S
HERRYL
W
OODS
RANDKA Z
PRZEZNACZENIEM
ROZDZIAŁ 1
Mack Carlton, słynny wśród kibiców ze swych szybkich ruchów i zręcznych uników na
boisku, z powodzeniem wymykał się przez większą część miesiąca także swej ciotce Destiny,
ale w końcu okazała się ona sprytniejsza niż wszyscy obrońcy liniowi, z którymi Mack
spotkał się w czasie kariery piłkarskiej. Z pewnością miała też silniejszą niż oni motywację.
Dopadnięcie go pozostawało więc tylko kwestią czasu.
Parę tygodni wcześniej udało się jej ożenić jego starszego brata, Richarda, teraz więc
wszystkie wysiłki skupiła na następnym bratanku. Nie starała się nawet zachować dyskrecji,
prezentując mu kolejne kandydatki na żonę. Mnogość kobiet nie była dla Macka niczym
nadzwyczajnym, bo przecież opinia playboya przylgnęła do niego zasłużenie, ale żadna z
tych, które wybierała Destiny, nie była w jego typie. Miały wypisane na twarzy, że znajomość
traktują poważnie i perspektywicznie, Mack zaś ani myślał angażować się poważnie i
perspektywicznie. Kto jak kto, ale właśnie ciotka powinna zdawać sobie z tego sprawę.
Podobnie jak jego starszy brat, wiedział, co to znaczy utracić ukochaną osobę. W
przeciwieństwie do Richarda jednak, który na skutek tego traumatycznego przeżycia bał się
zaangażować uczuciowo, Mack wolał myśleć, że jego niechęć do trwałych związków wynika
raczej z pragnienia poznania jak największej liczby kobiet niż z lęku przed ewentualnym
opuszczeniem. Po cóż ograniczać się do jednego dania, skoro ma się do dyspozycji cały
bufet? Oczywiście, śmierć rodziców, którzy zginęli podczas katastrofy małego samolotu w
górach Blue Ridge, kiedy Mack miał zaledwie dziesięć lat, wstrząsnęła nim, ale uraz nie
pozostał w nim tak długo jak w Richardzie.
Nie wiedział, na ile zdołał przekonać o tym swojego brata i ciotkę, bo nawet młodszy brat,
Ben, uważał, że cała ich trójka jest emocjonalnie zachwiana na skutek przeżytej tragedii.
Mack jednak wiedział swoje, w każdym razie jeśli chodziło o niego samego. Po prostu
piekielnie lubił kobiety. Wysoko cenił odmienność ich poglądów, ich podejście do życia,
ż
ywą inteligencję.
No tak, takie określenia są jak najbardziej na miejscu, tak właśnie należy mówić, nawet jeśli
w pobliżu nie było nikogo wtajemniczonego w jego prywatne, aż nadto męskie myśli. Prawdę
mówiąc bowiem, najwyżej cenił w kobietach sposób, w jaki zachowywały się w jego
ramionach, ich delikatną skórę i namiętne reakcje. Sprawiała mu, oczywiście, przyjemność
sympatyczna rozmowa, jak każdemu mężczyźnie, ale tak naprawdę to uwielbiał intymność
seksu, niezależnie od tego, jak okazywała się złudna i ulotna.
Przesadą byłoby utrzymywać, że jest uzależniony od seksu, ale trochę zamieszania w pościeli
sprawiało, że krew zaczynała mu żwawiej płynąć w żyłach. Może w tym właśnie kryje się
sedno sprawy? Może najbardziej lubi w seksie to, że pobudza go do życia i pozwala
zapomnieć o tym, czego dowiedział się już w dzieciństwie - że życie jest krótkie, a śmierć
czyha na każdym kroku? Być może, rzeczywiście został mu jakiś uraz i lęk po wypadku
rodziców.
Rozmyślania nad tym niezwykle ważnym odkryciem przerwało mu wkroczenie Destiny do
siedziby klubu, gdzie urządził sobie spokojną przystań jako współwłaściciel drużyny, w której
niegdyś grał. Był tak zaskoczony niespodziewanym pojawieniem się ciotki w tym bastionie
męskości, że znieruchomiał i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.
- Unikałeś mnie - przypomniała z figlarnym uśmiechem, siadając naprzeciwko.
Miała na sobie jasnobłękitny kostium, doskonale podkreślający kolor oczu. Jak zawsze,
sprawiała wrażenie, że dopiero co wyszła z salonu piękności, ale nie przypominała osoby ze
zdjęć robionych w okresie, gdy gdzieś na południu Francji zajmowała się malarstwem.
Wyglądała na nich trochę obco i egzotycznie. Mack zastanawiał się niekiedy, czy ciotka tęsk-
ni za tamtymi latami, czy żałuje życia, które porzuciła, by wrócić do Wirginii i zająć się
trzema osieroconymi bratankami. Jako dziecko nigdy nie odważył się o to spytać, bo bał się,
ż
e jeśli przypomni jej to, co dla nich poświęciła, popędzi z powrotem do Europy. Później zaś
uznał, że jej obecności i zadowolenia z życia, na które się zdecydowała, może już być pewien.
Rzucił ciotce chłodne spojrzenie, zdecydowany nie dać po sobie poznać, że jej przybycie
wywarło na nim wrażenie. W stosunkach z Destiny najlepszą taktyką było nieokazywanie
nawet cienia słabości.
- Wydaje ci się - odparł beznamiętnie. Destiny zachichotała.
- Czyżby? Nie wymknąłeś się wczoraj wieczór tylnymi drzwiami od Richarda i Melanie?
Przecież widywałam twoje plecy tak często na boisku, że trudno by mi było pomylić je z
czyimiś innymi.
Do licha! A już mu się wydawało, że tak sprytnie się ewakuował. Oczywiście, istniała i taka
możliwość, że to brat się wygadał. Richard uważał bowiem, że Mack trochę za dobrze się
bawił udanymi manewrami Destiny, które doprowadziły do małżeństwa z Melanie, i teraz
bardzo chciał mu odpłacić pięknym za nadobne.
- Naprawdę mnie zauważyłaś, czy to Richard wszystko wypaplał? - spytał otwarcie. - Wiem,
ż
e tylko czeka, bym podzielił jego los i wpadł w jedną z tych twoich pułapek.
- Twój brat nie jest paplą! - obruszyła się Destiny. - A ja mam doskonały wzrok. - Obrzuciła
go taksującym spojrzeniem. - Czego się właściwie boisz, Mack? - spytała.
- Myślę, że obydwoje znamy odpowiedź na to pytanie. Podejrzewam także, że właśnie w tej
sprawie składasz mi wizytę. Przyznaj się więc, co masz w zanadrzu, Destiny. Zanim
odpowiesz, ustalmy, że moje życie osobiste jest wyłącznie moją sprawą, i że doskonale daję
sobie z tym radę.
- O tak. - Ciotka spojrzała na niego niewinnie. - Poznać już choćby po tych wszystkich
rubrykach plotkarskich. Cóż, to wysoce niestosowne, Mack. Możesz nie mieć bezpośrednich
kontaktów z Carlton Industries, ale wiesz, że rodzina cieszy się szacunkiem w tym mieście.
Powinieneś o tym pamiętać, zwłaszcza że Richard przymierza się do kariery politycznej.
Znał te argumenty, bo Destiny miała zwyczaj zagrywać kartą rodzinną. Zdziwił się jednak, że
znowu korzysta z taktyki, która już kiedyś tak fatalnie ją zawiodła.
- Większość ludzi potrafi nie utożsamiać mego brata ze mną. A poza tym jestem dorosły -
przypomniał, jak już wielokrotnie wcześniej. - Dorosłe są również kobiety, z którymi się
spotykam. Nikomu nic złego się nie dzieje, nikt nikogo nie krzywdzi.
- I jesteś zadowolony ze swego życia? - spytała Destiny z niedowierzaniem.
- Oczywiście. Nie mógłbym czuć się szczęśliwszy - zapewnił.
Pokiwała głową z namysłem.
- No cóż, skoro tak... Wiesz, że twoje szczęście zawsze było dla mnie najważniejsze. Twoje i
twoich braci.
Mack obserwował ją spod zmrużonych powiek. Destiny nie zrezygnuje ze swoich planów,
dopóki istnieje choć odrobina nadziei. Inaczej Richard nie byłby teraz żonaty. Mack powinien
o tym pamiętać.
- Doceniamy, że nas kochasz - zaczął ostrożnie. - Cieszę się jednak, że podzielasz moje
zdanie, jeśli chodzi o wybór dziewczyn, że przyznajesz mi prawo do tego wyboru. Muszę
przyznać, że odetchnąłem z ulgą.
- Mogłam się tego domyślać - powiedziała Destiny, z trudem kryjąc uśmiech. - Kobiety, z
którymi ja bym cię chciała widzieć, najwyraźniej ci nie odpowiadają, bo gustujesz w
osóbkach raczej mało skomplikowanych.
Puścił mimo uszu ten przytyk. Słyszał podobne słowa już nieraz.
- Czy mogę coś dla ciebie zrobić? - spytał uprzejmie.
- Może potrzebujesz gadżetów klubowych na jedną ze swych aukcji dobroczynnych?
- Nie, nie. Po prostu wpadłam, żeby cię wreszcie zobaczyć - wyznała z rozbrajającą
szczerością. - Przyjdziesz któregoś wieczoru na kolację?
- Teraz, kiedy już wiem, że nie zamierzasz mieszać się w moje życie osobiste, chętnie -
odparł. - Czy na niedzielę przewidujesz czyjąś wizytę?
- Oczywiście.
- A więc przyjdę - obiecał.
W końcu i tak będzie miała gości, jeśliby nawet do niedzieli straciła chęć ujrzenia bratanka.
- Pójdę już, - Podniosła się z fotela.
Mack odprowadził Destiny do windy. Znowu uderzyło go, że ciotka jest taka drobna, sięgała
mu zaledwie do ramienia. Zawsze stanowiła jednak siłę, z którą należało się liczyć, i przez to
wydawała się jakby wyższa. On ma prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów wysokości,
może więc Destiny po prostu jest kobietą średniego wzrostu? A jeśli wziąć pod uwagę jej
dynamiczną osobowość i niewyczerpane wprost zasoby energii, trzeba stwierdzić, że nie ma
równych sobie wśród wpływowych kobiet Waszyngtonu - czy to wysokich, czy całkiem
niskich.
Tuż przed drzwiami windy ciotka posłała mu jeden ze swych najbardziej ujmujących
uśmiechów, zarezerwowanych z reguły dla dyrektorów korporacji, od których chciała
wyciągnąć trochę dolarów na działalność charytatywną. Mack natychmiast stał się
podejrzliwy.
- Och, kochanie, byłabym zapomniała - rzuciła, sięgając do torebki po jakąś karteczkę. - Czy
mógłbyś po południu wstąpić do szpitala? Dzwoniła do mnie doktor Browning z onkologii.
Jeden z jej małych pacjentów jest w bardzo kiepskim stanie. To twój zagorzały wielbiciel,
więc lekarka uważa, że twoje odwiedziny mogłyby go podbudować psychicznie.
Mimo dzwonka alarmowego, który rozległ się nagle w głowie Macka, wziął kartkę z adresem.
Niezależnie od prawdziwych zamiarów ciotki była to prośba, której nie sposób odmówić.
Destiny zdawała sobie zresztą z tego sprawę, bo przecież wyrobiła we wszystkich swych
trzech bratankach poczucie odpowiedzialności. Sława piłkarska Macka zaś sprawiła, że
spełnianie podobnych próśb stało się częścią jego życia.
Zerknął na zegarek.
- Za dwie godziny mam spotkanie służbowe, ale po drodze wstąpię do szpitala - obiecał.
- Dziękuję, kochanie. Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć. - Destiny rozpromieniła się. -
Powiedziałam doktor Browning, że przyjdziesz, choć na pewno nie przekazano ci, że
dzwoniła w tej sprawie do ciebie.
- A dzwoniła? - zdziwił się Mack.
- Myślę, że nieraz, dlatego też stałam się dla niej ostatnią deską ratunku - dodała Destiny.
Mack uśmiechnął się pogodnie, bo jego podejrzenia co do zamysłów ciotki rozwiały się bez
ś
ladu.
- Postaram się to wyjaśnić - przyrzekł. - Ludzie z klubu wiedzą, że chodzę na takie spotkania,
kiedy to tylko możliwe, zwłaszcza do dzieci.
- Jestem pewna, że musiało nastąpić nieporozumienie - powiedziała ciotka. - Najważniejsze
jednak, że tam pójdziesz. A ja będę się modlić w intencji tego chłopca. Opowiesz mi
wszystko w niedzielę. Niewykluczone, że będziemy w stanie coś jeszcze dla niego zrobić.
Mack pochylił się i pocałował ciotkę w policzek.
- To ty powinnaś tam chodzić. Z twoją pogodą ducha i optymizmem możesz poprawić humor
każdemu choremu.
- Jakież to miłe słowa, Mack. - W oczach Destiny rozbłysły radosne iskierki. - Zaczynam się
domyślać, na czym opiera się twoje powodzenie u kobiet.
Mack mógłby wyjaśnić, że to nie komplementy i słodkie słówka podbijają serca kobiet, z
którymi się umawia, ale zdawał sobie sprawę, że nie o wszystkim może powiedzieć starszej
pani, która w dodatku jest jego ciotką. Jeśli więc chce wierzyć, że powodzenie u kobiet
bratanek zawdzięcza walorom towarzyskim, nie będzie jej wyprowadzał z błędu. Zaoszczędzi
sobie w ten sposób kolejnego kazania.
- To przecież gra, na litość boską! - zniecierpliwiła się Beth Browning, widząc oburzone
spojrzenia kolegów z dziecięcego szpitala onkologicznego. - Gra, której dorośli mężczyźni
poświęcają czas, a przecież powinni wykorzystywać przede wszystkim swe mózgi, a nie
mięśnie. Oczywiście pod warunkiem, że ich mózgi w ogóle funkcjonują.
- Mówimy o futbolu zawodowym - zaprotestował radiolog Jason Morgan, jak gdyby lekarka
wypowiedziała ciężkie bluźnierstwo. - Chodzi o wygrane i przegrane. To tak jak j triumf
dobra nad złem.
- Ciekawe, czy tego samego zdania będą chirurdzy, którym przyjdzie składać kości
dzieciaków po sobotnich meczach - zauważyła Beth.
- Obrażenia w czasie meczu są nieomal rytuałem inicjacji - upierał się Hal Watkins.
- I dobrodziejstwem dla was, ortopedów - uzupełniła Beth.
- Ejże, to nie fair. Nikomu nie sprawia radości widok rannego dziecka.
- To trzymaj dzieci z daleka od boiska! - warknęła. Jason wyglądał na zdumionego.
- No to kto będzie kiedyś grał zawodowo? - spytał bezradnie.
- Och, dajcie spokój, po co w ogóle ktoś miałby to robić? - odparowała Beth, poruszona do
ż
ywego.
Czytała o Macku Carltonie i jego awansie z gwiazdy futbolu na właściciela drużyny. Ten
facet jest przecież prawnikiem z wykształcenia. Co za marnotrawstwo! Beth nie była
bynajmniej wielbicielką prawników, zwłaszcza że to właśnie ich zachłanność doprowadziła
do podwyżek w ubezpieczeniach od błędów lekarskich, ale przecież dyplom to dyplom.
- Bo to jest futbol, na litość boską! - wykrzyknął Hal, oburzony tak, jakby piłka nożna była
równie nieodzowna do życia jak tlen.
- Dajcie spokój, chłopcy. To tylko zabawa, ni mniej, ni więcej. - Beth odwróciła się w stronę
Peytona Langa, hematologa, który na razie zachowywał milczenie. - Co ty o tym myślisz?
- Nie licz na to, że cię poprę. - Peyton uniósł ręce w obronnym geście. - Mam po prostu w tej
sprawie mieszane uczucia. Niespecjalnie interesuję się futbolem, ale i nie robię problemu z
tego, że ktoś się nim pasjonuje.
- Nie uważasz za absurdalne, że tak dużo czasu, pieniędzy i energii marnuje się po to, by
zdobyć jakiś głupi tytuł? - drążyła temat Beth.
- A mistrzostwa świata? - Jason obstawał przy swoim.
- Spójrzmy na to inaczej. Jest w tym mieście bogaty facet, który ma dość pieniędzy, by kupić
najlepszych zawodników, a oni zapewnią mu ekscytujące chwile w niedzielne popołudnia -
powiedziała zjadliwie. - Gdyby Mack Carlton miał jakieś prawdziwe życie, rodzinę, gdyby
zajmował się czymś poważnym, nie traciłby przecież pieniędzy na drużynę piłki nożnej.
Zamiast spodziewanych okrzyków protestu w szpitalnej kawiarni zapanowała cisza. Koledzy,
najwyraźniej speszeni, wymienili zmieszane spojrzenia.
- Nie zmienisz zdania? - spytał Jason, patrząc na nią osobliwym, błagalnym niemal
wzrokiem.
- Dlaczego miałabym zmieniać? - Wzruszyła ramionami.
- Ponieważ jestem niemal pewny, że na początku rozmowy wspomniałaś o ściągnięciu tutaj
Macka Carltona, żeby odwiedził Tony'ego Vitale'a - wyjaśnił Jason. - Chłopak wprost wariuje
na jego punkcie. Uznałaś, że spotkanie z Mackiem poprawi mu nastrój, zwłaszcza że tak źle
znosi chemioterapię.
- Tak? - Beth zmrużyła oczy. - Ten wasz wzór wszelkich cnót piłkarskich, tak bardzo
troszczący się o naszą społeczność, nawet się nie pofatygował, żeby odpowiedzieć na mój
telefon.
Jason ruchem głowy wskazał coś za plecami Beth Browning.
Do licha, pomyślała, ujrzawszy wysokiego, barczystego mężczyznę w szytym na miarę
garniturze. Pod okiem miał niewielką bliznę, która wcale nie szpeciła przystojnej twarzy.
Przeciwnie, dodawała nawet charakteru idealnym rysom i przyciągała uwagę do ciemnych
oczu, tak nieprzeniknionych, że Beth aż zadrżała. Cały wygląd przybyłego świadczył o jego
zamożności, dobrym guście i pewności siebie.
- Pani doktor Browning? - spytał z pewnym niedowierzaniem, wskazującym, że oczekiwał
kogoś znacznie starszego. Mimo że nie usłyszał przed chwilą niczego miłego o sobie,
zachowywał się spokojnie i uprzejmie.
Beth gorączkowo starała się zebrać myśli i wypowiedzieć słowa przeprosin, które się
gościowi niewątpliwie należały, ale nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Nigdy by niko-
go przecież celowo nie obraziła, nawet jeśli żywiła pogardę dla mężczyzn marnotrawiących
pieniądze na wyczyny sportowe.
- Zaraz się panem zajmie, niech tylko dojdzie do siebie po tej gafie. - Jason przytomnie
rozładował napięcie.
Wdzięczna koledze za pomoc, Beth wstała i wyciągnęła rękę.
- Witam, panie Carlton, nie spodziewałam się pana - powiedziała.
- To oczywiste. - Uśmiechnął się lekko. - Ciotka mówiła mi, że nie mogła się pani ze mną
skontaktować. Naturalnie, moi pracownicy nie powinni byli odsyłać pani z kwitkiem.
Przepraszam za nich.
Beth wiedziała z plotek zamieszczanych w lokalnej prasie, że Mack to znany playboy. Teraz
wiedziała również, skąd ta opinia. O ile bowiem jego spojrzenie odebrało jej mowę, o tyle
jego uśmiech mógłby rozpalić emocje w każdej kobiecie. Ekspiłkarz był tak skruszony i
przepraszał tak szczerze, że z pierwszej opinii Beth na temat tego człowieka nie pozostało ani
ś
ladu. Nie spodziewała się po tego typu mężczyźnie takiej reakcji i wcale nie była pewna, czy
jest z niej zadowolona.
- Może napiłby... - Poirytowana tym, że nie może zebrać myśli, głęboko zaczerpnęła
powietrza i spróbowała jeszcze raz: - Może napiłby się pan kawy?
- Mam niewiele czasu - powiedział. - Byłem w pobliżu, więc postanowiłem wyjaśnić, że nie
zignorowałem pani telefonów. Pomyślałem też, że nadarza się dobra okazja do odwiedzenia
Tony'ego.
- Oczywiście - odparła pospiesznie, zdając sobie sprawę, ile ta wizyta znaczy dla chłopca. Co
prawda, pora odwiedzin jeszcze nie nadeszła, ale Beth bez wahania zdecydowała się złamać
przepisy. - Zaprowadzę pana do niego. Będzie zachwycony.
Jason chrząknął znacząco i Beth uświadomiła sobie, że koledzy chcą, by przedstawiła ich
lokalnej legendzie futbolu. Zdumiewające, że dorośli mężczyźni mogą tak samo uwielbiać
Macka Carltona jak jej dwunastoletni pacjent. Zatrzymała się więc i dokonała prezentacji.
Na tym się jednak nie skończyło. Wyglądało na to, że zafascynowani lekarze mają zamiar do
wieczora dyskutować o futbolu. .
- Nie zapomnieliście, że pan Carlton przyszedł tutaj, by odwiedzić Tony'ego?- zapytała.
Mack posłał jej następny z serii uśmiechów, które mogłyby stopić lody Grenlandii.
- A poza tym niebawem zanudzimy panią doktor na śmierć - dodał kurtuazyjnie.
Beth nie ośmieliłaby się przyznać, że rozmowa ją nudzi, by nie urazić gościa jeszcze bardziej.
Nie miała jednak również ochoty kłamać.
- Mówił pan, że nie ma dużo czasu - przypomniała.
- Rzeczywiście. A więc chodźmy, pani doktor. - Uśmiechnął się szeroko.
Zadowolona, że wreszcie może zrobić coś konkretnego, poprowadziła go szybkim krokiem w
kierunku oddziału, na którym dwunastoletni Tony spędził już znaczną część życia.
- Proszę mi coś powiedzieć na temat tego chłopca - poprosił Mack.
- To dwunastolatek chorujący na białaczkę - odrzekła Beth, usiłując opanować
zdenerwowanie. Nie lubiła opowiadać o swych pacjentach, zwłaszcza jeśli bitwa o ich życie
zapowiadała się na przegraną. - Jest tu już trzeci raz. Tym razem jednak nie reaguje tak
dobrze na chemioterapię jak wcześniej. Mieliśmy nadzieję, że przygotujemy go do prze-
szczepu szpiku, nie mamy jednak odpowiedniego dawcy, a ze względu na to, że źle znosi
chemię, obawiam się, że i tak nie byłoby to teraz możliwe.
Mack słuchał uważnie.
- Jakie są rokowania? - spytał.
- Kiepskie - odparła krótko.
- A pani traktuje to bardzo osobiście - zauważył.
- Wiem, że nie mogę wygrać każdej walki. - Beth potrząsnęła głową. Powtórzyła słowa, które
wcześniej tego dnia wypowiedziała do psychologa, poważnie zaniepokojonego jej stanem.
Niewiele osób orientowało się, jak bardzo osobisty jest jej stosunek do Tony'ego. Zaskoczyło
ją więc, że Mack Carlton od razu się tego domyślił.
- Ale nienawidzi pani przegrywać - dodał.
- Jeśli w grę wchodzi śmierć pacjenta, oczywiście, że nie - odparła. - Zdecydowałam się na
studia medyczne po to, by ratować życie.
- Dlaczego? - zapytał. Zanim uzyskał odpowiedź, dodał:
- Wiem, że to nadzwyczaj szlachetny zawód, ale zajmowanie się chorymi dziećmi to poważne
obciążenie psychiczne. Dlaczego właśnie pani? Dlaczego wybrała pani pediatrię?
Zaskoczyło ją to zainteresowanie.
- Pediatria pociągała mnie, od kiedy pamiętam - odrzekła, zdając sobie sprawę, że brzmi to
mało konkretnie.
- Ponieważ? - Najwyraźniej nie zadowoliło go to wyjaśnienie. Znowu dowiódł, że jest bardzo
wnikliwym obserwatorem.
- Dlaczego to pana interesuje? - spytała, wciąż unikając jasnej odpowiedzi.
- Bo najwyraźniej interesuje to panią. - Patrzył uważnie.
Przenikliwość Carltona zaskoczyła Beth. Nie ulegało wątpliwości, że ten mężczyzna nie
zaprzestanie dociekań, dopóki nie dowie się całej prawdy.
- No dobrze, powiem panu. Mój starszy brat zmarł na białaczkę, kiedy miałam dziesięć lat -
odparła, wyjawiając nowo poznanemu człowiekowi więcej niż komukolwiek spoza rodziny.
Członkowie rodziny dobrze bowiem wiedzieli, czym się kierowała, wybierając studia
medyczne, ale nie popierali tej decyzji. Obawiali się, że praca z chorymi dziećmi przysporzy
Beth wielu cierpień. - Przyrzekłam sobie, że poświęcę się ratowaniu innych dzieci.
Mack popatrzył na nią ze szczerą sympatią.
- Miałem więc rację: traktuje to pani bardzo osobiście - rzekł.
- Tak, chyba tak. - Westchnęła.
- Czy myśli pani, że wytrzyma pani długo, jeśli będzie się tak bardzo przejmować każdym
pacjentem?
- Wytrzymam tyle, ile będę musiała - odparła. - Mam niewielu pacjentów, bo większość
czasu pochłania mi praca naukowa. Nasze metody leczenia są z każdym rokiem lepsze. - Tyle
ż
e nie w wypadku Tony'ego, dodała w duchu. To dlatego poświęcała mu tyle uwagi.
- Tyle że nie pomagają Tony'emu. - Mack jakby czytał w jej myślach.
Beth z trudem powstrzymywała łzy.
- Na razie nie - przyznała. - Ale wygramy i tę bitwę, na pewno - podkreśliła z determinacją.
- Tak, myślę, że pani wygra. - Mack patrzył na nią z podziwem. - Czy moja obecność
naprawdę może chłopcu jakoś pomóc?
- W każdym razie powinna mu podnieść nastrój - zapewniła Beth. - Ostatnio jest
przygnębiony, a poprawa samopoczucia dziecka bywa niekiedy najważniejszym elementem
leczenia. Nie wolno dopuścić do tego, żeby się załamało i poddało chorobie.
- A więc dobrze. - Mack skinął głową. - Chodźmy do niego i pogadajmy o futbolu. - Rzucił
jej zuchwałe spojrzenie. - Domyślam się, że pani nie będzie zbyt rozmowna.
Beth roześmiała się mimo woli, stwierdzając, że czuje do Macka sympatię. Mogła sporo
wybaczyć komuś, kto ma poczucie humoru, niezależnie od tego, czy żartuje z własnych
dziwactw, czy z cudzych.
- Pewnie nie - przyznała.
- To dobrze. Wprawdzie nie zarabiam na życie leczeniem ludzi ani badaniem kosmosu, ale
nie lubiłbym, gdyby pani okazywała lekceważenie dla mojego sposobu życia, zwłaszcza przy
dziecku, dla którego to, co robię, jest ważne.
Popatrzyła na niego zbulwersowana. Jej poglądy na temat futbolu czy samego Macka
Carltona nie miały przecież teraz żadnego znaczenia.
- Oczywiście, panie Carlton. Powstrzymam się od wszelkich komentarzy. Najważniejszy jest
Tony.
- Proszę mi mówić „Mack". Tak jak moi fani - zaproponował.
- Nie zaliczam się do pańskich fanów.
- Nic straconego - zakpił. - Wszystko przed panią. Tak, wszystko przed nią. Chociaż nie,
Mack Carlton nie potrzebował kolejnego podboju. Plotkarskie pisemka pełne były imion
kobiet przekonanych, że zapisały się na trwale w jego życiu. Bardzo rzadko jednak te imiona
się powtarzały. Beth nie miała ochoty próbować szczęścia na tym zatłoczonym polu.
- Proszę na to nie liczyć, panie Carlton. Jedyną osobą, której uznanie jest ważne, to Tony.
- Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby i pani okazała mi choć odrobinę uznania -
powiedział Mack, spojrzawszy jej prosto w oczy.
Mimo że najwyraźniej chciał jedynie wprawić ją w zakłopotanie, Beth poczuła, że już
znajduje się pod jego urokiem. Bardzo ją to irytowało.
- Dlaczego? Musi pan podbić każdą poznaną kobietę? - zapytała.
Wahał się przez chwilę i nagle w jego oczach pojawił się wyraz lekkiego zmieszania.
- Dobrze zna pani moją ciotkę? - spytał, zmieniając temat. Zaskoczyło ją to pytanie.
- Pańską ciotkę? - odpowiedziała pytaniem, a w jej głosie dało się słyszeć zdziwienie.
- No tak, Destiny Carlton, kobietę, z którą się pani skontaktowała i która obiecała, że zjawię
się w szpitalu.
- Nie sądzę, byśmy się spotkały. - Beth potrząsnęła głową. - Choć nazwisko nie jest mi obce.
Wydaje mi się, że ta pani hojnie wspomaga szpital, ale nigdy z nią nie rozmawiałam.
- Naprawdę jej pani nie zna? - Mack nie krył zdumienia.
- Naprawdę.
- I nie dzwoniła pani do niej?
- Nie. Skąd w ogóle te pytania? Potrząsnął głową, zupełnie zbity z tropu.
- Nieważne.
Beth jednak odniosła wrażenie, że to bardzo ważne. Nie miała tylko pojęcia dlaczego.
ROZDZIAŁ 2
Atmosfera szpitalna nie była Mackowi obca. W czasie występów na boisku odniósł tyle
obrażeń, że często gościł w izbie przyjęć, zanim ciężka kontuzja kolana zmusiła go do
zakończenia kariery. Jego życie nigdy nie było w niebezpieczeństwie, nie znosił jednak woni
ś
rodków dezynfekcyjnych, krzątających się pielęgniarek, szumu aparatury medycznej i
pokrętnych wyjaśnień lekarzy, którzy nigdy nie patrzyli w oczy, gdy przyszło im mówić o
niepomyślnych rokowaniach. Jeśli on, dorosły człowiek, tak tego nie cierpiał, to co dopiero
mówić o dziecku, zwłaszcza o dziecku, którego szanse na opuszczenie szpitala były bardzo
nikłe?
Kiedy Mack jeszcze uprawiał sport, odwiedzanie małych pacjentów w szpitalach i wizyty w
domach dziecka stanowiły stały punkt jego programu. Uśmiech na dziecięcych twarzyczkach,
ś
wiadomość, że choć na chwilę oderwał malców od ich smutnej rzeczywistości sprawiały, że
jego własne problemy i dolegliwości stawały się mniej dokuczliwe. Teraz, gdy jego kariera
piłkarska należała już do przeszłości, rzadziej odbywał takie spotkania. Dzieci wolały
czynnych zawodników, a on, korzystając ze swej pozycji w klubie, załatwiał to, i widywał
silnych facetów, którzy po takich spotkaniach nie mogli powstrzymać łez. Ci niepokonani na
boisku, twardzi mężczyźni zaczynali nagle patrzeć inaczej na wiele spraw, które dotychczas
wydawały im się oczywiste lub pozbawione większego znaczenia.
Stanąwszy pod drzwiami sali, w której leżał Tony Vitale, Mack przygotował się psychicznie
na widok bladego, być może łysego dziecka z udręczonym wyrazem oczu. Tak wiele razy się
z tym spotykał, że i teraz spodziewał się najgorszego. Zawsze wtedy czuł ucisk w gardle i
pieczenie pod powiekami. Nauczył się jednak niczego po sobie nie pokazywać, co
zdecydowanie nie było łatwe.
- Dobrze się pan czuje? - Beth spojrzała na niego z niepokojem. - Chyba nie zemdleje mi pan
za progiem? To nie byłoby najwłaściwsze.
- Spróbuję tego nie zrobić.
- Cóż, nie byłby pan pierwszym mężczyzną, który nie może znieść widoku ciężko chorego
dziecka - stwierdziła.
- Bywałem tu już - uspokoił ją.
Popatrzyła na niego ze zrozumieniem połączonym ze współczuciem.
- Najtrudniejszy jest pierwszy raz. Potem idzie już łatwiej - pocieszyła go.
- Wątpię - odparł.
- Gotów do odwiedzin? - Zatrzymała wzrok na jego twarzy.
- Chodźmy.
Beth otworzyła drzwi, przywołując na twarz uśmiech.
- Cześć, Tony - zawołała z udaną beztroską. - Mam dla ciebie niespodziankę.
- Lody? - odezwał się słaby głosik.
- Coś lepszego. - Odsunęła się na bok, by zrobić przejście dla gościa.
Mack, podnosząc kciuk, aby dać lekarce znak, że wszystko w porządku, energicznie wkroczył
do pokoju.
Chłopiec leżał na kilku poduszkach, w otoczeniu pluszowych zwierzątek. Miał na sobie o
wiele za dużą koszulkę klubową z numerem zawodniczym Macka. Do piersi przyciskał piłkę.
Na widok byłego sportowca uniósł się z trudem, oczy mu rozbłysły, po czym opadł z
powrotem na poduszki, najwidoczniej zbyt słaby, by się utrzymać w pozycji siedzącej.
- Wielki Mack! - wyszeptał z niedowierzaniem, wpatrując się w niego szeroko otwartymi
oczami. - Naprawdę przyszedłeś.
- No jasne. Jeśli dzwoni do mnie śliczna pani doktor i mówi, że w szpitalu leży mój
największy fan, od razu pędzę. Nie trzeba mi tego dwa razy powtarzać - odrzekł Mack,
przezwyciężając znajomy ucisk w gardle. Pomyślał, że mocni mężczyźni, którzy co niedzielę
wychodzą na boisko, by walczyć z równie silnymi przeciwnikami, nie mają pojęcia, co
znaczy prawdziwe męstwo, takie jak wykazywane przez to dziecko.
- Tak, jestem twoim największym fanem. - Tony pokiwał entuzjastycznie głową. - Mam
nagrane wszystkie twoje mecze.
- Nie było ich znowu tak wiele. Moja kariera trwała dość krótko - przypomniał Mack.
- Ale byłeś fantastyczny, najlepszy ze wszystkich! - Tony aż poczerwieniał z emocji.
- Lepszy niż Johnny Unitas z Baltimore? – zachichotał Mack. - Lepszy niż John Elway z
Denver czy Dan Marino z Miami?
- O wiele lepszy - zapewnił chłopiec z pełnym przekonaniem.
- Ten dzieciak zna legendy sportu - zwrócił się Mack do Beth.
Spojrzała na niego z ukosa.
- Oczywiście, wy dwaj zgadzacie się co do tego, że jest pan najlepszy.
- On naprawdę taki jest, pani doktor - gorączkował się Tony. - Proszę spytać, kogo tylko pani
chce.
- Po cóż mam pytać, skoro mogę się o dowiedzieć z pierwszej... - zawahała się nie
spuszczając wzroku z Macka -.. .ręki - dokończyła.
Mack odniósł wrażenie, że niezupełnie tak chciała to ująć, że z trudem powstrzymała się
przed wygłoszeniem kąśliwej uwagi. Najwyraźniej nie zdołał jej sobie zjednać, a w każdym
razie - jeszcze nie. To wyzwanie dopiero go czeka i chętnie je podejmie, ale na razie trzeba
zająć się Tonym.
- Może chciałbyś, żebym się podpisał na tej piłce? - zaproponował.
- Och tak, to byłoby super! - Twarz chłopca pojaśniała. - Poczekaj na moją mamusię -
poprosił. - Przyjdzie wieczorem. Ona ogląda ze mną twoje mecze. Założę się, że to jedyna
mama, która zna wszystkie wyniki.
Mack domyślił się, że chłopiec wychowuje się bez ojca. Sięgnął do kieszeni i wyjął
legitymację klubową z okresu, gdy dopiero zaczynał karierę.
- Chcesz, żebym ją zadedykował twojej mamie czy tobie?
- Och! Widziałem tę legitymację w Internecie. Miała być sprzedana, ale nie zebrałem takiej
sumy. Zadedykuj ją mamusi, proszę. Pokaże ją kolegom w pracy. Może nawet oprawi w
ramkę i postawi na biurku.
- Dobra decyzja. Następnym razem ty coś dostaniesz. Myślę, że legitymację z okresu, kiedy
szczyciłem się tytułem najlepszego zawodnika drużyny. Jest jeszcze cenniejsza, zwłaszcza z
dedykacją.
- Przyjdziesz znowu? - Chłopiec nie wierzył własnym uszom. - Naprawdę? I będziemy
rozmawiać o zawodnikach? I o tym obrońcy, którego chcesz mieć w swojej drużynie?
- Ach, wiesz i o tym? - ucieszył się Mack.
- Podpisał kontrakt? - dopytywał się Tony.
- Jeszcze nie. Negocjujemy.
- Podpisze - powiedział chłopiec poufnym tonem. - Kto nie chciałby grać w twojej drużynie?
Nie rozumiem tylko, dlaczego nie ściągnąłeś tego gracza z Ohio.
Mack roześmiał się.
- Może następnym razem zapoznam cię z tajnikami budżetu - zaproponował.
- Nie mogę uwierzyć, że naprawdę znowu do mnie przyjdziesz. - Chłopiec był zachwycony.
- Będę przychodził i przychodził, aż w końcu ci się to znudzi - zapowiedział Mack. - Nic mi
nie sprawia takiej przyjemności jak rozmowa z kimś, kto pamięta wszystkie moje mecze.
- A ja pamiętam - oświadczył dumnie Tony. - Każdy mecz. A najlepiej ten, kiedy graliście z
Orłami i miałeś kontuzję, ale grałeś dalej, choć wszyscy uważali, że powinieneś zejść z
boiska.
- O tak, to był wspaniały mecz - zgodził się Mack. - Wciąż jeszcze boli mnie ramię na samo
wspomnienie. Powinienem naprawdę zejść z boiska, bo przecież mogliśmy przegrać przez
moją kontuzję.
- Ale wygraliście. I to był supermecz! - Tony obstawał przy swoim.
- Szkoda, że nie słyszałeś, co mój trener miał do powiedzenia. Chciał mnie wykluczyć ze
składu drużyny podczas następnego meczu.
- Naprawdę? - Chłopiec szeroko otworzył oczy ze zdziwienia. - Przecież to nie fair.
Mack przypatrywał się Tony'emu, który mimo podekscytowania był teraz bledszy niż na
początku rozmowy. Zerknął na Beth. Patrzyła na swego pacjenta z zatroskaniem i niepo-
kojem. Uznał, że czas się pożegnać.
- Posłuchaj, Tony. Mam jeszcze ważne spotkanie, a ty powinieneś teraz odpocząć.
Następnym razem może zejdziemy do kawiarenki na gorącą czekoladę? Słyszałem, że jest
bardzo dobra.
- Naprawdę? - spytał Tony słabym głosem, jak gdyby walczył z ogarniającym go snem.
- Oczywiście, jeśli pani doktor pozwoli - dodał Mack, rzucając Beth pytające spojrzenie.
- Nie widzę przeszkód - odrzekła, ale nie wyglądała na zadowoloną.
Mack lekko uścisnął rękę Tony'ego.
- Uważaj na siebie, synu.
Gdy puścił jego dłoń, chłopiec już spał. W chwilę później, gdy znaleźli się już w holu, doktor
Browning spojrzała na Macka z nieukrywanym oburzeniem.
- Dlaczego pan to zrobił? - spytała z pretensją.
- Co zrobiłem?
Zdziwił się nagłą zmianą jej tonu. Był przekonany, że poprawił chłopcu nastrój i oderwał na
chwilę jego myśli od choroby. A czyż nie taki właśnie był cel wizyty?
- Dlaczego powiedział mu pan, że jeszcze pan przyjdzie? - spytała.
Zdenerwował go ton tego pytania, wskazujący, że lekarka nie wierzy w jego ponowną wizytę.
- Dlatego, że, o ile się zdołałem zorientować, chłopak nie ma ojca i potrzebuje kogoś, kto by
mu dodawał otuchy - odparł. - Co w tym złego?
- Tony nie jest osamotniony, słyszał pan przecież, co mówił o matce. To wspaniała kobieta.
- To bez wątpienia wspaniała kobieta, ale teraz Tony ma i jeszcze mnie.
- Mówi pan poważnie? - Beth zrozumiała, że Mack ma jak najlepsze intencje.
- Tak.
- Dlaczego pan się na to decyduje?
- Bo wiem, co to znaczy wychowywać się bez ojca - wyznał - a na pewno stokroć gorsza jest
sytuacja chorego dziecka pozbawionego ojca. Jeśli mogę choć trochę pomóc, przychodząc tu
do niego, zrobię to. Czy ma pani coś przeciwko temu, pani doktor?
Spojrzała na niego niepewnie.
- Nie mam nic przeciwko temu, jeśli go pan nie zawiedzie.
- Pani zajmuje się jego zdrowiem, pani doktor, a ja chcę mu dodać chęci do życia - oznajmił.
Odwrócił się i odszedł, nie wiedząc, czy bardziej przygnębia go sytuacja Tony'ego, czy też
fakt, że lekarka nie wierzy w szczerość jego intencji. W drodze na kolejne spotkanie
zastanawiał się, czy rzeczywiście Beth nie zna Destiny i nigdy z nią nie rozmawiała. Czy
mówiła prawdę? Nie widział żadnego powodu, dla którego miałaby kłamać.
Powód miała natomiast Destiny, jeśli tę wizytę w szpitalu traktowała jako element swych
planów, co zresztą początkowo podejrzewał. W chwili gdy poznał lekarkę- ładną, inteli-
gentną, poważną - te podejrzenia odżyły, tym bardziej że ciotka nie uznała za stosowne
wspomnieć, iż doktor Browning to młoda i atrakcyjna osoba.
Postanowił skontaktować się z ciotką.
- Kochanie, nie spodziewałam się tak szybko telefonu od ciebie - ucieszyła się Destiny. - Jak
było w szpitalu? Widziałeś się z Tonym?
- Tak, jest w kiepskim stanie - odrzekł.
- A więc twoje odwiedziny z pewnością sprawiły mu przyjemność. Jestem z ciebie dumna i
bardzo się cieszę, że znalazłeś czas na tę wizytę.
- Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić.
Zamilkł na chwilę, niepewny, czy rozsądne będzie zagadnięcie ciotki o doktor Browning. A
nuż zacznie sobie za dużo wyobrażać? Bardzo jednak chciał wiedzieć, co w trawie piszczy.
Czy aby Destiny nie umyśliła sobie, że zacznie ich swatać? Jeśli tak, to lepiej, żeby od razu
wybiła sobie ten pomysł z głowy. Beth nie ma przecież pojęcia o futbolu, nie cierpi go, a to
przecież nieodłączny element życia Macka. Pani doktor ponadto zdaje się mieć kiepską opinię
o mężczyznach marnotrawiących w jej pojęciu pieniądze i czas na grę w piłkę.
- Nawiasem mówiąc, doktor Browning nie jest specjalną miłośniczką futbolu - rzucił od
niechcenia.
- Naprawdę? - zdziwiła się Destiny. Wyczuł w jej głosie fałszywy ton.
- Nie wiedziałaś o tym? - spytał podejrzliwie.
- A skąd miałabym wiedzieć?
- Mówiłaś, że rozmawiałaś z nią - przypomniał.
- Tak mówiłam? W zasadzie to chyba twoja sekretarka wspomniała mi, że pani doktor
telefonowała. - Destiny zaczynała plątać się w zeznaniach.
Mack wiedział już, że jego podejrzenia nie były bezpodstawne.
- Destiny, to nie w twoim stylu zapominać, z kim rozmawiałaś. O co tak naprawdę chodzi?
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - broniła się. - Poprosiłam cię po prostu, żebyś spełnił
dobry uczynek. Spełniłeś go, i tyle. - Zawahała się. - A może uznałeś doktor Browning, za
atrakcyjną kobietę?
- W pewnym sensie jest atrakcyjna - odrzekł, wiedząc, że wygłasza opinię nieco na wyrost.
Beth miała wprawdzie ciepłe oczy o życzliwym wyrazie, jasne półdługie włosy i delikatną
cerę, ale nie robiła nic, by podkreślić swe kobiece atuty, co było zwyczajem większości
znanych mu kobiet. Trudno mu zatem było pojąć, dlaczego mimo wszystko lekarka go
pociąga. Może po prostu stanowi nowe wyzwanie?
- Mack, czyż nie wpajałam ci, że nie strój zdobi kobietę? - dopytywała się ciotka.
- Próbowałaś wpoić - sprostował ze śmiechem.
- Może powinieneś więc jeszcze raz to przemyśleć -zasugerowała Destiny. - To cenna
wiedza.
- Zapamiętam.
- Jeśli tylko tyle miałeś mi do powiedzenia, Mack, to skończmy tę rozmowę. Mam chyba z
tysiąc rzeczy do zrobienia, a będę miała gościa.
- Czy to ktoś, kogo znam? - zainteresował się. Może jeśli ciotka zajmie się własnym życiem
towarzyskim, przestanie ingerować w sprawy bratanków?
- To ktoś, kogo niedawno poznałam - odrzekła.
- Mężczyzna?
- Jeśli już musisz wiedzieć, to informuję cię, że nie.
- Fatalnie. Powiedz tylko słowo, a poznam cię z interesującym kawalerem - obiecał.
- Większość twoich znajomych mogłaby być moimi synami. - Ciotka roześmiała się. - Nie
sądzę, żeby to był rozsądny pomysł. Nie ma nic żałośniejszego niż stara kobieta, która udaje
młódkę.
- Znam mnóstwo zamożnych, wpływowych mężczyzn, starszych ode mnie, którzy cenią
odpowiednie towarzystwo - odparł Mack. - A szczerze mówiąc, uważam, że facet w moim
wieku może cię uznać za znacznie bardziej fascynującą niż niejedna z kobiet, z którymi się
spotyka.
- Ach, znowu lejesz miód na moje serce. Dzięki za komplementy, kochanie, ale muszę
kończyć.
Pożegnali się, po czym Mack powtórzył sobie w myślach całą tę rozmowę. Czy Destiny w
końcu wspomniała, że zna Beth, czy też nie? Miał wrażenie, że ciotka próbuje coś przed nim
ukryć, coś, o czym powinien wiedzieć, zanim zostanie wciągnięty w jej knowania. „Zawczasu
ostrzeżony jest na czas uzbrojony". To powiedzenie doprawdy godne uwagi.
Beth obserwowała starszą panią, siedząc naprzeciw niej przy nakrytym stole. A więc to jest
Destiny Carlton.
Kiedy po wizycie Macka wróciła do swego gabinetu i zastała wiadomość od jego ciotki, że
zaprasza ją na kolację, była kompletnie zaskoczona, lecz, powodowana ciekawością, przyjęła
zaproszenie. Może dowie się, dlaczego Mack był zdziwiony, gdy usłyszał, że ona nie zna pani
Carlton?
Na razie jednak trwały niewinne pogaduszki, coraz bar- dziej niecierpliwiące Beth. Odłożyła
widelec i spojrzała Destiny prosto w oczy.
- Przepraszam za tak bezpośrednie pytanie, ale proszę mi powiedzieć, czemu zawdzięczam to
zaproszenie.
- Zastanawiałam się, kiedy pani o to spyta. - Błękitne oczy Destiny rozbłysły radośnie. -
Mówiono mi bowiem, że jest pani osobą bardzo bezpośrednią.
Beth nie wiedziała, jak to rozumieć. Chyba Mack nie zdążył jeszcze złożyć ciotce
sprawozdania ze swego pobytu w szpitalu.
- Tak?
- To wszystko jest zupełnie proste - uspokoiła ją Destiny. - Jak pani zapewne wie, staram się
wspomagać szpital. Orientuję się więc, kto ma osiągnięcia w badaniach naukowych, a w
ostatnich miesiącach często powtarzano pani nazwisko jako wschodzącej gwiazdy w tej
dziedzinie. Kiedy powiadomiono mnie, że próbuje pani skontaktować się z moim bratankiem,
uznałam, że czas, byśmy się poznały.
- Rozumiem. - Beth była trochę zakłopotana, ale korzystając z okazji, spytała: - Czy jest pani
zainteresowana finansowaniem niektórych programów badawczych?
- Oczywiście, ale teraz głównym przedmiotem mojego zainteresowania jest Mack. Mogłabym
wiedzieć, co pani o nim myśli?
- Nie bardzo rozumiem to pytanie - odrzekła ostrożnie Beth.
- Ależ moja droga! - Destiny nie kryła rozbawienia. -Z tego, co słyszałam, jest pani
nadzwyczaj inteligentną osobą. Na pewno więc doskonale wie pani, o co mi chodzi.
- Niezupełnie. - Beth obstawała przy swoim, nie będąc nawet pewna, czy w ogóle powinna
brnąć w tę rozmowę.
- Mack robi na ogół na kobietach piorunujące wrażenie - powiedziała Destiny.
- Nie wątpię - odparła Beth.
Nie zamierzała zostać jedną z tych kobiet. Nie ma czasu na poświęcanie go człowiekowi,
który tak niepoważnie podchodzi do życia. Od razu jednak przypomniała sobie jego stosunek
do Tony'ego. Może więc tylko pozuje na lekkoducha? Cóż, tak czy inaczej, nie jest
mężczyzną w jej typie, choć na dobrą sprawę nie wiedziała, jaki typ wzbudziłby jej
zainteresowanie. Już nie. Od czasu kiedy odkryła, że mężczyźni, którzy ją pociągają i którzy
kochają medycynę tak bardzo jak ona, są z reguły przewrażliwieni na swoim punkcie. Nie
zaakceptowaliby zatem rywalizacji z kobietą na polu zawodowym.
To dlatego właśnie straciła narzeczonego. Jej zespół przypadkowo ubiegał się o tę samą
dotację na badania naukowe co Thomas, i ona wygrała. Nie zniósł tego. Straciła zresztą nie
tylko jego, bo w miesiąc później cofnięto dotację wskutek niewybrednych plotek, jakie
Thomas rozsiewał na temat jej metod badawczych. Beth była załamana tą zdradą, ale wy-
ciągnęła z niej cenną nauczkę: nie należy łączyć życia zawodowego z osobistym.
- Na pani jednak Mack nie zrobił wrażenia - domyśliła się Destiny.
Oho, wkraczamy na pole minowe, pomyślała Beth. Nie dość, że obraziła Carltona, to teraz
obrazi jego ciotkę, która daje miliony na szpital. Beth nie uważała się za najlepszego
dyplomatę na świecie, ale nie zamierzała przecież urazić głównego sponsora.
- Szczerze mówiąc, niewiele czasu spędziliśmy razem - wyznała zgodnie z prawdą.
- Bardzo dyplomatyczna odpowiedź. Podoba mi się. Destiny z trudem pohamowała śmiech.
- Próbuje pani skojarzyć mnie ze swoim bratankiem? - spytała Beth bez ogródek.
Destiny szeroko otworzyła oczy, przybierając pozę niewiniątka.
- Jakże mogłabym?! Pani i Mack już się poznaliście i albo coś zaiskrzyło, albo nie. Jestem
pewna, że wie pani o chemii co najmniej tyle co ja, o ile nie więcej.
- O pewnych formach chemii tak - przyznała Beth. Sprawy męsko-damskie jednak
przekraczają mój zasób wiedzy.
- Mój bratanek byłby z pewnością znakomitym nauczycielem - podsunęła chytrze Destiny.
- Nie sądzę, bym potrzebowała nauczyciela. - Beth roześmiała się. - Czy Mack wie, co pani
knuje za jego plecami?
- A cóż ja mogę knuć, skoro już się poznaliście? Jesteście dorosłymi ludźmi, zdolnymi do
podejmowania samodzielnych decyzji - oświadczyła Destiny, jak gdyby nawet przez myśl jej
nie przeszło aranżowanie spotkań bratanków z kobietami.
- Ale nie byłoby źle pchnąć trochę sprawę do przodu, prawda? - Beth przypomniała sobie
przypuszczenie Macka, że Beth poznała jego ciotkę już wcześniej. - Mack uważa, że pani z
premedytacją wysłała go dziś do szpitala, byśmy się spotkali, i że odwiedziny Tony'ego były
tylko środkiem prowadzącym do innego celu.
- Przecież pani dzwoniła do jego biura - przypomniała Destiny. - Idąc do szpitala, spełnił
tylko pani prośbę.
Trudno było temu zaprzeczyć.
- Czy równie ochoczo podjęłaby się pani pośrednictwa, gdyby o wizytę znanego piłkarza
poprosił jeden z moich kolegów?
- Oczywiście - zapewniła Destiny. - Przecież chodzi o chore dziecko.
Beth nie była pewna, czy może jej dać wiarę, ani też tego, czy uwierzyłby jej Mack.
- Proszę posłuchać, pani Carlton... - zaczęła.
- Mów mi Destiny, bardzo proszę.
- Doceniam to, co robisz, Destiny, czy też, co próbujesz robić, ale myślę, że to kiepski
pomysł - powiedziała Beth. - Nie jestem zainteresowana bliższą znajomością z Mackiem, on
również. I niech tak zostanie.
Zamiast rozczarowania, którego się spodziewała, ujrzała, że jej twarz rozjaśnia się
uśmiechem.
- Doskonale - powiedziała Destiny.
- Słucham?
- Uważam, że to doskonała odpowiedź. Będziesz dla Macka nie lada wyzwaniem - wyjaśniła
Destiny. - Uwielbiam to. A co najważniejsze, właśnie tego potrzeba memu bratankowi. Wię-
kszość kobiet aż nazbyt chętnie wskakuje mu do łóżka.
- Nie mam czasu na to, żeby wcielać się w rolę kobiety stanowiącej wyzwanie dla twego
bratanka, czego on podobno potrzebuje - oświadczyła Beth, lekko zaniepokojona.
Miała przeczucie, że Destiny Carlton nie ustąpi łatwo, jeśli już raz coś postanowi. Nawiasem
mówiąc, wizja wskoczenia do łóżka Macka nie wydawała się Beth odrażająca. Na wszelki
wypadek postanowiła jednak trzymać się z dala od obojga Carltonów. Mieli pieniądze i
władzę. Jedno z nich miało ponadto plany co do jej dalszego życia, plany, które wydały się
nieco niepokojące.
- Ależ kochanie - przekonywała Destiny - każdy ma czas na miłość.
Miłość? Wielkie nieba, w jakiż to sposób od zdawkowej rozmowy o spotkaniu z Mackiem
przeszły do tematu miłości?
- Nie ja! - zaprotestowała gwałtownie Beth. - Ja absolutnie nie mam czasu na żaden związek.
Wierz mi, Destiny. Nie mam nawet kwadransa wolnego. Moje dni są wypełnione co do
minuty i ledwie zdążam zrobić to, co powinnam.
- Znalazłaś w ostatniej chwili czas na kolację ze mną - przypomniała Destiny. - Równie
dobrze możesz więc mieć czas dla Macka. Weź to pod uwagę, kiedy poprosi cię o spotkanie.
- On nie ma takiego zamiaru. - Beth zniżyła głos. - A jeśliby mu to przyszło do głowy,
odmówię.
Zdecydowanie odmówię. Wystarczy, że Mack mimo wszystko ją pociąga, nie będzie tracić
czasu na odpieranie ataków jego ciotki.
Destiny roześmiała się serdecznie.
- Daj spokój - powiedziała Beth, jakby czytała w jej myślach. Czuła, że ciotka chce wrócić
do tematu wyzwania. - Nie odmawiam dlatego, żeby dać mu szansę zdobywania mnie. Robię
to, ponieważ nie jestem zainteresowana. Koniec, kropka. I nic tego nie zmieni. Przecież twój
bratanek nie narzeka na brak powodzenia wśród kobiet, a więc nie będzie rwał włosów z
głowy z powodu mojej odmowy, oczywiście jeśli założymy, że w ogóle chciałby się ze mną
umówić. Prawdę powiedziawszy, nasze pierwsze spotkanie nie zaczęło się najlepiej.
Wyraziłam się o Macku dość obraźliwie, a on to przypadkiem usłyszał.
- Obraziłaś go? - Destiny wydawała się przerażona.
- Nie miałam pojęcia, że stoi w progu - broniła się Beth.
- Och, nieważne! - prychnęła Destiny. - On naprawdę jest mężczyzną na medal.
- Jestem tego pewna. Informuję cię tylko, że usłyszał mało pochlebną opinię o sobie, byś
wiedziała, dlaczego nie zechce się ze mną umówić.
- Och, Mack ma już dość ukrywania się. Tak długo przecież był osobą publiczną. Teraz
jednak na pewno zechce się gdzieś z tobą pokazać i nie zrazi go niefortunna uwaga na jego
temat. - Destiny pochyliła się ku Beth. - Proszę cię tylko, żebyś pochopnie nie odrzucała
zaproszenia.
- Dlaczego właśnie ja? - spytała Beth zbita z tropu. Dlaczego kobieta, którą dopiero poznała,
nabrała pewności, że ona nadaje się na partnerkę dla jej ukochanego bratanka?
- Z czasem wszystko stanie się jasne - oznajmiła zagadkowo Destiny. - Obiecaj mi tylko, że
zostawisz mu furtkę.
- Nie mogę - wyznała uczciwie Beth.
W tym momencie rzeczywiście uważała, że najrozsądniejsze, co może zrobić, to unikać
wszelkich kontaktów z Mackiem Carltonem i jego natrętną ciotką. Z drugiej jednak strony nie
mogła się pozbyć przeczucia, że nie powinna tego robić.
ROZDZIAŁ 3
Mack Carlton dotrzymał słowa. Ilekroć Beth wchodziła późnym popołudniem do pokoju
Tony'ego, zastawała go przy łóżku chłopca. Zaczął budzić jej uznanie, choć nadal
zdecydowana była mieć się przed nim na baczności.
Czasami, gdy chłopiec spał, Mack siedział w milczeniu, czytając książkę. Zauważyła, że
gustuje w powieściach szpiegowskich, a nie w książkach o tematyce sportowej, jak mogłaby
przypuszczać. Kiedyś zastała go nawet pogrążonego w lekturze wydanej ostatnio biografii
jednego ze sławnych polityków. Tego dnia znów zyskał nieco w jej oczach. Próbowała jednak
powściągać te swoje odczucia, mając w pamięci rozmowę z Destiny Carlton i jej plany.
Niekiedy bywała świadkiem gorących dyskusji Tony'ego z Mackiem na temat najlepszych
zawodników. Mack słuchał chłopca uważnie i nawet jeśli się z nim nie zgadzał, starannie
dobierał słowa, starając się go nie urazić. Jego opinie traktował poważnie, analizował je, co
uszczęśliwiało Tony'ego. Był dumny, że jego idol rozmawia z nim jak równy z równym.
Któregoś dnia Beth zastała ich przy grze komputerowej, którą Mack przyniósł. Pochłonięci
rozgrywką, nie zwracali na nią uwagi, mogła ich więc przez chwilę poobserwować.
Rozbawiło ją, że Mack z takim samym jak Tony zapamiętaniem stara się wygrać, traktując
chłopca jak równorzędnego partnera.
Było coś niezmiernie pociągającego w jego rozwichrzonych włosach, niedbałej pozie,
fascynacji, z jaką wpatrywał się w mały ekran.
Ku zaskoczeniu Beth, doskonale wyczuwał nastroje Tony'ego. Wiedział, kiedy namówić
chłopca na krótką drzemkę, a kiedy pobudzić do większej aktywności. Zawsze wy-chodził
wkrótce po przybyciu jego matki, zdając sobie sprawę, że Maria Vitale chciałaby być z
synkiem sama.
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła go pocieszającego w korytarzu szpitalnym wyraźnie
załamaną Marię, złapała się na tym, że szuka oznak „iskrzenia" między tymi dwojgiem,
chemii, o której wspominała przy kolacji Destiny Carlton. Gdyby chodziło o kogoś innego,
uznałaby to zapewne za typowy objaw zazdrości, ale w wypadku Macka byłoby to
absurdalne. Nie wiązało jej przecież zupełnie nic z tą eksgwiazdą futbolu. Swe
zainteresowanie uważała za czysto kliniczne, podyktowane chęcią przekonania się, jak działa
owa męsko-damska chemia.
A poza tym Mack to przecież stuprocentowy mężczyzna, cieszący się opinią znawcy
pięknych kobiet. Maria zaś była atrakcyjną kobietą o oliwkowej cerze, ponętnym ciele, z bu-
rzą czarnych włosów. Jej urodę zakłócało tylko widoczne w oczach znużenie. Ale dla
niektórych mężczyzn, pomyślała Beth, ten dowód wrażliwości czyniłby ją jeszcze bardziej
pociągającą. Zastanawiała się, czy Mack zalicza się do nich.
Mimo jednak całej swej dociekliwości nie zauważyła z jego strony ani śladu bliższego
zainteresowania samotną matką. Nawet kiedy ją pocieszał, ograniczał się do słów. A opu-
szczając pokój Tony'ego, z reguły szukał Beth.
Upłynął zaledwie tydzień, a Beth już była pewna, że może na niego Uczyć. Nic nie
wskazywało na to, by go pociągała, jednak poświęcał jej znacznie więcej uwagi, niż mogła się
spodziewać.
Usłyszawszy pukanie do drzwi gabinetu, znajdującego się obok laboratorium, spojrzała na
zegarek i stwierdziła, że właśnie minęła szósta. O tej porze Mack zwykle do niej zachodził.
- Proszę - powiedziała, niezadowolona z gorąca, jakie ją oblało na myśl o spotkaniu.
Drzwi otworzyły się i, tak jak oczekiwała, na progu stał Mack.
- Zajęta? - spytał.
Choć raz powinna potwierdzić, bo byłoby to najrozsądniejsza reakcja. Te krótkie wizyty stały
się jednak nieodłącznym elementem dnia, bez nich czegoś by jej brakowało.
- Mam wolną chwilę - powiedziała zatem, przekonując samą siebie, że nie ma nic złego w
tym, że pozwala sobie w zaciszu własnego gabinetu na krótki relaks w towarzystwie
przystojnego mężczyzny. To przecież nic nie znaczy. Dowodzi tylko, że jest młodą kobietą, o
czym w wirze codziennej pracy często zapomina.
- Tyle żeby wyskoczyć na kawę? - spytał z nadzieją w głosie Mack. - Mnie trochę kofeiny
dobrze zrobi. To był długi dzień, a czeka mnie jeszcze służbowa kolacja o ósmej.
Zaskoczył ją. Nie bardzo wiedziała, jak potraktować to zaproszenie. W swoim gabinecie czuła
się bezpieczna, panowała nad sytuacją. Natomiast w kawiarni, nawet tak mało romantycznej
jak szpitalna, gdzie Mack stawiałby kawę, równowaga sił mogła zostać zachwiana.
- Zapraszam na kawę, pani doktor. - Mack roześmiał się, widząc jej wahanie. - Przysięgam,
ż
e nie będę próbował pani uwieść za automatem ze słodyczami.
- Myślałam po prostu o tym, co mam jeszcze dzisiaj zrobić, zanim wyjdę - skłamała.
- Jeśli zamierza tu pani siedzieć do późnej nocy, kawa przyda się pani tak samo jak mnie -
przekonywał.
- Racja - zgodziła się, mówiąc sobie, że każda inna odpowiedź byłaby nietaktowna. W końcu
ten mężczyzna przychodzi niemal codziennie, by podtrzymywać na duchu jednego z jej
pacjentów. Tylko tak może mu się za to odwdzięczyć. - Ale ja stawiam - zastrzegła.
Propozycja najwyraźniej go rozbawiła, ale nic nie powiedział. Kiedy szli korytarzem, Beth
zauważyła spojrzenia pielęgniarek i towarzyszące im podekscytowane szepty. Właśnie tego
się obawiała. Powinna wzbudzać szacunek personelu, a nie stać się obiektem plotek i
domysłów.
- Czy to się panu nie nudzi? - spytała, gdy mijali kolejne wpatrujące się w niego kobiety.
- Co?
- Te kobiety, które na pana wciąż patrzą, rozmawiają o panu, oglądają się za panem.
- Już tego nie zauważam.
Beth nie wiedziała, czy przemawia przez niego męskie
ego, czy swoista skromność. Zaczynała powoli wierzyć, że osobowość Macka Carltona to
fascynująca mieszanina sprzeczności. Co gorsza, zaczynała mieć ochotę, by poznać je lepiej.
- Przykro mi, jeśli to panią denerwuje - dodał, obrzucając ją bacznym spojrzeniem. - Nie
przyszło mi do głowy, że moje towarzystwo może postawić panią w niezręcznej sytuacji, ze
względu na nieuchronne plotki. Może pójdziemy gdzie indziej?
- Nie, zostańmy tutaj. - Potrząsnęła głową. - Nie musimy nigdzie chodzić.
- Czy pani już coś jadła? - Spojrzał na nią z niepokojem.
- Nie, ale przegryzę coś później albo kupię kanapkę i zjem u siebie.
Mack popatrzył na bufet.
- Mają tu klopsiki. Jak mogła pani nie zauważyć?
- Znam je! - Parsknęła śmiechem. - Proszę mi wierzyć, że w niczym nie przypominają
niczego, co kiedykolwiek jadł pan w domu.
- A więc precz z klopsikami. - Przyglądał się innym daniom. - Sałatki wyglądają nieźle -
skonstatował.
Zanim zdążyła zaprotestować, wziął dwie i ustawił na tacy, po czym sięgnął jeszcze po dwie
miseczki zupy.
- Krakersy? - spytał.
Skinęła głową, rezygnując z protestów.
- Sądziłam, że o ósmej umówił się pan na kolację- rzuciła.
- Owszem. Czeka mnie łykowaty kurczak i cały wieczór gadania. Będę szczęśliwy, jeśli w
ogóle uda mi się coś uszczknąć. Proszę mi wierzyć, to wszystko tutaj jest o wiele bardziej
apetyczne, a towarzystwo stokroć lepsze.
Beth usiłowała zbagatelizować ten komplement, ale sprawił jej przyjemność.
Nic dziwnego, że kobiety szalały za Mackiem. Miał przecież tyle uroku i wdzięku, a całe jego
zachowanie było absolutnie naturalne, bez przybierania pozy, o co skłonna go była wcześniej
podejrzewać.
Postawił na tacy dwa kawałki szarlotki i dwie filiżanki kawy, szybko podszedł do kasy i
niepomny zastrzeżeń Beth, zapłacił, po czym skierował się do stolika w rogu sali, gdzie nie
było tak tłoczno jak na środku.
Gdy usiedli, Beth rzuciła mu zaciekawione spojrzenie.
- Zawsze robi pan, co chce? - spytała.
- Nie, dlaczego? - Spojrzał na nią zaskoczony.
- Bo nie zostawił mi pan ani sekundy na decyzję tam, przy bufecie - odrzekła.
- Sądziłem, że woli pani być damą.
- Nie rozumiem... - Oczekiwała jakiejś szowinistycznej uwagi, która pozwoliłaby jej znowu
poczuć do niego niechęć.
- Przekonałem się, że większość kobiet raczej umarłaby z głodu, niż przyznała się
mężczyźnie, że chce im się jeść. Obawiają się, iż od razu stwierdzimy, że zaczną przybierać
na wadze. Ja zresztą lubię kobiety, które mają apetyt i trochę ciała.
Beth w ostatniej chwili powstrzymała się od uwagi, że jej brakuje zarówno jednego, jak i
drugiego. Powinna była wiedzieć, że Mack nie jest powściągliwy.
Obrzucił ją szybkim spojrzeniem.
- Powinna pani przybrać parę kilogramów, pani doktor - zauważył. - Ludzie będą panią
traktować poważniej, jeśli przestanie pani sprawiać wrażenie, że trochę silniejszy wiatr panią
przewróci.
- Ludzie, z którymi się Uczę, i tak traktują mnie poważnie - żachnęła się.
- Ale witaminy i minerały w pożywieniu są chyba ważne, prawda? - Postawił przed nią
talerz. - Połykanie gotowych preparatów witaminowych i wypijanie energetyzujących
napojów nie jest właściwym sposobem odżywiania.
Beth omal się nie zakrztusiła. Skąd on, u licha, wie, co ona zwykle jada?
- Czym pan się właściwie zajmuje? Podglądaniem mnie przez dziurkę od klucza w porze
posiłku? - obruszyła się.
- Skąd, nie muszę tego robić. - Zaśmiał się. - Duża butelka kapsułek stoi na pani biurku, a
kosz wypełniają puszki po tych napojach. Jeśli chce pani znać moje zdanie, to prosta droga ku
chorobie.
- Widzę, że jest pan ekspertem w sprawach żywienia -zauważyła poirytowana, ponieważ miał
rację, ale ona nie zamierzała mu jej przyznać.
- Destiny wpoiła nam podstawy, a reszty dokonali lekarze klubowi, kiedy jeszcze byłem
zawodnikiem - wyjaśnił. - Jedzenie to paliwo. Bez właściwego paliwa organizm nie pracuje
jak należy, w każdym razie nie na dłuższą metę.
- Zapamiętam to! - warknęła.
- Powinna pani - stwierdził z powagą. - Tony i wiele innych dzieci liczą na panią. Nie zdoła
im pani pomóc, jeśli sama pani się rozchoruje.
- Przyjęłam i to do wiadomości - powiedziała Beth i wzięła do ust trochę sałatki, by dowieść,
ż
e zrozumiała intencje Macka.
Przez chwilę jedli w milczeniu.
- A jak stan Tony'ego? Bez zmian? - spytał wreszcie.
- Sam pan pewnie zauważył, że chłopiec jest coraz słabszy. Robimy wszystko, by go
wzmocnić i zacząć następny cykl chemioterapii, ale bez efektów. - Zasępiła się. - Może pan
spróbuje go jakoś zachęcić, bo on w ogóle przestał jeść.
- Wiem - powiedział. - Czy wolno mu jeść wszystko? - upewnił się.
- Tak.
- I nie złamię regulaminu, jeśli coś mu przyniosę?
- Obronię pana przed każdym strażnikiem, jeśli tylko uda się panu nakłonić Tony'ego, żeby
coś zjadł - obiecała Beth.
- Załatwione. Chyba przyszedł mi do głowy dobry pomysł. Mogę mu opowiedzieć tę
historyjkę o paliwie.
- Dziękuję - ucieszyła się Beth. - W ostatnich dniach woli słuchać pana niż mnie.
- To męskie sprawy. - Mack roześmiał się. - Oczywiście będę musiał prosić, żeby wpadała
pani do nas na pizzę czy frytki. Dzieci przecież najlepiej się uczą na przykładzie.
- Wciąż próbuje mnie pan utuczyć?
- Tylko troszeczkę.
- Wydaje mi się jednak, że kobiety, z którymi się pana widuje, mają figury modelek.
- Proszę nie wierzyć we wszystko, co pani zobaczy w gazetach. - Mack spochmurniał.
- Chce pan powiedzieć, że te zdjęcia kłamią? Jakim cudem?
- Och, zdolny fotograf wiele potrafi. Nawet sobie pani nie wyobraża, jakich manipulacji
może dokonać.
Zanim Beth zdołała zareagować, zmienił temat.
- Nie mówmy zresztą o tym. Słychać coś nowego w sprawie dawcy szpiku?
Beth nie wiedziała, dlaczego tak nagle zmienił temat. Zrozumiała tylko, że on nie chce
rozmawiać o kobietach w swoim życiu.
- Tony znajduje się na liście oczekujących, ale nie wysyłamy ponagleń w sprawie dawcy, bo
na razie jego stan i tak nie pozwoliłby na przeszczep.
- Czy mógłbym coś zrobić? - spytał Mack.
- Po prostu niech pan go nadal odwiedza, bo tylko wtedy słyszę jego śmiech - powiedziała
Beth.
- A co z panią, pani doktor? Jak pani się czuje? Bardzo to pani przeżywa, prawda? Myślę, że
coraz silniej. Boi się pani?
Beth starała się stłumić uczucia, w obawie, że nią zawładną. Mack tymczasem potrafił je
wydobyć na powierzchnię, zmusić ją do swoistej konfrontacji.
- Jestem przerażona - wyznała szczerze. Ujął jej rękę.
- Nawet lekarzom wolno mieć uczucia.
- Nie, nam nie. - Szarpnęła rękę, choć dotyk jego dłoni działał tak kojąco, że chętnie tak by
pozostała. - Musimy kierować się rozsądkiem.
- Dlaczego?
- To jedyny sposób, by móc wykonywać ten zawód.
- I nie załamać się, tak? To miała pani na myśli? Skinęła głową, nie będąc w stanie
wykrztusić słowa. Teraz
ona nie była zadowolona z tematu rozmowy.
- Nie możemy porozmawiać o czymś innym? - spytała. - Wolałabym o tym nie mówić, nie
dziś.
- Oczywiście. - Mack odchylił się na krześle. - Możemy porozmawiać, o czym tylko pani
zechce. - Zaśmiał się. -Może o futbolu?
- Byłaby to najkrótsza rozmowa na świecie, chyba że tylko pan by mówił.
- Zna pani nas, sportowców. O sporcie możemy mówić w nieskończoność. Ale oszczędzę
pani tego. Co by pani powiedziała na politykę?
- Czytałam, że pański brat będzie kandydował do rady miejskiej - powiedziała.
Mack zachmurzył się nieco.
- Cóż, spełnia wolę ojca.
Beth wyczuła w jego tonie irytację.
- Nie wydaje się pan zadowolony - zauważyła.
- Jeśli mój brat rzeczywiście by tego chciał, nie miałbym nic przeciwko temu, ale prawda
wygląda tak, że Richard całe życie stara się zaspokoić oczekiwania rodziny. Takie poczucie
obowiązku i odpowiedzialności wpajano nam, gdy byliśmy dziećmi. On potraktował to
nadzwyczaj poważnie i bardzo się tym przejął. Jeden z tych obowiązków to Koncern Running
Carlton Industries. To rodzinna firma, i on ją kocha. Jest zresztą jakby stworzony do
zarządzania. Ale polityka Nie przypuszczam, by go interesowała. Zajmie się nią z poczucia
obowiązku wobec człowieka, który dawno zmarł, i będzie to robić dobrze.
- Powiedział mu pan, co o tym myśli? - spytała Beth.
- Richard nie pozwoli sobie nic powiedzieć. - Wzruszył ramionami. - To on mówi nam, co
mamy robić.
- Ma mu to pan za złe?
- Skąd! Gdyby przed laty nie przestał wywierać na nas presji, prawdopodobnie do dziś
tkwiłbym za biurkiem w firmie, co unieszczęśliwiłoby mnie, a firmę zapewne doprowadziło
do upadku.
- Starania jednego człowieka przyniosłyby taki skutek? - spytała z powątpiewaniem.
- Może i nie, ale na pewno tak by się stało, gdyby w firmie zasiadł także Ben, nasz
najmłodszy brat.
- Chyba czytałam gdzieś, że to artysta. Czy tak? W oczach Macka pojawiły się wesołe
iskierki.
- Czyżby nas pani sprawdzała, pani doktor?
- Nie, ale w lokalnej prasie trudno nie natknąć się na nazwisko Carlton. Nawet o
najmłodszym z braci zdarza mi się więc czegoś dowiedzieć.
- Skoro tak... - Wzruszył ramionami.
- Czemu miałabym się jakoś szczególnie interesować waszą rodziną? - dociekała Beth z
rozdrażnieniem.
- No cóż, niektóre kobiety uważają, że jesteśmy fascynujący.
- Nie należę do nich - żachnęła się.
- A więc toleruje pani moją obecność tylko przez wzgląd na Tony'ego?
- Tak.
Przez chwilę patrzył na nią z powątpiewaniem, aż się zaczerwieniła. Dopiero gdy upewnił się,
ż
e ją rozzłościł, odwrócił wzrok.
Beth oddychała szybko. Żaden mężczyzna nigdy nie wytrącał jej z równowagi tak jak Mack
Carlton. Nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. Oczywiście miał ciało, które doskonale by się
prezentowało w kalendarzu ze zdjęciami kulturystów, oczywiście był uprzejmy i wrażliwy, a
obie te cechy bardzo ceniła w mężczyznach. Miał zabójczy uśmiech, bystry umysł i dużo
uroku. Po podsumowaniu jego zalet nie powinna chyba zadawać sobie pytania, dlaczego ten
mężczyzna wytrąca ją z równowagi, ale zastanowić się, dlaczego nie rzuca się w jego
ramiona.
Choć w zasadzie sprawa była prosta. Mack Carlton to bogaty playboy, były zawodnik, który
nikogo i niczego nie traktuje poważnie. Jego przygody są ogólnie znane, podczas gdy Beth,
skromna lekarka, nadzwyczaj ceniła prywatność i dbała o swą reputację. A więc jeśli nawet to
ciepłe spojrzenie, jakim od czasu do czasu ją obrzuca, jest szczere, a krótkie spotkania w
szpitalu świadczą o niejakim zainteresowaniu z jego strony, nie może pozwolić, by
zaprowadziły ją dalej, zakładając naturalnie, że on oczekiwałby czegoś więcej niż tylko
wspólnego wypicia kawy czy zdawkowej rozmowy pod koniec dnia.
Tym gorzej, uznała w duchu, bo coś jej mówiło, że Mack potrafił nie tylko doprowadzać
kobiety do utraty zdrowego rozsądku, ale również rozpalić je do białości.
Dwa dni po wspólnym posiłku w szpitalnej kawiarni Mack siedział w poczekalni, czekając, aż
badanie Tony'ego dobiegnie końca. Nagle zobaczył idącego ku niemu Richarda.
- A ty co tu robisz? - zdziwił się. - Nie widzę żadnych potencjalnych wyborców. - Rozejrzał
się po pustym pomieszczeniu.
- Bardzo śmieszne. Byłem po prostu w sąsiedztwie, a Destiny mi powiedziała, że mogę cię tu
zastać - wyjaśnił Richard.
- Co się dzieje? O co chodzi? Po co tkwisz w poczekalni?
- Badają właśnie chorego chłopca, którego odwiedzam - odparł z udaną obojętnością Mack.
Richard przyjrzał mu się bacznie.
- Podobno bywasz tu codziennie. Bardzo się widać przejąłeś tym chłopcem.
- To nie tak - bronił się Mack. - Chłopak nie ma ojca. Uwielbia futbol. Jedyne, co mogę dla
niego zrobić, to wpaść na godzinkę.
- Podziwiam twoje zaangażowanie, ale czy naprawdę chodzi ci tylko o to dziecko? -
dopytywał się Richard.
Mack spojrzał na niego podejrzliwie.
- Co właściwie powiedziała ci Destiny? - spytał.
- Wspomniała, że lekarka, która opiekuje się chłopcem, jest atrakcyjną kobietą o błyskotliwej
inteligencji. - Twarz Richarda rozjaśniła się uśmiechem. - Na co cię złapała, braciszku? Na
ciało czy na umysł?
- Na nic mnie nie złapała - zaprotestował Mack. - Co za bzdury! Kiedy będziesz rozmawiał z
Destiny, powiedz jej, żeby pilnowała własnego nosa.
- Ejże, a jakie są na to szanse?
- Przyszedłeś tu, żeby triumfować, co? - Mack spojrzał na brata z ukosa. - Myślisz, że nie
wyplączę się z sieci rozstawionych przez naszą kochaną Destiny.
- Żebyś wiedział - przytaknął Richard. - A jeśli tak, to chcę być świadkiem każdej sekundy
twej klęski.
- Destiny twierdzi, że nawet nie zna doktor Beth Browning - powiedział Mack.
- Nigdy nie słyszałeś o niewinnych kłamstewkach? -zdziwił się Richard. - Jakaż byłaby z
naszej cioteczki manipulatorka, gdyby nie stosowała każdej taktyki, jaka może służyć jej
celom? W stosunku do mnie i Melanie też nie była całkiem uczciwa. Wciągnęła nas w swoją
grę i ani przez chwilę nie miała wyrzutów sumienia.
- Cóż, tutaj nic podobnego nie wchodzi w rachubę. - Mack trwał uparcie przy swoim. - Nie
jestem w typie pani doktor ani też ona w moim. Jeśli rzeczywiście za tym wszystkim kryje się
Destiny, to na darmo traci czas i energię.
- Zobaczymy. - Richard najwidoczniej nie czuł się przekonany. - Nie ma szansy, by pani
doktor tu zajrzała? Chętnie bym ją zobaczył. Melanie zasypie mnie pytaniami na jej temat.
- Co za pech! Jestem pewien, że doktor Browning jest dziś na konferencji naukowej na
drugim końcu świata - powiedział Mack i w tym samym momencie westchnął ciężko. Temat
rozmowy zmierzał właśnie w ich kierunku. - Niewykluczone jednak, że już wróciła.
Richard pokiwał głową i gwizdnął cichutko.
- Nie twój typ, co? Może powinieneś zbadać sobie wzrok. Mack jeszcze raz spojrzał na Beth,
starając się zobaczyć w niej to, co dostrzegł jego brat. Reprezentowała naturalny, zdrowy typ
urody, ale w porównaniu z pięknościami, którymi zwykł się otaczać, wydawała się
zdecydowanie nieefektowna. Miała proste włosy, starannie podcięte i uczesane, które aż
prosiły, by je trochę zwichrzyć. Bezpretensjonalny ubiór nie podkreślał figury, którą zresztą
Mack uznał za zbyt szczupłą. Płaskie obcasy, odpowiednie dla kobiety, która cały dzień jest w
biegu, bynajmniej nie wydłużały jej nóg. Mack miał zdecydowaną słabość do kobiet na
wysokich obcasach, które sprawiały, że ich nogi zdawały się nie mieć końca. Naprawdę nie
wiedział, co takiego Richard dostrzegał w Beth Browning.
W końcu spojrzał w oczy Beth, która patrzyła na niego z zakłopotaniem. Odwrócił głowę z
poczuciem winy.
- Myślałem, że może zechce pan wiedzieć, że może już pójść do Tony'ego - powiedziała.
- Dziękuję. - Uśmiechnął się.
Richard przeniósł wzrok z Beth na Macka i z powrotem. Wzruszył lekko ramionami.
- Pani pozwoli, że się przedstawię- powiedział. - Jestem Richard, brat Macka. Jemu chyba
odebrało mowę. Czasami mu się to zdarza, co mogę zrozumieć. Domyślam się, że w pani
obecności nawet często.
- Jakoś nie zauważyłam. - Beth oblała się rumieńcem.
- A więc coś w tym musi być, jak mówiłem. - Richard popatrzył kpiąco na brata.
Zanim jednak zdążył wytłumaczyć, co miała znaczyć ta uwaga, i wprawić go w jeszcze
większe zakłopotanie, Mack klepnął go po ramieniu, trochę mocniej niż po bratersku.
- Dzięki, że wpadłeś, żeby mi przekazać tę wiadomość - powiedział. - Wiem, jaki jesteś
zajęty. Ucałuj ode mnie Melanie. Aha, postaraj się pozyskać paru wyborców albo zbierz parę
milionów na kampanię. Będzie ci to potrzebne, bo ja zamierzam głosować na twego rywala,
ktokolwiek nim będzie.
Richard z trudem powstrzymał śmiech.
- Jeśli moja wygrana zależałaby od jednego głosu, to nie zasługuję na zwycięstwo -
stwierdził nieporuszony. - I wcale się nie spieszę, mogę jeszcze chwilę zostać.
- Nie, nie możesz - zaprotestował Mack. - Odprowadzę cię do wyjścia.
Ujął Richarda za ramię i skierował ku drzwiom.
- Proszę powiedzieć Tony'emu, że zaraz do niego przyjdę
- zwrócił się do Beth, odchodząc.
- Oczy wiście. - Odprowadzała ich zdumionym wzrokiem. Przy windzie Mack popatrzył
bratu w oczy.
- Niech ci nic nie chodzi po głowie, okay? Nic, słyszysz, braciszku? - ostrzegł.
Richard miał minę niewiniątka.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Chciałem po prostu poznać twoją nową przyjaciółkę.
- Nie wciskaj mi ciemnoty, stary - burknął Mack.
- Ani myślę, ale przecież widzę, jak iskrzy między tobą a panią doktor.
- Zwariowałeś.
- Nie sądzę. Może zadzwonię do Melanie i powiem, żeby zaaranżowała wspólną kolację -
zaproponował.
- Tylko to zrób, a już będziesz martwy - ostrzegł Mack. Nie chciał, by brat, ciotka czy
ktokolwiek inny zawracał głowę Beth lub jemu. - Daj sobie po prostu spokój. To nie jest tak,
jak myślisz - tłumaczył. - Od czasu do czasu wpadam do doktor Browning na krótką
pogawędkę, czasem wypijemy razem kawę, to wszystko. Nic między nami nie ma i nie chcę,
ż
eby było.
- Naprawdę? - Richard zmierzył go spojrzeniem.
- Co cię naprowadziło na te głupie domysły? - Mack patrzył surowo.
Ku jego zaskoczeniu, Richard wybuchnął śmiechem.
- A niech mnie! - cieszył się. - Destiny znów się udało.
- Nic się jej nie udało! - zawołał Mack, gdy drzwi windy zamykały się za bratem.
Niestety, jego protest bynajmniej Richarda nie przekonał. Nie wiedział zresztą, czy on sam
jest tego pewien.
ROZDZIAŁ 4
Po niespodziewanym spotkaniu z bratem Mack uświadomił sobie, że w ciągu ostatnich
tygodni nie umówił się na randkę. Może dlatego był taki rozdrażniony i wytrącony z
równowagi. Niewykluczone, że dlatego tak bardzo tęsknił za towarzystwem Beth, nie mogąc
się doczekać tych paru chwil, które spędzali razem pod koniec dnia.
Beth była spokojna, mało wymagająca i bardzo kobieca. Widząc ją na co dzień w szpitalu,
trudno było tego nie zauważyć. Zupełny brak zainteresowania jego osobą przyjmował z
prawdziwą ulgą po wybujałych oczekiwaniach ze strony aż nazbyt wielu kobiet i po własnych
wysiłkach sprostania opinii znanego playboya. Kiedyś nie miał nic przeciwko temu, ale
ostatnio czuł się nią znużony. Zaczęła mu dokuczać od momentu, gdy uzmysłowił sobie, że
wpłynęła negatywnie na jego wizerunek w oczach Beth.
Pocieszony myślą, że uwaga, jaką poświęca lekarce, nie ma nic wspólnego z
zainteresowaniem nią jako kobietą, przyrzekł sobie wyjaśnić sytuację tak szybko, jak to okaże
się możliwe, zanim jeszcze ktokolwiek oprócz Richarda zacznie sobie coś roić. Fatalnie by
było, gdyby na przykład Destiny dowiedziała się o cowieczornych pogawędkach z doktor
Browning.
Zamiast od razu wrócić do szpitala, wyjął więc komórkę i zadzwonił do atrakcyjnej
pośredniczki nieruchomości, z którą łączyło go trochę spraw służbowych i mnóstwo oso-
bistych.
W dziesięć minut później był już umówiony na kolację późnym wieczorem u niej w domu.
Znając przebieg takich wizyt, można było przewidzieć, że większość czasu spędzą na
delektowaniu się deserem.
Zadowolony z posunięcia, które miało dowieść, że Richard kompletnie się myli się co do jego
stosunku do Beth, poszedł do Tony'ego, by zająć go grą komputerową. Kiedy jednak otworzył
drzwi, zobaczył, jak Beth, skupiona, ze zmarszczonym czołem, wpatruje się w monitor,
usiłując grać. Serce mu żywiej zabiło na ten widok, choć nie rozumiał dlaczego.
- Dalej, pani doktor - zachęcał Tony. - To nie takie trudne.
- Powiedz to komu innemu - mruknęła, nie odrywając wzroku od małego ekranu. -
Wykiwałeś mnie, Tony. Mówiłeś, że to proste.
- Bo jest proste. - Chłopiec roześmiał się. - Pokaż jej, Mack - rzucił w jego stronę.
- Nie potrzebuję pomocy - zaprotestowała Beth.
- Ona chce zginąć już na samym początku gry. - Tony przewrócił oczami.
- Ojej, to niedobrze. - Mack szybko podszedł do Beth. Stanął za jej plecami i pochylił się,
udzielając szeptem
wskazówek. Poczuł zmysłowe perfumy o lekkim zapachu piżma. Zaskoczyło go to. Był
przekonany, że Beth zazwyczaj roztacza lekki kwiatowy zapach, połączony z wonią środków
antyseptycznych. Ten zapach był nowością, a on nie mógł tak od razu się zorientować, czy
mu to odpowiada. Od razu przyszły mu na myśl zmiętoszone prześcieradła i intymne chwile
w łóżku. To wszystko przez Richarda.
- Proszę odejść - powiedziała Beth, wciąż wpatrzona w ekran. - Dam sobie radę.
Mack zachichotał, słysząc tę manifestację niezależności.
- Proszę bardzo. - Usiadł na brzegu łóżka. Chłopiec śmiał się serdecznie.
- Kobiety... - westchnął Mack. - Musisz uważać, co do nich mówisz. Powinieneś się tego
nauczyć jak najwcześniej.
Beth wreszcie oderwała wzrok od monitora.
- Tony, nie słuchaj niczego, co ten mężczyzna będzie mówić o kobietach - ostrzegła.
- Dlaczego? Widziała pani te babki, z którymi się spotyka? - Tony popatrzył na nią ze
zdziwieniem.
Ku niezadowoleniu Beth, Mack z trudem stłumił śmiech. Wyczuł, że to nieodpowiednia
chwila, by rozbudzać entuzjazm Tony'ego dla niektórych aspektów życia towarzyskiego
idola. Nie było też sensu zaprzeczać, że ma stajnię „babek", bo żadne z tych dwojga i tak by
nie uwierzyło.
- Myślę, że pani doktor chodzi o to, że nie jestem najlepszym przykładem do naśladowania w
sprawach sercowych - powiedział.
- Tak? - Chłopiec nie spuszczał z niego wzroku.
- Tak, sam tego nie rozumiem, ale kobiety w takich sprawach są bardzo dziwne. Kiedy
indziej porozmawiamy na ten temat jak mężczyzna z mężczyzną.
- Kiedy mnie tu nie będzie - dodała Beth. - Tony, musisz teraz odpocząć.
- Ale ja nie jestem zmęczony! - zaprotestował chłopiec.
- Myślę, że pani doktor wolałaby, żebym wyszedł - wy-jaśnił Mack. - Prawdopodobnie zmyje
mi głowę za to, że mam na ciebie zły wpływ.
- Och, niech pan da spokój - powiedziała Beth. - Nie chodzi wcale o pana, ale o to, że Tony
nie powinien się tak forsować.
- Ejże, pani doktor. A kto z nim grał? Nie ja - przypomniał Mack.
Beth zmarszczyła brwi. Wstała, podeszła do drzwi i przytrzymała je otwarte, patrząc znacząco
na Macka. On zaś zwichrzył Tony'emu włosy, obiecał, że przyjdzie następnego dnia, po czym
oboje wyszli z pokoju.
- Może mi pani powiedzieć, o co chodzi? - Patrzył na nią z rozbawieniem. - Czyżby była pani
zazdrosna?
Gdyby wzrok mógł zabijać, już by stracił życie.
- Nie sądzę - odparła chłodno.
- Musi być przecież powód, dla którego nie chce pani, żebym opowiadał Tony'emu o
kobietach.
- Nie uważa pan, że to może być niestosowne? Chyba pan zapomniał, że on ma dwanaście
lat. Poza tym nie powinien myśleć o dziewczętach w taki sposób - zaznaczyła.
- Ja w jego wieku już umawiałem się z dziewczyną - odrzekł, wspominając czule błękitnooką
nastolatkę z kręconymi włosami.
- Dlaczego mnie to nie dziwi? - Beth wciąż była zdenerwowana.
- Coś mi mówi, że nie umawiała się pani z chłopakami jako dwunastolatka. - Mack z trudem
wstrzymywał śmiech.
- Nie umawiałam się również jako dwudziestolatka. To zresztą żaden argument.
- A więc jaki jest ten argument? - Przypatrywał się jej bacznie. -I dlaczego zwlekała pani tak
długo? Przecież jest pani niebrzydka. - Celowo użył tego określenia, żeby zobaczyć rumieńce
na jej twarzy.
Już miała odpowiedzieć, ale się powstrzymała.
- Nie jest pani pewna?
Wzburzenie już nieco opadło. Popatrzyła na niego z lekkim rozgoryczeniem.
- Niezupełnie.
- Cóż, mnie też się to czasem zdarza. Oczywiście najczęściej wówczas, gdy zaskoczy mnie
naprawdę seksowna kobieta. Czy to właśnie stało się tutaj? Zaskoczyłem panią, adrenalina
podskoczyła i straciła pani wątek? - dopytywał się.
- Tylko w pana marzeniach. - Znowu ogarnęła ją złość. Okręciła się na pięcie i odeszła
szybko, zostawiając go podminowanego tą wymianą zdań.
- Zaraz, zaraz, nie powiedziała mi pani, dlaczego tak późno zaczęła - zawołał za nią.
Beth nawet się nie odwróciła. Z wysoko podniesioną głową skręciła w boczny korytarz i
znikła z pola widzenia. Nie wiedział, które z nich właściwie zwyciężyło w tej potyczce. Miał
wrażenie, że Beth, choć chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, jaka gra się toczy.
Wszystkie pozytywne wrażenia z ostatnich dni ulotniły się, gdy Beth szybkim krokiem
oddalała się od pokoju Tony'ego. Ten Carlton doprowadza ją do białej gorączki. To po prostu
niedojrzały bufon, uganiający się za spódniczkami, a w dodatku dumy z tego.
Dawać Tony'emu rady w sprawach kobiet? A cóż on sobie myśli? Gdyby Maria Vitale
dowiedziała się o tym, prawdopodobnie zabroniłaby mu raz na zawsze wstępu do pokoju
syna.
A może nie? Westchnęła. Mack był dobry dla Tony'ego, potrafił wywołać u niego serdeczny
ś
miech, i Beth byłaby w stanie wiele mu wybaczyć za dokonanie tego cudu. Nie znaczy to,
rzecz jasna, że musi lubić Macka czy spędzać czas w jego towarzystwie. Lepiej trzymać się
od niego z daleka, co nie powinno być trudne. W końcu on nie przesiaduje przez cały dzień w
szpitalu.
Ma pracę, ważną pracę według niektórych łudzi, choć akurat ona się do nich nie zalicza. Ma
też rodzinę, inna rzecz, że jedna osoba z tej rodziny jest po części odpowiedzialna za to, że
Mack znalazł się nagle w życiu Beth. Ma do wypełnienia mnóstwo zadań dla lokalnej
społeczności. No i bogate życie towarzyskie. Biorąc to wszystko pod uwagę, dziwne się
wydaje, że znajduje czas na wizyty w szpitalu. Unikanie go nie będzie trudne.
Zadowolona ze swego postanowienia, weszła do gabinetu, ale nie zdążyła jeszcze zamknąć
drzwi, gdy pojawił się w nich Mack.
- Znowu pan! - wykrzyknęła, zaskoczona jego widokiem.
- Nie myślała pani chyba, że skończyliśmy rozmowę.
- Byłam przekonana, że tak - powiedziała. - Nie ma pan przypadkiem randki czy czegoś w
tym rodzaju?
- Prawdę mówiąc, tak - odparł - ale mam jeszcze czas na to.
- Na co? - spytała ostrożnie.
- Na to. - Pochylił głowę i dotknął wargami jej ust.
Pocałunek był delikatny, niepewny, jakby Mack zamierzał sprawdzić, co go spotka. Beth
chciała go odepchnąć, tymczasem chwyciła się kurczowo jego marynarki, żeby utrzymać się
na nogach. Kolana bowiem nagle się pod nią ugięły, serce zaczęło bić jak szalone.
Wewnętrzny głos szeptał jej, że to szaleństwo, głupota, zagrożenie. Cała lista ostrzeżeń
przebiegała jej przez myśl, aż wreszcie rozsądek się wyłączył i górę wzięły zmysły.
Usłyszała cichy jęk rozkoszy i uzmysłowiła sobie, że to ona go wydała. To źle, to bardzo źle.
Ale och... jak dobrze, uznała za moment, gdy Mack lekko odsunął ją od siebie, jedną ręką
podtrzymując jej plecy, drugą delikatnie unosząc brodę.
Kiedy otworzyła oczy, napotkała jego zaniepokojone spojrzenie. Nie była w stanie odwrócić
wzroku, tak była oszołomiona.
- Co tu się, u diabła, wydarzyło? - spytał Mack.
Beth zorientowała się, że kieruje to pytanie bardziej do siebie samego niż do niej. Cóż, jeśli
nawet tak, to gotowa przyjąć wyjaśnienie związane z „chemią", którym posłużyła się Destiny,
a którego sens Beth pojęła właśnie po raz pierwszy w życiu. Przemknęło jej przez myśl
pytanie, jak Mack by zareagował na wieść, że ona i jego ciotka odbyły rozmowę na temat
popędu seksualnego. Wydawało jej się, że byłby zaszokowany.
- Pytałem, co się tutaj wydarzyło - przypomniał.
Ton jego głosu zirytował ją bardziej niż przekonanie, że może sobie tak po prostu wejść za
nią do gabinetu i zacząć ją całować.
- Myślę, że mężczyzna tak bywały w świecie doskonale rozpoznaje pocałunek - syknęła,
mimowolnie przechodząc na „ty". Cofnęła się za biurko. - Myślę też, że powinieneś już iść.
Ku jej zaskoczeniu, Mack wyglądał na rozbawionego tą odpowiedzią, a może jej reakcją.
- Pani doktor wycofuje się do narożnika? - zażartował.
- Próbuję zabrać się do pracy. I tak już straciłam przez ciebie dużo czasu.
- Wspaniały pocałunek nigdy nie jest stratą czasu - odparował. - Zwłaszcza dla kobiety, która
zaczęła się umawiać na randki dopiero po dwudziestce. Masz sporo do nadrobienia - dodał.
Wspaniały? Czyżby uważał ten pocałunek za wspaniały? Beth również była tego zdania, ale
przecież, jak jej właśnie przypomniał, nie miała w tej dziedzinie takiego doświadczenia jak
on. Czy to miało być pochlebstwo? A może rzeczywiście uważa, że ona wspaniale całuje? Na
samą myśl o tym cała złość ją opuściła.
- Idź już - powtórzyła, przekonana, że jeśli pozwoli mu zostać, to się źle skończy. Może ją
kusić, by sprawdzić, czy można się całować jeszcze lepiej.
Nagle przypomniała sobie słowa Macka, że jest umówiony. Wybiera się na randkę, a całuje
inną kobietę? Może takie j postępowanie jest dla niego normą, ale jej jest obce. Trochę to
wszystko podejrzane. Nie, nawet bardzo podejrzane. Zmarszczyła czoło.
- Idź już - powtórzyła z naciskiem. - Nie powinieneś się spóźniać na randkę.
- Randkę?- powtórzył jak echo.
- Mówiłeś przecież, że jesteś umówiony - rzuciła z przekąsem.
Mruknął coś i wyjął komórkę.
- Na terenie szpitala nie wolno używać telefonów komórkowych - upomniała go.
Podniósł słuchawkę jej telefonu i wybrał numer. Ze wzrokiem utkwionym w Beth wymyślił
wymówkę na użytek rozmówcy i odłożył słuchawkę.
- Odwołałeś spotkanie? - spytała z niedowierzaniem.
- Odwołałem spotkanie - potwierdził.
- Dlaczego?
- Bo idę z tobą na kolację - oznajmił.
- Raczej nie - odparła niepewnie.
- Ależ tak - rzekł z naciskiem. - To dla ciebie zmieniłem plany. Możesz zrobić dla mnie
przynajmniej tyle. Chyba nie zależy ci na tym, żebym samotnie spędził ten wieczór, co?
Beth nie wiedziała, jak zareagować.
- Dobrze, ale przede wszystkim coś sobie wyjaśnijmy - zaczęła. - Otóż nie odwołałeś tej
randki dla mnie. Nie prosiłam cię o to.
- Nie, ale po tym pocałunku byłabyś zawiedziona, gdybym postąpił inaczej.
- Nie wydaje mi się. Może pomyślałabym, że niezły z ciebie krętacz. Ale od początku nie
miałam o tobie najlepszej opinii, więc nie powinno cię to zmartwić.
- Bardzo sprytne.
- Jeszcze nie skończyłam - ciągnęła. - Otóż mnie nic do tego, czy spędzisz ten wieczór sam,
czy też z jedną z tych jakże chętnie towarzyszących ci kobiet.
- Byłem tego samego zdania jeszcze przed kilkoma minutami - zgodził się uprzejmie.
- A co się stało, że zmieniłeś zdanie? - spytała ostrożnie.
- Pocałowałem cię i uznałem, że wolę spróbować zrobić to jeszcze raz, niż iść na spotkanie. -
Usiadł na krześle stojącym obok biurka. - Jeśli masz jeszcze coś do załatwienia, poczekam.
Beth zastanawiała się, czy jego słowa należy traktować poważnie. Uznała wreszcie, że jeśli to
tylko tanie pochlebstwa, bezpieczniej będzie je zlekceważyć.
- To może trochę potrwać. Naprawdę mam jeszcze sporo pracy.
Sięgnął po czasopismo medyczne, leżące na biurku.
- Nie spiesz się - powiedział. - To nie wygląda na łatwą lekturę, a zatem przestudiowanie
tego zajmie mi zapewne całe godziny.
Poczuła się bezradna.
- Naprawdę nie zamierzasz wyjść, prawda? - Popatrzyła na niego niepewnie.
- Sam nie - odparł, kartkując czasopismo.
- Nie rozumiem cię.
Mack podniósł głowę i napotkał jej speszone spojrzenie.
- Prawdę rzekłszy, pani doktor, też nie bardzo rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Poczuła nagle, że jej serce bije coraz szybciej.
- Myślę, że mogę przeznaczyć godzinę na kolację - powiedziała krótko.
- A więc chodźmy. - Z ulgą odłożył czasopismo na biurko. Wyprowadził ją z gabinetu,
ująwszy lekko za łokieć. Beth stwierdziła, że jego dotyk sprawia jej przyjemność.
Kiedy zamiast do kawiarni szpitalnej skierowali się do wyjścia, spojrzała na niego z
zaciekawieniem.
- Myślałam, że zjemy tutaj - powiedziała.
- Nie dzisiaj.
- Mamy tylko godzinę - przypomniała.
- Powiedziałaś to wystarczająco wyraźnie. Za godzinę przyprowadzę cię z powrotem, choć
będzie to wymagało sporej zręczności.
W parę minut później zatrzymali się przed jedną z najmodniejszych nowych restauracji w
Waszyngtonie. Kroniki towarzyskie pełne były nazwisk sławnych łudzi, którzy codziennie
wieczorem musieli odchodzić stąd z kwitkiem. Zaledwie jednak Mack wyłączył silnik,
podbiegł portier, wręczył mu bilet parkingowy i pomógł Beth wysiąść.
- Proszę przyprowadzić wóz za pięćdziesiąt pięć minut - polecił Mack.
Mężczyzna rzucił okiem na zegarek i wpisał adnotację na bilecie.
- Oczywiście, panie Carlton. Samochód będzie czekać.
W zatłoczonym holu Mack przyciszonym głosem powiedział coś do szefa sali. Beth nie
dosłyszała słów. Za chwilę już siedzieli przy stoliku, po czym w okamgnieniu pojawiły się
przed nimi dwa parujące talerze i butelka wody mineralnej.
- Skoro musisz wracać do szpitala, uznałem, że nie zechcesz pić szampana - powiedział
Mack.
- Wystarczy woda. - Beth skinęła głową.
Patrzyła na łososia z rusztu, cieniutkie plasterki ziemniaków posypanych pietruszką, zielony
groszek, po czym popatrzyła na Macka.
- To dopiero danie! Jak ci się udało osiągnąć to w ciągu... - spojrzała na zegarek - ...niespełna
pięciu minut?
- Bez trudu. - Wzruszył ramionami. - W takim miejscu wystarczy znać, kogo trzeba.
- A ty znasz szefa sali? - domyśliła się.
- Między innymi.
- Właściciela? - pytała dalej.
- Także.
- Biorąc pod uwagę ten tłum pod drzwiami, podejrzę-wam, że zajęliśmy stolik
zarezerwowany dla kogoś innego. A może ktoś czeka na to danie? - Rozejrzała się wokół z
niepokojem.
- Nie rób sobie wyrzutów, kochanie. Prawdopodobnie ci ludzie dostaną wino, żeby jakoś
przetrwać.
- Prawdopodobnie? - Popatrzyła na niego zbulwersowana. Nie była pewna, czy ma się śmiać,
czy płakać z powodu absurdalności sytuacji. - Naprawdę zwędziłeś komuś kolację? I chcesz
go przekupić winem?
- Nie ja - odparł znacząco. - Nawet na chwilę nie zostawiłbym cię samej.
- Wiesz, o co mi chodzi.
- Jedz - zachęcił ją, chcąc przerwać tę wymianę zdań.
- Zegar nieubłaganie idzie naprzód, a ja zamierzam zamówić deser. Proponuję lody z kremem
i bitą śmietaną. Poleciłbym ci suflet czekoladowy, ale nie zdążymy.
- Chyba że ktoś nieopatrznie już go zamówił - powiedziała ściszonym głosem Beth, nie
bardzo wiedząc, co ma myśleć o mężczyźnie, który tylko pstryknie palcami i już to ma, przy
czym nikt nie czuje się urażony. To właśnie wprawiało ją w największe zdumienie.
- Trafna uwaga - odrzekł Mack i skinął na kelnera.
- Jak możesz! - skarciła go.
- Wolisz lody z kremem?
- Myślę, że to lepszy pomysł - stwierdziła, choć kusiło ją, by wybrać suflet. - W przeciwnym
razie będziemy odpowiedzialni za zamieszki w restauracji.
- Na deser prosimy lody z kremem i bitą śmietaną, John. Mamy już tylko dwadzieścia minut.
- Tak jest, proszę pana. - Kelner nachylił się ku niemu.
- Jeśli mają państwo mało czasu, to za niecałe pół godziny będzie gotowy suflet - powiedział
konspiracyjnym szeptem.
- Zmienię trochę kolejność, dla tamtych państwa będzie następny, a ten zapakuję na wynos.
Mack spojrzał na Beth.
- Co ty na to? Deser w twoim gabinecie?
Beth mogła pochwalić się silną wolą, ale gorący suflet czekoladowy był w stanie złamać tę
wolę. To czy owo mogło się jej w Macku nie podobać, ale jeśli zdołał zdobyć dla niej ten
deser, skłonna była wiele mu wybaczyć.
- Czekolada jak najbardziej - powiedziała, ulegając pokusie.
Gdy kelner odszedł, Mack popatrzył na nią z zainteresowaniem.
- Dobrze wiedzieć - mruknął.
- Co?
- Że twoją słabością jest czekolada.
- Jedną z wielu - przyznała, gdyż nie miało sensu zaprzeczanie oczywistości, zwłaszcza że
porzuciła wszelkie skrupuły, by tylko dostać na deser suflet.
- Za odkrycie twoich pozostałych słabości! - Mack wzniósł szklankę z wodą. Nie spuszczał z
Beth wzroku.
Odpowiedziała mu spojrzeniem, starając się zbagatelizować to, że zachowuje się całkiem nie
tak jak powinna. Wielkie nieba, czy istnieje na świecie choć jedna kobieta, która pozostałaby
obojętna na urok tego mężczyzny? Modliła się w duchu, by to ona okazała się jedną z tych
nielicznych, ale nie widziała na to żadnej szansy.
ROZDZIAŁ 5
Mack nie mógł sobie uzmysłowić, jak to się stało, że wczorajszy wieczór przybrał tak
nieoczekiwany obrót. Wybierał się przecież na randkę z kobietą, która teraz niewątpliwie
nigdy już nie zechce mieć z nim do czynienia, lecz nagle poczuł nieodpartą chęć pójścia do
gabinetu Beth, by ją pocałować.
Wyznanie Beth, że jako nastolatka nie umawiała się z chłopakami, wyzwoliło w nim typowo
męską reakcję. Gdyby nie znał siebie, wziąłby to za pociąg do dziewiczej niewinności. Cóż za
nonsens. Nie dość, że Beth nie powiedziała niczego, co by wskazywało, że jego domysły są
słuszne, to na dodatek on zdecydowanie wolał kobiety z pewnym doświadczeniem.
Nie powstrzymało go to jednak przed wystąpieniem w roli wyrostka, który koniecznie chce
dokonać kolejnego podboju. Miał piekielne szczęście, że Beth nie odgadła podtekstów
kryjących się za tym pocałunkiem i potraktowała całe zajście ze spokojem.
Okay, pomyślał przełamując ołówek. To, co się stało, nie świadczy o nim dobrze, ale on nadal
nie potrafi sobie wytłumaczyć, dlaczego w ogóle do tego doszło.
Kiedy, do diabła, przytrafiło mu się coś podobnego? Chyba nigdy. Nie zwykł stracić kontroli
nad sytuacją tak jak ostatniego wieczoru. Z chwilą gdy dotknął wargami ust Beth, przeniósł
się niemal w inny wymiar, w miejsce, gdzie jego dominującym pragnieniem było dawanie
rozkoszy, i to nie w sposób przypadkowy, lecz w pełni świadomy.
Nonsens, uznał, przełamując następny ołówek. Doszedł do wniosku, że musi natychmiast
opuścić biuro i przestać rozmyślać, zanim zabrnie w niebezpieczne rejony, a w każdym razie
nim zniszczy większość materiałów piśmienniczych. Czy to nie on do tej pory irytował się, że
pracownicy nie dbają o sprzęt biurowy?
Wsiadł do samochodu i odruchowo ruszył w stronę szpitala, zawrócił jednak i wybrał drogę
wiodącą do Wirginii. Dawno nie odwiedzał Bena. Towarzystwo brata artysty zwykle działało
na niego uspokajająco. Ben był człowiekiem bardzo tolerancyjnym, akceptował ludzi takimi,
jacy są. Nie zadawał wielu pytań, szczególnie od momentu, gdy w jego własnym życiu
zapanował chaos. Nie miał też zwyczaju wtrącania się w cudze sprawy. Tak, odwiedziny u
Bena to zdecydowanie dobry pomysł. Będzie mógł zapomnieć o niepokojącym wieczorze z
Beth.
Kiedy zbliżał się do farmy, krajobraz Wirginii przesuwający się za oknami samochodu
stopniowo zaczął wywierać na niego magiczny wpływ. Po raz pierwszy w pełni zrozumiał, co
skłoniło Bena do przeniesienia się tutaj po tragedii, którą przeżył. Trudno tu było odczuwać
cokolwiek poza podziwem dla piękna przyrody - gór osnutych mgłą, soczyście zielonej trawy,
rozłożystych dębów i sylwetek koni pasących się za białymi ogrodzeniami.
Ponieważ Ben rzadko znajdował czas na przyrządzanie posiłków, a jego lodówka przeważnie
ś
wieciła pustkami, Mack zatrzymał się przed sklepem, gdzie kupił kanapki, frytki i soki, aby
brat się nie złościł, że przerywa mu pracę. Poprosił też o ciasto czekoladowe. Będzie
potrzebował trochę czasu, żeby odwrócić uwagę Bena od powodu niezapowiedzianej wizyty.
Kiedy wreszcie zajechał pod dom, odsunął od siebie myśli o tym, co się wydarzyło, jak też
obraz Beth, który stał mu cały czas przed oczami.
Zaparkował w cieniu dębu i poszedł prosto do pracowni, mieszczącej się w zaadaptowanej na
ten cel starej stajni. Nie usłyszał zaproszenia w odpowiedzi na pukanie, ale wcale go to nie
zdziwiło. Kiedy Ben malował, nie zauważyłby nawet armatnich wystrzałów.
Wszedłszy do środka, zwrócił uwagę na to, że temperatura jest tu co najmniej o dziesięć
stopni niższa niż na dworze, chociaż przez świetlik w dachu wpadały promienie słońca. Tak
jak myślał, Ben stał przed płótnem. Ręka z pędzlem zawisła w powietrzu, wzrok utkwiony był
w obrazie, lecz Mack odniósł wrażenie, że zamyślenie brata wynika nie tyle z kontemplacji
dzieła, ile ze wspominania smutnych przeżyć, które skłoniły go do zrezygnowania z
miejskiego życia i zamieszkania na tym odludziu.
- Witaj, braciszku - powiedział.
Ben drgnął, słysząc jego głos, ale upłynęła dobra chwila, zanim otrząsnął się z zadumy.
- Czyżby nawiedziło was trzęsienie ziemi? - zdziwił się. - To chyba jedyne, co mogłoby cię
skłonić do przyjazdu w ciągu tygodnia.
- O ile wiem, nic się nie stało. Po prostu stęskniłem się za tobą. - Mack rozejrzał się po
pracowni. - Miałem nadzieję, że ujrzę atrakcyjną modelkę pozującą ci do aktu. - Westchnął
zawiedziony.
Ben roześmiał się.
- Maluję pejzaże - przypomniał. - Wiedziałbyś, gdybyś nie był takim ignorantem w
dziedzinie sztuki.
- Cenię sztukę - obruszył się Mack. - Zwłaszcza twoją. Na drzwiach lodówki mam nawet
portret, który narysowałeś.
- Co za zaszczyt! Miałem chyba z sześć lat.
- Już wtedy dobrze się zapowiadałeś - powiedział Mack.
- Jestem pewien, że kiedy będziesz już bardzo sławny, ten kawałek osiągnie zawrotną cenę -
dodał.
- Jeśli nie poplamisz go musztardą albo keczupem - odparował Ben. - O, przyniosłeś coś do
jedzenia - dodał, spostrzegłszy torbę, którą Mack trzymał w ręku. - Odwołuję wszystkie
złośliwości wypowiedziane pod twoim adresem, jeśli to lunch dla mnie. Gdy tylko się
obudziłem, przyszedł mi do głowy pomysł na obraz i na śmierć zapomniałem o śniadaniu.
Mack spojrzał na płótno. Tak jak stwierdził Ben, nie był ekspertem w dziedzinie malarstwa,
ale zauważył, że ten obraz w niczym nie przypomina innych prac brata.
- I co? - spytał. - Udało ci się namalować to tak, jak sobie wyobrażałeś?
- Niezupełnie - wyznał Ben. - Zabierzmy się do jedzenia. Jeśli jedna z kanapek jest z
befsztykiem, chętnie ją zjem.
- Przewidziałem to i kupiłem dwie takie same - powiedział Mack.
Ben zachichotał.
- Długo trwało, zanim do tego doszedłeś. Przywiozłeś może sok pomarańczowy?
- Myślałem, że wolisz grejpfrutowy. - Spojrzał na brata z niewinną miną.
- Bardzo zabawne. Dawaj.
- Do diabła, ale jesteś pazerny! - Mack roześmiał się.
- Co to się stało głodującemu artyście?
- Nigdy nie byłem głodującym artystą - zaprotestował Ben. - Dziękuję za to naszym
rodzicom. Umieram z głodu, ale to coś zupełnie innego. - Ugryzł kawałek kanapki z
befsztykiem, sałatą i pomidorem i westchnął z rozkoszą. -Nie ma nic lepszego na świecie niż
ś
wieży pomidor w środku lata.
- No, może jeszcze kolba kukurydzy - dorzucił Mack - polana masłem.
- Albo nadziewany kabaczek - rozmarzył się Ben. Mack popatrzył na brata z zadumą.
- Uważasz, że udałoby się nam zasugerować Destiny, żeby przyrządziła nam w niedzielę
takie przysmaki?
- Mówiąc ściślej, jesteś zdania, że to ja powinienem podsunąć jej tę myśl, czy tak? - Ben
zorientował się, w czym rzecz.
- To ciebie kocha przecież najbardziej - przypomniał Mack cierpko. Ben nigdy by nie
przyznał, że ciotka go faworyzuje, a ona sama nawet na łożu śmierci by się tego wyparła.
- Poza tym ona uważa, że za mało jesz - ciągnął Mack. - Żal jej ciebie. Wystarczy więc tylko
jedno twoje słówko.
- A tobie mowę odjęło czy co? - Ben popatrzył na brata podejrzliwie. - Nie miałeś dotąd
oporów przed podsuwaniem ciotce pomysłów na przygotowanie ci czegoś specjalnego.
- Prawdę mówiąc, staram się ostatnio jej unikać - rzucił Mack jakby od niechcenia.
- Czy nie utrudnia ci to trochę dobierania się do tych wszystkich przysmaków? - Ben spojrzał
spod oka.
- Miałem nadzieję, że spakujesz trochę resztek i przyniesiesz mi - przyznał się Mack.
- Akurat, myślałby kto! - Ben zachichotał. - Znalazła ci więc kandydatkę na żonę. Czego jej
brakuje? Ma krzywe zęby i nosi okulary? A może po prostu nie odpowiada twojemu ideałowi
damskiej urody?
- Nie jestem aż tak powierzchowny, jak ci się wydaje - żachnął się Mack. - A poza tym
niczego jej nie brakuje. Niczego.
Ben obserwował go przez chwilę.
- Rozumiem - powiedział wreszcie. - Innymi słowy, tym razem Destiny trafiła w dziesiątkę, a
ty przerażony dałeś drapaka.
- Wypchaj się.
- Chcesz o tym pogadać? - Ben przypatrywał mu się z uwagą.
- Nie.
- Ale to strach cię tu przygnał, braciszku - domyślił się.
- Czy naprawdę nie można odwiedzić brata, żeby nie narazić się na przesłuchanie? - obruszył
się Mack.
- Można, ale nie było cię od tygodni, więc musisz mi wybaczyć tę drobną podejrzliwość.
- A nie możemy pogadać o twoim życiu osobistym? - zapytał Mack, marszcząc brwi.
- Nie, nie możemy. - Ben natychmiast spoważniał.
- Wybacz - zreflektował się Mack. - Chciałem ci przygadać, a nie powinienem. Wciąż
jeszcze rany się nie zabliźniły?
- Dajmy temu spokój - rzekł posępnie Ben. Mack spojrzał na niego bezradnie.
- A może nie? Może by ci ulżyło, gdybyś zaczął o tym mówić - przekonywał.
- Do diabła! Graciela nie żyje! O czym tu mówić? - wykrzyknął ze złością Ben. Mack rzadko
widział swego na ogół spokojnego brata w takim stanie. - Dlaczego nikt z was tego nie może
pojąć?
Mack bardzo chciał podejść do brata i przytulić go, ale wiedział, że Ben nie zniósłby gestu
współczucia czy pocieszenia. Wciąż obwiniał siebie o śmierć Gracieli i był przekonany, że
nie zasługuje na niczyją sympatię. Miał rodzinie za złe każdą próbę przyjścia mu z pomocą.
- Wybacz - powtórzył spokojnie Mack. - Nie miałem zamiaru rozdrapywać twoich ran. To
ostatnie, co by mi przyszło do głowy, gdy tutaj jechałem.
- Niczego nie rozdrapujesz. - Ben posłał mu udręczone spojrzenie. - To trwa i będzie trwało
już zawsze.
Tłumaczenie Benowi, że Graciela nie była warta takiego poczucia winy i takiego bólu, na nic
by się zdało. Mack wiedział to. Nie miał pojęcia, co musiałoby się stać, by wyrwać Bena ze
stanu, w którym się pogrążał. Z całych sił pragnął jednak, by to coś zdarzyło się jak
najprędzej. Stan przygnębienia, w jakim Ben wciąż tkwił, martwił wszystkich jego bliskich.
Niekiedy odzywał się w nim wprawdzie dawny, beztroski Ben, ale zdarzało się to niezmiernie
rzadko.
- Mógłbym ci jakoś pomóc? - Mack obserwował brata z niepokojem.
- Nie - odparł Ben ze smutkiem. - Po prostu obiecaj mi, że będziesz wpadał mimo mego
zrzędzenia.
- Możesz być pewien - obiecał Mack. Ben spojrzał na stół i twarz mu się nieco rozjaśniła.
- Skończysz tę kanapkę? - spytał. Mack uśmiechnął się.
- Myślałem, że muskularny sportowiec jest w rodzinie tą osobą, która ma niepohamowany
apetyt - odparł, podsuwając bratu napoczętą kanapkę. - Weź i frytki - zaproponował.
- Muszę wracać.
- Randka?
- Nie.
- Do diabła! Wiesz, że na swój sposób żyję tym, co przeczytam o tobie w gazetach -
powiedział Ben.
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, ale teraz prowadzę życie na zwolnionych obrotach.
- A więc kryje się za tym jakaś szczególna historia - domyślił się Ben.
- Ale nie mam zamiaru się nią dzielić - uciął Mack.
- Powiedz przynajmniej, czy to ma coś wspólnego z tą kobietą, którą znalazła ci Destiny? -
Ben nie zamierzał dać za wygraną.
- Przyjechałem do ciebie, bo do tej pory nie wtrącałeś w cudze sprawy.
- Ale ta wiadomość jest za dobra na to, by ją zignorować
- odparował Ben.
- Wracaj do swego malowidła - odciął się Mack. - Na razie wygląda jak rozgnieciona dynia.
Właśnie taki efekt zamierzałeś osiągnąć?
- Barbarzyńca!- jęknął Ben.
- Oko mam jeszcze dobre - obruszył się Mack.
- Może na kobiety.
Mack zmrużył oczy i z namysłem przyglądał się niedokończonemu obrazowi.
- Bardzo szeroka tylna część ciała kobiety w pomarańczowym dwuczęściowym kostiumie
kąpielowym? - zaryzykował.
- Bliższa prawdy była koncepcja dyni. - Ben wybuchnął śmiechem.
- No więc co to, u licha, ma być?
- Skoro tak cię bawi zgadywanie, myślę, że pozwolę ci zaczekać na ostateczny efekt. Wtedy
możesz spróbować jeszcze raz.
- Sądzę, że nie będę z tym czekać - stwierdził Mack. -A zatem jeszcze raz. Na ogół malujesz
realistycznie pola, drzewa, strumienie.
- To ma być eksperyment - przypomniał Ben. Mack popatrzył na niego.
- Można ci coś doradzić? - spytał poważnie. Ben skinął ostrożnie głową.
- Wsadź to sobie wiesz gdzie - powiedział Mack i uchylił się, gdy Ben cisnął w niego butelką
po soku.
Najważniejsze jednak, że prawie przez godzinę udało się bratu utrzymać myśli Macka z dala
od pewnej bardzo niepokojącej pani doktor. ,
- Nie podobają mi się wyniki badania krwi Tony'ego Vitale - powiedział hematolog. - Nie
reaguje na leczenie tak, jak bym oczekiwał. Myślę więc, że trzeba by się zastanowić nad
transfuzją, zanim jeszcze bardziej osłabnie.
Beth westchnęła. Nie umiała sformułować przekonujących kontrargumentów, ale obawiała
się, że wiadomość o transfuzji fatalnie odbije się na samopoczuciu chłopca i jego matki. Od
razu się zorientują, że wszelkie inne środki zawiodły. Transfuzje były wprawdzie
powszechnym zabiegiem u dzieci w takiej sytuacji jak Tony, ale żadne z nich nie było tym
uszczęśliwione, nawet jeśli potem przez pewien czas czuło się lepiej.
- Nie zgadzasz się? - spytał Peyton Lang.
- Nie tyle nie zgadzam się, ile wiem, jak bardzo to zniechęci Tony'ego i jego matkę do
dalszej terapii. Naprawdę miałam nadzieję, że ten ostatni lek i smakołyki, które przynosi
Mack, sprawią cud i spowodują wzrost liczby krwinek przynajmniej na krótki okres.
- I ja miałem taką nadzieję - powiedział Peyton. - Wyczerpują się jednak nasze możliwości.
- Nie możemy rezygnować! - W głosie Beth pobrzmiewała histeria.
Peyton rzucił jej ostre spojrzenie.
- Tym razem możemy przegrać. Dobrze o tym wiesz, Beth. Najwyższy czas, żebyś zaczęła
się przyzwyczajać do tej ewentualności. A może powinnaś się na jakiś czas wycofać,
pozwolić, by jeden z kolegów prowadził Tony'ego?
- Wykluczone - żachnęła się. - A poza tym to tylko ewentualność. Ewentualność, z którą się
nie pogodzę, dopóki są jeszcze jakiekolwiek możliwości działania. On jest taki dzielny. Nie
zasługuje na to, by przegrać walkę.
- Żadne z nich nie zasługuje - zauważył smutno Peyton.
- No właśnie. - Beth była wyraźnie zmęczona tą rozmową. - A więc dobrze. Zaplanuj
transfuzję na rano. Ja porozmawiam wieczorem z matką chłopca.
Hematolog chciał coś dodać, ale tylko wzruszył ramionami i bez słowa wyszedł z pokoju. Są
rzeczy, których nie da się powiedzieć głośno, nawet jeśli dwie osoby myślą to samo. Żaden
lekarz nigdy nie przyzna, że zbliża się klęska.
Beth poczuła tak dobrze jej już znane uczucie bezsilnej złości. Musi wrócić do laboratorium i
przejrzeć jeszcze raz ostatnie wyniki swoich badań. Pierwszy etap prac początkowo nie
wyglądał obiecująco, ale teraz dostrzegła pewne szanse. Potrzebowała jednak więcej czasu,
by zakończyć badania i przyjść z pomocą Tony'emu oraz kilkorgu innym dzieciom.
Miała właśnie opuścić gabinet, gdy pojawił się Mack. Rzucił na nią okiem i poprowadził z
powrotem do biurka.
- Co się stało? - spytał. - Usiądź. Wyglądasz okropnie.
- To właśnie każda kobieta pragnie usłyszeć - mruknęła i opadła na fotel. Była wdzięczna, że
ją zatrzymał. Im bardziej uda się odwlec rozmowę z Marią i Tonym, tym lepiej.
- Nie przyszedłem tu, by prawić ci komplementy.
- Oczywiście, że nie. Więc po co?
- Byłem u Tony'ego. Kiepsko wygląda - powiedział. Beth skinęła głową. Skoro zauważył to
nawet laik, jej decyzja sprzed paru minut była słuszna.
- Musimy zrobić mu transfuzję, to pozwoli zyskać trochę czasu - oznajmiła.
- Trochę czasu? - Mack znieruchomiał. - O czym mówimy, Beth? O dniach? Tygodniach?
- O niczym więcej.
- A co z transplantacją szpiku?
- Teraz nie można by jej przeprowadzić. Zbyt wielkie ryzyko - wyjaśniła.
- Przecież dopiero powiedziałaś, że on ma przed sobą kilka dni, najwyżej tygodni. Może więc
należałoby jednak podjąć to ryzyko? - dopytywał się.
- Obowiązuje określony tryb... - zaczęła, ale urwała, bo w oczach Macka odbiła się udręka. -
Przykro mi.
- Nie przyjmuję tego do wiadomości - żachnął się.
- Nie mamy wyboru.
- Ja mam. Znajdziemy innego lekarza, inną metodę leczenia. Ten chłopiec nie umrze, dopóki
nie zrobimy wszystkiego, co w naszej mocy.
Beth starała się nie przejmować faktem, że Mack nie ufa jej w kwestii ratowania Tony'ego.
Aż za dobrze znała to uczucie bezsilnej złości. Jeśli choć przez chwilę uważałaby, że inny
lekarz czy inna terapia mogą poprawić rokowania chłopca, sama by poprosiła o konsultację.
- Mack, właśnie w tym szpitalu możemy zrobić najwięcej - zapewniła spokojnie.
- Ale rezygnujecie z ratowania go.
- Nie! - zaprotestowała gwałtownie. - Nigdy. Staram się tylko patrzeć realnie.
- Do diabła z tym! - krzyknął, ale zaraz westchnął i popatrzył na nią skruszony. - Wybacz.
Wiem, że nie powinienem tak mówić. Wiem też, jak bardzo starasz się mu pomóc. Zdaję
sobie sprawę, ile cię to kosztuje.
- W porządku. Wierz mi, bardzo dobrze cię rozumiem i nie mam żalu.
- Teraz rozumiem, dlaczego wyglądasz na wykończoną.
- Popatrzył jej w oczy. - A więc jaki masz plan?
- Rano transfuzja, a potem będziemy czekać na skutek - wyjaśniła Beth. - Nie zaszkodziłaby
krótka modlitwa.
- Dobrze. - Mack skinął głową. - Pójdziesz ze mną do Tony'ego? - Wyciągnął do niej rękę.
- Właśnie chciałam to zrobić - powiedziała. Chwyciła jego dłoń, bo rozpaczliwie
potrzebowała kontaktu z kimś, kto dzielił jej niepokój. Pragnęła też, by ktoś dodał jej otuchy,
tak by niezależnie od tego, co się stanie z Tonym, mogła nadal funkcjonować i walczyć o
ż
ycie innych dzieci. Mack ścisnął jej rękę.
- A może byśmy wstąpili do kaplicy? - zaproponował.
- Czytasz w moich myślach. - Uśmiechnęła się. Zdarzało się to coraz częściej. Zaczęła już
nawet uważać
za oczywiste, że łączy ją z Mackiem taka więź, przy której niepotrzebne są słowa.
- Doktor Beth jest bardzo ładna, prawda? - Tony wpatrywał się w twarz Macka.
Starał się zignorować pytanie, nie chcąc się wdawać w dyskusję na ten temat. Podał chłopcu
komiksy, o które ten prosił.
- Patrz, Tony - powiedział. - Nie miałem pojęcia, że jest tylu nowych Supermanów.
- Nie odpowiedziałeś, Mack. - Chłopiec nie spuszczał z niego wzroku. - Nie uważasz, że
doktor Beth jest bardzo ładna?
- Owszem, jest - westchnął Mack.
- Może powinieneś się z nią umówić czy coś w tym rodzaju. Na pewno się zgodzi.
Mack miał dość kłopotów z zabraniem Beth na szybki posiłek poza szpitalem, tak że
umówienie się na randkę w ścisłym tego słowa znaczeniu przypuszczalnie w ogóle nie
wchodziło w rachubę. Nie chciał jednak burzyć swego wizerunku w oczach chłopca.
Tony obserwował go z zatroskaniem.
- Próbowałeś? Chyba cię nie odpędziła? - zaniepokoi się. - Rozzłościłeś ją?
- Nic podobnego. Nic takiego nie zrobiłem, ale pani doktor jest bardzo zajęta. Wykonuje
przecież bardzo odpowiedzialną pracę.
- Wiem, ale myślę, że powinna się z tobą umówić, żeby trochę odpocząć, i w ogóle. Wiesz, o
co mi chodzi? Czasami jest taka smutna. - Chłopiec patrzył na niego wyczekująco.
- Zauważyłem - przyznał Mack.
Istotnie, czasami zastanawiał się, jak Beth wytrzymuje tak obciążającą pracę. Dzisiejszy dzień
był chyba najgorszy ze wszystkich od chwili, gdy się poznali. Nawet Mack byli wstrząśnięty
beznadziejną wizją przyszłości Tony'ego.
Kiedy z kaplicy zmierzali do pokoju chłopca, Beth otrzymała wiadomość z izby przyjęć i
szybko odeszła bez słowa wyjaśnienia. Poszedł więc do Tony'ego sam, mając nadzieję, że ona
za chwilę wróci. Jeśli jednak wezwano ją do nagłego wypadku, być może będzie tego
wieczoru potrzebowała towarzystwa, może nawet kolacji w miejscu, które pozwoli jej
zapomnieć na chwilę o szpitalu.
Popatrzył uważnie na Tony'ego. Chłopiec wyraźnie słabł. Leżał oparty o poduszki, zaledwie o
ton bielsze od jego mizernej twarzy.
- Jak się czujesz, kolego? - spytał Mack.
- Trochę zmęczony.
Macka zaskoczyła ta odpowiedź. Na ogół Tony wręcz szarżował, gdy chodziło o zdrowie.
Przyznanie się do zmęczenia świadczyło o tym, że jest wykończony. Mack przypomniał
sobie, co mówiła Beth o transfuzji, ale wiedział, że chłopiec nie zdaje sobie jeszcze sprawy z
tego, co go czeka.
- Prześpij się trochę - powiedział. - Musisz być w dobrej formie, gdy przyjdzie mama.
- Ale przecież ty jesteś - słabo zaprotestował Tony. -I przyniosłeś komiksy...
- Będą tu, kiedy się obudzisz, i ja też - obiecał. - A teraz zamknij oczy i spróbuj się
zdrzemnąć.
Tony walczył z opadającymi powiekami.
- Mack... - zaczął.
- Co, kolego?
- Mógłbyś przy mnie posiedzieć?
- Pewnie. - Mack ostrożnie przysiadł na brzegu łóżka.
Zauważył, że każdy ruch wywołuje na twarzy chłopca grymas bólu. To kolejny znak, że jego
stan się pogarsza. Zaledwie usiadł, poczuł chłopięcą dłoń wsuwającą się w jego rękę. Łzy
stanęły mu w oczach.
- W porządku - rzekł uspokajająco. - Możesz spać, a ja posiedzę przy tobie.
- Mogę ci coś powiedzieć? - spytał chłopiec.
- Oczywiście.
- Ale nie powiesz mamie ani doktor Beth?
- Nie - obiecał Mack.
- Czasami boję się zamknąć oczy - wyszeptał Tony. -Boję się, że już się nie obudzę.
Mack z trudem powstrzymał łzy.
- Nie powinieneś się tym martwić - uspokoił go. - Nic ci się nie stanie, kiedy ja tu jestem.
Tony otworzył oczy i popatrzył na niego poważnie.
- Może się stać, Mack - powiedział. - A jeśli się naprawdę stanie, powiesz mamie, że ją
kocham?
Mack z najwyższym trudem nad sobą panował.
- Myślę, że twoja mama o tym wie - powiedział - ale i tak jej powiem.
Tony westchnął i zasnął, mocno trzymając rękę przyjaciela.
ROZDZIAŁ 6
Kiedy Beth opuściła wreszcie oddział intensywnej terapii, czuła się wykończona. Stan
młodego pacjenta, którego przywieziono z ciężką reakcją na chemioterapię, został w końcu
ustabilizowany, tak że można było zawieźć dziecko do sali chorych. Beth marzyła o tym,
ż
eby być już w domu, wejść do wanny, potem wsunąć się pod kołdrę i spać przez miesiąc.
Musiała jednak odegnać od siebie tę wizję. Odetchnęła głęboko, uspokoiła się nieco i poszła
do pokoju Tony'ego, żeby przygotować go na jutrzejszą transfuzję. Obawiała się spotkania z
matką chłopca, która usłyszała ostatnio tyle złych wiadomości, że ta mogła okazać się już
ponad jej siły.
W kącie korytarza obok pokoju Tony'ego stał ze zwieszonymi ramionami i przymkniętymi
oczami Mack. Opierał się o ścianę i wyglądał na równie zmęczonego jak ona sama.
- Nic ci nie jest? - spytała.
Potrząsnął głową, wracając do szpitalnej rzeczywistości, i uśmiechnął się smutno.
- Jak ty to wytrzymujesz dzień w dzień? - spytał ze szczerym podziwem.
Odruchowo zerknęła na drzwi pokoju Tony'ego.
- Trudna sytuacja? - domyśliła się. Skinął głową.
- Można to tak określić. Tony poprosił mnie, żebym, jeśli umrze w czasie snu, powiedział
jego mamie, że ją kocha.
- O Boże - szepnęła Beth. - Tak mi przykro, Mack.
- Nie musi ci być przykro z mojego powodu - żachnął się. - Niech ci będzie przykro z
powodu Tony'ego. Żadne dziecko zresztą nie powinno nigdy znaleźć się w takiej sytuacji. Nie
powinno dźwigać takiego ciężaru. Mój Boże, jak on to znosi?
Beth położyła dłoń na ramieniu Macka. Poczuła, że jego mięśnie pod skórą się naprężają.
- Jestem jak najdalsza od tego, by nie przyznać ci racji, ale przecież życie nie jest ani
sprawiedliwe, ani godziwe. Jeśli nie możesz przyjąć tego do wiadomości, lepiej nie wybieraj
zawodu lekarza.
- A ty godzisz się z tym? - spytał z powątpiewaniem.
- Muszę - odparła. - Nie jest to łatwe, ale cóż mi pozostaje? Skupiam całą uwagę na naszych
zwycięstwach, a nie na przegranych bitwach.
- Nie zazdroszczę ci. W porównaniu z twoimi przeżyciami zawodowymi kontuzje, których
doznawałem podczas niedzielnych meczów, to kaszka z mlekiem.
Beth zmusiła się do uśmiechu.
- Może i ja powinnam kiedyś spróbować gry w piłkę?
- Myślę, że bardzo by ci w tym pomogły twoje zręczne ruchy. Masz silne ręce?
- Jak u dziewczynki.
- No tak, wyobrażam sobie. - Popatrzył jej w oczy. -Wiesz, co jeszcze chodziło dziś
Tony'emu po głowie?
- Co? - spytała z lękiem.
- Uważa, że powinienem się z tobą umówić. – Mack z niedowierzaniem potrząsnął głową. -
Ten dzieciak jest tak chory, a chce mu się bawić w swaty.
- To tylko jeszcze jeden dowód, że życie toczy się dalej. - Beth uśmiechnęła się smutno. -
Nawet takie dziecko jak Tony to widzi. - Obserwowała napiętą twarz Macka i doszła do
wniosku, że zaangażował się w sprawę chłopca znacznie bardziej, niż można było się
spodziewać. - Wiesz co? Złamię ślubowanie i zaproszę cię na randkę.
- Ślubowałaś, że mnie nie zaprosisz? - Patrzył na nią ze zdumieniem.
- Ślubowałam, że nigdy nie zaproszę żadnego mężczyzny - poprawiła.
- Miałaś szczególny powód?
- To daje mężczyźnie złudzenie, że zdobył przewagę -wyjaśniła.
- A ty wolisz panować nad sytuacją?
- Raczej tak.
- Ale jesteś skłonna zrobić dla mnie wyjątek? - upewniał się.
- No tak i nie każ mi tego żałować, co na pewno nastąpi, jeśli zareagujesz tak, jak można by
się spodziewać, znając ciebie. To tylko kolacja, Mack. Nic więcej. Niech cię nie rozpiera
męska duma.
- Myślę, że potrafię ją opanować. Podobnie jak własne hormony, jeśli do czegoś dojdzie.
Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem.
- Widzę, że jesteś zdecydowany przekroczyć granicę. Uważaj, bo mogę cofnąć zaproszenie.
- Nic podobnego. Żal ci mnie, a poza tym nie zamierzam przekraczać żadnych granic,
rozważałem rzecz czysto teoretycznie - odrzekł. - Zwłaszcza że na samą wzmiankę o tym na
twoje policzki wróciły rumieńce.
Beth zmarszczyła brwi. Mack starał się wyglądać na skruszonego. Prawdopodobnie tylko
udawał, ale zbagatelizowała to.
- No dobrze. Zaczekasz, aż porozmawiam z panią Vitale? A potem zabiorę cię gdzieś na
kolację.
Popatrzył na nią pełen nadziei.
- Do domu? Właśnie tam chciałbym spędzić dzisiejszy wieczór. W twoim, moim, bez
znaczenia. Nie mam nastroju na przebywanie wśród ludzi.
Doskonale go rozumiała. Ciągłe bycie w centrum zainteresowania jest z pewnością uciążliwe
nawet wówczas, gdy wszystko w życiu układa się bez zarzutu. Ale znajdować się pod
obstrzałem wtedy, kiedy jest się przygnębionym, tak jak Mack dzisiejszego wieczoru, musi
być nie do zniesienia.
Usiłowała sobie przypomnieć, czy ma w domu coś do zjedzenia, bo zakupy spożywcze nie
były jej najmocniejszą stroną, po czym skinęła głową.
- Znajdzie się coś, co wrzucę do garnka bez obawy, że się otrujemy.
- To mi odpowiada.
- Zaczekaj kilka minut - poprosiła Beth.
- Nie spiesz się. - Uśmiechnął się. - Jeśli chcesz zrobić przyjemność Tony'emu, powiedz mu,
ż
e zapraszasz mnie do siebie.
- Obawiam się, że za bardzo by go to zachęciło do dalszego swatania! - Roześmiała się.
Mack nie mógł ochłonąć ze zdziwienia, że Beth go zaprosiła. Musiał rzeczywiście sprawiać
wrażenie bardzo przybitego, skoro wzbudził takie jej współczucie. Niezależnie od oczywistej
przyczyny zaproszenia, cieszył się, że będzie miał okazję zobaczyć jej mieszkanie i być może
dostrzec coś, co pozwoli mu lepiej ją poznać. Z każdym kolejnym spotkaniem wzrastało jego
zainteresowanie tą kobietą.
Taka osoba jak Beth, zaangażowana bez reszty w pracę, oddana dzieciom znajdującym się w
tragicznej sytuacji, była w świecie, w którym się obracał, kimś niespotykanym. Z minuty na
minutę wzrastał jego podziw. On spełniał dobry uczynek, odwiedzając w wolnym czasie
Tony'ego, ona jednak wykonywała iście herkulesową pracę, poświęcając chorym dzieciom
swoje życie.
Kiedy wreszcie wyszła z pokoju Tony'ego, spojrzała na Macka z roztargnieniem i skinęła, by
za nią szedł.
- Zaraz idziemy, wezmę tylko torebkę i klucze - powiedziała. - Zapiszę ci adres.
W chwilę później podała mu kartkę z adresem domu na obrzeżach Georgetown. Miał
wrażenie, że wybrała to miejsce nie tyle ze względu na prestiżowe sąsiedztwo, ile na bliskość
szpitala i szybki dojazd w razie pilnego wezwania.
- Do zobaczenia za dziesięć minut - rzuciła, wsiadając do swego samochodu. Auto Macka
stało na parkingu dla gości. Już miał tam pójść, gdy zobaczył wyraz wahania na jej twarzy.
- O co chodzi? - spytał.
- Usiłuję sobie przypomnieć, czy mam wino. Chyba nie. Jeśli chciałbyś się napić, to wstąp po
drodze do sklepu - poprosiła.
- Jestem za bardzo zmęczony na wino - odparł - ale może ty masz ochotę?
- Nie, chyba że chodzi ci o to, żebym zasnęła nad talerzem. - Potrząsnęła głową.
Obserwował jej drobną, delikatną twarz.
- Posłuchaj, Beth, naprawdę jestem ci wdzięczny za zaproszenie, ale możemy z tym
poczekać.
- Oboje powinniśmy coś zjeść - stwierdziła autorytatywnym tonem lekarza. - Nie wlecz się
tylko, bo każę ci jeść szpinak.
- Tak się składa, że uwielbiam szpinak. - Roześmiał się.
- O Boże, ciotka rzeczywiście dobrze cię wytresowała.
- Dajmy spokój ciotce. Ona nie ma z tym nic wspólnego. Na razie... - rzucił i musnął ustami
jej czoło, zanim zdążyła zamknąć drzwiczki samochodu. - Jedź ostrożnie.
W drodze ze szpitala Mack zatrzymał się przed kwiaciarnią, kiedy więc zjawił się na progu
małego domu z cegły, trzymał w rękach ogromny bukiet kwiatów.
Dzwoniąc do drzwi, uświadomił sobie, że od dawna już nie czekał na żadną randkę tak
niecierpliwie.
Fakt, że inicjatorką tego niespodziewanego spotkania jest kobieta, która, jak mu się
początkowo zdawało, wcale go nie pociąga, tracił na znaczeniu, podobnie jak i to, że w
programie spotkania nie było seksu. Cieszyła go po prostu perspektywa kolacji i interesującej
rozmowy, wszystkiego zresztą, co mogło opóźnić jego powrót do domu, gdzie dręczyłyby go
smutne myśli o Tonym.
Na widok kwiatów oczy Beth rozbłysły radością, co Macka bardzo wzruszyło. Domyślił się,
ż
e niewielu mężczyzn obdarzało ją kwiatami, gdyż jej chłodne, profesjonalne zachowanie
mylnie interpretowali jako odrzucenie kobiecych upodobań.
- Och Mack. - Uśmiechnęła się, wtulając twarz w kwiaty. - Co ci strzeliło do głowy?
- Dżentelmen przychodzący z wizytą zawsze coś przynosi gospodyni - wyrecytował.
- Przypomnij mi, żebym podziękowała twojej ciotce za wpojenie ci dobrych manier -
odparła. - Mam nadzieję, że znajdę dostatecznie duży wazon. Wykupiłeś całą kwiaciarnię?
W zasadzie tak. Sprzedawca już zamykał, więc zależało mu, żeby sprzedać jak najwięcej.
Były lilie i róże, goździki i frezje, gerbery i irysy, i całe mnóstwo innych, których nazw Mack
nie znał. Pod wpływem impulsu poprosił o wszystkie. Jeśli ktokolwiek na świecie zasługiwał
na to, by być rozpieszczanym, to z pewnością Beth, która miała za sobą tak ciężki dzień.
Ż
yczyłby sobie tylko, żeby kwiaty mogły poprawić i jego nastrój.
Zastanawiał się, co jeszcze mógłby zrobić dla Beth. Może powinien jej załatwić dzień
odnowy biologicznej, o której kobiety tak często rozmawiają?
- Mack?
- Słucham.
- Dokąd idziesz?
- Ach, rzeczywiście - zreflektował się i stanął na środku przedpokoju. - Właśnie
wyobrażałem sobie ciebie w okładach z alg.
- Masz bujną wyobraźnię - rzekła, wskazując mu drogę do kuchni.
- Robiłaś sobie kiedyś takie okłady? - zaciekawił się.
- Czas i budżet mi na to nie pozwalają - odparła, wyraźnie rozbawiona. - A ty?
- Nie, skąd! - Wzdrygnął się. - Ale słyszałem, jak kobiety o czymś takim rozmawiały.
Pomyślałem, że może by ci się to spodobało.
- Kto wie? Może kiedyś spróbuję, jeśli trafi mi się wolny dzień. - Zamyśliła się na moment. -
Choć wydaje mi się to stratą czasu i pieniędzy.
- Zrobienie sobie drobnej przyjemności nigdy nie jest stratą czasu i pieniędzy zwłaszcza przy
twoim charakterze pracy. Powinnaś trochę bardziej o siebie dbać.
- Czy to twoja nowa misja? - Spojrzała na niego spod oka. - Nie dość ci rozweselania
Tony'ego, teraz chcesz sprawiać przyjemność i mnie?
Tak właśnie było. Nie znaczyło to bynajmniej, że się w niej zakochał. Zwykła przyzwoitość
nakazuje przecież troszczyć się o kogoś, kto spędza życie na opiekowaniu się innymi.
- Właśnie tak - odrzekł. - Zaraz przedstawię ci mój plan.
- Nie masz przypadkiem całej drużyny piłkarskiej na głowie? Jedenastu mężczyzn? Bo chyba
tylu ich jest, prawda?
- Na boisku tak, ale dochodzą jeszcze ci z ławki rezerwowych. Aha, przypomnij mi, żebym ci
przyniósł książkę wyjaśniającą zasady futbolu.
- To na nic. Nawet do niej nie zajrzę. Ale nie wymiguj się od odpowiedzi. Mówiłam, że masz
własne obowiązki, które z pewnością zajmują ci sporo czasu.
- To zupełnie co innego - odrzekł. - A poza tym ci chłopcy mają trenerów, którzy dbają o ich
odżywianie, treningi i ogólną sprawność. A kto dba o ciebie?
- Ja jestem dorosła i jestem lekarzem. Doskonale mogę sama o siebie zadbać.
- A robisz to? - spytał Mack.
- Oczywiście.
- Aha, a kiedy miałaś ostatnio wolny dzień? - Popatrzył na nią z powątpiewaniem.
Długo się zastanawiała. Widział, że nie może sobie przypomnieć.
- Wystarczy. Od razu widać, że przed całymi tygodniami, jeśli nie miesiącami.
- Właściwie to miałam wolne zeszłej niedzieli. - Westchnęła. - Ale wezwano mnie około
południa i już zostałam w szpitalu.
- Właśnie o tym mówię. Nie jesteś z żelaza. Co będzie, jeśli się rozchorujesz?
- Nie rozchoruję się. - Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie. - Dziękuję ci za troskę, ale to
niepotrzebne. - Wskazała na lodówkę. - Masz do wyboru jajecznicę albo... - zawahała się-
...albo jajka sadzone lub omlet, o ile ser jeszcze nadaje się do jedzenia. - Wyjęła żałośnie
wyglądający kawałek żółtego sera.
- Gdzie jest telefon? - spytał Mack.
- Za tobą, na ścianie. Dlaczego pytasz? Mack już wybierał numer.
- Jadasz mięso? - rzucił przez ramię.
- Tak, ale co ty robisz?
- Nie widzisz? A pieczone ziemniaki?
- Uwielbiam.
- Witaj, Williamie - zaczął, gdy po drugiej stronie podniesiono słuchawkę. - Możesz
przygotować dwie porcje filet mignons, pieczone ziemniaki w kwaśnym sosie, sałatkę ce-
sarską i jakiś deser czekoladowy?
- Oczywiście, proszę pana - odpowiedział szef jednej z restauracji w Georgetown, należącej
do przedsiębiorstwa Carlton Industries. - Przysłać do pana?
- Nie, nie do mnie. - Mack podał adres Beth. - Wystarczy wam pół godziny?
- Oczywiście. Już się robi, panie Carlton.
- Dziękuję, Williamie. Ratujesz mi życie.
- Cała przyjemność po mojej stronie, sir.
- Ach, i jeszcze jedno - rzucił Mack.
- Słucham?
- Czy mógłbyś wstrzymać się przynajmniej do rana z poinformowaniem o tym Destiny?
- Sir, nie przekazuję żadnych informacji pańskiej ciotce! - obruszył się William.
- Oficjalnie nie - przyznał Mack. - Ale ona ma sposoby, żeby z ciebie wszystko wyciągnąć,
prawda?
William zachichotał.
- Pańska ciotka jest bardzo przebiegła - rzekł. - Potrafi dowiedzieć się wszystkiego, co chce
wiedzieć. Większość mężczyzn uważa, że nie sposób jej się oprzeć.
- Oprzeć nie oprzeć, postaraj się jednak tym razem zachować dyskrecję, bo inaczej moje
ż
ycie zmieni się w koszmar - zaznaczył Mack.
- To tylko dlatego, że pani Destiny bardzo troszczy się o pana i pańskich braci - powiedział
William. - Powinniście być szczęśliwi, że macie taką ciotkę. Nie wiem jednak, czy to
doceniacie.
- Zapamiętam, Williamie.
- Powinien pan, sir. Zaraz przyślę kolację.
Mack westchnął, żałując swej decyzji. Obawiał się, że tym telefonem uruchomił całą
machinę. Cóż, kiedy mimo swego długiego języka William smażył najlepsze befsztyki w mie-
ś
cie.
Kiedy odwiesił słuchawkę, Beth popatrzyła na niego z lekkim zdziwieniem.
- Dzwoniłeś do Williama z William's Steak House? -spytała.
Skinął głową.
- I mają ci przysłać zamówione danie w ciągu trzydziestu minut? - Wciąż nie mogła wyjść ze
zdumienia.
- Tak.
- A potem, jak się bez trudu domyślam, doniosą wszystko twojej ciotce?
Mack znów skinął głową.
- Żyjesz w fascynującym świecie - stwierdziła.
- Zdarzają się ciekawe momenty. - Mack skrzywił się lekko. - Domyślam się, że twoja
rodzina jest pod każdym względem normalna. - Spojrzał pytająco.
Przez twarz Beth przebiegł cień, którego nie potrafił zinterpretować.
- Niezupełnie? - spytał.
- To zależy, co się rozumie pod słowem „normalny" - odparła, unikając jednoznacznej
odpowiedzi.
- Mnie wychowywała ciotka, która życie traktuje jak wielką przygodę, a mieszanie się w
cudze sprawy podniosła do rangi sztuki. Znam więc bardzo nieprecyzyjną definicję
normalności. Masz rodzeństwo? - spytał.
W oczach Beth pojawił się smutek i Mack natychmiast przypomniał sobie o bracie, który jako
dziecko zmarł na białaczkę.
- Wybacz, zapomniałem - zmitygował się.
- Nie szkodzi. Czasem wydaje mi się, że to się stało cale wieki temu, a innym razem, że
dopiero wczoraj.
- Ilekroć widzisz, jak umiera któryś z twoich pacjentów, czujesz to tak, jakbyś znowu
przechodziła przez śmierć brata.
- Chyba tak, ale gdy on zmarł, byłam jeszcze mała, więc zdawałam sobie tylko sprawę, że
ktoś, kogo bardzo kocham, ciężko choruje, a potem odchodzi. Uczyniło to ogromną pustkę w
moim życiu, bo Tommy był wszystkim, co miałam.
- Chodzi ci o to, że nie miałaś innego rodzeństwa? - domyślił się Mack.
Beth potrząsnęła głową.
- Chodzi mi o to, że po jego śmierci rodzice, którzy byli naukowcami, całkowicie oddali się
pracy. Nigdy nie lubili życia towarzyskiego, rzadko wychodzili z domu, ale po śmierci
Tommy'ego odizolowali się zupełnie od ludzi. Pochłonęło ich poszukiwanie odpowiedzi na
nurtujące ich pytania. Na ogół wracali do domu, kiedy już spałam, a wychodzili, zanim
wstałam. Rzadko ich widywałam.
Mack wyczuł w tych słowach bolesną nutę i następny element puzzli wskoczył na swoje
miejsce.
- A więc na wybór zawodu nie wpłynęła tylko choroba i śmierć brata? Wiąże się on również
z rodzicami?
Beth wydawała się wstrząśnięta tym stwierdzeniem i odetchnęła z ulgą, gdy rozległ się
dzwonek u drzwi. Nie musiała odpowiadać na to pytanie.
- Wrócimy do tej rozmowy - zastrzegł Mack, idąc w kierunku wejścia.
Gdy po chwili wrócił, Beth nakrywała do stołu. Postawił na nim przyniesione dania i je
rozpakował.
- Pachnie cudownie - zachwyciła się Beth nieco zbyt radośnie i usiadła. - Musisz dużo
zamawiać u Williama, żeby być tak błyskawicznie obsługiwanym.
- Owszem, ale jest to również, na jakiejś tam zasadzie, restauracja należąca do naszej firmy.
Beth obserwowała go przez chwilę.
- W rzeczywistości niezbyt cię to wszystko obchodzi, prawda?
- Tylko wtedy, gdy jest mi to na rękę, jak choćby dzisiaj
- odparł. - Dzięki Bogu, nie muszę się tym wszystkim zajmować. Firmą znakomicie kieruje
Richard.
- Nigdy nie miałeś ochoty zażądać swojej części rodzinnej schedy? - zdziwiła się.
- Nie. Zarobiłem wystarczająco dużo grą w futbol, mimo że moja kariera szybko się
skończyła. Poczyniłem parę inwestycji, które wykorzystałem, by kupić udziały w drużynie.
Kocham futbol. Wciąż jeszcze pasjonuje mnie strategia i taktyka gry. Nie interesują mnie
natomiast sprawy związane z przedsiębiorstwem, fabrykami, restauracjami i czym tam
jeszcze w Carlton Industries. - I nie próbuj zmieniać tematu!
- Pogroził jej palcem. - Nie zapomniałem, że rozmawialiśmy o twojej rodzinie.
Nastrój Beth wyraźnie się pogorszył.
- Nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia -skwitowała.
- Próbujesz im coś udowodnić? Może w końcu zwrócić na siebie ich uwagę, której ci nie
poświęcali, gdy byłaś dzieckiem?
Beth podniosła do ust kawałeczek mięsa i przeżuwała go w zamyśleniu.
- Bardzo możliwe - rzekła w końcu, zaskakując go tymi słowami.
- Czego się od nich nauczyłaś? - pytał dalej.
- Nauczyłam się wszystkiego o poświęceniu i obowiązkowości.
- Ależ oni zrobili ci krzywdę, Beth. Możesz to nazwać nieszkodliwym zaniedbaniem, jeśli
chcesz być wspaniałomyślna, ale to w rzeczywistości krzywda. Naprawdę chcesz przeżyć
ż
ycie, nie zwracając uwagi na otaczających cię ludzi, rezygnując z życia osobistego?
- Tak właśnie myślisz? - Beth była zdumiona. - Uważasz, że z nikim się nie umawiam, bo
próbuję naśladować rodziców?
- To przecież jasne jak słońce.
- Nie bądź taki Freud - odrzekła cierpko.
- Zaprzeczasz?
- Oczywiście. Ciężko pracuję, bo kocham swoją pracę, bo to, co robię, jest dla mnie bardzo
ważne.
- Na pewno twoi rodzice myśleli tak samo. Czy dzięki temu mniej płakałaś, kiedy kładłaś się
do łóżka i nikt nie opowiadał ci bajek ani nie utulał na dobranoc?
- Nie wiem, o czym mówisz. - Beth upierała się przy swoim. - Kiedy mój brat umarł, miałam
dziesięć lat. Byłam już za duża na bajki.
- Ale nie na pocałunek przed snem - podkreślił Mack, przypominając sobie pocałunki
Destiny, które rozdzielała, nawet gdy protestowali, uważając, że są za dorośli na takie
pieszczoty. On i Ben zresztą uwielbiali to. Richard buntował się najbardziej z całej trójki, ale
Mack doszedł teraz do wniosku, że właśnie ten brat najbardziej potrzebował zainteresowania,
a ciotka instynktownie to wyczuwała i ignorowała jego protesty.
- To wcale nie było ważne - upierała się Beth.
- Jeśli tak uważasz... - Mack wzruszył ramionami. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł zmieszanie
i bezradność, które tak bardzo starała się ukryć.
- Patrząc na moje życie, uważasz, że jestem w uprzywilejowanej sytuacji, prawda?
Skinęła głową.
- Bo moja rodzina ma pieniądze?
- Oczywiście.
- Pieniądze ma, to nie ulega wątpliwości. One wiele ułatwiają, to też nie ulega wątpliwości.
Ale czy wiesz, co naprawdę uczyniło nasze życie bogatym?
- Co?
- Raczej kto. Ciotka, która bez wahania zrezygnowała z życia, które lubiła, z ukochanego
mężczyzny i wróciła do Stanów, żeby się zaopiekować trzema małymi chłopcami. Prawie ich
nie znała, ale oni jej potrzebowali. Od kiedy nasi rodzice zginęli, Destiny była przy nas
każdego wieczoru, by nas utulić do snu i zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Uczyła nas na
swoim przykładzie, że zawsze można cieszyć się życiem... dopóki się żyje. Nie uciekła, nie
kryła się przed nami, nie pozostawiła nas samych z naszym bólem.
Beth odłożyła widelec i popatrzyła mu w oczy.
- Twoja ciotka jest niezwykłą osobą, ale i moi rodzice starali się być dla mnie jak najlepsi -
przekonywała, choć ta obrona wypadła blado.
- Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, nie byli dobrzy. Zirytował się, wyobraziwszy sobie, jak
przerażona i samotna musiała być Beth po śmierci brata, jak bardzo musiała się bać, że i ją
spotka podobny los. Czy rodzice starali się ją uspokoić? Prawdopodobnie nie. Pochłonięci
własnymi sprawami, zapewne nawet nie zauważyli, jak bardzo córce potrzeba poczucia
bezpieczeństwa. Może zresztą uważali jej lęk za słabość, co raz na zawsze powstrzymało ją
przed wyrażaniem własnych obaw.
- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała łamiącym głosem. - Nikt nie ma. Nie było cię
przy tym. Nie wiesz, czym była dla nas śmierć Tommy'ego.
- Nie. Oczywiście, że nie, ale sama myśl o tym, co to oznaczało dla ciebie, dobija mnie.
- Nic mi się nie stało - oznajmiła, ale łzy, które się pojawiły w jej oczach, świadczyły o
czymś przeciwnym.
- Ach, Beth - szepnął, wstając i biorąc ją w ramiona. -Wybacz. Mogę oburzać się na to, co
oni ci zrobili, ale za nic na świecie nie chciałem doprowadzić cię do łez.
- Nie płaczę - wykrztusiła, wtulając twarz w jego pierś.
- No dobrze, nie płaczesz. - Czuł przez koszulę jej łzy.
- Nigdy nie płaczę - oświadczyła stanowczo.
Miał wrażenie, że spędziła życia na ćwiczeniu się, by to kłamstwo brzmiało przekonująco.
- Wiem - powiedział, przytulając Beth do siebie, zdziwiony, że ktoś tak wrażliwy i
uczuciowy daje sobie radę w dramatycznych sytuacjach, z jakimi styka się na co dzień. Miała
więcej siły niż niejeden z jego zawodników, a już z całą pewnością więcej niż on sam.
Gdy podniosła głowę, ujrzał łzy lśniące na jej rzęsach. Nie mógł się opanować. Pochylił się,
by pocałować wilgotny ślad najpierw na jednym, potem na drugim policzku. Słone łzy,
delikatna jak płatki róży skóra odurzyły go mocniej niż dobre wino. Musiał oprzeć się
pożądaniu, wypuścić Beth z objęć, zanim sprawy wezmą obrót, którego żadne z nich nie
przewidywało.
Ale w tym momencie Beth leciutko uniosła głowę i jej usta odnalazły jego wargi. Był
zgubiony.
ROZDZIAŁ 7
Beth nigdy tak bardzo jak teraz nie pragnęła męskiego dotyku. Co prawda, nie spodziewałaby
się, że marzyć będzie o znalezieniu się w ramionach Macka, ale w tym momencie mogła
myśleć tylko o tym, jak położył dłonie na jej piersiach i delikatnie je pieścił.
- Jeszcze - poprosiła, gdy się odsunął, zdziwiony tak samo jak ona tym, co zaszło.
- Beth, jesteś pewna, że chcesz tego? - Patrzył na nią bacznie. - To był długi, męczący dzień,
wolałbym nie wykorzystywać twojego chwilowego nastroju, nie chcę, żebyśmy zrobili coś,
czego jutro możesz żałować. Do diabła, jeszcze parę minut temu nie miałem pewności, czy
mnie choćby lubisz.
- Przypuszczam, że teraz oboje już to wiemy - powiedziała uszczypliwie.
Słyszała w jego głosie prawdziwą troskę, więc miała pewność, że się nie myli. To, co
powiedział, było prawdą. Zdenerwował ją i zmęczył tymi wszystkimi pytaniami o stosunki z
rodzicami. Otworzył zabliźnione rany.
Do tej pory nikt tak bardzo nie starał się zajrzeć za mur, którym się otoczyła. Magiczna więź
połączyła ją z Mackiem, a tego wieczoru na dodatek odczuwała pragnienie, by ulec zmysłom.
Spojrzała mu głęboko w oczy.
- Chcę tego - zapewniła go. - Chcę czuć, że żyję, Mack. Wiem, że ty też. Proszę, daj mi to...
Beth nie miała wątpliwości, że Mack musi być dobrym kochankiem - nie darmo miał opinię
playboya - ale nie spodziewała się, że potrafi do niej dotrzeć. Tymczasem było tak, jakby
obydwa ciała wiedziały o czymś, czego nie wiedziały umysły, jakby łączyła je bliska więź,
która sprawiła, że wystarczyło dotknięcie, by ujawnić to, co w obojgu było utajone.
- Do sypialni? - wyszeptał.
- Nie, tutaj! - krzyknęła, zdumiona własnym zachowaniem.
Chciała zapomnieć o bożym świecie, a to był jedyny sposób. Wolała nie mieć czasu na
myślenie, na analizowanie, zastanawianie się, czy nie jest to przypadkiem akt rozpaczy,
którego przyjdzie jej ciężko żałować.
Mack w pośpiechu zerwał z Beth bluzkę. Schylił się i dotknął piersi, całował je i ssał. Beth
miała wrażenie, że od tej pieszczoty rozpadnie się na drobne kawałeczki.
Tymczasem Mack zręcznym ruchem rozpiął stanik, podniósł spódnicę i ściągnął majteczki.
Zaczął pieścić źródło kobiecej rozkoszy, aż Beth krzyknęła.
Popatrzyła w oczy Macka i ujrzała w nich tę samą rozpaczliwą potrzebę i to samo pożądanie,
które ją trawiło. Szybkimi ruchami założył prezerwatywę, po czym uniósł Beth i wypełnił ją
sobą, przyciskając plecami do ściany w kuchni. Oplotła go nogami i pomyślała jeszcze tylko,
ż
e postura piłkarza i siła kulturysty to niezaprzeczalne zalety mężczyzny.
Czuła chłód ściany, słyszała chrapliwy oddech Macka przy uchu, czuła, jak porusza się w niej
miarowo, jak tężeją mu mięśnie pod jej palcami, chłonęła zapach wody po goleniu i zapach
seksu. Wszystko to było cudowne, zdumiewające, wszechogarniające... i szokujące
nieoczekiwaną intensywnością.
Gdy po raz drugi wstrząsnął nią dreszcz rozkoszy, ogarnęła ją słabość, jak gdyby została
wyrzucona przez sztorm na brzeg morza. Ale równocześnie czuła się upojona, jakby sięgnęła
gwiazd.
Pomału, och, pomału. Ze wszystkich sił starała się opóźnić powrót na ziemię - do
rzeczywistości, która już nigdy nie będzie taka sama. Dokoła leżały porozrzucane rzeczy, na
podłodze wylądował talerz, szklanka przewróciła się na stole i wysypały się z niej kostki
lodu.
Mack sięgnął po jedną kostkę i lekko przeciągnął nią po jej piersi, a potem niżej i niżej,
podążając ustami tym samym tropem. Dotknięcie lodu, a zaraz potem jego rozpalonych warg
znowu wprawiło ją w stan ekstatycznego podniecenia. Wtuliła się w Macka i pozwoliła, by
kolejny raz zawładnęły nią zmysły.
Później walczyła z własnym zażenowaniem, uciekając wzrokiem, aż w końcu ujął za brodę i
zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Wiesz co? Gdybym coś takiego wyczyniał z kimś innym, bałbym się, że zemdleję -
powiedział.
- A ze mną nie? - zaśmiała się.
- Nie. Domyślam się, że znasz się na reanimacji i masz dostateczną motywację, by mnie
uratować, a więc możemy to zrobić jeszcze raz.
- Jeszcze raz? - Skrzywiła się w udawanym oburzeniu na ten przejaw męskiej buty.
- Koniecznie! - Roześmiał się. - Może nie za dziesięć minut, ale na pewno jeszcze raz.
- W takim razie chodźmy do sypialni.
Leżąc w środku nocy obok Beth, Mack próbował ogarnąć myślą sytuację. Beth wydawała się
równie zdumiona własną reakcją jak i on, zastanawiał się więc, czy spodziewała się, jak to
będzie, czy też dopiero on rozbudził w niej ukrytą namiętność. Oczywiście wolałby to drugie.
Niestety, zdawał sobie również sprawę z tego, że to, co wydawało się naturalne i nieuniknione
wieczorem, rano stanie się kłopotliwe dla nich obojga, niezależnie od tego, jak bardzo by się
tego wypierali. Przemknęło mu przez myśl, by wymknąć się przed świtem, ale odrzucił ten
pomysł z paru względów. Po pierwsze, byłoby to tchórzostwo. Po drugie, dręczyłoby go
wyobrażenie wyrazu jej twarzy, gdy odkryje, że uciekł. Po trzecie wreszcie, zdawał sobie
sprawę, że nie jest w stanie opuścić jej łóżka, nawet gdyby tego chciał. Ma dość energii, żeby
się kochać jeszcze i rano, i nie zamierza rezygnować z tego po to tylko, by wykraść się z jej
domu ukradkiem niczym złodziej.
Po raz pierwszy od miesięcy, a może nawet lat, nie zasnął od razu, gdy skończyli się kochać,
bojąc się, że popełniłby w ten sposób błąd. Nabrał też przeświadczenia, że postąpił dobrze.
Był pewien, że po raz pierwszy to, co robił, zasługiwało na określenie „kochać się".
Beth leżała z głową na jego piersi. Mack był wyczerpany, ale wciąż czuł w sobie niespożyte
zasoby energii. Był zafascynowany kobietą, która okazywała lekceważenie wszystkiemu, co
dla niego było ważne. Najwyraźniej doszła do wniosku, że w końcu nie jest złym facetem. A
może po tym okropnym dniu tak samo rozpaczliwie jak on pragnęła bliskości drugiej osoby.
Stanięcie twarzą w twarz ze śmiercią grożącą dwunastoletniemu chłopcu, którego zaczynał
kochać, wstrząsnęło Mackiem. Zazwyczaj życie go bawiło, a praca wydawała się
przyjemnym zajęciem. Od chwili zaś poznania Tony'ego coraz trudniej przychodziło mu
przyjmować do wiadomości, że wokół jest tyle nieszczęścia. Ostatniego wieczoru coś w nim
pękło.
Beth westchnęła i wtuliła się w niego jeszcze bardziej, głowę wsunęła pod jego brodę, rękę
ułożyła w niebezpiecznej bliskości miejsca, na które starał się nie zwracać uwagi, by Beth
mogła się trochę przespać.
Poruszyła się i przesunęła nieco, po czym nagle, jakby pod wpływem impulsu otworzyła
oczy. Odsunęłaby się, gdyby jej nie przytrzymał.
- Dokąd to się wybierasz? - spytał.
- Do... na moją stronę łóżka - wybąkała.
- Dobrze nam tu. Spojrzała mu w oczy.
- Naprawdę? - spytała ze zdziwieniem. - Nie przeszkadzam ci?
- Och, z pewnością mi przeszkadzasz - odparł. - To chyba widać?
Podążyła za jego wzrokiem i oblała się rumieńcem.
- Nie miałam pojęcia...
- Że znowu chcę się z tobą kochać?
- Że w ogóle jest to możliwe.
Ta uwaga powiedziała Mackowi wszystko, co chciał wiedzieć o jej doświadczeniu z
przeszłości. Czuł wcześniej zazdrość o mężczyznę, który dawno temu ją zranił, ale teraz
minęła bez śladu.
- Cóż, facet musiałby być z kamienia, żeby nie nabrać na ciebie jeszcze większego apetytu po
dwukrotnym posmakowaniu - zauważył.
Odwróciła wzrok, wyraźnie rozbawiona.
- Nie jestem pewna, czy to trafna uwaga. - Zachichotała. - W tej chwili wyglądasz na
twardego jak kamień. A tak dla ścisłości, to było więcej niż dwa razy.
- Skoro już nie śpisz i tak sprawnie liczysz, może powinniśmy to wykorzystać?
- Pozwolisz, że użyję terminologii medycznej. Taką właśnie kurację zalecam - oznajmiła i
przytuliła się do niego.
Nie zdziwiło go, że jest równie ochocza i gotowa jak on. Dowiodła już, że jej apetyt na seks
dorównuje jego apetytowi. Dziwiło go tylko, że tak otwarcie okazuje uczucia. Byłby mniej
zaskoczony, gdyby go powstrzymała już po tym pierwszym razie, na dole. Namiętność
rozgorzała w nich na nowo, tym razem jednak kochali się znacznie wolniej, jak gdyby
wcześniejsze doznania dały im teraz czas na smakowanie każdej pieszczoty. Mack nie
spieszył się, rozkoszując każdym gestem i ruchem. W oczach Beth widział te same odczucia,
gdy razem wspinali się na szczyt rozkoszy.
Gdy się tam znaleźli, a ich ciała zalśniły kropelkami potu i napięły się, z ust obojga wyrwał
się równoczesny okrzyk spełnienia.
Mack zamknął oczy i dopiero teraz zasnął, nie wypuszczając Beth z objęć.
Beth nie była rannym ptaszkiem. Tylko samodyscyplina i poczucie obowiązku kazały jej
sięgnąć po dzwoniący budzik i wcisnąć guzik.
Mack! Przypomniała sobie minioną noc, każde dotknięcie, każdy pocałunek, każdą pieszczotę
i krew zaczęła od razu szybciej płynąć w jej żyłach. Uśmiechnęła się. To lepsze niż budzik,
pomyślała. Poczuła się pełna energii, ożywiona. Szkoda, że nie ma czasu, by odpowiednio to
spożytkować.
Wysunęła się z jego ramion. Spał kamiennym snem człowieka zmęczonego. Znowu się
uśmiechnęła, uświadomiwszy sobie, że to ona doprowadziła go do takiego stanu. Coś podo-
bnego! Sprawny fizycznie zawodowy sportowiec - i playboy - niezdolny do wykonania
ż
adnego ruchu! Wchodząc pod prysznic, wciąż się uśmiechała.
Gdy zimna woda dotknęła jej rozgrzanej skóry, zasłona prysznica odsunęła się i do kabiny
wszedł Mack.
Nie wiedziała, czy jest gotowa na taką intymność nawet po wspólnie spędzonej nocy.
- Co ty wyprawiasz?! - obruszyła się.
- Łóżko bez ciebie wydawało mi się puste - wyjaśnił. -A ponadto nie mogę pozwolić, byś mi
się wymknęła bez pocałunku na dzień dobry.
- Zdaje mi się, że masz ochotę na coś więcej niż pocałunek - zauważyła.
Roześmiał się i przyparł ją do kafelków pokrywających ścianę kabiny.
- Jestem gotów do negocjacji - oświadczył.
- Należysz do rodziny Carltonów i negocjowanie to twoja druga natura. Jestem pewna, że
zawsze uzyskujesz to, o co ci chodzi.
- Przekonajmy się, jak nam pójdzie.
- Bardzo chętnie.
Kilkanaście minut później Beth z trudem utrzymywała się na nogach, a całe jej ciało płonęło,
mimo że lał się na nie strumień zimnej wody. Popatrzyła Mackowi w oczy.
- Coś ty ze mną zrobił? - spytała. - Mam zwyczaj zaczynać dzień od owsianki.
- Ale to jest zdrowsze - zauważył.
- No, nie wiem. Jakaś jestem słaba - stwierdziła. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Ubierz się, a ja przygotuję śniadanie. Myślę, że jajka, bo potrzebujesz białka.
- Nie ma na to czasu - zaprotestowała, wychodząc spod prysznica.
Owinęła się ręcznikiem kąpielowym i pobiegła do sypialni. Rzut oka na zegarek upewnił ją,
ż
e się nie myli.
- Zaczekaj. Śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia - przekonywał Mack. -
Jako lekarz, powinnaś o tym wiedzieć.
- Wiem, ale wiem też, że czeka mnie bardzo ciężki dzień, a już jestem spóźniona.
- A zatem jeszcze dziesięć minut nie zrobi chyba większej różnicy, prawda?
Beth starała się nie patrzeć, jak Mack wciąga slipy na umięśnione, kształtne pośladki.
Odwrócił spodnie na prawą stronę i szybko je włożył, nie zapinając ich w pasie. A ponieważ
nie miał na sobie nic więcej, podziwiała jego zgrabną, muskularną sylwetkę, gdy opuszczał
pokój, nie tracąc czasu na dalsze dyskusje.
Sięgnęła do szafy po pierwszą z brzegu bluzkę i spódnicę, i pospiesznie się ubrała.
Przejechała szczotką po zwichrzonych włosach, pociągnęła szminką wargi i już była gotowa.
Gdy wchodziła do kuchni, sprawiała wrażenie całkiem innej kobiety. Nic nie wskazywało na
to, że przeżyła zmysłową noc. Była na powrót panią doktor, opanowaną, skupioną,
profesjonalną.
Mack postawił na stole sok i właśnie zsuwał na talerz perfekcyjnie usmażone jajka. Miał już
na sobie koszulę, ale szczęśliwie jej nie zapiął. Beth z przyjemnością więc na niego patrzyła,
nabierając przekonania, że łatwo by jej było uzależnić się od tego widoku, a to mogłoby się
okazać niebezpieczne.
- Siadaj - polecił tonem nieznoszącym sprzeciwu, co nawet miało pewien urok.
- Tylko na pięć minut - zastrzegła.
Nie chciała się z nim spierać, zwłaszcza że rzeczywiście była głodna, a jajka, które ona
smażyła, nigdy nie wyglądały tak apetycznie.
- Znalazłeś gdzieś pieczywo? - zdziwiła się na widok włączonego opiekacza.
- Leżało w zamrażalniku - odrzekł. - Powinnaś tam czasem zaglądać - dodał kąśliwie.
Położył przed nią posmarowaną masłem grzankę, po czym usiadł naprzeciw z kubkiem kawy
w ręku.
- Ty nie jesz? -spytała.
- Nie wystarczyło jajek. Zjem u siebie - powiedział.
- Możemy się podzielić - zaproponowała, podsuwając mu talerz.
- Nie. Przygotowałem je dla ciebie, ze specjalnym dodatkiem.
Zmarszczyła czoło.
- Chyba nie znalazłeś tu trucizny?
- Dlaczego miałbym cię otruć?
- Żebym nie mogła nikomu opowiedzieć o nocy spędzonej w ramionach kobiety, która nie
jest ani olśniewającą modelką, ani seksowną aktorką - wyjaśniła. Wątpliwości ogarnęły ją
wtedy, kiedy Mack wychodził z sypialni. Teraz się nasiliły.
- Oszalałaś? - Spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Nie masz pojęcia, ile bym zyskał w
oczach opinii publicznej, gdybym mógł ogłosić, że spałem ze wspaniałą, inteligentną, oddaną
swej pracy panią doktor. Nic by tak nie poprawiło mego wizerunku. Należałoby więc mówić
o tym jak najgłośniej, a nie ukrywać. - Roześmiał się. - Co nie znaczy, oczywiście, że będę to
robić.
Beth poczuła rozpierającą ją radość. A więc nie wstydzi się, że spędził z nią noc. Nie
oczekiwała komplementów, ale było jej miło, że usłyszała tak krzepiące słowa.
- Dlaczego tak mówisz? - Nie mogła się powstrzymać przed tym pytaniem.
- Ludzie mogliby w końcu zauważyć, że mam również mózg.
Nigdy nie przyszło jej do głowy, że sława piłkarza i playboya może powodować, iż ludzie nie
traktują Macka poważnie. A przecież sama tak zareagowała. Dopóki go nie poznała lepiej,
uważała, że jest powierzchowny, zarozumiały, pozbawiony wrażliwości. I nawet dyplom
prawnika nie poprawiał tego jej wyobrażenia, skoro z niego nie korzystał. Zastanawiała się
nawet, czy nie prześliznął się przez studia ze względu na pozycję rodziny. Na szczęście udało
się jej nie zdradzić tych myśli. Wciąż jeszcze ogarniał ją wstyd na wspomnienie swojej
uwagi, którą on usłyszał, gdy przyszedł po raz pierwszy odwiedzić Tony'ego.
- Wybacz - powiedziała. - Nie przyszło mi do głowy, jak to wszystko wygląda z twojego
punktu widzenia - usprawiedliwiała się.
- A niby dlaczego miałoby przyjść? - Wzruszył ramionami. - Nigdy zresztą nie broniłem się
przed swą opinią, bo jeśli w końcu pozwolę, by jakaś kobieta potraktowała mnie poważnie,
będzie to znaczyć, że w grę wchodzą prawdziwe uczucia - wyjaśnił.
W tonie, jakim wygłosił to oświadczenie, było coś, co wzmogło jej czujność.
- Ostatnia noc nie powinna ci dawać powodów do niepokoju - zapewniła. - Nie wiążę z nią
ż
adnych oczekiwań. Po prostu dwoje ludzi potrzebowało się nawzajem, i tyle.
- I tyle? - powtórzył, przyglądając się jej bacznie.
- A co w tym dziwnego? - Zmusiła się do obojętnego tonu.
- Nic, nic, po prostu wydawało mi się...
- Ależ Mack, nie rób z tego wielkiej sprawy! Nie musisz się niczym martwić.
- Dobrze wiedzieć. - Pokiwał głową.
Beth spodziewała się ujrzeć ulgę w jego oczach, ale się jej nie doczekała. Była przekonana, że
zamiast ulgi w spojrzeniu Macka widać rozczarowanie.
Może zresztą tak jej się tylko wydawało, ponieważ właśnie w tej chwili poczuła się tak
zawiedziona jak jeszcze nigdy w życiu. Gdyby nie musiała iść do szpitala, zastanowiłaby się
zapewne spokojnie, skąd to odczucie.
Z drugiej strony perspektywa spędzenia w towarzystwie Macka choćby paru następnych
minut, gdy była tak rozbita i tak przeczulona, wydawała się nie do zniesienia.
- Muszę pędzić - powiedziała, wstając od stołu. - Zatrzaśnij drzwi, wychodząc.
Zanim zdążył zareagować, chwyciła torebkę, klucze i wypadła z domu. Chciała jak najprędzej
znaleźć się w samochodzie, sama i bezpieczna, i ruszyć przed siebie, zanim na rzęsach
pojawią się zdradzieckie łzy.
ROZDZIAŁ 8
Jeszcze przez dłuższy czas po wyjściu Beth Mack nie ruszał się z miejsca. Siedział przy stole,
wpatrzony w ścianę, i zastanawiał się, dlaczego po tak niewiarygodnej nocy czuje się podle.
Na pewno nie dlatego, że był wobec Beth szczery, że dał jej do zrozumienia, by nie
oczekiwała zbyt wiele po tym, co zaszło. Odbywał taką rozmowę wiele razy, z dziesiątkami
kobiet. Była to część gry, tak samo rutynowa jak podrywanie, które z biegiem czasu stało się
jego drugą naturą. Zwykle odczuwał ulgę, gdy wszystko już zostało jasno powiedziane.
Ale Beth nie była jedną z tych kobiet, z którymi miał dotychczas do czynienia. One od
pierwszej chwili znały reguły gry i akceptowały je. Prawdę mówiąc, kierowały się też
własnymi regułami, określającymi poziom zaangażowania uczuciowego, na jakie miały w
danym momencie chęć.
Z Beth sprawy wyglądały inaczej. Choć pozowała na obojętną, a nawet nonszalancką, w
rzeczywistości, o czym zdążył się przekonać, była tak krucha i delikatna, że wydawało się, iż
pod byle mocniejszym dotknięciem rozpadnie się na kawałeczki. Wystarczyło posłuchać jej
głosu, spojrzeć w oczy, by zorientować się, jak bardzo jest bezbronna i wrażliwa.
Po raz pierwszy od dawna Mack nie czuł dumny z siebie i ze swojej otwartości. Uważał ją
teraz za wykręt, za sposób na uwolnienie się od poczucia winy, że robi wyłącznie to, na co ma
ochotę. Zdawał sobie sprawę, że gdyby ciotka dowiedziała się o wszystkim, miałaby wiele do
powiedzenia na temat tego, jak potraktował Beth. On sam zresztą miał o to do siebie
pretensję.
Oczywiście on i Beth byli dorośli, świadomi swoich czynów. Ona chciała, żeby stało się to,
co się stało, tak jak i on. Tyle że, jak się zorientował, dla niej ta noc wiele znaczyła. Do
diabła, dla niego też, ale nie zamierzał się przyznać ani podtrzymywać tej znajomości. Na
pierwszy sygnał ostrzegawczy, że może się zaangażować uczuciowo, z zasady robił w tył
zwrot i nie oglądał się za siebie.
Dotychczasowe doświadczenie podpowiadało mu, że gdyby miał choć trochę oleju w głowie,
zacząłby omijać szpital szerokim łukiem. Nie może zaprzestać wizyt u Tony'ego, lecz może
unikać spotkań z Beth. Znał już na tyle jej rozkład zajęć, że powinno mu się to udać. Koniec z
wpadaniem do jej gabinetu tylko po to, by rzucić na nią okiem. Koniec z kolacjami poza
szpitalem. Nie miał wątpliwości, że właściwie odczytała jego zachowanie tego ranka, ale
trzeba je poprzeć dalszym konsekwentnym postępowaniem.
Jeśli więc będzie się trzymał swego sprawdzonego schematu działania... W tym momencie
uświadomił sobie z przykrością, że będzie się czuł jeszcze gorzej niż w tej chwili. Zaczął się
obawiać, że tym razem nie postępuje roztropnie.
Kiedy zadzwonił telefon, w pierwszej chwili nie zareagował. Beth wyjechała z domu później
niż zwykle, a więc być może dzwonili ze szpitala. Może to coś pilnego, przynajmniej powie
im, że Beth jest już w drodze. Czy jednak nie zaczną się plotki, jeśli w słuchawce rozlegnie
się męski głos? Jak ona by zareagowała, dowiedziawszy się, że odebrał telefon?
Telefon nie przestawał dzwonić, więc wreszcie sięgnął po słuchawkę.
- Halo, tu mieszkanie doktor Browning - odezwał się. Odpowiedziała cisza.
- Słucham - powtórzył.
- Kim pan, u diabła, jest i dlaczego odbiera pan telefon Beth? - usłyszał władczy męski głos,
którego właściciel nie ukrywał wrogości.
To pytanie mogło prowadzić na ścieżkę, na którą nie zamierzał wchodzić, zwłaszcza że
rozmówca nie był uprzejmy się przedstawić.
- Jestem znajomym doktor Browning - zaczął ostrożnie. - Właśnie pojechała do szpitala. Czy
mam jej coś przekazać?
Znowu odpowiedziała cisza.
- Słucham? - powtórzył.
- Nie. Porozmawiam z nią, gdy wróci - powiedział w końcu mężczyzna. - Zamierzam ją
powiadomić, że z panem rozmawiałem.
Mack mimo woli uśmiechnął się, słysząc ostrzeżenie.
- Jak pan uważa - rzekł i odłożył słuchawkę.
Nie bardzo wiedział, czy ta pogróżka powinna go rozbawić, czy raczej zaniepokoić. Wkrótce
jednak się dowie. Jego postanowienie, by unikać Beth, rozwiało się w momencie, gdy w
głosie mężczyzny zabrzmiał zaborczy ton. Jeśli inny mężczyzna ma prawo uważać Beth za
swoją, to co, u diabła, robiła tej nocy w jego ramionach?! Poczuł ukłucie zazdrości.
A że zdarzyło mu się to po raz pierwszy w życiu, nie zamierzał go zlekceważyć.
Przez pierwsze dwie godziny w szpitalu Beth biegała od jednego ciężkiego przypadku do
drugiego. Zaczynała się zastanawiać, czy w ogóle znajdzie choć chwilę na tak ważne dla niej
badania w laboratorium. Miała ponadto pewne kłopoty z koncentracją, co dotychczas jej się
nie zdarzało. Gdy w grę wchodzili pacjenci, inne sprawy odsuwały się na dalszy plan. Dziś
jednak wyraźnie przeszkadzało jej wspomnienie upojnej nocy i rozmowy przy stole.
O wpół do dwunastej miała dość tej szarpaniny. Potrzebowała chwili przerwy. A także
kofeiny. Kofeiny i czekolady. Być może nawet dużo czekolady.
W bufecie wzięła kawę i sporą porcję słodyczy, znalazła stolik w zacisznym miejscu,
rozłożyła smakołyki na blacie i zaczęła się zastanawiać, od którego batonika zacząć. Może od
milky way, a może od snikersa albo jeszcze lepiej od marsa?
- Jak widzę radykalnie zmieniłaś dietę - zauważył Jason, siadając naprzeciwko.
- Pilnuj swojego nosa - burknęła.
- Miałaś ciężkie przedpołudnie? A może ciężką noc? -Radiolog z trudem tłumił śmiech.
Patrzyła na niego, usiłując zgadnąć, co też on wie albo sądzi, że wie.
- Jeśli masz coś konkretnego na myśli, to powiedz wprost. - Obrzuciła go podejrzliwym
spojrzeniem. - Nie jestem w nastroju do żartów.
- To widać - przyznał i uśmiechnął się szeroko. - Czekolada, zwłaszcza przed lunchem, mówi
sama za siebie. Takie napady nie zdarzają ci się na ogół przed czwartą, po obchodzie. -
Wskazał na rozłożone słodycze. - Tym razem chyba lekko przesadziłaś.
Beth nie czuła się rozbawiona.
- Przyszedłeś, żeby mi podokuczać, czy też masz jakiś inny zamiar? - spytała.
- A może być i jedno, i drugie? - Popatrzył na nią z miną niewiniątka.
- Nie, jeśli chcesz jeszcze trochę pożyć - zagroziła. Otworzyła kolejny batonik i łapczywie go
ugryzła.
Jason jednak wcale się nie zniechęcił jej odpowiedzią. Wyglądał na jeszcze bardziej
rozbawionego.
- Dzwoniłem do ciebie do domu - powiedział. - Martwiłem się, bo nie przyszłaś punktualnie,
a to się pani doktor Beth Browning nie zdarza. Nigdy jeszcze nie opuściła ważnego spotkania.
- Jakiego spotkania?! - przeraziła się.
- Peyton zwołał nas, żeby porozmawiać o Tonym - wyjaśnił radiolog. - Chciał omówić parę
spraw z całym zespołem przed dzisiejszą transfuzją. Nie wiedziałaś?
- Do diabła! - zawołała Beth. - Oczywiście, że wiedziałam, tylko zupełnie mi to wyleciało z
głowy. Wściekał się?
- Właściwie chyba raczej odczuł ulgę. Był to bowiem znak dla nas wszystkich, że ty również
jesteś tylko człowiekiem.
Beth ukryła twarz w dłoniach.
- Co się ze mną dzieje?! Jak mogłam zapomnieć o takim zebraniu? - martwiła się.
- Może miało to coś wspólnego z tym mężczyzną, który odebrał u ciebie telefon? -
zasugerował Jason. - Czy to możliwe?
Beth poczuła, że płoną jej policzki. Nie mogła chyba być bardziej zażenowana.
- Ty, hmm... - Patrzyła w roześmiane oczy Jasona. - Ty rozmawiałeś z moim gościem? -
wykrztusiła w końcu, z trudem się opanowując.
- Owszem - odparł Jason radośnie. - Zabawne, on był równie lakoniczny jak ty.
- Może dlatego, że nie powinno cię obchodzić, kto to - odparowała.
- Stawiam na Macka Carltona - oświadczył.
- A skąd ci to przyszło do głowy?
- Męska intuicja - wyjaśnił. - A poza tym poznałem po głosie.
- Przecież tylko raz go widziałeś.
Jason roześmiał się.
- Na razie pominę, że w zasadzie już przyznałaś, że to był Mack, i powiem tylko, że znam
jego głos, bo podczas sezonu piłkarskiego bardzo często przeprowadzają z nim wywiady w
telewizji. - Spoważniał nagle. - Jesteś pewna, że dobrze robisz, Beth? Wiesz, jaką ten facet
ma opinię?
- No jaką? - mruknęła posępnie.
- Cóż, aniołem nie jest
Beth rozpaczliwie pragnęła z kimś o tym porozmawiać, chciała poznać męski punkt widzenia,
a znając dobrze Jasona, wiedziała, że zachowa dyskrecję.
- Obawiam się, że już na to za późno - wyznała.
- Chyba się w nim nie zakochałaś? - przeraził się.
- Nie! - wykrzyknęła tak stanowczo, że Jason od razu nabrał podejrzeń, że nie jest szczera. -
Och, zresztą sama nie wiem...
- To znacznie ogranicza moje możliwości w kwestii udzielenia ci dobrej rady - powiedział.
- Okay, mów. - Beth westchnęła. - Tylko nie pozuj na triumfującego macho - zastrzegła. -
Pamiętaj, że jestem twoją koleżanką po fachu i przyjacielem. Mack zaś to tylko idol kibiców
piłkarskich, z którym raz rozmawiałeś, i to krótko.
Jason już otworzył usta, ale zaraz je zaniknął. Wyglądał, jakby zamienił się w słup soli.
- Jason? - ponagliła Beth.
- Myślę, że panu doktorowi odjęło mowę - włączył się Mack i usiadł obok. - Mam rację?
- Nie da się ukryć - powiedział Jason. - Myślę, że pójdę zrobić parę zdjęć albo naświetleń, a
może zamknę się w ustronnym miejscu.
- Dzięki. - Mack rzucił mu wdzięczne spojrzenie. - Miło się z panem rozmawiało. To pan
dzwonił, prawda?
- Tak - bąknął Jason i czym prędzej umknął.
Beth więcej się spodziewała po koledze. Czyż nie ostrzegał jej dopiero co przed Mackiem?
Dlaczego więc zrejterował, zostawiając ją samą w tak niebezpiecznym towarzystwie? Musi
się za tym kryć jakieś męskie tajne porozumienie.
- Odebrałeś rano telefon - stwierdziła oskarżycielsko. -Co cię napadło?
- Dzwonił i dzwonił - wyjaśnił Mack, wzruszając ramionami. - Pomyślałem, że to może coś
ważnego, że szpital poszukuje cię w pilnej sprawie.
- A nie przyszło ci do głowy, że to będzie dla mnie kłopotliwe?
- Uznałem, że bardziej kłopotliwe byłoby, gdybyś nie została powiadomiona o jakimś
przypadku.
- Zadzwoniliby na komórkę.
- Fakt, nie pomyślałem o tym. - Mack zrobił głową ruch w kierunku, w którym oddalił się
Jason. - Sprawiał wrażenie trochę urażonego, że mnie u ciebie zastał. Jest między wami coś, o
czym powinienem wiedzieć? Sądziłem, że jesteście po prostu przyjaciółmi.
Mogłaby powiedzieć, że istotnie coś ją łączy z Jasonem, i tym samym skończyć z Mackiem
od razu, ale wtedy musiałby zastanawiać się, co z niej za kobieta, skoro się z nim przespała.
Może się pogodzić z myślą, że nic więcej między nią i Mackiem nie zajdzie, ale nie chce,
ż
eby źle o niej myślał. Miała za wiele szacunku dla siebie samej, choć takie rozwiązanie w tej
akurat chwili byłoby najdogodniejsze.
- Przyjaźnimy się z Jasonem - przyznała. - Jeśli dawał do zrozumienia, że łączy nas coś
więcej, to pewnie martwi się, że stracę dla ciebie głowę.
- Było w jego głosie coś zaborczego, co brzmiało tak, jakby miał do ciebie prawo.
W głosie Macka również dały się słyszeć zaborcze tony. Przez chwilę Beth zastanawiała się
nad tym, aż w końcu dotarto do niej, w czym rzecz. Otóż Mack był zazdrosny. Przez ułamek
sekundy Wielki Mack Carlton był zazdrosny, że w jej życiu może istnieć inny mężczyzna. Z
trudem się powstrzymała przed wybuchem śmiechu. Tego się nie spodziewała!
- Jason i ja znamy się jeszcze ze studiów - ciągnęła. -Jest opiekuńczy, nie zaborczy. Stara się
mnie chronić.
- Myśli, że trzeba cię chronić przede mną? - spytał z niedowierzaniem Mack.
- A nie?
- Nie mam zamiaru cię skrzywdzić - obruszył się. Beth spojrzała mu prosto w oczy.
- Za późno - powiedziała spokojnie.
Zanim zdążył zareagować, wstała i skierowała się do najbliższego wyjścia tak pospiesznie, że
trudno byłoby za nią nadążyć. Oczywiście mógłby ją bez trudu zatrzymać, gdyby chciał, ale
fakt, że nie próbował tego zrobić, był dla niej aż nadto wymowny.
W każdym razie przesłanie było jasne, pomyślała, gdy po godzinie weszła do swego gabinetu
i znalazła na biurku stos czekoladek, które zostawiła w bufecie. Bardziej niepokojący był
jednak widok Macka na kanapie, na której zwykła odbywać drzemkę, gdy nie mogła wyrwać
się przed wieczorem ze szpitala. Na jego piersiach leżało otwarte pismo medyczne, ale oczy
miał zamknięte. Równomierne unoszenie się i opadanie klatki piersiowej wskazywało, że śpi.
Patrzyła na niego skonsternowana. Zbyt świeże okazało się wspomnienie minionej nocy.
Nagle zapragnęła położyć się obok Macka i oddać cudownym przeżyciom. Właśnie dlatego
jednak stanowczym krokiem podeszła do biurka i usiadła na wysłużonym krześle.
Zaskrzypiało głośno. Mack otworzył oczy.
- A, wróciłaś - odezwał się. - Przypuszczałem, że prędzej czy później tu przyjdziesz.
- Na Boga, przecież to mój gabinet - zauważyła cierpko. - Można wiedzieć, co tu robisz?
Rzucił jej niepewne spojrzenie.
- Nie mam pojęcia - wyznał.
- Chyba ci się to zdarza po raz pierwszy.
- Żebyś wiedziała - zgodził się. - Peszysz mnie. Uznała jego szczerość za nieco zbyt
czarującą. Może to
tylko część jego gry?
- Jestem osobą prostolinijną - oznajmiła.
- Zorientowałem się już.
- Ale ty nie jesteś prostolinijny.
- Staram się być, w każdym razie wobec ciebie - zapewnił.
- Dlaczego? - spytała.
- Sam chciałbym wiedzieć. Kiedy rano wyszłaś z domu, siedziałem i zastanawiałem się nad
tym, ale nie doszedłem do żadnego wniosku.
Beth miała już tego dosyć. Straciła dla Macka głowę i wcale nie była z tego zadowolona.
Spędzając z nim noc, popełniła prawdopodobnie ogromny błąd. Graniczyła więc z
szaleństwem chęć, by go powtórzyć. I wcale nie działał na nią uspokajająco fakt, że Macka
dręczą wątpliwości. Jedno z nich musiało zachować trzeźwość umysłu i wiedzieć, co się
dzieje.
- Skoro tak trudno ci to zrozumieć, może powinieneś przestać się głowić - podsunęła. -
Spędziliśmy ze sobą noc, do niczego się wzajemnie nie zobowiązując. Ty zresztą nigdy do
niczego się nie zobowiązujesz. Z tego, co o tobie czytałam, wynika, że nie umawiasz się dwa
razy z tą samą kobietą. Sprawa jest więc zakończona.
- Wszystko utrudniasz. - Zmarszczył czoło.
- Co mianowicie utrudniam? - Nie była w stanie ukryć rozdrażnienia. - Daję ci wolną rękę,
bez żadnych pretensji, wymówek. Idź sobie, rób, co chcesz, byleś mi dał święty spokój.
- Tak będzie najrozsądniej - zgodził się.
- A więc zrób to - nalegała.
- Nie mogę. - Potrząsnął głową.
- Dlaczego? Drzwi są tam. Po prostu wstań i wyjdź. Nic prostszego. - Wstrzymała oddech,
czekając, aż to zrobi.
Ale on nie ruszał się z miejsca. Sposępniał. Beth westchnęła.
- O co chodzi, Mack? - spytała.
- Byłaś już na lunchu? - odpowiedział pytaniem.
- Wypiłam kawę i zjadłam coś słodkiego. Wystarczy.
- Ale nie mnie. Chodźmy.
- Nie mam czasu.
- Znajdziesz - przekonywał. - Za godzinę będziesz z powrotem, jak zwykle.
- Jest wpół do pierwszej - broniła się. - W pobliżu nie ma przyzwoitej restauracji, która nie
byłaby o tej porze zatłoczona.
- Za godzinę będziesz z powrotem - powtórzył.
On zawsze dotrzymywał słowa, więc Beth w końcu się zgodziła. A że ani kofeina, ani
słodycze nie spełniły swego zadania, bo nie odwróciły jej myśli od Macka, miała nadzieję, że
może godzina spędzona w jego irytującym towarzystwie pomoże jej się od niego uwolnić.
- Dobrze, ale tylko godzina i nie będziemy rozmawiać o nas - zastrzegła.
- Umowa stoi.
I tym razem, gdy podjechali do bardzo uczęszczanej restauracji serwującej owoce morza,
wolny stolik pojawił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W chwilę potem podano
im dwie porcje dymiących krabów z bukietem jarzyn.
- Wyobrażaj sobie, że walisz w moją głowę, a uda ci się z tym uporać - powiedział Mack,
wręczając jej drewniany młoteczek.
Rozłupywanie krabów wymagało pewnego wysiłku, ale trud się opłacił. A uderzanie w
czerwoną skorupkę, która miała zastąpić głowę Macka, sprawiało Beth perwersyjną
przyjemność. Odetchnęła, uporawszy się wreszcie z kłopotliwym daniem, i dopiero wtedy
zauważyła, że Mack prawie nic nie zjadł.
- Nie byłeś głodny? - zdziwiła się. - Już drugi raz dzisiaj obserwujesz mnie, kiedy jem.
- Usiłuję cię podtuczyć - zażartował.
- Chcesz mnie przygotować do uboju? - spytała, wpadając w jego ton.
- Skąd! Chcę tylko poczuć trochę więcej ciała.
- Mack! - Zaczerwieniła się.
- Przepraszam. - Zmitygował się, choć nie wyglądał na skruszonego. - Przyrzekłem, że nie
będziemy rozmawiać o nas. Domyślam się, że wyklucza to również rozmowę o seksie.
- To nas nie dotyczy - skwitowała, nie chcąc wdawać się w dyskusję na ten temat.
- Tak właśnie myślałaś, prawda?
Popatrzyła na niego, nie bardzo wiedząc, co chce przez to powiedzieć.
- To znaczy?
- Że nie pasujemy do siebie. Ty jesteś poważna, a ja nie. Ty inteligentna...
- Ty również - przerwała mu niecierpliwie, znużona już tym pojedynkiem słownym. -
Przestań robić z siebie tępego osiłka. Skończyłeś prawo, mimo że przez cały okres studiów
grałeś zawodowo w futbol. Gdybyś nie był bystry, nie udałoby ci się to. I trzeba chyba trochę
inteligencji, żeby prowadzić z powodzeniem klub, choć prawdę mówiąc, nie wiem, dlaczego
to robisz.
- Dziękuję - odparł. - To chyba miał być komplement.
- Skoro tak chętnie wyliczasz różnice między nami, czemu nie wspomnisz i o tym, że ja
jestem walczącym o uznanie naukowcem i lekarzem, a ty bardzo bogatym człowiekiem
interesu, o ile można cię tak określić.
- To zbyt oczywiste, ale i zupełnie bez znaczenia, chyba że starasz się podjąć decyzję, czy
uganiać się za mną dla pieniędzy. - Mack nie krył rozbawienia.
Beth uznała, że to właściwy moment, by napomknąć o swoim projekcie badawczym i
przekonać się, czy byłby skłonny wesprzeć go finansowo. Miała przy tym nadzieję, że on nie
dojdzie do wniosku, że rzeczywiście zainteresowała się nim tylko dla pieniędzy.
- Właściwie to próbuję podjąć decyzję, czy poprosić cię o sfinansowanie nowego projektu
badawczego - oznajmiła pogodnie.
- Po prostu powiedz, czego potrzebujesz - odparł rzeczowo.
Zaszokowała ją ta odpowiedź. Nie była przygotowana na to, że od razu się zgodzi.
- Żartowałam - wykręcała się. - No, w każdym razie częściowo.
- Ja nie.
- O Boże - szepnęła, nie ośmielając się uwierzyć, że on mówi serio. Dostała, co prawda,
dotację, ale gdyby miała więcej pieniędzy, mogłaby zatrudnić asystenta i praca postę-
powałaby znacznie szybciej.
- Cóż, zawdzięczasz to futbolowi i moim mądrym inwestycjom - stwierdził. - Oczywiście,
jeśli zdołasz się przemóc i wziąć pieniądze zarobione w sposób tak głupi jak gra w piłkę-
zauważył z przekąsem.
- Zastanowię się nad tym - odpowiedziała. - Gdy w grę wchodzi życie dzieci, wyzbywam się
dumy - dodała szybko. - Jeśli więc rzeczywiście mówisz poważnie, naradzę się ze swoim
zespołem i do końca tygodnia przedstawię ci propozycję.
- Przyjdę, by ją zaakceptować.
Beth obserwowała go uważnie. Potrząsnęła głową, zdumiona nieoczekiwanym obrotem
spraw. Miała jeszcze jeden dowód na to, że źle oceniła Macka. O ile mogła się po nim
spodziewać atrakcyjnych doznań seksualnych, o tyle jego hojność była dla niej zaskoczeniem.
- Jesteś całkiem inny, niż myślałam - wyznała.
- Nie taki głupi?
- Wydawało mi się, że tę sprawę już sobie wyjaśniliśmy. - Oblała się rumieńcem. -
Najważniejsze, że jesteś dobry dla Tony'ego. A co do opinii playboya, to mam wrażenie, że
kształtujesz swój wizerunek specjalnie na użytek mediów, a w rzeczywistości jesteś zupełnie
inny.
- Po ostatniej nocy doszłaś do tego wniosku? - spytał, patrząc na nią z zaskoczeniem. - I po
dzisiejszym poranku?
Beth pokiwała głową.
- Tak. Gdy teraz patrzę na te parę minionych tygodni, uświadamiam sobie, że ani razu się nie
umówiłeś. Każdy wieczór spędzałeś w szpitalu.
Rzucił jej spojrzenie, pod wpływem którego serce zaczęło jej bić przyspieszonym rytmem.
- A jak uważasz, co my obydwoje robiliśmy? - spytał spokojnie. - Mam na myśli czas sprzed
ostatniej nocy.
- Przełykaliśmy coś w biegu - przypomniała, zbita z tropu jego rozbawioną miną.
- Były to spotkania wolnego mężczyzny z piękną, inteligentną, wolną kobietą. Dla mnie
zatem to były randki. - Uśmiechnął się szeroko. - No i patrz, dokąd nas zaprowadziły.
- A niech mnie diabli! - Dziwnym trafem uważała wszystkie te spotkania za przypadkowe,
przyjacielskie, niezobowiązujące, podczas gdy on najwyraźniej traktował je jak swego rodza-
ju grę wstępną.
- Wątpię, by cię diabli wzięli, chyba że pozwolisz, bym cię wykorzystał - zakpił. - Nie ma
szansy, by to się powtórzyło? Nie w tej chwili, oczywiście, ale któregoś dnia, gdy nie
będziesz musiała pędzić natychmiast do szpitala.
Przed ostatnią nocą Beth uznałaby, że nie ma cienia szansy, by to się stało. Jeszcze tego
ranka, gdy przypomniał, że nie należy traktować go poważnie, również powiedziałaby „nie".
Teraz, widząc jego wyczekujące, pełne nadziei spojrzenie, domyślając się, ile go musiało
kosztować zadanie tego pytania, postanowiła przekonać się, dokąd to wszystko może ich
doprowadzić.
- Nigdy nic nie wiadomo - odparła wreszcie, czując, że serce wyrywa jej się z piersi.
Mack roześmiał się, jakby nie oczekiwał innej odpowiedzi.
- Przyjmuję to za „tak" - rzekł.
- Czy zdarzyło się kiedykolwiek, by jakaś kobieta ci odmówiła? - spytała Beth.
- Częściej, niż ci się wydaje. Ale z drugiej strony zadawałem to pytanie dużo rzadziej, niż
sądzisz.
Ku swemu szczeremu żalowi, Beth bardzo pragnęła wierzyć w to „częściej" oraz w to, że
media przedstawiają go w fałszywym świetle. Ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że nie ma
dymu bez ognia.
A może jednak... Może miał to być rodzaj obrony przed zaangażowaniem uczuciowym? W to
również chciała wierzyć.
ROZDZIAŁ 9
Po odwiezieniu Beth do szpitala Mack poszedł prosto do biura Destiny. Rzadko tam bywała,
ale parę telefonów upewniło go, że tego popołudnia ciotkę zastanie. Postanowił się z nią
zobaczyć, bo potrafiła trzeźwo patrzeć na rzeczywistość nawet wtedy, gdy w swoim
przekonaniu on stawał w obliczu niewiadomego. Teraz właśnie zaistniała taka sytuacja. Od
czasu poznania Beth dręczyło go uczucie niepewności i dyskomfortu psychicznego.
Rozmowa przy lunchu okazała się nadzwyczaj pouczająca i wiele mu wyjaśniła. Odkrył, że
Beth jest większą ryzykantką, niż mógłby się spodziewać. Obawiał się, że po jego propozycji
spędzenia wspólnie kolejnej nocy wyrzuci go za drzwi, zwłaszcza po tym, jak się rano
rozstali. Tymczasem ona wcale nie powiedziała „nie", co wzmogło jego ciekawość i go
zaintrygowało.
Nie bardzo wiedział, co Beth naprawdę o nim myśli i do jakich wniosków doszła w sprawie
ich wspólnej przyszłości. Może pomysł, żeby zasięgnąć w tej kwestii rady Destiny, nie był
najmądrzejszy, ale postanowił spróbować.
Czuł się na swój sposób dłużnikiem ciotki, dzięki której przecież poznał Beth. Nie zamierzał
wspominać jej o tym, przeciwnie, gdyby doszło do rozmowy na ten temat, zapewne by się
wyparł, choć wiedział, że ciotka jest na tyle bystra, by między wierszami wyczytać z jego
słów wszystko to, co przemilczy.
- Ostatnio rzadko cię widuję - powitała go, gdy pochyliwszy się, ucałował ją w policzek. -
Gdzie to się podziewasz wieczorami?
Mack nalał sobie kawy i zajął fotel, zastanawiając się, na jak daleko posuniętą szczerość
może sobie pozwolić. Niezależnie od tego, co jej wyjawi, na pewno nie będzie ukrywała
satysfakcji. Postanowił więc najpierw ostrożnie wybadać, co już wie.
- Pytasz, jakbyś nie wiedziała. - Rzucił jej rozbawione spojrzenie.
Bardzo przekonująco odgrywała rolę niewiniątka, ale on już się nie da nabrać. Zabawne
byłoby, gdyby zdołał zmusić ją do przyznania się do intrygi. Przekomarzanie się z Destiny i
unikanie miłosnych sideł, które na nich zastawiała, było nie lada wyzwaniem dla niego i
braci. Na ogół udawało mu się uniknąć. Ale ciotka była godnym przeciwnikiem. Kto wie, czy
Beth nie dlatego tak go zafascynowała, że była pierwszą ze znanych mu kobiet, która
dorównywała bystrością i inteligencją Destiny, i podobnie jak ona stanowiła prawdziwe wy-
zwanie. Na swój sposób coś je łączyło.
- Myślisz, że pytałabym, gdybym wiedziała? - odparowała Destiny, nie wypadając z roli.
- Oczywiście. - Parsknął śmiechem. - Chcesz po prostu, bym ci wszystko powiedział i żebyś
mogła triumfować.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz, Mack. - Jej niewinna mina wciąż była wzorcowa.
- Czy to nie ty nalegałaś parę tygodni temu, żebym odwiedził tego chorego chłopca? -
Spojrzał na nią uważnie, szukając choćby najmniejszej reakcji.
Ale Destiny zachowywała twarz pokerzysty.
- Tony'ego Vitale'a? - spytała po chwili namysłu. Ciotka naprawdę była niezłą aktorką.
Wiedział, że nie
musiała sobie tego nazwiska przypominać, bo zapewne codziennie przekazywano jej
najświeższe wiadomości ze szpitala. Bóg świadkiem, że wszędzie miała swoich informa-
torów.
- Właśnie - odparł.
- A więc nadal go odwiedzasz? - Ożywiła się. - To wspaniale! - Popatrzyła na niego z
uznaniem. - Jestem pewna, że bardzo mu to pomaga. Kochanie, jestem z ciebie dumna.
- Jego stan jest bardzo ciężki. - Mack na moment zapomniał o porachunkach z ciotką. - To
bardzo dzielny chłopiec. Serce mi się kraje, gdy na niego patrzę.
- Kiedy pierwszy raz rozmawiałam z jego lekarką, mówiła mi, że to nie wygląda dobrze -
powiedziała Destiny. - Nic się nie zmieniło?
- Owszem, na gorsze.
- Tak mi przykro. - Destiny szczerze się zasmuciła. - Jego matka musi być zrozpaczona.
Chyba jednak uda im się coś zrobić?
- Mam nadzieję. - Mack spojrzał jej w oczy z niewinną miną. - Skoro tak się interesujesz tym
chłopcem, to myślę, że zechcesz zasilić fundusz na badania, który zakładam w jego imieniu -
powiedział.
Ciotka uniosła brwi, co świadczyło o tym, że naprawdę udało mu się ją zaskoczyć.
- Sponsorujesz projekt badawczy? - spytała. – Ależ Mack, to wspaniały pomysł! Cudowny!
Oczywiście, że możesz na mnie liczyć. Który lekarz kieruje badaniami? Mack roześmiał się
głośno.
- Podejrzewam, że w ciągu sekundy sama wymienisz to nazwisko.
Destiny przez chwilę sprawiała wrażenie skonsternowanej.
- Naprawdę nie mam pojęcia - oświadczyła. - Jest tam wielu doskonałych lekarzy.
- Spróbuj - nalegał Mack.
Destiny zastanawiała się przez moment.
- Chyba nie ta śliczna Beth Browning? A może...?
Mack podniósł kubek z kawą gestem, jakim wznosi się toast.
- Brawo - powiedział. - Trafiłaś.
- Domyślam się, że jest bardzo dobrym specjalistą - powiedziała z pozorną obojętnością
Destiny, jak gdyby mówiła o kimś, kto nie ma nic wspólnego z jej bratankiem. Nawet
mrugnięciem oka nie zdradziła, że wybrała tę kobietę dla Macka prawdopodobnie również ze
względu na jej inteligencję i wykształcenie.
- Jest też kobietą bardzo ładną i wolną, ale to, oczywiście, nawet nie przyszło ci do głowy,
kiedy mnie tam wysyłałaś, prawda?
Wydawało się, że Destiny nadal będzie grać komedię, ale w końcu wzruszyła ramionami i
poddała się.
- Może i przyszło - wyznała.
- Och, daj spokój! - Mack roześmiał się. - Znowu namieszałaś i jesteś z tego cholernie
dumna.
Destiny popatrzyła mu prosto w oczy.
- Naprawdę tak cię to irytuje, Mack? - spytała. - Przecież z Richardem mi się udało, prawda?
On i Melanie są szczęśliwi.
- Ale mnie małżeństwo nie interesuje - oświadczył, choć znacznie mniej zdecydowanie, niż
uczyniłby to jeszcze parę tygodni temu.
- Tak samo mówił Richard - przypomniała ciotka.
- Dlaczego uparłaś się, żeby nas pożenić? - zaciekawił się Mack. - Zamierzasz wyjechać?
Może myślisz o powrocie do Francji i do dawnego stylu życia, kiedy już nas wszystkich
pourządzasz? Dlatego tak ci pilno?
- Nie chodzi o mnie - zaprotestowała. - Chodzi o was. Żaden z was nic nie wie o miłości. Nie
rozumiem, jak mogłam nie nauczyć was tego, co w życiu najważniejsze. Uznałam, że
najwyższy czas coś w tej sprawie zrobić.
Było w jej głosie tyle żalu, że zrobiło mu się przykro, bo nie mógł jej dać tego, na co tak
czekała.
- Wiem, myślisz, że bez żon i dzieci nie będziemy szczęśliwi, ale przecież kryteria szczęścia
są różne - powiedział.
- Wymień choć jedno - zażądała.
- Nawet kilka - odparł. - Sukces, przyjaźń, rodzina.
- Właśnie o rodzinie mówię - rzuciła zniecierpliwionym tonem.
- Mamy siebie i mamy ciebie. O to mi chodzi. - Spojrzał na nią przenikliwie. - Chyba że, jak
powiedziałem, zamierzasz nas po tych wszystkich latach opuścić i chcesz mieć pewność, że
ktoś zajmie w naszym życiu twoje miejsce.
- Nie bądź śmieszny - żachnęła się. - Jestem zadowolona ze swego życia.
- Jak to? - Mack szeroko otworzył oczy. - Przecież w twoim życiu nie ma mężczyzny.
Zmarszczyła brwi i spoważniała, jakby zaatakowano ją jej własną bronią.
- Nie musisz być złośliwy, Mack - parsknęła.
- Po prostu zwracam ci uwagę, że przeczysz sama sobie.
- A więc skoro jesteś zdecydowany się nie ożenić, to dlaczego widujesz się z Beth? - spytała.
Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Beth przecież zupełnie nie przypominała kobiet, z
którymi zwykł się umawiać. Nie była beztroska ani lekkomyślna, lecz poważna i refleksyjna i
aż za bardzo przejmowała się swoimi pacjentami.
W ostatnich tygodniach często czuł się zawstydzony, że tak niewiele spraw traktował
poważnie i tak łatwo szedł przez życie. Pamiętał wprawdzie o dobrych uczynkach, bo Destiny
wpoiła jemu i braciom poczucie obowiązku wobec bliźnich, ale nigdy nie brał sobie tego do
serca tak bardzo, jak to czyniła Beth, którą los innych naprawdę obchodził. Oddawała się
całym sercem swej pracy, a co ważniejsze, jej praca naprawdę czemuś służyła. W porównaniu
z tym jego zajęcia wydawały się niepoważne i błahe. Nawet wizyty u Tony'ego nie mogły
przecież uratować chłopca, podczas gdy Beth i jej zespół byli w stanie to uczynić.
Mack troszczył się, naturalnie, o braci i ciotkę, martwił się też o Tony'ego Vitale'a i inne
dzieci, ale zachowywał dystans do otoczenia. Utrata rodziców w dzieciństwie sprawiła, że w
sprawach uczuciowych zachowywał daleko posuniętą ostrożność. Bał się pokochać kogoś, bo
nie sposób było przewidzieć, kiedy los zechce zabrać ukochaną osobę. Lękał się, że miłość
może sprowadzić nieszczęście. Zdawał sobie sprawę, że to tylko reakcja dziecka na stratę
bliskich, ale coraz mocniej uświadamiał sobie, że wciąż jeszcze się z tym nie uporał. W
obliczu nasilającego się uczucia do Beth i przywiązania do Tony'ego oraz lęków, jakie w nim
tkwiły, zaczął powoli dochodzić do wniosku, że przeszłość dręczy go tak samo, jak dręczyła
jego braci.
- Mack - perswadowała Destiny - nie spotykałbyś się z taką kobietą jak Beth Browning,
gdybyś nie myślał o niej poważnie. Ona nie jest jedną z tych sprytnych światowych kobiet,
które możesz bez problemu zostawić w każdej chwili.
Skinął głową potakująco, choć Beth, oczywiście, twierdziła coś całkiem przeciwnego,
stwarzając pozory, że i ona traktuje ich związek niezobowiązująco.
- Wiem - powiedział.
Uznanie tego faktu znaczyło, że powinien niezwłocznie rozstać się z Beth. To jedyne słuszne
posunięcie, choć wymagające pewnych wyrzeczeń. Kiedy wyobraził sobie jednak, jak puste
stałoby się życie bez Beth, nie mógł się zdecydować na ten krok.
- A więc? - drążyła Destiny. Patrząc jej w oczy, podjął decyzję.
- Chciałbym któregoś dnia przyjść z nią do ciebie na kolację. Co ty na to?
Oczy Destiny rozbłysły radością.
- Byłabym szczęśliwa! - wykrzyknęła. - Wiesz przecież, jak lubię poznawać twoich
przyjaciół. Dziś mam wolny wieczór. Odpowiada ci?
Uznał, że to dobry pomysł. Niewykluczone, że ta wspólna wizyta pomoże mu opanować
zamęt w uczuciach.
- Odpowiada - odrzekł. - Porozumiem się z Beth i za jakąś godzinę dam ci znać.
- Doskonale.
Widział w oczach ciotki znajomy wyraz pełnego nadziei oczekiwania.
- Mam nadzieję, że nie wyciągniesz z tego spotkania pochopnych wniosków - rzekł. - Rzadko
przyprowadzałem do ciebie kobietę, bo zawsze pojawiał się ten twój błysk w oczach,
oznaczający, że słyszysz już dźwięk weselnych dzwonów.
- Postaram się przyjąć Beth jak najlepiej i nie wyciągnę czasopisma z radami dla
nowożeńców - obiecała ciotka. -Nawet nie zostawię żadnego na widocznym miejscu.
Mack dobrze wiedział, że jest całe mnóstwo innych zmyślnych sposobów, by poruszyć temat
małżeństwa.
- I nie będziesz pokazywała zdjęć ślubnych Richarda? - wymienił jeden z nich.
- Na Boga, nie! - obruszyła się Destiny. - Jakże bym mogła zmuszać kogoś do oglądania
rodzinnych zdjęć? To takie nudne. - Roześmiała się. - Choć jest takie jedno twoje zdjęcie w
wannie, kiedy miałeś dwa latka. Myślę, że mało kobiet nie wzruszyłoby się na jego widok,
takie jest słodkie. Patrząc na nie, można od razu wyobrazić sobie, jakie śliczne będą twoje
dzieci.
Mack rzucił ciotce przerażone spojrzenie.
- Zmieniłem zamiar - oświadczył. - Będę trzymać Beth z dala od ciebie.
- Żartowałam, kochanie - zapewniła Destiny. - Nie będę cię peszyć.
- Przysięgasz?
Ciotka położyła dłoń na piersi.
- Ani jednego niewłaściwego słowa - obiecała.
- Ciekawe, czemu mnie to nie przekonuje? - mruknął Mack.
- Bo masz naturę cynika - stwierdziła ciotka. - Chciałbyś, żebym przygotowała coś
szczególnego? Może jakąś moją specjalność prowansalską?
- Cokolwiek - odparł, rozmyślając, czy jednak nie popełnia błędu, poddając Beth ocenie
Destiny i jej dociekliwym pytaniom. - Pamiętaj tylko, że będę szczęśliwy, jeśli uda mi się
wyrwać ją ze szpitala na godzinę. To nie może być więc jedna z tych twoich pięciodaniowych
kolacji.
- Dobre jedzenie wymaga czasu. Nie można się spieszyć. Doskonale o tym wiesz -
przekonywała Destiny.
- Ale wiem również, że Beth nie przyjdzie, jeśli pomyśli, że to oficjalna okazja. To będzie po
prostu spotkanie we trójkę, bez tych twoich wieczorowych strojów. Beth przypuszczalnie
przyjedzie prosto ze szpitala i zaraz potem tam wróci.
- Skoro nalegasz... - Destiny zerknęła spod oka. - Mam przygotować hot dogi i fasolkę z
puszki? To będzie i szybko, i tanio - zauważyła sucho.
Mack wiedział, że ciotka nie musi żartować. Przestrzegała form obowiązujących osobę z jej
pozycją społeczną i towarzyską.
- Mam nadzieję, że wymyślisz coś lepszego - powiedział. - Szczerze mówiąc, liczę na to.
Obserwowała go przez chwilę, wreszcie skinęła głową.
- A więc dobrze, ale mogę o coś spytać?
- Oczywiście.
- Dlaczego ta kolacja jest tak ważna, skoro Beth nic dla ciebie nie znaczy?
- Czy nie możemy po prostu zjeść jej razem, w miłej atmosferze, nie czyniąc z tego wstępu
do zaręczyn? - zapytał żałosnym tonem.
- Ja mogę. - Destiny posłała mu wymowne spojrzenie. -A ty?
Ponieważ Mack nie był przygotowany na to pytanie, wstał i ruszył do drzwi.
- A więc do wieczora - rzucił.
- Będę czekać, kochanie - zapowiedziała słodko Destiny.
- O tak, jestem pewien - odparł Mack, żałując, że uległ impulsowi i zaproponował spotkanie
we troje.
Tłumaczył sobie wprawdzie, że chciałby poznać opinię Destiny na temat jego znajomości z
Beth, ale niewykluczone, że prawda kryła się gdzie indziej. Może miał nadzieję, że ukazanie
wrażliwej, praktycznej Beth realiów życia Carltonów przerazi ją i że nie będzie musiał łamać
jej serca, robiąc to co zawsze...
Beth miała fatalny dzień. Pacjent rozlał butelkę jasnopomarańczowego płynu
antyseptycznego, niszcząc jej bluzkę. Peyton zrugał ją za nieobecność na porannym zebraniu,
choć zrobił to z lekkim rozbawieniem. A Tony patrzył na nią z wyraźnym żalem, że nie było
jej w czasie transfuzji.
- Pani wie, że jak pani mi robi zastrzyk, to mniej boli - powiedział z rozgoryczeniem. -
Czekałem na panią.
- Wiem, kochanie, i bardzo cię przepraszam - tłumaczyła się, z pewną ulgą stwierdzając, że
chłopiec mówi silniejszym głosem, a jego policzki wreszcie nabrały lekkich rumieńców.
- Gdzie pani była? - dopytywał się.
- Miałam same ciężkie przypadki - wyjaśniła. - Wiem, że to żadne wytłumaczenie.
Powinnam być tutaj.
- Macka też nie było - żalił się chłopiec. Beth spojrzała na niego zaskoczona.
- Nie było go dzisiaj? - zdziwiła się.
- Nie, chociaż obiecał, że przyjdzie.
To wszystko nie miało sensu. Mack był przecież rano w szpitalu. Westchnęła,
uświadomiwszy sobie, że większość tego czasu spędził z nią.
- Jeśli powiedział, że przyjdzie, to na pewno przyjdzie
- przekonywała chłopca. - Zawsze dotrzymuje słowa, prawda?
- Tak. - Tony przyjrzał jej się bacznie. - Pani go lubi?
- spytał.
- Jest wspaniałym przyjacielem - odparła wymijająco.
- Ale czy go pani lubi? - dociekał Tony. - Myślę, że on lubi panią - dodał, nie czekając na
odpowiedź.
Beth stłumiła śmiech. Mack uprzedził ją, że Tony interesuje się ich znajomością, ale mimo to
pytanie chłopca ją zaskoczyło.
- Chciałem, żeby się zakochał w mojej mamie - wyznał Tony. - To by było fantastycznie. Ale
on nie zwraca na nią uwagi. Jeśli nie może być moim ojczymem, to byłoby super, gdyby był z
panią, pani doktor. Pani jest ładniejsza niż te jego wymalowane babki ze zdjęć w gazecie.
Pani jest taka prawdziwa, pani rozumie, o co mi chodzi?
- Dziękuję, Tony. Doceniam twoją lojalność, ale nie sądzę, bym mogła konkurować z
modelkami.
- Ależ jak najbardziej! - rozległ się głęboki męski głos. Beth odwróciła się i zobaczyła w
drzwiach Macka.
- Długo podsłuchujesz? - spytała podejrzliwie.
- Na tyle długo, by usłyszeć, że mój kumpel próbuje nas znowu swatać. - Rzucił jej zuchwałe
spojrzenie. - No i jak, doktorko? Chcesz pójść dziś na kolację do mojej ciotki?
Nie pojmowała. Zaprasza ją do Destiny?
- Może porozmawiamy o tym później? - zaproponowała.
- Niech pani się zgodzi, pani doktor - zachęcał Tony.
- Nie codziennie może panią zaprosić taki facet jak Wielki Mack.
- Zobaczę - mruknęła i dodała: - Mogę cię na chwilę prosić, Mack? Wyjdźmy na korytarz.
Mack mrugnął do Tony'ego.
- Mam nadzieję, że nie zamierza dać mi kosza. Odmowa nie jest przyjemna.
Tony ze zrozumieniem pokiwał głową.
- Dlaczego stawiasz mnie w takiej niezręcznej sytuacji?
- napadła na niego Beth, gdy tylko znaleźli się na korytarzu.
- Destiny zaprosiła nas na wieczór i obiecałem, że w ciągu godziny dam jej odpowiedź -
wyjaśnił. - Nie byłem pewny, czy cię znajdę, kiedy wyjdziesz już od Tony'ego. A zresztą, o
co chodzi? Był szczęśliwy, gdy usłyszał, że proszę cię, byś ze mną poszła.
- To właśnie mnie martwi - potrząsnęła głową. - Te oczekiwania Tony'ego wobec nas. A
twoja ciotka? - Spojrzała na niego badawczo. - Jesteś pewien, że naprawdę chce mnie widzieć
u siebie?
- Prawdę mówiąc, to był mój pomysł - przyznał. Beth była zaskoczona.
- Ty naprawdę chcesz nas poddać zakusom ciotki. Wydawało mi się, uznajesz ją za
mistrzynię w manipulowaniu ludźmi. Skąd ci przyszło do głowy, żeby podsunąć jej taką
okazję?
- To ona wymyśliła naszą znajomość.
Beth przypomniała swoją kolację z Destiny i wiedziała, że Mack mówi prawdę.
- To dlaczego chcesz jej w tym pomóc? - Nie pojmowała jego postępowania.
- Czy ja wiem?
- Nic z tego nie rozumiem - stwierdziła z irytacją. - Myślę, że spasuję.
- I pozwolisz, by Destiny uznała cię za tchórza? Albo jeszcze gorzej, aby doszła do wniosku,
ż
e już jesteś zaangażowana uczuciowo i próbujesz zwalczyć to uczucie?
- Co? To zbyt zawiłe dla mnie. - Beth popatrzyła na niego zdezorientowana.
- Ale nie dla Destiny - zapewnił. - Uprzedzam cię, że jeśli się teraz wykręcisz, dopiero się
zacznie. A tak po prostu zjemy z nią kolację. Może ciotka dojdzie do wniosku, że nie
pasujemy do siebie?
Nagle Beth zrozumiała, w czym rzecz. Nie wiedziała jeszcze, czy jej się to podoba, ale
zorientowała się, co kieruje Mackiem. Chciał się wycofać i liczył na to, że jego ukochana
ciocia utwierdzi go w tym, dochodząc do wniosku, że Beth nie jest dla niego odpowiednią
partnerką. Wówczas spokojnie będzie mógł się ulotnić.
Popatrzyła mu w oczy.
- A więc o to ci chodzi? Chcesz, by Destiny uznała, że nie nadaję się dla ciebie, bo pozwoli ci
to nie widywać się ze mną.
- Chyba oszalałaś! - oburzył się, trochę za szybko i trochę za gwałtownie.
- Czyżby? - spytała powątpiewająco. - Mack, rozumiem, że się możesz bać, rozumiem też, że
mogłeś wybrać taki sposób zakończenia naszej znajomości. Nikt nie zdoła cię zmusić, byś był
ze mną, a już na pewno nie ja. Ja zresztą też nie skaczę z radości z powodu tego, co zaszło
między nami.
- Nie szukam sposobu zerwania - oświadczył Mack poważnie.
- Nie? Mieliśmy na siebie ochotę, owszem, ale ochota mija, nie jest permanentna. Zamiast
wpadać w panikę, powinniśmy oboje albo płynąć z prądem, albo wycofać się od razu, zanim
sprawy się skomplikują. Nie mam zamiaru się obrazić, wiem, że jakoś przeżyję twoje
odejście.
Chciała mówić dalej, zrobić wszystko, żeby ułatwić mu zerwanie, ale Mack pochylił się nagle
i zamknął jej usta pocałunkiem. Od razu zapomniała wszystko, co zamierzała powiedzieć.
Kiedy wreszcie odsunął się od niej, popatrzyła na niego całkiem zdezorientowana.
- Co to miało znaczyć? - spytała.
- To był jedyny sposób, żeby ci przerwać - odrzekł. - Za dużo rozmyślasz. Przestań się
zastanawiać, co ja czuję. Skoro ja sam tego nie wiem, skąd ty możesz wiedzieć?
Do Beth, pozostającej wciąż pod wrażeniem pocałunku, nie bardzo dotarły te słowa.
- Całowanie mnie pod pokojem pacjenta, w korytarzu, gdzie w każdej chwili może ktoś się
zjawić, jest absolutnie niedopuszczalne - oświadczyła sucho.
- Wybacz.
Szukała w jego twarzy choć cienia skruchy, ale niczego takiego nie dostrzegła. Wręcz
przeciwnie, wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie.
To jego zachowanie, ta rozmowa, idiotyczny pomysł kolacji u Destiny - tego już było za
wiele. Odwróciła się.
- Muszę iść - oznajmiła, kierując się w stronę gabinetu.
- Przyjadę po ciebie o wpół do siódmej - zawołał.
- Nie.
- Bądź gotowa.
- Nie wybieram się na żadną kolację - oświadczyła stanowczo.
- Oczywiście, że się wybierasz.
Zawróciła i podeszła do Macka. Stali teraz twarzą w twarz. Jeśli zajdzie potrzeba, zacznie
krzyczeć i zrobi prawdziwą scenę.
- Nie zamierzam iść do twojej ciotki na kolację - powtórzyła.
- W porządku. - Skinął głową.
Zdumiała ją ta nagła ugodowość. Z mało zrozumiałego powodu zirytowała ją nawet bardziej
niż jego pewność, że przyjmie zaproszenie.
- Może jednak pójdę - zmieniła zdanie.
- W porządku. - Mack sprawiał takie wrażenie, jakby z trudem tłumił śmiech.
- Ale spotkamy się na miejscu - zastrzegła. Zdziwił się, ale znów skinął głową.
- Dobrze, zostawię ci adres.
- Nie trzeba - rzuciła beztrosko, posyłając mu promienny uśmiech. - Już tam byłam.
Spojrzał na nią tak, jakby oświadczyła, że zna drogę na Marsa.
- Kiedy, u diabła?!
- Parę tygodni temu - odrzekła.
- Zanim przysłała mnie tutaj, do Tony'ego? - pytał podejrzliwie.
- Nie, potem. Ściśle mówiąc, tego samego dnia, ale później. Twoja ciotka ma nieomylne
wyczucie. Zadzwoniła do mnie parę minut po twoim wyjściu.
- Nie wspomniała o tym - powiedział, bardziej do siebie niż do Beth. - Ty zresztą również nie
uznałaś za stosowne mnie poinformować o tej wizycie.
- Jestem pewna, że twoja ciotka nie spowiada ci się ze wszystkich swoich spotkań
towarzyskich - oznajmiła Beth. -I ja też nie zamierzam tego robić.
- Dobrze wiedzieć. - Potrząsnął głową.
- Do zobaczenia o siódmej - rzekła. - Może zadzwonię do Destiny i spytam, czy nie będzie
miała nic przeciwko temu, żebym przyszła z osobą towarzyszącą.
- Zrób to, a on zaraz będzie martwy - ostrzegł. Roześmiała się. Po raz kolejny wzbudziła
zazdrość
w Wielkim Macku Carltonie. I to nie byle jaką. Widząc jego minę, uznała, że rozsądniej
będzie nie poddawać go często takim testom. Poklepała go po policzku.
- A więc dobrze, tylko ty i ja, przyjacielu.
- Nie jestem twoim przyjacielem - żachnął się. - Wybij to sobie z głowy.
- Nie? A więc jak byś siebie określił? - zainteresowała się.
- Jestem mężczyzną, którego właśnie doprowadzasz do szału. - Nagle uśmiechnął się
szeroko. - Oczywiście, jeśli dobrze rozegrasz tę partię, to około dziesiątej ja doprowadzę cię
do szaleństwa.
- Fascynująca perspektywa. - Kiwnęła głową. - Zapamiętam to.
Jeszcze raz pocałował ją w usta.
- To na zachętę - wyjaśnił.
Wracając do pokoju Tony'ego, pogwizdywał cicho. Beth odczekała, aż drzwi się za nim
zamkną, i oparła się o ścianę. Ten bezczelny, zarozumiały facet po raz kolejny doprowadził
do tego, że z trudem utrzymywała się na nogach. Może się tylko modlić, żeby nigdy się nie
dowiedział, jak łatwo mu to przychodzi. Ale zważywszy na jego znajomość kobiet, trzeba
przyjąć, że doskonale o tym wie.
ROZDZIAŁ 10
Mack krążył po domu Destiny niczym tygrys po klatce. Gdzie, u licha, podziewa się Beth?
Dzwonił przed godziną do szpitala i dowiedział się, że wyszła o wpół do szóstej. Domyślił
się, że pojechała do domu, żeby się przebrać, gdyż bluzkę miała poplamioną jakimś
okropnym pomarańczowym płynem, ale jak długo może trwać zmiana ubrania i przejazd
mostem? W takich sprawach nie miał żadnego doświadczenia, a to tylko potwierdzało, jak
mało obchodziły go zwyczaje kobiet, z którymi się spotykał.
Dochodziło wpół do ósmej. U kobiety tak punktualnej jak Beth spóźnienie o całe pół godziny
lub więcej było nie do pomyślenia.
- Może byś usiadł? - zaproponowała Destiny z wyraźną irytacją. - Przyprawiasz mnie o ból
głowy. Beth powiedziała, że będzie, to będzie.
- Miała być pół godziny temu.
- Kochanie, jestem przekonana, że nie wystawi cię do wiatru.
Mack wyczuł delikatną aluzję, że tylko on ma powód do niepokoju. A nie był wcale pewien,
czy Beth w ostatniej chwili nie zrezygnuje. To było prawdopodobne, jeśli chciała mu zagrać
na nosie. Nie podejrzewał jej o przebiegłość do chwili rozmowy w szpitalnym korytarzu.
Wciąż nie bardzo wiedział, jak się do tego ustosunkować, zwłaszcza że dowiedział się o
spotkaniu z Destiny.
- Nie wykazywała entuzjazmu - powiedział. Destiny popatrzyła na niego poważnie.
- Ale ma bardzo dobre maniery - zauważyła. - Mogła nie dać znać tobie, gdyby jej coś nagle
wypadło, ale na pewno zadzwoniłaby do mnie.
Nie podobała mu się sugestia, że być może w jakiejś mierze jest winny nieobecności Beth.
- Nie obraziłem jej - zastrzegł się. - A swoją drogą, co ty wiesz o jej manierach? Ach, prawda
- dodał, nie czekając na odpowiedź.— Przecież była u ciebie na sympatycznej kolacyjce jakiś
czas temu. Na kolacyjce, o której jakoś zapomniałaś powiedzieć, kiedy dziś rozmawialiśmy.
- Powiedziała ci? - Destiny rzuciła mu zdumione spojrzenie.
- Z wielkim triumfem - odparł.
- Czy to nie interesujące?
- Co w tym takiego cholernie interesującego, że w końcu przyznała się, że spiskujecie za
moimi plecami? O ile się orientuję, byłaś z nią w zmowie od dawna. Niewinne wyznanie to
na pewno wierzchołek góry lodowej.
- Nie zachowuj się melodramatycznie. - Ciotka zmarszczyła czoło. - To była zwykła kolacja,
nic ponadto. Nie robiłyśmy planów w związku z tobą, nie knułyśmy spisku. Coś ci się roi?
Przecież sam podejmujesz decyzje w sprawach osobistych. Chyba nie sądzisz, że zastawiam
na ciebie pułapkę?
- Och, daj spokój. - Mack popatrzył na Destiny spod oka. - Już dawno się nauczyłem, że nie
wolno cię nie doceniać.
Może ci się nie uda doprowadzić mnie do ołtarza z wybraną przez ciebie kobietą, ale na
pewno nie zaniechasz prób.
- Uważasz, że Beth jest tak bezwolna, że pozwoli mi sobą sterować?
Zastanawiał się już nad tym i wiedział, że to nieprawdopodobne. Jeśli czegoś był pewien, to
tego, że Beth jest osobą niezależną, która doskonale wie, czego chce. Nikomu nie przyszłoby
do głowy uznać jej za istotę bezwolną. Bóg świadkiem, że nie wahała się mówić mu, co
myśli. Równie otwarta musiała być także wobec Destiny. Gdyby więc ciotka zagadnęła ją o
niego, Beth prawdopodobnie roześmiałaby się jej w twarz.
- Nie jest bezwolna - odparł.
- Wiesz, Mack, mówiąc szczerze, dziwię się, że podtrzymałeś propozycję wspólnej kolacji,
kiedy już dowiedziałeś się o moim spotkaniu z Beth. Skoro najwyraźniej węszysz spisek
wszędzie, gdzie się pojawię, to dlaczego nie odwołałeś dzisiejszego spotkania?
Doskonale wiedział, do czego Destiny zmierza, ale bawiły go jej uwagi.
- No właśnie dlaczego? - spytał.
- Szukasz potwierdzenia, że Beth tutaj nie pasuje? Chciał zaprzeczyć, ale ciotka za dobrze go
znała. Poza tym
Beth podejrzewała to samo. Te dwie kobiety, które znały go lepiej niż inni, przejrzały go na
wylot.
- Przeszło mi przez myśl, że ona, być może, dojdzie do takiego wniosku - przyznał Mack.
- I co wtedy? - Destiny nie spuszczała wzroku z jego twarzy, czekając na odpowiedź. - Na
pewno nie liczyłeś na to, że cię rzuci? - spytała, kiedy się nie odezwał. - Na to właśnie
liczyłeś, prawda? - Patrzyła na niego uważnie.
- To nie tak, ale trudno chyba uznać mnie za szczególnie pożądaną partię zwłaszcza dla
kobiety, która chce wyjść za mąż i stworzyć rodzinę.
- Przestań, to nie czas ani miejsce na fałszywą skromność - skarciła go Destiny. - A zresztą,
czy Beth wspominała o małżeństwie?
- Nie.
- Albo o tym, że chce stworzyć rodzinę?
- Nie.
- A więc czy aby nie uprzedzasz faktów? - Świdrowała go wzrokiem. - A może jest
odwrotnie? Może to ty zaczynasz myśleć o małżeństwie? - W oczach Destiny zatańczyły we-
sołe iskierki. - O mój Boże, nic dziwnego, że jesteś przerażony i chcesz się jak najprędzej
ulotnić. Więcej. Ponieważ sam nie wiesz, co z tym wszystkim zrobić, masz nadzieję, że Beth
cię wyręczy w podjęciu decyzji.
Nie mógł odmówić ciotce logiki. Wciąż jednak się niepokoił, dlaczego Beth jeszcze nie ma.
- Chyba zadzwonię do niej na komórkę - powiedział wreszcie. - Może stoi gdzieś w korku.
- Nie odpowiadając na pytanie, nie wykręcisz się - ciągnęła ciotka. - Jeśli stałaby w korku, to
chyba by zadzwoniła, prawda?
- Na wszystko masz odpowiedź. Destiny roześmiała się uszczęśliwiona.
- Lubię tak myśleć - odrzekła w chwili, gdy rozległ się dzwonek do drzwi. - Jeszcze się nie
zorientowałeś? Rozchmurz się trochę, jeśli nie chcesz przestraszyć naszego gościa, zanim
przekroczy próg. - Uśmiechnęła się kpiąco. -A może właśnie o to ci chodzi?
Gdy szedł do drzwi, wciąż czuł złość, choć sam nie wiedział, czy złości się na ciotkę, czy na
Beth. Otworzył, ale na widok Beth złość mu przeszła. Wyglądała okropnie.
- Co ci się stało? - przeraził się, zwróciwszy jednak uwagę, że zanim się ubrudziła, była
perfekcyjnie wyszykowana na ten wieczór. Wszystko, co na sobie miała, idealnie har-
monizowało ze sobą i pasowało świetnie do jej typu urody.
- Złapałam gumę - oznajmiła krótko.
Sądząc z jej wyglądu, musiała sama zmieniać koło.
- Nie mogłaś zadzwonić do warsztatu albo do mnie? -zdziwił się.
Rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie.
- Umiem zmienić koło. Uznałam, że szybciej zrobię to sama, niż doczekam się mechanika w
godzinach szczytu. Powinnam wrócić do domu, żeby się przebrać, ale i tak byłam spóźniona,
więc postanowiłam przyjechać.
Obrzucił ją wzrokiem.
- Na pewno nic złego sobie nie zrobiłaś? Wyciągnęła ręce, żeby mógł je obejrzeć.
- Spójrz, ani śladu krwi. Żadnych skaleczeń. To tylko smar i kurz. Mogłabym pójść do
łazienki i trochę się ogarnąć?
- Chodźmy. - Poprowadził ją w głąb domu. - Mydło nie zmyje tego brudu. Znajdziemy coś w
garażu. Ben trzyma tam swój ukochany samochodzik i wciąż coś przy nim dłubie. Wierz mi,
w tym domu wie się, co to olej i smar. Nie wiem tylko, czy uda mi się znaleźć coś do
oczyszczenia sukienki.
Beth spojrzała na kwiecisty jedwab i jęknęła.
- To nowa sukienka. Mam ją na sobie po raz pierwszy.
Mack nie mógł wyjść ze zdziwienia. Mogła się zranić, manipulując przy kole, a ona martwi
się sukienką.
- Kupię ci inną - rzekł niecierpliwie.
- Sama sobie kupię! - prychnęła.
- Ale to nie rozwiąże sprawy na teraz. - Podał jej szmatkę i pojemnik ze środkiem
czyszczącym. - Zabierz się do smaru, a ja pogadam z Destiny. Na pewno znajdzie coś, co
będzie na ciebie pasować. Nosicie ten sam rozmiar. Zaraz wrócę i zaprowadzę cię do łazienki.
Destiny poszła do garderoby i wyjęła odpowiednie rzeczy. Kiedy Mack chciał je wziąć,
zaprotestowała.
- Nie będziesz pomagał się jej rozbierać w moim domu - oświadczyła.
- Spodziewałbym się raczej, że będziesz mnie do tego zachęcać - powiedział rozbawiony.
- Możesz sprawdzić w tym czasie, czy kolacja się nie przypaliła. - Ciotka spojrzała na niego
groźnie. - I zmniejsz trochę płomień.
- Tak jest, proszę pani.
- Mack...
- Słucham.
Destiny rzuciła mu ciepłe, uspokajające spojrzenie.
- Mówiłam, że cię nie zostawi.
Westchnął, nie starając się nawet ukryć, jaką ulgę przyniosła mu ta świadomość.
Beth pogładziła delikatną tkaninę sweterka, który Destiny jej dała, by narzuciła na jedwabny
topik. Nie mogła się nadziwić różnicy w jakości między nim a swoimi rzeczami. Zawsze
uważała, że wydawanie pieniędzy na ciuchy nie ma sensu, ale teraz zrozumiała, dlaczego
zamożni ludzie to czynią. Doszła do wniosku, że takiego sweterka w ogóle nie chciałaby
zdejmować.
- Myślę, że powinnaś go zatrzymać - powiedziała Destiny. - W tym bladoróżowym kolorze
bardzo ci do twarzy. Prawda, Mack?
Mack skinął głową, nie w pełni świadomy, co się wokół niego dzieje. Od chwili przyjścia
Beth ogarnął go dziwny nastrój. Nie potrafił go nazwać. Bardzo się niepokoił, czekając na
Beth, i odetchnął z ulgą, gdy wreszcie zobaczył ją w progu. Ucieszył się, że nic się jej nie
stało. Musiało jednak upłynąć trochę czasu, zanim włączył się do rozmowy przy stole.
W niczym to jednak nie zmąciło atmosfery. Destiny po mistrzowsku panowała nad
wszystkim. Miała tysiące pytań na temat Tony'ego i pracy Beth.
- Mack wspomniał, że zamierza sponsorować program badawczy - zaczęła ostrożnie. - Mam
nadzieję, że zgodzisz się i na mój udział.
Beth popatrzyła na nią z ogromną wdzięcznością.
- To wspaniałomyślny gest - powiedziała. - Wiem, że już wspierasz nasz szpital. Na pewno
chcesz się włączyć i teraz?
- Oczywiście. Gdy tylko przedstawisz nam projekt, Mack i ja omówimy to z naszymi
adwokatami. Carlton Industries też będzie partycypować w programie. Twoje badania powin-
ny być przyzwoicie finansowane.
- Czyżbym słyszał wzmiankę o naszym przedsiębiorstwie i o wydawaniu pieniędzy? -
Richard z żoną nieoczekiwanie zjawili się w jadalni akurat w chwili, gdy nadeszła pora
deseru.
- Tak - potwierdziła Destiny - i żebyś ich nie skąpił. Praca Beth jest bardzo ważna.
- Jesteś pewna, że nie próbujesz właśnie kupić Beth dla Macka? - zażartował Richard.
Ż
ona zgromiła go wzrokiem.
- O co chodzi? - obruszył się. - Przecież znasz Destiny.
- Nie potrzebuję, żeby ktokolwiek kupował dla mnie kobietę ! - wybuchnął Mack. - I tak
mam ich za dużo.
- Ale żadnej odpowiedniej - zauważyła Destiny. Żona Richarda popatrzyła na Beth ze
współczuciem.
- Nie przejmuj się nimi - powiedziała. - Bardzo się cieszę, że wreszcie mogę cię poznać.
- Tak? - Beth zdziwiła się, że Melanie Carlton już o niej wie.
- Chciałabym ci przekazać wyrazy solidarności.
- Nie rozumiem - zdziwiła się Beth. Melanie wskazała wzrokiem Destiny.
- O ile się nie mylę, właśnie znalazłaś się na drodze walca parowego rodziny Carltonów.
Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miała tego dość. Dam ci swój numer telefonu. Może nie
potrafię cię ocalić, ale chociaż omówimy parę manewrów.
Beth od razu wyczuła w Melanie bratnią duszę.
- Będzie mi to potrzebne, prawda? - spytała.
- Jeszcze jak. - Melanie znów rzuciła wymowne spojrzenie w kierunku Destiny.
- Naprawdę nie uważam, żebyś miała powody do narzekania - stwierdziła ciotka z błyskiem
rozbawienia w oczach, świadczącym o tym, że bynajmniej nie poczuła się dotknięta słowami
ż
ony Richarda.
- Teraz nie - przyznała Melanie, biorąc męża pod rękę. - Wszystko zaczęło się dobrze
układać, z chwilą gdy ustąpiliśmy i zrobili to, czego Destiny chciała.
Mack przez całą tę wymianę zdań zachowywał milczenie, ale w końcu nie wytrzymał.
- Co was tu właściwie sprowadza? - zwrócił się do brata.
- Czyżbyś, przejeżdżając obok, poczuł nagłą potrzebę odwiedzenia ciotki?
- Prawdę mówiąc, zostaliśmy zaproszeni na deser. - Richard uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę? - Mack spojrzał groźnie na Destiny. - Chyba czegoś nie rozumiem.
- A cóż tu jest do rozumienia? - żachnęła się ciotka. - To przecież mój dom i chyba mam
prawo zaprosić bratanka z żoną, kiedy zechcę. Pomyślałam, że czas, by poznali Beth.
- Richard nie wspominał, że połknął haczyk, który zarzuciłaś parę tygodni temu? Pomknął
prosto do szpitala, żeby poznać Beth. Sądziłem, że zdał ci już dokładną relację ze swej
bytności.
- Taak? - Destiny po mistrzowsku udała zaskoczenie.
- Cóż go do tego skłoniło? Na pewno nie zdawkowa uwaga, którą, być może, uczyniłam.
- Przyszedł triumfować nade mną - odparł Mack, zanim Richard zdołał otworzyć usta. -
Pewno wyobrażał sobie, że już dokładnie zaplanowałaś przebieg ceremonii ślubnej i chciał się
przekonać, na ile ci się to udaje.
- Czy z tobą było podobnie? - Beth zwróciła się do Melanie.
- Gorzej. Ożenek Richarda był pierwszą częścią wielkiego planu Destiny, który wypróbowała
na nas.
Beth ukryła twarz w dłoniach. Nie miała pojęcia, że sytuacja tak szybko wymknie się spod
kontroli. W końcu zaczerpnęła tchu i spojrzała na zebranych.
- Na mnie już czas - oznajmiła. - Wracam do szpitala.
- Masz rację - przytaknął gorliwie Mack, zrywając się z krzesła.
- Nie musisz mnie odwozić - powiedziała. - Mam przecież samochód, zapomniałeś?
- Ale bez koła zapasowego. Kto wie, co się może stać. Pojadę za tobą na wszelki wypadek.
- Nie ma takiej potrzeby.
- Owszem, jest.
Uświadomiła sobie, że Mack nie ustąpi. Nie wiedziała tylko, czy kieruje się troską o nią, czy
raczej chęcią wyrwania się z grona rodzinnego.
- A więc dobrze - zgodziła się. - Dziękuję za miły wieczór. I jeszcze raz przepraszam za
spóźnienie. Rzeczy odeślę jak najszybciej - zwróciła się do pani domu.
- Nadal uważam, że powinnaś je zatrzymać - odparła Destiny. - Bardzo ci w nich do twarzy.
- Nie, nie mogę. - Beth potrząsnęła głową. Nie chciała tej sprytnej kobiecie zawdzięczać
niczego.
- Jak sobie życzysz. - Destiny nie nalegała dłużej. - Ale zaczekaj jeszcze chwilę.
Przygotowałam deser czekoladowy. Wiem, że masz słabość do czekolady.
- Ja też - skwapliwie wtrąciła Melanie. - Zjem za nią.
- Zanim wyjdziecie, chcielibyśmy z Melanie coś ogłosić - oznajmił Richard.
Wszystkie oczy zwróciły się na niego.
- Będziemy mieli dziecko - powiadomiła uroczyście Melanie.
- A niech mnie! - wykrzyknął Mack. Chwycił brata w objęcia i poklepał go po plecach. -
Gratuluję!
Z oczu Destiny płynęły łzy wzruszenia, gdy całowała Melanie i jej męża.
Melanie mrugnęła do Beth.
- Teraz my będziemy w centrum zainteresowania - powiedziała. - Zmykajcie.
- O nie, najpierw wzniesiemy toast - zaprotestowała Destiny. - Melanie dostanie napój
jabłkowy, a my napijemy się szampana.
Beth zgodziła się, nie chcąc zepsuć Melanie i Richardowi tej uroczystej chwili.
- Ja też poproszę o sok. Czeka mnie jeszcze praca.
- Co się dzieje, u diabła - zniecierpliwił się Mack. - Przygotuj sok dla wszystkich. Zaraz
siadam za kierownicą, więc nie powinienem pić alkoholu.
- Richard, kochanie, pójdziesz ze mną do kuchni? -zwróciła się Destiny do bratanka. -
Pomożesz mi przygotować szklanki. A ty, Mack, posprzątaj ze stołu i przynieś deser. -
Zerknęła ku Beth. - Teraz może się skusisz na krem czekoladowy?
- Oczywiście. - Beth skinęła głową. Pokusa była zbyt duża, by się jej oprzeć.
- Wiedziałam. - Destiny rozpromieniła się.
- Powiedz mi, czy bardzo na ciebie naciskają? - zagadnęła Melanie, gdy zostały same w
pokoju.
- Właściwie nie jest tak źle - powiedziała Beth. - Mack i ja zgadzamy się, że ani ja, ani on nie
jesteśmy zainteresowani małżeństwem.
- Naprawdę tak myślisz? - Melanie zachichotała.
- To przecież prawda - upierała się Beth.
- Jestem pewna, że on istotnie tak uważa – stwierdziła pojednawczo Melanie. - I wiem, że ty
chcesz w to wierzyć, ale widziałam, jak on na ciebie patrzy. Mack jest w tobie na zabój
zakochany.
- Nonsens. - Beth wzruszyła ramionami. - Może to raczej namiętność, czy ja wiem zresztą?
- W przypadku mężczyzn z rodziny Carltonów to niekiedy jedno i to samo. Ja nie mówię o
przejściowym zafascynowaniu. Mówię o takiej namiętności, która trwa i z każdym dniem
staje się intensywniejsza.
Beth była zakłopotana szczerością Melanie i jej przenikliwością. Przez cały wieczór starała
się nie dać po sobie poznać, jak bardzo Mack na nią działa. Nawet jeśli był w najwyższym
stopniu irytujący, nie mogła myśleć o niczym innym jak tylko o tym, że jeszcze tego wieczoru
doprowadzi ją do szaleństwa.
- Chyba nie zaprzeczysz, że tak samo jest z wami? - dopytywała się Melanie.
- Nie powinnyśmy chyba rozmawiać na ten temat - powiedziała Beth, zakłopotana trafną
oceną sytuacji.
- Nie chciałam cię urazić, przepraszam - wycofała się Melanie. - Powiedziałam to tylko
dlatego, że sama przez to przeszłam i widzę, co się święci. Jeśli Carlton już wpada, to po
uszy. Zadzwoń, gdybyś chciała o tym pogadać. - Wyjęła z torebki wizytówkę i zapisała na
niej numer domowy. - Proszę. Teraz masz już mój numer do biura i do domu. Wiesz, Beth,
jedyny sposób dla nas, by chronić niezależność, to trzymać się razem. Byłabym szczęśliwa,
wiedząc, że mam wsparcie psychiczne, kiedy byłam w takiej sytuacji, w jakiej ty znalazłaś się
teraz.
Beth roześmiała się.
- Chętnie zobaczę, jak to działa. - Schowała wizytówkę do kieszeni. Wyczuwała, że mogłaby
się zaprzyjaźnić z tą szczerą, spontaniczną kobietą, która przejrzała Carltonów na wylot. Całe
lata upłynęły zarówno od czasu, gdy miała przyjaciółkę, której mogłaby się zwierzać, jak i
kiedy miała się z czego zwierzać.
Do jadalni wróciła Destiny z Richardem i Mackiem. Nieśli napoje i deser.
Podczas wznoszenia toastu spojrzenia Macka i Beth spotkały się. Okay, przyznała Beth w
duchu, Mack ją podnieca, ale zakochać się na poważnie w słynnym w mieście playboyu?
Nie ma mowy. Nie wolno do tego dopuścić.
Mack odwrócił się na bok i patrzył na Beth. Wyglądała tak spokojnie i tak pięknie z
zarumienionymi policzkami, z zaróżowioną gładką skórą. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek
przeżywał już taki moment, takie absolutne spełnienie i zaspokojenie.
- Masz zamiar spędzić całą noc na przyglądaniu się, jak śpię? - wymamrotała Beth.
- Nie miałem pojęcia, że wiesz o tym. Myślałem, że naprawdę zasnęłaś, a ty tylko udajesz.
- Udawałam. Wykończyłeś mnie. Musiałam odpocząć.
- Jeśli ktoś musi odpocząć, to z pewnością ja. Myślałem, że pojadę z tobą do szpitala,
zostawię cię i wrócę do domu spędzić spokojną noc we własnym łóżku. Jeszcze nie doszed-
łem do siebie po ostatniej nocy. Dobrze, że już nie jestem zawodnikiem. Trenerzy mieliby
dużo do powiedzenia na temat mojej kondycji.
- Ha! Doskonale wiedziałeś, dokąd jedziemy po wyjściu od Destiny. W końcu to ty jechałeś
pierwszy.
- Cóż, byłem pełen nadziei - przyznał. - Cały czas zerkałem we wsteczne lusterko, żeby
sprawdzić, czy nie skręcasz do szpitala.
- Myślałam o tym - powiedziała Beth. - Z góry jednak było wiadomo, co wybiorę.
- Cieszę się, że uznałaś mnie za bardziej interesującego od tej twojej papierkowej roboty.
- Bo jesteś znacznie bardziej interesujący, a moje badania mogą przyspieszyć bieg po twoje
pieniądze.
- Powiesz mi, nad czym pracujesz? - spytał, uzmysłowiwszy sobie, że interesuje się
wszystkim, co jest dla niej ważne. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej
obchodziło go coś więcej niż czas, który spędzał z kobietą w łóżku.
- Wszystkiego dowiesz się z projektu - odrzekła. - Naprawdę chcesz, żebym teraz o tym
mówiła?
- Mógłbym cię słuchać w nieskończoność, niezależnie od tego, o czym byś mówiła - odparł
szczerze, nie mniej niż ona zdziwiony tym wyznaniem. - Pasjonujesz się swoją pracą.
- A ty nie?
- Zapomniałaś już, co o tym mówiłaś? Że futbol to tylko gra - przypomniał.
- Głupio powiedziałam. Bardzo ważne, by człowiek mógł robić to, co jest mu bliskie i co
lubi. Ty to robisz. Kto wie, może któregoś dnia pozwolę ci zaprosić się na mecz i wysłucham,
co robią ci wszyscy dobrze zbudowani mężczyźni, biegający tam i z powrotem po trawie.
Mack nie wierzył własnym uszom.
- Nigdy nie byłaś na meczu piłki nożnej?
- Nigdy.
- Ale w telewizji oglądałaś? - dopytywał się.
- Nic na to nie poradzę, nie.
- A więc ta lekceważąca opinia nie wynikała z osobistych doświadczeń? - upewniał się.
- No cóż, chyba masz rację.
- Jeśli znajdę gdzieś książkę na temat futbolu dla nowicjuszy, to ci ją kupię. - Mack
potrząsnął głową. - Kiedy już dowiesz się paru rzeczy i pójdziesz kilka razy na mecz, wró-
cimy do uzupełniania tej luki w twojej edukacji.
- Zrobisz mi test? - Zachichotała. - Jestem bardzo dobra w testach.
Usłyszał niską, kuszącą nutę w jej głosie i jego ciało natychmiast zareagowało. Przyciągnął ją
do siebie.
- A co powiesz na ten test? - mruknął. - Jesteś gotowa?
- O tak - odpowiedziała z entuzjazmem.
Przez resztę nocy ani futbol, ani manipulacje Destiny czy przyszłość nie zaprzątały Mackowi
głowy.
ROZDZIAŁ 11
Kiedy następnego dnia w porze lunchu Beth weszła do szpitalnej kawiarni, powitały ją
ukradkowe spojrzenia kolegów, którzy wyglądali tak, jakby mieli coś na sumieniu. Jason
próbował szybko wsunąć pod stół gazetę, trzy osoby skinąwszy jej głową, podniosły się i
szybko wyszły z kawiarni. Został tylko Jason i Peyton.
To dziwne zachowanie miało niewątpliwie coś wspólnego z gazetą. Beth zdecydowanym
krokiem podeszła do Jasona i wyrwała mu ją z ręki.
- Piszą coś ciekawego? - spytała, unosząc gazetę do oczu i usiłując przebiec wzrokiem tytuły.
Nie było to łatwe, bo Jason starał się jej odebrać dziennik. Rzuciła mu groźne spojrzenie.
- Nic takiego - bąkał. - Jakieś głupoty.
Niestety, miał tak wymowną minę, że Beth od razu się zorientowała w kłamstwie.
- To dlaczego nie chcesz, żebym to zobaczyła? - spytała. - A może jest tam reklama agencji
towarzyskiej albo środków na potencję, która twoim zdaniem mogłaby mnie zgorszyć?
- Daj spokój, Beth. - Jason zaczerwienił się. - Wiesz przecież, że takie rzeczy nas nie
interesują.
- A więc o co chodzi?
Kiedy po raz kolejny sięgnął po gazetę, usunęła rękę i dokładniej przyjrzała się stronie, którą
byli pochłonięci, gdy weszła do kawiarni. Jedyne, co mogło przykuć ich uwagę, to codzienna
rubryka plotek znanego z prasy bulwarowej reportera Pete'a Forsythe'a.
- Czytacie lokalne plotki? - spytała, nie wierząc własnym oczom. - Myślałam, że jesteście
ponad takie głupoty. Nie lepiej byłoby przejrzeć prasę medyczną? Mamy jej pod dostatkiem.
- To jest o wiele ciekawsze i w jakimś sensie nas dotyczy - powiedział Peyton z błyskiem w
oku.
Tak rzadko można było widzieć tego poważnego hematologa rozweselonego, że Beth
przestała się irytować. Ważne, że w ogóle się uśmiechał. Niestety, miała przeczucie, że nie
może tego zlekceważyć. Raz jeszcze rzuciła okiem na tytuł: „Nasz bohater zaginął w akcji".
Wciąż jeszcze nie wiedziała w tym nic intrygującego.
- No więc co was tak poruszyło? - Spojrzała pytająco na kolegów.
- Przeczytaj pierwszy akapit - rzekł Jason zrezygnowanym głosem.
Przebiegła wzrokiem początek artykułu i zmartwiała.
„Znany playboy i zapalony sportowiec Mack Carlton, którego zwykło się widywać wszędzie
tam, gdzie należy się pokazać, zawsze z jakąś pięknością u boku, znikł ostatnio z pola
widzenia. Osamotnione kobiety zaczynają się niepokoić. Czyżby jakaś tajemnicza
przyjaciółka wykradła go z wiru życia towarzyskiego?
Udało nam się znaleźć odpowiedź na to pytanie. Wielki Mack spędza ostatnio dużo czasu w
miejscowym szpitalu, i jak wieść głosi, wcale nie na badaniach lekarskich. Jego uwagę
zwróciła atrakcyjna pani doktor, a on zabiega o jej względy z dala od wścibskich oczu
przedstawicieli lokalnej prasy.
Bądźcie spokojni, wielbiciele i wielbicielki Macka. Trzymamy ręką na pulsie. Poinformujemy
was pierwsi, jeśli były zawodnik, a obecnie właściciel drużyny, zechce stanąć na ślubnym
kobiercu. Z tego, co się dowiedzieliśmy, powinno to nastąpić jeszcze przed rozpoczęciem
nowego sezonu piłkarskiego".
Beth przeczytała notatkę po raz drugi. Policzki jej płonęły. Mimo że nie wymieniono
nazwiska, mężczyźni przy stoliku
- nie mówiąc o tych, którzy na jej widok opuścili kawiarnię
- doskonale wiedzieli, kogo autor ma na myśli. W przeciwnym razie nie zareagowaliby tak i
nie starali się ukryć przed nią gazety.
- Bardzo mi przykro - tłumaczył się Jason. - Miałem nadzieję, że tego nie zobaczysz. To
bzdury, Beth, nie przejmuj się.
- Nikt tych głupot nie czyta - pocieszył ją Peyton.
- Och, przestańcie! - zirytowała się. - Jeśli wy to przeczytaliście, to cały Waszyngton także -
powiedziała. - Nawiasem mówiąc, to dobrze, że zwróciliście mi uwagę.
- Co zamierzasz zrobić? - przeraził się Jason.
- Nie planuję w każdym razie zabicia Forsythe'a, nie obawiaj się - odparła.
- I chyba nie zamierzasz zerwać z Mackiem? - spytał Jason z niepokojem. - Miałem nadzieję,
ż
e wasz związek przetrwa przynajmniej przez sezon piłkarski, bo mogłabyś mi wówczas
załatwiać bilety na mecze.
- Coś podobnego, a nie łaska pomyśleć o mojej reputacji?
- Ależ twoja reputacja pozostaje nieskalana - włączył się Peyton. - Twoje nazwisko nie
zostało wymienione. Tylko parę osób orientuje się, o którą panią doktor chodzi.
- No jasne, tylko wy, chłopaki, rodzina Macka, wszyscy, którzy nas tu widzieli, i parę osób w
restauracji. Jak myślicie, ile czasu trzeba, żeby ktoś ze zorientowanych powiadomił
Forsythe'a? Ludzie uwielbiają sprawiać wrażenie dobrze poinformowanych.
- A cóż to ma za znaczenie? - Peyton wzruszył ramionami. - Oboje jesteście wolni.
Spotykacie się, i co w tym złego?
Beth wiedziała, że wszystko to brzmi rozsądnie, ale czuła się podle.
Zdawała sobie sprawę, że wiele ryzykuje, wdając się w znajomość ze znanym playboyem, ale
gdy to już się stało, opuścił ją zdrowy rozsądek. Ostatnio myślała tylko o tym, jak wspaniałe
jest być w jego ramionach. Jeśli jednak przedtem spojrzenia innych tylko ją denerwowały, to
teraz upokarzały, tak jak wtedy, gdy jej były narzeczony rozpuszczał kłamliwe plotki na jej
temat.
- Muszę coś zrobić - upierała się. - Muszę położyć temu kres, zanim sytuacja się pogorszy.
- Co możesz zrobić, żeby do tego nie dopuścić? - spytał Peyton.
- No właśnie - przytaknął Jason. - Jeśli zadzwonisz do Forsythe'a, dostarczysz mu tej
brakującej informacji, której potrzebuje, żeby napisać następny artykuł.
Uświadomiwszy sobie, że rzeczywiście niewiele może zrobić, Beth westchnęła ciężko i
usiadła. Jason obserwował ją zatroskany, wreszcie wstał.
- Czekoladę? - spytał.
- Wszystkie, które są w automacie - powiedziała. Nawet gdyby automat został świeżo
napełniony rano, prawdopodobnie i tego byłoby jej mało. Sięgnęła po portmonetkę.
- O nie, ja stawiam - zaprotestował Jason. - Czuję się odpowiedzialny za sprowokowanie tego
czekoladowego napadu.
- Dołączam się - powiedział Peyton, wciskając koledze kilka dolarów.
- Jestem tylko zniechęcona, ale nie w nastroju samobójczym - wyjaśniła Beth, rozbawiona
tym przejawem troski. -A może zużylibyśmy część tych pieniędzy na wykupienie wszystkich
egzemplarzy tego szmatławca ze szpitalnych kiosków?
- Za późno - westchnął Peyton. - Wiesz, jak tu się rozchodzą plotki. Wystarczy, że jedna
osoba czegoś się dowie, a do lunchu wiedzą już wszyscy.
Peyton miał rację. Tylko telewizja CNN była szybsza od szpitalnej poczty pantoflowej.
- Weź też chipsy - zawołała Beth za Jasonem, który zmierzał do automatu ze słodyczami.
- Chipsy? - Peyton zaniepokoił się nie na żarty. - Przecież ty nigdy nie jesz chipsów.
- Podle się czuję.
- To plastikowe żarcie nic ci na to nie pomoże - rzucił.
- A co pomoże? - spytała.
- To zależy.
- Od czego?
- Od tego, czy jesteś zakochana w Macku Carltonie - odparł Peyton.
Zaszokowana, że lekarz, tak bardzo zaabsorbowany swoją pracą, mógł w ogóle wpaść na taki
pomysł, poczuła się w obowiązku zaprzeczyć.
- Oczywiście, że nie - obruszyła się, choć ten protest wypadł mało przekonująco.
- Nie nabierzesz mnie, Beth. - Peyton potrząsnął głową. - To zapewnienie musiałoby brzmieć
bardziej wiarygodnie, żebym uwierzył, a brzmi tylko żałośnie.
- Dlaczego w ogóle muszę cię przekonywać?
- Nie mnie. Siebie.
Ach tak. Trafił w sedno. Sama już przecież nie wierzy w swoje protesty.
Mack wściekł się po przeczytaniu gazety. Beth wpadnie w szał. On mógł czuć złość, ale
przyzwyczaił się już do widoku swojego nazwiska w prasie. Zdążył się też oswoić z tymi
wszystkimi półprawdami i insynuacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Nauczył się traktować je
jak cenę płaconą za sławę. Ale Beth? Nie zdążyła wyrobić w sobie mechanizmów obronnych.
Nie zamieszczono wprawdzie w tekście jej nazwiska, ale to tylko kwestia czasu. Każda z
wielu wtajemniczonych osób może uzupełnić te brakujące dane. Nie zdawał sobie sprawy, jak
bardzo cenił brak zainteresowania mediów tą znajomością, dopóki nagle jego spokój nie
został zakłócony.
Podniósł słuchawkę i wykręcił numer Beth. Zostawił wiadomość na sekretarce, po czym
spróbował dzwonić na pager. Wiedział, że w szpitalu nie używa komórki. Dopiero po dzie-
sięciu minutach oddzwoniła. Było to dziesięć najdłuższych minut w jego życiu. Zastanawiał
się nawet, czy w ogóle zechce z nim rozmawiać.
- Tak mi przykro - zaczął, gdy wreszcie usłyszał jej głos. - Powinienem cię ostrzec, że coś
takiego może się zdarzyć.
- Mogłam się sama domyślić. - Westchnęła. - Nawiasem mówiąc, czy to nie w tej rubryce
widywałam niemal codziennie twoje nazwisko? To dlatego się do ciebie uprzedziłam.
- Może i tak, ale sądziłem, że zachowujemy się dyskretnie. Nie chciałem, żebyś się znalazła
w centrum uwagi.
- To nie twoja wina - uspokoiła go. Odetchnął z ulgą, bo zabrzmiało to szczerze.
- Dziękuję - powiedział.
- Za co?
- Że mi odpuściłaś.
- Posłuchaj, Mack, wiem, że zachowywaliśmy dyskrecję, ale nie można powiedzieć, iż
nigdzie razem się nie pokazywaliśmy. Unikaliśmy jedynie miejsc, w których zwykle bywasz
w godzinach największej oglądalności, jeśli można to tak określić. Cóż, należało się
spodziewać, że prędzej czy później do tego dojdzie.
- Nie mogę się nadziwić, że się nie denerwujesz.
- Na ciebie? Nie. Wierz mi, nie zamierzam się w ogóle przejmować. Jason i Peyton wykupili
dla mnie całą czekoladę, jaka była w automacie, żebym się uspokoiła, a poza tym przekonali
mnie, że mogło być o wiele gorzej.
- Jeszcze może być gorzej - ostrzegł ją Mack. - Jeśli Forsythe weźmie coś na celownik, nie
popuści. Spytaj Melanie, jaką rolę odegrał w jej związku z Richardem.
- Skoro o tym wspomniałeś, to muszę powiedzieć, że pamiętam tę sprawę. Zastanawiam się,
kto teraz dał znać Forsythe'owi. W końcu jestem tylko zwykłą lekarką, a nie jedną z twoich
znanych w towarzystwie flam.
- Przypuszczalnie właśnie dlatego tak go to intryguje - zauważył Mack i nagle wpadło mu do
głowy coś tak oczywistego, że powinien od razu na to wpaść. - Do diabła! - zaklął pod nosem.
- Co? - zdziwiła się Beth.
- Posłuchaj, zobaczymy się później, okay? Muszę coś załatwić.
- Cóż to takiego ważnego, że nie możesz dokończyć rozmowy? - zdziwiła się, pełna
podejrzeń.
- Zamierzam uciąć sobie pogawędkę ze źródłem informacji Forsythe'a - odparł.
- Wiesz kto to?
- Nie mam jeszcze pewności, lecz mogę się założyć, że się nie mylę.
- Kto to?- spytała Beth.
- Destiny, oczywiście.
- Niemożliwe, nie zrobiłaby tego. - Beth była zaszokowana.
- Kochanie, to typowe dla cioteczki. Od tygodni miesza tę potrawę pod nazwą „my". Po
wczorajszej kolacji stwierdziła najwidoczniej, że należy dodać trochę pieprzu i uznała, że
najlepiej będzie wciągnąć w to Forsythe'a. Już wcześniej go wypróbowała. Pewno ma
zapisany jego prywatny numer faksu, pod który wysyłała mu te wszystkie smakowite kąski na
temat Richarda i Melanie.
- Mówisz poważnie? - Beth była zbulwersowana. - Ona stała za tym?
- O tak, i była z tego bardzo dumna - stwierdził Mack. - Znasz to powiedzenie, że w miłości i
na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. Cóż, Destiny uważa, że prowadzi wojnę o miłość,
a rubryka Forsythe'a jest jedną z broni, którą się posługuje.
- Jedziesz do niej?
- Jak tylko odłożę słuchawkę.
- Wstąp po mnie - poprosiła. - Chcę w tym uczestniczyć. Mam więcej do stracenia niż ty.
- Będę za dwadzieścia minut - odparł, lekko ubawiony tym, że jest tak żądna krwi.
- Czekam przed szpitalem.
- No, no, Destiny - mruknął do siebie, przewidując rozwój wypadków. - Nie wykręcisz się
tak łatwo.
Przynajmniej raz nie będzie musiał prowadzić z ciotką rozgrywki. Usiądzie i poczeka, aż Beth
załatwi za niego sprawę. Do diabła, to będzie zabawniejsze niż obserwowanie dwóch
seksownych kobiet taplających się w błocie.
Destiny Carlton była jednak nieuchwytna. Złość Beth rosła z każdym kolejnym telefonem
Macka, pod którym informowano go, że ciotka właśnie wyszła.
- Przyczaiła się - orzekł w końcu.
- Sprytna - powiedziała Beth nie bez podziwu. Destiny była godnym przeciwnikiem. Nie
ulegało wątpliwości, że tylko dlatego jej bratankowi nie udało się wymknąć.
- Masz ochotę na lunch? - spytał Mack.
- W miejscu publicznym? - przeraziła się nie na żarty.
- Och, myślę, że potrafię to tak załatwić, żeby paparazzi nas nie wytropili.
- Jak?
- Poznasz rękę mistrza - obiecał.
Odbył kilka rozmów telefonicznych, po czym przejechał zatłoczonymi ulicami w tempie,
którego pozazdrościłby mu niejeden wyścigowy kierowca. Skręcił w zaułek i zatrzymał się
pod nieoznakowanymi drzwiami.
- Zaraz wracam - poinformował, polecając, by zaczekała w samochodzie.
- Na pewno jestem tu bezpieczna? - zaniepokoiła się Beth.
- Jak najbardziej - odparł. - Możesz bać się najwyżej szczurów.
Zadrżała.
- Pospiesz się.
- Wrócę za pięć minut - zapewnił.
Beth siedziała jak sparaliżowana, wypatrując czyhającego reportera. Na szczęście nie
upłynęło nawet pięć minut, a Mack był już z powrotem. Niósł pojemnik, z którego rozchodził
się niebiański zapach, wart chwil niepokoju spędzonych na oczekiwaniu.
- Czosnek - szepnęła w zachwycie. - Pomidory. Boże, skąd tyś to wytrzasnął? Na drzwiach
nic nie jest napisane.
- To najlepsze spaghetti, jakie jadłaś w życiu - powiedział. - Jedziemy do ciebie?
Skinęła głową, wciąż łakomie łapiąc w nozdrza rozchodzącą się woń.
- Uważaj, żeby pudełko się nie przewróciło - napominała go. - Jedź już, bo mi ślinka leci.
Mack zerknął na nią kątem oka.
- Na swojej prywatnej liście afrodyzjaków obok czekolady umieszczam włoskie dania na
wynos.
- Koniecznie.
- Czy to znaczy, że dziś po południu zostanę uszczęśliwiony? - spytał z nadzieją w głosie.
Beth rozważała tę propozycję około piętnastu sekund.
- Jeśli będzie czas - odparła z namysłem. - Wiesz przecież, że muszę wracać do pracy. Peyton
i Jason teraz mnie zastępują, ale w końcu ludzie zaczną się dopytywać, gdzie się podziewam.
Mack wziął zakręt na dwóch kołach i za trzy minuty zatrzymał się z piskiem opon przed
domem Beth.
- Nigdy nie brałeś udziału w rajdach? - spytała.
- Nie, to nudne. Wolę manewrować po zatłoczonych ulicach. To dopiero wyzwanie.
- Po prostu lubisz wyzwania - skonstatowała.
- Można tak to ująć.
Beth postawiła pojemnik na stole w kuchni i spojrzała mu w oczy.
- Tym właśnie dla ciebie jestem, Mack? Wyzwaniem? Spodziewała się żartobliwej
odpowiedzi, ale najwyraźniej potraktował pytanie poważnie.
- Nie w takim sensie jak myślisz - odparł.
- A w jakim?
- Nie wiem, czy potrafię to wytłumaczyć.
- Postaraj się - poprosiła.
Wyraz jego twarzy i poważny ton świadczyły, że to może być coś naprawdę ważnego.
- Dobrze - zgodził się po chwili namysłu. - Oto, co myślę. Nie chciałem zdobyć twego serca
czy pójść z tobą do łóżka tylko po to, by dowieść sobie, że to możliwe - mówił, patrząc jej w
oczy. - Chodziło mi raczej o to, żeby sprawdzić, jak silnie mogę się zaangażować, zanim
wpadnę w panikę.
Beth nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, nie była pewna, czy w ogóle chwyta sens tych
wyjaśnień.
- I co? - spytała. Zaskoczyła go.
- Jeszcze do tego nie doszło - odrzekł.
Beth nadal nie widziała, co on właściwie ma na myśli.
- Dlaczego uważasz, że powinno w ogóle do tego dojść? Westchnął i odwrócił wzrok.
- Nie wiem, Beth. Naprawdę. Natomiast wiem, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności,
powinienem być przerażony jak diabli.
Wykonując tego popołudnia szpitalne obowiązki, Beth nie mogła przestać myśleć o rozmowie
z Mackiem. Czego on się tak boi? Że zawładnie jego sercem, chociaż on się przed tym broni?
A może mimo niewiarygodnych wprost doznań seksualnych i coraz większej intymności nie
jest w stanie zaangażować się uczuciowo?
A czego ona chce? Ostatnio sama nie bardzo wie. Gdyby tylko Destiny nie zaczęła tej afery z
Pete'em Forsythe'em! Skończy się na tym, że w ich związek wkradnie się prozaiczna
rzeczywistość, zanim jeszcze będą gotowi na taką konfrontację. A to może popsuć wszystko -
stępić podniecenie, osłabić fascynację, poddać egzaminowi uczucia.
Czy nie to właśnie przytrafiło się jej już kiedyś? Ubieganie się o dotację wprowadziło w
związek uczuciowy element rzeczywistości, ujawniło prawdziwą naturę narzeczonego. Beth
była na swój sposób wdzięczna losowi, że odkryła drugie „ja" tego człowieka, zanim się
pobrali, ale było to dla niej bardzo bolesne przeżycie.
Teraz obawiała się, że związek z Mackiem nie przetrwa bezboleśnie burzy, która nad nimi
zawisła.
Kiedy otworzyła drzwi pokoju Tony'ego, zdziwiła się, zastawszy Macka przy jego łóżku.
Myślała, że tylko podrzucił ją do szpitala i odjechał, tymczasem on tkwił tutaj, przeglądając
komiksy, podczas gdy Tony spał.
- Ciekawa lektura? - zażartowała. - Czy nie dlatego tu przesiadujesz, by móc czytać to
wszystko?
- Chyba nie - odparł, nie spuszczając z niej wzroku. - To dla ciebie przychodzę. Myślałem, że
to zrozumiałaś po naszej dzisiejszej rozmowie.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Rzęsy Tony'ego drgnęły, a to
wskazywało, że tylko udaje sen, a tymczasem pilnie nadstawia ucha.
- Później wrócimy do tego - oświadczyła.
- Nie, pani doktor, teraz - zaprotestował Tony, otwierając oczy. - Tak dobrze się zaczęło.
- Myślałem, że śpisz - zdziwił się Mack.
- Spałem, ale się obudziłem - powiedział chłopiec, uśmiechając się szelmowsko. -
Wiedziałem, że lubisz doktor Beth. Nawet powiedziałem o tym mamusi.
- Słuchaj, moje życie uczuciowe to nie twoja sprawa. - Mack pogroził mu palcem.
- Dlaczego? - zdziwił się Tony. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Oczywiście, że jesteśmy, ale większość dorosłych lubi sama decydować o swoich sprawach
- wtrąciła Beth.
- No tak, ale u was za długo to trwa - stwierdził Tony.
- Coś podobnego! A kto tak mówi? - spytał Mack.
- Ja. - Chłopiec posłał mu zadziorne spojrzenie. - Wiesz, że nie mogę czekać w
nieskończoność.
Powiedział to jak rzecz najbardziej oczywistą w świecie, z którą dawno się już pogodził, ale
Mackiem wstrząsnęły te słowa. Beth była zdumiona, że Tony zdaje sobie sprawę, jak bardzo
jest chory, a pozostaje wciąż tak opanowany.
- Przecież nie możesz tego wiedzieć! - zaprotestowała gwałtownie, walcząc ze łzami
napływającymi do oczu. Nie wolno jej płakać przy Tonym i przy Macku. - Nie zostawię cię
samego. Nie pozwolę, byś się poddał.
Chłopiec ujął jej rękę.
- Już dobrze, pani doktor. To przecież nie pani wina - powiedział.
- Nie w tym rzecz. Będzie lepiej, Tony - zapewniła. -Musisz w to wierzyć.
- Wcale nie chcę umrzeć - rzekł chłopiec - ale kiedyś trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
- A prawda wygląda tak, że nie wiemy, co się zdarzy -oświadczyła Beth. - Tylko Bóg wie.
Tymczasem masz Peytona i mnie, mamę i Macka oraz mnóstwo innych ludzi, którzy trzymają
za ciebie kciuki. - Wskazała na kolorowe obrazki, wiszące na ścianie dokoła łóżka,
namalowane przez kolegów z klasy. - Widzisz? Wszyscy twoi koledzy o tobie myślą.
Tony westchnął i oparł się o poduszki.
- Wiem, ale nieraz wydaje mi się, że czas odejść. - Popatrzył smutno na Macka. - Wiesz, co
mam na myśli?
Choć równie wstrząśnięty jak Beth, Mack przysiadł na łóżku i wziął go za rękę.
- Trzeba być bardzo dzielnym, żeby walczyć z tą chorobą - oznajmił spokojnie. - A ty, Tony,
jesteś najdzielniejszym człowiekiem, jakiego spotkałem w życiu. - Zwrócił wzrok ku Beth. -
Ale nie wstyd powiedzieć „dość", gdy walka staje się zbyt trudna. Nikt cię nie będzie za to
winił.
Beth chciała krzyczeć na Macka za te słowa, ale wiedziała, że on ma rację. I że to właśnie
chciał usłyszeć Tony z ust swojego idola. Wstrzymała oddech, modląc się, by Mack
powiedział coś więcej, by zapewnił chłopca, że ta chwila jeszcze nie nadeszła.
Mack ścisnął dłoń Tony'ego.
- Ale wiesz co? - dodał łagodnie. - Wierzę, że doktor Beth dobrze wie, co mówi. Za
wcześnie, by się poddać.
- Tak myślisz? - W oczach Tony'ego rozbłysła iskierka nadziei.
- Oczywiście - zapewnił Mack. - Sądzę, że masz jeszcze dużo sił do walki. Przyrzekam, że
będę cię w niej wspomagać. Jeśli jednak nadejdzie dzień, kiedy nie będziesz mógł znieść
dalszego leczenia czy kolejnego zastrzyku, po prostu nam powiedz. Dobrze?
Tony skinął głową.
- I nie pozwolisz, żeby mamusia była bardzo smutna? - spytał.
Mack unikał wzroku Beth, bo i on walczył ze łzami.
- Z mamusiami to zupełnie inna sprawa - odparł. - Nie ma sposobu na ich smutek, ale one
wszystko rozumieją.
Tony zadrżał i przytulił się do niego.
- Kocham cię - wyszeptał.
Beth widziała, jak Macka obejmuje chłopca, ale nie dosłyszała jego słów. Nie musiała jednak
słyszeć, by wiedzieć, że powtórzył to, co wyznał Tony.
I właśnie w tej chwili największej rozpaczy, gdy serce pękało jej z bólu nad Tonym, poczuła,
ż
e wypełnia je jeszcze inne uczucie. Zmuszona była przyznać sama przed sobą, że jest
szaleńczo zakochana w Macku Carltonie.
ROZDZIAŁ 12
Mack wyszedł z pokoju Tony'ego na wpół oślepiony łzami. Nieświadomy, co się wokół niego
dzieje, przeszedł szybko przez hol, zbiegł schodami, przeskakując stopnie, i jak najprędzej
opuścił teren szpitala. Chciał uciec od tych przytłaczających emocji, zaczerpnąć świeżego
powietrza... do diabła, sam już nie wiedział, co jeszcze. Nigdy dotąd tak się nie czuł, był
całkowicie bezradny i wściekły, że odkrył w sobie słabość.
Był również wstrząśnięty tym, jak łatwo udało się Tony'emu skruszyć mur, którym się
otoczył, broniąc się przed silniejszymi emocjami. To, co się zaczęło jako dobry uczynek, a co
później trwało, by mógł widywać się z Beth, przekształciło się w końcu w szczere uczucie do
tego chłopca. Pokochał to dziecko o silnym charakterze, bystrym umyśle i wielkim sercu. A
dziś po raz pierwszy tak wyraźnie uświadomił sobie, że może je stracić.
Był już w połowie drogi do samochodu, gdy usłyszał wołanie Beth i uprzytomnił sobie, że za
nim pobiegła. Zatrzymał się, by na nią poczekać.
- Nie mogę o tym mówić - powiedział, gdy podeszła.
Nie zwróciła uwagi na te słowa. Wpatrywała się w niego z napięciem.
- Wiem, że jesteś przygnębiony - zaczęła. - Któż by nie był?
- Beth, mówiłem, że nie zamierzam na ten temat rozmawiać - powtórzył.
Był przekonany, że tego nie zniesie. Nie chciał uczuć zredukować do słów, nie chciał
roztrząsać swego stanu w spokojny, rzeczowy sposób. Fakty o niczym nie świadczą. Nic, co
powiedziała Beth, choć dawało pewną nadzieję, nie mogło zagwarantować przyszłości
Tony'emu.
- Mack, wiem, że musisz mieć w głowie zamęt, ale chcę ci powiedzieć, że świetnie sobie
poradziłeś - kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego protesty. - Byłeś naprawdę
wspaniały. Potrafiłeś dodać mu otuchy i zachęcić do walki, nie owijając niczego w bawełnę.
Nie zbyłeś go. Niełatwo było tego słuchać, ale Tony potrzebuje kogoś, przed kim może być
zupełnie szczery, kogoś, kto nie będzie się wzbraniał przed wysłuchaniem, co on naprawdę
czuje. Jest szczęśliwy, że ma ciebie.
Szczęśliwy? Jeśli uważa, że Tony w ogóle może być szczęśliwy, a tym bardziej dlatego, że on
go odwiedza, musi być szalona. Tony nie potrzebuje wizyt, potrzebuje cudu.
Próbując pojąć, jak do tego doszła, obserwował ją zza okularów przeciwsłonecznych. Nie
były, co prawda, potrzebne w zapadającym zmroku, ale tylko one pozwalały mu ukryć łzy.
Mimo to był przekonany, że Beth wie, w jakim on jest stanie, że go rozumie i rozpaczliwie
stara się dodać mu otuchy, a to przecież on powinien być podporą. Dla niej ta rozmowa też
nie była łatwa.
Zaczerpnął głęboko powietrza.
- Nie masz pojęcia, ile mnie kosztowało, żeby siedzieć przy nim i nie przeklinać Boga,
lekarzy i całego świata - odezwał się wreszcie.
- Ależ mam - zapewniła. - Jak sądzisz, czy ja się tak nie czuję dziesiątki razy w ciągu dnia,
tysiące razy w roku? Nie mogę jednak zważać na siebie, muszę myśleć o dzieciach i o ich
przeżyciach. Najgorsze, co można zrobić, to zamknąć się na ich lęki. Wtedy czułyby się
jeszcze bardziej osamotnione. Rodzice często nie chcą spojrzeć prawdzie w oczy i wtedy
zapada cisza, która z każdą chwilą narasta. Myślę, że najgorzej jest wówczas, gdy nikt tej
ciszy nie przerwie, bo nikt nie będzie miał szansy powiedzieć słów pożegnania.
Mack westchnął. Zdał sobie sprawę, że smutek i żal Beth przeżywa codziennie.
- Czy wiesz, jak bardzo cię podziwiam i szanuję? - spytał. Pragnął się do niej przytulić,
ponieważ on też potrzebował pociechy. Pohamował się, ponieważ Beth od dawna musiała
sobie z tym wszystkim radzić, i wiedział, że nie powinien się domagać, by i jego wspierała.
Owszem, cierpiał, ale chore dzieci i ich rodzice byli w dużo gorszej sytuacji. Beth powinna
dla nich oszczędzać swoje siły.
- To, co robisz jest ważne, a w dodatku robisz to z takim oddaniem, tak wspaniale sobie
radzisz w sytuacji, gdy wzlotom niejednokrotnie towarzyszą upadki.
- Nie zliczyłbyś tych wszystkich kubków, które potłukłam w ciągu roku - powiedziała ze
smutkiem.
Widział, że stara się rozładować atmosferę, ale zrobiło mu się jej jeszcze bardziej żal z
powodu tej samotnej walki z przygnębieniem.
- Pomaga? - spytał.
- Ani trochę - przyznała.
- A co pomaga?
- Sukcesy - powiedziała. - Każde, nawet najmniejsze zwycięstwo pozwala mi przetrwać do
następnego razu.
- Tony potrzebuje takiego zwycięstwa - zauważył ze smutkiem Mack.
- Będzie je miał - zapewniła Beth. - Wierzę w to, Mack.
- Szczerze? - spytał, obserwując ją z uwagą. - Czy może dlatego, że to jedyny sposób, żebyś
mogła rano wstać z łóżka?
- I jedno, i drugie. - Westchnęła. - Mogę ci jakoś pomóc? - Popatrzyła na niego z troską. -
Może chciałbyś wpaść na kolację? Albo poszlibyśmy do kina, oderwalibyśmy się choć na
dwie godziny od rzeczywistości.
Mack potrząsnął głową. Mógł się łatwo przyzwyczaić do jej obecności, potrzebował jej, ale to
go przerażało. Podobnie jak Beth, nauczył się sam sobie radzić z emocjami. Oczywiście na
ogół oznaczało to ignorowanie ich, ale ona nie musiała o tym wiedzieć.
- Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie - powiedziała pełna zrozumienia.
- Dzięki - odparł, pochylił się i pocałował ją delikatnie w czoło. Musiał się opanować, by nie
wziąć Beth w ramiona. -Wyśpij się dzisiaj. Zobaczymy się rano.
Kiedy w parę chwil później wyjeżdżał z parkingu, wiedział, że Beth wciąż tam stoi,
odprowadzając go spojrzeniem pełnym troski i niepokoju. Kusiło go, by zawrócić. Wiedział,
ż
e ona odczuwa taki sam ból, tyle że potrafi go lepiej maskować.
Gdyby okazał słabość i zawrócił, przywarliby do siebie, może nawet trochę by im to
pomogło, ale w końcu okazałoby się, że nie tego każde z nich w tej chwili potrzebuje. To,
czego potrzebowali naprawdę, to iskierki prawdziwej nadziei dla Tony'ego.
Albo siły, by wytrzymać jego odejście.
Beth z bólem w sercu obserwowała, jak Mack odjeżdża. Rozumiała jego potrzebę samotności,
ale czuła się opuszczona. Sięgnęła do kieszeni, wyjęła wizytówkę Melanie Carlton i telefon
komórkowy.
- Beth! - ucieszyła się Melanie. - Nie spodziewałam się, że tak szybko zadzwonisz.
- Chciałam cię prosić o przysługę - powiedziała Beth. Zrelacjonowała rozmowę z Tonym. -
Mack bardzo to przeżył. Myślisz, że Richard mógłby do niego zajrzeć? Mówił, co prawda, że
chce być sam, ale myślę, że rozmowa z bratem dobrze by mu zrobiła.
- Oczywiście - odrzekła Melanie bez wahania. - Możesz chwilę zaczekać? Porozumiem się z
Richardem. Wtedy my mogłybyśmy coś zaplanować dla siebie. Wydaje mi się, że i ty
potrzebujesz przyjaznego ucha.
- Dziękuję. - Beth była Melanie wdzięczna za zrozumienie.
Po krótkiej chwili Melanie wróciła do telefonu.
- Załatwione - oznajmiła. - Richard już dzwoni do Bena, a potem wytropi Macka. Nie
pozwolą, żeby im się wymknął.
- Wiedziałam, że mogę na was liczyć.
- Zawsze - zapewniła Melanie. - A skoro chłopcy będą zajęci sobą, może zjadłybyśmy razem
kolację? Myślę, że nie tylko Macka należy podtrzymać na duchu.
Beth doszła do wniosku, że mimo zmęczenia jest to dobra okazja, by dowiedzieć się czegoś
więcej o mężczyźnie, który zawładnął jej sercem. Nie powinna jej zmarnować. Poza tym
Melanie miała rację. Beth rozpaczliwie potrzebowała towarzystwa. Po raz kolejny intuicja
podpowiedziała jej, że Melanie stanie się jej serdeczną przyjaciółką.
- Powiedz gdzie i kiedy.
- Przyjadę po ciebie - zaproponowała Melanie. -W Georgetown jest takie miejsce, które
oboje z Richardem bardzo lubimy. - Wymieniła nazwę restauracji nieopodal domu Beth. -
Spotkajmy się o szóstej. Dobrze?
- Świetnie.
- Aha, i jak wiesz, nie będę się w nic wtrącać - zapewniła niepytana Melanie. - Jeśli zechcesz
mi coś powiedzieć o sobie i Macku, z przyjemnością wysłucham, jeśli nie, to nie.
Beth ubawiło to zapewnienie, bo świadczyło o tym, że Melanie nie posiada się z ciekawości.
- Trzymam cię za słowo.
- Do licha, chyba będę musiała cię upić, żebyś zapomniała o mojej obietnicy. - Melanie
roześmiała się.
- Wiedziałam, że nie zamierzasz jej dotrzymać - powiedziała Beth.
- A jednak nadal chcesz się ze mną spotkać. Dzielna dziewczynka - zażartowała Melanie.
- Nie taka dzielna - zaprotestowała Beth. - Po prostu przekonana, że z tobą sobie poradzę.
Destiny to co innego.
- A więc nie proponuję, byśmy ją zaprosiły - odrzekła Melanie. - A poza tym miło będzie
choć raz dowiedzieć się wcześniej niż ona, co się dzieje w rodzinie - dodała. - Przysięgam, że
ta kobieta wszystko widzi i słyszy.
- Skoro już o tym mowa, przypomnij mi, żebym cię spytała o Pete'a Forsythe'a - powiedziała
Beth.
- Och, mogę ci od razu powiedzieć. To zasługa Destiny - orzekła Melanie poufnym tonem. -
Założyłabym się o własne dziecko, co w mojej obecnej sytuacji wcale nie jest lekkomyślnym
stwierdzeniem.
- Mack też jest pewien, że to jej sprawka - zauważyła Beth. - Próbowaliśmy się z nią
skontaktować, ale dziwnym trafem stała się nagle nieuchwytna.
- Nie wątpię! - Melanie zachichotała. - Z pewnością kazała mówić, że jej nie ma. A wszyscy
pracownicy ją uwielbiają. Będą ją chronić do upadłego, nawet przed własną rodziną.
Zastanawiam się, czym ona sobie zasłużyła na taką lojalność.
- To niezwykła kobieta - stwierdziła Beth.
- Niezwykła i przebiegła - dodała Melanie. - Na pewno nie jesteś dla niej równorzędną
partnerką, zwłaszcza teraz, w tak drażliwej sytuacji. Spróbuję popracować nad tobą podczas
kolacji. A więc do zobaczenia.
Poczuwszy się nieco raźniej, Beth skierowała się do pokoju Tony'ego, by sprawdzić przed
wyjściem, jak on się czuje. Wolała się też upewnić, że Maria Vitale jest z synem.
Tony i jego matka siedzieli pochyleni nad grą scrabble. Nie zauważyli jej, więc cicho
zamknęła drzwi i odetchnęła z ulgą, że chłopiec jest spokojny i lepiej się czuje.
Jutro będzie czas, by się martwić.
Gdy Richard zadzwonił, Mack od razu domyślił się, że to sprawka Beth. Richard, od kiedy się
ożenił, nigdy sam z siebie nie proponował męskich wypadów, a i przedtem nie był do tego
skory. Co do Bena, trzeba było nie lada sztuczek lub wyraźnego polecenia Destiny, by go
wyciągnąć z jego samotni na farmie w Middleburgu.
Ponieważ Richard uznał wieczorne spotkanie za umówione, Mackowi nie pozostało nic
innego jak pojechać do restauracji znajdującej się w połowie drogi między Alexandrią a
Middleburgiem.
- Z jakiej okazji to spotkanie? - spytał starszego brata, który czekał już przy stoliku w głębi
sali.
Bena jeszcze nie było.
- Ben miał ochotę na chińszczyznę, a ja uznałem, że zasługuje na to, by mu dotrzymać
towarzystwa, skoro od razu zgodził się przyjechać - wyjaśnił Richard. - Nawiasem mówiąc, w
takim miejscu trudno byłoby prowadzić poważną rozmowę. Myślę, że skończy się na
pogawędce. - Popatrzył bacznie na Macka. - Sądzę, że to ci odpowiada.
Mack skinął głową.
- Im głupsza rozmowa, tym lepiej - zgodził się zadowolony, że brat zna go tak dobrze.
- Jasne, ale czy nie chciałbyś mi powiedzieć, co się dzieje w twoim życiu, zanim przyjdzie
Ben?
- Nie - uciął Mack. - Chcę się natomiast napić. Richard skinął na kelnerkę.
- Whisky? - spytał brata.
- Podwójną.
Starszy brat już miał wygłosić ostrzeżenie na temat niebezpieczeństwa nadużywania alkoholu,
gdy do stolika podszedł Ben.
- Widzisz, na jakie poświęcenie się dla ciebie zdobywam? - spytał i wbił wzrok w Macka. -
Dobrze się czujesz?
Mack skinął głową.
- Umówmy się - powiedział. - Nie zadam ci żadnego osobistego pytania, jeśli ty oszczędzisz
sobie pytań dotyczących mojego życia.
- Umowa stoi - zgodził się szybko Ben, nie chcąc, by bracia dopytywali się, czy doszedł już
do siebie po przeżytej tragedii.
- Założę się, że Melanie i Beth plotkują w najlepsze, a my mamy tak siedzieć bez słowa? -
odezwał się Richard. - Czy też może zaczniemy rozmowę na temat futbolu? Albo korupcji w
polityce? A może terroryzmu?
- Beth jest z twoją żoną? - Mack był zaskoczony.
- O tak - odparł Richard, uradowany, że mógł przekazać bratu tę wiadomość. - Melanie nie
mogła się doczekać. Spodziewa się nie lada rewelacji.
- Już po tobie, braciszku. - Ben wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Przestań się więc
przejmować i zabierz się do chińszczyzny.
- Zamknij się - burknął Mack. - Byłoby znacznie gorzej, gdyby umówiła się z Destiny. -
Przypomniał sobie, jak bardzo Beth się zdenerwowała z powodu ciotki. - Wiecie, jaki numer
ciotka wycięła? Przekazała informację o nas Forsythe'owi. Beth była wściekła. Wyobrażam
sobie, co czeka Destiny.
- Dużo bym dał, żeby uczestniczyć w ich spotkaniu - zapalił się Richard.
- Jeśli będzie okazja, zarezerwuję ci miejsce w pierwszym rzędzie - obiecał Mack.
Właśnie dopijał drinka, gdy zobaczył, że oczy Bena rozszerzają się, a Richard zastyga z
otwartymi ustami. Powoli się odwrócił. Do ich stolika zmierzała Cassandra, top modelka, z
którą zerwał parę miesięcy temu. Była skąpo odziana i prowokująco wypinała imponujący
biust. Podeszła wolnym, kołyszącym się krokiem i pocałowała go w usta. Jeszcze niedawno
taki pocałunek nie pozostawiłby go obojętnym.
- Witaj, kochanie - wyszeptała zmysłowo, ignorując jego braci. - Tęskniłam za tobą.
Mack usiłował odsunąć jej rękę, manipulującą wokół klamry u jego paska.
- Cass, chciałbym ci przedstawić moich braci - powiedział. - Richard, Ben - wskazał. - A to
Cassandra.
Zdziwiona jego brakiem entuzjazmu, zatrzymała przez chwilę wzrok na jego twarzy, po czym
przeniosła spojrzenie na braci.
- Miło mi was poznać, panowie - rzekła. - Do zobaczenia wkrótce, Mack.
Wydęła wargi, urażona brakiem ich reakcji i odeszła od stolika, prezentując kształtne pośladki
opięte spódniczką, która więcej pokazywała, niż zakrywała. Richard i Ben odprowadzili ją
wzrokiem, po czym popatrzyli z rozbawieniem na Macka.
- Do diabła, nie ma to jak być tobą - zauważył Richard.
- Kobiety, zainteresowanie, media. - Ben potrząsnął głową ze współczuciem. - Istne
przekleństwo, co?
Mack uniósł kieliszek.
- Wiecie co? Mógłbym się napić w domu i mieć to z głowy.
- Ale dlaczego? - spytał Richard. - Tutaj masz miłość braterską, chińskie jedzenie i niezły
program rozrywkowy.
- Jedna kobieta zatrzymująca się przy stoliku to jeszcze nie program rozrywkowy -
zaprotestował Mack.
- A gdyby tak trzy? - spytał Ben, wskazując głową w kierunku, z którego nadchodziły dwie
inne. - Do diabła, niezła zabawa.
Mack posłał w kierunku kobiet gniewne spojrzenie. Zawróciły natychmiast.
Kochał swoich braci. Doceniał, że chcieli mu uatrakcyjnić wieczór, ale myślami był gdzie
indziej. Powinien zabrać Beth na kolację czy do kina, jak mu proponowała. Może jeszcze nie
jest za późno? Może do niej zadzwonić, żeby przysłała tu Melanie, i spotkać się z nią?
Wspaniały plan, tyle że mało realny. Beth jest inna niż on. Nie zostawi osoby, z którą się
umówiła, żeby spotkać się z kimś innym. Co nie znaczy, że on musi tu tkwić.
Odsunął krzesło i wstał.
- No, chłopcy, kocham was i doceniam to, co dla mnie zrobiliście, ale muszę iść - oznajmił.
- Dokąd? - zdziwił się Richard.
- Wszystko jedno, byle jak najdalej od tych wszystkich harpii polujących na mężczyznę -
odparł.
Bracia spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- On jest naprawdę zakochany - stwierdził Ben.
- Na to wygląda - zgodził się z nim Richard.
- Zamknijcie się - warknął Mack.
W tym momencie uświadomił sobie, że jego bracia trafili w sedno. Jest zakochany w Beth.
Zwlekał z przyznaniem się do tego, spodziewał się, że wpadnie w panikę, a tymczasem
poczuł ulgę, że wreszcie nazwał swoje uczucie. Siadając za kierownicą, uśmiechał się
pogodnie.
- A niech mnie diabli - mruknął, jadąc do domu. Może Destiny ma rację? Biorąc pod uwagę,
jak bardzo jest na nią wściekły, upłynie jeszcze dużo wody, zanim jej to powie.
Mack wciąż jeszcze był pogrążony we śnie, gdy rozległ się dzwonek telefonu przy łóżku.
- Słucham? - Podniósł słuchawkę na wpół przytomny.
- Co ty sobie właściwie myślisz? - rozległ się zaniepokojony głos Destiny.
- Co? - Usiadł na łóżku.
- Nie widziałeś porannych gazet?
- Obudziłaś mnie - odparł. - Co sobie wyobrażasz? - zareagował ostrzej, niż wypadało. Może
być zły na ciotkę, ale nie powinien być niegrzeczny.
- Weź gazetę i zadzwoń do mnie, gdy przeczytasz Forsythe'a - powiedziała i rozłączyła się.
Mack przez chwilę wpatrywał się w aparat, po czym odłożył słuchawkę. Nie przypominał
sobie, kiedy ostatnio Destiny była w takim nastroju.
Wciągnął dżinsy, wziął zza drzwi gazetę i rzucił okiem na rubrykę plotek.
„Mack wrócił!" - oznajmiał tytuł, jak gdyby nagle wrócił z kosmosu.
„Być może pogłoski o zafascynowaniu Macka Carltona panią doktor były przedwczesne" -
czytał. „Wczorajszego wieczoru nasz fotoreporter wyśledził Macka w towarzystwie jego
dawnej kochanki, supermodelki Cassandry Wells".
Mack popatrzył na zdjęcie obok notki. Przedstawiało jego i pochyloną ku niemu Cassandrę.
Fotograf zrobił takie ujęcie, że bracia nie byli widoczni. Teraz zrozumiał oburzenie Destiny.
Sam zresztą poczuł złość, bo wiedział, co rzeczywiście zaszło ubiegłego wieczoru.
Podniósł słuchawkę i wykręcił numer ciotki.
- To nie tak jak myślisz - powiedział. - To zdjęcie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
- Może to fotomontaż? - wycedziła Destiny. - Proszę cię, Mack, nie pleć bzdur.
- Nie fotomontaż, ale wycięli Richarda i Bena - tłumaczył.
- Twoi bracia również tam byli? - spytała Destiny po chwili milczenia.
- Tak.
- Myślę, że pogadam z nimi na temat zachowania w miejscu publicznym - oświadczyła
Destiny, bynajmniej nie uspokojona wyjaśnieniami.
Gdyby nie zabrzmiało to tak poważnie, pewno by się roześmiał.
- Destiny, myślę, że jesteśmy trochę za starzy na lekcje wychowawcze - zauważył.
- Na pewno nie! - parsknęła. - Jak zamierzasz wyjaśnić to Beth? Musi być zdruzgotana.
Upokorzyłeś ją publicznie.
- Destiny - przerwał. - Tego już za wiele. Jeśli ktokolwiek jest odpowiedzialny za
upokorzenie Beth, to zgodzisz się chyba, że ty. Pete Forsythe nie dowiedziałby się o niej,
gdybyś mu nie powiedziała.
- Masz rację. - Ciotka westchnęła ciężko. - To był chyba błąd.
- Chyba? To z pewnością był błąd - oświadczył Mack z emfazą.
- Kochanie, zapytam cię więc po raz kolejny. Dlaczego się z nią nadal spotykasz? Miałam
nadzieję, że tym razem to coś poważnego, a ty się pokazujesz z dawną dziewczyną.
- Czy ty nie słuchasz, co do ciebie mówię? - zniecierpliwił się. - Nie pokazuję się z żadną
dziewczyną. Cassandra przysiadła się na moment, ale to wystarczyło, by fotoreporter
sfotografował, jak mnie całuje. To nie ma nic wspólnego z Beth - przekonywał. - Będę jednak
szczęśliwy, jeśli w ogóle zechce ze mną rozmawiać.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Myślę, że już dość namieszałaś. Sam sobie poradzę.
- Mack, zanim się zobaczysz z Beth, zastanów się, czego naprawdę chcesz. Jeśli nie masz
wobec niej uczciwych zamiarów, to lepiej się z nią rozstań.
- Chcesz, żebym zerwał?
- Skąd! Wcale nie chcę, ale może to najlepsze wyjście? Co do wczorajszego wieczoru, to
przepraszam, że wyciągnęłam pochopne wnioski - kajała się. - Po prostu wściekłam się,
widząc cię z byle kim, skoro mógłbyś mieć taką kobietę jak Beth. No, ale to już twoja sprawa.
Mack uśmiechnął się słysząc o „byle kim". Fotografie Cassandry zdobiły okładki niemal
wszystkich liczących się magazynów mody.
- Doceniam twoją troskę- powiedział - ale może pozwolisz, żebym sam zajął się swoim
ż
yciem?
- Oczywiście. Wiem, że zrobisz wszystko jak najlepiej
- odparła potulnie Destiny.
- Dziękuję - odrzekł Mack, zdając sobie sprawę, że ta uległość nie potrwa dłużej niż
dwadzieścia cztery godziny.
- Kocham cię.
- A ja ciebie.
Gdy tylko skończył rozmowę, zadzwonił do kwiaciarni i zamówił bukiet z dwunastu róż,
zlecając, by przesłano go Beth do szpitala. Oczywiście, istnieje nikła nadzieja, że Beth nie
widziała porannej gazety. Wtedy róże przysporzą mu dodatkowych punktów, pozwalając na
spędzenie następnej nocy w łóżku Beth i uchronią przed roztrzaskaniem wazonu na jego
głowie.
ROZDZIAŁ 13
Kiedy po porannym obchodzie Beth wróciła do gabinetu, spostrzegła na biurku bukiet białych
róż w kryształowym wazonie, a także Jasona, który siedział z ponurym wyrazem twarzy na jej
krześle.
- Coś się stało? - zaniepokoiła się. - Chyba nie chodzi o któreś z dzieci? Właśnie skończyłam
obchód. Wydaje się, że wszystko w porządku.
- Nie chodzi o dzieci. - Jason potrząsnął głową.
- A więc o co?
- Myślę, że powinnaś usiąść.
Uniosła brwi i patrzyła na niego znacząco. Nie zorientował się, o co jej chodzi.
- Siedzisz na moim krześle - wyjaśniła.
Ustąpił jej miejsca, a sam przysiadł na krześle stojącym obok biurka.
- No więc usiadłam - powiedziała Beth, bacznie mu się przypatrując i starając się odgadnąć
przyczynę tego dziwnego zachowania. - Co się dzieje, Jason? Zazwyczaj nie bywasz taki
tajemniczy.
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać o Macku - stwierdził, nie spuszczając z niej
poważnego spojrzenia.
Było to tak nieoczekiwane oświadczenie i tak niepasujące do Jasona, że Beth nie bardzo
wiedziała, jak zareagować.
- Chcesz porozmawiać o Macku? - powtórzyła z namysłem. - Czy chodzi o bilety na mecz?
- Daj spokój z tymi cholernymi biletami! - zaperzył się. - Uważam, że powinnaś przestać się
z nim widywać.
Nie byłaby bardziej zdziwiona, gdyby Jason zaproponował jej małżeństwo.
- Dlaczego nagle interesują cię moje spotkania z Mackiem? Wydawało mi się, że będziesz
zadowolony - powiedziała. - Przecież błagałeś, żebym z nim nie zrywała, przynajmniej do
zakończenia sezonu piłkarskiego.
Wzruszył lekceważąco ramionami w sposób typowy dla większości mężczyzn, którzy potrafią
w parę sekund twierdzić coś całkiem innego, niż mówili przed chwilą.
- Zmieniłem zdanie - oświadczył.
- A mógłbyś powiedzieć, z jakiego powodu? - zainteresowała się.
Skrzywił się jak mały chłopak zmuszany do doniesienia na kolegę.
- Muszę?
- Tak, Jason. Jeśli chcesz, żebym przestała się widywać z Mackiem, powinieneś mi
powiedzieć dlaczego - tłumaczyła. - Przypuszczam, że znasz jakiś ważny powód. A więc o co
chodzi?
- On się dla ciebie nie nadaje, Beth. Ty jesteś wartościową, wspaniałą osobą, a on... - Przez
chwilę szukał odpowiedniego słowa. - Okay, on jest playboyem, draniem i... Jak to
powiedzieć? Łajdakiem, tak, skończonym łajdakiem.
- Też mi nowina! - Beth parsknęła śmiechem. - Wydaje mi się, że wszyscy byliśmy tego
ś
wiadomi, zanim jeszcze pojawił się w szpitalu.
- Ale on nadal jest playboyem - nie dawał za wygraną Jason. - Nawet jeśli może ci się
wydawać, że jest tobą zainteresowany.
Zmartwiała, gdy dotarł do niej wreszcie sens słów Jasona. Przecież Mack wciąż obracał się w
swoim świecie. Beth myślała, że są ze sobą związani, pokochała szczerze Macka, a on zdawał
się to uczucie odwzajemniać. A może, co najbardziej prawdopodobne, zaczął o nią
szczególnie dbać właśnie dlatego, że znowu spotyka się z inną kobietą... zakładając, że Jason
ma rację.
- Skąd wiesz? - spytała. Wyjął z kieszeni gazetę.
- Coś mi mówi, że to wyjaśnia, skąd te kwiaty - odparł, wręczając jej gazetę.
Beth popatrzyła na zdjęcie zrobione poprzedniego wieczoru. Była pewna, że Mack jest ze
swoimi braćmi. Najwyraźniej wybrał skuteczniejszy sposób na poprawienie sobie humoru.
Zrobiło jej się słabo na widok tej wyzywającej kobiety, oplatającej go ramionami.
Zgniotła gazetę i cisnęła ją do kosza. Popatrzyła na Jasona obojętnie. Duma kazała jej ukryć
uczucia nawet przed przyjacielem.
- No i co? - rzuciła, siląc się na nonszalancki ton.
- Jak to co? Nie obchodzi cię, że spotkał się z jakąś modelką?
- Do niczego się wobec mnie nie zobowiązywał - odpowiedziała rzeczowo, choć miała
wrażenie, że serce rozpadnie się jej na drobne kawałeczki. - Poza tym ta fotografia, być może,
wprowadza w błąd - dodała, nie wierząc we własne słowa.
- To dlaczego przysłał ci kwiaty? Czuje się winny. Beth, wiem, jak postępują mężczyźni. W
końcu sam jestem mężczyzną.
Rzuciła okiem na bukiet. Niewątpliwie o czymś świadczy, uznała. Najchętniej cisnęłaby
kwiatami o podłogę, ale nie chciała tego robić przy Jasonie. Przyjemnie jednak będzie rozbić
wazon na głowie Macka.
Zanim zdążyła odpowiedzieć Jasonowi, rozległ się dzwonek telefonu. Spojrzała na
wyświetlacz. To był numer Macka. Nie ma mowy, by rozmawiała z nim w obecności Jasona.
- Nie odbierzesz? - spytał.
- Nie.
- To Mack, prawda? - domyślił się.
Nie było sensu zaprzeczać. Gdyby dzwonił któryś z lekarzy czy rodziców, natychmiast
podniosłaby słuchawkę.
- Tak.
- Metoda uników niczego nie załatwi - zauważył.
- A co proponujesz? - spytała. - Żebym odebrała telefon i powiedziała, co o nim myślę, nie
dając mu nawet szansy na wytłumaczenie się? Tylko to mogłabym zrobić w twojej obecności.
Gdybym zachowała się inaczej, straciłbyś dla mnie szacunek.
- Skądże! - gwałtownie zaprotestował. - Jestem twoim przyjacielem i będę nim niezależnie
od decyzji, jaką podejmiesz. Jestem wściekły, to prawda, bo przez ostatnie tygodnie byłaś
szczęśliwsza niż kiedykolwiek przedtem. Choć byłem zaskoczony, dowiedziawszy się o was,
ze względu na ciebie chciałem, żeby to trwało.
- No cóż, wszyscy wiemy, że nie jestem w typie Macka. - Beth usiłowała zrobić dobrą minę
do złej gry.
Te parę miłych tygodni to dar losu, ale prędzej czy później musiały się skończyć. Ludzie
niedobrani często zbliżają się do siebie w sytuacjach krytycznych, ale rzadko kiedy taki
związek wytrzymuje próbę czasu. Gdyby tylko nie była tak pewna, że mają szansę. A była
pewna zwłaszcza po tym, co usłyszała poprzedniego wieczoru od Melanie Carlton. Była
przeświadczona, że między nią a Mackiem zaczyna się coś szczególnego.
- Czy ty naprawdę możesz to znieść tak spokojnie? - spytał Jason niedowierzająco.
- Muszę, prawda? - Była to jedyna szczera odpowiedź, jakiej mu mogła udzielić.
Mack był sfrustrowany. Beth nie odpowiadała na jego telefony, co znaczyło, że widziała to
nieszczęsne zdjęcie i że nawet po otrzymaniu kwiatów jej gniew nie minął. Nie mógł mieć jej
tego za złe, ale świadomość, że nie może natychmiast wyjść z biura, by pobiec do niej i
wszystko wyjaśnić, doprowadzała go do szału. Gdyby nie to, że kończył właśnie z ad-
wokatem i agentem omawiać warunki zaangażowania obrońcy do drużyny, wymknąłby się
pod byle pretekstem. Na szczęście spotkanie dobiegało końca.
Popatrzył na dokumenty. Może mógłby wynegocjować lepsze warunki, ale w tym momencie
było mu wszystko jedno.
Podniósł głowę i obrzucił wzrokiem obu mężczyzn.
- Panowie, myślę, że możemy uznać sprawę za załatwioną - rzekł.
W pierwszej chwili przestraszyli się, ale po sekundzie spojrzeli na siebie wyraźnie
usatysfakcjonowani.
- Do licha, myślałem, że będzie pan walczył o każdego centa - powiedział znany agent
sportowy Lawrence Miller. - Miło załatwia się sprawy z takim partnerem jak pan.
- Pozwoliłem, żebyście mi docisnęli śrubę - Mack zaśmiał się - ale to się już nie powtórzy.
Proszę mi jednak wybaczyć, mam coś bardzo pilnego do załatwienia. - Podniósł się z krzesła.
- Interesy z panem to prawdziwa przyjemność - stwierdził adwokat Jerry Warren. - Zdobył
pan znakomitego zawodnika.
- W pełni to doceniam. - Mack mrugnął do agenta. - Zanim zaczniecie triumfować,
powinniście wiedzieć, że byłem przygotowany na zaoferowanie jeszcze miliona jako premię
za podpisanie kontraktu.
Zanim mężczyźni zdążyli zareagować, opuścił gabinet i ruszył prosto do windy. Dochodziła
czwarta. Jeśli się pospieszy, prawdopodobnie zastanie Beth u Tony'ego, a tam trudno by jej
było żądać jego głowy.
Beth uniosła głowę znad łóżka Tony'ego, którego właśnie badała i zobaczyła w drzwiach
Macka. Serce podeszło jej do gardła. Przez cały dzień powtarzała sobie, że Mack tak na-
prawdę nic dla niej nie znaczy.
- Będziesz musiał przyjść później - zakomunikowała oschle.
- Ojej, pani doktor, proszę, niech Mack zostanie - zaprotestował słabym głosem Tony. - Cały
dzień na niego czekałem.
- Będę na korytarzu - obiecał Mack. - Wrócę, jak tylko pani doktor zapali dla mnie zielone
ś
wiatło.
Beth rozpoznała w tych słowach wyraźne przesłanie. Nie pozbędzie się go łatwo, zwłaszcza
ż
e przez cały dzień ignorowała jego telefony.
- Och, zostań - zgodziła się niechętnie. - Już kończę.
- Jesteś pewna? - Mack nie spuszczał z niej wzroku.
- Oczywiście - odpowiedziała, mając nadzieję, że zabrzmiało to naturalnie.
Ale gdy tylko wszedł, oblała ją fala gorąca. Wyglądał rewelacyjnie. Miał na sobie jeden z
tych popielatych, doskonale skrojonych garniturów i o ton ciemniejszy krawat. Stanowił
ucieleśnienie biznesmena, który może się poszczycić samymi sukcesami, o sylwetce
sportowca i opalonej twarzy. Zanim poznała Macka, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo
pociągające może być to połączenie. Westchnęła z żalu, że Mack już nie należy do niej.
Nigdy zresztą nie należał. Nie powinna o tym zapominać. Ostatnie tygodnie były tylko iluzją.
Skończyła badanie Tony'ego, wpisała uwagi do jego karty i odwróciła się, by wyjść.
Mack zastąpił jej drogę.
- Dostałaś kwiaty?- spytał.
- Wysłałeś pani doktor kwiaty? - Oczy Tony'ego rozbłysły z podniecenia. - To fantastycznie.
Dlaczego mi pani nie powiedziała?
- Może uznała, że jej sprawy osobiste nie są twoimi sprawami - zauważył cierpko Mack.
- A może uznałam, że nie warto o tym mówić. - Beth patrzyła Mackowi prosto w oczy.
Zrozumiał aluzję.
- Musimy porozmawiać - powiedział półgłosem.
- Nie ma o czym - odparowała.
- Beth, nie rób tego. Powinnaś dać mi szansę na wytłumaczenie się - poprosił.
- Ja powinnam ci dać szansę? - zdumiała się.
- Tak. Jesteś nam to winna. Może wpadnę do ciebie za godzinę? Przyniosę coś na kolację.
Będziemy mogli spokojnie porozmawiać i wszystko wyjaśnić, zanim ta idiotyczna sytuacja
jeszcze bardziej się zagmatwa.
Beth walczyła ze sobą. Z jednej strony chciała uchronić resztki dumy, z drugiej zaś wiedziała,
ż
e uczciwość nakazuje go wysłuchać, nawet gdyby uznała, że on nie ma do powiedzenia nic,
co by było warte wysłuchania.
- Nie przynoś kolacji, ale wpadnij - zgodziła się. - Choć nie myślę, żeby to coś zmieniło.
- Może i nie, ale muszę spróbować. - Mack uniósł jej podbródek i spojrzał prosto w oczy. -
To ważne, Beth. To bardzo ważne.
Poczuła mrowienie na skórze od tego niewinnego dotyku, co tylko świadczyło o tym, że
choćby była nie wiadomo jak zła, wciąż jeszcze na nią działał. Powinna mu zdecydowanie
powiedzieć „nie". Problem jednak polegał na tym, że było już na to za późno.
Mack mówił bez przerwy od chwili, gdy tylko przekroczył próg. Beth słuchała uważnie
każdego słowa i ż najwyższym trudem powstrzymywała się przed przyjęciem przeprosin, tym
bardziej że co chwila jej dotykał, niby przypadkowo, co wzmagało jej pragnienie, by poddać
się i przyjąć wszystkie wyjaśnienia.
- Czy dociera do ciebie to, co mówię? - spytał wreszcie.
- Nic się nie działo. Nie umówiłem się z Cassandrą. Byłem z Benem i Richardem, a ona
zatrzymała się na chwilę przy naszym stoliku. Spytaj ich, potwierdzą.
- Już to mówiłeś- przypomniała. - To z pewnością znów się zdarzy. Cassandrą to tylko
element twojej przeszłości. Nie wiem, czy potrafiłabym żyć z takim obciążeniem. Nie chcę
każdego ranka zastanawiać się, co znowu przeczytam w rubryce plotek.
Mack pokiwał głową.
- Masz rację, zdaję sobie sprawę, jak to może wyglądać - przyznał. - Nawet jeśli nie będę
miał nic na sumieniu.
- Popatrzył ze smutkiem. - Może Destiny ma rację.
- W jakiej sprawie?
- Rozmawiałem z nią rano, zadzwoniła, gdy tylko zobaczyła to zdjęcie. Była wściekła.
Wiedziała, że bardzo cię to zmartwi. I znienacka zmieniła zdanie.
- Na jaki temat? - zainteresowała się Beth.
- Nasz - odparł.
- W jakim sensie?- Beth zadrżała.
Przecież Destiny najbardziej sprzyjała ich związkowi. To ona była inspiratorką pierwszego
spotkania. Jeśli więc zmieniła zdanie, to zgasła wszelka nadzieja. Nikt nie znał Macka lepiej
niż ciotka.
- Przypomniała mi, że nie powinienem prowadzić z tobą żadnych gierek, bo nie jesteś taka
jak kobiety, z którymi się spotykałem, a więc powtórzyła to wszystko, co mówiła wcześniej -
powiedział Mack. - Tym razem była poważnie zaniepokojona, że mogę złamać ci serce. Nie
chce, żeby tak się stało. Oczywiście stwierdziła, że w sprawach uczuć jestem ignorantem.
Beth zesztywniała. Bardziej od tego, co myśli Destiny, interesowało ją, co zamierza zrobić
Mack. Popatrzyła mu w oczy.
- Abstrahując od wczorajszego incydentu, chciałabym wiedzieć, jakie masz zamiary. Czy
bawiłeś się mną? Czy to była tylko gra? Myślałam, że już to wyjaśniliśmy, ale może coś się
zmieniło?
Postanowił nie owijać w bawełnę. Ujął jej ręce i popatrzył na nią z poważnie.
- Naprawdę tak nie uważałem, ale może powinienem jasno określić swoje stanowisko, o ile
nie zrobiłem tego wcześniej. Nie chcę tego przeciągać. Nie mogę. Spróbowałem, ale nie
mogę.
Beth zaniepokoiła się jeszcze bardziej.
- Zaskoczyłeś mnie - rzekła, zmuszając się do mówienia spokojnym, rzeczowym tonem. -
Choć w zasadzie, sądząc po twoim dotychczasowym życiu, nie powinnam się dziwić. Nawet
jeśli to tylko wrażenie. - Zastanawiała się, czy można wierzyć wrażeniom. Teraz już znała
odpowiedź.
- To fakt, nie tylko wrażenie - powiedział, potwierdzając jej przypuszczenia.
Beth ujrzała w oczach Macka niepokój. Jak na ironię, teraz, gdy wszystko stało się jasne, nie
była już przekonana, że rozstanie, mające uchronić ich obydwoje przed zadawaniem sobie
bolesnych ran, stanowi najlepsze rozwiązanie.
- To wszystko dlatego, że jako dziecko straciłeś rodziców i boisz się zaangażować, żeby
znowu nie stracić ukochanej osoby - powiedziała łagodnie. - Dlatego nie chcesz skorzystać z
szansy.
Nie wyglądał na zaskoczonego jej oceną sytuacji. Skinął głową.
- Wydawało mi się, że jestem uodporniony na urazy, jakie mogła spowodować śmierć
rodziców, ale okazuje się, że nie - wyznał. - Zawsze wyszukiwałem sobie jakieś powody,
które pozwalały mi się wycofać, gdy tylko związek zaczynał wyglądać poważnie. Myślałem
jednak, że z tobą będzie inaczej. Wiesz, co do ciebie czuję. Dziś rano, gdy sobie uświado-
miłem, że mógłbym cię stracić przez to głupie zdjęcie w gazecie, wpadłem w panikę, ale nie
minęła chwila, a już uzmysłowiłem sobie, że nie mogę się zdecydować na następny krok.
- Jaki krok? Masz na myśli małżeństwo? - spytała Beth.
- Tak. - Skinął głową. - Ogarnia mnie lęk na sam dźwięk tego słowa. Jak w tej sytuacji nie
mam brać pod uwagę możliwości, że to z powodu wczesnej utraty rodziców?
Beth też się obwiała, ale z drugiej strony ona również zaznała, czym jest pustka po utracie
ukochanej osoby. Jej rana się zabliźniła, ale to nie znaczy, że zabliźniła się rana Macka. Tak
czy inaczej, rozpaczliwie starał się być wobec niej uczciwy. Doceniała to.
- Nie musisz nic więcej mówić. Jestem ci wdzięczna za szczerość - powiedziała,
zdecydowana jednak nie rezygnować bez oporu.
Zdawała sobie sprawę, że łączący ich związek nie jest idealny, choć zaczynali dobrze się
rozumieć. Od kiedy się poznali, Mack wciąż czymś ją zaskakiwał. Trochę ją zasmuciło, że
tym razem stało się inaczej, że zachował się zgodnie z jej przewidywaniami - cofając rękę,
zanim zdążył się oparzyć.
- Powinniśmy przestać się spotykać - powiedział po chwili. - I to od razu, zanim zranię cię
jeszcze mocniej.
- Tego właśnie chcesz? - spytała zduszonym głosem. Jeśli tak, będzie musiała się z tym
pogodzić. Nie ma innego wyjścia.
- Nie.
Odetchnęła z ulgą. Będzie się musiała zastanowić dlaczego, ale to już kiedy indziej. Tego
wieczoru chciała czuć ramiona Macka, obejmujące jej ciało, pragnęła jego pieszczot i
pocałunków. Sprawiły, że przez ostatnie tygodnie czuła się jak nowo narodzona. Potem może
będzie musiała pozwolić mu odejść, ale jeszcze nie teraz.
- Cóż, dobrze - stwierdziła lekko, by zamaskować swoje uczucia. - Ja też nie chcę rozstania.
A ty chyba zapomniałeś, że i ja straciłam kogoś, kogo kochałam, brata. Wiem, jak takie
przeżycie może człowieka złamać, może też odbić się na jego dalszych losach.
- Ale...
- Byłeś wobec mnie szczery, Mack - przerwała mu. -I bardzo dobrze. Jestem dorosła i sama
mogę ocenić, kiedy ryzyko staje się za duże. Nie ty powinieneś podejmować decyzję, w
każdym razie nie w moim imieniu.
Dotknął lekko jej policzka.
- Nie zniósłbym, gdybym cię zranił, gdybym ci zniszczył życie - powiedział.
- Może tak się stanie. - Wstała z krzesła i przytuliła się do Macka. - Ale nie dziś. Nie
dzisiejszej nocy. Chyba że chcesz natychmiast wyjść, nie kochając się ze mną.
Przypatrywał jej się przez chwilę, po czym po jego twarzy przemknął lekki uśmiech.
- Nie masz na to szans, kochanie. Żadnych.
Minęło parę dni. Mack siedział w swoim gabinecie, zastanawiając się nad przebiegiem
wydarzeń, dzięki któremu Beth pozostała w jego życiu. Przez chwilę uważał, że wszystko się
skończyło, że musiało się skończyć. Był zdziwiony, że tak bardzo go to martwiło.
Dopóki Destiny nie skontaktowała się z Pete'em Forsythe'em, Beth była jedyną kobietą w
jego życiu, o której istnieniu media nie miały pojęcia. Teraz, gdy znowu znalazł się w blasku
fleszów, jeszcze bardziej cenił tamte dni. Okazało się, że niezwykle przyjemnie mieć życie
prywatne niedostępne dla opinii publicznej.
Na szczęście jego ostrzeżenia powstrzymały ciotkę przed wyjawieniem tożsamości Beth.
Pomyślał, że może zdjęcie z Cassandrą było prawdziwym zrządzeniem losu, bo odwróci
uwagę Forsythe'a od tajemniczej lekarki, ale się mylił. Właśnie pół godziny wcześniej
zadzwonił Jason, by mu powiedzieć, że reporter od rana węszy w szpitalu.
Dobrze się stało, że ci, którzy orientowali się w rodzaju znajomości łączącej go z Beth, chcieli
ją uchronić przed wścibstwem łowcy sensacji. Jason zapewnił go, że ani on czy Peyton, ani
pozostali lekarze i pielęgniarki zajmujący się Tonym nie pisną ani słowa. Tony byłby
wprawdzie uszczęśliwiony, gdyby mógł wyjawić ten sekret, ale szpital był zobowiązany do
chronienia danych osobowych chorego dziecka, które Mack odwiedzał.
Poprzedniego dnia, gdy Forsythe spotkał Macka przed szpitalem, ten uciął wszelkie próby
rozmowy krótkim oświadczeniem „bez komentarza" i wbiegł do środka, zanim zdążyli go
dopaść fotoreporterzy czyhający przy wejściu. Wiedział, że taka odpowiedź wzmoże ich
ciekawość, gdyż był znany z tego, że chętnie współpracował z prasą. Nie uważał reporterów
za przeciwników, raczej za gwarantów swojej popularności.
Kobiety, ż którymi go widywano, pławiły się w jego popularności. Tymczasem Beth nie
pociągało zainteresowanie mediów. Była z nim mimo to, a nie dlatego, że chętnie go
fotografowano.
Jego związek z Beth był jego osobistą sprawą, nie mediów ani fanów. Dziwił się niekiedy, że
można być z kobietą przez całe tygodnie z dala od świateł reflektorów i nie odczuwać
znudzenia czy zniecierpliwienia. Mieli mnóstwo wspólnych tematów, oprócz futbolu,
oczywiście, co też zresztą okazało się miłą odmianą. Przebywając z Beth, musiał korzystać z
szarych komórek, żeby jej dorównać, i stwierdził, że sprawia mu to przyjemność.
Rozmyślania przerwał mu telefon.
- Dzwoni doktor Browning - poinformowała sekretarka.
- Mówi, że to pilne.
Z drżeniem serca podniósł słuchawkę.
- Beth? Co się stało? Nic ci nie jest?
- Chodzi o Tony'ego - powiedziała oficjalnym tonem. - Nastąpiło nagłe pogorszenie.
Kiedy? Jak? Dlaczego? Tysiące pytań cisnęło mu się na usta, ale Mack zdawał sobie sprawę,
ż
e nie ma czasu na dyskusję.
- Już jadę! - zawołał. - Trzymaj się! I przekaż Tony'emu, żeby się trzymał.
- Pospiesz się, Mack - poprosiła.
ROZDZIAŁ 14
Jeśli nie znajdziemy dawcy szpiku, chłopiec nie ma szans - powiedział do Beth jakiś nieznany
Mackowi lekarz. Peyton i Jason stali obok, bardzo przygnębieni. - Gdybyśmy mieli
możliwość transplantacji, podalibyśmy wyższą dawkę chemii i przygotowali go do zabiegu.
Nic innego nie wchodzi już w rachubę.
- Nikogo odpowiedniego na liście dawców? - spytała Beth tym samym rzeczowym tonem,
jakim rozmawiała z Mackiem przez telefon.
Mówiła tak jakby chodziło o kogoś, kogo ledwie zna, a nie o chłopca, którego pokochała tak
jak Mack.
Obserwował ją z niepokojem. Była blada, pod oczami miała sińce. Zachowywała się w
sposób wyważony i profesjonalny, ale wyraźnie nie było to naturalne. Musiała być równie
przybita jak on.
Jason dał mu znak, żeby do nich dołączył. Podszedł więc do Beth, położył rękę na jej
ramieniu i lekko ścisnął, jakby chciał dodać jej otuchy. Rzuciła mu szybkie spojrzenie, w
którym malowała się wdzięczność.
Gdy pogrążyła się w rozmowie z lekarzami, Mack odwrócił się i przez uchylone drzwi
zobaczył w korytarzu Marię Vitale. Oparła czoło o ścianę i płakała cicho. Nigdy nie widział
nikogo tak zrozpaczonego i osamotnionego. Uznał, że może zrobić choć tyle, by podtrzymać
ją na duchu w tej dramatycznej sytuacji.
- Porozmawiam z Marią - powiedział, pochyliwszy się ku Beth. - Będę w korytarzu, gdybyś
mnie potrzebowała.
Po raz drugi popatrzyła na niego z wdzięcznością. Podszedł do pani Vitale.
- Mario...- powiedział cicho. Uniosła głowę, twarz miała mokrą od łez.
- Och, Mack, jak dobrze, że jesteś. Nie wiem, jak to wytrzymam. On już nie chce walczyć.
Powiedział, że ty zrozumiesz, że wszystko mi wytłumaczysz, że na niego już czas, ale
przecież nie mogę mu pozwolić odejść. To moje dziecko. Jak mogę pozwolić mu odejść?
Mack rzadko bywał w kościele, nie miał powodu, by wdawać się w układy z Panem Bogiem.
Kiedy gazety doniosły o wypadku samolotu, było na to za późno. Modlitwy na nic by się
zdały.
- Mario, to nie od ciebie zależy - przemówił łagodnie. - Bóg ma własne plany wobec
Tony'ego. Tylko on może zadecydować, co dalej.
- Po co Bogu moje dziecko? - spytała gniewnie, z trudem powstrzymując szloch. - Tony jest
wszystkim, co mam.
Wobec tego stwierdzenia Mack poczuł się bezradny.
- Co ci powiedziała doktor Browning? - spytał.
- Jeśli szybko nie znajdzie się dawca, nie będzie już żadnej nadziei. - Popatrzyła na niego z
rozpaczą. - Dawcy nie ma. Oddałabym memu dziecku własne życie, ale oni mówią, że to
niemożliwe. Nie ma zgodności tkankowej czy coś takiego. A jego ojciec... - Machnęła ręką. -
Nigdy niczego Tony'emu nie dał od dnia, w którym mały przyszedł na świat. Nawet nie
wiem, gdzie teraz jest.
- Nie masz innej rodziny?
- Nie na tyle bliskiej, by prosić o pomoc - odpowiedziała przybita.
Mack wreszcie uzmysłowił sobie, co mógłby zrobić. Powinien na to wpaść parę tygodni
wcześniej, ale jakoś nie przyszło mu do głowy, że mógłby pomóc w ten właśnie sposób.
Ś
cisnął dłoń Marii.
- A więc pozwól, bym się przekonał, czy nie mogę dać Tony'emu trochę nadziei. Wracaj do
niego, rozmawiaj z nim. Powiedz mu, że go kochasz. Powiedz mu, że ja również niedługo
przyjdę. Musi wiedzieć, że jesteś przy nim i że wiele osób robi coś dla niego.
Skinęła głową i otarła łzy. Wyprostowała się i podniosła głowę.
- Wyszłam na korytarz, bo nie chciałam, żeby widział, jak płaczę. Prosił, żebym tego nie
robiła. Taki już jest. Nie martwi się o siebie, tylko o mnie. Moje kochane dziecko.
- A więc koniec z łzami - powiedział Mack. - W każdym razie dopóki jest nadzieja.
- Jesteś prawdziwym przyjacielem. - Maria uśmiechnęła się smutno. - Nigdy nie zapomnę, że
przychodziłeś do niego każdego dnia. To było dla Tony'ego jak spełnienie snów. Jeśli to jego
ostatnie dni, to dzięki tobie były szczęśliwe.
- Pozwól, żebym sprawdził, czy mogę zrobić dla niego coś naprawdę ważnego.
Gdy Maria wchodziła do pokoju syna, Mack zerknął do środka. Chłopiec był bledszy niż
zwykle, miał zamknięte oczy. Sprawiał wrażenie tak słabego, że wydawało się, iż życie już z
niego uszło. Mackowi serce się ścisnęło, ale to go tylko utwierdziło w postanowieniu.
Zamknął cicho drzwi i udał się do wyjścia, gdzie mógł skorzystać z telefonu komórkowego.
Może już za późno, ale musi przecież coś zrobić. Nie chodzi o jakieś dziecko, chodzi o
Tony'ego, którego w ciągu minionych tygodni pokochał jak własnego syna. Nie może go
stracić.
Nagle znów był chłopcem i wraz z Richardem i Benem słuchał, jak jakiś obcy człowiek mówi
im, że rodzice nie żyją. Gosposia stała, płacząc cicho, gdy podawano suche fakty o katastrofie
samolotu w górach. Ben płakał razem z nią, a milczący Richard wyglądał jak ogłuszony.
Mack rozumiał, co to śmierć, ale wtedy jeszcze nie pojmował całej jej grozy. Nie miał
pojęcia, jak przeraźliwie będą osamotnieni.
Dopiero po pogrzebie zaczęło do niego docierać, że już nigdy nie ujrzą matki ani ojca. A
kiedy sprowadziła się Destiny, starając się, by życie wróciło do normy, pojął w pełni, że już
nic nie będzie tak jak przedtem. Ciotka była zupełnie inna niż rodzice, ale na swój sposób
sympatyczna i umiejąca zjednać sobie ludzi. Często się śmiała, była nieprzewidywalna,
gotowa na nowe doświadczenia. Dzięki niej łatwiej było udawać, że wszystko jest w
porządku.
Ale nie było. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, że nigdy nie było dobrze, że lęk przed utratą
bliskich zakorzenił się w nim niezmiernie głęboko. Dotarło to do niego teraz, gdy zastanawiał
się, czy na skutek głupiego incydentu nie utraci Beth, czy z wyroku losu nie straci Tony'ego.
Nie myślał jednak wyłącznie o sobie. Nie chciał, aby Maria Vitale stanęła w obliczu takiej
tragedii, jaka odcisnęła trwałe piętno na jego życiu. Nie mógł patrzeć, jak Beth usiłuje stawić
czoło sytuacji tak bardzo przypominającej śmierć ukochanego brata.
Idąc korytarzem, przeglądał w myślach listę osób, którą naprędce sporządził. Gdy mijał Beth,
rzuciła mu pytające spojrzenie. Poinformował ją, że będzie na zewnątrz gmachu. Skinęła
głową i wróciła do rozmowy z kolegami. Zastanawiali się, jak przedłużyć Tony'emu życie
choć o parę dni czy nawet o parę godzin.
Pół godziny potem wciąż jeszcze rozmawiał przez komórkę. Beth skończyła naradę i poszła
go poszukać. Wziął ją za rękę i uśmiechnął się ze znużeniem, kończąc ostatnią rozmowę.
- Dobrze się czujesz? - zaniepokoiła się, widząc, w jakim jest stanie.
- Jak mogę się dobrze czuć? - odpowiedział pytaniem, zdziwiony, że ona ma jeszcze siłę,
ż
eby martwić się o innych, podczas gdy sama potrzebuje wsparcia.
Podniosła rękę i dotknęła jego policzka.
- Nie przeżywaj tego aż tak - powiedziała. - Wiedzieliśmy, że to może nastąpić.
Drażnił go jej spokój, ciche pogodzenie się z klęską.
- Nie możemy do tego dopuścić - rzucił gniewnie. - Nie zamierzam słuchać, że się poddajesz,
ż
e rezygnujesz z walki.
- Niekiedy robisz wszystko, co możesz, a to i tak nie wystarcza - stwierdziła rzeczowo.
- Nie pogodzę się z tym - powtórzył. - Dzwoniłem już do kilku osób.
- Do kogo?
- Do chłopców z drużyny.
- Po co? - zdziwiła się.
- Tony potrzebuje szpiku do transplantacji, prawda? To jego jedyna nadzieja?
Skinęła głową.
- Ale szanse... - zaczęła.
- Wezwałem wszystkich, których znam, żeby przyszli na badanie jako potencjalni dawcy -
przerwał jej, zniecierpliwiony ciągłymi wątpliwościami. - Czy laboratorium sobie poradzi?
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, lecz w jej oczach błysnęła iskierka nadziei.
- Tak - odparła. - Zaraz ich zawiadomię. Ale czy na pewno wyjaśniłeś im, że to nie jest
zwykłe badanie krwi?
- Wiedzą o tym - zapewnił. - Rozumieją, że to jedyna szansa na uratowanie życia chłopca. -
Spojrzał jej w oczy. - Możesz zacząć od razu, ode mnie. Powinienem to zrobić już dawno, ale
nie przyszło mi to do głowy.
Beth łzy napłynęły do oczu.
- Och, Mack. Ścisnął jej rękę.
- A więc zaczynajmy. Nie ma czasu do stracenia. Ten chłopiec musi żyć, Beth. Musi.
Beth mogłaby przysiąc, że wyczerpała cały zapas łez, kiedy umarł jej brat. Od tamtego czasu
pozostawały suche w obliczu każdej śmierci, z jaką się zetknęła. Mogła być wstrząśnięta,
tracąc pacjenta, mogła być załamana przegraną walką, ale nigdy nie uroniła łzy. Nawet dziś,
gdy była zmuszona pogodzić się z faktem, że dla Tony'ego nie ma już żadnej szansy, jej oczy
pozostały suche.
Ale teraz, patrząc, jak pojawiają się kolejni zawodnicy, by poddać się badaniu, nie była w
stanie powstrzymać łez. Mack poszedł w końcu do kiosku i wrócił z największym pudełkiem
chusteczek higienicznych, jakie dostał.
Łzy znów napłynęły jej do oczu, gdy spostrzegła brata Macka, Richarda, któremu towarzyszył
nieznany mężczyzna. Domyśliła się, że to musi być trzeci Carlton, ten artysta samotnik, Ben.
Towarzyszyła im Destiny.
Mack podszedł do ciotki z otwartymi ramionami.
- Nie musiałaś przychodzić - powiedział. - Prosiłem tylko, żebyś się skontaktowała z
Richardem i Benem.
- Ależ musiałam! - żachnęła się Destiny. Uścisnęła lekko dłoń Beth, chcąc dodać jej otuchy. -
Ja również chcę się poddać badaniu.
- Nie, Destiny - zaprotestowała Beth.
- Dlaczego? Jest jakiś powód, dla którego miałabym być zdyskwalifikowana jako dawca?
- Nie, ale nikt od ciebie tego nie oczekuje.
- Ja oczekuję tego od siebie - skwitowała Destiny. - Dokąd mam iść?
Beth popatrzyła na Macka, spodziewając się, że zaprotestuje, ale on się do tego nie kwapił.
Wręcz przeciwnie, objął ciotkę i przycisnął do siebie.
- Czy mówiłem ci już, jak bardzo cię podziwiam? -spytał.
- Nie musiałeś - odparła. - Żaden z was nie musiał. Wiera, że waszym zdaniem bywam nie do
wytrzymania, że was denerwuję, we wszystko się wtrącam, ale wiem również, że mnie
kochacie.
- Rzeczywiście tak jest i nic tego nie zmieni – rzekł Mack. - Ale podziw i szacunek to coś, na
co zasługujesz niezależnie od naszej miłości.
- Mack ma rację - poparł go Ben. - Jesteś nadzwyczajną kobietą, Destiny.
- Och, przestańcie! - zażądała. Wzięła od Beth chusteczkę i otarła oczy. - Widzicie, coście
narobili? Płaczę przez was.
- A przecież wiemy, jak bardzo dbasz o makijaż - zażartował Richard.
- Zwłaszcza w takim miejscu jak szpital - zauważyła cierpko ciotka. - Tylu wokół
przystojnych lekarzy. Chciałabym wyglądać jak najlepiej.
- Mam cię zaprowadzić gdzieś, gdzie mogłabyś się przypudrować, zanim pójdziemy do
laboratorium? - spytała żartobliwie Beth. - Peyton Lang jest niezły, a do tego wolny - dodała
poufnym szeptem.
- Naprawdę? - Oczy Destiny rozbłysły. Mrugnęła do Macka. - Widzisz, kochanie, to nie jest
całkiem bezinteresowne z mojej strony.
- Opowiadaj te bajki komu innemu, Destiny - odparł.
- Połowa mężczyzn z Waszyngtonu leży u twoich stóp, a ty żadnego nie zaszczyciłaś nawet,
spojrzeniem.
- Też coś, sami politycy i bankierzy. - Ciotka wzruszyła lekceważąco ramionami. - Lekarz to
coś zupełnie innego. Osoba w białym kitlu zapewnia poczucie bezpieczeństwa.
- Mrugnęła porozumiewawczo do Macka.
Wzniósł oczy ku niebu.
- Myślę, że zaczekam tutaj - powiedział. - Nie wiem, czy mógłbym spokojnie patrzeć, jak
Destiny trzepocze zalotnie rzęsami na widok Peytona.
- Ja również - zgodził się z nim Ben. - Zaczekam z Mackiem, aż mnie zawołają. - Przeniósł
wzrok na Richarda. - A zanim cokolwiek powiesz, braciszku, uprzedzam, że nie zamierzam
się wycofać. Obiecałem i słowa dotrzymam.
- Nie przyszło mi nawet do głowy, że mógłbyś postąpić inaczej. - Richard zwrócił się do
Macka. - Na wszelki wypadek bądź czujny - rzekł. - Wiesz, jak Ben reaguje na widok igły.
- Potrzebne będą igły? - Ben przeraził się nie na żarty.
- Jedna, ale duża - potwierdził Mack.
Beth roześmiała się, chociaż sytuacja, z powodu której się tu znaleźli, nie była wesoła.
- Ben, nie słuchaj, co oni wygadują. Mack zgrywa się na bohatera, ale nawet on zzieleniał w
czasie badania.
- Och, to mnie pociesza - uznał Ben. - Do diabła, wytrzymam. Chodźmy. Beth, prowadź.
Jeśli Mack mógł to zrobić, to i ja mogę.
- Ja to robię tylko dla czekolady i pocałunku Beth - wyjaśnił Mack. - Wy będziecie musieli
zadowolić się cukierkiem.
- Niekoniecznie. - Beth znów się roześmiała. - Jestem w nastroju do rozdawania pocałunków.
- Może lepiej, że większość zawodników już sobie poszła - zauważył Mack.
- Zazdrosny, co? - zadrwił Ben.
- Jak cholera - odparł Mack bez wahania.
Serce Beth przepełniła radość. Życie jest nieprzewidywalne, pomyślała. Nawet w chwili
skrajnej rozpaczy los może nieoczekiwanie się uśmiechnąć. Może po dzisiejszym badaniu
wszystko między nią a Mackiem dobrze się ułoży, a może nie. Była jednak pewna, że nigdy
nie zapomni tego pochodu ludzi, którzy przyszli na prośbę Macka. Tylko ktoś naprawdę
wyjątkowy mógł kilkoma telefonami spowodować taką manifestację dobrej woli.
Cokolwiek stanie się z Tonym, niezależnie od tego, jak tragicznie to wszystko może się dla
chłopca zakończyć, już zawsze będzie myśleć o nim jak o kimś, kto jej uświadomił, że nie
może pozwolić Mackowi odejść, w każdym razie bez walki.
Gdy wyszli już ostatni ochotnicy, kiedy pożegnali się bracia Macka oraz Destiny, Mack wciąż
jeszcze niecierpliwie przemierzał szpitalny korytarz, czekając na wyniki testu. Na pewno ktoś
z jego listy okaże się dawcą. Wiedział, że szanse na to są niewielkie - Beth i Peyton nie robili
dużych nadziei - ale wciąż liczył na cud i modlił się o dobre wieści.
- Powinieneś iść do domu - powiedziała Beth. - To jeszcze potrwa.
- A ty zostajesz? - spytał.
- Tak.
- To ja też. Może pójdziemy na kawę? - zaproponował.
- Chyba nie dam rady wypić jeszcze jednej - powiedziała - ale chętnie zjadłabym kawałek
czekolady. Chodźmy do kawiarni.
- Potrzebujesz czegoś pożywniejszego niż czekolada -zauważył Mack, gdy znaleźli się przy
bufecie. - Może sałatkę? Albo zupę?
- Coś mi się wydaje, że ściągnąłeś mnie tu pod pretekstem kawy. A tymczasem chciałeś,
ż
ebym to ja coś zjadła, prawda?
Nie próbował zaprzeczać.
- To był bardzo długi i wyczerpujący dzień, a ty nic nie jadłaś.
- Jestem do tego przyzwyczajona.
- To niedobrze - stwierdził, ustawiając na tacy pełne talerze. - Co byś powiedziała na ciasto?
Nieźle wygląda. Z jagodami czy brzoskwiniami?
- Mack, nie zasnę przez pół nocy, jeśli zjem to wszystko - broniła się.
- Sądzę, że i tak nie będziemy spać przez pół nocy - zauważył. - Wezmę obydwa kawałki.
Spróbujesz każdego.
Podeszli do kasy
- Słyszałam, co pan zrobił dla tego chłopca, panie Carlton - zagadnęła kasjerka. - Mam
nadzieję, że znajdzie się dawca.
- Zwróciła wzrok ku Beth. - Jeśli nie dziś, to jutro, pani doktor - dodała.
- Jutro? - powtórzyła Beth, nie rozumiejąc, co kasjerka chce przez to powiedzieć.
- Nie oglądała pani dziennika? - zdziwiła się tamta. -Mówili, że Mack Carlton ściągnął na
badanie całą drużynę. Prowadzący zaapelował, żeby się zgłaszać. Mówiono mi, że w naszej
centrali telefon wprost się urywa, tylu jest chętnych do oddania szpiku. Rejestr dawców
powiększy się o mnóstwo osób.
Beth łzy napłynęły do oczu.
- Pojęcia o tym nie miałam - wyznała.
- Ja również - powiedział Mack. - Ale to dobra wiadomość, prawda? Są przecież inni chorzy,
którzy czekają na szpik.
- Tak.
Zanim zdała sobie sprawę z tego, co robi, wspięła się na palce i pocałowała Macka. Był to
długi, zapierający dech pocałunek, który sprawił, że nieliczni o tej porze goście zaczęli
klaskać.
Kiedy wreszcie Beth oderwała się od niego, Mack obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem.
- Za co to było?
- Za to, że zrobiłeś coś nadzwyczajnego. Nigdy już nie będę narzekać na media, które nie
dają ci spokoju.
Mack zastanowił się przez chwilę. Choć raz jego sława okazała się pożyteczna. Przyniosła
Tony'emu, a może i innym chorym, szansę na walkę o życie.
- Ja też nie - stwierdził. - Do diabła, może nawet poślę Forsythe'owi butelkę whisky na znak
pokoju.
- No, no, nie posuwaj się za daleko.
Mack przeszedł przez kawiarnię i wybrał stolik w rogu sali. Obserwował bacznie, czy Beth je,
czy tylko grzebie w talerzu. Prawie skończyła ciasto, gdy do kawiarni wpadł uszczęśliwiony
Peyton.
- Mamy dawcę!- zawołał już od drzwi.
W kawiarni rozległy się oklaski i okrzyki radości. Oczy Macka napełniły się łzami, policzki
Beth były mokre.
- Kto? - spytała Beth.
- Ja? Któryś z zawodników? - niecierpliwił się Mack, mając nadzieję, że to on. Nie dlatego,
ż
e był żądny chwały, ale z tego powodu, że stworzyłoby to między nimi a Tonym trwałą
więź.
Peyton potrząsnął głową.
- Twoja ciotka, Mack - oznajmił. - Ona będzie dawcą.
ROZDZIAŁ 15
Mack wciąż jeszcze był w szoku po usłyszeniu wiadomości przyniesionej przez Langa.
Destiny, kobieta, która uratowała jego i braci od pogrążenia się w rozpaczy po śmierci
rodziców, teraz miała uratować innego małego chłopca, tym razem od śmierci. Powinien się
domyślić, że tylko ciotka może utrzymać przy życiu Tony'ego.
Martwił się jednak bardzo, czy Destiny wytrzyma fizycznie procedurę przeszczepienia
szpiku. Ona roześmiałaby mu się w nos na wzmiankę, że nie jest już młoda. Prawdę mówiąc,
mając niewiele ponad pięćdziesiątkę, rzeczywiście była w lepszej kondycji niż niejedna
kobieta znacznie od niej młodsza. A jednak Mack się martwił.
- Peyton, jesteś pewien, że ona to wytrzyma? - spytał.
- Musimy, oczywiście, przeprowadzić jeszcze kompleksową ocenę, ale nie widzę powodu,
dla którego nie miałaby dobrze znieść zabiegu - powiedział hematolog.
- Chciałbym po prostu mieć pewność, że nie ma ryzyka.
- Minimalne - zapewnił go Peyton. - Chcesz do niej zadzwonić, żeby powiadomić ją o
wyniku testu, czy też ja mam to zrobić? Musi się do nas zgłosić jak najprędzej na dalsze
badania, zanim zaczniemy następną chemioterapię u Tony'ego i wyznaczymy termin
transplantacji.
- Wstąpię do niej wieczorem - obiecał Mack. - Wybrałabyś się ze mną? - zwrócił się do Beth.
- We dwoje łatwiej nam będzie ją powstrzymać przed natychmiastowym przyjazdem do
szpitala.
- Jestem pewna, że zdołamy przekonać Destiny, że jutro rano nie będzie za późno. A co z
panią Vitale? - Popatrzyła pytająco kolegę. - Przekazałeś jej dobrą wiadomość?
Peyton pokręcił głową.
- Pomyślałem, że pewnie wy zechcecie to zrobić - odparł. - To dzięki wam mamy teraz
poważną szansę ocalenia Tony'ego.
- Och tak! - zawołała Beth z entuzjazmem. - Mack, zrobisz to?
Nagłe to wszystko go przytłoczyło. Miał ogromną chęć krzyczeć z radości, ale równocześnie
chciało mu się płakać. Cieszył się jak chyba jeszcze nigdy w życiu, że jest nadzieja na
szczęśliwą przyszłość Tony'ego, z drugiej jednak strony gnębił go lęk o Destiny.
- Może powinnaś pójść tam sama? - powiedział do Beth.
- Nie wiem, czy zdołam się opanować.
- Wcale nie musisz, Mack. - Beth ścisnęła jego dłoń.
- To cud. Zdarzył się cud. A nawet twardym zawodnikom wolno płakać w obliczu cudu.
- Lekarzowi też - dodał Peyton, patrząc ze zrozumieniem na Beth.
- Później, kiedy Tony będzie bezpieczny. A poza tym wylałam już wszystkie łzy - dodała,
unikając jego wzroku.
Peyton rzucił jej znaczące spojrzenie, które tylko dla drugiego lekarza było czytelne. Mack
nie wiedział, jak je rozumieć.
- Ukrywacie coś przede mną? - spytał wprost.
- Nie - zapewniła Beth. - Mamy wszelkie przesłanki, by wierzyć, że w chorobie Tony'ego
nastąpi zwrot. Przeszczep szpiku powinien spowodować remisję i jeśli wszystko dobrze
pójdzie, chłopiec jeszcze z nami zostanie. Będzie pod stałą kontrolą, będziemy
przeprowadzać częste badania krwi, żeby się upewnić, że liczba białych ciałek wzrasta.
Zrobimy wszystko, co się da, by w przyszłości mógł żyć normalnie.
Mack nie wiedział, czy wierzyć w słowa Beth, ale wziął je za dobrą monetę. Był bardzo
zmęczony wątpliwościami i obawami, które dręczyły go przez cały dzień.
Na korytarzu stanął z boku, gdy Beth i Peyton przekazywali dobrą wiadomość Marii Vitale.
Kiedy wreszcie dotarło do niej, że dla syna zaświtała nadzieja, podbiegła do Macka i rzuciła
mu się na szyję. Nie oczekiwał takiego wybuchu uczuć i po raz kolejny tego dnia musiał
powstrzymywać łzy. Po chwili przestał się hamować.
- Mario, proszę mi nie dziękować - błagał zakłopotany. - Niczego nadzwyczajnego nie
zrobiłem.
- Jak to? Przecież to ty ściągnąłeś tu tych wszystkich ludzi - mówiła rozgorączkowana. - I to
twoja ciotka uratuje mego syna. Do końca życia będę błogosławić i ciebie, i ją.
- Najważniejsze, że teraz Tony zyskuje szansę na dalszą walkę - powiedział Mack. - Nic nie
mogłoby mnie bardziej uszczęśliwić.
- Co teraz będzie? - Maria zwróciła się do Beth.
- Myślę, że doktor Lang wyjaśni to pani najlepiej. Mack i ja pojedziemy do Destiny, żeby ją
powiadomić i przygotować na dalsze badania.
Już mieli wychodzić, gdy Maria podeszła do Macka i popatrzyła mu w oczy. - Proszę,
powiedz swojej ciotce, że będę się za nią modlić.
- Powiem, Mario - obiecał. - Możesz być spokojna.
W milczeniu jechali do Destiny. Beth nieśmiało próbowała nawiązać rozmowę, ale Mack był
za bardzo zmęczony, żeby odpowiadać.
- Masz jeszcze wątpliwości? - spytała w końcu.
- Wątpliwości? Skąd ta myśl? - zdziwił się. - A poza tym ja już nie mam z tym nic
wspólnego. Teraz wszystko nie tyle w rękach, ile w szpiku Destiny.
- Pytam, bo ciągle milczysz. Bałam się, że może się martwisz o Destiny, i uważasz, że jeśli
coś się jej stanie, to z twojej winy. Nikt nie miałby do ciebie pretensji, gdybyś tak właśnie
myślał. Ja zawsze się boję, kiedy zalecam pacjentowi ryzykowne leczenie, nawet jeśli to jego
jedyna szansa. To naturalna reakcja.
- Skłamałbym, mówiąc, że nie odczuwam lęku, ale nie mam wątpliwości, że podjęła
właściwą decyzję. Jeśli Destiny zechce, będę przy niej.
- Nic nie może się jej stać - uspokajała go Beth.
- Kochanie, oboje wiemy, że nie ma żadnej gwarancji, ale nie mogę się cofnąć. I nie chcę.
Tony musi otrzymać swoją szansę.
- Mogę ci coś powiedzieć? I nie będziesz zły? - Dotknęła jego ręki.
- Przekonaj się - zachęcił.
- Kocham cię. Jeśli nawet nie kochałam cię do tej pory, to teraz kocham - oznajmiła.
Mack chciał odpowiedzieć, zdobyć się na wyznanie, ale nie zdołał.
- W porządku. Ja wiem. - Beth uśmiechnęła się.
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu, po czym skinął głową. Ona wie. To właśnie jest
niezwykłe w tej kobiecie. Wie, co się dzieje w jego sercu, nawet jeśli nie potrafi tego sam
wyrazić.
Któregoś dnia znajdzie właściwe słowa. Beth zasługuje na to, żeby je usłyszeć.
Od nich zależy ich przyszłość.
- Nie rozumiem, o co ten cały hałas - powiedziała Destiny, gdy po paru dniach rodzina
spotkała się u niej na kolacji. - To całkiem prosta procedura. Ten przystojny doktor Lang
wszystko nam dzisiaj wyjaśnił.
- Prosta dla lekarza, który to wykonuje rutynowo - zauważył Mack. - Ty nigdy przedtem tego
nie robiłaś.
- Cóż, na szczęście będę miała obok siebie doświadczonych lekarzy, którzy zrobią to, co
najtrudniejsze - przypomniała ciotka. - A teraz przestańcie. Podjęłam decyzję. Gdybym nawet
nie zrobiła tego wcześniej, to po dzisiejszej wizycie u Tony'ego na pewno. To zdumiewający
chłopak! Mam nadzieję, że nasze kontakty nie skończą się na przeszczepie.
- Cieszę się, że tak uważasz - powiedział Richard. - Żaden z nas nie mógłby spokojnie żyć,
gdyby coś ci się stało.
- A więc przekonajmy się, że nic się nie stanie. - Destiny nie okazywała niepokoju.
Popatrzyła na Melanie. - Jak się czujesz? Miewasz poranne mdłości?
Mack westchnął. Ben i Richard również. Było oczywiste, że na ten wieczór temat
transplantacji został wyczerpany. Destiny podjęła postanowienie już przed paru dniami, kiedy
tylko usłyszała, że może być dawcą. Zamierzała stawić się w szpitalu o szóstej rano,
niezależnie od tego, co powiedziałby każdy z nich. Maszyna poszła w ruch, Tony otrzymał
dużą dawkę chemii i został przygotowany do zabiegu. Nie było odwrotu. Mack odetchnął z
ulgą, a równocześnie - wciąż się bał.
- Czuję się świetnie. - Melanie odpowiedziała na pytanie Destiny. - Może dlatego, że Richard
nie pozwala mi podnieść nic cięższego od szklanki. - Roześmiała się.
- Ciesz się z tego, póki możesz - poradziła Destiny. -Kiedy dziecko się urodzi, Richard
znowu wpadnie w pracoholizm i będziesz zdana tylko na siebie. - Odsunęła talerz. -A teraz
chcę wam coś powiedzieć - zwróciła się do swoich gości. - Bardzo się cieszę, że przyszliście,
ale muszę się wyspać, jeśli mam wstać rano. Zatem dobranoc wszystkim, zobaczymy się rano
w szpitalu.
- Ja zostaję - oświadczył Ben wyzywająco.
- My także - dodał Richard.
Destiny spojrzała na nich ze zniecierpliwieniem, ale w końcu poddała się.
- Skoro ma was to uszczęśliwić... - Wzruszyła ramionami. - Ponieważ będę pod tak dobrą
opieką, to może pójdziesz do Beth? - zwróciła się do Macka. - Towarzystwo dobrze jej zrobi.
Nie jestem tylko pewna, czy rozumiem, dlaczego odrzuciła moje zaproszenie.
- Uważała, że to powinno być spotkanie czysto rodzinne - wyjaśnił Mack.
- Ona też należy do rodziny - odparła Destiny. - Albo będzie należała Jeśli ktoś, kogo znamy,
wszystkiego nie popsuje.
- Skończ z tym swataniem, Destiny! - zdenerwował się Mack. - Wszystko w porządku.
- Naprawdę? - Twarz Destiny rozjaśniła się w uśmiechu.
- A co? Pozwoliłabyś, żeby było inaczej?- Ben popatrzył na nią z powątpiewaniem.
Mack nachylił się i pocałował ciotkę w policzek.
- Jestem ci to winien - wyjaśnił.
- Jak zwykle. Dobranoc kochanie. - Uśmiechnęła się.
- Przekaż ode mnie pozdrowienia Beth i powiedz, że liczę na nią. Jestem pewna, że zdoła
szczęśliwie przeprowadzić przez to wszystko i Tony'ego, i mnie.
- Na twoim miejscu zachowałbym te słowa dla siebie - rzekł Richard.
- Wierz mi, nie idę do Beth po to, żeby ją stresować.
- A co będziesz robić, braciszku? - spytał znacząco Ben. Destiny rzuciła mu karcące
spojrzenie.
- To nie twój interes, młody człowieku - powiedziała.
- Sądziłam, że lepiej cię wychowałam.
- Czasami nie mogę się oprzeć pokusie pogmerania w życiu osobistym Macka - odpowiedział
Ben, bynajmniej nie zakłopotany. - Żyję poniekąd jego życiem.
Destiny przyjrzała mu się z namysłem. Mack wiedział, co przyszło jej na myśl. Jeśli Ben
szuka pośrednich podniet, to może niedługo będzie gotów do ponownego związku z kobietą?
- Jestem przekonany, że zanim Destiny wyjdzie ze szpitala po jutrzejszym zabiegu, znajdzie
ci jakąś uroczą pielęgniarkę - powiedział.
Ben uniósł ręce w obronnym geście.
- Mam nadzieję, że nie - odparł. - Przecież nie doprowadziła jeszcze do końca twojej sprawy,
prawda?
- Jesteś pewna, że naprawdę chcesz to zrobić? - spytała Beth po raz dziesiąty, ciągle nie
mogąc uwierzyć, że cud jest na wyciągnięcie ręki. Nie mogła się powstrzymać przed zada-
waniem tego pytania, choćby nawet Destiny miała stracić cierpliwość.
- Daj spokój, Beth - poprosiła Destiny. - Moi bratankowie dość mnie wczoraj wymęczyli. Nie
ma mowy, bym zmieniła zdanie. - Ścisnęła dłoń lekarki i popatrzyła na Macka.
- Wiedziałam już od dawna, że twoje i moje życie będzie splecione na zawsze. Myślę, że
Mack w końcu też to zrozumiał, prawda, kochanie?
Mack posłał jej uroczy uśmiech.
- Przestań się za mnie oświadczać, Destiny. Dam sobie radę sam. I zrobię to tutaj, kiedy
będziesz leżeć na szpitalnym łóżku, żebyś mogła usłyszeć każde słowo.
- O czym wy mówicie? - Beth nie mogła się połapać.
- Wrócimy do tego później - obiecał. - Teraz najważniejszy jest Tony.
- To jednak sprawa zbyt ważna, by można było czekać
- zauważyła Destiny.
Mack rzucił na nią okiem i sięgnął do kieszeni.
- Myślę, że równie dobrze mogę zrobić to teraz - powiedział, zwracając się do Beth. -
Przecież Destiny nie pójdzie do sali operacyjnej, dopóki nie zobaczy tego na twoim palcu.
Beth wciąż nie miała pojęcia, o co chodzi. A może po prostu trochę się bała, że nie jest
jeszcze gotowa na to, by usłyszeć te ważne słowa?
- Mack, co się dzieje? - spytała ostrożnie.
Patrzył jej w oczy tak długo, aż zapomniał, gdzie się znajduje. Nie pamiętał o szpitalu, o
Destiny, siedzącej tuż obok. Była tylko Bem i on.
- Strach, że możemy stracić Tony'ego, uświadomił mi, iż życie jest za krótkie, by marnować
choć minutę na rozważania, co by było gdyby - powiedział. - Nie wiemy, co się zdarzy w
przyszłym roku, w przyszłym miesiącu czy nawet jutro.
Serce Beth zaczęło bić jak oszalałe. On na pewno nie zamierza tego zrobić, nie tutaj, nie
teraz! Bardzo pragnęła, by to się stało, jednak obawiała się, że nie jest na to przygotowana.
- Wiem jednak, że pragnę, byś była przy mnie, cokolwiek się stanie - mówił. - Kocham cię,
Beth, i zawsze będę kochał.
Zapadło milczenie. Mack czekał na odpowiedź.
- No i...? - włączyła się Destiny, trącając Beth. - On czeka. Odpowiedz mu.
Beth nie spuszczała wzroku z Macka.
- Prosisz mnie, żebym za ciebie wyszła? - odezwała się w końcu.
- Może nie jestem obiektywna, ale wydawało mi się, że wyraził się zupełnie jasno - wtrąciła
się znów Destiny. - Nie każ mu tego powtarzać, bo może stchórzyć.
- Wykluczone - zapewnił Mack. - Nie wtedy, kiedy chodzi o coś tak ważnego. Jeśli trzeba,
będę pytał w nieskończoność.
Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że istotnie jest na do zdecydowany. Nagle Beth
uświadomiła sobie, że czuje to samo co on. Jeśli więc on zdobył się na wyznanie, nie będzie
trzymać go w niepewności.
- Tak - szepnęła, ocierając łzy radości. - Tak.
- Włóż jej pierścionek - poleciła Destiny. Rzucił jej gniewne spojrzenie.
- Myślę, że poradzę sobie bez twoich rad. W końcu powiedziała „tak", prawda?
- Ale czas ucieka - przypomniała. - Zaraz po mnie przyjdą, a chciałabym mieć pewność.
Mack ujął dłoń Beth i wsunął na jej palec pierścionek z brylantem.
- Teraz już przepadło - powiedział.
- Nie wycofasz się?
- Nigdy - przyrzekł. - Carltonowie są uczciwi i honorowi, wierz mi.
- Chyba wiem o tym od dawna - uśmiechnęła się Beth.
- Może nie od dawna - przypomniał jej Mack - ale od czasu, gdy te cechy mogły się ujawnić.
- Mrugnął porozumiewawczo. - Teraz idę do Tony'ego, by przekazać mu dobrą wiadomość,
zanim go zabiorą do sali operacyjnej. Obiecałem chłopcu, że jeśli powiesz „tak", będzie
naszymi drużbą.
- Co takiego? - zdumiała się Beth.
- Kochanie, Destiny może i była inicjatorką naszego związku, ale rola rozgrywającego
przypadła Tony'emu. Zasługuje na to, by wiedzieć, że odniósł sukces.
- Mógłbyś mu powiedzieć po operacji - zauważyła Beth. Mack skinął głową i posmutniał
nagle.
- Wiem, ale na wypadek...
- Nie ma mowy! - przerwała mu. - Tony to twardy zawodnik. Jestem pewna, że zatańczy na
naszym weselu.
Twarz Macka rozjaśniła się.
- W porządku. To zapewnienie mi wystarczy.
Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim Beth i Peyton opuścili wreszcie salę operacyjną
i oznajmili, że zakończono transplantację. Mack z braćmi, Melanie i Maria Vitale siedzieli w
poczekalni, pijąc kawę za kawą i modląc się, żeby wszystko przebiegło bez zakłóceń.
- Oboje dobrze się czują? - Mack wpatrywał się w Beth. Jeśli coś by przebiegło nie tak, jak
przewidywano, poznałby to po jej oczach. Były jasne i radosne.
- Doskonale - zapewniła go.
- Kiedy będziemy wiedzieć, czy operacja przyniosła oczekiwany skutek i Tony'emu nic już
nie grozi? - spytał.
- Za chwilę. Są wszelkie powody do optymizmu. Mack pomyślał o swojej obietnicy, że Tony
będzie drużbą
na ich ślubie. Odciągnął na bok Beth.
- Czy nie powinniśmy ustalić daty ślubu jak najwcześniej? - spytał.
- Z jakich powodów tak ci pilno do ożenku? - Patrzyła na [niego zaskoczona.
- Wiesz, o czym mówię.
- A ja ci powiedziałam, że są wszelkie powody do optymizmu. Niczego przed robą nie
ukrywam, Mack.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu odetchnął z ulgą.
- Może jednak nie powinniśmy odkładać ślubu? - zastanawiał się.
- Dlaczego?
- Byłbym niepocieszony, gdybyś zmieniła zdanie, kiedy kryzys minie - wyjaśnił.
- Nie licz na to. A jeśli już o to chodzi, to raczej ja powinnam się tego obawiać.
Mack wziął ją w ramiona i mocno przytulił. Po raz pierwszy w życiu miał pewność, że jego
uczucia są szczere, silne i prawdziwe.
- Kochanie, niczego nie musisz się obawiać - zapewnił. - Powiedziałem ci kiedyś, że nigdy w
ż
yciu nie złamałem słowa, jeśli w grę wchodziły ważne interesy.
- Uczciwość Carltonów - skomentowała.
- To również - przyznał. - A ponadto to najważniejszy interes w moim życiu.
- Ważniejszy niż kontrakt z nowym obrońcą?
- Wiesz o tym? - Był wyraźnie zaskoczony.
- Czytam dział sportowy w gazecie.
- Od kiedy?
- Od chwili, gdy zakochałam się w słynnym zawodniku, którego nazwisko pojawia się tam
niemal codziennie - poinformowała. - Nie mogę dopuścić, by cały świat wiedział o tobie
więcej niż ja.
-
To
ci
nie
grozi,
kochanie.
EPILOG
Był pierwszy piątek października, gdy doktor Beth Browning brała ślub z Mackiem
Carltonem w obecności licznie zgromadzonych lekarzy, ludzi nauki, hałaśliwych piłkarzy,
kochającej rodziny i wciąż zdumionych przyjaciół. Przed kościołem zebrał się tłum
ciekawskich, zwabionych informacjami w rubryce Pete'a Forsythe'a. Reporter, oczywiście,
znał wszystkie szczegóły, choć Destiny utrzymywała, że nie ma z tym nic wspólnego.
Drużbą był Tony Vitale, który miał zdrową cerę i szeroko się uśmiechał. Czekał przed
ołtarzem u boku Macka.
Szepnął mu coś do ucha i Mack spojrzał w kierunku drzwi. Jego twarz również rozjaśniła się
uśmiechem.
Zanim panna młoda na dźwięk pierwszych taktów weselnego marsza postawiła pierwszy krok
w stronę ołtarza, zatrzymała przez chwilę wzrok na obu swoich chłopcach. Jeśli Tony ma
przed sobą perspektywę długiego, zdrowego życia, to zawdzięcza ją Mackowi i Destiny.
Rodzina, której częścią Beth miała się zaraz stać, była naprawdę niezwykła.
Destiny siedziała blisko ołtarza, obok matki Tony'ego. Po transplantacji obie panie bardzo się
zaprzyjaźniły. Destiny zaczęła nawet matkować Marii i jej synowi, żeby zapewnić im choć
trochę łatwiejsze życie.
Richard i Ben stali w pobliżu brata i Tony'ego. W smokingach prezentowali się bardzo
efektownie, choć Ben wyglądał na lekko zaniepokojonego, jakby przeczuwał, że teraz, kiedy
Mack pożegna się z kawalerskim stanem, ciotka zajmie się jego życiem osobistym.
Już tylko ceremonia ślubna dzieliła Beth od przyszłości, o której nawet nie marzyła w dniu, w
którym Mack Carlton, wchodząc do szpitalnej kawiarni, wkroczył zarazem w jej życie.
Ceremonia i miodowy miesiąc, pomyślała, i krew szybciej zaczęła krążyć jej w żyłach.
Miodowy miesiąc wymagał z jej strony pewnych kompromisów. Ponieważ nie chcieli czekać
ze ślubem do oficjalnego zakończenia sezonu piłkarskiego w styczniu, miesiąc miodowy
zaplanowano według terminarza rozgrywek - najpierw San Francisco, potem St. Louis. Beth
kupiła książkę poświęconą futbolowi i dziesięć czasopism naukowych, żeby mieć zajęcie, gdy
Mack wybierze się na mecz.
Czas między rozgrywkami również dokładnie zaplanowała. Nieważne, w jakim znajdą się
mieście. I tak nie zamierzała opuszczać pokoju hotelowego aż do godziny rozpoczęcia
kolejnego
meczu.
Randka z przeznaczeniem
Trzem braciom Carltonom, osieroconym w dzieciństwie, pozostał pokaźny spadek i, co może
ważniejsze, kochająca ich ciotka. Ta energiczna i uparta kobieta posiadła umiejętność
kojarzenia idealnych par.
Potrafiła też dokonać niemożliwego - przekonać dwoje poranionych przez życie ludzi, żeby
nie bali się miłości. Mack, świadom planów ciotki Destiny, która pragnęła szczęśliwie ożenić
bratanków, nie dostrzegł nic niebezpiecznego w jej prośbie. Chętnie zgodził się odwiedzić w
szpitalu chorego na białaczkę chłopca, który był zagorzałym miłośnikiem futbolu i podziwiał
Macka, do niedawna królującego na boisku. Mack, cynik i playboy, zaprzyjaźnił się z Tonym.
Odkrył także, że opiekująca się chłopcem lekarka, którą początkowo podziwiał za jej
poświęcenie, wzbudziła w nim namiętność. Do tej pory unikał zaangażowania, ale teraz
zrozumiał, że szkoda każdej chwili...