Krishnamurti Jiddu Rewolucja

background image

Jiddu Krishnamurti


JEDYNA REWOLUCJA

przygotowała Mary Lutyens



The Only Revolution, Victor Gollancz 1970

Š Krishnamurti Foundation Trust Ltd



przełożył Wojciech Sady

(jest to poprawiona tu i ówdzie wersja przekładu, który ukazał się nakładem

Zysk i S-ka Wydawnictwo, Poznań, 1995.)

Na książkę składają się zapiski, jakie Krishnamurti sporządził

pod koniec lat sześćdziesiątych w Indiach, Kalifornii i Europie.

Aczkolwiek prowadzone niesystematycznie, wymagały

- jak zapewnia Mary Lutyens - niewielu zabiegów redakcyjnych.



INDIE

1

Medytacja nie jest ucieczką od świata, działalnością, która izoluje i zamyka w sobie; jest raczej
rozumieniem świata i jego zwyczajów. Świat ma niewiele do zaoferowania prócz jedzenia, ubrań,
dachu nad głową i przyjemności, którym towarzyszą wielkie cierpienia.

background image


Medytując oddalamy się od tego świata; nie wolno nam się z niczym wiązać. Wtedy świat ma sens,
a piękno nieba i ziemi nie przemija. Miłość nie jest wówczas przyjemnością. To stanowi zalążek
wszystkich działań, które nie są rezultatem napięć, sprzeczności, poszukiwania samorealizacji czy
powabów władzy.

Okno pokoju wychodziło na ogród, a jakieś dziesięć metrów poniżej płynęła szeroko rozlana rzeka,
dla jednych święta, dla innych zaś piękna płaszczyzna wody skierowana ku niebu i ku chwale
poranka. Widać było jej drugi brzeg, a dalej wioskę, rozłożyste drzewa i niedawno zasianą ozimą
pszenicę. Za oknem lśniła gwiazda poranna, słońce łagodnie wschodziło ponad drzewami. I rzeka
stała się dla słońca złocistą drogą.

Po zmroku w pokoju panowały głębokie ciemności, a za szerokim oknem rozciągało się całe
południowe niebo. Pewnej nocy przez to okno wpadł - z głośnym trzepotem skrzydeł - ptak.
Zapaliłeś światło, wstałeś i ujrzałeś go pod łóżkiem. Wysoka na jakieś pół metra sowa, miała
niezwykle szeroko rozwarte, ogromne oczy i groźny dziób. Przyglądaliście się sobie z bliska,
oddaleni o jeden czy dwa metry. Bała się światła i bliskości człowieka. Dość długo spoglądaliście
na siebie bez mrugnięcia powiek; sowa ani na chwilę nie straciła swego dostojeństwa i dzikiej
godności. Widziałeś jej okrutne szpony, jasne pióra i ściśle przywarte do tułowia skrzydła. Chętnie
byś jej dotknął, pogłaskał, ale by na to nie pozwoliła. Tak więc zgasiłeś światło i czas jakiś w
pokoju panowała cisza. Po czym rozległ się trzepot skrzydeł - na twarzy poczułeś powiew - i sowa
wyfrunęła przez okno. Nigdy nie wróciła.

Powiadali, że ta starożytna świątynia miała ponad trzy tysiące lat, ale, jak wiadomo, ludzie
przesadzają. Z pewnością stała tu od wieków; kiedyś służyła buddystom, a jakieś siedemset lat temu
przekształcono ją w świątynię hinduistyczną, umieszczając w miejscu Buddy jakieś indyjskie
bóstwo. Wewnątrz panował głęboki mrok i tajemniczy nastrój. W kolumnowych salach, długich
korytarzach zdobionych pięknymi płaskorzeźbami, unosił się zapach nietoperzy i kadzideł.

Wierni krążyli pojedynczo lub w małych grupach, świeżo wykąpani, ze złożonymi dłońmi. Chodzili
po tych korytarzach, a mijając posążek przyodziany w jaskrawe jedwabie, padali na twarze. Kapłan
w centralnym sanktuarium śpiewał; miło było słuchać poprawnego sanskrytu. Nie spieszył się,
słowa z głębi świątyni docierały łagodne i dostojne. Przebywały tam dzieci, stare kobiety, młodzi
mężczyźni. Ludzie interesu zdjęli swoje europejskie garnitury i włożyli dhoti, a teraz przepojeni
wielką czcią siedzieli lub stali ze złożonymi dłońmi, z obnażonymi ramionami.

Do pełnej wody, świętej sadzawki wiodło w dół wiele stopni, a otaczały ją wyrzeźbione w skale
kolumny. Wszedłeś do świątyni z zakurzonej drogi, hałaśliwej i zalanej jasnym, ostrym światłem
słońca, wewnątrz zaś panowały mrok i cisza. Nie było tam ani świec, ani klęczących wokół ludzi, a
tylko pielgrzymi okrążający sanktuarium, bezgłośnie poruszający wargami, pogrążeni w modlitwie.


Tego popołudnia ktoś do nas przyszedł. Przedstawił się jako wyznawca wedanty . Mówił płynnie
po angielsku, jako że ukończył jeden z uniwersytetów, miał żywy, przenikliwy intelekt. Jako
prawnik zarabiał doskonale, jego bystre oczy spoglądały badawczo, uważnie i jakoś niespokojnie.
Okazało się, że bardzo wiele przeczytał, łącznie z pracami zachodnich teologów. Mężczyzna w

background image

średnim wieku, dość chudy i wysoki, o godnej postawie prawnika, który wygrał wiele spraw.

"Słuchałem pańskiej mowy - powiedział - i to jest czysta wedanta, uwspółcześniona, ale o prastarej
tradycji". Zapytaliśmy go, co rozumie przez wedantę. Odparł: "Twierdzimy, iż istnieje tylko
brahman, stwarzający zarówno świat, jak i jego złudny obraz, i że pochodzi też od niego - tkwiący
w każdej ludzkiej istocie - atman. Człowiek musi przebudzić się ze stanu tej codziennej
świadomości zróżnicowania i świata zjawiskowego, tak jakby budził się ze snu. Podobnie jak ten,
który śni, stwarza cały swój sen, tak indywidualna świadomość stwarza cały świat zjawiskowy i
innych ludzi. Pan tego wszystkiego nie mówi, ale z pewnością o to właśnie panu chodzi, albowiem
urodził się pan i wychował w tym kraju i, mimo spędzenia większości życia za granicą, stanowi pan
część tej starożytnej tradycji. Indie pana uformowały, czy pan tego chce, czy nie; jest pan
wytworem Indii i ma hinduski umysł. Pańskie gesty, ten posągowy spokój w trakcie mowy i sam
wygląd stanowią część tego dziedzictwa. Nauczanie pańskie jest oczywistą kontynuacją tego, czego
od niepamiętnych czasów nauczali nasi starożytni".

Pomińmy to, czy mówca jest Hindusem wychowanym w tej tradycji, uwarunkowanym przez tę
kulturę i czy jednoczy w sobie to starożytne nauczanie. Przede wszystkim nie jest Hindusem, to
znaczy nie należy do tego narodu czy do społeczności braminów, choć się w niej urodził. Odrzuca
tę właśnie tradycję, którą mu pan przypisuje. Przeczy temu, by jego nauczanie stanowiło
kontynuację owych pradawnych nauk. Nie czytał żadnej ze świętych ksiąg Indii czy Zachodu,
ponieważ nie są one potrzebne komuś, kto zdaje sobie sprawę z tego, co dzieje się w świecie - z
zachowania ludzi, z ich niezliczonych teorii, z zaakceptowanej propagandy trwającej od dwóch czy
pięciu tysięcy lat, która przeobraziła się w tradycję, prawdę, objawienie.

Dla człowieka, który całkowicie i w pełni odmawia zaakceptowania słowa, symbolu wraz z jego
uwarunkowaniami, prawda nie jest czymś zapożyczonym. Od samego początku - o ile pan go
słuchał - twierdził, że jakakolwiek akceptacja autorytetu jest samym zaprzeczeniem prawdy i
podkreślał, iż człowiek musi żyć poza wszelkimi kulturami, tradycjami i społeczną moralnością.
Gdyby go pan słuchał, to by pan nie twierdził, iż jest on Hindusem lub że kontynuuje starożytną
tradycję we współczesnym języku. On całkowicie odrzuca przeszłość, jej nauczycieli i
interpretatorów, jej teorie i formuły.

Prawdy nie ma w przeszłości. Prawda przeszłości to prochy pamięci; pamięć dotyczy czasu, a w
martwych prochach dnia wczorajszego nie ma prawdy. Prawda jest czymś żywym, nie należącym
do dziedziny czasu.

Pominąwszy więc to wszystko, możemy teraz przejść do problemu zasadniczego, czyli do
postulowanego przez was brahmana. Z pewnością, widzi pan, samo to twierdzenie jest teorią
wymyśloną przez umysł o bujnej wyobraźni - Śankary czy współczesnego uczonego teologa. Pan
może doświadczyć teorii i powiedzieć, że to jest właśnie tak, ale podobnie człowiek, który został
wychowany w świecie katolickim i przezeń uwarunkowany, doznaje wizji Chrystusa. Takie wizje
stanowią, rzecz jasna, projekcję jego własnych uwarunkowań; zaś ludzie wychowani w tradycji
Kriszny mają doznania i wizje zrodzone z ich kultury. A zatem doznania niczego nie dowodzą.
Uznanie wizji za Chrystusa lub Krisznę jest rezultatem uwarunkowanej wiedzy; tak więc w ogóle
nie jest ona realna, jest wymysłem, mitem spotęgowanym przez doznania, czymś całkowicie
nieprawomocnym. Dlaczego w ogóle pragniecie teorii i oferujecie coś, w co należy wierzyć? To
nieustanne utwierdzanie się w wierze jest symptomem lęku - przed życiem codziennym, przed
cierpieniem, przed śmiercią i przed całkowitym bezsensem życia. Widząc to wszystko, wymyślacie

background image

teorię, a im bardziej jest ona pomysłowa i uczona, tym większą przywiązujecie do niej wagę. A w
wyniku trwającej dwa czy dziesięć tysięcy lat propagandy ta teoria w sposób nieuchronny i głupi
staje się "prawdą".

Ale jeśli nie wysuwacie żadnego dogmatu, to stajecie twarzą w twarz z tym, co faktycznie jest. "To,
co jest" jest myślą, przyjemnością, cierpieniem i lękiem przed śmiercią. Gdy zrozumiecie strukturę
swego codziennego życia - pełnego współzawodnictwa, chciwości, ambicji i dążenia do władzy -
pojmiecie nie tylko absurdalność teorii, zbawicieli i guru, ale być może położycie kres cierpieniu,
zniweczycie całą tę stworzoną przez myśl strukturę.

Wniknięcie w tę strukturę i zrozumienie jej jest medytacją. Wtedy pojmiecie, że ten świat nie jest
złudzeniem, ale straszliwą rzeczywistością, zbudowaną przez człowieka wspólnie z innymi ludźmi.
To właśnie musimy zrozumieć, a nie wasze wedantyczne teorie powiązane z rytuałami i wszelkimi
akcesoriami zinstytucjonalizowanej religii.

Tylko umysł człowieka wolnego, nie powodowanego lękiem, zazdrością czy cierpieniem,
spontanicznie staje się cichy i spokojny. Wówczas nie tylko z chwili na chwilę może on dostrzegać
prawdę w życiu codziennym, ale jest w stanie wykroczyć poza wszelkie postrzeżenia; w rezultacie
znika obserwujący i to, co obserwowane, i kończy się rozdwojenie.

A poza tym wszystkim - i nie jest to teoria - istnieje, nie związany z tą walką, próżnością i rozpaczą,
strumień, który nie ma początku ani końca; niezmierzony ruch, którego umysł nie jest w stanie
pochwycić.

Oczywiście, słuchając moich słów, spróbuje pan zrobić z tego teorię, a jeśli się spodoba, będzie ją
pan propagował. Jednak to, co propagowane, nie jest prawdą. Prawda pojawia się tylko wtedy, gdy
jest się wolnym od bólu, niepokoju i agresji, które teraz wypełniają pańskie serce i umysł. Jeśli pan
to wszystko ujrzy i napotka to błogosławieństwo zwane miłością, wtedy pojmie pan prawdę tych
słów.

2

W medytacji ważna jest jakość umysłu i serca. Nie to, co zyskujecie, nie przypisywane sobie
osiągnięcia, ale umysł, który jest nieskalany i bezbronny. Stan pozytywny pojawia się dzięki
negacji. Samo gromadzenie doświadczeń lub życie w ich obrębie niweczą czystość medytacji.
Medytacja nie jest środkiem wiodącym do jakiegoś celu. Jest zarówno środkiem, jak i celem.
Doznania nie mogą sprawić, by umysł stał się nieskalany. To negacja doznań wywołuje ów
pozytywny stan czystości, którego myśl nie jest w stanie kształtować. Myśl nigdy nie jest czysta.
Medytacja ucisza myśl; nie dokonuje tego medytujący, on bowiem jest medytacją. Bez medytacji
żyjemy niczym ślepcy w cudownym świecie świateł i barw.

Wędruj brzegiem morza i pozwól, by ta medytacja na ciebie zstąpiła. Jeżeli tak się stanie, nie
podążaj za nią. To, za czym podążasz, będzie wspomnieniem tego, czym ona była - a to, co było,
zabija to, co jest. A kiedy wędrujesz wśród wzgórz, pozwól, by wszystko wokół opowiadało ci o
pięknie i bólu życia; w ten sposób uświadomisz sobie własne cierpienie i położysz mu kres.

background image

Medytacja jest korzeniem, łodygą, liśćmi, kwiatem i owocem. To słowa oddzielają owoc, kwiat,
liście, łodygę i korzeń. Gdy dokona się taki podział, działanie nie rodzi dobra: cnota jest
postrzeganiem całościowym.


Ta długa, wąska, cienista droga z drzewami rosnącymi po obu stronach, wiła się wśród zielonych
pól porośniętych lśniącym, dojrzewającym zbożem. Słońce rzucało ostre cienie, a mijane wioski
były brudne, niechlujne i udręczone biedą. Starsi ludzie wyglądali chorobliwie i smutno, ale dzieci
krzyczały, bawiły się w kurzu i rzucały kamieniami w siedzące wysoko na drzewach ptaki. W ten
przyjemny, chłodny ranek, wśród wzgórz wiał ożywczy wiatr.

Ptaki od świtu robiły mnóstwo hałasu. Papugi, ledwo widoczne wśród zielonych liści drzew, w
tamaryndowcu miały kilka dziupli służących im za mieszkanie. Latały zygzakiem, ochryple
skrzecząc. Szpaki siedziały na ziemi. Nie zachowywały się zbyt płochliwie, można było podejść
dość blisko, nim odtruwały. A na drutach po przeciwnej stronie drogi siedziała złocistozielona
muchołówka. Poranek był piękny, słońce jeszcze zbytnio nie przypiekało. W powietrzu unosiło się
błogosławieństwo i ten spokój, jaki panuje, nim człowiek zbudzi się ze snu.

Drogą przejeżdżał, ciągnięty przez konia, dwukołowy wóz; na jego platformie między czterema
słupkami rozpięto markizę. Pod nią, owinięte w białe i czerwone sukno, leżały zwłoki, które
wieziono nad rzekę, by je spalić na brzegu. Obok woźnicy siedział człowiek, prawdopodobnie
krewny zmarłego, a ciało podskakiwało na tym wyboistym trakcie. Przyjechali zapewne z daleka,
koń bowiem ociekał potem, a zwłoki wyglądały na zupełnie zesztywniałe.


Mężczyzna, który nas tego dnia odwiedził, był - jak wyznał - instruktorem artyleryjskim w
marynarce wojennej. Przyszedł z żoną i dwójką dzieci, biła od niego powaga. Po przywitaniu
oznajmił, iż pragnie znaleźć Boga. Był mało elokwentny i chyba nieśmiały. Jego dłonie i twarz
świadczyły o pewnych uzdolnieniach, ale w głosie i spojrzeniu dało się wyczuć jakąś surowość - w
końcu uczył sztuki zabijania. Zdawało się, że Bóg jest tak odległy od jego codziennych zajęć.
Sprawiało to niesamowite wrażenie, siedział tu bowiem człowiek, który twierdził, iż gorliwie
poszukuje Boga, a jednocześnie warunki życiowe zmuszały go do instruowania innych, jak zabijać.

Powiedział, że jest człowiekiem religijnym i przeszedł przez wiele szkół różnych tak zwanych
świętych ludzi. Żaden z nich go nie zadowolił i oto podjął długą podróż pociągiem i autobusem, aby
się z nami spotkać, chciał bowiem dowiedzieć się, jak odnaleźć ten dziwny świat, którego szukali
ludzie i święci. Jego żona i dzieci milczeli pełni szacunku, a na gałęzi tuż za oknem, delikatnie
sobie gruchając, przysiadł jasnobrązowy gołąb. Mężczyzna ani razu nie spojrzał na ptaka, a dzieci i
ich matka siedzieli sztywno, nerwowo i bez uśmiechu.

Nie można znaleźć Boga; nie ma na to sposobu. Człowiek wymyślił wiele dróg, religii, wiar, wielu
zbawców i nauczycieli, o których sądzi, że dopomogą mu znaleźć to nieprzemijające szczęście.
Niestety, poszukiwanie prowadzi do rozmaitych umysłowych fantazji, do pewnych wizji, które
umysł wytworzył i określił za pomocą tego, co zna. Miłość, jakiej człowiek poszukuje, jest
niweczona przez sposób jego życia. Nie można w jednej ręce trzymać karabinu, a w drugiej Boga.
Bóg jest jedynie symbolem, słowem, które faktycznie straciło swój sens, zniszczyły go bowiem

background image

kościoły i miejsca kultu. Oczywiście ten, kto nie wierzy w Boga, przypomina wierzącego; obaj
cierpią i przeżywają niedole krótkiego i bezcelowego życia; a gorycze dnia codziennego pozbawiają
to życie sensu. Rzeczywistość nie leży u kresu strumienia myśli, a puste serce wypełniają
pomyślane słowa. Stajemy się bardzo przebiegli, wymyślamy nowe filozofie, a potem, gdy
zawodzą, pogrążamy się w rozpaczy. Wynaleźliśmy teorie mówiące, jak osiągnąć to, co ostateczne,
a potem wyznawca idzie do świątyni i pogrąża się w wytworach własnego umysłu. Ani mnich, ani
człowiek świątobliwy tej rzeczywistości nie znajdą, bowiem obaj stanowią część tradycji, kultury,
która uznaje ich za świętych i mnichów.

Gołąb odfrunął, a nad ziemią unosi się piękno spiętrzonej chmury. Prawda jest tam, gdzie nigdy się
nie spogląda.

3

W tym starym ogrodzie władców z dynastii Mogołów rosło wiele ogromnych drzew. Wznosiły się
tam wielkie budowle, ich mroczne wnętrza kryły marmurowe grobowce, a deszcze i wiatry
sprawiły, że kamienie ścian, a zwłaszcza kopuły, pociemniały. Siedziały na nich setki gołębi
walczących z krukami o miejsce. Niżej na kopule pełno było papug zlatujących się zewsząd
stadami. Zadbane trawniki starannie strzyżono i podlewano. Panował tam spokój i, o dziwo, nie
było zbyt tłocznie. Wieczorem służący z okolicy przyjeżdżali na rowerach, by na trawniku pograć
w karty. Oni tę grę rozumieli, ale obserwator spoza ich kręgu nie mógłby się połapać w regułach. W
pobliżu innego grobowca bawiły się gromadki dzieci.

Jeden z grobowców wyróżniał się wspaniałością, ogromnymi łukami, znakomitymi proporcjami i
asymetrycznym murem w tle. Zbudowano go z cegieł, pod działaniem słońca i deszczu pociemniał,
niemal poczerniał. Napis głosił, by nie niszczyć kwiatów, ale nikt się nim chyba nie przejmował,
gdyż i tak je zrywano.

Za aleją eukaliptusową rozciągał się ogród różany otoczony popękanym murem. Ten ogród, pełen
wspaniałych róż, był pięknie zadbany, świeżo strzyżona trawa zawsze się zieleniła. Przychodziło
tam chyba niewielu ludzi i można było spacerować w samotności, spoglądając na słońce
zachodzące za drzewami i za kopułą grobowca. Panował tam wielki spokój, zwłaszcza pod wieczór,
wśród długich cieni, z dala od zgiełku miasta, od nędzy i od brzydoty ludzi bogatych. Cyganie
wyrywali z trawników chwasty. Człowiek stopniowo niszczył to przepiękne miejsce.

W odległym zakątku trawnika siedział w pozycji kwiatu lotosu mężczyzna, za nim stał rower. Miał
zamknięte oczy, jego wargi się poruszały. Trwał w tej pozycji przez ponad pół godziny, całkowicie
odcięty od świata, od przechodniów i wrzasku papug. Jego ciało ani drgnęło. W dłoniach trzymał
różaniec okryty kawałkiem tkaniny. Jedynie palce i wargi wykonywały dostrzegalne ruchy.
Przychodził tu co wieczór, zapewne po całodniowej pracy. Był dość biedny, lecz nieźle odżywiony.
Zawsze pojawiał się w tym zakątku, by pogrążyć się w sobie. Gdyby go spytano, co robi, odparłby,
że medytuje, powtarza pewną modlitwę lub mantrę - i to mu wystarczało. Dawało wytchnienie od
codziennej monotonii życia. Siedział na trawniku sam. Za nim kwitł jaśmin, wokół rosło mnóstwo
kwiatów, otaczało go piękno tej chwili. Jednak on tego piękna nie dostrzegał, pogrążony w pięknie,
które sam stworzył.

background image


Medytacja nie polega na powtarzaniu jakiegoś słowa, doznawaniu wizji czy pogrążaniu się w ciszy.
Różaniec i słowo wyciszają paplaninę umysłu, ale jest to pewna odmiana autohipnozy. Równie
dobrze można by zażyć pigułkę.

Medytacja nie polega na przyoblekaniu się w jakieś myślowe schematy, na poddawaniu się czarowi
przyjemności. Medytacja nie zaczyna się, a zatem się nie kończy.

Jeśli powiadasz "Od dziś zaczynam kontrolować swe myśli, nieruchomo siedzieć w postawie
medytacyjnej, regularnie oddychać", to dajesz się zwieść sztuczkom, za pomocą których
oszukujemy sami siebie. Medytacja nie polega na tym, że pochłania nas jakaś wspaniała idea lub
obraz: to tylko ucisza nas na moment, tak jak dziecko pochłonięte zabawką na chwilę się uspokaja.
Ale gdy tylko zabawka przestaje budzić zainteresowanie, powraca niepokój i zaczynają się psoty.
Medytacja nie polega na podążaniu niewidoczną ścieżką wiodącą do jakiegoś wyimaginowanego
szczęścia. Medytujący umysł postrzega - patrzy, słucha, bez słów, bez komentarzy, bez opinii -
przez cały dzień uważnie śledzi ruch życia we wszystkich jego związkach. A w nocy, gdy cały
organizm odpoczywa, medytujący umysł nie śni, czuwał bowiem od świtu do zmroku. Sny miewa
tylko człowiek opieszały; tylko ten, kto trwa w półśnie, potrzebuje wskazówek dotyczących jego
własnych stanów. Ale w miarę, jak umysł patrzy, słucha poruszeń życia, zarówno zewnętrznego,
jak i wewnętrznego, spływa na niego cisza, która nie jest wytworem myśli.

Nie jest to cisza, jakiej doznać może ten, kto obserwuje. Jeśli jej doznaje i rozpoznaje ją, to ona nie
jest już ciszą. Cisza medytującego umysłu nie mieści się w granicach tego, co rozpoznawalne,
albowiem nie ma ona granic. Istnieje tylko cisza, w niej niknie przestrzeń podziałów.


Wzgórza okrywały chmury, deszcz zmywał skały i wielkie głazy rozrzucone po okolicy. Szary
granit przecinała czarna smuga; tego ranka ta ciemna, bazaltowa skała, obmyta strugami deszczu,
pociemniała jeszcze bardziej. Sadzawki napełniały się wodą, żaby wydawały gardłowe odgłosy.
Stado papug nadleciało znad pól, szukając schronienia, małpy wdrapywały się na drzewa, a
czerwona ziemia ściemniała.

Podczas deszczu panuje szczególna cisza, a tego ranka wydawało się, że wszystkie dźwięki w
dolinie umilkły - odgłosy gospodarstw, ścinanych drzew i warkot traktora. Słychać było jedynie
krople opadające z dachu i bulgotanie wody w rynnach.

Jak to cudownie czuć na sobie deszcz, przemoknąć do suchej nitki i poczuć, z jaką rozkoszą ziemia
i drzewa wchłaniają wodę; nie padało bowiem już od dawna i oto teraz małe pęknięcia w ziemi
zwierały się. Deszcz uciszył śpiewy licznych ptaków. Chmury nadciągały ze wschodu, ciemne,
ciężkie i odpływały na zachód. Zagarniały ze sobą wzgórza, a zapach ziemi przenikał do każdego
zakamarka. Padało przez cały dzień.

Ciszę nocną przerywały pohukiwania sów nawołujących się ponad doliną.

background image


Był nauczycielem szkolnym, braminem, ubranym w czyste dhoti. Miał gołe stopy i europejską
koszulę, schludny mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu. W jego zachowaniu dało się wyczuć
łagodność, a słowa powitania wyrażały pokorę. Niezbyt wysoki, mówił dość dobrze po angielsku,
uczył bowiem w mieście tego języka. Nie zarabiał, jak wyznał, zbyt wiele i, jak wszyscy
nauczyciele na świecie, borykał się z problemami finansowymi. Miał oczywiście żonę i dzieci, ale
nie wspominał o tym, tak jakby niewiele to dla niego znaczyło. Był dumny nie dlatego, iż coś
osiągnął albo się dobrze lub bogato urodził, charakteryzowała go natomiast ta duma starożytnej
rasy, przedstawiciela odwiecznej tradycji, systemu intelektualnego i moralnego, który faktycznie
nie miał nic wspólnego z tym, kim był naprawdę. Jego duma wiązała się z przeszłością, którą
reprezentował, a lekceważenie przezeń dzisiejszych komplikacji życia stanowiło gest człowieka,
który uważa to wszystko za nieuniknione-ale-jakże-zbędne. Mówił z południowym akcentem,
twardo i głośno. Wyznał, że przez wiele lat słuchał mów, tu pod tymi drzewami. Po raz pierwszy,
gdy był jeszcze uczniem licealnym, przyprowadził go ojciec, później, odkąd otrzymał obecną,
marną pracę, przybywał tutaj co rok.

"Słuchałem pana przez wiele lat. Być może intelektualnie rozumiem, co pan mówi, ale to chyba nie
przenika zbyt głęboko. Podoba mi się sceneria tych drzew, pod którymi wygłasza pan mowy i
patrzę na zachód słońca, gdy pan go - tak często w trakcie mów - wskazuje, ale tego nie czuję, nie
potrafię dotknąć liścia i odczuć radości cieni tańczących na ziemi. Faktycznie nic nie czuję. Bardzo
wiele, rzecz jasna, czytałem, zarówno literaturę angielską, jak i rodzimą. Potrafię recytować
wiersze, ale wymyka mi się piękno leżące poza słowem. Staję się coraz surowszy, nie tylko w
stosunkach z żoną i z dziećmi, ale ze wszystkimi. W szkole częściej krzyczę. Zastanawiam się,
dlaczego przestało mnie cieszyć zachodzące słońce - jeśli kiedykolwiek cieszyło! Zastanawiam się,
dlaczego nie oburza mnie już całe zło istniejące na świecie. Postrzegam chyba wszystko
intelektualnie i prawie z każdym mogę - tak mi się przynajmniej wydaje - rozumnie dyskutować. A
zatem, dlaczego rozwiera się ta przepaść między intelektem a sercem? Dlaczego utraciłem miłość i
to uczucie autentycznego współczucia i troski?"

Proszę spojrzeć na to pnącze za oknem. Czy w ogóle pan je widzi? Czy widzi pan na nim odblaski
światła, przejrzystość liści, barwę, kształt, charakter tej rośliny?

"Patrzę na nią, ale nic to dla mnie nie znaczy. I takich jak ja są miliony. A zatem wracam do swego
pytania - dlaczego rozwiera się ta przepaść pomiędzy intelektem a uczuciami?"

Czy jest tak dlatego , że źle nas wykształcono, rozwijając jedynie pamięć, a nigdy, od
najwcześniejszego dzieciństwa, nie pokazano nam drzewa, kwiatu, ptaka lub rozlanych wód? Czy
dlatego, że zmechanizowaliśmy życie? Czy z powodu przeludnienia? Na każdą posadę czekają
tysiące chętnych. A może jest tak z powodu dumy, dumy z własnej sprawności, dumy rasowej,
dumy z myślowego sprytu? Czy sądzi pan, że tak właśnie jest?

Pyta pan, czy jestem dumny - tak, jestem".

To jednak jest tylko jeden z powodów, dla których tak zwany intelekt dominuje. Czy dzieje się tak
dlatego , że niesłychanej wagi nabrały słowa, a nie to, co kryje się poza czy ponad nimi? Lub
dlatego , iż doznał pan niepowodzeń, że na różne sposoby, być może nie zdając sobie z tego
sprawy, uległ pan zahamowaniom? We współczesnym świecie panuje kult intelektu, a im ktoś jest

background image

bardziej sprytny i przebiegły, tym więcej zyskuje.

"Być może to wszystko prawda, ale co to ma za znaczenie? Oczywiście możemy bez końca
analizować, opisywać przyczyny, ale czy to zapełni przepaść pomiędzy umysłem a sercem? To
właśnie chcę wiedzieć. Czytałem niektóre książki psychologiczne i naszą rodzimą starożytną
literaturę, ale nic mnie nie poruszyło. A zatem przyszedłem teraz do pana, choć dla mnie jest już
chyba za późno".

Czy naprawdę zależy panu na tym, aby umysł i serce zlały się w jedno? Czy nie jest pan faktycznie
zadowolony ze swych intelektualnych zdolności? Być może pytanie, jak zespolić umysł i serce, ma
charakter jedynie akademicki? Dlaczego zależy panu na uzyskaniu tej jedności? To nadal jest
problem intelektualny, nie wypływa z autentycznej troski o zanik własnych uczuć, co stanowi część
pańskiego ja, nieprawdaż? Podzieliwszy życie na intelekt i serce, obserwuje pan intelektualnie, jak
serce więdnie i werbalnie to pana niepokoi. A niech zwiędnie! Niech pan żyje samym intelektem.
Czy to możliwe?

"Ależ doznaję uczuć".

A czy te uczucia nie są w rzeczywistości sentymentalnym, emocjonalnym pobłażaniem sobie? O
tym, rzecz jasna, nie mówimy. Mówimy: Wyzbądź się miłości, jest nieważna. Żyj bez reszty swym
intelektem i werbalnymi sztuczkami, swą przebiegłą argumentacją. I kiedy faktycznie tak pan żyje -
co się dzieje? Pański sprzeciw budzi destruktywny charakter tego intelektu, który pan tak czci. Ten
destruktywny charakter wywołuje tak wiele problemów. Zapewne dostrzega pan skutki
intelektualnych działań w świecie - wojny, współzawodnictwo, arogancja władzy - i może przeraża
pana to, co jeszcze się zdarzy, przeraża ludzka niemoc i rozpacz. Dopóki trwa ten podział między
uczuciami a intelektem, dominacja jednego nad drugim, dopóty muszą się one wzajemnie niszczyć;
nie ma między nimi pomostu. Mógł pan słuchać tych mów przez wiele lat i być może bardzo się
pan starał, aby umysł i serce zjednoczyć, ale to umysł podejmuje ten wysiłek, a zatem
podporządkowuje sobie serce. Miłość nie należy do żadnego z nich, obca jest jej bowiem
dominacja. Nie jest to coś zrodzonego przez myśl czy przez uczucie. Nie jest to ani słowo
stworzone przez intelekt, ani zmysłowa reakcja. Powiada pan "Muszę kochać, aby zaś kochać,
muszę rozwijać serce". Ale jest to rozwój umysłowy, a zatem zachowuje odrębność serca i umysłu;
nie można ich połączyć czy zjednoczyć dla jakiegoś utylitarnego celu. Miłość musi stanowić
początek starań, a nie ich kres.

"A zatem, co mam czynić?"

Jego oczy zajaśniały, ciało poruszyło się. Wyjrzał przez okno i powoli coś się w nim rozpalało. Nie
można niczego uczynić. Proszę w to nie ingerować! Proszę słuchać. I zobaczyć, jak piękny jest ten
kwiat.

4

Medytacja rozwija to, co nowe. Jest poza i ponad powtarzającą się przeszłością - medytacja kładzie
tym powtórzeniom kres. Śmierć, wywołana medytacją, unieśmiertelnia to, co nowe. Nie należy ono

background image

do dziedziny myśli, a medytacja wycisza myśl.

Medytacja to nie osiągnięcie, pogoń za jakąś wizją czy ekscytacja wrażeniami. Jest niczym
nieposkromiona rzeka wartko płynąca i występująca z brzegów. Jest muzyką bez dźwięków; nie da
się jej oswoić i spożytkować. Jest ciszą, w której od samego początku nie ma tego, kto obserwuje.

Słońce jeszcze nie wzeszło; między drzewami lśniła gwiazda poranna. Panowała naprawdę
niezwykła cisza. Nie cisza oddzielająca dwa dźwięki czy dwie nuty, ale cisza istniejąca bez powodu
- cisza, jaka musiała panować na początku świata. Ogarniała całą dolinę i wzgórza.

Dwie duże, nawołujące się sowy, jej nie zakłócały, a pies wyjący w oddali do księżyca stanowił
część tego bezmiaru. Gdy słońce ukazało się ponad wzgórzem, wyjątkowo obfita rosa rozbłysła
mnóstwem barw i tą poświatą, jaką rzucają jego pierwsze promienie.

Delikatne liście żakarandy uginały się od rosy, ptaki podlatywały, by zażyć porannej kąpieli;
trzepotały skrzydłami tak, aby woda z listków zwilżyła im pióra. Kruki ze szczególnym uporem
przeskakiwały z gałęzi na gałąź, wciskały głowę między liście, trzepotały skrzydłami i wygładzały
pióra dziobem. Było ich na jednej grubej gałęzi z pół tuzina, na całym tym drzewie siedziało też
wiele innych kąpiących się ptaków.

A ta cisza rozprzestrzeniała się, zdawała się przekraczać linię wzgórz. Jak zwykle dzieci krzyczały i
śmiały się, gospodarstwo budziło się za snu.

Zapowiadał się chłodny dzień. Światło słońca padło teraz na wzgórza, bardzo stare, podobno
najstarsze na świecie. Skały o przedziwnych kształtach sprawiały wrażenie bardzo starannie
wyciosanych i poustawianych jedna na drugiej; ale żaden wiatr czy pchnięcie nie byłyby w stanie
naruszyć ich równowagi.

Przez tę odległą od miast dolinę wiodła droga do innej wioski. Tą wyboistą drogą nie jeździły
samochody czy autobusy, które zakłócałyby odwieczny spokój tego miejsca. Woły ciągnęły wozy,
ale ich ruch stanowił część wzgórz. Wyschnięte koryto rzeki jedynie po ulewnych deszczach
napełniało się wodą o barwie będącej mieszaniną czerwieni, żółci i brązu; lecz i ona wydawała się
płynąć wraz ze wzgórzami. Wieśniacy zaś, przechodzący cicho obok, przypominali skały.

Dzień wolno mijał, a pod wieczór, gdy słońce kryło się za pagórki, ponad wzgórzami, przez lasy,
nadciągnęła z oddali cisza, otulając małe krzaczki i prastary figowiec. A kiedy gwiazdy rozbłysły,
stała się niezwykle intensywna, prawie nie do zniesienia.

Zgaszono małe, wiejskie lampki, a gdy wszyscy zasnęli, intensywność tej ciszy pogłębiła się,
poszerzyła i niesłychanie spotęgowała. Nawet wzgórza umilkły jeszcze bardziej, bo i one przerwały
swe szepty, zamarły w bezruchu, wydawało się, że tracą swój olbrzymi ciężar.

Powiedziała, że ma czterdzieści pięć lat; starannie ubrana w sari, na przegubach rąk nosiła
bransolety. Towarzyszący jej starszy mężczyzna przedstawił się jako wuj. Usiedliśmy wszyscy na

background image

podłodze, przed nami roztaczał się widok na duży ogród, w którym rósł krzew pieprzowca, kilka
drzew mango, jaskrawo kwitnące pnącza i palmy. Bił od niej straszliwy smutek. Jej ręce wciąż
drżały i z trudnością powstrzymywała się, by nie zacząć mówić, a może, by nie wybuchnąć
płaczem. "Przyszliśmy porozmawiać z panem o mojej siostrzenicy - rzekł wuj. - Kilka lat temu
umarł jej mąż, a potem syn. Od tego czasu wciąż płacze, bardzo się postarzała. Nie wiemy, co
robić. Zwykłe rady lekarzy nie pomagają, ona najwyraźniej traci kontakt ze swymi dziećmi.
Chudnie. Nie wiemy, czym to się skończy, uparła się, by pana odwiedzić".

"Cztery lata temu straciłam męża. Był lekarzem, umarł na raka. Ukrywał to przede mną,
dowiedziałam się o tym dopiero na jakiś rok przed śmiercią. Straszliwie cierpiał, choć lekarze
dawali mu morfinę i inne środki znieczulające. Na moich oczach marniał i w końcu umarł".

Przerwała, prawie dławiąc się łzami. Na gałęzi siedział gołąb, cicho gruchając. Był brązowo-szary,
miał małą głowę i spory tułów - nie za duży, wszak to gołąb. Akurat odleciał, a poruszona przez
ptaka gałąź kołysała się w górę i w dół.

"Jakoś nie mogę znieść mojej samotności, tej bezsensownej egzystencji bez niego. Kochałam swoje
dzieci; miałam ich troje, chłopca i dwie dziewczynki. W zeszłym roku chłopiec przysłał ze szkoły
list, że nie czuje się dobrze, a kilka dni później dyrektor zatelefonował, by mi powiedzieć, że syn
nie żyje".

W tym momencie straciła panowanie nad sobą i zaczęła płakać. Pokazała list od chłopca, który
pisał, iż chciałby przyjechać do domu, gdyż niedobrze się czuje i wyrażał nadzieję, że matka jest
zdrowa. Syn, jak wyjaśniła, troszczył się o nią; zamiast jechać do szkoły, chciał z nią pozostać. W
jakimś stopniu zmusiła go do wyjazdu, obawiając się, by jej żal źle na niego nie wpłynął. A teraz
było za późno. Obie dziewczynki, jak powiedziała, były zbyt małe, by zdać sobie w pełni sprawę z
tego, co zaszło. Nagle wybuchła:

"Nie wiem, co robić. Ta śmierć podważyła podstawy mego życia. Nasze małżeństwo, tak jak dom,
wznosiliśmy starannie na czymś, co uważaliśmy za trwały fundament. A teraz to straszne zdarzenie
zniszczyło wszystko".

Wuj, najwyraźniej wierzący tradycjonalista, dodał: "Bóg ją w ten sposób doświadczył.
Uczestniczyła we wszystkich niezbędnych ceremoniach, ale to jej nie pomogło. Ja wierzę w
reinkarnację, jednak jej to nie przynosi pocieszenia. Nie chce nawet o tym słuchać. Dla niej to
wszystko jest bez sensu i nie potrafimy podtrzymać jej na duchu".

Czas jakiś siedzieliśmy w ciszy. Jej chustka do nosa zupełnie już przemokła; świeża z szuflady
pomogła otrzeć łzy z policzków. Czerwone pnącze zaglądało przez okno, a na każdym liściu lśniło
jasne, południowe światło.

Czy mamy porozmawiać o tym poważnie, sięgnąć do samych korzeni? Czy raczej pragnie pani, by
jakieś wyjaśnienie, jakiś rozsądny argument, przyniosły jej pocieszenie, by jakieś miłe słowa
rozproszyły jej smutek?

background image

"Chciałabym wniknąć w to głęboko, ale nie wiem, czy starczy mi zdolności lub energii, by stanąć
twarzą w twarz z tym, co pan powie - odparła. - Gdy żył mój mąż, przychodziliśmy słuchać
niektórych z pańskich mów, ale teraz być może trudno będzie mi się z tym zgodzić".

Dlaczego pani cierpi? Proszę nie podawać wyjaśnień, gdyż będą to jedynie słowne konstrukcje
zbudowane z pani uczuć, a nie to, co jest faktem. A zatem, gdy zadajemy pani pytanie, proszę nie
odpowiadać. Po prostu proszę słuchać i samodzielnie odkrywać. Dlaczego trwa to cierpienie
wywołane śmiercią - w każdym domu, bogatym i biednym, od władców tego kraju do żebraków?
Dlaczego pani cierpi? Czy z powodu utraty męża, czy ze względu na siebie samą? Jeśli jego pani
opłakuje, to czy te łzy mu pomogą? On odszedł raz na zawsze. Cokolwiek pani zrobi, nie odzyska
go. Nie przywrócą go ani łzy, ani wiara, ani żadne ceremonie czy bogowie. To jest fakt, który musi
pani zaakceptować; nic na to nie można poradzić. Jednak jeżeli płacze pani nad sobą, nad swą
samotnością, pustką życia, nad utratą przyjemności zmysłowych i towarzystwa, to płacz ten jest
oznaką wewnętrznej pustki i użalania się nad sobą. Być może po raz pierwszy w życiu zdaje sobie
pani sprawę z własnego wewnętrznego ubóstwa. Wiele, jeśli można to delikatnie zauważyć,
zainwestowała pani w swego męża, a ta inwestycja zapewniała wygodę, zadowolenie i
przyjemność. Czyż wszystko, co teraz pani czuje - bolesna strata, udręka samotności i niepokój -
nie jest formą użalania się nad sobą? Proszę się temu przyjrzeć, nie znieczulać na to swego serca i
nie mówić "Kochałam swego męża, a zupełnie nie myślałam o sobie. Chciałam go chronić, czasem
wprawdzie próbowałam nad nim zapanować, ale robiłam to wszystko dla niego i nigdy o siebie nie
dbałam". Teraz, gdy on odszedł, zaczyna pani pojmować swój rzeczywisty stan, nieprawdaż? Jego
śmierć stanowiła wstrząs i ukazała faktyczny stan pani serca i umysłu. Być może nie będzie pani
chciała się temu przyjrzeć; być może odrzuci pani tę prawdę, gdyż wywołuje ona lęk, ale wystarczy
nieco dłuższa obserwacja, by spostrzec, iż płacze pani z powodu własnej samotności, z powodu
własnego wewnętrznego ubóstwa - czyli z żalu nad sobą.

"Czy nie jest pan zbyt okrutny? - odrzekła. - Przyszłam do pana, szukając prawdziwego
pocieszenia, a co otrzymuję?"

Oto jedno ze złudzeń, którym ulega większość ludzi: złudzenie, że istnieje coś takiego jak
wewnętrzne pocieszenie; iż można je od kogoś otrzymać lub znaleźć w sobie. Obawiam się, że
niczego takiego nie ma. Jeśli szuka się pocieszenia, to jest się skazanym na życie wśród złudzeń, a
gdy one pryskają, pogrążamy się w smutku, bowiem odebrano nam pocieszenie. A zatem, aby
zrozumieć cierpienie i je przezwyciężyć, musimy naprawdę widzieć, co się w naszym wnętrzu
dzieje, a nie ukrywać tego przed sobą. Wskazanie na to wszystko nie jest chyba okrucieństwem?
Nie jest to coś brzydkiego, czego należałoby unikać. Gdy jasno to wszystko widzimy, natychmiast
się z tego wydobywamy, bez rysy, bez skazy, odświeżeni, nietknięci przez wypadki życiowe.
Śmierć jest nieunikniona, nie sposób przed nią uciec. Próbujemy znaleźć jakiekolwiek wyjaśnienie,
czepiamy się każdej wiary w nadziei wykroczenia poza nią, ale ona i tak wciąż czyha; jutro, tuż za
rogiem lub za wiele lat - czyha nieustannie. Musimy z tym olbrzymim, życiowym faktem stanąć
twarzą w twarz.

"Ale... - rzekł wuj, i tu wyszła na jaw tradycyjna wiara w atmana, w duszę, trwałą istotę, która nie
przemija. Teraz znalazł się na własnym gruncie, na wydeptanych ścieżkach przebiegłych
argumentów i cytatów. Nagle wyprostował się, a w jego oczach zabłysła chęć walki, walki na
słowa. Współczucie, miłość i zrozumienie znikły. Stał na świętym gruncie wiary, tradycji,
przygnieciony ciężarem uwarunkowań. - Ale atman jest w każdym z nas! Odradza się, aż nie
pojmie, że jest brahmanem. Musimy przejść przez cierpienia, aby dojść do tej rzeczywistości.
Żyjemy wśród złudzeń; ten świat jest złudzeniem. Istnieje tylko jedna rzeczywistość".

background image


I zamknął się w sobie! Kobieta spojrzała na mnie, nie zwracając na wuja zbytniej uwagi, a na jej
twarzy zaczął się pojawiać łagodny uśmiech; oboje popatrzyliśmy na gołębia, który akurat powrócił
i usiadł na jasnoczerwonym pnączu.

Nie ma nic trwałego, czy to na ziemi, czy w nas samych. Myśl może nadać ciągłość temu, czego
dotyczy; utrwalić słowo, ideę, tradycję. Myśl sądzi o sobie, że jest trwała, ale czy naprawdę jest?
Jest reakcją pamięci, a czy ta pamięć jest trwała? Może stworzyć obraz i nadać mu ciągłość,
trwałość, nazwać go atmanem lub jakoś inaczej; może też pamiętać twarz żony czy męża i trwać
przy tym. Wszystko to składa się na aktywność myśli stwarzającej lęk, a lęk ów wywołuje pogoń za
trwałością - lęk, że jutro zabraknie nam pożywienia lub domu - lęk przed śmiercią. Ten lęk,
podobnie jak brahman, jest wytworem myśli.

"Pamięć i myśl są niczym świeca - wtrącił się wuj. - Gasisz ją i znów zapalasz; zapominasz, a
potem znów pamiętasz. Umierasz i odradzasz się w następnym życiu. Płomień świecy jest ten sam i
nie ten sam. A zatem płomień cechuje pewna ciągłość".

Ale płomień, który został zgaszony, nie jest tym samym co nowy. Aby nowy mógł zapłonąć, stary
musi zgasnąć. Jeśli nieustanne modyfikacje zachowują ciągłość, to w ogóle nie pojawia się nic
nowego. Tysiąc dni wczorajszych nie stanie się nowym dniem; nawet świeca się spala. Wszystko
musi przeminąć, aby zaistniało nowe.

W tym momencie wuj nie może odwołać się do cytatów, wierzeń lub tego, co powiedzieli inni, a
zatem zamyka się w sobie i milknie, zakłopotany, a może raczej zły, odsłonił się bowiem przed
sobą, a - podobnie jak jego siostrzenica - nie chce stanąć twarzą w twarz z faktem.

"Nie obchodzi mnie to - powiedziała kobieta. - Jestem w skrajnej rozpaczy. Straciłam męża i syna,
zostało mi jeszcze dwoje dzieci. Co mam robić?"

Jeśli troszczy się pani o dzieci, to nie wolno troszczyć się o siebie i swoją rozpacz. Musi się pani
nimi opiekować, należycie je wykształcić, wychować, chroniąc przed panoszącą się miernotą. Ale
jeśli jest pani pochłonięta użalaniem się nad sobą, nazywając to "miłością do męża" i zamykając się
w sobie, to niszczy pani również pozostałą dwójkę dzieci. Świadomie czy nieświadomie jesteśmy
wszyscy absolutnymi egoistami i dopóki dostajemy to, czego pragniemy, dopóty uważamy, że
wszystko jest w porządku. Ale w chwili, gdy jakieś zdarzenie to niweczy, wydajemy okrzyk
rozpaczy, szukając jednocześnie innych pocieszeń, które, rzecz jasna, znów zostaną zniweczone. I
tak w kółko. Dlatego, jeśli chce pani dać się temu wszystkiemu usidlić, znając dobrze wszystkie
następstwa owego procesu, to proszę postępować tak dalej. Ale jeśli pojmie pani, jak bardzo to
wszystko jest absurdalne, to spontanicznie przestanie pani płakać, przestanie się izolować i będzie
żyć z dziećmi z nowym światłem i z uśmiechem na twarzy.

5

Cisza ma wiele cech. Jest cisza między jednym hałasem a drugim, cisza między dwoma tonami i
cisza rozciągająca się między dwiema myślami. Jest ta osobliwa, pełna spokoju, przenikająca cisza,

background image

jaka zapada wieczorem na wsi; jest cisza, w której słychać szczekanie psa w oddali lub gwizd
pociągu wjeżdżającego pod górę; cisza panująca w domu, gdy wszyscy zasnęli, szczególnie
intensywna, gdy budzisz się w środku nocy i nasłuchujesz sowy pohukującej w dolinie; jest też
cisza trwająca zanim odpowie jej inna sowa. Jest cisza starego, opuszczonego domu i cisza gór;
cisza panująca między dwojgiem ludzi, kiedy to samo ujrzeli, to samo poczuli i uczynili.

Tej nocy, zwłaszcza w owej odległej dolinie z prastarymi wzgórzami, na stokach których tkwią
osobliwie ukształtowane głazy, cisza była równie realna jak ściana, której dotykałeś. Patrzyłeś
przez okno na roziskrzone gwiazdy. Ta cisza nie powstała sama przez się dlatego, że ziemia
ucichła, a wieśniacy zasnęli, ale nadciągała zewsząd - z odległych gwiazd, z tych ciemnych wzgórz,
a także z twego umysłu i serca. Ta cisza wydawała się otulać wszystko, od najmniejszego ziarnka
piasku w korycie rzeki - którym woda płynęła jedynie podczas deszczu - do wysokiego,
rozłożystego figowca i powiewów wiatru. Jest cisza umysłu, której nie mąci żaden hałas, żadna
myśl ani przemijający wicher doznań. Ona właśnie jest nieskalana, a zatem wieczna. Gdy panuje
owa cisza umysłu, bierze z niej początek działanie, które nie powoduje zamętu i niedoli.

Medytacja absolutnie cichego umysłu jest tym błogosławieństwem, którego ludzie wciąż szukają.
Ta cisza ma wszelkie cechy ciszy.

Jest ta dziwna cisza panująca w świątyni lub w pustym kościele na zabitej deskami wsi, której nie
mąci zgiełk turystów i wyznawców. Zaś intensywna cisza rozciągająca się nad wodą jest częścią tej,
która nie mieści się w granicach ciszy umysłu.

Medytujący umysł zawiera w sobie całą tę różnorodność, zmiany i poruszenia ciszy. Taki cichy
umysł jest umysłem prawdziwie religijnym, a cisza bogów jest ciszą ziemi. Medytujący umysł
płynie w tej ciszy, miłość zaś jest jego sposobem bycia. W tej ciszy jest radość i śmiech.

Wuj przyszedł znowu, tym razem bez siostrzenicy. Był staranniej ubrany, bardziej też niespokojny i
zafrapowany; w skutek powagi i niepokoju jego twarz pociemniała. Usiedliśmy na twardej
podłodze, a czerwone pnącze spoglądało na nas przez okno. Gołąb miał zapewne przyfrunąć nieco
później. Zawsze pojawiał się nad ranem o tej porze; siadał na gałęzi w tym samym miejscu, tyłem
do okna, z głową zwróconą na południe, jego gruchanie miękko napływało do wnętrza pokoju.

"Chciałbym pomówić o nieśmiertelności i doskonaleniu życia w miarę, jak ewoluuje ono ku
ostatecznej rzeczywistości. Z pańskich słów wynika, że ma pan bezpośredni wgląd w to, co jest
prawdą, a my, nie wiedząc, zdani jesteśmy na wiarę. Naprawdę niczego o atmanie nie wiemy;
znamy jedynie słowo. Symbol stał się dla nas rzeczywistością, a gdy opisuje pan symbol - jak to
miało miejsce podczas naszego ostatniego spotkania - nas to przeraża. Ale mimo lęku lgniemy do
tego, albowiem faktycznie niczego nie wiemy poza tym, czego nas nauczono, co powiedzieli dawni
nauczyciele i tak wciąż żyjemy z brzemieniem tradycji. A zatem, po pierwsze, chcę wiedzieć, czy
istnieje ta niezmienna rzeczywistość, ta rzeczywistość - nazwijmy ją atmanem czy duszą - która
trwa po śmierci. Nie boję się śmierci. Widziałem, jak umierała moja żona i kilkoro moich dzieci.
Pytam o tego atmana jako o rzeczywistość. Czy istnieje we mnie ta trwała istota?"

Gdy mówimy o ciągłości, to czy chodzi nam o coś, co trwa, choć wokół wszystko wciąż się
zmienia, trwa wbrew doznaniom, wbrew rozlicznym niepokojom, cierpieniom i okrucieństwom? O

background image

coś nieprzemijającego? Po pierwsze, w jaki sposób możemy to stwierdzić? Czy można tego szukać
za pomocą myśli, słów? Czy to, co nietrwałe, może odkryć to, co trwałe? Czy to, co nieustannie się
zmienia - myśl - może odkryć to, co nie podlega zmianom? Myśl może nadać trwałość idei,
atmanowi lub duszy, i powiedzieć: "Oto jest rzeczywistość", albowiem myśl wywołuje lęk przed tą
nieustanną zmianą, a z powodu tego lęku szuka czegoś trwałego - trwałej więzi między ludźmi,
trwałej miłości. Myśl sama jest nietrwała, zmienna, a zatem wszystko, co wynajduje jako coś
trwałego, jest, tak jak i ona sama, nietrwałe. Może przez cale życie lgnąć do wspomnień i
utrzymywać, że są trwale, a następnie zadawać pytanie, czy będą one nadal istnieć po śmierci. Myśl
tę rzecz stworzyła, nadała jej ciągłość, pielęgnowała ją dzień po dniu i jej się trzyma. Jest to
największe ze złudzeń, ponieważ myśl żyje w czasie, a to, czego doświadczyła wczoraj, pamięta
dziś i jutro; z tego rodzi się czas. Istnieje zatem niezmienność czasu, a także niezmienność, jaką
myśl nadała idei ostatecznego osiągnięcia prawdy. Wszystko to jest wytworem myśli - lęk, czas i
osiąganie czegoś, wieczne stawanie się.

"Kim jednak jest ten, kto myśli - ten, kto ma te wszystkie myśli?"

Czy w ogóle istnieje ten, kto myśli, czy też istnieje tylko myśl, która stwarza myślącego? A
ustanowiwszy go, wymyśla następnie to, co trwałe, duszę, atmana.

"Czy chce pan powiedzieć, że przestaję istnieć, gdy nie myślę?"

Czy kiedykolwiek przydarzyło się panu w spontaniczny sposób znaleźć się w stanie, w którym nie
ma ani śladu myśli? Czy w tym stanie ma się świadomość siebie jako kogoś, kto myśli, obserwuje,
doświadcza? Myśl jest reakcją pamięci, a wiązka wspomnień jest tym, kto myśli. Gdy nie ma myśli,
to czy w ogóle istnieje to "ja", na temat którego czynimy tyle zamętu i hałasu? Nie mówimy teraz o
człowieku w stanie amnezji, o takim, który śni na jawie lub poddaje myśl kontroli, by ją wyciszyć,
mówimy o umyśle w stanie pełnej czujności. Jeśli nie istnieje żadna myśl i żadne słowo, to czy
umysł nie znajduje się w zupełnie innym wymiarze?

"Oczywiście, gdy jaźń nie działa, gdy nie domaga się uznania, pojawia się coś zupełnie innego; ale
to jedynie, że jaźń nie działa, nie musi oznaczać, iż nie istnieje".

Ależ oczywiście istnieje! "Ja", ego, wiązka wspomnień istnieje. Widzimy, że istnieje tylko wtedy,
gdy reaguje na wyzwanie, ale jest, może uśpione lub w stanie zawieszenia i czeka na następną
okazję, by zareagować. Chciwego człowieka przez większość czasu pochłania jego chciwość; może
on przeżywać chwile, gdy ona nie działa, ale przecież trwa zawsze.

"Czym jest ta żywa istota wyrażająca się w chciwości?"

To nadal jest chciwość. Jedno jest nieodłączne od drugiego.

"Doskonale rozumiem, co określa pan mianem ego, ťjaŤ - jego pamięć, jego chciwość, jego
pewność siebie, jego wszelkiego rodzaju żądania - ale czy nie istnieje nic więcej poza tym ego? Czy
chce pan powiedzieć, że gdy nie ma ego, jest niepamięć?"

background image


Kiedy ustaje krakanie wron, coś istnieje: tym czymś jest paplanina umysłu - problemy,
zmartwienia, konflikty, a nawet dociekanie, czy coś pozostaje po śmierci. Na to pytanie można
udzielić odpowiedzi jedynie wtedy, gdy umysł nie jest już chciwy lub zazdrosny. Interesuje nas nie
to, co pozostaje po zaniku ego, ale raczej to, jak unicestwić wszystkie jego atrybuty. Oto prawdziwy
problem - nie czym jest rzeczywistość lub czy istnieje coś trwałego, wiecznego - ale czy umysł
uwarunkowany przez kulturę, w której żyje i za którą jest odpowiedzialny - czy taki umysł jest w
stanie wyzwolić się i odkrywać.

"Jak zatem mam zacząć się wyzwalać?"

Nie może pan się wyzwolić. Jest pan zarodkiem tej niedoli i gdy pyta pan "jak", jest to pytanie o
metodę, która unicestwi "ja", ale w procesie unicestwiania stwarza pan następne "ja".

"Czym więc, jeśli mogę jeszcze o coś spytać, jest nieśmiertelność? Śmiertelność jest śmiercią,
śmiertelność jest sposobem życia, pełnym cierpienia i bólu. Człowiek nieprzerwanie szuka
nieśmiertelności, stanu wolnego od śmierci".

Znów wrócił pan do pytania o to coś bezczasowego, co nie należy do dziedziny myśli. To, co jest
poza dziedziną myśli, jest nieskalane, a myśl, cokolwiek zrobi, nie zdoła się z tym zetknąć,
albowiem jest zawsze stara. To właśnie nieskalaność, podobnie jak miłość, jest nieśmiertelna, aby
jednak mogła ona zaistnieć, umysł musi uwolnić się od tysięcy wczorajszych dni i związanych z
nimi wspomnień. Wolność jest stanem, w którym nie ma nienawiści, gwałtu, okrucieństwa. Jakże,
nie wyzbywszy się tego wszystkiego, możemy pytać, czym jest nieśmiertelność, czym jest miłość,
czym jest prawda?

6

Jeśli zamierzasz medytować, to nie będzie to medytacja. Jeśli zamierzasz być dobry, to dobro nigdy
się nie rozwinie. Jeśli kształtujesz w sobie pokorę, to ona znika. Medytacja jest niczym powiew
wiatru, który wpada do pokoju, gdy zostawiasz otwarte okno; ale jeśli czynisz to rozmyślnie, jeśli
rozmyślnie ją przywołujesz, to nigdy się nie pojawi.

Medytacja nie jest drogą, po której podąża myśl, myśl bowiem jest przebiegła, dysponuje
niezliczonymi możliwościami oszukiwania siebie, a zatem przegapi drogę medytacji. Do medytacji,
podobnie jak do miłości, nie można dążyć.

Rzeka tego ranka była bardzo spokojna. Widać było na niej odbicia chmur, pszenicy ozimej i
rosnącego za nią lasu. Nawet łódź rybacka wydawała się nie zaburzać jej spokoju. Cisza tego ranka
unosiła się nad ziemią. Słońce właśnie wschodziło ponad czubkami drzew, ktoś krzyczał w oddali,
a w powietrzu niosła się sanskrycka pieśń.

Papugi i szpaki nie wyruszyły jeszcze w poszukiwaniu pożywienia; wielkie sępy o nagich szyjach
siedziały na wierzchołku drzewa, czekając na padlinę niesioną przez rzekę. W nurcie widać było

background image

wiele płynących martwych zwierząt, a na nich siedzące sępy, czasem po dwa. Wokół fruwały
wrony w nadziei, że także im uda się coś uszczknąć. Czasem pies podpływał do zwłok, ale nie
znajdując oparcia dla łap, wracał na brzeg i odchodził. Pociągi z metalicznym łoskotem
przejeżdżały przez długi most. Za mostem, w górze rzeki, rozciągało się miasto.

Był to ranek pełen cichej radości. Nędza, choroby i ból nie wyszły jeszcze na drogę. Nad małym
strumieniem wisiał chwiejący się most; a teren w pobliżu ujścia tego brunatnobrązowego strumyka
do dużej rzeki uważano za najświętsze z miejsc. W świąteczne dni ludzie przychodzili tam się
kąpać, mężczyźni, kobiety i dzieci. Było zimno, ale oni najwyraźniej o to nie dbali. Kapłan ze
świątyni po drugiej stronie drogi zarabiał mnóstwo pieniędzy. I zaczynała się brzydota.

Nosił brodę i turban. Zajmował się jakimiś interesami, wyglądał na człowieka bogatego, dobrze
odżywionego. Chodził powoli i powoli myślał, a reagował jeszcze wolniej. Potrzebował paru
minut, by zrozumieć proste stwierdzenie. Powiedział, że ma własnego guru, ale przejeżdżając
nieopodal, poczuł pilną potrzebę, by wpaść i porozmawiać o sprawach, które wydawały mu się
ważne.

"Dlaczego - zapytał - występuje pan przeciwko wszystkim guru? To chyba nie ma sensu. Oni
wiedzą, ja nie wiem. Oni mogą mną pokierować, pomóc mi, mówią, co mam robić i oszczędzają mi
wielu kłopotów i bólu. Są niczym światło w ciemności. Musimy poddać się ich kierownictwu, w
przeciwnym razie gubimy się, jesteśmy zdezorientowani i bardzo nieszczęśliwi. Powiedzieli, że nie
powinienem do pana przychodzić i pouczali mnie, jak niebezpieczni są ci, którzy nie akceptują
tradycyjnej wiedzy. Stwierdzili, iż gdybym słuchał innych, zniszczyłbym dom, który oni tak
pieczołowicie wznosili. Ale pokusa, by przyjść i spotkać się z panem, była zbyt silna, i oto jestem!"

Chyba był zadowolony z tego, że uległ pokusie.

Czym jest potrzeba guru? Czy on wie więcej od pana? I co takiego on wie? Jeśli mówi, że wie, to
tak naprawdę nie wie, a poza tym słowo nie jest stanem faktycznym. Czy ktoś może pana nauczyć
tego niezwykłego stanu umysłu? Oni mogą go opisać, obudzić pańskie zainteresowanie, pragnienie,
by go posiąść, by go doświadczyć, ale nie mogą go panu dać. Musi pan iść sam, samotnie wyruszyć
w tę podróż, a podczas niej być własnym nauczycielem i uczniem.

"Ale to wszystko jest chyba bardzo trudne - powiedział. - A kolejne kroki mogą ułatwić ci, którzy
już doświadczyli tej rzeczywistości".

Oni stają się autorytetem i ich zdaniem należy jedynie iść za nimi, naśladować, słuchać,
zaakceptować obraz, system, jaki oferują. W ten sposób traci pan całą inicjatywę, całą zdolność
bezpośredniego postrzegania. Po prostu idzie pan drogą, o której oni sądzą, iż wiedzie do prawdy.
Ale, niestety, do prawdy nie wiedzie żadna droga.

"Co pan przez to rozumie?" - wykrzyknął zgorszony.

Ludzie uwarunkowani są przez propagandę, przez społeczność, w której zostali wychowani. Każda

background image

religia twierdzi, że jej własna ścieżka jest najlepsza. I istnieją tysiące guru, którzy uważają, iż ich
metoda, ich system, ich sposób medytacji stanowią jedyną drogę wiodącą do prawdy. Proszę
zauważyć, że każdy uczeń łaskawie toleruje uczniów innych guru. Tolerancja jest cywilizowaną
akceptacją podziałów między ludźmi - politycznych, religijnych i społecznych. Człowiek wynalazł
wiele ścieżek niosących każdemu wierzącemu pocieszenie. Dlatego właśnie świat uległ rozpadowi.

"Czy chce pan powiedzieć, że muszę porzucić swego guru? Odłożyć na bok wszystko, czego mnie
nauczył? Będę zgubiony!"

Ale czy nie trzeba zagubić się, by odkryć? Boimy się pobłądzić, żyć w niepewności, a zatem
gonimy za tymi, którzy obiecują raj religijny, polityczny czy społeczny. W ten sposób faktycznie
podsycają lęk i trzymają nas w więzieniu tego lęku.

"Ale czy mogę iść sam?" - spytał tonem pełnym powątpiewania.

Było tak wielu zbawców, mistrzów, guru, przywódców politycznych i filozofów, a żaden z nich nie
wybawił pana od pańskich niedoli i konfliktów. Po cóż więc za nimi iść? Być może istnieje
zupełnie inne podejście do wszystkich naszych problemów.

"Czy będę jednak dość poważny, by się z tym wszystkim samemu borykać?"

Jest się poważnym tylko wtedy, gdy zaczyna się rozumieć samemu - a nie za pośrednictwem kogoś
innego - przyjemności, do jakich się teraz dąży. Żyje pan na poziomie przyjemności. Nie chodzi o
to, by przyjemności zakazać, ale jeśli ta pogoń za nimi stanowi, bez reszty, całe pańskie życie, to
oczywiście nie starczy panu powagi.

"Sprawił pan, że czuję się bezradny i zrozpaczony".

Ogarnia pana rozpacz, gdyż pragnie pan jednego i drugiego. Chce pan być poważny, a jednocześnie
pragnie wszelkich przyjemności, jakie oferuje ten świat. A że są one tak drobne i marne, pragnie
pan jeszcze tej przyjemności zwanej "Bogiem". Gdy tę sprzeczność ujrzy się samemu, a nie z
czyjąś pomocą czy zgodnie z cudzymi poglądami, to postrzeganie tego wszystkiego uczyni z
człowieka i ucznia i mistrza zarazem. O to właśnie chodzi. Wtedy jest się nauczycielem,
nauczanym i nauczaniem.

"Ale pan jest guru - stwierdził. - Nauczył mnie pan czegoś tego ranka, a ja uznaję pana za swego
guru".

Niczego pana nie nauczyłem, to pan patrzył. Owo patrzenie coś panu ukazało. Patrzenie jest
pańskim guru, jeśli mamy to tak wyrazić. Ale to od pana zależy, czy będzie pan patrzył, czy nie.
Nikt nie może pana do tego zmusić. Jeśli jednak pan patrzy, gdyż oczekuje nagrody lub lęka się
kary, to te pobudki uniemożliwiają widzenie. Aby widzieć, należy uwolnić się od wszelkich
autorytetów, od tradycji, od lęku i od myśli pełnej przebiegłych słów. Prawda nie znajduje się w
jakimś odległym miejscu, lecz tkwi w patrzeniu na to, co jest. Ujrzenie siebie takim, jakim się jest -

background image

uświadomienie wolne od wyborów - stanowi początek i kres wszelkich poszukiwań.

7

Myśl nie jest w stanie pojąć ani wytłumaczyć sobie natury przestrzeni. Wszystko, co wyraża,
podlega tym samym co ona ograniczeniom. To nie jest przestrzeń, do której dociera medytacja.
Myśl ograniczają zawsze jakieś horyzonty. Medytujący umysł horyzontów nie ma. Umysł nie może
przejść od tego, co ograniczone, do tego, co bezgraniczne, ani przekształcić tego, co ograniczone, w
to, co ograniczeniom nie podlega. Jedno musi zniknąć, aby mogło zaistnieć drugie. Medytacja
otwiera drzwi wiodące w przestwór, którego nie sposób sobie wyobrazić ani uczynić przedmiotem
spekulacji. Myśl stanowi ośrodek, wokół którego rozciąga się przestrzeń pojęciowa, którą można
rozszerzać, dodając kolejne idee. Ale takie stymulowane w jakikolwiek sposób rozszerzanie to
jedno, a przestwór, w którym nie ma ośrodka, to drugie. Medytacja jest rozumieniem tego ośrodka,
a zatem wykroczeniem poza jego granice. Cisza i przestwór są nieodłączne. Bezmiar ciszy jest
bezmiarem umysłu, w którym nie istnieje ośrodek. Postrzeganie tej przestrzeni i ciszy nie jest
dziełem myśli. Myśl może postrzegać jedynie swe własne wyobrażenia, a ich rozpoznawanie
stanowi jej granice.

Nad tym strumieniem przechodziło się po rozklekotanym moście z bambusu i gliny. Strumień
wpadał do dużej rzeki i nikł w jej bystrych wodach. Mały most był dziurawy i przechodząc przezeń,
trzeba było uważać. Po wejściu na piaszczysty stok mijało się niewielką świątynię, a nieco dalej
źródło, tak stare jak źródła tej ziemi. Znajdowało się ono na obrzeżach wioski, gdzie żyło wiele kóz
oraz głodnych mężczyzn i kobiet, otulonych w brudne łachmany, gdyż panował chłód. Wieśniacy w
wielkiej rzece łowili ryby, a jednak wciąż byli bardzo chudzi, wycieńczeni, przedwcześnie
podstarzali, a niektórzy również ułomni. Żyli w tej wsi tkacze, którzy w mrocznych, obskurnych
pomieszczeniach z niewielkimi oknami wytwarzali piękne sari z brokatu i jedwabiu. Umiejętność tę
przekazywano z ojca na syna, a pośrednicy i kupcy na pracy tkaczy zbijali fortuny.

Nie poszedłeś przez wieś, lecz skręciłeś w lewo i podążyłeś dalej ścieżką, która stała się święta,
przypuszczano bowiem, że właśnie tędy, jakieś dwa i pół tysiąca lat temu, wędrował Budda. Z
całego kraju przybywali pielgrzymi, aby się tą ścieżką przejść. Wiodła ona przez zielone pola,
wśród mangowców, drzew gwajakowych i rozrzuconych po okolicy świątyń. Była tam starożytna
wieś, pamiętająca zapewne czasy przedbuddyjskie, a także wiele kaplic i miejsc, w których
pielgrzymi mogli przenocować. Wszystko znajdowało się w opłakanym stanie; nikt najwyraźniej o
to nie dbał. Wszędzie włóczyły się kozy. Rosły tam ogromne drzewa, stary tamaryndowiec z
siedzącymi na wierzchołku sępami i stadem papug. Przyfruwały i nikły wśród liści o takiej samej
jak one zielonej barwie; choć było je słychać, nie dało się ich dojrzeć.

Po obu stronach ścieżki rozciągały się pola porośnięte ozimą pszenicą; w oddali wieśniacy
przyrządzali posiłki na ogniskach, z których unosił się dym. W nieruchomym powietrzu wznosił się
prosto w niebo. Potężny, groźnie wyglądający, ale zupełnie nieszkodliwy byk szedł, prowadzony
przez chłopa, polem, podskubując zielone źdźbła. W nocy padało i gęsty kurz osiadł na ziemi. W
ciągu dnia miał być upał, ale teraz na niebie wisiały ciężkie chmury i miło było spacerować, czuć
zapach świeżej ziemi i zachwycać się pięknem okolicy. To bardzo stara kraina, pełna uroku i
ludzkich cierpień, nędzy i tych niepotrzebnych świątyń.

"Tak wiele pan mówił o pięknie i miłości, a po wysłuchaniu tego wszystkiego stwierdzam, że nadal

background image

nie wiem, czym jest piękno lub czym jest miłość. Jestem zwykłym człowiekiem, ale wiele
przeczytałem zarówno z dziedziny filozofii, jak i literatury. Książki te oferują wyjaśnienia
najwyraźniej odmienne od tego, co pan mówi. Mógłbym zacytować, co w czasach starożytnych
powiadano w tym kraju na temat miłości i piękna, a także, jak te rzeczy ujmowano na Zachodzie;
wiem jednak, że nie lubi pan cytatów, gdyż trącą one autorytetem. Ale jeśli ma pan takie
nastawienie, to czy moglibyśmy tę kwestię rozważyć? Może wówczas zdołam pojąć, co znaczy
piękno i miłość?"

Dlaczego w naszym życiu jest tak niewiele piękna? Dlaczego nie potrafimy się obyć bez muzeów
pełnych obrazów i rzeźb? Dlaczego musimy słuchać muzyki? Lub czytać opisy przyrody? Dobrego
smaku można się nauczyć, być może bywa on też wrodzony, ale dobry smak nie jest pięknem. Czy
piękne są rzeczy wytworzone - lśniący, nowoczesny samolot, mały magnetofon, współczesny hotel
lub grecka świątynia, sylwetka skomplikowanej maszynerii lub łuk wspaniałego mostu ponad
przepaścią?

"Czy chce pan powiedzieć, że nie ma piękna w rzeczach pięknie zrobionych i doskonale
funkcjonujących? Że nie są piękne najznakomitsze dzieła sztuki?"

Oczywiście, że są. Gdy zagląda się do wnętrza zegarka, widać, że jest ono naprawdę delikatne i na
swój sposób piękne. Piękne są też starożytne kolumny z marmuru lub słowa poety. Ale jeśli piękno
nie jest niczym innym, to jest ono jedynie powierzchowną reakcją zmysłów. Gdy widzi pan
samotną palmę na tle zachodzącego słońca, to czy to kolor, nieruchomość palmy, cisza wieczoru
sprawiają, że odczuwa pan piękno, czy też piękno, podobnie jak miłość, jest czymś, co leży poza
zasięgiem dotyku i wzroku? Czy od wychowania, od uwarunkowań zależy stwierdzenie "To jest
piękne, a to nie"? Czy zwyczaj, nawyk i styl każą nam mówić "To jest plugastwo, ale tu panuje ład i
kwitnie dobroć"? Jeśli to wszystko zależy od uwarunkowań, to takie postrzeganie piękna i dobra
jest wytworem kultury i tradycji, a zatem nie jest to piękno. Jeśli piękno stanowi rezultat lub istotę
doznań, będzie ono, zarówno w przypadku ludzi ze Wschodu, jak i z Zachodu, zależeć od
wychowania i tradycji. Czy miłość, podobnie jak piękno, stanowi wyłączną własność Wschodu lub
Zachodu, chrześcijaństwa lub hinduizmu, państwa lub jakiejś ideologii? Oczywiście, nie ma ono z
tym nic wspólnego.

"Czym więc jest?"

Widzi pan, piękne jest wyrzeczenie się, porzucenie siebie samego. Bez wyrzeczeń nie ma miłości, a
jeśli nie porzucimy siebie, piękno nie jest realne. Przez wyrzeczenie nie zrozumiemy ani surowej
dyscypliny świętych, mnichów czy komisarzy ludowych, którzy z dumą wypierają się siebie, ani
dyscypliny, która zapewnia im władzę i uznanie - nie o to chodzi. Wyrzeczenie się nie jest
surowością, wyuczonym potwierdzaniem własnej ważności. Rezygnacja z wygód, śluby ubóstwa
czy celibat nie mają z nim nic wspólnego. Wyrzeczenie się jest pełnią rozumienia. Jest ono możliwe
tylko wtedy, gdy porzucamy siebie samych, a tego nie sposób dokonać aktem woli, wyboru czy w
wyniku rozmyślnego zamiaru. To piękny czyn wyrzeka się, a miłość jest źródłem głębokiej
wewnętrznej czystości tego aktu. Piękno jest tą miłością, w której nie dokonuje się już żadnych
porównań. Wówczas ta miłość - czyń to, co ona - jest pięknem.

"Co pan rozumie przez określenie ťczyń to, co onaŤ? Jeśli porzucimy siebie samych, nic już nie
pozostanie nam do zrobienia".

background image


Działanie nie jest odrębne od tego, co jest. Taka odrębność jest źródłem konfliktu i brzydoty. Gdy
niknie, samo życie staje się aktem miłości. Głęboka wewnętrzna prostota wyrzeczenia się wiedzie
do życia wolnego od rozdwojenia. Oto podróż, w którą musiał wyruszyć umysł, by odnaleźć to
piękno bez słów. Ta podróż jest medytacją.

8

Medytacja jest ciężką pracą. Wymaga najwyższej dyscypliny - nie dostosowywania się, nie
naśladownictwa, nie posłuszeństwa - ale takiej dyscypliny, która jest efektem nieustannego
uświadamiania sobie tego, co otacza nas z zewnątrz, i tego, co dzieje się wewnątrz. Tak więc
medytacja nie jest czynnością, która izoluje, a wręcz przeciwnie - jest codzienną działalnością
wymagającą współpracy, wrażliwości i inteligencji. Jeśli nie położymy podwalin pod prawe życie,
medytacja stanie się ucieczką, a wtedy straci wszelką wartość. Prawe życie nie jest życiem
zgodnym z zasadami społecznej moralności, jest to życie wolne od tego, co rodzi wrogość:
zazdrości, chciwości i dążenia do władzy. Taką wolność sprowadza nie akt woli, ale zdawanie sobie
z tego wszystkiego sprawy dzięki samowiedzy. Jeśli nie znamy działań własnej jaźni, medytacja
staje się zmysłową podnietą, a zatem jej wartość jest znikoma.

Na tej szerokości geograficznej nie ma prawie zmroku ani świtu. Tego ranka rzeka, szeroka i
głęboka, miała barwę płynnego ołowiu. Słońce nie ukazało się jeszcze ponad horyzontem, ale na
wschodzie jaśniała już łuna. Ptaki nie rozpoczęły jeszcze swych porannych treli i nie słychać było
nawoływań wieśniaków. Gwiazda poranna świeciła wysoko na niebie i w miarę, jak patrzyłeś,
bladła coraz bardziej i bardziej, aż słońce ukazało się ponad drzewami, a rzeka zalśniła kolorami
srebra i złota.

Odezwały się ptaki, a wioska zbudziła się ze snu. Właśnie wtedy, nieoczekiwanie, na parapecie
okiennym pojawiła się ogromna małpa, szara, o czarnym pysku, ze sterczącymi nad czołem
krzaczastymi włosami. Miała czarne dłonie, długi ogon zwisał z parapetu do środka pokoju.
Siedziała spokojnie, prawie nieruchomo, patrząc na nas bez najmniejszego drgnienia. Dzieliło nas
ledwie parę stóp. Nagle małpa wyciągnęła do nas łapę. Przez pewien czas trzymaliśmy się za ręce.
Jej szorstką dłoń pokrywał kurz, ponieważ zwierzę wspięło się na dach, potem na okap nad oknem,
zlazło w dół i usiadło tutaj. Małpa zachowywała się zupełnie swobodnie i, o dziwo, była niezwykle
wesoła, bez cienia lęku czy niepokoju. Sprawiała wrażenie, jakby znajdowała się u siebie. Po prostu
była. Jak rzeka, która teraz lśniła złociście, jak jej drugi brzeg, jak drzewa w oddali. Trzymaliśmy
się za dłonie dłuższą chwilę; a potem, jakby od niechcenia, zwierzę cofnęło łapę, choć nadal
siedziało w tym samym miejscu. Przyglądaliśmy się sobie. Czarne, lśniące, małe oczy pełne były
dziwnej dociekliwości. Chciała wejść do pokoju, ale wahała się, w końcu rozprostowała ręce i nogi,
wspięła się na okap, na dach i odeszła. Wieczorem znów pojawiła się wysoko na drzewie. Coś
jadła. Pomachałeś do niej, ale nie zareagowała.

Ten człowiek był sannjasinem, mnichem o dość przyjemnej, delikatnej twarzy i wrażliwych
dłoniach. Czysty, ubrany w szaty pomięte, ale wyglądające na świeżo wyprane. Przybył, jak
powiedział, z Rishikesh, gdzie spędził wiele lat u pewnego guru, który niedawno odszedł w
wysokie góry i żył samotnie. Odwiedził, jak wyznał, liczne aszramy. Porzucił dom dawno temu, w
wieku bodaj dwudziestu lat, już dobrze nie pamiętał kiedy. Z rodzicami i kilkorgiem rodzeństwa
zupełnie stracił kontakt. Przebył całą tę drogę, ponieważ posłyszał od różnych guru, że powinien się
z nami zobaczyć, a poza tym czytał tu i ówdzie różne nasze teksty. Niedawno też rozmawiał z

background image

innym sannjasinem i oto przybył. Trudno było odgadnąć, ile ma lat, przekroczył już wiek średni, ale
jego głos brzmiał młodo i tak samo wyglądały jego oczy.

"Taki już los przypadł mi w udziale, że wędrowałem po Indiach, odwiedzając centra, w których
nauczali różni guru. Część z nich to ludzie uczeni, inni to ignoranci, choć niektóre z ich cech
świadczą o tym, iż jednak coś w nich jest; jeszcze inni to zwykli rozdający mantry naciągacze. Ci
ostatni często wyjeżdżają za granicę i tam zdobywają popularność. Bardzo niewielu wzniosło się
ponad to wszystko, ale należał do nich mój ostatni guru. Teraz zaszył się w odległej, odciętej od
świata części Himalajów. Cała nasza grupa odwiedza go raz do roku, aby otrzymać
błogosławieństwo".

Czy izolowanie się od świata jest niezbędne?

"Oczywiście, należy wyrzec się tego świata, bo nie jest on rzeczywisty. Niezbędny jest też guru, by
nauczał, gdyż on doświadczył rzeczywistości i pomoże osiągnąć ją także tym, którzy za nim pójdą.
On wie, my nie wiemy. Zdumiewają nas pańskie twierdzenia, że guru nie jest niezbędny, gdyż
przeczą one tradycji. Pan sam dla wielu stał się guru, prawdy nie sposób znaleźć samemu.
Potrzebujemy pomocy - rytuałów i wskazówek udzielanych przez tych, którzy wiedzą. Być może u
kresu trzeba będzie radzić sobie samemu, ale nie teraz. Jesteśmy jak dzieci i potrzebujemy tych,
którzy daleko zaszli na tej ścieżce. Uczymy się tylko wtedy, gdy siedzimy u stóp tych, którzy
wiedzą. Ale pan najwyraźniej temu przeczy, a więc przyszedłem, by dowiedzieć się dlaczego".

Proszę popatrzeć na tę rzekę - na to światło poranka odbijające się od jej powierzchni, na
połyskujące, zielone, soczyste pola pszenicy i te drzewa w oddali. Oto wielkie piękno, a oczy, które
to widzą, muszą być pełne miłości, by je ogarnąć. Słuchanie turkotu pociągu przejeżdżającego
przez żelazny most jest równie ważne jak słuchanie śpiewu ptaka. Proszę więc patrzeć i
jednocześnie słuchać gruchania gołębi. Proszę patrzeć na ten tamaryndowiec i dwie siedzące na nim
papugi. Aby oczy mogły to wszystko ujrzeć, musi istnieć jakaś więź - z rzeką, z przepływającą
łodzią pełną wieśniaków, którzy wiosłując śpiewają. To jest część tego świata. Wyrzekając się tego,
odwracamy się od miłości i piękna - od samej ziemi. Pan wyrzeka się społeczeństwa, ale nie tego,
co ludzie ze świata uczynili. Nie odrzuca pan kultury, tradycji, wiedzy - wszystko to panu
towarzyszy, gdy wycofuje się pan z tego świata. Wyrzeka się pan piękna i miłości z powodu lęku,
który wywołują te dwa słowa i to, co się za nimi kryje. Piękno wiąże się ze światem zmysłów,
kojarzy się z seksem i z uwikłaną w seks miłością. Takie wyrzeczenie się sprawia, że tak zwani
ludzie religijni przeobrażają się w egocentryków - przewyższają może zwykłych ludzi, ale nadal
skoncentrowani są na sobie. Gdy brak piękna i miłości, nie sposób dotrzeć do tego, co
bezgraniczne. Proszę zauważyć, jak odległe są piękno i miłość od społeczności sannjasinów i ludzi
świątobliwych. Mogą oni o tym mówić, ale są zwolennikami surowej dyscypliny, niepohamowani
w narzucaniu ograniczeń i wymogów. Tak więc w istocie, choć przywdziewają pomarańczową
szatę, czarną sutannę czy kardynalską purpurę, wszyscy są w wielkiej mierze ludźmi należącymi do
tego świata. Ich zawód, jak każde inne zajęcie, z pewnością nie jest tak zwaną działalnością
duchową. Niektórzy z nich powinni być ludźmi interesu, a nie otaczać się atmosferą duchowości.

"Ale może właśnie pan jest zbyt surowy?"

Nie. My po prostu stwierdzamy fakt, a fakt nie jest ani surowy, ani przyjemny lub nieprzyjemny -
jest, jaki jest. Większość z nas nie chce widzieć rzeczy takimi, jakimi są. Ale to wszystko jest dość

background image

oczywiste i jasne. Izolowanie się jest sposobem życia typowym dla tego świata. Każdy człowiek w
wyniku swych egocentrycznych zachowań izoluje się, niezależnie od tego, czy jest żonaty, czy nie,
czy mówi o współpracy, o narodzie czy o osiągnięciach i sukcesach. W pewnych przypadkach, gdy
izolacja przybiera formy skrajne, rozwija się nerwica, która niekiedy - jeśli ma się talent - owocuje
dziełami sztuki, dobrą literaturą lub w jakiś inny sposób. Takie wycofywanie się ze świata, ucieczka
od jego zgiełku, okrucieństw, nienawiści i przyjemności stanowi część procesu izolowania się,
nieprawdaż? Tyle tylko, że sannjasin postępuje tak w imię religii, Boga, zaś człowiek uwikłany we
współzawodnictwo akceptuje taką ucieczkę jako część struktury społecznej.

Izolując się zyskujemy pewne cechy - stajemy się surowi i wstrzemięźliwi, a to daje nam poczucie
mocy. Moc, wszystko jedno - mistrza olimpijskiego, premiera czy przywódcy kościoła - pozostaje
tą samą mocą. W każdej postaci, jeśli można posłużyć się tym słowem, jest ona zła, a człowiek
pełen mocy nigdy nie otworzy drzwi do rzeczywistości. Dlatego izolowanie się nie jest właściwą
drogą.

Po to, by w ogóle żyć, niezbędne jest współdziałanie; a nie można współdziałać z wyznawcą lub z
guru. Guru niszczy ucznia, a uczeń niszczy guru. Jakże możliwe są współdziałanie, wspólna praca,
wspólne dociekania i wspólna podróż, jeśli pozostajemy w zależności nauczyciel-uczeń? Ten
hierarchiczny podział, stanowiący część struktury społecznej, zarówno w łonie tak zwanych
wspólnot religijnych, jak i w armii czy w świecie interesów, z istoty należy do tego świata. Gdy
tego świata się wyrzekamy, nadal usidla nas wszystko, co do niego należy.

Pozaświatowość nie polega na noszeniu przepaski na biodrach, jedzeniu jednego posiłku dziennie
czy na powtarzaniu jakiejś bezsensownej, choć pobudzającej mantry. Jeśli porzuca się świat, a
wewnętrznie nadal należy się do tego świata zawiści, chciwości, lęku, uznanych autorytetów i
podziałów na tych, którzy wiedzą, i tych, którzy wiedzy nie posiadają, to i tak wiedzie się życie
światowe. Jeśli próbuje się coś zdobyć - sławę lub coś, co można by nazwać ideałem, Bogiem czy
jakkolwiek inaczej - to nadal należy się do tego świata. Zaakceptowana tradycja kulturowa jest tym,
co z istoty swej światowe, a wycofanie się w odludne góry od tej światowości nie uwalnia. W
żadnym wypadku nie w ten sposób należy szukać rzeczywistości.

Człowiek musi być sam, lecz taka samotność nie izoluje, tylko wyzwala od świata zawiści,
nienawiści i gwałtu, od wszystkich przebiegłych sposobów ich przejawiania się, od bolesnego
osamotnienia i rozpaczy.

Być samemu, znaczy z nikim i niczym się nie wiązać, nie uznawać żadnej religii, nie mieć
narodowości, w nic nie wierzyć i nie przyjmować żadnych dogmatów. Taka samotność wiedzie do
czystości nie zbrukanej przez ludzi. Czystość ta może żyć w świecie pełnym zgiełku, a jednak do
niego nie należeć. Nie przywdziewa ona żadnych szczególnych szat. Dobroć nie rozkwita, gdy
stąpamy jakąś drogą, albowiem żadna droga nie wiedzie do prawdy.

9

Nie należy sądzić, że medytacja jest kontynuacją i rozszerzaniem doznań. W doznaniach zawsze
uczestniczy związany z przeszłością świadek. Medytacja, przeciwnie, jest doskonałym
niedziałaniem, które kładzie kres wszelkim doznaniom. Oddziaływanie doznań jest zakorzenione w

background image

przeszłości, a zatem wiąże się z czasem; wiedzie do działania będącego niedziałaniem i
wywołującego chaos. Medytacja jest absolutnym niedziałaniem, którego źródło stanowi umysł
widzący to, co jest, umysł nie uwikłany w przeszłość. To działanie nie stanowi reakcji na jakieś
wyzwanie, ale jest wolną od rozdwojenia aktywnością samego wyzwania. Medytacja oczyszcza nas
z doznań i trwa przez cały czas, świadomie lub nieświadomie, a zatem nie jest ona działaniem
ograniczonym do pewnej pory dnia. Jest działaniem trwającym nieprzerwanie od rana do wieczora -
patrzeniem obywającym się bez udziału tego, kto patrzy. Nie następuje więc podział między życiem
codziennym a medytacją, między życiem religijnym a świeckim. Ten podział następuje jedynie
wtedy, gdy ten, kto patrzy, jest związany z czasem. Takie rozdwojenie jest przyczyną nieładu,
niedoli i zamętu, czyli stanu, w jakim żyje społeczeństwo.

A zatem medytacja nie ma charakteru ani indywidualnego, ani społecznego; przekracza jedno i
drugie, tak więc jedno i drugie w sobie mieści. To jest miłość: rozkwit miłości jest medytacją.

Nad ranem było chłodno, ale potem zrobiło się dość upalnie. Jadąc przez miasto wąską ulicą,
zatłoczoną, brudną, zakurzoną i hałaśliwą, pojąłeś, że wszystkie ulice są podobne. Niemal ujrzałeś
gwałtowny przyrost zaludnienia. Samochód musiał jechać bardzo wolno, ludzie szli bowiem
środkiem jezdni. Robiło się coraz goręcej. Metr po metrze, bez przerwy używając klaksonu, z ulgą
wydostawałeś się z miasta. Minąłeś fabryki i nareszcie znalazłeś się wśród pól.

Panowała susza. Nie padało już od dawna, drzewa czekały na następny deszcz - i długo jeszcze
miały czekać. Mijałeś wieśniaków, bydło, wozy, bawoły, które nie chciały zejść ze środka szosy;
przejechałeś obok starej, zaniedbanej świątyni, która jednak nie straciła owego charakterystycznego
wyglądu starożytnego sanktuarium. Paw wyszedł z lasu. Jego błękitny kark lśnił w słońcu.
Najwyraźniej nie obchodził go samochód, z wielką godnością bowiem przeszedł przez drogę i znikł
wśród pól.

Rozpocząłeś wspinaczkę na strome wzgórza, niekiedy po obu stronach drogi rozpościerały się
głębokie wąwozy. Robiło się chłodniej, drzewa ożywały. Wreszcie dotarłeś tą wijącą się wśród
wzgórz drogą do domu. Było już całkiem ciemno. Roziskrzyły się gwiazdy. Czułeś, że
wyciągnąwszy rękę, mógłbyś prawie ich dotknąć. Cisza nocy ogarniała ziemię. Tutaj nikt nie
zakłócał człowiekowi spokoju, mógł być sam i bez końca obserwować gwiazdy i siebie.

Ten człowiek powiedział, iż poprzedniego dnia tygrys zabił bawołu i z pewnością do niego wróci.
Spytał, czy chcielibyśmy wszyscy późnym wieczorem go zobaczyć? Przystaliśmy na to z rozkoszą.
"A zatem pójdę i przygotuję kryjówkę na drzewie nie opodal padliny, przywiążę też do drzewa
żywą kozę - powiedział. - Tygrys najpierw podejdzie do kozy, a potem wróci do poprzedniej
ofiary". Wyjaśniliśmy mu, że w takim razie zrezygnujemy z oglądania tygrysa. Wreszcie,
wymieniwszy jeszcze parę zdań, człowiek ów odszedł. Nasz przyjaciel tego wieczora rzekł
"Wsiądźmy do samochodu i pojedźmy do lasu, a może spotkamy tego tygrysa". Wyruszyliśmy
przed zachodem słońca, przebyliśmy lasem kilka kilometrów, a zwierzęcia oczywiście nie było.
Wracaliśmy, oświetlając drogę reflektorami. Utraciliśmy wszelką nadzieję na zobaczenie tygrysa i
jechaliśmy, nie myśląc o tym. Nagle, gdy minęliśmy zakręt, ujrzeliśmy go. Stal na samym środku
drogi, ogromny, z nieruchomymi, lśniącymi oczami. Samochód zatrrymał się, a to wielkie i groźne
zwierzę, warcząc, podeszło bliżej. Znalazło się bardzo blisko nas, tuż przed maską auta, wtedy
zmieniło kierunek i przeszło wzdłuż samochodu. Wysunęliśmy rękę, by go w tym momencie
dotknąć, ale przyjaciel złapał za ramię i szarpnął do tyłu, znał bowiem tygrysy. Ten był bardzo
duży, a że okna były uchylone, czuliśmy jego zapach, który jednak nie wywoływał wstrętu. Tygrys

background image

był wściekle dziki, ogromnie silny i piękny. Bez przerwy warcząc, odszedł w las, a my ruszyliśmy
w drogę powrotną.

Przyszedł ze swoją rodziną, żoną i kilkorgiem dzieci. Najwyraźniej nie wiodło im się najlepiej,
choć byli dość dobrze ubrani i odżywieni. Dzieci przez jakiś czas siedziały spokojnie, aż nie padła
propozycja, by wyszły na dwór się pobawić, a wtedy ochoczo poderwały się i wybiegły. Ojciec
zajmował jakąś urzędniczą posadę. Traktował ją jak pracę, którą musiał wykonywać, i tyle. "Czym
jest szczęście i dlaczego nie może ono trwać przez cale życie? - zapytał. - Przeżyłem chwile
wielkiego szczęścia, a także, rzecz jasna, wielkiego cierpienia. Starałem się żyć szczęśliwie, ale
cierpienie nigdy mnie nie opuszczało. Czy to możliwe, żeby zatrzymać szczęśliwe chwile?"

Czym jest szczęście? Czy wówczas, kiedy jesteśmy szczęśliwi, zdajemy sobie z tego sprawę? Czy
może spostrzegamy to dopiero po chwili, gdy ono minęło? Czy szczęście jest przyjemnością i czy
przyjemność może trwać bez przerwy?

"Cóż, proszę pana, przynajmniej w moim przypadku przyjemność stanowi część tego szczęścia,
jakiego zaznałem. Nie mogę wyobrazić sobie szczęścia bez przyjemności. Człowiek instynktownie
dąży do przyjemności, a gdy jej zabraknie, jakże można mówić o szczęściu?"

Rozważamy problem szczęścia, prawda? Jeżeli przyjmie pan jakieś założenia lub sformułuje w
trakcie dociekań jakieś opinie lub sądy, to zbyt daleko pan nie zajdzie. Aby rozważać złożone
ludzkie problemy, od samego początku trzeba być wolnym. Nie będąc wolnym, jest pan niczym
zwierzę uwiązane do słupka, a długość linki określa zakres pańskich ruchów. Tak jest zawsze.
Mamy pojęcia, formuły, wierzenia i doznania, które narzucają nam ograniczenia; zaczynając od
nich, próbujemy badać, poszukiwać, a to naturalnie nie pozwala nam zgłębić problemu. A zatem,
jeśli można coś zasugerować, proszę unikać założeń i przekonań, natomiast bardzo wyraźnie
widzieć. Jeśli szczęście jest przyjemnością, to jest również bólem. Nie sposób oddzielić
przyjemności od bólu. Czy jedno nie towarzyszy zawsze drugiemu?

Czym więc jest przyjemność, a czym szczęście? Jeśli badając kwiat, odrywamy, jeden po drugim,
wszystkie płatki, to nic z niego nie pozostaje. Trzymamy w ręku kawałki, a one już nie mają w
sobie piękna kwiatu. Tak więc, przyglądając się temu problemowi, nie dokonujmy intelektualnej
analizy, która by to wszystko wyjałowiła, pozbawiła sensu i treści. Przyglądajmy się temu ze
zrozumieniem, z troską, tak by dotykając nie niszcząc. Proszę więc tego nie rozrywać i nie
odchodzić z pustymi rękami. Proszę nie używać analitycznego umysłu.

Myśl zachęca do przyjemności, prawda? Myśl może nadać jej ciągłość, pozór trwania, który
nazywamy szczęściem; i podobnie może utrwalić cierpienie. Myśl powiada "To lubię, a tego nie
lubię. Chciałbym to zatrzymać, a tamto wyrzucić". Ale to ona stworzyła jedno i drugie, a szczęście
stało się sposobem myślenia. Kiedy powiada się "Chcę pozostać w tym szczęśliwym stanie", jest się
myślą, jest się wspomnieniem niegdysiejszych doznań, które określa się mianem przyjemności i
szczęścia.

A zatem przeszłość, wczorajsza czy dawno miniona, będąca myślą, powiada "Chciałabym żyć w
tym szczęśliwym stanie, jakiego zaznałam". Przeobrażamy martwą przeszłość w teraźniejszą
rzeczywistość i boimy się jutro ją utracić. Tak więc tworzymy łańcuch ciągłości. Ta ciągłość

background image

zakorzeniona jest w prochach dnia wczorajszego, dlatego też jest martwa. Nic nie rozkwitnie wśród
prochów, a myśl jest prochem. A zatem uczynił pan ze szczęścia przedmiot myśli i jest ono dla
pana jej przedmiotem.

A może istnieje coś innego niż przyjemność, ból, szczęście i cierpienie? Może istnieje radość,
ekstaza, pozostająca poza zasięgiem myśli? Myśl jest przecież niesłychanie trywialna, nie ma w niej
nic oryginalnego. Zadając to pytanie, musi ona samej siebie zaniechać. Gdy tak się. dzieje, ten akt
rodzi dyscyplinę zaniechania będącą łaską wyrzeczenia. Wyrzeczenie nie jest wówczas surowe czy
brutalne. Surowe wyrzeczenia są wytworem myśli, są buntem przeciw przyjemności i pobłażaniu
sobie.

To dogłębne zaniechanie siebie - polegające na tym, że myśl z siebie rezygnuje, postrzega bowiem
jasno niebezpieczeństwa, które sama rodzi - sprawia, że cała budowla umysłu uspokaja się. To
naprawdę jest stan czystej czujności rodzący radość, ekstazę, której nie sposób wyrazić słowami.
To, co wyraża się słowami, nie jest rzeczywistością.

10

Medytacja jest ruchem w bezruchu. Cisza umysłu to sposób działania. Działanie, biorące początek z
myśli, jest niedziałaniem rodzącym chaos. Ta cisza nie jest wytworem myśli, nie nastaje wtedy, gdy
milknie paplanina umysłu. Umysł może trwać w bezruchu tylko wówczas, gdy sam mózg jest
cichy. Jedynie widzenie tego, co naprawdę jest, ucisza komórki mózgowe, od tak dawna
przyuczane do tego, by reagować, planować, bronić, domagać się. Biorące z tej ciszy początek
działanie, które nie wywołuje chaosu, jest możliwe tylko wtedy, gdy niknie centrum, ten, kto
obserwuje, doświadcza - a wówczas widzenie jest działaniem. Widzenie jest możliwe tylko wtedy,
gdy panuje owa cisza, w której znikły wszelkie oceny i wartości moralne.

Ta świątynia jest starsza od swych bogów. Bogowie w niej uwięzieni trwają, ale ona sama pamięta
czasy jeszcze dawniejsze. Ma grube ściany, korytarze pełne kolumn pokrytych płaskorzeźbami
przedstawiającymi konie, bogów i anioły. Są one w pewien sposób piękne. Przechodząc obok
zastanawiałeś się, co by było, gdyby te rzeźby, łącznie z centralnym bóstwem, ożyły.

Powiadali, że tę świątynię, a zwłaszcza jej centralne sanktuarium, wzniesiono w niepamiętnych
czasach. Przemierzając liczne korytarze oświetlone porannym słońcem i pełne ostrych cieni,
zastanawiałeś się nad sensem tego wszystkiego - w jaki sposób człowiek za pomocą własnego
umysłu stworzył bogów, a potem własnymi rękami ich wyrzeźbił i umieścił w świątyniach i
kościołach, by oddawać im cześć.

Starożytne świątynie mają w sobie jakieś dziwne piękno i siłę. Sprawiają wrażenie, jakby zrodziła
je sama ziemia. Ta świątynia była prawie tak stara jak ludzkość, a mieszkających w niej bogów,
przystrojonych w jedwabie i girlandy kwiatów, ze snu budziły śpiewy, kadzidła i dzwony.
Wydawało się, że palone tu przez wieki kadzidła przenikają całą ogromną, zajmującą kilka akrów,
budowlę.

Ludzie, bogaci i biedni, przybywali tu zapewne z całego kraju, ale tylko członkowie pewnej kasty

background image

wpuszczani byli do wnętrza sanktuarium. Wszedłeś do środka przez niskie, kamienne drzwi,
przekraczając próg, w którym w ciągu wieków powstało wgłębienie. Sanktuarium otaczały
kamienne rzeźby wartowników, a po wejściu do środka ujrzałeś śpiewających kapłanów,
obnażonych do pasa, pełnych godności i powagi. Wszyscy, dobrze odżywieni, mieli wystające
brzuchy i delikatne dłonie. Ich głosy były zachrypnięte, śpiewali bowiem od wielu lat. Bóstwo -
trudno powiedzieć męskie czy żeńskie - było prawie bezkształtne. Niegdyś zapewne miało twarz,
lecz teraz rysy prawie się zatarły. Klejnoty były z pewnością bezcenne.

Kiedy śpiew umilkł, zapanowała taka cisza, jak gdyby sama Ziemia przestała wirować. Do wnętrza
nie docierało słońce, oświetlały je tylko lampki oliwne. Sufit od nich poczerniał, panował w tym
miejscu tajemniczy mrok.

Wszystkim bogom należy oddawać cześć w ciemności i oparach tajemnicy, w przeciwnym razie nie
istnieją.

Gdy wyszedłeś na zewnątrz, gdzie ostro świeciło słońce i spojrzałeś na błękitne niebo oraz na
wysokie, kołyszące się palmy, ogarnęło cię zdumienie, dlaczego człowiek czci samego siebie pod
postacią, którą stworzył własnymi dłońmi i umysłem. Lęk i to piękne niebo wydawały się tak od
siebie odległe.

Był młodym, schludnym mężczyzną, o ostrych rysach twarzy, jasnych oczach i żywym uśmiechu.
Siedzieliśmy na podłodze w niewielkim pokoju, za oknem rozciągał się mały ogród, pełen
różnokolorowych róż, od białych do prawie czarnych. Na gałęzi, głową w dół, wisiała papuga o
błyszczących oczach i czerwonym dziobie. Patrzyła na innego, o wiele mniejszego ptaka.

Mężczyzna mówił dość dobrze po angielsku, ale używając słów często się wahał. W pewnym
momencie spoważniał. "Na czym polega życie religijne? - zapytał. - Pytałem o to różnych guru, oni
zaś udzielali mi standardowych odpowiedzi. Jeśli można, chciałbym zadać to pytanie także panu.
Miałem dobrą pracę, ale nie będąc żonaty, porzuciłem ją, albowiem głęboko pociąga mnie religia i
chciałbym dowiedzieć się, co znaczy wieść życie religijne w świecie, który jest tak niereligijny".

Jeśli wolno mi coś zaproponować, to czy zamiast pytać, czym jest życie religijne, nie byłoby lepiej
spytać, czym jest samo życie? Wtedy może zrozumiemy, co znaczy żyć w sposób prawdziwie
religijny. Tak zwane życie religijne zmienia się w zależności od kraju, sekty, wierzeń; a człowiek
staje się ofiarą propagandy związanej ze zorganizowanymi, usankcjonowanymi interesami
religijnymi. Jeśli potrafimy to wszystko odrzucić - nie tylko wierzenia, dogmaty i rytuały, ale także
ową atmosferę szacowności, która towarzyszy kulturze religijnej - to być może zdołamy odkryć,
czym jest nietknięte przez ludzkie myśli życie religijne.

Nim jednak tego dokonamy, stwierdźmy najpierw, czym jest samo życie. Realne życie to ciągła,
monotonna praca i związane z nią walki i konflikty; to ból samotności, niedola i nędza biedaków i
bogaczy, ambicja, pogoń za spełnieniem, sukcesy i cierpienia. To wszystko wypełnia całe nasze
życie. Życiem nazywamy owe zwycięstwa, porażki i nieustanne dążenie do przyjemności.

Przeciwieństwem lub zaprzeczeniem tego wszystkiego jest tak zwane życie religijne lub duchowe.

background image

Ale ono z kolei zawiera w sobie samo jądro tego, czemu się przeciwstawia, a zatem, choć oba te
sposoby życia mogą sprawiać wrażenie odmiennych, faktycznie takimi nie są. Można zmienić
zewnętrzną szatę, ale wewnętrzna istota tego, co było i co być musi, pozostaje ta sama. Takie
rozdwojenie jest wytworem myśli, a zatem wywołuje ono jeszcze większy konflikt, który ciągnie
się bez końca. Wszystko to znamy - powiedzieli nam to inni i sami to odczuliśmy - i to właśnie
nazywamy życiem.

Życie religijne nie toczy się na drugim brzegu rzeki, toczy się tutaj - na brzegu, na którym człowiek
trudzi się w pocie czoła. Właśnie to musimy zrozumieć, a aktem religijnym jest proces rozumienia,
nie zaś posypywanie się popiołem, noszenie przepaski na biodrach lub infuły, zasiadanie na tronie
czy na grzbiecie słonia.

Najważniejsze jest spostrzeganie tych wszystkich okoliczności, ludzkich przyjemności i niedoli, a
nie spekulowanie, jak powinno przebiegać życie religijne. To, co powinno być, jest mitem; to jest
moralność stworzona przez myśl i wyobraźnię. Trzeba odrzucić tę moralność - społeczną, religijną i
zawodową - nie intelektualnie, ale faktycznie wyrywając się z systemu tej moralności, która jest
niemoralna.

A zatem pytanie naprawdę brzmi: czy można wykroczyć poza ten system? To myśl stworzyła ów
przerażający chaos i niedole, to ona staje na przeszkodzie religii i religijnemu życiu. Myśl sądzi, że
potrafi poza ten system wykroczyć, ale gdy to uczyni, będzie to nadal akt myśli, ona zaś nie jest
prawdziwym bytem i dlatego też stworzy kolejne złudzenie.

Wykraczanie poza ten system nie jest aktem myślowym. Trzeba to jasno zrozumieć, w przeciwnym
razie znów zostaniemy uwięzieni przez myśl. Koniec końców "ja" jest wiązką wspomnień, tradycji
i wiedzy tysięcy minionych dni. A zatem można wykroczyć poza granice świata wojny, nienawiści,
zawiści i okrucieństwa jedynie wtedy, gdy niknie cierpienie, ono bowiem jest wytworem myśli.
Taki akt jest życiem religijnym, które nie opiera się na żadnej wierze, albowiem nie zna jutra.

"Czy nie żąda pan rzeczy niemożliwej? Czy nie domaga się pan cudu? W jaki sposób miałbym poza
to wszystko wykroczyć bez pomocy myśli? Myśl jest samym moim istnieniem!"

Właśnie! Samo to istnienie, będące myślą, musi się skończyć. Sam ten egocentryzm i jego
działalność muszą w naturalny i prosty sposób obumrzeć. Jedynie z chwilą tak rozumianej śmierci
zaczyna się nowe, religijne życie.

11

Jeśli, aby medytować, rozmyślnie przyjmujesz jakiś sposób podejścia, przybierasz jakąś postawę,
wówczas medytacja przeobraża się w rozrywkę, umysłową zabawę. Jeśli postanawiasz wyrwać się
z zamętu i życiowych niedoli, pojawiają się wyimaginowane doznania, które nie są medytacją.
Świadomy lub nieświadomy umysł nie może w tym uczestniczyć, nie wolno im nawet zdawać sobie
sprawy z zakresu i piękna medytacji, a jeśli tak się dzieje, to równie dobrze mógłbyś pójść i kupić
jakąś romantyczną powieść.

background image

W medytacyjnym stanie pełnej uwagi nie ma wiedzy, nie zachodzi rozpoznawanie czy
wspominanie czegoś, co było. Czas i myśl nikną całkowicie, stanowią one bowiem ośrodek
ograniczający naszą zdolność widzenia.

W błysku światła myśl ginie, a świadomy wysiłek, by doznawać, a także wspomnienie o nim, staje
się tylko minionym słowem. A słowo nigdy nie jest tym, co rzeczywiste. W tym momencie - który
nie ma związku z czasem - to, co ostateczne, jest tym, co najbliższe, ale nie ma ono symbolu, nie
wiąże się z żadną osobą, z żadnym bogiem.

Tego ranka, zwłaszcza tak wcześnie, dolina była niesłychanie cicha. Pohukująca sowa umilkła, a jej
towarzysz znad odległych wzgórz nie odpowiadał. Żaden pies nie szczekał, a wieś jeszcze nie
zbudziła się ze snu. Na wschodzie rozbłysła łuna, obietnica, ale Krzyż Południa jeszcze nie zbladł.
Spośród liści nie dochodził żaden szelest, wydawało się, że Ziemia przestała wirować. Ta
przenikająca do głębi cisza była odczuwalna, dotykalna, mogłeś ją wręcz powąchać. To nie była
cisza panująca na zewnątrz, wśród wzgórz i nieruchomych drzew; ty byłeś tą ciszą. Ty i ona nie
byliście od siebie oddzieleni. Rozróżnienie zgiełku i ciszy nie miało sensu. Wzgórza, ciemne i
nieruchome, były tą samą ciszą.

Ta cisza, nie będąca zaprzeczeniem zgiełku, była bardzo aktywna. Tego ranka, o dziwo, napłynęła
przez okno niczym jakaś woń, a wraz z nią pojawiło się poczucie absolutu. Gdy wyjrzałeś przez
okno, dystans dzielący wszystkie rzeczy znikł, a o świcie twoje oczy otwarły się i ujrzały wszystko
na nowo.

"Interesuje mnie seks, równość społeczna i Bóg. Tylko to się w życiu liczy, nic więcej. Polityka,
religie z ich kapłanami i obietnicami, rytuałami i wyznaniami wiary wydają się nas znieważać.
Naprawdę nie udzielają odpowiedzi, nigdy faktycznie nie rozwiązały żadnych problemów,
pomagały jedynie je odwlekać. Na różne sposoby potępiały seks, utrwalały społeczne nierówności,
a wymyślony przez nie Bóg to kamień, który przyodziały w szatę miłości i wzruszeń. Osobiście nie
dostrzegam w tym żadnego pożytku. Wspominam o tym tylko dlatego, abyśmy mogli wszystko to
pominąć i skoncentrować się na tych trzech kwestiach - seksie, społecznej nędzy i tym, co
nazywamy Bogiem.

Moim zdaniem seks jest w równym stopniu nieodzowny jak jedzenie. Przyroda stworzyła
mężczyznę i kobietę oraz ich nocne rozkosze. Dla mnie to równie ważne jak odkrycie tej prawdy,
którą można nazwać Bogiem. A współczucie dla bliźniego jest nie mniej ważne jak miłość do
kobiety mieszkającej w twoim domu. Seks nie stanowi problemu, lubię go. A jednak jest we mnie
lęk przed czymś nieznanym. Ten właśnie lęk i ból muszę zrozumieć - nie jako problem do
rozwiązania, ale raczej jako coś, w co powinienem wniknąć tak, by naprawdę się z tego oczyścić.
Chciałbym zatem, jeśli ma pan czas, te kwestie z panem rozważyć".

Może zacznijmy od kwestii ostatniej, nie od pierwszej, a wtedy, być może, inne sprawy zdołamy
lepiej zrozumieć; wtedy, być może, nabiorą one innego charakteru niż to, co łączy się z
przyjemnością.

Czy pragnie pan utwierdzić się w swoich przekonaniach, czy naprawdę ujrzeć rzeczywistość; nie
doświadczać jej, ale faktycznie ją ujrzeć umysłem i sercem, które są bardzo czułe i czyste?

background image

Przekonanie to jedno, a widzenie to drugie. Przekonania wiodą w mrok, podobnie jak wiara. Wiodą
do kościołów, do mrocznych świątyń i rytuałów dostarczających przyjemnych wrażeń. Wzdłuż tej
drogi nie ma rzeczywistości, lecz jedynie złudzenia, fantazyjne sprzęty wypełniające kościoły.

Jeśli odrzuca się lęk, wiara staje się zbędna, natomiast gdy lgnie się do wiary i dogmatów, lęk
działa. Wiara nie zawsze jest usankcjonowana przez konkretną religię; powstaje, choć człowiek
żadnej religii nie wyznaje. Można mieć swoją własną, indywidualną, unikalną wiarę - ale nie stanie
się ona światłem, które rozjaśnia. Myśl przyobleka się w wiarę, aby się bronić przed lękiem, który
sama wywołała. Sposób działania myśli nie ma nic wspólnego z niczym nie skrępowaną uwagą
widzącą prawdę.

Myśl nie może szukać tego, czego nie da się zmierzyć, ponieważ myśl nieustannie dokonuje
porównań. To, co najwyższe, nie mieści się w strukturze myśli i rozumu, nie jest też wytworem
emocji i wzruszeń. Uwaga jest negacją myśli; tak jak negacja myśli jest miłością. Jeśli szukasz tego,
co najwyższe, to nie znajdziesz; ono musi, o ile ci się poszczęści, przyjść do ciebie - a twą szansę
stanowi otwarte okno serca, nie myśli.

"To dość trudne. Prosi mnie pan, bym zanegował całe swoje jestestwo, to ťjaŤ, które tak troskliwie
rozwijałem i pielęgnowałem. Sądziłem, że przyjemność płynąca z tego, co nazwać by można
Bogiem, jest wieczna. On jest moim schronieniem, w nim cała moja nadzieja i radość; a pan każe
mi to wszystko odrzucić. Czy to możliwe? I czy rzeczywiście tego pragnę? A poza tym, czy nie
obiecał mi pan jakiejś nagrody, jeśli to odrzucę? Oczywiście wiem, że żadnej nagrody mi pan
faktycznie nie oferuje, ale czy naprawdę potrafię całkowicie odrzucić - nie tylko werbalnie - to,
czym zawsze żyłem?"

Jeśli spróbuje pan dokonać tego rozmyślnie, to narodzą się konflikt, ból i wieczna niedola. Ale jeśli
ujrzy pan, czym to naprawdę jest - tak jak widzi pan tę lampę, drgające światło, knot i mosiężną
podstawę - to wkroczy pan w inny wymiar. W tym wymiarze miłość nie rodzi społecznych
problemów; nie ma tam podziałów rasowych, klasowych czy intelektualnych. Tylko ludzie
nierówni odczuwają potrzebę równości. Człowiek uprzywilejowany chce zachować ów podział,
swą klasę, swój sposób życia. Poddany zaś walczy nieustannie o to, by stać się uprzywilejowanym;
ciemiężony chce przeobrazić się w ciemięzcę. A zatem, samo wprowadzanie odpowiednich aktów
prawnych - choć jest niezbędne - nie likwiduje podziałów i związanych z nimi okrucieństw; nie
znosi też podziału między pracą a statusem społecznym. Praca służy nam do zdobywania
społecznego statusu - i cały cykl nierówności zaczyna się na nowo. Problemów społecznych nie
likwiduje moralność przez to społeczeństwo wymyślona. Miłość nie zna moralności, miłość nie jest
reformą. Kiedy miłość staje się przyjemnością, ból jest nieunikniony. Miłłość nie jest myślą, a to
myśl sprawia przyjemność - przyjemność seksualną i tę płynącą z osiągania czegoś. Myśl potęguje i
utrwala chwilową przyjemność. Rozmyślając o niej, przedłużamy jej żywotność o kolejną chwilę.
Czyż to nie owo pożądanie przyjemności nazywamy seksem? Towarzyszą mu wprawdzie silne
uczucia - wrażliwość, troska, przyjaźń i cała ta reszta - ale przewija się przez to wszystko nić bólu i
lęku. To aktywność myśli sprawia, że nie sposób zerwać tej nici.

"Ale nie można pozbawiać seksu przyjemności! Żyję tą przyjemnością, lubię ją. Jest ona dla mnie o
wiele ważniejsza niż posiadanie pieniędzy, stanowiska czy społecznego prestiżu. Widzę też, że
przyjemność niesie ze sobą ból, ale ponieważ ona przeważa, nie dbam o to".

background image

Kiedy przyjemność, którą się pan tak rozkoszuje, przeminie - z powodu starości, nieszczęśliwego
wypadku, upływu czasu - wtedy wpadnie pan w sidła; cierpienie stanie się nieodłączne. Ale miłość
nie jest przyjemnością, nie jest wytworem pragnień i dlatego właśnie, widzi pan, musimy wkroczyć
w inny wymiar. W nim wszystkie nasze problemy - i wszystkie kwestie - ulegają rozwiązaniu. Bez
niego, cokolwiek byśmy uczynili, trwają cierpienie i zamęt.

12

W górze fruwały chmary ptaków, niektóre przelatywały nad szeroką rzeką, inne, unosząc się
wysoko na niebie, zataczały wielkie kręgi, prawie nie poruszając skrzydłami. Wśród tych
szybujących najwyżej przeważały sępy, w jasnych promieniach słońca wyglądające niczym sunące
pod wiatr plamki. Na ziemi niezgrabne, miały nagie szyje i szerokie, ciężkie skrzydła. Parę z nich
siedziało na czubku tamaryndowca, lecz wrony nie dawały im spokoju. Jedna z nich próbowała
nawet się na sępie usadowić. Ten w końcu, zniecierpliwiony, odleciał, ale uparta wrona podfrunęła
od tyłu i usiadła mu na karku. Lecący sęp z siedzącą na grzbiecie wroną wyglądał naprawdę
niesamowicie. Ją najwyraźniej to cieszyło, on zaś próbował pozbyć się intruza. W końcu wrona
odleciała i znikła w lesie po drugiej stronie rzeki.

Papugi zygzakiem przyfrunęły z drugiego brzegu. Wrzeszcząc oznajmiały całemu światu swoje
przybycie. Kilka z nich, jasnozielonych, z czerwonymi dziobami, mieszkało na tym tamaryndowcu.
Nad ranem odtruwały w dół rzeki, czasem wracały z wrzaskiem, ale częściej nie było ich przez cały
dzień, aż nie wracały późnym popołudniem, kiedy już nakradły ziarna z pól i wszelkich owoców,
które zdołały znaleźć. Przez parę sekund uwijały się wśród listowia, a potem znikały. Nie sposób
ich było dojrzeć między małymi, zielonymi liśćmi. Mieszkały w jakiejś dziupli w pniu tego drzewa,
samiec i samica, a wyglądały na bardzo szczęśliwe, gdy odtruwając wykrzykiwały swą radość.
Wieczorem i wczesnym rankiem słońce kreśliło na rzece ścieżkę - złotą nad ranem, a srebrną pod
wieczór. Nic dziwnego, że ludzie oddawali rzekom cześć; lepsze to niż oddawanie czci wizerunkom
i wszystkie związane z tym rytuały i wierzenia. Ta rzeka była żywa i głęboka, płynęła
nieprzerwanie. Małe zaś sadzawki nieopodal jej brzegów trwały w zupełnym bezruchu.

Każdy człowiek izoluje się w takiej "sadzawce" i tam chyli się ku upadkowi; nigdy nie włączając
się w główny nurt rzeki. Ta rzeka, tak bardzo zanieczyszczana przez ludzi żyjących w jej górnym
biegu, w jakiś sposób niżej oczyszczała się i płynęła niebieskozielona, głęboka. Wyglądała
wspaniale, zwłaszcza przed wschodem słońca, cicha, nieruchoma, w kolorze stopionego srebra. W
miarę, jak słońce wznosiło się ponad drzewami, stawała się złota, potem znów przekształcała się w
srebrzystą drogę i woda na powrót ożywała.

W tym pokoju z widokiem na rzekę panował chłód, było prawie mroźno, jak to wczesną zimą.
Mężczyzna z żoną, siedzący naprzeciwko, był młody, ona zaś jeszcze młodsza. Spoczęliśmy na
dywanie rozłożonym na chłodnej, twardej podłodze. Nie interesował ich widok rzeki, a gdy
wskazano im, jak jest szeroka, piękna, jak zielony jest przeciwległy brzeg, tylko grzecznie skinęli
głowami. Przyjechali z północy, przebyli długą drogę autobusem i pociągiem i bardzo chcieli
porozmawiać o sprawach, które ich nurtowały; rzeka była czymś, na co mogli popatrzeć później,
gdy będą mieli czas.

"Człowiek nie może być wolny; jest związany z rodziną, dziećmi, pracą - rzekł mężczyzna. - Póki
żyje, ma obowiązki. Chyba że zostaje sannjasinem, mnichem".

background image


Pojmował, jak niezbędna jest wolność, a jednak czuł, że jest ona czymś, czego nie da się osiągnąć
w tym brutalnym świecie, rządzonym przez zasady współzawodnictwa. Żona słuchała go z
wyrazem lekkiego zdumienia, zadowolona, że jej mężczyzna potrafi zachować się poważnie i
zupełnie prawidłowo wypowiada się po angielsku. Dawało jej to poczucie dumy, takiej jaka płynie
ze świadomości posiadania. On zupełnie tego nie dostrzegał, siedziała bowiem nieco z tyłu.

"Czy w ogóle można być wolnym? - zapytał. - Niektórzy polityczni pisarze i teoretycy, na przykład
komuniści, twierdzą, że wolność jest pojęciem burżuazyjnym, jest nieosiągalna i nierealna, podczas
gdy świat demokratyczny wciąż o niej mówi. Podobnie kapitaliści. Oczywiście, także każda religia
ją głosi i obiecuje, choć dba o to, by człowiek stał się więźniem swej własnej wiary i ideologii,
przecząc własnymi działaniami składanym obietnicom. Przybyłem, by dociec - nie tylko
intelektualnie - czy człowiek może w tym świecie być prawdziwie wolny, czy ja mogę. Wziąłem
urlop, aby tu przyjechać; na dwa dni jestem wolny od swej pracy - od biurowej rutyny i
codziennego życia w małym miasteczku. Gdybym miał więcej pieniędzy, miałbym więcej
wolności, mógłbym pojechać tam, gdzie bym zechciał, robiłbym to, na co mam ochotę, może bym
malował lub podróżował. To jednak jest niemożliwe, bowiem moja pensja jest niewielka, a ja mam
obowiązki; jestem więźniem własnych obowiązków".

Jego żona nie była w stanie tego wszystkiego zrozumieć, ale nadstawiła uszu na słowo "obowiązki".
Być może zaniepokoiła się, czy on nie zechce porzucić domu i wyruszyć w świat.

"Te obowiązki - kontynuował - odbierają mi wolność, zarówno zewnętrzną, jak i wewnętrzną.
Rozumiem, że człowiek nie może całkowicie uwolnić się od świata, biur, sklepów i tak dalej. Nie
tam szukam wolności. Przyjechałem, aby dowiedzieć się, czy w ogóle możliwa jest wolność
wewnętrzna?"

Gołębie na werandzie gruchały i trzepotały skrzydłami, papugi skrzeczały za oknem, a słońce lśniło
na ich jasnych, zielonych skrzydłach.

Czym jest wolność? Czy to jakaś idea lub uczucie pielęgnowane przez myśl, gdyż usidlają ją liczne
problemy, niepokoje i tak dalej? Czy wolność jest rezultatem, nagrodą, czymś, co stanowi
zakończenie pewnego procesu? Czy wolność to oswobodzenie się od gniewu? A może polega ona
na tym, że można robić to, co się chce? Czy wolnością jest stwierdzenie, że obowiązek jest dla
ciebie ciężarem i odsunięcie go na bok? Czy wolnością jest przeciwstawianie się czy może
uleganie? Czy tę wolność mogą nam dać myśl lub jakieś działanie?

"Proszę, niech pan mówi trochę wolniej".

Czy wolność jest przeciwieństwem niewoli? Czy to jest wolność, gdy będąc w więzieniu i zdając
sobie sprawę z tego i ze wszystkich związanych z tym ograniczeń, wyobrażamy ją sobie? Czy
wyobraźnia może dać wolność, czy też będzie to tylko myślowa fantazja? To, co faktycznie znamy
i co faktycznie jest, to zniewolenie, przywiązanie do rzeczy zewnętrznych - do domu, rodziny, do
pracy, a również wewnętrzne przywiązanie - do tradycji, zwyczajów, do przyjemności, jakie niosą
ze sobą władza i własność, do lęku, osiągnięć i tylu innych rzeczy. Gdy sukces sprawia nam wielką
przyjemność, nie mówimy i nie myślimy o tym, by się od niego uwolnić. Mówimy o wolności tylko

background image

wtedy, gdy pojawia się ból. Wszystkie te rzeczy pętają nas zarówno wewnętrznie, jak i zewnętrznie,
a to zniewolenie jest tym, co jest. Sprzeciwianie się temu, co jest, nazywamy wolnością. Opieramy
się temu, co jest, uciekamy od tego, staramy się to stłumić, mając nadzieję, że w ten sposób
zyskamy pewnego rodzaju wolność. Znamy wewnętrznie tylko dwie rzeczy - zniewolenie i
sprzeciw; to sprzeciw stwarza zniewolenie.

"Przykro mi, ale w ogóle tego nie rozumiem".

Co faktycznie się dzieje, gdy sprzeciwia się pan złości lub nienawiści? Wznosi pan wokół
nienawiści mur, ale ona trwa; mur jedynie ją przed panem skrywa. Albo postanawia pan nigdy się
nie złościć, ale owo postanowienie stanowi część złości, a sam sprzeciw jeszcze ją wzmacnia.
Można to ujrzeć we własnym wnętrzu, gdy się ten fakt obserwuje. Gdy się pan sprzeciwia,
kontroluje, tłumi lub próbuje przezwyciężyć - a wszystko to jest tożsame ze sobą, są to bowiem bez
wyjątku akty woli - tylko wzmacnia pan ten obronny mur, a w rezultacie coraz bardziej pogrąża się
w niewoli, umysłowej ciasnocie, małostkowości. I właśnie od tej małostkowości, od tej ciasnoty
chce się pan uwolnić, a samo to pragnienie jest reakcją, która stwarza inne bariery i jeszcze
małostkowość potęguje. W ten sposób przechodzimy od sprzeciwu do sprzeciwu, od bariery do
bariery - czasem malując mury obronne na inne kolory, nadając im odmienny charakter czy
określając je jakimś wzniośle brzmiącym słowem. Ale opór jest zniewoleniem, zniewolenie zaś
cierpieniem.

"Czy to oznacza, że w życiu zewnętrznym mamy pozwolić innym pomiatać sobą do woli? I że we
własnym wnętrzu nie powinniśmy niczym krępować swej złości i temu podobnych?"

Wygląda na to, że nie słuchał pan tego, co zostało powiedziane. Kiedy coś sprawia nam
przyjemność, nie protestujemy, że nam się to rozkoszne uczucie przytrafiło. Jednak gdy staje się to
bolesne, zaczynamy stawiać opór. Chce pan uwolnić się od bólu, a jednocześnie zachować
przyjemność. Trwanie przy przyjemności jest sprzeciwem.

Reakcja jest czymś naturalnym; jeśli ktoś nie reaguje fizycznie na ukłucie szpilką, to znaczy, że jest
pozbawiony czucia. Wewnętrznie również, jeśli się nie reaguje, to coś jest nie w porządku. Ale
ważna jest nie sama reakcja, lecz sposób, w jaki się reaguje, oraz natura owej reakcji. Gdy ktoś nam
schlebia, reagujemy. Reagujemy także, gdy ktoś nas obraża. Jedno i drugie jest sprzeciwem
przejawiającym się w postaci przyjemności lub bólu. To zachowujemy, tamto ignorujemy lub
pragniemy pomścić. Ale jedno i drugie jest stawianiem oporu. Zarówno zachowywanie, jak i
odrzucanie są formami sprzeciwu, wolność natomiast sprzeciwem nie jest.

"Czy potrafię reagować, nie stawiając oporu w postaci przyjemności lub bólu?"

A co pan o tym sądzi? Co pan czuje? Czy zadaje pan to pytanie mnie czy sobie? Jeśli ktoś z
zewnątrz, jakiś zewnętrzny pośrednik, odpowie na to pytanie, pan mu zaufa, a to zaufanie
przeobrazi się w autorytet, który jest pewną formą sprzeciwu. A wtedy znów będzie pan chciał
uwolnić się od tego autorytetu! A zatem, jakże można zadawać to pytanie komuś innemu?

"Pan mógłby mi to wskazać, a gdybym to później ujrzał, autorytet nie odegrałby chyba roli?"

background image


Ale myśmy panu wskazali to, co faktycznie jest. Proszę patrzeć na to, co faktycznie jest, nie
reagując uczuciem przyjemności lub bólu. Wolność jest widzeniem. Widzenie jest wolnością.
Można widzieć jedynie będąc wolnym.

"To widzenie jest, być może, aktem wolności, ale jaki ono wywiera wpływ na moje zniewolenie,
które jest tym, co jest, tym, co widzę?"

Kiedy powiada pan, że widzenie, być może, jest aktem wolności, jest to przypuszczenie, a zatem
przypuszczeniem jest również pańskie widzenie. To znaczy, że nie widzi pan naprawdę tego, co
jest.

"Nie wiem, proszę pana. Widzę, że moja teściowa znęca się nade mną; czy ona przestanie dlatego,
że ja to widzę?"

Proszę obserwować zachowania swojej teściowej i własne reakcje, ale nie reagując uczuciami
przyjemności lub bólu. Proszę obserwować to w sposób nieskrępowany. Być może będzie pan
potem zupełnie ignorował jej słowa, a może wyjdzie pan z domu. Ale to wyjście lub nie zważanie
na nią nie będzie stawianiem oporu. To niewybiórcze uświadomienie jest wolnością. Działania
wypływającego z tej wolności nie sposób przewidzieć, usystematyzować czy wtłoczyć w ramy
społecznej moralności. To niewybiórcze uświadomienie nie ma charakteru politycznego, nie
przynależy do żadnego "izmu"; nie stanowi wytworu myśli.

13

"Chcę poznać Boga" - rzekł porywczo, prawie krzycząc. Sępy siedziały na tym samym drzewie co
zwykle, pociąg terkotał na moście, a rzeka płynęła w dal. W tym miejscu była bardzo szeroka,
głęboka i spokojna. Wczesnym rankiem z daleka, stojąc na wysokim brzegu, czuło się zapach wody
- jej czystość, jej świeżość. Dzień jeszcze tego zapachu nie popsuł. Za oknem skrzeczały papugi
lecące w stronę pól, później miały powrócić na tamaryndowiec. Stada wron, wysoko w górze,
przelatywały nad rzeką, siadały na drzewach i wśród pól na jej drugim brzegu. W ten czysty,
zimowy poranek, mroźny, lecz jasny, na niebie nie było ani jednej chmury. Gdy tak patrzyłeś na
światło wschodzącego słońca kładące się na rzece, medytacja trwała. Samo to światło należało do
niej, gdy, w ten cichy poranek, patrzyłeś na roziskrzone, tańczące wody - nie umysłem, który
wszystkiemu nadaje pewien sens, ale oczami, które widziały światło i nic poza tym.

Światło, podobnie jak dźwięk, jest czymś nadzwyczajnym. Istnieje światło, które artyści próbują
utrwalić na płótnie, albo takie, które rejestruje kamera, jest też światło samotnej lampy w
ciemnościach nocy, lub to rozjaśniające czyjąś twarz, światło, które kryje się w oczach. Światło,
które widzą oczy, nie jest tym, które lśni na wodzie; ono jest zupełnie inne, zbyt rozlegle, by mogło
pomieścić się w wąskim polu widzenia. Światło, niczym dźwięk, pozostawało wciąż w ruchu - na
zewnątrz i do wewnątrz - niczym przypływy i odpływy morza. I gdy tak trwałeś w wielkiej ciszy,
podążałeś za nim, nie w wyobraźni czy za pomocą zmysłów, ale nie wiedząc o tym, nie licząc
chwil.

background image

Piękna tego światła, tak jak miłości, nie da się z niczym porównać, nie można wyrazić go słowami.
Jednak było tam - w cieniu, na otwartej przestrzeni, w domu, w oknie, po drugiej stronie drogi i w
śmiechu dzieci. Bez tego światła to, co widzisz, jest prawie bez znaczenia, gdyż światło jest
wszystkim. Światło medytacji lśniło na wodzie. Miało tam znów pojawić się pod wieczór, w ciągu
nocy i o świcie, gdy słońce wzejdzie ponad drzewa, złociście barwiąc rzekę. Medytacja jest tym
światłem w umyśle, które rozjaśnia drogę naszych działań; bez niego nie ma miłości.

Potężny mężczyzna, starannie ogolony i z wystrzyżoną głową, usiadł na podłodze w tym małym
pokoju z widokiem na rzekę. Podłoga była chłodna, trwała bowiem zima. Odznaczał się godnością
kogoś, kto niewiele posiada i nie dba o to, co ludzie powiedzą.

"Chcę poznać Boga. Wiem, że dziś to niemodne. Studenci, nadchodzące pokolenie buntowników,
aktywistów politycznych, formułujące rozsądne i nierozsądne żądania, szydzi ze wszystkich religii.
I mają też całkowitą słuszność, bo spójrzmy, co z tego zrobili księża! Naturalnie, młodsze
pokolenie niczego takiego nie chce. Ich zdaniem, świątynie i kościoły popierają wyzysk człowieka.
Młodzi zupełnie nie ufają poglądom hierarchów, nie dają wiary propagowanym przez księży
zbawcom, ceremoniom i wszelkim tym niedorzecznościom. Zgadzam się z nimi. Pomagałem
niektórym z nich w walce z tym wszystkim. Ale nadal chcę poznać Boga. Byłem komunistą, lecz
dawno już wystąpiłem z tej partii, albowiem jej członkowie również mają swoich bogów, swe
dogmaty i teoretyków. Byłem komunistą naprawdę gorliwym, gdyż początkowo oni coś obiecywali
- wielką, prawdziwą rewolucję. Ale teraz cechują się tym wszystkim co i kapitaliści; poszli drogami
tego świata. Interesowały mnie reformy społeczne, prowadziłem działalność polityczną, ale
wszystko to porzuciłem, ponieważ widzę, że za pomocą nauki i techniki człowiek nigdy nie uwolni
się od rozpaczy, niepokoju i lęku. Być może istnieje tylko jeden sposób. Nie ulegam przesądom i
nie sądzę, bym bał się życia. Przeszedłem, jak pan widzi, przez to wszystko i nadal mam wiele lat
przed sobą. Chcę wiedzieć, czym jest Bóg. Pytałem kilku wędrownych mnichów, zarówno tych,
którzy wiecznie powiadają ťBóg jest, musisz tylko patrzećŤ, jak i tych, którzy tajemniczo milkną i
oferują pewną metodę. Wystrzegam się tych wszystkich pułapek. A zatem przyszedłem do pana,
czuję bowiem, że muszę to odkryć".

Czas jakiś siedzieliśmy w milczeniu. Papugi, skrzecząc, przelatywały za oknem, a na ich zielonych
skrzydłach i czerwonych dziobach połyskiwało światło.

Czy sądzi pan, że można to odkryć? Że natrafi się na to szukając? Czy uważa pan, że można tego
doświadczyć? Że ograniczony umysł zdoła ogarnąć to, co bezgraniczne? W jaki sposób? Skąd
będzie pan to wiedział? Jak pan zdoła to rozpoznać?

"Doprawdy nie wiem - odparł - Ale będę wiedział, gdy stanie się to rzeczywistością".

Czy to ma znaczyć, że pozna to pan za pomocą swego umysłu, swego serca, swej inteligencji?

"Nie. Poznanie od żadnego z nich nie zależy. Doskonale zdaję sobie sprawę, jak zwodnicze są
zmysły. Wiem, jak łatwo powstają złudzenia".

Wiedzieć znaczy doświadczać, prawda? Doświadczać, znaczy rozpoznawać, a rozpoznawanie to

background image

pamięć i skojarzenia. Jeśli przez "wiedzę" rozumie pan rezultat przeszłego zdarzenia, wspomnienia,
czegoś, co wydarzyło się niegdyś, to jest to wiedza o tym, co było. A czy zna pan to, co się teraz
dzieje, co jest faktem? A może poznaje pan to dopiero po chwili, gdy już minęło? To, co dzieje się
teraz, jest poza czasem; a wiedza zawsze istnieje w czasie. Patrzy pan na to, co się dzieje, oczami
czasu, które to nazywają, przekładają i zapisują. Oto co nazywa się wiedzą powstałą zarówno w
wyniku analizy, jak i natychmiastowego rozpoznawania. W zakres tej wiedzy chce pan wprowadzić
to, co znajduje się po drugiej stronie wzgórza lub za tym drzewem. I upiera się pan, że musi
wiedzieć, iż musi tego doświadczyć i zatrzymać. Czy można w swym umyśle lub w dłoni
zatrzymać te rozlegle wody? To, co pan zatrzymuje, jest słowem i tym, co widziały pańskie oczy, a
także widzeniem wyrażonym słowami i wspomnieniem o tych słowach. Ale wspomnienie nie jest tą
wodą i nigdy nią nie będzie.

"Zgadzam się - powiedział. - Jak zatem do tego dotrę? W ciągu swego długiego i wypełnionego
różnymi zainteresowaniami życia stwierdziłem, że nic człowieka nie zbawi - żadna instytucja,
żaden system społeczny, nic. Dlatego przestałem czytać. A przecież człowiek musi zostać
zbawiony, musi się jakoś z tego wydobyć i moje usilne pragnienie znalezienia Boga jest krzykiem
wielkiego niepokoju o ludzkość. Szerzący się gwałt pochłania człowieka. Znam wszystkie
argumenty za i przeciw. Niegdyś miałem nadzieję, ale teraz jestem z wszelkiej nadziei odarty.
Znajduję się naprawdę u kresu wytrzymałości. Zadaję to pytanie z rozpaczy, a może po to, by
wskrzesić nadzieję. Po prostu nie widzę żadnego światła. Tak więc przyszedłem, by zadać to jedno
pytanie: Czy może mi pan pomóc odkryć rzeczywistość, o ile taka w ogóle istnieje?"

Znów czas jakiś siedzieliśmy milcząc. W pokoju słychać było pogruchiwanie gołębi.

"Pojmuję, o co panu chodzi. Nigdy dotąd nie siedziałem w tak całkowitym milczeniu. To pytanie
jest tam, poza tą ciszą, a gdy spoglądając na nie, wykraczam poza nią, ona się oddala. A zatem
chodzi panu o to, że jedynie w tej ciszy, w tej całkowitej i nie zaplanowanej ciszy, istnieje to, co
bezgraniczne?"

Kolejny pociąg zaturkotał na moście.

To przywołuje całą tę głupotę i histerię mistycyzmu - mętne, niewyraźne wzruszenia będące
źródłem iluzji. Nie, proszę pana, nie o to nam chodzi. Pozbycie się wszystkich złudzeń -
politycznych, religijnych i tych związanych z przyszłością - to ciężka praca. Nigdy nie odkrywamy
niczego dla siebie, choć tak właśnie sądzimy - a to stanowi jedno z największych złudzeń, czyli
myśl. Zobaczyć jasno ten zamęt, ten obłęd, który człowiek wokół siebie uprządł, to ciężka praca.
Aby widzieć i być wolnym, potrzeba bardzo, bardzo zdrowego umysłu. Widzenie i wolność są
absolutnie niezbędne. Wolność od pragnienia, by widzieć, wolność od nadziei, jaką człowiek
nieustannie pokłada w nauce, technice i odkryciach religijnych. Ta nadzieja rodzi złudzenia.
Widzenie tego jest wolnością, a gdy jest się wolnym, o nic się nie prosi. Wtedy sam umysł staje się
bezgraniczny.

14

Był starym mnichem poważanym przez tysiące ludzi. Ubrany w tradycyjną, żółtą szatę sannjasina, z
wygoloną głową, trzymał się dobrze. Dźwigał ogromny kij, który mu służył od wielu lat, na nogach

background image

miał znoszone sandały. Usiedliśmy na ławce, wysoko po prawej mieliśmy most kolejowy, po lewej
zataczającą szeroki łuk rzekę. Tego ranka jej drugi brzeg tonął w gęstej mgle, widać było jedynie
wierzchołki drzew sprawiające wrażenie, jak gdyby płynęły po rozlanej wodzie. Powietrze trwało w
bezruchu, jaskółki latały nisko, tuż przy brzegu. Rzeka była bardzo stara i święta, ludzie przybywali
z odległych stron, by umrzeć nad jej brzegami i by tam ich spalono. Czczono ją, wysławiano w
pieśniach, uważano za najświętszą z rzek. Wrzucano w nią wszelkie nieczystości; ludzie kąpali się
w niej, pili z niej wodę, prali ubrania; na brzegach widywało się osoby siedzące bardzo prosto i
nieruchomo, z zamkniętymi oczami, pogrążone w medytacji. Rzeka tyle ludziom dawała, a oni ją
zanieczyszczali. Podczas pory deszczowej jej wody podnosiły się od siedmiu do dziesięciu metrów,
zabierały wszystkie nieczystości i pokrywały ziemię warstwą mułu, dzięki czemu wieśniacy
mieszkający wzdłuż brzegów zbierali obfite plony. Płynęła wielkimi zakolami, niekiedy widywało
się przepływające drzewa, wyrwane z korzeniami przez silny prąd, a także martwe zwierzęta, na
których siedziały walczące ze sobą sępy i wrony, czasem ukazywała się ludzka ręka, noga, a nawet
całe ciało.

Tego ranka rzeka była piękna, bez choćby zmarszczki. Drugi jej brzeg ginął w oddali. Słońce
świeciło już od paru godzin, ale mgła jeszcze się nie podniosła, rzeka zaś, jak jakaś tajemnicza
istota, płynęła w dal. Mnich doskonale ją znał, wiele lat spędził nad jej brzegami, w otoczeniu
swych uczniów; uważał za rzecz oczywistą, że płynąć będzie zawsze, póki żyć będą ludzie. Na
nieszczęście przyzwyczaił się do niej. Teraz spoglądał na rzekę oczami, które widziały ją tysiące
razy. Przyzwyczajamy się do piękna i do brzydoty, a wtedy ginie świeżość dnia.

"Dlaczego - zapytał głosem dość apodyktycznym - występuje pan przeciw moralności, przeciw
księgom, które my uważamy za najświętsze? Najprawdopodobniej zepsuł pana Zachód, gdzie
synonimem wolności jest wyuzdanie, a prawie nikt nie wie, co znaczy prawdziwa dyscyplina.
Oczywiście nie czytał pan żadnej z naszych świętych ksiąg. Słuchałem parę dni temu pańskiej
mowy i przeraziło mnie to, co posłyszałem o bogach, kapłanach, o ludziach świętych i guru. Jak
człowiek mógłby bez nich żyć? Bez nich staje się materialistą goniącym za powabami tego świata,
żyje jak zwierzę. Pan najwyraźniej odrzuca całą tę wiedzę, którą my uważamy za najświętszą.
Dlaczego? Wiem, że jest pan człowiekiem poważnym. Od wielu lat z oddali śledzimy pańskie
nauczanie. Traktowaliśmy pana jak brata, myśleliśmy, że pan należy do nas. Ale skoro wyrzekł się
pan tego wszystkiego, staliśmy się sobie obcy. Strasznie to przykre, że kroczymy po różnych
ścieżkach".

Co jest święte? Czy święty jest obraz w świątyni, symbol, słowo? Gdzie szukać świętości? W tym
drzewie, w tej wieśniaczce dźwigającej ciężki tobół? Przypisujecie świętość rzeczom, które
uważacie za święte, wartościowe, znaczące. Ale jakąż wartość ma wizerunek wyrzeźbiony ludzką
ręką lub stworzony przez umysł? Dla was najwyraźniej ta kobieta, to drzewo, ten ptak, te żywe
istoty mają wartość jedynie przemijającą. Dzielicie życie na to, co jest święte, a co święte nie jest,
na to, co niemoralne, a co moralne. Ten podział to źródło niedoli i okrucieństw. Albo wszystko jest
święte, albo nic święte nie jest. Albo to, co mówicie, wasze słowa, wasze myśli, wasze pieśni są
poważne, albo służą tylko omamianiu umysłu, wprawianiu go w stan zachwytu, który staje się
złudzeniem, a zatem najmniejszej powagi w nich nie ma. Istnieje coś świętego, ale nie w słowie, nie
w posążku, nie w wizerunku stworzonym przez myśl.

Wyglądał na zakłopotanego, a nie bardzo wiedząc, dokąd to prowadzi, przerwał: "Nie rozmawiamy
teraz o tym, co jest święte, a co nie jest, chciałbym raczej dowiedzieć się, dlaczego szydzi pan z
dyscypliny?"

background image


Dyscyplina w potocznym rozumieniu polega na przestrzeganiu pewnego systemu głupich nakazów
politycznych, społecznych lub religijnych. To pociąga za sobą naśladownictwo, tłumienie popędów
lub jakąś formę wykraczania poza aktualny stan rzeczy, nieprawdaż? Taka dyscyplina wiąże się
oczywiście z nieustanną walką, konfliktem, które wypaczają umysł. Dopasowujemy się mając na
względzie obiecaną lub wymarzoną nagrodę. Narzucamy sobie dyscyplinę, aby coś otrzymać. Żeby
coś osiągnąć, jesteśmy posłuszni i ulegli, a system - komunistyczny, religijny czy własny - urasta
do rangi autorytetu. Nie ma w tym żadnej wolności. Dyscyplina oznacza uczenie się, a ucząc się
odrzucamy wszelkie autorytety i posłuszeństwo. Widzenie tego wszystkiego to nie proces
analityczny. Postrzeganie, do czego prowadzi cała ta struktura dyscypliny, samo jest dyscypliną
polegającą na uczeniu się wszystkiego, co struktury tej dotyczy. Takie uczenie się nie oznacza
gromadzenia informacji, ale jest bezpośrednim postrzeganiem owej struktury i jej natury. Oto
prawdziwa dyscyplina, ponieważ uczymy się, a nie dopasowujemy. Aby się uczyć, niezbędna jest
wolność.

"Czy z tego wynika - zapytał - że robi pan to, na co po prostu przyjdzie panu ochota? Że lekceważy
pan autorytet państwa?"

Oczywiście nie. Naturalnie musimy akceptować prawa państwowe lub policyjne regulaminy,
dopóki się nie zmienią. Musimy jeździć tylko jedną stroną szosy, są bowiem inne samochody, a
zatem trzeba przestrzegać kodeksu drogowego. Gdyby każdy robił to, co zechce - co, tak czy
inaczej, ukradkiem czynimy - zapanowałby zupełny chaos. I tak właśnie się dzieje. Biznesmen,
polityk i prawie każdy człowiek pod płaszczykiem szacowności próbuje zaspokoić swe ukryte
pragnienia i żądze, a to wywołuje w świecie chaos. Chcemy to opanować, ustanawiając prawa,
sankcje i tak dalej. To nie jest wolność. Na całym świecie żyją ludzie mający swe święte księgi,
współczesne i starożytne. Czytają je w kółko, piszą do nich muzykę i cytują bez końca, ale ich serca
pełne są okrucieństwa, chciwości i żądzy władzy. Czy te tak zwane święte księgi mają w ogóle
jakieś znaczenie? Faktycznie - nie. Istotne są absolutny ludzki egoizm, nieustanne okrucieństwo,
nienawiść i wrogość, a nie księgi, świątynie, kościoły, meczety.

Ukryty pod szatą mnich jest przerażony. Ma własne pragnienia, płonie pożądaniem, a jego szata to
jedynie sposób ucieczki od tego faktu.

Usiłując wznieść się ponad tę ludzką niedolę, spędzamy czas na dziecinnych kłótniach, które księgi
są bardziej święte od innych.

"A zatem odrzuca pan także tradycję... Czyż nie?"

Przenoszenie przeszłości w teraźniejszość, przekładanie ruchu teraźniejszości na język przeszłości,
niweczy żywe piękno chwili obecnej. Ten kraj, podobnie jak prawie każdy inny, ugina się pod
brzemieniem tradycji mocno zakorzenionej zarówno w wyższych warstwach społecznych, jak i w
wiejskich chatach. W tradycji, jakkolwiek starożytna czy współczesna by ona była, niema nic
świętego. Mózg dźwiga wspomnienia przeszłości będące tradycją i boi się je utracić, nie potrafi
bowiem stanąć twarzą w twarz z czymś nowym. Tradycja staje się naszą opoką, a gdy umysł jest
bezpieczny, niszczeje. Trzeba wyruszyć w podróż bez obciążeń, radośnie, bez wysiłku, nie
zatrzymując się w żadnym sanktuarium, przy żadnym pomniku czy z powodu jakiegoś społecznego
lub religijnego bohatera. Trzeba wyruszyć samemu, z poczuciem piękna i miłości.

background image


"Ale czy my, mnisi, nie jesteśmy zawsze samotni? - zapytał. - Wyrzekłem się świata i złożyłem
śluby ubóstwa i czystości".

Nie jest pan samotny, ponieważ wiąże pana ów ślub, tak jak wiąże człowieka, który żeniąc się,
składa przysięgę małżeńską. Nie jest pan, jeśli wolno zauważyć, sam, ponieważ jest pan hinduistą,
tak jak nie byłby pan sam, będąc buddystą, muzułmaninem, chrześcijaninem czy komunistą. Do
czegoś się pan zobowiązał. Jak ktoś taki może być sam, skoro w coś się zaangażował, skoro
poświęca się określonej idei, a ta skłania go do pewnych działań? Samo słowo "samotny" oznacza
to, co oznacza: niezależny, czysty, wolny, integralny, nie rozdwojony. Gdyby był pan wolny,
mógłby pan żyć w tym świecie, nigdy się z nim jednak nie wiążąc. Jedynie w samotności możliwe
są całościowe działanie i współpraca; bowiem miłość jest zawsze pełna.

15

Tego ranka rzeka wyglądała niczym zmatowiałe srebro, było bowiem pochmurno i zimno.
Wszystko pokrywała cienka warstwa kurzu - liście, pokój, werandę, krzesła. Robiło się coraz
mroźniej; zapewne w Himalajach padał gęsty śnieg. Wiał ostry, północny wiatr, nawet ptaki
zdawały sobie z tego sprawę. Ale rzeka owego ranka płynęła we własny, osobliwy sposób. Jej
powierzchni nie marszczył wiatr, sprawiała wrażenie niemal nieruchomej, było w niej coś
bezczasowego, co zdaje się stanowić cechę wszystkich wód. Jakże była piękna! Nic dziwnego, że
ludzie uznali ją za rzekę świętą. Można było siedzieć tam, na tej werandzie, i bez końca ją
obserwować medytując. Nie śniłeś na jawie; twoje myśli nie biegły w żadnym kierunku, po prostu
w ogóle nie myślałeś.

Gdy tak obserwowałeś światło na rzece, jakoś się chyba zatraciłeś; a kiedy zamknąłeś oczy,
przeniknąłeś w próżnię pełną błogosławieństwa. To była rozkosz.

Tego ranka znów przyszedł, razem z jakimś młodzieńcem. Ten mnich, który mówił o dyscyplinie,
świętych księgach i autorytecie tradycji. Miał świeżo ogoloną twarz i wypraną szatę. Młodzieniec
wyglądał na zdenerwowanego. Przyszedł w towarzystwie mnicha, zapewne swego guru i czekał, by
tamten przemówił pierwszy. Patrzył na rzekę, ale myślał o czymś innym. Wreszcie sannjasin rzekł:

"Przyszedłem jeszcze raz, ale tym razem, by porozmawiać o miłości i zmysłowej naturze
człowieka. My, którzy ślubowaliśmy czystość, borykamy się ze swymi zmysłami. Ślub jest jedynie
środkiem służącym powstrzymaniu naszych niekontrolowalnych popędów. Ja jestem starym
człowiekiem i te pragnienia już mnie nie dręczą. Zanim złożyłem śluby, byłem żonaty. Moja żona
umarła, a ja porzuciłem dom. Przeżyłem okres męki, nieznośnych biologicznych żądz; walczyłem z
nimi dniem i nocą. Był to bardzo trudny czas, wypełniony samotnością, frustracją, lękiem przed
chorobą umysłową i atakami nerwowymi. Nawet teraz nie odważam się głębiej o tym myśleć. A ten
młodzieniec przyszedł ze mną, sądzę bowiem, iż dręczy go identyczny problem. Chciałby porzucić
ten świat i złożyć śluby ubóstwa i czystości, tak jak ja. Rozmawiałem z nim przez wiele tygodni i
pomyślałem, że byłoby dobrze, gdybyśmy obaj mogli omówić z panem problem seksu i miłości.
Mam nadzieję, że zechce pan porozmawiać o tym zupełnie szczerze".

Jeśli mamy się tą kwestią zająć, to po pierwsze, o ile można coś zasugerować, nie zaczynajmy od

background image

rozważań opartych na jakimś poglądzie, sposobie podejścia czy jakiejś zasadzie, to bowiem
uniemożliwi wam poszukiwania. Jeśli jesteście wrogami seksu lub jeśli uparcie twierdzicie, iż jest
on w życiu niezbędny, że stanowi część życia, to każde takie założenie uniemożliwi prawdziwą
percepcję. Powinniśmy odrzucić wszelkie wnioski i w ten sposób zyskać swobodę patrzenia,
badania.

Spadło kilka kropel deszczu. Ptaki umilkły, zanosiło się bowiem na prawdziwą ulewę, po której
liście znów będą świeże i zielone, pełne światła i barw. Pachniało deszczem, zapanowała ta dziwna
cisza, jaka nastaje przed burzą.

Tak więc mamy dwa problemy - miłość i seks. Jedno jest abstrakcyjną ideą, drugie to faktyczna,
codzienna, biologiczna żądza - fakt, który istnieje i któremu nie sposób zaprzeczyć. Stwierdźmy
może najpierw, czym jest miłość, nie jako abstrakcyjna idea, ale - czym ona jest faktycznie. Czym?
Czy jest po prostu zmysłową rozkoszą kultywowaną przez myśl jako przyjemność, wspomnienie
doznania, które niosło ze sobą wielką radość i zaspokojenie płciowe? Czy jest pięknem zachodu
słońca lub tym liściem, który dotyka się i widzi, lub zapachem tego kwiatu? Czy miłość jest
przyjemnością lub pożądaniem? A może nie jest niczym takim? Czy należy ją dzielić na świętą i
grzeszną? A może jest ona czymś niepodzielnym, całością, czego myślom nie wolno rozkładać na
części? Czy istnieje ona bez swego przedmiotu? Czy też pojawia się jedynie ze względu na
przedmiot? Czy dlatego rodzi się w nas miłość, że widzimy twarz kobiety? Taka miłość będzie
wrażeniem, pragnieniem, przyjemnością, utrwalonymi przez myśl. A może miłość jest panującym
w nas stanem, który na piękno reaguje czułością? Czy miłość to coś kształtowanego przez myśl, tak
że jej przedmiot staje się ważny, czy też nie ma ona żadnego związku z myślą, a zatem jest
niezależna, wolna? Jeśli nie zrozumiemy tego słowa i tego, co się za nim kryje, będziemy cierpieć
męki, popadniemy w nerwicę seksualną lub też seks nas zniewoli.

Niech myśl nie rozbija miłości na kawałki. Gdy dzieli się miłość na bezosobową i osobową,
zmysłową i duchową, kiedy mówi się o mojej ojczyźnie i waszej ojczyźnie, o moim bogu i waszym
bogu, wtedy nie jest to Już miłość, ale coś zupełnie innego - wytwór pamięci, propagandy,
wyrachowania, dobrobytu i tak dalej.

Czy seks jest wytworem myśli? Czy seks - związana z nim przyjemność, rozkosz, poczucie
bliskości kogoś drugiego, czułość - czy to jest wspomnienie spotęgowane przez myśl? Podczas
stosunku płciowego zapominamy o sobie, zatracamy się, znikają wtedy lęki, niepokoje, życiowe
troski. Wspominając ów stan czułości i zapomnienia o sobie i pożądając, by się powtórzył,
przeżuwa się go niejako aż do następnego razu. Czy to jest czułość, czy może tylko wspomnienie o
czymś, co minęło, a co mamy nadzieję znów osiągnąć? Czy powtarzanie czegoś, jakkolwiek by
było przyjemne, nie jest procesem destruktywnym?

Młodzieniec nagle odzyskał mowę: "Seks jest, jak pan sam powiedział, potrzebą biologiczną, a jeśli
ma on charakter destruktywny, to czy równie szkodliwe nie jest jedzenie? Ono przecież też stanowi
biologiczną potrzebę."

Jeśli się je, będąc głodnym - to jedno. Ale gdy jest się głodnym, a myśl powiada "Muszę
zakosztować smaku tego a tego rodzaju pożywienia", wtedy myślimy i to właśnie ma charakter
destruktywnych powtórzeń.

background image

"A skąd pan wie - zapytał młodzieniec - co w seksie stanowi biologiczną potrzebę, taką jak głód, a
co psychologiczne pożądanie, takie jak chciwość?"

Dlaczego odróżniasz biologiczną potrzebę od psychologicznego pożądania? Powstaje też jeszcze
jedno, zupełnie inne, pytanie: dlaczego oddzielasz seks od postrzegania piękna góry czy urody
kwiatu? Dlaczego tak niesłychaną wagę przywiązujesz do jednego, a zupełnie pomijasz to drugie?

"Jeśli seks, jak pan zdaje się powiedział, jest czymś zupełnie innym niż miłość, to czy w ogóle
konieczne jest, by coś z nim robić?" - zapytał młodzieniec.

Nigdy nie twierdziliśmy, że miłość i seks to dwie rzeczy odrębne. Mówiliśmy, iż miłość jest
całością niepodzielną, myśl zaś, z samej swej natury, jest fragmentaryczna. Gdy myśl dominuje,
oczywiście nie ma miłości. Ludzie na ogól znają - i może nie znają nic więcej - seks myślowy
polegający na przeżuwaniu przyjemności i jej powtarzaniu. Dlatego właśnie musimy postawić
pytanie: czy istnieje jakiś inny rodzaj seksu nie związany z myślą i pożądaniem?

Sannjasin milcząc, słuchał tego wszystkiego w skupieniu, po czym powiedział: "Stawiałem seksowi
opór, złożyłem przeciw niemu śluby, albowiem tradycja i rozum kazały mi sądzić, że życie oddane
religii wymaga energii. Ale teraz dostrzegam, że właśnie ten opór wielką jej część pochłonął.
Więcej czasu spędziłem na stawianiu oporu, straciłem na to więcej energii, niż bym stracił na sam
seks. A zatem rozumiem teraz pańskie twierdzenie, iż każdego rodzaju konflikt niweczy energię.
Konflikt i walka pozbawiają nas większej ilości energii niż widok kobiecej twarzy, a może nawet
sam seks".

Czy istnieje miłość bez pożądania, bez przyjemności? Czy istnieje seks bez pożądania, bez
przyjemności? Czy istnieje miłość całościowa, w którą nie wtrąca się myśl? Czy seks jest czymś
minionym, czy też jest on za każdym razem nowy? Myśl oczywiście jest stara, dlatego też zawsze
przeciwstawiamy sobie to, co stare i to, co nowe. Zadajemy pytania związane z przeszłością i
oczekujemy odpowiedzi w kategoriach tego, co było. Tak więc kiedy pytamy: czy istnieje seks
niezależny od funkcjonowania całego mechanizmu myślowego, to czy nie znaczy to, iż nie
wykroczyliśmy poza granice tego, co stare? Tak silnie warunkuje nas to, co minione, że nie
wyczuwamy drogi wiodącej ku temu, co nowe. Powiedzieliśmy, że miłość jest całością i że zawsze
jest nowa - nie w przeciwieństwie do tego, co stare, bo samo to przeciwieństwo należy do
przeszłości. Każde twierdzenie, że istnieje seks bez pożądania, jest kompletnie bezwartościowe, ale
jeśli prześledzicie całe znaczenie myśli, to być może napotkacie to, co inne. Jeśli jednak będziecie
pożądać przyjemności za wszelką cenę, to miłość się nie pojawi.

Młodzieniec rzekł: "Ta biologiczna potrzeba, o której pan mówi, jest właśnie takim pożądaniem, bo
choć może ono być czymś innym niż myśl, to jednak ją wzbudza".

"Być może zdołam mojemu młodemu przyjacielowi udzielić odpowiedzi - rzekł sannjasin - gdyż
sam przez to wszystko przeszedłem. Całe lata ćwiczyłem się, by nie spoglądać na kobiety.
Bezlitośnie tłumiłem to biologiczne pożądanie. Ten cielesny popęd nie wzbudza myśli; to myśl
przejmuje nad nim kontrolę, zużytkowuje go, przekształca w wyobrażenia, w obrazy - a wtedy staje
się on jej niewolnikiem. To myśl przez większość czasu wzbudza popęd. Jak powiedziałem,
zaczynam dostrzegać tę przedziwną naturę naszego własnego zakłamania i nieuczciwości. Jest w

background image

nas tak wiele hipokryzji. Nigdy nie widzimy rzeczy takimi, jakimi są, ale zawsze musimy tworzyć
złudzenia, które ich dotyczą. Pan mówi nam, byśmy spojrzeli na wszystko wzrokiem jasnym,
wolnym od wspomnień o przeszłości. Tak często pan to w trakcie swych mów powtarza. Wtedy
życie nie staje się problemem. Na starość zaczynam właśnie to rozumieć".

Młodzieniec nie wyglądał na całkiem usatysfakcjonowanego. Chciał żyć zgodnie ze swymi
pojęciami, według reguły, którą tak starannie sformułował.

Oto dlaczego tak ważne jest poznanie siebie samego, ale nie poznanie zgodne z jakąś formułą czy
poglądami jakiegoś guru. To nieustanne niewybiórcze uświadomienie usuwa wszystkie złudzenia i
całą hipokryzję.

Deszcz lał jak z cebra, powietrze trwało w bezruchu, słychać było tylko odgłosy kropli
uderzających o dach i liście.


KALIFORNIA

1

Medytacja nie jest po prostu doświadczaniem czegoś, co by wykraczało poza zakres codziennych
myśli i uczuć, nie jest też dążeniem do przeżywania wizji i doznawania rozkoszy. Niedojrzały i
mierny, mały umysł, może mieć i miewa wizje rozszerzającej się świadomości, ma też doznania,
które identyfikuje zgodnie z własnymi uwarunkowaniami. Ta niedojrzałość ma wszelkie szansę po
temu, by odnieść w tym świecie sukcesy, zyskać sławę i rozgłos. Owi guru, którzy ją przejawiają,
są ludźmi tego właśnie rodzaju. Medytacja nie przynależy do takich jak oni. Nie znajduje jej ten,
kto szuka, albowiem znajduje on to, czego pragnie. A pocieszenie, które z niej czerpie, jest
moralnością jego własnych lęków.

Człowiek wierzący i dogmatyk, choćby nie wiem co czynił, nie wstąpi do królestwa medytacji. By
medytować, konieczna jest wolność. Nie sposób najpierw medytować, a później stać się wolnym;
wolność - całkowite odrzucenie społecznej moralności i wartości - stanowi pierwszy ruch w
medytacji. To nie jest impreza publiczna, w której - zanosząc modły - może uczestniczyć wielu.
Medytuje się w samotności, zawsze przekraczając granice społecznych zachowań. Nie ma bowiem
prawdy w tym, czego myśl dotyczy, lub w tym, co myśl stworzyła i nazwala prawdą. Pełne
zanegowanie całej tej myślowej struktury jest tym, co w medytacji pozytywne.

Tego ranka morze było bardzo spokojne, błękitne, prawie jak jezioro, a niebo czyste. Mewy i
pelikany latały wzdłuż wybrzeża. Ciężkoskrzydłe pelikany frunęły wolno, niemal dotykając wody.
Niebo było niezwykle błękitne, a wzgórza w oddali, z nielicznymi krzakami, wypalone słońcem.
Od tamtej strony nadleciał czerwony orzeł, poszybował nad żlebem i zniknął wśród drzew.

Światło w tej części świata jest jaskrawe i przenikliwe, a jednak nie oślepia. W powietrzu unosił się
zapach sumaku, pomarańczy i eukaliptusów. Od wielu miesięcy nie padał deszcz, spieczona ziemia

background image

wyschła i popękała. Niekiedy na wzgórzach ukazywały się jelenie, a pewnego razu pojawił się
wspinający się pod górę, pokryty kurzem, rozczochrany niedźwiedź. Po ścieżkach często pełzały
grzechotniki, a niekiedy widywało się rogatą ropuchę. Idąc tędy, prawie nikogo nie spotykałeś.
Pełen kamieni szlak pokrywał kurz, panowała na nim zupełna cisza.

Tuż przed tobą siedziała przepiórka z młodymi. Było ich zapewne ponad tuzin, nieruchomych,
udających, że nie istnieją. Im wyżej się wspinałeś, tym okolica stawała się dziksza, albowiem z
powodu braku wody nikt tu nie mieszkał. Nie było ptaków, rosło też bardzo niewiele drzew. Słońce
świeciło bardzo mocno, jego promienie kłuły cię w oczy.

Nagle, na tej dużej wysokości, pojawił się tuż obok grzechotnik; potrząsając ogonem, wydawał
przenikliwe, ostrzegawcze dźwięki. Uskoczyłeś do tyłu. Wąż miał trójkątny łeb, był zwinięty w
spiralę, ze środka której sterczała grzechotka. Zwrócił się w twoją stronę. Dzieliło was kilka
metrów, nie mógł cię ukąsić. Przyglądałeś mu się, a on wpatrywał się w ciebie swymi
nieruchomymi oczami. Przez pewien czas nie mogłeś oderwać wzroku od jego prężnego, tłustego
ciała. Wiedziałeś, jak był niebezpieczny, a mimo to nie budził w tobie lęku. Po chwili grzechotnik
rozprostował się i kierując ku tobie głowę i ogon, oddalił się nieco. Gdy się do niego zbliżałeś,
znów zwijał się w spiralę, z ogonem w środku, gotów do ataku. Zabawiałeś się tak przez jakiś czas,
aż wąż się zmęczył, a wtedy zostawiłeś go w spokoju i zszedłeś ku morzu.


Okna tego ładnego domu wychodziły na trawnik. W środku pomalowany był na biało, miał
znakomite proporcje. Podczas zimnych nocy rozpalano ogień na kominku. Jak miło patrzeć w
ogień, na tysiące płomyków i cieni. Słychać było jedynie odgłosy niespokojnego morza.

W pokoju siedziało dwoje czy troje ludzi. Rozmawiali o współczesnej młodzieży, o kinie i na inne
ogólne tematy. Nagle ktoś z nich rzekł "Czy mogę o coś zapytać?" Miało się wrażenie, że szkoda
niepokoić to błękitne morze i góry. "Chcielibyśmy wiedzieć, czym jest dla pana czas. Mamy pewne
pojęcie o tym, co mówią na jego temat naukowcy i autorzy powieści fantastycznonaukowych.
Wydaje mi się, że człowiek zawsze był uwikłany w problem czasu - tych niekończących się dni
wczorajszych i jutrzejszych. Od najdawniejszych epok aż po dzień dzisiejszy czas absorbował
ludzki umysł. Spekulowali na jego temat filozofowie, religie oferowały własne wyjaśnienia. Czy
możemy o tym porozmawiać?"

Czy mamy wniknąć w to głęboko, czy też zadowolą was powierzchowne uwagi? Jeśli chcemy
pomówić o tym poważnie, musimy zapomnieć, co powiedziały religie czy filozofie, gdyż naprawdę
nie można żadnej z nich ufać. Nie ufamy im nie dlatego, że jesteśmy nieczuli lub aroganccy, ale
dlatego, iż pojmujemy, że aby coś odkryć, trzeba odłożyć na bok wszelkie autorytety. Jeśli jesteśmy
na to gotowi, być może wnikniemy w ten problem bez większych trudności.

Czy czas, pominąwszy wskazania zegara, w ogóle istnieje? Tak wiele rzeczy akceptujemy; tak
bardzo przyuczono nas do posłuszeństwa, że akceptacja wydaje się nam czymś naturalnym. Ale czy
czas w ogóle istnieje, jeśli pominiemy te wszystkie dni wczorajsze? Czy czas jest ciągiem dni
wczorajszych, dzisiejszych i jutrzejszych? I czy istnieje czas bez dnia wczorajszego? Co nadaje
ciągłość tysiącom minionych dni?

background image

Przyczyna wywołuje swój skutek, a skutek staje się kolejną przyczyną; nie ma między nimi różnicy
- jest to jeden ruch. Nazywamy go czasem i wszystko, oczami i sercem, postrzegamy w jego
ramach. Widzimy przez okulary czasu i przekładamy teraźniejszość na język przeszłości. Po czym
ten przekład napotyka dzień jutrzejszy. To jest łańcuch czasu.

Uwikłana w ten proces myśl pyta "Czym jest czas?" Już samo to pytanie jest efektem działania
maszynerii czasu. A zatem nie ma ono sensu, myśl bowiem jest czasem. Dni wczorajsze
wytworzyły myśl, a ona dzieli przestrzeń na wczoraj, dziś i jutro. Albo powiada "Istnieje tylko
teraźniejszość", zapominając, że sama teraźniejszość jest wytworem przeszłości.

Nasza świadomość zbudowana jest z tego czasowego łańcucha i w jego granicach pytamy "Czym
jest czas? A jeśli go nie ma, to co się dzieje z dniem wczorajszym?" Takie pytania powstają w
świecie czasu, a nie istnieje odpowiedź na pytanie, które myśl zadaje o czas.

A może nie ma dnia jutrzejszego i wczorajszego, jest zaś tylko chwila obecna? Tego pytania nie
stawia myśl. Zostaje zadane wówczas, gdy postrzega się strukturę i naturę czasu, ale nie oczami
myśli.

Czy naprawdę istnieje jutro? Oczywiście istnieje, jeśli mam zdążyć na pociąg; ale czy wewnętrznie
istnieje jutro bólu i przyjemności, jutro osiągnięć? Może istnieje tylko chwila obecna, nie związana
z dniem wczorajszym? Czas zatrzymuje się tylko wtedy, gdy zatrzymuje się myśl. Z chwilą tego
zatrzymania się nastaje chwila obecna. Ona nie jest pojęciem, jest rzeczywistym faktem, jednak
wyłącznie wtedy, gdy cały mechanizm myśli zanika. Poczucie chwili obecnej nie ma nic wspólnego
ze słowem, które ma naturę czasową. A zatem nie dajmy się usidlić słowom: wczoraj, dziś i jutro.
Chwila obecna urzeczywistnia się jedynie w wolności, wolność zaś nie jest wytworem myśli.

Powstaje zatem pytanie "Jak działa chwila obecna?" Znamy tylko działanie, które jest wytworem
czasu i pamięci, dokonywane w chwili oddzielającej przeszłość od teraźniejszości. W obrębie tego
interwału lub przerwy zaczyna się cały zamęt i konflikt. Nasze pytanie w rzeczywistości brzmi:

"Jeśli w ogóle nie ma odstępu, to jak przebiega działanie?" Świadomy umysł powie może
"Uczyniłem coś spontanicznie", ale faktycznie tak nie jest; nie ma czegoś takiego jak
spontaniczność, albowiem umysł jest uwarunkowany. To, co teraźniejsze, jest jedynym faktem; jest
to chwila obecna, a myśl, nie mogąc jej pojąć, buduje na jej temat wyobrażenia. Odstęp między
wyobrażeniem a tym, co jest, jest niedolą tworzoną przez myśl.

Widzieć to, co jest, bez udziału dnia wczorajszego, jest chwilą obecną. Ta chwila jest milczeniem
przeszłości.

2

Medytacja jest ruchem, który trwa bez końca. Nie jesteś w stanie stwierdzić, że medytujesz, nie
możesz też zostawić sobie na medytację wolnego czasu. Ona nie jest na twoje rozkazy. Jej
błogosławieństwa nie spływają na ciebie dlatego, że wiedziesz usystematyzowane życie albo

background image

przestrzegasz pewnych form postępowania lub zasad moralnych. Medytacja nastaje tylko wtedy,
gdy twe serce jest naprawdę otwarte. Nie otwarte za pomocą klucza myśli, nie chronione przez
intelekt, ale wówczas, gdy jest otwarte niczym bezchmurne niebo. Medytacja wtedy nastaje, choć o
tym nie wiesz, choć jej o to nie prosiłeś. Jednak nie sposób jej upilnować, zatrzymać, oddawać jej
czci. Jeśli spróbujesz to uczynić, już nigdy nie powróci: cokolwiek zrobisz, będzie cię unikać. W
medytacji ty się nie liczysz, nie odgrywasz w niej żadnej roli; jej piękno nie jest twoim pięknem,
ona jest piękna sama w sobie. Ty nie możesz niczego tu dodać. Nie wyglądaj oknem w nadziei, że
ją znienacka pochwycisz, nie czekaj na nią, siedząc w zaciemnionym pokoju; pojawia się ona
jedynie wtedy, gdy w ogóle nie istniejesz; a radość, jaką ze sobą niesie, nie ma dalszego ciągu.

Góry przeglądały się w bezkresnym, błękitnym morzu ciągnącym się całymi kilometrami. Niemal
nagie, wypalone słońcem wzgórza, porastały tu i ówdzie niewielkie krzaki. W kotlinach rosły
drzewa, zniszczone przez słońce i ogień, ale nadal tam stały, bardzo ciche i ukwiecone. Rosło tam
jedno szczególne drzewo, niesłychanie stary dąb, który wydawał się górować nad wszystkimi
okolicznymi wzgórzami. Na szczycie innego wzniesienia stało martwe drzewo, spalone przez
ogień; sterczało nagie, szare, bez liści. Kiedy patrzyło się na te góry, na ich piękno, na ich zarysy na
tle błękitu, tylko to jedno drzewo zdawało się sięgać nieba. Miało liczne gałęzie, wszystkie martwe.
Nigdy więcej nie poczuje już tchnienia wiosny. A jednak było niesłychanie żywe, miało tyle
wdzięku i piękna; czułeś, że stanowisz jego część, że stoisz sam, bez punktu oparcia, poza czasem.
Wydawało się, że będzie tak stało zawsze, jak ten wielki dąb w dolinie. Jedno drzewo żyło, drugie -
nie, a tylko one miały jakieś znaczenie wśród tych wzgórz wypalonych przez słońce i ogień,
czekających na zimowe deszcze. W tych dwóch drzewach - żywym i martwym - ujrzałeś całość
życia i życie własne. Osłaniana przez te drzewa dojrzewała niewidzialna miłość, miłość, która
niczego się nie domaga.

Pod domem z czwórką swych młodych mieszkała samica szopa. W dniu naszego przyjazdu cała ich
rodzina siedziała na werandzie. Natychmiast się z nami zaprzyjaźniły. Małe miały bystre, czarne
oczka i miękkie łapki, wciąż domagały się jedzenia, a jednocześnie były niespokojne. Matka
trzymała się z boku. Następnego wieczora znów przyszły, jadły ci z ręki, czułeś dotyk ich miękkich
łapek, pewnie łatwo byłoby je oswoić. Zadziwiało cię ich piękno i ruchy. Gdyby z nimi obcować,
za parę dni baraszkowałyby wszędzie, czuło się w nich bezmiar życia.

W ten piękny, bezchmurny dzień, wszystkie drzewa i krzaki ostro rysowały się na tle oślepiającego
słońca. Ów człowiek przyszedł z doliny, wspiął się na wzgórze do domu stojącego nad wąwozem.
Po przeciwnej stronie rozciągało się pasmo gór. Wokół domu rosło parę sosen i wysokie bambusy.

Młodzieniec, pełen nadziei, nie skażony jeszcze brutalnością cywilizacji, pragnął jedynie posiedzieć
w milczeniu, chłonąć ciszę płynącą nie tylko z tych wzgórz, ale również z jego wewnętrznej
potrzeby.

"Jaką rolę odgrywam w tym świecie? W jakim stosunku pozostaję do całego istniejącego porządku?
Jaki jest sens tego nieustannego konfliktu? Mam dziewczynę, sypiamy ze sobą. A jednak to nie
wystarcza. Wszystko to sprawia wrażenie mglistego snu, który znika i znów powraca, czasem
przeszywa dreszczem, a po chwili traci sens. Widziałem, jak niektórzy z moich kolegów biorą
narkotyki. Stali się głupi, tępi. Może ja też, nawet bez narkotyków, stępieję pod wpływem
codziennej rutyny i bólu wywołanego przez samotność. Nic nie znaczę wśród tych milionów ludzi
wokół. Pójdę drogą, którą poszli inni, i nigdy nie znajdę tego klejnotu, który nie niszczeje, nie traci
blasku, którego nikt nie ukradnie. Dlatego, pomyślałem, przyjdę z panem porozmawiać, o ile będzie

background image

pan miał chwilę czasu. Nie oczekuję żadnych odpowiedzi na pytania. Czuję zamęt; a choć jestem
bardzo młody, już ogarnia mnie zniechęcenie. Widzę wokół siebie starsze pokolenie, ludzi
zdesperowanych, zgorzkniałych, widzę okrucieństwo, hipokryzję, kompromisy, asekuranctwo. Oni
niczego nie mają do zaoferowania i, o dziwo, niczego od nich nie chcę. Nie wiem, czego chcę, ale
wiem, że muszę żyć życiem bogatym, pełnym treści. Z pewnością nie chcę pracować w biurze i
stopniowo zdobywać pozycję, wiodąc tę bezkształtną, bezsensowną egzystencję. Czasem płaczę
nad samotnością i pięknem odległych gwiazd".

Czas jakiś siedzieliśmy w ciszy, a powiew wiatru poruszył sosny i bambusy.

Lot skowronka czy orła nie pozostawia śladów; naukowiec, podobnie jak każdy specjalista, ślad
pozostawia. Można iść za nimi krok za krokiem i dodać kolejne kroki do tego, co oni odkryli i
zgromadzili. Wiadomo, lepiej lub gorzej, dokąd to wszystko prowadzi. Ale prawda to coś zupełnie
innego; ona rzeczywiście jest krainą bez dróg; być może leży na następnym zakręcie szosy, a może
tysiące kilometrów stąd. Musisz iść nieprzerwanie, a wówczas znajdziesz ją tuż obok. Jeśli jednak
zatrzymasz się, by wytyczyć drogę dla innych lub po to, by zaplanować własną drogę życia, to
prawda nigdy się do ciebie nie zbliży.

"Czy to poezja, czy rzeczywistość?"

A jak uważasz? Dla nas wszystko musi być stereotypowe, tak byśmy mogli zrobić z tego jakiś
praktyczny użytek, coś z tego zbudować, oddać temu cześć. Jeśli przyniesiesz do domu patyk,
położysz go na półce, będziesz co dzień kładł przed nim kwiat, to po paru dniach nabierze on dla
ciebie ogromnego znaczenia. Umysł może nadać sens wszystkiemu, ale sens, jaki on nadaje, jest
sensu pozbawiony. Pytanie o cel życia jest niczym oddawanie czci patykowi. Tragedia polega na
tym, że umysł wciąż wymyśla nowe cele, nowe sensy, nowe radości i ciągle je niszczy. Nigdy się
nie uspokaja. Umysł, który ma w sobie bogactwo ciszy, nigdy nie szuka czegoś poza tym, co jest.
Trzeba być jednocześnie orłem i naukowcem, wiedząc, że jeden z drugim nigdy się nie spotkają. To
nie znaczy, że żyją w różnych światach. Obaj są niezbędni. Ale gdy naukowiec chce stać się orłem,
a orzeł pozostawia odciski pazurów, świat pogrąża się w niedoli.

Jesteś młody. Zachowuj zawsze swą czystość i związaną z nią bezbronność. To jest jedyny skarb,
który człowiek mieć może i musi.

"Czy ta bezbronność jest najważniejszym i jedynym celem życia? Czy jest to jedyny bezcenny
klejnot, który można znaleźć?"

Nie ma bezbronności bez czystości. Choćbyś miał tysiące doznań, tysiące razy się uśmiechał i wylał
tysiące łez, to jakże umysł może być czysty, jeśli nie umrzesz i tego wszystkiego się nie
wyzbędziesz? Tylko czysty umysł - pomimo tysięcy swych doznań - może ujrzeć prawdę. A
jedynie prawda czyni umysł bezbronnym, czyli wolnym.

"Powiada pan, że nie można ujrzeć prawdy, nie będąc czystym, a nie można być czystym, nie
ujrzawszy prawdy. Czy to nie jest błędne koło?"

background image

Czystość może zaistnieć tylko wtedy, gdy umiera dzień wczorajszy. Ale my nigdy nie umieramy,
nie wyzbywamy się przeszłości. Zawsze pozostaje nam jakaś resztka, strzęp dnia wczorajszego.
Właśnie to sprawia, że umysł pozostaje więźniem czasu. A zatem czas jest wrogiem czystości.
Człowiek musi każdego dnia umierać, wyzbywać się wszystkiego, co umysł pochwycił i czego się
trzyma. W przeciwnym razie nie ma wolności. Gdy istnieje wolność, istnieje bezbronność. One nie
następują po sobie - to wszystko stanowi jeden ruch, zarówno pojawianie się, jak i przemijanie.
Naprawdę czysta jest pełnia serca.

3

Medytacja jest opróżnianiem umysłu z tego, co znane. To, co znane, jest przeszłością. Opróżnianie
nie następuje na zakończenie procesu gromadzenia, oznacza ono raczej, że w ogóle niczego się nie
gromadzi. To, co było, usuwane jest natychmiast nie przez myśl, ale przez działanie tego, co jest.
Przeszłość to przechodzenie od jednego wniosku do drugiego i orzekanie o tym, co jest, na
podstawie tych konkluzji. Każde orzeczenie jest wnioskiem, czy to dotyczącym przeszłości, czy
teraźniejszości. Właśnie te wnioski uniemożliwiają nieustanne opróżnianie umysłu z tego, co znane.
Albowiem to, co znane, jest zawsze wnioskiem, określeniem.

To, co znane, jest działaniem woli, a wola w działaniu stanowi kontynuację tego, co znane; tak więc
akt woli nie może w żaden sposób opróżnić umysłu. Pustki umysłu nie osiągnie się na ołtarzu żądz,
osiąga się ją wtedy, gdy myśl zdaje sobie sprawę z własnych działań - a nie, gdy myślący zdaje
sobie sprawę ze swych myśli.

Medytacja jest to czystość teraźniejszości, a zatem jest zawsze samotna. Umysł, który jest
całkowicie samotny, nietknięty myślą, przestaje gromadzić. Tak więc opróżnianie go zachodzi
zawsze w teraźniejszości. Dla umysłu, który jest sam, przyszłość - która związana jest z
przeszłością - przestaje istnieć. Medytacja jest ruchem, a nie wnioskiem, nie celem, jaki należy
osiągnąć.

W tym ogromnym lesie rosły sosny, dęby, rozmaite krzewy i sekwoje. Po zboczu wzgórza,
szemrząc nieprzerwanie, spływał mały strumień. Fruwały motyle, niebieskie i żółte. Najwyraźniej
nie mogły znaleźć kwiatów, by spocząć, odlatywały więc w dół, ku dolinie.

Ten las był bardzo stary, a sekwoje - drzewa ogromne, niesłychanie wysokie - jeszcze starsze.
Panowała tam owa szczególna atmosfera, która powstaje wtedy, gdy nie ma ludzi ze strzelbami,
gadających i popisujących się wiedzą. Nie wiodła tędy żadna droga. Musiałeś zostawić w dole
samochód i pójść ścieżką usłaną sosnowymi igłami.

Sójka ostrzegła wszystkich, że nadchodzi człowiek, widać skutecznie, albowiem miało się
wrażenie, iż zwierzęta zamarły w bezruchu i uważnie patrzą. Promienie słońca prawie tu nie
przenikały. Panował niemal dotykalny spokój.

Dwie czerwone wiewiórki, o długich, gęstych ogonach, zeszły z sosny, popiskując i chrobocząc
pazurkami. Goniły się wokół pnia, w dół i w górę, oszalałe z radości. Panowało między nimi
szczególne napięcie, jakby połączenie zabawy, seksu i figli. Naprawdę radowały się sobą. Ta na

background image

górze nagle się zatrzymała i spojrzała na drugą, która nadal biegła, a wtedy i ona zatrzymała się.
Spojrzały na siebie, unosząc ogony w górę, kierując zmarszczone noski ku sobie. Ich bystre oczka
śledziły siebie nawzajem i każde poruszenie wokół. Fuknęły na siedzącego pod drzewem
obserwatora i natychmiast o nim zapomniały. Były zaabsorbowane sobą, niemal czuć było ogromną
rozkosz, którą czerpią z bycia razem. Ich gniazdo zapewne znajdowało się gdzieś wysoko. Wreszcie
wiewiórki zmęczyły się; jedna wdrapała się na górę, a druga pobiegła po ziemi i zniknęła za pniem
innego drzewa.

Sójka, czujna i ciekawska, przyglądała się wiewiórkom i człowiekowi siedzącemu pod drzewem,
wreszcie i ona odfrunęła, głośno krzycząc.

Pojawiły się chmury. Zapewne za godzinę lub dwie miała nadejść burza.

Pracowała jako psychoanalityk w dużej klinice, miała jakiś stopień naukowy. Młoda, modnie
ubrana, nosiła minispódniczkę. Sprawiała wrażenie bardzo napiętej, widać było, że jest ogromnie
zdenerwowana. Przy stole wciąż bez potrzeby coś mówiła, wypowiadając w kategorycznej formie
swoje opinie, a chyba ani razu nie spojrzała przez duże okno na kwiaty, na podmuchy powietrza
wśród liści i na wysoki, potężny eukaliptus łagodnie kołyszący się na wietrze. Jadła co popadło, nie
interesując się zbytnio stojącymi na stole potrawami.

W pokoiku obok powiedziała "My, psychoanalitycy, pomagamy chorym ludziom przystosować się
do społeczeństwa, które jest chore jeszcze bardziej. Czasem, choć bardzo rzadko, to się nam udaje.
Ale faktycznie każdy sukces jest dziełem samej natury. Przebadałam wielu ludzi. Nie lubię tego, co
robię, ale muszę zarabiać na życie, a tylu ludzi jest chorych. Nie wierzę, że można im wiele pomóc,
choć, oczywiście, wciąż sięgamy po nowe leki, metody i teorie. Ale, nie mówiąc już o chorych, ja
sama usiłuję być inna - inna niż zwykli, przeciętni ludzie".

A czy w samej tej walce o własną odmienność nie jest pani podobna do innych? I czemu to ma
służyć?

"Jeśli nie będę walczyć, nie będę się starać, to stanę się zwykłą, drobnomieszczańską żoną. Pragnę
być inna i dlatego nie chcę wychodzić za mąż. Ale naprawdę jestem bardzo samotna i ta moja
samotność właśnie skłoniła mnie do podjęcia takiej pracy".

Tak więc samotność wiedzie panią, krok za krokiem, do samobójstwa, prawda?

Kiwnęła głową; prawie płakała.

Czyż wszelkie poruszenia świadomości nie prowadzą do izolacji, do lęku i do tej nieustannej walki
o własną inność? Wszystko to stanowi część owego dążenia do dokonania czegoś, do utożsamienia
się z czymś innym lub z tym, czym się jest. Większość psychoanalityków postępuje zgodnie z
teoriami swych nauczycieli lub wpływowych szkół, modyfikując je jedynie lub dodając nowe
akcenty.

background image

"Należę do nowej szkoły; obywamy się bez symboli i faktycznie stajemy twarzą w twarz z
rzeczywistością. Odrzuciliśmy dawnych mistrzów oraz ich symbole i widzimy człowieka takim,
jakim jest. Ale to wszystko znów przeobraża się w nowego rodzaju szkołę, ja zaś nie przyszłam tu
po to, aby omawiać te wszystkie typy szkół, teorii i mistrzów, ale raczej by pomówić o sobie. Nie
wiem, co robić".

Czy nie jest pani równie chora jak pacjenci, których próbuje pani leczyć? Czy nie należy pani do
społeczeństwa, które jest może jeszcze bardziej chore, które znajduje się w stanie jeszcze
większego zamętu niż pani? A zatem chodzi o kwestię o wiele bardziej podstawową, prawda?

Jest pani wytworem ogromnej społecznej presji, kultury i religii społeczeństwa, w którym pani żyje
i to ono panią kieruje, zarówno pod względem ekonomicznym, jak i duchowym. Musi pani albo
pogodzić się ze społeczeństwem, czyli żyć w nim, akceptując jego choroby, albo całkowicie je
odrzucić i znaleźć nowy sposób życia. Jednak niemożliwe jest odnalezienie nowego sposobu bez
porzucenia starego.

Tym, czego pani faktycznie pragnie, jest bezpieczeństwo, prawda? Oto czego poszukuje myśl - być
innym, sprytniejszym, bardziej bystrym i pomysłowym. Czyż w trakcie tego procesu nie próbuje
pani znaleźć trwałego bezpieczeństwa? A czy coś takiego w ogóle istnieje? Nie można pogodzić
bezpieczeństwa i ładu. Bezpieczeństwa nie sposób znaleźć we wzajemnych związkach, w wierze, w
działaniach, a ponieważ wciąż go poszukujemy, wywołujemy chaos. Bezpieczeństwo rodzi nieład,
a gdy stwierdzamy, że w nas on wciąż narasta, chcemy z tym wszystkim skończyć.

W obszarze świadomości, w obrębie jej zewnętrznych i wewnętrznych granic, myśl nieustannie
próbuje znaleźć bezpieczne miejsce. A zatem myśl stwarza chaos; ład nie jest wynikiem myślenia.
Ład nastaje, gdy chaos niknie. Miłości nie ma w regionach dostępnych dla myśli. Tak jak piękna,
miłości nie odda pędzel artysty. Musimy porzucić cały swój wewnętrzny chaos.

Umilkła, zamknęła się w sobie. Nie mogła powstrzymać łez, które płynęły jej po policzkach.

4

Sen jest równie ważny jak czuwanie, a może nawet ważniejszy. Jeśli w ciągu dnia umysł czuwa,
jeśli uzmysławia sobie, obserwuje wewnętrzne i zewnętrzne poruszenia życia, to w ciągu nocy
medytacja pojawia się jako błogosławieństwo. Umysł budzi się, a z głębi ciszy płynie magia
medytacji, której nie wytworzy żaden wzlot wyobraźni czy fantazji. Nastaje, choć umysł jej o to nie
prosi: wyłania się z ciszy świadomości - nie w jej obrębie, ale spoza niej, nie na peryferiach myśli,
ale poza jej zasięgiem. A zatem nie pozostawia wspomnień, pamięć bowiem należy zawsze do
przeszłości, a medytacja przeszłości nie wskrzesza. Jej źródłem jest pełnia serca, a nie zdolności
intelektualne. Może pojawiać się noc po nocy, ale za każdym razem, jeśli to błogosławieństwo na
ciebie spłynie, jest nowa - nie nowa w tym sensie, że odmienna od starej, ale dlatego, że nie pojawia
się na tle tego, co było; nowa w swej różnorodności i niezmiennej zmienności. A zatem sen nabiera
niesłychanej wagi, nie sen ze zmęczenia, wywołany przez tabletkę czy fizyczne zaspokojenie, ale
sen, który jest tak lekki i czujny jak wrażliwe jest ciało. Ciało zyskuje wrażliwość dzięki czujności.
Czasem medytacja jest równie lekka jak podmuch wiatru; kiedy indziej jej głębia jest niezmierzona.
Ale jeśli umysł jedno lub drugie zatrzymuje jako wspomnienie, aby się nim upajać, to ekstaza

background image

medytacji ginie. Ważne jest, by jej nie posiadać i by tego posiadania nie pragnąć. Nie wolno, by
żądza posiadania przeniknęła do medytacji, medytacja nie ma bowiem ani korzeni, ani treści, do
której umysł mógłby przylgnąć.

Wspinaliśmy się niegdyś ocienionym kanionem, po obu jego stronach wznosiły się spalone słońcem
góry, a wokół krążyło mnóstwo ptaków i owadów oraz małych zwierzątek, krzątających się w
ciszy. Wędrując łagodnym zboczem wciąż pod górę, znalazłeś się na dużej wysokości, a stamtąd
ujrzałeś wszystkie okoliczne wzgórza, i góry, teraz oświetlone zachodzącym słońcem. Wyglądało to
tak, jakby rozświetlało je coś od wewnątrz i nigdy nie miały pogrążyć się w mroku. Ale w miarę,
jak patrzyłeś, światło gasło, a na zachodzie gwiazda wieczorna świeciła coraz jaśniej i jaśniej. W
ten piękny wieczór w jakiś sposób czułeś, że oto przed tobą rozpościera się cały wszechświat.
Otoczyła cię dziwna cisza.

Nie ma w nas światła: korzystamy ze sztucznego światła dostarczonego przez innych; światła
wiedzy, światła, wytwarzanego przez talent i zdolności. Wszystkie te rodzaje świateł bledną i
przeobrażają się w ból. Światło myśli staje się własnym cieniem. Ale nie sposób ukazać innym
światła, które nigdy nie blednie, głębokiego, wewnętrznego blasku, którego nie można kupić lub
sprzedać. Nie da się go szukać, troskliwie rozniecać, nie sposób go sobie wyobrazić czy
spekulować na jego temat, ono znajduje się bowiem poza zasięgiem umysłu.

Ten powszechnie poważany mnich mieszkał jakiś czas w klasztorze, a także samotnie poza nim,
głęboko i szczerze szukając.

"To, co mówi pan o medytacji, wydaje się prawdą; jest ona nieosiągalna. To znaczy zapewne, że
nie wolno jej szukać, pragnąć jej, że zakazane są jakiekolwiek gesty ku niej wiodące, czy to będzie
rozmyślne siedzenie w jakiejś pozycji, czy przyjmowanie pewnego podejścia do życia lub do siebie
samego. A zatem, co należy czynić? Po co w ogóle używamy słów?"

Powodem pańskich poszukiwań jest pustka, szuka pan czegoś poza sobą, aby ją zapełnić lub uciec
od niej. Ta zewnętrzna krzątanina, która jest wyrazem wewnętrznego ubóstwa, ma charakter
pojęciowy, spekulatywny, dualistyczny. Oto konflikt, który trwa bez końca. A zatem, niech pan nie
szuka poza sobą! Kiedy jednak energia, która dotąd kierowała się na zewnątrz, zwraca się do
wewnątrz, to nadal szuka i docieka, tropi coś, o czym powiada, że jest "wewnętrzne". Oba te ruchy
są w istocie tożsame. Jeden i drugi musi ustać.

"Czy radzi pan nam po prostu zadowolić się tą pustką?"

Oczywiście, nie.

"A zatem pustka trwa nadal, trwa także rozpacz. A ta rozpacz jeszcze się powiększa, jeśli nie można
już nawet szukać!"

Czy to jest rozpacz, jeśli dostrzega się, że naprawdę ruch do wewnątrz i na zewnątrz nie ma sensu?
Czy oznacza to zadowolenie z tego, co jest? Czy oznacza to akceptację tej pustki? Nie. A zatem:

background image

unicestwione zostało wychodzenie poza siebie i wracanie do własnego wnętrza, akceptowanie.
Odrzucono wszelkie poruszenia umysłu stojącego twarzą w twarz z pustką. Wówczas sam umysł
jest pusty, albowiem ten ruch jest samym umysłem. Umysł został opróżniony z jakichkolwiek
poruszeń, tak więc nie ma żadnej istoty, która by mogła jakiś ruch zainicjować. Niech pozostanie
pusty. Niech będzie pusty. Umysł uwolnił się od przeszłości, przyszłości i teraźniejszości; oczyścił
się ze stawania się, a stawanie się jest czasem. A zatem nie ma czasu; nie ma porównań. Tak więc,
czy to jest pustka?

"Ten stan często pojawia się i przemija. Nawet jeśli nie jest to pustka, to z pewnością nie jest to ta
ekstaza, o jakiej pan mówi".

Proszę zapomnieć o tym, co zostało powiedziane. Także o tym, że taki stan pojawia się i przemija.
Jeśli tak jest, to wiąże się on z czasem; a w takim razie istnieje obserwator, który stwierdza "Trwa,
przeminął". Obserwator jest tym, kto porównuje, kto ocenia, a zatem nie jest to ta pustka, o której
mówimy.

"Czy pan mnie znieczula?" I roześmiał się.

Kiedy nie ma porównań i nie ma czasu, to czy pustka ma jakieś granice, jakiś zarys? Czy wtedy w
ogóle da się to nazwać pustką lub nicością? Wtedy wszystko w niej się mieści i nie mieści się w
niej nic.

5

W nocy nieźle padało i kiedy wczesnym rankiem wstałeś z łóżka, poczułeś silny zapach sumaku,
szałwi i mokrej ziemi. Gleba miała czerwony kolor, a taka pachnie chyba silniej niż brązowa.
Słońce oświetlało już wzgórza o owej niezwykłej barwie palonej sjeny, a wszystkie drzewa i krzaki
iskrzyły się umyte nocnym deszczem do czysta. Wszystko rozsadzała radość. Nie padało może
sześć, a może osiem miesięcy i można sobie wyobrazić, jak radowała się ziemia, i nie tylko ona, ale
wszystko, co na niej żyło: wielkie drzewa, wysokie eukaliptusy, pieprzowce i dęby. Ptaki zdawały
się śpiewać tego ranka pieśń inną niż zwykle. Kiedy tak patrzyłeś na wzgórza i błękitne góry w
oddali, jakoś się w tym zatraciłeś. Nie istniałeś, nie istniało też wszystko, co cię otaczało. Było
tylko to piękno, ten ogrom, jedynie ta rozpościerająca się ziemia. Tego ranka ze wzgórz ciągnących
się przez wiele kilometrów napłynął spokój, który zlał się z twą własną ciszą. Jak gdyby ziemia
zetknęła się z niebem. A ta ekstaza była błogosławieństwem.

Tego samego wieczora, gdy wędrowałeś w górę kanionem w stronę wzgórz, mokra czerwona
ziemia pod stopami była miękka, żyzna, obiecująca. Przez wiele kilometrów szedłeś ostro pod górę,
a potem nagle w dół. Za zakrętem stanąłeś twarzą w twarz z tą absolutną ciszą, która już na ciebie
zstępowała, a gdy zszedłeś w głęboką dolinę, stała się jeszcze przenikliwsza, bardziej natrętna,
natarczywa. Nie było żadnych myśli, tylko ta cisza. W miarę jak schodziłeś w dół, cisza zdawała się
ogarniać całą ziemię; wszystkie ptaki i drzewa trwały w przedziwnym milczeniu. Powietrze
nieruchomo stało wśród drzew, a z nastaniem mroku poczęły one pogrążać się we własnej
samotności. To dziwne, że w ciągu dnia serdecznie cię witały, a teraz te drzewa o fantastycznych
kształtach stały odległe, samotne i zamknięte w sobie. Obok przeszło trzech myśliwych niosących
potężne łuki i strzały, na czołach mieli umocowane latarki elektryczne. Szli zabijać nocne ptaki,

background image

chyba zupełnie nieczuli na piękno wokół i na tę ciszę, która tu panowała. Bez reszty pochłaniało ich
zabijanie; wydawało się, że cała okolica, pełna lęku i współczucia, śledzi ich ruchy.

Tego ranka do domu przyszła grupa młodych ludzi, studentów z różnych uniwersytetów, chyba ze
trzydzieścioro. Wyrośli w tym klimacie, silni, dobrze odżywieni, wysocy i pełni entuzjazmu. Tylko
jedno czy dwoje z nich usiadło na krzesłach, większość zajęła miejsca na podłodze, dziewczętom w
minispódniczkach było niewygodnie. Jeden z chłopaków mówił. Jego wargi drżały, głowę opuścił.

"Chcę żyć w inny sposób. Nie chcę, by usidlił mnie seks, narkotyki, wyścig szczurów. Chcę żyć
poza tym światem, a jednak on mnie zniewala. Idę z dziewczyną do łóżka, a na drugi dzień
popadam w depresję. Wiem, że chcę żyć w pokoju, z miłością w sercu, ale jestem rozdarty przez
swe popędy i presję społeczeństwa, w którym przyszło mi żyć. Chcę ulegać swoim popędom, a
jednak buntuję się przeciw nim. Chcę żyć na szczycie góry, a jednak wciąż schodzę w dolinę,
albowiem tam toczy się moje życie. Nie wiem, co robić. Wszystko zaczyna mnie nudzić. Rodzice
nie są w stanie mi pomóc, nie mogą mi też pomóc profesorowie, z którymi czasem próbuję na te
tematy dyskutować. Są równie zagubieni i nieszczęśliwi jak ja, a faktycznie jeszcze bardziej, są
bowiem dużo starsi".

Ważne jest, by nie wyciągać jakichś wniosków, by nie podejmować jakichś decyzji za lub przeciw
seksowi, by nie dać się usidlić pojęciowym ideologiom. Przypatrzmy się całemu obrazowi naszej
egzystencji. Mnich ślubował celibat, albowiem sądzi, że aby dostać się do nieba musi wystrzegać
się kontaktów z kobietami; ale przez resztę życia walczy ze swymi cielesnymi popędami, znajduje
się w ciągłym konflikcie z niebem i z ziemią; i spędza resztę swoich dni w mroku, szukając światła.
Każdy z nas, podobnie jak ów mnich, wpadł w sidła tej ideologicznej walki: płoniemy z pożądania i
próbujemy je stłumić w zamian za obietnicę nieba. Mamy ciało fizyczne, a ono ma swoje potrzeby.
Społeczeństwo, w którym żyjemy, jeszcze je wzmacnia i kształtuje poprzez reklamy, półnagie
dziewczyny, nacisk, jaki kładzie na rozrywkę, zabawę, a także za pomocą moralności społecznej -
moralności społecznego ładu, który jest nieładem i niemoralnością. Fizycznie pobudzają nas
obfitsze i smaczniejsze pożywienie, alkohol, telewizja. Całość współczesnej egzystencji
koncentruje waszą uwagę na seksie. Pobudza się was na wszelkie sposoby - przez książki i
rozmowy, przez to, że społeczeństwo na tyle wam pozwala. To wszystko was otacza; nie pomoże
zamknięcie oczu. Musicie widzieć cały ten sposób życia, ze wszystkimi jego absurdalnymi
wierzeniami i podziałami; widzieć, jak zupełnie bezsensowne jest życie spędzone w biurze czy
fabryce. Zaś u kresu tego wszystkiego czeka śmierć. Musicie bardzo jasno widzieć cały ten zamęt.

A teraz spójrzcie przez okno i przyjrzyjcie się tym wspaniałym górom, świeżo umytym przez
deszcz, który padał tej nocy, i temu niesamowitemu, kalifornijskiemu światłu, jakiego nigdzie
indziej nie ma. Zobaczcie, jak piękne jest światło na tych wzgórzach. Wdychajcie zapach czystego
powietrza i świeżej ziemi. Im bardziej jesteście tego świadomi, im wrażliwsi na całe to ogromne,
niewiarygodne światło i piękno, tym więcej was z tym łączy, tym bardziej wzmaga się wasza
percepcja. To ma też charakter zmysłowy, podobnie jak patrzenie na dziewczynę. Nie można
reagować zmysłowo na te góry, a potem odciąć się od zmysłów, widząc kobietę; w ten sposób
dzieli się życie, a w tym podziale kryje się cierpienie i konflikt. Oddzielając szczyt góry od doliny,
popadacie w stan niezgody. To nie znaczy, że macie konfliktów unikać czy uciekać od nich, lub tak
zatracać się w seksie czy jakiejś innej żądzy, aby się od nich odciąć. Zrozumienie konfliktu nie
oznacza, że wegetujecie lub upodobniacie się do krów.

Zrozumieć to wszystko - znaczy nie dać się temu usidlić, nie być od tego zależnym. Znaczy to -

background image

nigdy niczego nie odrzucać, nie dochodzić do żadnych wniosków, nie zajmować werbalnego czy
ideologicznego stanowiska, nie przyjmować żadnej zasady, zgodnie z którą próbuje się żyć. Samo
postrzeganie całego tego rozwijającego się schematu już jest rozumieniem. To właśnie rozumienie
będzie działać, a nie wnioski, decyzje czy ideologiczne reguły.

Nasze wykształcenie, przystosowywanie się do wzorca ustanowionego przez społeczeństwo, w
którym brak miejsca na wrażliwość uczuć, stępiły nasze ciała, podobnie jak stępiły nasze umysły i
serca. Ten system posyła nas na wojnę, niszczy całe nasze piękno, wrażliwość i radość. Obserwacja
tego wszystkiego, nie werbalna czy intelektualna, ale faktyczna, sprawia, że nasze ciało i umysł
zyskują ogromną wrażliwość. Wówczas ciało domaga się właściwego rodzaju pokarmu; umysł nie
daje się zniewolić przez słowa, symbole, myślowe frazesy. Wtedy pojmiemy, jak żyć jednocześnie
w dolinie i na górskim szczycie, a między jednym i drugim znikną podziały lub sprzeczności.



EUROPA

1


Medytacja jest ruchem w stanie uwagi. Uwaga nie jest osiągnięciem, nie ma bowiem charakteru
osobowego. Element osobowy występuje jedynie wtedy, gdy istnieje obserwator jako ośrodek
koncentracji lub panowania nad czymś; a zatem wszelkie osiągnięcia mają charakter
fragmentaryczny i ograniczony. Uwaga nie ma granic, żadnych barier do przekraczania: jest ona
klarownością oczyszczoną z wszelkich myśli. Myśl nie jest w stanie dążyć do klarowności,
zakorzeniona jest bowiem w martwej przeszłości; a zatem myślenie jest działaniem odbywającym
się w mroku. Uświadomienie sobie tego wszystkiego oznacza uwagę. Uświadomienie nie jest
metodą, dzięki której można stać się uważnym; taka uwaga należy do dziedziny myśli, a zatem
podlega kontroli i modyfikacji. Uświadomienie sobie tej nieuwagi jest uwagą. Medytacja nie jest
procesem intelektualnym, bo i ten należy do dziedziny myśli. Medytacja to uwolnienie się od myśli,
jest ona ruchem w ekstazie prawdy.

Tego ranka padał śnieg. Wiał ostry wiatr, a drzewa, kołysząc się, wolały o wiosnę. Pnie wielkiego
buka i wiązu miały tę osobliwą szarozieloną barwę, jaką widuje się w starych lasach rosnących na
ziemi miękkiej i pokrytej jesiennymi liśćmi. Spacerując wśród drzew, czułeś ten las - nie każde
drzewo z osobna, ich swoiste kształty i formy - ale raczej charakter wszystkich tych drzew razem
wziętych.

Nagle wyjrzało słońce; na wschodzie jaśniało czyste, błękitne niebo, na zachodzie zaś zasnuwały je
ciężkie chmury. W owej chwili, gdy zalśniło to słoneczne światło, zaczęła się wiosna. W cichym
bezruchu wiosennego dnia ujrzałeś piękno ziemi, poczułeś, że ona i wszystko, co się na niej
znajduje, stanowią jedność. Nic nie oddzielało cię od drzewa i od migoczących, zdumiewających
barw światła połyskującego na ostrokrzewie. Ty, obserwator, przestałeś istnieć, a zatem znikł
podział będący czasem i przestrzenią.

background image

Powiedział, że jest człowiekiem religijnym, naprawdę tak czuł, choć nie należał do żadnej
konkretnej wspólnoty wyznaniowej. Oczywiście toczył nieustanne debaty z różnymi przywódcami
religijnymi. Pozostało mu z tych rozmów jedynie uczucie rozpaczy, a mimo to nie popadł w
cynizm. Nie znalazł tej radości, której szukał. Był profesorem uniwersytetu, ale porzucił pracę, by
poświęcić się medytacji i dociekaniom.

"Widzi pan - powiedział - zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, jak bardzo fragmentaryczne jest
życie. Sam stanowię jego cząstkę - rozbitą, odmienną od innych, nieustannie walczącą o to, by stać
się całością, integralną częścią wszechświata. Próbowałem znaleźć własną tożsamość, gdyż
współczesne społeczeństwo niszczy wszelkie objawy tożsamości. Zastanawiam się, czy można w
jakiś sposób wyjść poza te wszystkie podziały, aby osiągnąć coś niepodzielnego, co nie da się
wyodrębnić".

Podzieliliśmy życie na rodzinę i społeczeństwo, rodzinę i naród, rodzinę i biuro, na życie polityczne
i religijne, na wojnę i pokój, ład i chaos; ta lista przeciwieństw nie ma końca. Chadzamy wzdłuż
tego korytarza, usiłując zestroić umysł i serce, próbując zachować równowagę między miłością a
zawiścią. Zbyt dobrze znamy te wszystkie sprzeczności, a jednak usiłujemy jakoś je ze sobą
zharmonizować.

Co wywołuje ten podział? Oczywiście, istnieje podział, przeciwieństwo - czerń i biel, mężczyzna i
kobieta i tak dalej - ale co stanowi źródło, istotę tej fragmentacji? Jeśli tego się nie dowiemy, będzie
ona nieunikniona. Jak pan sądzi, co stanowi podstawową przyczynę owego rozdwojenia?

"Potrafię podać wiele przyczyn tych najwyraźniej nie kończących się podziałów, a także wiele
sposobów, za pomocą których ludzie próbowali przeciwieństwa te przezwyciężyć. Intelektualnie
mogę przedstawić przyczyny tego podziału, ale to nigdzie nie prowadzi. Często zajmowałem się
tym sam i z innymi. Próbowałem, poprzez medytację, dzięki ćwiczeniom woli, odczuć tę jedność
rzeczy, zjednoczyć się ze wszystkim - ale na próżno".

Oczywiście, zwykle odkrycie przyczyny podziału nie musi go likwidować. Znamy przyczynę lęku,
ale nadal się boimy. Skoro liczy się jedynie jasność myślenia, zatem w rozumowych
poszukiwaniach ginie bezpośredniość działań. Podstawową przyczyną tego podziału jest z
pewnością oddzielenie "ja" od "nie-ja", choć owo "ja" próbuje utożsamić się z "nie-ja", którym
może być żona, rodzina, społeczeństwo lub stworzone przez myśl pojęcie Boga. "Ja" nieustannie
usiłuje zyskać jakąś tożsamość, ale to, z czym się identyfikuje, nadal jest pojęciem, wspomnieniem,
konstrukcją myślową.

A czy dwoistość w ogóle istnieje? W sensie przedmiotowym, jak choćby światło i mrok, tak, ale
czy istnieje w sensie psychologicznym? Akceptujemy dualizm psychologiczny, tak jak akceptujemy
dualizm przedmiotowy; należy to do naszych uwarunkowań. Nigdy tego rodzaju uwarunkowań nie
kwestionujemy. Ale czy, w sensie psychologicznym, istnieje podział? Istnieje tylko to, co jest, nie
to, co powinno być. To, co powinno być, jest podziałem stworzonym przez myśl unikającą lub
przeciwstawiającą się realności tego, co jest. I stąd walka między faktami a abstrakcją. Abstrakcja
jest fantazją, marzeniem, ideałem. Fakty są tym, co jest, a wszystko inne jest nierealne. Właśnie to,
co nierealne, jest przyczyną fragmentacji, nie fakty. Ból jest faktem; brak bólu jest myślową
przyjemnością wywołującą podział pomiędzy bólem a stanem, w którym bólu brak. Myśl zawsze
dzieli; jest to podział czasowy, przestrzenny, zachodzący między tym, kto obserwuje, a

background image

obserwowaną rzeczą. Istnieje tylko to, co jest, a postrzeganie tego, co jest, bez udziału myśli
będącej tym, kto obserwuje, usuwa fragmentację.

Myśl nie jest miłością; ale myśl jako przyjemność otacza miłość murem i wprowadza do niej ból.
Negacja tego, czego nie ma, pozostawia to, co jest. Gdy neguje się to, co nie jest miłością, wyłania
się miłość, w której nikną "ja" i "nie-ja".

[tekst poniżej nie przejrzany i nie poprawiony]

2

Medytacja rozkwita w czystości i ogromnej przestrzeni. Bez przestrzeni nie ma czystości. Czystość
nie jest niedojrzałością. Można być fizycznie dojrzałym, ale ta ogromna przestrzeń, pojawiająca się
wraz z miłością, nie jest dostępna, jeśli umysł nie uwolnił się od licznych śladów pozostałych po
przeżytych doznaniach. To te blizny niweczą czystość. Uwolnienie umysłu od tej nieustannej presji
doznań jest medytacją.

W miarę jak słońce zachodzi, pojawia się ta przedziwna cisza i uczucie, że wszystko wokół ciebie
znikło, choć samochody jadą dalej, a zgiełk nadal trwa. To poczucie oddalenia wydaje się przenikać
cały wszechświat. Zapewne i wy to kiedyś odczuliście. Często pojawia się zupełnie nieoczekiwanie;
przedziwny spokój i cisza zdają się spływać z nieba i okrywać ziemię. To jest błogosławieństwo, a
sprawia ono, że piękno wieczoru staje się bezgraniczne. Droga lśniąca po deszczu, stojące
samochody, pusty park, wszystko to robi wrażenie, jakby stanowiło jego część; a śmiech
przechodzącej obok pary w najmniejszym stopniu nie zakłóca ciszy tego wieczoru.

Nagie drzewa o delikatnych gałęziach, czerniące się na tle nieba, czekały na wiosnę, ona zaś była
tuż obok, spiesząc na spotkanie z nimi. Wzeszła już nowa trawa, a drzewa owocowe zaczęły
kwitnąć. Cała okolica z wolna raz jeszcze budziła się do życia, a ze szczytu wzgórza roztaczał się
widok na miasto pełne kopuł, z których jedna przewyższała pozostałe. Widać też było płaskie
wierzchołki sosen, a promienie zachodzącego słońca rozjarzały chmury. Wydawało się, że
wypełniają one całe niebo aż po horyzont, pasmo za pasmem, tworząc ponad wzgórzami
najbardziej fantastyczne kształty - nie wzniesione ludzką ręką zamki, głębokie przepaście i
niebotyczne szczyty. Wszystkie te chmury płonęły ciemnoczerwonym żarem, a kilka z nich
sprawiało wrażenie, jak gdyby nie oświetlały ich promienie słońca, ale jakby jarzyły się od
wewnątrz.

Chmury nie tworzyły przestrzeni, one w niej istniały. Sprawiały wrażenie, że ciągną się tak bez
końca, od wieczności w wieczność.

Na pobliskim krzaku śpiewał kos, i to było nieprzemijające błogosławieństwo.

Było ich trzech lub czterech, przyszli z żonami, usiedliśmy wszyscy na podłodze. Okna znajdowały
się zbyt wysoko, by z tego miejsca dostrzec ogród lub znajdujący się po drugiej stronie mur.
Wszyscy przybysze wykonywali wolne zawody. Przedstawili się jako naukowiec, matematyk i

background image

inżynier; byli specjalistami nie wykraczającymi poza granice swych dyscyplin. Trudno byłoby ich
porównać do rzeki, która po ciężkich deszczach wylewa i użyźnia glebę.

"Często mówił pan o przestrzeni i wszyscy chcielibyśmy wiedzieć, co pan przez to rozumie - zaczął
inżynier. - Most zamyka przestrzeń między dwoma brzegami lub dwoma wzgórzami. Zapora wodna
tworzy przestrzeń wypełnioną wodą. Istnieje przestrzeń między nami a rozszerzającym się
wszechświatem. Przestrzeń dzieli mnie od pana. Czy to pan ma na myśli?"

Inni przyłączyli się do tego pytania; najwyraźniej rozmawiali o tym przed przyjściem tu. Jeden z
nich powiedział "Mógłbym to ująć inaczej, bardziej naukowo, ale chodziłoby mniej więcej o to
samo".

Istnieje przestrzeń, która dzieli i obejmuje, ale jest także przestrzeń bezgraniczna. Przestrzeń
między ludźmi, w której rodzi się niezgoda, jest ograniczoną przestrzenią podziałów; istnieje
podział między tobą takim, jakim jesteś, a wyobrażeniem, jakie masz o sobie; między tobą a twoją
żoną; istnieje podział między tym, kim jesteś, a ideałem mówiącym, kim być powinieneś; między
jednym a drugim wzgórzem. Istnieje też piękno przestrzeni, w której nie ma żadnych linii
granicznych i barier czasowych.

Czy istnieje przestrzeń między jedną myślą a drugą? Między wspomnieniami? Między działaniami?
Czy może w ogóle nie ma przestrzeni między myślami? Między argumentami? Między zdrowiem a
chorobą - przyczyną stającą się skutkiem i skutkiem stającym się przyczyną?

Gdyby istniała przerwa między jedną myślą a drugą, to myśl byłaby zawsze nowa, ale ponieważ
brak takowej, brak przestrzeni, to każda myśl jest stara. Można nie zdawać sobie sprawy z tej
ciągłości; można porzucić myśl, a w tydzień później podjąć ją na nowo; ale ona tymczasem działała
w obrębie starych barier.

A zatem cała świadomość - zarówno to, co świadome, jak i to, co nieświadome, jeśli musimy
używać tego niefortunnego określenia - mieści się w ograniczonej, wąskiej przestrzeni tradycji,
kultury, zwyczajów i wspomnień. Technika może nas przenieść na Księżyc albo wznieść most
wygięty ponad przepaścią, możemy także zaprowadzić ład w ramach ograniczonej przestrzeni
społecznej, jednak wszystko to znów przerodzi się w chaos.

Przestrzeń istnieje nie tylko poza czterema ścianami tego pokoju, jest także przestrzeń stwarzana
przez ten pokój. Istnieje obszar, ograniczająca przestrzeń, jaką tworzy wokół siebie ten, kto
obserwuje, i poprzez którą widzi to, co obserwowane - a co z kolei stwarza pewien obszar wokół
siebie.

Kiedy ten, kto obserwuje, patrzy na wieczorne gwiazdy, jego przestrzeń jest ograniczona. Przez
teleskop zdoła dojrzeć obszary odległe o wiele tysięcy lat świetlnych, ale to on jest twórcą
przestrzeni; a zatem ta przestrzeń ma kres. Pomiar odległości pomiędzy tym, kto obserwuje, a tym,
co obserwowane, jest przestrzenią, a także czasem potrzebnym na jej przebycie.

background image

Oprócz przestrzeni fizycznej istnieje również wymiar psychologiczny - wczoraj, dziś, jutro - w
którym sytuuje się myśl. Dopóki istnieje ten, kto obserwuje, dopóty przestrzeń jest ciasnym,
więziennym dziedzińcem, gdzie nie ma śladu wolności.

"Ale my chcielibyśmy dowiedzieć się, czy pan próbuje jakoś opisać przestrzeń wolną od tego, kto
obserwuje? Czy to w ogóle możliwe? A może to tylko pański wymysł?"

W więzieniu, panowie, nie ma wolności, choćby było ono nie wiem jak wygodne i przyozdobione.
Jeśli prowadzi się dialog z wolnością, to nie można odbywać go w granicach wspomnień, wiedzy i
doznań. Wolność domaga się zburzenia murów więziennych, choćby ograniczony chaos,
ograniczone zniewolenie, praca w obrębie tych barier sprawiały nam przyjemność.

Wolność nie jest czymś względnym - albo jest, albo jej nie ma. Jeśli jej nie ma, to musimy pogodzić
się z życiem ciasnym, ograniczonym, zaakceptować jego konflikty, cierpienia i bóle, i ograniczyć
się do wprowadzania tu i ówdzie jakichś niepozornych zmian.

Wolność to nieskończona przestrzeń. Niedostatek przestrzeni rodzi przemoc - tak jak w przypadku
drapieżnika lub ptaka roszczącego sobie prawo do pewnego obszaru, do terytorium, o które
podejmie walkę. Ta przemoc, którą reguluje prawo, a nadzoruje policja, może mieć charakter
względny, tak jak ograniczona jest przemoc, do której uciekają się drapieżniki i ptaki, walcząc o
swoje ograniczone terytorium. Waśnie z powodu tej ograniczoności przestrzeni między
człowiekiem a człowiekiem musi zaistnieć agresja.

"Czy próbuje nam pan powiedzieć, że człowiek będzie nieustannie znajdował się w stanie konfliktu
z sobą samym i ze światem, dopóki żyje w obszarze, który sam stworzył?"

Tak, panowie. W ten sposób dotarliśmy do kluczowej kwestii dotyczącej wolności. W obrębie
wąskiej kultury społecznej nie ma wolności, a ponieważ jej nie ma, panuje chaos. Żyjąc w stanie
tego chaosu, człowiek poszukuje wolności w ideologiach, w teoriach, w tym, co nazywa Bogiem.
Taka ucieczka nie jest wolnością. To znów ten sam więzienny dziedziniec, który oddziela
człowieka od człowieka. Czy myśl, która narzuciła sobie to uwarunkowanie, jest w stanie umilknąć,
zniweczyć tę strukturę i wyjść poza i ponad nią? Oczywiście, nie, i to jest pierwsza kwestia, którą
trzeba zrozumieć. Intelekt nie potrafi przerzucić pomostu pomiędzy sobą a wolnością. Myśl -
będąca reakcją pamięci, doznań i wiedzy -jest zawsze stara, podobnie jak intelekt, i też nie potrafi
wznieść mostu wiodącego ku temu, co nowe. Myśl jest w istocie tym, kto obserwuje, wraz z jego
uprzedzeniami, lękami i obawami. To myślowe wyobrażenie - z powodu jego izolacji - oczywiście
tworzy wokół siebie obszar. Tak więc tego, kto obserwuje i to, co obserwowane, dzieli pewna
odległość. Ten, kto obserwuje, usiłuje ustanowić związek zachowujący ten dystans; w ten sposób
rodzi się konflikt i przemoc.

To wszystko nie jest fantazją. Wyobraźnia w każdej postaci niweczy prawdę. Wolność znajduje się
poza granicami myśli; oznacza ona nieskończoną przestrzeń nie stworzoną przez tego, kto
obserwuje. Odkrywanie tej wolności jest medytacją.

Nie ma przestrzeni bez ciszy, a cisza, w przeciwieństwie do myśli, nie jest wytworem czasu. Czas

background image

nie przyniesie nam wolności; ład może zaistnieć tylko wtedy, gdy serce nie jest pogrzebane w
słowach.

3

Medytujący umysł jest cichy. To nie jest cisza zrozumiała dla myśli ani cisza spokojnego wieczoru;
to jest cisza, która nastaje, gdy myśl - ze wszystkimi swymi koncepcjami, słowami i
spostrzeżeniami - bez reszty milknie. Medytujący umysł jest umysłem religijnym - ta religia
pozostaje nie skażona przez kościoły, świątynie lub przez święte pieśni.

Religijny umysł eksploduje miłością, która nie zna podziałów. Dla niej to, co odległe, jest bliskie.
Nie ma ani jedności, ani wielości; w owym stanie miłości znikają wszelkie podziały. Nie da się jej,
podobnie jak piękna, określić słowami. Działania medytującego umysłu biorą początek w tej ciszy.

Padało przez cały dzień, pod wieczór na niebie zebrało się dużo chmur. Wzgórza w oddali, otulone
obłokami radości pełnymi światła, przybierały najprzeróżniejsze kształty.

Zachodzące słońce rozjaśniało złotym blaskiem tylko jeden lub dwa zwały chmur, ale sprawiały
one wrażenie tak niewzruszonych jak ciemne cyprysy. Gdy spoglądałeś na nie, w sposób naturalny
ogarnęła cię cisza. Ogromna przestrzeń, samotne drzewo na wzgórzu, kopuła w oddali, tocząca się
wokół rozmowa - wszystko to stanowiło część owej ciszy. Wiedziałeś, że jutro będzie piękny
poranek, na zachodzie bowiem niebo zalewało się purpurą. W istocie wschód był piękny: na
błękitnym niebie ani jednej chmurki, żółte kwiaty i biało kwitnące drzewo na tle ciemnego,
cyprysowego żywopłotu. Zapach wiosny unosił się nad całą okolicą.

Powiedział, że właśnie stracił syna, który miał bardzo dobrą pracę i wkrótce awansowałby na
stanowisko jednego z dyrektorów w dużym przedsiębiorstwie. Nadal był w stanie szoku, ale
doskonale nad sobą panował. Nie należał do ludzi, którzy płaczą. Przez całe życie ciężko pracował
w jakiejś branży wykorzystującej praktyczną technologię. Nie miał zbyt wielkiej wyobraźni ani
pojęcia o złożonych, subtelnych, psychologicznych problemach życiowych.

Niedawna śmierć syna była dla niego ciosem nie do odparcia. Powiedział "To smutne wydarzenie".

Ten smutek był czymś strasznym dla jego żony i dzieci. "Jak zdołam wyjaśnić im ów kres
cierpienia, o którym pan mówił? Ja to studiowałem i być może potrafię to pojąć, ale co z tymi,
którzy są w to uwikłani?"

Cierpienie jest obecne w każdym domu, za każdym rogiem. Wszystkich ludzi pochłania ten smutek
wywołany licznymi wypadkami i nieszczęściami. Cierpienie przypomina falę, która bez końca
zalewa człowieka, niemal go zatapia; a udręka cierpienia rodzi gorycz i cynizm.

Czy żal panu syna czy siebie? A może zerwania ciągłości, którą upatrywał pan w synu? Czy
pańskie cierpienie jest użalaniem się nad sobą? A może cierpi pan, gdyż syn zapowiadał się tak
obiecująco w sensie doczesnym?

background image


Jeśli jest to użalanie się nad sobą, to owa troska o siebie, ten izolujący czynnik w życiu - choć na
zewnątrz sprawia wrażenie więzi - musi nieodwołalnie wywołać cierpienie. Proces wyodrębniania
się, codzienna krzątanina związana z niepokojem o siebie, ambicja, dążenie do utwierdzenia się w
poczuciu własnej ważności, sposób życia polegający na izolowaniu się, niezależnie od tego, czy
zdajemy sobie z tego sprawę czy nie - to wszystko musi wywoływać poczucie samotności, od
którego próbujemy uciec na tak wiele różnych sposobów. Użalanie się nad sobą jest bólem
osamotnienia, a ten ból nazywamy cierpieniem.

Istnieje także cierpienie wywołane niewiedzą - nie tą związaną z brakiem książek lub wiedzy
technicznej, ale niewiedzą, którą zaakceptowaliśmy, nazywając ją czasem, ewolucją, procesem
wiodącym od tego, co jest, do tego, co być powinno. Ta niewiedza konformizmu z jego
niebezpieczeństwami i bólami, niewiedza dotycząca całej struktury nas samych sprawia, że
akceptujemy autorytety i wszystkie wiążące się z tym okrucieństwa. Oto cierpienie, które człowiek
rozsiewa, gdziekolwiek się pojawi.

A zatem musimy jasno zdać sobie sprawę z tego, czym jest to, co nazywamy cierpieniem -
cierpienie będące żalem, wywołane utratą tego, co uważaliśmy za dobro, niepewnością i
nieustannym pragnieniem bezpieczeństwa. Co pana usidla? Póki tego jasno nie pojmiemy,
cierpienie będzie trwać.

Tej jasności nie osiąga się w wyniku wyjaśnień werbalnych czy pomysłowych intelektualnych
analiz. Musi pan zdawać sobie sprawę z tego, czym jest pańskie cierpienie, tak jasno, jak - za
pomocą zmysłów - zdaje sobie pan sprawę z tego, że dotyka pan kwiatu.

Jak można położyć kres cierpieniu, nie rozumiejąc wszystkich dróg, po jakich ono chadza? Można
uciec przed nim do świątyni, do kościoła, znaleźć ulgę w piciu alkoholu, ale wszystkie ucieczki, czy
to do Boga, czy w seks, są do siebie podobne - nie likwidują one cierpienia.

A zatem musi pan sporządzić mapę swego cierpienia i prześledzić każdą jego ścieżkę i drogę. Jeśli
potrzebuje pan czasu, by tę mapę ogarnąć, to czas jeszcze spotęguje dotkliwość cierpień. Musi pan
ogarnąć całą mapę jednym spojrzeniem - widząc całość, a potem szczegóły, nie zaś najpierw
szczegóły, a całość potem. Czas musi zniknąć wraz z cierpieniem.

Myśl nie może położyć kresu cierpieniu. Gdy czas się zatrzymuje, myśl - jako sposób cierpienia -
niknie. To myśl i czas dzielą i odseparowują, miłość zaś nie jest ani myślą, ani czasem.

Nie patrz na mapę cierpienia oczami pamięci. Słuchaj jej wszystkich pomruków; bądź nią, jesteś
bowiem zarówno tym, kto obserwuje, jak i tym, co obserwowane. Tylko wtedy cierpienie może
ustać. Innego sposobu nie ma.

4

Medytacja nie jest modlitwą. Modlitwy i błagania są wytworem użalania się nad sobą. Modlimy się,

background image

gdy popadamy w tarapaty, kiedy cierpimy; ale gdy jesteśmy szczęśliwi i radośni, to o nic nie
błagamy. Użalanie się nad sobą, tak głęboko zakorzenione w człowieku, jest podstawą odrębności.
To, co odrębne lub co za takowe się uważa, dążąc nieustannie do identyfikacji z czymś, co odrębne
nie jest, powiększa jeszcze bardziej podziały i ból. Pogrążeni w tym chaosie zanosimy wołania do
nieba, do męża, do jakiegoś wymyślonego bóstwa. Takie wołanie może doczekać się odpowiedzi,
ale jest ona echem użalania się nad sobą w stanie tej odrębności.

Powtarzanie słów, modlitw, jest odmianą destruktywnej autohipnozy, która powoduje zamykanie
się w sobie. To wyodrębnienie myśli zachodzi zawsze w obrębie tego, co znane, a to, co znane,
udziela odpowiedzi na modlitwę.

Medytacja nie ma z tym nic wspólnego. Ta dziedzina dla myśli jest niedostępna; tam nie ma
podziałów, nie ma więc też tożsamości. Medytacja toczy się na otwartej przestrzeni, obce są jej
wszelkie tajemnice. Wszystko jest widoczne, jasne. Istnieje wtedy piękno miłości.

Był wczesnowiosenny poranek, z zachodu łagodnie nadpływało po niebie parę pierzastych chmur.
Rozległo się pianie koguta, tak niezwykłe w tym zatłoczonym mieście. Zaczął piać wcześnie i przez
blisko dwie godziny ogłaszał nadejście dnia. Drzewa były jeszcze nagie, ale na tle czystego,
porannego nieba, widniały już cienkie, delikatne listki.

Jeśli trwało się w zupełnej ciszy, bez żadnej przemykającej przez umysł myśli, to słychać było
głęboki dźwięk dzwonu jakiejś katedry. Świątynia musiała stać bardzo daleko; w krótkich chwilach
ciszy między jednym pianiem koguta a drugim docierały fale tego dźwięku, napływające i mknące
dalej - unosiłeś się niemal na nich, odpływając w dal, niknąc w bezmiarze. Pianie koguta i głęboki
dźwięk odległego dzwonu wywoływały dziwny skutek. Zgiełk miasta jeszcze się nie zaczął. Nic nie
zakłócało tego czystego tonu. Nie słuchałeś tego uszami, myślą, która wie, że to jest "kogut", a to
"dzwon", słyszałeś to sercem i był to czysty dźwięk. Wydobywał się z ciszy, a twe serce go
chwytało i płynęło wraz z nim z wieczności w wieczność. Nie był to dźwięk przyobleczony w
formę na podobieństwo muzyki ani brzmienie ciszy między dwoma tonami; nie był to dźwięk, jaki
można posłyszeć, przerywając rozmowę. Wszystkie takie odgłosy są odbierane przez umysł lub
ucho. Kiedy słyszy się sercem, świat napełnia się tym dźwiękiem, a oczy widzą jasno.

Była dość młodą kobietą, ładnie ubraną, z krótko ostrzyżonymi włosami, zdolną i kompetentną. Z
tego, co mówiła wynikało, że nie ma złudzeń na swój temat. Miała dzieci, sprawiała wrażenie
poważnej. Może była młoda i nieco romantyczna, ale Wschód stracił już w jej oczach aurę
mistycyzmu. Tym lepiej. Mówiła prosto, bez wahania.

"Dawno temu, jak sądzę, popełniłam samobójstwo, gdy coś mi się przytrafiło. Od tej chwili moje
życie skończyło się. Oczywiście pozornie nadal trwam, zajmuję się dziećmi i całą tą resztą, ale
przestałam żyć".

Czy nie sądzi pani, że większość ludzi, świadomie lub nieświadomie, nieustannie popełnia
samobójstwo? Skrajną jego formą jest wyskoczenie przez okno. Ale pierwszy krok zapewne
wykonuje się już wtedy, gdy po raz pierwszy sprzeciwiamy się czemuś i spotyka nas zawód.
Wznosimy wokół siebie mury, za którymi wiedziemy nasze odrębne żywoty, choć miewamy
mężów, żony i dzieci. Takie wyobcowanie jest formą samobójstwa, a przecież jest zgodne z

background image

przyjętą moralnością religijną i społeczną. Akty wyodrębniania się tworzą ciągły łańcuch i wiodą
do wojen oraz samozniszczenia. Odseparowywanie się jest samobójstwem - jednostkowym,
wspólnotowym czy narodowym. Każdy pragnie żyć, zachowując własną tożsamość, koncentrując
swe działania na sobie, w kręgu rodzącego cierpienie konformizmu. Popełniamy samobójstwo, gdy
wpadamy w sidła wiary i dogmatów. Zanim to się przydarzyło, hołdowała pani zasadzie: jedno
przeciw całej reszcie. A kiedy owo jedno ginie albo gdy Bóg zostaje zniszczony, wraz z nim
przemija pani życie i nie ma już po co istnieć. Jeśli ma się dość sprytu, wymyśla się sens życia (co
jest zawsze domeną specjalistów), ale angażując się w tę koncepcję, już popełnia pani samobójstwo.
Każda forma zaangażowania jest samozniszczeniem, niezależnie od tego, czy nastąpi w imię Boga,
socjalizmu czy czegokolwiek innego.

Pani - a nie ma w tych słowach okrucieństwa - przestała istnieć, ponieważ nie mogła otrzymać tego,
czego pragnęła lub odebrano to pani; albo chciała pani przejść przez szczególne drzwi, które
okazały się szczelnie zamknięte. Tak jak cierpienie i przyjemność powodują zamknięcie się w
sobie, tak też akceptacja i upór wpędzają w mrok własnego odosobnienia. My nie żyjemy, my
nieustannie popełniamy samobójstwo. Życie zaczyna się dopiero wtedy, gdy samobójcze działania
ustają.

"Rozumiem, o co panu chodzi. Widzę, co uczyniłam. Ale co mam teraz robić? Jak mam powrócić
do życia po długich latach śmierci?"

Nie może pani powrócić, bo gdyby tak się stało, powieli pani stary schemat, cierpienie podąży za
panią tak jak gnana wiatrem chmura. Jedyne, co może pani uczynić, to dostrzec, iż spędzać swe
życie w odosobnieniu, w ukryciu, domagając się trwania przyjemności - znaczy przywoływać
odrębność, która niesie ze sobą śmierć. W odosobnieniu nie ma miłości. Miłości obca jest
tożsamość. Przyjemność i dążenie do niej wznoszą wokół mur odrębności. Gdy niknie wszelkie
zaangażowanie, nie ma śmierci. Samowiedza to otwarte drzwi.

5

Medytacja to zaniechanie słów. Słowo będące myślą nie wywołuje ciszy. Działanie wypływające z
ciszy nie ma nic wspólnego z działaniem zrodzonym przez słowo; medytacja jest uwalnianiem
umysłu od wszelkich symboli, koncepcji i wspomnień.

Tego wiosennego ranka wysokie topole okryte świeżymi liśćmi tańczyły na wietrze. Na wzgórzach
kwitło mnóstwo migdałowców, wiśni i jabłoni. Cała ziemia tętniła życiem. Cyprysy stały
majestatyczne i powściągliwe, ale kwitnące drzewa dotykały się gałęziami, a rzędy topoli rzucały
migotliwe cienie. Po drugiej stronie szosy połyskiwała woda, która w końcu miała się stać starą
rzeką.

Powietrze pachniało, a każde ze wzgórz było inne od pozostałych. Na niektórych stały otoczone
drzewami oliwkowymi domy, do których wiodły cyprysowe aleje. Wśród tych łagodnych wzgórz
wiła się droga.

Mocny samochód jakoś pasował do tego roziskrzonego poranka, pełnego wielkiego piękna.

background image

Wydawało się, że pośród tych wzgórz panuje nadzwyczajny lad, ale oczywiście wewnątrz każdego
z domostw trwał chaos - ludzie spiskujący przeciw sobie, dzieci plączące lub śmiejące się; cały
niewidzialny łańcuch niedoli ciągnął się od domu do domu. Nie przerywały go wiosna, jesień i
zima.

Jednak tego ranka nastąpiło odrodzenie. Te delikatne listki nie znały zimy ani nadchodzącej jesieni;
były bezbronne, a zatem niewinne.

Za oknem widniała stara kopuła katedry zbudowanej z pręgowanego marmuru i wielobarwna
dzwonnica; wewnątrz znajdowały się mroczne symbole cierpienia i nadziei. Był to naprawdę
piękny poranek, ale, o dziwo, fruwało niewiele ptaków, w tej okolicy bowiem ludzie zabijają je dla
rozrywki. Dlatego ich śpiew był bardzo cichy.

Był artystą, malarzem, mężczyzną z długimi włosami i delikatnymi dłońmi. Jak powiedział, miał
talent malarski, tak jak inni miewają talent do budowy mostów. Żył w kręgu marzeń o własnych
zdolnościach. Czasem się z niego wydostawał - rozmawiał, wyjaśniał - a potem wracał do swej
kryjówki. Powiedział, że jego obrazy dobrze się sprzedają i że miał wiele indywidualnych wystaw.
W jego głosie wyczuwalna była nutka dumy.

Jest armia zamknięta w kręgu własnych spraw, są ludzie interesu otoczeni stalą i szkłem, a także
żony krzątające się po domach i oczekujące na swych mężów i dzieci. Istnieje kustosz muzeum,
dyrygent orkiestry, każdy z nich funkcjonuje w obrębie pewnego fragmentu życia. Każdy taki
fragment nabiera niesłychanej wagi, pozostając nie związany, sprzeczny z innymi fragmentami.
Każdy oferuje swoiste zaszczyty, w jego obrębie istnieją społeczne hierarchie, każdy ma własnych
proroków. Fragment religijny nie ma związku z fabryką, a fabryka z artystą; generał nie ma
kontaktu z żołnierzami, tak jak ksiądz z ludźmi świeckimi. Te fragmenty tworzą społeczeństwo,
aktywiści zaś i reformatorzy próbują te rozbite kawałki jakoś poskładać. A właśnie dzięki tym
odizolowanym, rozbitym, wyspecjalizowanym cząstkom człowiek trwa nadal, wraz ze swymi
niepokojami, poczuciem winy i obawami. To nas łączy, a nie nasze specjalistyczne dyscypliny.

Ludzi łączy wspólna chciwość, nienawiść i agresja. Z tej przemocy wyrasta kultura, społeczeństwo,
w którym żyjemy. Umysł i serce dokonują podziałów - Bóg i nienawiść, miłość i gwałt - a cala
ludzka kultura rozszerza się i kurczy w stanie tego rozdwojenia.

Jedności między ludźmi nie zaprowadzi żadna struktura wymyślona przez człowieczy umysł.
Współpraca nie leży w naturze intelektu. Niemożliwa jest jedność miłości i nienawiści, a właśnie
taki związek umysł próbuje znaleźć i ustanowić. Jedność leży bez reszty poza tym obszarem, a myśl
nie jest w stanie jej osiągnąć.

Myśl stworzyła tę kulturę agresji, współzawodnictwa i wojny, a jednak to ona sama po omacku
szuka ładu i pokoju. Jest to zadanie niewykonalne. Myśl musi zamilknąć, aby mogła zapanować
miłość.

6

background image

Umysł uwalniający się od tego, co znane, jest medytacją. Modlitwa wiedzie od znanego do
znanego; może ona wywołać pewne skutki, ale zawsze będzie się mieściła w obrębie tego, co znane
- czyli konfliktu, niedoli i zamętu. Medytacja jest całkowitym zaprzeczeniem wszystkiego, co
umysł nagromadził. To, co znane, jest obserwatorem, a obserwator postrzega tylko przez pryzmat
tego, co znane. Obraz dotyczy przeszłości, a medytacja przeszłość unicestwia.

Z tego dużego pokoju roztaczał się widok na ogród otoczony cyprysami, a dalej na klasztor pokryty
czerwonym dachem. Wczesnym rankiem, nim słońce wzeszło, zapaliło się tam światło i można
było dostrzec przechadzających się mnichów. W ten mroźny poranek wiatr nadciągał z północy, a
wielki eukaliptus - górujący nad wszystkimi drzewami i domami - chwiał się bezwolnie w jego
podmuchach. Lubił wiatry wiejące znad morza, ponieważ nie były zbyt silne, a rozkosz sprawiał
mu łagodny ruch własnego piękna. Rósł tam wczesnym rankiem, rósł tam oblany wieczornym
światłem o zachodzie słońca; stanowił jakiś wyraz niezmienności przyrody. Był ostoją dla
wszystkich drzew, krzewów i małych roślinek. Musiał być bardzo stary. Ale ludzie nigdy na niego
nie patrzyli. Gdyby zaszła potrzeba, wykorzystaliby go do budowy domu i nigdy nie odczuliby jego
straty; w tym kraju bowiem drzew nie darzy się szacunkiem, a przyroda odgrywa niewielką rolę,
chyba że służy za ozdobę. W ogrodach otaczających wspaniałe wille rosną drzewa, podkreślające
zgrabne sylwetki budynków. Jednak ten eukaliptus żadnego domu nie zdobił, stał sam, cudownie
spokojny i pełen cichego ruchu; jego cień padał na budynek klasztoru z należącym do niego
ogrodem i na ten otoczony zielenią pokój. Rósł tam, rok za rokiem, pełen własnego dostojeństwa.

W pokoju siedziało kilka osób. Przyszli, by kontynuować rozmowę, którą zaczęliśmy przed paroma
dniami. Większość stanowili ludzie młodzi, niektórzy chłopcy nosili drugie włosy, inni brody,
obcisłe spodnie, dziewczyny miały bardzo krótkie spódniczki, umalowane usta i upięte włosy.

Początkowo mówiliśmy o sprawach błahych; nie byli wystarczająco pewni siebie albo nie
wiedzieli, dokąd ich ta rozmowa zaprowadzi. "Oczywiście nie możemy przestrzegać ustalonego
porządku - powiedział jeden z nich - a mimo to w nim tkwimy. Na czym polega nasza więź ze
starszym pokoleniem i jego działaniami?"

Zwykły bunt nie stanowi chyba rozwiązania? Bunt jest reakcją, odzewem, który zrodzi swe własne
uwarunkowania. Każde pokolenie zostaje uwarunkowane przez pokolenia wcześniejsze i pospolity
bunt przeciw temu nie wyzwala uwarunkowanego umysłu. Każda forma posłuszeństwa również
stanowi opór, który rodzi gwałt. Gwałt w środowisku studentów, zamieszki w miastach, wojna
tocząca się w jakimś odległym miejscu lub w waszych wnętrzach - to wszystko w żaden sposób
niczego nie wyjaśni.

"W takim razie, jak mamy działać w ramach społeczeństwa, do którego należymy?"

Jeśli postępujecie niczym reformatorzy, to łatacie społeczeństwo ulegające nieustannej degeneracji,
a zatem podtrzymujecie istnienie systemu, który doprowadził do wojen, podziałów i separacji.
Faktycznie reformator zagraża fundamentalnej zmianie człowieka. Nie wolno wam wiązać się z
żadną społecznością, z żadną religią i społeczną moralnością, w przeciwnym razie usidli was ten
sam stary schemat, może tylko nieco zmodyfikowany.

Pozostajecie z niczym nie związani tylko wtedy, gdy wyzbywacie się zawiści i złośliwości, gdy

background image

przestajecie czcić sukces albo dążenie do władzy. Możecie z niczym psychologicznie się nie wiązać
jedynie pod warunkiem, że rozumiecie siebie. Stanowicie zaś część środowiska naturalnego, część
struktury społecznej, którą sami zbudowaliście - wy, którzy jesteście licznymi "wy" wielu żyjących
w ciągu tysięcy lat pokoleń, które wytworzyły chwilę obecną. Pojmując siebie jako istoty ludzkie,
odkryjecie swą więź z minionymi pokoleniami.

"Ale w jaki sposób można się wyzwolić z silnych uwarunkowań katolickich? To jest tak głęboko w
nas zakorzenione, tak głęboko tkwi w nieświadomości".

Niezależnie od tego, czy jesteście katolikami, muzułmanami, wyznawcami hinduizmu czy
komunistami, propaganda trwająca od stu, dwustu czy pięciu tysięcy lat stanowi część tej werbalnej
struktury wyobrażeń, która tworzy waszą świadomość. To, co jemy, warunkuje nas podobnie jak
naciski wywierane przez ekonomię, kulturę i społeczeństwo, w którym żyjemy. Jesteśmy tą kulturą,
jesteśmy tym społeczeństwem. Zwykły bunt przeciw niemu jest buntem przeciwko sobie samym.
Jeśli powstajecie przeciw sobie, nie wiedząc kim jesteście, to wasza walka jest całkowicie daremna.
Ale zdawanie sobie sprawy z tego, kim jesteście - bez potępiania czegokolwiek - taka
samoświadomość daje początek działaniu, które nie ma nic wspólnego z działalnością reformatora
czy rewolucjonisty.

"Ależ, widzi pan, nasza nieświadomość stanowi wspólne rasowe dziedzictwo i, zdaniem
psychoanalityków, to trzeba zrozumieć".

Nie pojmuję, dlaczego przywiązujecie taką wagę do nieświadomości. Jest ona równie trywialna i
tandetna jak umysł świadomy, a przydawanie jej znaczenia jedynie ją wzmacnia. Jeśli dostrzegacie
jej prawdziwą wartość, więdnie ona niczym jesienny liść. Uważamy, że jedne rzeczy warto
zachować, a inne można wyrzucić. Wojna wytwarza pewne marginalne udoskonalenia, ale sama
stanowi największe z nieszczęść, jakie nas dotykają. Intelekt w żaden sposób nie rozwiąże naszych
ludzkich problemów. Myśl na wiele sposobów próbowała przezwyciężyć nasze udręki i niepokoje i
wyjść poza nie. Wybudowała kościoły, wymyśliła zbawców, guru, wynalazła narodowości,
podzieliła ludzi w obrębie jednego narodu na różne wspólnoty, klasy, znajdujące się w stanie
wzajemnej wojny. Myśl oddzieliła człowieka od człowieka, a doprowadziwszy do anarchii i
wielkich cierpień, zaczyna następnie wymyślać strukturę, która miałaby ludzi na powrót
zjednoczyć. Wszystkie myślowe dokonania nieuniknienie powodują powstawanie zagrożeń i
niepokojów. Nazwanie siebie Włochem, Hindusem czy Amerykaninem stanowi oczywiście objaw
choroby umysłowej, a jest to dzieło myśli.

"Miłość udziela na to wszystko odpowiedzi, prawda?"

Znów błądzicie! Czy jesteście wolni od zawiści, od ambicji czy też po prostu używacie słowa
"miłość", któremu myśl nadała pewien sens? Jeśli ona mu sens nadała, to nie jest to miłość. Słowo
"miłość" nie jest miłością, bez względu na to, co przez nie rozumiecie. Myśl jest przeszłością,
wspomnieniem, doświadczeniem, wiedzą, z której pochodzi reakcja na każde wyzwanie. A zatem
taka reakcja zawsze jest nieadekwatna i stąd bierze się konflikt. Albowiem myśl jest nieodmiennie
stara; nigdy nie bywa nowa. Współczesna sztuka stanowi myślową, intelektualną reakcję, a chociaż
udaje, że jest nowa, tak naprawdę jest równie stara, choć nie równie piękna jak te wzgórza. To
właśnie całą tę wzniesioną przez myśl konstrukcję - miłość, Boga, kulturę, ideologię biura
politycznego - musimy całkowicie zanegować, aby pojawić się mogło to, co nowe. Nie sposób tego,

background image

co nowe, dopasować do starego schematu. Faktycznie boicie się bez reszty ten schemat odrzucić.

"Tak, proszę pana, boimy się. Jeśli go odrzucimy, to co pozostanie? Czym go zastąpimy?"

To pytanie jest wytworem myśli, która dostrzega zagrożenie, a zatem obawia się i pragnie
zapewnień, że znajdzie coś, czym zastąpiłaby to, co stare. Tak więc znów wpadacie w myślowe
sidła. Ale gdybyście faktycznie - a nie werbalnie lub intelektualnie - odrzucili całą tę myślową
budowlę, być może znaleźlibyście to, co nowe - nowy sposób życia, widzenia, działania. Negacja
jest najbardziej pozytywnym z działań. Negowanie fałszu, nie wiedząc, co jest prawdą, negacja
pozornej prawdy w fałszu i negacja fałszu jako fałszu jest natychmiastowym aktem umysłu
wolnego od myśli. Widzenie tego kwiatu przez pryzmat wyobrażenia, jakie myśl na jego temat
stworzyła, niema nic wspólnego z widzeniem go w sposób bezpośredni. Więź między
obserwatorem a kwiatem jest wyobrażeniem, które obserwujący ma o tym, co obserwuje, zaś to
wyobrażenie tworzy między nimi olbrzymi dystans.

Gdy nie ma wyobrażeń, interwał czasowy niknie.

7

Medytacja jest zawsze czymś nowym. Nie jest to proces ciągły, a zatem przeszłość nie pozostawia
na niej śladów. Jest niczym płomień świecy zgaszony i zapalony raz jeszcze. Nowy płomień nie jest
płomieniem poprzednim, choć świeca pozostaje ta sama. Medytacja zyskuje ciągłość jedynie wtedy,
gdy myśl ją zabarwia, kształtuje i wyznacza dla niej cel. Cel i sens, przypisywane jej przez myśl,
zamykają ją w niewoli czasu. Ale medytacja nie tknięta myślą biegnie własną drogą, która nie ma
nic wspólnego z czasem. Czas implikuje to, co stare, i to, co nowe, jako ruch od wczorajszych
korzeni do jutrzejszego rozkwitu. Ale medytacja kwitnie zupełnie inaczej. Ten kwiat nie jest
wytworem wczorajszych doznań, a zatem w ogóle nie jest zakorzeniony w czasie. Jego trwanie nie
ma z czasem nic wspólnego. Słowo "ciągłość" w odniesieniu do medytacji jest zwodnicze, gdyż to,
co było - dzień wczorajszy - dziś się nie pojawia. Dzisiejsza medytacja jest nowym przebudzeniem,
nowym rozkwitem piękna dobroci.

Samochód jechał wolno przez zatłoczone, wąskie ulice wielkiego miasta, wśród autobusów,
ciężarówek, aut i całego tego zgiełku. Zewsząd otaczało go morze domów zajmowanych przez
rodziny mieszkań, morze sklepów; miasto rozrastało się we wszystkich kierunkach, niszcząc
okolicę. W końcu wydostaliśmy się na tereny wiejskie pełne zielonych pól porośniętych pszenicą i
wielkich zagonów pokrytych żółtymi kwiatami gorczycy. Kontrast między intensywnymi barwami
zieleni i żółci był równie uderzający jak ten między zgiełkiem miasta a ciszą tej okolicy. Szosa,
wznosząc się i opadając, wiodła na północ. Wokół były lasy, strumienie, a nad nami piękne,
błękitne niebo.

Był wiosenny poranek. W lesie rosło mnóstwo niebieskich kwiatów, a dalej, niemal aż po horyzont,
ciągnął się łan żółtej gorczycy. Potem prawie bez końca rozciągały się pola zielonej pszenicy. Szosa
mijała wsie i miasta, wreszcie boczna droga zaprowadziła nas do pięknego lasu pełnego młodych,
wiosennych liści i zapachu wilgotnej ziemi; panował tam ten szczególny nastrój wiosny, czuło się
powiew nowego życia. Patrząc na ten skrawek ziemi - na drzewa, delikatne listowie i
przepływający strumień - zlałeś się niemal w jedno z przyrodą. Nie było to romantyczne uczucie

background image

czy wyobrażone doznanie, ty faktycznie byłeś tym wszystkim - błękitnym niebem i rozkwitającą
ziemią.

Droga wiodła do starego domu z aleją wysokich buków pokrytych młodymi, świeżymi liśćmi;
popatrzyłeś przez nie na błękitne niebo. Był piękny poranek. Czerwony buk, choć bardzo wysoki,
wciąż jeszcze był młody.

Wysoki, potężny mężczyzna o wielkich dłoniach wypełnił sobą olbrzymi fotel. Miał życzliwą
twarz, był skory do śmiechu. Nudne życiowe sprawy, rutyna i monotonia codziennej egzystencji
nazbyt dręczą i otępiają nasze serca. Dowcip lub żartobliwe powiedzonka rozśmieszają nas, lecz nie
ma śmiechu w naszych wnętrzach; najwyraźniej powszechnie panuje dojrzewająca w ludziach
gorycz. Nie dostrzegamy płynącej wody i nie śmiejemy się z nią razem; to przykre widzieć, jak
blask naszych oczu z dnia na dzień blednie. Wydaje się, że nawał udręk i rozpaczy zabarwia całe
nasze życie obietnicą nadziei i przyjemności, ukształtowaną przez myśl.

Interesował się tą szczególną filozofią narodzin i akceptacji ciszy, której nigdy zapewne nie zaznał.
Nie można kupić ciszy, tak jak kupuje się dobry ser. Nie można jej wyhodować niczym piękną
roślinę. Nie wywołują jej żadne działania umysłu lub serca. Cisza powstająca w miarę słuchania
muzyki, spowodowana przez nią, jest jej wytworem. Cisza nie jest doznaniem, poznaje się ją
dopiero wtedy, gdy już minęła.

Usiądź czasem na brzegu rzeki i popatrz na wodę. Nie pozwól, by zahipnotyzował cię jej ruch,
światło, przejrzystość i głębia nurtu. Patrz bez żadnych poruszeń myśli. Cisza jest wokół ciebie, w
tobie, w wodzie i w tych jakże nieruchomych drzewach. Nie można zabrać jej do domu, zatrzymać
w umyśle lub w dłoni, nie wolno sądzić, że osiągnęło się jakiś nadzwyczajny stan, bo w takim razie
nie jest to cisza, lecz tylko wspomnienie, fantazja, romantyczna ucieczka od codziennego zgiełku
życia.

Wszystko istnieje dzięki ciszy. Muzyka, którą słyszałeś dziś rano, z ciszy do ciebie dotarła, a
posłyszałeś ją, ponieważ byłeś cichy, a ona cicho popłynęła dalej.

Jednak my tej ciszy nie słuchamy, nasze uszy bowiem wypełnia myślowa paplanina. Kiedy
kochasz, a nie ma ciszy, myśl przeobraża uczucie w społeczną rozrywkę, a kulturę tego
społeczeństwa stanowi zazdrość, jego bogowie zaś są wytworem umysłu i rąk. Cisza jest tam, gdzie
ty jesteś, w tobie i poza tobą.

8

Medytacja koncentruje w sobie całą energię. Nie gromadzi się jej po trochu, odrzucając to i tamto,
chwytając coś, trzymając się czegoś innego; raczej, nie dokonując żadnych wyborów, bez reszty
odrzuca się energię jałową. Wybór jest rezultatem zamętu; istotą jałowej energii zaś jest zamęt i
konflikt. By nieustannie widzieć jasno to, co jest, trzeba skupić całą energię, nie ma w tym
sprzeczności czy rozdwojenia. Pełnej energii nie zyskuje się dzięki abstynencji, dzięki ślubom
czystości i ubóstwa, albowiem każde postanowienie i akt woli energię trwoni, gdyż uczestniczy w
tym myśl, a jest ona, w przeciwieństwie do percepcji, energią jałową. Widzenie nie jest

background image

rozmyślnym wysiłkiem. Nie istnieje "zobaczę", jest tylko widzenie. Obserwacja likwiduje tego, kto
obserwuje, i wówczas nie trwoni się energii. Gdy ten, kto myśli, próbuje obserwować, marnotrawi
energię. Miłość nie jest energią jałową, ale gdy myśl przekształca ją w przyjemność, wtedy ból tę
energię rozprasza. Energia - medytacja - nieustannie się rozprzestrzenia, a codzienne czynności
stają się jej częścią.

Tego ranka nadciągający z zachodu wiatr kołysał topolą. Każdy liść szeptał coś do niego; każdy liść
tańczył, drżąc z radości, jaką wzbudzał w nim ten wiosenny poranek. Było bardzo wcześnie. Na
dachu śpiewał kos. Siadywał tam zawsze nad ranem i pod wieczór, czasem rozglądając się wokół w
milczeniu, innym razem nawołując i czekając na odpowiedź. Siedział przez kilka minut, a potem
odtruwał. Teraz jego żółty dziób połyskiwał w porannym świetle. Gdy odleciał, chmury
nadciągnęły i wypełniły całą okolicę aż po horyzont, piętrząc się jedna nad drugą, tak jakby ktoś je
starannie poukładał. Płynęły w dal i wyglądało to tak, jakby unosiły ze sobą całą ziemię - kominy,
anteny telewizyjne i bardzo wysoki budynek stojący po przeciwnej stronie drogi. Wreszcie chmury
oddaliły się i wiosenne niebo znów było błękitne, czyste; taką beztroską świeżość miewa ono tylko
o tej porze roku. Jego błękit zdumiewał, a na ulicy za oknem panowała prawie zupełna cisza.
Słychać było stukot obcasów o chodnik i przejeżdżającą w oddali ciężarówkę. Dzień miał się
wkrótce zacząć. Gdy tak patrzyłeś przez okno na tę topolę, ujrzałeś wszechświat w całym jego
pięknie.

"Czym jest rozumienie? - zapytał. - Bardzo wiele pan o tym mówi i chciałbym poznać pańskie na
ten temat poglądy".

Pogląd i jego wyjaśnienie nie są prawdą. Bez końca można dyskutować na temat rozmaitości
poglądów, mówić o ich poprawności albo wykazywać ich błędność, ale żaden pogląd, choćby był
nie wiadomo jak dobry i uzasadniony, nie jest prawdą. Jest zawsze stronniczy, zabarwiony
kulturowo, zależny od wychowania i posiadanej wiedzy. Dlaczego umysł w ogóle ma być
obciążony poglądami, opiniami o tej czy o tamtej osobie, książce czy idei? Dlaczego nie miałby być
pusty? Tylko pusty umysł może jasno widzieć.

"Ale my wszyscy mamy mnóstwo poglądów. Moja opinia o obecnym przywódcy politycznym
została ukształtowana przez to, co on powiedział i uczynił, a bez niej nie mógłbym na niego
głosować. Czyż poglądy nie są niezbędne do tego, by działać?"

Poglądy można rozwijać, kształtować i utrwalać, a większość działań zależy od tego, czy coś się
lubi lub nie. Utrwalanie doświadczeń i wiedzy wyraża się w działaniu, ale takie działanie dzieli i
odseparowuje człowieka od człowieka; pogląd i wiara uniemożliwiają obserwację tego, co
faktycznie jest. Widzenie tego, co jest, stanowi część takiego rozumienia, o które pan pyta. Nie ma
rozumienia, jeśli ciało i umysł nie są wrażliwe - gdy brak wrażliwości uczuć i jasności obserwacji.
Emocjonalizm i sentymentalizm stępiają wrażliwość uczuć. Wrażliwość w jednej dziedzinie, a jej
brak w innej wiodą do sprzeczności i konfliktów, a to przeczy rozumieniu. Rozumienia nie
wywołuje zespolenie wielu rozbitych części w całość. Wrażliwość jest uwagą, a ta jest
rozumieniem. Rozumienie nie ma nic wspólnego z wiedzą lub informacją. Wiedza jest zawsze
przeszłością; można ją przywołać po to, by działać w teraźniejszości, ale ona teraźniejszość
ogranicza. Rozumienie odbywa się zawsze w chwili obecnej i nie ma nic wspólnego z czasem.

9

background image


Medytacja uwalnia umysł od wszelkiej nieuczciwości. Myśl nieuczciwość rodzi. Myśl, próbując
być uczciwa, dokonuje porównań, a zatem staje się nieuczciwa. Jest tak dlatego, że każde
porównanie prowadzi do stosowania wykrętów. Uczciwość nie jest przeciwieństwem
nieuczciwości. Nie jest zasadą. Nie polega na stosowaniu się do jakiegoś wzorca, jest raczej
całościowym postrzeganiem tego, co jest. Medytacja zaś to ruch tej uczciwości w ciszy.

Nad ranem było pochmurno i mroczno. Nagie drzewa w lesie stały w milczeniu. Między nimi rosły
krokusy, żonkile ijasnożółte forsycje. Z oddali wyglądały one niczym żółte plamy na zielonym
trawniku. Gdy podszedłeś bliżej, zostałeś oślepiony jaskrawością tej żółci; ona była Bogiem. Nie
utożsamiałeś się z tą barwą ani nie czułeś, że z przestrzenią wypełniającą świat żółcią tworzycie
jedność - nie było ciebie, który by na nią patrzył. Istniała tylko ta barwa i nic poza nią. Znikły
wszelkie odgłosy, nie było kosa śpiewającego swą poranną pieśń, głosów przechodniów,
hałaśliwego samochodu, który przemknął tuż obok. Ona istniała, nic więcej. W tym istnieniu było
piękno i miłość.

Wróciłeś do lasu. Spadło parę kropel deszczu i las opustoszał. Właśnie nadeszła wiosna, ale tu na
północy drzewa nie miały jeszcze liści. Stały jakby zamroczone przez chłody zimy w oczekiwaniu
na słońce i cieplejszą pogodę. Obok przejechał jeździec na koniu, z którego lał się pot. Pełen gracji i
ruchu wierzchowiec był ważniejszy niż człowiek; jeździec w bryczesach, wypolerowanych butach i
dżokejce na głowie wyglądał niepozornie. Koń był rasowy i unosił wysoko głowę. Człowiek, mimo
że jechał konno, sprawiał w tym świecie wrażenie intruza, ale koń wydawał się częścią tej
przyrody, niszczonej z wolna przez ludzi.

Ogromne drzewa, dęby, wiązy i buki, stały bezgłośnie. Podłoże zaścielały zeszłoroczne liście, a
ziemia sprawiała tutaj wrażenie bardzo starej. Prawie nie było słychać ptaków. W pewnej chwili
ozwał się kos, a niebo się przejaśniało.

Gdy pod wieczór wróciłeś, niebo było bardzo czyste, a te olbrzymie drzewa zalewało dziwne
światło pełne cichego ruchu.

Światło to rzecz niezwykła; im dłużej na nie patrzysz, tym staje się głębsze i rozleglejsze. Drzewa
pochwycił jego ruch. Widok był wstrząsający, żadne płótno malarskie nie mogłoby oddać jego
piękna. Było to coś więcej niż promienie zachodzącego słońca; więcej niż to, co widziały twoje
oczy. Tak jakby na ziemi spoczęła miłość. Znów ujrzałeś tę żółtą plamę forsycji, a ziemia się
weseliła.

Przyszła z dwiema córkami, ale zostawiła je przed domem, aby bawiły się na świeżym powietrzu.
Była młodą kobietą, ładną i dobrze ubraną; sprawiała wrażenie dość niecierpliwej, ale i
utalentowanej. Powiedziała, że jej mąż pracuje w jakimś biurze, a ona czuje, że życie upływa. Jej
szczery uśmiech mącił jakiś szczególny smutek. Zapytała: "Na czym polega więź? Od kilku lat
jestem zamężna. Chyba kochamy się wzajemnie, ale czegoś strasznie w naszym związku brakuje".

Czy naprawdę chce pani głęboko w to wniknąć?

background image

"Chcę, przebyłam długą drogę, by o tym z panem pomówić".

Mąż pracuje w biurze, a pani w domu, oboje macie swoje ambicje, przeżywacie własne frustracje,
bóle i lęki. On chce zostać ważnym kierownikiem i obawia się, że nie zdoła tego osiągnąć, bo inni
go wyprzedzą. Porusza się w swoim kręgu ambicji, frustracji, pogoni za spełnieniem, a pani - w
swoim. On wraca zmęczony, poirytowany, z lękiem w sercu, i wnosi to napięcie do domu. Pani po
długim dniu także jest zmęczona dziećmi i całą tą resztą. Oboje wypijacie po kieliszku wina, by
uspokoić nerwy i zaczynacie wymuszoną rozmowę. Potem posiłek, a wreszcie, jakżeby inaczej,
łóżko. To właśnie nazywamy wzajemną więzią - każde z was żyje w kręgu swych egocentrycznych
działań, a spotykacie się w łóżku. Oto co nazywamy miłością. Jest w tym, rzecz jasna, nieco
czułości, trochę rozmów, czasem któreś z was poglasz-cze po główkach dzieci. A wreszcie
nadejdzie starość i śmierć. Oto co nazywamy życiem. Wy ten sposób życia akceptujecie.

"A cóż innego można robić? Tak nas wychowano, wykształcono. Potrzebujemy bezpieczeństwa,
trochę tych dobrych rzeczy, które może dać życie. Nie pojmuję, jak można postępować inaczej?"

Czy wiąże nas pragnienie bezpieczeństwa? Czy może zwyczaj, akceptacja społecznych wzorców -
idei męża, żony i rodziny? W tym wszystkim chyba bardzo niewiele jest szczęścia?

"Jest nieco szczęścia, ale zbyt wiele trzeba zrobić, zbyt licznych spraw dopilnować. Tak wiele
trzeba przeczytać, by zyskać należytą wiedzę. Brakuje czasu na namysł. Oczywiście nie jestem
naprawdę szczęśliwa, ale jakoś żyję".

Wszystko to nazywa się życiem we wzajemnej więzi - choć oczywiście żadnej więzi w tym nie ma.
Fizycznie można być przez chwilę razem, ale każde z was żyje we własnym, odrębnym świecie, ze
swymi niedolami, a prawdziwe spotkanie - nie tylko fizyczne, ale o wiele głębsze i szersze - nigdy
nie następuje. Czy nie jest to wina społeczeństwa, kultury, w której nas wychowano i która tak
łatwo nas pęta? To społeczeństwo - zepsute, skorumpowane i niemoralne - stworzyli ludzie. Trzeba
je zmienić, a nie można tego dokonać, dopóki ludzie, którzy je wznieśli, nie zmienią samych siebie.

"Być może rozumiem to, co pan mówi, i może się zmienię, ale co z nim? Walka, osiągnięcia,
stawanie się kimś sprawiają mu wielką przyjemność. On nie zamierza się zmienić i w ten sposób
wracamy do punktu wyjścia -ja, nieśmiało próbująca wyrwać się ze swego zamknięcia, i on, coraz
bardziej wzmacniający swą ciasną życiową celę. Jaki to wszystko ma sens?"

Tego rodzaju egzystencja w ogóle nie ma sensu. Myśmy stworzyli to życie, jego codzienne
okrucieństwo i brzydotę, a także rzadkie chwile radości; a zatem my musimy dla tego wszystkiego
umrzeć. Widzi pani, naprawdę nie istnieje jutro. Myśl wynalazła jutro, aby realizować swe tandetne
ambicje i osiągać spełnienie. Myśl tworzy wiele jutrzejszych dni, ale faktycznie jutra nie ma.
Umrzeć jutro, znaczy żyć dziś pełnią życia. Jeśli pani to uczyni, cała pani egzystencja się zmieni.
Albowiem nie kocha się jutro, miłość nie jest przedmiotem myśli, nie ma przeszłości i przyszłości.
Jeśli dziś żyje się pełnią życia, staje się ono niesłychanie intensywne, a jego piękno - nie skażone
przez ambicję, zazdrość czy czas - wiąże nas nie tylko z ludźmi, ale także z przyrodą - z kwiatami,
ziemią i niebem. Jest w tym intensywna czystość. A życie wówczas nabiera zupełnie innego sensu.

background image

10

Nie można przystąpić do medytacji; ona musi nastać, choć się jej nie szuka. Jeśli próbujesz ją
znaleźć lub pytasz, jak medytować, to metoda nie tylko jeszcze bardziej cię uwarunkuje, ale
wzmocni też uwarunkowania obecne. Medytacja naprawdę jest odrzuceniem całej myślowej
struktury. Myśl ma strukturę, jest racjonalna lub nieracjonalna, obiektywna lub chora, a kiedy
spróbuje medytować, zaczynając od argumentów lub od stanu neurotycznego i pełnego
sprzeczności, to z pewnością, na skutek działania mechanizmu projekcji, uzna swą własną strukturę
za istotną rzeczywistość. Podobnie wierzący, który medytuje nad swą wiarą, wzmacnia i uświęca
to, co sam, powodowany lękiem, stworzył. Słowo jest obrazem lub wyobrażeniem, a gdy oddajemy
mu cześć, następuje śmierć.

Dźwięk tworzy własną klatkę, a następnie zgiełk myśli łączy się z nią i właśnie to słowo i ten
dźwięk oddzielają tego, kto obserwuje, i to, co obserwowane. Słowo jest nie tylko jednostką
językową, nie tylko dźwiękiem, ale również symbolem, przypomnieniem zdarzenia wyzwalającym
wspomnienia i myśli. W medytacji słowo w ogóle się nie pojawia. Korzenie lęku tkwią w
maszynerii słów. Wczesną wiosną w Bois panował dziwny spokój. Młodych liści było niewiele,
niebo też nie było jeszcze tak intensywnie błękitne, jak to się zdarza z nastaniem radosnej wiosny.
Kasztanowce nie zdążyły rozkwitnąć, ale powietrze przesycone było świeżością. W tej części Bois
trudno byłoby kogoś spotkać, dochodziły tu tylko odgłosy przejeżdżających w oddali samochodów.
Wczesnym rankiem przechadzaliśmy się wśród tej łagodnej, wczesnowiosennej świeżości. On
dyskutował, kwestionował i pytał, co ma robić.

"Ta nieustanna analiza, introspekcyjne dociekania, ta czujność trwają chyba bez końca.
Próbowałem tak wielu rzeczy; wygolonych guru i brodatych guru, rozmaitych systemów medytacji
- zna pan te wszystkie sztuczki - a w końcu odczuwa się tylko niezaspokojenie i pustkę".

Dlaczego nie zacząć z drugiego końca, o którym niczego się nie wie - od drugiego brzegu, którego
stąd dojrzeć nie sposób? Zacząć od nieznanego raczej niż od znanego, albowiem nieustanne badania
i analizy jedynie wzmacniają i dodatkowo uwarunkowują to, co znane. Jeśli umysł żyć będzie na
drugim końcu, to takie problemy się nie pojawią.

"Ale w jaki sposób mam zacząć z drugiego końca? Nie znam go, nie dostrzegam".

Pytając "w jaki sposób mam zacząć z drugiego końca?", nadal zadaje się pytanie z miejsca, w
którym pan się teraz znajduje. Proszę zatem nie pytać, ale wyruszyć z drugiego brzegu, o którym
nie wie pan niczego, z innego wymiaru, którego przebiegła myśl nie zdoła pojąć.

Przez jakiś czas milczał. Nie opodal przefrunął bażant. Zalśnił w słońcu i znikł pod krzakami. Gdy
za chwilę znów się pojawił, otaczało go jakieś pięć lub sześć samic o barwie suchych liści, on zaś
władczo stał pośród nich.

Mężczyzna był tak zafrapowany, że nie zauważył bażanta, a gdy mu go wskazaliśmy, rzekł "Jaki
piękny!" Były to tylko słowa, gdyż jego umysł bez reszty zajmował problem, w jaki sposób zacząć
od czegoś, czego się nie zna. Na kamieniu młoda jaszczurka, długa i zielona, wygrzewała się w

background image

słońcu.

"Nie pojmuję, jak mam zacząć od tamtego końca. W ogóle nie rozumiem tego mętnego
stwierdzenia, tego zdania które, przynajmniej dla mnie, w ogóle nie ma sensu. Mogę zmierzać
jedynie ku temu, co znam".

A cóż takiego pan zna? Zna pan wyłącznie to, co już się skończyło, minęło. Zna pan tylko dni
wczorajsze, a my mówimy: zacznij od tego, czego nie znasz i żyj tam. Pytając "Jak mam tam żyć?",
przywołuje pan wczorajsze schematy. Ale żyjąc z tym, co nieznane, żyjemy wolni. Z takiej
wolności wypływają nasze działania i ostatecznie - to jest miłość. Jeśli powiada się "Wiem, czym
jest miłość", to nie wie się, czym ona jest. Oczywiście, nie jest ona pamięcią, wspomnieniem o
przyjemności. A skoro tak, to żyjmy z tym, czego nie znamy.

"Naprawdę nie wiem, o czym pan mówi. Jeszcze bardziej gmatwa pan ten problem".

Proszę o rzecz bardzo prostą. Powiadam, że im dłużej się kopie, tym więcej ma się do wykopania.
Samo kopanie uwarunkowuje, a każde machnięcie łopatą to krok wiodący donikąd. Pragnie pan
nowych szczebli dla siebie skonstruowanych lub pragnie pan wykonać swe własne szczeble, które
zaprowadzą w zupełnie inny wymiar. Ale jeśli nie wie pan, czym ten nowy wymiar jest -
faktycznie, a nie w domysłach - to jakiekolwiek szczeble lub kroki pan wykona, zawiodą one
jedynie do tego, co już znane. Proszę zatem to wszystko porzucić i zacząć z drugiego końca. Proszę
zamilknąć, a odkryje pan.

"Ale ja nie wiem, jak zamilknąć!"

Wrócą pan znów do owych "jak", którym nie ma końca. Wszelka wiedza jest szkodliwa. Jeśli się
wie, już się jest we własnym grobie. Istnienie nie jest wiedzą.

11

W świetle medytacji wszystkie problemy nikną. Tego światła nie zrodził odwieczny ruch myśli. Nie
zrodziła go także samowiedza. Nie zapala go czas ani akty woli. Rozbłyska w medytacji. Medytacja
nie jest sprawą prywatną; nie jest osobistym poszukiwaniem przyjemności; przyjemność zawsze
dzieli i izoluje. W medytacji linia oddzielająca ciebie i mnie niknie; w niej światło ciszy unicestwia
wiedzę dotyczącą "ja". Owo "ja" można badać bez końca, zmienia się ono bowiem z dnia na dzień;
a jednak jego zasięg jest zawsze ograniczony, choćbyśmy uważali go za nie wiadomo jak bardzo
rozległy. Cisza jest wolnością, a wolność nastaje wraz z zaprowadzeniem raz na zawsze
całkowitego ładu.

W lesie nad morzem nieustanny wiatr powykręcał sosny, dlatego były niskie, a na ich gałęziach
brakowało igieł. Zaczęła się wiosna, ale nie dla tych sosen. Trwała, ale jakże odległa od nich, jakże
daleka od tego nieustannego wiatru i powietrza o słonym smaku. Wszystkie źdźbła traw i wszystkie
liście krzyczały świeżą zielenią, każdy kasztan kwitł zalany słonecznym światłem. Można tu było
dostrzec i kaczki z pisklętami, i tulipany, i narcyzy. Ale sosny stały nagie, nie rzucały cieni, każde

background image

drzewo trwało w agonii, poskręcane, skarłowaciałe, nagie. Morze było zbyt blisko. Panowało w tym
miejscu swoiste piękno, ale drzewa spoglądały na tamte lasy w oddali z milczącą udręką, gdyż tego
dnia wiał bardzo silny, zimny wiatr; wznosiły się ogromne fale, a wichura odepchnęła wiosnę w
głąb lądu. Nad morzem unosiły się mgły, a pędzące chmury okryły ziemię, kanały, lasy i okoliczne
równiny. Nawet tulipany rosnące tuż przy ziemi chwiały się, a ich intensywne barwy tworzyły
wstęgę jasnego światła pośród pól. W lasach mieszkały ptaki, ale nie wśród tych sosen; może tylko
dwa kosy z jasnożóltymi dziobami, jeden lub dwa gołębie. To cudowne widzieć takie światło na
wodach.

Wielki mężczyzna, potężnie zbudowany, o ogromnych dłoniach był zapewne bardzo bogaty.
Kolekcjonował współczesne obrazy i szczycił się swoimi zbiorami, które wysoko oceniali krytycy.
Gdy opowiadał o tym, w jego oczach jaśniała duma. Miał wielkiego, ruchliwego psa skorego do
zabawy; żywszego niż jego pan. Pies chętnie pobiegłby wśród wydm, po trawie pod wiatr, ale
usiadł posłusznie tam, gdzie pan mu rozkazał, i wkrótce znudzony zasnął.

Posiadane przez nas rzeczy bardziej posiadają nas niż my je. Zamek, dom, obrazy, książki, wiedza
stają się o wiele ważniejsze, bardziej istotne niż sam człowiek.

Powiedział, że bardzo dużo przeczytał, a w jego bibliotece stały książki wszystkich współczesnych
autorów. Rozprawiał o duchowym mistycyzmie i o dręczącym kraj narkotycznym szaleństwie. Był
typowym, bogatym człowiekiem sukcesu, ale za tym wszystkim kryła się pustka i
powierzchowność, której nigdy nie zapełnią książki, obrazy czy znajomość zasad handlu.

Właśnie taki jest smutek życia - pustka, którą próbujemy zapełnić każdą umysłową sztuczką, jaką
zdołamy wymyślić. Ale ta pustka trwa. Jej smutek wyraża się w daremnych próbach, aby coś
posiadać. One z kolei wiodą do dominacji i utwierdzania swego "ja", jego pustych słów i bogatych
wspomnień o rzeczach, które minęły i nigdy już nie wrócą. A myśl, która izoluje, tę właśnie pustkę
i samotność rodzi i podtrzymuje dzięki stworzonej przez siebie wiedzy.

To właśnie ów smutek daremnych wysiłków niszczy człowieka. Jego myśl nie dorównuje
komputerom, ale stanowi jego jedyne narzędzie służące borykaniu się z problemami życia. Dlatego
one go niszczą. Najprawdopodobniej w chwili śmierci człowiek będzie uświadamiał sobie
wyłącznie ów smutek zmarnowanego życia, lecz wtedy będzie za późno.

Tak więc posiadane rzeczy, charakter, osiągnięcia, zamknięta w domu żona - nabierają ogromnej
wagi, a ów smutek odsuwa miłość na dalszy plan. Można mieć albo jedno, albo drugie; obu naraz
posiąść nie sposób. Jedno rodzi cynizm i gorycz, a to są jedyne owoce, które człowiek zbiera;
drugie znajduje się daleko, za wszystkimi lasami, za wszystkimi górami.

12

Wyobraźnia i myśl nie odgrywają w medytacji żadnej roli. One zniewalają, a medytacja wyzwala.
Dobro nie ma nic wspólnego z przyjemnością; pierwsze niesie wolność, drugie prowadzi do
zniewolenia przez czas. Medytacja to wyzwolenie się z czasu. Czas jest tym, kto obserwuje,
doświadcza, myśli - czas jest myślą; w medytacji wykracza się poza i ponad zakres jego działania.

background image


Wyobraźnia zawsze działa i będzie działać w obrębie czasu, choćby nie wiadomo w jak bardzo
ukryty i sekretny sposób. Myślowa aktywność nieuchronnie będzie wieść do konfliktu i do
zniewolenia przez czas. Medytowanie oczyszcza nas z czasu.

Jezioro było widoczne z odległości wielu kilometrów. Prowadziła do niego kręta droga biegnąca
wśród łanów zboża i sosnowych lasów. Panował w tej okolicy wzorowy porządek. Drogi lśniły
czystością, porządnie utrzymane były też farmy pełne bydła, koni, kurczaków i świń. Wśród
pofałdowanych wzgórz zjeżdżałeś w kierunku jeziora, po obu stronach pięły się ośnieżone szczyty.
Wczesnym rankiem niebo było czyste, a śnieg lśnił tysiącem iskier.

W tym kraju od wielu wieków nie było wojen, czuło się solidne bezpieczeństwo i nie zakłóconą
niczym rutynę życia codziennego prowadzącą do otępienia i obojętności ustatkowanego, dobrze
rządzonego społeczeństwa.

Droga była gładka, porządnie utrzymana, dość szeroka na to, aby samochody mogły się łatwo
mijać. Wjechawszy na wzgórze, znalazłeś się wśród sadów. Nieco dalej zieleniła się wielka plama
plantacji tytoniu. Podjechawszy bliżej, poczułeś silny zapach tytoniowych liści.

Tego ranka, w miarę jak zjeżdżałeś z dużej wysokości, temperatura rosła, a powietrze stawało się
coraz cięższe. Spokój tej krainy przeniknął do twego serca, a ty stałeś się jej częścią.

Trwała wczesna wiosna. Nad ranem z północy wiał zimny wiatr, a słońce już zaczęło rzucać ostre
cienie. Wysoki, potężny eukaliptus chwiał się łagodnie na tle domu, samotny kos śpiewał; siedząc
na krześle, przypatrywałeś mu się. Zapewne czuł się dość osamotniony, tego ranka bowiem
niewiele było ptaków. Wróble siedziały rzędem na murze biegnącym wokół zaniedbanego ogrodu,
którego trawnik wymagał strzyżenia. Po południu dzieci wybiegły i bawiły się, słychać było ich
krzyki i śmiech. Ganiały wśród drzew, bawiły się w chowanego, ich głośny śmiech napełniał
powietrze.

Podczas obiadu wokół stołu zasiadło bodaj osiem osób. Był tam reżyser filmowy, pianista, a także
młody student jakiegoś uniwersytetu. Mówili o polityce, zamieszkach w Ameryce i o wojnie, która
zdawała się trwać bez końca. Rozmawiali o niczym. Nagle reżyser rzekł "Dla nas, ludzi starszego
pokolenia, nie ma w nadchodzącym, współczesnym świecie miejsca. Znany autor przemawiał
niedawno na uniwersytecie, a słuchacze go zmiażdżyli, rozłożyli na obie łopatki. To, co mówił,
nijak nie miało się do tego, czego studenci oczekiwali, o czym myśleli, czego się domagali. On
głosił swoje poglądy, prezentował swój sposób życia, podkreślał ważność własnej osoby, a oni na
to zupełnie nie zważali. Znam go i wiem, co czuł. Zupełnie się pogubił, choć się do tego nie
przyznał. Pragnął, by młodsze pokolenie go zaakceptowało, oni zaś nie uznali jego szacownego,
tradycyjnego sposobu życia, choć przecież w swoich książkach pisał o zorganizowanej zmianie...
Sam widzę- ciągnął reżyser - że nie ma żadnej więzi ani kontaktu między mną a kimś z młodszego
pokolenia. Czuję, że jesteśmy hipokrytami".

Powiedział to człowiek, który ma w dorobku wiele znanych filmów awangardowych. Mówił to bez
goryczy. Po prostu stwierdzał fakt, uśmiechając się i wzruszając przy tym ramionami. Szczególnie
rozczulająca była jego szczerość wraz z towarzyszącą jej zwykle domieszką pokory.

background image


Młody pianista porzucił dobrze zapowiadającą się karierę, sądził bowiem, że cały ten świat
impresariów, koncertów, publiczności i związanych z tym pieniędzy to pełne splendoru oszustwo.
On sam pragnął wieść życie inne, religijne.

"To samo dzieje się na całym świecie - powiedział. - Wróciłem właśnie z Indii. Tam przepaść
między przeszłością a teraźniejszością jest chyba jeszcze większa. Tradycja w tym kraju ma
niesłychane znaczenie, a przeszłość jest bardzo żywotna i zapewne w końcu wchłonie także
młodsze pokolenie. Mam jednak nadzieję, że znajdzie się paru takich, którzy oprą się tradycji i
zapoczątkują nowy proces. Zauważyłem też, gdyż sporo podróżowałem -mówił dalej pianista - że
młodsi ludzie (a ja jestem w porównaniu z nimi stary) coraz bardziej wyłamują się z ustalonego
porządku. Być może zagubili się w świecie narkotyków i wschodniego mistycyzmu, ale to oni niosą
z sobą obietnicę, nową żywotność. Odrzucają Kościół, opasłych księży, rozbudowaną hierarchię
religijnego świata. Nie chcą mieć nic wspólnego z polityką i wojnami. Być może z nich wyłoni się
zarodek tego, co nowe".

Student cały czas milczał, jadł spaghetti i wyglądał przez okno; ale też przysłuchiwał się rozmowie.
Był dość wstydliwy i choć nie lubił nauki, poszedł na uniwersytet i słuchał profesorów, którzy nie
potrafili go należycie uczyć. Bardzo wiele czytał; lubił zarówno literaturę angielską, jak i rodzimą,
opowiadał o tym przy innych okazjach.

"Choć mam dopiero dwadzieścia lat, to już, w porównaniu z piętnastolatkami, jestem stary -
oznajmił. - Ich mózgi pracują szybciej, są bystrzejsi, widzą jaśniej i prędzej ode mnie pojmują, o co
chodzi. Wiedzą chyba o wiele więcej, w porównaniu z nimi czuję się stary. A jednak całkiem
zgadzam się z tym, co dotąd powiedziano. Czujecie się hipokrytami, mówicie jedno, a robicie
drugie. Można to zrozumieć w przypadku polityków i księży, zdumiewa mnie jednak, dlaczego inni
przyłączają się do tego świata hipokryzji? Wasza moralność cuchnie; wy chcecie wojen. Jeśli o nas
chodzi, to nie czujemy nienawiści do Murzynów, do ludzi czerwonych czy żółtych. Utrzymujemy z
nimi przyjazne kontakty. Wiem to, ponieważ wśród nich przebywałem. Ale wy, ludzie starszego
pokolenia, stworzyliście świat rasowych podziałów i wojen, który nam jest obcy. Dlatego
buntujemy się. Cóż, kiedy nasza rewolta z kolei staje się modna i nawet różni politycy ciągną z niej
własne korzyści, wskutek czego nasz pierwotny sprzeciw gdzieś ginie. Być może my też kiedyś
staniemy się szacownymi, moralnymi obywatelami. Ale teraz wasza moralność budzi w nas wstręt,
a własnej moralności nie mamy".

Przez minutę lub dwie panowała cisza; eukaliptus stal bez ruchu, jakby słuchając słów
wypowiadanych przy stole. Kos odfrunął, wróble również.

Powiedzieliśmy: Brawo! Macie całkowitą rację. Odrzucać wszelką moralność, znaczy być
moralnym, albowiem uznana moralność jest moralnością szacowności, a - obawiam się - wszyscy
łakniemy szacunku, czyli inaczej mówiąc - pragniemy być uznani za dobrych obywateli w
zepsutym społeczeństwie. Opinia szacowności przynosi ogromne korzyści, zapewnia dobrą pracę i
stały dochód. Powszechnie uznana moralność chciwości, zazdrości, nienawiści jest sposobem życia
ludzi statecznych.

Kiedy całkowicie to wszystko odrzucacie, nie tylko werbalnie, ale i sercem, wtedy stajecie się
naprawdę moralni, wasza bowiem moralność wypływa z miłości, a nie z egoistycznych pobudek,

background image

nie wiąże się z osiągnięciami, z miejscem zajmowanym w społecznej hierarchii. Nie sposób tak
kochać, jeśli należy się do społeczeństwa, w ramach którego pragnie się zdobyć sławę, uznanie,
stanowisko. A skoro nie ma w tym społeczeństwie miłości, zatem jego moralność jest
niemoralnością. Jeśli się to wszystko z głębi serca odrzuca, to pojawia się cnota przyobleczona w
miłość.


13

Medytować - znaczy wykraczać poza czas. Czas to odległość, którą przebywa myśl, coś osiągając.
Porusza się ona nieustannie po starej drodze pokrytej nową nawierzchnią, z nowymi widokami, ale
to jest zawsze ta sama droga, która wiedzie donikąd - nie licząc bólu i cierpienia.

Jedynie wtedy, gdy umysł wykracza poza czas, prawda przestaje być abstrakcją. Wówczas radość
nie jest ideą wywiedzioną z przyjemności, ale rzeczywistością, która nie ma charakteru werbalnego.

Opróżnianie umysłu z czasu jest ciszą prawdy, a widzenie tego jest działaniem; tak więc nie istnieje
podział na po-strzeżenie i na czynność. W chwili oddzielającej widzenie od działania rodzą się
konflikt, niedola i zamęt. To, co nie zna czasu, jest wieczne.

Na każdym stole stały żonkile, młode, świeże, prosto z ogrodu, wciąż jeszcze pachnące wiosną. Na
stoliku pod ścianą ustawiono lilie, kremowobiałe, jasnożółte w środku. Patrząc na tę kremową biel i
jaskrawą żółć, widziało się błękitne niebo rozszerzające się, bezgraniczne, ciche.

Przy prawie wszystkich stołach siedzieli ludzie, bardzo głośno rozmawiali i śmiali się. Jakaś
kobieta ukradkiem karmiła psa mięsem, którego sama nie mogła zjeść. Wszyscy mieli na talerzach
wielkie porcje, widok tych jedzących ludzi nie był przyjemny. Być może to barbarzyństwo jeść w
obecności innych. Mężczyzna po drugiej stronie sali napełnił już brzuch winem i mięsem, a teraz
zapalał olbrzymie cygaro; jego tłusta twarz przybrała błogi wyraz. Jego równie otyła żona zapaliła
papierosa. Oboje wyglądali tak, jakby zapomnieli o bożym świecie.

A żółte żonkile sobie stały i nikogo to chyba nie obchodziło. Umieszczono je tam dla ozdoby, bez
żadnego sensu. Kiedy tak na nie patrzyłeś, ich żółta jasność wypełniła hałaśliwą salę. Barwa
wywiera na oko ów przedziwny wpływ. Oko jej nie wchłania, ale zdaje się ona wypełniać całe
twoje istnienie. Byłeś tą barwą; nie stałeś się nią, lecz byłeś nią, nie utożsamiając się i nie
nazywając; taka bezimienność jest nieskalana. Gdy brak bezimienności, pojawiają się rozmaite
formy przemocy.

Ty zaś zapomniałeś o świecie, o zadymionej sali, ludzkich okrucieństwach i o czerwonym,
wstrętnym mięsie; wdzięczne żonkile zdawały się unosić cię poza granice czasu.

Taka jest miłość. Nie ma w niej czasu, przestrzeni i tożsamości. Tożsamość rodzi przyjemność i
ból; to ona wywołuje nienawiść i wojny, a także wznosi wokół ludzi mury, wokół każdej jednostki,
każdej rodziny, każdej wspólnoty. Człowiek ponad murem wyciąga dłoń do drugiego człowieka,

background image

ale tamten również jest zamknięty w obrębie swego muru; moralność jest słowem łączącym ich
obu, szpetnym i daremnym.

Miłość jest zupełnie inna - niczym ten las po drugiej stronie drogi, który nieustannie się odradza,
albowiem bez przerwy umiera. Nie ma w niej nic trwałego, czegoś, czego szuka myśl; jest ruchem,
którego myśl nigdy nie pojmie, nie dotknie, nie odczuje. Uczucia myśli i uczucia miłości nie mają
ze sobą nic wspólnego; pierwsze wiodą do zniewolenia, drugie - do rozkwitu dobroci. Miłość
rozwija się poza ramami społeczeństwa, kultury czy religii, natomiast zniewolenie jest cechą
wszystkich społeczeństw, doktryn religijnych i wiary w odrębność. Miłość jest bezimienna, tak
więc obca jest jej przemoc. Przyjemność ucieka się do przemocy, gdyż jej czynnikami napędowymi
są pragnienie i wola. Ani myśl, ani dobre uczynki nie mogą zrodzić miłości. Odrzucenie całego
procesu myślowego przeobraża się w piękno działań będące miłością. Bez niego nie istnieje radość
prawdy. A tam, na stole, stały żonkile.


14

Medytacja budzi radość zarówno zmysłową, jak i pozazmysłową. Nie trwa ona, albowiem nie ma
nic wspólnego z czasem. Szczęście i radość wzajemnej więzi, widok chmury unoszącej ze sobą
ziemię czy wiosennego światła na liściach sprawiają rozkosz oku i umysłowi. Myśl może
kształtować tę rozkosz, utrwalać ją w obszarze pamięci, ale nie jest to radość medytacji ożywiająca
również zmysły. Zmysły muszą być przenikliwe, w żaden sposób nie zniekształcone przez myśl,
konformistyczną dyscyplinę i moralność społeczną. Swoboda zmysłów nie oznacza folgowania im:
pobłażliwość to myślowa przyjemność. Myśl przypomina dym, który powstaje, gdy płonie ogień, a
radość to ogień bez odrobiny wyciskającego z oczu łzy dymu. Przyjemność to jedno, a radość to co
innego. Przyjemność jest myślowym zniewoleniem, radość zaś znajduje się poza i ponad obszarem
myśli. Podstawą medytacji jest zrozumienie myśli i przyjemności oraz związanych z nimi
moralności i dyscypliny, które przynoszą pocieszenie. Radość medytacji nie trwa, nie ma
charakteru czasowego; wykracza poza jedno i drugie, a zatem jest niezmierzona. Ekstazy medytacji
nie znajdziesz w oku tego, kto patrzy, nie stanowi ona doznania tego, kto myśli.

Tego pięknego poranka na czystym, błękitnym niebie pojawiły się przelotne chmury. Niedawno
padało i powietrze było czyste. Każdy liść lśnił świeżością, ponura zim a już minęła; wszystkie
liście, zalane słonecznym światłem, wiedziały, że nic ich nie wiąże z ubiegłoroczną wiosną. Słońce
przeświecało przez młode pędy, rzucając łagodne, zielone światło na wilgotną ścieżkę wiodącą
przez lasy do głównej drogi, która biegła w stronę wielkiego miasta.

Wokół bawiły się dzieci, ale nie zauważyły tego pięknego, wiosennego dnia. Nie potrzebowały
patrzeć, same były bowiem wiosną. Ich śmiech i zabawy stanowiły część tego drzewa, tego liścia i
tego kwiatu. Nie fantazjowałeś, czułeś to. Liście i kwiaty jak gdyby uczestniczyły w tym śmiechu,
krzyku, jakby stanowiły część balonu, który przeleciał obok. Każde źdźbło trawy, każdy żółty
mlecz i delikatny, bezbronny listek, wszystko to stanowiło część dzieci, a one stanowiły część
ziemi. Linia oddzielająca człowieka od przyrody znikła, ale ani mężczyzna jadący sportowym
samochodem, ani kobieta wracająca ze sklepu nie zdawali sobie z tego sprawy. Zapewne nigdy
nawet nie spojrzeli na niebo, na drżący liść, na biały bez. Dźwigali w sercach własne problemy, a
ich serca nigdy nie spoglądały na dzieci ani na rozsłoneczniony, wiosenny dzień. Nieszczęście
polegało na tym, że oni wychowywali właśnie te dzieci, które wkrótce miały być takie same jak
mężczyźni w sportowych samochodach i kobiety wracające ze sklepów. I świat znów pogrąży się w

background image

mroku. W tym tkwi nie kończące się cierpienie. Miłość tego liścia zdmuchnie nadchodząca jesień.

Młody, szczupły mężczyzna miał żonę i dzieci. Skończył chyba studia, był intelektualistą. Gdy
mówił, starannie dobierał słowa. Rozsiadł się wygodnie w fotelu, założył nogę na nogę i oparł
dłonie na brzuchu. Jego okulary lśniły w świetle wpadającego przez okno słońca. Powiedział, że
zawsze szukał nie tylko prawd filozoficznych, ale również tej prawdy, która wykracza poza słowa i
systemy.

Szuka pan, jak przypuszczam, ponieważ odczuwa pan gorycz?

"Nie, nie czuję właściwie goryczy. Tak jak każda istota ludzka jestem niezadowolony, ale nie to
stanowi powód moich poszukiwań. To nie jest szukanie czegoś za pomocą mikroskopu czy lunety,
nie postępuję też jak kapłan próbujący odnaleźć swego Boga. Nie umiem powiedzieć, czego
szukam; nie potrafię wskazać tego palcem. Wydaje mi się, że z tym problemem przyszedłem na
świat i choć ożeniłem się szczęśliwie, moje poszukiwanie trwa nadal. Nie jest ono formą ucieczki.
Doprawdy nie wiem, co pragnę znaleźć. Dyskutowałem o tym z kilkoma inteligentnymi filozofami
i z religijnymi misjonarzami ze Wschodu; wszyscy mi powiedzieli, bym trwał w poszukiwaniach i
nie zaprzestawał ich. Minęło tyle lat, a ten nieustanny niepokój trwa".

Czy w ogóle należy szukać? Poszukujemy zawsze czegoś, co znajduje się na drugim brzegu, w dali
zakrytej czasem, do której zmierza się wielkimi krokami. Szuka się czegoś i znajduje to w
przyszłości, o tam, tuż za tym wzgórzem. Taki jest istotny sens poszukiwań. Istnieje chwila obecna
i coś, co należy znaleźć w przyszłości. Teraźniejszość nie ma w sobie pełni życia, a to, co znajduje
się za wzgórzem, jest o wiele bardziej ponętne i upragnione. Naukowiec z oczami przyklejonymi do
mikroskopu nigdy nie ujrzy pająka na tej ścianie, choć wątek jego losu ciągnie się nie pod
mikroskopem, ale w teraźniejszym życiu.

"Czy twierdzi pan, że wszelkie poszukiwania są daremne, że w przyszłości nie ma żadnej nadziei,
że cały czas jest chwilą obecną?"

Całe życie toczy się w chwili obecnej, nie w cieniu dni wczorajszych ani w blasku jutrzejszych
nadziei. By żyć w teraźniejszości, trzeba uwolnić się od przeszłości i od jutra. W przyszłości
niczego się nie znajduje, gdyż jutro jest chwilą obecną, a dzień wczorajszy jest tylko
wspomnieniem. A zatem poszukiwanie powiększa tylko odległość między tym, co jest, a tym, co
należy znaleźć, bez względu na to, jak jest ono przyjemne i pocieszające.

Nieustanne poszukiwanie celu życia jest jedną z osobliwych ludzkich ucieczek. Jeśli człowiek
znajdzie to, czego szuka, nigdy nie będzie to warte tego kamyka ze ścieżki. By żyć w
teraźniejszości, umysł nie może być rozdarty przez wspomnienia przeszłości lub świetlane nadzieje
na przyszłość: nie wolno mu znać dni jutrzejszych i wczorajszych. Nie jest to poetycka przenośnia,
lecz stwierdzenie faktu. W żywej teraźniejszości nie ma miejsca dla poezji i wyobraźni. Nie znaczy
to, iż odrzuca się piękno, ale że miłość jest pięknem chwili obecnej, takim, jakiego nie znajdzie się
szukając.

"Sądzę, że zaczynam dostrzegać, jak daremne były te lata spędzone na poszukiwaniach, na

background image

pytaniach, które zadawałem sobie i innym, i jak powierzchowne były odpowiedzi".

Koniec jest początkiem, początek jest pierwszym krokiem, a pierwszy krok jest krokiem jedynym.


15

Ten człowiek, dość otwarty, energiczny i pełen pasji, bardzo wiele czytał, władał kilkoma językami.
Przebywał na Wschodzie i znal nieco filozofię indyjską, przeczytał tak zwane święte księgi i
pobierał nauki u jakiegoś guru. A teraz siedział tutaj, w tym małym pokoju z widokiem na zieloną
dolinę śmiejącą się w porannym słońcu. Szczyty gór lśniły, właśnie nadciągały wielkie chmury.
Zapowiadał się piękny dzień. Na tej wysokości powietrze było czyste, a światło przenikliwe.
Zaczynało się lato, w powietrzu wciąż jeszcze czuć było wiosenny chłód. Spokojną dolinę,
zwłaszcza o tej porze roku, wypełniała cisza, dźwięki krowich dzwonków, zapach sosen i świeżo
skoszonej trawy. Mnóstwo dzieci bawiło się krzycząc; wczesnym rankiem w powietrzu unosiła się
radość, a zmysły syciły się pięknem tej okolicy. Uradowane oczy widziały błękitne niebo i zieloną
ziemię.

"Prawość jest słusznym postępowaniem, tak przynajmniej pan kiedyś powiedział. Słuchałem pana
przez kilka lat, w różnych częściach świata i rozumiem pańskie nauczanie. Nie próbuję wcielić go
w życie, albowiem wtedy przekształciłoby się ono w kolejny schemat, w inną formę
naśladownictwa, nową formułę, którą należałoby zaakceptować. Dostrzegam kryjące się w tym
niebezpieczeństwa. Wchłonąłem bardzo wiele z tego, o czym pan mówił, i stało się to niemal
częścią mnie samego. To może szkodzić wolności działań, przed czym pan tak uparcie przestrzega.
Życie ludzkie nie bywa wolne i spontaniczne. Muszę wieść swoją codzienną egzystencję, ale
zawsze pamiętam o tym, aby nie powielać po prostu jakiegoś nowego schematu, który sam dla
siebie stworzyłem. Wygląda zatem na to, że prowadzę podwójne życie; z jednej strony - te zwykle
czynności, rodzina, praca i tak dalej, z drugiej - pańskie nauczanie, które mnie głęboko interesuje.
Jeśli będę postępował zgodnie z pana wskazaniami, to upodobnię się do katolika wiernego
dogmatom. A zatem, jeśli wciela się nauczanie w życie, nie stosując się po prostu do niego, to co
stanowi podstawę codziennych czynności?"

Nie wolno zważać na nauczanie i na nauczyciela, a także na ucznia, który próbuje wieść życie
innego rodzaju. Istnieje tylko uczenie się: w nim zawarte jest działanie. Uczenie się i działanie nie
są od siebie odrębne, a jeśli tak się dzieje, to uczenie się przekształca się w ideę lub zbiór ideałów,
według których się postępuje. A tymczasem uczenie się jest działaniem wolnym od konfliktów.
Jeśli to się rozumie, to o co jeszcze chodzi? Uczenie się nie jest abstrakcją, ideą, ale faktycznym
uczeniem się o czymś. Nie można się uczyć nie działając; można uczyć się o sobie wyłącznie w
działaniu. Nie chodzi o to, by najpierw uczyć się o sobie, a potem na podstawie tej wiedzy działać,
wtedy bowiem to działanie staje się odtwórcze, polega na dopasowywaniu się do nagromadzonej
wiedzy.

"Ale, widzi pan, w każdej chwili staję wobec wyzwania, które pojawia się z tej czy tamtej strony, a
reaguję na nie tak, jak to zawsze czyniłem. Często moja reakcja rodzi konflikt. Chciałbym
zrozumieć, co pan ma na myśli, mówiąc o uczeniu się w tych codziennych sytuacjach".

background image

Wyzwania zawsze muszą być nowe, w przeciwnym razie nie są wyzwaniami, ale starymi,
nieadekwatnymi reakcjami i właśnie dlatego następuje konflikt. Pyta pan, czego można się na ten
temat uczyć. Można się uczyć, jak powstają reakcje, jakie jest ich tło i uwarunkowania, można więc
uczyć się o całej strukturze i naturze reagowania. Takie uczenie się nie prowadzi do gromadzenia,
które z kolei stanowiłoby podstawę reakcji na wyzwanie. Uczenie się jest ruchem nie
zakotwiczonym w wiedzy. Jeśli jest zakotwiczone, to nie jest ruchem. Maszyna, komputer są
zakotwiczone. Uczenie się jest patrzeniem, widzeniem. Jeśli patrzysz z punktu widzenia
nagromadzonej wiedzy, to takie widzenie jest ograniczone i nie ma w nim nic nowego.

"Powiada pan, że uczymy się o całej strukturze reakcji. Oznacza to zapewne, że wszystko,
czegośmy się nauczyli, tworzy pewną nagromadzoną treść. Z drugiej strony twierdzi pan, że to
uczenie się, o którym pan mówi, jest tak płynne, że niczego w ogóle ono nie gromadzi".

Nasze wykształcenie polega na zebraniu pewnej ilości wiedzy, a komputer robi to szybciej i
dokładniej. Cóż za pożytek płynie z takiej edukacji? Maszyny zapewne przejmą większość z
ludzkich zajęć. Gdy powiada pan - tak jak to się zwykle mówi - że uczenie się polega na
gromadzeniu pewnej ilości wiedzy, to przeciwstawia się pan ruchowi życia, na które składają się
wzajemne więzi i postępowanie, prawda? Jeśli nasze więzi i postępowanie oparte są na wcześniej
zdobytych doświadczeniach i wiedzy, to czy takie więzi są autentyczne? Czy wspomnienia i
wszystkie związane z nimi skojarzenia tworzą prawdziwą podstawę wzajemnych związków?
Pamięć to obrazy i słowa, a jeśli opieramy nasze związki na symbolach, obrazach i słowach, to czy
w ten sposób mogą powstać autentyczne więzi?

Życie, jak powiedzieliśmy, jest ruchem we wzajemnych związkach, a jeśli owe więzi pęta
przeszłość, pamięć, to jego ruch jest ograniczony i przeobraża się w udrękę.

"Doskonale rozumiem pańskie słowa i jeszcze raz pytam, co ma stanowić podstawę działań? Czy
nie przeczy pan sobie, mówiąc, że uczymy się, obserwując całą strukturę własnych reakcji i
twierdząc zarazem, iż uczenie się wyklucza gromadzenie?"

Widzenie tej struktury jest czymś żywym, ruchomym; ale jeśli ją ono rozbudowuje, to struktura
staje się o wiele ważniejsza od widzenia, które jest samym życiem. Nie ma w tym sprzeczności.
Twierdzimy, że widzenie jest o wiele ważniejsze niż natura owej struktury. Kiedy przywiązuje się
wagę do zdobywania wiedzy o tej strukturze, a nie do uczenia się jako do widzenia, wtedy jest w
tym sprzeczność; wtedy widzenie to jedno, a uczenie się o strukturze to drugie.

Pyta pan, skąd wówczas wypływa działanie? Jeśli istnieje jakieś źródło działań, to jest nim pamięć,
wiedza, a zatem przeszłość. Powiedzieliśmy, że widzenie jest działaniem; jedno nie jest odrębne od
drugiego. Widzenie jest zawsze nowe, tak więc i działanie jest zawsze nowe. Widzenie codziennych
reakcji rodzi to, co nowe, a co zwykliśmy nazywać spontanicznością. W samej chwili gniewu nie
rozpoznaje się go jako takiego. Rozpoznanie "bycia zagniewanym" następuje w kilka chwil później.
Czy takie postrzeganie gniewu jest niewybiórczym uświadomieniem go sobie, czy też jest to znów
wybór oparty na tym, co minęło? Jeśli oparte to jest na tym, co stare, to wszelkie reakcje na ów
gniew - stłumienie, kontrola, uleganie mu - są działaniami o charakterze tradycyjnym. Ale gdy
widzenie jest niewybiórcze, istnieje tylko to, co nowe.

background image

Z tego wszystkiego wyłania się inny interesujący problem: w jaki sposób wyzwania - takie jak
rozlew krwi, rewolucja czy inny wstrząs - pomagają nam zachować przytomność, wytrącają nas z
rutyny, tradycji, ustalonego porządku.

"Czy jest możliwe, by umysł w ogóle nie zależał od wyzwań?"

To możliwe pod warunkiem, że umysł podlega nieustannym zmianom, nie znajduje miejsca
spoczynku, bezpiecznej przystani, nie trzyma się niewzruszonych praw i w nic się nie angażuje.
Czyż umysł przebudzony, oświecony potrzebuje jakichkolwiek wyzwań?


16

Medytacja jest działaniem ciszy. Działamy na podstawie opinii, wniosków i wiedzy, zgodnie z
wydumanymi zamiarami. To nieuchronnie wiedzie w działaniu do powstawania sprzeczności
między tym, co jest, a tym, co powinno być, lub tym, co było. Takie działanie motywowane
przeszłością, zwaną wiedzą, jest mechaniczne, a choć podlega ulepszeniom i modyfikacjom,
zawsze jego korzenie tkwią w czasie minionym. Tak więc cień przeszłości pada nieodmiennie na
teraźniejszość. Takie działanie we wzajemnym związku stanowi wytwór obrazu, symbolu, wniosku;
więź nie jest wtedy rzeczą żywą, ale czymś minionym, wspomnieniem. Działalność wypływająca z
tego zgiełku, zamętu, z tej sprzeczności rozpada się na kulturowe wzorce, na wspólnoty, instytucje
społeczne i religijne dogmaty. W tym nieustannym zgiełku rewolucja tworząca nowy ład społeczny
sprawia wrażenie czegoś naprawdę nowego, ale ponieważ wiedzie od tego, co znane, ku temu, co
znane, więc niczego w ogóle nie zmienia. Zmiana, staje się możliwa wyłącznie wtedy, gdy
odrzucamy to, co znane; działanie nie przebiega wówczas według schematu, ale wypływa ze stale
odnawiającego się rozumienia.

Rozumienie nie polega na ferowaniu trafnych sądów i formułowaniu krytycznych ocen, ale na
widzeniu tego, co jest. To, co jest, podlega nieustannym zmianom, a gdy widzenie jest
zakorzenione w przeszłości, rozumiejące widzenie zanika. Wówczas działaniem rządzi nie
rozumność percepcji, lecz martwe brzemię pamięci. Medytując ogarniamy to wszystko jednym
spojrzeniem. Aby widzieć, niezbędna jest cisza, z niej zaś wypływa działanie, które nie ma nic
wspólnego z działalnością myśli.

Padało przez cały dzień, wszystkie liście i płatki kwiatów ociekały wodą. Strumień wezbrał,
zmętniał, błotnista woda płynęła teraz wartko. Tylko wróble, wrony i duże, biało--czarne sroki
uwijały się pracowicie. Góry skryły się za chmurami, a niskie wzgórza były ledwo widoczne. Przez
wiele dni nie padało, i dlatego świeży deszcz na suchej ziemi rozkosznie pachniał. Kto był kiedyś w
tropikalnych krajach, gdzie przez kilka miesięcy nie spada ani jedna kropla dżdżu i co dzień świeci
jasne, gorące, wysuszające glebę słońce, ten wie, jaką przenikającą do głębi serca rozkosz sprawia
zapach deszczu ożywiającego starą, nagą ziemię. Ale tu, w Europie, zapach był inny, łagodniejszy,
nie tak silny, mniej przenikliwy. Przypominał łagodny powiew, który szybko przemija.

Następnego dnia nad ranem niebo było czyste, błękitne; wszystkie chmury odpłynęły, na górskich
szczytach skrzył się śnieg, na łąkach zieleniła się trawa i kwitło tysiące nowych, wiosennych
kwiatów. Tego ranka pełnego niewypowiadalnego piękna każde źdźbło trawy jaśniało miłością.

background image


Ów znany reżyser filmowy, o dziwo, wcale nie był próżny. Przeciwnie, miał bardzo przyjazne
usposobienie i często się uśmiechał. Nakręcił wiele udanych filmów które stały się wzorem dla
innych. Podobnie jak wszyscy co wrażliwsi reżyserzy interesował się podświadomością, dziwnymi
snami, konfliktami, które wyrażał w swych obrazach. Studiował bóstwa psychoanalizy i sam, w
celach eksperymentalnych, zażywał narkotyki.

Kultura -jej tradycje, warunki ekonomiczne, a zwłaszcza jej propaganda religijna - głęboko
warunkuje żyjący w jej ramach ludzki umysł. Z uporem walczy on, by nie popaść w niewolę
jakiegoś dyktatora lub państwowej tyranii, ale chętnie poddaje się tyranii Kościoła, meczetu czy
najnowszych, najmodniejszych dogmatów głoszonych przez psychiatrów. Przebiegle obmyśla - w
obliczu tak powszechnej, beznadziejnej niedoli - nowego Ducha Świętego lub nowego atmana,
który wkrótce przeobrazi się w obiekt bałwochwalczej czci.

Umysł, który dokonał w świecie takiego spustoszenia, lęka się przede wszystkim sam siebie. Zdaje
sobie sprawę z materialistycznego światopoglądu nauki, z jej osiągnięć, z jej rosnącej dominacji
nad umysłem, a zatem zaczyna wymyślać nową filozofię; dawniejsze filozofie ustępują miejsca
nowym teoriom, ale podstawowe ludzkie problemy nadal pozostają nie rozwiązane.

Wśród całej tej wojennej zawieruchy, swarów i skrajnego egoizmu stoimy wobec zasadniczego
problemu śmierci. Religie, zarówno starożytne, jak i najnowsze, uwarunkowały ludzi zgodnie z
pewnymi dogmatami, nadziejami i wierzeniami, które dają w tej kwestii gotową odpowiedź; ale ani
myśl, ani intelekt nie potrafią rozwiązać problemu śmierci. Jest ona faktem, nie sposób go uniknąć.

Trzeba umrzeć, aby się dowiedzieć, czym jest śmierć, a tego najwyraźniej człowiek uczynić nie jest
w stanie, przeraża go bowiem umieranie, utrata wszystkiego, co zna, najskrytszych, głęboko
zakorzenionych nadziei i wyobrażeń.

W rzeczywistości nie ma jutra, ale wiele jutrzejszych dni oddziela obecną chwilę życia od przyszłej
śmierci. Człowiek żyje w tej luce, pełen lęku i niepokoju, nieustannie rozmyślając o tym, co
nieuniknione. Nie chce nawet o tym mówić, a grób zwykł zdobić wszystkim, o czym tylko ma
pojęcie.

Umrzeć dla wszystkiego, co się wie - nie dla pewnych form wiedzy, ale dla wiedzy w ogóle - oto
jest śmierć. Przywoływanie przyszłości - śmierci - aby objęła cały dzień dzisiejszy, to umieranie
całkowite; a wówczas pomiędzy życiem a śmiercią nie ma rozłamu - śmierć staje się życiem, a
życie śmiercią.

Tego najwyraźniej żaden człowiek uczynić nie chce. A jednak wciąż szuka tego, co nowe;
nieustannie trzymając w jednej ręce to, co stare, drugą wyciąga po omacku w nieznane, szukając
nowego. Nieuchronnie następuje więc konflikt płynący z rozdwojenia - "ja" i "nie-ja", ten, kto
obserwuje, i to, co obserwowane, fakt i to, co być powinno.

Ów zamęt ustaje całkowicie, gdy zanika to, co znane. Ten zanik to śmierć. Śmierć nie jest
wyobrażeniem, symbolem, ale straszliwą rzeczywistością. W żaden sposób nie umknie się jej,

background image

czepiając się dzisiejszych rzeczy, które należą do przeszłości, bądź ubóstwiając symbol nadziei.

Musimy umrzeć dla śmierci; tylko wtedy rodzi się czystość, tylko wtedy pojawia się to, co
bezczasowo nowe. Miłość jest zawsze nowa, a wspomnienie miłości jest jej śmiercią.


17

Rozległa, bujna łąka wśród zielonych wzgórz tego ranka lśniła, roziskrzona rosą, a ptaki śpiewały
niebu i ziemi. Na tej łące, tak pełnej kwiatów, rosło samotne, majestatyczne drzewo, wysokie i
kształtne. Tego ranka nabrało szczególnej wymowy. Rzucało długi, głęboki cień, a pomiędzy nim a
cieniem panowała niezwykła cisza. Porozumiewały się ze sobą - realność i nierealność, symbol i
fakt. Wszystkie późnowiosenne liście tego naprawdę wspaniałego, majestatycznego drzewa drżały
w powiewach wiatru, zdrowe, nie zżarte jeszcze przez robactwo. Nie zdobiły go królewskie szaty,
ono samo było wspaniałe, imponujące. Wieczorem zamykało się w sobie, ciche i obojętne, nie
zważając na nadciągający wicher; budziło się wraz ze wschodem słońca i szczodrze obdarzało
swym błogosławieństwem łąkę, wzgórza i całą ziemię.

Niebieskie sójki śpiewały, a wiewiórki od świtu krzątały się zapobiegliwie. Piękno samotnego
drzewa ujęło cię za serce. Nie było to piękno tego, coś widział; drzewo było piękne samo w sobie.
Choć twoje oczy widziały rzeczy piękniejsze, jednak nie oczy pełne nawyków patrzyły na to
drzewo, samotne, ogromne i zadziwiające. Było zapewne bardzo stare, ale w ten sposób o nim nie
myślałeś. Kiedy podszedłeś i usiadłeś w cieniu, opierając się plecami o pień, poczułeś ziemię, moc
tego drzewa i jego wielką powściągliwość. Mogłeś z nim niemal rozmawiać, a ono opowiedziało ci
wiele rzeczy. Ale choć dotykałeś jego chropowatej kory, którą przemierzało mnóstwo mrówek,
nieustannie czułeś, że jest bardzo odległe. Tego ranka drzewo rzucało cień bardzo ostry i czysty,
który zdawał się sięgać poza wzgórza, ku innym okolicom. To było prawdziwe miejsce medytacji -
o ile się wie, jak medytować. Panowała tu wielka cisza i umysł, jeśli był przenikliwy i czysty,
również ucichł, uniezależnił się od otoczenia, stal się częścią tego lśniącego poranka, wiszącej
wciąż na trawach i trzcinach rosy. To piękno zawsze tam będzie, na łące pod drzewem.

Mężczyzna w średnim wieku, zadbany, ubrany starannie i ze smakiem, powiedział, że bardzo wiele
podróżował, choć nie po to, by robić jakieś konkretne interesy. Odziedziczywszy po ojcu trochę
pieniędzy, zwiedził kawałek świata, zobaczył nie tylko różne okolice, ale również co cenniejsze,
rzadkie okazy zgromadzone w najbogatszych muzeach. Stwierdził, że lubi muzykę i niekiedy sam
grywa. Sprawiał także wrażenie oczytanego. W trakcie rozmowy rzekł "Jest tyle okrucieństw, złości
i nienawiści między ludźmi. Najwyraźniej utraciliśmy miłość, a w naszych sercach brak piękna;
zapewne nigdy go tam nie było. Miłość stała się tanim towarem, a sztuczne piękno zaczęto
przedkładać nad urodę wzgórz, drzew i kwiatów. Piękno dzieci szybko blednie. Zastanawiałem się
nad pięknem i miłością. Porozmawiajmy o tym, jeśli ma pan nieco czasu".

Siedzieliśmy na ławce nad strumieniem. Za nami biegły tory kolejowe i wznosiły się wzgórza
usiane pensjonatami i wiejskimi domami.

Nie sposób oddzielić miłości od piękna. Bez miłości nie ma piękna; są one splecione, nierozdzielne.
Do tego stopnia wytrenowaliśmy nasze umysły, nasz intelekt i spryt, wyposażyliśmy je w taką

background image

niszczycielską siłę, że one dominują, zadając gwałt temu, co można by nazwać miłością.
Oczywiście słowo nie jest tym, co rzeczywiste, podobnie jak cień nie jest drzewem, które go rzuca.
Nie zdołamy odkryć, czym jest miłość, jeśli nie zstąpimy z wyżyn naszego sprytu, intelektualnego
wyrachowania, jeśli nie poczujemy tej lśniącej wody i nie zauważymy tej nowej trawy. Czy można
miłość znaleźć w muzeach, w kwiecistym pięknie kościelnych rytuałów, w kinie lub w kobiecej
twarzy? Czy nie powinniśmy zastanowić się nad tym, jak bardzo wyobcowaliśmy się z
powszednich, życiowych spraw? Nie chodzi o to, byśmy neurotycznie czcili przyrodę, ale jeśli
utracimy z nią kontakt, to czyż nie utracimy także kontaktu z ludźmi i ze sobą? Szukamy piękna i
miłości poza nami, w ludziach, w posiadanych rzeczach. One stają się o wiele ważniejsze niż sama
miłość. Posiadanie oznacza przyjemność, a ponieważ lgniemy do przyjemności, miłość zostaje
skazana na banicję. Piękno jest w nas, a niekoniecznie w otaczających nas rzeczach. Kiedy one stają
się ważniejsze i w nich lokujemy piękno, to w nas ono maleje. Tak więc im bardziej świat staje się
okrutny i materialistyczny, tym bardziej usiłujemy okryć własną nagość i wypełnić własną pustkę
zbiorami muzeów i wszystkimi posiadanymi rzeczami.

"Dlaczego twierdzi pan, że gdy odkrywamy piękno w ludziach i w otaczających nas rzeczach, a
także gdy doznajemy przyjemności, słabną piękno i miłość tkwiące w nas?"

Wszelka zależność wywołuje w nas pragnienie posiadania i stajemy się posiadaną rzeczą. Posiadam
ten dom - jestem tym domem, ów mężczyzna, przejeżdżający nie opodal na koniu, jest dumą z
posiadania wierzchowca, choć piękno i dostojeństwo konia są od tego człowieka o wiele
ważniejsze. Tak więc zależność od piękna sylwetki lub urody twarzy nieuchronnie musi zubożyć
samego obserwatora, co nie znaczy, że musimy wyrzec się tego wszystkiego. Chodzi o to, że gdy
rzeczy zewnętrzne nabierają wielkiego znaczenia, nas dręczy wewnętrzne ubóstwo.

"Twierdzi pan, że jeśli reaguję na tę piękną twarz, to jestem wewnętrznie ubogi. Jeśli jednak nie
reaguję na tę twarz czy na sylwetkę budynku, to jestem wyobcowany i niewrażliwy".

Tak, gdy jest się wyobcowanym, musi pojawić się zależność, zależność zaś rodzi przyjemność, a
zatem lęk. Jeśli w ogóle się nie reaguje, świadczy to albo o paraliżu, albo o obojętności, albo o
uczuciu rozpaczy wywołanym przez nieosiągalność ciągłego zaspokojenia. A zatem wiecznie
wpadamy w pułapkę rozpaczy i nadziei, lęku i przyjemności, miłości i nienawiści. Gdy panuje
wewnętrzne ubóstwo, pojawia się usilne pragnienie wypełnienia go. To jest bezdenne piekło
przeciwieństw wypełniających nasze żywoty i wywołujących codzienną walkę. Wszystkie te
przeciwieństwa są tożsame, są bowiem gałęziami wyrastającymi z jednego korzenia. Miłość nie jest
wytworem zależności, nie ma ona swego przeciwieństwa.

"Czyż w świecie nie istnieje brzydota? I czyż nie jest ona przeciwieństwem piękna?"

Oczywiście brzydota w świecie istnieje, tak jak istnieją na przykład nienawiść i okrucieństwo.
Dlaczego porównywać to do piękna, do łagodności? Dokonujemy takich porównań, ponieważ
posiadamy skalę wartości, na szczycie której umieszczamy to, co nazywamy pięknem, brzydotę zaś
sytuujemy na dole. A czy można patrzeć na okrucieństwo bez uciekania się do porównań? A jeśli
tak się patrzy, to co się dzieje? Stwierdza się, że ma się do czynienia jedynie z faktami, a nie z
opiniami lub z tym, co być powinno, nie z porównaniami. Możemy zająć się tym, co jest i działać
natychmiast. To, co być powinno, przeradza się w ideologię, w fantazję, a zatem traci wszelką
użyteczność. Piękna, podobnie jak miłości, nie można z niczym porównać, a gdy powiada się

background image

"Kocham tego bardziej niż tamtego", przestaje to być miłością.

"Gdy ktoś jest wrażliwy - by wrócić do tego, o czym mówiłem - szybko i bez zastanowienia reaguje
na ładną twarz, na piękną wazę. Taka bezmyślna reakcJa niepostrzeżenie przeobraża się w
uzależnienie i przyjemność oraz wywołuje te wszystkie powikłania, które pan opisuje. Tak więc
wydaje mi się, że nie sposób zależności uniknąć".

Czy istnieje coś nieuniknionego poza, być może, śmiercią?

"Jeśli nie można tego umknąć, to znaczy, że mogę uporządkować moje postępowanie, a zatem jest
ono mechaniczne".

Widzenie nieuniknionego procesu ma nie być mechaniczne. To umysł, który odmawia widzenia
tego, co jest, ulega zmechanizowaniu.

"Jeśli ujrzę to, co nieuniknione, nadal będę się zastanawiał, gdzie i w jaki sposób wytyczyć linię
graniczną".

Nie wytycza się takiej linii, ale widzenie wywołuje własne działanie. Gdy powiada się "Gdzie mam
wytyczyć linię graniczną?", jest to oznaka wtrącania się myśli, która boi się, że wpadnie w sidła,
chce zaś być wolna. Widzenie nie jest procesem myślowym; widzenie jest zawsze nowe, świeże,
czynne. Myślenie jest zawsze stare, zużyte. Widzenie i myślenie należą do dwóch różnych
porządków, jednego z drugim nie sposób połączyć. A zatem miłość i piękno nie mają swych
przeciwieństw, nie są wytworem wewnętrznego ubóstwa. I dlatego miłość pojawia się na początku,
nie na końcu.


18

Dźwięk kościelnych dzwonów niósł się przez lasy, ponad wodą i nad łąką pośród gór. Różnił się w
zależności od tego, czy płynął przez las, czy ponad otwartymi łąkami, czy też przez wartki,
hałaśliwy strumień. Dźwięk, podobnie jak światło, kształtowany jest przez ciszę; im ona głębsza,
tym lepiej słyszalne jest jego piękno. Tego wieczoru, gdy słońce wędrowało właśnie ponad
zachodnimi wzgórzami, dźwięk kościelnych dzwonów miał zgoła niezwykły ton. Było to tak,
jakbyś słyszał dzwony po raz pierwszy. Nie były one tak stare jak te wiszące w średniowiecznych
katedrach, ale wyrażały nastrój tego wieczoru. Po niebie nie płynęła ani jedna chmurka. Tego
najdłuższego dnia w roku słońce zachodziło w miejscu wysuniętym najdalej na północ.

Prawie nigdy nie słuchamy szczekania psa, płaczu dziecka czy śmiechu mijającego nas człowieka.
Odseparowujemy się od wszystkiego, a potem patrzymy na każdą rzecz i słuchamy jej z
perspektywy tego odosobnienia. Właśnie takie izolowanie się ma destruktywny charakter, w nim
bowiem tkwi cały konflikt i zamęt. Gdybyś słuchał dźwięku tych dzwonów w całkowitej ciszy, to
unosiłbyś się na nim, a raczej ten dźwięk przeniósłby cię ponad doliną i wzgórzami. Można odczuć
jego piękno, gdy nie jest się od tego dźwięku odrębnym, gdy stanowi się jego część. Medytacja

background image

kładzie kres rozszczepieniu, nie w wyniku aktów woli lub pragnień, nie poprzez poszukiwanie
przyjemności w czymś, czego jeszcze nie posmakowaliśmy.

Medytacja nie jest czymś odrębnym od życia; jest samą jego istotą, jest jądrem codziennej
egzystencji. Słuchać dzwonów, słuchać śmiechu wieśniaka przechodzącego z żoną nie opodal,
słuchać odgłosu dzwonka roweru, na którym jedzie mała dziewczynka: medytacja otwiera pełnię
życia, a nie tylko jego część.

"Czym jest dla pana Bóg? We współczesnym świecie - wśród studentów, robotników, polityków -
Bóg umarł. Dla księży jest to wygodne słowo umożliwiające im zachowanie posad, nabytych praw,
zarówno fizycznych, jak i duchowych; natomiast przeciętnego człowieka, jak sądzę, Bóg niewiele
obchodzi, może tylko od czasu do czasu, gdy przydarza mu się jakieś nieszczęście lub gdy chce
uchodzić za godnego szacunku wśród swych godnych szacunku sąsiadów. Poza tym odgrywa On
bardzo niewielką rolę. Tak więc przybyłem tu z dość daleka po to, by dowiedzieć się, w co pan
wierzy lub - jeśli nie lubi pan tego słowa - by dowiedzieć się, czy w pańskim życiu Bóg istnieje.
Byłem w Indiach, odwiedziłem różnych nauczycieli, mieszkających ze swymi uczniami, a wszyscy
oni wierzą lub tak czy inaczej głoszą, że Bóg istnieje, wskazują też wiodącą ku Niemu drogę.
Chciałbym, jeśli można, przedyskutować z panem to dość ważne pytanie, które dręczy ludzi od
wielu tysięcy lat".

Wiara to jedno, a rzeczywistość to drugie. Jedno wiedzie do zniewolenia, drugie jest możliwe
jedynie, gdy jest się wolnym. Nie wiążą się one ze sobą. Nie można wiary odrzucić lub odłożyć,
aby zyskać wolność. Wolność nie jest nagrodą, nie jest marchewką wiszącą przed oślim pyskiem.
Ważne jest, by od samego początku to rozumieć: sprzeczność między wiarą a rzeczywistością.

Wiara nigdy nie doprowadzi nas do rzeczywistości. Wiara jest rezultatem uwarunkowań, wytworem
lęku, wynikiem wpływu zewnętrznego lub wewnętrznego autorytetu niosącego pocieszenie.
Rzeczywistość nie ma z tym nic wspólnego. Jest czymś zupełnie innym, a nie istnieje przejście
pomiędzy jednym a drugim. Punktem wyjścia teologa jest jakieś ustalone stanowisko. Wierzy on w
Boga, w Zbawcę, w Krisznę lub w Chrystusa, a następnie przędzie teorie zgodnie ze swymi
uwarunkowaniami i pomysłowością. Podobnie jak teoretyk komunistyczny uwiązany jest do
pewnego pojęcia, pewnej formuły, a to, co przędzie, jest wytworem jego własnych dociekań.

Nierozważni ludzie wpadają w to tak, jak nieostrożna mucha wpada w pajęczą sieć. Wiara rodzi się
z lęku i tradycji. Dwa lub dziesięć tysięcy lat propagandy tworzy religijną budowlę słów, rytuałów,
dogmatów i wierzeń. Słowo nabiera wówczas ogromnej wagi, a powtarzanie go hipnotyzuje
łatwowiernych. Tacy ludzie zawsze chcą wierzyć, akceptować, wykonywać rozkazy, niezależnie od
tego, czy to, co im się oferuje, jest dobre czy złe, zgubne czy zbawienne. Umysł wierzący nie jest
umysłem dociekliwym, a zatem pozostaje on zamknięty w granicach formuły lub zasady. Podobny
jest do zwierzaka, który uwiązany do słupa może poruszać się tylko w zasięgu linki.

"Ale prócz wiary nie mamy niczego! Wierzę w dobroć; wierzę w świętość małżeństwa, wierzę w
życie pośmiertne i w ewolucyjny rozwój ku doskonałości. Dla mnie te wierzenia są niesłychanie
ważne, albowiem utrzymują mnie w ryzach, dzięki nim postępuję moralnie. Jeśli odbierze mi pan
wiarę, będę zgubiony".

background image

Bycie dobrym, a stawanie się dobrym to nie to samo. Rozkwit dobroci nie jest jej osiąganiem.
Stawanie się dobrym jest zaprzeczaniem dobroci. Stawanie się lepszym jest zaprzeczaniem temu, co
jest. To, co lepsze, psuje to, co jest. Dobrym jest się teraz, w tej chwili; stajemy się zaś dobrzy w
przyszłości, którą wymyśla umysł usidlony przez wiarę, przez zasadę porównań i czasu. Gdy
dokonuje się porównań, dobro ginie.

Ważne jest nie to, w co pan wierzy, jak brzmią pańskie formuły, zasady, dogmaty i opinie, ale to,
dlaczego pan je w ogóle posiada, dlaczego pański umysł jest nimi obarczony. Czy one są istotne?
Jeśli postawi pan sobie na serio takie pytanie, to stwierdzi pan, że są one wytworem lęku lub
przyzwyczajenia do akceptacji. To właśnie ów podstawowy lęk uniemożliwia uczestniczenie w
tym, co faktycznie jest. Ten lęk prowadzi do zaangażowania. Uczestnictwo jest rzeczą naturalną.
Bierze pan udział w życiu, w swych działaniach, uczestniczy pan w życiu, w całym jego ruchu. Ale
angażowanie się jest rozmyślnym działaniem umysłu, który funkcjonuje i myśli w sposób
fragmentaryczny; angażujemy się tylko w pewną cząstkę. Nie sposób rozmyślnie zaangażować się
w coś, co uważa się za całość, albowiem ów namysł stanowi część procesu myślowego, a myśl
zawsze dzieli, funkcjonuje wyłącznie w obrębie fragmentów.

"Tak, nie sposób zaangażować się, nie nazywając tego, w co się angażujemy, a nazywanie
ogranicza".

Czy to pańskie stwierdzenie jest tylko ciągiem słów czy też rzeczywistością, którą pan teraz pojął?
Ciąg słów jest jedynie wiarą, a zatem nie ma najmniejszej wartości. Natomiast jeśli jest to faktyczna
prawda, którą pan teraz odkrył, to jest pan wolny, bo neguje pan. Negacja fałszu nie jest
twierdzeniem. Każda propaganda jest fałszem, a ludzie żyją propagandą, która zachwala wszystko,
od mydła po Boga.

"Swoimi spostrzeżeniami zapędza mnie pan w kozi róg, ale czy to również nie jest jakaś forma
propagandy - głoszenia tego, co pan widzi?"

Z pewnością, nie. To pan sam siebie zapędza w kozi róg, gdzie musi pan stawić czoło rzeczom
takim, jakie są, bez żadnych przekonań, bez ulegania wpływom. Sam zaczyna pan zdawać sobie
sprawę z tego, co znajduje się tuż przed panem, dlatego jest pan wolny od innych, wolny od
wszelkich autorytetów - od słowa, osoby, idei. Wiara nie jest niezbędna, by widzieć. Przeciwnie, by
widzieć, konieczny jest brak wiary. Można widzieć tylko wtedy, gdy jest się w stanie negatywnym,
a nie w pozytywnym stanie wiary. Widzenie jest stanem negatywnym, w którym oczywiste jest
tylko to, "co jest". Wiara jest formułą bierności rodzącą hipokryzję. Właśnie z tą hipokryzją walczy
i przeciw niej buntuje się młode pokolenie. Ale hipokryzja usidli je później. Wiara to
niebezpieczeństwo, którego musimy się pilnie wystrzegać, jeśli mamy ujrzeć prawdę tego, co jest.
Polityk, kapłan, szacowny obywatel zawsze będą funkcjonować zgodnie z pewną formułą,
zmuszając innych do zgodnego z nią życia, a ludzi bezmyślnych, głupców nieustannie oślepiają ich
słowa, ich obietnice, ich nadzieje. Autorytet formuły staje się o wiele ważniejszy niż miłość tego,
co jest. Dlatego autorytet - zarówno wiary, jak i tradycji czy zwyczaju zwanego moralnością - jest
złem.

"Czy mogę wyzwolić się z tego lęku?"

background image

Oczywiście zadaje pan niewłaściwe pytanie. Pan jest lękiem; pan i lęk to jedno. Ten podział jest
lękiem, prowadzącym do stwierdzenia "Ja go pokonam, stłumię go, ucieknę od niego". Oto tradycja
dająca fałszywą nadzieję na przezwyciężenie lęku. Gdy się widzi, że jest się lękiem, że pan i lęk to
jedno, wówczas lęk niknie. Formuły i wiary stają się w ogóle niepotrzebne. Wtedy żyje się jedynie
w tym, co jest i widzi się, jakie ono jest naprawdę.

"Ale nie odpowiedział pan chyba na pytanie o Boga?"

Proszę się wybrać do jakiegoś miejsca kultu. Czy tam jest Bóg? W kamieniu, w słowie, w rytuale,
w uczuciach wywołanych widokiem czegoś, co zostało pięknie wykonane? Religie podzieliły Boga
na bogów twoich i moich, na bogów Wschodu i bogów Zachodu, a każdy Bóg zabił innego Boga.
Gdzie Go można znaleźć? Pod liściem, na niebie, w sercu, a może istnieje tylko słowo, symbol
oznaczający coś, czego słowami wyrazić nie sposób? Oczywiście należy odrzucić symbole, miejsca
kultu, pajęczynę słów, którą człowiek wokół siebie uprządł. Dopiero gdy się to uczyni, a nie
wcześniej, można będzie przystąpić do dociekań, czy istnieje rzeczywistość bez granic, czy nie.

"Ale gdy się to wszystko odrzuciło, jest się całkowicie zagubionym, pustym, samotnym. Jak, będąc
w takim stanie, można prowadzić dociekania?"

Taki stan powoduje użalanie się nad sobą, a użalanie się jest obrzydliwością. Człowiek znajduje się
w takim stanie, ponieważ faktycznie nie ujrzał, że fałsz jest fałszem. Gdy to dostrzega, zyskuje
ogromną energię i swobodę widzenia prawdy jako prawdy, a nie jako iluzji czy umysłowej fantazji.
Właśnie taka swoboda jest konieczna, by z jej punktu widzenia ujrzeć, czy istnieje, czy też nie, coś,
czego słowami wyrazić nie sposób. Ale nie jest to doświadczenie, osobiste osiągnięcie. Wszelkie
doświadczenia, w tym sensie, prowadzą do odseparowanej, rozdartej egzystencji. Waśnie taka
odrębna egzystencja domaga się - jak ten, kto myśli, kto doświadcza - wciąż nowych i bogatszych
doświadczeń. I otrzyma to, czego się domaga, ale to nie będzie prawda.

Prawda nie należy do pana ani do mnie. To, co stanowi pańską własność, można
zinstytucjonalizować, wynieść na ołtarze, jakoś wykorzystać. Właśnie tak dzieje się na tym świecie.
Ale prawdy nie sposób ująć w organizacyjne ramy. Tak jak piękno i miłość nie należy ona do
dziedziny tego, co można posiąść.


19

Jeśli powędrujesz przez to małe miasto jego jedyną ulicą pełną sklepów, miniesz piekarnię, sklep
fotograficzny, księgarnię i czynną restaurację, a potem przejdziesz pod mostem, obok zakładu
krawieckiego, i przez kolejny most, obok tartaku, a następnie wejdziesz do lasu i powędrujesz dalej
wzdłuż strumienia, oglądając wszystkie mijane rzeczy, twe oczy zaś i wszystkie zmysly będą
czujne, choć przez głowę nie przemknie ani jedna myśl - dowiesz się, co znaczy żyć, nie izolując
się. A gdy pójdziesz kilometr lub dwa wzdłuż strumienia - znów bez choćby jednego poruszenia
myśli - patrząc na wartko płynącą wodę, słuchając jej szumu, widząc barwę tego szarozielonego
górskiego potoku, patrząc na drzewa, na błękitne niebo widoczne wśród gałęzi i na te zielone liście
- znów bez jednej myśli, bez jednego słowa - wtedy dowiesz się, jak to jest, gdy nie istnieje
przestrzeń pomiędzy tobą a tym źdźbłem trawy.

background image


Jeśli przejdziesz przez łąki pokryte tysiącami kwiatów o wszystkich wyobrażalnych barwach, od
jasnoczerwonej do żółtej i szkarłatnej, porośnięte jasnozieloną, bujną trawą umytą do czysta
deszczem, który padał ostatniej nocy - znów bez jednego poruszenia myślowej maszynerii -
dowiesz się, czym jest miłość. Patrz na błękitne niebo, na odległe, kłębiaste chmury, na zielone
wzgórza wyraźnie rysujące się na tle nieba, na bujną trawę i na więdnący kwiat - patrz bez
minionego słowa. Gdy umysł jest absolutnie cichy, gdy jego milczenia nie zakłóca żadna myśl, gdy
nie ma ani śladu obserwatora, wtedy następuje zjednoczenie. Nie znaczy to, że się zjednoczyłeś z
tym kwiatem, z tą chmurą lub z tymi rozległymi wzgórzami. Pojawia się raczej uczucie całkowitego
nieistnienia, w którym znika podział między tobą a wszystkim innym. Kobieta niosąca towary
zakupione na targu, wielki, czarny owczarek alzacki, dwoje dzieci grających w piłkę - gdybyś umiał
patrzeć na to wszystko bez słowa, bez porównań, bez skojarzeń, to spór pomiędzy tobą a resztą
świata by ucichł. Taki stan - bez słów, bez myśli - jest dziedziną umysłu bez granic, w obrębie
których mogłyby istnieć ,ja" i "nie-ja". Nie sądź, że to jest fantazja lub wzlot wyobraźni czy może
jakieś upragnione doznanie mistyczne; nie. To jest tak samo realne jak pszczoła na kwiecie, jak
mała dziewczynka na rowerze albo człowiek wchodzący po drabinie, by pomalować dom -
wszystkie konflikty wyodrębnionego umysłu znikły. Twoje spojrzenie nie było spojrzeniem tego,
kto obserwuje, patrzyłeś bez pośrednictwa werbalnych wartościowań i wczorajszych porównań.
Spojrzenie miłości nie przypomina spojrzenia myśli. Pierwsze wiedzie w kierunku, w jakim myśl
podążać nie jest w stanie; drugie prowadzi do odrębności, konfliktu i cierpienia. Nie sposób od
takiego cierpienia przejść do tego, co inne. Myśl tworzy dzielącą je przestrzeń i nie potrafi
wkroczyć do tego, co inne.

Gdy wracając, będziesz mijał małe gospodarstwa, łąki i linię kolejową, ujrzysz, że jutro zniknęło:
życie zaczyna się tam, gdzie znika myśl.

"Dlaczego nie potrafię być uczciwa? - zapytała. - Jestem, naturalnie, nieuczciwa. Nie chcę tego, ale
tak mi to jakoś wychodzi. Mówię co innego niż myślę. Nie chodzi mi o grzeczną rozmowę o
niczym - wtedy wiadomo, że mówi się po prostu po to, by mówić. Ale również wtedy, gdy jestem
poważna, przyłapuję się na tym, iż mówię i czynię rzeczy absurdalnie obłudne. Zauważyłam to
również u swego męża. Mówi jedno, a robi coś zupełnie innego. Obiecuje, ale doskonale wiadomo,
że choć coś mówi, wcale nie ma zamiaru dotrzymać słowa, a gdy zwraca się mu na to uwagę,
irytuje się, a czasem bardzo się gniewa. Oboje wiemy, iż jesteśmy w tak wielu sprawach
nieuczciwi. Pewnego dnia obiecał coś komuś, kogo darzy szacunkiem, i ów człowiek wyszedł,
zaufawszy mojemu mężowi. On jednak nie dotrzymał słowa, po czym znalazł wymówkę, by
dowieść, że miał rację, a ów ktoś się mylił. Zna pan tę grę, w którą gramy ze sobą i z innymi,
stanowi ona część naszej struktury społecznej i wzajemnych więzi. Czasem osiąga ona stadium, w
którym zaczyna budzić głęboki niepokój i odrazę. Ja właśnie w takim stanie się znalazłam. Bardzo
się niepokoję, nie tylko o swego męża, ale o siebie i o tych wszystkich ludzi, którzy mówią jedno,
czynią drugie, a myślą jeszcze coś innego. Polityk składa obietnice, a dokładnie wiadomo, ile są
one warte. Obiecuje raj na ziemi, a jasne jest, że stworzy tu piekło, po czym obwini za to czynniki
od niego niezależne. Dlaczego ludzie są z gruntu nieuczciwi?"

Co znaczy uczciwość? Czy jest ona możliwa - czy możliwy jest jasny wgląd, widzenie rzeczy
takimi, jakie są - kiedy kierujemy się zasadą, ideałem, czcigodną formułą? Czy można być
szczerym wśród zamętu? Czy może istnieć piękno, gdy posługujemy się wzorcem tego, co piękne
lub sprawiedliwe? Jeśli trwa podział między tym, co jest, a tym, co być powinno, to czy możliwa
jest uczciwość czy tylko wzniosła i szacowna nieuczciwość? Wychowano nas pomiędzy jednym a
drugim - pomiędzy tym, co faktycznie jest, a tym, co być może. W tej luce - w czasoprzestrzennym

background image

interwale - mieści się cala nasza edukacja, nasza moralność, nasza walka. Przyglądamy się z
roztargnieniem to jednemu, to drugiemu, patrząc z lękiem i patrząc z nadzieją. A czy w tym stanie,
który społeczeństwo nazywa wykształceniem, możliwa jest uczciwość, szczerość? Kiedy
stwierdzamy, że jesteśmy nieuczciwi, w istocie chodzi nam o to, iż porównujemy to, co mówimy, z
tym, co jest. Mówimy coś, czego wcale nie myślimy, być może po to, by udzielić chwilowego
zapewnienia lub dlatego, że jesteśmy nerwowi, bojaźliwi lub wstydzimy się stwierdzić coś, co
faktycznie jest. Tak więc nerwicowe obawy i lęk są przyczyną naszej nieuczciwości. Gdy dążymy
do osiągnięcia sukcesu, musimy postępować mniej lub bardziej nieuczciwie, schlebiać innym,
kierować się sprytem i działać przebiegle, tak aby swój cel osiągnąć. Podobnie postępujemy, gdy
zyskaliśmy już autorytet lub stanowisko, które chcemy zachować. A zatem wszelki opór, wszelka
obrona jest formą nieuczciwości. Być uczciwym, znaczy nie ulegać złudzeniom na swój temat, nie
nosić też w sobie tego zalążka złudzeń, którym są pragnienie i przyjemność.

"Chodzi panu o to, że pragnienie rodzi złudzenia! Pragnę mieć ładny dom - żadne złudzenia się w
tym nie kryją. Pragnę, by mój mąż zajmował lepsze stanowisko - w tym również żadnych złudzeń
nie dostrzegam!"

W pragnieniu zawsze tkwi to, co lepsze, co większe, co obfitsze. Zawsze wiążą się z nim pomiary,
porównania, a porównywanie stanowi podstawę złudzeń. Dobre nie jest lepsze, a my cale życie
spędzamy na dążeniu do tego, co lepsze - do lepszej łazienki, lepszego stanowiska, lepszego Boga.
Niezadowolenie z tego, co jest, zmienia to, co jest - a co stanowi po prostu ulepszoną kontynuację
tego, co jest. Poprawa nie jest zmianą, a właśnie te nieustanne ulepszenia - zarówno siebie, jak i
moralności społecznej - rodzą nieuczciwość.

"Nie wiem, czy pana rozumiem i czy chcę pana zrozumieć - powiedziała z uśmiechem. - Werbalnie
pojmuję to, co pan mówi, ale dokąd pan zmierza? To mnie chyba przeraża. Gdybym miała
faktycznie wcielić pańskie słowa w życie, to mój mąż zapewne straciłby pracę, albowiem w świecie
interesów wiele jest nieuczciwości. Również nasze dzieci przyuczane są do współzawodnictwa, do
walki o przetrwanie. A gdy słuchając pana, pojmuję, że uczymy ich nieuczciwości - oczywiście nie
wprost, lecz subtelnymi, przebiegłymi sposobami - to zaczynam się o nie bać. Jak zdołają stawić
czoło światu, który jest tak nieuczciwy i brutalny, jeśli w nich samych tych cech zabraknie? Och,
wiem, że mówię rzeczy straszne, ale tak właśnie jest! Zaczynam dostrzegać, jak bezgranicznie
jestem nieuczciwa!"

Żyć bez zasad, bez ideałów, znaczy żyć, stawiając w każdej chwili czoło temu, co jest. Faktycznie -
stawiać temu czoło, czyli zachować pełny z tym kontakt, nie za pośrednictwem słów lub
niegdysiejszych skojarzeń i wspomnień, ale bezpośrednio się z tym stykać - znaczy być uczciwym.
Wiedzieć, że się skłamało i nie usprawiedliwiać się, ale widzieć ten fakt - oto jest uczciwość, w
której zawiera się wielkie piękno. Takie piękno nikogo nie krzywdzi. Stwierdzenie, że jest się
kłamcą, jest uznaniem faktu, jest uznaniem błędu za błąd. Ale wynajdowanie racji, wymówek i
uzasadnień jest nieuczciwością; kryje się w tym użalanie się nad sobą. Takie użalanie się jest
mroczną formą nieuczciwości. Nie oznacza to wcale, że należy być wobec siebie bezwzględnym,
trzeba raczej być uważnym, czyli troszczyć się, zważać.

"Z pewnością przychodząc tutaj, nie spodziewałam się tego wszystkiego. Wstydziłam się własnej
nieuczciwości i nie wiedziałam, co z tym zrobić. Niezdolność uczynienia czegokolwiek obarczała
mnie poczuciem winy, a zwalczanie tego poczucia lub stawianie mu oporu wywołują nowe
problemy. Teraz muszę starannie przemyśleć to wszystko, co pan powiedział".

background image


Jeśli mogę coś zaproponować, niech pani o tym nie myśli. Proszę teraz ujrzeć to takim, jakim jest.
Z tego spojrzenia zrodzi się coś nowego. Jeśli jednak będzie pani o tym rozmyślać, to znów
wpadnie pani w tę samą, starą pułapkę.

20

W świecie zwierząt instynkty naśladownictwa i posłuszeństwa są czymś naturalnym i koniecznym
do przetrwania, ale u ludzi stają się niebezpieczne. U jednostki naśladownictwo i posłuszeństwo
prowadzą do imitacji, postępowania zgodnego ze społecznym wzorcem stworzonym przez samych
ludzi. Bez wolności umysł nie może funkcjonować. Zrozumienie natury posłuszeństwa i akceptacji
w działaniu niesie ze sobą wolność. Wolność to nie instynkt robienia tego, co się chce. W licznej,
złożonej społeczności nie jest to możliwe; stąd też bierze się konflikt pomiędzy jednostką a
społeczeństwem, między wielością a jednością.

W ciągu tych bardzo gorących dni upal zapierał dech w płucach, a na tej wysokości promienie
słoneczne przenikały we wszystkie pory twego ciała, przyprawiając cię o zawrót głowy. Śnieg
gwałtownie topniał i strumień przybierał barwę coraz bardziej brązową. Z wielkiego wodospadu
spływały potoki wody pochodzące z dużego lodowca, długiego chyba na ponad kilometr. Ten
strumień nigdy nie wysychał.

Wieczorem pogoda załamała się. Chmury piętrzyły się na tle gór, potem rozległy się grzmoty, a
wreszcie lunął deszcz. W powietrzu unosił się jego zapach.

W małym pokoju z widokiem na rzekę siedziało ich troje lub czworo. Przybyli tutaj z różnych stron
świata, a dręczyło ich chyba wspólne pytanie. Nie było ono tak ważne jak stan, w jakim się
znajdowali. Stan ich umysłów mówił znacznie więcej niż to pytanie. Ono było niczym drzwi
prowadzące do domu z wieloma pokojami. Nie wyglądali zdrowo i byli na swój sposób
nieszczęśliwi. Zdobyli wszyscy jakieś wykształcenie, cokolwiek to znaczy, mówili różnymi
językami, wyglądali niechlujnie.

"Dlaczego nie powinno się zażywać narkotyków? Pan najwyraźniej jest temu przeciwny, a przecież
pańscy znakomici przyjaciele je zażywali i pisali o tym książki, zachęcając do narkotyków innych;
niesłychanie intensywnie doświadczali piękna zwykłego kwiatu. Myśmy również próbowali
różnych środków i chcielibyśmy wiedzieć, dlaczego jest pan tak zdecydowanie przeciwny tym
chemicznym eksperymentom. W końcu cały nasz organizm fizyczny to pewien proces
biochemiczny, a dodając do niego dodatkową chemiczną substancję, możemy osiągnąć doznanie
zbliżające nas do rzeczywistości. Pan sam chyba narkotyków nie zażywał? Jak więc może pan, nie
eksperymentując, potępiać je?"

Nie, nie zażywaliśmy narkotyków. Czy musimy się upijać, by wiedzieć, czym jest trzeźwość? Czy
musimy wpędzać się w chorobę, by dowiedzieć się, czym jest zdrowie? Ponieważ z zażywaniem
narkotyków wiążą się różne problemy, rozważmy więc to pytanie bardzo starannie. Skąd w ogóle
bierze się przymus sięgania po narkotyki, które obiecują psychodeliczną ekspansję umysłu, wielkie
wizje i intensywność doznań? Człowiek najwyraźniej zażywa, je dlatego, że jego własna percepcja
jest przytępiona. Jasność jest zamglona, a życie ludzkie jest płytkie, mierne i bezsensowne; zażywa

background image

się je po to, by się z tej przeciętności wyrwać.

Intelektualiści uczynili z narkotyków nowy sposób życia. Na całym świecie widzimy niezgodę,
neurotyczne impulsy, konflikty, bolesną nędzę życia. Zdajemy sobie sprawę z ludzkiej
agresywności, okrucieństwa, skrajnego egoizmu, których nie zdołały poskromić żadna religia,
żadne prawo, żadna społeczna moralność.

Tak wiele jest w człowieku anarchii, a zarazem ma on takie naukowe możliwości. Ta
nierównowaga pustoszy świat. Nieprzekraczalna luka pomiędzy zaawansowaną technologią a
ludzkim okrucieństwem wywołuje wielki chaos i cierpienie. To oczywiste. A zatem intelektualista,
który zabawiał się różnymi teoriami -wedantą, zenem, ideologią komunistyczną i tak dalej - i nie
odkrył żadnej drogi wyjścia z tarapatów, w jakich znalazła się ludzkość, teraz zwraca się ku
"złotemu lekowi", który przyniesie nam pełne dynamizmu zdrowie psychiczne i harmonię.
Odkrycia tego "złotego leku", który stanowi odpowiedź na wszystkie problemy, oczekuje się od
naukowca i zapewne on go wytworzy. Powieściopisarze i intelektualiści zaś będą go zalecać jako
środek, który położy kres wojnom, tak samo jak wcześniej propagowali komunizm czy faszyzm.

Mimo to umysł - pełen niezwykłych zdolności do dokonywania odkryć naukowych i do ich
praktycznego stosowania - jest wciąż małostkowy, ciasny, fanatyczny i taki też pozostanie, prawda?
Możecie dzięki któremuś z tych narkotyków doświadczyć czegoś niesłychanego i porywającego,
ale czy głęboko zakorzeniona w człowieku agresja, jego bestialstwo i cierpienie znikną? Jeśli
narkotyki mogą rozwiązać zawiłe i złożone problemy wzajemnych więzi, to nie warto więcej o tym
mówić, gdyż w takim razie owe więzi, dążenie do prawdy, zanik cierpienia, wszystko to byłyby
kwestie bardzo powierzchowne, które można rozwiązać, zażywając szczyptę nowego, "złotego
leku".

Takie podejście oczywiście jest błędne. Powiada się, że te narkotyki wywołują doznania zbliżające
nas do rzeczywistości, a zatem niosą nadzieję i zachętę. Ale cień nie jest rzeczywistością, symbol
nie jest faktem. Na całym świecie, jak widać, oddaje się cześć symbolowi, nie prawdzie. Czyż nie
jest zatem bzdurą twierdzenie, że to, co wywołują owe narkotyki, jest bliskie prawdy?

Żadna "złota tabletka" nie rozwiąże naszych ludzkich problemów. Aby tego dokonać, konieczne
jest wywołanie radykalnej rewolucji w ludzkich umysłach i sercach. To wymaga ciężkiej,
nieprzerwanej pracy, widzenia i słyszenia, a zatem ogromnej wrażliwości.

Najwyższa forma wrażliwości jest najwyższym rozumieniem, a żaden lek wynaleziony przez
człowieka tego rozumienia nam nie przyniesie. Bez rozumienia nie ma miłości, a miłość jest
wzajemną więzią. Bez takiej miłości człowiekowi brak dynamicznej równowagi. Tej miłości nikt i
nic nam dać nie może - ani kapłani, ani ich bogowie, ani filozofowie, ani żaden "złoty lek".


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Krishnamurti Jiddu Jedyna rewolucja
Jiddu Krishnamurti Jedyna Rewolucja
Jiddu Krishnamurti Jedyna rewolucja
Krishnamurti Jiddu Jedyna rewolucja
Krishnamurti J Jedyna rewolucja id 250786
Krishnamurti Jiddu - Medytacje 1969, Krishnamurti Jiddu - Medytacje 1969
Krishnamurti Jiddu Wolność Od Znanegoz
Krishnamurti Jiddu Krolestwo szczescia
Krishnamurti Jiddu Okres przejsciowy
Krishnamurti J Jedyna rewolucja id 250786
Krishnamurti Jiddu Uwagi o życiu
Krishnamurti Jiddu Nowe podejście do życia
Krishnamurti Jiddu Lot orła
Krishnamurti Jiddu Wolność od znanego
Krishnamurti Jiddu Samopoznanie i nowy umysł

więcej podobnych podstron