LORNA MICHAELS
Odmienne stany uczuć
(The Reluctant Hunk)
ROZDZIAŁ 1
– Może pan jechać szybciej? – Ariel Foster pochyliła się w stronę
taksówkarza. Musiała mocno wytężać głos, żeby przekrzyczeć
dobiegające z radia ostre dźwięki muzyki grupy Led Zeppelin.
Spojrzała na zegarek: dziewiąta pięćdziesiąt. Zostało zaledwie
dziesięć minut.
– Nie da rady, szanowna pani. Już raz w tym miesiącu zarobiłem
mandat. – Szofer wydmuchnął balonik z gumy do żucia i skręcił w
przecznicę. – Ma pani randkę albo coś w tym stylu?
– Coś w tym stylu – mruknęła Ariel. Prawdę mówiąc, nie bardzo
wiedziała, po co gna na złamanie karku przez centrum Houston.
Przyjechała tutaj na pilne wezwanie ojca.
– Koniec trasy – oznajmił parę minut później szofer. Taksówka
zatrzymała się przed budynkiem Kanału 6 stacji KHTX. – Dzięki –
dodał z zachwytem, gdy Ariel wetknęła mu w rękę banknot i
wyskoczyła z samochodu.
Przez moment chciała wrócić i sprawdzić, ile mu zapłaciła, ale
zaraz wzruszyła ramionami. Zostały cztery minuty. W holu studia
zerknęła na swoje pantofelki. Niewygodnie biegać na wysokich
obcasach. Do diabła z elegancją, zdecydowała w duchu, zdjęła buty i
popędziła do windy. Martin Foster nie tolerował spóźnień. Nawet o
minutę.
Ariel pchnęła ramieniem drzwi i z impetem wpadła do środka. Za
progiem stanęła jak wryta. W miękkich fotelach siedzieli jej dwaj
starsi bracia, Chad i Daniel. Byli równie zdumieni jak ona.
– Wy też? – spytała zdyszana. – Skąd to zebranie?
– Skaż mnie Bóg, nie wiem – odparł Chad. Daniel odgarnął z czoła
falujące blond włosy.
– Wczoraj dostałem faks od taty, więc jestem.
Ariel opadła na wolny fotel i próbowała uspokoić oddech.
– Myślicie, że...
W wewnętrznych drzwiach stanęła sekretarka.
– Mogą już państwo wejść – powiedziała z namaszczeniem.
Ariel przygładziła jasne włosy, żeby nadać sobie równie
dystyngowany wygląd i wkroczyła do obszernego gabinetu szefa
radiowo-telewizyjnej sieci Fostera. Nie czuła się zbyt pewnie, ale
próbowała nadrabiać miną.
– Cześć, tato. – Cmoknęła ojca w policzek. Martin Foster przywitał
się z synami i poczekał, aż wszyscy zajmą miejsca przy stole
konferencyjnym.
– Wezwałem was do Houston, żeby coś zaproponować, małe
wyzwanie – powiedział z uśmiechem, a jego głos zdawał się
wypełniać cały pokój.
Ariel kopnęła Chada pod stołem. Mogła domyślić się wcześniej.
Od dzieciństwa wraz z braćmi uczestniczyła w dziesiątkach, a może
setkach rodzinnych „wyzwań”. Dobra, tato, pomyślała buńczucznie,
możesz mówić. Jestem gotowa do następnej próby.
Chad i Daniel najwyraźniej przyjęli podobną postawę. Spięli się
niczym konie gotowe do biegu.
Martin wsparł łokieć o blat stołu i potarł podbródek.
– Doszedłem do wniosku, że po trzydziestu pięciu latach
kierowania stacją telewizyjną należy mi się nieco odpoczynku. W
przyszłym roku odchodzę na emeryturę.
Emeryturę? Ariel była kompletnie zaskoczona. Martin Foster –
żywiołowy, w pełni sił, choć ukończył sześćdziesiąty ósmy rok życia
– mówił o emeryturze? Człowiek, który kilka miesięcy temu wziął
udział w maratonie i potrafił pokonać synów w mocowaniu na rękę?
– Dlaczego? Martin splótł dłonie.
– Chcę więcej czasu spędzać z waszą matką. Wyjedziemy gdzieś,
użyjemy życia, póki jesteśmy dostatecznie młodzi.
Ariel powiodła wzrokiem po pokoju. Gruby biały dywan, masywne
biurko, na ścianie oryginalny obraz LeRoya Neimana... Sanktuarium
ojca. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak dynamiczny menedżer,
stawiający czoło każdemu wyzwaniu, leży w słońcu na plaży niczym
nie dopieczony kartofel. I...
– Co ze studiem? – spytała.
– Jedno z was zajmie moje miejsce.
Ariel ostrożnie popatrzyła na braci. Każde z nich wprost marzyło o
tym, aby wreszcie wypłynąć na szersze wody. Ze źle ukrywanym
napięciem czekali na decyzję ojca.
Martin uparcie milczał. Pozwolił sobie tylko na lekki uśmiech.
Ariel nie wytrzymała.
– Kto? – spytała.
Ojciec uśmiechnął się szerzej.
– To będzie mały sprawdzian. Wszyscy macie własne, niewielkie
ośrodki. Za rok spojrzę w wyniki. To z was, które zdoła przyciągnąć
najwięcej słuchaczy i widzów, przeniesie się do Houston.
W sieci Fostera studio w Houston należało do najważniejszych.
Miało od dawna ustaloną renomę i wielu zwolenników. Ariel za
wszelką cenę chciała tu pracować.
Oczami wyobraźni widziała siebie za biurkiem ojca. Nie... jej
biurko musiałoby być dużo mniejsze. Najpierw wywiad... powiedzmy,
z dziennikarzem „Houston Business Now”. „Pani Foster, proszę o
kilka słów na temat najbliższych planów”. Eeeee... Po co się zadawać
z lokalną prasą? Lepiej niech będzie to ktoś z „Forbesa”.
Kanał 6 kusił sam w sobie, lecz przyjazd do Houston oznaczał
także powrót do domu.
Ponownie popatrzyła na braci. Starszemu, Chadowi, wypłowiałe od
słońca włosy i mocna opalenizna nadawały wygląd plażowego
playboya, ale miał serce wojownika. Ciemnoniebieskie oczy
błyszczały mu zawadiacko, a w kącikach ust igrał wyzywający
uśmieszek. Pewnie w myślach pakował walizki na wyjazd do
Houston.
Daniel uchodził w rodzinie za czarnego konia. Nikt nie wiedział,
czego się można po nim spodziewać. Rozparty na krześle, wbił wzrok
w okno. Ktoś mógłby przypuszczać, że spogląda na lądowisko, na
śmigłowiec opatrzony znakiem sieci Fostera. Ariel nie dała się zwieść
pozorom. Rozmarzone piwne oczy Daniela skrzyły się nieprzeciętną
inteligencją.
– Co wy na to? – zapytał Martin. – Podejmiecie rękawicę?
Naprawdę musiał pytać? Już dawno zaszczepił w dzieciach chęć do
rywalizacji. „Zwycięstwo to nie wszystko, ale z drugiej strony...” –
lubił powtarzać. Ariel, Chad i Daniel byli w pełni gotowi do walki.
Szykował się największy wyścig w ich życiu.
– Jasne – odparł Chad i mrugnął do Ariel. Mówił tak, jakby już
pierwszy dotarł do mety.
– Możecie na mnie liczyć – dodał Daniel. – Znudziło mi się w El
Paso.
– Ariel? – spytał Martin.
– Oczywiście.
Chad pochylił się w jej stronę i poklepał ją po ramieniu.
– Lepiej zrezygnuj póki czas. Nigdy mnie nie pokonasz. Ariel
posłała mu najbardziej promienny uśmiech, na jaki potrafiła się
zdobyć.
– Pilnie obserwuj, co się będzie działo – powiedziała. – Wracam do
Corpus Christi i biorę się do pracy. Notowania stacji podskoczą tak
wysoko, że za rok na stałe zostaniesz w San Antonio, a ja spokojnie
zasiądę w Houston. Mam zamiar wygrać.
Przegrywała. Wyścig z wolna dobiegał końca. Minęło osiem
miesięcy, a jej stacja wciąż była daleko w tyle. Ariel z kwaśnym
uśmiechem spojrzała na plik papierów zalegających biurko. Przecież
nie wolno jej przegrać.
Wstała i zaczęła krążyć po pokoju. Nie był zbyt duży. Założyła
ręce na karku i powiodła wzrokiem wokoło. Nigdy nie zamierzała
pozostać tu na stałe, więc nie przywiązywała zbytniej wagi do
wystroju. Zwykłe biurowe meble: biurko z imitacji orzecha, dwa kryte
czarną dermą krzesła, sofa nieokreślonej barwy, a na ścianach dwie
lub trzy marne akwarele. Najwyższy czas się przenieść do
prawdziwego gabinetu. Ariel podeszła do okna, skąd rozciągał się
wspaniały widok na parking.
Zabębniła palcami o parapet. Była posłuszną córką i bez słowa
skargi wspinała się mozolnie po szczeblach kariery w
przedsiębiorstwie Fostera. Robiła niemal wszystko – począwszy od
sprzątania studia po produkcję własnych programów. Sprawdziła się.
Była równie dobra jak bracia, być może nawet lepsza. Kanał 4 z
Corpus Christi okazał się dobrą szkołą życia, ona jednak wolała
Houston. Ogarniała ją coraz większa determinacja.
Opadła na krzesło. Znajome dźwięki czołówki dały jej znać, że
nadeszła pora popołudniowego serialu „Nasze miejsce pod słońcem”.
Przetarła oczy i ponownie zerknęła w ostatnie wyniki badań
popularności stacji. Zastanawiała się, co jeszcze można zmienić w
ramówce. Opracowała nową formę „Rozmów przy śniadaniu” i
wiadomości nadawanych o szóstej wieczór, ale niewiele to pomogło.
Konkurenci, czyli Kanał 12, mieli o wiele lepszy serial komediowy,
sprawniejszą ekipę reporterów i pełną seksu, długonogą spikerkę od
prognozy pogody. Serialu nie da się przeskoczyć, myślała Ariel,
zatem trzeba coś zrobić z dziennikiem. I to szybko.
Odsunęła papiery na bok i zamyślonym wzrokiem spojrzała w
przestrzeń. Jednym uchem słuchała dialogu z ekranu.
„Kocham cię, Elliot. Zawsze cię kochałam. Nie jestem głupi,
Sabrino. Jak mam ci wierzyć? Poślubiłaś Luke’a, zaszłaś w ciążę z
Cullenem... Przerywamy program, aby nadać specjalną wiadomość”.
Ariel odwróciła głowę w stronę monitora.
„Narodowy Instytut Meteorologii donosi, że tajfun Belle z
narastającą prędkością sunie ze wschodnich Karaibów na północny
zachód, w stronę Florydy. Zaledwie przed dziesięcioma dniami
huragan Arthur nawiedził Karolinę Północną. O wiele potężniejszy
Belle stanowi nowe zagrożenie dla mieszkańców wybrzeża”.
Ariel wzdrygnęła się. Huragany! Sama myśl o nich napawała ją
lękiem. Burze, wichry, pioruny!
– Floryda – mruknęła pod nosem. – Powiedział „Floryda”, tchórzu,
a nie Teksas. Floryda jest setki kilometrów stąd.
Westchnęła z ulgą, potem zmarszczyła brwi. Tak była pochłonięta
wynikami ankiet, że zapomniała o huraganach. W zeszłym roku nad
Teksasem panował spokój, ale teraz...
Czy wystarczy jej sił i ludzi, żeby w razie czego poradzić sobie z
rzetelną relacją? Jak zachowa się Perry Weston dyżurujący w dziale
prognozy pogody? Pracował już półtora roku i chociaż na wizji
zachowywał się sztucznie, wciąż nie mogła znaleźć nikogo na jego
miejsce. Naszkicowała jego podobiznę w notatniku: wpółotwarte usta,
ciasno zawiązany krawat pod wystającym jabłkiem Adama. Rzecz
wymagała pilnego przemyślenia.
„Kent Ackerman dołączył do komisji badań nad przyczynami
huraganów, obradującej właśnie w Nowym Orleanie” – ciągnął
sprawozdawca. – „Oddajemy mu głos. Kent... Jest ze mną doktor Jeff
McBride,
były
pracownik
Narodowego
Centrum
Badań
Meteorologicznych, obecnie zatrudniony w prywatnej firmie Gulf
Coast Weather Technology z siedzibą w Corpus Christi, w Teksasie.
Doktorze McBride, ma pan opinię znakomitego specjalisty od
huraganów. Co może pan powiedzieć o anomaliach pogodowych,
jakie obserwujemy w tym roku?”
Ariel kończyła szkic, malując małe kropki na krawacie Perry’ego.
Teraz brzuch zwisający nad paskiem...
„Pogoda nad obszarem wschodniego Atlantyku niezwykle sprzyja
powstawaniu silnych wiatrów... „
Ołówek zawisł w powietrzu. Ariel zamknęła oczy i zaczęła
słuchać. Nie chodziło jej o to, co mówił doktor McBride, ale jak
mówił. Odruchowo dopasowała jego głos do wymogów programu.
Głębokie, dźwięczne tony, zdolne bez wątpienia przyciągnąć uwagę
telewidzów. Gdyby tak jeszcze wygląd był równie doskonały...
Otworzyła oczy i spojrzała w ekran.
– Fiuu... – gwizdnęła pod nosem. W dziesięciopunktowej skali
ocen doktor McBride zasługiwał na jedenastkę.
Miał szczególną urodę: ów nieuchwytny, trudny do zdefiniowania
urok rzucający się w oczy od pierwszego wejrzenia. Wyglądał dobrze.
Bardzo dobrze. Silne, męskie rysy, efektowna opalenizna... Ariel
zapomniała przez moment o swojej pracy i zaczęła mu się przyglądać
jako kobieta.
– Dobry Boże, co za marnotrawstwo... – mruknęła. – Nie powinno
się go trzymać w jakimś laboratorium. Mógłby raczej...
Energiczne pukanie przerwało jej rozważania.
– Proszę – zawołała.
Do pokoju wpadł Steve Loggins. Rudowłosy i piegowaty,
przypominał irlandzkiego setera. Pełnił funkcję zastępcy kierownika
stacji. Uśmiechem potrafił rozbroić każdego i tylko Ariel wiedziała, że
w rzeczywistości jest niemal chorobliwie nieśmiały.
– Znad Karaibów nadciąga kolejny tajfun – wysapał prawie bez
tchu. – Przewidują, że latem będzie ich jeszcze więcej. Chciałem już
dawno z tobą porozmawiać o pewnej sprawie, lecz wciąż zwlekałem...
– Usiadł na sąsiednim krześle. – Chodzi o Perry’ego.
– Tak, Pan Automat. – Ariel pokazała mu świeżo ukończoną
karykaturę.
– Podobny jak dwie krople wody – przytaknął Steve. – Co
zrobimy?
– Możemy go rozruszać albo... Nie, zaczekaj. – Odwróciła się w
stronę monitora. Doktor McBride – nadal rozmawiał z dziennikarzem.
– Jeff McBride – wycedziła z namysłem. – Dyplomowany
meteorolog, były pracownik Narodowego Centrum Badań, obecnie na
etacie w Corpus Christi. – Jej głos nabrał silniejszych tonów. – Jest w
mieście, zna się na huraganach i aż grzech nie wziąć go przed kamerę.
Oto remedium na nasze największe kłopoty. – Wsparła ręce na biurku
i z uśmiechem popatrzyła na swego zastępcę. – Znajdź jego numer
telefonu, Steve. Chcę tego faceta mieć u siebie.
Jeff McBride przeszedł przez obszerny sekretariat, w którym
rządziła przydzielona aż trzem meteorologom Moira Lehrer.
Zaprzątnięty myślami, nawet na nią nie spojrzał.
Dopiero głośne „hmmm” przyciągnęło jego uwagę. Zobaczył dłoń
z jaskrawo pomalowanymi paznokciami i zwisającą spomiędzy
palców kartkę. Powiódł wzrokiem dalej. Trzy złote bransoletki na
przegubie, rękaw w kolorach pomarańczy, żółci i zieleni... potem
twarz. Dobry Boże, przemknęło mu przez głowę, kiedy byłem w
Nowym Orleanie, przefarbowała się na rudo. Może zresztą zrobiła to
już wcześniej, tylko nie zdążył zauważyć.
– Wiadomość – powiedziała Moira i wskazała oczami kartkę.
Jeff stał bez ruchu. Miał nadzieję, że Moira załatwi za niego
wszystkie mniej pilne sprawy. Dopiero wczoraj wrócił z konferencji i
czekała go masa zaległej pracy. Chodziło przede wszystkim o
program obserwacji huraganów, którym zajmował się razem z
profesorem uniwersytetu stanowego na Florydzie. W tej chwili nie
miał ochoty na nic innego.
– Co to? – spytał.
– Kanał Czwarty – odpowiedziała Moira. – Proszą o garść uwag na
temat huraganów.
– Mówiłem o tym dwa dni temu.
– To był wywiad dla telewizji krajowej – z przesadną cierpliwością
wyjaśniła Moira. – Teraz chodzi o lokalną stację i o cały cykl
pogadanek. – Porozumiewawczo mrugnęła okiem. – Wypadłeś tak
dooobrze, że chcą zrobić z ciebie prawdziwego gwiazdora.
Wcisnęła mu papier w rękę.
– Bez żartów, Moira – mruknął Jeff.
– Jestem równie poważna jak ta dama z Kanału Czwartego.
Powinieneś z nią porozmawiać i dowiedzieć się, o co naprawdę
chodzi. – Obrzuciła go taksującym spojrzeniem. – Na twój widok
niemal każda dostaje palpitacji serca.
Jeff zmarszczył brwi.
– Dobrze, dobrze. Przepraszam. Prawdziwy z ciebie Freddie
Krueger, a nie żaden Mel Gibson. Żarty na bok. Przemyśl to raz
jeszcze, Jeff. Ludzie muszą wiedzieć coś więcej o huraganach.
Moira często próbowała ingerować w życie szefów. Jeffa to
drażniło, lecz teraz musiał przyznać jej rację. Wygładził zmiętą przed
chwilą kartkę.
– Zastanowię się i oddzwonię – obiecał.
Wszedł do gabinetu i zamknął drzwi. Był zadowolony, że wrócił,
chociaż czekał na niego zastraszająco wysoki stos pism i
dokumentów. Po hałaśliwej konferencji biuro wydawało mu się
przytulne i ciche. Miękkie fotele barwy morskiej wody, ściany i
dywan złociste niczym piasek plaży, marynistyczny obrazek nad
biurkiem, po drugiej stronie mapa huraganów. Mógł tu przesiadywać
całymi dniami. To było jego sanktuarium; strefa ciszy w oku cyklonu.
Spojrzał na kartkę.
Proszę się ze mną skontaktować w sprawie cyklu programów o
tajfunach.
Ariel Foster, KCOR, Kanał 4.
Moira miała słuszność, mówiąc, że ludzie powinni wiedzieć coś
więcej na temat huraganów. Dotychczas, w chwili zagrożenia,
postępowali zgoła instynktownie. Może napisać parę artykułów do
lokalnego „Marinera”? – zastanawiał się Jeff. Tak, to chyba dobry
pomysł, lepszy od wygłupów na szklanym ekranie.
Nie lubił telewizji. Zaczęło się to przed wielu laty, w Tulsie,
podczas skandalu związanego z bankiem, w którym pracował jego
ojciec. Nie obyło się bez wszechobecnych kamer, rozgadanego tłumu
dziennikarzy, napastliwych pytań i nieustannych aluzji, chociaż
wkrótce udowodniono ponad wszelką wątpliwość, że starszy pan
McBride nie miał nic wspólnego ze wspomnianą aferą. Nagonka była
tak powszechna, że narzeczona Jeffa – ambitna córka sędziego o
politycznych aspiracjach – zdecydowała się zerwać zaręczyny. Od
tamtej pory Jeff uważał wszystkich reporterów za pozbawionych
skrupułów.
Wywiadu w Nowym Orleanie udzielił przez przypadek. Właśnie
opuścił audytorium po wygłoszeniu referatu, kiedy ktoś podetknął mu
pod nos mikrofon i nakłonił do wypowiedzi. Praca w studiu to co
innego. Musieliby go najpierw związać i na noszach zanieść do
telewizji.
Pamiętał wieczór na uczelni, tuż przed magisterium. Siedział z
grupą kolegów z akademika, snując plany na temat przyszłości.
Skończyło się na wygłupach. Ktoś tam miał zostać dyrektorem
Narodowego Instytutu Meteorologii, ktoś miał podjąć współpracę z
Rosjanami...
– A McBride będzie zapowiadał pogodę w dzienniku – padło na
koniec.
– Z jego wyglądem to całkiem prawdopodobne.
Jeffa gniewały takie żarty. Nie cierpiał telewizji, ale jeszcze
bardziej nie lubił być oceniany ze względu na urodę. W głębi ducha
podjął stanowczą decyzję, że na złość kolegom zrobi prawdziwą
karierę. I zrobił. Z wyróżnieniem ukończył studia, podjął pracę i
osiągnął niemałe sukcesy zawodowe. Nie miał zamiaru pokazywać się
w telewizji. Ani teraz, ani kiedy indziej.
Chwycił za słuchawkę i wystukał numer Ariel Foster. Po chwili
usłyszał głos sekretarki.
– Mówi doktor McBride – rzucił krótko. – Chcę zostawić
wiadomość dla pani Foster.
– Właśnie czeka na pański telefon. Zaraz pana połączę.
– Nie mam w tej chwili czasu na rozmowę. Proszę jej tylko
przekazać, że nie jestem zainteresowany występami w telewizji.
Odłożył słuchawkę, rzucił zmiętą kartkę do kosza na śmieci i zajął
się pracą. Spojrzał na zegarek dopiero, gdy poczuł ssanie w żołądku.
Druga. Wstał, przeciągnął się i wyszedł z gabinetu. Myślał wyłącznie
o tym, jak wycisnąć nieco więcej funduszy na planowaną obserwację
huraganów.
– Patrz, jak chodzisz, Jeff! – zawołał kierownik działu, Wayne
Nesbit, uskakując mu z drogi.
– Och... przepraszam, Wayne. Moira uniosła wzrok znad
komputera.
– Załatwiłeś sprawę programu dla Kanału Czwartego? – spytała.
Wayne z nagłym zainteresowaniem popatrzył na Jeffa.
– Jakiego programu?
– Nic ważnego – lekceważąco mruknął McBride. Wayne nie dał
się zbyć.
– A dokładnie?
– Planują cykl o huraganach. – Jeff ruszył w stronę drzwi.
– Odmówiłem.
– Dlaczego? – spytał Wayne.
– Z powodów osobistych.
– To niedobrze. Przydałoby się trochę reklamy, tobie i całej firmie.
– Wayne zawsze mówił łagodnym tonem, lecz nie zwykł owijać w
bawełnę. – Zrób to.
– A może ty? – Jeff chwycił się ostatniej deski ratunku.
– Jesteś tu przecież szefem.
– Mnie nie prosili.
– Zadzwonię i podam twoje nazwisko.
Wayne poprawił okulary i przetarł łysiejące czoło.
– Nie pasuję do telewizji.
– Ja też nie.
– Mowa... – dobiegł z kąta stłumiony, lecz wyraźny głos Moiry.
– Wiesz przecież, że zabiegamy o kontrakt ze Służbą Morską
Teksasu – ciągnął Wayne. – Mamy poważnych konkurentów.
Potrzebna nam, jak to się mówi, dobra prasa.
To prawda, przyznał w duchu Jeff. Ale telewizja?...
– Przykro mi, Wayne...
– Będzie głośno o tym nawet na Florydzie i może ktoś przyzna ci
dotację na podjęcie badań. Pomyśl o tym – zakończył Wayne i zniknął
za drzwiami własnego gabinetu.
– Piękne dzięki – warknął Jeff do Moiry. Obdarzyła go niewinnym
spojrzeniem.
– Za co?
– Za co? – powtórzył z gniewem. – Za to, że z premedytacją
wspomniałaś przy nim o telewizji.
Wzruszyła ramionami.
– I co z tego? Jeff zacisnął zęby.
– Moira... nie dam się w to wrobić.
– Gadanie. To twoje przeznaczenie. Jesteś Strzelcem, prawda? –
Wysunęła szufladę i wyjęła poranne wydanie „Marinera”. – Strzelec –
przeczytała głośno. – Nieoczekiwany telefon przyniesie gwałtowną
zmianę w twoim życiu. Starannie rozważ każdą propozycję. Widzisz?
Jeff wymamrotał coś pod nosem i wyszedł z biura. Znał siłę
perswazji Wayne’a i wiedział, że w tej sprawie nie padło jeszcze
ostatnie słowo.
ROZDZIAŁ 2
Ariel pedałowała wściekle na ćwiczebnym rowerku.
Jeff McBride doprowadzał ją niemal do szału. Zaraz po lakonicznej
odpowiedzi próbowała się z nim porozumieć, ale bez rezultatu.
– Nawet nie miałam szansy z nim porozmawiać – burknęła pod
nosem i otarła pot z czoła. – „Nie jestem zainteresowany występami w
telewizji”. – Mocniej naparła na pedały. – Kretyn.
Dlaczego odrzucił jej propozycję? Przeciętny śmiertelnik wręcz
marzył o tym, by się zaprezentować na szklanym ekranie. Czemu
McBride miał być inny? Nie wyglądał na tchórza; w trakcie wywiadu
zachowywał się z niewymuszoną swobodą.
Może wolał pozostawać w ukryciu ze względu na tajemniczą
przeszłość? Może był szpiegiem? Malwersantem? Bigamistą? Nie...
Wtedy nie wystąpiłby także przed kamerami w Nowym Orleanie.
Może więc zawarł cichy układ z konkurencją? O, właśnie. Był
miliarderem i potajemnie dzierżył główny pakiet akcji Kanału 12. A
może najzwyczajniej nie miał czasu? Kiepskie wytłumaczenie, ale
najbardziej prawdopodobne.
Przecież sam pomysł był naprawdę dobry. Ludzie niezbyt dużo
wiedzieli o huraganach, więc kto miał zapełnić tę lukę jak nie
telewizja? McBride wyglądem i elokwencją na pewno przyciągnąłby
widzów. Ariel już odbierała sygnały, że krótki wywiad wzbudził
poruszenie.
– Podobał się – trajkotała w słuchawkę dziewczyna z działu
łączności z widzami. Warto więc było iść za ciosem.
Co robić? Zdobyć prywatny adres McBride’a i koczować do
skutku pod jego drzwiami? Nie... to może przynieść opaczny skutek.
Zaczekać na parkingu i w ostatniej chwili rzucić „mu się pod koła
samochodu? Pomysł niezły, ale Ariel nie była pewna, czy starczyłoby
jej odwagi. Poza tym przecież mógł ją przejechać.
Nie, zadecydowała w końcu, najlepsza będzie najprostsza droga.
Jutro rano spotkam się z nim w biurze i postaram się go przekonać.
Może mnie nie wpuści, ale na pewno warto spróbować.
Zeszła z roweru, wykąpała się i pościeliła łóżko. Przed snem
powtórzyła dwukrotnie:
– Mam dużą siłę perswazji. To mój atut. Każdego umiem
przekonać do swoich pomysłów.
Otuliła się kołdrą i zasnęła.
Następnego ranka włożyła prosty jasnoniebieski kostium i wpięła
w uszy duże złote kolczyki. Włosy zaczesała do góry. McBride
powinien wiedzieć, że ma do czynienia z profesjonalistką. Spokojną,
pewną siebie i rzeczową. Wystarczy kilka rozsądnie wyważonych
argumentów...
Krytycznym wzrokiem przejrzała się w lustrze. Przede wszystkim
zwróciła uwagę na buty. Najnowsze wyniki badań prowadzonych w
Centrum Medycznym w Nowej Anglii głosiły, że osoby niskiego
wzrostu mają gorsze wyniki w pracy. Dotyczyło to zwłaszcza kobiet.
Pantofelki na wysokim obcasie były bardzo pomocne. Zwłaszcza
wobec kogoś takiego jak McBride.
Nie zaszkodzi też odrobina zmysłowego czaru, pomyślała,
perfumując się dyskretnie. W pełni zadowolona z siebie, zasiadła za
kierownicą czerwonej corvetty i jak wicher pomknęła w stronę
budynku Gulf Coast Weather Technology. Postanowiła udawać, że
jest umówiona na spotkanie. Skoro McBride oddzwonił osobiście,
mógł przecież nie zwierzać się sekretarce ze swoich planów. Ariel
energicznym krokiem weszła do biura. Tuż za progiem zobaczyła
kobietę w średnim wieku, o płomieniście rudych włosach, ubraną w
przeraźliwie różową suknię z długimi rękawami. Zmusiła się do
uśmiechu.
– Nazywam się Ariel Foster. Byłam umówiona z doktorem
McBride’em.
– Kanał Czwarty? – Twarz sekretarki pojaśniała radością. –
Codziennie, kiedy się ubieram, oglądam wasz poranny program.
Zdaniem Ariel, to wyjaśniało dziwny dobór jej strojów. Patrzyła w
ekran, nie w lustro.
– Zawsze się cieszę, gdy mam okazję poznać któregoś z naszych
widzów, pani... – Ariel zerknęła na stojącą na biurku tabliczkę z
nazwiskiem – Lehrer.
A może pani Lehrer była po prostu dziwaczką? Wśród starannie
poukładanych dokumentów i skoroszytów leżał tani egzemplarz
„Znaków miłosnych na każdy miesiąc” oraz jeszcze jeden tomik
opatrzony tytułem „Astrologia: klucz do Twojego życia”.
Sekretarka otworzyła notatnik oprawny w brązową skórę.
– Na pewno była pani na dziś umówiona? Nie mogę znaleźć pani
nazwiska.
Pierwsza trudność, ale Ariel miała gotową odpowiedź.
– Rozmawiałam z doktorem dość późno. Pewnie zapomniał
wpisać.
– Często mu się to zdarza – przytaknęła Moira.
– Cóż, meteorolog z głową w chmurach – wesoło stwierdziła Ariel.
W oczach Moiry zamigotały iskierki humoru. Ariel odetchnęła z
ulgą, lecz w tej samej chwili dostrzegła, że sekretarka spogląda w
stronę telefonu. Nie dzwoń, błagała w myślach. Nie dzwoń i nie
sprawdzaj.
– Pewnie na panią czeka – powiedziała Moira. Uff... – Proszę za
mną.
Pierwszy kłopot z głowy. Teraz do McBride’a.
Moira wsunęła głowę przez wpółotwarte drzwi gabinetu.
– Jeff, masz spotkanie – powiedziała znaczącym tonem, który
dawał do zrozumienia, że znowu zapomniał ją powiadomić.
Zanim McBride zdążył zareagować, Ariel minęła sekretarkę i
podeszła do biurka.
– Dzień dobry. – Wyciągnęła dłoń. Za sobą usłyszała stuk
zamykanych drzwi. Świetnie.
Był naprawdę przystojny. Dziesięć razy bardziej niż na ekranie.
Szare oczy i ciemne, falujące włosy, wprost kuszące, by je pogładzić...
McBride z lekkim zażenowaniem wstał z krzesła. Uścisnął
wyciągniętą dłoń.
– Proszę usiąść – rzekł z nieśmiałym uśmiechem. – Byliśmy
umówieni?
Ariel usadowiła się w fotelu.
– Jestem Ariel Foster. Uśmiech zniknął.
– Zatem nie byliśmy. – Jeff zdążył także usiąść, lecz teraz wstał
znowu.
Ariel nie ruszyła się z miejsca.
– Wiem.
– Więc po co pani przyszła?
– Chciałam z panem przez chwilę porozmawiać – odparła
najbardziej ujmującym tonem, na jaki potrafiła się zdobyć.
Nie podziałało. Jeff obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.
– Nie mamy o czym. Chyba jasno odpowiedziałem na pani
propozycję.
Jeśli chciał ją zbić z tropu, to mu się nie udało.
– Nawet pan nie wysłuchał, co to za propozycja. Może mi pan
poświęcić odrobinę uwagi?
Przez kilka sekund mierzyli się wzrokiem. Potem McBride usiadł i
spojrzał na zegarek.
– Daję pani pięć minut.
Pierwszy punkt dla mnie, pomyślała Ariel.
– Wystarczą trzy – powiedziała z uśmiechem i pochyliła się w jego
stronę. – W tym roku były już dwa huragany. Trzeci zmierza prosto w
stronę Corpus Christi.
Jeff skinął głową. Ariel, zachęcona, mówiła dalej:
– Ludzie powinni wiedzieć, co im grozi, i podjąć odpowiednie
przygotowania. Chcę zrobić krótki, powiedzmy tygodniowy, cykl
programów o huraganach i...
– Nie – usłyszała w odpowiedzi. – Pomysł jest znakomity, lecz po
prostu nie mogę i nie chcę tego robić. Przecież ma pani kogoś od
pogody, prawda?
– Myślałam o prawdziwym fachowcu.
– Takich nietrudno znaleźć – odparł Jeff. – Dam pani parę
nazwisk...
Grubych, nadętych nudziarzy jak mój Perry.
– Szczerze mówiąc, wolałabym pana. Wsparł brodę na dłoni.
– Dlaczego?
Bo pod jednym spojrzeniem twoich szarych oczu każda
dziewczyna przed telewizorem dostanie gęsiej skórki. Ponieważ chcę
wygrać i przejąć sieć ojca, a nie uda mi się bez twojej pomocy. Skoro
pochlebstwa nie pomagały, trzeba było spróbować z innej beczki.
– Obawiam się, że największy problem tkwi w nikłej wiedzy
naszego społeczeństwa na temat przyczyn i skutków huraganu.
Dałoby się uniknąć niejednej szkody, gdyby ktoś pana pokroju... –
Zdała sobie sprawę, że mówi w pustkę, więc zapytała wprost: – Co
mam zrobić, żeby pana przekonać?
– Nic. Nie zamierzam wystąpić w telewizji. Powiedział to z taką
stanowczością, że nie umiała powstrzymać ciekawości.
– Dlaczego?
– Mam swoje powody – odparł chłodno.
– Na przykład?
Zawahał się, po czym zrobił kwaśną minę.
– Dwa lata temu zrobiliście za dużo szumu wokół huraganu Clark.
Mieszkańcy porzucali domy, powstał ścisk na autostradzie, doszło
nawet do kilku, na szczęście niegroźnych, wypadków. A burza
najzwyczajniej przeszła bokiem.
– W takim razie tym bardziej powinien pan pomóc. Choćby dla
uniknięcia podobnych błędów. – Zanim Jeff zdołał odpowiedzieć,
dodała: – Przed dwoma laty nie pracowałam w Kanale Czwartym.
Próbuję sporo zmienić.
McBride powątpiewająco pokręcił głową.
– Nie mam czasu.
– Dostosujemy czas nagrania do pańskich wymagań. Możemy
całość zrealizować wcześniej, w każdej dogodnej chwili.
– Trudno będzie mi znaleźć taką chwilę.
– Ale...
– Przykro mi, musi pani poszukać kogoś innego.
– Ale...
– Jestem naukowcem i nie interesuje mnie kariera w telewizji. Nie
będę zapowiadał pogody. Czarodziej Pogody z Tampa co wieczór
występował z kryształową kulą.
Zatem tu tkwił zasadniczy problem. Doktor McBride bał się
ośmieszenia.
– Bez obaw – powiedziała Ariel uspokajającym tonem. – U nas nie
ma kryształowej kuli ani Tańca Deszczu. To będzie.. . ściśle naukowy
program.
Przez sekundę myślała, że zmiękł i próbował się nawet
uśmiechnąć, lecz to wrażenie zniknęło równie szybko, jak się
pojawiło.
– Usłyszała już pani moją odpowiedź. Otworzyła usta, ale Jeff
spojrzał na zegarek i dodał:
– Trzy minuty minęły. Nawet pięć.
Miała wczoraj rację. Kretyn. Przystojny do granic bólu, ale kretyn.
Z błyskiem w oku zerwała się z fotela i wsparła ręce na biurku.
– A co z pańskim poczuciem odpowiedzialności obywatelskiej,
doktorze McBride? Mieszkańcy Corpus Christi potrzebują pańskich
fachowych porad. Co się stanie z nadejściem huraganu? Jak się pan
będzie czuł, wiedząc, że mógł pan uratować czyjeś życie? Niech pan
się dobrze nad tym zastanowi!
Obawiała się, że ją bardziej poniosą nerwy, więc na wszelki
wypadek odwróciła się i wybiegła z gabinetu.
Jeff otworzył drzwi i wszedł do mieszkania. Zerknął na stos listów
starannie ułożony na stoliku, po czym zajrzał do kuchni. Sprzątająca
co tydzień Opal Hayes była naprawdę dobrą gospodynią.
Chromowana pokrywa piekarnika i biały blat stołu błyszczały jak
nowe.
Jeff wziął piwo, zdjął kapsel i popatrzył na kartkę wiszącą na
drzwiach lodówki. Pani Hayes, domorosła ekspertka od spraw
żywienia, ogrodnictwa i kotów, często zostawiała mu różne uwagi.
Kot...
Nie je? Łysieje? Z trudem mógł odczytać pełne ozdobnych
zakrętasów słowa. Aaa... linieje.
Kot linieje. Za gorąco, za dużo słońca. Trzeba go oszukać, że
nadeszła zima. Najlepiej włączyć klimatyzację i zaciągnąć zasłony.
– Babska wyobraźnia – mruknął Jeff i zawołał głośniej: – Huragan!
Wielki kocur wkroczył do kuchni i otarł się o jego nogi,
pozostawiając mu na spodniach kłaczki białego futra.
– Rzeczywiście liniejesz.
Jeff podrapał kota po głowie, potem ze zrozumiałą skruchą
przykręcił termostat o trzy stopnie i zaciągnął roletę w kuchennym
oknie.
Z piwem w dłoni przeszedł do pokoju, zrzucił buty, wyciągnął się
na kanapie i zaczął przeglądać listy. Zaproszenie od kumpla na kolację
z grilla, pocztówka od dziewczyny, którą poznał w czasie urlopu, i
rachunki.
Huragan wskoczył na fotel i pozostawił na oparciu nową porcję
sierści. Jeff wszędzie widział podobne ślady. Miał nadzieję, że zmiana
temperatury rzeczywiście powstrzyma linienie, gdyż za nic w świecie
nie chciał mieszkać z łysym kotem.
Popijał piwo i spoglądał przez okno na niebo ciemniejące nad
Zatoką Meksykańską. Wrócił myślami do spotkania z Ariel Foster.
Musiał przyznać, że miała tupet. Mógł ją przecież po prostu
wyprowadzić za drzwi. Po prawdzie, nawet chętnie wziąłby ją w
ramiona...
Chętnie i bez wysiłku. Była drobna i. krucha. Delikatne kości,
regularne rysy – zadarty nosek, wydatne usta i turkusowe oczy,
lśniące niczym zatoka w pełnym blasku słońca. Pod tą filigranową
postacią kryło się zdecydowanie, które pozwoliło jej wtargnąć do jego
gabinetu. Pamiętał, jak stała, zaczerwieniona i zagniewana.
Co gorsza, miała zupełną rację. Wciąż słyszał jej pytanie: „Jak się
pan będzie czuł, wiedząc, że mógł pan uratować czyjeś życie?”
Winny. Jeff cisnął poduszką w kąt pokoju. Nie dość, że
przestraszył kota, to jeszcze tylko cudem nie strącił statku stojącego
na półce z książkami.
– Szlag by trafił! – Zżymał się na samą myśl o występie w
telewizji. – Jeff McBride, Jeździec Burzy – mruknął pod nosem.
Oczami wyobraźni ujrzał się w czarnoksięskim płaszczu,
wywijającego różdżką nad mapą pogody.
Rzadko oglądał telewizyjne prognozy, ale dwa dni temu miał
okazję porównać zapowiedzi w obu konkurencyjnych programach.
Wiecznie uśmiechnięta spikerka Kanału 12 wyglądała jak żywcem
wyjęta z reklamy pasty do zębów. Pewnie z tą samą miną witała
pierwszy dzień lata i klęski żywiołowe. Facet od Ariel Foster – Perry
Jakiśtam – zbyt ciasno wiązał krawat i mówił o pogodzie smętnym,
monotonnym głosem, jakby czytał swój własny nekrolog.
Pseudometeorologowie... Ledwie umieli wyrecytować parę linijek
oficjalnego komunikatu. Teraz on miał dołączyć do ich grona. Dawni
koledzy ze studiów skręcaliby się ze śmiechu. Uwaga Ariel na temat
potrzeb mieszkańców Corpus Christi poruszyła w nim czułą strunę.
„Mógł pan uratować czyjeś życie... „
Huragan jakby wyczuwał rozterkę swego pana, gdyż wskoczył na
kanapę i potarł łebkiem o policzek Jeffa. McBride pogłaskał go z
roztargnieniem. Nie odrywał wzroku od okna. Na ciemnym niebie
pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Co miał począć? Nie tęsknił za rozgłosem; wolał spokojne, ciche
życie. Z drugiej strony wywiad, jakiego udzielił w Nowym Orleanie,
nie zachwiał jego egzystencji. W czym mógł mu zaszkodzić krótki
cykl programów? W niczym, a Gulf Coast Weather Technology
miałby większe szanse na ciekawy kontrakt. No i pozostawała sprawa
uniwersytetu z Florydy. Jeff wiązał duże nadzieje z projektem badań,
a telewizja była potężnym medium...
Raz jeszcze rozważył wszystkie za i przeciw, wreszcie, choć z
ciężkim sercem, podjął decyzję.
Znalazł w książce telefonicznej numer biura Kanału 4, zadzwonił i
oświadczył, że ma wiadomość dla pani Foster. W odpowiedzi
usłyszał, że szefowa jeszcze nie wyszła z pracy. Specjalnie go to nie
zdziwiło, chociaż dochodziła dziewiąta wieczór.
– Halo – po chwili rozległ się w słuchawce głos Ariel. Miękki i
zmysłowy.
– Mówi Jeff McBride. Zapadła cisza.
– Doktor McBride? – ostrożnie spytała Ariel. – Straciłam już
nadzieję, że znów się usłyszymy. Zmienił pan zdanie?
– Tak.
– Zrobi pan dla nas cykl programów?! – zawołała z wyraźnym
podnieceniem. Jeff wyobraził sobie jej radosny uśmiech.
– Przekonała mnie pani.
– Cudownie. Mam gotową umowę, prześlę ją panu faksem z
samego rana. Kiedy ją pan przeczyta, omówimy resztę warunków.
Mam przyjechać do pańskiego biura?
– Jadąc w stronę domu, mijam budynek Kanału Czwartego. Może
wpadłbym któregoś dnia, około szóstej?
– Jutro?
– Nie traci pani czasu.
– Kto się waha, przegrywa. To moja dewiza. Udowodniła to już
wcześniej, w jego gabinecie.
– Zobaczymy się jutro – obiecał.
Ariel odłożyła słuchawkę i pozwoliła sobie na stłumiony okrzyk
triumfu. Doktor Jeff McBride przestał być kretynem. Stał się znowu
wspaniałym, pełnym męskiego czaru uzupełnieniem ekipy KCOR.
Zaraz powiadomiła Steve’a o najnowszym nabytku, potem,
stwierdziwszy, że już późno, pojechała do domu.
W sypialni migotała lampka automatycznej sekretarki. Ariel
wcisnęła klawisz i po chwili usłyszała podniecony głos Chada:
– Moje notowania wzrosły w tym miesiącu aż o trzy punkty. Co u
ciebie?
Ariel ponurym wzrokiem spojrzała na stojące obok nocnej lampki
zdjęcie brata. Od samego początku był jej najgroźniejszym rywalem w
wyścigu do Houston. Początkowo chciała przylepić fotografię do
ściany i zrobić z niej cel dla rzutków, ale później stwierdziła, że
będzie lepiej, jeśli ustawi ją tuż przy łóżku. Spoglądała na nią co rano,
– zaraz po przebudzeniu, i wieczorem, tuż przed zaśnięciem.
Przypominało jej, kogo ma pokonać.
Gdyby McBride zgodził się na stały kontrakt, wysłałaby Perry’ego
pod adresem Chada. W pięknym opakowaniu. Wielki Brat miałby od
razu niższe notowania. Sięgnęła po słuchawkę, by zadzwonić do
Chada, lecz po chwili zmieniła zdanie. Nie chciała słuchać jego
przechwałek. Zamiast tego wysłała faks: „Dobrze wiesz, że idzie mi
nie najlepiej, ale nie mam zamiaru rezygnować. Załatwiłam nowego
faceta od pogody, więc nie ciesz się przedwcześnie, bo potem możesz
płakać. Jeszcze cztery miesiące przed nami”.
Parę minut później z faksu wysunęła się odręcznie napisana
odpowiedź Chada. „Wszystkie swoje nadzieje pokładasz w pogodzie?
Nie słyszałaś, że nie wolno wbijać setki jaj w jeden – tu było kilka
słów skreślonych – omlet?”
Ariel odpisała krótko: „Skąd wiesz, że to tylko jeden omlet?”
Po namyśle dodała: „Nie czekam na odpowiedź”. Wyłączyła faks.
Niech się braciszek głowi do rana nad jej innymi „omletami”.
Poszła do kuchni wznieść toast szklanką chudego mleka. Jutro z
rana raz jeszcze przejrzy kontrakt McBride’a. Potem pojedzie do
Boutique de la Mer i kupi sobie najpiękniejsze bikini.
ROZDZIAŁ 3
– Proszę wejść, doktorze McBride.
Jeff odwrócił się na dźwięk głosu Ariel Foster.
Stała w drzwiach gabinetu. Włosy złotą kaskadą spływały jej na
ramiona. Jeff miał przez chwilę nieodparte wrażenie, że czuje ich
jedwabisty dotyk na swoich policzkach... Prędko odpędził niewczesne
myśli, lecz kiedy podszedł bliżej, poczuł zmysłowy zapach
wykwintnych perfum.
Ariel wyciągnęła rękę. Skórę miała delikatną jak płatek róży, lecz
uścisk dłoni energiczny i mocny. Jeff wszedł do gabinetu i zajął
miejsce w fotelu naprzeciw biurka.
Kwadrans po dziesiątej rano otrzymał faksem wstępną wersję
umowy. Oznaczało to, że radca prawny Ariel wyjątkowo wcześnie
rozpoczął dzień pracy. Ariel też zapewne nie spała wiele, mimo to
wyglądała tak świeżo, jakby przed chwilą wyszła z salonu piękności.
Wprost tryskała energią.
Jeff prezentował się dużo gorzej. Po całym dniu w biurze miał już
mocno wymiętą koszulę, a gdy potarł ręką brodę, poczuł pod palcami
ślad zarostu. Rozejrzał się po gabinecie.
Nic nadzwyczajnego. Spodziewał się większej fantazji w
urządzeniu wnętrza.
Ariel wyciągnęła z dużej koperty swój egzemplarz umowy,
skierowała spojrzenie turkusowych oczu na Jeffa i spytała:
– Chce pan coś zmienić lub wyjaśnić?
– Jeden, może dwa punkty – odparł. Wzięła pióro. – Zwłaszcza
jeden. Mówiła pani o cyklicznym, krótkim programie na temat
huraganów. – Stuknął palcem w dokument. – Skąd więc pomysł
„codziennej analizy” w razie klęski żywiołowej? O niczym takim
przedtem nie słyszałem.
– To prawda. Dodałam ten punkt, uprzedzając pańskie życzenie.
Jakie życzenie? Jeff zapadł głębiej w niewygodny fotel i ze
zdumieniem popatrzył na Ariel.
– Nie rozumiem.
Uśmiechnęła się. Widok jej kuszących ust sprawił, że Jeff na
chwilę zapomniał o rozdrażnieniu.
– Poprzez wstępny cykl pogadanek o huraganach stanie się pan dla
widzów kimś, komu zechcą zaufać, prawda?
– Prawda – przyznał niechętnie.
– Któż zatem miałby im pomóc przy realnym zagrożeniu?
Zostawiłby ich pan w takiej chwili?
Zapędziła go w kozi róg. Jakkolwiek nie zamierzał robić kariery w
telewizji, musiał zaakceptować ten argument.
– Chyba nie.
Spuściła głowę, pewnie po to, by ukryć błysk radości w oczach.
– Miejmy nadzieję, że nie dojdzie do prawdziwej klęski –
powiedziała. – Chociaż w innych przypadkach...
Jeff uniósł brwi.
– W jakich? Lawiny? Burzy śnieżnej?
– Powodzi. – Ariel pochyliła się nad biurkiem, tak że bez
przeszkód mógł obserwować łagodny zarys jej szyi.
Nie, nie... Nie dam się złapać na twoją urodę, pomyślał spiesznie.
– Tylko gdy woda wyleje wskutek tajfunu.
– Jest pan fachowcem od pogody... Przerwał jej energicznym
ruchem głowy.
– Specjalizuję się w huraganach. Tyle mogę dla pani zrobić. –
Dostrzegł, że Ariel chce coś powiedzieć, więc dodał szybko: –
Koniec, kropka.
– Można to jeszcze przedyskutować.
– Żadnych dyskusji. A umowa wygasa wraz z końcem lata.
Większa część roku jest wolna od huraganów.
– Może choć krótki program o tym, jak pogoda wpływa na
gospodarkę nadmorskich stanów?
Czy ta dziewczyna nigdy nie rezygnuje?
– Już pani wspominałem, że jestem naukowcem, a nie
telewizyjnym komentatorem.
– Mógłby pan zdobyć dodatkowy fach – powiedziała z
uwodzicielskim uśmiechem.
Jeśli liczyła na to, że go zmiękczy, to się grubo myliła.
– Nie szukam innej pracy – odparł zimno. – Ze względu na pani
widzów zgadzam się na cykl o huraganach, lecz na tym koniec.
– Dobrze – westchnęła z przesadnym żalem i zapisała coś w
notatniku. Potem zerknęła na Jeffa z porozumiewawczym błyskiem w
oku.
– Sezon huraganów trwa pół roku. Zostało jeszcze pięć miesięcy.
Będę miała wystarczająco dużo czasu, żeby nakłonić pana do zmiany
zdania.
– Wątpię – odpowiedział twardo, chociaż coraz słabiej panował
nad sobą. Uśmiech Ariel przywodził mu na myśl jedwabną pościel i
gorące uściski. Chrząknął. Do rzeczy, doktorze McBride.
Omówili jeszcze parę punktów.
– Emisja za dwa tygodnie – zakończyła Ariel. – Muszę mieć nieco
czasu, by przygotować widzów.
Odwróciła się do komputera i przebiegła palcami po klawiaturze.
– Krótka wzmianka o cyklu w wieczornych wiadomościach,
plansza z pańskim zdjęciem i symbolem stacji...
– Nie! – krzyknął Jeff. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Słucham?
– Chyba wyraziłem się jasno. Żadnych zdjęć.
– Dlaczego?
Jeff niemal kipiał ze złości.
– To nauka, a nie showbiznes.
– To telewizja – sprostowała Ariel. – Co nam przyjdzie z
pańskiego cyklu, skoro nikt go nie będzie oglądał? Jakoś muszę
przyciągnąć uwagę widzów.
– Może stanę przed supermarketem i rozdam parę autografów? –
zgryźliwie spytał McBride.
– O tym nie pomyślałam – przyznała z rozbawieniem. – Jeśli pan
zechce...
– Wróćmy do sedna sprawy – powiedział pośpiesznie. – Zgoda na
wzmiankę w dzienniku, na notatkę w programie, ale bez fotografii.
Ariel skinęła głową, stuknęła w kilka klawiszy, potem zapytała:
– Co ma pan przeciwko zdjęciom?
– Chcę, żeby mnie postrzegano wyłącznie jako naukowca.
Nie zamierzam pozować do plakatu. Moja twarz i tak nie wzbudzi
żadnego zainteresowania.
Ariel miała minę, jakby nagle ugryzła się w język.
– Może króciutki wywiad wstępny w „Rozmowach przy
śniadaniu”? – zmieniła temat.
Jeff miał wrażenie, że znalazł się w środku burzy. Tajfun Ariel!
– Nie. Bez wywiadu. Bez podchodów, inaczej nici z umowy.
Rozłożyła szeroko ręce.
– Dobrze. Wygrał pan. Do jutra zmienię kontrakt zgodnie z
pańskim życzeniem. Wkrótce skontaktuje się z panem Kara Taylor.
To nasza szefowa produkcji. Ma parę własnych ciekawych pomysłów
realizacyjnych, ale będzie lepiej, jak usłyszy pan o nich bezpośrednio
od niej. – Ariel wpisała coś do komputera i nagle obdarzyła
McBride’a niemal bezczelnym uśmiechem. – Twardy z ciebie
zawodnik, Jeff, ale lubię takich. Mam nadzieję na owocną współpracę.
Współpracę? Jeff wahał się, czy ją udusić, czy... Nie dokończył
myśli.
– Ja również – mruknął. Wbrew sobie uśmiechnął się w
odpowiedzi.
Przez długą chwilę mierzyli się wzrokiem. Coś wisiało w
powietrzu – nastrój napięcia, nadziei, podniecenia...
– Czekam więc na telefon od pani Taylor – powiedział w końcu
Jeff. Szybko wstał z fotela, pożegnał się i wyszedł z gabinetu.
Ariel
odprowadziła
go wzrokiem. Twarz nie budząca
zainteresowania? Chyba nigdy nie przeglądał się w lustrze. Kiedy
mieszkanki Corpus Christi chociaż raz ujrzą go na ekranie, prognoza
pogody stanie się prawdziwym przebojem. Pozwoliła sobie na leniwy
uśmiech. Mam nadzieję na owocną współpracę, powtórzyła w
myślach. Więcej niż owocną. Od dawna już nie spotkała równie
interesującego mężczyzny.
Do tej pory znała bogatych – i bezgranicznie nudnych –
biznesmenów. Jeff McBride był zupełnie inny. Naukowiec o
wzniosłych ideałach... W dzień zapewne chodził zamyślony po plaży,
a wieczorami słuchał kojącej muzyki. Zastanawiało ją, jaki umysł
kryje się za przystojną twarzą. Napisała na skrawku papieru: „Co
dzień odkrywam coś nowego i ciekawego u Jeffa McBride’a”, potem
schowała kartkę do torebki. Zabrała z drukarki notatki poczynione w
czasie rozmowy z Jeffem i wezwała sekretarkę.
– Peg, nadaj to faksem do Billingsa. Niech przepisze umowę z
doktorem McBride’em. Pilna sprawa. Jutro chcę mieć ostateczną
wersję.
Była przekonana, że notowania programu pójdą w górę już po
pierwszym występie Jeffa. Zadzwoniła do Steve’a.
– Misja zakończona. Jutro McBride podpisze kontrakt.
– Bomba! Stawiam pizzę.
Ariel sięgnęła do biurka i zerknęła na torbę opatrzoną napisem ,
Boutique de la Mer”. Zasłużyła na taki prezent. A co z pizzą? Zawsze
przecież mogła siąść na rower i spalić nadmiar kalorii.
– Spotkamy się za pięć minut.
Steve zabrał ją do Pizza Italiana i zamówił dwie pepperoni.
– McBride to strzał w dziesiątkę – oświadczył. – Bilet do Houston.
Wzniósł toast kuflem piwa. Ariel upiła łyk mrożonej herbaty.
– A ty przejmiesz po mnie Kanał Czwarty – obiecała. Ze
wszystkich pracowników studia tylko Steve wiedział o rodzinnym
turnieju Fosterów.
– Co u braci? – zapytał.
– Lepiej, niż się spodziewałam. Niestety. Daniel wymyślił nowy
program dla dzieci, nadawany w angielskiej i w hiszpańskiej wersji
językowej. Od razu zyskał poklask w El Paso, pisały o tym gazety.
Daniel to mózg rodziny. Wynalazca. Nie jestem zaskoczona, że wpadł
na tak dobry pomysł.
– AChad?
– Podobno też pracuje nad czymś wyśmienitym, ale nie chce
powiedzieć nad czym. Cały on, tajemniczy do końca. Jak królik
chowa się w cylindrze, póki nie przyciągnie uwagi widzów. W ten
sam sposób uprawiał szermierkę, jeszcze podczas studiów. – Ariel
uśmiechnęła się do wspomnień. – Finta, finta, finta, aż przeciwnik go
zlekceważył. Wtedy rzucał się do ataku.
– Bez obaw – mruknął Steve. – Na pewno wygrasz.
– Mam nadzieję. – Houston było dla niej niczym wymarzony
garniec złota, jaśniejący na końcu tęczy, pozornie bliski, a jednak poza
zasięgiem ręki. Dom i stabilizacja...
Zbyt długo prowadziła życie koczownika, wciąż wędrując od
studia do studia. Raz nawet poświęciła miłość dla kariery. Chciała
wreszcie gdzieś osiąść... a gdzie mogła znaleźć lepsze miejsce niż w
rodzinnym Houston? Poczuła nagły przypływ rozpaczy. Co zrobi, jeśli
przegra? Odegnała niepokojące myśli i wróciła do bieżących spraw.
– Wiesz, co zaproponowała Kara? Chce wprowadzić McBride’a do
przeciętnej rodziny i na jej przykładzie pokazać, co robić w czasie
huraganu. Wstępne przygotowania, dobytek, i tak dalej.
– Świetny pomysł. To będzie prawdziwa bomba.
Steve umiał ją pocieszyć w najgorszych chwilach. Od początku był
jej przyjacielem, zastępczym bratem, z którym na dodatek nie musiała
rywalizować. Ariel w zamian wysłuchiwała jego zwierzeń z nie
spełnionej miłości do Kary. Nie spełnionej, gdyż na nieszczęście
Steve’a, Kara nigdy nie narzekała na brak adoratorów.
Steve odłożył trzymany kawałek pizzy i zamglonym wzrokiem
popatrzył w talerz.
– McBride na pewno zawróci jej w głowie. Ariel uśmiechnęła się.
– Nie przejmuj się – powiedziała. – Zrobię wszystko, żeby nasz
pan doktor nie miał czasu na amory.
Na dźwięk dzwonka Jeff przetarł zaspane oczy, wstał z łóżka,
narzucił szlafrok i boso poczłapał do przedpokoju. Kto miał czelność
budzić go w sobotę rano? Spojrzał na zegarek. Było dużo później, niż
myślał. Mimo to nie zamierzał wstawać przed południem.
Otworzył drzwi i wlepił zdumiony wzrok w młodego posłańca z
bukietem letnich kwiatów i kolorowym balonem w ręku.
– Chyba pomyliłeś adres, chłopcze. Posłaniec zerknął na kartkę.
– Pan Jeff McBride. Apartament tysiąc dwieście cztery.
– To ja, ale...
– Proszę tu podpisać. – Wręczył Jeffowi długopis i pokwitowanie.
Jeff naskrobał swoje nazwisko, odebrał bukiet i tępym wzrokiem
popatrzył na balon. Potem ostrożnie odłożył kwiaty na stolik. Huragan
natychmiast przybiegł zobaczyć, co się dzieje, powąchał stokrotkę i
musnął łapą cynię.
– Niedobry kocur! – Jeff pogroził mu palcem. Sięgnął po
załączony liścik.
Witam w Kanale 4 i zapraszam do Driftwood Country Club na
wspólną zabawę z okazji Święta Niepodległości.
Ariel Foster
Nawet bez podpisu poznałby jej charakter pisma. Widział przecież,
jak nanosiła poprawki na kontrakcie. Potrząsnął głową i wybuchnął
śmiechem. Co za dziewczyna... odważna, sprytna i do tego cholernie
ładna. Wyczuwał, że nawiązała się pomiędzy nimi nić tajemnego
porozumienia. Zresztą, jeśli zastanowić się głębiej, dlaczego miałoby
być inaczej?
Właśnie, dlaczego? Po pierwsze, ich znajomość była ściśle
związana z pracą. Jeff wspomniał swój nieudany romans z laborantką
z Narodowego Centrum Badań. Kay polegała wyłącznie na nim, nie
potrafiła podjąć najprostszej decyzji. W końcu doszło do katastrofy
gorszej niż najpaskudniejsza burza. Ariel wyglądała na całkiem inną,
ale... Gdyby poznał ją bliżej, bez wątpienia zaczęłaby go prosić, żeby
na stałe zaczął pracować w telewizji. Nalegałaby tak długo, aż by się
zgodził. Poza tym... na pewno kogoś miała. Była zbyt piękna i
żywiołowa, by pędzić życie zupełnie sama.
W niczym nie przypominała kobiet, które znał dotychczas. Lubił
ciche, mądre dziewczęta, nie stroniące od wizyt w filharmonii i
wieczornych przechadzek po plaży. Ariel na pewno była mądra, ale
cicha? Wolne żarty. Wrócił myślami do zaproszenia. Kara Taylor
także proponowała mu, żeby przyszedł.
– Będzie pan miał okazję poznać ludzi z produkcji i resztę obsługi
studia – powiedziała.
Jeff podziękował jej, ale stwierdził, że nie jest pewien, czy zdoła
znaleźć wolny czas. Zgodził się na współpracę z telewizją tylko przez
wzgląd na mieszkańców Corpus Christi. Jego umowa nie obejmowała
wspólnych przyjęć z pracownikami Kanału 4. Czwartego lipca chciał
wypłynąć z przyjaciółmi w krótki rejs jachtem.
Piekielna Ariel Foster! Zdawał sobie sprawę, że wezmą go na
języki, jeśli nie przyjmie jej zaproszenia. Zgonił Huragana ze stolika,
smętnym wzrokiem popatrzył na kwiaty i poszedł do kuchni. Miał
nadzieję, że filiżanka mocnej kawy rozjaśni mu
AV
głowie. Na
śniadanie po prostu odgrzał resztki kolacji. Huragan otarł mu się nogę.
– Już nie liniejesz? – mruknął Jeff. – Pani Hayes miała rację. Jak
zwykle.
Kot nie przejawiał zainteresowania swym futrem. Wskoczył na
kredens i tęsknie spojrzał w stronę lodówki.
– Miauu...
– Dobrze, dobrze. – Jeff nalał mu pełną miskę mleka. Potem wypił
kawę – gorzką i mocną. Odpędziła resztki senności.
Co miał zrobić? Zadzwonić do Ariel, podziękować za kwiaty i
przeprosić, że nie będzie na przyjęciu? Na pewno znalazłaby
argument, by go przekonać.
Dobrze, zdecydował. Wpadnę na godzinę do Driftwood Country
Club, poznam pracowników Kanału 4, podziękuję za bukiet i po
prostu wyjdę. Konwenansom stanie się zadość, a panna Foster nie
będzie miała czasu na dalsze podchody. Cóż się bowiem może
wydarzyć złego przez sześćdziesiąt minut?
ROZDZIAŁ 4
Ariel wyciągnęła się na leżaku nad basenem. Z uśmiechem
spoglądała na słońce igrające na powierzchni wody i flagi łopoczące
w lekkim wietrze. Goście i obsługa Kanału 4 bawili się wyśmienicie.
Z dala dobiegały wesołe okrzyki dzieci, lecz i dorośli zachowywali się
nie mniej hałaśliwie. Ariel co chwila przerywała rozmowę z Karą
Taylor i Heidi Lockhart, żeby popatrzeć, co się dzieje.
Heidi była dziennikarką współpracującą z „Marinerem”. Ariel
poznała ją tuż po przyjeździe do Corpus Christi. Wkrótce stały się
bliskimi przyjaciółkami. Heidi pociągnęła łyk Krwawej Mary i
odgarnęła z czoła długie, czarne włosy.
– Czego pragną kobiety? – spytała.
– Tego samego co mężczyźni: sukcesu, władzy, powodzenia –
odpowiedziała Ariel. Lekko posmarowała ramiona kremem do
opalania. Miała na sobie nowe bikini: skąpe, w kolorach purpury i
turkusowej zieleni.
– Tak? – pokręciła głową Heidi. – A czego oczekują od mężczyzn?
– To o wiele ciekawsza sprawa – odezwała się Kara.
– Ty na pewno znasz prawidłową odpowiedź – mruknęła Ariel.
Kara wprost nie mogła odpędzić się od amantów, lecz nikogo to
nie dziwiło, gdyż była ładną, żywiołową blondynką o uroczo zadartym
nosku i przemiłym usposobieniu.
– Gdybym to wiedziała, dawno założyłabym rodzinę – powiedziała
do Ariel. – Tymczasem skończyłam dwadzieścia dziewięć lat i wciąż
jestem panną.
– Nie mów, że nie miałaś szansy – przypomniała jej Ariel.
– Trzy panny przed trzydziestką – głośno westchnęła Heidi. –
Czego zatem oczekujemy?
– Zależy od zapatrywań – stwierdziła Ariel. – Co ważniejsze:
pierwsze wrażenie czy widoki na dłuższą znajomość?
– Zacznijmy od wrażeń – zaproponowała Heidi.
– Szukasz nowych tematów do działu „Z kobiecego punktu
widzenia”? – spytała Ariel.
– Owszem. Na ten miesiąc, do pierwszej części artykułu. W drugiej
chcę się skupić na cechach męskiej osobowości.
– I będziesz nas cytować? – z niepokojem zapytała Kara.
Heidi przyłożyła rękę do serca.
– Żadnych nazwisk – obiecała solennie. – Zaczynaj, Ariel.
– Dobrze... więc wrażenia. – Ariel zastanawiała się przez chwilę,
po czym powiedziała: – Wysoki, śniady i dobrze zbudowany. O
urzekającym spojrzeniu...
Przypomniała sobie właściciela wyjątkowo urzekających szarych
oczu. Gdzie się podziewał? Przyjęcie trwało od dwóch godzin, a on do
tej pory się nie pokazał. Była zawiedziona. Początkowo, po wysłaniu
kwiatów, zamierzała nawet zadzwonić, ale potem uznała, że to
przesada. Przyszła więc w końcu ze Steve’em, który nie miał dość
odwagi, by poprosić Karę. Teraz całą złość skupiła na Heidi.
– Po co chcesz o tym pisać? To takie płytkie.
– Fakt, ale kto będzie czytał poważniejsze rzeczy w środku lata?
Mózg się lasuje w tym upale.
Kara pokiwała głową.
– Zatem kolej na twojego idola. Heidi uśmiechnęła się chytrze.
– Zaskoczę was. Lubię lekko przerzedzone włosy i głęboko
osadzone niebieskie oczy.
Ariel i Kara wybuchnęły śmiechem.
– Naprawdę! – zawołała Heidi. – Tydzień temu rozmawiałam z
jednym z dyrektorów Lone Star Oil Exploration. Zafascynowała mnie
aura władzy, a także niezwykła inteligencja.
Kara potrząsnęła głową.
– Osobiście wolę muskularnych blondynów. Chociaż z drugiej
strony... – zerknęła w bok i uniosła rękę w geście powitania – nie
mam nic przeciwko wysokim i śniadym.
Heidi popatrzyła w tym samym kierunku.
– Och! Któż to taki? Jeśli ratownik, to w tej chwili rzucam się do
basenu.
– Będziemy z nim robić program – odpowiedziała Kara. – Cykl o
huraganach.
Huraganach. Ariel omal nie zerwała się z leżaka.
Jeff stał w bramie klubu, wodząc wzrokiem po tłumie gości. Białe
szorty mocno kontrastowały z ciemną opalenizną nóg, a rozpięta
koszula odsłaniała szeroką pierś. Ariel westchnęła. Ten facet był
prawdziwym dziełem sztuki. Sztuki erotycznej.
Przez chwilę patrzył prosto na nią. Ariel wstała.
– Możesz o nim wspomnieć w swoim artykule – rzuciła przez
ramię do Heidi.
Nie czekając na odpowiedź, podeszła do Jeffa.
– Taki zapowiadacz pogody wywoła prawdziwą burzę w mieście –
parsknęła Kara.
– Święte słowa – przytaknęła Heidi. – Nie rób sobie zbyt wielkich
nadziei. Ktoś inny już przed tobą zagiął na niego parol.
Jeff obserwował nadchodzącą Ariel. Blond włosy zaczesane w
koński ogon, smukłe nogi, złocista skóra... Może postąpił słusznie,
przyjmując zaproszenie? Uśmiechnęła się i już wiedział: tak, to był
znakomity pomysł.
– Cieszę się, że przyszedłeś – powiedziała na przywitanie.
– Miło mi. I dziękuję za kwiaty. Cudowna niespodzianka.
– Lubię zaskakiwać ludzi. Chodź. – Wzięła go za rękę. – Poznasz
resztę zespołu.
Podeszli do mężczyzny w średnim wieku, sączącego drinka.
– To Perry Weston, zapowiada u nas pogodę.
Jeff widział Westona na ekranie. Rzecz jasna teraz, bez garnituru,
za to w szerokich szortach, wypuszczonej na wierzch koszuli i w
baseballowej czapce z emblematem Teksas Rangers prezentował się
inaczej. Mruknął niezbyt przyjaźnie „dzień dobry” i z ociąganiem
uścisnął dłoń Jeffa.
– Jestem pewna, że Perry da ci parę cennych wskazówek przed
twoim pierwszym występem w studiu – powiedziała Ariel.
– Będę wdzięczny. – Jeff wiedział, że wbrew woli wkroczył na
cudze podwórko i że Ariel próbowała nie dopuścić do konfliktu. –
Muszę przyznać, że w tych sprawach jestem zupełnym nowicjuszem.
– Po prostu bądź sobą – wycedził Weston. Ariel zacisnęła usta.
– Racja – przyznał Jeff. – Może kiedyś pogadamy o tym przy
małym drinku?
– Nie piję.
Jeff zerknął na bursztynowy płyn w szklance Westona, podejrzanie
przypominający whisky.
– Więc tylko porozmawiamy – zaproponował. W głębi duszy
oczekiwał, że Perry i tym razem odmówi.
– Może... – usłyszał w odpowiedzi.
– Perry, wrócisz po wiadomościach, żeby obejrzeć pokaz
fajerwerków? – Ariel zmieniła temat.
Weston pokiwał głową.
– Zatem jeszcze się zobaczymy. Pociągnęła Jeffa za sobą.
– Fiuu! – westchnął McBride. – W środku lata poczułem mroźny
powiew zimy.
– Perry widzi w tobie poważne zagrożenie. Wybuchnął śmiechem.
– Nie jestem żadnym zagrożeniem.
Ariel uśmiechnęła się, lecz nic nie powiedziała. Prowadziła Jeffa
od jednej grupy gości do drugiej, przedstawiała go i poznawała z
członkami zespołu. Jeff zdążył już zapomnieć połowy zasłyszanych
nazwisk.
– Niezły tłum – bąknął w końcu.
– Mamy duże studio. Przyszło parę osób z rozgłośni radiowej
KCOR, ale większość to moi pracownicy.
– Wszyscy wzięli dzień wolny?
– Nie. Część obsługi ma normalny dyżur – odparła i popatrzyła na
niego uważniej. – Zdejmij koszulę.
– Co takiego?
– Za gorąco ci. – Palcem musnęła jego pierś, w miejscu, gdzie po
skórze spływała wąska strużka potu.
Zrobiła to od niechcenia, całkiem naturalnie. Co chwila . łapała
kogoś za łokieć, wichrzyła dzieciom włosy i wykonywała wiele
innych podobnych gestów, ale Jeff nagle poczuł, że skóra płonie mu
żywym ogniem. Wciąż na niego patrzyła. Zrozumiał, że czekała, aż
spełni jej prośbę. Zdjął koszulę i przewiesił ją sobie przez ramię.
– Dużo lepiej – oznajmiła Ariel. – Chodźmy na drinka.
– Świetnie.
Jeff marzył o czymś bardzo zimnym. Wziął od barmana duży kufel
piwa i w ślad za Ariel podszedł do stolika, przy którym siedziały dwie
pary. Po krótkiej wymianie grzeczności, Ariel powiedziała:
– Zaraz wracam. Muszę zadbać o innych gości. Moment oddechu,
z ulgą pomyślał Jeff, ale już po chwili zaczął się rozglądać za piękną
gospodynią. Kiedy ją odszukał wzrokiem, patrzyła w jego stronę,
jakby też żałowała chwilowego rozstania. Zmiękł jak wosk pod
wpływem jej promiennego uśmiechu.
Jedną z osób siedzących przy stoliku była Kara Taylor.
Roześmiana i jasnowłosa, przypominała beztroską uczennicę przed
balem maturalnym. Jeff zdążył się już przekonać, że to tylko pozory.
Za wyglądem czupurnej nastolatki krył się bystry umysł i nieugięty
charakter.
Prócz Kary przy stoliku siedzieli zastępca Ariel, Steve Loggins,
dziennikarka „Marinera” Heidi Lockhart oraz prezenter wieczornych
wiadomości Hal Monroe. Jeff od razu poczuł do niego sympatię. Spod
oka obserwował pozostałych gości. Steve wodził za Karą
rozmarzonym wzrokiem, ale ona zdawała się tego nie zauważać.
Heidi, patriotycznie wystrojona w biel, czerwień i błękit, mówiła
raczej mało, za to z uwagą potrafiła słuchać.
Wróciła Ariel. Hal narzekał właśnie, że ze względu na pracę zbyt
rzadko bywa w domu.
– Cóż zrobić, ciągle coś się dzieje. Jesteś za to w samym centrum
wydarzeń – pocieszała go Ariel.
– Jakim centrum? – biadolił Hal. – Sezon ogórkowy. Wczoraj
sensacją dnia był pożar śmietnika, do którego dzieciaki wrzuciły
petardę.
– Rozejrzyj się więc. za jakimś skandalem – zaproponowała Ariel.
Jeff poczuł nagły ucisk w żołądku. W ten sposób szukała poklasku
u widzów? Skandal... Wystarczyło to jedno słowo, by przywołać
najbardziej bolesne wspomnienia. Widok bladej twarzy ojca
wychodzącego z gmachu sądu po złożeniu zeznań... i natrętny tłum
reporterów blokujących mu drogę. Koniec dobrej zabawy. Czas się
zbierać. Jeff odstawił pusty kufel i podniósł się z krzesła. Nagle
zamarł w pół ruchu, słysząc piskliwy okrzyk. Do stolika podbiegł
mały chłopiec. Usta i policzki miał umazane krwią.
– Tato!
Hal zerwał się jak oparzony i chwycił syna w ramiona.
– Robbie! Co się stało?!
Malec nie odpowiadał, tylko wciąż płakał.
– Niech ktoś przyniesie ręcznik! – krzyknął Hal. – I trochę lodu!
– Ratownik! – jęknęła Kara. – Na pewno ma apteczkę. Pobiegła w
stronę basenu.
Ariel przyłożyła chusteczkę do ust chłopca, a Hal ciągle próbował
go uspokoić.
Wokół zebrał się spory tłum gości.
– Spadł z huśtawki – wyjaśniła trochę starsza dziewczynka.
Hal tulił syna, póki nie nadbiegł ratownik. Okazało się, że Robbie
był bardziej wystraszony niż naprawdę poszkodowany.
– Ma rozciętą wargę i podrapaną brodę – oznajmił ratownik. –
Wystarczy mała dezynfekcja i będzie po sprawie.
– Nieeee! – zawołał malec.
– Robbie, nie wierć się – prosił go ojciec.
– Pozwól, że ci pomogę – odezwała się Ariel. Położyła dłoń na
ramieniu chłopca. – Wszystko będzie dobrze – powiedziała miękko. –
Pan ratownik posmaruje ci buzię lekarstwem.
– T-to b-boli? – wyjąkał Robbie.
– Tylko trochę, ale ty jesteś bardzo dzielny i na pewno
wytrzymasz. Złap mnie mocno za rękę.
Nie przestawała mówić, gdy ratownik przemywał twarz malca.
– Szczypie – syknął Robbie.
– Daj, podmucham, to zaraz przestanie – powiedziała Ariel. Jeff
obserwował ją z uśmiechem. Tak samo kiedyś postępowała jego
matka.
Tłumek gapiów rozchodził się powoli, Robbie przytulił się do ojca.
– Dzielny chłopak – uśmiechnęła się Ariel.
– Jak Batman?
– Oczywiście.
Robbie wsunął paluszek do buzi.
– Znasz jakieś opowiadanie o Batmanie? Ariel potrząsnęła głową.
– Nie, ale znam takie, w którym występują Wielki Ptak, Bert i
Emie. Chcesz posłuchać?
Robbie przytaknął radośnie, więc zaczęła:
– Pewnego razu...
Opowiadała ze swadą, nie zapominając ani przez chwilę, że i
Robbie powinien znaleźć swoje miejsce wśród bohaterów. Prowadziła
dialog, zmieniała głosy i tak świetnie grała każdą rolę, że nawet Jeff
przysłuchiwał się z rozbawieniem.
Gdy skończyła, Robbie wysunął się z objęć ojca i pobiegł do
kolegów. Ariel odprowadziła go wzrokiem.
– Poszedł się pochwalić swoimi ranami. – Z uśmiechem zerknęła
na Hala i dodała: – Ciężko być ojcem. Chyba potrzebujesz dobrego
drinka, tatku.
Hal skinął głową i ruszył w stronę baru. Ariel także wstała.
– Muszę znowu pokręcić się wśród gości.
Jeff postanowił jej towarzyszyć. Chciał lepiej poznać kobietę, z
którą miał współpracować. Z przyjemnością obserwował jej stosunek
do najmłodszych uczestników przyjęcia.
– Lubisz dzieci – zauważył.
– Uhm. Kiedyś chciałam nawet pracować w przedszkolu.
Wyobraził ją sobie w tłumie rozbrykanych malców. Pewnie wraz z
nimi siedziałaby na podłodze.
– Dlaczego zmieniłaś plany?
Milczała przez chwilę, potem wzruszyła ramionami.
– Kiedy cała rodzina zajmuje się telewizją, trudno robić cokolwiek
innego. Chcesz być tam, gdzie coś się naprawdę dzieje.
– Żałujesz czasem, że nie poszłaś za głosem serca? – spytał
całkiem poważnie, bo sam przeżył coś podobnego.
– Nie. Wystarczy mi świadomość, że kiedyś będę miała własne
dzieci. Teraz chcę kierować najlepszym studiem telewizyjnym w
Corpus Christi.
Jeff miał ochotę spytać, w jaki sposób zamierza dopiąć celu, skoro
większość widzów wolała Dwunastkę. Ktoś jednak krzyknął:
– Są ochotnicy do siatkówki? Ariel natychmiast pobiegła.
– Chodź! – pociągnęła za sobą Jeffa. Po chwili dołączyli do grupy
siatkarzy. Ariel przypominała żywe srebro. Ścinała, skakała i niemal
ochrypła od krzyku. Jeff patrzył na nią jak urzeczony. Była wspaniałą
zawodniczką. Tym gorzej dla przeciwników, pomyślał. Biedny Kanał
12.
Po meczu otarła spocone czoło.
– Popływam trochę przed kolacją. A ty?
– Skąd u ciebie tyle energii? – jęknął Jeff.
– Kwestia diety. Staram się zdrowo odżywiać – odparła ze
śmiechem i podbiegła do basenu.
Jeff w ślad za nią wskoczył do chłodnej wody. Bez pośpiechu
płynęli ramię w ramię.
– Nie grałam w siatkówkę od czasu studiów – nieoczekiwanie
powiedziała Ariel.
– Byłaś w drużynie uniwersyteckiej?
– Nie. Traktowałam to jak zabawę. Uprawiałam szermierkę.
– Serio?
– Tak – odparła. Dopłynęła do brzegu i przysiadła na krawędzi
basenu. Strużki wody spłynęły po jej piersiach. Jeff wstrzymał
oddech. Nagle wyobraził sobie, że gładzi jej nagie ciało...
Ariel jedną nogą bełtała wodę. Z ciekawością spoglądała na Jeffa.
– Uwielbiam szermierkę – podjęła rozmowę. – Uczy strategii i
płynności ruchów.
A ty bez wątpienia byłaś pojętną uczennicą, pomyślał Jeff. Nie
wyszedł z wody, lecz przysunął się bliżej dziewczyny.
– Do tej pory nie znałem nikogo, kto by uprawiał szermierkę –
przyznał. Wsparł się łokciami o krawędź basenu. – Jak trafiłaś na
pierwszy trening?
– Chad... Mój starszy brat był w uczelnianej reprezentacji Teksasu.
Chodziłam na jego mecze, a potem... doszłam do wniosku, że mogę
mu dorównać.
– I zaczęłaś ćwiczyć?
– Tak. Miałam dobre wyniki, choć on zdobył więcej medali –
stwierdziła kwaśno.
Jeff parsknął śmiechem na widok jej miny.
– Ktoś kiedyś powiedział, że zwycięstwo nie jest najważniejsze.
– A ktoś inny odparł, że to prawdziwy smak życia.
– Komu wierzysz? – zapytał cicho.
– Lubię wygrywać.
– A jeśli przegrasz?
– Wolę o tym nie myśleć – odpowiedziała poważnie.
Jeff zapragnął nagle, żeby się znowu uśmiechnęła. Przeciągnął
mokrym palcem po jej dłoni. W oczach Ariel na powrót zamigotały
wesołe ogniki.
– Na tamtym trawniku zasiedli do kolacji. Ścigamy się?
– Piękne dzięki. Nie mam ochoty na wyścigi z takim dryblasem. Z
góry wiem, jaki będzie wynik.
Zjedli kurczę z grilla, sałatkę ziemniaczaną i kawałek soczystego
arbuza. Jeff dodatkowo sycił się widokiem Ariel. Cieszyło go, że
postanowił zostać.
Steve, który zdołał zająć miejsce u boku Kary, uśmiechnął się z
wyraźnym zadowoleniem.
– Przypomniały mi się pikniki z rodzicami, jakie urządzaliśmy
kiedyś w Illinois.
– Mnie także, tylko ja dorastałam w Missouri – wesoło
odpowiedziała Kara.
– Co roku czwartego lipca chodziliśmy do parku Hermann w
Houston – dodała Ariel. – Orkiestra grała „Uwerturę tysiąc osiemset
dwunastego roku”, potem był salut armatni i pokaz sztucznych ogni.
Jeff był pewien, że ponownie usłyszał nutkę tęsknoty w jej głosie.
Co ją gryzło? Naprawdę, Ariel Foster była zagadkową dziewczyną.
Zanim skończyli jeść, zapadł wieczór. Ariel uśmiechnęła się do
siebie. To był udany dzień. Na dodatek jeszcze nie dobiegł końca.
Wyrzuciła do kosza pusty papierowy talerz i popatrzyła na Jeffa.
– Chodźmy na mały spacer – powiedział.
Skinęła głową. Szli w milczeniu, póki nie dotarli na plac zabaw.
Ariel stanęła przy huśtawce. Po chwili wskoczyła na siedzenie i
skinęła na Jeffa.
– Siadaj – powiedziała naglącym tonem. Nie dał się długo prosić.
Ariel kołysała się coraz wyżej, wyżej, jak wtedy, kiedy była małą
dziewczynką... Nad sobą widziała niebo.
– Pierwsza gwiazda – mruknęła. – Powinniśmy pomyśleć jakieś
życzenie.
Zmarszczyła brwi.
– Co sobie pomyślałaś? – spytał Jeff.
– Nie spełni się, jak ci powiem – odparła, kręcąc głową. Zawsze
prosiła o to samo, ale gwiazdy nie chciały jej słuchać. – A ty?
Jeff chwycił łańcuch jej huśtawki i zatrzymał ją w miejscu.
– Oto.
Stanął tuż przed Ariel i z wolna pochylił głowę. Ariel czekała,
nagle poczuła jego wargi na swoich i naraz, sama nie wiedząc kiedy,
zarzuciła mu ramiona na szyję.
Bum!
Odskoczyli od siebie. Przez krótką, zwariowaną chwilę Ariel była
pewna, że to jej serce zabiło tak gwałtownie. Potem zobaczyła na
niebie rozkwitające pióropusze fajerwerków. Wzięła głęboki oddech,
żeby się uspokoić. Wszystko to działo się zbyt szybko.
– Trzeba wracać – szepnęła.
Jeff nie zaoponował, ale opiekuńczym gestem otoczył ją
ramieniem. Powoli szli w stronę tłumu zgromadzonego nad basenem.
W górze wciąż tryskały złote, czerwone i zielone fontanny ognia.
Każdy strzał nagradzały gromkie brawa. Ariel myślała jednak
wyłącznie o Jeffie. Przystanęła przy kępie drzew.
– Zostańmy tutaj – poprosiła.
Po ostatniej serii fajerwerków Jeff ponownie pochylił się w jej
stronę.
– Ariel...
– Ariel – rozległ się inny głos – powiesz parę słów na zakończenie
imprezy?
Z cienia wychynął Steve Loggins. Pospiesznie uwolniła się z objęć
Jeffa.
– O... oczywiście. – Zerknęła w bok.
– Idź – podpowiedział Jeff. Z jego tonu nie potrafiła wyczytać
żadnych uczuć.
Z ociąganiem poszła za Logginsem. Nad basenem weszła na
krzesło.
– To był udany dzień – powiedziała donośnie. – Dużo słońca i
dużo przysmaków. Mam nadzieję, że wszyscy się dobrze bawili. Ja na
pewno.
– Wiemy – zawołał ktoś z gości. Zerwała się burza oklasków.
– Teraz pora do domu – dokończyła Ariel. – Dobranoc. Jutro
zaczynamy zgodnie z planem.
Zeskoczyła z krzesła.
– Za chwilę wracam – mruknęła do Steve’a i pobiegła do kępy
drzew. Po drodze kilka razy musiała stawać, żeby pożegnać
wychodzących gości. Kiedy dotarła na miejsce, Jeffa już nie było.
ROZDZIAŁ 5
Jeff stał przed schludnym domkiem i z udanym spokojem patrzył
na krzątaninę operatorów. Stojąca obok Debra Tucker ze
zdenerwowania obgryzała paznokcie.
– Nie... nie wiem, czy to naprawdę dobry pomysł. A jeśli palnę
jakieś głupstwo?
– Na pewno nie – odparł Jeff, chociaż podzielał jej obawy. Zdawał
sobie sprawę, że program nie będzie nadawany na żywo, a mimo to
nie umiał zapanować nad nerwami. Co będzie, jeśli zapomni tekstu
albo zrobi z siebie durnia na oczach całego miasta?
– Zawsze można w montażu wyciąć wszystkie błędy – wtrąciła
Kara. – Nie ma pani najmniejszych powodów do niepokoju. Będzie
pani prawdziwą gwiazdą.
– Właśnie – westchnęła Debra. – Ludzie w sklepie stojący za mną
w kolejce do kasy będą mnie błagać o autografy. Słyszeliście?! –
krzyknęła do trójki malców siedzących na werandzie. – Mama
zostanie gwiazdą.
– A kto to taki? – spytał Travis, najstarszy z rodzeństwa,
siedmiolatek o piegowatej buzi. Dwoje młodszych, Mark i Tammy, z
ciekawością czekało na odpowiedź.
– Ktoś sławny tak jak Madonna.
Chłopcy zachichotali, Debra przyłączyła się do nich.
– Nie mogą sobie wyobrazić, żeby mama była choć trochę podobna
do Madonny. Dobrze chociaż, że ścięłam włosy. – Przesunęła dłonią
po krótkiej, jasnej czuprynie i uśmiechnęła się do Jeffa.
Na swój sposób przypominała Ariel. Radosna, zmienna i pełna
życia. Kara wybrała ją z bez mała setki kandydatek, które
odpowiedziały na ogłoszenie o naborze do nowego, cyklicznego
programu o huraganach. Debra była samotną matką, próbującą
połączyć wychowanie dzieci z pracą w wypożyczalni wideo. Życie jej
nie rozpieszczało, mimo to umiała zachować dobry humor.
Kara kiwnęła ręką na dzieci.
– Chodźcie, stańcie przy mamie. Wy też będziecie gwiazdorami.
Operator wciąż dokonywał ostatnich oględzin sprzętu. Jeff nie
posiadał się ze zdumienia, ile potrzeba czasu na przygotowanie
zaledwie trzech minut reportażu.
Wcześniej, na potrzeby pierwszego odcinka, odwiedził kilka rodzin
w Corpus Christi, zadając jedno jedyne pytanie:
– Co państwo sądzą o prognozach, że w tym roku czeka nas
wyjątkowo wiele huraganów?
Małżonkowie w średnim wieku, którzy niedawno przeprowadzili
się do Teksasu z Kalifornii, z dezaprobatą potrząsnęli głowami.
– Uciekliśmy od trzęsień ziemi – zatrwożył się mąż – a pan mówi o
huraganach...
Starszy pan stwierdził, że przeżył niejedną burzę.
– Nie ma strachu, wytrzymam i huragan.
Nauczycielka ze szkoły podstawowej oświadczyła z powagą, że
rozmawiała z dziećmi na ten temat na lekcji wychowawczej.
Teraz przyszedł czas na wybraną rodzinę i...
– Możemy kręcić – zawołał operator.
– Boże – jęknęła Debra – zaraz się pochoruję.
Ja też, pomyślał Jeff. Już wiedział, co go powstrzymywało przed
występami w telewizji: nerwy.
Zmusił się do uśmiechu i klepnął Debrę po ramieniu.
– Dasz sobie radę, Madonno. Zaczynamy. – Stanął przed kamerą. –
Znajduję się przed domem Debry Tucker, od roku mieszkającej w
Corpus Christi wraz z trójką dzieci. Zeszłe lato upłynęło bez
huraganów, tym razem ma być dużo gorzej. Jakie przygotowania
poczyniono w domu Tuckerów?
– Żadnych – odparła Debra. – Przyjechaliśmy z Amarillo,
huragany znam tylko ze słyszenia. Nie mam pojęcia, jak się zachować
w razie katastrofy. Mieszkam niemal nad brzegiem morza...
– Należy po pierwsze wykazać zapobiegliwość, a po drugie
czujność – wtrącił Jeff. – Będziemy towarzyszyć pani Tucker i jej
dzieciom w przygotowaniach na wypadek klęski żywiołowej.
Nauczymy was, jak ochronić rodzinę przed huraganem.
Dodał jeszcze kilka słów o następnych odcinkach i przerwał.
Operator wyłączył kamerę. Debra otarła spocone czoło.
– Boże! Myślałam, że zemdleję. Jak wyszło?
– Znakomicie – zapewniła ją Kara. – Będzie pani w dzienniku o
szóstej.
– Słyszeliście? – zawołała Debra do dzieci. – Zobaczycie się w
telewizji.
Popatrzyła na Jeffa.
– Często pan to robi?
– Udzieliłem kilku wywiadów, ale nigdy dotąd nie pracowałem
przy całym cyklu. Jestem równie zdenerwowany jak pani. Mam na
imię Jeff.
– Jeff... – powtórzyła. – Trzeba przyznać, że radzisz sobie przed
kamerą jak stary wyga.
– Szkoda, że mój żołądek wcześniej o tym nie wiedział – odparł
konfidencjonalnym szeptem.
– Na pewno bym zemdlała, gdybyś nie nazwał mnie Madonną –
zachichotała Debra. – Dzięki.
Wskazała na drzwi domu.
– Wstąpicie na małego drinka? Kara spojrzała na zegarek.
– Niestety, musimy jechać. Czeka nas jeszcze wizyta w stacji
meteorologicznej.
– Ani słowa więcej o pogodzie – jęknęła Debra. – Zaraz mam
głowę pełną huraganów. Do zobaczenia w przyszłym tygodniu.
Wsiedli do mikrobusu. Jeff odetchnął z ulgą.
– Uff! Dobrze, że mam to za sobą.
– Hej, McBride, tylko mi nie wmawiaj, że taki duży chłopiec boi
się kamery – zażartowała Kara.
– Boi? To mało powiedziane.
Godzinę później byli już z powrotem w studiu. Na korytarzu
spotkali Ariel. Jeff widział ją po raz pierwszy od przyjęcia
zorganizowanego w Święto Niepodległości. Przystanęła niepewnie,
lecz zaraz na jej twarzy zagościł promienny uśmiech.
– Jak poszło? – spytała.
– Dobrze. – Jeff także czuł się zażenowany. Wciąż miał w pamięci
tamten wieczór. Obserwował ją, kiedy żegnała zgromadzonych gości.
Kochała swoją pracę. Kochała telewizję, czyli coś, czego on po prostu
nie cierpiał. To podziałało na niego jak kubeł zimnej wody. Po cichu
wymknął się z przyjęcia i pojechał do portu. Resztę wieczoru spędził
na pokładzie jachtu, w towarzystwie Adama i Natalie Gormanów.
Ariel dołączyła do nich i przez chwilę szli ramię w ramię. Jeff
kątem oka widział jej smukłą szyję i zgrabne piersi wyraźnie
zarysowane pod bluzką.
– Musisz zmienić koszulę – powiedziała nagle. Po co? Znów się
spocił?
– Dlaczego? – spytał.
– W tej chodziłeś całe popołudnie. Na ekranie musisz wyglądać
świeżo. Zobacz, czy znajdziesz coś odpowiedniego – zwróciła się do
Kary.
– Jasne. – Kara popatrzyła na Jeffa. – Szesnastka? Miała miarę w
oku, ale Jeff nie chciał się przebierać.
– Przecież nałożę jeszcze marynarkę – zaprotestował. – Nikt nie
zobaczy koszuli.
Żadna z nich nie zwróciła na niego uwagi.
– Niebieską – powiedziała Ariel. – Będzie pasować do cery.
– Dobrze by było, żeby się ogolił.
– Wystarczy puder...
– Puder? Jaki puder?! – zawołał Jeff.
– Telewizyjny, żebyś się nie świecił – wyjaśniła Ariel. Na widok
jego przerażonej miny dodała: – Waltera Cronkite’a też pudrują.
Wszystkich. Nawet Arnolda Schwarzeneggera.
– Chwileczkę! – Jeff stanął na środku korytarza. – Puder pudrem,
lecz pozwól, że sam zdecyduję, czy się będę golił i czy włożę inną
koszulę. – Zmarszczył brwi. – Kontrakt nic nie wspominał o tym, że
będziesz rządzić w mojej garderobie.
– Pomyśl rozsądnie, Jeff – ze spokojem upomniała go Ariel. –
Masz przecież wystąpić w telewizji. Nie chcesz chyba przed całym
stanem zaprezentować się jak łajza.
– Nie wyglądam jak łajza – burknął w odpowiedzi.
– Koszula. – Ariel ruchem ręki odprawiła Karę i znów popatrzyła
na Jeffa. – Dziennik wieczorny to najważniejszy punkt programu.
Musisz wywrzeć dobre wrażenie.
– Proszę bardzo. – Jeff włożył marynarkę i wsunął ręce w
kieszenie. – Widzisz? Nie mam resztek spaghetti na klapach ani dziur
na rękawach. Wystarczy?
– Może... – westchnęła Ariel. – Co za irytujący facet...
– Co w takim razie powiesz o sobie? Uśmiechnęła się
nieoczekiwanie.
– Chyba jesteśmy kwita. – Wyciągnęła rękę. – Rozejm? Uścisnął
jej dłoń. Błąd. Znów poczuł mrowienie w krzyżu.
– Rozejm – mruknął pod nosem.
– Dobrze. Koszula niepotrzebna – krzyknęła do Kary, ale Jeff
mógłby przysiąc, że po cichu dodała: – Przynajmniej na dzisiaj.
Weszli na zaplecze studia.
– Do tego jeszcze ten puder... – narzekał Jeff.
– Normalka w telewizji – wyjaśniła Kara. Makijażem i
charakteryzacją zajmowała się Lynn Nelson.
Jeff ze stoickim spokojem poddał się jej zabiegom, zaprotestował
tylko na widok puderniczki.
– Co to ma być, maska na Halloween? Będę przecież wyglądał jak
Duch Wielkiej Dyni.
– Więcej luzu – parsknęła śmiechem Kara. – W światłach
reflektorów odzyskasz ludzkie cechy.
Uwierzył jej na słowo. Raz jeszcze rzucił okiem na
jaskrawo-pomarańczowe odbicie w lustrze i poszedł do studia.
Właśnie trwały przygotowania do dziennika. Hal, komentator
sportowy oraz Perry Weston – wszyscy upudrowani – czekali już na
swoich miejscach.
Perry spojrzał na wchodzącego Jeffa i mruknął coś pod nosem.
Dobrze, że mikrofony były wyłączone, gdyż za taką uwagę od razu
wyleciałby z pracy.
– Wejdziesz tuż przed prognozą pogody – szepnęła Kara.
– W czasie pierwszej reklamy dam ci znak, gdzie masz usiąść.
– Mrugnęła okiem. – Połamania nóg, McBride.
Ariel wpatrywała się w monitor. Toczył się właśnie wywiad z
zażywną właścicielką salonu samochodowego. Do występu Jeffa
pozostało sześćdziesiąt sekund.
Bała się dzisiejszego spotkania. Bała się zwłaszcza dlatego, że po
namiętnym pocałunku na przyjęciu Jeff tak po prostu... zniknął. Co
wywołało tę zmianę nastroju? Czy powinna go o to spytać, czy
udawać, że nic nie zaszło? Sama zdawała sobie sprawę ze swoich
uczuć, ale Jeff... Może po programie znajdą chwilę, by o tym
porozmawiać.
Popatrzyła przez grubą szybę oddzielającą reżyserkę od studia. Jeff
zajął już swoje miejsce, a jeden z asystentów przypiął mu mikrofon do
klapy. Perry, usadowiony poza polem kamery, spoglądał na rywala
ponurym wzrokiem.
Co teraz czujesz, Jeff? – pytała w myślach Ariel. Nie wyglądał na
przejętego swą rolą.
– Denerwujesz się, Ariel? – usłyszała nad uchem szept Steve’a.
– Skąd wiesz? Parsknął śmiechem.
– Drzesz kartkę na setki małych kawałków...
– Dobrze, dobrze. Trochę się niecierpliwię. Trzydzieści sekund.
– Wcale ci się nie dziwię – mruknął Steve. – Mam nadzieję, że
McBride nie zawali sprawy.
– A ja mam nadzieję, że nie uderzy pięścią w stolik i że nie zejdzie
z wizji. Wściekł się jak diabli, kiedy mu zaproponowałam, żeby
zmienił koszulę.
Steve roześmiał się jeszcze głośniej.
– I nie zmienił?
– Nie. Ani się nie ogolił.
Dziesięć sekund. Wstrzymała oddech.
Dokładnie o wyznaczonym czasie Jeff zaczął mówić:
– Huragany. Najczystsza postać żywiołów natury... Ariel
odetchnęła z ulgą i wygodniej rozparła się w krześle.
Zerknęła w monitor i przez chwilę syciła wzrok widokiem
przystojnej twarzy. Zapomniała o pocałunkach; obserwowała Jeffa jak
profesjonalistka. Był wspaniały. Swobodny, bez śladu tremy, jakby od
lat występował przed kamerami. Prawdziwy przebój sezonu. Z
uśmiechem klepnęła w dłoń Steve’a.
– Czuję się jak kwoka doglądająca kurczęcia. Steve wyszczerzył
zęby.
– Nie wątpię.
– Odkryłam go. Mam do tego prawo.
– Tak – pokiwał głową – widziałem was na przyjęciu. W niczym
wówczas nie przypominałaś kwoki.
Ariel spłonęła rumieńcem.
– Hmmm... Pójdziemy po programie do chińskiej restauracji?
– Pewnie – zgodził się Steve. – Weźmiesz McBride’a?
– I Karę.
– Myślisz, że się zgodzi? – spytał z nadzieją w głosie.
– Załatwię to.
Porozmawiały parę minut później. Kara ochoczo przystała na
pomysł wspólnej kolacji. Ariel wybiegła na korytarz, żeby złapać
Jeffa, lecz ten właśnie zniknął gdzieś z Westonem.
Pewnie chcieli pogadać o programie, pomyślała z rozczarowaniem.
– Było już pięć telefonów z pochwałami za pomysł cyklu o
huraganach! – krzyknął w jej stronę któryś z asystentów.
– Świetnie. Powtórzmy występ Jeffa w dzienniku o dziesiątej –
zaproponowała Ariel.
– Dobrze – przytaknęła Kara. – Tylko przejrzę taśmę. Poszli na
parking i wsiedli do samochodu Steve’a. Ariel zajęła miejsce z tyłu.
Widziała, jak uszy Steve’a czerwienieją za każdym razem, gdy Kara
zwracała się wprost do niego. Biedny chłopak, naprawdę to
przeżywał.
Zjedli kolację w Moo Goo Gai Pan, chwilę zabawili w pobliskim
sklepie, a potem wrócili do ośrodka. Kara wpadła w wir przygotowań
do ostatniego wydania dziennika, a Steve zaczął się pomału zbierać do
domu. Ariel weszła na moment do działu łączności z widzami.
– Wciąż dzwonią w sprawie huraganów – powitał ją asystent,
wymachując plikiem zapisanych kartek.
– Wyśmienicie. – Ariel wzięła notatki, żeby spokojnie przeczytać
je w domu. Weszła do gabinetu po torebkę i podśpiewując pod nosem,
zjechała windą na parking. Cieszyła ją reakcja widzów na występ
Jeffa. W myślach już układała faks do Chada. „Lepiej się pilnuj,
Wielki Bracie”.
Wsiadła do corvetty, ruszyła, lecz po chwili zauważyła, że
samochód wyraźnie ściąga w bok. Coś było nie tak.
– Och... – jęknęła.
Wysiadła, żeby sprawdzić, co się stało. Tak jak podejrzewała,
złapała gumę. Dawno już powinna zmienić mocno starte opony, ale
nigdy nie miała czasu. Dobrze chociaż, że woziła w bagażniku
zapasowe koło. Wyciągnęła je teraz, podstawiła lewar, zdjęła kołpak i
zaczęła odkręcać śruby. Było już zupełnie ciemno, więc musiała
pracować w świetle latarki. Po paru minutach miała już dużą plamę
smaru na samym przodzie nowej białej sukienki.
– Cudownie – mruknęła i wróciła do niewdzięcznej roboty.
– Co ty wyprawiasz? – zabrzmiało nagle tuż przy niej. Podskoczyła
jak oparzona.
– Jeff, ale mnie przestraszyłeś! – zawołała, lecz jednocześnie
poczuła ogromną ulgę. Z wrażenia upuściła klucz.
– Nic dziwnego. Sama, na ciemnym parkingu... Wzruszyła
ramionami i wpełzła pod samochód, by odnaleźć narzędzie. Już i tak
była brudna, trochę więcej piachu na pewno nie zaszkodzi.
– Jestem już dorosła – rzuciła przez ramię. – Dam sobie radę.
– Dorosła i miła – cierpko zauważył Jeff. – Macie tutaj chociaż
jakiegoś strażnika?
Ariel wydostała klucz i przysiadła na piętach.
– Mamy, ale go nie wołałam. Nie raz i nie dwa zmieniałam koło...
– Wierzę. – Jeff klęknął obok niej i obdarzył ją przeciągłym
spojrzeniem. – Nie o to chodzi. Zapadł zmrok, a ty jesteś całkiem
sama.
Ariel machnęła kluczem.
– W każdej chwili mogłabym krzyknąć na strażnika. Okolica jest
spokojna i uważałam...
– Nieprawda – skarcił ją Jeff. – Stanąłem tuż za tobą i zdałaś sobie
sprawę z mojej obecności dopiero wtedy, gdy się odezwałem. –
Chwycił klucz. – A to kiepska broń.
Rozzłoszczona Ariel próbowała mu wyrwać narzędzie... i nagle
znalazła się na ziemi, zamknięta w stalowym uścisku Jeffa.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu patrzyli sobie w oczy. Jeff
uśmiechnął się lekko i Ariel . wstrzymała oddech.
– Puść mnie – szepnęła. Pokręcił głową.
– Widzisz, do czego może dojść na ciemnym parkingu? – spytał
schrypniętym, nieswoim głosem.
– Jeff...
Pochylił się. Tylko jeden maleńki całus... Musnął wargami jej usta.
Klucz wysunął mu się z dłoni i zadzwonił o beton. Ariel leżała bez
ruchu, jakby zatopiona w ekstatycznym transie. Nagle wyciągnęła
ręce, objęła go za szyję i mocniej przyciągnęła do siebie.
Po raz drugi smakował słodycz jej warg i czuł upojny zapach
delikatnego ciała. Podniecała go jej namiętność. Zrozumiał, że lepiej
zakończyć tę grę, póki jeszcze panował nad odruchami. Niechętnie
odchylił głowę.
Podniósł klucz i pomógł Ariel wstać z ziemi. Miała potargane
włosy, drżące usta i nieprzytomne spojrzenie.
– Co?... – zaczęła.
Jeff próbował znaleźć logiczne wytłumaczenie swego zachowania.
– W każdej chwili może nas ktoś zobaczyć. Chcesz być gwiazdą
ostatnich wiadomości?
– Nie. – Szybko odwróciła głowę, ale zdążył zobaczyć żal w jej
oczach.
Położył rękę na jej ramieniu.
– Ariel...
– Daj mi klucz – powiedziała spokojnie.
– Sam zmienię koło.
– Jeff...
– Nie kłóć się – odparł, kucając przy samochodzie. – Muszę czymś
się zająć, skoro nie ma w pobliżu kubła z zimną wodą.
Pokiwała głową. Przez parę minut żadne z nich nie odezwało się
ani słowem.
Jeff prawie skończył, kiedy podbiegł do nich mocno zaniepokojony
strażnik.
– Panno Foster? Zobaczyłem światło latarki... Wszystko w
porządku?
– Tak, George – odpowiedziała lekko rozedrganym głosem. – Nic
się nie stało. Złapałam gumę, ale już po kłopocie.
– Mogła mnie pani zawołać.
– Tak, tak, mogłam.
– Idę, skoro nie jestem potrzebny...
Ariel skinęła głową. Po chwili strażnik zniknął za rogiem budynku.
Jeff dokręcił ostatnią śrubę, wcisnął kołpak i zwolnił lewar. Wstał.
Czuł się niepewnie, będąc tak blisko Ariel. Z biciem serca spoglądał
na jej usta.
– Jedź do domu – powiedział nagle. Odwrócił się i odszedł w drugą
stronę.
Ariel jak oniemiała patrzyła za nim. Znów ją zabrał na krótką jazdę
kolejką górską – z wyżyn namiętności w otchłań odtrącenia. Znów
pocałował i zniknął.
Skrzywdził ją dwukrotnie. Wystarczy. Postanowiła, że od tej
chwili doktor McBride będzie dla niej tylko biletem do Houston.
Przewidywane ochłodzenia, z możliwością lodowatych spojrzeń. Ot, i
wszystko.
Z trzaskiem zamknęła drzwiczki i ruszyła z piskiem opon. W domu
przepedałowała na rowerku dziesięć kilometrów, wciąż czując na
swych wargach usta Jeffa.
ROZDZIAŁ 6
„A teraz powracamy do dzisiejszego odcinka serii «Nasze miejsce
pod słońcem»”
Ariel przeniosła wzrok na ekran, na którym pojawiły się dwie
kobiety.
„Lukę ci nie wystarcza, Sabrino? Teraz chcesz, żeby wrócił Elliot?
Widzę, w jaki sposób na niego patrzysz, jak korzystasz z każdej
sposobności, by go dotknąć. Nie ośmieszaj się, Angeliko. Poza tym,
co cię gnębi? Elliot jest twoim bratem. Przyrodnim bratem, Sabrino.
Nie zapominaj o tym”.
Ariel ściszyła głośnik. Jak też ta Sabrina radziła sobie w życiu...
Lukę, Elliot, Cullen. W szóstym miesiącu ciąży wciąż odgrywała
femme fatale. Ariel wsparła brodę na rękach i zamyśliła się. Ktoś taki
jak Sabrina nie pozwoliłby się bezkarnie całować nawet Jeffowi
McBride’owi...
– Kretyn! – mruknęła pod nosem, chwyciła z biurka kartkę papieru,
zmięła i cisnęła w drugi kąt pokoju.
W drzwiach pojawiła się Kara.
– Świetny rzut – powiedziała z uśmiechem. – Słuchaj, Ariel, mogę
przysłać do ciebie Jeffa? Podsunęłam mu kilka pomysłów do
następnej części, ale chyba powinien skonsultować je z tobą.
– Pewnie, przyślij. Z rozkoszą z nim pogadam... – Ariel odczekała,
aż Kara zniknie na korytarzu, po czym dokończyła:
– i powiem mu, co o nim myślę.
Naturalnie nie mogła i nie zamierzała spełnić tej groźby.
Co prawda, Jeff zranił jej uczucia, ale była wystarczająco twarda,
by przejść nad tym do porządku. Popełniła błąd, dopuszczając do
zbytniej poufałości. Od tej pory musiała pamiętać, że jej stosunki z
Jeffem są ściśle służbowe. Czas zapomnieć o pocałunkach i skupić się
na pracy. Być miłą i nic więcej. Traktować McBride’a jak
siedemdziesięcioparoletniego bankiera. Siwy włos i zmarszczki na
wysuszonej twarzy... Nic prostszego.
Jednak kiedy Jeff stanął w progu, doszła do wniosku, że będzie
trudniej, niż przypuszczała. Twarz bankiera zupełnie nie pasowała do
smukłej, muskularnej sylwetki.
Ariel chrząknęła głośno.
– Jeśli chodzi o przyszły tydzień...
– Myślałem, że najpierw pomówimy o zeszłym tygodniu. Właśnie.
Pora wyrzucić wszystko z siebie i oczyścić atmosferę. Ariel skinęła
głową i wzięła głęboki oddech.
– Sądzę, że...
– Chciałem...
– Ty pierwszy – zdecydowała. – Mów.
– Chciałem cię przeprosić – urwał.
Za co? Za pocałunki? Za to, że cię pożądałam?
– Za to, że pewne rzeczy wymknęły się spod kontroli – dokończył
Jeff.
– Przeprosiny przyjęte – odparła z wymuszonym uśmiechem. –
Oboje jesteśmy winni. W końcu łączą nas tylko interesy.
– Racja.
Kosmyk ciemnych włosów opadł mu na czoło. Ariel aż
zaświerzbiały ręce, żeby go odgarnąć.
– Co było, minęło. Puśćmy w niepamięć miniony tydzień.
Zostańmy przyjaciółmi.
– Dobrze. – Jeff patrzył na jej usta. Miał lekko rozszerzone źrenice
i niespokojnie wiercił się w miejscu.
– Jeśli chodzi o przyszły tydzień...
Nie podjął tematu. Był nieobecny myślami.
– Przyszły tydzień – głośniej powiedziała Ariel.
– Co? Ach, tak. Kara wymyśliła, żeby razem z Debrą wybrać się
po zakupy. Wiesz... chodzi o rzeczy, które mogą się przydać w razie
katastrofy. Zrobiłem listę.
– Dobry pomysł. Rzucimy na ekran planszę, a twój spis będzie
także dostępny gratis drogą wysyłkową. – Ariel odwróciła się w stronę
komputera. – Umieścimy na nim znak stacji i godzinę rozpoczęcia
programu. To przypomni widzom, żeby o właściwej porze zasiedli
przed telewizorem.
Zadowolona, że jej stacja może tak wiele pomóc mieszkańcom
Corpus Christi, z promiennym uśmiechem popatrzyła na Jeffa.
Odpowiedział jej uśmiechem. Ariel nie potrafiła oderwać oczu od
jego twarzy.
– To już wszystko – powiedział z wolna i odwrócił się w stronę
drzwi.
– Jeszcze... lista – przypomniała mu Ariel. Odgarnęła włosy z
policzka.
Jeff zerknął na nią.
– Lista?
– Lista zakupów, którą zrobiłeś.
– Mam ją tutaj. – Wyjął kartkę z kieszeni i podał Ariel. Przez
przypadek lekko dotknął jej palców. Oboje drgnęli.
– Spójrzmy – prędko powiedziała Ariel, żeby ukryć nagły
przypływ emocji. – Baterie, latarka, świece...
– Na wypadek gdyby zabrakło prądu.
– Prądu – powtórzyła. Tego nigdy nie mogło zabraknąć. Powietrze
aż iskrzyło od napięcia. – Zrobię z tego kopię.
– Dobrze.
Wyszła zza biurka. Partnerzy w interesach zwykle podają sobie
ręce przy pożegnaniu. Wyciągnęła dłoń.
Jeff stawił czoło wyzwaniu, choć lekko wzmocnił uścisk i Ariel
przez jedną krótką chwilę, nie dłuższą niż uderzenie serca, miała
nieodparte wrażenie, że zamierzają przyciągnąć bliżej i zamknąć w
ramionach. Szczerze mówiąc, oczekiwała tego. Jednak Jeff McBride
potrafił tylko całować i znikać.
– Zobaczymy się w studiu – powiedziała.
Skinął głową i wyszedł. Ariel wpatrywała się w zamknięte drzwi.
– Przyjaciele – mruknęła ponuro. – Strzeż mnie, Boże, od takich
jak McBride.
Jeff przystanął na korytarzu.
– Przyjaźń – westchnął. – Rzeczywiście.
Przyjaźń z Ariel była możliwa jedynie na odległość. W
bezpośrednich kontaktach prędzej czy później musiało dojść do
wybuchu emocji. I to raczej prędzej.
W środę Jeff przyjechał do biura dużo później niż zwykle. Większą
część dnia spędził na rozmowach ze Służbą Morską Teksasu.
Negocjacje jeszcze nie dobiegły końca.
Moira jak zwykle tkwiła na swoim miejscu, stukając w klawiaturę
komputera. Miała chyba dzień dobroci dla Indian, gdyż włożyła
bufiastą bluzkę i naszyjnik, bez wątpienia wykonany przez plemię
Hopi, srebrno-turkusowe kolczyki, zestaw dźwięczących bransoletek i
z pół tuzina pierścionków, kupionych w rezerwacie w Santa Fe.
Złodziej biżuterii dostałby przepukliny pod ciężarem takiego łupu.
Jeff uniósł dłoń na powitanie i poszedł dalej. W korytarzu stały
dwie młode praktykantki z księgowości. Na jego widok zachichotały i
zaczęły szeptać. Ze wzruszeniem ramion zniknął za drzwiami
gabinetu.
Rozłożył na biurku plik dokumentów. Miał twardy orzech do
zgryzienia i po chwili doszedł do wniosku, że będzie mu się
pracowało o wiele lepiej, jeśli nasyci swój organizm porządną porcją
mocnej kawy. Zabrał więc pokaźny kubek i z marsową miną poszedł
do bufetu.
Tuż za drzwiami spotkał sąsiada, też meteorologa, Paula Larsona.
– Zadumany? – spytał Larson.
– Hmmm?
– Wiesz przecież. „Śniady i zadumany... „
Jeff mruknął coś na odczepnego i poszedł dalej. Nie miał pojęcia, o
co chodziło Larsonowi, i nie zamierzał go o to pytać. W bufecie nalał
sobie kawy i zawrócił do gabinetu. W holu omal nie wpadł na
studentkę, która na czas wakacji podjęła pracę w Gulf Coast Weather
Technology.
– Przepraszam pana, doktorze McBride – powiedziała, po czym
zakryła usta i poczerwieniała jak burak. Prawie biegiem uciekła w
głąb korytarza.
Czy wszyscy powariowali? Jeff czuł się, jakby nieświadomie trafił
w strefę mroku. Wokół słyszał szepty i stłumione śmiechy.
Zamknął drzwi gabinetu i złapał za słuchawkę.
– Moira, co się tu dzieje?
– Wayne jeszcze nie wrócił, spotkanie z zarządem Mannox
Shipping wyznaczono na...
– Nie o to chodzi. Wszyscy się wyśmienicie bawią, a ja nie mam
zielonego pojęcia, co ich śmieszy.
– Śmieszy? – Moira umilkła na chwilę, potem spytała: – A czytałeś
może dzisiejsze gazety?
– Tylko parę tytułów. Byłem na zebraniu.
– To przeczytaj. Felieton w „Marinerze” – przejawiała
zadziwiającą ostrożność. – „Z kobiecego punktu widzenia”. Mam ci
przynieść?
– Nie trzeba. Mam.
Rzucił słuchawkę na widełki i wyjął gazetę z teczki. Czuł, że nie
spodoba mu się to, co w niej znajdzie. Odszukał właściwą stronę,
resztę rzucił po prostu na podłogę. Felieton z cyklu „Z kobiecego
punktu widzenia” zajmował niemal całą lewą szpaltę. Obok tytułu
„Czego pragną kobiety?” widniało zdjęcie uśmiechniętej Heidi
Lockhart.
Czego pragniemy do mężczyzn? Bez względu na nasze
oczekiwania w pierwszej chwili polegamy wyłącznie na zmysłach.
Tak, drogie panie, przede wszystkim liczy się wygląd. Jaki?
Doliczyłam się aż siedmiu wzorców najbardziej pożądanego
mężczyzny.
Jeff zmarszczył brwi. Zdziwił się, że ktoś tak inteligentny jak Heidi
mógł wypisywać podobne bzdury. Zerknął na wspomniane „wzorce”.
Dobry Boże! „Silny, opalony kowboj”. „Poważny nauczyciel,
najlepiej w okularach”. „Kulturysta”. „Wysoki, śniady i zadumany... „
Przecież Paul powiedział właśnie „zadumany”.
Jeff zaczął czytać od tego akapitu:
Wysoki, śniady i zadumany. Lord Byron, Heathcliff. Czujne, nieco
posępne oczy, patrzące spod zmarszczonych brwi, zmysłowe usta,
dołek w brodzie. Spojrzenie poety i marzyciela. .. lub kochanka.
Ucieleśnieniem tych cech jest meteorolog, doktor Jeff McBride,
którego od niedawna mamy okazję podziwiać na Kanale 4, w każdy
poniedziałek o osiemnastej i dwudziestej drugiej. Tego po prostu nie
wolno przegapić.
– Szlag by trafił! – Jeff cisnął gazetę na biurko. Nic dziwnego, że
wszystkim tak wesoło. Spełnił się najgorszy koszmar jego życia.
Wiedział, kogo za to winić.
Zadzwonił telefon.
– Tak? – burknął Jeff do słuchawki.
– Doktorze McBride, mówi Glenda Poe z „Marinera”. Po
dzisiejszym porannym artykule dostaliśmy sporo telefonów z prośbą o
zamieszczenie pańskiego zdjęcia. Mógłby pan nam dostarczyć jakiś
negatyw?
– Nie.
– Ale...
– Nie! – wykrzyknął Jeff i z trzaskiem odłożył słuchawkę. Tego
było za wiele. Nie cierpiał rozgłosu i zamieszania wokół swojej
osoby, a teraz wpadł jak śliwka w kompot. Chwycił gazetę i wybiegł z
gabinetu. Nawet nie zabrał teczki i dokumentów. Nie zamierzał już
dziś pracować.
– Jeff?! – zawołała za nim Moira.
– Wychodzę. Będę dopiero jutro.
– O rany... – mruknęła i pośpiesznie sięgnęła po tomik „Znaków
miłosnych na każdy miesiąc”. Jeff trzasnął drzwiami.
Przez całą drogę do studia Kanału 4 jechał na granicy dozwolonej
prędkości. Nie chciał, żeby jakiś gliniarz chwalił się potem, że wlepił
mandat „wysokiemu, śniademu i zadumanemu” piratowi.
Z piskiem opon zatrzymał samochód na parkingu i jak burza wpadł
do holu, nie zwracając uwagi na zdziwione spojrzenia kilku
przechodzących osób.
Sekretarka Ariel uniosła się znad biurka.
– Witam, doktorze McBri... Do diabła z grzecznościami.
– Jest u siebie?
– Tak.
– To dobrze.
Ruszył w stronę drzwi. Peg ze zdumioną miną opadła na krzesło.
Jeff szybkim krokiem wszedł do gabinetu. Ariel, odwrócona
bokiem do biurka, rozmawiała z kimś przez telefon. Drgnęła, gdy
drzwi zamknęły się z głośnym trzaskiem.
– Oddzwonię później – powiedziała i odłożyła słuchawkę. – Jeff,
co tu robisz w środę? Siadaj.
Był wściekły, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć złotych, lśniących
włosów i ust rozchylonych jakby w oczekiwaniu pocałunku. Odpędził
czym prędzej niestosowne myśli i rzucił na biurko mocno już zmiętą
gazetę.
– To twój pomysł?
Nie przestraszyła się groźnego tonu; nie próbowała kłamać. Nawet
nie udawała, że nie wie, o co chodzi.
– Cały artykuł nie, twoje nazwisko tak – odparła.
– Przecież wyraźnie powiedziałem, że nie życzę sobie podobnych
„rewelacji”.
– Powiedziałeś, że nie chcesz żadnych zdjęć ani wywiadów. –
Stuknęła palcem w gazetę i uśmiechnęła się z triumfem. – Widzisz?
Nie ma zdjęcia.
Ciekawe, czy wiedziała, że już do niego dzwoniono z „Marinera”.
– To bez znaczenia. Zrobiłaś ze mnie, .. – z trudem wypowiedział
kolejne słowa – symbol seksu.
Ariel zerknęła na felieton.
– Możliwe... a cóż to szkodzi?
– Drażni mnie. – Jeff nie spuszczał wzroku z gazety.
– Dlaczego? Przecież to ci tylko przyda popularności.
– Nie chcę być popularny! – wykrzyknął z gniewem. – A już na
pewno nie w ten sposób. „Wysoki, śniady, zadumany.. . „ – mruknął z
niesmakiem.
– Przecież to prawda. Jesteś wysoki, jesteś śniady, a jak nie jesteś
zadumany, to patrzysz na mnie wilkiem.
– W tej chwili jestem przede wszystkim wściekły! – wypalił.
– Hmmm... wolałbyś, żeby było napisane „wysoki, śniady,
wściekły”?
Szczerze? – pomyślał Jeff. Wolałbym być teraz setki kilometrów
stąd, na jakiejś bezludnej wyspie.
– Obawiam się, że już za późno, żeby zniszczyć cały nakład
porannego wydania „Marinera” – oznajmiła Ariel z teatralnym
westchnieniem. – Rzecz jasna, zawsze możesz zażądać od Heidi, by
zamieściła sprostowanie.
– Oczywiście. Po takim sprostowaniu cała sprawa nabrałaby
pikanterii.
– Możliwe – przytaknęła Ariel. – Można jednak napisać, że zaszło
nieporozumienie, że tak naprawdę jesteś niski, masz jasne włosy i...
– Dobrze. – Uniósł ręce obronnym ruchem. – Wszystko rozumiem,
ale spróbuj choć na chwilę wczuć się w moje położenie. Nie lubię
takich zagrywek. To dziecinada. Już na samym początku dałem ci
wyraźnie do zrozumienia, że życzę sobie, by mnie oceniano wyłącznie
na podstawie mojej wiedzy. – Oparł się o blat biurka. – Ostrzegam,
przy następnej okazji uznam to za pogwałcenie warunków kontraktu i
zrezygnuję z udziału w twoim programie. Ariel pokiwała głową.
– Nie wątpię. A teraz poważnie: Jeff, wiesz, ile osób zacznie cię
oglądać tylko z powodu tego felietonu? Przy okazji dowiedzą się, co
robić w razie huraganu.
– Tu masz rację.
– To dlaczego nie przestaniesz się ciskać? Nie bądź... ponurakiem.
W jej oczach pojawiły się wesołe iskierki. Jeff wbrew sobie
uśmiechnął się kącikiem ust.
– Rozejm? – zapytała Ariel, wyciągając rękę.
– Pod warunkiem, że przyjmiesz moje zastrzeżenia.
– Przyjmuję. Pozwól, że na przeprosiny postawię ci kolację. Co ty
na to?
Powinien odmówić i jak najdalej uciec od jej błyszczących oczu i
promiennego uśmiechu... Wystarczyło przecież uważać...
– Dobrze.
– Poczekaj parę minut, tylko coś skończę. Przez drzwi wetknął
głowę Hal Monroe.
– Ariel, możesz poświęcić mi kilka sekund?
– Tak, wejdź.
– Wolałbym na osobności...
– Wybacz – powiedziała Ariel do Jeffa. – Zaraz wracam. Zamknęła
za sobą drzwi, lecz głęboki głos Hala i tak docierał do gabinetu.
– Pamiętasz, jak mówiłaś, by wyszukać jakiś skandal? Chyba
trafiłem na coś interesującego...
– Ekstra... – Głosy ścichły w oddali.
Skandal. Jeff mocno zacisnął pięści. Co on tu robił? Dlaczego
przyjął zaproszenie kogoś, kto żerował na nieszczęściu innych? Czym
się naprawdę różnił Kanał 4 od telewizji z Tulsy? Najlepiej będzie
jechać do domu i ograniczyć kontakty z Ariel Foster do niezbędnego
minimum. Tylko ten zapach perfum wciąż unoszący się w powietrzu...
Ariel stanęła w drzwiach i obdarzyła go czarującym uśmiechem.
– Gotów?
Jeff skinął głową. Ariel wzięła torebkę.
– Pojedziesz za mną?
Znakomity pomysł. Gdyby jechali razem, musieliby przejść przez
parking, a tam czekało za dużo niebezpiecznie żywych wspomnień.
Ariel wybrała U Cezanne’a, niewielką francuską restaurację w
bocznej uliczce, kilka przecznic od śródmieścia Corpus Christi.
Zapalone świece na stołach, na ścianach widoki Paryża, a w tle cicha
muzyka skrzypiec. Miejsce wprost wymarzone dla zakochanych, ale
Ariel starała się pamiętać, że jej stosunki z Jeffem nie powinny
wykraczać poza pewną granicę.
Uniosła kieliszek z winem.
– Za przyjaźń.
– Za przyjaźń – jak echo zawtórował Jeff, po czym dodał cicho: –
Nigdy dotychczas nie miałem takiej przyjaciółki.
Chciała zapytać, co to miało znaczyć, ale po namyśle
odpowiedziała cytatem:
– „Przyjaciel to prawdziwe dzieło przyrody”. Ralph Waldo
Emerson.
– Tak dobrze znasz literaturę? – zdziwił się.
– Skończyłam anglistykę.
Jeff obrzucił ją taksującym spojrzeniem i uśmiechnął się lekko.
Ariel przeszył dreszcz podniecenia.
– Sądziłem, że pociągają cię bardziej... dynamiczne rzeczy.
– Na przykład sumo? Parsknął śmiechem.
– Albo stepowanie. Poza tym wykłady z anglistyki nie są
najlepszym wprowadzeniem do pracy w telewizji.
Ariel wypiła łyk wina.
– Kocham dobrą literaturę, a telewizji... nauczyłam się w Houston.
W wakacje pracowałam w tamtejszej stacji.
– Co robiłaś? – Wziął ją za rękę i delikatnie przesunął kciukiem po
aksamitnej skórze.
– Wszystko – wykrztusiła. – Razem z braćmi dostawaliśmy
niewielkie wynagrodzenie, ale tata orał w nas. Raz dał mi nawet rolę
w przedstawieniu dla dzieci.
– Jaką?
– Bohaterką była kocica. Ja należałam do grona kociąt. Jeff
roześmiał się.
– Kociątko... – powiedział takim głosem, jakby miał zamiar ją
pogłaskać.
Ariel głośno przełknęła ślinę.
– Jeff – powiedziała drżącym głosem.
– Hmmm?
– Nie rób tego.
Poczuła lekkie muśnięcie warg na skórze.
– Dlaczego?
– Jesteśmy przyjaciółmi.
Znów leciutko dotknął wargami jej dłoni.
– Zachowuję się nieprzyjaźnie?
– Nie, ale...
– Potrawka z kurczęcia – przerwał im kelner.
Jeff puścił rękę Ariel. Cofnęła ją pośpiesznie, wciąż jeszcze ciepłą
od jego pocałunku. Z roztargnieniem patrzyła na krzątaninę kelnera.
Jeff próbował ją uwieść... i chyba dopiąłby swego. Po co? Żeby po raz
trzeci odejść? Nie mogła na to pozwolić. Postanowiła wrócić na
bezpieczniejszy grunt – na przykład skupić się na jedzeniu.
– Potrawka z kurczęcia nie należy do najzdrowszych posiłków –
powiedziała, marszcząc nos. – Pomyśl tylko o tych wszystkich
tłuszczach wędrujących przez żyły niczym oddział wroga...
Jeff uśmiechnął się znacząco. Wiedział, że z rozmysłem zmieniła
temat.
– Mnie to nie przeszkadza – stwierdził i zabrał się do maślanych
bułeczek. – Najpierw jarzyny – wskazał na smakowicie przyrządzone
szparagi.
Ariel starannie unikała niebezpiecznych tematów i zabawiała go
głównie wspomnieniami z dzieciństwa. Opowiadała o swoich
braciach, lecz spod oka obserwowała twarz Jeffa, zmarszczki wokół
jego oczu, patrzyła, jak blask świecy wydobywa linię nosa i ust.
Pragnęła, żeby znów jej dotknął. Nie, nie chciała... Sama nie
wiedziała, czego chce naprawdę.
Kelner zabrał puste nakrycia. Ariel popatrzyła na Jeffa. Mów do
niego, strofowała się w duchu. Nie przerywaj.
– A ty? – zapytała. – Hmmm... jak to się stało, że zostałeś
meteorologiem?
– Przez przypadek, pod koniec ósmej klasy. Południowa część
Tulsy padła ofiarą tajfunu, więc postanowiłem głębiej zbadać
przyczyny huraganów. Zaprezentowałem swoją pracę na szkolnym
konkursie
naukowym
i
dostałem
nagrodę
towarzystwa
meteorologicznego. Była to książka o pogodzie.
– Dlaczego huragany?
– Może z powodu ich nieujarzmionej siły... Człowiek, choć się
uważa za władcę świata, jest w istocie bezradny wobec sił natury.
Zwykła burza potrafi zmienić bieg historii.
– W jaki sposób? – Ariel chciała jak najwięcej wiedzieć o Jeffie i
jego zainteresowaniach.
– Przecież to pogoda przyczyniła się do klęski hiszpańskiej
armady. Ocalałe z bitwy stoczonej z flotą angielską okręty próbowały
umknąć, płynąc wokół Szkocji oraz Irlandii, lecz gwałtowny sztorm
zepchnął je na przybrzeżne skały. Większa część floty nigdy nie
powróciła do macierzystych portów i tak zakończyła się władza
Hiszpanii nad oceanami. Gdyby nie było sztormu, świat mógłby teraz
wyglądać całkiem inaczej.
Ariel słuchała go w zamyśleniu.
– To ciekawe... Zawsze sądziłam, że meteorologia jest nudna, a ty
znalazłeś w niej i naukę, i historię, i dramat.
– Właśnie.
– Może to wina Perry’ego.
– Nie mnie o tym sądzić – roześmiał się Jeff.
– Jak myślisz, czy w tym roku dotknie nas klęska żywiołowa? –
spytała nagle.
– Wielce prawdopodobne – odparł z powagą.
– Będzie dużo zniszczeń?
– To zależy od siły wiatru. Potrafimy śledzić trasę tajfunu, co, w
połączeniu z naszym cyklem programów edukacyjnych, powinno
zmniejszyć straty do minimum.
Ariel odetchnęła z ulgą, gdy kelner podał deser.
Jeff najwidoczniej nie przepadał za słodyczami, za to Ariel dała się
skusić na kawałek tortu czekoladowego z kremem jagodowym.
– To twoja zdrowa dieta? – zapytał. Potrząsnęła głową.
– Wyjątek, który potwierdza regułę. – Szelmowsko mrugnęła
okiem.
Jadła powoli, delektując się każdym kęsem. Oblizała wargi, na
których pozostała drobina kremu i w tej samej chwili poczuła na sobie
rozpalone spojrzenie Jeffa.
– Gdzie pracowałeś przed przyjazdem do Corpus Christi? –
spytała.
– Tylko w Centrum Badawczym w Miami. Chciałem jednak mieć
nieco więcej swobody w realizacji własnych pomysłów, więc
wybrałem prywatną firmę.
– Przeznaczenie... – mruknęła Ariel.
– Słucham?
Zrobiła nieokreślony ruch ręką.
– Nasze drogi spotkały się we właściwym miejscu i czasie. Miasto
potrzebowało twojej wiedzy, a ja znalazłam sposób na widzów. Jeśli
chodzi o naszą pracę, chyba stanowimy dobraną parę.
Ciekawe, czy uwierzył, że chodziło wyłącznie o to. Ariel skinęła
na kelnera i poprosiła o rachunek. Restauracja, jeszcze do niedawna
pełna gości, teraz już prawie opustoszała. Kiedy wyszli na zewnątrz,
lekki powiew zwichrzył włosy Jeffa i przyniósł słoną woń zatoki.
– Pojadę za tobą – powiedział McBride. – Chcę mieć pewność, że
bezpiecznie dotrzesz do domu.
Nic w jego głosie nie wskazywało, by ta propozycja skrywała coś
więcej. Boże, co za denerwujący facet, pomyślała Ariel. Zmienny jak
pogoda.
– Dobrze.
Gdy już byli na miejscu, pomachała mu przez otwarte okno
samochodu. Jeff uniósł dłoń na pożegnanie i odjechał. Ariel weszła do
domu, wzięła duży arkusz papieru i napisała szminką: Jeff McBride –
partner w interesach. Potem przykleiła ów napis taśmą na lustrze w
łazience. Była szczerze zadowolona, że wieczór skończył się właśnie
tak, jak się skończył.
– Akurat! – mruknęła ze złością i wsiadła na rower treningowy.
Jeff zastanawiał się po drodze, co by było, gdyby wstąpił do domu
Ariel, gdyby zasnęli obok siebie... a może nie zasnęli... Może w ten
sposób przestałby się zadręczać? Nie będziesz wiedział, jeśli nie
spróbujesz, pomyślał i nieco poweselał.
ROZDZIAŁ 7
Jeff przejrzał sportową stronę poniedziałkowego wydania
„Marinera” i odłożył ją na bok. Huragan skorzystał z okazji i
rozciągnął się leniwie na tabelach z wynikami niedzielnych meczów
ligi baseballu. Jeff odruchowo pogładził kota po łebku i zerknął w
rubrykę towarzyską.
– A niech to diabli h – wykrzyknął i dołożył jeszcze kilka
soczystych przekleństw. Wystraszony Huragan błyskawicznie
zeskoczył ze stołu i zaszył się w kącie za lodówką.
Jeff nie dowierzał własnym oczom. Jeszcze raz zaczął czytać:
W restauracji U Cezanne’ a doszło do romantycznego spotkania, w
którym wzięła udział szefowa Kanału 4 Ariel Foster oraz Tajfun Jeff
McBride.
To też robota Ariel?
Jeff zamknął oczy i wsparł głowę na rękach. Mogli go przecież
nazwać „Ekspertem od pogody” albo po prostu „Naukowcem”. Nie,
napisali „Tajfun”! Jakby był jakimś piosenkarzem albo zapaśnikiem.
Już wolał określenie „wysoki, śniady i zadumany”.
Zadzwonił telefon. Jeff sięgnął po słuchawkę.
– Tak?
– To nie moja wina – bez zbędnych wstępów oświadczyła Ariel.
Jeff wydał z siebie coś pomiędzy parsknięciem a gardłowym
śmiechem.
– Bardzo mnie to cieszy, w przeciwnym razie... – nie dokończył.
– Chyba ktoś „życzliwy” zawiadomił prasę – ciągnęła Ariel. –
Przepraszam.
– Przepraszasz, ale wcale nie jest ci przykro.
– Dzięki temu ściągniemy większą publiczność.
– Jaką? – spytał przez zęby. Robił to dość często od czasu, gdy
poznał Ariel. Powinien jej chyba wysłać rachunek od dentysty.
– Każdy, kto nas ogląda, wyniesie z tego pewną korzyść – odparła
Ariel drażniąco rześkim głosem.
Jeff zdobył się tylko na krótki pomruk. I tak nie zrozumiesz, o co
mi naprawdę chodzi, pomyślał. Odłożył słuchawkę. Ariel dorastała w
otoczeniu mediów, tymczasem jego ojciec...
Rodzice marzyli o spokojnym życiu. Jeff początkowo był całkiem
inny. W młodych latach ciągnęło go do świata, ale po aferze z
bankiem i zerwanych zaręczynach zaczął stronić od ludzi. Teraz
nawet nie napisał do ojca, że występuje w telewizji. Nie chciał go
niepotrzebnie martwić. Odstawił kubek z kawą na gazetę, ubrał się i
pojechał do biura.
– Dzień dobry! – zaświergotała Moira, gdy tylko stanął w progu. –
Już wiem o tobie i pannie Foster.
– Niby co? – spytał z głupia frant.
– Jesteś sławny. Najbardziej...
– To żadna sława...
– Przeznaczenie. Oczywiście. Pasujecie do siebie. – Złote kółka w
jej uszach podzwaniały przy każdym ruchu głowy. – Ona na pewno
jest spod znaku Wagi. Zdobądź jej datę urodzin, miejsce i godzinę, a
przygotuję odpowiedni horoskop.
– Moira...
– Och, to takie podniecające. Wasza miłość jest zapisana w
gwiazdach.
Pamiętasz, jak zadzwoniła po raz pierwszy?
Przepowiedziałam ci życiową zmianę.
Jeff oparł się o biurko.
– Moira! – podniósł głos. – Nic mnie nie łączy z panną Foster. Nie
jesteśmy parą. Nie chodzę z nią. Pracujemy razem, to wszystko.
Sekretarka skinęła głową i konspiracyjnie zmrużyła oko.
– Rozumiem. – Wyciągnęła z szuflady jakieś czasopismo. – Tu
masz swój dzisiejszy horoskop. Przeczytaj.
Nie miał na to ochoty, ale nie potrafił odmówić. Zresztą Moira
najważniejsze rzeczy zakreśliła wściekle różową kredką. „Strzelec:
Same niespodzianki”. Pewnie. „W ciągu kilku najbliższych dni twój
ustalony rytm życia będzie podlegał ciągłym zakłóceniom”.
Wyśmienicie!
Jeff usłyszał za sobą stłumione śmiechy i kobiece głosy. Wyraźnie
padło słowo „Tajfun”. Potarł czoło. Nagle rozbolała go głowa.
Przeciągle popatrzył na Moirę.
– Jeszcze raz powtórzę, trochę wolniej. Nic mnie nie łączy z Ariel
Foster. Jeśli znowu usłyszę jakąś uwagę na ten temat, to – zabrakło
mu słów – to możecie naprawdę obawiać się tajfunu. A Tajfun Jeff
potrafi siać zniszczenie.
Wszedł do gabinetu i trzasnął drzwiami. Chwilę potem odezwał się
telefon. Dzwonił przyjaciel Jeffa, a zarazem właściciel jachtu, Adam
Gorman.
– Cześć, stary – powiedział na wstępie. – Widzę, że masz nowy
przydomek. A jak tam Ariel? Warta zachodu?
– Za parę dni sam się przekonasz – odparł McBride, zapominając,
że przed chwilą gorączkowo wszystkiemu zaprzeczał.
Następna rozmowa była mniej przyjemna. Dzwonił Tom Carson,
wiceprezes Służb Morskich Teksasu.
– Telefonowałem godzinę temu – rzucił ze zniecierpliwieniem.
Zegarek Jeffa wskazywał trzy po dziewiątej.
– Przepraszam. Właśnie zasiadłem za biurkiem. Carson zamruczał
coś z gniewem.
– Nie ma dnia, żeby nie pisano o tobie w gazetach. Masz jeszcze
czas na pracę dla nas?
Jeff zapewnił go, że już podjął przygotowania. Carson uspokoił się
nieco, za to Jeff zupełnie stracił humor. Wbrew optymistycznym
prognozom Wayne’a występ w telewizji nie przydał mu popularności
wśród kolegów po fachu. Wprost przeciwnie, podważał jego
wiarygodność. Co będzie, gdy podobna opinia dotrze na Florydę?
Strach myśleć.
Ariel pośpiesznie przejrzała zapis rozmów telefonicznych z
widzami i sięgnęła po listy. Najpierw wpadła jej w rękę duża różowa
koperta zaadresowana dziecięcym pismem.
Droga Redakcjo Kanału 4,
Chodzę do siódmej klasy. W zeszłym roku uczyliśmy się dużo o
pogodzie, ale mnie to zupełnie nie interesowało. Rety, ale byłam
głupia. Huragany są super, zwłaszcza kiedy o nich mówi Jeff
McBride. Możecie go poprosić, żeby mi przysłał zdjęcie z
autografem, mapę huraganów i spis lektur? Chciałabym dowiedzieć
się czegoś więcej o burzach.
Jody Miller
Ariel z uśmiechem skończyła czytać. Nie zdziwiło jej, że Jody
szukała nauk u takiego wykładowcy jak Jeff. Mogła tylko żałować, że
on nie lubił fotografów.
Napisała odpowiedź:
Droga Jody,
Dziękuję za list. Cieszy mnie, że spodobał Ci się cykl naszych
programów. Niestety, chwilowo nie mamy żadnych zdjęć, ale
załączam mapę huraganów, podpisaną przez doktora McBride’a oraz
spis lektur, o który prosiłaś. Oglądaj nas.
Ariel Foster
Zamierzała wieczorem poprosić Jeffa, żeby złożył parę podpisów i
opracował listę książek dla Jody.
Dzięki „Tajfunowi” oraz niektórym innym posunięciom Ariel
widownia Kanału 4 rosła w niespotykanym tempie. Ale co się stanie
po zakończeniu cyklu o huraganach? Może warto coś zmienić w
oprawie dziennika? Ariel podniosła słuchawkę telefonu i wystukała
prywatny numer ojca. Po chwili usłyszała po drugiej stronie dobrze
znany głos i bez większych wstępów przeszła do rzeczy.
– Tato, chcę zatrudnić spikerkę. Możesz mi jakoś pomóc?
– Jeszcze dzisiaj roześlę informację do innych stacji.
– Dzięki. Co słychać u Chada i Daniela?
– Chad wystartował z cyklem komentarzy politycznych, a Daniel
zrobił sześć programów na temat walki z przestępczością – odparł
ojciec.
Ariel zmarszczyła brwi i na skrawku papieru naszkicowała
podobizny obu braci.
– A u ciebie? – spytał Martin Foster. Uśmiechnęła się.
– Co tydzień mam trzyminutowy wykład o huraganach. Prawdziwy
przebój.
– O huraganach? – Na ojcu nie wywarło to żadnego wrażenia. –
Ten twój fachowiec od pogody nie potrafi rozsądnie mówić nawet o
kataklizmie.
Ariel dorysowała pod twarzą Chada trupią czaszkę ze
skrzyżowanymi piszczelami. Tak samo postąpiła z podobizną Daniela.
– Nie widziałeś mojego najnowszego nabytku. Facet wygląda jak
hollywoodzki gwiazdor. – I całuje jak urodzony amant, dodała w
myślach.
– Co takiego? Manekin udaje specjalistę? – W głosie ojca
pobrzmiewała wyraźna dezaprobata.
– Nie, tato. To naukowiec. Z tytułem doktora. Połączenie
meteorologa z tajfunem.
– Słucham?!
– Z tajfunem. Gazety określiły go mianem „Tajfun”.
– Naprawdę? – Martin Foster wybuchnął śmiechem. – Nie zmarnuj
okazji.
– Nie zamierzam.
Ariel odłożyła słuchawkę i z westchnieniem spojrzała na list Jody.
Szkoda, że Jeff z uporem unikał reklamy. Potrafiłaby zdziałać dużo
więcej, gdyby tylko zechciał współpracować.
Jeff wyszedł z biura, wsiadł do samochodu i pojechał w stronę
sklepu, w którym miał razem z Debrą zrobić zakupy na wypadek
klęski żywiołowej. Oznaczało to kolejne spotkanie z ekipą Kanału 4.
Rano pracował bez wytchnienia, gdyż wiedział, że po południu nie
zdoła wiele zrobić. Zatrzymał się przed pralnią, żeby odebrać kilka
koszul. Kiedy wszedł, siedząca za ladą kobieta w średnim wieku
powitała go szerokim uśmiechem.
– Dzień dobry. Jeff skinął głową.
– Chciałem odebrać pranie. McBri...
– Nie musi pan podawać swojego nazwiska – przerwała z
machnięciem ręki. – Znam pana. Pan Tajfun.
Jeff milczał. Co innego mu zostało?
Jak mógł myśleć, że po spotkaniu z Ariel jego życie wciąż będzie
biegło zwykłym torem? Sam sobie napytał biedy. Mógł się nie pchać
do telewizji albo wcześniej iść do psychiatry.
Zapłacił za pranie i ruszył w dalszą drogę. Nagranie przebiegło bez
niespodzianek. Debra chyba nie czytała gazet, gdyż ani razu nie
wspomniała o Tajfunie. Za to Perry Weston wciąż kręcił nosem.
– Symbol seksu – mruknął, gdy Jeff wszedł do studia. Tylko
spokojnie, powtarzał sobie w duchu Jeff podczas charakteryzacji.
Lynn Nelson, która go pudrowała, była dziewczyną o egzotycznej
urodzie i czarnych jak noc włosach, sięgających niemal do pasa.
Zanim zdążyła przerobić Jeffa na różowe widmo, ktoś zapukał.
– Proszę – zawołała.
W drzwiach stanęły Kara i Ariel. Jeff patrzył tylko na nią. Włosy
zaczesała w tył i spięła złotą spinką. Miała na sobie jasnozieloną
spódnicę i bluzkę z połyskliwego materiału, przypominającego
jedwab. W uszy wpięła cienkie złote kolczyki.
– Cześć – powiedziała lekko zachrypniętym głosem, który stokroć
lepiej brzmiałby w sypialni. – Mam do ciebie niewielką prośbę.
Uwaga! Jeff zdwoił czujność. Prośby Ariel z reguły kończyły się
katastrofą.
Wskazała na plik papierów.
– Dostałam list od uczennicy, którą zaraziłeś miłością do pogody i
która prosi o spis odpowiednich lektur oraz twój autograf.
Wcisnęła mu do ręki długopis. Uff... Nic groźnego. Podpisał się
zamaszystym ruchem.
– Spis książek przefaksuję ci jutro rano.
– Dzięki. – Ariel przysiadła na brzegu stołka. Lynn kontynuowała
swą pracę. W wyobraźni Jeffa zamieniły się miejscami. To palce Ariel
gładziły go po twarzy i odgarniały włosy z czoła. To Ariel pochylała
się w jego stronę do pocałunku. W jaki sposób potrafiła przemienić
gniew w pożądanie?
Spojrzał na nią. Siedziała ze zmarszczonymi brwiami.
– Kara, krawat. Co?
– O co chodzi z krawatem? – spytał.
– Zbyt mdły – powiedziała Ariel.
– Właśnie – dodała Kara.
– Uhm – przytaknęła Lynn.
Wszystkie trzy miały takie miny, jakby nagle ktoś im podrzucił
brudną ścierkę.
– To drogi krawat – burknął Jeff.
– Prawie nie widać wzoru. – Lynn potrząsnęła głową.
– Bez wyrazu – oświadczyła Kara.
– Bez gustu – poprawiła ją Ariel. – Do tego za ponury. Znajdź coś
żywszego, może w odcieniu srebra.
– Zaraz wracam. – Kara zniknęła w korytarzu.
– Powinniśmy też coś zrobić z włosami – ciągnęła Ariel,
najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że Jeff panował nad sobą
ostatkiem sił.
– Zaczęli dziennik! – zawołał ktoś za drzwiami. – Wchodzi pan za
pięć minut, doktorze McBride.
– Nieco pianki. – Lynn przekrzywiła głowę. – Nie, lepiej je lekko
pofalować.
Sięgnęła po lokówkę.
– Akurat! – warknął Jeff.
Ariel położyła mu rękę na ramieniu.
– Spokojnie. To zajmie najwyżej minutę. Masz jeszcze mnóstwo
czasu.
Zanim zdążył zareagować, poczuł na swoich włosach rozgrzane
szczęki lokówki.
– Au!
– Przepraszam – powiedziała Lynn. – Zaraz skończę. Jeff
bezradnie tkwił na fotelu. Lynn odłożyła lokówkę i przez chwilę
pracowicie machała grzebieniem, aż w końcu doszła do wniosku, że
powstało prawdziwe dzieło sztuki. Odstąpiła o krok.
– Jak ci się podoba? – zwróciła się do Ariel. A mnie nikt nie
zapyta? – pomyślał Jeff.
– Nieźle – oświadczyła Ariel. Weszła Kara, niosąc dwa krawaty.
– Który?
– Ten z czerwonym wzorem – zdecydowała Ariel. Cholera,
zachowują się, jakbym w ogóle nie istniał, klął w duchu Jeff. Jakbym
był jakąś chodzącą lalką.
Lynn wciąż patrzyła na jego głowę.
– Nie zaszkodzi nieco lakieru – mruknęła i odwróciła się w stronę
toaletki.
– Starczy tego dobrego! – nie wytrzymał Jeff. Zerwał się z fotela.
Zdjął krawat i rozpiął kołnierzyk.
– Mam dosyć!
Zrzucił marynarkę i zawinął za łokcie rękawy koszuli.
– Nie jestem manekinem! – Przeczesał palcami świeżo ułożone
włosy. – Chciałyście naukowca, no to go macie! Tak wyglądam
podczas pracy!
Wypadł z garderoby i pobiegł w stronę studia. Lynn, Kara i Ariel
patrzyły za nim otępiałym wzrokiem.
– Jeszcze zobaczycie – zabrzmiały z oddali pogróżki.
Kara pierwsza ochłonęła ze zdumienia.
– Mam go dogonić? – spytała.
– Nie. Już za późno. Zrobiłby awanturę przed kamerą – odparła
Ariel.
Lynn wciąż stała z lakierem w ręku.
– Pryskasz sobie na buty.
– Och. – Lynn spojrzała na wilgotne rajstopy.
– Kup sobie nową parę. Na rachunek firmy – powiedziała Ariel. –
Chodź, Karo.
Poszły do reżyserki. Jeff właśnie zaczynał mówić.
– Nie wierzę własnym oczom – szepnęła Kara. – Spójrz na niego.
Przed kamerą w samej koszuli.
– Tak, widzę. – Ariel wskazała na monitor. Jeff przemawiał
spokojnym, zrównoważonym tonem, choć w oczach wciąż migotały
mu iskierki złości. Wyraźnie widać było jego silne, opalone ręce,
ciemny meszek zza rozchylonego kołnierzyka koszuli i rozwichrzone
włosy. Wspaniały okaz męskiego seksu. Marzenie setek kobiet
siedzących przed telewizorem.
Ariel trzęsła się ze śmiechu.
– Karo, ręczę ci, że po dzisiejszym dniu wszystkie kobiety w
Corpus Christi będą z utęsknieniem czekać na następny program.
McBride stanął na wysokości zadania. Sam o tym jeszcze nie wie, ale
trafił w dziesiątkę.
ROZDZIAŁ 8
Jeff zamknął drzwi i rzucił teczkę na kanapę. Po wczorajszych
emocjach i poranku w pracy musiał odpocząć. Rozsiądzie się przed
telewizorem. Chociaż nie. Ostatnio dość miał telewizji. Poczyta
książkę. Coś z fantastyki naukowej.
Huragan czekał na niego w kuchni. Spacerował po kredensie i
donośnym miauczeniem domagał się obiadu.
– Dobrze, dobrze, zaraz dostaniesz – uspokoił go Jeff. Sięgnął do
szafki po torbę z karmą dla kotów. Była pusta.
Zajrzał więc do lodówki, czy nie zostały jakieś resztki. Nic. oprócz
kiełbasy.
Wkroił kilka cienkich plasterków do miski kota. Huragan
zeskoczył z kredensu, ostrożnie powąchał pokarm, z dezaprobatą
pomachał ogonem i odwrócił się tyłem.
Jeff obrzucił go posępnym spojrzeniem.
– Kto cię nauczył takich manier?
– Miau...
– Dobrze, stary. Zaraz pójdę do sklepu.
Kot, nie przestając miauczeć, odprowadził go do samych drzwi.
Jeff podjechał do najbliższego sklepu i zgarnął do koszyka pół
tuzina puszek z karmą. W połowie drogi do kasy usłyszał za sobą
przyciszone głosy:
– To on...
– Rzeczywiście! Tajfun!
Miał się schować za pudełkami chrupek? Rzucić koszyk i uciekać?
Za późno. Otoczyły go trzy chichoczące dziewczyny.
Kształtna blondynka w obcisłych szortach i krótkim podkoszulku
rzuciła mu powłóczyste spojrzenie spod długich rzęs.
– Uwielbiam pana program, panie McBride – zagruchała. Jej
ciemnowłosa koleżanka, ubrana... a może rozebrana?
Jeff wolał nie zagłębiać się w tę kwestię. Zatem jej ciemnowłosa
koleżanka energicznie pokiwała głową.
– Oglądałyśmy wczoraj pański program. W rozpiętej koszuli
wyglądał pan tak... seksy.
– Możemy prosić o autograf? – niemal bez tchu spytała trzecia, o
włosach barwy piasku. Jeff znalazł się w pułapce, przyciśnięty do
półki z proszkiem do prania.
– Tak... naturalnie wyjąkał.
– Potrzymam pański koszyk – zaproponowała brunetka.
– Niech pan pisze tutaj, na liście zakupów – powiedziała trzecia.
Rozejrzała się za jakimś pulpitem, ale nic nie znalazła. – Może na
moich plecach?
Jeff złożył dwa podpisy na dwóch oddzielnych kartkach.
Blondynka wyciągnęła z torebki dolarowy banknot.
– Nie mam listy, więc...
Przysunęła się jeszcze bliżej. Jeff nie miał gdzie uciekać.
– Chodzimy do technikum – powiedziała. – Czy mógłby pan
przyjechać do Lubbock na gościnny wykład?
– Jeśli nie będę zajęty przy huraganach – oświadczył Jeff. Oddał jej
podpisany banknot.
– Dziękujemy! – wykrzyknęły chórem. Na odchodnym słyszał ich
głosy.
– Mmmmm!
– Ekstra facet!
– Nigdy nie wydam tego dolara.
Jeff z wypiekami na twarzy zapłacił za zakupy i uciekł do
samochodu. Sam sobie nawarzył piwa. Ot co!
Ariel powitała Jeffa uśmiechem. Od pamiętnej kłótni w garderobie
minął już cały tydzień, więc miał wystarczająco dużo czasu, by
ochłonąć. Niestety, z jego zachowania nic nie umiała wyczytać.
– Peg wspomniała, że chcesz mnie widzieć – powiedział.
– To prawda. Jak minął tydzień?
– Lepiej nie pytaj.
– Były... jakieś reakcje po twoim poniedziałkowym występie?
Westchnął ciężko i przeczesał palcami włosy.
– Parę niespodziewanych spotkań w supermarkecie, mnóstwo
listów w skrzynce pocztowej, setki zgłoszeń zarejestrowanych przez
automatyczną sekretarkę. Ludzie potrafią być natrętni. Zastanawiam
się nad zmianą numeru telefonu, żeby przespać choć parę nocy.
Dzisiaj o trzeciej w nocy dzwoniło jakieś dziewczę z propozycją...
zresztą nieważne, – Część korespondencji do ciebie przychodzi pod
naszym adresem. – Ariel wskazała stojące w kącie duże tekturowe
pudło, niemal po brzegi wypełnione kartkami pocztowymi i listami.
Jeff zerknął w tamtą stronę i poruszył ustami, ale nie powiedział
ani słowa.
– Może przeczytasz chociaż kilka – zaproponowała Ariel.
– Udostępnię ci komputer, jeśli zechcesz napisać odpowiedź.
– Jasne – mruknął. Przyciągnął pudło bliżej biurka. Ariel wyszła,
pozostawiając go przy lekturze. Już zza drzwi słyszała, jak mówił do
siebie coś, co brzmiało: „Nie wierzę własnym oczom...”
W sali konferencyjnej, pod przewodnictwem Kary, zebrał się
zespół wiadomości. Omawiano plan na nadchodzący tydzień – akcja
sprzątania plaży, petycja od mieszkańców w sprawie wzmocnienia sił
policyjnych, zabójstwo w dzielnicy willowej.
– Co jeszcze? – spytała Kara.
Hal Monroe poprawił się w krześle i rozprostował swoje długie
nogi.
– Rozmawiałem o tym już z Ariel. Coś niedobrego dzieje się w
szpitalu Świętej Elżbiety.
– Modernizują go, prawda? – spytał Steve.
– Owszem. Zaczęli prace ziemne pod budowę oddziału
dziecięcego.
– To chyba ich największe przedsięwzięcie – powiedziała Kara.
– Większe, niż ci się zdaje – odparł Hal. – Dowiedziałem się, że
jeden z dyrektorów był osobiście zainteresowany kupnem gruntu.
Dopuścił się nadużycia...
– Ho, ho... – mruknął Steve. – Coś śmierdzi.
– I to wyjątkowo paskudnie – potwierdził Hal. – Potrzebuję jedynie
zeznań jeszcze jednego świadka i możemy to puścić na antenę.
– Tylko sprawdź dobrze każdy szczegół – poleciła Ariel.
W głębi ducha miała nadzieję, że pogłoski okażą się fałszywe, ale z
drugiej strony... Byłaby to prawdziwa bomba, z pewnością zauważona
przez krajowe środki przekazu.
Wyobraźnia podsuwała jej obraz zmagań na ostatnich metrach
wyścigu do Houston. Ariel wychodzi na prostą, przesuwa się do
przodu, atakuje... Tak, już dobiega do linii mety... Jest! Ariel wygrywa
o długość nosa, przed Chadem i Danielem.
Wróciła do gabinetu. Jeff zawzięcie stukał w klawisze komputera.
Przypatrywała mu się przez chwilę. Rzeczywiście wyglądał
interesująco... i seksownie. Dzięki niemu już w przyszłym roku być
może przeniesie się do Houston. Podeszła do biurka i zerknęła na list.
Drogi Doktorze
McBride, Mam dziewięć lat. Widziałem Pana program i chcę być
metrorologiem, jak urosnę. Może mi Pan napisać, co robić, żeby mieć
taką pracę?
Sean Wellman
Jeff parsknął śmiechem, napisał odpowiedź i odłożył list Seana na
stos kartek piętrzący się na podłodze. Otworzył następną kopertę.
Jeff,
Przez całe życie czekałam na kogoś w Twoim typie. Mam
dwadzieścia dziewięć lat, sto siedemdziesiąt pięć centymetrów
wzrostu, pozostałe wymiary: dziewięćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt
dwa, dziewięćdziesiąt trzy. Mój numer telefonu: 555-8319. Sypiam
nago. A ty?
Candy Lovell
– Mmmm... Candy. Cukiereczek – mruknęła Ariel. Jeff pokręcił
głową i cisnął list na drugi, większy stos papierów.
– Śmieci? – spytała Ariel.
– Dział NN. Natręci i nimfomanki.
Ariel roześmiała się. Usiadła na kanapie, żeby przejrzeć własną
korespondencję.
– Posłuchaj tego – odezwał się Jeff. – „Drogi doktorze McBride,
Pański program na Kanale 4 jest czymś szczególnym dla
mieszkańców Corpus Christi. Przeżyłem tajfun Connie w 1983 roku i
wiem, jak ważne są wcześniejsze przygotowania. Dziękuję, że
pomyślał Pan o nas wszystkich”. Właściwie to powinien być
zaadresowany do ciebie – powiedział. – Ty wymyśliłaś ten cykl.
– A ty go realizujesz.
– Bo mnie zmusiłaś.
– Stanowimy dobrany zespół.
– Właśnie – odparł.
Wrócili do swoich zajęć. Szeleściły kartki, stukały klawisze
komputerów, ale Ariel wciąż czuła bliską obecność Jeffa. Słyszała
szmer jego ruchów, zduszony śmiech, westchnienia, którymi kwitował
niektóre listy, czuła zdecydowany, męski zapach płynu po goleniu.
Przez krótką chwilę dała się ponieść wyobraźni; pomyślała, że
przecież tak mogłoby być zawsze. Wspólne weekendy, poranne
spacery, gorące dyskusje i namiętna miłość...
Nagle usłyszała jęk. Uniosła głowę. Jeff wyjął z dużej szarej
koperty parę czarnych damskich majteczek.
Ariel otworzyła usta ze zdumienia.
– Ciekawe... Prześwitujące. Nigdy dotąd takich nie widziałam. –
Odłożyła majtki na biurko. – Mogę przeczytać list?
– Jaki list?
– Ten, który tak pachnie, że go czuć w całym gabinecie.
Jeff szybko chwycił różową, mocno skropioną perfumami kartkę i
podarł ją na drobne strzępy.
– Nie ma najmniejszej potrzeby, żebyś to czytała. – Wyrzucił
skrawki do kosza. – Koniec.
– Jeff... – zaczęła Ariel uspokajającym głosem – po co się tak
przejmujesz głupimi listami? Przecież nie dzieje ci się krzywda.
– Nie? – Odepchnął pudło na bok. – Nic nie rozumiesz!
Zaintrygowana przecząco pokręciła głową.
– Przecież kobiety wciąż narzekają, że są postrzegane tylko jako
symbol seksu, że czują się tym poniżone.
– Tak, ale...
– Myślisz, że z mężczyznami jest inaczej?
– Nigdy nie rozpatrywałam tego od tej strony – przyznała Ariel.
Jeff nerwowym ruchem przygładził włosy.
– Jestem naukowcem. Jak mam zachować wiarygodność, skoro
moje nazwisko pojawia się w gazetach w zupełnie innym kontekście?
– Jeff, tak mi przykro... Nawet nie pomyślałam o takich
konsekwencjach.
– Na przyszłość pomyśl.
Skinęła głową. Jeff spojrzał na zegarek.
– Muszę się już zbierać – powiedział i bez pożegnania wyszedł z
gabinetu.
Tej nocy Ariel śniła o Jeffie – był jej kochankiem, pełnym
namiętności i oddania. Zbudziła się rozgorączkowana i drżąca. Zegar
na nocnej szafce wskazywał kwadrans po piątej. Ariel wstała, wyszła
na balkon i wbiła wzrok w szarzejące niebo. Czuła słodki zapach
zroszonej trawy i podmuch porannej bryzy znad zatoki. Otaczała ją
cisza. Nad horyzontem pojawił się słaby blask jutrzenki, wśród
żywopłotu mignęła wiewiórka ziemna, lecz poza tym panował
niezmącony spokój. Sprzyjało to rozmyślaniom. Ariel rzadko miała
okazję doświadczać takiej chwili; zwykle jej życie przypominało
zawziętą gonitwę.
Zrobiło jej się wstyd. Przecież to za jej namową Heidi wstawiła do
artykułu nazwisko Jeffa. Grała nie fair, myśląc tylko o rywalizacji z
braćmi.
Chciała w blasku chwały pojechać do Houston. Z kim jednak miała
świętować swój triumf? Zwierzyła się Jeffowi, że tęskni za
założeniem rodziny. Naprawdę? Przecież ponad wszystko przekładała
pracę. Chad już od dawna stał się niewolnikiem telewizji. Był po
rozwodzie. A ona? Do tej pory wiecznie podróżowała, od studia do
studia, nigdzie nie zagrzewając miejsca na tyle długo, żeby się
ustatkować. Od prawie roku myślała wyłącznie o Houston... Nie
zamierzała zostać w Corpus Christi. Nagle poczuła się samotna i
opuszczona. Za jej plecami, w sypialni, rozległ się donośny terkot
budzika. Westchnęła głośno. Czas na przygotowania do nowego dnia.
Zanim dotarła do biura, zdążyła już zapomnieć o porannej
melancholii. Jak zwykle tryskała pomysłami i energią. W południe
odebrała szereg gratulacji za cykl o huraganach i żałowała tylko, że
nie dane jej było dzielić tej radości z Jeffem.
Potem odbyła krótką telefoniczną naradę z przedstawicielem
głównego kanału telewizji krajowej, który czasem brał materiały z
sieci Fostera, a resztę dnia spędziła na przeglądaniu listów. Nie, Kanał
4 nie jest zainteresowany programem dla dzieci, w którym aktorzy
występowaliby przebrani za świerszcze. Nie, nie nadają programów
po arabsku. Tak. chętnie podejmą współpracę z miejskim
departamentem policji podczas akcji na rzecz ograniczenia
przestępczości.
Spotkała się też ze Steve’em, by przejrzeć listę kandydatek do
prowadzenia dziennika. Wybrali cztery. Steve miał je zaprosić do
studia na wstępne przesłuchanie. O szóstej po południu postanowili
zrobić sobie małą przerwę. W korytarzu spotkali Jeffa i Karę. Jeff
taszczył kawał drewna, a Kara skrzynkę z narzędziami.
Steve natychmiast podbiegł do Kary.
– Pozwól, że ci pomogę.
– Dzięki. Zrobiliśmy zakupy do następnego programu. Jeff będzie
mówił, jak zabezpieczyć dom przed nadchodzącą wichurą. Chodźcie,
pokażę wam, gdzie to złożyć.
Ariel szła obok Jeffa. Wczoraj był tak zirytowany, że nie
wiedziała, czy zechce z nią rozmawiać.
– Ciągle się zastanawiam, kiedy Kara nareszcie się obudzi i
zauważy, że ten facet szaleje za nią – rzucił przyciszonym głosem.
Ariel popatrzyła na niego. Jak to się stało, że dostrzegł zachowanie
Steve’a?
– Bywa i tak, że na to potrzeba czasu – bąknęła, żeby coś
powiedzieć.
– A może w delikatny sposób dać jej do zrozumienia, co się dzieje?
– zaproponował Jeff.
– Niektórzy ludzie nie chwytają delikatnych aluzji. – Ariel
spojrzała mu prosto w oczy. Jeff bez wątpienia należał do tej
kategorii.
– Może wybralibyśmy się na kolację, jeśli nie masz nic pilnego do
roboty? – spytał Jeff.
– Już skończyłam – odparła, choć pamiętała o stosie listów
zalegających biurko. Jeff zaprosił ją po raz pierwszy, więc nie miała
ochoty z tego zrezygnować.
Wybrali się do Lin Wan, przytulnej chińskiej knajpki w pobliżu
studia. Na deser były ciasteczka z wróżbą. Ariel pierwsza rozłamała
swoje.
„Uwierz w siebie, a spełnią się twoje marzenia” – przeczytała.
Schowała karteczkę do torebki. Dobre motto na cały jutrzejszy dzień.
– Co znalazłeś’? – spytała.
– Nawet nie spojrzałem – odparł Jeff. – Mam dość astrologii. Moja
sekretarka się nią pasjonuje.
– Dalej, nie wstydź się.
Jeff pokręcił głową, więc wzięła jego ciasteczko i wyciągnęła
kartkę.
– „Śmiej się, a zobaczysz, że cały świat poweseleje z tobą. Zacznij
chrapać, a będziesz spał sam”. – Zachichotała. – Chrapiesz?
– Nie.
– Więc nie musisz się obawiać, że... – urwała i popatrzyła na niego
rozradowanym wzrokiem.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu rozległ się głos kelnerki:
– Państwo proszą o rachunek? Jeff zamrugał.
– Co?... tak. Oczywiście.
Po kolacji pojechali na plażę. Tuż za granicą miasta Jeff zjechał z
szosy.
– Chodźmy na spacer.
Ariel zdjęła sandały. Wędrowali po chłodnym piasku.
– Nocą plaża wygląda całkiem inaczej – powiedziała, wsłuchana w
monotonny szum fal. Niebo bez poświaty lamp i neonów wydawało
się smoliście czarne. – Większa i tajemnicza...
– Odległa od świata.
– Nie czujesz się przez to samotny? – spytała, przypomniawszy
sobie poranek na balkonie.
Roześmiał się i wziął ją za rękę.
– Nie ma mowy o samotności. Od czasu gdy zacząłem występować
w telewizji, mam wrażenie, że pracuję w cyrku. – Zatoczył krąg ręką.
– Tylko tutaj mogę być naprawdę sobą.
– A kim jesteś, Jeff?
Zatrzymał się i ogarnął ją wzrokiem.
– Zwykłym, spokojnym facetem.
– Przede wszystkim szukasz... spokoju?
– Nie jestem pustelnikiem, Ariel, lecz cenię odrobinę prywatności.
– Byłeś kiedyś żonaty?
– Nie. Zaręczyny zastały zerwane.
– Dlaczego?
– Poróżniła nas telewizja.
Przez chwilę sądziła, że to dowcip, ale nie... mówił całkiem
poważnie.
– Nie rozumiem.
Jeff westchnął ciężko i wbił wzrok w fale.
– Kilku pracowników banku, którym zarządzał mój ojciec, było
zamieszanych w aferę z praniem brudnych pieniędzy. Ojciec nic o tym
nie wiedział, lecz zarzucono mu współudział. Tak przynajmniej
postrzegały tę sprawę środki przekazu. Gdziekolwiek się ruszył,
czekał na niego tłum reporterów, kamery, mikrofony... Nie podobało
się to mojej narzeczonej, Elaine. – Roześmiał się gorzko. – Widzisz,
jej ojciec był prawnikiem, sędzią, a ona sama zamierzała zrobić
karierę. Marzyła o pracy w Kongresie i nie chciała się wiązać z kimś,
na kim ciążył choćby najmniejszy cień podejrzenia o korupcję.
Zerwała zaręczyny.
– Musiało ci być ciężko. Pokiwał głową.
– Jak tylko wybuchł skandal, zaczęła się spotykać z synem
senatora z Kolorado. Bez wątpienia stanowił dużo lepszą partię. W
końcu się pobrali.
Nic dziwnego, że wprost nie cierpiał telewizji i że tak trudno było
pozyskać jego zaufanie. Ariel cisnęło się na usta tylko jedno zdanie:
– Głupia baba.
Jeff skwitował to krótkim śmiechem.
– Ktoś mógłby nazwać ją „zręcznym politykiem”. Pochylił się,
podniósł z piasku muszlę i cisnął ją w fale.
– I tak bym jej nie poślubił, skoro za moimi plecami spotykała się z
innym.
– Ja też byłam zaręczona – po chwili wyznała Ariel. – Tuż przed
przeprowadzką do Corpus Christi.
– Co się stało?
Czasem dobrze podzielić się wspomnieniami z kimś, kto chce cię
wysłuchać. Można wtedy na nowo ocenić pewne sprawy...
– Mieszkałam w Fort Worth. Pracowałam tam jako zastępca
kierownika miejscowej stacji telewizyjnej. Keith wraz z bratem
prowadził sieć sklepów z męską odzieżą. Zrobiliśmy im parę reklam...
a po pół roku byłam już zaręczona. Tyle tylko że Keith wciąż mnie
namawiał, żebym rzuciła pracę. Chciał ze mnie zrobić prawdziwą
damę...
– Nie wyobrażam sobie, żebyś mogła usiedzieć w domu.
– Nie?
Parsknął śmiechem.
– Huragan Ariel? Jesteś szybsza i bardziej zwrotna od graczy Małej
Ligi.
– Przyjęłam jego oświadczyny.
– Chyba cię źle oceniłem – odparł ze zdumieniem.
– Nie, to ja popełniłam błąd. Chciałam, żeby Keith był szczęśliwy.
Kochałam go, a przynajmniej sądziłam, że kocham.
– Co się zmieniło?
– Wiele rzeczy. Początkowo nikomu nie mówiliśmy o naszych
planach. Nawet najbliższej rodzinie. Nagle tata zadzwonił z
propozycją, żebym przejęła kierownictwo Kanału Czwartego w
Corpus Christi. – Puściła rękę Jeffa i odwróciła się w stronę morza.
Poczuła słone krople na policzkach.
Jeff stanął tuż za nią i położył dłonie na jej ramionach.
– I?
– Zrozumiałam, że nie zrezygnuję z tej pracy.
– Nie chciałaś być damą?
– Nie – odparła z kwaśnym uśmiechem. – Próbowałam przekonać
Keitha, że moja decyzja nie zaważy na naszym szczęściu. Miał
przecież dwa sklepy branżowe w San Antonio i Austin. Mógł
otworzyć trzeci, w Corpus Christi. Obiecywałam mu, że stworzę
prawdziwy dom i że na pewno nie będzie niczego żałował. –
Westchnęła. – Odparł na to, że nie wyjedzie z Fort Worth. Dla mnie
najważniejsza była jednak kariera, choć bardzo przeżyłam rozstanie.
Gdybym wcześniej powiedziała ojcu...
– Byłabyś teraz nieszczęśliwą żoną – dokończył. Ciepłe palce
masowały jej kark i łagodziły napięcie.
– Chyba masz rację.
Stali w milczeniu, zatopieni we własnych myślach. Nagle rozległ
się głośny warkot. Na plażę wjechała grupa motocyklistów.
– Tu będzie ekstra miejsce! – zawołał któryś.
– Robimy imprezę!
Z głośników buchnął heavymetal. Dźwięki muzyki zagłuszyły
szum fal i zburzyły ciszę nocy.
Wrócili do samochodu. Jeff podwiózł ją na parking i odprowadził
do auta.
– Muszę wyjechać na parę dni na Florydę, żeby sfinalizować plan
projektu – powiedział przy pożegnaniu. – Zobaczymy się w
poniedziałek.
– Dobrze.
Lekko przyciągnął ją do siebie.
– Po dzienniku pójdziemy coś zjeść, zgoda?
– Zgoda.
Pochylił głowę. Ariel zamknęła oczy.
Poczuła jego usta na swoich wargach.
Boże, pomyślała, czując, jak uginają się pod nią nogi. Zapomniała
o całym świecie w uścisku silnych męskich ramion...
A potem powróciło poczucie krzywdy, ponieważ przypomniała
sobie, jak ostatnim razem pozostawił ją samą, także przy
samochodzie. Wezbrał w niej gniew.
Tym razem to właśnie ona odeszła bez słowa.
ROZDZIAŁ 9
W ciągu kilku następnych dni Ariel i Steve odbywali spotkania z
kandydatkami na prezenterkę wieczornych wiadomości. Pod koniec
czwartego przesłuchania Ariel zerknęła na swego asystenta, a ten
lekko skinął głową: Bez wątpienia Wendy Norris pokonała swoje
rywalki – wysoka, zgrabna, obdarzona dużą pewnością siebie, o
twarzy, która łatwo zapadała w pamięć widzów: ciemne, falujące
włosy, duże brązowe oczy i szczery uśmiech. Świetnie wyglądała
przed kamerą, więc Ariel uznała, że warto ją posadzić obok Hala.
– Podobasz się nam, Wendy – powiedziała bez ogródek. – Jeśli
wciąż chcesz pracować u nas, możemy spisać kontrakt.
– Chcę.
Ariel podała jej wysokość proponowanej na początek pensji.
– Tym bardziej chcę – stwierdziła Wendy.
– Powinnaś zacząć jak najszybciej. Może pierwszego września?
Wendy skinęła głową.
– Świetnie – z uśmiechem powiedziała Ariel. – Zaraz przygotuję
umowę. Może uczcimy to wspólnym lunchem? Będziesz miała okazję
poznać szefową produkcji Karę Taylor oraz kolegę, z którym
poprowadzisz dziennik, Hala Monroe. Kara zabrała się z Halem, a
Ariel dosiadła się do Steve’a. Steve z galanterią otworzył przed
Wendy drzwiczki. Kiedy pomknęli brzegiem morza, Wendy patrzyła
przez okno na rzędy palm, połyskującą wodę i tłumy opalonych
plażowiczów. Mniej odważni czciciele słońca kryli się pod osłoną
różnobarwnych parasoli.
– Nie mogę się wprost doczekać, żeby spędzić tu nieco więcej
czasu – odezwała się w pewnej chwili. Popatrzyła na Steve’a. –
Uprawiasz surfing?
– Trochę. Przy dobrej pogodzie – odparł. Ariel słuchała go ze
zdumieniem. Nie miała najmniejszego pojęcia, że Steve surfuje.
– A ty? – spytał.
– W Abilene nie miałam na to żadnych szans, ale bardzo chcę się
nauczyć. – Wendy obdarzyła go promiennym uśmiechem. Steve aż
pokraśniał z radości, a w restauracji wybrał miejsce tuż przy niej i
zaproponował, by zamówiła pasta primavera.
Ariel wzięła do ręki kieliszek wina.
– Za nowego pracownika Kanału Czwartego – zaproponowała.
– Za moją nową koleżankę – dodał Hal.
– Za długą i owocną współpracę – powiedział Steve. Ariel
zamrugała ze zdziwienia. Steve rzadko wygłaszał toasty.
W czasie lunchu Wendy oznajmiła:
– Muszę się rozejrzeć za jakimś mieszkaniem. Kto mógłby mi coś
polecić?
Kara wspomniała o apartamencie w pobliżu plaży, Hal rzucił adres
domku wystawionego na sprzedaż. Wendy popatrzyła naSteve’a.
– Pomożesz mi w wyborze?
Steve zerknął na Karę, lecz ta była całkowicie pochłonięta
jedzeniem.
– Jasne.
– Zadzwonię do ciebie. Przygotujemy plan marszruty. Początek
romansu, pomyślała Ariel. Ciekawe, czy ktoś oprócz niej to zauważył.
– Widziałaś ją? – burknęła Kara, gdy wraz z Ariel wróciły do
studia.
– Niby kogo?
– Tę Wendy Norris. Zauważyłaś, jak się zalecała do Steve’a?
Zaskakujące, pomyślała Ariel. Przecież Kara nie zwracała
najmniejszej uwagi na zachowanie Wendy.
– Chyba go polubiła.
– Polubiła?! „Co proponujesz, Steve? Pomożesz mi w wyborze?
Przygotujemy plan marszruty...” – fuknęła jak rozzłoszczona kotka. –
„A może zamieszkam u ciebie?”
– Tego nie powiedziała.
– Ale tak pomyślała.
Ariel z trudem powstrzymywała się od śmiechu.
– Co w tym złego? Steve od dawna jest pełnoletni.
– A teraz trafił na barrakudę.
– Nie przesadzaj. Potrafi o siebie zadbać.
Kara zmierzyła ją złym spojrzeniem i skrzyżowała ręce na
piersiach.
– Na pewno? Jest taki miły i słodki. Niemal... niewinny. Połknie go
na śniadanie.
Ariel uniosła brwi. Bawiła się coraz lepiej.
– Może chce być połknięty.
– Ha!
– Niektóre z nas są łase na niewinnych chłopców... – chytrze
dodała Ariel.
– A ty?
Natychmiast pomyślała o Jeffie. Nie, on nie należał do niewinnych.
Zwłaszcza gdy całował.
– Nie w twoim typie, prawda? – Kara uśmiechnęła się domyślnie. –
Wolisz wysokich, śniadych i zadumanych.
Ariel spłonęła rumieńcem.
– Steve wcale nie jest tak niewinny, na jakiego wygląda –
skierowała rozmowę na właściwe tory.
– Nie?
– Nie.
Kara zmarszczyła brwi.
– Skąd wiesz?
– Sama nie mam w tym względzie żadnych doświadczeń, ale
słyszałam to i owo...
– Naprawdę? – Kara z trudem powstrzymywała rozpierającą ją
ciekawość. – Od kogo?
– Znasz naczelną zasadę dziennikarstwa: „Nigdy nie ujawniaj
źródeł”.
Ariel z uwagą obserwowała grę emocji na twarzy Kary:
zaskoczenie, zainteresowanie, nawet błysk zazdrości. Następny ruch
należał bezsprzecznie do niej.
Kara nie zastanawiała się długo.
– Potrzebujesz mnie jeszcze? Jak nie, to muszę pędzić.
Zdecydowanym krokiem skierowała się do pokoju Steve’a.
Stanęła w progu i spytała:
– Możemy chwilę porozmawiać?
Ariel wróciła do swojego biurka, tłumiąc śmiech. Cieszyło ją, że
Kara przejrzała na oczy. Słodki i miły Steve wpadł we właściwe sidła.
Ciekawe, co z tego wyjdzie.
Zadzwonił telefon. Gubernator stanu zamierzał jutro złożyć wizytę
w mieście. Ariel natychmiast połączyła się z redaktorem dyżurnym,
żeby sprawdzić, kto z reporterów będzie mógł przygotować krótki
wywiad. Wkrótce gruchnęła wieść, że na autostradzie doszło do
karambolu. Wycie syren dało się słyszeć aż w biurze Ariel. Z
lądowiska poderwał się śmigłowiec opatrzony znakiem Kanału 4. Do
gabinetu Ariel zajrzał Perry Weston. Wspomniał coś o burzach
przewidywanych na koniec tygodnia.
– Kto o nich będzie mówił? Pan Tajfun? – spytał z przekąsem.
– Ty – warknęła poirytowana Ariel.
Perry wycofał się. Znowu zadzwonił telefon. I znowu.
Ariel pracowała niemal do jedenastej wieczór. Wróciła do domu
zmęczona i śpiąca, a mimo to pomyślała o Jeffie. Jak mu się wiedzie
na Florydzie? Jak spędza każdy wieczór? Znalazł kogoś do
towarzystwa czy nadal pamięta o niej? Tuż przed zaśnięciem ujrzała
jego twarz i poczuła słodki smak pocałunku. Ciekawe, co wymyśli
przy następnym spotkaniu? – przebiegło jej przez głowę.
Budzik zadzwonił punktualnie o szóstej rano. Wstawał nowy, jak
zawsze burzliwy dzień. Problemy techniczne ze śmigłowcem, operator
ranny w starciu ze złodziejem próbującym obrabować sklep, jeden z
dziennikarzy złożony chorobą. Ariel nie miała czasu, by złapać
głębszy oddech.
Nawet w weekend nie dane jej było odpocząć. W sobotę wzięła
udział w spotkaniu American Association of University Women i w
przyjęciu wydanym przez Padre Island Tourist Association. Dowlokła
się do domu o drugiej w nocy. Wkrótce, zgodnie z prognozą, rozpętała
się burza, więc przesiedziała do rana skulona pod kołdrą, nasłuchując
huku piorunów.
W niedzielę spotkała się ze Steve’em na roboczym śniadaniu w
The Coffee Shop. Steve był dziwnie roztargniony.
– Nie słuchasz mnie – w końcu skarciła go Ariel.
– Przepraszam. Myślałem o czym innym.
– O czym? – spytała, choć wydawało jej się, że zna odpowiedź.
– Kara zaprosiła mnie dziś na kolację.
– Naprawdę? – Przyjrzała mu się uważniej. – Nie wyglądasz na
szczęśliwego. Przecież marzyłeś o tym całe życie.
Steve przez chwilę dłubał widelcem w talerzu.
– Tak, ale powiedziała, że chce ze mną przedyskutować parę spraw
związanych z dziennikiem o dziesiątej. Sam nie wiem... Nigdy
wcześniej mnie o to nie prosiła. Może chodzi o tego faceta, z którym
ostatnio się spotykała?
Ariel poklepała go po dłoni.
– Steve, a nie pomyślałeś o tym, że chodzi wyłącznie o ciebie?
Z namysłem zmarszczył brwi.
– Przedtem była zupełnie inna.
– Może nagle odkryła, że warto ci wierzyć? W oczach Steve’a
błysnął promyk nadziei.
– Ciekawe, co zrobiłem, że zmieniła zdanie.
Nic. Podziękuj Wendy Norris. Ariel z uśmiechem wzruszyła
ramionami.
– Pewnie się dowiesz dziś wieczorem.
Po rozmowie Ariel pojechała do studia, żeby załatwić tylko dwie,
trzy sprawy, i rzecz jasna przesiedziała za biurkiem do wieczora. W
poniedziałek rano chodziła jak lunatyczka, a wstała na tyle wcześnie,
żeby przed pracą zdybać Steve’a i spytać go o miniony wieczór.
– Było fajnie – odparł. – Rozmawialiście o facetach? – Nie. O
pracy – powiedział. – Ale... jakoś inaczej. Kara patrzyła na mnie,
jakby widziała mnie pierwszy raz w życiu.
– Brzmi to zachęcająco – oznajmiła Ariel i obiecała sobie w duchu,
że przed końcem dnia musi poznać relację drugiej strony.
Okazja nadarzyła się tuż po lunchu, gdy Kara przyszła do jej
gabinetu z jakimiś dokumentami.
– Wiem z dobrze poinformowanych źródeł, że wczorajszy wieczór
spędziłaś w towarzystwie Steve’a. Podobno rozmawialiście o
programie.
– Owszem. Nigdy nie przypuszczałam, że Steve może mieć w
sobie tyle seksu... na swój nieśmiały sposób.
– Cicha woda – roześmiała się Ariel. Znów pomyślała o Jeffie.
Po wyjściu Kary wzięła się do czytania listów. Pierwszy został
wysłany z Houston. Sieć Fostera planowała w sierpniu i emisję
nowego serialu kryminalnego z dość dużą dawką erotyzmu. Świetnie!
Oczywiście Chad i Daniel też na tym korzystają, lecz przecież
brakowało im jeszcze jednego asa w postaci McBride’a.
Mimo radości Ariel szybko ogarnęło znużenie. Zerknęła na kanapę
stojącą w rogu pokoju. Nie była zbyt wygodna, ale o niebo lepsza od
twardego krzesła. Ariel zgarnęła z biurka plik papierów, zsunęła buty i
z ulgą zmieniła miejsce pracy. Litery skakały jej przed oczami,
rozmazywały się w ciemną plamę... Chyba trochę odpocznę,
pomyślała, rzucając dokumenty na podłogę.
– Wiesz co, Jeff?! – Debra Tucker otworzyła drzwi i z
rozpłomienionym wzrokiem zaprosiła McBride’a do środka. – W
zeszłym tygodniu ktoś mnie poznał na stacji benzynowej.
Jego też – u szewca, w drogerii i na lotnisku, kiedy wchodził do
samolotu lecącego z Tallahassee.
– Dobrze być gwiazdą? – spytał.
– Wcale nie jest prawdziwą gwiazdą – wtrącił Travis.
– Jestem, kochanie.
– Nie. Powiedziałaś, że gwiazda to tak jak Madonna. Ludzie aż
wrzeszczą na jej widok. A żaden łudź nie wrzeszczał na stacji
benzynowej.
– Nie mówi się „łudź”, tylko człowiek – pouczyła Debra synka.
– Żadne człowieki nie wrzeszczały na stacji benzynowej.
– Ale przecież ktoś wiedział, kim jest twoja mama – zaoponował
Jeff. – Jak się poczułaś, Debro?
– Bosko! I nie zwracaj uwagi na Travisa. Ze wszystkimi lubi się
kłócić. A potem w kółko opowiada kolegom o swojej sławnej mamie.
Jeff osobiście nie przepadał za sławą. Nawet zaczął nosić ciemne
okulary, co zresztą nie przeszkodziło kilku egzaltowanym panienkom
rozpoznać go na ulicy.
– Wiesz co, Travis? Nadejdzie dzień, że ty także będziesz
gwiazdorem. Nowy Macaulay Culkin.
Malec szeroko otworzył oczy.
– O kurcz...
– Travis! – Debra obrzuciła go karcącym spojrzeniem. –
Natychmiast przeproś. – Zmarszczyła nos. – Nie wiem, kto go uczy
takich wyrażeń.
– Przepraszam – powiedział Travis. – Żartował pan?
– A mógłbym? Dzisiaj przed kamerami opowiem twojej mamie,
jak wyjaśnić dzieciom, co to są huragany.
– Na przykład: „Idzie burza i lepiej się schować. Może ci
zdmuchnąć domek”.
– Jak Zły Wilk od trzech świnek? – zapytała czteroletnia Tammy. –
„Dmuchnę, chuchnę i wydmuchnę domek”. – Z głośnym chichotem
wydęła policzki.
– Niezupełnie w ten sposób – powiedział Jeff.
– Dzieci niewiele wiedzą o pogodzie – wtrąciła Debra. – Boją się
dużego wiatru.
– Bo to tchórze – zawołał Mark.
– Po naszym dzisiejszym wykładzie będą wiedzieć o wiele więcej
o burzach – obiecał Jeff. Operator włączył kamerę.
– Przerażeniem napawa myśl, że nasz dom może znaleźć się w
samym centrum szalejącego huraganu – zaczął Jeff. – Najbardziej
boją się dzieci. Psycholog, doktor Don Carroll, twierdzi, że w takiej
sytuacji trzeba z dziećmi jak najwięcej rozmawiać. Dziś, przy udziale
rodziny Debry Tucker, pokażemy wam, jak to robić.
Jeff ledwo zdążył do studia. Miał nadzieję, że spotka Ariel, ale
nawet nie zajrzała do reżyserki. Zaraz po nagraniu poszedł jej szukać.
Myślał o niej na Florydzie, i to w najmniej odpowiednich
momentach. W czasie lunchu z przedstawicielem stanowych władz
usłyszał nagle perlisty śmiech i przez chwilę sądził, że to właśnie ona.
To znowu poczuł zapach perfum... Każdej nocy, samotny w pokoju
hotelowym, marzył o miłości z Ariel.
Teraz zamaszystym krokiem przeszedł przez korytarz wprost do jej
gabinetu. Sekretarka, która wciąż jeszcze pamiętała jego groźne
wtargnięcie, przesłała mu niepewny uśmiech.
– Jest u siebie.
– Dzięki. – Otworzył drzwi i wszedł do środka. Przez kilka sekund
myślał, że pokój jest pusty. Potem zobaczył Ariel leżącą na kanapie.
Spała, skulona niczym dziecko, z ręką podłożoną pod głowę.
Pasmo złocistych włosów opadło na policzek. Jeff podszedł bliżej.
Patrzył na piersi, biodra, smukłe nogi i drobne stopy. Spod cienkich
rajstop prześwitywały pomalowane na różowo paznokcie. Chciał ją
przytulić, pieścić, kochać.
Westchnęła przez sen. Jeff zdjął z krzesła żakiet i przykrył ją.
Poruszyła się. Otworzyła zaspane oczy i popatrzyła na niego ze
zdumieniem. Śpiąca Królewna, obudzona najlżejszym dotykiem.
– Jeff... – szepnęła i dotknęła jego policzka. – Śniłeś mi się.
– Naprawdę? – Był ciekaw, czy jej sny były równie erotyczne jak
jego.
– Kiedy przyszedłeś? – spytała Ariel.
– Przed chwilą. Chciałem cię zobaczyć.
Pochylił się i pocałował ją. Poczuł ciepło jej ust na swoich
wargach. Przyklęknął, odrzucił na bok okrywający ją żakiet i pogłębił
pocałunek. Dłonią objął pierś i przez cienką bluzkę delikatnie pieścił
brodawkę. Ariel jęknęła, a ten jęk zerwał ostatnie okowy. Jeff stracił
panowanie nad sobą. Ariel bez przerwy powtarzała jego imię. Chciał
się z nią kochać tu i teraz, na ciasnej kanapie, przy błyskającym w tle
monitorze komputera i przy Bóg wie ilu ludziach za ścianą.
– Pragnę cię – wyszeptał. – Pragnę...
Zza drzwi dobiegł stłumiony śmiech. Jeff otrzeźwiał. Pod niósł się
i drżącą dłonią pogładził Ariel po policzku.
– Jedźmy do domu – zaproponował chrapliwym szeptem – Dobrze
– odpowiedziała, podając mu rękę.
Pomógł jej wstać z kanapy. Przywarła do niego całym ciałem.
Czemu zwlekałem tak długo? – pytał w myślach. Czy zdołam
wytrzymać jeszcze chwilę?
To, co się stało – co miało stać się nieco później – było
nieuniknione.
ROZDZIAŁ 10
Przez hol budynku, w którym mieszkał Jeff, przeszli mocno
przytuleni. W windzie przylgnęli do siebie w namiętnym pocałunku.
Chwilę później znaleźli się w mieszkaniu.
– Masz... ochotę na małego drinka?
– Wolę ciebie – zaśmiała się Ariel.
– Dzięki Bogu. Jeszcze minuta i... – Jeff szeroko rozwarł ramiona,
a ona rzuciła mu się na szyję. Przez długi czas trwali w zmysłowym
pocałunku, aż w końcu Jeff chwycił ją na ręce i zaniósł do sypialni.
Obsypywał pocałunkami i jednocześnie rozbierał ją z taką wprawą,
jakby robił to już wiele razy. Po chwili leżała naga pod jego płonącym
spojrzeniem.
Podniosła się i pomogła mu zrzucić ubranie. Trwało do dosyć
długo, gdyż Jeff wciąż muskał ustami jej jedwabistą skórę.
– Rozpraszasz mnie – powiedziała w końcu.
– Uhm... – Zacisnął usta wokół jej sutka.
Jęknęła cicho i chwyciła go za ramiona. Z westchnieniem powitała
gorący dotyk jego skóry. Poczuła jego ręce na swoich plecach, sunące
wzdłuż kręgosłupa, w stronę pośladków...
– Śniłem o tobie od dnia, w którym wtargnęłaś do mojego gabinetu
– szepnął między jednym pocałunkiem a drugim. – Jesteś piękna.
– A ja uważałam cię za kretyna. Zamarł w bezruchu.
– Słucham?
Deszcz całusów spadł mu na piersi.
– Za wspaniałego, pełnego seksu durnia.
Ze śmiechem próbował uciec, ale go przytrzymała.
– Mmmm... Co do jednego miałam rację. Jesteś seksy. Roześmiał
się chrapliwie.
– Już nie jestem durniem?
– Nie. Pomyliłam się.
Uwolniła się z jego uścisku i nagle, szybkim ruchem, ściągnęła mu
slipki. Jeff jęknął, czując dotyk jej palców. Potem nie było już
zbędnych słów, tylko pieszczoty spragnionych dłoni i ust. Gdy się
połączyli, namiętność wciągnęła ich w swój niespokojny rytm, by
mogli wznieść się na szczyt rozkoszy. Z wolna, zmęczonym ruchem,
opadli na pościel. Ariel otworzyła oczy.
– Wróciliśmy?
– Chyba tak.
– Gdziekolwiek byłam, dotarłam tam po raz pierwszy.
– Wydawało mi się, że lecę porwany wichrem – wyznał Jeff.
Pocałował ją lekko. – Tornado Ariel.
Kilka minut leżeli w milczeniu. Jeff wodził palcem po jej twarzy.
– Dlaczego uważałaś mnie za durnia?
– A ten znowu swoje... Naprawdę cię to martwi?
– Zwykła ciekawość. Ariel uniosła się na łokciu.
– Miałam znakomity pomysł, a ty mnie wcale nie chciałeś słuchać.
– Każdy, kto się z tobą nie zgadza, musi być durniem? Pocałowała
go prosto w nos.
– Nie, ale byłam wściekła. Koniecznie chciałam zrobić ten cykl
programów, lecz w głębi serca pragnęłam ciebie.
Jeff wybuchnął śmiechem.
– Możesz korzystać ze mnie, ile zechcesz.
– Tak szybko?
– Lepiej się przytul. Zaraz będzie ciąg dalszy.
Tym razem ich wspólne przeżycia były jeszcze bardziej kolorowe.
Nieco później Ariel, wtulona w silne ramiona Jeffa, zdała sobie
sprawę, że jej życie uległo całkowitej zmianie. To, co się wydarzyło,
było czymś więcej niż udanym spełnieniem.
Ariel budziła się powoli. Nie otwierała oczu, a mimo to czuła
ciepły blask słońca, sączący się przez kotary, i dotyk rozgrzanego
ciała Jeffa. Wtem usłyszała ciche mruczenie. Uchyliła powieki i
spojrzała wprost w parę wielkich zielonych oczu, które należały do
dużego białego kota leżącego przy jej ramieniu.
– Cześć, kiciu – powiedziała. Jeff też już nie spał.
– Huragan?
Kot wstał z głośnym miauknięciem, przeszedł przez Ariel i
rozciągnął się na piersi Jeffa.
– Lokator? – Ariel wyciągnęła rękę, żeby pogładzić lśniące białe
futro.
– Tak. Całe szczęście, że wczoraj nam nie przeszkadzał. Jeff
pogłaskał ulubieńca po głowie. Kot zamruczał z rozkoszą. Wcale ci
się nie dziwię, pomyślała Ariel, twój pan tu prawdziwy mistrz.
– Nabrałaś ochoty na śniadanie?
– Uhm. Masz sok pomarańczowy?
– Grejpfrutowy.
Zmarszczyła brwi i głośno cmoknęła go w policzek.
– W pomarańczowym jest więcej witaminy C.
– Dopiszę go do listy zakupów. Tymczasem pozwól, że zajrzę do
lodówki. Może znajdę coś równie pożywnego.
Odsunął kota i wstał z łóżka.
Ariel zerknęła na swoje pogniecione ubranie leżące na podłodze.
– Masz coś, co mogłabym na siebie włożyć? – spytała. Jeff musnął
ją spojrzeniem.
– A może zjemy nago?
– To jeden z pomysłów Candy?
– Czyj?
– Chyba nie zapomniałeś. Dziewięćdziesiąt jeden, sześćdziesiąt
dwa, dziewięćdziesiąt trzy. Dostałeś od niej list. Doszło do spotkania?
Jeff popchnął Ariel na poduszki.
– Znasz odpowiedź – szepnął, obsypując pocałunkami jej twarz i
szyję. Kot miauknął z dezaprobatą, zeskoczył na podłogę i podreptał
do drzwi.
– Dajmy sobie spokój ze śniadaniem – zaproponował Jeff.
– Nigdy nie wolno zapominać o posiłkach, doktorze McBride. To
jedna z moich głównych zasad. Teraz bądź dobrym chłopcem i
pozwól mi się ubrać.
– Twarda z ciebie sztuka, panno Foster – westchnął. Wstał,
wciągnął dżinsy, potem wyjął z szafy szary podkoszulek z czerwonym
nadrukiem „Carpe Diem”.
– Ciesz się chwilą. Całkiem dobre motto.
Wciągnęła podkoszulek Jeffa i wstała. Sięgał jej niemal do kolan.
– Chyba trochę za długi.
– Wyglądasz bardzo seksownie. – Oczy Jeffa pociemniały. – Na
pewno nie chcesz chociaż na chwilę zapomnieć o śniadaniu?
Podszedł bliżej.
– Nie kuś...
– Mówiłaś kiedyś, że wyjątek potwierdza regułę.
– Łapiesz mnie za słówka? – roześmiała się Ariel. – Muszę
wcześnie być w pracy. Może innym razem.
Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.
– Żadnych „może”.
Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– Na pewno.
Potem wyślizgnęła się zręcznym ruchem i uciekła do łazienki.
Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Oczy jej błyszczały. Wargi były
opuchnięte od pocałunków. Na szyi widniał maleńki ślad po
szczególnie namiętnym pocałunku. Miała wypisaną na twarzy upojną
noc. Wykąpała się i poszła do kuchni, skąd dochodził smakowity
zapach śniadania. Na moment przystanęła w salonie, zdumiona
widokiem rozciągającym się za ogromnym oknem.
– Nie zauważyłam tego przedtem. Jak cudnie...
Okno wychodziło wprost na zatokę, migoczącą teraz setkami
złotych plamek rzucanych przez wschodzące słońce. Nad plażą, na tle
bezchmurnego nieba, przelatywały śnieżnobiałe mewy. W oddali
płynęła kolorowa żaglówka. Ariel otworzyła przeszklone drzwi i
wyszła na balkon. Głęboko wciągnęła w płuca słoną woń morza.
– To szczęście mieszkać w takim miejscu – zawołała przez ramię.
– Co dzień rano oglądać ocean. Wspaniałe.
Jeff podszedł do niej i objął ją.
– Pięknie, bo ty tu jesteś. – Musnął pocałunkiem jej skroń. –
Przyjdziesz wieczorem?
– Tak. O, do licha, dziś jak co miesiąc cały nasz zespól wybiera się
do kręgielni. Dołączysz do nas? Potem...
– .. . się pokochamy. Dobrze.
Na śniadanie były grzanki i jajecznica. Ariel wpadła na chwilę do
domu, by się przebrać. Smętnym wzrokiem popatrzyła na rower, lecz
ostatecznie doszła do wniosku, że może sobie darować poranną porcję
ćwiczeń.
Wieczorem Jeff podjechał pod kręgielnię. Nie przepadał za tym
sportem, ale teraz nie mógł się doczekać, by wejść na salę. Niemal
biegiem pokonał schodki.
Wewnątrz było gwarnie i tłoczno. Zewsząd dobiegał łoskot kul i
klekot przewracanych kręgli. W powietrzu unosiła się gęsta chmura
papierosowego dymu. Gracze w koszulkach z napisami „Lucky
Strikes” albo „AHey Cats” okupowali większość ławek. Jeff
przepchnął się przez ciżbę i po drugiej stronie sali dostrzegł parę osób
ze studia.
Ariel pomachała radośnie w jego stronę. Z włosami związanymi w
kucyk wyglądała jak nastolatka. Miała na sobie dżinsy i
żółto-zielono-pomarańczową bluzę ze znakiem Kanału 4 oraz napisem
„StriKCORps”, co miało pewnie znaczyć „Strike Corps”.
– Jak się masz, Jeff. – Hal Monroe wyciągnął rękę na powitanie. –
Miło cię. tu widzieć. Potrzebujemy dodatkowego gracza. Lubisz
kręgle?
– Pewnie. – Musiał się czymś zająć, żeby odpędzić niestosowne
myśli. Patrzył na Ariel tylko krótką chwilę, ale to wystarczyło, by
poczuł mrowienie w lędźwiach. Miał nadzieję, że gra nie potrwa
długo, bo...
– Wybierz sobie kulę – powiedział Hal.
– Co?
– Kulę – powtórzył Hal. – Tam leżą.
– Aaa... prawda. Muszę też włożyć trampki. – Jeff zniknął w
szatni.
Gdy powrócił, Hal przedstawił mu żonę, Janelle, drobną
ciemnooką kobietę, która dziś wieczór także po raz pierwszy brała
udział w grze. Ona, Hal, Ariel i Jeff stanowili jedną drużynę, Kara,
Steve i dwóch reporterów dziennika – drugą. Jeff ze zdumieniem
spostrzegł, że Kara siedziała tuż obok Steve’a. Lekko trącił Ariel i
ukradkowym ruchem głowy wskazał na nich.
– Co się stało? – szepnął.
– Zazdrość to potęga.
Przytaknął. Nie wiedział wprawdzie, co było powodem zazdrości
Kary, ale musiał przyznać, że podziałało. Sądząc z wyrazu twarzy,
Steve całkowicie wpadł w jej sieci.
– Ty pierwsza, Ariel – odezwał się Hal.
Zważyła kulę w ręku, zmrużyła oczy i za jednym razem strąciła
wszystkie kręgle.
– Jest! – Triumfalnie uniosła zaciśniętą pięść i wróciła na ławkę.
Jeff z uwielbieniem spoglądał na nią do końca wieczoru. Gdy po
meczu wracali do samochodów, powiedział:
– Grałaś jak zawodowiec. Można by pomyśleć, że to były
mistrzostwa świata, a nie zabawa kolegów z pracy.
– Mam to we krwi – odpowiedziała. – Tata był obrońcą w drużynie
futbolowej Teksas Longhorns i zaszczepił w dzieciach chęć do
rywalizacji. Zawsze powtarzał: „Bądźcie najlepsi”. Walczyliśmy ze
sobą wszędzie: w szkole i na boisku.
– Nie kłóciliście się?
– Nie. Tata nauczył nas także przegrywać. Najważniejsza była
sama walka.
– Jak ci się wiodło? Chyba byłaś najmłodsza.
– Tak, i najmniejsza, a do tego dziewczyna. Ale tu się zdziwisz,
gdyż nieraz pierwsza docierałam do mety. – Uśmiechnęła się. – Dużo
lepiej pływałam, dużo lepiej jeździłam konno i miałam lepsze stopnie
z angielskiego. Chad robił masę błędów, a Daniela interesowały
wyłącznie nauki ścisłe.
Wsiadła do samochodu.
– Do zobaczenia za dziesięć minut.
W drodze do domu Jeff wrócił myślami do rozmowy. Nie
rozumiał, jak można namawiać własne dzieci do tak ostrej rywalizacji,
ale w końcu był jedynakiem, więc wyrastał w innych warunkach. Z
drugiej strony miał niezachwianą pewność, że jego ojciec postąpiłby
inaczej, nawet gdyby miał dwanaścioro dzieci. Ciekawe, jak
dzieciństwo wpłynęło na charakter Ariel. Czy nadal wszystko
postrzegała wyłącznie przez pryzmat walki?
Nie były to wesołe myśli. Na szczęście, kiedy zobaczył Ariel
wysiadającą z samochodu, zapomniał o bożym świecie.
Ariel wyciągnęła z auta dużą papierową torbę.
– Pomogę ci – oświadczył Jeff. – Dobry Boże, ależ to ciężkie!
Zabrałaś parę kul z kręgielni?
– Nie. Zresztą zobaczysz. – Wyjęła jeszcze plecak i zarzuciła go na
ramię.
Jeff zaniósł papierową torbę do kuchni. Huragan natychmiast
wskoczył na stół, żeby asystować przy rozpakowywaniu. Jeff zgonił
go i sięgnął po pierwszą paczkę.
– Płatki.
– Na śniadanie.
Świeży sok pomarańczowy, kiełki, ser sojowy i puszka kociej
karmy.
– Smakołyki dla ciała...
– Dla ducha też będą – powiedziała z chytrym uśmieszkiem.
– Jakie?
– Zobaczysz. – Pomachała puszką w stronę kota.
– Miau! – Huragan otarł się o jej nogi.
– Droga do serca mężczyzny wiedzie przez kota – oznajmiła Ariel.
– Mogę go nakarmić?
Jeff skinął głową i ponownie sięgnął do torby. Herbata ziołowa,
cytryna...
– Jasny gwint! – Wyjął kłębek nylonu i koronek. – A to co?
– Mówiłam przecież, że będą inne smakołyki.
– Jeśli to na śniadanie, to chcę jeść już teraz. Zabrała mu
paczuszkę.
– To na dzisiejszą noc. Spróbuj się najpierw trochę odprężyć.
– Odprężyć? – powtórzył głucho. Niemożliwe. Jak miał się
odprężyć, kiedy w wyobraźni już widział Ariel odzianą w
podniecająco skąpy skrawek materiału.
Ariel roześmiała się, wzięła go za rękę i pociągnęła do sypialni.
– Nieco muzyki. O, właśnie. Rozgłośnia KCOR... Muzyka dla
wszystkich.
Z głośnika dobiegał głos Whitney Houston.
– Teraz łóżko.
Jeff pomógł jej zdjąć narzutę i rozłożyć pościel. Ariel przysunęła
się bliżej niego.
– Teraz ty...
Rozwiązała mu krawat i powoli rozpięła koszulę. Jeff próbował
skłonić ją do pośpiechu, ale przecząco potrząsnęła głową.
– Zrobię to po swojemu. Chcę, żebyś był gotowy.
– Gotowy? – roześmiał się chrapliwie. – Zaraz eksploduję.
– Na pewno nie. – Zrzuciła mu koszulę z ramion i popchnęła lekko
na łóżko.
– Leż spokojnie. Jak mówiłam, zrobię to po swojemu. Leżał na
plecach, zatopiony w nieziemskiej rozkoszy. Ariel działała bez
pośpiechu, drażniąc go i jednocześnie kusząc powolnością ruchów. Tu
mały pocałunek, tam muśnięcie dłoni...
– Traktuję cię jak obiekt seksu – powiedziała z błyszczącymi
oczami. – Gniewasz się?
Gniewasz? Jeff był pijany szczęściem. Miał wrażenie, że w
magiczny sposób dotarł w sam środek świata erotycznych fantazji.
– Jakoś to zniosę – odparł bez tchu.
Żadna z poprzednich partnerek nie doprowadziła go do takiego
stanu – ale też żadna w niczym nie przypominała Ariel. Wyciągnął
ręce w jej stronę, lecz znów mu umknęła.
– Zaczekaj – szepnęła i zniknęła w łazience.
Po chwili rozległ się szum wody płynącej z prysznica. Jeff chciał
się zerwać i pobiec za Ariel, ale cierpliwie czekał na rozwój sytuacji.
Kiedy w końcu stanęła w drzwiach, zaparło mu dech z wrażenia.
W czarnym negliżu wyglądała jak ucieleśnienie męskich marzeń.
Zerwał się, chwycił ją w ramiona i zaniósł do łóżka. Połączyli się
gwałtownie, spragnieni siebie, niezdolni zwlekać dłużej. Rozkosz,
która na nich spłynęła, była jeszcze bardziej oszałamiająca, choć
wydawało się to niemożliwe. Tej nocy kochali się jeszcze kilka razy.
Od tamtej pory wszystkie noce spędzali razem.
W poniedziałek Jeff po nagraniu przyszedł do gabinetu Ariel, która
przeglądała jeszcze dokumenty. W pewnej chwili zajrzał do nich Hal
Monroe.
– Nowe wieści – powiedział od progu.
Ariel popatrzyła na niego wyczekująco, lecz Hal wskazał oczami
Jeffa.
– Możesz mówić – uspokoiła go.
– Chodzi o tę aferę ze szpitalem Świętej Elżbiety – oznajmił.
Jeff poczuł nagły ucisk w żołądku. „Aferę?” Niby jaką?
Przypomniała mu się „afera” z jego własnym ojcem.
– Mów. – Oczy Ariel błyszczały ciekawością.
– Sprawa zatacza coraz szersze kręgi – wyjaśnił Hal. – Aż trzech
członków zarządu miało powiązania z korporacją, która odsprzedała
ziemię pod budowę nowego oddziału.
– Masz dowody?
– Tyle, że w każdej chwili można puścić to na antenę.
Potwierdzenia z trzech niezależnych źródeł. Ale to jeszcze nie
wszystko. Kontrakt na budowę też był ukartowany. Rodzinny interes,
rozumiesz? Obyło się bez łapówek, a wpływy sięgają milionów.
Jeff miał dosyć. Żałował, że przyszło mu uczestniczyć w tej
rozmowie. Ciekaw był tylko reakcji Ariel.
– Przygotuj materiał do emisji. – Zniknął gdzieś miękki,
uwodzicielski głos kochanki. Teraz miał przed sobą zimną,
wyrachowaną dziennikarkę, węszącą skandal.
Z dezaprobatą patrzył na jej triumfalny uśmiech. Czuł niechęć do
samego siebie. Postąpił jak ostatni dureń: związał się z kobietą, która
reprezentowała to, czym gardził. Najwyższy czas zakończyć tę
znajomość.
ROZDZIAŁ 11
Przed wyjściem postanowił jednak powiedzieć Ariel, co naprawdę
sądzi ojej postępowaniu.
– Masz więc swój skandal – mruknął, gdy Hal zniknął za
drzwiami.
– Chyba tak – odpowiedziała. Najwyraźniej nie wyczuła sarkazmu
w jego głosie.
– Ilu niewinnych ludzi ucierpi z tego powodu? Zmarszczyła brwi.
– Nikt. Słyszałeś przecież, co mówił Hal. Nie powtarzamy plotek.
Mamy potwierdzenia z trzech niezależnych źródeł.
– Takie „źródła” są tyle warte co plotki z magla. Zastanowiłaś się
choć przez chwilę nad motywami ich postępowania?
– Dlatego właśnie szukałam potwierdzenia – cierpliwie tłumaczyła
Ariel. – Nigdy się nie opieram na nie sprawdzonych wiadomościach.
Jeff zaklął, zerwał się z krzesła i zaczął krążyć po pokoju.
– Wszyscy dziennikarze są tacy sami. Wierzą obcym, bo widzą w
tym własny interes. Obskoczycie zarząd szpitala niczym stado szakali.
Nic was nie obchodzi, kogo skrzywdzicie.
– W gruncie rzeczy nie mówisz o szpitalu, prawda? – cicho spytała
Ariel. – Myślisz o swoim ojcu.
– Prawda – burknął. – W Tulsie też były niezależne „źródła”,
zainteresowane przede wszystkim tym, żeby odsunąć podejrzenia od
siebie. Ojciec porzucił pracę w banku. Nie mógł ścierpieć
towarzystwa ludzi, którzy próbowali uczynić z niego ofiarę. Był bez
winy, a mimo to nie znalazł żadnej innej posady. Dlaczego? Ponieważ
został wcześniej osądzony i skazany przez dziennikarzy. Dopiero po
dwóch latach zatrudnił go mały prowincjonalny bank na podrzędnym
stanowisku. Skandal, na którym żerowała telewizja, zrujnował mu
życie.
– Przykro mi, Jeff. Być może w Tulsie panowały inne prawa. Hal
jest ostrożny, w przeciwnym razie nie pracowałby dla KCOR. Sieć
Fostera nie zajmuje się plotkami. Uważamy na każde słowo.
Jeff oparł się o ścianę. Zmierzył Ariel ponurym spojrzeniem.
– Tak ci się tylko zdaje.
– Nie, to prawda. Uwierz mi, Jeff.
– Nie potrafię – odparł z bólem. Odwrócił głowę.
– Zatem potępiasz mnie i mój zawód tylko dlatego, że ktoś w
Tulsie wykazał się brakiem profesjonalizmu i taktu? Ludzie wciąż
oglądają prognozę pogody, chociaż ta bywa zazwyczaj mylna.
Ariel podeszła bliżej. Popatrzył na nią.
– To nie to samo.
– Prawie to samo. Słuchaj, w przyszłym tygodniu zjedzie tu moja
rodzina. Chciałabym, żebyś ich lepiej poznał, zwłaszcza mojego ojca,
i dowiedział się, w jaki sposób kieruje całą siecią.
– Wątpię, czy mnie przekona.
Ruszył w stronę drzwi. Ariel złapała go za ramię.
– Nie odchodź. Nie będę cię błagać, ale pozwól mi chociaż
przedstawić moje racje.
Jeff zatrzymał się i popatrzył Ariel w oczy. Wyzierała z nich
determinacja.
– Jeff... Nie pozwól, żeby sprawa szpitala stanęła między nami –
powiedziała Ariel.
Chciał ją odepchnąć, ale nagle, wbrew sobie, pochwycił ją w
objęcia. Skąd mu przyszło do głowy, żeby ją rzucić wyłącznie ze
względu na jej pracę? Nie, nie mógł odejść – przynajmniej nie teraz.
Chwycił Ariel na ręce i podszedł do kanapy. Nie chciał czekać. Ona
zresztą także. Potrzebowali się nawzajem.
Dzień później sprawa szpitala znalazła się w wieczornych
wiadomościach. Członkom zarządu zapewniało możliwość zabrania
głosu, nikt z nich jednak nie skorzystał z prawa do obrony. Jeff pilnie
śledził rozwój wydarzeń. Musiał przyznać, że wszyscy reporterzy
Kanału 4 zachowywali się z dużym taktem i wyczuciem.
– Będzie jeszcze lepiej, jak poznasz tatę – zapewniła go Ariel.
Przy pierwszym spotkaniu z jej rodzicami Jeff ze zdumieniem
otaksował barczystą postać Martina Fostera. Siwowłosy olbrzym
wyglądał bardziej na emerytowanego futbolistę albo kierowcę
ciężarówki niż na wpływowego właściciela prywatnej sieci
telewizyjnej.
– Cieszę się, że do nas dołączyłeś – zadudnił Foster na przywitanie,
mierząc wzrokiem Jeffa.
– A to moja mama, Wirginia – wtrąciła Ariel.
Starsza pani, o jasnych, przetykanych srebrem włosach, i szczupłej,
niemal dziewczęcej sylwetce, była wciąż atrakcyjna na tyle, by
przyciągać męskie spojrzenia.
– Bardzo mi miło cię poznać, Jeff – powiedziała lekko chropawym
głosem, przypominającym głos córki.
Wieczorem wybrali się do Alhambra Room.
– I co sądzisz o pracy w telewizji, Jeff? – spytał Martin, gdy kelner
przyniósł przystawkę z krewetek.
Jeff rzucił szybkie spojrzenie w stronę Ariel.
– Ciekawe... doświadczenie – odparł ostrożnie.
– Jeff pilnie śledzi sprawę szpitala – dodała Ariel.
– Tak? Co nam o tym powiesz?
Jeff nie miał ochoty od razu dyskutować o swoich przemyśleniach.
Bardziej go interesowała opinia Fostera.
– Wstyd, zwłaszcza dla zarządu. Jestem dumny z Ariel, że podjęła
ten temat, ale jeszcze bardziej mnie cieszy ton reportaży
dopuszczonych przez nią na antenę.
– Dziękuję, tato. Jeff był ciekaw, w jaki sposób podchodzimy do
tak delikatnej sprawy.
– Uczciwość przede wszystkim – odparł Foster. – To nasza dewiza.
Fakty, a nie spekulacje.
Jeff zdążył już zauważyć, że zespół Ariel w niczym nie
przypominał stada sępów z Tulsy.
Martin sięgnął po swoją szklankę, upił solidny łyk i spod oka
zerknął na Jeffa.
– Ariel mi wspominała, że miałeś wiele niedobrych doświadczeń z
telewizją. Przykro mówić, lecz dziennikarze z Tulsy od dawna mają
ugruntowaną opinię łowców sensacji. Gdyby ktoś u mnie próbował
podobnych sztuczek, od razu by wyleciał, i to z hukiem.
– To dobrze – odparł Jeff, choć nie był do końca przekonany, czy
Foster mówi zupełnie szczerze. Z drugiej strony, na własne oczy
widział, jak Kanał 4 radził sobie w sprawie szpitala...
– Powiedzcie mi coś więcej o waszym wspólnym cyklu – poprosił
Foster.
– Jeff zebrał masę pochwał od widzów – oznajmiła z dumą Ariel.
– O, właśnie – przypomniał sobie Martin. – Słyszałem o Taj...
– O tajnych planach związanych z przygotowaniami. Czeka nas
wyjątkowo burzliwy koniec lata. – Ariel wpadła ojcu w słowo.
– Na to się zanosi – odparł Jeff.
– Rozmawialiśmy już z radiem KCOR – dodała Ariel. – Będziemy
współpracować w razie bezpośredniego ataku huraganu. Jeff odbył
także spotkanie z zarządem Stanowej Komisji do Spraw Zapobiegania
Zagrożeniom. Podsunął im kilka wyśmienitych pomysłów.
Popatrzyła na niego z uśmiechem. Popisy przed ojcem? – pomyślał
Jeff. Poczuł się jak tresowany piesek. „Popatrz, tato, ile potrafi
sztuczek”. Na szczęście Ariel zmieniła temat.
– Och, tato, zapomniałam ci powiedzieć... Dostałam zaproszenie na
doroczną konferencję pod hasłem „Kobiety w środkach masowego
przekazu”. Mam wygłosić referat we wrześniu w San Antonio.
Pogratulowali jej serdecznie, a potem gawędzili jeszcze, aż do
chwili gdy orkiestra zaczęła grać pierwszy utwór.
– To chyba nasz taniec, Ginny – powiedział Martin do żony.
Jeff i Ariel podążyli za nimi na parkiet.
– Co chciał powiedzieć twój ojciec, zanim mu przeszkodziłaś? –
spytał Jeff.
– A kto to wie?
Odchylił głowę i spojrzał wprost w jej błękitne, niewinne oczy. –
Ty. Ariel wzięła głęboki oddech.
– Chciał cię nazwać Tajfunem. Jeff wybuchnął śmiechem.
– Nie gniewasz się?
– Nie – odpowiedział, nie przestając się śmiać. – Zaczynam się
przyzwyczajać do tych wszystkich wariactw.
– Co myślisz o podejściu taty do roli mediów?
– Niezłe... przynajmniej w teorii – odparł.
– Zamierzam ci udowodnić, że tak jest również w praktyce.
Z całego serca pragnął jej wierzyć. Wyczerpała go huśtawka uczuć
– z jednej strony namiętność, z drugiej brak zaufania. .. Westchnął i
przytulił Ariel mocniej.
Gdy muzyka przestała grać, Martin wyciągnął rękę do córki.
– Chodź, pokażesz się teraz ze staruszkiem. Ariel mrugnęła do
Jeffa.
– Tata zawsze usiłuje przekupić swoich pracowników dobrą
kolacją i tańcami.
– Tylko tych najładniejszych – sprostował Martin.
– Pani Foster? – zaproponował Jeff.
– Z przyjemnością.
W czasie tańca rozmawiali o różnych rzeczach, aż wreszcie
Wirginia powiedziała:
– Cieszę się, że Ariel znalazła... przyjaciela. Jeff odruchowo
spojrzał na sąsiednią parę.
– Jest wyjątkowa.
– Serce matki pęcznieje z dumy, słysząc taką opinię – odparła
Wirginia, lecz nagle westchnęła ze smutkiem. – Czasem się o nią
martwię... Można by pomyśleć, że ma u stóp cały świat, a przecież w
gruncie rzeczy często bywa samotna.
– Zauważyłem. – Tak było podczas spaceru po plaży czy na
pikniku z okazji Święta Niepodległości.
Orkiestra zaczęła grać szybciej. Jeff i Wirginia wrócili do stolika,
ale Foster i Ariel zostali na parkiecie. Jeff z zachwytem patrzył na ich
taniec. Wprost nie potrafił oderwać oczu od Ariel.
– Powinna zostać tancerką – zauważył.
– Przez parę lat chodziła do szkoły baletowej. Nauczyła się także
stepowania – z uśmiechem oznajmiła Wirginia. – Jej ojciec też nie jest
ostatnim fajtłapą.
Jeff skinął głową. Przy swoim wzroście i tuszy Martin tańczył
zadziwiająco lekko. Inne pary usunęły się z parkietu i utworzyły krąg.
Wraz z ostatnim taktem buchnęła burza
u
oklasków.
Rozradowany Foster powrócił do stolika, prowadząc Ariel. Była
podobna do matki, lecz uśmiech bez wątpienia odziedziczyła po ojcu.
– Zwyciężyłaś w konkursie tańca. – Martin poklepał córkę po
dłoni.
– Zwyciężyłam? Kogo? – spytała. – Innych pracowników?
– Braci.
– Nigdy nie tańczyłeś z Chadem i z Danielem. Skąd możesz
wiedzieć, czy nie są lepsi? – zaoponowała, choć widać było, że
pochwała ojca sprawiła jej radość.
Przy kolacji spytała:
– Mamo, czemu tym razem postanowiliście jechać do Meksyku
zamiast do GaWeston?
– Dla odmiany – odpowiedziała Wirginia. Potem spojrzała na
Jeffa, jakby czując, że należą mu się dodatkowe wyjaśnienia. – Mamy
domek w Galveston, ale wolimy pozostawić go dzieciom.
– To przecudowne miejsce – wtrąciła Ariel. – Duża, dwupiętrowa
willa od strony Pirate’s Beach. Daniel i Chad zawsze wspinali się po
pnączach, które rosły na skarpie...
– Naprawdę? – spytał Martin Foster. Kiedy Ariel skinęła głową,
dodał: – Mieli dużo szczęścia, że ich nie przyłapałem. Dostaliby za
swoje.
– Czasem tęsknię do czasów, kiedy wszyscy byliśmy razem –
wtrąciła Wirginia. – Płynęliśmy promem na Bolivar Island, braliśmy
żaglówkę...
– Nie lubię żeglować – odezwała się nagle Ariel. – Źle się czuję na
wodzie.
Rodzice popatrzyli na nią ze zdumieniem. Jeff także był
zaskoczony. Zabrał ją na jacht Gormanów i bawiła się znakomicie.
– Zawsze zachowywałaś się jak urodzony żeglarz – powiedziała
Wirginia.
– Musiałam – odparła Ariel i popatrzyła wprost na ojca. – Nie
chciałam psuć zabawy.
Rozmowa zeszła na inny temat, ale Jeff popadł zadumę. Myślał o
Ariel. Na co potrafiła się zdobyć dla ojcowskiej aprobaty? Martin
Foster bez wątpienia należał do nieprzeciętnych ludzi i z łatwością
mógł wzbudzić w swoich dzieciach pęd do rywalizacji.
Później, nocą, kiedy trzymał Ariel w ramionach, nie potrafił
powstrzymać się od pytania:
– Dlaczego nauczyłaś się żeglować?
– Już ci mówiłam – odpowiedziała sennie. – Żeby nie psuć innym
zabawy.
– Mogłaś przecież zostawać w domu.
– I wszyscy by uważali mnie za mięczaka.
– Wszyscy? Czy tylko ojciec?
– Cała rodzina – odparła z naciskiem. – Co to za różnica?
– Cierpiałaś po to, by zadowolić ojca? Ariel usiadła sztywno.
– Nie bądź śmieszny – powiedziała, nie patrząc na Jeffa. – Nikomu
się nie podlizywałam. Robiłam to wyłącznie dla siebie.
Pocałował ją w kark.
– Tornado Ariel. Nie mogłabyś być mięczakiem, nawet gdybyś
bardzo chciała.
– Po co o tym mówimy? – spytała dziwnie napiętym głosem. –
Stare dzieje.
Pogłaskał ją po głowie.
– Myślę, że do tej pory najbardziej liczysz się z jego zdaniem.
– Bzdury.
– Chcę tylko, żebyś była naprawdę szczęśliwa. Odwróciła się w
jego stronę.
– Jestem szczęśliwa... z tobą.
Usłyszał nutę bólu w jej głosie i przytulił ją mocniej.
– Kochaj mnie, Jeff. Jesteś mi potrzebny.
ROZDZIAŁ 12
„Mariner” na pierwszej stronie pochwalił sposób, w jaki Kanał 4
relacjonował aferę. Nawet Jeff przyznawał, że gra była uczciwa.
Ankieta przeprowadzona pod koniec sierpnia wykazała znaczny
wzrost popularności Kanału 4. Ariel natychmiast wysłała faksy do
braci, a sobie – w nagrodę – kupiła komplet koronkowej bielizny.
Pierwszego września do zespołu dołączyła Wendy Norris i już po
pierwszym występie przypadła do gustu publiczności. Znacznie gorzej
poszło jej ze Steve’em, gdyż ten był pilnowany przez Karę, ale nie
narzekał z tego powodu.
Ariel też była bardzo szczęśliwa. Szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
Na razie nie planowała wspólnej przyszłości z Jeffem. Bała się, że na
to jeszcze za wcześnie.
Miała jednak powód do niepokoju. Od sprawy szpitala Jeff wierzył
jej bez zastrzeżeń, lecz nic nie wiedział o konkursie wymyślonym
przez Martina Fostera. Co będzie, gdy się dowie? Jak przyjmie wieść
o przeprowadzce Ariel do Houston?
Lato minęło bez burz, ale piątego września tajfun o imieniu
Chester zawirował nad Zatoką Meksykańską i zaczął powoli sunąć w
stronę lądu.
– Dotrze do nas? – spytała Ariel ze strachem w piątek wieczorem.
– Nie wiem na sto procent – odparł Jeff. – Możliwe, że się
zakotwiczy gdzieś na wybrzeżu Meksyku. Nie musimy jutro
rezygnować z pikniku. Wieczorem najwyżej trochę popada.
Następnego dnia, w południe, rozłożyli koc na trawniku w
niewielkim parku, w sąsiedztwie domu Ariel. Dzień był upalny i
duszny. Podobna pogoda panowała czwartego lipca, gdy po raz
pierwszy spędzili wspólnie nieco więcej czasu. Jeff nastawił radio i
sięgnął do koszyka po sałatkę z kurczaka i owoce. Potem wyciągnął
się leniwie u boku Ariel.
W górze pokrzykiwały mewy, hałaśliwe jak grupa rozbrykanych
dzieci. W gałęziach drzew uganiały się plotkujące wróble, białe
chmury powoli płynęły po niebie, ale nad horyzontem pojawiła się
ciemna plama.
– Piękny dzień – mruknął Jeff i wziął głęboki oddech. – Taktu
cicho...
– Nie przeszkadza ci już popularność?
– Zaczynam się przyzwyczajać. – Uśmiechnął się. – Wczoraj
dostałem zaproszenie do udziału w obradach jury w wyborze Miss
Corpus Christi.
– Tak? – spytała z lekkim przekąsem. Konkurs piękności. Dobre
sobie.
– Chyba się zgodzę.
– Tak? – powtórzyła, tym razem ostrzej. Popularność
popularnością, ale oglądanie półnagich ślicznotek to całkiem inna
sprawa.
Jeff zerwał źdźbło trawy.
– Żartuję. Odmówiłem. Szkoda tylko, że nie umiem się uwolnić od
różnych zwariowanych kobiet, które wciąż się za mną uganiają. Jedna
wczoraj przysłała mi biustonosz.
– Masz już chyba całkiem niezłą kolekcję damskiej bielizny –
roześmiała się Ariel. – Co z nią robisz?
– Oddaję Armii Zbawienia.
– Mimo wszystko przyznasz, że popularność ma swoje dobre
strony.
Jeff zastanawiał się chwilę.
– Najważniejsze, że mogę coś zrobić dla tego miasta –
odpowiedział w końcu. – Już przywykłem, że ludzie rozpoznają mnie
na ulicy, ale nigdy nie będę czuł się tak swobodnie jak ty w tej roli.
Jesteśmy tak różni, że czasem zadaję sobie pytanie, jak wytrzymujemy
ze sobą.
– Przeciwieństwa się przyciągają.
– Dlaczego mnie nie ostrzegłaś wcześniej?
– Bądź choć trochę poważny, Jeff. Nigdy przedtem nie
pomyślałam, że można tylko we dwoje spacerować po wydmach
Padre Island.
– Zaprosiłabyś pewnie pół setki gości i zorganizowała mecz
siatkówki.
– Chyba tak... ale dzięki tobie zaczęłam bardziej cenić prywatność.
– Miło mi to słyszeć.
Ariel obdarzyła go uśmiechem. Przewróciła się na brzuch i wbiła
wzrok w trawę. Zobaczyła pająka zawzięcie snującego pajęczynę. Jeff
położył się na boku, żeby także popatrzeć na pająka.
– Naukowcy twierdzą, że przy dużej wilgotności powietrza i
spadku ciśnienia pająki są aktywniejsze i snują większe sieci. Ten jest
wyjątkowo zapracowany. Spójrz na niebo.
Szare chmury znad widnokręgu przesunęły się znacznie bliżej.
– Przed samym deszczem ściągnie pajęczynę w dół, by krople nie
spłukały schwytanych owadów.
– Bardzo mądrze.
– Domowe pająki pracują jak szalone w czasie burzy i kończą
dopiero, kiedy zaczyna się przejaśniać.
– Na tym właśnie polega praca meteorologa? – zażartowała Ariel.
Westchnęła i przekręciła się na plecy.
– Tak tu cicho... chyba zaraz usnę.
– Czemu nie? – spytał Jeff. – Przez cały tydzień ganiałaś jak
szalona. Zasługujesz na odpoczynek.
Kiedy Ariel się obudziła, niebo było już zasnute ciemnymi
chmurami. Pająk snuł za sobą kolejne nitki srebrzystej sieci.
– Będzie burza – odezwała się Ariel, czując gwałtowny podmuch
wiatru. – Myślisz, że to początek huraganu?
– Tajfunu – sprostował Jeff. – Nie. Wiatr jest zbyt słaby.
Prawdziwie zła pogoda będzie gdzieś dalej na południu. Do nas dotrą
najwyżej jakieś odpryski.
– Wracamy? – spytała z niepokojem i usiadła. Jeff fachowym
okiem popatrzył na niebo.
– Mamy sporo czasu, zanim zacznie padać – stwierdził. Włączył
radio. – Posłuchajmy, co mówią na ten temat.
– Tajfun Chester, o prędkości wiatru chwilami przekraczającej
dziewięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę, sunie w tej chwili
wzdłuż wybrzeża, czterdzieści kilometrów na południe od
meksykańskiego miasta Matamoros. Do stałego lądu powinien dotrzeć
dziś między siódmą a dziesiątą wieczór. Mieszkańcy zagrożonych
rejonów powinni podjąć odpowiednie przygotowania. Patrole
pogodowe rozmieszczono wzdłuż całego wybrzeża Teksasu, od
Corpus Christi do Brownsville.
Jeff zmarszczył nos.
– „Odpowiednie przygotowania”! To brzmi enigmatycznie. Mam
nadzieję, że ludzie wiedzą, co robić.
– W przyszłym roku wydamy kasetę z twoim programem. Możemy
ją opatrzyć hiszpańskim komentarzem. – Dziwne, że pomyślała o
przyszłym roku. Przecież będzie już w Houston...
Kolejny podmuch wiatru smagnął ją po policzkach. Trawa
zafalowała niczym zielone morze. Ariel zerknęła na trawę. Pająk
zniknął.
– Zacznijmy się pakować, Jeff.
Nerwowym ruchem sięgnęła po ciemne okulary. Leżały na skraju
koca. Pośpiesznie wrzuciła je do torebki i popatrzyła na niebo. Robiło
się coraz ciemniej. Z dali dobiegło głuche echo gromu.
– Buty... Gdzie one się podziały?
Jeff nadal słuchał radia i nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
Ariel wreszcie znalazła pantofle pod kocem i zaczęła mocować się z
paskami.
– Cholera! Dlaczego zawsze tak się dzieje, kiedy człowiek się
spieszy?
Jeff przeciągnął się.
– Mamy mnóstwo czasu.
– Nie... nie chcę zmoknąć.
– Nie zmokniesz – odparł z drażniącą niefrasobliwością – ale skoro
ci pilno, możemy się spakować.
Wstał, zabrał koszyk i radio.
Ariel skakała na jednej nodze, usiłując włożyć drugi pantofel. Jeff
patrzył na nią z rozbawieniem.
– Obiecuję, że nie zniszczysz sobie fryzury.
– Pośpiesz się, Jeff. Meteorologia nie jest nauką ścisłą. –
Błyskawica przecięła niebo. – Widzisz?!
Ariel chwyciła koc i popędziła w stronę samochodu. Huknęło.
Przyśpieszyła kroku, nadepnęła na skrawek koca i upadła na ziemię.
Skuliła się i zamknęła oczy. Jeff był już przy niej.
– Nic sobie nie zrobiłaś? Rozpłakała się.
– Nie. Tak. Nie wiem. Objął ją.
– Kochanie, co się stało?
– Nic. Chciałam tylko...
Wiatr porwał jej dalsze słowa. Znów zagrzmiało. Ariel, drżąc na
całym ciele, przywarła do Jeffa.
– Jesteś śmiertelnie przestraszona.
Ariel wstydziła się swojego zachowania, ale nie mogła zapanować
nad nerwami, więc skinęła głową.
– Burza...
– Już wszystko dobrze. – Pomógł jej wstać. – Pojedziemy do
domu.
Ariel posłusznie dreptała u jego boku. Czuła się jak sześciolatka.
Myślisz, że masz władzę nad całym światem? – utyskiwała w duchu.
Nie, jesteś zwykłą beksą i fajtłapą. Postanowiła, że jak już bezpiecznie
dotrą do samochodu, wytłumaczy Jeffowi powody swego zachowania.
Kiedy wyjechali z parkingu, wzięła głębszy oddech.
– Myślisz pewnie, że jestem skończonym tchórzem – zaczęła. Tak
zawsze mówił o niej Daniel, kiedy podczas burzy chowała się w
pokoju i zasłaniała uszy.
– Myślę tylko, że boisz się grzmotów. Nie wiem jednak, z jakiego
powodu.
– Wszystko się zaczęło, kiedy miałam pięć lat – odpowiedziała. –
Chad, Daniel i ja bawiliśmy się w chowanego. W domu akurat był
mały remont. Jeden z robotników zostawił otwarte drzwi na strych,
więc postanowiłam z tego skorzystać. Było już późne popołudnie.
Ukryłam się na strychu. Parę minut później robotnik wrócił i mnie
zamknął. Początkowo uważałam to nawet za zabawne. Słyszałam, jak
Chad biega po pokojach i szuka mnie w szafach, ale nie odezwałam
się ani słowem. Pomyślałam sobie, że w pewnej chwili zacznę tupać
mu nad głową i go wystraszę. On jednak pobiegł szukać mnie gdzie
indziej i zabawa nagle przestała być śmieszna.
– Co się stało?
– Zaczęło padać, potem rozpętała się burza. – Powróciła myślami
do tamtej strasznej chwili, gdy siedziała zamknięta na ciasnym i
mrocznym poddaszu.
– Padał grad. – Tuż nad swoją głową usłyszała tamten łomot kulek
lodu. – Grzmiało. Okropnie grzmiało. Było ciemno jak w nocy.
Zaczęłam myśleć o szczurach i nietoperzach. O wampirach. Bałam
się, że piorun strzeli w dach i wszystko wraz ze mną wyleci w
powietrze.
– Nie próbowałaś uciec?
– Pewnie, że próbowałam. Pchałam drzwi z całej siły, ale nie
mogłam ich otworzyć. Wrzeszczałam i tupałam w podłogę, lecz
chłopcy chyba byli w innej części domu. Nikt mnie nie słyszał. Byłam
zamknięta, sama... – Zadygotała. – Ściany zbliżały się do mnie...
Jeff ścisnął jej rękę.
– Biedna...
– Po chwili wprost nie mogłam oddychać. Wyobraziłam sobie, że
jakiś potwór wyssał całe powietrze. Chyba nawet zemdlałam, bo kiedy
otworzyłam oczy, było już po burzy.
Ktoś mnie wołał. Nie Chad i nie Daniel, ale ojciec. Przeżyłam
wówczas prawdziwy koszmar. Wszystko słyszałam, lecz nie mogłam
wykrztusić ani jednego słowa. Jak oszalała zaczęłam kopać w
podłogę. Tata przyszedł na górę i otworzył drzwi. Kiedy zniósł mnie
na dół, zobaczyłam światło i blade, wystraszone twarze braci. Od
tamtej pory okropnie boję się burzy – zakończyła. – Śmieszne,
prawda?
– Zrozumiałe – sprostował Jeff. – A co ojciec sądzi o twoim
zachowaniu?
– Nigdy mu o tym nie mówiłam.
Skinął głową. Ariel obrzuciła go nadąsanym spojrzeniem.
– Dlaczego wciąż pytasz o mojego ojca?
– Ponieważ uważam, że przez całe życie wszystko robisz pod jego
dyktando.
– Nie wygłupiaj się.
– Nie? Wciąż porównujesz się z braćmi. Twój faks działa dniem i
nocą.
Ariel nie odpowiedziała. Odwróciła głowę i wbiła wzrok w okno.
Co by powiedział Jeff, gdyby znał prawdę?
Dojeżdżali do domu Jeffa, kiedy w dach auta zabębniły pierwsze
krople deszczu. W windzie Jeff wrócił do tematu:
– Każdą fobię można wyleczyć. Zastanawiałaś się kiedyś nad
podjęciem odpowiedniej terapii?
Potrząsnęła głową. Dobrze chociaż, że przestaliśmy mówić o ojcu,
pomyślała.
– Po burzy zaraz o tym zapominam – wyjaśniła. – Do następnej
mam spokój.
Huragan przycupnął pod stolikiem.
– Też nie przepada za burzą – powiedział Jeff. Wyciągnął rękę do
kota. Huragan zadrżał i cofnął się głębiej. – Zdaje się, że jeszcze mu
nie przeszło.
– Wreszcie poznałam twój sekret. Obserwujesz koty zamiast
pająków.
Za oknem zadudniło. Ariel drgnęła i przysunęła się bliżej Jeffa.
– Zdobądź się na odrobinę spokoju – mruknął. – Chcesz
spróbować?
Zabrzmiało to jak wyzwanie. Nie mogła odmówić. O to już się
zatroszczył Martin Foster.
– Oczywiście.
– Chodź do sypialni.
Podszedł do okna i szeroko rozsunął zasłony. Ariel stała bez ruchu,
choć deszcz bił głośno o szyby.
– Chodź do mnie.
Zmusiła się do paru kroków. Jeff wziął ją w ramiona i pocałował.
Miękko, łagodnie...
– Odpręż się – mruknął, gładząc jej włosy. – Zamknij oczy. Pomyśl
o łące skąpanej w popołudniowym słońcu.
– Mmmm... – Widziała lekko rozkołysane trawy, zieleń drzew i
konia pasącego się pod starym drewnianym płotem.
Jeff rozebrał ją z wolna. Kiedy była już całkiem naga, szepnął:
– Teraz powoli otwórz powieki.
Deszcz nadal bębnił w okno, lecz między nią i burzą ciemniała
muskularna sylwetka Jeffa. Delikatnie położył ją na łóżku.
– Zaraz wrócę.
Przekręciła się na brzuch, znowu zamknęła oczy i pomyślała o
polanie pełnej różnobarwnych kwiatów. Po chwili usłyszała, że Jeff
wrócił. Zerknęła w jego stronę. Stał rozebrany do szortów, z butelką w
dłoni.
– Zrobię ci masaż – powiedział. – Odpręż się i patrz w okno.
Posłuchała go. Spoglądała na spływające po szybie strugi deszczu.
Nagle zagrzmiało. Napięła wszystkie mięśnie i zacisnęła pięści.
– Ciii... – szepnął Jeff. – Nic się nie dzieje. Uspokoiła się. Jego
ręce koiły. Oddychała głęboko, zanurzona w dziwnym deszczowym
świecie...
– Odwróć się.
Masował jej piersi, brzuch i biodra. Odgłosy burzy ścichły, jakby
dochodziły gdzieś z daleka.
– Jeff... – wyszeptała, patrząc mu prosto w oczy. – Kochaj mnie.
Zrzucił szorty i klęknął przy niej. Kochali się powoli, z czułością.
Kiedy skończyli, Ariel długą chwilę leżała bez ruchu. Wiedziała,
że od tej pory huk gromu będzie jej przypominał o tym popołudniu.
Chciała, by Jeff był zawsze przy niej. Żeby nie stał się tylko pięknym,
ale odległym wspomnieniem.
Pocałowała go w policzek.
– Burza nabrała dla mnie całkiem innego znaczenia.
– Dla mnie także.
W następnym tygodniu nadeszły wieści o kolejnym huraganie.
Nadano mu imię Daphne. Jeff z uwagą śledził jego trasę. Ariel drżała
na samą myśl o nadciągającym kataklizmie. Grzmotów już się nie
bała, ale huragan to coś innego... Fascynujący w teorii, lecz
przerażający swą siłą.
Na szczęście Daphne nie zmierzała w stronę Teksasu. Zahaczyła o
wschodnie wybrzeże, przebiegła przez obie Karoliny, stany nad
środkowym Atlantykiem, nawet przez Nową Anglię. Jak nieśmiała
kochanka to podchodziła bliżej, to się cofała. W końcu odeszła nad
ocean.
Nadbrzeżne miasta odetchnęły z ulgą, a wtedy pojawiło się nowe
zagrożenie.
– Ten rośnie nadzwyczaj szybko – zauważył Jeff. W wieczornym
programie doradził mieszkańcom Corpus Christi. żeby pilnie śledzili
prognozę pogody. – Koniec września może się okazać nadzwyczaj
burzliwy – dodał.
Nowy huragan otrzymał imię Ethan. Ariel odbyła krótką naradę ze
Steve’em, potem zadzwoniła do Jeffa i poprosiła go, by wieczorem
przyjechał do studia.
– Musimy porozmawiać – oświadczyła lapidarnie. W studiu Jeff
spytał już na wstępie:
– Co się stało? Jesteś bardzo poważna.
– Powinniśmy zwiększyć liczbę twoich wystąpień przed kamerami.
Proponuję półminutowe wejście codziennie, po wiadomościach o
szóstej i o dziesiątej. Co ty na to?
Z niepokojem czekała na odpowiedź.
– Może być – odparł niedbałym tonem. Ariel odetchnęła z ulgą. – I
tak tu jestem co wieczór – dodał.
Wyciągnął przed siebie ręce i z niepokojem przyjrzał się dłoniom.
– Możemy jednak zrezygnować z charakteryzacji? Pory mi się
pozalepiały, a skóra nabrała pomarańczowej barwy.
– To tylko światło – roześmiała się Ariel. – Już o tym mówiliśmy.
Bez pudru wyglądałbyś jak upiór.
– To lepsze niż Tajfun – mruknął. – Dobrze, ale powiedz Lynn, że
na półminutowe wejście potrzeba pięć szóstych pudru mniej niż na
trzy minuty.
– Umowa stoi – oznajmiła Ariel. – Zaczniemy w poniedziałek.
Zawiadomię Karę.
Kara była zachwycona. Steve także. Tylko Perry Weston spuścił
nos na kwintę.
– Protestował, kiedy mu o tym powiedziałam – zwierzała się Kara.
– Spytał, jak można ograniczyć czas lokalnej prognozy z powodu
śmiesznego huraganu odległego o setki kilometrów.
– Śmiesznego? Naprawdę tak się wyraził?
– Tak. Nie wierzyłam własnym uszom. Oznajmiłam mu wreszcie,
że decyzja zapadła.
– I?
– Syknął coś pod nosem i odszedł.
– Sama z nim porozmawiam – westchnęła Ariel. Dopadła
Perry’ego w korytarzu tuż po wieczornych wiadomościach.
– Chcę z tobą zamienić parę słów.
– O czym?
Cały Perry. Rzecz jasna, doskonale wiedział o czym. Ariel
usiłowała jednak dyplomatycznie wybrnąć z sytuacji.
– Domyślam się, że niechętnym okiem patrzysz na udział w
naszych programach doktora McBride’a.
Twarz Perry’ego nie wyrażała żadnych uczuć.
– O czym tu dyskutować?
– To krótki kontrakt, na czas huraganu.
– Jakiego huraganu? – spytał Perry. – Nie ma żadnego huraganu.
Ariel z trudem się powstrzymała, żeby go nie kopnąć.
– Tajfunu – poprawiła się.
– Naprawdę?
– Tak.
– Więc nie ma sprawy. – Odwrócił się i odszedł. Ariel powtórzyła
rozmowę Steve’owi.
– On doprowadza mnie do szału – dodała na koniec. – Ale jeśli
teraz stracimy Perry’ego, znajdziemy się w kropce. Trzeba go
zatrzymać, póki nie trafi się ktoś odpowiedni na jego miejsce.
– Może niepotrzebnie się tak przejmujesz – uspokajał ją Steve. –
Perry powiedział przecież, że nie ma sprawy.
– Tak, ale co naprawdę sobie pomyślał?
Coś jej podpowiadało, że daleko jeszcze do końca afery z Perrym.
I rzeczywiście.
W poniedziałek wieczorem, podczas występu Jeffa, Weston jawnie
objawiał swoje niezadowolenie. Potem po prostu wyszedł.
Następnego dnia już od rana czekał pod pokojem Ariel.
– Musimy porozmawiać.
– Wejdź. – Ariel gestem zaprosiła go do gabinetu. Ciężko opadł na
krzesło.
– O co chodzi?
– OTajfuna.
Ariel w pierwszej chwili nie zrozumiała.
– Otajfuna?
Perry popatrzył na nią, jakby była niespełna rozumu.
– O doktora Tajfuna. Meteorologa – parsknął. – Może zna się na
huraganach, ale nic nie wie o telewizyjnej pogodzie.
Ariel już chciała spytać, czym się różni telewizyjna pogoda od
zwyczajnej, ale w porę ugryzła się w język. Perry zresztą nie czekał na
odpowiedź.
– Pracuję tu od siedemnastu lat – burknął. – Teraz widzę, że
szykują się duże zmiany. Przychodzą tacy, o których można pisać w
rubryce towarzyskiej...
– Jeff nie jest...
– Dotąd byłem cierpliwy – przerwał jej Perry. – Zniosłem
komputerowe mapy pogody, spikerki w minispódniczkach, ale tego za
wiele. Kanał Czwarty chce naśladować MTV? Proszę bardzo, ale beze
mnie. – Wyjął z kieszeni jakąś kartkę i rzucił ją na biurko.
– Składam wymówienie.
ROZDZIAŁ 13
Ariel spodziewała się wprawdzie kłopotów ze strony Perry’ego, ale
nie przewidziała, że zrezygnuje z pracy.
– Nie... nie możesz – wyjąkała. Perry wstał.
– Mogę. Jutro wystąpię po raz ostatni. Ariel zerwała się z krzesła.
– Podpisałeś kontrakt.
– Podaj mnie do sądu – rzucił przez ramię i ciężkim krokiem
wyszedł z gabinetu.
Ariel przez chwilę patrzyła w drzwi. W końcu zmęczonym ruchem
opadła na krzesło i sięgnęła po słuchawkę telefonu.
– Steve, wpadnij do mnie. Mamy problem.
Czekając, przypomniała sobie inne trudne momenty w swej
burzliwej karierze. Na przykład w Beaumont, kiedy Hector – kozioł,
który miał wystąpić w programie dla dzieci – tuż przed nagraniem
zżarł połowę dekoracji. W Fort Worth komentator sportowy wszedł do
studia pijany i oświadczył widzom, że futbolowa drużyna Dallas
Cowboys została właśnie sprzedana do Meksyku i od tej pory będzie
nosić nazwę Chihuahuas... przez co o mały włos nie doszło do
zamieszek wśród kibiców. Zawsze jednak w porę umiała zażegnać
kryzys. Na pewno da sobie radę i tym razem.
– O co chodzi? – wyrwał ją z zamyślenia głos Steve’a.
– Perry złożył rezygnację.
– Przecież na to właśnie liczyłaś.
– Nic nie rozumiesz – odparła. – Pojutrze już go nie będzie.
– O, nie... – Steve aż usiadł z wrażenia. – Nie wierzę.
– Lepiej uwierz. – Pokazała mu pismo Perry’ego. Steve przebiegł
wzrokiem tekst, po czym stwierdził:
– Nie przypuszczałem, że okaże tyle odwagi. – Odłożył kartkę. –
Co robimy?
– Mamy plan A... i plan A.
– Jednym słowem, kompletny brak wyboru.
– Możemy skorzystać z Charlesa.
Charles Henke pracował od pół roku i zapowiadał pogodę w
porannym wydaniu dziennika.
– Spisuje się nieźle – przytaknął Steve. – Widzowie go lubią. Co
prawda, rano mamy mniej liczną i mniej wymagającą publiczność...
– Właśnie – wpadła mu w słowo Ariel. – Brak mu doświadczenia.
A najgorsze, że...
– Nie jest meteorologiem.
– Otóż to – ciągnęła. – Ma dobre chęci, ale trudno go
porównywać...
– ... z Jeffem McBride’em – dokończył Steve.
– A wchodziłby na antenę tuż przed nim. Poza tym mamy kolejny
huragan i nic nie możemy zrobić, chyba że... chyba że...
– Tryby poszły w ruch – skomentował Steve. – Już się domyślam,
co powiesz.
– Tak. – Ariel z podnieceniem pochyliła się w jego stronę.
– Możemy przecież poprosić Jeffa, żeby na stałe zajął miejsce
Perry’ego. Ludzie go uwielbiają. Znakomite rozwiązanie. Zróbmy to.
– Nie zapomniałaś o czymś? – spytał Steve. – On już ma pracę.
– Drobiazg.
– Lubi swoją pracę.
Ariel niecierpliwie machnęła ręką.
– Porozmawiam z nim dziś wieczorem.
– Porozmawiaj – zgodził się Steve. – Nie chcę psuć ci nastroju, ale
na pewno się nie zgodzi.
– Nie.
– Ale Jeff...
– Nie! Absolutnie, nieodwołalnie i ostatecznie nie. – Skrzyżował
ręce na piersiach.
– Bądź rozsądny.
– Nie, to ty zdobądź się na odrobinę odpowiedzialności.
– Popatrzył na nią z góry i dodał: – Nie zamierzam pracować w
telewizji. Nie chcę pracować w telewizji. Zgodziłem się na cykl
programów tylko dla dobra mieszkańców Corpus Christi, a nie dla
własnej kariery.
– Sam mówiłeś, że czeka nas wyjątkowo burzliwy wrzesień.
Miasto cię potrzebuje – powiedziała z naciskiem.
– Boże, tylko nie próbuj znowu wzbudzić we mnie poczucia winy.
– Dlaczego wcześniej się nie domyślił, o co w tym wszystkim
naprawdę chodzi? – Przykro mi z powodu Perry’ego, ale nie licz na
mnie. Masz przecież jeszcze jednego spikera. Weź go.
– Nie ma twojej fachowej wiedzy.
Jeff potrząsnął głową.
– To niech po prostu czyta komunikaty. Czytać chyba umie?
Ariel zignorowała ostatni przytyk.
– Są nowe wieści o Ethanie?
– Ze zwykłej burzy zmienił się huragan. Jest teraz trzysta
pięćdziesiąt kilometrów na wschód od Hispanioli.
Zapadła cisza. Jeff niemal słyszał myśli Ariel: „W całym Corpus
Christi nikt nie wie więcej o huraganach niż ty”.
– Mam pracę – przypomniał jej. – Nie mogę zaniedbywać
obowiązków.
– Porozmawiamy z twoim szefem.
– Odmówi.
– Nie możesz tego wiedzieć, skoro go nie pytałeś. Marnowała
talent. Powinna być negocjatorem w Departamencie Stanu.
– Nie chcę go o to pytać.
– To ja spytam – zaproponowała. – Wyjaśnię mu, że wrócisz, jak
tylko Ethan ucichnie.
– Naprawdę? Energicznie skinęła głową.
– Dasz mi to czarno na białym?
– Podpiszę własną krwią, jeśli zajdzie potrzeba – obiecała. Jeff
bezradnie rozłożył ręce. Ariel chwyciła za telefon.
W ciągu kilku minut oczarowała Wayne’a, który bez oporów
wyraził zgodę. Oddała słuchawkę Jeffowi.
– Kontrakt ze Służbą Morską mamy praktycznie w kieszeni –
oznajmił Wayne. – Pracy mało, więc możesz wziąć miesięczny urlop.
Nie ma sprawy.
– Widzisz? – uśmiechnęła się Ariel, gdy Jeff skończył rozmowę. –
Wszystko się ułożyło.
– Jeszcze jedno.
– Tak?
– Jesteś mi za to coś winna.
– Wiem – powiedziała poważnie. – Żądaj, czego zechcesz.
– Dobrze – mruknął. – Pierwszą wypłatę odbiorę, jak tylko
dotrzemy do domu. W łóżku.
Praca w telewizji okazała się mniej absorbująca, niż Jeff
przypuszczał.
W
przerwach
pomiędzy
dziennikami
miał
wystarczająco dużo wolnego czasu, by dopilnować szczegółów
związanych z uniwersyteckim programem badawczym. A przede
wszystkim czuł się potrzebny miastu. I to było najważniejsze.
Ethan przez parę dni szalał nad Atlantykiem, potem, jakby pod
wpływem nagłej decyzji, nabierając szybkości, ruszył na Hispaniolę.
W piątek wieczorem Jeff znów zasiadł przed kamerą.
„Wczoraj o dwudziestej trzeciej czterdzieści huragan Ethan dotarł
do Hispanioli. Prędkość wiatru miejscami dochodziła do stu
osiemdziesięciu kilometrów na godzinę. Huragan przemknął ze
wschodu na zachód, nad terytorium Republiki Dominikany i Haiti.
Oto kilka migawek z miejsc dotkniętych kataklizmem”.
Film pokazywał drzewa wyrwane z korzeniami, zniszczone domy,
hotel, w którym zamiast okien ziały puste dziury, i basen pełen szkieł i
gruzu.
„Zginęło jedenaście osób, kilkaset odniosło rany. Na całych
Karaibach wprowadzono stan podwyższonej gotowości. W tej chwili
Ethan z powrotem odszedł nad morze”.
Ariel z niepokojem czekała na Jeffa pod drzwiami studia.
– Straszny żywioł... Sądzisz, że jeszcze może przybrać na sile?
– Tak – odparł. – Póki jest nad oceanem, zachodzi taka możliwość.
W nocy Ethan przetoczył się przez Karaiby, zachodni cypel Kuby i
dotarł nad Zatokę Meksykańską. Tu na chwilę przystanął, jakby
odpoczywał. Jeff uznał jednak, że przerwa nie potrwa długo.
Nikt poza nim się nie przejmował.
Większość mieszkańców Corpus Christi nie zwracała większej
uwagi na potwora szalejącego nad zatoką.
– Pewnie strzeli gdzieś w Missisipi – mruknął facet na stacji
benzynowej. – U nas rzadko bywają huragany.
– Ten zmierza prosto w naszą stronę – odpowiedział Jeff.
– Skręci.
– Raczej nie – upierał się Jeff. – Jestem meteorologiem.
Mężczyzna strzyknął przed siebie śliną zabarwioną tytoniem.
– Ja tam nie wierzę w te naukowe gadki. Kości mi mówią, że burza
przejdzie bokiem.
Ethan zawzięcie parł na zachód. Jeff już wiedział, że na pewno nie
skręci w kierunku Missisipi.
Nikt jednak nie chciał go słuchać. Konkurencyjna stacja uważała
prognozy za grubo przesadzone. Nancy Barker, która zapowiadała
pogodę na Kanale 12, ani przez chwilę nie traciła dobrego humoru i
czarowała widzów zniewalającym uśmiechem.
– Zapowiada się wspaniały weekend – świergotała. – Pogodny i
ciepły. – Wskazała dłonią na mapę. – Huragan Ethan jest w tej chwili
pięćset kilometrów na wschód od Corpus Christi i powoli przesuwa
się na północny zachód. Na razie nie ma większych obaw, żeby dotarł
do nas, więc nie musimy rezygnować z niedzielnych pikników lub
wycieczek na plażę. Do zobaczenia.
– Dobrze wiedzieć, że Ethan nie stanowi żadnego zagrożenia –
skomentował jej słowa spiker prowadzący dziennik.
Jeff z dezaprobatą pokręcił głową.
– Powinni się leczyć. Ludzie wolą ich słuchać, bo wciąż pamiętają,
co było dwa lata temu.
– Pracowałam wtedy w Fort Worth – przypomniała mu Ariel.
– Wiem. Kanał Czwarty narobił dużo szumu wokół tajfunu Clark,
zarządzono nawet przygotowania do ewakuacji miasta, a wicher
skręcił nad Luizjanę.
– Teraz może być całkiem inaczej.
– Tak, ale nikt nie chce w to wierzyć.
– A ty co sądzisz?
– Jestem starym skautem. Ufam przygotowaniom.
Ariel przyłożyła rękę do serca i z powagą skinęła głową. Jeff
wyłączył telewizor.
– Dobrze chociaż, że burmistrz Cameron podziela moje zdanie.
Postawił w stan gotowości policję, straż pożarną i szpitale...
– Więc jednak coś się dzieje.
– Teoretycznie. Na ulicach jak dotąd tego nie widać.
W niedzielę rano Ariel wyszła na balkon, żeby odetchnąć świeżym
morskim powietrzem. Dzień był przepiękny: czyste niebieskie niebo i
lekka bryza znad zatoki.
– Może Nancy Barker tym razem się nie myliła... – szepnęła z
nadzieją w głosie. Jak nigdy dotąd, życzyła konkurentom udanej
prognozy.
Jeff usłyszał ją i pokręcił głową.
– Cisza przed burzą.
Ariel zerknęła przez ramię w głąb pokoju, na kota drzemiącego w
wąskiej smudze słonecznego światła.
– Huragan nie wygląda na zaniepokojonego.
– Ciśnienie wciąż utrzymuje się na zwykłym poziomie. – Jeff
położył jej rękę na ramieniu. – Chodź. Pojedziemy do studia. Przejrzę
ostatnie doniesienia.
Ariel zadrżała lekko. Nie chciała wychodzić z domu ani słyszeć o
nadciągającym wichrze.
– Jedź sam – odparła. – Muszę... zrobić pranie. Obrzucił ją
zdumionym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.
Nie było go parę godzin. Kiedy wrócił, zaczął bez żadnych
wstępów:
– Ethan nieco zwolnił, ale wciąż sunie wprost na nas. Ogłoszono
stan pogotowia.
– Co robimy?
– Przede wszystkim podjedziemy do sklepu i kupimy kilka
solidnych desek.
– Po co? Przecież nie ma bezpośredniego zagrożenia.
– Kupimy i już. Jeśli poczekamy, aż Ethan się zbliży, może
zabraknąć najpotrzebniejszych rzeczy.
Ariel nie chciała kupować desek, ale cóż miała odpowiedzieć?
Posłusznie pojechała do sklepu, wybierała narzędzia i gwoździe, aż
Jeff spytał:
– Miałaś w rodzinie jakiegoś cieślę? Wzruszyła ramionami.
W drodze powrotnej zauważyła cierpko:
– Sklep był prawie pusty. Nikt prócz nas nie kupował desek.
– Nikt prócz ciebie nie sypia z meteorologiem.
Na schodach spotkali sąsiada, zażywnego trzydziestolatka.
– Co się dzieje? – spytał na widok desek. – Mały remont?
– Przygotowania na przyjęcie Ethana – odparł Jeff, nie odwracając
głowy.
– Chodzi o huragan – dodała Ariel. Sąsiad jęknął z wyraźną
przesadą.
– Jezu, znowu? Byliście u wróżbity? Jeff stanął tuż przed
drzwiami.
– Sam jestem wróżbitą. – Wskazał na wschód. – Widział pan
chmury nad horyzontem?
– Te skrawki? – Sąsiad przyłożył dłoń do czoła i wyjrzał przez
najbliższe okno. – Ledwo je widać.
– Wkrótce będzie ich więcej. Po hiszpańsku nazywają się rabos de
gallo. Koguci ogon. Nieomylny znak nadciągającej burzy.
– Przesada.
Ariel z całego serca chciała, by miał rację.
ROZDZIAŁ 14
Następnego dnia chmury nadciągnęły bliżej. Burza wisiała w
powietrzu. O ósmej wieczór huragan szalał trzysta dwadzieścia
kilometrów na południowy wschód od Corpus Christi i zbliżał się
coraz bardziej.
Jeff i Debra wcześniej niż zwykle zakończyli nagranie.
Sfilmowano, jak się pakują i odjeżdżają do najbliższego ośrodka
Czerwonego Krzyża.
– Na poważnie? – spytała Debra po zakończonej pracy.
– Powinnaś chyba skorzystać z okazji. Widzisz te chmury i
poświatę wokół słońca? To zły znak.
Debra pobladła.
– Przez całe lato mówiliśmy o huraganach, lecz sądziłam, że to
tylko fikcja.
– Koniec udawania. Idzie prawdziwa nawałnica. Spojrzała na dom.
– Nie chcę stąd wyjeżdżać – oznajmiła roztrzęsionym głosem. – Co
będzie, kiedy wrócę i zastanę jedynie kupę gruzu?
Jeff otoczył ją ramieniem.
– Rozumiem cię. Mimo wszystko uważam, że powinnaś jechać.
– Chyba tak...
– Nie wyłączaj telewizora. Będziemy na bieżąco informować o
sytuacji. Kiedy powiem, że czas się zbierać, nie czekaj ani chwili.
– Dobrze. Pomogę też innym. Przez ostatni miesiąc sporo się
nauczyłam o huraganach.
– To mi się podoba. – Jeff serdecznie uścisnął jej rękę. – Jak już
będzie po wszystkim, zrobimy specjalny program o twoim powrocie
do domu.
– Zgoda. Jeff! – zawołała za nim, gdy zaczął się zbierać do
odejścia. – Byłeś wspaniały. Jeśli przeżyjemy huragan... każdy, kto się
uratuje... to tylko dzięki tobie.
– Dziękuję. – Podszedł do mikrobusu, gdzie czekała reszta ekipy. –
Odwieźcie mnie do studia, potem jedźcie na plażę i zróbcie kilka ujęć
nieba i narastającej fali.
Ariel czekała w holu, z walizką w ręku.
– A ty dokąd?
– Do San Antonio. Nie pamiętasz? Jutro rano mam wystąpić na
konferencji.
Zapomniał. Złapał ją za ramię, zanim zdążyła odejść.
– Nie powinnaś jechać. Uwolniła się z jego uścisku.
– Muszę.
Jeff rozejrzał się. Było zbyt dużo ludzi.
– Wejdźmy na pięć minut do twojego gabinetu – zaproponował.
Posłuchała. Zamknął za sobą drzwi.
– Ariel...
– Jeff, San Antonio jest dwieście pięćdziesiąt kilometrów stąd, w
głąb lądu. Poza obszarem zagrożenia.
– Nie o to chodzi. Nie podoba mi się, że znajdziesz się całkiem
sama na pustej autostradzie. Ethan może spaść na nas, gdy będziesz
wracać.
Przez chwilę wyglądała na szczerze przestraszoną.
– Jest już tak blisko?
– Uhm. Znów przystanął, ale spodziewam się, że ruszy lada chwila.
Nerwowo zerknęła w okno.
– Chyba powinnam przed wyjazdem zabezpieczyć własne
mieszkanie.
Jeff zamyślił się. Skoro już musiała jechać, lepiej, żeby nie jechała
nocą.
– Zostaw mi klucze, sam to zrobię.
– Dziękuję. – Odstawiła torbę, dała mu klucz i uścisnęła go na
pożegnanie.
– Jeff, wiesz przecież, że okropnie boję się burzy. Jeśli Ethan
podejdzie zbyt blisko, zostanę w San Antonio. Zatrzymam się u
Chada.
Objął ją i spojrzał prosto w oczy.
– Obiecaj.
– Obiecuję.
– Gdzie odbędzie się konferencja?
– W hotelu Marriott.
– Wzięłaś telefon komórkowy?
– Oczywiście.
Pocałował ją. Nie chciał nawet myśleć o tym, że coś mogłoby się
jej przytrafić.
– Bądź ostrożna.
– Będę. Zobaczymy się jutro. Wracam koło wpół do dwunastej.
Jeff westchnął ciężko i odprowadził ją spojrzeniem. Nieokiełznany
żywioł. Dużo gorszy od huraganu.
O siódmej wieczór Ariel dotarła do domu Chada zbudowanego w
stylu hiszpańskim. Dom był przepiękny: czerwony dach, białe ściany i
szeroki trawnik, pełen krzewów i kwiatów.
Ariel stanęła przed drzwiami, lecz zanim zdołała zadzwonić,
znalazła się w uścisku potężnych ramion brata.
– Cześć, maleńka – zawołał Chad. – Zjawiłaś się w samą porę na
kolację.
– Coś upichciłeś?
– Znasz mnie. Zostaw torbę i pójdziemy do...
– ... wegetariańskiej restauracji – dokończyła.
– ... lokalu, gdzie podają wyśmienite kurczaki.
– Chad, nie mówisz chyba poważnie.
– Dlaczego nie? – Kiedy nadal patrzyła na niego z politowaniem,
wyjął z kieszeni dwudziestopięciocentową monetę. – Dobrze,
spróbujemy.
– Nie ma sprawy. Orzeł, wegetarianie, reszka, wegetarianie.
– Uważaj, mała, grasz ze swoim starszym bratem.
– Niech będzie, dam ci szansę. Reszka, kurczaki. Wypadła reszka,
więc poszli do zatłoczonego i hałaśliwego baru BlackEyed Pea.
Usiedli za drewnianym stołem, z pełnymi talerzami i kubkami
mrożonej herbaty. Ariel obrzuciła brata krytycznym spojrzeniem.
– Wyglądasz mi na zmęczonego. Za dużo pracy? Może powinieneś
nieco zwolnić tempo. Chcesz się nabawić wrzodów?
– Sądzisz, że zdołasz mnie namówić, żebym wycofał się z
konkurencji?
– Ja? – spytała niewinnym tonem.
– Tak, ty. Nie martw się, . za parę tygodni odpocznę. W Houston. –
Popatrzył na nią znad krawędzi kubka. – Rywalizacja ci służy. Dawno
nie widziałem cię tak kwitnącej.
Ariel odłożyła widelec.
– Zakochałam się.
– W meteorologu?
– Skąd wiesz?
– Wróble ćwierkają – zaśmiał się Chad. – Poważnie...
Rozmawiałem z rodzicami, nim wyjechali do Meksyku.
– Szaleję za nim – westchnęła Ariel.
– A on?
– Nie mówiliśmy o tym, ale jak tylko minie to całe zamieszanie z
huraganami...
Chad spoważniał nagle.
– Bądź ostrożna, siostrzyczko. Znasz go od niedawna. Przystopuj
trochę.
– Chad, chcesz odgrywać rolę opiekuńczego starszego brata? –
spytała prawie z gniewem. – Wiem, co robię.
Pogładził ją po dłoni.
– Nie chcę tylko, żebyś po raz drugi przeżyła rozczarowanie.
– Znalazł się specjalista od spraw uczuciowych. Chad
poczerwieniał.
– To cios poniżej pasa. Zgoda, moje małżeństwo zakończyło się
fiaskiem. Od tamtej pory jestem podwójnie ostrożny.
– Za dużo pracujesz. To wszystko. Szeroko rozłożył ręce.
– Nie kłóćmy się.
– Masz rację – powiedziała cicho.
– Dobrze. Opowiedz mi o nim.
– Musisz wracać dziś wieczór do studia? – spytała. Gdy przecząco
potrząsnął głową, dodała: – To świetnie, bo opowieść może potrwać
do rana.
Następnego ranka Jeff ponurym wzrokiem zerknął na ołowiane
niebo. Noc spędził wraz z Huraganem w gabinecie Ariel. Z okna
widział pusty jeszcze parking. Myśli Jeffa błądziły wokół Ariel.
Powiedziała, że wróci koło wpół do dwunastej. Popatrzył na zegarek.
Jeszcze parę godzin.
Wystąpił przed kamerami o ósmej i o dziewiątej. O dziesiątej do
gabinetu zajrzał Charles.
– Jeff, chyba powinieneś przyjść. Łobuz znów się ruszył i sunie
wprost na Corpus.
Jeff wybiegł na korytarz. Niemal się zderzył z redaktorem
dyżurnym kolejnego wydania wiadomości.
– Potrzebujemy cię na antenie – wysapał redaktor i wręczył mu
plik papierów. Jeff przeczytał komunikat.
„Huragan Ethan przesuwa się na północny zachód z prędkością
dwudziestu kilometrów na godzinę. Wszczęto alarm na całym
wybrzeżu Teksasu, od Brownsville do High Island, nie wyłączając
Corpus Christi i jego okolic. Atak huraganu spodziewany jest dziś po
południu, około czwartej. Powtarzam, obowiązuje alarm. Ethan jest
wyjątkowo groźny, siła wiatru w porywach przekracza dwieście
kilometrów na godzinę. Wzywa się mieszkańców do podjęcia
stosownych przygotowań”.
– Jeff, teraz będzie bezpośrednia relacja z gabinetu burmistrza –
usłyszał w słuchawce. – Zostań. Wracasz na wizję zaraz po
zakończeniu transmisji.
Ariel! – pomyślał Jeff. Musiał do niej zadzwonić, żeby nie wracała.
– Kiedy kończymy? – szepnął do realizatora.
– Za pięć minut.
Pięć minut. Teraz było dziesięć po dziesiątej. Może jeszcze nie
zdążyła wyjechać z San Antonio.
Burmistrz Cameron wezwał mieszkańców Corpus Christi do
rozsądku i zachowania spokoju.
– Wracamy do ciebie, McBride – rozległo się w słuchawkach.
– Tu Jeff McBride... – Powtórzył ostrzeżenie. Gdy tylko program
dobiegł końca, odpiął mikrofon i wypadł na korytarz, niemal
przewracając jednego z techników. W gabinecie Ariel zaczął nerwowo
wertować książkę telefoniczną. Jak, u diabła, nazywał się ten hotel?!
Aha, Marriott!
W San Antonio było aż sześć hoteli o tej nazwie. Zanim dodzwonił
się do właściwego, był zdenerwowany do granic możliwości.
– Chciałbym pilnie rozmawiać z Ariel Foster. Przemawiała na
dzisiejszej konferencji.
– Wydaje mi się, że uczestnicy już się rozeszli – odpowiedziała
recepcjonistka.
– Mimo to niech pani spróbuje ją wywołać.
– Dobrze.
Czekał przez kolejne pięć minut.
– Niestety... – odezwała się recepcjonistka.
– To bardzo poważna sprawa. Może ktoś z organizatorów wie, czy
panna Foster jest jeszcze w San Antonio.
– Poślę boya.
Znów chwila przerwy. Jeff ze zdenerwowania zaczął ogryzać
paznokcie.
– Przewodnicząca zebrania twierdzi, że panna Foster wyjechała tuż
po zakończeniu przemówienia.
– Dziękuję.
Za wcześnie, żeby usłyszała ostrzeżenie. Jeff spojrzał na zegarek.
Wpół do jedenastej. Za godzinę powinna dotrzeć do Corpus Christi.
Zadzwonił pod numer komórkowy.
– Wszystkie połączenia zajęte. Proszę spróbować ponownie.
Pewnie. Dziesiąta trzydzieści dwie. Może... Wziął głęboki oddech,
siadł za biurkiem i pustym wzrokiem zapatrzył się w przestrzeń.
Huragan tkwił skulony w najdalszym kącie.
– Mógłbyś występować w telewizji – mruknął Jeff. – Huragan, kot
od pogody. Najlepszy barometr, jaki miałem w życiu.
– Jeff... – Peg wsunęła głowę do pokoju. – Proszą cię, żebyś
odpowiedział na kilka telefonów.
– Już idę. Znajdź mnie, jeśli zadzwoni Ariel.
O jedenastej znów wrócił do studia. Ethan był coraz bliżej.
Kierował się na Corpus Christi.
Jedenasta dziesięć. Ariel miała przyjechać za dwadzieścia minut.
Pewnie zjawi się wcześniej. Wprost uwielbiała szybką jazdę.
Jednak minęło wpół do dwunastej, a jej wciąż nie było. Jeff
wyszedł na parking. Chmury gnały nisko, ciemne, groźne. Dął coraz
silniejszy wiatr. Wrócił do budynku i spytał Peg, czy Ariel nie
telefonowała. Usłyszał, że nie.
W południe wyemitowano kolejny komunikat. Jeff krążył między
studiem i gabinetem Ariel. Dwunasta dwadzieścia siedem. Co robić?
Ariel obiecała, że w razie czego przeczeka nawałnicę. Może schroniła
się w którymś z miasteczek na trasie z San Antonio? Liczył na jej
rozsądek.
Usiadł przy biurku Ariel. Miał przed oczami jej postać, słyszał jej
śmiech, czuł zapach perfum. Strach chwycił go za gardło. Gdzie ona
się podziewa?
ROZDZIAŁ 15
Ariel zacisnęła spocone dłonie na kierownicy. Gwałtowny
podmuch wiatru szarpnął jej niewielkim sportowym samochodem i
omal nie zerwał wycieraczki z przedniej szyby. Deszcz tłukł w okna.
– Może pani zostanie chwilę po konferencji? – zapraszała ją
przewodnicząca zebrania.
Ariel pokręciła głową.
– Niestety, nie mogę. Obiecałam, że o wpół do dwunastej będę z
powrotem w Corpus Christi.
Wychodząc z hotelu, popatrzyła na zegarek. Przed wjazdem na
autostradę skręciła na stację benzynową, by zatankować. Chciała
uniknąć wszelkich niespodzianek. Włączyła radio. W pewnej chwili
muzyka umilkła i rozległ się głos spikera: „Przerywamy program,
żeby podać najnowszy komunikat o huraganie Ethan”. Potem nadano
apel burmistrza. Ariel poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
Ethan pędził prosto na nią, na Corpus Christi. Co robić?
– Wracaj do San Antonio – mruknęła pod nosem, potem zerknęła
na licznik kilometrów. Za późno. Pokonała już ponad połowę drogi.
Niebo zasnuły niskie, ciemne chmury.
– Jestem dzielna i całkiem spokojna – zaczęła recytować Ariel. –
Nie boję się burzy. Dojadę do Corpus Christi na długo przed
huraganem. Jestem dzielna i cał...
Na poboczu zobaczyła jakieś unieruchomione auto i wymachującą
rękami kobiecą postać. Zahamowała bez zastanowienia i opuściła
szybę w oknie. Nieznajoma, z twarzą pokrytą grubą warstwą pyłu,
podbiegła w jej stronę.
– Dzięki Bogu! – zawołała. – Tkwię tu już od godziny i nikt się nie
chciał zatrzymać!
– Co się stało? – spytała Ariel, wysiadając z samochodu.
– Nie mam pojęcia. Wóz zaczął tańczyć, skrzypieć, ledwo
utrzymałam kierunek jazdy. Potem... Jimmy, nie! – krzyknęła i
wróciła do auta. – Nie wysiadaj! Wracaj do środka. – Energicznie
trzasnęła drzwiczkami.
– Złapała pani gumę? Nieznajoma pokręciła głową.
– Akumulator wysiadł?
– Nie, działa.
We dwie zajrzały pod maskę. Ariel potrafiła zmienić koło, ale na
tym kończyły się jej umiejętności.
– Sprawdzimy olej. – Pochyliła się, żeby wyjąć miarkę. –
Wszystko w porządku.
– Pani ubranie...
Ariel spojrzała w dół. Na jedwabnej kamizelce miała ogromną
tłustą plamę.
– To nic. Zejdzie w praniu. – Taką miała przynajmniej nadzieję. –
Niestety, nie wiem, co się stało z pani samochodem. Mogę jedynie
zabrać panią do najbliższego serwisu. Na pewno przyślą furgonetkę.
– Dziękuję – odpowiedziała kobieta i wyciągnęła rękę. – Jestem
Susan.
– Ariel.
Syn Susan zajął miejsce wśród walizek na tylnym siedzeniu.
– Nie wiem, jak mam dziękować – odezwała się Susan.
– Bałam się, że zostaniemy tutaj, a zanosi się chyba na burzę.
Ariel z niepokojem spojrzała na niebo.
– Nie słuchałaś radia?
– Popsute.
– Ethan zmierza prosto w tę stronę.
– Kto to jest Ethan?
– Huragan. Susan zbladła.
– Grozi nam jakieś niebezpieczeństwo?
– Jeszcze nie. – Ariel wprost nie mogła uwierzyć, żeby ktoś nie
słyszał o burzy szalejącej nad zatoką. – Skąd jedziecie? – spytała.
– Z Kalifornii. Mąż wyjechał służbowo na trzy miesiące na
Hawaje, więc postanowiłam zabrać Jimmy’ego do krewnych w
Corpus Christi.
– Nie mogliście wybrać gorszej pory – mruknęła Ariel.
– Burmistrz zarządził ewakuację.
– Krewni nie wyjadą. Wiedzą, że miałam się zjawić dziś rano.
– Chyba jest jakiś warsztat.
Ariel skręciła na podjazd. Stacja wyglądała na opuszczoną... Nie,
ktoś kręcił się w budynku. Na widok samochodu wystawił głowę
przez drzwi i krzyknął:
– Zamknięte!
– Chwileczkę! – zawołała Ariel. Mechanik niechętnie podszedł do
niej.
– Mój samochód został na autostradzie – wyjaśniła Susan.
Mechanik roześmiał się.
– Nie mogę pani pomóc. Zaraz będzie cholerna burza. Nic tu po
mnie.
– A co z furgonetką?
– Niech pani spróbuje tam dalej, u Gallupa, chociaż wątpię, żeby
był otwarty. Przy huraganie...
– Mogę zadzwonić?
Zmarszczył brwi, ale po chwili skinął głową i podał jej numer.
Susan wbiegła do budynku. Po kilku minutach była z powrotem.
– Nikt nie odpowiada.
– Mówiłem.
– Co mam robić? – jęknęła Susan.
– Musi pani zostawić auto na drodze. Ubezpieczone? Skinęła
głową.
– To dobrze, bo jak sądzę, więcej go pani nie zobaczy. Jak nie
ucierpi od wichru, to na pewno wpadnie w łapy jakichś oberwańców.
– Po tej ponurej przepowiedni mężczyzna na dobre zniknął we
wnętrzu warsztatu.
Susan zaczęła płakać. Ariel poklepała ją po ramieniu.
– Słyszałaś, co powiedział. Ubezpieczenie wyrówna straty.
Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał dziesiątą pięćdziesiąt.
Ariel próbowała zadzwonić z telefonu komórkowego, ale wszystkie
połączenia były zajęte. Włączyła radio. „Ethan przesuwa się wzdłuż
wybrzeża Teksasu z prędkością dwudziestu dwóch kilometrów na
godzinę. W tej chwili jest sto sześćdziesiąt kilometrów na wschód od
Corpus Christi. Silny wicher połączony z ulewą... „
Cóż było robić? Ariel postanowiła jechać dalej. Zaczęło padać.
Samochód sunął wolno, z trudem przebijając się przez strugi deszczu.
W pobliżu Corpus Christi na szosie pojawiły się inne wozy, ale
wszystkie zmierzały w przeciwnym kierunku.
– Gdzie mieszka twoja rodzina? – spytała Ariel.
Susan podała jej adres. Dzięki Bogu, było to zaledwie pięć minut
drogi w bok. W południe dotarły do granic miasta. Po piętnastu –
zamiast pięciu – minutach Susan stanęła przed drzwiami domu
krewnych i przeczytała wiszącą tam kartkę.
– Napisali, jak dotrzeć do szkoły, w której się schronili. Na
szczęście budynek stał w pobliżu. Ariel pomogła Susan przenieść
liczne bagaże. Uściskały się na pożegnanie i Ariel wróciła do
samochodu, brodząc w wodzie po kostki. Wiatr dął coraz silniej. W
powietrzu fruwały śmieci, szkło z rozbitych neonów, gałęzie... Ariel,
pozbawiona towarzystwa Susan, nagle poczuła się samotna i
przerażona.
– Jestem spokojna i dzielna – zaczęła znowu. – Jestem spokój... Do
diabła z tym!
Wcale nie była spokojna. Bała się jak nigdy w życiu. W końcu
dotarła do ośrodka. Chwyciła torbę i ciężkim krokiem poszła w stronę
gabinetu. Peg nie było. Prawdopodobnie pojechała do domu. Jeff
siedział za biurkiem z twarzą ukrytą w dłoniach.
– Wróciłam – oświadczyła Ariel i odstawiła na bok torbę.
– Ariel! – Zerwał się i przez chwilę patrzył na nią nieprzytomnym
wzrokiem. – Gdzie byłaś tyle czasu?! Jak się czujesz?
– Wszystko w porządku. – Zaczęła szczękać zębami. – T-trochę
mmi zimno.
Chwycił ją w ramiona, utulił, rozpakował torbę i pomógł się
przebrać. Zmęczonym ruchem opadła na kanapę. Ktoś zapukał.
– Doktorze McBride...
– Już idę! – Jeff westchnął. – Muszę wpaść do studia. – Pocałował
Ariel w policzek. – Połóż się. Zaraz wracam.
– Nie mogę. Muszę sprawdzić...
– Steve panuje nad sytuacją. Udawaj, że zostałaś w San Antonio.
Okrył ją własną marynarką. Ariel uśmiechnęła się.
– Znów wystąpisz w samej koszuli?
– Zaryzykuję. A teraz śpij. – Zgasił światło. – Przynajmniej pół
godziny.
– Dziesięć minut – sprzeciwiła się Ariel.
Kiedy otworzyła oczy, było już bardzo ciemno. Przespała cały
dzień? Nie, to tylko chmury. Czarne, złowrogie chmury... Spojrzała na
zegarek. Trzecia. Zerwała się z kanapy i pobiegła do pokoju Steve’a.
Drzwi były uchylone.
– Steve!
Zamarła w progu. Steve i Kara stali objęci serdecznym uściskiem.
– Oooops! – jęknęła Ariel i cofnęła się o krok. Steve odwrócił
głowę w jej stronę, ale nie puścił Kary.
– Wejdź, proszę.
– Na pewno? Nie chcecie... być sami?
– Nie – odpowiedziała Kara. – Powinnaś chyba dowiedzieć się
pierwsza. Jesteśmy zaręczeni.
– Zaręczeni? O Boże! – Ariel nie wierzyła własnym uszom. –
Serdeczne gratulacje! Kiedy ślub?
– Jeszcze nie ustaliliśmy ostatecznej daty. Może na Święto
Dziękczynienia, a może na Gwiazdkę.
– Trzeba to uczcić. Co prawda nie dzisiaj...
– Właśnie – zgodziła się Kara. – Na pewno chcesz porozmawiać ze
Steve’em o programie. Idę do studia.
Ariel odbyła krótką naradę ze swoim zastępcą, potem wróciła do
gabinetu. Tam ją odnalazł Jeff. Zmęczony, lecz już uspokojony.
Włączył monitor. Po kilku minutach zgasły wszystkie światła. Ariel
stała bez ruchu w zupełnej ciemności. Nagle poczuła czyjąś rękę na
ramieniu.
– Usiądź – powiedział Jeff.
– Dobrze chociaż, że wciąż jesteśmy na antenie... Włączono
awaryjne zasilanie. Dzień zmienił się w noc, na zewnątrz ryczał
wicher, Jeff wciąż ogłaszał nowe komunikaty i nawoływał do
spokojnego opuszczania miasta. Ariel poszła za nim do studia.
Nagle wszystkie ekrany pociemniały.
– Nie ma prądu! – ktoś krzyknął.
– Nadajemy? – spytała Ariel.
– Tak... nie. Cholera! Zwaliło wieżę.
– Szlag by trafił! – Steve kopnął w krzesło. – Co teraz?
– Jak tylko znajdziemy się w oku huraganu i będzie odrobina ciszy,
pojadę do rozgłośni KCOR. – Jeff usiadł obok Ariel. – Niech ktoś
mnie obudzi we właściwym czasie. Muszę się zdrzemnąć. – Położył
głowę na jej ramieniu i zasnął.
Wycie wiatru stało się niemal nie do zniesienia. Budynek
trzeszczał w posadach. Nagle wszystko ucichło.
– Oko! – ktoś szepnął.
– Jeff! – Ariel potrząsnęła go za rękę. – Musimy jechać. Usiadł i
przetarł oczy.
– Ty nie jedziesz.
Wybiegł ze studia. Ariel popędziła za nim. Spojrzał na nią z
gniewem, lecz potem machnął ręką. Jechali przez opustoszałe ulice.
Wokół panowała upiorna cisza. Najmniejszy promień słońca nie
docierał na ziemię przez grubą warstwę ołowianych chmur. W końcu
dotarli pod budynek rozgłośni. Ledwie zdążyli wysiąść z samochodu,
gdy poczuli na twarzach silne uderzenie wiatru.
– Biegnij! – krzyknął Jeff i pociągnął Ariel za rękę. Dała dwa kroki
i upadła. Pokaleczyła palce o szkło rozsypane na chodniku. Jeff
chwycił ją w ramiona i wniósł do holu.
– Jak się czujesz? – spytał z niepokojem.
– Dobrze – westchnęła.
– Trzymaj się z daleka od drzwi i okien. Masz być cała, jak wrócę.
Bite sześć godzin spędził przed mikrofonem. Ariel przynosiła mu
kawę, masowała ramiona... W końcu ktoś zawołał, że wicher ustępuje.
Huragan przemieścił się dalej.
ROZDZIAŁ 16
Nie mieli nawet siły, by się cieszyć. Po dwudziestu czterech
godzinach pracy Jeff ledwo trzymał się na nogach. Ulice spływały
wodą, więc noc spędzili w hotelu, w pobliżu rozgłośni.
Następnego ranka wrócili do budynku Kanału 4. Ariel z
przerażeniem patrzyła na zniszczone miasto.
– Coś strasznego – szepnęła.
– Straty pójdą w miliony dolarów – ocenił Jeff. Członkowie
zespołu zgodnym chórem pogratulowali Jeffowi postawy podczas
kataklizmu.
– Teraz, kiedy ludzie wychodzą ze schronów, możemy sfilmować
powrót Debry do domu – dodała Kara.
– Dobrze – zgodził się Jeff. – Zerknę tylko na swoje mieszkanie,
zostawię kota i przyjadę. – Popatrzył na Ariel. – Zobaczymy się
później. Musimy porozmawiać.
– Tak... – Ledwo się mogła doczekać.
Dom Debry także mocno ucierpiał w czasie huraganu. W dachu
ziała głęboka dziura, w ogródku leżało pełno śmieci, odłamków
metalu i gałęzi. Przez otwarte drzwi jakiś rozebrany do pasa
mężczyzna wyciągał właśnie przemokniętą kanapę. Postawił ją obok
sterty połamanych krzeseł.
– O Boże... – jęknęła Debra. – Nie wierzę. Łzy pociekły jej po
policzkach.
– Wyłącz kamerę – rzucił Jeff do operatora.
– Co takiego?
– Słyszałeś. Wyłącz.
– Muszę wszystko sfilmować.
– Nie musisz. To prywatna sprawa.
Jeff objął płaczącą Debrę i odprowadził na bok. Operator
chrząknął.
– Doktorze McBride, nie jestem nieczuły na nieszczęście, ale
muszę postępować zgodnie z poleceniami panny Foster. Tylko ona
może mi kazać wyłączyć kamerę.
– Dobrze. Zadzwonimy do niej.
Jeff wszedł do kuchni i zatelefonował do studia. Potem wręczył
słuchawkę operatorowi, który rozmawiał przez chwilę, po czym
spojrzał na Jeffa i wzruszył ramionami.
– Mam pracować dalej.
Oddał mu słuchawkę, zarzucił kamerę na ramię i wyszedł.
– Ariel – zdenerwował się Jeff. – Nie możesz w takiej chwili...
– Muszę. Po pierwsze, mam to zagwarantowane w kontrakcie. Po
drugie, jestem to winna naszym widzom.
– Rób co chcesz, ja w tym nie będę uczestniczył. Rzucił słuchawkę
na widełki i popatrzył na Debrę.
– Przepraszam cię za wszystko.
– Nie szkodzi. – Pociągnęła nosem. – Nie twoja wina. Doceniam
wszystko, co dla nas zrobiłeś. Wiesz – próbowała się uśmiechnąć –
takie jest życie gwiazdy. Madonnę też filmują w dobrych i złych
chwilach.
– Zadzwonię jutro – obiecał. – Pomogę ci się pozbierać.
– Dziękuję.
Jeff wrócił do ośrodka. Nie zastał Ariel.
– Pojechała do siebie – powiedziała Peg.
– Zaczekam.
Po chwili nadszedł Steve.
– Odwaliłeś kawał naprawdę dobrej roboty – powiedział z
uznaniem.
– Dziękuję.
– Z początku nie wierzyłem, że to się uda, ale Ariel naprawdę
miała nosa. Tak – pokiwał głową – wygrała. I to tylko dzięki tobie.
– Słucham?
– Oglądalność sięgnęła bez wątpienia dziewięćdziesięciu procent, a
to oznacza, że pokonała braci i może już spokojnie myśleć o
przeprowadzce do Houston. Nie mogłeś zjawić się w lepszej chwili. A
przy okazji, słyszałeś najnowsze wieści? Żenię się z Karą.
– Gratuluję – wykrztusił Jeff.
– Dzięki. Teraz wybacz, muszę pogadać z szefem od reklamy.
– Na razie.
Jeff powoli krążył po gabinecie Ariel, choć wewnątrz kipiał
niczym wzbierający wulkan. Całkowicie stracił poczucie czasu.
– Cześć.
Drgnął na dźwięk jej głosu. Odsunął się, kiedy próbowała go
pocałować na powitanie.
– Wiem, że jesteś zły z powodu Debry. Chcesz o tym
porozmawiać?
– O tym... i o paru innych rzeczach. – Usiadł.
Ariel westchnęła.
– Wciąż chyba nie rozumiesz, jak naprawdę działa telewizja.
– Masz rację. Nie rozumiem. A może nie potrafię myśleć
wyłącznie o zdobyciu jak największej liczby widzów? O tak zwanej
oglądalności? Niech się pali, niech się wali, niech ludzie płaczą.
– Mylisz się.
– Więc mi to wytłumacz.
– Dzięki nam każdy w mieście może utożsamić się z Debrą. Jeśli
też dotknęło go nieszczęście, będzie mniej samotny.
– Nieprawda.
– Przykro mi, ale nic nie poradzę na twój upór! – wybuchnęła. –
Chciałeś jeszcze o czymś pomówić?
– Owszem. O rodzinnych konkursach. Ariel zbladła jak kreda.
– Ja...
– Zaprzeczysz?
– Nie – odpowiedziała cicho.
– Więc oczekuję wyjaśnień.
– Tata odchodzi na emeryturę i zapowiedział, że najlepsze z nas...
– Dostanie po nim studio w Houston.
– Tak.
– Ty, rzecz jasna, musiałaś być najlepsza. Zatrudniłaś mnie tylko
po to...
– Nie. – Łzy zalśniły w jej oczach.
– Wykorzystałaś mnie.
– Jeff...
– Wykorzystałaś tak samo jak Debrę. Liczy się tylko oglądalność.
– Boże, czy ty zawsze musisz wszystko widzieć wyłącznie w
czarnobiałych barwach?!. Świat jest bardziej skomplikowany!
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– I tak byś nie zrozumiał. Żyjesz zamknięty w wieży z kości
słoniowej.
– Pracuję dla siebie, nie dla ojca. Skuliła się, jakby ją uderzył.
– Ja... nie...
– Właśnie, że tak. Nawet się nauczyłaś żeglować, żeby go
zadowolić. I wciąż konkurujesz z braćmi. Pamiętasz wizytę rodziców.
„Spójrzcie, co on potrafi? Ile zna sztuczek?” Boże, a ja byłem
przekonany, że cię pokochałem. – Głos drżał mu z gniewu.
– Jeff... To ja cię kocham – zaszlochała. – Między nami
wytworzyło się... coś cudownego. Nie pozwól tego zniszczyć.
– Sama to zniszczyłaś.
Nawet nie spojrzał na jej błagalnie złożone ręce.
– Zawiodłaś moje zaufanie. Miałaś rację: żyłem zamknięty w
wieży z kości słoniowej. Zamierzam tam wrócić. Huragan odszedł,
zatem nasza umowa także dobiegła końca. Charles może poprowadzić
prognozę pogody. Mnie już tu nie ma. – Nie czekając na jej
odpowiedź, wypadł z gabinetu.
ROZDZIAŁ 17
Następnego dnia Jeff odwiedził Debrę. Pomógł jej załatwić sprawy
ubezpieczenia i z grubsza uprzątnąć teren wokół domu. Wayne dał mu
dodatkowy miesiąc urlopu, więc postanowił wyjechać, aby nie
widywać Ariel. Był zły i przygnębiony. Wybrał się do Austin, wynajął
pokój w pobliżu jeziora Travis i poszedł nad wodę z wędką. Nie mógł
zapomnieć o Ariel. Śnił o niej każdej nocy. Bezskutecznie próbował
czymś zająć myśli. Książki nie pomagały. Może więc telewizja?
„Mieszkańcy Corpus Christi wciąż odczuwają skutki huraganu
Ethan... „ tylko tego mu było trzeba! Znów to samo. Zamierzał
zmienić kanał, gdy zauważył znajomą twarz Debry. „Relacjonowana
przez lokalną stację historia Debry Tucker wywołała żywiołowy
oddźwięk wśród jej sąsiadów i całkiem obcych osób. Zewsząd
nadchodziły paczki z żywnością, odzieżą i lekarstwami. Ochotnicy z
Florydy i Michigan pośpieszyli z pomocą do wszystkich, którzy
ucierpieli podczas huraganu... „
Jeff patrzył z osłupieniem. Nie spodziewał się, że łzy Debry
wywołają aż taki efekt. Więc Ariel miała nieco racji. Wyłączył
telewizor i poszedł nad jezioro. Przypomniały mu się słowa Ariel:
„Czy zawsze musisz wszystko widzieć w czarnobiałych barwach?”
Właśnie. Nie była święta, lecz czy on szukał ideału? Czy prawdziwa
miłość nie polegała na wybaczaniu? Na kompromisach?
Następnego ranka spakował „się i ruszył w powrotną drogę. Po
przyjeździe zamierzał udać się wprost do gabinetu Ariel i na kolanach
zapewnić ją o swojej miłości. Nawet przed kamerami.
Nim to jednak uczynił, napisał list do „Marinera”, w którym
serdecznie podziękował całej załodze Kanału 4 za współpracę przed i
w czasie huraganu. „Największe wyrazy uznania należą się inicjatorce
przedsięwzięcia, pannie Ariel Foster” – zakończył. W redakcji
zapewniono go, że list ukaże się na pierwszej stronie, Ariel
zrozumiała prawdziwe przesłanie tej wiadomości. Niespokojna i
stremowana następnego dnia rano zjawiła się w biurze Jeffa. Moira z
uśmiechem wpuściła ją do gabinetu.
– Znowu bez uprzedzenia? – spytał Jeff na jej widok. – Usiądź. Po
co przyszłaś?
– Chcę z „tobą porozmawiać.
– O czym?
– O Debrze. – To było najłatwiejsze. – Widziałeś się z nią?
– Nie, ale widziałem ją w telewizji.
– I?
– Miałaś rację. Jej smutek znalazł drogę do serc ludzi.
– Tak. Zareagowali naprawdę wspaniale... – przerwała na chwilę. –
Tak naprawdę, to chciałam pomówić o twoim liście do . Marinera”.
Sądzisz...
– Tak – odpowiedział poważnie. – Działałem zbyt pochopnie.
Zamiast cię wysłuchać, skazałem bez procesu. Wybacz.
Poczuła łzy pod powiekami.
– Nie trzeba...
– Konkurs dobiegł końca?
– Tak.
– Kto wygrał?
– Ja.
– To znaczy, że wyjeżdżasz do Houston – skomentował
bezbarwnym głosem.
– Nie. Zrozumiałam nagle, że to nic dla mnie nie znaczy.
Postanowiłam zostać w Corpus Christi. Kanał Czwarty zyskał niemałą
popularność i mam parę nowych pomysłów. Chad jedzie do Houston,
a Steve zajmie jego miejsce w San Antonio.
– Zostajesz – powtórzył Jeff, jakby wracał z innego świata.
– Tak. Nawet kupiłam parę nowych rzeczy. Całym sercem należę
do tego miasta.
I do ciebie, dodała w duchu.
– Znajdziesz tam trochę miejsca dla mnie?
– N-nie rozumiem...
Wyszedł zza biurka i wziął ją za ręce.
– Proszę cię, byś została moją żoną.
Przez chwilę nie odpowiadała. Potem spontanicznie zarzuciła mu
ręce na szyję.
– Z radością! Tak!
Jak cudownie było znów poczuć smak jego pocałunków...
– Zwycięstwo to nie wszystko. Najważniejsza jest miłość.
– Dla mnie także. Ariel westchnęła cicho.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy.
– Znów coś pomyliłaś, kochanie. To nie koniec. To dopiero
początek.
Pocałował ją. I jeszcze raz. I jeszcze...