Ks. Jan Twardowski
Utwory zebrane tom 5
Wiersze z tomów z lat 1960–1978
Zebrała i opracowała Aleksandra Iwanowska
Wiersze rozproszone
(1960–1969)
Litania polska
Módlmy się
Boże co wysłuchujesz grzeszników
zbliż nas tęskniących
do Matki Bożej
mamy Jej w Polsce obrazy cudowne
wielkie średnie małe
więcej niż na zawsze
dłużej niż na stałe
daj nam spojrzeć w Jej oczy
w niebie w wierze snu malowane
daj nam Jej łzy łaskawe
przez Jezusa Chrystusa
Pana naszego
amen
Kyrie elejson, Chryste elejson,
zmiłuj się, Boże, nad nami —
daj nam pozdrawiać Matkę Najświętszą
polskimi inwokacjami
Smętna Dobrodziejko
z krakowskich ołtarzy
z hejnałem jak srebrną trąbką
z pełnymi Polski oczami
módl się za nami
Madonno z Puszczy
z Ostrowów Tuszowskich
Tarnowa bliska
pachnąca świerkami
cała w wiewiórkach
módl się za nami
Matko Serdeczna
z sandomierskiej ziemi
Matko uczniaków
chroń przed wagarami
módl się za nami
Dzieweczko Lipska
w lipowej Lubawie
co łzę z żywicy chronisz pod rzęsami
módl się za nami
O Świętogórska
Panno z Gostynia
Panno nad pannami
módl się za nami
Smagła Góralko
z Rusinowej Polany
zimą zjeżdżają do Ciebie nartami
na Anioł Pański zadzwonią łyżwami
módl się za nami
Gwiazdo Jackowa z Przemyśla
z którą polski święty
chodził na misje
sławiąc różańcami
módl się za nami
Bolesna
w Staniątkach biednych
nad chlebem czarnym
mleka garnuszkami
módl się za nami
Nadmorska Pani
Rybaczko Swarzewa
z grzechów nas wyłów
swoimi sieciami
módl się za nami
Jazłowiecka Pani
Ty co ułanów
znałaś po imieniu
gdy wrzesień pamiętny krwawił ranami
módl się za nami
Gospodyni Śląska z Piekar
co opiekujesz się górnikami
synowie węgiel przynoszą rękami
aby wciąż śpiewał psalm nad fajerkami
módl się za nami
Władczyni zamku
z Czerwińska Pani
tyle młodzieży już śpi pod gruzami
módl się za nami
Pocieszeń pełna
w Warszawie na Piwnej
Tyś na Starówce przekłuta mieczami
módl się za nami
Piastunko karmiąca
prawie w każdym domu
patronko kuchni
butelek ze smoczkami
módl się za nami
Tęskniąca
za czym Ty tęsknisz
w pociesznym Powsinie
uśmiech Jezusa był mi nabożeństwem
a wy straszycie smutnymi minami
módl się za nami
Mario na Piaskach
do której z pieśniami
szli karmelici skrzypiąc trzewiczkami
módl się za nami
Z Rzymu skradziona
w Kodniu schowana
przed makaroniarzami
módl się za nami
Zielarko Przydonicka
z paprocią, konwalią
jałowcem i borówkami
módl się za nami
Księżno Sieradzka
co swe jasne księstwo
zakładasz nawet pomiędzy cierniami
módl się za nami
Misjonarko Starowiejska
z tuzinem świętych
z apostołami
módl się za nami
Madonno Inwałdzka
któraś skruszyła
herszta ze zbójami
módl się za nami
Ciemna Cudzoziemko przy latarniach
z Dzieciątkiem na prawym ręku
chroniąca Warszawę nocami
módl się za nami
Zebrzydowska z Kalwarii
między męki Pańskiej stacjami
módl się za nami
W Studziannej na krześle siedząca
przy świecy nad talerzami
módl się za nami
Żnieżno–Różańcowa
Dominikanko z Krakowa
wsławiona cudami
módl się za nami
Zasypiająca
w drzewie rzeźbiona tysiącletnim
Wita Stwosza dłutami
módl się za nami
Ostrobramska
w każdej biedzie z Polakami
módl się za nami
Katyńska
z zakneblowanymi ustami
módl się za nami
Co Jasnej bronisz Częstochowy
łącz zakochanych
szczęścia obrączkami
módl się za nami
Matko Łaskawa
nasza świętości
w czerwonej sukni płaszczu zielonym
pełna uroku
świadku ślubów Jana Kazimierza
z panoramą miasta wśród lwowskich obłoków
co w Lubaczowie przyjmujesz swych gości
módl się za nami
Matko z Latyczowa dalekiego Podola
z kościoła który wznieśli rycerze
z daniny od każdego końskiego kopyta
historią jak sztandarem okryta
Tułaczko Wygnanko
co w skromnej kaplicy w Lublinie z nami żyjesz
módl się za nami
Hetmańska Zwycięska Mariampolska
coś rozpoczęła exodus Polaków
ze wschodu na zachód
dziś we Wrocławiu z zaczesanymi do tyłu włosami
módl się za nami
Piękna Pątniczko —
bez biżuterii wędrująca
polskimi drogami
módl się za nami
Matko z Loretto spod Kamieńczyka
z dobrymi loretankami
módl się za nami
Matko Bogucicka
co czuwasz nad Katowicami
módl się za nami
Łaskawa ze Świętojańskiej w Warszawie
nad gniewu Bożego połamanymi strzałami
módl się za nami
Jak ziarno wyjęta z ziemi
wina obmyta kroplami
Gidelska Wieśniaczko
módl się za nami
Matko Boska Sulisławska
co uciekłaś przed złodziejami
módl się za nami
Matko Tuchowska
z różą jabłkiem i redemptorystami
módl się za nami
Flisaczko Dobrzyńska ze Skępego
Nastolatko Królewno
ze świętymi rączkami
módl się za nami
Królowo Sierpecka
z wesołymi oczami
módl się za nami
Matko Karmelitańska z Warszawy
w kościele z herbem Radziwiłłów pod trzema trąbami
módl się za nami
Licheńska Matko
która przywróciłaś zdrowie
Księdzu Prymasowi Tysiąclecia
módl się za nami
Matko Boska Radosna
opiekunko przyrody
z Kampinoskiej Puszczy
najmłodsza z ukoronowanych
módl się za nami
Złoczewska Kamedułko
słynąca cudami
wspomagana cierpliwą modlitwą mniszek
módl się za nami
Płacząca nad grzechami ludzkimi
która chciałaś do nas przywędrować
z La Salette do Dębowca
módl się za nami
Makowska Królowo Rodzin
koronowana przez Jana Pawła II
na krakowskich Błoniach
módl się za nami
Matko Pocieszenia
z którą tak trudno było się rozstać
że zabrano Ciebie do Teratyna
módl się za nami
Niepokalana Dziewico Stęszewska
która nie chciałaś nas porzucić
cudownie ocalona
módl się za nami
Matko Skałkowa
nad źródłem cudownej wody
módl się za nami
Wspomożycielko Wiernych
z najstarszej szkoły salezjanów
módl się za nami
Na spacerze prowadząca za rękę
z pomocą świętego Józefa małego Jezusa
Wspomożycielko uwięzionych w Dachau
módl się za nami
Łaskawa Księżno Wielicka
malowana na kamieniu
święty skarbie w białej Wieliczce
błogosław sól w każdej solniczce
módl się za nami
Bocheńska Matko
zapłakana krwawymi łzami
módl się za nami
Matko Boska Myślenicka
któraś przywędrowała
od papieża Sykstusa V
wprost do nas
módl się za nami
Limanowska Pani
w wiele sukien ubierana
módl się za nami
Kresowa Hetmanko
patronko konfederatów barskich
módl się za nami
Matko królująca we Wrocławiu
z czasów Jana Sobieskiego
módl się za nami
Pani Odporyszowska
która uratowałaś
od najazdów szwedzkich
teraz pod opieką misjonarzy od św. Wincentego à Paulo
módl się za nami
Ludźmierska Królowo Podhala
której upadające berło chwycił
Ojciec Święty Jan Paweł II
módl się za nami
Madonno Mazowiecka z Płocka
Królowo równin Mazowsza
ze skarpy wiślanej
módl się za nami
Piękna z Gdańska
z czasów bitwy pod Grunwaldem
módl się za nami
Matko Boska z Miejsca Piastowego
tak piękna
a prawie że nieznana
módl się za nami
Świętorodzinna
sąsiadko Studziannej z Nieznamierowic
módl się za nami
Fatimska Pani
która ocaliłaś
Ojca Świętego Jana Pawła II
w czasie zamachu
spod Giewontu na wschód zapatrzona
módl się za nami
Jasna Matemblewska Pani
z Panem Jezusem pod sercem
do której modlą się kobiety spragnione dziecka
módl się za nami
Księżno z Łowicza
do której przychodzą
w barwnych łowickich strojach
módl się za nami
Nieustającej Pomocy
potrzebna na co dzień
Karetko Pogotowia w dzień i w nocy
Nieustającą nieustannie błagamy
módl się za nami
Szkaplerzna z Czernej
na szlaku Orlich Gniazd
módl się za nami
Uzdrowienie chorych
z polskiego Lourdes z Gietrzwałdu
módl się za nami
Wadowicka Pani
na której rękach wzrastał Ojciec Święty
tu właśnie ochrzczony
módl się za nami
Matko Pocieszenia
Największa dłużniczko Boga
bo i najwięcej od Niego dostałaś
i nam możesz dać wiele
módl się za nami
Jednym uchem odsłoniętym
słuchająca starych próśb
z Nowego Sącza
módl się za nami
Matko Świętej Rodziny
z ptakami u nóg
z dwiema wisienkami
módl się za nami
Ratująca od zarazy
przenoszona z miasta do miasta
przy końcu wędrówek
w Opolu zatrzymana
módl się za nami
Matko Pięknej Miłości
na znaczkach pocztowych
z listami wysyłana
módl się za nami
Matko dawczyni wolności
od wykupu niewolników
powracająca wolność uwięzionym
módl się za nami
Na procesjach noszona z Gdańska Oliwy
przez Kaszubów pokochana
módl się za nami
Matko Pocieszenia
na drodze do Wilna
trzymająca trzy kwiaty
módl się za nami
Żołnierzu Armii Krajowej
dłużej niż na zawsze
Pamiątko Warszawskiego Powstania
módl się za nami
Z Kazimierza nad Wisłą
zasłuchana w Anioła
który do Niej przyszedł
módl się za nami
Szesnastowieczna Ostrożańska Matko
któraś przechodząc
zostawiła ślady najświętszych stóp
na ziemi wśród starych lip
módl się za nami
Baranku Boży
pokaleczony pokłuty
usłysz nas czasami
ocal co święte
zmiłuj się nad nami
1960, 1996, 2002
* * *
Odejść od siebie
od walizy zamykanej na kluczyk
od własnych wierszy potrzebnych jak dziura w nylonie.
Być w zastrzyku na zawał — przełamanej ampułce
w naparstku, igle, szpulce
cerujących łachy.
Przy biednej, śmiesznej cioci, której się wstydzą krewni
i nie proszą na mieszkanie —
choć nad głowami ciężkie meble chmur
i nawet serdeczny palec przestał kiwać z zimna w rękawiczce
znieruchomiał, jak rodzinna pamiątka —
być wreszcie smoczkiem na wystawie
naprzeciwko Poradni Świadomego Macierzyństwa
w krzywej uliczce —
pod księżycem wystruganym z płaczu.
A kiedy wyrzucisz samego siebie
sikorom na drugie śniadanie —
nienazwany
bez fotografii własnej na biurku
znajdziesz się nagle w Ranie Jezusowej
— Świętej Czapce Niewidce.
1960
Prośba o utratę pamięci
Święta Magdaleno od utraconej cnoty —
proszę Cię o utratę pamięci —
żebym zapomniał o własnych urazach, jak o czajniczku wrzątku —
o wspomnieniach —
o dawnej podejrzliwości (jeszcze od lat szkolnych), kiedy
pisałem na bibule „kto bibułę buchnie, niech mu łapa spuchnie”.
O umarłych, którzy odchylają zasuwy snów, żeby
powiedzieć, gdzie za życia poukrywali przed najbliższymi pieniądze
o szczęściu, co się urywa, jak kogutek z choinki
o tym, że zawsze jest coś takiego, czego nie można skleić, zgoić, zajodynować —
o ambicji, co biegnie po nerwach jak nabój krwi —
I wiem, kiedy się nałykam tej niepamięci —
zatrąbią mi do ucha „no nareszcie”
Najprzystojniejsi Święci.
1960
O milczeniu
Gdyby nie było dowodów na istnienie Boga
św. Tomasza z pięcioma drogami —
Lourdes —
tylko taki zwariowany świat kręcący się w kółko na niebiesko
niosący każdego z nas jak barana w przepaść do góry nogami —
z pułapką serca
lodówką śmierci —
zostałoby jeszcze samo milczenie —
spokój dziecka przy piersi.
1960
Oda do głośnika, który zniekształca kazania
Cóżeś nawyrabiał z moimi kazaniami — głośniku.
Ryczałeś, piszczałeś jak młodziutki Mojżesz w koszyku,
bywało, że umilkłeś jak księżyc w uliczce —
zdziwione oko powietrza —
Wtedy tak wyglądało, jakbym ciągnął kazanie
na długiej i głupiej nitce.
Duszę kładłem w mikrofon,
dziesięć Bożych Przykazań, róże świętej Tereski —
A ty, hyclu, kwiliłeś, jakby wpadł w twoje ucho samczyk niebieski.
Kiedyś rzewnie mówiłem o sercu narzeczonego,
parskałeś, tłumaczyłeś — na Arkę Noego.
Gołąbek bywał w tobie, lekcja dla głuchoniemych, fiołek na bruku —
A na Wszystkich Świętych — cały w Biblii wieloryb z Jonaszem w brzuchu.
1960, 1996
O zbawieniu ciała
Zbaw nasze ciało
to — co się tak w biurze namęczyło
w maszyny nastukało
na krześle ukrzyżowane
O zmierzchu
w migających strzałkach okien tęskniące
w telewizor jak w strusie jajo wpatrzone
kochało
pod lukiem triumfalnym deszczu się trzęsło —
w kolejkach stało po mięso —
w gniewie — jak pióro burzy
w miłości tkliwe
jak przedszkolanka w podróży
jak oczy świętej Agnieszki przemyte rumiankiem
— w szpitalu —
ze skaczącą małpką gorączki
1960
O cierpieniu nagim
Żeby nie było o cierpieniu kazań
ani książek, ani teologii —
tylko po prostu cierpienie
zwykłe, tępe — bez credo, glorii.
Całkiem gołe, odarte z mistyki —
na złość chudym prorokom skrzywione
właśnie takie Matka Boska opatrzy,
jak powietrze pszczołą zranione.
1960
Pomódlmy się w Noc Betlejemską
Pomódlmy się w Noc Betlejemską,
w Noc Szczęśliwego Rozwiązania,
by wszystko się nam rozplatało,
węzły, konflikty, powikłania.
Oby się wszystkie trudne sprawy
porozkręcały jak supełki,
własne ambicje i urazy
zaczęły śmieszyć jak kukiełki.
Oby w nas paskudne jędze
pozamieniały się w owieczki,
a w oczach mądre łzy stanęły
jak na choince barwnej świeczki.
Niech anioł podrze każdy dramat
aż do rozdziału ostatniego,
i niech nastraszy każdy smutek,
tak jak goryla niemądrego.
Aby się wszystko uprościło —
było zwyczajne — proste sobie —
by szpak pstrokaty, zagrypiony,
fikał koziołki nam na grobie.
1960
O prostym pacierzu
Właśnie w Betlejem wjeżdżali
w groty niemalowane wrota —
osiołek zaczął się trząść jak w kokluszu —
zląkł się kapitalistycznego złota.
Święty Józef podniósł brwi —
Betlejem stało się pełne
mędrców
psychologów
astronomów
kontemplatyków porwanych aż tak do siódmego nieba —
że zapomnieli o imieninach mamusi
o języku w bucie
o kruszynie dla wróbli chleba
Wielbłądy biły kopytami i zamieniały
Ziemię Świętą w grzechotkę —
wół się chwiał — jakby stał na biegunach —
a Matka Boska rzekła do Świętego Józefa
— Nie wpuszczaj.
Niech im księżyc przypnie po srebrnej łacie —
niech czekają — póki najmniejszy z pasterzy
skończy mówić zwykły pacierz.
1961, 1990
Wielkanocny pacierz
Nie umiem być srebrnym aniołem —
ni gorejącym krzakiem —
Tyle Zmartwychwstań już przeszło —
a serce mam byle jakie.
Tyle procesji z dzwonami —
tyle już alleluja —
a moja świętość dziurawa
na ćwiartce włoska się buja.
Wiatr gra mi na kościach mych psalmy
jak na koślawej fujarce —
żeby choć papież spojrzał
na mnie — przez białe swe palce.
Żeby choć Matka Boska
przez chmur zabite wciąż deski —
uśmiech mi Swój zesłała
jak ptaszka we mgle niebieskiej.
I wiem, gdy łzę swoją trzymam
jak złoty kamyk z procy —
zrozumie mnie mały Baranek
z najcichszej Wielkiej Nocy.
Pyszczek położy na ręku —
sumienia wywróci podszewkę —
Serca mojego ocali
czerwoną chorągiewkę.
1961
O Wielkanocnym Poranku
Poranek Wielkanocny wszystko poprzemieniał —
nie ma więcej cmentarza, grobu i kamienia.
Świat stał się samym światłem i wprost w okna świeci —
skacze złotym zajączkiem w dobre ręce dzieci.
Dawną drogą bolesną kroczy Weronika —
w chuście dzwon wielkanocny dźwięczy jak muzyka.
Cyrenejczyk z radością na nowy krzyż czeka.
Pierwszy papież ukradkiem sprawdza źródła wiary —
wbiegł do grobu i cudu w zachwycie docieka.
Dobry łotr mówi pacierz i niesie ze łzami
baranka z chorągiewką, z jasnymi oczami.
Magdalena przyjmuje świąteczne życzenia —
święty Jan pisać zaczął. Już drży ze wzruszenia.
I wszyscy w ewangelii ludzie zapomniani,
o których nic nie głoszą z ambony kapłani,
gramolą się jak niegdyś pasterze z królami
w poranek wielkanocny. Stukają sercami.
Więc najpierw pan Zacheusz wdrapał się na drzewo,
potem wbiega pacholę, które na pustyni
oddało głodnym koszyk z chlebem i rybami,
słudzy z Kany jak muły robocze z wiadrami,
sam gospodarz zajazdu, ukryty jak w norze,
co rannemu dogadzał, stał, prześcielał łoże.
Uschnięta figa — zakwitła na nowo,
kur wyśpiewuje ranne alleluja,
osiołek wciąż hosannę potakuje głową,
spóźnione głupie panny lecą zadyszane
(wiatr lampy drze za uszy, czarne knoty buja),
niewiasta z jedną drachmą, celnik ze słowami:
— Poranku Wielkanocny — zmiłuj się nad nami
W ogrodzie Matka czuwa, na oliwnych zboczach
milcząca —
uśmiechnięta — z Wielkim Piątkiem w oczach.
1961
Pytanie
Jaka będzie przyszłość Kościoła —
niespokojni pytają uparcie? —
Święty Józef tylko się uśmiecha
liczy dziury w dziurawym palcie.
Matka Boska z parasolką nieba —
wszyscy święci nie pojmują trwogi —
uśmiechniętym — stara obręcz ciernia
jak skakanka toczy się pod nogi.
1961
Żeby…
Żeby asceci nosili białe kapelusze
kolorowe krawaty
żeby klasztory budowano nie jak więzienia
ale z różowego plastyku
w każdym oknie ogonek muzyki
żeby pobożnych wprawiały w zachwycenia
bocianów czarne nogi
złote usta jelenia
spódniczki obłoków
żeby nie mówiono o mistykach
że to sakramenckie ofermy i łamagi
Niech im spada rano na łóżko
wprost przez okno nieba jabłuszko
z piórkiem liścia grającym na organkach światła
z armią cieni zielonych na klockach powietrza
I żeby każdą sekundę cierpienia
ceniono jak języczek konieczny u wagi.
1961
O szukających
Mówią, że szukają Boga
rozgrzebują filozofię
dyskutują z niewierzącymi
na wierzących patrzą z przymrużeniem oka
dmuchają w świętego Tomasza jak w katedrę złotego kurzu
mieszają w mrowisku nieba
chcą przejść na czworakach przez ucho igielne
chlapią na ptaki niebieskie atramentem
ubolewają nad poziomem kazań
ważą 50 dowodów na istnienie
gryzą proroctwa jak kość z każdej strony
z samego szukania uczynili cel i nagle stają się jak parasol na rekolekcjach zgubiony
1961
Przychodzą do matki
Przychodzą do matki i mówią — straciliśmy wiarę —
Msza święta już im nie odsłania cierpliwej dłoni światła
choinki z kolędami nie przypomina już pierwszy nagusek śniegu
mała święta Tereska stale im kaszle w gruzach nieba
niepoprawna gruźliczka
aureole świętych drażnią jak grzebienie kogutów
męczy grzechotka kazań
szlachetni
czuli
nie dotknęli grzechu
tylko świat im się skrzywił
jak twarz w beczce śmiechu
1961, 1986
Preludium deszczowe
Daj rękę. Wejdźmy w kościół, jak w głąb tajemnicy
wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu są główne drzwi
tam okno z drzewem deszczu szumiącym z ulicy
(teraz brzęczy jak beczka pełna strużyn wody
tak zawsze kiedy kwaśne jabłko niepogody).
Na ławce przy chorągwi naprzeciwko sieni
panie po pięćdziesiątce — królewny jesieni
bliżej panny we wdziankach z balonem urody
obok święty bez teki z srebrną szklanką brody
(może złoży nam na pierś order suchej nitki)
na razie wprost z potopu świecą mokre łydki.
W konfesjonał pod ścianą wrzucają zazdrości
kłamstwa, obierki grzechu, szkielety miłości.
Wiem o tym, że nie wierzysz…
Tu się choć nikt nie schlapie, skarpetek nie zmoczy —
Właśnie święta Tereska z róż wyjmuje oczy
a w głębi sam Pan Jezus szuka Twego wzroku
waży twoją niewiarę. Nareszcie masz spokój.
Nie od razu płaczemy w łaski bożej deszczu
Nawrócenie — nie zając. Znów ten dzięcioł deszczu.
1961, 1998
O nawróceniach
W jaki sposób Bóg nawraca grzeszników
rozmaicie
często jak wiatr co pędzi stado kapeluszy
chwyta duszę wprost z miejsca i targa za uszy
niekiedy z uśmiechem, prawie że wesoło
święci biorą za rękę i bawią się w koło
a czasem — nie do wiary
ni z tego ni z owego
łzę zdejmujesz z twarzy
jak pieszczotę śniegu
1961, 1986
Krwi Przenajświętsza
Krwi Przenajświętsza z Litanii
słabość moją, nędzę ogarnij
już mnie przemień zawsze niedobrego
z grzechem każdym — w białą iskrę śniegu
świat uratuj na włosku wiszący —
Krwi Przenajświętsza z kielichów
daj nam płakać nad sobą po cichu
przy ołtarzach, w tramwajach, na bruku
w Sakramencie Bożego Słuchu
1962, 1997
Jest
Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów
ślepnących świec
że dmuchamy jak dzieci w papierowe trąbki —
a On przecież jest
w małej hostii jak w iskierce ciepła
w mocnych ścianach nadziei.
Czeka z sercem jak z Wielkim Piątkiem
w tabernakulum umówionej alei —
w domkniętym milczeniu —
przychodzę tu nieraz jak pogryziony psiak
i ostrożnie, dokładnie, po kolei wyjmuję z łap
kolce lęku.
1962
Jeśli…
Jeśli stracisz wiarę w to,
że Bóg jest staruszkiem z niedostrzyżoną brodą
że chrześcijanie wszystkich wyznań muszą się kłócić między sobą
że może być dobre długie kazanie —
że może gorszyć obcas na szpilce —
że można pisać anonimy na sąsiadkę i czuć się niewiniątkiem
w kąpiółce modlitwy
że jesteś w cierpieniu nagi i tylko sam
niepotrzebny jak w uchu ziarenko plaży —
że każdy święty zamykał oczy na kobiety jak głoszą święte plotki —
wtedy
zaczniesz niebo oglądać
przez rzęs wilgotne stokrotki.
1962
* * *
Ile napisano pobożnych książek —
droga do siódmej twierdzy życia duchowego
komentarze do komentarzy
analizy ucha igielnego
matematyczny dowód na istnienie Boga z wykresami
o artylerii łaski —
a Jezus myśli o nas w liter ciemnym stuku
jak trudno w niebo wstąpić spod robactwa druku
1962
Spostrzeżenie
Mój Boże, żeby patrząc na koncercie
na ludzkie ręce pąsowe od oklasków
po prostu zacząć się modlić —
bo to Ty rozdmuchujesz iskry we wszystkich słomkach serca artysty
aż bucha „pożar łez —
a artysta onieśmielony
z przypiętą łatką recenzji —
kłaniający się swoim oklaskom
niziutko do samej ziemi —
w spienionej strudze oddechu —
może na razie zapomniał.
1963
Zdumienia pełna
Matko Najświętsza któraś się zdumiewała
o której nie powiedziano w litanii
Zdumienia Pełna
któraś dziwiła się
dlaczego Bóg urodził się w stajni
dlaczego musi uciekać na kopytkach osiołka —
spraw — żebym ucząc religii
nie mówił: Już wiem. Rozumiem
Mam na wszystko odpowiedź gotową
Żebym umiał się z ludźmi dziwić
nie rozumieć właśnie
kiwać głową
mój Boże, ile tajemnic w jednej sekundzie
Chwaląc męczennika, żebym dodał
że skaleczony dmucham czule na krew żeby mniej szczypało
Nie głosić tylko, że jak się kocha to mniej boli
że przez dziurę łzy można zobaczyć więcej
lecz czasami nad tym wszystkim załamać ręce
mój Boże, jak pojąć serce śmierci
1963
* * *
Dogmatycy hałasują po łacinie
moraliści brzęczą nad korytkiem ludzkiego sumienia
apologeci skrzypią — porozpinani na krzyżu wiary
kaznodzieje reperują głośnik, żeby ich było lepiej słychać
filozofowie mruczą na świętego Tomasza ustawionego już
ze starymi rocznikami świętych — w archiwum raju
męczennicy liczą na głos uderzenia w twarz
skrupulatom spadła nareszcie na głowę dynia grzechu
organiści oblizują dźwięki —
wierni podzielili się na wojenne obozy
I tylko w szczerym polu
w oddechu zioła —
na klęczkach podziwiając zaspy nieba
można jeszcze znaleźć Ciszę
1964
* * *
Jezu z huczącą jak pszczoła raną
z czerwoną ulotką wiecznej lampki
ja — ksiądz
wędrujący jak grzyb po deszczu
w epoce podróży kosmicznych na księżyc
proszę Ciebie o zwykły młotek
żeby nim stuknąć
w kamień serca
1964, 1986
Jeszcze nie
Jeszcze nie umiesz być sam
jeszcze się trzymasz wspomnień jak pochyłej poręczy
jeszcze się czepiasz chudych moli pamiątek
jeszcze nie dajesz spokoju umarłemu
chcesz go przyciągnąć z drugiego świata za guzik
jeszcze sfę rzucasz kukłom na szyję
jeszcze szukasz serca żeby je doić jak kozę
ważny jak puzon
stukasz cierpliwym kopytkiem różańca
ostatecznie można ci postawić trójkę minus z religii
1966
Znaki ufności
(1970)
* * *
Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś
za to, że nie mieścisz się w naszej głowie, która jest za logiczna
za to, że nie sposób Cię ogarnąć sercem, które jest za nerwowe
za to, że jesteś tak bliski i daleki, że we wszystkim inny
za to, że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze
że uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to, że nie czynimy niczego dla Ciebie, ale wszystko dzięki Tobie
za to, że to czego pojąć nie mogę — nie jest nigdy złudzeniem
za to, że milczysz. Tylko my — oczytani analfabeci
chlapiemy językiem
1969, 1970
Wyjaśnienie
Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia
jak bohater w zwolnionym tempie
nie będę panu wiercić dziury w brzuchu
pytając co pan sądzi o Mertonie
nie będę podskakiwał w dyskusji jak indor
z czerwoną kapką na nosie
nie wypięknieję jak kaczor w październiku
nie podyktuję łez, które się do wszystkiego przyznają
nie zacznę panu wlewać do ucha świętej teologii łyżeczką
po prostu usiądę przy panu
i zwierzę swój sekret
że ja, ksiądz
wierzę Panu Bogu jak dziecko
1963, 1980
Rachunek sumienia
Czy nie przekrzykiwałem Ciebie
czy nie przychodziłem stale wczorajszy
czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką
czy nie kradłem Twojego czasu
czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia
czy rozróżniałem uczucia
czy gwiazd nie podnosiłem których dawno nie ma
czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów
czy nie właziłem do ciepłego kąta swej wrażliwości jak gęsiej skórki
czy nie fałszowałem pięknym głosem
czy nie byłem miękkim despotą
czy nie przekształcałem ewangelii w łagodną opowieść
czy organy nie głuszyły mi zwykłego skowytu psiaka
czy nie udowadniałem słonia
czy modląc się do Anioła Stróża — nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie
stróżem
czy klękałem kiedy malałeś do szeptu
1967, 1986
O kościele
Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy w życiu
pić ustami mszę
chować się do konfesjonału któremu stale odrastają uszy
w którym Matka Najświętsza miała złotą koronę i bose nogi
w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę dla much
drewniany święty Antoni oblazł z habitu
ciemny i czysty
Kościele w którym zieleniała miedź
zasłaniano sumienie listkiem brzozowym
kolor nieba wyleniał jak szelest
smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić
Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą
gdzie skrzypiały obcasy
pluskało korytko wody święconej
szczekał zegar jak emerytowany ludożerca
z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć
na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy
Kościele przed którym klękał las
krzyżodzioby otwierały szyszki
łaskotał zajęczy szczaw
cieszyło babie lato jak grzech za lekki
fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę
jesienią czerniały coraz mocniej szpaki
zimą sikory sypiały na mrozie
parafianki rozbierały się ze śniegu
gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum zawsze z cząstką czyjegoś płaczu
gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym
1965, 1986
* * *
Nic mnie nie załamało
ani pustka po życzliwym spojrzeniu
ani zbieranie na tacę
ani to że o mało nie zwichnąłem palca stukając w konfesjonał
ani pytania osiemnastoletnich
ani anonimy których koperty nawet syczą —
ani dowody w które trzeba najpierw uwierzyć
ani wierni którzy się nienawidzą w tramwajach
ani cnota płacząca jak nieszczęśliwe szczęście
ani kaznodzieje ze złotymi zębami
ani obawa że nie dam rady nie dojdę
wywrócę się jeszcze przed płotem Królestwa Niebieskiego
bogatsi zostaną coraz bogatsi a biedni coraz biedniejsi
nawet ptaki śpiewają ze strachu
nic mnie nie załamało
bo wciąż widzę Ciebie Matko Najświętsza
zamiast berła — trzymasz kłębek włóczki
cerujesz teologię
1964, 1986
O maluchach
Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
stale mieli coś do roboty
oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką
pokazywali różowy język
grzeszników drapali po wąsach sznurowadeł
dziwili się że ksiądz nosi spodnie
że ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą
liczyli pobożne nogi pań
urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
niuchali co w mszale piszczy
pieniądze na tacę odkładali na lody
tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
a kołnierzem
wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione „O”
kiedy ksiądz zacinał się na ambonie
— ale Jezus brał je z powagą na kolana
1965, 1986
Kaznodzieja
Ty co nie zbawiasz dusz porośniętych słowami
chroń mnie od pięknej gładkiej wymowy kościelnej
od homiletyki na piątkę
naoliwionych zdań
proroczych ryków
zgrabnego szeptu
czasem można przecież przez dziurę własnego kazania zobaczyć Ciebie
jąkać się —
chociaż powiedzą
znowu wyszedł stał jak rura
czerwienił się przez mikrofon
wszystkie palce sterczały — jak uszy na ambonie
1965, 1986
Ankieta
Czy nie dziwi cię
mądra niedoskonałość
przypadek starannie przygotowany
— czy nie zastanawia cię
serce nieustanne
samotność która o nic nie prosi i niczego nie obiecuje
mrówka co może przenieść
wierzby gajowiec żółty i przebiśniegi
miłość co pojawia się bez naszej wiedzy
zielony malachit co barwi powietrze
spojrzenie z nieoczekiwanej strony
kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska
łzy podobno osobne a zawsze ogólne
wiara starsza od najstarszych pojęć o Bogu
niepokój dobroci
opieka drzew
przyjaźń zwierząt
zwątpienie podjęte z ufnością
radość głuchoniema
prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na kawałki
czy umiesz przestać pisać
żeby zacząć czytać?
1969, 1970
Postanowienie
Postanawiam pracować nad tym
żeby się pozbyć
byka retoryki
wazeliny stylizacji
galanteryjnych pauz
wypucowanej składni
lirycznego śmietnika
żeby zimą przyklęknąć
i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką
baranka śniegu
1966, 1986
O uśmiechu w kościele
W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać
do Matki Najświętszej która stoi na wężu jak na wysokich obcasach
do świętego Antoniego przy którym wiszą blaszane wota jak meksykańskie maski
do skrupulata który stale dmucha spowiednikowi w pompkę ucha
do mizernego kleryka którego karmią piersią teologii
do małżonków którzy wchodząc do kruchty pluszcza w kropielnicy obrączki jak złote
rybki
do kazania które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło
do tych co świąt nie przeżywają ale przeżuwają
do moralisty który nawet w czasie adoracji chrupie kość morału
do dzieci które się pomyliły i zaczęły recytować:
Aniele Boży nie budź mnie niech ja najdłużej śpię
do pięciu pań chudych i do pięciu pań grubych
do zakochanych którzy porozkręcali swoje serca na części czułe
do egzystencjalisty który jak rudy lis przenosi samotność z jednego miejsca na drugie
do podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonale
do ideologa który wygląda jak strach na ludzi
1965, 1970
Z Dzieciątkiem Jezus
Święty Józef święty Stanisław Kostka święty Antoni
trzymają dziecko Jezus na ręku
opiekunowie wzruszeń
przyzwyczaili do siebie
ale kiedyś nocą kiedy penitenci pookrywali już kołdrami uszy
w sierpniu kiedy owady schodzą do ziemi
a jesiony za oknem obejmują się jak skrzydła
ponownie kwitną łąki i cichną ptaki
ktoś mi powiedział przez sen —
niech ksiądz weźmie Dzieciątko Jezus
sam je potrzyma na ręku
ustawi się pod filarem
serce mi zadrżało jak owies
a potem lęk — jakby uciekały okulary —
— ładne rzeczy — ksiądz z dzieckiem na ręku w kościele —
jedni powiedzą — świeżo upieczony święty
buty lampkami obstawią
inni zaczną w maszynach do pisania ostrzyć litery
anonimem w kurii oparzą
krzyżem wskażą godzinę
skrupulaci rozpoczną cedzić w siteczku cień sumienia
a Dziecko miało ślipka niebieskie
jak w Betlejem podstrzyżone włoski
bezbronne i jeszcze bez ran
ze wzruszeniem na klęczkach mówiłem
coś bez sensu do Matki Boskiej
1963, 1986
Tam gdzie procesja
Tam gdzie procesja przeszła po kościele
szukałem przydeptanej śnieżnej rzeżuchy i żółtej ognichy
wywietrzałego wrotyczu i rumianku
mikołajka jak ametystu
omdlałego kadzidła
sutanny zamiatającej jak miotła
ceremoniarza kiwającego palcem w bucie
dotkliwości przedmiotów które stały się wspomnieniem
widzialnego świata przechodzącego już
w podczerwienie i pozafiolety
w ciepło i zimno
I odnalazłem
Tłumaczyłeś że nie chcesz złotego baldachimu
tylko bandaża z grubego płótna
1959, 1970
Do samego siebie
Żebym pisząc wiersze nie wzywał Imienia Pana Boga nadaremno
nie tłumaczył Biblii na nie—Biblię
nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych
nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole
lub na karasie w tataraku
nie udowadniał — to znaczy nie zamęczał
nie był zbyt pewny
(przecież nawet biała kawa nie jest biała)
nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu
żebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci
nie odkładał milczenia na jutro
nie kochał miłością mniejszą od miłości
nie uprawiał zdenerwowanej teologii
nie pocieszał bólu
a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa
nie zamykał się w budce poezji —
kiedy trzeba mówić najprościej
o Matce Najświętszej
o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie
o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym —
o śniegu który padając na ręce — uczy chyba rozdawania
o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami
jakby chodził od nie swoich do obcych
1967, 1970
* * *
Aniele Boży Stróżu mój
kiedy zasypiam nachyl się nade mną
odmuchaj z księżyca
zasłaniaj rękami przed złem —
opowiadaj
o mokrym ryjku gwiazdy
o tym że niebo jest jeszcze całe
o gorliwcach, którzy pchają się do Boga za szybko
o porażonych żądłem zegara którzy stale smarują coś w książkach zażaleń
o leszczynie przez całą zimę ukrytej w pąkach
o tym ze nawet teolog piszczy oparzony sercem
o tym ze wszystko musi spadać niespodzianie
o papieżu, który ukląkł boso na schodku łzy
o zgolonej aureoli
o bitwie co porosła mchem
o żabie co kochając staje się niebieska
o tych którym wypadły mleczne zęby wiary
o sprzeczności w każdej prawdzie
o sakramencie uśmiechu
daj mi na starość
nie głosić kazań
wygrzewać pusty konfesjonał bez penitentów
a jeśli powiedzą że jestem do niczego
skulić się jeszcze w kłębek
czuwać przy samych korzeniach kościoła
1964, 1986
* * *
Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie
nie zawracał Ci głowy kiedy układasz pasjanse gwiazd
nie tłumaczył stale cierpienia — niech zostanie jak skała ciszy
nie spacerował po Biblii jak paw z zieloną szyją
nie liczył grzechów lżejszych od śniegu
nie kochał długo i niepewnie
nie załamywał rąk nad okiem Opatrzności —
żeby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło
żeby mi nie uderzyła do głowy święcona woda sodowa
żebym nie palił grzesznika dla jego dobra
żebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi pomiędzy niewiarą a ciepłem
nie szczekał przez sen
a zawsze wiedział że nawet największego świętego niesie
(jak lichą słomkę mrówka wiary
1964, 1986
Malowani święci
Jak się czują malowani święci na wystawach
nie mogąc rozpoznać pod szminką świętości
swojej tajemnicy
milczącego dramatu
nie mogą się nadziwić
że złote palce wymalowano im żółcią
srebrne twarze — błyszczącą bielą
do lśniącej czerni dolewano kleju
tylko oczy mają naprawdę niebieskie jak gęś domowa
wstydzą się
tytułów biżuterii i innych podrobów
onieśmieleni robią karierę w sklepach z dewocjonaliami
Co w nich prawdziwego
ucho
każdy obraz święty słyszy
nawet taki mały który dostałem przed maturą od matki
z głodnego dzioba pamięci
trzymam go za nitkę o wiele za krótką
1961, 1996
Wyznanie
Zamykałem wiedzę w szufladkach
wymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowce
myliłem na niebie gwiazdę pierwszą z ostatnią
nie rozumiejąc kamieni — nazywałem
notowałem w zeszycie spostrzeżenia
wiedziałem że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszki
można już spać przy otwartym oknie —
że po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza
że słonka wędruje tylko w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami
poznawałem głuszca po zielonej piersi
zimorodka po czerwonych nogach
dostrzegłem że wiewiórka jest od spodu biała
że czajki kładą dzioby na ziemi
że kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne
że w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie
mówiono że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę
że prac doktorskich teraz się nie czyta tylko się je liczy
że króla najłatwiej uwieść ale trudno się do niego dopchać
że więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka
że piekło to po prostu życie bez sensu
czytałem na cmentarzu: „Tu leży Maria Dymek, ducha oddała Bogu,
ziemi — ciało, jezuitom — domek. Dobrze się stało”
Chwytałem się jeszcze teologii za rękę
pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia
dzieliłem grzechy na śmiertelne to znaczy ciche i lekkie — inaczej hałaśliwe
podglądałem czystość po obu stronach śniegu
wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa sprawiają
że się widzi tylko połowę
1969, 1970
Do Jezusa umęczonego organami
Panie Jezu chyba nie lubisz jak Cię męczą organami w kościołach
dość masz muzyki Bacha —
może chciałbyś posłuchać
jak skrzypi w Biblii na czarnych nogach hebrajska litera
jak spowiadający mruczą w samo ucho sumienia
boli rosnąca aureola nad świętym
płaczą uciekające spojrzenia —
ciekną buty po deszczu na posadzce
ziewa babcia nad litanią
skacze szczygieł śniegu po tramwajowych przystankach
piszczy nad świecą w lichtarzu
jedna płonąca zapałka
Nawet w skrzypcach nie słyszymy strun tylko pudło
1963, 1986
Jak długo
Jak długo wierzyć nie rozumieć
jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć
ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze
pokaż się choć na chwilę w kościele — rozebranym do naga ze świecidełek
jak święci co nie mają niczego do ukrywania
jak w promieniu miłości promień przyjaźni
podaj ręce którymi odwiedzałeś
ani za późno ani za daleko
nie daj nam tak długo wierzyć
1969, 1970
O jednych i o drugich
— Ach ci pastuszkowie — mówił
— bardziej dziecięcy niż dziecinni
posłuszni jak len na koszule
bardziej prości niż kanonizowani
sypią się pod sam próg jak grzeczne króliki
bezbronni i nie zapomniani jeszcze
bez myśli rosnącej jak ogromny krzyż
bez bólu głowy
porozstawiani w czterech kątach serca
bez problemów inteligenckich
spokojni że nie potrzebują ani niczego ukryć ani dodać
gorzej z tymi trzema mędrcami
których wygoniło na pustynię zaglądanie do nieba
którzy wisieli na jednym włosku gwiazdy
sam na sam z długim nerwem rozumu
szukający po ciemku krzykiem sumienia
żeby to co proste — było głębokie
to co bliskie — najszersze
żeby to co jedyne — nie zamykało się w jednej formułce
dla których odnalezienie staje się początkiem
którzy wracają zawsze inną drogą
którzy dopiero po kropce stawiają i
jak niebo idą dalej
1968, 1970
O firankach w stajni
Gdyby przyszli do Ciebie wtedy
w świętą noc
kiedy świeciła jedna czytelna gwiazda
ci co uważają że trzeba wszystko mieć żeby nie przestać być
ci co się boją bezradności Twoich narodzin
może chcieliby przykryć Cię wełnianą kołdrą
pozawieszać firanki w stajni
sprawić świętemu Józefowi rękawiczki te najcieplejsze z jednym palcem
założyć centralne ogrzewanie
bardziej wpływowi pisaliby do urzędu kwaterunkowego o mieszkanie dla Ciebie z
wygodami
żebyś nie mieszkał kątem
nieufni doszukiwaliby się w podskakującym ośle
kucyka trojańskiego z podejrzanym sumieniem
najodważniejsi zaczęliby protestować powołując się
na Deklarację praw człowieka i obywatela i wszystkie dekrety o wolności wyznań
poeci ubieraliby Betlejem w liryczne wykrętasy
malarze smarowaliby złotym pędzlem
w najlepszym wypadku modliliby się do Ciebie jak do małego milionera
złożonego umyślnie na sianie
a Ty tłumaczyłbyś otwartymi oczami
ze zmarzniętą matką przy policzku
że naprawdę jesteś
więc oddajesz wszystko
1969
Spojrzał
Spojrzał
na gotyk co stale stroi średniowieczne miny
na osiemnastowieczny ołtarz jak barokową trumnę na szczurzych łapkach
na włochate dywany które zmieniają nasze kroki w skradające się koty
na żyrandol jak dziedziczkę w krynolinie
na jaśnie oświecony sufit
na pyszno pokutne klęczniki
na anioła co stale o jeden numer za mały
na liście co w świetle lampki czerwonej wydają się czarne
stanął w kącie załamał odjęte z krzyża ręce
i pomyślał
chyba to wszystko nie dla mnie
1968, 1970
Antologia
Chodzą naokoło mnie na wysokich obcasach metafor
cieniutkimi łzami piszczą na moich obrazach
przynoszą na wyciągniętych dłoniach lirykę jak kurczaka
potem nawet na maszynie do pisania klękają oczami
Proszę o prozę
żebyście sami nie darli się za włosy
nie podawali miłości jak jeża
w cierpieniu mówili dobranoc
nie nakładali tłumika na serce
tak zastraszeni że niemoralni
żebym nie marzła w antologii wierszy o sobie
1966, 1986
Mówił do duszy
— Niebo jest niepoprawnie czarne
nad powietrzem udającym błękit
gwiazdy z wierzchu najostrzejsze dmuchają na rozpacz
a jeszcze tyle milczenia głębokiego jak bazalt
ponad zbyt pewnymi odpowiedziami na pytania —
— mówił do duszy
skubanej jak ptasi rdest
nieruchomej jak żółty nocny kwiat zapylony przez ćmę —
wahającej się jak ktoś co chciał wejść do kościoła
ale chodził w kapeluszu po klamce
to co ciasne — przestrasza
to co wąskie — kaleczy
to co małe — poderżnie
to co wielkie — osłoni
to co wielkie — zrozumie
to co wielkie — rozgrzeszy
1967
O nawróceniu
Więc tyle razy musiałem stawać na uszach w konfesjonale
biegać po ambonie rękami
na rekolekcjach błyszczeć jak koński ząb
bębnić w kociołek sumienia
żebyś podrostu zrozumiał
bez mojej dłoni wsuwającej się pod ramię —
przy lampie czerwonej jak marchew na stole
przy zegarze ogryzającym nas po trochu lecz systematycznie
nad własnym grzechem — jak dokładnie załataną dziurą
1967, 1970
Prośba
Panno Święta rysowana w zeszycie
dziecięcymi rączkami —
piękna jak jedna kreska
módl się za nami
żeby w kościołach nie było wyszywanych serwetek
katafalku z czarną kapą
aniołka z barokową łapką
z pędzelkami przy chorągwiach frędzli
stukających pieniędzy
ozdóbek z trupią główką
świętej Tereski jak rozpieszczonej gwiazdy
niepodobnych do siebie świętych
co nie mogą wyjść z nieswojej twarzy —
żeby nie było
sympatycznego gładko uczesanego Pana Jezusa tylko dla porządnych ludzi
1961, 1970
Niebo
Patrzał w niebo
bizantyjskie — z białej mozaiki
gotyckie — gołe i złote
renesansowe — błękitne
barokowe — brunatnowełniste
osiemnastowieczne — szafirowe
impresjonistyczne — pełne powietrza
secesyjne — ondulowane
kubistyczne — kanciaste
abstrakcyjne — nieprawdziwe
i chciał wierzyć w całkiem nowe
lekkie i niecałe — jeszcze nie używane
1968
Wołanie
Bliższy od reguł życia wewnętrznego
przepisów na zbawienie
odwrotna strono rozpaczy
świecący nawet niewierzącym jak ogromne ciało dobroci
ile razy klękam przed Tobą bojaźliwy i spokojny
z wszystkimi dowodami na istnienie Boga w torbie mózgu
i spuszczonym pyskiem sumienia
prosząc
abyś mnie nauczył
cierpienia bez pytań
1965, 1970
Więcej powiedzą
Święta Teresa w obrazie jak w gorsecie
Anioł Stróż jak niedyskretna religia
ksiądz Piotr Skarga z podręcznikiem sejmowych kazań w krtani
mogą iść poprzez wiersze o Bogu
nie pucowani do glansu jak samowar
a czasem po prostu rozpacz
wielkie nic chodzące pomiędzy nami na palcach
stary Tobiasz prowadzony przez anioła i psa
ból rozebrany z gałganów do naga
więcej powiedzą o Nim
1970
Poza kolejką
Ilu umundurowanych świętych
kanonizowanych bez poprawek
moralistów na twardych podeszwach
aniołów kipiących jak mleko
chyba ciężko będzie czekać po śmierci na swój sąd szczegółowy
ze łzą — jak z ostatnim osłem
ale Ty Matko Najświętsza — spod ciężkiej betlejemskiej gwiazdy
co otwierasz na nas oczy jak weneckie okna
co nie przemiękłaś w cierpieniu
przyjmiesz poza kolejką
wszystkich niepewnych którym się zdawało
że znak zapytania jest dłuższy od znaku krzyża
tych którzy niczego nie mają chociaż niczego nie oddali
wyczekujących w ogonkach
narzekających na lata coraz szybsze
wydeptujących na krzywych obcasach swoje zbawienie
nawet tak załatanych że nie mając czasu
modlili się na jednej nodze
1968, 1970
Na szarym końcu
Wreszcie na szarym końcu
zbaw teologów
żeby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzieli po ciemku
nie bili róży po łapach
nie krajalf ewangelii na plasterki
nie szarpali świętych słów za nerwy
nie wycinali trzcin na wędki
nie kłócili się między sobą
nie zajeżdżali na hipopotamie łaciny
żeby się nie dziwili
że do nieba prowadzi
bezradny szczebiot wiary
1965, 1986
Papież
Papież wyfrunął z Rzymu
samolotem jak śnieg leci —
całuje prawosławnego błogosławi żydowskie dzieci
bez tronu
tylko łza trzęsie się jak taniec
w wielu książkach topnieje zamarznięte słońce
cieknie z gardła ususzonych liter —
heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nogi
wydmuchują niebo na organach
nadciąga cały wydział personalny aniołów
tylko przedwojenny katolik
rozłożył papier —
skubie pióro jakby zaczepiał wronę
pisze skargę na Pana Boga
1964, 1986
O stale obecnych
Mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie spieszą
spokojni ponieważ niczego nie wykończyli
nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi
nie połykają tak jak my przerażonego sensu
nie udają ani lepszych ani gorszych
nie wydajemy o nich tysiąca sądów
zawsze ci sami jak olcha do końca zielona
znają nawet prywatny adres Pana Boga
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętości z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę
przechodzą obok z niepostrzeżonym ciałem
ocalili znacznie więcej niż duszę
1968, 1970
Odejść
Daj odejść od rzeczy okrągłych zamieszanych uprzejmie kilka razy —
od tresury uśmiechu
od rękawiczek rozdających kwiaty
od ludzkiego rozumu który kopnął sam siebie
od oficjalnej mądrości która preparuje zestawia wiesza na tabelce i robi każdego na
szaro
od przesolonej prawdy
od wygodnej czystości
od luźnego sumienia
od tylko ludzkiej odpowiedzi na szczęście
i daj samego Siebie
co jesteś stały i nie uparty
1967, 1970
Do świętego Franciszka
Święty Franciszku patronie zoologów i ornitologów
dlaczego
żubr jęczy
jeleń beczy
lis skomli
wiewiórka pryska
kos gwiżdże
orzeł szczeka
przepiórka pili
drozd wykrzykuje
słonka chrapi
sikora dzwoni
gołąb bębni i grucha
kwiczoł piska
derkacz skrzypi
kawka plegoce
jaskółka piskocze
żuraw struka
drop ksyka
człowiek mówi śpiewa i wyje
tylko motyle mają wielkie oczy
i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia
które nie odpowiada na pytania
1970
Cierpliwość
Modlę się do Ciebie o cierpliwość
ale nie o taką małą w której się mogą pomieścić ciężkie grzechy czekania
na list
na kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomianką
na oczy nieznajome lecz potrzebne
na wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicy
na Anioła Stróża jak na protezę —
ale o taką która czeka tylko na Ciebie
a Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo sam
jak ciemność co jaśniej oświetla
jak niewinność śmierci
wtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły piesek
wpuszczony bez kagańca i medalu — do nieba
nawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty tak cienkie jak dla jaskółek
i nawet nie mamy pretensji
że wieczność niedokończona
że Biblia jest nadal uparta
jak nieostrożne serce
że łza wcale nie jest okrągła
że spada ku górze
tak prosta że się znowu wymknęła rozumowaniom
1967, 1970
Nie
Nie posypujcie cukrem religii
nie wycierajcie jej gumą
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających ponad wojną
nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza
Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy
chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary
1966, 1986
Wizytacja
Dzieci usiadły w ławkach
ostrzono ołówki do religii
za oknami stukał trójwymiarowy choć ogładzony deszcz
jak piechota wyćwiczonych aniołów
ksiądz czarny jak kos tylko bez żółtego dzioba
rozwiązywał spadochron mózgu
podlizywał się swemu sumieniu
wszystko byłoby jak najlepiej
tylko nagle weszła Matka Boska
załamała ręce nad sucharkiem katechizmu
1966, 1970
Do świętej Tereski
Ciemna pod powiekami święta Teresko
nie trzymaj stale róż
oklepanych arystokratek
sztywnych jak wiersze na imieniny
pokaż nam leśny śnieżny zawilec
najmniejszy i nieostatni
jaskółcze ziele co leczy kurzajki
żółty żarnowiec znad morza
czerwoną smółkę jak lep na owady
przylaszczkę która z różowej staje się niebieską
wrotycz z zapachem na kilka metrów
bławatek jak wianek
nieustanny i krótki
wiosenną firletkę
polodowcowy biały siódmaczek
mlecze dla nieogolonych królików
gotyckie rdzawe szczawie
storczyk jak przystojnego pająka
i wszystkie inne jeszcze boże zielska
na liściach których słońce staje się pokarmem
tyle tego że nie można się połapać
przy nich nawet każdy uczony — niedouczony
zwłaszcza w lipcu kiedy wyłażą maślaki i rydze
1969, 1970
Słowa
Do ostatniej chwili nie przestawał mówić
jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć
klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu
tam słowa już nic nie znaczą
nie zawracają ludziom głowy
nie można za nie otrzymać żadnego honorarium
niemodne jak wiarus dzwoniący nogami
nie kłamią dłużej niż żyją
nieporadne jak nie oblizane jeszcze cielę
tłumaczyłem mu że czeka go
tylko jedno słowo które jest milczeniem
1968, 1970
Boję się Twojej miłości
Nie boję się dętej orkiestry przy końcu świata
biblijnego tupania
boję się Twojej miłości
że kochasz zupełnie inaczej
tak bliski i inny
jak mrówka przed niedźwiedziem
krzyże ustawiasz jak żołnierzy za wysokich
nie patrzysz moimi oczyma
może widzisz jak pszczoła
dla której białe lilie są ziełononiebieskie
pytającego omijasz jak jeża na spacerze
głosisz że czystość jest oddaniem siebie
ludzi do ludzi zbliżasz
i stale uczysz odchodzić
mówisz zbyt często do żywych
umarli to wytłumaczą
boję się Twojej miłości
tej najprawdziwszej i innej
1969, 1970
Za szybko
Za szybko chcesz wiedzieć wszystko
już masz pretensję
do samego Boga że odłożył słuchawkę —
do własnego Anioła Stróża że nietypowy
nie biały ale serdecznie rudy —
podsłuchuje spojrzenia
podobno na dwóch etatach
ponieważ fruwa — omija pytania
(a wszędzie tyle pyskatego cierpienia)
za prędko chcesz żeby wszystko było tak proste
jak seter irlandzki
ze świętym Franciszkiem w brązowych oczach
gdy łeb zwężony położy na kolanach
ofiarując ogon —
wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań
Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz
obłazi nas chude milczenie
wiedza wydaje się lizaniem
choć zawsze większa od odpowiedzi
skomli chłód zrozumienia
wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć
1969, 1986
Westchnienie
Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty”
przed nadzieją gwarantującą mój własny stan posiadania
przed modlitwą o aureolę jak o bezpieczny daszek nad głową
przed świętym kapitalizmem duszy
także
żebym nie szukał dziury zamiast mostu
nie kochał aż do znienawidzenia
nie zakładał ogródka podejrzeń
nie trąbił jak pogrzeb z orkiestrą
żebym się nie wzruszał tak sentymentalnym
i zemerytowanym osłem jakim jest księżyc
nie wyjadał ciepła z przedwojennych fotografii
nie ułatwiał sobie wszystkiego gładki jak sarnie uszy
nie spowiadał na gumowej poduszce
nie podlizywał się wiernym mówiąc że nawet grzech pierworodny jest przytulny
1966, 1970
Tyle wieków
Pochwalono chrześcijaństwo że tak długo rosło
mój Boże tyle wieków
nawet święci Twoi co poczernieli ze starymi deszczami
jak turkusy umierając zielenieją
a ono pobiegło do Matki Najświętszej
grającej małemu Jezusowi na laskowym orzechu
ubogiej —jak w grottgerowskiej burce
tak prawdziwej — że już bez powrotu
i skarżyło się do ucha
że się jeszcze na dobre nie zaczęło
1969, 1970
Uciekam
Uciekam od obrazkowych ikon
mówiła Matka Boska
od papierowej o mnie abstrakcji
od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów
od kanonizowanej kosmetyki
niech malują moją piękność dzieci
nieświadomie z cudowną brzydotą
pośpiesznym kolorem
z nierównymi od wzruszenia brwiami
z ustami od ucha do ucha
z rudą myszą zmęczenia
w okrągłych łzach jak w drucianych okularach
ręką w której tyle pierwszego zdziwienia
1967, 1979
Niekoniecznie na pewno
Jezu na krzyżu od nieba do ziemi
miałem mówić
ale pomyślałem że słowa umniejszają jak każda czułość
miałem iść z postępem
ale powstrzymał mnie artykuł „Moda i życie wewnętrzne”
miałem rozpaczać
ale sądziłem że czasem można przedostać się do nieba
pomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiary
pokazując jak bilet ulgowy — zapłakany policzek
miałem udowadniać
przeszkodziła mi śmierć — jak inna ojczyzna
więc trzymałem się tylko Ciebie za palec
1969, 1970
O nieobecnych
Myślała że został już tylko na fotografii
z twarzą bez oddechu
Tymczasem w każdej chwili
kiedy zapalała światło
nakrywała do stołu w świecie tak małym w którym jest już wszystko
wiedząc że zmęczenie jest przynajmniej połową miłości
że kochać — to nie znaczy iść w swą własną drogę
nieefektowna jak zielona cyranka bez połysku
wytrwała jak chory z urojenia który ma w końcu rację
kiedy odkrywała że można się modlić mając tylko czyste sumienie
kiedy odchodziła żeby wrócić
z sercem nie skróconym przez oszczędność
tak znikoma że prawdziwa
sama na wspólnej drodze
po obu stronach wiary
Tłumaczył
że wieczność jest tylko jedna
że już są razem chociaż się nie widzą
że miałby ochotę nagadać jej serdecznie
choćby w przedpokoju ciepłym od ubrań
przecież tylko nieobecni są najbliżej
1969, 1970
Do świętego Piotra
Nie na początku kiedy zaczynamy wierzyć
wtedy chodzimy jeszcze jak borsuk na całej stopie
z nosem do góry
ale potem
kiedy milknie pobekiwanie świateł
ściemnia się jakby katechizm mrużył oko
więdnie ultrafiolet jak hiacynt
niebo wydaje się grzeczne i niewskazane
na samym szarym końcu wiary
gdzie przystaje spocona teologia
kaznodzieja nie gimnastykuje języka
wtedy przyjdź
wprost z dziedzińca Kajfaszowego
jeszcze bez kluczy
a już ze łzami które najdalej prowadzą
1969
Nic więcej
Napisał „Mój Bóg” ale przekreślił, bo przecież pomyślał
o tyle mój, o ile jestem sobkiem
napisał „Bóg ludzkości” ale ugryzł się w język, bo przypomniał
sobie jeszcze aniołów i kamienie podobne w śniegu do królików
wreszcie napisał tylko „Bóg”. Nic więcej
Jeszcze za dużo napisał
1968, 1986
Przed podróżą
Ty co nie chronisz od rozczarowań
nie strzeżesz od zawodu ludzkiej miłości
dajesz tak jakbyś żebrał
nie leczysz raka
karmisz głodem
nie wydajesz polisy ubezpieczającej na życie
nie układasz ran na jedwabnej poduszce
który poustawiałeś aniołów z mieczami za bramą raju
a nie dyplomatów w białych rękawiczkach
wciąż wierzę
że podnosisz nasze załamane paluchy
otwierasz nam oczy czerwone jak u królika
zapalasz światło
tłumaczysz
po drugiej stronie
każdy ma swoją daleką podróż
1970
Mędrcy
Odnajdziemy go — szeptali
pod niebem spadającym jak głębinowe żelazo
żadna gwiazda nie jest pewna przed świtem
Złoto które wieziemy w bagażniku nie krzyczy jak paw
mirra uklękła kadzidło protestuje że nie jest motylem
wszystkie karmiące liście nie stały się kolcami
Nie chwiejemy się już jak furtka na jednym zawiasie
byle tylko nie uczynić z niego grzecznej prawdy
tak ściśle udowodnionej że niepewnej
tak pocieszającej że tylko ludzkiej
1968, 1970
Nie sądź
Mój ty w gorącej święconej wodzie kąpany
proszę cię nade wszystko
nie sądź przedwcześnie nikogo
ani
ascety który prowadzi do nieba sam siebie na smyczy
ani
skrupulata który stale przepisuje swoje sumienie tam i z powrotem z czystego na
brudno
ani
szlachetnych a nadmuchanych
ani
ostrzących sztylet litości
ani
żmijki serca
ani
deklamujących: polna myszka siedzi sobie konfesjonał ząbkiem skrobie —
ani
stukających do nieba w kaloszach
ani
pesymizmu tak głębokiego że każe szukać
ani
tych dla których śmierć jest tylko ostatnią urzędową formalnością
ani
tych po których zostają portrety jak dostojne małpy
1966, 1970
Nad pustą gazetą
Nad pustą gazetą
kiedy plany nasze wywracają się do góry nogami
kiedy nazywają Ciebie dobrym Ojcem a inni głuchym kamieniem
kiedy pozór wyskakuje jak filip z konopi
w podziwie o wiele starszym od rozumu
w zwątpieniu które także prowadzi w nieskończoność
kiedy tak mało barw a tak dużo kolorów
kiedy złoty środek staje się szary
nad próżnią bez dna wciągającą świat
kiedy niepokój ryczy jak ósma chuda krowa
kiedy możesz się rzucić na szyję Janowi XXIII na fotografii
biegnę do Ciebie jak po nitce do kłębka
1967, 1970
Co zostało we mnie
Nie o grzechy mnie pytaj
co zostało we mnie
Ile nieszczerości tego co już było dawno
ile uśmiechów wcześniejszych od myśli
niewinności jak długowłosego jamnika
albumu z wierszem „kto bibułę buchnie niech mu łapa spuchnie”
snu od bólu głowy
liścia wiązu co drapie
serca widzącego bez okularów
barwy której się uczyłem jak muzyki
kamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jeszcze do ziemi
modlitwy szumiącej jak ogień
siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżka
pokazującej mi język po drugiej stronie lampy
słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy
sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę
i tego niewiadomego — co dalej
1969, 1970
Wierzę
Wierzę w Boga
z miłości do 15 milionów trędowatych
do silnych jak koń dźwigających paki od rana do nocy
do 30 milionów obłąkanych
do ciotek którym włosy wybielały od długiej dobroci
do wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę żeby nie widzieć sensu
do przemilczanych — śpiących z trąbą archanioła pod poduszką
do dziewczynki bez piątej klepki
do wymyślających krople na serce
do pomordowanych przez białego chrześcijanina
do wyczekującego spowiednika z uszami na obie strony
do oczu schizofrenika
do radujących się z tego powodu że stale otrzymują i stale muszą oddawać
bo gdybym nie wierzył
osunęliby się w nicość
1968, 1970
Niewidoma dziewczynka
Matko mówiła niewidoma dziewczynka
tuląc się do Jej obrazu
poznam Cię światełkami palców
Korona Twoja zimna — ślizgam się po niej jak po gładkiej szybie
są kolory tak ciężkie że odstają od przedmiotu
to co złote chodzi swoimi drogami i żyje osobno
Słucham szelestu Twoich włosów
idę chropowatym brzegiem Twojej sukni
odkrywam gorące źródła rąk
pomarszczoną pończoszkę skóry
szorstkie szczeliny twarzy
żwir zmarszczek
tkliwość obnażenia
ciepłą ciemność
sprawdzam szramę jak bliznę po miłości
zatrzymuję tu oddech w palcach
uczę się bólu na pamięć
zdrapuję to co przywarło ze świata jak śmierć niegrzeczna
wydobywam puszystość rzęs odwracam łzę
zbieram nosem zapach nieba
odgaduję wreszcie małego Jezusa z potłuczonym spuchniętym kolanem na Twym ręku
Tyle tu wszędzie spokoju pomiędzy słowem a miłością
kiedy dotykam
obraz stuka jak krew
klejnoty niepotrzebnie jęczą
robaczek piszczy w trzewiku
sypie się szmerem czas
pachną korzonki farb
milknie ucho Opatrzności
Palce moje umieją się także uśmiechać
miętosząc Twój staroświecki szal
ciągnąc rękaw jak ugłaskanego smoka
odsłaniam z włosów kryjówkę słuchu —
żartuję że czuwając mrużysz lewe oko
stopy masz bose — od spodu pomarszczone jak podbiał
przecież nie chodzisz w szpilkach po niebie
myślę że Ty także nie widzisz
oddałaś wzrok w Wielki Piątek
stało się wtedy tak cicho
jakbyś prostowała na zegarku ostatnią sekundę
i już nie pasują do nas żadne poważne okulary
oparłaś się na świętym Janie jak na białej kwitnącej lasce
piszesz dalszy ciąg Magnificat alfabetem Braille’a
którego nie znają teologowie bo za bardzo widzą
tak Cię sumiennie zasuwają na noc w jasnogórskie blachy pancerne
To nic
wystarczy kochać słuchać i obejmować
1965, 1986
Między gołębiem a ornitologią
Ile jest jeszcze świętego luzu
niespodzianek z nastawionym uchem
ile tego co najprostsze a nie wyliczone
choćby różowego ślazu pospolitej bylicy białego krwawnika orzeszków grabu i żołędzi
dla dzików
ile jeszcze miejsca na modlitwę
ile miejsca na pokorę —
ile okazji na spowiedź świętą z cienkim milczeniem w gardle
ile dosłowności serca
ile komórek do wynajęcia —
pomiędzy gołębiem w słońcu — a ornitologią
pomiędzy kolorem czerwonym a pomidorowym
pomiędzy koniem jabłkowitym a jasnogniadym
pomiędzy rezedą dziewanną na żółtej nodze — a botaniką
pomiędzy świętą zasadą — a żywym sumieniem
pomiędzy tęgimi naukami o Bogu — a Bogiem
1967, 1970
* * *
Nie mówią o Tobie
nie piszą
oddalają w ciemność
przechodzą mimo
chcą zasłonić jednym palcem
jakbyś już poszedł na prowincję
zakładają okulary przeciwniebieskie
obcinają oczy świętym
niezadowoleni
jakby wiara stała na jednej krzywej nodze
jakbyś miał usta z filmu niemego
Klękam w świeżych ranach mszy
1964, 1970
Szept
Nie poparzcie pretensjami że źle
nie przemawiajcie z pozycji siły
nie wypłaszajcie ciszy w której układają się wszystkie liczby
nie przegadajcie mszy
nie dotykajcie za bardzo sumień — nie odczytacie ich paluchami
wyjmijcie z siana pazurek teologa —
żebym się nie zaziębił od złota
mały Jezus prosi cichutko jak świerszcz
1964, 1970
* * *
Z wodą święconą na czubkach palców
z głową Jezusa na sumieniu
oddechem odgarniałem stronice brewiarza
szukałem tylko jednego
obrazka
z dawna wypisanym czterowierszem
Matko Najświętsza daj mi
serce czyste i proste
w kościele zimnym chuchać
tulić zmarzniętą hostię
1964, 1997
Wigilia
Już wzdychał na myśl o Bożym Narodzeniu o tym jak naprawdę było
zaczął się modlić do świętej rewolucji w Betlejem
od której liczymy czas
kiedy znowu zaczął merdać puszysty ogon tradycji
wprosiła się choinka
elegancko ubrana
mlaskały kluski z makiem
kura po wigilii śpieszyła na rosół
potem milczenie większe niż żal i już na gwiazdkę szalik przytulny jak kotka
żeby się nie ubierać za cienko
i nie kasłać za grubo
zdrzemnął się na dwóch fotelach
wydawało mu się że słowo ciałem się stało — i mieszkało poza nami
nawet usłyszał że za oknem
przyszedł Pan Jezus
prosty jak kościół z jedną tylko malwą
obdarty ze śniegu i polskich kolęd
za wcześnie za późno nie w porę
nacisnął dzwonek dzwonek był nieczynny
1968, 1970
Przez pamięć Nikodema
Przez pamięć tak długo nienawróconego
Nikodema wychodzącego jak rak wieczorem
ratuj
trzymających się oburącz trzeźwej rozpaczy
egoistów albo inaczej litujących się nad samym sobą
pytających — czy to prawda że piękne kobiety wymyślili tylko mężczyźni
umierających niedbale
dostrzegających łatwiej głupstwo niż nikczemność
skrupulatów którzy tak dokładnie sprawdzają czas że nie wiedzą która godzina
odchodzących od pacierza na co dzień
1969, 1970
Do spowiednika
Nie spowiadaj tylko w kościele
ale także pod miejskim zegarem co chrząka jak prosię
w zatłoczonym pociągu w którym podróżują grzechy cienkie i grube
na cmentarzu gdzie zasłaniają prymulami w doniczkach śmierci
gdzie przez fotografie umarłych — podglądają życie pozagrobowe
na plaży
wszędzie
nie płacz że nie będą się do niczego przyznawać
to tylko pierwsze milczenie takie długie
1966, 1986
Modlitwa
Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu
któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez
któryś nie tłumaczył do końca cierpienia
który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy
odsłaniasz czas jak piękno
któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi
jak trzy złote placki
który masz więcej niż pięć ran
który się nie gniewasz na ceremonie niewiary
Proszę Cię o kryjówkę
w cienkim kąciku Twych ludzkich rąk
przed zgrają formuł
1966, 1970
Wiem
Teraz wiem
że musisz być
przeraźliwie doskonały
wieczny i nieśmiertelny
nierozpoczęty i nieskończony
zbawiający i umiejący słuchać
skoro nie lękałeś się umierać z miłości
skoro nie bałeś się być słabym
oddychać ciężko po każdym złudzeniu
być zbitym na kwaśne jabłko
1970
O wierze
Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
żeby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
1970
Podziękowanie
Pamięci George’a Eliota
Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że są krowy łaciate
bladożółta psia trawka
kijanki od spodu oliwkowozielone
dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem
pstrągi szaroniebieskie
brunatnofioletowa wilcza jagoda
złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia
policzki piegowate
dzioby nie tylko krótkie albo długie
przecież gile mają grube a dudki krzywe
za to
że niestałość spełnia swe zadanie
i ci co tak kochają że bronią błędów
tylko my chcemy być wciąż albo albo
i jesteśmy na złość stale w kratkę
1970, 1998
Który
Który stworzyłeś
pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogach
czerwoną trajkotkę z wąsami na głowie
bociana gimnastykującego się na łące
kruka niosącego brodę z dłuższych piór
barana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetu
kolibra lecącego tyłem
słonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki duży
osła aż tak miłego że głupiego
kowalika chodzącego do góry ogonem
zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jak
kanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworo
anioła po nieobecnej stronie — bez własnego pogrzebu z braku ciała
żabę grającą jak nakręcony budzik
nieśmiertelniki więdnące — więc prawidłowe i nieprawdziwe
dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie
logiczną formułkę nad przepaścią
niezawinioną winę
psiaka z półopadniętym uchem
łzę jak skrócony rachunek
chyba jeszcze nie powstał na serio świat
jeszcze trwa Twój uśmiech niedokończony
1970
Stare fotografie
Tylko fotografie nie liczą się z czasem
pokazują babcię jak chudą dziewczynkę
z wiosną na czerwonych gałęziach wikliny
jej piłkę sprzed pół wieku i wróble jak liście
jej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatny
jej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnań
biskupa w krótkich majtkach na wysokim płocie
fotografie najchętniej ocalają dziecko
wolą uśmiech niż ostre dogmatyczne niebo
również serce co się dyskretnie spóźniło
pokazują wakacje bezlitosne lato
z psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsem
zwłaszcza gdy życie ucieka jak balon
i ślimak chodzi z domem swym bezdomny
kamień z twarzą królewską który nie skamieniał
przed dworem co się spalił siostry cienkie w pasie
dowcipne choć zegarek im płakał na rękach
wspomnienie 6 klasy stygnące jak perła
z dyrektorem jak z ssakiem niewinnym pośrodku
umarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiek
staw pożółkły jak topaz i żabę z talentem
kiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w pole
nawet trawę co zawsze wykręci się sianem
krajobraz co już przeszedł dawno w geografię
i oczy już za wielkie by „stać je na rozpacz
1970
Którędy
Którędy do Ciebie
czy tylko przez oficjalną bramę
za świętymi bez przerwy
w sztywnych kołnierzykach
niosącymi przymusowy papier z pieczątką
może od innej strony
na przełaj
trochę naokoło
od tyłu
poprzez ciekawą wszystkiego rozpacz
poprzez poczekalnię II i III klasy
z biletem w inną stronę
bez wiary tylko z dobrocią jak na gapę
przez ratunkowe przejścia na wszelki wypadek
z zapasowym kluczem od samej Matki Boskiej
przez wszystkie małe furtki zielone otwierane z haczyka
przez drogę niewybraną
przez biedne pokraczne ścieżki
z każdego miejsca skąd wzywasz
nie umarłym nigdy sumieniem
1970
Anioł poważny i niepoważne pytania
Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśle
czy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazujący
czy spowiadasz tylko z grzechów ciężkich bo lekkie trudno udźwignąć
czy klaszczesz w dłonie patrząc na konanie jak na sytuację przedbramkową
czy nigdy nie płaczesz żeby się nigdy nie uśmiechać
czy umiesz uważnie bez powodu słuchać
czy nie przytulasz się żeby odejść
czy nie tęsknisz za ciałem
za ludzkim uśmiechem
za dłońmi złożonymi w kominek
za ziębą co we wrześniu opuszcza ogrody
za źrebakiem zamykającym powieki
za chrząszczem o nogach żółtoczerwonych
za każdą sekundą zawsze ostatnią
za tym co nietrwałe i dlatego cenne
1970
Trochę plotek o świętych
Święci — to także ludzie a nie żadne gąsienice dziwaczki
nie rosną krzywo jak ogórki
nie rodzą się ani za późno ani za wcześnie
święci bo nie udają świętych
na przystankach marznąc przestępują z nogi na nogę
śpią czasem na jedno oko
wierzą w miłość większą od przykazań
w to że są cierpienia ale nie ma nieszczęść
wolą klękać przed Bogiem niż płaszczyć się przed człowiekiem
nie lubią deklamowanej prawdy
ani klimatyzowanego sumienia
nie przypuszczają żeby z jednej strony było wszystko a z drugiej guzik z pętelką
stale śpieszą się kochać
znajdują samotność oddalając się od siebie a nie od świata
są tak bardzo obecni że ich nie widać
nie lękają się nowych czasów które przewracają wszystko do góry nogami
nie chcą być również umęczeni w słodki sposób jak na nabożnych obrazkach
niekiedy nie potrafią się modlić ale modlą się zawsze
chętnie wzięliby na indeks niejedną dobrą książkę żeby bronić jej przed głupim
czytelnikiem
nie noszą zegarków po to żeby wiedzieć ile się spóźnić
mają sympatyczne wady i niesympatyczne zalety
boją się grzechu jak fotela z fałszywą sprężyną
uważają że tylko pies jest dobry kiedy jest zły
nie mają i dlatego rozdają
tak słabi że przenoszą góry
potrafią żyć i nie dziwić się odchodzącym
potrafią umierać i nie odchodzić
Można o nich o wiele więcej pisać ale po co
trzymają się przyjaźni jak gawron gawrona
poznają późne lato po niebieskiej goryczce
słyszą na pamięć wilgi gwiżdżące przed deszczem
bawią ich jeszcze grzyby nieprawdziwe
1970, 1996
Odpowiedzi
Czy stworzyłeś serce przez grubszą pomyłkę
czy dajesz miłość żeby ją odebrać
czy kochających od nas oddalasz na zawsze
czy to co rozłącza nie łączy
czy to co dzieli nie każe się spotkać
czy nie odchodzimy by być już naprawdę
gdzie trwałość i kruchość mówią o wieczności
gdzie rzeki wracają z chmur
gdzie niebo niesie pompę
i morze nie wysycha
1970
Więc to Ciebie szukają
Więc to Ciebie szukają gdy kupują kwiaty
by na serio powtarzać romantyczne słowa
wierność innym ślubując gdy biegną po schodach
roznosząc swoje serce pod różne adresy
gdy patrzą sobie w oczy by siebie nie widzieć
więc to Ciebie szukają nic nie wiedząc o tym
pisząc o dziurze w niebie o bólu zdumienia
czy Bóg być musi jeśli Boga nie ma
czy może się sumienie zaciąć jak parasol
o tym że kto nie płacze przestaje być dzieckiem
o głuchym co wykończy wreszcie kaznodzieję
gdy nie pasują jak dwie nogi lewe
gdy mówią: Zaraz przyjdę. Czekajcie z herbatą
mam tylko pospisywać nazwiska z cmentarza
niewielka to robótka zaraz będę gotów
gdy chcą oddawać wszystko umierać dla kogoś
maciejkę czułą w nocy pieścić na pamiątkę
gdy trąbią z przekonania że nikogo nie ma
i chodzą wkoło Ciebie jak czapla po desce
1970, 1996
Sprawiedliwość
Profesor Annie Swiderkównie
Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny
Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłódło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość
1970, 1996
Samotność
Nie proszę o tę samotność najprostszą
pierwszą z brzega
kiedy zostaję sam jeden jak palec
kiedy nie mam do kogo ust otworzyć
nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkać przynajmniej jak półwróbla
kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie
zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić
od zachodu słońca cienie coraz dłuższe
nie proszę Cię o tę trudniejszą
kiedy przeciskam się przez tłum
i znowu jestem pojedynczy
pośród wszystkich najdalszych bliskich
proszę Ciebie o tę prawdziwą
kiedy Ty mówisz przeze mnie
a mnie nie ma
1970, 1996
Przy Stole Pańskim
Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków
zabolał mnie język od pytania
głęboki i niski
dlaczego ścinają kwiaty wczesnym rankiem
cały w sekrecie najświętszej niepewności
Na szczęście mam jeszcze łzę
ukrytą furtkę
1964, 1980
Wiersze rozproszone; 1970–1978)
Bóg się rodzi, moc truchleje
W tę noc, co nie wiedziała jeszcze, że jest święta
nie liżyłapy
nie pochlebcy
nie kandydaci na dygnitarzy
nie urzędnicy
nie spryciarze
nie chwalipięty że „tam byłem pierwszy”
nie reporterzy z telewizji ani dziennikarze
ale najbliżsi zawsze sobie krewni
analfabeci z bijącym sercem
i mędrcy — bo szukają
biegli niespokojni —
czy się nie przeziębił
czy gwiazda w ostatniej chwili Go nie przestraszyła
czy miał suche pieluszki
czy przy pięknie śpiewającym aniele nie dostał chrypki
czy Go siano nie podrapało
czy wierzgający osioł nie uraził swojego zwierzchnika — dostojnego wołu
kiedy rozsądni się gorszyli
Bóg wszechmogący stał się ludzkim dzieckiem
z wyciągniętymi bezradnie rękami
i świat się wcale nie zawalił
ale zgarbiony uśmiechnął się i zaczął się prostować
1970, 1995
Do Ojca Pawła Dembińskiego
Tak mi się wszystko teraz przypomina
Twój głos, który na pamięć poznali klerycy
Twe oczy łaski pełne i Twój święty Paweł
Nawet Twój zwykły klęcznik pod ścianą w kaplicy
Tyle razy dzwoniły kościelne zegary
Prymicji tyle przeszło, biegły lata drogie
Uczyłeś nas po prostu świętego kapłaństwa
Bogu dziękować za to, że jest Bogiem
Choćbyś ukrył się głębiej w samej mysiej dziurze
Klęczał z różańcem w ręku, na samym dnie ciszy
Stale wszystko pamiętam, Twój uśmiech wciąż czysty
Twój cień na korytarzu, Twe serce co słyszy
Trędowaty — niewdzięczny, kameduła niemy
Nie odwiedzam, nie dzwonię, pisać nie potrafię
Tylko trzymam w brewiarzu między obrazkami
Tuż przy Magnificat Twoją fotografię —
1972
Kiedy
Boże ile spraw odfajkowano poza nami
kiedy mieliśmy się urodzić
w którym roku miesiącu i dniu
Od kogo uciekać żeby się z nim spotkać
i biec do kogo aby się z nim minąć
Jak nie wierzyć aby zyskać wiarę
Kogo kochać nareszcie by stać się samotnym
Kto ma nam umrzeć by zbliżyć do Ciebie
Kiedy kto postanowi żeśmy już umarli
1972
Czas
Każda miłość byłaby trochę na niby
każda przyjaźń — stąd dotąd
każda wierność niewierna
każdy umarły niesłowny
umówił się i nie przyszedł
miał zadzwonić i cisza
nawet samotność przestałaby łączyć
zresztą zrobiłoby się ogólne zamieszanie
bo wszystko co się kończy jest za krótkie
ale zegarek stary racjonalista
nie ogląda się na wieczność
liczy dalej dokładnie tylko pojedyncze sekundy
których nie ma
1974
Wobec bólu
Wobec bólu
krwi spływającej do rynsztoka
dziecka umierającego z głodu
Jezusa pędzonego do obozu batem
jak wulgarne jest piękno
jak niemoralny kościół z eleganckim bukietem na ołtarzu
jak okrutne
rymowane
czyli gładko oblizane
wiersze
1975
Wszystko jest proste
Zapewne Boga wymyślili
żeby biologię skomplikować
można by zgodzić się na duszę
lecz dla niej miejsca w ciele nie ma
ile upartej wiary w rozum
który nie chroni od nieszczęścia
a przecież wszystko takie proste
kiedy zbliżamy się do Boga
jak milion mrówek z których każda
ma śmierć tak ważną że osobną
jak trąba która nie zazdrości
że jest na świecie trąba większa
jak łza smarkata
co się uprze
i nie pozwala dojść do słowa
jak psiak co przejrzał nagle rano
1975
Modlitwa
Jezu Frasobliwy
na przekór wszystkim
bez parasola na deszczu
z gołymi kolanami
słaby bo bezstronny
nieśmiały jakbyś debiutował wierszem
z prośbą o prostotę
samotny bo spokrewniony ze światem
pewnie martwią Cię ludzie
którzy są jak katechizm
na każde pytanie
muszą mieć koniecznie odpowiedź
1975
Zagadka o Niej
Tak złota że niepozorna
tak niebieska że szara
tak pierwsza że ostatnia w kolejce
tak cudowna że zwyczajna
mój Boże o ile słów za dużo
dlatego że prawdziwa
1975, 1996
* * *
Ojcze Bernardzie Pasjonisto
niezgrabnym piórem proszę ciebie —
powiedz o Rawie Mazowieckiej
po polsku wszystkim świętym w niebie.
O tym jak ludzie chorowali
jakie po lasach wiedli walki
o święty z czasów okupacji
co jadłeś z nami chleb na kartki.
Powiedz o nogach co bolały
jak biło wiernym polskie serce
i za nas wszystkich po kolei
ucałuj Matki Bożej ręce.
O tobie samym nic nie piszę
bo Jezus wie o tobie wszystko
lecz ucz nas wiary w czasach trudnych
Ojcze Bernardzie Pasjonisto.
1975
Łza w kolejce
Łza czeka już w kolejce za innymi łzami
żal skręca się jak powój — to na niepogodę
ból może być miłością powrotem czekaniem
wspomnieniem jeśli jak gapa zatrzyma się w miejscu
czas od początku goni jak pies za zającem
smutek wciąż z liściem brzozy w dzieciństwo powraca
tylko Boże kochany co zrobić z rozpaczą
co stale chodzi tylko od siebie do siebie
1976
Ta droga
To jest przecież ta droga śniegiem zasypana
gdy śnieg to po prostu niewinność podziwu
to jest wybrać samotność albo najzwyczajniej
odejść od zakochanych żeby byli sami
to jest chyba ten uśmiech a może pytanie
nie wiem jaki mnie teraz znowu pies przygarnie
lęk także i zdziwienie jeszcze coś z maciejki
co kochając ma zawsze skromne wymagania
to jest właśnie ta czystość którą ludzie depczą
dystans pomiędzy sobą a tym co się kocha
1977
Słowa już nazbyt pewne
Słowa już nazbyt pewne
wzruszenia odważne
szczęście od razu czyste jak pamięć bez wstydu
wszystkich spotkań kolejne bramy triumfalne
jak oczy wyżła zabawne i ciemne
bliscy sobie, co mogą powiedzieć nad ranem
jak długo jest nie patrzeć na siebie od wczoraj
nawet radość że przyszło nagle to ogromne
możliwe niemożliwe co przedtem nie było
bez jednej choćby rany to jeszcze nie miłość
1977
Niebieskie z czarnym
W miłości każdej zawsze cokolwiek z przekory
zakochani czasem brzęczą na siebie jak trzmiele
choć podobno do nieba wpuszczają parami
do piekła pojedynczo bo tam separatki
z świętością moją kłopot bo chyba przeze mnie
mój Stróż Anioł ma stale jedno pióro ciemne
zwierzęta także różne bo gorsze i lepsze
owcę solą uraczysz a indyczkę pieprzem
jeśli jest Kain musi być i Abel
w raju Adam solidny a niepewna Ewa
połącz niebieskie z czarnym będzie barwa szara
co czasem przypomina pobożność bez gustu
skrzywdzisz tego kogo za bardzo pokochasz
nie udaje się wiara bez diabła i Boga
1977
Po obu stronach
Nie wierzyć w śmierć popatrzeć w lustro
zobaczyć czas na własne oczy
każdy odchodzi w swoją stronę
by serce nieść jak niecierpliwość
czekać na jedną ważną chwilę
i kochać czego znieść nie sposób
Ty co po obu stronach jesteś
za blisko wszędzie za daleko
1978
Chytrość
Udaje że się wlecze noga za nogą
nie zapala zielonego światła
może być najwyżej morałem do kazania
myli jak talent który jest często wadą charakteru
mówi że przyjedzie ostatnim pociągiem
że nie wejdzie bez pukania
niby na niby
ta śmierć co twoją jeszcze nie jest
1978, 1986
Prawda
Jest prawda pozłacana
jest trochę nie w porę
jest jak zagadka w ciemność przechylona
jest w białych rękawiczkach
niekiedy jak rana
jak piękność co minęła a cnota została
jak kamień który mówi wiedzącym na pewno
przyjdź tu po trzystu latach wtedy pogadamy
jest także taka co się siebie wstydzi
smutna chuda jak szczapa
bo zbyt określona
1978
Po drugiej stronie obrazka
Święta Małgorzato wizytko
w ofierze cała i wszystka
zapomniana ukryta
jak krew bez nazwiska
mówią że wyszłaś z mody
twe życie za niewygodne
może się ciebie na dobre
razem z łaciną zgubiło
kto mi opowie w rozpaczy
o źródle co dla mnie biło
świętych co stoją w słońcu
znajdujemy w cieniu
1978
Wspomnienia
Stanął święty Jan Chrzciciel w kruchcie
przy wodzie święconej
Wspomina
Herodiadę, która kazała mu uciąć głowę
Salome, co wprost po tańcu
na zabawie poprosiła o jego śmierć
Ewę, która namówiła Adama,
żonę Putyfara
niewiasty co na dziedzińcu Kajfasza niedyskretnie wypytywały Piotra
matki co zamiast karmić dzieci zaczęły je całować
Stanął, patrzy
dziwi się i nie dziwi, że kobiety tak tłumnie chodzą do kościoła
1978
Wniebowzięcie
To przecież za wysoko
za daleko od ziemi
lepiej bezdomnej chyba
pozostać z bezdomnymi
po co po gwiazdach szukać
zagranicznego raju
lepiej ubogiej z nami
pozostać w biednym kraju
czy można wśród aniołów
o wole i ośle pamiętać
cieszę się i martwię
że jesteś wniebowzięta
1978
Przeszłość
Nie dokończyć już przerwanej rozmowy
nie dorzucić jednego słowa
Matko Boża powiedz dlaczego
przeszłość nieruchoma
zatrzymało się tam i z powrotem
wszystko w jedną i w drugą stronę
nic nie może się z miejsca poruszyć
przeminęło więc osądzone
niepodobna miłości dawnej
już nie ranić rozsądniej zacząć
zatrzasnęła się przeszłość. Osiołek
podszedł. Wyje pod ścianą płaczu
1978, 1990
Nota edytorska
Pierwsza tak obszerna edycja wierszy księdza Jana Twardowskiego z lat 1932—2002.
Wiersze zebrane w tomie piątym Utworów zebranych powstały w latach 1960—1978 i
pochodzą z jedynego zbioru wydanego w tym czasie:
— Znaki ufności, Kraków: Znak 1970 (wyd. 2 1971; wyd. 3 1995; wyd. 4 [błędnie
podano: 3] 2000, łącznie ze zbiorem Niebieskie okulary).
Kolejność wierszy odpowiada ich układowi w obrębie tomu źródłowego.
Wiersze rozproszone (w niniejszym tomie publikowane w układzie chronologicznym)
po raz pierwszy drukowane były w następujących tomach autora:
Nie przyszedłem pana nawracać. Wiersze 1937–1985. Wybór i opracowanie Jacek
Giebułtowicz, Warszawa 1986 — O zbawieniu ciała, Przychodzą do matki, *** (Ile
napisano pobożnych książek); Zdumienia pełna; *** (Dogmatycy hałasują po łacinie);
*** (Jezu z huczącą jak pszczoła raną); Jeszcze nie; Wszystko jest proste; Modlitwa
(Jezu Frasobliwy); Zagadka o Niej; Ta droga; Niebieskie z czarnym; Po obu stronach;
Chytrość; Prawda;
Tak ludzka. Wybór i opracowanie Aleksandra Iwanowska. Posłowie Jadwiga
Kotarska, Poznań 1990 — O cierpieniu nagim; O prostym pacierzu; Wniebowzięcie
(To przecież za wysoko); Przeszłość (Nie dokończyć już przerwanej rozmowy);
Stukam do nieba, Warszawa 1990 — Kiedy (Boże ile spraw odfajkowano poza nami);
Miłość zdjęta z krzyża. Wybór, opracowanie, wstęp Aleksandra Iwanowska, Poznań
1995 — Wielkanocny pacierz; O Wielkanocnym Poranku; Jest (Mówią, że modlimy
się do głuchych obrazów);
Noc Szczęśliwego Rozwiązania. Wybór, opracowanie, wstęp Aleksandra Iwanowska,
Poznań 1995 — Pomódlmy się w Noc Betlejemską; się rodzi, moc truchleje;
Przed kapłaństwem klękam… Wybór Waldemar Wojdecki, Aleksandra Iwanowska.
Posłowie Aleksandra Iwanowska, Warszawa 1996 — Do Ojca Pawia Dembińskiego;
Po wszystkie dni. Wybór, opracowanie, posłowie Aleksandra Iwanowska, Poznań
1997 — Krwi Przenajświętsza;
Miłość miłości szuka. Wiersze 1937—1998. Zebrała, opracowała, posłowiem i
kalendarium opatrzyła Aleksandra Iwanowska, t. I–II, Warszawa–Poznań 1999 —
Prośba o utratę pamięci; Oda do głośnika, który zniekształca kazania; Preludium
deszczowe; Czas; Wobec bólu; Łza w kolejce; Po drugiej stronie obrazka;
Wspomnienia;
Jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca. Wybór wierszy. Wybór, opracowanie, wstęp,
kalendarium Aleksandra Iwanowska, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy
1997 — Słowa już nazbyt pewne;
Wiersze zebrane 1932—2002, Warszawa 2002 — *** (Odejść od siebie); Żeby…;
Jeśli…(Jeśli stracisz wiarę w to).
Pierwodrukami w tomie autora są następując wiersze: O milczeniu („Tygodnik
Powszechny” 1960 nr 44), Pytanie (Jaka będzie przyszłość Kościoła) („Tygodnik
Powszechny” 1961 nr 38), O szukających („Tygodnik Powszechny” 1961 nr 38),
Spostrzeżenie („Tygodnik Powszechny” 1963 nr 42), Ojcze Bernardzie Pasjonisto
(„Tygodnik Powszechny” 1975 nr 48).
Tekst przez lata 1960–2002 wzbogacanej o kolejne inwokacje Litanii polskiej
pochodzi z tomu: Litania polska. 82 inwokacje do najsłynniejszych polskich Madonn.
Zdjęcia Janusz Rosikoń, Warszawa 2002.
Wszystkie wiersze publikuje się według redakcji przyjętej w najnowszych tomach
źródłowych, z uwzględnieniem poprawek autorskich (polegających także na
przywróceniu pierwotnej wersji rękopisu bądź wersji przyjętej w jednym z
wcześniejszych tomów) wprowadzonych przy pracy nad tomem Miłość miłości szuka.
Poprawione zostały również błędy korektorskie, zaistniałe we wcześniejszych tomach.
Pod każdym wierszem widnieje rok pierwodruku. Umieszczone pod wierszami dwie,
trzy daty oznaczają kolejno: pierwsza — rok pierwodruku tekstu w pierwszej redakcji,
druga i trzecia — lata druku kolejnych redakcji tekstu.
Alfabetyczny spis tytułów i incipitów uwzględnia wszystkie wcześniejsze tytuły, jakie
czytelnik może znaleźć w czasopismach, gdzie zamieszczane były pierwodruki, a także
we wcześniejszych tomach autora. Pierwotne tytuły i incipity — wyróżnione kursywą
— odsyłają do ostatecznej wersji.
Aleksandra Iwanowska
Alfabetyczny spis tytułów i incipitów
(kursywą wyróżniono pochodzące z czasopism i innych tomów tytuły i incipity wierszy,
które autor zmienił w ostatecznej — zamieszczonej w niniejszym zbiorze — redakcji)
Aniele zob. Aniele Boży
*** (Aniele Boży Stróżu mój),
Anioł poważny i niepoważne pytania,
Ankieta,
Antologia,
Boję się Twojej miłości,
*** (Boże spraw, żebym nie zasłaniał sobą Ciebie) zob. *** (Żebym nie zasłaniał sobą
Ciebie)
Bóg się rodzi, moc truchleje,
Chytrość,
Cierpliwość (Modlę się do Ciebie o cierpliwość),
Co zostało we mnie,
Czas,
Do Anioła Stróża zob. Przez pamięć Nikodema
*** (Dogmatycy hałasują po łacinie),
Do Jezusa umęczonego organami,
Do Ojca Pawła Dembińskiego,
Do samego siebie,
Do spowiednika,
Do świętego Franciszka,
Do świętego Piotra,
Do świętej Tereski,
*** (Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś),
Dziękuję (Dziękuję Ci po prostu za to, że jesteś) zob *** (Dziękuję Ci po prostu za to,
że jesteś)
*** (Ile napisano pobożnych książek),
Jak długo,
Jest (Mówią, że modlimy się do głuchych obrazów),
Jeszcze nie,
Jeśli (Jeśli stracisz wiarę w to),
Jeśli się kto nie narodzi na nowo zob Tyle wieków
Jezu zob Wołanie
*** {Jezu — jedynie prawdziwy w kościele) zob Spojrzał
*** (Jezu z huczącą jak pszczoła raną),
*** (Już nie patrzyłem na to ze w oknie stanęła zielona papuga nieba) zob.
*** (Z wodą święconą na czubkach palców)
Kaznodzieja,
Kiedy (Boże ile spraw odfajkowano poza nami),
Krwi Przenajświętsza,
Którędy,
Który,
Litania zob Litania polska
Litania polska,
Łza w kolejce,
Malowani święci,
Mędrcy,
Miałem udowadniać zob Niekoniecznie na pewno
Między gołębiem a ornitologią,
Modlitwa (Jezu Frasobliwy),
Modlitwa (Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu),
Modlitwa (Wreszcie na szarym końcu) zob Na szarym końcu
Mówił do duszy,
Nad pustą gazetą,
Na szarym końcu,
Na taryfie ulgowej zob Poza kolejką
*** (Nic mnie nie załamało),
Nic więcej,
Nie,
Niebieskie z czarnym,
Niebo,
Niekoniecznie na pewno,
*** (Nie mówią o Tobie),
Nie przestawał mówić zob Słowa
Nie sądź,
*** (Nie straszcie mnie kałużami kazań) zob Szept
Niewidoma dziewczynka,
*** (Nie zwracałem uwagi na to) zob *** (Z wodą święconą na czubkach palców)
O Bogu zob Nic więcej
O cierpieniu nagim
Oda do głośnika, który zniekształca kazania,
Odejść (Daj odejść od rzeczy okrągłych zamieszanych uprzejmie kilka razy),
*** (Odejść od siebie),
Odpowiedzi,
O firankach w stajni,
Ojcze Bernardzie Pasjonisto,
O jednych i o drugich,
O kościele,
O maluchach,
O milczeniu,
O nawróceniach,
O nawróceniu,
O nieobecnych,
O obrazach zob Malowani święci
O prostym pacierzu,
O stale obecnych,
O szukających,
O transcendentnym zob Między gołębiem a ornitologią
O uśmiechu w kościele,
O Wielkanocnym Poranku,
O wierze,
O zbawieniu ciała,
Papież,
*** (Papież wyfrunął z Rzymu) zob Papież
Po drugiej stronie obrazka,
Podziękowanie (Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo
czarne),
Pokaż nam zob Do świętej Tereski
Polska litania zob Litania polska
Pomódlmy się w Noc Betlejemską,
Po obu stronach,
Postanowienie*
Poza kolejką,
Prawda,
Preludium deszczowe,
Prośba (Nie posypujcie cukrem religii) zob Nie
Prośba (Panno Święta rysowana w zeszycie),
Prośba o utratę pamięci,
Prośba w Noc Betlejemską zob Pomódlmy się w Noc Betlejemską
Przed podróżą,
Przeszłość (Nie dokończyć już przerwanej rozmowy),
Przez pamięć Nikodema,
Przychodzą do matki,
Przy Stole Pańskim
*** (Przy Stole Pańskim chwieję się jak na moście z patyków) zob Przy
Stole Pańskim,
Przyzwyczaili się do siebie zob Z Dzieciątkiem Jezus
Psalm zob Nad pustą gazetą
Pytanie (Jaka będzie przyszłość Kościoła),
Rachunek sumienia,
Samotność (Nie proszę o tę samotność najprostszą),
Słowa,
Słowa już nazbyt pewne,
Spojrzał,
Spostrzeżenie,
Sprawiedliwość,
Stare fotografie,
Szept,
Ta droga,
Tam gdzie procesja,
Tłumaczył zob O nieobecnych
Trochę plotek o świętych,
Tyle wieków,
Uciekam,
Westchnienia zob Westchnienie (Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden
święty”)
Westchnienie (Broń mnie przed hasłem: „smutny święty to żaden święty”),
Wigilia,
Wielkanocny pacierz,
Wiem,
Wiersz nietradycyjny zob Wigilia
Wiersz staroświecki (Pomódlmy się w Noc Betlejemską) zob Pomódlmy się w Noc
Betlejemską
Wierzę (Wierzę w Boga),
Więcej powiedzą,
Więc to Ciebie szukają,
*** (Więc to Ty jesteś Jezu) zob Przy Stole Pańskim
Wizytacja,
Wniebowzięcie (To przecież za wysoko),
Wobec bólu,
Wołanie,
Wspomnienia,
Wszystko jest proste,
Wyjaśnienie,
Wyznanie (Zamykałem wiedzę w szufladkach),
Zagadka o Niej,
Za szybko,
Zauważyła Matka Boska zob Antologia
Zdumienia pełna,
Z Dzieciątkiem Jezus,
*** (Z wodą święconą na czubkach palców),
Żeby,
*** (Żebym nie zasłaniał sobą Ciebie),