawić z innymi szczeniakami z tego samego miotu. W pierwszych kilku miesią-
cach życia szczeniaki muszą nauczyć się gryzienia na niby. Początkowo, podskubując się i
tarmosząc wzajemnie, nie panują nad swymi ostrymi ząbkami, wskutek czego nieraz przy
zabawie słychać ich piski. Szybko jednak zdają sobie sprawę, że wzajemne zadawanie sobie
bólu oznacza koniec zabawy, toteż uczą się kontrolować siłę zwierania swoich szczęk. Nato-
miast psy, które były chowane w odosobnieniu i nie przechodziły etapu szczenięcych zabaw,
w późniejszym okresie nieraz sprawiają kłopot. Nie umieją gryźć na niby w zabawie, zaczy-
nają więc od razu gryźć na serio i zabawa przeradza się w prawdziwą walkę. Takie psy są
plagą parków, gdzie przychodzą się bawić inne psy.
Dlaczego pies lubi, żeby go drapać między przednimi nogami
Pewna znana treserka psów, występując kiedyś w telewizji, wywołała ogólną wesołość
oświadczając, jak ważne jest dla psa płci męskiej, aby drapać go po klatce piersiowej między
przednimi nogami. Oczywiście chodziło jej o to, że taką pieszczotą można sprawić psu naj-
większą przyjemność. Tak naprawdę, to istnieje siedem sposobów nawiązania przyjaznego
kontaktu dotykowego z psem i każdy z nich ma swoje głębokie uwarunkowania.
Pieszczotliwe drapanie psa-samca w okolicach mostka rzeczywiście sprawia mu wielką przy-
jemność, gdyż kojarzy mu się z aktem krycia. Po prostu w trakcie wykonywania ruchów ko-
pulacyjnych mostek psa rytmicznie ociera się o grzbiet suki. Jeżeli to samo robi ręka pana,
psu automatycznie przypomina się tamta przyjemność, dlatego psa płci męskiej można nagra-
dzać takimi pieszczotami.
Drapanie lub łaskotanie za uszami sprawia przyjemność każdemu psu. Ta pieszczota budzi
również skojarzenia natury seksualnej, bo do psiej gry miłosnej należy obwąchiwanie, obli-
zywanie i skubanie uszu.
Lekkie odpychanie rozbawionego psa wprawia go w jeszcze większe podniecenie. Tym spo-
sobem dajemy mu się wciągnąć w walkę na niby. Pies znowu pcha się do przodu, prowokując
nas, abyśmy go ponownie odepchnęli i tak w kółko. Zabawa rozwija się, przechodząc do eta-
pu gryzienia na niby, kiedy pies delikatnie chwyta w zęby naszą dłoń lub pozwala się chwytać
za szczękę. Taka zabawa, jeśli nie jest zbyt gwałtowna, wydatnie wzmacnia więź między pa-
nem a psem, gdyż w ten sposób bawią się szczeniaki z jednego miotu.
Klepanie jest najpospolitszą formą kontaktu dotykowego właściciela z psem. Jest to gest o
większym znaczeniu dla nas, gdyż używamy go do serdecznych przywitań z miłymi nam
członkami naszego gatunku. Klepiąc psa po grzbiecie, bezwiednie traktujemy go jak naszego
dobrego przyjaciela. Jak jednak to odbiera sam pies? Psy nie klepią się między sobą, cóż więc
ten gest znaczy dla niego? Przypomina mu to raczej trącanie nosem, tak jak szczenięta trącają
brzuch matki, a osobniki podporządkowane wyrażają swoją uległość wobec dominanta. Psu
musi wiec ten gest sprawiać szczególną przyjemność, gdyż stanowi demonstrację naszej „niż-
szości". Ponieważ jednak pies wie, że i tak pan jest przewodnikiem stada, może ten gest od-
czytać tylko w jeden sposób: jako ośmielający, upewniający sygnał dla osobnika niższego
rangą. Psy dominujące w stadzie nieraz wykonują taki gest niby uległości, aby poprawić sa-
mopoczucie podwładnych. Przypuszczalnie w ten sposób pies odbiera nasze klepanie.
Długie, jedwabiste futro niektórych psów aż się prosi, by je głaskać, tak jak głaszcze się kota.
Nie robi to na psie aż tak dużego wrażenia, co najwyżej może mu przypominać pierwsze dni
życia, kiedy jako małe szczenię był wylizywany ogromnym jęzorem matki.
Dzieci z kolei lubią przytulać psy do siebie, a te chętnie im na to pozwalają. Przypomina im to
również czasy szczenięce, kiedy najbezpieczniej czuły się zbite w ścisłą gromadkę, a matka
ogrzewała je swoim ciałem.
Wiele psów lubi też, kiedy ktoś je drapie lub pociera w okolicach szczęki. Człowiek wy-
świadcza wtedy psu taką samą przysługę, jaką często psy świadczą sobie nawzajem. Cierpią
one nieraz na lekkie stany zapalne jamy ustnej czy po prostu na bóle zębów, a wtedy przynosi
im ulgę ocieranie boków pyska o twarde krawędzie mebli. Kiedy człowiek je w tym zastępu-
je, sprawia to psu tylko przyjemność.
Tym rodzajem kontaktu dotykowego, którego psy zdecydowanie nie lubią, jest natomiast ge-
neralne mycie i szczotkowanie przed wystawą. Trwające godzinami kąpiele i zabiegi pielę-
gnacyjne przewyższają zdolność pojmowania przeciętnego psa. W życiu psiej społeczności
kontakty dotykowe nie zajmują nigdy aż tyle czasu. Ponieważ jednak w domowym stadzie
psy zajmują pozycję podporządkowaną, nie mają wyjścia i znoszą wszystkie zabiegi z tak
stoickim spokojem, jakby znosiły dokuczanie dominującego psa w sforze. Człowiek napraw-
dę ma szczęście, że trafił na tak wyrozumiałego i chętnego do współpracy przyjaciela.
Jak zachowuje się pies podporządkowany
Najkrótsza odpowiedź brzmi: jak szczeniak! U wielu gatunków zwierząt słabsze osobniki
dorosłe w sytuacji zagrożenia przez osobnika dominującego zachowują się „po dziecinnemu".
Jeżeli brak im odwagi, by zdecydować się na konfrontację siłową — stosują zwierzęcy odpo-
wiednik naszego „wywieszenia białej flagi". Chodzi o to, aby zademonstrować takie zacho-
wanie, które skłoni agresora do zaniechania ataku. Jednym z takich zachowań jest przyjęcie
postawy dokładnie przeciwnej postawie napastnika. U gatunków, gdzie agresor atakuje z po-
chyloną głową — osobnik podporządkowany swoją unosi. U zwierząt, wśród których napast-
nik podnosi głowę, aby wydać się większym — osobnik atakowany ją opuszcza. Jeśli agresor
jeży sierść — u osobnika podporządkowanego leży ona gładko. Tam, gdzie pies dominujący
stoi wyprostowany — podporządkowany przykuca.
Drugi wariant unieszkodliwienia wyższego rangą przeciwnika polega na wywołaniu u niego
nastroju, który wygasi wrogie uczucie. Dorosłe osobniki zwykle powstrzymują się od atako-
wania młodych własnego gatunku, toteż gdy widzą, że dorosły pies raptem zaczyna zacho-
wywać się jak szczeniak, hamują odruch ataku.
Psy stosują dwa warianty postawy podporządkowanej: bierną i czynną. Postawa bierna wy-
stępuje wtedy, kiedy słabsze zwierzę nie ma wyboru. Osobnik silniejszy zbliża się i stwarza
konkretne zagrożenie. Toteż osobnik słabszy przypada do ziemi, aby się wydać jak najmniej-
szym. Jeżeli i to nie pomaga, przewraca się na grzbiet, wymachując łapami w powietrzu. Cza-
sem także popuszcza małą ilość moczu. Jest to wierna kopia zachowania małego szczeniaka,
którego matka liże po brzuszku, pobudzając tym wypływ moczu (bardzo młode szczenięta nie
umieją jeszcze siusiać same; matka musi przewracać je nosem na grzbiet i wylizywać brzusz-
ki tak długo, aż mocz zacznie wypływać). W ten sposób dorosły, lecz słabszy pies uruchamia
u silniejszego mechanizm hamujący, który działa bez pudła.
Można też udawać szczeniaka w sposób bardziej aktywny. Jeżeli słabszy osobnik chce zbli-
żyć się do silniejszego, położenie się na grzbiecie nie załatwia sprawy. Musi w jakiś sposób
zasygnalizować, że nie ma żadnych złych zamiarów. Służy do tego naśladowanie innego za-
chowania szczeniąt, tym razem trochę starszych, łączące płaszczenie się z lizaniem po pysku.
Normalnie w wieku około miesiąca szczeniaki zaczynają domagać się od rodziców stałego
pokarmu. Otrzymują go, unosząc pyszczki do poziomu starszego psa, trącając go nosem i
liżąc tak długo, aż wypluje im z pyska zjedzony właśnie kąsek. W podobny sposób pies de-
monstruje „czynne podporządkowanie". Kłopot z tym tylko, że jest mniej więcej takiego sa-
mego wzrostu jak pies dominujący. Jeśliby więc zwyczajnie zbliżył się do niego i zaczął go
lizać po pysku, tamten mógłby to uznać za zbytnią bezczelność.
Aby uniknąć nieporozumienia, słabszy pies przypada do ziemi, na wpół się czołgając, przez
co zaczyna przypominać rozmiarami szczeniaka. Z tej pozycji podnosi głowę na wysokość
pyska silniejszego psa i demonstruje odpowiednie szczenięce zachowanie.
Naśladując szczenięcy sposób dopominania się o jedzenie, pies nisko stojący w hierarchii
może podejść do każdego innego psa w stadzie, nie narażając się na atak. Zachowując takie
zasady współżycia, zwierzęta mogą bezkonfliktowo bytować obok siebie.
Czy to prawda, że pokonany pies nadstawia napastnikowi gardło
Nieprawda! Jest to wersja lansowana przez znanego austriackiego biologa Konrada Lorenza,
który wielokrotnie zaobserwował, że kiedy pies lub wilk w walce zwyciężał rywala, to zanim
w końcu go zagryzł, pokonany odwracał głowę, nadstawiając zwycięzcy nie chronione ni-
czym gardło. Podstawiając swoją żyłę jarzmową prosto pod kły przeciwnika, zdawał się na
jego łaskę i niełaskę, i — o dziwo! — wygrywający pies respektował ten gest poddania się i
po rycersku rezygnował z zadania śmiertelnego ciosu. Lorenz był tak dalece pod wrażeniem
tego „dżentelmeńskiego" zachowania, że aż wysunął na ten temat całą teorię.
Niestety, jest to błędna interpretacja psiego zachowania. W scence, którą widział Lorenz, jed-
no zwierzę stało sztywno z głową odwróconą w inną stronę, a drugie pociągało nosem i kła-
pało zębami na wysokości jego pyska. Lorenz wyciągnął wnioski, że osobnik kłapiący zębami
to zwycięzca w walce, który chciałby zatopić kły w szyi pokonanego przeciwnika, ale po-
wstrzymuje go przed tym „odsłonienie czułego miejsca" przez zwyciężonego. Tymczasem
było akurat na odwrót. Pies, który kłapał szczęką przy pysku drugiego, był osobnikiem słab-
szym, który wcielał się w rolę „szczeniaka proszącego o smaczny kąsek". Ten z odwróconą
głową był natomiast osobnikiem dominującym, który z pogardą udawał, że nie widzi, jak mu
się tamten (dosłownie!) „podlizuje".
W tych rzadkich przypadkach, kiedy walka przybiera rzeczywiście poważny obrót, nadsta-
wianie gardła nic nie da. Jedyną szansą dla pokonanego psa jest ucieczka — jak najszybciej i
jak najdalej od miejsca walki — inaczej zginie. W taki sposób są odpędzane od stada młode
samce wilków lub dzikich psów. Jeżeli stoczyły walkę z przewodnikiem stada i zostały poko-
nane, muszą odejść i albo żyć samotnie, albo z innymi podobnymi „wyrzutkami" utworzyć
własne stado.
Dla psa trzymanego w domu takie sytuacje nie mają znaczenia. Przewodnikiem stada jest tu
pan, a z nim nie będą przecież wdawać się w walkę. Żyją sobie spokojnie na pozycji podpo-
rządkowanej i dobrze im z tym, dopóki... nie pojawi się listonosz! Jest on członkiem obcego
stada, więc trzeba z nim natychmiast się zmierzyć. Jeżeli miał przy tym pecha i przeczytał
którąś z książek Lorenza, to próba „nadstawiania gardła" biegnącemu w jego stronę psu może
się źle skończyć.
Dlaczego przestraszony pies podkula ogon
Na pewno każdy nieraz widział psa z ogonem podwiniętym pod siebie, ale co dokładnie
oznacza ten gest w psim „języku ciała"? Właściwie dlaczego taka postawa ma związek z
uczuciami strachu, niepewności, podległości, niskiej pozycji społecznej i „podlizywania się",
podczas gdy ogon podniesiony sztywno w górę oznacza pozycję dominującą?
Nie chodzi tu o sam ogon, ale o to, co jest pod nim. Podwijając ogon pod siebie i wciskając
go między tylne nogi, pies o niskiej pozycji w stadzie odcina tym samym sygnały zapachowe
emitowane przez jego gruczoły około-odbytowe. Kiedy natomiast spotykają się dwa psy wy-
sokiej rangi, oba dumnie trzymają podniesione ogony, aby móc nawzajem obwąchać ich oko-
lice. Wydzielina gruczołów okołoodbytowych zawiera bowiem osobistą nutę zapachową
identyfikującą ich posiadacza, toteż tłumienie tego zapachu wtulonym ogonem jest u psów
tym samym, czym u ludzi nieśmiałych zakrywanie twarzy.
U psów domowych chowanych pojedynczo ten gest nie ma większego znaczenia. Wśród
psów w grupach o własnej, wewnątrzstadnej hierarchii jest to natomiast ważny sygnał, chro-
niący słabszych członków stada przed agresją silniejszych. Jeszcze większe znaczenie ma to
wśród żyjących na wolności wilków. Można zaobserwować, jak wilk o niskiej randze, w mia-
rę zbliżania się do osobnika stojącego wyżej w hierarchii, podkula coraz bardziej ogon, wci-
skając go między tylne nogi. Im bardziej oddala się natomiast od wilka dominującego, tym
wyżej ponownie podnosi ogon.
U wilków „sygnalizacja ogonowa" jest nieco inna niż u psów. Każdy wilk ma na ogonie, oko-
ło siedmiu i pół centymetra od jego nasady, dodatkowy gruczoł ogonowy, przypominający z
daleka ciemną plamkę. Jest to mały gruczołek skórny, wytworzony z przekształconego gru-
czołu łojowego, otoczony wieńcem sztywnych, czarno zakończonych włosków, wydzielający
substancję podobną do tłuszczu. Jego rola, podobnie jak gruczołów okołoodbytowych, jest
ściśle związana z sygnalizacją zapachową. Istotne jest też, że umiejscowiony jest na zewnątrz
ogona, stanowi bowiem odpowiednik strefy przy odbytowej. W ten sposób jeden wilk obwą-
chujący tylne partie ciała drugiego może natrafić na jeden rodzaj zapachu, kiedy ogon jest
uniesiony do góry (z gruczołów okołoodbytowych), a inny, kiedy ogon jest opuszczony (z
gruczołu ogonowego). Widać więc, że sygnalizacja zapachowa u wilków jest bardziej skom-
plikowana niż u psów.
Nie wiadomo dokładnie, dlaczego u psów gruczoł ogonowy uległ zanikowi. Wszystkie inne
zmiany, jakie zaszły w ciągu tych dziesięciu tysięcy lat, odkąd wilk stał się psem — zostały
skrupulatnie wykorzystane przez ludzi do wyselekcjonowania ras znacznie różniących się
cechami jakościowymi. Rolę gruczołu ogonowego u wilków dostrzeżono natomiast dopiero
niedawno, trudno więc przypuszczać, aby mogli na nią zwrócić uwagę dawniejsi hodowcy.
W każdym razie pies musiał utracić tę cechę bardzo wcześnie, gdyż nie występuje ona u żad-
nej psiej rasy. Jest to jedyna różnica między wilkiem a psem, która do dziś nie została wyja-
śniona.
Trzeba jeszcze dodać, że sposób trzymania ogona zarówno u psów, jak u wilków działa nie
tylko jako sygnał zapachowy, lecz i optyczny. Dzięki niemu można, obserwując z daleka spo-
tkanie dwóch osobników, na pierwszy rzut oka po samych ich sylwetkach poznać, który z
nich jest dominujący, a który podporządkowany. Widać też od razu, czy w tym układzie sił
nie szykują się jakieś zmiany, na przykład czy osobnik stojący nisko w hierarchii nie zamierza
wywalczyć sobie wyższej pozycji.
Jak zachowuje się pies dominujący
Właściciele psów przeważnie obserwują u swoich pupili zachowania przyjazne bądź uległe,
gdyż w tej namiastce stada człowiek pełni rolę przewodnika. W grupie psów żyjących wspól-
nie można natomiast zauważyć, jak pies o cechach przywódczych traktuje swoich „podwład-
nych". Przywódca, którego pozycja jest zagrożona, najpierw będzie postawą i zachowaniem
sygnalizował gotowość do ataku. To zazwyczaj wystarczy, aby zniechęcić rywala.
Zachowań sygnalizujących gotowość do agresji jest dziesięć, przy czym każde sygnalizuje
przeciwnikowi co innego:
1. Górna warga podciągnięta w górę, a dolna opuszczona. Obnażone siekacze i kły dają do
zrozumienia, że pies jest gotów ich użyć.
2. Pysk otwarty, co sugeruje, że szczęki są gotowe do chwytu.
3. Kąciki pyska wysunięte do przodu, a nie jak podczas demonstracji przyjaznego nastroju,
chęci do zabawy bądź postawy podporządkowanej, kiedy kąciki pyska są odciągnięte w tył aż
do uszu. Taka mimika wskazuje, że ten pies nie jest ani przyjazny, ani chętny do zabawy, ani
— tym bardziej — do podporządkowania się komukolwiek.
4. Uszy wyprostowane ku przodowi — nawet te z obwisłymi uszami próbują utrzymać je w
takiej pozycji. Ma to pokazać przeciwnikowi, że pies jest czujny i nie umknie jego uwagi ża-
den podejrzany szmer. Przy okazji daje też do zrozumienia, że jest na tyle pewny swojej
przewagi, że nie musi chronić swoich uszu.
Wyżej wymienione sygnały gotowości do agresji wyraża mimika. Pozostałe są manifestowa-
ne całym ciałem.
5. Ogon wysoko w górze, inaczej niż przy postawie podporządkowanej, kiedy pies wciska go
między nogi. Trzymanie ogona w górze umożliwia rozchodzenie się zapachów emitowanych
przez gruczoły okołoodbytowe. Ułatwia to identyfikację psa i daje poznać psu niższej rangi, z
kim ma do czynienia.
Pewne zmiany w wyglądzie sygnalizującego gotowość do agresji psa mają stworzyć złudze-
nie, że jest on większy niż w rzeczywistości.
6. Pewne partie uwłosienia na łopatkach, grzbiecie i zadzie jeżą się w szczytowej fazie po-
stawy agresywnej.
7. Równocześnie nogi są maksymalnie wyprostowane, przez co cała postać psa wydaje się
bardziej masywna.
8. Ogólny efekt potęguje jeszcze wzrok uporczywie wbity w przeciwnika.
9. Z gardła dobywa się głuche, dudniące warczenie.
10. Wszystkie mięśnie są tak napięte, że uniesiony prosto w górę ogon drży.
Zazwyczaj to wystarczy, aby rywal wystraszył się i uciekł. Pies dominujący przybiera taką
sygnalizującą agresję postawę, kiedy uważa, że jego wysoka pozycja w stadzie jest realnie
zagrożona. W mniej poważnych przypadkach pies o wysokiej pozycji w stadzie tylko spora-
dycznie demonstruje swoją władzę. Do tego służą już inne zachowania. Jednym z nich jest
ustawianie się naprzeciw osobnika niskiej rangi, jakby blokujące mu drogę. Odpowiednio
długie pozostawanie w tej pozycji mówi podporządkowanemu psu: „Kontroluję wszystkie
twoje ruchy". Innym jest imitowanie skoku kopulacyjnego, przy czym silniejszy pies opiera
się przednimi łapami na grzbiecie lub łopatkach słabszego. Nie ma to nic wspólnego z sek-
sem, stanowi tylko demonstrację: „Moje na wierzchu!"
Innymi sposobami pokazania podwładnym, kto tu rządzi, są sfingowany skok i sfingowana
zasadzka. Pies dominujący markuje tu sprężenie się do skoku na wroga, lecz wcale nie wyko-
nuje go do końca. W drugim przypadku przypada do ziemi, jakby się czaił, lecz robi to bardzo
ostentacyjnie.
Zazwyczaj słabszy pies od razu pojmuje znaczenie tych gróźb i odpowiednio reaguje.
Oczywiście w zgodnie żyjącym stadzie pies przewodnik nie musi ciągle przypominać pod-
władnym o dzielącej ich różnicy. Na ogół w stadzie panuje przyjaźń i dobra organizacja. W
obrębie gatunku, dla którego warunkiem przeżycia była współpraca przy polowaniach, domi-
nujące wilki lub psy nie mogły nadmiernie demonstrować swojej władzy.
Dlaczego pies zakopuje kości
Kluczem do zagadki, dlaczego domowe psy czasem zakopują otrzymane od nas kości, jest
sposób zdobywania zwierzyny przez wilki. Małe zwierzęta, wielkości myszy, wilki tropią i
chwytają pojedynczo. Zwykle rzucają się na ofiarę, przygniatają przednimi łapami, zagryzają
paroma chwytami szczęk i szybko pożerają. Podobnie postępują z nieco większą zdobyczą, na
przykład z królikiem. Jeśli tak niewielkie zwierzę stawia pewien opór, wystarczy nim porząd-
nie potrząsnąć. Zwierzętom średniej wielkości, jak owce lub sarny, przegryzają gardła, co
trwa kilka sekund. Zdobyczy tej wielkości nie zostawiają na później, bo nawet młodego je-
lonka kilka wilków jest w stanie zjeść na miejscu. Przyjmuje się, że dorosły wilk może „na
jedno posiedzenie" skonsumować około 9 kilogramów mięsa, a w ciągu doby około 20 kilo-
gramów.
Gdy wilki upolują jakieś duże zwierzę, na przykład jelenia, krowę czy konia — pojawia się
problem, co zrobić z nadwyżką mięsa. Nawet wtedy najadają się zwykle do syta, a resztki
zostawiają na miejscu, aby później do nich wrócić. Jeśli jednak łup zdobyło tylko kilka doro-
słych wilków, na wszelki wypadek mogą oderwać sobie po kawale mięsa i zakopać w ziemi.
Zabezpiecza to także mięso przed rabusiami (zwłaszcza takimi jak wrony, kruki i sępy), a
latem przed muchami i ich larwami. Zwykle wilki zakopują mięso na miejscu, chociaż cza-
sem zabierają je z sobą do nory.
Zwykle wilk kopie jamę przednimi łapami, trzymając mięso w zębach. Kiedy jama jest już
dostatecznie wielka, wilk po prostu rozwiera szczęki i upuszcza w nią zdobycz, po czym ją
zakopuje, nasuwając ziemię pyskiem. W odróżnieniu od kotów, nigdy nie używa do tego
przednich nóg. Potem ugniata ją lekko pyskiem i odchodzi. Nazajutrz powraca, przednimi
łapami wykopuje mięso, bierze je w pysk, otrząsa z ziemi i siada, by je zjeść.
Można więc się domyślić, kiedy nasz domowy pies nabierze ochoty na zakopanie jedzenia.
Przede wszystkim musi go mieć w nadmiarze! Głodny pies, jak jego dzicy przodkowie, zje,
ile tylko będzie mógł. Dopiero jeśli coś mu pozostanie, wyniesie to do ogrodu i tam zakopie.
Jednak nawet przekarmione psy, jeśli dostają tylko gotową, miękką karmę, nie są w stanie
nigdzie z nią pójść. Kości wyniosą natomiast na dwór i zakopią w ziemi.
Nawet jeśli pies nie jest przekarmiony, duża kość, zwłaszcza taka, której nie można pogryźć i
zjeść od razu, świetnie się nadaje do odłożenia na potem. Dlatego psy, nawet głodne, najczę-
ściej zakopują właśnie kości.
Psy karmione zbyt obficie i wyłącznie miękką karmą przejawiają szczątkowe pozostałości
instynktu zakopywania resztek. Wiedzą, że to, co jest w misce, jest dobre, ale nie są już głod-
ne, próbują więc „zakopać" miskę z jedzeniem w rogu pokoju. Czasem ruchy „zakopywania"
są tylko zamarkowane paroma ruchami nosa, które popychają miskę po podłodze, ale nic z
tego nie wynika i pies szybko rezygnuje. To zachowanie powinno tylko uzmysłowić jego pa-
nu, że daje swemu psu za dużo jedzenia.
Jak często pies jada
Większość właścicieli daje psu dwa posiłki dziennie, nie licząc wody. Jeżeli jedzenie jest
urozmaicone, tzn. nie składa się tylko z mięsa — to wystarczy, aby utrzymać zwierzę w do-
brej kondycji. Trzeba pamiętać, że także wilki i dzikie psy spożywają pewną ilość materiału
roślinnego, zjadając wnętrzności swoich roślinożernych ofiar. Podobne zapotrzebowanie ma
również nasz pies domowy. Nie należy jednak próbować „przestawiać" psa na modną obecnie
dietę wegetariańską. Z dwojga złego lepsze jest karmienie psa tylko mięsem, gdyż jest głów-
nie zwierzęciem mięsożernym.
Tu i ówdzie pokutuje przesąd, że psom potrzebny jest jeden dzień postu w tygodniu. Wycią-
gnięto ten wniosek z faktu, że wilki w stanie dzikim potrafią przez dłuższy czas obywać się
całkiem bez pożywienia. W skrajnych warunkach odnotowano rekordową głodówkę trwającą
czternaście dni! Tak, ale w przyrodzie po okresach wymuszonego postu polowanie w końcu
się udaje i następuje wielkie obżarstwo połączone z przyspieszonym trawieniem. To zresztą
wcale nie znaczy, że ten model żywienia należy zalecać. Kiedy bowiem wilki znajdują się na
terenie bogatym w zwierzynę — jedzą kilka razy dziennie.
Nie zapominajmy też, że i nasi praprzodkowie przeżywali na przemian dni obżarstwa i głodu.
Mimo to obecnie wolimy odżywiać się regularnie. Dotyczy to również psów.
Dlaczego owczarki są tak przydatne do pasienia owiec
Nieraz podziwiamy transmitowane przez telewizję konkursy sprawności psów pasterskich.
Wydaje się wtedy, że między przewodnikiem a psem istnieje jakaś więź telepatyczna. Łatwo
ją wytłumaczyć. Zwróćmy uwagę na zachowanie psów lub wilków w czasie zbiorowych po-
lowań. Pracujący owczarek po prostu dostosowuje odziedziczone po przodkach zwyczaje
myśliwskie do wymagań pasterza. Spróbujmy więc wyobrazić sobie, jak zachowuje się stado
wilków okrążające zwierzynę.
Kto raz był okrążony przez watahę, zapamięta to do końca życia. Nawet jeśli stado jest syte i
składa się z osobników, które znamy od szczeniaka, widok otaczających nas wachlarzowato
drapieżników ma w sobie coś niesamowitego. W tym momencie chyba już wiemy, co czuje
zaszczuty jeleń, a z drugiej strony — co musi robić owczarek, aby zaganiać owce. Musi sam
zastępować całą watahę! Jest to wyjątkowo trudne zadanie, gdyż proporcje są odwrócone:
zamiast grupy drapieżników atakujących jedną ofiarę jeden drapieżca przypada na całe stado
ofiar. Biedny owczarek musi więc pracować za dziesięć wilków, toteż zwykle psy te żyją kró-
cej niż inne — tak wyczerpująca jest ich praca.
Owczarki podejmują ten nadmierny wysiłek, bo w swej wilczej mentalności nie pojmują, że
ani po lewej, ani po prawej stronie nie ma żadnego „wilka" do pomocy. Muszą więc same
wykonać wszystkie manewry oskrzydlające; to przyczajają się, to biegają, to zataczają koła,
bo tak każe im instynkt.
Taktyka łowiecka wilków opiera się na czterech zasadach, które każdy osobnik wysysa z
mlekiem matki. Pierwsza głosi, że po odłączeniu od stada pojedynczej sztuki wszystkie wilki
muszą być od niej w równej odległości. Druga — że każdy wilk, okrążając zdobycz, powinien
zachowywać taką samą odległość od członków watahy po lewej i po prawej stronie. To
wszystko powoduje, że wilki okrążają swoją ofiarę równym kołem. W miarę przybliżania się
do niej koło się zacieśnia, ale jednakowy dystans między ofiarą a każdym z napastników zo-
staje zachowany. Kiedy tę czynność owczarek wykonuje sam, ugania się z miejsca na miej-
sce, jakby chcąc zastąpić każdego z nieobecnych „członków watahy" i ustalając swój własny,
umowny dystans między sobą a owcami.
Trzecią zasadą zbiorowego polowania wilków jest element zasadzki. Któryś wilk odłącza się
od stada i przyczaja się na własną rękę, znikając z pola widzenia ofiary. Leży spokojnie w
ukryciu, czekając, aż reszta stada nagoni prawie już osaczoną zwierzynę w jego stronę. Po-
dobnie postępuje owczarek, kładąc się i obserwując uważnie owce. Ponieważ jednak nie ma
komu napędzić ich na niego, musi znów biegać i sam je okrążać.
W grupowym polowaniu wilków czwartą i najważniejszą regułą postępowania jest posłuszeń-
stwo wobec przewodnika stada. To on inicjuje poszczególne czynności i decyduje, którą sztu-
kę wziąć na cel i odłączyć. Inne wilki uważnie patrzą i naśladują. Bez współpracy bowiem
polowanie by się nie udało. Dla owczarka takim „wilkiem-przewodnikiem" jest owczarz i
jego komendy muszą być natychmiast wykonywane.
Owczarz używa dziesięciu komend, które instruują psa, co ma robić:
1. Stój! (ma przerwać to, co akurat robi);
2. Leżeć! (ma położyć się, przyczajony jak w zasadzce, i obserwować owce);
3. Nawracaj z lewej! (ma zbliżyć się do owiec z lewej strony i stąd je okrążać);
4. Nawracaj z prawej! (to samo z przeciwnej strony);
5. Chodź tu! (ma wrócić do owczarza, gdziekolwiek by był);
6. Dalej! (ma podbiec do stada, bez względu na to, gdzie ono jest);
7. Wróć! (ma oddalić się od stada);
8. Powoli! (ma zwolnić tempo);
9. Szybciej! (ma przyspieszyć tempo);
10. Dosyć! (ma zostawić owce i wrócić do owczarza).
Używając tych komend, wykorzystując instynkty myśliwskie psa, owczarz może świetnie
wyszkolić owczarka. Polecenia przekazuje mu za pośrednictwem gwizdków, ustnych komend
i gestów.
Ciekawe, że największą trudność sprawia nauczenie psa pędzenia stada tak, by oddalało się
od owczarza. Jest to sprzeczne z naturalnymi instynktami psa, gdyż na normalnym polowaniu
wilk przewodnik (którego rolę pełni owczarz) nigdy nie żądałby od swoich podwładnych od-
pędzania od niego zwierzyny. Ponieważ jednak owczarek jest swemu panu posłuszny, musi
nauczyć się wykonywać ten rozkaz.
Może się zdarzyć, że niezdyscyplinowany owczarek posunie się za daleko w symulacji ataku i
zacznie rzeczywiście podszczypywać owce po nogach. Zdarza się to jednak rzadko, gdyż rasy
psów owczarskich (szczególnie owczarki szkockie) poddawane są selekcji na wyeliminowa-
nie przejścia z fazy krążenia zwierzyny do fazy ataku.
Dlaczego niektóre psy myśliwskie wystawiają zwierzynę
Wyspecjalizowaną rasą psów myśliwskich są pointery. Wykrywają one zwierzynę (zwykle
ptactwo) węchem, a kiedy ją zwietrzą, zastygają w charakterystycznej stójce. Pies stoi wtedy
z opuszczoną głową, wyciągniętą do przodu szyją i ogonem trzymanym sztywno w pozycji
poziomej. Jedną przednią nogę trzyma w powietrzu, jakby zatrzymaną w pół kroku. Dobry
pointer długo wytrzyma w tej pozycji, tylko lekkie drganie ogona zdradza, jak jest podnieco-
ny i napięty.
W końcu myśliwy strzela do wystawionego ptaka, co automatycznie zwalnia psa ze stójki.
Wtedy tropienie zaczyna się od początku.
Czasem do polowania używa się pary pointerów. Jeden pies potrafi bowiem pokazać tylko
kierunek ukrycia się zwierzyny, ale nie może równocześnie wskazać odległości. Gdy tę samą
zwierzynę wystawia równocześnie inny pointer z drugiej strony, myśliwy otrzymuje już go-
towe „współrzędne", dzięki czemu może mierzyć bardzo precyzyjnie. Błędne jest przekona-
nie, że stójka nie należy do naturalnych zachowań psa. Kiedy wilki zwietrzą łup, najpierw
osobniki dominujące zastygają w bezruchu, ustawiając się przodem do źródła zapachu. Inne
wilki dołączają się do nich, próbując też złapać ten zapach w nozdrza. Następuje krótka prze-
rwa, podczas której cała wataha koncentruje się na łapaniu wiatru; dopiero potem zaczyna się
następna faza polowania. A więc pointer zatrzymał się na etapie tej przerwy w wilczym po-
lowaniu. Jedyną różnicą między zachowaniem psa domowego a dzikiego jest nie sama „stój-
ka", lecz umiejętność jej przedłużania. Ale w tym właśnie wyspecjalizowała się ta rasa i na tę
zdolność ją selekcjonowano.
Pointery wystawiają, a setery siadają i w ten sposób dają znać, że zwietrzyły ptaka. Dlatego
też nazwa „seter" pochodzi od angielskiego słowa „to sit" — siadać.
To zachowanie ma znowu związek z opisywaną poprzednio fazą wilczych łowów, w której
jeden wilk przypada w ukryciu, a inne napędzają na niego zwierzynę. Teraz dzięki selekcji
stało się to specjalnością tej rasy.
Liczne rasy aporterów, które biegną na poszukiwanie zastrzelonej zwierzyny, aby przynieść ją
myśliwemu, naśladują inny element wilczego polowania. Wilki przynoszą część zdobyczy do
nory dla samic po oszczenieniu lub dla szczeniąt za młodych, aby same mogły zdobywać po-
żywienie. Zdolność bezinteresownego aportowania, udoskonalona u wielu współczesnych ras
psów myśliwskich wzięła się właśnie ze zwyczaju dzielenia się zdobyczą ze słabszymi.
Utrwaleniu tego odruchu służy popularna zabawa z psem polegająca na przynoszeniu rzuco-
nego przez człowieka patyka lub piłki.
Dlaczego psy czasem jedzą trawę
Zarówno psy, jak i koty, mimo że są drapieżnikami, lubią czasem łapać zębami i jeść źdźbła
trawy w ogrodzie. Zazwyczaj ich nie połykają, tylko wysysają sok, wypluwając stałą tkankę
roślinną. Stwierdzono, że dla kotów trawa jest źródłem witamin, zwłaszcza kwasu foliowego,
którymi uzupełniają swoją mięsną dietę. Być może z psami jest podobnie, choć podaje się
jeszcze inne przyczyny takiego stanu rzeczy.
Niektórzy posiadacze psów zauważyli, że ich pupile interesują się trawą tylko wtedy, kiedy
cierpią na jakieś zaburzenia w trawieniu. Często też po najedzeniu się trawy zaraz wymiotują.
Można się domyślać, że po trawę sięgają psy, które otrzymują w paszy zbyt mało balastu i to
jego niedobór spowodował ich złe samopoczucie. Spożycie nieodpowiedniej trawy pogarsza
ich stan — stąd wymioty.
Istnieje też pogląd, że psy, które zjadły coś niestrawnego, celowo jedzą trawę, aby zmusić się
do wymiotów. Nie jest to jednak hipoteza zbyt prawdopodobna, gdyż psom wymioty przy-
chodzą łatwo i nie muszą sztucznie ich wywoływać.
Czy pies ma dobry wzrok
Zasadniczo psy widzą dobrze, lecz pod wieloma względami inaczej niż my. Przez wiele lat
sądzono, że psy nie odróżniają kolorów i widzą wszystko w tonacji czarno - białej. W tej
chwili wiadomo już, że tak nie jest, niemniej kolor dla psów nie jest czymś specjalnie waż-
nym. Rzecz w stosunku pręcików do czopów na siatkówce oka psa. Psy mają więcej pręcików
niż ludzie. Pręciki umożliwiają odróżnianie barw czarnej i białej oraz ułatwiają widzenie w
półmroku; natomiast czopki umożliwiają widzenie kolorów. Oczy psa mają więcej pręcików,
gdyż w naturze porą największej aktywności psowatych jest świt i zmierzch. Jest to widzenie
zmrokowe, typowe dla większości ssaków. Człowiek, o „dziennym" rodzaju widzenia, jest
pod tym względem nietypowym ssakiem.
Pewna, choć nieduża liczba czopków na siatkówce oka psa świadczy o tym, że w pewnym
stopniu pies musi dostrzegać kolory. Najtrafniej ujął to biegły okulista Gordon Walls: „Zwie-
rzę na poły nocne, bogato wyposażone w pręciki (jakim jest pies — przyp. aut.), może po-
strzegać najostrzejsze pasma widma barwnego najwyżej jako lekko pastelowe odcienie". W
każdym razie lepiej, że pies idąc z nami na spacer widzi przynajmniej pastelowe tony otacza-
jącego pejzażu, niż miałby nie dostrzegać ich w ogóle.
W słabym świetle pies ma natomiast nad nami przewagę. Tylna ściana jego gałki ocznej za-
wiera warstwę odbijającą światło, co wydatnie wzmacnia widoczność obrazu. Ten sam me-
chanizm funkcjonuje u kotów, dlatego ich oczy, podobnie jak oczy psów, świecą w ciemno-
ści.
Dalsze różnice między naszymi a psimi oczami polegają na tym, że psy dokładniej widzą
wszelkie poruszenia, gorzej zaś szczegóły obrazu. Nieruchomy obiekt znajdujący się w dużej
odległości może nie być przez nie zauważony. To dlatego wiele gatunków zwierząt, na które
polują psowate, ratuje życie zastygając w bezruchu, zamiast podejmować próby ucieczki. Do-
świadczalnie stwierdzono, że pies nie zauważy swojego właściciela z odległości około 300
metrów, jeśli ten nie będzie się ruszał. Owczarek z odległości nawet mili (około 1600 me-
trów) dostrzeże natomiast owczarza, który daje mu energiczne sygnały gestami rąk. Wyczule-
nie na ruch jest szczególnie ważną cechą psiego wzroku w czasie długiego pościgu za zwie-
rzyną. Kiedy bowiem ofiara ucieka, oczy psa osiągają maksimum sprawności.
Przy polowaniu dużą rolę odgrywa u psa jego szerokie pole widzenia. Najszersze, dzięki wą-
skiej głowie, ma chart — do 270°. Pole widzenia przeciętnego psa sięga około 250°, u ras o
spłaszczonej części twarzowej nieco mniej, zawsze jednak jest szersze niż u człowieka, u któ-
rego wynosi 180°. Oznacza to, że pies może dostrzegać nawet małe poruszenia na dużo szer-
szym horyzoncie niż my, płaci jednak za to mniejszym o połowę zasięgiem widzenia obuocz-
nego. Dlatego człowiek lepiej od psa potrafi oceniać odległość.
Czy pies ma dobry słuch
Psy słyszą dźwięki o niskiej częstotliwości mniej więcej tak samo jak my. Dźwięki wysokie
słyszą natomiast dużo lepiej. Górna granica częstotliwości bodźców akustycznych słyszal-
nych przez człowieka waha się od trzydziestu tysięcy herców w dzieciństwie, poprzez 20 ty-
sięcy w wieku dojrzałym, do dwunastu tysięcy na starość. Górna granica słyszalności u psa
wynosi natomiast 35—40 tysięcy herców, a według najnowszych badań rosyjskich nawet 100
tysięcy.
Dzięki temu pies słyszy to, co dla nas jest ultradźwiękiem. Jeżeli nagle, bez widocznej przy-
czyny, nadstawia uszu i zaczyna nasłuchiwać — może to oznaczać, że usłyszał niesłyszalny
dla nas pisk myszy lub nietoperza. Tak czuły słuch rozwinął się u dzikich przodków psa, gdyż
był im potrzebny do wykrywania drobnej zwierzyny — takiej jak gryzonie.
Dzięki temu zmysłowi naszym psom domowym można przypisywać zdolności z pogranicza
telepatii. Zaobserwujmy zachowanie psa, gdy jego pan wraca z pracy. Zanim ktoś z domow-
ników usłyszy jakiś konkretny odgłos, pies już zrywa się ze swojego posłania i niespokojnie
kręci przy drzwiach. Jeżeli pan wraca do domu piechotą, pies jest w stanie odróżnić jego kro-
ki od kroków setek innych ludzi na ulicy. Jeżeli zaś przyjeżdża samochodem — odróżnia od-
głos silnika od wszystkich innych przejeżdżających pod domem.
Jeżeli komuś trudno uwierzyć w aż tak wielką czułość słuchu psa, wystarczy uświadomić
sobie, że w stanie dzikim wilki słyszą wycie innych wilków z odległości ponad czterech mil
(około sześciu i pół kilometra).
Jak czuły jest psi węch
W świecie zapachów człowiek zajmuje dosyć podrzędną pozycję. Skala doznań węchowych
przeciętnego psa jest nam tak obca jak temuż psu — powiedzmy — wyższa matematyka!
Czułość węchu człowieka i psa trudno obiektywnie porównać. Niektóre autorytety naukowe
oceniają, że jest między nimi różnica jak l: 100, inne sądzą, że pies przewyższa nas pod tym
względem milion, a nawet sto milionów razy!
Tak naprawdę porównywalna może być tylko zdolność wyczuwania określonej substancji
chemicznej. Na niektóre zapachy, takie, które nie mają dla nich żadnego praktycznego zna-
czenia —jak na przykład kwiatów — psy reagują tylko nieco silniej niż my. Jeśli chodzi na-
tomiast o wyczuwanie na przykład kwasu masłowego, który jest składnikiem potu, testy wy-
kazały, że psy są nań przynajmniej milion razy wrażliwsze niż my.
Imponujące są wyniki prób na wykrywanie zapachu potu. Znany jest na przykład „test rzuco-
nego kamienia", polegający na tym, że spośród sześciu ludzi każdy podnosi z ziemi kamyk i
odrzuca go tak daleko, jak tylko może. Badany pies może wtedy powąchać rękę któregoś z
tych ludzi, po czym biegnie i bezbłędnie aportuje właściwy kamyk. Wystarczy, aby człowiek
trzymał go w dłoni przez czas potrzebny na wykonanie rzutu, a już zostaje na nim wystarcza-
jąca ilość potu, aby pies ją rozpoznał.
Jeszcze bardziej zaskakujący jest „test szklanych płytek". Polega na tym, że człowiek dotyka
przez chwilę czubkiem palca tylko jednej z zestawu szklanych płytek. Potem przechowuje się
je około sześciu tygodni, ale i tak po tym okresie pies potrafi rozpoznać płytkę.
Zapach potu z ludzkich stóp jest dla psa jeszcze łatwiej rozpoznawalny. Psy rasy bloodhound
potrafią wytropić człowieka, idąc po śladzie sprzed czterech dni, na dystansie do stu mil. In-
dywidualny zapach stóp ludzkich jest dla psa tak silnie wyczuwalny, że potrafi on zidentyfi-
kować konkretnego człowieka na obszarze wydeptanym przez setki obutych stóp.
Ponieważ pies posiada około 220 milionów komórek węchowych (człowiek ma ich tylko 5
milionów), możliwości jego nosa są często wykorzystywane. Wymienione już bloodhoundy
wsławiły się tropieniem zbiegłych niewolników, a potem zwykłych przestępców, ale mało kto
wie, że psy potrafią także odróżnić po zapachu bliźnięta jednojajowe od dwujajowych. Indy-
widualny zapach człowieka jest bowiem cechą dziedziczną, a więc u bliźniąt jednojajowych
jest identyczny i nawet pies go nie rozróżni, natomiast bliźnięta dwujajowe mają każde inny
zapach, rozpoznawany przez psa z łatwością.
Do najbardziej typowych zadań dla psiego nosa należą: wykrywanie trufli pod ziemią, narko-
tyków i materiałów wybuchowych w bagażach oraz ludzi pod lawinami. Najpopularniejsze
narkotyki, jak marihuana, kokaina i heroina, mają charakterystyczny zapach, który psy potra-
fią wywęszyć, mimo że przemytnicy robią wszystko, aby je zamaskować. Ale nawet korzenne
przyprawy, perfumy, tytoń, cebula czy naftalina umieszczane wokół paczuszek z narkotykami
nie są w stanie zmylić szkolonego psa z brygady antynarkotykowej. Z kolei psy z brygad an-
tyterrorystycznych z łatwością rozpoznają zapach siarki charakterystyczny dla prochu strzel-
niczego oraz kwaśny zapach nitrogliceryny. Jeśli chodzi o rozróżnianie zapachów, psiemu
nosowi nie dorównało dotąd żadne urządzenie zbudowane przez człowieka.
Na kształtowanie się w trakcie ewolucji nadzwyczajnych walorów węchu psa wpłynęła po-
trzeba rozpoznawania potencjalnej zdobyczy z dużej odległości. Zaobserwowano, że wilk był
w stanie wyczuć z wiatrem zapach jelenia z odległości około półtorej mili. Kiedy tylko wata-
ha zwietrzy tak dużą zwierzynę, wszystkie zastygają w bezruchu i ustawiają się przodem do
ofiary. Stoją tak przez chwilę, upewniając się, czy to rzeczywiście ten zapach, potem zbijają
się w gromadkę, nosami do siebie, z ogonami drżącymi z podniecenia. Po jakichś dziesięciu -
piętnastu sekundach zgodnie ruszają do ataku. Dla tej grupy zwierząt, zwłaszcza gdy żyją na
dalekiej Pomocy, ostrość powonienia decyduje o życiu lub śmierci, ale i nasze psy domowe
odziedziczyły tę cechę.
Dlaczego pies lubi tarzać się w nieczystościach
Pies może zaszokować swego pana, jeśli nagle przyjdzie mu chętka położyć się na jakimś
cuchnącym przedmiocie i z zapałem się w nim wytarzać. W czasie długiego spaceru może się
natknąć na padlinę w stanie rozkładu, krowi placek lub końskie łajno. Usiłuje ponoć w ten
sposób zagłuszyć swoim zapachem woń rywala, podobnie jak pies, który znajduje „wizytów-
kę zapachową" innego psa na słupku i musi natychmiast pokryć ją swoim zapachem, sikając
dokładnie w tym samym miejscu.
W tym rozumowaniu tkwi jednak błąd. Osobisty zapach zostawiony przez ocierającego się o
coś psa jest dużo słabszy niż zapach jego moczu i kału. Cuchnące substancje, w których pies
się tarza, mają własny silny odór, jeśli więc chodziło o zagłuszenie go, większy sens miałoby
oddawanie na nie dużych ilości swojego moczu i kału. Tego jednak nie zaobserwowano u
żadnego psa. Chyba więc przyczyna takiego zachowania jest inna.
Jest bardziej prawdopodobne, że pies sam chce przesiąknąć obcym zapachem. Tarzając się na
krowim placku bądź na równie „aromatycznych" odchodach innych zwierząt, nasyca ich za-
pachem swoją sierść, dzięki czemu, gdy później poluje na te same zwierzęta, jest dla nich
trudny do zwietrzenia. Nawet fetor gnijącej padliny, chociaż nie nadaje psu (wilkowi) zapa-
chu jego zdobyczy, tłumi jego własną woń.
Jeszcze inne znaczenie ma to „perfumowanie się" psa lub wilka żyjącego w stadzie. Jeżeli
dziki pies wytarza się w odchodach zwierzęcia, na które normalnie poluje, zapach ten dla in-
nych członków stada jest cenną informacją, że taka zwierzyna znajduje się w pobliżu. Towa-
rzysze obwąchują go starannie i to może być sygnał do grupowego polowania, choć nie zaob-
serwowano, aby było ono bezpośrednim następstwem opisanego zachowania.
Z drugiej strony w warunkach laboratoryjnych stwierdzono, że pies tarza się w bardzo róż-
nych, dziwnie pachnących substancjach, jak skórka cytrynowa, perfumy, tytoń i gnijące od-
padki. Podważa to zarówno teorię o zagłuszaniu własnego zapachu psa wonią ofiary, jak i o
dawaniu tym sposobem sygnału dla stada do wszczęcia polowania. Może każda silnie wonie-
jąca substancja, bez względu na jej rodzaj, wprawia psa w swoiste podniecenie? Nie jest to
jednak argument wielkiej wagi, bo trudno go zarówno udowodnić, jak i obalić.
Trzeba też wziąć pod uwagę, że w naturalnym środowisku dzikich przodków psa najczęściej
spotykanym źródłem silnego zapachu były odchody zwierzyny łownej. Żadna padlina nie
utrzymałaby się bowiem tak długo, aby zacząć się rozkładać i śmierdzieć, bo dużo wcześniej
zostałaby zjedzona. A perfum ani tytoniu w takim otoczeniu nie było. Dlatego atawistyczne
zachowania współczesnych, domowych psów są tylko szczątkową pozostałością tego, co kie-
dyś ułatwiało im przeżycie.
Dlaczego psy czasem saneczkują
Pocieranie o ziemię zadem jest u psów normalnym zachowaniem, mającym na celu pozosta-
wienie wydzieliny gruczołów okołoodbytowych. Wiele innych gatunków zwierząt drapież-
nych ma również gruczoły wonne w tych miejscach i wyciskając na ziemię ich wydzielinę,
zaznaczają granicę swego terytorium. Szczególnie udoskonalona jest ta cecha u wielkiej pan-
dy, u której zarówno osobniki męskie, i jak żeńskie regularnie obchodzą swój teren, zatrzy-
mując się przy każdym kamieniu lub pniu drzewa i ocierają o nie swoje zady, znacząc je wy-
dzieliną.
Jednak u trzymanego w domu psa takie suwanie pośladkami po ziemi, nazywane przez wete-
rynarza „saneczkowaniem", nie zawsze jest zdrowym, normalnym objawem. Badanie często
„saneczkujących" psów wykazało, że cierpią na zapalenie zatok przy odbytowych, co sprawia
im ból. Ruchy trące mają wtedy przynieść ulgę.
Zatoki przyodbytowe są parzystymi otworami wielkości ziaren grochu, po obu stronach odby-
tu psa, około 5 - 6 milimetrów od jego ujścia. Zatoki te opróżniane są automatycznie; ilekroć
pies oddaje kał, dodaje do niego swojej silnie pachnącej wydzieliny. Na zapach ten nie mają
wpływu sezonowe zmiany poziomu hormonów. „Akcent zapachowy" dodawany do kału nie
ma nic wspólnego ze sferą zachowań płciowych. Ma natomiast związek z „zapachowym iden-
tyfikatorem psa". Wśród ludzi czynnikami identyfikującymi są ich twarze, z tym że krymina-
listów rozpoznajemy także po odciskach palców, a tych, co do nas napisali — po ich podpisie.
Dla psów identyfikatorem jest ich niepowtarzalna nuta zapachowa.
Kiedy spotkają się dwa psy o wysokiej pozycji w hierarchii stadnej, zaczynają obwąchiwać
swoje podogonia. Sztywno uniesione w górze ogony lekko drżą, co podrażnia nieco zatoki
przyodbytowe i wydostaje się z nich odrobina wonnej wydzieliny. Zapach jej działa na psy
tak jak na nas widok twarzy dawno nie widzianych przyjaciół. W tym zapachu zawarte są
informacje o stanie zdrowia, aktualnym nastroju ich posiadaczy i nie wiadomo, jakie jeszcze,
ale na pewno pełniące ważną rolę w życiu społecznym psów.
Z tego też względu zablokowanie tych zatok jest dla psa swego rodzaju kompromitacją towa-
rzyską. Pies cierpiący na tę dolegliwość rozpaczliwie trze tylną częścią ciała o ziemię, aby
uwolnić się od kłopotliwej blokady.
Jak suka postępuje ze swymi szczeniakami
Ciąża u suki trwa dziewięć tygodni. Na dzień przed porodem suka staje się niespokojna i nie
chce jeść. Może być wtedy agresywniejsza wobec obcych, za to bardziej przyjazna dla do-
mowników. Jeżeli ma przygotowane specjalne legowisko, przed samym porodem kładzie się
w nim na boku, grzbietem do ściany. Przyspieszone oddychanie na przemian ze zwolnionym
sygnalizują, że zbliża się rozwiązanie.
Porodowi pierwszego szczeniaka towarzyszy drżenie ciała matki i gwałtowne ruchy tylnych
nóg. Szczenięta rodzą się mniej więcej co pół godziny. Po urodzeniu każdego z nich suka
wykonuje instynktowne czynności: usuwa błony płodowe; wylizuje szczeniaka, dopóki nie
zacznie sam oddychać; przegryza pępowinę w odległości 5—7,5 centymetra od brzuszka
szczenięcia; zjada łożysko i podpycha szczenię w stronę swego brzucha. Potem zwija się w
kłębek wokół już urodzonego szczeniaka i czeka na następne. Wydanie na świat miotu o
średniej liczebności pięciu szczeniąt zajmuje kilka godzin.
Zachowanie suki i przebieg porodu są na ogół podobne jak u kotki. Różnice dotyczą przygo-
towania legowiska do porodu. Suka nawet w przygotowanej dla niej skrzynce wykonuje roz-
paczliwe ruchy, jakby chciała wygrzebać w niej norę. Kotka niczego takiego nie robi, bo inne
są instynktowne zachowania dzikich przodków tego gatunku.
Koty grzebią w ziemi, aby zakopać swoje odchody, natomiast same nigdy nie kopią sobie nor
do porodu. W stanie dzikim szukają aż do skutku gotowej, wygodnej jaskini (to dlatego do-
mowe kotki wybierają nieraz w tym celu zaciszną szafę czy kredens). Wilczyce natomiast
same kopią nory, zwykle na zboczu pagórka, blisko źródła wody pitnej, z wejściem najchęt-
niej ukrytym pod głazem lub pniem drzewa, żeby strop się nie zawalił. Samo wejście do nory
ma zwykle szerokość około 60 centymetrów i prowadzi do tunelu długości mniej więcej 4,2
metra. Na końcu tunel rozszerza się we właściwą jamę, gdzie młode wilczki przyjdą na świat i
spędzą trzy pierwsze tygodnie życia. Niektóre wilcze nory mają po kilka wlotów i wykonanie
ich wymaga długiego kopania połączonego z usuwaniem dużej ilości ziemi. Mało tego, wil-
czyca zwykle nie zadowala się jedną norą. Na wszelki wypadek przygotowuje drugą, awaryj-
ną, żeby w razie czego przenieść tam młode.
Po dzikich przodkach domowej suce pozostał tylko szczątkowy odruch wygrzebywania jamy
w dnie skrzyni porodowej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, jak w oczach psa prezentuje się
nasze mieszkanie. W normalnym mieszkaniu jest zawsze kilkoro drzwi, które prowadzą do
różnych korytarzy i pokojów. Według psich kryteriów jest to jedna wielka nora z kilkoma
wejściami i tunelami prowadzącymi do rozszerzających się komór. Wygląda więc na to, że
ludzie wykonali za sukę wszystkie prace związane z wykopaniem nory. Zapomnieli tylko o
jednym: że właściwa komora porodowa powinna mieć na dnie przytulne zagłębienie. Suka
usiłuje usunąć to zaniedbanie i stąd jedyny odruch, jaki jej jeszcze został — grzebanie w dnie
skrzynki porodowej.
Szczególną cechą towarzyszącą u domowych psów są próby robienia sobie gniazda w skrzyn-
ce porodowej. Wielu posiadaczy psów zaobserwowało, że jeśli ich suki miały w swoich
skrzynkach porodowych stare szmaty lub gazety, darły je na strzępy. Jest to zachowanie cha-
rakterystyczne dla psów udomowionych, gdyż nie stwierdzono, aby wilczyce przygotowywa-
ły sobie jakieś specjalne gniazda w jamach. A więc wydaje się, że pies domowy wzbogacił
sferę swoich instynktownych zachowań odruchami nie występującymi u jego dzikich przod-
ków.
Kiedy już wszystkie szczeniaki przyszły na świat, zostały wylizane i podsunięte do brzucha
matki, suka odpoczywa, a małe zaczynają ssać pierwsze mleko, czyli siarę, zawierającą prze-
ciwciała uodparniające szczenięta na choroby. Na tym etapie pojawiają się następne różnice
między psem a kotem. Szczenięta nie czują się tak przywiązane do konkretnych sutków jak
kocięta. Każdy kociak wybiera sobie jeden sutek i przy ssaniu nigdy go nie zmienia. Szcze-
niętom jest natomiast obojętne, z którego sutka ssą mleko. Przyczyną tych różnic jest praw-
dopodobnie fakt, że kocięta mają ostre pazurki, a szczenięta — tępe. Bójki między kociętami
sprawiałyby tylko niepotrzebny ból ich matce, lepiej więc, żeby każdy trzymał się wyznaczo-
nego sutka. Suce nie przeszkadza natomiast, że szczenięta biją się ze sobą, bo z ich tępymi
pazurkami jest to niegroźne.
Jakie jest tempo rozwoju szczeniąt
Szczenięta poszczególnych ras różnią się rozmiarami i wagą, ale wszystkie rodzą się ślepe i
głuche. Młody wilk przy urodzeniu waży około 45 deka-gramów.
Przeciętny miot składa się z pięciorga szczeniąt (dokładna średnia liczebność obliczona na
podstawie 506 miotów wynosiła 4,92 sztuki). Mioty liczące ponad dwanaście osobników zda-
rzają się sporadycznie.
W pierwszych dniach życia szczenię przez 90 procent doby śpi, a przez pozostałe 10 procent
ssie. Tak więc większą część „fazy noworodkowej" przesypia.
W trzynastym dniu szczeniętom zwykle otwierają się już oczy. W zależności od rasy od tej
normy są 1 oczywiście odchylenia. Z miotu dziesięciu foksterierów dziewięć w tym wieku
będzie już patrzeć, natomiast spośród dziesięciu psów gończych beagle w tym samym wieku
— tylko jeden. Do dwudziestego pierwszego dnia życia otworzą się oczy szczeniakom
wszystkich ras. Mniej więcej w tym wieku psy zaczynają też słyszeć i pojawiają się, u nich
pierwsze reakcje „zaniepokojenia".
Trzytygodniowe szczeniaki zaczynają też merdać ogonkami i próbują szczekać. W tym wieku
odchodzą już dalej od gniazda, gdy czują potrzebę oddania moczu i kału.
Czterotygodniowe, normalnie rozwijające się szczenięta osiągają już siedmiokrotność wagi
urodzeniowej. Zaczyna się wtedy okres ich „uspołeczniania" — większość czasu zajmuje im
zabawa i nauka typowych dla gatunku zachowań.
W wieku pięciu tygodni pełny rozwój osiągają mięśnie części twarzowej. Dzięki temu szcze-
niaki zyskują możność porozumiewania się za pomocą mimiki. Wśród szczeniaków w wieku
sześciu tygodni powstają już zawiązki hierarchii stadnej, wskutek czego osobniki drobniejsze
i słabsze są prześladowane przez silniejsze rodzeństwo.
Po siedmiu tygodniach od porodu u suki ustaje laktacja. Jest to najlepszy moment do sprzeda-
ży lub oddania szczeniąt w obce ręce. Wtedy bowiem najszybciej zaadaptują się do życia w
nowym domu. Oczywiście także pod tym względem bywają różnice międzyrasowe — czasem
ten optymalny moment następuje w dziesiątym tygodniu.
Kiedy szczeniaki mają już około dwunastu tygodni, kończy się okres ich wczesnego uspo-
łeczniania, a zaczyna faza „młodzieńcza". Dzikie szczenię w tym wieku zaczyna już brać
czynny udział w życiu stada, także w grupowych polowaniach. W wieku szesnastu tygodni
zaczynają im się wyrzynać stałe zęby i proces ten trwa do dwudziestu czterech tygodni.
Sześciomiesięczne psy płci męskiej zaczynają podnosić nogę przy siusianiu i osiągają dojrza-
łość płciową. Pełna dojrzałość w tym zakresie przypada u obu płci na okres od szóstego do
dziewiątego miesiąca życia, choć i tu występują różnice rasowe. Zdarzają się osobniki w pełni
dojrzewające dopiero w wieku dziesięciu—dwunastu miesięcy.
Jak się odłącza szczenięta od matki
W pierwszych trzech tygodniach życia szczenięta żywią się wyłącznie mlekiem matki. Przy
karmieniu suka leży, a małe ssą jej sutki, pobudzając wypływ mleka przez naciskanie przed-
nimi łapkami jej brzucha. W tym okresie suka większość czasu spędza z dziećmi, ale gdy
osiągną wiek trzech - czterech tygodni, zaczyna już na dłużej zostawiać je same. Mało tego,
gdy wróci, nie kładzie się od razu w pozycji ułatwiającej ssanie. Ponieważ jednak szczeniaki
są już bardziej ruchliwe, próbują same dosięgnąć sutków i suka karmi je stojąc. W miarę jak
szczeniaki są coraz lepiej rozwinięte, suka staje się niecierpliwa i próbuje od nich uciec. Wte-
dy pieski uwieszają się u jej sutków i ssą „w biegu".
Kiedy szczenięta kończą pięć tygodni, suka nawet warczy na nie lub kłapie im zębami przed
nosem, gdy próbują sięgnąć do jej sutków. Oczywiście, nie gryzie ich, tylko straszy, ale i tak
szczenięta są zaskoczone, że nagle zamyka się przed nimi źródło mleka. W ciągu najbliższych
dwóch tygodni suka od czasu do czasu daje małym possać, ale po siedmiu tygodniach od po-
rodu laktacja całkowicie ustaje. Można powiedzieć, że szczenięta są już odsądzone. Oczywi-
ście mogą tu zachodzić różnice — niektóre suki mają mleko aż do dziesięciu tygodni.
Jeżeli to wszystko dzieje się w ludzkim domu, hodowca natychmiast zaczyna dokarmiać
szczeniaki mlekiem podawanym w miseczkach i specjalną karmą dla szczeniąt. Suka chętnie
na to przystaje, gdyż jest to dla niej wygodne. A co się dzieje u psów i ich krewniaków żyją-
cych dziko?
W warunkach naturalnych suki umieją łagodnie przestawić młode na pokarm stały. Dzielą się
z nimi zwymiotowanym, częściowo przetrawionym własnym posiłkiem. Gdy bowiem dzika
suka (czy wilczyca) zaczyna zostawiać trzy - czterotygodniowe szczenięta same — udaje się
w tym czasie na polowanie. To, co upoluje, zjada i wraca do nory. Tam witają ją szczenięta,
które czują od niej zapach pożywienia, co zachęca je do obwąchiwania jej pyska. Nie tylko
wąchają, lecz i oblizują go, szczypią i trącają łapą. Te odruchy, podobnie jak odruch otwiera-
nia dziobów u piskląt w gnieździe, każą matce zwracać częściowo już strawione pożywienie.
Tym sposobem matka dostarcza szczeniętom najlepszego w tym wieku pokarmu. Przecież
dopiero im się zaczynają wyrzynać mleczne ząbki, nie umieją więc jeszcze dobrze żuć. Z cza-
sem samica dostarcza młodym coraz bardziej stałego pokarmu, aż w końcu przejdą już wy-
łącznie na ten rodzaj diety. Dwunastotygodniowe szczenięta zaczynają już same polować,
oczywiście, wciąż jeszcze z pomocą rodziców.
Udomowione suki często nie mają okazji dawać szczeniętom częściowo strawionego pokar-
mu. Po prostu szczeniaki w trakcie odsądzania są tak obficie karmione przez hodowcę, że nie
czują potrzeby pobudzania u matki odruchu zwracania. Czasem jednak ta atawistyczna reak-
cja występuje. Wtedy nieraz nieświadomy właściciel dzwoni w panice do weterynarza, infor-
mując go, że karmiąca suka pewnie zachorowała, bo zaczęła wymiotować. Nie rozumiejąc
sytuacji, uprząta też zwykle zwrócony przez sukę pokarm w obawie, by nie zaszkodził ma-
łym. I tak bezwiednie pozbawia szczenięta najbardziej odpowiedniej w ich wieku naturalnej
karmy.
Na podstawie obserwacji żyjących dziko wilków widać, że w ich życiu stadnym ten rodzaj
karmienia odgrywa jeszcze większą rolę. Kiedy wilczyca zostaje w norze, gdyż czuje, że zbli-
ża się poród, inni członkowie stada przynoszą jej „spreparowaną" w ten sposób część własne-
go łupu. Również w pierwszych dniach życia szczeniąt, kiedy wilczyca jeszcze nie może od
nich odejść, jest dalej karmiona. Kiedy szczeniaki są już większe i matka może zostawić je w
norze, aby ruszyć na polowanie — przynosi im przeżute i częściowo przetrawione mięso.
Robi to zresztą nie tylko matka — także inni członkowie stada, nawet samce dokarmiają mło-
de wilczki. Basiory są zaskakująco troskliwe dla szczeniaków. Odchodzą nierzadko ponad 90
km od nory dla zdobycia łupu, a potem spieszą się z powrotem, aby „przechowywane" w żo-
łądku mięso nie zostało zanadto strawione.
W zachowaniu wilków można przy tym zaobserwować zadziwiającą subtelność. Osobniki
dorosłe są przyzwyczajone do zjadania nieświeżego czy wręcz zepsutego mięsa, lecz nigdy
nie przyniosą czegoś takiego szczeniakom. Jakby wiedząc, że młode mają delikatne żołądki,
starsze wilki oddają im tylko mięso ze świeżo ubitej zwierzyny. Mało tego, to mięso jest im
precyzyjnie wydzielane. Wilki wypluwają je w małych ilościach, aby każdy szczeniak mógł
otrzymać odpowiednią porcję.
Kiedy małe wilczki mają już komplet ostrych ząbków, dorośli członkowie stada nie połykają
już i nie przetrawiają przeznaczonego dla nich mięsa, lecz przynoszą im w zębach całe ochła-
py. Nieraz wymaga to dużego wysiłku fizycznego. Widziano na przykład, jak wilczyca przez
ponad półtora kilometra dźwigała w zębach dla swoich młodych połowę nogi łosia.
W porównaniu ze swoimi dzikimi przodkami nasze domowe psy wydają się niezbyt opiekuń-
czymi rodzicami. Trzeba jednak pamiętać, że częściowo rolę „członków stada" przejęli tu ich
właściciele. Kiedy dokarmiamy szczenięta przeznaczoną dla nich karmą, pomagamy suce w
taki sam naturalny sposób, jak robiliby to inni członkowie watahy. Suka jest z tego bardzo
zadowolona, bo szczeniaki się jej nie naprzykrzają.
Naturalny sposób odłączenia szczeniąt od matki ma także swój „ludzki aspekt". Jeżeli u kogoś
karmienie młodych zwymiotowanym pokarmem budzi niesmak, powinien zdać sobie sprawę,
że przed wynalezieniem licznych odżywek dla dzieci także ludzkie niemowlęta były w ten
sposób karmione. Jeszcze dziś w niektórych prymitywnych społeczeństwach matki przeżuwa-
ją pokarm na papkę i wprost „z ust do ust" podają go niemowlętom. Właśnie takie karmienie
dało początek miłosnym pocałunkom u ludzi (Jedzenie sobie z dzióbków"). Dlatego, jeśli
nazywamy „całowaniem" lizanie nas przez psa po twarzy, jesteśmy bliżsi prawdy, niż nam się
to wydaje.
Dlaczego szczeniaki tak lubią obgryzać nasze kapcie
Posiadacze psów wiedzą z własnego doświadczenia, że starsze szczeniaki przechodzą zwykle
przez fazę niszczenia rzeczy. Przeważnie ich ofiarą padają nasze kapcie i rękawiczki, ale mo-
gą to też być dziecięce zabawki, gazety, a nawet listy, które listonosz wsuwa nam przez szpa-
rę w drzwiach. Kiedy szczeniak złapie w zęby taki przedmiot, to nie tylko gryzie go i przeżu-
wa, ale także zajadle nim potrząsa, jakby trenował zabijanie swojej ofiary. Jeżeli jest to gaze-
ta, bywa zwykle porwana w strzępy, jakby to był upolowany ptak obdzierany przez psa z
przeszkadzających mu piór. Niejeden właściciel stwierdza z goryczą, że kiedy już szczeniak
dorwał się do porannej poczty, to jego ofiarą padły ważne listy, a rachunki pozostały nietknię-
te. To wcale nie żart — po prostu rachunki i inne urzędowe pisma przychodzą zwykle w brą-
zowych kopertach, które psu mniej rzucają się w oczy niż białe.
Takie zachowanie powodowane jest trzema istotnymi cechami wieku szczenięcego. Pierwszą
z nich jest przyrodzona temu wiekowi chęć do zabawy. Dorastające szczeniaki mają gene-
tycznie zakodowaną ciekawość świata, przejawiającą się w „badaniu" wszystkiego w swoim
otoczeniu. Dzikie psy, jeśli chcą przeżyć, muszą dobrze znać właściwości wszystkiego, co je
otacza. Udomowienie zapewniło psom bardziej bezpieczne życie, ale pewne atawistyczne
zachowania im pozostały.
Drugą charakterystyczną cechą wieku szczenięcego jest ząbkowanie. Między czwartym a
szóstym miesiącem życia następuje u psa zmiana zębów na stałe. W tym okresie pies czuje
potrzebę gryzienia i żucia twardych przedmiotów, bo to ułatwia wyrzynanie się zębów. Go-
towa, miękka karma dla psów nie spełnia tych wymogów, toteż jeżeli pies nie dostanie do
gryzienia czegoś twardego, na przykład kości, sam będzie sobie szukał odpowiednich (według
niego) przedmiotów.
Trzecim zjawiskiem występującym w tym wieku jest faza przygotowawcza przed uczestnic-
twem w polowaniach. Szczeniak jest wtedy na tyle wyrośnięty, że zaczyna się interesować
zwierzyną, ale jeszcze nie dość sprawny, by mocją samemu schwytać. Odpowiada to okreso-
wi, w którym dorośli członkowie stada przynoszą młodym do nory duże kawały mięsa. Star-
sze psy (wilki), których rolę pełni obecnie właściciel, rzucały przyniesione mięso na dno no-
ry, aby zajęły się nim młode. Dlatego nic dziwnego, że szczeniak uważa kapeć zostawiony na
dywanie lub paczkę na wycieraczce za taki właśnie „prezent" od przewodnika stada. Młody
pies chce, gryząc taki przedmiot, przygotowywać się do roli pełnosprawnego członka stada,
dlatego jest dlań niezrozumiałe i przykre, że się za to na niego gniewamy.
Jak wyglądają psie zaloty
U psów dymorfizm płciowy przejawia się w różnych okresach aktywności. U ludzi zarówno
mężczyźni, jak i kobiety zachowują aktywność płciową przez cały rok, u niektórych innych
gatunków zwierząt obie płci razem wchodzą w krótki sezon godowy. U psów panuje nato-
miast w tym zakresie nierówność, bo samiec może być aktywny przez cały rok, podczas gdy
suka — tylko przez dwa krótkie okresy w roku. Dlatego psy przez większą część roku są pod
tym względem sfrustrowane.
Mało tego, gdy suka dostanie wreszcie cieczki, to w jej początkowym stadium będzie „grać
psu na nerwach" jeszcze bardziej. Na dobrą sprawę przyjmie psie zaloty tylko przez kilka dni
wczesną wiosną i drugie tyle jesienią. Toteż pies, który miał tyle szczęścia, że właściciele go
nie wykastrowali, nie odciągają go od każdej suki w polu widzenia ani nie zamykają, kiedy
ma cieczkę suka sąsiadów, nie został pokonany przez inne psy w walce o sukę ani przez tę
samą, wybredną sukę odrzucony — będzie sfrustrowany tylko przez pięćdziesiąt spośród
pięćdziesięciu dwóch tygodni w roku. Inne psy będą sfrustrowane przez całe pięćdziesiąt dwa
tygodnie.
Sukom też nie jest lekko. Jeśli nawet nie zostały wysterylizowane, to na czas cieczki zamyka
się je w domu, szprycuje środkami antykoncepcyjnymi lub zakłada psie odpowiedniki „pasa
cnoty". Jeśli już mają takie szczęście, że doprowadzi się je do pokrycia wyznaczonym repro-
duktorem — cała ich przyjemność ogranicza się do „szybkiego numerku", jak nazywają to w
burdelach.
Trudno winić o to nas — ludzi. Gdybyśmy pozwolili psom rozmnażać się w sposób niekon-
trolowany — świat byłby pełen szczeniaków. I tak każdego roku usypia się w schroniskach
tysiące psów. Oznacza to, że rzadziej trafia się okazja do zaobserwowania szczegółowego
przebiegu psich zachowań płciowych. Kiedy i psy, i suki mają w „tych rzeczach" pełną swo-
bodę działania, akcja rozwija się następująco.
W pierwszym etapie, zwanym wzrostowym (od wzrostu pęcherzyka jajnikowego), suka staje
się niespokojna i przejawia chęć do wędrówek. W tym czasie pije więcej niż zazwyczaj i od-
daje też więcej moczu. Zapach moczu, pozostawianego na trasach spacerów, jest bardzo
atrakcyjny dla psów. Wąchając go, spoglądają skupionym wzrokiem przed siebie, jak kiper
przy degustacji rzadkiego rocznika wina. Wabiący zapach wydzieliny z pochwy suki jest wy-
czuwalny na dużą odległość. Srom suki obrzęka, a wydzielina pod koniec tego pierwszego
okresu staje się krwawa. Z tej przyczyny ludzie czasem nazywają cieczkę u suk „menstru-
acją", ale nie jest to odpowiednik miesiączki u kobiet. U kobiet miesiączka oznacza złuszcza-
nie się błony śluzowej macicy po owulacji nie zakończonej zapłodnieniem. U suk krwawienie
ma natomiast miejsce przed owulacją i jest objawem zmian przygotowujących ścianki po-
chwy do kopulacji.
Podczas okresu wzrostowego, trwającego około dziewięciu dni, suka rozsiewa bardzo atrak-
cyjny dla psów zapach.
Toteż nieustannie ciągnie się za nią sznur adoratorów, ale na razie — ponieważ nie dochodzi
jeszcze do owulacji — suka wszystkie zaloty odrzuca. W tym okresie zachowuje się wyjąt-
kowo perfidnie, gdyż odgania psy, warczy na nie lub nawet gryzie. Czasem tylko daje podejść
psu blisko, a kiedy chce on wykonać skok kopulacyjny — w ostatniej chwili robi obrót lub
przysiada. Wydawałoby się, że to tylko bezcelowe drażnienie psa, wabienie go sygnałami
zapachowymi, aby w ostatniej chwili się wycofać. Tymczasem suka chce się tylko upewnić,
że potencjalni partnerzy są poinformowani o jej gotowości, a zatem, gdy nadejdzie odpo-
wiedni moment, któryś z nich będzie „pod ręką". To ważne, gdyż owulacja nastąpi w drugim
dniu zbliżającego się okresu wydzielniczego. Dzień lub dwa dni później suka będzie już go-
towa do zapłodnienia. Gdyby wtedy nie miała będącego w pogotowiu partnera, musiałaby
czekać pół roku na następną szansę.
Drugi okres, wydzielniczy (od intensywnego wydzielania hormonów) — też trwa około
dziewięciu dni. Wydzielina z pochwy suki staje się przezroczysta i wodnista, co jest oznaką
pełnej gotowości do kopulacji. Dopiero teraz zaczynają się właściwe zaloty. Zmienia się za-
chowanie suki — teraz to biegnie w kierunku psa, to się cofa; znów biegnie do niego i znów
się cofa. Czasem zdarza się, że pies nie reaguje na te zabiegi. Wtedy suka tańczy wokół niego,
trąca go łapami, a nawet może się na niego wspinać, imitując skok kopulacyjny. Zwykle jed-
nak pies ją dogania i para w końcu się schodzi.
Wzajemne pieszczoty zaczynają się od obwąchiwania nosów, a czasem także od lizania uszu.
Następnie przychodzi kolej na obwąchiwanie się w pozycji „nos do ogona".
Inicjatywę zaczyna już przejmować pies, bo to on stwierdza węchem, na jakim etapie goto-
wości jest suka. Najpierw pies wykonuje skok bokiem i odpoczywa z głową opartą na jej
grzbiecie. Jeżeli suka nie broni się przed tym i stoi spokojnie, pies obraca się i wykonuje wła-
ściwy skok kopulacyjny.
Suka wcale nie jest przy tym bierna. Jeśli jest akurat w szczytowym okresie cieczki, a ponadto
partner jej odpowiada (bo nawet na tym etapie może mieć swoje sympatie i antypatie) — stara
się ułatwić mu zadanie i stoi spokojnie, kiedy samiec „bada" stan jej gotowości, a potem suka
odciąga ogon na bok, odsłaniając swój srom. Pies zaczyna wykonywać ruchy miednicą, aby
metodą „prób i błędów" znaleźć szparę sromową. Suka pomaga mu w tym, korygując usta-
wienie swego zadu tak, aby naprowadzić psa na ceł. Jeżeli w czasie kopulacji pies przytrzy-
muje sukę zębami za kark (odruch normalny u koni; u psów zdarza się rzadko) — ona nie
broni się przed tym.
Zachowania płciowe psa, jeśli nikt i nic mu w tym nie przeszkadza, są takie same jak u wilka.
Udomowienie niewiele tu zmieniło. Zredukowana została tylko częstotliwość gry miłosnej w
stosunku do liczby skutecznych kopulacji. Szczególnie zauważalny spadek uzupełniających
zachowań seksualnych odnotowano w populacji rodowodowych reproduktorów i suk —
czempionek wystawowych. Przykładowo w stadzie wilków 1296 prób zalotów przypadało na
31 pełnych aktów krycia. Przy zorganizowanych kojarzeniach rasowych partnerów czasem
zdarzają się próby nieudane, ale zwykle „randki" są tak szczegółowo zaplanowane, a zarodo-
we psy i suki mają w tych sprawach tak duże doświadczenie, że prawie wszystkie próby ich
łączenia kończą się sukcesem.
U wilków tylko 2,4 procent prób kopulacji dochodzi do skutku, ponieważ mają większe wy-
magania w doborze partnerów. Choć basiory i wadery nie tworzą monogamicznych par na
całe życie, mają bardzo konkretne upodobania seksualne, skutkiem czego zaloty pechowca,
który nie przypadnie wilczycy do gustu, mogą zakończyć się fiaskiem. Trudno powiedzieć,
czy w stadzie zdziczałych psów dochodziłyby do głosu takie same preferencje, ale pewnie
tak, bo w tym zakresie udomowienie niewiele zmieniło.
Jedyną rzeczą, która w trakcie udomowienia uległa zmianie, jest rozkład sezonów rozrod-
czych psów. Młode wilczyce pierwszą cieczkę mają w wieku dwudziestu dwóch miesięcy, a
więc o rok później niż przeciętna suka domowa. Poza tym wilki mają tylko jeden sezon roz-
płodowy w roku, zwykle w marcu, podczas gdy psy domowe jeszcze jeden — w jesieni. Te
dwa sezony w ciągu roku występują u psów dość nieregularnie.
Dlaczego pies i suka po kopulacji pozostają połączone
„Skleszczenie" jest szczególnym rodzajem zachowania płciowego, występującym tylko u
psowatych. Pies, po wspięciu się na sukę i wykonaniu kilku ruchów kopulacyjnych, nie może
się już z nią rozłączyć, choćby nawet chciał. Przez pewien czas para musi pozostać sczepiona,
choć widać, że sytuacja psy denerwuje. Kiedy w końcu są w stanie się rozłączyć, wylizują
swoje narządy płciowe i odpoczywają.
Badacze psów przez wiele lat zastanawiali się nad przyczynami tego dziwnego zachowania.
Niektórzy potem szczerze przyznali, że nie wiedzą, o co tu chodzi. Inni zaś, nie chcąc się
przyznać do swojej niewiedzy, zgadywali w ciemno. Zamiast więc przyjmować ich wyjaśnie-
nia, lepiej przyjrzyjmy się bliżej, co zachodzi między psem a suką w trakcie kopulacji.
Kiedy suka sygnalizuje swoim zachowaniem, że jest gotowa do przyjęcia partnera, ten obej-
muje ją przednimi nogami i próbuje wprowadzić członek będący dopiero w stanie połowicz-
nej erekcji do jej pochwy. Pies wykonuje kilka gwałtownych ruchów miednicą i wprowadza
członek. W tym momencie opiera na grzbiecie suki swój mostek, a czasem i podbródek. Suka
stoi spokojnie, trzymając ogon z boku ciała, co ułatwia wprowadzenie członka.
Kiedy pies już to zrobi, zaczyna w charakterystyczny sposób przestępować z jednej tylnej
nogi na drugą, kiwając się na obie strony. Te ruchy miednicy wprowadzają członek jeszcze
głębiej do pochwy. W tym momencie następuje obrzęk opuszki członka, który jest już w sta-
nie pełnej erekcji. Równocześnie pochwa suki kurczy się, co razem daje efekt „skleszczenia".
Dopiero po kilku dalszych pchnięciach kopulacyjnych u psa występuje wytrysk nasienia.
Potem pies zsuwa się z suki, opuszczając na ziemię przednie nogi. Ponieważ jednak wciąż
jest sczepiony z suką narządami kopulacyjnymi, pozostaje w dziwnej, skręconej pozycji. Mo-
że sobie najwyżej ulżyć, zarzucając jedną z tylnych nóg na grzbiet suki. Odwraca się do niej
tyłem i albo oboje stoją spokojnie, dopóki skurcz nie ustąpi, albo zaczynają się szarpać. Suka
na przykład może chcieć już odejść, czemu sprzeciwia się pies, aż jedno i drugie piszczy z
bólu. Jeżeli para jest niepokojona, może wykonywać rozpaczliwe ruchy w celu rozłączenia
się, ale prawie zawsze skleszczenie jest zbyt mocne. Podczas takiej szarpaniny partnerzy mo-
gą odczuwać ból, ale nie prowadzi to do poważniejszych uszkodzeń ich narządów kopulacyj-
nych. Skurcz może trwać 15, 20, 25, 30, 35, 45, 75, a nawet 120 minut. Średnio trwa od 20 do
30 minut, bo skrajne wartości występują rzadko. Skleszczenie mija wraz z ustąpieniem erek-
cji.
Podawano już najdziwniejsze wytłumaczenia dla tego zjawiska. Według jednego z nich
skleszczenie jakoby wzmacnia więź uczuciową między samcem a samicą, przedłużający się
stosunek płciowy nabiera bardziej osobistego charakteru. Na pewno, jeśli psu ani suce nikt nie
przeszkadza, taka sytuacja zbliża je do siebie, ale stan skleszczenia jest dla nich zbyt bolesny i
deprymujący, aby wzmacniać wzajemne uczucia partnerów. Jest to wyjaśnienie możliwe, ale
mało prawdopodobne.
Lansuje się też tezę, jakoby dzięki skurczowi krycie było wygodniejsze dla psa. Taka inerpre-
tacja mogła narodzić się w umyśle kogoś, kto widział tylko „aranżowane" skojarzenia rodo-
wodowych reproduktorów i suk, kiedy para robi to w izolacji od innych psów, uspokajana
obecnością swoich właścicieli. W takich warunkach pies i suka mogą stać sobie spokojnie,
dopóki skurcz i obrzęk nie ustąpią, sprawiając przy tym wrażenie odpoczywających. W wa-
runkach bardziej naturalnych, wśród psów zdziczałych, bezpańskich czy wilków, widać na-
tomiast, że stan ten nie jest żadnym relaksem, lecz sytuacją bardzo dla obu stron niewygodną.
Niektórzy próbują także sugerować, że stan skleszczenia ma znaczenie obronne, jako że taka
para ma „zęby po obu końcach". W rzeczywistości jest odwrotnie. Ktokolwiek obserwował
sytuację po kopulacji w stadzie wilków, zauważyłby, że właśnie skleszczona para jest najbar-
dziej narażona na atak. W razie zagrożenia nie ma szans na skoordynowanie działań.
Podaje się też wersję, jakoby skleszczenie zapobiegało wyciekaniu nasienia z pochwy suki po
kopulacji. Nie wyjaśnia się przy tym, dlaczego właśnie suka byłaby tak źle przygotowana do
zapłodnienia.
Ostatnio, w związku z rozwojem badań nad sztuczną inseminacją, pojawiła się bardziej wia-
rygodna interpretacja tego zjawiska. Teraz już wiemy, co dzieje się w układach rozrodczych
kopulującej pary. Okazuje się, że pies nie ma jednofazowego wytrysku, tak jak my, ale trójfa-
zowy. Pierwsza faza trwa od 30 do 50 sekund i wydzielający się wtedy ejakulat jest wodni-
stym płynem nie zawierającym plemników.
Dopiero w drugiej fazie, trwającej od 50 do 90 sekund, płyn nasienny jest gęsty, biało zabar-
wiony i zawiera około l 250 milionów plemników. Ejakulat wydzielany w ostatniej fazie jest
obfity, wodnisty i nie zawiera już plemników. Ta jego część jest produkowana przez gruczoł
krokowy i wydziela się przez cały czas skleszczenia. Okazało się, że ta przedłużona faza sto-
sunku jest potrzebna właśnie po to, aby dać gruczołowi krokowemu czas na wyprodukowanie
tego płynu, który uaktywnia nasienie złożone w drogach rodnych suki.
A więc już wiemy, skąd się wzięło to pozornie dziwne zachowanie psów. Sugerując się krót-
kim czasem trwania ejakulacji u człowieka, błędnie sądziliśmy, że skleszczenie następuje już
po wytrysku — tymczasem jest to nieodłącznie towarzyszący mu proces. To, że u psa ejaku-
lacja trwa łącznie około pół godziny, może wydać się nam dziwne, podobnie jak i to, że za-
płodnienie jest tak uciążliwe i długotrwałe. Dopiero jednak na tym tle można zrozumieć, że
skleszczenie psów ma na celu stworzenie warunków do skutecznego oddania nasienia.
Dlaczego pies czasem próbuje kopulować z... nogą pana
Niejeden z nas, będąc u kogoś z wizytą, czuł przykre zażenowanie, gdy pies gospodarza nagle
objął naszą nogę przednimi łapami i zaczął wykonywać miednicą ruchy kopulacyjne. Zasta-
nawiamy się więc, po co psy podejmują tak bezcelową czynność?
Klucza do tej zagadki należy poszukiwać w tym, że wszystkie psy w szczenięcym wieku
przechodzą przez fazę „uspołecznienia", w trakcie której kształtuje się ich osobowość. Przy-
pada to na okres od czwartego do dwunastego tygodnia i wszystkie zwierzęta, z którymi
szczeniaki żyją wtedy w bliskości i przyjaźni, stają się jakby członkami ich gatunku. Psy do-
mowe mają w tym czasie do czynienia głównie z przedstawicielami dwóch gatunków — in-
nymi psami i ludźmi. Członkowie rodziny ludzkiej, w której pies się wychowuje, stają się dla
nich „sforą zastępczą". Razem z ludźmi pies je, dzieli z nimi „norę", wspólnie dokonują ob-
chodu swojego „terytorium", bawią się, radośnie się witają i w ogóle człowiek dobrze się
sprawdza w roli „towarzysza sfory". Ta harmonia nie obejmuje tylko sfery życia płciowego.
Psy, jak i inne zwierzęta, są wyposażone w pewne wrodzone mechanizmy regulujące typowe
dla gatunku zachowania płciowe. Ludzie nie wydzielają zapachu pobudzającego psy płciowo,
toteż ich obecność nie wywołuje u nich określonych reakcji. Przypuszczalnie są przez psy
uważani za „członków stada nigdy nie będących w stanie gotowości płciowej".
Sytuacja się komplikuje, gdy trzymamy w domu psy płci męskiej, które prawie nigdy nie ma-
ją okazji spotkać suki w okresie cieczki. U takich psów stan wiecznego niezaspokojenia, a
więc frustracji seksualnej, potęguje się do tego stopnia, że nawet domowy kot wydaje się im
atrakcyjny. Pies nadmiernie pobudzony, a nie mogący wyładować swego popędu płciowego,
próbuje „kryć" każdy obiekt, który przynajmniej przez chwilę się nie rusza. Może to być inny
pies, kot, poduszka albo i ludzka noga. Noga człowieka jest o tyle atrakcyjnym obiektem, że
łatwo ją objąć przednimi łapami. Pies wybiera nogę, a nie inną część ludzkiego ciała, bo jest
najłatwiej dostępna dla zastępczego rozładowania napięcia seksualnego.
Toteż psu próbującemu „kryć" naszą nogę powinniśmy raczej współczuć, niż okazywać mu
gniew. Przecież w końcu to my, ludzie, zmuszamy go do życia w nienaturalnym dla niego
„celibacie". Właściwą reakcją na te rozpaczliwe psie „zaloty" powinno być łagodne, lecz sta-
nowcze odrzucenie. Kara jest tu czymś całkiem nie na miejscu.
Przykład psa „zalecającego" się do kota wcale nie jest anegdotyczny. Zdarzają się przypadki,
kiedy nie zaspokojone płciowo psy próbują kopulować z kotami. Może to jednak dotyczyć
tylko takich psów, które w szczenięcym wieku wychowywały się razem z kociętami. Jeżeli
miało to miejsce w czasie trwania fazy „uspołeczniania", czyli w okresie od czwartego do
dwunastego tygodnia życia szczeniaka, pies, jak już uprzednio była o tym mowa, uważa od tej
pory koty również za członków swojego gatunku. Szczeniak, który w tym okresie bawi się ze
swoim rodzeństwem, z domowym kotkiem i ze swoim panem, będzie przez całe życie przy-
wiązany do tych trzech gatunków.
Trzeba pamiętać, że ten mechanizm działa także w drugą stronę. Jeżeli szczeniak w tym okre-
sie nie miał do czynienia z przedstawicielami jakiegoś gatunku, będzie ich unikał do końca
życia. Odnosi się to także do jego psich pobratymców. Jeśli ślepy szczeniak, dajmy na to —
tygodniowy, zostanie zabrany od matki i wykarmiony smoczkiem w izolacji od innych psów,
wyrobi się u niego silne przywiązanie do człowieka, lecz przed innymi psami będzie zawsze
odczuwał strach. Dlatego dużym błędem jest zbyt wczesne odłączanie szczenięcia od matki.
W sytuacji awaryjnej, kiedy na przykład matka padnie, a z całego miotu da się odratować
tylko jedno szczenię — ważne jest zapewnienie mu w krytycznym okresie rozwoju towarzy-
stwa innych szczeniąt bądź dorosłych psów.
Z kolei szczeniak dorastający do wieku dwunastu tygodni tylko w swojej psiej rodzinie, a nie
mający kontaktu z człowiekiem, nigdy już nie będzie wobec ludzi uległy ani przyjazny. Prze-
prowadzono doświadczenie, w którym szczenięta na farmie do czternastego tygodnia życia
prawie nie widziały człowieka. W wyniku tego zachowywały się później jak dzikie zwierzęta.
Okazuje się, że ani pies nie cechuje się „wrodzoną uległością", ani wilk — „wrodzoną dziko-
ścią". Wszystko zależy od tego, w czyim towarzystwie młode zwierzę przechodzi przez
uprzednio wspomniany „krytyczny okres".
Wilczek wybrany z gniazda w odpowiednim wieku może stać się tak miłym towarzyszem
człowieka, że wyprowadzany na spacer w obroży i na smyczy brany będzie po prostu za
większego psa. Kiedyś na statku „Queen Elizabeth" przewożono z Anglii do Stanów Zjedno-
czonych oswojonego, dorosłego wilka jako owczarka niemieckiego. Codziennie spacerował
swobodnie po pokładzie i był ulubieńcem zarówno pasażerów, jak i załogi. Gdyby jednak ci
ludzie wiedzieli, z kim mają do czynienia, byliby niewątpliwie przerażeni.
Dlaczego psy chciałyby spać w łóżkach swoich panów
Wielu właścicieli psów uskarża się, że wciąż próbują one dzielić z nimi posłanie. Małym,
pokojowym pieskom zwykle udaje się dopiąć swego, ale jeśli zrobi to dog, może stać się
przedmiotem dyskusji o podziale majątku w sprawie rozwodowej. Dobrze więc byłoby wie-
dzieć, dlaczego właśnie w nocy pies chce być szczególnie blisko pana.
Odpowiedź na to pytanie jest oczywista. Udomowiony pies nigdy nie wyszedł poza stadium
wiecznego szczeniaka. Nawet będąc dorosłym osobnikiem, traktuje swoich właścicieli jak
zastępczych rodziców. Nic więc dziwnego, że najlepiej się czuje, kiedy może przytulić się do
ciała „matki". „Matka" nie musi być zresztą kobietą. Jeśli pies jest bardziej przywiązany do
pana doniu, jego będzie uważał za „matkę" zastępczą i będzie chciał spać przytulony do nie-
go. Tak czy siak, pies pakujący się do małżeńskiego łoża może spowodować tarcia w małżeń-
stwie, a nawet doprowadzić do jego formalnego bądź faktycznego rozkładu.
Jednak nawet ten pies, któremu surową tresurą obrzydzono wchodzenie do łóżka, chciałby
spać jak najbliżej innych członków swego „stada". W stanie dzikim młode wilczki nawet po
opuszczeniu gniazda też przytulają się mocno do siebie. Tylko odpędzone od stada „wyrzutki"
muszą spać osobno. Dlatego też pies, którego na noc zamyka się z dala od właścicieli, praw-
dopodobnie czuje się takim „wyrzutkiem". Z grupą psów stróżujących lub sforą psów my-
śliwskich nie ma takich problemów, bo wystarczy im własne towarzystwo. Psu trzymanemu
pojedynczo w domu trudno natomiast zrozumieć, dlaczego w nocy musi przebywać z dala od
„ludzkiego stada". Zazwyczaj więc rodziny, w których jest pies, wypracowują jakieś kom-
promisowe rozwiązanie, aby mógł przebywać jak najbliżej właścicieli, nie utrudniając im
jednak nocnego wypoczynku.
Dlaczego niektóre psy są trudne do prowadzenia
Na ogół większość psów dobrze przystosowuje się do życia wśród ludzi. Czasem jednak zda-
rzają się osobniki, zwykle płci męskiej, sprawiające pewne kłopoty. Taki pies na przykład bez
powodu atakuje gości, obsikuje ściany i meble w mieszkaniu lub demonstruje uporczywe nie-
posłuszeństwo. To on wyprowadza swego pana na spacer, a nie odwrotnie! Na spacerze za-
trzymuje się tam, gdzie chce, a kiedy zechce, rusza dalej. Kiedy chcemy pociągnąć go na
smyczy, stawia opór. Przy karmieniu nie zwraca uwagi na zawartość swojej miski, dopóki nie
otrzyma szczególnie smacznych kąsków. Skąd taki nieprzyjemny charakter u psa? Odpowiedź
jest prosta, choć właścicielom takich psów trudno ją przyjąć do wiadomości. Po prostu po-
zwolili, aby pies objął przewodnictwo w swojej „sforze zastępczej". W stanie dzikim
każdy basior chciałby osiągnąć taki status, więc niby dlaczego pies miałby być gorszy?
W normalnych warunkach człowiek ma nad psem przewagę z powodu swojego większe-
go wzrostu, ale źle prowadzone i rozpuszczone psy mogą próbować podjąć walkę o
przewodnictwo. A gdy choć raz uda im się postawić na swoim, mogą dojść do wniosku,
że to one są dominującymi członkami stada.
Nie ma tu potrzeby staczania bezpośrednich, fizycznych „walk o władzę". Pies może wygrać
w konfrontacji, jeżeli uda mu się zrobić coś wbrew woli człowieka. Kiedy takich „zwycięstw"
będzie więcej, pies odczuje swoją przewagę i będzie się zachowywał stosownie do swej „do-
minującej pozycji". Manifestuje to, zaznaczając moczem „swoje terytorium" wewnątrz domu,
a na spacerze — podejmując decyzję, co robić dalej. Nie ma w tym nic nienormalnego. Tak
zachowuje się dominujący osobnik, kiedy wyprowadzi swoje „stado" na polowanie. To do
niego należy decyzja, kiedy i gdzie się zatrzymać, a kiedy ruszyć dalej, więc niby dlaczego
ktoś miałby to kwestionować? Jednym z obowiązków przewodnika stada jest obrona pod-
opiecznych (za których uważa nas, ludzi) przed potencjalnymi napastnikami. Dlatego za swój
obowiązek pies uważa atakowanie listonosza, mleczarza czy przychodzących do nas gości.
Treserzy potrafią, używając ostrych środków przymusu, oduczyć psy takich zachowań i zmu-
sić je, aby znów stały się podporządkowanymi członkami stada. Łatwo wtedy przesadzić w
drugą stronę. Położenie nadmiernego nacisku na posłuszeństwo może uczynić z psa „lizusa
bez charakteru", tchórzliwego i przesadnie uległego. Należy więc znaleźć złoty środek między
maksymalnym podporządkowaniem sobie psa a daniem mu pełnej swobody. W tym tkwi
klucz do sukcesu w postępowaniu z psami.
Skąd się wzięły „wilcze pazury u psów
Wilcze pazury" są pozostałością po pierwszym palcu, zredukowanym w trakcie ewolucji
psowatych. Kiedy przodkowie psa zaczęli specjalizować się w szybkim biegu, ich nogi się
wydłużyły, a stopy zrobiły się węższe. Z pięciu palców zostały cztery. Zanikowi uległy kciu-
ki. Na tylnych nogach zanikły one całkowicie, a na przednich pozostały w formie szczątko-
wej, nie dotykającej ziemi.
Dzięki takiej budowie łap wilki potrafią biec z dużą szybkością, do 56—64 kilometrów na
godzinę, co odnotowano na dystansie około 400 metrów. Pojedynczy sus wilka może osią-
gnąć długość do 4,8 metra. Godna podziwu jest także wytrzymałość wilków w pokonywaniu
długich dystansów. Eskimoskie psy husky, najbardziej zbliżone do swoich dzikich przodków,
potrafiły pokonać w zaprzęgu odległość ponad 800 kilometrów w łącznym czasie 80 godzin.
Ponieważ pies wyspecjalizował się w szybkim biegu, utracił przez to inne umiejętności. Tak
więc w miarę udoskonalania umiejętności biegowych pogarszały się jego możliwości w za-
kresie wspinania się i skoków. Zwiększona szybkość i wytrzymałość wystarczyły jednak
psowatym nie tylko do przeżycia, ale i do rozprzestrzenienia się na obszarze od tropików aż
do krain polarnych.
Wydawałoby się więc, że kiedy już psy nauczyły się szybko biegać, wilcze pazury powinny
zaniknąć. Można by się spodziewać, że współczesne psy, bardziej różniące się od swoich dzi-
kich przodków niż wilki i psy dingo, w ślad za pierwszymi palcami tylnych nóg utracą także
„kciuki" z nóg przednich. Tymczasem mamy do czynienia z procesem odwrotnym. Pojawia
się coraz więcej psich ras z wilczymi pazurami na wszystkich czterech kończynach. Oczywi-
ście, te na tylnych nogach nie są ani dobrze rozwinięte, ani tak dobrze połączone z kończyną.
Zwykle składają się tylko z jednej kości i pazura luźno połączonego z nogą płatkiem skóry.
Nawet i to stanowi jednak krok wstecz na drodze ewolucji. Rasy psów, u których występują
choćby szczątkowe wilcze pazury na tylnych nogach, są pod tym względem bliższe przodko-
wi, niż współcześnie żyjące wilki i psy dingo. Warto by więc poznać przyczyny tego powrotu
do pierwotnego stanu.
Zjawisko to tłumaczy się występowaniem procesu neotenii, jak nazywamy pozostałość cech
wieku dziecięcego u osobników dorosłych. Proces ten trwa już około 10 tysięcy lat, tak długo
jak proces udomowienia psa przez człowieka. W jego wyniku psy przez całe życie zachowują
się jak „młode wilki". Osiągają wprawdzie dojrzałość do rozpłodu, ale pozostają im „mło-
dzieńcze" cechy psychiczne, takie jak skłonność do zabawy i uległość względem pana, który
zastępuje tu rodzica. Niektóre rasy zachowują też „szczenięce" cechy budowy, jak na przy-
kład obwisłe uszy. Pozostałość wilczych pazurów to część tego procesu. Można, w drodze
pracy hodowlanej, rozwinąć u psów niektóre cechy tak, że staną się one zaczątkiem nowych
ras, które jednak pod względem innych cech będą stały na niższym stopniu rozwoju niż ich
przodek — wilk. Krótko mówiąc, proces przemiany wilka w psa czasem posuwa się naprzód,
a czasem się cofa.
Hodowcy psów z zasady uważają obecność wilczych pazurów za coś nienaturalnego i dora-
dzają, aby usuwać je szczeniętom, kiedy te mają od trzech do sześciu dni. Motywują to tym,
że kiedy pies będzie starszy, wilcze pazury mogą nadrywać się wskutek zaczepiania o poszy-
cie leśne. Jest to powód mało przekonywający, gdyż pazury te umieszczone są po wewnętrz-
nej stronie łap i nie dotykają ziemi, a zatem prawdopodobieństwo takiego ich uszkodzenia jest
znikome, raczej chodzi tu o nadanie kończynom bardziej szlachetnego wyglądu. Tylko u kil-
ku specyficznych ras, jak długowłosy owczarek francuski (briard) i pies pirenejski, wzorzec
rasowy wymaga pozostawienia wilczych pazurów także na tylnych nogach.
Dlaczego pies kręci się za własnym ogonem
Od czasu do czasu można zauważyć psa, który kręci się bardzo szybko w kółko, jakby usiłu-
jąc złapać własny ogon. Już-już go prawie ma, ale kłapie tylko szczękami, a ogon nadal ucie-
ka. Obroty stają się coraz szybsze, czasem pies dostaje od tego zawrotów głowy. Obserwatora
początkowo to bawi, ale z czasem zaczyna denerwować, gdyż ta pozorna zabawa nabiera cech
natręctwa ruchowego. Niestety, nie odbiega to zbytnio od prawdy, gdyż często „gonienie za
własnym ogonem" jest narowem występującym u psów przetrzymywanych w nudnym i nie
dostarczającym odpowiednich bodźców środowisku.
Pies jest zwierzęciem stadnym, lubiącym ciągle odkrywać coś nowego. Pozbawiony towarzy-
stwa — obojętne, ludzkiego czy psiego — zmuszony do przebywania w zamknięciu lub w
monotonnym otoczeniu, po prostu psychicznie cierpi. Największą duchową udręką, jaką
można zadać psu, jest pozostawienie go samego w ciasnej, zamkniętej przestrzeni, gdzie nic
się nie dzieje. Na szczęście, domowym psom rzadko się to zdarza, chyba że mają wyjątkowe-
go pecha i trafią do rąk tyleż okrutnego, co bezmyślnego właściciela. W ogrodach zoologicz-
nych dzicy przedstawiciele psowatych często są natomiast trzymani pojedynczo w małych,
ciasnych klatkach jak więźniowie odsiadujący dożywocie w separatce. Właśnie u takich zwie-
rząt najczęściej rozwijają się „nerwowe tiki" i natręctwa ruchowe, jak ogryzanie swoich łap
czy ogona, kręcenie głową, chodzenie w tę i z powrotem po klatce itp. Czasem te tiki przybie-
rają niebezpieczną postać, gdy psy wygryzają sobie rany w ciele. Autodestrukcja stanowi ro-
dzaj stymulacji zastępczej, kiedy jest się skazanym na przebywanie w przytłaczającej otchłani
nudy i monotonii. „Pogoń za własnym ogonem" jest jeszcze najłagodniejszą formą natręctw
ruchowych.
Zachowania takie często obserwuje się u świeżo oderwanych od swego rodzeństwa szczeniąt.
W nowym domu, pozbawiony przyjemności, jakich dostarczało baraszkowanie z innymi
szczeniakami z tego samego miotu, psiak szuka sobie nowych rozrywek. Jeśli nowi właścicie-
le nie bawią się z nim wystarczająco długo, zastępczyni „towarzyszem zabaw" staje się wła-
sny ogon. Jeżeli taka zabawa nie występuje na tyle często, aby przerodzić się w natręctwo —
nie wyrządzi szkody. Często szczeniaki bawią się tak, kiedy zostają same, a później z tego
wyrastają. Jeżeli natomiast takie zachowanie utrzymuje się u dorosłego psa, oznacza to, że w
postępowaniu z nim popełniono błąd. Najwidoczniej poświęca mu się za mało czasu. Narów
ten można usunąć, jeżeli zorganizuje się psu życie tak, by było ciekawe i urozmaicone.
Czasem pies może zachowywać się tak z przyczyn fizycznych. Kręcenie się w kółko może
być spowodowane jakąś uporczywą dolegliwością, na przykład zapaleniem zatok przyodby-
towych czy złym gojeniem się ogona po przycięciu. Wtedy jednak częściej obserwuje się ta-
kie reakcje jak saneczkowanie czy skubanie ogona.
Skąd się wzięły karłowate rasy psów
Rasy małych psów różnego pochodzenia stają się ostatnio coraz bardziej popularne, gdyż mo-
gą swoim posiadaczom zastąpić... dziecko! Duże psy są dobrymi towarzyszami w czasie dłu-
gich spacerów i pomagają nam odreagowywać nasze kompleksy, gdy posłusznie wypełniają
polecenia: „zostań", „siad" czy „aport". Mają stale „młodzieńczą" chęć do zabawy, ale braku-
je im rozczulających cech niemowlaka. Rasy karłowate przewyższają je pod tym względem,
gdyż posiadają cechy rozbudzające u swych posiadaczy uczucia rodzicielskie.
Podsumujmy najpierw, jakie cechy małego dziecka wywołują u jego rodziców czułość i uczu-
cia opiekuńcze. Pierwszą z nich jest niewielka waga, stanowiąca tylko ułamek masy ciała
dorosłego człowieka. Noworodek waży około 3,5 kilograma, niemowlę pięciomiesięczne
około 6,3 kilograma, a dziecko roczne około 9,5 kilograma. Mała waga w połączeniu z ma-
łymi wymiarami ciała ułatwia branie dziecka na ręce, noszenie go i przytulanie. Ciałko nie-
mowlęcia w porównaniu z ciałem dorosłego jest bardziej zaokrąglone i miękkie w dotyku.
Buzia dziecka jest spłaszczona, oczy duże, a głos — cienki i piskliwy.
Większość tych cech charakteryzuje znane nam rasy małych piesków (a pekińczyki prawie
wszystkie). Na podstawie wagi ciała można je podzielić na trzy grupy, analogicznie do wyod-
rębnionych wyżej przedziałów wagowych dla dzieci w różnym wieku.
1. Psy o wadze zbliżonej do wagi ludzkiego noworodka: chihuahua —1,8 kilograma; maltań-
czyk — 2,25 kilograma; szpic miniaturowy — 2,7 kilograma; terier yorkshire — 3,15 kilo-
grama i gryfonik — 4,05 kilograma.
2. Psy o wadze zbliżonej do wagi pięciomiesięcznego ludzkiego niemowlęcia: pekińczyk —
5,4 kilograma; shi-tzu — 6,3 kilograma; King Charles spaniel — 6,75 kilograma i mops —
7,2 kilograma.
3. Psy o wadze zbliżonej do wagi rocznego dziecka: jamnik — 9,45 kilograma i owczarek
walijski corgi 9,9 kilograma.
Są to idealne psy dla ludzi o nie spełnionych uczuciach opiekuńczych, którzy łatwo mogą je
nosić na rękach. Wiele psów spośród tych ras ma też bardzo miękkie i okrąglejsze kształty niż
psy dużych ras, dzięki czemu są przyjemniejsze do głaskania i do przytulania. Prawie wszyst-
kie dzięki selekcji na tę cechę mają część twarzową czaszki bardziej spłaszczoną niż duże
psy, co upodabnia ich profil do widzianej z boku buzi niemowlęcia (najbardziej pasują do
tego wzorca gryfonik, mops i pekińczyk). Niektóre mają też wielkie, wypukłe jak u niemow-
lęcia oczy. Z powodu małych rozmiarów ciała psy te szczekają też bardziej piskliwie niż psy
ras dużych.
Zespół cech przypominających „dzidziusia" ma to do siebie, że psy nimi obdarzone automa-
tycznie wzbudzają u ludzi przypływ troskliwości i uczuć „rodzicielskich". Nie ma w tym nic
złego. Niektórzy moraliści oburzali się na tak hojne obdarzanie uczuciami przedstawicieli
innego gatunku. Według nich ludzka miłość i troskliwość powinny być skierowane tylko ku
ludzkim dzieciom. Ciekawe, że ludzie głoszący takie poglądy sami wcale nie byli dobrymi
rodzicami. Może poczucie winy z tego powodu skłaniało ich do wygłaszania takich, a nie
innych opinii? Natomiast te osoby, które darzyły miłością i otaczały czułą opieką małe pieski,
nie szczędziły takich samych uczuć swoim dzieciom. Czasem były to też osoby, które z róż-
nych względów nie mogły mieć własnych dzieci, ale u jednych i drugich występowała nad-
wyżka pozytywnych uczuć. Wzajemny związek człowieka i psa w takich przypadkach miał
wszelkie szansę dawać pełną satysfakcję obu stronom.
Niektóre z karłowatych ras wyhodowano od razu jako psy do towarzystwa, a inne dopiero
potem z różnorodnych względów uległy swoistej miniaturyzacji. Na przykład teriery, jak sa-
ma nazwa wskazuje (terra — ziemia), w założeniu były psami osaczającymi zwierzynę w
norach pod ziemią. Do tego celu idealne były niewielkie rozmiary połączone z dużą zawzięto-
ścią. Potem jednak te początkowo użytkowe psy zaczęły zyskiwać na popularności jako psy
pokojowe i wystawowe, toteż ich małe rozmiary stały się jeszcze większą zaletą.
Skąd się wzięły rasy psów o krótkich nogach
Na ten kierunek pracy hodowlanej wpłynęły dwa czynniki. Jednym z nich było zapotrzebo-
wanie na psy o nogach wystarczająco krótkich, aby mogły ścigać zwierzynę w podziemnych
tunelach. Klasycznym przykładem psa tego typu jest jamnik. Sama jego nazwa wskazuje, że
tropił w jamach, gdzie gnieździły się borsuki. W podobnych celach uzyskano też, w drodze
selekcji hodowlanej, wiele ras terierów o skróconych nogach.
U ras małych piesków pokojowych, w rodzaju pekińczyka, doprowadzono natomiast do gene-
tycznie uwarunkowanego skrócenia nóg w celu uzyskania bardziej „dzidziusiowatego" wy-
glądu. Nie tylko mały wzrost, lecz także rozbrajająco dziecięca niezdarność ruchów wzbudza-
ły ciepłe uczucia, tym bardziej że takie psy miały zastąpić dzieci tym, którzy nie mogli ich
mieć.
Nawet te rasy krótkonożnych psów, które w założeniu miały być rasami użytkowymi prze-
znaczonymi do osaczania zwierzyny w norach, zdobyły popularność jako psy pokojowe wła-
śnie z racji wzruszająco nieporadnego chodu, przypominającego pierwsze kroki dziecka. Ta
cecha stała się przyczyną rozpowszechnienia wielu ras terierów, a także jamników — by-
najmniej nie dla celów użytkowych. Może takie psy nie umieją bardzo szybko biegać, ale
mają w sobie takiego samego ducha walki i taką samą radość życia jak większe psy. W ich
małych ciałkach mieści się dużo energii i zawziętości. Do miłośników tych małych piesków
najbardziej przemawia to połączenie duszy dużego psa z drepczącym na krótkich nóżkach
kiełbaskowatym tułowiem.
Skąd się wzięły rasy psów o zwisających uszach
Wśród dzikich psowatych zwisające uszy występują tylko u osobników bardzo młodych. Wy-
nika z tego, że u psów domowych jest to jeszcze jedna cecha „przedłużonego szczenięctwa".
Jednocześnie wiele ras psów ma uszy stojące jak u wilka, toteż zwisające uszy nie są nieod-
łącznym atrybutem udomowienia. Dlaczego więc niektóre rasy je mają?
Z trzech powodów. Otóż psy posiadające obwisłe uszy mają ograniczoną zdolność lokalizo-
wania dźwięków. Psy o stojących uszach ustawiają je jak anteny i potrafią zlokalizować na-
wet najlżejszy szmer. Psy kłapouche słyszą dobrze, ale mają kłopoty z ustaleniem, skąd po-
chodzi dźwięk. U psów myśliwskich nie jest to wada, lecz zaleta, gdyż w pracy muszą pole-
gać wyłącznie na swoim wzroku i węchu, nie rozpraszają ich za to nie mające związku z tro-
pieniem odgłosy. Nie bez racji najbardziej kłapciaste uszy, jakie mogą być, należą do mistrza
w wywąchiwaniu śladu — bloodhounda.
Po drugie obwisłe uszy nadają ich posiadaczowi bardziej potulny wygląd. Wielu ludzi jest
przekonanych, że agresywny pies ma uszy ostro nastawione do przodu, podczas gdy łagodny i
uległy trzyma je przyciśnięte płasko do głowy. Nikt tego wprawdzie nie analizował, ale istnie-
je przeświadczenie, że pies o obwisłych uszach jest mniej groźny od tego, który ma uszy sto-
jące.
Trzecie wyjaśnienie ma charakter antropomorfizujący. Ludzie nie mają uszu wystających
powyżej czubka głowy, ale często mają długie włosy zwisające po obu stronach twarzy. Taką
fryzurę przypominają też długie, zwisające uszy. Charty afgańskie mają uszy porośnięte do-
datkowo długim, jedwabistym włosem, co nadaje im „ludzki" wygląd, szczególnie wzruszają-
cy ich właścicieli.
Dlaczego psom niektórych ras przycina się ogony
Praktyka przycinania ogonów u rodowodowych psów niektórych ras spotyka się z coraz szer-
szą krytyką. Kto w ogóle pierwszy zaczął to robić i dlaczego tę szczególną formę okaleczania
zwierząt uznawano za potrzebną czy pożądaną?
Przede wszystkim, na czym właściwie polega to skracanie? Jest to chirurgiczna amputacja
całego lub części ogona czterodniowego szczeniaka, przeważnie dokonywana ostrymi no-
życzkami. Skórę na ogonku przytrzymuje się zwykle nad miejscem cięcia i odciąga w stronę
tułowia po to, aby po amputacji wytworzył się w tym miejscu nadmiar skóry, który zeszywa
się pojedynczym szwem nad czubkiem kikuta. Hamuje to krwawienie i przyspiesza gojenie.
Sukę wyprowadza się daleko od miejsca operacji, aby nie słyszała skomlenia swoich szcze-
niąt. Kiedy już jest po wszystkim, szczenięta powtórnie podkłada się matce, która tylko wyli-
zuje kikuty ogonków, po czym, jak gdyby nigdy nic, zaczyna karmić małe. Rzadko zdarza się,
aby szczenięta padały wskutek pooperacyjnego szoku lub krwawienia; zwykle czują się do-
brze i spokojnie ssą mleko.
Ocenia się, że w ostatnich latach tylko w Wielkiej Brytanii corocznie obcina się ogonki około
50 tysiącom szczeniąt. Sprzeciwia się temu zarówno brytyjskie Towarzystwo Opieki nad
Zwierzętami, prowadzące akcję na rzecz delegalizacji tych zabiegów, jak i Królewskie Towa-
rzystwo Weterynarzy, nazywając ten zabieg „nieuzasadnionym okaleczeniem", i Rada Euro-
py, która ostatnio występuje o wprowadzenie zakazu „nieleczniczych" operacji na psach.
Sprawa dotyczy ponad czterdziestu ras psów, od dużego owczarka staroangielskiego do ma-
łego teriera yorkshire.
Hodowcy kontynuujący ten „barbarzyński zwyczaj", jak nazwano przycinanie ogonków już w
1802 roku, mają na swoje usprawiedliwienie to, że wzorce określonych ras wymagają, aby
pies miał ogon skrócony. Szczeniak nie poddany temu zabiegowi nie miałby szansy zostać
wystawowym czempionem. W obliczu silnej presji na zmianę tego stanu rzeczy przedstawi-
ciel brytyjskiego Związku Kynologicznego złożył oficjalne oświadczenie, że skracanie psom
ogonów nie powinno być obowiązkowe i żaden pies na wystawie nie może być „ukarany"
niższą oceną za posiadanie ogona w stanie naturalnym. Tak więc ani moda, ani wzorce raso-
we nie mogą już być wymówką dla zwolenników skracania ogonów. Zaczęli więc desperacko
poszukiwać nowych argumentów. Podczas publicznej dyskusji nad tym problemem dwóch
hodowców broniło tezy, jakoby przycinanie ogonów zabezpieczało psy przed ich uszkodze-
niem w trakcie bójek staczanych w dorosłym życiu. To tak, jakby amputacja nogi zapobiegała
stłuczeniu wielkiego palca.
Z równą powagą dowodzono, że u psów myśliwskich pracujących w podszyciu leśnym długie
ogony mogłyby się poobijać i poobdzierać. Mimo że pewien lekarz weterynarii nazwał ten
argument kompletnie bzdurnym, przez długie lata traktowano go poważnie. Utrzymywano
też, że teriery zabezpiecza się w ten sposób przed ogryzaniem ich ogonów przez szczury! Mo-
tywacja ta jest równie bzdurna jak poprzednia, ale przez długi czas nikt jej nie kwestionował.
W pewnym okresie psy użytkowe, w przeciwieństwie do psów luksusowych, były zwolnione
od podatku, a oznaką psa użytkowego był właśnie skrócony ogon. W tym czasie działali więc
po wsiach „specjaliści", którzy za drobną opłatą odgryzali (!) szczeniakom ogonki.
Trudno dociec, kto pierwszy wpadł na pomysł amputacji psom ogonów. Większość materia-
łów źródłowych podaje, że początki tych praktyk „giną w mrokach dziejów". Nie jest to
prawda, gdyż najstarsza książka o psach została napisana przez rzymskiego teoretyka rolnic-
twa Columellę w połowie I wieku n.e. To właśnie on zalecał, aby szczeniętom w wieku czter-
dziestu dni odgryzać ogonki i wyciągać z nich ścięgna. Motywował to rzekomym zabezpie-
czeniem przed wścieklizną, gdyż wierzono wtedy, że wściekliznę powodują... robaki żyjące w
ogonach psów! Rzeczywiście, po przegryzieniu psiego ogona i odciągnięciu jego końca widać
wystające ścięgna mięśni ogonowych, które przypominają kłąb białych robaków. Błędne
wnioski wyciągnięte z tej obserwacji spowodowały w ciągu wieków utratę dosłownie milio-
nów psich ogonów. Z czasem pojawiły się inne argumenty usprawiedliwiające ten zabieg i
zdążył on już utrwalić się w praktyce hodowlanej. Jak wiele innych tradycji, tak i ten zwyczaj
miał niegdyś swój konkretny cel.
Ujemne strony przycinania ogonów są chyba oczywiste. Przede wszystkim upośledza to
nadawanie sygnałów, za pomocą których psy komunikują się ze sobą. Dodajmy do tego jesz-
cze zadawanie psu niepotrzebnego bólu, a przestaniemy się dziwić, dlaczego podejmuje się
obecnie stanowcze kroki w celu likwidacji tej właściwie zabobonnej praktyki, pokutującej
jeszcze od czasów rzymskich.
Dlaczego psy nie lubią niektórych ludzi bardziej niż innych
To normalne, że psy zachowują się podejrzliwie wobec obcych ludzi wkraczających na tery-
torium ich „ludzkiego stada". Witają takich intruzów obszczekiwaniem i obwąchiwaniem.
Niektórzy mają takie podejście do psów, że potrafią natychmiast je uspokoić, inni zaś są nara-
żeni na podskubywanie zębami albo na pogryzienie. Dlaczego psy tak różnie ich traktują?
Przeważnie sekret tkwi w sposobie poruszania się. Niektóre osoby mają skłonność do mięk-
kich i płynnych ruchów. Inne znów z natury są sztywne i spięte, toteż ich ruchy są szybkie i
nerwowe, co wzbudza u psów agresję, gdyż kojarzy im się z wrogimi bądź lękowymi reak-
cjami innych psów.
Jeśli osoba o nerwowych i gwałtownych ruchach boi się psów, jej sytuacja jest jeszcze gorsza.
Gdy zaczyna rozpaczliwie się wycofywać, zachęca psa do ataku. Ustępowanie czy, co gorsza,
próba ucieczki przed szczekającym psem daje mu przewagę, którą on odpowiednio wykorzy-
stuje.
Odwrotnie, osoba, która umie postępować z psami, odpowiada przywitaniem na przywitanie,
podąża w stronę psa, zamiast przed nim uciekać, i stara się nawiązać z nim kontakt. Wtedy,
jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, groźnie przed chwilą ujadający pies zaczyna się
łasić i merdać ogonem, a po wzajemnym zapoznaniu się idzie na swoje miejsce i nie narzuca
się przybyszowi.
Oczywiście, ta metoda jest skuteczna tylko wtedy, kiedy pies obszczekuje nas lub obskakuje,
merdając przy tym ogonem. Gdy zaś witający nas w progu pies jest napięty, warczy i mierzy
nas przenikliwym wzrokiem, najlepiej stać spokojnie i nie wykonywać żadnych ruchów ani w
przód, ani w tył, dopóki właściciel nie pospieszy nam na pomoc. U takiego psa przeważa bo-
wiem instynkt agresji, lepiej więc nie przekazywać mu żadnych sygnałów, aby osłabić siłę
bodźca, którym jest dla niego nasz widok. Jeśli nikt nie przybywa nam z pomocą i nie jeste-
śmy pewni, co pies za chwilę zrobi, czasem uda się skutecznie rozładować napięcie, naśladu-
jąc żałosny pisk szczenięcia. Może to u psa zajadle broniącego domu rozbudzić instynkt opie-
kuńczy, ale nie zawsze jest skuteczne, gdyż jesteśmy dla niego członkami „obcego stada",
którym nie można ufać.
Na szczęście, z wyjątkiem przypadków, kiedy pies był specjalnie szkolony do atakowania
intruzów, tak zdecydowanie wroga reakcja należy do rzadkości. Większość psów reaguje na
wchodzącego jedynie szczekaniem i obskakiwaniem go, co robi wrażenie tylko na osobach,
które się ich zdecydowanie boją.
Czy psy mają „szósty zmysł
Przypuszczalnie mają, ale trochę innego rodzaju, niż sobie to wyobrażamy. Wrażliwość psów
na mniej lub bardziej wyczuwalne bodźce nie jest niczym nadnaturalnym. Wszystkie ich re-
akcje dadzą się wytłumaczyć za pomocą mechanizmów biologicznych, tyle tylko, że dopiero
zaczynamy pojmować ich działanie.
Znana jest na przykład zdolność psów do wynajdowania drogi powrotnej do domu, choćby
wywieziono je na dużą odległość przez tereny, których nie znały. Podobna umiejętność ce-
chuje też koty i niektóre inne zwierzęta. Obecnie tłumaczy się to wyczuwaniem przez nie na-
wet bardzo nieznacznych zmian w polu magnetycznym ziemi. Przeprowadzono bowiem do-
świadczenia, w których obecność silnych magnesów osłabiała u badanych zwierząt tę zdol-
ność orientacji. Wciąż jednak dowiadujemy się o nowych osiągnięciach w tej dziedzinie.
Psy potrafią także przewidzieć nadchodzącą burzę lub trzęsienie ziemi. Kiedy zbiera się na
burzę, pies staje się niespokojny, podniecony, dyszy i biega po domu, czasem nawet drży i
piszczy, jakby go coś bolało. Ten niepokój nasila się, kiedy zaczyna, grzmieć, i nie ustaje,
choć burza już mija. Jest to reakcja na zmiany ciśnienia atmosferycznego, ewentualnie także
na zakłócenia pola elektrycznego. Dla współczesnych psów domowych zdolność wyczuwania
nadchodzącej burzy nie ma już praktycznego znaczenia, ale ich dzicy przodkowie mieli po-
wody do zdenerwowania. Wilki zawsze niezwykle starannie wybierały miejsce na norę. Zwy-
kle kopały ją na zboczu wzgórza, by zminimalizować niebezpieczeństwo jej zalania, ale i tak
silna ulewa może poważnie zagrozić, bezpieczeństwu małych szczeniąt. Przypuszczalnie gdy
nasz pies przed nadchodzącą burzą miota się w panice po domu, młode wilki zachowują się
tak wobec groźby podtopienia nory.
Niektórzy właściciele opowiadają, że ich pies w pewnych okolicznościach zachowywał się,
jakby „zobaczył ducha". Działo się to podczas spaceru w letni wieczór, kiedy pies biegający
po polu raptem zatrzymywał się i zamierał w bezruchu. Stał spięty, wpatrywał się ze zjeżoną
sierścią w jakiś niewidoczny punkt, warcząc, a czasem skowycząc. Kiedy właściciel próbował
skłonić go do pójścia naprzód, nie chciał ruszyć się z miejsca. Potem to dziwne zachowanie
ustępowało równie nagle, jak się pojawiło, i pies spokojnie kontynuował spacer. Kto kiedy-
kolwiek widział tak zachowującego się psa, był pod wrażeniem intensywności jego reakcji i
nie dziwił się, gdy właściciel zapewniał, że jego pupil „zobaczył ducha". Tymczasem praw-
dopodobnie tym, co tak zdenerwowało psa, był jakiś obcy zapach. Nie był to zapach innego
psa, lecz jakiegoś rzadko spotykanego zwierzęcia, na przykład lisa czy tchórza. Nieznane po-
chodzenie i intensywność tego zapachu były dla wrażliwego psiego nosa bodźcami wystar-
czająco silnymi, by wywołać gwałtowną reakcję.
Ostatnie doniesienia naukowe dostarczyły danych po części wyjaśniających działanie szóste-
go zmysłu u psa.
Dużo wyjaśniło odkrycie w nosie psa receptorów podczerwieni. Okazało się, że to dzięki nim
psy z przełęczy św. Bernarda były w stanie stwierdzić, tylko wąchając śnieg, czy zasypany
lawiną człowiek jeszcze żyje. Skoro już wiemy, że było to możliwe dzięki komórkom wybit-
nie wrażliwym na ciepło, ta zdolność bernardynów nie wydaje się nam niczym nadnatural-
nym. Tezę tę uwiarygodnia odnalezienie podobnych receptorów na pyskach niektórych węży,
które dzięki temu wykrywały obecność w swoim otoczeniu nawet najmniejszych zwierząt
ciepłokrwistych. Jeżeli znamy już więcej takich przypadków w królestwie zwierząt, nie po-
winno to również dziwić u psów.
Skąd się wziął przesąd, że wycie psa zapowiada czyjąś śmierć
Jeszcze w czasach starożytnych święcie wierzono, że wycie psa zwiastuje śmierć lub jakieś
inne nieszczęście w rodzinie. Psu przypisywano jakąś nadnaturalną zdolność przewidywania
wydarzeń, zwłaszcza niepomyślnych. Co ciekawe, nie obciążano psa „winą" za mające nastą-
pić wypadki ani nie posądzano go o związki z diabłem. Przeciwnie, tłumaczono to tak, że
pies, jako najlepszy przyjaciel człowieka, stara się ostrzec go przed niebezpieczeństwem.
Jeżeli odrzucimy metafizyczną interpretację tego zjawiska, jedyną sensowną przyczyną mo-
gło być to, że zachowujące się w ten sposób psy były po prostu wściekłe. A jednym z obja-
wów wścieklizny u psów jest właśnie częste wycie, jak też wydawanie innych niż zwykle
odgłosów, czego trudno nie zauważyć. Ponieważ zaś kontakt człowieka z wściekłym psem
musiał kończyć się dla niego śmiercią, ludzie kojarzyli sobie wycie psa z następującym
wkrótce po tym zgonem jego właściciela. Były to czasy, kiedy nie znano jeszcze dróg przeno-
szenia infekcji, w wyciu psa dopatrywano się więc znaku wróżebnego przepowiadającego
śmierć człowieka.
Skąd wzięła się nazwa ,,hot-dog"
Nikt dziś nie wierzy pogłosce, jakoby nazwa „hot-dog" pochodziła od tego, że parówki te
zawierały psie mięso. Był jednak czas, kiedy takie podejrzenie wpłynęło na znaczący spadek
ich sprzedaży. Pomysł na takie hot-dogi, jakie znamy dziś, narodził się na przełomie XIX i
XX wieku w głowie Amerykanina Harry'ego M. Stevensa. Prowadził on „małą gastronomię"
przy stadionie piłkarskim i musiał czymś karmić tłumy kibiców na meczach rozgrywanych
przez sławną drużynę „olbrzymów z Nowego Jorku". W tym czasie wchodziły właśnie w mo-
dę frankfurckie parówki na gorąco, lecz nie nadawały się do obnośnej sprzedaży na trybu-
nach. Stevens wpadł więc na pomysł, by umieszczać je w podgrzanych, długich bułkach. Tak
przyrządzone parówki były roznoszone w przejściach między sektorami stadionu i zrobiły
oszałamiającą furorę. Początkowo nosiły nazwę „czerwone i pikantne", bo do parówki prosto
z wody i podgrzanej bułki Stevens dodawał jeszcze hojnie porcję ostrej musztardy.
W tym czasie w 1903 roku znany ówczesny rysownik, specjalizujący się w karykaturze spor-
towej T. A. Dorgan, publikujący pod pseudonimem „Tad", rozpowszechnił rysunek bułki, w
której zamiast parówki nadzieniem był jamnik. Karykaturzysta wykorzystał fakt, że zarówno
parówka, jak i jamnik są: długie, czerwone i pochodzenia niemieckiego. I to właśnie on puścił
w obieg nazwę hot-dog, która się bardzo szybko przyjęła. Potem ktoś ciekawski wyraził gło-
śno wątpliwości, czy aby w parówkach nie ma psiego mięsa. Gdy ta plotka się rozeszła,
sprzedaż hot-dogów gwałtownie zmalała. Sprawa zrobiła się do tego stopnia poważna, że
miejscowa Izba Handlowa musiała wydać zakaz używania nazwy hot-dog we wszystkich re-
klamach tego wyrobu. Ponieważ była ona jednak wyjątkowo trafnie dobrana, „tylnymi
drzwiami" wróciła w końcu do powszechnego użytku. Dziś we wszystkich krajach świata
wiedzą, co to jest hot-dog.
Co kanikuła ma wspólnego z psem
Kanikułą nazywamy okres największych upałów w lecie — mniej więcej od 3 lipca do 11
sierpnia — kiedy jest gorąco i duszno. Kto nie zna łaciny, ten zastanawia się, co ten okres ma
wspólnego z jakimkolwiek psem. Tymczasem nazwa „kanikuła" wywodzi się z czasów rzym-
skich, kiedy powszechne było przekonanie, że w tych dniach Syriusz, inaczej „Psia gwiazda",
dodaje swego ciepła do żaru słońca i stąd te upały. Dlatego Rzymianie nazywali ten okres
„dies caniculares", czyli psie dni. My już wiemy, że Syriusz nie może „dogrzewać" Słońca, bo
leży od nas 540 tysięcy razy dalej niż Słońce. Rzymianie słusznie domyślili się natomiast, że
temperatura tej gwiazdy jest z grubsza dwa razy wyższa niż Słońca, bo dziś wiadomo już, że
wynosi ona 10 000°C. Ci, którzy nie znali starożytnego pochodzenia nazwy „psie dni", tłuma-
czyli ją po swojemu, że są to dni, podczas których psy wściekają się od upału (był kiedyś taki
przesąd). Na pewno niektóre psy, zwłaszcza w regionie śródziemnomorskim, źle znoszą gorą-
co, ale łączenie tego z nazwą całego okresu to dorabianie teorii do faktów.