Na kolanach drarry

background image

Tytuł: On One’s Knees
Autor i link do oryginału: autorka nie życzy sobie podawania linków i swojego nicka
Beta: Donnie
Zgoda: jest pod podanym wyżej warunkiem
Rating: NC-17
Ostrzeżenia: dosadny język, niekoniecznie „szczęśliwy” happy end
Kanon: zgodność ze wszystkimi częściami, epilog niewykluczony

NA KOLANACH




ROZDZIAŁ I

Piątek, 20 września 2004, godzina 23:34

Sprawdziłem różdżkę. Zostało mi piętnaście zaklęć. Kurwa. Tylko piętnaście do końca miesiąca! A
jesień w tym roku przyszła wyjątkowo wcześnie, co oznaczało, że musiałem wybierać pomiędzy
ogrzewaniem mieszkania a zużywaniem miesięcznego przydziału magii na wykonanie
najuciążliwszych prac w redakcji „Proroka Codziennego”.
Zacisnąłem mocno usta, aby zdusić cisnące się na nie kolejne przekleństwo, gdy pomyślałem o
dziesiątkach koszy na śmieci, czekających ciągle na opróżnienie i hektarach podłóg, które musiałem
jeszcze pozamiatać. Nie ulegało wątpliwości, że potrzebowałem tej pracy. Cztery lata, które spędziłem
w Azkabanie, nie osłabiły niczyjej pamięci. Złożyłem nie mniej niż dwadzieścia podań, z szesnastu
miejsc potencjalni pracodawcy wyrzucili mnie osobiście, w czterech pozostałych posłużyli się w tym
celu psami.
— To nie mój problem, Malfoy — zaszczebiotał radośnie Weasley, kiedy wróciłem do jego biura z
pustymi rękami i obandażowanym po ugryzieniu przedramieniem. — Podstawą twojego zwolnienia
warunkowego jest, że masz dostarczyć dowód zatrudnienia w terminie nie dłuższym niż dwa tygodnie
od wyjścia z więzienia. Widocznie problem tkwi w twoim nastawieniu, na co z pewnością
doskonałym lekarstwem będzie kolejne sześć miesięcy w Azkabanie. Nie starasz się wystarczająco.
Tak, nie staram się wystarczająco. Typowy, leniwy śmierciożerca, który tylko marzy, aby wrócić
do swojej luksusowej celi.
Kiedy pojawiłem się następnego dnia z dokumentem potwierdzającym zatrudnienie mnie przez
Hugona Greengrassa (dzięki ci, człowieku!), rozczarowanie Weasleya było tak oczywiste, iż
praktycznie oczekiwałem, że dostanie ataku apopleksji z czystej frustracji. Ale potem przeczytał, że
dostałem posadę nocnego stróża w redakcji „Proroka” z głodową pensją i nie czeka mnie los lepszy
niż dobrze traktowanego skrzata.
— Odpowiednia praca dla takiej fretki-palanta jak ty — roześmiał się. Jeżeli nie mógł odesłać mnie
do Azkabanu, chciał mieć chociaż pewność, że moje życie stanie się piekłem na ziemi.
Jeszcze tylko podłoga na jednym piętrze i mam weekend. Niech to szlag, kolana tak bardzo bolały
mnie dziś wieczorem. Wspierając się na miotle jak na lasce, aby choć trochę odciążyć nogi, obszedłem
pomieszczenia. Każdy kosz na śmieci był pusty, podłoga wokół wszystkich biurek czysta. Większość
pracowników nie zadawała sobie nawet trudu, aby niepotrzebne papiery wyrzucać w odpowiednie
miejsce, upuszczali je po prostu na parkiet. Niech śmierciożerca sprząta. Co właśnie robiłem. Bo na
tym polegała moja praca.
I do tego ta cipa Brown. Według niej świetnym sposobem na zabawę było wysyłanie każdemu
liścików napełnionych brokatem tylko po to, żebym ja miał więcej zamiatania. Idiotka prowadziła
rubrykę z poradami, które zawsze były kompletnie do kitu. To wprost nie do uwierzenia, jak wielu
ludziom spieprzyła życie swoimi durnymi pomysłami.

background image

Jedno z moich kolan całkowicie zesztywniało. Zatrzymałem się, aby je rozmasować.
— No dalej, cholero! Ruszaj się! — błagałem. Byłem dość oszczędny z maścią, chcąc, żeby
wystarczyła mi jeszcze na kilka dni. W chwili, kiedy zmieniła się pogoda, Chalmers prawdopodobnie
zachichotał z radości, wiedząc, jaki będę z tego powodu zirytowany. Nie oszukuj się, Draco. Jeśli
tylko uda mi się wstać z łóżka, jutro po południu odwiedzę aptekę tego zboczeńca, bez słowa podając
mu pusty słoiczek po lekarstwie. A on, ta mała, łysa ropucha, obliże usta, ręce zatrzęsą mu się w
oczekiwaniu, a potem powie piskliwym głosem:
— Och, panie Malfoy, oczekiwałem pana. Dokończymy nasze interesy na zapleczu?
Tylko raz, jeden jedyny raz w życiu chciałbym odpowiedzieć mu głośno, tak, żeby wszyscy
usłyszeli:
— Absolutnie nie, ty pierdolony kryptopedale. Co powiesz na obciąganie tutaj? Obaj wiemy, że nie
mam pieniędzy, aby zapłacić ci za maść, a bez niej nie dam rady chodzić. Skoro moje usta na twoim
kutasie są walutą, rozpinaj spodnie tu i teraz.
Ostatnia wizyta w Świętym Mungu sprawiła, że zapałałem patologiczną nienawiścią do
uzdrowicieli, którzy poskładali mnie z powrotem do kupy tylko po to, abym mógł wziąć udział w
procesie. Ironia całej sytuacji jakoś im umknęła. Bycie po przegranej stronie oznacza, że otoczeniu
wolno przymknąć oko na starą zasadę, iż nie rzuca się nikomu przekleństwa w plecy. Miałem cholerne
szczęście, że nikt mnie nie zabił, choć szczerze mówiąc, jeśli tak by się stało, czy mógłbym
kogokolwiek winić? Gdyby to moja rodzina została skrzywdzona przez tego szaleńca w sposób, w jaki
dostało się od niego innym... och, chwileczkę! Sam fakt znalezienia się po jego stronie oznaczał
krzywdę. Biorąc pod uwagę, że w szpitalu wyleczono mnie ze skutków zaklęć, jakimi oberwałem od
stronników Pottera, poważnie podejrzewałem, że moje męczarnie w ciągu kolejnych tygodni były
czymś odrobinę więcej niż zwykłym rewanżem.
Śmierciożerca cierpi? Cóż, taki ból to jeszcze nic. Przetrzymajmy go kolejne dwadzieścia minut.
Tak, tak, może i jestem paranoidalny, ale dla Malfoya oznacza to tylko inny sposób powiedzenia
„rozsądny”. Wolałem ssać kutasa Chalmersa, niż tam wrócić i niech to będzie miarą, jak bardzo tego
miejsca nienawidziłem.
Moje kolano wreszcie ożyło, więc dokuśtykałem do biurka Brown, otoczonego małymi stosami
fioletowego brokatu. Mamrocząc pod nosem „suka, suka, suka” zamiotłem wszystko i usiadłem, żeby
odpocząć, poczytać dzisiejsze listy i uraczyć się moją codzienną porcją śmiechu. Uwielbiałem to.
Jedyna rzecz bardziej żałosna od problemów tych ludzi to porady, jakimi karmiła ich Brown. A fakt,
że jeszcze jej za to dobrze płacili, był więcej niż irytujący.
Początkowo czytałem dla zabawy, ponieważ rozrywka była czymś, co teraz praktycznie dla mnie
nie istniało — zastąpiła ją gorzka ironia — i nauczyłem się czerpać przyjemność, skąd tylko się dało.
Jednak po kilku tygodniach zacząłem odpisywać tym, którym Brown jeszcze nie zdążyła. Częściowo
dla żartu, a częściowo dlatego, że poza listami do matki stanowiło to dla mnie jedyną możliwość
wyrażenia siebie. Skrajne poniżenie dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu
nigdy nie było moją mocną stroną, dlatego w pisanych przez siebie odpowiedziach zawierałem
stuprocentowego Draco Malfoya.
Dzisiejsza ofiara wcale nie okazała się mniej histeryczna:

Droga Lavie,
mój chłopak mówi, że jestem krową. Co może mieć na myśli?
Zaryczana mieszkanka Manchesteru


Brown odpowiedziała w typowy dla siebie sposób:

Droga mieszkanko Manchesteru...

Początkowo napisała Droga Zaryczana, co potem wykreśliła. Merlinie, ratuj mnie przed idiotami
tego świata.

Ty i Twój chłopak macie problemy z komunikacją. Poproś, aby usiadł obok Ciebie i spójrzcie sobie
prosto w oczy. Nie pozwól mu wymigać się od rozmowy.

background image

W tym miejscu Brown wstawiła swoje logo, małe serduszko. Kierowany nagłą potrzebą wydałem z
siebie dźwięk imitujący odgłos wymiotów.

Nie spuszczając z niego wzroku, powiedz: „Kochanie, nie umiemy się dogadać. Co dokładnie masz
na myśli, nazywając mnie w ten sposób? Co znaczy słowo krowa, kiedy odnosisz je do mnie?”
Zapewniam Cię, że gdy tylko znajdziecie nić porozumienia, Twój związek zyska dużo solidniejsze
podstawy. Proszę, daj znać, jak przebiegła rozmowa. Zależy mi na tym.
Mnóstwo serdecznych pocałunków,
Lavie


Głupia suka. Zmiąłem kartkę z tymi bzdurami i wyrzuciłem ją. Nie tylko odpisywałem w imieniu
Brown osobom, które pozostawiała bez odpowiedzi, ale ostatnio zacząłem też karmić kosz na śmieci
tą częścią listów jej produkcji, które nie zdążyły jeszcze zostać wysłane, zastępując je własnymi.
Dzisiejszą porcję wypocin do porannego wydania gazety Brown oddała już elfom obsługującym
drukarnię. Odpowiedź, którą zacząłem pisać, była jedną z przesyłanych adresatom bezpośrednio.

Droga przedstawicielko cielęcej bezradności,
to, co kryje się za tymi słowami, oznacza, że wkurzasz go niemiłosiernie i że ma zamiar Cię rzucić.
Bądź tą, która śmieje się ostatnia, wykopując tyłek tego drania na ulicę, i to jak najszybciej, zwracając
się przy tym do niego następująco: „Obraziłeś mnie ostatni raz, ty niepotrafiący się wysłowić cymbale.
Drzwi do tej obory są dla ciebie zamknięte”. A gdy wywalisz go już na zbity pysk, popracuj nad
szacunkiem do samej siebie. Przestań być magnesem dla skończonych dupków.
Pozdrawiam,
Lavender


Jako premię dorysowałem przekreślone ukośnie kółko z napisem „dupek” w środku.
Komunikacja? Z mężczyzną, który nazywa ją krową? Sensowniejsze byłoby przeklęcie jego jaj. O
czym Brown myślała? Oczywiście autorka listu prawdopodobnie jest krową, ale dlaczego ma znosić
zniewagi tego idioty? Jeśli musisz kogoś obrażać, to przynajmniej wysil się na coś więcej niż
pięcioliterowe słowo. Już taka lafirynda ma ich dziewięć.
Kolejny list zdecydowanie różnił się od bzdur, które zwykle wpadały przez pocztowe okienko nad
drzwiami.

Droga Lavie,
jestem dwudziestokilkuletnim mężczyzną. Wziąłem ślub w dość młodym wieku, a kobieta, z którą się
ożeniłem, to cudowna osoba. Chciałaby powiększyć rodzinę, jednak na razie zniechęcam ją do tego
pomysłu, przez co dochodzi między nami do ostrych kłótni. Mam wszystko, o czym myślałem, że jest mi
potrzebne do szczęścia. Miły dom, wspaniałą pracę, fantastyczną żonę. Sprawy układają się świetnie.
Aby być uczciwym, muszę przyznać, że myśl o takim właśnie życiu pozwoliła mi przetrwać wojnę.
Pragnę dzieci, ale ostatnio zacząłem podejrzewać, że chyba czuję pociąg do mężczyzn i okropnie mnie
to przeraża. Czy powinienem ulec żonie? Przed ślubem nie miałem wielu doświadczeń seksualnych i
zastanawiam się, czy to tylko zwyczajna ciekawość. Bo sama ciekawość nie oznacza jeszcze, że jestem
gejem, prawda?
Zasmucony


Brown nie odpowiedziała na ten list, co wcale mnie nie zaskoczyło. Wszystko poza problemami
młodych kobiet próbujących złowić w sidła przyszłych małżonków wykraczało poza jej możliwości
intelektualne. Obsesyjnie myślała tylko o tym jednym. Prawdopodobnie rano wręczy list swojej
asystentce, babie równie beznadziejnej i pozbawionej mózgu jak ona sama, która prawie na pewno
także nie będzie potrafiła udzielić temu biednemu, żałosnemu idiocie należnej mu rady.
Ale ja potrafiłem.

Drogi Zasmucony,
czyś Ty kompletnie oszalał? Proszę, nie decyduj się na dzieci, jeżeli masz choćby najmniejsze
podejrzenie, że jesteś homoseksualny. Nie, jeśli Twoja żona ma coś przeciwko dzieleniu się Twoim

background image

penisem. Z innymi mężczyznami. Wyjdź z domu, poszukaj faceta, który obliże się na widok Twojego
tyłka i złóż mu propozycję. To nie tak trudne jak numerologia. Jeśli ręka kolesia na Twoim kutasie
sprawi, że zaczniesz krzyczeć: „Obciągnij mi natychmiast, bo inaczej cię zabiję!” zamiast z
przerażeniem wzywać aurorów, uważam, że sprawa stanie się oczywista. Zakładam, że Ty i Twoja
żona macie coś w rodzaju niepisanej umowy o dotrzymywaniu wierności. Do diabła z tym. Dużo lepiej
będzie, jeśli okażesz się wobec niej „niewierny” teraz, niż gdybyś za dziesięć lat zaczął wymykać się
do Londynu, aby podrywać gejów w barach w ramach serii jednorazowych numerków, bo seks z nią
niczym nie różni się od pieprzenia butelki po mleku.
Być może jesteś jedynie ciekawy, biorąc pod uwagę, jak mało seksualnego doświadczenia zdobyłeś
przed ślubem...


Założyłem, że był to jego sposób na określenie obmacywanek z żoną, czyli jedynej ich aktywności
na tym polu aż do nocy poślubnej.

...ale równie dobrze możesz być homoseksualistą. Jeśli kochasz swoją żonę, zrób jej tę przysługę i
dowiedz się dokładnie, czego pragniesz. Ona jest teraz wystarczająco młoda, aby urządzić sobie życie
z kimś jeszcze. Co się stanie w innym przypadku? Zaprzeczając swojej orientacji teraz i przyznając się
do niej, gdy żona będzie miała czterdzieści pięć lat, z pewnością zagwarantujesz sobie co najmniej trzy
zaklęcia kastrujące, które wyśle w Twoim kierunku. A ja wcale bym jej za to nie winiła.
Pozdrawiam,
Lavender


Odpowiedź Brown z pewnością byłaby jakimś histerycznym, długim kazaniem na temat świętości
małżeństwa i serią zawoalowanych aluzji, iż naszą rolą na tym świecie jest płodzenie dzieci, które
kiedyś tam również wezmą ślub. Podejrzewałem, że brała łapówki od organizatorów przyjęć
weselnych i sprzedawców artykułów dla niemowląt, ponieważ wszystkie jej porady ograniczały się do
kierowania ludzi do kościelnej nawy lub na szpitalny oddział położniczy.
Ach, dosyć tego dobrego. Grzesznicy nie zasługują na odpoczynek, czas wracać do pracy.
Włożyłem list do koperty i razem z poprzednim wrzuciłem do pocztowego zsypu, aby sowy mogły je
rano odebrać i roznieść do adresatów, po czym ponownie zabrałem się za zamiatanie.
Biedny skubaniec. Współczułem mu. Sam nigdy nie miałem żadnych wątpliwości, co lubię. Gdyby
wojna wszystkiego nie spieprzyła, oczywiście uszanowałbym świętą tradycję i ożenił się, by zapewnić
kontynuację mojego rodu. Oboje z Pansy doskonale się w tej kwestii dogadaliśmy. Ona zostałaby
panią Malfoy, a ja wypełniłbym swój obowiązek względem rodziny, po czym wypuściłbym się w
miasto i robił dokładnie to, co odradzałem Panu Zasmuconemu i Żałosnemu Idiocie, czyli wyruszał na
podryw do gejowskich barów przy każdej nadarzającej się okazji. Przynajmniej ta jedna dobra rzecz
wynikła z całkowitej konfiskaty dóbr Malfoyów przez ministerstwo — wolno mi było pieprzyć, kogo
chciałem. Nie pozostało nic, co mogłem odziedziczyć, więc odpadła także konieczność zawierania
małżeństwa. Chociaż ciągle nie pogodziłem się z myślą, że na mnie ród się skończy, musiałem
przyznać, iż wszelkie perspektywy urwały się wraz ze śmiercią Pansy.
Kochana Pansy. Jej gardłowy śmiech i zawsze cięty dowcip...
Gdybym nie myślał o Pansy, nie potknąłbym się o kosz na śmieci. Nie uderzyłbym głową o stojące
przede mną biurko. I nie skończyłbym w szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu.

Sobota, 21 września 2004, godzina 7:34

Pomimo bólu i przytłaczającego uczucia oderwania od rzeczywistości, gdy tylko się ocknąłem, od
razu wiedziałem, gdzie jestem. Przejmująca, ohydna woń środków odkażających i swędzenie w
koniuszkach palców z powodu nadmiernie wykrochmalonej pościeli musiały oznaczać Świętego
Munga.
W głowie mi łomotało, a gdy upadałem, musiałem wylądować na prawym kolanie, bo teraz bolało
jak jasna cholera. Kombinacja krochmalu i pozostałości po zaklęciu dezynfekującym posiały zamęt w
moich zatokach. Kichnąłem, przez co wszystko zabolało mnie milion razy bardziej. Nie wiedziałem,
czy złapać się za kolano czy głowę.
— Nie śpi pan, panie Malfoy? — zapytał surowy głos. — Jeśli chce pan wymiotować, proszę

background image

zrobić to teraz. — Otworzyłem powoli oczy. Nade mną stała pielęgniarka, przyciskając jedną ręką do
brzucha basen tak mocno, że pobielały jej kłykcie. — Nie mam ochoty zmieniać pościeli.
Biorąc pod uwagę wyraz jej twarzy i brutalny uścisk dłoni, z pewnością śmierciożercy zabili w
czasie wojny kogoś z jej bliskich i teraz potrzebowała tylko niewielkiego pretekstu, aby stłuc mnie
tym basenem na krwawą miazgę. Rzygowiny na pościeli z pewnością by wystarczyły. Nie patrzyła na
moją twarz, tylko na przedramię. Na Mroczny Znak.
Schowałem naznaczona rękę pod kołdrę i odprawiłem ją machnięciem drugiej. Zamknąłem oczy.
— Niech pan nie zasypia — warknęła. — Uzdrowiciel musi wykonać powtórne badania.
Podejrzewa, że ma pan wstrząśnienie mózgu.
Zapewne medyk miał rację. W Azkabanie pobito mnie kilka razy i dokładnie taki sam rodzaj bólu i
zawrotów głowy czułem, gdy jeden z aurorów rozbił na niej krzesło. Uniosłem powieki.
— Już mnie badano? — wychrypiałem.
— Tak, zaraz jak pana przynieśli. Nie istniało jednak zagrożenie życia, a uzdrowiciela wezwano do
innego przypadku. Przyjdzie tu niedługo. To była pracowita noc — dodała z pogardą, odpowiadając
na moje niezadane pytanie. — Zawsze jesteśmy zbyt zajęci, aby leczyć takich jak pan.
— Jasne — mruknąłem. — Każdego, ale nie...
— Malfoy — powiedział Potter, wchodząc do sali.
Oczywiście, jakże by inaczej. Nie zmienił się dużo. Nadal był za chudy, lekarski kitel wisiał mu na
ramionach. Bliznę, ciągle widoczną, częściowo skrywały ciemne, zmierzwione włosy, które zaczynały
już siwieć. Jedyną różnicę stanowił brak tak charakterystycznych dla niego okularów. Miłość
„Proroka” do jego osoby nie przeminęła aż do dzisiaj. Nie upłynęło nawet sześć dni od mojego
wyjścia z Azkabanu, a już wiedziałem, że ożenił się z Weasleyówną tuż po moim aresztowaniu. W
tym roku kończył staż w Świętym Mungu, a ona grała jako szukająca dla Harpii z Holyhead.
Mieszkali w Hogsmeade i mieli labradora o imieniu Plotka.
Podczas gdy ja gniłem w więzieniu — a mój wybór kariery ograniczał się do podejmowania
decyzji, czy głodować, czy obciągnąć kutasy kilku gnojkom — on postanowił zostać uzdrowicielem.
Żałosne i całkowicie przewidywalne. Fanatyczna potrzeba Pottera, aby ratować ludzi, znalazła swoje
codzienne, naturalne ujście w leczeniu.
Podszedł do mojego łóżka i wyciągnął rękę ze swobodą kogoś, kto robi to dziesiątki razy dziennie.
Potrząsnąłem nią krótko, w duchu śmiecąc się z ironii losu. Minęło trzynaście lat, z czego cztery
spędzone przeze mnie w więziennej celi, zanim nadeszła chwila, w której Potter uścisnął mi dłoń.
— Ktoś w „Proroku” znalazł cię nieprzytomnego na podłodze. Założył, że jesteś pijany...
Nie byłem pijany! — krzyknąłem. Chryste, wszystko, czego potrzebowałem, to żeby mnie
zwolnili przez kogoś rozsiewającego pogłoski, że upijam się w pracy.
— Nie panikuj. Kiedy cię obrócił, zobaczył na twojej skroni siniaka. Potknąłeś się i uderzyłeś w
głowę, prawda? — Głos Pottera był chłodny, profesjonalny i beznamiętny. Nikt, kto by nas słuchał,
nie powiedziałby, że znaliśmy się (i nienawidziliśmy) od trzynastu lat. Wziąłem głęboki oddech,
opanowując przerażenie. Wszystko w porządku. Wiedzą, że nie byłem pijany.
— Najwidoczniej. Pamiętam kolizję z koszem na śmierci i nic poza tym.
— Usiądź — nakazał Potter. — Cholera, Malfoy, jesteś kompletną ruiną. Co ci się stało w szyję?
— Goliłem się — wyjaśniłem.
— Musisz sobie odświeżyć, jak się poprawnie rzuca takie zaklęcia. Wyglądasz, jakbyś robił to
kosą. Z zamkniętymi oczami.
I tak też się czułem. Używałem zwykłej mugolskiej brzytwy, bo nie mogłem sobie pozwolić na
marnowanie cennego miesięcznego przydziału magii. Goląc się dziś po południu, miałem ręce tak
zesztywniałe z zimna, że jakakolwiek precyzja pozostawała w sferze moich marzeń.
— Proszę. — Potter uzdrowił ranę lekkim machnięciem dłoni. — Podążaj wzrokiem za czubkiem
mojej różdżki.
Odkąd się spotkaliśmy, nie istniało między nami nic poza stale podsycanym gniewem.
Zignorowałem to jednak — im bardziej będę ugodowy, tym szybciej wrócę do domu. Posłuchałem,
starając się nie jęczeć z wysiłku, gdy śledziłem oczami końcówkę różdżki Pottera, poruszającej się
tam i z powrotem w polu mojego widzenia. Po chwili Potter stuknął mnie lekko jej czubkiem w czoło
i dudniący łomot pod czaszką ucichł.
— Niezbyt mocne wstrząśnienie mózgu, nic, czego nie wyleczy kilka dni w łóżku. Accio notatnik.
— Sztywna podkładka z przypiętymi do niej kartkami przepłynęła przez drzwi. Potter napisał kilka

background image

słów na małym kawałku pergaminu. — To zwolnienie z pracy. Co robisz w „Proroku”?
— Jestem nocnym stróżem. I sprzątam bałagan po innych ludziach.
Na plus Potterowi można policzyć, że nie roześmiał się i próbował ukryć zaskoczenie.
— Och, hmm... Zostań w domu przez tydzień.
To było niemożliwe. Nie pracuję, nie zarabiam.
— Jasne — zgodziłem się jednak i wziąłem oferowany świstek.
— Coś jeszcze ci dokucza? Jestem tu już od dwunastu godzin, a przed wyjściem muszę zająć się
przypadkiem zawału serca i zapalenia płuc. Jeśli czujesz się dobrze, możesz iść.
Wyciągnął rękę na pożegnanie. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, to znosić jego obecność dłużej
niż to konieczne, ale skoro już tu byłem, równie dobrze mogłem skorzystać z jego wiedzy i odsunąć w
czasie comiesięczne obciąganie Chalmersowi. Poza tym zdecydowanie wolałem przełknąć swoją
dumę niż spermę tego zboczeńca.
— Cholernie bolą mnie kolana, zwłaszcza prawe. Musiałem na nie upaść. — Potter nie powiedział
ani słowa, jedynie zacisnął wargi. Powstrzymałem cisnącą mi się na usta niegrzeczną ripostę i w
zamian, z nadzieją, że brzmi to w miarę uprzejmie, wydusiłem: — Proszę.
— Spuść nogi poza krawędź łóżka i pomachaj nimi — polecił z wyraźnym przekazem „zróbmy to i
miejmy jak najszybciej za sobą”. Skrzywiłem się z bólu, przekręcając na materacu. Potter zacisnął
wargi jeszcze mocniej.
— Nie udaję, ty pieprzony gnojku — warknąłem.
— Jasne — odwarknął Potter i dodał pod nosem coś, co brzmiało jak „hipogryf”. Szybko i
pobieżnie machnął różdżką nad moimi kolanami. A potem machnął jeszcze raz. I jeszcze raz. —
Siostro Swift! — zawołał i kobieta, która przed chwilą tak jawnie okazała mi swoją nienawiść,
wsunęła głowę przez drzwi. — Bardzo proszę, przekaż Vickery’emu, żeby zajął się pacjentem z
zawałem, a Sauders niech obejrzy tego z piątki.
— Jest pan pewien, panie Potter? — zapytała pielęgniarka, nie spuszczając ze mnie wzroku.
— Oczywiście, siostro. Dziękuję — dodał rozkojarzonym głosem, nie przestając kreślić nad moimi
kolanami skomplikowanego wzoru.
— Pieprz się — mruknąłem do niej prawie bezgłośnie, gdy jej głowa znikała.
— Słyszałem to, Malfoy. Powstrzymaj się przed obrażaniem moich pracowników. Nie wykopałem
stąd jeszcze twojej niewychowanej dupy tylko dlatego, że faktycznie nie udajesz. Masz poważnie
uszkodzone kolana, nie tylko z powodu wczorajszego upadku. To rozległe zapalenie stawów. Jak ty w
ogóle możesz chodzić?
— Z trudem — przyznałem, czując całkowicie dziecinną satysfakcję z tego swoistego
usprawiedliwienia. — Cały czas bolą jak cholera.
— A teraz lepiej? — Różdżka Pottera wykonała nade mną serię skomplikowanych ruchów. Och,
Jezu Chryste! Pierwszy raz od czterech lat ból minął. Jedyne, co byłem w stanie robić, to patrzeć na
Pottera bez słowa. — Lepiej? — zapytał ponownie. Przytaknąłem. — Obawiam się, że to tylko
tymczasowe. Dopiero po kilkumiesięcznej kuracji odzyskasz jako takie zdrowie. Wyślij mi sowę z
prośbą o termin spotkania w przyszłym tygodniu.
— Jasne — skłamałem.
— Dobrze — odpowiedział Potter, nadal poruszając różdżką. W dalszym ciągu brzmiał jak
półgłówek, chociaż była to raczej pozostałość z dzieciństwa, a nie dowód niekompetencji, jeśli moje
wdzięczne kolana mogły o czymś świadczyć. — Jakim sposobem, do diabła, doprowadziłeś je do
takiego stanu?
Cóż miałem powiedzieć? I to na tyle bliskiego prawdy, aby go uciszyć? Z pewnością lepiej za mało
niż za dużo.
— W zimie w Azkabanie panują chłody, Potter — odparłem, starając się zebrać resztki mojego
starego sarkazmu.
Spojrzał na mnie.
— Miałem wielu pacjentów, którzy siedzieli w więzieniu. Żaden nie chorował na rozległe
zapalenie stawów w obu kolanach. Muszę wiedzieć, co się stało, żebym mógł cię odpowiednio leczyć.
Och, kurwa. Niech to szlag. Nie puści mnie, póki mu wszystkiego nie wyjaśnię. Dobra. Jest już
dużym chłopcem.
— Siedziałem w jednej z najwilgotniejszych cel w całym Azkabanie. Przez dwanaście miesięcy w
roku stała w niej woda, z czego przez sześć temperatura podłogi miała kilka stopni poniżej zera.

background image

Mógłbym po niej jeździć na łyżwach. Siostra strażnika została zabita przez śmierciożercę. Nie, nie
przeze mnie. Prawdopodobnie przez ciotkę Bellę, ale to i tak nie miało znaczenia. Jeśli chciałem
dostać trzy posiłki dziennie, przez godzinę musiałem przepraszać go na klęcząco. A potem mu
obciągnąć. Nie pozwolił mi zjeść, zanim nie doszedł. Czasami trwało to jak pieprzona wieczność.
Wynik: spieprzone kolana.
Szczęka Pottera opadła gdzieś w okolicach słowa „obciągnąć”. Nie zamknął ust, póki nie
skończyłem mówić.
— Ja... Ja... — wyjąkał i potrząsnął głową.
— Nie wierzysz mi? — Nie odpowiedział, a jedynie spojrzał na mnie z tym swoim głupkowatym
wyrazem twarzy. Po części oczekiwałem, że rzuci: „Malfoy, pewnie stroisz sobie żarty.” — Strażnik
ma pieprzyk na wewnętrznej stronie uda. Jego prawe jądro jest większe od lewego, a kutasik malutki,
nie dłuższy niż dziesięć centymetrów. W stanie wzwodu. Możesz sam sprawdzić. Przekonasz się, że
nie kłamię. — Mój sztuczny spokój szlag trafił, teraz czułem już tylko wściekłość. — Może nawet
pozwoli ci popatrzeć, jak gwałci kolejnego biednego idiotę, nad którym ma władzę. A teraz spadaj
uzdrowić swój zawał.
Twarz Potter zrobiła się biała.
Wcale nie byłem zawstydzony swoim wyznaniem. Zdążyłem już przewartościować to, co kiedyś
rozumiałem pod pojęciem dumy. Wyznawana przeze mnie w przeszłości zasada, że Malfoy nie
obciąga kutasów, których obciągać nie chce, oznaczała, że będę jadł tylko dwa razy w tygodniu (na
szczęście weekendowy strażnik wolał cipki), dlatego stworzyłem nowy rodzaj dumy, pozwalający mi
zachować dawnego „Draco” we mnie w niezmienionej postaci. Każdą odrażającą rzecz, do jakiej
zostałem zmuszony, zrobiłem w imię przetrwania. Co tydzień dostawałem od matki list i za każdym
razem, gdy widziałem słowa „Kochany Draco” nakreślone jej pięknym, eleganckim pismem,
przypominałem sobie, kim jestem. I to, że jest o co walczyć. Musiałem tylko pamiętać, co oznaczało
bycie Malfoyem i że obciąganie czyichś kutasów w niczym tego nie umniejszało.
To właśnie ta kluczowa prawda, mimo seksualnego wykorzystywania, pobić i codziennych upokorzeń,
jakoś zachowała mnie przy życiu. Duma oznaczała uklęknięcie i obciągnięcie strażnikowi, gdyż dzięki
temu za cztery lata będę mógł wyjść z więzienia. Bo każde obciąganie było jednym obciąganiem
bliżej wolności. Ostatniego dnia uśmiechnąłem się do niego. Ponieważ to ja wygrałem. A on pragnął
ze wszystkich sił, żebym się wściekł i go zaatakował. Nic nie ucieszyłoby go bardziej, niż posłanie mi
Avady w tak zwanej „samoobronie”.
Ta sama duma pozwoli mi przetrwać te nieszczęsne wizyty kontrolne w czasie warunkowego
zwolnienia. Ostatnim razem, tuż zanim aportuję się z urzędu, poślę Weasleyowi taki sam uśmiech i
pokażę środkowy palec.
I teraz też właśnie duma nakazywała mi opuścić Świętego Munga i wrócić do mieszkania, w
którym kolejne dwa dni spędzę z książką w łóżku, nie martwiąc się brudnymi podłogami, koszami
pełnymi śmieci, kolanem, które mogło nie wytrzymać do końca zmiany i czy Potter mi wierzy czy nie.
Swoją zranioną wrażliwość mógł sobie wsadzić do dupy.
Jak on sobie wyobrażał życie w Azkabanie? Że strażnicy i więźniowie dla zabicia czasu urządzają
wspólne wieczorki towarzyskie i turnieje brydża? Uniosłem się z łóżka i stanąłem. Udało mi się to
zrobić bez przewracania się i bólu. Kurwa, jak przyjemnie. Rzuciłem szpitalną koszulę na podłogę,
sięgnąłem po swoje leżące na krześle ubrania i zacząłem je zakładać. Może uda mi się wyłudzić od
Chalmersa dwie porcje maści, jeśli zafunduję mu tak spektakularne obciąganie, od którego pomyśli, że
jego kutas przeprowadził się do Francji i popija szampana pod Łukiem Triumfalnym.
Mimo że najchętniej wypadłbym z tego pomieszczenia jak z procy, z powodu urazu głowy cały
czas czułem się roztrzęsiony. Wściekłość już odeszła, ale na dążenie do zachowania odrobiny
godności wciąż mogłem się zdobyć. Bo na temat dumy i godności nauczyłem się w Azkabanie czegoś
jeszcze: wiara czyni cuda.
Nawet nie patrząc na Pottera, naciągnąłem spodnie i zapiąłem pasek, ciągle trzymając wysoko
głowę.
— Idź do diabła, Potter — rzuciłem, powoli wychodząc z pokoju i mając nadzieję, że starczy mi sił
na dotarcie do Dziurawego Kotła.
Doszedłem już do windy, gdy usłyszałem, jak mnie woła. Kilkakrotnie raz za razem uderzyłem w
przycisk. No rusz się, suko, zakląłem w myślach, łudząc się, że dzięki temu ta cholerna rzecz
przyjedzie prędzej. Nie miałem ochoty znowu spojrzeć Potterowi w twarz, nie w moim obecnym

background image

stanie. Nawet tak krótki dystans bardzo mnie osłabił. Pot lał mi się po plecach, mocząc koszulę.
Naprawdę, naprawdę nie chciałem, żeby mnie takiego zobaczył.
— Malfoy, ty idioto. — Złapał moją rękę. — Aportuj się do domu.
Uniosłem wilgotną dłoń do czoła i starłem z niego kropelki potu.
— Nie mogę. Jeśli tylko to zrobię, twój przyjaciel Weasley wsadzi mój tyłek do Azkabanu szybciej
niż zabiera powiedzenie słów „Witamy z powrotem w celi, Malfoy”.
— Nie możesz? — powtórzył Potter. — Więc jak masz zamiar wrócić?
— Piechotą do Dziurawego Kotła, a stamtąd siecią Fiuu do mieszkania — szepnąłem i aby nie
upaść, oparłem się o ścianę.
— Nawet nie masz płaszcza — powiedział, podprowadzając mnie do krzesła. — Siedź tu i nie
ruszaj się. Jeśli będzie ci słabo, spuść głowę między kolana.
A potem poczułem, jak potrząsa moim ramieniem i pyta, gdzie mieszkam. Musiałem przysnąć.
— Na Nokturnie, w pokoju nad antykwariatem Mycrofta — wymamrotałem niewyraźnie.
Potter podciągnął mnie na nogi i przytulił do siebie mocno, a potem aportował nas, sprawiając, że
mój żołądek opuścił swoje miejsce w brzuchu.

Koniec rozdziału pierwszego

ROZDZIAŁ II

Sobota, 21 września 2004, godzina 8:07

Smród pleśni poczułem w chwili, w której żołądek dogonił mnie i wrócił na właściwą pozycję.
Ach, witaj słodki domu.
— Mieszkasz tutaj? — Potter nie brzmiał na pozytywnie zaskoczonego. Nie zadałem sobie trudu,
aby mu odpowiedzieć. Wyczerpany do granic możliwości wślizgnąłem się do łóżka w ubraniu z
zamiarem przespania co najmniej szesnastu godzin. — Malfoy, tu jest kurewsko zimno.
— Dziesięć punktów dla Gryffindoru — mruknąłem i zawinąłem koc ciasno wokół siebie.
Zaklęcie ogrzewające napełniło pokój ciepłem owiewającym moje policzki. Och. Och. Nie mogłem
się opanować i obróciłem twarz w stronę zbawiennych podmuchów. Cudownie.
— Urok podziała jakieś cztery godziny, potem będziesz musiał rzucić kolejny. Inaczej kolana
ponownie ci zesztywnieją. Rozumiesz? I w przyszłym tygodniu w czwartek o szesnastej przywleczesz
dupę do mojego gabinetu.
Nie odpowiedziałem, jedynie uśmiechnąłem się błogo. Gdy rozległ się odgłos aportacji, już
zasypiałem.

Weekendowy odpoczynek nieco pomógł. Malfoyów można zranić, ale trudno jest takich drani jak
my pokonać całkowicie. Skłamałbym jednak, gdybym nie przyznał, że ze względu na następujące po
sobie naprzemiennie bóle głowy i przewlekłe mdłości powrót do pracy okazał się gorszym piekłem niż
zazwyczaj. W rezultacie przez cały tydzień nie zawracałem sobie nawet głowy listami. Brown pewnie
dostała udaru, zastanawiając się, dlaczego przybyło jej trzykrotnie więcej pracy. Głupia suka.
Prawdopodobnie zmoczyła majtki na myśl, jak nagle wzrosła jej popularność.
Powłócząc nogami, odbębniałem jakoś swoją zmianę każdej nocy, zbyt zmęczony i chory, by zjeść
cokolwiek więcej niż kilka kromek chleba z wodnistym dżemem. W piątek spodnie wisiały mi już na
biodrach, a kolana były w tak samo fatalnym stanie jak przed upadkiem. Nawrót bólu sprawił, że
byłem zmuszony do złożenia popołudniowej wizyty w domu towarowym Chalmersa „Kutas i
Eliksiry”.
I właśnie dlatego widząc w moim pokoju Pottera wczesnym rankiem w sobotę, poczułem się
całkowicie rozdarty między sprzecznymi emocjami. Trzymając się poręczy, wciągnąłem się po
grożących śmiercią schodach, siadając po każdym kroku na stopniu, a potem podpierając się na
rękach, żeby ponownie unieść tyłek do pionu. Jedyne, czego pragnąłem, to wdrapać się na łóżko i
zasnąć. Głośna tyrada w wykonaniu Pottera, rzecz według mnie nieunikniona, stanowiłaby gówniane
zakończenie kompletnie gównianego tygodnia. Z drugiej strony jednak myśl o choćby odrobinie ulgi...

background image

Nawet jeśli zdołałbym przez pięć minut udawać, że nie cierpię piekielnej męki, nie miało to
większego znaczenia. Potter musiał słyszeć, jak klnę na cały głos, wchodząc do góry. Najmniejszy
nacisk na kolana wywoływał ból nie do opisania. Jedynym możliwym powodem, dla którego nie
zostałem potraktowany przez sąsiadów zaklęciami uciszającymi był fakt, iż najprawdopodobniej
ciągle jeszcze leżeli nieprzytomni po nocnym pijaństwie.
— Malfoy, ty durny gnojku! Wiedziałem, że nie można ci ufać. Gdzie, do diabła, podziewałeś się
w czwartek? Tu jest jak w chłodni. Przecież powiedziałem, że...
Próbowałem iść do przodu. Co za tortura.
Upadłbym, gdyby mnie nie złapał. Wymruczał jakieś zaklęcie, dzięki któremu moje kolana
przestały rwać bólem. Potem objął mnie w talii i pomógł dojść do łóżka, więc nareszcie mogłem się
położyć.
Wypełnił pokój wspaniałym, cudownym ciepłem, a ja zapadłem się w poduszkę. I jeszcze więcej
boskiego ciepła. Obiecałem sobie, że kiedy minie czas zawieszenia mojego wyroku, zmuszę matkę,
abyśmy przeprowadzili się do tropików. Nie byłem nawet w stanie wyobrazić sobie, jak tu będzie, gdy
zacznie się prawdziwa zima. W styczniu ze strachu, że zamarznę we śnie, pewnie nawet nie zmrużę
oka.
— Masz natychmiast przestać tego używać. — Potter szarpnięciem głowy wskazał na maść, stojącą
na nocnym stoliku. Tę samą maść, dla której sprzedawałem swoje usta. Ciągle gderając pod nosem,
usiadł na łóżku i za pomocą różdżki wykonał kilka zbawiennych dla moich kolan ruchów. — Wiem,
że po niej jest ci lepiej, ale na dłuższą metę zaszkodzisz sobie jeszcze bardziej. Po prostu zmniejszasz
ból, bo maść kamufluje objawy. Jak, do cholery, stać cię na jej kupno?
— A jak myślisz? — odparłem ze znużeniem. — Obciągam czyjegoś kutasa.
Potter milczał przez krótką chwilę.
— Przestań jej używać, dobrze? — powtórzył. Niemal słyszałem rumieniec w jego głosie.
— Muszę pracować. Bez niej nie dam rady chodzić.
— Dam ci coś innego. Za darmo. Nie będziesz musiał... — urwał i nie powiedział nic więcej przez
następne piętnaście minut.
Leżałem na plecach z zamkniętymi oczami, pozwalając działać jego magii. Och, to było takie
dobre. Lepsze niż seks. Albo to, co pamiętałem jako seks. Prawdziwy seks, a nie sprzedawanie siebie
za to, co stanowiło akurat obowiązującą walutę.
Różdżka Pottera dotknęła mojego czoła.
— Wstrząśnienie mózgu nie było tak silne, jak myślałem. Jeśli chcesz, możesz wrócić w
poniedziałek do pracy.
— I tak chodziłem tam przez cały tydzień — przyznałem się. — Potrzebuję pieniędzy.
Sprężyny łóżka uniosły się, kiedy wstawał. Nastąpiła cisza. Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że stoi
nade mną.
— Nawet nie wiesz, jakie to dziwne. Słuchanie, że nie przestrzegasz moich zaleceń, bo
potrzebujesz pieniędzy.
Wzruszyłem ramionami i ponownie zamknąłem oczy. Czułem się, jakbym nie spał od lat.
— Nawet nie wiesz, jakie to dziwne, że mnie leczysz, zamiast próbować zabić.
Roześmiał się.
— Masz rację. Wszystko to jest bardzo dziwne. Rzucaj zaklęcie ogrzewające na kolana co cztery
godziny. Ustaw sobie alarm.
— Nie mogę. — Ziewnąłem i przytuliłem się do koca. — Kończy mi się miesięczny przydział
magii.
— Przydział magii?
Odpowiadając mu, niemal już spałem.
— Jest na wyczerpaniu. Nie mogę rzucać zaklęć ogrzewających. Twój najlepszy kumpel Weasley
wyznacza, ile i jakich zaklęć wolno mi użyć. Mściwy skurwiel... — Obróciłem się w stronę
napływającego ciepła i zasnąłem.

Sobota, 28 września 2004, godzina 14:24

Kiedy się obudziłem, pokój nadal był ciepły. Potter transmutował moje jedyne krzesło w
rozkładany fotel i spał na nim z różdżką na piersi i bolesnym grymasem na twarzy. Cholera jasna, jeśli

background image

on, człowiek, który odhaczył wszystkie swoje szlachetne punkty — pokonał w walce złego Czarnego
Pana, wziął ślub z Weasleyówną, wybrał karierę, która pięknie licuje z jego żałosnym kompleksem
bohatera — nie mógł spać spokojnie, to jak, do diabła, miało się to udać reszcie z nas, których „punkty
do zaliczenia” zostały doszczętnie rozbite na kawałki? Durny malkontent.
Zgiąłem kolana i od razu wiedziałem, co robił ze swoją różdżką. Nadal nic nie bolało. Jego
biegłość w eliminowaniu Czarnych Panów przyjemnie przekształciła się w bycie całkiem niezłym
uzdrowicielem. Pogrzebałem w przyniesionych przez niego torbach. Kupił kanapki i zupę. Świetnie.
Zaoszczędzę kilka galeonów.
Obudził się, kiedy wykładałem jedzenie na stół.
— Sok z dyni jest dla mnie. Pamiętam, że w szkole za nim nie przepadałeś. W termosie masz
herbatę. — Ziewnął, nie zadając sobie trudu, aby zasłonić usta.
— Możesz wyczarować drugie krzesło i zagrzać zupę? — poprosiłem. — Przydział magii —
przypomniałem mu, widząc jego uniesione w zdziwieniu brwi.
Rzucił zaklęcie i zapytał:
— O co chodzi z tym przydziałem?
Odwrócił głowę, więc nie mogłem zobaczyć jego oczu. Wziąłem do ust łyżkę zupy. Oparzyła mi
język, ale co tam. Ważne, że była gorąca.
— Zaufaj mi, Potter, nie chcesz wiedzieć.
— A właśnie, że chcę — uparł się, nie patrząc na mnie jednak i zajął się jedzeniem kanapki w
sposób zbyt ostentacyjny, niż przystało nawet na jego okropne maniery.
Jakże po gryfońsku.
— Uważaj, czego sobie życzysz. Jak wiesz, twój kumpel Weasley jest moim kuratorem. Decyduje,
ile i jakich zaklęć mogę użyć. Teraz mam prawo do stu w ciągu miesiąca. Żadnych obronnych, jedynie
najprostsze uroki, co w istocie oznacza, że jestem uprzywilejowanym charłakiem. Nie mogę się
aportować, a podróżować siecią Fiuu wolno mi tylko między Pokątną a Nokturnem. Z mieszkania
wychodzę tylko wtedy, jeśli koniecznie muszę, bo dziewięćdziesiąt procent społeczeństwa chętnie
zobaczyłoby, jak skręcam się pod działaniem najgorszych znanych czarodziejskiemu światu klątw,
zanim wykopaliby mój śmierciożerczy tyłek na tamten świat. Jestem więźniem we własnym domu.
Pracuję, kupuję jedzenie, czytam. Oto całe moje życie.
Jego ręka z kanapką zatrzymała się w połowie ruchu.
— Czyli gdybym chciał cię teraz zabić, nie mógłbyś się obronić?
— Wniosek jak najbardziej poprawny. Dalej, nie krępuj się. Wątpię, czy by cię za to oskarżyli. W
rzeczywistości, jeśli nie ustanowiono jeszcze żadnego święta na twoją cześć, zabicie mnie z pewnością
ci to zagwarantuje. Mój repertuar zaklęć? Zanim rzucisz na mnie Avadę, mogę co najwyżej wyczyścić
ci majtki albo zafundować bardzo dokładne golenie. Tego z pewnością nie uczyli nas na żadnych
lekcjach obrony. Pojedynek z udziałem brzytw na trzydzieści kroków. Ale cóż, zawsze uważałem, że
edukacja w tej szkole miała niesamowicie marny poziom.
— Nie wygłupiaj się — warknął.
— Tylko w ten sposób mogę pozostać przy zdrowych zmysłach. Chcesz na poważnie? Dobra,
bądźmy poważni. Nie postawiłbym nawet knuta na to, że przeżyję kolejne dwa lata. Weasley
doskonale już o to zadbał. Nie wykończy mnie osobiście, bo nawet on nie uniknąłby kary, gdyby
pozwolił sobie na rzucenie Niewybaczalnego, ale skoro sam nie może użyć moich pleców jako tarczy
strzelniczej, to z całą pewnością umożliwi takie działanie komuś innemu.
— Nie zrobiłby tego! — krzyknął.
Czyli wracamy do naszego normalnego układu. Jeśli Potter byłby wściekły choć trochę bardziej,
szyby w oknach z pewnością roztrzaskałyby się w drobny mak. Jak, do diabła, ten człowiek przeżył
wojnę i ciągle pozostał aż tak naiwny?
— Myśl sobie, co chcesz.
Nie odzywaliśmy się przez kilka minut. Pansy byłaby szczerze ubawiona całą sytuacją — Potter i
ja spożywający wspólny posiłek w mojej nędznej dziurze. Już widzę, jak opisaliby to w „Proroku”:

Szanowny Draco Malfoy, były śmierciożerca i aktualny społeczny wyrzutek, gościł na obiedzie
Harry’ego Pottera, bohatera wojennego i uzdrowiciela. Pan Potter kilkoma zmyślnymi machnięciami
różdżki przegonił szczury, które zwykle występują w roli sublokatorów pana Malfoya, po czym obaj
świetnie się bawili przy całkiem smacznych kanapkach i gorącej zupie. Co najmniej jeden kurczak

background image

poświęcił swe życie na zapewnienie tak bogatej uczty.

— Co cię tak rozbawiło?
— Myślałem o Pansy i co by powiedziała na to wszystko. Ty i ja w odległości niespełna metra od
siebie, jedzący razem obiad i nie próbujący się pozabijać. Szokujące, prawa?
— Trochę — przyznał. — Dlaczego ograniczył ci liczbę zaklęć, Malfoy?
— Nie odpuścisz, prawda? Idiota. Bo Weasley to mściwy gnojek. Skoro nie może odwdzięczyć się
Voldemortowi, który tak naprawdę zamordował Freda... albo George’a... czy ktokolwiek to był, tak na
marginesie dzięki za zabicie Czarnego Pana, szuka zemsty na mnie. Musiałbyś zobaczyć jego twarz,
kiedy się dowiedział, że moja praca będzie polegała na sprzątaniu po innych ludziach. A widząc
zarobki, praktycznie posikał się w majtki. Fakt, że muszę wybierać między ciepłą izbą a ogoloną
twarzą, wręcz go uszczęśliwia. Sto zaklęć na miesiąc. Sam sobie przelicz. Wychodzi trzy z kawałkiem
na dzień. — Wstałem, dowlokłem się do łóżka i z ulgą wsunąłem pod koce. — Prawdopodobnie nie
powinienem narzekać. Wielkodusznie pozwala mi wybrać, jakich zaklęć użyję. Kiedy jest naprawdę
zimno, mogę ogrzać pokój, ale wtedy zostają mi tylko dwa do wykorzystania w redakcji. A te
pierdolone pojemniki na śmieci w piwnicy są strasznie ciężkie. Zużywam jedno zaklęcie na ich
lewitowanie, a gdy jest dużo pracy, nawet oba. I tyle, koniec dziennego przydziału. — Odwróciłem się
do ściany. Chciałem złapać jeszcze kilka godzin snu, zanim będę musiał dokuśtykać się do Chalmersa.
— On nie jest taki! — usłyszałem za plecami wściekły syk.
— Powtarzasz się. Spieprzaj! — krzyknąłem i wciągnąłem nakrycie na głowę.
— Śmierć Freda... coś w nim zmieniła — powiedział na tyle głośno, że usłyszałem go przez kilka
warstw tkaniny.
Zrzuciłem z siebie koce i z jękiem tak intensywnym, że nie zdziwiłbym się, gdyby pękło mi żebro,
obróciłem się w jego stronę.
— To nie ja go zabiłem. I naprawdę nie rozumiem, jakim cudem czynienie z mojego życia piekła...
— usiadłem i wrzasnąłem: — …piekła!, może mu zwrócić brata! Chcesz porozmawiać o stratach?
Chcesz usłyszeć, jak Pansy umierała w Azkabanie na zapalenie płuc, bo nikt nie chciał ruszyć dupy,
żeby sprowadzić uzdrowiciela? To tylko małe przeziębienie, mówili. — Ostatni raz widziałem ją na
swoim procesie. Po tym, jak złożyła zeznania, aurorzy siłą wywlekali ją z sali, a ona szarpała się z
nimi i krzyczała „Kocham cię, Draco!”, raz za razem, głosem bełkotliwym od Veritaserum, którym ją
nafaszerowali. Nie mogłem jej odkrzyknąć tego samego, bo rzucili na mnie zaklęcie kneblujące. Ze
wszystkich upokorzeń, jakie musiałem znosić przez ostatnie pięć lat, to boli mnie najbardziej. — On
nie jest taki!
— przedrzeźniłem go. — Niech mnie szlag trafi, jeśli nie jest! Gdy Goyle nie mógł
znaleźć pracy, wysłał go z powrotem do Azkabanu. Greg powiesił się na zwiniętym prześcieradle
minutę po tym, jak zamknęły się za nim drzwi celi. Kuśtykam do biura Weasleya raz w tygodniu.
Widzi, że ledwie chodzę. Pewnie podnieca się na myśl, że jestem prawie sparaliżowany. Założę się, że
zaraz po moim wyjściu biegnie do kibla i funduje sobie odlotową masturbację. Więc nie mów mi... nie
mów mi... — Kurwa, jaki to w ogóle miało sens? — Dziękuję za pomoc, Potter. A teraz, proszę, bądź
dobrym męczennikiem i odejdź. — Ponownie wciągnąłem koce na głowę, starając się nie myśleć o
tym, jak Pansy umierała w samotności.

Niedziela, 29 września 2004, godzina 5:43

Kiedy się obudziłem, słabe światło przenikało przez zasłony. Czyli świta. Czy Potter dosypał
czegoś do herbaty, czy może byłem tak wyczerpany, że przespałem prawie dwadzieścia cztery
godziny? W pokoju znowu się wychłodziło, bo czubek nosa miałem kompletnie zmarznięty. Po tym,
jak usnąłem, Potter musiał mieć dobry dzień na czarowanie, ponieważ w przeciwieństwie do twarzy
reszta mojego ciała pociła się pod dobrymi dwudziestoma kilogramami koców i kołder, które nie
należały do mnie.
Leżałem przez kilka minut, delektując się tym, że naprawdę byłem wypoczęty. Nie doskwierały mi
ani kolana, ani bark — z nim też musiał coś zrobić. I och, na jaja Merlina, miałem nawet erekcję, coś,
co nie przydarzyło mi się już od kilku lat. Ciągły, oślepiający ból to prawdziwy zabójca popędu
seksualnego.
Uniosłem biodra, aby zsunąć spodnie, a potem ugiąłem nogi w kolanach. Kurwa! Mogłem ugiąć
nogi w kolanach! Mój penis drgnął, prosząc o uwagę. Było to tak niesamowicie normalne. Poranna

background image

erekcja to coś, co dwudziestotrzyletni mężczyzna powinien mieć, więc prawie się rozpłakałem, bo
takiej „normalności” zostałem pozbawiony na bardzo długi czas.
Polizałem dłoń i zacząłem się pieścić. Och, mój Boże, jak cudownie. Drugą ręką zająłem się
jądrami. Wszystko robiłem tak powoli, jak tylko byłem w stanie. Merlin jeden wie, kiedy nadarzy się
kolejna okazja. Balansowałem na granicy orgazmu przez dobre piętnaście minut. Delikatnie muskałem
tu i tam czubek erekcji, kciukiem drażniąco głaszcząc jego spód, a gdy już nie mogłem dłużej
wytrzymać, wsadziłem dwa palce do ust, possałem je mocno i obficie pokryłem śliną, a potem
wsunąłem w siebie głęboko, jednocześnie mocno i brutalnie poruszając ręką na penisie.
— Okurwamaćniechtoszlagtrafi — wyjęczałem, gdy moje ciało w pozie kapitulacji wygięło się w
łuk, by po chwili z powrotem opaść na pościel. — To było naprawdę dobre.
— Miło mi to słyszeć, Malfoy — wycedził Potter, po raz kolejny ogrzewając pokój.
Skupiony na orgazmie musiałem nie usłyszeć dźwięku aportacji. Nie zarumieniłem się. Nawet
sobie nie wyobrażam, co w obecnym czasie mogłoby sprawić, żebym się zaczerwienił. Złapałem za
różdżkę i zużyłem jedno z cennych zaklęć, aby się wyczyścić.
— Ostatnio nieczęsto zdarza mi się mieć erekcję. Postanowiłem kuć żelazo, póki gorące. Dzięki za
dodatkowe koce. Wyglądasz okropnie — powiedziałem wesoło.
— Pieprz się, Malfoy. Twoja troska nie robi na mnie wrażenia. — Potarł oczy, jakby go szczypały i
niczym w geście porażki pochylił ramiona. — Jak kolana? Masturbacja dobrze im zrobiła?
— Wyjątkowo — odparłem z uśmiechem. — Poza tym jestem też mistrzem w zaklęciach
czyszczących, w czym nie ma nic dziwnego, biorąc pod uwagę moją obecną pracę. Sam zobacz —
dodałem radośnie i odrzuciłem na bok nakrycie, aby mógł zbadać kolana.
— Wciągnij spodnie, Malfoy. Twój członek wydaje się być w doskonałej formie.
Roześmiałem się i spełniłem jego prośbę.
Śmiech. Kolejny element normalności.
Przyglądałem się Potterowi, gdy machał różdżką nad moimi kolanami. Tak, jak miałem to w
zwyczaju od zawsze. W zasadzie, szczerze mówiąc, obserwowaliśmy się nawzajem. Spędziliśmy na
tym niemal siedem lat. Znałem jego twarz i ciało prawie tak dobrze jak swoje własne. Któregoś
wieczoru przy kolacji na szóstym roku wpatrywaliśmy się w siebie przez Wielką Salę, a nienawiść
między nami była tak gęsta, że można ją było ciąć nożem i użyć w charakterze masła. Pamiętam, co
wtedy powiedziała Pansy: To prawdziwe błogosławieństwo, że obaj cierpicie na wzajemną obsesję. Bo
gdyby dotknięty był nią tylko jeden z was... cóż, byłoby to chore i smutne.

— Wyglądasz okropnie — powtórzyłem.
— Tak, wiem — odpowiedział. — Twoje kolana reagują, co jest dobrym objawem. Jeszcze nie są
nieodwracalnie uszkodzone. Powstała nowa terapia lecząca zapalenie stawów, coś w sam raz dla
ciebie. Musiałbyś co wieczór przez pół godziny moczyć się w wannie z wodą i rozpuszczonym w niej
tym lekiem. — Wyciągnął z kieszeni małą fiolkę. — Trzy krople do gorącej kąpieli. I mówiąc gorącej,
naprawdę mam na myśli gorącą. Na bark też powinno pomóc. — Wstał. — Dam ci więcej, jeśli
będziesz potrzebował. — Zaczerwienił się. — Wyślij mi sowę. To wszystko, muszę iść i przespać się
trochę. Koszmarny nocny dyżur... Czekaj. Masz tu w ogóle wannę, Malfoy?
Potrząsnąłem przecząco głową. Był tu tylko wspólny prysznic, tak zagrzybiony, że przy kąpieli
zwykle nosiłem buty.
Potter uniósł dłoń do czoła i zaczął mamrotać pod nosem:
— Chryste, Ron dostanie prawdziwego ataku szału, ale muszę go zabrać do siebie. Mam z dziesięć
wanien, do tego kominki, umożliwiające utrzymanie ciepła... kolana nigdy mu się nie zagoją, jeśli
zostanie tutaj.
Mówił sam do siebie.
— Potter, w końcu oszalałeś, tak?
Spojrzał na mnie.
— Możliwe. Straciłem dzisiaj pacjenta. Zawsze strasznie to przeżywam, ale... ale ten... to był stary
kumpel ze szkoły. Michael Corner. Pamiętasz go? Zapił się na śmierć. Miał w organizmie tyle
alkoholu, że byłem niemal pijany od samej próby uratowania mu życia.
Ledwie przypominałem sobie Cornera, coś mi jednak świtało.
— W szkole przez jakiś czas spotykał się z twoją żoną, prawda? — Potter skinął głową. — Przykro
mi.
Cóż więcej mogłem powiedzieć? Ja sam szok przeżywałem raczej wtedy, kiedy dowiadywałem się,

background image

że któryś z naszych dawnych znajomych ciągle jeszcze żyje.
— Wychodzi na to, że wracasz do domu ze mną. Żadnych sprzeciwów i złośliwych komentarzy.
Ani słowa. Zostaniesz u mnie, dopóki nie znajdziemy ci innego mieszkania. Żeby wyleczyć kolana,
będziesz musiał brać tę cholerną kąpiel przynajmniej przez trzy miesiące, więc potrzebujesz lokum z
wanną. Rozumiesz? I nie musisz mi obciągać w zamian za lekarstwo! — Mówił coraz głośniej, tak że
na koniec już krzyczał. — Jakie to wszystko popierdolone. Mój najlepszy przyjaciel? Kurwa, nie
poznaję go. Brzmi jak Ron, ale to, co wychodzi z jego ust... Ludzie ciągle umierają, ty musisz ssać
czyjegoś kutasa, żebyś mógł jeść... chodzić... Tak bardzo mnie to przeraża... Myślałem, że wszystko
się skończy, kiedy... — Uniósł obie dłonie do twarzy i docisnął je do oczu, jak gdyby chciał
powstrzymać płacz, ale kiedy odsunął ręce, były zupełnie suche. — Gotowy?
— Dlaczego to robisz, Potter?
Stał ze skulonymi ramionami i oczami mętnymi ze zmęczenia. Wyglądał bezbronnie i bardzo,
bardzo staro.
— Widocznie mój kompleks zbawcy obejmuje wszystkich, nawet znienawidzonych byłych
szkolnych znajomych bratających się ze śmierciożercami. Zapewne życie byłoby dla mnie
zdecydowanie łatwiejsze, gdybym po prostu zignorował cię i pozwolił ci radzić sobie samemu, ale nie
umiem. Robię to, Malfoy, bo chcę móc każdego dnia spojrzeć sobie w twarz w lustrze. Biorąc pod
uwagę wyniki badań, nie mogę sobie wyobrazić, jak bardzo cierpisz, idąc w takim stanie do kibla, nie
wspominając nawet o pracy. W twoich kolanach nie ma żadnych cholernych chrząstek. Rozumiesz
to?! — Ostatnie słowa wykrzyczał, jakby starał się mnie przekonać. Zacisnął mocno powieki, ale
kiedy otworzył oczy, wyglądało, jak gdyby odzyskał pozory kontroli. — Ron uważa, że na to
zasługujesz. Nie jestem pewien, co ja sam myślę, wiem tylko, że czuję się zbyt zmęczony, żeby
czerpać jakąkolwiek satysfakcję z twojego bólu, a ty jesteś za bardzo zdesperowany, aby odrzucić
moją pomoc. Myślę, że to sedno odpowiedzi na twoje pytanie.
Bez słowa ująłem jego wyciągniętą rękę.

Cztery lata w Azkabanie sprawiają, że stajesz się praktycznie niewrażliwy, ale muszę się przyznać,
iż byłem w prawdziwym szoku, kiedy Potter aportował nas na Grimmauld Place. Sądziłem, że
zabierze mnie do swojego domu w Hogsmeade, ale potem uświadomiłem sobie, jak szalony był ten
pomysł. Jakby jego żona mogła zgodzić się na towarzystwo śmierciożercy.
To miejsce odwiedzałem wiele razy jako dziecko, gdy matka chciała pochwalić się swym dobrze
wychowanym, cennym synem przed tą skończoną harpią, moją cioteczną babką. Mgliście pamiętam
recytowanie marnych wierszyków i zdobiący mnie przeraźliwie niebieski aksamitny garnitur. Matka
nieczęsto wykazuje totalny brak smaku, ale gdy już jej się to zdarzy, efekt jest wręcz spektakularny.
Nie byłem tu od ponad piętnastu lat. W przeszłości czarna magia sączyła się z każdego centymetra
kwadratowego tego domu, niemal gryząc w kark za każdym razem, gdy wchodziło się do jakiegoś
pokoju. Ale teraz nie dało się jej praktycznie wyczuć, mimo że ciągle było ponuro i wilgotno, a na
korytarzach śmierdziało zdechłymi szczurami.
— Zajmiesz pierwszą sypialnię po prawej stronie. Jest narożna, więc zarówno rano jak i po
południu dochodzi tam słońce. Przez cały dzień utrzymuje się w niej ciepło. Ma też dołączoną
łazienkę. — Gadał przez cały czas, gdy powoli wspinaliśmy się po schodach. Na szczycie poczekał, aż
pokonam jeden stopień po drugim. Kolana nie bolały mnie aż tak bardzo, ale ciągle nie pracowały
poprawnie. — Myślałem, żeby przygotować ci łóżko w salonie, ale na dole nie ma wanny, więc
obawiam się, że i tak musiałbyś wchodzić na górę. Proszę.
Otworzył drzwi pokoju, który na kilka tygodni miał stać się mój. Z trudem go rozpoznałem. Kiedy
byłem dzieckiem, wyglądało tu jak w prawdziwym grobowcu za sprawą całych akrów fioletowych
tapet, niezmienionych chyba od początku dziewiętnastego wieku. Ktoś je pozrywał i pomalował
ściany na żółto, a potem niezdarnie udekorował perkalem. Miernej jakości, ale i tak było to lepsze niż
poprzedni żałobny kolor. Zerknąłem do łazienki. Wanna okazała się tak duża, że pomieściłaby dwie
osoby. Tyle dobrego o ludziach epoki wiktoriańskiej, że lubili zmywać swoje grzechy w luksusowych
warunkach.
— Dzięki, Potter. Ładnie tu... w drobnomieszczański, plebejski sposób.
Jego swobodna poza - dorosłość nie wyleczyła go ze skłonności do garbienia się - zniknęła bez
śladu. Wyprostował ramiona i zacisnął pięści, jak gdyby zamierzał mnie uderzyć.
— Porównaj to sobie z totalną ruderą, z której się właśnie aportowaliśmy, gdzie szczury obgryzają

background image

parapety. Malfoy, jeśli chcesz się wyleczyć, proponuję, żebyś na ten okres zrezygnował ze swoich
gównianych komentarzy. Moje skrupuły i związana z nimi chęć pomocy w każdej chwili mogą zostać
całkowicie zapomniane dzięki twojemu talentowi do bycia kompletnym sukinsynem. Zachowuj się jak
człowiek cywilizowany albo zabieraj stąd dupę. Postaram się robić to samo, jasne? — Poddając się,
lakonicznie skinąłem głową na zgodę. Przynajmniej za leczenie nie będę musiał mu obciągać. —
Świetnie. Kiedy wracasz do redakcji?
— Jutro wieczorem. Muszę tam być na dziesiątą, pracuję na nocną zmianę.
— Musimy wykonać parę zabiegów, zanim znowu obciążysz kolana. Chcę, abyś do tego czasu
odpoczął.
Niemal zabawne było, jak pewnym tonem wydawał medyczne zalecenia. W szkole nigdy nie
zachowywał się tak stanowczo, raczej niezdarnie w sposób, który zawsze maskował jego moc. Z tego
powodu stale go nie doceniałem. Rumienił się, jąkał, a potem przykładowo wypatroszył cię znienacka.
Jego biegłość w magii niezmiennie mnie szokowała. Myliłem się co do niego. Voldemort też się
pomylił.
Ruch różdżką później w kominku huczał już ogień.
— Nie powinien zgasnąć, póki nie wstanę. Odciąż kolana — przypomniał mi, pokazując na łóżko.
— Ktoś ci kiedyś powiedział, jaki jesteś apodyktyczny? — zamarudziłem, idąc we wskazanym
kierunku.
— Nie — odparł, wyglądając na trochę zaskoczonego. — Jeśli jesteś głodny, mam trochę chleba,
masło i dżem. Nie spodziewałem się gości, więc będziesz musiał zadowolić się tostami. Potem pójdę
na zakupy. Dasz sobie radę? Jak mówiłem, to była ciężka noc i muszę się położyć. Kiedy się obudzę,
zrobimy zabieg.
— Idź. Nie przejmuj się mną — odparłem.
Mimo że nie czułem się ani trochę zmęczony, leżałem przez godzinę, aby mieć pewność, że zasnął.
Potem wstałem i zacząłem szperać po pokoju. Szuflady wypełniała cała kolekcja wyświechtanych
koszulek i skarpet nie do pary, a w szafie wisiały koszule wyjściowe, każda z poobrywaną co najmniej
połową guzików i skompletowana na chybił trafił z krawatami o tak ohydnych wzorach, że
podejrzewałem, iż Potter wybierał je po pijanemu. Mogłem rozpoznać jego fatalny gust tak dobrze,
jakby był dwudziestopięciokilogramowym zniczem. Potter pozwolił mi zająć swoją własną sypialnię.
Drogi Boże, jego kompleks męczennika nie miał granic.
Pozostałe pokoje na tym piętrze były podobne do mojego. Ciężki, bogato zdobiony wiktoriański
styl, tak lubiany przez cioteczną babkę, wszędzie zastąpiono kilkoma warstwami farby i dużą ilością
taniego perkalu w wesołych pastelowych barwach. Biorąc pod uwagę wzory krawatów, kolorystyczne
spektrum Pottera ograniczało się do czerwieni i złota, założyłem więc, że dekoracje są dziełem
Wiewiórki. Była ona prawdopodobnie wielbicielką magazynów poświęconych wystrojowi wnętrz,
które zamieszczały artykuły w rodzaju „Zapomnij o wojennych smutkach — rozwesel się z
perkalem”.
Reszta domu pozostała taka, jak zapamiętałem. Parter mieścił ogromną jadalnię ze stołem dla
dwudziestu czterech osób i tak dużą ilością srebrnych dzbanów i mis, że bez problemu wystarczyłoby
ich na wyposażenie przeciętnego zamku, salon tchnący smrodem szczurzych trupów i... och,
bibliotekę! Na widok wszystkich tych książek niemal umarłem z wrażenia.
Do kuchni trzeba było zejść po kolejnych schodach. Szybko przygotowałem sobie kanapkę z
dżemem, wróciłem do biblioteki, pospiesznie wybrałem książkę i zawlokłem się do swojego pokoju,
gdzie spędziłem na czytaniu resztę ranka i sporą część popołudnia.
Koło czwartej usłyszałem pukanie, a potem Potter wszedł do sypialni. Nie miał na sobie nic poza
krótkimi spodenkami i koszulką do spania.
— Co robisz, Malfoy? — Zamrugał i przebiegł palcami przez włosy. Niesamowite, że ciągle nie
pozbył się nawyku niedbałego przeczesywania ręką swojej niesfornej czupryny.
— To, co kazałeś. Daję odpocząć moim nieszczęsnym kolanom. A ty nadal wyglądasz okropnie —
zauważyłem. I była to prawda. Po obu stronach jego ust utworzyły się bruzdy wyczerpania. — Wracaj
do łóżka. Ze mną wszystko w porządku.
— Ze mną też — powiedział, ale zaraz ziewnął, udowadniając, że nie, wcale nie jest w porządku i
ciągle czuje się zmęczony. Oparł się o futrynę, wsunął rękę pod koszulkę i podrapał się po brzuchu. —
Musimy zrobić ci zabieg.
— Zabieg? — powtórzyłem, ale tak naprawdę wcale o tym nie myślałem. Jedyne, na czym mogłem

background image

skupić uwagę, to ciemny trójkąt włosów w dolnej części brzucha Pottera, prowadzący, o czym
wiedziałem nazbyt dobrze, prosto do penisa. Cholera jasna, dopiero co onanizowałem się po raz
pierwszy od długiego czasu, a teraz byłem na tyle zdesperowany, by na poważnie zastanawiać się, jak
wygląda przyrodzenie Pottera.
Seks w Azkabanie ograniczał się do tego, co nakazał mi dupek uzbrojony w pałkę i różdżkę,
uznałem więc, że moje życie erotyczne w ciągu ostatnich lat zwyczajnie nie istniało. Dlatego też wcale
mnie nie zdziwiło, że cokolwiek podobnego do mężczyzny nienoszącego uniformu więziennego
strażnika prawdopodobnie wywoła u mnie mniejszy lub większy ślinotok. Pracowałem sam, a jedyną
osobą, jaką widywałem poza Chalmersem i właścicielem sklepu, był Weasley. Dzień, w którym
dostanę erekcji na cześć tego gnoja, będzie ostatnim dniem mojego życia.
Zgiąłem kolana, aby ukryć wypukłość w spodniach i wróciłem do czytania.
— Idź i połóż się jeszcze na godzinę. Nigdzie się stąd nie wybieram. Zostały mi dwa rozdziały do
końca książki.
— Dobrze — zgodził się i ociężałym krokiem wyszedł z pokoju.
Tym razem nie przedłużałem przyjemności. Praktycznie otarłem sobie skórę, żeby skończyć jak
najszybciej.

Niedziela, 29 września 2004, godzina 18:47

— Snape powiedział, że nie zostaną żadne ślady. — Potter wskazał na moją klatkę piersiową.
— Kłamał — odparłem. — Kiedyś blizny mi przeszkadzały, ale gdy zaczęło ich przybywać,
przestały mieć znaczenie. Chcesz je porównać ze swoimi?
Leżałem w wannie zanurzony aż po szyję, a Potter wykonywał kolejne testy diagnostyczne całego
mojego ciała. Czułem się trochę jak pragnący cudownego uzdrowienia pielgrzym w Lourdes. Gdyby
przywdział sutannę i zaczął mruczeć „Zdrowaś Maryjo”, wcale nie byłbym zaskoczony.
— Wygrałbym z łatwością. Paskudna pozostałość po klątwie żrącej — wymruczał, przesuwając
różdżką wzdłuż mojego obojczyka.
— Twoja żona ją rzuciła.
— Przed czy po tym, jak próbowałeś ją zabić?
Jaki był sens odpowiadać? Wszyscy obrzucaliśmy się klątwami, mierzyliśmy do siebie, raniliśmy i
próbowaliśmy pozabijać. Fakt, że Potter i jego poplecznicy robili to w imię światła, a ja rzekomo w
służbie ciemności, przestał się już teraz dla mnie liczyć. „Źli” ludzie się wieszali, a „dobrzy” zapijali
na śmierć. Sen Pottera wcale nie wydawał się spokojniejszy niż mój. W czasie wojny budziłem się i
godzinami zastanawiałem, czy z powodu dokonanych czynów „dobra” strona czuła mniejszy strach i
obrzydzenie niż my. Podejrzewam, że Pottera i jego sługusów paraliżowało to samo przerażenie i
poczucie winy. Jakież to cholernie przerażające odkrycie, że wszyscy jesteśmy tak samo pokryci
bliznami. Na zawsze.
— Ile to jeszcze potrwa?
Milczał przez chwilę, a potem odezwał się głosem niewiele odbiegającym od warknięcia:
— Dziesięć minut. Nie rób w gacie.
— Potter, twój dobór słownictwa pozostawia wiele do życzenia.
Nigdy nie należałem do szczególnie wstydliwych osób, a po odsiadce w Azkabanie mógłbym bez
mrugnięcia okiem paradować po Pokątnej golusieńki jak w dniu narodzin, ale to tutaj było
niepokojące. Dzięki Bogu, że Potter miał akurat zły humor, ponieważ jego typowy mały atak złości
podziałał jak niezawodna gaśnica na moje płonące podbrzusze. Co mi wyjątkowo pasowało, skoro
ciągle paradował w bieliźnie. Był zbyt chudy, ale z mizernego nastolatka zmienił się w raczej
żylastego dorosłego, a pod spodenkami rysował się jego całkiem ładny tyłek. Pansy byłaby
rozbawiona.
Myśl o tym, jak razem z Pansy wyśmiewamy się z moich prób wywołania budzących mdłości wizji
Milicenty, co miało pomóc w walce z niestosownymi erekcjami, przerwało burknięcie Pottera:
— Naprawdę chciałeś ją zabić? Mam na myśli Ginny.
— A czy ona naprawdę chciała zabić mnie? — odpowiedziałem pytaniem. — Mam dość. —
Złapałem za ręcznik, wytarłem się, wyszedłem z łazienki tak szybko, jak tylko mogłem i wdrapałem
na łóżko.
Niech go szlag. Dlaczego zabójstwa, których dopuszczali się wygrywający, traktowano jak cenę za

background image

zwycięstwo, a takie same uczynki ze strony przegranych uważano za zbrodnie?

Koniec rozdziału drugiego

ROZDZIAŁ III

Poniedziałek, 30 września 2004, godzina 6:13

Gdy Potter aportował się z pracy do kuchni, pisałem właśnie do matki. Robiłem to w każdy
poniedziałek, a ona odpisywała w każdą sobotę. Rytuał ten trwał niezmiennie tydzień w tydzień od
niemal pięciu lat.
— Znalazłem w salonie trochę pergaminu — powiedziałem w ramach powitania. — Zabrałem
kilka arkuszy, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Musiałem napisać list. — Wiem, że zabrzmiało
to szorstko, ale nadal czułem się wkurzony jak diabli. Osiem godzin szperania po wszystkich
szufladach w domu nie złagodziło za bardzo mojej złości.
— Oczywiście, że nie. Ale co ty wyprawiasz, idioto, o tej godzinie? Jest dopiero po szóstej. — W
jego głosie nie było już słychać gniewu, a jedynie zmęczenie. Czy jego wyczerpanie było
permanentne? Nie poczekał na odpowiedź i zaczął grzebać w szafkach w głębi kuchni. Dotarło do
mnie stłumione „O, właśnie”, a zaraz potem ujrzałem wyciągniętą butelkę Ognistej Whisky. Uniósł ją
do góry w geście zaproszenia.
Najwyraźniej nie był typem długo żywiącym urazę. W przeciwieństwie do mnie, który radośnie
pielęgnowałby ją do następnego stulecia.
— Jasne — odparłem tonem tylko trochę napiętym i wzruszyłem ramionami. Po części
spodziewałem się, że Potter wyrzuci mnie na zbity pysk, gdy tylko wróci ze swojej zmiany. Myślę
jednak, że jego potrzeba ratowania mnie była większa niż karania. Podobnie jak moja potrzeba, by
mnie leczył, daleko przewyższała potrzebę powiedzenia mu, żeby się pieprzył ze swoim miłym,
ciepłym pokojem i machaniem różdżką. No dalej, droga wolna dla tych, co potrafią schrzanić nawet
bycie odwiecznymi wrogami. Zacisnąłem palce na piórze, ale zaraz zmusiłem swoją złość, by
rozproszyła się wraz z rozluźnieniem dłoni. — Szklaneczka czegoś mocniejszego przed snem brzmi
nieźle. Nie spałem przez większość nocy. Nawet w wolne dni wolę wysypiać się w dzień. Chciałem
tylko skończyć list do matki i zaraz idę do łóżka. — Zakończyłem zwyczajowymi „ściskam i całuję”,
dopisałem: Kocham, Draco i podkreśliłem dwa razy słowo „kocham”.
— Ryba i frytki były jeszcze ciepłe, kiedy zszedłeś do kuchni? — Przytaknąłem. Przed wyjściem
do szpitala na nocną zmianę Potter zostawił dla mnie na stole porcję jedzenia na wynos. Nigdy nie
zrozumiem tego człowieka. — Czyli twoja mama jakoś sobie radzi? — zapytał, nalewając sporą
porcję whisky i podając mi szklankę.
— Dzięki. Tak, radzi sobie. — Jeśli „radzeniem” można nazwać życie na wygnaniu i zastawianie
kosztowności, żeby mieć za co kupić żywność. Gaciom Merlina niech będą dzięki, że matka miała
prawdziwego bzika na punkcie biżuterii i że ojciec pobłażał tej słabości. Adwokaci próbowali
odblokować nasze konta w Rzymie, ale ministerstwo naciskało na Włochów, żeby trzymać nas w
nędzy. Jak gdyby ubóstwo było drogą do skruchy. — Mieszka we Francji. Władze teoretycznie nie są
nią zainteresowane, ale jeśli tylko jej stopa postanie w Anglii, zostanie aresztowana. We Włoszech
mamy pieniądze, które chcą zarekwirować, więc jeśli matka wróci do domu, wezmą ją za
zakładniczkę i nie wypuszczą, dopóki nie zapłaci. Przestań się krzywić, Potter. Takie jest życie, czy
tego chcesz czy nie. Dołączę do niej, gdy tylko skończy się zawieszenie mojego wyroku. Na zdrowie.
Stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy. Starałem się nie myśleć o złośliwym uśmiechu na twarzy
Weasleya, kiedy odmówił mi, gdy poprosiłem o pozwolenie na spędzenie z matką świąt Bożego
Narodzenia. Nie widziałem jej od czasu mojego procesu.
— Jak w pracy? — zapytałem z grzeczności. Fakt, że zostawił dla mnie posiłek, był miły i zupełnie
nieoczekiwany. — Żadnych ohydnych śmierciożerców z uszkodzonymi kolanami i niewyparzoną
gębą, obrażających twoich pracowników?
— Nie tym razem. — Zaśmiał się. — Jedynie zwyczajny zestaw połamanych kości. Och, i jeszcze
dziesięcioletni chłopiec niechcący przeklął swoją młodszą siostrę i doprawił jej ośle uszy, gdy w

background image

myślach nazwał ją oślicą. To zabawne, jak bardzo dosłowna może być niekontrolowana magia.
— Racja — odparłem i wziąłem kolejny łyk Ognistej. Potter może i posiadał wyczucie mody
niczym skrzat domowy, ale jego gust co do alkoholu nie był taki zły. — Kiedy miałem sześć lat,
wściekłem się i przypadkowo zamieniłem Grega w autentyczną świnię, bo za plecami podkradł mi
deser.
— Przypadkowo, Malfoy? — parsknął.
— To moja opowieść i będę się jej trzymał. Greg był bardzo ładną świnią. — Roześmiałem się na
głos. — Pani Goyle nie chciała mi wybaczyć przez lata.
— Zapewne — odpowiedział oschle. — Jako dziecko musiałeś być prawdziwym potworem.
— Nieprawda, byłem niczym anioł — skłamałem.
— Powiedz to Goyle’owi — zripostował.
Wziąłem solidny łyk whisky i skupiłem się na alkoholu, spływającym mi do żołądka. Ponieważ nie
mogłem już Gregowi powiedzieć niczego. Był jednym z najbardziej nieudolnych czarodziejów,
jakiego kiedykolwiek miałem zaszczyt nazywać przyjacielem. Przy nim Vince wydawał się
geniuszem. Bez ściągi ledwie potrafił się podpisać. Zadrżałem i przyłożyłem szklankę do policzka.
Obracałem ją tam i z powrotem, aby zyskać trochę czasu na opanowanie emocji.
— Muszę przyznać, że kiedy wyjechałem do szkoły, skrzaty odetchnęły z ulgą. Jestem zaskoczony,
Potter, że nie dorobiłeś się do tej pory całej bandy dzieciaków.
— Czyżby? Jeszcze? — Podniósł butelkę, a ja skinąłem głową. — A ty już myślałeś o ślubie?
— Teraz? — prychnąłem. — Policzymy wszystkie minusy? Jeśli w obliczu mojego super
wynagrodzenia w wysokości dwudziestu galeonów na tydzień każda nadająca się do wzięcia panna w
promieniu trzystu kilometrów nie ucieknie za szkocką granicę, zawsze mam jeszcze uroczy tatuaż na
lewym przedramieniu. Moje perspektywy na małżeństwo są zerowe. Jednak utrata absolutnie
wszystkiego ma jedną jasną stronę. Nie będę musiał brać udziału w fikcyjnym związku i wyjaśniać
zarumienionej żonie, dlaczego chcę ją pieprzyć wyłącznie od tyłu. Jestem nie tylko zubożałym byłym
przestępcą z magicznymi możliwościami na poziomie trzylatka, do tego jako dodatkowy bonus wolę
facetów. Powiedziałbym, że status wyrzutka mam zapewniony.
Spojrzał na mnie oczami nagle rozszerzonymi ze zdziwienia, po czym wyjąkał z ustami przy
szklance:
— Ja... ja... nie wiedziałem... że jesteś...
Och, jasna cholera. Doskonały powód, dlaczego nie powinienem pić. Uwielbiam dźwięk własnego
głosu w każdych okolicznościach, a kiedy jestem trochę pijany, zawsze powiem coś
nieodpowiedniego. Potter nie wyglądałby na bardziej przerażonego, gdybym mu właśnie oświadczył,
że jesteśmy braćmi bliźniakami rozdzielonymi zaraz po urodzeniu.
— To prawda, Potter. A Ziemia obraca się wokół Słońca — oświadczyłem z kamienną miną, w
nadziei na ratunek przy pomocy humoru, co jednak obróciło się w prawdopodobnie jedną z najbardziej
krępujących chwil mojego życia. Powinienem wiedzieć, że dla Pottera wszystko poza pozycją
klasyczną z kobietą było zboczeniem.
— Nie, nie miałem na myśli...
— Ty głupku, próbowałem być zabawny. Z oczywistych powodów zwykle nie ogłaszam tego na
prawo i lewo, ale tak, jestem gejem. Daj mi znać, jeśli masz zamiar zacząć dezynfekować swoją
sypialnię, bo w momencie, w którym to zrobisz, ja wracam do mojej wolnej od homofobii nory.
— Ja... Nie przeszkadza mi to. Naprawdę. — Wreszcie na mnie spojrzał. I to bez obrzydzenia,
którego się spodziewałem, ale z ciekawością i czymś jeszcze, czego nie byłem w stanie określić. —
Kto ci to powiedział? Obudziłeś się pewnego dnia i nagle wszystko stało się jasne? — Palcem
wskazującym zataczał jedno kółko za drugim na krawędzi swojej szklanki.
— Obudziłem się pewnego dnia i zobaczyłem Olivera Wooda w kompletnym stroju do quidditcha.
— Roześmiałem się i uniosłem własną whisky.
— Nie odstraszyły cię czerwień i złoto? — zażartował.
Czy Potter zawsze miał poczucie humoru, a ja, mimo ciągłej obserwacji, jakoś tego nie
zauważyłem?
— Czerwień i złoto? Wszystko, co widziałem, to masa skóry i tyłek, przez który onanizowałem się
więcej razy, niż chciałbym się przyznać.
Naprawdę się roześmiał.
— Oliver trenuje teraz Harpie. Najświeższa wiadomość, Malfoy, Ginny mówiła, że on jest

background image

całkowicie heteroseksualny.
— Najświeższa wiadomość, Potter, on wcale nie jest całkowicie heteroseksualny. Moja dupa
dobrze o tym wie.
Jego brwi wystrzeliły do góry, zaraz jednak uśmiechnął się drwiąco i potrząsnął głową.
Słońce wreszcie złamało linię horyzontu. Obserwowaliśmy jego promienie wędrujące po kuchni,
popijając whisky w przyjaznej ciszy — pomysł prawie tak nierealny jak żarty na temat moich
masturbacji z powodu apetycznego tyłka Olivera Wooda, że umysł skręcał mi się z niedowierzania.
— Powiedziałeś rodzicom?
Prawie upuściłem szklankę.
— Czyś ty oszalał? Komuś takiemu, jak mój ojciec? Sam przed sobą przyznałem się do tego
dopiero, gdy skończyłem szesnaście lat. Malfoyowie nie są pedałami. Nic dziwnego, że byłem taki
sarkastyczny i złośliwy jako nastolatek.
Potter zakrztusił się Ognistą.
— Malfoy, jako dorosły nadal jesteś sarkastyczny i złośliwy i nie sądzę, że przesadzam zakładając
się, że zawsze taki będziesz.
Pokazałem mu środkowy palec, ale jednocześnie się uśmiechnąłem.
— Patrząc wstecz, podejrzewam, że wiedział. Niedzielne listy z domu były przysłowiowym
koszmarem. Całe kilometry pergaminu poświęcone wypominaniu moich obowiązków względem
rodziny. U mojego ojca nie natrafiłbyś na wiele zrozumienia. Naprawdę nie.
W niedziele nigdy nie jadałem śniadań. Siedziałem przy stole Ślizgonów, czekając, aż sowa z
dworu Malfoyów obniży pełen wdzięku lot i zrzuci mi na kolana cotygodniową przesyłkę od ojca.
Gdy list dotarł już do moich rąk, opuszczałem Wielką Salę i szedłem prosto do toalety, żeby go
przeczytać. Postscriptum sprawiało, że dostawałem torsji. Ojciec cholernie wyraźnie dawał mi do
zrozumienia, gdyby istniały w tej kwestii jakieś wątpliwości, że mam ożenić się z odpowiednią
kobietą, i to ożenić się bardzo wcześnie, a potem pieprzyć swoją żonę do upadłego, żeby
wyprodukować cały legion czystokrwistych potomków. Fakt, że on miał tylko jedno dziecko, w jakiś
dziwny sposób nie był istotny. W każdą niedzielę zbierałem się z podłogi łazienki zdeterminowany, by
nigdy więcej nie pomyśleć o innym chłopcu. Bezskutecznie. Najwyraźniej można nagiąć Malfoya do
sytuacji, ale nie można zrobić z niego kogoś, kim nie jest, ponieważ z powodu intensywnych i
zdecydowanie nieheteroseksualnych snów każdej nocy plamiłem prześcieradła. Żal mi skrzatów
odpowiedzialnych za czystość mojej pościeli. Ale Pansy... Pansy była... Zacisnąłem palce na szklance.
Och, moja dziewczynka...
Wojna trwała nie dłużej niż sześć miesięcy, a my właśnie wróciliśmy z misji. Kwestią czasu było
tylko, że któreś z nas umrze i oboje o tym wiedzieliśmy. Żarty się skończyły. Nasza strona
potrzebowała spektakularnego zwycięstwa, a to oznaczało poświęcenie ludzi w celu zabicia ludzi po
stronie przeciwnej. Można było mieć jedynie nadzieję, że liczba ofiar u nas będzie mniejsza niż u nich.
Niczego nie pragnąłem bardziej, niż ukryć się na kilka tygodni, choćby tylko dwa, co wystarczyłoby,
żebym znowu oddychał bez obawy, że mój następny oddech będzie ostatnim. W zamian musiałem
zadowolić się szybkim papierosem i odrobiną snu. Pansy i ja siedzieliśmy na polowej pryczy, moja
głowa spoczywała na jej ramieniu. Włożyła jednego papierosa do swoich ust, a drugiego do moich.
Uniosła różdżkę, zapaliła je i powiedziała:
— Dla mnie to nie ma znaczenia, Draco.
— O co ci chodzi, Pansy? — wymruczałem między dwoma zaciągnięciami dymem, koncentrując
się na prostym hipnotyzującym rytmie: wdech-wydech, wdech-wydech.
— Że jesteś kompletną ciotą. I tak cię kocham. Pieprz to. Kiedy wojna się skończy, weźmiemy
ślub, a ty możesz mnie posuwać od tyłu i udawać, że jestem jakimś młodym, seksownym brunetem,
którego sobie poderwałeś. Urodzi nam się trzech ponętnych, zielonookich synów i trzy lnianowłose
córki o sprytnych szarych oczach. Ty będziesz miał swoich chłopaków, a ja swoich. Być może nawet
się nimi podzielimy. W sumie to wręcz na to nalegam, bo dobrze wiem, że i tak będziesz mi podkradał
najlepszych przystojniaków.
Śmialiśmy się z tego, przytulaliśmy i płakaliśmy, bo nagle wszystko miało ułożyć się dobrze.
Naiwni głupcy. A jednak mogło ułożyć się dobrze. Gdyby nie wojna, zajęlibyśmy własne pozycje w
czarodziejskiej społeczności i na nich byśmy trwali.
Niespodziewanie kuchnia Pottera wydała się mała i klaustrofobiczna. Strata Pansy już sama w
sobie była dostatecznie przerażająca, dodatkowo wraz z nią odeszła nadzieja na kontynuację rodu

background image

Malfoyów. Nawet ja, z jajami zahartowanymi w zimnej celi w Azkabanie, bez kilku szklaneczek
whisky nie byłem w stanie stawić czoła faktowi, że mój ród zakończy się na mnie.
— Malfoy, wyglądasz na zmęczonego. Chodź. Czas do łóżka.
Zaskoczył mnie niski, ochrypły ton głosu Pottera. Słońce wyłoniło się już całkowicie zza
horyzontu, butelka Ognistej wróciła do szafki, a puste szklanki do kredensu.
— Ty też wyglądasz na zmęczonego. Zawsze tak wyglądasz. Dlaczego?
— Ryzyko zawodowe. Chodź — powtórzył. Wszedłem za nim po schodach. — Obudzę cię o
osiemnastej, dobrze? Zrobimy zabieg i rzucę na ciebie jeszcze kilka innych zaklęć, żebyś mógł
pracować bez problemów.
Skinąłem głową na zgodę.
— Dobranoc, Potter.
— Dobranoc, Malfoy.
Zamknąłem za sobą drzwi i położyłem się do łóżka, nie zaprzątając sobie głowy rozbieraniem.
Śniłem o wielu rzeczach, ale niczego nie zapamiętałem.

***

Potter obudził mnie tak, jak obiecał i od razu wepchnął do wanny. Ponownie nie miał na sobie nic
poza koszulką i bokserkami, a ja, żeby zwalczyć erekcję, która najwidoczniej stała się nieodłącznym
elementem mojej kuracji, w wyobraźni stworzyłem obraz nagiej Milicenty Bulstrode jadącej na
hipogryfie i wymachującej batem. Desperackie sytuacje wymagają desperackich kroków.
Na Merlina, dlaczego on nie mógł nosić ubrania, zamiast paradować w samej bieliźnie? Pociąg do
niego był czymś, co mnie diabelnie drażniło. Gdybym mógł wychodzić z domu bez obawy, że ktoś
strzeli mi klątwą w plecy, spotykałbym się z innymi mężczyznami i prawdopodobnie od czasu do
czasu któregoś przeleciał. Wytłumaczyłem sobie śmieszne pragnienie popchnięcia Pottera na ścianę i
pieprzenia, jakby był ostatnim człowiekiem na ziemi, tym, że nie miałem za bardzo w czym
przebierać. Poprawka. O przebieraniu nawet mowy nie było.
— Potter, musimy skończyć z leczeniem w ten sposób. — Zignorował mnie. Tym razem leżałem
na brzuchu, a on machał różdżką nad moimi plecami. — Jak działa to gówno, które wlewasz do
wody?
— Ten eliksir powoduje rozrost chrząstek, niestety nie jest tak skuteczny jak Szkiele-Wzro. Masz
sporo blizn na nerkach. Boli przy oddawaniu moczu?
— Czasami — przyznałem. — Jeśli piję dużo wody, nie przeszkadza mi to za bardzo.
— Wiem, że odpowiedź wcale mi się nie spodoba, ale zakładam, że nie miałeś tego problemu
przed Azkabanem?
— Nie, nie miałem. Z jakiegoś powodu ominąłem rozdział dziesiąty przewodnika „Brydż dla
śmierciożerców”. Strażnik zgłosił nowy kolor ze skokiem, ja nie zauważyłem i wylicytowałem dwa
kiery zamiast dwóch pików...
— Malfoy...
— Mogliśmy mieć wielkiego szlema i wygrać robra...
— Malfoy, przestań. To nie jest śmieszne. — Był wściekły, choć nie bardzo rozumiałem, dlaczego.
To przecież nie jego nerki bolały przy sikaniu. Obróciłem się.
— Postanowił sobie postepować na moich plecach. Wszystko zależy od punktu widzenia, Potter.
Jeśli na ten temat żartuję, kontroluję opowieść. Nawet jej zakończenie. To, co cię nie złamie, wzmocni
cię. Nie udało im się mnie złamać, choć bardzo się starali.
Po raz kolejny całkowicie mnie zaskoczył. Uśmiechnął się, ale spróbował to ukryć, pochylając
nisko głowę.
— Nie, nie udało im się. Nadal jesteś najbardziej okropnym i niegodziwym palantem, jaki się
kiedykolwiek narodził.
— Z naciskiem na niegodziwego, bez wątpienia. I widziałem, że się uśmiechnąłeś. Nie zaprzeczaj.
— Ze zdecydowanym naciskiem na niegodziwego. Wcale się nie uśmiechnąłem.
— Jesteś pieprzonym kłamcą, Potter — zachichotałem.
— Spójrz na siebie. Twoje trzydzieści minut minęło. Wytrzyj się i połóż na łóżku. Zobaczę, co
mogę zrobić z tymi nerkami.

background image

***

Milicenta Bulstrode. Hipogryf. Milicenta Bulstrode. Hipogryf. Milicenta Bulstrode uprawiająca
seks z hipogryfem. Gdy tylko przestawałem myśleć o Milicencie wyczyniającej bezeceństwa z
hipogryfem, mój penis zaczynał myśleć o nieśmiałym uśmiechu Pottera.
Bitwa była z góry skazana na niepowodzenie. Bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby wyobrażać
sobie seks Milicenty z hipogryfem?
To było śmieszne! Ze wszystkich ludzi właśnie Potter. Nigdy, przenigdy nie będę mógł się do tego
komukolwiek przyznać. Oczywiście on myślał o mnie jak najgorzej. To znaczy w jego mniemaniu nie
mogłem upaść jeszcze niżej. Spójrzmy prawdzie w oczy. Kiedy jesteś śmierciożercą, w porównaniu z
tym wszystko inne blednie.
Co dziwne miałem gdzieś, że dla Pottera jestem niemoralną kupą gówna, ale nie chciałem, by
uważał mnie za seksualnego zboczeńca. Wytarłem się w ekspresowym tempie, odwracając do niego
tyłem, by ukryć kolejną erekcję, do jakiej mnie doprowadził. W mojej głowie pojawiło się tyle
obrazów Milicenty spółkującej z hipogryfem, ile tylko człowiek jest w stanie znieść bez gwałtownych
wymiotów. Owinąłem ręcznik ciasno wokół talii, pobiegłem do łóżka i opadłem na nie, dusząc w
gardle przeciągły jęk, gdy mój penis został wciśnięty w kołdrę.
— Nie ma potrzeby, żebyś biegał po pokoju i popisywał się przede mną efektem sprawności moich
własnych rąk. Uspokój się. — Efektem sprawności moich własnych rąk? Stłumiłem kolejny jęk i
powstrzymałem przemożną potrzebę wywiercenia dziury w tej cholernej pościeli. — Mogę trochę
opuścić ręcznik?
— Jasne — zdołałem wypiszczeć głosem niewiele odbiegającym od falsetu.
— Malfoy, jesteś za chudy.
— Ty też. Żona cię nie karmi? Półki pełne ubrań i innych rzeczy. Mieszkasz tu? A co z psem?
Pytania popłynęły jedno za drugim. Teraz, gdy o tym pomyślałem, czy Potter rzeczywiście tu
mieszkał? Nie licząc pozostałości po zdechłym szczurze w korytarzu, dom wyglądał i pachniał jak
zamieszkały.
Przez chwilę trwała cisza.
— Skąd wiesz o Plotce? — zapytał.
— Wierni czytelnicy „Proroka” łapczywie pochłaniają każdy najmniejszy detal związany z twoim
życiem. Dziwi mnie, że nie wiem, jakiej marki papieru toaletowego używasz. A Plotka? —
prychnąłem z obrzydzeniem. — To chyba najbardziej żałosne imię dla psa, jakie kiedykolwiek
słyszałem. Nie zdziw się, jeśli pewnego dnia twój pupilek rzuci ci się do gardła. Ja bym tak zrobił,
gdybym był psem, a ty dałbyś mi na imię Plotka...
— Gdybyś ty był psem, to z pewnością jednym z tych złośliwych terierów, które gryzą ludzi z
zasady. Plotka jest u George’a i Angeliny. Ginny wyjechała na rozgrywki, wróci pod koniec
przyszłego tygodnia. Kiedy jej nie ma, ktoś się musi zająć psem. Ja nie mógłbym go wyprowadzać.
Jestem na to zbyt zmęczony. I... I mieszkam tu, gdy Ginny wyjeżdża. Stąd wygodniej mi aportować
się do Świętego Munga niż z Hogsmeade, szczególnie wtedy, gdy pracuję nocami. Wrócę do
Hogsmeade, gdy moja żona będzie już w mieście. Do tego czasu powinieneś znaleźć nowe
mieszkanie. Może w sobotę po południu, jak już się wyśpimy, aportuję się z tobą na poszukiwania po
okolicy?
Jeśli jego wyjaśnienia nie brzmiały jak totalne kłamstwo, to ja nie byłem Malfoyem. Gdy sam
udoskonaliłeś sztukę łgania do perfekcji, dostrzegasz je z odległości kilometra. Męczyło go
aportowanie się z Hogsmeade do Świętego Munga, ale bez żadnego problemu zamierzał
transportować mnie we własnych ramionach w poszukiwaniu nowego lokum? Nie musiałem być
pieprzonym ekspertem z numerologii — choć tak się akurat składało, że byłem pieprzonym geniuszem
w tej dziedzinie — aby wiedzieć, że w tym równaniu coś się nie zgadzało.
— No i co ty na to? Żeby spędzić sobotnie popołudnie na oglądaniu mieszkań?
— Jasne, Potter. Szukanie dla mnie rudery w sobotę brzmi świetnie. Już zakreśliłem w „Proroku”
kilka ogłoszeń, które wyglądają obiecująco. Nie, żebym mógł sobie pozwolić na którekolwiek z nich,
ale może uda mi się potargować o wysokość czynszu. W przyszłym tygodniu powinieneś się ode mnie
uwolnić.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Właściwie wcale nie oczekiwałem odpowiedzi. Jednak po
części spodziewałem się przynajmniej jednego lub kilku entuzjastycznych okrzyków.

background image

W zamian Potter wymamrotał kilka słów po łacinie, po których nastąpiła taka ulga, taka wolność
od wszelkiego cierpienia, iż miałem ochotę wywrzeszczeć swój zachwyt na tyle głośno, żeby mogli
usłyszeć mnie nawet w Cardiff. Nauczyłem się akceptować pewien poziom bólu i w jakiś sposób już
go nie odczuwałem. Nie, to nie tak. Odczuwałem, ale stał się on trwałym elementem mojej
egzystencji, jak gdyby niespodziewanie wyrosło mi trzecie ramię, a ja przyzwyczaiłem się do jego
używania. Ale teraz, kiedy ból zniknął, doznanie było tak cholernie cudowne, iż nie mogłem sobie
nawet wyobrazić, że byłbym w stanie na powrót przyjąć go z tak stoickim spokojem.
— Potter — wymamrotałem kącikiem ust — odkładając na minutę na bok kwestię śmiertelnych
wrogów, jakimi jesteśmy, już nigdy więcej nie zdyskredytuję twoich magicznych zdolności. Dziękuję
ci z całego serca. Nawet nie potrafię powiedzieć, jak... jak...
Naprawdę nie potrafiłem. Niezdolność Pottera do kończenia zdań musiała być zaraźliwa, bo teraz
ja sam nie umiałem wypowiedzieć żadnego słowa. Zostałem uwolniony od całego fizycznego bólu,
który zamieniał aktywną część mojego życia w piekło, a sen zawsze czynił niekompletnym. Spanie,
kiedy tak bardzo cierpisz, cóż... wszystko, co wtedy możesz, to padać na skutek wyczerpania. Nie tyle
śpisz, co tracisz przytomność.
Uniosłem się na łokciach i spojrzałem na niego. Może go nienawidziłem, ale to nie znaczyło, że nie
czułem wdzięczności.
— Dziękuję. — To było wszystko, co byłem w stanie powiedzieć.
— Proszę, Malfoy. — Podciągnął ręcznik, który wcześniej zsunął z moich bioder. — Nigdy nie
sądziłem, że... no wiesz... że... podziękujesz... podziękujesz mi... — Znowu robił ten swój
charakterystyczny numer z mamrotaniem, przełykaniem śliny, czerwienieniem się. Boże drogi,
dlaczego on się czerwienił? Następnie przyszła kolej na nieodłączne przeczesywanie włosów, co
jedynie sprawiało, że cała jego głowa pokryła się sterczącymi, zmierzwionymi kołtunami. — Tak...
eee... nie ma za co. — Zarumienił się jeszcze bardziej, po czym podciągnął ręcznik wyżej. Co
sprawiło, że dolna część mojego tyłka ujrzała światło dzienne. Spojrzał na odsłonięte pośladki z
przerażeniem i szarpnął ręcznik w dół, by przykryć, co właśnie odsłonił. — Och, przepraszam —
rzucił pospiesznie i zaczerwienił się ponownie, jeszcze intensywniej. — Cóż... dobrze — mruknął i
uciekł z pokoju.
Ubrałem się powoli, głównie dlatego, by zastanowić się nad reakcją Pottera. Niewątpliwie ta
podstawowa grzeczność z mojej strony nie mogła wywołać aż takiego wstrząsu, prawda?
Proszę, proszę, Merlinie, nie pozwól, żeby to miało coś wspólnego z moim homoseksualizmem.
Czy Potter obawiał się, że potraktuję jego medyczną opiekę jako seksualną prowokację? Czy
zauważył moją erekcję? Zarumieniłem się po raz pierwszy od czterech lat. Błagam, pieprzony
Merlinie, spraw, żeby tego nie widział. Będę onanizował się co noc do upadłego, a gdy już wstanę,
zacznę w kółko tworzyć w głowie obraz miłosnej schadzki Bulstrode i hipogryfa, byleby tylko mój
penis w obecności Pottera zachowywał się przyzwoicie.
Naprawę musiałem się z kimś przespać. Najwyraźniej lata spędzone w Azkabanie jako seksualna
zabawka strażnika nie wpłynęły na moje libido, za co byłem bardzo wdzięczny. Ale dlaczego akurat
Potter musiał być jedynym mężczyzną w moim zasięgu, do którego nie czułem obrzydzenia?
Kiedy zszedłem na dół, nie zastałem go w kuchni i wcale się go tam nie spodziewałem.
Domyśliłem się, że to moja kolej na przygotowanie szybkiej kolacji. Żaden wielki problem. W czasie
pobytu w więzieniu zdobyłem trochę podstawowych kucharskich umiejętności. Przydzielono mnie do
pomocy w kuchni, uznając najwidoczniej, że mój talent do eliksirów przypuszczalnie oznacza, iż
umiem gotować.
Szybki przegląd lodówki pokazał, że nasz wybór pożywienia na dzisiejszy wieczór ogranicza się do
słoika korniszonów, pochodzącego prawdopodobnie z lat trzydziestych, pomarszczonej pomarańczy,
kiełbasy i jajek.
Dwadzieścia minut później uderzyłem w drzwi sypialni Pottera.
— Kolacja! — oznajmiłem.
Przytłumiony odgłos z wnętrza powiedział mi, że mnie usłyszał. Nie pojawił się jednak w kuchni
przez kolejne trzy kwadranse. Do tego czasu skończyłem jeść. Zderzyliśmy się ze sobą, gdy
wychodziłem na korytarz, aby przez kominek udać się do pracy. Widząc mnie, zamrugał, jakby
zdziwiony moją obecnością.
— Jedzenie masz w piekarniku. Nie mogłem zmarnować zaklęcia na jego podgrzewanie. Jajka są
już teraz pewnie jak guma.

background image

— Dzięki. I przepraszam. Znowu zasnąłem. Myślałem, że już wyszedłeś. — Spróbował przeczesać
palcami włosy i jednocześnie włożyć koszulę do spodni, niemal się przy tym przewracając.
— Potter, dobrze się czujesz? Zachowujesz się dziwacznie. Przyznaję, trudno to powiedzieć...
— W porządku. Wszystko ze mną w porządku — zaprotestował, odzyskując równowagę. — Lepiej
już idź. Pewnie nie chcesz się spóźnić. Czekaj, jak kolana?
— Dobrze. Nie tak dobrze, jak przed dziewięcioma milionami obciągnięć, ale całkiem nieźle.
Pokręcił głową.
— Przestań — szepnął. Położył jedną dłoń na moim ramieniu, a drugą zakrył oczy. — Proszę,
przestań.
Sytuacja była tak cholernie niezręczna. Pomimo że zachowanie Pottera raczej zaprzeczało, iż jest
ukrytym homofobicznym trollem, któremu jedynie gryfońskość wzbrania otwartego przyznania się do
swoich animozji.
Tego właśnie nienawidziłem w ludziach jak on. Nigdy nie można było brać ich dosłownie. Jeśli
Ślizgoni mącili ci w głowie, zawsze mieli ku temu cholernie dobry powód. Na przykład, gdy chcieli
dostać się do twoich spodni albo inne równie normalne rzeczy.
— Potter, ty durny palancie — zbeształem go. Ścisnął mi ramię trochę mocniej. — Spójrz na mnie.
— Opuścił rękę zakrywającą twarz i... na jaja Merlina!, czy on w ogóle spał? Uzdrowicielu, ulecz sam
siebie. Gdyby worki pod jego oczami były odrobinę większe, potrzebowałby do ich dźwigania
tragarza na pełnym etacie. — Przypuszczam, że masz na swoich barkach wystarczającą ilość
problemów, nie musisz więc zajmować się także moimi. Jak mówiłem, Azkaban albo cię wzmocni,
albo złamie. Jestem trochę popękany i nadłamany, przyznaję, ale w gruncie rzeczy cały.
Uniosłem rękę do jego ramienia. Dobry Boże, był niemal tak kościsty jak ja. Puścił mnie, położył
dłoń na mojej i splótł razem nasze palce.
— Wydajesz się taki... Jak możesz... — Jego dłoń zacisnęła się.
— Potter, naprawdę dobrze się czujesz? — powtórzyłem.
Miałem na myśli wąskie znaczenie tego zwrotu, coś jak „czy dokuczają ci zadarte skórki przy
paznokciach” lub „czy nie uwierają cię zbyt ciasne buty”, on jednak potraktował pytanie szeroko:
„Zdecydowałem się na załamanie nerwowe i wypłakanie w twoich ramionach. Mam nadzieję, że ci to
nie przeszkadza.”
— Ja... ja już nie wiem. Sądziłem, że tak, ale teraz... Dużo myślałem o Ronie, jak wojna go
zmieniła. I Fred... wiesz... te sprawy... — No cóż, nie miałem pojęcia, co znaczą owe „sprawy”.
Nękające mnie „sprawy” w większości sprowadzały się do zarabiania na czynsz i prób przeżycia
nieuniknionego ataku jakiegoś zdesperowanego świra, któremu wydaje się, że musi się ze mną za coś
rozliczyć. — Jak to robisz? Jakim cudem to cię nie dotyka? Wydarzenia w Azkabanie...
Potter był mistrzem niedokończonych zdań. Tym, co zaczynało mnie niepokoić, był fakt, że
ostatnio nie miałem problemu z dokończeniem jego myśli. Zmarszczyłem brwi.
— Oczywiście, że to mnie dotyka. Po prostu nie godzę się, by mnie dotknęło naprawdę, jeśli wiesz,
co mam na myśli. Bycie sukinsynem pierwszej klasy bardzo pomaga.
Prawdopodobnie nie była to najdelikatniejsza rzecz, jaką mogłem powiedzieć, ale z pewnością
prawdziwa. Reputacja Ślizgonów jako ludzi okrutnych i bezwzględnych z natury to nonsens. Byliśmy
bezwarunkowo szczerzy, co często oznaczało właśnie bezwzględność. Oprócz sytuacji, gdy
kłamaliśmy, naturalnie.
Potter zaczął się śmiać. Śmiał się tak bardzo, że niemal stracił równowagę i musiał się o mnie
oprzeć, żeby nie upaść. Poczułem, jak całe napięcie opuszcza jego ciało wraz z każdym
wypływającym z ust chichotem i parsknięciem.
— Potter, jeśli oszalejesz, Weasley nigdy mi nie wybaczy. Wiesz, że mnie za wszystko obwini, a
potem wypruje ze mnie flaki.
Odsunął się trochę i otarł oczy z łez rozbawienia.
— Racja. — Jeszcze raz uścisnął moją dłoń i zrobił krok do tyłu. — Wyślij mi sowę, jeśli będziesz
miał jakieś kłopoty z kolanami.
— Nie będę. Dam sobie radę. Pracujesz dziś w nocy?
— Tak.
— To wracaj do łóżka i zażyj eliksir bezsennego snu. Wiem, że powtarzałem to ciągle przez
ostatnie kilka dni, ale naprawdę wyglądasz okropnie.
— Nikt ci nigdy nie powiedział, jaki jesteś apodyktyczny?

background image

— Apodyktyczny? Malfoy? Potter, my nie bywamy apodyktyczni. Wydawanie rozkazów to forma
sztuki, którą doskonalimy od wieków.
— Och, na rany Chrystusa, idź już do pracy. Od wieków doskonaliłeś raczej bycie nieznośnym
palantem. Czekaj, jeszcze jeden szybki test. — Pomachał różdżką nad moimi kolanami. — Na wszelki
wypadek. Miłej nocki, Malfoy. — Uśmiechnął się do mnie lekko i ruszył w stronę kuchni, żeby zjeść
swoją niejadalną kolację.
Jakimś cudem doszedłem do holu bez kuśtykania i przeniosłem kominkiem do redakcji. Na miejscu
ułożyłem penisa wygodnie w spodniach. Ostatni uśmiech Pottera był naprawdę zabójczy.

Koniec rozdziału trzeciego

ROZDZIAŁ IV

Wtorek, 1 października — czwartek, 4 października 2004, godzina 18:13

Kolejne pięć dni zmieniło się w rutynę. Teraz, gdy naprawdę mogłem chodzić, swoją
ośmiogodzinną zmianę kończyłem w trzy, po czym czytałem listy i pisałem całkiem sporo
zrzędliwych odpowiedzi idiotom szukającym uwagi oraz kilka przemyślanych (lecz ciągle
zrzędliwych) do tych nieszczęśników, którzy mieli prawdziwe problemy i byli tak zrozpaczeni, że
faktycznie szukali pomocy u Lavender Brown.
Oczywiście była to dla nich ostatnia deska ratunku. Ja sam, gdybym płonął, nie spodziewałbym się,
że ta durna baba przywoła wiadro wody i obleje nią moje palące się szczątki, ale jak widać, niektórzy
nigdy nie tracą wiary w cuda.
Przez resztę nocy czytałem jakąś książkę podkradzioną z biblioteki Blacków i koło szóstej rano
kominkiem przenosiłem się na Grimmauld Place. Potter, również powłócząc nogami, wracał ze swojej
zmiany o siódmej. Dzieliliśmy się talerzem pełnym tostów, zbyt zmęczeni, by powiedzieć do siebie
choć słowo, po czym on nalewał wody do wanny, doprawiał ją eliksirem i machał różdżką (ech, nie tą
różdżką, której chciałem, tylko tą, której potrzebowałem), a ja rozmyślałem o Milicencie Bulstrode,
nagiej od pasa w górę i tańczącej na rurze w nieukrywających niczego czapsach*. Później szliśmy do
łóżek. Zasypiałem z ciałem zaczerwienionym od kąpieli, kolanami podleczonymi zaklęciami i
penisem miękkim po fantastycznej masturbacji, jaką fundowałem sobie tuż przed snem (ponieważ nie
musiałem ogrzewać pokoju, mogłem poświęcić jedno z cennych zaklęć na usunięcie jej śladów —
och, co za szczęśliwe dni!). Wstawaliśmy o piątej po południu, jedliśmy obiad, rozmawialiśmy o
pacjentach Pottera z poprzedniej nocy, a potem Potter spędzał swoje codzienne dwadzieścia bolesnych
minut na zapewnianiu Granger przez kominek, że jeszcze go nie zabiłem. Mój Boże, ależ ta kobieta
jazgotała, niemal współczułem Weasleyowi. Następnie wykonywaliśmy kolejny zabieg z kolejnym
zestawem zaklęć i nadchodziła pora mojego wyjścia do pracy i kolejnej nocy spędzonej na ratowaniu
czarodziejskiego świata przed beznadziejnymi poradami Lavender Brown, nie wspominając o
męczącym opróżnianiu koszy na śmieci i zamiataniu z podłóg tego cholernego brokatu.
I chociaż sam nie miałem już żadnych przyjaciół (nie miałem, bo wszyscy umarli), dziwne mi się
wydało, że Potter był ich tak samo pozbawiony jak ja. Żadnej sowy od żony, żadnych wyjść na piwo z
tym kretynem Weasleyem i irytującą Granger. Zdawał się całkiem szczęśliwy wykonując dla mnie
zabiegi, machając różdżką nad moimi kolanami i smażąc kiełbaski, podczas gdy ja tłukłem ziemniaki.
Tak bardzo mi to działało na nerwy, że w czwartek podczas kąpieli nie wytrzymałem i zapytałem:
— Potter, co się dzieje? Z nikim się nie spotykasz. Nie dostajesz sów, nawet od żony. Przyznam, że
nie jesteś najbardziej błyskotliwym rozmówcą, ale mimo wszystko. I nawet jeśli zgadzam się, że ja
jestem dla ciebie atrakcyjny jako ciekawy medyczny przypadek w kwestii, ile godzin stosunkowo
przeciętny brytyjski czarodziej musi klęczeć na zmarzniętej więziennej podłodze, żeby zniszczyć
sobie kolana, to naprawdę, żadnego życia towarzyskiego? Nie jesteś aż tak nudny.
Pochylił głowę, pewna oznaka, że nie do końca wiedział, co powiedzieć i próbował zebrać myśli.
Leżałem bez słowa i czekałem. Zabawna rzecz w tych Gryfonach: ja na jego miejscu natychmiast
kazałbym mi się odpieprzyć, on natomiast zastanawiał się, w jaki sposób ująć to samo w uprzejmy
sposób. Gdy ponownie uniósł głowę, skupił wzrok na powierzchni kafelków pół metra nade mną.

background image

— Jeśli musisz wiedzieć, to posprzeczałem się z Ronem z twojego powodu. Przez niego cała
rodzina i wszyscy nasi przyjaciele są na mnie wściekli. Hermiona nauczyła się już, żeby nie wtrącać
się podczas naszych kłótni, więc, poza tymi dręczącymi rozmowami co wieczór, pozostaje z boku —
wyjaśnił, po czym spojrzał na mnie, a uprzejmość uciekła przez okno. — Co do Ginny... Nie twój
pieprzony interes.
Udało mi się ukryć zaskoczenie pozornie nonszalanckim wzruszeniem ramion. Woda falowała nad
moimi zanurzonymi w niej ramionami.
— Nie jestem tego wart, Potter. Powtarzano mi to wielokrotnie przez ostatnie pięć lat. Weasley
przeżyłby najszczęśliwszy rok życia, gdybym umarł. A Granger? Myślałem, że jest inteligentniejsza.
Przypuszczam, że mógłbym cię otruć. Nie pomyślałem o tym. Ale skoro to głównie ty gotujesz,
sprawa staje się problematyczna. I spójrzmy prawdzie w oczy, prawie na pewno dogoniłbyś mnie
nawet ze zwichniętą kostką. — Te słowa sprawiły, że się roześmiał. — Serio, najgorsze, co mógłbym
ci prawdopodobnie zrobić, to rzucić na ciebie marne zaklęcie golące. Czego, biorąc pod uwagę twoją
zwyczajową niedbałość, raczej i tak nikt by nie zauważył.
— Raczej nie — zgodził się. — Woda jest wystarczająco ciepła?
— Tak, moje jaja są już praktycznie ugotowane. Dlaczego to robisz? I nie karm mnie tą swoją
żałosną śpiewką o ratowaniu ludzi. Przyznaję, miałeś w tym kierunku jakiś rodzaj skrzywienia, ale to
już graniczy z psychozą. Podsuwanie mi darmowego lekarstwa to jedno, a oddawanie własnej sypialni
i karmienie to zupełnie inna sprawa.
— Skończyliśmy. Trzymaj. — Zwinął ręcznik i rzucił nim we mnie. Wyciągnąłem rękę i złapałem
go w locie. — Tej umiejętności nie straciłeś — mruknął i wyszedł z łazienki.
Z pewnością nie czułem się winny, że on i Weasley darli koty. Fakt, że działo się tak z mojego
powodu, był zabawny. Kolejna okazja z rodzaju tych, przy których okropnie tęskniłem za Pansy. Ona
i ja serdecznie byśmy się z tego pośmiali. Ponieważ Weasley stał się tak okrutny i bezwzględny jak
najgorszy śmierciożerca, a Potter miał tego świadomość. Mogłem wyobrazić sobie jego piegowatą
wściekłość, gdy dowiedział się, że jego najlepszy przyjaciel mnie leczy, skracając tym moją zasłużoną
pokutę. Po tym, jak dałem Fenrirowi okazję do okaleczenie jego brata, żaden fizyczny ból, jaki
znosiłem w następstwie pobytu w więzieniu, nie był dla mnie dostatecznie dobry. Jakby utrata
wszystkich przyjaciół, pozycji społecznej, pieniędzy i ojca nie wystarczyły.
Nie spieszyłem się z ubieraniem, dając Potterowi okazję, aby coś zjadł, zanim uda się do pracy
wcześniej niż zwykle, by uniknąć spotkania ze mną, poczułem się więc zaskoczony, gdy zobaczyłem,
że ciągle jest w domu. Gdy wszedłem do kuchni, smażył właśnie bekon i jajka. Jego zgarbione
ramiona były tak napięte, że przez cienką bawełnę koszulki mogłem dostrzec zarys kręgosłupa. Nie
wysilił się nawet na to, by kiwnąć w moim kierunku głową. Nie przerwał podrzucania plastrów
bekonu i mieszania szpachelką jajek, jakbym w ogóle nie istniał, zauważyłem jednak, że jedzenia jest
wystarczająco dużo dla dwóch osób.
Kolacja była prawie gotowa, wsunąłem więc chleb do tostera, a potem posmarowałem kromki
sporą ilością masła, tak, jak obaj lubiliśmy. Potter bez słowa nałożył dla mnie pokaźną porcję. Milczał,
dopóki nie starł ze swojego talerza resztki żółtka ostatnim kawałkiem tosta.
— Powiedz mi, dlaczego? Dlaczego zostałeś śmierciożercą?
Złapał mnie za przedramię i zacisnął palce mocno wokół Mrocznego Znaku.
Czekałem na to pytanie od pierwszej nocy, którą tu spędziłem. Ciekawiło mnie, jaka musiała być
kłótnia z Weasleyem, że wreszcie mi je zadał.
Tamtego roku, gdy Voldemort urósł w siłę, dowiedziałem się, że chwała, w sensie rozumianym
przez mojego ojca i bandę jego żądnych władzy kumpli, w świecie Voldemorta nie znaczyła nic. O
wiele większego znaczenia nabrało pojęcie litości — gdy rzucałem Cruciatusa na bezsilnego mugola, a
koścista dłoń Voldemorta zaciskała się na ramieniu mojej matki; kiedy stałem na ruinach zamku,
starając się po prostu przeżyć i obserwując przyjaciela z dzieciństwa, wyrywającego się przeciw
wszystkim obrazom i obelgom, jakie znosił przez lata. Mam nadzieję, że trzy sekundy chwały warte
były obrócenia się w popiół.
Ulitujcie się nade mną, prosiłem w duchu, gdy skazywali mnie na Azkaban, niezdolny do
zaprzeczenia, że niemal zabiłem Weasleya i wpuściłem śmierciożerców do Hogwartu przez Pokój
Życzeń. Kiedy Główny Mag Wizengamotu zapytał mnie, dlaczego zrobiłem to, co zrobiłem,
odpowiedziałem jedynie tak, jak mogłem: „Dla mojej rodziny”.
Oczywiście uznali to za przekraczającą wszelkie granice pychę. Ale przecież nie kierowałem się

background image

pychą. Chodziło tylko o najbardziej podstawową potrzebę przetrwania. I jeśli oznaczało to rzucenie
Cruciatusa na bezbronnego mugola, aby powstrzymać Voldemorta przed zrobieniem tego samego
mojej matce, to niech tak będzie. Ulitujcie się nade mną.
— Czy to ważne? — zapytałem.
Nie cofnąłem ręki, a Potter poluzował nieco uchwyt, ale mnie nie puścił.
— Może. Może teraz tak. Bo najwyraźniej jestem zmuszony wybierać między tobą a nim.
Żadnego zgadywania, kim jest ów „on”.
Wyszarpnąłem rękę.
— Wybierz jego — powiedziałem i zacząłem sprzątać ze stołu.
Niespodziewanie chwycił mnie za oba ramiona i obrócił gwałtownie. Zignorował wypadające z
moich rąk talerze, które z hukiem upadły na podłogę i roztrzaskały się na kawałki. Rzucił mną o
ścianę i przykleszczył do niej obiema rękami.
— Powiedz mi.
Walka czy ucieczka, walka czy ucieczka. Mój umysł miotał się, póki góry nie wziął zdrowy
rozsądek. Z uszkodzonymi kolanami i wizją Azkabanu, jeśli się aportuję, żaden z wyborów nie
wchodził w grę. Przestałem napierać na Pottera i gwałtownie opadłem na jego ręce. Być może nie
byłem w stanie pokonać go fizycznie czy przekląć ani nawet odrzucić jego niewytłumaczalnej
gościnności, ale nigdy nie wycofałem się z walki na spojrzenia i teraz także nie miałem takiego
zamiaru.
— Dla mojej rodziny — powtórzyłem, mając nadzieję, że mu to wystarczy. — Ze względu na moją
rodzinę — dodałem. — Moja kolej. Dlaczego ty to robisz?
— Bo... Bo... — Wbił mi palce w skórę na tyle mocno, by pozostawić siniaki, ale zaraz je
rozluźnił. Opadł na mnie i objął... nie, to było dużo bardziej rozpaczliwe. Ścisnął mnie, jakbym był
czymś w rodzaju koła ratunkowego. A ja byłem tak desperacko spragniony jakiegokolwiek ludzkiego
kontaktu — normalnego ludzkiego kontaktu, nie kutasa w ustach czy pięści na szczęce — że bez
chwili zastanowienia otoczyłem go ramionami. — Jesteś zbyt chudy — mruknął mi do ucha.
— I nawzajem — odmruknąłem.
Drogi Merlinie, Potter to szaleniec w całym tego słowa znaczeniu. Zaczął mnie kołysać jak
dziecko, mimo że byliśmy tego samego wzrostu. Uświadomiłem sobie, że poruszam się razem z nim i
napawam ciepłem i otuchą drugiego ciała. Nie wziął jeszcze prysznica i czuć go było krochmalem
szpitalnego kitla, potem niespokojnego snu i słodką herbatą, której pół niewypitego kubka pozostało
na stole. Po chwili wsunął nogę między moje uda, przez co znaleźliśmy się tak blisko siebie. Co
oznaczało, że jeszcze chwila tego niewinnego przytulania i odbędę stosunek z jego kością biodrową.
Odepchnąłem go delikatnie i powłócząc nogami ruszyłem do stołu. Poszedł za mną niemal
identycznym krokiem. Jego oczywiste zmęczenie widoczne było w każdym najmniejszym
przeciągnięciu stopą po wytartym linoleum. Siedzieliśmy przez kilka minut, nic nie mówiąc.
Wyciągnął ręce na blacie przed sobą, mocno zwijając dłonie w pięści. Ponieważ w każdej
wcześniejszej interakcji z nim próbowałem go okaleczyć, pokonać lub wykpić, nigdy naprawdę nie
zrozumiałem, czemu Weasley i Granger zawsze, gdy byli blisko niego, tak się nad nim rozczulali. Jak
przypuszczam, po części działo się tak z powodu Voldemorta, próbującego go zabić, ale siedząc tu z
nim uświadomiłem sobie, że to coś było jego nieodłączną częścią. Niewiarygodna odwaga idąca ręka
w rękę z absolutną wrażliwością. Najwidoczniej jeśli nie próbowałeś go zabić, chciałeś go pocieszyć.
Patrząc na jego ręce, zastanawiałem się, czy wśród jego przodków byli rolnicy. Niezgrabne, grube
dłonie bardziej nadawały się do pługa niż do skalpela. Zaciśnięte w ten sposób, wszystko jedno pod
wpływem jakich emocji, sprawiały, że pragnąłem przykryć te wielkie pięści własnymi dłońmi. A
przecież nigdy nie byłem typem pocieszyciela, czyżbym nagle stał się nim teraz?
— No i? — Nie zamierzałem odpuścić. Teraz musiałem wiedzieć. Dlaczego Draco Malfoy,
skazany przestępca, w ogóle miał szansę rywalizować z Ronem Weasleyem, laureatem Orderu
Merlina Pierwszej Klasy.
— Ja... — zaczął i opuścił głowę tak nisko, że nie widziałem jego twarzy. — Ron zmienił się w
kogoś, kogo nie znam. Tak, ja też straciłem rodzinę, ale on mówi, że nie znałem swoich rodziców.
Jednak z jakiegoś powodu dla mnie to jeszcze gorsze. Stał się taki zgorzkniały i... kurwa, nie
wyobrażam sobie nawet, jak w ogóle mogłeś chodzić z tak uszkodzonymi kolanami... widzieć, jak
drugi człowiek cierpi w ten sposób i nic z tym nie robić... do tego ograniczenie możliwości używania
zaklęć, abyś stał się łatwym celem... Chryste, przecież nie byłbyś w stanie nawet uciec, gdyby ktoś

background image

chciał cię przekląć i... — Jego zwyczajowy bełkot. Nareszcie jednak dobrnął do sedna. — Ja...
myliłem się co do Snape’a. Mogę się mylić również co do ciebie.
Historia dwudziestoletniej kariery Snape’a jako szpiega Dumbledore’a dotarła nawet do moich
uszu, wepchnięta mi w gardło zarówno przez aurorów, jak i strażników w Azkabanie.
— Wątpię, czy się mylisz co do mojej osoby. — Wreszcie na mnie spojrzał. — Mnie i Snape’a
łączyło tylko jedno: obaj mieliśmy po szesnaście lat, kiedy zostaliśmy śmierciożercami. Innych
podobieństw nie dostrzegam. Ja z pewnością nie byłem podwójnym agentem. Z tego, co
wywnioskowałem, on zawsze działał na niekorzyść Czarnego Pana.
To nie było pytanie, ale Potter tak właśnie potraktował moje słowa.
— Nie, dołączył się do Voldemorta dobrowolnie. Jak ty. — Przez minutę patrzył na mnie ze
złością, ale potem jego wzrok złagodniał.
— I? — Zatoczyłem ręką kółko w powietrzu.
— Wrócił do Dumbledore’a, ponieważ czuł się odpowiedzialny za śmierć mojej mamy. — Nie
umknęło mi, że nie powiedział „moich rodziców”. No, no, no, Snape miał chętkę na Lily Potter.
Wbrew wszelkim pozorom facet posiadał jednak bijące serce. — Dlaczego do niego dołączyłeś? —
powtórzył.
Nigdy przed nikim nie wyraziłem tego słowami i nawet ja dostrzegałem szczyt ironii, że pierwszą
osobą, przed którą tłumaczyłem się ze swojego zachowania, był Harry Potter. Poruszyłem kolanem i
nie poczułem żadnego bólu. Niech go jasny szlag trafi, ale być może na to zasłużył.
— Od czasu, kiedy byłem taki mały... — wyciągnąłem rękę i zawiesiłem ją jakieś pół metra nad
podłogą — kolacje w dworze Malfoyów zwykle łączyły się z dyskusją na temat, jak to Dumbledore
uparcie próbuje zniszczyć czarodziejski świat, jaki znaliśmy. Że mój ojciec i jego przyjaciele stanowią
ostatnią linię obrony przed Armagedonem. Natychmiast przestań tak na mnie patrzeć. Był moim
ojcem i aż do siedemnastego roku życia ufałem mu i kochałem go. Nadal go kocham. Uważasz za
dziwne, że przejąłem jego poglądy? Otaczali mnie ludzie, którzy powtarzali za nimi jak papugi. Ojciec
nie był jakimś społecznym wyrzutkiem. Szanowano go i czczono, a inni ludzie przeważnie lizali mu
buty. Zasadniczo pełnił też funkcję ministra magii. Sądzisz, że ten skończony kretyn Fudge zrobiłby
cokolwiek bez jego zgody? Co w nakreślonym obrazku mogło dać mi jakąkolwiek wskazówkę, że
ojciec jest pieprzonym nikczemnikiem i być może także wcielonym diabłem?
Potter potrząsnął głową i przybrał tak typową dla siebie zaciętą postawę: oczy mu się zmrużyły,
policzki poczerwieniały, ramiona splotły ciasno wokół tułowia, usta prawie zniknęły, zaciśnięte w
wąską linię.
— Jedyne, co właśnie teraz mogę, Malfoy, to cię nie uderzyć. Na pewno...
— Nie wszyscy posiadamy moralny kompas jak ty — przerwałem mu. — Nie jestem jakimś
pieprzonym świętym. Żyłem w odizolowanym świecie. Przyjaciele rodziców byli poplecznikami
Voldemorta. Myślisz, że słyszałem o potwornościach dokonanych w czasie pierwszej wojny? Odwal
się, do cholery, ode mnie. Wbijano mi do głowy, że katastrofalna polityka propagowana przez
Dumbledore’a miała na celu bratanie się z mugolami, co było pierwszym stopniem do zguby
czarodziejskiego świata. Przypominasz sobie, jacy tolerancyjni byli dla ciebie twoi mugolscy krewni?
To było jak gadanie do ściany. Nie przekonałem go ani odrobinę. Jego usta pozostały zaciśnięte w
bezlitosnym grymasie, oczy wciąż zmrużone z obrzydzenia. Chociaż za dobry znak uznałem, iż teraz
skrzyżował ramiona na piersi. Przynajmniej sekundę zabrałoby mu uwolnienie ręki i dosięgnięcie
mojej twarzy. Sądząc po jego wściekłym spojrzeniu, złamany nos jawił się jako całkiem
prawdopodobny rozwój wydarzeń.
— Pamiętasz, Potter, jak wyciągnąłem do ciebie dłoń, a ty nie zgodziłeś się jej uścisnąć? Uważasz,
że zrobiłbym to, gdyby wtedy mój dom był centralą Voldemorta? Mój ojciec publicznie zaprzeczył, że
jest śmierciożercą i w domu także wypierał się tego przez wiele lat. Dopiero później dowiedziałem się,
że kłamał, ale do tego czasu już sam chciałem się do nich przyłączyć. Spędziłem sześć lat na
obserwowaniu, jak Dumbledore naginał każdą zasadę, ignorował każdy zły uczynek, w jaki byłeś
zamieszany. Skąd, do jasnej cholery, miałem wiedzieć, o co toczy się gra? Ty wiedziałeś, ale reszta
nie miała o niczym pojęcia! Jedyne, co widzieliśmy, to skandalicznie jawne faworyzowanie. — Nie
odpowiedział ani jednym słowem. — Dobrze — warknąłem. — To, że przyłączyłem się do
Voldemorta, zawdzięczam Dumbledore’owi. Nie twierdzę, że nie zrobiłbym tego później sam z siebie,
ale...
Odsunął się od stołu z taką siłą, że przewrócił swoje krzesło. Wpatrywał się we mnie, a w jego

background image

wyciągniętej ręce pojawiła się różdżka tak błyskawicznie, jakby była tak już wcześniej. Zapomnijmy o
złamanym nosie. Teraz całkiem realna stała się możliwość użycia Niewybaczalnego.
— Nie... — Wycelował we mnie różdżkę. — Nie waż się, kurwa, obarczać Dumbledore’a winą za
to coś — wskazał na mój Mroczny Znak.
— Idź do diabła, Potter. — Machnąłem mu ręką przed oczami. — Biorę za to pełną
odpowiedzialność. Przypominam sobie o Znaku za każdym razem, gdy opróżniam kosz ze śmieciami
lub podnoszę różdżkę, żeby rzucić proste zaklęcie, bo to wszystko, na co mogę sobie teraz pozwolić.
Zawsze, gdy to widzę, mówię sobie: „Draco Malfoy, ty głupi, głupi gnojku”. Ale Dumbledore też nie
był całkowicie bez winy. Wszystkich nas używano jak marionetki. Różnica w tym, że kto inny
pociągał za nasze sznurki. — Otworzył usta, ale zanim zdążył coś powiedzieć, ciągnąłem dalej. —
Tak, jak marionetki. Za sznurki twoje i twoich kumpli pociągał Dumbledore, a za moje i moich
przyjaciół Voldemort. Młodzi i głupi. Kiedy wpadłeś na mnie w łazience Jęczącej Marty — nigdy nie
potrafiłem myśleć o tym wydarzeniu bez kulenia się ze strachu — byłem już u kresu wytrzymałości.
Jeszcze jedno niepowodzenie i wątpiłem, czy moi rodzice uszliby kary. To było ulubionym zagraniem
Voldemorta. Marchewka i kijek, z tym, że ten ostatni potrafił szczególnie złoić skórę. Wyobraź sobie,
jak zastanawiasz się, czy twoja matka zostanie kolejną Alicją Longbottom, jeśli nie uda ci się
uruchomić tej przeklętej szafki zniknięć. A potem ty rzucasz na mnie zaklęcie, także czarnomagiczne,
zauważ, po którym umarłbym, gdyby nie Snape. I jakie ponosisz konsekwencje? Dostajesz
dziesięciominutowy wykład. Żadnej kary. Żadnego wydalenia ze szkoły. Każdy inny uczeń szóstego
roku, który zrobiłby coś tak głupiego, zostałby wykopany z Hogwartu szybciej, niż zdołasz
wypowiedzieć „Accio idiota”. Nikt nie wziął mnie na bok i nie powiedział: „Słuchaj, Draco, wiem, że
Potter prawie cię zabił, ale w większym planie rzeczy to drobnostka”.
Moje słowa w ogóle nie uśmierzyły jego gniewu. Postawa Pottera wciąż wyrażała gotowość do
fizycznego ataku. Parsknął z obrzydzeniem.
— To wszystko jest jedną wielką bzdurą, Malfoy. Przyjąłeś Mroczny Znak w lecie przed szóstym
rokiem.
— Tak — zgodziłem się. — Ponieważ próbowałem zaimponować ojcu. — Zdecydowałem się
przyjąć Znak w noc, gdy matka wysłała mi sowę i poinformowała mnie, że ojca uwięzili po tym, jak
stanął w ministerstwie twarzą w twarz z Potterem. Zemsta na Potterze stała się sprawą nadrzędną.
Ledwie wtedy zdawałem sobie sprawę, co to oznacza. Sprzedaż duszy może drogo kosztować. — To
nie tak, że oznaczyłem się dla Voldemorta. Byłem... — Głupcem. Nie potrafiłem w niczym mu
dorównać. Fakt, że z tobą przegrywałem każdy cholerny mecz quidditcha także nie pomagał.
Desperacko pragnąłem go zadowolić. Miałem szesnaście lat, a on był moim ojcem, a potem go
aresztowano, za co obwiniałem ciebie i Dumbledore’a! Jak lepiej mogłem pokazać moją wiarę w
niego? Czy byłem idiotą? Tak, kurwa, zgadza się!
Ramiona Pottera opadły odrobinę.
— Wieża?
— Po raz pierwszy właśnie tam miałem przeczucie, że być może ojciec myli się co do
Dumbledore’a. Jeszcze raz dziękuję. Mogłeś skłamać przed Wizengamotem. Snape nie żył, nikt by nie
podważył twojego zeznania.
— Nie potrafiłbym — przyznał otwarcie i opuścił dłoń z różdżką. — Nieważne, jak bardzo
chciałem.
— Na jaja Merlina, Potter, dzięki. Już zaczynałem myśleć, że nie jesteś człowiekiem.
Nie uśmiechnął się, ale jego ramiona wróciły do swojej zwyczajowej niedbałej pozy.
— Dlaczego nie ujawniłeś prawdy o mnie, kiedy przyprowadzili nas do waszej rezydencji?
— Ciekawe, prawda?. — Zarumienił się. — Nie masz pojęcia, czego byłem świadkiem tamtego
roku i co musiałem zrobić w samoobronie. Tak, sprzedałem się temu szaleńcowi, to prawda, ale biorąc
pod uwagę to, co widziałem? Tylko skończony kretyn wybrałby Voldemorta zamiast ciebie. Jestem
przekupny, przebiegły i okrutny, a czasami nawet bezwzględny, ale nie głupi. Wygrałeś. Po raz
kolejny. To był jedyny okres, kiedy ci dopingowałem. I uwierz, naprawdę ci dopingowałem. Och, i
dziękuję jeszcze raz za uratowanie mi życia. Mogłeś skazać mnie na taki sam los, jaki spotkał
Vincenta, ale tego nie zrobiłeś. Ocaliłem cię przed Voldemortem, ty ocaliłeś mnie przed Vince’em.
Powiedziałbym, że jesteśmy kwita.
Dlaczego się przed nim tłumaczyłem? Zaraz po spotkaniu z Wiewiórem powinienem tu przyjść,
spakować ubrania i wrócić do mojej zapleśniałej rudery, w której nikt nie poddawał mnie osądowi.

background image

Potter zadrżał, mimo że w pomieszczeniu nie było szczególnie zimno.
— Nie chcę stać się taki jak Ron.
— Więc się nie stań. Wyjawiłem ci swoje powody. Gdybym pojawił się na twoim progu ze
ślicznym, świeżutkim Mrocznym Znakiem, czy przywitałbyś mnie z otwartymi ramionami? — Teraz
przyszła moja kolej na parsknięcie. — Na pewno nie. Czy to dziwne, że każde dziecko w naturalny
sposób podąża za tym, czemu ufa i co rozumie? A że okazało się to kolosalną, potworną pomyłką,
wcale mnie nie usprawiedliwia… Wiesz co? Pieprzyć to! A może jednak usprawiedliwia. Na miłość
boską, zastanów się, co mówisz. Skąd miałem o tym wiedzieć? Miałem nie ufać własnym rodzicom?
Kazać im iść do diabła? Ty byś tak postąpił?
Nie odpowiedział.
Obnażanie duszy wyczerpuje. Poczułem się kompletnie wykończony, a nie mogłem się położyć
przez co najmniej kolejne osiem godzin.
— Było już za późno, kiedy zdałem sobie sprawę, że Voldemort wcale nie jest wybawcą
czarodziejskiego świata, a jedyną osobą, którą chciał uratować, był on sam. — Uniosłem rękę, aby
mógł zobaczyć Mroczny Znak, tak samo świeży i wyraźny jak w dniu, w którym został wypalony. —
Nie posiadałem odwagi Snape’a. Robiłem, co mogłem, wtedy, kiedy mogłem. Tak jak z tobą we
dworze. Robiłem też rzeczy, o których ministerstwo nigdy się nie dowie, bo musiałem je robić. Nie
wątpię, że gdybyś to ty znalazł się na moim miejscu, odmówiłbyś mu. Powiedzenie Voldemortowi
„nie” w pierwszej kolejności oznaczało tortury, a potem śmierć, jeśli miało się szczęście. Nie jestem
taki dzielny.
— Jesteś bardzo dzielny. — Jego głos był tak samo szorstki i zmęczony jak mój. Wskazał różdżką
na moje kolana.
— Nie, nieprawda. Chciałem tylko przeżyć. To wszystko.
Podniosłem się z krzesła, ponieważ skończyłem już z Potterem i jego prawością i...
— We dworze. To wymagało odwagi. — Jedną ręką nacisnął delikatnie moje ramię, abym usiadł z
powrotem, a drugą wyciągnął do mnie w zapraszającym geście. — Dziękuję — wymamrotał. —
Wiesz, za tamto, we dworze...
Przyjąłem jego dłoń, ponieważ, tak, uratował mnie i najwyraźniej dalej zamierzał mnie ratować i
nawet stanął w mojej obronie przed Weasleyem i, na jaja Merlina, nigdy nie zrozumiem tego
człowieka.
Wymieniliśmy mocny uścisk.
— Zrobiłem to dla mojej rodziny. Tylko kwestią czasu było, aż zabije któreś z nas. Byłeś naszą
ostatnią deską ratunku.
Potter postawił swoje krzesło, żeby ponownie na nim usiąść, naprawił roztrzaskane naczynia i
posłał je machnięciem ręki do zlewu, po czym wydał westchnienie tak głębokie, że musiało pochodzić
aż z palców u jego stóp. Podparł brodę jedną ręką i westchnął ponownie, cały czas nie przestając
przyglądać mi się badawczo.
— Twardy z ciebie orzech do zgryzienia, Malfoy. Nie popełnij żadnego błędu. — Słowa te jednak
nie zostały wypowiedziane w gniewie. — Naprawdę marzę o drinku, niestety obaj musimy iść do
pracy. Chryste, ale jestem skonany — poskarżył się i przebiegł tymi niezgrabnymi palcami przez
włosy.
Po raz kolejny z jakichś niewytłumaczalnych powodów zapragnąłem go pocieszyć. Podążyć za
ruchem jego ręki i uścisnąć łagodnie tył szyi. Najwyraźniej popadałem w szaleństwo. Im prędzej
znajdę mieszkanie, tym lepiej. Bo już niebawem zacznę podpisywać swoje listy, rysując w moim
imieniu serduszko w miejscu „o”. Nigdy nie myślałem, że będę chciał iść do pracy, jednak godzina
lub dwie w towarzystwie Pottera i naprawdę zatęskniłem za redakcją.
— Czy już... skończyliśmy? — zapytałem. Naprawdę miałem taką nadzieję, ponieważ obnażyłem
swoją duszę już tak bardzo, że wystarczy mi na całe życie. Raczej wbrew ślizgońskiej naturze.
— Jasne. Nie umiem patrzeć na te lata z czymś w rodzaju... — Pomachał dłonią.
— Elokwentny jak zawsze. Dystansu?
— Dupek. Mogłeś ujawnić mnie przed Voldemortem, ale tego nie zrobiłeś. Co do reszty? Byłem w
twojej sytuacji. Dorośli, którzy mieli cię strzec, skończyli… Nieważne. — Westchnął ponownie. —
Nie, żeby do Rona cokolwiek z tych rzeczy dotarło.
— Czego oczekiwałeś? — Czasami Potter potrafił być takim idiotą. — Odpowiadam za
okaleczenie jednego z jego braci i dodatkowo popierałem tych, którzy zabili drugiego. Gdybym

background image

znalazł się na jego miejscu, także byłbym pełen nienawiści. Mimo to zemszczę się na nim przy
pierwszej nadarzającej się okazji. Greg Goyle był mi jak brat i współudział Weasleya w jego śmierci
jest równoważny z moim udziałem w śmierci jego brata.
Wyciągnął rękę i dotknął mojego podbródka. Powstrzymałem się od gwałtownego wdechu.
— Dlatego zostałem uzdrowicielem, Malfoy. To się musi skończyć. Może pierwszy krok to
właśnie leczenie byłego śmierciożercy.
Walczyłem ze sobą, by nie wtulić się w tę ciepłą dłoń.
— Musisz to robić w pojedynkę? — szepnąłem i, o Chryste, to nie był odpowiedni wieczór na
nagłe olśnienia, ale po raz pierwszy zaczynałem rozumieć, dlaczego ludzie go szanowali. Nie do
końca chodziło o jego poświęcenie, już raczej o odwagę. Był gotów narazić swoją przyjaźń z
Weasleyem dla mnie. Ponieważ według niego tak właśnie należało postąpić.
— Wygląda, że taki już mój los, prawda?
— Powinieneś być kanonizowany, Potter — rzuciłem lekko i odsunąłem się. Odepchnąłem krzesło
od stołu, żeby nie zrobić nic głupiego, jak na przykład odwrócenie głowy i pocałowanie jego dłoni.
Niech będą przeklęci ci głupi, głupi heteroseksualiści. — Znajdę coś w sobotę, więc pozbędziesz się
kłopotu i będziesz mógł naprawić swojej stosunki z Weasleyem.
— Pieprzyć Rona — jęknął.
— Nie robię tego z dobroci serca. Chcę, żebyście się pogodzili, ponieważ Weasley może uczynić i
uczyni z mojego życia piekło. Gdyby naprawdę zamierzał być wredny, posłałby mnie z powrotem do
Azkabanu za to, że nie mieszkam w swojej zaakceptowanej przez ministerstwo norze.
— Nie zrobi tego. Naprawdę nie będzie miał argumentów przed komisją do zwolnień
warunkowych, skoro mieszkasz u mnie — zaprzeczył z całkowitą pewnością wojennego bohatera.
Wywróciłem oczami. Merlinie, ale on był tępy.
— I ty się zastanawiałeś, czemu on tak się na ciebie wkurza?
— Co? — Przybrał ten swój wyraz twarzy, mówiący: nie wiem, o co chodzi, ale co mi tam. —
Ingerujesz w jego władzę. Aportujesz jego podopiecznego, gdzie ci się podoba. Jak zwykle łamiesz
zasady. Ale tym razem łamiesz jego pieprzone zasady. Ciekawi mnie, jak mu się to podoba —
zaśmiałem się ze złośliwą satysfakcją.
Rzucił we mnie zużytą serwetką.
— Naprawdę jesteś gnojkiem, Malfoy.
— Tak, ale żywym gnojkiem. Który musi iść do pracy. — Przysunąłem krzesło do stołu. — Jutro o
czternastej muszę się zobaczyć z Weasleyem na moim codwutygodniowym dobieraniu się do tyłka.
Powinienem wrócić do domu przed... — Twarz Pottera przybrała wyraz prawdziwego przerażenia. —
Och, do jasnej cholery. To tylko figura retoryczna. Mam swoje standardy i prędzej rozłożę nogi przed
Fenrirem Greybackiem niż dla tego sukinsyna. Założę się, że piegi ma nawet na kutasie. Jeśli będę
miał szczęście, po powrocie uda mi się jeszcze zasnąć, zakładając, że na odchodnym mnie nie
przeklnie. Obudzisz mnie o siódmej? A w sobotę poszukamy dla mnie jakiejś odpowiedniej rudery z
łazienką
, dobrze?
— Ron nie ma piegów na kutasie. Mógłbyś być jeszcze bardziej gejowski, Malfoy?
— Nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać, Potter... I nie, prawdopodobnie nie.


*czapsy — rodzaj długich, najczęściej wykonanych ze skóry ochraniaczy na nogi

Koniec rozdziału czwartego

ROZDZIAŁ V

Sobota, 5 października 2004, godzina 14:03

Potter rzeczywiście miał długie ręce. Weasley wcale nie nawrzeszczał na mnie, gdy przyszedłem
do niego, by podpisać dokumenty potwierdzające, iż jestem zreformowanym małym śmierciożercą i
nie mam zamiaru popełnić żadnej ze śmierciożerczych głupot w ciągu najbliższych dwóch tygodni.

background image

Pchnął przez biurko formularz i rzucił w moim kierunku pióro. Złożyłem autograf, odrzuciłem pióro z
powrotem i odepchnąłem oświadczenie. Stłumiłem niemal przemożne pragnienie chełpienia się, że
mam Pottera po swojej stronie, ale, muszę to powtórzyć, że choć bardzo rzadko zdarza mi się wykazać
monumentalną głupotą, to generalnie nie jestem durniem. Zapytałem więc tylko:
— Mogę odejść?
— Wypierdalaj stąd, Malfoy — odpowiedział.
Uznałem to za sytuację zadowalającą nas obu — w stosowny do okoliczności sposób, oczywiście
— do tego stopnia, że wróciłem na Grimmauld Place i spałem jak dziecko aż do czasu, gdy Potter
obudził mnie na zabieg. Potem zjedliśmy kolację i zakreślaliśmy w dziale ogłoszeń w „Proroku”
oferty mieszkań, które zamierzaliśmy sprawdzić w ramach jutrzejszych poszukiwań.

Sobota, 6 października 2004, godzina 15:46

Nawet towarzystwo Harry’ego Pottera nie uchroniło mnie przed opluciem czy zatrzaskiwaniem mi
drzwi przed nosem. Jedna stara czarownica próbowała mnie nawet udusić. Okazało się to zgodne z
moimi wcześniejszymi doświadczeniami. Wszystko przebiegało raczej szablonowo: dzwoniliśmy lub
pukaliśmy, właściciel mieszkania widział Pottera, rzucał się radośnie, by uścisnąć mu rękę, potem
dostrzegał mnie i dowiadywał się, kto dokładnie potrzebuje pokoju (jak gdyby Potter na poważnie
rozważał życie w zapchlonym, sześciopiętrowym budynku bez windy!), pojawiało się pojęcie
„śmierciożerca”, po czym wywalano nas na zbity pysk. Żadne z odwiedzonych miejsc nie okazało się
dużo lepsze niż to, które wynajmowałem obecnie, były jedynie minimalnie mniej śmierdzące,
wilgotne i brudne. Tyle że minimalnie mniej to ciągle minimalnie mniej, więc poczułem się
rozczarowany i powoli także trochę zaniepokojony, gdy liczka mieszkań, z których nas wyrzucono,
zaczęła wzrastać. Skoro widok Pottera się nie liczył, całkiem zdumiewające było, że dotąd nie
sypiałem na ulicy.
— Jak znalazłeś swoje obecne lokum?
Szliśmy powoli, Potter dostosował krok do mojego ślimaczego tempa.
— Należało do Flintów. Pamiętasz Marcusa Flinta? Zęby, w których jedynie dentysta by się
zakochał?
Po odfajkowaniu około jedenastu miejsc zostały nam tylko dwa ostatnie. Potter ujął mnie mocno za
łokieć, pomagając mi wejść po schodach.
— Musisz mieć wannę, Malfoy — burknął, pukając w kolejne drzwi.
— A to moja wina? — odwzajemniłem się tak samo marudnym tonem.
Kolana bolały, ale prędzej by mnie szlag trafił, niż bym się do tego przyznał. Zostały nam dwa
mieszkania. Dam radę. Wcześniejsze nawiązanie Pottera do wydarzenia z hipogryfem ciągle raniło
moją dumę. Jakież to typowe. Ktoś tak totalnie niekompetentny jak Hagrid podsuwał nam pod nos
wściekłe stworzenia, jakby były trzytygodniowymi kociakami, a mnie zaszufladkowano jako tchórza,
bo nie ukłoniłem się odpowiednio głęboko i to coś próbowało oderwać mi ramię.
W reakcji na łomot Pottera drzwi otwarły się i stanął w nich otyły, łysiejący mężczyzna po
czterdziestce. Miał na sobie koszulkę, która nie do końca zakrywała jego brzuch, a w ręce trzymał
wielką szklankę po brzegi napełnioną piwem. Niemal ją upuścił widząc, kto stoi na jego progu.
— Przyszliśmy w sprawie mieszkania — powiedziałem.
Drgnął, słysząc mój głos, po czym obrócił się nieznacznie, by spojrzeć na mnie. Sądząc po jego
krzywym nosie, postawiłbym moje przyszłotygodniowe zarobki, że parał się zawodem, w którym to
pięści, a nie różdżki stanowiły narzędzie pracy. Był gruby, jednak zachowywał się, jakby wiedział
doskonale, jak wykorzystać swoją wagę i jak zadać cios, żeby odniósł on pożądany skutek. W
Azkabanie nauczyłem się unikać takich ludzi. Sadystę umiałem rozpoznać na kilometr.
— Nie wyglądasz, jakbyś potrzebował miejsca do kimania — powiedział do Pottera. — Dla niego?

background image

— Wskazał na mnie kciukiem. Mój wewnętrzny radar wrzasnął: nie, nie, nie! Potter najwyraźniej
poczuł te same wibracje, ponieważ potrząsnął nieznacznie głową w moim kierunku, a następnie
wsunął dłoń pod mój łokieć. Tłusty skurwiel zmierzył mnie wzrokiem i oblizał wargi. — Dam mu
zaniżoną stawkę za wynajem. Znalazłeś sobie całkiem ładnego śmierciożercę. Możemy się podzielić.
Potter przyłożył mu tak, że grubas wylądował na ziemi.

***

Aportował nas na ulicę i wepchnął mnie w głęboką wnękę drzwiową. Trzymałem głowę nisko
spuszczoną, gdyż, do cholery jasnej, omal nie straciłem nad sobą panowania
— Malfoy?
Nie byłem w stanie odpowiedzieć, ponieważ prawda wyglądała tak, że gdyby tylko ten pokój
okazał się przyzwoity, wziąłbym go. Bo nie mogłem już powrócić do dawnego cierpienia. Teraz,
kiedy wiedziałem, jak to jest chodzić i nie miażdżyć własnych zębów, by stłumić jęk przy każdym
kroku... W Azkabanie ból potęgował się stopniowo, przybierając na intensywności z tygodnia na
tydzień, podczas gdy mój próg wytrzymałości wzrastał i wzrastał za każdym razem, gdy spotykał się z
coraz silniejszym doznaniem. Ale Potter to zniszczył, więc jak miałem myśleć o powrocie do dawnej
męki? Żyć z nią na co dzień? Nie. Wolałem już obciągać temu gnojowi, a potem zbierać siły na cios,
który z pewnością by nadszedł. Tak, aż tak rozpaczliwie potrzebowałem tej łazienki z wanną.
Potter przysunął się bliżej, tym razem nie obejmując mnie, a jedynie oferując swoje ciało jako
podporę. Z czego skorzystałem, po raz kolejny tak rozpaczliwie spragniony ludzkiego ciepła, że
przyjąłbym je nawet od niego, i po raz kolejny czując zdumienie, że mi to proponuje.
— Nie pozwolę ci tu zamieszkać — oświadczył cichym głosem, który jednak odbił się echem od
ścian obskurnej wnęki, w której staliśmy. — Nie z tym... W ostateczności możesz zostać na
Grimmauld Place. Używam tego mieszkania tylko od czasu do czasu. Ginny wraca w następną
niedzielę, tak że...
Nie płakałem od lat, czemu więc teraz kuliłem się w jakiejś ohydnej dziurze, walcząc, by po prostu
nie zawyć i nie szlochać jak szaleniec?
— Nic mi nie jest — mruknąłem po paru minutach, prostując się. Nasze twarze dzieliło nie więcej
niż kilka centymetrów. — Jesteś zmęczony. — Tym razem nie zdołałem się opanować. Kciukiem
wytropiłem bruzdy wyczerpania, które, co teraz wiedziałem, nigdy nie znikały z jego twarzy.
— Hmm, trochę. Zostało nam ostatnie miejsce. Dasz radę? Kolana szwankują?
Przytaknąłem, na co ledwie zauważalnie machnął różdżką i ból zniknął.
— Dziękuję... — zacząłem i łzy powróciły, ale tym razem nie miałem sił, by je ukryć. Myśl o
kolejnej odmowie albo, co jeszcze gorsze, byciu ponownie zredukowanym tylko do roli dziwki...
Potter znowu to zrobił. Ujął w dłoń moją brodę.
— Jestem tu, Malfoy. Nikt cię nie skrzywdzi — powiedział.
Westchnąłem, pociągnąłem nosem i wziąłem się w garść.
— No to chodźmy — rzuciłem tonem dużo bardziej pewnym, niż się czułem. Dopiero gdy
zrobiliśmy kilka kroków, położyłem dłoń na jego ramieniu, by go zatrzymać. — Potter, a kto uratuje
ciebie?
Posłał mi słaby uśmiech i wzruszył lekko tymi swoimi szczupłymi ramionami. Krój jego szaty w
żaden sposób nie ukrywał, jak bardzo jest chudy. Wznowił marsz, ponownie kładąc na moim łokciu
ciepłą dłoń.

***

Czasami myślę, że cała ta sprawa z czterema domami i przypisanymi im różnymi cechami

background image

charakteru była stekiem bzdur. Taki Zachariasz Smith, na przykład. Bardziej irytujący i oczywisty
gnojek jeszcze się nie narodził. Większość Puchonów w moim mniemaniu nie była niczym więcej niż
żywe przedmioty. Nie sądzę, bym rozmawiał choć z jednym z nich przez całe siedem lat, które
spędziłem w Hogwarcie. A już z całą pewnością nigdy nie gadałem ze Smithem. On z kolei wiecznie
na coś narzekał, tak że trudno było ignorować jego szczebioczący, drażniący tenor. Potter zdawał się
podzielać moją pogardę, ponieważ gdy tylko Smith otworzył drzwi, jego dłoń niemal zgniotła mi
łokieć.
— Smith — niemalże wywarczał.
— Potter — odwarknął Smith. W oczywisty sposób odwzajemniał niechęć. A potem zobaczył
mnie. Przygotowałem się na atak. Jak zareaguje na moją osobę, skoro nienawidzi Pottera... — Malfoy
— rzucił z entuzjazmem i wyciągnął rękę. Potrząsnąłem nią automatycznie. Niewiele później
uświadomiłem sobie, że z Potterem uścisku dłoni nie wymienił.
Jak każda inna osoba, którą spotkałem po wojnie, Smith zmienił się dosyć znacznie. Wciąż miał
ten wysoki, irytujący głos, od którego bolały mnie zęby, ale zaokrąglił się i, jakimś szczęśliwym
trafem, wyglądał całkiem nieźle, o ile oczywiście ktoś lubił blondynów z rumianymi twarzami. Ale
tak w sumie, kogo obchodziła jego twarz?
Potter nie był nawet w stanie opanować szoku i wydal z siebie ostry dźwięk zaskoczenia.
— Proszę, proszę, wejdźcie. I siadajcie. — Smith zaoferował nam kanapę, która okazała się lekko
sfatygowana i pokryta kocią sierścią. — Jak sądzę, nie wpadliście, żeby nadrobić towarzyskie
zaległości. Interesuje was pokój? Mam nadzieję, że nie jesteście uczuleni na koty. Właśnie teraz nie
mam pracy i potrzebuję współlokatora, żeby dzielił ze mną koszty mieszkania.
— Znowu cię wywalili, Smith? — zapytał Potter, jak na siebie wyjątkowo jadowicie. Sytuacja
stawała się zabawna.
— Nie, Potter. Skoro już musisz wiedzieć, zostałem zwolniony w ramach redukcji. — Smith
pociągnął nosem. — Cięcia u Gringotta. Podobnie jest w innych bankach. — Zignorował kaszel
Pottera, który brzmiał niezwykle podobnie do słowa „jasne”. — Zbyt dużo spekulacji na mugolskich
giełdach papierów wartościowych — kontynuował Smith bez chwili wahania. — Zyski nie są takie,
jakie powinny. Ale ty nie znasz się na finansach, prawda? Wciąż leczysz zadarte skórki w Świętym
Mungu?
Mimo pokaźnego wzrostu w Smithcie było coś z miniaturowego koguta. W sytuacji zagrożenia w
idiotyczny sposób wysuwał brodę, jednocześnie kuląc ramiona, całkiem zresztą szerokie i sugerujące
mnóstwo mięśni ukrytych pod swetrem. Któremu, tak szczerze, przydałoby się pranie.
Jakkolwiek zabawna była cała sytuacja, nie chciałem, by rozdrażnił Pottera.
— Jak dużo chcesz za pokój, Smith?
Najpierw spojrzał na Pottera z pogardą, a potem ponownie skupił cała uwagę na mojej osobie i
uśmiechnął się do mnie szeroko. Drogi Merlinie, podobałem mu się!
— Czterdzieści pięć galeonów na miesiąc. Niestety, będziemy musieli dzielić łazienkę — dodał
przepraszająco.
Kwota mieściła się jak najbardziej w możliwościach mojego budżetu, który nie zakładał
możliwości podzielenia czynszu. Tak, będzie dobrze. W końcu ludzie nie zabijali się, żeby zdobyć
mnie jako współlokatora, a tutaj mogło się udać. Rozejrzałem się wokół i pociągnąłem nosem. Żadnej
pleśni, dodatkowy plus. Smith nie był najschludniejszym gnojkiem, a ja nie przepadałem za kotami,
jednak to mieszkanie było zdecydowanie przyjemniejsze niż moje obecne, a biorąc pod uwagę
godziny, w jakich pracowałem, nie musielibyśmy się ze Smithem widywać zbyt często.
— Mogę zobaczyć pokój?
Potter pomógł mi wstać. Biorąc pod uwagę mowę jego ciała i gniewną minę, był bardzo
niezadowolony. Potter nigdy nie zetknął się z emocją, która nie odbiłaby się wyraźnie w jego
zachowaniu, a tutaj widać było całe jej pokłady. Trudno było powiedzieć, które z uczuć dominuje:

background image

jego intensywna niechęć do Smitha czy złość na mnie.
Smith wskazał na otwarte drzwi. Wsunąłem głowę do środka. W pomieszczeniu nie było żadnych
mebli i panował mrok, ale kiedy pracuje się w nocy, ciemność to zaleta. Być może uda mi się włamać
na strych na Grimmauld Place i zwinąć materac i jakąś półkę. Niczego więcej nie potrzebowałem.
Już miałem otworzyć usta i przypieczętować umowę, kiedy Potter odezwał się pierwszy:
— Musimy jeszcze sprawdzić kilka miejsc, Smith. Dzięki za poświęcony czas. — Słowo „dzięki”
nie było niczym więcej niż kontrolowanym warknięciem.
— Och — westchnął Smith wyraźnie rozczarowany i spojrzał na mnie wyczekująco.
— Wrócę tu. Jutro — zapewniłem go, uśmiechając się zachęcająco, jeszcze bardziej wkurzając
Pottera.
— Świetnie! — odparł Smith z wielkim entuzjazmem. — I, Malfoy, miałbyś ochotę wyjść gdzieś
na kolację w przyszłym tygodniu? Powspominać stare czasy? — Uśmiechnął się, całkowicie ignorując
Pottera, a potem bardzo nieznacznie oblizał usta i zerknął przelotnie na moje krocze.
Wydaje mi się, że Potter zaczął sapać albo dostał czkawki czy coś podobnego, ale tak naprawdę nie
zwróciłem na to uwagi. Smith miał całkiem ładny, promienny uśmiech i pełną dolną wargę. Stary
Zach okazał się nie taki zły, kiedy milczał. Sam wyszczerzyłem się jeszcze szerzej i tak, to coś między
nami zaistniało. Mentalny kopniak. Seksualne potwierdzenie, że tak, tak, naprawdę mu się podobałem
i jeśli rozegra to dobrze, to może i on spodoba się mnie.
Tym razem to ja kontrolowałem sytuację. Dyktowałem warunki. I mimo że niezbyt rozsądne jest
uprawiać seks z potencjalnym współlokatorem, to była tylko kolacja. Z jednym lub dwoma
obciąganiami na deser, sądząc po iskrach w oczach Smitha.
— Przyślę ci sooooo... — Moje słowa zamieniły się w nieokreślony krzyk, gdy Potter aportował
nas z powrotem na Grimmauld Place.

***

Gwałtowny wir aportacji wytrącił mnie z równowagi, tak że musiałem przytrzymać się stołu, żeby
nie upaść. Bynajmniej nie najelegantszy sposób na lądowanie.
Gdy tylko stałem już mocno na nogach, wrzasnąłem:
— Czyś ty kompletnie oszalał?! — Potter nie odpowiedział, po prostu stał z ramionami
zawiniętymi wokół siebie, wściekły na tyle, iż oczekiwałem, że garnki i patelnie zaraz zatańczą na
półkach. — Co się z tobą, do diabła, dzieje? — wysyczałem. — Miał pokój. Tani. Z łazienką. I
chociaż ty nie masz nic przeciwko byciu Matką Teresą, ja wolałbym nie robić za obiekt twojej
dobroczynności. — Odsunąłem krzesło od stołu i usiadłem.
Potter nadal stal, a usta drżały mu tak, jakby nie mógł się doczekać, żeby coś powiedzieć, jednak
nie miał pojęcia, jak to ująć. Zaczął krążyć po kuchni.
— On... Smith... On...
— Co? — warknąłem.
— To kompletny palant. — Cały czas mówił i chodzi, mówił i chodził, z jednego końca
pomieszczenia na drugi. — Poznałem go jako totalnego gnojka i cholernego tchórza. W czasie
ewakuacji Hogwartu deptał po plecach pierwszoklasistów, kiedy w panice uciekał z zamku.
Uniosłem rękę i zamachałem palcami.
— Halo? Tu śmierciożerca. Kompletnych palantów zjadam na śniadanie.
Zatrzymał się na sekundę.
— On cię chce! — krzyknął i ponownie rozpoczął marsz tam i z powrotem.
— Słuszne spostrzeżenie, Potter. Chce. I co z tego?
Zamachał rękami jak szaleniec, po czym rzucił się na krzesło obok mnie.
— Czym to... Czym to różni się od... — Zacisnął wargi w tym swoim grymasie, tworząc z nich

background image

wąską kreską.
W zasadzie powinienem być wzruszony jego nadmiernie opiekuńczym zachowaniem w stylu
kwoki, ale w zamian poczułem coś wręcz odwrotnego, czyli wściekłość.
— Ponieważ w tym układzie to ja będę rządził, ty nieświadomy niczego tumanie. On oferuje, nie
bierze. — Byłem taki zły, że nie mogłem dłużej znieść przebywania z Potterem w jednym pokoju.
Wstałem, ale postawiłem niewłaściwie nogę, przez co przeszył mnie oślepiający ból. Co jeszcze
spotęgowało moją złość. Chwiejnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi i zatrzymałem się przy
framudze, próbując odciążyć kolana. — Ty masz żonę i możesz pieprzyć się regularnie, ale ja nie
uprawiałem seksu od pięciu lat. I nie, nie uważam, że to, co robiłem w zamian za maść czy jedzenie,
było seksem. A jeśli moim pierwszym kochankiem od tylu lat ma być taki dobrze wyglądający gnojek
jak Smith...
Poruszając się tak szybko, że widziałem go tylko jako niewyraźną plamę, zerwał się z krzesła i
przygwoździł mnie do framugi, pierś przy piersi, biodro przy biodrze, ucho przy uchu.
Przygotowałem się na cios albo przekleństwo.
Uniósł jedną rękę i położył ją na czubku mojej głowy, głaszcząc włosy. Drugą objął mój kark,
poruszając kciukiem delikatnie tam i z powrotem.
— Nie... Nie on...
— Potter?
— Ja... Chcę... Chcę... — szepnął, parząc mi szyję oddechem.
Niemożliwe było zignorowanie pragnienia niemalże wrzeszczącego z każdego pora jego skóry.
Mogłem wyczuć na nim zapach pożądania. Ten list. Czy to Potter był facetem, mającym wątpliwości
co do swojego małżeństwa, ponieważ podejrzewał, że może być gejem? Ze wspaniałą pracą,
fantastyczną żoną i cudownym życiem, które już go nie cieszyło. Bo myślał o mężczyznach. A ja
zasugerowałem mu poeksperymentowanie z nimi. I teraz właśnie wywalał całą swoją
heteroseksualność przez okno, udowadniając mi to w dość „twardy” sposób, jeśli można tak to
określić. Uwzględniając, że mój wcześniejszy napad braku rozsądku skończył się czterema latami w
więzieniu, ktoś mógłby pomyśleć, że w przyszłości będę ostrożniejszy.
Najwyraźniej nie.
— Mnie? — powiedziałem prawie bezgłośnie i bardzo leciutko otarłem się o niego biodrami.
— Tak — wymamrotał i obrócił głowę na tyle, by mógł złożyć najdelikatniejszy, najlżejszy
pocałunek na wrażliwej części mojej szyi, tuż poniżej ucha. Później, przy odrobinie szczęścia, kiedy
uśnie, być może dostanę szansę na swoje jakże zasłużone załamanie nerwowe. Ponieważ Potter mnie
całował i pocierał erekcją o moje biodro w uroczych, doprowadzających mnie do szału kołyszących
ruchach i napierał na mnie i pojękiwał, jak gdyby nigdy nie czuł czegoś podobnego. Gdybym był
lepszym człowiekiem, broniłbym honoru jego żony, odepchnąłbym go i z udręką oświadczył: „Nie,
nie wolno nam!”. Jednak nie byłem w stanie zrobić nic poza upajaniem się, jak druzgocąco cudownie
było to doznanie. Myślałem, że to tyle na temat jego żelaznej heteroseksualności i że Smith nie miał
szczęścia, ponieważ nic, co byśmy razem zrobili, nawet w połowie nie dałoby mi czegoś tak
fantastycznego jak to.
Przesunąłem głowę tak, by nasze usta znalazły się tuż obok siebie.
— Nie, jeszcze nie — powiedział. Przebiegł obiema dłońmi w dół mojej piersi, uklęknął przede
mną i zaczął rozpinać moje spodnie.
— P-p-p... — wyjąkałem. Byłem tak zaszokowany, że niczego więcej nie zdołałem z siebie
wydusić.
— Mogę?
Kiwnąłem głową i jęknąłem, gdy wyciągnął mojego penisa i przesunął kciukiem po jego czubku.

***

background image


To było jednocześnie najgorsze, ale też i najwspanialsze obciąganie mojego życia. Mimo że
lubiłem odrobinę zębów, aż tyle nie do końca mi odpowiadało. Kiedy zadrżałem i syknąłem „Uważaj”,
nieco się pohamował, choć ciągle był niezdarny, nieudolny i nerwowy. Co jednak nie miało żadnego
znaczenia. Bo dokładnie tam i wtedy zakochałem się w Harrym Potterze. Prawdopodobnie nie istniało
nic bardziej symbolicznego i boleśnie wzruszającego, niż ten prosty gest opadania na kolana.
Ponieważ bohater wojenny, człowiek, który pokonał Voldemorta, klęknął i dotknął ustami mnie,
śmierciożercy, żeby zadośćuczynić wszystkim okropnym rzeczom, do jakich zostałem zmuszony w
ciągu ostatnich czterech lat. Jego wargi, jego język były tak łagodne i słodkie, że swój orgazm wręcz
wyszlochałem.
Oczywiście, nie trwało to długo. Cholernie długa przerwa w życiu seksualnym może sprawić, że
twój penis nabędzie skłonności do szybkich strzałów. Odsunąłem mu głowę w ostatniej chwili i
doszedłem na jego dłoń.
— Chodź — powiedziałem, kiedy już mogłem odezwać się bez płaczu.
Wciągnąłem spodnie i poprowadziłem go do zajmowanej przez niego obecnie sypialni. Doszedłem
do wniosku, że nie będzie chciał uprawiać seksu w pokoju, który dzielił z żoną. Podążał moim śladem
bez słowa i kiedy zacząłem się rozbierać, również to zrobił. Zerkałem na niego nieprzerwanie i, Boże,
był taki piękny. Cały zwarty i smukły. Zbyt chudy, ale ciągle nieznośnie piękny.
Po południu nie zadał sobie trudu, aby zaścielić łóżko, więc po prostu wsunęliśmy się pod stos
pościeli i ułożyliśmy tak, że leżeliśmy do siebie twarzą w twarz. Wykonał niemal identyczny gest jak
ja wcześniej na Pokątnej i kciukiem otarł mi łzy z policzków. Jego erekcja parzyła moje biodro, a ja
przebiegłem po niej opuszkami palców. Westchnął z przyjemności. Gdy przesunąłem dłoń i objąłem
nią jego pośladek, wydał z siebie jęk zachwytu. Chciałem mu to ułatwić.
— Pieprz mnie.
Ten napalony drań poruszył się przy moim biodrze, ale zaraz odsunął.
— Ja jeszcze nigdy...
Poczułem, jak się rumieni.
— To żadna różnica — zapewniłem go. — W mojej niewyobrażalnej głupocie, by udowodnić
sobie, że nie jestem gejem, przeleciałem w Hogwarcie kilka dziewczyn. Wszystko w zasadzie odbywa
się tak samo. Wystarczy działać powoli. Do tego jesteś uzdrowicielem, prawda? — Kiwnął
automatycznie głową. — Czyli na pewno raz czy dwa wsadziłeś już komuś palec do tyłka. Wsuń we
mnie najpierw dwa, potem trzy, użyj dużo nawilżacza. Później posmaruj dobrze penisa. Wejdź we
mnie, kierując biodra ku górze, a kiedy ci powiem, zacznij się poruszać. — Wciąż wyglądał na
nieprzekonanego. Wziąłem przyniesioną tubkę nawilżacza, wsadziłem mu ją do ręki i obróciłem się.
— Prezerwatywa? — zapytałem przez ramię. — Jeśli pieprzysz się tak, jak latasz na miotle, nie mamy
powodów do zmartwień.
Rozległ się chichot i coś mnie połaskotało w tyłek. Pewnie jakiś nowy typ zaklęcia
zabezpieczającego. Chwilę później poczułem delikatny dotyk. Podciągnąłem kolana bliżej piersi i
zadrżałem, gdy wsunął we mnie dwa, a potem trzy palce. A potem ciężar i ciepło Pottera. We mnie.
Kurwa.
Nie ma powodów do zmartwień, tak? Co za bzdura. Chryste, oczywiście, że miałem masę
powodów do zmartwień. Ponieważ Potter, rzecz jasna, niczego nie robił w sposób przeciętny. Było
fatalnie (jak w przypadku obciągania) i było też tak cudownie, że chciałoby się to sprowadzić do
formy koncentratu, zapakować w buteleczki i poprosić o ich zapas do końca życia (jak przy
pieprzeniu). Ciekawe, czy Ginny Weasley wiedziała, że jest żoną jednego z najlepszych kochanków
na zachód od Peak District?
Ślizgoni postrzegają seks bardzo prosto: najpierw ja zafunduję orgazm tobie, potem ty zafundujesz
orgazm mnie i każdy z uczestników skończy szczęśliwy. Dopóki wszyscy zaangażowani na końcu

background image

zabawy mają na twarzach szeroki uśmiech, nikt nie ma prawa do narzekań. Ale z Potterem nie
chodziło o to, czy on dojdzie pierwszy, czy ja dojdę pierwszy i w ogóle nie liczyło się, kto będzie
pierwszy. Chodziło o nas razem. Uświadomiłem sobie, że wychodzę mu naprzeciw i wcale nie robię
tego dla siebie (zdecydowanie bardziej niż trochę szokujące), lecz raczej oferuję mu siebie dla jego
przyjemności. Czy odwzajemniałem się, bo bycie odbiorcą aż takiej namiętności właśnie tego
wymagało? Że gdybym nie podtrzymał tracącego równowagę świata, oddając pasję z taka samą mocą,
z jaką ją otrzymywałem, to wszystko rozsypałoby się na kawałki? Skończyło się to zamkniętym
kręgiem dawania i brania, czymś, co można nazwać nirwaną à la Potter.
Jestem stracony. Stracony bezpowrotnie, pomyślałem, odpływając w sen z dłonią Pottera we
włosach i jego nogą przerzuconą przez moje udo. Również wsunąłem mu rękę we włosy, tak miękkie,
tak...

Kiedy się obudziłem, znowu głaskał mnie po włosach. Jak widać miał do nich słabość. Gdy
zobaczył, że już nie śpię, natychmiast zajął się moimi ustami. O tej części zapomnieliśmy. Lubię się
całować i Potter najwyraźniej też lubił, jednak delikatne i badawcze pieszczoty szybko zeszły na
dalszy plan. Dzięki Merlinowi. Mocno i brutalnie, nie tyle całowaliśmy się, co gryźliśmy i raniliśmy,
drapiąc się nawzajem szorstkim zarostem po policzkach i walcząc o dominację. Po chwili wtoczyłem
się na niego i zaczęliśmy ocierać się o siebie jak zdesperowane nastolatki. A ludzie zastanawiają się,
dlaczego lubię pieprzyć mężczyzn. Nirwana i siniaki? Boże, nie mogło być lepiej!
Po tak burzliwych seksualnych zabawach potwornie zgłodnieliśmy, co może wyjaśnić, dlaczego
jedliśmy tosty i piliśmy herbatę w łazience o trzeciej nad ranem, ja w trakcie zabiegu (balansując
filiżanką w jednej ręce i trzymając się wanny drugą), a Potter siedzący na jej brzegu (zupełnie nagi,
rzucając zaklęcia na moje kolana i w międzyczasie karmiąc mnie kawałkami chleba). Nad naszymi
głowami unosiło się sporo wyczarowanych przez niego świec. Ten przytulny nastrój, jedzenie,
cudowny seks i kąpiel sprawiły, że byłem szczęśliwszy, niż zdarzyło mi się od lat.
— Potter, powiedz mi szczerze. Napisałeś kiedykolwiek list do Lavender Brown?
Ręczne obciąganie pomiędzy dwoma mężczyznami w wielu przypadkach można sprowadzić do
niegroźnej zabawy lub wygłupów w szatni po meczu. Ale stosunek oralny i wsadzenie komuś penisa
do tyłka? Co najmniej biseksualność. To musiało być...
Udławił się kawałkiem tosta.
— Lavender Brown. Z „Proroka”? Chyba żartujesz. Ta idiotka? Chcesz jeszcze? — Machnął mi
kawałkiem kanapki przed nosem. Pokręciłem przecząco głową i zignorowałem lekkie drżenie żołądka.
Dlaczego więc... — Malfoy?
— Hmm?
— Spałeś z wieloma ludźmi? To znaczy, ja tylko ze... no wiesz — wydukał.
— Swoją żoną?
— Tak.
— Całej armii nie zaliczyłem, ale było ich wystarczająco dużo — odparłem bez jakiejkolwiek
emocji w głosie. Wystarczająco. To prawda. Wystarczająco, by wiedzieć, że seks ten był tak daleki od
normalnego seksu, iż nie umiałem znaleźć słów, aby to właściwie określić.
— Dobrze mi z nią, naprawdę dobrze... — powiedział. — Jeśli się nie kłócimy — dodał trochę
obronnym tonem.
Powstrzymałem się od rzucenie sarkastycznego „Szczęściarz z ciebie!”. To, co do tej pory
odczuwałem jako łaskotanie w brzuchu, przerodziło się w pełnowymiarowe mdłości, bo on właśnie
zamierzał zaprzeczyć, że razem przeżyliśmy coś fantastycznego. Zaraz sprowadzi to do, nie wiem
dokładnie, ale czegoś w rodzaju ogólnej chuci, a że akurat mieszka u niego poręczny gej... Choć
byłem mokry i nagi, miałem ochotę wstać, uderzyć go, walnąć w pysk, rozbić mu filiżankę na tym
głupim, kretyńskim łbie, ponieważ...

background image

— Z nią nie jest tak.
— Czyli jak? — udało mi się warknąć bez zbyt dużej ilości jadu.
— Tak cudownie — odparł z odrobiną zaskoczenia w głosie. Gdy nie odpowiedziałem, zaczął się
plątać. — Nie dlatego, bo myślałem, że będzie cudownie i więcej... Malfoy, nie rób sobie ze mnie jaj,
bo...
Złapałem go za nogę i potarłem o nią policzek, więc nie musiałem patrzeć mu w oczy.
— Tak, było cudownie.
— Och, racja — mruknął z tak wielką ulgą, jaką ja sam odczuwałem. Pocałowałem go w kolano.
— Sprawiłeś, że oniemiałem z wrażenia. Nigdy nie sądziłem... „Jestem w siódmym niebie” ma teraz
całkiem nowe... — Zaczerwienił się. — Brzmię jak totalny idiota. Nic nie mów — ostrzegł. Jeszcze
raz pocałowałem go w kolano. — Tak właśnie myślisz.
— Trafiłeś w dziesiątkę! — potwierdziłem z udawaną wesołością.
Roześmiał się i uścisnął mnie pieszczotliwie za kark.
— Malfoy, czemu w szkole nie byłeś taki zabawny?
— Ależ byłem taki zabawny. Zapomniałeś o osobistym uroku. Nie bez powodu uważano mnie za
faktycznego przywódcę Ślizgonów. I nie działo się tak tylko ze względu na bogactwo mojej rodziny.
— Mnie nie nabierzesz — mruknął pod nosem. — Ugryzłem go w kolano. Mocno. — Ała! —
krzyknął, a ja polizałem bolące miejsce. — Gnojek — wyszeptał.
Kiedy skończyliśmy zabieg i kąpiel, mugolskie wychowanie Pottera znów wzięło górę, przez co po
raz kolejny wydałem z siebie zduszony chichot. Był jednym z najpotężniejszych czarodziejów na
świecie, jednak nie użył zaklęcia, żeby mnie osuszyć. W zamian wytarł mnie ręcznikiem tak
delikatnie, jakbym był dzieckiem. Wróciliśmy do jego pokoju, rzuciliśmy na podłogę kołdrę i kilka
poduszek i położyliśmy się przy kominku, w którym palił się ogromny ogień. Potter przytulił mnie do
siebie mocno. Płomienie, ciepło w moich kolanach, żołądek pełny tostów z masłem i dżemem i jego
gorące ciało tuż przy moim sprawiły, że poczułem się tak wspaniale, iż mógłbym zasnąć.
Męczyła mnie tylko jedna niewielka sprawa.
— Potter, czemu ty i Wie... twoja żona nie możecie się ze sobą dogadać?
Zdenerwował się, słysząc moje pytanie. Jego mięśnie napięły się i przez chwilę nic nie mówił.
— Pragnę mieć dzieci, właśnie teraz, a ona woli kontynuować grę dla Harpii. Nie chcę czekać.
Całe życie czekałem na rodzinę. Zanim wyjechała, strasznie się pokłóciliśmy. — No tak, oczywiście.
Wszystko logiczne. — A ty, Malfoy, chciałbyś mieć dzieci?
Cóż, z pewnością nie to człowiek chce usłyszeć, leżąc w ramionach swojego gejowskiego
kochanka, przypuszczam jednak, że z powodu niewielkiej liczby partnerów (cały jeden!), seksualna
etykieta była dla Pottera czymś niezrozumiałym.
— Dobrze byłoby mieć syna. Teraz, oczywiście, mam na to nikłe szanse, moja linia umrze razem
ze mną. Pogodziłem się już z rzeczywistością. — Prawie, dodałem w duchu. I tak jest pewnie
najlepiej. Podejrzewam, że byłbym okropnym ojcem.
— Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, że ich nie mam — powiedział, pieszcząc jeden z moich
sutków.
W tej chwili mogłem go tylko zabić albo pieprzyć. Obróciłem się i spojrzałem mu w twarz.
— Trzecia runda? — zapytałem.

Koniec rozdziału piątego

ROZDZIAŁ VI

Niedziela, 7 października 2004, godzina 7:54

background image

W pewnym momencie przenieśliśmy się z powrotem do łóżka. Kiedy się obudziłem, leżałem
zaplątany w tak wielką ilość kończyn, jak to tylko u człowieka możliwe. Potter nie tyle mnie do siebie
przytulał, co dusił. Delikatnie odsunąłem łokieć, który o mało nie wydłubał mi dziury w łopatce, i
zastanowiłem się, co by tu zrobić z naszymi porannymi erekcjami. Użyć ręki? Ust? A może udzielenie
Potterowi kilku wskazówek w tym temacie wyda się zbyt egoistyczne? I czy mnie to obchodziło?
Właśnie zamierzałem przesunąć nogę, aby zająć się penisem, wbijającym mi się w udo, kiedy to do
mnie dotarło. Usiadłem gwałtownie całkowicie przerażony, uwalniając się od Pottera i jego kończyn.
Matka nie napisała. Jeszcze nigdy, odkąd pięć lat temu zostałem aresztowany, nie zdarzyło się,
bym w sobotnie popołudnie nie dostał od niej listu.
Ignorując protest, jaki Potter wydał z siebie przez sen, złapałem za swoją różdżkę i nagi, nawet nie
myśląc o ubieraniu, w pośpiechu wykuśtykałem z pokoju. Zwykle po opuszczeniu łóżka moje kolana
były bardzo zesztywniałe i dzisiejszy ranek nie stanowił wyjątku. Nieważne. Trzymając się kurczowo
poręczy, zszedłem po schodach na parter. Nie szczędząc cennego przydziału zaklęć rzuciłem mocne
Lumos w każdym pomieszczeniu i przeczesałem je wzrokiem w poszukiwaniu śladów listu. Nic. Z
trudem pokonałem te zdradzieckie stopnie do sutereny i zlustrowałem kuchnię. Także nic.
— Potter! — krzyknąłem ile sił w płucach.
Jakże oczywiste. Nie aportował się, tylko dwadzieścia sekund później zbiegł do mnie, nagi tak
samo jak ja.
— Co się stało? — zapytał, gwałtownie łapiąc powietrze.
Wziąłem trzy głębokie oddechy. On musi to zrobić. Po prostu musi.
— Nie ma listu. Nie ma cholernego listu! Aportuj mnie do Francji. Stało się coś złego. Matka nie
napisała. — Nie zrozumiał, stał jedynie zdezorientowany ze marszczonym czołem. Zacząłem się
trząść. Nie byłem pewien, czy z zimna, czy ze strachu. — Będę błagał. Zrobię wszystko. Proszę.
Aportuj mnie do Francji. Nasz zamek znajduje się na peryferiach jakiejś brudnej, zniszczonej
mugolskiej wsi w Bretanii. Masz dostatecznie dużą moc. Możesz przenieść tam nas obu. —
Podszedłem do niego i złapałem go za ramiona. — Zawsze dostawałem od niej list, Potter. Każdej
soboty. Od pięciu lat. Przysięgam na grób mojego ojca, że z tobą wrócę. Upewnię się tylko, że
wszystko z nią w porządku. Że list nie przyszedł, bo jej sowa pomyliła drogę albo był zbyt silny wiatr
na latanie albo cokolwiek. Wrócę z tobą — powtórzyłem. — Obiecuję.
Musiałem zacisnąć dłonie na jego skórze, bo się skrzywił. Puściłem go, ale nie przerwałem
kontaktu wzrokowego.
Wahał się przez krótki moment. Oczywiście, przecież wszystko co powiedziałem, mogło być
kłamstwem. Uraczyć Gryfona fantastycznym seksem, zdobyć jego zaufanie, a następnie zmyślić
historyjkę o matce i Francji, aby uciec od okropnej pracy i uciążliwego zwolnienia warunkowego. Z
pewnością byłem zdolny do takiego oszustwa. Tylko że ja wcale nie kłamałem i bałem się tak bardzo,
że dzwoniłem zębami.
— Ona jest całą moją rodziną, Potter. Mówię prawdę. Wrócę z tobą. Daję słowo.
Cokolwiek jest ono teraz warte.
Dzięki jajom Merlina, że Potter zawsze kierował się instynktem, ponieważ zdrowy rozsądek
powinien podyktować mu, by po takiej prośbie zabije mnie śmiechem. Nie zrobił tego. I nie
powiedział, że wszystko będzie dobrze, bo obaj dobrze wiedzieliśmy, że w powojennym świecie
sprawy zwykle nie układały się dobrze.
— Narzućmy coś na siebie i chodźmy. Śniadanie zjemy później — powiedział tylko i przeniósł nas
do sypialni. Moje podziękowania utonęły w wirze aportacji.

***

Współrzędne podałem Potterowi najdokładniej, jak tylko zapamiętałem i wylądowaliśmy na polu w

background image

pobliżu zamku. Jestem pewien, że w piętnastym wieku, kiedy go budowano, stanowił nie tylko ostatni
krzyk mody, ale też twierdzę nie do zdobycia. Znak firmowy Malfoyów. Teraz trzy z pięciu wież
znajdowały się w różnym stadium rozkładu, a połowy okien brakowało. Słońce już wzeszło, co
oczywiście oznaczało, że trawa nie jest mokra, jednak było cholernie zimno, co jeszcze pogarszał
wiatr hulający przez puste nieużytki. Biorąc pod uwagę wysokość chwastów to prawdziwe szczęście,
że ranek nie okazał się wilgotny. Przemoklibyśmy do suchej nitki już w połowie drogi do bramy,
gdybyśmy musieli przedzierać się piechotą przez te gęste zarośla.
— Jesteś pewien, że to tutaj? — To pierwsze słowa, jakie Potter wypowiedział od chwili, gdy
pojawiliśmy się we Francji.
Musiałem przyznać, że zamek nie wyglądał na zamieszkany. Dym nie unosił się z żadnego z
licznych kominów, a brama wisiała na zawiasach w pozycji półotwartej.
— Tak, nad tymi polami nauczyłem się łatać na miotle. Spędzaliśmy tu kilka tygodni każdego lata,
kiedy byłem dzieckiem. — Potter spojrzał najpierw na popadający w ruinę gmach, a potem na mnie.
— Możliwe, że to wszystko trzymało się kupy dzięki magii. Chodźmy — pogoniłem go nieco
niecierpliwie. — Gdy ojciec umarł, zamek musiał wrócić do swojego pierwotnego...
Jednocześnie sięgnęliśmy do swoich gardeł, gdy bariery ochronne zaczęły wyciskać nam powietrze
z płuc. Odepchnąłem Pottera w tył, zanim się udusił.
Kiedy już przestaliśmy łapać spazmatycznie powietrze, Potter rzucił chrapliwie:
— Taa, to z pewnością tutaj. Śmiertelne zaklęcie ochronne jako pierwsze ostrzeżenie.
Mieliśmy problem. Nie mogłem usunąć zabezpieczeń własną różdżką (Ronie Weasley, mam
nadzieję, że cię piekło pochłonie), a bez tego nie uda nam się wejść do środka.
— Potter, potrzebuję twojej różdżki — zagłuszyłem jego protest. — Możesz podziękować ode
mnie swojemu najlepszemu przyjacielowi. Myślałem, że mam tu wolny wstęp, ale najwidoczniej nic z
tego. Jakoś nie sądzę, żeby zaklęcie golące poradziło sobie z tymi zabezpieczeniami. A to dopiero
pierwsze z nich. Jeśli mnie pamięć nie myli, winorośle wyciskające krew z porów będą następne,
potem mięsożerne słoneczniki, a gdy dotrzemy do bramy, tam już czekają maczety wycelowane w
rzepki kolanowe. Możemy tu sterczeć przez cztery bite godziny, a ty tylko narobisz w portki z
wysiłku, próbując je przełamać i skończyć z niczym, albo dasz mi swoją różdżkę, a ja z jej pomocą
rozbroję bariery.
Zamrugał i przycisnął różdżkę mocniej do boku.
Zamknąłem oczy i wyciągnąłem rękę. Nie mogłem na niego patrzeć. Nie byłem w stanie
obserwować, jak walczy sam ze sobą i zastanawia się, czy moja prośba jest szczera, czy może szykuję
jakiś podstęp. Już byłem bliski, aby go błagać, gdy poczułem, jak w dłoń wsuwa mi się kawałek
drewna. Zawinąłem wokół niego palce. Prawdziwa różdżka. Po raz pierwszy od pięciu lat trzymałem
prawdziwą różdżkę. Pochyliłem głowę, żeby ukryć pełen zadowolenia uśmiech.
Machnąłem nią. Walczyła ze mną, jak gdyby okazując sprzeciw, po czym się uspokoiła.
Transmutowałem liść w filiżankę i z powrotem. Różdżka Pottera cały czas się opierała, ale pracowała
prawidłowo.
— Zadziała?
Przytaknąłem i ostrzegłem go:
— Stój blisko. Nie jesteś Malfoyem i zamek to pozna. Jeśli bariery się uruchomią, rzucę ci różdżkę
i zaryzykuję, a ty się stąd aportujesz. Rozumiesz? — Obserwował mnie przez chwilę, po czym pochyli
się, pocałował w czoło i zrobił krok do tyłu. — Co jest?
Potrząsnął głową i wykonał gest, bym zaczynał.
— Co się dzieje, jeśli mugole podejdą za blisko?
— Coś stosunkowo nieszkodliwego. Myślę, że dostają nagłej biegunki. Najbliższy dom znajduje
się dwa kilometry stąd. Ojciec miał specyficzne poczucie humoru.
Sytuacja potencjalnie mogła skończyć się totalną porażką. Od pięciu lat nie używałem prawdziwej

background image

magii. Jednak co ciekawe, różdżka Pottera, która przy dziecinnych zaklęciach wykazywała napady
złości, przez bariery ochronne przeszła jak nóż przez masło. Nie więcej niż dziesięć minut później
byliśmy już za bramą i znaleźliśmy się przed masywnym głównym wejściem. Rzuciłem końcowe
Alohomora i wrota otwarły się ze skrzypiącym odgłosem. Po raz ostatni zacisnąłem palce na różdżce i
oddałem ją właścicielowi. Potter uśmiechnął się do mnie w ten nieśmiały sposób, który zawsze posyłał
iskry prosto do mojego penisa.
— Dziękuję.
Skwitowałem to machnięciem ręki i przestąpiłem próg zamku.
— Matko! — krzyknąłem. Przeszedłem zygzakiem całe pomieszczenie, zatrzymując się przy
każdych drzwiach i nawołując matkę. Aportujący się niespodziewanie skrzat przerwał mi w pół słowa.
Linda, skrzatka matki.
— Sir Draco, moja pani. Sir Draco, moja pani — zaczęła biadolić w kółko, wykręcając palce w
najgłębszej rozpaczy, zanim zdążyłem ponownie otworzyć usta.
Przestałem czuć kontakt z rzeczywistością. Nie wiedziałem już nawet, czy nadal stoję, czy może
opadłem na ziemię na tyłek.
Jak przez mgłę słyszałem cichy baryton Pottera i przenikliwy pisk Lindy, ale kogo, do cholery,
obchodziło, co mówili, skoro żal był tak całkowicie nieznośny. Absolutnie nieznośny...
A potem ktoś położył mi rękę na ramieniu i potrząsnął mną.
— Malfoy, ona jest w swoim pokoju na piętrze.
Wyrwałem się z uścisku i wbiegłem po schodach. Później za to zapłacę, ale teraz gówno mnie to
obchodziło. Pognałem korytarzem do południowej części zamku i energicznie otwarłem drzwi.
Powietrze wokół mnie napełniło się monotonnym raz-dwa-trzy, tak charakterystycznymi dla
wiedeńskiego walca.
Moja matka tańczyła, sama. W jednej ręce trzymała butelkę ginu, a drugą dłoń, uniesioną do góry,
wyginała lekko w jakiejś groteskowej pantomimie, jak gdyby miała partnera i opierała się na jego
ramieniu.
Potter dogonił mnie, złapał i odsunął do tyłu.
— Poczekaj chwilę — szepnął.
Walc rozbrzmiewał dalej, a ja próbowałem nie zwymiotować z powodu unoszącego się w pokoju
przytłaczającego zapachu rozlanego ginu i zgniłych róż.
Słysząc jego słowa, uwolniłem się z uścisku. W tym samym momencie matka wydała z siebie
wibrujący śmiech i powiedziała kokieteryjnym głosem:
— Och, Lussjuszu, mój kochany, jesteś taki zabawny. Jeszsze jedna runda wokół pokoju? Pozwól
mi zabrać moją... — Zataczając się, ruszyła wzdłuż mebli, najwyraźniej czegoś szukając, i właśnie
wtedy mnie zobaczyła. — Draco?
Chciałem do niej podbiec, wziąć ją w ramiona, chciałem...
— Widzisz gdzieś moją rószczkę? — zapytała niedbałym tonem, jakbym wyszedł z pokoju
zaledwie na pięć minut, a nie zniknął z jej życia na pięć lat. Stałem tam jak ogłuszony. Musiałem mieć
otwarte usta, bo zaczęła mnie strofować: — Kochanie, przesań. Wyglądasz jak idiota. Moszesz
znaleźć moją rószszkę? Linda ją schowała. Zapszecza, ale potem widzę, jak udesza głową o... o
kominek, więc wiem, że kłamie. Bąć dobrym chłopcem i pomósz matce. Chcemy z ojcem zatańszyć
jeszsze wokół pokoju.
Ponownie ruszyła przez sypialnię. Przebiegała dłońmi po blatach, spychając wazony pełne
zwiędłych kwiatów na podłogę, depcząc po kawałkach rozbitej porcelany, nucąc pod nosem różne
fragmenty „Cesarskiego walca”, przerywając je mruczeniem: Wiem, że gsieś tu ją połoszyłam, tam-
tam-ta, tam-tam-tam. Mosze na łóżku?

Gdyby nie Potter, trwałoby to Bóg jeden wie jak długo, bo ja byłem w takim szoku, że stałem tam
praktycznie jak sparaliżowany.

background image

— Pani Malfoy — odezwał się, wchodząc do jaskrawo oświetlonego pokoju.
Matka zamilkła, po czym odwróciła się powoli. Nie miałem bladego pojęcia, czy uznała, że jest jej
kolejną fantazją, czy może postanowiła na chwilę wrócić do rzeczywistości.
— Pan Potter. Jak się pan miewa? Poślubił pan pannę Weasley, gra-gratuluję. — Pochyliła w jego
stronę głowę z typową dla siebie gracją. Byłem wstrząśnięty tak bardzo, że dopiero teraz zauważyłem,
że jej niegdyś platynowo jasne włosy stały się teraz siwe. Gdy byłem dzieckiem, uważałem, że są
wykonane z gwiezdnego pyłu, teraz jednak zastanawiałem się, czy to nie popiół.
— Miewam się świetnie, pani Malfoy. — Potter zaczął niespiesznie podchodzić do matki. —
Martwiliśmy się o panią. — Był coraz bliżej. — Nie napisała pani do Draco.
— Och, naprawdę? — Matka zmarszczyła brwi i zwróciła się do mnie: — Jaki mamy siś dzień?
— Niedzielę — odpowiedziałem głośno, by odciągnąć jej uwagę, kiedy Potter robił w jej kierunku
jeden mały krok za drugim.
— Przepraszam, kochanie. — Podeszła, by pociągnąć mnie za płatek ucha, ale zaraz potem
ponownie zmarszczyła brwi. — Jesteś taki chudy — skarciła mnie. — To ci nie pasuje. Twoja broda i
tak była zbyt ostra, nawet kiedy miałeś więsej ciała. W kaszdym razie ojciec i ja świę-świętujemy
naszą rosznicę ślubu i strasiliśmy rachubę czasu. Dwasieścia sztery lata, Draco. — Spojrzała z
czułością na swoją obrączkę.
— To cudownie — odparłem ochrypłym głosem.
Potter obszedł ją, by stanąć z tyłu. Już prawie mu się udało...
Matka pochyliła się do mnie — nabrałem powietrza i wstrzymałem oddech, bo zapach ginu z jej
ust był wystarczająco silny, żeby wypalić na skórze pęcherze — i odezwała się cicho:
— Wiesz, że twój ojciec nienawizi Harry’ego Pottera. Nienawizi go. Pokasz mu dżwi, zanim ojciec
wróci. Okazał się bardzo przydatny tej nocy, ale twój ociec szywi urazę…
Potter przyłożył jej różdżkę do głowy i matka opadła nieprzytomna w jego objęcia.

***

Usiadłem w fotelu przy jednym z okien i wziąłem matkę ostrożnie w ramiona. Nie ważyła prawie
nic. Jej nadgarstki były tak szczupłe jak u dziecka.
Potter i Linda doprowadzili pokój do porządku. Wazony zostały naprawione i napełnione świeżymi
różami o długich łodygach, białych płatkach i najdelikatniejszych różowych środkach. Takimi, jakie
najbardziej lubiła. Pościel zmieniono, meble odkurzono, a podłogi wymyto. Pięć szczotek pracowało
jak szalone.
— Lindo, czy ona w ogóle coś jadała? — zapytałem, kiedy skrzatka po raz ostatni wygładziła
kołdrę jedną z pomarszczonych dłoni.
— Coraz mniej, sir Draco. — Po policzku Lindy spłynęła łza. Była z matką przez całe życie. —
Musi pan uwierzyć, że błagałam ją, by coś zjadła, ale ona nie słuchała biednej skrzatki.
Stała tam, taka mała i bezsilna, próbując bronić się przed oczywistym szaleństwem mojej matki.
Albo alkoholizmem. Albo jednym i drugim.
— W porządku. To nie twoja wina. — Spróbowałem się uśmiechnąć, ale chyba tylko wykrzywiłem
usta, bo Linda znowu zaczęła płakać. — Przestań — skarciłem ją. — Pan Potter jest uzdrowicielem i
jej pomoże. Możesz iść do skrzatów w kuchni i polecić im, żeby przygotowały nam gorące śniadanie z
dużą ilością owsianki i kiełbasek, a przedtem podały nam jak najszybciej dzbanek herbaty?
— Tak, sir Draco. Linda sprawi, że pan i sir Potter zjecie wspaniałe śniadanie — odparła skrzatka,
ukłoniła się i, posyłając ostatnie zmartwione spojrzenie mojej matce, deportowała się z pokoju.
— Dzięki Bogu, że sobie poszła — mruknąłem.
— To samo czułem w stosunku do Zgredka — powiedział Potter ze współczuciem w głosie. — A
teraz, kiedy nie żyje, czuję się winny, że aż tak mnie irytował.

background image

— Ty zawsze czujesz się winny — warknąłem. — Możesz przelewitować ją do łóżka? Waży
prawdopodobnie nie więcej niż czterdzieści kilogramów, ale i tak nie dam rady jej podnieść.
Nadwerężyłem kolana, kiedy tu biegłem.
— Jasne. Zajmę się tobą, kiedy już ją zbadam. Nie mogłem uwierzyć, że potrafisz poruszać się tak
szybko.
— Jak trzeba, to trzeba. — Jęknąłem z ulgą, kiedy Potter uniósł matkę. — Możesz oczyścić jej
szaty? Śmierdzą jak tygodniowy gin. — Potter przytaknął i zaczął poruszać różdżką nad jej ciałem. —
Jak długo pozostanie nieprzytomna?
— Tak długo, jak będę potrzebował — odparł nieco szorstko.
Powoli podszedłem do łóżka. Zanim wylądowałem w więzieniu, matka wyglądała na trochę ponad
trzydziestkę. Teraz przypominała kogoś, kto zbliża się do sześćdziesiątki. Z komody podniosłem
szczotkę i zacząłem rozczesywać kołtuny w jej włosach. Gdybym nie miał czym się zająć, chyba bym
oszalał. W Azkabanie ta jedna myśl powstrzymywała mnie przed załamaniem: że kiedy wyjdę na
wolność, będę mógł położyć głowę na jej ramieniu i po prostu się poddać, znowu być jej młodym i
naiwnym synem. Teraz okazało się to kupą bzdur. Żadnego gniewnego tupania nogą, szlochu i
pogrążania się w zasłużonym żalu. Żadnej możliwości, że złoży do kupy rozbite kawałki, z jakich się
składałem, co robiła zawsze w czasie tego okropnego roku, gdy nasz świat zaczął się walić. Gdy
Voldemort złamał mojego ojca i upokarzał go dzień po dniu. Gdy mówiąc sobie dobranoc nie
wiedzieliśmy, czy to już ostatni wschód księżyca, jaki dane nam będzie zobaczyć. A ona, szybkim
ruchem brwi lub muśnięciem palca, przekazywała mi, że jest tutaj i że przetrwamy.
Jednak teraz wcale jej „tutaj” nie było. Razem z moim zmarłym ojcem przebywała w jakiejś krainie
marzeń, świętując ich rocznicę ślubu nad morzem alkoholu. I podczas gdy przez ostatnie pięć lat
wmawiałem sobie, że przeżyjemy, nie zdawałem sobie sprawy, że tak naprawdę pragnąłem, by to ona
po raz kolejny przejęła za nas odpowiedzialność. Czułem się taki zmęczony byciem jedynym panem
własnego losu. Taki zmęczony. Ale musiałem, do cholery. Kiedyś ona mówiła to do mnie, dla mnie,
wystarczająco często. Teraz ja muszę powtarzać to dla nas obojga.
— Malfoy. — Uniosłem wzrok. Włosy matki lśniły, ale ja ciągle trzymałem szczotkę w kurczowo
zaciśniętych palcach. Potter wyjął mi ją z dłoni i odłożył na nocny stolik. — Nie mogę zrobić nic
więcej, dopóki czegoś nie zjem i nie prześpię się kilka godzin. Na razie wszystko z nią w porządku.
Śniadanie zjedliśmy w niewielkim pokoju gościnnym oddalonym tylko o kilka drzwi od sypialni
matki, aby usłyszeć jej krzyk, jeśli się obudzi. Wspomnienia śniadań spożywanych przy długim na
sześć metrów stole stojącym w głównym salonie zamku wydały się absurdalne, mimo że w te letnie
poranki brałem w nich udział jako dziecko i nigdy nie zaprzątałem sobie nimi głowy dwa razy.
Odezwałem się dopiero, kiedy piliśmy trzecią filiżankę herbaty.
— Moja matka oszalała czy tylko się upiła?
— Myślę, że to psychoza wywołana częściowo przez alkohol, a częściowo przez niedożywienie.
Usunę z jej organizmu toksyny. Ona musi przestać pić i wmusić w siebie kilka solidnych posiłków.
— Pije już od jakiegoś czasu, co?
— Powiedziałbym, że od kilku dni i to w całkiem sporych ilościach.
Moja elegancka, piękna matka, wlewająca w siebie gin prosto z butelki.
— Wyzdrowieje? — Zawahał się. — Na Boga, Potter, po prostu odpowiedz.
— Tak sądzę. Jej wątroba jest w dobrym stanie, więc nie upija się od miesięcy. Może to z powodu
rocznicy?
Kiwnąłem głową.
— Wiem, że tego nie zrozumiesz, ale oni się kochali. Matka kochała ojca nawet wtedy, gdy przez
swoją głupotę i arogancję zniszczył ich życie. A kiedy się powiesił... — Odstawiłem filiżankę, bo
moja ręka drżała tak bardzo. Potter przykrył ją swoją dłonią.
— Potrzebujemy trochę snu. Jest tu jakieś miejsce, gdzie możemy się zdrzemnąć?

background image

Skrzaty, w oczekiwaniu na gości, którzy nigdy się nie pojawili, utrzymywały w dobrym stanie
jedną z sypialni w tej wieży. Pościel była czysta, chociaż kominek nie widział ognia od dziesięciu lat.
Z naszych ust wydobywały się obłoczki pary. Wsunęliśmy się pod fantazyjnie haftowaną kołdrę, tak
piękną, że spodobałaby się Francuzom. Na szczęście matka, po angielsku praktyczna, zadbała, by
przyniesiono tu również grube wełniane koce. Nie zawracaliśmy sobie głowy rozbieraniem. Potter
rozpalił ogień, oplótł mnie rękami i nogami i zasnął w mgnieniu oka. Ja sam leżałem jeszcze przez
jakiś czas, próbując przypomnieć sobie, jak matka wyglądała, kiedy byłem dzieckiem. I mimo że jej
twarz pamiętałem bez problemu, jej włosów nie potrafiłem wyobrazić sobie inaczej niż siwe.

***

Obudziłem się sam. Miejsce obok mnie było zimne, czyli Potter wstał już jakiś czas temu. Kiedy
podszedłem do pokoju matki, usłyszałem cichy ton jego głosu, mruczącego coś monotonnie po łacinie.
Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim zaklęciem. Wsunąłem głowę przez drzwi, by zapytać, czy
nie potrzebuje pomocy. Jedną dłoń z rozłożonymi palcami oparł o pierś matki, tuż powyżej serca, w
drugiej ściskał różdżkę. Wydobywały się z niej dwa snopy światła: żółty i ciepły oraz ciemny i
ohydny. Sam Potter stał w bezruchu z oczami mocno zaciśniętymi jak gdyby z bólu. Jego mruczenie
zmieniło się w szept, po czym ucichło zupełnie, mimo że wciąż widziałem, jak porusza wargami.
Wszystko trwało jeszcze jakieś pięć minut, a potem Potter przewrócił się bezwładnie na łóżko. Z
pomocą jego różdżki powoli przeniosłem go do naszej sypialni i wróciłem, by sprawdzić, co z matką.
Włosy wciąż miała białe, ale skóra odzyskała mniej więcej normalny kolor, ten słynny angielski blask,
którego zazdroszczą nam inne nacje. Kiedy podciągnąłem kołdrę, by okryć jej ramiona, matka
obudziła się.
— To naprawdę ty? — zapytała ze zdumieniem. — Myślałam... — Objąłem ją mocno. Zaczęła
płakać i pomiędzy rozdzierającymi serce szlochami wykrzyknęła: — Próbowałam ze wszystkich sił,
Draco! Po prostu czasami udawałam, że znowu jesteśmy wszyscy razem i... i... że twój ojciec... znowu
jest młody i piękny i tak bardzo się kochamy. I ty, mój najukochańszy syn... Jestem z ciebie taka
dumna... Ale są chwile, gdy nie potrafię się oszukiwać i wtedy jest strasznie i ja... ja...
— Ciii — szepnąłem, kołysząc ją w ramionach. — Już wszystko dobrze.
— Nie, nieprawda. Już nigdy nie będzie dobrze. Kochałam go tak bardzo, Draco.
— Wiem. Ja też go kochałem. — Nie mogłem tego dłużej słuchać. — Teraz śpij. Drętwota.
Nigdy dotąd nie widziałem matki płaczącej.

***

Trzymałem Pottera za rękę, kiedy spał, i przyglądałem się, jak jego twarz minuta po minucie
powoli traci śmiertelną bladość. Obudził się trzy godziny później, wyglądając, jakby nie spał przez
tydzień.
— Twoja matka? — szepnął, jak gdyby mówienie kosztowało go więcej wysiłku, niż był w stanie z
siebie wykrzesać.
— W porządku. Przed chwilą u niej byłem. — Jego usta wykrzywił cień uśmiechu. — Jesteś
uzdrowicielem, który leczy ludzi, oddając im swoją życiową energię, prawda? — Nie miał sił na nic
więcej niż lekki uścisk moich palców. — I jednocześnie wchłaniasz ich śmierć. Harry Potter jest
śmierciożercą. — Kiedyś, mówiąc coś takiego, pławiłbym się w wielkiej satysfakcji. A teraz? Z
trudem udawało mi się powstrzymać wymioty.
Moje słowa podziałały na niego pobudzająco. Otworzył oczy i krzyknął zachrypniętym głosem:
— Nie!
— Widziałem! Nawet nie próbuj zaprzeczać. Zjadasz ich śmierć. Ona w tobie jest. Nic dziwnego,

background image

że cały czas czujesz się taki zmęczony.
— To nie to samo. — Spróbował wstać, ale popchnąłem go z powrotem na łóżko.
— Nie bądź idiotą. Leż i odpoczywaj, ile tylko możesz. Najpóźniej jutro muszę wrócić do Anglii,
inaczej obaj wylądujemy w Azkabanie przed wtorkowym porankiem. Tak, wiem, jak bardzo się dla
mnie poświęcasz i, niech to szlag, w tym momencie nie mam pojęcia, czy cię pocałować czy skopać ci
tyłek. — Nawet się nie poruszył. — Mnie też to zrobiłeś?
— Nie, ty nie umierałeś — wyszeptał.
— Czyli ona umierała?
— Tak. Wszystkie elektrolity...
— Zamknij się. Uwierzyłem ci na słowo. Mówiłeś, że jej wątroba jest w porządku. Kłamałeś? —
Przez chwilę milczał, a potem bez słowa potrząsnął głową. Ułożyłem się obok niego i objąłem go
mocno, odwracając role w naszej zwykłej pozycji. — Posłuchaj mnie, Harry Potterze. Musisz z tym
skończyć. Nie możesz odgrywać Boga. Lecz ich, kiedy się da i odpuść, jeśli leczenie nie jest możliwe.
I nawet nie próbuj karmić mnie tym swoim zwyczajowym stekiem bzdur, jak to musisz odpokutować
za tych, których nie zdołałeś uratować w czasie wojny. — Poczułem, jak sztywnieje. Trafiłem w samo
pieprzone sedno. — Muszę ci przypominać imię ostatniego czarodzieja, który próbował oszukać
śmierć? I co się stało, gdy o mało nie odniósł sukcesu?
Chciał odwrócić się do mnie twarzą, ale zabrakło mu sił.
— Nie o to chodzi — zaprotestował odrobinę energiczniej.
Położyłem dłoń na jego sercu. Co za idiota. Nic nie mogłem na to poradzić, ale kochałem go za to,
jednocześnie pragnąc przekląć go za głupotę.
— A właśnie że tak. Chodzi o odgrywanie Boga. To jest tak cholernie jasne, że nie ma się o co
kłócić. Ktoś jeszcze wie? Poza mną?
— Może w Świętym Mungu. Nikt poza szpitalem.
Kretyni. Cholerni kretyni. Zdawali sobie z tego sprawę i nie powstrzymali go. Zacisnąłem mocniej
ramiona.
— Powiem ci, co się wydarzy. Twoja umiejętność ratowania ludzi od śmierci wkrótce przestanie
być tajemnicą, jeżeli już się tak nie stało. Jakiś uzdrowiciel powie swojej żonie, jakaś pielęgniarka
mężowi i tak dalej. Wszyscy się dowiedzą. Ministerstwo się dowie. Będą się do ciebie łasić, będą ci
schlebiać i błagać o ocalenie tej czy innej osoby. I bardzo szybko poproszą, byś ratował wszystkich.
Chwilę czekałem na reakcję. Nie doczekałem się.
— Ministerstwo będzie decydowało, kto dostąpi tego przywileju, a kto nie. Zakładając, że do tego
momentu sam przeżyjesz, bo widzę, jak cię to wykańcza. Prawie cię zabija, prawda? — Nie
odpowiedział, co uznałem za potwierdzenie. — Jeśli się nie zgodzisz, wykorzystają jako argument
dobro twoich przyjaciół. Jeżeli dorobisz się dzieci, mogą nawet, będąc wystarczająco zdesperowani, a
ty odpowiednio uparty — a obaj wiemy, jaki potrafisz być uparty— zrobić zakładników z nich i
twoich bliskich. Zmuszą cię do pełnienia roli Boga, dopóki cię to nie zabije. — Mój głos narastał
coraz bardziej, niemal przechodząc w pisk. — Bo ja widziałem, jak kusząca jest rola Boga, więc oni
będą ją ogrywali poprzez ciebie. Aż w końcu wchłoniesz w siebie tyle śmierci, że sam umrzesz.
Musisz przestać! Musisz pozwolić, by życie i śmierć biegły własnym torem!
Trzy minuty później zaczął płakać, po cichu, bo nie miał sił na nic innego.
— Ona... ona umarłaby — powiedział, przełykając łzy.
— Wiem — odparłem, również dławiąc się szlochem.
W końcu zasnęliśmy. Kiedy się obudziłem, pokój rozświetlał ogień z kominka, a Potter patrzył na
mnie. Jego skóra odzyskała już prawie normalną barwę, choć oczy ciągle miał zaczerwienione i
podpuchnięte.
— Dziękuję — poruszył bezdźwięcznie ustami.
Przeczesałem palcami jego włosy.

background image

— Nie ma za co. Pomijając już, jakim szalonym zagrożeniem dla ciebie i twoich przyjaciół byłoby
dalsze bawienie się w Boga, czarodziejski świat wykorzystałby cię bezlitośnie, i to do upadłego.
Poświęciłeś już dla niego rodzinę i młodość. Uważam, że to wystarczy.
— Taa — zgodził się i westchnął. — Wiesz, znowu jesteśmy kwita. Ja uratowałem cię od tego
irytującego dupka Smitha, a ty mnie przed następnym, potencjalnie śmiertelnym, napadem
niepohamowanego męczeństwa.
— Kwita? Nie bądź śmieszny, Potter. Pieprzenie się ze Smithem w najgorszym przypadku
skończyłoby się zarażeniem wszami łonowymi. Porównaj to z twoim kolejnym flirtem ze śmiercią
samobójczą. Musimy wrócić do Anglii. Dasz radę? — Księżyc już wzeszedł. Dobrze byłoby uwinąć
się z powrotem jeszcze dziś wieczorem. Skinął głową. — Pożegnam się z matką i każę Lindzie
napisać do mnie natychmiast, jeśli matka znowu zacznie pić, a potem możemy się aportować. Mamy
sześć dni do powrotu twojej żony. Każdą chwilę, kiedy nie będziemy pracowali, jedli lub spali,
spędzimy na pieprzeniu. Dostaniesz zeza od ilości orgazmów, jakie mam zamiar z ciebie wycisnąć.
Roześmiał się i pocałował mnie, mocno i głęboko.
— Chyba właśnie się w tobie zakochuję — powiedział.
— Nie bądź idiotą. — Sięgnąłem po jego lewą dłoń i musnąłem ustami obrączkę.


Koniec rozdziału szóstego

ROZDZIAŁ VII


Kiedy wróciliśmy do Anglii, wymogłem na nim obietnicę, że skończy z bawieniem się w Boga, i
uwierzyłem mu, gdy obiecał, że tak zrobi. Gryfoni. Jeśli chodzi o te sprawy, masz to u nich jak w
banku.
Dotrzymałem słowa. Kiedy nie pracowaliśmy, nie jedliśmy i nie wykonywaliśmy zabiegów, każdą
chwilę na jawie poświęcaliśmy na seks. Było to pięć najszczęśliwszych dni w moim życiu.
A w piątkowy wieczór wszystko się popieprzyło.
Gdy chwiejnym krokiem wyszedłem z kominka, już na mnie czekali. Cała trójka. Lavender Brown,
Hugo Greengrass i drobna brunetka z wielkimi brązowymi oczami i kwadratową szczęką. Znałem ją,
ale nie potrafiłem przypomnieć sobie skąd... Czy to... Dobry Boże, to była siostra Dafne, Astoria.
Całkiem dorosła i... cóż, wyglądająca na bardzo zdeterminowaną. W Hogwarcie była dzieckiem
wyjątkowo nijakim, które zawsze pozostawało w cieniu swojej starszej (i fizycznie dużo większej)
siostry. Jej jedynym wybitnym osiągnięciem było zaklęcie włosów Pansy w kołtun pełen ślimaków w
odwecie za kilka obelg.
— Do mojego biura, Draco — warknął Hugo. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył w
kierunku swojego gabinetu. Za każdym razem, kiedy widziałem tego człowieka, zastanawiałem się,
czy wśród przodków nie miał olbrzyma. Był wyższy ode mnie, a ja przecież do niskich nie należałem.
Astoria sięgała mi ledwie do ramienia. Widocznie cechy wyglądu odziedziczyła wyłącznie po matce.
— Jesteś takim gnojem, Malfoy — szepnęła mi do ucha Brown. Chemiczny smród nieudanej
trwałej, jaką robiła po południu, kłócił się z zapachem jej mdłych perfum.
Pokazałem jej środkowy palec.
Starałem się dotrzymać im kroku, ale nie byłem w stanie iść tak szybko. Astoria dostosowała swoje
tempo do mojego, nie zaszczyciła mnie jednak ani jednym słowem czy spojrzeniem.
Jej siostra należała do tego typu grubokościstych dziewcząt, które kurczowo trzymają się
filigranowych koleżanek, co nie jest niczym innym niż kompletnym masochizmem. O ile drobna
sylwetka Pansy w miarę dojrzewania pozostała niezmieniona, zaokrągliły się tylko piersi i biodra, tak
Dafne po prostu urosła, stając się jeszcze cięższa i bardziej niezgrabna.
Mimo wszelkich starań Dafne, Pansy nie była dla niej szczególnie miła. I nie zważając na
wielokrotne prośby, ciągle nazywała ją okropnym dziecinnym przezwiskiem Queenie, jak gdyby była
jakimś szczególnie uciążliwym, jazgotliwym spanielem.

background image

A „Queenie” stanowiło jedną z najłagodniejszych obelg używanych przez Pansy.
Z Pansy można było tylko stać na równym poziomie albo pełnić rolę jej podnóżka. Bardzo
pokornego podwładnego. Tajemnicą pozostawało, czemu Dafne nie kazała jej się od siebie
odpieprzyć. Przypisałem to jej usposobieniu, jak magnes przyciągającemu upokarzające sytuacje, i po
prostu ją ignorowałem. Widocznie jednak Dafne zrobiona została z twardszego materiału, niż
kiedykolwiek podejrzewałem, ponieważ okazała się jedynym przedstawicielem domu Slytherina,
który otwarcie sprzeciwił się Voldemortowi.
Kiedy nasza trójka stanęła przy jego biurku, Hugo Greengrass odchrząknął kilka razy, nerwowo
tocząc różdżkę między palcami, jak gdyby chciał opóźnić to, co się miało wydarzyć. Po mojej lewej
stronie rozległo się ciche: „Ojcze”, co wreszcie skłoniło Hugona do zabrania głosu:
— Draco, powinieneś wiedzieć, dlaczego tu jesteśmy.
Zdecydowałem się zareagować. Jeśli mają mnie zwolnić, odejdę w wielkim stylu.
— Przykro mi, ale nie mam pojęcia.
— Nie udawaj niewiniątka! — wrzasnęła Brown. — Odpowiadałeś na listy, które były do mnie.
Pisałeś ludziom najohydniejsze rzeczy. W moim imieniu!
Zaprzeczanie wydało mi się bezsensowne.
— Masz rację. — Policzyłem do trzech. — Powinienem użyć pseudonimu — powiedziałem i
jeszcze raz policzyłem do trzech. — Nikt, kto cię zna, nigdy nie uwierzyłby, że jesteś taka elokwentna.
Brown rzuciła się na mnie z pazurami. Na szczęście ktoś, kto miał za najlepszą przyjaciółkę Pansy
Parkinson, musiał nauczyć się, jak radzić sobie z takimi kocicami. Stawy w mojej ręce były zupełnie
zdrowe, więc szybkim ruchem złapałem ją za oba nadgarstki, a następnie odepchnąłem do tyłu.
Łomot, z jakim uderzyła o ścianę, był muzyką dla moich uszu.
Odwróciłem się w stronę Greengrassa.
— Sir, na moją obronę mogę powiedzieć, że odpowiedzi Brown na listy czytelników w najlepszym
wypadku są banalne i szablonowe. Problemy wykraczające poza dobór stroju na pierwszą randkę
przekraczają jej możliwości. Ona ledwie hamuje wrogość do tych z korespondentów, którzy mają... —
jak to ładnie wyrazić, żeby go nie zdenerwować? — ...inne preferencje seksualne, przez co jej
przydatność...
— Ty draniu! — wysyczała Brown i rzuciłaby się na mnie ponownie, gdyby nie lodowate
spojrzenie Greengrassa.
— Prawdę mówiąc, Lavender, liczba listów z pochwałami wzrosła o dziesięć procent, odkąd Draco
zaczął odpisywać czytelnikom. I to nie biorąc pod uwagę tych, które ukazały się w druku. Pojawia się
też pewne pytanie: skoro Draco wykonuje większość twojej pracy, to co ty robisz przez cały dzień?
Zastanawiamy się nad reorganizacją. — Brown była głupia, ale nie aż tak głupia, żeby nie wiedzieć,
jak bardzo bliski wykopania jest jej błyszczący od brokatu tyłek. — Razem z Astorią podjęliśmy
decyzję, że Draco zostanie mianowany na szefa rubryki z poradami, a ty będziesz odpowiedzialna za
nową cotygodniową kolumnę poświęconą urodzie. — Być może jej pierwszy artykuł powinien mówić
o poprawnym wykonaniu trwałej ondulacji. — Zgadzacie się? — Pytanie zostało skierowane do nas
obojga. Naturalnie, ja się zgodziłem, bo kto by się nie zgodził? Brown zrobiła to samo, bo nie miała
innego wyjścia. — Świetnie. Więc może teraz przedyskutujemy wygląd nowej kolumny, Lavender?
— zapytał Greengrass. Nie zadając sobie trudu z czekaniem na odpowiedź, bo pytanie jej nie
wymagało, zwrócił się do córki: — Astorio?
— Oczywiście, ojcze. Draco, chodź ze mną.
Wyszedłem za nią na korytarz trochę niechętnie. Bardzo chciałem usłyszeć, jak Brown dostaje
ochrzan wielki jak stąd aż do Cardiff. Nie szliśmy długo. Biuro Astorii znajdowało się tylko kilka
pokoi dalej i okazało się dużo większe i przyjemniej urządzone niż gabinet jej ojca. Najwyraźniej to
ona przejmie po nim funkcję.
Gdy tylko znaleźliśmy się w środku, Astoria podeszła do kredensu zawierającego imponujący
zestaw alkoholi.
— Wszystko odbyło się dokładnie tak, jak planowałam. Brawo. Muszę ją zwolnić w ciągu sześciu
miesięcy. Widziałeś jej trwałą? Drinka? — Potrząsnąłem przecząco głową. Szklanka czegoś
zawierającego alkohol i przed jedenastą usnę na jednym z biurek. — Jak wolisz. — Sobie nalała sporą
porcję Ognistej Whisky i wypiła połowę jednym łykiem. Wskazała na kanapę. — Proszę, usiądź.
Poczekałem, aż zajmie miejsce obok mnie, po czy zadałem oczywiste pytanie:
— Cóż, przypuszczam, że tę niesamowitą zmianę mojego losu zawdzięczam tobie? Z dawnej

background image

nieśmiałej młodszej siostrzyczki nie pozostało ani śladu?
— Ani śladu — zgodziła się z czymś w rodzaju uśmieszku. Jej sposób bycia przypomniał mi
Pansy.
— Dafne jest...
— W porządku i tak nudna jak zawsze. A skoro grzeczności mamy już z głowy, przejdźmy do
konkretów. Nie mylę się, przypuszczając, że nie masz żony?
— Nie. Jako były śmierciożerca raczej nie odganiam się kijem od chętnych kandydatek. — Do
czego ona zmierza?
— Świetnie. Ożeń się ze mną. — Uniosła szklankę i wypiła resztę whisky. — Ojciec nienawidzi
prowadzić gazety i robi to tylko dlatego, że mój dziadek nalegał. Dramat rodzinny, który jest zbyt
nudny, żeby o nim teraz rozmawiać. Dziadunio zmarł wiosną zeszłego roku. I mimo że ojciec nie
może znieść zapachu farby i pergaminu, ja go uwielbiam.
Rozumiałem, o co chodzi. Władza. Bycie zobowiązanym jedynie w stosunku do reklamodawców.
Jak można tego nie lubić? Moja ocena Hugona Greengrassa spadła o kilka stopni.
— I?
— Potrzebuję kogoś, kto pomoże mi prowadzić wydawnictwo, a będzie wyglądało lepiej, jeśli
weźmiemy ślub. W szkole miałeś w sobie coś z drania, co uważam za prawdziwą zaletę, jesteś też
inteligentny, elokwentny i przebiegły. Ja jestem jeszcze mądrzejsza, jeszcze bardziej pyskata i tak
sprytna, że gały wyjdą ci na wierzch. — Spojrzała na mnie. — Dlaczego by nie? Jesteś zdesperowany,
inaczej nie pracowałbyś tu jako stróż. Myślę, że stworzymy idealne małżeństwo.
Możliwość stania się znowu częścią czarodziejskiego świata, legalną częścią...
— Jestem gejem — powiedziałem stanowczo.
Nawet nie drgnęła ze zdziwienia, przełożyła tylko włosy na jedno ramię i wywróciła oczami.
— Wiem. Dafne miała w zwyczaju podglądać ciebie i Blaise’a w łazience prefektów, a potem
opowiadała mi wszystko szczegół po szczególe. Dla mnie to nie problem. W zasadzie to
najistotniejszy powód mojej decyzji. Skoro mam sekretarkę. — Milczała przez chwilę. — Bardzo
oddaną sekretarkę.
Niech się stanie światłość. Byłbym jej przykrywką, a ona moją.
— Czy ta oddana sekretarka jakoś się nazywa?
— Faith Goyle. — Młodsza, żeńska wersja Grega: oddana, lojalna do granic, ale mądrzejsza i
posiadająca jakąś figurę. — Będzie z nami mieszkała, jako że zabieram ze sobą do domu ogromne
ilości pracy.
— Zgadzam się pod warunkiem, że moja matka również z nami zamieszka. Teraz przebywa na
emigracji we Francji. Chcę ją sprowadzić z powrotem do Anglii, ale obawiam się, że ministerstwo ją
aresztuje.
— Mają coś na nią?
— Nie. Chcą pieniędzy z włoskich rachunków bankowych. To oczywiste szykanowanie.
Posłała mi to, co uznałem za jej firmowy uśmieszek.
— W takim razie sądzę, że od jutra „Prorok” rozpocznie serię artykułów na temat urzędników
ministerstwa i ich nielegalnych i nieuczciwych brutalnych praktyk w stosunku do niewinnych
obywateli. Sprowadź matkę do domu. Mamy zatrudnionych prawników. Niech tylko ministerstwo
spróbuje ją zatrzymać.
Z łatwością mógłbym pokochać tę kobietę. Platonicznie, oczywiście.
— Gdzie będziemy mieszkać?
— Dwór Malfoyów został ponownie wystawiony na aukcji. Wydaje się, że rezydencja ma opinię
inwestycji wybitnie chybionej. Wszyscy bali się ją kupić, więc ministerstwo oddało ją mniej lub
bardziej za darmo. Ojciec właśnie nabył ją za bezcen. Dla mnie w prezencie ślubnym.
— Jesteś boginią.
— Tak, jestem.
Tym razem nie był to uśmieszek, ale prawdziwy uśmiech. Jej zęby z ostrymi siekaczami
prezentowały się wyjątkowo drapieżnie. Dokładnie tam i wtedy postanowiłem nigdy się jej nie
sprzeciwiać. Jako wróg byłaby nie do pokonania.
— Jednak zajmie minimum rok, żeby dwór nadawał się znowu do zamieszkania — ostrzegła.
Odepchnąłem od siebie wirtualne obrazy rodzinnego domu, zniszczonego przez aurorów.
— Żeby wszystko między nami było jasne: nadal jestem społecznym wyrzutkiem. —

background image

Podciągnąłem rękaw, by pokazać jej Mroczny Znak.
Ta kobieta miała jaja wielkości kafli, do tego wykonane z mosiądzu. Spojrzała na tatuaż, uniosła z
ciekawością jedną brew, po czym machnęła ręką ze zniecierpliwieniem.
— Czas się tym zajmie. Krok po kroczku będziemy angażować cię w zarządzanie gazetą. Za
dziesięć lat nikogo nie będzie to obchodziło.
— Chcę mieć dziecko. Inaczej linia Malfoyów wygaśnie razem ze mną.
Po raz pierwszy w trakcie tego dziwacznego spotkania zawahała się. Przez chwilę bawiła się
szklanką, tocząc ją w dłoni i stukając o szkło doskonale wypielęgnowanym paznokciem. W końcu
zdecydowała.
— Jedno. I módl się, żeby to był chłopiec.
— Od stu lat w rodzinie Malfoyów nie urodziła się dziewczynka.
— W takim razie masz szczęście.
— Czy to ma coś wspólnego z listami?
— Tak i nie. Zaczęło się, kiedy zdałam sobie sprawę, kto w wolnym czasie zabawia się w
udzielanie porad. Na podstawie pochwał, jakie otrzymaliśmy od czytelników oraz fragmentów listów
doszłam do wniosku, że nie ma żadnej możliwości, aby tak cięte i genialne odpowiedzi pisała ta głupia
kobieta. A potem uświadomiłam sobie, że jesteś rozwiązaniem moich problemów, a ja mogę pomóc
tobie. Mam rację?
— Mądra dziewczyna. I tak, być może. Gdzie będziemy mieszkali, zanim wyremontują dwór?
— Mam duże mieszkanie na Pokątnej. Wystarczająco duże dla całej czwórki.
— Ile masz lat? Dwadzieścia? Nie jesteś za stara, żeby zarządzać wydawnictwem?
— Za tydzień skończę dwadzieścia jeden. A za stara już się urodziłam.
Złapałem ją za bluzkę i przyciągnąłem do siebie na tyle blisko, że dzieliły nas tylko centymetry.
— Nie będę twoim salonowym pieskiem.
— Wreszcie pokazałeś, że masz jaja.
— Zabiję cię, jeśli zrobisz mnie w chuja.
— Jeśli ty zrobisz mnie w chuja, ja zabiję ciebie.
Wspaniała dziewczyna. Miałem wielkie szczęście, że była w dodatku homoseksualistką i
niezwykle stanowczą osobą.
— Kiedy?
— Jest trochę papierkowej roboty. Najwcześniej w środę.
— Zgoda.
— Umowa stoi.
Puściłem ją, a ona opadła na kanapę.
— Teraz muszę się napić — oświadczyłem.

***
Kiedy rano wróciłem na Grimmauld Place, byłem na skraju załamania nerwowego. Szczęśliwy i
jednocześnie zdruzgotany perspektywą ucieczki z piekła, jakie przeżywałem od wyjścia z Azkabanu.
Ze względu na Pottera. Który dotykając jednym palcem mojego karku sprawiał, że ulegałem.
Całkowicie. Za każdym razem.
Był w domu. Na kuchennym blacie obok ciągle ciepłego i w połowie opróżnionego kubka z
herbatą leżał rulon pergaminu.
I wszystko wyjaśnione.

***

Znalazłem go w pokoju, który kiedyś musiał należeć do Blacka. Fatalna miłość Ginny Weasley do
perkalu tutaj nie dotarła. Wciśnięte pod okap dachu od strony północnej pomieszczenie było ponure i
wilgotne nawet w październiku. Merlin tylko wie, jak tu będzie w środku zimy. Biorąc pod uwagę, jak
fatalne stosunki łączyły Blacka z moją ciotką, niemal legendarne w naszej rodzinie, zastanawiałem się,
czy wybrał ten pokój, aby mieszkać jak najdalej od obelg tej harpii czy został tu zwyczajnie wygnany.
Ściany były pokryte plakatami mugolskich zespołów rockowych i pachniało, przysięgam,
hipogryfem. Nawet nie chcę znać szczegółów.
Potter siedział na gołym materacu z twarzą ukrytą w dłoniach.

background image

Położyłem mu pergamin na kolana. Zmiął go i rzucił na podłogę, nawet na mnie nie patrząc.
— Wiem, że brzmię jak kompletny szaleniec, ale tak nie jest. Astoria Greengrass złożyła mi dziś w
nocy propozycję małżeństwa. A ja ją przyjąłem. — Wreszcie uniósł głowę. Jego twarz pozostawała w
cieniu, więc nie mogłem odczytać jej wyrazu. — I jeśli kompletnie się nie mylę, ona się zgodziła. —
Wskazałem na pergamin na podłodze. — Dzieci. Rodzina. Tego właśnie chcesz — przypomniałem
mu.
— Tak — potwierdził głucho.
Odwróciłem się, by zejść na dół. Muszę się spakować. Wytrzymam jakoś przez dwa dni w mojej
zapleśniałej ruderze na Nokturnie.
— A ty? Czy ty tego chcesz? Jak zamierzasz... — przerwał.
— Zamknę oczy i zrobię swoje — odparłem, przeciągając samogłoski. — Zgodziła się na jedno
dziecko. Potem każde z nas zajmie się własnymi sprawami.
— Podrywając w pubach takich dupków jak Smith? — warknął.
— Tak — syknąłem.
— Pieprz się, Malfoy! A jeśli Ginny nie...
Miałem dosyć. W pięciu krokach znalazłem się po drugiej stronie pokoju, złapałem go i zacząłem
nim potrząsać.
— Tak, nawet wtedy. To moja szansa, ty samolubny kretynie. Moja jedyna szansa, żeby założyć
rodzinę i nie zrezygnuję z niej. Żeby znów stać się częścią świata, który kocham. A który mnie
nienawidzi. Który na mnie pluje. Mam okazję to zmienić. I niezależnie od tego, kiedy twoja żona
ulegnie, teraz czy za dziesięć lat, ja ci dzieci nie dam nigdy, ty kompletny idioto.
Puściłem go, bo nagle złość mnie opuściła, zastąpiona poczuciem kompletnej beznadziejności całej
tej sytuacji. Harry pociągnął mnie obok siebie na łóżko. Oparłem głowę o jego ramię i obserwowałem
przez okno, jak słońce unosi się nad horyzontem, a on głaskał mnie po włosach.
— Nie mogę dać ci dzieci, a bez nich nie będziesz szczęśliwy — powtórzyłem.
Objął mnie mocno.
— Masz rację, nie będę — wyszeptał gardłowym głosem. Pocałował mnie, dociskając gorące,
otwarte usta do mojej szyi w ten powolny i kuszący sposób, który zawsze doprowadzał mnie do
szaleństwa. — Draco. — Nazwał mnie tak po raz pierwszy. — Został nam jeden dzień i jedna noc.
Powiedz moje imię — zażądał.
— Harry — szepnąłem.
— Powiedz je, kiedy będziesz dochodził. — Wsunął mi dłoń pod koszulę i zaczął drażnić moje
sutki. Skinąłem głową i westchnąłem. — Powiedz to, kiedy będziesz mnie pieprzył.

***

Miałem złe chwile, mroczne chwile, podczas których za każdym razem, gdy otwierałem usta,
wydobywało się z nich warczenie. Noce, kiedy nie mogłem zasnąć bez kilku kieliszków brandy. Gdy
żałowałem. Wyjątkowo zadowalająca umowa z Astorią, odzyskanie dworu, powrót matki i niezwykle
powolny, ale zapewne długotrwały sukces ponownego zaistnienia w czarodziejskim świecie nie mogły
się równać z jego nieśmiałym uśmiechem i cudownymi ustami.
A potem wziąłem na ręce mojego syna. Nawet dziecięca pulchność nie mogła ukryć spiczastego
podbródka. Mój syn. Mój syn.
Matka stanęła przy mnie i pogłaskała dziecko małym palcem po policzku.
— Pozwól mi go potrzymać, Draco. Jest taki podobny do twojego ojca.
Szare oczy zamrugały do mnie.
— Tak, masz rację — skłamałem.

KONIEC

SEQUEL NA OSŁODĘ TYM, KTÓRYM DRARROWY HAPPY END JEST KONIECZNIE

POTRZEBNY

(zadowolonych z zakończenia uprasza się o nieczytanie)

background image



Niedziela, 1 września 2017, godzina 15:56

Draco,
widziałem Cię dzisiaj na dworcu. Twój syn jest do Ciebie bardzo podobny. Przystojniak.
Nie próbuj nawet zaprzeczać, kolana dokuczają Ci jak diabli. Pozwoliłem sobie zerknąć do Twojej
kartoteki i nie mogłem uwierzyć, że leczysz się u tego szarlatana Graysona. On nie poznałby rzepki
nawet wtedy, gdyby kopnęła go w jaja. Mam wolny termin w środę o 15:00. Proszę, przyjdź.
Przynajmniej skieruję Cię do ludzi, którzy się na tym znają.
Pozdrawiam,
Harry


Niedziela, 1 września 2017, godzina 21:13

Potter,
to nie do wiary! Czy nie istnieje coś takiego jak tajemnica lekarska?! To, że jesteś dyrektorem
Świętego Munga, nie daje Ci prawa do grzebania w mojej dokumentacji medycznej.
Malfoy


Poniedziałek, 2 września 2017, godzina 8:13

Draco, bolą, prawda?
Harry


Poniedziałek, 2 września 2017, godzina 8:33

Tak.

Poniedziałek, 2 września 2017, godzina 9:48

To nie zachowuj się jak idiota. Zobaczymy się w środę o 15:00.

Poniedziałek, 2 września 2017, godzina 10:15

Nie, nie zobaczymy. Mam wtedy posiedzenie zarządu. Będę wolny w piątek w porze obiadu, koło
południa.
Badania i nic więcej. Ten list ulegnie samozniszczeniu za pięć sekund.
Draco


Poniedziałek, 2 września 2017, godzina 10:28

Draco,
to oczywiście nic więcej niż Twoje cholerne skłonności do dramatyzowania. Przez ostatnie
trzynaście lat widziałem Cię nie więcej niż, ile?, sześć razy? I zawsze ze sporej odległości. Twoja
cnota jest przy mnie bezpieczna. To sprawa czysto zawodowa. Potrzebuję argumentów, żeby zwolnić
Graysona, a biorąc pod uwagę sposób, w jaki chodzisz, właśnie je znalazłem. Ten list ulegnie

background image

samozniszczeniu za pięć godzin.
Harry


Czwartek, 2 czerwca 2024, godzina 13:17

— Dadzą sobie radę.
— Łatwo ci mówić. Spędzą dwa miesiące w Europie. Zdani na siebie! Mają tylko po osiemnaście
lat! Chcą podróżować pociągiem do Petersburga, udając mugoli? Tunelem pod Kanałem La Manche?
Czy nie mamy dostatecznie dużo dowodów, że mugole są szaleni? Nadają nazwy tunelom. Chciałbym
obwiniać Ala za ten poroniony pomysł, ale to sprawka Pi. Skąd u niego taka fascynacja niemagicznym
światem? Co zrobiłem źle? Świstokliki i aportacja najzupełniej nam wystarczają, dlaczego więc oni...
Czemu mnie nie uciszasz? Przecież wrzeszczę. Recepcja poskarży się, że w pokoju czterysta
dwanaście przebywa człowiek z atakiem szału.
— Zbyt dużo przyjemności sprawia mi słuchanie, jak doprowadzasz się do udaru mózgu.
— I ty się nazywasz uzdrowicielem? „Dupek” bardziej do ciebie pasuje. — Uszczypnąłem go w
tyłek. — I nawet nie waż się piszczeć. Na pewno nie bolało. Dobrze wiesz, że nigdy nie wybaczę
twojemu synowi wymyślenia tego idiotycznego zdrobnienia. Pi. Jest okropne.
Jego chichot łaskocze mnie w szyję.
— Sam cały czas go używasz.
— Wiem! Dlatego tak bardzo mnie to irytuje. Jest Pi i trudno, niech tak zostanie. Ale jeszcze
życzyłbym sobie z ich strony odrobinę uczciwości. Czy oni uważają nas za głupców? To oczywiste
dla każdego, kto posiada dwoje oczu, że są w sobie do szaleństwa zakochani. Myślą, że mamy coś
przeciwko. Oczywiście oznaczałoby to koniec linii Malfoyów. Igrałem z losem i...
— Draco, czemu tyle marudzisz? Powiedzą nam, kiedy uznają za stosowne. Co do wyjazdu, mają
swoje różdżki, obaj są wyjątkowo inteligentni... — Byłem w okropnym nastroju, dlatego nic nie
mówiłem, tylko patrzyłem groźnie. — Rzuciłem na nich zaklęcie śledzące, kiedy ściskałem ich na
pożegnanie, więc nie masz się o co martwić. Widzę, że nareszcie się uśmiechasz.
— Czemu wszyscy uważają cię za świętego? — spytałem zrzędliwie.
— Czemu nie przyznasz, że marudzisz tyle, bo kolana bolą cię jak cholera i najwyższy czas, żebyś
poddał się wymianie stawu, o której rozmawialiśmy? Najpierw jeden, a po sześciu miesiącach drugi.
Chang jest genialnym chirurgiem, pionierką w łączeniu mugolskiej i czarodziejskiej wiedzy
medycznej...
— Słyszałem ten wykład już wcześniej.
— Tak? Proszę. Nie mogę już patrzeć, jak cierpisz.
Odkładałem to w nieskończoność. Najwyraźniej czas już nadszedł. Nawet przy pomocy różdżki
Harry’ego obciąganie było koszmarem, a górowanie w łóżku w ogóle nie wchodziło w rachubę. Jeśli o
mnie chodzi, seks był potrzebny do życia jak oddychanie, więc jeśli jesteś zdany wyłącznie na pracę
ręczną, bo poruszanie się jest zbyt bolesne, równie dobrze możesz się powiesić. Albo poddać cholernej
operacji.
Przytaknąłem bez słowa.
— Świetnie, ustalę termin konsultacji. Ulżyć ci?
Ponownie skinąłem głową.
— Pamiętasz, mówiłem ci o skandalu, który wybuchł w biurze aurorów? — zapytałem, podczas
gdy Harry rzucał na moje kolana zaklęcie tymczasowych chrząstek. — Pierwsza strona jutrzejszego
wydania. Rozpęta się przysłowiowa burza. Spodziewam się, że przez jakiś czas będę niedostępny.
— Hmm. Astoria i Faith ciągle są na wsi?
— Nie, w mieszkaniu. Skandale są Astorii niezbędne do życia. Czemu pytasz?

background image

— Tak tylko. Draco? — Spojrzałem do góry. W jego głosie pojawił się ten ton. Ten, który sprawia,
że mój żołądek wywraca się na drugą stronę i to nie w tak przyjemny sposób, jak przy zapowiedzi
obciągania. — Rozwodzę się z Ginny. — Nie powinienem być zaskoczony, ale byłem. Między nimi
nie iskrzyło już od bardzo dawna, ale mieli dzieci... — Chociaż dopiero po tym, jak Lily skończy
Hogwart.
Zmartwienie o Pi i Ala, cholerny ból kolan i do tego ten nadciągający skandal, to wszystko
sprawiło, że nie zauważyłem cieni pod jego oczami.
Pogłaskałem go po policzku.
— Przykro mi. Małżeństwo z pogromcą Czarnego Pana okazało się nie tak cudowne, jak myślała?
— Chyba nie. W tej kwestii aureola raczej zmatowiała. Ciągle jesteśmy młodzi. Do tego Ginny
sądzi, że jestem gejem.
— Dziesięć punktów dla Gryffindoru. — Oczekiwałem, że choć skrzywi wargi w małym
uśmiechu, ale niestety. — Dla mnie twoja aureola świeci jeszcze całkiem jasno.
— Wiem. — Przesunął ciepłą dłonią po moim biodrze. — Ja... Chciałbym... Czy możemy...
— Nie, absolutnie nie. — Odsunąłem jego rękę. — Ty i ja nigdy nie pokażemy się razem. Szczerze
mówiąc, Astoria by się szczególnie nie przejęła, ale minęło dopiero pięć lat, odkąd Weasley i jemu
podobni nie plują mi publicznie w twarz. Nieważne co zrobię, i tak zostanę wyzwany od łajdaków
przez wielbiących cię fanów. I o ile ja miałem już wcześniej do czynienia z tego rodzaju potępieniem i
ty jesteś tego jak najbardziej wart, muszę myśleć o Pi. On nie będzie cierpiał za nie swoje winy, bo ja i
ty lubimy sobie nawzajem obciągać. Nie pozwolę mu przechodzić przez to, co sam przeżyłem.
— Dra...
— Nie! Nie wiesz, jak to jest...
— Och, na litość boską. Dziedzic Slytherina, nie pamiętasz?
— Nie porównuj naszych sytuacji. Są zupełnie inne! — Merlinie, co z niego za tępak. — Tamto
działo się w Hogwarcie. Tam było dwieście osób, w większości dzieciaków. Nie zamierzam fundować
własnemu synowi gwarantowanego ostracyzmu tylko dlatego, że mam do ciebie słabość. —
Posmutniał. — Nie próbuj się dąsać.
— Słabość. Tylko słabość.
Wywróciłem oczami i klepnąłem go w tyłek.
— Tak, słabość. Która trwa już od dwudziestu lat.
— Pragnąłeś mnie nawet przez te lata, kiedy się nie widywaliśmy?
— Powtarzałem ci to już tysiąc razy. Tak. Cały ten czas onanizowałem się, wspominając ciebie.
— Wiem — westchnął. — Po prostu potrzebowałem to usłyszeć. Jestem taki samotny, Draco. —
Wtulił się w moje ramiona, co nie było dla niego normalne. To ja należałem do typów, którzy się tulą
— Chcę się rano budzić przy tobie, ale nie dlatego, że pojechaliśmy do Nowego Jorku na różne
konferencje i przypadkowo zatrzymaliśmy się w tym samym hotelu. W rzeczywistości schadzki w
hotelach doprowadzają mnie do mdłości. Draco? — powiedział cichym głosem.
— Okropny ze mnie partner. Spytaj Astorii. Ta kobieta jest święta.
— Nie wierzę.
— A co z Weasleyem?
— Twój solidny czek na rzecz badań nad wilkołakami bardzo pomógł. On chce, żebym był
szczęśliwy i wie, że nie układa nam się z Ginny. Wciąż go nienawidzisz? Nie wygląda na to.
Trzepnąłem go w głowę, delikatnie.
— Ślizgon. Oczywiście, że go nienawidzę. Po prostu okazując mu to, nic nie zyskam. Obróciłoby
się to przeciwko mnie, a on chce właśnie tego. Zabicie go życzliwością to mój dalekosiężny plan. —
Spojrzałem mu w oczy. — Nie żartuję. Sam widzisz, jaki się robi sfrustrowany, kiedy jestem dla niego
miły. Założę się, że jeszcze ze dwa lata i sam doprowadzi się do milutkiego, śmiertelnego zawału

background image

serca.
Odwzajemnił mi się klapsem.
— Gnojek. To nie takie łatwe, jak myślisz. Czemu nie miałbym kupić mieszkania blisko ciebie,
kiedy już się wyprowadzę? Jesteś przecież właścicielem budynku, w którym masz mieszkanie.
Sprzedaj mi jedno. Wcale nie musimy się z tym afiszować. Nie chcę, żeby Al, Pi, Lily lub James byli
z naszego powodu szykanowani.
— James, ten arogancki gówniarz, będzie wściekły.
— Hej, to mój syn...
— Który jest aroganckim gówniarzem. Al się z tym pogodzi. Lily nam wybaczy. Kiedyś. Daję jej
pięć lat. Ale James będzie miał do ciebie żal do końca życia. Jestem tego wart?
— Wszyscy uwielbiają Pi, nawet James, chociaż gorliwie by temu zaprzeczył. Jeśli Pi da nam
swoje błogosławieństwo, a da na pewno, reszta pójdzie jego śladem. Jakoś to rozwiążemy —
powiedział z przekonaniem. Taki właśnie był, jeśli coś postanowił: nie dało się go powstrzymać. A
myślałem, że to ja jestem uparty. — Mam pomysł. Dlaczego nie oddasz tego mieszkania pod swoim
na aukcję charytatywną? Prawdopodobnie będziesz mógł przez to skorzystać z ulgi podatkowej.
Dziwię się, że ktoś tak cholernie łasy na rozgłos jak ty nie pomyślał o tym wcześniej. W Świętym
Mungu zorganizuje się przyjęcie dobroczynne, zlicytujemy na nim mieszkanie od ciebie, ja je kupię i
przeprowadzę się do niego, kiedy zakończymy sprawę rozwodową. Szpital dostanie moje pieniądze,
„Prorok” wydrukuje artykuł na temat twojej filantropii, Astoria dostanie materiał na pierwszą stronę
gazety, a ja dostanę ciebie. Możemy mieszkać razem i nikt nie będzie o tym wiedział. Astoria i Faith
mogą zająć mieszkanie piętro wyżej. Powoli zaczniemy pokazywać się w swoim towarzystwie,
najpierw od czasu do czasu, potem coraz częściej, aż w końcu ludzie się przyzwyczają. Nareszcie.
Fakt, jak bardzo rozmowa ta przypominała propozycję Astorii sprzed lat, nie umknął mojej
uwadze. Nienawidzę i kocham jednocześnie, kiedy jest taki szalenie wojowniczy.
— Jesteś podstępnym draniem, Harry Potterze.
— Wiesz, że Tiara Przydziału początkowo chciała umieścić mnie w Slytherinie? — Uśmiechnął się
i przyciągnął mnie do siebie.
— I dopiero teraz mi to mówisz?

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
KOMUNIA ŚWIĘTA NA KOLANACH
Eucharystyczne w pdf, Upadnij na kolana
15Komunia Święta na kolanach
''Chrzest'' Mieszka I był padaniem na kolana przed obcą kulturą
Polaczki na kolanach
Ćwiczenia na kolana szpotawe, Pedagogika
Na kolana
Czadoman Chodź na kolana
Upadnij na kolana (Kusz)
Upadnij na kolana
Upadnij na kolana 3
Na kolanach
Co dziewczynka trzyma na kolanach
upadnij na kolana

więcej podobnych podstron