background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

 

Katie McGarry – Red at Night

 

 

W Red at Night, Stella i Jonah są całkowitymi przeciwieństwami.  

Ona jest dziewczyną z fioletowymi włosami ze złej części miasta.  

On jest seniorem, który trzyma się z popularnym tłumem.  

Aż wypadek samochodowy nie pozostawia go ściganego przez poczucie winy i 
Jonah  zaczyna  spędzać  czas  w  ulubionym  schronieniu  Stelli...  na  lokalnym 
cmentarzu.  
 
Stella  wie,  że  powinna  trzymać  się  z  daleka  -  mimo  wszystko,  spędziła 
dzieciństwo  będąc  dręczona  przez  przyjaciół  Jonah.  Kiedy  tylko  uporządkuje 
swoje splątane uczucia, Jonah nie będzie miał już dłużej dla niej czasu.  

A szkoda, bo ona już się w nim zakochała... 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 1 

Stella 

 

Lubię  cmentarze.  Są  ciche,  zadbane  i  ogólnie  jest  to  najbezpieczniejsze  miejsce  w  całym 
mieście. Mogę mówić to co chcę, a moje towarzystwo mi nie odpowie.  Przynajmniej teraz. 
Któregoś  dnia,  jak  Joss  lubi  mi  często  przypominać,  żałosne  szczątki  mojego  zdrowia 
psychicznego strzaskają się i znajdzie mnie rozmawiającą z krukami i próbującą ją przekonać, 
że  martwe  dusze  zamieszkujące  czarno-pióre  ciała  są  prawdziwe  i  ostrzegają  nas  przed 
nadchodzącą apokalipsą.  

Dla  hecy  lubię  trzepotać  rzęsami  i  mówić  jej,  że  tak  naprawdę  powinna  martwić  się 
niebieskimi sójkami.  

Zmiatam suche liście z nagrobka. To jest jeden z tych tańszych, zrobiony z szarego kamienia i 
zakopany  płytko  w  ziemi.  Gdyby  nie  było  ludzi  takich  jak  ja,  te  miejsca  zarosłyby  trawą, 
rozrzuconymi gałązkami i brudem. Stałyby się takie jak ja, zapomniane.  

-Myślisz,  że  chciała  więcej?  –siadam  na  tyłku  i  owijam  ramiona  wokół  nagich  kolan,  bo 
dzięki Joss  moje ścięte jeansy zostały „ścięte” trochę za bardzo. Ona lubi  odsłaniać skórę i 
wierzy, że wszyscy inni też powinni to robić. 

Chłopak siedzący sześć miejsc ode mnie nadal jest pochłonięty dość nowym grobem, ręce ma 
schowane  w  kieszeni.    Musi  się  gotować  w  swoich  jeansach  i  ciemno-niebieskiej  koszulce. 
Wrześniowe  słońce  potrafi  być  brutalne  dla  tych,  którzy  są  nieprzygotowani.  To  tak 
znalazłam Lydię. Dzięki górującemu drzewu, jej płyta nagrobna znajdowała się w cieniu. 

-Zapytałam, czy myślisz, że chciałaby więcej? – powtórzyłam. Był tutaj już trzeci raz w ciągu 
tego  tygodnia.  Dziesiąty  raz  w  miesiącu.  Taki  rodzaj  zachowania  sygnalizował  poważne 
problemy z rozpaczą, a to nie było zdrowe. Ale z drugiej egoistycznej strony zajmował czas, 
który spędzałam sama.  – Miała na imię Lydia. Kiedy umarła miała dwadzieścia cztery lata i 
ma płytki nagrobek.  Lubiła nie rzucać się w oczy czy został dla niej wybrany?  

Ospale odwraca  głowę.  Wygląda trochę tak jakby  był  postacią z kina akcji, która myśli, że 
jest emo i w zwolnionym tempie unika latających kul. –Co? 

-Lubię  grób  Lydii.  Właściwie  to  lubię  samą  Lydię.  Rok  po  roku,  dmuchawce  zakwitają 
dookoła  jej  nagrobka,  nawet  kiedy  są  spryskiwane  środkiem  na  chwasty.    Wierzę,  że  to 
oznacza iż była słodką osoba.  

Nie doczekałam się żadnej odpowiedzi,  za to on ciągle się na mnie gapił. Może dlatego, że 
miałam fioletowe włosy, a nie dlatego, że kwestionował swoją rzeczywistość.  Nie było na tej 
planecie osoby, która na sekundę nie spojrzała na drugą osobę na cmentarzu i nie zastanowiła 
się: Czy to duch? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Zazwyczaj nie odzywam się do nowicjuszy. Zazwyczaj odwiedzają grób przez dwa tygodnie 
po  pogrzebie,  a  potem  odrywają  się  od  tego  wszystkiego.    Osoba  poważnie  rozpaczająca 
kontynuuje  wizyty  raz  lub  dwa  razy  w  miesiącu,  ale  oni  też  ruszają  dalej.  A  potem  masz 
osoby takie jak Rick, które przychodzą codziennie, czekające aż też zostaną pochowane obok 
ukochanej kobiety.  

Ten dzieciak jest  w moim  wieku  –  szkoła średnia, może pierwszy rok studiów.  Ciężko jest 
powiedzieć    przez  zakrzywiony  daszek  jego  czapki  bejsbolowej,  która  skrywa  dobrą  część 
jego  twarzy.    Czarny  Charger  którym  przyjechał  mówi,  że  jest  wspierany  przez  kogoś 
finansowo,  więc  albo  dopiero  idzie  na  studia,  albo  już  na  nich  jest.    Mimo  wszystko  jest 
jednak za młody by być w takiej żałobie jak Rick.  

Ale znowu, nie powinnam go osądzać. To jest, mimo wszystko to co mnie drażni w innych 
ludziach. 

Jest mała szansa, że ten chłopak  jest takim samym dziwakiem jak ja, który nie zna tutaj ani 
jednej  pochowanej  osoby.  Jeśli  rzeczywiście  nim  jest,  miło  by  było  wreszcie  poznać 
pokrewną duszę.  Jestem już zmęczona samotnością. – Moja babcia lubiła zrywać dmuchawce 
i łaskotać mnie nimi pod brodą, jeśli moja broda zrobiła się żółta, znaczyło to, że jestem miła. 

Po  drugiej  stronie  cmentarza  nowoczesna  ożyła  kosiarka  i  szczęśliwie  zabrzęczała. 
Wyciągnęłam największego mlecza z pęku i wysunęłam go w jego stronę.  – Chodź tutaj.  

-Dlaczego? 

Wzruszam  ramionami.  –  Bo  jeśli  tego  nie  zrobisz,  pójdziesz  do  domu  i  będziesz  dręczony 
przez fakt, że tego nie zrobiłeś. 

Dzień  jest  przejrzysty.      Niebo  jest  błękitne  i  okazjonalnie  pojawiają  się  na  nim  puszyste 
chmury. On szczególnie zainteresował się tą, która przypomina kaczkę.  Najwyraźniej, będzie 
potrzebował  więcej  namawiania.    –  Jesteśmy  otoczeni  przez  kilka  setek  martwych  ludzi. 
Pomyśl, pewnie jest tu ktoś, kto czegoś żałuje. Podejmij ryzyko i podejdź tutaj.  Czy może 
boisz się tego co mlecz powie o tobie?  

-Powie  co?  –  wygina  się  w  moim  kierunku,  a  mnie  podoba  mi  się,  jak  jest  zbudowany. 
Poprawia swoją bejsbolówkę, odsłaniając świeżo ścięte, jasnobrązowe włosy, a w mojej piersi 
pojawia się ostry ból, kiedy spotykam jego niebieskie oczy.  

Znam go. Albo raczej, znam jego przyjaciół. Wiem też, co zamierza powiedzieć o mnie jutro 
w szkole i to, że kiedy raz mnie rozpozna, zniknie stąd jak karawan po pogrzebie.  

Ale jego oczy mają  w sobie ten sam smutek, co oczy staruszka Ricka i  mam wybór: mogę 
zachować się tak jak ten dzieciak i jego przyjaciele, albo mogę być lepsza…mogę być czymś 
więcej.  Ta decyzja często jest powodem dla którego tutaj jestem i jeśli Lydia czegokolwiek 
mnie nauczyła, to tego, że życie może być krótkie.  

Robiąc  głęboki  wdech,  obracam  kwiatek  w  dłoni,  wiedząc,  że  jutro  będę  tego  żałować.    – 
Chodź tutaj i dowiedz się.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 2 

Jonah 

 

Klucze w mojej kieszeni wbijają mi się w skórę, gdy je chwytam. Powinienem iść. Odejść. 
Nie  mam  żadnego  interesu  w  byciu  tutaj,  ale  nie  ważne  jak  bardzo  będę  próbował  ruszyć 
naprzód, skończę cofając się i powracając do tego nagrobka.  

Patrzę w dół na Jamesa Cohena. Jak to jest, stary? Poszedłbyś do domu, czy skorzystałbyś z 
szansy i pogadał z wariatką? 

-Dmuchawiec  wzywa  twoje  imię.  Nie  słyszysz  tego?  –  kładzie  nadgarstki  na  swoich 
złączonych  kolanach  i  macha  żółtym  mleczem  w  tą  i  z  powrotem  jak  wahadłem,  a  potem 
zmienia swój ton. – Hej, ty tam chłopaku…podejdź tutaj. 

Głos, który podstawia mleczowi jest uwodzicielski. – Wiesz, że tego chcesz. 

Ponieważ  nie  mam  pojęcia  jak  odpowiedzieć  gadającemu  kwiatkowi,  podchodzę  i  siadam 
obok  niej  w  cieniu  i  przysięgam,  temperatura  spada  o  dwadzieścia  stopni.    –  Wyglądasz 
znajomo. 

-Nie prawda. 

Ma  sięgające  podbródka  fioletowe  włosy,  które  się  kręcą.    Spinka  w  kształcie  róży  spina 
jedną część jej włosów i coś zadręcza mnie, tak jakby złe wspomnienia utknęły w trybie deja 
vu.  Widziałem już ją wcześniej, tylko nie jestem w stanie powiedzieć gdzie. – Tak, znam cię.  

-Nie, nie znasz – porusza swoją szczęką, odsłaniając szyję. – Podnieś swój podbródek, żebym 
mogła zobaczyć czy jesteś miły. 

-Mówisz, że nigdy się nie spotkaliśmy? 

-Mówię,  żebyś  podniósł  podbródek.  Zawsze  wszystko  utrudniasz,  czy  tylko  robisz  to 
nieznajomym na cmentarzu?  

Jest  malutka.  Bardzo  dziewczęca  w  białej  bokserce  i  ściętych  jeansach,  ale  posiada  bardzo 
władczą postawę, graniczącą z hipnotyczną.  Dlaczego to robię, nie wiem, ale mimo to unoszę 
szczękę  i  szarpię  się,  kiedy  łaskocze  moją  skórę  kwiatkiem.    Zniża  się,  a  potem  zagryza 
wargi. 

-I jak? – pytam. 

-Dmuchawiec mówi, że będziesz długo żył, twój szczęśliwy numer to siedemnaście i  że koty 
po chińsku mówią mao. 

-Powiedział to wszystko? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Dmuchawiec  nigdy  nie  kłamie.    –  dziko  gestykuluje  w  stronę  obszaru  w  pobliżu  szyi.    – 
Powinieneś  się  umyć  zanim  gdziekolwiek  pójdziesz.  Jesteś  pod  spodem  żółty.  Więc  jak 
myślisz,  Lydia  jest  typem  osoby  nierzucającej  się  w  oczy,  czy  może  jej  mąż  oszczędził 
pieniądze z polisy ubezpieczeniowej? 

-Jak masz na imię? 

-Nie Lydia. Odpowiedz na pytanie. 

Spośród  wszystkich  tych  miejsc,  które  są  wokół  nas,  ten  nagrobek  jest  najprostszy.    Szary 
kamień.  Czarny  napis  podający  imię  Lydii,  datę  jej  urodzenia  i  dnia  w  którym  zmarła.  Nic 
więcej. Żadnej kochającej matki, siostry, przyjaciółki. Żadnych anielskich skrzydeł, harf, czy 
wyrytych kwiatów.  

Nie  –  Lydia,  sięga  przed  siebie  i  wyrywa  trawę  okalającą  płytę  nagrobkową.  To  nie  jest 
nerwowy ruch,  ale robi to z taką troską, że czuję się dziwnie będąc na cmentarzu na grobie 
osoby, której nawet nie znałem. To miejsce powinno być przeznaczone dla tych którzy chcą 
pamiętać. Może teraz przestanę tu przychodzić.  – Kim była dla ciebie Lydia? 

-Nie znałam jej. 

Moja głowa strzela w jej kierunku. – Co? 

-Nie. Znałam. Jej.  

Moje wnętrzności sięgają dna. Ta dziewczyna dała mi powód bym trzymał się z dala od tego 
miejsca i ten powód właśnie zniknął.  

-Odpowiedz na pytanie. – pogania mnie. 

James Cohen ma słowo ukochany pod swoim imieniem i jego nagrobek stoi pionowo, dwie 
stopy w powietrzu.  Wyryte jest w nim jego zdjęcie i jego obraz jest niczym więcej niż tylko 
wspomnieniem wypalającym się w moim mózgu.  

Ten surowy kamień pod którym Lydia została pochowana oznacza samotność, której bym nie 
zauważył przed Jamesem Cohenem. – To nie był jej wybór.   

-Zgadzam się – mówi cichym głosem. – Lydia chciałaby czegoś więcej.  

Milczymy,  a  wiatr  przesuwa  się  między  liśćmi  ponad  nami.  Szkoła  zaczyna  się  jutro. 
Pierwszy dzień mojej ostatniej klasy. Miałem plany na to jak ten rok powinien się potoczyć, 
ale śmierć kompletnego nieznajomego zmieniła mnie i nie podobało mi się to. Nocą modliłem 
się by moje życie powróciło do tego, jakie było wcześniej.  

-Kogo straciłeś? – znowu zwraca rozmowę na mnie. 

Ten facet mnie ściga.  Do momentu w którym zaczynam wierzyć, że duchy naprawdę istnieją. 
– Kogoś.  – Kogoś, kogo nie znałem.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Kiwa głową, jakbym powiedział coś głębokiego.  – Tak, to do bani. Wiesz, oni by nie chcieli 
byśmy  tak  za  nimi  rozpaczali.  Chcieliby,  byśmy  ruszyli  dalej.  Żyli  i  pozwolili  żyć  innym  i 
takie tam. 

I  takie  tam.  Śmieję  się  i  zniżam  głowę,  ciągnąc  w  dół  daszek  czapki.    Nie  mam  zielonego 
pojęcia  czego  by  chciał  James  Cohen.    Nawet  żadnej  wskazówki.    –  Dlaczego  jesteś  tutaj 
CWall? 

Znowu obraca kwiatkiem. – Lubię dmuchawce. 

-Na serio. Kogo straciłaś? 

-Tutaj, nikogo. – nasze oczy się spotykają, a ja w tych jej tonę. Sa szare – w kolorze, którego 
nigdy nie widziałem u żadnej dziewczyny.  To jest szalone. W jakiś sposób ją znam i to jest 
jak swędzenie w moim mózgu, którego nie mogę podrapać, bo nie mogę jej umiejscowić w 
pamięci.  Jak mogłem zapomnieć kogoś tak niezwykle wspaniałego? 

Trąbi  samochód,  a  z  siedzenia  kierowcy  poobijanego,  ważącego  kilka  ton,  dwudrzwiowego 
gówna  wysiada  kobieta.  Jest  chudą  rozjaśnianą  blondynką  w  wieku  mojej  siostry,  z  tym 
wyjątkiem, że od niej nie krzyczy postawa siedząca-w-domu-matka-dwójki-dzieci.  

-Stella! – krzyczy. – Chodź, dziewczyno!  

Stella. To jest Stella. Jak cholera mogłem zapomnieć o Stelli?  - Znam cię. Chodzimy do tej 
samej szkoły.  W trzeciej klasie, siedziałaś obok mnie i Coopera Higginsa i….  

Jej kręgosłup wyraźnie się prostuje. – Co mówiłeś? 

…i  Cooper  Higgins  nazwał  ją  Dziewczyną  ze  Śmietnika.  Przeklinam  pod  nosem  i 
zastanawiam się w jaki sposób mogę przewinąć ta rozmowę.  Spotkałem jedyną osobę, która 
jest w stanie zablokować przewijające się w mojej głowi obrazy krwi wylewającej się z arterii 
i prawie nazwałem ją śmieciem. Zręcznie, kretynie. Naprawdę zręcznie.  

Stella wstaje i strzepuje brud z tyłka. – Zobaczymy się jutro w szkole Jonah. Albo może nie, 
skoro tak łatwo można o mnie zapomnieć.  

Przez cały czas wiedziała kim jestem. Czarny osad znajdujący się w moich żyłach formuje się 
w  palce  i  chwyta  za  moje  serce.  Już  kilka  razy  w  życiu  tak  miałem  się  –  przed  Jamesem 
Cohenem.  

Pierwszy  raz  zdarzyło  się  to  gdy  dostrzegłem  jak  w  trzeciej  klasie  Stella  płacze  pod 
zjeżdżalnią na placu zabaw.  Wmówiłem sobie, że nie płacze przez to, że Cooper śmiał się z 
jej ubrań i że ja śmiałem się z jego żartów, ale głęboko w sobie wiedziałem, że się myliłem. I 
tak samo jak wtedy, jestem sparaliżowany, tym jak mogę to odpokutować.  

Stella wsiada do samochodu od strony pasażera i czekam, mając nadzieję, że spojrzy w moim 
kierunku. Samochód wibruje, gdy skręca w prawo w wąską drogę, a Stella nadal patrzy się 
prosto przed siebie.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Kiedy się w końcu nauczę? Albo zmienię? Albo…znienawidzę to. Ściągam swoją czapkę z 
daszkiem  i  wsuwam  palce  we  włosy.  Ziemia  pode  mną  wydaje  się  niestabilna,  a  ja  jestem 
zmęczony chodzeniem po ruchomych piaskach. Dlaczego wszystko musiało się tak zmienić? 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 3 

Stella 

 

Ostrożnie by uniknąć piątego stopnia zewnętrznych metalowych schodów, skaczę na szósty 
stopień, a rdza rozkrusza się na stopień niżej. Joss idzie przede mną i bardzo wolno wspina się 
po  tych  schodach,  ponieważ  kołysze  biodrami,  by  zwrócić  uwagę  faceta,  który  mieszka  w 
apartamencie poniżej niej. Najsmutniejszą częścią jest to, że on ją obserwuje, ale nie sądzę , 
by był typem faceta o którego ona powinna się starać.  

-On  nie  ma  pracy  –  mówię  jej  kiedy  dociera  na  drugie  piętro  schodów  i  przestaje  machać 
biodrami. 

-Nie wiesz tego. Może być supergwiazdą żyjącą z ostatnich czeków.  – Joss wsuwa klucz do 
zamka  drzwi,  ale  to  nic  nie  znaczący  gest  odkąd  blokada  w  zeszłym  miesięcy  została 
wyłamana  przez  włamywaczy  i  wystarczyło  tylko  lekkie  pchnięcie.  Obie  zgodziłyśmy  się 
kontynuować show otwierania i zamykania drzwi dla względów bezpieczeństwa. – Jest wiele 
rzeczy  o  które  możesz  się  martwić,  na  przykład  dlaczego  zawsze  jest  w  domu?-Jakby 
sprzedawał narkotyki? – mamroczę pod nosem. 

-Słyszałam  to  –  wzdycha.  Joss  popycha  drzwi  i  wchodzi  do  swojego  jednopokojowego 
mieszkania.  –  W  każdym  razie  nie  ma  wystarczająco  dużo  klasy  by  sprzedawać  kokainę. 
Bardziej skłaniałabym się  w stronę metamfetaminy.  

-Mój błąd. Rozumiem, że teraz pozycje społeczne dilerów pozmieniały się.  – Joss śmieje się i 
zaczyna  przeszukiwać  szafki  i  wyciągać  pudełka  krakersów  i  Pop-Tarts  by  sprawdzić  daty 
ważności. – Zjesz obiad? 

-Pewnie. 

To małe miejsce które znajduje się w strefie gdzie obowiązuje kod piąty skali przemocy. W 
zeszłym roku, głupi właściciel zamalował jedyne okno, sprawiając, że nasza mała pułapka na 
mrówki  stała  się  zagrożeniem  pożarowym.  Salon  i  kuchnia  mają  tą  samą  wielkość,  jak 
większość spiżarni, a w jedynej sypialni ledwie mieści się dwuosobowe łóżko. Moje kolana 
uderzają w zlew kiedy siadam na toalecie, ale w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, Joss 
zachowuje tu domowy klimat dzięki swojej fascynacji karuzelami. Znalazła kilka ich obrazów 
na podwórkowej wyprzedaży.  

-Rozmawiałam  dzisiaj  z  facetem  z  salonu  samochodowego  –  mówi  Joss.  –  Powiedział,  że 
może  wprowadzić  program  współpracy  ze  szkołą,  żeby  na  razie  zatrudnić  cię  w  niepełnym 
wymiarze  godzin,  i  tak  szybko  jak  ukończysz  szkołę  dostaniesz  pracę  w  pełnym  wymiarze 
godzin.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Wspaniale – chociaż wewnątrz mnie wspaniałość tego wydarzenia nie liczy się. Czułam się 
jakby ktoś nałożył mi na głowę plastikową torbę i powietrze nie było już moim przywilejem.  
– Dzięki za załatwienie tego. 

-Nie  ma  problemu  –  Joss  wyrzuca  pudełko  krakersów  do  śmieci.  –  Dziewczyna  musi 
pracować. 

-Tak  –  nie  było  w  porządku  w  chwili,  gdy  uświadomiłam  sobie,  że  kupuję  te  bzdury,  które 
szkolny doradca zawodowy wciskał w nasze gardła na temat collegu.  

Opadam na szarą kanapę, w  powietrze unosi się chmura kurzu wraz z zapachem pleśni. Joss i 
ja  znalazłyśmy  ten  kawałek  mebla  w  pobliży  śmietnika  ostatniego  dnia  zeszłego  miesiąca. 
Założę się, że wspaniały Jonah Jacobson nie czuł pleśni, kiedy siadał na swojej kanapie. On i 
jego mała grupa przyjaciół dokuczali mi od szkoły podstawowej i nienawidziłam ich za to. 

Cóż,  nie  konkretnie  Jonah,  ale  bardziej  jego  przyjaciele.  Opowiadali  kawały  ze  mną  jako 
puentą, a on się z nich śmiał… a czasami nie śmiał. Nikt nie dręczył mnie od zeszłego roku -  
od  chwili  kiedy  Jonah  schował  ręce  do  kieszeni  i  kopnął  ziemię,  kiedy  Cooper  zapytał  czy 
kupuję swoje jeansy na wyprzedaży w Goodwill. 

Wkurzyłam się i powiedziałam Cooperowi, że słyszałam, że jego dziewczyna go zdradza. Co 
się okazało prawdą. Nawet jeśli wtedy Jonah się nie śmiał, był tak samo zły jak cała reszta.  
Nigdy  nikomu  nie  powiedział,  żeby  przestał.    Dziwną  częścią  jest  to,  że  przez  pięć  minut 
dzisiejszego dnia, czułam się prawie tak, jakbym znalazła przyjaciela.   – Myślisz, że ludzie 
mogą się zmienić?  

-Nie – Joss otwiera pudełko Frosted Flakes. 

-To dlatego kręcę się wokół kretyna z dołu. Twój tatuś wkrótce się pojawi.  

Moja głowa strzela do góry, a moje serce zaciska się boleśnie.  – Tata się do ciebie odzywał? 

Joss wskazuje świeżo pomalowanym paznokciem na mnie. Może i nie ma pieniędzy na lepsze 
mieszkanie,  ale  płaci  za  manicure..  Faceci,  mówi,  zauważają  takie  rzeczy.    –  Nie.  Nie  rób 
tego, Stella. Nie rób się sentymentalna nad tym człowiekiem.  Porzucił cię… znowu.   

I znowu pojawia się to ukłucie.  Mój tata, oprócz Joss jest jedyną osobą, którą mam. A ja nie 
mam  pojęcia  dlaczego  pozwoliła  mi  zostać.  Obie  cierpiałyśmy  na  ten  sam  problem: 
kochałyśmy mężczyznę, który nie mógł,  nie chciał albo  nie był  w stanie kochać nas w taki 
sam  sposób.  Joss  trzymała  mnie  przy  sobie,  ponieważ  jeśli  tutaj  byłam,  tata  w  końcu 
przyjechałby i znów pojawił się w jej życiu.  

-Więc… - biorę głęboki oddech. – Tata wraca? 

-Słyszę w twoim głosie nadzieję – mówi Joss. – Zabij ją i zrób to w tej chwili. Nadzieja, jest 
zabójczą żmiją i kłami pełnymi trucizny.  

-Jak poetycko – odpowiadam. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Złe spojrzenie jakie mi rzuca zamyka mi usta. – Mam na myśli to co powiedziałam, ale tak, 
twój tata dzwonił do mnie do klubu ostatniej nocy i powiedział, że wraca. 

Przygryzam dolną wargę, nie chcąc pytać, ale mimo to pytam: - Pytał o mnie? 

Jedno  uderzenie  serca.    Kolejne.  Każde  jedno  sprawia,  że  czuję  się  jakby  moje  serce  było 
rozdzierane odłamkami szkła.  

-Tak  –  wreszcie  odpowiada.  –  W  ciągu  ostatnich  kilku  miesięcy  też  dzwonił  parę  razy  by 
upewnić się, że nadal jesteś u mnie, ale teraz pierwszy raz powiedział, że wraca. Ale to mogło 
nic nie znaczyć. Mógł wytrzeźwieć i zapomnieć, że dzwonił. 

Duży  łyk  powietrza  ucieka  z  moich  ust.  Tym  razem  zniknął  na  sześć  miesięcy.    Może 
następnym  razem  nie  będzie  go  krócej.    Gdzie  chodzi  albo  co  robi  kiedy  wyjeżdża, 
prawdopodobnie  nigdy  się  tego  nie  dowiem…  albo  nigdy  nie  będę  chciała  się  tego 
dowiedzieć.  

Czasami  kiedy  wraca  wygląda  jakby  ledwie  uciekł  żniwiarzowi  śmierci.  Ostatnim  razem, 
uzależnił się od czegoś tak bardzo, że trząsł się przez dwa-trzy tygodnie kiedy był w domu.  

Wyraz  twarzy  Joss  odzwierciedla  mój,  obie  mamy  zaciśnięte  usta  i  skręcone  wnętrzności, 
więc zmieniam temat.  – Co powrót mojego taty ma wspólnego z męską dziwką z dołu? 

-Proszę  –  Joss  opada  na  miejsce  obok  mnie  i  podaje  mi  pudełko  płatków.  –  Tylko  miesiąc 
przekroczyły  datę  ważności.  –  biorę  pudełko,  ale  już  straciłam  apetyt.    Ona  wrzuca  kilka 
płatków  do  ust  i  kiedy  je  gryzie  patrzy  na  mnie.    –  Jeśli  nie  znajdę  następnego  faceta  by 
potrzymał mnie za rękę, kiedy pokaże się twój tata, on i ja skończymy dokładnie w tej samej 
pozycji co poprzednio, a nie sądzę by to było dobre miejsce. 

Co  oznacza,  że  skończą  splątani  na  podwójnym  łóżku  w  sypialni,  a  potem  ona  skończy 
wypłakując  oczy  kiedy  on  znowu  odejdzie.  Joss  jest  już  przed  trzydziestką  a  tata  już  po 
trzydzieste, ale razem tworzą niezły bałagan.  

Moje gardło zaciska się. – Chcesz żebym odeszła? 

Bo jeśli odejdę, on tutaj nie zostanie. Znajdzie mnie i nową dziewczynę u której mogę zostać. 
Ale  straszniejsza  część  jest  taka,  że  jeśli  Joss  mnie  wykopie,  będę  musiała  odwiedzić 
wszystkie jego dziewczyny, pewnie któraś pozwoli mi na trochę zostać, ja cenię sobie swoje 
życie,  a  niektóre  z  tych  miejsc  mają  predyspozycje  by  opisać  je  w  wieczornych 
wiadomościach. Moja jedyna nadzieja na stały dom leży w Joss i upartości mojego leniwego 
ojca.  

Na czole Joss pojawiają się zmarszczki – Nie. Chcę żeby wrócił. Może tym razem zostanie.  

Nie zostanie. Nigdy nie zostaje, ale zatrzymuję to dla siebie. Brązowe oczy Joss patrzą prosto 
na  mnie.  –  Nie  stawaj  się  mną,  Stella.  Nie  waż  się  mieć  nigdy  nadziei  na  więcej.  Nie  ma 
takich rzeczy jak żyli długo i szczęśliwie lub staranie się ze wszystkich sił.  Świat jest jaki jest 
i zawsze będą ludzie z najniższej klasy.  Ludzie tacy jak ty i ja, tym właśnie jesteśmy, i świat 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

może chcieć byśmy wierzyli, że możemy więcej, ale kiedy spróbujemy się  wyrwać zaleje nas 
błoto.  Lepiej znać prawdę. Mniej boli jeśli zaakceptujesz gówniane zasady społeczne.  

Jutro zaczynam szkołę. Tej wiosny ją ukończę. Joss może być starsza ode mnie, ale ja tego 
typu  życiem  żyłam  o  wiele  dłużej.  Ale  nawet  pomimo  tych  wszystkich  lat  doświadczenia, 
głęboko w sobie miałam nadzieję, że stanę się kimś więcej. – Brzmi trochę pesymistycznie. 

-Nie, nie pesymistycznie. Realistycznie. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 4 

Jonah 

 

Na podjeździe zostawione jest dla mnie miejsce, ale i tak musze zatoczyć koło wokół czterech 
samochodów zaparkowanych przed moim domem. 

Mając obsesję na punkcie nowych domów, moi rodzice zbudowali to miejsce trzy lata temu. 
W  przeszłości  w  ciągu  siedemnastu  lat,  przeprowadzaliśmy  się  sześć  razy.  Moi  rodzice 
trzymali się tej samej części miasta, czasami przeprowadzaliśmy się tylko kilka mil dalej niż 
wcześniej mieszkaliśmy, ale to zawsze było coś nowszego i większego. 

To  czego  do  tej  pory  nie  zauważałem,  to  to,  że  domy  w  tej  okolicy  są  swoimi  klonami: 
czerwona cegła, czarne dachy, wielkie okna na pierwszym i drugim piętrze i ganki wspierane 
na kolumnach. Zdumiewa mnie, że nigdy nie zwróciłem uwagi na to, jak ktoś może być tak 
mało oryginalny. 

Dzięki, Jamesie Cohen. Jeszcze raz, świat jaki znałem zmienił się. 

Wychodzę  zza  rogu.  Przed  oczami  pojawia  się  mój  dom,  tak  jak  i  moja  młodsza  siostra 
Martha. W niebieskiej sukience, z włosami ułożonymi jakby szła na bal, czeka na ulicy obok 
skrzynki listy.  Jeśli ona jest tak ubrana to znaczy dla mnie coś niedobrego. 

Trzy  inne  samochody,  które  znałem  należały  do  Todda,  Jeff’a  i  Brada,  ale  założyłem,  że 
brakujące  Camaro  oznacza,  że  nie  ma  Coopera.  Do  kogo  należy  czwarty  samochód  jest 
tajemnicą,  mógłby  należeć  do  każdego:  przyjaciółki  mamy,  partnera  biznesowego  taty,  ale 
strój  mojej  siostry  sugeruje,  że  w  domu  jest  Cooper  i  potrzebuje  mnie,  by  zebrać  się  na 
odwagę i stanąć w jego pobliżu.  

Ściskając kierownicę mocniej niż powinienem, z łatwością wjeżdżam na podjazd i wyłączam 
silnik.  Dom,  słodki  dom.  Dopóki  mama  ponownie  nie  zdecyduje  się  na  kolejną 
przeprowadzkę.  

Wychodzę z samochodu, a Martha zaczyna mnie maglować, zanim jeszcze jestem  w stanie 
zamknąć drzwi. – Gdzie byłeś? 

-Jeździłem  –  To  lepsze  niż  powiedzenie  prawdy,  iż  ponownie  byłem  na  cmentarzu.  
Zwłaszcza, że nikt nie wie, że go odwiedzam.  

-Cóż, mama wysłała ci wiadomość, tak samo jak ja. Dlaczego nas ignorujesz? 

Cholera. Mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i włączam. Rzeczywiście, ikonka wiadomości 
pojawia się na ekranie. – Przepraszam. Przez przypadek musiałem wyłączyć telefon. 

To nie był przypadek. Pragnąłem ciszy, nie mamy po raz milionowy pytającej czy potrzebuję 
czegoś. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Martha  skupia  się  na  ziemi  i  robi  tą  rzecz  czubkiem  nogi,  która  pokazuje,  że  jest 
zdenerwowana – jakby stopą zgniatała mrówki. – Cooper jest tutaj.  

Ona ma zaledwie szesnaście lat, on ma osiemnaście. Ona ma błyszczące oczy i jest niewinna, 
a on jest Cooperem. Zmiażdżyłbym jego twarz pięścią, gdyby zaprosił ją na rankę, albo gdyby 
błędnie  marzył  o  dotykaniu  jej,  tak  jak  dotykał  połowę  dziewczyn  w  szkole.    Z  jakiegoś 
powodu,  zamiast  wypowiedzieć  gniewne  słowa,  które  cisną  mi  się  na  usta,  wymuszam 
uśmiech. 

-Dlaczego  tutaj  jest?  –  kiwam  głową  w  stronę  kolejnych  samochodów.  –  Dlaczego  oni 
wszyscy tutaj są.  

Spojrzenie Marthy spaliłoby las tropikalny. – Cooper jest twoim przyjacielem. 

-Tak, jest, tak jak reszta. Kiedy ostatni raz sprawdzałem, nie byłem w domu i nie zapraszałem 
ich tutaj. 

Jej gniew odpływa. – Wszyscy się o ciebie martwimy. Nie zachowujesz się normalnie.  

Mięśnie na moich plecach kurczą się.  – Czuję się dobrze. 

-Nie. Nawet Cooper powiedział, że nie jest dobrze. 

To zatrzymuje mnie na chwilę. – Kiedy rozmawiałaś z Cooperem? 

Policzki  Marthy  czerwienieją.    –  Nie  wiem.  Tydzień  albo  coś  koło  tego  po  wypadku. 
Zadzwonił  szukają  cię  i  jak  zawsze  w  tych  dniach,  nie  było  cię  w  domu,  więc 
rozmawialiśmy… o tobie. 

Robię krok w jej kierunku. – Nie masz potrzeby by rozmawiać z Cooperem.  

-On jest twoim przyjacielem – syczy z jadem. 

Po raz drugi tego dnia, zastanawiam się, dlaczego jestem jego przyjacielem. Chłopak traktuje 
dziewczyny  jak  papier  toaletowy  i  powinien  wiedzieć  lepiej,  że  ma  się  trzymać  z  dala  od 
mojej siostry.  

-Nie uśmiechasz się tak jakbyś naprawdę chciał – kontynuuje. – Jesteś cichy i z nikim się nie 
spotykasz. On się o ciebie martwi, zresztą tak samo jak ja. To znaczy, ty naprawdę ostatnio w 
ogóle nie zapraszasz swoich przyjaciół do domu. 

-O kogo bardziej się martwisz, o siebie czy o mnie? 

Ból przecina jej twarz, a ja szybko żałuję tego oświadczenia. Co do diabła jest ze mną nie tak? 
– Przepraszam. Nie powinienem tego mówić.  

-Ale  to  powiedziałeś.  –  szepcze.  Po  kilku  mrugnięciach,  unosi  podbródek  i  patrzy  na  mnie 
jakby chciała bym się nie liczył. Przez kilka sekund pragnę tego samego.  Moim celem nie 
było zranienie jej.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Mama zaprosiła ich na obiad – mówi. – Pomyślała, że to cię rozweseli.  

Niskie obcasy Marthy stukają o kamienny podjazd, gdy odwraca się ode mnie i kieruję się w 
stronę  domu.    Zeszłej  wiosny  próbowała  chodzić  w  obcasach  przed  moimi  przyjaciółmi, 
potknęła  się  o  swoje  stopy  i  wpadła  na  stolik..  Oni  się  roześmiali.  Ona  rozpłakała.  Ja  nie 
zrobiłem nic.  

-Jesteś dla niego zbyt dobra. – wołam. 

Moja  siostra  drży  jakby  była  na  skraju  wybuchnięcia,  zanim  się  odwraca.  –  O  czym  ty 
mówisz? 

Nie wiem. Co dzisiaj jest ze mną nie tak, że nie mogę trzymać ust zamkniętych. Martha kocha 
się  w  Cooperze  odkąd  byliśmy  dziećmi  i  ja  to  ignorowałem,  ale  widząc  Stellę…  znowu 
widząc  grób  Jamesa  Cohena…  założę  się,  że  on  byłby  facetem,  który  chroni  swoją  własną 
siostrę. 

Zmuszam się by dołączyć do Marthy. Jej oczy błagają mnie bym dał jej nadzieję, powodując 
że moje ramiona kulą się, gdy wsuwam dłonie do kieszeni.  Kim ja jestem by się wtrącać? To 
jej życie, prawda? – Nikt nie będzie dla ciebie wystarczająco dobry. 

W oczach Marthy pojawia się błysk, a powietrze ucieka z moich płuc, kiedy obejmuje mnie, a 
jej ramion przyklejają się do mojego ciała. – Kocham cię, Jonah. 

Nieruchomieję i nie podoba mi się przypływ winy, który wtacza się do mojego krwioobiegu. 
Mówi mi, że mnie kocha, podczas gdy ja nie mówię jej nic o tym, że stoi na trasie pędzącego 
pociągu, ponieważ zawierza najgorszemu chłopakowi w szkole.  

Te rzeczy związane z miłością – Matha i ja tego nie robimy.  Pieprzyć to. Ja nie zbliżam się 
do nikogo. Dziewczyny z którymi się umawiałem, przyzwyczaiły się do tego.  

Kładę palce na jej ramionach i próbuję ją od siebie odsunąć, ale ściska mnie mocniej.  

-Kiedy  policja  pokazała  się  w  domu  tamtej  nocy  i  powiedziała,  że  był  wypadek 
spanikowałam.  Myślałam…  -  jej  głos  załamuje  się.  –  Myślałam,  że  przyszli  by  powiedzieć 
nam, że jesteś martwy, a ja tego nie chciałam. Uświadomiłam sobie, że tego nie chciałam. 

Zaciskam  oczy.  Nie  umarłem  tamtej  nocy.  Za  to  umarł  James  Cohen  i  on  prawdopodobnie 
gdzieś tam też miał siostrę, która teraz nie może go przytulić. On by ją przytulił. Może nie był 
facetem, który zrobiłby to wcześnie, ale gdyby tu teraz był, zrobiłby to teraz. 

Owijam jedno ramię wokół niej i dziwnie się czując, oddaję uścisk. Nigdy wcześniej tego nie 
robiliśmy i kiedy powinienem być wdzięczny za to, jestem gotowy by to skończyć.  

Odchrząkuję. – Chodźmy jeść. 

Wchodzimy do kuchni przez garaż, pot pojawia się na moim czole kiedy widzę liczbę osób w 
kuchni. Zazwyczaj nie reaguję w ten sposób i pocieram dłonią kark, by to uczucie odeszło. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

To moi rodzice i moi przyjaciele. Nie tylko Todd, Jeff, Brad i Cooper. Również inne chłopaki 
z którymi się trzymałem przez te lata, są tez tutaj. Kilku chłopaków z drużyny Todda. Kilku z 
drużyny  piłki  nożnej  Jeffa.  Wmieszane  w  tłum  jest  też  kilka  dziewczyn.  Niektóre  są 
dziewczynami  chłopaków.  Niektórych  ludzi  znam  od  przedszkola.  Cholera  –  na  peryferiach 
czaiły  się  nawet  dwie  moje  byłe.  Wszyscy  są  ludźmi  z  którymi  spędzałem  czas,  ale  nie  są 
ludźmi, których chciałbym dzisiaj widzieć. 

Czy też jutro. 

Mój umysł wędruje z powrotem do Stelli, cmentarza i powraca do mnie kilka chwil spokoju, 
kiedy  siedziałem  w  cieniu  pod  drzewem  obok  martwej  dziewczyny  Lydii.  Oddałbym 
wszystko by znowu odzyskać te chwilę.  

Martha chwyta moją dłoń, posyła mi dziwne spojrzenie, prawdopodobnie przez wilgotny stan 
mojej skóry. Zamiast potwierdzić to, uśmiecha się i ogłasza tłumowi: - Jest tutaj!  

I  wtedy  klaszczą.  Wszyscy.  Niektórzy  krzyczą  moje  imię.  Robię  krok  w  tył,  ale  dłoń 
uderzając  w  moje  plecy  powstrzymuje  mnie  od  wycofania  się  garażem.  Za  sobą  zauważam 
tatę.  Jest  starszą  wersją  mnie  i  uśmiecha  się  od  ucha  do  ucha.  Ponownie  klepie  mnie  po 
ramionach. – Powinieneś nam powiedzieć. 

-Powiedzieć? – powtarzam za nim. 

Trzyma balony, które pękają kiedy wciąga je przez drzwi. Wtedy zauważam kolejne balony w 
kuchni i znak wiszący łukiem w salonie: Kochamy cię Jonah. 

Przesuwam dłonią po twarzy. – Dzisiaj nie ma moich urodzin. 

-Duh – mówi Martha, gdy wreszcie puszcza mnie i kieruje się do Coopera. On otacza dłonią 
swoje  usta  i  krzyczy  moje  imię,  co  wywołuje  kolejna  rundę  aplauzu.  Ten  dźwięk  grzmi  w 
mojej głowie jakbym został uwięziony w środku ataku paniki.  

Fala mdłości uderza we mnie i robię wszystko  co mogę, by powstrzymać się od upadku na 
kolana. Co do diabła się dzieje? 

W swoim odświętnym ubraniu, przez kuchenne drzwi wchodzi mama z ogromny uśmiechem 
na twarzy.  Uśmiechem  takiego typu, który jest zarezerwowany jedynie dla księdza po mszy 
albo dla Marthy kiedy dostanie same piątek. – Jesteśmy z ciebie tacy dumni, Jonah. 

-Dumni?  –  czuję  się  tak  jakbym  przemienił  się  w  papugę,  będącą  zdolną  jedynie  do 
powtarzania tego co inni powiedzieli. 

Mama odrzuca swoje czarne włosy przez ramię, zanim owija ramię wokół mnie.  Gestykuluje 
by  przywołać  kogoś  kogo  nie  spodziewałem  się  już  nigdy  zobaczyć:  kobietę,  przed 
czterdziestką,  ze  złotymi  włosami  zaplecionymi  w  dwa  grube  warkocze.    Zostawiła  mnie  i 
Jamesa Cohena po tym jak stwierdziła, że na widok krwi słabnie.  To że widzę ją ponownie 
sprawia, że chcę wymiotować. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Przesuwa się pod moim spojrzeniem i zauważam, że kobieta która jest z nią szepcze jej cos na 
ucho. 

-Kto to? – wskazuję kciukiem na kobietę w garniturze. 

-To  jest  pani  Sawyer.  Jest  dziennikarką.  –  odpowiada  mama.  –  A  drugą  kobietę  znasz,  to 
Sonya. Powiedziała nam co się stało w trakcie wypadku. I to samo powiedziała pani Sawyer. 
Oni, tak jak my wszyscy myślą, że to co zrobiłeś tamtej nocy jest inspirujące.  Świat powinien 
wiedzieć jak wspaniałym mężczyzną się stałeś. 

Kolejna  runda  radości  wysusza  moje  ciało  z  krwi.  Patrzę  w  dół  spodziewając  się  plamy 
czerwieni na podłodze. 

-Wszyscy wiedzą? – szepczę, ale moje przerażenie jest łatwe do wykrycia. 

Mama unosi brwi. – Tak. To problem? 

Świat  wiruje, a ja przepycham  się obok taty i  zasysam  powietrze w chwili gdy wpadam  do 
garażu. Opadam na ławkę z narzędziami mając nadzieję, że to jest sen.  Nie mogę tego zrobić. 
Nie mogę tam wejść i rozmawiać o Jamesie Cohenie. Nie mogę rozmawiać o tym o co mnie 
poprosił, kiedy nikt inny nic nie zrobił – jak trzymałem dłoń mężczyzny i rozmawiałem z nim 
gdy wykrwawiał się na śmierć.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 5 

Stella 

 

Joss kupiła mi małą paczkę pączków czekoladowych, fioletowe, brokatowe pióro, teczkę ze 
zdjęciem  małych  puszystych  kociaków  w  koszyku  na  okładce  i  zeszyt  z  okładką  Monster 
High. Ten na którym jest laska wampir. Jej uwaga głosiła, że włosy tej laski przypominają jej 
moje. 

Musiała kupić to wszystko w drodze do domu w działającym dwadzieścia-cztery godziny na 
dobę  Walmarcie.  Słyszałam  jak  dzisiejszego  ranka  wtacza  się  do  domu  o  4:30.  Pachniała 
dymem, whisky i dziwnym połączeniem zapachu ciała i seksu.  Dla jej dobra, udawałam, że 
śpię kiedy wchodziła. Joss nie lubi gadać po nocy w klubie. Woli najpierw wziąć prysznic, a 
potem płakać w łóżku. 

Z nienaruszonym naszym porannym rytuałem i moimi nowymi prezentami leżącymi na ławce 
z tyłu klasy, potwierdzam, że amerykańska literatura nie ma w ogóle sensu.  Joss chodziła do 
tej  szkoły  średniej.  Kiedy  zobaczyła  mój  rozkład  zajęć,  przyznała  się,  że  miała  te  same 
zajęcia.  Innymi  słowy,  literatura  amerykańska  i  zdjęcia  Edgara  Alana  Poe  gapiącego  się  na 
mnie z białej tablicy nie zmieniło kursu jej życia.  Mój głupi upór przywiązania się do nadziei 
przejawia się raczej kiepsko.  

Gromadka dziewczyn wchodzi do klasy stłoczona jakby dzieliły najważniejszy sekret świata.  
Następne zajęcia będą lepsze.  Victoria tam będzie, a my dwie jakoś się dogadujemy.  

Kiedy  dziewczyny  siadają  na  miejscach,  drzwi  wypełnia  Jonah.  Jego  jasno  brązowe  włosy 
przycięte  są  krótko  po  bokach,  a  na  szczycie  głowy  są  trochę  dłuższe.    Podoba  mi  się  to. 
Bardziej niż powinno.  

W  chwili  gdy  jego  niebieskie  oczy  spotykają  się  z  moimi,  kieruję  wzrok  w  dół  na  kociaki 
zasypiające w wiklinowym koszu. 

Biurko  po  mojej  prawej  skrzypi  na  podłodze,  kiedy  ktoś  je  przesuwa,  a  moje  serce  zaczyna 
walić  kiedy  widzę  Jonah  zajmującego  miejsce  obok  mnie  na  Literaturze  Amerykańskiej.  
Uderzam brokatowym piórem o biurko i zatyczka spada mi na podłogę.  Cholera. 

Przesuwam  się  by  po  nią  sięgnąć,  ale  Jonah  jest  szybszy  i  jego  ogromna    dłoń  podaje  mi 
zatyczkę. – Proszę. 

Sapię  i  wdycham  zapach  jego  wody  kolońskiej.  Nie  jest  przytłaczający,  jest  po  prostu 
właściwy i sprawia, że w moich ustach pojawia się ślinka.  – Dzięki. 

Czapka nie rusza się z jego uścisku, kiedy ciągnę ją jakbym bawiła się w przeciąganie, moje 
oczy przesuwają się na jego. O do diabła, to są piękne oczy syberyjskiego husky.  

-Przepraszam za wczoraj – mówi. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

I  proszę  bardzo  musiał  zrujnować  ten  moment  odzywając  się.    Cofam  się  gwałtownie  i 
zatyczka wysuwa się z jego uścisku. – Dobrze. 

-Dobrze? 

-Dobrze – rozglądam się po klasie i notuje liczbę wolnych miejsc, które mógł wybrać. A co 
ważniejsze, dwóch chłopaków z jego grupy tak samo rozgląda się po klasie i zauważają wolne 
miejsca obok nich.  Cooper i blondyn, który jest zmorą mojego istnienia rozciągają ramiona i 
w geście co-do-diabła.  

-Jonah, jesteś ślepy, stary? Twoje miejsce jest tutaj.  

-Musiałem cię przegapić – ale Jonah nie wysila się by wstać.  

Dzwoni  dzwonek,  a  oni  kontynuują  wgapianie  się  w  siebie  w  trakcie  masowego  napływu 
studentów  do  klasy.  Dziewczyna  siada  na  miejsce  przeznaczone  dla  Jonah,  a  rudowłosa 
dziewczyna też z grupy Jonah traci jego uwagę gdy posyła jej chytry uśmiech i pochyla się 
jakby miał poprosić ją o wyjście. Cooper jednak skupia się na nas.  Jonah ocenia mnie i ja 
szybko  skupiam  się  na  czymś  innym,    nie  chcą  by  myślał,  że  ja  jestem  zainteresowana  nim 
albo jego przyjaciółmi. 

-Przykro mi – mówi Jonah. 

-Już to mówiłeś – oczy Edgara Alana Poe są naprawdę przerażające, ale jeśli odwrócę wzrok, 
będzie mnie kusiło bym spojrzała na Jonah, a to będzie złe.  

Sekunda.  Potem  dwie.  Czuję  ciepło  jego  spojrzenia  i  moje  policzki  czerwienieją  z  każdą 
mijającą chwilą.  

-Stella – czuję dudnienie jego głębokiego głosu w samych palcach u stóp.  

Nie odpowiadaj. Po prostu nie odpowiadaj. Cooper patrzy i to może być jakiś rodzaj pułapki. 
Takiej  która  będzie  świetnym  sposobem  na  rozpoczęciu  ostatniej  klasy.  Celem  jest 
przemknięcie  niezauważoną.  Nie  mogę  tego  zrobić,  jeśli  będę  gadała  z  chłopakiem  który 
należy do grupy zwracającej  uwagę. 

-Daj spokój, Stella – mówi tak cicho bym tylko ja mogła usłyszeć. 

Kociaki  na  mojej  teczce  znowu  stają  się  interesujące  i  wypuszczam  z  ust  drżący  podmuch 
powietrza.  – Tak? 

-Nie chce tego, ale znowu skończę na cmentarzu. Myślałem o ostatniej nocy i widziałem cię 
tam już wcześniej, więc wiem, że chodzisz tam często.  

Czując  się  niepewnie  dotykam  wsuwki  z  różą  przypiętą  z  jednej  strony  moich  fioletowych 
włosów.  Nadal  jest  na  swoim  miejscu  tak  jak  zdenerwowanie  z  powodu  tej  jednostronnej 
rozmowy. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Dzisiaj znowu tam będę – potwierdza Jonah. – I mam nadzieję, że ty też… Ja…Ja potrzebuję 
z kimś pogadać i …ty jesteś jedyną osobą, z którą jestem w stanie rozmawiać.  

Joss  powiedziała, że ludzie się nie zmieniają. Nie powinnam  się z tym  zgadzać, ale w jego 
głosie jest taki ból, że nie mogę mu odmówić. – Dobrze. Ale zrobisz mi przysługę? 

-Wszystko – odpowiada.  

Patrzę na jego przyjaciół, którzy teraz obaj zagłębili się w rozmowę z dziewczyną. – Zostaw 
mnie samą na resztę dnia. 

-Co? 

Ryzykuję spojrzenie. – Zgódź się albo daj mi spokój.  

-Dlaczego? 

Musze mówić to na głos? – Jesteś najlepszym przyjacielem Coopera Higginsa. 

To tak jakbym powiedziała niemowlakowi, że czas na drzemkę nie istnieje. – I co z tego? 

-Jak powiedziałam, zgódź się albo daj mi spokój. 

Jonah zastanawia się dłużej niż bym chciała, ale w końcu kiwa głową – Dobrze. 

I  wtedy zauważam  Coopera  gapiącego się na nas. Wiercę się na swoim  miejscu. Głupia ja. 
Jonah  Jacobson  chcący  rozmawiać,  sprawia,  że  ukrycie  się  przed  radarem  tego  roku  jest 
niemożliwe.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 6 

Jonah 

 

Od  wypadku  nie  miałem  normalnego  apetytu.    Byłem  głodny  i  jadłem,  ale  jedzenie  nie 
smakowało właściwie.  Było nijakie.  Więc po kilu gryzach, jestem gotowy by zabrać się za 
coś  nowego  -    nowej  czynności,  która  wypełni  mi  dzień    do  czasu  aż  będę  mógł  pójść  na 
cmentarz próbując rozjaśnić sobie umysł.  Czuję się jak cholerna pchła.  

Stella siedzi po przeciwnej stronie stołówki, ze stopami podpartymi na krześle. Jej płócienne 
trampki  wybijają  jakiś  rytm.  W  jednej  dłoni  trzyma  połowę  szynki  na  gorąco  z  serem 
oferowanej  przez  bufet,  a  w  drugiej  zużytą  książkę.  Do  tej  pory  mieliśmy  ze  sobą  tylko 
Literaturę Amerykańską, ale na korytarzach unikała kontaktu wzrokowego. 

Jej ubrania były proste – para ciemnych niebieskich jeansów i biała bawełniana koszulką – ale 
nie było nic prostego w jej fioletowych włosach i klamrze z różą.  Nie, to nie włosy. To po 
prostu  Stella.    W  sposobie  jej  mówienia  i  poruszania  się  jest  pewien  seksapil.    Coś,  czego 
nigdy wcześniej nie zauważałem. Nawet jeśli to nie było prawdą, nadal bym się gapił. Jedna 
rozmowa z nią i byłem uzależniony.  

Cooper opada na siedzenie obok mnie, przesuwając tacę po stole.  Zasłania mi widok Stelli – 
Witaj w domu, Jonah. 

Unoszę brwi. – Co? 

- Olałeś nas na kilka tygodni lata. Zaczynałem myśleć, że znalazłeś nową grupę przyjaciół.  

-Po prostu potrzebowałem czasu. 

Cooper  kiwa  głową.  –  Rozumiem.  Teraz  wróciłeś,  więc  wszystko  jest  dobrze.  Co  z  tobą  i 
dziewczyną ze śmietnika? 

Huczę jakby przebiegła przeze mnie błyskawica. – Co powiedziałeś? 

Twarz Coopa wykrzywia się gdy mnie ocenia.  – Laska z fioletowymi włosami. Dziewczyna, 
która w podstawówce grzebała w koszach na śmieci. Kiedy przyszedłem, gapiłeś się na nią. 

Inne chłopaki przy stole przerywają swoją rozmowę. Moja reakcja? Odpycham tacę na której 
leży  moje  na  wpół  zjedzone  jedzenie.  Nikt  nie  robi  sprawy  z  tego,  że  nie  odpowiedziałem. 
Nie odpowiadanie, lub  nie udzielanie swojej  opinii  – to  jest moja osobowość. Tak samo  jak 
do  osobowości  Coopa  wlicza  się  opowiadanie  kawałów  i  podrywanie  dziewczyn.  Tak  jak 
Todd gada o bejsbolu.  Todd wyciąga rękę i chwyta moje frytki. – Masz coś przeciwko?  

-Nie. 

Cooper patrzy przez ramie na Stellę, a mnie opanowuje pragnienie powiedzenia mu by tego 
nie robił. To dziwne uczucie, opiekuńcze i nie rozumiem go. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Jakie pytania zadawała dziennikarka? – pyta Todd z trzema moimi frytkami w ustach.  

Wzruszam  ramionami.  Pytała  jak  to  był  przebywać  z  Jamesem  Cohenem  w  ostatnich 
minutach jego życia i co zainspirowało mnie do zrobienia czegoś, czego nikt inny nie zrobił. 
Nie  mogłem  jej  odpowiedzieć.  Nawet  gdybym  chciał,  słowa  nie  opuściłyby  moich  ust. 
Siedziałem  na  gorącym  krześle,  które  moja  mama  przytargała  z  salonu  kiedy  reporterka 
siedziała  na  kanapie  naprzeciwko  mnie.  Dłonie  wcisnąłem  między  kolana  i  zostałem 
sparaliżowany. 

Z wyjątkiem jednego pytania: - Co myślisz o czasie z jakim odpowiedziało pogotowie? 

Po raz pierwszy od tygodni, komórki w moim mózgu zwolniły. 

-Myślę, że ludzie powinni się rozejść i przepuścić karetkę.  Mężczyzna umarł ponieważ grupa 
samolubnych  drani  nie  ruszyła  się  z  pasów,  bo  chcieli  dostać  się  szybciej  do  centrum 
handlowego.  

Mama  i  tata  zakończyli  wywiad,  informując  ją,  że  możemy  umówić  się  jeszcze  raz  kiedy 
poukładam  swoje  myśli.  Nikt  się  nie  zaniepokoił,  kiedy  stwierdziłem,  że  nie  chcę  go 
powtarzać.  Wywiad o pomocy i pocieszającej inspiracji, i co jeszcze? Wszyscy pragnęli tych 
samych chorych szczegółów: Jak się czułem kiedy umierał? 

-Słyszałem że Uniwersytet Kentucky znajdzie się w  rankingu sparingów w finałowej piątce.  
– mówią. O sporcie możemy rozmawiać. Wypadek? Nie ma mowy. 

Cooper macza swojego hamburgera w keczupie. – Myślę, że będzie na pierwszym lub drugim 
miejscu. Floryda State będzie w pierwszej trójce.   

Mój przyjaciel od dzieciństwa, patrzy na mnie zanim gryzie hamburgera. Rzeczy związane z 
Jamesem Cohenem i Stellą i moją siostrą zakochaną w Cooperze, mieszają mi w głowie. Tak, 
Coop ma problemy, ale jest facetem który za mną stał w przeszłości i który stoi nawet teraz. 

-To prawda? – pyta chłopak siedzący dalej przy stoliku. – Czy ten chłopak wykrwawił się na 
śmierć kiedy tam byłeś? 

Cooper opuszcza swojego burgera. – Jesteś dupkiem. 

Zniżam  głowę  i  pocieram  oczy,  przełykając  gulę,  która  uformowała  się  w  moim  gardle. 
Zamykanie  oczu  było  złym  pomysłem,  ponieważ  widzę  teraz  twarz  Jamesa  Cohena.    Był 
przerażony  kiedy  umierał.  Zdesperowany.  Nie  mogę  zapomnieć  strachu,  który    wydobywał 
się od niego.  To nie była śmierć którą spotyka się w filmach i to mnie prześladuje. 

Wstaje tak gwałtownie,  że krzesło  pode mną  przewraca się. Mnóstwo ludzi  się gapi,  ale nie 
dbam o to. – Muszę iść. 

Gdy docieram do drzwi, zauważam Stellę. Książka znajduje się na jej kolanach, kanapka na 
talerzu, a jej oczy utkwione są we mnie.  

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł  7 

Stella 

 

Przez  siedemnaście  lat  edukacji  nigdy  nie  miałam  pracy  domowej.    Głupi  nauczyciel 
matematyki. Bycie inną w jej mniemaniu jest przereklamowane.  

Ponieważ  to  pomaga  Rick’owi  w  czuciu  się  pożytecznym,  sprawdza  moją  pracę  domową  z 
Rachunków i bardzo często kiwa głową, pewny znak, że zrobiłam coś dobrze. Rick był kiedyś 
prawdziwym profesorem. 

Na ziemi, opieram się o nagrobek stojący tuż obok jego ukochanej Juliette, kiedy on siedzi na 
składamy krześle, które przynosi ze sobą każdego dnia ze swojego zardzewiałego pick-upa. 

Rick  zrywa  z  głowy  swój  słomkowy  kapelusz  i  drapie  się  po  białych  włosach  za  uchem. 
Będzie  miał  osiemdziesiąt-dziewięć  lat  w  przyszłym  miesiącu  i  jego  dzieci  straszą  go,  że 
zabiorą mu ciężarówkę z powodu wieku. Mylą się. On jest zwinny i ostrożny.  Mimo swojej 
żałoby, jest bardziej żywy niż wielu ludzi.  

Z  uśmiechem  na  twarzy,  który  sprawia,  że  chcę  byśmy  byli  spokrewnieni,  Rick  oddaje  mi 
moje papiery. – Masz mózg na swoim miejscu panienko Stello. 

-Dzięki – odbieram je od niego i wrzucam do teczki. 

Wiatr  wieje  przez  drzewa,  imitując  dźwięk  fal  uderzających  o  plażę  nad  morzem…  albo 
przynajmniej ja marzę, że taki odgłos wydają fale.  Pojechanie nad morze, jest na liście moich 
rzeczy do zrobienia.  Podmuch wiatru jest mile widziany, tak długo jak chłodzi pot formujący 
się na moich odrostach. 

-Widzisz  jak  liście  się  odwracają?  –Rick  wskazuje  na  klon  niedaleko  grobu  Lydii.  –  To 
znaczy, że zbliża się burza – bardzo groźna. 

-Burza zbliża się zawsze – stwierdzam. – W trakcie niektórych po prostu nie pada. 

Niektóre  przybierają  formę  przyjazdu  i  odjazdu  mojego  ojca.    Niektóre  przybierają  postać 
chłopca z klasy literatury amerykańskiej. 

-Prawda  –  odpowiada,  spoglądając  na  biały  marmur  pokrywający  grób  jego  ukochanej.  – 
Jakie to prawdziwe. 

-Są  jakieś  inne  znaki?  Robaki  kierujące  się  na  wschód?  Konie  rżące  o  północy?  –  pytam 
szybko rozpraszając Rick’a od myślenia o Juliette.  Jest entuzjastą powiedzeń i o przesądach 
może mówić cały cholerny dzień. 

-Ptaki  na  liniach  telefonicznych  –  przechyla  głowę  w  stronę  rzędu  ptaków  siedzących  na 
najbliższej linii. – Pewny znak deszczu. Poza tym dzisiaj rano niebo było czerwone.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-I co z tego? 

-

 

Gdy  czerwone  słońce  wschodzi  w  marynarzu  bojaźń  się  rodzi.  Lecz  gdy  czerwień  o 

zachodzie, wie marynarz o pogodzie.

 

Dźwięk silnika samochodowego ucisza nas oboje i obserwujemy jak czarny Charger zwalnia 
przy progach i zatrzymuje się na parkingu za starszym ode mnie F-150 Ricka. 

-Wrócił – mówi Rick. 

-Tak.  –  miałam  trochę  nadziei,  że  jednak  nie  wróci.    W  tym  samym  czasie    kilka  małych 
zielonych robaków uwiło kokon w moim brzuchu grożąc, że zmienią się w motyle.  

Jonah  wysiada  z  samochodu,  prostuje  się    i  rozciąga  te  pięknie  umięśnione  ramiona.  Dobry 
Boże,  musiał  ćwiczyć  każdego  śmierdzącego  dnia.  Te  niebezpieczne  robaki  w  brzuchu 
wychodzą ze stanu poczwarki tak szybko jak motyle wzbijają się w powietrze. 

-Myślisz, że ludzie mogą się zmienić? – pytam Ricka. 

-Tak  –  odpowiada  po  prostu.    –  Są  tacy,  którzy  mogą.  –  to  przyciąga  moja  uwagę.  –  Więc, 
wierzysz, że to możliwe?  

-Panienko Stello – posyła mi swoje spojrzenie nauczyciela. – To wszystko sprowadza się do 
wyboru.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 8 

Jonah 

 

Z  zamkniętymi  oczami  i  zgiętymi  kolanami,  Stella  opala  się  na  ławce,  która  przypomina 
pamiątkowy basen. Przebrała swoje jeansy i koszulkę, którą miała w szkole na swoje obcięte 
spodenki i bokserkę. Siedzę skoncentrowany z plecami opartymi o ławkę i obserwuję jak coś 
pływa w wodzie.  

Z  wyjątkiem  wiatru  poruszającego  drzewami  i  szumieniem  fontanny,  panuje  cisza.  Która 
wlicza  mnie  i  Stellę.    Przez  ostatnią  godzinę  jesteśmy  tu  oboje  i  jedynymi  słowami,  które 
zostały wypowiedziane to moje „Hej” i jej „Chodź”. 

-Jest  gorąco  –  mówię,  przełamując  ciszę.  Piekielnie.  Temperatura  musi  wynosić  ponad  sto 
stopni.  Nawet mimo tego, że przebrałem się w parę spodenek, czuję się jakby moja skóra się 
roztapiała. 

Stelle wzdycha przez nos jakbym obudził ją ze snu, otwiera oczy i powoli odwraca głowę by 
spojrzeć na mnie. Tonę w jej szarych oczach. Są piękne, ale wydają się starsze niż ona sama. 
Jak gdyby widziała zbyt wiele. Wiedziała zbyt wiele. Jeśli przychodzi do miejsca takie jak to, 
najwyraźniej to prawda. – Chodźmy popływać. 

Dobra. – Gdzie? 

-Tutaj  –  odpowiada  głosem  jakbym  powiedział  coś  głupiego.  Przechylam  się  na  bok  i 
pozwalam  Stelli  przełożyć  nogi  na  ziemię.  Ostrożnie  wysuwa  stopy  ze  swoich  płóciennych 
trampek i uśmiecham się kiedy zauważam pomalowane na czerwono paznokcie u stóp. 

-Jesteś taką dziewczyną – mówię.  

Wierci  się,  a  ja  jestem  uwięziony  przez  jej  uśmiech.  –  Wiem.  To  luksus,  prawda? 
Pomalowane paznokcie. Ale lubię sposób w jaki się przez nie czuję. 

Nigdy nie myślałem o tym jak o luksusie.  Mama odwiedzała spa by zająć się paznokciami i 
czasami  by  poddać  się  jeszcze  czemuś.    Jak  dużo  może  kosztować  buteleczka  lakieru  do 
paznokci?  Dolar?  Dwa?  Ale  lubię  jej  uśmiech,  więc  ignoruję  te  pytania.  –  Jak  się  wtedy 
czujesz? 

Kto by się spodziewał, że uniosę brew tak bym wyglądał uwodzicielsko. – Specjalnie.  

Z tym, zeskakuje z ławki i rozpryskuje wodę. Kilka kropli uderza mnie i Stella wypowiada 
moje własne myśli. – Cholera, jest zimna. 

Zakłada  ramiona  na  klatkę  piersiową  i  pociera  gęsią  skórkę.    –  Czekasz  na  pisemne 
zaproszenie? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Skanuję otoczenie i oprócz starego mężczyzny, którego widziałem wcześniej ze Stellą, nie ma 
nikogo w pobliżu. Nikogo. Nie zdawałem sobie sprawy jak opuszczony jest cmentarz.  – Co 
jeśli nas złapią? 

-Kim są oni? 

Dobre pytanie. – Właściciele cmentarza.  

Stella  staje  się  zamyślona,  zadumana.    –  Wiesz,  nigdy  nie  pomyślałam  o  tym,  że  ktoś  jest 
właścicielem  tego  miejsca.  Wydaje  się  on  należeć  do  martwych  ludzi.    –  przechodzi  na 
poważny tryb.   –  Dobra, więc tajemniczy „oni”  pojawią się i  znajdą nas nago w fontannie. 
Ułóżmy plan co wtedy zrobimy.  

Moje  oczy  przesuwają  się  na  nią.  Dobry  Boże,  Stella  naga.  Założę  się  że  byłby  to  bardzo 
ciekawy  widok,  ale  lepiej  żebym  tam  nie  szedł.    Bawi  się  ramiączkiem  swojej  bokserki  i 
trzęsie biodrami, na czym skupiają się moje oczy. 

Słyszę  jak  chichocze  i  to  piękny  dźwięk.  Bawi  się  mną,  a  ja  się  temu  poddaję.  Może 
moglibyśmy  popływać  nago.  Nie  do  końca.  Nie  tutaj.  Może  w  innym  miejscu.  Bardziej 
odosobnionym. 

-Myślisz o tym, prawda? – mówi. 

Przyłapała mnie. – Żadnego pływania nago. 

Stella wydyma dolna wargę, a ja pocieram kark. Cholera, ona jest seksowna. 

-Całe swoje życie bierzesz tak poważnie? – drwi. 

-Nie. 

-Więc zabaw się ze mną. 

-Nie. 

-Poprzytulaj się z koją. 

-Taka sama odpowiedź. 

-Pogalopuj na gigantycznej złotej rybce. 

-Jak wiele tych pomysłów masz? 

Porusza ustami. – Skończyłam. 

-Dobrze, bo odpowiedź nadal brzmi nie.  

Usta Stelli układają się we wspaniały uśmiech gdy przesuwa się i siada na cegłach z którego 
zrobiony jest murek. – Dotknij swojej twarzy. 

Uh… - Co? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Zrób to. 

Po  raz  kolejny  robię  to  co  każe  mi  dziewczyna,  rejestruję  przez  szok.    Uśmiecham  się. 
Prawdziwym uśmiechem. Nie wymuszonym. Nie fałszywym. A przez ten uśmiech opuszcza 
mnie kilka ciężarów, które dźwigam od wewnątrz.  

Wow. 

-Dzięki Stella. 

-Przyjemność po mojej stronie. 

Patrzymy na siebie. Jedną sekundę. Dwie. Następnie zmienia się to w trzy. Z trzepotem rzęs, 
odwraca wzrok, a na jej policzkach pojawia się rumieniec. Moje serce bije nieregularnie, ale 
nie z paniki, ale dlatego, że jestem z nią sam na sam.  

Z  jej  długich  opalonych  nóg  skapuje  woda  i  przez  chwilę  zastanawiam  się  jakby  to  było 
gdybym  ich  dotknął.  Otarł  się  o  nie  swoimi  własnymi.  Mój  wzrok  wędruje  do  jej  ust.    Jak 
miękkie by były… 

O… nie. Stella była dla mnie dobra i ja też muszę. Nawet w myślach. 

-Możemy to zrobić jutro? – pytam. 

-Może – odpowiada. – Rick mówi, że będzie padać. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

 

Rozdzia

ł 9 

Jonah 

 

Stella zasadziła kwiatki, które kupiłem na grób Lydii dookoła krawędzi płaskiego kamienia, 
tworząc kolorowy wzór fioletu, pomarańczy i złota. – Więc Joss mówi gościowi, że jeśli chce 
ukraść  jej  samochód,  to  proszę  bardzo,  ona  z  przyjemnością  wypełni  raport  policyjny  i 
weźmie trochę dodatkowych pieniędzy z firmy ubezpieczeniowej.  

Spotykaliśmy się na cmentarzu prawie codziennie przez ostatni miesiąc. W Październiku jest 
ciepła,  nie  tak  gorąco  jak  we  wrześniu  i  nasza  dwójka  jest  w  jeansach.  Szkoda,  bo  lubiłem 
patrzeć na opalone nogi Stelli. Stella ociera stróżkę potu spływającą po fioletowych włosach, 
które spięła w mały kucyk. Gdy odsuwa z twarzy kosmyk włosów, równie skutecznie wzdłuż 
twarzy rozmazuje brud.  

-Tutaj  –  bez  namysłu  sięgnąłem  i  moje  palce  otarły  jej  twarz,  jej  niesamowite  szare  oczy 
zatrzymały się na moich.  

-Tutaj, jesteś…. brudna – nie opuściłem ręki. 

-Okej – wyszeptała i to było coś zbliżonego do zgody na naruszenie jej przestrzeni osobistej. 
Potarłem brudne miejsce i to zaraz przeniosło się na moje palce, ale ponownie pogłaskałem 
jej skórę, ponieważ jej policzek był miękki. Ciepły. I podobał mi się rumieniec, który się na 
nim formował.  

Klatka  Stelli  uniosła  się,  gdy  wciągnęła  powietrze  i  opadła,  gdy  powoli  je  wypuściła.  A  Ja 
zorientowałem się, że swój oddech dostosowałem do niej.  Wow. Co to było? 

Opuściłem dłoń i odchrząknąłem. – Ukradł ten samochód? 

Stella  zamrugała  kilka  razy,  a  ja  zdecydowałem  się  jej  pomóc.  –  Opowiadałaś  mi  jak  Joss 
przyłapała kogoś, kto chciał ukraść jej samochód. 

-Oh. – Stella wbiła w ziemię szpadel z ogródka mojej mamy. – Nie. Powiedziała mu, że silnik 
jest do niczego, a on zdecydował się odejść.  

Zaśmiałem się. – Pół historii wymyśliłaś. 

Spodziewałem się, że się roześmieje, ale zamiast tego wymamrotała. – Chciałbyś. 

-Więc Joss jest twoją macochą? 

-Co ci mówiłam o pytaniach osobistych? – mówi. 

Powiedziała  mi,  że  jeżeli  chcę  z  nią  spędzać  czas,  mam  ich  nie  zadawać.  W  zamian 
powiedziała,  że  zapomni  z  kim  się  przyjaźnię.  Nie  chcą  mierzyć  się  ze  swoimi  dawnymi 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

decyzjami śmiania się lub nie odzywania, kiedy chodziło o Stellę, zgodziłem się na tą umowę.  
Obiecałem  również,  że  w  szkole  zachowam  dystans,  ale  z  każdym  mijającym  dniem, 
pragnienie złamania tej obietnicy stawało się coraz silniejsze.  

-  Często  wspominasz  Joss,  ale  nigdy  nie  mówisz  o  mamie  ani  o  tacie.  Czy  ona  jest  twoją 
siostrą? 

Stella  zatrzymuje  się  w  połowie  wykopywania  dołku,  szpadel  mojej  mamy  w  tej  chwili 
bardziej przypomina broń niż narzędzie ogrodowe, kiedy z jej twarzy promieniuje ciemność. 
– Obiecałeś. 

Wyciągam przed siebie ręce, sygnalizując, że wywieszam białą flagę. – Weź to za wycofanie 
się. 

-Dobrze  –  mówi.  –  Będziemy  musieli  podlać  te  kwiatki.  Po  drugiej  stronie  cmentarza  jest 
studnia, ale będziemy musieli znaleźć jakiś pojemnik na wodę.  

-Zrobię  to  –  patrzę  na  grób  Jamesa  Cohena.  Z  tego  co  wiem  nikt  go  nie  odwiedzał  i  to 
sprawia, że wewnątrz czuję pustkę, uczucie które przypomina mi o samotności. 

Wieje  wiatr  i  kilka  żółtych  i  pomarańczowych  liści  opada  na  ziemię.  Stella  odsuwa  je  ze 
swojego  nowo  zasadzonego  arcydzieła,  a  potem  z  kolan  opada  na  tyłek.  –  Proszę  bardzo. 
Teraz Lydia ma coś więcej niż pusty grób. 

Kilka pasm włosów wysuwa się z jej prowizorycznego kucyka i opada na twarz. Nie odsuwa 
ich skupiona na swoim ulubionym grobie. 

-Dlaczego tutaj przychodzisz? – pytam. 

-To brzmi jak okropne osobiste pytanie. 

-Nie jest nim. – Jest. – To jak rozmawianie o pogodzie. 

-Dlaczego ciągle odwiedzasz Jamesa Cohena? – odpowiada. 

Nieźle to rozegrała odpowiadając pytaniem na pytanie. – Ja zapytałem pierwszy. 

Jej usta się wykrzywiają. – Cóż, ja zapytałam druga. 

-Jakbyś nie wiedziała, dlaczego tutaj przychodzę. – odpowiadam. 

Unosi jedną brew.  – Gdybym wiedziała, nie zadawałabym tego pytania. 

Znaczenie jej słów uderza we mnie jak fala uderzeniowa. – Nie wiesz? 

-Uh… nie. 

-Nie wiesz kim jest James Cohen? – stwierdzam. 

Przechyla głowę. – Jest martwym gościem. Leży o tam. A ty masz na jego punkcie obsesję.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Jestem otępiały przez fakt,  że nie wiedziała nic  i  do tej pory o to  nie zapytała.  Wszyscy to 
robią – pytają. 

Wszyscy  zadają  pytania,  a  ja  nigdy  się  nie  odzywam.  Nie  wiem  jak  wyjaśnić  to  co  się 
wydarzyło albo jak to wyglądało naprawdę, ponieważ ten koszmar nadal toczy się głęboko we 
mnie.  Wspomnienia,  one  dręczą  mnie  każdej  sekundy  kiedy  jestem  tego  świadomy  i  kiedy 
śpię, ale te ściany zapobiegają połączeniu się z tym osobiście, rozmawiania o tym i nie jestem 
pewien czy to dobrze czy źle.  

Jestem  zdenerwowany  kiedy  Stella  odchyla  się  kilka  cali  do  tyłu  i  zaczyna  się  opalać.  Nikt 
nigdy wcześniej nie porzucił tej rozmowy.  Kiedy jestem wdzięczny, część mnie chce by to 
miało dla niej znaczenie, bo liczy się dla mnie.  – Rozmawianie z tobą, przebywanie… tylko z 
tobą czuję się normalnie. 

Liście szeleszczą, gdy się porusza i wiem, że analizuje mnie, ale nie mam na tyle odwagi, by 
spojrzeć w jej oczy. – Czujesz się normalny będąc ze mną? 

To jest wystarczająco dziwne: - Tak. 

-Zdajesz  sobie  sprawę,  że  większość  ludzi  myśli,  że  jestem  dziwna  i  powtarza  mi  to  –  tak 
często jak tylko jest w stanie. 

Wzdrygam się. Ma na myśli Coopera. Kiedy dzisiaj wszedł do klasy na zajęcia z Literatury 
Amerykańskiej,  właśnie  to  do  niej  wymamrotał  i  ponownie,  nie  powiedziałem  nic  w  jej 
obronie.  Kiedy  doświadczyła  tylko  złej  strony  osobowości  Coopera  i  nie  wiem  jak  wielkim 
przyjacielem jest dla mnie, ciężko jest mi sprawić by zrozumiała to wszystko.  – Nie jest złym 
człowiekiem.  

Stella podnosi się z ziemi, jej ramiona prawie mnie uderzają w trakcie tego procesu.  

Podnoszę się za nią. – Stella! 

Nie biegnie, ale jest szybka. Moje serce wali jakby było w końcowym etapie marszu śmierci. 
Nie chcę stracić uczuć które czuję, gdy jestem z nią.  – Stella! 

Doganiam ją, a kiedy się nie zatrzymuje, chwytam jej dłoń. Stella nie zatrzymuje się, a wręcz 
przeciwnie, nadal idąc na przód, próbuje wyrwać swoją dłoń, ale ja przytrzymuje ją mocniej. 

– Proszę nie odchodź. 

Odwraca się, a ja jestem przerażony wilgocią na jej policzkach.  – Śmiałeś się! Rok po roku, 
śmiałeś się!  

Czuję  się  tak  jakby  mierzyła  we  mnie  nabitą  bronią  i  tysiące  dreszczy  elektrycznych 
opanowuje moje ciało. Rozluźniam uściska, a ona się ode mnie odsuwa.  

-Przepraszam – mówię błagalnie. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Naprawdę?  To  wydaje  się  być  wygodną  rzeczą,  która  można  powiedzieć,  kiedy  człowiek 
czuje się niezręcznie. Bo gdyby było ci naprawdę przykro, nie śmiałbyś się. 

Przykładam obie dłonie do twarzy, czując się jakbym stał na szubienicy. Jestem sądzony jak 
podczas  procesu  za  zbrodnie  do  których  się  przyznałem,  zbrodnie,  które  popełnia  prawie 
każdy, ale nigdy nie jest za nie osądzany.  – Przepraszam. 

-Bo chcesz czegoś ode mnie – powtarza. 

Patrzę jej prosto w oczy. – Nie zawsze się śmiałem. 

Mruga  raz  i  coś  wewnątrz  mnie  porusza  się:  kamień,  który  próbuje  mnie  zmiażdżyć  za 
każdym razem kiedy chodzi o Stellę. Możesz go nazwać poczuciem winy. Moim sumieniem. 
W każdym razie, nie mogę zaprzeczyć temu co zrobiłem, a czego nie. 

-Wiesz o tym prawda? – mówię. 

Stella już wie kiedy się śmiałem a kiedy nie. Prawdopodobnie mogła wymienić każdą część 
ubrania którą miałem na sobie kiedy Cooper sobie z niej żartował. Wiem o tym, ponieważ ja 
jestem wstanie powiedzieć jak smakowało powietrze i przytoczyć każdy dźwięk nocy której 
zmarł James Cohen. Kiedy dzieją się okropne rzeczy, twój umysł nigdy nie pozwala ci o nich 
zapomnieć. 

Wiedza w jej oczach – jest jak ekran, który odtwarza wcześniejsze lata jej życia. 

-To  nie  ma  znaczenia  –  szepcze.  –  To  że  się  nie  śmiałeś,  nie  znaczy,  że  wszystko  jest  w 
porządku. 

-Nie – zgadzam się i nie dlatego, że chcę by mi wybaczyła, ale dlatego, że ma rację. – Nie ma. 

Stella odwraca się i odchodzi, a potem zatrzymuje. – Musisz odejść. Nie ja. To miejsce jest 
moje i to nie ja tu nie należę.  

Chowam  dłonie  do  kieszeni  i  ruszam  w  kierunku  samochodu.  Jestem  tutaj  przez  śmierć 
Jamesa Cohena. Jest pochowany i zakopany, a ja wiem, że nie mogę tak żyć dalej.  

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 10 

Stella 

 

Dziesięć minut  przed dzwonkami kierujemy się do naszych szafek i idziemy do klas, wędruję 
w  stronę  regałów  z  książkami.  Jest  tam  dużo  klasyki  i  kiedy  większość  dziewczyn  z  mojej 
szkoły pożera cokolwiek co ma w swojej nazwie to jest, tobie lub ma cholernie długi opis w 
którym mowa owcach przetaczających się po wzgórzu pod rozgwieżdżonym niebem, ale nie 
ja.

 

Zawsze  mam  przy  sobie  zużytą  kopię  czegoś  napisanego  przez  Genę  Showalter  by 

dotrzymywała mi czasu na lunchu. 

W  rzeczywistości,  powinnam  być  teraz  schowana  w  fotelu  po  drugiej  stronie  biblioteki 
czytając o prawdziwej miłości i wszystkim innym, ale od swojej wczorajszej kłótni z Jonah, 
ciężko jest mi skoncentrować się na słowach. To tak jakby dostała pourazowej dysleksji.  

Przesuwam  dłonią  po  miejscu  zbindowania  książki  i  zatrzymuję  się  kiedy  pojedyncza 
czerwona róża w pięści wysuwa się z półki mniej niż stopę ode mnie.   

-Hej Stella – głos jest strasznie piskliwy, ale Jonah rozpoznałabym wszędzie.  

Przesuwam biodro na bok i krzyżuję ramiona na piersi, patrząc na „gadającą” różę. – Co? 

-Jonah przeprasza – róża porusza się na boki, naśladując mówiącą marionetkę. 

Rozglądam  się  dookoła,  ale  jesteśmy  tak  daleko  między  półkami,  ze  nikt  nas  nie  zauważy. 
Odtwarzam w myślach wciąż i wciąż wczorajszą kłótnię, zastanawiając się jak coś czym się 
tak cieszyłam, tak szybko stało się czymś tak toksycznym. Najbardziej denerwuje mnie to, że 
wszystko popsuło się w dniu kiedy kupił kwiaty Lydii. 

Róża znowu poruszyła się z boku na bok. – Jesteś nadal ze mną Stella? 

Jestem? – Wiem, że to twój przyjaciel, ale Cooper jest kretynem.  

Róża opada i potem znika między półkami.  W sekundzie, Jonah wychodzi zza rogu z różą w 
dłoni i bejsbolówkę przesuniętą na tył głowy.  – Jestem kretynem. Wiem co ci zrobiła – co ja 
zrobiłem – i nigdy nie powinienem próbować bronić żadnej z tych rzeczy.  

Patrzy na mnie. Ja patrzę na niego. Mówi właściwe rzeczy, ale nie jestem pewna, czy jestem 
gotowa  mu  wybaczyć.    –  Skąd  mogę  wiedzieć,  że  to  nie  jest  jakiś  kawał,  który  będziesz 
opowiadał jak będziesz łysym, gruby czterdziestocztero-letnim frajerem? Jestem dziewczyną 
ze śmietnika, a ty jesteś Jonah Jacobson, najlepszy przyjaciel wspaniałego Coopera Higginsa.  

Jonah obraca różą i na jego szyi pojawia się czerwień.  – Lubię cię Stella. Były chwile kiedy 
Cooper  był  dla  mnie  prawdziwym  przyjacielem,  ale  był  też  dla  ciebie  dupkiem  i  nie 
spodziewam się, że będziesz postrzegała go jako kogoś innego.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Wzdycham,  a  Jonah  kontynuuje:  -Nie  mogę  cię  prosić  byś  mi  zaufała,  ale  mogę  cię  prosić, 
żebyś  pozwoliła  mi  zarobić  na  twoje  zaufanie.  Jeśli  chcesz,  żeby  powiedział  Cooperowi  że 
jesteśmy przyjaciółmi, zrobię to. Możesz siedzieć obok mnie na lunchu… 

Obejmuje dłonią gardło – to okropny pomysł.  – Rozumiem. Publicznie ogłosisz, że dzielimy 
wspólnie dziwną fascynacje cmentarzami. 

Jonah wzrusza ramionami, nie będąc w stanie na mnie spojrzeć. – To coś więcej niż tylko to. 

Słowo więcej, wywołuje we mnie dreszcze i zamykam oczy. Więcej należy do kręgu fantazji. 

Dzwoni  dzwonek  i  otwieram  oczy  by  zobaczyć,  że  Jonah  trzyma  przede  mną  różę.    – 
Jakiekolwiek postawisz przede mną warunki, spełnię je, chcę, żebyś była moją przyjaciółką.  

Kiedy nie wysilam się by się odezwać albo poruszyć, Jonah kładzie kwiatek na półce. – Jeśli 
go  weźmiesz,  będę  wiedział,  że  nadal  jesteś  moja  przyjaciółką,  a  jeśli  nadal  tu  będzie  pod 
koniec  dnia,  będę  wiedział,  że  zniszczyłem  najlepszą  rzecz  jaka  zdarzyła  mi  się  od  bardzo 
długiego czasu.  

Z tym, Jonah odwraca się i odchodzi.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 11 

Jonah 

 

W trakcie zajęć z amerykańskiej literatury mój długopis szybko uderza o powierzchnię ławki 
dopóki Cooper nie odwraca się do mnie i uderza w moją ławkę bym przestał. 

-O co chodzi? 

Wyciągam długopis spod jego dłoni. – Nic. 

-Pomogłoby gdybyś się określił.  

Gapię się na niego, a Cooper potrząsa głową, gdy wraca do rozmowy z juniorem złapanym w 
sidła.    Wskazówki  na  zegarze  przesuwają  się  o  kolejne  minuty.    Stella  zazwyczaj  jest 
wcześniej. Nie spóźnia się. Gdyby miała przyjąć tą różę, zrobiłaby to teraz.  Ona jest typem 
dziewczyny wszystko-albo-nic. 

Siedzę  na  krawędzi  krzesła,  czekając,  zastanawiając  się,  modląc…  nie  chcę,  żeby  Stella 
zniknęła  z  mojego  życia.  Jest  piękna,  zabawna  i  –  najpierw  widzę  jej  buty.    Moje  serce 
podchodzi do gardła i w mgnieniu oka spoglądam w górę i wreszcie przesuwam dłonią przez 
włosy w geście zwycięstwa.  

Uwolnienie się nerwowej adrenaliny powoduje, że chcę krzyczeć, klaskać w dłonie i tulić ją, 
ale  chytre  spojrzenie,  które  mi  wysyła,  gdy  kieruje  się  do  swojego  kąta  mówi,  że 
poszatkowałaby mnie na malutkie kawałeczki, gdybym to zrobiła.  

Stella niesie różę w sposób, do którego tylko ona byłaby zdolna – wpiętą w fioletowe włosy.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

 

Rozdzia

ł 12 

Stella 

 

Jestem  dwadzieścia  minut  wcześniej.  Tak  się  dzieje,  kiedy  Joss  pije  Red  Bulla  w  trakcie 
ostatniej godziny swojej zmiany i trzęsie się od kofeinowego haju.  

Siedząc po turecku w poczekalni sekretariatu,  kończę wypełnianie fioletowego paska tęczy, 
którą stworzyłam na lewej ręce.  Usatysfakcjonowana kolorowym łukiem, siadam z powrotem 
na  miejsce  i  odkładam  marker,  który  pożyczyłam  z  biurka  sekretarki.    To  nie  jest  jeden  z 
moich  lepszych  tworów,  ale  wystarczy  by  rozproszyć  doradcę  zawodowego  od 
kwestionowania  mojej  decyzji  o  rzuceniu  kursów  przygotowawczych  na  studia  na  rzecz 
programu pracy. 

Stukanie  w  okno  za  moimi  plecami  sprawia,  że  spoglądam  przez  ramię.  W  korytarzu  stoi 
Jonah cały gorący z czapką odwróconą do tyłu i brązowymi włosami zepchniętymi z czoła. 
Kiwnięciem brody wskazuje na korytarz i od razu wiem, czego chce.  

Kiwam głową i próbuję zdusić ciepłe trzepotanie w brzuchu, kiedy się do mnie uśmiecha. 

Nasza  dwójka  należy  do  całkowicie  odmiennych  wszechświatów,  ale  przez  ostatnie  kilka 
tygodni byliśmy em. 

Z wyjątkiem chwil takich jak ta. 

Wstaję,  co  zauważa  szkolna  recepcjonistka.    –  Musze  skorzystać  z  toalety.  Możesz 
powiedzieć doradcy, że za chwilę wrócę? 

-Pewnie. 

Zostawiam  tam  swoje  dokumenty,  zeszyt  i  ołówek  i  praktycznie  wybiegam  przez  drzwi  i 
przedostaję  się  przez  fale  uczniów  siedzących  na  głównym  korytarzu  dopóki  nie  zadzwoni 
pierwszy dzwonek.  Jonah znalazł to miejsce, poza korytarzem, a jednak nadal jego częścią – 
w niszy, która najczęściej jest pusta.  Obszar, który znajduje się daleko od wścibskich oczu 
świata zewnętrznego.  To tu możemy przyjść i pogadać.  

Wychodząc zza drugiego rogu, mój oddech zamiera mi w piersi. Jonah opiera się plecami o 
ścianę  w  parze  jeansów  i  koszulce  naciągniętej  na  mięśnie.  Chyba  jesteśmy  przyjaciółmi. 
Tylko przyjaciółmi. 

Potwierdzam, że moja wsuwka znajduje się na swoim miejscu i kiedy moje palce przesuwają 
się po jedwabistych płatkach fałszywej róży, ruszam do przodu.  

-Co jest? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Kiedy na mnie patrzy jego usta rozciągają się w pięknym uśmiechu i odpowiadam tak samo 
naturalnie. O mój boże, co się dzieje między nami? 

-Chciałem się upewnić, że będziesz dzisiaj na cmentarzu. – mówi. 

Opieram głowę o ścianę, a on tak ustawia swoje ciało, że odzwierciedla moje ułożenie.  Jest 
wystarczająco blisko, że jego ciało tworzy dla nas bańkę i gdybym w ogóle robiła tą rzecz z 
marzeniami, teraz śniłabym o nim dotykającym mnie. Ale ja jestem Stella, a on jest Jonah i ja 
nie wierze w baśnie.  

Wzdychając,  czuję  świeżo  przyciętą  trawę  i  mój  brzuch  opada.  Kocham  ten  zapach,  ale  to 
znaczy,  że  on  znowu  był  na  cmentarzu  –  dzisiejszego  ranka.    Rzeczywiście  jego  trampki 
skropione są rosą i błąka się tam kilka źdźbeł trawy.  

- Jonah to się musi skończyć.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 13 

Jonah 

 

Znowu poszedłem na cmentarz i Stella o tym  wie. Kiedy James umarł, obiecałem sobie, że 
pójdę tylko raz, ale potem poszedłem jeszcze raz i już nie mogłem przestać. Potem poznałem 
Stellę. Pomogła mi…bardzo. Pomagała mi zapomnieć, ale tego ranka znowu się obudziłem i 
znalazłem notatkę od moich rodziców informująca mnie, że umówili mnie z dziennikarzem.  
Cały ten chaos, znowu powrócił. 

Głowa Stelli opada do tyłu z zawodzie i nienawidzę się za to, że ja to spowodowałem.  – To 
nie jest zdrowe. 

-Zdrowe? -Nie tego się spodziewałem. – Nie znasz nikogo na cmentarzu i chodzisz tam jakby 
to  była  galeria  handlowa.    Z  naszej  dwójki,  powiedziałbym  raczej,  że  to  ty  masz  większe 
problemy. 

Wygina plecy jak wkurzony kot, a jej oczy twardnieją. Cholera. Nie to zamierzałem zrobić. 

-Najwyraźniej jestem dziwakiem, prawda? 

-Nie to miałem na myśli. 

-Oh to.  – nawiązuje do Coopera jak zarzucał ją tu i tam złośliwymi komentarzami, zwłaszcza 
kiedy przy obiedzie mijała nasz stół. Bez wątpienia jest to moja wina. Cooper zauważył moją 
fascynację Stellą i natychmiast głośno zapytał, dlaczego interesuję się dziwakiem.  

Odwraca  się  do  mnie  plecami,  a  moja  desperacja  rośnie.  Stella  jest  jedyną  osobą,  z  którą 
jestem w stanie porozmawiać, być i spędzać czas, staje się dla mnie kimś więcej i mnie się to 
podoba. – Stella, czekaj. 

Nie posłuchała mnie. 

Musiałem  dać  jej  coś.  Coś,  czego  nigdy  nikomu  nie  dałem.  –  Stella…  odwiedzam  Jamesa 
Cohena, ponieważ… ponieważ to moja wina, że umarł. 

Zatrzymuje się, a ja liczę uderzenia swojego serce dopóki powoli nie staje ze mną twarzą w  
twarz.  

-James Cohen umarł  w trakcie stłuczki samochodów. – mówi. 

-Myślałem, że nic o tym nie wiesz. 

-Nie wiedziałam, ale obwiń mnie za bycie ciekawską.  Wygoglowałam to.   Samochód stracił 
kontrolę. Wpadł na pas zieleni rozdzielający jezdnię. On umarł. To bardzo tragiczne, ale nie 
rozumiem, dlaczego jest dla ciebie takie ważne.  

Z otwartymi ustami, gapię się na nią. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że wiesz? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Stwierdziłam, że sam mi to powiesz, kiedy będziesz gotowy. 

Kiedy  będę  gotowy….  Ale  czy  jestem?    Próbuję  zrobić  wdech,  ale  płuca  odmawiają 
współpracy.  – Byłem tam. Obserwowałem jak to się stało. 

Byłem  dwa  samochody  za  nim.    Zmienił  pas  ruchu  by  wyprzedzić  samochód  i  wjechać  na 
autostradę,  tak  jak  ja  by  ominąć  śmieci  i  wtedy  to  się  stało.  Żadnego  ostrzeżenia.  Żadnego 
powiadomienia.  W pół rozwalony na pasie zieleni uderzyłem w samochód przed sobą. 

Moje oczy wędrowały po wszystkim, po podłodze, ścianach szkoły pomalowanych na szary 
kolor, ale umysł skupiał się na tym jak przednia szyba samochodu Jamesa Cohena pękła jak 
milion pajęczych sieci.  Ogłuszający dźwięk. Sposób, w jaki serce minęło gardło. Sposób, w 
jaki mięsnie się zacisnęły, gdy uderzyłem w hamulce i desperacko modliłem się o przeżycie. 

Bóg odpowiedział na moje prośby, ale nie na prośby Jamesa Cohena.  Mój oddech był drżący 
i  zamrugałam,  kiedy  moje  oczy  zapłonęły.  Jeszcze  nie  płakałem.    Mama  powiedziała,  że 
powinienem płakać.   

Stella ostrożnie robi kilka kroków w moim kierunku.  Te szare oczy złagodniały, ale znalazło 
się tam też miejsce na zmartwienie. – Nie jesteś z nim spokrewniony? 

Potrząsam głową, panika wewnątrz mnie powstrzymuje moją zdolność mówienia. 

-Nie znałeś go przed wypadkiem? 

Kolejne potrząśnięcie i wpatruję się w brązowe plamy na linoleum.  

I oto jest – tuż przede mną.  Czubki jej stóp zderzają się z moimi.  Delikatny dotyk palców na 
moim policzku i dotykam się by sięgnąć po jej dotyk.  

Stella  podchodzi  bliżej,  jej  mała  postać  ociera  się  o  moje  ciało.  Słodki  zapach  kapryfolium 
otoczył mnie jak koc. 

-To  byłeś  ty  –  szepcze  -    To  o  tobie  mówili  w  wiadomościach.  Bezimienny  Dobry 
Samarytanin.  

Reporterzy  umierają  by  z  nim  pogadać.    Bohater,  który  spełnił  życzenie  umierającego 
mężczyznę.  Ale ja nie jestem bohaterem. Jestem oszustem. 

Muszę  to  komuś  powiedzieć.  Musze  się  uwolnić.  Inaczej  moja  dusza  dołączy  do  Jamesa 
Cohena  w  ziemi.    Nadal  będę  oddychać,  moje  serce  nadal  będzie  bić,  ale  nie  będę  w  pełni 
żywy… po prostu będę chodzącym trupem.  

-Nie  mogłem  powstrzymać  krwawienia  –  mój  głos  jest  ochrypły,  brzmi  prawie  jak  mój 
własny. – Próbowałem, ale krwawił z tak wielu miejsc. Poprosił mnie bym potrzymał go za 
rękę… 

Moje całe ciało trzęsie się, a Stella owija wokół mnie ramiona, trzymając mnie mocno, razem 
i zakopując się we mnie.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Już dobrze, - powiedziała mocno. – Już dobrze. 

Gdyby to tylko była prawda.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 14 

Stella 

 

Trzymam  dłoń  Jonah’a,  gdy  idziemy  korytarzem  w  stronę  biura  doradcy  zawodowego  i 
jestem bardziej niż świadoma, że on jutro rano będzie żałował tej chwili. Gdy przechodzimy, 
ludzie  się  gapią.  Dziewczyna  z  fioletowymi  włosami,  dziewczyna,  która  wyciągała  swój 
lunch  z  kosza  na  śmieci  w  trzeciej  klasie,  bo  jakiś  głupi  chłopak,  wrzucił  go  tam,  nie 
rozumiejąc,  że  to  wszystko  co  zje  przez  kilka  najbliższych  dni,  trzyma  za  rękę  chłopaka, 
którego wszyscy znają i lubią. 

Jonah  teraz  nie  zauważa  tych  spojrzeń.  Z  ramionami  pochylonymi  do  przodu  i  jego  dłonią 
trzymającą moja tak jakbym była jedyna rzeczą powstrzymującą go od upadku z urwiska, jest 
zagubiony w swoim własnym świecie. Obwinia siebie za śmierć, której nie mógł zatrzymać. 

Jak mogę osądzać go za bycie tak popapranym emocjonalnie? Jak wielu z nas tak naprawdę 
staję twarzą w twarz ze śmiercią? Jonah stanął i to go zmieniło. Patrzę na niego kątem oka. 
Tak,  Rick  ma  rację,  ludzie  mogą  się  zmienić.  To  bani  jest  tylko  to,  że  musi  się  stać  coś 
strasznego, by ta przemiana się w nich dokonała.  

Spodziewam się, że Jonah mnie puści, kiedy dostaniemy się biura, ale zamiast tego dołącza 
do mnie. Oczy sekretarki,  przesuwają się między nami, gdy Jonah mówi:  -  Przed zajęciami, 
potrzebuję kilku chwil samotności. 

-Dobrze – odpowiadam. – Twoi rodzice powiedzieli nam co się stało.  Dlaczego nie pójdziesz 
i  nie  położysz  się  w  pokoju  lekarskim.  Wiem,  że  pani  Collins  będzie  chętna  by  z  tobą 
porozmawiać, gdybyś chciał. 

Nic jej nie dopowiada, ale ściska moją dłoń. Wiedząc, że to pewnie ostatni raz, gdy jestem tak 
blisko  niego,  oddaję  uścisk.  Zamiast  uśmiechu,  który  spodziewałam  się  zobaczyć,  Jonah 
puszcza moje palce i chwyta moją twarz w obie dłonie. 

Ciepło  jego  skóry  promienieje  na  moje  i  przysięgam,  że  jego  ciepło  dostaje  się  do  mojego 
krwioobiegu.  Moje  serce  zatrzymuje  się,  gdy  wykrzywia  moją  twarz,  tak  bym  na  niego 
spojrzała.  Jego kciuki pocierają moje policzki, a powietrze wokół nas zaczyna iskrzyć. 

Cholera, kręci mi się w głowie. 

-Czy to pani Voughn? – odzywa się kobiecy głos zza mnie. Jonah opuszcza swoje dłoni, a ja 
uderzam  palcami  o  ladę,  tak  by  nie  upaść  na  podłogę.  Uhm,  czy  jestem?  –Tak.  –  Dźwięk 
brzmi poprawnie. 

Kiedy odzyskuję malutką kontrolę nad swoimi funkcjami ruchowymi, oglądam się za siebie i 
zauważam – blondwłosą i profesjonalną – panią Collins, naszą szkolną pracownicę socjalną. 
Najpierw ocenia mnie, potem Jonah’a. – Wszystko w porządku, Jonah? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Kiwa głową. – Potrzebuję tylko kilku minut. 

-Oczywiście  –  posyła  mu  przyjacielski  uśmiech.  –  Nie  wierzę,  by  ktokolwiek  był  w  pokoju 
lekarskim. Jeśli byś chciał możemy później porozmawiać.  

W odpowiedzi słyszę kroki Jonah’a, ale swoje spojrzenie utrzymuję na pani Collins. Nie ufam 
pracownikom socjalnym. 

-Czy to twój chłopak? – pyta. 

Zaciskam zęby. Nie, nie dam się podpuścić. – Mam spotkanie z panią Branch. 

Nie  mruga,  ani  nawet  nie  krzywi  się  na  moją  odpowiedź.  –  Zapytałam  panią  Branch,  czy 
mogę przejąć dzisiejsze spotkanie z tobą. 

-Cóż, nie powinnaś o to prosić. 

-Dlaczego? – w jej oczach jest błysk, który mnie nie obchodzi.  – Gdybym nie poprosiła, nie 
mogłabym podziwiać tęczy na twojej dłoni. 

Patrzę na nią, a ona po prostu wskazuje w kierunku dzrwi do jej biura. Celowo przewracając 
oczami,  robię  kilka  kroków  i  dramatycznie  opadam  na  krzesło  naprzeciwko  jej  biurka. 
Wolałabym, żeby już więcej o mnie nie „prosiła”. 

Jej  biuro  jest  koszmarne,  ona  poważnie  powinno  przemyśleć  jego  wystrój.  Papiery  –  są 
wszędzie. Dalej są te tandetne cytaty oprawione na ścianie. Czy ludzie naprawdę wierzą w te 
inspirujące gówno? Pani Collins zamyka za sobą drzwi i opada na swoje krzesło za biurkiem. 
– Więc Jonah jest twoim chłopakiem? 

-Nie  –  ja  w  ogóle  nigdy  żadnego  nie  miałam.  Pocałowałam  kilku  chłopców,  ale  nie  było 
nikogo, kto powaliłby mnie na kolana. Poza tym bycie świadkiem dysfunkcyjnych związków 
Joss i mojego taty, zniechęcało mnie do jakichkolwiek relacji. 

Ale  gdybym  miała  się  już  z  kimś  związać,  Jonah  byłby  tym  chłopakiem.  Okazuję  swoje 
zmartwienie, bawiąc się rąbkiem koszuli. Chciałabym wiedzieć, jak mu pomóc. 

-On potrzebuje przyjaciół – oświadcza. 

Moje oczy przesuwają się na nią. – Co? 

-Jonah  –  kontynuuje.  –  Jestem  w  stanie  powiedzieć,  że  się  o  niego  martwisz.  Nie 
rozmawiałam  z  nim,  ale  wiedząc  przez  co  przeszedł,  jestem  w  stanie  powiedzieć,  że 
potrzebuje dobrych przyjaciół którymi mógłby porozmawiać. Cieszę się, że ma ciebie. 

Jonah powiedział, że czuje się jak oszust. Krzyżuję kostki i próbuję ukryć się w krześle. – Nie 
jestem w tym dobra – w tym całym przyjaźnieniu się. 

Uśmiecha się i to takim typem uśmiechu, który sprawia, że myślisz iż szczęśliwe zakończenie 
istnieje.  –  Mam  wrażenie,  że  jesteś  idealna  do  tego  zadania.  Wystarczy  tylko,  że  ktoś  jest 
chętny do słuchania. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

 

Nie podoba mi się ta rozmowa, więc się wykręcam: - Jonah ma mnóstwo przyjaciół.  

-Jestem  pewna,  że  ma,  ale  czy  jest  ktoś  kto  go  wysłucha  i  nie  chodzi  mi  tu  tylko  o  słowa, 
które  wydostaną  się  z  jego  ust?  –  nasze  oczy  się  spotykają  i  jest  tak,  jakby  była  w  stanie 
czytać w moich niepewnych myślach.  

-Stella  wiesz,  że  jeśli  kiedykolwiek  będziesz  potrzebowała  kogoś  kto  cię  wysłucha,  jestem 
tutaj? 

-Nie mam nic do powiedzenia – i nagle pokój maleje.  

-Nie wierzę, że to prawda. 

Tak samo jak ja. Nawet jeśli tata zadzwonił do Joss dwa razy, nie wrócił jeszcze do domu, a 
wewnątrz mnie czaiło się duszące uczucie, że tak już zostanie.  Tak już zostanie na zawsze. 
Joss  przez  przypadek  powiedziała  tacie,  że  skończyłam  osiemnaście  lat,  a  on  tylko 
odpowiedział, ze już jestem na tyle dorosła by móc utrzymywać się samej.  

-Przyszłam tutaj z pewnego powodu – mówię. – I to nie jest koniec.  

-W porządku. 

-Dorastam. 

-Tak  dorastasz.  To  dlatego  chciałam  się  z  tobą  zobaczyć.    Fundacja  Fantastic  Footwear 
skontaktowała się z nami. – Pani Collins czeka na moja reakcję i dostaję taką. Bycie naszym 
szkolnym pracownikiem socjalnym sprawia,  że wie iż ja i Fundacja dzielimy przeszłość i to 
powinno  zatrzymać  wszystkie  gierki  z  mojej  strony.  Kontaktują  się  z  opieką  społeczną  by 
odkryć, które dzieciaki potrzebują pomocy i każdego roku odkąd istnieje ten program, ja do 
niego należę.  

Wsuwam kosmyk włosów za ucho i przesuwam się na skraj swojego krzesła. – Jestem już dla 
nich za stara. 

-Tak i nie. W tym roku znowu ci pomogą, ale to będzie twój ostatni rok. Zastanawiałam się, 
czy chciałabyś do nich wrócić. Potrzebują dzisiaj wolontariuszy na małe wydarzenie w szkole 
podstawowej i jeśli chciałabyś pomóc, zwolnię cię z popołudniowych zajęć.  

-tak – odpowiadam bez wahania. – Zapisz mnie. 

Jest kilka rzeczy które dotykają mojego serca i duszy w tym samym czasie, a ta organizacja 
jest  jedną  z  nich.  Ta  organizacja  jest  luźno  oparta  na  fundacji,  którą  w  Las  Vegas  założyła 
Nikki Berti. Jej program zapewnia obuwie odpowiednio dobrane dla dzieci nowonarodzonych 
do tych który właśnie skończyli dwadzieścia-jeden lat. I to nie jest program który po prostu 
dostarcza  pasujące  buty:  oni  właściwie  pozwalają  uczestnikom  wybrać  swoje  własne  buty. 
Bardzo  rzadko  w  życiu  czułam  że  mam  wybór.  Kiedy  ta  przyczepa  przyjechała  do  mojego 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

sąsiedztwa  i  pozwoliła  wybrać  mi  buty  takie  jakie  chciałam,  poczułam  się  tak  jakbym 
kontrolowała swoje własne przeznaczenie.  

Patrzę na materiałowe trampki które dostałam w zeszłym roku. Buty są jedną z pomocnych 
rzeczy,  które  sprawiają,  że  dopasowuję  się  do  wszystkich  innych.  Gdzieś  w  las  Vegas 
znajduje się niesamowita kobieta, która zainspirowała kogoś w Kentucky by stworzył ten sam 
typ programu.  Zastanawiam się czy wie co zrobiła dla takich dziewczynek jak ja.  

-Myślałam,  że  ten  program  w  Kentucky  oferuje  obuwie  tylko  dzieciom  do  siedemnastego 
roku życia. 

-Teraz  do  osiemnastego.  Dostali  kolejną  dotację.  Może  któregoś  dnia,  będą  mieli  tak  duży 
zasięga jak ten program w Vegas. 

-Tak, może – czując ulgę wypuszczam powietrze. Dobrze. Mam jeszcze jeden rok. Potem coś 
poradzę. Jeśli naprawdę dostanę pracę, będę w stanie kupować sobie swoje własne buty.   – 
Muszę zamienić ścieżkę zajęć.  

Pani Collins odchyla się w swoim fotelu, a ja lekko pochylam się do przodu. – Dlaczego? 

-  Bo  jeśli  już  teraz  zamienię  zajęcia,  to  po  ukończeniu  szkoły  czeka  na  mnie  praca.  – 
Oznaczałoby to utratę możliwości sprostania wymogom uczelni i wypełnienie obowiązkami 
w pracy wieczorów.  

-Wiedziałam – mówi nie będąc pod wrażeniem.  

-Będę recepcjonistką w Dave Automall. 

Nie reaguje. 

-To przyzwoita praca. 

Nadal nic. 

-Wiele ludzi byłoby szczęśliwych mając ją. 

-Tak,  zgadzam  się  z  tym.  Jest  mnóstwo  ludzi,  którzy  byliby  szczęśliwi  mając    pracę  i 
uwielbialiby ją. – w końcu się odzywa. – Ale czy TY będziesz szczęśliwa, pracując tam? 

No i teraz mnie straciła. – A co ma szczęście do tego? Nie będzie wieczne. Czy ty właśnie nie 
opisałaś swojej  pracy?  Graduate people so they stay off the  government  dime?”  I catch the 
slight tilt of her lips before she hides it. “No, that’s not my job. I’m honestly concerned with 
your wellbeing.” 

-Pewnie, że jesteś. Zmienisz moją ścieżkę, czy muszę opuścić więcej zajęć, bo moje spotkanie 
z panią Branch zostało przełożone? 

Pani Collins prostuje się i splata palce na biurku. – Masz niesamowite wyniki z testy ACT. 

-To był fuks. Jak wygrana na loterii. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Trzy razy? 

-Piorun uderza w to samo miejsce więcej niż raz. Kiedy miałam pięć lat, mieszkanie nad nami 
stanęło w ogniu dwa razy. Poważnie. Obie noce musiałam spędzić w schronisku. 

Ona całkowicie mnie ignoruje. – Trzy lata z rzędu osiągnęłaś najwyższe wyniki. 

-Oszukiwałam. 

-Bardzo w to wątpię. 

Rozrzucam ramiona: - Co to znaczy? 

-Stella  nadajesz  się  na  studia.  Kiedy  zapisałaś  się  do  tej  szkoły  wybrałaś  ścieżkę 
przygotowującą  cię  na  studia  i  dobrze  sobie  na  niej  radziłaś.  Zdecydowanie  kilka  razy 
przeszło ci przez głowę, że mogłabyś na studia pójść.  

Więcej niż kilka, ale Joss ma rację. Nie ma takiej rzeczy jak więcej, a Joss daje mi najlepszą z 
możliwych przyszłości. – Nie stać mnie na nie.  

-Są stypendia… 

-Ale  ja  ich  nie  wygram  –  przerywam  jej.  –A  ty  zakładasz  że  jakaś  szkoła  mnie  przyjmie. 
Słuchaj, miałam kilka różnych prac odkąd skończyłam czternaście lat i zanim znowu poślesz 
mi  to  spojrzenie  doświadczenie-dobrze-będzie-wyglądało-w-papierach-o–stypendium, 
powiem ci, że pracowałam na czarno. A poza tym, przez to nie byłam w żadnym szkolnym 
klubie, ani w żadnej drużynie sportowej, ani nawet nie brałam udziału w żadnych zawodach. 
Nie mam szans na dostanie się na studia, za to może uda mi się złapać przyzwoitą pracę.  Nie 
zniszcz mi tego, bo masz normy do wyrobienia. 

-Porzuć zajęcia, które zaczęłaś miesiąc temu i zobacz czy zmienisz zdanie. 

Wstaję tak szybko, że kilka papierów z jej biurka spada. – Ty tak serio!  

-Słuchaj  –  wyciąga  dłonie  jakby  błagała  mnie  o  coś  ważnego,  jak  na  przykład  jedzenie  – 
Trochę czasu zajmie mi  potwierdzenie tej pracy.  Nie są na liście zatwierdzonych przez nas 
firm. Pozwól mi nad tym popracować, kiedy ty spróbujesz podjąć jakąś decyzję. Nie porzucaj 
myśli o studiach przynajmniej bez spróbowania, to może się udać. 

Ta kobieta jest wszystkim przed czym ostrzegała mnie Joss. Co się stanie jeśli będę chciała 
czegoś  więcej,  pewnie  dostanę  się  do  tej  szkoły  i  wtedy  zrozumiem  że  nie  mam  szans  na 
utrzymanie się, chyba że stanę się drogą dziwką.  

-Wiesz co, rób co masz robić, a ja będę robiła to co powinnam. Dopóki tego nie skończysz, 
trzymaj się z dala ode mnie.   

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 15  

Jonah  

 

Na stołówce, ktoś upuścił wystarczająco dużo talerzy i sztućców, by obudzić martwego z jego 
wiecznego snu. To podrywa wszystkich w stołówce, wliczając chłopaków przy moim stoliku. 
bo kilku uderzeniach serca, rozmowa ponownie się zaczyna.  

Obserwuję  Stellę,  znad  talerza  frytek  i  tater  tots.  Dzisiaj  grzebie  w  swoim  jedzeniu,  a  nie 
czyta tej książki co ostatnio. Coś jest nie tak, a ja pragnę wiedzieć co. Tego ranka pomogła 
mi, więc ja w podzięce też chcę jej pomóc.  To pragnienie pcha mnie bym wstał od stolika, 
przeszedł  przez  stołówkę  i  zapytał  co  ją  dręczy,  ale  Stella  jasno  stwierdziła,  że  oczekuje 
między nami dystansu w szkole.  

Jeśli miałbym być szczery, moje życie kiedy nasz związek jest ukryty. 

Przyjaźń. 

Przyjaźń, to nie związek. 

Ale  tego  ranka  na  korytarzu  pozwoliła  mi  się  trzymać  za  rękę.  Stella  wstaje,  zabierając  ze 
sobą swoją tacę. Nigdy  wcześniej nie opuszczała stołówki tak wcześnie. Zdecydowanie coś 
się stało. Nie podoba mi się też to, że Cooper ją obserwuje.  

-Co za dziwak. Spójrzcie na jej dłoń – maluje po sobie. – podnosi głos. – Spróbuj na papierze. 

Kilku chłopaków śmieje się, a ja patrzę na Stellę. Pewnie, na swojej dłoni namalowała tęczę. 
Jest tak, jakby nie mogła przestać wyróżniać się z tłumu. Stella patrzy na nas kątem oka, ale 
unika mojego wzroku. Słyszy śmiech i co gorsze, wie, że ja jestem z nimi. 

-Przestań  -  mówię,  ale  Cooper  nie  zwraca  na  mnie  uwagi.  Kiwa  podbródkiem  w  stronę 
chłopaka, który znajduje się po drugiej stronie stołówki.  

-Zaraz wraca – wstaje ze swojego miejsca. 

Skanuję stołówkę w poszukiwaniu Stelli, ale jej nie ma. Do diabła. Wyszła myśląc, że sobie z 
niej żartuje. Fala paniki i poczucia winy wypala moje żyły, ale to panika sprawia, że ciężko 
mi się oddycha.  Stella jest jedyną osobą, która pomaga przetrwać mi dzień – jedyną osobą, 
która trzyma koszmar z dala ode mnie.  

Martha  wchodzi  na  stołówkę  w  niebieskiej,  letniej  sukience.  Rozgląda  się  po  niej  i  kiedy 
zauważa to czego szuka, jej twarz rozjaśnia się jak fajerwerki. Nie jestem zaszokowany kiedy 
spostrzegam co znajduje się na linii jej spojrzenia. To Cooper. Nadal rozmawia z chłopakiem 
z innego stolika.  

Unoszę łódko kurczaka do ust i zatrzymuje się w chwili gdy otwieram usta. Martha podchodzi 
do  Coopera,  ale  to  co  najbardziej  mnie  wkurza  to  to,  że  on  zwraca  się  w  jej  kierunku.  Na 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

środku stołówki zatrzymują się kilka centymetrów od siebie. Ona uśmiecha się do niego jakby 
coś znaczył, a on posyła jej niegrzeczny uśmiech, który widzi każda dziewczyna którą chce 
poderwać.  

Moje krzesełko przewala się do tyłu. 

-Do diabła – szepcze Todd. 

Do  diabła,  co?  Patrzę  po  chłopakach  siedzących  przy  stoliku,  którzy  nagle  są  bardzo 
zainteresowani swoimi tacami. – Czy on podrywa moją siostrę? 

Nikt nic nie mówi. 

-Czy  to  ten  sam  chłopak,  który  chwalił  się  co  tydzień  temu  zrobił  Missy  Parker  na  tylnym 
siedzeniu swojego samochodu? Jeśli on podrywa moja siostrę, ktoś musi to potwierdzić. 

Wszyscy milczą. 

-Teraz! 

-Co  się  dzieje?  –  Cooper  osuwa  się  na  krzesełko  naprzeciwko  mnie.  Na  to  samo  cholerno 
miejsce które zajmuje od pierwszej klasy. Ja po jednej stronie. On po drugiej.  

-Czy ty podrywasz Marthę? 

Cooper śmieje się, ale kiedy zauważa że nikt inny do niego nie dołącza, marszczy czoło.  – 
Pytasz poważnie? 

-A czy się roześmiałem? 

Cooper chwyta puszkę sody i zbyt wiele razy spogląda na chłopaków przy stoliku. – Ona jest 
twoją siostrą. 

-Cholerna racja. 

Ma jaja by spojrzeć mi prosto w oczy. – Znasz mnie lepiej. 

Zabłąkana myśl  pojawia się przede mną. Ma rację. Znam  go.   Lepiej  niż ktokolwiek inny i 
wiem, że on nie wierzy w ograniczenia czy granice. Wstaję i mówię. – Trzymaj się z daleko 
od Marthy. 

Nie  czekając  na  jego  odpowiedź,  opuszczam  stołówkę,  wkraczam  do  psutego  korytarza  i 
zastanawiam się gdzie ukryła się Stella.  Drzwi stołówki zatrzaskują się za mną, ryk głosów z 
niej dochodzących wzrasta i opada. Podejrzewam kto to jest, ale nadal idę. Jeśli Cooper jest 
mądry, będzie trzymał się z dala ode mnie.  

-Jonah! 

Najwyraźniej chłopak nie posiada mózgu. 

-Jonah! – krzyczy ponownie. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Stukanie jego butów wzrasta , gdy biegnie by mnie dogonić, a ja odwracam się, gdy jest już 
blisko. – Co? 

-Co? – jego oczy rozszerzają się. – Wyzywacz mnie przed wszystkimi i jeszcze pytasz co? 

-Wyzywam? – wskazuję palcem w jego twarz. – Widziałem cię z Marthą. 

-Słyszałem  co  powiedziałeś  o  dziewczynie  ze  śmietnika  i  odpuściłem  –  mówi.  –  A  co  do 
twojej  siostry  to  my  tylko  rozmawialiśmy.  Tylko  rozmawialiśmy.  Boże,  twoja  rodzina  ma 
rację. Popieprzyło cię. Nie udaję, że nie wiem co zdarzyło się w noc wypadku, ale zmieniłeś 
się, i mam już traktowania cię przez to jak jajka.  

Potwierdza  moje  najgorsze  obawy.  Nie  chciałem  zmiany.  Ale  wszystko  się  zmieniło,  a 
spotkanie się ze Stellą w tym pomogło.  – Nie zmieniłem się. 

-Tak.  Zmieniłeś  się.  –  przerywa.  –  Oskarżanie  mnie  o  uderzanie  do  twojej  siostry.  Twoja 
fascynacja dziewczyną ze śmietnika. 

Zbliżam się, moja klatka piersiowa uderza w jego. – Ma na imię Stella. 

-Mieszka ze striptizerką w sektorze 8 po drugiej stronie miasta. Farbuje włosy na fioletowo i 
nosi te same ubranie każdego dnia. Dziewczyny takie jak ona nie obchodzi co mó1)ię. 

-Mylisz się – mówię. 

-W czym? – mówi. – Że obchodzą ją inni czy w tym, że ćwiczy jak stać się striptizerką? 

Pochylam się nad nim, a on nagle staje się mniejszy. 

-Co do diabła? – oczy Coopera przeszukują moją twarz. – Zamierzasz olać naszą przyjaźń dla 
jakiejś dziwaczki? 

Gniew staje się gorącym kwasem w moich żyłach.  Moje palce zaciskają się w pięść, a mój 
głos opada na najniższy poziom. – Powiedz to jeszcze raz i przekonaj się.  

-Jonah! – głos Stelli odrywa mnie od Coopera.  

Coopier cofa się z rękami w powietrzu. – Zdecyduj którą drogę wybierasz. Wiem, że się z nią 
spotykałeś i byłem cierpliwy, ale oto prawda. Zmieniłeś się, a on jest czymś nowym. Pomyśl 
o tym co zostawiasz w tyle, Jonah. Przez lata byłem twoim przyjacielem, a ona… - mój były 
przyjaciel  patrzy  na  Stellę  jakby  jedynym  miejscem  do  którego  się  nadaje  był  śmietnik.  – 
Zdecyduj się. 

Cooper wraca na stołówkę. Opierając się o okno, Stella przyciska teczkę do piersi. Jest prawie 
tak blada jak James Cohen był w noc, gdy trzymałem jego dłoń.  

-Nie jestem tego warta - mówi cienkim głosem. 

Marszczę brwi. – Tak, jesteś. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Nie, nie jestem. Ma co do mnie rację. Jestem śmieciem.  

-Nie jesteś. 

Krawędzie teczki krzywią się, gdy chwyta ja mocniej. – Nic o mnie nie wiesz. 

Gniew gotuje się we mnie, więc uderzam pięścią w najbliżej stojącą szafkę. Przez moje kostki 
przechodzi fala bólu. Od razu pragnę cofnąć to co zrobiłem. Jestem zły. Zły na Coopera i zły 
na  Stellę.  Ma  rację.  Jeśli  o  nią  chodzi,  nie  wiem  nic.  –Więc  powiedz  mi.  Powiedz  mi  kim 
jesteś. 

-Wtedy już nie będziesz mnie lubił. 

-Stella, lubię cię. Całą ciebie, nie tylko to co teraz znam. 

-Więc nie potrzebujesz wiedzieć więcej. 

-Potrzebuję jeśli to sprawia, iż uważasz że nie jesteś warta walki. 

Jej usta układają się w cienką linię. – Kiedy ci powiem, nie będziemy mogli tego cofnąć. To 
będzie  koniec  tego  co  mamy  teraz.  Pod  koniec  dzisiejszego  dnia,  wrócisz  do  Coopera  i 
będziesz błagał go o przebaczenie.  

Pragnąłem cofnąć się w czasie, po kilku pierwszych wizytach na grobie Jamesa Cohena. Ale 
po spotkaniu  Stelli, znalazłem siłę by ruszyć na przód. Nie chcę by to  co jest między nami 
skończyło  się,  ale  nauczyłem  się  jednej  rzeczy:  nie  można  cofnąć  się  w  czasie.    –  Albo 
wybiorę ciebie. Mów, Stella.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 16 

Stella 

 

Może  pani  Collins  nie  jest  jednak  Antychrystem.  Jednym  telefonem  do  jego  rodziców 
zwolniła  Jonah’a  ze  szkoły,  więc  mogłam,  według  jego  słów,  dać  mu  popalić.  Moja 
debiutancka  wycieczka  jego  Chargerem  była  także  moją  inauguracyjną  jazdą  samochodem 
zbudowanym w tej dekadzie.  

Tak długo jak byłam ze sobą szczera, była to też mój pierwszy raz sam na sam z chłopakiem, 
który  była  dla  mnie  kimś  więcej  niż  tylko  przyjacielem.    Chłopakiem,  o  którym  śniłam  w 
trakcie nocy pocałunków.  

Ale oprócz kilku zdań ode mnie„ skręć tutaj” albo „wjechałeś na autostradę międzystanową” 
milczeliśmy.    Jedynym  dźwiękiem  jest  szum  radia  w  tle.    Przesuwam  dłonią  po  materiale 
siedzenia  pasażera  i  wdycham  nowy  dla  mnie  zapach  samochodu.    Nie  próbuje  zapisać  w 
pamięci  każdego  szczegóły  tej  jazdy:  dla  mnie  ważny  jest  każdy  detal  czasu  spędzonego  z 
Jonah.  

Chwyta  kierownicę  lewą  ręka,  a  prawą  kładzie  na  konsoli,  wnętrzem  do  góry.  Gdybym 
chciała z łatwością mogłabym umieścić tam swoją dłoń.  

Przez ostatnie kilka tygodni, Jonah i ja żyliśmy  w bańce  - bańce, która była pokręcona, ale 
jednocześnie  była  nasza.    Widząc  jak  kłóci  się  z  przyjacielem  przeze  mnie  …  powinnam 
wtedy odciąć się od Jonah’a.  Należeliśmy do innych światów i nadszedł czas by on wrócił do 
swojego i żebym ja zaakceptowała swój.  

Teraz,  kiedy  przyznał,  co  stało  się  w  noc  wypadku,  może  Jonah  znajdzie  siłę  by  ruszyć 
dalej…beze mnie. 

Ale ja nie odcięłam się jeszcze od niego i to dlatego, że kiedy pracował na czymkolwiek co 
go dręczyło i wypadkiem, miałam nadzieję, że kiedy wróci do prawdziwego życia  to stanie 
się trochę lepszą osobą.  Już dłużej nie śmiał się z okrutnych żartów Coopera.  Chciałam by to 
zapamiętał  –  żeby  zapamiętał  mnie  –  i  żeby  już  na  zawsze  pozostał  chłopakiem,  który  nie 
pozwoli by kogokolwiek nazywano śmieciem. 

Pokazanie  mu  tego  jest  jedynym  sposobem  udzielenia  mu  tej  lekcji,  sprawieniem  by  to 
zapamiętał.  

Linia  drzew  wzdłuż  drogi  rozrzedza  się,  kiedy  przed  nami  pojawia  się  szkoła  podstawowa.  
Przed półokrągłym wjazdem stoi przyczepa, z którą jestem zaznajomiona. 

-O tam – wskazuję i czuję na sobie spojrzenie Jonah’a, kiedy wjeżdża na parking i zatrzymuje 
się.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Mówię  ci,  żebyś  pokazała  mi  swoja  najgorszą  stronę,  a  ty  zaciągasz  mnie  na  wolontariat. 
Masz  rację.  Nienawidzę  cię.    Nie  miałem  pojęcia,  że  przyjaźnie  się  z  tak  okropnym 
człowiekiem.  

-Ha Ha – ale mój sarkazm jest płaski. Pocieram dłońmi jeansy i wychodzę z samochodu. W 
drzwiach  szkoły  stoją  dzieci  i  machają.  Pamiętam  to  uczucie,  bycie  tak  podekscytowanym 
czymś  nowym,  że  przechylałam  się  na  prawo,  na  lewo  a  nawet  stawałam  na  palcach, 
ponieważ zobaczenie czegoś było tak ekscytujące.  

Stajemy obok przyczepy, a Jonah kołysze się na stopach. – Co właściwie mamy robić? 

-Ty i ja? 

-Tak. 

Wyciągam z pudełka przy drzwiach dwucalową skalę i podaję mu jedną. – Zmieniać życia.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 17 

Jonah 

 

Klękając na jednym kolanie, zapisuję rozmiar buta i podaję go chłopcu, któremu go właśnie 
zmierzyłem.  Biegnie w kierunku przyczepy pełnej butów. Spośród wszystkich młodocianych 
wolontariuszy  każdy  jest  pełen  entuzjazmu  i  się  uśmiecha,  ale  bardziej  niesamowite  było 
przyglądanie się Stelli. 

Ona błyszczała w towarzystwie tych dzieci.  Rozmawiała z nimi.  Śmiała się z nimi.  Stella 
stawała się osobą, której wszyscy zazdroszczą i z która wszyscy chcą się przyjaźnić.  Osobą, z 
którą spędzasz całą noc próbując się do niej zbliżyć.  Ona jest żywa, wciągająca i zaraźliwa. 

-Lubisz ją, prawda? – mała dziewczynka, staje obok mnie i obserwuje Stellę z podziwem.  

Ponownie spoglądam na Stellę, a ona potrząsa fioletowymi włosami by sprawić, by chłopiec, 
który  nie  ma  więcej  niż  sześć  lat,  roześmiał  się.    Z  uśmiecham  na  twarzy,  skupiam  się  na 
swoim następnym kliencie. – Tak. 

-Lubię jej włosy. 

-No cóż, ja lubię twoje. 

Uśmiecha się, a jej ciemne oczy błyszczą. Brakuje jej jednego przedniego zęba, ale nowy już 
powoli  jej  wyrasta.  Milion  piegów  zdobi  jej  bladą  twarz  i  po  moim  komplemencie,  chowa 
ręce za plecami i obraca się z boku na bok.  

-Pierwsza klasa? – pytam. 

Kładzie dłonie na biodrach. – Druga. 

-Moje przeprosiny  - unoszę skalę w powietrze. – Jesteś gotowa? 

Kiwa głową tak szybko, że zaczynam się zastanawiać czy czasami nie udaje bicza.  

-Mogę ci cos powiedzieć? – pyta. 

-Tak długo jak zrzucisz te buty i położysz stopę na skali, jestem w grze. 

Odwiązuje  oba  tenisówki,  ściąga  je  ze  stóp  i  kładzie  prawą  nogę  na  skali.  –  To  jest  mój 
ulubiony dzień. 

-Dlaczego? 

-Ponieważ dostanę nowe buty. 

Pamiętam ściganie się z Martą przez centrum handlowej, ponieważ lubiliśmy testować nasze 
nowe buty, które mama kupiła nam w sklepie. – To wspaniałe uczucie, prawda? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Tak  –  szybko  się  zgadza,  zdejmując  prawą  nogę.  Potem  kładzie  lewą,  żebym  mógł  i  tą 
zmierzyć.  – Nie dokuczają mi, kiedy mam nowe buty. 

Upuszczam ołówek, który się odtacza. – Co? 

-Nowe buty – powtarza i chowa stopy w starą parę. – I dodatkowo te na mnie pasują, kiedyś 
nosiłam  buty  starszego  brata  i  nigdy  na  mnie  nie  pasowały.  One  spadają  mi  na  sali 
gimnastycznej I ten jeden chłopak, nazywa mnie stopami klauna, ale teraz mam nowe buty, 
które pasują. Już nie może mówić na mnie klownie stopy.  

-Nie, myślę, że nie może, – kiedy klęczę na chodniku dziewczynka jest wyższa ode mnie. Po 
raz pierwszy w życiu, czuję się mały i to nie dlatego, że to ja jestem bliżej ziemi, to dlatego, 
że to ja jestem chłopakiem który zranił tą dziewczynę.  

Rozglądam  się dookoła.  Kolory drzew i krzewów i  ubrań innych ludzi  zlewają się ze sobą. 
Kiedy  wstaje  czuję  mdłości  i  mam  zamazany  obraz,  ale  nawet  z  tą  dezorientacją,  jestem  w 
stanie zobaczyć twarz każdego jednego dziecka z którym rozmawiałem i śmiałem się. 

-Przepraszam – szepczę. 

-Za co? – marszczy swój nos.  

Za milczenie, kiedy potrzebowała kogoś, kto stanie w jej obronie kiedy wszyscy wokół niej 
żartowali sobie.   

-Przepraszam  –  mówię  ponownie,  ale  tam  nie  ma  nikogo.  Mała  dziewczynka  pobiegła  do 
przyczepy,  a  linia  dzieci,  które  stały  by  zmierzyć  im  nogi  też  zniknęły.  Zostałem  sam  z 
ciężarem swoich grzechów.  

-Jonah? – Stella kuca obok mnie. – Wszystko w porządku? 

Nic nie jest w porządku. Ja nie czuję się dobrze. Fakt, że są tu dzieci, które mają rodziców 
niemogących pozwolić sobie na buty w  odpowiednim rozmiarze, albo  w ogóle na buty, nie 
jest  w  porządku.  Fakt,  że  idioci  tacy  jak  ja  pogarszają  ich  życie,  nie  jest  w  porządku.  Ale  
cholernie okropny jest ból pulsujący w mojej piersi  i wiedza czym jest spowodowany… - To 
byłaś ty. 

Jej delikatne gardło porusza się, gdy przełyka, a potem kiwa prawie niezauważalnie. – I nadal 
jestem.  

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 18 

Stella 

 

Nie mam pojęcia, dlaczego mam obsesję na punkcie materiałowych butów, ale mam i te są 
najlepsze:  w  neonowym  fioletowym  kolorze  z  białą  koronką  ułożoną  w  łuki.  Chodzenie  w 
tych  dzieciaczkach  jest  jak  skakanie  po  poduszkach.    Poruszam  palcami  wewnątrz  nich  i 
podziwiam jak dobrze pasują. 

Program  The  Kentucky  rozpoczął  się  dwa  lata  po  tym  jak  Nikki  Berti  założyła  fundację 
Goodie Two Shoes w Las Vegas.  Miałam dziesięć lat, kiedy otrzymałam swoją pierwszą parę 
i siedząc tutaj dzisiaj otrzymując swoją ostatnią, czuję te same zawroty głowy, które czułam 
osiem lat temu. 

Tak długo jak chcę biegać w swoich nowych butach, tak jak dzieci, którym przyznano parę 
przede mną, nie  robię tego.  Ściągam  je z ogromną troską i  odkładam  do pudełka.  Buty  na 
moich  stopach  przeszły  już  kilka  mil  i  muszę  myśleć  bardziej  przyszłościowo.  Buty  nie  są 
jedyną drogą rzeczą w życiu. 

Trzymając w dłoniach miarkę, Jonah zachowuje się jakby tylko siłą woli powstrzymywał się 
od  przyłączenia  do  grupy  piszczących  ośmiolatków  i  kiedy  wreszcie  wpada  do  gry,  dzieci 
piszczą z zachwytu.  

Jonah  śmieje  się,  ale  szczęście  zostało  wyssane  z  jego  twarzy,  kiedy  zauważył  mnie.  To, 
dlatego  nigdy  nie  chciałam  zadawać  mu  osobistych  pytań,  dlaczego  nigdy  nie  chciałam  by 
wiedział. Litość mnie denerwuje. 

Przewraca  się  na  ziemię  i  zwołuję  dzieci  do  kolejnej  gry.    Kiedy  idzie  w  moim  kierunku, 
dotykam  wsuwki  z  różą  we  włosach.      Jest  dokładnie  w  tym  samym  miejscu,  w  którym  ją 
wpięłam, a płatki są gładkie tak samo jak zawsze. 

Jonah siada obok mnie, opierając się o ścianę oporową, rozsuwając nogi tak i pozwalając by 
jego  kolano  &  Berito  dotknęło  mojego  uda.    Jest  ciepły  i  stały  i  gdybyśmy  żyli  w  innym 
wszechświecie, prawdopodobnie byłby mój. 

Otwiera  usta,  a  potem  je  zamyka.  Gdy  próbuje  otworzyć  je  ponownie,  oszczędzam  i  jego  i 
siebie od tej nieprzyjemnej rzeczy, którą miał powiedzieć. – Dali mi nadzieję. 

-Kto? 

-Ta fundacja. Dali mi nie tylko buty. Dali mi też nadzieję. Dali mi prawo do wiary, że jestem 
kimś więcej niż tym, co inny o mnie mówią.  I czasami, tylko czasami, to wystarczyło bym 
zaczęła marzyć o staniu się kimś więcej.  

I może stanę się kimś więcej.  Nie tym, o kim ostrzegała mnie Joss, ale kimś więcej niż jestem 
teraz.    Dotknęłam  kogoś.    Wykorzystałam  szansę,  zaprzyjaźniłam  się  z  Jonah  i  znalazłam 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

sposób by do niego dotrzeć.  Zmiana, o którą się modliłam, jest tam w jego oczach.  Może 
próbować z nią walczyć, ale dzisiaj zmieniłam go.  To jest to, czego chciałam i nie ważne, co 
się stanie za następne kilka minut, godzin, dni, lat, na kilka sekund byłam kimś więcej. 

-Powiedz mi, że cię zmieniłam Jonah  – odwracam głowę by spojrzeć na niego i wstrzymuję 
oddech,  mając  nadzieję,  że  usłyszę  od  niego  właściwe  słowa.    Zobaczyłam  cień  na  jego 
twarzy, kiedy połączył kropki między dzieckiem, którym kiedyś był i dziećmi przed sobą, ale 
pragnę usłyszeć te słowa. 

W jego niebieskich oczach jest zranienie, ale jest też słodka nadzieja.  – To zmieniło mnie… 
Ty zmieniłaś mnie.  

-Dobrze – zrywam nasze połączenie i gapię się w ziemię. 

-Dobrze.  

Jonah trąca moje kolano swoim. – Dlaczego czuję się jakbyś ze mną zrywała? 

Kto  mógł  wiedzieć,  że  to  oświadczenie  będzie  dla  mnie  jak  sztylet  wbijający  się  prosto  w 
serce?    -  Żeby  to  się  stało  musielibyśmy  być  parą.  Jestem  dziewczyną,  która  przesiaduje  na 
cmentarzu,  ale  ty  jesteś  chłopakiem,  który  potrzebował  przerwy  od  normalności  na  kilka 
tygodni.  

-Jesteśmy parą – mówi. 

Chciałabym, żeby tak było. Moja skóra kłuje mnie od tego, jakbym się czuła gdybym miała 
jego  ramiona  owinięte  wokół  siebie,  gdyby  siedział  plecami  opierając  się  o  drzewo  i 
przyciągnął mnie bliżej siebie, tak że czułabym na karku gorący oddech.  

-Nie  jesteśmy  –  pocieram  ramiona,  czując,  że  mi  zimno.  Część  mnie  jest  zadowolona,  że 
nigdy nie przekroczyliśmy tej linii. Lubię wspomnienie nas, jako przyjaciół.  Cieszę się, że 
moje serce nie boli, bo nigdy nie pozwoliłam byśmy zaczęli w ten sposób. 

-Jesteśmy  –  Jonah  odskakuje  od  ściany  i  wyciąga  do  mnie  ręce.  –  Lubię  cię  Stella  i  nie 
możesz  spróbować  temu  zaprzeczyć,  ale  widzę  w  twoich  oczach,  że  ty  też  mnie  lubisz. 
Dzisiaj to jeszcze nie koniec i nie jestem jedynym mającym do podjęcia trudne decyzję, więc 
bądźmy  razem.    Do  północy  zostało  nam  jeszcze  kilka  godzin.    –  zanim  zmienimy  się  w 
dynie. – Co się stanie o północy? 

-Nie wiem, ale dowiedzmy się. 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 19 

Jonah 

 

Z  dłońmi  schowanymi  do  kieszeni  swoich  niebieskich  jeansów,  Stella  wędruje  dookoła 
mojego  domu.  Podoba  mi  się  jej  widok  tutaj.  Pasuje  tutaj,  mimo  wszystko.    Wszystko  ją 
otaczające ją jest drogie, wybrane przez mamę, albo projektanta wnętrz. 

Przez  sposób,  w  jaki  się  nosi,  Stella  ma  klasę.  Więcej  klasy  niż  ja  kiedykolwiek  będę 
posiadał. Dodatkowo, lubię jej styl. Od jej ciemnofioletowych kosmyków do wsuwki z różą i 
białej bawełnianej koszulki i niebieskich jeansów, które pasują na nią idealnie i fioletowych 
butów, od stóp do głów jest wspaniała.  

Jak pies gończy wyczuwający zapach, Stella opuszcza kuchnię i kieruję się w stronę salonu. 
Idę  za  nią.    Nie  powiedziała  zbyt  wiele.  Od  czasu  do  czasu  zatrzymuje  się  przy  czymś, 
przesuwa usta na jedną stronę, ale potem nic. 

W salonie, patrzy na wysoką na trzy stopy niebieską wazę, która stoi w rogu pokoju, tuż obok 
podwójnych  drzwi  prowadzących  na  taras.  Kiedy  się  prostuje,  wskazuje  na  nią  jednym 
palcem, jakby była ona nośnikiem zarazy. – Czy to jest urna? 

-Nie. 

Ponownie się jej przygląda. – W takim razie nie rozumiem. 

Ja też nie. – Co myślisz o tym domu? 

-A co, chcesz żebym myślała o tym domu?  

-Zapytałem pierwszy. 

-Prawda. 

Mentalnie  wyrzucam  ręce  w  powietrze.    Nigdy  nie  znajdę  sposobu  by  do  niej  dotrzeć.  – 
Chcesz zobaczyć mój pokój? 

Posyła mi złośliwy uśmiech, który mnie kręci. – A zamierzasz rzucić mnie na łóżko i zrobić 
ze mną niegrzeczne rzeczy? 

Zniżam głowę i wstrzymuję oddech by powstrzymać jęk. 

-Nie. 

-W takim razie chodźmy. 

Pokazuję na schody.  Wchodzi po nich, a ja przyznaję, że przyglądam się jej kołyszącemu się 
tyłkowi.  – Co jeśli powiedziałby tak? 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Na co? Lewo czy prawo? 

-Prawo. Gdybym powiedział tak, weszłabyś na górę? 

Na szczycie schodów skręca w prawo i patrzy na mnie spod przymkniętych powiek.  – Tak. 

Ja pierdole. – Naprawdę? 

Śmieje się, a ja nie mam pojęcia, co to znaczy. Stella zagląda do mojego pokoju i lewa strona 
jej ust, unosi się do góry. –Ładnie. 

Ściągam razem brwi, wiedząc, że mój pokój nie jest niczym specjalnym. Mama go urządziła. 
Ja w nim tylko spałem.  Nigdy nie zastanawiałem się nad tym jak może wyglądać. Opieram 
biodro o framugę drzwi naprzeciwko Stelli. – Co jest niezłe? 

-To ma łóżko. 

Całe powietrze ucieka z mojej klatki piersiowej. – Stella… 

Podchodzi do mnie i kładzie na moim torsie dłoń. Przysięgam na Boga, że ciepło jej palców 
przepala moje ubrania i sięga mojej skóry.  

-Gdzie jest twoja rodzina? 

-Nie ma ich. Pojechali do Lexington. 

Stella przygryza dolną wargę. – Więc…mamy czas do północy? 

Dałbym jej o wiele więcej czasu, gdybyśmy mogli rozwiązać wszystko między nami.  

-Tak. 

Sięga by dotknąć swojej wsuwki, a ja przykrywam jej dłoń, splatając jej palce z moimi. Nie 
chce  żeby  się  denerwowała,  nie  ze  mną.    –  Nie  przyprowadziłem  cię  tutaj,  by  cokolwiek 
robić. Pokazałaś mi część siebie. Ja chciałem ci pokazać skąd pochodzę.  

Stella przesuwa kciukiem po moim torsie, a moja krew staje się bardzo, bardzo ciepła.  

-Powinniśmy pogadać – o tym, co stanie się po dzisiejszym dniu. – mówi.  

Kiwam głową i nawet, jeśli myślę że powinna oddzielać nas ściana i osiem stóp, kładę dłoń 
na jej talii i tracę rozum, kiedy oddech Stelli urywa się. 

-Porozmawiamy….wkrótce. – myśl mózgiem, kretynie. – Powinniśmy porozmawiać teraz. 

-Jonah – szepcze, a te szare oczy proszą mnie. Moje dłoń unosi się z jej biodra do jej twarzy, 
mój kciuk głaszcze jej policzek.  Stella pochyla się ku mnie  – cała miękka, kobieca i pełna 
ciepła, które błyszczy się i  tli  w tym  samym  czasie. Jej  głowa przechyla  się na bok, gdy ja 
zniżam  swoją  i  wiem,  że  za  chwilę  nasze  usta  się  ze  sobą  zetkną  i  nadzieję,  że  wrócę  do 
starego życia, już nigdy nie wróci.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 20 

Stella 

 

Mały głosik w mojej głowie krzyczy na mnie: to jest coś więcej, to jest coś więcej, to jest coś 
WIĘCEJ! 

Ale usta Jonah’a wiszą nad moimi, a jego oddech ogrzewa moja twarz, więc nie dbam o to, że 
wystawiam swoje serce na miażdżący cios.  Chwytam materiał jego koszulki i to nie po ty, by 
przyciągnąć go bliżej, ale by zapobiec mojej ucieczce.  

Przez kilka sekund chce wiedzieć jak to jest żyć prawdziwym życiem, a nie marzyć.  Jak to 
jest być dziewczyną, która kogoś obchodzi, jak to jest być dziewczyną, która jest szanowana i 
która  jest  całowana.  Ramiona  Jonah’a  zaciskają  się  wokół  talii,  a  palce  wbijają  się  w  moje 
włosy.  Jego  dotyk  powoduje,  że  wzdłuż  ciała  przechodzi  mi  dreszcz,  krew  wibruje  i  gdy 
wspinam  się  na  palce,  by  zmniejszyć  odległość  między  nami,  moja  dolna  warga  drży  z 
niecierpliwości.  

Wstrzymuję oddech na  chwilę, w której  nasze usta się łączą. Miękki  nacisk  jest jak trzepot 
motylich skrzydeł. Jego palce przesuwają się w moich włosach i ten delikatny masaż tworzy 
ciepło, które wzrusza moimi mięśniami.  Czuję się jakbym wchodziła do gorącej kąpieli.  

Jonah przesuwa usta, a ja podążam  za nimi,  spijając jego ciepło,  jego dobroć. Wzdycham  i 
jestem przytłoczona zapachem przypraw, zapachem Jonah i to powoduje, że pragnę go nawet 
bardziej.  

Otwieram usta i cichy jęk opuszcza moje gardło, kiedy Jonah wsuwa do nich język i spotyka 
się z moim. Ciekłe ciepło wybucha w moim ciele i gubię się.  Uwalniam swój uścisk, moje 
palce  przesuwają  się  po  jego  klatce  piersiowej,  po  jego  mięśniach  wyczuwalnych  przez 
materiał koszulki.  

Dłoń Jonah wędruje w górę i w dół mojego kręgosłupa, przyciskając mnie bliżej do siebie, a 
jego pocałunek staje się bardziej natarczywy.  Ta sama natarczywość i głód odzwierciedlony 
jest  w  moim.  Z  dłońmi  na  moich  biodrach,  Jonah  zmienia  położenie  swoich  nóg.    Z  jedną 
nogą  między  moimi,  delikatnie  popycha  mnie  do  tyłu,  owijam  ramiona  wokół  jego  karku  i 
pozwalam mu się prowadzić w tym tańcu.  

Moje palce sięgają jego głowy i kocham łaskotanie krótkich kosmyków jego włosów w moje 
dłonie,  przechylam  głowę  i  Jonah  akceptuje  zaproszenie,  aby  zwiększyć  intensywność 
pocałunku. Prowadzi nas to do poziomu, w którym staje się właścicielem mojego życia.  Usta 
chwytające drugie, język poszukujący więcej.  Ciała błagające o bliskość. 

Tył  moich  nóg  uderza  o  łózko  i  otwieram  oczy.  Z  piersią  poruszającą  się  szybko,  pulsem 
walącym  w każdym  miejscu, Jonah i patrzymy na siebie. Zakłada kosmyk włosów za moje 
uszy i całuje moje usta z najmniejszą, najsłodszą presją. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Teraz, kiedy już odkryliśmy… - jego głos jest głęboki, chropowaty i lubię go. Tak bardzo, że 
moje palce u stóp zwijają się z miłością na ten dźwięk. 

-Co odkryliśmy?  

Jonah  delikatnie  głaszcze  moje  plecy  i  ta  troska  wywołuje  ciepło  rozprzestrzeniające  się  w 
moim brzuchu. – Co czujemy. 

-Co w związku z tym?- pytam, nie rozpoznając swojego głosu, które teraz brzmi tak miękko. 

-Teraz  musimy się dowiedzieć, gdzie zmierzamy dalej.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 21 

Jonah 

 

Leżymy splątani na moim łóżku. Głowa Stelli spoczywa na moim torsie, a moje oba ramiona 
trzymają ją blisko przy mnie. Pokój jest ciemny nawet, jeśli zasłony w oknach są rozsunięte.  
Po naszym pocałunki, w ciszy obserwowaliśmy zachód słońca. 

-Niebo było czerwone – szepcze. 

-Tak. – to prawdopodobnie był najpiękniejszy zachód słońca, jaki widziałem. 

-To znaczy, że nie powinno być burzy – ale w jej głosie słychać wątpliwości i w jakiś sposób 
mam wrażenie, że nie nawiązuje tym do pogody.  – Zaraz będę musiała iść.  

Wiem. – Masz godzinę policyjną? 

-Nie, ale Joss jest zmartwiona, jeśli nie wracam do domu przed jej wyjściem do pracy, a ja nie 
chcę jej martwić.  

Gładzę  włosy  Stelli  i  robię  to,  co  nieuniknione  –  zadaję  pytanie  o  to  czy  będziemy 
rzeczywistą parą. Najlepszym sposobem by zacząć jest ocenienie jak bardzo Stella mi ufa. – 
Kim jest dla ciebie Joss? 

Jej  ciało  drga,  a  ja  zamykam  oczy,  nienawidząc  się  za  zrujnowanie  idealnej  chwili,  którą 
właśnie dzieliliśmy. Odpycha moje ramiona, próbując się ruszyć, początkowo się opieram, ale 
potem  rozluźniam  uścisk.    Ta  rozmowa  musi  się  odbyć.  Stella  siada,  a  światło  księżyca 
zaczyna wpadać do pokoju, odbijając się w jej oczach.  – Była ostatnią dziewczyna, z którą 
umawiał się mój tata, gdy był w mieście. 

Drapię się w kark, nie pewny, co powiedzieć, lub o co zapytać. Miałem  zbyt wiele pytań i 
żadne z nich nie miało łatwych odpowiedzi. – Mieszkasz z dziewczyną swojego taty? 

-Bardziej  skłaniałabym  się  w  kierunku  byłej  dziewczyny,  ale  Joss  jest  nieprzewidywalna.  – 
Stella porusza się tak, że w końcu siada obok mnie po turecku.  

-Gdzie jest twój tata? 

Wzrusza  ramionami.  –  Wyjeżdża.  Wraca.  Potem  znowu  wyjeżdża.  Zostaje  na  tyle  długo  by 
wpakować kogoś  w opiekę nade mną,  a kiedy  ich cierpliwość się kończy, wraca i znajduje 
kogoś innego.  

Zasłaniam dłońmi twarz. Czy do diabła było jej życie? Co do diabła jest nie tak z jej ojcem? 
Kawałki układanki, zaczynają wreszcie pasować.  – Czy Lydia jest twoją mamą? 

-Nie – parzy na mnie, a potem kieruje swoja uwagę na paznokcie. – Tata nie chce rozmawiać 
o mamie, ale jedna z jego dziewczyn powiedziała, że odeszła po tym jak się urodziłam. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Czuję  się  tak  jakbym  był  wsysany  w  ogromną  czarną  dziurę,  a  ja  wymachuję  rękami, 
próbując złapać się czegoś solidnego. – Więc, dlaczego cmentarz Stello?  

Marszczy czoło. – Zabierzesz mnie z powrotem do Joss, kiedy ci odpowiem? 

Cisza.  Nie  podoba  mi  się  końcówka  tego  pytanie.  –  jesteśmy  teraz  razem.  Żebyś  o  tym 
wiedziała. Kiedy wejdziemy jutro do szkoły, powiem Cooperowi, że może pocałować mnie w 
tyłek i nasza przyjaźń się skończy, jeśli powie coś przeciwko tobie. 

-Nie musisz tego robić – mówi cicho. 

-Nie  muszę.  Ale  zrobię.  –  podejmuję  decyzję  by  ruszyć  dalej.  Moje  serce  słabnie.  Od 
wypadku, próbowałem odnaleźć swą drogę. 

To zainteresowało ją na tyle, że spojrzała na mnie przez tarczę fioletowych włosów. 

-Masz rację – kontynuuję. – Chodzenie na cmentarz było pokopane, ale prawda jest taka, że 
byłem pokręcony i złamany jeszcze zanim poznałem Jamesa Cohena.  

Milczałem,  kiedy  byłem  świadkiem  rzeczy,  które  były  złe  i  za  każdym  razem  nie  mogłem 
znaleźć odwagi by się odezwać, kawałek mnie, którym powinienem być, mężczyzna, którym 
próbowałem się stać, umarł. 

Stella kładzie dłoń na moim kolanie. – Co się stało tamtej nocy? 

Mój puls miota się w moich żyłach i dudni w moich skroniach, ale jeśli chcę, żeby Stella się 
otwarła,  musze  zrobić  to  samo.    –  Przyczepa  rolnicza  przejechała  pas  zieleni  oddzielający 
jezdnie. 

-Mów dalej – szepcze. 

-Moje  oczy  zatrzymują  się  na  jakimś  punkcie  przede  mną  i  widzę  reflektory  ciężarówki, 
słyszę tłuczenie szkła. – Mój samochód obrócił się, kiedy uderzyłem w hamulce i skręciłem 
kierownicą  by  uniknąć  kolizji  i  udało  mi  się.    Zauważyłem  wrak  i  kiedy  wysiadłem  z 
samochodu, on tam był… na ziemi…i była tam też krew. 

-James Cohen?  

Kiwam głową.  – Zebrało się kilka osób i niektórzy z nich mieli koce i wiele miało telefony, 
ale  nikt  nie  podszedł  bliżej.  Ja  podszedłem,  bo  nie  mogłem  przestać  myśleć,  ze  to  prawie 
byłem ja. 

Prawie ja. 

-Próbowałem zatamować krwawienie, ale krew przesiąkała wszystko i to nie była krew tylko 
z nogi czy z ramienia, żebym mógł ją odciąć…. – krew wylewała się z niego ze zbyt wielu 
cięć i nacięć.  – On umierał. 

Unosi dłoń w powietrze i zaskakuje mnie jak wiele siły jest w jego uścisku. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Nie zostawiaj mnie – błagał. 

-Nie zostawię. – odpowiedziałem, ale chciałam to zrobić. 

-Co się stało? – Stella pyta, ponieważ w jakiś sposób wyczuwa, że historia nie kończy się na 
tym. 

-On nie chciał umrzeć. 

-Nikt z nas nie chce –mówi w kojący sposób, ale popycha mnie. Wie, że jest coś więcej. 

-Powiedział mi… - zasycha mi w ustach.  – Powiedział mi, że robił złe rzeczy. Ostatnie słowa 
do mnie i na tej ziemi brzmiałby, że źle żył. 

I  to  zmusiło  mnie  bym  zaczął  kwestionować  swoje  życie.    Każdą  decyzję,  jaką  podjąłem. 
Każdą  reakcję  odruchową.  Czy  ja  też  skończę  na  jezdni  mówiąc  komuś,  że  wszystko  źle 
zrobiłem? 

Gdy patrzę na Stellę widzę jej siłę, jej urodę, jej nadzieję i przebaczenie, nawet, jeśli na nie 
nie zasłużyłem – nie, nie zamierzam zepsuć tego wszystkiego.  – Niezależnie od tego, co się 
stanie między nami dzisiejszej nocy, jutro albo za dwadzieścia lat od teraz, nigdy już nie będę 
facetem, który będzie milczał. 

-Wiem, że nie będziesz. Będziesz wspaniałym mężczyzną Jonah. 

-A ty będziesz tam by to widzieć.  

Lekki  uśmiech unosi jej usta, ale nie na tyle by  smutek zniknął z jej twarzy.  – Chciałabym 
mieć wolną wolę.  

Wolną wolę? – Stella, zataczasz kręgi wokół mojego żałosnego tyłka. 

Wypuszcza powietrze, które wzrusza jej włosami. – Rzucam Literaturę Amerykańską.  

Siadam tak szybko, że wezgłowie łóżka uderza o ścianę.  – Co? Dlaczego? 

-Nie wiem co sobie myślałam zapisując się na kursy przygotowujące do collegu.  Myślałam… 
Myślałam, że mam szanse by się wyłamać, ale nie mam. Jak tylko Joss zorientuje się, że tata 
nie wróci, wyrzuci mnie jak wszystkie inne jego dziewczyny.  Potrzebuję dobrej pracy i mam 
szansę na jedną. Muszę być zdolna wesprzeć się sama.  

Wow. – Stella… - ale nie mam już więcej słów.  

-Mowy  collegu  brzmią  fajnie,  jeśli  są  prawdziwe.  Dla  mnie  nie  są.  Nie  mam  kogoś,  kto  by 
mnie  złapał,  gdy  upadnę.  Ty  jesteś  pobłogosławiony.    Masz  ludzi,  którzy  zaproponują  ci 
drugą  szansę.  Ja  takiej  nie  mam.  Mam  jedną  szansę  na  wszystko,  więc  lepiej  żebym  nie 
chodziła po cienkiej linie. Lepiej bym została na ziemi.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozglądam  się  po  pokoju.  Jest  tu  tona  rzeczy,  które  nie  tylko  były  kupione  dla  mnie,  ale 
również  dla  mnie  wybrane.    Bez  wątpienia  wiem,  że  moi  rodzice  zapłacą  za  moją  szkołę. 
Jakiej rady miałem udzielić Stelli? 

Gdy  cisza  obleka  nas  niczym  ciężki  koc,  Stella  wreszcie  się  odzywa:  -  Zabierz  mnie  z 
powrotem do Joss.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 22 

Stella 

 

Mówię  Jonah’owi  by  zaparkował  przy  centrum  handlowym  pod  drugiej  stronie  kompleksu 
mieszkań  Joss.  To  koniec  miesiąca,  więc  wyglądamy  bardziej  na  białe  śmieci  niż  normalni 
ludzie z prawie przepełnionym śmietnikiem.  

Ponieważ jestem żarłokiem, cała drogę tutaj trzymałam Jonah’a za rękę. Kilka razy próbował 
rozpocząć  rozmowę,  ale  za  każdym  razem  mu  przerywałam.    Bardzo  podobał  mi  się  nasz 
wspólny  wieczór  i  chciałam  by  wspomnienia  wypalone  w  moim  umyśle  starczyły  mi.   
Kłujący  ból  pojawia  się  w  mojej  klatce  piersiowej  –  znowu  jestem  nastawiona  na  słowo 
wystarczy. 

Jonah uwalnia moją dłoń i każde kliknięcie sugeruje zmianę biegów z jazdy do parkowania. 
To jest to. To są nasze ostatnie wspólne chwile razem, jako Stelli i Jonah. Jutro będziemy w 
szkole i ja będę Stellą, a on będzie Jonah, ale już na zawsze będziemy rozdzieleni.  

Jonah wpatruje się w swoją dłoń, nadal ściskając dźwignię zmiany biegów.  

-Nigdy nie odpowiedziałaś mi na pytanie dotyczące cmentarza. 

To prawda. Gdyby ktokolwiek miałby to zrozumieć, to byłby to on. – Pamiętasz jak w rogu 
naprzeciwko szkoły było Dairy Queen?  

Unosi brwi, ale zgadza się ze mną. – Tak. 

-I, że kiedyś w centrum handlowym był Sears tuż obok kin?  

-Tak. 

-Cmentarz się nie zmienia. 

Mruga i ciężko znaleźć mi odwagę by kontynuować. 

-Cmentarz  jest  zawsze  w  tym  samym  miejscu.  W  przeciwieństwie  do  wszystkiego  innego. 
Mogę wyjechać na sześć miesięcy i kiedy wrócę on nadal będzie i to w jakiś sposób sprawia, 
że czuję się lepiej i nie jestem….samotna. 

W przeciwieństwie do tego jak czułam się z tatą i jakąkolwiek jego dziewczyną, która mnie 
przyjęła.  Nigdy  nie  nazwałam,  żadnego  miejsca  domem.  Nigdy  nie  miałam  stałego 
fundamentu, ale rok po roku, dzień po dniu, cmentarz jest miejscem stałym i stabilnym. 

-Nie  jesteś  sama  –  Jonah  sięga  do  mnie  i  będąc  ode  mnie  szybszym,  chwyta  moją  dłoń  i 
ściska ją. 

-Jestem. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Nie, nie jesteś. – jego głos jest cichy, ale jego determinacja jest mocna.  – Masz mnie.  

Moje  gardło  zaciska  się,  a  klatka  piersiowa  zwęża.    Ciągnę  koszulkę  przy  szyi,  chcąc 
zaczerpnąć powietrza, ale to nie działa. Nic nigdy nie działa. 

-Nie mogę tego zrobić. Nie mogę mieć nadziei, że będziemy parą. Nie mogę mieć nadziei, że 
pomysł z collegem mi się uda.  Nic nie jest takie dobre, nic nie jest tak poprawne, to prędzej 
wybuchnie mi w twarz, albo zniknie i zostanę zostawiona z niczym.  Gdy nie będę chciała nic 
więcej, to to mnie tak bardzo nie zrani. Tak działa życie dla kogoś takiego jak ja.  

-Wiec  odpuszczasz  nas  sobie?    Odpuszczasz  sobie  to  wszystko?  –  unosi  do  góry  nasze 
złączone  dłonie.  –  Ponieważ  boisz  się  posiadania  nadziei?  Boisz  się,  w  jaką  stronę  to 
wszystkie zmierza? 

Przygryzam drżącą dolną wargę. Nie będę płakać. Nie będę. – Jeśli teraz to tak bardzo boli, 
jak będzie bolało później?  Przykro mi, ale nie mogę.  Jeśli wszystko się zawali, ty masz do 
czego wrócić.  Przyjaciół, rodzinę. Ja nie mam nic. 

Używając podbródka wskazuję na mieszkania. – To kwestia czasu zanim Joss mnie wyrzuci i 
wtedy  nie  wiem,  co  zrobię.  Nie  zrozum  mnie  źle,  wyląduję  na  nogach,  ale  nie  będę  mogła 
zająć się sobą, kiedy skończę ze złamanym sercem.  Miłość jest niebezpieczna. Jest tak samo 
zła jak posiadanie nadziei. To tak działa dla mnie życie. Muszę to zaakceptować.  

Moje  wnętrzności  załamują  się,  ponieważ  go  lubię.  Prawdopodobnie  bardziej  niż  lubię,  ale 
zmuszam się by położyć dłoń na klamce i otwieram drzwi. 

-Dziękuję ci, Jonah. 

Opuszcza  głowę  na  przerwę  w  moim  głosie.  Ignoruję  wilgoć  w  oczach  i  udaję,  że  nie 
szczypią. 

-Za co? – szepcze. 

-Za  pokazanie  mi,  że  ludzie  mogą  się  zmienić.    Nawet,  jeśli  jest  to  tylko  jedna  osoba  na 
milion. 

Szarpię  dłoń.  Nie  puszcza  jej.  Próbuję  po  raz  drugi  i  przysięgam,  jego  uścisk  staje  się 
mocniejszy.    Modlę  się  o  odrętwienie,  ale  jestem  pożerana  przez  ból.  W  szybkim  ruchu, 
pochylam się nad konsolą i całuję go w policzek.  Zamykam oczy, kiedy jego zarost słodko 
drapie mnie w twarz.  Będę za nim tęskniła. Będę za nim tęskniła tak bardzo.  

Jonah odwraca się w moim kierunku i wykorzystuje jego słabość by wyskoczyć z samochodu. 

Biegnę szybko. Biegnę daleko. Biegnę w nadziei, że już nic nigdy mnie nie złapie.  

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 23 

Jonah 

 

Wchodziłem do tej szkoły setki razy, ale ten raz był inny.  A to dlatego, że ja byłem inny i już 
nigdy nie będę tym, kim byłem wcześniej.  

Z  książkami  i  zeszytami  w  jednej  dłoni,  szedłem  środkiem  korytarza,  szukając  dwóch 
konkretnych osób. Pod koniec dzisiejszego dnia, zawalę, odniosę sukces, albo uda zrobić mi 
się po trochę każdej tej rzeczy i być może zostanę zawieszony. 

Jestem  pogodzony  z  każdą  z  tych  opcji  –  tak  długo  jak  Stella  znowu  pojawi  się  w  moim 
życiu. 

W  rogu  korytarza  dla  starszych  uczniów,  zauważam  dwie  osoby  i  jedna  ma  rękę  na  talii 
kogoś, o kogo powinna trzymać się osiem stóp z daleka.  Chciałem z nim porozmawiać sam 
na sam, ale nie mam nic przeciwko publiczności. Opuszczając książki na podłogę, chwytam 
Coopera za kołnierzyk koszulki i uderzam nim o szafki. 

-Jonah! – krzyczy moja siostra, ale może sobie krzyczeć ile chce. Nie odpuszczę. 

-Nazwij  Stellę  Dziewczyną  ze  śmietnika  jeszcze  raz,  a  zrobię  z  twojego  życia  piekło.  W 
rzeczywistości,  przezwij  ją  albo  kogokolwiek  innego  i  zrobię  to  samo.  Skończyłem  z 
milczeniem. Skończyłem z pozwalaniem ci na traktowanie ludzi jak gówno. Słyszysz mnie? 

Oczy Coopera rozszerzają się i grożą, że zaraz wypadną. – Puść mnie, Jonah. 

Muszę  pracować  każdym  mięśniem,  by  rozluźnić  palce  i  kiedy  to  robię,  Cooper  zwisa  na 
szafkach, ale w jego głosie jest przemoc.  – Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. 

-Tak samo jak ja. W rzeczywistości, przez lata myślałem, że jesteś mężczyzną, ale nie jesteś. 
Mężczyzna nie traktowałby nikogo w taki sposób jak ty traktujesz innych ludzi.  

Wygładza  swoją  koszulkę  i  patrzy  na  mnie.  –  To  ty  wszystko  niszczysz.  To  ty  rzucasz  to 
wszystko dla dziewczyny. 

-Wiedziałeś,  że  Stella  coś  dla  mnie  znaczy.  To,  dlatego  zacząłeś  znowu  na  nią  naciskać. 
Prawdziwy  przyjaciel  nie  zrobiłby  czegoś  takiego.  Prawdziwy  przyjaciel  powitałby  ją  w 
towarzystwie.    I  prawdziwy  przyjaciel…  -  pochylam  się  ku  niemu.  –  nie  próbowałby  się 
dobierać do majtek mojej siostry. 

-Jonah!  –  Marta  krzyczy  szeptem.  Rozgląda  się.  Ludzie  nadal  chodzą,  ale  się  gapią.  To 
oczywiste, że coś jest nie tak, ale nasze głosy są na tyle ciche, że równie dobrze moglibyśmy 
kłócić się o pogodę. 

Odwracam  się  do  niej.  –  Nie  mogę  ci  zabronić  widywania  się  z  nim.  Jesteś  tak  uparta,  że 
zrobisz  to,  co  będziesz  chciała,  ale  on  rani  ludzi.  Rani  dziewczyny.  Mogę  dać  ci  listę  na 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

kilometr  długą  i  powiedzieć  ci  każdy  tekst,  z  jakim  się  do  nich  odezwał  i  jakimi  pewnie 
odzywa się do ciebie. 

Cooper  kurczy  się  pod  moim  spojrzeniem  i  łagodzę  ton,  kiedy  ponownie  odzywam  się  do 
Marty.  –Chciałbym, ale nie mogę cię powstrzymać. 

Czysty gniew promieniujący od mojej siostry jest niezaprzeczalny. Może mnie nienawidzić, 
ale musze jej powiedzieć, że ma to, czego Stella nigdy nie miała: miejsce gdzie może upaść. – 
I jeśli cię zrani, albo jeśli ktokolwiek inny cię zrani… masz mnie. 

To  jest  nienaturalne,  ale  przytulam  swoją  młodszą  siostrę.  Jej  ramiona  są  wiotkie,  ale  nie 
odpycha mnie. – Pamiętaj, masz mnie.  – powtarzam.  

Marta powoli owija ramiona wokół mojej talii, przypominając mi o rozmowie, która mieliśmy 
kilka tygodni wcześniej w trakcie drogi do domu. – Tak się bałam, że tamtej nocy umarłeś. 

-Wiem  - bałem się tej samej rzeczy. – Ale jestem tutaj i żyję.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 24 

Stella 

 

Moje palce uderzają szybko o ramię krzesła w sekretariacie. 

-Stella?  –  recepcjonistka  spogląda  na  mnie,  ze  swojego  miejsca  za  biurkiem.  –  Pani  Collins 
będzie zajęta jeszcze trochę. Dlaczego nie pójdziesz na pierwsze zajęcia, a ja cię wywołam, 
kiedy skończy? 

By ponownie spotkać się z Jonah? – Nie, poczekam. 

Magicznie,  drzwi  do  biura  otwierają  się.  Wychodzi  przez  nie  dziewczyna,  która  ściska  w 
dłoni  chusteczki  i  wygląda  jakby  dostała  torebką  wody  prosto  w  twarz.  Naprawdę?  Ludzie 
naprawdę poniżają się do takiej rutyny? 

Przynajmniej ta jedna. 

Oczy  pani  Collins  lądują  na  mnie  i  ma  na  tyle  łaski  by  poczekać,  dopóki  dziewczyna  nie 
opuści biura i dopiero wtedy się odzywa: - Witaj, Stello. 

-Potrzebuję, żebyś umieściła mnie dzisiaj w programie pracy. 

Macha na mnie bym weszła do biura, a ja chwytam przynętę. Opadam na krzesło i odchylam 
się do tyłu.  To powinno być szybkie i bezbolesne.  Zegar pokazuje, że do końca pierwszych 
zajęć zostało jeszcze z dziesięć minut. Równie dobrze mogę iść dopiero na drugie zajęcia. 

Zamiast przejść za biurko jak się spodziewałam, siada na rogu biurka i krzyżuje ramiona na 
piersi. – Myślałam, ze mamy umowę. Ja miałam skompletować papiery byś została przyjęcia 
na stanowisko do Dave Automall, a ty miałaś zastanowić się nad swoimi wyborami. 

-Myślałam o tym i chcę zostać wpisana do programu. 

-Jeszcze nie dostałam potwierdzenia od Dave Automall. 

-Stawiam dwadzieścia dolców, że to nie problem.  

Pochyla  się  nade  mną  jakbym  ją  rozgryzła.    Przyznaję,  jestem  z  siebie  zadowolona  i  nie 
wstydzę się tego okazywać. 

-Wyciągnij swoje ręce – mówi. 

Uh… - Co? 

-Ręce. Wyciągnij je.  

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Powoli prostuje ramiona.  Pani Collins chwyta duży stos papierów, dokumentów i papierów i 
jak  tonę  cegieł  opuszcza  je  na  moje  ręce.    Są  tak  ciężkie,  że  moje  ramiona  się  poddają  i 
wszystko ląduje na moich kolanach. – Co robisz? 

-Jeśli nie czujesz się na siłach by móc uczęszczać do poważanej uczelni albo uniwersytetu, z 
czym się nie zgadzam,  w takim razie przejdziemy do szkół wyższych.  Będziesz pracowała 
nad  swoim  stopniem,  a  potem  na  licencjat  przeniesiesz  się  do  innej  szkoły.  W  tym  stosie 
papierów jest każde możliwe podanie o stypendium I pomoc finansową, jakie byłam w stanie 
znaleźć  ostatniej  nocy  I  gwarantuję  ci,  że  jeśli  wykonam  jeszcze  kilka  telefonów  znajdę 
więcej. 

Żadnych myśli. Ani jednej.  Jakaś moc po prostu wywala je z tego pokoju.  

W  sięgającej  kolan  spódnicy,  pani  Collins  kuca  obok  mnie,  tak  by  znaleźć  się  na  moim 
poziomie.  – Możesz to zrobić i chcę, żebyś pozwoliła sobie pomóc. Wiem, że to może być 
trudne i nie zawsze łatwe, ale razem coś wymyślimy. 

Moje  serce  zatrzymuje  się,  ponieważ,  mój  umysł  jest  na  skraju  miejsc,  do  których  nie 
powinien się zapuszczać. – Potrzebuję pracy. 

-I dostaniesz ją. Rozmawiałam z Davem. Szukają kogoś na nową pozycję, co znaczy, że nie 
tylko potrzebują kogoś w ciągu dnia, ale też wieczorami i w weekendy.  To nie będzie łatwe 
Stella.  Nigdy  nie  obiecywałam  ci,  ż  będzie  łatwo,  ale  mnóstwo  ludzi  pracuje  w  pełnym 
wymiarze  godzin  i  chodzi  do  szkoły.    To  nie  tradycyjny  sposób,  ale…  -  uśmiecha  się,  gdy 
patrzy na moje włosy. – Coś mi mówi, że lubisz nietradycyjne sposoby.  

Nie wiem, co powiedzieć, więc się nie odzywam. 

-Pozwól mi sobie pomóc – mówi. – Chcę ci pomóc.  

Papiery  grożą,  że  zaraz  upadną  na  ziemię,  ale  łapię  je  zanim  opuszczają  moje  dłonie.      – 
Powiedziałaś,  że  teraz…  -  myślę  o  tacie  i  o  wszystkich  jego  dziewczynach  z  przeszłych 
Świąt.  –  Ale  zaraz  przestanę  być  nowa  i  błyszcząca  i  potem  znajdziesz  sobie  kolejnego 
dzieciaka w tej szkole i ruszysz dalej. 

-Nigdzie się nie wybieram. Będziemy spotykały się w każdy czwartek, godzinę przed szkołą. 

-Co do…  Co jeśli tego nie chcę? – pytam, nie pewna, czy to pytanie jest skierowane do niej 
czy do mnie.  

-A co jeśli chcesz? – odwraca je. 

Co  jeśli  chcę?  Co  jeśli  ma  rację?  Co  jeśli  jest  inny  sposób  bym  osiągnęła  swoje  marzenia, 
nadal będąc realistką? 

-Może,  chcę  spróbować  –  testuję  te  słowa  –  część  mnie  wzdryga  się,  a  kolejne  staje  się 
jaśniejsza. Nie mam pojęcia, która strona jest zła, a która poprawna.  

-W takim razie pozwól, że ci pomogę. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Papiery  marszczą  się  pod  moim  dotykiem.  Jestem  kretynką.  Jestem  głupia.      To  jest 
największy błąd, jaki kiedykolwiek popełnię… - Dobrze.  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

Rozdzia

ł 25 

Jonah 

 

Stella nie pojawiła się na Literaturze Amerykańskiej, więc gdy czekałem na nią na stołówce, 
moja  krew  pulsowała  mi  w  uszach.  Jestem  przy  swoim  stałym  stoliku,  zresztą  jak  wszyscy 
inni z wyjątkiem Coopera, który siedzi na jego końcu. Chłopaki próbują gadać o sporcie, ale 
wyczuwają zmiany. One wiszą w powietrzu… wszędzie. 

Patrzę  na  zegarek.  Jeszcze  dwie  minuty  i  idę  sprawdzić  bibliotekę.  Stella  nie  może  mnie 
unikać wiecznie.  

Drzwi  na  główny  korytarz  otwierają  się  i  Stella  wchodzi  na  stołówkę.    Jest  całkowicie 
skupiona na broszurach  w dłoni, a trzymała taką ilość tych papierów, z jaką jej jeszcze nie 
widziałem.  Sekundę  zajmuje  mi  uświadomienie  sobie  różnicy,  bo  jak  zwykle  wchodzi 
zaczytana  w  papiery,  jak  w  zegarku,  ale  nie  dzisiaj  i  to  jest  dobre.    Powiem  wszystko,  co 
muszę powiedzieć. 

Idę w jej kierunku, Stella opada na puste krzesełko blisko końca, nadal czytając. 

-Zniknęłaś, zanim porozmawialiśmy. 

Stella wzdryga się, a potem mruga, jakby nie wierzyła, że tutaj jestem. – Jonah… 

-Nie, nie wykręcisz się od tego. Dzisiaj, mnie posłuchasz. 

Odkłada papiery na stół, trzymając oczy na mnie.  

Dobra.  Poszło  o  wiele  łatwiej  nić  się  spodziewałem.  Biorę  głęboki  wdech  i  wychodzę  ze 
swojej  strefy  wygody.  Kładę  stopę  na  pustym  krzesełku  obok  niej,  a  potem  wciągam  się  na 
stół. Stalle podskakuje, a potem syczy: - Co robisz? Złaź! 

-Nie 

Jej głowa obraca się dookoła i definitywnie zauważa, jak cała stołówka zamiera. 

-Poważnie, złaź. Straciłeś rozum? 

-Prawdopodobnie – przestaję myśleć. – Nie. Nigdy nie widziałem wszystkiego tak jasno.  

-Złaź! 

-Nie jestem jeszcze gotowy.  – wyciągam do niej dłoń. 

Kolor odpływa z jej twarzy. – Co? 

Poruszam palcami. – Chodź tutaj.  

-Niee. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

-Nie współpracująca ze mną sprawiasz, że to będzie trwało o wiele dłużej. 

-Jonah! – jej frustracja jest jasna.  

-Stella! – naśladuję ją.  

Krzyżuje ramiona na piersi.  – To się nie stanie. 

-W  porządku.  W  takim  razie  będę  mówił  głośniej.  –  nie  dając  jej  szansy  by  mi  przerwała, 
kontynuuję.  – Ostatniej nocy powiedziałaś, że udowodniłem ci, że ludzie mogę się zmieniać. 
Cóż, zmieniłem się, ale zapomniałaś dodać, że ty też się zmieniłaś. To nie jest jedna osoba na 
milion, to ty i ja. Innymi słowy… nie poddam się, co do nas.  

Stella  rozgląda  się  dookoła  i  słyszę  jej  mentalną  prośbę  by  wszyscy  przestali  się  gapić,  ale 
oboje wiemy, że to się nie stanie.  Bycie w centrum uwagi, to jedna z jej obaw, ale Stella stała 
się całym moim światem i chcę by wszyscy o tym wiedzieli …. Włącznie z nią.  

By się pocieszyć dotyka swojej wsuwki z różą.  – Wiem. 

Otwieram usta, gotowy na następną część przemówienia, ale zatrzymuję się: - CO? 

Znowu się rozgląda.  Kilku nauczycieli i ochroniarze stoją na obrzeżu stołówki, ale nikt nie 
podchodzi  bliżej.    Po  drugiej  stronie  stołówki,  niektórzy  zaczynają  rozmawiać,  ale  ktoś 
innych ich ucisza. 

-Wiem – powtarza. – Spotkałam się dzisiaj z panią Collins i cóż… słuchaj, nie wiem, co się 
stanie i będzie to ciężkie, ale może… - wzrusza ramionami, a jej twarz się czerwieni.  – Jeśli 
ty mogłeś się zmienić, to może ja też mogłam.  

Analizuję  jej  słowa  dwa  razy,  upewniając  się,  że  usłyszałem  poprawnie.  –  Więc  jesteśmy 
razem? 

Prawa strona jej ust unosi się do góry, tak samo jak jej brwi. Nie mogę nic poradzić na to, że 
na twarzy pojawia się głupkowaty uśmiech. Jesteśmy razem.  

Zeskakuję ze stołu i unoszę Stellę w ramionach, jej nogi wiszą nad ziemią.  Zakłada ramiona 
na  mój  kark  i  moje  ciało  rozluźnia  się,  kiedy  całuje  bok  mojej  szyi.    Kilka  osób  klaszcze, 
kilka  dziewczyn  mówi  „awww”,  ale  ja  jestem  skupiony  na  słowach,  które  szepta  do  mnie 
Stella: - Wchodzę w to Jonah. 

Opuszczam  ją  na  ziemię,  chwytam  jej  twarz  w  dłonie  i  całuję  miękkie  usta.  –  Ja  też  w  to 
wchodzę. 

Nauczyciel chrząka, a my oboje robimy krok do tyłu, ale Stella złącza swoje dłonie z moimi.  
Stella  ciągnie  mnie  bym  usiadł  przy  jej  stoliku,  jej  oczy  błyszczą,  gdy  zaczyna  mówić  o 
swojej przyszłości…naszej przyszłości. 

-Myślę, że spróbuję z collegem – mówi. 

Przysuwam krzesło bliżej niej. – To brzmi na fantastyczny pomysł. 

background image

Tłumaczenie: M.R.Black 
 

To prawda, i po raz pierwszy od wypadku, żyję, wiedząc, że robię właściwą rzecz.  

 

KONIEC