 
1
Rozdział 3 
 
-  Myślałem,  że  nasza  ostatnia  robota  przyniosła  nam  wystarczająco  dużo 
forsy,  żeby  kupić  piwo  trochę  lepszej  jakości  –  marudził  Dante,  zaglądając  do 
wnętrza lodówki. 
Kane nawet nie zadał sobie trudu, by spojrzeć na niego znad sterty
rachunków,  przez  które  się  przedzierał.  –  A  co  ci,  do  cholery,  zależy?  Nie 
idziesz do baru z Markusem? 
Dante prychnął, zamykając lodówkę i opadł na krzesło obok Kane’a. – To
nie znaczy, że nie chcę wstawić zanim wyjdziemy.
- Wypijasz tyle, że na całej planecie nie ma wystarczającej ilości piwa. 
Zanim  Dante  mógł  się  odgryźć,  otworzyły  się  drzwi  wejściowe  i  do 
kuchni wszedł Markus. Dante nie mógł nic na to poradzić, że gapił się na ciuchy 
wampira Trutnia. Zazwyczaj ich przyjaciel z wyższej klasy nie nosił nic poniżej 
ubrań najwyższej jakości, ale tego wieczoru był przyodziany od stóp do głów w 
skórę.  Stroju  dopełniały  czarne  okulary  przeciwsłoneczne,  które  skrywały  jego 
brązowe  oczy.  Jego  krótkie,  blond  włosy,  które  zazwyczaj  nosił  ułożone  w 
miękkie fale, ściągnięte były do tyłu. 
Po raz pierwszy Kane zauważył, że Dante też był ubrany w skórę,
uzupełnioną o sięgający ziemi prochowiec. – Co to za klub, do którego idziecie? 
– zapytał Kane, mając przed oczami obraz Markusa biczującego Dantego. Ble. 
- Tam gdzie zwykle, po prostu dzisiaj mają imprezę kostiumową – odparł
Dante, tak jakby mówił do nierozgarniętego dzieciaka.
- Idziemy jako wampiry – skwapliwie dodał Markus, wyciągając ze słoja
ciastko i łamiąc je na pół.
- Dlaczego mają imprezę kostiumową? 
Dante przewrócił oczami. – Bo jutro jest Halloween. Pamiętasz? 
-  A  kto  mógłby  go  winić  za  to,  że  zapomina  o  świętach  –  dowcipkował 
Markus z Dante, jakby  Kane  nie było w  pokoju.  – Gdybym żył w takiej norze 
jak  ta,  też  nie  byłbym  w  nastroju  na  wycinanie  dyń  i  cukierki  albo  psikus. 
Naprawdę bardzo bym chciał, żebyście zamieszkali ze mną, chłopaki. Mój dom 
jest duży i ma kilka pokoi. Do diabła, pozwoliłbym wam nawet zabrać Ozziego, 
gdybyście przyrzekli, że jest dobrze ułożony. 
Zanim Kane mógł choćby otworzyć usta, by odeprzeć argumenty, Dante
go ubiegł.
 
2
- Doceniamy ofertę, ale dobrze nam tu, gdzie jesteśmy. To miejsce nie jest
takie  złe,  jak  wygląda.  Chociaż  jeżeli  następnym  razem  zechcesz  mi  przynieść 
trochę przyzwoitego piwa, nie będę się wzbraniał.  
Markus potrząsnął głową. – Wy Torenowie i ta wasza cholerna duma. 
-  Kochasz  nas  i  dobrze  o  tym  wiesz  –  zareplikował  Dante  z  krzywym 
uśmiechem. – Idę obudzić Rafe’a i nakłonić go, by poszedł z nami. Przydałoby 
mu się zabrać swój zrzędliwy tyłek z tego domu.  
Kiedy Dante wyszedł, Markus rzucił Kane’owi zmartwione spojrzenie. –
Rafe wciąż śpi? Rozumiem, że się jeszcze nie pożywił.
- Nie, i naprawdę zaczynam się martwić – przyznał Kane. Bracia znali
Markusa prawie cały wiek, zanim spotkali go ponownie w więzieniu, więc czuł 
się komfortowo wyrażając swoje obawy. 
- Miejmy nadzieję, że dzisiejsze wyjście mu pomoże – Markus skończył
ciastko i oparł się o blat. – Gdzie jest Ozzie?
- Poszedł zobaczyć się z rodziną. 
Markus  zmarszczył  brwi.  –  Jesteś  pewny,  że  nie  chcesz  iść  z  nami  do 
klubu? Będziesz w domu sam.
- Nie mam już dziesięciu lat – wycedził Kane. – Myślę, że dam sobie
radę. Mam ochotę na spokojny i cichy wieczór.
- Dobra, jeśli zmienisz zdanie, wiesz, gdzie nas znaleźć. 
- Nie zmienię – Kane znów skierował swoją uwagę na stos rachunków.  – 
Potrzeba mi wieczoru bez emocji.
 
*** 
 
Toni zaczęła się wiercić, kiedy kolejny skurcz przebieg przez jej uda. Już 
od  dwóch  godzin  kucała  w  krzakach,  jak  jakiś  podglądacz,  obserwując  dom 
Torenów.  Jedyny  ruchem  jaki  zaobserwowała,  było  przyjście  blondyna,  jakieś 
pół  godziny  po  wyjściu  wilkołaka.  Puszek  -  okruszek  miał  na  sobie  tandetną 
koszulkę, tak obsceniczną, że aż spłonęła rumieńcem. Poza tym było cicho.   
Ruch wewnątrz domu wzmógł jej czujność. Kiedy zobaczyła, że trzech
mężczyzn  wychodzi  przez  drzwi  wejściowe,  początkowo  wpadła  w  panikę, 
myśląc,  że  bracia  właśnie  wychodzą  i  że  straciła  swoją  szansę.  Zalała  ją  fala 
ulgi,  kiedy  spostrzegła,  że  to  tylko  dwaj  bracia  i  blondyn,  którego  wcześniej 
zauważyła. Dobrze, mogła dorwać jednego i wyłożyć mu swoją sprawę. Wtedy 
zbliżyli się do niej, a jej gardło się zacisnęło. To byli dwaj młodsi. To znaczyło, 
że  będzie  musiała  spotkać  się  z  Kanem.  Tym  groźnie  wyglądającym.  Tym 
 
3
przerażającym. Tym  niesamowicie przystojnym. Twarzą w twarz, bez żadnego 
zabezpieczenia. 
Kolejna godzina upłynęła jej na cichej debacie i rozważaniach, w jaki
sposób najlepiej wyłożyć swoja sprawę. Wróciła pamięcią do tej jedynej okazji, 
kiedy go widziała, trzy lata temu w więzieniu dla paranormalnych. 
Noc była ciemna i ponura, ale wszystkie noce takie były, odkąd została
wampirem. Corbin przyszedł tam, by przesłuchać więźnia i zmusił Toni, żeby z 
nim  poszła.  Twierdził,  że  dla  towarzystwa,  ale  ona  wiedziała  swoje.  Jej  usta 
wygięły  się  w  niesmaku.  W  tym  czasie  była  jednym  z  głównych  zabójców 
Corbina,  mimo  że  była  zwykłym  Trutniem.  Corbin  wiedział,  że  większość 
więźniów  żywiło  do  niego  urazę  i  z  chęcią  rozszarpałoby  go  na  strzępy. 
Tchórzliwy dupek zabrał tam Toni, żeby chroniła jego żałosną tyłek. 
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że to ona stanowiła największe
zagrożenie.
Podążała zaraz za nim, cały czas myśląc o tym, jak łatwo byłoby
wyciągnąć sztylet i wbić go w jego plecy. Oczywiście, coś takiego uczyniłoby z 
niej stałego mieszkańca tego więzienia, ale to byłby krok naprzód od obecnego 
życia u boku Corbina jako jej pana. 
Była tak pogrążona w swoich morderczych planach, że kiedy Corbin
zatrzymał się i obrócił do niej, mimowolnie odsunęła się o krok. Wampir rzucił 
jej  zadowolony  z  siebie  uśmiech.  Boże,  jak  ona  nienawidziła,  kiedy  to  robił. 
Choć  raz  chciałaby  zetrzeć  mu  go  z  twarzy.  Nawet  w  tych  niesprzyjających 
okolicznościach,  był  ubrany  jak  polityk,  ciemny  garnitur  i  pasujący  do  niego 
krawat. Jego blond włosy były nieskazitelnie ułożone , nawet jeden kosmyk nie 
był  w  złym  miejscu.  Jedyną  rzeczą,  która  pokazywała  jego  prawdziwą  naturę, 
był jego wzrok. Lodowato błękitne oczy pełne były okrucieństwa. 
- Zgadnij, kto jest w tej celi – wskazał kciukiem ciemną jamę z
pordzewiałymi metalowymi kratami.
Niechętnie zmusiła się, żeby przybrać wraz twarzy, który, jak miała
nadzieję, wyrażał zainteresowanie. Jeśli nie udawałaby, że czeka na każde słowo 
swojego  pana,  zostałaby  później  ukarana,  a  jej  ciało  wciąż  bolało  po  ostatnim 
razie. –  Kto? – zapytała, pamiętając, żeby  dodać odrobinę służalczości do  tonu 
głosu.  
- To najstarszy brat Toren, Kane – ironiczny uśmieszek stał się szerszy. 
Przepłynęła  przez  nią  fala  prawdziwego  zainteresowania.  Była  wtedy 
wampirem  dopiero  od  kilku  lat,  ale  słyszał  opowieści  o  braciach  Toren.  Na 
lekcjach walki, w których uczestniczyła, wciąż uczono  taktyki, którą stworzyło 
 
4
trio. Każdy żołnierz chciał być taki jak oni, choć nikt nie chciał skończyć tak jak 
oni.  
Nie mogąc się oprzeć, Toni przybliżyła się do przesiąkniętej wilgocią celi.
Wytężyła  wzrok,  ale  zobaczyła  jedynie  ciemność.  Ale  jakoś  wiedziała,  że  tam 
jest.  Mogła  go  wyczuć,  przyczajonego  w  jednym  z  odległych  rogów, 
wpatrzonego  w  nią.  Włosy  na  jej  szyi  stanęły  dęba,  kiedy  poczuła  jego 
przeszywający  wzrok.  Dziwnie  przyciągana  przez  jego  istotę,  owinęła  palcami 
zimne  kraty  i  przysunęła  bliżej  twarz.  Osobliwa  tęsknota  przebiegła  przez  jej 
ciało. Tylko jedno spojrzenie i moja ciekawość zostanie zaspokojona. 
Głęboko z celi dobiegł odgłos brudu przemieszczającego się pod czyjąś
stopą. Zupełnie jakby on też próbował znaleźć się bliżej niej. Jej serce waliło z 
podekscytowania.  Nagle  jej  superwrażliwy  wampirzy  słuch  wychwycił 
chrapliwy,  rytmiczny dźwięk,  jaki  Kane wydawał oddychając. Czy to tylko jej 
wyobraźnia, czy przyspieszył, by zrównać się z jej własnym oddechem? 
Żelazny uścisk zacisnął się na jej ramieniu, drastycznie przywracając ją
do  rzeczywistości.  –  Nie  podchodziłbym  tak  blisko  –  głos  Corbina  brzmiał 
spokojnie, ale Toni wiedziała, że był wkurzony. – Kane zabił wiele wampirów i 
ludzi. Naprawdę nie chciałbym stracić tak cennego żołnierza.  
Mocniej ścisnął jej prawe ramie, uciskając, aż ból prawie powalił jej na
kolana.  Toni  przygryzła  wnętrze  policzka,  aby  powstrzymać  jęk  bólu.  – 
Przepraszam, Corbinie. Po prostu chciałam się bliżej przyjrzeć temu śmieciowi.  
Corbin przesunął rękę z jej ramienia na tył je szyi i poczuła przechodzące
ją  ciarki,  spowodowane  jego  dotykiem.  Jedynym  ostrzeżeniem,  zanim  trzasnął 
nią  o  kraty,  był  cichy  pomruk.  Jej  głowa  uderzyła  boleśnie  o  żelazo,  aż 
zobaczyła  gwiazdy. Oderwał ją, wydając  kolejny pomruk,  i znowu  gwałtownie 
ją  popchnął.  Tarcie  metalu  o  czarny  skórzany  kostium,  który  miała  na  sobie, 
spowodowało piszczący dźwięk, a nacięcie na skórze głowy zaczęło krwawić. 
Zgodnie z jej naturalnym instynktem, powinna była mu oddać, ale
stłumiał  tę  reakcję.  Kiedy  Corbin  był  w  takim  stanie,  to  by  go  tylko  bardziej 
podnieciło. A sądząc po twardej jak skała erekcji, wciskającej się w jej pośladki, 
był  już  wystarczająco  podniecony.  Biorąc  głęboki  oddech,  zmusiła  się,  by  się 
uspokoić  i  pozwolić  mu  manipulować  swoim  ciałem.  Nie  było  to  łatwe, 
wiedząc, że Kane ją obserwuje. Pewnie myślał, że jest chętną dziwką Corbina, a 
to po prostu nie była prawda. Nigdy nie była chętna.  
Szarpiąc ją za kucyka, odciągnął jej głowę, by wyeksponować szyję. –
Kiedy  ostatni  raz  piłeś  ciepłą,  świeżą  krew,  Kane?  –  zapytał  Corbin,  zanim 
oblizał jej gardło. Toni ledwie zdusiła zimny dreszcz, który poczuła w brzuchu, 
 
5
gdy  jego  ślina  zmoczyła  jej  ciało.  Lodowata  stal  wbiła  się  w  jej  palce,  kiedy 
ścisnęła  kraty,  by  stłumić  naturalny  instynkt  „walcz  lub  uciekaj”.  Prawie  się 
wzdrygnęła, gdy Corbin wbił w nią swoje kły i zaczął się pożywiać. Próbowała 
popaść  w  stan  otępienia,  do  którego  zawsze  uciekała,  gdy  Corbin  używał  jej 
ciała,  ale  bezowocnie.  Z  jakiegoś  powodu  obecność  Kane  sprawiała,  że 
wszystko było jeszcze gorsze.  
Mimo że nadal nie mogła go zobaczyć w ciemności, mogła wyczuć jego
nienawiść.  Wylewała  się  z  niego  grubymi,  duszącymi  falami.  Samo  to 
wystarczyło, by ją trochę złamać, zwykła rysa na jej emocjonalnym murze. 
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. 
 
Przejeżdżający  obok  samochód,  nagle  przywrócił  ją  do  rzeczywistości. 
Toni mruknęła, zła na siebie, że pozwoliła przeszłości wpłynąć na koncentrację 
niezbędną dla obecnej misji. I co z tego, że jedyny raz kiedy widziała Kane’a , 
miał  na  nią  tak  wieki  wpływ.  On  pewnie  wcale  jej  nie  pamiętał.  Mogłaby 
przejść obok niego na zatłoczonej ulicy i nawet by na nią nie spojrzał.  
- Po prostu podejdź do drzwi i zapukaj – powiedziała na głos. – Nic nie
zrobisz  siedząc  w  krzakach  i  się  martwiąc.  Nie  dowiesz  się,  czy  Kane  ci 
pomoże,  dopóki  go  nie  zapytasz.  –  Świetnie,  teraz  zniżyła  się  do  gadania  do 
samej  siebie  i  podnoszących  na  duchu  gadek.  To  był  jeden  krok  w  kierunku 
pokoju  bez  klamek  i  kaftanu  bezpieczeństwa.  Zaraz  będzie  biegać  dookoła, 
mamrocząc o swoich skarbach. 
Gdy tylko wstała, jej nieużywane mięśnie wrzasnęły w proteście.
Ignorując ból, ruszyła w kierunku obtłuczonych drzwi wejściowych.  Z każdym 
krokiem  chęć,  by  zapomnieć  o  całej  sprawie  i  uciec  z  podkulonym  ogonem, 
robiła  się  silniejsza.  Wtedy  pomyślała  o  Brendenie  i  o  tym,  że  Torenowie 
mogliby  pomóc  jej  w  zemście.  Jej  postanowienie,  by  zdobyć  ich  pomoc 
umocniło  się.  Gdy  dotarła  do  drzwi,  wahała  się  tylko  przez  moment,  zanim 
podniosła trzęsącą się dłoń, by zapukać. 
Kilka sekund później drzwi otworzyły się, gdy Kane odpowiedział.
Pierwszą  rzeczą,  jaką  zobaczyła  był  sztylet  w  jego  dłoni.  Drugą  było  groźne 
spojrzenie.  Było  sto  razy  bardziej  przerażające  na  żywo  niż  w  komputerze. 
Zanim  miała szansę, by coś powiedzieć, jego oczy zwęziły się i wraz niesmaku 
pojawił się na jego twarzy. 
- Ty? Czego do diabła może ode mnie chcieć maskotka Corbina?  
Okej,  a  więc  się  myliła.  Rozpoznał  ją  i,  oczywiście,  nie  zrobiła  dobrego 
pierwszego wrażenia.
 
6
Uniósł rękę, trzymającą sztylet i zaatakował.