FRID INGULSTAD
ŻMIJA W PARYŻU
1
Hammergaten, lato 1908 roku
- Nie! - Elise nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyczy, dopóki jej głos nie zaczął odbijać
się od ścian. - Nie, on nie może...
- Wybuchła płaczem, wybiegła z pokoju i pognała w dół schodami. - Kristian wyjechał do
Ameryki!
Emanuel był zmęczony po wyprawie na boisko i postanowił uciąć sobie drzemkę. Teraz
ocknął się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Co ty mówisz?
- Kristian wyjechał do Ameryki! - załkała. - List od niego leżał w kuchni, na stole, a teraz
widzę, że jego ubrania zniknęły!
- Podeszła pospiesznie do kredensu, otworzyła go i zajrzała do szkatułki, w której chowała
swoje oszczędności. Brakowało dwustu koron.
Emanuel pokręcił głową. - Weź się w garść, Elise! Z pewnością nie pojechał do Ameryki.
Nie ma przecież pieniędzy, a poza tym niełatwo jest tak po prostu znaleźć miejsce na statku do
Ameryki.
Wyprostowała się. - Pożyczył ode mnie dwieście koron i napisał, że spłaci je najszybciej,
jak będzie mógł. Zamierza obierać ziemniaki na statku płynącym do Anglii i kupić sobie miejsce.
Odwróciła się na pięcie, pobiegła do kuchni, znalazła list i przyniosła go z powrotem, żeby
pokazać Emanuelowi. - Zobacz! On nawet wie, jak się nazywa parowiec płynący z Liverpoolu i do
jakiej firmy należy! Zamierza pojechać pociągiem z Kanady do Chicago. Pisze, że wygląda na
starszego i zamierza kłamać w kwestii swego wieku. Jego szuflada jest pusta. Wszystkie jego
rzeczy zniknęły! - Poczuła, że niedowierzanie powoli zmienia się w przerażenie. - Ale jak on zdołał
zdobyć wszystkie potrzebne dokumenty? A co ze szkołą? Nie może przecież tak po prostu zniknąć!
Został mu jeszcze rok szkoły, a poza tym nie jest nawet konfirmowany! Jeśli to rzeczywiście
prawda, to jest to najzwyklejsze szaleństwo! - Elise osuszyła oczy brzegiem fartucha. - Wyjechał w
gniewie.
Rozpacz przerodziła się we wściekłość. - To twoja wina! To dlatego, że zmuszałeś go do
pracy, choć obiecywałeś mu, że będzie mógł grać w piłkę nożną!
Widziała, jak Emanuel pobladł ze złości. - Ach tak, mam wziąć na siebie winę. To bardzo
do ciebie podobne. - Jego głos przybrał szyderczy ton. - Najpierw rozpuszczasz dzieci do tego
stopnia, że nie da się z nimi mieszkać pod jednym dachem, a później winisz mnie za to, że nie
zachowują się tak, jak powinny. Od kiedy wróciłem, panuje tu wieczny jazgot i zamieszanie. Nie
mają żadnych manier, przekrzykują się nawzajem, wchodzą w słowo dorosłym i zachowują, jakby
nigdy nie nauczono ich podstawowych zasad wychowania. Jeśli to ja mam brać za nich
odpowiedzialność i się nimi opiekować, to mają się dostosować do moich zasad. Jestem w końcu
panem domu, niezależnie od tego, czy siedzę na wózku inwalidzkim, czy nie!
Elise odetchnęła głęboko, serce waliło jej mocno i gwałtownie, nie mogła powstrzymać
słów, które cisnęły się jej na usta.
- To nie ty bierzesz za nich odpowiedzialność i opiekujesz się nimi, tylko ja! Kiedy ostatnio
dostałam od ciebie chociaż koronę na jedzenie? Byłam za nie odpowiedzialna od czasu, gdy matka
zachorowała wiele lat temu, i opiekowałam się nimi bez twojej pomocy. Nigdy nie odesłałabym
Kristiana do matki i Asbjørna, dając mu odczuć, że nie jest tu mile widziany, i że nie mamy nad
nim kontroli. - Zaczęła płakać. - A poza tym matka wcale nie jest zdrowa, Asbjørn powiedział mi o
tym, kiedy tutaj byli. Może Kristian wyjechał, bo usłyszał, że chcesz go odesłać do Kjelsås. Z
pewnością usłyszał każde twoje słowo. Jestem pewna, że wyjechał, bo zauważył, że go tu nie
chcesz. Nie masz do tego prawa! To moi bracia i obiecałam im, że będą mogli u mnie mieszkać tak
długo, jak zechcą. Oni są dla mnie najważniejsi, ważniejsi nawet od ciebie. Jeśli ich nie znosisz, to
będziemy musieli się rozstać, bo ja nie odeślę moich braci!
Emanuel spoglądał na nią wściekłym wzrokiem.
- Widzę, że chcesz się mnie pozbyć. Może miałem rację? Knujesz coś za moimi plecami.
Nie byłaś szczególnie zachwycona, kiedy wróciłem i ci przeszkodziłem, zgadza się? Pasowało ci,
że mieszkałem w Ringstad, mogłaś sobie wtedy robić, co chciałaś. Ale mówię ci, Elise, nie
dostaniesz więcej pieniędzy od mojego ojca! Kiedy mu powiem, jak żyjesz, nie sądzę, żeby
zechciał ci dalej pomagać. I wtedy zobaczymy, jak sobie poradzisz z domem pełnym dzieci, które
nawet nie są twoje, i pracą oraz zarobkami, które nie dają żadnej gwarancji. - Przełknął ciężko, a
jego oczy się zwęziły. - Nie rozumiem, dlaczego się taka zrobiłaś i skąd bierzesz te absurdalne
pomysły. Inne kobiety byłyby zadowolone, mając męża, który wychowuje dzieci i panuje nad
domem. Czy to te magazyny - Pani domu, czy jak to tam się nazywa, mają na ciebie taki wpływ?
Dawniej taka nie byłaś.
Jego słowa bolały. Był taki niesprawiedliwy i okrutny. Chciała coś powiedzieć, ale nie dało
się mu już przerwać.
- Kiedy cię pierwszy raz spotkałem, byłaś nieśmiała, skromna i wdzięczna. Teraz zaczynasz
być tak samo zarozumiała, jak twoi bracia. Myślisz, że jesteś kimś tylko dlatego, że udało ci się
opublikować książkę i decydujesz w kwestii dzieci tak, jakby mnie tu w ogóle nie było?!
W końcu udało jej się odzyskać głos.
- Wzięłam na siebie odpowiedzialność za chłopców, zanim ty się pojawiłeś. Jeśli chodzi o
Hugo i Jensine, nigdy nie okazywałeś im szczególnego zainteresowania. Powiedziałeś wręcz, że
dzieci zaczynają być interesujące dopiero wtedy, gdy nieco dorosną. Jeśli chodzi o moją pracę,
jestem całkiem innego zdania niż ty. Uważam, że będę mogła z niej żyć. I to całkiem dobrze. Nie
potrzebuję jałmużny od twojego ojca. Nie powinnam była przyjmować od niego pieniędzy,
powinnam była być bardziej dumna.
- Więc wydaje ci się, że zostaniesz wielką, znaną pisarką? - Na jego ustach pojawił się
drobny, szyderczy uśmieszek.
- Nie, nie uważam tak, ale sądzę, że uda mi się sprzedać tyle książek, żeby móc z tego
wyżyć.
- Prawie nikomu nie udaje się z tego wyżyć.
- Zapominasz, że dopiero dostałam czterysta koron honorarium. A napisanie książki zajęło
mi mniej niż rok.
- Jak już ci mówiłem, ludzie kupili książkę z ciekawości. Przeczytali w gazecie, że jest w
niej coś nieprzyzwoitego, dlatego kupili ją w tajemnicy i przeczytali po kryjomu. Ludzie tacy są. A
teraz wydawnictwo powiedziało, że nie chce więcej nieprzyzwoitych historii o ulicznicach, więc nie
będzie już takiego zainteresowania ze strony ludzi. Jak myślisz, kto będzie chciał przeczytać
książkę o biednej, robotniczej rodzinie, która walczy od rana do wieczora, żeby zarobić na życie?
Elise nie odpowiedziała. Jak mogli się w taki sposób kłócić, kiedy Kristian był w drodze do
Ameryki? Może miała go już nigdy nie zobaczyć! Odwróciła się gwałtownie, pobiegła do kuchni i
zatrzasnęła za sobą drzwi. Opadła z płaczem na krzesło, położyła się na kuchennym stole i
pozwoliła łzom płynąć.
Nagle usłyszała przeszywający pisk. Podniosła pospiesznie głowę i wyjrzała przez okno.
Hugo stał w wózku i wyglądał, jakby zaraz miał wypaść! W mgnieniu oka znalazła się przy
drzwiach kuchennych i otworzyła je gwałtownie. - Hugo, siadaj! - Jej głos był surowy.
Hugo przestał krzyczeć i spojrzał na nią zdziwiony. Nie zwykł widywać jej takiej
zdenerwowanej. Szybko usiadł, ale w tej samej chwili zbudziła się Jensine i zaczęła płakać.
Elise otarła łzy fartuchem i podeszła do nich prędko. - Możesz upaść i się uderzyć,
rozumiesz?
Usta chłopca zadrżały, a oczy wypełniły się łzami. Po chwili zaczął głośno płakać.
Elise usłyszała nagle kroki przy składziku. Pani Jonsen musiała widocznie przejść przez
niski płotek.
- Co jest z twoimi dziećmi, Elise? Najpierw usłyszałam krzyki Hugo, a teraz oboje płaczą.
- Spali w wózku, ale Hugo wstał. Bałam się, że wypadnie.
- Dlaczego śpią w wózku? Widzisz przecież, że nie ma w nim miejsca dla nich obojga!
- Byliśmy na boisku i patrzyliśmy, jak chłopcy grają w piłkę. Pod drodze Hugo i Jensine
zmęczyli się tak bardzo, że zasnęli. Bałam się, że ich obudzę, jeśli będę chciała ich wyjąć z wózka.
Dlaczego tłumaczę się przed panią Jonsen?, pomyślała, zła na siebie. To nie jej sprawa.
Pani Jonsen stała, przyglądając się jej.
- Co jest dzisiaj z tobą, Elise? Wyglądasz jak chmura gradowa!
- Tak też się czuję. - Sama słyszała, że jej głos jest nieprzyjemny i oschły, ale była tak
zrozpaczona wyjazdem Kristiana, że nie potrafiła wziąć się w garść. Wyjęła Hugo i Jensine po kolei
z wózka. Pani Jonsen mogła być tak ciekawska, ile tylko chciała, nie zamierzała jej mówić o
powodzie swego zdenerwowania. Gdyby pani Jonsen dowiedziała się o tym, że Kristian wyjechał
do Ameryki, zapewne obwiniałaby ją za to i powiedziała, że jest złą matką, która siedzi i pisze
książki, zamiast zabrać się do prawdziwej roboty. A może powiedziałaby, że to dlatego, iż Elise
przyjmuje odwiedziny mężczyzn.
Wniosła Jensine do kuchni, a Hugo poszedł za nimi. Posadziła córkę na jednym z taboretów
w kącie, a Hugo wspiął się na drugi. Wyjęła dzbanek z mlekiem i nalała go do dwóch kubków.
Dzieci były zgrzane i spragnione, piły łapczywie. Następnie Elise rozsmarowała owczy ser na
dwóch kromkach chleba, jedną dała Hugo, a drugą pokroiła w kostki dla Jensine. Przez cały czas jej
myśli krążyły wokół Kristiana. Czy statek wypłynął już na fiord, czy może stał wciąż na przystani,
a setki krewnych stały, machając białymi chusteczkami?
Do Kristiana nikt nie machał. Wyobraziła go sobie stojącego przy burcie, wciśniętego
między dorosłych, silnych mężczyzn zamierzających poszukiwać pracy w obcym kraju. On miał
jedynie trzynaście lat i choć był wysoki jak na swój wiek, jego ciało było wątłe. Na pewno prędko
się domyśla, że nie był nawet konfirmowany. Co wtedy z nim zrobią? Odeślą go z powrotem do
domu? A jeśli nikt go nie zechce? Z czego będzie żyć? Dwieście koron nie mogło starczyć na
długo, jeśli musiał zapłacić za przeprawę łodzią i podróż pociągiem. Poza tym musiał coś jeść. Jeśli
nie uda mu się dostać pracy, zagłodzi się na śmierć. Jeśli uda mu się dostać pracę przy obieraniu
ziemniaków na statku płynącym do Anglii, nie było pewności, że znajdzie zatrudnienie na parowcu,
który miał płynąć do Ameryki.
Zawładnął nią niepokój. Elise opadła na jeden z taboretów i położyła się z płaczem na
kuchennym stole.
- Mama płacze - powiedział cicho zdziwiony Hugo. Pokiwała głową, nie podnosząc wzroku.
- Tak, mama płacze.
- Hugo pomoże mamie. - Chłopiec zszedł z taboretu i podszedł do niej z resztką kromki
chleba w umazanych palcach. - Proszę, to dla ciebie.
Podniosła głowę, otarła łzy brzegiem rękawa i wzięła od niego lepką kromkę.
- Dziękuję, Hugo. Dobry z ciebie chłopiec. - Wsunęła jedzenie do ust i uśmiechnęła się do
niego. Odwzajemnił jej uśmiech, szczęśliwy, że mógł pomóc.
Usłyszała na zewnątrz hałas i pospieszne kroki. Po chwili do środka wbiegli Peder i Evert. -
Gdzie się podziałaś, Elise? Powiedziałaś, że będziesz na nas patrzeć! - Peder był wyraźnie
obrażony.
- Musiałam wracać z dziećmi do domu. Poza tym Emanuel nie mógł już tam dłużej
wytrzymać.
Spojrzała na nich i próbowała się uśmiechnąć.
- Długo was obserwowałam. Jesteście bardzo zdolni. Anna i Torkild też tam byli, a także
wielu innych znajomych.
- Dlaczego masz takie czerwone oczy? Płakałaś?
Elise powiodła wzrokiem od jednego do drugiego i westchnęła głęboko.
- Coś się wydarzyło, kiedy was nie było - zaczęła ostrożnie.
- Emanuel umarł?
- Peder, co ty mówisz? Oczywiście, że nie. Nie jest aż taki chory.
- Chodzi o panią Jonsen?
Elise pokręciła głową, nie wiedziała, jak ma im o tym powiedzieć.
- Chodzi o Kristiana. Wyjechał do Ameryki.
Zapadła przytłaczająca cisza. Peder i Evert patrzyli na nią z niedowierzaniem.
W końcu Evert zaczął się śmiać. - Żarty sobie z nas robisz, Elise.
Peder się zezłościł.
- Nie można sobie żartować z takich rzeczy. Sama zawsze tak mówisz.
- Nie żartuję. Kiedy wróciłam do domu, łóżko Kristiana było puste. Wszystkie jego rzeczy
zniknęły. Tu na stole leżał liścik do mnie.
- Ale on nie ma pieniędzy.
- Wziął trochę ode mnie. Wiedział, gdzie je chowam w kredensie.
- Ukradł?
- Obiecał, że odda mi je, kiedy tylko znajdzie pracę.
- Wyjechał, nie mówiąc nam o tym? Mogliśmy mu przecież pomachać! - W oczach Pedera
pojawiły się nagle łzy. - To nie sprawiedliwe! Powiedział, że da znać, zanim wyjedzie, i może bę-
dziemy mogli wejść na pokład i zobaczyć Amerykanów!
Elise spojrzała na niego zdziwiona. - Mówił wam, że dzisiaj wyjedzie?
- Nie, mówił, że wyjedzie, kiedy będzie po konfirmacji. Evert szturchnął go.
- Do konfirmacji Kristiana jeszcze dwa lata. On uciekł, rozumiesz chyba? To dlatego Elise
płacze.
Wyglądało, jakby prawda w końcu zaczynała docierać do Pedera.
- On już nie wróci?
Evert wzruszył ramionami. - Nie wiadomo. Jeśli dostanie pracę i będzie bogaty, to nie ma
po co tu wracać.
- Co powiedział Emanuel? Zezłościł się?
- Tak. I ja też. Nie można sobie tak po prostu wyjeżdżać. To nieładnie w stosunku do was i
do nas. Poza tym te pieniądze były nam potrzebne.
- Dlaczego płaczesz, skoro jesteś zła?
- Bo zawsze płaczę, kiedy jestem zła. Szczególnie wtedy, gdy nie mogę nic poradzić, a
przecież nie mogę krzyczeć na Kristiana, skoro go tu nie ma.
Peder podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Nie płacz, Elise. Masz przecież nas. Mogę rąbać drewno, a Evert może chodzić po wodę.
Możemy pilnować dzieci, żebyś miała czas na pisanie, a jeśli Emanuel każe nam stać za ladą, po-
wiemy mu, że możemy to robić tylko przez jakiś czas.
Elise uśmiechnęła się przez łzy.
- Bardzo się cieszę, że was mam. Martwię się tylko, co będzie z Kristianem. Ma tylko
trzynaście lat, nie jest pewne, że ktoś go zatrudni. Poza tym nie skończył jeszcze szkoły i za dwa
lata ma podejść do konfirmacji. - Ponownie wybuchła płaczem.
Evert podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu. Rozumiała, jak niezręcznie i bezsilnie
musieli się czuć. Nigdy przedtem nie widzieli jej tak zrozpaczonej. Hugo i Jensine siedzieli
spokojnie, zauważyli, że coś jest nie tak.
Wzięła się w garść, otarła łzy i uśmiechnęła się.
- Jestem taka szczęśliwa, że mam was przy sobie! Pomóżcie mi teraz nakryć stół, a ja
przygotuję obiad. Nie możemy zapominać, że jest niedziela. Będzie boczek i ziemniaki.
- Mniam, mniam! - Peder oblizał usta. - Czy mam dać znać Emanuelowi?
- Możesz spróbować, ale wejdź po cichu do pokoju, bo może zasnął.
Peder uchylił ostrożnie drzwi do pokoju i zajrzał do środka.
- Emanuel? - szepnął. - Śpisz? Odpowiedziało mu burknięcie.
- Na obiad będzie boczek i ziemniaki! Usłyszał kolejne burknięcie.
Peder cofnął się i zamknął za sobą po cichu drzwi.
- Chyba mówi przez sen, bo wymruczał tylko coś w poduszkę. Elise wyjęła ziemniaki.
- Obudzimy go, kiedy jedzenie będzie gotowe. Peder podszedł do okna i wyjrzał na
zewnątrz.
- Jak myślisz, gdzie jest teraz statek? Dopłynął już do Anglii? Evert uśmiechnął się. - Tak
szybko to one nie pływają. Na
pewno dopiero wypłynął z miasta i płynie w dół fiordu.
- Gdyby Kristian tu był, sam mógłby o wszystkim opowiedzieć. On zna nazwy wszystkich
miast i krajów na świecie.
- Peder zamilkł, ale po chwili dodał oskarżycielskim tonem:
- Źle zrobiłeś, Kristianie. Powinieneś był nas uprzedzić, zanim wyjechałeś.
Przy stole podczas obiadu atmosfera była napięta. Emanuel nie odezwał się ani słowem,
siedział z ponurym wyrazem twarzy i wpatrywał się w talerz, nie podnosząc na nich wzroku. Hugo i
Jensine nie byli głodni. Oboje późno zjedli tego dnia podwieczorek. Hugo demonstracyjnie rzucił
kawałek mięsa na podłogę, zanim Elise zdążyła zabrać mu jedzenie. Sama walczyła ze łzami. Peder
i Evert wyraźnie wyczuwali powagę sytuacji, ale Peder milczał.
Po obiedzie Elise poprosiła Pedera i Everta, by pozmywali naczynia, a ona sama przewinęła
Jensine i zaparzyła kawę dla Emanuela. Nie chciała słyszeć od niego ani od pani Jonsen, że nie
prowadzi domu tak, jak powinna. Wciąż kipiała w niej złość, ale rozpacz z powodu wyjazdu
Kristiana doskwierała jej niczym bolesna rana.
Evert mył naczynia, a Peder je wycierał. Obaj starali się to robić jak najlepiej.
Evert podniósł kubek, żeby pokazać jej, jaki jest czysty.
- Słyszałem, że niektórzy myją talerze przez całą drogę z Kristianii do Ameryki.
Peder spojrzał na niego zdziwiony.
- Ale dlaczego?
- Żeby nie płacić za bilet.
- Kristian zamierza obierać ziemniaki - wtrąciła Elise. Peder i Evert odwrócili się i wlepili w
nią wzrok.
- Tak powiedział? - spytał zaskoczony Peder.
- Napisał o tym w liście, który zostawił. Zdaje mi się, że nie musiał płacić za podróż do
Anglii. Albo przynajmniej bardzo mało go kosztowała. W Anglii ma się przesiąść na parowiec pły-
nący do Ameryki i dopiero wtedy będzie musiał zapłacić.
Peder wciąż patrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Nie pojmuję, dlaczego on wyjechał. A kiedy już tam dotrze i nie zastanie domu przy
Hammergaten ani łóżka we własnym pokoju, co będzie wtedy?
- Musi sobie wynająć pokój albo jakieś inne miejsce, a następnego dnia musi się zabrać za
szukanie pracy.
- Jestem pewien, że będzie tego żałował. A mieliśmy przecież jechać do ogrodów Tivoli na
wakacje. I co ja teraz powiem nauczycielowi? Przecież nie mogę kłamać, że się rozchorował,
prawda?
Elise westchnęła.
- Nie, zostaw to mnie.
Jego twarz nagle się rozjaśniła.
- A może pojechał do naszego wujka?
- To nie takie proste. Żeby tam dotrzeć, trzeba odbyć bardzo daleką podróż. Ameryka jest
tak wielka, że nawet nie potrafimy sobie tego wyobrazić.
Peder zamyślił się. Po chwili dodał:
- Wiesz, co myślę? Kiedy się prześpi w obcym łóżku i przypomni sobie, jak dobrze mu było
tutaj, przy Hammergaten, to dzień później wróci statkiem do Kristianii, obierając po drodze
ziemniaki i myjąc talerze. I będzie tutaj już jutro wieczorem.
Evert parsknął. - Nie wiesz, jak daleko jest do Ameryki? Samo dopłynięcie tam zajmuje
przynajmniej dwa albo trzy tygodnie. Gdyby miał tu wracać, musiałby upłynąć równie długi czas.
Nie zdążyłby się tu pojawić, zanim się zacznie szkoła na jesieni.
- W takim razie nie będzie mógł pojechać do ogrodów Tivoli. Evert pokręcił głową i
spojrzał badawczo na Elise.
- Poza tym nie jest pewne, czy będzie miał odwagę tu wrócić.
Elise nic nie powiedziała, słuchała tylko jednym uchem.
Peder chwycił ją za brzeg fartucha. - Nie słyszałaś, co powiedział Evert? Nie wiadomo, czy
on się odważy wrócić! Emanuel wyglądał na bardzo złego, a kiedy miną trzy tygodnie w jedną i w
drugą stronę, być może będzie jeszcze bardziej zły.
Elise pokiwała głową. - Jest taka obawa.
Na twarzy Pedera pojawił się nagle lęk. - Ty też się go boisz?
Elise pokręciła głową. - Nie, nie boję się go, Pederze. Ale może on powinien się bać mnie.
Peder i Evert roześmiali się. - Bać się ciebie? Ale ciebie się przecież nikt nie boi, Elise!
- Może nie. - Po chwili dodała cicho: - Ale zaczynam się zastanawiać, czy może nie
powinnam była wcześniej uderzyć pięścią w stół.
2
Tego samego wieczoru Elise napisała list do wuja z Ameryki. Usiadła w kuchni, bo między
nią i Emanuelem wciąż była ściana lodu. Od czasu kłótni nie zamienili ze sobą ani słowa. Praw-
dopodobnie oczekiwał, że go przeprosi, ale nie zamierzała tego robić. Musieli się spotkać w
połowie drogi, a on powinien wziąć na siebie choć część winy. Póki co wydawało się to jednak
mało prawdopodobne. Teraz Kristian był najważniejszy i jedyną osobą, jaka być może była w
stanie jej teraz pomóc, był jej wuj. Powinna była do niego napisać już dawno temu, wiedziała o
tym, ale nigdy nie znalazła na to czasu.
Drogi wujku Kristianie,
przepraszam, że nie napisałam do ciebie wcześniej, ale nie miałam na to czasu. Tak wiele
rzeczy wydarzyło się, odkąd ostatnio pisałam. Matka straciła dziecko, którego oczekiwała, i jest z
tego powodu niezwykle przygnębiona. Mój mąż jest sparaliżowany z powodu ciężkiej choroby, przez
co siedzi na wózku inwalidzkim, ale wciąż prowadzi mały sklepik przy ulicy Maridalsveien. Prze-
prowadziliśmy się na Hammergaten w dzielnicy Sagene, a Hilda wciąż mieszka w domu majstra.
Wydano moją pierwszą książkę. Dobrze się sprzedała i teraz zaczęłam pisać kolejną. Zanim się
całkiem poświęciłam pisaniu, byłam sprzedawczynią w przędzalni, a moje dni były długie i
męczące. Sąsiadka zajmowała się najmłodszym dzieckiem (Jensine, która ma już roczek), a moja
siostra Hilda opiekowała się Hugo, który w styczniu skończył dwa lata. Przez cały ten czas moi
bracia mieszkali z nami, podobnie jak Evert, sierota, którym się opiekuję i traktuję jak własne
dziecko.
Ale dzisiaj coś się wydarzyło i dlatego do ciebie piszę. Kristian, najstarszy z moich braci,
wyjechał do Ameryki! Całkiem nieoczekiwanie, nie uprzedzając nikogo! Kiedy wróciłam do domu,
znalazłam tylko liścik i zauważyłam, że wszystkie jego ubrania zniknęły. Zamierzał obierać
ziemniaki na statku płynącym do Anglii i pożyczył pieniądze na dalszą podróż. Parowiec, który ma
płynąć z Liverpoolu do Kanady, nazywa się „Virginian" i należy do firmy Alan Line. Z Kanady
zamierza podróżować dalej pociągiem.
Jak się na pewno domyślasz, bardzo się o niego martwię. Został mu jeszcze rok do końca
szkoły, poza tym nie jest jeszcze konfirmowany. Napisał w liście, że zamierza kłamać w kwestii
swojego wieku, i zastanawiam się, co się stanie, kiedy ktoś odkryje, że jest młodszy. Piszę ci o tym w
nadziei, że być może skontaktuje się z tobą, prosząc o radę. Wiem, że niedawno wysyłał do ciebie
list, ale sądziłam, że dotyczył on jego planów, kiedy będzie już dorosły. Czy wiesz o czymś, o czym
ja nie wiem? Kocham moich braci, jakby byli moimi własnymi dziećmi, i martwię się o nich.
Przepraszam, że cię niepokoję, ale nie widziałam innego wyjścia.
Mam nadzieję, że u ciebie i twoich bliskich wszystko dobrze.
Serdeczne pozdrowienia od twojej siostrzenicy Elise
Usłyszała jakiś odgłos w salonie. Po chwili otworzyły się drzwi, a do kuchni wtoczył się
Emanuel.
- Piszesz nową powieść? Może tym razem o złym ojczymie?
- Nie, piszę do wujka Kristiana z Ameryki w nadziei, że będzie mógł pomóc Kristianowi,
kiedy tam przybędzie.
Emanuel uśmiechnął się.
- Oni mieszkają w Spokane, w stanie Waszyngton. To daleko od Chicago.
- Wiem o tym, ale pomyślałam, że może Kristian spróbuje zadzwonić albo napisać do niego,
jeśli będzie miał problemy.
- Na pewno nie zostanie mu wiele z tych dwustu koron, gdy tam już dotrze. Telefonowanie
jest kosztowne. - Jego głos był spokojniejszy. Czyżby przemyślał sprawę?
Elise odłożyła ołówek.
- Sądzę, że powinniśmy poważnie porozmawiać, Emanuelu. Nieprzyjemnie jest się tak
kłócić i złościć na siebie. Musimy znaleźć rozwiązanie, nie odwracając się od siebie nawzajem.
- Tak, już je znalazłem. Wracam do Ringstad.
Nie powiedziała nic, starała się tylko wyśledzić na jego twarzy, co właściwie czuje. Było
mu przykro, czy też mu ulżyło?
- Nic nie mówisz. Nie cieszysz się?
- Nie, nie cieszę się. Uważam, że to smutne. Miałam nadzieję, że uda nam się odnaleźć
drogę powrotną do siebie. Powiedziałeś, że jestem inna niż wtedy, gdy mnie poznałeś. Myślałam
tak samo o tobie. Sam wiesz, że jest coś w plotkach pani Jonsen. Jeśli chodzi o Johana, nie wiem o
nim nic. Potrafię przyznać, że bardzo go kochałam i marzyłam o wspólnym życiu z nim, ale los tak
nie chciał. Kiedy ty i ja się pobraliśmy, byłam zdecydowana zrobić wszystko, co w mojej mocy,
żebyśmy mogli stworzyć dobry dom dla naszych dzieci. Nie wyszło nam to, ale starałam się
zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Zgodziliśmy się spróbować raz jeszcze, ale teraz czuję, że
postawiłeś wszystko na głowie. To ja jestem podejrzewana o niewierność.
Wyprostowała się. Spojrzała mu prosto w oczy. - Rozumiem, że jest ci trudno, i nie próbuję
sobie nawet wyobrazić, co to znaczy być sparaliżowanym, tak samo jak uważam, że nie można
nigdy zrozumieć problemów innych ludzi, o ile samemu nie było się w podobnej sytuacji.
Machnął przecząco ręką.
- To nie ma żadnego związku z moją chorobą. To kwestia zasad. Nie mogę żyć z kobietą,
która zachowuje się jak pan domu. Uważam, że to niegodne. Mógłbym zaakceptować to, że piszesz
w wolnym czasie, o ile równocześnie byłabyś w stanie wypełniać wszystkie obowiązki pani domu.
Ale ważne decyzje musisz pozostawić mnie. Jeśli nie, to lepiej będzie, jeśli będziemy mieszkać
osobno.
- A ważne decyzje to między innymi te, które dotyczą wychowania chłopców?
- Tak, oczywiście.
- A gdyby Kristian nie wyjechał i nie przeprosił, wciąż domagałbyś się, żeby zamieszkał z
matką i Asbjørnem?
- Tak.
- A co, jeśli matka powiedziałaby, że nie da rady zaopiekować się trzynastolatkiem?
- Wtedy musiałby sobie znaleźć inne miejsce. To samo dotyczy Pedera i Everta. Jeśli zaczną
mi się stawiać, tak jak Kristian, nie chcę ich tu mieć.
Elise spojrzała mu w oczy. - Przykro mi to słyszeć, Emanuelu. W takim razie obawiam się,
że będziemy musieli żyć osobno.
- Jak chcesz. To twój wybór. - Obrócił wózek i pospiesznie skierował się z powrotem do
salonu.
Z samego rana Peder pojechał po woźnicę Karlsena. Emanuel postanowił wyjechać
pierwszym pociągiem.
Elise wodziła za nim wzrokiem, czując, jak spada jej z ramion wielki ciężar, ale
równocześnie martwiła się o niego. - Ale jak poradzisz sobie sam w drodze do domu?
- Poślę telegram do Andreasa, żeby po mnie przyszedł. A w pociągu pomoże mi woźnica.
- A co ze sklepem?
- Napisałem list do Ludviga Liena i Paula Georga. Zajmą się wszystkim. - Uśmiechnął się. -
Nie sądzę, żeby miało to długo potrwać. Kiedy zobaczysz, jak to jest stać na własnych nogach i nie
móc skorzystać z pomocy ojca, zmienisz jeszcze zdanie.
Nie powiedziała nic. Jeśli tak myślał, to czekała go wielka niespodzianka. Może będzie
rozczarowany, a może nie. Wciąż nie potrafiła się domyślić, co tak naprawdę czuł. Całkiem praw-
dopodobne, że używał tego jako pretekstu, żeby móc wrócić do domu w Ringstad, i z ulgą
opuszczał ich na rzecz przyjemniejszego życia.
Spojrzała na Hugo i Jensine, którzy bawili się w kącie, zajęci budowaniem z drewnianych
klocków, które zrobił dla nich Kristian. Może Emanuel nigdy nie był w stanie pokochać Hugo, bo
nie potrafił zapomnieć o tym, w jaki sposób Hugo został poczęty. A co z Jensine? Była jego córką,
jego rodzonym dzieckiem. Czy nic do niej nie czuł? Czy to możliwe, żeby ojciec lub matka nie
kochali swojego dziecka?
Paliło ją pod powiekami. Nie wiedziała, dlaczego chciało jej się płakać: dlatego że Kristian
wyjechał czy dlatego że miał ich opuścić Emanuel. A może dlatego, że nie spała w nocy tylko roz-
myślała o Kristianie i martwiła się o niego. Teraz statek był już na pewno daleko na morzu i nawet
jeśli żałował, nie było drogi powrotnej. Chłopcy opowiedzieli jej o ładowni przerobionej na salę do
spania, w której na każdym posłaniu leżało po szesnastu mężczyzn. Słyszała, że na Morzu
Północnym bywały wielkie fale. Wielu zapadało na chorobę morską. To musiała być dla Kristiana
okropna noc.
Może było też zimno, a on nie miał ze sobą nic ciepłego. Peder i Evert dostali po nim
zimowe ubrania, bo ona obiecała mu nowe. Zarówno spodnie, jak i kurtka, były na niego za małe.
- Myślałam, że wybierzemy się do znachorek z ulicy Gravergaten.
- A po co? Powiedziałaś przecież, że nie widzą dla mnie żadnej nadziei.
- Powiedziałam, że muszą cię najpierw zbadać.
- To bez sensu. To czysta szarlataneria.
- Pomogły już wielu osobom. Poza tym wcale nie udają mądrych, naprawdę wiele wiedzą na
temat powszechnej medycyny i mają własne zioła, które pomagają w przypadku wielu schorzeń.
- Powiedziałem, że to nie ma sensu! - Głos Emanuela był surowy. - Podjęłaś decyzję, Elise.
Jeśli pochylisz głowę i przyznasz, że postąpiłaś wobec mnie niesprawiedliwie, odbierając mi prawo
do bycia panem domu, wtedy wrócę. To zależy od ciebie.
- Nie powiedziałeś tak wówczas, gdy prosiłeś, by móc powrócić, i przeprowadziliśmy się tu,
na Hammergaten. Wtedy nie usłyszałam ani jednego słowa o tym, że biorę na siebie zbyt wiele
decyzji i odbieram ci twoje obowiązki i odpowiedzialność. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że
z radością przyjąłeś to, iż biorę na siebie wszystkie obowiązki związane z chłopcami, skoro i tak
byłam już do tego przyzwyczajona.
- W takim razie musiałaś być chyba ślepa. Musiałaś rozumieć, jak upokarzające było dla
mnie mieć żonę, która o wszystkim decyduje. Nie chcę o tym więcej dyskutować. Jadę teraz do
domu, a kiedy ty się nad sobą zastanowisz i wybijesz sobie z głowy te humory, możesz wysłać do
mnie list.
Kuchenne drzwi otworzyły się gwałtownie i Peder wsunął głowę do środka, czerwony i
zdyszany. - Wóz już jest! Woźnica przyjdzie ci pomóc.
Evert siedział cicho przy kuchennym stole i przysłuchiwał się bez słowa całej rozmowie.
Elise spojrzała na niego i Pedera. Nie wiedziała również, co oni czują. Ulżyło im, czy też było im
przykro? Zapewne jedno i drugie.
- Macie się ładnie pożegnać z Emanuelem. Ty też Hugo!
- zawołała do syna. - Chodź się pożegnać z tatą.
Peder i Evert uścisnęli uroczyście dłoń Emanuela i ukłonili się, a Hugo stanął przed nim i
przyjrzał mu się zdziwionym wzrokiem. - Tata do sklepa?
Emanuel odwrócił się do Elise. - Zadbaj o to, żeby nie mówił tak niedbale, jak chłopcy. -
Ponownie odwrócił się do Hugo.
- Mówi się do sklepu, Hugo. Musisz się nauczyć ładnie mówić.
Pojawił się woźnica, który pomógł jej stoczyć wózek w dół po deskach na ganku i popchnął
go dalej wokół domu.
Elise wzięła Jensine na ręce i poszła za nimi, a chłopcy pobiegli przodem. Hugo dreptał tuż
za nią.
Przygryzła wargę. Czy Emanuel miał rację? Czy to ona była w błędzie?
- Nie chcesz się pożegnać z Jensine, Emanuelu? Emanuel spojrzał na nią ponuro.
- Do widzenia, Emanuelu - zawołała. - Dobrej podróży i pozdrów matkę i ojca.
- Do wiedzenia wszystkim. Chłopcy, róbcie tak, jak powie wam pan Ludvig Lien. Niedługo
zaczną się wakacje.
Peder wyglądał na przerażonego. - Mamy stać za ladą przez całe lato?
Emanuel posłał mu mroczne spojrzenie. - A co myślałeś? Że będziesz się przez cały czas
lenić?
Peder spuścił zawstydzony głowę. - Może nie cały, ale...
Woźnica strzelił z bicza, a wóz ruszył. Elise pomachała mu i kazała Jensine i Hugo zrobić to
samo. Peder i Evert stali spokojnie bez ruchu.
- Mogliście chociaż pomachać! - upomniała ich, kiedy wóz zniknął za zakrętem.
Chłopcy nie odpowiedzieli, obaj zacisnęli tylko usta.
3
Elise posłała chłopców do szkoły z zaświadczeniem, że są spóźnieni, ponieważ musieli
przyprowadzić woźnicę dla swojego ojca, któremu się pogorszyło i w związku z tym zmuszony był
wyjechać. Następnie napisała liścik, który mieli zanieść wychowawcy klasy Kristiana. Napisała w
nim, że zamierza przyjść później do szkoły, by z nim porozmawiać.
To będzie nieprzyjemne spotkanie. Wiedziała, że nauczyciel jest bardzo surowy i będzie
zaszokowany, kiedy usłyszy co się stało. Nie miała pojęcia, co się zwykło robić w takich przy-
padkach. Czy zostanie w to zamieszana policja? Czy do armatora w Kanadzie zostanie wysłany
telegram mówiący, że Kristian Løvlien ma zostać natychmiast odesłany?
Wzdrygnęła się. Biedy Kristian, to będzie dla niego cios, niezależnie od tego, co się
wydarzy. W Ameryce z pewnością nie będzie dla niego pracy, a powrót do domu po tym, jak się w
taki sposób wygłupił, mógłby mu zniszczyć życie.
A co z tymi dwustoma koronami? Emanuel powiedział jej wprost, że nie dostanie więcej
pieniędzy od jego ojca, a poza tym wcale ich nie chciała po tym, co się wydarzyło. Ale jak mieli so-
bie poradzić? Jeszcze dużo czasu minie, zanim książka, nad którą obecnie pracowała, będzie
gotowa. Później trzeba będzie ją wydrukować i sprzedać, a później minie jeszcze wiele czasu, nim
dostanie jakieś pieniądze. Nie miała obecnie żadnych zarobków poza wypłatą, którą dostała od
wydawnictwa. Chłopcy będą musieli pracować przez całe łato, ale pod warunkiem że dostaną za-
płatę. Jeśli nie, to zabroni im stać za ladą. W takim wypadku będą musieli poszukać sobie innej
pracy jako przewoźnicy, drwale lub pomocnicy u fryzjera.
Westchnęła i wyciągnęła swój rękopis. Postanowiła napisać
o Norze, dziewczynce z jej klasy. Wylądowała w więzieniu po tym, jak ukradła jedzenie ze
sklepu Magdy. Chciała wyjaśnić, dlaczego Nora nie znalazła żadnego innego wyjścia. Johan rów-
nież go nie znalazł, dlatego stał na czatach, kiedy inni rabowali sklep złotnika. Potrzebne mu były
pieniądze na leki dla Anny.
Elise chciała, aby ludzie, którym nigdy nie doskwierał głód, zdołali wczuć się w tę trudną
sytuację i zrozumieli, że nawet najszlachetniejszy człowiek nie potrafiłby się oprzeć pokusie, gdyby
rozpacz i przymus były wystarczająco silne.
Na szczęście Hugo i Jensine bawili się spokojnie razem. Oboje mieli za sobą długą,
przedpołudniową drzemkę. Może spali źle w nocy przez to, że była taka niespokojna?
Starała się nie myśleć o Emanuelu. Może jego ojciec spojrzy na to inaczej i wyjaśni mu
sprawę z perspektywy Elise. Może to Emanuel zmieni zdanie i przyjdzie prosić ją o wybaczenie.
Ostatnimi czasy zdawał się być w lepszej formie. Teraz mogli się oboje poważnie zastanowić nas
sytuacją i jeśli uznają, że nie ma lepszego wyjścia, to może powinni dalej mieszkać osobno.
Pisała przez całe przedpołudnie. Nawet, gdy karmiła Hugo
i Jensine, jej myśli wciąż krążyły wokół Nory i jej losu. Sama zauważyła, że jest nieobecna
duchem i nie słucha, kiedy Hugo coś do niej mówi. Dopiero kiedy się zezłościł i zrzucił na ziemię
talerzyk, spróbowała się ogarnąć i skoncentrować na dzieciach zamiast na książce.
Jej myśli ponownie odpłynęły. Miała przecież maszynę do szycia. Mogła znów zacząć szyć
dla ludzi, kiedy już skończy pisać. Gdyby trafiła na kogoś równie hojnego, co młoda panienka
Paulsen, byłoby to całkiem dochodowe zajęcie. Jeśli niektórzy potrafili wyżyć, szyjąc ścierki lub
łatając ubrania, to ona musiała zdołać utrzymać się z szycia, niezależnie od tego, jak jej pójdzie z
książką.
Usłyszała, że ktoś biegnie w stronę domu. Czy to chłopcy już wracali? Czy naprawdę było
aż tak późno? Czas nie jest moim przyjacielem, powiedziała do siebie i westchnęła głęboko. Jak
miała znaleźć jeszcze więcej czasu na pracę?
Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Peder.
- Ale się zdziwisz, Elise! - Uśmiechnął się od ucha do ucha, jego grzywka była mokra od
potu, a policzki zaczerwienione.
- Zdziwię? Że przychodzicie do domu wcześniej niż zwykle?
- Nie, zgaduj!
Rozpromieniła się. - Nie oblałeś?
- Oblałem? - Uśmiech zniknął z jego ust. - Tak myślałaś?
- Nie, ja... po prostu musiałam coś zgadnąć. To może masz jakiegoś nowego kolegę?
Peder pokręcił tajemniczo głową. - Zgaduj jeszcze raz!
- Nie dostałeś upomnienia, chociaż przyszedłeś spóźniony?
- Przecież napisałaś usprawiedliwienie, nauczyciel nie mógł mnie upomnieć.
Nagle westchnęła głośno i zasłoniła z przerażeniem usta dłonią. - Zapomniałam, że miałam
porozmawiać z wychowawcą Kristiana! Boże, co on sobie pomyśli? - Uderzyła się dłonią w czoło i
jęknęła. - Zapominam o wszystkim, kiedy piszę. Ale inni tego nie rozumieją.
Peder stał z wyszczerzonymi zębami. Wyglądał na mocno ubawionego.
Wstała gwałtownie od stołu. - Nie ma się z czego śmiać! Będę musiała iść do szkoły i
przeprosić. Zajmiecie się w tym czasie dziećmi. Gdzie poza tym jest Evert? Zdawało mi się, że
słyszę was obydwu?
- Stoi na zewnątrz.
Elise zatrzymała się i nadstawiła uszu. - Ktoś coś mówi.
Peder pokiwał głową. - To właśnie dlatego miałaś zgadywać, rozumiesz?
- Miałam zgadnąć, kto stoi na zewnątrz? Ktoś przyszedł w odwiedziny?
Peder pokiwał głową.
Elise westchnęła. - Nie rozumiesz, że nie mogę przyjmować gości, skoro muszę iść do
szkoły? Prosiłam o spotkanie, więc muszę się teraz wytłumaczyć.
- Mimo wszystko możesz zgadywać.
- Nie wygłupiaj się, Peder. Jensine musi mieć czystą pieluchę. Możesz ją teraz przewinąć, a
ja biegnę do szkoły.
A jeśli to Johan, szepnęło coś w jej głowie. Nie mogę okazać, jak bardzo się cieszę. Nie
dzisiaj, kiedy Emanuel wyjechał w gniewie.
W tej samej chwili zobaczyła, że dwie osoby zbliżają się do schodów. Otworzyła szeroko
oczy i zaniemówiła.
- Kristian?
Wyglądał na bardzo zawstydzonego, kiedy szedł w jej stronę z pochyloną głową i
zgarbionymi plecami.
- Przepraszam.
Powinna była się zezłościć, powinna być szczęśliwa, ale stała tylko, wpatrując się w niego i
nic nie rozumiejąc.
- Był w szkole! - odezwał się Peder. - Bał się wracać do domu, ale kiedy powiedziałem, że
Emanuel wyjechał do Ringstad, to się w końcu odważył.
Kristian odwrócił się do niego. - Wcale nie powiedziałem, że się boję! Powiedziałem, że nie
chcę.
Elise spojrzała na niego z powagą. - Czy rozumiesz, co zrobiłeś, Kristianie?
Spuścił wzrok i pokiwał głową. - Przepraszam - powtórzył. Po chwili podniósł wzrok. -
Dostaniesz pieniądze z powrotem. Nie ruszyłem nawet jednego øre! - Pogrzebał w kieszeni spodni i
wyciągnął zwitek banknotów. - Tu jest wszystko!
- Chciałeś nas tylko przestraszyć?
- Nie ciebie. Poza tym miałem ochotę popłynąć, ale zacząłem mieć obawy. Myślałem, że nie
dostanę pracy. A kiedy się nad tym zastanowiłem, to nie byłem pewien, czy spodoba mi się w
obcym mieście. Nie wiem zresztą, jak bym się tam dostał.
- Dlaczego nie mogłeś wrócić wczoraj wieczorem? I gdzie spędziłeś noc?
- Spałem w pokoju u Halte-Jensa, jego matka nic o tym nie wiedziała.
- Zrobiłeś to, żeby się zemścić na Emanuelu. To nieładnie, Kristianie.
Pokiwał głową, ale na jego twarzy malował się upór. - Emanuel też nieładnie postąpił.
- Jest różnica między dorosłymi i dziećmi. Jesteś na tyle duży, żeby wiedzieć, że to, co
zrobiłeś, było bardzo złe. Tak bardzo się o ciebie martwiłam i bałam, że prawie nie zmrużyłam oka
w nocy. Emanuel i ja zaczęliśmy się o to kłócić i tak się zezłościł, że wyjechał do Ringstad.
Napisałam nawet list do wuja Kristiana w nadziei, że będzie mógł ci pomóc.
Kristian posłał jej przerażone spojrzenie.
- Powiedziałaś, że pojechałem do Ameryki?
- Tak. Nie wiedziałam przecież, czy starczy ci pieniędzy na jedzenie i co się stanie, kiedy
odkryją, że masz tylko trzynaście lat.
- Wuj Kristian nie mieszka przecież w Chicago.
- Wiem, ale pomyślałam, że może spróbujesz wysłać mu telegram albo zadzwonić.
- Nigdy bym się nie odważył.
W końcu poczuła, jak kipi w niej złość. - A skąd miałam o tym wiedzieć? Myślałam, że
odważyłeś się nas opuścić bez słowa, więc sądziłam, że jesteś zdolny do wszystkiego.
Zobaczyła, że w jego oczach pojawiły się łzy. - Nigdy więcej tego nie zrobię. Przepraszam,
Elise. Również za to, że Emanuel nie chciał tu dłużej zostać. Lepiej by było dla ciebie, gdybym to
ja wyjechał, a nie on.
Peder jak zwykle nie potrafił się powstrzymać. - Nieprawda! Elise i Emanuel się pokłócili i
wydaje mi się, że ona go już nie kocha.
- Milcz, Peder! - Spojrzała na niego ze złością. - Nic ci do tego! - Odwróciła się do
Kristiana. - Gdzie są twoje ubrania?
Kristian pochylił głowę. - Schowałem je za krzakiem porzeczki. Nie byłem pewien, czy to
prawda, że Emanuel wyjechał.
- Chciałeś najpierw sprawdzić, czy on tu jest, tak? A co byś zrobił, gdyby on nie wyjechał?
- Uciekłbym, zanim by mnie zauważył.
Elise westchnęła głęboko, odwróciła się i poszła z powrotem na swoje miejsce. Siadła na
stołku, oparła łokcie na stole i wsparła głowę na dłoniach. Może Emanuel miał rację, pomyślała.
Dobrze wychowane dzieci nie uciekałyby z domu.
Wyznaczyła chłopcom zadania do wykonania, następnie wyjęła przybory do pisania i
napisała kolejny list do wuja Kristiana.
4
Nie minęło wiele czasu, a wszystko się uspokoiło i było tak jak dawniej. Emanuela nie było
zaledwie od kilku dni, ale wydawało się, jakby chłopcy całkiem zapomnieli o kłótni, próbie
ucieczki Kristiana i złym nastroju Emanuela. Elise z obawą myślała o tym, co by się stało, gdyby
Kristian naprawdę wyjechał. Emanuel wróciłby do Ringstad, a ona miałaby jedną parę rąk mniej do
pomocy. Kristian najlepiej ze wszystkich radził sobie przy rąbaniu drewna i innych ciężkich,
fizycznych zajęciach. Poza tym można było z nim rozmawiać jak z dorosłym.
Ludvig Lien przyszedł w odwiedziny, prawdopodobnie poprosił go o to Emanuel. Lien
oczekiwał, że chłopcy będą stać za ladą przez większą część dnia przez całe lato i był wyraźnie za-
skoczony, kiedy Elise powiedziała mu, że to nie wchodzi w grę. Chłopcy mieli dostać przynajmniej
dwa tygodnie wolnego, poza tym mieli otrzymywać pensję, tak jak wszyscy inni. Zobaczyła
przerażony wyraz twarzy Liena i domyśliła się, że mężczyzna zapewne oczekiwał, iż będzie mógł
zachować całość zarobków dla siebie.
- Pomówię z panem Ringstadem - powiedział. - Nie tak się umawialiśmy.
- Ale tak będzie - odparła stanowczo. - Jeśli chce pan pomocy chłopców, musi im pan płacić
tak samo, jak innym dzieciom. A jeśli nie, to Evert, Peder i Kristian poszukają sobie innej pracy.
Ich zarobki są mi niezbędne, żeby związać koniec z końcem.
Posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie, najwyraźniej nie spodziewał się z jej strony takiej
stanowczości.
Noc świętojańska przyniosła ciepłą i przyjemną pogodę.
Chłopcy przybiegli do kuchni. Peder był tak zdyszany, że z trudem mówił: - Możemy pójść
do doliny Maridalen, Elise? Wszyscy chłopcy tam jadą. I dziewczyny ze szkoły też. Z kanapkami,
sokiem i zapałkami, żeby rozpalić ognisko!
- Ale przecież zawsze razem jeździmy na Wzgórze św. Jana?
- Wiemy, ale tam są zazwyczaj same małe dzieci. A przy starym kościele w Maridalen będą
inni w naszym wieku. Dziewczyny mają pleść wianki dla Kristiana, Everta i dla mnie.
Pogłaskała go po grzywce. - Czy już tak wyrośliście, że dziewczęta plotą dla was wianki?
Coś mi się zdaje, że niedługo ode mnie uciekniecie, Peder.
- Nie, Elise. Ja zostanę z tobą, aż się zestarzejesz. Wianek przecież nic nie znaczy. To tylko
takie wymysły dziewcząt. Jeśli dziewczyna zdoła odnaleźć dziewięć różnych rodzajów kwiatów i
położy je sobie pod poduszką, to będzie miała sen proroczy i dowie się, czy wyjdzie za mąż przed
kolejną nocą świętojańską.
- Macie dopiero po dwanaście lat. Żadna dziewczyna nie może wyjść za mąż w wieku
trzynastu lat!
- Nie może? A dlaczego nie?
- Głuptasie. Nikt nie pobiera się w wieku trzynastu lat! Peder odetchnął z ulgą. - To dobrze!
Bo już się bałem, że
Marte znajdzie dzisiaj dziewięć kwiatów.
- Tak bardzo ją lubisz?
Pokiwał głową. - Ona jest taka ładna. Ale reszta chłopaków też uważa, że jest ładna, i nie
wydaje mi się, żeby miała wybrać takiego, który nie potrafi dobrze pisać ani przeczytać więcej niż
jedną stronę z książki.
Elise poczuła nieprzyjemne ukłucie. To okropne, że tak się czuł. - Kiedy będziesz na tyle
dorosły, żeby się ożenić, będziesz czytał jak pastor. A poza tym nie tylko to jest ważne. Dziewczęta
szukają przede wszystkim takiego chłopca, który jest miły i nie pije.
Peder posłał jej pełne powątpiewania spojrzenie. - Coś mi się zdaje, że tak mówisz tylko po
to, żeby mnie pocieszyć. Jeden z chłopaków już nieraz pił, a wszystkie dziewczyny robią do niego
maślane oczy.
Droga była długa, ale chłopcy pomagali jej pchać wózek, a wieczór był wciąż jasny. Ciągle
natykali się na dziewczęta, które zbierały polne kwiaty i układały z nich wianki. Wiele z nich miało
już jeden na głowie. To był piękny widok.
Elise nalegała by mogła towarzyszyć im razem z dziećmi. Nie miała ochoty posyłać ich
samych do ruin w Maridalen. Chłopcy wyglądali z początku na przerażonych i tłumaczyli, że nikt
inny z klasy nie przyjdzie z dorosłymi, ale poddali się, kiedy Elise stwierdziła, że noc świętojańska
jest dla wszystkich i z pewnością przyjdą tam ludzie w różnym wieku.
Cieszyła się ze spaceru. Po wiośnie, w ciągu której słońce mieszało się z deszczem, zrobiło
się w końcu przyjemnie. Brzeg kanału był zarośnięty polnymi kwiatami we wszystkich kolorach
tęczy, trawa była zielona i świeża, a w wielu ogrodach widziała kwitnące różane krzewy. Peonie już
przekwitły, wszystko w tym roku działo się szybciej niż zwykle.
Pomyślała o Emanuelu i zastanawiała się, czy żałował, że się wyprowadził. Nie było
wątpliwości, że to kłótnia z Kristianem skłoniła go do wyjazdu. Pomimo choroby zdawał się być w
dobrej formie, znacznie lepszej niż wtedy, gdy odwiedzili go w Ringstad. W majątku nie miał
żadnych zajęć, więc zdecydowanie za dużo czasu poświęcał na rozmyślanie o tym, czego mu
brakuje. Gdyby tylko rodzice dali mu jakieś zajęcie. Musiało być przecież wiele rzeczy, którymi
mógłby się zająć w gospodarstwie, chociaż siedział na wózku.
Bała się pomyśleć, co powiedział, kiedy usłyszał od Ludviga Liena, że zabroniła chłopcom
pracować bez zapłaty, i wymagała, by dostali dwa tygodnie wolnego w czasie wakacji.
Wyjęła Hugo z wózka i pozwoliła mu iść samodzielnie. Ruszył natychmiast biegiem, chcąc
dogonić chłopców, którzy byli już spory kawałek przed nimi, ale wolno mu to szło na krótkich
nóżkach i kilka razy o mało się nie potknął.
- Nie biegnij tak szybko, bo się przewrócisz! - zawołała za nim, ale on roześmiał się tylko i
biegł dalej.
Kiedy zbliżali się do jeziora, na drodze zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi i wszyscy
szli w kierunku ruin. Elise usłyszała od kogoś, że miało tam zapłonąć wielkie ognisko, i bardzo ją to
ucieszyło. Miała w koszyku sok porzeczkowy i duże kanapki ze świeżego chleba z syropem, a na
dnie wózka leżał stary koc, na którym mogli usiąść. Kiedy była dzieckiem, jeszcze zanim ojciec
zaczął pić, zwykli udawać się w niedzielę na takie wycieczki, ale później stały się one niezwykle
rzadkie. Peder i Kristian praktycznie tego nie doświadczyli, najpierw dlatego, że matka była chora,
a później dlatego, że Emanuel nie miał na to ochoty. Według niego nie godziło się siedzieć na
wzgórzu i jeść. To nie wypadało, jak mawiał.
Nagle poczuła się wolna. Emanuel i ona powinni byli się wcześniej domyślić, że są zbyt
różni, żeby ich małżeństwo miało szansę powodzenia. Jedno starało się dopasować do drugiego w
nadziei na stworzenie szczęśliwego domu. Była mu za wiele rzeczy wdzięczna i nigdy nie
zamierzała zapominać o tym, że uratował ją przed hańbą posiadania nieślubnego dziecka. Nie
mówiąc już o tym, że prawdopodobnie uratował ją przed dokonaniem straszliwego uczynku.
Wątpiła, czy zdołałaby sobie odebrać życie, ale z rozważała taką możliwość.
Ponieważ długo nie otrzymywała listu od Johana, nie była pewna, czy w ogóle się do niej
jeszcze odezwie. Aż w końcu napisał, że przemyślał sobie dokładnie sprawę i uznał, że nie ma
sensu czekać w nieskończoność. Zastanawiała się, co przeczyta w jego liście, próbowała się na to
przygotować. Często ta myśl wyrządzała jej tak wielki ból, że musiała ją od siebie odpędzać, innym
razem natomiast zamęczała się nią. Choć zapewniał ją, że jest jedyną, której pragnie, mogło się
wydarzyć coś niespodziewanego. Mogła się na jego drodze pojawić piękna, młoda kobieta, która
zechce o niego walczyć. Niektóre kobiety potrafiły być niezwykle wytrwałe. Kiedy czegoś chciały,
nie poddawały się, dopóki tego nie dostały. Wystarczyło spojrzeć na Agnes. Choć wiedziała, że
Johan jej nie kocha, potrafiła go skłonić, by robił to, czego chciała.
Zamrugała energicznie i odpędziła łzy. Wokół było zbyt pięknie, by psuć ten wieczór
ponurymi myślami. Choć Johan znalazł sobie inną, cieszyła się, że Emanuel wyjechał. Było jej bez
niego lepiej, a i jemu z pewnością było lepiej w przestrzennych salonach w Ringstad niż w ciasnych
pokojach na Hammergaten, gdzie, jak zwykł mawiać, trudno mu nawet oddychać. I gdzie miał
żonę, która była równie zarozumiała, jak jej bracia oraz dzieci, którym brakowało manier.
Usłyszała za plecami pogodne głosy dzieci i odwróciła się. Zaskoczona zobaczyła, że idą za
nimi panna Johannessen i Jorund wraz z Olaug i państwem Jonsen.
Zatrzymała się.
- Wy też wybieracie się do ruin w Maridalen?
Olaug i Jorund podbiegły do niej żwawo, obie ubrane w jasne sukienki, słomkowe
kapelusze i ciemne rajstopy.
- Tak. Wy też? - Głos Olaug był radosny.
Elise pokiwała głową z uśmiechem. - Chłopcy poszli przodem, chcą się tam spotkać z
kolegami z klasy.
Przywitała się z trójką dorosłych. Dawno nie widziała panny Johannessen.
- Jak miło, że Olaug i Jorund mogą być razem, w przedszkolu były do siebie takie
przywiązane.
Panna Johannessen uśmiechnęła się. - Mnie też to cieszy. Czuję, jakbym miała nową
rodzinę. Hansine i pan Laurentius Olsen są dla nas tacy dobrzy.
- Panienka również jest dla nas dobra - wtrąciła prędko Hansine. Była zaczerwieniona,
zagrzana i ciężko oddychała.
Elise posłała jej zaniepokojone spojrzenie. - Idziecie aż od Enerhaugen?
- Tak. Ale jak powiedziałam Laurentiusowi, mamy przed sobą jeszcze całą noc. To
najdłuższy i najjaśniejszy dzień w roku, nie możemy go zmarnować, leżąc w łóżku.
Wszyscy się roześmiali.
Nareszcie dotarli do lasu, droga stała się wyboista i wąska, więc szli parami. Jorund i Olaug
pobiegły przodem w nadziei, że dogonią chłopców, dalej szli ramię w ramię Laurentius i Hansine
Olsen, a na końcu panna Johannessen i Elise z wózkiem. Hugo zdążył się zmęczyć, więc ponownie
go położyła.
- Mogę pani pomóc pchać, pani Ringstad - zaoferowała się panna Johannessen. - Trudno jest
prowadzić wózek po takiej nierównej ścieżce.
- Zazwyczaj przyłączamy się do ogniska na Wzgórzu św. Jana, ale w tym roku chłopcy
koniecznie chcieli pójść do Maridalen.
- Ja się zazwyczaj nigdzie nie wybieram, ale stroję za to dom dzikimi różami i jem na obiad
kaszę na mleku. Tak robiliśmy w moim domu, kiedy byłam mała. Hansine przyniosła całą miskę
pełną kaszy, na pewno starczy i dla was.
Elise pociekła ślinka. Minęły całe lata od czasu, gdy ostatnio jadła kaszę na mleku.
- Jak idzie w pracy? Macie dużo roboty?
Panna Johannessen westchnęła głęboko. - Tak, aż za dużo. Nie mam zbyt wiele czasu dla
Jorund.
- Ale panienka Carlsen chyba dobrze sobie radzi? Czy nie pomaga pani trochę w pracy?
Panna Johannessen prychnęła. - Ona jest zajęta tylko panem Samsonem. Śmieje się ze
wszystkiego, co on mówi, stroi się i kokietuje. Aż się od tego robi niedobrze. - Zmarszczyła czoło.
- Ale wczoraj chyba coś między nimi zaszło. Panienka Carlsen wyglądała na ponurą, a pan Samson
na nieszczęśliwego.
Elise zadrżała. Czyżby Karoline odkryła tajemnicę Sigvarta? Byle tylko panna Johannessen
oraz majster nie dowiedzieli się o niczym!
- Karoline Carlsen z pewnością niełatwo jest zadowolić - zasugerowała. - Kiedyś stałam się
obiektem jej nienawiści i opowiadała wtedy ludziom na mój temat różne zmyślone historie.
Panna Johannessen posłała jej przerażone spojrzenie. - To ona jest taka?
Mam nadzieję, że nie robię nic złego, pomyślała Elise. Ale nie mogę ryzykować tego, że
Sigvart zostanie aresztowany. - Tak, niestety.
Panna Johannessen spojrzała na nią podejrzliwie. - Zna ją pani tak dobrze, pani Ringstad?
- Mój mąż wynajmował u nich pokój, zanim się pobraliśmy. Państwo Carlsen są znajomymi
moich teściów.
- Sądzę, że to nieładnie, iż snuje pani takie insynuacje, nie tłumacząc dokładnie, co ma pani
na myśli.
Ona jest ciekawska. Teraz będzie chciała wiedzieć, co powiedziała o mnie Karoline. Elise
wykrzywiła się. Nie mogła się teraz wykręcić.
- Pewnego dnia mój mąż zniknął nagle. Bałam się i podejrzewałam, że wydarzył się jakiś
wypadek. Ponieważ rodzina Carlsen była mu bliska, pojechałam do nich, by spytać, czy może
wiedzą coś na ten temat. Panienka Carlsen udała zdziwioną i stwierdziła, że o niczym nie wie, ale
później dowiedziałam się, iż mój mąż poprosił ją o przekazanie mi wiadomości. Ktoś z jego
najbliższej rodziny był umierający, a on sam został pilnie wezwany.
- Dlaczego była tak bezlitosna? Czy miała jakiś powód, by pani nienawidzić?
- Była o mnie zazdrosna.
- Chce pani powiedzieć, że była zakochana w pani mężu?
- Tak sądzę. Ojciec przepraszał za nią później. - Elise nie była z siebie zadowolona.
Krytykowała panie Evertsen i Alberstsen za roznoszenie plotek, a teraz robiła dokładnie to samo.
Ale nie robię tego, żeby ratować własną skórę, tylko Sigvarta Samsona, tłumaczyła się przed samą
sobą.
- Cieszę się, że mi pani o tym opowiedziała, pani Ringstad. Nie wiem zbyt wiele o panience
Carlsen, ale irytuje mnie jej bezczelność. Teraz będę bardziej uważna. Jeśli opowie mi coś, co bę-
dzie brzmiało mało wiarygodnie, nie dam temu wiary, dopóki sama się nie przekonam, że to
prawda.
- Mądrze powiedziane, panno Johannessen.
- Dziękuję. - Ta, którą zwykli nazywać Smoczycą, uśmiechnęła się, wyraźnie zadowolona z
pochwały. Ale nie była z niej już żadna smoczyca, pomyślała Elise. Po tym, jak dostała Jorund,
stała się całkiem innym człowiekiem.
Państwo Olsen zatrzymali się, żeby odpocząć.
- Ależ to daleko! - westchnęła Hansine. - Musisz mi teraz opowiedzieć jakąś dobrą historię,
Laurentiusie, albo nie zdołam iść dalej.
- W Aulestad szykują się na złotą rocznicę ślubu - pomogła mu panna Johannessen. -
Bjørnstjerne Bjørnson i jego żona są małżeństwem już od pięćdziesięciu lat.
Hansine posłała jej pełne zdziwienia spojrzenie. - Jaki to ma związek z moimi zmęczonymi
nogami?
- Żaden. Pomyślałam tylko, że moglibyśmy się skupić na czymś innym - wyjaśniła panna
Johannessen. - Ciekawe, czy norweskie kobiety mają świadomość, jak wiele zawdzięczają pani
Bjørnson.
Hansine wyglądała na jeszcze bardziej zdziwioną. - Zawdzięczam jej coś?
- Niełatwo jest być żoną poety. Słyszałam, że żadna świeża mężatka nie lubi się dzielić
mężem z jego pracą. Ale pani Bjørnson podzieliła się nim z całym mnóstwem ludzi.
Hansine spojrzała na nią nierozumiejącym wzrokiem. - Co chce pani przez to powiedzieć,
panno Johannessen?
- Zamężna kobieta powinna dzielić ze swoim mężem zarówno dobre, jak i złe dni, prawda?
Nie może być łatwo, kiedy ten zalewany jest pochwałami i komplementami, a jeszcze trudniej, gdy
spotyka się z krytyką i niechęcią.
Elise nie mogła się powstrzymać. - Czyż nie dotyczy to nas wszystkich? Nie tylko pana
Bjørnsona i jego żony? Czy nie jest tak również wtedy, gdy to kobieta otrzymuje pochwały lub
krytykę?
Panna Johannessen spojrzała na nią zdziwiona. - Nie rozumiem, co ma pani na myśli, pani
Ringstad?
- Ach, nic, tak mi coś tylko przyszło do głowy - uśmiechnęła się rozbrajająco i poszli dalej,
ale Elise zamyśliła się nad czymś.
W końcu dotarli do ruin. Roiło się tam od ludzi. Było mnóstwo młodych dziewcząt z
wiankami we włosach i kwiatami w dłoniach, biegających dookoła małych chłopców i nieco star-
szych chłopaków stojących w grupkach i przyglądających się dziewczętom.
Elise rozejrzała się za chłopcami i zobaczyła, że stoją razem, wpatrując się w kilka młodych
dziewcząt, które biegały dookoła i rozdawały ludziom stokrotki. Jedna z dziewcząt stała, odrywając
jeden płatek za drugim i mrucząc po nosem kocha, nie kocha, kocha, nie kocha.
Rzuciła okiem na Pedera. Stał, przyglądając się dziewczynie dużymi, lśniącymi oczami.
Kiedy Elise lepiej się jej przyjrzała, zauważyła, że była to Marte. Gdy Marte skończyła, zawołała
głośno: - Kocha! Wyszło, że kocha! - Następnie podbiegła do swoich przyjaciółek i opowiedziała
im szeptem o swoim wielkim szczęściu, a wtedy wszystkie odwróciły się do grupy chłopców i
zawołały coś do nich. Elise nie usłyszała, co powiedziały, ale zauważyła, że jednym z chłopców był
kolega Pedera. Stał uśmiechnięty i dumny z siebie, z nieco zaczerwienionymi policzkami. Nie było
wątpliwości, że ta stokrotka była dla niego.
Elise rzuciła ponownie okiem na Pedera. Przyglądał się wydarzeniu z tak nieszczęśliwym i
zranionym wyrazem twarzy, że zrobiło jej się przykro. Odwróciła twarz, nie była w stanie na niego
patrzeć.
Laurentius Olsen przyniósł ze sobą duży, wełniany koc. Rozłożył go na trawie, a Hansine
usiadła jako pierwsza. - Na Boga, jak mnie strasznie bolą nogi. Coś mi się zdaje, że sam będziesz
musiał podać jedzenie panience i pani Ringstad, Laurentiusie. Nie mogą złapać oddechu.
Jorund i Olaug przyszły i usiadły razem z nimi, a pan Olsen zaczął nakładać kaszę na mleku
na talerze. Najwyraźniej liczyli się z tym, że spotkają znajomych, bo mieli ze sobą kilka dodat-
kowych talerzyków. Poza tym także masło, cynamon oraz cukier. Kiedy Elise wyjęła sok
porzeczkowy, posiłek był gotowy.
Peder, Evert i Kristian musieli zauważyć, co się dzieje, bo podeszli do nich nieśmiało.
- Chodźcie, chłopcy - zawołała Hansine. - Kaszy starczy dla wszystkich.
Peder był wyjątkowo milczący. Podziękował grzecznie za kaszę, ale nie jadł tak szybko i
zachłannie jak zwykle. Elise zaważyła, że zerka raz za razem w kierunku dziewcząt, gdzie Marte i
reszta jej koleżanek śmiały się i mizdrzyły do chłopców.
Elise trąciła go łokciem i szepnęła: - Udawaj, że cię to nie obchodzi. Staraj się raczej
wzbudzić w niej zazdrość, zwracając uwagę na inne dziewczęta.
Peder nie odpowiedział. Nie podniósł nawet wzroku znad talerza.
Elise poczuła się głupio. Cóż z tego, że Peder będzie udawał, iż interesują go inne
dziewczęta, skoro Marte była zakochana w jego koledze. Nawet nie zwróciłaby na to uwagi.
Westchnęła ciężko. Chłopcy byli w trudnym wieku, a to był dopiero początek. Ona sama miała
dużo szczęścia. Zawsze była zakochana tylko w Johanie, a on w niej.
Kiedy skończyli jeść, Olaug, Jorund i chłopcy zniknęli i tylko dorośli oraz dwójka
najmłodszych dzieci zostali na kocu. Jensine skuliła się na jej kolanach i przyglądała się wielkimi
oczami wszystkiemu dookoła. Hugo natomiast był zajęty bawieniem się drewnianą łódką, którą
wystrugał dla niego Kristian. Jeden z mężczyzn zagrał na akordeonie i wkrótce wiele osób zaczęło
tańczyć na trawie. Pozostali nucili lub śpiewali. Elise zauważyła młodego mężczyznę bez jednej
ręki, który tańczył z największym zapałem.
Hansine, Laurentius oraz panna Johannessen byli pogrążeni w rozmowie.
- Przeczytałam w gazecie, że w tym roku było w Kristianii wiele rozwodów - powiedziała
panna Johannessen z nieudolnie skrywaną pogardą w głosie. - Czyż to nie skandaliczne? Całkiem
bez serca - dodała, wyraźnie wzburzona. - Bo gdzie taki ojciec lub matka mają serce, skoro tak
krzywdzą swoje dzieci?
Hansine posłała jej przerażone spojrzenie. - Porzucają własne dzieci? Zna pani kogoś, kto
tak zrobił, panno Johannessen?
Panna Johannessen pokiwała dostojnie głową. - Tak, nie tylko czytałam o tym w gazecie,
ale też słyszałam, jak majster Paulsen opowiadał o znajomej kobiecie, która wystąpiła o rozwód,
chociaż ona i jej mąż mieli ze sobą dzieci. Nie opowiadał tego mnie - dodała pospiesznie. - Ale
słyszałam, jak rozmawia o tym przez telefon.
- Dobry Boże, cóż to za ludzie? Dlaczego tak postępują?
- Mówią, że nie są w stanie ze sobą dłużej wytrzymać. Że ich związek jest nieważny.
- Ale na Boga, cóż oni zamierzają zrobić? Mieszkać osobno? I jak ma im starczać pieniędzy
na życie, skoro nie będą jadali wspólnie obiadów?
Panna Johannessen pokręciła głową. - Mówią, że wolą mieszkać osobno. Nie chcą się
poświęcić, więc uciekają od problemów, zamiast podjąć walkę. Najgorsze, że takie osoby pochodzą
z kręgów literackich i artystycznych, spośród ludzi, którzy powinni dawać dobry przykład.
Hansine pokiwała głową. - Dzięki Bogu w Enerhaugen nie ma takich ludzi. - Odwróciła się
do Elise. - A czy w Sagene są tacy ludzie, pani Ringstad?
Elise poczuła, że się czerwieni i mruknęła tylko cicho: - Nie znam zbyt wielu ludzi z tamtej
okolicy.
Przerwał im Laurentius Olsen. - Teraz macie słuchać muzyki, zapomnieć o innych ludziach
i pamiętać o tym, że jest noc świętojańska, i że przez całą noc będzie jasno!
Zapadła cisza.
Elise siedziała, rozmyślając o tym, co powiedziano. To, że Emanuel i ona żyli osobno, nie
było tym samym, co rozwód. Poza tym on był chory i potrzebował pomocy, jaką mogli mu dać
tylko jego rodzice.
Nie oszukuj się, upomniała siebie samą. Również nie miała ochoty na to, by się poświęcić i
podjąć walkę. Robiła to już wystarczająco długo.
5
Anna się rozejrzała. - To dziwne, że nie ma tu Elise i chłopców. Torkild pokiwał głową. -
Tak, też o tym pomyślałem, ale jest tu dzisiaj bardzo dużo ludzi, trudno kogoś zauważyć w tłumie.
- Może są w dole i oglądają małpki. Do rozpalenia ogniska jeszcze daleko.
- Nie ma pewności, że są dzisiaj na Wzgórzu św. Jana. Może udali się do Maridalen.
Słyszałem, jak ktoś z Armii wspominał, że starsze dzieci i młodzież uważają, że tam jest ciekawiej.
- Przy ruinach? Przecież to jest tak daleko.
Torkild pogładził ją po policzku i uśmiechnął się czule. - Dla ciebie tak, ale nie dla ludzi ze
zdrowymi dziećmi.
Anna rozejrzała się ponownie. - A ja się tak cieszyłam, że razem spędzimy ten dzień.
Zawsze się z nimi tutaj spotykamy w noc świętojańską. - Zamyśliła się. - Może przypomina jej to o
Johanie i dlatego nie chce tutaj przychodzić?
Zauważyła, że Torkild zamilkł, ale nie mogła się powstrzymać. - Wiesz co, Torkildzie?
Zgadzamy się co do większości spraw, tylko co do jednego mamy różne poglądy.
- Nie musisz mówić nic więcej, Anno. Wiem, o co ci chodzi, ale zapominasz o tym, co jest
napisane w Biblii. Co Bóg złączył, niechaj człowiek nie rozłącza. Kiedy Elise powiedziała
Emanuelowi tak i obiecała go kochać i szanować aż do śmierci, przyrzekła również być przy nim na
dobre i na złe. Emanuel zgrzeszył, ale poprosił o wybaczenie, a mimo to został ukarany i teraz jest
sparaliżowany. Elise nie może nawet marzyć o Johanie, niezależnie od tego, jak bardzo go kochała.
To, co było między nimi, należy teraz do przeszłości. Przyszły dla nich teraz ciężkie dni, ale jej
obowiązkiem jest wytrzymanie tego. Marzenie o innym jest tym samym, co cudzołóstwo i łamanie
boskich przykazań.
Anna westchnęła. - Wiedziałam, co powiesz. Nie powinnam była się odzywać.
Spojrzał na nią zdziwiony. - Nie rozumiesz mnie?
- Nie. Mówisz o tym tak, jakby Emanuel zgrzeszył tylko jeden raz, a następnie poprosił o
wybaczenie. A on nie przestawał grzeszyć i popełnił jeszcze większe przewinienie, wprowadzając
się do posiadłości swojego ojca wraz z Signe i chłopcem. Gdyby Signe postępowała tak, jak
powinna, prawdopodobnie wciąż mieszkałby tam razem z nią, a Elise musiałaby sobie radzić
najlepiej, jak potrafi, z jego córką i chłopcem, za którego wziął odpowiedzialność. Nie sądzę, żeby
Bóg stał w tej sprawie po stronie Emanuela.
Torkild westchnął. - Nie kłóćmy się o to, Anno. Nie zgadzam się z tobą, ale kocham cię tak
bardzo, że nie pozwolę, żeby ta sprawa nas podzieliła. Johan jest w Paryżu. Gdy zrobi się trochę
cieplej, Emanuel z pewnością wróci. Słyszałem, że lepiej się czuje i mimo wszystko nie
zrezygnował z prowadzenia sklepu przy ulicy Maridalsveien. To pokazuje, że jest nastawiony
optymistycznie i wierzy, iż mu się poprawi. Spotkałem niedawno Paula Georga Schwenckego,
powiedział mi, że Emanuel chce się przeprowadzić do większego domu. Nie chciałby tego zrobić,
gdyby nie miał nadziei na lepszą przyszłość.
Anna słuchała go tylko jednym uchem. - Nie wierzę w to, że Johan znalazł sobie nową
kobietę. Sądzę, że jest na to jakieś inne wyjaśnienie.
- A niby jakie?
- Nad tym właśnie bez przerwy się zastanawiam. Kilka listów mogło się przecież zgubić, a
jeśli on nie będzie otrzymywał odpowiedzi na pytanie, jakie stawia w listach do Elise i do mnie,
będzie musiał...
Torkild jej przerwał. - Elise pisze do niego listy?
Anna poczuła, że się czerwieni. Obiecywała Elise, że nie powie mu o tym. - Przecież nic w
tym dziwnego. Znała go całe życie. Jest jej przyjacielem.
Torkild zmarszczył czoło. - Czy Emanuel wie, że ona do niego pisze?
- Z pewnością tak. - Było to najzwyklejsze kłamstwo, ale nie mogła słuchać, jak Torkild
osądza Elise i Johana. - Bolą mnie dzisiaj trochę plecy. Chyba powinniśmy pójść do domu. Miałbyś
coś przeciwko temu?
Spojrzał na nią zaniepokojonym wzrokiem i objął ją ramieniem. - Oczywiście, że nie.
Jestem tu tylko ze względu na ciebie.
Nie mówili wiele po drodze do domu. Anna czuła, że mimo wszystko coś ich podzieliło,
choć żadne z nich tego nie chciało. Tłumaczyła sobie, że szczęście Elise i Johana nie powinno stać
ponad jej własnym. Kochała Torkilda i błogosławiła dzień, w którym go poznała, ale Johana
kochała równie mocno, choć miłość do rodzeństwa była czymś zupełnie innym. Torkild nie
rozumiał, jak wiele znaczył dla niej Johan przez te wszystkie bolesne lata, gdy ojciec był na morzu,
matka pracowała w fabryce, a ona sama była przykuta do łóżka. Bez niego z pewnością by nie
przeżyła. Poświęcił swoje własne dzieciństwo i młodość, żeby jej pomagać, biegał do domu w
trakcie przerw między lekcjami, żeby ją nakarmić, a później także w trakcie przerwy na obiad w
fabryce. Czytał jej wieczorami, a za każdym razem, gdy zaczynała tracić nadzieję, potrafił podnieść
ją na duchu i dać jej nową chęć do życia. W ciepłe, letnie dni siedział przy otwartym oknie w jej
pokoju, gwiżdżąc na ptaki i oboje cieszyli się, kiedy któryś mu odpowiadał. W taki sposób spędzał
piękne, letnie dni, zabawiając ją bez przerwy, zamiast bawić się ż kolegami na boisku. Czy było aż
tak dziwne, że chciała dla takiego brata wszystkiego, co najlepsze? W jej oczach Elise była jedyną,
która na niego zasługiwała.
W końcu dotarli do domu. Torkild pomógł jej wejść na korytarz. Anna zatrzymała się i
wciągnęła powietrze. - Dziwnie tu pachnie.
- W korytarzu zawsze brzydko pachnie. To pewnie pani Evertsen smaży śledzie w tranie
albo gotuje mięso.
- Nie chodzi o taki zapach - powąchała ponownie. - Ktoś tu palił papierosy.
- Nikogo w Andersengåden nie stać na papierosy. Wszyscy tu palą fajkę.
- W takim razie ktoś przyszedł w odwiedziny.
- Ale kto? Nie mamy przecież takich znajomych?
- Emanuel pali drogie papierosy.
- Nie zdołałby przecież wejść po chodach. A już na pewno nie bez pomocy.
- Może ktoś mu pomógł. - Zaczęła iść po schodach, krok za krokiem. Jej jedna noga wciąż
była zesztywniała po paraliżu, ale postanowiła, że poradzi sobie sama.
- Dlaczego miałby do nas przychodzić Emanuel? Hilda powiedziała przecież, że wyjechał
do Ringstad już jakiś czas temu.
- Tak, ale powiedziała to jakoś dziwnie. Zdaje mi się, że między nim a Elise, zaszło jakieś
nieporozumienie. Hilda zasugerowała, że wyjechał w gniewie.
- Nie możesz wierzyć we wszystko, co mówi Hilda.
- Wiem, nie uwierzyłam w to zresztą. Elise ma wiele cierpliwości, więcej niż powinna.
Wiele razy już myślałam, że powinna uderzyć pięścią w stół. Jest zbyt dobra i zawsze próbuje
znajdować dla niego wymówki. On sobie na to nie zasłużył.
- Nie zaczynaj znowu, Anno. Wiesz, że Emanuel jest moim dobrym przyjacielem i że znam
go jeszcze z Armii. Gdybyś widziała, jak wiele dobrego zrobił wtedy dla biednych i potrzebują-
cych, nie przychodziłoby ci tak łatwo krytykowanie go.
- Mówisz, że jest twoim dobrym przyjacielem. W takim razie nie rozumiem, dlaczego nie
próbował się z tobą skontaktować. Najwyraźniej wybrał sobie jakichś innych przyjaciół. Na
przykład tego Paula Georga Schwenckego. Jestem pewna, że Elise ma rację, mówiąc, że on zajmuje
się czymś nielegalnym. Nie rozumiem, jak może zarabiać tak wiele pieniędzy, skoro w jego sklepie
rzadko się ktoś pojawia.
- Emanuel nie otaczałby się ludźmi, którzy zajmują się czymś nielegalnym.
- Nie ma pewności, że Emanuel o tym wie.
Torkild zniżył głos. - Sądzę, że nie powinniśmy tutaj o tym rozmawiać. Może to naprawdę
Emanuel przyjechał.
- Ty też czujesz zapach papierosów?
- Tak, miałaś rację. To papierosy i do tego jakaś droga i elegancka marka.
Anna zatrzymała się i rozpromieniona odwróciła się do Torkilda. - A może to Johan!
- Jego na pewno nie byłoby na to stać.
- A może jednak. Profesor powiedział Elise, że Johan był jednym z jego najzdolniejszych
uczniów. Wróżył mu świetlaną przyszłość jako rzeźbiarzowi.
Torkild uśmiechnął się. - On jest zaledwie uczniem, Anno. Minie wiele lat, zanim będzie na
tyle dobry, żeby móc na tym zarabiać. Większości nie udaje się z tego wyżyć. Muszą sobie znaj-
dować jakąś inną pracę na boku.
Anna znowu wciągnęła powietrze. - Ten zapach dochodzi z drugiego piętra. Przyspieszyła.
To mógł być Johan. Od czasu, kiedy przestał jej przysyłać listy, miała przeczucie, że któregoś dnia
może się nagle pojawić.
Torkild szedł zaraz za nią. - Nie rozbudzaj w sobie nadziei, Anno. Tylko się rozczarujesz.
Weszli na piętro i podążyli w kierunku drzwi. Wyraźnie było czuć, że zapach dochodzi z ich
kuchni.
- Któż inny, jak nie Johan, wszedłby prosto do mieszkania? Torkild nie odpowiedział. W
tym samym momencie zobaczył, że stanęła w miejscu i westchnęła z niedowierzaniem.
6
Anna stała w miejscu, przyglądając się mężczyźnie, który siedział przy kuchennym stole.
Poczuła, jak/krew odpływa jej z głowy, i musiała się przytrzymać framugi, żeby nie upaść. - Ojcze?
- szepnęła.
Ojciec wstał, równie zaskoczony, jak ona sama.
- To ty, Anno? Potrafisz chodzić?
Torkild błyskawicznie ocenił sytuację. Anna poczuła, jak mąż chwyta ją za ramię,
najwyraźniej obawiając się, że się przewróci. Ona jednak stała, przyglądając się elegancko
ubranemu, siwemu mężczyźnie. Był to jej ojciec, a mimo to zdawał się tak obcy.
Zrobiła kilka kroków naprzód. Ponownie się zatoczyła i musiała się przytrzymać Torkilda. -
To naprawdę ty, ojcze? Myśleliśmy, że nie żyjesz!
Uśmiechnął się szeroko, brakowało mu jednego przedniego zęba. Jego oczy były
przekrwione, nos miał spuchnięty i siny, ale zdawał się być trzeźwy. Ubrania zdradzały, że dobrze
mu się wiodło. - Twój ojciec nie jest martwy. Ale w to, że to ty jesteś Anną nigdy bym nie
uwierzył. Gdy wyjeżdżałem, byłaś tylko małą dziewczynką, która całymi dniami leżała w łóżku.
- Matka nie żyje.
Zapadła cisza. Na jego twarzy pojawił się osobliwy wyraz. Zadawał się być równocześnie
zrozpaczony i bezradny.
- Jak to się stało?
- Była chora. Zanosiło się na to od dłuższego czasu.
Pokiwał głową. Było widać, że ma poczucie winy. - Powinienem był napisać, ale
rozumiesz... - Zamilkł.
- Johan jest w Paryżu.
Ojciec otworzył szeroko oczy. - Pracuje na statku?
- On nigdy nie był na morzu. Jest artystą i zamierza zostać rzeźbiarzem.
Ojciec spojrzał na nią z niedowierzaniem, a następnie uśmiechnął się od ucha do ucha. -
Teraz to sobie żartujesz, Anno.
W końcu udało jej się usiąść. Musiała się przytrzymywać brzegu stołu, pokój wirował jej
przed oczami. Torkild rozpalił kuchenkę i postawił na niej dzbanek z kawą.
- Myśleliśmy, że nie żyjesz - powtórzyła. - Nigdy nie przyszedł do nas żaden list.
Ojciec pokręcił głową, nie patrząc na nią. Zamiast tego wyciągnął paczkę papierosów i
zapalił. - To niebezpieczne życie, rozumiesz, Anno? Pewnej nocy wracasz za późno na przystań i
widzisz, że twój statek już odpłynął. Co masz wtedy zrobić? Zostałem zatrudniony na parowcu,
który miał płynąć przez ocean. Zamierzałem wysłać parę koron, kiedy dostanę w końcu pracę. Ale
musiało minąć trochę czasu.
- Byłeś w Ameryce? Patrzyła na niego i nie mogła w to uwierzyć.
Pokiwał dumnie głową. - Byłem w Północnej Dakocie, Minnesocie i Ohio. Zajmowałem się
wycinką drzewa i różnymi innymi rzeczami. Miałem dużo do roboty. Twój ojciec się nie lenił,
Anno.
- Ale dlaczego nie napisałeś? Wystarczyłaby kartka pocztowa. Matka się bała, że coś ci się
stało.
Zaciągnął się papierosem i odwrócił wzrok. - To nie było takie proste, rozumiesz?
Powiedzieć jej, że stałem na przystani, patrząc, jak statek odpływa. Piłem razem z kolega, ale jego
nie interesowało... - Zawiesił głos. - On zdążył wejść na pokład - dodał po chwili.
- Ale kiedy już dotarłeś do Ameryki i dostałeś w końcu pracę, czy wtedy nie mogłeś czegoś
napisać?
Zawiesił w końcu swój rozbiegany wzrok na filiżance kawy, którą postawił przed nim
Torkild. Zamiast odpowiedzieć, zadał pytanie. - A jak było z matką? To znaczy, zanim
zachorowała?
- Harowała bez przerwy. Nie lubiła zostawiać mnie o poranku i wracać później pospiesznie
z fabryki do domu. Johan był dla mnie dobry, pomagał mi tak, jak potrafił najlepiej. Ale mimo to
widziałam, jak matka zgarbiła się i postarzała dużo wcześniej, niż powinna. Cieszę się, że zdołała
poznać Torkilda, zanim odeszła. Och, przepraszam, całkiem się zapomniałam. To jest Torkild
Abrahamsen, mój mąż.
Ojciec wyglądał na zaskoczonego. - Wyszłaś za mąż? Myślałem, że to tylko twój znajomy.
- To wyłączna zasługa Torkilda, że mogę znów chodzić. Ojciec wyglądał na jeszcze bardziej
zadziwionego. - I on ożenił się... - Zamilkł.
- Z kaleką, chciałeś powiedzieć? Pokiwał głową. - Tak, o to mi chodziło.
Torkild do tej pory milczał, chcąc dać im najpierw porozmawiać ze sobą, ale teraz nie mógł
się już powstrzymać. - Zakochałem się w Annie. To, czy była kaleką, czy nie, nie miało dla mnie
żadnego znaczenia. To, że teraz może chodzić, jest darem od Boga.
Anna zauważyła, że w jego głosie było coś wymuszonego. Prawdopodobnie wzburzyło go
to, co powiedział ojciec.
- Dobry Boże - westchnął ojciec.
Anna pomyślała, że lepiej będzie, jeśli porozmawiają o czymś innym. - Torkild należy do
Armii Zbawienia.
- Ach tak? Teraz już rozumiem.
Anna spojrzała na niego. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zawsze uważałem, że w Armii są dobrzy ludzie. Nigdy nie myślą o sobie samych. To
dlatego się z tobą ożenił.
- Ożeniłem się z Anną dlatego, że ją kocham. - Torkild pogładził ją po włosach. - Jest
najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek poznałem, i na dodatek najmilszą.
Ojciec pokiwał głową bez słowa.
Anna przyglądała mu się, wciąż nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tam siedział. - Dawno tu
przyszedłeś?
Pokręcił głową. - Tuż przed tym, jak usłyszałem was na schodach. Sądziłem, że drzwi będą
otwarte tak, jak dawniej. A później pomyślałem, że na pewno jesteście na Wzgórzu św. Jana przy
ognisku.
Zapadła cisza, wszyscy sączyli ciepłą kawę.
- Umarła w sypialni? - spytał po chwili ostrożnie.
- Nie, tu w kuchni. Siedzieliśmy w pokoju. Elise przyszła w odwiedziny. Wtedy
usłyszeliśmy jakiś dziwny hałas. Wybiegliśmy tutaj, ale ona już wtedy nie żyła.
Ojciec pokiwał głową, tak jakby było to dla niego coś najzwyklejszego w świecie. - Ona
właśnie taka była. Nigdy nie chciała robić innym kłopotu. Nic dziwnego, że umarła, nie próbując
was nawet wołać.
Zrobił kilka kółek z dymu w powietrzu i przyjrzał im się.
- Aslaug była wspaniałą kobietą. Z czasem to zrozumiałem.
Anna poczuła się zraniona. - Wcześniej tego nie wiedziałeś?
- Tak, ale wiesz... Wtedy były krzyki dzieci, pranie pieluch i hałasy nocą. Nie byłem
przyzwyczajony do takich rzeczy. Za każdym razem, kiedy przychodziłem do domu, były jakieś
problemy z dziećmi. Nawet w nocy, choć nie widywałem swojej żony przez wiele miesięcy.
Anna czuła w sobie bolesne rozczarowanie. - Pamiętam za to, że w domu zawsze było
święto, kiedy się pojawiałeś.
Roześmiał się. - Byłaś zbyt mała, Anno. A poza tym byłaś dziewczynką. Nie rozumiałaś, jak
to jest być mężczyzną.
- Mrugnął do Torkilda, ale zobaczył, iż ten nawet się nie uśmiechnął.
Ojciec musiał pojąć, że powiedział coś, czego nie powinien, dlatego zmienił temat. - A co
słychać u Løvlienów? Nie widziałem tu nikogo, od kiedy przyszedłem.
- Løvlien nie żyje. Utopił się w rzece. Po pijaku. - dodała. - Jensine wyszła ponownie za
mąż za sklepikarza, wdowca i mieszka w Kjelsås. Hilda mieszka u majstra i ma małego syna. Elise
wyszła za dawnego oficera Armii i sklepikarza. Mają dwójkę dzieci, a poza tym mieszkają u niej
Kristian i Peder. A także Evert, którego komisja do spraw ubogich umieściła u pijaka Hermansena.
Na pewno ich nie pamiętasz, byli bardzo mali, kiedy ostatnio byłeś w domu.
Ojciec uśmiechnął się. - Myślałem, że coś będzie między Johanem a Elise. Kiedyś ich nawet
nakryłem razem.
- Byli zaręczeni, ale... Ale coś im stanęło na drodze. - Spuściła wzrok. Nie potrafiła mu
powiedzieć o tym, że Johan siedział w więzieniu Akreshus za pomoc w kradzieży.
- Czy znów wybierasz się na morze? - spytała szybko, żeby uniknąć jego kolejnych pytań.
Pokręcił głową. - Na morze? Och, to było dawno temu, moja mała. Nie, nie zamierzam się
już tak męczyć na starość. Trochę sobie zresztą odłożyłem. Spójrz na moje ubrania! Jestem, jak to
się mówi, zamożnym człowiekiem. Niestety mojej biednej żonie niewiele z tego przyszło, ale
przynajmniej ostatni rok był dla niej dobry.
Zaskoczona Anna zmarszczyła czoło. - Skąd o tym wiesz?
Roześmiał się. - Jak to skąd? Każdego ranka przynosiłem jej kawę do łóżka, a poza tym
kupowała sobie wszystkie ubrania, na jakie tylko miała ochotę.
Anna wlepiła w niego wzrok. - O kim ty właściwie mówisz?
- O mojej żonie, tej drugiej.
- Nie wiedziałam, że miałeś drugą żonę. Nie wiedziałam nawet, że ty i matka byliście
rozwiedzieni.
- Tam w Stanach nikt nie pyta o żadne dokumenty. Można sobie brać żonę, jeśli się tylko
ma na to ochotę. Ta, którą ja sobie znalazłem, była piękna. Nie tak zacięta, jak twoja matka. Była
bardziej... rozrywkowa, jeśli wiesz co mam na myśli - mrugnął ponownie do Torkilda.
Anna zobaczyła, że Torkild się czerwieni. Nagle pożałowała, że ojciec wrócił.
7
Furtka zaskrzypiała. Elise podniosła wzrok znad ogródka warzywnego. O tej porze dnia
zazwyczaj nikt ich nie odwiedzał. Ku zaskoczeniu zobaczyła Hildę i Isaca.
- Zobacz, Hugo, to Isac!
Hugo upuścił drewnianą łopatkę, którą kopał w piasku i pobiegł przed siebie. Chwilę
później chłopcy rzucili się sobie w ramiona.
Elise wstała.
- Masz czas tu przychodzić w taki dzień, Hildo?
- A ty masz czas pielić grządki, skoro powinnaś pisać książki, Elise?
Obie się roześmiały.
Elise przyjrzała jej się. - Jak pięknie wyglądasz! Masz nowy letni płaszcz i kapelusz?
Hilda pokiwała głową. - Nie miałam wyboru, skoro mamy zamieszkać wśród tych
wszystkich eleganckich ludzi na szczycie wzgórza Aker.
- Słyszałam od Anny, że ślub za tydzień?
- Ale w największej tajemnicy. Ponieważ jestem rozwiedziona, nie możemy wziąć ślubu
kościelnego.
- W takim razie przeprowadzasz się również za tydzień? A kto zamieszka w domu majstra?
- Poczuła w sobie bolesne ukłucie. Nie podobała jej się myśl, że może tam zamieszkać ktoś obcy.
Nigdy więcej nie będzie mogła tam pojechać w odwiedziny.
Hilda posłała jej zdziwione spojrzenie.
- To ty o niczym nie wiesz? Zamieszka tam Anna z ojcem oraz Torkild. Olaf się
wyprowadzi, a pan Thoresen będzie spał na poddaszu. Dziewczyna Olafa jest w ciąży i
wyprowadziła się do swojej rodziny w Odalen, żeby nie rzucać się ludziom w oczy do czasu, aż
urodzi dziecko. Tak sobie myślę, że to nic dziwnego, iż ta dziewczyna jest w ciąży. Kiedyś
wybierałam się do miasta, ale zapomniałam zabrać ze sobą pieniędzy i musiałam wrócić do domu.
Nakryłam ich na kanapie w moim pokoju. Oboje byli całkiem nadzy, w samym środku dnia. A ta
dziewucha nawet się nie wstydziła! W życiu nie widziałam kobiety z tak pokaźnym zadkiem i
wielkimi piersiami! Nic dziwnego, że Olaf nigdy nie miał jej dosyć. On zresztą też jest niczego
sobie. Aż sama miałam na niego ochotę!
Przestraszona Elise rzuciła okiem na dzieci, żeby sprawdzić, czy coś usłyszały. - Co ty
wygadujesz, Hildo! Powinnaś być trochę bardziej ostrożna.
- Mówię po prostu prawdę.
- Gdyby matka cię usłyszała, to by się przeraziła.
- Już dawno przestało mnie interesować, co powiedziałaby matka, Elise.
- Nie zdziwiłaś się, kiedy się dowiedziałaś, że Thoresen wrócił?
- Tak, ale nie jestem pewna, czy Anna jest z tego powodu szczególnie zachwycona. Torkild
na pewno nie, ale jest tak grzeczny i dobrze wychowany, że nic nie mówi. Ciekawe, czy zdołają ze
sobą wytrzymać. Thoresen jest równie prostacki, jak Torkild grzeczny i ostrożny.
Elise pokiwała głową. - Nie będzie im lekko, ale przynajmniej odłożył sobie trochę
pieniędzy, a Annie i Torkildowi było ostatnio ciężko. - Wytarła dłonie w fartuch.
- Tak, to jest jedyne pocieszenie. Poza tym Anna cieszy się, że mieszka na pierwszym
piętrze i nie musi tyle chodzić po schodach.
- W takim razie możemy tam wciąż przychodzić w odwiedziny. Obawiałam się, że nigdy
więcej się tam nie wybierzemy.
- Cieszę się, że się przeprowadzamy. Rzeka z każdym rokiem coraz bardziej śmierdzi,
czasami muszę zamykać drzwi i okna, nawet wtedy gdy na dworze jest ciepło. Poza tym syrena z
fabryki budzi mnie każdego ranka. Już ci mówiłam, jak mi to psuje humor, kiedy widzę te
wszystkie przemęczone dziewczyny z fabryki idące spiesznie przez most rano i wieczorem.
- Ciekawa jestem, co powie Johan, kiedy się dowie, że jego ojciec żyje i wrócił do domu?
- Sądzę, że byłoby najlepiej, gdyby się o tym nie dowiedział. Widziałam Thoresena tylko
przez chwilę, ale z wyglądu przypomina ojca w ostatnich latach życia. Ma przekrwione oczy i nos
taki, jaki mają ludzie, którzy zbyt wiele piją. Może to dobrze, że Johan został w Paryżu.
Elise spojrzała na nią, ale nic nie powiedziała. Jedynie Anna rozumiała, co ona czuje. Hilda,
co prawda, próbowała ją przekonać, aby zostawiła Emanuela i zamieszkała z Johanem, ale to
dlatego, że myślała w całkiem inny sposób. Dla Hildy wszystko było proste. Nie potrafiła
zrozumieć, jak to jest być przywiązaną do jednego, a jednocześnie kochać kogoś innego.
Hilda posłała jej wymowne spojrzenie, zdejmując z głowy drogi kapelusz.
- Mówię ci, Elise. Miałaś swoją szansę. Ponieważ nie poszłaś za moją radą, mam nadzieję,
że Johan znalazł sobie jakąś inną w Paryżu i tam zostanie. Nie zasługuje na to, by się dowiedzieć,
że jego ojciec znalazł sobie drugą żonę w Ameryce i żył beztrosko, kiedy pani Thoresen harowała
w fabryce i opiekowała się równocześnie niepełnosprawną córką. Myślę, że to doprowadziłoby
tylko do gorzkich słów i nieprzyjaźni, a tego zarówno Johan, jak i Anna powinni uniknąć.
Elise pokiwała głową. - Zgadzam się z tobą w tej kwestii. Pomyślałam sobie podobnie,
kiedy usłyszałam o tym, co się wydarzyło. Anna i Torkild przyszli do mnie następnego dnia w
odwiedziny i opowiedzieli o wszystkim. Widziałam, że Anna się męczy.
Z jednej strony była jedyną, która nigdy nie porzuciła nadziei, iż ojciec żyje, ale
równocześnie była tak rozczarowana tym, jak postąpił, że prawdopodobnie byłoby lepiej, gdyby
nigdy nie powrócił.
- Teraz tak się czuje, ale niedługo mu wybaczy. Szczególnie jeśli umożliwi im to
wprowadzenie się do mieszkania majstra. Johan natomiast nigdy nie wybaczy ojcu tego, że w tak
okrutny sposób zdradził ich matkę.
Elise bez słowa pokręciła głową. Nie mogła zasnąć po tym, jak odwiedzili ją Anna i Torkild.
Próbowała sobie wyobrazić, jak by to zniósł Johan. Hilda mówiła dokładnie to, co ona sobie
wcześniej pomyślała. Johan nigdy nie wybaczyłby ojcu.
- Usiądź przy tym okrągłym, kamiennym stoliku. Pójdę po sok porzeczkowy i ciastka -
powiedziała.
Hilda nie dała się dwa razy prosić. Ponieważ Hugo i Isac wciąż byli zajęci zabawą, usiadła
na ławie i westchnęła. - Nie znoszę być w ciąży. Po tym dziecku koniec!
Elise uśmiechnęła się. - Jak możesz tego uniknąć? Majster nie jest przecież aż taki stary.
- Żeby dać mi leżeć w spokoju? Nie, mam nadzieję, że tak nie będzie, ale przecież są różne
metody...
Elise nagle przypomniała sobie, co przeczytała w biurze Benedicta Guldberga. Pokiwała
głową. - Czytałam o czymś takim w gazecie u redaktora w wydawnictwie, ale nie pamiętam już, co
to było.
Hilda zainteresowała się. - Możesz to dla mnie sprawdzić?
- Na pewno jest to mocno krytykowane. Szczególnie przez kościół. Pastor nazwał to
mordowaniem nienarodzonych.
- Nie obchodzi mnie to. Byleby było skuteczne.
Elise poszła po sok i ciastka. Pisała od samego rana, gdy w fabryce zawyły syreny, ale tak
bardzo rozbolała ją głowa, że postanowiła sobie zrobić przerwę i uporządkować ogródek
warzywny. Było duszno i zanosiło się na burzę. To pewnie dlatego dostała bólu głowy.
Hilda spojrzała na nią dziwnie, kiedy ponownie wyszła na dwór. - Muszę z tobą o czymś
pomówić.
- Masz dla mnie jeszcze jakieś niespodzianki?
Hilda nie odpowiedziała na pytanie. - Martwię się o Sigvarta Samsona.
Elise poczuła, jak ogarnia ją niepokój. - A to dlaczego?
- Karoline wpadła w szał. Coś musiało się między nimi wydarzyć. Byłam wczoraj w sklepie
i słyszałam, jak na niego krzyczała i groziła, że opowie o wszystkim majstrowi. Kiedy zajrzałam do
środka przez szparę w drzwiach, zobaczyłam, że Samson jest blady jak trup, a jego czoło jest
spocone. Błagał ją i prosił, powiedział, że źle go zrozumiała i że to nie jest tak, jak ona myśli. W
takim razie tego dowiedź, krzyczała na niego. Wczoraj wieczorem odwiedził mnie Paulsen i
powiedział, że niedługo w sklepie będzie dwóch panów młodych, on i pan Samson.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie. - Ale jak to możliwe?
- Nie mam pojęcia.
Ciekawe, jak to przyjmie Ludvig Lien, pomyślała Elise, ale nie powiedziała o tym głośno.
Sądziła, że wystarczająco trudno jest zrozumieć, że niektórzy ludzie są inni niż reszta, ale
pomyślała, że to musi być choroba i należy im współczuć. Nigdy jednak nie mogła się zdradzić z
takich myśli przed innymi.
- Mam ci do powiedzenia coś innego, coś, co cię ucieszy. Ta dziewczyna z ulicy, którą
poleciłaś i posłałaś do przędzalni, dostała pracę jako szwaczka.
Elise zdziwiła się, a następnie poczuła się zadowolona. - Nie polecałam jej wcale, nawet jej
przecież nie znałam. Zasugerowałam tylko, że może powiedzieć, iż poradziłam jej spróbować.
- To naprawdę pracowita i zdolna dziewczyna. Choć raz dobrze postąpiłaś, idąc za głosem
swojego wrażliwego serca.
Elise nalała soku do szklanki i podała jej ciastko. - To cud, że spotkałam Othilię akurat tego
dnia. Ona sama zdołała przeżyć, nie kalając swojej duszy, ale nie wszyscy są równie silni.
Większość całkiem się marnuje. Najpierw niszczy się ich wygląd i ciało, a później dusza.
Słyszałam, jak ktoś opowiadał, że Olafia Johannisdatter ma dostać od państwa pieniądze, żeby
pomagać biednym. Państwo powinno raczej zapewniać im miejsce do mieszkania i włożyć wysiłek
w znalezienie im dobrej pracy.
Hilda odgoniła dłonią muchę. - Słyszałaś, że brat Eugena wcale nie umarł?
Elise spojrzała na nią zdziwiona. Zaledwie kilka dni temu chłopcy opowiedzieli jej, że
pięcioletni brat kolegi Kristiana z klasy, Eugena, umarł na wadę serca. Peder był przerażony i za-
czął sobie wmawiać, że z jego sercem również było coś nie tak. - To on nie umarł?
Hilda pokręciła głową. - Leżał już w trumnie z monetami na powiekach. Kiedy chcieli
zanieść trumnę na cmentarz, żeby go pochować, zauważyli, że monety zniknęły. Wtedy pojęli, że
wcale nie był martwy.
Elise wzdrygnęła się. - Już drugi raz w krótkim czasie słyszę taką historię. Laurentius Olsen
opowiedział mi o znachorze o imieniu Simon, który zachorował na cholerę i umarł. - Opowiedziała
Hildzie całą historię, jaką usłyszała od Laurentiusa Olsena. - Możesz sobie wyobrazić coś tak
przerażającego? Obudzić się i stwierdzić, że zostałaś pochowana żywcem!
- Powiedziałam Paulsenowi, że jeśli umrę w trakcie porodu, to musi być absolutnie pewien,
że nie żyję, zanim położą mnie w trumnie.
Elise zatrzęsła się. - Nie mów tak.
- To nie wiesz, że takie rzeczy się zdarzają? Zaledwie kilka tygodni temu kilku grabarzy
zaniosło pijanego mężczyznę do trupiarni. Kiedy się obudził w trumnie, zaczął krzyczeć jak opę-
tany. Dostał zawału i umarł.
- To nie to samo, co bycie pogrzebanym żywcem.
- Ale przecież mało brakowało!
- Czy nie możemy porozmawiać o czymś przyjemniejszym? Opowiedz mi coś o domu
majstra. Czy jest piękny? I czy nie zamierzasz w końcu zacząć mówić do niego po imieniu?
Przecież niedługo zostaniesz jego żoną.
Hilda spojrzała na nią ze zdziwieniem, ale w końcu zaczęła się śmiać. - Sądzisz, że zacznę
nagle na niego mówić Ole Gabriel? To brzmi komicznie! Całymi latami mówiłam na niego Paulsen.
Nie zamierzam tego tak nagle zmieniać. A ty przecież byłaś już raz w jego domu. Nie pamiętasz
tego razu, kiedy chciałaś mnie ratować, bo myślałaś, że zrobił mi dziecko tylko po to, żeby oddać je
swojemu bratankowi?
- Byłam wtedy tylko w twoim pokoju, nie widziałam reszty domu.
- Jest bardzo podobny do domu Carlsenów. Ma trzy duże salony, długi korytarz i wielką
kuchnię. Jest też pokój dla służących. Do sypialni jest przyłączona łazienka z wanną. Będę się tam
czuła jak księżniczka.
Elise uśmiechnęła się. - Zasłużyłaś sobie na to, Hildo. Spotkało cię z jego strony wiele
przykrości. Najpierw wstyd i rozpacz, kiedy się dowiedziałaś, że będziesz miała dziecko, a później
niepewność, gdy wyglądało na to, że nie chce się z tobą w ogóle wiązać. Później wzburzenie, gdy
przekonał cię, by oddać Isaca. Nie jestem pewna, czy on na ciebie zasługuje, ale jeśli będzie w
stanie zapewnić ci dobre życie, to mogę mu wybaczyć.
- To brzmi tak, jakbyś ucierpiała bardziej niż ja. Już dawno temu zapomniałam o tych
wszystkich nieprzyjemnościach. Tak właściwie to przyszłam spytać, czy będziesz chciała przyjść
na nasz ślub.
- Oczywiście, że tak.
- Chłopcy grają w piłkę na boisku?
- Nie, stoją za ladą w sklepie Emanuela.
- Zdawało mi się, że chciałaś, aby mieli wakacje?
- Tak, przez dwa tygodnie, ale poza tym muszą pracować przez resztę lata. Potrzebne nam
są pieniądze. Czterysta koron honorarium, które dostałam, szybko się skurczyły. Byłam z początku
mało oszczędna, kupiłam Olaug nowe ubrania, a także nowe koszule, rajstopy i czapki dla
chłopców. To było przed kłótnią z Emanuelem. Wtedy wciąż sądziłam, że pomoże mi z niektórymi
wydatkami.
- Odzywał się do ciebie ostatnio?
- Tak, dostałam kilka dni temu krótki list. Zastanawiał się, czy miałam już wystarczająco
dużo czasu na przemyślenie sobie sprawy i zmianę zdania. Zakazał ojcu przysyłać nam więcej
pieniędzy do czasu, aż otrzyma ode mnie i Kristiana pisemne przeprosiny.
Hilda prychnęła głośno. - Mam nadzieję, że nie jesteś tak głupia, żeby się poddać? Jeśli
ktokolwiek powinien tu prosić o przebaczenie, to właśnie on, a nie ty.
- Nie zamierzam się poddawać. A już na pewno gdyby miało to oznaczać, że Kristian
miałby się wyprowadzić. Ale przyznam, że martwię się, jak poradzę sobie ze wszystkimi wydat-
kami. Zostało mi jeszcze wiele do napisania, zanim będę mogła wysłać rękopis do wydawnictwa.
- Czy chłopcy dobrze zarabiają za pracę w sklepie?
- Tak, zażądałam, żeby dostawali tyle samo, co Kristian, kiedy był pomocnikiem
przewoźnika. Ludvig Lien próbował protestować, ale kiedy zobaczył, że się nie ugnę, to się poddał.
Powiedział, że musi porozmawiać z Emanuelem. Ciekawa jestem, co z tego będzie. Jeśli odmówi
chłopcom zapłaty, pozwolę im odejść z pracy i poszukać w zamian czegoś innego.
- Brawo, Elise! Widzę, że sobie poradzisz. Jak długo muszą pracować dziennie w sklepie?
Mam nadzieję, że nie od rana do wieczora?
- Zazwyczaj tak, ale dzisiaj Ludvig Lien chciał otworzyć trochę później. Nie wiem dlaczego.
Chłopcy wyszli tuż przed twoim przybyciem.
- Biedaczki. Dni im się na pewno dłużą.
- Nie jest tak źle, jak by ci się mogło wydawać. Peder bardzo dobrze sobie radzi,
namawiając ludzi do zakupów. Z Evertem i Kristianem jest nieco gorzej, nie potrafią sprzedać tyle,
co on.
Hilda roześmiała się. - No proszę, jakie Peder ma ukryte talenty. Kto by pomyślał.
- Peder jest bardzo zdolny. Trzeba mu tylko dać trochę czasu.
Hilda nic nie odpowiedziała. Elise widziała po niej, że miała całkiem inne zdanie na temat
ich młodszego brata. Było jej z tego powodu przykro. - Nigdy nie rozumiałaś, jak dużo dobra ma w
sobie Peder, Hildo.
- A co mu to da, że będzie grzeczny i dobry? Z tego nie można żyć.
- A co twoim zdaniem powinien robić? Całkiem się poddać, bo słabo mu idzie w szkole? A
poza tym radzi sobie ostatnio coraz lepiej. W tym roku również zdał z klasy do klasy, choć było
ciężko.
Zjadła kolejne ciastko i siedziała w zamyśleniu. - Tak bardzo mi go było żal w noc
świętojańską. Pamiętasz, jak się zakochał w tej dziewczynce ze szkoły, Marte? Najwyraźniej te
uczucia ponownie rozkwitły, ale Marte woli innego chłopca. Gdybyś widziała wzrok Pedera, kiedy
zobaczył, jak ta dziewczyna mizdrzy się do innego, to też by ci go było żal.
- To, że nam go żal, wcale mu nie pomaga. Musisz go uczyć, jak sobie radzić w życiu,
Elise! Niech trochę wyćwiczy mięśnie, zmuszaj go, żeby podnosił ciężary, biegał, pływał. Właśnie
dlatego, że ma wrażliwe serce, tak jak ty, zawsze będzie w życiu przegrywał. Dziewczętom nie
podobają się tacy słabeusze. Wolą odważnych chłopców, którzy potrafią o siebie zadbać i używać
pięści.
Elise spojrzała na nią. - Mnie się tacy nie podobali. Zawsze chciałam chłopaka, który byłby
dobry i na którym mogłabym polegać.
Hilda parsknęła. - Wcale nie! Chciałaś Johana, bo był najprzystojniejszym chłopcem w
Sagene. Jest, co prawda, miły i zawsze taki był, ale to nie dlatego byłaś do niego przywiązana. Na-
wet Lort-Anders i jego koledzy bali się mu wchodzić w drogę.
W tej samej chwili usłyszały, że ktoś nadbiega, a furtka otwiera się i zamyka z trzaskiem. Po
chwili zza rogu domu wybiegli Peder, Evert i Kristian, zgrzani i czerwoni na twarzach, próbujący
złapać oddech. Elise otworzyła już usta, żeby spytać, co się dzieje i dlaczego nie są w pracy, ale nie
zdążyła nic powiedzieć.
- Elise! - głos Pedera łamał się. - Stało się coś okropnego! Ludvig Lien wisi na gałęzi
drzewa za sklepem!
8
Elise poderwała się z ławki. - Co ty opowiadasz? Kristian odepchnął Pedera na bok i
podszedł do niej. - To prawda. Wisi na gałęzi w ogrodzie.
Elise przyglądała się im z niedowierzaniem. Evert miał łzy w oczach. - On chyba nie żyje.
- Jesteście pewni, że dobrze widzieliście? Weszliście do ogrodu?
- Oszalałaś? - Peder był wzburzony. - Prawie nie mieliśmy odwagi, żeby na niego spojrzeć i
od razu uciekliśmy.
Hilda wstała i przyjrzała się im. - Może to jakieś ubrania się suszyły i wyglądały jak
człowiek? Jakieś robocze spodnie i czapka?
Kristian wyglądał, jakby nagle stracił pewność siebie. Odwrócił się do Pedera. - Jesteś
pewien, że to był Ludvig Lien, Pederze?
- Słowo honoru!
Elise spojrzała na Everta. - Ty też go widziałeś?
Evert pokręcił głową. - To tylko Peder miał wyjść do ogrodu i coś przynieść. Usłyszeliśmy
krzyk, a chwilę później wbiegł do sklepu, z twarzą białą jak prześcieradło i powiedział nam, co wi-
dział. Byliśmy tak przerażeni, że zapomnieliśmy zamknąć drzwi, dlatego myślę, że musimy tam
szybko wracać.
- Gdzie był dzisiaj Ludvig Lien?
- W ogóle go nie widzieliśmy. Drzwi były otwarte, kiedy przyszliśmy, a my od razu
zabraliśmy się do pracy. Peder sprzedał Olline cukiernicę, chociaż jest za gruba i w ogóle nie
powinna jeść cukru.
Hilda odwróciła się do Elise. - Pójdź z nimi i zobacz, o co chodzi, Elise. Zostanę tutaj z
dziećmi.
Elise pokiwała głową. - Dobrze, że akurat teraz przyszłaś.
Chwilę później spieszyła już w dół ulicy Maridalsveien za Evertem i Kristianem, którzy
pobiegli przodem, a za nimi podążał Peder. Złapała go za rękę. - Jestem pewna, że się mylisz,
Pederze. Jeśli to jakieś ubrania tam wiszą, mogły by wyglądać jak ludzka sylwetka. Kiedyś sama
przeżyłam coś podobnego. Dlaczego Ludvig Lien miałby odbierać sobie życie? Był taki szczęśliwy,
że Emanuel pozwolił mu kierować sklepem.
W tej samej chwili przypomniała sobie, co opowiedziała jej przed chwilą Hilda o Sigvarcie
Samsonie i Karoline. Prędko odsunęła od siebie tę myśl. - Poza tym nie rozumiem, dlaczego naj-
pierw powiedzieliście, że wszyscy go widzieliście, a później się okazało, że byłeś to tylko ty.
- To ja go widziałem, ale gdy przybiegłem do sklepu i powiedziałem o tym Kristianowi i
Evertowi, wszyscy się przestraszyliśmy i pobiegliśmy do domu. Zapomnieliśmy całkiem po drodze,
jak to było, i zaczęło nam się zdawać, że wszyscy go widzieliśmy.
- Nic z tego nie rozumiem. Kristian i Evert wiedzą chyba, czy go widzieli, czy nie.
- Nigdy nie widziałaś człowieka wiszącego na gałęzi, Elise. Nie wiesz, jak to jest.
Nie odpowiedziała mu nic, biegła tylko dalej za chłopcami.
Dotarli do gospodarstwa Vøienvolden. - Nie przyszło wam do głowy, by zawołać sąsiadów
albo uprzedzić policję? - spytała zdyszana.
- Nie. Pomyśleliśmy tylko, że musimy ci o tym powiedzieć. Sądziliśmy, że zadzwonisz do
Emanuela i powiesz, że jego pracownik nie żyje i będzie trzeba zamknąć sklep.
Szybko dotarli do sklepu. Kristian i Evert zatrzymali się przed numerem 104 i czekali na nią
z przerażeniem wymalowanym na twarzach.
Rozejrzała się. Miała nadzieję, że w okolicy pojawi się ktoś dorosły, ale nikogo nie
zauważyła. Ostrożnie otworzyła drzwi do sklepu. - Panie Ludvigu Lien?
Nikt nie odpowiedział. Peder pociągnął ją za koszulę. - Przecież mówiłem, że to nie tutaj.
On wisi z tyłu, w ogrodzie.
Nie miała innego wyboru. Z mocno walącym sercem minęła róg domu. Poczuła, jakby serce
przestało jej bić, westchnęła głośno i przerażona zasłoniła usta dłonią. Na rozłożystej jabłoni wisiał
mężczyzna. Nie było wątpliwości, kto to jest.
Chłopcy przyszli zaraz za nią. Teraz, gdy tam była, Kristian i Evert również chcieli się
przyjrzeć.
Kristian wysunął głowę. - Czy to Ludvig Lien?
Pokiwała bez słowa głową.
- Nie żyje? - W głosie Everta było przerażenie.
- Tak. Idźcie stąd, chłopcy. Nie ma tu na co patrzeć. Musimy powiadomić policję.
Poszli z nią na komisariat, który znajdował się na końcu ulicy. Chłopcy przekrzykiwali się,
a ona sama nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ludvig Lien był takim miłym człowiekiem.
Tak się cieszył, że będzie zarządzał sklepem, po tym jak wszedł w konflikt ze swoim własnym
ojcem.
Czy to miało jakiś związek z Sigvartem Samsonem? Czy zabił się dlatego, że Samson i
Karoline mieli się pobrać? A może był zrozpaczony tym, że był inny? Musiało mu być tak ciężko.
Tak niewiele osób go rozumiało, musiał się czuć taki bezbronny i samotny.
Co powie na to Emanuel? Co się stanie ze sklepem? Musiała poinformować o tym Paula
Georga Schwenckego. To on zajmował się wyposażeniem sklepu.
W komisariacie policji panowała cisza i spokój. Zapukała, ale nikt nie otworzył. Może
nikogo już tam nie było. Zapukała ponownie, tym razem nieco głośniej. W końcu usłyszała, jak
ktoś powoli zmierza do drzwi. Otworzył im stary policjant z potężnym podwójnym podbródkiem.
- O co chodzi? - Był wyraźnie niespokojny. Być może właśnie wstał od posiłku.
- Przepraszam, że przeszkadzamy, ale na jabłoni pod numerem 104 wisi na gałęzi martwy
mężczyzna.
Wlepił w nią wzrok. - Martwy mężczyzna? Skąd pani wie?
- Mój brat go znalazł. Pracują w tym samym sklepie. Jest tam ekspedientem, nie, tak
właściwie jest właścicielem sklepu. Chłopcy przybiegli prędko do domu i opowiedzieli mi o tym, a
ja poszłam tam, żeby to sprawdzić.
- Jest pani pewna, że on nie żyje?
- Tak, na pewno - wtrącił Evert.
Policjant podrapał się po głowie, odwrócił się i bez słowa wszedł do środka. Po chwili
wyszedł ponownie ubrany w zaplamiony mundur. Na głowie miał kapelusz, który podobnie, jak
kurtka, zdawał się być na niego nieco za mały.
- Zna pani tego mężczyznę?
- Tak, prowadzi sklep mojego męża. Mąż nazywa się Emanuel Ringstad, jest dawnym
oficerem Armii Zbawienia.
- To on ma sparaliżowane nogi i jest właścicielem dużego gospodarstwa koło Eidsvoll?
- To jego ojciec jest właścicielem, ale to prawda, że jest sparaliżowany.
- To pani jest tą pisarką?
- Tak. - Posłała mu nieco zdziwione spojrzenie, nie podejrzewała, że obcy ludzie mogą ją
rozpoznawać.
- Kiedy ostatnio rozmawiała pani z tym mężczyzną?
- Już jakiś czas temu, ale chłopcy każdego dnia od czasu zakończenia szkoły pracowali dla
niego w sklepie. Dostali polecenie, żeby dzisiaj otworzyć nieco później niż zwykle i cieszyli się, że
będą mogli nieco dłużej pospać. Kiedy tu dotarli, zauważyli, że drzwi były otwarte, ale jego nie
było w środku.
- Sprzedałem cukiernicę Olline, chociaż jest gruba - dodał Peder z dumą w głosie.
Policjant odchrząknął. - Trzeba było go spróbować stamtąd zdjąć. Może wciąż żyje.
Elise wzdrygnęła się. - Wisi tam już od dłuższego czasu. Nie wyglądało na to, że mógłby
jeszcze żyć. Chłopcy byli przerażeni i przybiegli od razu do domu. Nie można oczekiwać, że dzieci
będą wiedziały, co mają robić w takiej sytuacji, a w pobliżu nie było nikogo dorosłego, ani
klientów, ani przechodniów. Sąsiedzi są już w pracy.
- Ale pani powinna była go zbadać. Nie ma pewności, że złamała mu się szyja.
- Tak to jednak wyglądało.
Policjant nic nie powiedział, westchnął tylko i szedł dalej z trudem przed siebie.
Elise odwróciła się do chłopców. - Możecie już iść do domu. Nie macie tu na co patrzeć.
Nie wiem, jak długo może zostać Hilda, więc musicie się zająć Hugo i Jensine, aż wrócę do domu.
Wyglądali na rozczarowanych. Ale będą mieli o czym opowiadać kolegom na boisku. Nie
każdego dnia widywało się wisielca.
Kristian wyglądał, jakby miał otworzyć buzię i zaprotestować, ale posłała mu stanowcze
spojrzenie.
- Róbcie tak, jak mówię, Kristianie. To nie jest dla was. Ja też niedługo wrócę do domu, ale
muszę najpierw opowiedzieć to, co wiem, o Ludvigu Lienie. Jak się nazywa i gdzie mieszka. Wiesz
może, jak się nazywają jego rodzice?
- Jego dokumenty leżą w szufladzie w sklepie. Na pewno są tam imiona jego rodziców.
Spojrzała na niego z przerażeniem. - Powiedział wam o tym? Kristian pokiwał głową. -
Wczoraj.
Zadrżała. Czy Lien powiedział mu o tym dlatego, że planował się zabić?
- Dobrze, że pamiętałeś, żeby mi o tym powiedzieć, Kristianie. To oszczędzi policji dużo
pracy.
Dotarli w końcu do numeru 104 i zatrzymali się.
Peder spojrzał na nią. - Nie moglibyśmy jeszcze raz na niego spojrzeć? Żeby się z nim
pożegnać? Pracowaliśmy przecież razem.
- Nie, Pederze. Zapamiętaj go raczej takim, jakim był.
Odwrócili się i poszli powoli w kierunku domu, ze zwieszonymi głowami i spuszczonymi
ramionami. Żałowała, że nie może pójść razem z nimi.
- Proszę mi pokazać, którędy mam iść. - Policjant wyglądał na zniechęconego. Najwyraźniej
on również nie miał ochoty tu być. Zdejmowanie wisielca z drzewa nie było chlebem powszednim,
również dla policjanta. Poszła przodem, minęła róg domu i zatrzymała się gwałtownie. Widok
wiszącego na drzewie Ludviga Liena z wygiętą do przodu głową i zwieszonymi ramionami był
równie przerażający, jak za pierwszym razem.
Policjant niechętnie wszedł do ogródka, zatrzymał się i pokiwał głową. - Ma pani rację, nic
więcej nie możemy zrobić. Poślę po grabarza. Proszę ze mną pójść do sklepu, spiszemy tam jego
dane osobowe.
Elise szybko znalazła w szufladzie jego dokumenty Leżały na samym wierzchu, a jego imię
oraz adres zapisane były dużymi, wyraźnymi literami, podobnie jak imiona jego rodziców, nazwa
sklepu ojca oraz jego numer telefonu.
- Porządny człowiek - mruknął policjant. - Mało kto ułatwia tak pracę policji.
Elise nie powiedziała o tym, co myśli. Ludvig Lien musiał celowo zapisać te dane. I to
akurat wczoraj, dzień przed tym, kiedy zamierzał odebrać sobie życie.
- Czy mogę już iść? Mam w domu dwójkę małych dzieci. Policjant pokiwał głową. - Jeśli
jego rodzina będzie chciała
wiedzieć coś więcej, mogą się sami do pani wybrać. Mieszka pani przy Hammergaten,
prawda?
- Tak, na samym końcu. Nazywam się Elise Ringstad. Kiedy tylko dotarła do domu,
zobaczyła ze zdziwieniem, że
Hilda jest sama z dziećmi. - Gdzie są chłopcy?
Wpadli tu na moment w pośpiechu i po chwili ponownie wyszli. Nie mogli się chyba
doczekać, żeby powiedzieć kolegom, co ich dzisiaj spotkało. Przekrzykiwali się, byli roztrzęsieni i
przerażeni, ale podekscytowani. Słyszałam, jak mówią coś o tym, że nie możesz się dowiedzieć, iż
byli na tyłach sklepu i zaglądali przez dziurę w płocie.
Elise westchnęła z rezygnacją. - Powinnam się była domyślić. Teraz Peder nie będzie mógł
spać w nocy i będzie miał jeszcze gorsze koszmary niż zwykle.
- Dzieci są w stanie znieść więcej, niż ci się wydaje.
Elise pokręciła głową. - Pamiętaj, że to jest ktoś, kogo znali. Lubili go, a on był dla nich
miły, choć uważał, że dzieci mogą pracować bez zapłaty Teraz prawdopodobnie trzeba będzie
zamknąć sklep. Obawiam się, że będzie to ciężki cios dla Emanuela.
- Czy nie można znaleźć kogoś innego do wykonywania tej pracy? Wszędzie roi się od
bezrobotnych.
- To musi być ktoś, na kim Emanuel może polegać, kiedy jego samego tam nie ma. Muszę
odwiedzić Paula Georga Schwenckego i poprosić go o radę. Na pewno będzie przerażony. On
również zdążył się dobrze poznać z Ludvigiem Lienem.
- W takim razie idź teraz, będziesz miała to z głowy. Mam dzisiaj dużo czasu, mogę tu
zostać. Jeśli zgłodnieję, wezmę sobie coś do jedzenia.
- Dzieci jadły dzisiaj tylko ciastka, niedługo trzeba będzie je nakarmić.
- Nie myśl o tym, wszystkim się zajmę.
- Dziękuję, Hildo. Spadłaś mi dzisiaj z nieba.
9
Myśli kłębiły jej się w głowie, kiedy biegła przez Arendalsgaten w kierunku domu Paula
Georga Schwenckego. Powinna powiedzieć Sigvartowi Samsonowi, co się stało, ale on nie wiedział
o tym, co widziała w Vaterland, i na pewno nie rozumiałby, dlaczego przynosi mu taką wiadomość.
Z pewnością będzie dla niego szokiem, kiedy dowie się, że przyjaciel odebrał sobie życie, a byłoby
jeszcze gorzej, gdyby uznał, że jest to jego wina.
Czy Karoline ich nakryła? Czy dlatego zagroziła, że opowie o wszystkim majstrowi?
Ale jak mogła chcieć wyjść za mężczyznę, o którym wiedziała, że nie jest taki jak inni?
Pokręciła głową. Karoline niewiele rozumiała. Młode dziewczyny z mieszczańskich domów nie
wiedziały wiele o życiu. Nie rozumiały nawet, skąd biorą się dzieci. Inaczej było wśród
robotników, u których w domach było tak ciasno, że rodzice byli zmuszeni robić to, choć dzieci
spały w tym samym pokoju. Z pewnością było mnóstwo dzieci, które leżały w łóżkach,
zastanawiając się, co robią matka z ojcem i niewiele lat później same przekonywały się, o co w tym
chodzi.
Było mało prawdopodobne, że zastanie go w domu o tej porze dnia, ale z tego, co
zrozumiała, znalazł sobie kogoś do pracy w sklepie, a kiedy było mało klientów, nie musieli obaj
stać za ladą. Czym poza tym zajmował się Schwencke? Już dawno nie miała żadnych wieści
również od Mimmi Tynæs. Emanuel niewiele jej opowiedział po tym, jak ostatnim razem odwiedził
ich Schwencke. Rzadko to robił. Musiał chyba wyczuć, że była sceptycznie nastawiona do jego
działalności. Irytowało go to, dlatego postanowił jej o niczym nie opowiadać.
Nie wiedziała, która jest godzina, ale z pewnością było już późno. Hilda przyszła zaraz po
tym, jak chłopcy poszli do pracy. Zanim przybiegli ze straszliwą wiadomością, piły sok, jadły
ciastka i rozmawiały. Na komisariacie również spędziła sporo czasu.
W końcu dotarła do pięknego domu. Drzwi były uchylone, więc na pewno musiał tam być.
Poczuła, jak ogarnia ją niepokój. Z pewnością będzie ją wypytywał, dociekał, czy wiedziała coś na
temat Ludviga Liena.
Być może Lien mówił mu o tym, jak uparcie zabraniała chłopcom pracować przez całe lato,
a na dodatek domagała się, aby im zapłacono. Mógł pomyśleć, że Lien odebrał sobie życie, bo nie
umiał sobie poradzić albo czuł się zrozpaczony, bo nie był w stanie lepiej zarządzać sklepem.
Niezależnie od tego, co miał sobie pomyśleć, wiadomość o śmierci będzie dla niego z
pewnością nieprzyjemna. Dostarczał Lienowi towary i chociaż nie wiedziała dokładnie, w jaki
sposób Emanuel, Lien oraz Schwencke dzielili się obowiązkami, miała świadomość, że spędzali ze
sobą dużo czasu.
Zapukała, zajrzała przez uchylone drzwi i zawołała go, ale nikt jej nie odpowiedział.
Być może był w ogrodzie. Wiedziała, że miał składzik, w którym przechowywał towary, ale
nigdy tam nie była. Przez chwilę się zawahała. Jeśli zajmował się czymś nielegalnym, na pewno nie
spodobałoby mu się, gdyby go nakryła. Z drugiej strony w końcu miałaby przeciw niemu dowód i
mogłaby powiedzieć Emanuelowi, jak niebezpieczne było robienie z nim interesów.
Obeszła powoli dom, czując, jak wzbiera w niej lęk. Najchętniej wróciłaby natychmiast do
domu. Albo poszła wprost do jego sklepu i sprawdziła, czy na pewno go tam nie ma, mimo to szła
jednak naprzód. Powinna była tu przyjść już dawno temu, wtedy, gdy zaczęła podejrzewać, że nie
wszystko jest tak jak powinno.
- Panie Schwencke?
Wciąż nie otrzymywała odpowiedzi. Podwórze było puste, za wyjątkiem stajni, w której
stały beczki oraz różne skrzynie. Zbiornik na śmieci był tak przepełniony, że się nie domykał, ale,
co dziwne, nie dochodził z niego brzydki zapach. Podeszła nieco bliżej i zobaczyła, że nie są to
zwykle śmieci, ale głównie pogniecione papiery. To dziwne, że nie używał ich do rozpalania w pie-
cu. Dla większości zdobycie wystarczającej ilości papieru do rozpałki było sporym problemem.
Podeszła powoli do składziku. Usłyszała nagle gwizdanie. To znaczyło, że dobrze
zgadywała. Albo zajmował się rozpakowywaniem towarów, albo je przeliczał. Składzik był spory,
trudno było go wręcz nazywać składzikiem. Był to raczej magazyn.
- Panie Schwencke? - zawołała, tym razem nieco głośniej. W środku zapadła nagle cisza.
Musiał ją usłyszeć i dlatego
przestał gwizdać. Nie wyszedł na zewnątrz i prawdopodobnie udawał, że go tam nie ma.
Przez chwilę się zawahała. W końcu zebrała się na odwagę, podeszła do drzwi i otworzyła
je, nie pukając uprzednio.
Na środku pomieszczenia stał Paul Georg Schwenke z wielkim pakunkiem w dłoniach. Nie
było wątpliwości, co zawierał. Wokół niego stało mnóstwo dużych butli. Wreszcie miała swój
dowód. Nie wzbogacił się na sprzedaży sosjerek i cukiernic, ale na bimbrze. Przemytnik, jak
Laurentius Olsen nazwał jednego ze swoich znajomych. On również bardzo się wzbogacił.
Z początku wyglądał na przerażonego, ale szybko odzyskał nad sobą panowanie. - Pani
Ringstad? Jak miło, zamierzałem panią odwiedzić wieczorem i powiedzieć, że właśnie dostałem
beczki z domowym winem z agrestu. Sądziłem, że Ludvig Lien być może będzie miał ochotę
spróbować sprzedać kilka z nich w sklepie pani męża. Muszę je tylko przelać do butelek.
Elise poczuła się zmieszana. Właśnie zamierzała go oskarżyć o przemytnictwo, a teraz
zrobiło jej się wstyd.
- Przyszłam przekazać panu coś przykrego, panie Schwencke. Ludvig Lien nie żyje.
Odstawił pakunek na ziemię i spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Nie żyje? Ale ja z nim
przecież wczoraj rozmawiałem.
- Odebrał sobie życie. Chłopcy znaleźli go dzisiaj przed południem wiszącego na drzewie.
- Zabił się? Ale przecież był tak szczęśliwym, że przybył do Sagene i prowadził sklep
Emanuela.
Pokiwała głową. - To całkiem niezrozumiałe. Mnie również wydawał się wesoły i
zadowolony. Był, co prawda, zaszokowany, kiedy mu powiedziałam, że chłopcy muszą mieć dwa
tygodnie wakacji, ale nie mógł to być wystarczający powód, by odebrać mu chęć do życia. -
Poczuła nagle, jak ściska jej się gardło.
- Oczywiście, że nie. Rozmawialiśmy o tym i powiedziałem, że to naturalne, iż chłopcy
powinni otrzymywać wynagrodzenie za swoją pracę, a także mieć kilka tygodni wolnego, zanim
znowu zacznie się szkoła.
Szwencke wyszedł z magazynu i zamknął za sobą drzwi. - Proszę wejść ze mną do środka.
Dam pani spróbować wina agrestowego. W tym roku jest wyjątkowo dobre. Zrobiono je z takiego
gatunku agrestu, który wcześnie dojrzewa. Jest słodkie i ma wspaniały smak. Jestem pewien, że
Ludvig Lien... - Pokręcił z niedowierzaniem głową. - Nie pojmuję tego, że on naprawdę nie żyje.
Kiedy doszli do drzwi wejściowych, otworzył je przed nią grzecznie i poprowadził do
ładnego salonu. Piękne ozdoby ze złota wciąż stały na barku, były zatem jego własnością i nie za-
mierzał ich sprzedawać.
- Czy mamy pozwolenie na sprzedawanie wina agrestowego, panie Schwencke?
Posłał jej zaszokowane spojrzenie.
- Ależ naturalnie! Na etykietkach napiszemy oczywiście, że to sok agrestowy. Roześmiał
się. - Skoro możemy sprzedawać zwykłe wino, to na pewno podobnie jest z winem agrestowym.
Jest o wiele słabsze, ale dla pewności nazwiemy je sokiem.
Nagle spoważniał. - Ależ droga pani Ringstad! Jak pani sobie poradzi sama, skoro pani mąż
wyjechał? Chłopcy są przecież zbyt mali, żeby zajmować się działalnością handlową.
Elise westchnęła. - Nie zdążyłam się jeszcze nad tym zastanowić. Śmierć Ludviga Liena jest
dla mnie wielkim szokiem.
- Rozumiem to. Postaram się znaleźć pani jakąś pomoc. Rozumiem, że pani mąż wkrótce
wróci do domu? Miałem wrażenie, że czuje się o wiele lepiej.
- Napiszę do niego dzisiaj.
- Mogę za panią wysłać telegram, jeśli pani chce.
- Tak, bardzo dziękuję. Bardzo by mi to pomogło. Moja siostra zajęła się dziećmi, jest tam
już od wielu godzin.
- Proszę jednak spróbować tego agrestowego wina, zanim pani pójdzie. Wtedy zrozumie
pani mój zapał.
Nalał wina do kieliszka i podał jej. - Jest pani dzielną kobietą, pani Ringstad. Dobrze
rozumiem, dlaczego pani mąż panią podziwia. Słyszałem, że książka dobrze się sprzedała. Zobaczy
pani, że pewnego pięknego dnia stanie się pani sławną pisarką. - Roześmiał się. - Moja narzeczona,
panienka Tynæs, wyjechała już jakiś czas temu. Zaczęła pracować dla mnie i cieszy się, że nie musi
już chodzić do fabryki. Przeczytała pani książkę i wstrząsnęły nią historie, o których pani pisała.
Elise poczuła, że jej policzki płoną. Czyżby Emanuel zdradził, że to ona napisała Podcięte
skrzydła?
Musiał zauważyć jej zmieszanie i prędko dodał: - Oczywiście nikomu nie powiedzieliśmy,
że to pani stoi za pseudonimem Elias Aas. Na dobrych przyjaciołach zawsze można polegać.
- Mam szczerą nadzieję, że nikomu pan o tym nie powie, panie Schwencke. To mogłoby się
źle odbić na moich dzieciach.
Wielu ludzi krytykuje książkę za to, że piszę o ulicznicach i samotnych matkach.
Roześmiał się ponownie. - Tak, Mimmi uważa, że ma pani bardzo żywą wyobraźnię.
- Zdawało mi się, że Mimmi Tynæs dorastała tu nad rzeką. Z pewnością wie, że te historie
nie są zmyślone.
- Droga pani Ringstad, proszę nie mieć mi za złe, że tak sobie żartuję. Mimmi bardzo
podobała się książka. Zasugerowała nawet, że sam powinienem ją przeczytać. Powiedziała, że to
bardzo dobra lektura.
Jego twarz spoważniała ponownie i westchnął ciężko. - Że też Ludvig Lien odebrał sobie
życie. Nie mogę w to uwierzyć.
Dopiero gdy szła po Hammergaten, przyszło jej do głowy, że Schwencke mógł ją jednak
zwieść. Agresty nie mogły jeszcze być dojrzałe. Jak ktoś mógł zrobić wino z dojrzałego agrestu tak
wczesnym latem? Beczki w jego magazynie nie mogły zawierać tego samego trunku, którym
później ją poczęstował. Z pewnością sprzedawał bimber i na pewno nie zamierzał go przelewać do
butelek z etykietką soku agrestowego. A może właśnie tak robił?
Teraz przynajmniej zobaczyła to na własne oczy, a Emanuel mógł sobie wierzyć w to, co
chciał. Jeśli Schwencke znajdzie dla nich nowego ekspedienta, a w sklepie zaczną sprzedawać
butelki z sokiem, będzie pierwszą, która je otworzy, żeby spróbować ich zawartości!
10
Johan wszedł do swojego pokoju i usiadł ciężko na krześle. Był tak wykończony, że miał
ochotę położyć się na tapczanie i zasnąć, ale nie mógł. Gospodarz urządzał przyjęcie, a on obiecał
przyjść. Troje duńskich studentów również miało się pojawić: Benedicte, Søren i Johannes. Ci
nowocześni studenci przedstawiali się tylko swoimi imionami. Należeli tak właściwie do bohemy.
Wszyscy troje zdali maturę, ale to sztuka przywiodła ich do Paryża. Benedicte chciała zostać
malarką, a pozostała dwójka rzeźbiarzami, jak on sam. Søren i Johannes przybyli w okolicach
świąt, ale Benedicte była tu już od dwóch lat. Byli mili i gościnni, lecz całkiem inni niż on.
Dorastali w bogatych domach i nigdy nie musieli o nic walczyć. Opowiedział o sobie tak mało, jak
tylko mógł. Wiedział z doświadczenia, że ci z drugiej strony, jak mawiano w domu nad rzeką Aker,
marszczyli nosy i spoglądali z pogardą, kiedy mówiono o robotnikach. Mówili chętnie o so-
cjalizmie oraz sprawiedliwości, sprawiali wrażenie idealistów, ale gdy przychodziło co do czego,
wychodziło z nich głęboko zakorzenione konserwatywne wychowanie.
Nie podobało mu się, że Benedicte kilka miesięcy temu również wprowadziła się do
kamienicy i nie rozumiał, dlaczego wolała mieszkać tam zamiast w pięknym domu, w którym
wynajmowała wcześniej mieszkanie. Søren szturchał go i twierdził, że to dlatego, iż wpadł jej w
oko norweski rzeźbiarz, ale miał nadzieję, że Søren się myli. Nie był nią zainteresowany. Nie
interesowały go żadne dziewczęta, studentki ani inne. Jedyne, co miał w głowie, to ukończenie
studiów i powrót do Kristianii. Miał nadzieję, że uda mu się tam wybrać latem, ale nie starczyło mu
pieniędzy. Nie miał na to poza tym czasu. Ważniejsze było, aby skończyć naukę i wyjechać z
Paryża.
Dlaczego Elise nie odpowiadała na jego listy? Podobnie jak Anna. Pisał do nich pytając, co
złego uczynił, czy obraził je w którymś z listów, ale żadna z nich nie odpowiedziała. Długo myślał,
że coś musiało się wydarzyć. Być może Emanuel odkrył, że Elise i on pisują do siebie listy i
urządził taką scenę, że musiała z tego zrezygnować?
Ale Anna mogłaby mu wytłumaczyć, co się stało. Przez cały czas miał wrażenie, że stała po
stronie jego i Elise.
Czy Torkild mógł przechwytywać listy? Wmówić Annie, że grzeszy pomagając im, choć
oboje mają małżonków? Było, co prawda, tylko kwestią czasu, kiedy jego własny rozwód nabierze
mocy prawnej, ale Elise wciąż była żoną Emanuela. Torkildowi to wystarczyło. Brał Pismo Święte
na poważnie i uważał, że nikt nie powinien mieć prawa do rozwodu. Był do grzech przeciw boskim
przykazaniom.
Pokręcił głową. Nie odpowiadanie na listy nie było w stylu Elise i Anny. Napisałyby mu
chociaż kilka słów, żeby mu o tym opowiedzieć.
Wsparł łokcie na blacie biurka i oparł brodę na dłoniach, wyglądając przez okno na szare
mury po drugiej stronie ulicy. Nigdy nie byłby szczęśliwy w mieście, w którym nie było ani
jednego wodospadu i nigdy nie było słychać szumu wody. Jedynie hałas całego mnóstwa
samochodów. Było tu poza tym zbyt wiele ludzi.
Usłyszał pukanie, wyprostował się i powiedział proszę!
Benedicte wsunęła głowę do środka. Była ubrana w białą letnią sukienkę z wysokim
kołnierzem, we włosach miała wpięte białe róże. Widział, że jest piękna i rozumiał, dlaczego Søren
i Johannes promienieli za każdym razem, gdy ją widzieli, ale dla niego była raczej nieciekawa.
- Niedługo będziemy jeść. - Jej głos był pogodny i wesoły.
- Dopiero przyszedłem. Muszę się najpierw umyć i przebrać. Weszła całkiem do środka. -
Widziałeś moją nową sukienkę?
- Obróciła się i rozłożyła ramiona, żeby mógł jej się lepiej przyjrzeć. - Czyż nie jestem
wąska w talii?
- Tak, równie wąska, co królowa Maud. Roześmiała się zadowolona. - Naprawdę?
- Nigdy nie poznałem królowej, widziałem tylko jej zdjęcia. Poznałem kiedyś malarza, który
był na zamku w Kristianii i malował jej portret. Poprosiła wtedy, żeby namalował ją jeszcze węższą
w talii.
- Uważam, że jest piękna.
Wstał z krzesła. - Ale teraz już idź, muszę się przebrać. Posłała mu całusa w powietrzu,
zanim niechętnie wyszła na zewnątrz.
Johan westchnął. Søren wyraźnie miał rację. Mogło się to z czasem stać uciążliwe.
Państwa Dassac nie było w domu, to ich syn Bruno urządzał przyjęcie. Chciał być
rzeźbiarzem, tak jak Johan, ale jego francuski profesor powiedział, że nie ma talentu. Nie chciał,
żeby ta informacja się rozniosła. Johan zauważył, że Bruno jest o niego zazdrosny. Nie tylko
dlatego, że był bardziej zdolny, ale również z powodu Benedicte, od kiedy odkrył, że ona woli
Norwega.
Johan nie rozumiał wszystkiego, co mówili, ale nauczył się w tym roku na tyle dobrze
francuskiego, że wyłapywał mniej więcej, o czym była mowa. Wyjął czystą koszulę, nalał wody do
miski i umył się dokładnie. To miło ze strony madame Dassac, że pozwoliła synowi urządzić
przyjęcie dla mieszkańców kamienicy. Nigdy nie żałowali im jedzenia oraz napojów. To było w
tym wszystkim najlepsze. Czuł, jak burczy mu w brzuchu. Powinien był wykorzystać pieniądze,
które otrzymał za swoją ostatnią pracę, żeby się móc każdego dnia najeść do syta, ale wolał oszczę-
dzać. Jeśli będzie mu szło tak dobrze, jak do tej pory, to z pewnością zdoła odłożyć tak dużo, żeby
móc sobie wynająć ładne mieszkanie, kiedy wróci do Norwegii. Zrobiło mu się słabo, kiedy
otrzymał zapłatę za swoje ostatnie popiersie. Było mu niemal wstyd, przecież nie było aż tyle
warte! Ale profesor uśmiechnął się, poklepał go po ramieniu i powiedział, że właściwie powinien
dostać jeszcze więcej.
Pokręcił z niedowierzaniem głową. Wciąż miał ochotę szczypać się w ramię, żeby pojąć, co
się stało. Ubogi robotnik z Seilduken, który siedział w więzieniu z ponurymi widokami na
przyszłość, teraz wyrabiał sobie imię jako rzeźbiarz i sprzedawał swoje prace dobrze sytuowanym i
krytycznym Francuzom! Nigdy by do tego nie doszło, gdyby nie został aresztowany i nie
wylądował w więzieniu Akershus między kamieniarzami. To było jak przygoda.
Przyjrzał się sobie w małym lusterku na ścianie, kiedy już skończył się myć. Gdyby matka
widziała go w tej pięknej koszuli, uśmiechnęłaby się z dumą. Chodził w tę i z powrotem przed
sklepem z ubraniami, zanim się zdecydował, ale wiedział, że musi kupić sobie kilka porządnych
ubrań. Czasami profesor zapraszał go na spotkania z potencjalnymi klientami i nie mógł wtedy
wyglądać jak obdartus.
Goście siedzieli już w salonie. Poza Benedicte były tam również trzy młode dziewczęta,
których nigdy wcześniej nie widział. Podszedł do nich i przywitał się grzecznie. Jedna była Dunką,
z tego samego miasta, z którego pochodziła Benedicte, a pozostałe dwie były Francuzkami.
Mruknął cicho Bon soir - dobry wieczór - mając świadomość, jak zła jest jego wymowa, a one ze
śmiechem odpowiedziały mu potokiem francuskich słów. Odwzajemnił uśmiech i udawał, że je
rozumie.
Wznieśli toast trunkiem, jaki rozlano do kieliszków. Jego smak był słodki i mocny. Nie jadł
nic od śniadania i zauważył, że już po jednym kieliszku zaczyna mu się kręcić w głowie. Dobrze
było się rozluźnić po ciężkim dniu pracy, a temat rozmowy był wyjątkowo interesujący. Mówiono o
kobiecym wkładzie w świat malarstwa i rzeźby, wszyscy się zgadzali, co do tego, że nadszedł
najwyższy czas, aby kobiety znalazły sobie miejsce w świecie, który od setek lat był zdominowany
przez mężczyzn. Taka konkurencja mogła wyjść męskim artystom tylko na dobre. Nie wiedział, czy
mówiono o tym tylko po to, by zaimponować obecnym tam pięknym, młodym dziewczętom, ale
pomyślał sobie o Elise. Skoro zaczynano akceptować to, że kobiety mogą malować i tworzyć
rzeźby, musiało się z czasem również stać czymś całkiem zwyczajnym to, że kobiety pisały książki.
Duńczycy byli na wystawie w Kopenhadze i oglądali prace norweskich artystek. Niektóre z prac
miały być wystawione jesienią w Państwowym Muzeum w Kristianii. Między innymi obraz Kitty
Kjelland przedstawiający torfowisko w Jæren. Miał się także pojawić obraz Ody Krohg, na którym
widać szaloną dziewczynę z kotem na głowie, a także dzieło Signe Scheel. Johannes powiedział, że
jej obraz przedstawiał drogę z drzewami. Benedicte zaśmiała się.
- Ten ostatni zdaje się być strasznie przyziemny. Pokręcił głową.
- W tej drodze jest poezja. Między wysokimi drzewami pojawiają się promienie słońca.
Bardzo mi się podobał.
- Malarka o imieniu Marie Tannæs namalowała uliczkę w małym mieście. To obudziło we
mnie radosne wspomnienia z dzieciństwa - rzucił z zapałem Søren. - Przypomniały mi się nagle
wszystkie zakątki pomiędzy małymi drewnianymi domkami.
Johan wyobraził sobie małe drewniane domki przy ulicy Maridalsveien i pokiwał głową. -
Ja również mam podobne wspomnienia z dzieciństwa.
Benedicte posłała mu pełne zaskoczenia spojrzenie. - Sądziłam, że pochodzisz z Kristianii?
Ale może twoja rodzina bywała w takim małym miasteczku na wakacje?
- Była uliczka z takimi domami niedaleko miejsca, w którym mieszkałem. - By nie
opowiadać już więcej, pospiesznie zwrócił się do Johannesa. - Kto z męskich artystów wystawiał
swoje prace?
Johannes roześmiał się. - Zwróciłem uwagę głównie na to, co namalowały kobiety, ale
wszyscy zachwycali się Domem przy wybrzeżu oraz Dębem Sohlberga. Oba były równie
nieprawdopodobne. Drzewa z czarnymi liśćmi rysujące się wyraźnie na zielono-niebieskim niebie.
Wyglądały jak postacie!
- Obejrzę wystawę, kiedy wrócę do domu jesienią.
- Jesienią? - Benedicte spojrzała na niego z rozczarowaniem. - Chyba nie zamierzasz
wyjechać z Paryża tak wcześnie?
- Nie wiem. To zależy, co będzie dalej.
- Może ciągnie cię tam na północ jakaś jedna lub dwie młode dziewczyny? - spytała psotnie.
Mężczyźni roześmiali się. - Jedna lub dwie? - powtórzył Søren. - Myślisz, że ma dwie
dziewczyny naraz? W ich rozmowę wtrącił się Bruno.
- Nie możecie dalej rozmawiać w swoim języku, bo nasze francuskie znajome nie rozumieją
ani słowa. Ja zresztą też.
Wieczór był bardzo przyjemny. Johan cieszył się, że pojawiło się tak wiele osób. Dzięki
temu nie musiał zbyt wiele rozmawiać z Benedicte. Jedzenie było smaczne, a on jadł z wielkim
apetytem. Wino również było dobre. Wiedział, że powinien był się wstrzymać, bo zaczęło mu się
kręcić w głowie już po pierwszym kieliszku, ale było tak pyszne, tak miło było zapomnieć choć na
chwilę o smutkach i zmartwieniach.
Dopiero gdy przyjęcie się skończyło, a on musiał pójść do swojego pokoju, pojął, jak wiele
wypił. Choć głowę miał zaskakująco trzeźwą, nogi się pod nim uginały. Straszliwie zmęczony
rozebrał się. Pomyślał, że powinien powiesić nową koszulę na wieszaku, ale nie miał siły. Było
gorąco nie do wytrzymania. Paryż w lipcu był o wiele bardziej upalny, niż podejrzewał. W samej
bieliźnie wsunął się pod kołdrę i chwilę później zapadł w sen.
Obudził się nagle. Z początku nie pojmował, co go obudziło, ale w blasku bijącym od latarni
za oknem dostrzegł twarz młodej kobiety tuż nad swoją. Leżał na plecach, a jej włosy łaskotały jego
pierś.
- Benedicte? Co tu robisz?
Położyła palec wskazujący na jego ustach. - Ćśś.
Jego oczy rozszerzyły się. Była naga. W ciemności nocy jej skóra zdawała się być biała
niczym mleko.
11
Elise podniosła wzrok znad rękopisu i wyjrzała przez okno. Usłyszała, że otworzyła się
furtka i po chwili zobaczyła posłańca. Co za pech, właśnie zaczęła układać w głowie kolejne złożo-
ne zdanie. Kiedy wróci do pisania, zapewne zdąży je już zapomnieć.
- Telegram dla pani. - Posłaniec skłonił się przed nią i podał jej dużą kopertę.
Któż mógł jej przysyłać telegram? Czy miało to jakiś związek z wydawnictwem?
Schwencke znajdzie nowego pomocnika stop wyślij kwiaty na pogrzeb stop nie zrezygnuję
ze sklepu stop przyjadę w przyszłym tygodniu stop Emanuel.
Podniosła wzrok. Nie ucieszyła jej ta wiadomość. Powiedział, że nie chce mieć Kristiana
pod swoim dachem, dopóki ten nie poprosi o wybaczenie za to, co się wydarzyło, ale brat odmówił
napisania listu. W telegramie nie było mowy o Kristianie, ale każde słowo było kosztowne.
Prawdopodobnie chciał zaczekać z nieprzyjemnymi wiadomościami do czasu, aż wróci do domu.
Zacisnęła zęby. Me odeślę Kristiana do matki, pomyślała czując, jak wzbiera w niej gniew.
Dopóki utrzymywała rodzinę, nie mógł jej nagiąć do swojej woli. Wolała się wdać w awanturę, niż
pozwolić chłopcom cierpieć z powodu złego nastroju Emanuela.
Weszła ponownie do salonu. Zamierzała dalej pisać, zanim Hugo i Jensine obudzą się ze
swojej popołudniowej drzemki, ale o pięknym zdaniu, które ułożyła sobie wcześniej w głowie, zdą-
żyła już zapomnieć i nie potrafiła się skoncentrować na książce. Myśl o tym, że Emanuel wróci,
choć nie doszli jeszcze do porozumienia, wzbudzała w niej wolę walki oraz niechęć. Kiedy była w
takim nastroju, trudno jej było się wczuć w losy innych ludzi, ale musiała chociaż spróbować.
Po chwili wróciła ponownie myślami do telegramu. Było jej wstyd, że w ogóle się nie
cieszyła. Emanuel był jej mężem, był chory, a ona przysięgała być przy nim również w te złe dni.
Nie mogła krytykować matki za to, że zawiodła swoich synów, skoro sama wcale nie była lepsza.
Być może Emanuel żałował. Gdyby stał się taki, jakim był dawniej, mieszkanie z nim pod jednym
dachem mogłoby się okazać dobrą rzeczą.
Westchnęła ciężko i uprzątnęła swoje przybory do pisania. Mogła zapomnieć o napisaniu
czegokolwiek innego, kiedy wszystkie jej myśli kierowały się ku jednej rzeczy. Nie wiedziała, na
kiedy zaplanowany był pogrzeb Ludviga Liena, ale wiedział o tym na pewno Schwencke. Musiała
zabrać ze sobą dzieci i ponownie go odwiedzić, a następnie wstąpić do którejś z kwiaciarni. Kwiaty
nie były tanie, ale Emanuel nie rozumiał takich rzeczy.
W tej samej chwili usłyszała, że Hugo i Jensine już się obudzili.
Chłopcy pracowali w sklepie każdego dnia po tym straszliwym popołudniu, kiedy Peder
znalazł wiszącego na drzewie Ludviga Liena. Bali się wracać, ale nie musiała ich do tego sama
przekonywać. Kristian przejął kontrolę i powiedział, że muszą dalej sprzedawać towary, dopóki
Emanuel nie da im znać, co będzie dalej, a Peder i Evert niechętnie go posłuchali.
- Ale nie zamierzam wchodzić do ogrodu - zapowiedział Peder nieco bardziej stanowczo niż
zazwyczaj.
- Teraz to już na pewno nie dostaniemy wolnego w wakacje - mruknął Evert.
Elise nic nie powiedziała, ale pomyślała, że w takiej sytuacji Emanuel musiałby się
pożegnać ze sklepem.
Hilda obiecała przekazać Sigvartowi Samsonowi, co się wydarzyło. Ciekawe, jak to przyjął.
Jeśli było tak, jak myślała, na pewno to odczuł. Stracił ukochaną osobę. Może wręcz uważał, że to
jego wina. Być może powiedział Lienowi, że jest zmuszony ożenić się z Karoline, by ta nie
powiedziała o wszystkim majstrowi. Lien pewnie powiesił się tuż po tym, jak usłyszał tę
wiadomość.
Karoline prawdopodobnie nakryła ich razem, być może w jeszcze bardziej dwuznacznej
sytuacji niż ona sama.
Na dworze było ciepło i przyjemnie. Na krótkim odcinku drogi do domu Schwenckego
minęła całe mnóstwo bawiących się dziewczynek. Dobrze było wyjść z domu, nawet jeśli oznacza-
ło to, że przed wieczorem nie uda jej się już popracować. Napisała zresztą tego dnia bardzo dużo,
więcej niż zwykle. Napisała całkiem sporo w ostatnich dniach, a książka nie miała przecież
zawierać zbyt wielu różnych historii, jak powiedział Benedict Guldberg. Była zadowolona z tego,
co już wyszło spod jej pióra. Kiedy poprzedniego dnia przeczytała wszystko, sama była pod
wielkim wrażeniem. Uśmiechnęła się do tej myśli.
Po Arendalsgaten szła pod ramię para. Wydali się jej znajomi i po chwili pojęła, kto to.
Państwo Mathiesen, rodzice Ansgara. Nie widziała ich już od dawna i cieszyła się, że ich nie
odwiedzali, póki Emanuela nie było w domu. Byli mili oraz dobrze wychowani, a kiedy dowiedzieli
się, co zrobił ich syn, byli całkowicie załamani, ale musieli z czasem pojąć, że najlepiej dla
wszystkich będzie, jeśli postarają się o tym zapomnieć. Teraz mieli już wnuki i nie potrzebowali
widywać Hugo.
Odwróciła twarz i udała, że ich nie widzi, a następnie przeszła na drugą stronę ulicy i
zawróciła wózek, by pójść w przeciwnym kierunku.
- Pani Ringstad?
Nie udało jej się wywinąć. Zatrzymała się niechętnie i odwróciła głowę. Udała, że dopiero
ich zauważyła i zmusiła się do uśmiechu.
Podeszli do niej pospiesznie. - Jak miło, że panią spotykamy, pani Ringstad!
- Pani Mathiesen była cała w skowronkach. Pochyliła się nad Hugo. - Witaj, chłopcze. Ależ
wyrosłeś! I jakie masz piękne loczki. Całkiem, jak twój tato. - Pogładziła go czule po policzku.
Hugo na szczęście się nie wyrywał.
Pani Mathiesen wyprostowała się. - Rozmawialiśmy właśnie o pani i o tym, że tak dawno
pani nie widzieliśmy. Bardzo się ucieszyłam, kiedy Ansgar i Helene powiedzieli, że odwiedzili pal
nią na Hammergaten. Właśnie o tym marzyłam, żebyście zostali w czwórkę dobrymi przyjaciółmi i
żeby wasze dzieci mogły się ze sobą poznać. - Roześmiała się. - Dwójka najmłodszych mogłaby się
już zacząć ze sobą bawić.
Elise poczuła, jak uśmiech więdnie jej na ustach. Pani Mathiesen najwyraźniej życzyła
sobie, aby Hugo oraz syn Helene i Ansgara byli dla siebie jak bracia.
Pani Mathiesen musiała wyczuć, że nie uważa tego za takie proste. - Jak się ma pani mąż,
pani Ringstad? Słyszeliśmy o tym, co się wydarzyło. Czy lekarze doszli do tego, co mu dolega?
Pokręciła głową. - Był na badaniach w szpitalu Ullevål, ale tam też niczego nie odkryli.
Wiele chorób jest do siebie podobnych, z niektórych się można wyleczyć, a inne są przewlekłe.
Niestety mój mąż ma niewielkie szanse na wyzdrowienie. Wstąpiłam nawet do kobiet z ulicy
Gravergaten...
Pani Mathiesen przerwała jej.
- Była pani u Anne Syversen, następczyni Anne Brandfjell? - Rozejrzała się, aby upewnić
się, że nikt inny jej nie słyszy. - Byłam u niej raz, ale nie miałam odwagi się do tego przed nikim
przyznać. - Roześmiała się zakłopotana. - To smutne, że jej metody nie są uznawane przez lekarzy.
W tym, co ona robi, jest wiele mądrości. Słyszałam, że w czasach wikingów kazano rannym jeść
surową cebulę, aby sprawdzić, czy nie mają jakichś wewnętrznych ran. Wyjaśniła mi, że nigdy nie
używa niebezpiecznych leków i twierdzi, iż większość chorób można wyleczyć za pomocą
rosnących w okolicy ziół. Anne Brandfjell zasadziła całe mnóstwo ziół wokół swego domu. Poza
tym nauczyła się bardzo wiele od Finki, która równocześnie przepowiadała przyszłość i była
uzdrowicielką. Przekazała całą swoją wiedzę Anne Syversen i jej pomocnicom.
Pan Mathiesen pokiwał głową. - Zalecają świeże powietrze, słońce, kąpiele w morzu,
zdrową żywność oraz tran. Któż powie, że to coś złego? Pamiętam, jak syn woźnicy mojego ojca
cierpiał na gruźlicę. Trzeba było go nosić, choć miał czternaście lat, bo nie był w stanie stać na
własnych nogach. Po trzech dniach leczenia u Anne Brandfjell ponownie mógł chodzić! A jeden z
moich przyjaciół miał wsypywać suszone zioła do wódki i pić je przeciw bólowi serca. Pomogło
mu!
Pani Mathiesen z zapałem pokiwała głową. - Rozumie pani to z surową cebulą, prawda, pani
Ringstad? Ona wącha oddech pacjenta, po tym, jak ten zje cebulę. Jeśli nie ma pewności, czy
pacjent cierpi na zapalenie oskrzeli, czy może na gruźlicę, a poczuje w jego oddechu cebulę, to
wtedy wie na pewno, że jest to gruźlica.
- Mój ojciec cierpiał na reumatyzm - ciągnął pan Mathiesen. - Anne Brandfjell poleciła mu,
żeby mył całe ciało zimną wodą każdego ranka, zarówno latem, jak i zimą. Reumatyzm zniknął.
Elise słuchała z rosnącym zaciekawieniem. Musiała przekonać Emanuela do tego, aby
odwiedził kobiety na Gravergaten.
- Proszę powiedzieć mężowi, że powinien tam pójść - powiedział pan Mathiesen, jakby
czytał w jej myślach. - Syn Anne Brandfjell prowadzi sklep na ulicy Gravergaten i ma wiele cieka-
wych produktów. Może pani skorzystać z okazji i zrobić tam zakupy. Czy wie pani, tak poza tym,
że wychodzi książka na jej temat? Autor pisze we wstępie, że materializm przyćmił przesądy, ale
przez to dziecko zostało wylane wraz z kąpielą. - Roześmiał się. - Myślę, że to dobrze powiedziane.
Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się. - Cieszę się, że mi państwo o tym powiedzieli.
Próbowałam przekonać do tego mojego męża, ale on niestety w to nie wierzy i nazywa
szarlatanerią.
- W takim razie musimy was odwiedzić pewnego dnia i opowiedzieć mu o tym, co
słyszeliśmy - powiedziała z zapałem pani Mathiesen.
- W tej chwili mój mąż jest w majątku swoich rodziców...
Nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż pani Mathiesen ponownie weszła jej w słowo. -
Wyjechał na wakacje z chłopcami? Jak miło! Wszystkie dzieci powinny spędzać lato na wsi. Kiedy
wrócą? Kiedy zacznie się szkoła? Ależ droga pani Ringstad, czy pani również nie przydałyby się
wakacje? Słyszałam, że siedzi pani i bez przerwy pisze.
Elise otworzyła usta, żeby wszystko wyjaśnić, ale w końcu powstrzymała się. Dlaczego
miałaby opowiadać rodzicom Ansgara o tym, jak im się układa?
Pani Mathiesen spojrzała nagle z troską na Hugo. - Ale czy malutki Hugo nie powinien też
wyjechać na wieś?
- Tutaj w Sagene jest mu dobrze - wtrącił jej mąż. - Ma przecież własny dom i mały
ogródek. Czegóż więcej potrzeba dwulatkowi?
- Tak, tak - uśmiechnęła się pani Mathiesen. - W takim razie odwiedzimy was jesienią,
kiedy pani mąż oraz chłopcy wrócą już z wakacji. Do widzenia, pani Ringstad.
Była w podłym humorze, kiedy szła dalej w kierunku domu pana Schwenckego. Wszystkie
dzieci powinny spędzać lato na wsi. Pani Mathiesen łatwo było tak powiedzieć. Należeli do innej
klasy. Ansgar z pewnością wyjeżdżał w dzieciństwie na wakacje każdego lata.
Schwencke właśnie wychodził z domu. Nie wyglądało na to, żeby się szczególnie ucieszył
na jej widok.
- To znowu pani, pani Ringstad?
- Chciałam się dowiedzieć, na kiedy zaplanowany jest pogrzeb Ludviga Liena. Dostałam
telegramem polecenie od Emanuela, żeby kupić kwiaty.
- Mogę to za panią załatwić. Ma pani przecież tak wiele na głowie. Pogrzeb jest jutro, ale
nikt nie oczekuje, że się pani na nim pojawi. Przecież prawie go pani nie znała.
Miała wrażenie, że chciał się jej pozbyć.
- Ale przynajmniej zapłacę za kwiaty.
Machnął tylko ręką. - Proszę o tym nie myśleć. Dopiszę to do rachunku. Rozliczę się z
Emanuelem, kiedy już wróci. Przepraszam, że nie mogę pani zaprosić do środka, ale właśnie bardzo
mi się spieszy.
- Dziękuję, ale sama również mam mało czasu. Muszę jeszcze dzisiaj coś napisać.
Uśmiechnął się. - To miłe, że znalazła sobie pani jakieś zajęcie, pani Ringstad. Niełatwo jest
być żoną chorego człowieka, a już na pewno, kiedy ten tak po prostu sobie wyjeżdża - dodał i
roześmiał się. - Znalazłem dobrego człowieka na miejsce Ludviga Liena. Chętnie sam zajmie się
sklepem, więc chłopcy mogą iść na wakacje.
Spojrzała na niego zaskoczona. - Ale czy nie będzie mu potrzebna pomoc popołudniami i
wieczorami? Sklep jest przecież tak długo otwarty.
Paul Georg Schwencke wyglądał na poirytowanego. - Myślałem, że chciała pani, aby
chłopcy mieli choć dwa tygodnie wakacji? W końcu jest tak, jak pani chciała. Od jutra mogą iść na
urlop. Dam znać, kiedy powinni wrócić.
- Dziękuję, ale...
Posłał jej nieprzyjemne spojrzenie. - Coś jeszcze?
- Nie, myślałam tylko o zamawianiu towarów i tym podobnych.
- Wie pani przecież, że zajmuję się tym wszystkim dla Emanuela. Dzisiaj przychodzą nowe
towary, muszę się pospieszyć. Do widzenia, pani Ringstad.
Ukłoniła się na pożegnanie i ruszyła w drogę powrotną do domu. Hugo zaczął marudzić i
chciał usiąść w wózku. Posadziła go w nim, choć zrobiło się przez to bardzo ciasno i przyspieszyła
kroku, żeby zajść jak najdalej, zanim Jensine zacznie głośno protestować.
Dlaczego Schwencke tak się zdenerwował jej wizytą? I jaki towary miały dzisiaj przyjść?
Byłoby czymś naturalnym, gdyby opowiedział jej więcej n ten temat. W końcu to jej mąż
był właścicielem sklepu, nawet jeśli tylko w teorii.
On coś kombinuje, mruknęła pod nosem.
12
Johan próbował ją odepchnąć i się podnieść. Był całkiem pijany, nie mógł spać dłużej niż
kilka minut. Ale zamiast wstać, przytrzymała go i przycisnęła swoje piersi do jego ciała. Rozbudził
się natychmiast i poczuł, jak wzrasta w nim zdradziecka żądza. W tej samej chwili przesunęła dłoń
w kierunku jego podbrzusza.
Nagle usłyszeli hałas na korytarzu, drzwi otworzyły się z impetem, a światło wdarło się do
pokoju.
Przerażona Benedicte poderwała się, a Johan zobaczył przed sobą Bruno. Wyglądał jak
chmura gradowa, w jego oczach błyskały gromy, a jego twarz była wykrzywiona ze złości. - Co się
tutaj wyprawia?
Johan stwierdził, że jego pytanie było idiotyczne. Nietrudno było zrozumieć, co tam robiła
Benedicte.
Chwilę później Bruno wtargnął do pokoju, chwycił ją mocno za ramię i pociągnął za sobą.
Wylał z siebie cały potok wściekłych, francuskich słów. Johan nie zrozumiał większości z nich,
wyłapał tylko coś na temat burdelu. Po chwili drzwi zatrzasnęły się za nimi.
Usiadł na łóżku, oddychając ciężko. Co się teraz wydarzy? Bruno był oszalały z zazdrości i
gniewu. Musiał nasłuchiwać odgłosów dochodzących z jej pokoju i poszedł za nią, kiedy stamtąd
wyszła. Może sam planował się do niej zakraść, kiedy w domu zapanuje cisza?
- Dobry Boże - jęknął cicho. - Teraz to na pewno mnie wyrzucą.
Ale Bruno musiał przecież zauważyć, że on miał na sobie bieliznę, a Benedicte była naga.
Musiał się domyślić, że to Benedicte miała coś na sumieniu. Oczywiście mógł też uznać, że
umówili się na to wcześniej, ale wtedy sytuacja wyglądałaby nieco inaczej.
Być może nie miało mu to wcale pomóc. Prawdopodobnie wystarczająco złe dla Bruno było
to, że Benedicte pożądała Johana, a nie jego. Było bardzo możliwe, że Johan zostanie poproszony o
wyprowadzenie się.
Westchnął. Trudno było znaleźć dobre mieszkanie w tej okolicy, a jeśli znajdzie je gdzieś
dalej, to straci dużo cennego czasu. Być może powinien porozmawiać twarzą w twarz z Bruno i wy-
jaśnić mu, że wcale nie jest zainteresowany Benedicte. Że jego ukochana mieszka w Norwegii.
Już w swoim pokoju Benedicte rzuciła się z płaczem na łóżko i z wściekłością uderzała
pięściami w materac. Bruno nie wiedział, co mówił. Wynajmowała mieszkanie i nigdy nie zalegała
z płatnościami. Było dla niej wielką obelgą, kiedy powiedział, że to nie jest żaden burdel. Przecież
nigdy nie spała z Sørenem, Johannesem ani z Bruno. Nie miała na nich zresztą ochoty. Na nikogo
innego, poza Johanem. To było jak choroba, która trawiła jej ciało i nie chciała dać za wygraną. Był
z pewnością biedny, ubierał się w tak proste ubrania. Poza tym znała wielu piękniejszych od niego
mężczyzn, ale to nie jego uroda budziła w niej takie uczucia. Czy to dlatego, że był wysoki i silny
oraz różnił się od innych? Nie był dżentelmenem, nie wiedział, jak zalecać się do młodych dam, nie
potrafił nawet poprawnie jeść. Mimo to czuła się pobudzona, kiedy tylko na niego patrzyła.
Marzyła o nim nocami i rozmyślała o swojej dzikiej żądzy.
Dlaczego był jej tak niechętny? Czy to z powodu tych dwóch dziewcząt, które pisywały do
niego listy? Czy wciąż kochał tę Elise? Ale teraz, kiedy ukrywała listy, zarówno te, które
przychodziły, jak i te, które obiecywała za niego wysłać, musiał się w końcu połapać, że tamta
dziewczyna zdążyła o nim zapomnieć.
Myśl o tym, że wolał inną sprawiała, że szalała z zazdrości. Może również z nią sypiał?
Choć nie należał do środowiska bohemy w Kristianii, był przecież artystą, a artyści nie mieli tak
ograniczonych poglądów na miłość, jak inni.
Wstała pospiesznie z łóżka i podeszła do komody, gdzie w dolnej szufladzie schowała
wszystkie listy. Nie wiedziała, dlaczego ich jeszcze nie wyrzuciła, tak byłoby najrozsądniej. Gdyby
Johan kiedykolwiek odkrył, co zrobiła, z pewnością nigdy by jej nie wybaczył.
Ale do tego czasu z pewnością zdoła już wymóc na nim swoją wolę. Gdyby Bruno się nie
pojawił, była pewna, że dopięłaby swego już tej nocy. Żaden młody, zdrowy mężczyzna nie był w
stanie oprzeć się takiej pokusie.
Otworzyła jeden z listów i przeczytała po raz kolejny: Byłam zrozpaczona tym, że
wyjechałeś, ale oboje wiemy, że trudno by nam było ciągnąć dalej to, co wydarzyło się w święta.
Podniosła wzrok znad kartki. Ta kobieta musiała być zamężna. To dlatego było trudno dalej
to ciągnąć. Cóż innego mogłoby ich powstrzymywać od bycia razem.
Złożyła list i wsunęła go z powrotem do koperty. Następnie wyjęła kolejny od tej drugiej,
Anny. List był nudny, ale jego ostatnie zdania ją zaniepokoiły. Tęsknię za tobą, Johanie i liczę dni
oraz tygodnie do czasu, aż powrócisz do domu. Życie bez ciebie nie jest takie samo.
Jak mógł zalecać się równocześnie do dwóch kobiet? Najwyraźniej nie wiedziały o sobie
nawzajem. Tak właściwie powinna zadbać o to, aby się dowiedziały i wtedy obie odwróciłyby się
od niego. Ale jak mogłaby to zrobić, by nie dowiedział się, iż maczała w tym palce? Mogła wysłać
anonimowe listy, ale gdyby zechciał je zobaczyć, od razu rozpoznałby jej pismo. Nie miała jednak
dostępu do maszyny do pisania.
Nie, najlepiej było nic nie robić. Jeśli przyjdzie kolejny list lub jeśli on spróbuje jakiś
wysłać do jednej z nich i ponownie nie otrzyma odpowiedzi, będzie musiał w końcu pojąć, że to na
nic Uśmiechnęła się triumfująco. Nie poddam się, mruknęła pod nosem.
nosem.
Muszę go mieć!
13
Elise szła długim korytarzem za służącą. Była zgrzana, zdyszana i bardzo się bała. Była
spóźniona, bo pani Jonsen nie przyszła na czas, miała się zająć dziećmi do czasu, aż chłopcy wrócą
do domu. Szła na spotkanie z dwójką najbliższych przyjaciół majstra oraz ich żonami, a także jego
bratankiem, młodym panem Paulsenem i jego żoną. Nie mogła pojąć, jak pan Paulsen zdołał tak
szybko zapomnieć o swojej pierwszej żonie, która była lak skromna, uprzejma i grzeczna. Jedynym
pocieszeniem było to, że matka i Asbjørn również mieli się pojawić. Matka próbowała się z
początku wykręcić, tłumacząc się złym zdrowiem, ale Hilda nie chciała o tym słyszeć. To był jej
ślub - w kościele czy nie - i jej matka nie mogła się na nim nie pojawić.
Podniosła uroczystość odbyła się przed południem w nielicznym towarzystwie. Goście
zostali następnie zaproszeni na obiad.
Nie mogła sobie wciąż uzmysłowić tego, że ten dom będzie od tej pory należał do Hildy. Że
szwaczka z przędzalni Graah miała zostać żoną majstra i zarządzać służbą w jego domu na szczycie
wzgórza Aker. To było jak bajka o Kopciuszku. Wszyscy wzdłuż rzeki opowiadali sobie tę historię.
To, że plotki nie rozniosły się znacznie wcześniej, było najzwyklejszym cudem.
Zdawało jej się, że widzi, jak kobiety i młode dziewczęta pracujące w fabryce szeptały do
siebie, powtarzając: Słyszałaś? Majster żeni się z Hildą! Liczyły na palcach, jak duża jest różnica
wieku między nimi. Hilda miała zaledwie dziewiętnaście lat, a majster był tak stary, że z
powodzeniem mógłby być jej ojcem Pewnie rozmyślały o tym, czy Hilda jest w ciąży i czy majster
może być w dodatku ojcem jej małego synka.
Służąca otworzyła przed nią drzwi do salonu i ku swemu za skoczeniu Elise zobaczyła, że
wszyscy inni byli już na miejsc Przyszło więcej osób, niż się spodziewała. Każdy stał z kieliszkiem
w dłoni i wznosił toast za młodą parę. Hilda i majster st pośrodku, on w białej koszuli, a ona w
pięknej białej, plisowanej sukni. Fason był tak udany, że niemal całkiem skrywał fakt, iż jest przy
nadziei. Jej włosy były związane i ozdobione białymi różyczkami, a na szyi miał biały perłowy
naszyjnik.
- Nareszcie jesteś, Elise! Zaczynałam się bać, że coś ci się stał
- Pani Jonsen nie przyszła na czas. - Nie była w stanie ukryć, jak bardzo jest zdyszana. Nie
wypadało pojawiać się w taki stanie na podobnym przyjęciu. - Ma się zająć dziećmi, dopóki
chłopcy nie wrócą do domu. Gratulacje, Hildo! - Przytuliła siostrę, a następnie przywitała się
grzecznie z majstrem, pogratulowała mu i zrobiła rundę, witając się ze wszystkimi gośćmi. Miała
na sobie suknię Signe. Jej lekko związane włosy opadały na szyję, wsunęła w nie duży niebieski
kwiat, który był tej samej barwy, co suknia. Mimo to czuła się niezręcznie, widząc, jak wytwornie
ubrane są pozostałe kobiety.
Matka była jedyną osobą, która siedziała. Asbjørn wyjaśnił, że nie czuła się najlepiej, ale
Elise uważała, że wygląda bardzo dobrze. Miała na sobie nową, modną suknię ze złotego jedwabiu,
z kwadratowym dekoltem i zdobionymi, długimi rękawami. Na środku piersi przypięła sobie dużą,
owalną broszkę, która wyglądała, jakby została zrobiona ze złota, ale prawdopodobnie tak nie było.
Elise dostała kieliszek i popijała z niego raz za razem, ponieważ wszyscy goście chcieli
wznieść z nią toast. Nie jadła nic od śniadania, nie miała na to czasu i bała się teraz, że mocny
napitek uderzy jej do głowy.
Podeszła do niej nowa małżonka młodego pana Paulsena. Ależ pani biedna, wygląda pani na
zgrzaną. - Dotknęła rękawa sukni. - Powinna pani była włożyć na siebie coś z jedwabiu, przecież na
dworze jest tak gorąco. To cienka wełna, prawda?
Elise pokiwała głową. - Tak, jest nieco ciepła, ale bardzo ją lubię. - Roześmiała się i sama
słyszała, że jej śmiech brzmi sztucznie. - Wie pani, czasem ma się swoje ulubione ubranie.
Pani Paulsen również się zaśmiała. - Nigdy nie byłam aż tak zakochana w żadnej mojej
sukni, żeby nosić ją niezależnie od pory roku.
- Ach nie? - Elise starała się sprawiać wrażenie wielce zdziwionej. - Ja mogę przebierać
wśród sukien w mojej szafie, ale na specjalne okazje w końcu zawsze wybieram tę. To prawie tak,
jak sadzenie rok po roku wciąż tych samych kwiatów w ogródku, nawet jeśli człowiek czasem ma
ochotę spróbować czegoś innego. - Była zdumiona, że potrafi tak gładko kłamać.
- Moim zdaniem to bardzo konserwatywne. Jedna z moich przyjaciółek używa tych samych
letnich sukienek od co najmniej pięciu lat. Nazywa je swoimi ulubienicami. Uważam, że to takie
urocze. Sama zawsze oddaję ubrania, które mi się już znudzą, na świąteczną składkę sióstr z Armii
Zbawienia. Ale często zastanawiam się, czy biedni mogą w ogóle z tego skorzystać. Przecież
chodzą ubrani zupełnie inaczej niż my.
Podszedł do nich jej mąż. - Czy pani wciąż jeszcze szyje, pani Ringstad? Słyszałem, że
pracowała pani w sklepie majstra Paulsena, jak również, że zajęła się pani pisaniem książek.
Elise uśmiechnęła się. - Niestety nie mam już czasu na szycie, choć bardzo bym chciała.
Jego żona wyglądała na zaskoczoną. - Była pani krawcową?
Elise spojrzała na nią. - Nie, szyłam, żeby przeżyć. - Zauważyła, że młoda pani Paulsen
zaczerwieniła się i poczuła się niezręcznie. To nie wina pani Paulsen, że wyrosła w bogatym domu i
nie miała pojęcia o tym, co to znaczy być biednym. Dodała więc szybko: - Piszę książkę dla
wydawnictwa Grøndahl i Syn. Opowiada o losach różnych ludzi nad rzeką Aker. - Kiedy to powie-
działa, pojęła prędko, że tylko pogorszyła sprawę.
- Jakie to interesujące. - Młody pan Paulsen uśmiechnął się, ale zobaczyła, że nie spodobało
mu się to. Nie tylko jego wuj żenił się z biedną dziewczyną z fabryki, która na dodatek była w ciąży
i miała już małe dziecko, ale do tego miała również siostrę pisarkę. Z pewnością gwałtownie
zareagowali, kiedy dowiedzieli się o małżeńskich planach wuja. Było niemal dziwne, że w ogóle
pojawili się tego wieczora. Mogli przecież odmówić.
Jego żona zostawiła ich i podeszła do jednego ze znajomych majstra. Pan Paulsen po chwili
podążył za nią.
Elise przygryzła wargę. Dlaczego nie mogła się opanować? To był ślub Hildy, wydarzenie,
o którym jej siostra od dawna marzyła i wcale nie było pewności, że kiedykolwiek się go doczeka.
Innym gościom zapewne trudno było udawać, jakby nic się nie stało i ukrywać, co sądzą o tym
małżeństwie, a ona jeszcze to pogarszała. Z czasem młoda pani Paulsen z pewnością dowie się, że
Elise wcale nie ma szafy pełnej sukienek i zrozumie, że skłamała, na dodatek z uśmiechem i lekko,
jakby nic jej to nie kosztowało.
Służąca podeszła i szepnęła coś do Hildy, a chwilę później majster klasnął w dłonie i
oświadczył donośnym i wesołym głosem, że panowie mogą w końcu zaprowadzić swoje
towarzyszki do stołu.
Podszedł do niej młody mężczyzna, skłonił się i podał jej ramię. Przywitała go, ale nie
wiedziała, jak się nazywał, ani kim był. Była tak zdenerwowana, że nie przypominała sobie
żadnego imienia. Był przystojny, miał wysokie czoło, ciemne brwi i rzęsy, a także prosty, wąski nos
i drobne usta. Jego spojrzenie było przyjazne.
- To pani jest pisarką? - Nie powiedział tego w pogardliwy sposób, do jakiego zdążyła już
przywyknąć, wręcz przeciwnie, brzmiał, jakby mu to imponowało.
Uśmiechnęła się, poczuła się zawstydzona. - To chyba niewłaściwe, żeby mnie tak
tytułować. Musimy najpierw zobaczyć, jak mi pójdzie z książką, którą właśnie piszę.
- Słyszałem plotki o tym, że jedną już pani wydała, ale pod pseudonimem. Czy to prawda?
Elise poczuła się, jakby ktoś zadał jej cios w podbrzusze. Któż mógł mu o tym powiedzieć?
Hilda nigdy by tego nie zrobiła. Wiedziała, że mogłoby to zaszkodzić nawet jej samej. Majster
zaczął co prawda zmieniać zdanie na temat Podciętych skrzydeł i nie miał pewności, czy książka
nie zawierała przypadkiem kilku słów prawdy, ale na pewno nie oznaczało to, że cieszyłby się z
tego, iż to jego własna szwagierka obarcza go częścią winy za złe warunki życiowe pracowników.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałem czegoś niewłaściwego. - Głos młodego mężczyzny
brzmiał nieszczęśliwie, musiał zauważyć, jak bardzo się przelękła.
- Nie, po prostu poczułam się nieco zmieszana.
Nie powiedzieli ani słowa więcej do czasu, aż usiedli przy stole.
Elise patrzyła z zachwytem na pięknie zastawiony stół. Przy każdym talerzu stało pięć
kieliszków, obrus był lśniąco biały, a na środku stołu stał srebrny wazon z czerwonymi różami.
Świeżo wypolerowane srebrne świeczniki połyskiwały, a serwetki ułożone były w kształcie łabędzi.
Rozejrzała się po całej wspaniałej jadalni. Z sufitu zwisał żyrandol z mnóstwem żarówek - w domu
była elektryczność! Na długiej półce ustawiono piękne porcelanowe talerze, a nad nimi wisiały
olejne obrazy w ciężkich, pozłacanych ramach. Zasłony były wykrochmalone, a na parapetach stały
krwistoczerwone begonie w białych doniczkach.
To był dom Hildy! Chciała się uszczypnąć w ramię, by sprawdzić, czy jej się to nie śni.
Zobaczyła w myślach malutką kuchnię i pokoik, jaki dzieliły w gospodarstwie Andersengården
oraz niewielki pokój w mieszkaniu majstra. W porównaniu z tym domem był to całkiem inny świat.
Jej spojrzenie powędrowało ku matce. Co ona sobie myślała? Jak się z tym czuła? Czy była
dumna? W tej samej chwili zauważyła, że matka wyciąga z rękawa chusteczkę i wyciera kącik oka.
Najwyraźniej również była oszołomiona i nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
Jej towarzysz zwrócił się do niej.
- Przepraszam, jeśli powiedziałem coś niewłaściwego, pani Ringstad. To bardzo
nietaktowne z mojej strony. Kiedy ktoś pisze pod pseudonimem, z pewnością nie chce, żeby inni się
o tym dowiedzieli.
Pokiwała głową, nie patrząc na niego.
- Zgadza się.
- Proszę zrozumieć, byłem tak zachwycony, kiedy się dowiedziałem, że będę siedział przy
stole obok pisarki. Ja również piszę. Może zna pani moje imię?
Elise poczuła, że robi jej się ciepło w policzki. Co za głupstwo z jej strony. Być może
siedziała obok znanego pisarza i nawet nie zwróciła uwagi na jego imię. Prawdopodobnie nigdy
przedtem o nim nie słyszała. Rzadko miała czas na czytanie i nie znała nikogo, kto obracał się w
literackich kręgach. Nie znała prawie ni- j kogo, kto nie mieszkał w pobliżu Aker, może poza
panem Wang-Olafsenem.
Przypomniało jej to, że nie widziała go od czasu świąt. Był taki miły i przysłał jej oraz
chłopcom domowe wypieki. Powinna była go zaprosić choć raz do siebie, ale bała się zawracać mu
głowę. Poza tym dom na Hammergaten był jeszcze mniejszy niż mieszkanie u majstra i choć pan
Wang-Olafsen był grzeczny i nigdy nie powiedział ani nie zdradził gestem, że było tam ciasno i
niewygodnie, uważała, że wstyd było zapraszać tam takiego eleganckiego mężczyznę.
- Przepraszam, pani Ringstad.
Rzuciła na niego okiem. - Nic nie szkodzi. Sądzę, że nikt nie usłyszał, co pan powiedział.
Nachylił się do niej bliżej. - Próbowałem zgadywać, co to była za książka, i zdaje mi się, że
już wiem.
Poczuła, jak ponownie robi jej się gorąco. Nie mógł raczej tego odgadnąć. Nie wiedział
przecież o niej aż tak wiele, żeby się tego domyślić.
- Myślę, że to smutne, iż wstydzi się pani swego dzieła. Gdyby chodziło o mnie, to byłbym
dumny.
Nie była w stanie podnieść na niego wzroku. Uważała, że cała ta rozmowa jest przerażająca
i nieprzyjemna.
Nachylił się jeszcze bliżej i zniżył głos. - Znam wielu takich, którzy uważają się za
członków bohemy. Na wiele sposobów jestem jednym z nich, ale ze względu na moich rodziców
nie obnoszę się z tym. Kiedy usłyszałem, że majster Paulsen żeni się z dawną szwaczką, zrobiłem
się ciekawy. Pani siostra jest niezwykle czarująca, więc dobrze to rozumiem, ale nigdy nie
sądziłem, że majster będzie miał odwagę to zrobić.
Rozejrzał się, by sprawdzić, czy nikt go nie słucha i ciągnął dalej tym samym cichym,
poufnym głosem. - Wielu wciąż nie wie o tym, że się z nią ożenił. Będzie z tego skandal. Miejscowi
mieszkańcy nie będą łaskawi w swoim osądzie, ale ja uważam, że to wspaniałe. Najwyższy czas,
aby bogaci zeszli z piedestału i spojrzeli prawdzie w oczy. Gdzie zaszliby bez robotników? Kto
pilnowałby maszyn w fabryce, mył podłogi, gotował im jedzenie, pilnował ich dzieci i polerował
srebra? Nie rozumiem, dlaczego robotnicy, służba i pracownicy fizyczni zarabiają tak mało.
Dlaczego nie zaczną strajkować?
Elise nic nie powiedziała. Chętnie podyskutowałaby z nim przy innej okazji, ale nie tutaj i
na pewno nie teraz. Poza tym nie rozumiała, dlaczego tacy mężczyźni jak on, który najwyraźniej
pochodził z dobrej rodziny i zapewne miał ojca z pieniędzmi oraz wpływami, sam nie robił nic, aby
przeciwdziałać niesprawiedliwości. Był przecież pisarzem, mógł pisać w gazetach, przemawiać na
spotkaniach, uderzać pięścią w stół i opowiadać prawdę wszystkim tym, którzy nie pojmowali, jak
wielka panowała nierówność. Nie miał się czym chwalić, mówiąc, że rozumie robotników i jest
wzburzony niesprawiedliwością społeczną, skoro sam nie robił nic, aby temu przeciwdziałać.
Spróbowała skierować rozmowę na inne tory.
- Proszę wybaczyć moją niewiedzę, ale co pan pisze?
- Powieści - uśmiechnął się. - O nieszczęśliwej miłości. Spojrzała na niego zdziwiona. - Jak
to nieszczęśliwej?
- To sprawia, że książka jest ciekawsza, bo dzieje się to tak często w prawdziwym życiu.
Proszę tylko spojrzeć na małżeństwa, które pani zna. Jestem pewien, że niewiele z nich zostało za-
wartych z miłości. Moja najstarsza siostra zakochała się w majorze, ale nie dostała pozwolenia, aby
się z nim spotykać bez przyzwoitki. Ojciec uważa, że on nie pasuje do naszej rodziny. Siostra jest
wyjątkowo piękna, dlatego jest wobec niej surowszy niż wobec mojej młodszej siostry. Obawiam
się, że skończy jako stara panna. Boi się spotykać z majorem bez pozwolenia ojca, ale odkryłem, że
wymieniają się listami.
Nachylił się jeszcze bliżej i szepnął jej do ucha. - Byłem na tyle bezczelny, że zajrzałem do
jednego z listów. Dało mi to materiał na wiele stron. - Roześmiał się głośno. Elise lekko się
uśmiechnęła.
- Ależ tam wesoło po drugiej stronie stołu - zauważył z uśmiechem majster. - Chyba dobrze
zrobiłaś, sadzając pisarza obok pisarki, Hildo.
Wszyscy odwrócili na nich wzrok.
- Pani siostra jest pisarką, pani Paulsen?
Młoda pani Paulsen spojrzała ze zmieszaniem na pytającą kobietę. - Nie mam żadnej... -
Nagle zamilkła i zaczerwieniła się. - Przepraszam, zapomniałam, że są tu teraz dwie panie Paulsen.
- Miałam na myśli panią majstrową Paulsen - upomniała ją kobieta.
Hilda roześmiała się. - Ja też się nie połapałam, że chodzi o mnie. - Posłała wesołe
spojrzenie swojemu mężowi. - Nie jestem nawet w stanie mówić na mojego męża Ole Gabriel.
Mówię na niego Paulsen, tak jak wcześniej. -
Wokół stołu zapadła cisza. Goście wymienili się wymownymi spojrzeniami. Tylko
towarzysz Elise uznał to za zabawne. Roześmiał się. - Znam wiele kobiet, które mówią do swoich
mężów po nazwisku. Szczególnie w kręgach robotniczych. Jak długo się już znacie?
Hilda zachichotała. Szturchnęła majstra. - Odważymy się im o tym powiedzieć? - Przerwał
im młody pan Paulsen, mając wyraźnie nadzieję, że uda mu się skierować rozmowę na inne tory. -
Co tam ostatnio słychać w fabryce, wuju Ole Gabrielu?
Majster uśmiechnął się szeroko i udał, że nie zauważył napiętej atmosfery przy stole. -
Wszystko dobrze, tak jak zwykle. Wciąż jesteśmy jednym z największych zakładów robotniczych
w kraju. Firma ma już prawie siedemdziesiąt lat.
- W jaki sposób udaje się wam znaleźć odpowiednią liczbę szwaczek?
- To jest najmniejszy problem. Do stolicy przyjeżdżają biedne dziewczęta z całego kraju w
nadziei na znalezienie dobrze płatnej pracy Jesteśmy dla nich ratunkiem. Gdyby nie my, musiałyby
się zwracać do komisji do spraw ubogich, a któż chciałby się narażać na taki wstyd?
- Słyszeliście o Francuzie, który przeleciał cały kilometr aeroplanem? - spytał jeden z
przyjaciół majstra. - Wydarzyło się to w styczniu tego roku.
- Ależ bracia Wright latali przecież aeroplanem Lotnik już pięć lat temu w Ameryce! -
powiedział ze zdziwieniem jeden z pozostałych mężczyzn.
- A Francuz - łub Włoch - Alberto Santos Dumont odbył pierwszy oficjalny lot w Europie
już dwa lata temu - dodał inny mężczyzna.
Jedna z kobiet wzdrygnęła się. - Niech sobie robią, co chcą, oby tylko nie sprowadzali tego
szaleństwa do Norwegii.
Jej mąż roześmiał się. - Nie ma o tym mowy. Takie aeroplany to coś dla spragnionych
rozrywki młodych mężczyzn, którzy mają chęć ryzykować życie, by zaspokoić swoją żądzę
przygód. Zwykli ludzie nigdy nie chcieliby się wznosić w powietrze.
- Nie jestem tego taki pewien - zaprotestował ten, który rozpoczął całą dyskusję. - Mówi się
o tym, że być może w przyszłości będzie można transportować ludzi aeroplanem zamiast po-
ciągiem.
Hilda roześmiała się. - W takim razie wybrałabym chyba podróż automobilem. - Majster
pogładził ją pod dłoni. - Będziesz jeszcze miała ku temu okazję, moja droga.
Jedna ze starszych kobiet pokręciła głową.
- Nawet dzikie konie nie mogłyby mnie zagonić do automobilu. Jakby mało było tego, że
unosi się nad nimi chmura dymu, to jeszcze robią tyle hałasu!
Młody Paulsen wszedł jej w słowo.
- Ależ droga pani, proszę tylko pomyśleć, jak daleko może pani dojechać i jak wiele
pięknych krajobrazów zobaczyć.
Kobieta ponownie pokręciła głową.
- Wcale mi się to nie podoba. Chciałabym, żeby zostało tak, jak jest. W Niemczech mają
ogrzewane pociągi, a w Paryżu, w jednym z wielkich domów handlowych, są nawet ruchome
schody! Słyszał pan kiedyś coś podobnego? Na co nam to? Mamy przecież nogi, na których
powinniśmy chodzić!
Towarzysz Elise uśmiechnął się. - Czy widziała pani ostatnią sztukę Bjørnstjerne
Bjørnsona? Opowiada o konflikcie między młodszym i starszym pokoleniem. Starsi chcą, żeby
wszystko zostało tak, jak jest, a młodzi wszczynają protest przeciwko wszelkim wymysłom i
głupstwom. Chcemy usunięcia póz i konwenansów.
Starsza dama wykrzywiła się.
- Co nam pozostanie, kiedy się pozbędziemy konwenansów? Uważa pan, że wszyscy ludzie
powinni być równi?
- Czy tak nie byłoby sprawiedliwiej? Równi powinni być przynajmniej ci, którzy są chętni
równie ciężko pracować.
W tej samej chwili majster uderzył łyżeczką w kieliszek i wstał. Wszyscy czekali w
napięciu na jego mowę, ale on długo z nią zwlekał, otarł usta serwetką i wyprostował plecy zanim
w końcu zaczął mówić.
- Droga Hildo! Dziękuję za to, że zgodziłaś się za mnie wyjść. W końcu czuję, że moje
życie jest takie, jak powinno, a pustka w tym domu w końcu została wypełniona. Jesteś silną i
odważną młodą damą, a poza tym nie ma w tobie tego, co zawsze tak irytowało mnie u innych
młodych dam: histerycznej sentymentalności, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością.
Twardo stąpasz po ziemi, masz realistyczne podejście do życia, a równocześnie życie z tobą zawsze
jest ciekawe, bo nie boisz się powiedzieć tego, co myślisz. Nie ma wielu takich kobiet. Wznieśmy
wszyscy toast za moją drogą Hildę, zanim będę mówił dalej.
Uniósł kieliszek i wszyscy wznieśli grzecznie toast, choć Elise widziała, że niektórzy
zawahali się przez kilka sekund. Mówienie
o tym, że życie z Hildą jest ciekawe, zanim jeszcze oficjalnie je zaczęli, mogło być czymś
oburzającym dla ludzi z wyższych sfer.
- A zatem, drodzy przyjaciele i rodzino, czekaliśmy z Hildą na ten dzień już od dawna.
Wiem, że to wydarzenie, które dla nas jest wielkim szczęściem, może wywołać zamieszanie, kiedy
zostanie publicznie ogłoszone, ale Hilda i ja postanowiliśmy nie zwracać na to uwagi. Chcę
wykorzystać tę okazję, żeby zwierzyć się z czegoś, co wielu z was pewnie z trudem zaakceptuje, ale
mimo to postanowiłem, że prawda musi ujrzeć światło dzienne. Nasz mały łamacz serc, Isac, to nie
tylko dziecko Hildy, ale także moje. Widzę, jak niektórzy z was unoszą brwi i spoglądają na mnie z
niedowierzaniem, dobrze was rozumiem. Kiedy służąca ma dziecko z panem domu, sprawa bywa
zazwyczaj przemilczana, dziewczyna zostaje odesłana do domu swoich rodziców i nikt nie
dowiaduje się prawdy. Tak również było na początku z nami. Nie byłem wystarczająco odważny
żeby przyznać, iż jestem ojcem dziecka Hildy. Chłopiec został oddany mojemu bratankowi i
wszystko być może ciągnęłoby się dalej w tajemnicy, gdyby los nie zechciał inaczej. Dzisiaj jestem
wdzięczny Bogu za to, że Hilda odzyskała swego syna, a ja miałem to szczęście, że go poznałem.
Jak wielu z was z pewnością już zauważyło, Hilda jest ponownie przy nadziei i cieszymy się z tego,
że staniemy się prawdziwą rodziną.
Napił się wina i odwrócił do matki. - W końcu chciałbym pani podziękować, pani Hvalstad,
za to, że zawsze była mi pani życzliwa, choć miała pani prawo być zła i wzburzona. Wielu innych
patrzyłoby na mnie jak na przestępcę, człowieka, który wykorzystał swoją pozycję, żeby zhańbić
jedną ze swoich pracownic, ale pani przez ten cały czas rozumiała, że między mną a Hildą była
prawdziwa miłość. Cieszę się, że jest pani moją teściową i porusza mnie niezwykle to, że wszyscy
odnosiliście się do mnie tak pięknie. - Odwrócił się do Elise. - To dotyczy również ciebie, Elise,
oraz twojego męża. Wspaniale będzie stać się częścią tak wielkiej i ciepłej rodziny, w której
wszyscy się kochają. Toast za rodzinę Hildy!
Również tym razem nikt nie odważył się nie podnieść kieliszka, choć Elise widziała, że
wielu nie miało na to ochoty. Miała wrażenie, że niektórym z gości wino stanęło w gardle, kiedy
musieli wznieść toast za robotniczą rodzinę znad rzeki Aker.
- W końcu chciałbym także podziękować mojemu bratankowi za to, że zaopiekował się
moim synem do czasu, aż wszystko się ułożyło - ciągnął majster. - A także moim przyjaciołom za
to, że chcieliście świętować ten dzień razem z nami. Mój kuzyn i kuzynka również chcieli tu być,
wraz ze swymi małżonkami, ale niestety coś im wypadło. Swojego udziału odmówił też jeden z
moich przyjaciół, ale nie wiem dlaczego. Chyba nietrudno się tego domyślić. Poza tym powinna tu
była się pojawić również ostatnia przedstawicielka pokolenia moich rodziców, moja
dziewięćdziesięcioletnia ciotka Petrea, ale skarżyła się na swój starczy wiek oraz niedomagające
ciało, choć wiem, że wczoraj spacerowała między budynkiem parlamentu a zamkiem, a następnie
piła kawę w ogrodzie Tivoli. Ale byliśmy na to już wcześniej przygotowani i wiemy, że musimy się
uodpornić w przyszłości na wiele nieprzyjemności, i dlatego wielce cenimy sobie to, że siedzicie
teraz z nami przy stole, unieśliście się ponad gadanie ludzi oraz swoje uprzedzenia. Dlatego pro-
ponuję, żebyśmy wszyscy wznieśli toast za panią młodą.
Wszyscy wstali, nawet matka, choć Elise widziała, jak bardzo zbladła i ledwo utrzymuje się
na nogach. Z pewnością nie podejrzewała, że majster będzie mówił w tak bezpośredni sposób o
swoim związku z Hildą. Ona sama nie mogła w to uwierzyć. Tak naprawdę, to jej zaimponował.
Szacunek do majstra ogromnie wzrósł.
Kiedy wszyscy ponownie usiedli, zapadła osobliwa cisza, zdawało się, jakby goście nie do
końca wiedzieli, co mają powiedzieć lub zrobić. Jedyny, który zachowywał się całkiem naturalnie,
to jej towarzysz od stołu. - Piękna mowa - powiedział głośno i zaklaskał. Wielu z pozostałych gości
poszło za jego przykładem. - Podziwiam pana za pańską szczerość, panie majstrze Paulsen. Tak
właśnie trzeba, jeśli ten świat ma iść naprzód. - Następnie odwrócił się ponownie do Elise, gdy inni
zajęli się dalszą rozmową. - Gdzie się dzisiaj podział pani mąż? Czy on też został w domu z
powodu niedomagającego ciała? - Zaśmiał się ze swojego własnego żartu.
- Właściwie to można tak powiedzieć. Jest sparaliżowany i siedzi na wózku inwalidzkim, a
obecnie znajduje się u swoich rodziców na wsi w nadziei, że powrócą mu siły.
Mężczyzna wyraźnie się zawstydził.
- Przepraszam, nie wiedziałem o tym.
- Ależ skąd mógł pan o tym wiedzieć? Zachorował nagle w zeszłym roku i leżał na
badaniach w szpitalu Ullevål, ale lekarze nie odkryli, co mu dolega.
- Czy nie byłoby lepiej położyć go w prywatnym szpitalu? Starała się na niego nie patrzeć,
miała ochotę powiedzieć, że
ich na to nie stać, ale przyrzekła sobie, że będzie zważać na słowa. Ostatecznie mruknęła
tylko: - Tak, być może.
- Miałaby pani może ochotę spotkać się z innymi pisarzami? Od czasu do czasu spotykamy
się w moim mieszkaniu na Frogner i sądzę, że taka rozmowa mogłoby panią zainspirować.
-To zależy, czy będę miała czas. Mam dwójkę małych dzieci i trzech chłopców w wieku od
dwunastu do trzynastu lat. Otworzył szeroko oczy. - Ma pani trzynastoletnie dzieci? Roześmiała się.
- Nie, to moi bracia, mieszkają u nas.
- Ach, rozumiem. Aż się przeraziłem. Nie powinno się pytać kobiety o wiek, ale może mi to
pani jednak zdradzi? - mrugnął i uśmiechnął się.
- Mam dwadzieścia jeden lat.
- Tak sobie właśnie myślałem. Jest pani dwa lata młodsza ode mnie. Tak by mnie to
uszczęśliwiło, gdyby pani przyszła. Nie wystarczy, że będziemy czytać w gazetach o tym, jak się
mają robotnicy. Musimy o tym usłyszeć także od nich samych. Ponieważ była pani szwaczką w
fabryce, na pewno byłby to wielki wkład w naszą dyskusję. A tak poza tym, czy nie zamierza pani
zabrać głosu ze względu na pani siostrę?
Spojrzała na niego przerażona.
- Ja?
- Tak, dlaczego nie? Jest pani pisarką. Ma pani władzę nad słowem. Muszą się wreszcie
skończyć te czasy, kiedy tylko mężczyźni mają prawo przemawiać.
Elise poczuła się zmieszana. Jedzenie ugrzęzło jej w gardle, choć podano pyszną dziczyznę
z warzywami, sosem śmietanowym i żurawinowymi powidłami. Czy powinna coś powiedzieć?
Była przecież tylko kobietą, na dodatek pracowała dawniej w fabryce. Co właściwie powinna
powiedzieć? Skąd miała wziąć odwagę na to, by wstać? Goście byliby zaszokowani, matce
zrobiłoby się słabo, a Asbjørn spojrzałby na nią surowym wzrokiem i pomyślał, że jest pijana.
Jedynym, który by to pochwalił, był jej towarzysz od stołu. Oraz Hilda.
No właśnie. Hilda. Hilda zasługiwała na kilka pięknych słów i podziękowanie. Poza tym
wyglądało na to, że nikt inny nie chciał nic powiedzieć, nawet najlepszy przyjaciel majstra. To z
pewnością bardzo bolało pana Paulsena, sam przecież tak pięknie przemawiał.
Nie była w stanie już nic więcej przełknąć. Serce jej waliło, jej dłonie były lodowate i czuła
się jak sparaliżowana. Jeśli się nie zdobędzie na odwagę, nigdy sobie nie wybaczy. Jej towarzysz
będzie rozczarowany i uzna, że nigdy nie będzie z niej prawdziwej pisarki. Brakowało jej przecież
odwagi, niezależności, chęci, by sprzeciwiać się starym zwyczajom i konwenansom. Brakowało jej
woli walki, która była potrzebna, by przekraczać granice. Jeśli nie odważy się przemówić, nie
odważy się również pisać z głębi serca.
Zrób to!, namawiała siebie samą. Pospiesz się i zrób to, czego z tak wielu powodów nie
powinnaś robić!
Podniosła się, wyciągnęła drżącą dłoń i uderzyła nożem w jeden z kieliszków, tak jak przed
chwilą zrobił to majster.
Zapadła absolutna cisza. Wszyscy wlepili w nią wzrok, wpatrując się tak, jakby ich
spojrzenia złączyły się w jedno wielkie oko.
- Droga Hildo, drogi szwagrze, panie majstrze Paulsen. - Serce waliło jej z całych sił, a
pokój wirował tak, jakby za chwilę miała upaść. - Najpierw chciałabym pogratulować wam obojgu.
To wielki dzień, dzień radości, nie tylko dla was, ale i dla wszystkich nas, którzy was kochamy.
Zauważyła, że matka spoglądała na nią w napięciu, a jedna ze starszych dam wyjęła wręcz
teatralną lornetkę, by lepiej się jej przyjrzeć. Dwie pozostałe wymieniły spojrzenia i usłyszała, jak
jeden z mężczyzn odchrząknął zażenowany. Było im za nią wstyd! Wyprowadziło ją to z
równowagi. Nikt z nich nie wstał, by powiedzieć kilka słów młodej parze. Co z nich byli za przyja-
ciele? Co za rodzina?
Wyprostowała się i nagle poczuła, że całe zdenerwowanie zniknęło. Serce ponownie biło
normalnie. Była tak wzburzona, że już się nie bała.
- Cieszę się, że mam możliwość podziękować wam za to wszystko, co zrobiliście dla mnie i
mojej rodziny. Po pierwsze, majstrowi za to, że pomógł matce dostać się do sanatorium - co z
pewnością uratowało jej życie - a po drugie, tobie, Hildo, za to, że zajmowałaś się Hugo, kiedy ja
ciężko pracowałam. Równocześnie mam ochotę wam powiedzieć, że oboje mi zaimponowaliście.
Odważyliście się zrobić to, czego wielu innych nigdy by nie zrobiło. Poszliście za głosem serc. -
Spojrzała w oczy Hildy. Dostrzegła w nich dumę i radość. - Inna para w podobnej sytuacji
prawdopodobnie kontynuowałaby swoje życie w tajemnicy, kłamałaby swoim przyjaciołom i
rodzinie, starała się wszystkich zwieść. Ale wy odważyliście się sprzeciwić poglądom społeczeń-
stwa na to, co przystoi, a co nie, podjęliście ryzyko, że pojawicie się na językach innych, będą wami
pogardzali, krytykowali was i osądzali. Jesteście parą - mężczyzną i kobietą, którzy się kochają,
mają ze sobą dzieci i chcą ze sobą dzielić resztę życia.
Było tak cicho, że słyszała bicie własnego serca. Wiedziała, co powoduje to przytłaczające
milczenie, ale nie potrafiła się już powstrzymać. - Miłość nie pyta o wiek, nie pyta o pozycję, o to
gdzie lub kim człowiek się urodził, miłość idzie za głosem serca. Dałoby się uniknąć zawarcia
wielu nieszczęśliwych małżeństw, gdyby inni postępowali tak jak wy. Wiele dzieci mogłoby dora-
stać w dobrych domach. Mówiąc dobrych, nie mam na myśli luksusów, ale taki dom, w którym
matka i ojciec się kochają. Tym, co dzisiaj zrobiliście, pokazaliście swoją siłę, przed którą wszyscy
powinniśmy się skłonić z wielkim szacunkiem. Stanowicie wzór do naśladowania i mam nadzieję,
że wielu będzie potrafiło się z niego czegoś nauczyć, zamiast was krytykować. Życzę wam
szczęścia i mam nadzieję, że macie przed sobą wiele dobrych, wspólnych lat. Zdrowie młodej pary!
Usiadła spokojnie, nikt nie powiedział ani słowa. Nikt nie zaklaskał. Nikt poza jej
towarzyszem od stołu, ale nawet on szybko zrozumiał, że powinien przestać i jego oklaski prędko
ucichły. Zapadła niezręczna cisza.
- Dziękuję, Elise.
Elise podniosła wzrok i zobaczyła, że Hilda ma łzy w oczach. - Pięknie powiedziane. I
bardzo odważne z twojej strony.
- Piękna mowa - szepnął jej towarzysz, ale nie był aż tak odważny, jaki zdawał się być z
początku. Nie śmiał powiedzieć tego głośno.
- Kiedy przyjdzie pani spotkać się z moimi znajomymi pisarzami - ciągnął dalej szeptem -
powiem wszystkim, co odważyła się pani dzisiaj zrobić. Wszystkim to zaimponuje.
Rzuciła na niego okiem. - Czy pan nie mówił tego poważnie, że powinnam wstać i coś
powiedzieć?
Uśmiechnął się, wyglądając na zakłopotanego. - Powiedziałem to tak właściwie dla żartu,
ale uważam, że dobrze pani zrobiła.
Rozejrzała się. Wszyscy poza Hildą i majstrem mieli dziwne wyrazy twarzy. Nie potrafiła
ich odczytać, wyglądało to na mieszankę żądzy skandalu oraz stłumionego zażenowania. Rzuciła
okiem na matkę. Siedziała, wlepiając wzrok w stół. Nie jadła, choć jej talerz wciąż był pełny. Ona,
która nie zwykła nigdy marnować jedzenia.
Jest tak zawstydzona, że nie ma nawet odwagi podnieść wzroku, pomyślała. Biedna matka.
Oni wszyscy są biedni, dodała w myślach. Jacy ludzie są żałośni!
14
Padało już od ponad tygodnia. Rzęsisty, nieprzerwany, ulewny deszcz. Nikt nie pamiętał
podobnej pogody w środku lata.
Elise zatrzymała się na moście Beierbrua i spojrzała na rzekę. Było w niej tak wiele wody,
że sięgała niemal pod sam budynek przędzalni. Na dachu młyna pięła się ku niebu mała brzoza. W
jaki sposób drzewo mogło zapuścić korzenie w niewielkim, j trawiastym dachu?
Jej spojrzenie skierowało się ponownie ku wzburzonym masom wody w rzece. Czuła, jakby
chciały ją wessać, jakby przyciągały ją do siebie. Nie mogła przestać się w nie wpatrywać. Było to
coś niemal magicznego. Nagle naszło ją bolesne wspomnienie, o którym od dawna nie myślała.
Mathilde, która przeszła przez płot i rzuciła się, do wody. Gdyby rzeka była wtedy tak wzburzona i
spieniona, byłaby w stanie zrozumieć, że Mathilde czuła się przyciągnięta, ale było inaczej.
Mathilde dużo wcześniej postanowiła to zrobić.
Odwróciła wzrok przerażona swoimi własnymi myślami.
Anna w końcu otrzymała znak życia z Paryża. Nie od Johana, ale od jego znajomego. Był
Duńczykiem, mieszkał w tym samym domu i pisał do wiernej dziewczyny, która czeka w domu na
Johana. Prawdopodobnie coś źle zrozumiał i pomyślał, że to Anna jest dawną narzeczoną Johana. Z
tego co powiedziała Anna, list nie był długi. Płakała, kiedy o tym mówiła i kręciła z niezrozu-
mieniem głową. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Johan mógł tak zdradzić je obydwie.
A więc w końcu się to stało. Johan znalazł sobie inną. Nietrudno było zrozumieć, że musiał
być wystawiany na przeróżne pokusy. Nic dziwnego, że się poddał. Wiedział przecież, że Elise jest
mężatką i nie mogą być razem. Przynajmniej w najbliższym czasie. Był młody, miał swoje
potrzeby, jak inni zdrowi, młodzi mężczyźni, a w Paryżu kobiety z pewnością były mniej wstydliwe
i wyraźniej pokazywały, czego pragną. Zraniło ją jednak to, że był tak tchórzliwy, iż nie miał
odwagi do nich napisać i im o tym opowiedzieć.
Przeszła przez most i podeszła do furtki. Dzięki Bogu Hilda nie pozwoliła Ansgarowi i
Helene przejąć mieszkania majstra, a Anna i Torkild mieli w końcu pieniądze, żeby je wynająć.
Wszystko dzięki ojcu Anny. Może był tego dnia w domu. Elise nie widziała go już od wielu lat.
Wyjechał do Toten zaraz po tym, jak wrócił do domu, żeby odwiedzić rodzinę pani Thoresen, w
czasie gdy Hilda się wyprowadzała, a Anna i Torkild się wprowadzali. Jakie to typowe, pomyślała.
W trakcie przeprowadzki przydałaby im się dodatkowa silna para rąk. To nie wróżyło dobrze na
przyszłość. Zresztą wcale nie myślała, że ojciec mógłby się okazać dużą podporą dla Anny. A już
na pewno nie taki, który uciekł i przerzucił odpowiedzialność za syna oraz chorą córkę na swoją
spracowaną żonę.
Zamknęła za sobą furtkę, zatrzymała się i wpatrzyła raz jeszcze we wzburzoną wodę. Nagle
uchyliły się drzwi i odwróciła się. Na progu kuchni stała Anna, piękna jak zwykle, ze współczuciem
w swym pięknym spojrzeniu. - Ach, to ty, Elise! Widziałaś kiedyś, żeby rzeka była tak potężna?
Elise pokręciła głową. - Nie, właśnie stałam tu, myśląc, że nigdy jej takiej nie widziałam. To
niezwykły widok.
- I nieco przerażający.
Elise pokiwała głową. - Tak, to prawda. Nie mogłam nie pomyśleć o Mathilde.
- Mathilde nie miała żadnej nadziei na przyszłość.
- No właśnie.
Anna otworzyła szeroko drzwi. - Wejdź, właśnie zaparzyłam kawę. Torkild jest w pracy, ale
ojciec zaraz przyjdzie. Pani Jonsen pilnuje dzieci?
- Tak, chłopcy są w sklepie. Wciąż nie otrzymałam informacji od Emanuela, co mamy z nim
zrobić.
- Czy on niedługo wróci do domu? Zdawało mi się, że tak mówiłaś jakiś czas temu.
- Tak, przysłał mi telegram po śmierci Ludviga Liena, ale od tamtego czasu nie miałam od
niego żadnych wieści. Nie wiem, co o tym myśleć.
- Sama do niego nie napisałaś?
- Ależ tak, skłoniłam nawet chłopców, żeby napisali kilka słów. To znaczy Pedera i Everta.
Kristian nie chciał. Słyszałaś chyba, że Emanuel zażądał od niego przeprosin po tym, jak się
pokłócili, i zagroził, że odeśle go do matki, jeśli ich nie otrzyma?
Twarz Anny stała się surowa. - Wiesz przecież, że twoja matka nie poradzi sobie z
trzynastolatkiem.
- Tak i dlatego Kristian musiałby się przenieść w jakieś inne miejsce, a ja nie mogłabym się
z tym pogodzić. Choć dobrze mi zapłacili za książkę, pieniądze nie wystarczą na zawsze. Nie było-
by nas stać na wynajęcie mieszkania.
- Gdybym była tobą, nie zgodziłabym się na to.
- Tak też powiedziałam i zamierzam przy tym obstawać.
- Zmieniłaś się, jesteś nieco odważniejsza. Hilda opowiedziała mi o twojej mowie na jej
ślubie i oboje z Torkildem nie mogliśmy uwierzyć. Teraz ludzie nie mówią już o niczym innym niż
o tym, co wydarzyło się na szczycie wzgórza Aker. Zdają się być bardziej zadziwieni twoim
przemówieniem niż tym, że majster ożenił się z Hildą! - Roześmiała się. - Niektórzy nawet potrafią
dokładnie powtórzyć to, co powiedziałaś. Nie mam pojęcia, jak to możliwe.
- Może służące podsłuchiwały pod drzwiami.
- To na pewno. Ludzie po drugiej stronie rzeki na pewno też o tym słyszeli, ale tam pewnie
zostało to inaczej odebrane. - Spoważniała nagle. - Mam nadzieję, że Hilda jest na tyle silna, żeby
móc znieść drwiące spojrzenia i pogardę. i
- Znasz Hildę, niełatwo ją złamać.
- A co z majstrem Paulsenem? Myślisz, że on sobie poradzi?
- Mam nadzieję, ale nie jestem pewna, czy jest równie silny, co Hilda.
Anna westchnęła. - Jak to możliwe, że ludzie tak bardzo zatruwają sobie nawzajem życie?
Elise usiadła, a Anna przyniosła dzbanek z kawą i mówiła dalej. - Cieszę się, że mogliśmy
tu zamieszkać, Elise. Nigdy by do tego nie doszło, gdyby ojciec nie wrócił do domu. Pomyśleć tyl-
ko, że udało mu się zarobić tak dużo pieniędzy!
Elise nic nie powiedziała. Z tych pieniędzy powinna się była cieszyć pani Thoresen, a nie
jakaś obca kobieta w Ameryce!
- A ja jestem w stanie wyjść na dwór i nikt nie musi mi już pomagać na schodach! Mogę
wyjść na trawę i usiąść na słońcu, a przez okno widzę drzewa, błękitne niebo i kwiaty, a nie mrocz-
ne podwórze i parapety domu z przeciwka. To jest jak przygoda. Oczywiście tylko wtedy, gdy nie
pada - dodała i roześmiała się.
Elise uśmiechnęła się. - Cieszy mnie to, Anno. Zasłużyłaś sobie na to. Czy twój ojciec
zostanie w domu, czy też planuje ponownie wypłynąć na morze?
- Mówi, że jest za stary na morze, choć jest jeszcze zdrowy. A poza tym nie ma już takiej
potrzeby.
- Rzeczywiście musiał sobie sporo odłożyć.
- Tak mi się zdaje. Gdybyś tylko widziała, ile ma pięknych ubrań! Pali tylko najdroższe
papierosy, a kiedy wybiera się na pociąg, zamawia sobie woźnicę i jedzie na Dworzec Wschodni,
zamiast iść tam na piechotę. Kupił nowe meble na poddasze i wyposażył małą sypialnię oraz salon
na górze, choć przebywa głównie tutaj na dole, razem z nami.
Elise słuchała z niedowierzaniem. Musiał rzeczywiście sporo zarobić w Ameryce. Zawahała
się, ale w końcu spytała ostrożnie.
- Czy już się z tym pogodziłaś? Z tym, że ożenił się z inną kobietą?
- Tak, łatwiej było się pogodzić z tym niż z faktem, że Johan zrobił to samo.
- Tego nie da się porównać. Johan jest wolny. Słyszałam, że jego rozwód został już
sfinalizowany.
- Ale on kocha ciebie.
- Kochał, chciałaś powiedzieć. Nie mogłam przecież oczekiwać tego, że będzie na mnie
czekał, aż oboje się zestarzejemy. Wiedział, że nie potrafię zostawić chorego człowieka, a kobieta z
ulicy Gravergaten powiedziała, że choroba może trwać wiele lat. To brzmi trochę tak, jakbym
życzyła Emanuelowi śmierci, ale nie jestem przecież taka zła. On jest ojcem Jensine i zanim
zachorował, było nam razem dobrze.
Anna spojrzała na nią. - Możesz okłamywać samą siebie, jeśli chcesz, ale mnie nie musisz.
- Ale to prawda! Kiedy zostawił Signe, wrócił do domu, był zdecydowany, by zrobić
wszystko, co w jego mocy, aby nasze małżeństwo było udane. To, że nie wyszło tak, jak miał
nadzieję, było spowodowane wieloma czynnikami. Po pierwsze, wydaje mi się, że środowisko, w
jakim wyrastamy, jest w nas mocniej zakorzenione, niż chcielibyśmy w to wierzyć. Po drugie, jego
choroba była szokiem dla nas obojga. Ja również nie byłam zawsze tylko dobra dla niego.
- Już wiele razy o tym rozmawiałyśmy i nigdy się ze sobą nie zgodzimy. Zdaje mi się, że
nawet ty sama się ze sobą nie zgadzasz. Ale powinnyśmy raczej porozmawiać o liście od przyja-
ciela Johana z Paryża.
- Nie ma o czym więcej rozmawiać. Jego przyjaciel nie napisałby o tym, gdyby nie było to
prawdą.
Anna wstała, podeszła do półki nad kuchenką i sięgnęła po kopertę. - Sama możesz go
przeczytać. Duński jest bardzo podobny do norweskiego.
Elise chciała zaprotestować, ale wygrała w niej ciekawość. Kiedy czytała, czuła, jak oczy
pieką ją pod powiekami. Nie podejrzewała, że ma w sobie jeszcze jakieś łzy.
Droga Anno Abrahamsen, będzie pani zaskoczona listem od obcego człowieka, ale na
kopercie może pani zauważyć, że jest to ten sam adres, co Johana Thoresena. Przez kilka miesięcy
mieszkaliśmy w tym samym domu. Wiem, że jest pani jedną z jego dawnych przyjaciółek i że
prawdopodobnie czeka pani niespokojnie na jakieś wieści od niego. Jestem wzburzony w pani
imieniu. Pragnę donieść o jego niewierności. Mówiłem mu, że powinien do pani napisać i
przekazać, iż znalazł sobie inną, ale on wykręca się w obawie, że ciężko to pani zniesie. Czuję się
niczym Judasz, ale mimo to uważam, że postępuję słusznie. Jest pani młoda i ma przed sobą całe
życie. Proszę nie marnować go na kogoś, kto nie jest godzien pani miłości. Z wyrazami szacunku,
Johannes Kristiensen.
Elise położyła list na kuchennym stole.
- Coś mi się tu nie zgadza. Johan nie jest taki. Anna pokręciła głową.
- Mnie również trudno w to uwierzyć. Johan jest jednym z najbardziej szczerych ludzi,
jakich znam. Napisałby zarówno do ciebie, jak i do mnie. Mam świadomość, że zakochanie potrafi
uderzać ludziom do głowy, w historii bywali również królowie, którzy wybierali swoją ukochaną
zamiast tronu, ale niezależnie od tego, jak silnie zauroczony jest Johan, nie zdradziłby mnie w taki
sposób. Obawiałby się powiedzieć o tym tobie, ale nie mnie. Mimo wszystko poprosiłby mnie,
abym pomogła mu wytłumaczyć ci wszystko i pomogła ci się z tym pogodzić.
Elise pokiwała głową i przełknęła ciężko. Anna usiadła obok niej i złapała za jej dłoń.
- Nie płacz, Elise! Nie zniosę tego. To na pewno tylko jakiś krótki, letni romans, który
szybko minie. To nic nie znaczy. A on wciąż cię kocha. Wiesz, jacy są mężczyźni. Nietrudno ich
skusić. Nie sądziłaś chyba przecież, że Emanuel... - przygryzła wargę i zamilkła.
Elise pokiwała głową.
- No właśnie. - W jej głosie słychać było zduszony płacz. - Nie sądziłam, że Emanuel
zdradzi mnie zaledwie kilka miesięcy po naszym ślubie. A on na dodatek był oficerem w Armii.
Może wszyscy mężczyźni są tacy sami.
Anna energicznie pokręciła głową. - Torkild nigdy by tego nie zrobił. Ani Johan.
- Ale przecież, to jest napisane w liście, czarno na białym.
- Ale nie napisano w nim, jak bardzo to jest poważne ani jak długo trwa. Nie ma pewności,
że ten mężczyzna o czymkolwiek wie. Znał przecież Johana tylko przez kilka miesięcy Poza tym
nie wiemy, czy to prawda. Może jest zazdrosny o Johana i tę dziewczynę, o której pisze.
Elise otarła łzy i spojrzała na nią. - Skąd przychodzą ci do głowy takie myśli?
- Właśnie czytałam książkę, która opowiada o zazdrosnym młodym mężczyźnie.
Nieprzyjemnie było czytać o tym, co był w stanie zrobić, żeby tylko przeszkodzić dziewczynie,
którą kochał, wyjść za innego.
Elise zamyśliła się. - Powinnyśmy napisać do Johana, opowiedzieć o tym, co napisał ten
Johannes, i spytać, czy to prawda.
Anna pokiwała głową. - Zrobię to. List przyszedł do mnie. Nie musisz się tym martwić.
Usłyszały kroki na zewnątrz i drzwi się otworzyły.
Elise podniosła się. Nie rozpoznała z początku pana Thoresena, ale domyśliła się, że musiał
to być on. Miał na sobie słomkowy kapelusz, jasny letni garnitur i laskę ze srebrną rączką. Zdjął
kapelusz i zobaczyła, że jego włosy posiwiały. Kiedy się uśmiechnął zauważyła, że brakowało mu
jednego z przednich zębów.
Wyciągnęła dłoń i uśmiechnęła się.
- Witamy ponownie w domu, cóż za wielka niespodzianka!
- Ja też byłem zaskoczony. Nie mogę uwierzyć w to, że Anna chodzi. A ty to na pewno
jesteś Elise!
Elise pokiwała głową i uśmiechnęła się. - Zawdzięcza to tylko Torkildowi. Nie poddawał się
i ćwiczył razem z nią każdego dnia.
- Tak, Torkild to niezwykły człowiek. Ożenił się z Anną, chociaż nie mogła chodzić!
Elise widziała, że te słowa raniły przyjaciółkę, ale Anna nic nie powiedziała. - Chodź i
usiądź ojcze. Kawa wciąż jest ciepła.
- A co słychać u ciebie, Elise? Dorosłaś, od kiedy ostatnim razem cię widziałem. - Przyjrzał
się jej. - Masz dzieci, męża i własny dom, a mimo to wciąż wyglądasz jak osiemnastolatka.
Usiadł przy stole. - Czy Anna powiedziała ci, że byłem w Stanach?
- Tak i z tego, co zrozumiałam, dobrze się panu powodziło?
- Ach, tak! Kiedy ktoś jest pracowity, może się nieźle dorobić over there.
- Gdzie w Ameryce pan mieszkał?
- Najpierw dostałem pracę w fabryce w Chicago. To była ciężka robota! Było tam gorąco
jak w piecu, a powietrze było zanieczyszczone. Składałem tam maszyny z części. Latem było tak
gorąco, że nie mogłem spać w nocy. Leżałem całkiem nagi na podłodze pod oknem i pociłem się. A
zimą prawie zamarzałem. Nie da się żyć w takim mieście. Po roku miałem dosyć i wyjechałem do
stanu Iowa, do miasta, które się nazywało Cedar Rapids. Powiedziano mi, że są tam drzewa i
wodospad, przywiodło mi to na myśl rzekę Aker. Ale kiedy tam dotarłem, okazało się, że to bardzo
mała miejscowość, więc pojechałem dalej pociągiem do Minneapolis w Minnesocie, do kraju
tysiąca jezior. Indianie wymyślili tę nazwę, oznacza ona woda i chmury. Było tam mnóstwo pracy.
Wyjechałem na farmę za miastem, bo nie chciałem znów pracować w fabryce. Chłop spytał mnie,
skąd przybywam, a kiedy powiedziałem, że jestem Norwegian, roześmiał się i zaczął mówić po
norwesku! Chciał, żebym opowiadał mu o Kristianii i Norwegii. Czy coś się tam poprawiło od
czasu, gdy wyjechał mój ojciec?, spytał, a ja odpowiedziałem szczerze, że mnóstwo ludzi wyjeżdża
z powodu biedy. Z tego, co słyszałem, nawet dwadzieścia tysięcy osób rocznie. Opowiedział mi
wtedy, jak się miewa jego ojciec. Spytał go, czy przed śmiercią chciałby zobaczyć ponownie
ojczyznę, ale on nie chciał! Jego rodzice zawsze mówili do niego po norwesku i stąd znał język.
Gdy musieli gdzieś pojechać, nie zabierali ze sobą tylko jednego konia, tak jak robi się tutaj. Skąd,
brali od razu cztery albo pięć! W pokoju, gdzie spałem, było zimno, ale na łóżku leżała skóra z lisa.
Zajmowałem się tam wycinką pszenicy i karmieniem zwierząt. Rozumiesz, to była taka stock-farm,
w której hodowali byki, świnie, kury i indyki. A poza tym mieli też dwadzieścia koni. Elise słuchała
z niedowierzaniem.
- Dwadzieścia koni?
Thoresen pokiwał głową. - I wielkiego byka z obręczą w nosie i strasznymi, przekrwionymi
oczami. Patrzył na mnie tak, jakby chciał powiedzieć: Któregoś dnia wezmę cię na rogi i wtedy
zobaczysz!
- Pij swoją kawę, ojcze. Nie chciałbyś może czegoś zjeść?
Anna podsunęła mu talerz, na którym leżał chleb ze smalcem.
Ale kiedy pan Thoresen się rozgadał, nie dało się mu przerwać. - Stanąłem przy ogrodzeniu
i podrapałem byka za uchem, ale wtedy farmer powiedział mi, że powinienem uważać. Później
miałem nosić zwierzętom siano ze stodoły do stajni. To była ciężka praca i zaczynałem prawie
żałować, że wyjechałem z Chicago. Tam maszyny pracowały same, a tu musiałem sam wykonywać
całą ciężką robotę. Następnego dnia wyjechałem stamtąd. Pojechałem pociągiem do Kensett. Nie
było tam żywego ducha na stacji i nikt inny nie jechał ze mną pociągiem. Na ulicach też nie było
nikogo widać. Słońce zaczynało zachodzić, a ja nikogo tam nie znałem. Ale nagle spotkałem
mężczyznę i spytałem, czy ktoś nie potrzebuje człowieka do pracy. Powiedział mi, że Kensett to
norweska osada i prawie wszyscy mówią tam po norwesku. Zaprosił mnie do domu i załatwił pracę
na farmie. Dostawałem dwadzieścia pięć dolarów miesięcznie. Mieli tam setkę świń, a mąż i żona
oboje skończyli college i byli dobrymi ludźmi. W końcu coś zjadł i wypił swoją kawę.
- A co słychać u twojej matki, Elise? Anna powiedziała, że wyszła ponownie za mąż.
Elise opowiedziała co nieco o swojej matce, Asbjørnie oraz willi Almsgård w Kjelsås,
następnie powiedziała mu o domu na Hammergaten, pracy w sklepie pana Paulsena i w końcu o
ślubie Hildy. Kiedy skończyła, mężczyzna pokręcił głową.
- Jak to możliwe, że piękna, młoda dziewczyna wychodzi za takiego starca, choć nie musi?
Pomyśl tylko, jaki będzie cyrk, kiedy ludzie się o tym dowiedzą! Będą się na nią gapić i plotkować
o nich, może nawet będą na nią pluć! Ludzi nie powinno się mieszać, bogatych i biednych albo
białych i czarnych.
- Czarnych? - zdziwiła się Anna. - Co masz na myśli?
- Tam w Ameryce są czarni ludzie. Mają skórę ciemną jak węgiel. Pochodzą z Afryki.
Mówiłem ci już, że przeżyłem tam tornado, Anno? - dodał z zapałem.
- Co to jest tornado?
- To było latem, kiedy powietrze przez chwilę stało w miejscu, gdy wyszedłem rankiem ze
stajni. Ale na niebie było mnóstwo dziwnych, niespokojnych chmur. Poruszały się we wszystkich
kierunkach, mieszały ze sobą, tworząc różne barwy. Były czarne, czerwone, żółte, szare i białe.
Nagle poczułem podmuch, który prawie uniósł mnie w powietrze, jakby chciał mnie stamtąd
zdmuchnąć. Pobiegłem do domu i wpadłem do kuchni, a tam gospodarz otworzył właz do piwnicy i
krzyknął do mnie: Come quickly! It's a tornado! Nalegał, żebym zszedł z nimi do piwnicy, ale nie
chciałem, żeby coś mi umknęło, a poza tym już nieraz przeżyłem złą pogodę na morzu. Stanąłem
przy oknie, żeby się wszystkiemu przyjrzeć. Zobaczyłem, jak nad ziemią idzie z północy w naszym
kierunku taki wir. Tańczył w powietrzu nad doliną. W tej samej chwili dom zaczął się trząść, a z
dworu usłyszałem głośne wycie. Tak, jakby dom się uniósł, a ściany i dach skrzypiały.
Anna wlepiła w niego wzrok. - Nie bałeś się?
Thoresen pokręcił głową. - Ja? Oczywiście, że nie! Nie znasz swojego ojca, dziewczyno?
Wtedy zobaczyłem, jak znad stodoły zerwał się wiatrak i leci w kierunku domu. Skuliłem się, a
wiatrak uderzył w płot i całkiem go zawalił. Równocześnie widziałem, jak drzewa, gałęzie i
pozostałości po wychodku latają tuż przed oknem. Wszędzie było słychać głośne wycie, a później
przyszedł deszcz. To nie był taki deszcz jak tutaj, tylko biała ściana wody. Otworzyłem wejście do
piwnicy i powiedziałem gospodarzowi, że już po wszystkim. Bardzo się naraziłeś, stwierdził. Me,
to wy się naraziliście, odparłem. Gdyby dom się zawalił i przytrzasnął właz, wszyscy byście się
utopili. Musicie wybudować taki schron przed domem, zanim przyjdzie kolejne tornado,
powiedziałem. A on pokiwał głową.
Thoresen uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. - Uratowałem ich życie, rozumiesz?
Gdybym nie zatrudnił się w gospodarstwie, utopiliby się następnym razem, gdy przyszłoby nowe
tornado.
Elise słuchała go z zaciekawieniem. - Spotkał pan wielu Norwegów w Minnesocie?
Thoresen pokiwał głową. - Setki tysięcy ludzi przyjechały do Stanów z całej Europy. Teraz
wiele tysięcy ludzi mieszka w Minneapolis, Mieście wiatraków, jak je nazywają i wielu z nich przy-
było z Norwegii. W Stanach ludzie naprawdę ze sobą rozmawiają, zamiast siedzieć i gapić się na
siebie, jak tu, w Norwegii. Nie są sztywni ani wycofani. Kiedy idziesz na kawę, zawsze ktoś za-
czyna z tobą rozmawiać, niezależnie od tego, czy cię zna, czy nie. Kiedy wyjeżdżałem, byli bardzo
przejęci wyborami. Tym, czy ponownie wygra Teddy, czy może jednak Bryan. Praca w fabrykach
została zatrzymana, by przycisnąć robotników przed wyborami. W Chicago prawie sto tysięcy ludzi
straciło pracę. Sztuczne bezrobocie, jak powiedziała właścicielka kawiarni. Mówiła, że po
wyborach wszystkie zakłady ponownie ruszą.
Zaśmiał się i pokręcił lekko głową. - Jeden Szwed spytał mnie, czy ludzie są zadowoleni po
1905 roku. Odpowiedziałem, że zdaje mi się, iż tych kilku, którzy jeszcze pozostali, jest
zadowolonych. Powiedział, że jego zdaniem Norwegia zrobiła głupio, występując z unii. Uważał,
że Norwegia i Szwecja mogły się razem stać światową potęgą, a teraz żaden z krajów nic nie
zdziała. Odparłem, że oba te kraje są różne i nie ma to teraz żadnego znaczenia, bo ludzie
wyjeżdżają do Ameryki i ze Szwecji, i z Norwegii.
Elise wstała. - Dziękuję za rozmowę. Niestety muszę już iść. Pani Jonsen nie może się zbyt
długo zajmować dziećmi.
Anna wyszła razem z nią na zewnątrz. - Mam nadzieję, że nie znudziło cię słuchanie go. On
uwielbia opowiadać o swoim pobycie w Ameryce.
- Nic dziwnego. Poza tym było to całkiem ciekawe. Mam jednak nadzieję, że nie opowiada
ci za dużo o swojej nowej żonie.
- Jeszcze tego nie robił, ale pewnie niedługo do tego dojdzie. Głowa do góry, Elise. Jeszcze
dzisiaj napiszę do Johana i opowiem mu o liście od tego Johannesa. Jestem pewna, że nieco
przesadził. Ty i ja wiemy, że Johan nie zdradziłby nas w taki sposób.
Elise spojrzała na nią. - Ale ten list do nas doszedł, Anno. A to znaczy, że poczta nie
zawodzi. Sądzę, że ktoś po prostu zawrócił mu w głowie.
To się już raz wydarzyło, pomyślała, idąc przez most. Gdy Lort-Anders namówił go, by stał
na czatach.
15
Pisanie pomagało. Kiedy wczuwała się w sytuację innych ludzi, zapominała o swojej
własnej. Dzieci również zajmowały jej myśli. Hugo coraz lepiej mówił i zawsze było z nim wesoło.
Zwracał na siebie jej uwagę i zawsze się z niego śmiała. Jensine coraz częściej próbowała
wydobywać z siebie pojedyncze słowa i również odwracała jej uwagę od problemów. Byli tacy
słodcy i grzeczni, że rozpływała się, patrząc na nich, gdy bawili się razem w kącie.
Tego ranka nie potrafiła przestać myśleć o Johanie i jego nowej wybrance. Długo płakała,
zanim w końcu zasnęła. Miała dziwne sny o Johanie, który szedł razem z dziewczyną i próbował od
niej uciec.
Była zmęczona i przybita, ale równocześnie myślała o tym, czy Anna napisała w liście do
Johana, że ich ojciec wrócił do domu. Może to skłoniłoby go do przyjechania w odwiedziny. Tak
dobrze byłoby z nim porozmawiać, niezależnie od tego, jak bardzo okaże się to bolesne.
Hugo i Jensine siedzieli, jedząc śniadanie, a chłopcy byli w sklepie. W domu oraz na
zewnątrz panowała cisza. Minęło już wiele dni od czasu, kiedy Anna wysłała list. Johan z
pewnością wściekł się na kolegę, który na niego doniósł, ale był realistą i z pewnością z czasem
zrozumie, że prawdy nie da się długo kryć.
Wyjrzała za okno. Na dworze padało. To był smutny dzień dla dzieci, ale jej było wszystko
jedno. Najlepiej pisało jej się w złą pogodę.
Co mógł robić w tej chwili Johan? I jaka była ta dziewczyna, która zdołała go uwieść. Bo z
pewnością właśnie tak było. Johan sam nie szukałby sobie innej, nie po tym, co powiedział jej w
święta.
Wesoły głos Hugo przerwał jej rozmyślania. - Zaśpiewamy coś?
Powiedział to ostrożnie, tak jakby zauważył, że była wyjątkowo cicha i nieobecna.
Najwyraźniej chciał ją pocieszyć.
Uśmiechnęła się zdumiona. Czy wszystkie dwulatki były takie mądre? - To co zaśpiewamy?
- Wlazł kotek na płotek i mruga, ładna to piosenka, nie długa - zaśpiewał czystym,
dziecięcym głosem.
- Me długa, nie krótka, lecz w sam raz - śpiewała dalej.
- Zaśpiewaj mi kotku jeszcze raz - dokończył z radością. Spojrzała na niego z uśmiechem.
Nie było wątpliwości, że jest
muzykalny. Czy miał to po jej ojcu? Uderzyła ją myśl, jak niewiele wiedzą na temat rodziny
ojca. Wiedziała, że byli Cyganami, ale jakimi byli ludźmi?
Zdjęła Jensine z taboretu. - Chodź, pobawimy się, a później możecie zbudować domek z
klocków.
Pracowała nad ostatnim opowiadaniem w zbiorze. Pisanie przychodziło jej ostatnio z dużą
łatwością. Tak, jakby trudności w jej własnym życiu ułatwiały jej wczucie się w losy innych.
Ostatnie opowiadanie było o Annie. Małej, ślicznej dziewczynce z niebieskimi oczami,
ukochanej przez wszystkich we wsi. Pewnego dnia leżała w łóżku rozpalona gorączką. Wszyscy
myślą najpierw, że to zwykłe przeziębienie, ale wkrótce zaczynają ich niepokoić bóle rąk i nóg, ból
głowy, wymioty i biegunka. Po kilku dniach gorączka zdaje się być jeszcze wyższa, plecy dziew-
czyny stają się sztywne, aż w końcu okazuje się, że jest sparaliżowana od pasa w dół.
Rodzina jest zrozpaczona, ale w opowiadaniu to nie pani Thoresen jest główną postacią, ale
sama Anna. Ojciec jest marynarzem i miesiącami nie ma go w domu. Pewnego dnia listy od niego
przestają przychodzić i z czasem wszyscy zaczynają myśleć, że ojciec nie żyje. Jedyną osobą, która
nie porzuca nadziei, jest mała, sparaliżowana, przykuta do łóżka dziewczynka. Modli się do Boga,
żeby ojciec wrócił do domu i ma niezłomną wiarę w to, że Bóg ją wysłucha.
W opowiadaniu Anna ma na imię Adolfine, a Johan nazwa się Wilhelm. Kiedy siedziała
przy oknie w salonie, spoglądając na rzęsisty deszcz, miała przed oczami wyraźny obraz: kuchnię
pani Thoresen w gospodarstwie Andersengården. Widziała pranie suszące się przy piecu oraz dwa
wiadra pełne wody i stojącą przy nich szczotkę. Zdawało się jej, że słyszy głos pani Thoresen
mówiącej: Przynajmniej postaram się utrzymać to miejsce w czystości.
Zobaczyła również Johana siedzącego przy kuchennym stole. Zapalał fajkę, a ona widziała
jego silne dłonie. Płacz ugrzązł jej w gardle. Rzuciła ołówkiem, położyła się na biurku, a łzy pocie-
kły jej po policzkach.
Jak mogłeś, Johanie?, łkała. Zapomniałeś o tym, co powiedziałeś w święta? Będę na ciebie
czekał, Elise, rok po roku!
Uniosła głowę i spojrzała przed siebie. - To nie może być prawda - powiedziała szeptem. -
Johan nigdy nie oddałby się innej, nie uprzedzając mnie o tym.
Podniosła ołówek, usiadła przy biurku i pisała dalej. Jeśli tego wieczoru skończy
opowiadanie, będzie mogła jutro pójść do wydawnictwa z gotowym rękopisem. Sama myśl o tym ją
przerażała. Nie była pewna, czy Benedict Guldberg będzie równie zachwycony tą książką, co jej
pierwszą. Choć obawiał się mocnej krytyki Podciętych skrzydeł, miała wrażenie, że była lepiej
napisana niż ta, którą tworzyła teraz. Gdy pisała Podcięte skrzydła była wzburzona i słowa
wypływały prosto z jej serca. Tak było najlepiej.
Ktoś zapukał do kuchennych drzwi. Z pewnością była to pani Jonsen. Nie przestawała pisać.
Pani Jonsen zazwyczaj pukała, a później i tak wchodziła do środka, nawet jeśli nikt jej nie od-
powiedział.
Usłyszała jednak ponowne pukanie, a Hugo zawołał równocześnie: - Mamo, ktoś przyszedł!
Westchnęła i podniosła się. Była w samym środku opowiadania. Musiała dobrze
zapamiętać, o czym chce napisać.
Na zewnątrz stała obca kobieta. Była elegancko ubrana, wszystko w niej zdradzało, że
pochodzi z innej części miasta, ale w jej twarzy było coś, co nie współgrało z resztą jej wyglądu.
- Pani Elise Ringstad?
Elise pokiwała głową. - Tak, to ja.
- Przepraszam, że pani przeszkadzam. Nazywam się Amanda Lien.
Elise posłała jej zdziwione spojrzenie. To imię nic jej nie mówiło.
- Jestem matką Ludviga Liena. - Na jej twarzy pojawił się ból.
Elise się zawstydziła. - Przepraszam, powinnam była się domyślić. Proszę wejść, pani Lien.
- Wprowadziła ją przez kuchnię do salonu. Na szczęście Hugo i Jensine byli zajęci zabawą i nie
próbowali iść za nimi.
- Proszę usiąść, pani Lien. Proszę wybaczyć bałagan, ale to jest moje miejsce pracy. Mój
mąż jest sparaliżowany, nie może wchodzić po schodach i dlatego jego łóżko stoi tutaj.
- Droga pani, nie musi się pani tłumaczyć. Wiem o tym, że pisze pani książki. Usiadła na
brzegu krzesła. Choć padało, powietrze było łagodne i kobieta nie miała na sobie płaszcza. - Ro-
zumie pani z pewnością, dlaczego przychodzę.
- Nie miałam jeszcze okazji złożyć pani moich kondolencji, pani Lien. Niestety nie mogłam
się pojawić na pogrzebie.
- Ale przysłała pani takie piękne kwiaty. Bardzo to doceniliśmy z mężem.
Elise nie wiedziała, co ma powiedzieć, trudno było rozmawiać z kimś o jego rozpaczy.
Sposób, w jaki umarł Ludvig Lien, sprawiał, że sytuacja była jeszcze bardziej tragiczna.
Pani Lien wlepiła wzrok w podłogę i wykręcała nerwowo dłonie. Miała na sobie długie,
białe rękawiczki, a na nich pierścionki. Wyglądało to nieco osobliwie.
- Była pani jedną z ostatnich osób, które go widziały.
Elise pokiwała głową. - Moi bracia przybiegli do domu i opowiedzieli mi o wszystkim.
Poszłam za nimi i udałam się prosto na komisariat policji. Nie pomogłoby nawet, gdybyśmy
pojawili się tam wcześniej.
Zobaczyła go w myślach: zwłoki zwisające z grubej gałęzi i bujające się w tę i z powrotem,
z siną twarzą i wybałuszonymi oczami. Odsunęła od siebie ten obraz.
Pani Lien pokręciła głową.
- Powiedział nam o tym policjant.
- To musiał być dla pani szok.
Pani Lien pokiwała głową. - Nie mogę w to uwierzyć. Kiedy zaczął pracować dla pani
męża, był taki szczęśliwy. Kiedy ostatnio go widziałam, był wprost rozpromieniony. Miałam
wrażenie, że praca w sklepie mu się podoba i że znalazł sobie wielu nowych przyjaciół. - Jej głos
załamał się i szybko wyciągnęła z torebki chusteczkę. - Nie pojmuję, jak mógł to zrobić - płakała
głośno. - Zdawało mi się nawet, że znalazł sobie narzeczoną. Wyglądał na takiego szczęśliwego.
Jego oczy promieniały. Matka wyczuwa takie rzeczy.
Elise siedziała niespokojnie. Ledwie miała odwagę oddychać. Kobieta nie wiedziała, że jej
syn był inny niż reszta mężczyzn, bo wtedy nie użyłaby słowa narzeczona.
Pani Lien wytarła nos i odetchnęła z drżeniem. - Przepraszam, nie chciałam wpędzać pani w
zakłopotanie. Zazwyczaj nie zachowuję się tak przy obcych. Nie mam pojęcia, co mnie naszło.
- Proszę płakać, pani Lien. Sama jestem matką, wiem, jak wiele znaczą dla matek dzieci.
Pani Lien uśmiechnęła się przez łzy. - Jest pani taka wyrozumiała. Cieszę się, że odważyłam
się tu przyjść. - Zamilkła i spojrzała na Elise tak, jakby oczekiwała od niej kilku słów pocieszenia.
Ale co mogła powiedzieć? Nic nie było w stanie jej pomóc. Jej synowi nie dało się przywrócić
życia.
- Nikt nie może się wczuć w to, co pani przeżywa. Zwykłam mówić, że nikt nie potrafi
zrozumieć drugiego człowieka, o ile sam nie był w identycznej sytuacji.
Pani Lien pokiwała głową. - Jest pani mądra, pani Ringstad. Ludzie mówią tyle głupich
rzeczy. Jedna kobieta upierała się, że powinnam się cieszyć z tych lat, które z nim spędziłam, choć
sama straciła syna, gdy miał zaledwie trzynaście lat. Mój stary, wierzący sąsiad uśmiechnął się
wręcz i powiedział: Bóg daje, Bóg odbiera, niech mu będzie chwała! Tak jakbym miała się cieszyć
z tego, że mój syn poszedł do nieba. Nasza pokojówka pochodzi z rybackiej wsi z północy. Jej
matka widziała przez okno, jak kuter z mężem i trzema synami przepada w falach, i uważała, że
powinnam się cieszyć, że straciłam tylko jednego syna. - Ponownie otarła nos.
Elise pokręciła głową. - Ja również nie potrafię tego ogarnąć umysłem. Nie wierzę w to, że
czas leczy rany, ale z pewnością tłumi ból. Uczymy się z nim żyć.
Pani Lien przyjrzała się jej. - Czy pani również przeżyła coś bolesnego?
- Każdy coś takiego przeżył. Nikt nie przechodzi przez życie bez ran.
Zapadła cisza. Elise nie wiedziała, co ma powiedzieć, a pani Lien wyglądała, jakby się nad
czymś zastanawiała. W końcu uniosła głowę i spytała ostrożnie.
- Znała pani tę dziewczynę, w której był zakochany? Bo jestem pewna, że tak było.
Pomyślałam sobie, że może z nim zerwała, a on odebrał sobie życie z rozpaczy.
Przez chwilę Elise zobaczyła Sigvarta Samsona i Ludviga Liena razem w Vaterland. Było
coś między nimi, ale nie potrafiła wyjaśnić co. Tuż przed tym, jak Ludvig Lien popełnił samobój-
stwo, Sigvart Samson postanowił ożenić się z Karoline, żeby ta nie wydała ich majstrowi.
Pokiwała głową. - Myślałam o tym samym. Mnie również wydawało się, że był w dobrym
nastroju, kiedy go ostatnio widziałam. Nie wiem, kim jest ta dziewczyna, mogę tylko zgadywać, ale
przynajmniej zaznał miłości tak wielkiej, że nie potrafił dłużej żyć.
Kiedy tylko to powiedziała, przed jej oczami pojawił się inny obraz: spienione masy wody
przy moście obok przędzalni. Wyglądały, jakby chciały ją wessać, przyciągnąć ją i skusić, by sko-
czyła i przepadła pod powierzchnią porwana przez prąd.
Mathilde tak zrobiła i nie była jedyną. Ludvig Lien też nie był jedynym, dla którego życie
było nie do zniesienia. Konieczność ukrywania swej własnej natury, czegoś tak niebezpiecznego, że
mógł przez to nawet skończyć w więzieniu, musiała być nie do wytrzymania. Kiedy na dodatek
dowiedział się, że Sigvart Samson zamierza się ożenić, musiał się czuć, jakby całe jego życie się
zawaliło. I postanowił odejść.
Pani Lien łkała. - Gdyby tylko mi o tym powiedział! Być może potrafiłabym go uratować.
Wysłałabym go na wakacje do innego kraju, gdziekolwiek. Może to dałoby mu szansę przeżycia
czegoś innego.
Elise jej współczuła. - Nie ma pewności, że by mu to pomogło. Niektórzy po prostu duszą w
sobie problemy.
Nagle otworzyły się drzwi do kuchni i do środka wszedł Hugo. Podszedł spokojnie do pani
Lien i położył jej na kolanach klocek.
- Proszę. To ciastko. Pani Lien uśmiechnęła się.
- Przyniosłeś mi ciastko? Jaki dobry chłopiec! - Udała, że je próbuje. - Mmm, mniam,
mniam.
Hugo uśmiechnął się dumnie i wybiegł ponownie z pokoju. Po chwili wrócił z następnym
klockiem. - Kawa. Uważaj, gorąca.
Pani Lien pokiwała głową. - Będę ostrożna, żeby się nie poparzyć. - Udawała, że pije.
Kiedy Hugo znów wyszedł do kuchni, odwróciła się z uśmiechem do Elise.
- Dobry Boże, co za słodki chłopczyk. Po kim ma te śliczne loczki i kolor włosów? Po pani
mężu?
Elise poczuła, że robi jej się gorąco. - Nie, mąż jest brunetem. To pewnie po moim ojcu.
Nie wiedziała, dlaczego tak mówiła, ale pozwalała innym myśleć, że jej ojciec miał rude,
kręcone włosy. Może próbowała uciszyć plotki o tym, że był Cyganem.
- Ci bracia, którzy pracują w sklepie przy ulicy Maridalsveien, to pani bracia?
- Tak, dwóch z nich, Peder i Kristian. Evert to sierota z sąsiedztwa i przyjaciel Pedera,
którego przygarnęliśmy.
- I to oni trzej pracowali z Ludvigiem?
- Tak, bardzo go lubili. Nigdy nie słyszałam, żeby powiedzieli o nim coś złego.
- Sądzi pani, że mogłabym ich pewnego dnia odwiedzić w sklepie, żeby porozmawiać o
Ludvigu? Dowiedzieć się, jak się miewał...
Elise starała się ukryć swoje zdziwienie. Musiała przecież wiedzieć więcej o swoim synu niż
jej bracia. - Z pewnością nie mieliby nic przeciwko temu. Peder lubi mówić. Proszę go po-
wstrzymać, jeśli zanadto się rozgada.
Pani Lien nie odezwała się od razu, w jej oczach ponownie malował się smutek. - Mój mąż i
Ludvig nie dogadywali się zbyt dobrze. Irytował mojego męża. Z pewnością pani słyszała, że Lu-
dvig nie mieszkał w domu.
- Nic dziwnego, że chciał w tym wieku mieszkać sam. To znaczy, skoro było go na to stać.
Pani Lien nie odpowiedziała. - To było takie przykre - powiedziała. - Dla mojego męża było
oczywiste, że Ludvig pójdzie w jego ślady. - Spojrzała na nią obnażonym wzrokiem. - Czasem
zastanawiam się, czy robotnicze rodziny nie są szczęśliwsze od nas. Choć mają niewiele pieniędzy i
żyją w ciasnocie, zauważyłam, że są sobie bliscy. Ja nie wiem nawet, jak nazywają się moi najbliżsi
sąsiedzi. Gdybyśmy nie mieli pieniędzy, Ludvig nie miałby szansy wyprowadzić się z domu i
mogłabym zapobiec temu, co się wydarzyło.
- Nie ma takiej pewności, pani Lien.
Pani Lien pokiwała głową. - Ale tak mi się wydaje. Czytałam książkę o robotniczych
rodzinach znad rzeki Aker. Opowiadała o wielu przykrych rzeczach, ale pokazywała też, jak dobrzy
są dla siebie robotnicy. Kiedy do gospodarstwa przychodził żebrak, rzucali mu zawiniętą w gazetę
monetę, nawet jeśli była to ostatnia moneta, jaką mieli. My nigdy nikomu nic nie dajemy, mamy
nawet znak Żebrakom wstęp wzbroniony.
Elise poczuła, jak serce wali jej w piersi, i znieruchomiała.
- Słyszała pani o książce Podcięte skrzydła, pani Ringstad?
- Hmm, tak. Ja... To znaczy... Ktoś mi o niej wspominał. - Jej policzki zaczerwieniły się, ale
miała nadzieję, że pani Lien tego nie zauważy.
- Koniecznie musi pani ją przeczytać. Pani mogę to powiedzieć. Sama pani pisze, ale
nikomu z kręgu naszych znajomych nigdy nie odważyłabym się tego zaproponować. Książka jest
smutna i opowiada o trudnych losach ludzi, ale czuję, że każde słowo w niej jest prawdą. Czytałam
wiele recenzji w gazecie, które wyśmiewały i krytykowały autora, twierdząc, że to wszystko
zmyślone, ale nie wierzę w to. Nikt nie potrafiłby zmyślić czegoś tak prawdziwego. Poza tym od
dawna podejrzewałam, że robotnicy mają ciężkie życie. Tak mało zarabiają, mieszkają w złych
warunkach i pracują całymi dniami.
Mówiła tak szybko, że musiała nabrać gwałtownie powietrza. Następnie uśmiechnęła się
zawstydzona i dodała: - Mój mąż nie toleruje, kiedy tak mówię, i uważa, że kobieta nie powinna
mieć zdania na temat polityki, a już na pewno nie kobieta z wyższych sfer.
Elise odwzajemniła uśmiech. - Nie jest jedynym mężczyzną, który tak myśli. Kobiety
powinny się trzymać razem.
Nieco smutku zniknęło z twarzy pani Lien. - Pani jest przecież pisarką, pani Ringstad. Nie
mogłaby pani spytać wydawnictwa lub innych kolegów pisarzy, kto stoi za pseudonimem Elias
Aas? Tak bardzo chciałabym poznać tego mężczyznę! Po przeczytaniu książki przez wiele nocy źle
spałam i postanowiłam się dowiedzieć, kim są ci nieszczęśliwi ludzie. Może mogłabym pomóc
niektórym z tych biednych dzieci. To coś innego dawać pieniądze, jedzenie lub ubrania komuś,
kogo się zna, niż ofiarowywać je jakiejś organizacji. Wspieram sierocińce na Grønland i
Enerhaugen i co roku ofiarowuję datki na rzecz Armii Zbawienia, ale tak bardzo chciałabym znać
imię lub imiona dzieci, którym pomagam i zobaczyć, że mają z tego jakąś korzyść. A teraz mam
wrażenie, że jest to jakaś wielka, szara, zamazana masa. Przez to trudniej jest się wczuć w ich
sytuację.
Elise poczuła, jak wali jej serce. A więc pani Lien chciała wiedzieć, kim był Elias Aas? Z
trudem odzyskała głos. - Rozumiem, o co pani chodzi. Nie wydaje mi się, żeby wydawnictwo
mogło ujawnić, kto kryje się za pseudonimem, a inni pisarze z pewnością również nie będą tego
wiedzieli, ale może mogłabym się dowiedzieć, kim są dzieci, o których pisze? Wydawnictwo
mogłoby się go spytać, czy miałby coś przeciwko temu. Ponieważ sam jest zainteresowany losami
robotników, nie powinien mieć nic przeciwko temu.
- No właśnie. Rozumie pani, prawie całkiem się załamałam, kiedy dowiedziałam się, co się
stało z Ludvigiem. Mój lekarz doradził mi, żebym zaangażowała się w pracę socjalną, żeby zacząć
myśleć o czymś innym.
- Wstąpię jutro do wydawnictwa. Wypytam się i wyślę pani list o tym, czego się
dowiedziałam.
Twarz pani Lien rozchmurzyła się. - Zapisałam nasz adres na kartce. Przeszukała prędko
torebkę i wyjęła z niej notesik, z którego wyrwała kartkę.
- Proszę. Dziękuję, pani Ringstad. - Podniosła się. - Zajęłam już zbyt wiele pani cennego
czasu.
Elise wyszła z nią na zewnątrz.
Na schodach pani Lien odwróciła się do niej. - Tak bardzo imponuje mi premier Knudsen.
Chce zadbać o to, by Norwegia mogła kontrolować własne zasoby energii. Powiedział, że mając
elektryczność, będzie wystarczyło wcisnąć przycisk, żeby w garnkach się gotowało.
Elise słuchała z zainteresowaniem. Bardziej interesowało ją zaangażowanie pani Lien w
sprawy biednych niż to, że bogaci będą mogli niedługo używać elektryczności do gotowania.
- Miło było panią poznać, pani Lien. Imponuje mi to, że wie pani o tylu rzeczach.
- Wie pani, z głowami kobiet jest wszystko w porządku. Choć mężczyźni zdają się w to nie
wierzyć. Proszę pomyśleć, że kiedy Amalie Skram dostała swoje pierwsze honorarium, stanowiło
ono zaledwie połowę honorarium, jakie otrzymują mężczyźni. Jaki to ma sens?
Elise stała, przyglądając się kobiecie, aż ta zniknęła za rogiem. Myślała o tym, co
powiedziała pani Lien. Nie interesowała jej jedynie bieda klasy robotniczej, ale również wspólnota,
gotowość pomocy i życzliwość. Było to inspirujące i być może powinna nieco więcej o tym pisać w
przyszłości.
Rodzinie Lien najwyraźniej nie brakowało pieniędzy. Gdyby tylko dzieci Mathilde mogły
dostać od nich kilka koron. A także dzieci Othilie. Nie mówiąc już o dziewczętach z ulicy
Lakkegata...
Mogła udać, że wypytała redaktora w wydawnictwie i poddać jej kilka pomysłów.
16
Kiedy chłopcy wrócili wieczorem ze sklepu, Elise skończyła właśnie pisać ostatnie
opowiadanie. Wychyliła się w fotelu i przeczytała je. Nie było chyba takie złe? Zauważyła, że
gdyby nie odwiedziny pani Lien, być może nie położyłaby takiego nacisku w tekście na pomoc,
jaką otrzymała Anna.
Tak wspaniale było skończyć! Teraz mogła mieć całe dni dla siebie, chodzić na spacery z
dziećmi, nie mówiąc już o wycieczce do Kjelsås do matki i Asbjørna. Czuła, jakby miała całe mo-
rze czasu, choć miała piątkę dzieci, które potrzebowały jedzenia i czystych ubrań oraz dom, który
należało sprzątać.
Słyszała, że chłopcy weszli do kuchni, zdawali się być w dobrym humorze nawet po całym
dniu pracy. Zamierzała dać im od poniedziałku wolne, powiesić tabliczkę na drzwiach sklepu, że
przez dwa tygodnie będzie zamknięte i pozwolić chłopcom kopać piłkę na boisku tak długo, jak
tylko byli w stanie. Będą tylko musieli pomóc jej nazbierać jagód, ale zazwyczaj nie mieli nic
przeciwko temu. Przynajmniej będą przez jakiś czas na świeżym powietrzu. To nie było zbyt
zdrowe, że stali całymi dniami za ladą. Sklep był otwarty od ósmej do ósmej w dni powszednie, a w
soboty od ósmej do dziesiątej, jak większość sklepów, a dla dwunastoletnich chłopców była to cała
wieczność.
Schwencke znalazł nowego człowieka do zarządzania sklepem. Miał zadbać o dostarczanie
nowych towarów, prowadzić rachunki i stać po kilka godzin dziennie za ladą. Z tego, co się
dowiedziała, mężczyzna miał też inną pracę. Jeszcze go nie poznała, ale chłopcy powiedzieli, że był
miły, a Schwencke twierdził, że można na nim polegać.
Wciąż nie wiedziała, ile zarobili w ciągu ostatniego miesiąca, ale chłopcy chwalili się, jak
wiele sprzedali. Sądziła, że Emanuel będzie już od dawna w domu i przejmie odpowiedzialność za
sklep, ale teraz zaczęła się nad tym zastanawiać. Niezależnie od tego, co miał powiedzieć,
postanowiła, że każdy z chłopców otrzyma dwie i pół korony za każdy tydzień pracy. Jeśli się tak
nie stanie, powie Schwenckemu, że chłopcy nie będą tam dłużej pracować i poszukają sobie czegoś
innego. Skoro Emanuel wciąż nie wrócił i nie wysłał jej żadnego listu, musiała podjąć decyzję na
własna rękę.
Wstała i wyszła do kuchni, by przygotować kolację.
Chłopcy zdejmowali właśnie z siebie mokre buty i rozstawiali je na gazetach przed piecem.
- Witajcie, chłopcy! Mam dobrą wiadomość. Skończyłam książkę!
- Skończyłaś? - Podnieśli na nią rozweselone spojrzenia. Peder podbiegł do niej i ją uścisnął.
- To teraz możesz przyjść do sklepu i zobaczyć, jak dobrze sobie radzę!
Elise roześmiała się. - Chętnie. Mogę udawać klientkę i chwalić wszystkie produkty. Wielu
daje się przekonać do gustu innych. To zaraża.
- Zaraża? - zaśmiał się Peder. - Tak jak świnka?
Podała im chleb ze smalcem i mleko. - Przyszła do mnie dzisiaj matka Ludviga Liena. Miała
ochotę odwiedzić was w sklepie, żebyście jej opowiedzieli coś o jej synu. Biedaczka, jest całkiem
zrozpaczona.
Peder spojrzał na nią wielkimi, współczującymi oczami. - Płakała?
- Trochę. Nie mogła pojąć, dlaczego odebrał sobie życie. Kiedy go ostatnim razem widziała,
wydawał się być szczęśliwy.
- Bo był. Gwizdał całymi dniami. Chyba był zakochany. Elise podniosła na niego wzrok. -
Tak ci się zdaje?
Peder pokiwał głową. - Kiedy zamykaliśmy wieczorem sklep, spieszyło mu się bardzo.
Powiedział, że musi się z kimś spotkać.
- Drażniliśmy się z nim - dodał Evert. - Idziesz się spotkać ze swoją dziewczyną?, pytaliśmy
i śmialiśmy się, a on się czerwienił.
- Powiedzcie o tym jego matce, kiedy do was przyjdzie. Sądzi, że narzeczona mogła go
rzucić i załamał się z rozpaczy.
Peder spojrzał na nią z niedowierzaniem. - Zabił się z powodu jednej dziewczyny?
- Czasem człowiek zakochuje się tak mocno, że nie może znieść myśli o życiu bez tej osoby
Peder nie dawał temu wiary. - Nie zamierzałem się wieszać na gałęzi tylko dlatego, że
Marte mizdrzy się do innego.
Elise uśmiechnęła się. - Mam taką nadzieję. Nikt nie jest tyle wart, ani chłopak, ani
dziewczyna, żeby rezygnować z ich powodu z życia. Zauroczenia przychodzą i odchodzą. Kiedy
już jest po wszystkim, człowiek nie może wprost uwierzyć, że był taki oszołomiony.
Kristian do tej pory nic nie mówił. Podszedł teraz stołu i usiadł. - Nie uważam, że Ludvig
Lien miał narzeczoną.
Elise spojrzała na niego z niepokojem. Miała nadzieję, że nie zdradzi się, nawet jeśli w jakiś
sposób udało mu się odkryć tajemnicę Ludviga Liena. Ale trzynastolatek nie mógł przecież ro-
zumieć takich rzeczy.
Evert wsunął kromkę chleba do ust. - Dlaczego nie?
- Tak mi się po prostu zdaje.
Elise szybko im przerwała. - Powiedzcie coś o tym, jak wam dzisiaj poszło w sklepie.
Sprzedaliście coś?
- Przyszło dwóch chłopaków z klasy! - Peder sprawiał wrażenie, jakby całkiem zapomniał o
Ludvigu Lienie. - Przyszli tylko popatrzeć, ale wcisłem im zabawkę dla siostry.
- Wcisnąłem - poprawiła go Elise. - Nie mówi się wcisłem.
- A co za różnica. Ważne, że mieli pieniądze w kieszeni. Zarobili u woźnicy dużo
dziesiątaków. Pokazałem im lalkę i powiedziałem, że to jedyna lalka w całym sklepie, która była w
cyrku, i że wiele osób z różnych krajów przychodziło na nią popatrzeć. I wydali wszystkie te
dziesiątaki!
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Była wystawiana w cyrku? A skąd ją wzięliście?
- Ole Westerlund przyniósł ją w skrzyni z towarami od pana Schwenckego.
- Ole Westerlund? A któż to taki? - Zdawało jej się, że słyszała już gdzieś to imię, ale nie
mogła sobie przypomnieć gdzie.
- To ten człowiek, którego Schwencke sprowadził na miejsce Ludviga Liena - wyjaśnił
Kristian. - Rozmawiał z Emanuelem przez telefon, a on się ucieszył.
- Schwencke rozmawiał ostatnio przez telefon z Emanuelem? Co powiedział? Jak się czuje?
- Chyba nie najgorzej.
- Skoro może rozmawiać ze Schwenckem przez telefon, to mógłby też napisać do nas list.
- Nie sądzę, żeby miał to zrobić, najpierw musiałbym go przeprosić - powiedział ponuro
Kristian.
Elise westchnęła. - Nie odeślę cię ani do matki, ani nigdzie indziej, Kristianie, ale może
mógłbyś napisać do niego kilka słów i wyjaśnić grzecznie, dlaczego się wtedy tak zdenerwowałeś.
Rozumiem, dlaczego tak zareagowałeś, sama się wściekłam, ale Emanuel jest chory i nie jest taki,
jak dawniej. Musimy spróbować mu wybaczyć.
Peder spojrzał na nią zdziwiony. - Moim zdaniem to on zawsze taki był.
- Chyba nie mówisz poważnie. Nie pamiętasz tego lata, kiedy go poznałeś? Zabrał nas
wtedy do wesołego miasteczka. Tyl i Kristian cieszyliście się, że z nami zamieszka. Nie możemy
zapominać, jaki był dobry. Poza tym niedobrze jest żywić wobec kogoś urazę, bo najgorzej odbija
się to na nas samych.
Kristian nic nie powiedział. Reszta również milczała.
Nagle przypomniała sobie, skąd zna imię - Ole Westerlund. Spotkała kiedyś obcego
mężczyznę przed domem Schwenckego. Poszła tam sama, żeby porozmawiać z nim o sytuacji
Emanuela. Mężczyzna był młody, ubrany we frak i wyglądał, jakby czegoś szukał. Kiedy ją
zauważył, spytał grzecznie, czy zna okolicę i powiedział, że szuka kupca Olstada. Odparła, że co
prawda mieszka w tym domu kupiec, ale nazywa się Paul Georg Schwencke. W tej samej chwili
drzwi otworzyły się, wyjrzał zza nich Schwencke i zauważył obcego. Czy to pan Ole Westerlund?
Proszę wejść, czekałem na pana. Pamiętała, że tak właśnie powiedział i przez całą drogę do domu
zastanawiała się, jak mężczyzna mógł pomylić nazwisko Schwenckego.
A teraz kupiec pozwolił młodemu mężczyźnie zastąpić Ludviga Liena. Pokręciła głową.
Coś tu nie grało.
- I jaki jest ten nowy sprzedawca? Lubicie go? Wszyscy trzej pokiwali głowami.
- Ale nie rozumiem, po co on tam jest - powiedział Evert. - Peder wciska ludziom towary o
wiele lepiej od niego. Chodzi wytwornie ubrany, jakby był zarządcą albo dyrektorem, a skoro jest
bogaty, to po co pracuje w sklepie?
Elise przypomniała sobie jego elegancki strój. Evert nie był głupi. Miał oczy i dobrze
kombinował.
- Nieładnie jest wciskać ludziom towary, jak to nazywacie. Na przykład ta lalka, skąd wiesz,
że była wystawiana w cyrku, Pederze?
Peder spojrzał na nią wielkimi, niewinnymi oczami. - Przyśniło mi się to. Wielu ludzi ma
prorocze sny. Prawda, Evert?
Evert z powagą pokiwał głową. - Matce kolegi się przyśniło, że babka umarła, i dzień
później tak się stało.
- Słyszałaś, Elise? Ludzie miewają sny prorocze.
- A czy to prawda, co ci się przyśniło, że lalka była wystawiana w cyrku?
- Tak mi się wydaje. W każdym razie był to dziwny sen i większość już zapomniałem.
Uśmiechnęła się nieco zrezygnowana, trudno było przegadać Pedera.
- Jutro idę do wydawnictwa z rękopisem. Ciekawe, czy spodobają im się moje opowiadania.
- Chyba im się nie spodoba to o Bertine. Ona jest taka stara. Powinnaś raczej pisać o nas.
Moglibyśmy się wtedy znaleźć w gazecie, a Marte natychmiast zapomniałaby o innym i zaczęła się
w końcu zajmować mną.
Kristian zaśmiał się. - A co niby w tobie jest takiego ciekawego?
- Żebyś wiedział, że całkiem sporo. Zapomniałeś, jak chłopaki chcieli mnie zepchnąć do
wodospadu? Skoro Elise może pisać o matce Johana i o Olaug, to może też pisać o mnie!
- Mówiłam przecież, że planuję książkę o dzieciach, wiele razy o tym wspominałam.
- A będzie w niej moje imię?
- Nie, nie mogę tego zrobić, ale wszyscy, którzy nas znają, będą wiedzieli, że chodzi o
ciebie.
- Ale wtedy nigdy nie napiszą o mnie w gazecie. Poczuła, że czas zmienić temat. - Jutro
pójdę razem z wami do sklepu i porozmawiam z tym panem Westerlundem. Postanowiłam, że od
poniedziałku będziecie mieli wolne.
- Wolne? Przez cały dzień?
- Tak, wreszcie będziecie mieli wakacje. Możecie grać w piłkę na boisku albo odwiedzić ze
mną matkę w Kjelsås. Poza tym musimy nazbierać jagód na sok i konfiturę.
Kristian nie wyglądał na przekonanego. - Ale jak Ole Westerlund ma sobie sam poradzić w
sklepie?
- Nie będzie miał wyboru. A jeśli nic z tego nie wyjdzie, to wywiesimy kartkę na drzwiach,
że jest zamknięte do odwołania.
Nie wiem, czy w ogóle starczy nam w tym miesiącu pieniędzy. Sprzedaliście trochę
drobiazgów, ale musimy zapłacić za wynajem, a Schwenckemu należy zapłacić za towary.
Evert wyglądał, jakby liczył na placach. - Wydaje mi się, że zarobiliśmy mnóstwo
pieniędzy.
Peder spojrzał na niego zaskoczony. - A skąd to wiesz?
- Policzyłem to na kartce.
- Ale dlaczego?
- Żeby się upewnić, czy na Olem Westerlundzie można polegać. Kristian widział, co
zapisałem. Jemu też się wydaje, że coś się nie zgadza.
Elise przyjrzała im się po kolei. - Ale co się nie zgadza? Kristian i Evert odwrócili wzrok,
było widać, że czują się niezręcznie.
- Musicie mi powiedzieć, o co chodzi. To sklep Emanuela i jeśli coś jest nie tak, odbije się
to na nas wszystkich.
W końcu Kristian się odważył i spojrzał jej w oczy. - Sądzimy, że oni oszukują.
- Sprzedają nielegalnie bimber?
- To też.
- To też? Co chcesz przez to powiedzieć?
- Zdaje mi się, że Schwencke przekazuje nam towary, których nie zdobył w uczciwy sposób.
Elise poczuła, jak równocześnie robi jej się gorąco i zimno. Jeśli to prawda, to mogli być
zamieszani w coś nielegalnego. Zanim się połapią, na ich progu może stać już policja. Podejrzewała
już wcześniej, że coś jest nie tak ze Schwenckem, ale nie sądziła, że mogłoby to mieć jakiś związek
ze sklepem przy ulicy Maridalsveien. Nawet Emanuela dziwiło to, jak wiele pieniędzy miał
Schwencke. Skoro w dodatku zaczęli się niepokoić Kristian i Evert, coś musiało w tym być. Nagle
ogarnął ją strach.
- Napiszę chyba do Emanuela i zaproponuję, żebyśmy się pozbyli sklepu. Skoro wciąż nie
dotarł do domu, być może nie jest w stanie zajmować się działalnością handlową. To może
oznaczać jedynie, że mu się pogorszyło.
- Mogę do niego napisać - oświadczył Kristian tak niespodziewanie, że Elise aż się
zdumiała.
- Naprawdę?
Kristian pokiwał głową. - Spróbuję wyjaśnić, dlaczego się tak zdenerwowałem, ale nie będę
go przepraszał. Mogę go poza tym spytać, kiedy zamierza przyjechać, i powiedzieć, że martwimy
się o sklep. Kiedy się zacznie szkoła, nie będziemy już tam pracować.
Peder odetchnął z ulgą. - Cieszę się, że idę do siódmej klasy razem z Evertem. Myślałem, że
mnie obleją.
Elise pokiwała głową - Cieszę się, że ci się udało. Dzięki twoim wysiłkom poszło lepiej, niż
się spodziewaliśmy. Jeśli dalej będziesz tyle czytał, jestem pewna, że poradzisz sobie również w
przyszłym roku.
Peder zerwał się ze stołka i złapał za Podręcznik dla szkół ludowych.
- Mam wam poczytać o Øivindzie i koźle?
Kristian jęknął. - O nie, proszę, głowa mnie boli. A poza tym mam pisać list do Emanuela.
Peder zignorował go i zaczął głośno i opornie czytać. - Naaazywał się Øiviiiind i płakaaaał,
gdy się rooodził.
Elise mu przerwała. - Możesz mi poczytać w salonie, kiedy już położę Hugo i Jensine spać.
A Kristian będzie tu sobie siedział w spokoju i pisał list do Emanuela.
17
W końcu wyglądało na to, że deszczowa pogoda minęła. Ciepło wróciło, a niebo było
niemal całkiem błękitne. Na ulicach znów zaczęli pojawiać się ludzie.
Pani Jonsen pilnowała Hugo i Jensine, a chłopcy byli w sklepie. Elise poprosiła, by mieli się
na baczności, zadali być może Olemu Westerlundowi kilka niewinnych pytań, ale uważali, żeby nie
nabrał podejrzeń.
Miała na sobie nowy kapelusz z kwiatem w kolorze sukni Signe. Wczesnym rankiem nie
było na tyle ciepło, żeby poszła w cienkiej wełnianej sukni. Pani Jonsen pożyczyła jej swoją to-
rebkę, więc czuła się niemal elegancko.
Włożyła rękopis do ładnej, skórzanej teczki, którą dostała od Benedicta Guldberga. Dziwnie
było iść z aktówką w ręce, niewiele kobiet to robiło. Ale równocześnie była z siebie dumna. Choć
wielu wciąż krytykowało kobiety za to, że brały się za męskie zawody, wiedziała, że było również
mnóstwo takich, zwłaszcza po drugiej stronie miasta, którzy szanowali pisarki i rzeźbiarki.
Kiedy doszła do Grunerløkka, przypomniała sobie, że miała wstąpić do niewielkiej
mleczarni, do szwedzkiej rodziny. Było jej ich żal po tym, jak stracili większość klientów po
zerwaniu unii i często o nich myślała, ale nigdy nie miała czasu z nimi porozmawiać.
Kiedy zajrzała do sklepu, był przepełniony, a za ladą stał ktoś obcy. Może musieli
zrezygnować. Być może wyemigrowali do Ameryki, jak wielu innych. Już miała wyjść, kiedy
usłyszała urywki rozmowy dwóch kobiet: Me ma nawet dziewiętnastu lat, a może nawet mniej!
Miała już dzieci, z tego jedno umarło, a drugie ma już trzy lata. Wszyscy wiedzą, że to dziecko
majstra. Nie mów mi, że majster wziąłby sobie szwaczkę bez powodu. O nie! Pewnie go skusiła,
pokazała mu nogi i stało się. Niełatwo być mężczyzną, kiedy ładne dziewczęta robią, co mogą, żeby
zaciągnąć cię do łóżka.
Elise odwróciła się w nadziei, że nikt jej nie zauważył, i po cichu wyszła.
Oczywiście liczyła się z tym. W każdym razie podejrzewała, że znajomi majstra, jego
sąsiedzi i dyrektorzy fabryk będą wzburzeni. Eleganckie damy opowiadały sobie z pewnością przy
herbatce, o czym wiedziały, a w teatrze szeptano zapewne o tym w trakcie przerw. Majster Paulsen
był znany w Kristianii. Był szanowany za swoją pracowitość i niewątpliwie wielu zamożnych
mężczyzn chciałoby go mieć za zięcia. To, że wybrał młodą, dziewiętnastoletnią dziewczynę, na
dodatek szwaczkę, nie mogło się spotkać ze zrozumieniem ludzi.
Ale że ludzie po tej stronie rzeki będą brali jego stronę, nigdy by nie zgadła. Obwiniali za
wszystko Hildę! Tak jakby to zawsze kobiety były winne, a nie mężczyźni! Gotowała się ze złości.
- Pani Ringstad?
Odwróciła się i ku swemu wielkiemu zdziwieniu zobaczyła Olafa Wolfganga Henrichsena,
dawnego lokatora domu majstra.
Przywitała się z nim serdecznie. - Jak się pan ma? Smutno się panu było przeprowadzać?
Pokręcił z uśmiechem głową. - Ależ nie. Znalazłem sobie mieszkanie na ulicy
Dronningensgate.
Otworzyła szeroko oczy. - Na Dronningensgate? Myślałam, że tam mieszkają sami
bogacze?
Roześmiał się. - Nie tylko, ale jest ich tam wielu. Jak się ma Hilda? Podoba jej się życie
wielkiej damy w pięknym domu?
- Nie byłam u nich od ślubu, ale wydawali się szczęśliwi.
Uśmiechnęła się, ale on nie odwzajemnił uśmiechu i spoważniał. - Martwię się o nią, pani
Ringstad. Ona nie rozumie, jak ciężko może być. Wiem, o czym mówię, bo mój dziadek popełnił
mezalians i pogardzano nim. Wszyscy się od nas odwrócili, rodzina oraz nasi bliscy przyjaciele.
Plotki, szyderstwa i osądy potrafią złamać człowiekowi życie. Hilda jest silna, ale czy wystar-
czająco?
Elise poczuła, że jego słowa ją przestraszyły. Zastanawiała się nad tym, jak Hilda by to
zniosła, gdyby została odrzucona i nikt nie chciałby mieć z nią do czynienia. Wzdłuż rzeki Aker
plotki roznosiły się szybko, ale rzadko bywały okrutne. Ludzie plotkowali, żeby mieć o czym
rozmawiać, kiedy działo się coś nietypowego, ale nigdy nie piętnowali nikogo ze swoich. Wszyscy
znad rzeki należeli do tej samej grupy, co oni sami, i nawet jeśli ktoś zachował się niewłaściwie,
prędko mu wybaczano.
Zostać odrzuconą przez przyjaciół majstra było czymś zupełnie innym. Tacy ludzie
postępowali w całkiem inny sposób. Bez głośnych scen czy wielu słów. Korzystali z pogardliwych,
szyderczych spojrzeń lub zachowywali się, jakby dana osoba była powietrzem, i całkiem ją
ignorowali. Co z tego, że Hilda była wygadana i potrafiła się obronić. Nie będzie miała szansy nic
powiedzieć, bo nikt nie będzie jej słuchał.
Musiał zauważyć zmartwienie na jej twarzy. - Nie chciałem pani dobijać, pani Ringstad.
Bardzo sobie cenię Hildę. Potrafi być bezpośrednia, ale jest miła, szczera i otwarta. Zawsze mówi
to, co myśli, i nie stara się na siłę nikomu przypodobać. Zasługuje na lepszy los niż odrzucenie.
Spojrzała na niego w zamyśleniu. - Większość będzie ją nazywać Kopciuszkiem, który
dostał księcia i połowę królestwa.
Pokiwał głową. - Wielu z pewnością tak to widzi. Dla wielu robotnic życie w luksusie zdaje
się być rajem. Nie wiedzą, jak zimno potrafi być po drugiej stronie.
Uśmiechnął się w końcu pocieszająco. - Najważniejsze, że ma panią. Wiem, że wielu panią
podziwia za to, że potrafiła pani coś osiągnąć, choć wywodzi się pani z klasy robotniczej. Najpierw
znalazła pani pracę u majstra, a teraz jest pani pisarką. Jeśli na I dodatek zdoła pani napisać książkę,
która zdobędzie dobre recenzje i będzie czytana, może pani wiele osiągnąć.
Spuściła wzrok. - To nie takie proste. Wielu przede mną próbowało i nie miało szczęścia.
- Ale jestem pewien, że pani się uda. Jest pani mądra i wiele przeżyła, widziała i słyszała.
Więcej niż eleganckie damy, które będą czytać pani książki. Dlatego ma pani wiele do przekazania,
I wiele do nauczenia, a z tego, co zauważyłem, ma pani dar dzielenia się z innymi swoimi
doświadczeniami. Niewielu to potrafi.
- Pięknie powiedziane, ale nie wiem, czy na to zasłużyłam. Proszę raczej opowiedzieć, co
się ostatnio dzieje w Teatrze Narodowym.
Pokiwał głową. - To szkoda, że nie ma pani czasu ani pieniędzy, by chodzić do teatru, pani
Ringstad. Jestem pewien, że jako pisarce bardzo by się to pani podobało. Dla mnie koncerty są ta-
kim niezapomnianym przeżyciem, jakim dla pani z pewnością byłyby sztuki. Hilda zauważy
wkrótce, jak ważna dla środowiska, w którym się znalazła, jest kultura. Będzie towarzysko
zobowiązana do uczestnictwa w tych wydarzeniach, jeśli nie chce być zepchnięta na margines.
Mam nadzieję, że będzie miała okazję panią zabrać, żeby pani również mogła odnieść jakąś korzyść
z jej i nowej pozycji.
Elise pokiwała z uśmiechem głową, ale pomyślała o czymś całkiem innym. Nawet gdyby
Hilda zdobyła bilety, nie miałaby się w co ubrać poza jedną niebieska suknią. Wszyscy by
zauważyli, że bez przerwy ubiera się w to samo.
- Niestety muszę się pospieszyć - zdjął kapelusz na pożegnanie. - Proszę serdecznie
pozdrowić ode mnie Hildę. Mam nadzieję, że któregoś dnia uda mi się ją odwiedzić.
Dopiero kiedy odszedł, pomyślała o jego narzeczonej, która była przy nadziei i wyjechała
do swoich rodziców. Może nawet wzięli ślub, choć ona nic o tym nie słyszała.
Pomyślała o tym, co powiedział jej o sztukach teatralnych i koncertach. Powinien wiedzieć,
że to nie było dla ludzi takich, jak oni. Dla zwykłych ludzi szczęściem było dostać się do ogrodów
Tivoli, w których znajdował się między innymi cyrk i teatr letni. Przeczytała w gazecie, że latem
pojawi się tam szwedzka śpiewaczka, ale najwięcej miejsca poświęcili krytyce pewnej kobiety,
która zachowała się bezwstydnie, gdy podniosła suknię aż po kolana.
Ważniejsze dla niej było czytanie książek niż chodzenie do teatru. Żona pastora
zaproponowała jej wypożyczanie książek z obszernej biblioteki pastora i twierdziła, że nie
wystarczy czytać jedynie Pani domu. Ważniejsze było, aby czytała powieści wielkich, znanych
pisarzy.
Na placu Stortorvet kwitło życie. Starsze kobiety i służące wypełniały koszyki wszystkim
od główek kapusty i kalafiora, po ziemniaki i jajka. Te, które miały dużo zakupów, mogły liczyć na
pomoc jednego z wielu chłopaczków, którzy oferowali odwiezienie zakupów na wskazany adres
ręcznie robionymi wózkami. Składały się one z drewnianej skrzynki i małych kółek. Elise
przyglądała im się, myśląc, że z pewnością poradzą sobie w życiu, skoro już teraz wykazywali się
taką przedsiębiorczością.
Była ciekawa, czy zastanie Benedicta Guldberga w wydawnictwie. Jeśli nie, będzie
zmuszona zostawić wiadomość, że była i przyjdzie innego dnia.
Nikt nie otworzył, kiedy zapukała. Postanowiła podejść do damy w biurze obok i zostawić
wiadomość, ale kiedy się tylko odwróciła, usłyszała pospieszne kroki w końcu korytarza i zdzi-
wiony głos. - Pani Ringstad?
Był to Benedict Guldberg.
- Co za miła niespodzianka - powiedział. - Chyba nie ma pani dla mnie już nowego
rękopisu?
Pokiwała zakłopotana głową.
- Czy to możliwe? Książka już jest gotowa?
- Nie ma pewności, że się panu spodoba. Pewnie będę musiała wszystko przepisać i może
będzie pan chciał, żeby była dłuższa.
Roześmiał się i otworzył przed nią drzwi do swojego biura. - Ależ pani jest skromna.
Wątpię, żebym miał być niezadowolony z drugiej, skoro pierwsza tak mnie zachwyciła.
Wskazał jej fotel i usiadł po przeciwnej stronie biurka.
- Czy uważała pani na to wszystko, o czym ostatnio rozmawialiśmy? To znaczy na
nieprzyzwoitość i wszystko, co mogłoby urazić czytelnika?
- Tak sądzę. Nie zawsze jestem pewna, gdzie przebiega granica. Ludzie mają różne poglądy
na to, co jest przyzwoite, a co nie.
Pokiwał głową. - Ma pani rację, ale musimy myśleć o tym, kto przeczyta tę książkę. W
niczym nam nie pomoże, że pani Olsen z Grunerløkka uzna to za coś naturalnego, skoro pani Han-
sen z ulicy Dronningsgata będzie wzburzona. Rozumie pani, o czym mówię?
Elise pokiwała głową. - Tak, potrafi pan to ocenić lepiej niż ja. Dorastałam wśród ludzi
takich, jak pani Olsen, ale nie poznałam zbyt wielu osób pokroju pani Hansen.
Guldberg roześmiał się. - Widać, że dobrze to pani rozumie. Poza tym słyszałem plotki, że
pani siostra wyszła za majstra Paulsena z przędzalni Graah. Nadeszły zatem dla pani lepsze czasy?
- Przecież to nie ja za niego wyszłam. Poza tym nie jestem pewna, czy nadeszły lepsze
czasy. Spotkałam znajomego po drodze tutaj. Martwił się o moją siostrę i obawiał, że zostanie
wykluczona z dobrego towarzystwa.
Guldberg pokiwał poważnie głową. - Istnieje taka obawa. To zależy od tego, jak bardzo jest
silna. Znam kobietę, która była w podobnej sytuacji. Odebrała sobie w końcu życie. Przepraszam,
nie chciałem pani straszyć - dodał natychmiast.
Elise pokręciłam głową. - Nie tak łatwo mnie przestraszyć. Hilda jest silna, wiele potrafi
znieść. Jeśli nie będzie mogła wytrzymać, pójdzie w swoją stronę. Ale nie odbierze sobie życia.
Benedict Guldberg wychylił się w fotelu, podtrzymując brodę opuszkami palców i
przyglądając się jej. - Widzę, że jesteście panie obie ulepione z tej samej gliny.
- Nie, Hilda i ja jesteśmy całkiem różne. Ona się denerwuje, wyrzuca z siebie gniew i
szybko jej przechodzi. Ja nie potrafię okazywać uczuć z taką łatwością.
- Ale jest pani równie silna. Na swój sposób. Niewiele kobiet w pani sytuacji odważyłoby
się napisać książkę o nierównościach społecznych.
Elise spuściła wzrok, nie wiedziała, co ma powiedzieć.
- Czy mogę rzucić okiem na pani rękopis? - dodał z uśmiechem. Otworzyła skórzaną teczkę
i wyjęła z niej plik zapisanych kartek. - Mam nadzieję, że nie będzie panu zbyt trudno się doczytać.
- Nie, pani pismo jest takie wyraźne i przejrzyste, że każdy by się doczytał, ale myślałem, że
może powinna pani mieć maszynę do pisania. Ułatwiłoby to pracę i pani, i nam. Sprawdzę, czy nie
mamy jakiejś nieużywanej maszyny w biurze i przyślę do pani posłańca.
Elise rozgrzała się z radości. Własna maszyna do pisania! Musiała się zastanowić, czy aby
dobrze usłyszała.
- Czy myślała już pani, o czym napisze następnym razem? Pokręciła głową. - Nie
wymyśliłam nic poza tą książką o dzieciach, o której mówiłam ostatnim razem. O Pederze, moim
młodszym bracie, i innych dzieciach, które znam.
- Sądzę, że powinna pani spróbować napisać powieść. Niech cała książka dotyczy tych
samych postaci. Proszę pisać o ludziach ze swojego środowiska, ale niech główną postacią będzie
silna, sympatyczna kobieta. Taka, która nie robi nic nieprzyzwoitego i może być podporą dla
czytelnika. Niech będzie zajęta jakąś kobiecą kwestią, na przykład norweskim pietyzmem, ale niech
będzie przede wszystkim mądra i ma silny charakter. W powieści nie musi być zbyt wiele akcji,
jeśli jest dobrze napisana, a pani przecież potrafi pisać. Nie musi też zawierać krytyki społecznej, a
jeśli już, to w taki sposób, by czytelnik tego nie zauważył. Kiedy Jonas Lie wydał Rodzinę z Gilje,
Kielland napisał, że jest to piękna książka o niczym. Dopiero kilka dekad temu kobiety odważyły
się pisać, ale większość kryła się za pseudonimami. To, co pisały, dotyczyło głównie trudów życia
kobiet, ale w ograniczonych kręgach, do których same należały. Większość książek została już
zapomniana, poza debiutancką powieścią Amalie Skram, Constance Ring. Jak pani zapewne wie,
opowiada o kobiecie uciśnionej przez męską podwójną moralność. Książka wzbudziła wielkie
zainteresowanie, bo opowiadała otwarcie o kobiecej seksualności. Amalie Skram poruszała
podobną tematyką w swoich kolejnych powieściach. To właśnie jej debiut wydawniczy zain-
spirował Christiana Krohga do napisania Albertine.
Elise poczuła się słabo. Mówił w taki sposób, jakby było czymś oczywistym, że czytała
wszystkie te książki, ale jak mogłaby to zrobić? Choć przeczytał Podcięte skrzydła, nie rozumiał, co
to znaczyło być ubogim i zmagać się każdego dnia.
Elise poczuła, że w jej głowie zaczyna się formować pewien pomysł. Nie chciała pisać o
kimś, kogo znała. Chciała wymyślić bohaterkę kolejnej książki. Stworzyć środowisko, dom oraz
rodzinę i pozwolić fabule przyjść z czasem. Mogła zrobić tak, jak dawniej, kiedy opowiadała bajki
na dobranoc Pederowi i Kristianowi: Wymyślała najpierw jedną łub dwie postaci, a fabuła rozwijała
się dopiero po jakimś czasie.
Benedict Guldberg zaczął przeglądać jej rękopis, zatrzymał się na jednej stronie i zaczął
czytać.
Poczuła, jak serce wali jej w piersi. Tak nieprzyjemnie było siedzieć tam patrząc, jak on
czyta to, co napisała! A co, gdyby nagle pokręcił nosem, zmarszczył z niezadowoleniem czoło i
odłożył kartkę na biurko?
Kręciła się w fotelu, miała ochotę wstać i wyjść. To było jak tortury. Patrzeć, jak redaktor
czyta jej tekst, kiedy ona siedzi i go obserwuje!
Po chwili mężczyzna odłożył powoli na stół plik kartek, podniósł wzrok i spojrzał na nią. -
To wygląda obiecująco, pani Ringstad. Muszę oczywiście najpierw wszystko przeczytać, zanim się
wypowiem, ale te kilka stron, które przejrzałem, zrobiły na mnie wrażenie. Wierzę w panią. Przy
odrobinie pomocy może pani daleko zajść. Pisze pani zajmująco, lekko i przejrzyście. Podoba mi
się to. Zbyt wielu pisarzy używa długich, zawiłych zdań i uważa, że chodzi o to, by korzystać z jak
największej liczby rzadkich i trudnych słów. Dobrze jest używać metafor tam, gdzie wydają się być
naturalne, ale proszę unikać kalek językowych.
Elise pokiwała głową, starając się sobie przypomnieć, co to jest metafora. Musiała wydać
kilka koron na słownik. Podniósł się.
- Muszę się udać na spotkanie i niestety nie mam już dzisiaj czasu z panią rozmawiać, ale
bardzo proszę przyjść innego dnia. Zabiorę rękopis ze sobą do domu i przeczytam go po południu.
Dam go również do przeczytania redaktorowi naczelnemu. Ważne, żeby więcej niż jedna osoba
wypowiedziała swoje zdanie. Drukowanie książek dużo kosztuje i musimy mieć pewność, że na
niej zarobimy. Do tytułu jeszcze wrócimy. Wydawnictwo zazwyczaj ma jakieś propozycje i razem
wybierzemy, co pasuje najbardziej.
Elise również wstała.
- Czy wciąż nie ma pani telefonu? Pokręciła głową.
- W takim razie napiszę do pani list. Tak czy inaczej, zawsze to robię. Miłego dnia, pani
Ringstad, i dziękuję za wizytę.
Podeszła prędko do drzwi, a on zniknął na końcu ciemnego korytarza.
Serce wciąż jej mocno waliło. Było jej słabo, emocje jeszcze nie opadły. Jeśli rzeczywiście
pójdzie tak dobrze, jak przewiduje Guldberg, może ją czekać świetlana przyszłość. Nie przekazał
jej jeszcze swojej ostatecznej opinii, ale mimo to odetchnęła głęboko i z ulgą. Była szczęśliwa.
18
Dopiero gdy wyszła na ulicę, przypomniał jej się pomysł, o którym niegdyś wspominała
Benedictowi Guldbergowi. Chciała napisać powieść o małżeństwie między biedną, młodą
dziewczyną a bogatym mężczyzną z wyższych sfer. Nie musiała wszystkiego wymyślać, mogła po
prostu połączyć losy Hildy i jej samej oraz dodać kilka szczegółów. Jeśli cała książka miała
dotyczyć jednej osoby, musiała wymyślić jej przyszłość, a to mogło się okazać naprawdę ciekawe.
Była, co prawda, spora różnica między poślubieniem bogatego przedsiębiorcy a chłopskiego syna,
ale kontrasty między środowiskami były podobne. Gdyby postanowiła pisać o sobie, nie musiałaby
wspominać, że jej mąż jest chory i sparaliżowany, nie było to najważniejsze. Większość konfliktów
między nimi nie miała żadnego związku z jego chorobą.
Postanowiła wstąpić do księgarni i kupić słownik. Już tego wieczoru chciała zacząć pracę
nad nową książką, choć musiała też znaleźć w najbliższych dniach czas na to, by pójść na jagody z
chłopcami i odwiedzić matkę. Najważniejsze jednak było zacząć pisać.
Kiedy przechodziła obok kawiarni na rogu ulic Kirkegata i Rådhusgata, przypomniała sobie,
jak pewnego razu zaprosił ją na kawę pan Wang-Olafsen, ale nie miała wtedy czasu i musiała
wracać do pracy. Spojrzała przez szybę i nagle zauważyła mężczyznę siedzącego samotnie przy
stoliku w środku. Zwrócił ku niej twarz i przez chwilę zdawał się niepewny, ale w końcu poderwał
się z krzesła. Moment później stał już przy drzwiach.
- Pani Ringstad? Podeszła do niego z uśmiechem.
- Dzień dobry, panie Wang-Olafsen. Właśnie o panu myślałam! Co za niespodziewane
spotkanie.
- Dziękuję za ostatni raz, pani Ringstad. Tak przyjemnie się z panią rozmawiało. Miałem
nadzieję, że ponownie panią spotkam.
- Miałam tak wiele na głowie, ale myślałam o panu i miałam ochotę zaprosić pana do nas do
domu, ale...
- Ma pani tym razem czas, żeby napić się ze mną kawy? - Spojrzał na nią pełen nadziei.
Choć tak naprawdę nie miała czasu, nie potrafiła mu odmówić. Dla pani Jonsen nie będzie
zapewne problemem, jeśli wyjdzie pół godziny później, niż się umawiały.
- Tak, dziękuję.
Weszła za nim do środka i usiadła przy jego stole.
- To moja ulubiona kawiarnia i zawsze siadam przy tym stoliku - wyjaśnił z uśmiechem. - A
pani z pewnością była w wydawnictwie Grøndahl i Syn, skoro ma pani teczkę pod pachą.
Pokiwała z uśmiechem głową. - Zaniosłam rękopis zbioru opowiadań. Teraz zacznę pisać
swoją pierwszą powieść.
- A nie książkę o Pederze? - Wyglądał niemal na rozczarowanego.
- Myślę o tym, by włączyć ten motyw do powieści. Opisać rodzinę tak, by jeden z synów
przypominał Pedera. Mogłabym dzięki temu wykorzystać część tych dziwnych rzeczy, które wy-
gaduje.
- To brzmi rozsądnie. Już się nie mogę doczekać, kiedy ją przeczytam.
Roześmiała się. - Nawet nić zaczęłam jej pisać. Nie wiadomo jeszcze, czy sobie poradzę.
- Ależ oczywiście, że tak. Może powinna pani napisać o małżeństwach między członkami
różnych grup społecznych. To byłaby interesująca lektura.
- Czy pan potrafi czytać w myślach, panie Wang-Olafsen? Roześmiał się. - Nie, ale właśnie
się dowiedziałem, że pani siostra wyszła za pana Paulsena. To odważne z jej strony.
- Czy nie jest to odważne również ze strony pana Paulsena?
- Może i tak, ale obawiam się, że to się najbardziej odbije właśnie na niej. Na tym świecie
nie ma żadnej sprawiedliwości. Społeczeństwo będzie ją krytykować za to, że wkradła się w jego
łaski, a jemu się równocześnie upiecze. To oburzające, ale tak już jest. Dyskryminację kobiet widać
na każdym kroku.
Pokiwała poważnie głową. - Mam ochotę o tym napisać.
- Proszę to zrobić! Poza tym ma pani doświadczenia z własnego życia. Z pewnością
niełatwo być żoną Emanuela Ringstada, choć należał do Armii Zbawienia i wie o warunkach, w ja-
kich żyją robotnicy.
Sposób, w jaki to powiedział, sprawił, że nieco się zdziwiła.
- Czy pana syn miał ostatnio kontakt z Emanuelem?
Pokiwał głową. - Odwiedził go w Ringstad.
Otworzyła szeroko oczy. Nigdy by tego nie podejrzewała.
- To pewnie wie więcej niż ja. - Kiedy tylko to powiedziała, poczuła, jak wstyd pali jej
policzki. Nie było konieczne opowiadanie obcym ludziom, jak im się układa z Emanuelem.
Pan Wang-Olafsen spoważniał. - Bardzo mnie to martwi, pani Ringstad.
- Pana syn dawno tam był?
- Zdaje mi się, że miesiąc temu. Jak on się teraz czuje?
Poczuła się zmieszana. Musieli się źle zrozumieć. Jemu prawdopodobnie chodziło o
chorobę Emanuela, a jej zdawało się, że rozmawiali o tym, jak źle układa się w ich małżeństwie.
Napiła się kawy i odwróciła wzrok. - Nie wiem. Wciąż przebywa u swoich rodziców.
Zauważyła, że był bardzo zaskoczony. - Nie wrócił jeszcze do domu? Myślałem, że
zamierzał prowadzić latem swój sklep?
- Taki był plan, ale prawdopodobnie nie czuje się wystarczająco na siłach. Kiedy zacznie się
szkoła, będę musiała zamknąć sklep. Chłopcy powinni się skupić na nauce. Kristian będzie teraz w
ostatniej klasie w szkole ludowej, a Peder powinien przeznaczać cały wolny czas na odrabianie
lekcji, jeśli nie chce ponownie powtarzać klasy.
- Ale nie będzie chyba pani musiała zajmować się sklepem samodzielnie? Co na to pan
Ringstad?
Poczuła, że jej policzki ponownie płoną. - Ja... My... właśnie do niego napisaliśmy, żeby
spytać go o radę.
Miała wrażenie, że przejrzał ją na wylot. Prawdopodobnie już od dawna podejrzewał, jak źle
układało się w ich małżeństwie, ale nie wiedział o tym na pewno. - Nie jest łatwo, kiedy człowiek
nie ma telefonu. Poza tym pani ma tyle na głowie.
Przyszedł kelner, a Wang-Olafsen zamówił dwie kanapki z kiełbasą. Ślinka jej pociekła,
kiedy je ujrzała. Kiełbaski były duże, tłuste i wyglądały bardzo smakowicie.
Przez chwile jedli w ciszy.
- Czy mogę pani jakoś pomóc, pani Ringstad? - spytał ostrożnie.
Uśmiechnęła się zakłopotana. - Musi nas pan któregoś dnia odwiedzić. Peder będzie
zachwycony. Obawiałam się pana zaprosić. Nasz dom jest jeszcze mniejszy niż mieszkanie majstra.
Ponieważ Emanuel nie może już chodzić po schodach, musieliśmy usunąć meble z salonu, żeby
zrobić miejsce na jego łóżko.
- A już myślałem, że nie chce mnie pani zaprosić, bo nie ma pani dla mnie wystarczająco
dużego fotela - uśmiechnął się wesoło.
Roześmiała się z zakłopotaniem i spuściła wzrok. - Nie nawykł pan do ciasnoty.
- Mimo to majster ożenił się z pani siostrą, a pan Ringstad ożenił się z panią. Co to ja,
gorszy jestem?
Roześmiała się głośno. - Nie, oczywiście nie. Jest pan bardzo miły!
- Próbuję pani uświadomić, że pani również jest produktem naszych czasów. Zakłada pani,
że mężczyzna taki jak ja nie będzie chciał odwiedzić robotniczej rodziny. Nie jest pani już pra-
cownicą fabryki, ale wciąż uważa się pani za część tego środowiska.
Elise pokiwała w zamyśleniu głową.
- Jeśli chce pani napisać powieść, w której zwraca się przeciw niesprawiedliwości
społecznej, a także przeciw osądom i snobizmowi, musi pani umieć na to spojrzeć z zewnątrz. Nie
może pani mierzyć wszystkich jedną miarą.
- Chyba było nam przeznaczone dzisiaj się spotkać, panie Wang-Olafsen. Dał mi pan wiele
do myślenia.
Na chwilę zapadła między nimi cisza. Mężczyzna kilka razy otwierał usta, żeby coś
powiedzieć, ale za każdym razem postanawiał jednak milczeć. Elise miała wrażenie, że miało to
jakiś związek z Emanuelem, poza tym chętnie usłyszałaby więcej na temat odwiedzin Carla
Wilhelma w Ringstad. Z pewnością opowiedział ojcu, co słychać u Emanuela.
Odchrząknął. - Tak mi pani żal, pani Ringstad. I uważam, że jest pani niezwykle dzielna.
Znajduje się pani w bardzo trudnej sytuacji.
Spojrzała mu w oczy. - Czy ma pan na myśli chorobę Emanuela?
- Między innymi.
Nie powiedział nic więcej, a ona nie miała odwagi pytać. Emanuel wyjechał od nich nie
tylko dlatego, żeby się leczyć, mieć dobre jedzenie i opiekę na wsi. Wyjechał w gniewie i postawił
jej ultimatum. Ponieważ wciąż nie otrzymał przeprosin od Kristiana, postanowił trzymać się od
nich z daleka, przekonany z pewnością o tym, że w końcu Elise przyjdzie do niego na kolanach i
będzie błagała, by wrócił. Może zwierzył się nawet Carlowi Wilhelmowi, opowiedział, jak trudno
było mieszkać z nią i wszystkimi dziećmi w malutkim domu na Hammergaten, zwłaszcza dlatego,
że rozpieszczała dzieci i nigdy ich nie upominała, nawet wtedy, gdy były niegrzeczne.
Ale jeśli Carl Wilhelm opowiedział o tym swojemu ojcu, czy pan Wang-Olafsen
powiedziałby że było mu jej żal?
Być może Signe znowu przyjechała w odwiedziny, wraz z Sebastianem? Miała przecież
nadzieję, że Emanuel dożyje czasów, I gdy wejdzie w życie nowe prawo o dziedziczeniu. Być może
próbowała nawet naprawić sytuację między nimi i ponownie wkradła się w jego łaski. Możliwe, że
Carl Wilhelm stał się świadkiem I małej rodzinnej idylli, z młodą matką, ojcem i ich małym
synkiem. Nie byłoby wtedy takie dziwne, że panu Wang-Olafsenowi było jej żal.
Emanuel wziął Signe w obronę, kiedy ostatnim razem odwiedziła go w majątku. Twierdził,
że się myliła co do niej i zbyt surowo ją oceniała.
- Proszę to wykorzystać w pani powieści - powiedział nagle, jakby czytał w jej myślach. -
Takie rzeczy zdarzają się nawet w najlepszych rodzinach. A wyższe sfery starają się to jak najdłużej
ukrywać.
Pokiwała głową. W tej samej chwili zobaczyła zegar na ścianie i przeraziła się. - Nie
wiedziałam, że jest już tak późno. Dziękuję za kawę i poczęstunek, panie Wang-Olafsen. Moja
sąsiadka pilnuje dzieci, muszę już iść.
Podniósł się. - Odprowadzę panią kawałek. Nie mam już na dzisiaj żadnych innych planów.
Kiedy wyszli na zewnątrz i przeszli kawałek, Wang-Olafsen powiedział w końcu w
zamyśleniu: - Sądzę, że zrezygnowałbym ze sklepu, gdybym był na pani miejscu. Nawet gdyby
miała pani porządnego ekspedienta, który zająłby się wszystkim, łatwo zostać oszukanym, jeśli nie
jest się cały czas na miejscu. Chłopcy są zbyt młodzi, żeby brać na siebie tę odpowiedzialność.
Poza tym ma pani rację, mówiąc, że szkoła jest najważniejsza, a szczególnie jeśli jest pani w stanie
sobie poradzić bez ich zarobków. Te czasy są takie dziwne. Ludzie nie mają tego samego szacunku
co dawniej wobec władzy oraz innych ludzi. Jedni sprzedają bez pozwolenia bimber, inni
skradzione towary. Nie byłoby to dla pani dobre, gdyby coś takiego miało miejsce w państwa
sklepie. Tak długo, jak pani mąż zrzuca na panią odpowiedzialność i pozostaje bez końca w
majątku Ringstad, musi się pogodzić również z tym, jeśli podejmie pani za niego trudną decyzję.
On o czymś wie, ale nie ma serca mi o tym powiedzieć, pomyślała. Być może wiedział,
czym zajmował się Paul Georg Schwencke, i podejrzewał, że sklep Emanuela może być w to
wszystko wmieszany. Było w każdym razie wyraźnie widać, że wiedział, dlaczego Emanuel nie
wraca.
- Na pewno niełatwo jest pani zajmować się wszystkimi praktycznymi sprawami, gdy
jesteście tak długo pozostawieni sami sobie. Jeśli mógłbym pani w czymś pomóc, chętnie to zrobię.
- Pan zawsze jest dla nas taki uprzejmy, panie Wang-Olafsen. Zapamiętam sobie pana
propozycję. Niewykluczone, że pewnego dnia z niej skorzystam.
- Bardzo bym sobie tego życzył - westchnął ciężko. - Życie nie zawsze bywa łatwe, pani
Ringstad. Zdarza się, że dobre i złe przychodzi do nas falami. Ale pani jest silna i jestem pewien, że
zdoła się pani ponownie podnieść. Pani twórczość panią wesprze.
Odwrócił się do niej. - Ale teraz muszę już iść. Proszę pozdrowić Pedera i powiedzieć, że
pewnego dnia wpadnę. Powodzenia z następną książką!
19
Było gorąco nie do wytrzymania. Johan wstał z łóżka i ubrał się. Musiał wyjść na świeże
powietrze, nie był w stanie wytrzymać tego skwaru. Ostrożnie otworzył drzwi i wymknął się na ko-
rytarz z butami w ręce. W całym domu panowała cisza, wszyscy spali. Nie mógł tego pojąć,
zwłaszcza że pościel kleiła się do ciała i nie było czym oddychać.
Dopiero kiedy zszedł po schodach, założył na siebie buty.
Na ulicy było ciemno, światła lamp prawie się już wypaliły Podniósł wzrok i sprawdził, czy
w oknach Sørena i Johannesa świeci się jeszcze światło, ale wszędzie było ciemno. Również u
Bruno. Wszystkie okna, poza tym w pokoju Benedicte, były otwarte. Jej pokój był pusty.
Zaklął cicho. Jak mogła być tak głupia? Wmówiła sobie, że on coś do niej czuje. Nigdy jej
nie zachęcał, a kiedy nie otrzymywało się żadnej zachęty, nie można było się aż tak uzależnić od
drugiej osoby. Zbudowała swoje zauroczenie na marzeniach, które nie miały żadnego związku z
rzeczywistością. Od samego początku przyznawał się otwarcie do tego, że ma dziewczynę w
Norwegii i nie chce sobie szukać innej.
Niewiele osób było na ulicy. Choć upał położył swoją ciężką łapę na mieście, większość
ludzi spała. Jutro czekał ich kolejny dzień pracy. Przez ulicę przejechał hałaśliwy automobil, a tuż
obok niego chwiał się na nogach jakiś pijak. To była spokojna dzielnica, bez kawiarni ani
restauracji, więc pijani ludzie stanowili rzadki widok.
Był pewien, że Bruno naskarży swoim rodzicom, iż nakrył Johana z Benedicte w jego łóżku.
Bał się, że zostanie wyrzucony z domu. Ku swemu wielkiemu zdziwieniu nie usłyszał ani słowa
skargi. Bruno najwyraźniej domyślił się, co się stało. Musiało być ciężko żywić uczucia do
dziewczyny, której nie można było zaufać. Ale najgorsze było to, że Benedicte podjęła wczoraj
wieczorem kolejną próbę. I zamiast niego to ona została wyrzucona.
Jak można było być tak lekkomyślnym. Była z Bruno, a mimo to zakradała się do sypialni
innego. Czy coś było z nią nie tak?
Do diabła! Johannes i Søren rzucali, mu podejrzliwe spojrzenia, najwyraźniej nie byli
całkiem przekonani o jego niewinności.
Poczuł, jak płoną mu policzki na myśl o tym, co się wydarzyło. Po tym, jak Bruno przemocą
wygonił ją z jego pokoju, był pewien, że dziewczyna się podda. Chociaż ci wielbiciele bohemy
dużo mówili o wolnej miłości oraz prawie każdego człowieka do życia według własnych uczuć,
sądził, że mieli jednak jakieś poczucie moralności, przynajmniej w stosunku do osoby, z którą byli.
Musiał ciężko spać, skoro nie zauważył, że przyszła. Z powodu uciążliwego upału, spał
całkiem nago. Śnił o Elise i jego sen był bardziej realistyczny niż zwykle. Leżeli na sofie u Hildy w
mieszkaniu majstra i pieścili się nawzajem. Gładziła dłonią jego ciało, choć wcale nie oczekiwał, że
do czegoś między nimi dojdzie. To było tak intensywne i niezwykłe, że zdawało mu się, iż dzieje
się to naprawdę.
W tej samej chwili się obudził. Przez moment czuł się całkiem zagubiony. Miał
nieprzyjemne poczucie, że nie jest sam. Nagle uświadomił sobie, co się działo. Nie wiedział, czy
przeklął, a może raczej krzyknął, czy wypchnął Benedicte brutalnie ze swojego łóżka, czy też może
sama się z niego zerwała, słysząc kroki na korytarzu.
Tym razem tak łatwo mi się nie upiecze, taka była jego pierwsza myśl, kiedy otworzyły się
drzwi. Kiedy zauważył w nich męską sylwetkę, pomyślał z początku, że był to ojciec Bruno, i
poczuł, jak wstyd trawi całe jego ciało, ale na szczęście okazało się, że i tym razem był to Bruno.
Wybuchła paskudna awantura. Bruno wytargał ją za włosy, a ona piszczała i błagała o litość.
Następnego ranka została poproszona o wyprowadzenie się z domu. W samym środku dnia.
Usłyszał za sobą kroki, zaniepokoił się i odwrócił. Doszedł do nieco bardziej zaludnionej
dzielnicy Paryża, zdarzało się, że można było tu na kogoś wpaść nocą.
- Johan? - usłyszał głos Johannesa.
- Ty też nie mogłeś spać?
- Nie, w tym upale nie da się spać. Nie widziałem cię przez cały dzień. Byłeś ciągle w
pracy?
- Tak, musiałem skończyć popiersie.
- Słyszałeś o tym, że Benedicte musiała się wyprowadzić?
- Tak, dowiedziałem się o tym dziś przy śniadaniu.
- A wiesz, co się wydarzyło?
- Niestety tak, choć wolałbym o tym nie wiedzieć.
- Czy znowu próbowała ci się narzucać?
- Tak. Pojmujesz, jak ktoś może być tak głupi? Nigdy nie próbowałem jej zachęcać,
wiedziała poza tym, co czuje do niej Bruno.
- Przyszła do ciebie, kiedy spałeś?
- Tak, musiałem głęboko spać, bo nie zauważyłem nawet, kiedy weszła ani kiedy położyła
się obok mnie w łóżku.
Zauważył, że Johannes się uśmiecha. - To musiała być dla ciebie niezła niespodzianka, co?
- Bardzo nieprzyjemna niespodzianka, muszę powiedzieć.
- Nie wygłupiaj się. Mogłeś przynajmniej z tego skorzystać.
- Przyszedł Bruno. Musiał się domyślić, że ona coś knuje.
- Ona jest nienormalna. Nigdy nie ma dosyć. Nigdy nie przestanę się dziwić temu, że w
ogóle się z nim przespała.
- Ale ze mną nie spała! Po prostu mnie dotykała. Tobie też się narzucała?
- Tak, ale nie jestem taki opanowany, jak ty. Nie przeszkodziłem jej. To było niezwykłe.
Pokazała mi zresztą, że jej też się podobało.
Johan nic nie powiedział. Pomyślał ze wstydem, że na niego też podziałało. Może to nie
było ze względu na sen o Elise, tylko dlatego, że dotykała go Benedicte? Poczuł nagle dojmującą
tęsknotę, nie za Benedicte, ale za tym, by spędzić noc z dziewczyną, którą kochał. Z Elise.
20
Hilde stała przed wielkim lustrem. W tej sukni niełatwo było dostrzec, że była w ciąży, ale
ktoś z pewnością się tego domyśli. Poza tym była pewna, że wszyscy i tak już o tym słyszeli.
Poczuła niepokój. Nalegała, żeby poszli, choć Paulsen próbował ją powstrzymać. Twierdził,
że to będzie nudne przyjęcie i równie dobrze mogliby zostać w domu. Poza tym miał się tam
pojawić jego kuzyn, Per Olav wraz ze swoją żoną Agathe; ci sami, którzy nie przyszli na ich ślub.
To ostatnie dodał lekko, tak jakby nie miało to żadnego znaczenia, ale zrozumiała, że było to drob-
ne ostrzeżenie. Roznieciła się w niej wola walki. Właśnie dlatego, że miał się tam pojawić ktoś, kto
odmówił uczestnictwa w ich ślubie, powinni się tam pojawić, zamiast od tego uciekać. Prędzej czy
później będą zmuszeni stanąć twarzą w twarz z tym towarzystwem i dobrze byłoby mieć to już za
sobą.
Dziwiło ją, że Paulsen się przed tym wzbraniał. Zawsze sprawiał wrażenie, jakby nie
przejmował się tym, co myślą inni. Nie mogli im przecież nic zrobić, a co mogło im się stać od
kilku nieprzyjemnych uwag? Już nieraz zdarzało jej się być krytykowaną i pogardzaną. Pewnie
potrwa to chwilę, do czasu aż ludzie znajdą sobie jakiś inny temat do rozmowy.
Nachyliła się do lustra i spróbowała wycisnąć mały pryszcz na szyi. Nie był na szczęście
zbyt widoczny w tej sukni. Wzięła do ręki lokówkę. Spróbowała sobie zrobić kilka loczków przy
uszach, ale tylko się poparzyła. Poza tym jej włosy wyglądały dobrze. Po raz pierwszy w życiu była
w salonie piękności, w wielkim Salonie Urody i Fryzur Sanitaire na drugim piętrze domu
handlowego przy ulicy Karla Johana. Zrobili jej tam na włosach duże, grube fale, a następnie
ozdobili je drobnymi perełkami.
Złapała za pudełko z podkładem, nałożyła na twarz cienką warstwę i rozprowadziła na niej
puder.
- Nie najgorzej - mruknęła, przyglądając się swojemu własnemu odbiciu i odwróciła się,
żeby sprawdzić, czy Paulsen był już gotowy.
- Jesteś zjawiskowa! - zachwycił się, gdy ją zobaczył. - Przyćmisz tam wszystkie damy. Nie
znam żadnej, która byłaby piękniejsza od ciebie!
Uśmiechnęła się z zadowoleniem i okręciła. - Czy z tyłu też jestem ładna?
Roześmiał się. - Z przodu, z tyłu, w ubraniach i bez nich. Odwróciła się przerażona i
zobaczyła, że pokojówka wycofuje się pospiesznie przez otwarte drzwi. - Uważaj - szepnęła.
- Będą o nas plotkować.
- I tak już to robią. Jedna plotka więcej nie ma żadnego znaczenia.
Roześmiała się, podeszła do niego i pocałowała go w usta.
- Kiedy jesteś taki słodki, to prawie mi się nie chce wychodzić z domu.
Chwycił ją i przytrzymał przy sobie. Głodnym wzrokiem spojrzał na jej piersi. - Przybrałaś
na wadze. - Jego głos był pełen pożądania.
- To dlatego, że spodziewam się dziecka, ale też dlatego, że jedzenie jest tu takie dobre.
- I zadbam o to, żebyś go miała jeszcze więcej. Dobrze jest mieć za co złapać.
Próbował wsunąć dłoń pod materiał sukni, ale odepchnęła ją delikatnie, lecz zdecydowanie.
- Teraz już musimy iść. Nie możemy się spóźnić albo będą się na nas gapić, jako na ostatnich,
którzy przyszli.
Wóz stał na zewnątrz, a woźnica już czekał. Pomógł jej wsiąść, a zaraz po niej na wóz
wdrapał się Paulsen. Bat strzelił i wóz ruszył z miejsca.
- Jak miło, że pogoda znowu się poprawiła. Już miałam dosyć tego deszczu. - Musiała o
czymś mówić, bo zauważyła, że był zdenerwowany. - To chyba niedaleko, prawda? - spytała.
- To zaraz za rogiem, przy ulicy Josefinesgate. Mogliśmy pójść na piechotę, ale będzie
lepiej wyglądało, jeśli przyjedziemy wozem.
Nie przybyli jako ostatni. Przed drzwiami stał powóz, z którego wysiadała jakaś para. Za
nimi nadjeżdżał kolejny wóz.
Paulsen zatrzymał się, odwrócił do pary, która właśnie przybyła i przywitał ich serdecznie.
Zdawało się, jakby ich dobrze znał.
- Oto moja żona, Hilda.
Kobieta spojrzała na nią z nieukrywanym zaciekawieniem, ledwie skinęła głową i poszła w
kierunku drzwi wejściowych. Jej mąż albo był bardziej uprzejmy, albo bał się urazić majstra. Podał
jej więc dłoń i przedstawił się.
Hilda poczuła nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Zaczynała rozumieć, co ją czeka.
Zachowanie kobiety było tak pogardliwe i lodowate, że aż ciarki przeszły jej po plecach.
Mieszkanie było na drugim piętrze. Służąca przyjmowała od gości kapelusze, płaszcze oraz
laski i wprowadzała ich do biblioteki, gdzie podawano jakiś mocny trunek w małych kieliszkach.
Podeszła do nich gospodyni, wyciągnęła ręce, objęła Paulsena i powiedziała: - Jak dobrze cię
widzieć, Ole Gabrielu! Stęskniliśmy się za tobą. Już całą wieczność nie byłeś z nami w teatrze ani
na przyjęciu.
Paulsen uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony. - Jak wiesz, niektórzy mają więcej pracy niż
inni, Elisabeth. Pracuję od rana do wieczora i wszyscy powinniśmy się z tego cieszyć. Dzięki temu
pieniądze wpływają do państwowej kasy, która przekazuje je później między innymi na oświetlanie
ulic. Gospodyni roześmiała się.
- Oto moja nowa żona - dodał prędko Paulsen. - To Hilda, moja mała pszczółka. Czyż nie
jest piękna?
Gospodyni ledwie dotknęła jej dłoni. - Mam nadzieję, że jednak nie jest jak pszczółka, Ole
Gabrielu. Wiesz przecież, że pszczółki lubią latać z kwiatka na kwiatek - roześmiała się sama z
własnego żartu i zwróciła się natychmiast do kolejnej pary, która przyszła tuż po nich.
Hilda wciągnęła brzuch, wypięła pierś i uniosła brodę. Nie mają prawa tak po niej deptać! Z
promiennym uśmiechem na ustach podeszła wraz z mężem do kolejnej pary. Tym razem po-
spiesznie wyciągnęła dłoń do kobiety i powiedziała tak anielskim głosem, jak tylko potrafiła: - Jak
miło panią poznać! Mój mąż wspominał, że jest pani piękna, i teraz widzę, że miał rację.
Kobieta zaczerwieniła się podała jej z wahaniem dłoń i mruknęła coś pod nosem.
Hilda zauważyła, że Paulsen posłał jej zdumione spojrzenie, ale udała, że go nie widzi. Na
szczęście kobieta naprawdę była piękna, inaczej nie powiedziałaby tego.
Posłała w myślach podziękowanie swojej matce, która nauczyła ich rozmawiać z ludźmi z
drugiej strony rzeki, i zwróciła się do mężczyzny, który stał obok.
- Jest coś takiego w tym pokoju, co przywodzi mi na myśl książki Wildenveya. Nie wiem
dlaczego - roześmiała się. Ponownie wychwyciła zdumione spojrzenie Paulsena. Nigdy nie czytała
żadnego z dzieł Wildenveya, ale widziała w gazecie, że właśnie wydał nową książkę. Nie miała
jednak pojęcia, o czym była.
Kobieta ożywiła się. - Czytała pani jego ostatnią książkę? Czyż nie jest wspaniała?
- Wszystko, co pisze Wildenvey, jest wspaniałe.
Mężczyźni wokół niej roześmiali się. Uśmiechnęła się również piękna kobieta.
Przyłączyła się do nich kolejna para. - Co tu się dzieje, że wszyscy tacy rozbawieni? - spytał
mężczyzna.
- To pani Paulsen opowiada nam tak wesoło o nowej książce Wildenveya - odparł z
uśmiechem mąż pięknej damy.
- Pani Paulsen? - spytał zaskoczony gość. - Młoda pani Paulsen?
- Wystarczy już tego zgadywania! - przerwał mu wesoło Paulsen. - To moja żona, a nie żona
mojego bratanka!
Wszyscy się roześmiali, a mężczyzna przyjrzał jej się z wyraźnym zainteresowaniem. - A
więc to pani jest młodą żoną majstra?
- A czy jest ktoś, kto nie słyszał? - powiedziała uszczypliwi jego żona. Posłała Hildzie
spojrzenie jeszcze bardziej pogardliwe i lodowate niż to, które spotkało ją przy wejściu. Następnie
od wróciła się od nich i zaczęła demonstracyjnie głośno rozmawiać z kobietą stojącą po jej prawej
stronie.
Hilda pojęła, iż nie ma sensu udawać, że jest kimś innym ani że wiedziała więcej niż w
rzeczywistości. Stała w milczeniu, rozglądając się po bibliotece, aż gong oznajmił, że wszyscy maj
wejść do jadalni.
Została usadzona między kuzynem Paulsena, Perem Olavem Paulsenem, a mężem kobiety,
która tak niesympatycznie się z nią przywitała, kiedy przyszli. Nie mogła chyba siedzieć w gorszym
miejscu. Per Olav Paulsen był ostatnim z przybyłych gości, ledwo zdążyła zostać mu
przedstawiona, zanim zabrzmiał gong. Wiedziała, dlaczego nie pojawił się na ślubie, i prędko
zauważyła, jak bardzo nie podobało mu się, że siedzi obok niej. Mężczyzna po jej prawej stronie
przedstawił jej się, co prawda wcześniej, ale na pewno zrobił to tylko ze względu na Paulsena.
Teraz zauważyła, że jego żona siedzi tuż naprzeciwko nich po drugiej stronie stołu i przygląda im
się surowym wzrokiem. Podejrzewała, że mężczyzna nie będzie miał odwagi odezwać się do niej
ani słowem.
Ponownie obudził się w niej sprzeciw. Czym te kobiety mogły się pochwalić? Co właściwie
osiągnęły? Dlaczego uważały się za warte więcej niż ona? Zarabiała na chleb, od kiedy była małą
dziewczynką. Pracowała jako szwaczka w przędzalni Graah, a także w Kompanii Nydalen. Myła
ludziom podłogi i pracowała jako gosposia u Paulsena, opiekowała się dziećmi siostry kiedy ta była
w pracy i każdego dnia szykowała posiłki dla swoich braci, nawet wtedy, gdy nie mieli za bardzo
co włożyć do garnka. Czyż to nie był powód do dumy? Inne kobiety siedzące przy stole czerpały
pełnymi garściami z dochodów swoich mężów, nie wiedząc o tym, jak to jest samemu zarabiać
pieniądze.
Odwróciła się do mężczyzny po swojej prawej stronie. - Czym się pan zajmuje, panie...
- Mortensrud, jestem adwokatem. Zauważyła, że rzucił okiem na swoją żonę.
- A czym zajmuje się pańska małżonka?
Spojrzał na nią zaskoczony. - Jest gospodynią w domu i matką czwórki moich dzieci.
- Nie mają państwo służby?
- Ależ tak, dlaczego pani pyta?
- Powiedział pan, że jest gospodynią. Proszę wybaczyć moją niewiedzę, ale z pewnością
słyszał pan, że pochodzę z robotniczej rodziny znad rzeki Aker. Tam kobiety nie mają pomocy
domowej i pracują poza tym, że wykonują swoje domowe obowiązki. Zastanawiam się tylko, co
tutejsze kobiety robią całymi dniami?
Wiedziała, że tylko ich drażni i zwraca jeszcze bardziej przeciwko sobie, ale nie potrafiła się
powstrzymać.
Uśmiechnął się rozbrajająco. - Tutejsze kobiety nie potrzebują pracować, pani Paulsen. Są
zadowolone z tego, że mają męża, który o nie dba. Tak samo jest teraz z panią, skoro wyszła pani
za majstra Paulsena. Zakładam, że również ma pani pokojówkę, kucharkę i opiekunkę do dziecka i
nie zamierza pani zajmować się pracą zarobkową.
Hilda poczuła, ku swemu zaskoczeniu, że się czerwieni. Powinna mieć na to jakąś dobrą
odpowiedź, ale nie wiedziała, co może powiedzieć. Miał przecież rację. Korzystała z tych samych
przywilejów, za które ich chciała krytykować.
Zwróciła się zamiast tego do kuzyna pana Paulsena. - Szkoda, że nie mógł pan przybyć na
nasz ślub.
Nie spojrzał nawet na nią, mruknął tylko, że coś mu wypadło.
- Zapewne jest pan jedynym krewnym mojego męża w mieście, prawda?
W tej samej chwili mężczyzna z przeciwnej strony stołu powiedział coś do niego i Per Olav
Paulsen postanowił mu odpowiedzieć. Siedzieli, rozmawiając ze sobą poprzez stół i musieli głośno
mówić, żeby zagłuszyć innych. Rozmawiali o problemach z parkowaniem automobilu. Trzeba było
stawać przed bramką, jeśli nie miało się garażu. Hilda zrozumiała z ich rozmowy, że mieli również
trudności ze zdobyciem benzyny. Żeby dostać kanister z benzyną, musieli komuś płacić, żeby im go
dowiózł i to ich irytowało. Musieli wszak płacić za to chłopcom na posyłki. Ale czyż nie było ich
na to stać, skoro mieli na tyle pieniędzy, żeby kupić sobie automobil?
Dalej rozmawiali o swoich problemach. Chciało jej się śmiać, ale ostatecznie udało jej się
zachować powagę. Mężczyźni byli szczególnie zdenerwowani tym, że nie mogli jeździć szybciej
niż dorożki. A poza tym istniało bardzo niewiele warsztatów, w których można było automobil
naprawić. Irytowało ich to, że byli tak źle przyjmowani, kiedy wyjeżdżali z miasta. Chłopi brzydko
się patrzyli na automobile, twierdząc, że płoszą konie, a poza tym narzekali na zanieczyszczenia.
Skończyło się na tym, że niektóre lokalne władze zabroniły automobilom jazdy po wiejskich dro-
gach. Inne dopuszczały to tylko pod warunkiem, że przodem będzie jechał rowerzysta.
Hilda pojęła z czasem, że kuzyn pana Paulsena wolał rozmawiać z mężczyzną naprzeciwko,
żeby móc uniknąć rozmowy z nią. Mężczyzna po jej prawej stronie rozmawiał ze swoją to-
warzyszką od stołu, a ona sama nie miała z kim rozmawiać. Siedziała więc, rozglądając się i
słuchając rozmów innych. Dwóch panów z zapałem rozprawiało o wyścigach automobilów, które
odbyły się tej zimy przy fiordzie Bundefjorden. Lód był niepewny i załamał się pod jednym z
automobili, ale na szczęście udało się go uratować. W gazetach pisano, że publiczność tak mało
wiedziała o automobilach, że wbiegali wciąż na tor wyścigowy, nie zastanawiając się nawet nad
niebezpieczeństwem, co doprowadziło do tego, że kierowcy automobili musieli przedzierać się z
wielką prędkością między masami ludzi. Dwóch widzów zostało rannych i wyścig został w końcu
odwołany.
Próbowała dosłyszeć, o czym rozmawiały kobiety. Jedna z nich wymieniła imię malarza
Andersa Kiær, który malował najbardziej idylliczne i romantyczne krajobrazy. Kilka innych kobiet
rozmawiało poprzez stół na temat modnych kapeluszy, nie tylko dla pań, ale i dla panów. Kilku
radykalnych polityków chciało usunięcia cylindrów, ponieważ uważali, że były one symbolem
kapitalizmu. Kobiety chichotały, zastanawiając się, co mężczyźni będą teraz nosić na głowach.
Wszyscy rozmawiali ze sobą. Hilda była jedyną osobą siedzącą w milczeniu. Żaden z
panów po bokach nie powiedział do niej ani słowa, a kiedy próbowała wtrącać krótkie pytania lub
komentarze, nie odpowiadali jej. Goście siedzący naprzeciwko zachowywali się, jakby nie istniała.
Zauważyła jednak, że od czasu do czasu ktoś posyła jej wrogie spojrzenie.
Kiedy tylko skończy się ten koszmarny posiłek, zamierzała trzymać się u boku Paulsena do
czasu, aż wrócą do domu.
Jedynym pocieszeniem było jedzenie. Nigdy przedtem nie widziała w jednym miejscu tak
wielu pysznych dań. Przy każdym nakryciu leżało także menu, jak na nie mówili, na którym posiłki
wypisane były w dwóch językach, po norwesku i po francusku. To, że drugim językiem był
francuski wychwyciła z rozmowy przy stole. Goście wydawali z siebie okrzyki zachwytu i zdawali
się być pod wrażeniem.
Kiedy uczta dobiegła końca, była tak najedzona, że nagle zrobiło jej się niedobrze. Poczuła,
jak suknia opina się na jej brzuchu. Przez chwilę bała się, że zwymiotuje, próbowała dopchnąć się
do drzwi w nadziei na znalezienie toalety, ale na szczęście mdłości prędko ustały.
Szybko pojęła, że nie może usiąść koło Paulsena, gdyż mężczyźni przeszli do biblioteki,
gdzie mieli palić cygara, pić koniak oraz rozmawiać o interesujących ich sprawach. Kobiety nato-
miast przeszły do salonu. Dobry Boże, będzie jeszcze gorzej! Co prawda rozumiała, dlaczego tak
robiono. W trakcie obiadu zdawało jej się, że mężczyźni i kobiety powinni siedzieć osobno, bo
kobiety nie były w najmniejszym stopniu zainteresowane rozmowami mężczyzn, a tych z kolei nie
obchodziły tematy poruszane przez panie. Wzdrygnęła się. Skoro były tak niechętne i wrogie,
zostanie albo całkiem zignorowana, albo zostanie jej wbite jeszcze kilka szpilek, oczywiście dobrze
zakamuflowanych.
Niemal cała jej odwaga przepadła. Chciała stamtąd wyjść. Chyłkiem usadziła się na fotelu z
boku. Postanowiła uważnie się przysłuchiwać, ale niczego nie komentować.
Panie rozmawiały o tym, co każda robiła w wakacje. Niektóre damy były już na krótkich
wycieczkach, ale niedługo ponownie zamierzały wyjechać. Hilda wodziła wzrokiem od jednej do
drugiej. Słowo wakacje było dla niej całkiem obce. Tylko bogatych ludzi było stać na takie luksusy.
Dwie z pań były w miejscu, które nazywało się Hankø. Z tego, co mówiły, był to raj dla żeglarzy
oraz ludzi zainteresowanych żeglarstwem z kraju i z zagranicy. Z tego, co zrozumiała, przypływali
tam jachtami. Przy pomoście stały piękne, lśniące kutry z dumnymi nazwami, takimi jak Brand, Fi-
garo, Noreg czy Elisabeth. Słyszała, że wspominają o kurorcie o nazwie Trouville i kortach
tenisowych, na których od rana do wieczora grywają ubrani na biało mężczyźni i kobiety. Czytała o
tym i widziała zdjęcia w piśmie dla kobiet i stąd mniej więcej wiedziała, o czym jest mowa. Jedna z
dam zaczęła narzekać, że na wyspie jest zaledwie jeden koń do przewożenia bagażu z jachtów do
hotelu. Sama wolała Villa del Mare od pozostałych hoteli.
Nagle jedna z nich odwróciła się do niej. - A jak jest z panią, pani Paulsen? Gdzie
zazwyczaj jeździcie na wakacje?
Hilda zauważyła w jej spojrzeniu, że pytanie nie było życzliwe i miało na celu tylko
ośmieszenie jej. Spojrzała kobiecie prosto w oczy i powiedziała głośno: - Nigdy nie wyjeżdżałam
dalej, niż do Kjelsås. A i tam chodziłam zazwyczaj na piechotę.
Kobieta roześmiała się. - Do Kjelsås? Na wakacje?
- Robotnicy nie miewają wakacji. Chodziłam tam tylko w niedzielę.
- Robotnicy? Co chce pani przez to powiedzieć?
Hilda była pewna, że kobieta wie o jej przeszłości, chciała ją po prostu upokorzyć. Nie
zamierzała jej na to pozwolić! - Nie wiedziała pani, że byłam szwaczką w przędzalni Graah? Moja
matka również była szwaczką, zanim zachorowała na gruźlicę. Mój ojciec pracował w Seilduken,
nim stał się alkoholikiem. Moja siostra również była szwaczką, a bracia pracowali jako pomocnicy
woźnicy, żeby pomóc nam zdobyć wystarczająco dużo pieniędzy na jedzenie i czynsz.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Niektóre z kobiet kręciły się niespokojnie, jakby chciały się
stamtąd wydostać. Kilka z nich wymieniło spojrzenia. Gospodyni wyszła z salonu.
Hilda rozejrzała się.
- Nie rozumiem, dlaczego zawstydza panie to, co opowiadam. To nie moja wina, że
robotnicy źle zarabiają i nie mają wakacji. Jak mogą mnie panie osądzać za niesprawiedliwość, jaka
panuje w tym kraju? Nie zrobiłam wam przecież nic złego. Moim jedynym przewinieniem jest to,
że zakochałam się w majstrze Paulsenie i miałam tyle szczęścia, że moja miłość została odwza-
jemniona.
- W jaki sposób udało się pani usidlić majstra, skoro sama jest pani tylko biedną szwaczką?
- spytała jedna z kobiet, która siedziała najdalej od niej.
- Chyba nie sądzi pani, że będę opowiadać takie rzeczy o sobie i mężu? Traktują mnie panie,
jakbym była trędowata. Czy zrobiłam coś złego?
- Chyba nie zapomniała pani, że ma pani dziecko? Z tego co wiem, chłopiec ma już trzy
lata, a wy pobraliście się zaledwie kilka tygodni temu. Jesteśmy kulturalnymi, bogobojnymi ludźmi,
którzy starają się żyć według dziesięciu przykazań. Żyjemy w chrześcijańskim kraju. To było jak
cios w twarz dla wszystkich przyzwoitych ludzi. Niedawno kilku studentów oświadczyło, że
dziesięć przykazań jest tak przestarzałych, że należałoby je wstawić do muzeum. Pastor tłumaczył
ich tym, że są młodzi i nie mają jeszcze życiowego doświadczenia. Życie uczy nas, że dziesięć
przykazań to słowa mądrości, powiedział. Równocześnie dają nam ideał, są praktyczne nawet w
dzisiejszym, skomplikowanym świecie. Na szczęście są jeszcze ludzie, których moralność opiera
się na prawie mojżeszowym, dodał.
Jedna ze starszych dam trzęsła się ze wzburzenia. - Kobiety żyjące w grzechu stanowią
zagrożenie dla naszych dzieci i dorastającego potomstwa. Zachowanie bohemy jest obrzydliwe, to
samo dotyczy robotnic. Słyszałam, że młode, niezamężne matki zabierają ze sobą dzieci do fabryki,
bo nie mają, co z nimi zrobić. Narzekają, że w żłobkach Armii Zbawienia brakuje miejsc, ale
najwyraźniej nie nauczyły się, że postępując według dziesięciu przykazań można uniknąć ciągłego
zachodzenia w ciążę. Czy te dziewczyny z fabryk nie myślą w ogóle o dzieciach, które sprowadzają
na ten świat? Czy obchodzą je tylko własne przyjemności? Czy nie nauczyły się, że istnieje coś
takiego, jak moralność i przyzwoitość?
Jedna z kobiet klasnęła w dłonie. - Brawo, pani Corneliusen! Sama bym tego lepiej nie
powiedziała. - Zwróciła się do Hildy.
- Jeśli nie wie pani, o co nam chodzi, proponuję, żeby wzięła pani lekcje dobrych manier,
zanim zacznie pani zadawać jeszcze więcej głupich pytań. Nie winimy pani za to, że robotnicy źle
zarabiają, jak to pani ujęła. Sama słyszałam zresztą coś całkiem innego. Robotnicy mają się dobrze
w porównaniu z tym, jak żyli, zanim przybyli do Kristianii. Jak pani myśli, dlaczego dziesiątki
tysięcy ludzi emigrowały do Ameryki? Bo w ogóle nie udało im się dostać pracy! Pani miała
szczęście być zatrudnioną w jednej z fabryk tu w mieście i zarabiała wystarczająco dużo na czynsz i
na jedzenie. To na pewno nie jest wina szefów fabryk, że nieuświadomieni ludzie sprowadzają na
świat tuziny dzieci. Jeśli natomiast chodzi o panią, to nie może pani oczekiwać, że będziemy ją
traktować jak jedną z nas, kiedy zachowuje się pani jak zwykła ulicznica i jeszcze do tego pyta nas
pani, co źle zrobiła!
Hilda poczuła, że gotuje się w środku. Dlaczego miałaby tu siedzieć i znosić krytykę tych
rozpieszczonych, samolubnych, wrednych bab? Wstała tak gwałtownie, że jej krzesło prawie się
przewróciło. Pomaszerowała następnie w kierunku drzwi. Zanim wyszła, odwróciła się do nich. -
Tyle mówicie o chrześcijaństwie. Jak myślicie, po czyjej stronie stoi Bóg? Tych, którzy harują po
czternaście godzin dziennie w fabryce bez ani jednego dnia wakacji, czy eleganckich pań, które nie
pracują i wykorzystują pieniądze, jakie fabryka zarobiła dzięki sprawnym dłoniom robotników,
żeby jeździć na wakacje do Hankø, czy jak tam się to nazywa, grać w tenisa i żeglować?
Następnie odwróciła się na pięcie, wyszła z salonu i trzasnęła drzwiami.
Dopiero gdy wyszła z domu i stanęła na ulicy, uświadomiła sobie, co zrobiła. Teraz już
nigdy nie mogła się pojawić między tymi ludźmi, a byli to przecież najlepsi przyjaciele jej męża.
On sam będzie zły i zraniony, kiedy dowie się, co zrobiła. Te jadowite żmije na pewno doniosą o
wszystkim swoim mężom, a zwłaszcza Paulsenowi.
Płacz ugrzązł jej w gardle, kiedy szła ulicą. Zaczęło padać, a ona nie miała parasola. Nie
miała nawet płaszcza, mieli przecież przejechać powozem od drzwi do drzwi. Paulsen odkryje
wkrótce, że jej tam nie ma, i zapyta damy, co się z nią stało. Zapewne z radością powtórzą mu
każde słowo, a Paulsen zblednie ze złości. Niedługo przyjedzie za nią do domu, wściekły i
wzburzony.
Łzy ciekły po jej policzkach i mieszały się z deszczem. Dlaczego była tak głupia, że im
odpowiedziała? Powinna była tam siedzieć jak trusia i dać im po sobie deptać. Nie powinna była
przynajmniej potwierdzać wszystkich plotek, jakie słyszały o jej rodzinie. A już na pewno tego, że
jej ojciec był alkoholikiem.
Usłyszała nagle głos płynący z głębi jej duszy: A dlaczego nie? Przecież taka jest prawda!
Czy niemiło było im słuchać o warunkach życia ludzi znad rzeki? Chodziły na spotkania
misyjne i szczyciły tym, że wysyłają pieniądze ubogim z obcych krajów, ale czy nie wiedziały o
biedzie, jaka panuje w ich ojczyźnie? Czy choć raz przespacerowały się w okolicy fabryk i
robotniczych domów? Czy stały przy moście Beierbrua o szóstej rano, by obserwować szare,
smutne, idące do pracy kobiety? Czy widziały ich zmęczone twarze i zgarbione plecy, kiedy
spieszyły się do domu wieczorami?
Nie, nie żałowała. Nie mogła żyć w zakłamaniu. Paulsen mógł się na nią gniewać do woli.
Powinien był wiedzieć, jaka jest.
21
Emanuel nie przysłał odpowiedzi na list Kristiana. Każdego dnia czekali w napięciu, ale on
wciąż milczał.
Elise pomyślała, że może powinna wysłać mu telegram, ale szybko się rozmyśliła. Skoro
mógł przyjmować odwiedziny Carla Wilhelma i kontaktować się z panem Schwenckem, nietrudno
było się domyślić, że nie miał ochoty do nich pisać i wciąż nie zmienił zdania. Nie wiedziała, co
napisał Kristian, ale z tego, co zrozumiała, starał się w grzeczny i przyjazny sposób wyjaśnić,
dlaczego zrobił to, co zrobił, ale nie poprosił bezpośrednio o wybaczenie. Dopóki tego nie zrobi, a
Elise będzie odmawiać odesłania go do Kjelsås lub znalezienia mu jakiegoś innego miejsca,
Emanuel nie zamierzał wracać. Powiedział, że wybór należał do niej. Od niej zależało, czy
ponownie staną się rodziną.
Pewnego dnia przyszedł do nich jednak list z amerykańskimi znaczkami. Chłopcy stali
wokół niej, kiedy go otwierała, niezwykle zaciekawieni. Zaczęła głośno czytać, a Kristian pomagał
jej, kiedy pojawiały się jakieś angielskie słowa. Zaczął się samodzielnie uczyć angielskiego i
pożyczał książki od kolegi.
Droga Elise i moi dobrzy dzielni siostrzeńcy!
Dziękuję za twój list, który przysłałaś latem. Często myślę o tym, by spotkać się z tobą i
Krystianem I wonder how it goes i często myślę o tym, by napisać do ciebie, ale nie mam czasu.
Zrozumiałem z twojego drugiego listu, że wszystko się dobrze skończyło, a Kristian wrócił. Drogi
chłopcze jesteś nieco za młody ale za rok możesz przyjechać i dostać pracę u mnie, jeśli chcesz
mam nadzieję że masz mocne ramiona i rozumiem że masz dobrą głowę a to przydaje się tu w
Ameryce jeśli możesz zapłacić za połowę podróży to ja zapłacę za resztę już się cieszymy na
odwiedziny, pozdrów ode mnie Jensine i powiedz że czekam na wieści od niej piszcie do nas
wszyscy i pozdrów wszystkich od waszego wuja Kristiana.
- Czemu on tak dziwnie pisze? Czy on nie jest Norwegiem? - Peder wyglądał na
zdenerwowanego.
Kristian zirytował się. - Pisze tylko kilka słów po amerykańsku, reszta jest przecież po
norwesku, sam słyszałeś.
Peder wskazał na nagłówek. - Co znaczy to dziwne słowo? Czy to znaczy Peder?
- List nie jest przecież do ciebie! Napisał do mnie, bo ja napisałem do niego.
- Co on ma na myśli, mówiąc, że masz dobrą głowę?
- Że dobrze sobie radzę w szkole.
- Chce, żebyś przyjechał do Ameryki tylko dlatego, że sobie radzisz w szkole?
Elise przerwała ich rozmowę.
- Nie, dlatego że jest najstarszy. Wszyscy muszą skończyć szkołę i mieć konfirmację, zanim
będą mogli wyjechać.
Peder spojrzał na niego z zazdrością, ale i ze strachem. - Ale wtedy nigdy więcej nas nie
zobaczysz. I będziesz musiał sam spać.
- Przecież tutaj też śpię sam, ty głupku.
- Nie, dlatego że masz uchylone drzwi i możesz przyjść do nas, kiedy boisz się piorunów.
- Nie boję się piorunów!
- Sam tak przecież powiedziałeś!
Evert podszedł do okna. - Idzie Hilda! I jest sama. Elise spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Hilda? Sama? - Podbiegła do drzwi kuchennych, otworzyła je i zobaczyła, jak Hilda
wychodzi zza rogu domu. - Witaj, Hildo! Przychodzisz tu o takiej porze? I to bez Isaca?
Hilda pokiwała ponuro głową. - Muszę z tobą porozmawiać, Elise? Czy mogłybyśmy
porozmawiać na osobności?
- Chłopcy są w domu. Zamknęliśmy sklep i zamierzamy się go pozbyć. Byli na boisku i
grali w piłkę, ale wrócili do domu, żeby coś zjeść.
Peder wysunął głowę na zewnątrz. - Dostaliśmy list od wuja z Ameryki!
- Naprawdę? - Hilda była zaskoczona. - Zamierza tu przyjechać?
- Nie, ale Kristian ma do niego pojechać, kiedy skończy szkołę. Dzięki temu nie będzie
musiał się przeprowadzać do babci albo do sierocińca i głodować tak jak Olaug i Jorund. Wtedy
Emanuel będzie mógł wrócić i może nie będzie już taki zły.
Elise westchnęła zrezygnowana. - Gadasz głupoty, Peder. Nigdy nie pozwoliłabym
Kristianowi zamieszkać w sierocińcu, poza tym jest na to za duży. Nie pozwoliłabym mu też
gdziekolwiek stąd wyjechać. To jest jego dom,
- Rozumiem, że wciąż nie macie wieści od pana na Ringstad - powiedziała kąśliwie Hilda. -
I ty też pewnie nie zmieniłaś zdania, Elise?
- A co by to dało? I tak by mi nie odpowiedział.
Tym razem to Hilda westchnęła z rezygnacją. - Powinnyśmy były zrobić to, co inni, Elise.
Niełatwo jest przesadzać swoje korzenie, niezależnie od wieku. Zdaje się, że już wcześniej ci o tym
mówiłam. Nie można udawać, że jest się takim, jak inni, i wierzyć, że zostanie się przez nich
zaakceptowanym.
Elise zmarszczyła czoło. - Czyżby zdarzyło ci się coś nieprzyjemnego?
- Dlatego właśnie chciałam z tobą porozmawiać.
Elise odwróciła się. - Pospieszcie się chłopcy. A ty wejdź do środka, Hildo. Na dworze jest
zimno.
Hilda zadrżała. - Tak, niedługo nadejdzie jesień.
Peder usłyszał, co powiedziała. - Jesień? Przecież jeszcze nie mieliśmy wakacji!
Elise uśmiechnęła się do niego pocieszająco. - Jutro na pewno będzie jeszcze ciepło. Zawsze
tak jest pod koniec lata. Pogoda zmienia się z dnia na dzień.
Hugo podszedł do Hildy i pociągnął ją za spódnicę. - Gdzie jest Isac?
- Przyjdzie innego dnia, Hugo. Opiekunka zabrała go na Wzgórze św. Jana.
Weszły do salonu, zamknęły za sobą drzwi i usiadły przy stoliku pod oknem.
Hilda rozejrzała się krytycznie. - Dlaczego łóżko Emanuela wciąż tu stoi, skoro nawet nie
zamierza wrócić?
- Kiedy umarł Ludvig Lien, Emanuel wysłał mi telegram, w którym poprosił, żebym zajęła
się kwiatami. Napisał wtedy też, że niedługo wróci.
- Ale to było już dawno temu.
- Może nagle mu się pogorszyło.
- Dlaczego sama się oszukujesz, Elise? Wcale mu się nie pogorszyło! Jest uparty i nie chce
wrócić, zanim Kristian go przeprosi. Sama mi to powiedziałaś. Zgadzam się, że obaj są nieco winni
i równie uparci, ale Emanuel powinien zachowywać się jak dorosły człowiek i jakoś inaczej
rozwiązać tę sprawę.
- Zgadzam się z tobą. Kristian do niego napisał. Nie przeprosił go, co prawda, ale próbował
grzecznie wyjaśnić swoje zdanie. Myślę, że to odważne z jego strony.
- A teraz Emanuel zapewne wróci tak szybko, jak się tylko da. Zadowolony i triumfujący. W
końcu udało mu się wygrać.
Elise nic nie powiedziała. - Opowiedz mi raczej, co cię tak zdenerwowało, że aż tutaj
przyszłaś?
Opowiedziała prędko o przyjęciu u znajomych Paulsena na ulicy Josefinegaten.
Elise z każdym słowem była coraz bardziej przerażona. - Ależ Hildo! - powiedziała w
końcu. - Wszystko popsułaś! Co będzie z tobą i twoimi dziećmi, jeśli nikt nie będzie chciał mieć z
tobą do czynienia?
- Nie chcę, żeby moje dzieci zadawały się z takimi ludźmi. Mogą tutaj sobie znaleźć jakichś
przyjaciół.
- Pomyśl tylko, jakie to będzie dla nich trudne. To będzie jak należenie do dwóch różnych
światów. Tu wzdłuż rzeki dzieci mówią inaczej, inaczej się zachowują, mieszkają w innych domach
i są inaczej wychowywane. Tutaj dziewczyny rodzą dzieci bez ślubu, a ludzi to nie oburza. A tam
gdzie mieszkasz, byłoby to skandalem.
- Dziękuję, sama to zauważyłam, nie musisz mi o tym przypominać.
- Co powiedział majster, kiedy przyszedł do domu?
- Dogonił mnie po drodze i był wściekły, ale kiedy zobaczył, że płaczę, to serce mu zmiękło.
Postanowiliśmy się trzymać z dala od tych ludzi. Jeśli ktoś się za nim stęskni, a tak się na pewno
stanie, to może nas odwiedzić. Nie zamierzam przepraszać za to, co powiedziałam. Niby dlaczego
miałabym to robić? Przecież to była prawda.
- Ale nie wszyscy dobrze znoszą prawdę. A już na pewno nie wtedy, gdy czują się
prowokowani albo mają wyrzuty sumienia.
- Ale to nie ja ich prowokowałam, tylko oni mnie! Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nich miał
wyrzuty sumienia. Te kobiety nie zrozumiały nawet, o czym mówiłam.
- Zdaje mi się, że trochę ich nie doceniasz. Nie zdziwiłabym się, gdybyście się doczekali
pewnego dnia niespodziewanych odwiedzin. Nie wszyscy ludzie są równie beznadziejni.
Hilda spojrzała na plik kartek na stole. - Skończyłaś pisać książkę?
- Tak, zaczęłam już nową. To powieść, która będzie mówiła o małżeństwie między ludźmi z
różnych środowisk.
Hilda spojrzała na nią z przerażeniem. - Chyba nie zamierzasz pisać o mnie i Paulsenie?
- Nie, to będzie zmyślona postać. Ale wykorzystam w książce własne doświadczenia.
- Przecież ciebie nic takiego nie spotkało. Może za wyjątkiem tamtych odwiedzin w
gospodarstwie.
- Spotyka mnie każdego dnia! Byłoby łatwiej, gdybym wraz z dziećmi przeprowadziła się
do Ringstad. Przede wszystkim łatwiej jest się przeprowadzić do czegoś lepszego niż na odwrót. A
poza tym uważam, że kobiety i dzieci przestawiają się łatwiej niż mężczyźni.
- Mogłaś mnie posłuchać, to uniknęłabyś tych wszystkich nieprzyjemności.
- I zamiast nich doczekała się innych, a już na pewno wyrzutów sumienia, które potrafią być
wystarczająco trudne do zniesienia.
- Słyszałaś, że będzie kolejne wesele na szczycie wzgórza Aker? Elise przyjrzała jej się. - U
Carlsenów?
- Za dwa tygodnie. Karoline ćwierka i śmieje się, a Sigvart wygląda, jakby miał iść na
własny pogrzeb.
- Ech, nie mów tak!
- Chyba nie masz wątpliwości, dlaczego Ludvig Lien odebrał sobie życie?
- Właśnie dlatego tak powiedziałam. Być może Sigvart będzie tak załamany, że nie zechce
dłużej żyć.
- Zastanawiam się, jak to jest. Jak to się dzieje i czy oni sami mogą coś na to poradzić.
Ciekawe, jak ma funkcjonować takie małżeństwo. Ale słyszałam, że tacy ludzie mogą też mieć
dzieci. A to znaczy, że jakoś im się to udaje, chociaż wolą mężczyzn.
- Biedny Sigvart Samson.
- A może raczej biedna Karoline?
- Ona nie zasługuje na nic lepszego, ale on tak. Zapadła cisza.
- Masz ochotę pójść z nami do lasu Grefsenskogen, żeby pozbierać jagód?
- Nie, Paulsen i ja wyjeżdżamy
- Wyjeżdżacie? - Elise była zrozpaczona.
- Nie na zawsze, tylko na wakacje. Płyniemy statkiem do Anglii i będziemy mieszkać w
małym miasteczku wypoczynkowym na wybrzeżu.
Elise spojrzała na nią zdziwiona. - Co to jest miasteczko wypoczynkowe?
- To takie miasto, gdzie wszyscy kąpią się w morzu. W Anglii sierpień jest miesiącem
wakacyjnym i wtedy ściągają tam wszystkie rodziny z dziećmi. Paulsen był tam w zeszłym roku.
Mężczyźni, kobiety i dzieci kąpią się wszyscy na jednej plaży i nie jest to uważane za
nieprzyzwoite. Są do tego przyzwyczajeni od dzieciństwa. Nawet Norwegowie rzucają się tam w
fale i cieszą jak dzieci.
- To brzmi wspaniale.
- Tak, nie mogę się doczekać. Pomyśl tylko, kąpiele morskie i długie, piaszczyste plaże.
- Ale ty przecież nie możesz się kąpać, skoro jesteś w ciąży.
- Mogę robić tak, jak inne matki. Zdjąć rajstopy, podwinąć spódnicę i wejść do wody po
same uda. Paulsen powiedział, że mogłabym nawet pływać w jakimś obszernym kostiumie kąpie-
lowym, jeśli na plaży nie będzie zbyt wielu osób, ale nie wiem, czy się odważę. Dzieci budują tam
często wielkie zamki z piasku. Paulsen mówił, że tam jest cudownie. Pomyśl tylko, jak Isac się
ucieszy!
Elise pokiwała głową i w myślach wyjechała do miasteczka wypoczynkowego w Anglii,
gdzie chłopcy mogliby rzucać się w fale, a Hugo i Jensine budowaliby zamki z piasku.
Kiedy będę sławna i bogata, pomyślała. Wtedy sen stanie się rzeczywistością.
22
Fala ciepła w Paryżu w końcu ustała. Johan odetchnął z ulgą i rzucił się do pracy z
podwójną radością i zapałem. Ten upał go wykańczał. Trudno mu było spać, a jeszcze ciężej
pracować. Pot spływał mu po ramionach, a koszula przyczepiała się do pleców. Był przybity nie
tylko ze względu na brak snu, ale również praca wolno mu szła. Poza tym coraz bardziej dokuczało
mu to, że nie otrzymywał żadnych wieści z domu.
Johannes pocieszał go, że niejeden list od jego matki przepadł po drodze, ale teraz minęło
już tak dużo czasu, od kiedy Johan otrzymał jakieś wieści, że zaczął się zastanawiać nad tym, czy
nie ma na to jakiegoś innego wytłumaczenia. Rozumiał to, że Elise trudno było utrzymywać z nim
kontakt, ale nie pojmował, dlaczego Anna nie pisze.
Wczoraj napisał kolejny list, ale nie zdążył go jeszcze wysłać. Zazwyczaj robiła to za niego
Benedicte, bo mijała pocztę po drodze do pracy. Dla Johana było to zawsze ciężkie zadanie. Kiedy
ruszał do pracy rankiem, poczta nie była jeszcze otwarta, a gdy wracał, była już zamknięta.
Zamierzał poprosić Johannesa lub Sørena, żeby zrobili to za niego.
Nareszcie skończył popiersie. Zostało zamówione przez pewnego zamożnego Francuza,
znajomego jego francuskiego profesora. Sądził, że nie dostałby tak ważnego zlecenia, gdyby nie
polecił go profesor. Czuł się niemal zawstydzony. Nie był przecież lepszy od innych!
Cieszył się, że będzie miał wolny wieczór. Zawsze czuł się taki szczęśliwy, kiedy kończył
pracę. Uśmiechnął się do siebie. Być może dostanie tak dobrą zapłatę, że będzie go stać na podróż
do domu. Mógł zrezygnować przez jakiś czas z jednego posiłku dziennie, póki co nie potrzebował
też nowych ubrań. Podróż pociągiem wcale nie kosztowała tak wiele. Mniej niż podejrzewał, biorąc
pod uwagę, jak długi był to odcinek.
Zaczął gwizdać. Uświadomił sobie, jak rzadko gwizdał, od kiedy przybył do Paryża. Elise
zawsze podobało się jego gwizdanie, szczególnie jeśli przypominało głosy ptaków.
Johannes powiedział mu, że Benedicte natychmiast znalazła sobie nowe mieszkanie, i
bardzo mu ulżyło. Z łatwością przychodziło jej kokietowanie i prawienie komplementów. Ciężko
byłoby mu myśleć, że włóczyła się po ulicach, nie mając się gdzie podziać, szczególnie w tak
wielkim mieście. Miał jednak nadzieję, że nigdy więcej jej nie spotka.
Wciąż palił się ze wstydu, myśląc o jej ostatniej nocy w domu. Że też przyszło jej coś
takiego do głowy! Czuł się zakłopotany tym, że dotykała go w taki sposób. Że wywołała w nim
reakcję, choć spał. Może pomyślała, że tylko udawał, iż śpi a w rzeczywistości leżał spokojnie i
czerpał z tego przyjemność.
Ponownie ogarnął go niesmak i przestał gwizdać.
Zobaczył w końcu światła w pokoju Johannesa i Sørena. W jego pokoju było ciemno, to
samo dotyczyło dawnego pokoju Benedicte. Wciąż nie znaleźli nowego lokatora. Chcieli, by była to
dziewczyna, ale doświadczenia z Benedicte ich przerażały.
Wbiegł po schodach, nie mogąc się doczekać, kiedy powie Johannesowi, że ukończył
popiersie.
Kiedy wszedł na korytarz, zatrzymał się i rozejrzał zaskoczony. Zawsze panował tam
porządek, ale dzisiaj na podłodze leżała masa rzeczy.
W tej samej chwili z pokoju Benedicte wyszedł Bruno. - Dobrze, że przyszedłeś. Możesz
nam pomóc nosić? Wskazał na pokój i starał się wyjaśnić gestami, o co mu chodzi.
Søren wysunął głowę na korytarz. - Sprzątamy dla nowego lokatora. Ciesz się, Johanie. To
piękna, młoda Francuzka, z włosami czarnymi, jak heban i brązowymi oczami. Była tu już dzisiaj i
mówię ci, zaniemówiłem. - Roześmiał się. - Ale ostrzegam cię, ja ją widziałem pierwszy!
Johan uśmiechnął się. - W czym mogę pomóc?
- Trzeba przenieść komodę. Nie możemy jej ruszyć.
- A wyjęliście szuflady?
Søren posłał mu rozbawione spojrzenie. - Mądre pytanie, nie powiem.
- Będzie ją łatwiej przenieść, jeśli wyjmiemy szuflady. Schylił się i wysunął dolną szufladę.
- Nie opróżniliście jej?
- Co? - Søren podszedł do niego. - Pytałem Bruno, powiedział mi, że wszystkie szuflady są
puste.
Uśmiechnął się triumfująco. - Może twój francuski wcale nie jest taki dobry, jak ci się
wydaje.
- Wygląda na to, że to rzeczy Benedicte - powiedział zaskoczony Søren. - Musiała o tym
zapomnieć. Wysunął górną szufladę, a później następne, ale wszystkie były puste.
Johan nic nie powiedział. Wstrzymał oddech. Miał w dłoni plik listów związanych razem
żółtą wstążką. Natychmiast rozpoznał pismo na jednym z listów nikt nie miał tak pięknego pisma,
jak Anna.
- Na Boga! - Pokręcił głową, rozwiązał wstążkę i listy rozsypały się po podłodze. Niektóre
od Anny, niektóre od Elise, a niektóre jego własne! - Co to ma znaczyć? - wykrzyknął. Nie mógł
uwierzyć w to, co widzi.
- Co to jest? - Søren podszedł do niego zaciekawiony.
- To moje listy! Te, które wysyłałem do domu, i te, które do mnie nigdy nie dotarły!
Otworzył kopertę, wyjął z niej list od Elise i zaczął czytać. Jego policzki zrobiły się gorące,
a serce waliło mocno w piersi. Chwycił następnie za list od Anny i szybko go przeczytał.
Wściekłość zapierała mu dech w piersiach. Benedicte ukrywała jego listy! Te, które obiecała za
niego wysłać, i te, które przychodziły do niego.
Nagle ogarnęła go panika. Co Anna i Elise mogły sobie pomyśleć, kiedy nie otrzymywały
od niego odpowiedzi? Przeszukał nerwowo górę listów i odnalazł pierwszy, który wysłał. Był
sprzed wielu miesięcy!
Podniósł wzrok, spojrzał zrozpaczony na Sørena i poczuł, jak pot cieknie mu z czoła. - Ona
je ukryła! - Nie mógł pozbierać myśli.
- Jak to ukryła?
- Obiecała wysłać za mnie listy, ale one są tutaj, nigdy ich nie wysłała! Od wielu miesięcy
czekałem na jakąś wiadomość od Elise i mojej siostry. Nie rozumiałem, dlaczego do mnie nie piszą.
W końcu zacząłem się bać, że w domu wydarzyło się coś złego.
- Ale dlaczego Benedicte ukrywała twoje listy? Johan pokręcił głową. - Nic z tego nie
rozumiem.
- Może dlatego, że była w tobie zakochana? Może chciała, żebyś zapomniał o tej
dziewczynie z rodzinnych stron.
- Tak, ale dlaczego ukrywała listy od mojej siostry?
Søren spojrzał na koperty. - Nie widać na nich, że są od twojej siostry. Może myślała, że
masz dwie dziewczyny.
Johan zgarnął listy i podniósł się gwałtownie. - Gdzie ona mieszka?
- Co zamierzasz zrobić?
- Pytam, gdzie ona mieszka?
- Johanie, nie rób nic głupiego. Zgadzam się, że paskudnie postąpiła, ale co to da, jeśli coś
jej zrobisz? Nie możesz zmienić tego, co się stało.
- Zmienić tego, co się stało? - Nie rozpoznawał własnego głosu. - Ona mogła zrujnować całą
moją przyszłość! Pytałem, gdzie ona mieszka. Mów, do cholery!
23
Niedziela była piękna, ciepła, bezwietrzna i przejrzysta. Byli zmęczeni, ale zadowoleni z
tego, co zdziałali. Wiadra były pełne jagód. Chłopcy chcieli się poddać. Narzekali na ból w plecach,
komary oraz głód, ale obiecała im nagrodę, jeśli zapełnią wiadra. Zamierzała zrobić im naleśniki,
kiedy wrócą do domu. Ze świeżym dżemem jagodowym. Ta obietnica od razu dodała im sił.
Hugo przez cały dzień spacerował, ale teraz skończyły się już jego siły i dobry humor.
Posadziła go w wózku obok Jensine i oboje prędko zasnęli.
- Mieliśmy jeszcze pójść do babci - powiedział rozczarowany Peder.
- Trzeba to będzie zrobić innym razem. Trudno byłoby wszystko zrobić jednego dnia.
W końcu doszli na Hammergaten. Ku swemu zdziwieniu Elise zauważyła, że furtka jest
uchylona, a przecież zawsze zamykała ją dokładnie, kiedy gdzieś szli. Być może wstąpiła do nich
pani Jonsen.
Poprowadziła wózek ścieżką i zatrzymała się nagle za rogiem domu. Przy kamiennym stole
pod jabłonią siedział pan Wang-Olafsen!
Westchnęła cicho. Jak mogła robić naleśniki dla chłopców, skoro mieli gościa? Poza tym
była zmęczona, a Jensine i Hugo trzeba było położyć do łóżka, a jagody umyć.
Mężczyzna podniósł się, ale nie wyglądał na tak pogodnego i uśmiechniętego, jak
zazwyczaj. Może czekał na nich od wielu godzin.
- Czy mógłbym zamienić z panią na osobności kilka słów, pani Ringstad?
Zaniepokoiła się. - Czy coś jest nie tak?
Uśmiechnął się uspokajająco. - Już nie, ale muszę pani o czymś opowiedzieć.
Odwróciła się. - Zabierzcie dzieci do środka, chłopcy. Zaraz przyjdę. Później zrobię dla was
naleśniki.
Peder był wyraźnie niezadowolony. Ucieszył się, widząc swojego dobrego znajomego, a
teraz Elise odsyłała go do domu. Był rozczarowany.
- Czy pan też przyjdzie na naleśniki?
Wang-Olafsen roześmiał się. - Jeśli mi coś zostawicie, to nie odmówię. Nie jadłem
naleśników od wielu lat.
Peder spojrzał na niego zdziwiony. - Naprawdę? Myślałem, że jest pan bogaty.
Wang-Olafsen zaśmiał się jeszcze głośniej. - Masz rację, Pederze. W zasadzie stać mnie na
nie, ale chyba zdążyłem zapomnieć, jak bardzo uwielbiałem naleśniki jako dziecko.
- Peder! - spojrzała na niego surowo Elise. - Prosiłam, żebyś poszedł do środka. Pomóż
Kristianowi i Evertowi.
Posłuchał jej niechętnie.
- Zaraz do was przyjdę! - zawołał za nim Wang-Olafsen. Spojrzała na niego. Co miał na
myśli, mówiąc, że coś było
nie tak?
- To dotyczy sklepu pani męża. - Odchrząknął i skrzywił się.
- Po tym, jak ostatnim razem rozmawialiśmy, zaniepokoiłem się i zająłem się tą sprawą.
Uznałem, że to niesprawiedliwe, żeby zmagała się pani z tymi problemami, choć ma ich pani już
tak wiele.
- Ponownie odchrząknął i mówił dalej. - Kiedy wczoraj tam poszedłem, ku mojemu
wielkiemu zdziwieniu zobaczyłem tam policję.
Elise zaniemówiła i zasłoniła dłonią usta. - Proszę się uspokoić, pani Ringstad, wszystkim
się zająłem. Ekspedient został aresztowany, podobnie jak Paul Georg Schwencke, ale przekonałem
policję o tym, że jest pani niewinna. Kiedy dowiedzieli się, że pani mąż jest inwalidą i mieszkał w
majątku ojca przez większość ostatniego półrocza, domyślili się, że to wszystko działo się za
państwa plecami. Towary zostaną odsprzedane innemu sklepowi w mieście. Kazałem mojemu
adwokatowi zająć się sprawą od strony formalnej. Równocześnie wysłałem telegram do pani męża,
w którym wszystko mu wyjaśniłem. O tym, jak wpadłem na trop oszustw, możemy porozmawiać
następnym razem.
Elise westchnęła ciężko. - Nie wiem, jak mam panu dziękować.
Uśmiechnął się. - Może mnie pani zaprosić na naleśniki z jagodami.
Pokiwała głową i odwzajemniła uśmiech. Poszli w kierunku kuchennych drzwi. Nagle
jednak usłyszała na ścieżce kroki, a jej oczom ukazał się posłaniec.
- Pani Ringstad? Telegram do pani!
Zatrzymała się zdumiona. - Telegram do mnie? - Odwróciła się do Wang-Olafsena. - Może
to odpowiedź mojego męża na pana telegram.
Otworzyła kopertę, obawiając się reakcji Emanuela. Spojrzała najpierw na adresata, żeby się
upewnić, czy telegram na pewno był do niej, ale było na nim wyraźnie napisane: Elise Ringstad,
Hammergaten 16, Kristiania.
Jej spojrzenie padło na kilka słów, jakie zawierał telegram.
Przyjeżdżaj natychmiast stop nieoczekiwany zwrot wydarzeń stop teść.