background image

Izabela Szolc 
Tajemnica 
 
Nie żyję w sobie, bo znam inną drogę? Pełnego życia, więc wołam, w tęsknocie: Ja tym 
umieram, że umrzeć nie mogę. 
Św. Teresa 
 
Znowu tam stoi. Chłopiec. Dziecko, którego nie miałam. Ciało. Odwzajemniona miłość. 
Wiele rzeczy: tych nowych i tych znanych od zarania świata. Nieśmiało zaczyna padać deszcz 
- chłopiec zmoknie. 
 
Nad moim wąskim łóżkiem wisi prosty, drewniany krzyż - dwie zbite deszczułki. Miałam na 
nim ukrzyżować swe myśli i pragnienia, jednak zabrakło mi siły. Wiara nie miała nic do tego. 
Teraz czas krzyżuje mnie po swojemu. 
Nie wiedziałam, że starzenie się dotknie mnie tak bardzo. Ten proces to moje ego. W końcu 
czułam powołanie; wiedziałam, że nieśmiertelna dusza jest ważniejsza od świeżego ciała. 
Ciało to nic, popiół. Skąd więc wziął się ten ból? Poczucie straty rzeczy przyrodzonej, która, 
jak widać - a w co nie wierzyłam do końca - zostanie mi odebrana? I ja się na to zgodzę. 
Oczywiście, można się zbuntować. W dzisiejszych czasach to nic trudnego. Chirurgia 
plastyczna, nanotechnologia, genetyka, kosmetyka jądrowa - wszystko wprzęgnięte w 
krucjatę przeciwko plamom wątrobowym na moich rękach, zmętnieniu oka, zmarszczkom na 
czole i wokół ust. Idź precz, Szatanie! Kobieta we mnie buntuje się, ale karmelitanka raduje: 
wreszcie otrzymała dar cierpienia. 
Kim naprawdę jestem? Chciałam poprosić któregoś z żołnierzy zmierzających na Bliski 
Wschód, aby zabrali ode mnie karteczkę z modlitwą i umieścili ją w szparze między 
kamieniami Ściany Płaczu. Chciałam, by mojej prośby mógł wysłuchać Bóg. Napisałam: 
„Pozwól mi zrozumieć". Nie odważyłam się jednak. Chyba mam jeszcze czas na odwagę. 
Jerozolima, Złote Miasto trwa. Stacjonują w nim dzieci żołnierzy, którzy w roku mojego 
urodzenia wyjechali do Iraku, aby zaprowadzić tam pokój i porządek. Chociaż nie... To wnuki 
tych żołnierzy - wciąż zapominam, ile mam lat. Zapominam, że gdybym miała dzieci, byłyby 
już dorosłe, w pełni dojrzałe, miały rodziny i swoje własne pociechy. Oczywiście, o ile 
byłyby płodne. Z tym jest problem. Jak i z płodami płci żeńskiej. Rodzi się coraz mniej 
dziewczynek, świat zalewa testosteron. Hormon Boga Ojca i Jezusa Chrystusa. 
Watykan rozwiązał żeńskie zakony. W klasztornych murach zostały tylko stare zakonnice. 
Niezdatne... 
 

 
Kocham Jezusa Chrystusa. Kocham mojego Boskiego Oblubieńca. Amen. 
 
Każdego ranka, po internetowej mszy, idę do parku. Chcę być w formie. Jako siostra 
furtianka zawsze miałam kontakt ze światem zewnętrznym, dlatego nie zdziwaczałam. 
Dlatego nie umarłam, kiedy przyszedł Sobór Watykański III i swymi reformami postawił 
wszystko na głowie. Do mnie wszelka wiedza o zmianach sączyła się mozolnie i opornie - 
trochę powiedział mi dostawca chleba, trochę mężczyzna przywożący owoce. Jezus Chrystus 
został obwołany wybitnym człowiekiem i prorokiem. Według nowej doktryny kościelnej nie 
zmartwychwstał. Urząd papieża został zlikwidowany. Teraz „Ojcami Świętymi" nazywano 
zgrupowanie kardynałów miast: Rzymu, Jerozolimy, Konstantynopola, Aten, Moskwy, 
Buenos Aires, Montevideo, Santiago, Limy, Caracas oraz Los Angeles. Nazywa się ich 
również „Watykanem". Konsekwencje tej decyzji były spore, ale nie tak ogromne, jak 

background image

należało się spodziewać. Wielu ortodoksów popełniło samobójstwa. Zrobiło tak też kilka 
moich zakonnych sióstr, choć mówiłam im, by nie wierzyli w to kłamstwo. Że to Szatan... 
Część chrześcijan przeszła na islam, ba - Prezydentem Polski został islamista. Islam wydawał 
się religią, która jeszcze się nie zestarzała: nie spróchniała, nie zgniła, przede wszystkim nie 
zmiękła jak judaizm czy chrześcijaństwo. Wydawała się autentyczna z tym swoim 
emocjonalnym i odmóżdżonym podejściem do życia pełnego klonów, lotów na Marsa, 
sztucznych macic itp. Jedyna religia, która w każdym języku potrafiła powiedzieć NIE! Mało 
brakowało, a stałaby się religią Unii Europejskiej, w której zeświecczenie nie sprawdziło się 
nawet ekonomicznie, więc zaczęło wszystkim wychodzić ekonomicznym bokiem. 
Wiedziałam, że to się musi skończyć. Wiedziałam, że Chrystus powstanie z martwych po raz 
wtóry, nie byłam tylko pewna, kiedy. Bałam się, że mogę tego nie dożyć. Że zasnę albo 
zwariuję, co obecnie było tożsame. 
Klasztor leżał przy wąskiej uliczce imienia Świętej Teresy. Ulica prawie nie zmieniła się od 
lat pięćdziesięciu - biegnie stromo w dół i zatrzymuje się tuż przy parku. Idąc, mijam 
klasztorny szpital, który przebudowano na dom dla obłąkanych. Przetrwałnik. Chorych 
psychicznie nie leczy się już (terapia jest zbyt droga), ale i nie zabija. Eutanazję pozostawiono 
sfrustrowanym starcom urodzonym w XX stuleciu; ludziom, którzy nie mogą przywyknąć do 
życia w tym Wieku Realności (odkąd poradzono sobie z chorobami wieńcowymi i ze 
starością, naturalnie można umrzeć tylko na raka albo spapraną operację wyrostka 
robaczkowego). Psychicznie chorych się usypia. Dosłownie. W szpitalnych hangarach 
nieruchome ciała wiszą na konstrukcjach z lin, by nie porobiły im się odleżyny. Ciała są 
zacewnikowane i karmione dożylnie. Wstrzykuje im się psychotyczne narkotyki. Najpierw 
śnią koszmary, które zamieniają ich intymne lęki i zwidy w jeden zbiorowy strach. Po tej 
kuracji kolejne psychotropy gwarantują im kolorowy sen, będący lekiem na całe zło. Też 
jeden, też wspólny. Nie słyszałam o nikim, komu udałoby się wyjść z takiego zakładu. Ale nie 
ma też takich, którzy pchaliby się doń na siłę. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie żyją. We Wspólnej 
Europie odwiedzają meczety, cieszą się z narodzin córek, biegają po wirtualnych marketach i 
z wielką ulgą spacerują po zwyczajnych parkach. No i obserwują Wielką Wojnę na Bliskim 
Wschodzie. Izrael, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, Kanada i Meksyk oraz 
Zjednoczone Chrześcijańskie Królestwa Ameryki Południowej kontra Unia Europejska i 
Wielka Afryka. Wojna raczej sączy się, niż toczy. Inaczej wszyscy już bylibyśmy martwi. 
Żeby nie zachwiać do końca ekonomiką globu, utworzono tak zwane Wolne Miasta. Wśród 
nich między innymi Brukselę, Jerozolimę i Łódź. 
Nie lubię opowiadać o tym świecie. Szczególnie, że to nie „mój" świat. Choć może się go 
tylko wypieram, jak Święty Piotr po trzykroć zaparł się Jezusa Chrystusa? 
 

 
Park nie różni się zbytnio od tych, które pamiętam z dzieciństwa. Oczywiście jest bardziej 
zadbany, bardziej zorganizowany-jak wszystko teraz, przynajmniej pozornie. Nawet jego 
bujność jest regularna. Modyfikowane genetycznie drzewa dojrzewają szybciej. Rosną 
szerzej, mają większe liście. A wszystko po to, by chronić przed dziurą w warstwie ozonowej. 
Legendarna niczym zatopiony Titanic, w końcu stała się realnym zagrożeniem. Mogę użyć 
takiego porównania? Nie wiem. Nie jestem pisarką. Jestem zakonnicą. Choć były takie, co 
łączyły jedno z drugim. Ja nie wyglądam na zakonnicę. Symbolikę strojów czy gadżetów od 
dawna uważa się za ostentację. Czarna, wiązana za uszami chusta, czarna płócienna sukienka 
- nie wyróżniam się szczególnie wśród innych kobiet z parku. Czerń wciąż noszą największe 
elegantki; chustki i proste suknie - islamistki, żony islamistów (choć czadora nie 
uświadczysz). Siostrą zakonu karmelitanek staję się oficjalnie dopiero, gdy pokazuję dowód z 
wytłoczoną profesją. Kilka słów, więcej cyfr wytłoczonych na cienkim plastiku. Oczywiście o 

background image

ślubach powinno świadczyć serce, ale moje milczy. Jest jak puste naczynie. Mój Pan przestał 
mnie odwiedzać. Patrzę na dzieci: tak, sami chłopcy. Matki podają im zabawki, wycierają 
zaślinione usta, udają, że ich wysłuchują, trajkoczą z koleżankami. Śmiechy... W głowie 
muzyka Bacha. Na co mi cisza? Boże Mój! //Eli, Eli lema sabachthani?\\ Jakież te ludzkie 
pisklaki są śliczne. Kiedy tylko wybiegną z cieni drzew, matki niczym troskliwe kwoki 
zaganiają je z powrotem w bezpieczny chłód. W zamożniejszych miejscach użyteczności 
publicznej i w bardziej luksusowych dzielnicach zamontowano ekrany odblaskowe - pułapki 
na promienie słoneczne. Odbijają słońce, by zminimalizować ryzyko rakonośnych oparzeń. 
Światło odbite tak nie niszczy... Pogoda dla bogaczy. 
Zazdroszczę im. Chciałabym mieć pogodę dla siebie, jednak nie mam nic. Obowiązują mnie 
śluby ubóstwa, śluby posłuszeństwa, śluby czystości. 
 
//Bóg Wszechmogący 
Oraz 
Niepokalane Poczęcie 
pragną zaprosić na uroczystość 
duchowych zaślubin Syna: 
Jezusa Chrystusa 

Anną Eleonorą Kowalską, 
która wstąpi 
do Zakonu Najświętszej Marii Panny z Góry Karmel\\ 
 
Szukam słońca niczym kot i odnajduję nieosłoniętą ławkę. Żółta farba pokrywająca drewno 
jest gorąca. Czuję jej zapach. Siadam. Chyłkiem, wstydliwie, żeby nikt nie zobaczył. 
Zadzieram twarz do morderczego słońca. Potraktować to jako Chrystusowe umartwienie? To 
ciepło na moich ustach, tę światłość przenikającą przez powieki, ten mineralny, metaliczny 
wiatr muskający nozdrza... 
- Proszę tego nie robić. Zaszkodzi sobie siostra - mówi chłopiec. Stoi nade mną, odcinając 
mnie swoim ciałem od promieni. Mógłby być moim synem, choć mógłby być i Oblubieńcem. 
Wyciągnięta ręka porośnięta jest delikatnymi włosami w kolorze ciemnoblond. 
Przemawiający głos natomiast jest wyjątkowo głęboki i stateczny jak na mężczyznę w tak 
młodym wieku. 
 
Uciekam. Brak mi tchu. Mam spocone dłonie. Jedną zwijam w pięść i szoruję nią po 
klasztornym murze. Jest wysoki na cztery metry. Co skrywa oprócz mnie? Co chowa przed 
światem? Czy pozostała jeszcze jakaś tajemnica? I czy jestem jej warta... Liczę kroki: jeden, 
dwa, trzy... piętnaście. Na tej wysokości, za murem w ogrodzie stoi kamienna figura 
Najświętszej Marii Panny. Jest białą. Jej oczy wyglądają, jakby były puste, ślepe, ale to tylko 
złudzenie. Najświętsza Panienka dużo wie, wszystko czuje. Jest matką i kobietą. To Królowa 
Niebios. Królowa Wieczności. Podnoszę pięść do ust. Na kostkach widzę krew. 
Pcham ciężką furtę i przyklękam przed kaplicą. Potem biegnę do klasztornego budynku. 
Pusty korytarz, wszystkie drzwi do cel są uchylone. Otwierają się do wewnątrz. Zapach 
kurzu, płynu do czyszczenia mebli i potu z moich bezszelestnych sandałów. Samotność jest 
przytłaczająca. Z głuchym jękiem rzucam się na łóżku. Nie mam nawet poduszki, żeby skryć 
w niej twarz, jedynie odpychający siermiężny wałek pod głowę. Zachowuję się, jakbym miała 
lat szesnaście. A mam... Pięćdziesiąt, nie - prawie pięćdziesiąt jeden. 
 
//Umierałam słysząc jak mucha 
Brzęczy - cisza w pokoju 

background image

Była jak cichość powietrza 
Pośród naporów sztormu\\ 
 
Moja matka była jedną z ostatnich nielicznych kobiet, które zmarły w połogu. Na to samo, co 
prawie wszystkie pozostałe: gorączka połogowa. Zakażenie gronkowcem. Wielka tragedia. 
Byłam panieńskim dzieckiem - ojciec raz wziął mnie na ręce, a potem zniknął z mojego życia. 
Jestem mu wdzięczna za ten jeden raz. Nawet jeśli to nieprawda, dziecięce wyobrażenie. 
Wychowałam się w Domu Małego Dziecka prowadzonym przez jedno z katolickich 
stowarzyszeń. Nie byłam chłopcem. Nie byłam też na tyle ładna, żeby mogli mnie przyjąć 
zdesperowani bezdzietni z zagranicy, skoro nie znalazł się nikt chętny na miejscu. Nikt mnie 
nie adoptował. Od początku było jasne, że zostanę zakonnicą. 
Podobały mi się habity. Podobało mi się mówienie „Szczęść Boże". Lubiłam poezję świętej 
Teresy z Avila i Emily Dic-kinson. W sumie nie mogłoby się lepiej ułożyć. 
 
Następnego ranka czeka na mnie na tej samej ławce, co poprzednio. 
 
Nosi imię pierwszego Apostoła. Piotr. 
 
Po tygodniu spotkań spada deszcz. Niespodziewany - na szczęście deszczu wciąż jeszcze nie 
można zaplanować. Inaczej jest z miłością. Był prozac, była viagra, teraz jest veneris - 
tabletki stymulujące odpowiednio chemię mózgu. Tylko na receptę. Brać ściśle według 
przepisu psychologa. Niektórzy twierdzą, że to bzdury. W każdym razie są bardzo drogie i 
większości na to nie stać. Najbogatsi, tak czy siak, wbrew ludowej mądrości, kupują miłość 
za pieniądze. Zresztą są tacy piękni, niczym złote figury, że i tak cały świat ich uwielbia. 
Najwyraźniej komuniści, antyglobaliści i antyesteci wymarli. Zostali jeszcze abnegaci i 
nihiliści, jednak jest ich za mało w odczłowieczającym zalewie konformizmu. Brakuje 
jednego porządnego egoisty. Brakuje Chrystusa. 
Spada deszcz i nie mogę się z nim spotkać. Nie ma grzechu, za to jest ból. W Piekle byłoby 
lepiej. 
Łazienka na każdym piętrze klasztoru jest taka sama. Dwie kabiny prysznicowe, przytulone 
do siebie. Na podłodze zimna szachownica drobnych kafelków. Naprzeciwko kabin owalne 
lustro, umywalka... 
Woda szumi nade mną. Spływa po ciele, od którego odwracam wzrok. Jedna ręka oparta o 
kafelki, druga podtrzymuje włosy (nie używam czepka). Czoło jest zroszone spadającą lawiną 
kropel. Niby krwią spod cierni. Ale zamiast bożych, skupionych myśli jest tylko ta jedna: na 
dworze wciąż pada. I wspomnienie o śmiertelniczce, którą Oblubieniec odwiedził pod 
postacią złotego deszczu. Danae od Zeusa. 
 

 
Po raz pierwszy tam stoi. Piotr, Opoka Kościoła. Chłopiec. Deszcz ustał, jakbym wszelkie 
krople wzięła na siebie. Modlę się 0 więcej. Mój nocny gość, stojąc pod rzędem drzew na 
przeciwległej stronie ulicy, patrzy na front klasztornego domu. Jak jawi mu się to miejsce? Te 
ciemne szyby niczym oczy ślepca? Prostacka fasada, oblana światłem nikłego księżyca 
niczym lastrykowy grób na starym cmentarzu? Czy Piotr domyśla się, że stoję w jednym z 
okien? Owinięta po kąpieli frotowym szlafrokiem. Takim, jakie dają w hotelach. Rozmiar 
uniwersalny, uniseks. Chudymi palcami przytrzymuję bawełniane poły przy szyi. Choć się 
staram, nie potrafię zwalczyć przyjemności, jaką daje mi ciepło bijące od wilgotnego 
materiału, drażniąca faktura na piersiach. Ulotna gładkość skóry porządnie wyszorowanej 
mydłem. Istotnie jest z tego klasztoru gołębnik Najświętszej Marii Panny. 

background image

 
W kącie ciężkiego, dębowego konfesjonału blade koty kurzu. Martwe. Nie porusza ich mój 
oddech, szelest sukni, kiedy zbieram się, by klęknąć. Jestem żywcem pochowana. Moje imię 
to Łazarz. Krzyczę milczeniem z wnętrza swego grobu, gdzie przechodzę przemianę w 
niewiadome imago. Wewnątrz konfesjonału nie ma nawet zapachu. Ani odrobiny świętości... 
Do nozdrzy dociera woń lekarstwa spowiednika, którego używa na wrzody żołądka. 
- Chcesz mi coś wyznać, siostro? 
- Nie, nic. 
 

 
Spowiednik przychodzi raz w miesiącu. Raz w miesiącu jest też msza. Inna niż przez Internet. 
Naturalna. Z zapachem kadzidła i brudnego ornatu, ze smakiem opłatka na języku. Kiedyś to 
wszystko odbywało się naturalniej, żwawiej. Ksiądz miał własny pokój przy klasztorze 
(oddzielony kaplicą od cel). Nocował w nim, kiedy z powodu śmierci lub rozpaczy zagapił się 
i zastała go u nas godzina policyjna. Zostawał więc, bo musiał, ale niektóre mniszki i tak 
sarkały, że się nie godzi, że klauzula żeńskiego, ortodoksyjnego zakonu do czegoś 
zobowiązuje. Ten spowiednik śpiący za ścianą denerwował je. Problem rozstrzygnął się sam, 
kiedy wojna weszła w fazę uśpioną - niczym przewlekła, nieuleczalna choroba - i 
zrezygnowano ze stałego policyjnego nadzoru. Prawie jednocześnie Watykan rozwiązał 
większość klasztorów, zaś niedobitkom nakazał złagodzić formułę zakonną. Śpiewy ucichły, 
kadzidełka zgasły, serca zwolniły. Rozwiązanie przestało być rozwiązaniem. 
Ten jeden raz zamiast w lewo, do parku, skręcani w prawo. Skłania mnie do tego 
nieoczekiwany głośny huk. Oraz nagła cisza po tym hałasie. Wielkiemu nieszczęściu zawsze 
towarzyszy cisza; tak jak i wielkiemu szczęściu. 
Przyklasztorna ulica Świętej Teresy wżyna się w tkankę slumsów. Tworzą je zdziczałe 
błokowiska. Rozsypujące się betonowe mury, gdzie stoi jeszcze pełno opuszczonych 
mieszkań - na jedną rodzinę może przypadać i całe piętro w wieżowcu, choć nie ma to nic 
wspólnego z luksusem. Kaloryfery od dawna nie grzeją. Nie ma wody - władze miasta 
przywożą ją w beczkowozach. Gaz dla bezpieczeństwa został odcięty. Pod gołym niebem 
zbudowano rożna, gigantyczne grille - cały ten obszar obrósł dziwolągami wybudowanymi z 
opon, dykty, falistej blachy. Stuletnią, ceglaną szkołę przerobiono na meczet. To właśnie 
przed nim wybuchł samochód-pułapka. Nie można zapomnieć, że wojna wciąż się toczy. 
Obie strony tak wiele się nauczyły od siebie. Za wiele. Z nadmiaru nauki nie wynika nic 
dobrego. Bo dlaczego zakazywano by kiedyś czytania Biblii? Świętej Teresie nie pozwolili... 
Telewizyjne helikoptery bardzo krótko latają nad miejscem zamachu. Dwa, trzy zdjęcia - 
takie obrazki zdążyły się już znudzić. Tak czy siak, mieszkańcy slumsów obejrzą je na swoich 
soniakach. Kablówka wciąż się trzyma - dzięki filmom z Braćmi Marx. 
Pokrwawiona Kobieta. Chustka spadła jej z włosów, warkocz się rozplótł. Prawdopodobnie 
matka - próbuje zbierać szczątki syna. Urwane ramię dokłada do bezgłowego torsu. Liczy 
palce sinej dłoni. Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Ulga! Człowiek czepia się każdej ulgi, 
myląc ją z nadzieją. 
Wreszcie lądują lekarze. I oni nie mają tu zbyt wiele do roboty. Przypadkowym świadkom 
sanitariuszki rozdają przeciwlękowy Xanax. Połknąć, popić wodą. Tabletki są różowe, jak 
rany zmarłego Jezusa. Krew nie zdążyła jeszcze odpłynąć z tkanek. Wydaje mi się, że gdzieś 
pośród gapiów zwabionych hałasem zobaczyłam Piotra. Usta ma zasznurowane, oczy mu 
lśnią. 
Ostatnio wszędzie go widzę. Udaje mi się wypatrzyć chłopca w pustym pokoju. 
Gdybym mogła, oślepiłabym się. Gdybym mogła odejść. 
 

background image

Idę do łazienki i zakrywam starą chustą to małe, okrągłe lustro wiszące naprzeciw kabin 
prysznicowych. Właśnie tak. 
 
Cisza 
 

 
Straszą mnie własne kroki, które słyszę pośród snu. Nagle budzę się w pustym korytarzu. 
Rzadko w tym stanie zaglądam do kaplicy. I nigdy nie zdarzyło mi się nieświadomie 
odwiedzić figury NMP. Lunatykowanie mnie gniewa, bo odbiera siły. Jestem zła na siebie. 
Jednak mój wewnętrzny zegar nie funkcjonuje. Zupełnie rozregulowały go te prawie 
zapomniane Laudesy i Prymy. Budzi mnie strach. Budzi mnie miłość. Wolałabym, żeby nie 
miały ze sobą dużo wspólnego. Rzecz niemożliwa u karmelitanki. 
Chciałabym się budzić do dziecka płaczącego w nocy. Chciałabym się budzić pod ręką 
kochanka. Szkoda, że nie mogę napisać: oto dręczenia diabelskie! Klasztory zawsze były 
szczególnie wystawione na zakusy Szatana - to ze względu na liczbę świętych mężów i 
niewiast, którzy go złościli... Teraz już się w ten sposób nie myśli. Szatan przestał istnieć. A 
ja... Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę. 
 
Kiedy jestem jeszcze małą dziewczynką, wszystko jest postanowione. Ten krzyk też mi 
towarzyszy. Budzę dzieci z domu sierot. Blade główki wyglądają zza drzwi na korytarz. 
Rozespane oczy wydają się większe niż za dnia. Ich przerażenie trwa tylko parę sekund - 
później zaczynają się śmiać. Ja mam świeże plamy na białej koszuli nocnej. Ciepło spływa z 
całego mojego ciała i układa się wokół stóp w kałużę. 
 
Bicie dzwonu zwołującego na mszę, śpiewy, organy -wszystko z taśmy. Głos starego księdza 
jest tak sterany czasem i papierosami, że nie potrafi odśpiewać żadnego hymnu. Żadnej 
modlitwy. W zasadzie cała msza odbywa się „na migi". Jest symboliczna jak samo 
Przeistoczenie. Jednak przychodzą na nią nieliczni okoliczni wierni. Prawie same wdowy. 
Staruszki, które dwanaście krwawień kobiety zamieniły na dwanaście krwawień Chrystusa. 
Zaliczam się już do ich szeregów, choć trudno mi się z tym pogodzić. Moją złością są poty, 
uderzenia gorąca, Piotr. Pociągam nosem: kadzidło jest autentyczne. Nawet świat taki jak ten, 
erzac świata moich przodków nie może obyć się bez czegoś autentycznego. To kadzidło jest 
jego duszą. Duszą nas wszystkich tu zgromadzonych. 
Nawet ta wiedza nie powstrzymuje mnie od tego, by porzucić ceremonię. Każdą komórką 
ciała czuję obecność kogoś innego niż Bóg; kogoś, kogo można z Nim - na pierwszy rzut 
myśli - pomylić. Podrywam się z klęczek i nie zważając na zdumione spojrzenie spowiednika, 
wychodzę. Zastanawiam się, czy wszystko zostało zniszczone. 
Piotr jeszcze nigdy nie przekroczył progu kaplicy, ale tym razem minął zakonną furtę. Kiwam 
mu głową. Podchodzi żołnierskim krokiem i bierze mnie w ramiona. Splątani toczymy się 
gdzieś w bok, w ogród. Mężczyzna przyciska mnie do muru kaplicy. Czuję ból. Kolano Piotra 
rozchyla moje uda. Nigdy jeszcze nie czułam na sobie tego rodzaju ciężaru. Jestem dziewicą. 
Rozpaczliwie szukam jego ust. Jestem przygotowana na to, co się zaraz stanie. Nie uważam 
tego za grzech. Wiele rzeczy, ale akurat nie to. Młody kochanek nie sięga jednak po 
przejrzały owoc pod czarną sukienką, tylko zaczyna rozsupływać chustkę na mojej głowie. 
Na to nie mogę pozwolić! Odpycham go. 
- Zawsze chciałem zobaczyć, czy jesteście łyse... 
Płótno spada na kwiaty niczym całun w nieodpowiednim kolorze. Piotr jednym szarpnięciem 
obnażył i powyrywał nieliczne szpilki z fryzury. Chcę ukryć twarz w dłoniach. NIE, NIE, 
NIE. 

background image

Mam blond włosy, od skroni do jednej czwartej długości pociągnięte siwizną. Sięgają ramion. 
Sięgają ramion, o ile można nazwać je włosami. W wielu miejscach głowa jest łysa z 
rozognioną, obnażoną skórą. W innych są zaskorupiałe żółte blizny. Strupy, kołtuny i pukle 
przygaszonych loków. 
 

 
Jakby przychodził z deszczem. On i dwóch mu podobnych. Dwóch służebników. 
 
Jest historia, którą chciałabym opowiedzieć kochankowi, dziecku. Komukolwiek. Trzeba 
przyjmować życie takim, jakie jest. To nic trudnego. Ludzie nie są aż tak ważni dla innych 
ludzi. To nie jest cytat z pism świętej Teresy. To fragment z dwudziestowiecznej powieści 
Mario Puzo - amerykańskiego klasyka piszącego dla mężczyzn. Jego książki znalazłam w 
opuszczonym pokoju spowiednika. 
Historia, którą chciałabym opowiedzieć, zaczyna się tak: kiedy Jezus Chrystus, Król 
Żydowski, umierał na krzyżu, Jego wuj Józef z Arymatei zebrał do złotego kielicha krew 
płynącą z ran siostrzeńca. Kielich ten nazywany jest odtąd w tradycji chrześcijańskiej 
Świętym Graalem. Po Ukrzyżowaniu Józef wraz z Marią Magdaleną i jej bratem Łazarzem 
wsiadł na łódź płynącą ku północy Francji. 
Według innych przekazów, miał udać się na Wyspy Brytyjskie. Albo jeszcze gdzie indziej. 
Jedno jest pewne: niezależnie od miejsca, które Józef z Arymatei wybrał sobie na kres 
wędrówki, zabrał tam ze sobą Kielich Świętego Graala. 
Spocone czoło chłodzi lodowata podłoga kaplicy. Krew tętni w skroniach, wyczekuję ataku 
migreny. Jestem cicha, nie modlę się nawet w duchu. Moje podstarzałe ciało robi to za mnie - 
leży krzyżem. Czuję kurz i mokrą zwierzęcą skórę. Czuję deszcz. Świece odbijają się w 
kałuży, która utworzyła się wokół męskich półbutów. Mężczyzna stoi nade mną. Domyślam 
się, że w kruchcie zostawił swych towarzyszy. Za chwilę będzie świtać. Chłopiec (wciąż tak o 
nim myślę) pochyla się, przykuca i ściska moje ramię. Tępe szarpnięcie. 
- Już czas; 
Podnoszę nań zapuchnięte od płaczu oczy. 
- Kiedy Jezus Chrystus, Król Żydowski... 
Podnosi mnie. Uśmiecha się z pobłażaniem, kiedy wypowiada hasło Starego Watykanu, tego 
sprzed III Soboru. Watykanu jednego papieża: 
- „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie". 
Ten uśmiech -jakby obdarowywał nim rozhisteryzowaną nastolatkę, córeczkę, zmęczoną 
kobiecinę. Szukam w jego wzroku... Nie, nie ma tego. Już nie. Zupełnie tak, jakby gra była 
skończona. Tylko po co było ją zaczynać? Kiedy brakuje emocji, należy włączyć telewizor, 
wziąć pastylkę i... 
Wychodzę z nawy żegnana spojrzeniem Chrystusa Oblubieńca i Świętej Teresy, której serce 
przeszywa właśnie anielska włócznia. Jęk, rozkosz, religijna ekstaza. 
Słychać tylko pojedyncze kroki. 
Wkrótce dołącza do nas tamtych dwóch. Następni chłopcy, święci Sebastianowie, ubrani na 
czarno; wokół szyi każdego bieleje koloratka. Jeden z nich trzyma medyczny termos, jakiego 
używa się do przewozu przeszczepianych później organów. Drugi, z wyraźnym wysiłkiem, 
dźwiga stalową tuleję. Naklejono na niej międzynarodowy znak oznaczający substancję 
radioaktywną. Jest pusta - dioda przy pokrywie świeci na zielono. 
- To nie będzie potrzebne - mówię. 
Ogród. Zalany deszczem i światłem. Mam mokre nogi w sandałach i zastanawiam się, czy 
zobaczyli grzech - płatek perłowego lakieru na najmniejszym palcu lewej nogi. Pewnie myślą, 
że nocą przebieram dłońmi po swoich piersiach. Niedoczekanie. Żądnej ulgi! Gdyby było 

background image

inaczej, nie mogłabym być Strażniczką. Zapach kwiatów oszałamia mnie. Czuję się, jakbym 
była w ogrodzie Getsemanii. Noli Me Tangere. 
Młodzi mężczyźni niecierpliwią się. Piotr jest zirytowany najbardziej. Przypominam sobie, że 
jego imię, chyba po grecku, oznacza kamień. Ja jestem Małgorzata od Chrystusa. Jestem 
Perła. Urodziła mnie rana. Ziarno piasku w ostrydze. 
Stoimy przed kamienną figurą Najświętszej Marii Panny. Kamień jest biały, dodatkowo 
wypłukany przez deszcze. Mokry cokół sięga mojej piersi. Zapadka jest za wiązaniem 
alabastrowego sandała. Wystarczy wiedzieć, gdzie, i lekko przycisnąć. Młodzi patrzą w 
oblicze Dziewicy, jakby gdzieś tam, w pobliżu tych ust i tych oczu miał otworzyć się sejf z 
najcenniejszym skarbem. Nie kryją rozczarowania, kiedy tajemne drzwiczki odskakują gdzieś 
z boku postumentu (następne pokolenie nieznające Biblii, myślę). Jednak blask, który stamtąd 
się sączy, wynagradza wszystko. Piotr aż drży, żeby jak najprędzej schwycić tę światłość. 
- Z mojej ręki. 
Cofa się na moje słowa. Już niedługo. Już niedługo nic... 
Wkładam dłonie do ciepłej, pachnącej jamy i chwytam Świętego Graala. Ból jest wprost nie 
do opisania. Jednak Strażniczka nie zemdleje. Została stworzona do tego cierpienia. 
Mimowolne mocne dreszcze przechodzą mi od końców palców, aż po ramiona. Światłość 
oblewa mnie. Wędruje po wygłodniałych, wyposzczonych żyłach. Religijna ekstaza. Na 
złotym, kutym kielichu, u serca którego spoczywa zakrzepła krew, którą teraz nieuważnie 
próbuje rozmoczyć łódzki deszcz, znajduje się napis: 
„Ten, który będzie pił rzetelnie, 
Ujrzy Boga." 
Dwóch mężczyzn klęczy, ale nie Piotr. 
- Święty Graal pomnaża bogactwa. Święty Graal sprawia, iż drzewa kwitną. Święty Graal 
sprawia, iż ziemia rodzi plony. 
- Uczynię, co będzie słuszne. 
Piotr zabiera ode mnie kielich, a potem natychmiast oddaje go apostołowi, który trzymał 
antyradiacyjny pojemnik. Zwinny, szpiegowski helikopter pozbawiony oznaczeń zaczyna 
kołować nad klasztorem. Ręce mam popalone. Białe jak śnieg albo łabędzi puch. Perłowa 
masa. 
Tymi rękoma sięgam do rękawa. Za podwójnym mankietem, przyzwyczajeniem nowicjuszki, 
ukrywam drobiazgi. Notatki. Kartki. 
- Piotrze, zabierz moją modlitwę do Boga. Zabierz ją do Kotel ha-Maarawi. 
Piotr Wojownik kiwa głową. 
- Zrobię, co tylko będę mógł. Ale nic nie obiecuję - mówi. Wkłada karteczkę do kieszeni. Na 
kartce jest modlitwa: 
 
//Miłość płonąca w głębi serca mego. 
Ta miłość, która jest mym życiem, siłą? 
Zamknęła we wnętrzu mym Więźnia Boskiego, 
Aby się szczęście moje dopełniło. 
Lecz bliskość Jego wzmaga me cierpienia. 
I mej tęsknoty rozpala pożogę, 
Aby go ujrzeć bez zasłon ni cienia! 
Ja tym umieram, że umrzeć nie mogę.\\ 
 
Epilog 
 
Z wypisków lektur śp. siostry Małgorzaty od Chrystusa. Fiszka 23; dotyczy „Parzivala" 
Wolframa von Eschenbacha (ok. A.D. 1170 - 1220): 

background image

 
//Wiem ja dobrze, że wielu dzielnych rycerzy przebywa z Graalem w Munsalvaesche. Zawsze 
kiedy wyruszają w drogę, a czynią to często, wiedzie ich pragnienie przygody. Czy udziałem 
ich klęska, czy zwycięstwo, czynią tak owi templariusze za swe grzechy. Mężny gospodarz 
tam zamieszkuje, i opowiem ci, dzięki czemu trwają w zdrowiu i pomyślności. Żyją za 
przyczyną kamienia najszlachetniejszej natury. Jeśli jego miano obce ci jest, poznasz je teraz. 
Zwie się lapsit exillis. Mocą owego kamienia Feniks na popiół się spala, a popioły życie weń 
tchną na powrót. Tak oto Feniks stapia się i zmienia swe pióra, które stają się jasne i świetliste 
jak niegdyś. Nigdy żaden człek tak bolen nie był, ażeby ujrzawszy kamień, skonał rychło. 
Jego spojrzenie nie zgaśnie. Czy mężem jest, czy niewiastą, jego postać ta sama pozostanie, 
jak w dzień, kiedy ujrzał kamień, kiedy to zaczęły się najlepsze dni żywota jego, i choć 
ujrzałby kamień po dwustuleciach, ten się nie zmieni, a tylko włosy człeka srebrem pokryć się 
mogą. Taką moc kamień daje człowiekowi, że ciało i kości na powrót młode się stają. Kamień 
ów również nosi miano Graala.\\ 
 
Izabela Szolc 
 
W opowiadaniu wykorzystano fragmenty wierszy św. Teresy z Avila oraz E. Dickinson