background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

faire

Laissez

Numer 5, S T YC ZeŃ 20 07

w w w. mises . p l

Copyright © 2007 

by Fundacja Instytut 

im. Ludwiga von misesa

Redaktor naczelny: 

Juliusz Jabłecki

Zastępca redaktora 

naczelnego: 

Karol Lew Pogorzelski

Redaktor techniczny: 

mikołaj Barczentewicz

Korekta: 

Jan Falkowski

„Laissez Faire” ukazuje się 

jako miesięcznik. Poglądy 

prezentowane  przez  au-

torów  nie  muszą  się  po-

krywać  ze  stanowiskiem 

Instytutu misesa.

www.mises.pl  

mises@mises.pl

Ten numer „Laissez Faire” 

ukazał się dzięki pomocy 

Pana  Dariusza  Szumiły. 

Dziękujemy  Pani  Annie 

Szymanowskiej za pomoc 

w korekcie tekstów.

Listy  do  redakcji  oraz 

propozycje 

artykułów 

prosimy  przesyłać  na 

adres: redakcja@mises.pl.

Przede  wszystkim,  drodzy  Czytelnicy,  od-

dajemy  w  Wasze  ręce  już  –  albo  dopiero, 

zależnie  od  perspektywy  –  piąty  numer 

„Laissez Faire”. Z pewnością nie byłoby to 

możliwe bez pomocy finansowej Pana Da-

riuszo  Szumiły,  któremu  należą  się  nasze 

jak najserdeczniejsze wyrazy wdzięczności. 

Dziękujemy  także  wszystkim  Prenumera-

torom i Czytelnikom, dla których to pismo 

tworzymy, mając cichą nadzieję, że choć po 

części spełnia ono ich oczekiwania. Redak-

tor naczelny w imieniu własnym składa po-

dziękowania pracownikom i współpracow-

nikom redakcji, bez których „Laissez Faire” 

na pewno nie byłoby tym, czym jest.

A  czym  jest  albo  czym  chciałoby  być 

nasze  pismo?  Przede  wszystkim  chce  słu-

żyć  krzewieniu  konserwatywno-anarchi-

stycznego  poglądu  na  świat,  historię  i  po-

litykę.  Chce  proponować  nowe  spojrzenie 

na stare idee, z jednej strony dostrzegając 

nonsens  krytyki  dzisiejszego  ponowoczes-

nego,  egalitarno-demokratycznego  świata, 

a z drugiej rozumiejąc, że jedyną koncepcją 

wolnościową, która daje się pogodzić z ten-

dencjami  postmodernistycznymi  jest  idea 

ładu naturalnego. 

Nie będziemy więc zastanawiać się nad 

tym,  czy  prezes  NBP  powinien  być  nieza-

leżny,  czy  w  stolicy  powinny  odbywać  się 

gejowskie parady, czy homoseksualiści po-

winni  mieć  prawo  do  adopcji,  ani  czy  po-

winno się postawić pomnik Dmowskiemu. 

Będziemy  raczej  starali  się  pokazywać,  że 

żaden tego rodzaju problem właściwie nie 

ma  racji  bytu  w  ładzie  naturalnym:  utrzy-

mujemy, iż banku centralnego w ogóle nie 

Początek  roku  to  zazwyczaj  czas  składania  życzeń,  regulowania  długów  – 
także wdzięczności – formułowania planów, w skrócie – dokonywania wszel-
kich  podsumowań.  Co  prawda  w  odniesieniu  do  naszego  pisma,  o  niezbyt 
przecież długim żywocie, podsumowanie wydaje się trochę przedwczesne, 
jednak warto wykorzystać tę okazję i podzielić się kilkoma refleksjami.     

P I E R W S Z A   K O L U M N A

Spis rzeczy

Idee
Wayne John Sturgeon 

– Anarchomonarchizm........................ 2

Alfred G. Cuzán 

– Czy.kiedykolwiek.uciekniemy.od.

anarchii?............................................... 4.

Historia
Karol Lew Pogorzelski 

– 200.lat.ateńskich.doświadczeń.z.

demokracją........................................... 9.

Juliusz Jabłecki 

– Abraham.Lincoln,.jego.wojna.i.jego.

Ameryka............................................. 11.

Miscellanea

 

Phyllis McGinley 

– Gniewny.człowiek...........................16

Kinematograf
Lumeriusz

– „Borat”,.czyli.jak.sprzedać.chłam,.

aby.kasa.wpływała.na.konto.............16

Książka
Juliusz Jabłecki

– „Jak.Kościół.katolicki.zbudował.

zachodnią.cywilizację”.Thomasa.E..

Woodsa...............................................17

P

iSMo

 K

oNSeRWAtyWNo

-A

NARChiStyCZNe

background image

2

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

powinno być, ulice powinny być prywatne, a każ-

dy na swojej posesji powinien móc wznieść taki 

pomnik, jaki mu się tylko zamarzy. Wreszcie – last 

but not least – przeciwnikom adopcji przez pary 

homoseksualne przypominamy, że liczba sierot w 

domach dziecka jest znacznie mniejsza niż liczba 

rodzin heteroseksualnych, które, chcąc nie dopuś-

cić  do  przejęcia  dzieci  przez  homoseksualistów, 

mogą wykazać się większą niż dotychczas inicja-

tywą i same zaadoptować kilkoro maluchów. 

Zapraszamy Was, Drodzy Czytelnicy, abyście 

zechcieli  towarzyszyć  nam  w  tej  wędrówce  po 

świecie idei. Życzymy Wam, byście wraz z nami 

się  rozwijali,  odkrywali  nowe  intelektualne  per-

spektywy  i  patrzyli,  jak  nowoczesność  w  swoim 

duchowym  wymiarze  realnej,  pluralistycznej  de-

mokracji otwiera się na hoppeański nowy ład. Ży-

czymy i Wam, i sobie powodzenia w tej wspólnej 

wyprawie, która na dobre rozpocznie się zapewne 

właśnie w tym nowym, 2007 roku.

W imieniu redakcji,

Juliusz Jabłecki

redaktor.naczelny

idea anarchomonarchii wielu może się wydać we-

wnętrznie sprzeczna, a niektórzy dostrzegą w niej 

zapewne  jedynie  cień  paradoksu.  Na  przykład 

surrealistyczny  malarz  Salvador  Dali,  poproszo-

ny podczas wywiadu w telewizji o jednoznaczne 

określenie swoich poglądów politycznych,  powie-

dział, ku wielkiemu zdziwieniu dziennikarza, że 

jest właśnie anarchomonarchistą.    

Z kolei hakim Bey w swojej książce Tymczaso-

wa.Strefa.Autonomiczna (Kraków 2001) odwołuje 

się do rosyjskich narodników – anarchistów, któ-

rzy szerzyli rewolucyjną propagandę w imię cara, 

głosząc  wyzwolenie  mas  z  jarzma  poddaństwa  i 

wzywając  do  obalenia  skorumpowanego  rządu 

wyzyskiwaczy, który odgradza cara od jego umi-

łowanego ludu i ziemi. 

Podobnym  pomysłem  na  wzniecenie  rewolty 

posłużyła się w czasie angielskiej wojny domowej 

narodowo-rewolucyjna  grupa  Ludzi  Piątej  Mo-

narchii, która zaczerpnęła swą nazwę z prorockiej 

Księgi. Daniela    ze  Starego  testamentu.  Daniel 

przepowiadał, że w historii świata powstaną czte-

ry wielkie królestwa, piątym zaś – ostatnim – bę-

dzie  Boska  monarchia  i  tysiącletnie  panowanie 

Chrystusa, zasiadającego na tronie Judy i Dawida 

(zob. Dn 2, 31-45; Dn 7, 1-28; Ap 20, 4-6).

Jedno  z  pierwszych  dzieł  wyraźnie  przesiąk-

niętych  duchem  anarchistycznym  zostało  na-

pisane  w  języku  władzy  monarszej.  Była  to  Da-

odejingKsięga.Drogi.i.Cnoty, należąca do kanonu 

mistycznej  tradycji  chińskiego  taoizmu.  Zawie-

rała  ona  wiele  mądrych  sentencji  skierowanych 

do przyszłego króla i mających mu wskazać, jak 

powinien  rządzić  swoim  ludem.  Pierwotnie  Da-

odejing  miała  być  polemiką  wymierzoną  w  kon-

fucjańską biurokrację, dlatego też Księga.Drogi.i.

Cnoty  rekonstruuje  tradycję  cesarza-mędrca  na 

modłę  wolnościową,  sugerując,  że  celem  wład-

cy powinno być stworzenie takich warunków, w 

których każdy człowiek rządzi sam sobą, a nie jest 

poddany rozkazom z góry. 

Z  filozoficznego  punktu  widzenia  anarchizm 

posiada  długą  tradycję  antydemokratyczną,  w 

której rozumie się go nie jako konsekwentnie roz-

szerzaną  władzę  ludu,  lecz  raczej  jako  zuniwer-

salizowaną  arystokrację.  Monarchia  może  więc 

zyskać nowe znaczenie jako idea metapolityczna 

promująca etos libertariański, wystarczy bowiem 

dostrzec  w  monarsze  symbol  suwerenności,  któ-

ry  znajduje  odbicie  w  absolutnej  suwerenności 

wolnej  jednostki.  Słowo  „król”  pochodzi  od  sło-

wa  „krewny”  (ang.  king  –  kin),  zatem  „królowa-

nie”  oznacza  „pokrewieństwo”  (ang.  kingship 

Wayne.John.Sturgeon

1

Anarchomonarchizm

Idee

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

–  kinship,  czyli  pokrewieństwo,  więź,  wspólnota 

interesów)

2

,  a  król  i  królowa  stają  się  symbolicz-

nymi strażnikami wolności i samorządności ludu. 

Monarcha przekazuje więc z pokolenia na poko-

lenie dziedzictwo ludu oraz łączącą go z nim więź 

współobecności.  Zostało  to  pięknie  i  poetycko 

przedstawione w angielskiej mitologii, mówiącej 

o  królu  Arturze  i  jego  poszukiwaniach  Święte-

go Graala. idea „królowania” odnosi się tam do 

pokornej  posługi  tym  wszystkim,  którymi  się 

„rządzi”.

Podobny  motyw  można  odnaleźć  w  chrześ-

cijańskiej ewangelii, w której Jezus mówi swoim 

apostołom: „(...) Lecz kto by między wami chciał 

się  stać  wielkim,  niech  będzie  sługą  waszym.  A 

kto by chciał być pierwszym między wami, niech 

będzie  niewolnikiem  wszystkich”  (zob.  Mk  10, 

43-44;  w  tym  mitologicznym  kontekście  postać 

Chrystusa jest pełnią wszystkich archetypów za-

wartych w opowieści o Arturze, a także w innych 

angielskich  i  nordyckich  wierzeniach,  szczegól-

nie  w  druidyzmie  i  odynizmie).  Pismo  sugeruje 

ponadto,  że  przy  końcu  czasów  Chrystus  nie-

jako  abdykuje,  zstąpi  ze  swego  tronu,  gdyż  jego 

władza będzie miała tak dobroczynny wpływ, że 

cała ludzkość wstąpi w stan duchowej doskonało-

ści, która uczyni wszelką formę rządów zupełnie 

zbędną  (1  Kor  15,  24-28)

3

.  Będzie  to  eschatolo-

giczna realizacja transcendencji od królewskiego 

panowania do oświeconej teokratycznej anarchii. 

Za  najwybitniejszego  współczesnego  stron-

nika  anarchomonarchizmu  należy  uznać  pisa-

rza fantasy J.R.R. tolkiena, którego saga Władca.

Pierścieni stała się światowym bestsellerem. okre-

ślając  swoje  zapatrywania  ideologiczne,  tolkien 

stwierdził  otwarcie:  „Moje  poglądy  polityczne 

coraz  bardziej  skłaniają  się  ku  anarchii  (w  ro-

zumieniu  filozoficznym,  w  którym  oznacza  ona 

zniesienie wszelkiej kontroli, nie zaś mężczyzn z 

bokobrodami  podkładających  bomby)  –  lub  ku 

monarchii »niekonstytucyjnej«”

4

. Parę lat później 

wyznał: „W żadnym sensie nie jestem »socjalistą«, 

gdyż – co chyba oczywiste – mam wstręt do pla-

nowania, który bierze się z przekonania, że wszy-

scy planiści, kiedy tylko dojdą do władzy, stają się 

bardzo złymi ludźmi”.

Stworzona  przez  tolkiena  kraina,  nazwana 

przez niego „Śródziemiem”, nawiązywała do mi-

tologii północnoeuropejskiej i, jak określił to sam 

pisarz, funkcjonowała jako „na wpół republika, na 

wpół arystokracja” – czyli jako rodzaj zdecentra-

lizowanej demokracji komunalnej (w swej istocie 

przeciwnej demokracji reprezentatywnej), opartej 

na holistycznej koncepcji integralności lokalnych 

miejsc  i  dialektów.  Akcent,  jaki  tolkien  kładzie 

na istnienie pewnego rodzaju – libertariańskiej w 

duchu – hierarchii oraz samorządności, spójnych 

z  postrzeganiem  królowania  przez  pryzmat  bra-

terstwa  i  lojalności  wobec  konkretnego  miejsca, 

uczynił  z  Władcy. Pierścieni  popularną  i  ważną 

lekturę w środowisku radykalnie decentralistycz-

nej prawicy. 

Władca.Pierścieni wywiera też głęboki wpływ 

na  współczesne  ruchy  ekologiczne,  ponieważ  z 

punktu  widzenia  obecnego  kontekstu  historycz-

nego  książka  przedstawia  spójną  i  inspirującą 

krytykę  modernistycznej  „nieświętej  trójcy”: 

władzy  państwowej,  kapitału  i  technologii  (por. 

z doskonałą książką Patricka Curry’ego, Tolkien:.

Myth. and. Modernity).  tolkien  z  niezwykłą  wni-

kliwością prorokował, że u schyłku XX w. walka 

o  ludzkość  i  naturę  będzie  się  toczyć  pomiędzy 

różnorodnością lokalnych wyjątkowości – miejsc, 

tożsamości oraz kultur – a globalistyczną jednoś-

cią  i  monokulturą,  która  cały  świat  zamienia  w 

jedno i to samo miejsce. Podczas gdy w pierwszym 

przypadku  ludzie  byli  aktywnymi  obywatela-

mi, „członkami społeczeństw”, w drugim stają się 

identycznymi jednostkami o takim samym statu-

sie pasywnego „konsumenta”. Jeśli dodać do tego 

postępy  inżynierii  genetycznej  (naczelny  wróg 

zielonych aktywistów w XXi w.), można odnieść 

wrażenie,  że  padliśmy  ofiarą  magicznej  manipu-

lacji  i  okultystycznych  technik,  które  skrywając 

się pod maską humanitaryzmu, w rzeczywistości 

niosą ze sobą wielokulturowe wyobcowanie neoli-

beralnego wolnego rynku

5

Anarchomonarchizm  nie  czerpie  jednak  in-

spiracji  z  marksizmu,  który  w  tym  kontekście, 

jak  się  okazuje,  nadskakuje  kosmopolitycznemu 

kapitalizmowi,  gardzącemu  organicznymi  tra-

dycjami i naturą, idealizującemu względy czysto 

ekonomiczne  i  materialistyczne,  a  w  praktyce 

niosącemu „postęp” ku technokratycznej inżynie-

rii społecznej. 

U  progu  XXi  w.  dla  myśli  anarchomonarchi-

stycznej istotniejsi od doktrynalnych marksistów 

są  sytuacjoniści.  Przedefiniowali  oni  bowiem 

marksistowską  koncepcję  wyobcowania  społecz-

nego,  sugerując,  że  począwszy  od  konsumpcyj-

nego boomu lat 50., alienacja dotyka ludzi nie na 

etapie produkcji, lecz właśnie konsumpcji. 

Jeśli natomiast chodzi o klasyczny anarchizm, 

to inspiracją może być Proudhon, który  gdy za-

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

pytano  go  o  to,  jak  chciałby  być  pamiętany  po 

śmierci,  odpowiedział,  że  życzyłby  sobie,  żeby 

wspominano go nie tylko jako najbardziej rewo-

lucyjną postać tamtych czasów, ale  i najbardziej 

konserwatywną.  

Umarł Król – niech żyje Król!

Zbudź się, Albionie – odzyskaj swój Prastary 

tron!

tłumaczył.Juliusz.Jabłecki

Przypisy

1

  Autor jest chrześcijańskim anarchistą, jednym z redakto-

rów brytyjskiego pisma „Alternative Green”, łączącego wąt-

ki anarchistyczne, konserwatywne i ekologiczne. 

Nieprzetłumaczalna  gra  słów.  Polskie  określenie  „król” 

pochodzi  najprawdopodobniej  od  czeskiego  „kral”,  na  pa-

miątkę Karola Wielkiego – przyp. JJ.

Warto przytoczyć tu kluczowy fragment cytatu, na który 

powołuje się Sturgeon: „Wreszcie nastąpi koniec, gdy prze-

każe królowanie Bogu i ojcu i gdy pokona wszelką Zwierzch-

ność, Władzę i Moc” (1 Kor 15, 24) – przyp. JJ.

Wstęp

Główna oś dyskusji, toczącej się od zawsze wśród 

teoretyków  i  myślicieli  libertariańskich,  krąży 

wokół starego jak świat pytania, czy człowiek jest 

w stanie żyć w całkowitej anarchii, czy może mi-

nimalne państwo jest jednak konieczne,  aby  wol-

ność  obywateli  była  możliwie  największa.  Spór 

ten  pomija  jednak  bardziej  fundamentalną  kwe-

stię: czy człowiek jest w ogóle zdolny uwolnić się 

od anarchii. Czy rzeczywiście możemy pozbyć się 

anarchii i ustanowić w jej miejscu Rząd

**

? Więk-

szość ludzi, niezależnie od zapatrywań ideologicz-

nych, zakłada, że usunięcie anarchii jest nie tylko 

możliwe, ale wręcz doszło do skutku, gdyż wszy-

scy podlegamy dziś jakiemuś rządowi, natomiast 

anarchia oznaczałaby jedynie chaos i przemoc

1

.

Celem niniejszej pracy jest zakwestionowanie 

tego  stereotypowego

 

założenia  oraz  uzasadnie-

nie, że w rzeczywistości ucieczka od anarchii jest 

niemożliwa,  a  w  związku  z  tym  prawdziwe  py-

tanie powinno raczej brzmieć: z jakim rodzajem 

anarchii  mamy  obecnie  do  czynienia?  Z  rynko-

wym  czy  nierynkowym  (politycznym)?  istnieją 

bowiem  dwa  rodzaje  anarchii  –  hierarchiczna 

i  pluralistyczna.  im  bardziej  pluralistyczna  jest 

anarchia  nierynkowa,  tym  bardziej  przypomina 

ona anarchię rynkową. Różne rodzaju ładu anar-

chicznego można oceniać pod względem ich zdol-

ności do minimalizowania poziomu przymusu w 

społeczeństwie.  okazuje  się,  że  anarchie  plura-

listyczne są o wiele mniej brutalne niż anarchie 

hierarchiczne.  Wydaje  się  zatem,  że  prawdziwy 

problem,  jaki  stoi  dziś  przed  libertarianami  nie 

dotyczy wyboru pomiędzy państwem minimum 

i  anarchią,  ale  raczej  rozstrzygnięcia,  która  spo-

śród odmian anarchii – rynkowa czy polityczna, 

hierarchiczna czy pluralistyczna – gwarantuje lu-

dziom możliwie największy zakres wolności.

I

Anarchia jest porządkiem społecznym bez władzy, 

podlegającym  jedynie  rynkowym  prawom  eko-

nomicznym. Rząd jest czynnikiem zewnętrznym 

wobec  społeczeństwa,  „trzecią  stroną”,  która  na-

rzuca własne warunki pozostałym stronom rela-

cji społecznych. Koncepcja Rządu jako czynnika 

zewnętrznego  wobec  społeczeństwa  jest  analo-

giczna do koncepcji Boga jako siły interweniują-

cej w ludzkie sprawy. Dla ateisty dobrą analogią 

może  być  założenie,  że  wszechmocni  Marsjanie 

wypełniają rolę zwykle przypisywaną rządowi, tj. 

zewnętrznego planisty i dawcy rozmaitych zasad 

postępowania, których muszą przestrzegać wszy-

scy podporządkowani (ziemianie).

Jednakże  to,  że  istnieje  sama  idea  Rządu,  w 

żaden  sposób  nie  implikuje  jego  empirycznego 

istnienia

2

.  Niewielu  z  nas  przekonałby  na  przy-

kład  następujący  argument:  „Wierzę,  że  koncep-

cja Boga jest możliwa, zatem Bóg istnieje”. tym-

czasem taka właśnie jest struktura argumentacji, 

leżącej u podstaw założeń, dotyczących istnienia 

Rządu.  to,  że  społeczeństwa  mogą  dysponować 

Alfred.G..Cuzán.

Czy kiedykolwiek 

uciekniemy od anarchii?*

background image

5

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

jakąś formą organizacji, którą nazywają „rządem”, 

nie  jest  wystarczającym  powodem,  by  twierdzić, 

że  „rządy”  te  są  empirycznymi  manifestacjami 

idei Rządu.

Bliższe  przyjrzenie  się  ziemskim  „rządom” 

ujawnia, że w żadnym razie nie uwalniają nas one 

od anarchii.  Są po prostu zamianą jednej formy 

anarchii na drugą, a zatem nie zapewniają istnie-

nia prawdziwego Rządu. A oto dlaczego tak jest.

Gdziekolwiek ustanawia się ziemskie „rządy”, 

tam  dla  wszystkich  członków  społeczeństwa,  o 

których  zwykle  mówi  się  jako  o  poddanych  lub 

obywatelach,  anarchia  jest  oficjalnie  zakazana. 

odtąd nie mogą oni już wchodzić we wzajemne 

relacja  na  samodzielnie  określonych  warunkach, 

niezależnie czy są parą kupców w porcie, czy prze-

ciwnymi stronami konfliktu. Zamiast tego wszy-

scy członkowie społeczeństwa muszą włączyć we 

wzajemne relacje „trzecią stronę” – rząd, który ma 

możliwość stosowania przymusu w celu egzekwo-

wania ustanowionych przez siebie praw i karania 

tych, którzy nie chcą się im podporządkować.

Jeśli  na  przykład  złodziej  ukradnie  mój  port-

fel  na  koncercie,  jestem  prawnie  zobowiązany 

do  polegania  na  usługach  przedstawicieli  trze-

ciej  strony,  których  zadaniem  jest  najpierw  zła-

panie  delikwenta  (policjanci),  potem  uwięzienie 

(strażnicy więzienni), następnie przeprowadzenie 

procesu  (oskarżyciele,  sędziowie,  nawet  obroń-

cy „publiczni”, czyli obrońcy z urzędu), wreszcie 

osądzenie  (grupa  jednostek  zmuszonych  przez 

sąd  do  pełnienia  obowiązku  przysięgłych)  oraz 

uniewinnienie go bądź ukaranie (więzienia, kaci). 

Ja jestem uprawiony co najwyżej do tego, aby zła-

pać złodzieja, ale zabrania mi się poradzenia sobie 

z  całą  sytuacją  samodzielnie.  takie  zakazy  stają 

się czasem tragikomiczne, gdy rząd karze ofiary 

zbrodni  za  obronę  własnej  osoby  z  przekrocze-

niem granic ustanowionych „prawem”. W skrócie, 

ja oraz wszyscy pozostali obywatele czy poddani 

musimy  przyjąć  do  wiadomości  orzeczenia  rzą-

du w naszych relacjach z innymi. Wymaga się od 

nas przestrzegania prawa ustanowionego przez tę 

„trzecią stronę”.

Jednakże  ład  społeczny,  którego  gwarantem 

jest „trzecia strona”, nie istnieje dla tych, którzy 

sami korzystają z władzy rządu. innymi słowy, nie 

ma żadnej nowej „trzeciej strony”, która tworzy-

łaby i egzekwowała prawa wśród poszczególnych 

przedstawicieli  tej  już  istniejącej  trzeciej  strony. 

Władcy pozostają względem  siebie nadal w stanie 

anarchii. Sami rozstrzygają spory pomiędzy.sobą

nie odwołując się do żadnego Rządu (rozumiane-

go jako bytu zewnętrznego). Nadal więc istnieje 

anarchia. tylko że zamiast sytuacji, w której jeste-

śmy pozbawieni rządu i mamy do czynienia z na-

turalną rynkową anarchią, mamy teraz anarchię 

polityczną, anarchię wewnątrz samej władzy

3

.

Weźmy na przykład władców naszego amery-

kańskiego rządu federalnego. Jest to grupa złożo-

na  z  kongresmanów,  sędziów,  prezydenta  i  wice-

prezydenta, urzędników najwyższego szczebla w 

urzędach  cywilnych  i  wojskowych  oraz  całej  ar-

mii pracowników publicznych, którzy zapełniają 

miejsca  pracy  wielu  agencji  federalnych.  Wszyst-

kie te jednostki razem tworzą i wykonują prawa, 

edykty, regulacje i  szereg innych różnego rodza-

ju rozkazów, którym muszą się podporządkować 

wszyscy członkowie społeczeństwa.

Mimo to w relacjach pomiędzy sobą pozostają 

oni w dużym stopniu „poza prawem”. Nikt stoją-

cy na zewnętrz tej grupy nie pisze i nie wykonuje 

praw, rządzących relacjami pomiędzy nimi. Moż-

na co najwyżej powiedzieć, że władcy są związani 

giętkimi ograniczeniami „konstytucji”, którą, tak 

czy owak, sami interpretują i egzekwują między 

sobą. Sąd Najwyższy jest w końcu jedynie częścią 

rządu,  złożoną  z  ludzi  wybranych  przez  innych 

jego członków i podległych ich naciskom. Co wię-

cej, decyzje sędziów wykonuje jeszcze.inna część 

rządu – ciało wykonawcze, nad którym oni sami 

nie mają żadnej władzy, a jedynie zwierzchność. 

Jakby tego było mało, Kongres również wywiera 

naciski  na  sędziów,  chociażby  za  pomocą  presji 

politycznej  oraz  manipulowania  podziałem  pie-

niędzy  przeznaczonych  na  wymiar  sprawiedli-

wości. Sami zaś kongresmani także nie mają nad 

sobą  żadnych  nadrzędnych  arbitrów  „trzeciej 

strony”, którzy mogliby wpływać na ich wzajem-

ne  relacje  oraz  regulować  ich  związki  z  władzą 

wykonawczą. Co więcej, nawet rozmaite agencje 

federalne i wszystkie ich komórki i departamen-

ty  są  wolne  od  ingerencji  jakiejkolwiek  „trzeciej 

strony”. W skrócie, wewnątrz rządu panuje poli-

tyczna anarchia, 

Anarchiczny  charakter  relacji  pomiędzy  rzą-

dowymi  biurokratami  można  zilustrować  nastę-

pującym  przykładem.  Załóżmy,  że  kongresma-

nowi uda się skierować bieg strumienia pieniędzy 

z  wydatków  budżetowych  na  własną  posiadłość. 

Jest  to  przestępstwo,  złodziejstwo,  kradzież  pie-

niędzy. Lecz komu zostały ukradzione? tobie lub 

mnie? tylko w tym znaczeniu, że zostaliśmy przy-

muszeni do złożenia się do publicznej kasy, którą 

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

kongresman raczył uznać za swoją zdobycz. Pie-

niądze te nie były już jednak nasze w momencie 

występku – należały do kogoś innego. Ale kogo?  

Chodzi rzecz jasna o członków rządu, do których 

należy rozdzielanie środków publicznych.

W  skrócie,  kongresman  ukradł  pieniądze  in-

nym przedstawicielom władzy – kongresmanom, 

biurokratom,  prezydentowi  i  innym.  Co  się  jed-

nak czyni z tym przestępstwem? Czy kongresma-

nowi stawia się publicznie zarzuty, czy stawia go 

się w stan oskarżenia i sądzi za przestępstwo, jak 

każdego zwyczajnego obywatela, który okrada in-

nego? Czasami tak, jednak częściej zdarza się, że 

mamy do czynienia z gradem politycznych mane-

wrów na wysokim szczeblu: wymienia się między 

sobą groźby za zamkniętymi drzwiami i groma-

dzi się przeciw sobie siły, mają miejsce okazjonal-

ne bitwy na słowa, w których bądź to niszczone 

są  reputacje  niektórych  rządzących  a  pieniądze 

zmieniają właścicieli, bądź przepływ środków lub 

dostęp do nich ulega zmianie.

Wkrótce  wrzawa  i  krzyk  idą  w  zapomnienie, 

kongresman otrzymuje od oskarżycieli „zaświad-

czenie  o  dobrym  stanie  zdrowia”  albo  zarzuty 

zostają  oddalone  lub  wycofane,  a  kongresman 

uzyskuje w wyborach reelekcję. Co jakiś czas, je-

śli  przestępca  był  akurat  pionkiem  lub  gasnącą 

„gwiazdą”,  albo  jeśli  nienawidzili  go  koledzy  po 

fachu, wówczas staje przed sądem, jest sądzony i 

ukarany, najczęściej wyrokiem minimalnym bądź 

nawet w zawieszeniu. W większości przypadków 

w imię interesu ludzi stojących dużo wyżej, zysku-

jących  na  przestępstwie,  którym  kierowali,  albo 

na  które  przynajmniej  przyzwalali,  poświęca  się 

małą  rybkę,  kręcącą  się  w  pobliżu  biurokratycz-

nego dna. Lecz nie popełnijmy błędu: w sytuację 

nie  wmieszała  się  żadna  „trzecia  strona”,  żaden 

Rząd  nie  wydał  ani  nie  wyegzekwował  wyroku. 

to tylko sterujący rządem wzięli (własne) prawo w 

swoje ręce i dopuścili się tego, co zewnętrzny rząd 

nazwałby „samosądem”.

Jednym  słowem,  społeczeństwo  zawsze  pozo-

staje w stanie anarchii. Rząd znosi ją jedynie po-

między tymi, których nazywa „poddanymi” lub 

„obywatelami”.  Anarchia  kwitnie  natomiast  po-

między samymi rządzącymi. 

Sytuację  tę  przedstawia  poniższy  rysunek. 

okrąg po lewej stronie pokazuje stan prawdziwej, 

rynkowej lub naturalnej anarchii, w której wszy-

scy  członkowie  społeczeństwa  porozumiewają 

się  ze  sobą  wyłącznie  za  pomocą  dwustronnych 

umów, bez interweniującej trzeciej strony. okrąg 

po prawej obrazuje stan, w którym dominuje rząd. 

W górnej jego części widzimy jednostki, których 

wzajemne  relacje  nie  są  już  bilateralne.  Wszyst-

kie  relacje  są  zgodnie  z  prawem  „trójkątne”,  tj. 

wszyscy członkowie społeczeństwa są zmuszeni w 

swych  transakcjach  akceptować  rozporządzenia 

władzy. Jednak w dolnej części rysunku widać, że 

wewnątrz samego „rządu” relacje między władca-

mi pozostają anarchiczne.

II

Skoro  pokazaliśmy  już,  że  instytucja  rządu  wca-

le  nie  znosi  anarchii,  a  jedynie  rezerwuje  ją  dla 

rządzących, właściwe wydaje się zadanie pytania, 

czy jest to stan korzystny dla społeczeństwa. Jego 

obrońcy  i  propagatorzy  twierdzą,  że  bez  władzy 

społeczeństwo  tkwiłoby  w  chaosie  nieznośnej 

przemocy.  Można  zatem  pokusić  się  o  zbadanie, 

czy  skutkiem  funkcjonowania  rządu  jest  zwięk-

szanie  się  poziomu  przemocy  w  społeczeństwie, 

czy  raczej  jego  redukcja  lub  może  nawet  pełna 

eliminacja.

Czy  anarchia  polityczna  jest  mniej  brutalna 

niż anarchia rynkowa bądź naturalna? Minarchi-

ści twierdzą, że tak właśnie jest, przy założeniu, że 

rola rządu ogranicza się tylko i wyłącznie do dzia-

łania jako trzecia strona w sporach dotyczących 

własności. 

Mimo 

że  –  jak  twierdzą 

zwolennicy  państwa 

minimum  –  rząd  z 

założenia  angażuje 

pewną,  ograniczoną 

ilość przemocy, to jej 

poziom  jest  na  pew-

no niższy niż w natu-

ralnej anarchii.

Rysunek  2  przed-

stawia  ideę  zwolen-

background image

7

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

ników państwa minimum. Dzięki wprowadzeniu 

rządu na poziomie państwa minimum, skala prze-

mocy spada poniżej poziomu w anarchii natural-

nej. opierając się na antyinterwencjonistycznym 

stanowisku monarchistów można założyć, że jeśli 

rozmiary rządu urosną ponad wielkość państwa 

ograniczonego,  wówczas  albo  nie  będzie  dalszej 

redukcji przemocy – a tym samym powiększenie 

rządu stanie się bezcelowe i kosztowne w innym 

sensie – albo po przekroczeniu określonej granicy 

poziom przemocy wzrośnie, osiągając, a być może 

nawet przekraczając  poziom z ładu naturalnego 

(patrz rysunek 3).

Można sobie łatwo wyobrazić, że poziom prze-

mocy  w  anarchii  politycznej  może  przekroczyć 

poziom  przemocy  anarchii  rynkowej.  hitlerow-

skie obozy koncentracyjne i gułagi Stalina opiera-

ły się na takich ilościach przemocy, że nie można 

chyba powiedzieć, iż naturalna anarchia mogłaby 

być od tego gorsza. Podobnie anarchia polityczna 

państw  narodowych,  przyczyniła  się  do  rozprze-

strzenienia  wojen  (przemocy)  na  taką  skalę,  że 

nawet  na  najpilniejszych  uczniach  hobbesa  po-

winno to robić wrażenie

4

.

Możliwe jest jednak jeszcze trzecie spojrzenie, 

najbardziej  interesujące  z  teoretycznego  punk-

tu  widzenia.  Zgodnie  z  nim  na  związek  pomię-

* Linie przerywane reprezentują możliwe efekty przemocy wynikłe z powiększania rządu ponad rozmiar 

państwa minimum.

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

dzy rządem (politycznym substytutem rynkowej 

anarchii)  i  zakresem  przemocy  wpływa  sama 

struktura  rządu,  którą  można  scharakteryzować 

pod  względem  stopnia  centralizacji.  im  większe 

jest  rozproszenie  władzy  zwierzchniej  na  nieza-

leżne ciała polityczne, tym bardziej pluralistyczny 

jest  rząd.  im  bardziej  scentralizowana  (skoncen-

trowana  w  jednym  ciele)  jest  struktura  władzy, 

tym bardziej hierarchiczny jest rząd. Z kolei im 

bardziej zhierarchizowany rząd, w tym większym 

stopniu ład społeczny musi się opierać na zasadzie 

ostatecznego arbitra. inaczej mówiąc, im bardziej 

zcentralizowana struktura władzy, tym silniejsza 

jest presja na stworzenie w niej samej nowej „trze-

ciej  strony”  w  postaci  autorytarnego  przywódcy, 

jak hitler, Stalin, Mao czy Castro. taka „trzecia 

strona”  pozostaje  jednak  w  kompletnej  anarchii 

wobec reszty świata.

im  bardziej  pluralistyczna  polityka  w  da-

nym  kraju,  tym  bardziej  rządzący  uwolnieni  są 

w  swych  działaniach  od  „trzeciej  strony”  i  tym 

bardziej  społeczeństwo  przypomina  naturalną 

anarchię. im mniej pluralistyczna lub im bardziej 

hierarchiczna polityka w kraju, tym bardziej spo-

łeczeństwo  wydaje  się  być  rządzone  przez  praw-

dziwie „zewnętrzny” byt, boską postać zesłaną z 

kart historii, świata religii lub ideologii.

Rzut  oka  na  współczesne  społeczeństwa  i  hi-

storię  najnowszą  pokazuje,  że,  z  empirycznego 

punktu widzenia, to właśnie te społeczeństwa, w 

których  rządzi  jakaś  ziemska  forma  Rządu,  ce-

chują  się  najwyższym  poziomem  przemocy  w 

formie  represji  politycznych,  gwałtu  i  prześlado-

wań. Najniższy zaś poziom przemocy wydaje się 

być w społeczeństwach o wysoce pluralistycznej 

polityce,  na  przykład  w  Szwajcarii.  Jest  to  praw-

da

 

nawet dla świata „komunistycznego”: bardziej 

pluralistyczna  komunistyczna  polityka  Polski 

i  Jugosławii  była  o  wiele  mniej  brutalna  od  bar-

dziej  zhierarchizowanej  polityki  Związku  Sowie-

ckiego. Podobnie w świecie zachodnim: bardziej 

pluralistyczna  polityka  Stanów  Zjednoczonych 

jest mniej brutalna niż włoska, gdzie polityka jest 

dużo bardziej hierarchiczna.

Dlaczego  jednak  stopień  centralizacji  władzy 

miałby  determinować  charakter  anarchii  poli-

tycznej,  sprawiając,  że  w  państwach  hierarchicz-

nych – takich jak Chiny czy Kuba – jest ona jest 

ona dość brutalna, a w bardziej pluralistycznych 

– takich jak indie czy Kostaryka -  relatywnie po-

kojowa? odpowiedzią może być fakt, że scentrali-

zowane państwa na ogół popełniają błędy częściej 

niż  państwa  zdecentralizowane

5

.  Błędy  politycz-

ne przybierają formę mylnych lub fałszywych po-

glądów  na  naturę  dwustronnych  relacji  w  społe-

czeństwie i w polityce (na przykład, jak miało to 

miejsce  w  komunizmie,  na  relacje  pomiędzy  ro-

botnikiem a kapitalistą). Ponieważ osądy są błęd-

ne, przeto nie zgodziłaby się z nimi dobrowolnie 

co najmniej jedna ze stron relacji (w komunizmie 

zapewne kapitalista – przyp. red.). W tej sytuacji 

zaś jedyną metodą zrealizowania koncepcji „trze-

ciej strony” jest użycie siły, która oczywiście, za-

leżnie od warunków, może napotkać na sprzeciw 

obywateli.

W  rządzie  pluralistycznym  sformułowanie 

błędnych  koncepcji  dotyczących  dwustronnych 

stosunków w społeczeństwie jest dużo mniej praw-

dopodobne. Wynika to z faktu, że istnieje jedno-

cześnie wiele jednostek politycznych niezależnie 

komunikujących się ze sobą i z obywatelami, co 

poprawia jakość informacji na temat społecznego 

odbioru  wszelkich  koncepcji  reformistycznych. 

Co więcej, w środowisku pluralistycznym błędne 

koncepcje są trudniejsze do wprowadzenia w ży-

cie,  ponieważ  dochodzi  do  swoistej  konfrontacji 

pomiędzy poszczególnymi obozami władzy.

tymczasem  w  rządzie  hierarchicznym  nawet 

jego  członkom  nie  wolno  rozwiązywać  sporów 

samodzielnie  między  sobą.  Wszystkie  relacje 

podlegają  osądowi  najwyższego  władcy,  który 

dla  zapewnienia  sobie  ciągłego  panowania  musi 

oczywiście utrzymywać rozległą siatkę szpiegów 

i egzekutorów. oczywiście ludzkie zdolności kon-

troli  innych  ludzi  są  dość  ograniczone,  więc  na-

wet w prawdziwie makiawelicznych hitlerowskich 

Niemczech  prowadzono  quasi  feudalne  interesy 

tuż pod nosem Fuehrera. Naturalnie wszelkie ta-

kie transakcje były zabronione, więc wszyscy żyli 

w  stanie  ciągłego  zagrożenia,  nie  wiedząc  nigdy, 

kiedy  ich  wrogom  uda  się  skierować  przeciwko 

nim gniew hitlera

6

.

Bez względu na to, czy powyższe wyjaśnienie 

jest  poprawne,  czy  też  nie,  wciąż  dysponujemy 

explanandum, czyli faktem, że hierarchiczne pań-

stwa są bardziej brutalne od pluralistycznych. Je-

śli jedna społeczeństwo w pluralistycznej anarchii 

politycznej doświadcza mniejszej przemocy niż w 

społeczeństwach  z  hierarchicznym  lub  „rządzo-

nym” rządem, to czyż nie wydaje się logiczne, że 

anarchia naturalna powinna być mniej brutalna 

od anarchii politycznej? Dlaczego relacja między 

rządem a przemocą miałaby być wyrażona krzy-

wą  łamaną?  Czy  nie  jest  przypadkiem  możliwe, 

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

że  rząd  zawsze  produkuje  więcej  przemocy  niż 

rynek?

Podsumowanie 

Pokazaliśmy, że anarchia, jak materia, nigdy nie 

znika  –  zmienia  jedynie  formę.  Pluralistyczna, 

zdecentralizowana anarchia polityczna jest mniej 

brutalna od zhierarchizowanej anarchii politycz-

nej. Jest to poważna przesłanka, aby przypuszczać, 

że anarchia rynkowa mogłaby być mniej brutalna 

od anarchii politycznej. Ponieważ można uzasad-

nić, że anarchia rynkowa zdecydowanie bardziej 

efektywnie  i  sprawiedliwie  radzi  sobie  z  rozwią-

zaniem  wszystkich. innych. problemów. społeczno-

gospodarczych

7

, to dlaczego miałoby być inaczej w 

odniesieniu do poziomu przemocy? Czy nie jest 

usprawiedliwione przekonanie, że w egzekwowa-

niu  praw  własności  anarchia  rynkowa  skutkuje 

mniejszą ilością przemocy niż anarchia politycz-

na? Przecież rynek jest najlepszym możliwym ra-

cjonalizatorem – czy zatem także nie zracjonali-

zowałby przemocy lepiej niż czyni to rząd?

Przypisy

*  Autor jest profesorem nauk politycznych na University of 

West Florida. Pierwotna wersja tekstu została opublikowana 

w piśmie „Journal of Libertarian Studies” nr 3(2) z 1979 r. Za 

uprzejmą zgodę na przedruk dziękujemy redakcji „Journal 

of Libertarian Studies”. Przełożył Jan Lewiński.  

**  W oryginale autor pisze „Government” z wielkiej litery, 

odwołując się do pewnej abstrakcyjnej idei ładu społecznego, 

a nie do konkretnych instytucji politycznych – przyp. red.

1

  Nawet  Gordon  tullock  pisze:  „Jeśli,  jak  wierzę,  że  jest, 

ludzie  w  anarchii  są  tak  samolubni,  jak  teraz,  to  mieliby-

śmy do czynienia z hobbesowską dżunglą (…).” Z punktu 

widzenia  tej  pracy  interesujące  jest,  że  w  następnym  zda-

niu autor dodaje: „(…) nie bylibyśmy w stanie odróżnić w 

pełni  skorumpowanego  rządu  od  braku  rządu”.  Gordon

Gordon 

tullock,„Corruption  and  Anarchy”  [w:]  Gordon  tullock 

(ed.), Further.Explorations.in.the.Theory.of.Anarchy (Blacks-

burg, Virginia: University Publications, 1974).

2

  Paul Craig Roberts w

Paul Craig Roberts w Alienation.and.the.Soviet.Economy 

(Albuquerque: University of New Me�ico Press, 1971) podob-

New Me�ico Press, 1971) podob-

nie argumentuje, że zdolność do pomyślenia o centralnym 

planowaniu  nie  jest  żadnym  dowodem  jego  empirycznej 

możliwości.  Roberts  pokazuje,  że  formalnie  zaplanowane 

gospodarki, jak ta Związku Sowieckiego, nie są w żadnym 

stopniu  centralnie  planowane,  lecz  że  są  gospodarkami 

pluralistycznymi,  sterowanymi  przez  sygnały  nierynkowe. 

Konkluzja Robertsa, że centralne planowanie nie istnieje jest 

analogiczne do mojej własnej konkluzji mówiącej o tym, że 

rząd także nie istnieje. Jestem wdzięczny Murrayowi Roth-

bardowi za wskazanie paraleli tych dwóch argumentów.

Gdy przepisywano niniejszą pracę, przeczytałem God.and.

the. State  Michaiła  Bakunina  (Nowy  Jork:  Dover  Publica-

tions, 1970) i byłem uderzony podobieństwami między ar-

gumentem  Bakunina  przeciw  Bogu  i  moim  argumentem 

przeciw rządowi. Nie jest to zaskakujące, jako że wiele za-

łożeń użytych do uzasadnienia istnienia rządu odwołuje się 

do zła, tkwiącego w ludzkiej naturze. to jest tak, jakby rząd 

zajął miejsce Boga na ziemi, by trzymać złych ludzi w ryzach. 

Zdaje się, że fakt, iż rządy same tworzone są przez zwykłe 

ludzkie istoty, które pozostają w stanie anarchii w relacjach 

między sobą umknęło stronnikom tego poglądu.

3

  oczywiście podstawę władzy wszystkich oficjalnie rządzą-

cych stanowią grupy interesu wewnątrz i na zewnątrz rządu. 

Przywódcy  pozarządowych  grup  interesu  często  trzymają 

klucz do politycznego być albo nie być nawet najsilniejszych 

polityków. Z tego wynika, że czysta dychotomia pomiędzy 

rządowymi  i  pozarządowymi  członkami  społeczeństwa 

przestaje istnieć. Wokół granic rządu, wiele prywatnych jed-

nostek żyje w stanie anarchii względem rządowych oficjeli. 

George  Meany  jest  prawdopodobnie  równie  dobrym  przy-

kładem, jak każdy inny. Jestem wdzięczny mojemu koledze, 

Calowi Clarkowi, za zwrócenie na to uwagi.

także  ci  członkowie  podziemia  kryminalnego,  którzy  do-

starczają  konsumentom  szeroki  wachlarz  nielegalnych 

dóbr i usług, żyją w anarchii względem urzędników rządu. 

Nie  powinno  dziwić,  że  CiA  zawarła  układy  z  wierchusz-

ką gangsterską, by wykonywała część jej misji. Większość 

wydziałów policji ma prawdopodobnie analogiczne układy 

z lokalnymi bossami organizacji przestępczych.

4

  Jest to argument, który stawia Murray Rothbard i który 

sprawia, że prawdziwi archiści logicznie rzecz biorąc powin-

ni wspierać pojedynczy światowy rząd, by zakazać anarchii 

pomiędzy  państwami  narodowymi.  Jednak  niewielu  tak 

robi.  (Murray  Rothbard  w  liście  do  autora  z  21  września 

1978;  także  Walter  Block  w  liście  do  autora  z  26  paździer-

nika 1978.)

5

  Dla pełnego teoretycznego rozwinięcia tej koncepcji zob. 

Gordon  tullock,  The. Politics. of. Bureaucracy  (Waszyngton, 

DC: The Public Affairs 

Press, 1965).

6

  Zob. Albert Speer,

Zob.  Albert  Speer,  Inside. the. Third. Reich,  cz.  ii  (Nowy 

Jork: Avon Books, 1970).

7

  Rothbard,

Rothbard,  Power. and. Market  (Kansas  City:  Sheed  An-

drews and McMeel, inc., 1970).

background image

0

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

ten,  kto  próbował  wprowadzić  jakąś  ideę  w  ży-

cie,  wie,  jak  ważny  jest  przemawiający  do  wy-

obraźni  mit,  który  się  z  nią  łączy.  Jego  zadanie 

polega  na  ukonkretnieniu  abstrakcyjnej  idei  w 

ludzkich  umysłach.  Najlepiej  jest,  jeśli  mit  doty-

czy zamierzchłej przeszłości i opowiada o jakichś 

poetyckich,  bohaterskich  czynach.  Komuniści 

odwoływali  się  do  czasu  wspólnot  pierwotnych, 

a  niekiedy  nawet  do  pierwszych  gmin  chrześci-

jańskich.  Królowie  legitymowali  się  długim  ro-

dowodem  uzasadniającym  ich  prawa  do  korony. 

Liberałowie  przypominają  bohaterską  historię 

Galileusza  prześladowanego  przez  opresyjną  in-

stytucję  Kościoła.  A  do  jakiego  mitu  odwołują 

się  współcześni  demokraci?  Jest  ich  pewnie  kil-

ka:  zburzenie  Bastylii,  wojna  secesyjna,  zburze-

nie  muru  berlińskiego.  Swoistym  mitem  jest  też 

demokratyczny ustrój starożytnych Aten. Ma on 

swoje symboliczne znacznie jako pewnego rodza-

ju kolebka współczesnych ustrojów państw cywi-

lizacji Zachodu. Można by powiedzieć: ,,Patrzcie, 

oto już dwa i pół tysiąca lat temu nasi przodkowie 

ustanowili  pierwszą  demokrację’’.  europejczycy 

mają  zadziwiającą  słabość  do  antyku,  wszystko 

co starożytne jawi im się jako atrakcyjne. Nawet 

XiX wieczni romantycy, kiedy kontestowali klasy-

cystyczne formy oświecenia odwoływali się do ro-

mansu, który wprost wywodzi się z Rzymu. Stąd 

też, odwoływanie się do Starożytności należy do 

podstawowego  repertuaru  socjotechniki.  Przyj-

rzyjmy się, jak naprawdę wyglądało 200 lat ateń-

skich  doświadczeń  z  demokracją,  i  zastanówmy 

się do czego w istocie odwołują się współczesne 

państwa.

,,Demokracja’’, słowo zapożyczone z greki, to w 

dosłownym tłumaczeniu władza ludu. Wyrażała 

się ona w tak zwanej zasadzie równości, która gło-

si  iż  wszyscy  obywatele  powinni  posiadać  takie 

same prawa polityczne, i to niezależnie od swoje-

go pochodzenia, bogactwa i wykształcenia. Brzmi 

to bardzo współcześnie, należy jednak pamiętać, 

że w świecie antyku prawa polityczne były rozu-

miane zupełnie inaczej niż dziś. Nie utożsamiano 

ich z biernym lub czynnym prawem wyborczym, 

ale z prawem do sprawowania władzy

1

. Na czym 

ta  różnica  polega?  otóż  ci,  którzy  mają  równe 

prawo  do  sprawowania  władzy,  muszą  sprawo-

wać ją razem. W starożytnych Atenach wygląda-

ło to tak, że decyzje polityczne podejmowane są 

większością głosów obywateli zgromadzonych na 

placu targowym – Agorze. trudno jednak sobie 

wyobrazić, ażeby w ten sposób podejmowane były 

wszystkie decyzje, gdyż niektóre z nich należało 

przecież podjąć szybko, na przykład te dotyczące 

strategicznego  rozmieszczenia  floty  czy  zorga-

nizowania  wywozu  nieczystości.  Musiały  więc 

istnieć wyspecjalizowane urzędy regulujące tego 

rodzaju  sprawy.  Jak  jednak  pogodzić  istnienie 

owych urzędów z zasadą równości? Rozwiązanie 

nasunęła  obserwacja  społeczności  pszczół.  otóż 

każda pszczoła robotnica wraz z upływem czasu 

wykonuje coraz to inne prace. Każdy ateńczyk był 

wybierany  przez  losowanie  na  różne  stanowiska 

urzędnicze. Kadencja na danym stanowisku trwa-

ła rok i nie można było jej pełnić dwa razy. Miało 

to na celu umożliwić obywatelom pełnienie wielu 

różnych funkcji w ciągu swojego życia. 

historia demokracji w antycznej Grecji rozpo-

czyna się w roku 594 p.n.e., gdy Solon, jeden z sied-

miu mędrców Grecji, obok talesa z Miletu, wpro-

wadził istotną reformę polityczną Aten. Podzielił 

on  kraj  na  cztery  okręgi  administracyjne,  czyli 

fyle

2

.  Zwierzchnią  władzę  wykonawczą  w  pań-

stwie  sprawowało  dziesięciu  archontów,  począt-

Historia

Karol.Lew.Pogorzelski

200 lat ateńskich 

doświadczeń z demokracją

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

kowo wybieranych, a w miarę postępu demokra-

cji losowanych spośród czterdziestu kandydatów, 

którzy z kolei zostali wylosowani po dziesięciu z 

każdej z fyl. Władzę ustawodawczą i do pewnego 

stopnia sądowniczą sprawowała Rada Czterystu

3

 

złożona  z  urzędników  wybieranych  najprawdo-

podobniej również w drodze losowania. Najważ-

niejsze decyzje w państwie, przede wszystkim te, 

które dotyczyły ustroju oraz wojny, podejmowało 

Zgromadzenie  Areopagu  złożone  ze  wszystkich 

pełnoprawnych  obywateli.  Solon  był  także  auto-

rem prawa wymierzonego przeciwko tym obywa-

telom,  którzy  nie  chcieli  aktywnie  zaangażować 

się w politykę: ,,Kto podczas rozruchów nie chwyci 

za broń, czy po tej, czy po tamtej stronie, podlegać 

będzie  karze  utraty  czci  i  praw  obywatelskich’’

4

(Wyobraźmy sobie sytuację, że idąc Krakowskim 

Przedmieściem natkniemy się w okolicach pałacu 

prezydenckiego na bijatykę między Narodowym 

odrodzeniem Polski a Antyklerykalną Partią Po-

stępu  ,,Racja’’.  Jeśli  nie  przyłączymy  się  czynnie 

do któregoś z walczących stronnictw, to na przy-

kład przez 10 lat nie będziemy mogli pełnić funk-

cji  publicznych).  Ustrój  ustanowiony  przez  Solo-

na nie przetrwał długo, gdyż już po pięciu latach 

Atenami poczęły wstrząsać walki wewnętrzne. Po 

kilku  latach  na  pół  wieku  władzę  przejął  tyran 

Pizystrat, autor jednego z pierwszych w dziejach 

podatków  dochodowych.  Po  nim  panowali  jego 

synowie hippiasz i hipparch. W 510 roku p.n.e. 

w wyniku zamachu stanu do władzy doszedł Klej-

stenes,  który  ponownie  zdemokratyzował  Ateny. 

Podzielił  kraj  na  10  okręgów  administracyjnych, 

z których następnie wybierano po 50 posłów do 

Rady  Pięciuset  sprawującej  władzę  wykonawczą. 

Archontowie  i  inni  urzędnicy  byli  jak  dawniej 

wybierani poprzez losowanie. Wkrótce ateńczycy 

odkryli duże złoża złota. Dochody, które z nich 

czerpali, umożliwiły im zapanowanie na morzach 

i podbój kilku okolicznych krajów. Wzrost siły i 

zamożności Aten towarzyszył szybkiemu rozwoju 

demokracji oraz etatyzmu. około 475 roku p.n.e. 

Ateny  wskutek  podbojów  były  tak  zamożne,  że 

niemal  wszyscy  ateńczycy  byli  albo  żołnierzami, 

albo  urzędnikami  państwowymi,  wybieranymi, 

jak  można  się  domyśleć,  przez  losowanie.  Szcze-

gólnie interesującą była organizacja sądownictwa. 

W Atenach stale obradowało gremium złożone z 

sześciuset wylosowanych sędziów, którzy wyroki 

ustalali  w  drodze  głosowania.  Najsłynniejszym 

tak wydanym orzeczeniem jest skazanie na śmierć 

Sokratesa. Mniej znany, choć równie drastyczny 

jest wyrok z 405 roku p.n.e., kiedy to jednomyśl-

nie skazano na śmierć wszystkich ateńskich stra-

tegów po tym, jak część z nich wygrała (sic!) bitwę 

pod Arginuzami. W Atenach, jeszcze za czasów 

Solona,  wprowadzono  także  odrębny  sąd  sko-

rupkowy, składający się ze wszystkich obywateli. 

Sądzono  tylko  tych,  którzy  byli  podejrzewani  o 

spiskowanie w celu obalenia demokracji. Wyrok 

był  zapisywany  na  glinianych  skorupkach,  któ-

re następnie podliczano i tłuczono. Jak zauważa 

Arystoteles, sąd skorupkowy służył do usuwania 

z miasta wszystkich wybijających się ponad prze-

ciętność ludzi. 

Nietrudno  zauważyć,  mając  w  pamięci  histo-

rię polityczną Aten, że jeśli chodzi o sposób wy-

bierania urzędników państwowych, współczesne 

demokracje niewiele mają wspólnego z demokra-

cją starożytną. Co więc sprawia, że oba te ustroje 

mają taką samą nazwę? Z pewnością coś musi je 

łączyć. owszem, jest tak. Po pierwsze, łączy je in-

stytucja demagoga. Jak mówi Arystoteles: ,,oni to 

zwracając się ze wszystkim do ludu powodują, że 

rządzą uchwały, nie prawa. Zdarza się też, że do-

chodzą sami do potęgi, ponieważ lud o wszystkim 

stanowi, a oni o zdaniu ludu wobec tego, że tłum 

ich słucha. (…) Demagogowie, aby zdobyć popu-

larność, trapią możnych i albo parcelują ich ma-

jątki, albo ukrócają ich dochody przez narzucanie 

im nadzwyczajnych świadczeń na rzecz państwa, 

albo  też  wyrządzają  im  złośliwe  procesy’’

5

.  Po 

drugie,  oba  rodzaje  demokracji  łączy  dający  się 

zaobserwować  wzrost  etatyzmu.  Symboliczne-

go wręcz znaczenia nabiera fakt, że współczesne 

słowo ostracyzm wywodzi się greckiego óstrakon 

(skorupka).  Zadaniem  sądu  skorupkowego  było 

dawniej  usunięcie  z  państwa  ludzi  wybitnych, 

traktowanych jako zagrożenie dla demokracji. 

Retoryka  współczesnych  dyskusji  politycz-

nych  nasuwa  myśl,  że  demokrację  uważa  się  za 

najlepszy z możliwych ustrojów, który z czasem, 

po pokonaniu ostatnich okrutnych satrapów, za-

panuje nad całym światem. Z historii Starożytnej 

Grecji można się jednak dowiedzieć nie tylko tego, 

jak  demokracje  powstawały,  lecz  także  tego,  jak 

upadały. Wydarzenia z wysp Kos i Rodos, z he-

raklei, hegary i Kyle przekonują, że dzieje się to 

zwykle dość podobnie. ,,otóż demokracje ulegają 

przewrotowi,  głównie  skutkiem  rozpasania  de-

magogów,  którzy  zmuszają  ludzi  zamożnych  do 

zrzeszania się już to poprzez wytaczanie im zło-

śliwych  procesów,  już  to  przez  publiczne  podbu-

rzanie  przeciwko  nim  tłumu’’

6

  -  jak  zaświadcza 

background image

2

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

o  Abrahamie  Lincolnie  napisano  chyba  więcej 

niż o jakimkolwiek innym amerykańskim polity-

ku. Według niektórych źródeł powstało niemal 16 

000  książek  opisujących  każdy  szczegół  jego  ży-

cia prywatnego i publicznego. Dziś śmiało można 

powiedzieć,  że  „dobry  Abe”  jest  ikoną  Ameryki 

i fundamentem jej tożsamości narodowej. Posąg 

Lincolna stoi w samym sercu Stanów, w Waszyng-

tonie  nieopodal  Kapitolu,  tak  jakby  prezydent 

wciąż  w  jakiś  tajemniczy  sposób  sprawował  pie-

czę nad państwem i był źródłem natchnienia dla 

swoich następców u władzy. Podobizna Lincolna 

zdobi amerykańskie pieniądze – jednocentówkę i 

banknot pięciodolarowy – a on sam w powszech-

nej opinii jest niemal jednym z ojców Założycieli, 

obrońcą konstytucji, wyzwolicielem niewolników 

i architektem amerykańskiej demokracji.

Rzecz w tym, że jak powiedział kiedyś znako-

mity  kpiarz  i  humorysta  amerykański  Will  Ro-

gers, problemem Ameryki nie jest fakt, że ludzie 

w  swej  ignorancji  nic  nie  wiedzą,  ale  raczej,  że 

większość z tego, co myślą, że wiedzą jest po pro-

stu nieprawdą. Słowa Rogersa jak ulał pasują do 

tradycyjnej biografii Lincolna, dziejów Południa 

i  kulisów  najkrwawszej  z  amerykańskich  wojen 

– wojny secesyjnej.

Czułe serce prezydenta Lincolna

Choć bardzo często powtarza się, że czarnym źle 

się żyło w południowych stanach, że byli wyzyski-

wani, zniewoleni i pozbawieni wszelkich praw, to 

niewiele mówi się o stosunkach rasowych panują-

cych na Północy, jakby automatycznie zakładając, 

że były one zupełnie inne – tzn. dużo lepsze – od 

tych na Południu. Nic bardziej mylnego. Wybitny 

francuski  myśliciel  i  badacz  systemu  amerykań-

skiego, Ale�is de tocqueville, zanotował podczas 

swoich  podróży  po  Ameryce,  że  „przesąd  raso-

wy wydaje się silniejszy w stanach, które zniosły 

niewolnictwo niż tam, gdzie ono jeszcze istnieje”. 

Rzeczywiście, to właśnie na Północy wykształciły 

się tzw. Black.Codes, czyli przepisy regulujące sta-

tus społeczno-prawny czarnych w poszczególnych 

stanach. i tak na przykład kodeks w indianie za-

braniał czarnym i Mulatom w ogóle przebywać w 

obrębie stanu, a każdy biały, który zachęcał czar-

nych do osiedlenia się lub podjęcia tam pracy pod-

legał wysokiej karze pieniężnej. Wszelkie umowy 

zawierane  przez  białych  z  czarnymi  mogły  być 

w  każdej  chwili  unieważnione  bez  żadnych  kon-

sekwencji  (oczywiście  dotyczyło  to  tylko  jednej 

strony). Czarnym i Mulatom nie wolno było gło-

sować  ani  zeznawać  w  sądzie  przeciwko  białym, 

zawierać związków małżeńskich z białymi (za co 

groziła nawet kara więzienia), uczęszczać do szkół 

publicznych  i  obejmować  jakichkolwiek  stano-

wisk publicznych. takie dyskryminacyjne prawa 

obowiązywały we wszystkich niemal stanach pół-

nocnych (z wyjątkiem czterech stanów Nowej An-

glii, w których Murzyni mieli wprawdzie prawo 

Arystoteles,  niestrudzony  komentator  rzeczywi-

stości.  okazuje  się  zatem,  że  bunt  kapitalistów, 

przed którym przestrzegała Ayn Rand, a co wielu 

wydawało się literacką fantazją, to realna groźba, 

która w pewnym momencie może się ziścić. 

Przypisy

1

 Arystoteles ,,Polityka’’, Księga Vi, 1317b

2

 Ściśle rzecz biorąc, fyle były początkowo jednostką podzia-

łu ludności według cenzusu majątkowego, jednak z biegiem 

czasu podział ten przestał pełnić znaczenie polityczne tak, 

że w czasach Solona fylami zostały nazwane jednostki po-

działu terytorialnego. 

3

 Należy wspomnieć, że źródła historyczne są tu nieprecy-

zyjne. Być może Rada Czterystu istniała już przed czasami 

Solona,  a  być  może  powołał  ją  dopiero  Solon.  Nie  ma  też 

pewności,  czy  nie  składała  się  z  większej  liczby  członków 

(mówi się o Radzie Pięciuset).

4

 Arystoteles ,,o ustroju politycznym Aten’’, rozdział 8.

5

 Arystoteles ,,Polityka’’, Księga iV, 1192b

6

 Arystoteles ,,Polityka, Księga V, 1305a

Juliusz.Jabłecki

Abraham Lincoln,  

jego wojna i jego Ameryka

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

głosować, ale i tak na ogół z niego nie korzysta-

li, aby uniknąć linczu). oznaczało to w praktyce, 

że czarni na Północy nie mieli właściwie żadnej 

możliwości,  żeby  w  uczciwy  sposób  zarobić  na 

życie. Brak praw wyborczych czynił ich przy tym 

obiektami  grabieży  politycznej,  a  niemożność 

dochodzenia sprawiedliwości w sądzie sprawiała 

dodatkowo,  że  byli  bezbronni  wobec  wszelkich 

aktów przemocy ze strony białych. taka właśnie 

była wolność czarnych na Północy. 

Jak w tym wszystkim odnajdywał się Abraham 

Lincoln, którego serce nie mogło parę lat później 

znieść  niegodziwości,  jakie  dokonywały  się  na 

Południu? Nadspodziewanie dobrze. Po pierwsze 

warto nadmienić, że Lincoln cieszył się zaledwie 

około  czterdziestoprocentowym

 

poparciem  spo-

łecznym  i  został  wybrany  na  prezydenta  tylko 

dzięki przewadze głosów elektorskich z Północy, 

co każe raczej wątpić, że jego poglądy – w szcze-

gólności to rzekomo oświecone spojrzenie na nie-

wolnictwo – miały w zasadniczy sposób odbiegać 

od  przekonań  tych,  którzy  go  wybrali.  i  rzeczy-

wiście – Lincoln popierał wszelkie inicjatywy ma-

jące  na  celu  ograniczenie  praw  czarnych  w  jego 

rodzinnym  stanie  illinois:  głosował  za  odebra-

niem im praw wyborczych, odmówił podpisania 

petycji mającej pozwolić czarnym na zeznawanie 

w sądzie, a nawet opowiadał się za odebraniem im 

obywatelstwa.  Choć  sam  nie  posiadał  niewolni-

ków, jak jego przyjaciel i mentor henry Clay, to 

jeszcze  jako  adwokat  wielokrotnie  bronił  właści-

cieli  niewolników,  natomiast  nigdy  nie  zdarzy-

ło mu się bronić samych zbiegłych niewolników, 

którzy walczyli o to, by po dotarciu do stanów, w 

których niewolnictwo było nielegalne uzyskać sta-

tus ludzi wolnych. Lincoln popierał także przyjęty 

w 1850 r. Fugitive.Slave.Act, który zobowiązywał 

rząd federalny do ścigania zbiegłych niewolników 

i zwracania ich „prawowitym” właścicielom oraz 

wymierzania kar wszystkim białym, którzy w ta-

kich ucieczkach pomagali. 

Niektórzy  mogliby  z  oburzeniem  zaprotesto-

wać,  twierdząc,  że  Lincoln  podkreślał  koniecz-

ność  społecznej  i  politycznej  równości  czarnych 

w  Ameryce  oraz  sprzeciwiał  się  rozszerzeniu 

niewolnictwa  na  nowo  pozyskane  terytoria.  to 

prawda. Abraham Lincoln był politykiem z praw-

dziwego zdarzenia i treść przemówienia dobierał 

zawsze ostrożnie, w zależności od audytorium, do 

którego akurat przemawiał. Z jednej strony więc 

cytował słynne słowa z Deklaracji Niepodległości, 

że „wszyscy ludzie stworzeni zostali równymi so-

bie”, a z drugiej, na przykład w swojej prywatnej 

korespondencji  z  senatorem  Stephenem  Dougla-

sem,  stwierdzał  wielokrotnie  i  bardzo  wyraźnie, 

że jest przeciwny równości obu ras. Lerone Ben-

nett  jr,  redaktor  „ebony”  (afroamerykańskiego 

czasopisma poświęconego problematyce rasowej) 

sprawdził nawet, że ubiegając się o prezydenturę, 

Lincoln  co  najmniej  czternaście  razy  w  swoich 

wypowiedziach  publicznych  zdecydowanie  pod-

kreślał podrzędność czarnej rasy. 

Jeśli zaś chodzi o jego sprzeciw wobec rozsze-

rzenia  niewolnictwa  na  nowe  terytoria,  to  rze-

czywiście był on niezwykle silny, ale nie wynikał 

wcale z głębokiego przekonania o niemoralności 

niewolnictwa,  ale  z  troski  o  głosy  białych  robot-

ników  i  chłodnej  kalkulacji  politycznej.  Rozsze-

rzenie  niewolnictwa  na  inkorporowane  stopnio-

wo  tereny  oznaczałoby  bowiem,  że  niewolnicy 

„konkurowaliby” z białą siłą roboczą, pozbawiając 

najprawdopodobniej  pracy  wielu  potencjalnych 

białych  wyborców.  Nowe  ziemie  miały  więc  być 

zarezerwowane  wyłącznie  dla  białych.  Był  też 

inny powód, dla którego w partii republikańskiej 

niechętnie patrzono na rozszerzenie niewolnictwa 

– sądzono, skądinąd słusznie, że sztucznie zwięk-

szyłoby to polityczną siłę demokratów. A wszystko 

za sprawą klauzuli w konstytucji (tzw. three-fifth.

clause),  która  stwierdzała,  że  dla  ustalenia  przy-

sługującej danemu stanowi liczby przedstawicieli 

w Kongresie – o czym decydowała zawsze liczba 

mieszkańców – pięciu niewolników będzie się li-

czyło za trzech białych. Lincoln uważał, że taka 

zasada  faworyzuje  zamieszkane  przez  stosunko-

wo mniejszą liczbę białych (ale za to przez sporą 

liczbę  niewolników)  stany  południowe  kosztem 

północnych,  a  nierównowaga  ta  zostałaby  oczy-

wiście  jeszcze  bardziej  zachwiana  przez  rozsze-

rzenie niewolnictwa na nowe terytoria. Notabene

 

zasadę trzech piątych często przywołuje się jako 

dowód  na  bezprzykładny  rasizm  Południowców 

– bo przecież tylko zdeklarowany rasista mógłby 

uznać  Murzyna  za  trzy  piąte  człowieka.  W  rze-

czywistości jednak ułamek ów był rezultatem po-

litycznego konsensusu i za jego wprowadzeniem 

bynajmniej  nie  opowiadali  się  Południowcy,  ale 

przedstawiciele Północy, co zresztą wcale nie po-

winno  dziwić,  gdyż  jeśli  to  liczba  mieszkańców 

decydowała o sile w Kongresie, to wydawałoby się, 

że  w  interesie  Południa  byłoby  uznać  czarnych 

niewolników nie tylko za jednego, ale i za dwóch 

lub trzech prawowitych obywateli! 

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

Co ciekawe, Lincoln miał też dość oryginalny 

pomysł na rozwiązanie problemu niewolnictwa i 

w ogóle obecności czarnych w Ameryce. Jak sam 

twierdził, nie wierzył w możliwość pokojowej ko-

egzystencji  na  równych  zasadach  obu  ras  i,  gdy 

tylko  został  prezydentem,  usiłował  wprowadzić 

poprawkę  do  konstytucji,  która  umożliwiałaby 

wykupienie i deportację wszystkich niewolników 

na haiti, do hondurasu, Liberii (gdzie już wów-

czas  istniała  amerykańska  kolonia  byłych  nie-

wolników), ekwadoru lub – jak zasugerował mu 

to senator Samuel Pomeroy – do mającej dopiero 

powstać kolonii w Ameryce Środkowej o nazwie 

Lincolnia.

Wojna jako imperatyw moralny?

Niedawno  na  łamach  „Rzeczpospolitej”  Marcin 

Król  nazwał  wojnę  secesyjną  „największą  wojną 

w dziejach ludzkości, jaka rozpoczęła się od walki 

wyłącznie o ideały równości i demokracji” (Wina.

historyczna. i. współczesna,  „Rzeczpospolita”,  21 

września 2005). opinia Marcina Króla doskonale 

wpisuje się w ogół mainstreamowych wypowiedzi, 

które opisują zwykle amerykańską wojnę pomię-

dzy  stanami  jako  konflikt  dobra  ze  złem,  walkę 

o najbardziej szczytny z demokratycznych celów 

– zniesienie niewoli. Dość naturalnie brzmi jednak 

pytanie: skoro nastawienie mieszkańców Północy 

–  a  także  samego  prezydenta  Lincolna  –  było  ra-

czej nieprzychylne czarnym, to dlaczego tak chęt-

nie i licznie stanęli oni do walki o ich wyzwolenie? 

odpowiedź,  choć  najczęściej  zupełnie  ignorowa-

na, jest bardzo prosta: bo nie wiedzieli, że zacią-

gają się do walki o wolność czarnych niewolników. 

Wojna secesyjna, która wybuchła w 1861 r. okaza-

ła się być wojną o zniesienie niewolnictwa dopiero 

półtora  roku  później,  wraz  z  ogłoszeniem  przez 

Lincolna  proklamacji  emancypacji.  Pierwotne 

uzasadnienie  wojny  nie  miało  nic  wspólnego  z 

niewolnictwem, a jedynie, jak to określił senat, z 

„koniecznością  przywrócenia  jedności  Unii”,  od 

której bezprawnie, łamiąc konstytucję, odłączyło 

się jedenaście stanów południowych. 

Choć  znaczenie  proklamacji  emancypacji 

urosło do rangi jednego z naczelnych dogmatów 

demoliberalnych,  pewnym  zaskoczeniem  może 

być fakt, że mimo swej podniosłej wymowy nie 

wyzwoliła  ona  ani  jednego  niewolnika  w  całej 

Ameryce i była raczej sprytnym posunięciem po-

litycznym ze strony Lincolna, który znosił niewol-

nictwo  na  terenie  Konfederacji,  czyli  tam  gdzie 

jego władza nie sięgała, a pozwał mu prosperować 

na  terenach  podlegających  bezpośrednio  jego  ju-

rysdykcji  (np.  w  Maryland  czy  Kentucky).  Real-

nym  efektem  proklamacji  emancypacji  były  zaś 

jedynie rasistowskie rozruchy na Północy i dezer-

cja z armii Unii ponad 200 000 rozczarowanych 

żołnierzy,  którzy  dowiedzieli  się,  że  poświęcają 

życie  nie  dla  swojego  kraju,  ale  dla  nieznanych 

czarnych,  którymi  zresztą  na  co  dzień  gardzili. 

Sam generał wojsk północy, ich późniejszy głów-

nodowodzący i prezydent USA, Ulysses S. Grant 

(skądinąd  posiadacz  niewolników),  powiedział 

komentując proklamację emancypacji, że „gdyby 

wiedział wcześniej, że wojna toczyła się o wyzwo-

lenie  niewolników,  to  zaoferowałby  swoją  szablę 

przeciwnej stronie”. Gorliwość Lincolna jako ab-

olicjonisty wydaje się też nieco podejrzana z inne-

go względu. Skoro rzeczywiście tak mu zależało 

na wyzwoleniu czarnych, to dlaczego konsekwen-

tnie popierał Fugitive.Slave.Act, którego jedynym 

skutkiem  było  obniżenie  kosztów  posiadania 

niewolników,  a  tym  samym  zapewnienie  sztucz-

nego  wsparcia  systemowi,  który  według  wielu 

autorytetów chylił się pod własnym ciężarem ku 

upadkowi?  Wątpliwości  przynajmniej  częściowo 

rozwiewa zwrócenie uwagi na ówczesną sytuację 

geopolityczną i militarną. otóż wbrew przewidy-

waniom Północy wojna wcale nie układała się po 

myśli  Lincolna.  Najważniejsze  bitwy  pozostawa-

ły  albo  nierozstrzygnięte,  albo  wręcz  przynosi-

ły zwycięstwo Konfederatom, a na domiar złego 

istniało  dość  realne  zagrożenie,  że  do  wojny  po 

stronie  Konfederacji  przyłączy  się  któreś  z  euro-

pejskich  mocarstw,  np.  Wielka  Brytania,  której 

żywotnym  interesem  było  utrzymanie  podziału 

Ameryki i destabilizacja rodzącego się imperium. 

W tej sytuacji Lincoln zdecydował się zredefinio-

wać  cele  wojny  w  nadziei,  że  Wielka  Brytania  i 

inne  europejskie  potęgi,  które  same  uporały  się 

już z problemem niewolnictwa nie udzielą popar-

cia państwu ewidentnie walczącemu o jego zacho-

wanie. Lincoln sądził też najprawdopodobniej, że 

proklamacja emancypacji zaogni stosunki rasowe 

na Południu i wznieci rebelię niewolników, którzy 

pod nieobecność białych mężczyzn byli na plan-

tacjach liczącą się siłą i mogli pomóc w złamaniu 

oporu  Południa.  Niewolnicy  jednak  nierzadko 

nawet samodzielnie bronili plantacji ze względu 

na  masowe  gwałty  na  czarnych  kobietach,  któ-

rych dopuszczali się żołnierze Unii.

background image

5

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

Stany miały prawo do secesji

Zezwalając prezydentowi na rozpoczęcie działań 

wojennych  przeciwko  Południu,  senat  oświad-

czył,  że  mają  one  tylko  na  celu  przywołanie  do 

porządku stanów, które dopuściły się „zdrady na-

rodowej”,  zlekceważyły  Konstytucję  i  odłączyły 

się od Unii. tak ostre potępienie secesji wydaje się 

jednak nieco groteskowe w kraju, który przecież 

secesji właśnie zawdzięczał swój początek. Nie kto 

inny jak Thomas Jefferson, jeden z ojców Założy-

cieli, po wyzwoleniu amerykańskiej kolonii spod 

władzy  króla  Jerzego  napisał  w  Deklaracji  Nie-

podległości,  że  „władza  wypływa  ze  zgody  rzą-

dzonych”, i że „ilekroć jakakolwiek forma rządu 

sprzeciwia się celowi, w jakim była ustanowiona, 

naród ma prawo zmienić ją lub znieść zupełnie”. 

tradycja  secesji  była  rzeczywiście  głęboko  zako-

rzeniona w amerykańskiej mentalności. W 1812 

r.  stany  Nowej  Anglii  postanowiły  oddzielić  się 

od Unii w obawie, że nowa wojna zaważy na ich 

dobrych stosunkach handlowych ze Starym Kon-

tynentem. Choć ostatecznie do secesji nie doszło 

(perspektywa  utraty  możliwości  ubiegania  się 

o  stanowiska  w  rządzie  federalnym  skutecznie 

zniechęciła  Federalistów),  to  jednak  nigdy  nie 

zaprzeczano,  że  Nowa  Anglia  ma  do  niej  natu-

ralne  prawo.  Zresztą  kiedy  Abraham  Lincoln 

objął władzę w marcu 1861 r. siedem stanów po-

łudniowych – Karolina Południowa, teksas, Lui-

zjana, Missisipi, Alabama, Georgia i Floryda – nie 

należało  już  do  Unii,  a  poprzedni  prezydent,  Ja-

mes Buchanan, pozwolił na to właśnie dlatego, że 

uważał  secesję  za  elementarne  prawo  przysługu-

jące wszystkim stanom. Często powtarzający się 

argument,  że  secesja  była  niekonstytucyjna,  po-

nieważ prawo do niej nie było wyraźnie zapisane 

w  konstytucji,  jest  czystym  nieporozumieniem. 

Dziesiąta poprawka do konstytucji gwarantowała 

w istocie, że wszelka władza, której stany nie po-

wierzyły rządowi federalnemu (w tym przypadku 

władza do powstrzymania secesji) oraz wszelkie 

prawa, których konstytucja bezpośrednio nie za-

brania (w tym przypadku prawo do secesji) leżą 

w gestii poszczególnych stanów. to właśnie na tę 

poprawkę powoływał się prezydent Konfederacji 

Jefferson Davies dowodząc podstaw prawnych se-

cesji. Co więcej, niektóre stany – w tym Wirginia, 

która  w  1861  r.  stanęła  po  stronie  „rebeliantów” 

– ratyfikowały konstytucję i wstąpiły do Unii tyl-

ko pod warunkiem, że będzie im wolno z niej wy-

stąpić. A ponieważ konstytucja z założenia miała 

się opierać na równości praw wszystkich stanów 

wobec Unii, to prawo do secesji – które wyraźnie 

zastrzegły sobie tylko niektóre stany – przysługi-

wało w naturalny sposób wszystkim pozostałym. 

Najciekawsze jest być może jednak to, że prawo 

do secesji poparł w 1848 r. nawet Abraham Lin-

coln, ten sam Abraham Lincoln, który trzynaście 

lat  później  z  powodu  jej  rzekomej  nielegalności 

zdecydował się wypowiedzieć bratobójczą wojnę! 

Czyżby  prawa  suwerenności  i  samostanowienia 

aż tak szybko straciły na aktualności?

Praktyczny aspekt walki o jedność Unii 

Abraham  Lincoln  powiedział  kiedyś,  że  jeśli 

mógłby  uratować  Unię  poprzez  wyzwolenie  nie-

wolników, to by to zrobił; gdyby mógł uratować 

Unię,  nie  niosąc  wolności  żadnym  niewolni-

kom, także by to zrobił; a gdyby mógł uratować 

Unię,  wyzwalając  jednych,  a  innych  zostawiając 

w niewoli, również by się nie zawahał. Retoryka 

abolicjonistyczna  była  więc  w  ustach  Lincolna 

– polityka, człowieka wyrachowanego i w dodatku 

nieźle znającego własny fach – jedynie środkiem 

do obranego wcześniej celu – konsolidacji władzy. 

Stwierdzenie to mogłoby być punktem wyjścia do 

ciekawej dyskusji na temat naturalnych tendencji 

wszelkiej  władzy  do  poszerzania  swoich  kom-

petencji, nie daje jednak odpowiedzi na pytanie, 

dlaczego  w  ogóle  władzę  trzeba  było  konsolido-

wać,  tzn.  dlaczego  w  ogóle  doszło  do  secesji  sta-

nów południowych? 

Choć być może nie powinno to specjalnie dzi-

wić, kluczową rolę odegrały kwestie gospodarcze. 

Amerykę w tamtym okresie cechowała dość ogra-

niczona  rola  rządu  federalnego,  który  do  poło-

wy XiX w. był finansowany niemal wyłącznie (w 

90%) z opłat celnych i stanowił najbardziej chyba 

wyraziste  współczesne  ucieleśnienie  klasyczno-

liberalnej koncepcji państwa minimum.  taki sy-

stem  finansowania  rządu  z  jednej  strony  wiązał 

się  z  relatywnie  niewielkim  budżetem  federal-

nym, ale z drugiej prowadził do nieuniknionego 

konfliktu  interesów  między  zindustrializowaną 

Północą a rolniczym Południem. W tym miejscu 

warto przypomnieć, że Abraham Lincoln wygrał 

wybory tylko dzięki silnemu wsparciu północnej 

elity  polityczno-biznesowej,  której  członkowie 

doskonale zadawali sobie sprawę, że nikt nie bę-

dzie  lepiej  reprezentował  ich  interesów  niż  czło-

wiek  zawdzięczający  im  fotel  prezydencki.  i  tak 

też się stało.

Wraz z objęciem władzy przez Lincolna weszła 

w życie nowa ustawa celna, tzw. Morrill.Tariff.Act

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

która podnosiła opłaty celne średnio o 50%, a w 

niektórych  przypadkach  nawet  o  250%.  Dla  Po-

łudnia oznaczało to tylko jedno – legalizację gra-

bieży. od mniej więcej drugiej dekady XiX w. to 

Południe mimo mniejszej liczby ludności płaciło 

większą  część  podatków  federalnych,  ponieważ 

z  uwagi  na  swoją  głównie  rolniczą  gospodarkę 

było w bardzo silny sposób zależne od handlu za-

granicznego.  irytację  budził  dodatkowo  fakt,  że 

zdecydowana  większość  pieniędzy  federalnych 

zostawała na Północy, finansując rozbudowę tam-

tejszej infrastruktury. Wyższe cło z ustawy sena-

torów partii republikańskiej, Morrilla i Stevensa 

(ten  ostatni  dziwnym  zbiegiem  okoliczności  był 

potentatem  w  przemyśle  przetwórstwa  żelaza) 

oznaczało z jednej strony wyższe zyski i ochronę 

przed konkurencją dla przemysłowców z Północy, 

wyższe przychody do kasy państwowej i większe 

sumy w rękach polityków rządzącej partii repub-

likańskiej,  a  z  drugiej  rosnące  niezadowolenie  i 

frustrację Południa. Nie mając żadnej możliwości 

wpłynięcia na coraz bardziej złowróżbnie wyglą-

dającą  sytuację,  siedem  stanów  południowych 

oddzieliło  się  od  Unii.  Co  z  tego  wynikało  dla 

nowego prezydenta i wpływowych biznesmenów, 

którzy go wybrali? 

Wolnorynkowa  polityka  na  uniezależnionym 

od  północnego  protekcjonizmu  Południu  spra-

wiłaby,  że  cały  handel  morski  przeniósłby  się  z 

Bostonu,  Nowego  Jorku  czy  Baltimore  do  Char-

leston, Nowego orleanu lub Savannah. Nie było 

przecież żadnego powodu, dla którego europejscy 

kupcy mieliby zawijać do nowojorskiego portu i 

płacić  czterdziestosiedmioprocentowy  podatek 

skoro cały swój eksport do Ameryki mogliby po-

słać przez port w Savannah, gdzie nie musieliby 

płacić  żadnego  cła.  Zalety  wolnego  handlu  nie 

były  zresztą  wówczas  wcale  tajemnicą.  Wiedział 

o nich na przykład burmistrz Nowego Jorku, Fer-

nando  Wood,  który  chciał  nawet  ogłosić  swoje 

miasto wolnym i niezależnym ośrodkiem handlo-

wym, ale „perswazja” władz odwiodła go od tego 

„szalonego” pomysłu. Zalety wolnorynkowej poli-

tyki znali również dobrze republikanie i przemy-

słowcy z Północy. Doskonale rozumieli, że secesja 

stanów południowych oznacza dla nich politycz-

ną i finansową śmierć. Dlatego właśnie odrzuco-

no ofertę złożoną przez prezydenta Konfederacji, 

Jeffersona  Daviesa,  który  deklarował  wolę  spła-

cenia całego mienia federalnego znajdującego się 

na Południu, części długu publicznego i gotowość 

do jeszcze dalej idących ustępstw. Wojna była ko-

niecznością, a Unia musiała zostać zachowana za 

wszelką cenę.

Zmierzch Starej Republiki

Jedność Unii została triumfalnie przywrócona w 

1865 r., jednak wielu Amerykanów, szczególnie z 

Południa, miało poczucie, że formalna przymuso-

wa integracja tylko umocniła podział między obie-

ma częściami Ameryki. Najlepiej oddał to podpi-

sujący kapitulację Południa generał Robert e. Lee, 

który  powiedział  tuż  przed  śmiercią,  że  gdyby 

wiedział, jak Północ zamierzała potraktować Po-

łudnie,  nigdy  by  się  nie  poddał,  tylko  poprowa-

dziłby swoich żołnierzy w ostatni, śmiertelny bój. 

Choć słowa te brzmią może nazbyt patetycznie jak 

na  dzisiejsze  „praktyczne”  czasy,  to  jednak  dają 

wyobrażenie o tym, jak bardzo pyrrusowe było na 

dłuższą metę zwycięstwo Unii, które przyniosło 

jednocześnie śmierć dawnej Ameryki.

Wojna  pochłonęła  blisko  620  000  ofiar  (po-

nad dziesięciokrotnie więcej niż w Wietnamie) i 

kosztowała obie strony w sumie około 6,6 miliar-

da dolarów. Już sama tylko część należna Półno-

cy wystarczyłaby z powodzeniem na wykupienie 

każdego niewolnika oraz wyposażenie go w czte-

ry hektary ziemi i muła. tymczasem, choć rząd 

federalny dysponował ogromnymi połaciami zie-

mi na Zachodzie, działki trafiały przeważnie do 

imigrantów i potrafiących je sobie wywalczyć kor-

poracji, nie zaś do niewolników, których wpraw-

dzie  rzeczywiście  wyzwolono,  lecz  kompletnie 

zaniedbano, nie dając żadnych środków do życia. 

Niewykształceni  i  najczęściej  nieposiadający  naj-

mniejszego  nawet  majątku  byli  niewolnicy  nie 

mieli szans, by odnaleźć się w smutnej rzeczywi-

stości zdewastowanego i rozgrabionego Południa. 

Nie powinny zatem specjalnie dziwić wyniki ba-

dań przeprowadzonych w 1900 r., które wykazały, 

że  pod  wieloma  względami  –  m.in.  dostępności 

opieki medycznej, pracy i pożywienia – standardy 

życia  czarnych  uległy  dramatycznemu  pogorsze-

niu w porównaniu z czasami niewolnictwa. Czy o 

to właśnie chodziło?

Niestety wiele wskazuje na to, że tak. Wyzwo-

lenie  niewolników  było  tylko  jednym  z  elemen-

tów „rekonstrukcji” Południa, która miała jeden 

naczelny  cel  –  zapewnić  monopol  władzy  pań-

stwowej  w  Waszyngtonie  partii  republikańskiej. 

Jedną ręką dawano więc niepiśmiennym czarnym 

wolność, a drugą zmuszano ich do głosowania na 

republikanów. Jednocześnie z przyznaniem praw 

wyborczych  byłym  niewolnikom,  odebrano  je 

background image

7

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

większości  białych  Południowców,  a  restrykcje 

były tak surowe, że prawa wyborcze traciło się na-

wet za pomoc armii Południa czy kupno obligacji 

wydawanych przez rząd Konfederacji. to właśnie 

w  takiej  polityce  należy  dopatrywać  się  źródła 

trwającej  od  lat  rozpaczliwej  sytuacji  wielu  czar-

nych w Stanach – winne jest nie niewolnictwo, ale 

sposób, w jaki je zniesiono. 

Lata „rekonstrukcji” (1865-1877) były okresem 

nie  mającego  precedensu  w  Ameryce  rozrostu 

aparatu  państwowego  i  biurokracji,  a  republi-

kańscy politycy potrafili tę sytuację świetnie wy-

korzystać. Korupcja rozpowszechniła się do tego 

stopnia, że na porządku dziennym było sprzeda-

wanie głosów w legislaturze stanowej („rynkowa” 

cena wynosiła około trzysta dolarów). Na sprzedaż 

było  też  poparcie  przy  przyznawaniu  subsydiów 

kolejowych  i  wszelkich  kontraktów  rządowych. 

Plądrowaniu  majątku  Południa,  rządzonego  po-

czątkowo przez zwykłe dyktatorskie reżimy mili-

tarne, nie było końca. We znaki szczególnie dawał 

się podatek majątkowy od nieruchomości, które-

go wysokość celowo ustalono tak, by przekraczała 

możliwości wielu Południowców, przy czym nie-

zapłacenie  go  groziło  konfiskatą  mienia  (w  pew-

nym okresie 20% całego stanu Missisipi była na 

sprzedaż).  Paradoksalnie  jednak  pieniądze  z  po-

datków często nie trafiały do kasy stanowej czy fe-

deralnej, tylko w tajemniczy sposób ginęły gdzieś 

w kieszeniach poborców. 

tak oto historia zatoczyła koło i amerykańskie 

państwo  minimum,  które  zaczęło  się  od  secesji, 

na secesji się również skończyło. Rozdęty budżet 

federalny  objął,  oprócz  wielu  gałęzi  życia,  tak-

że  system  edukacji,  a  w  państwowych  szkołach 

zaczęto  wpajać  kolejnym  pokoleniom  napisaną 

przez  zwycięzców  wersję  historii,  usiłując  wyko-

rzenić z amerykańskiej tradycji idee federalizmu 

i praw naturalnych. Państwo przestało być „noc-

nym  stróżem”  i  zamieniło  się  w  nadgorliwego 

policjanta,  a  na  gruzach  suwerenności  poszcze-

gólnych stanów zrodził się tak dobrze dziś znany 

amerykański imperializm. 

Nie powinno wobec tego dziwić, że przystępu-

jąc do kolejnych wojen amerykańscy przywódcy 

powołują się na Abrahama Lincolna, że to właśnie 

jego twarz zdobi amerykańskie fiducjarne pienią-

dze lub że uznaje się go za jednego z architektów 

współczesnej demokracji, bo rzeczywiście trudno 

o lepszego patrona centralizmu i demoimperiali-

zmu niż Lincoln, który do mistrzostwa opanował 

rzemiosło  zwodzenia,  oszukiwania  i  manipulo-

wania, słowem – sprawowania władzy. 

Gniewny 

człowiek

Phyllis.McGinley

1

Spotkałam kiedyś przez przypadek

Człowieka wzburzonego nader

Gniewny, zaczepny szedł ulicą,

Postawę przybrał wojowniczą

A w jego ręce, niczym lanca,

tkwił kij z napisem „tolerancja”.

1

 Phyllis McGinley (1905-1978) była pisarką amerykańską, 

autorką wierszy satyrycznych, opowiadań i esejów.

Miscellanea

Gdy go spytałam, dokąd zmierza,

Patrząc spode łba odpowiedział:

„Bronię powszechnych, moja pani,

Wolności praw. Nie może za nic 

tolerancyjna wskroś osoba

Nietolerancji tolerować”.
„Łotrów, którzy hołdują” – wieścił – 

„Z radością całkiem innym treściom

Kiedy napotkam, wówczas z wstrętem

Walę ich moim transparentem

o litość długo prosić nie mogą!”

to mówiąc, tłukł fikcyjnych wrogów.
Uciekłam w strachu, on zaś jeszcze 

Pomstując, młócił w krąg powietrze:

„Nietolerancji grzechu strzeż się!”
Przeł..Wojciech.Grzelak

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

KINemATOGrAF

Borat: podpatrzone w Ameryce, czyli jak sprze-

dać chłam, aby kasa wpływała na konto

Po grudniowej recenzji najnowszego filmu o Bon-

dzie redakcja została zasypana skargami na moją 

skromną osobę (podobno nie potrafię docenić za-

let zmiany formuły filmu, jestem zbyt przywiązany 

do tego, co minęło itd.). Niestety (a może na szczęś-

cie, jeśli uznać prymat konsumenta nad producen-

tem)  naczelny  ugiął  się  pod  wpływem  protestów 

i  postanowił  w  ramach  zawartej  przez  nas  umo-

wy  w  należyty  sposób  mnie  ukarać.  A  kara,  mu-

szę to przyznać, bez wątpienia była niezwykle suro-

wa i bardzo dla mnie bolesna. Wyrokiem kolegium 

redakcyjnego zmuszony zostałem pójść do kina na 

film  bijący  rekordy  obrzydliwości:  Borat:. podpa-

trzone.w.Ameryce,.aby.Kazachstan.rósł.w.siłę,.a.lu-

dzie.żyli.dostatniej.

Nie jestem ani fanem wyrafinowanych komedii, 

ani też maniakiem starego stylu Charliego Chapli-

na.  Niemniej  moja  tolerancja  dla  chamstwa,  pro-

stactwa i folwarcznego humoru ma jednak grani-

ce,  które  Borat,  wywołujący  podejrzany  zachwyt 

we wszystkich krajach, w których wszedł na ekrany, 

przekroczył  przynajmniej  kilkukrotnie.,Plebejski 

charakter  tego  nad  wyraz  niesmacznego  „dzie-

ła” nie zawodzi ani przez chwilę. Można nawet po-

wiedzieć, że bije on rekord ustanowiony wcześniej 

przez niektóre sceny z kolejnych wersji Strasznego.

filmu.  tym  razem  bowiem  nastąpił  przełom  i  ty-

tułowy przybysz z Kazachstanu, Borat, zanurza się 

jeszcze głębiej w pop-kulturowe szambo.

Wyraża się to między innymi scenami, w któ-

rych  Borat  masturbuje  się  na  ulicy  na  widok  wy-

staw  sklepowych,  nadzy  mężczyźni  uprawiają  za-

pasy w pozycjach sugerujących akty seksualne, czy 

też  wtedy,  gdy  główny  bohater  przynosi  do  jadal-

ni odchody w woreczku. Permanentnie wulgarne 

zachowanie tytułowego Borata przeplata się z nad-

zwyczaj głupimi uwagami, rzekomo sugerującymi 

kpinę z poprawności politycznej.

Jak można się było spodziewać, film pokazujący 

szczyty impertynencji i ordynarności zjednał sobie 

fanów z całego świata, którzy każdego widza gar-

dzącego  boratowskim  śmieciem  filmowym  nazy-

wają półgłówkiem, niezdolnym dostrzec subtelno-

ści przesłania filmu. Nie dajmy się jednak zwieść. 

Przedstawione nam „dzieło” nie zawiera żadnego 

głębokiego przesłania ani w żaden sposób nie suge-

ruje kpiny z poprawności politycznej. Jego schemat 

jest  oparty  na  prostej  treści  ubranej  w  prostacką 

formę. oto cham-kazirodca przyjeżdża z Kazach-

stanu  do  USA,  aby  „uczyć  się”  amerykańskiego 

stylu  życia.  to  spotkanie  barbarzyńcy  z  cywiliza-

cją ma niby pokazać kruchość i bezwartościowość 

tej ostatniej, ale tak naprawdę jest tylko pretekstem 

do zaserwowania widzom gigantycznej dawki hu-

moru klozetowego. Borat nie atakuje żadnego z ele-

mentów politycznej poprawności ani nie proponu-

je absolutnie żadnych wytycznych co do tego, które 

konkretnie zachowania i wzorce kulturowe zasłu-

gują na potępienie. Pokazuje jedynie brudasa i za-

cofanego głupka, który może przykuć uwagę chyba 

tylko niewyrośniętych nastolatków,  lubujących się 

w wulgarnych dowcipach.

Wszelkie  próby  przypisywania  temu  filmowi 

doniosłej roli uznać należy za żałosny akt racjona-

lizacji subiektywnych preferencji do niskogatunko-

wej zabawy. tego typu żenujące i jednocześnie od-

rażające przedsięwzięcia są chyba jeszcze bardziej 

naganne i kompromitujące niż sam film. Popraw-

ność  polityczna  i  lewicowe  promowanie  równo-

rzędności wszystkich kultur to trendy niewątpliwie 

wrogie wolnemu społeczeństwu, broń wymierzona 

prosto  w  instytucję  własności  prywatnej.  Jednak 

ordynus-debil  plujący  w  twarz  wszystkim  wkoło 

nie może być przed nimi skuteczną obroną. Prze-

ciwnie, Borata należy traktować właśnie jako owoc 

promowania wielokulturowości i zachwytu nad re-

latywizacją wszystkich wartości. Nie jest to żaden 

cios wymierzony w poprawność polityczną, lecz jej 

nieunikniony skutek.

Jest  całkiem  prawdopodobne,  że  lewicowym 

elitom film ten wcale się nie spodoba, ale przecież 

nie przesądza to ani o jego roli, ani o pozytywnym 

przesłaniu. W końcu te same elity z niesmakiem 

patrzą  na  społeczno-gospodarcze  tarapaty  (kry-

zys demograficzny, faktyczne bankructwo welfare.

state), w jakie same pośrednio wpędziły zachodnią 

cywilizację, lecz nie skłania ich to bynajmniej do 

zrewidowania poglądów.

Należy  zatem  uznać  Borata  za  najgorszy  wy-

bryk filmowy, który trafił na duże ekrany tego roku. 

Film jest w istocie tak fatalny i przereklamowany, 

że nawet nie warto poświęcać uwagi jakimkolwiek 

elementom scenariusza. W każdym razie kara re-

daktora naczelnego okazała się niezwykle bolesna i 

zapadająca w pamięć. I.got.the.point.

Lumeriusz

background image

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

Thomas e. Woods jr, Jak.Kościół.katolicki zbudował.

zachodnią.cywilizację, Wydawnictwo AA, Kraków 

2006.

Często  można  odnieść  wrażenie,  że  polski  ry-

nek wydawniczy nie nadąża za swoimi zachodni-

mi odpowiednikami. Ważne książki wychodzą u 

nas czasem z dużym opóźnieniem, a czasem wca-

le.  tym  bardziej  jednak  cieszą  celne  decyzje  wy-

dawców, którym udaje się utrafić z jakąś pozycją 

dokładnie w czasie, kiedy jest potrzebna. takim 

noworocznym prezentem dla czytelników jest nie-

wątpliwie znakomicie przetłumaczona i przygoto-

wana edytorsko książka Thomasa Woodsa Jak.Koś-

ciół.katolicki.zbudował.zachodnią.cywilizację

Woods  jest  profesorem  historii,  od  niedawna 

członkiem rady naukowej amerykańskiego insty-

tutu Misesa i autorem takich amerykańskich best-

sellerów

 

jak: Politycznie.niepoprawny.przewodnik.

po.historii.AmerykiKościół.a.nowoczesność:.kato-

liccy.intelektualiści.i.era.postępowa oraz Kościół.a.

rynek:.katolicka.obrona.nowego.rynku. Jego nowo 

wydana w Polsce książka Jak.Kościół.katolicki.zbu-

dował.zachodnią.cywilizację może być szczególnie 

interesująca  dla  polskich  czytelników,  ponieważ 

poglądy  autora  nie  pasują  do  zwyczajowo  przy-

jętych  u  nas  podziałów  ideologicznych.  Thomas 

Woods  jest  bowiem  tradycjonalistą  katolickim  i 

jednocześnie  radykalnym  anarchokapitalistą,  co 

pozwala mu spojrzeć na losy Kościoła z ciekawej, 

oryginalnej perspektywy.

Woods zaczyna swoją książkę od smutnej kon-

statacji, że w zachodnim świecie powszechnej to-

lerancji  i  poprawności  politycznej  właściwie  je-

dynym  dopuszczalnym  uprzedzeniem  jest  dziś 

antykatolicyzm. Drwiny z Kościoła w mediach i 

pop-kulturze  nie  mają  granic,  dla  przeciętnego 

Amerykanina zaś historia katolicyzmu – o ile w 

ogóle wie coś na ten temat – to długi zapis przy-

padków  ignorancji,  represji  i  zacofania.  tymcza-

sem współczesny świat zawdzięcza katolicyzmowi 

o wiele więcej, niż można by przypuszczać, w isto-

cie bowiem – jak twierdzi Woods – to Kościół zbu-

dował cywilizację Zachodu. 

Uzasadnieniu  tej  tezy  ma  służyć  blisko  dwie-

ście  pięćdziesiąt  stron  pasjonującej  i  doskona-

le  udokumentowanej  analizy  historycznej,  uroz-

maiconej licznymi ciekawostkami. Dowiadujemy 

się chociażby o wielkich zasługach klasztorów, w 

których zakonnicy oddawali się nie tylko modli-

KSIĄŻKA

twom  i  przepisywaniu  bezcennych  starożytnych 

dzieł  (m.in.  horacego,  terencjusza  Seneki,  Ary-

stotelesa, homera etc.), lecz także rozwijaniu my-

śli technicznej i rolniczej. Mało kto wie na przy-

kład, że szampan wymyślił mnich, niejaki Dom 

Pérignon z klasztoru św. Piotra w hautvilliers nad 

Marną, albo że pierwszy znany zegar został zbu-

dowany przez przyszłego papieża Sylwestra ii dla 

mieszkańców  Magdeburga  ok.  966  r.  Kościół  za-

początkował także budowę uniwersytetów i stwo-

rzył  ideę  kursów  akademickich,  a  także  obowią-

zujące do dziś rozróżnienie na studia licencjackie 

i magisterskie.

Woods poświęca dużo miejsca odkłamaniu po-

wszechnie  przyjmowanej  opinii  o  antagonistycz-

nym stosunku Kościoła do nauki. Autor przypo-

mina, że wielu wybitnych uczonych było księżmi 

lub nawet biskupami katolickimi. W książce poja-

wia się też znakomity opis znanej sprawy Galileu-

sza, któremu Watykan miał stanąć na drodze do 

większych odkryć naukowych. W rzeczywistości 

papież Urban Viii wręcz zachęcał Galileusza do 

prowadzenia dalszych badań i zagwarantował mu 

patronat  nad  pracą  naukową,  prosząc  w  zamian 

tylko o umiar i nieokreślanie kopernikańskiej te-

orii jako jedynej słusznej, co zresztą nie powinno 

było stanowić problemu, gdyż Galileo Galilei nie 

potrafił  wówczas  jeszcze  poprawnie  uzasadnić 

swoich tez. Zresztą niech o przychylnym stosun-

ku Kościoła do nauki świadczy fakt, że trzydzieści 

pięć kraterów na księżycu zostało nazwanych na 

cześć jezuickich naukowców i matematyków, a od-

krywca praw ruchu planetarnego, Jan Kepler, do-

stał teleskop zwierciadlany od samego jego wyna-

lazcy, ojca Nicolasa Zucchi. 

Woods  argumentuje,  że  przychylny  stosunek 

Kościoła do nauki nie jest wcale przypadkiem. Myśl 

chrześcijańska bowiem z góry zakładała określony 

porządek wszechświata, którego niezmienne pra-

wa należało odkrywać, czyniąc sobie w ten sposób 

ziemię poddaną. Dokładnie takie same przesłan-

ki leżały u podstaw stworzenia kodeksu kanonicz-

nego, który zamieniał nieludzkie i arbitralne roz-

strzygnięcia  zwyczajowe  poszczególnych  ludów 

w racjonalny system praw naturalnych, opartych 

na założeniu, że każdy człowiek jest wolny i, jak w 

XVi wieku pisał o. Francisco de Vitoria, „każdy ma 

prawo do życia, kultury i własności”. Choć wiele fe-

ministek nie zdaje sobie z tego sprawy, kobiety za-

wdzięczają  Kościołowi  niebywały  awans  społecz-

background image

20

LAISSEZ FAIRE | Numer 5, ST YCZeŃ 2007

ny.  to  chrześcijaństwo  zrównało  ocenę  grzechu 

cudzołóstwa w odniesieniu do obu płci 

 

(wcześniej 

tylko kobieta mogła być o niego oskarżona), zabro-

niło rozwodów (czyli de.facto porzucania niechcia-

nych żon) i nadało kobietom niezależność, rozu-

mianą choćby jako możliwość zakładania nowych 

zakonów, szkół, sierocińców itp.

Co ciekawe, Kościół dał też światu pierwszych 

antyimperialistów.  Próby  sformułowania  prawa 

międzynarodowego  pojawiły  się  bowiem  w  hi-

szpanii w związku z odkryciem Ameryki. tamtej-

si scholastycy – szczególnie wspomniany już o. Vi-

toria i biskup Bartolomé de Las Casas – od samego 

początku występowali w obronie indian, uznając 

za niedopuszczalne użycie wobec nich siły, nawet 

w celu ukrócenia barbarzyńskich praktyk, którym 

się oddawali. Według biskupa Las Casasa konse-

kwencje wojny, zarówno te zamierzone, jak i nieza-

mierzone, zniwelują jakąkolwiek próbę udzielenia 

pomocy tubylcom. 

Scholastycy zajmowali się jednak nie tylko opra-

cowaniem podstaw prawa międzynarodowego, ale 

także  stworzyli  pierwsze  fundamentalne  trakta-

ty ekonomiczne. W XVi wieku, dwieście lat przed 

Adamem Smithem, katoliccy uczeni znali już nie 

tylko poprawną teorię pieniądza (w tym prawo Ko-

pernika-Greshama  sformułowane  przez  Mikoła-

ja z oresme w XiV w.), ale także subiektywną teo-

rię wartości, stwierdzającą, że wartość towaru nie 

wynika z kosztów jego wytworzenia, lecz z subiek-

tywnych ocen co do jego przydatności i atrakcyj-

ności.  Z  tej  perspektywy  późniejsza  laborystycz-

na teoria wartości Adama Smitha musi być uznana 

za poważny regres w historii myśli ekonomicznej. 

Woods argumentuje zresztą wbrew powszechnie 

przyjmowanej opinii, że to właśnie myśl katolicka, 

a nie protestancka, sprzyjała najbardziej rozwojo-

wi kapitalizmu. 

ta  i  wiele  innych  myśli  zawartych  w  książ-

ce  Woodsa  może  się  wydać  nieco  prowokująca. 

Czytelników może też miejscami drażnić wyraź-

nie  apologetyczny  sposób  pisania  autora,  a  tak-

że ostry, wyrazisty ton formułowanych tez, w za-

sadzie  niepozwalający  na  swobodę  interpretacji. 

Jak. Kościół. katolicki. zbudował. zachodnią. cywili-

zację. należy  niewątpliwie  do  kategorii  tzw.  ksią-

żek  z  tezą.  Dodajmy:  tezą  niepoprawną  politycz-

nie, kontrowersyjną i w całości raczej nieznaną w 

Polsce. Wszystko to sprawia, że jakkolwiek można 

mieć do autora i jego poglądów rozmaite zastrzeże-

nia, to trudno jednak nie przyznać, że Jak.Kościół.

zbudował.zachodnią.cywilizację jest ważnym gło-

sem w polskiej i zachodniej dyskusji nie tylko o hi-

storii katolicyzmu i jego wpływie na naukę, prawo 

i ekonomię, lecz także o miejscu Kościoła w dzisiej-

szym świecie.     

Juliusz.Jabłecki