Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 22 Żmija W Paryżu

background image

FRID INGULSTAD

ŻMIJA W PARYŻU

background image

1

Hammergaten, lato 1908 roku

- Nie! - Elise nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyczy, dopóki jej głos nie zaczął odbijać

się od ścian. - Nie, on nie może...

- Wybuchła płaczem, wybiegła z pokoju i pognała w dół schodami. - Kristian wyjechał do

Ameryki!

Emanuel był zmęczony po wyprawie na boisko i postanowił uciąć sobie drzemkę. Teraz

ocknął się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Co ty mówisz?

- Kristian wyjechał do Ameryki! - załkała. - List od niego leżał w kuchni, na stole, a teraz

widzę, że jego ubrania zniknęły!

- Podeszła pospiesznie do kredensu, otworzyła go i zajrzała do szkatułki, w której chowała

swoje oszczędności. Brakowało dwustu koron.

Emanuel pokręcił głową. - Weź się w garść, Elise! Z pewnością nie pojechał do Ameryki.

Nie ma przecież pieniędzy, a poza tym niełatwo jest tak po prostu znaleźć miejsce na statku do

Ameryki.

Wyprostowała się. - Pożyczył ode mnie dwieście koron i napisał, że spłaci je najszybciej,

jak będzie mógł. Zamierza obierać ziemniaki na statku płynącym do Anglii i kupić sobie miejsce.

Odwróciła się na pięcie, pobiegła do kuchni, znalazła list i przyniosła go z powrotem, żeby

pokazać Emanuelowi. - Zobacz! On nawet wie, jak się nazywa parowiec płynący z Liverpoolu i do

jakiej firmy należy! Zamierza pojechać pociągiem z Kanady do Chicago. Pisze, że wygląda na

starszego i zamierza kłamać w kwestii swego wieku. Jego szuflada jest pusta. Wszystkie jego

rzeczy zniknęły! - Poczuła, że niedowierzanie powoli zmienia się w przerażenie. - Ale jak on zdołał

zdobyć wszystkie potrzebne dokumenty? A co ze szkołą? Nie może przecież tak po prostu zniknąć!

Został mu jeszcze rok szkoły, a poza tym nie jest nawet konfirmowany! Jeśli to rzeczywiście

prawda, to jest to najzwyklejsze szaleństwo! - Elise osuszyła oczy brzegiem fartucha. - Wyjechał w

gniewie.

Rozpacz przerodziła się we wściekłość. - To twoja wina! To dlatego, że zmuszałeś go do

pracy, choć obiecywałeś mu, że będzie mógł grać w piłkę nożną!

Widziała, jak Emanuel pobladł ze złości. - Ach tak, mam wziąć na siebie winę. To bardzo

do ciebie podobne. - Jego głos przybrał szyderczy ton. - Najpierw rozpuszczasz dzieci do tego

stopnia, że nie da się z nimi mieszkać pod jednym dachem, a później winisz mnie za to, że nie

zachowują się tak, jak powinny. Od kiedy wróciłem, panuje tu wieczny jazgot i zamieszanie. Nie

mają żadnych manier, przekrzykują się nawzajem, wchodzą w słowo dorosłym i zachowują, jakby

background image

nigdy nie nauczono ich podstawowych zasad wychowania. Jeśli to ja mam brać za nich

odpowiedzialność i się nimi opiekować, to mają się dostosować do moich zasad. Jestem w końcu

panem domu, niezależnie od tego, czy siedzę na wózku inwalidzkim, czy nie!

Elise odetchnęła głęboko, serce waliło jej mocno i gwałtownie, nie mogła powstrzymać

słów, które cisnęły się jej na usta.

- To nie ty bierzesz za nich odpowiedzialność i opiekujesz się nimi, tylko ja! Kiedy ostatnio

dostałam od ciebie chociaż koronę na jedzenie? Byłam za nie odpowiedzialna od czasu, gdy matka

zachorowała wiele lat temu, i opiekowałam się nimi bez twojej pomocy. Nigdy nie odesłałabym

Kristiana do matki i Asbjørna, dając mu odczuć, że nie jest tu mile widziany, i że nie mamy nad

nim kontroli. - Zaczęła płakać. - A poza tym matka wcale nie jest zdrowa, Asbjørn powiedział mi o

tym, kiedy tutaj byli. Może Kristian wyjechał, bo usłyszał, że chcesz go odesłać do Kjelsås. Z

pewnością usłyszał każde twoje słowo. Jestem pewna, że wyjechał, bo zauważył, że go tu nie

chcesz. Nie masz do tego prawa! To moi bracia i obiecałam im, że będą mogli u mnie mieszkać tak

długo, jak zechcą. Oni są dla mnie najważniejsi, ważniejsi nawet od ciebie. Jeśli ich nie znosisz, to

będziemy musieli się rozstać, bo ja nie odeślę moich braci!

Emanuel spoglądał na nią wściekłym wzrokiem.

- Widzę, że chcesz się mnie pozbyć. Może miałem rację? Knujesz coś za moimi plecami.

Nie byłaś szczególnie zachwycona, kiedy wróciłem i ci przeszkodziłem, zgadza się? Pasowało ci,

że mieszkałem w Ringstad, mogłaś sobie wtedy robić, co chciałaś. Ale mówię ci, Elise, nie

dostaniesz więcej pieniędzy od mojego ojca! Kiedy mu powiem, jak żyjesz, nie sądzę, żeby

zechciał ci dalej pomagać. I wtedy zobaczymy, jak sobie poradzisz z domem pełnym dzieci, które

nawet nie są twoje, i pracą oraz zarobkami, które nie dają żadnej gwarancji. - Przełknął ciężko, a

jego oczy się zwęziły. - Nie rozumiem, dlaczego się taka zrobiłaś i skąd bierzesz te absurdalne

pomysły. Inne kobiety byłyby zadowolone, mając męża, który wychowuje dzieci i panuje nad

domem. Czy to te magazyny - Pani domu, czy jak to tam się nazywa, mają na ciebie taki wpływ?

Dawniej taka nie byłaś.

Jego słowa bolały. Był taki niesprawiedliwy i okrutny. Chciała coś powiedzieć, ale nie dało

się mu już przerwać.

- Kiedy cię pierwszy raz spotkałem, byłaś nieśmiała, skromna i wdzięczna. Teraz zaczynasz

być tak samo zarozumiała, jak twoi bracia. Myślisz, że jesteś kimś tylko dlatego, że udało ci się

opublikować książkę i decydujesz w kwestii dzieci tak, jakby mnie tu w ogóle nie było?!

W końcu udało jej się odzyskać głos.

- Wzięłam na siebie odpowiedzialność za chłopców, zanim ty się pojawiłeś. Jeśli chodzi o

Hugo i Jensine, nigdy nie okazywałeś im szczególnego zainteresowania. Powiedziałeś wręcz, że

background image

dzieci zaczynają być interesujące dopiero wtedy, gdy nieco dorosną. Jeśli chodzi o moją pracę,

jestem całkiem innego zdania niż ty. Uważam, że będę mogła z niej żyć. I to całkiem dobrze. Nie

potrzebuję jałmużny od twojego ojca. Nie powinnam była przyjmować od niego pieniędzy,

powinnam była być bardziej dumna.

- Więc wydaje ci się, że zostaniesz wielką, znaną pisarką? - Na jego ustach pojawił się

drobny, szyderczy uśmieszek.

- Nie, nie uważam tak, ale sądzę, że uda mi się sprzedać tyle książek, żeby móc z tego

wyżyć.

- Prawie nikomu nie udaje się z tego wyżyć.

- Zapominasz, że dopiero dostałam czterysta koron honorarium. A napisanie książki zajęło

mi mniej niż rok.

- Jak już ci mówiłem, ludzie kupili książkę z ciekawości. Przeczytali w gazecie, że jest w

niej coś nieprzyzwoitego, dlatego kupili ją w tajemnicy i przeczytali po kryjomu. Ludzie tacy są. A

teraz wydawnictwo powiedziało, że nie chce więcej nieprzyzwoitych historii o ulicznicach, więc nie

będzie już takiego zainteresowania ze strony ludzi. Jak myślisz, kto będzie chciał przeczytać

książkę o biednej, robotniczej rodzinie, która walczy od rana do wieczora, żeby zarobić na życie?

Elise nie odpowiedziała. Jak mogli się w taki sposób kłócić, kiedy Kristian był w drodze do

Ameryki? Może miała go już nigdy nie zobaczyć! Odwróciła się gwałtownie, pobiegła do kuchni i

zatrzasnęła za sobą drzwi. Opadła z płaczem na krzesło, położyła się na kuchennym stole i

pozwoliła łzom płynąć.

Nagle usłyszała przeszywający pisk. Podniosła pospiesznie głowę i wyjrzała przez okno.

Hugo stał w wózku i wyglądał, jakby zaraz miał wypaść! W mgnieniu oka znalazła się przy

drzwiach kuchennych i otworzyła je gwałtownie. - Hugo, siadaj! - Jej głos był surowy.

Hugo przestał krzyczeć i spojrzał na nią zdziwiony. Nie zwykł widywać jej takiej

zdenerwowanej. Szybko usiadł, ale w tej samej chwili zbudziła się Jensine i zaczęła płakać.

Elise otarła łzy fartuchem i podeszła do nich prędko. - Możesz upaść i się uderzyć,

rozumiesz?

Usta chłopca zadrżały, a oczy wypełniły się łzami. Po chwili zaczął głośno płakać.

Elise usłyszała nagle kroki przy składziku. Pani Jonsen musiała widocznie przejść przez

niski płotek.

- Co jest z twoimi dziećmi, Elise? Najpierw usłyszałam krzyki Hugo, a teraz oboje płaczą.

- Spali w wózku, ale Hugo wstał. Bałam się, że wypadnie.

- Dlaczego śpią w wózku? Widzisz przecież, że nie ma w nim miejsca dla nich obojga!

background image

- Byliśmy na boisku i patrzyliśmy, jak chłopcy grają w piłkę. Pod drodze Hugo i Jensine

zmęczyli się tak bardzo, że zasnęli. Bałam się, że ich obudzę, jeśli będę chciała ich wyjąć z wózka.

Dlaczego tłumaczę się przed panią Jonsen?, pomyślała, zła na siebie. To nie jej sprawa.

Pani Jonsen stała, przyglądając się jej.

- Co jest dzisiaj z tobą, Elise? Wyglądasz jak chmura gradowa!

- Tak też się czuję. - Sama słyszała, że jej głos jest nieprzyjemny i oschły, ale była tak

zrozpaczona wyjazdem Kristiana, że nie potrafiła wziąć się w garść. Wyjęła Hugo i Jensine po kolei

z wózka. Pani Jonsen mogła być tak ciekawska, ile tylko chciała, nie zamierzała jej mówić o

powodzie swego zdenerwowania. Gdyby pani Jonsen dowiedziała się o tym, że Kristian wyjechał

do Ameryki, zapewne obwiniałaby ją za to i powiedziała, że jest złą matką, która siedzi i pisze

książki, zamiast zabrać się do prawdziwej roboty. A może powiedziałaby, że to dlatego, iż Elise

przyjmuje odwiedziny mężczyzn.

Wniosła Jensine do kuchni, a Hugo poszedł za nimi. Posadziła córkę na jednym z taboretów

w kącie, a Hugo wspiął się na drugi. Wyjęła dzbanek z mlekiem i nalała go do dwóch kubków.

Dzieci były zgrzane i spragnione, piły łapczywie. Następnie Elise rozsmarowała owczy ser na

dwóch kromkach chleba, jedną dała Hugo, a drugą pokroiła w kostki dla Jensine. Przez cały czas jej

myśli krążyły wokół Kristiana. Czy statek wypłynął już na fiord, czy może stał wciąż na przystani,

a setki krewnych stały, machając białymi chusteczkami?

Do Kristiana nikt nie machał. Wyobraziła go sobie stojącego przy burcie, wciśniętego

między dorosłych, silnych mężczyzn zamierzających poszukiwać pracy w obcym kraju. On miał

jedynie trzynaście lat i choć był wysoki jak na swój wiek, jego ciało było wątłe. Na pewno prędko

się domyśla, że nie był nawet konfirmowany. Co wtedy z nim zrobią? Odeślą go z powrotem do

domu? A jeśli nikt go nie zechce? Z czego będzie żyć? Dwieście koron nie mogło starczyć na

długo, jeśli musiał zapłacić za przeprawę łodzią i podróż pociągiem. Poza tym musiał coś jeść. Jeśli

nie uda mu się dostać pracy, zagłodzi się na śmierć. Jeśli uda mu się dostać pracę przy obieraniu

ziemniaków na statku płynącym do Anglii, nie było pewności, że znajdzie zatrudnienie na parowcu,

który miał płynąć do Ameryki.

Zawładnął nią niepokój. Elise opadła na jeden z taboretów i położyła się z płaczem na

kuchennym stole.

- Mama płacze - powiedział cicho zdziwiony Hugo. Pokiwała głową, nie podnosząc wzroku.

- Tak, mama płacze.

- Hugo pomoże mamie. - Chłopiec zszedł z taboretu i podszedł do niej z resztką kromki

chleba w umazanych palcach. - Proszę, to dla ciebie.

Podniosła głowę, otarła łzy brzegiem rękawa i wzięła od niego lepką kromkę.

background image

- Dziękuję, Hugo. Dobry z ciebie chłopiec. - Wsunęła jedzenie do ust i uśmiechnęła się do

niego. Odwzajemnił jej uśmiech, szczęśliwy, że mógł pomóc.

Usłyszała na zewnątrz hałas i pospieszne kroki. Po chwili do środka wbiegli Peder i Evert. -

Gdzie się podziałaś, Elise? Powiedziałaś, że będziesz na nas patrzeć! - Peder był wyraźnie

obrażony.

- Musiałam wracać z dziećmi do domu. Poza tym Emanuel nie mógł już tam dłużej

wytrzymać.

Spojrzała na nich i próbowała się uśmiechnąć.

- Długo was obserwowałam. Jesteście bardzo zdolni. Anna i Torkild też tam byli, a także

wielu innych znajomych.

- Dlaczego masz takie czerwone oczy? Płakałaś?

Elise powiodła wzrokiem od jednego do drugiego i westchnęła głęboko.

- Coś się wydarzyło, kiedy was nie było - zaczęła ostrożnie.

- Emanuel umarł?

- Peder, co ty mówisz? Oczywiście, że nie. Nie jest aż taki chory.

- Chodzi o panią Jonsen?

Elise pokręciła głową, nie wiedziała, jak ma im o tym powiedzieć.

- Chodzi o Kristiana. Wyjechał do Ameryki.

Zapadła przytłaczająca cisza. Peder i Evert patrzyli na nią z niedowierzaniem.

W końcu Evert zaczął się śmiać. - Żarty sobie z nas robisz, Elise.

Peder się zezłościł.

- Nie można sobie żartować z takich rzeczy. Sama zawsze tak mówisz.

- Nie żartuję. Kiedy wróciłam do domu, łóżko Kristiana było puste. Wszystkie jego rzeczy

zniknęły. Tu na stole leżał liścik do mnie.

- Ale on nie ma pieniędzy.

- Wziął trochę ode mnie. Wiedział, gdzie je chowam w kredensie.

- Ukradł?

- Obiecał, że odda mi je, kiedy tylko znajdzie pracę.

- Wyjechał, nie mówiąc nam o tym? Mogliśmy mu przecież pomachać! - W oczach Pedera

pojawiły się nagle łzy. - To nie sprawiedliwe! Powiedział, że da znać, zanim wyjedzie, i może bę-

dziemy mogli wejść na pokład i zobaczyć Amerykanów!

Elise spojrzała na niego zdziwiona. - Mówił wam, że dzisiaj wyjedzie?

- Nie, mówił, że wyjedzie, kiedy będzie po konfirmacji. Evert szturchnął go.

background image

- Do konfirmacji Kristiana jeszcze dwa lata. On uciekł, rozumiesz chyba? To dlatego Elise

płacze.

Wyglądało, jakby prawda w końcu zaczynała docierać do Pedera.

- On już nie wróci?

Evert wzruszył ramionami. - Nie wiadomo. Jeśli dostanie pracę i będzie bogaty, to nie ma

po co tu wracać.

- Co powiedział Emanuel? Zezłościł się?

- Tak. I ja też. Nie można sobie tak po prostu wyjeżdżać. To nieładnie w stosunku do was i

do nas. Poza tym te pieniądze były nam potrzebne.

- Dlaczego płaczesz, skoro jesteś zła?

- Bo zawsze płaczę, kiedy jestem zła. Szczególnie wtedy, gdy nie mogę nic poradzić, a

przecież nie mogę krzyczeć na Kristiana, skoro go tu nie ma.

Peder podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.

- Nie płacz, Elise. Masz przecież nas. Mogę rąbać drewno, a Evert może chodzić po wodę.

Możemy pilnować dzieci, żebyś miała czas na pisanie, a jeśli Emanuel każe nam stać za ladą, po-

wiemy mu, że możemy to robić tylko przez jakiś czas.

Elise uśmiechnęła się przez łzy.

- Bardzo się cieszę, że was mam. Martwię się tylko, co będzie z Kristianem. Ma tylko

trzynaście lat, nie jest pewne, że ktoś go zatrudni. Poza tym nie skończył jeszcze szkoły i za dwa

lata ma podejść do konfirmacji. - Ponownie wybuchła płaczem.

Evert podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Rozumiała, jak niezręcznie i bezsilnie

musieli się czuć. Nigdy przedtem nie widzieli jej tak zrozpaczonej. Hugo i Jensine siedzieli

spokojnie, zauważyli, że coś jest nie tak.

Wzięła się w garść, otarła łzy i uśmiechnęła się.

- Jestem taka szczęśliwa, że mam was przy sobie! Pomóżcie mi teraz nakryć stół, a ja

przygotuję obiad. Nie możemy zapominać, że jest niedziela. Będzie boczek i ziemniaki.

- Mniam, mniam! - Peder oblizał usta. - Czy mam dać znać Emanuelowi?

- Możesz spróbować, ale wejdź po cichu do pokoju, bo może zasnął.

Peder uchylił ostrożnie drzwi do pokoju i zajrzał do środka.

- Emanuel? - szepnął. - Śpisz? Odpowiedziało mu burknięcie.

- Na obiad będzie boczek i ziemniaki! Usłyszał kolejne burknięcie.

Peder cofnął się i zamknął za sobą po cichu drzwi.

- Chyba mówi przez sen, bo wymruczał tylko coś w poduszkę. Elise wyjęła ziemniaki.

background image

- Obudzimy go, kiedy jedzenie będzie gotowe. Peder podszedł do okna i wyjrzał na

zewnątrz.

- Jak myślisz, gdzie jest teraz statek? Dopłynął już do Anglii? Evert uśmiechnął się. - Tak

szybko to one nie pływają. Na

pewno dopiero wypłynął z miasta i płynie w dół fiordu.

- Gdyby Kristian tu był, sam mógłby o wszystkim opowiedzieć. On zna nazwy wszystkich

miast i krajów na świecie.

- Peder zamilkł, ale po chwili dodał oskarżycielskim tonem:

- Źle zrobiłeś, Kristianie. Powinieneś był nas uprzedzić, zanim wyjechałeś.

Przy stole podczas obiadu atmosfera była napięta. Emanuel nie odezwał się ani słowem,

siedział z ponurym wyrazem twarzy i wpatrywał się w talerz, nie podnosząc na nich wzroku. Hugo i

Jensine nie byli głodni. Oboje późno zjedli tego dnia podwieczorek. Hugo demonstracyjnie rzucił

kawałek mięsa na podłogę, zanim Elise zdążyła zabrać mu jedzenie. Sama walczyła ze łzami. Peder

i Evert wyraźnie wyczuwali powagę sytuacji, ale Peder milczał.

Po obiedzie Elise poprosiła Pedera i Everta, by pozmywali naczynia, a ona sama przewinęła

Jensine i zaparzyła kawę dla Emanuela. Nie chciała słyszeć od niego ani od pani Jonsen, że nie

prowadzi domu tak, jak powinna. Wciąż kipiała w niej złość, ale rozpacz z powodu wyjazdu

Kristiana doskwierała jej niczym bolesna rana.

Evert mył naczynia, a Peder je wycierał. Obaj starali się to robić jak najlepiej.

Evert podniósł kubek, żeby pokazać jej, jaki jest czysty.

- Słyszałem, że niektórzy myją talerze przez całą drogę z Kristianii do Ameryki.

Peder spojrzał na niego zdziwiony.

- Ale dlaczego?

- Żeby nie płacić za bilet.

- Kristian zamierza obierać ziemniaki - wtrąciła Elise. Peder i Evert odwrócili się i wlepili w

nią wzrok.

- Tak powiedział? - spytał zaskoczony Peder.

- Napisał o tym w liście, który zostawił. Zdaje mi się, że nie musiał płacić za podróż do

Anglii. Albo przynajmniej bardzo mało go kosztowała. W Anglii ma się przesiąść na parowiec pły-

nący do Ameryki i dopiero wtedy będzie musiał zapłacić.

Peder wciąż patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.

- Nie pojmuję, dlaczego on wyjechał. A kiedy już tam dotrze i nie zastanie domu przy

Hammergaten ani łóżka we własnym pokoju, co będzie wtedy?

background image

- Musi sobie wynająć pokój albo jakieś inne miejsce, a następnego dnia musi się zabrać za

szukanie pracy.

- Jestem pewien, że będzie tego żałował. A mieliśmy przecież jechać do ogrodów Tivoli na

wakacje. I co ja teraz powiem nauczycielowi? Przecież nie mogę kłamać, że się rozchorował,

prawda?

Elise westchnęła.

- Nie, zostaw to mnie.

Jego twarz nagle się rozjaśniła.

- A może pojechał do naszego wujka?

- To nie takie proste. Żeby tam dotrzeć, trzeba odbyć bardzo daleką podróż. Ameryka jest

tak wielka, że nawet nie potrafimy sobie tego wyobrazić.

Peder zamyślił się. Po chwili dodał:

- Wiesz, co myślę? Kiedy się prześpi w obcym łóżku i przypomni sobie, jak dobrze mu było

tutaj, przy Hammergaten, to dzień później wróci statkiem do Kristianii, obierając po drodze

ziemniaki i myjąc talerze. I będzie tutaj już jutro wieczorem.

Evert parsknął. - Nie wiesz, jak daleko jest do Ameryki? Samo dopłynięcie tam zajmuje

przynajmniej dwa albo trzy tygodnie. Gdyby miał tu wracać, musiałby upłynąć równie długi czas.

Nie zdążyłby się tu pojawić, zanim się zacznie szkoła na jesieni.

- W takim razie nie będzie mógł pojechać do ogrodów Tivoli. Evert pokręcił głową i

spojrzał badawczo na Elise.

- Poza tym nie jest pewne, czy będzie miał odwagę tu wrócić.

Elise nic nie powiedziała, słuchała tylko jednym uchem.

Peder chwycił ją za brzeg fartucha. - Nie słyszałaś, co powiedział Evert? Nie wiadomo, czy

on się odważy wrócić! Emanuel wyglądał na bardzo złego, a kiedy miną trzy tygodnie w jedną i w

drugą stronę, być może będzie jeszcze bardziej zły.

Elise pokiwała głową. - Jest taka obawa.

Na twarzy Pedera pojawił się nagle lęk. - Ty też się go boisz?

Elise pokręciła głową. - Nie, nie boję się go, Pederze. Ale może on powinien się bać mnie.

Peder i Evert roześmiali się. - Bać się ciebie? Ale ciebie się przecież nikt nie boi, Elise!

- Może nie. - Po chwili dodała cicho: - Ale zaczynam się zastanawiać, czy może nie

powinnam była wcześniej uderzyć pięścią w stół.

background image

2

Tego samego wieczoru Elise napisała list do wuja z Ameryki. Usiadła w kuchni, bo między

nią i Emanuelem wciąż była ściana lodu. Od czasu kłótni nie zamienili ze sobą ani słowa. Praw-

dopodobnie oczekiwał, że go przeprosi, ale nie zamierzała tego robić. Musieli się spotkać w

połowie drogi, a on powinien wziąć na siebie choć część winy. Póki co wydawało się to jednak

mało prawdopodobne. Teraz Kristian był najważniejszy i jedyną osobą, jaka być może była w

stanie jej teraz pomóc, był jej wuj. Powinna była do niego napisać już dawno temu, wiedziała o

tym, ale nigdy nie znalazła na to czasu.

Drogi wujku Kristianie,

przepraszam, że nie napisałam do ciebie wcześniej, ale nie miałam na to czasu. Tak wiele

rzeczy wydarzyło się, odkąd ostatnio pisałam. Matka straciła dziecko, którego oczekiwała, i jest z

tego powodu niezwykle przygnębiona. Mój mąż jest sparaliżowany z powodu ciężkiej choroby, przez

co siedzi na wózku inwalidzkim, ale wciąż prowadzi mały sklepik przy ulicy Maridalsveien. Prze-

prowadziliśmy się na Hammergaten w dzielnicy Sagene, a Hilda wciąż mieszka w domu majstra.

Wydano moją pierwszą książkę. Dobrze się sprzedała i teraz zaczęłam pisać kolejną. Zanim się

całkiem poświęciłam pisaniu, byłam sprzedawczynią w przędzalni, a moje dni były długie i

męczące. Sąsiadka zajmowała się najmłodszym dzieckiem (Jensine, która ma już roczek), a moja

siostra Hilda opiekowała się Hugo, który w styczniu skończył dwa lata. Przez cały ten czas moi

bracia mieszkali z nami, podobnie jak Evert, sierota, którym się opiekuję i traktuję jak własne

dziecko.

Ale dzisiaj coś się wydarzyło i dlatego do ciebie piszę. Kristian, najstarszy z moich braci,

wyjechał do Ameryki! Całkiem nieoczekiwanie, nie uprzedzając nikogo! Kiedy wróciłam do domu,

znalazłam tylko liścik i zauważyłam, że wszystkie jego ubrania zniknęły. Zamierzał obierać

ziemniaki na statku płynącym do Anglii i pożyczył pieniądze na dalszą podróż. Parowiec, który ma

płynąć z Liverpoolu do Kanady, nazywa się „Virginian" i należy do firmy Alan Line. Z Kanady

zamierza podróżować dalej pociągiem.

Jak się na pewno domyślasz, bardzo się o niego martwię. Został mu jeszcze rok do końca

szkoły, poza tym nie jest jeszcze konfirmowany. Napisał w liście, że zamierza kłamać w kwestii

swojego wieku, i zastanawiam się, co się stanie, kiedy ktoś odkryje, że jest młodszy. Piszę ci o tym w

nadziei, że być może skontaktuje się z tobą, prosząc o radę. Wiem, że niedawno wysyłał do ciebie

list, ale sądziłam, że dotyczył on jego planów, kiedy będzie już dorosły. Czy wiesz o czymś, o czym

ja nie wiem? Kocham moich braci, jakby byli moimi własnymi dziećmi, i martwię się o nich.

background image

Przepraszam, że cię niepokoję, ale nie widziałam innego wyjścia.

Mam nadzieję, że u ciebie i twoich bliskich wszystko dobrze.

Serdeczne pozdrowienia od twojej siostrzenicy Elise

Usłyszała jakiś odgłos w salonie. Po chwili otworzyły się drzwi, a do kuchni wtoczył się

Emanuel.

- Piszesz nową powieść? Może tym razem o złym ojczymie?

- Nie, piszę do wujka Kristiana z Ameryki w nadziei, że będzie mógł pomóc Kristianowi,

kiedy tam przybędzie.

Emanuel uśmiechnął się.

- Oni mieszkają w Spokane, w stanie Waszyngton. To daleko od Chicago.

- Wiem o tym, ale pomyślałam, że może Kristian spróbuje zadzwonić albo napisać do niego,

jeśli będzie miał problemy.

- Na pewno nie zostanie mu wiele z tych dwustu koron, gdy tam już dotrze. Telefonowanie

jest kosztowne. - Jego głos był spokojniejszy. Czyżby przemyślał sprawę?

Elise odłożyła ołówek.

- Sądzę, że powinniśmy poważnie porozmawiać, Emanuelu. Nieprzyjemnie jest się tak

kłócić i złościć na siebie. Musimy znaleźć rozwiązanie, nie odwracając się od siebie nawzajem.

- Tak, już je znalazłem. Wracam do Ringstad.

Nie powiedziała nic, starała się tylko wyśledzić na jego twarzy, co właściwie czuje. Było

mu przykro, czy też mu ulżyło?

- Nic nie mówisz. Nie cieszysz się?

- Nie, nie cieszę się. Uważam, że to smutne. Miałam nadzieję, że uda nam się odnaleźć

drogę powrotną do siebie. Powiedziałeś, że jestem inna niż wtedy, gdy mnie poznałeś. Myślałam

tak samo o tobie. Sam wiesz, że jest coś w plotkach pani Jonsen. Jeśli chodzi o Johana, nie wiem o

nim nic. Potrafię przyznać, że bardzo go kochałam i marzyłam o wspólnym życiu z nim, ale los tak

nie chciał. Kiedy ty i ja się pobraliśmy, byłam zdecydowana zrobić wszystko, co w mojej mocy,

żebyśmy mogli stworzyć dobry dom dla naszych dzieci. Nie wyszło nam to, ale starałam się

zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Zgodziliśmy się spróbować raz jeszcze, ale teraz czuję, że

postawiłeś wszystko na głowie. To ja jestem podejrzewana o niewierność.

Wyprostowała się. Spojrzała mu prosto w oczy. - Rozumiem, że jest ci trudno, i nie próbuję

sobie nawet wyobrazić, co to znaczy być sparaliżowanym, tak samo jak uważam, że nie można

nigdy zrozumieć problemów innych ludzi, o ile samemu nie było się w podobnej sytuacji.

Machnął przecząco ręką.

background image

- To nie ma żadnego związku z moją chorobą. To kwestia zasad. Nie mogę żyć z kobietą,

która zachowuje się jak pan domu. Uważam, że to niegodne. Mógłbym zaakceptować to, że piszesz

w wolnym czasie, o ile równocześnie byłabyś w stanie wypełniać wszystkie obowiązki pani domu.

Ale ważne decyzje musisz pozostawić mnie. Jeśli nie, to lepiej będzie, jeśli będziemy mieszkać

osobno.

- A ważne decyzje to między innymi te, które dotyczą wychowania chłopców?

- Tak, oczywiście.

- A gdyby Kristian nie wyjechał i nie przeprosił, wciąż domagałbyś się, żeby zamieszkał z

matką i Asbjørnem?

- Tak.

- A co, jeśli matka powiedziałaby, że nie da rady zaopiekować się trzynastolatkiem?

- Wtedy musiałby sobie znaleźć inne miejsce. To samo dotyczy Pedera i Everta. Jeśli zaczną

mi się stawiać, tak jak Kristian, nie chcę ich tu mieć.

Elise spojrzała mu w oczy. - Przykro mi to słyszeć, Emanuelu. W takim razie obawiam się,

że będziemy musieli żyć osobno.

- Jak chcesz. To twój wybór. - Obrócił wózek i pospiesznie skierował się z powrotem do

salonu.

Z samego rana Peder pojechał po woźnicę Karlsena. Emanuel postanowił wyjechać

pierwszym pociągiem.

Elise wodziła za nim wzrokiem, czując, jak spada jej z ramion wielki ciężar, ale

równocześnie martwiła się o niego. - Ale jak poradzisz sobie sam w drodze do domu?

- Poślę telegram do Andreasa, żeby po mnie przyszedł. A w pociągu pomoże mi woźnica.

- A co ze sklepem?

- Napisałem list do Ludviga Liena i Paula Georga. Zajmą się wszystkim. - Uśmiechnął się. -

Nie sądzę, żeby miało to długo potrwać. Kiedy zobaczysz, jak to jest stać na własnych nogach i nie

móc skorzystać z pomocy ojca, zmienisz jeszcze zdanie.

Nie powiedziała nic. Jeśli tak myślał, to czekała go wielka niespodzianka. Może będzie

rozczarowany, a może nie. Wciąż nie potrafiła się domyślić, co tak naprawdę czuł. Całkiem praw-

dopodobne, że używał tego jako pretekstu, żeby móc wrócić do domu w Ringstad, i z ulgą

opuszczał ich na rzecz przyjemniejszego życia.

Spojrzała na Hugo i Jensine, którzy bawili się w kącie, zajęci budowaniem z drewnianych

klocków, które zrobił dla nich Kristian. Może Emanuel nigdy nie był w stanie pokochać Hugo, bo

nie potrafił zapomnieć o tym, w jaki sposób Hugo został poczęty. A co z Jensine? Była jego córką,

background image

jego rodzonym dzieckiem. Czy nic do niej nie czuł? Czy to możliwe, żeby ojciec lub matka nie

kochali swojego dziecka?

Paliło ją pod powiekami. Nie wiedziała, dlaczego chciało jej się płakać: dlatego że Kristian

wyjechał czy dlatego że miał ich opuścić Emanuel. A może dlatego, że nie spała w nocy tylko roz-

myślała o Kristianie i martwiła się o niego. Teraz statek był już na pewno daleko na morzu i nawet

jeśli żałował, nie było drogi powrotnej. Chłopcy opowiedzieli jej o ładowni przerobionej na salę do

spania, w której na każdym posłaniu leżało po szesnastu mężczyzn. Słyszała, że na Morzu

Północnym bywały wielkie fale. Wielu zapadało na chorobę morską. To musiała być dla Kristiana

okropna noc.

Może było też zimno, a on nie miał ze sobą nic ciepłego. Peder i Evert dostali po nim

zimowe ubrania, bo ona obiecała mu nowe. Zarówno spodnie, jak i kurtka, były na niego za małe.

- Myślałam, że wybierzemy się do znachorek z ulicy Gravergaten.

- A po co? Powiedziałaś przecież, że nie widzą dla mnie żadnej nadziei.

- Powiedziałam, że muszą cię najpierw zbadać.

- To bez sensu. To czysta szarlataneria.

- Pomogły już wielu osobom. Poza tym wcale nie udają mądrych, naprawdę wiele wiedzą na

temat powszechnej medycyny i mają własne zioła, które pomagają w przypadku wielu schorzeń.

- Powiedziałem, że to nie ma sensu! - Głos Emanuela był surowy. - Podjęłaś decyzję, Elise.

Jeśli pochylisz głowę i przyznasz, że postąpiłaś wobec mnie niesprawiedliwie, odbierając mi prawo

do bycia panem domu, wtedy wrócę. To zależy od ciebie.

- Nie powiedziałeś tak wówczas, gdy prosiłeś, by móc powrócić, i przeprowadziliśmy się tu,

na Hammergaten. Wtedy nie usłyszałam ani jednego słowa o tym, że biorę na siebie zbyt wiele

decyzji i odbieram ci twoje obowiązki i odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że

z radością przyjąłeś to, iż biorę na siebie wszystkie obowiązki związane z chłopcami, skoro i tak

byłam już do tego przyzwyczajona.

- W takim razie musiałaś być chyba ślepa. Musiałaś rozumieć, jak upokarzające było dla

mnie mieć żonę, która o wszystkim decyduje. Nie chcę o tym więcej dyskutować. Jadę teraz do

domu, a kiedy ty się nad sobą zastanowisz i wybijesz sobie z głowy te humory, możesz wysłać do

mnie list.

Kuchenne drzwi otworzyły się gwałtownie i Peder wsunął głowę do środka, czerwony i

zdyszany. - Wóz już jest! Woźnica przyjdzie ci pomóc.

Evert siedział cicho przy kuchennym stole i przysłuchiwał się bez słowa całej rozmowie.

Elise spojrzała na niego i Pedera. Nie wiedziała również, co oni czują. Ulżyło im, czy też było im

przykro? Zapewne jedno i drugie.

background image

- Macie się ładnie pożegnać z Emanuelem. Ty też Hugo!

- zawołała do syna. - Chodź się pożegnać z tatą.

Peder i Evert uścisnęli uroczyście dłoń Emanuela i ukłonili się, a Hugo stanął przed nim i

przyjrzał mu się zdziwionym wzrokiem. - Tata do sklepa?

Emanuel odwrócił się do Elise. - Zadbaj o to, żeby nie mówił tak niedbale, jak chłopcy. -

Ponownie odwrócił się do Hugo.

- Mówi się do sklepu, Hugo. Musisz się nauczyć ładnie mówić.

Pojawił się woźnica, który pomógł jej stoczyć wózek w dół po deskach na ganku i popchnął

go dalej wokół domu.

Elise wzięła Jensine na ręce i poszła za nimi, a chłopcy pobiegli przodem. Hugo dreptał tuż

za nią.

Przygryzła wargę. Czy Emanuel miał rację? Czy to ona była w błędzie?

- Nie chcesz się pożegnać z Jensine, Emanuelu? Emanuel spojrzał na nią ponuro.

- Do widzenia, Emanuelu - zawołała. - Dobrej podróży i pozdrów matkę i ojca.

- Do wiedzenia wszystkim. Chłopcy, róbcie tak, jak powie wam pan Ludvig Lien. Niedługo

zaczną się wakacje.

Peder wyglądał na przerażonego. - Mamy stać za ladą przez całe lato?

Emanuel posłał mu mroczne spojrzenie. - A co myślałeś? Że będziesz się przez cały czas

lenić?

Peder spuścił zawstydzony głowę. - Może nie cały, ale...

Woźnica strzelił z bicza, a wóz ruszył. Elise pomachała mu i kazała Jensine i Hugo zrobić to

samo. Peder i Evert stali spokojnie bez ruchu.

- Mogliście chociaż pomachać! - upomniała ich, kiedy wóz zniknął za zakrętem.

Chłopcy nie odpowiedzieli, obaj zacisnęli tylko usta.

background image

3

Elise posłała chłopców do szkoły z zaświadczeniem, że są spóźnieni, ponieważ musieli

przyprowadzić woźnicę dla swojego ojca, któremu się pogorszyło i w związku z tym zmuszony był

wyjechać. Następnie napisała liścik, który mieli zanieść wychowawcy klasy Kristiana. Napisała w

nim, że zamierza przyjść później do szkoły, by z nim porozmawiać.

To będzie nieprzyjemne spotkanie. Wiedziała, że nauczyciel jest bardzo surowy i będzie

zaszokowany, kiedy usłyszy co się stało. Nie miała pojęcia, co się zwykło robić w takich przy-

padkach. Czy zostanie w to zamieszana policja? Czy do armatora w Kanadzie zostanie wysłany

telegram mówiący, że Kristian Løvlien ma zostać natychmiast odesłany?

Wzdrygnęła się. Biedy Kristian, to będzie dla niego cios, niezależnie od tego, co się

wydarzy. W Ameryce z pewnością nie będzie dla niego pracy, a powrót do domu po tym, jak się w

taki sposób wygłupił, mógłby mu zniszczyć życie.

A co z tymi dwustoma koronami? Emanuel powiedział jej wprost, że nie dostanie więcej

pieniędzy od jego ojca, a poza tym wcale ich nie chciała po tym, co się wydarzyło. Ale jak mieli so-

bie poradzić? Jeszcze dużo czasu minie, zanim książka, nad którą obecnie pracowała, będzie

gotowa. Później trzeba będzie ją wydrukować i sprzedać, a później minie jeszcze wiele czasu, nim

dostanie jakieś pieniądze. Nie miała obecnie żadnych zarobków poza wypłatą, którą dostała od

wydawnictwa. Chłopcy będą musieli pracować przez całe łato, ale pod warunkiem że dostaną za-

płatę. Jeśli nie, to zabroni im stać za ladą. W takim wypadku będą musieli poszukać sobie innej

pracy jako przewoźnicy, drwale lub pomocnicy u fryzjera.

Westchnęła i wyciągnęła swój rękopis. Postanowiła napisać

o Norze, dziewczynce z jej klasy. Wylądowała w więzieniu po tym, jak ukradła jedzenie ze

sklepu Magdy. Chciała wyjaśnić, dlaczego Nora nie znalazła żadnego innego wyjścia. Johan rów-

nież go nie znalazł, dlatego stał na czatach, kiedy inni rabowali sklep złotnika. Potrzebne mu były

pieniądze na leki dla Anny.

Elise chciała, aby ludzie, którym nigdy nie doskwierał głód, zdołali wczuć się w tę trudną

sytuację i zrozumieli, że nawet najszlachetniejszy człowiek nie potrafiłby się oprzeć pokusie, gdyby

rozpacz i przymus były wystarczająco silne.

Na szczęście Hugo i Jensine bawili się spokojnie razem. Oboje mieli za sobą długą,

przedpołudniową drzemkę. Może spali źle w nocy przez to, że była taka niespokojna?

Starała się nie myśleć o Emanuelu. Może jego ojciec spojrzy na to inaczej i wyjaśni mu

sprawę z perspektywy Elise. Może to Emanuel zmieni zdanie i przyjdzie prosić ją o wybaczenie.

background image

Ostatnimi czasy zdawał się być w lepszej formie. Teraz mogli się oboje poważnie zastanowić nas

sytuacją i jeśli uznają, że nie ma lepszego wyjścia, to może powinni dalej mieszkać osobno.

Pisała przez całe przedpołudnie. Nawet, gdy karmiła Hugo

i Jensine, jej myśli wciąż krążyły wokół Nory i jej losu. Sama zauważyła, że jest nieobecna

duchem i nie słucha, kiedy Hugo coś do niej mówi. Dopiero kiedy się zezłościł i zrzucił na ziemię

talerzyk, spróbowała się ogarnąć i skoncentrować na dzieciach zamiast na książce.

Jej myśli ponownie odpłynęły. Miała przecież maszynę do szycia. Mogła znów zacząć szyć

dla ludzi, kiedy już skończy pisać. Gdyby trafiła na kogoś równie hojnego, co młoda panienka

Paulsen, byłoby to całkiem dochodowe zajęcie. Jeśli niektórzy potrafili wyżyć, szyjąc ścierki lub

łatając ubrania, to ona musiała zdołać utrzymać się z szycia, niezależnie od tego, jak jej pójdzie z

książką.

Usłyszała, że ktoś biegnie w stronę domu. Czy to chłopcy już wracali? Czy naprawdę było

aż tak późno? Czas nie jest moim przyjacielem, powiedziała do siebie i westchnęła głęboko. Jak

miała znaleźć jeszcze więcej czasu na pracę?

Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Peder.

- Ale się zdziwisz, Elise! - Uśmiechnął się od ucha do ucha, jego grzywka była mokra od

potu, a policzki zaczerwienione.

- Zdziwię? Że przychodzicie do domu wcześniej niż zwykle?

- Nie, zgaduj!

Rozpromieniła się. - Nie oblałeś?

- Oblałem? - Uśmiech zniknął z jego ust. - Tak myślałaś?

- Nie, ja... po prostu musiałam coś zgadnąć. To może masz jakiegoś nowego kolegę?

Peder pokręcił tajemniczo głową. - Zgaduj jeszcze raz!

- Nie dostałeś upomnienia, chociaż przyszedłeś spóźniony?

- Przecież napisałaś usprawiedliwienie, nauczyciel nie mógł mnie upomnieć.

Nagle westchnęła głośno i zasłoniła z przerażeniem usta dłonią. - Zapomniałam, że miałam

porozmawiać z wychowawcą Kristiana! Boże, co on sobie pomyśli? - Uderzyła się dłonią w czoło i

jęknęła. - Zapominam o wszystkim, kiedy piszę. Ale inni tego nie rozumieją.

Peder stał z wyszczerzonymi zębami. Wyglądał na mocno ubawionego.

Wstała gwałtownie od stołu. - Nie ma się z czego śmiać! Będę musiała iść do szkoły i

przeprosić. Zajmiecie się w tym czasie dziećmi. Gdzie poza tym jest Evert? Zdawało mi się, że

słyszę was obydwu?

- Stoi na zewnątrz.

Elise zatrzymała się i nadstawiła uszu. - Ktoś coś mówi.

background image

Peder pokiwał głową. - To właśnie dlatego miałaś zgadywać, rozumiesz?

- Miałam zgadnąć, kto stoi na zewnątrz? Ktoś przyszedł w odwiedziny?

Peder pokiwał głową.

Elise westchnęła. - Nie rozumiesz, że nie mogę przyjmować gości, skoro muszę iść do

szkoły? Prosiłam o spotkanie, więc muszę się teraz wytłumaczyć.

- Mimo wszystko możesz zgadywać.

- Nie wygłupiaj się, Peder. Jensine musi mieć czystą pieluchę. Możesz ją teraz przewinąć, a

ja biegnę do szkoły.

A jeśli to Johan, szepnęło coś w jej głowie. Nie mogę okazać, jak bardzo się cieszę. Nie

dzisiaj, kiedy Emanuel wyjechał w gniewie.

W tej samej chwili zobaczyła, że dwie osoby zbliżają się do schodów. Otworzyła szeroko

oczy i zaniemówiła.

- Kristian?

Wyglądał na bardzo zawstydzonego, kiedy szedł w jej stronę z pochyloną głową i

zgarbionymi plecami.

- Przepraszam.

Powinna była się zezłościć, powinna być szczęśliwa, ale stała tylko, wpatrując się w niego i

nic nie rozumiejąc.

- Był w szkole! - odezwał się Peder. - Bał się wracać do domu, ale kiedy powiedziałem, że

Emanuel wyjechał do Ringstad, to się w końcu odważył.

Kristian odwrócił się do niego. - Wcale nie powiedziałem, że się boję! Powiedziałem, że nie

chcę.

Elise spojrzała na niego z powagą. - Czy rozumiesz, co zrobiłeś, Kristianie?

Spuścił wzrok i pokiwał głową. - Przepraszam - powtórzył. Po chwili podniósł wzrok. -

Dostaniesz pieniądze z powrotem. Nie ruszyłem nawet jednego øre! - Pogrzebał w kieszeni spodni i

wyciągnął zwitek banknotów. - Tu jest wszystko!

- Chciałeś nas tylko przestraszyć?

- Nie ciebie. Poza tym miałem ochotę popłynąć, ale zacząłem mieć obawy. Myślałem, że nie

dostanę pracy. A kiedy się nad tym zastanowiłem, to nie byłem pewien, czy spodoba mi się w

obcym mieście. Nie wiem zresztą, jak bym się tam dostał.

- Dlaczego nie mogłeś wrócić wczoraj wieczorem? I gdzie spędziłeś noc?

- Spałem w pokoju u Halte-Jensa, jego matka nic o tym nie wiedziała.

- Zrobiłeś to, żeby się zemścić na Emanuelu. To nieładnie, Kristianie.

Pokiwał głową, ale na jego twarzy malował się upór. - Emanuel też nieładnie postąpił.

background image

- Jest różnica między dorosłymi i dziećmi. Jesteś na tyle duży, żeby wiedzieć, że to, co

zrobiłeś, było bardzo złe. Tak bardzo się o ciebie martwiłam i bałam, że prawie nie zmrużyłam oka

w nocy. Emanuel i ja zaczęliśmy się o to kłócić i tak się zezłościł, że wyjechał do Ringstad.

Napisałam nawet list do wuja Kristiana w nadziei, że będzie mógł ci pomóc.

Kristian posłał jej przerażone spojrzenie.

- Powiedziałaś, że pojechałem do Ameryki?

- Tak. Nie wiedziałam przecież, czy starczy ci pieniędzy na jedzenie i co się stanie, kiedy

odkryją, że masz tylko trzynaście lat.

- Wuj Kristian nie mieszka przecież w Chicago.

- Wiem, ale pomyślałam, że może spróbujesz wysłać mu telegram albo zadzwonić.

- Nigdy bym się nie odważył.

W końcu poczuła, jak kipi w niej złość. - A skąd miałam o tym wiedzieć? Myślałam, że

odważyłeś się nas opuścić bez słowa, więc sądziłam, że jesteś zdolny do wszystkiego.

Zobaczyła, że w jego oczach pojawiły się łzy. - Nigdy więcej tego nie zrobię. Przepraszam,

Elise. Również za to, że Emanuel nie chciał tu dłużej zostać. Lepiej by było dla ciebie, gdybym to

ja wyjechał, a nie on.

Peder jak zwykle nie potrafił się powstrzymać. - Nieprawda! Elise i Emanuel się pokłócili i

wydaje mi się, że ona go już nie kocha.

- Milcz, Peder! - Spojrzała na niego ze złością. - Nic ci do tego! - Odwróciła się do

Kristiana. - Gdzie są twoje ubrania?

Kristian pochylił głowę. - Schowałem je za krzakiem porzeczki. Nie byłem pewien, czy to

prawda, że Emanuel wyjechał.

- Chciałeś najpierw sprawdzić, czy on tu jest, tak? A co byś zrobił, gdyby on nie wyjechał?

- Uciekłbym, zanim by mnie zauważył.

Elise westchnęła głęboko, odwróciła się i poszła z powrotem na swoje miejsce. Siadła na

stołku, oparła łokcie na stole i wsparła głowę na dłoniach. Może Emanuel miał rację, pomyślała.

Dobrze wychowane dzieci nie uciekałyby z domu.

Wyznaczyła chłopcom zadania do wykonania, następnie wyjęła przybory do pisania i

napisała kolejny list do wuja Kristiana.

background image

4

Nie minęło wiele czasu, a wszystko się uspokoiło i było tak jak dawniej. Emanuela nie było

zaledwie od kilku dni, ale wydawało się, jakby chłopcy całkiem zapomnieli o kłótni, próbie

ucieczki Kristiana i złym nastroju Emanuela. Elise z obawą myślała o tym, co by się stało, gdyby

Kristian naprawdę wyjechał. Emanuel wróciłby do Ringstad, a ona miałaby jedną parę rąk mniej do

pomocy. Kristian najlepiej ze wszystkich radził sobie przy rąbaniu drewna i innych ciężkich,

fizycznych zajęciach. Poza tym można było z nim rozmawiać jak z dorosłym.

Ludvig Lien przyszedł w odwiedziny, prawdopodobnie poprosił go o to Emanuel. Lien

oczekiwał, że chłopcy będą stać za ladą przez większą część dnia przez całe lato i był wyraźnie za-

skoczony, kiedy Elise powiedziała mu, że to nie wchodzi w grę. Chłopcy mieli dostać przynajmniej

dwa tygodnie wolnego, poza tym mieli otrzymywać pensję, tak jak wszyscy inni. Zobaczyła

przerażony wyraz twarzy Liena i domyśliła się, że mężczyzna zapewne oczekiwał, iż będzie mógł

zachować całość zarobków dla siebie.

- Pomówię z panem Ringstadem - powiedział. - Nie tak się umawialiśmy.

- Ale tak będzie - odparła stanowczo. - Jeśli chce pan pomocy chłopców, musi im pan płacić

tak samo, jak innym dzieciom. A jeśli nie, to Evert, Peder i Kristian poszukają sobie innej pracy.

Ich zarobki są mi niezbędne, żeby związać koniec z końcem.

Posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie, najwyraźniej nie spodziewał się z jej strony takiej

stanowczości.

Noc świętojańska przyniosła ciepłą i przyjemną pogodę.

Chłopcy przybiegli do kuchni. Peder był tak zdyszany, że z trudem mówił: - Możemy pójść

do doliny Maridalen, Elise? Wszyscy chłopcy tam jadą. I dziewczyny ze szkoły też. Z kanapkami,

sokiem i zapałkami, żeby rozpalić ognisko!

- Ale przecież zawsze razem jeździmy na Wzgórze św. Jana?

- Wiemy, ale tam są zazwyczaj same małe dzieci. A przy starym kościele w Maridalen będą

inni w naszym wieku. Dziewczyny mają pleść wianki dla Kristiana, Everta i dla mnie.

Pogłaskała go po grzywce. - Czy już tak wyrośliście, że dziewczęta plotą dla was wianki?

Coś mi się zdaje, że niedługo ode mnie uciekniecie, Peder.

- Nie, Elise. Ja zostanę z tobą, aż się zestarzejesz. Wianek przecież nic nie znaczy. To tylko

takie wymysły dziewcząt. Jeśli dziewczyna zdoła odnaleźć dziewięć różnych rodzajów kwiatów i

położy je sobie pod poduszką, to będzie miała sen proroczy i dowie się, czy wyjdzie za mąż przed

kolejną nocą świętojańską.

background image

- Macie dopiero po dwanaście lat. Żadna dziewczyna nie może wyjść za mąż w wieku

trzynastu lat!

- Nie może? A dlaczego nie?

- Głuptasie. Nikt nie pobiera się w wieku trzynastu lat! Peder odetchnął z ulgą. - To dobrze!

Bo już się bałem, że

Marte znajdzie dzisiaj dziewięć kwiatów.

- Tak bardzo ją lubisz?

Pokiwał głową. - Ona jest taka ładna. Ale reszta chłopaków też uważa, że jest ładna, i nie

wydaje mi się, żeby miała wybrać takiego, który nie potrafi dobrze pisać ani przeczytać więcej niż

jedną stronę z książki.

Elise poczuła nieprzyjemne ukłucie. To okropne, że tak się czuł. - Kiedy będziesz na tyle

dorosły, żeby się ożenić, będziesz czytał jak pastor. A poza tym nie tylko to jest ważne. Dziewczęta

szukają przede wszystkim takiego chłopca, który jest miły i nie pije.

Peder posłał jej pełne powątpiewania spojrzenie. - Coś mi się zdaje, że tak mówisz tylko po

to, żeby mnie pocieszyć. Jeden z chłopaków już nieraz pił, a wszystkie dziewczyny robią do niego

maślane oczy.

Droga była długa, ale chłopcy pomagali jej pchać wózek, a wieczór był wciąż jasny. Ciągle

natykali się na dziewczęta, które zbierały polne kwiaty i układały z nich wianki. Wiele z nich miało

już jeden na głowie. To był piękny widok.

Elise nalegała by mogła towarzyszyć im razem z dziećmi. Nie miała ochoty posyłać ich

samych do ruin w Maridalen. Chłopcy wyglądali z początku na przerażonych i tłumaczyli, że nikt

inny z klasy nie przyjdzie z dorosłymi, ale poddali się, kiedy Elise stwierdziła, że noc świętojańska

jest dla wszystkich i z pewnością przyjdą tam ludzie w różnym wieku.

Cieszyła się ze spaceru. Po wiośnie, w ciągu której słońce mieszało się z deszczem, zrobiło

się w końcu przyjemnie. Brzeg kanału był zarośnięty polnymi kwiatami we wszystkich kolorach

tęczy, trawa była zielona i świeża, a w wielu ogrodach widziała kwitnące różane krzewy. Peonie już

przekwitły, wszystko w tym roku działo się szybciej niż zwykle.

Pomyślała o Emanuelu i zastanawiała się, czy żałował, że się wyprowadził. Nie było

wątpliwości, że to kłótnia z Kristianem skłoniła go do wyjazdu. Pomimo choroby zdawał się być w

dobrej formie, znacznie lepszej niż wtedy, gdy odwiedzili go w Ringstad. W majątku nie miał

żadnych zajęć, więc zdecydowanie za dużo czasu poświęcał na rozmyślanie o tym, czego mu

brakuje. Gdyby tylko rodzice dali mu jakieś zajęcie. Musiało być przecież wiele rzeczy, którymi

mógłby się zająć w gospodarstwie, chociaż siedział na wózku.

background image

Bała się pomyśleć, co powiedział, kiedy usłyszał od Ludviga Liena, że zabroniła chłopcom

pracować bez zapłaty, i wymagała, by dostali dwa tygodnie wolnego w czasie wakacji.

Wyjęła Hugo z wózka i pozwoliła mu iść samodzielnie. Ruszył natychmiast biegiem, chcąc

dogonić chłopców, którzy byli już spory kawałek przed nimi, ale wolno mu to szło na krótkich

nóżkach i kilka razy o mało się nie potknął.

- Nie biegnij tak szybko, bo się przewrócisz! - zawołała za nim, ale on roześmiał się tylko i

biegł dalej.

Kiedy zbliżali się do jeziora, na drodze zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi i wszyscy

szli w kierunku ruin. Elise usłyszała od kogoś, że miało tam zapłonąć wielkie ognisko, i bardzo ją to

ucieszyło. Miała w koszyku sok porzeczkowy i duże kanapki ze świeżego chleba z syropem, a na

dnie wózka leżał stary koc, na którym mogli usiąść. Kiedy była dzieckiem, jeszcze zanim ojciec

zaczął pić, zwykli udawać się w niedzielę na takie wycieczki, ale później stały się one niezwykle

rzadkie. Peder i Kristian praktycznie tego nie doświadczyli, najpierw dlatego, że matka była chora,

a później dlatego, że Emanuel nie miał na to ochoty. Według niego nie godziło się siedzieć na

wzgórzu i jeść. To nie wypadało, jak mawiał.

Nagle poczuła się wolna. Emanuel i ona powinni byli się wcześniej domyślić, że są zbyt

różni, żeby ich małżeństwo miało szansę powodzenia. Jedno starało się dopasować do drugiego w

nadziei na stworzenie szczęśliwego domu. Była mu za wiele rzeczy wdzięczna i nigdy nie

zamierzała zapominać o tym, że uratował ją przed hańbą posiadania nieślubnego dziecka. Nie

mówiąc już o tym, że prawdopodobnie uratował ją przed dokonaniem straszliwego uczynku.

Wątpiła, czy zdołałaby sobie odebrać życie, ale z rozważała taką możliwość.

Ponieważ długo nie otrzymywała listu od Johana, nie była pewna, czy w ogóle się do niej

jeszcze odezwie. Aż w końcu napisał, że przemyślał sobie dokładnie sprawę i uznał, że nie ma

sensu czekać w nieskończoność. Zastanawiała się, co przeczyta w jego liście, próbowała się na to

przygotować. Często ta myśl wyrządzała jej tak wielki ból, że musiała ją od siebie odpędzać, innym

razem natomiast zamęczała się nią. Choć zapewniał ją, że jest jedyną, której pragnie, mogło się

wydarzyć coś niespodziewanego. Mogła się na jego drodze pojawić piękna, młoda kobieta, która

zechce o niego walczyć. Niektóre kobiety potrafiły być niezwykle wytrwałe. Kiedy czegoś chciały,

nie poddawały się, dopóki tego nie dostały. Wystarczyło spojrzeć na Agnes. Choć wiedziała, że

Johan jej nie kocha, potrafiła go skłonić, by robił to, czego chciała.

Zamrugała energicznie i odpędziła łzy. Wokół było zbyt pięknie, by psuć ten wieczór

ponurymi myślami. Choć Johan znalazł sobie inną, cieszyła się, że Emanuel wyjechał. Było jej bez

niego lepiej, a i jemu z pewnością było lepiej w przestrzennych salonach w Ringstad niż w ciasnych

background image

pokojach na Hammergaten, gdzie, jak zwykł mawiać, trudno mu nawet oddychać. I gdzie miał

żonę, która była równie zarozumiała, jak jej bracia oraz dzieci, którym brakowało manier.

Usłyszała za plecami pogodne głosy dzieci i odwróciła się. Zaskoczona zobaczyła, że idą za

nimi panna Johannessen i Jorund wraz z Olaug i państwem Jonsen.

Zatrzymała się.

- Wy też wybieracie się do ruin w Maridalen?

Olaug i Jorund podbiegły do niej żwawo, obie ubrane w jasne sukienki, słomkowe

kapelusze i ciemne rajstopy.

- Tak. Wy też? - Głos Olaug był radosny.

Elise pokiwała głową z uśmiechem. - Chłopcy poszli przodem, chcą się tam spotkać z

kolegami z klasy.

Przywitała się z trójką dorosłych. Dawno nie widziała panny Johannessen.

- Jak miło, że Olaug i Jorund mogą być razem, w przedszkolu były do siebie takie

przywiązane.

Panna Johannessen uśmiechnęła się. - Mnie też to cieszy. Czuję, jakbym miała nową

rodzinę. Hansine i pan Laurentius Olsen są dla nas tacy dobrzy.

- Panienka również jest dla nas dobra - wtrąciła prędko Hansine. Była zaczerwieniona,

zagrzana i ciężko oddychała.

Elise posłała jej zaniepokojone spojrzenie. - Idziecie aż od Enerhaugen?

- Tak. Ale jak powiedziałam Laurentiusowi, mamy przed sobą jeszcze całą noc. To

najdłuższy i najjaśniejszy dzień w roku, nie możemy go zmarnować, leżąc w łóżku.

Wszyscy się roześmiali.

Nareszcie dotarli do lasu, droga stała się wyboista i wąska, więc szli parami. Jorund i Olaug

pobiegły przodem w nadziei, że dogonią chłopców, dalej szli ramię w ramię Laurentius i Hansine

Olsen, a na końcu panna Johannessen i Elise z wózkiem. Hugo zdążył się zmęczyć, więc ponownie

go położyła.

- Mogę pani pomóc pchać, pani Ringstad - zaoferowała się panna Johannessen. - Trudno jest

prowadzić wózek po takiej nierównej ścieżce.

- Zazwyczaj przyłączamy się do ogniska na Wzgórzu św. Jana, ale w tym roku chłopcy

koniecznie chcieli pójść do Maridalen.

- Ja się zazwyczaj nigdzie nie wybieram, ale stroję za to dom dzikimi różami i jem na obiad

kaszę na mleku. Tak robiliśmy w moim domu, kiedy byłam mała. Hansine przyniosła całą miskę

pełną kaszy, na pewno starczy i dla was.

Elise pociekła ślinka. Minęły całe lata od czasu, gdy ostatnio jadła kaszę na mleku.

background image

- Jak idzie w pracy? Macie dużo roboty?

Panna Johannessen westchnęła głęboko. - Tak, aż za dużo. Nie mam zbyt wiele czasu dla

Jorund.

- Ale panienka Carlsen chyba dobrze sobie radzi? Czy nie pomaga pani trochę w pracy?

Panna Johannessen prychnęła. - Ona jest zajęta tylko panem Samsonem. Śmieje się ze

wszystkiego, co on mówi, stroi się i kokietuje. Aż się od tego robi niedobrze. - Zmarszczyła czoło.

- Ale wczoraj chyba coś między nimi zaszło. Panienka Carlsen wyglądała na ponurą, a pan Samson

na nieszczęśliwego.

Elise zadrżała. Czyżby Karoline odkryła tajemnicę Sigvarta? Byle tylko panna Johannessen

oraz majster nie dowiedzieli się o niczym!

- Karoline Carlsen z pewnością niełatwo jest zadowolić - zasugerowała. - Kiedyś stałam się

obiektem jej nienawiści i opowiadała wtedy ludziom na mój temat różne zmyślone historie.

Panna Johannessen posłała jej przerażone spojrzenie. - To ona jest taka?

Mam nadzieję, że nie robię nic złego, pomyślała Elise. Ale nie mogę ryzykować tego, że

Sigvart zostanie aresztowany. - Tak, niestety.

Panna Johannessen spojrzała na nią podejrzliwie. - Zna ją pani tak dobrze, pani Ringstad?

- Mój mąż wynajmował u nich pokój, zanim się pobraliśmy. Państwo Carlsen są znajomymi

moich teściów.

- Sądzę, że to nieładnie, iż snuje pani takie insynuacje, nie tłumacząc dokładnie, co ma pani

na myśli.

Ona jest ciekawska. Teraz będzie chciała wiedzieć, co powiedziała o mnie Karoline. Elise

wykrzywiła się. Nie mogła się teraz wykręcić.

- Pewnego dnia mój mąż zniknął nagle. Bałam się i podejrzewałam, że wydarzył się jakiś

wypadek. Ponieważ rodzina Carlsen była mu bliska, pojechałam do nich, by spytać, czy może

wiedzą coś na ten temat. Panienka Carlsen udała zdziwioną i stwierdziła, że o niczym nie wie, ale

później dowiedziałam się, iż mój mąż poprosił ją o przekazanie mi wiadomości. Ktoś z jego

najbliższej rodziny był umierający, a on sam został pilnie wezwany.

- Dlaczego była tak bezlitosna? Czy miała jakiś powód, by pani nienawidzić?

- Była o mnie zazdrosna.

- Chce pani powiedzieć, że była zakochana w pani mężu?

- Tak sądzę. Ojciec przepraszał za nią później. - Elise nie była z siebie zadowolona.

Krytykowała panie Evertsen i Alberstsen za roznoszenie plotek, a teraz robiła dokładnie to samo.

Ale nie robię tego, żeby ratować własną skórę, tylko Sigvarta Samsona, tłumaczyła się przed samą

sobą.

background image

- Cieszę się, że mi pani o tym opowiedziała, pani Ringstad. Nie wiem zbyt wiele o panience

Carlsen, ale irytuje mnie jej bezczelność. Teraz będę bardziej uważna. Jeśli opowie mi coś, co bę-

dzie brzmiało mało wiarygodnie, nie dam temu wiary, dopóki sama się nie przekonam, że to

prawda.

- Mądrze powiedziane, panno Johannessen.

- Dziękuję. - Ta, którą zwykli nazywać Smoczycą, uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z

pochwały. Ale nie była z niej już żadna smoczyca, pomyślała Elise. Po tym, jak dostała Jorund,

stała się całkiem innym człowiekiem.

Państwo Olsen zatrzymali się, żeby odpocząć.

- Ależ to daleko! - westchnęła Hansine. - Musisz mi teraz opowiedzieć jakąś dobrą historię,

Laurentiusie, albo nie zdołam iść dalej.

- W Aulestad szykują się na złotą rocznicę ślubu - pomogła mu panna Johannessen. -

Bjørnstjerne Bjørnson i jego żona są małżeństwem już od pięćdziesięciu lat.

Hansine posłała jej pełne zdziwienia spojrzenie. - Jaki to ma związek z moimi zmęczonymi

nogami?

- Żaden. Pomyślałam tylko, że moglibyśmy się skupić na czymś innym - wyjaśniła panna

Johannessen. - Ciekawe, czy norweskie kobiety mają świadomość, jak wiele zawdzięczają pani

Bjørnson.

Hansine wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną. - Zawdzięczam jej coś?

- Niełatwo jest być żoną poety. Słyszałam, że żadna świeża mężatka nie lubi się dzielić

mężem z jego pracą. Ale pani Bjørnson podzieliła się nim z całym mnóstwem ludzi.

Hansine spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem. - Co chce pani przez to powiedzieć,

panno Johannessen?

- Zamężna kobieta powinna dzielić ze swoim mężem zarówno dobre, jak i złe dni, prawda?

Nie może być łatwo, kiedy ten zalewany jest pochwałami i komplementami, a jeszcze trudniej, gdy

spotyka się z krytyką i niechęcią.

Elise nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie dotyczy to nas wszystkich? Nie tylko pana

Bjørnsona i jego żony? Czy nie jest tak również wtedy, gdy to kobieta otrzymuje pochwały lub

krytykę?

Panna Johannessen spojrzała na nią zdziwiona. - Nie rozumiem, co ma pani na myśli, pani

Ringstad?

- Ach, nic, tak mi coś tylko przyszło do głowy - uśmiechnęła się rozbrajająco i poszli dalej,

ale Elise zamyśliła się nad czymś.

background image

W końcu dotarli do ruin. Roiło się tam od ludzi. Było mnóstwo młodych dziewcząt z

wiankami we włosach i kwiatami w dłoniach, biegających dookoła małych chłopców i nieco star-

szych chłopaków stojących w grupkach i przyglądających się dziewczętom.

Elise rozejrzała się za chłopcami i zobaczyła, że stoją razem, wpatrując się w kilka młodych

dziewcząt, które biegały dookoła i rozdawały ludziom stokrotki. Jedna z dziewcząt stała, odrywając

jeden płatek za drugim i mrucząc po nosem kocha, nie kocha, kocha, nie kocha.

Rzuciła okiem na Pedera. Stał, przyglądając się dziewczynie dużymi, lśniącymi oczami.

Kiedy Elise lepiej się jej przyjrzała, zauważyła, że była to Marte. Gdy Marte skończyła, zawołała

głośno: - Kocha! Wyszło, że kocha! - Następnie podbiegła do swoich przyjaciółek i opowiedziała

im szeptem o swoim wielkim szczęściu, a wtedy wszystkie odwróciły się do grupy chłopców i

zawołały coś do nich. Elise nie usłyszała, co powiedziały, ale zauważyła, że jednym z chłopców był

kolega Pedera. Stał uśmiechnięty i dumny z siebie, z nieco zaczerwienionymi policzkami. Nie było

wątpliwości, że ta stokrotka była dla niego.

Elise rzuciła ponownie okiem na Pedera. Przyglądał się wydarzeniu z tak nieszczęśliwym i

zranionym wyrazem twarzy, że zrobiło jej się przykro. Odwróciła twarz, nie była w stanie na niego

patrzeć.

Laurentius Olsen przyniósł ze sobą duży, wełniany koc. Rozłożył go na trawie, a Hansine

usiadła jako pierwsza. - Na Boga, jak mnie strasznie bolą nogi. Coś mi się zdaje, że sam będziesz

musiał podać jedzenie panience i pani Ringstad, Laurentiusie. Nie mogą złapać oddechu.

Jorund i Olaug przyszły i usiadły razem z nimi, a pan Olsen zaczął nakładać kaszę na mleku

na talerze. Najwyraźniej liczyli się z tym, że spotkają znajomych, bo mieli ze sobą kilka dodat-

kowych talerzyków. Poza tym także masło, cynamon oraz cukier. Kiedy Elise wyjęła sok

porzeczkowy, posiłek był gotowy.

Peder, Evert i Kristian musieli zauważyć, co się dzieje, bo podeszli do nich nieśmiało.

- Chodźcie, chłopcy - zawołała Hansine. - Kaszy starczy dla wszystkich.

Peder był wyjątkowo milczący. Podziękował grzecznie za kaszę, ale nie jadł tak szybko i

zachłannie jak zwykle. Elise zaważyła, że zerka raz za razem w kierunku dziewcząt, gdzie Marte i

reszta jej koleżanek śmiały się i mizdrzyły do chłopców.

Elise trąciła go łokciem i szepnęła: - Udawaj, że cię to nie obchodzi. Staraj się raczej

wzbudzić w niej zazdrość, zwracając uwagę na inne dziewczęta.

Peder nie odpowiedział. Nie podniósł nawet wzroku znad talerza.

Elise poczuła się głupio. Cóż z tego, że Peder będzie udawał, iż interesują go inne

dziewczęta, skoro Marte była zakochana w jego koledze. Nawet nie zwróciłaby na to uwagi.

background image

Westchnęła ciężko. Chłopcy byli w trudnym wieku, a to był dopiero początek. Ona sama miała

dużo szczęścia. Zawsze była zakochana tylko w Johanie, a on w niej.

Kiedy skończyli jeść, Olaug, Jorund i chłopcy zniknęli i tylko dorośli oraz dwójka

najmłodszych dzieci zostali na kocu. Jensine skuliła się na jej kolanach i przyglądała się wielkimi

oczami wszystkiemu dookoła. Hugo natomiast był zajęty bawieniem się drewnianą łódką, którą

wystrugał dla niego Kristian. Jeden z mężczyzn zagrał na akordeonie i wkrótce wiele osób zaczęło

tańczyć na trawie. Pozostali nucili lub śpiewali. Elise zauważyła młodego mężczyznę bez jednej

ręki, który tańczył z największym zapałem.

Hansine, Laurentius oraz panna Johannessen byli pogrążeni w rozmowie.

- Przeczytałam w gazecie, że w tym roku było w Kristianii wiele rozwodów - powiedziała

panna Johannessen z nieudolnie skrywaną pogardą w głosie. - Czyż to nie skandaliczne? Całkiem

bez serca - dodała, wyraźnie wzburzona. - Bo gdzie taki ojciec lub matka mają serce, skoro tak

krzywdzą swoje dzieci?

Hansine posłała jej przerażone spojrzenie. - Porzucają własne dzieci? Zna pani kogoś, kto

tak zrobił, panno Johannessen?

Panna Johannessen pokiwała dostojnie głową. - Tak, nie tylko czytałam o tym w gazecie,

ale też słyszałam, jak majster Paulsen opowiadał o znajomej kobiecie, która wystąpiła o rozwód,

chociaż ona i jej mąż mieli ze sobą dzieci. Nie opowiadał tego mnie - dodała pospiesznie. - Ale

słyszałam, jak rozmawia o tym przez telefon.

- Dobry Boże, cóż to za ludzie? Dlaczego tak postępują?

- Mówią, że nie są w stanie ze sobą dłużej wytrzymać. Że ich związek jest nieważny.

- Ale na Boga, cóż oni zamierzają zrobić? Mieszkać osobno? I jak ma im starczać pieniędzy

na życie, skoro nie będą jadali wspólnie obiadów?

Panna Johannessen pokręciła głową. - Mówią, że wolą mieszkać osobno. Nie chcą się

poświęcić, więc uciekają od problemów, zamiast podjąć walkę. Najgorsze, że takie osoby pochodzą

z kręgów literackich i artystycznych, spośród ludzi, którzy powinni dawać dobry przykład.

Hansine pokiwała głową. - Dzięki Bogu w Enerhaugen nie ma takich ludzi. - Odwróciła się

do Elise. - A czy w Sagene są tacy ludzie, pani Ringstad?

Elise poczuła, że się czerwieni i mruknęła tylko cicho: - Nie znam zbyt wielu ludzi z tamtej

okolicy.

Przerwał im Laurentius Olsen. - Teraz macie słuchać muzyki, zapomnieć o innych ludziach

i pamiętać o tym, że jest noc świętojańska, i że przez całą noc będzie jasno!

Zapadła cisza.

background image

Elise siedziała, rozmyślając o tym, co powiedziano. To, że Emanuel i ona żyli osobno, nie

było tym samym, co rozwód. Poza tym on był chory i potrzebował pomocy, jaką mogli mu dać

tylko jego rodzice.

Nie oszukuj się, upomniała siebie samą. Również nie miała ochoty na to, by się poświęcić i

podjąć walkę. Robiła to już wystarczająco długo.

background image

5

Anna się rozejrzała. - To dziwne, że nie ma tu Elise i chłopców. Torkild pokiwał głową. -

Tak, też o tym pomyślałem, ale jest tu dzisiaj bardzo dużo ludzi, trudno kogoś zauważyć w tłumie.

- Może są w dole i oglądają małpki. Do rozpalenia ogniska jeszcze daleko.

- Nie ma pewności, że są dzisiaj na Wzgórzu św. Jana. Może udali się do Maridalen.

Słyszałem, jak ktoś z Armii wspominał, że starsze dzieci i młodzież uważają, że tam jest ciekawiej.

- Przy ruinach? Przecież to jest tak daleko.

Torkild pogładził ją po policzku i uśmiechnął się czule. - Dla ciebie tak, ale nie dla ludzi ze

zdrowymi dziećmi.

Anna rozejrzała się ponownie. - A ja się tak cieszyłam, że razem spędzimy ten dzień.

Zawsze się z nimi tutaj spotykamy w noc świętojańską. - Zamyśliła się. - Może przypomina jej to o

Johanie i dlatego nie chce tutaj przychodzić?

Zauważyła, że Torkild zamilkł, ale nie mogła się powstrzymać. - Wiesz co, Torkildzie?

Zgadzamy się co do większości spraw, tylko co do jednego mamy różne poglądy.

- Nie musisz mówić nic więcej, Anno. Wiem, o co ci chodzi, ale zapominasz o tym, co jest

napisane w Biblii. Co Bóg złączył, niechaj człowiek nie rozłącza. Kiedy Elise powiedziała

Emanuelowi tak i obiecała go kochać i szanować aż do śmierci, przyrzekła również być przy nim na

dobre i na złe. Emanuel zgrzeszył, ale poprosił o wybaczenie, a mimo to został ukarany i teraz jest

sparaliżowany. Elise nie może nawet marzyć o Johanie, niezależnie od tego, jak bardzo go kochała.

To, co było między nimi, należy teraz do przeszłości. Przyszły dla nich teraz ciężkie dni, ale jej

obowiązkiem jest wytrzymanie tego. Marzenie o innym jest tym samym, co cudzołóstwo i łamanie

boskich przykazań.

Anna westchnęła. - Wiedziałam, co powiesz. Nie powinnam była się odzywać.

Spojrzał na nią zdziwiony. - Nie rozumiesz mnie?

- Nie. Mówisz o tym tak, jakby Emanuel zgrzeszył tylko jeden raz, a następnie poprosił o

wybaczenie. A on nie przestawał grzeszyć i popełnił jeszcze większe przewinienie, wprowadzając

się do posiadłości swojego ojca wraz z Signe i chłopcem. Gdyby Signe postępowała tak, jak

powinna, prawdopodobnie wciąż mieszkałby tam razem z nią, a Elise musiałaby sobie radzić

najlepiej, jak potrafi, z jego córką i chłopcem, za którego wziął odpowiedzialność. Nie sądzę, żeby

Bóg stał w tej sprawie po stronie Emanuela.

Torkild westchnął. - Nie kłóćmy się o to, Anno. Nie zgadzam się z tobą, ale kocham cię tak

bardzo, że nie pozwolę, żeby ta sprawa nas podzieliła. Johan jest w Paryżu. Gdy zrobi się trochę

cieplej, Emanuel z pewnością wróci. Słyszałem, że lepiej się czuje i mimo wszystko nie

background image

zrezygnował z prowadzenia sklepu przy ulicy Maridalsveien. To pokazuje, że jest nastawiony

optymistycznie i wierzy, iż mu się poprawi. Spotkałem niedawno Paula Georga Schwenckego,

powiedział mi, że Emanuel chce się przeprowadzić do większego domu. Nie chciałby tego zrobić,

gdyby nie miał nadziei na lepszą przyszłość.

Anna słuchała go tylko jednym uchem. - Nie wierzę w to, że Johan znalazł sobie nową

kobietę. Sądzę, że jest na to jakieś inne wyjaśnienie.

- A niby jakie?

- Nad tym właśnie bez przerwy się zastanawiam. Kilka listów mogło się przecież zgubić, a

jeśli on nie będzie otrzymywał odpowiedzi na pytanie, jakie stawia w listach do Elise i do mnie,

będzie musiał...

Torkild jej przerwał. - Elise pisze do niego listy?

Anna poczuła, że się czerwieni. Obiecywała Elise, że nie powie mu o tym. - Przecież nic w

tym dziwnego. Znała go całe życie. Jest jej przyjacielem.

Torkild zmarszczył czoło. - Czy Emanuel wie, że ona do niego pisze?

- Z pewnością tak. - Było to najzwyklejsze kłamstwo, ale nie mogła słuchać, jak Torkild

osądza Elise i Johana. - Bolą mnie dzisiaj trochę plecy. Chyba powinniśmy pójść do domu. Miałbyś

coś przeciwko temu?

Spojrzał na nią zaniepokojonym wzrokiem i objął ją ramieniem. - Oczywiście, że nie.

Jestem tu tylko ze względu na ciebie.

Nie mówili wiele po drodze do domu. Anna czuła, że mimo wszystko coś ich podzieliło,

choć żadne z nich tego nie chciało. Tłumaczyła sobie, że szczęście Elise i Johana nie powinno stać

ponad jej własnym. Kochała Torkilda i błogosławiła dzień, w którym go poznała, ale Johana

kochała równie mocno, choć miłość do rodzeństwa była czymś zupełnie innym. Torkild nie

rozumiał, jak wiele znaczył dla niej Johan przez te wszystkie bolesne lata, gdy ojciec był na morzu,

matka pracowała w fabryce, a ona sama była przykuta do łóżka. Bez niego z pewnością by nie

przeżyła. Poświęcił swoje własne dzieciństwo i młodość, żeby jej pomagać, biegał do domu w

trakcie przerw między lekcjami, żeby ją nakarmić, a później także w trakcie przerwy na obiad w

fabryce. Czytał jej wieczorami, a za każdym razem, gdy zaczynała tracić nadzieję, potrafił podnieść

ją na duchu i dać jej nową chęć do życia. W ciepłe, letnie dni siedział przy otwartym oknie w jej

pokoju, gwiżdżąc na ptaki i oboje cieszyli się, kiedy któryś mu odpowiadał. W taki sposób spędzał

piękne, letnie dni, zabawiając ją bez przerwy, zamiast bawić się ż kolegami na boisku. Czy było aż

tak dziwne, że chciała dla takiego brata wszystkiego, co najlepsze? W jej oczach Elise była jedyną,

która na niego zasługiwała.

background image

W końcu dotarli do domu. Torkild pomógł jej wejść na korytarz. Anna zatrzymała się i

wciągnęła powietrze. - Dziwnie tu pachnie.

- W korytarzu zawsze brzydko pachnie. To pewnie pani Evertsen smaży śledzie w tranie

albo gotuje mięso.

- Nie chodzi o taki zapach - powąchała ponownie. - Ktoś tu palił papierosy.

- Nikogo w Andersengåden nie stać na papierosy. Wszyscy tu palą fajkę.

- W takim razie ktoś przyszedł w odwiedziny.

- Ale kto? Nie mamy przecież takich znajomych?

- Emanuel pali drogie papierosy.

- Nie zdołałby przecież wejść po chodach. A już na pewno nie bez pomocy.

- Może ktoś mu pomógł. - Zaczęła iść po schodach, krok za krokiem. Jej jedna noga wciąż

była zesztywniała po paraliżu, ale postanowiła, że poradzi sobie sama.

- Dlaczego miałby do nas przychodzić Emanuel? Hilda powiedziała przecież, że wyjechał

do Ringstad już jakiś czas temu.

- Tak, ale powiedziała to jakoś dziwnie. Zdaje mi się, że między nim a Elise, zaszło jakieś

nieporozumienie. Hilda zasugerowała, że wyjechał w gniewie.

- Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówi Hilda.

- Wiem, nie uwierzyłam w to zresztą. Elise ma wiele cierpliwości, więcej niż powinna.

Wiele razy już myślałam, że powinna uderzyć pięścią w stół. Jest zbyt dobra i zawsze próbuje

znajdować dla niego wymówki. On sobie na to nie zasłużył.

- Nie zaczynaj znowu, Anno. Wiesz, że Emanuel jest moim dobrym przyjacielem i że znam

go jeszcze z Armii. Gdybyś widziała, jak wiele dobrego zrobił wtedy dla biednych i potrzebują-

cych, nie przychodziłoby ci tak łatwo krytykowanie go.

- Mówisz, że jest twoim dobrym przyjacielem. W takim razie nie rozumiem, dlaczego nie

próbował się z tobą skontaktować. Najwyraźniej wybrał sobie jakichś innych przyjaciół. Na

przykład tego Paula Georga Schwenckego. Jestem pewna, że Elise ma rację, mówiąc, że on zajmuje

się czymś nielegalnym. Nie rozumiem, jak może zarabiać tak wiele pieniędzy, skoro w jego sklepie

rzadko się ktoś pojawia.

- Emanuel nie otaczałby się ludźmi, którzy zajmują się czymś nielegalnym.

- Nie ma pewności, że Emanuel o tym wie.

Torkild zniżył głos. - Sądzę, że nie powinniśmy tutaj o tym rozmawiać. Może to naprawdę

Emanuel przyjechał.

- Ty też czujesz zapach papierosów?

- Tak, miałaś rację. To papierosy i do tego jakaś droga i elegancka marka.

background image

Anna zatrzymała się i rozpromieniona odwróciła się do Torkilda. - A może to Johan!

- Jego na pewno nie byłoby na to stać.

- A może jednak. Profesor powiedział Elise, że Johan był jednym z jego najzdolniejszych

uczniów. Wróżył mu świetlaną przyszłość jako rzeźbiarzowi.

Torkild uśmiechnął się. - On jest zaledwie uczniem, Anno. Minie wiele lat, zanim będzie na

tyle dobry, żeby móc na tym zarabiać. Większości nie udaje się z tego wyżyć. Muszą sobie znaj-

dować jakąś inną pracę na boku.

Anna znowu wciągnęła powietrze. - Ten zapach dochodzi z drugiego piętra. Przyspieszyła.

To mógł być Johan. Od czasu, kiedy przestał jej przysyłać listy, miała przeczucie, że któregoś dnia

może się nagle pojawić.

Torkild szedł zaraz za nią. - Nie rozbudzaj w sobie nadziei, Anno. Tylko się rozczarujesz.

Weszli na piętro i podążyli w kierunku drzwi. Wyraźnie było czuć, że zapach dochodzi z ich

kuchni.

- Któż inny, jak nie Johan, wszedłby prosto do mieszkania? Torkild nie odpowiedział. W

tym samym momencie zobaczył, że stanęła w miejscu i westchnęła z niedowierzaniem.

background image

6

Anna stała w miejscu, przyglądając się mężczyźnie, który siedział przy kuchennym stole.

Poczuła, jak/krew odpływa jej z głowy, i musiała się przytrzymać framugi, żeby nie upaść. - Ojcze?

- szepnęła.

Ojciec wstał, równie zaskoczony, jak ona sama.

- To ty, Anno? Potrafisz chodzić?

Torkild błyskawicznie ocenił sytuację. Anna poczuła, jak mąż chwyta ją za ramię,

najwyraźniej obawiając się, że się przewróci. Ona jednak stała, przyglądając się elegancko

ubranemu, siwemu mężczyźnie. Był to jej ojciec, a mimo to zdawał się tak obcy.

Zrobiła kilka kroków naprzód. Ponownie się zatoczyła i musiała się przytrzymać Torkilda. -

To naprawdę ty, ojcze? Myśleliśmy, że nie żyjesz!

Uśmiechnął się szeroko, brakowało mu jednego przedniego zęba. Jego oczy były

przekrwione, nos miał spuchnięty i siny, ale zdawał się być trzeźwy. Ubrania zdradzały, że dobrze

mu się wiodło. - Twój ojciec nie jest martwy. Ale w to, że to ty jesteś Anną nigdy bym nie

uwierzył. Gdy wyjeżdżałem, byłaś tylko małą dziewczynką, która całymi dniami leżała w łóżku.

- Matka nie żyje.

Zapadła cisza. Na jego twarzy pojawił się osobliwy wyraz. Zadawał się być równocześnie

zrozpaczony i bezradny.

- Jak to się stało?

- Była chora. Zanosiło się na to od dłuższego czasu.

Pokiwał głową. Było widać, że ma poczucie winy. - Powinienem był napisać, ale

rozumiesz... - Zamilkł.

- Johan jest w Paryżu.

Ojciec otworzył szeroko oczy. - Pracuje na statku?

- On nigdy nie był na morzu. Jest artystą i zamierza zostać rzeźbiarzem.

Ojciec spojrzał na nią z niedowierzaniem, a następnie uśmiechnął się od ucha do ucha. -

Teraz to sobie żartujesz, Anno.

W końcu udało jej się usiąść. Musiała się przytrzymywać brzegu stołu, pokój wirował jej

przed oczami. Torkild rozpalił kuchenkę i postawił na niej dzbanek z kawą.

- Myśleliśmy, że nie żyjesz - powtórzyła. - Nigdy nie przyszedł do nas żaden list.

Ojciec pokręcił głową, nie patrząc na nią. Zamiast tego wyciągnął paczkę papierosów i

zapalił. - To niebezpieczne życie, rozumiesz, Anno? Pewnej nocy wracasz za późno na przystań i

widzisz, że twój statek już odpłynął. Co masz wtedy zrobić? Zostałem zatrudniony na parowcu,

background image

który miał płynąć przez ocean. Zamierzałem wysłać parę koron, kiedy dostanę w końcu pracę. Ale

musiało minąć trochę czasu.

- Byłeś w Ameryce? Patrzyła na niego i nie mogła w to uwierzyć.

Pokiwał dumnie głową. - Byłem w Północnej Dakocie, Minnesocie i Ohio. Zajmowałem się

wycinką drzewa i różnymi innymi rzeczami. Miałem dużo do roboty. Twój ojciec się nie lenił,

Anno.

- Ale dlaczego nie napisałeś? Wystarczyłaby kartka pocztowa. Matka się bała, że coś ci się

stało.

Zaciągnął się papierosem i odwrócił wzrok. - To nie było takie proste, rozumiesz?

Powiedzieć jej, że stałem na przystani, patrząc, jak statek odpływa. Piłem razem z kolega, ale jego

nie interesowało... - Zawiesił głos. - On zdążył wejść na pokład - dodał po chwili.

- Ale kiedy już dotarłeś do Ameryki i dostałeś w końcu pracę, czy wtedy nie mogłeś czegoś

napisać?

Zawiesił w końcu swój rozbiegany wzrok na filiżance kawy, którą postawił przed nim

Torkild. Zamiast odpowiedzieć, zadał pytanie. - A jak było z matką? To znaczy, zanim

zachorowała?

- Harowała bez przerwy. Nie lubiła zostawiać mnie o poranku i wracać później pospiesznie

z fabryki do domu. Johan był dla mnie dobry, pomagał mi tak, jak potrafił najlepiej. Ale mimo to

widziałam, jak matka zgarbiła się i postarzała dużo wcześniej, niż powinna. Cieszę się, że zdołała

poznać Torkilda, zanim odeszła. Och, przepraszam, całkiem się zapomniałam. To jest Torkild

Abrahamsen, mój mąż.

Ojciec wyglądał na zaskoczonego. - Wyszłaś za mąż? Myślałem, że to tylko twój znajomy.

- To wyłączna zasługa Torkilda, że mogę znów chodzić. Ojciec wyglądał na jeszcze bardziej

zadziwionego. - I on ożenił się... - Zamilkł.

- Z kaleką, chciałeś powiedzieć? Pokiwał głową. - Tak, o to mi chodziło.

Torkild do tej pory milczał, chcąc dać im najpierw porozmawiać ze sobą, ale teraz nie mógł

się już powstrzymać. - Zakochałem się w Annie. To, czy była kaleką, czy nie, nie miało dla mnie

żadnego znaczenia. To, że teraz może chodzić, jest darem od Boga.

Anna zauważyła, że w jego głosie było coś wymuszonego. Prawdopodobnie wzburzyło go

to, co powiedział ojciec.

- Dobry Boże - westchnął ojciec.

Anna pomyślała, że lepiej będzie, jeśli porozmawiają o czymś innym. - Torkild należy do

Armii Zbawienia.

- Ach tak? Teraz już rozumiem.

background image

Anna spojrzała na niego. - Co chcesz przez to powiedzieć?

- Zawsze uważałem, że w Armii są dobrzy ludzie. Nigdy nie myślą o sobie samych. To

dlatego się z tobą ożenił.

- Ożeniłem się z Anną dlatego, że ją kocham. - Torkild pogładził ją po włosach. - Jest

najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem, i na dodatek najmilszą.

Ojciec pokiwał głową bez słowa.

Anna przyglądała mu się, wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tam siedział. - Dawno tu

przyszedłeś?

Pokręcił głową. - Tuż przed tym, jak usłyszałem was na schodach. Sądziłem, że drzwi będą

otwarte tak, jak dawniej. A później pomyślałem, że na pewno jesteście na Wzgórzu św. Jana przy

ognisku.

Zapadła cisza, wszyscy sączyli ciepłą kawę.

- Umarła w sypialni? - spytał po chwili ostrożnie.

- Nie, tu w kuchni. Siedzieliśmy w pokoju. Elise przyszła w odwiedziny. Wtedy

usłyszeliśmy jakiś dziwny hałas. Wybiegliśmy tutaj, ale ona już wtedy nie żyła.

Ojciec pokiwał głową, tak jakby było to dla niego coś najzwyklejszego w świecie. - Ona

właśnie taka była. Nigdy nie chciała robić innym kłopotu. Nic dziwnego, że umarła, nie próbując

was nawet wołać.

Zrobił kilka kółek z dymu w powietrzu i przyjrzał im się.

- Aslaug była wspaniałą kobietą. Z czasem to zrozumiałem.

Anna poczuła się zraniona. - Wcześniej tego nie wiedziałeś?

- Tak, ale wiesz... Wtedy były krzyki dzieci, pranie pieluch i hałasy nocą. Nie byłem

przyzwyczajony do takich rzeczy. Za każdym razem, kiedy przychodziłem do domu, były jakieś

problemy z dziećmi. Nawet w nocy, choć nie widywałem swojej żony przez wiele miesięcy.

Anna czuła w sobie bolesne rozczarowanie. - Pamiętam za to, że w domu zawsze było

święto, kiedy się pojawiałeś.

Roześmiał się. - Byłaś zbyt mała, Anno. A poza tym byłaś dziewczynką. Nie rozumiałaś, jak

to jest być mężczyzną.

- Mrugnął do Torkilda, ale zobaczył, iż ten nawet się nie uśmiechnął.

Ojciec musiał pojąć, że powiedział coś, czego nie powinien, dlatego zmienił temat. - A co

słychać u Løvlienów? Nie widziałem tu nikogo, od kiedy przyszedłem.

- Løvlien nie żyje. Utopił się w rzece. Po pijaku. - dodała. - Jensine wyszła ponownie za

mąż za sklepikarza, wdowca i mieszka w Kjelsås. Hilda mieszka u majstra i ma małego syna. Elise

wyszła za dawnego oficera Armii i sklepikarza. Mają dwójkę dzieci, a poza tym mieszkają u niej

background image

Kristian i Peder. A także Evert, którego komisja do spraw ubogich umieściła u pijaka Hermansena.

Na pewno ich nie pamiętasz, byli bardzo mali, kiedy ostatnio byłeś w domu.

Ojciec uśmiechnął się. - Myślałem, że coś będzie między Johanem a Elise. Kiedyś ich nawet

nakryłem razem.

- Byli zaręczeni, ale... Ale coś im stanęło na drodze. - Spuściła wzrok. Nie potrafiła mu

powiedzieć o tym, że Johan siedział w więzieniu Akreshus za pomoc w kradzieży.

- Czy znów wybierasz się na morze? - spytała szybko, żeby uniknąć jego kolejnych pytań.

Pokręcił głową. - Na morze? Och, to było dawno temu, moja mała. Nie, nie zamierzam się

już tak męczyć na starość. Trochę sobie zresztą odłożyłem. Spójrz na moje ubrania! Jestem, jak to

się mówi, zamożnym człowiekiem. Niestety mojej biednej żonie niewiele z tego przyszło, ale

przynajmniej ostatni rok był dla niej dobry.

Zaskoczona Anna zmarszczyła czoło. - Skąd o tym wiesz?

Roześmiał się. - Jak to skąd? Każdego ranka przynosiłem jej kawę do łóżka, a poza tym

kupowała sobie wszystkie ubrania, na jakie tylko miała ochotę.

Anna wlepiła w niego wzrok. - O kim ty właściwie mówisz?

- O mojej żonie, tej drugiej.

- Nie wiedziałam, że miałeś drugą żonę. Nie wiedziałam nawet, że ty i matka byliście

rozwiedzieni.

- Tam w Stanach nikt nie pyta o żadne dokumenty. Można sobie brać żonę, jeśli się tylko

ma na to ochotę. Ta, którą ja sobie znalazłem, była piękna. Nie tak zacięta, jak twoja matka. Była

bardziej... rozrywkowa, jeśli wiesz co mam na myśli - mrugnął ponownie do Torkilda.

Anna zobaczyła, że Torkild się czerwieni. Nagle pożałowała, że ojciec wrócił.

background image

7

Furtka zaskrzypiała. Elise podniosła wzrok znad ogródka warzywnego. O tej porze dnia

zazwyczaj nikt ich nie odwiedzał. Ku zaskoczeniu zobaczyła Hildę i Isaca.

- Zobacz, Hugo, to Isac!

Hugo upuścił drewnianą łopatkę, którą kopał w piasku i pobiegł przed siebie. Chwilę

później chłopcy rzucili się sobie w ramiona.

Elise wstała.

- Masz czas tu przychodzić w taki dzień, Hildo?

- A ty masz czas pielić grządki, skoro powinnaś pisać książki, Elise?

Obie się roześmiały.

Elise przyjrzała jej się. - Jak pięknie wyglądasz! Masz nowy letni płaszcz i kapelusz?

Hilda pokiwała głową. - Nie miałam wyboru, skoro mamy zamieszkać wśród tych

wszystkich eleganckich ludzi na szczycie wzgórza Aker.

- Słyszałam od Anny, że ślub za tydzień?

- Ale w największej tajemnicy. Ponieważ jestem rozwiedziona, nie możemy wziąć ślubu

kościelnego.

- W takim razie przeprowadzasz się również za tydzień? A kto zamieszka w domu majstra?

- Poczuła w sobie bolesne ukłucie. Nie podobała jej się myśl, że może tam zamieszkać ktoś obcy.

Nigdy więcej nie będzie mogła tam pojechać w odwiedziny.

Hilda posłała jej zdziwione spojrzenie.

- To ty o niczym nie wiesz? Zamieszka tam Anna z ojcem oraz Torkild. Olaf się

wyprowadzi, a pan Thoresen będzie spał na poddaszu. Dziewczyna Olafa jest w ciąży i

wyprowadziła się do swojej rodziny w Odalen, żeby nie rzucać się ludziom w oczy do czasu, aż

urodzi dziecko. Tak sobie myślę, że to nic dziwnego, iż ta dziewczyna jest w ciąży. Kiedyś

wybierałam się do miasta, ale zapomniałam zabrać ze sobą pieniędzy i musiałam wrócić do domu.

Nakryłam ich na kanapie w moim pokoju. Oboje byli całkiem nadzy, w samym środku dnia. A ta

dziewucha nawet się nie wstydziła! W życiu nie widziałam kobiety z tak pokaźnym zadkiem i

wielkimi piersiami! Nic dziwnego, że Olaf nigdy nie miał jej dosyć. On zresztą też jest niczego

sobie. Aż sama miałam na niego ochotę!

Przestraszona Elise rzuciła okiem na dzieci, żeby sprawdzić, czy coś usłyszały. - Co ty

wygadujesz, Hildo! Powinnaś być trochę bardziej ostrożna.

- Mówię po prostu prawdę.

- Gdyby matka cię usłyszała, to by się przeraziła.

background image

- Już dawno przestało mnie interesować, co powiedziałaby matka, Elise.

- Nie zdziwiłaś się, kiedy się dowiedziałaś, że Thoresen wrócił?

- Tak, ale nie jestem pewna, czy Anna jest z tego powodu szczególnie zachwycona. Torkild

na pewno nie, ale jest tak grzeczny i dobrze wychowany, że nic nie mówi. Ciekawe, czy zdołają ze

sobą wytrzymać. Thoresen jest równie prostacki, jak Torkild grzeczny i ostrożny.

Elise pokiwała głową. - Nie będzie im lekko, ale przynajmniej odłożył sobie trochę

pieniędzy, a Annie i Torkildowi było ostatnio ciężko. - Wytarła dłonie w fartuch.

- Tak, to jest jedyne pocieszenie. Poza tym Anna cieszy się, że mieszka na pierwszym

piętrze i nie musi tyle chodzić po schodach.

- W takim razie możemy tam wciąż przychodzić w odwiedziny. Obawiałam się, że nigdy

więcej się tam nie wybierzemy.

- Cieszę się, że się przeprowadzamy. Rzeka z każdym rokiem coraz bardziej śmierdzi,

czasami muszę zamykać drzwi i okna, nawet wtedy gdy na dworze jest ciepło. Poza tym syrena z

fabryki budzi mnie każdego ranka. Już ci mówiłam, jak mi to psuje humor, kiedy widzę te

wszystkie przemęczone dziewczyny z fabryki idące spiesznie przez most rano i wieczorem.

- Ciekawa jestem, co powie Johan, kiedy się dowie, że jego ojciec żyje i wrócił do domu?

- Sądzę, że byłoby najlepiej, gdyby się o tym nie dowiedział. Widziałam Thoresena tylko

przez chwilę, ale z wyglądu przypomina ojca w ostatnich latach życia. Ma przekrwione oczy i nos

taki, jaki mają ludzie, którzy zbyt wiele piją. Może to dobrze, że Johan został w Paryżu.

Elise spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Jedynie Anna rozumiała, co ona czuje. Hilda,

co prawda, próbowała ją przekonać, aby zostawiła Emanuela i zamieszkała z Johanem, ale to

dlatego, że myślała w całkiem inny sposób. Dla Hildy wszystko było proste. Nie potrafiła

zrozumieć, jak to jest być przywiązaną do jednego, a jednocześnie kochać kogoś innego.

Hilda posłała jej wymowne spojrzenie, zdejmując z głowy drogi kapelusz.

- Mówię ci, Elise. Miałaś swoją szansę. Ponieważ nie poszłaś za moją radą, mam nadzieję,

że Johan znalazł sobie jakąś inną w Paryżu i tam zostanie. Nie zasługuje na to, by się dowiedzieć,

że jego ojciec znalazł sobie drugą żonę w Ameryce i żył beztrosko, kiedy pani Thoresen harowała

w fabryce i opiekowała się równocześnie niepełnosprawną córką. Myślę, że to doprowadziłoby

tylko do gorzkich słów i nieprzyjaźni, a tego zarówno Johan, jak i Anna powinni uniknąć.

Elise pokiwała głową. - Zgadzam się z tobą w tej kwestii. Pomyślałam sobie podobnie,

kiedy usłyszałam o tym, co się wydarzyło. Anna i Torkild przyszli do mnie następnego dnia w

odwiedziny i opowiedzieli o wszystkim. Widziałam, że Anna się męczy.

background image

Z jednej strony była jedyną, która nigdy nie porzuciła nadziei, iż ojciec żyje, ale

równocześnie była tak rozczarowana tym, jak postąpił, że prawdopodobnie byłoby lepiej, gdyby

nigdy nie powrócił.

- Teraz tak się czuje, ale niedługo mu wybaczy. Szczególnie jeśli umożliwi im to

wprowadzenie się do mieszkania majstra. Johan natomiast nigdy nie wybaczy ojcu tego, że w tak

okrutny sposób zdradził ich matkę.

Elise bez słowa pokręciła głową. Nie mogła zasnąć po tym, jak odwiedzili ją Anna i Torkild.

Próbowała sobie wyobrazić, jak by to zniósł Johan. Hilda mówiła dokładnie to, co ona sobie

wcześniej pomyślała. Johan nigdy nie wybaczyłby ojcu.

- Usiądź przy tym okrągłym, kamiennym stoliku. Pójdę po sok porzeczkowy i ciastka -

powiedziała.

Hilda nie dała się dwa razy prosić. Ponieważ Hugo i Isac wciąż byli zajęci zabawą, usiadła

na ławie i westchnęła. - Nie znoszę być w ciąży. Po tym dziecku koniec!

Elise uśmiechnęła się. - Jak możesz tego uniknąć? Majster nie jest przecież aż taki stary.

- Żeby dać mi leżeć w spokoju? Nie, mam nadzieję, że tak nie będzie, ale przecież są różne

metody...

Elise nagle przypomniała sobie, co przeczytała w biurze Benedicta Guldberga. Pokiwała

głową. - Czytałam o czymś takim w gazecie u redaktora w wydawnictwie, ale nie pamiętam już, co

to było.

Hilda zainteresowała się. - Możesz to dla mnie sprawdzić?

- Na pewno jest to mocno krytykowane. Szczególnie przez kościół. Pastor nazwał to

mordowaniem nienarodzonych.

- Nie obchodzi mnie to. Byleby było skuteczne.

Elise poszła po sok i ciastka. Pisała od samego rana, gdy w fabryce zawyły syreny, ale tak

bardzo rozbolała ją głowa, że postanowiła sobie zrobić przerwę i uporządkować ogródek

warzywny. Było duszno i zanosiło się na burzę. To pewnie dlatego dostała bólu głowy.

Hilda spojrzała na nią dziwnie, kiedy ponownie wyszła na dwór. - Muszę z tobą o czymś

pomówić.

- Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki?

Hilda nie odpowiedziała na pytanie. - Martwię się o Sigvarta Samsona.

Elise poczuła, jak ogarnia ją niepokój. - A to dlaczego?

- Karoline wpadła w szał. Coś musiało się między nimi wydarzyć. Byłam wczoraj w sklepie

i słyszałam, jak na niego krzyczała i groziła, że opowie o wszystkim majstrowi. Kiedy zajrzałam do

środka przez szparę w drzwiach, zobaczyłam, że Samson jest blady jak trup, a jego czoło jest

background image

spocone. Błagał ją i prosił, powiedział, że źle go zrozumiała i że to nie jest tak, jak ona myśli. W

takim razie tego dowiedź, krzyczała na niego. Wczoraj wieczorem odwiedził mnie Paulsen i

powiedział, że niedługo w sklepie będzie dwóch panów młodych, on i pan Samson.

Elise posłała jej zdziwione spojrzenie. - Ale jak to możliwe?

- Nie mam pojęcia.

Ciekawe, jak to przyjmie Ludvig Lien, pomyślała Elise, ale nie powiedziała o tym głośno.

Sądziła, że wystarczająco trudno jest zrozumieć, że niektórzy ludzie są inni niż reszta, ale

pomyślała, że to musi być choroba i należy im współczuć. Nigdy jednak nie mogła się zdradzić z

takich myśli przed innymi.

- Mam ci do powiedzenia coś innego, coś, co cię ucieszy. Ta dziewczyna z ulicy, którą

poleciłaś i posłałaś do przędzalni, dostała pracę jako szwaczka.

Elise zdziwiła się, a następnie poczuła się zadowolona. - Nie polecałam jej wcale, nawet jej

przecież nie znałam. Zasugerowałam tylko, że może powiedzieć, iż poradziłam jej spróbować.

- To naprawdę pracowita i zdolna dziewczyna. Choć raz dobrze postąpiłaś, idąc za głosem

swojego wrażliwego serca.

Elise nalała soku do szklanki i podała jej ciastko. - To cud, że spotkałam Othilię akurat tego

dnia. Ona sama zdołała przeżyć, nie kalając swojej duszy, ale nie wszyscy są równie silni.

Większość całkiem się marnuje. Najpierw niszczy się ich wygląd i ciało, a później dusza.

Słyszałam, jak ktoś opowiadał, że Olafia Johannisdatter ma dostać od państwa pieniądze, żeby

pomagać biednym. Państwo powinno raczej zapewniać im miejsce do mieszkania i włożyć wysiłek

w znalezienie im dobrej pracy.

Hilda odgoniła dłonią muchę. - Słyszałaś, że brat Eugena wcale nie umarł?

Elise spojrzała na nią zdziwiona. Zaledwie kilka dni temu chłopcy opowiedzieli jej, że

pięcioletni brat kolegi Kristiana z klasy, Eugena, umarł na wadę serca. Peder był przerażony i za-

czął sobie wmawiać, że z jego sercem również było coś nie tak. - To on nie umarł?

Hilda pokręciła głową. - Leżał już w trumnie z monetami na powiekach. Kiedy chcieli

zanieść trumnę na cmentarz, żeby go pochować, zauważyli, że monety zniknęły. Wtedy pojęli, że

wcale nie był martwy.

Elise wzdrygnęła się. - Już drugi raz w krótkim czasie słyszę taką historię. Laurentius Olsen

opowiedział mi o znachorze o imieniu Simon, który zachorował na cholerę i umarł. - Opowiedziała

Hildzie całą historię, jaką usłyszała od Laurentiusa Olsena. - Możesz sobie wyobrazić coś tak

przerażającego? Obudzić się i stwierdzić, że zostałaś pochowana żywcem!

- Powiedziałam Paulsenowi, że jeśli umrę w trakcie porodu, to musi być absolutnie pewien,

że nie żyję, zanim położą mnie w trumnie.

background image

Elise zatrzęsła się. - Nie mów tak.

- To nie wiesz, że takie rzeczy się zdarzają? Zaledwie kilka tygodni temu kilku grabarzy

zaniosło pijanego mężczyznę do trupiarni. Kiedy się obudził w trumnie, zaczął krzyczeć jak opę-

tany. Dostał zawału i umarł.

- To nie to samo, co bycie pogrzebanym żywcem.

- Ale przecież mało brakowało!

- Czy nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Opowiedz mi coś o domu

majstra. Czy jest piękny? I czy nie zamierzasz w końcu zacząć mówić do niego po imieniu?

Przecież niedługo zostaniesz jego żoną.

Hilda spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale w końcu zaczęła się śmiać. - Sądzisz, że zacznę

nagle na niego mówić Ole Gabriel? To brzmi komicznie! Całymi latami mówiłam na niego Paulsen.

Nie zamierzam tego tak nagle zmieniać. A ty przecież byłaś już raz w jego domu. Nie pamiętasz

tego razu, kiedy chciałaś mnie ratować, bo myślałaś, że zrobił mi dziecko tylko po to, żeby oddać je

swojemu bratankowi?

- Byłam wtedy tylko w twoim pokoju, nie widziałam reszty domu.

- Jest bardzo podobny do domu Carlsenów. Ma trzy duże salony, długi korytarz i wielką

kuchnię. Jest też pokój dla służących. Do sypialni jest przyłączona łazienka z wanną. Będę się tam

czuła jak księżniczka.

Elise uśmiechnęła się. - Zasłużyłaś sobie na to, Hildo. Spotkało cię z jego strony wiele

przykrości. Najpierw wstyd i rozpacz, kiedy się dowiedziałaś, że będziesz miała dziecko, a później

niepewność, gdy wyglądało na to, że nie chce się z tobą w ogóle wiązać. Później wzburzenie, gdy

przekonał cię, by oddać Isaca. Nie jestem pewna, czy on na ciebie zasługuje, ale jeśli będzie w

stanie zapewnić ci dobre życie, to mogę mu wybaczyć.

- To brzmi tak, jakbyś ucierpiała bardziej niż ja. Już dawno temu zapomniałam o tych

wszystkich nieprzyjemnościach. Tak właściwie to przyszłam spytać, czy będziesz chciała przyjść

na nasz ślub.

- Oczywiście, że tak.

- Chłopcy grają w piłkę na boisku?

- Nie, stoją za ladą w sklepie Emanuela.

- Zdawało mi się, że chciałaś, aby mieli wakacje?

- Tak, przez dwa tygodnie, ale poza tym muszą pracować przez resztę lata. Potrzebne nam

są pieniądze. Czterysta koron honorarium, które dostałam, szybko się skurczyły. Byłam z początku

mało oszczędna, kupiłam Olaug nowe ubrania, a także nowe koszule, rajstopy i czapki dla

background image

chłopców. To było przed kłótnią z Emanuelem. Wtedy wciąż sądziłam, że pomoże mi z niektórymi

wydatkami.

- Odzywał się do ciebie ostatnio?

- Tak, dostałam kilka dni temu krótki list. Zastanawiał się, czy miałam już wystarczająco

dużo czasu na przemyślenie sobie sprawy i zmianę zdania. Zakazał ojcu przysyłać nam więcej

pieniędzy do czasu, aż otrzyma ode mnie i Kristiana pisemne przeprosiny.

Hilda prychnęła głośno. - Mam nadzieję, że nie jesteś tak głupia, żeby się poddać? Jeśli

ktokolwiek powinien tu prosić o przebaczenie, to właśnie on, a nie ty.

- Nie zamierzam się poddawać. A już na pewno gdyby miało to oznaczać, że Kristian

miałby się wyprowadzić. Ale przyznam, że martwię się, jak poradzę sobie ze wszystkimi wydat-

kami. Zostało mi jeszcze wiele do napisania, zanim będę mogła wysłać rękopis do wydawnictwa.

- Czy chłopcy dobrze zarabiają za pracę w sklepie?

- Tak, zażądałam, żeby dostawali tyle samo, co Kristian, kiedy był pomocnikiem

przewoźnika. Ludvig Lien próbował protestować, ale kiedy zobaczył, że się nie ugnę, to się poddał.

Powiedział, że musi porozmawiać z Emanuelem. Ciekawa jestem, co z tego będzie. Jeśli odmówi

chłopcom zapłaty, pozwolę im odejść z pracy i poszukać w zamian czegoś innego.

- Brawo, Elise! Widzę, że sobie poradzisz. Jak długo muszą pracować dziennie w sklepie?

Mam nadzieję, że nie od rana do wieczora?

- Zazwyczaj tak, ale dzisiaj Ludvig Lien chciał otworzyć trochę później. Nie wiem dlaczego.

Chłopcy wyszli tuż przed twoim przybyciem.

- Biedaczki. Dni im się na pewno dłużą.

- Nie jest tak źle, jak by ci się mogło wydawać. Peder bardzo dobrze sobie radzi,

namawiając ludzi do zakupów. Z Evertem i Kristianem jest nieco gorzej, nie potrafią sprzedać tyle,

co on.

Hilda roześmiała się. - No proszę, jakie Peder ma ukryte talenty. Kto by pomyślał.

- Peder jest bardzo zdolny. Trzeba mu tylko dać trochę czasu.

Hilda nic nie odpowiedziała. Elise widziała po niej, że miała całkiem inne zdanie na temat

ich młodszego brata. Było jej z tego powodu przykro. - Nigdy nie rozumiałaś, jak dużo dobra ma w

sobie Peder, Hildo.

- A co mu to da, że będzie grzeczny i dobry? Z tego nie można żyć.

- A co twoim zdaniem powinien robić? Całkiem się poddać, bo słabo mu idzie w szkole? A

poza tym radzi sobie ostatnio coraz lepiej. W tym roku również zdał z klasy do klasy, choć było

ciężko.

background image

Zjadła kolejne ciastko i siedziała w zamyśleniu. - Tak bardzo mi go było żal w noc

świętojańską. Pamiętasz, jak się zakochał w tej dziewczynce ze szkoły, Marte? Najwyraźniej te

uczucia ponownie rozkwitły, ale Marte woli innego chłopca. Gdybyś widziała wzrok Pedera, kiedy

zobaczył, jak ta dziewczyna mizdrzy się do innego, to też by ci go było żal.

- To, że nam go żal, wcale mu nie pomaga. Musisz go uczyć, jak sobie radzić w życiu,

Elise! Niech trochę wyćwiczy mięśnie, zmuszaj go, żeby podnosił ciężary, biegał, pływał. Właśnie

dlatego, że ma wrażliwe serce, tak jak ty, zawsze będzie w życiu przegrywał. Dziewczętom nie

podobają się tacy słabeusze. Wolą odważnych chłopców, którzy potrafią o siebie zadbać i używać

pięści.

Elise spojrzała na nią. - Mnie się tacy nie podobali. Zawsze chciałam chłopaka, który byłby

dobry i na którym mogłabym polegać.

Hilda parsknęła. - Wcale nie! Chciałaś Johana, bo był najprzystojniejszym chłopcem w

Sagene. Jest, co prawda, miły i zawsze taki był, ale to nie dlatego byłaś do niego przywiązana. Na-

wet Lort-Anders i jego koledzy bali się mu wchodzić w drogę.

W tej samej chwili usłyszały, że ktoś nadbiega, a furtka otwiera się i zamyka z trzaskiem. Po

chwili zza rogu domu wybiegli Peder, Evert i Kristian, zgrzani i czerwoni na twarzach, próbujący

złapać oddech. Elise otworzyła już usta, żeby spytać, co się dzieje i dlaczego nie są w pracy, ale nie

zdążyła nic powiedzieć.

- Elise! - głos Pedera łamał się. - Stało się coś okropnego! Ludvig Lien wisi na gałęzi

drzewa za sklepem!

background image

8

Elise poderwała się z ławki. - Co ty opowiadasz? Kristian odepchnął Pedera na bok i

podszedł do niej. - To prawda. Wisi na gałęzi w ogrodzie.

Elise przyglądała się im z niedowierzaniem. Evert miał łzy w oczach. - On chyba nie żyje.

- Jesteście pewni, że dobrze widzieliście? Weszliście do ogrodu?

- Oszalałaś? - Peder był wzburzony. - Prawie nie mieliśmy odwagi, żeby na niego spojrzeć i

od razu uciekliśmy.

Hilda wstała i przyjrzała się im. - Może to jakieś ubrania się suszyły i wyglądały jak

człowiek? Jakieś robocze spodnie i czapka?

Kristian wyglądał, jakby nagle stracił pewność siebie. Odwrócił się do Pedera. - Jesteś

pewien, że to był Ludvig Lien, Pederze?

- Słowo honoru!

Elise spojrzała na Everta. - Ty też go widziałeś?

Evert pokręcił głową. - To tylko Peder miał wyjść do ogrodu i coś przynieść. Usłyszeliśmy

krzyk, a chwilę później wbiegł do sklepu, z twarzą białą jak prześcieradło i powiedział nam, co wi-

dział. Byliśmy tak przerażeni, że zapomnieliśmy zamknąć drzwi, dlatego myślę, że musimy tam

szybko wracać.

- Gdzie był dzisiaj Ludvig Lien?

- W ogóle go nie widzieliśmy. Drzwi były otwarte, kiedy przyszliśmy, a my od razu

zabraliśmy się do pracy. Peder sprzedał Olline cukiernicę, chociaż jest za gruba i w ogóle nie

powinna jeść cukru.

Hilda odwróciła się do Elise. - Pójdź z nimi i zobacz, o co chodzi, Elise. Zostanę tutaj z

dziećmi.

Elise pokiwała głową. - Dobrze, że akurat teraz przyszłaś.

Chwilę później spieszyła już w dół ulicy Maridalsveien za Evertem i Kristianem, którzy

pobiegli przodem, a za nimi podążał Peder. Złapała go za rękę. - Jestem pewna, że się mylisz,

Pederze. Jeśli to jakieś ubrania tam wiszą, mogły by wyglądać jak ludzka sylwetka. Kiedyś sama

przeżyłam coś podobnego. Dlaczego Ludvig Lien miałby odbierać sobie życie? Był taki szczęśliwy,

że Emanuel pozwolił mu kierować sklepem.

W tej samej chwili przypomniała sobie, co opowiedziała jej przed chwilą Hilda o Sigvarcie

Samsonie i Karoline. Prędko odsunęła od siebie tę myśl. - Poza tym nie rozumiem, dlaczego naj-

pierw powiedzieliście, że wszyscy go widzieliście, a później się okazało, że byłeś to tylko ty.

background image

- To ja go widziałem, ale gdy przybiegłem do sklepu i powiedziałem o tym Kristianowi i

Evertowi, wszyscy się przestraszyliśmy i pobiegliśmy do domu. Zapomnieliśmy całkiem po drodze,

jak to było, i zaczęło nam się zdawać, że wszyscy go widzieliśmy.

- Nic z tego nie rozumiem. Kristian i Evert wiedzą chyba, czy go widzieli, czy nie.

- Nigdy nie widziałaś człowieka wiszącego na gałęzi, Elise. Nie wiesz, jak to jest.

Nie odpowiedziała mu nic, biegła tylko dalej za chłopcami.

Dotarli do gospodarstwa Vøienvolden. - Nie przyszło wam do głowy, by zawołać sąsiadów

albo uprzedzić policję? - spytała zdyszana.

- Nie. Pomyśleliśmy tylko, że musimy ci o tym powiedzieć. Sądziliśmy, że zadzwonisz do

Emanuela i powiesz, że jego pracownik nie żyje i będzie trzeba zamknąć sklep.

Szybko dotarli do sklepu. Kristian i Evert zatrzymali się przed numerem 104 i czekali na nią

z przerażeniem wymalowanym na twarzach.

Rozejrzała się. Miała nadzieję, że w okolicy pojawi się ktoś dorosły, ale nikogo nie

zauważyła. Ostrożnie otworzyła drzwi do sklepu. - Panie Ludvigu Lien?

Nikt nie odpowiedział. Peder pociągnął ją za koszulę. - Przecież mówiłem, że to nie tutaj.

On wisi z tyłu, w ogrodzie.

Nie miała innego wyboru. Z mocno walącym sercem minęła róg domu. Poczuła, jakby serce

przestało jej bić, westchnęła głośno i przerażona zasłoniła usta dłonią. Na rozłożystej jabłoni wisiał

mężczyzna. Nie było wątpliwości, kto to jest.

Chłopcy przyszli zaraz za nią. Teraz, gdy tam była, Kristian i Evert również chcieli się

przyjrzeć.

Kristian wysunął głowę. - Czy to Ludvig Lien?

Pokiwała bez słowa głową.

- Nie żyje? - W głosie Everta było przerażenie.

- Tak. Idźcie stąd, chłopcy. Nie ma tu na co patrzeć. Musimy powiadomić policję.

Poszli z nią na komisariat, który znajdował się na końcu ulicy. Chłopcy przekrzykiwali się,

a ona sama nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ludvig Lien był takim miłym człowiekiem.

Tak się cieszył, że będzie zarządzał sklepem, po tym jak wszedł w konflikt ze swoim własnym

ojcem.

Czy to miało jakiś związek z Sigvartem Samsonem? Czy zabił się dlatego, że Samson i

Karoline mieli się pobrać? A może był zrozpaczony tym, że był inny? Musiało mu być tak ciężko.

Tak niewiele osób go rozumiało, musiał się czuć taki bezbronny i samotny.

Co powie na to Emanuel? Co się stanie ze sklepem? Musiała poinformować o tym Paula

Georga Schwenckego. To on zajmował się wyposażeniem sklepu.

background image

W komisariacie policji panowała cisza i spokój. Zapukała, ale nikt nie otworzył. Może

nikogo już tam nie było. Zapukała ponownie, tym razem nieco głośniej. W końcu usłyszała, jak

ktoś powoli zmierza do drzwi. Otworzył im stary policjant z potężnym podwójnym podbródkiem.

- O co chodzi? - Był wyraźnie niespokojny. Być może właśnie wstał od posiłku.

- Przepraszam, że przeszkadzamy, ale na jabłoni pod numerem 104 wisi na gałęzi martwy

mężczyzna.

Wlepił w nią wzrok. - Martwy mężczyzna? Skąd pani wie?

- Mój brat go znalazł. Pracują w tym samym sklepie. Jest tam ekspedientem, nie, tak

właściwie jest właścicielem sklepu. Chłopcy przybiegli prędko do domu i opowiedzieli mi o tym, a

ja poszłam tam, żeby to sprawdzić.

- Jest pani pewna, że on nie żyje?

- Tak, na pewno - wtrącił Evert.

Policjant podrapał się po głowie, odwrócił się i bez słowa wszedł do środka. Po chwili

wyszedł ponownie ubrany w zaplamiony mundur. Na głowie miał kapelusz, który podobnie, jak

kurtka, zdawał się być na niego nieco za mały.

- Zna pani tego mężczyznę?

- Tak, prowadzi sklep mojego męża. Mąż nazywa się Emanuel Ringstad, jest dawnym

oficerem Armii Zbawienia.

- To on ma sparaliżowane nogi i jest właścicielem dużego gospodarstwa koło Eidsvoll?

- To jego ojciec jest właścicielem, ale to prawda, że jest sparaliżowany.

- To pani jest tą pisarką?

- Tak. - Posłała mu nieco zdziwione spojrzenie, nie podejrzewała, że obcy ludzie mogą ją

rozpoznawać.

- Kiedy ostatnio rozmawiała pani z tym mężczyzną?

- Już jakiś czas temu, ale chłopcy każdego dnia od czasu zakończenia szkoły pracowali dla

niego w sklepie. Dostali polecenie, żeby dzisiaj otworzyć nieco później niż zwykle i cieszyli się, że

będą mogli nieco dłużej pospać. Kiedy tu dotarli, zauważyli, że drzwi były otwarte, ale jego nie

było w środku.

- Sprzedałem cukiernicę Olline, chociaż jest gruba - dodał Peder z dumą w głosie.

Policjant odchrząknął. - Trzeba było go spróbować stamtąd zdjąć. Może wciąż żyje.

Elise wzdrygnęła się. - Wisi tam już od dłuższego czasu. Nie wyglądało na to, że mógłby

jeszcze żyć. Chłopcy byli przerażeni i przybiegli od razu do domu. Nie można oczekiwać, że dzieci

będą wiedziały, co mają robić w takiej sytuacji, a w pobliżu nie było nikogo dorosłego, ani

klientów, ani przechodniów. Sąsiedzi są już w pracy.

background image

- Ale pani powinna była go zbadać. Nie ma pewności, że złamała mu się szyja.

- Tak to jednak wyglądało.

Policjant nic nie powiedział, westchnął tylko i szedł dalej z trudem przed siebie.

Elise odwróciła się do chłopców. - Możecie już iść do domu. Nie macie tu na co patrzeć.

Nie wiem, jak długo może zostać Hilda, więc musicie się zająć Hugo i Jensine, aż wrócę do domu.

Wyglądali na rozczarowanych. Ale będą mieli o czym opowiadać kolegom na boisku. Nie

każdego dnia widywało się wisielca.

Kristian wyglądał, jakby miał otworzyć buzię i zaprotestować, ale posłała mu stanowcze

spojrzenie.

- Róbcie tak, jak mówię, Kristianie. To nie jest dla was. Ja też niedługo wrócę do domu, ale

muszę najpierw opowiedzieć to, co wiem, o Ludvigu Lienie. Jak się nazywa i gdzie mieszka. Wiesz

może, jak się nazywają jego rodzice?

- Jego dokumenty leżą w szufladzie w sklepie. Na pewno są tam imiona jego rodziców.

Spojrzała na niego z przerażeniem. - Powiedział wam o tym? Kristian pokiwał głową. -

Wczoraj.

Zadrżała. Czy Lien powiedział mu o tym dlatego, że planował się zabić?

- Dobrze, że pamiętałeś, żeby mi o tym powiedzieć, Kristianie. To oszczędzi policji dużo

pracy.

Dotarli w końcu do numeru 104 i zatrzymali się.

Peder spojrzał na nią. - Nie moglibyśmy jeszcze raz na niego spojrzeć? Żeby się z nim

pożegnać? Pracowaliśmy przecież razem.

- Nie, Pederze. Zapamiętaj go raczej takim, jakim był.

Odwrócili się i poszli powoli w kierunku domu, ze zwieszonymi głowami i spuszczonymi

ramionami. Żałowała, że nie może pójść razem z nimi.

- Proszę mi pokazać, którędy mam iść. - Policjant wyglądał na zniechęconego. Najwyraźniej

on również nie miał ochoty tu być. Zdejmowanie wisielca z drzewa nie było chlebem powszednim,

również dla policjanta. Poszła przodem, minęła róg domu i zatrzymała się gwałtownie. Widok

wiszącego na drzewie Ludviga Liena z wygiętą do przodu głową i zwieszonymi ramionami był

równie przerażający, jak za pierwszym razem.

Policjant niechętnie wszedł do ogródka, zatrzymał się i pokiwał głową. - Ma pani rację, nic

więcej nie możemy zrobić. Poślę po grabarza. Proszę ze mną pójść do sklepu, spiszemy tam jego

dane osobowe.

background image

Elise szybko znalazła w szufladzie jego dokumenty Leżały na samym wierzchu, a jego imię

oraz adres zapisane były dużymi, wyraźnymi literami, podobnie jak imiona jego rodziców, nazwa

sklepu ojca oraz jego numer telefonu.

- Porządny człowiek - mruknął policjant. - Mało kto ułatwia tak pracę policji.

Elise nie powiedziała o tym, co myśli. Ludvig Lien musiał celowo zapisać te dane. I to

akurat wczoraj, dzień przed tym, kiedy zamierzał odebrać sobie życie.

- Czy mogę już iść? Mam w domu dwójkę małych dzieci. Policjant pokiwał głową. - Jeśli

jego rodzina będzie chciała

wiedzieć coś więcej, mogą się sami do pani wybrać. Mieszka pani przy Hammergaten,

prawda?

- Tak, na samym końcu. Nazywam się Elise Ringstad. Kiedy tylko dotarła do domu,

zobaczyła ze zdziwieniem, że

Hilda jest sama z dziećmi. - Gdzie są chłopcy?

Wpadli tu na moment w pośpiechu i po chwili ponownie wyszli. Nie mogli się chyba

doczekać, żeby powiedzieć kolegom, co ich dzisiaj spotkało. Przekrzykiwali się, byli roztrzęsieni i

przerażeni, ale podekscytowani. Słyszałam, jak mówią coś o tym, że nie możesz się dowiedzieć, iż

byli na tyłach sklepu i zaglądali przez dziurę w płocie.

Elise westchnęła z rezygnacją. - Powinnam się była domyślić. Teraz Peder nie będzie mógł

spać w nocy i będzie miał jeszcze gorsze koszmary niż zwykle.

- Dzieci są w stanie znieść więcej, niż ci się wydaje.

Elise pokręciła głową. - Pamiętaj, że to jest ktoś, kogo znali. Lubili go, a on był dla nich

miły, choć uważał, że dzieci mogą pracować bez zapłaty Teraz prawdopodobnie trzeba będzie

zamknąć sklep. Obawiam się, że będzie to ciężki cios dla Emanuela.

- Czy nie można znaleźć kogoś innego do wykonywania tej pracy? Wszędzie roi się od

bezrobotnych.

- To musi być ktoś, na kim Emanuel może polegać, kiedy jego samego tam nie ma. Muszę

odwiedzić Paula Georga Schwenckego i poprosić go o radę. Na pewno będzie przerażony. On

również zdążył się dobrze poznać z Ludvigiem Lienem.

- W takim razie idź teraz, będziesz miała to z głowy. Mam dzisiaj dużo czasu, mogę tu

zostać. Jeśli zgłodnieję, wezmę sobie coś do jedzenia.

- Dzieci jadły dzisiaj tylko ciastka, niedługo trzeba będzie je nakarmić.

- Nie myśl o tym, wszystkim się zajmę.

- Dziękuję, Hildo. Spadłaś mi dzisiaj z nieba.

background image
background image

9

Myśli kłębiły jej się w głowie, kiedy biegła przez Arendalsgaten w kierunku domu Paula

Georga Schwenckego. Powinna powiedzieć Sigvartowi Samsonowi, co się stało, ale on nie wiedział

o tym, co widziała w Vaterland, i na pewno nie rozumiałby, dlaczego przynosi mu taką wiadomość.

Z pewnością będzie dla niego szokiem, kiedy dowie się, że przyjaciel odebrał sobie życie, a byłoby

jeszcze gorzej, gdyby uznał, że jest to jego wina.

Czy Karoline ich nakryła? Czy dlatego zagroziła, że opowie o wszystkim majstrowi?

Ale jak mogła chcieć wyjść za mężczyznę, o którym wiedziała, że nie jest taki jak inni?

Pokręciła głową. Karoline niewiele rozumiała. Młode dziewczyny z mieszczańskich domów nie

wiedziały wiele o życiu. Nie rozumiały nawet, skąd biorą się dzieci. Inaczej było wśród

robotników, u których w domach było tak ciasno, że rodzice byli zmuszeni robić to, choć dzieci

spały w tym samym pokoju. Z pewnością było mnóstwo dzieci, które leżały w łóżkach,

zastanawiając się, co robią matka z ojcem i niewiele lat później same przekonywały się, o co w tym

chodzi.

Było mało prawdopodobne, że zastanie go w domu o tej porze dnia, ale z tego, co

zrozumiała, znalazł sobie kogoś do pracy w sklepie, a kiedy było mało klientów, nie musieli obaj

stać za ladą. Czym poza tym zajmował się Schwencke? Już dawno nie miała żadnych wieści

również od Mimmi Tynæs. Emanuel niewiele jej opowiedział po tym, jak ostatnim razem odwiedził

ich Schwencke. Rzadko to robił. Musiał chyba wyczuć, że była sceptycznie nastawiona do jego

działalności. Irytowało go to, dlatego postanowił jej o niczym nie opowiadać.

Nie wiedziała, która jest godzina, ale z pewnością było już późno. Hilda przyszła zaraz po

tym, jak chłopcy poszli do pracy. Zanim przybiegli ze straszliwą wiadomością, piły sok, jadły

ciastka i rozmawiały. Na komisariacie również spędziła sporo czasu.

W końcu dotarła do pięknego domu. Drzwi były uchylone, więc na pewno musiał tam być.

Poczuła, jak ogarnia ją niepokój. Z pewnością będzie ją wypytywał, dociekał, czy wiedziała coś na

temat Ludviga Liena.

Być może Lien mówił mu o tym, jak uparcie zabraniała chłopcom pracować przez całe lato,

a na dodatek domagała się, aby im zapłacono. Mógł pomyśleć, że Lien odebrał sobie życie, bo nie

umiał sobie poradzić albo czuł się zrozpaczony, bo nie był w stanie lepiej zarządzać sklepem.

Niezależnie od tego, co miał sobie pomyśleć, wiadomość o śmierci będzie dla niego z

pewnością nieprzyjemna. Dostarczał Lienowi towary i chociaż nie wiedziała dokładnie, w jaki

sposób Emanuel, Lien oraz Schwencke dzielili się obowiązkami, miała świadomość, że spędzali ze

sobą dużo czasu.

background image

Zapukała, zajrzała przez uchylone drzwi i zawołała go, ale nikt jej nie odpowiedział.

Być może był w ogrodzie. Wiedziała, że miał składzik, w którym przechowywał towary, ale

nigdy tam nie była. Przez chwilę się zawahała. Jeśli zajmował się czymś nielegalnym, na pewno nie

spodobałoby mu się, gdyby go nakryła. Z drugiej strony w końcu miałaby przeciw niemu dowód i

mogłaby powiedzieć Emanuelowi, jak niebezpieczne było robienie z nim interesów.

Obeszła powoli dom, czując, jak wzbiera w niej lęk. Najchętniej wróciłaby natychmiast do

domu. Albo poszła wprost do jego sklepu i sprawdziła, czy na pewno go tam nie ma, mimo to szła

jednak naprzód. Powinna była tu przyjść już dawno temu, wtedy, gdy zaczęła podejrzewać, że nie

wszystko jest tak jak powinno.

- Panie Schwencke?

Wciąż nie otrzymywała odpowiedzi. Podwórze było puste, za wyjątkiem stajni, w której

stały beczki oraz różne skrzynie. Zbiornik na śmieci był tak przepełniony, że się nie domykał, ale,

co dziwne, nie dochodził z niego brzydki zapach. Podeszła nieco bliżej i zobaczyła, że nie są to

zwykle śmieci, ale głównie pogniecione papiery. To dziwne, że nie używał ich do rozpalania w pie-

cu. Dla większości zdobycie wystarczającej ilości papieru do rozpałki było sporym problemem.

Podeszła powoli do składziku. Usłyszała nagle gwizdanie. To znaczyło, że dobrze

zgadywała. Albo zajmował się rozpakowywaniem towarów, albo je przeliczał. Składzik był spory,

trudno było go wręcz nazywać składzikiem. Był to raczej magazyn.

- Panie Schwencke? - zawołała, tym razem nieco głośniej. W środku zapadła nagle cisza.

Musiał ją usłyszeć i dlatego

przestał gwizdać. Nie wyszedł na zewnątrz i prawdopodobnie udawał, że go tam nie ma.

Przez chwilę się zawahała. W końcu zebrała się na odwagę, podeszła do drzwi i otworzyła

je, nie pukając uprzednio.

Na środku pomieszczenia stał Paul Georg Schwenke z wielkim pakunkiem w dłoniach. Nie

było wątpliwości, co zawierał. Wokół niego stało mnóstwo dużych butli. Wreszcie miała swój

dowód. Nie wzbogacił się na sprzedaży sosjerek i cukiernic, ale na bimbrze. Przemytnik, jak

Laurentius Olsen nazwał jednego ze swoich znajomych. On również bardzo się wzbogacił.

Z początku wyglądał na przerażonego, ale szybko odzyskał nad sobą panowanie. - Pani

Ringstad? Jak miło, zamierzałem panią odwiedzić wieczorem i powiedzieć, że właśnie dostałem

beczki z domowym winem z agrestu. Sądziłem, że Ludvig Lien być może będzie miał ochotę

spróbować sprzedać kilka z nich w sklepie pani męża. Muszę je tylko przelać do butelek.

Elise poczuła się zmieszana. Właśnie zamierzała go oskarżyć o przemytnictwo, a teraz

zrobiło jej się wstyd.

- Przyszłam przekazać panu coś przykrego, panie Schwencke. Ludvig Lien nie żyje.

background image

Odstawił pakunek na ziemię i spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Nie żyje? Ale ja z nim

przecież wczoraj rozmawiałem.

- Odebrał sobie życie. Chłopcy znaleźli go dzisiaj przed południem wiszącego na drzewie.

- Zabił się? Ale przecież był tak szczęśliwym, że przybył do Sagene i prowadził sklep

Emanuela.

Pokiwała głową. - To całkiem niezrozumiałe. Mnie również wydawał się wesoły i

zadowolony. Był, co prawda, zaszokowany, kiedy mu powiedziałam, że chłopcy muszą mieć dwa

tygodnie wakacji, ale nie mógł to być wystarczający powód, by odebrać mu chęć do życia. -

Poczuła nagle, jak ściska jej się gardło.

- Oczywiście, że nie. Rozmawialiśmy o tym i powiedziałem, że to naturalne, iż chłopcy

powinni otrzymywać wynagrodzenie za swoją pracę, a także mieć kilka tygodni wolnego, zanim

znowu zacznie się szkoła.

Szwencke wyszedł z magazynu i zamknął za sobą drzwi. - Proszę wejść ze mną do środka.

Dam pani spróbować wina agrestowego. W tym roku jest wyjątkowo dobre. Zrobiono je z takiego

gatunku agrestu, który wcześnie dojrzewa. Jest słodkie i ma wspaniały smak. Jestem pewien, że

Ludvig Lien... - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Nie pojmuję tego, że on naprawdę nie żyje.

Kiedy doszli do drzwi wejściowych, otworzył je przed nią grzecznie i poprowadził do

ładnego salonu. Piękne ozdoby ze złota wciąż stały na barku, były zatem jego własnością i nie za-

mierzał ich sprzedawać.

- Czy mamy pozwolenie na sprzedawanie wina agrestowego, panie Schwencke?

Posłał jej zaszokowane spojrzenie.

- Ależ naturalnie! Na etykietkach napiszemy oczywiście, że to sok agrestowy. Roześmiał

się. - Skoro możemy sprzedawać zwykłe wino, to na pewno podobnie jest z winem agrestowym.

Jest o wiele słabsze, ale dla pewności nazwiemy je sokiem.

Nagle spoważniał. - Ależ droga pani Ringstad! Jak pani sobie poradzi sama, skoro pani mąż

wyjechał? Chłopcy są przecież zbyt mali, żeby zajmować się działalnością handlową.

Elise westchnęła. - Nie zdążyłam się jeszcze nad tym zastanowić. Śmierć Ludviga Liena jest

dla mnie wielkim szokiem.

- Rozumiem to. Postaram się znaleźć pani jakąś pomoc. Rozumiem, że pani mąż wkrótce

wróci do domu? Miałem wrażenie, że czuje się o wiele lepiej.

- Napiszę do niego dzisiaj.

- Mogę za panią wysłać telegram, jeśli pani chce.

- Tak, bardzo dziękuję. Bardzo by mi to pomogło. Moja siostra zajęła się dziećmi, jest tam

już od wielu godzin.

background image

- Proszę jednak spróbować tego agrestowego wina, zanim pani pójdzie. Wtedy zrozumie

pani mój zapał.

Nalał wina do kieliszka i podał jej. - Jest pani dzielną kobietą, pani Ringstad. Dobrze

rozumiem, dlaczego pani mąż panią podziwia. Słyszałem, że książka dobrze się sprzedała. Zobaczy

pani, że pewnego pięknego dnia stanie się pani sławną pisarką. - Roześmiał się. - Moja narzeczona,

panienka Tynæs, wyjechała już jakiś czas temu. Zaczęła pracować dla mnie i cieszy się, że nie musi

już chodzić do fabryki. Przeczytała pani książkę i wstrząsnęły nią historie, o których pani pisała.

Elise poczuła, że jej policzki płoną. Czyżby Emanuel zdradził, że to ona napisała Podcięte

skrzydła?

Musiał zauważyć jej zmieszanie i prędko dodał: - Oczywiście nikomu nie powiedzieliśmy,

że to pani stoi za pseudonimem Elias Aas. Na dobrych przyjaciołach zawsze można polegać.

- Mam szczerą nadzieję, że nikomu pan o tym nie powie, panie Schwencke. To mogłoby się

źle odbić na moich dzieciach.

Wielu ludzi krytykuje książkę za to, że piszę o ulicznicach i samotnych matkach.

Roześmiał się ponownie. - Tak, Mimmi uważa, że ma pani bardzo żywą wyobraźnię.

- Zdawało mi się, że Mimmi Tynæs dorastała tu nad rzeką. Z pewnością wie, że te historie

nie są zmyślone.

- Droga pani Ringstad, proszę nie mieć mi za złe, że tak sobie żartuję. Mimmi bardzo

podobała się książka. Zasugerowała nawet, że sam powinienem ją przeczytać. Powiedziała, że to

bardzo dobra lektura.

Jego twarz spoważniała ponownie i westchnął ciężko. - Że też Ludvig Lien odebrał sobie

życie. Nie mogę w to uwierzyć.

Dopiero gdy szła po Hammergaten, przyszło jej do głowy, że Schwencke mógł ją jednak

zwieść. Agresty nie mogły jeszcze być dojrzałe. Jak ktoś mógł zrobić wino z dojrzałego agrestu tak

wczesnym latem? Beczki w jego magazynie nie mogły zawierać tego samego trunku, którym

później ją poczęstował. Z pewnością sprzedawał bimber i na pewno nie zamierzał go przelewać do

butelek z etykietką soku agrestowego. A może właśnie tak robił?

Teraz przynajmniej zobaczyła to na własne oczy, a Emanuel mógł sobie wierzyć w to, co

chciał. Jeśli Schwencke znajdzie dla nich nowego ekspedienta, a w sklepie zaczną sprzedawać

butelki z sokiem, będzie pierwszą, która je otworzy, żeby spróbować ich zawartości!

background image

10

Johan wszedł do swojego pokoju i usiadł ciężko na krześle. Był tak wykończony, że miał

ochotę położyć się na tapczanie i zasnąć, ale nie mógł. Gospodarz urządzał przyjęcie, a on obiecał

przyjść. Troje duńskich studentów również miało się pojawić: Benedicte, Søren i Johannes. Ci

nowocześni studenci przedstawiali się tylko swoimi imionami. Należeli tak właściwie do bohemy.

Wszyscy troje zdali maturę, ale to sztuka przywiodła ich do Paryża. Benedicte chciała zostać

malarką, a pozostała dwójka rzeźbiarzami, jak on sam. Søren i Johannes przybyli w okolicach

świąt, ale Benedicte była tu już od dwóch lat. Byli mili i gościnni, lecz całkiem inni niż on.

Dorastali w bogatych domach i nigdy nie musieli o nic walczyć. Opowiedział o sobie tak mało, jak

tylko mógł. Wiedział z doświadczenia, że ci z drugiej strony, jak mawiano w domu nad rzeką Aker,

marszczyli nosy i spoglądali z pogardą, kiedy mówiono o robotnikach. Mówili chętnie o so-

cjalizmie oraz sprawiedliwości, sprawiali wrażenie idealistów, ale gdy przychodziło co do czego,

wychodziło z nich głęboko zakorzenione konserwatywne wychowanie.

Nie podobało mu się, że Benedicte kilka miesięcy temu również wprowadziła się do

kamienicy i nie rozumiał, dlaczego wolała mieszkać tam zamiast w pięknym domu, w którym

wynajmowała wcześniej mieszkanie. Søren szturchał go i twierdził, że to dlatego, iż wpadł jej w

oko norweski rzeźbiarz, ale miał nadzieję, że Søren się myli. Nie był nią zainteresowany. Nie

interesowały go żadne dziewczęta, studentki ani inne. Jedyne, co miał w głowie, to ukończenie

studiów i powrót do Kristianii. Miał nadzieję, że uda mu się tam wybrać latem, ale nie starczyło mu

pieniędzy. Nie miał na to poza tym czasu. Ważniejsze było, aby skończyć naukę i wyjechać z

Paryża.

Dlaczego Elise nie odpowiadała na jego listy? Podobnie jak Anna. Pisał do nich pytając, co

złego uczynił, czy obraził je w którymś z listów, ale żadna z nich nie odpowiedziała. Długo myślał,

że coś musiało się wydarzyć. Być może Emanuel odkrył, że Elise i on pisują do siebie listy i

urządził taką scenę, że musiała z tego zrezygnować?

Ale Anna mogłaby mu wytłumaczyć, co się stało. Przez cały czas miał wrażenie, że stała po

stronie jego i Elise.

Czy Torkild mógł przechwytywać listy? Wmówić Annie, że grzeszy pomagając im, choć

oboje mają małżonków? Było, co prawda, tylko kwestią czasu, kiedy jego własny rozwód nabierze

mocy prawnej, ale Elise wciąż była żoną Emanuela. Torkildowi to wystarczyło. Brał Pismo Święte

na poważnie i uważał, że nikt nie powinien mieć prawa do rozwodu. Był do grzech przeciw boskim

przykazaniom.

background image

Pokręcił głową. Nie odpowiadanie na listy nie było w stylu Elise i Anny. Napisałyby mu

chociaż kilka słów, żeby mu o tym opowiedzieć.

Wsparł łokcie na blacie biurka i oparł brodę na dłoniach, wyglądając przez okno na szare

mury po drugiej stronie ulicy. Nigdy nie byłby szczęśliwy w mieście, w którym nie było ani

jednego wodospadu i nigdy nie było słychać szumu wody. Jedynie hałas całego mnóstwa

samochodów. Było tu poza tym zbyt wiele ludzi.

Usłyszał pukanie, wyprostował się i powiedział proszę!

Benedicte wsunęła głowę do środka. Była ubrana w białą letnią sukienkę z wysokim

kołnierzem, we włosach miała wpięte białe róże. Widział, że jest piękna i rozumiał, dlaczego Søren

i Johannes promienieli za każdym razem, gdy ją widzieli, ale dla niego była raczej nieciekawa.

- Niedługo będziemy jeść. - Jej głos był pogodny i wesoły.

- Dopiero przyszedłem. Muszę się najpierw umyć i przebrać. Weszła całkiem do środka. -

Widziałeś moją nową sukienkę?

- Obróciła się i rozłożyła ramiona, żeby mógł jej się lepiej przyjrzeć. - Czyż nie jestem

wąska w talii?

- Tak, równie wąska, co królowa Maud. Roześmiała się zadowolona. - Naprawdę?

- Nigdy nie poznałem królowej, widziałem tylko jej zdjęcia. Poznałem kiedyś malarza, który

był na zamku w Kristianii i malował jej portret. Poprosiła wtedy, żeby namalował ją jeszcze węższą

w talii.

- Uważam, że jest piękna.

Wstał z krzesła. - Ale teraz już idź, muszę się przebrać. Posłała mu całusa w powietrzu,

zanim niechętnie wyszła na zewnątrz.

Johan westchnął. Søren wyraźnie miał rację. Mogło się to z czasem stać uciążliwe.

Państwa Dassac nie było w domu, to ich syn Bruno urządzał przyjęcie. Chciał być

rzeźbiarzem, tak jak Johan, ale jego francuski profesor powiedział, że nie ma talentu. Nie chciał,

żeby ta informacja się rozniosła. Johan zauważył, że Bruno jest o niego zazdrosny. Nie tylko

dlatego, że był bardziej zdolny, ale również z powodu Benedicte, od kiedy odkrył, że ona woli

Norwega.

Johan nie rozumiał wszystkiego, co mówili, ale nauczył się w tym roku na tyle dobrze

francuskiego, że wyłapywał mniej więcej, o czym była mowa. Wyjął czystą koszulę, nalał wody do

miski i umył się dokładnie. To miło ze strony madame Dassac, że pozwoliła synowi urządzić

przyjęcie dla mieszkańców kamienicy. Nigdy nie żałowali im jedzenia oraz napojów. To było w

tym wszystkim najlepsze. Czuł, jak burczy mu w brzuchu. Powinien był wykorzystać pieniądze,

które otrzymał za swoją ostatnią pracę, żeby się móc każdego dnia najeść do syta, ale wolał oszczę-

background image

dzać. Jeśli będzie mu szło tak dobrze, jak do tej pory, to z pewnością zdoła odłożyć tak dużo, żeby

móc sobie wynająć ładne mieszkanie, kiedy wróci do Norwegii. Zrobiło mu się słabo, kiedy

otrzymał zapłatę za swoje ostatnie popiersie. Było mu niemal wstyd, przecież nie było aż tyle

warte! Ale profesor uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i powiedział, że właściwie powinien

dostać jeszcze więcej.

Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wciąż miał ochotę szczypać się w ramię, żeby pojąć, co

się stało. Ubogi robotnik z Seilduken, który siedział w więzieniu z ponurymi widokami na

przyszłość, teraz wyrabiał sobie imię jako rzeźbiarz i sprzedawał swoje prace dobrze sytuowanym i

krytycznym Francuzom! Nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie został aresztowany i nie

wylądował w więzieniu Akershus między kamieniarzami. To było jak przygoda.

Przyjrzał się sobie w małym lusterku na ścianie, kiedy już skończył się myć. Gdyby matka

widziała go w tej pięknej koszuli, uśmiechnęłaby się z dumą. Chodził w tę i z powrotem przed

sklepem z ubraniami, zanim się zdecydował, ale wiedział, że musi kupić sobie kilka porządnych

ubrań. Czasami profesor zapraszał go na spotkania z potencjalnymi klientami i nie mógł wtedy

wyglądać jak obdartus.

Goście siedzieli już w salonie. Poza Benedicte były tam również trzy młode dziewczęta,

których nigdy wcześniej nie widział. Podszedł do nich i przywitał się grzecznie. Jedna była Dunką,

z tego samego miasta, z którego pochodziła Benedicte, a pozostałe dwie były Francuzkami.

Mruknął cicho Bon soir - dobry wieczór - mając świadomość, jak zła jest jego wymowa, a one ze

śmiechem odpowiedziały mu potokiem francuskich słów. Odwzajemnił uśmiech i udawał, że je

rozumie.

Wznieśli toast trunkiem, jaki rozlano do kieliszków. Jego smak był słodki i mocny. Nie jadł

nic od śniadania i zauważył, że już po jednym kieliszku zaczyna mu się kręcić w głowie. Dobrze

było się rozluźnić po ciężkim dniu pracy, a temat rozmowy był wyjątkowo interesujący. Mówiono o

kobiecym wkładzie w świat malarstwa i rzeźby, wszyscy się zgadzali, co do tego, że nadszedł

najwyższy czas, aby kobiety znalazły sobie miejsce w świecie, który od setek lat był zdominowany

przez mężczyzn. Taka konkurencja mogła wyjść męskim artystom tylko na dobre. Nie wiedział, czy

mówiono o tym tylko po to, by zaimponować obecnym tam pięknym, młodym dziewczętom, ale

pomyślał sobie o Elise. Skoro zaczynano akceptować to, że kobiety mogą malować i tworzyć

rzeźby, musiało się z czasem również stać czymś całkiem zwyczajnym to, że kobiety pisały książki.

Duńczycy byli na wystawie w Kopenhadze i oglądali prace norweskich artystek. Niektóre z prac

miały być wystawione jesienią w Państwowym Muzeum w Kristianii. Między innymi obraz Kitty

Kjelland przedstawiający torfowisko w Jæren. Miał się także pojawić obraz Ody Krohg, na którym

background image

widać szaloną dziewczynę z kotem na głowie, a także dzieło Signe Scheel. Johannes powiedział, że

jej obraz przedstawiał drogę z drzewami. Benedicte zaśmiała się.

- Ten ostatni zdaje się być strasznie przyziemny. Pokręcił głową.

- W tej drodze jest poezja. Między wysokimi drzewami pojawiają się promienie słońca.

Bardzo mi się podobał.

- Malarka o imieniu Marie Tannæs namalowała uliczkę w małym mieście. To obudziło we

mnie radosne wspomnienia z dzieciństwa - rzucił z zapałem Søren. - Przypomniały mi się nagle

wszystkie zakątki pomiędzy małymi drewnianymi domkami.

Johan wyobraził sobie małe drewniane domki przy ulicy Maridalsveien i pokiwał głową. -

Ja również mam podobne wspomnienia z dzieciństwa.

Benedicte posłała mu pełne zaskoczenia spojrzenie. - Sądziłam, że pochodzisz z Kristianii?

Ale może twoja rodzina bywała w takim małym miasteczku na wakacje?

- Była uliczka z takimi domami niedaleko miejsca, w którym mieszkałem. - By nie

opowiadać już więcej, pospiesznie zwrócił się do Johannesa. - Kto z męskich artystów wystawiał

swoje prace?

Johannes roześmiał się. - Zwróciłem uwagę głównie na to, co namalowały kobiety, ale

wszyscy zachwycali się Domem przy wybrzeżu oraz Dębem Sohlberga. Oba były równie

nieprawdopodobne. Drzewa z czarnymi liśćmi rysujące się wyraźnie na zielono-niebieskim niebie.

Wyglądały jak postacie!

- Obejrzę wystawę, kiedy wrócę do domu jesienią.

- Jesienią? - Benedicte spojrzała na niego z rozczarowaniem. - Chyba nie zamierzasz

wyjechać z Paryża tak wcześnie?

- Nie wiem. To zależy, co będzie dalej.

- Może ciągnie cię tam na północ jakaś jedna lub dwie młode dziewczyny? - spytała psotnie.

Mężczyźni roześmiali się. - Jedna lub dwie? - powtórzył Søren. - Myślisz, że ma dwie

dziewczyny naraz? W ich rozmowę wtrącił się Bruno.

- Nie możecie dalej rozmawiać w swoim języku, bo nasze francuskie znajome nie rozumieją

ani słowa. Ja zresztą też.

Wieczór był bardzo przyjemny. Johan cieszył się, że pojawiło się tak wiele osób. Dzięki

temu nie musiał zbyt wiele rozmawiać z Benedicte. Jedzenie było smaczne, a on jadł z wielkim

apetytem. Wino również było dobre. Wiedział, że powinien był się wstrzymać, bo zaczęło mu się

kręcić w głowie już po pierwszym kieliszku, ale było tak pyszne, tak miło było zapomnieć choć na

chwilę o smutkach i zmartwieniach.

background image

Dopiero gdy przyjęcie się skończyło, a on musiał pójść do swojego pokoju, pojął, jak wiele

wypił. Choć głowę miał zaskakująco trzeźwą, nogi się pod nim uginały. Straszliwie zmęczony

rozebrał się. Pomyślał, że powinien powiesić nową koszulę na wieszaku, ale nie miał siły. Było

gorąco nie do wytrzymania. Paryż w lipcu był o wiele bardziej upalny, niż podejrzewał. W samej

bieliźnie wsunął się pod kołdrę i chwilę później zapadł w sen.

Obudził się nagle. Z początku nie pojmował, co go obudziło, ale w blasku bijącym od latarni

za oknem dostrzegł twarz młodej kobiety tuż nad swoją. Leżał na plecach, a jej włosy łaskotały jego

pierś.

- Benedicte? Co tu robisz?

Położyła palec wskazujący na jego ustach. - Ćśś.

Jego oczy rozszerzyły się. Była naga. W ciemności nocy jej skóra zdawała się być biała

niczym mleko.

background image

11

Elise podniosła wzrok znad rękopisu i wyjrzała przez okno. Usłyszała, że otworzyła się

furtka i po chwili zobaczyła posłańca. Co za pech, właśnie zaczęła układać w głowie kolejne złożo-

ne zdanie. Kiedy wróci do pisania, zapewne zdąży je już zapomnieć.

- Telegram dla pani. - Posłaniec skłonił się przed nią i podał jej dużą kopertę.

Któż mógł jej przysyłać telegram? Czy miało to jakiś związek z wydawnictwem?

Schwencke znajdzie nowego pomocnika stop wyślij kwiaty na pogrzeb stop nie zrezygnuję

ze sklepu stop przyjadę w przyszłym tygodniu stop Emanuel.

Podniosła wzrok. Nie ucieszyła jej ta wiadomość. Powiedział, że nie chce mieć Kristiana

pod swoim dachem, dopóki ten nie poprosi o wybaczenie za to, co się wydarzyło, ale brat odmówił

napisania listu. W telegramie nie było mowy o Kristianie, ale każde słowo było kosztowne.

Prawdopodobnie chciał zaczekać z nieprzyjemnymi wiadomościami do czasu, aż wróci do domu.

Zacisnęła zęby. Me odeślę Kristiana do matki, pomyślała czując, jak wzbiera w niej gniew.

Dopóki utrzymywała rodzinę, nie mógł jej nagiąć do swojej woli. Wolała się wdać w awanturę, niż

pozwolić chłopcom cierpieć z powodu złego nastroju Emanuela.

Weszła ponownie do salonu. Zamierzała dalej pisać, zanim Hugo i Jensine obudzą się ze

swojej popołudniowej drzemki, ale o pięknym zdaniu, które ułożyła sobie wcześniej w głowie, zdą-

żyła już zapomnieć i nie potrafiła się skoncentrować na książce. Myśl o tym, że Emanuel wróci,

choć nie doszli jeszcze do porozumienia, wzbudzała w niej wolę walki oraz niechęć. Kiedy była w

takim nastroju, trudno jej było się wczuć w losy innych ludzi, ale musiała chociaż spróbować.

Po chwili wróciła ponownie myślami do telegramu. Było jej wstyd, że w ogóle się nie

cieszyła. Emanuel był jej mężem, był chory, a ona przysięgała być przy nim również w te złe dni.

Nie mogła krytykować matki za to, że zawiodła swoich synów, skoro sama wcale nie była lepsza.

Być może Emanuel żałował. Gdyby stał się taki, jakim był dawniej, mieszkanie z nim pod jednym

dachem mogłoby się okazać dobrą rzeczą.

Westchnęła ciężko i uprzątnęła swoje przybory do pisania. Mogła zapomnieć o napisaniu

czegokolwiek innego, kiedy wszystkie jej myśli kierowały się ku jednej rzeczy. Nie wiedziała, na

kiedy zaplanowany był pogrzeb Ludviga Liena, ale wiedział o tym na pewno Schwencke. Musiała

zabrać ze sobą dzieci i ponownie go odwiedzić, a następnie wstąpić do którejś z kwiaciarni. Kwiaty

nie były tanie, ale Emanuel nie rozumiał takich rzeczy.

W tej samej chwili usłyszała, że Hugo i Jensine już się obudzili.

Chłopcy pracowali w sklepie każdego dnia po tym straszliwym popołudniu, kiedy Peder

znalazł wiszącego na drzewie Ludviga Liena. Bali się wracać, ale nie musiała ich do tego sama

background image

przekonywać. Kristian przejął kontrolę i powiedział, że muszą dalej sprzedawać towary, dopóki

Emanuel nie da im znać, co będzie dalej, a Peder i Evert niechętnie go posłuchali.

- Ale nie zamierzam wchodzić do ogrodu - zapowiedział Peder nieco bardziej stanowczo niż

zazwyczaj.

- Teraz to już na pewno nie dostaniemy wolnego w wakacje - mruknął Evert.

Elise nic nie powiedziała, ale pomyślała, że w takiej sytuacji Emanuel musiałby się

pożegnać ze sklepem.

Hilda obiecała przekazać Sigvartowi Samsonowi, co się wydarzyło. Ciekawe, jak to przyjął.

Jeśli było tak, jak myślała, na pewno to odczuł. Stracił ukochaną osobę. Może wręcz uważał, że to

jego wina. Być może powiedział Lienowi, że jest zmuszony ożenić się z Karoline, by ta nie

powiedziała o wszystkim majstrowi. Lien pewnie powiesił się tuż po tym, jak usłyszał tę

wiadomość.

Karoline prawdopodobnie nakryła ich razem, być może w jeszcze bardziej dwuznacznej

sytuacji niż ona sama.

Na dworze było ciepło i przyjemnie. Na krótkim odcinku drogi do domu Schwenckego

minęła całe mnóstwo bawiących się dziewczynek. Dobrze było wyjść z domu, nawet jeśli oznacza-

ło to, że przed wieczorem nie uda jej się już popracować. Napisała zresztą tego dnia bardzo dużo,

więcej niż zwykle. Napisała całkiem sporo w ostatnich dniach, a książka nie miała przecież

zawierać zbyt wielu różnych historii, jak powiedział Benedict Guldberg. Była zadowolona z tego,

co już wyszło spod jej pióra. Kiedy poprzedniego dnia przeczytała wszystko, sama była pod

wielkim wrażeniem. Uśmiechnęła się do tej myśli.

Po Arendalsgaten szła pod ramię para. Wydali się jej znajomi i po chwili pojęła, kto to.

Państwo Mathiesen, rodzice Ansgara. Nie widziała ich już od dawna i cieszyła się, że ich nie

odwiedzali, póki Emanuela nie było w domu. Byli mili oraz dobrze wychowani, a kiedy dowiedzieli

się, co zrobił ich syn, byli całkowicie załamani, ale musieli z czasem pojąć, że najlepiej dla

wszystkich będzie, jeśli postarają się o tym zapomnieć. Teraz mieli już wnuki i nie potrzebowali

widywać Hugo.

Odwróciła twarz i udała, że ich nie widzi, a następnie przeszła na drugą stronę ulicy i

zawróciła wózek, by pójść w przeciwnym kierunku.

- Pani Ringstad?

Nie udało jej się wywinąć. Zatrzymała się niechętnie i odwróciła głowę. Udała, że dopiero

ich zauważyła i zmusiła się do uśmiechu.

Podeszli do niej pospiesznie. - Jak miło, że panią spotykamy, pani Ringstad!

background image

- Pani Mathiesen była cała w skowronkach. Pochyliła się nad Hugo. - Witaj, chłopcze. Ależ

wyrosłeś! I jakie masz piękne loczki. Całkiem, jak twój tato. - Pogładziła go czule po policzku.

Hugo na szczęście się nie wyrywał.

Pani Mathiesen wyprostowała się. - Rozmawialiśmy właśnie o pani i o tym, że tak dawno

pani nie widzieliśmy. Bardzo się ucieszyłam, kiedy Ansgar i Helene powiedzieli, że odwiedzili pal

nią na Hammergaten. Właśnie o tym marzyłam, żebyście zostali w czwórkę dobrymi przyjaciółmi i

żeby wasze dzieci mogły się ze sobą poznać. - Roześmiała się. - Dwójka najmłodszych mogłaby się

już zacząć ze sobą bawić.

Elise poczuła, jak uśmiech więdnie jej na ustach. Pani Mathiesen najwyraźniej życzyła

sobie, aby Hugo oraz syn Helene i Ansgara byli dla siebie jak bracia.

Pani Mathiesen musiała wyczuć, że nie uważa tego za takie proste. - Jak się ma pani mąż,

pani Ringstad? Słyszeliśmy o tym, co się wydarzyło. Czy lekarze doszli do tego, co mu dolega?

Pokręciła głową. - Był na badaniach w szpitalu Ullevål, ale tam też niczego nie odkryli.

Wiele chorób jest do siebie podobnych, z niektórych się można wyleczyć, a inne są przewlekłe.

Niestety mój mąż ma niewielkie szanse na wyzdrowienie. Wstąpiłam nawet do kobiet z ulicy

Gravergaten...

Pani Mathiesen przerwała jej.

- Była pani u Anne Syversen, następczyni Anne Brandfjell? - Rozejrzała się, aby upewnić

się, że nikt inny jej nie słyszy. - Byłam u niej raz, ale nie miałam odwagi się do tego przed nikim

przyznać. - Roześmiała się zakłopotana. - To smutne, że jej metody nie są uznawane przez lekarzy.

W tym, co ona robi, jest wiele mądrości. Słyszałam, że w czasach wikingów kazano rannym jeść

surową cebulę, aby sprawdzić, czy nie mają jakichś wewnętrznych ran. Wyjaśniła mi, że nigdy nie

używa niebezpiecznych leków i twierdzi, iż większość chorób można wyleczyć za pomocą

rosnących w okolicy ziół. Anne Brandfjell zasadziła całe mnóstwo ziół wokół swego domu. Poza

tym nauczyła się bardzo wiele od Finki, która równocześnie przepowiadała przyszłość i była

uzdrowicielką. Przekazała całą swoją wiedzę Anne Syversen i jej pomocnicom.

Pan Mathiesen pokiwał głową. - Zalecają świeże powietrze, słońce, kąpiele w morzu,

zdrową żywność oraz tran. Któż powie, że to coś złego? Pamiętam, jak syn woźnicy mojego ojca

cierpiał na gruźlicę. Trzeba było go nosić, choć miał czternaście lat, bo nie był w stanie stać na

własnych nogach. Po trzech dniach leczenia u Anne Brandfjell ponownie mógł chodzić! A jeden z

moich przyjaciół miał wsypywać suszone zioła do wódki i pić je przeciw bólowi serca. Pomogło

mu!

Pani Mathiesen z zapałem pokiwała głową. - Rozumie pani to z surową cebulą, prawda, pani

Ringstad? Ona wącha oddech pacjenta, po tym, jak ten zje cebulę. Jeśli nie ma pewności, czy

background image

pacjent cierpi na zapalenie oskrzeli, czy może na gruźlicę, a poczuje w jego oddechu cebulę, to

wtedy wie na pewno, że jest to gruźlica.

- Mój ojciec cierpiał na reumatyzm - ciągnął pan Mathiesen. - Anne Brandfjell poleciła mu,

żeby mył całe ciało zimną wodą każdego ranka, zarówno latem, jak i zimą. Reumatyzm zniknął.

Elise słuchała z rosnącym zaciekawieniem. Musiała przekonać Emanuela do tego, aby

odwiedził kobiety na Gravergaten.

- Proszę powiedzieć mężowi, że powinien tam pójść - powiedział pan Mathiesen, jakby

czytał w jej myślach. - Syn Anne Brandfjell prowadzi sklep na ulicy Gravergaten i ma wiele cieka-

wych produktów. Może pani skorzystać z okazji i zrobić tam zakupy. Czy wie pani, tak poza tym,

że wychodzi książka na jej temat? Autor pisze we wstępie, że materializm przyćmił przesądy, ale

przez to dziecko zostało wylane wraz z kąpielą. - Roześmiał się. - Myślę, że to dobrze powiedziane.

Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się. - Cieszę się, że mi państwo o tym powiedzieli.

Próbowałam przekonać do tego mojego męża, ale on niestety w to nie wierzy i nazywa

szarlatanerią.

- W takim razie musimy was odwiedzić pewnego dnia i opowiedzieć mu o tym, co

słyszeliśmy - powiedziała z zapałem pani Mathiesen.

- W tej chwili mój mąż jest w majątku swoich rodziców...

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż pani Mathiesen ponownie weszła jej w słowo. -

Wyjechał na wakacje z chłopcami? Jak miło! Wszystkie dzieci powinny spędzać lato na wsi. Kiedy

wrócą? Kiedy zacznie się szkoła? Ależ droga pani Ringstad, czy pani również nie przydałyby się

wakacje? Słyszałam, że siedzi pani i bez przerwy pisze.

Elise otworzyła usta, żeby wszystko wyjaśnić, ale w końcu powstrzymała się. Dlaczego

miałaby opowiadać rodzicom Ansgara o tym, jak im się układa?

Pani Mathiesen spojrzała nagle z troską na Hugo. - Ale czy malutki Hugo nie powinien też

wyjechać na wieś?

- Tutaj w Sagene jest mu dobrze - wtrącił jej mąż. - Ma przecież własny dom i mały

ogródek. Czegóż więcej potrzeba dwulatkowi?

- Tak, tak - uśmiechnęła się pani Mathiesen. - W takim razie odwiedzimy was jesienią,

kiedy pani mąż oraz chłopcy wrócą już z wakacji. Do widzenia, pani Ringstad.

Była w podłym humorze, kiedy szła dalej w kierunku domu pana Schwenckego. Wszystkie

dzieci powinny spędzać lato na wsi. Pani Mathiesen łatwo było tak powiedzieć. Należeli do innej

klasy. Ansgar z pewnością wyjeżdżał w dzieciństwie na wakacje każdego lata.

Schwencke właśnie wychodził z domu. Nie wyglądało na to, żeby się szczególnie ucieszył

na jej widok.

background image

- To znowu pani, pani Ringstad?

- Chciałam się dowiedzieć, na kiedy zaplanowany jest pogrzeb Ludviga Liena. Dostałam

telegramem polecenie od Emanuela, żeby kupić kwiaty.

- Mogę to za panią załatwić. Ma pani przecież tak wiele na głowie. Pogrzeb jest jutro, ale

nikt nie oczekuje, że się pani na nim pojawi. Przecież prawie go pani nie znała.

Miała wrażenie, że chciał się jej pozbyć.

- Ale przynajmniej zapłacę za kwiaty.

Machnął tylko ręką. - Proszę o tym nie myśleć. Dopiszę to do rachunku. Rozliczę się z

Emanuelem, kiedy już wróci. Przepraszam, że nie mogę pani zaprosić do środka, ale właśnie bardzo

mi się spieszy.

- Dziękuję, ale sama również mam mało czasu. Muszę jeszcze dzisiaj coś napisać.

Uśmiechnął się. - To miłe, że znalazła sobie pani jakieś zajęcie, pani Ringstad. Niełatwo jest

być żoną chorego człowieka, a już na pewno, kiedy ten tak po prostu sobie wyjeżdża - dodał i

roześmiał się. - Znalazłem dobrego człowieka na miejsce Ludviga Liena. Chętnie sam zajmie się

sklepem, więc chłopcy mogą iść na wakacje.

Spojrzała na niego zaskoczona. - Ale czy nie będzie mu potrzebna pomoc popołudniami i

wieczorami? Sklep jest przecież tak długo otwarty.

Paul Georg Schwencke wyglądał na poirytowanego. - Myślałem, że chciała pani, aby

chłopcy mieli choć dwa tygodnie wakacji? W końcu jest tak, jak pani chciała. Od jutra mogą iść na

urlop. Dam znać, kiedy powinni wrócić.

- Dziękuję, ale...

Posłał jej nieprzyjemne spojrzenie. - Coś jeszcze?

- Nie, myślałam tylko o zamawianiu towarów i tym podobnych.

- Wie pani przecież, że zajmuję się tym wszystkim dla Emanuela. Dzisiaj przychodzą nowe

towary, muszę się pospieszyć. Do widzenia, pani Ringstad.

Ukłoniła się na pożegnanie i ruszyła w drogę powrotną do domu. Hugo zaczął marudzić i

chciał usiąść w wózku. Posadziła go w nim, choć zrobiło się przez to bardzo ciasno i przyspieszyła

kroku, żeby zajść jak najdalej, zanim Jensine zacznie głośno protestować.

Dlaczego Schwencke tak się zdenerwował jej wizytą? I jaki towary miały dzisiaj przyjść?

Byłoby czymś naturalnym, gdyby opowiedział jej więcej n ten temat. W końcu to jej mąż

był właścicielem sklepu, nawet jeśli tylko w teorii.

On coś kombinuje, mruknęła pod nosem.

background image

12

Johan próbował ją odepchnąć i się podnieść. Był całkiem pijany, nie mógł spać dłużej niż

kilka minut. Ale zamiast wstać, przytrzymała go i przycisnęła swoje piersi do jego ciała. Rozbudził

się natychmiast i poczuł, jak wzrasta w nim zdradziecka żądza. W tej samej chwili przesunęła dłoń

w kierunku jego podbrzusza.

Nagle usłyszeli hałas na korytarzu, drzwi otworzyły się z impetem, a światło wdarło się do

pokoju.

Przerażona Benedicte poderwała się, a Johan zobaczył przed sobą Bruno. Wyglądał jak

chmura gradowa, w jego oczach błyskały gromy, a jego twarz była wykrzywiona ze złości. - Co się

tutaj wyprawia?

Johan stwierdził, że jego pytanie było idiotyczne. Nietrudno było zrozumieć, co tam robiła

Benedicte.

Chwilę później Bruno wtargnął do pokoju, chwycił ją mocno za ramię i pociągnął za sobą.

Wylał z siebie cały potok wściekłych, francuskich słów. Johan nie zrozumiał większości z nich,

wyłapał tylko coś na temat burdelu. Po chwili drzwi zatrzasnęły się za nimi.

Usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Co się teraz wydarzy? Bruno był oszalały z zazdrości i

gniewu. Musiał nasłuchiwać odgłosów dochodzących z jej pokoju i poszedł za nią, kiedy stamtąd

wyszła. Może sam planował się do niej zakraść, kiedy w domu zapanuje cisza?

- Dobry Boże - jęknął cicho. - Teraz to na pewno mnie wyrzucą.

Ale Bruno musiał przecież zauważyć, że on miał na sobie bieliznę, a Benedicte była naga.

Musiał się domyślić, że to Benedicte miała coś na sumieniu. Oczywiście mógł też uznać, że

umówili się na to wcześniej, ale wtedy sytuacja wyglądałaby nieco inaczej.

Być może nie miało mu to wcale pomóc. Prawdopodobnie wystarczająco złe dla Bruno było

to, że Benedicte pożądała Johana, a nie jego. Było bardzo możliwe, że Johan zostanie poproszony o

wyprowadzenie się.

Westchnął. Trudno było znaleźć dobre mieszkanie w tej okolicy, a jeśli znajdzie je gdzieś

dalej, to straci dużo cennego czasu. Być może powinien porozmawiać twarzą w twarz z Bruno i wy-

jaśnić mu, że wcale nie jest zainteresowany Benedicte. Że jego ukochana mieszka w Norwegii.

Już w swoim pokoju Benedicte rzuciła się z płaczem na łóżko i z wściekłością uderzała

pięściami w materac. Bruno nie wiedział, co mówił. Wynajmowała mieszkanie i nigdy nie zalegała

z płatnościami. Było dla niej wielką obelgą, kiedy powiedział, że to nie jest żaden burdel. Przecież

nigdy nie spała z Sørenem, Johannesem ani z Bruno. Nie miała na nich zresztą ochoty. Na nikogo

innego, poza Johanem. To było jak choroba, która trawiła jej ciało i nie chciała dać za wygraną. Był

background image

z pewnością biedny, ubierał się w tak proste ubrania. Poza tym znała wielu piękniejszych od niego

mężczyzn, ale to nie jego uroda budziła w niej takie uczucia. Czy to dlatego, że był wysoki i silny

oraz różnił się od innych? Nie był dżentelmenem, nie wiedział, jak zalecać się do młodych dam, nie

potrafił nawet poprawnie jeść. Mimo to czuła się pobudzona, kiedy tylko na niego patrzyła.

Marzyła o nim nocami i rozmyślała o swojej dzikiej żądzy.

Dlaczego był jej tak niechętny? Czy to z powodu tych dwóch dziewcząt, które pisywały do

niego listy? Czy wciąż kochał tę Elise? Ale teraz, kiedy ukrywała listy, zarówno te, które

przychodziły, jak i te, które obiecywała za niego wysłać, musiał się w końcu połapać, że tamta

dziewczyna zdążyła o nim zapomnieć.

Myśl o tym, że wolał inną sprawiała, że szalała z zazdrości. Może również z nią sypiał?

Choć nie należał do środowiska bohemy w Kristianii, był przecież artystą, a artyści nie mieli tak

ograniczonych poglądów na miłość, jak inni.

Wstała pospiesznie z łóżka i podeszła do komody, gdzie w dolnej szufladzie schowała

wszystkie listy. Nie wiedziała, dlaczego ich jeszcze nie wyrzuciła, tak byłoby najrozsądniej. Gdyby

Johan kiedykolwiek odkrył, co zrobiła, z pewnością nigdy by jej nie wybaczył.

Ale do tego czasu z pewnością zdoła już wymóc na nim swoją wolę. Gdyby Bruno się nie

pojawił, była pewna, że dopięłaby swego już tej nocy. Żaden młody, zdrowy mężczyzna nie był w

stanie oprzeć się takiej pokusie.

Otworzyła jeden z listów i przeczytała po raz kolejny: Byłam zrozpaczona tym, że

wyjechałeś, ale oboje wiemy, że trudno by nam było ciągnąć dalej to, co wydarzyło się w święta.

Podniosła wzrok znad kartki. Ta kobieta musiała być zamężna. To dlatego było trudno dalej

to ciągnąć. Cóż innego mogłoby ich powstrzymywać od bycia razem.

Złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty. Następnie wyjęła kolejny od tej drugiej,

Anny. List był nudny, ale jego ostatnie zdania ją zaniepokoiły. Tęsknię za tobą, Johanie i liczę dni

oraz tygodnie do czasu, aż powrócisz do domu. Życie bez ciebie nie jest takie samo.

Jak mógł zalecać się równocześnie do dwóch kobiet? Najwyraźniej nie wiedziały o sobie

nawzajem. Tak właściwie powinna zadbać o to, aby się dowiedziały i wtedy obie odwróciłyby się

od niego. Ale jak mogłaby to zrobić, by nie dowiedział się, iż maczała w tym palce? Mogła wysłać

anonimowe listy, ale gdyby zechciał je zobaczyć, od razu rozpoznałby jej pismo. Nie miała jednak

dostępu do maszyny do pisania.

Nie, najlepiej było nic nie robić. Jeśli przyjdzie kolejny list lub jeśli on spróbuje jakiś

wysłać do jednej z nich i ponownie nie otrzyma odpowiedzi, będzie musiał w końcu pojąć, że to na

nic Uśmiechnęła się triumfująco. Nie poddam się, mruknęła pod nosem.

nosem.

background image

Muszę go mieć!

background image

13

Elise szła długim korytarzem za służącą. Była zgrzana, zdyszana i bardzo się bała. Była

spóźniona, bo pani Jonsen nie przyszła na czas, miała się zająć dziećmi do czasu, aż chłopcy wrócą

do domu. Szła na spotkanie z dwójką najbliższych przyjaciół majstra oraz ich żonami, a także jego

bratankiem, młodym panem Paulsenem i jego żoną. Nie mogła pojąć, jak pan Paulsen zdołał tak

szybko zapomnieć o swojej pierwszej żonie, która była lak skromna, uprzejma i grzeczna. Jedynym

pocieszeniem było to, że matka i Asbjørn również mieli się pojawić. Matka próbowała się z

początku wykręcić, tłumacząc się złym zdrowiem, ale Hilda nie chciała o tym słyszeć. To był jej

ślub - w kościele czy nie - i jej matka nie mogła się na nim nie pojawić.

Podniosła uroczystość odbyła się przed południem w nielicznym towarzystwie. Goście

zostali następnie zaproszeni na obiad.

Nie mogła sobie wciąż uzmysłowić tego, że ten dom będzie od tej pory należał do Hildy. Że

szwaczka z przędzalni Graah miała zostać żoną majstra i zarządzać służbą w jego domu na szczycie

wzgórza Aker. To było jak bajka o Kopciuszku. Wszyscy wzdłuż rzeki opowiadali sobie tę historię.

To, że plotki nie rozniosły się znacznie wcześniej, było najzwyklejszym cudem.

Zdawało jej się, że widzi, jak kobiety i młode dziewczęta pracujące w fabryce szeptały do

siebie, powtarzając: Słyszałaś? Majster żeni się z Hildą! Liczyły na palcach, jak duża jest różnica

wieku między nimi. Hilda miała zaledwie dziewiętnaście lat, a majster był tak stary, że z

powodzeniem mógłby być jej ojcem Pewnie rozmyślały o tym, czy Hilda jest w ciąży i czy majster

może być w dodatku ojcem jej małego synka.

Służąca otworzyła przed nią drzwi do salonu i ku swemu za skoczeniu Elise zobaczyła, że

wszyscy inni byli już na miejsc Przyszło więcej osób, niż się spodziewała. Każdy stał z kieliszkiem

w dłoni i wznosił toast za młodą parę. Hilda i majster st pośrodku, on w białej koszuli, a ona w

pięknej białej, plisowanej sukni. Fason był tak udany, że niemal całkiem skrywał fakt, iż jest przy

nadziei. Jej włosy były związane i ozdobione białymi różyczkami, a na szyi miał biały perłowy

naszyjnik.

- Nareszcie jesteś, Elise! Zaczynałam się bać, że coś ci się stał

- Pani Jonsen nie przyszła na czas. - Nie była w stanie ukryć, jak bardzo jest zdyszana. Nie

wypadało pojawiać się w taki stanie na podobnym przyjęciu. - Ma się zająć dziećmi, dopóki

chłopcy nie wrócą do domu. Gratulacje, Hildo! - Przytuliła siostrę, a następnie przywitała się

grzecznie z majstrem, pogratulowała mu i zrobiła rundę, witając się ze wszystkimi gośćmi. Miała

na sobie suknię Signe. Jej lekko związane włosy opadały na szyję, wsunęła w nie duży niebieski

background image

kwiat, który był tej samej barwy, co suknia. Mimo to czuła się niezręcznie, widząc, jak wytwornie

ubrane są pozostałe kobiety.

Matka była jedyną osobą, która siedziała. Asbjørn wyjaśnił, że nie czuła się najlepiej, ale

Elise uważała, że wygląda bardzo dobrze. Miała na sobie nową, modną suknię ze złotego jedwabiu,

z kwadratowym dekoltem i zdobionymi, długimi rękawami. Na środku piersi przypięła sobie dużą,

owalną broszkę, która wyglądała, jakby została zrobiona ze złota, ale prawdopodobnie tak nie było.

Elise dostała kieliszek i popijała z niego raz za razem, ponieważ wszyscy goście chcieli

wznieść z nią toast. Nie jadła nic od śniadania, nie miała na to czasu i bała się teraz, że mocny

napitek uderzy jej do głowy.

Podeszła do niej nowa małżonka młodego pana Paulsena. Ależ pani biedna, wygląda pani na

zgrzaną. - Dotknęła rękawa sukni. - Powinna pani była włożyć na siebie coś z jedwabiu, przecież na

dworze jest tak gorąco. To cienka wełna, prawda?

Elise pokiwała głową. - Tak, jest nieco ciepła, ale bardzo ją lubię. - Roześmiała się i sama

słyszała, że jej śmiech brzmi sztucznie. - Wie pani, czasem ma się swoje ulubione ubranie.

Pani Paulsen również się zaśmiała. - Nigdy nie byłam aż tak zakochana w żadnej mojej

sukni, żeby nosić ją niezależnie od pory roku.

- Ach nie? - Elise starała się sprawiać wrażenie wielce zdziwionej. - Ja mogę przebierać

wśród sukien w mojej szafie, ale na specjalne okazje w końcu zawsze wybieram tę. To prawie tak,

jak sadzenie rok po roku wciąż tych samych kwiatów w ogródku, nawet jeśli człowiek czasem ma

ochotę spróbować czegoś innego. - Była zdumiona, że potrafi tak gładko kłamać.

- Moim zdaniem to bardzo konserwatywne. Jedna z moich przyjaciółek używa tych samych

letnich sukienek od co najmniej pięciu lat. Nazywa je swoimi ulubienicami. Uważam, że to takie

urocze. Sama zawsze oddaję ubrania, które mi się już znudzą, na świąteczną składkę sióstr z Armii

Zbawienia. Ale często zastanawiam się, czy biedni mogą w ogóle z tego skorzystać. Przecież

chodzą ubrani zupełnie inaczej niż my.

Podszedł do nich jej mąż. - Czy pani wciąż jeszcze szyje, pani Ringstad? Słyszałem, że

pracowała pani w sklepie majstra Paulsena, jak również, że zajęła się pani pisaniem książek.

Elise uśmiechnęła się. - Niestety nie mam już czasu na szycie, choć bardzo bym chciała.

Jego żona wyglądała na zaskoczoną. - Była pani krawcową?

Elise spojrzała na nią. - Nie, szyłam, żeby przeżyć. - Zauważyła, że młoda pani Paulsen

zaczerwieniła się i poczuła się niezręcznie. To nie wina pani Paulsen, że wyrosła w bogatym domu i

nie miała pojęcia o tym, co to znaczy być biednym. Dodała więc szybko: - Piszę książkę dla

wydawnictwa Grøndahl i Syn. Opowiada o losach różnych ludzi nad rzeką Aker. - Kiedy to powie-

działa, pojęła prędko, że tylko pogorszyła sprawę.

background image

- Jakie to interesujące. - Młody pan Paulsen uśmiechnął się, ale zobaczyła, że nie spodobało

mu się to. Nie tylko jego wuj żenił się z biedną dziewczyną z fabryki, która na dodatek była w ciąży

i miała już małe dziecko, ale do tego miała również siostrę pisarkę. Z pewnością gwałtownie

zareagowali, kiedy dowiedzieli się o małżeńskich planach wuja. Było niemal dziwne, że w ogóle

pojawili się tego wieczora. Mogli przecież odmówić.

Jego żona zostawiła ich i podeszła do jednego ze znajomych majstra. Pan Paulsen po chwili

podążył za nią.

Elise przygryzła wargę. Dlaczego nie mogła się opanować? To był ślub Hildy, wydarzenie,

o którym jej siostra od dawna marzyła i wcale nie było pewności, że kiedykolwiek się go doczeka.

Innym gościom zapewne trudno było udawać, jakby nic się nie stało i ukrywać, co sądzą o tym

małżeństwie, a ona jeszcze to pogarszała. Z czasem młoda pani Paulsen z pewnością dowie się, że

Elise wcale nie ma szafy pełnej sukienek i zrozumie, że skłamała, na dodatek z uśmiechem i lekko,

jakby nic jej to nie kosztowało.

Służąca podeszła i szepnęła coś do Hildy, a chwilę później majster klasnął w dłonie i

oświadczył donośnym i wesołym głosem, że panowie mogą w końcu zaprowadzić swoje

towarzyszki do stołu.

Podszedł do niej młody mężczyzna, skłonił się i podał jej ramię. Przywitała go, ale nie

wiedziała, jak się nazywał, ani kim był. Była tak zdenerwowana, że nie przypominała sobie

żadnego imienia. Był przystojny, miał wysokie czoło, ciemne brwi i rzęsy, a także prosty, wąski nos

i drobne usta. Jego spojrzenie było przyjazne.

- To pani jest pisarką? - Nie powiedział tego w pogardliwy sposób, do jakiego zdążyła już

przywyknąć, wręcz przeciwnie, brzmiał, jakby mu to imponowało.

Uśmiechnęła się, poczuła się zawstydzona. - To chyba niewłaściwe, żeby mnie tak

tytułować. Musimy najpierw zobaczyć, jak mi pójdzie z książką, którą właśnie piszę.

- Słyszałem plotki o tym, że jedną już pani wydała, ale pod pseudonimem. Czy to prawda?

Elise poczuła się, jakby ktoś zadał jej cios w podbrzusze. Któż mógł mu o tym powiedzieć?

Hilda nigdy by tego nie zrobiła. Wiedziała, że mogłoby to zaszkodzić nawet jej samej. Majster

zaczął co prawda zmieniać zdanie na temat Podciętych skrzydeł i nie miał pewności, czy książka

nie zawierała przypadkiem kilku słów prawdy, ale na pewno nie oznaczało to, że cieszyłby się z

tego, iż to jego własna szwagierka obarcza go częścią winy za złe warunki życiowe pracowników.

- Mam nadzieję, że nie powiedziałem czegoś niewłaściwego. - Głos młodego mężczyzny

brzmiał nieszczęśliwie, musiał zauważyć, jak bardzo się przelękła.

- Nie, po prostu poczułam się nieco zmieszana.

Nie powiedzieli ani słowa więcej do czasu, aż usiedli przy stole.

background image

Elise patrzyła z zachwytem na pięknie zastawiony stół. Przy każdym talerzu stało pięć

kieliszków, obrus był lśniąco biały, a na środku stołu stał srebrny wazon z czerwonymi różami.

Świeżo wypolerowane srebrne świeczniki połyskiwały, a serwetki ułożone były w kształcie łabędzi.

Rozejrzała się po całej wspaniałej jadalni. Z sufitu zwisał żyrandol z mnóstwem żarówek - w domu

była elektryczność! Na długiej półce ustawiono piękne porcelanowe talerze, a nad nimi wisiały

olejne obrazy w ciężkich, pozłacanych ramach. Zasłony były wykrochmalone, a na parapetach stały

krwistoczerwone begonie w białych doniczkach.

To był dom Hildy! Chciała się uszczypnąć w ramię, by sprawdzić, czy jej się to nie śni.

Zobaczyła w myślach malutką kuchnię i pokoik, jaki dzieliły w gospodarstwie Andersengården

oraz niewielki pokój w mieszkaniu majstra. W porównaniu z tym domem był to całkiem inny świat.

Jej spojrzenie powędrowało ku matce. Co ona sobie myślała? Jak się z tym czuła? Czy była

dumna? W tej samej chwili zauważyła, że matka wyciąga z rękawa chusteczkę i wyciera kącik oka.

Najwyraźniej również była oszołomiona i nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

Jej towarzysz zwrócił się do niej.

- Przepraszam, jeśli powiedziałem coś niewłaściwego, pani Ringstad. To bardzo

nietaktowne z mojej strony. Kiedy ktoś pisze pod pseudonimem, z pewnością nie chce, żeby inni się

o tym dowiedzieli.

Pokiwała głową, nie patrząc na niego.

- Zgadza się.

- Proszę zrozumieć, byłem tak zachwycony, kiedy się dowiedziałem, że będę siedział przy

stole obok pisarki. Ja również piszę. Może zna pani moje imię?

Elise poczuła, że robi jej się ciepło w policzki. Co za głupstwo z jej strony. Być może

siedziała obok znanego pisarza i nawet nie zwróciła uwagi na jego imię. Prawdopodobnie nigdy

przedtem o nim nie słyszała. Rzadko miała czas na czytanie i nie znała nikogo, kto obracał się w

literackich kręgach. Nie znała prawie ni- j kogo, kto nie mieszkał w pobliżu Aker, może poza

panem Wang-Olafsenem.

Przypomniało jej to, że nie widziała go od czasu świąt. Był taki miły i przysłał jej oraz

chłopcom domowe wypieki. Powinna była go zaprosić choć raz do siebie, ale bała się zawracać mu

głowę. Poza tym dom na Hammergaten był jeszcze mniejszy niż mieszkanie u majstra i choć pan

Wang-Olafsen był grzeczny i nigdy nie powiedział ani nie zdradził gestem, że było tam ciasno i

niewygodnie, uważała, że wstyd było zapraszać tam takiego eleganckiego mężczyznę.

- Przepraszam, pani Ringstad.

Rzuciła na niego okiem. - Nic nie szkodzi. Sądzę, że nikt nie usłyszał, co pan powiedział.

background image

Nachylił się do niej bliżej. - Próbowałem zgadywać, co to była za książka, i zdaje mi się, że

już wiem.

Poczuła, jak ponownie robi jej się gorąco. Nie mógł raczej tego odgadnąć. Nie wiedział

przecież o niej aż tak wiele, żeby się tego domyślić.

- Myślę, że to smutne, iż wstydzi się pani swego dzieła. Gdyby chodziło o mnie, to byłbym

dumny.

Nie była w stanie podnieść na niego wzroku. Uważała, że cała ta rozmowa jest przerażająca

i nieprzyjemna.

Nachylił się jeszcze bliżej i zniżył głos. - Znam wielu takich, którzy uważają się za

członków bohemy. Na wiele sposobów jestem jednym z nich, ale ze względu na moich rodziców

nie obnoszę się z tym. Kiedy usłyszałem, że majster Paulsen żeni się z dawną szwaczką, zrobiłem

się ciekawy. Pani siostra jest niezwykle czarująca, więc dobrze to rozumiem, ale nigdy nie

sądziłem, że majster będzie miał odwagę to zrobić.

Rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt go nie słucha i ciągnął dalej tym samym cichym,

poufnym głosem. - Wielu wciąż nie wie o tym, że się z nią ożenił. Będzie z tego skandal. Miejscowi

mieszkańcy nie będą łaskawi w swoim osądzie, ale ja uważam, że to wspaniałe. Najwyższy czas,

aby bogaci zeszli z piedestału i spojrzeli prawdzie w oczy. Gdzie zaszliby bez robotników? Kto

pilnowałby maszyn w fabryce, mył podłogi, gotował im jedzenie, pilnował ich dzieci i polerował

srebra? Nie rozumiem, dlaczego robotnicy, służba i pracownicy fizyczni zarabiają tak mało.

Dlaczego nie zaczną strajkować?

Elise nic nie powiedziała. Chętnie podyskutowałaby z nim przy innej okazji, ale nie tutaj i

na pewno nie teraz. Poza tym nie rozumiała, dlaczego tacy mężczyźni jak on, który najwyraźniej

pochodził z dobrej rodziny i zapewne miał ojca z pieniędzmi oraz wpływami, sam nie robił nic, aby

przeciwdziałać niesprawiedliwości. Był przecież pisarzem, mógł pisać w gazetach, przemawiać na

spotkaniach, uderzać pięścią w stół i opowiadać prawdę wszystkim tym, którzy nie pojmowali, jak

wielka panowała nierówność. Nie miał się czym chwalić, mówiąc, że rozumie robotników i jest

wzburzony niesprawiedliwością społeczną, skoro sam nie robił nic, aby temu przeciwdziałać.

Spróbowała skierować rozmowę na inne tory.

- Proszę wybaczyć moją niewiedzę, ale co pan pisze?

- Powieści - uśmiechnął się. - O nieszczęśliwej miłości. Spojrzała na niego zdziwiona. - Jak

to nieszczęśliwej?

- To sprawia, że książka jest ciekawsza, bo dzieje się to tak często w prawdziwym życiu.

Proszę tylko spojrzeć na małżeństwa, które pani zna. Jestem pewien, że niewiele z nich zostało za-

wartych z miłości. Moja najstarsza siostra zakochała się w majorze, ale nie dostała pozwolenia, aby

background image

się z nim spotykać bez przyzwoitki. Ojciec uważa, że on nie pasuje do naszej rodziny. Siostra jest

wyjątkowo piękna, dlatego jest wobec niej surowszy niż wobec mojej młodszej siostry. Obawiam

się, że skończy jako stara panna. Boi się spotykać z majorem bez pozwolenia ojca, ale odkryłem, że

wymieniają się listami.

Nachylił się jeszcze bliżej i szepnął jej do ucha. - Byłem na tyle bezczelny, że zajrzałem do

jednego z listów. Dało mi to materiał na wiele stron. - Roześmiał się głośno. Elise lekko się

uśmiechnęła.

- Ależ tam wesoło po drugiej stronie stołu - zauważył z uśmiechem majster. - Chyba dobrze

zrobiłaś, sadzając pisarza obok pisarki, Hildo.

Wszyscy odwrócili na nich wzrok.

- Pani siostra jest pisarką, pani Paulsen?

Młoda pani Paulsen spojrzała ze zmieszaniem na pytającą kobietę. - Nie mam żadnej... -

Nagle zamilkła i zaczerwieniła się. - Przepraszam, zapomniałam, że są tu teraz dwie panie Paulsen.

- Miałam na myśli panią majstrową Paulsen - upomniała ją kobieta.

Hilda roześmiała się. - Ja też się nie połapałam, że chodzi o mnie. - Posłała wesołe

spojrzenie swojemu mężowi. - Nie jestem nawet w stanie mówić na mojego męża Ole Gabriel.

Mówię na niego Paulsen, tak jak wcześniej. -

Wokół stołu zapadła cisza. Goście wymienili się wymownymi spojrzeniami. Tylko

towarzysz Elise uznał to za zabawne. Roześmiał się. - Znam wiele kobiet, które mówią do swoich

mężów po nazwisku. Szczególnie w kręgach robotniczych. Jak długo się już znacie?

Hilda zachichotała. Szturchnęła majstra. - Odważymy się im o tym powiedzieć? - Przerwał

im młody pan Paulsen, mając wyraźnie nadzieję, że uda mu się skierować rozmowę na inne tory. -

Co tam ostatnio słychać w fabryce, wuju Ole Gabrielu?

Majster uśmiechnął się szeroko i udał, że nie zauważył napiętej atmosfery przy stole. -

Wszystko dobrze, tak jak zwykle. Wciąż jesteśmy jednym z największych zakładów robotniczych

w kraju. Firma ma już prawie siedemdziesiąt lat.

- W jaki sposób udaje się wam znaleźć odpowiednią liczbę szwaczek?

- To jest najmniejszy problem. Do stolicy przyjeżdżają biedne dziewczęta z całego kraju w

nadziei na znalezienie dobrze płatnej pracy Jesteśmy dla nich ratunkiem. Gdyby nie my, musiałyby

się zwracać do komisji do spraw ubogich, a któż chciałby się narażać na taki wstyd?

- Słyszeliście o Francuzie, który przeleciał cały kilometr aeroplanem? - spytał jeden z

przyjaciół majstra. - Wydarzyło się to w styczniu tego roku.

- Ależ bracia Wright latali przecież aeroplanem Lotnik już pięć lat temu w Ameryce! -

powiedział ze zdziwieniem jeden z pozostałych mężczyzn.

background image

- A Francuz - łub Włoch - Alberto Santos Dumont odbył pierwszy oficjalny lot w Europie

już dwa lata temu - dodał inny mężczyzna.

Jedna z kobiet wzdrygnęła się. - Niech sobie robią, co chcą, oby tylko nie sprowadzali tego

szaleństwa do Norwegii.

Jej mąż roześmiał się. - Nie ma o tym mowy. Takie aeroplany to coś dla spragnionych

rozrywki młodych mężczyzn, którzy mają chęć ryzykować życie, by zaspokoić swoją żądzę

przygód. Zwykli ludzie nigdy nie chcieliby się wznosić w powietrze.

- Nie jestem tego taki pewien - zaprotestował ten, który rozpoczął całą dyskusję. - Mówi się

o tym, że być może w przyszłości będzie można transportować ludzi aeroplanem zamiast po-

ciągiem.

Hilda roześmiała się. - W takim razie wybrałabym chyba podróż automobilem. - Majster

pogładził ją pod dłoni. - Będziesz jeszcze miała ku temu okazję, moja droga.

Jedna ze starszych kobiet pokręciła głową.

- Nawet dzikie konie nie mogłyby mnie zagonić do automobilu. Jakby mało było tego, że

unosi się nad nimi chmura dymu, to jeszcze robią tyle hałasu!

Młody Paulsen wszedł jej w słowo.

- Ależ droga pani, proszę tylko pomyśleć, jak daleko może pani dojechać i jak wiele

pięknych krajobrazów zobaczyć.

Kobieta ponownie pokręciła głową.

- Wcale mi się to nie podoba. Chciałabym, żeby zostało tak, jak jest. W Niemczech mają

ogrzewane pociągi, a w Paryżu, w jednym z wielkich domów handlowych, są nawet ruchome

schody! Słyszał pan kiedyś coś podobnego? Na co nam to? Mamy przecież nogi, na których

powinniśmy chodzić!

Towarzysz Elise uśmiechnął się. - Czy widziała pani ostatnią sztukę Bjørnstjerne

Bjørnsona? Opowiada o konflikcie między młodszym i starszym pokoleniem. Starsi chcą, żeby

wszystko zostało tak, jak jest, a młodzi wszczynają protest przeciwko wszelkim wymysłom i

głupstwom. Chcemy usunięcia póz i konwenansów.

Starsza dama wykrzywiła się.

- Co nam pozostanie, kiedy się pozbędziemy konwenansów? Uważa pan, że wszyscy ludzie

powinni być równi?

- Czy tak nie byłoby sprawiedliwiej? Równi powinni być przynajmniej ci, którzy są chętni

równie ciężko pracować.

background image

W tej samej chwili majster uderzył łyżeczką w kieliszek i wstał. Wszyscy czekali w

napięciu na jego mowę, ale on długo z nią zwlekał, otarł usta serwetką i wyprostował plecy zanim

w końcu zaczął mówić.

- Droga Hildo! Dziękuję za to, że zgodziłaś się za mnie wyjść. W końcu czuję, że moje

życie jest takie, jak powinno, a pustka w tym domu w końcu została wypełniona. Jesteś silną i

odważną młodą damą, a poza tym nie ma w tobie tego, co zawsze tak irytowało mnie u innych

młodych dam: histerycznej sentymentalności, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością.

Twardo stąpasz po ziemi, masz realistyczne podejście do życia, a równocześnie życie z tobą zawsze

jest ciekawe, bo nie boisz się powiedzieć tego, co myślisz. Nie ma wielu takich kobiet. Wznieśmy

wszyscy toast za moją drogą Hildę, zanim będę mówił dalej.

Uniósł kieliszek i wszyscy wznieśli grzecznie toast, choć Elise widziała, że niektórzy

zawahali się przez kilka sekund. Mówienie

o tym, że życie z Hildą jest ciekawe, zanim jeszcze oficjalnie je zaczęli, mogło być czymś

oburzającym dla ludzi z wyższych sfer.

- A zatem, drodzy przyjaciele i rodzino, czekaliśmy z Hildą na ten dzień już od dawna.

Wiem, że to wydarzenie, które dla nas jest wielkim szczęściem, może wywołać zamieszanie, kiedy

zostanie publicznie ogłoszone, ale Hilda i ja postanowiliśmy nie zwracać na to uwagi. Chcę

wykorzystać tę okazję, żeby zwierzyć się z czegoś, co wielu z was pewnie z trudem zaakceptuje, ale

mimo to postanowiłem, że prawda musi ujrzeć światło dzienne. Nasz mały łamacz serc, Isac, to nie

tylko dziecko Hildy, ale także moje. Widzę, jak niektórzy z was unoszą brwi i spoglądają na mnie z

niedowierzaniem, dobrze was rozumiem. Kiedy służąca ma dziecko z panem domu, sprawa bywa

zazwyczaj przemilczana, dziewczyna zostaje odesłana do domu swoich rodziców i nikt nie

dowiaduje się prawdy. Tak również było na początku z nami. Nie byłem wystarczająco odważny

żeby przyznać, iż jestem ojcem dziecka Hildy. Chłopiec został oddany mojemu bratankowi i

wszystko być może ciągnęłoby się dalej w tajemnicy, gdyby los nie zechciał inaczej. Dzisiaj jestem

wdzięczny Bogu za to, że Hilda odzyskała swego syna, a ja miałem to szczęście, że go poznałem.

Jak wielu z was z pewnością już zauważyło, Hilda jest ponownie przy nadziei i cieszymy się z tego,

że staniemy się prawdziwą rodziną.

Napił się wina i odwrócił do matki. - W końcu chciałbym pani podziękować, pani Hvalstad,

za to, że zawsze była mi pani życzliwa, choć miała pani prawo być zła i wzburzona. Wielu innych

patrzyłoby na mnie jak na przestępcę, człowieka, który wykorzystał swoją pozycję, żeby zhańbić

jedną ze swoich pracownic, ale pani przez ten cały czas rozumiała, że między mną a Hildą była

prawdziwa miłość. Cieszę się, że jest pani moją teściową i porusza mnie niezwykle to, że wszyscy

odnosiliście się do mnie tak pięknie. - Odwrócił się do Elise. - To dotyczy również ciebie, Elise,

background image

oraz twojego męża. Wspaniale będzie stać się częścią tak wielkiej i ciepłej rodziny, w której

wszyscy się kochają. Toast za rodzinę Hildy!

Również tym razem nikt nie odważył się nie podnieść kieliszka, choć Elise widziała, że

wielu nie miało na to ochoty. Miała wrażenie, że niektórym z gości wino stanęło w gardle, kiedy

musieli wznieść toast za robotniczą rodzinę znad rzeki Aker.

- W końcu chciałbym także podziękować mojemu bratankowi za to, że zaopiekował się

moim synem do czasu, aż wszystko się ułożyło - ciągnął majster. - A także moim przyjaciołom za

to, że chcieliście świętować ten dzień razem z nami. Mój kuzyn i kuzynka również chcieli tu być,

wraz ze swymi małżonkami, ale niestety coś im wypadło. Swojego udziału odmówił też jeden z

moich przyjaciół, ale nie wiem dlaczego. Chyba nietrudno się tego domyślić. Poza tym powinna tu

była się pojawić również ostatnia przedstawicielka pokolenia moich rodziców, moja

dziewięćdziesięcioletnia ciotka Petrea, ale skarżyła się na swój starczy wiek oraz niedomagające

ciało, choć wiem, że wczoraj spacerowała między budynkiem parlamentu a zamkiem, a następnie

piła kawę w ogrodzie Tivoli. Ale byliśmy na to już wcześniej przygotowani i wiemy, że musimy się

uodpornić w przyszłości na wiele nieprzyjemności, i dlatego wielce cenimy sobie to, że siedzicie

teraz z nami przy stole, unieśliście się ponad gadanie ludzi oraz swoje uprzedzenia. Dlatego pro-

ponuję, żebyśmy wszyscy wznieśli toast za panią młodą.

Wszyscy wstali, nawet matka, choć Elise widziała, jak bardzo zbladła i ledwo utrzymuje się

na nogach. Z pewnością nie podejrzewała, że majster będzie mówił w tak bezpośredni sposób o

swoim związku z Hildą. Ona sama nie mogła w to uwierzyć. Tak naprawdę, to jej zaimponował.

Szacunek do majstra ogromnie wzrósł.

Kiedy wszyscy ponownie usiedli, zapadła osobliwa cisza, zdawało się, jakby goście nie do

końca wiedzieli, co mają powiedzieć lub zrobić. Jedyny, który zachowywał się całkiem naturalnie,

to jej towarzysz od stołu. - Piękna mowa - powiedział głośno i zaklaskał. Wielu z pozostałych gości

poszło za jego przykładem. - Podziwiam pana za pańską szczerość, panie majstrze Paulsen. Tak

właśnie trzeba, jeśli ten świat ma iść naprzód. - Następnie odwrócił się ponownie do Elise, gdy inni

zajęli się dalszą rozmową. - Gdzie się dzisiaj podział pani mąż? Czy on też został w domu z

powodu niedomagającego ciała? - Zaśmiał się ze swojego własnego żartu.

- Właściwie to można tak powiedzieć. Jest sparaliżowany i siedzi na wózku inwalidzkim, a

obecnie znajduje się u swoich rodziców na wsi w nadziei, że powrócą mu siły.

Mężczyzna wyraźnie się zawstydził.

- Przepraszam, nie wiedziałem o tym.

- Ależ skąd mógł pan o tym wiedzieć? Zachorował nagle w zeszłym roku i leżał na

badaniach w szpitalu Ullevål, ale lekarze nie odkryli, co mu dolega.

background image

- Czy nie byłoby lepiej położyć go w prywatnym szpitalu? Starała się na niego nie patrzeć,

miała ochotę powiedzieć, że

ich na to nie stać, ale przyrzekła sobie, że będzie zważać na słowa. Ostatecznie mruknęła

tylko: - Tak, być może.

- Miałaby pani może ochotę spotkać się z innymi pisarzami? Od czasu do czasu spotykamy

się w moim mieszkaniu na Frogner i sądzę, że taka rozmowa mogłoby panią zainspirować.

-To zależy, czy będę miała czas. Mam dwójkę małych dzieci i trzech chłopców w wieku od

dwunastu do trzynastu lat. Otworzył szeroko oczy. - Ma pani trzynastoletnie dzieci? Roześmiała się.

- Nie, to moi bracia, mieszkają u nas.

- Ach, rozumiem. Aż się przeraziłem. Nie powinno się pytać kobiety o wiek, ale może mi to

pani jednak zdradzi? - mrugnął i uśmiechnął się.

- Mam dwadzieścia jeden lat.

- Tak sobie właśnie myślałem. Jest pani dwa lata młodsza ode mnie. Tak by mnie to

uszczęśliwiło, gdyby pani przyszła. Nie wystarczy, że będziemy czytać w gazetach o tym, jak się

mają robotnicy. Musimy o tym usłyszeć także od nich samych. Ponieważ była pani szwaczką w

fabryce, na pewno byłby to wielki wkład w naszą dyskusję. A tak poza tym, czy nie zamierza pani

zabrać głosu ze względu na pani siostrę?

Spojrzała na niego przerażona.

- Ja?

- Tak, dlaczego nie? Jest pani pisarką. Ma pani władzę nad słowem. Muszą się wreszcie

skończyć te czasy, kiedy tylko mężczyźni mają prawo przemawiać.

Elise poczuła się zmieszana. Jedzenie ugrzęzło jej w gardle, choć podano pyszną dziczyznę

z warzywami, sosem śmietanowym i żurawinowymi powidłami. Czy powinna coś powiedzieć?

Była przecież tylko kobietą, na dodatek pracowała dawniej w fabryce. Co właściwie powinna

powiedzieć? Skąd miała wziąć odwagę na to, by wstać? Goście byliby zaszokowani, matce

zrobiłoby się słabo, a Asbjørn spojrzałby na nią surowym wzrokiem i pomyślał, że jest pijana.

Jedynym, który by to pochwalił, był jej towarzysz od stołu. Oraz Hilda.

No właśnie. Hilda. Hilda zasługiwała na kilka pięknych słów i podziękowanie. Poza tym

wyglądało na to, że nikt inny nie chciał nic powiedzieć, nawet najlepszy przyjaciel majstra. To z

pewnością bardzo bolało pana Paulsena, sam przecież tak pięknie przemawiał.

Nie była w stanie już nic więcej przełknąć. Serce jej waliło, jej dłonie były lodowate i czuła

się jak sparaliżowana. Jeśli się nie zdobędzie na odwagę, nigdy sobie nie wybaczy. Jej towarzysz

będzie rozczarowany i uzna, że nigdy nie będzie z niej prawdziwej pisarki. Brakowało jej przecież

odwagi, niezależności, chęci, by sprzeciwiać się starym zwyczajom i konwenansom. Brakowało jej

background image

woli walki, która była potrzebna, by przekraczać granice. Jeśli nie odważy się przemówić, nie

odważy się również pisać z głębi serca.

Zrób to!, namawiała siebie samą. Pospiesz się i zrób to, czego z tak wielu powodów nie

powinnaś robić!

Podniosła się, wyciągnęła drżącą dłoń i uderzyła nożem w jeden z kieliszków, tak jak przed

chwilą zrobił to majster.

Zapadła absolutna cisza. Wszyscy wlepili w nią wzrok, wpatrując się tak, jakby ich

spojrzenia złączyły się w jedno wielkie oko.

- Droga Hildo, drogi szwagrze, panie majstrze Paulsen. - Serce waliło jej z całych sił, a

pokój wirował tak, jakby za chwilę miała upaść. - Najpierw chciałabym pogratulować wam obojgu.

To wielki dzień, dzień radości, nie tylko dla was, ale i dla wszystkich nas, którzy was kochamy.

Zauważyła, że matka spoglądała na nią w napięciu, a jedna ze starszych dam wyjęła wręcz

teatralną lornetkę, by lepiej się jej przyjrzeć. Dwie pozostałe wymieniły spojrzenia i usłyszała, jak

jeden z mężczyzn odchrząknął zażenowany. Było im za nią wstyd! Wyprowadziło ją to z

równowagi. Nikt z nich nie wstał, by powiedzieć kilka słów młodej parze. Co z nich byli za przyja-

ciele? Co za rodzina?

Wyprostowała się i nagle poczuła, że całe zdenerwowanie zniknęło. Serce ponownie biło

normalnie. Była tak wzburzona, że już się nie bała.

- Cieszę się, że mam możliwość podziękować wam za to wszystko, co zrobiliście dla mnie i

mojej rodziny. Po pierwsze, majstrowi za to, że pomógł matce dostać się do sanatorium - co z

pewnością uratowało jej życie - a po drugie, tobie, Hildo, za to, że zajmowałaś się Hugo, kiedy ja

ciężko pracowałam. Równocześnie mam ochotę wam powiedzieć, że oboje mi zaimponowaliście.

Odważyliście się zrobić to, czego wielu innych nigdy by nie zrobiło. Poszliście za głosem serc. -

Spojrzała w oczy Hildy. Dostrzegła w nich dumę i radość. - Inna para w podobnej sytuacji

prawdopodobnie kontynuowałaby swoje życie w tajemnicy, kłamałaby swoim przyjaciołom i

rodzinie, starała się wszystkich zwieść. Ale wy odważyliście się sprzeciwić poglądom społeczeń-

stwa na to, co przystoi, a co nie, podjęliście ryzyko, że pojawicie się na językach innych, będą wami

pogardzali, krytykowali was i osądzali. Jesteście parą - mężczyzną i kobietą, którzy się kochają,

mają ze sobą dzieci i chcą ze sobą dzielić resztę życia.

Było tak cicho, że słyszała bicie własnego serca. Wiedziała, co powoduje to przytłaczające

milczenie, ale nie potrafiła się już powstrzymać. - Miłość nie pyta o wiek, nie pyta o pozycję, o to

gdzie lub kim człowiek się urodził, miłość idzie za głosem serca. Dałoby się uniknąć zawarcia

wielu nieszczęśliwych małżeństw, gdyby inni postępowali tak jak wy. Wiele dzieci mogłoby dora-

stać w dobrych domach. Mówiąc dobrych, nie mam na myśli luksusów, ale taki dom, w którym

background image

matka i ojciec się kochają. Tym, co dzisiaj zrobiliście, pokazaliście swoją siłę, przed którą wszyscy

powinniśmy się skłonić z wielkim szacunkiem. Stanowicie wzór do naśladowania i mam nadzieję,

że wielu będzie potrafiło się z niego czegoś nauczyć, zamiast was krytykować. Życzę wam

szczęścia i mam nadzieję, że macie przed sobą wiele dobrych, wspólnych lat. Zdrowie młodej pary!

Usiadła spokojnie, nikt nie powiedział ani słowa. Nikt nie zaklaskał. Nikt poza jej

towarzyszem od stołu, ale nawet on szybko zrozumiał, że powinien przestać i jego oklaski prędko

ucichły. Zapadła niezręczna cisza.

- Dziękuję, Elise.

Elise podniosła wzrok i zobaczyła, że Hilda ma łzy w oczach. - Pięknie powiedziane. I

bardzo odważne z twojej strony.

- Piękna mowa - szepnął jej towarzysz, ale nie był aż tak odważny, jaki zdawał się być z

początku. Nie śmiał powiedzieć tego głośno.

- Kiedy przyjdzie pani spotkać się z moimi znajomymi pisarzami - ciągnął dalej szeptem -

powiem wszystkim, co odważyła się pani dzisiaj zrobić. Wszystkim to zaimponuje.

Rzuciła na niego okiem. - Czy pan nie mówił tego poważnie, że powinnam wstać i coś

powiedzieć?

Uśmiechnął się, wyglądając na zakłopotanego. - Powiedziałem to tak właściwie dla żartu,

ale uważam, że dobrze pani zrobiła.

Rozejrzała się. Wszyscy poza Hildą i majstrem mieli dziwne wyrazy twarzy. Nie potrafiła

ich odczytać, wyglądało to na mieszankę żądzy skandalu oraz stłumionego zażenowania. Rzuciła

okiem na matkę. Siedziała, wlepiając wzrok w stół. Nie jadła, choć jej talerz wciąż był pełny. Ona,

która nie zwykła nigdy marnować jedzenia.

Jest tak zawstydzona, że nie ma nawet odwagi podnieść wzroku, pomyślała. Biedna matka.

Oni wszyscy są biedni, dodała w myślach. Jacy ludzie są żałośni!

background image

14

Padało już od ponad tygodnia. Rzęsisty, nieprzerwany, ulewny deszcz. Nikt nie pamiętał

podobnej pogody w środku lata.

Elise zatrzymała się na moście Beierbrua i spojrzała na rzekę. Było w niej tak wiele wody,

że sięgała niemal pod sam budynek przędzalni. Na dachu młyna pięła się ku niebu mała brzoza. W

jaki sposób drzewo mogło zapuścić korzenie w niewielkim, j trawiastym dachu?

Jej spojrzenie skierowało się ponownie ku wzburzonym masom wody w rzece. Czuła, jakby

chciały ją wessać, jakby przyciągały ją do siebie. Nie mogła przestać się w nie wpatrywać. Było to

coś niemal magicznego. Nagle naszło ją bolesne wspomnienie, o którym od dawna nie myślała.

Mathilde, która przeszła przez płot i rzuciła się, do wody. Gdyby rzeka była wtedy tak wzburzona i

spieniona, byłaby w stanie zrozumieć, że Mathilde czuła się przyciągnięta, ale było inaczej.

Mathilde dużo wcześniej postanowiła to zrobić.

Odwróciła wzrok przerażona swoimi własnymi myślami.

Anna w końcu otrzymała znak życia z Paryża. Nie od Johana, ale od jego znajomego. Był

Duńczykiem, mieszkał w tym samym domu i pisał do wiernej dziewczyny, która czeka w domu na

Johana. Prawdopodobnie coś źle zrozumiał i pomyślał, że to Anna jest dawną narzeczoną Johana. Z

tego co powiedziała Anna, list nie był długi. Płakała, kiedy o tym mówiła i kręciła z niezrozu-

mieniem głową. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Johan mógł tak zdradzić je obydwie.

A więc w końcu się to stało. Johan znalazł sobie inną. Nietrudno było zrozumieć, że musiał

być wystawiany na przeróżne pokusy. Nic dziwnego, że się poddał. Wiedział przecież, że Elise jest

mężatką i nie mogą być razem. Przynajmniej w najbliższym czasie. Był młody, miał swoje

potrzeby, jak inni zdrowi, młodzi mężczyźni, a w Paryżu kobiety z pewnością były mniej wstydliwe

i wyraźniej pokazywały, czego pragną. Zraniło ją jednak to, że był tak tchórzliwy, iż nie miał

odwagi do nich napisać i im o tym opowiedzieć.

Przeszła przez most i podeszła do furtki. Dzięki Bogu Hilda nie pozwoliła Ansgarowi i

Helene przejąć mieszkania majstra, a Anna i Torkild mieli w końcu pieniądze, żeby je wynająć.

Wszystko dzięki ojcu Anny. Może był tego dnia w domu. Elise nie widziała go już od wielu lat.

Wyjechał do Toten zaraz po tym, jak wrócił do domu, żeby odwiedzić rodzinę pani Thoresen, w

czasie gdy Hilda się wyprowadzała, a Anna i Torkild się wprowadzali. Jakie to typowe, pomyślała.

W trakcie przeprowadzki przydałaby im się dodatkowa silna para rąk. To nie wróżyło dobrze na

przyszłość. Zresztą wcale nie myślała, że ojciec mógłby się okazać dużą podporą dla Anny. A już

na pewno nie taki, który uciekł i przerzucił odpowiedzialność za syna oraz chorą córkę na swoją

spracowaną żonę.

background image

Zamknęła za sobą furtkę, zatrzymała się i wpatrzyła raz jeszcze we wzburzoną wodę. Nagle

uchyliły się drzwi i odwróciła się. Na progu kuchni stała Anna, piękna jak zwykle, ze współczuciem

w swym pięknym spojrzeniu. - Ach, to ty, Elise! Widziałaś kiedyś, żeby rzeka była tak potężna?

Elise pokręciła głową. - Nie, właśnie stałam tu, myśląc, że nigdy jej takiej nie widziałam. To

niezwykły widok.

- I nieco przerażający.

Elise pokiwała głową. - Tak, to prawda. Nie mogłam nie pomyśleć o Mathilde.

- Mathilde nie miała żadnej nadziei na przyszłość.

- No właśnie.

Anna otworzyła szeroko drzwi. - Wejdź, właśnie zaparzyłam kawę. Torkild jest w pracy, ale

ojciec zaraz przyjdzie. Pani Jonsen pilnuje dzieci?

- Tak, chłopcy są w sklepie. Wciąż nie otrzymałam informacji od Emanuela, co mamy z nim

zrobić.

- Czy on niedługo wróci do domu? Zdawało mi się, że tak mówiłaś jakiś czas temu.

- Tak, przysłał mi telegram po śmierci Ludviga Liena, ale od tamtego czasu nie miałam od

niego żadnych wieści. Nie wiem, co o tym myśleć.

- Sama do niego nie napisałaś?

- Ależ tak, skłoniłam nawet chłopców, żeby napisali kilka słów. To znaczy Pedera i Everta.

Kristian nie chciał. Słyszałaś chyba, że Emanuel zażądał od niego przeprosin po tym, jak się

pokłócili, i zagroził, że odeśle go do matki, jeśli ich nie otrzyma?

Twarz Anny stała się surowa. - Wiesz przecież, że twoja matka nie poradzi sobie z

trzynastolatkiem.

- Tak i dlatego Kristian musiałby się przenieść w jakieś inne miejsce, a ja nie mogłabym się

z tym pogodzić. Choć dobrze mi zapłacili za książkę, pieniądze nie wystarczą na zawsze. Nie było-

by nas stać na wynajęcie mieszkania.

- Gdybym była tobą, nie zgodziłabym się na to.

- Tak też powiedziałam i zamierzam przy tym obstawać.

- Zmieniłaś się, jesteś nieco odważniejsza. Hilda opowiedziała mi o twojej mowie na jej

ślubie i oboje z Torkildem nie mogliśmy uwierzyć. Teraz ludzie nie mówią już o niczym innym niż

o tym, co wydarzyło się na szczycie wzgórza Aker. Zdają się być bardziej zadziwieni twoim

przemówieniem niż tym, że majster ożenił się z Hildą! - Roześmiała się. - Niektórzy nawet potrafią

dokładnie powtórzyć to, co powiedziałaś. Nie mam pojęcia, jak to możliwe.

- Może służące podsłuchiwały pod drzwiami.

background image

- To na pewno. Ludzie po drugiej stronie rzeki na pewno też o tym słyszeli, ale tam pewnie

zostało to inaczej odebrane. - Spoważniała nagle. - Mam nadzieję, że Hilda jest na tyle silna, żeby

móc znieść drwiące spojrzenia i pogardę. i

- Znasz Hildę, niełatwo ją złamać.

- A co z majstrem Paulsenem? Myślisz, że on sobie poradzi?

- Mam nadzieję, ale nie jestem pewna, czy jest równie silny, co Hilda.

Anna westchnęła. - Jak to możliwe, że ludzie tak bardzo zatruwają sobie nawzajem życie?

Elise usiadła, a Anna przyniosła dzbanek z kawą i mówiła dalej. - Cieszę się, że mogliśmy

tu zamieszkać, Elise. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby ojciec nie wrócił do domu. Pomyśleć tyl-

ko, że udało mu się zarobić tak dużo pieniędzy!

Elise nic nie powiedziała. Z tych pieniędzy powinna się była cieszyć pani Thoresen, a nie

jakaś obca kobieta w Ameryce!

- A ja jestem w stanie wyjść na dwór i nikt nie musi mi już pomagać na schodach! Mogę

wyjść na trawę i usiąść na słońcu, a przez okno widzę drzewa, błękitne niebo i kwiaty, a nie mrocz-

ne podwórze i parapety domu z przeciwka. To jest jak przygoda. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie

pada - dodała i roześmiała się.

Elise uśmiechnęła się. - Cieszy mnie to, Anno. Zasłużyłaś sobie na to. Czy twój ojciec

zostanie w domu, czy też planuje ponownie wypłynąć na morze?

- Mówi, że jest za stary na morze, choć jest jeszcze zdrowy. A poza tym nie ma już takiej

potrzeby.

- Rzeczywiście musiał sobie sporo odłożyć.

- Tak mi się zdaje. Gdybyś tylko widziała, ile ma pięknych ubrań! Pali tylko najdroższe

papierosy, a kiedy wybiera się na pociąg, zamawia sobie woźnicę i jedzie na Dworzec Wschodni,

zamiast iść tam na piechotę. Kupił nowe meble na poddasze i wyposażył małą sypialnię oraz salon

na górze, choć przebywa głównie tutaj na dole, razem z nami.

Elise słuchała z niedowierzaniem. Musiał rzeczywiście sporo zarobić w Ameryce. Zawahała

się, ale w końcu spytała ostrożnie.

- Czy już się z tym pogodziłaś? Z tym, że ożenił się z inną kobietą?

- Tak, łatwiej było się pogodzić z tym niż z faktem, że Johan zrobił to samo.

- Tego nie da się porównać. Johan jest wolny. Słyszałam, że jego rozwód został już

sfinalizowany.

- Ale on kocha ciebie.

- Kochał, chciałaś powiedzieć. Nie mogłam przecież oczekiwać tego, że będzie na mnie

czekał, aż oboje się zestarzejemy. Wiedział, że nie potrafię zostawić chorego człowieka, a kobieta z

background image

ulicy Gravergaten powiedziała, że choroba może trwać wiele lat. To brzmi trochę tak, jakbym

życzyła Emanuelowi śmierci, ale nie jestem przecież taka zła. On jest ojcem Jensine i zanim

zachorował, było nam razem dobrze.

Anna spojrzała na nią. - Możesz okłamywać samą siebie, jeśli chcesz, ale mnie nie musisz.

- Ale to prawda! Kiedy zostawił Signe, wrócił do domu, był zdecydowany, by zrobić

wszystko, co w jego mocy, aby nasze małżeństwo było udane. To, że nie wyszło tak, jak miał

nadzieję, było spowodowane wieloma czynnikami. Po pierwsze, wydaje mi się, że środowisko, w

jakim wyrastamy, jest w nas mocniej zakorzenione, niż chcielibyśmy w to wierzyć. Po drugie, jego

choroba była szokiem dla nas obojga. Ja również nie byłam zawsze tylko dobra dla niego.

- Już wiele razy o tym rozmawiałyśmy i nigdy się ze sobą nie zgodzimy. Zdaje mi się, że

nawet ty sama się ze sobą nie zgadzasz. Ale powinnyśmy raczej porozmawiać o liście od przyja-

ciela Johana z Paryża.

- Nie ma o czym więcej rozmawiać. Jego przyjaciel nie napisałby o tym, gdyby nie było to

prawdą.

Anna wstała, podeszła do półki nad kuchenką i sięgnęła po kopertę. - Sama możesz go

przeczytać. Duński jest bardzo podobny do norweskiego.

Elise chciała zaprotestować, ale wygrała w niej ciekawość. Kiedy czytała, czuła, jak oczy

pieką ją pod powiekami. Nie podejrzewała, że ma w sobie jeszcze jakieś łzy.

Droga Anno Abrahamsen, będzie pani zaskoczona listem od obcego człowieka, ale na

kopercie może pani zauważyć, że jest to ten sam adres, co Johana Thoresena. Przez kilka miesięcy

mieszkaliśmy w tym samym domu. Wiem, że jest pani jedną z jego dawnych przyjaciółek i że

prawdopodobnie czeka pani niespokojnie na jakieś wieści od niego. Jestem wzburzony w pani

imieniu. Pragnę donieść o jego niewierności. Mówiłem mu, że powinien do pani napisać i

przekazać, iż znalazł sobie inną, ale on wykręca się w obawie, że ciężko to pani zniesie. Czuję się

niczym Judasz, ale mimo to uważam, że postępuję słusznie. Jest pani młoda i ma przed sobą całe

życie. Proszę nie marnować go na kogoś, kto nie jest godzien pani miłości. Z wyrazami szacunku,

Johannes Kristiensen.

Elise położyła list na kuchennym stole.

- Coś mi się tu nie zgadza. Johan nie jest taki. Anna pokręciła głową.

- Mnie również trudno w to uwierzyć. Johan jest jednym z najbardziej szczerych ludzi,

jakich znam. Napisałby zarówno do ciebie, jak i do mnie. Mam świadomość, że zakochanie potrafi

uderzać ludziom do głowy, w historii bywali również królowie, którzy wybierali swoją ukochaną

zamiast tronu, ale niezależnie od tego, jak silnie zauroczony jest Johan, nie zdradziłby mnie w taki

background image

sposób. Obawiałby się powiedzieć o tym tobie, ale nie mnie. Mimo wszystko poprosiłby mnie,

abym pomogła mu wytłumaczyć ci wszystko i pomogła ci się z tym pogodzić.

Elise pokiwała głową i przełknęła ciężko. Anna usiadła obok niej i złapała za jej dłoń.

- Nie płacz, Elise! Nie zniosę tego. To na pewno tylko jakiś krótki, letni romans, który

szybko minie. To nic nie znaczy. A on wciąż cię kocha. Wiesz, jacy są mężczyźni. Nietrudno ich

skusić. Nie sądziłaś chyba przecież, że Emanuel... - przygryzła wargę i zamilkła.

Elise pokiwała głową.

- No właśnie. - W jej głosie słychać było zduszony płacz. - Nie sądziłam, że Emanuel

zdradzi mnie zaledwie kilka miesięcy po naszym ślubie. A on na dodatek był oficerem w Armii.

Może wszyscy mężczyźni są tacy sami.

Anna energicznie pokręciła głową. - Torkild nigdy by tego nie zrobił. Ani Johan.

- Ale przecież, to jest napisane w liście, czarno na białym.

- Ale nie napisano w nim, jak bardzo to jest poważne ani jak długo trwa. Nie ma pewności,

że ten mężczyzna o czymkolwiek wie. Znał przecież Johana tylko przez kilka miesięcy Poza tym

nie wiemy, czy to prawda. Może jest zazdrosny o Johana i tę dziewczynę, o której pisze.

Elise otarła łzy i spojrzała na nią. - Skąd przychodzą ci do głowy takie myśli?

- Właśnie czytałam książkę, która opowiada o zazdrosnym młodym mężczyźnie.

Nieprzyjemnie było czytać o tym, co był w stanie zrobić, żeby tylko przeszkodzić dziewczynie,

którą kochał, wyjść za innego.

Elise zamyśliła się. - Powinnyśmy napisać do Johana, opowiedzieć o tym, co napisał ten

Johannes, i spytać, czy to prawda.

Anna pokiwała głową. - Zrobię to. List przyszedł do mnie. Nie musisz się tym martwić.

Usłyszały kroki na zewnątrz i drzwi się otworzyły.

Elise podniosła się. Nie rozpoznała z początku pana Thoresena, ale domyśliła się, że musiał

to być on. Miał na sobie słomkowy kapelusz, jasny letni garnitur i laskę ze srebrną rączką. Zdjął

kapelusz i zobaczyła, że jego włosy posiwiały. Kiedy się uśmiechnął zauważyła, że brakowało mu

jednego z przednich zębów.

Wyciągnęła dłoń i uśmiechnęła się.

- Witamy ponownie w domu, cóż za wielka niespodzianka!

- Ja też byłem zaskoczony. Nie mogę uwierzyć w to, że Anna chodzi. A ty to na pewno

jesteś Elise!

Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się. - Zawdzięcza to tylko Torkildowi. Nie poddawał się

i ćwiczył razem z nią każdego dnia.

- Tak, Torkild to niezwykły człowiek. Ożenił się z Anną, chociaż nie mogła chodzić!

background image

Elise widziała, że te słowa raniły przyjaciółkę, ale Anna nic nie powiedziała. - Chodź i

usiądź ojcze. Kawa wciąż jest ciepła.

- A co słychać u ciebie, Elise? Dorosłaś, od kiedy ostatnim razem cię widziałem. - Przyjrzał

się jej. - Masz dzieci, męża i własny dom, a mimo to wciąż wyglądasz jak osiemnastolatka.

Usiadł przy stole. - Czy Anna powiedziała ci, że byłem w Stanach?

- Tak i z tego, co zrozumiałam, dobrze się panu powodziło?

- Ach, tak! Kiedy ktoś jest pracowity, może się nieźle dorobić over there.

- Gdzie w Ameryce pan mieszkał?

- Najpierw dostałem pracę w fabryce w Chicago. To była ciężka robota! Było tam gorąco

jak w piecu, a powietrze było zanieczyszczone. Składałem tam maszyny z części. Latem było tak

gorąco, że nie mogłem spać w nocy. Leżałem całkiem nagi na podłodze pod oknem i pociłem się. A

zimą prawie zamarzałem. Nie da się żyć w takim mieście. Po roku miałem dosyć i wyjechałem do

stanu Iowa, do miasta, które się nazywało Cedar Rapids. Powiedziano mi, że są tam drzewa i

wodospad, przywiodło mi to na myśl rzekę Aker. Ale kiedy tam dotarłem, okazało się, że to bardzo

mała miejscowość, więc pojechałem dalej pociągiem do Minneapolis w Minnesocie, do kraju

tysiąca jezior. Indianie wymyślili tę nazwę, oznacza ona woda i chmury. Było tam mnóstwo pracy.

Wyjechałem na farmę za miastem, bo nie chciałem znów pracować w fabryce. Chłop spytał mnie,

skąd przybywam, a kiedy powiedziałem, że jestem Norwegian, roześmiał się i zaczął mówić po

norwesku! Chciał, żebym opowiadał mu o Kristianii i Norwegii. Czy coś się tam poprawiło od

czasu, gdy wyjechał mój ojciec?, spytał, a ja odpowiedziałem szczerze, że mnóstwo ludzi wyjeżdża

z powodu biedy. Z tego, co słyszałem, nawet dwadzieścia tysięcy osób rocznie. Opowiedział mi

wtedy, jak się miewa jego ojciec. Spytał go, czy przed śmiercią chciałby zobaczyć ponownie

ojczyznę, ale on nie chciał! Jego rodzice zawsze mówili do niego po norwesku i stąd znał język.

Gdy musieli gdzieś pojechać, nie zabierali ze sobą tylko jednego konia, tak jak robi się tutaj. Skąd,

brali od razu cztery albo pięć! W pokoju, gdzie spałem, było zimno, ale na łóżku leżała skóra z lisa.

Zajmowałem się tam wycinką pszenicy i karmieniem zwierząt. Rozumiesz, to była taka stock-farm,

w której hodowali byki, świnie, kury i indyki. A poza tym mieli też dwadzieścia koni. Elise słuchała

z niedowierzaniem.

- Dwadzieścia koni?

Thoresen pokiwał głową. - I wielkiego byka z obręczą w nosie i strasznymi, przekrwionymi

oczami. Patrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: Któregoś dnia wezmę cię na rogi i wtedy

zobaczysz!

- Pij swoją kawę, ojcze. Nie chciałbyś może czegoś zjeść?

Anna podsunęła mu talerz, na którym leżał chleb ze smalcem.

background image

Ale kiedy pan Thoresen się rozgadał, nie dało się mu przerwać. - Stanąłem przy ogrodzeniu

i podrapałem byka za uchem, ale wtedy farmer powiedział mi, że powinienem uważać. Później

miałem nosić zwierzętom siano ze stodoły do stajni. To była ciężka praca i zaczynałem prawie

żałować, że wyjechałem z Chicago. Tam maszyny pracowały same, a tu musiałem sam wykonywać

całą ciężką robotę. Następnego dnia wyjechałem stamtąd. Pojechałem pociągiem do Kensett. Nie

było tam żywego ducha na stacji i nikt inny nie jechał ze mną pociągiem. Na ulicach też nie było

nikogo widać. Słońce zaczynało zachodzić, a ja nikogo tam nie znałem. Ale nagle spotkałem

mężczyznę i spytałem, czy ktoś nie potrzebuje człowieka do pracy. Powiedział mi, że Kensett to

norweska osada i prawie wszyscy mówią tam po norwesku. Zaprosił mnie do domu i załatwił pracę

na farmie. Dostawałem dwadzieścia pięć dolarów miesięcznie. Mieli tam setkę świń, a mąż i żona

oboje skończyli college i byli dobrymi ludźmi. W końcu coś zjadł i wypił swoją kawę.

- A co słychać u twojej matki, Elise? Anna powiedziała, że wyszła ponownie za mąż.

Elise opowiedziała co nieco o swojej matce, Asbjørnie oraz willi Almsgård w Kjelsås,

następnie powiedziała mu o domu na Hammergaten, pracy w sklepie pana Paulsena i w końcu o

ślubie Hildy. Kiedy skończyła, mężczyzna pokręcił głową.

- Jak to możliwe, że piękna, młoda dziewczyna wychodzi za takiego starca, choć nie musi?

Pomyśl tylko, jaki będzie cyrk, kiedy ludzie się o tym dowiedzą! Będą się na nią gapić i plotkować

o nich, może nawet będą na nią pluć! Ludzi nie powinno się mieszać, bogatych i biednych albo

białych i czarnych.

- Czarnych? - zdziwiła się Anna. - Co masz na myśli?

- Tam w Ameryce są czarni ludzie. Mają skórę ciemną jak węgiel. Pochodzą z Afryki.

Mówiłem ci już, że przeżyłem tam tornado, Anno? - dodał z zapałem.

- Co to jest tornado?

- To było latem, kiedy powietrze przez chwilę stało w miejscu, gdy wyszedłem rankiem ze

stajni. Ale na niebie było mnóstwo dziwnych, niespokojnych chmur. Poruszały się we wszystkich

kierunkach, mieszały ze sobą, tworząc różne barwy. Były czarne, czerwone, żółte, szare i białe.

Nagle poczułem podmuch, który prawie uniósł mnie w powietrze, jakby chciał mnie stamtąd

zdmuchnąć. Pobiegłem do domu i wpadłem do kuchni, a tam gospodarz otworzył właz do piwnicy i

krzyknął do mnie: Come quickly! It's a tornado! Nalegał, żebym zszedł z nimi do piwnicy, ale nie

chciałem, żeby coś mi umknęło, a poza tym już nieraz przeżyłem złą pogodę na morzu. Stanąłem

przy oknie, żeby się wszystkiemu przyjrzeć. Zobaczyłem, jak nad ziemią idzie z północy w naszym

kierunku taki wir. Tańczył w powietrzu nad doliną. W tej samej chwili dom zaczął się trząść, a z

dworu usłyszałem głośne wycie. Tak, jakby dom się uniósł, a ściany i dach skrzypiały.

Anna wlepiła w niego wzrok. - Nie bałeś się?

background image

Thoresen pokręcił głową. - Ja? Oczywiście, że nie! Nie znasz swojego ojca, dziewczyno?

Wtedy zobaczyłem, jak znad stodoły zerwał się wiatrak i leci w kierunku domu. Skuliłem się, a

wiatrak uderzył w płot i całkiem go zawalił. Równocześnie widziałem, jak drzewa, gałęzie i

pozostałości po wychodku latają tuż przed oknem. Wszędzie było słychać głośne wycie, a później

przyszedł deszcz. To nie był taki deszcz jak tutaj, tylko biała ściana wody. Otworzyłem wejście do

piwnicy i powiedziałem gospodarzowi, że już po wszystkim. Bardzo się naraziłeś, stwierdził. Me,

to wy się naraziliście, odparłem. Gdyby dom się zawalił i przytrzasnął właz, wszyscy byście się

utopili. Musicie wybudować taki schron przed domem, zanim przyjdzie kolejne tornado,

powiedziałem. A on pokiwał głową.

Thoresen uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. - Uratowałem ich życie, rozumiesz?

Gdybym nie zatrudnił się w gospodarstwie, utopiliby się następnym razem, gdy przyszłoby nowe

tornado.

Elise słuchała go z zaciekawieniem. - Spotkał pan wielu Norwegów w Minnesocie?

Thoresen pokiwał głową. - Setki tysięcy ludzi przyjechały do Stanów z całej Europy. Teraz

wiele tysięcy ludzi mieszka w Minneapolis, Mieście wiatraków, jak je nazywają i wielu z nich przy-

było z Norwegii. W Stanach ludzie naprawdę ze sobą rozmawiają, zamiast siedzieć i gapić się na

siebie, jak tu, w Norwegii. Nie są sztywni ani wycofani. Kiedy idziesz na kawę, zawsze ktoś za-

czyna z tobą rozmawiać, niezależnie od tego, czy cię zna, czy nie. Kiedy wyjeżdżałem, byli bardzo

przejęci wyborami. Tym, czy ponownie wygra Teddy, czy może jednak Bryan. Praca w fabrykach

została zatrzymana, by przycisnąć robotników przed wyborami. W Chicago prawie sto tysięcy ludzi

straciło pracę. Sztuczne bezrobocie, jak powiedziała właścicielka kawiarni. Mówiła, że po

wyborach wszystkie zakłady ponownie ruszą.

Zaśmiał się i pokręcił lekko głową. - Jeden Szwed spytał mnie, czy ludzie są zadowoleni po

1905 roku. Odpowiedziałem, że zdaje mi się, iż tych kilku, którzy jeszcze pozostali, jest

zadowolonych. Powiedział, że jego zdaniem Norwegia zrobiła głupio, występując z unii. Uważał,

że Norwegia i Szwecja mogły się razem stać światową potęgą, a teraz żaden z krajów nic nie

zdziała. Odparłem, że oba te kraje są różne i nie ma to teraz żadnego znaczenia, bo ludzie

wyjeżdżają do Ameryki i ze Szwecji, i z Norwegii.

Elise wstała. - Dziękuję za rozmowę. Niestety muszę już iść. Pani Jonsen nie może się zbyt

długo zajmować dziećmi.

Anna wyszła razem z nią na zewnątrz. - Mam nadzieję, że nie znudziło cię słuchanie go. On

uwielbia opowiadać o swoim pobycie w Ameryce.

- Nic dziwnego. Poza tym było to całkiem ciekawe. Mam jednak nadzieję, że nie opowiada

ci za dużo o swojej nowej żonie.

background image

- Jeszcze tego nie robił, ale pewnie niedługo do tego dojdzie. Głowa do góry, Elise. Jeszcze

dzisiaj napiszę do Johana i opowiem mu o liście od tego Johannesa. Jestem pewna, że nieco

przesadził. Ty i ja wiemy, że Johan nie zdradziłby nas w taki sposób.

Elise spojrzała na nią. - Ale ten list do nas doszedł, Anno. A to znaczy, że poczta nie

zawodzi. Sądzę, że ktoś po prostu zawrócił mu w głowie.

To się już raz wydarzyło, pomyślała, idąc przez most. Gdy Lort-Anders namówił go, by stał

na czatach.

background image

15

Pisanie pomagało. Kiedy wczuwała się w sytuację innych ludzi, zapominała o swojej

własnej. Dzieci również zajmowały jej myśli. Hugo coraz lepiej mówił i zawsze było z nim wesoło.

Zwracał na siebie jej uwagę i zawsze się z niego śmiała. Jensine coraz częściej próbowała

wydobywać z siebie pojedyncze słowa i również odwracała jej uwagę od problemów. Byli tacy

słodcy i grzeczni, że rozpływała się, patrząc na nich, gdy bawili się razem w kącie.

Tego ranka nie potrafiła przestać myśleć o Johanie i jego nowej wybrance. Długo płakała,

zanim w końcu zasnęła. Miała dziwne sny o Johanie, który szedł razem z dziewczyną i próbował od

niej uciec.

Była zmęczona i przybita, ale równocześnie myślała o tym, czy Anna napisała w liście do

Johana, że ich ojciec wrócił do domu. Może to skłoniłoby go do przyjechania w odwiedziny. Tak

dobrze byłoby z nim porozmawiać, niezależnie od tego, jak bardzo okaże się to bolesne.

Hugo i Jensine siedzieli, jedząc śniadanie, a chłopcy byli w sklepie. W domu oraz na

zewnątrz panowała cisza. Minęło już wiele dni od czasu, kiedy Anna wysłała list. Johan z

pewnością wściekł się na kolegę, który na niego doniósł, ale był realistą i z pewnością z czasem

zrozumie, że prawdy nie da się długo kryć.

Wyjrzała za okno. Na dworze padało. To był smutny dzień dla dzieci, ale jej było wszystko

jedno. Najlepiej pisało jej się w złą pogodę.

Co mógł robić w tej chwili Johan? I jaka była ta dziewczyna, która zdołała go uwieść. Bo z

pewnością właśnie tak było. Johan sam nie szukałby sobie innej, nie po tym, co powiedział jej w

święta.

Wesoły głos Hugo przerwał jej rozmyślania. - Zaśpiewamy coś?

Powiedział to ostrożnie, tak jakby zauważył, że była wyjątkowo cicha i nieobecna.

Najwyraźniej chciał ją pocieszyć.

Uśmiechnęła się zdumiona. Czy wszystkie dwulatki były takie mądre? - To co zaśpiewamy?

- Wlazł kotek na płotek i mruga, ładna to piosenka, nie długa - zaśpiewał czystym,

dziecięcym głosem.

- Me długa, nie krótka, lecz w sam raz - śpiewała dalej.

- Zaśpiewaj mi kotku jeszcze raz - dokończył z radością. Spojrzała na niego z uśmiechem.

Nie było wątpliwości, że jest

muzykalny. Czy miał to po jej ojcu? Uderzyła ją myśl, jak niewiele wiedzą na temat rodziny

ojca. Wiedziała, że byli Cyganami, ale jakimi byli ludźmi?

background image

Zdjęła Jensine z taboretu. - Chodź, pobawimy się, a później możecie zbudować domek z

klocków.

Pracowała nad ostatnim opowiadaniem w zbiorze. Pisanie przychodziło jej ostatnio z dużą

łatwością. Tak, jakby trudności w jej własnym życiu ułatwiały jej wczucie się w losy innych.

Ostatnie opowiadanie było o Annie. Małej, ślicznej dziewczynce z niebieskimi oczami,

ukochanej przez wszystkich we wsi. Pewnego dnia leżała w łóżku rozpalona gorączką. Wszyscy

myślą najpierw, że to zwykłe przeziębienie, ale wkrótce zaczynają ich niepokoić bóle rąk i nóg, ból

głowy, wymioty i biegunka. Po kilku dniach gorączka zdaje się być jeszcze wyższa, plecy dziew-

czyny stają się sztywne, aż w końcu okazuje się, że jest sparaliżowana od pasa w dół.

Rodzina jest zrozpaczona, ale w opowiadaniu to nie pani Thoresen jest główną postacią, ale

sama Anna. Ojciec jest marynarzem i miesiącami nie ma go w domu. Pewnego dnia listy od niego

przestają przychodzić i z czasem wszyscy zaczynają myśleć, że ojciec nie żyje. Jedyną osobą, która

nie porzuca nadziei, jest mała, sparaliżowana, przykuta do łóżka dziewczynka. Modli się do Boga,

żeby ojciec wrócił do domu i ma niezłomną wiarę w to, że Bóg ją wysłucha.

W opowiadaniu Anna ma na imię Adolfine, a Johan nazwa się Wilhelm. Kiedy siedziała

przy oknie w salonie, spoglądając na rzęsisty deszcz, miała przed oczami wyraźny obraz: kuchnię

pani Thoresen w gospodarstwie Andersengården. Widziała pranie suszące się przy piecu oraz dwa

wiadra pełne wody i stojącą przy nich szczotkę. Zdawało się jej, że słyszy głos pani Thoresen

mówiącej: Przynajmniej postaram się utrzymać to miejsce w czystości.

Zobaczyła również Johana siedzącego przy kuchennym stole. Zapalał fajkę, a ona widziała

jego silne dłonie. Płacz ugrzązł jej w gardle. Rzuciła ołówkiem, położyła się na biurku, a łzy pocie-

kły jej po policzkach.

Jak mogłeś, Johanie?, łkała. Zapomniałeś o tym, co powiedziałeś w święta? Będę na ciebie

czekał, Elise, rok po roku!

Uniosła głowę i spojrzała przed siebie. - To nie może być prawda - powiedziała szeptem. -

Johan nigdy nie oddałby się innej, nie uprzedzając mnie o tym.

Podniosła ołówek, usiadła przy biurku i pisała dalej. Jeśli tego wieczoru skończy

opowiadanie, będzie mogła jutro pójść do wydawnictwa z gotowym rękopisem. Sama myśl o tym ją

przerażała. Nie była pewna, czy Benedict Guldberg będzie równie zachwycony tą książką, co jej

pierwszą. Choć obawiał się mocnej krytyki Podciętych skrzydeł, miała wrażenie, że była lepiej

napisana niż ta, którą tworzyła teraz. Gdy pisała Podcięte skrzydła była wzburzona i słowa

wypływały prosto z jej serca. Tak było najlepiej.

background image

Ktoś zapukał do kuchennych drzwi. Z pewnością była to pani Jonsen. Nie przestawała pisać.

Pani Jonsen zazwyczaj pukała, a później i tak wchodziła do środka, nawet jeśli nikt jej nie od-

powiedział.

Usłyszała jednak ponowne pukanie, a Hugo zawołał równocześnie: - Mamo, ktoś przyszedł!

Westchnęła i podniosła się. Była w samym środku opowiadania. Musiała dobrze

zapamiętać, o czym chce napisać.

Na zewnątrz stała obca kobieta. Była elegancko ubrana, wszystko w niej zdradzało, że

pochodzi z innej części miasta, ale w jej twarzy było coś, co nie współgrało z resztą jej wyglądu.

- Pani Elise Ringstad?

Elise pokiwała głową. - Tak, to ja.

- Przepraszam, że pani przeszkadzam. Nazywam się Amanda Lien.

Elise posłała jej zdziwione spojrzenie. To imię nic jej nie mówiło.

- Jestem matką Ludviga Liena. - Na jej twarzy pojawił się ból.

Elise się zawstydziła. - Przepraszam, powinnam była się domyślić. Proszę wejść, pani Lien.

- Wprowadziła ją przez kuchnię do salonu. Na szczęście Hugo i Jensine byli zajęci zabawą i nie

próbowali iść za nimi.

- Proszę usiąść, pani Lien. Proszę wybaczyć bałagan, ale to jest moje miejsce pracy. Mój

mąż jest sparaliżowany, nie może wchodzić po schodach i dlatego jego łóżko stoi tutaj.

- Droga pani, nie musi się pani tłumaczyć. Wiem o tym, że pisze pani książki. Usiadła na

brzegu krzesła. Choć padało, powietrze było łagodne i kobieta nie miała na sobie płaszcza. - Ro-

zumie pani z pewnością, dlaczego przychodzę.

- Nie miałam jeszcze okazji złożyć pani moich kondolencji, pani Lien. Niestety nie mogłam

się pojawić na pogrzebie.

- Ale przysłała pani takie piękne kwiaty. Bardzo to doceniliśmy z mężem.

Elise nie wiedziała, co ma powiedzieć, trudno było rozmawiać z kimś o jego rozpaczy.

Sposób, w jaki umarł Ludvig Lien, sprawiał, że sytuacja była jeszcze bardziej tragiczna.

Pani Lien wlepiła wzrok w podłogę i wykręcała nerwowo dłonie. Miała na sobie długie,

białe rękawiczki, a na nich pierścionki. Wyglądało to nieco osobliwie.

- Była pani jedną z ostatnich osób, które go widziały.

Elise pokiwała głową. - Moi bracia przybiegli do domu i opowiedzieli mi o wszystkim.

Poszłam za nimi i udałam się prosto na komisariat policji. Nie pomogłoby nawet, gdybyśmy

pojawili się tam wcześniej.

Zobaczyła go w myślach: zwłoki zwisające z grubej gałęzi i bujające się w tę i z powrotem,

z siną twarzą i wybałuszonymi oczami. Odsunęła od siebie ten obraz.

background image

Pani Lien pokręciła głową.

- Powiedział nam o tym policjant.

- To musiał być dla pani szok.

Pani Lien pokiwała głową. - Nie mogę w to uwierzyć. Kiedy zaczął pracować dla pani

męża, był taki szczęśliwy. Kiedy ostatnio go widziałam, był wprost rozpromieniony. Miałam

wrażenie, że praca w sklepie mu się podoba i że znalazł sobie wielu nowych przyjaciół. - Jej głos

załamał się i szybko wyciągnęła z torebki chusteczkę. - Nie pojmuję, jak mógł to zrobić - płakała

głośno. - Zdawało mi się nawet, że znalazł sobie narzeczoną. Wyglądał na takiego szczęśliwego.

Jego oczy promieniały. Matka wyczuwa takie rzeczy.

Elise siedziała niespokojnie. Ledwie miała odwagę oddychać. Kobieta nie wiedziała, że jej

syn był inny niż reszta mężczyzn, bo wtedy nie użyłaby słowa narzeczona.

Pani Lien wytarła nos i odetchnęła z drżeniem. - Przepraszam, nie chciałam wpędzać pani w

zakłopotanie. Zazwyczaj nie zachowuję się tak przy obcych. Nie mam pojęcia, co mnie naszło.

- Proszę płakać, pani Lien. Sama jestem matką, wiem, jak wiele znaczą dla matek dzieci.

Pani Lien uśmiechnęła się przez łzy. - Jest pani taka wyrozumiała. Cieszę się, że odważyłam

się tu przyjść. - Zamilkła i spojrzała na Elise tak, jakby oczekiwała od niej kilku słów pocieszenia.

Ale co mogła powiedzieć? Nic nie było w stanie jej pomóc. Jej synowi nie dało się przywrócić

życia.

- Nikt nie może się wczuć w to, co pani przeżywa. Zwykłam mówić, że nikt nie potrafi

zrozumieć drugiego człowieka, o ile sam nie był w identycznej sytuacji.

Pani Lien pokiwała głową. - Jest pani mądra, pani Ringstad. Ludzie mówią tyle głupich

rzeczy. Jedna kobieta upierała się, że powinnam się cieszyć z tych lat, które z nim spędziłam, choć

sama straciła syna, gdy miał zaledwie trzynaście lat. Mój stary, wierzący sąsiad uśmiechnął się

wręcz i powiedział: Bóg daje, Bóg odbiera, niech mu będzie chwała! Tak jakbym miała się cieszyć

z tego, że mój syn poszedł do nieba. Nasza pokojówka pochodzi z rybackiej wsi z północy. Jej

matka widziała przez okno, jak kuter z mężem i trzema synami przepada w falach, i uważała, że

powinnam się cieszyć, że straciłam tylko jednego syna. - Ponownie otarła nos.

Elise pokręciła głową. - Ja również nie potrafię tego ogarnąć umysłem. Nie wierzę w to, że

czas leczy rany, ale z pewnością tłumi ból. Uczymy się z nim żyć.

Pani Lien przyjrzała się jej. - Czy pani również przeżyła coś bolesnego?

- Każdy coś takiego przeżył. Nikt nie przechodzi przez życie bez ran.

Zapadła cisza. Elise nie wiedziała, co ma powiedzieć, a pani Lien wyglądała, jakby się nad

czymś zastanawiała. W końcu uniosła głowę i spytała ostrożnie.

background image

- Znała pani tę dziewczynę, w której był zakochany? Bo jestem pewna, że tak było.

Pomyślałam sobie, że może z nim zerwała, a on odebrał sobie życie z rozpaczy.

Przez chwilę Elise zobaczyła Sigvarta Samsona i Ludviga Liena razem w Vaterland. Było

coś między nimi, ale nie potrafiła wyjaśnić co. Tuż przed tym, jak Ludvig Lien popełnił samobój-

stwo, Sigvart Samson postanowił ożenić się z Karoline, żeby ta nie wydała ich majstrowi.

Pokiwała głową. - Myślałam o tym samym. Mnie również wydawało się, że był w dobrym

nastroju, kiedy go ostatnio widziałam. Nie wiem, kim jest ta dziewczyna, mogę tylko zgadywać, ale

przynajmniej zaznał miłości tak wielkiej, że nie potrafił dłużej żyć.

Kiedy tylko to powiedziała, przed jej oczami pojawił się inny obraz: spienione masy wody

przy moście obok przędzalni. Wyglądały, jakby chciały ją wessać, przyciągnąć ją i skusić, by sko-

czyła i przepadła pod powierzchnią porwana przez prąd.

Mathilde tak zrobiła i nie była jedyną. Ludvig Lien też nie był jedynym, dla którego życie

było nie do zniesienia. Konieczność ukrywania swej własnej natury, czegoś tak niebezpiecznego, że

mógł przez to nawet skończyć w więzieniu, musiała być nie do wytrzymania. Kiedy na dodatek

dowiedział się, że Sigvart Samson zamierza się ożenić, musiał się czuć, jakby całe jego życie się

zawaliło. I postanowił odejść.

Pani Lien łkała. - Gdyby tylko mi o tym powiedział! Być może potrafiłabym go uratować.

Wysłałabym go na wakacje do innego kraju, gdziekolwiek. Może to dałoby mu szansę przeżycia

czegoś innego.

Elise jej współczuła. - Nie ma pewności, że by mu to pomogło. Niektórzy po prostu duszą w

sobie problemy.

Nagle otworzyły się drzwi do kuchni i do środka wszedł Hugo. Podszedł spokojnie do pani

Lien i położył jej na kolanach klocek.

- Proszę. To ciastko. Pani Lien uśmiechnęła się.

- Przyniosłeś mi ciastko? Jaki dobry chłopiec! - Udała, że je próbuje. - Mmm, mniam,

mniam.

Hugo uśmiechnął się dumnie i wybiegł ponownie z pokoju. Po chwili wrócił z następnym

klockiem. - Kawa. Uważaj, gorąca.

Pani Lien pokiwała głową. - Będę ostrożna, żeby się nie poparzyć. - Udawała, że pije.

Kiedy Hugo znów wyszedł do kuchni, odwróciła się z uśmiechem do Elise.

- Dobry Boże, co za słodki chłopczyk. Po kim ma te śliczne loczki i kolor włosów? Po pani

mężu?

Elise poczuła, że robi jej się gorąco. - Nie, mąż jest brunetem. To pewnie po moim ojcu.

background image

Nie wiedziała, dlaczego tak mówiła, ale pozwalała innym myśleć, że jej ojciec miał rude,

kręcone włosy. Może próbowała uciszyć plotki o tym, że był Cyganem.

- Ci bracia, którzy pracują w sklepie przy ulicy Maridalsveien, to pani bracia?

- Tak, dwóch z nich, Peder i Kristian. Evert to sierota z sąsiedztwa i przyjaciel Pedera,

którego przygarnęliśmy.

- I to oni trzej pracowali z Ludvigiem?

- Tak, bardzo go lubili. Nigdy nie słyszałam, żeby powiedzieli o nim coś złego.

- Sądzi pani, że mogłabym ich pewnego dnia odwiedzić w sklepie, żeby porozmawiać o

Ludvigu? Dowiedzieć się, jak się miewał...

Elise starała się ukryć swoje zdziwienie. Musiała przecież wiedzieć więcej o swoim synu niż

jej bracia. - Z pewnością nie mieliby nic przeciwko temu. Peder lubi mówić. Proszę go po-

wstrzymać, jeśli zanadto się rozgada.

Pani Lien nie odezwała się od razu, w jej oczach ponownie malował się smutek. - Mój mąż i

Ludvig nie dogadywali się zbyt dobrze. Irytował mojego męża. Z pewnością pani słyszała, że Lu-

dvig nie mieszkał w domu.

- Nic dziwnego, że chciał w tym wieku mieszkać sam. To znaczy, skoro było go na to stać.

Pani Lien nie odpowiedziała. - To było takie przykre - powiedziała. - Dla mojego męża było

oczywiste, że Ludvig pójdzie w jego ślady. - Spojrzała na nią obnażonym wzrokiem. - Czasem

zastanawiam się, czy robotnicze rodziny nie są szczęśliwsze od nas. Choć mają niewiele pieniędzy i

żyją w ciasnocie, zauważyłam, że są sobie bliscy. Ja nie wiem nawet, jak nazywają się moi najbliżsi

sąsiedzi. Gdybyśmy nie mieli pieniędzy, Ludvig nie miałby szansy wyprowadzić się z domu i

mogłabym zapobiec temu, co się wydarzyło.

- Nie ma takiej pewności, pani Lien.

Pani Lien pokiwała głową. - Ale tak mi się wydaje. Czytałam książkę o robotniczych

rodzinach znad rzeki Aker. Opowiadała o wielu przykrych rzeczach, ale pokazywała też, jak dobrzy

są dla siebie robotnicy. Kiedy do gospodarstwa przychodził żebrak, rzucali mu zawiniętą w gazetę

monetę, nawet jeśli była to ostatnia moneta, jaką mieli. My nigdy nikomu nic nie dajemy, mamy

nawet znak Żebrakom wstęp wzbroniony.

Elise poczuła, jak serce wali jej w piersi, i znieruchomiała.

- Słyszała pani o książce Podcięte skrzydła, pani Ringstad?

- Hmm, tak. Ja... To znaczy... Ktoś mi o niej wspominał. - Jej policzki zaczerwieniły się, ale

miała nadzieję, że pani Lien tego nie zauważy.

- Koniecznie musi pani ją przeczytać. Pani mogę to powiedzieć. Sama pani pisze, ale

nikomu z kręgu naszych znajomych nigdy nie odważyłabym się tego zaproponować. Książka jest

background image

smutna i opowiada o trudnych losach ludzi, ale czuję, że każde słowo w niej jest prawdą. Czytałam

wiele recenzji w gazecie, które wyśmiewały i krytykowały autora, twierdząc, że to wszystko

zmyślone, ale nie wierzę w to. Nikt nie potrafiłby zmyślić czegoś tak prawdziwego. Poza tym od

dawna podejrzewałam, że robotnicy mają ciężkie życie. Tak mało zarabiają, mieszkają w złych

warunkach i pracują całymi dniami.

Mówiła tak szybko, że musiała nabrać gwałtownie powietrza. Następnie uśmiechnęła się

zawstydzona i dodała: - Mój mąż nie toleruje, kiedy tak mówię, i uważa, że kobieta nie powinna

mieć zdania na temat polityki, a już na pewno nie kobieta z wyższych sfer.

Elise odwzajemniła uśmiech. - Nie jest jedynym mężczyzną, który tak myśli. Kobiety

powinny się trzymać razem.

Nieco smutku zniknęło z twarzy pani Lien. - Pani jest przecież pisarką, pani Ringstad. Nie

mogłaby pani spytać wydawnictwa lub innych kolegów pisarzy, kto stoi za pseudonimem Elias

Aas? Tak bardzo chciałabym poznać tego mężczyznę! Po przeczytaniu książki przez wiele nocy źle

spałam i postanowiłam się dowiedzieć, kim są ci nieszczęśliwi ludzie. Może mogłabym pomóc

niektórym z tych biednych dzieci. To coś innego dawać pieniądze, jedzenie lub ubrania komuś,

kogo się zna, niż ofiarowywać je jakiejś organizacji. Wspieram sierocińce na Grønland i

Enerhaugen i co roku ofiarowuję datki na rzecz Armii Zbawienia, ale tak bardzo chciałabym znać

imię lub imiona dzieci, którym pomagam i zobaczyć, że mają z tego jakąś korzyść. A teraz mam

wrażenie, że jest to jakaś wielka, szara, zamazana masa. Przez to trudniej jest się wczuć w ich

sytuację.

Elise poczuła, jak wali jej serce. A więc pani Lien chciała wiedzieć, kim był Elias Aas? Z

trudem odzyskała głos. - Rozumiem, o co pani chodzi. Nie wydaje mi się, żeby wydawnictwo

mogło ujawnić, kto kryje się za pseudonimem, a inni pisarze z pewnością również nie będą tego

wiedzieli, ale może mogłabym się dowiedzieć, kim są dzieci, o których pisze? Wydawnictwo

mogłoby się go spytać, czy miałby coś przeciwko temu. Ponieważ sam jest zainteresowany losami

robotników, nie powinien mieć nic przeciwko temu.

- No właśnie. Rozumie pani, prawie całkiem się załamałam, kiedy dowiedziałam się, co się

stało z Ludvigiem. Mój lekarz doradził mi, żebym zaangażowała się w pracę socjalną, żeby zacząć

myśleć o czymś innym.

- Wstąpię jutro do wydawnictwa. Wypytam się i wyślę pani list o tym, czego się

dowiedziałam.

Twarz pani Lien rozchmurzyła się. - Zapisałam nasz adres na kartce. Przeszukała prędko

torebkę i wyjęła z niej notesik, z którego wyrwała kartkę.

background image

- Proszę. Dziękuję, pani Ringstad. - Podniosła się. - Zajęłam już zbyt wiele pani cennego

czasu.

Elise wyszła z nią na zewnątrz.

Na schodach pani Lien odwróciła się do niej. - Tak bardzo imponuje mi premier Knudsen.

Chce zadbać o to, by Norwegia mogła kontrolować własne zasoby energii. Powiedział, że mając

elektryczność, będzie wystarczyło wcisnąć przycisk, żeby w garnkach się gotowało.

Elise słuchała z zainteresowaniem. Bardziej interesowało ją zaangażowanie pani Lien w

sprawy biednych niż to, że bogaci będą mogli niedługo używać elektryczności do gotowania.

- Miło było panią poznać, pani Lien. Imponuje mi to, że wie pani o tylu rzeczach.

- Wie pani, z głowami kobiet jest wszystko w porządku. Choć mężczyźni zdają się w to nie

wierzyć. Proszę pomyśleć, że kiedy Amalie Skram dostała swoje pierwsze honorarium, stanowiło

ono zaledwie połowę honorarium, jakie otrzymują mężczyźni. Jaki to ma sens?

Elise stała, przyglądając się kobiecie, aż ta zniknęła za rogiem. Myślała o tym, co

powiedziała pani Lien. Nie interesowała jej jedynie bieda klasy robotniczej, ale również wspólnota,

gotowość pomocy i życzliwość. Było to inspirujące i być może powinna nieco więcej o tym pisać w

przyszłości.

Rodzinie Lien najwyraźniej nie brakowało pieniędzy. Gdyby tylko dzieci Mathilde mogły

dostać od nich kilka koron. A także dzieci Othilie. Nie mówiąc już o dziewczętach z ulicy

Lakkegata...

Mogła udać, że wypytała redaktora w wydawnictwie i poddać jej kilka pomysłów.

background image

16

Kiedy chłopcy wrócili wieczorem ze sklepu, Elise skończyła właśnie pisać ostatnie

opowiadanie. Wychyliła się w fotelu i przeczytała je. Nie było chyba takie złe? Zauważyła, że

gdyby nie odwiedziny pani Lien, być może nie położyłaby takiego nacisku w tekście na pomoc,

jaką otrzymała Anna.

Tak wspaniale było skończyć! Teraz mogła mieć całe dni dla siebie, chodzić na spacery z

dziećmi, nie mówiąc już o wycieczce do Kjelsås do matki i Asbjørna. Czuła, jakby miała całe mo-

rze czasu, choć miała piątkę dzieci, które potrzebowały jedzenia i czystych ubrań oraz dom, który

należało sprzątać.

Słyszała, że chłopcy weszli do kuchni, zdawali się być w dobrym humorze nawet po całym

dniu pracy. Zamierzała dać im od poniedziałku wolne, powiesić tabliczkę na drzwiach sklepu, że

przez dwa tygodnie będzie zamknięte i pozwolić chłopcom kopać piłkę na boisku tak długo, jak

tylko byli w stanie. Będą tylko musieli pomóc jej nazbierać jagód, ale zazwyczaj nie mieli nic

przeciwko temu. Przynajmniej będą przez jakiś czas na świeżym powietrzu. To nie było zbyt

zdrowe, że stali całymi dniami za ladą. Sklep był otwarty od ósmej do ósmej w dni powszednie, a w

soboty od ósmej do dziesiątej, jak większość sklepów, a dla dwunastoletnich chłopców była to cała

wieczność.

Schwencke znalazł nowego człowieka do zarządzania sklepem. Miał zadbać o dostarczanie

nowych towarów, prowadzić rachunki i stać po kilka godzin dziennie za ladą. Z tego, co się

dowiedziała, mężczyzna miał też inną pracę. Jeszcze go nie poznała, ale chłopcy powiedzieli, że był

miły, a Schwencke twierdził, że można na nim polegać.

Wciąż nie wiedziała, ile zarobili w ciągu ostatniego miesiąca, ale chłopcy chwalili się, jak

wiele sprzedali. Sądziła, że Emanuel będzie już od dawna w domu i przejmie odpowiedzialność za

sklep, ale teraz zaczęła się nad tym zastanawiać. Niezależnie od tego, co miał powiedzieć,

postanowiła, że każdy z chłopców otrzyma dwie i pół korony za każdy tydzień pracy. Jeśli się tak

nie stanie, powie Schwenckemu, że chłopcy nie będą tam dłużej pracować i poszukają sobie czegoś

innego. Skoro Emanuel wciąż nie wrócił i nie wysłał jej żadnego listu, musiała podjąć decyzję na

własna rękę.

Wstała i wyszła do kuchni, by przygotować kolację.

Chłopcy zdejmowali właśnie z siebie mokre buty i rozstawiali je na gazetach przed piecem.

- Witajcie, chłopcy! Mam dobrą wiadomość. Skończyłam książkę!

- Skończyłaś? - Podnieśli na nią rozweselone spojrzenia. Peder podbiegł do niej i ją uścisnął.

- To teraz możesz przyjść do sklepu i zobaczyć, jak dobrze sobie radzę!

background image

Elise roześmiała się. - Chętnie. Mogę udawać klientkę i chwalić wszystkie produkty. Wielu

daje się przekonać do gustu innych. To zaraża.

- Zaraża? - zaśmiał się Peder. - Tak jak świnka?

Podała im chleb ze smalcem i mleko. - Przyszła do mnie dzisiaj matka Ludviga Liena. Miała

ochotę odwiedzić was w sklepie, żebyście jej opowiedzieli coś o jej synu. Biedaczka, jest całkiem

zrozpaczona.

Peder spojrzał na nią wielkimi, współczującymi oczami. - Płakała?

- Trochę. Nie mogła pojąć, dlaczego odebrał sobie życie. Kiedy go ostatnim razem widziała,

wydawał się być szczęśliwy.

- Bo był. Gwizdał całymi dniami. Chyba był zakochany. Elise podniosła na niego wzrok. -

Tak ci się zdaje?

Peder pokiwał głową. - Kiedy zamykaliśmy wieczorem sklep, spieszyło mu się bardzo.

Powiedział, że musi się z kimś spotkać.

- Drażniliśmy się z nim - dodał Evert. - Idziesz się spotkać ze swoją dziewczyną?, pytaliśmy

i śmialiśmy się, a on się czerwienił.

- Powiedzcie o tym jego matce, kiedy do was przyjdzie. Sądzi, że narzeczona mogła go

rzucić i załamał się z rozpaczy.

Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Zabił się z powodu jednej dziewczyny?

- Czasem człowiek zakochuje się tak mocno, że nie może znieść myśli o życiu bez tej osoby

Peder nie dawał temu wiary. - Nie zamierzałem się wieszać na gałęzi tylko dlatego, że

Marte mizdrzy się do innego.

Elise uśmiechnęła się. - Mam taką nadzieję. Nikt nie jest tyle wart, ani chłopak, ani

dziewczyna, żeby rezygnować z ich powodu z życia. Zauroczenia przychodzą i odchodzą. Kiedy

już jest po wszystkim, człowiek nie może wprost uwierzyć, że był taki oszołomiony.

Kristian do tej pory nic nie mówił. Podszedł teraz stołu i usiadł. - Nie uważam, że Ludvig

Lien miał narzeczoną.

Elise spojrzała na niego z niepokojem. Miała nadzieję, że nie zdradzi się, nawet jeśli w jakiś

sposób udało mu się odkryć tajemnicę Ludviga Liena. Ale trzynastolatek nie mógł przecież ro-

zumieć takich rzeczy.

Evert wsunął kromkę chleba do ust. - Dlaczego nie?

- Tak mi się po prostu zdaje.

Elise szybko im przerwała. - Powiedzcie coś o tym, jak wam dzisiaj poszło w sklepie.

Sprzedaliście coś?

background image

- Przyszło dwóch chłopaków z klasy! - Peder sprawiał wrażenie, jakby całkiem zapomniał o

Ludvigu Lienie. - Przyszli tylko popatrzeć, ale wcisłem im zabawkę dla siostry.

- Wcisnąłem - poprawiła go Elise. - Nie mówi się wcisłem.

- A co za różnica. Ważne, że mieli pieniądze w kieszeni. Zarobili u woźnicy dużo

dziesiątaków. Pokazałem im lalkę i powiedziałem, że to jedyna lalka w całym sklepie, która była w

cyrku, i że wiele osób z różnych krajów przychodziło na nią popatrzeć. I wydali wszystkie te

dziesiątaki!

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Była wystawiana w cyrku? A skąd ją wzięliście?

- Ole Westerlund przyniósł ją w skrzyni z towarami od pana Schwenckego.

- Ole Westerlund? A któż to taki? - Zdawało jej się, że słyszała już gdzieś to imię, ale nie

mogła sobie przypomnieć gdzie.

- To ten człowiek, którego Schwencke sprowadził na miejsce Ludviga Liena - wyjaśnił

Kristian. - Rozmawiał z Emanuelem przez telefon, a on się ucieszył.

- Schwencke rozmawiał ostatnio przez telefon z Emanuelem? Co powiedział? Jak się czuje?

- Chyba nie najgorzej.

- Skoro może rozmawiać ze Schwenckem przez telefon, to mógłby też napisać do nas list.

- Nie sądzę, żeby miał to zrobić, najpierw musiałbym go przeprosić - powiedział ponuro

Kristian.

Elise westchnęła. - Nie odeślę cię ani do matki, ani nigdzie indziej, Kristianie, ale może

mógłbyś napisać do niego kilka słów i wyjaśnić grzecznie, dlaczego się wtedy tak zdenerwowałeś.

Rozumiem, dlaczego tak zareagowałeś, sama się wściekłam, ale Emanuel jest chory i nie jest taki,

jak dawniej. Musimy spróbować mu wybaczyć.

Peder spojrzał na nią zdziwiony. - Moim zdaniem to on zawsze taki był.

- Chyba nie mówisz poważnie. Nie pamiętasz tego lata, kiedy go poznałeś? Zabrał nas

wtedy do wesołego miasteczka. Tyl i Kristian cieszyliście się, że z nami zamieszka. Nie możemy

zapominać, jaki był dobry. Poza tym niedobrze jest żywić wobec kogoś urazę, bo najgorzej odbija

się to na nas samych.

Kristian nic nie powiedział. Reszta również milczała.

Nagle przypomniała sobie, skąd zna imię - Ole Westerlund. Spotkała kiedyś obcego

mężczyznę przed domem Schwenckego. Poszła tam sama, żeby porozmawiać z nim o sytuacji

Emanuela. Mężczyzna był młody, ubrany we frak i wyglądał, jakby czegoś szukał. Kiedy ją

zauważył, spytał grzecznie, czy zna okolicę i powiedział, że szuka kupca Olstada. Odparła, że co

prawda mieszka w tym domu kupiec, ale nazywa się Paul Georg Schwencke. W tej samej chwili

drzwi otworzyły się, wyjrzał zza nich Schwencke i zauważył obcego. Czy to pan Ole Westerlund?

background image

Proszę wejść, czekałem na pana. Pamiętała, że tak właśnie powiedział i przez całą drogę do domu

zastanawiała się, jak mężczyzna mógł pomylić nazwisko Schwenckego.

A teraz kupiec pozwolił młodemu mężczyźnie zastąpić Ludviga Liena. Pokręciła głową.

Coś tu nie grało.

- I jaki jest ten nowy sprzedawca? Lubicie go? Wszyscy trzej pokiwali głowami.

- Ale nie rozumiem, po co on tam jest - powiedział Evert. - Peder wciska ludziom towary o

wiele lepiej od niego. Chodzi wytwornie ubrany, jakby był zarządcą albo dyrektorem, a skoro jest

bogaty, to po co pracuje w sklepie?

Elise przypomniała sobie jego elegancki strój. Evert nie był głupi. Miał oczy i dobrze

kombinował.

- Nieładnie jest wciskać ludziom towary, jak to nazywacie. Na przykład ta lalka, skąd wiesz,

że była wystawiana w cyrku, Pederze?

Peder spojrzał na nią wielkimi, niewinnymi oczami. - Przyśniło mi się to. Wielu ludzi ma

prorocze sny. Prawda, Evert?

Evert z powagą pokiwał głową. - Matce kolegi się przyśniło, że babka umarła, i dzień

później tak się stało.

- Słyszałaś, Elise? Ludzie miewają sny prorocze.

- A czy to prawda, co ci się przyśniło, że lalka była wystawiana w cyrku?

- Tak mi się wydaje. W każdym razie był to dziwny sen i większość już zapomniałem.

Uśmiechnęła się nieco zrezygnowana, trudno było przegadać Pedera.

- Jutro idę do wydawnictwa z rękopisem. Ciekawe, czy spodobają im się moje opowiadania.

- Chyba im się nie spodoba to o Bertine. Ona jest taka stara. Powinnaś raczej pisać o nas.

Moglibyśmy się wtedy znaleźć w gazecie, a Marte natychmiast zapomniałaby o innym i zaczęła się

w końcu zajmować mną.

Kristian zaśmiał się. - A co niby w tobie jest takiego ciekawego?

- Żebyś wiedział, że całkiem sporo. Zapomniałeś, jak chłopaki chcieli mnie zepchnąć do

wodospadu? Skoro Elise może pisać o matce Johana i o Olaug, to może też pisać o mnie!

- Mówiłam przecież, że planuję książkę o dzieciach, wiele razy o tym wspominałam.

- A będzie w niej moje imię?

- Nie, nie mogę tego zrobić, ale wszyscy, którzy nas znają, będą wiedzieli, że chodzi o

ciebie.

- Ale wtedy nigdy nie napiszą o mnie w gazecie. Poczuła, że czas zmienić temat. - Jutro

pójdę razem z wami do sklepu i porozmawiam z tym panem Westerlundem. Postanowiłam, że od

poniedziałku będziecie mieli wolne.

background image

- Wolne? Przez cały dzień?

- Tak, wreszcie będziecie mieli wakacje. Możecie grać w piłkę na boisku albo odwiedzić ze

mną matkę w Kjelsås. Poza tym musimy nazbierać jagód na sok i konfiturę.

Kristian nie wyglądał na przekonanego. - Ale jak Ole Westerlund ma sobie sam poradzić w

sklepie?

- Nie będzie miał wyboru. A jeśli nic z tego nie wyjdzie, to wywiesimy kartkę na drzwiach,

że jest zamknięte do odwołania.

Nie wiem, czy w ogóle starczy nam w tym miesiącu pieniędzy. Sprzedaliście trochę

drobiazgów, ale musimy zapłacić za wynajem, a Schwenckemu należy zapłacić za towary.

Evert wyglądał, jakby liczył na placach. - Wydaje mi się, że zarobiliśmy mnóstwo

pieniędzy.

Peder spojrzał na niego zaskoczony. - A skąd to wiesz?

- Policzyłem to na kartce.

- Ale dlaczego?

- Żeby się upewnić, czy na Olem Westerlundzie można polegać. Kristian widział, co

zapisałem. Jemu też się wydaje, że coś się nie zgadza.

Elise przyjrzała im się po kolei. - Ale co się nie zgadza? Kristian i Evert odwrócili wzrok,

było widać, że czują się niezręcznie.

- Musicie mi powiedzieć, o co chodzi. To sklep Emanuela i jeśli coś jest nie tak, odbije się

to na nas wszystkich.

W końcu Kristian się odważył i spojrzał jej w oczy. - Sądzimy, że oni oszukują.

- Sprzedają nielegalnie bimber?

- To też.

- To też? Co chcesz przez to powiedzieć?

- Zdaje mi się, że Schwencke przekazuje nam towary, których nie zdobył w uczciwy sposób.

Elise poczuła, jak równocześnie robi jej się gorąco i zimno. Jeśli to prawda, to mogli być

zamieszani w coś nielegalnego. Zanim się połapią, na ich progu może stać już policja. Podejrzewała

już wcześniej, że coś jest nie tak ze Schwenckem, ale nie sądziła, że mogłoby to mieć jakiś związek

ze sklepem przy ulicy Maridalsveien. Nawet Emanuela dziwiło to, jak wiele pieniędzy miał

Schwencke. Skoro w dodatku zaczęli się niepokoić Kristian i Evert, coś musiało w tym być. Nagle

ogarnął ją strach.

- Napiszę chyba do Emanuela i zaproponuję, żebyśmy się pozbyli sklepu. Skoro wciąż nie

dotarł do domu, być może nie jest w stanie zajmować się działalnością handlową. To może

oznaczać jedynie, że mu się pogorszyło.

background image

- Mogę do niego napisać - oświadczył Kristian tak niespodziewanie, że Elise aż się

zdumiała.

- Naprawdę?

Kristian pokiwał głową. - Spróbuję wyjaśnić, dlaczego się tak zdenerwowałem, ale nie będę

go przepraszał. Mogę go poza tym spytać, kiedy zamierza przyjechać, i powiedzieć, że martwimy

się o sklep. Kiedy się zacznie szkoła, nie będziemy już tam pracować.

Peder odetchnął z ulgą. - Cieszę się, że idę do siódmej klasy razem z Evertem. Myślałem, że

mnie obleją.

Elise pokiwała głową - Cieszę się, że ci się udało. Dzięki twoim wysiłkom poszło lepiej, niż

się spodziewaliśmy. Jeśli dalej będziesz tyle czytał, jestem pewna, że poradzisz sobie również w

przyszłym roku.

Peder zerwał się ze stołka i złapał za Podręcznik dla szkół ludowych.

- Mam wam poczytać o Øivindzie i koźle?

Kristian jęknął. - O nie, proszę, głowa mnie boli. A poza tym mam pisać list do Emanuela.

Peder zignorował go i zaczął głośno i opornie czytać. - Naaazywał się Øiviiiind i płakaaaał,

gdy się rooodził.

Elise mu przerwała. - Możesz mi poczytać w salonie, kiedy już położę Hugo i Jensine spać.

A Kristian będzie tu sobie siedział w spokoju i pisał list do Emanuela.

background image

17

W końcu wyglądało na to, że deszczowa pogoda minęła. Ciepło wróciło, a niebo było

niemal całkiem błękitne. Na ulicach znów zaczęli pojawiać się ludzie.

Pani Jonsen pilnowała Hugo i Jensine, a chłopcy byli w sklepie. Elise poprosiła, by mieli się

na baczności, zadali być może Olemu Westerlundowi kilka niewinnych pytań, ale uważali, żeby nie

nabrał podejrzeń.

Miała na sobie nowy kapelusz z kwiatem w kolorze sukni Signe. Wczesnym rankiem nie

było na tyle ciepło, żeby poszła w cienkiej wełnianej sukni. Pani Jonsen pożyczyła jej swoją to-

rebkę, więc czuła się niemal elegancko.

Włożyła rękopis do ładnej, skórzanej teczki, którą dostała od Benedicta Guldberga. Dziwnie

było iść z aktówką w ręce, niewiele kobiet to robiło. Ale równocześnie była z siebie dumna. Choć

wielu wciąż krytykowało kobiety za to, że brały się za męskie zawody, wiedziała, że było również

mnóstwo takich, zwłaszcza po drugiej stronie miasta, którzy szanowali pisarki i rzeźbiarki.

Kiedy doszła do Grunerløkka, przypomniała sobie, że miała wstąpić do niewielkiej

mleczarni, do szwedzkiej rodziny. Było jej ich żal po tym, jak stracili większość klientów po

zerwaniu unii i często o nich myślała, ale nigdy nie miała czasu z nimi porozmawiać.

Kiedy zajrzała do sklepu, był przepełniony, a za ladą stał ktoś obcy. Może musieli

zrezygnować. Być może wyemigrowali do Ameryki, jak wielu innych. Już miała wyjść, kiedy

usłyszała urywki rozmowy dwóch kobiet: Me ma nawet dziewiętnastu lat, a może nawet mniej!

Miała już dzieci, z tego jedno umarło, a drugie ma już trzy lata. Wszyscy wiedzą, że to dziecko

majstra. Nie mów mi, że majster wziąłby sobie szwaczkę bez powodu. O nie! Pewnie go skusiła,

pokazała mu nogi i stało się. Niełatwo być mężczyzną, kiedy ładne dziewczęta robią, co mogą, żeby

zaciągnąć cię do łóżka.

Elise odwróciła się w nadziei, że nikt jej nie zauważył, i po cichu wyszła.

Oczywiście liczyła się z tym. W każdym razie podejrzewała, że znajomi majstra, jego

sąsiedzi i dyrektorzy fabryk będą wzburzeni. Eleganckie damy opowiadały sobie z pewnością przy

herbatce, o czym wiedziały, a w teatrze szeptano zapewne o tym w trakcie przerw. Majster Paulsen

był znany w Kristianii. Był szanowany za swoją pracowitość i niewątpliwie wielu zamożnych

mężczyzn chciałoby go mieć za zięcia. To, że wybrał młodą, dziewiętnastoletnią dziewczynę, na

dodatek szwaczkę, nie mogło się spotkać ze zrozumieniem ludzi.

Ale że ludzie po tej stronie rzeki będą brali jego stronę, nigdy by nie zgadła. Obwiniali za

wszystko Hildę! Tak jakby to zawsze kobiety były winne, a nie mężczyźni! Gotowała się ze złości.

- Pani Ringstad?

background image

Odwróciła się i ku swemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyła Olafa Wolfganga Henrichsena,

dawnego lokatora domu majstra.

Przywitała się z nim serdecznie. - Jak się pan ma? Smutno się panu było przeprowadzać?

Pokręcił z uśmiechem głową. - Ależ nie. Znalazłem sobie mieszkanie na ulicy

Dronningensgate.

Otworzyła szeroko oczy. - Na Dronningensgate? Myślałam, że tam mieszkają sami

bogacze?

Roześmiał się. - Nie tylko, ale jest ich tam wielu. Jak się ma Hilda? Podoba jej się życie

wielkiej damy w pięknym domu?

- Nie byłam u nich od ślubu, ale wydawali się szczęśliwi.

Uśmiechnęła się, ale on nie odwzajemnił uśmiechu i spoważniał. - Martwię się o nią, pani

Ringstad. Ona nie rozumie, jak ciężko może być. Wiem, o czym mówię, bo mój dziadek popełnił

mezalians i pogardzano nim. Wszyscy się od nas odwrócili, rodzina oraz nasi bliscy przyjaciele.

Plotki, szyderstwa i osądy potrafią złamać człowiekowi życie. Hilda jest silna, ale czy wystar-

czająco?

Elise poczuła, że jego słowa ją przestraszyły. Zastanawiała się nad tym, jak Hilda by to

zniosła, gdyby została odrzucona i nikt nie chciałby mieć z nią do czynienia. Wzdłuż rzeki Aker

plotki roznosiły się szybko, ale rzadko bywały okrutne. Ludzie plotkowali, żeby mieć o czym

rozmawiać, kiedy działo się coś nietypowego, ale nigdy nie piętnowali nikogo ze swoich. Wszyscy

znad rzeki należeli do tej samej grupy, co oni sami, i nawet jeśli ktoś zachował się niewłaściwie,

prędko mu wybaczano.

Zostać odrzuconą przez przyjaciół majstra było czymś zupełnie innym. Tacy ludzie

postępowali w całkiem inny sposób. Bez głośnych scen czy wielu słów. Korzystali z pogardliwych,

szyderczych spojrzeń lub zachowywali się, jakby dana osoba była powietrzem, i całkiem ją

ignorowali. Co z tego, że Hilda była wygadana i potrafiła się obronić. Nie będzie miała szansy nic

powiedzieć, bo nikt nie będzie jej słuchał.

Musiał zauważyć zmartwienie na jej twarzy. - Nie chciałem pani dobijać, pani Ringstad.

Bardzo sobie cenię Hildę. Potrafi być bezpośrednia, ale jest miła, szczera i otwarta. Zawsze mówi

to, co myśli, i nie stara się na siłę nikomu przypodobać. Zasługuje na lepszy los niż odrzucenie.

Spojrzała na niego w zamyśleniu. - Większość będzie ją nazywać Kopciuszkiem, który

dostał księcia i połowę królestwa.

Pokiwał głową. - Wielu z pewnością tak to widzi. Dla wielu robotnic życie w luksusie zdaje

się być rajem. Nie wiedzą, jak zimno potrafi być po drugiej stronie.

background image

Uśmiechnął się w końcu pocieszająco. - Najważniejsze, że ma panią. Wiem, że wielu panią

podziwia za to, że potrafiła pani coś osiągnąć, choć wywodzi się pani z klasy robotniczej. Najpierw

znalazła pani pracę u majstra, a teraz jest pani pisarką. Jeśli na I dodatek zdoła pani napisać książkę,

która zdobędzie dobre recenzje i będzie czytana, może pani wiele osiągnąć.

Spuściła wzrok. - To nie takie proste. Wielu przede mną próbowało i nie miało szczęścia.

- Ale jestem pewien, że pani się uda. Jest pani mądra i wiele przeżyła, widziała i słyszała.

Więcej niż eleganckie damy, które będą czytać pani książki. Dlatego ma pani wiele do przekazania,

I wiele do nauczenia, a z tego, co zauważyłem, ma pani dar dzielenia się z innymi swoimi

doświadczeniami. Niewielu to potrafi.

- Pięknie powiedziane, ale nie wiem, czy na to zasłużyłam. Proszę raczej opowiedzieć, co

się ostatnio dzieje w Teatrze Narodowym.

Pokiwał głową. - To szkoda, że nie ma pani czasu ani pieniędzy, by chodzić do teatru, pani

Ringstad. Jestem pewien, że jako pisarce bardzo by się to pani podobało. Dla mnie koncerty są ta-

kim niezapomnianym przeżyciem, jakim dla pani z pewnością byłyby sztuki. Hilda zauważy

wkrótce, jak ważna dla środowiska, w którym się znalazła, jest kultura. Będzie towarzysko

zobowiązana do uczestnictwa w tych wydarzeniach, jeśli nie chce być zepchnięta na margines.

Mam nadzieję, że będzie miała okazję panią zabrać, żeby pani również mogła odnieść jakąś korzyść

z jej i nowej pozycji.

Elise pokiwała z uśmiechem głową, ale pomyślała o czymś całkiem innym. Nawet gdyby

Hilda zdobyła bilety, nie miałaby się w co ubrać poza jedną niebieska suknią. Wszyscy by

zauważyli, że bez przerwy ubiera się w to samo.

- Niestety muszę się pospieszyć - zdjął kapelusz na pożegnanie. - Proszę serdecznie

pozdrowić ode mnie Hildę. Mam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się ją odwiedzić.

Dopiero kiedy odszedł, pomyślała o jego narzeczonej, która była przy nadziei i wyjechała

do swoich rodziców. Może nawet wzięli ślub, choć ona nic o tym nie słyszała.

Pomyślała o tym, co powiedział jej o sztukach teatralnych i koncertach. Powinien wiedzieć,

że to nie było dla ludzi takich, jak oni. Dla zwykłych ludzi szczęściem było dostać się do ogrodów

Tivoli, w których znajdował się między innymi cyrk i teatr letni. Przeczytała w gazecie, że latem

pojawi się tam szwedzka śpiewaczka, ale najwięcej miejsca poświęcili krytyce pewnej kobiety,

która zachowała się bezwstydnie, gdy podniosła suknię aż po kolana.

Ważniejsze dla niej było czytanie książek niż chodzenie do teatru. Żona pastora

zaproponowała jej wypożyczanie książek z obszernej biblioteki pastora i twierdziła, że nie

wystarczy czytać jedynie Pani domu. Ważniejsze było, aby czytała powieści wielkich, znanych

pisarzy.

background image

Na placu Stortorvet kwitło życie. Starsze kobiety i służące wypełniały koszyki wszystkim

od główek kapusty i kalafiora, po ziemniaki i jajka. Te, które miały dużo zakupów, mogły liczyć na

pomoc jednego z wielu chłopaczków, którzy oferowali odwiezienie zakupów na wskazany adres

ręcznie robionymi wózkami. Składały się one z drewnianej skrzynki i małych kółek. Elise

przyglądała im się, myśląc, że z pewnością poradzą sobie w życiu, skoro już teraz wykazywali się

taką przedsiębiorczością.

Była ciekawa, czy zastanie Benedicta Guldberga w wydawnictwie. Jeśli nie, będzie

zmuszona zostawić wiadomość, że była i przyjdzie innego dnia.

Nikt nie otworzył, kiedy zapukała. Postanowiła podejść do damy w biurze obok i zostawić

wiadomość, ale kiedy się tylko odwróciła, usłyszała pospieszne kroki w końcu korytarza i zdzi-

wiony głos. - Pani Ringstad?

Był to Benedict Guldberg.

- Co za miła niespodzianka - powiedział. - Chyba nie ma pani dla mnie już nowego

rękopisu?

Pokiwała zakłopotana głową.

- Czy to możliwe? Książka już jest gotowa?

- Nie ma pewności, że się panu spodoba. Pewnie będę musiała wszystko przepisać i może

będzie pan chciał, żeby była dłuższa.

Roześmiał się i otworzył przed nią drzwi do swojego biura. - Ależ pani jest skromna.

Wątpię, żebym miał być niezadowolony z drugiej, skoro pierwsza tak mnie zachwyciła.

Wskazał jej fotel i usiadł po przeciwnej stronie biurka.

- Czy uważała pani na to wszystko, o czym ostatnio rozmawialiśmy? To znaczy na

nieprzyzwoitość i wszystko, co mogłoby urazić czytelnika?

- Tak sądzę. Nie zawsze jestem pewna, gdzie przebiega granica. Ludzie mają różne poglądy

na to, co jest przyzwoite, a co nie.

Pokiwał głową. - Ma pani rację, ale musimy myśleć o tym, kto przeczyta tę książkę. W

niczym nam nie pomoże, że pani Olsen z Grunerløkka uzna to za coś naturalnego, skoro pani Han-

sen z ulicy Dronningsgata będzie wzburzona. Rozumie pani, o czym mówię?

Elise pokiwała głową. - Tak, potrafi pan to ocenić lepiej niż ja. Dorastałam wśród ludzi

takich, jak pani Olsen, ale nie poznałam zbyt wielu osób pokroju pani Hansen.

Guldberg roześmiał się. - Widać, że dobrze to pani rozumie. Poza tym słyszałem plotki, że

pani siostra wyszła za majstra Paulsena z przędzalni Graah. Nadeszły zatem dla pani lepsze czasy?

background image

- Przecież to nie ja za niego wyszłam. Poza tym nie jestem pewna, czy nadeszły lepsze

czasy. Spotkałam znajomego po drodze tutaj. Martwił się o moją siostrę i obawiał, że zostanie

wykluczona z dobrego towarzystwa.

Guldberg pokiwał poważnie głową. - Istnieje taka obawa. To zależy od tego, jak bardzo jest

silna. Znam kobietę, która była w podobnej sytuacji. Odebrała sobie w końcu życie. Przepraszam,

nie chciałem pani straszyć - dodał natychmiast.

Elise pokręciłam głową. - Nie tak łatwo mnie przestraszyć. Hilda jest silna, wiele potrafi

znieść. Jeśli nie będzie mogła wytrzymać, pójdzie w swoją stronę. Ale nie odbierze sobie życia.

Benedict Guldberg wychylił się w fotelu, podtrzymując brodę opuszkami palców i

przyglądając się jej. - Widzę, że jesteście panie obie ulepione z tej samej gliny.

- Nie, Hilda i ja jesteśmy całkiem różne. Ona się denerwuje, wyrzuca z siebie gniew i

szybko jej przechodzi. Ja nie potrafię okazywać uczuć z taką łatwością.

- Ale jest pani równie silna. Na swój sposób. Niewiele kobiet w pani sytuacji odważyłoby

się napisać książkę o nierównościach społecznych.

Elise spuściła wzrok, nie wiedziała, co ma powiedzieć.

- Czy mogę rzucić okiem na pani rękopis? - dodał z uśmiechem. Otworzyła skórzaną teczkę

i wyjęła z niej plik zapisanych kartek. - Mam nadzieję, że nie będzie panu zbyt trudno się doczytać.

- Nie, pani pismo jest takie wyraźne i przejrzyste, że każdy by się doczytał, ale myślałem, że

może powinna pani mieć maszynę do pisania. Ułatwiłoby to pracę i pani, i nam. Sprawdzę, czy nie

mamy jakiejś nieużywanej maszyny w biurze i przyślę do pani posłańca.

Elise rozgrzała się z radości. Własna maszyna do pisania! Musiała się zastanowić, czy aby

dobrze usłyszała.

- Czy myślała już pani, o czym napisze następnym razem? Pokręciła głową. - Nie

wymyśliłam nic poza tą książką o dzieciach, o której mówiłam ostatnim razem. O Pederze, moim

młodszym bracie, i innych dzieciach, które znam.

- Sądzę, że powinna pani spróbować napisać powieść. Niech cała książka dotyczy tych

samych postaci. Proszę pisać o ludziach ze swojego środowiska, ale niech główną postacią będzie

silna, sympatyczna kobieta. Taka, która nie robi nic nieprzyzwoitego i może być podporą dla

czytelnika. Niech będzie zajęta jakąś kobiecą kwestią, na przykład norweskim pietyzmem, ale niech

będzie przede wszystkim mądra i ma silny charakter. W powieści nie musi być zbyt wiele akcji,

jeśli jest dobrze napisana, a pani przecież potrafi pisać. Nie musi też zawierać krytyki społecznej, a

jeśli już, to w taki sposób, by czytelnik tego nie zauważył. Kiedy Jonas Lie wydał Rodzinę z Gilje,

Kielland napisał, że jest to piękna książka o niczym. Dopiero kilka dekad temu kobiety odważyły

się pisać, ale większość kryła się za pseudonimami. To, co pisały, dotyczyło głównie trudów życia

background image

kobiet, ale w ograniczonych kręgach, do których same należały. Większość książek została już

zapomniana, poza debiutancką powieścią Amalie Skram, Constance Ring. Jak pani zapewne wie,

opowiada o kobiecie uciśnionej przez męską podwójną moralność. Książka wzbudziła wielkie

zainteresowanie, bo opowiadała otwarcie o kobiecej seksualności. Amalie Skram poruszała

podobną tematyką w swoich kolejnych powieściach. To właśnie jej debiut wydawniczy zain-

spirował Christiana Krohga do napisania Albertine.

Elise poczuła się słabo. Mówił w taki sposób, jakby było czymś oczywistym, że czytała

wszystkie te książki, ale jak mogłaby to zrobić? Choć przeczytał Podcięte skrzydła, nie rozumiał, co

to znaczyło być ubogim i zmagać się każdego dnia.

Elise poczuła, że w jej głowie zaczyna się formować pewien pomysł. Nie chciała pisać o

kimś, kogo znała. Chciała wymyślić bohaterkę kolejnej książki. Stworzyć środowisko, dom oraz

rodzinę i pozwolić fabule przyjść z czasem. Mogła zrobić tak, jak dawniej, kiedy opowiadała bajki

na dobranoc Pederowi i Kristianowi: Wymyślała najpierw jedną łub dwie postaci, a fabuła rozwijała

się dopiero po jakimś czasie.

Benedict Guldberg zaczął przeglądać jej rękopis, zatrzymał się na jednej stronie i zaczął

czytać.

Poczuła, jak serce wali jej w piersi. Tak nieprzyjemnie było siedzieć tam patrząc, jak on

czyta to, co napisała! A co, gdyby nagle pokręcił nosem, zmarszczył z niezadowoleniem czoło i

odłożył kartkę na biurko?

Kręciła się w fotelu, miała ochotę wstać i wyjść. To było jak tortury. Patrzeć, jak redaktor

czyta jej tekst, kiedy ona siedzi i go obserwuje!

Po chwili mężczyzna odłożył powoli na stół plik kartek, podniósł wzrok i spojrzał na nią. -

To wygląda obiecująco, pani Ringstad. Muszę oczywiście najpierw wszystko przeczytać, zanim się

wypowiem, ale te kilka stron, które przejrzałem, zrobiły na mnie wrażenie. Wierzę w panią. Przy

odrobinie pomocy może pani daleko zajść. Pisze pani zajmująco, lekko i przejrzyście. Podoba mi

się to. Zbyt wielu pisarzy używa długich, zawiłych zdań i uważa, że chodzi o to, by korzystać z jak

największej liczby rzadkich i trudnych słów. Dobrze jest używać metafor tam, gdzie wydają się być

naturalne, ale proszę unikać kalek językowych.

Elise pokiwała głową, starając się sobie przypomnieć, co to jest metafora. Musiała wydać

kilka koron na słownik. Podniósł się.

- Muszę się udać na spotkanie i niestety nie mam już dzisiaj czasu z panią rozmawiać, ale

bardzo proszę przyjść innego dnia. Zabiorę rękopis ze sobą do domu i przeczytam go po południu.

Dam go również do przeczytania redaktorowi naczelnemu. Ważne, żeby więcej niż jedna osoba

wypowiedziała swoje zdanie. Drukowanie książek dużo kosztuje i musimy mieć pewność, że na

background image

niej zarobimy. Do tytułu jeszcze wrócimy. Wydawnictwo zazwyczaj ma jakieś propozycje i razem

wybierzemy, co pasuje najbardziej.

Elise również wstała.

- Czy wciąż nie ma pani telefonu? Pokręciła głową.

- W takim razie napiszę do pani list. Tak czy inaczej, zawsze to robię. Miłego dnia, pani

Ringstad, i dziękuję za wizytę.

Podeszła prędko do drzwi, a on zniknął na końcu ciemnego korytarza.

Serce wciąż jej mocno waliło. Było jej słabo, emocje jeszcze nie opadły. Jeśli rzeczywiście

pójdzie tak dobrze, jak przewiduje Guldberg, może ją czekać świetlana przyszłość. Nie przekazał

jej jeszcze swojej ostatecznej opinii, ale mimo to odetchnęła głęboko i z ulgą. Była szczęśliwa.

background image

18

Dopiero gdy wyszła na ulicę, przypomniał jej się pomysł, o którym niegdyś wspominała

Benedictowi Guldbergowi. Chciała napisać powieść o małżeństwie między biedną, młodą

dziewczyną a bogatym mężczyzną z wyższych sfer. Nie musiała wszystkiego wymyślać, mogła po

prostu połączyć losy Hildy i jej samej oraz dodać kilka szczegółów. Jeśli cała książka miała

dotyczyć jednej osoby, musiała wymyślić jej przyszłość, a to mogło się okazać naprawdę ciekawe.

Była, co prawda, spora różnica między poślubieniem bogatego przedsiębiorcy a chłopskiego syna,

ale kontrasty między środowiskami były podobne. Gdyby postanowiła pisać o sobie, nie musiałaby

wspominać, że jej mąż jest chory i sparaliżowany, nie było to najważniejsze. Większość konfliktów

między nimi nie miała żadnego związku z jego chorobą.

Postanowiła wstąpić do księgarni i kupić słownik. Już tego wieczoru chciała zacząć pracę

nad nową książką, choć musiała też znaleźć w najbliższych dniach czas na to, by pójść na jagody z

chłopcami i odwiedzić matkę. Najważniejsze jednak było zacząć pisać.

Kiedy przechodziła obok kawiarni na rogu ulic Kirkegata i Rådhusgata, przypomniała sobie,

jak pewnego razu zaprosił ją na kawę pan Wang-Olafsen, ale nie miała wtedy czasu i musiała

wracać do pracy. Spojrzała przez szybę i nagle zauważyła mężczyznę siedzącego samotnie przy

stoliku w środku. Zwrócił ku niej twarz i przez chwilę zdawał się niepewny, ale w końcu poderwał

się z krzesła. Moment później stał już przy drzwiach.

- Pani Ringstad? Podeszła do niego z uśmiechem.

- Dzień dobry, panie Wang-Olafsen. Właśnie o panu myślałam! Co za niespodziewane

spotkanie.

- Dziękuję za ostatni raz, pani Ringstad. Tak przyjemnie się z panią rozmawiało. Miałem

nadzieję, że ponownie panią spotkam.

- Miałam tak wiele na głowie, ale myślałam o panu i miałam ochotę zaprosić pana do nas do

domu, ale...

- Ma pani tym razem czas, żeby napić się ze mną kawy? - Spojrzał na nią pełen nadziei.

Choć tak naprawdę nie miała czasu, nie potrafiła mu odmówić. Dla pani Jonsen nie będzie

zapewne problemem, jeśli wyjdzie pół godziny później, niż się umawiały.

- Tak, dziękuję.

Weszła za nim do środka i usiadła przy jego stole.

- To moja ulubiona kawiarnia i zawsze siadam przy tym stoliku - wyjaśnił z uśmiechem. - A

pani z pewnością była w wydawnictwie Grøndahl i Syn, skoro ma pani teczkę pod pachą.

background image

Pokiwała z uśmiechem głową. - Zaniosłam rękopis zbioru opowiadań. Teraz zacznę pisać

swoją pierwszą powieść.

- A nie książkę o Pederze? - Wyglądał niemal na rozczarowanego.

- Myślę o tym, by włączyć ten motyw do powieści. Opisać rodzinę tak, by jeden z synów

przypominał Pedera. Mogłabym dzięki temu wykorzystać część tych dziwnych rzeczy, które wy-

gaduje.

- To brzmi rozsądnie. Już się nie mogę doczekać, kiedy ją przeczytam.

Roześmiała się. - Nawet nić zaczęłam jej pisać. Nie wiadomo jeszcze, czy sobie poradzę.

- Ależ oczywiście, że tak. Może powinna pani napisać o małżeństwach między członkami

różnych grup społecznych. To byłaby interesująca lektura.

- Czy pan potrafi czytać w myślach, panie Wang-Olafsen? Roześmiał się. - Nie, ale właśnie

się dowiedziałem, że pani siostra wyszła za pana Paulsena. To odważne z jej strony.

- Czy nie jest to odważne również ze strony pana Paulsena?

- Może i tak, ale obawiam się, że to się najbardziej odbije właśnie na niej. Na tym świecie

nie ma żadnej sprawiedliwości. Społeczeństwo będzie ją krytykować za to, że wkradła się w jego

łaski, a jemu się równocześnie upiecze. To oburzające, ale tak już jest. Dyskryminację kobiet widać

na każdym kroku.

Pokiwała poważnie głową. - Mam ochotę o tym napisać.

- Proszę to zrobić! Poza tym ma pani doświadczenia z własnego życia. Z pewnością

niełatwo być żoną Emanuela Ringstada, choć należał do Armii Zbawienia i wie o warunkach, w ja-

kich żyją robotnicy.

Sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że nieco się zdziwiła.

- Czy pana syn miał ostatnio kontakt z Emanuelem?

Pokiwał głową. - Odwiedził go w Ringstad.

Otworzyła szeroko oczy. Nigdy by tego nie podejrzewała.

- To pewnie wie więcej niż ja. - Kiedy tylko to powiedziała, poczuła, jak wstyd pali jej

policzki. Nie było konieczne opowiadanie obcym ludziom, jak im się układa z Emanuelem.

Pan Wang-Olafsen spoważniał. - Bardzo mnie to martwi, pani Ringstad.

- Pana syn dawno tam był?

- Zdaje mi się, że miesiąc temu. Jak on się teraz czuje?

Poczuła się zmieszana. Musieli się źle zrozumieć. Jemu prawdopodobnie chodziło o

chorobę Emanuela, a jej zdawało się, że rozmawiali o tym, jak źle układa się w ich małżeństwie.

Napiła się kawy i odwróciła wzrok. - Nie wiem. Wciąż przebywa u swoich rodziców.

background image

Zauważyła, że był bardzo zaskoczony. - Nie wrócił jeszcze do domu? Myślałem, że

zamierzał prowadzić latem swój sklep?

- Taki był plan, ale prawdopodobnie nie czuje się wystarczająco na siłach. Kiedy zacznie się

szkoła, będę musiała zamknąć sklep. Chłopcy powinni się skupić na nauce. Kristian będzie teraz w

ostatniej klasie w szkole ludowej, a Peder powinien przeznaczać cały wolny czas na odrabianie

lekcji, jeśli nie chce ponownie powtarzać klasy.

- Ale nie będzie chyba pani musiała zajmować się sklepem samodzielnie? Co na to pan

Ringstad?

Poczuła, że jej policzki ponownie płoną. - Ja... My... właśnie do niego napisaliśmy, żeby

spytać go o radę.

Miała wrażenie, że przejrzał ją na wylot. Prawdopodobnie już od dawna podejrzewał, jak źle

układało się w ich małżeństwie, ale nie wiedział o tym na pewno. - Nie jest łatwo, kiedy człowiek

nie ma telefonu. Poza tym pani ma tyle na głowie.

Przyszedł kelner, a Wang-Olafsen zamówił dwie kanapki z kiełbasą. Ślinka jej pociekła,

kiedy je ujrzała. Kiełbaski były duże, tłuste i wyglądały bardzo smakowicie.

Przez chwile jedli w ciszy.

- Czy mogę pani jakoś pomóc, pani Ringstad? - spytał ostrożnie.

Uśmiechnęła się zakłopotana. - Musi nas pan któregoś dnia odwiedzić. Peder będzie

zachwycony. Obawiałam się pana zaprosić. Nasz dom jest jeszcze mniejszy niż mieszkanie majstra.

Ponieważ Emanuel nie może już chodzić po schodach, musieliśmy usunąć meble z salonu, żeby

zrobić miejsce na jego łóżko.

- A już myślałem, że nie chce mnie pani zaprosić, bo nie ma pani dla mnie wystarczająco

dużego fotela - uśmiechnął się wesoło.

Roześmiała się z zakłopotaniem i spuściła wzrok. - Nie nawykł pan do ciasnoty.

- Mimo to majster ożenił się z pani siostrą, a pan Ringstad ożenił się z panią. Co to ja,

gorszy jestem?

Roześmiała się głośno. - Nie, oczywiście nie. Jest pan bardzo miły!

- Próbuję pani uświadomić, że pani również jest produktem naszych czasów. Zakłada pani,

że mężczyzna taki jak ja nie będzie chciał odwiedzić robotniczej rodziny. Nie jest pani już pra-

cownicą fabryki, ale wciąż uważa się pani za część tego środowiska.

Elise pokiwała w zamyśleniu głową.

- Jeśli chce pani napisać powieść, w której zwraca się przeciw niesprawiedliwości

społecznej, a także przeciw osądom i snobizmowi, musi pani umieć na to spojrzeć z zewnątrz. Nie

może pani mierzyć wszystkich jedną miarą.

background image

- Chyba było nam przeznaczone dzisiaj się spotkać, panie Wang-Olafsen. Dał mi pan wiele

do myślenia.

Na chwilę zapadła między nimi cisza. Mężczyzna kilka razy otwierał usta, żeby coś

powiedzieć, ale za każdym razem postanawiał jednak milczeć. Elise miała wrażenie, że miało to

jakiś związek z Emanuelem, poza tym chętnie usłyszałaby więcej na temat odwiedzin Carla

Wilhelma w Ringstad. Z pewnością opowiedział ojcu, co słychać u Emanuela.

Odchrząknął. - Tak mi pani żal, pani Ringstad. I uważam, że jest pani niezwykle dzielna.

Znajduje się pani w bardzo trudnej sytuacji.

Spojrzała mu w oczy. - Czy ma pan na myśli chorobę Emanuela?

- Między innymi.

Nie powiedział nic więcej, a ona nie miała odwagi pytać. Emanuel wyjechał od nich nie

tylko dlatego, żeby się leczyć, mieć dobre jedzenie i opiekę na wsi. Wyjechał w gniewie i postawił

jej ultimatum. Ponieważ wciąż nie otrzymał przeprosin od Kristiana, postanowił trzymać się od

nich z daleka, przekonany z pewnością o tym, że w końcu Elise przyjdzie do niego na kolanach i

będzie błagała, by wrócił. Może zwierzył się nawet Carlowi Wilhelmowi, opowiedział, jak trudno

było mieszkać z nią i wszystkimi dziećmi w malutkim domu na Hammergaten, zwłaszcza dlatego,

że rozpieszczała dzieci i nigdy ich nie upominała, nawet wtedy, gdy były niegrzeczne.

Ale jeśli Carl Wilhelm opowiedział o tym swojemu ojcu, czy pan Wang-Olafsen

powiedziałby że było mu jej żal?

Być może Signe znowu przyjechała w odwiedziny, wraz z Sebastianem? Miała przecież

nadzieję, że Emanuel dożyje czasów, I gdy wejdzie w życie nowe prawo o dziedziczeniu. Być może

próbowała nawet naprawić sytuację między nimi i ponownie wkradła się w jego łaski. Możliwe, że

Carl Wilhelm stał się świadkiem I małej rodzinnej idylli, z młodą matką, ojcem i ich małym

synkiem. Nie byłoby wtedy takie dziwne, że panu Wang-Olafsenowi było jej żal.

Emanuel wziął Signe w obronę, kiedy ostatnim razem odwiedziła go w majątku. Twierdził,

że się myliła co do niej i zbyt surowo ją oceniała.

- Proszę to wykorzystać w pani powieści - powiedział nagle, jakby czytał w jej myślach. -

Takie rzeczy zdarzają się nawet w najlepszych rodzinach. A wyższe sfery starają się to jak najdłużej

ukrywać.

Pokiwała głową. W tej samej chwili zobaczyła zegar na ścianie i przeraziła się. - Nie

wiedziałam, że jest już tak późno. Dziękuję za kawę i poczęstunek, panie Wang-Olafsen. Moja

sąsiadka pilnuje dzieci, muszę już iść.

Podniósł się. - Odprowadzę panią kawałek. Nie mam już na dzisiaj żadnych innych planów.

background image

Kiedy wyszli na zewnątrz i przeszli kawałek, Wang-Olafsen powiedział w końcu w

zamyśleniu: - Sądzę, że zrezygnowałbym ze sklepu, gdybym był na pani miejscu. Nawet gdyby

miała pani porządnego ekspedienta, który zająłby się wszystkim, łatwo zostać oszukanym, jeśli nie

jest się cały czas na miejscu. Chłopcy są zbyt młodzi, żeby brać na siebie tę odpowiedzialność.

Poza tym ma pani rację, mówiąc, że szkoła jest najważniejsza, a szczególnie jeśli jest pani w stanie

sobie poradzić bez ich zarobków. Te czasy są takie dziwne. Ludzie nie mają tego samego szacunku

co dawniej wobec władzy oraz innych ludzi. Jedni sprzedają bez pozwolenia bimber, inni

skradzione towary. Nie byłoby to dla pani dobre, gdyby coś takiego miało miejsce w państwa

sklepie. Tak długo, jak pani mąż zrzuca na panią odpowiedzialność i pozostaje bez końca w

majątku Ringstad, musi się pogodzić również z tym, jeśli podejmie pani za niego trudną decyzję.

On o czymś wie, ale nie ma serca mi o tym powiedzieć, pomyślała. Być może wiedział,

czym zajmował się Paul Georg Schwencke, i podejrzewał, że sklep Emanuela może być w to

wszystko wmieszany. Było w każdym razie wyraźnie widać, że wiedział, dlaczego Emanuel nie

wraca.

- Na pewno niełatwo jest pani zajmować się wszystkimi praktycznymi sprawami, gdy

jesteście tak długo pozostawieni sami sobie. Jeśli mógłbym pani w czymś pomóc, chętnie to zrobię.

- Pan zawsze jest dla nas taki uprzejmy, panie Wang-Olafsen. Zapamiętam sobie pana

propozycję. Niewykluczone, że pewnego dnia z niej skorzystam.

- Bardzo bym sobie tego życzył - westchnął ciężko. - Życie nie zawsze bywa łatwe, pani

Ringstad. Zdarza się, że dobre i złe przychodzi do nas falami. Ale pani jest silna i jestem pewien, że

zdoła się pani ponownie podnieść. Pani twórczość panią wesprze.

Odwrócił się do niej. - Ale teraz muszę już iść. Proszę pozdrowić Pedera i powiedzieć, że

pewnego dnia wpadnę. Powodzenia z następną książką!

background image

19

Było gorąco nie do wytrzymania. Johan wstał z łóżka i ubrał się. Musiał wyjść na świeże

powietrze, nie był w stanie wytrzymać tego skwaru. Ostrożnie otworzył drzwi i wymknął się na ko-

rytarz z butami w ręce. W całym domu panowała cisza, wszyscy spali. Nie mógł tego pojąć,

zwłaszcza że pościel kleiła się do ciała i nie było czym oddychać.

Dopiero kiedy zszedł po schodach, założył na siebie buty.

Na ulicy było ciemno, światła lamp prawie się już wypaliły Podniósł wzrok i sprawdził, czy

w oknach Sørena i Johannesa świeci się jeszcze światło, ale wszędzie było ciemno. Również u

Bruno. Wszystkie okna, poza tym w pokoju Benedicte, były otwarte. Jej pokój był pusty.

Zaklął cicho. Jak mogła być tak głupia? Wmówiła sobie, że on coś do niej czuje. Nigdy jej

nie zachęcał, a kiedy nie otrzymywało się żadnej zachęty, nie można było się aż tak uzależnić od

drugiej osoby. Zbudowała swoje zauroczenie na marzeniach, które nie miały żadnego związku z

rzeczywistością. Od samego początku przyznawał się otwarcie do tego, że ma dziewczynę w

Norwegii i nie chce sobie szukać innej.

Niewiele osób było na ulicy. Choć upał położył swoją ciężką łapę na mieście, większość

ludzi spała. Jutro czekał ich kolejny dzień pracy. Przez ulicę przejechał hałaśliwy automobil, a tuż

obok niego chwiał się na nogach jakiś pijak. To była spokojna dzielnica, bez kawiarni ani

restauracji, więc pijani ludzie stanowili rzadki widok.

Był pewien, że Bruno naskarży swoim rodzicom, iż nakrył Johana z Benedicte w jego łóżku.

Bał się, że zostanie wyrzucony z domu. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu nie usłyszał ani słowa

skargi. Bruno najwyraźniej domyślił się, co się stało. Musiało być ciężko żywić uczucia do

dziewczyny, której nie można było zaufać. Ale najgorsze było to, że Benedicte podjęła wczoraj

wieczorem kolejną próbę. I zamiast niego to ona została wyrzucona.

Jak można było być tak lekkomyślnym. Była z Bruno, a mimo to zakradała się do sypialni

innego. Czy coś było z nią nie tak?

Do diabła! Johannes i Søren rzucali, mu podejrzliwe spojrzenia, najwyraźniej nie byli

całkiem przekonani o jego niewinności.

Poczuł, jak płoną mu policzki na myśl o tym, co się wydarzyło. Po tym, jak Bruno przemocą

wygonił ją z jego pokoju, był pewien, że dziewczyna się podda. Chociaż ci wielbiciele bohemy

dużo mówili o wolnej miłości oraz prawie każdego człowieka do życia według własnych uczuć,

sądził, że mieli jednak jakieś poczucie moralności, przynajmniej w stosunku do osoby, z którą byli.

Musiał ciężko spać, skoro nie zauważył, że przyszła. Z powodu uciążliwego upału, spał

całkiem nago. Śnił o Elise i jego sen był bardziej realistyczny niż zwykle. Leżeli na sofie u Hildy w

background image

mieszkaniu majstra i pieścili się nawzajem. Gładziła dłonią jego ciało, choć wcale nie oczekiwał, że

do czegoś między nimi dojdzie. To było tak intensywne i niezwykłe, że zdawało mu się, iż dzieje

się to naprawdę.

W tej samej chwili się obudził. Przez moment czuł się całkiem zagubiony. Miał

nieprzyjemne poczucie, że nie jest sam. Nagle uświadomił sobie, co się działo. Nie wiedział, czy

przeklął, a może raczej krzyknął, czy wypchnął Benedicte brutalnie ze swojego łóżka, czy też może

sama się z niego zerwała, słysząc kroki na korytarzu.

Tym razem tak łatwo mi się nie upiecze, taka była jego pierwsza myśl, kiedy otworzyły się

drzwi. Kiedy zauważył w nich męską sylwetkę, pomyślał z początku, że był to ojciec Bruno, i

poczuł, jak wstyd trawi całe jego ciało, ale na szczęście okazało się, że i tym razem był to Bruno.

Wybuchła paskudna awantura. Bruno wytargał ją za włosy, a ona piszczała i błagała o litość.

Następnego ranka została poproszona o wyprowadzenie się z domu. W samym środku dnia.

Usłyszał za sobą kroki, zaniepokoił się i odwrócił. Doszedł do nieco bardziej zaludnionej

dzielnicy Paryża, zdarzało się, że można było tu na kogoś wpaść nocą.

- Johan? - usłyszał głos Johannesa.

- Ty też nie mogłeś spać?

- Nie, w tym upale nie da się spać. Nie widziałem cię przez cały dzień. Byłeś ciągle w

pracy?

- Tak, musiałem skończyć popiersie.

- Słyszałeś o tym, że Benedicte musiała się wyprowadzić?

- Tak, dowiedziałem się o tym dziś przy śniadaniu.

- A wiesz, co się wydarzyło?

- Niestety tak, choć wolałbym o tym nie wiedzieć.

- Czy znowu próbowała ci się narzucać?

- Tak. Pojmujesz, jak ktoś może być tak głupi? Nigdy nie próbowałem jej zachęcać,

wiedziała poza tym, co czuje do niej Bruno.

- Przyszła do ciebie, kiedy spałeś?

- Tak, musiałem głęboko spać, bo nie zauważyłem nawet, kiedy weszła ani kiedy położyła

się obok mnie w łóżku.

Zauważył, że Johannes się uśmiecha. - To musiała być dla ciebie niezła niespodzianka, co?

- Bardzo nieprzyjemna niespodzianka, muszę powiedzieć.

- Nie wygłupiaj się. Mogłeś przynajmniej z tego skorzystać.

- Przyszedł Bruno. Musiał się domyślić, że ona coś knuje.

background image

- Ona jest nienormalna. Nigdy nie ma dosyć. Nigdy nie przestanę się dziwić temu, że w

ogóle się z nim przespała.

- Ale ze mną nie spała! Po prostu mnie dotykała. Tobie też się narzucała?

- Tak, ale nie jestem taki opanowany, jak ty. Nie przeszkodziłem jej. To było niezwykłe.

Pokazała mi zresztą, że jej też się podobało.

Johan nic nie powiedział. Pomyślał ze wstydem, że na niego też podziałało. Może to nie

było ze względu na sen o Elise, tylko dlatego, że dotykała go Benedicte? Poczuł nagle dojmującą

tęsknotę, nie za Benedicte, ale za tym, by spędzić noc z dziewczyną, którą kochał. Z Elise.

background image

20

Hilde stała przed wielkim lustrem. W tej sukni niełatwo było dostrzec, że była w ciąży, ale

ktoś z pewnością się tego domyśli. Poza tym była pewna, że wszyscy i tak już o tym słyszeli.

Poczuła niepokój. Nalegała, żeby poszli, choć Paulsen próbował ją powstrzymać. Twierdził,

że to będzie nudne przyjęcie i równie dobrze mogliby zostać w domu. Poza tym miał się tam

pojawić jego kuzyn, Per Olav wraz ze swoją żoną Agathe; ci sami, którzy nie przyszli na ich ślub.

To ostatnie dodał lekko, tak jakby nie miało to żadnego znaczenia, ale zrozumiała, że było to drob-

ne ostrzeżenie. Roznieciła się w niej wola walki. Właśnie dlatego, że miał się tam pojawić ktoś, kto

odmówił uczestnictwa w ich ślubie, powinni się tam pojawić, zamiast od tego uciekać. Prędzej czy

później będą zmuszeni stanąć twarzą w twarz z tym towarzystwem i dobrze byłoby mieć to już za

sobą.

Dziwiło ją, że Paulsen się przed tym wzbraniał. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie

przejmował się tym, co myślą inni. Nie mogli im przecież nic zrobić, a co mogło im się stać od

kilku nieprzyjemnych uwag? Już nieraz zdarzało jej się być krytykowaną i pogardzaną. Pewnie

potrwa to chwilę, do czasu aż ludzie znajdą sobie jakiś inny temat do rozmowy.

Nachyliła się do lustra i spróbowała wycisnąć mały pryszcz na szyi. Nie był na szczęście

zbyt widoczny w tej sukni. Wzięła do ręki lokówkę. Spróbowała sobie zrobić kilka loczków przy

uszach, ale tylko się poparzyła. Poza tym jej włosy wyglądały dobrze. Po raz pierwszy w życiu była

w salonie piękności, w wielkim Salonie Urody i Fryzur Sanitaire na drugim piętrze domu

handlowego przy ulicy Karla Johana. Zrobili jej tam na włosach duże, grube fale, a następnie

ozdobili je drobnymi perełkami.

Złapała za pudełko z podkładem, nałożyła na twarz cienką warstwę i rozprowadziła na niej

puder.

- Nie najgorzej - mruknęła, przyglądając się swojemu własnemu odbiciu i odwróciła się,

żeby sprawdzić, czy Paulsen był już gotowy.

- Jesteś zjawiskowa! - zachwycił się, gdy ją zobaczył. - Przyćmisz tam wszystkie damy. Nie

znam żadnej, która byłaby piękniejsza od ciebie!

Uśmiechnęła się z zadowoleniem i okręciła. - Czy z tyłu też jestem ładna?

Roześmiał się. - Z przodu, z tyłu, w ubraniach i bez nich. Odwróciła się przerażona i

zobaczyła, że pokojówka wycofuje się pospiesznie przez otwarte drzwi. - Uważaj - szepnęła.

- Będą o nas plotkować.

- I tak już to robią. Jedna plotka więcej nie ma żadnego znaczenia.

Roześmiała się, podeszła do niego i pocałowała go w usta.

background image

- Kiedy jesteś taki słodki, to prawie mi się nie chce wychodzić z domu.

Chwycił ją i przytrzymał przy sobie. Głodnym wzrokiem spojrzał na jej piersi. - Przybrałaś

na wadze. - Jego głos był pełen pożądania.

- To dlatego, że spodziewam się dziecka, ale też dlatego, że jedzenie jest tu takie dobre.

- I zadbam o to, żebyś go miała jeszcze więcej. Dobrze jest mieć za co złapać.

Próbował wsunąć dłoń pod materiał sukni, ale odepchnęła ją delikatnie, lecz zdecydowanie.

- Teraz już musimy iść. Nie możemy się spóźnić albo będą się na nas gapić, jako na ostatnich,

którzy przyszli.

Wóz stał na zewnątrz, a woźnica już czekał. Pomógł jej wsiąść, a zaraz po niej na wóz

wdrapał się Paulsen. Bat strzelił i wóz ruszył z miejsca.

- Jak miło, że pogoda znowu się poprawiła. Już miałam dosyć tego deszczu. - Musiała o

czymś mówić, bo zauważyła, że był zdenerwowany. - To chyba niedaleko, prawda? - spytała.

- To zaraz za rogiem, przy ulicy Josefinesgate. Mogliśmy pójść na piechotę, ale będzie

lepiej wyglądało, jeśli przyjedziemy wozem.

Nie przybyli jako ostatni. Przed drzwiami stał powóz, z którego wysiadała jakaś para. Za

nimi nadjeżdżał kolejny wóz.

Paulsen zatrzymał się, odwrócił do pary, która właśnie przybyła i przywitał ich serdecznie.

Zdawało się, jakby ich dobrze znał.

- Oto moja żona, Hilda.

Kobieta spojrzała na nią z nieukrywanym zaciekawieniem, ledwie skinęła głową i poszła w

kierunku drzwi wejściowych. Jej mąż albo był bardziej uprzejmy, albo bał się urazić majstra. Podał

jej więc dłoń i przedstawił się.

Hilda poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Zaczynała rozumieć, co ją czeka.

Zachowanie kobiety było tak pogardliwe i lodowate, że aż ciarki przeszły jej po plecach.

Mieszkanie było na drugim piętrze. Służąca przyjmowała od gości kapelusze, płaszcze oraz

laski i wprowadzała ich do biblioteki, gdzie podawano jakiś mocny trunek w małych kieliszkach.

Podeszła do nich gospodyni, wyciągnęła ręce, objęła Paulsena i powiedziała: - Jak dobrze cię

widzieć, Ole Gabrielu! Stęskniliśmy się za tobą. Już całą wieczność nie byłeś z nami w teatrze ani

na przyjęciu.

Paulsen uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. - Jak wiesz, niektórzy mają więcej pracy niż

inni, Elisabeth. Pracuję od rana do wieczora i wszyscy powinniśmy się z tego cieszyć. Dzięki temu

pieniądze wpływają do państwowej kasy, która przekazuje je później między innymi na oświetlanie

ulic. Gospodyni roześmiała się.

background image

- Oto moja nowa żona - dodał prędko Paulsen. - To Hilda, moja mała pszczółka. Czyż nie

jest piękna?

Gospodyni ledwie dotknęła jej dłoni. - Mam nadzieję, że jednak nie jest jak pszczółka, Ole

Gabrielu. Wiesz przecież, że pszczółki lubią latać z kwiatka na kwiatek - roześmiała się sama z

własnego żartu i zwróciła się natychmiast do kolejnej pary, która przyszła tuż po nich.

Hilda wciągnęła brzuch, wypięła pierś i uniosła brodę. Nie mają prawa tak po niej deptać! Z

promiennym uśmiechem na ustach podeszła wraz z mężem do kolejnej pary. Tym razem po-

spiesznie wyciągnęła dłoń do kobiety i powiedziała tak anielskim głosem, jak tylko potrafiła: - Jak

miło panią poznać! Mój mąż wspominał, że jest pani piękna, i teraz widzę, że miał rację.

Kobieta zaczerwieniła się podała jej z wahaniem dłoń i mruknęła coś pod nosem.

Hilda zauważyła, że Paulsen posłał jej zdumione spojrzenie, ale udała, że go nie widzi. Na

szczęście kobieta naprawdę była piękna, inaczej nie powiedziałaby tego.

Posłała w myślach podziękowanie swojej matce, która nauczyła ich rozmawiać z ludźmi z

drugiej strony rzeki, i zwróciła się do mężczyzny, który stał obok.

- Jest coś takiego w tym pokoju, co przywodzi mi na myśl książki Wildenveya. Nie wiem

dlaczego - roześmiała się. Ponownie wychwyciła zdumione spojrzenie Paulsena. Nigdy nie czytała

żadnego z dzieł Wildenveya, ale widziała w gazecie, że właśnie wydał nową książkę. Nie miała

jednak pojęcia, o czym była.

Kobieta ożywiła się. - Czytała pani jego ostatnią książkę? Czyż nie jest wspaniała?

- Wszystko, co pisze Wildenvey, jest wspaniałe.

Mężczyźni wokół niej roześmiali się. Uśmiechnęła się również piękna kobieta.

Przyłączyła się do nich kolejna para. - Co tu się dzieje, że wszyscy tacy rozbawieni? - spytał

mężczyzna.

- To pani Paulsen opowiada nam tak wesoło o nowej książce Wildenveya - odparł z

uśmiechem mąż pięknej damy.

- Pani Paulsen? - spytał zaskoczony gość. - Młoda pani Paulsen?

- Wystarczy już tego zgadywania! - przerwał mu wesoło Paulsen. - To moja żona, a nie żona

mojego bratanka!

Wszyscy się roześmiali, a mężczyzna przyjrzał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. - A

więc to pani jest młodą żoną majstra?

- A czy jest ktoś, kto nie słyszał? - powiedziała uszczypliwi jego żona. Posłała Hildzie

spojrzenie jeszcze bardziej pogardliwe i lodowate niż to, które spotkało ją przy wejściu. Następnie

od wróciła się od nich i zaczęła demonstracyjnie głośno rozmawiać z kobietą stojącą po jej prawej

stronie.

background image

Hilda pojęła, iż nie ma sensu udawać, że jest kimś innym ani że wiedziała więcej niż w

rzeczywistości. Stała w milczeniu, rozglądając się po bibliotece, aż gong oznajmił, że wszyscy maj

wejść do jadalni.

Została usadzona między kuzynem Paulsena, Perem Olavem Paulsenem, a mężem kobiety,

która tak niesympatycznie się z nią przywitała, kiedy przyszli. Nie mogła chyba siedzieć w gorszym

miejscu. Per Olav Paulsen był ostatnim z przybyłych gości, ledwo zdążyła zostać mu

przedstawiona, zanim zabrzmiał gong. Wiedziała, dlaczego nie pojawił się na ślubie, i prędko

zauważyła, jak bardzo nie podobało mu się, że siedzi obok niej. Mężczyzna po jej prawej stronie

przedstawił jej się, co prawda wcześniej, ale na pewno zrobił to tylko ze względu na Paulsena.

Teraz zauważyła, że jego żona siedzi tuż naprzeciwko nich po drugiej stronie stołu i przygląda im

się surowym wzrokiem. Podejrzewała, że mężczyzna nie będzie miał odwagi odezwać się do niej

ani słowem.

Ponownie obudził się w niej sprzeciw. Czym te kobiety mogły się pochwalić? Co właściwie

osiągnęły? Dlaczego uważały się za warte więcej niż ona? Zarabiała na chleb, od kiedy była małą

dziewczynką. Pracowała jako szwaczka w przędzalni Graah, a także w Kompanii Nydalen. Myła

ludziom podłogi i pracowała jako gosposia u Paulsena, opiekowała się dziećmi siostry kiedy ta była

w pracy i każdego dnia szykowała posiłki dla swoich braci, nawet wtedy, gdy nie mieli za bardzo

co włożyć do garnka. Czyż to nie był powód do dumy? Inne kobiety siedzące przy stole czerpały

pełnymi garściami z dochodów swoich mężów, nie wiedząc o tym, jak to jest samemu zarabiać

pieniądze.

Odwróciła się do mężczyzny po swojej prawej stronie. - Czym się pan zajmuje, panie...

- Mortensrud, jestem adwokatem. Zauważyła, że rzucił okiem na swoją żonę.

- A czym zajmuje się pańska małżonka?

Spojrzał na nią zaskoczony. - Jest gospodynią w domu i matką czwórki moich dzieci.

- Nie mają państwo służby?

- Ależ tak, dlaczego pani pyta?

- Powiedział pan, że jest gospodynią. Proszę wybaczyć moją niewiedzę, ale z pewnością

słyszał pan, że pochodzę z robotniczej rodziny znad rzeki Aker. Tam kobiety nie mają pomocy

domowej i pracują poza tym, że wykonują swoje domowe obowiązki. Zastanawiam się tylko, co

tutejsze kobiety robią całymi dniami?

Wiedziała, że tylko ich drażni i zwraca jeszcze bardziej przeciwko sobie, ale nie potrafiła się

powstrzymać.

Uśmiechnął się rozbrajająco. - Tutejsze kobiety nie potrzebują pracować, pani Paulsen. Są

zadowolone z tego, że mają męża, który o nie dba. Tak samo jest teraz z panią, skoro wyszła pani

background image

za majstra Paulsena. Zakładam, że również ma pani pokojówkę, kucharkę i opiekunkę do dziecka i

nie zamierza pani zajmować się pracą zarobkową.

Hilda poczuła, ku swemu zaskoczeniu, że się czerwieni. Powinna mieć na to jakąś dobrą

odpowiedź, ale nie wiedziała, co może powiedzieć. Miał przecież rację. Korzystała z tych samych

przywilejów, za które ich chciała krytykować.

Zwróciła się zamiast tego do kuzyna pana Paulsena. - Szkoda, że nie mógł pan przybyć na

nasz ślub.

Nie spojrzał nawet na nią, mruknął tylko, że coś mu wypadło.

- Zapewne jest pan jedynym krewnym mojego męża w mieście, prawda?

W tej samej chwili mężczyzna z przeciwnej strony stołu powiedział coś do niego i Per Olav

Paulsen postanowił mu odpowiedzieć. Siedzieli, rozmawiając ze sobą poprzez stół i musieli głośno

mówić, żeby zagłuszyć innych. Rozmawiali o problemach z parkowaniem automobilu. Trzeba było

stawać przed bramką, jeśli nie miało się garażu. Hilda zrozumiała z ich rozmowy, że mieli również

trudności ze zdobyciem benzyny. Żeby dostać kanister z benzyną, musieli komuś płacić, żeby im go

dowiózł i to ich irytowało. Musieli wszak płacić za to chłopcom na posyłki. Ale czyż nie było ich

na to stać, skoro mieli na tyle pieniędzy, żeby kupić sobie automobil?

Dalej rozmawiali o swoich problemach. Chciało jej się śmiać, ale ostatecznie udało jej się

zachować powagę. Mężczyźni byli szczególnie zdenerwowani tym, że nie mogli jeździć szybciej

niż dorożki. A poza tym istniało bardzo niewiele warsztatów, w których można było automobil

naprawić. Irytowało ich to, że byli tak źle przyjmowani, kiedy wyjeżdżali z miasta. Chłopi brzydko

się patrzyli na automobile, twierdząc, że płoszą konie, a poza tym narzekali na zanieczyszczenia.

Skończyło się na tym, że niektóre lokalne władze zabroniły automobilom jazdy po wiejskich dro-

gach. Inne dopuszczały to tylko pod warunkiem, że przodem będzie jechał rowerzysta.

Hilda pojęła z czasem, że kuzyn pana Paulsena wolał rozmawiać z mężczyzną naprzeciwko,

żeby móc uniknąć rozmowy z nią. Mężczyzna po jej prawej stronie rozmawiał ze swoją to-

warzyszką od stołu, a ona sama nie miała z kim rozmawiać. Siedziała więc, rozglądając się i

słuchając rozmów innych. Dwóch panów z zapałem rozprawiało o wyścigach automobilów, które

odbyły się tej zimy przy fiordzie Bundefjorden. Lód był niepewny i załamał się pod jednym z

automobili, ale na szczęście udało się go uratować. W gazetach pisano, że publiczność tak mało

wiedziała o automobilach, że wbiegali wciąż na tor wyścigowy, nie zastanawiając się nawet nad

niebezpieczeństwem, co doprowadziło do tego, że kierowcy automobili musieli przedzierać się z

wielką prędkością między masami ludzi. Dwóch widzów zostało rannych i wyścig został w końcu

odwołany.

background image

Próbowała dosłyszeć, o czym rozmawiały kobiety. Jedna z nich wymieniła imię malarza

Andersa Kiær, który malował najbardziej idylliczne i romantyczne krajobrazy. Kilka innych kobiet

rozmawiało poprzez stół na temat modnych kapeluszy, nie tylko dla pań, ale i dla panów. Kilku

radykalnych polityków chciało usunięcia cylindrów, ponieważ uważali, że były one symbolem

kapitalizmu. Kobiety chichotały, zastanawiając się, co mężczyźni będą teraz nosić na głowach.

Wszyscy rozmawiali ze sobą. Hilda była jedyną osobą siedzącą w milczeniu. Żaden z

panów po bokach nie powiedział do niej ani słowa, a kiedy próbowała wtrącać krótkie pytania lub

komentarze, nie odpowiadali jej. Goście siedzący naprzeciwko zachowywali się, jakby nie istniała.

Zauważyła jednak, że od czasu do czasu ktoś posyła jej wrogie spojrzenie.

Kiedy tylko skończy się ten koszmarny posiłek, zamierzała trzymać się u boku Paulsena do

czasu, aż wrócą do domu.

Jedynym pocieszeniem było jedzenie. Nigdy przedtem nie widziała w jednym miejscu tak

wielu pysznych dań. Przy każdym nakryciu leżało także menu, jak na nie mówili, na którym posiłki

wypisane były w dwóch językach, po norwesku i po francusku. To, że drugim językiem był

francuski wychwyciła z rozmowy przy stole. Goście wydawali z siebie okrzyki zachwytu i zdawali

się być pod wrażeniem.

Kiedy uczta dobiegła końca, była tak najedzona, że nagle zrobiło jej się niedobrze. Poczuła,

jak suknia opina się na jej brzuchu. Przez chwilę bała się, że zwymiotuje, próbowała dopchnąć się

do drzwi w nadziei na znalezienie toalety, ale na szczęście mdłości prędko ustały.

Szybko pojęła, że nie może usiąść koło Paulsena, gdyż mężczyźni przeszli do biblioteki,

gdzie mieli palić cygara, pić koniak oraz rozmawiać o interesujących ich sprawach. Kobiety nato-

miast przeszły do salonu. Dobry Boże, będzie jeszcze gorzej! Co prawda rozumiała, dlaczego tak

robiono. W trakcie obiadu zdawało jej się, że mężczyźni i kobiety powinni siedzieć osobno, bo

kobiety nie były w najmniejszym stopniu zainteresowane rozmowami mężczyzn, a tych z kolei nie

obchodziły tematy poruszane przez panie. Wzdrygnęła się. Skoro były tak niechętne i wrogie,

zostanie albo całkiem zignorowana, albo zostanie jej wbite jeszcze kilka szpilek, oczywiście dobrze

zakamuflowanych.

Niemal cała jej odwaga przepadła. Chciała stamtąd wyjść. Chyłkiem usadziła się na fotelu z

boku. Postanowiła uważnie się przysłuchiwać, ale niczego nie komentować.

Panie rozmawiały o tym, co każda robiła w wakacje. Niektóre damy były już na krótkich

wycieczkach, ale niedługo ponownie zamierzały wyjechać. Hilda wodziła wzrokiem od jednej do

drugiej. Słowo wakacje było dla niej całkiem obce. Tylko bogatych ludzi było stać na takie luksusy.

Dwie z pań były w miejscu, które nazywało się Hankø. Z tego, co mówiły, był to raj dla żeglarzy

oraz ludzi zainteresowanych żeglarstwem z kraju i z zagranicy. Z tego, co zrozumiała, przypływali

background image

tam jachtami. Przy pomoście stały piękne, lśniące kutry z dumnymi nazwami, takimi jak Brand, Fi-

garo, Noreg czy Elisabeth. Słyszała, że wspominają o kurorcie o nazwie Trouville i kortach

tenisowych, na których od rana do wieczora grywają ubrani na biało mężczyźni i kobiety. Czytała o

tym i widziała zdjęcia w piśmie dla kobiet i stąd mniej więcej wiedziała, o czym jest mowa. Jedna z

dam zaczęła narzekać, że na wyspie jest zaledwie jeden koń do przewożenia bagażu z jachtów do

hotelu. Sama wolała Villa del Mare od pozostałych hoteli.

Nagle jedna z nich odwróciła się do niej. - A jak jest z panią, pani Paulsen? Gdzie

zazwyczaj jeździcie na wakacje?

Hilda zauważyła w jej spojrzeniu, że pytanie nie było życzliwe i miało na celu tylko

ośmieszenie jej. Spojrzała kobiecie prosto w oczy i powiedziała głośno: - Nigdy nie wyjeżdżałam

dalej, niż do Kjelsås. A i tam chodziłam zazwyczaj na piechotę.

Kobieta roześmiała się. - Do Kjelsås? Na wakacje?

- Robotnicy nie miewają wakacji. Chodziłam tam tylko w niedzielę.

- Robotnicy? Co chce pani przez to powiedzieć?

Hilda była pewna, że kobieta wie o jej przeszłości, chciała ją po prostu upokorzyć. Nie

zamierzała jej na to pozwolić! - Nie wiedziała pani, że byłam szwaczką w przędzalni Graah? Moja

matka również była szwaczką, zanim zachorowała na gruźlicę. Mój ojciec pracował w Seilduken,

nim stał się alkoholikiem. Moja siostra również była szwaczką, a bracia pracowali jako pomocnicy

woźnicy, żeby pomóc nam zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy na jedzenie i czynsz.

W pomieszczeniu zapadła cisza. Niektóre z kobiet kręciły się niespokojnie, jakby chciały się

stamtąd wydostać. Kilka z nich wymieniło spojrzenia. Gospodyni wyszła z salonu.

Hilda rozejrzała się.

- Nie rozumiem, dlaczego zawstydza panie to, co opowiadam. To nie moja wina, że

robotnicy źle zarabiają i nie mają wakacji. Jak mogą mnie panie osądzać za niesprawiedliwość, jaka

panuje w tym kraju? Nie zrobiłam wam przecież nic złego. Moim jedynym przewinieniem jest to,

że zakochałam się w majstrze Paulsenie i miałam tyle szczęścia, że moja miłość została odwza-

jemniona.

- W jaki sposób udało się pani usidlić majstra, skoro sama jest pani tylko biedną szwaczką?

- spytała jedna z kobiet, która siedziała najdalej od niej.

- Chyba nie sądzi pani, że będę opowiadać takie rzeczy o sobie i mężu? Traktują mnie panie,

jakbym była trędowata. Czy zrobiłam coś złego?

- Chyba nie zapomniała pani, że ma pani dziecko? Z tego co wiem, chłopiec ma już trzy

lata, a wy pobraliście się zaledwie kilka tygodni temu. Jesteśmy kulturalnymi, bogobojnymi ludźmi,

którzy starają się żyć według dziesięciu przykazań. Żyjemy w chrześcijańskim kraju. To było jak

background image

cios w twarz dla wszystkich przyzwoitych ludzi. Niedawno kilku studentów oświadczyło, że

dziesięć przykazań jest tak przestarzałych, że należałoby je wstawić do muzeum. Pastor tłumaczył

ich tym, że są młodzi i nie mają jeszcze życiowego doświadczenia. Życie uczy nas, że dziesięć

przykazań to słowa mądrości, powiedział. Równocześnie dają nam ideał, są praktyczne nawet w

dzisiejszym, skomplikowanym świecie. Na szczęście są jeszcze ludzie, których moralność opiera

się na prawie mojżeszowym, dodał.

Jedna ze starszych dam trzęsła się ze wzburzenia. - Kobiety żyjące w grzechu stanowią

zagrożenie dla naszych dzieci i dorastającego potomstwa. Zachowanie bohemy jest obrzydliwe, to

samo dotyczy robotnic. Słyszałam, że młode, niezamężne matki zabierają ze sobą dzieci do fabryki,

bo nie mają, co z nimi zrobić. Narzekają, że w żłobkach Armii Zbawienia brakuje miejsc, ale

najwyraźniej nie nauczyły się, że postępując według dziesięciu przykazań można uniknąć ciągłego

zachodzenia w ciążę. Czy te dziewczyny z fabryk nie myślą w ogóle o dzieciach, które sprowadzają

na ten świat? Czy obchodzą je tylko własne przyjemności? Czy nie nauczyły się, że istnieje coś

takiego, jak moralność i przyzwoitość?

Jedna z kobiet klasnęła w dłonie. - Brawo, pani Corneliusen! Sama bym tego lepiej nie

powiedziała. - Zwróciła się do Hildy.

- Jeśli nie wie pani, o co nam chodzi, proponuję, żeby wzięła pani lekcje dobrych manier,

zanim zacznie pani zadawać jeszcze więcej głupich pytań. Nie winimy pani za to, że robotnicy źle

zarabiają, jak to pani ujęła. Sama słyszałam zresztą coś całkiem innego. Robotnicy mają się dobrze

w porównaniu z tym, jak żyli, zanim przybyli do Kristianii. Jak pani myśli, dlaczego dziesiątki

tysięcy ludzi emigrowały do Ameryki? Bo w ogóle nie udało im się dostać pracy! Pani miała

szczęście być zatrudnioną w jednej z fabryk tu w mieście i zarabiała wystarczająco dużo na czynsz i

na jedzenie. To na pewno nie jest wina szefów fabryk, że nieuświadomieni ludzie sprowadzają na

świat tuziny dzieci. Jeśli natomiast chodzi o panią, to nie może pani oczekiwać, że będziemy ją

traktować jak jedną z nas, kiedy zachowuje się pani jak zwykła ulicznica i jeszcze do tego pyta nas

pani, co źle zrobiła!

Hilda poczuła, że gotuje się w środku. Dlaczego miałaby tu siedzieć i znosić krytykę tych

rozpieszczonych, samolubnych, wrednych bab? Wstała tak gwałtownie, że jej krzesło prawie się

przewróciło. Pomaszerowała następnie w kierunku drzwi. Zanim wyszła, odwróciła się do nich. -

Tyle mówicie o chrześcijaństwie. Jak myślicie, po czyjej stronie stoi Bóg? Tych, którzy harują po

czternaście godzin dziennie w fabryce bez ani jednego dnia wakacji, czy eleganckich pań, które nie

pracują i wykorzystują pieniądze, jakie fabryka zarobiła dzięki sprawnym dłoniom robotników,

żeby jeździć na wakacje do Hankø, czy jak tam się to nazywa, grać w tenisa i żeglować?

Następnie odwróciła się na pięcie, wyszła z salonu i trzasnęła drzwiami.

background image

Dopiero gdy wyszła z domu i stanęła na ulicy, uświadomiła sobie, co zrobiła. Teraz już

nigdy nie mogła się pojawić między tymi ludźmi, a byli to przecież najlepsi przyjaciele jej męża.

On sam będzie zły i zraniony, kiedy dowie się, co zrobiła. Te jadowite żmije na pewno doniosą o

wszystkim swoim mężom, a zwłaszcza Paulsenowi.

Płacz ugrzązł jej w gardle, kiedy szła ulicą. Zaczęło padać, a ona nie miała parasola. Nie

miała nawet płaszcza, mieli przecież przejechać powozem od drzwi do drzwi. Paulsen odkryje

wkrótce, że jej tam nie ma, i zapyta damy, co się z nią stało. Zapewne z radością powtórzą mu

każde słowo, a Paulsen zblednie ze złości. Niedługo przyjedzie za nią do domu, wściekły i

wzburzony.

Łzy ciekły po jej policzkach i mieszały się z deszczem. Dlaczego była tak głupia, że im

odpowiedziała? Powinna była tam siedzieć jak trusia i dać im po sobie deptać. Nie powinna była

przynajmniej potwierdzać wszystkich plotek, jakie słyszały o jej rodzinie. A już na pewno tego, że

jej ojciec był alkoholikiem.

Usłyszała nagle głos płynący z głębi jej duszy: A dlaczego nie? Przecież taka jest prawda!

Czy niemiło było im słuchać o warunkach życia ludzi znad rzeki? Chodziły na spotkania

misyjne i szczyciły tym, że wysyłają pieniądze ubogim z obcych krajów, ale czy nie wiedziały o

biedzie, jaka panuje w ich ojczyźnie? Czy choć raz przespacerowały się w okolicy fabryk i

robotniczych domów? Czy stały przy moście Beierbrua o szóstej rano, by obserwować szare,

smutne, idące do pracy kobiety? Czy widziały ich zmęczone twarze i zgarbione plecy, kiedy

spieszyły się do domu wieczorami?

Nie, nie żałowała. Nie mogła żyć w zakłamaniu. Paulsen mógł się na nią gniewać do woli.

Powinien był wiedzieć, jaka jest.

background image

21

Emanuel nie przysłał odpowiedzi na list Kristiana. Każdego dnia czekali w napięciu, ale on

wciąż milczał.

Elise pomyślała, że może powinna wysłać mu telegram, ale szybko się rozmyśliła. Skoro

mógł przyjmować odwiedziny Carla Wilhelma i kontaktować się z panem Schwenckem, nietrudno

było się domyślić, że nie miał ochoty do nich pisać i wciąż nie zmienił zdania. Nie wiedziała, co

napisał Kristian, ale z tego, co zrozumiała, starał się w grzeczny i przyjazny sposób wyjaśnić,

dlaczego zrobił to, co zrobił, ale nie poprosił bezpośrednio o wybaczenie. Dopóki tego nie zrobi, a

Elise będzie odmawiać odesłania go do Kjelsås lub znalezienia mu jakiegoś innego miejsca,

Emanuel nie zamierzał wracać. Powiedział, że wybór należał do niej. Od niej zależało, czy

ponownie staną się rodziną.

Pewnego dnia przyszedł do nich jednak list z amerykańskimi znaczkami. Chłopcy stali

wokół niej, kiedy go otwierała, niezwykle zaciekawieni. Zaczęła głośno czytać, a Kristian pomagał

jej, kiedy pojawiały się jakieś angielskie słowa. Zaczął się samodzielnie uczyć angielskiego i

pożyczał książki od kolegi.

Droga Elise i moi dobrzy dzielni siostrzeńcy!

Dziękuję za twój list, który przysłałaś latem. Często myślę o tym, by spotkać się z tobą i

Krystianem I wonder how it goes i często myślę o tym, by napisać do ciebie, ale nie mam czasu.

Zrozumiałem z twojego drugiego listu, że wszystko się dobrze skończyło, a Kristian wrócił. Drogi

chłopcze jesteś nieco za młody ale za rok możesz przyjechać i dostać pracę u mnie, jeśli chcesz

mam nadzieję że masz mocne ramiona i rozumiem że masz dobrą głowę a to przydaje się tu w

Ameryce jeśli możesz zapłacić za połowę podróży to ja zapłacę za resztę już się cieszymy na

odwiedziny, pozdrów ode mnie Jensine i powiedz że czekam na wieści od niej piszcie do nas

wszyscy i pozdrów wszystkich od waszego wuja Kristiana.

- Czemu on tak dziwnie pisze? Czy on nie jest Norwegiem? - Peder wyglądał na

zdenerwowanego.

Kristian zirytował się. - Pisze tylko kilka słów po amerykańsku, reszta jest przecież po

norwesku, sam słyszałeś.

Peder wskazał na nagłówek. - Co znaczy to dziwne słowo? Czy to znaczy Peder?

- List nie jest przecież do ciebie! Napisał do mnie, bo ja napisałem do niego.

- Co on ma na myśli, mówiąc, że masz dobrą głowę?

- Że dobrze sobie radzę w szkole.

- Chce, żebyś przyjechał do Ameryki tylko dlatego, że sobie radzisz w szkole?

background image

Elise przerwała ich rozmowę.

- Nie, dlatego że jest najstarszy. Wszyscy muszą skończyć szkołę i mieć konfirmację, zanim

będą mogli wyjechać.

Peder spojrzał na niego z zazdrością, ale i ze strachem. - Ale wtedy nigdy więcej nas nie

zobaczysz. I będziesz musiał sam spać.

- Przecież tutaj też śpię sam, ty głupku.

- Nie, dlatego że masz uchylone drzwi i możesz przyjść do nas, kiedy boisz się piorunów.

- Nie boję się piorunów!

- Sam tak przecież powiedziałeś!

Evert podszedł do okna. - Idzie Hilda! I jest sama. Elise spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Hilda? Sama? - Podbiegła do drzwi kuchennych, otworzyła je i zobaczyła, jak Hilda

wychodzi zza rogu domu. - Witaj, Hildo! Przychodzisz tu o takiej porze? I to bez Isaca?

Hilda pokiwała ponuro głową. - Muszę z tobą porozmawiać, Elise? Czy mogłybyśmy

porozmawiać na osobności?

- Chłopcy są w domu. Zamknęliśmy sklep i zamierzamy się go pozbyć. Byli na boisku i

grali w piłkę, ale wrócili do domu, żeby coś zjeść.

Peder wysunął głowę na zewnątrz. - Dostaliśmy list od wuja z Ameryki!

- Naprawdę? - Hilda była zaskoczona. - Zamierza tu przyjechać?

- Nie, ale Kristian ma do niego pojechać, kiedy skończy szkołę. Dzięki temu nie będzie

musiał się przeprowadzać do babci albo do sierocińca i głodować tak jak Olaug i Jorund. Wtedy

Emanuel będzie mógł wrócić i może nie będzie już taki zły.

Elise westchnęła zrezygnowana. - Gadasz głupoty, Peder. Nigdy nie pozwoliłabym

Kristianowi zamieszkać w sierocińcu, poza tym jest na to za duży. Nie pozwoliłabym mu też

gdziekolwiek stąd wyjechać. To jest jego dom,

- Rozumiem, że wciąż nie macie wieści od pana na Ringstad - powiedziała kąśliwie Hilda. -

I ty też pewnie nie zmieniłaś zdania, Elise?

- A co by to dało? I tak by mi nie odpowiedział.

Tym razem to Hilda westchnęła z rezygnacją. - Powinnyśmy były zrobić to, co inni, Elise.

Niełatwo jest przesadzać swoje korzenie, niezależnie od wieku. Zdaje się, że już wcześniej ci o tym

mówiłam. Nie można udawać, że jest się takim, jak inni, i wierzyć, że zostanie się przez nich

zaakceptowanym.

Elise zmarszczyła czoło. - Czyżby zdarzyło ci się coś nieprzyjemnego?

- Dlatego właśnie chciałam z tobą porozmawiać.

background image

Elise odwróciła się. - Pospieszcie się chłopcy. A ty wejdź do środka, Hildo. Na dworze jest

zimno.

Hilda zadrżała. - Tak, niedługo nadejdzie jesień.

Peder usłyszał, co powiedziała. - Jesień? Przecież jeszcze nie mieliśmy wakacji!

Elise uśmiechnęła się do niego pocieszająco. - Jutro na pewno będzie jeszcze ciepło. Zawsze

tak jest pod koniec lata. Pogoda zmienia się z dnia na dzień.

Hugo podszedł do Hildy i pociągnął ją za spódnicę. - Gdzie jest Isac?

- Przyjdzie innego dnia, Hugo. Opiekunka zabrała go na Wzgórze św. Jana.

Weszły do salonu, zamknęły za sobą drzwi i usiadły przy stoliku pod oknem.

Hilda rozejrzała się krytycznie. - Dlaczego łóżko Emanuela wciąż tu stoi, skoro nawet nie

zamierza wrócić?

- Kiedy umarł Ludvig Lien, Emanuel wysłał mi telegram, w którym poprosił, żebym zajęła

się kwiatami. Napisał wtedy też, że niedługo wróci.

- Ale to było już dawno temu.

- Może nagle mu się pogorszyło.

- Dlaczego sama się oszukujesz, Elise? Wcale mu się nie pogorszyło! Jest uparty i nie chce

wrócić, zanim Kristian go przeprosi. Sama mi to powiedziałaś. Zgadzam się, że obaj są nieco winni

i równie uparci, ale Emanuel powinien zachowywać się jak dorosły człowiek i jakoś inaczej

rozwiązać tę sprawę.

- Zgadzam się z tobą. Kristian do niego napisał. Nie przeprosił go, co prawda, ale próbował

grzecznie wyjaśnić swoje zdanie. Myślę, że to odważne z jego strony.

- A teraz Emanuel zapewne wróci tak szybko, jak się tylko da. Zadowolony i triumfujący. W

końcu udało mu się wygrać.

Elise nic nie powiedziała. - Opowiedz mi raczej, co cię tak zdenerwowało, że aż tutaj

przyszłaś?

Opowiedziała prędko o przyjęciu u znajomych Paulsena na ulicy Josefinegaten.

Elise z każdym słowem była coraz bardziej przerażona. - Ależ Hildo! - powiedziała w

końcu. - Wszystko popsułaś! Co będzie z tobą i twoimi dziećmi, jeśli nikt nie będzie chciał mieć z

tobą do czynienia?

- Nie chcę, żeby moje dzieci zadawały się z takimi ludźmi. Mogą tutaj sobie znaleźć jakichś

przyjaciół.

- Pomyśl tylko, jakie to będzie dla nich trudne. To będzie jak należenie do dwóch różnych

światów. Tu wzdłuż rzeki dzieci mówią inaczej, inaczej się zachowują, mieszkają w innych domach

background image

i są inaczej wychowywane. Tutaj dziewczyny rodzą dzieci bez ślubu, a ludzi to nie oburza. A tam

gdzie mieszkasz, byłoby to skandalem.

- Dziękuję, sama to zauważyłam, nie musisz mi o tym przypominać.

- Co powiedział majster, kiedy przyszedł do domu?

- Dogonił mnie po drodze i był wściekły, ale kiedy zobaczył, że płaczę, to serce mu zmiękło.

Postanowiliśmy się trzymać z dala od tych ludzi. Jeśli ktoś się za nim stęskni, a tak się na pewno

stanie, to może nas odwiedzić. Nie zamierzam przepraszać za to, co powiedziałam. Niby dlaczego

miałabym to robić? Przecież to była prawda.

- Ale nie wszyscy dobrze znoszą prawdę. A już na pewno nie wtedy, gdy czują się

prowokowani albo mają wyrzuty sumienia.

- Ale to nie ja ich prowokowałam, tylko oni mnie! Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nich miał

wyrzuty sumienia. Te kobiety nie zrozumiały nawet, o czym mówiłam.

- Zdaje mi się, że trochę ich nie doceniasz. Nie zdziwiłabym się, gdybyście się doczekali

pewnego dnia niespodziewanych odwiedzin. Nie wszyscy ludzie są równie beznadziejni.

Hilda spojrzała na plik kartek na stole. - Skończyłaś pisać książkę?

- Tak, zaczęłam już nową. To powieść, która będzie mówiła o małżeństwie między ludźmi z

różnych środowisk.

Hilda spojrzała na nią z przerażeniem. - Chyba nie zamierzasz pisać o mnie i Paulsenie?

- Nie, to będzie zmyślona postać. Ale wykorzystam w książce własne doświadczenia.

- Przecież ciebie nic takiego nie spotkało. Może za wyjątkiem tamtych odwiedzin w

gospodarstwie.

- Spotyka mnie każdego dnia! Byłoby łatwiej, gdybym wraz z dziećmi przeprowadziła się

do Ringstad. Przede wszystkim łatwiej jest się przeprowadzić do czegoś lepszego niż na odwrót. A

poza tym uważam, że kobiety i dzieci przestawiają się łatwiej niż mężczyźni.

- Mogłaś mnie posłuchać, to uniknęłabyś tych wszystkich nieprzyjemności.

- I zamiast nich doczekała się innych, a już na pewno wyrzutów sumienia, które potrafią być

wystarczająco trudne do zniesienia.

- Słyszałaś, że będzie kolejne wesele na szczycie wzgórza Aker? Elise przyjrzała jej się. - U

Carlsenów?

- Za dwa tygodnie. Karoline ćwierka i śmieje się, a Sigvart wygląda, jakby miał iść na

własny pogrzeb.

- Ech, nie mów tak!

- Chyba nie masz wątpliwości, dlaczego Ludvig Lien odebrał sobie życie?

background image

- Właśnie dlatego tak powiedziałam. Być może Sigvart będzie tak załamany, że nie zechce

dłużej żyć.

- Zastanawiam się, jak to jest. Jak to się dzieje i czy oni sami mogą coś na to poradzić.

Ciekawe, jak ma funkcjonować takie małżeństwo. Ale słyszałam, że tacy ludzie mogą też mieć

dzieci. A to znaczy, że jakoś im się to udaje, chociaż wolą mężczyzn.

- Biedny Sigvart Samson.

- A może raczej biedna Karoline?

- Ona nie zasługuje na nic lepszego, ale on tak. Zapadła cisza.

- Masz ochotę pójść z nami do lasu Grefsenskogen, żeby pozbierać jagód?

- Nie, Paulsen i ja wyjeżdżamy

- Wyjeżdżacie? - Elise była zrozpaczona.

- Nie na zawsze, tylko na wakacje. Płyniemy statkiem do Anglii i będziemy mieszkać w

małym miasteczku wypoczynkowym na wybrzeżu.

Elise spojrzała na nią zdziwiona. - Co to jest miasteczko wypoczynkowe?

- To takie miasto, gdzie wszyscy kąpią się w morzu. W Anglii sierpień jest miesiącem

wakacyjnym i wtedy ściągają tam wszystkie rodziny z dziećmi. Paulsen był tam w zeszłym roku.

Mężczyźni, kobiety i dzieci kąpią się wszyscy na jednej plaży i nie jest to uważane za

nieprzyzwoite. Są do tego przyzwyczajeni od dzieciństwa. Nawet Norwegowie rzucają się tam w

fale i cieszą jak dzieci.

- To brzmi wspaniale.

- Tak, nie mogę się doczekać. Pomyśl tylko, kąpiele morskie i długie, piaszczyste plaże.

- Ale ty przecież nie możesz się kąpać, skoro jesteś w ciąży.

- Mogę robić tak, jak inne matki. Zdjąć rajstopy, podwinąć spódnicę i wejść do wody po

same uda. Paulsen powiedział, że mogłabym nawet pływać w jakimś obszernym kostiumie kąpie-

lowym, jeśli na plaży nie będzie zbyt wielu osób, ale nie wiem, czy się odważę. Dzieci budują tam

często wielkie zamki z piasku. Paulsen mówił, że tam jest cudownie. Pomyśl tylko, jak Isac się

ucieszy!

Elise pokiwała głową i w myślach wyjechała do miasteczka wypoczynkowego w Anglii,

gdzie chłopcy mogliby rzucać się w fale, a Hugo i Jensine budowaliby zamki z piasku.

Kiedy będę sławna i bogata, pomyślała. Wtedy sen stanie się rzeczywistością.

background image

22

Fala ciepła w Paryżu w końcu ustała. Johan odetchnął z ulgą i rzucił się do pracy z

podwójną radością i zapałem. Ten upał go wykańczał. Trudno mu było spać, a jeszcze ciężej

pracować. Pot spływał mu po ramionach, a koszula przyczepiała się do pleców. Był przybity nie

tylko ze względu na brak snu, ale również praca wolno mu szła. Poza tym coraz bardziej dokuczało

mu to, że nie otrzymywał żadnych wieści z domu.

Johannes pocieszał go, że niejeden list od jego matki przepadł po drodze, ale teraz minęło

już tak dużo czasu, od kiedy Johan otrzymał jakieś wieści, że zaczął się zastanawiać nad tym, czy

nie ma na to jakiegoś innego wytłumaczenia. Rozumiał to, że Elise trudno było utrzymywać z nim

kontakt, ale nie pojmował, dlaczego Anna nie pisze.

Wczoraj napisał kolejny list, ale nie zdążył go jeszcze wysłać. Zazwyczaj robiła to za niego

Benedicte, bo mijała pocztę po drodze do pracy. Dla Johana było to zawsze ciężkie zadanie. Kiedy

ruszał do pracy rankiem, poczta nie była jeszcze otwarta, a gdy wracał, była już zamknięta.

Zamierzał poprosić Johannesa lub Sørena, żeby zrobili to za niego.

Nareszcie skończył popiersie. Zostało zamówione przez pewnego zamożnego Francuza,

znajomego jego francuskiego profesora. Sądził, że nie dostałby tak ważnego zlecenia, gdyby nie

polecił go profesor. Czuł się niemal zawstydzony. Nie był przecież lepszy od innych!

Cieszył się, że będzie miał wolny wieczór. Zawsze czuł się taki szczęśliwy, kiedy kończył

pracę. Uśmiechnął się do siebie. Być może dostanie tak dobrą zapłatę, że będzie go stać na podróż

do domu. Mógł zrezygnować przez jakiś czas z jednego posiłku dziennie, póki co nie potrzebował

też nowych ubrań. Podróż pociągiem wcale nie kosztowała tak wiele. Mniej niż podejrzewał, biorąc

pod uwagę, jak długi był to odcinek.

Zaczął gwizdać. Uświadomił sobie, jak rzadko gwizdał, od kiedy przybył do Paryża. Elise

zawsze podobało się jego gwizdanie, szczególnie jeśli przypominało głosy ptaków.

Johannes powiedział mu, że Benedicte natychmiast znalazła sobie nowe mieszkanie, i

bardzo mu ulżyło. Z łatwością przychodziło jej kokietowanie i prawienie komplementów. Ciężko

byłoby mu myśleć, że włóczyła się po ulicach, nie mając się gdzie podziać, szczególnie w tak

wielkim mieście. Miał jednak nadzieję, że nigdy więcej jej nie spotka.

Wciąż palił się ze wstydu, myśląc o jej ostatniej nocy w domu. Że też przyszło jej coś

takiego do głowy! Czuł się zakłopotany tym, że dotykała go w taki sposób. Że wywołała w nim

reakcję, choć spał. Może pomyślała, że tylko udawał, iż śpi a w rzeczywistości leżał spokojnie i

czerpał z tego przyjemność.

Ponownie ogarnął go niesmak i przestał gwizdać.

background image

Zobaczył w końcu światła w pokoju Johannesa i Sørena. W jego pokoju było ciemno, to

samo dotyczyło dawnego pokoju Benedicte. Wciąż nie znaleźli nowego lokatora. Chcieli, by była to

dziewczyna, ale doświadczenia z Benedicte ich przerażały.

Wbiegł po schodach, nie mogąc się doczekać, kiedy powie Johannesowi, że ukończył

popiersie.

Kiedy wszedł na korytarz, zatrzymał się i rozejrzał zaskoczony. Zawsze panował tam

porządek, ale dzisiaj na podłodze leżała masa rzeczy.

W tej samej chwili z pokoju Benedicte wyszedł Bruno. - Dobrze, że przyszedłeś. Możesz

nam pomóc nosić? Wskazał na pokój i starał się wyjaśnić gestami, o co mu chodzi.

Søren wysunął głowę na korytarz. - Sprzątamy dla nowego lokatora. Ciesz się, Johanie. To

piękna, młoda Francuzka, z włosami czarnymi, jak heban i brązowymi oczami. Była tu już dzisiaj i

mówię ci, zaniemówiłem. - Roześmiał się. - Ale ostrzegam cię, ja ją widziałem pierwszy!

Johan uśmiechnął się. - W czym mogę pomóc?

- Trzeba przenieść komodę. Nie możemy jej ruszyć.

- A wyjęliście szuflady?

Søren posłał mu rozbawione spojrzenie. - Mądre pytanie, nie powiem.

- Będzie ją łatwiej przenieść, jeśli wyjmiemy szuflady. Schylił się i wysunął dolną szufladę.

- Nie opróżniliście jej?

- Co? - Søren podszedł do niego. - Pytałem Bruno, powiedział mi, że wszystkie szuflady są

puste.

Uśmiechnął się triumfująco. - Może twój francuski wcale nie jest taki dobry, jak ci się

wydaje.

- Wygląda na to, że to rzeczy Benedicte - powiedział zaskoczony Søren. - Musiała o tym

zapomnieć. Wysunął górną szufladę, a później następne, ale wszystkie były puste.

Johan nic nie powiedział. Wstrzymał oddech. Miał w dłoni plik listów związanych razem

żółtą wstążką. Natychmiast rozpoznał pismo na jednym z listów nikt nie miał tak pięknego pisma,

jak Anna.

- Na Boga! - Pokręcił głową, rozwiązał wstążkę i listy rozsypały się po podłodze. Niektóre

od Anny, niektóre od Elise, a niektóre jego własne! - Co to ma znaczyć? - wykrzyknął. Nie mógł

uwierzyć w to, co widzi.

- Co to jest? - Søren podszedł do niego zaciekawiony.

- To moje listy! Te, które wysyłałem do domu, i te, które do mnie nigdy nie dotarły!

Otworzył kopertę, wyjął z niej list od Elise i zaczął czytać. Jego policzki zrobiły się gorące,

a serce waliło mocno w piersi. Chwycił następnie za list od Anny i szybko go przeczytał.

background image

Wściekłość zapierała mu dech w piersiach. Benedicte ukrywała jego listy! Te, które obiecała za

niego wysłać, i te, które przychodziły do niego.

Nagle ogarnęła go panika. Co Anna i Elise mogły sobie pomyśleć, kiedy nie otrzymywały

od niego odpowiedzi? Przeszukał nerwowo górę listów i odnalazł pierwszy, który wysłał. Był

sprzed wielu miesięcy!

Podniósł wzrok, spojrzał zrozpaczony na Sørena i poczuł, jak pot cieknie mu z czoła. - Ona

je ukryła! - Nie mógł pozbierać myśli.

- Jak to ukryła?

- Obiecała wysłać za mnie listy, ale one są tutaj, nigdy ich nie wysłała! Od wielu miesięcy

czekałem na jakąś wiadomość od Elise i mojej siostry. Nie rozumiałem, dlaczego do mnie nie piszą.

W końcu zacząłem się bać, że w domu wydarzyło się coś złego.

- Ale dlaczego Benedicte ukrywała twoje listy? Johan pokręcił głową. - Nic z tego nie

rozumiem.

- Może dlatego, że była w tobie zakochana? Może chciała, żebyś zapomniał o tej

dziewczynie z rodzinnych stron.

- Tak, ale dlaczego ukrywała listy od mojej siostry?

Søren spojrzał na koperty. - Nie widać na nich, że są od twojej siostry. Może myślała, że

masz dwie dziewczyny.

Johan zgarnął listy i podniósł się gwałtownie. - Gdzie ona mieszka?

- Co zamierzasz zrobić?

- Pytam, gdzie ona mieszka?

- Johanie, nie rób nic głupiego. Zgadzam się, że paskudnie postąpiła, ale co to da, jeśli coś

jej zrobisz? Nie możesz zmienić tego, co się stało.

- Zmienić tego, co się stało? - Nie rozpoznawał własnego głosu. - Ona mogła zrujnować całą

moją przyszłość! Pytałem, gdzie ona mieszka. Mów, do cholery!

background image

23

Niedziela była piękna, ciepła, bezwietrzna i przejrzysta. Byli zmęczeni, ale zadowoleni z

tego, co zdziałali. Wiadra były pełne jagód. Chłopcy chcieli się poddać. Narzekali na ból w plecach,

komary oraz głód, ale obiecała im nagrodę, jeśli zapełnią wiadra. Zamierzała zrobić im naleśniki,

kiedy wrócą do domu. Ze świeżym dżemem jagodowym. Ta obietnica od razu dodała im sił.

Hugo przez cały dzień spacerował, ale teraz skończyły się już jego siły i dobry humor.

Posadziła go w wózku obok Jensine i oboje prędko zasnęli.

- Mieliśmy jeszcze pójść do babci - powiedział rozczarowany Peder.

- Trzeba to będzie zrobić innym razem. Trudno byłoby wszystko zrobić jednego dnia.

W końcu doszli na Hammergaten. Ku swemu zdziwieniu Elise zauważyła, że furtka jest

uchylona, a przecież zawsze zamykała ją dokładnie, kiedy gdzieś szli. Być może wstąpiła do nich

pani Jonsen.

Poprowadziła wózek ścieżką i zatrzymała się nagle za rogiem domu. Przy kamiennym stole

pod jabłonią siedział pan Wang-Olafsen!

Westchnęła cicho. Jak mogła robić naleśniki dla chłopców, skoro mieli gościa? Poza tym

była zmęczona, a Jensine i Hugo trzeba było położyć do łóżka, a jagody umyć.

Mężczyzna podniósł się, ale nie wyglądał na tak pogodnego i uśmiechniętego, jak

zazwyczaj. Może czekał na nich od wielu godzin.

- Czy mógłbym zamienić z panią na osobności kilka słów, pani Ringstad?

Zaniepokoiła się. - Czy coś jest nie tak?

Uśmiechnął się uspokajająco. - Już nie, ale muszę pani o czymś opowiedzieć.

Odwróciła się. - Zabierzcie dzieci do środka, chłopcy. Zaraz przyjdę. Później zrobię dla was

naleśniki.

Peder był wyraźnie niezadowolony. Ucieszył się, widząc swojego dobrego znajomego, a

teraz Elise odsyłała go do domu. Był rozczarowany.

- Czy pan też przyjdzie na naleśniki?

Wang-Olafsen roześmiał się. - Jeśli mi coś zostawicie, to nie odmówię. Nie jadłem

naleśników od wielu lat.

Peder spojrzał na niego zdziwiony. - Naprawdę? Myślałem, że jest pan bogaty.

Wang-Olafsen zaśmiał się jeszcze głośniej. - Masz rację, Pederze. W zasadzie stać mnie na

nie, ale chyba zdążyłem zapomnieć, jak bardzo uwielbiałem naleśniki jako dziecko.

- Peder! - spojrzała na niego surowo Elise. - Prosiłam, żebyś poszedł do środka. Pomóż

Kristianowi i Evertowi.

background image

Posłuchał jej niechętnie.

- Zaraz do was przyjdę! - zawołał za nim Wang-Olafsen. Spojrzała na niego. Co miał na

myśli, mówiąc, że coś było

nie tak?

- To dotyczy sklepu pani męża. - Odchrząknął i skrzywił się.

- Po tym, jak ostatnim razem rozmawialiśmy, zaniepokoiłem się i zająłem się tą sprawą.

Uznałem, że to niesprawiedliwe, żeby zmagała się pani z tymi problemami, choć ma ich pani już

tak wiele.

- Ponownie odchrząknął i mówił dalej. - Kiedy wczoraj tam poszedłem, ku mojemu

wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem tam policję.

Elise zaniemówiła i zasłoniła dłonią usta. - Proszę się uspokoić, pani Ringstad, wszystkim

się zająłem. Ekspedient został aresztowany, podobnie jak Paul Georg Schwencke, ale przekonałem

policję o tym, że jest pani niewinna. Kiedy dowiedzieli się, że pani mąż jest inwalidą i mieszkał w

majątku ojca przez większość ostatniego półrocza, domyślili się, że to wszystko działo się za

państwa plecami. Towary zostaną odsprzedane innemu sklepowi w mieście. Kazałem mojemu

adwokatowi zająć się sprawą od strony formalnej. Równocześnie wysłałem telegram do pani męża,

w którym wszystko mu wyjaśniłem. O tym, jak wpadłem na trop oszustw, możemy porozmawiać

następnym razem.

Elise westchnęła ciężko. - Nie wiem, jak mam panu dziękować.

Uśmiechnął się. - Może mnie pani zaprosić na naleśniki z jagodami.

Pokiwała głową i odwzajemniła uśmiech. Poszli w kierunku kuchennych drzwi. Nagle

jednak usłyszała na ścieżce kroki, a jej oczom ukazał się posłaniec.

- Pani Ringstad? Telegram do pani!

Zatrzymała się zdumiona. - Telegram do mnie? - Odwróciła się do Wang-Olafsena. - Może

to odpowiedź mojego męża na pana telegram.

Otworzyła kopertę, obawiając się reakcji Emanuela. Spojrzała najpierw na adresata, żeby się

upewnić, czy telegram na pewno był do niej, ale było na nim wyraźnie napisane: Elise Ringstad,

Hammergaten 16, Kristiania.

Jej spojrzenie padło na kilka słów, jakie zawierał telegram.

Przyjeżdżaj natychmiast stop nieoczekiwany zwrot wydarzeń stop teść.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei" Żmija w Paryżu
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 12 Bliźni
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 32 Jesień
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei& Zemsta
Ingulstad Frid Saga Wiatr nadziei1 Grzesznicy w letnią noc
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 19 U Twego Boku
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 18 Kupiec
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 05 Zazdrość
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 06 Straż Graniczna
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 10 Dziewczyna Na Moście
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 33 Cienie Z Przeszlości
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 16 Zakazane Spotkania
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 01 Złota Broszka
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 34 Chmury Na Horyzoncie
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 21 Pisarka
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 03 Ludzkie Gadanie
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 14 Zjednoczenie
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 07 Chude Lata
Ingulstad Frid Saga Wiatr Nadziei 08 Nowe Życie

więcej podobnych podstron