16 lipca 2003
Mafia w genach
Potrafię uwierzyć w to, że ten czy ów polityk jest złodziejem czy gangsterem - to się zdarza, i
zdemaskowanie kogoś takiego, choć oczywiście oburzające, nie narusza porządku świata. Natomiast
bardzo trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto zdołał dorwać się do władzy, może być idiotą. A tymczasem
dotychczasowy przebieg sprawy starachowickiej zdaje się świadczyć, iż kierownictwo SLD z Leszkiem
Millerem na czele stanowią właśnie idioci. Trzeba idiotyzmu, żeby zaangażować się tak mocno w
tuszowanie lokalnej afery w małej mieścinie, żeby ryzykować prestiż rządzącej partii dla ratowania tyłka
paru drobnym kacykom i to w sytuacji, gdy znajduje się ona pod tak wielkim ostrzałem, gdy jej
notowania lecą na łeb na szyję, a jej nieumiejętność oczyszczenia się z kolejnych afer wzbudza irytację
już nawet w żelaznym, emerycko-mundurowym elektoracie.
Czy szefowie SLD mogli się spodziewać, że do telefonicznego „ostrzeżenia” przez posła Jagiełłę
kolesiów ze Starachowic nie dobiorą się w końcu media? Że nikt im nie zada pytania, dlaczego -
doskonale wiedząc o wszystkich ciążących na tym osobniku zarzutach - wciągnęli go do władz partii i to
na kongresie, na którym wygłosili tyle obłudnych wezwań do oczyszczania szeregów i walki z korupcją?
Czy mogli liczyć, że raz jeszcze jakoś się z tego wybronią, że kiedy główny podejrzany najpierw uda
głupiego, potem chorego, potem cierpiącego na amnezję, a w końcu, po zapoznaniu się z policyjnym
nagraniem, przyjmie wersję, że wcale podejrzanych nie ostrzegał, tylko ich karcił - to raz jeszcze jakoś
się wykręcą, w ostateczności, jeśli już nie będzie można, odetną się i sprawa się rozejdzie po kościach,
przy nieodmiennym zaangażowaniu w jej tuszowanie kwiatkowsko-zielińskiej telewizji? Jeśli przyjąć, że
tak, było to rozumowanie nad wyraz głupie i krótkowzroczne. Ergo - rządzą nami nie tylko dranie, ale
skończeni idioci.
Chyba, że jest coś, o czym nie wiemy.
Ponieważ w głupotę, jak już nadmieniłem, trudniej mi uwierzyć niż w podłość, podejrzewam to
ostatnie. Lokalna sitwa ze Starachowic musiała stanowić część większego mafijnego układu. Jej
zdemaskowanie grozić musi daleko idącymi konsekwencjami - ktoś gotów pójść śladem prowadzonych
przez starachowickich mafiosów interesów albo też śladem wydawanych przez nich pieniędzy i odkryć
koneksje sięgające znacznie wyżej niż starosta powiatu. Jeśli takie niebezpieczeństwo istnieje, to próby
zatuszowania sprawy tracą znamiona głupoty, a stają się podjęciem ryzyka uzasadnionego możliwymi
konsekwencjami ujawnienia przed opinią publiczną całej prawdy.
Cóż, jak pisał Bułhakow, czego nie wiemy, tego nie wiemy - przynajmniej na razie. Zważywszy
na rodzaj mafijnych interesów, których dotyczy starachowickie śledztwo, znacznie szerszy zasięg sprawy
wydaje się jak najbardziej prawdopodobny. A prawdopodobieństwo to jest jeszcze większe, jeśli wziąć
pod uwagę czynnik rzadko przez komentatorów uwzględniany, a przecież szalenie istotny: SLD jest
przecież partią zbudowaną na bazie dawnych struktur PZPR. Oparcie się na tych właśnie strukturach i
tych właśnie ludziach, na przywróceniu znaczenia dawnym komendantom wojewódzkim i lokalnym
pierwszym sekretarzom - było zasadniczym wyborem politycznym dokonanym przez Millera, mającego
ograniczone zaufanie do ludzi SdRP i silne poczucie wspólnoty z „aparatem”. A PZPR nie była przecież
niczym innym niż mafią u władzy. W miarę jak władzę tę sprawowała, idea, w imię której to czyniła,
ulegała coraz dalej idącemu zdyskredytowaniu - a mafijne powiązania, „podwieszenia”, nabierały coraz
większego znaczenia. W czasach, gdy Miller był członkiem politbiura, idioty, który by szczerze wierzył
w socjalizm, próżno by już wśród wyższych partyjnych funkcjonariuszy szukać ze świecą - i równie
próżno by tam szukać kogoś, kto nie miałby poczucia przynależności do „układu”, dla którego grabienie
kraju i zapewnianie swoim uczestnikom maksymalnych zysków stanowiło podstawowy cel.
Oczywiście, wtedy ich możliwości ograniczały się do kradzieży talonów na samochody czy
kierowaniu ciężarówek z państwowymi materiałami na budowę prywatnych willi. O handlu bronią i
narkotykami nie mogli nawet marzyć. Ale to tylko różnica skali, mechanizm jest ten sam. Postkomuniści
noszą mafijność w genach, oni są mafią po prostu z założenia i niczym innym być nie potrafią.
Potwierdzają to doświadczenia innych państw wyzwolonych z komunizmu i potwierdzi to prawda o
rządach Millera, gdy wreszcie ją w całości poznamy.