JAN TWARDOWSKI
RACHUNEK DLA DOROSŁEGO
OD AUTORA
Wiersze to jeszcze jeden sposób mówienia do drugiego człowieka - i do samego siebie.
Są tacy, co uważają, że człowiek, który je tworzy, szuka własnych przeżyć. Czy o to tylko chodzi?
Wydaje się, że powinien odnajdywać tę prawdę, która go przerasta, tę, która stale się mu wymyka.
Prawda ta jest tak obszerna, że chociaż było tylu wspaniałych poetów, wciąż pojawiają się nowi i
podejmują jeszcze raz ten sam trud.
Pochłania mnie wiara, ale wiara, która nie jest statyką, zatrzymaniem się, lecz ciągłym
odkrywaniem na nowo tajemnicy.
Pochłania mnie pragnienie zgłębienia treści wspólnych nam wszystkim, szukającym odpowiedzi
na nasze ludzkie lęki, wynikające między innymi z poczucia samotności czy trwogi wobec spraw
ostatecznych.
Świat można zaakceptować, jeśli się dostrzeże wartość czy nawet więcej - urok dramatu, jaki jest
składnikiem życia.
Choć to takie zadziwiające.
Można przyjąć także wiele innych spraw, jak na przykład różnorodność typów ludzkich, którym
wspólna jest jednak potrzeba rozwiązywania tajemnicy życia.
Jest poznanie naukowe, intelektualne, oparte na łańcuchu logicznie biegnących myśli, ale poezja
posługuje się, według mnie, poznaniem intuicyjnym i dlatego może być na pozór nielogiczna i
zdumiewająco trafna zarazem. Bo rodzi się z wyobraźni i podświadomości, tajemniczej głębi
człowieka. Potrafi od razu wskoczyć w środek sprawy, objąć całość.
Wspaniała i urzekająca jest miłość człowieka. Dlaczego jednak próbuję mówić o niej w
paradoksach? - na przykład: "Są tacy co się na zawsze kochają i dopiero wtedy nie mogą być
razem" albo "miłość to samotność co łączy najbliższych". Myślę, że stale kochamy to, co jest
większe od nas. Znowu zawsze ta wymykająca się prawda.
Zachwyca mnie otaczający nas świat, jego kolor, dźwięk, zapach, różnorodność. Wracam do
starego Linneusza, który nazywał po imieniu zwierzęta, ptaki, rośliny. Długo i cierpliwie uczyłem
się przyrody, czytam książki przyrodnicze. Zbieram zielniki. Kiedy się mówi tyle o człowieku, o
różnie pojmowanym humanizmie - widzę urok szpaka, wilgi, dzikiego królika, szorstkowłosego
wyżła. Juliusz Słowacki w znanej strofie z "Beniowskiego" pisze, że Bóg jest Bogiem rozhukanych
koni, a nie pełzających stworzeń, sądzę, że jest także Bogiem chrząszczy, mrówek, biedronek i
szczypawek.
Czy takie widzenie przyrody nie uczy nas pokory?
Przecież to samo światło pada i na ludzi, i na koniki polne, i na świerszcze.
Świat dany nam jest w sposób rzeczywisty, a nie tylko wyobraźniowy. Nie istnieje jako
pomyślenie czy poetycka rzecz.
Jest zbiorem rzeczy egzystujących. I dlatego lubię nazywać po imieniu drzewa, kwiaty, kamienie.
Daleki jestem od operowania, tak powszechnego dziś, znakami: ptak, zwierzę, ryba, liść, kwiat.
Widzę bowiem dzięcioła, kosa, bociana, słonia, pstrąga, ślaz, borsuka, wrotycz, makolągwę -
konkretny, nie anonimowy świat. Wiem, że liść wiązu drapie, że gryka rośnie na czerwonej
łodydze, że gile mają nosy grube, a dudki krzywe, że pstrągi są szaroniebieskie, a wilcza jagoda
brunatnofioletowa.
Zdumiewam się i zachwycam urodą i dziwnością widzialnego i niewidzialnego świata. To, co
widzialne, dotykalne, pozwala określić granice niewiadomego i niepoznawalnego. Bez tej jedynej
bliskiej miary świata nie dałoby się też dostrzec i pojąć jego nieuchwytnych tajemnic.
Interesuje mnie więc wszystko: ptaki, kwiaty, owady, kamienie.
I zamiast o katedrach i gotykach wolę pisać o drzewach, które mają w sobie coś ze wspomnienia
raju. Świat jest naprawdę cudowny...
Artysta nie fotografuje rzeczywistości. Myślę, że jeśli patrzy na przyrodę, nie musi jej analizować,
dostrzega jej pewne elementy w zależności od swoich przeżyć. Chłopiec, który wręcza ukochanej
różę, nie myśli o tym, że owad zranił się o jej kolec.
Liczymy siedem, pięć albo dwie kropki na biedronce - nie wiedząc, że jest drapieżnikiem.
Czy jednak jest to tylko okrucieństwo? Można dostrzec w przyrodzie nawet humor.
Pasikonik ma oczy na przednich nogach, koliber leci tyłem, kowalik chodzi do góry ogonem. A ja
lubię humor dyskretnego uśmiechu, który rodzi się na przykład z zestawienia rzeczy
nieoczekiwanych.
Obce są mi retoryka, dydaktyka i patos. Próbuję pisać wiersze, które nie byłyby manifestami.
Lepiej niech nie nawołują i nie nawracają. Niech niosą swoje treści w łagodnym zawieszeniu, w
zaufaniu, w żarliwej otwartości na życie i jego powszednie sprawy. Niech podejmują dialog ze
wszystkimi postawami. Myślę, że kto, jak kto, ale poeta powinien być towarzyszem wierzących i
niewierzących.
Szukać tego, co łączy, a nie dzieli.
Tylko szczerość przeżycia zbliża ludzi i może przekonywać.
Nie znoszę ironicznego grymasu.
Czy nie podważa on czasem samego faktu ludzkiej egzystencji? Jak już wspomniałem, lubię
humor.
Dostrzegam w nim świadectwo pokory, wewnętrzne ciepło, próbuję dystansu. Nieraz wydobywa
go staroświecki rym.
Dla mnie największym dramatem jest dramat wolnej woli człowieka, dramat wyboru pomiędzy
dobrem a złem. Dramat moralności. Jakie to przerażające, że to właśnie człowiek może mordować,
krzywdzić, wywołać wojnę. Ale przecież i w świecie upadającego człowieka można dostrzec tyle
poświęcenia, miłości, dobroci, żalu. Nie tylko Ojca Kolbe, ale i Janusza Korczaka. Nawet na
dramat patrzę oczyma starożytnych, którzy w dramacie nie widzieli tragedii rozpaczy, ale
niezrozumiałe działanie.
Wydarzenia miały głębię perspektywiczną, były symbolem nieskończoności i ukazywały
tajemnicę. Dramat mógł być oczyszczeniem, trudną drogą do dobra.
Tyle się dzisiaj mówi o pokoleniach artystów, o pokoleniu młodych, średnich i starych.
Pamiętamy, że w okresie pozytywizmu przeciwstawiano starym pokolenie młodych. Jednak wtedy
były to tak zwane pokolenia "ludzkie" w dokładnym tego słowa znaczeniu. Dzisiaj pokolenia
niezwykle prędko się zmieniają. Nadpływają jak fale.
Trwają nieraz tylko pięć lat.
Mówi się: nowa albo stara fala.
Ci, którzy uważają się za lepszych od innych tylko dlatego, że są młodzi - kują przeciwko sobie
broń, bo przecież tak szybko nazwą ich starymi. Nie patrzę więc na wiek autora, znajduję nieraz
młodzieńcze wiersze pisane przez starych i starcze młodych. Nie boję się form tradycyjnych. Nie
ś
ledzę kierunków, nurtów i tendencji przejawiających się w poezji. Piszę tak, jak mi dyktuje myśl.
Razi mnie błyszczące nowatorstwo po to tylko, aby zadziwić. Myślę, że autor, który umie szczerze
zdumiewać się otaczającym go światem - może odkrywać jego stałe tajemnice, niezależnie od
garbu lat, które dźwiga.
Jan Twardowski
WIERSZE
* * * (Boże spraw...)
Boże spraw żebym nie zasłaniał sobą Ciebie
nie zawracał Ci głowy kiedy ustawiasz pasjanse gwiazd
nie tłumaczył stale cierpienia - niech zostanie jak skała ciszy
nie spacerował po Biblii jak paw
nie liczył grzechów lżejszych od śniegu
nie załamywał rąk nad Okiem Opatrzności
ż
eby serce moje nie toczyło się jak krzywe koło
ż
ebym nie tupał na tych co stanęli w połowie drogi między niewiarą a ciepłem
a zawsze wiedział że nawet największego świętego
niesie jak lichą słomkę - mrówka wiary
Rachunek dla dorosłego
Jak daleko odszedłeś
od prostego kubka z jednym uchem
od starego stołu ze zwykłą ceratą
od wzruszenia nie na niby
od sensu
od podziwu nad światem
od tego co nagie a nie rozebrane
od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska
od tajemnicy nie wykładanej na talerz
od matki która patrzała w oczy żebyś nie kłamał
od Polski z raną
ty stary koniu
Nie mogę trafić
Wszystko się pozmieniało nie ma małych dworów
pachnących owocami i pastą do podłóg
z zazdrostkami w oknach z lawendą w szufladzie
kościół też nieco inny. Spokojny choć przecież
bez cichej i dyskretnej prababci łaciny
stara się by Boga było lepiej widać
lecz Bóg kocha naprawdę więc jest niewidzialny
dworce przebudowano już nie mogę trafić
na peron gdzie kogoś żegnałem na zawsze
długopis karierowicz nieboszczyk
atrament
niebo morze i góry zostały te same
Co zginęło
Szukam co było zginęło
gwiazdy nie ruszyły się z miejsca
nie zmieniły adresu
księżyc staroświecki został po dawnemu
choć już podeptany
tak jak przedtem
półtora miliona gatunków chrząszczy
w dalszym ciągu kaczka ma dwanaście tysięcy piór
wiatr kręci się w kółko tak stale potrzebny że bezradny
zgodnie z planem wędruje w marcu łosoś w górę rzeki
niebieski i szary
gryfon wystawia ptaki wodne unosząc przednią łapę
gęś tylko pod skrzydło chowa głowę
jeśli mrówki się zgubią to się same odnajdą
bo mrowisko zawsze przy drzewie od południowej strony
podobno małp przybywa - nie ubywa
tylko człowiek stale się gubi
urodzony dezerter
Wszystko co dawne
Dlaczego dom rodzinny widać choć go nie ma
i lampę co zgaszono trzydzieści lat temu
i psa co szczekał groźnie a chciał nas powitać
wciąż rzeczywiste to co niemożliwe
czemu to co nie jest chlebem ważniejsze od chleba
czemu ci co odeszli są bardziej obecni
i nawet dawna miłość co straszyła grzechem
stroi miny zabawne bo stała się duchem
miłość to samotność co łączy najbliższych
stąd czyste nawet co jest zbyt gorące
fotografie prawdziwe - bo już niepodobne
choćbyś nie chciał stać w miejscu i tylko się śpieszył
jak nagietki co kwitną przed dziewiątą rano
czemu ból pisze wiersze
nie idiotka ręka
wszystko po to by pytać
co nas łączy z ciałem
Stare fotografie
Tylko fotografie nie liczą się z czasem
pokazują babcię jak chudą dziewczynkę
z wiosną na czerwonych gałęziach wikliny
jej piłkę sprzed pół wieku i wróble jak liście
jej warkoczyk tak wierny jak anioł prywatny
jej skakankę jak prawdę bez łez i pożegnań
biskupa w krótkich majtkach na wysokim płocie
fotografie najchętniej ocalają dziecko
wolą uśmiech niż ostre dogmatyczne niebo
również serce co się dyskretnie spóźniło
pokazują wakacje bezlitosne lato
z psem spotkanie pomiędzy pszenicą i owsem
zwłaszcza gdy życie ucieka jak balon
i ślimak chodzi z domem swym bezdomny
kamień z twarzą królewską który nie skamieniał
przed dworem co się spalił siostry cienkie w pasie
dowcipne choć zegarek im płakał na rękach
wspomnienie szóstej klasy stygnące jak perła
z dyrektorem jak ssakiem niewinnym pośrodku
umarł nie zmartwychwstał by odejść jak człowiek
staw pożółkły jak topaz i żabę z talentem
kiedy szczygieł z ogrodu przenosi się w pole
nawet trawę co zawsze wykręci się sianem
krajobraz co już przeszedł dawno w geografię
i oczy już za wielkie by stać je na rozpacz
Oda do rozpaczy
Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają ci nogę
asceci kopią
ś
więci uciekają jak od jasnej cholery
nazywają cię grzechem
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny
jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie
śeby wrócić
Można mieć wszystko żeby odejść
czas młodość wiarę własne siły
ś
więtej pamięci dom rodzinny
skrzynkę dla szpaków i sikorek
miłość wiadomość nieomylną
ż
e nawet Pan Bóg niepotrzebny
potem już tylko sama ufność
trzeba nic nie mieć
ż
eby wrócić
Święty gapa
Kochał - ale nikt go nie chciał
ś
pieszył się - nikt na niego nie czekał
kołatał - kto inny otwierał
biegł z sercem - droga się urwała
jeszcze tęsknił za kimś przez furtkę ogrodu
- nie chce nie dba żartuje
wróżyli mu z liści
i było pusto wkoło
jakby świat powiedział
na wieki wieków amen
już tylko przez grzeczność
O stale obecnych
Mówiła że naprawdę można kochać umarłych
bo właśnie oni są uparcie obecni
nie zasypiają
mają okrągły czas więc się nie spieszą
spokojni ponieważ niczego nie wykończyli
nawet gdyby się paliło nie zrywają się na równe nogi
nie połykają tak jak my przerażonego sensu
nie udają ani lepszych ani gorszych
nie wydajemy o nich tysiąca sądów
zawsze ci sami jak olcha do końca zielona
znają nawet prywatny adres Pana Boga
nie deklamują o miłości
ale pomagają znaleźć zgubione przedmioty
nie starzeją się odmłodzeni przez śmierć
nie straszą pustką pełną erudycji
nie łączą świętości z apetytem
bliżsi niż wtedy kiedy odjeżdżali na chwilę
przechodzą obok z niepotrzebnym ciałem
ocalili znacznie więcej niż duszę
Koło domu
Koło domu rodzinnego
szła matka
o pół drogi od dzieciństwa
czajka
ś
więty kaczor niezgrabna pamiątka
i kukułka co ostrzega do końca
z gwiazd jak zawsze tylko pierwsza bliska
przez omyłkę modli się do śniegu
gdy wracałem biegły do mnie drzewa
wszystko było tak naprawdę
ż
e nie ma
Przeszłość
Kiedy nie umiałem jeszcze płakać i być poważnym
z panią od francuskiego nie można było wytrzymać
kiedy rysowałem kredką skośne oczy lisa
a wojna jeszcze nie spaliła szafy z żółtej czereśni
kiedy ławka bez oparcia w parku była najwygodniejsza
kiedy układaliśmy wiersz
"pewien dziad na swoich zębach siadł - nagle krzyknął przerażony
ktoś mię ugryzł z tamtej strony"
kiedy psy na dworze szczekały ciszej rano a głośniej wieczorem
kiedy chciałoby się do serca przytulić owcę i wilka
kiedy nie mogliśmy się nadziwić że można po spowiedzi
zjeść całego Boga
na wszystko czas był jeszcze
dzisiaj już go nie ma
To nieprawdziwe
To nieprawdziwe trudne nieudane
ta radość półidiotka bólu nowy kretyn
ż
ale jak byliny kwiaty zimnotrwałe
rozum co nie przeszkadza żadnemu odejściu
miłość której nigdy
nie ma bez rozpaczy
serce ciemne do końca choć jasne wzruszenia
pociecha po to tylko że prawdę oddala
ż
uczek co nas nie złączył choć obleciał wkoło
ś
nieg tak bardzo wzruszony że niewiele wiedział
jedna mrówka co zbiegła nareszcie z mrowiska
uśmiech twój co za życia mi się nie należał
wszystko stało się drogą
co było cierpieniem
Noc
Noc - gwiazdę przyprowadza
smutek - białą brzozę
miłość niesie w ofierze czystego baranka
spokój - samotność mrówek gdy wszystkie są razem
Wiara stale chce pytać
lecz gardło wysycha
jeśli Bóg jest milczeniem
zamilczeć potrzeba
Nie opowiadajcie
Nie opowiadajcie razem i osobno
ż
e nie ma ludzi niezastąpionych
bo przecież moja matka
łagodna i nieubłagana
cała w czasie teraźniejszym niedokończonym
wychyla się z nieba
ż
eby mi przyszyć oberwany guzik
kto to lepiej potrafi
w czyich palcach drży igła jak drucik ciepła
gdy tyle dzisiaj uczuć a mało miłości
i tyle cudzych kobiet a żadna nie moja
a śmierć tak bardzo ważna bo się nie powtórzy
i smutek jak sprzed wojny ostatnia choinka
a przecież ta babcia z przeciwka
przy stoliku na kółkach
z pasjansem co nie wychodzi
tak bardzo szybko żyła umarła pomału
a czasami tak skryta że płakała w wannie
lub ta co z sercem przyszła wojna ją zabiła
razem z jasną torebką do letniej sukienki
kto przywróci jej ciało kiedy nie ma ciała
jej nos na mnie
skrzywiony
i kogutek włosów
Dzieciństwo wiary
Moja święta wiaro z klasy trzeciej b
z coraz dalej i bliżej
kiedy w kościele było tak cicho że ciemno
a w domu wciąż to samo więc inaczej
kiedy święty Antoni ostrzyżony i zawsze z grzywką
odnajdywał zagubione klucze
a Matka Boska była lepsza bo przedwojenna
kiedy nie miała pretensji do nikogo nawet zmokła kawka
a miłość była tak czysta że karmiła Boga
wielka i dlatego możliwa
kiedy martwiłem się żeby Pan Jezus nie zachorował
boby się komunia nie udała
kiedy rysowałem diabła bez rogów - bo samiczka
proszę ciebie moja wiaro malutka
powiedz swojej starszej siostrze - wierze dorosłej
ż
eby nie tłumaczyła
- dopiero wtedy można naprawdę uwierzyć
kiedy się to wszystko zawali
Szukasz
Szukasz prawdy ale nie tajemnic
liścia bez drzewa
wiedzy a nie zdziwienia
boisz się oprzeć na tym czego nie można dotknąć
zaczynasz od sukcesu wielki i zbędny
nie milczysz ale pyskujesz o Bogu
chcesz być kochany ale sam nie umiesz kochać
myślisz że sobie zawdzięczasz wyrzuty sumienia
nie wiesz że dowodem na istnienie jest to że tego dowodu nie ma
inteligentny i taki niemądry
Mrówko ważko biedronko
Mrówko co nie urosłaś w czasie wieków
ć
mo od lampy do lampy
na przełaj i najprościej
ś
wietliku mrugający nieznany i nieobcy
koniku polny grający nogami
ważko nieważka
wesoło
obojętna
biedronko nad którą zamyśliłby się
nawet papież z policzkiem na ręku
człapię po świecie jak ciężki słoń
tak duży że nic nie rozumiem
myślę jak uklęknąć
i nie zadrzeć nosa do góry
a życie nasze jednakowo
niespokojne i malutkie
Szczegół
Wciąż całość za wielka i maleńkie sprawy
czas jak druga przestrzeń i barwinek w cieniu
księżyc nie doleczony i kminek przydrożny
rozpacz i chłopiec co bawi się w klasy
przy cierpieniu sam Pan Bóg stanął jak milczenie
i serce jak szczegół stale niespokojny
boi się że małe więcej od wielkiego boli
Z Tobą
Nie cierpienie dla cierpienia
nie krzyż dla krzyża
nie piątek dla piątku
nie po to aby pytać
skąd co i dalej
Wszystko to bez sensu. Za mało
lecz po to by być z Tobą
Powiedz. Bać się i zostać
skoro Ciebie bolało
Bez nas
Odejdźmy już nie wróćmy
nareszcie samotność będzie sama
miłość bez chęci posiadania
Bóg bez pytań
rozpacz bez reklamacji
piękno bez estetyki
niebo białe po burzy po deszczu niebieskie
jeszcze trochę pomarudzi ostatnie słowo jak bezradny baran
jeszcze wiatr szarpnie oknem bo ciepło spotka zimno
poskacze zielony pasikonik który porzucił wielkość
ż
eby wybrać szczęście
jeszcze zaboli długopis co mi został po matce
ale wszystko będzie już naprawdę
bo bez nas
Kto winien
To tylko nagrzeszyła świętoszka maciejka
księżyc nieuleczalny co nocami bredzi
piorun co w kościół trafił by pszczołę ominąć
i rozum nierozumny słuszność wciąż bez sensu
i ból tak bardzo czysty że już uspokaja
pożółkła pora lata gdy trzeba się żegnać
popatrzeć sobie w oczy gdy dom pachnie jabłkiem
a w ulach dawna cisza wytapiania wosku
tak łagodna jak bożek którego psy liżą
zabawna parasolka i długie trzy po trzy
bo gdy jemy jeżyny kolor warg się zmienia
(w takiej chwili granica przyjaźni niepewna)
to tylko nagrzeszyła zwyczajna tęsknota
lub po prostu wzajemna nasza nieznajomość
ź
rebak światła co biegał niezgrabnie po ścianie
serce co milczy mądrze by mówić od rzeczy
piękno po którym często zjawia się nieprawda
jakimi to drogami miłość wciąż niewinna
sama do nas przychodzi i odchodzi sama
Jest
Jest jeszcze taka miłość
ś
lepa bo widoczna
jak szczęśliwe nieszczęście
pół radość pół rozpacz
ile to trzeba wierzyć
milczeć cierpieć nie pytać
skakać jak osioł do skrzynki pocztowej
ż
ałować czego nie było
by dostać nic
za wszystko
miej serce i nie patrz w serce
odstraszy cię kochać
Ratunku Eugeniuszowi Zielińskiemu
Dziki króliku, chrząszczu mały
co świecisz jak czerwony brokat
wiosennne czajki czarno_białe
ś
limaku lekko ozłocony
wierny granicie zielonkawy
dębie surowy i
niewinny
droździe niezgodny i słowiku
co podpowiadasz całą miłość
od pocałunku do pobicia
polny kamieniu przemęczony
głosie oboju trochę suchy
i fletu - niski ale lekki
zapachu szałwii dobrodziejki
niby nieśmiały a gorliwy
i polski śniegu przedwojenny
tak podeptany że już czysty
wszystkie też wiązu liście krzywe
jak niegenialnych ludzi dramat
i po kolei pańscy święci
niepopularni więc prawdziwi
ratujcie mnie przed abstrakcjami
Szukałem
Szukałem Boga w książkach
przez cud niemówienia o samym sobie
przez cnoty gorące i zimne
w ciemnym oknie gdzie księżyc udaje niewinnego
a tylu pożenił głuptasów
w znajomy sposób
w ogrodzie gdzie chodził gawron czyli gapa
w polu gdzie w lipcu zboże twardnieje i żółknie
przez protekcję ascety który nie jadł
więc się modlił tylko przed zmartwieniem i po zmartwieniu
w kościele kiedy nikogo nie było
i nagle przyszedł nieoczekiwany
jak żurawiny po pierwszym mrozie
z sercem pomiędzy jedną ręką a drugą
i powiedział
dlaczego mnie szukasz
na mnie trzeba czasem poczekać
Głodny
Mój Bóg jest głodny
ma chude ciało i żebra
nie ma pieniędzy
wysokich katedr ze srebra
Nie pomagają mu
długie pieśni i świece
ma pierś zapadłą
nie chce lekarstwa w aptece
Bezradni
rząd ministrowie żandarmi
tylko miłością
mój
Bóg się daje nakarmić
Bóg
Ukrył się najdokładniej by świat było widać
gdyby się ukazał to sam byłby tylko
kto by śmiał przy nim zauważyć mrówkę
piękną złą osę zabieganą w kółko
zielonego kaczora z żółtymi nogami
czajkę składającą cztery jajka na krzyż
kuliste oczy ważki i fasolę w strąkach
matkę naszą przy stole która tak niedawno
za długie śmieszne ucho podnosiła kubek
jodłę co nie zrzuca szyszek tylko łuski
cierpienie i rozkosz oba źródła wiedzy
tajemnice nie mniejsze ale zawsze różne
kamienie co podróżnym wskazują kierunek
miłość której nie widać
nie zasłania sobą
Skrupuły pustelnika
Tak zająłem się sobą że czekałem aby nikt nie przyszedł
stale prosiłem o jeden tylko bilet dla siebie
nawet nic mi się nie śniło
bo śni się dla siebie ale sny ma się dla drugich
jeśli płakałem - to niefachowo
bo do płaczu potrzebne są dwa serca
broniłem tak gorliwie Boga że trzepnąłem w mordę człowieka
myślałem że kobieta nie ma duszy a jeśli ma to trzy czwarte
ś
miałem się z pewnego dziadka który po pięćdziesiątce chciał się rozmnożyć
założyłem w sercu tajną radiostację i nadawałem tylko swój program
przygotowałem sobie kawalerkę na cmentarzu
i w ogóle zapomniałem że do nieba idzie się parami nie gęsiego
nawet dyskretny anioł nie stoi osobno
Powiedzcie to dalej
Różo powiedz róży
szpaku powiadom szpaka
ogary
szczekajcie ogarom jak zwykle w wielu tonacjach
czaplo wypaplaj czapli na żółtych nogach stojąc
mrówko powtórz to mrówce
miniemy. Potoczy się dalej
ziemia niebo powietrze
tylko ten kamień na polu
ten sam wciąż księżyc przed deszczem
wiara co pije ze skały
bez nas zostanie jeszcze
śal Zofii Małynicz
śal że się za mało kochało
ż
e się myślało o sobie
ż
e się już nie zdążyło
ż
e było za późno
choćby się teraz pobiegło
w przedpokoju szurało
niosło serce osobne
w telefonie szukało
słuchem szerszym od słowa
Choćby się spokorniało
głupią minę stroiło
jak lew na muszce
Choćby się chciało ostrzec
ż
e pogoda niestała
bo tęcza zbyt czerwona
a sól zwilgotniała
Choćby się chciało pomóc
własną gębą podmuchać
w rosół za słony
Wszystko już potem za mało
choćby się łzy wypłakało
nagie niepewne
O głupim Jasiu
Tylu aniołów odeszło
tyle umarło gołębi
lecz moje serce uparte...
Ni to ze złota ni srebra
nie płonie krwawym językiem
pragnęło lec na ołtarzu
lecz ktoś je strącił patykiem
Upokorzone wstydliwe
nie sposób spojrzeć mu w oczy
jak głupi Jasio szczęśliwe
pod Jasną Górę się toczy
Narzekania
Stale narzekamy
na dziurę w
moście
na piąte koło u wozu
na dwa grzyby w barszczu
na kropkę bez i
na piłkę co łamie kwiaty
na szczęście bez dalszego ciągu
na to że nas nie widać
ż
e wszyscy umierają a nie tylko niektórzy
i jak nieraz wystarczy kochać żeby siebie zniszczyć
ale wciąż potrzeba tego co niepotrzebne
Na biurku
Tu leży mapa co się często zmienia
po każdej wojnie już nie taka sama
tam znaczki pocztowe znowu trochę inne
klej niby farba rozpuszczona w wodzie
teczka o którą pies potrącił nosem
pióro wieczne jak kłamstwo bo wcale nie wieczne
przyszły długopisy i już się nie przyda
książki pamiętnik damy (chyba dawno temu)
mówią że tylko trzy razy jej nie było w domu
w dniu ślubu w dniu chrztu dziecka i swego pogrzebu
kalendarz jak nieszczęście - potwór liczy milcząc
tylko serce odmierza czas w odwrotną stronę
w szufladzie stary pieniądz co wyszedł z obiegu
z Piłsudskim - ciekawostka maleńka liryka
tak czysta że się za nią już nic nie kupuje
a te fotografie to moi umarli
bez których przecież niepodobna istnieć
szlachetni dziś na pewno skoro ich nie widać
Na dobranoc
Rozgadana wiedza
wymowna poezja
przez radio Szopen mówić do mnie będzie
całuję cię na dobranoc mój krzyżyku niemy
bo milczy tylko prawda i nieszczęście
Pytania
Gdzie się prawda zaczyna a gdzie rozum kończy
gdzie
miłość między nami a gdzie już cierpienie
czy łza czy na nosie ciepło zimnej wody
dokąd razem idziemy by umrzeć osobno
czy słowo jeszcze słowem czy nagle milczeniem
czy ciało wciąż oddala czy tylko zasłania
w którym miejscu odchodzi Pan Bóg oficjalny
i nie patrzy w przepisy bo już jest prawdziwy
o święty krzyżu pytań jak niewiele ważysz
gdy małe głupie szczęście liże nas po twarzy
Czekanie
Myślisz - znowu się spóźnia
zaraz się obrażasz
marudzisz jak sikorka ta brzydsza bez czubka
kto miłości nie znalazł już jej nie odnajdzie
a kto na nią wciąż czeka nikogo nie kocha
martwi się jak wdzięczność że pamięć za krótka
miłość dawno przybiegła i uklękła przy nas
spokojna bo szczęście porzuciła ciasne
spróbuj nie chcieć jej wcale
wtedy przyjdzie sama
Przez mikroskop
Co ty głuptasie wyrabiasz najlepszego
patrzysz przez mikroskop
na śmierć i miłość jednakowo ciemne
przykładasz ucho
szukasz ręką
chroboczesz klamką żeby otworzyć
choć serce wie co teraz a nie wie co potem
stajesz na głowie żeby udowodnić
zapalasz światło
wąchasz teologię
a trzeba
nie widzieć
nie słyszeć
nie dotykać
nie wiedzieć
i dopiero wtedy uwierzyć
Dlaczego
Nie wierzysz w siebie większego od siebie
w śmierć mniejszą od śmierci
w to że
można zachorować na grzech
w to że samotność jest zła jeżeli się przed nią ucieka
w to że czas krzyczy na całe gardło ale go nie słyszysz albo udajesz Greka
siedzisz smutny jak Stańczyk w "Hołdzie pruskim" oparty na flecie
nie wierzysz w nic
ale dlaczego się boisz
Spotkania
Spotkania co przychodzą same
tak poza nami że już się nie dziwisz
ż
e będzie dalej jak miało być wszystko
bo duch był przedtem zanim szliśmy razem
I dobrze wracać po nitce do kłębka
aż do rodziców co też się spotkali
najpewniej po raz pierwszy nic nie wiedząc o tym
ż
e śmierć nie będzie ważna tak jak to spotkanie
może wiatr zrywał matce kapelusz słomkowy
jakby chciał przed małżeństwem jak kogut uciekać
w wieczór co się zapomniał i stał się zielony
radością najbardziej można się przestraszyć
Spotkania co przychodzą same
tak dokładnie konieczne że zupełnie czyste
wie o tym serce jak skrzydło niezgrabne
w życiu co bez śmierci byłoby banałem
ś
eby odejść od siebie też trzeba się spotkać
Biedna logiczna głowa
Przyjdź to co ni w pięć ni w dziewięć
i to co trzy po trzy
przyjdź dwa razy dwa wcale nie cztery
nie tak i tak dalej ale tak i nie tak dalej
przyjdź wszystko do góry nogami
całkiem inaczej
piąte przez dziesiąte
godzino dwunasta szukana w południe
przyjdź serce razem z drugim i nagle osobno
pokaż naszej biednej logicznej głowie
jak kotce przyuczonej do porządku
to co niemożliwe i konieczne
Bliscy i obcy
Co to się dzieje
księżyc płaski jak dolar
dom bez domu
dwoje bliskich i obcych
jak po grzechu każdy bardziej samotny
lato ucieka z ostatnim motylem na ramieniu
nawet zachwyt nie zachwyca
zimno po każdym słowie
jedzenie smutne
dusza się nudzi
wszystko jak długa żyrafa
tak zawsze
kiedy się z miłości wymknie tajemnica
Telefon milczy
Telefon milczy
jedna tylko filiżanka na stole
róża niczyja
serce daleko bo obok
prawda tak jasna że nieludzka
kalendarz się nie śpieszy
nawet fiołek na odczepnego
jeszcze jest ale świata już nie ma
Aniele boży stróżu mój
zmówmy pacierz
bo miłość nie żyje
Rymowanka
Miłość i rozpacz. Miej mnie w opiece
dwa razy tonę w tej samej rzece
ból i milczenie tak jak dwie drogi
lub z krzyża zdjęte ręce i nogi
na ławce w parku nie trzeba więcej
dwie cięte rany czas nasz i serce
Siedmiowiersz
Jak piękna jest brzydka pogoda
zabawny spóźniony generał
surowy wesoły śnieg
słońce rano podłużne w południe okrągłe
jak chuda goła pensja
jak dalekie bliskie serce
jak krótkie długie życie
Który
Który stworzyłeś
pasikonika jak szmaragd z oczami na przednich nogach
czerwoną
trajkotkę z wąsami na głowie
bociana gimnastykującego się na łące
kruka niosącego brodę z dłuższych piór
barana znającego tylko drugą literę łacińskiego alfabetu
kolibra lecącego tyłem
słonia wstydzącego się umierać może dlatego że taki duży
osła aż tak miłego że głupiego
kowalika chodzącego do góry ogonem
zresztą wszystkich co nie wiedzą dlaczego ale wiedzą jak
kanciaste orzeszki buku co pękają tylko na czworo
anioła po nieobecnej stronie - bez własnego pogrzebu z braku ciała
ż
abę grającą jak nakręcony budzik
nieśmiertelniki więdnące - więc prawidłowe i nieprawdziwe
dyskretną rozpacz jak pogodne krakanie
logiczną formułkę nad przepaścią
niezawinioną winę
psiaka z półopadniętym uchem
łzę jak skrócony rachunek
chyba jeszcze nie powstał na serio świat
jeszcze trwa Twój uśmiech niedokończony
Westchnienie
Duchu stale pobożny twardy i uparty
jesteś - a przecież nigdy cię nie widać
bo przez grzeczność udajesz że cię wcale nie ma
chociaż chcemy oglądać ręce oczy uszy
robić miny na pokaz żeby się podobać
ż
enić się by po kwiatach kupować jarzyny
bądź już taki jak jesteś
lecz nie odchodź od nas
bo czas coraz prędszy
a miłość niestała
od samego siebie najdalej do nieba
i ciało wciąż nie może uspokoić ciała
Który stwarzasz jagody
Ty który stwarzasz jagody
królika z marchewką
lato chrabąszczowe
cień wielki małych liści
zawilec półobecny bo uwiędnie zanim go się
przyniesie do domu
czosnek niedźwiedzi dla trzmieli
smutek roślin
wydrę na krótkich nogach
ś
limaka co zasypia na sześć miesięcy
niezgrabny śnieg co ma wdzięk większy zanim zacznie tańczyć
serce choćby na chwilę
spraw
niech poeci piszą wiersze prostsze od wspaniałej poezji
Postanowienie
Postanawiam pracować nad tym
ż
eby się pozbyć
byka retoryki
wazeliny stylizacji
galanteryjnych pauz
wypucowanej składni
lirycznego śmietnika
ż
eby zimą przyklęknąć
i przynieść Ci niewykwalifikowaną ręką
baranka śniegu
O łasce zdziwienia
Naucz się dziwić w kościele
ż
e Hostia Najświętsza tak mała
ż
e w dłonie by ją schowała
najniższa dziewczynka z bieli
a rzesza przed Nią upada
rozpłacze się spowiada -
ż
e chłopcy z językami czarnymi od jagód -
na złość babciom wylatując półnago -
w kościoła drzwiach uchylonych
milkną jak gawrony
bo ich kościół zadziwia powagą.
I pomyśl. Jakie to dziwne
ż
e Bóg miał lata dziecinne
Matkę osiołka Betlejem.
Tyle tajemnic Judaszów
męczennic koszyczków kwiatów -
i nowe wciąż nawrócenia
ś
e można nie mówiąc pacierzy
po prostu w Niego uwierzyć
z tego wielkiego zdziwienia.
Nie
Nie posypujcie cukrem religii
nie wycierajcie jej gumą
nie ubierajcie w różowe gałgany aniołów fruwających
ponad wojną
nie odsyłajcie wiernych do fujarki komentarza
Nie przychodzę po pociechę jak po talerz zupy
chciałem nareszcie oprzeć swoją głowę
o kamień wiary
Pytasz
Pytasz czy kochają umarli
i biegniesz w stronę z której nikt nie wrócił
jak deszcz po pierwszym śniegu speszony i ciemny
i po kolei przypominasz sobie
ż
e kiedyś nie zdążyłeś
ż
eś kogoś porzucił
miałeś się wyrzec niestety schowałeś
choć tylko żywi rozdają pieniądze
pytasz czy pamiętają umarli
sumienie ściga jak najstarszy ogień
zagradza drogę kamień małomówny
i chcesz jak Polska po Powstaniu płakać
choć biegniesz w stronę z której nikt nie wraca
Właśnie wtedy
Właśnie wtedy kiedy pomyślałeś
ż
e papugi żyją dłużej
ż
e jesteś okrutnie mały
niepotrzebny jak kominek na niby
w stołowym pokoju
jak bezdzietny anioł
lekki jak 20 groszy reszty
drugorzędnie genialny
kiedy obłożyłeś się książkami
jak człowiek chory
nie wierząc w to że z niewiary
powstaje nowa wiara
ż
e ci co odeszli
jeszcze raz cię porzucą
ś
więty i pełen pomyłek
właśnie wtedy wybrał ciebie ktoś
większy niż ty sam
kto stworzył świat tak dobry
ż
e niedoskonały
i ciebie tak niedoskonałego że dobrego
* * * (Dziękuję Ci...)
Dziękuję Ci po prostu za to że jesteś
za to że nie mieścisz się w naszej głowie która jest za logiczna
za to że nie
sposób Cię ogarnąć sercem które jest za nerwowe
za to że jesteś tak bliski i daleki że we wszystkim inny
za to że jesteś już odnaleziony i nie odnaleziony jeszcze
ż
e uciekamy od Ciebie do Ciebie
za to że nie czynimy niczego dla Ciebie ale wszystko dzięki Tobie
za to że to czego pojąć nie mogę - nie jest nigdy złudzeniem
za to że milczysz.
Tylko my - oczytani analfabeci
chlapiemy językiem
Śpieszmy się Annie Kamieńskiej
Śpieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
zostaną po nich buty i telefon głuchy
tylko to co nieważne jak krowa się wlecze
najważniejsze tak prędkie że raptem się staje
potem cisza normalna więc całkiem nieznośna
jak czystość urodzona najprościej z rozpaczy
kiedy myślimy o kimś zostając bez niego
Nie bądź pewny że czas masz bo pewność niepewna
zabiera nam wrażliwość tak jak każde szczęście
przychodzi jednocześnie jak patos i humor
jak dwie namiętności wciąż słabsze od jednej
tak szybko stąd odchodzą jak drozd milkną w lipcu
jak dźwięk trochę niezgrabny lub jak suchy ukłon
ż
eby wiedzieć naprawdę zamykają oczy
chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć
kochamy wciąż za mało i stale za późno
Nie pisz o tym zbyt często lecz pisz raz na zawsze
a będziesz tak jak delfin łagodny i mocny
Ś
pieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą
i nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą
O wróblu
Nie umiem o kościele pisać
o namiotach modlitwy znad mszy i ołtarzy
o zegarze co nas toczy -
o świętym przystrzyżonym jak trawa
o oknach które rzucają do wnętrza
motyle jak małe kolorowe okręty
o ćmach co smolą świece jak czarne oddechy
o Oku Opatrzności
które widzi orzechy trudne do zgryzienia
o włosach Matki Bożej całych z ciepłego wiatru -
o tych co nawet żałują zanim zgrzeszą
lecz o kimś
skrytym w cieniu
co nagle od łez lekki gorący jak lipiec
odchodzi przemieniony w czułe serce skrzypiec
i o tobie niesforny wróblu
co Łaską zdumiony -
wpadłeś na zbitą głowę
do święconej wody
O uśmiechu w kościele
W kościele trzeba się od czasu do czasu uśmiechać
do Matki Najświętszej która stoi na wężu jak na wysokich obcasach
do świętego Antoniego przy którym wiszą blaszane wota jak meksykańskie maski
do skrupulata który stale dmucha spowiednikowi w pompkę ucha
do mizernego kleryka którego karmią piersią teologii
do małżonków którzy wchodząc do kruchty pluszczą w kropielnicy obrączki jak złote rybki
do kazania które się jeszcze nie rozpoczęło a już skończyło
do tych co świąt nie przeżywają ale przeżuwają
do moralisty który nawet w czasie adoracji chrupie kość morału
do dzieci które się pomyliły i zaczęły recytować:
Aniele boży nie budź mnie niech jak najdłużej śpię
do pięciu pań chudych i do pięciu pań grubych
do zakochanych którzy porozkręcali swoje serca na części czułe
do egzystencjalisty który jak rudy
lis przenosi samotność z jednego miejsca na drugie
do podstarzałej łzy która się suszy na konfesjonale
do ideologa który wygląda jak strach na ludzi
Pokaż nam
Ciemna pod powiekami święta Teresko
nie trzymaj stale róż
oklepanych arystokratek
sztywnych jak wiersze na imieniny
pokaż nam leśny śnieżny zawilec
najmniejszy i nieostatni
jaskółcze ziele co leczy kurzajki
ż
ółty żarnowiec znad morza
czerwoną smółkę jak lep na owady
przylaszczkę która z różowej staje się niebieska
wrotycz z zapachem na kilka metrów
bławatek jak wianek
nieustanny i krótki
wiosenną firletkę
polodowcowy biały siódmaczek
mlecze dla nie ogolonych królików
gotyckie rdzawe szczawie
storczyk jak przystojnego pająka
i wszystkie inne jeszcze boże zielska
na których słońce staje się pokarmem
tyle tego że nie można się połapać
przy nich nawet każdy uczony - niedouczony
zwłaszcza w lipcu kiedy wyłażą maślaki i rydze
Rozmowa
Czy lubisz podbiał żółty
lipce z koźlakami
konwalie w kłączach stulone pod ziemią
lubczyk co miłość przywraca a czasem nadzieję
księżyc chodzący za nami jak cielę
ceremonialny lecz bez rękawiczek
poziomki te najniższe kminek najpodlejszy
i lato półniebieskie gdy kwitną ostróżki
co przyjdą jak leniwa mądrość od niechcenia
ż
ołędzie co się dłużą w październiku
zwykły chleb co wie zawsze ile
bólu w hostii
modlitwę gdy Cię proszę o ulgę rozpaczy
kota niewiernego ale z zasadami
bo najpierw myje prawą nogę przednią
Ale Ty Matko nie myślisz źle o nikim
zawsze tych co się potkną gotowa obronić
między prawdą a szczęściem najłatwiej nos rozbić
pragniesz spraw ostatecznych wybierasz najbliższe
i szukasz pewnie jednej mrówki w lesie
tak bardzo spracowanej jakby miała umrzeć
najzabawniej - jak człowiek
wśród wszystkich osobno
Wniebowzięcie
Nikt nie biegł do Ciebie z lekarstwem po schodach
lampy nie przymrużono żeby nie raziła
nikt nie widział jak ręka Twa od łokcia blednie
pies nie płakał serdecznie że pani umiera
nawet anioł zaniechał nadymania trąby
to dobrze bo śmierć przecież za dużo upraszcza
a ponadto zbyt ludzka zła i niedyskretna
nikt nie przymknął Twych oczu nie zasłonił twarzy
ani w bramie nie szeptał rozebranym głosem
o tym co za głośno słyszy się w milczeniu
Pan uchronił do końca i zdrową zostawił
tylko kiedy pukano Ciebie już nie było
nie śmierć ale miłość całą Cię zabrała
jeśli miłość jest prawdą to ciała nie widać
dzień był taki jak zawsze.
Powietrze dzwoniło
pszczołami co wychodzą rano na pogodę
tylko ta sama cisza - to straszne milczenie
to puste miejsce przy kubku na stole
choćby się razem z ciałem opuszczało ziemię
Nie sądź
Mój ty w gorącej święconej wodzie kąpany
proszę cię nade wszystko
nie sądź
przedwcześnie nikogo
ani
ascety który prowadzi do nieba sam siebie na smyczy
ani
skrupulanta który stale przepisuje swoje sumienie tam i z powrotem z czystego na brudno
ani
szlachetnych a nadmuchanych
ani
ostrzących sztylet litości
ani
ż
mijki serca
ani
deklamujących: - polna myszka siedzi sobie konfesjonał ząbkiem skrobie -
ani
stukających do nieba w kaloszach
ani
pesymizmu tak głębokiego że każe szukać
ani
tych dla których śmierć jest tylko ostatnią urzędową formalnością
ani
tych po których zostają portrety jak dostojne małpy
Jeszcze
Jeszcze się trzymasz własnego szczęścia za włosy
odkładasz sobie w byle garnuszku
piszesz pamiętnik to znaczy stawiasz sobie pomnik
dlatego powietrze karmi cię skąpo
nie prowadzą niewidzialne ręce
to co wielkie nie przychodzi mimo woli
ból daremny - bo nie umierasz
nie umiesz oddać siebie
jakże masz dostać wszystko
Wielkanoc
- Już każdy ból był ze mną
powiedział do ucha
wszystkie rzeczy paskudne
gęby nieżyczliwe
krew uparta co z rany potrafi biec ciurkiem
czas jak ogień
kiedy się głową chce potłuc o ścianę
rozpacz
i nagle wiara jak krzyżyk na stole
ż
e śmierci wszystkie chude i nierozpaczliwe
Rozmowa
Oto jestem. Chciałbym z siostrą pomówić,
ja - ksiądz byle jaki.
- Proszę czekać.
Już idzie z ogrodu,
chociaż nie
chcą jej puścić ptaki.
Chyba ona. Nie widzę jej twarzy,
czy się modli, czy się uśmiecha
za zjeżoną Karmelu kratą,
jak za łupiną orzecha.
- U nas wszystko tutaj dla Boga.
Nawet fartuch ogrodniczki niebieski,
nawet trepki z jednym rzemykiem,
jakby zdjęte ze świętej Tereski.
Czasem śnieg mamy mokry we włosach
za oknami - zmarznięty sad.
Karmelitanko bosa,
szedłem tu tyle lat.
Niewidoma dziewczynka
Matko - mówiła niewidoma dziewczynka
tuląc się do Jej obrazu -
poznam Cię światełkami palców
Korona Twoja zimna ślizgam się po niej jak po gładkiej szybie
są kolory tak ciężkie że odstają od przedmiotu
to co złote chodzi swoimi drogami i żyje osobno
Słucham szelestu Twoich włosów
idę chropowatym brzegiem Twojej sukni
odkrywam gorące źródła rąk
pomarszczoną pończoszkę skóry
szorstkie szczeliny twarzy
ż
wir zmarszczek
tkliwość obnażenia
ciepłą ciemność
sprawdzam szramę jak bliznę po miłości
zatrzymuję tu oddech w palcach
uczę się bólu na pamięć
zdrapuję to co przywarło ze świata jak śmierć niegrzeczna
wydobywam puszystość rzęs
odwracam łzę
zbieram nosem zapach nieba
odgaduję wreszcie małego Jezusa z potłuczonym spuchniętym kolanem na Twym ręku
Tyle tu wszędzie spokoju pomiędzy słowem a miłością
kiedy dotykam
obraz stuka jak krew
klejnoty niepotrzebnie jęczą
robaczek piszczy w trzewiku
sypie się szmerem czas
pachną korzonki farb
milknie ucho Opatrzności
Palce moje umieją się także uśmiechać
miętosząc Twój staroświecki szal
ciągnąc rękaw jak ugłaskanego smoka
odsłaniam z włosów kryjówkę słuchu
ż
artuję że czuwając mrużysz lewe oko
stopy masz bose - od spodu pomarszczone jak podbiał
przecież nie chodzisz w szpilkach po niebie
myślę że Ty także nie widzisz
oddałaś wzrok w Wielki Piątek
stało się wtedy tak cicho
jakbyś prostowała na zegarku ostatnią sekundę
i już nie pasują do nas żadne poważne okulary
oparłaś się na świętym Janie jak na białej kwitnącej lasce
piszesz dalszy ciąg "Magnificat" alfabetem Braille'a
którego nie znają teologowie bo za bardzo widzą
tak Cię sumiennie zasuwają na noc w jasnogórskie blachy pancerne
ż
e nie można poznać
To nic
wystarczy kochać słuchać i obejmować
Przeminęło
Święty Kopciuszku odszukany w cieniu
ś
więta Dziewczynko z Zapałkami
ś
więta Sierotko Marysiu
ś
więty Andersenie
ś
więta Mario Konopnicka
dzieciństwo przeminęło
stół rodzinny się spalił
czas jak zadyszana pszczoła
Anioł stróż już na rencie
bo i świat się zawalił
Trochę plotek o świętych
Święci - to także ludzie a nie żadne gąsienice dziwaczki
nie rosną krzywo jak ogórki
nie rodzą się ani za późno ani za wcześnie
ś
więci bo nie udają świętych
na przystankach marznąc przestępują z nogi na nogę
ś
pią czasem na jedno oko
wierzą w miłość większą od przykazań
w to że są cierpienia ale nie ma
nieszczęść
nie lubią deklamowanej prawdy
ani klimatyzowanego sumienia
stale śpieszą kochać
znajdują samotność oddalając się od siebie a nie od świata
są tak bardzo obecni że ich nie widać
nie lękają się nowych czasów które przewracają wszystko do góry nogami
nie chcą być również umęczeni w słodki sposób jak na pobożnych obrazkach
niekiedy nie potrafią się modlić ale modlą się zawsze
chętnie wzięliby na indeks niejedną dobrą książkę żeby bronić jej przed głupim czytelnikiem
nie noszą zegarków po to żeby wiedzieć ile się spóźnić
mają sympatyczne wady i niesympatyczne zalety
boją się grzechu jak fotela z fałszywą sprężyną
nie mają i dlatego rozdają
tak słabi że przenoszą góry
potrafią żyć i nie dziwić się odchodzącym
potrafią umierać i nie odchodzić
można o nich o wiele mądrzej pisać ale po co
trzymają się przyjaźni jak gawron kawki
poznają późne lato po niebieskiej goryczce
słyszą na pamięć wilgi gwiżdżące przed deszczem
bawią ich jeszcze grzyby nieprawdziwe
Wizytacja
Dzieci usiadły w ławkach
ostrzono ołówki do religii
za oknami stukał trójwymiarowy choć ogładzony deszcz
jak piechota wyćwiczonych aniołów
ksiądz czarny jak kos tylko bez żółtego dzioba
rozwiązywał spadochron mózgu
podlizywał się swemu sumieniu
wszystko byłoby jak najlepiej
tylko nagle weszła Matka Boska
załamała ręce nad sucharkiem katechizmu
Deszcz
Deszczu co padałeś w ewangelii
zarówno na dobrych
jak i na złych
co dzwoniłeś o dom na skale
nie zajmują się tobą egzegeci
co prawda w świętym tekście ale nie na temat
trochę rozmyślny chowa rozum jak przysmak
ś
więty deszczu nieświęty
bardziej samotny od anioła
uśmiechu niepogody
ś
wiadku nadliczbowy
przecież to ty
obmywałeś
nogi idącemu Jezusowi
jak mąż sprawiedliwy
o wiele ciszej
po męsku
nie tak jak Magdalena
Szept
Nie poparzcie pretensjami że źle
nie przemawiajcie z pozycji siły
nie wypłaszajcie ciszy w której układają się wszystkie liczby
nie przegadajcie mszy
nie dotykajcie za bardzo sumień - nie odczytacie ich paluchami
przytnijcie trochę pazurek teologa -
ż
ebym się nie zaziębił od złota -
mały Jezus prosi cichutko jak świerszcz
Papież
Papież wyfrunął z Rzymu
samolotem jak śnieg leci -
całuje prawosławnego błogosławi żydowskie dzieci
bez tronu
tylko łza trzęsie się jak taniec
w wielu książkach topnieje zamarznięte słońce
cieknie z gardła ususzonych liter -
heretycy grzeją w ewangelii pogryzione nogi
wydmuchują niebo na organach
nadciąga cały wydział personalny aniołów
przedwojenny katolik
rozłożył papier -
skubie pióro jakby zaczepiał wronę
pisze skargę na Pana Boga
Do pani doktor
Pani doktor
w białym
fartuchu
w podkolankach co odmładzają
przynoszę pani serce do naprawy
Bogu poświęcone
a takie serdecznie niezgrabne
jak nie wyczesany do końca wróbel
niezupełne bo pojedyncze
nie do pary
biedakom do wynajęcia
od zaraz i na zawsze
niemożliwe i konieczne
niewierzących irytujące
zdaniem kobiet zmarnowane
dla anioła stróża za ludzkie
dla świętych podejrzane
dla teologów nieprzepisowe
dla medyków nieznośnie normalne
dla pozostałych żadne
połóż je do szpitala
i nawymyślaj
ż
eby się choć trochę poprawiło
Aby się stało
Gwiazdy by ciemniej było
smutek by stale dreptał
oczy po prostu by kochać
wiara by czasem nie wierzyć
rozpacz by więcej wiedzieć
i jeszcze ból by nie myśleć
tylko z innymi przetrwać
koniec by nigdy nie kończyć
czas by utracić bliskich
łzy by chodziły parami
ś
mierć aby wszystko się stało
pomiędzy światem a nami
Wieczność Mieczysławowi Milbrandtowi
Wciąż wieczność była z nami
a nam się zdawało
ż
e wszystko jest nietrwałe wciąż trochę na niby
jak zając chroniony lub trzmiel w ostróżkach
ż
e ciemność kapie z zegarka jak z rany
ż
e czas zmarnowany stale i za krótki
każdą miłość zamienia na łzy bardzo drobne
ż
e dawni zakochani już się nie całują
bo list najpierw przybliża a potem oddala
dopóki będzie poczta ze skrzynką czerwoną
i panny złe nieznośne a dobre za nudne
i słów wszystkich za wiele bo brakuje
słowa
wciąż wieczność była z nami
a nam się zdawało
ż
e czas wszystko wymiecie mądry i niechętny
ż
e tylko nie odleci sójka zbyt ostrożna
bo po to żeby cierpieć trzeba być bezbronnym
jak dzieciństwo na wsi z królikiem przy sercu
patrz - mówiłeś - tak wszytko na oczach się zmienia
jak pasikonik za szybko zielony
więc możemy nie poznać nawet swego domu
połóż chociaż nożyczki na tym samym miejscu
naparstka po mamusi nie oddaj nikomu
i trzymaj fotografie bo Pan Bóg je zdmuchnie
zwłaszcza kiedy podbiał zamyka się na noc
a pszczoła rzeczy ważne oznajmuje tańcem
i każda chwila już nie teraźniejsza
stale przeszła lub przyszła
ostatnia i pierwsza
wciąż wieczność była z nami
a nam się zdawało
Cierpliwość
Modlę się do Ciebie o cierpliwość
ale nie o taką małą w której się mogą pomieścić ciężkie grzechy czekania
na list
na kogoś kto wyszedł i zostawił klucz pod słomianką
na oczy nieznajome lecz potrzebne
na wspomnienie szkoły które ugrzęzło w kredzie na tablicy
na anioła stróża jak na protezę -
ale o taką która czeka tylko na Ciebie
a Ty przychodzisz albo z kimś bliskim albo sam
jak ciemność co jaśniej oświetla
jak niewinność śmierci
wtedy staje pomiędzy nami cisza niby goły
piesek puszczony bez kagańca i medalu - do nieba
nawet dziurawy parasol wzrusza bo ma druty tak cienkie jak dla jaskółek
i nawet nie mamy pretensji
ż
e wieczność niedokończona
ż
e Biblia jest nadal uparta
jak nieostrożne serce
ż
e łza wcale nie jest
okrągła
ż
e spada ku górze
tak prosta że się znowu wymknęła rozumowaniom
Razem
Nadzieja i rozpacz
radość i ból
niewiara i wiara
czas coraz szybszy
trwanie jak ciemność
to za daleko
i już niedługo
dom pełen bliskich
i bez nikogo
człowiek co szuka
anioł co nie wie
tak jak dwa jeże sobą zdziwione
szukają razem miejsca dla siebie
W niebie
Trzeba minąć świętego Piotra z ciężkim kluczem
Agnieszkę z barankiem przy twarzy
Teresę co jeszcze kaszle
bo marzła w klasztorze
trzeba przepychać się przez męczenników
co stanęli z krzyżami i utworzyli korek
obok świętego bociana
obok Agaty co częstuje solą
obok świętego Franciszka z wilkiem
(zdejmuje mu kaganiec żeby mógł poziewać)
obok świętego Stanisława z zeszytem do polskiego
i widzę wreszcie moją matkę
w nie spalonym domu
przyszywa guzik co się gubił stale
ile trzeba przejść nieba żeby ją odnaleźć
Jest
Chodzi ze mną twoje ja
ubiera się na niebiesko zielono w czerwoną kratkę
mówi że nie wierzy
udaje
robi miny
jest - urywa się jak ścieżka
wraca znowu idziemy
i wszystkie głupie rozmowy
sprzed wojny i króla Ćwieczka
nagle co to zdziwienie
ś
wiatło przyklęka droga
to twoje ja prawdziwe
przyszło tu od Boga
Ile razy
Milczenie podczas rozmowy
milczenie w liście
milczenie w książce telefonicznej bo numer tylko został
milczenie w milczeniu
milczenie bo wielkie szczęście
milczenie bo miłość przyszła
a serce w klinice
milczenie bo dom rodzinny się przypomniał
a spadła tylko mordka śniegu
milczenie po milczeniu
milczenie przed cenzurą
milczenie bo pies zawył jak przed wojną
ile razy
nawet nie wierząc
spotykamy się w innym świecie
Oddzielić
Kopciuszku tobie się udało
oddzielić mak od popiołu
przez jedną noc
powiedz jak oddzielić kota od kotki
łzę od doświadczeń
smutek od czasu
mądrość od starości
i nie mieć już słonia lat
Do samego siebie
śebym pisząc wiersze nie wzywał imienia Pana Boga nadaremno
nie tłumaczył Biblii na nie_Biblię
nie przychodził w wilczej skórze wtajemniczonych
nie polował na piękne słowa jak na płochliwe zające wciągające w puste pole
lub na karasie w tataraku
nie udowadniał - to znaczy nie zamęczał
nie był zbyt pewny
(przecież nawet biała kawa nie jest biała)
nie sadzał sumienia jak spoconej babci na miękkim fotelu
ż
ebym nie patrzył w nie jak w okrucieństwo pamięci
nie odkładał milczenia na jutro
nie kochał miłością mniejszą od miłości
nie uprawiał zdenerwowanej teologii
nie pocieszał bólu
a nade wszystko żebym nie chował twarzy do rękawa
nie zamykał się w budce poezji -
kiedy trzeba mówić najprościej
o
Matce Najświętszej
o cierpliwości sakramentów dłuższej niż życie
o ciepłym pomruku schodów po których niosą nadzieję chorym -
o śniegu który padając na ręce - uczy chyba rozdawania
o Jezusie który nieraz tak wygląda między nami
jakby chodził od nie swoich do obcych
Nieobecny jest
Bóg jest tak wielki że jest choć Go nie ma
tak wszechmogący że potrafi nie być
więc nieobecność Jego też się zdarza
stąd czasem ciemno i serce się tłucze
poskomli nawet jak pies niecierpliwy
nawet wierzący nie wierzą po cichu
i chcą się żartem wymknąć ze wzruszenia
choć tak niedawno wierzyli na pamięć
ż
e całe życie czeka się na chwilę
lecz Bóg tak wielki że Go czasem nie ma
mózg jak tulipan chyli się zmęczony
i myśli biegną wspólną pustą drogą
tak jak biedronki co się razem schodzą
by przed rozpaczą ukryć się na zimę
tylko milczenie trwa i gwiazdy w górze
i księżyc sprawiedliwy - bo zupełnie nagi
a ważki tak znikome że już wszystko wiedzą
i liść ostatni brzęczy wprost z topoli
ciemnozielony a pod spodem biały
ż
e Nieobecny jest
bo więcej boli
Spojrzał
Spojrzał
na gotyk co stale stroi średniowieczne miny
na osiemnastowieczny ołtarz jak barokową trumnę na szczurzych łapkach
na włochate dywany które zmieniają nasze kroki w skradające się koty
na żyrandol jak dziedziczkę w krynolinie
na jaśnie oświecony sufit
na pyszno pokutne klęczniki
na anioła co stale o
jeden numer za mały
na liście co w świetle lampki czerwonej wydają się czarne
stanął w kącie załamał odjęte z krzyża ręce
i pomyślał
chyba to wszystko nie dla mnie
Przyzwyczaili do siebie
Święty Józef święty Stanisław Kostka święty Antoni trzymają Dziecko Jezus na ręku
opiekunowie wzruszeń
przyzwyczaili do siebie
ale kiedyś nocą kiedy penitenci pookrywali już kołdrami uszy
w sierpniu kiedy owady schodzą do ziemi
a jesiony za oknem obejmują się jak skrzydła
ponownie kwitną łąki i cichną ptaki
ktoś mi powiedział przez sen -
niech ksiądz weźmie Dzieciątko Jezus
sam je potrzyma na ręku
ustawi się pod filarem
serce mi zadrżało jak owies
a potem lęk - jakby uciekały okulary -
- ładne rzeczy - ksiądz z Dzieckiem na ręku w kościele -
jedni powiedzą - świeżo upieczony święty
buty lampkami obstawią
inni zaczną w maszynach do pisania ostrzyć litery
anonimem w kurii oparzą
krzyżem wskażą godzinę
skrupulanci rozpoczną cedzić w siteczku cień strumienia
a Dziecko miało ślipka niebieskie
jak w Betlejem podstrzyżone włoski
bezbronne i jeszcze bez ran
ze wzruszenia na klęczkach mówiłem
coś bez sensu do Matki Boskiej
Tak ludzka
Nie wierzą świętej Annie wszyscy ważni święci
ż
e znała Matkę Bożą w sukience do kolan
z dowcipnym warkoczykiem i wesołą grzywką
w sandałach z rzemykami co były niepewne
(czy może się poplątać to co nieśmiertelne)
biegającą jak wróbel polski po podwórku
zerkającą do studni orzechowym
okiem
jak spada całe niebo bez bliższych wyjaśnień
umiejącą odróżnić jak pszczołę najprościej
zwykłe dobro na co dzień od doskonałości
(bo zawsze są prawdziwe rzeczy mniej ogólne)
poznającą zapachy i uparte smaki
jak słodki kwaśny słony i najczęściej gorzki
zwłaszcza gdy pies wprost z budy nie archanioł dziwny
demonstrował ogonem liryzm prymitywny
o córko świętej Anny z najwyższych obrazów
tak ludzka że nie byłaś dorosłą od razu
Nienazwane
Jak się nazywa - to nienazwane
jak się nazywa to - co zabolało
ten smutek co nie łączy a rozdziela
ta przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa
to co biegło naprzeciw a było rozstaniem
to wciąż najważniejsze co przechodzi mimo
ta przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi
ta straszna pustka co graniczy z Bogiem
to - że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga poprowadzi
Podobieństwa
Miłości podobna tylko do miłości
prawdo podobna tylko do prawdy
szczęście podobne do szczęścia
ś
mierci podobna do śmierci
serce podobne do serca
chłopaku z uśmiechem od ucha do ucha
podobny do tego jakim byłem kiedyś
przestańcie się nareszcie tak wygłupiać
przecież nawet Bóg podobny tylko do Boga
nie istnieje
Tyle wieków
Pochwalam chrześcijaństwo że tak długo rosło
mój Boże tyle wieków
nawet święci Twoi co poczernieli ze starymi
deszczami
jak turkusy umierając zielenieją
a ono pobiegło do Matki Najświętszej
grającej małemu Jezusowi na laskowym orzechu
ubogiej - jak w grottgerowskiej burce
tak prawdziwej - że już bez powrotu
i skarżyło się do ucha
ż
e się jeszcze na dobre nie zaczęło
Znowu
Rozpłakała się Matka Boska
Józefowi na ucho się zwierza
zamiast - Domie złoty
mówią do mnie - złoty
zamiast Arko
- Miarko przymierza
znowu teraz
jak na początku
liże łapę złote Cielątko
Uparła się
Sprzed lat listy budzą się jak borsuk
fotografie przychodzą rozrzewnić
nic nie dodać nie ująć
nic nie zostało
jak to - mówi Matka Boska
- nie wybrzydzaj
uparła się żyje
dawna miłość - stara nieboszczka
Ważne
To że wszystko dzieje się inaczej
to cierpienie tędy owędy
ten dzień bez kochanej ręki
ten ból i tak dalej
ten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiał
zwłaszcza gdy kładłem serce do zimnego łóżka
ta jesień lekko chora po tej stronie świata
ta małpa bez małpy
powiedz że to właśnie ważne
Powązki Romce Lewandowskiej
Nie chodzę tam by usłyszeć śpiew wilgi
podpatrzyć jak mikołajek zakwita od dołu do góry
i cień depcze po piętach
goniąc wiewiórkę ze
śmiechem w ogonie
jak teściowe z zięciami porastają bluszczem
gdy nie duch ale pomnik straszy
jak czyjaś wielka sława zdechła zupełnie sama
a przy nazwisku chodzi robak
(smutno wciąż żywych kochać ponad miarę)
jak na grób Rydza Śmigłego opadają ciernie
chodzę dziwię się myślę przemilczam
ilu młodszych umarło ode mnie
Posłuchaj
Mertonie święty
Boga nazwałeś
Ciszą Milczenia
to deszcz nakłamał
tak długo padał za oknem
to chłopiec zmylił
pewnie zbyt cicho
liczył króliki na palcach
posłuchaj krzyża
rozpaczy serca
wszystko inaczej
bo nie jest ciszą
głazem
pytaniem
lecz płaczem
Prośba
Coraz więcej Ciebie
bo powietrze przejrzyste między ulewami
czarny las a im dalej tym bardziej niebieski
może w nim szuka grzybów stary smutny anioł
co zamiast poznać miłość wkuwał język grecki
a teraz moja prośba
o Matko Najświętsza
być jak tęcza co sobą nie zajmuje miejsca
choć biegnie jak po schodach od ziemi do nieba
Tobie derkacz w zbożu Tobie zając w polu
mrówki co się kochają ale się nie lubią
pomidor z pępkiem koszyk z maślakami
i cierpienie tak wielkie że już nie ma grzechu
milczenie które myśli
radość co rozumie
amen - lub inaczej - niech nie będzie mnie
Bliscy i oddaleni
Bo widzisz tu są tacy którzy się kochają
i muszą się spotykać aby się ominąć
bliscy
i oddaleni jakby stali w lustrze
piszą do siebie listy gorące i zimne
rozchodzą się jak w śmiechu porzucone kwiaty
by nie wiedzieć do końca czemu tak się stało
są inni co się nawet po ciemku odnajdą
lecz przejdą obok siebie bo nie śmią się spotkać
tak czyści i spokojni jakby śnieg się zaczął
byliby doskonali lecz wad im zabrakło
bliscy boją się być blisko żeby nie być dalej
niektórzy umierają - to znaczy już wiedzą
miłości się nie szuka jest albo jej nie ma
nikt z nas nie jest samotny tylko przez przypadek
są i tacy co się na zawsze kochają
i dopiero dlatego nie mogą być razem
jak bażanty co nigdy nie chodzą parami
można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem
To samo
Młodzi co biegną gromadą
dorośli co chodzą parami
starzy przy końcu osobno
tylko wciąż serce to samo
pracuje jak pszczoła po ciemku
szuka miłości w miłości
przed śmiercią czystą i wielką
Przepiórka
Przepiórko co się najgłośniej odzywasz
zawsze o wschodzie i zachodzie słońca
prawda że tylko dwie są czyste chwile
ta wczesna jasna i tamta o zmierzchu
gdy Bóg dzień daje i gdy go zabiera
gdy ktoś mnie szukał i jestem mu zbędny
gdy ktoś mnie kochał i gdy sam zostaję
kiedy się rodzę kiedy umieram
te dwie sekundy co zawsze przyjdą
ta jedna biała a druga ciemna
tak bardzo szczere że obie nagie
tak poza nami że nas już nie ma
W szpitalu
Ni to staruszka ni dziewczynka
wyczesały się włosy
i został jeden chudy warkoczyk
może blizna po liściu
w szpitalu oczy tak smutne jak w haremie
w listopadzie kiedy chomik śmiesznie zasypia
już bez lekarza bo zląkł się prawdy
mówiłem o Bogu - nie mogła zrozumieć
pytałem o flirty - pozapominała
patrząc na mnie jak w nadmuchany kołnierz
prosiła tylko
abym umył jej ręce
usta twarz
bo chce umierać czysta
Słowa
Do ostatniej chwili nie przestawał mówić
jakby chciał język wyciągnąć poza śmierć
klęcząc przy jego łóżku tłumaczyłem mu
tam słowa już nic nie znaczą
nie zawracają ludziom głowy
nie można za nie otrzymać żadnego honorarium
niemodne jak wiarus dzwoniący nogami
nie kłamią dłużej niż żyją
nieporadne jak nie oblizane jeszcze cielę
tłumaczyłem mu że czeka go
tylko jedno słowo które jest milczeniem
Drzewa niewierzące
Drzewa po kolei wszystkie niewierzące
ptaki się zupełnie nie uczą religii
a pies bardzo rzadko chodzi do kościoła
naprawdę nic nie wiedzą
a takie posłuszne
nie znają ewangelii owady pod korą
nawet biały kminek najcichszy przy miedzy
zwykłe polne kamienie
krzywe łzy na twarzy
nie znają franciszkanów
a takie ubogie
nie chcą słuchać mych kazań gwiazdy sprawiedliwe
konwalie pierwsze z brzegu bliskie więc samotne
wszystkie góry
spokojne jak wiara cierpliwe
miłości z wadą serca
a takie wciąż czyste
śeby się obudzić
śeby się obudzić rano
doprowadzić włosy do opamiętania
umyć się i ubrać
postawić czajnik z gwizdkiem
odgarnąć z okna samotny deszcz
trzeba się oprzeć na tym co wymyka się jak mokry kamyk
na sekundzie której już nie ma
na myśli której nie sposób dotknąć
na sile ciążenia co oddala tego kogo się kocha
bo nie ku nam wszystko ciąży
jesteśmy widzialni i niewidzialni zarazem
jak wszyscy ludzie po kolei
i dlatego chodzimy po cieniutkim czasie
i głosimy gruby realizm
rozmawiamy z umarłymi
i wyjadamy głupie komunikaty
kochamy od razu dwie osoby niemożliwe do kochania
bo tę co za blisko i tę za daleko
i chyba nawet dlatego umieramy
ż
eby nas było widać i nie widać
Wszystko na szpilce
Chodzi anioł stróż po świecie
sprząta po miłościach co się rozleciały
zbiera jak ułomki chleba dla wróbli
ż
eby się nic nie zmarnowało
listy tam i z powrotem
telefony od ucha do ucha
małe śmieszne pamiątki co były wzruszeniem
notes z datą spotkania ukryty w czajniku
blizny po śmiechu
sprzeczki nie wiadomo po co
ż
ale jak pojedyncze osy
flirtujące osły
wszystko na szpilce
to co na zawsze już się wydawało
mądrość przy końcu że nie o to chodzi
radość że się kocha to co niemożliwe
Gwiazda
Gwiazda według rozkładu jak tam i z powrotem
nie tylko by trzem mędrcom przewróciła w głowie
chodzi z teologią po wysokim niebie
grzechem jest upaść - mówi - nie splamię się ziemią
patrzą astry jesienne zwane michałkami
trzy rodzaje skowronków dwie pary śmieciuszek
szczypawki królik z wąsem jak dreszczyk liryczny
na jedną kroplę deszczu z najwyższego liścia
tak niziutko upadła i taka wciąż czysta
Poczekaj
Nie wierzysz - mówiła miłość
w to że nawet z dyplomem zgłupiejesz
ż
e zanudzisz talentem
ż
e z dwojga złego można wybrać trzecie
w życie bez pieniędzy
w to że przepiórka żyje pojedynczo
w zdartą korę czeremchy co pachnie migdałem
w zmarłą co żywa pojawia się we śnie
w modnej nowej spódnicy i rozciętej z boku
w najlepsze najgorsze
w profesora co głaszcze kociaka po rękach
w każdego łosia co ma żonę klępę
w dziewczynkę z zapałkami
w niebo i piekło
w diabła i Pana Boga
w mieszkanie za rok
poczekaj jak cię rąbnę
to we wszystko uwierzysz
Za szybko
Za szybko chcesz wiedzieć wszystko
już masz pretensję
do samego Boga że odłożył słuchawkę -
do własnego aniooła stróża że nietypowy
nie biały ale serdecznie rudy -
podsłuchuje spojrzenia
podobno na dwóch etatach
ponieważ fruwa - omija pytania
(a wszędzie tyle pyskatego cierpienia)
za prędko chcesz żeby wszystko byxło tak proste
jak seter irlandzki
ze świętym
Franciszkiem w brązowych oczach
gdy łeb zwężony położy na kolanach
ofiarując ogon -
wypróbowany przyrząd do powitań i pożegnań
Tymczasem spada ciemność jak pilśniowy kapelusz
obłazi nas chude milczenie
wiedza wydaje się lizaniem
choć zawsze większa od odpowiedzi
skomli chłód zrozumienia
wszystko żeby nie widzieć jeszcze a już wierzyć
Przezroczystość
O jedno proszę abym nie zasłaniał
był byle jaki ale przezroczysty
ż
ebyś widział przeze mnie kaczkę z płaskim nosem
ż
ółtego wiesiołka co kwitnie wieczorem
wciąż od początku świata cztery płatki maku
serce co w liście wzruszenie rysuje
(chociaż serce chuligan bo bije po ciemku)
pióro co pisze krzywo kiedy ręka płacze
psa co rozpoczął już wyć do sputnika
mrówkę która widzi rzeczy tylko wielkie
więc nawet jej przyjemnie że jest taka mała
miłość jak odległość trudną do przebycia
zło z którym biegnie cierpienie niewinne
bliskich umarłych i nagle dalekich
jakby jechali bryczką w siwe konie
babcię co mówi do dziewczynki w parku
kiedy będziesz dorosła jeszcze mniej zrozumiesz
najkrótszą drogę co zawsze przy końcu
aby już Ciebie tylko było widać
Więcej powiedzą
Święta Teresa w obrazie jak w gorsecie
anioł stróż jak niedyskretna religia
ksiądz Piotr Skarga z podręcznikiem sejmowych kazań w krtani
mogą iść poprzez wiersze o Bogu
nie pucowani do glansu jak samowar
a czasem po prostu rozpacz
wielkie nic chodzące pomiędzy nami na palcach
stary Tobiasz prowadzony przez anioła i psa
ból rozebrany z gałganów do naga
więcej powiedzą o Nim
Pamiątka z tej ziemi
W miłości wciąż to samo radość i cierpienie
nawet sam Pan Bóg nie kocha inaczej
kocha gwizd kosa co rychło ustaje
liść klonu co opadnie bo już poczerwieniał
jelenia co zrzuca rogi po kolei ciemne
szczęście nieposłuszne to jest to go nie ma
kuropatwy co wszystkie dokładnie poginą
choć stale powracały na to samo miejsce
patrzy w kruchość - radosne świadectwo istnienia
między tym co przemija jest się wciąż na zawsze
szuka tych wszystkich co po śmierci swojej
już nie potrafią słać łóżek po sobie
na listy odpisywać powracać do domu
tak znajomych że mogli wyjść bez pożegnania
o tym że nie umarli nie mówić nikomu
to tutaj na ziemi jest jeszcze milczenie
bo się idzie do Niego idąc wciąż od siebie
wczoraj ciebie widziałem jutro nie zobaczę
tak jakbym już odnalazł i znów nie mógł trafić
bo serca są te same lecz niejednakowe
w niebie także krzyż niosą pamiątkę z tej ziemi
Skąd przyszło
Zło jest romantyczne a dobro za nudne
dobro wciąż na ostatku bo zło jest ciekawe
a przecież białych kwiatów najwięcej na świecie
dopiero po nich żółte a potem czerwone
czemu się rozum karmi tajemnicą
a chwila niepewności wciąż sprzyja nauce
po tylu rewolucjach biedne ptaki boso
i ćma tak bardzo mała że żyje za krótko
czemu deszcz słyszysz z góry a śnieg trochę z boku
i skąd nagle przyszło to wielkie wzruszenie
jakbym dzwonek z lat szkolnych przyłożył do ucha
dzieciństwo co minęło na zawsze zostało
tylko się z młodości zrobiła starucha
Ręce
Twoje ręce - Mamusiu
dobre jak szafirek po deszczu
jak czajki towarzyskie
przyniosły mnie na świat
kołysały
ustawiały na podłodze
sadzały na stołku
mówiły że motyl dzwoni
ż
e młodych grzybów nie sposób rozeznać
uczyły trzymać łyżkę by nie trafiała do ucha
rozróżniać klon od jaworu
prowadziły przy oknie po ciemku
po ziemi co czernieje jak szpak
suche i ciepłe
za słabe
ż
eby wyprowadzić mnie z tego świata
Niebo
Patrzał w niebo
bizantyńskie - z białej mozaiki
gotyckie - gołe i złote
renesansowe - błękitne
barokowe - brunatno_wełniste
osiemnastowieczne - szafirowe
impresjonistyczne - pełne powietrza
secesyjne - ondulowane
kubistyczne - kanciaste
abstrakcyjne - nieprawdziwe
i chciał wierzyć w całkiem nowe
lekkie i niecałe - jeszcze nie używane
Aniele boży
Aniele boży stróżu mój
ty właśnie nie stój przy mnie
jak malowana lala
ale ruszaj w te pędy
niczym zając po zachodzie słońca
skoro wygania nas
dziesięć po dziesiątej
ostatni autobus
jamnik skaczący na smycz
smutek jak akwarium z
jedną złotą rybką
hałas
cisza
trumna jak pałacyk
ładne rzeczy gdybyśmy stanęli
jak dwa świstaki
i zapomnieli
ż
e trzeba stąd odejść
Jak trudno
No wiesz - mówiła matka
wyrzekłeś się domu rodzinnego
kobiety
dziecka co stale biega bo chciałoby fruwać
wzruszenia kiedy miłość podchodzi pod gardło
a teraz martwi ciebie
kubek z niebieską obwódką
puste miejsce po mnie przy stole
trzewiki o których mówiłeś że są
tak jak wszystkie - do sprzedania
a nie do noszenia
zegarek co chodzi po śmierci
stukasz w niewidzialną szybę
patrzysz jak czapla w jeden punkt
widzisz jak łatwo się wyrzec
jak trudno utracić
Koło
Chciałem wiarę utracić lecz spokój był dalej
gwiazdę zgasić - nie drgnęła cała reszta świata
ptakom lato przedłużyć - została sikorka
jasnoniebieska zawsze na początku zimy
chciałem działać pozmieniać - napomniał mnie kamień
czyżeś zgłupiał do końca - aktywni czas tracą
chciałem zwątpić - w zwątpieniu znalazłem milczenie
to od czego się wiara z powrotem zaczyna
Ścieżka
Modlę się żeby go nie ogłoszono świętym
nie malowano
nie wytykano palcami
nie ośmiecano życiorysem koniecznym i niepotrzebnym
bez fotografii tak dokładnej że nieprawdziwej
bez reklamy śmierci
bez wiary wygładzonego szkiełka
cnót
targanych za uszy
bez informacyjnej nalepki
ż
eby był ścieżką jak życie drobną
schyloną jak kłosy
przez którą przebiegł Jezus
nieśmiały i bosy
Jeszcze nie umiesz
Ręce na krzyżu słabe
nogi dawno omdlałe
serce zwyczajne jak serce
chodzę dokoła nie wiem
ś
piewu dotykam w śpiewie
uczy mnie niska stokrotka
jeszcze nie umiesz tak kochać
by się bez siebie spotkać
uklęknę. W Krzyż twój zastukam
otworzysz oczy by słuchać
przynoszę moją ranę
jakże mieć miłość całą
jeśli tu życie niecałe
O wierze
Jak często trzeba tracić wiarę
urzędową
nadętą
zadzierającą nosa do góry
asekurującą
głoszoną stąd dotąd
ż
eby odnaleźć tę jedyną
wciąż jak węgiel jeszcze zielony
tę która jest po prostu
spotkaniem po ciemku
kiedy niepewność staje się pewnością
prawdziwą wiarę bo całkiem nie do wiary
Jak długo
Jak długo wierzyć nie rozumieć
jak długo jeszcze wierzyć nie wiedzieć
ciemno jak pod bukiem o gładkiej korze
pokaż się choć na chwilę w kościele - rozebranym do naga ze świecidełek
jak święci co nie mają niczego do ukrywania
jak w promieniu miłości promień przyjaźni
podaj ręce którymi odwiedzałeś
ani za późno ani za daleko
nie daj nam tak długo wierzyć
Serce
Cebulo za nerwowa
firletko wesoła
maślaku w deszczu lepki
opieńko miodowa
obupłciowa dżdżownico więc dwa razy smutna
biedronko kropka w kropkę
jak przed pierwszą wojną
czy lat dwadzieścia cztery
czy sześćdziesiąt dziewięć
tak samo serce łazi jak samotna pszczoła
Jakby Go nie było
Tak w Pana Boga naprawdę uwierzył
ż
e mógł się modlić jakby Go nie było
i widzieć smutek ogromny na polu
pszenicę która nie zakwitła w czerwcu
i same tylko niewierzące dzieci
jakby Pan Jezus nie rodził się zimą
i nawet serce ludzkie niepotrzebne
bo krew wariatka gdzie indziej pobiegła
wierzyć to znaczy nawet się nie pytać
jak długo jeszcze mamy iść po ciemku
Wierzę
Wierzę w Boga
z miłości do 15 milionów trędowatych
do silnych jak koń dźwigających paki od rana do nocy
do 30 milionów obłąkanych
do ciotek którym włosy wybielały od długiej dobroci
do wpatrujących się tak zawzięcie w krzywdę żeby nie widzieć sensu
do przemilczanych - śpiących z trąbą archanioła pod poduszką
do dziewczynki bez piątej klepki
do wymyślających krople na serce
do pomordowanych przez białego chrześcijanina
do wyczekującego spowiednika z uszami na obie strony
do oczów schizofrenika
do radujących się z tego powodu że stale otrzymują i stale muszą oddawać
bo gdybym nie wierzył
osunęliby się w nicość
Nie płacz
Nie płacz. To tylko krzyż
przecież tak trzeba
Nie drżyj. To tylko miłość
jak rana w przylepce chleba
I ty jak zabawny kos
co się kosowej spodziewa
łatwiej kiedy się nie wie
Zamyślił się anioł
chciał zabrać głos
lecz poszedł do nieba
Anioł poważny i niepoważne pytania
Czy zostałeś aniołem dopiero po dłuższym namyśle
czy zamiast palca serdecznego masz tylko wskazujący
czy spowiadasz tylko z grzechów cięśkich bo lekkie trudno udźwignąć
czy klaszczesz w dłonie patrząc na konanie jak na sytuację przedbramkową
czy nigdy nie płaczesz żeby się nigdy nie uśmiechać
czy umiesz uważnie bez powodu słuchać
czy nie przytulasz się żeby odejść
czy nie tęsknisz za ciałem
za ludzkim uśmiechem
za dłońmi złożonymi w kominek
za ziębą co we wrześniu opuszcza ogrody
za źrebakiem zamykającym powieki
za chrząszczem o nogach żółtoczerwonych
za każdą sekundą zawsze ostatnią
za tym co nietrwałe i dlatego cenne
Sprawiedliwość
Gdyby wszyscy mieli po cztery jabłka
gdyby wszyscy byli silni jak konie
gdyby wszyscy byli jednakowo bezbronni w miłości
gdyby każdy miał to samo
nikt nikomu nie byłby potrzebny
Dziękuję Ci że sprawiedliwość Twoja jest nierównością
to co mam i to czego nie mam
nawet to czego nie mam komu dać
zawsze jest komuś potrzebne
jest noc żeby był dzień
ciemno żeby świeciła gwiazda
jest
ostatnie spotkanie i rozłąka pierwsza
modlimy się bo inni się nie modlą
wierzymy bo inni nie wierzą
umieramy za tych co nie chcą umierać
kochamy bo innym serce wychłódło
list przybliża bo inny oddala
nierówni potrzebują siebie
im najłatwiej zrozumieć że każdy jest dla wszystkich
i odczytywać całość
O bólu
W co się ból może zmienić
w gniew tupanie nogą
w otwartą książkę zamkniętą powoli
w modlitwę
płacz prywatny bo wprost do poduszki
list pisany pięć razy bez związku od rzeczy
milczenie przy stole
chodzenie tam i nazad dookoła prawdy
dotknięcie ust samotnych łyżeczką herbaty
w to co niemożliwe - jeszcze nie ostatnie
w tę samą znowu miłość
kończącą się długo
pozwól Matko więc
niech dalej boli
Przyjdźcie
Przyjdźcie potrzaskane klony jasne i żółte
obszarpany z liści grabie dyskretny
ż
ołnierze z dziurami w głowach
przyjdź dziewczynko spalona z łopatką do piasku
i chłopcze coś przed śmiercią grał na scenie słonia
przyjdź stara kwoko na urwanej łapie
przyjdźcie cierpienia niewinne
przyjdźcie Adamie i Ewo coście za szybko chcieli wiedzieć co dobre a co złe
przyjdź cebulo co w twoich trzech sukienkach namawiasz do płaczu
przyjdźcie i powiedzcie
ż
e to nie Jego wina
Co zostało we mnie
Nie o grzechy mnie pytaj
co zostało we mnie
ile szczerości tego co już było dawno
ile
uśmiechów wcześniejszych od myśli
niewinności jak długowłosego jamnika
wiersza w albumie "kto bibułę buchnie niech mu łapa spuchnie"
snu od bólu głowy
liścia wiązu co drapie
serca widzącego bez okularów
barwy której się uczyłem jak muzyki
kamienia wystrzelonego z procy który nie doleciał jeszcze do ziemi
modlitwy szumiącej jak ogień
siostry przy rodzinnym stole jak niebieska ostróżka
pokazującej mi język po drugiej stronie lampy
słów wciąż czujnych by nie uśpić krzywdy
sumienia tak wiernego jak anioł i zwierzę
i tego niewiadomego - co dalej
Dzieciństwo
Zabrałeś mi dzieciństwo a ono powraca
z chłopcem który biega po lesie za sójką
co mieszka raz wysoko albo całkiem nisko
po przeszłość trzeba wznieść się by się przed nią schylić
zabrałeś moją młodość a ona się zjawia
mówi jakie nad Polską było niebo czyste
a starczyło na zawsze by spojrzeć raz tylko
zabierz wszystko co boli
by wróciło do mnie
Wszystko inaczej
A on jest tak jasny że nic nie tłumaczy
bo wiedzieć wszystko to nic nie wyjaśniać
stąd cierpienia po prostu nie wiadomo po co
tak od razu bez sensu że całkiem prawdziwe
wszystkie łzy jak prosiaki chodzące po twarzy
Bo miłości tak piękne że wciąż niemożliwe
choć listy po staremu i szept w białej kartce
spotkania po kolei wiodące w nieznane
szczęścia co się nagle obliże jak cielę
i śmierć tak punktualna że zawsze nie w porę
choć wiadomo śmierć miłość od śmierci ocala
I jeszcze stare furtki donikąd i wszędzie
w których kiedyś czekałeś na to co nie przyszło
wyżeł co chciał ci łapę podawać na zawsze
biedronka co wróżyła że wojny nie będzie
Lecz on wie jak najlepiej - więc wszystko inaczej
czasem prośby nam spełnia żeby nas zawstydzić
Telefon
Przed chwilą nieznajoma nagle zadzwoniła
podała adres tego co właśnie umierał
więc poszedłem go szukać. Wieczór był zbyt szorstki
chociaż trochę powolny i ciemny jak wrona
szli przy mnie obojętni co się nie dziwili
ż
e sen - ciała ludzi którzy śpią - oddziela
choć leżą obok siebie we śnie są daleko
może dlatego bliscy i tacy samotni
tak jakby się bawili jeszcze w chowanego
miłość bierze nam ręce i na krzyżu składa
szli także niewierzący lub inaczej tacy
którzy właśnie w to wierzą w co wierzyć potrzeba
biegła jeszcze dziewczynka co długo krzyczała
na swojego tatusia żeby nie umierał
o wszyscy niewidzialni o nas zatroskani
- i ty telefonie cymbale brzęczący
co masz tylko z nami dostęp do wzruszenia
mówimy wszyscy razem bo wciąż kogoś nie ma
Nareszcie
Nie poradził sobie z własnym ciałem
więc uciekł od niego do lasu
nareszcie
bez rąk co chciały pisać o miłości
bez nóg zabieganych w kółko
bez serca co robi głupstwa
bo myśli że jest na dwie osoby
bez nerwów co wariują bez zmysłów co grzeszą
bez łzy co zasłania jak listek figowy
odetchnął jak słoń uczuciowy
ale drzewa zaczęły go obmawiać
ani człowiek ani anioł
cham.
Bez ciała przy nas stanął
jak można być tak nieprzyzwoitym
ż
eby się nawet z ciała rozebrać
Zmieniły się czasy
Nazywamy go brzydko stróżem
każemy mu stać pilnować
używamy jak chłopca na posyłki
kto z nas mu rękę poda
pożałuje że ma skrzydła za duże
sumienie tak czyste że niewygodne
kolor biały całkiem niepraktyczny
ż
ycie obce bo bez pomyłek
miłość niecałą bo bez umierania
kto z nas go obejmie za szyję
słuchaj - powie - zmieniły się czasy
teraz ja cię przed światem ukryję
Podziękowanie
Dziękuję Ci że nie jest wszystko tylko białe albo czarne
za to że są krowy łaciate
bladożółta psia trawka
kijanki od spodu oliwkowozielone
dzięcioły pstre z czerwoną plamą pod ogonem
pstrągi szaroniebieskie
brunatnofioletowa wilcza jagoda
złoto co się godzi z każdym kolorem i nie przyjmuje cienia
policzki piegowate
dzioby nie tylko krótkie albo długie
przecież gile mają grube a dudki krzywe
za to
ż
e niestałość spełnia swe zadanie
i ci co tak kochają że bronią błędów
tylko my chcemy być wciąż albo_albo
i jesteśmy na złość stale w kratkę
Bezdomna
Modlę się do swej świętej wciąż bezdomnej w niebie
co mówi do aniołów nie bardzo się czuję
wolę polne kamienie zwykły żółty jaskier
co
kwitnie tak niedługo od kwietnia do maja
tęsknię za starą łyżką i herbatą z mlekiem
a kto w niebie jest smutny ten ziemię rozumie
Wszystkiego
Indyczek którym głowy nagle czerwienieją
leszczynowej ścieżki
dzięcioła co nie śpiewa tylko woła
koguciego ogona w którym jest pięć kolorów
zielony granatowy czarny biały i żółty
bażanta którego wiek poznasz po pazurach
motyla co porusza skrzydłami pięć tysięcy razy na minutę
sasanki fioletowej na wzgórzu
pstrych ptaków co przylatują najpóźniej
demonów duszy i ciała
serca co nie wie czy było prawdziwe
psa co radości nie zna gdy nie ma ogona
tych co będąc dla siebie pozostają obok
i w ogóle wszystkiego
nie rozumieć do końca
Nie mów
Jest list który przybiegł jak kwiczoł
towarzyski i hałaśliwy
wzruszenie
chleb na stole
struga od deszczu
orzech buku czerwonobrunatny
dziki królik megaloman co udaje zająca
szept w starym parku sprzed dwustu lat
- słowo honoru że zaraz wrócę
ż
uk który umarł z przyjemnością
smutek dozwolony do końca
ci co nie przestali się kochać a zaczęli się lubić
cietrzew co drugi raz wraca przed zachodem słońca
kasztany życzliwe
nadzieja jak święta krowa
bo żyły na rękach zielone
lecz linia życia różowa
nie mów miłość
bo to za dużo
nie mów rozpacz
bo to za mało
O nieobecnych
Myślała że został już tylko na fotografii
z twarzą bez oddechu
Tymczasem w każdej chwili
kiedy zapalała światło
nakrywała do stołu w świecie tak małym w którym jest już wszystko
wiedząc że zmęczenie jest przynajmniej połową miłości
ż
e kochać - to nie znaczy iść w swą własną drogę
nieefektowna jak zielona cyranka bez połysku
wytrwała jak chory z urojenia który ma w końcu rację
kiedy odkrywała że można się modlić mając tylko czyste sumienie
kiedy odchodziła żeby wrócić
z sercem nie skróconym przez oszczędność
tak znikoma że prawdziwa
sama na wspólnej drodze
po obu stronach wiary
Tłumaczył
ż
e wieczność jest tylko jedna
ż
e już są razem chociaż się nie widzą
ż
e miałby ochotę nagadać jej serdecznie
choćby w przedpokoju ciepłym od ubrań
przecież tylko nieobecni są najbliżej
Wigilia
Już wzdychał na myśl o Bożym Narodzeniu
o tym jak naprawdę było
zaczął się modlić do świętej rewolucji w Betlejem
od której liczymy czas
kiedy znowu zaczął merdać puszysty ogon tradycji
wprosiła się choinka
elegancko ubrana
mlaskały kluski z makiem
kura po wigilii spieszyła na rosół
potem milczenie większe niż żal
i już na gwiazdkę szalik przytulny jak kotka
ż
eby się nie ubierać za cienko
i nie kasłać za grubo
zdrzemnął się na dwóch fotelach
wydawało mu się że słowo ciałem się stało - i mieszkało poza nami
nawet usłyszał że za oknem
przeszedł Pan Jezus
prosty jak kościół z jedną tylko malwą
obdarty ze śniegu i polskich kolęd
za
wcześnie za późno nie w porę
Drzewa
Brzozo nazbyt wieśniacza aby rosnąć w mieście
dyskretny grabie w sam raz na szpalery
jarzębino dla drozdów dzwoniących i szpaków
akacjo z której nie złote tylko białe miody
olcho co jedna masz przy liściach szyszki
głogu co chronisz gajówkę krewniaczkę słowika
jesionie co pierwszy tracisz liście zbliżając nam jesień
Poproście Matkę Bożą, abyśmy po śmierci
w każdą wolną sobotę chodzili po lesie
bo niebo nie jest niebem jeśli wyjścia nie ma
Ewa
Pną się cedry ku ptakom. O Liban
dźwięczy potok lepszy od pocieszeń
po warkoczach czarnych wiatr przepływa
w jej bolesną wygnańczą jesień
Patrz, zwierzęta płoszą się przy skałach
zdumione twoim płaczem tu
Nie płacz, burze śpiewają chorały
do pierwszego poza rajem snu
Dzień przekwita jabłonią. O ręce
blask się potknął jak ułudy ślad
Matko, Twoje oczy dziewczęce
wypatrują mnie z zamierzchu lat
Dlaczego
Dlaczego
ż
ubr jęczy
jeleń beczy
lis skomli
wiewiórka pryska
kos gwiżdże
orzeł szczeka
przepiórka pili
drozd wykrzykuje
słonka chrapi
sikorka dzwoni
gołąb bębni i grucha
kwiczoł piska
derkacz skrzypi
kawka plegoce
jaskółka piskocze
ż
uraw struka
drop ksyka
człowiek mówi śpiewa i wyje
tylko motyle mają wielkie oczy
i wciąż jeszcze tyle przeraźliwego milczenia
które nie odpowiada na pytania
Na wsi
Tu Pan Bóg jest na serio pewny i prawdziwy
bo tutaj wiedzą kiedy kury karmić
jak krowę doić żeby nie kopnęła
jak starannie ustawić drabinkę do siana
jak odróżnić liść klonu od liścia jaworu
tak podobne do siebie lecz różne od spodu
a liści nie zrozumiesz ani nie odmienisz
tu wiedzą że konie stają głowami do środka
ż
e kos boi się bardziej w ogrodzie niż w lesie
ż
e skowronek spłoszony raz jeszcze zaśpiewa
kukułka tutaj żywa a nie nakręcona
pszczoła wciąż się uwija raz w prawo raz w lewo
a mirt rozkwita tylko w zimnym oknie
ptaki też nie od razu wszystkie zasypiają
zresztą mogą się czasem serdecznie pomylić
jak ktoś kto bije żonę by zranić teściową
i wiadomo że sosny niebieskozielone
a dziurawiec to żółte świętojańskie ziele
tu Pan Bóg jest jak Pan Bóg pewny i prawdziwy
tylko dla filozofów garbaty i krzywy
Nie koniecznie na pewno
Jezu na krzyżu od nieba do ziemi
miałem mówić
nie pomyślałem że słowa umniejszają jak każda czułość
miałem iść z postępem
ale powstrzymał mnie artykuł "Moda i życie wewnętrzne"
miałem rozpaczać
ale sądziłem że czasem można przedostać się do nieba
pomiędzy niepewnością wiedzy a pewnością wiary
pokazując jak bilet ulgowy - zapłakany policzek
miałem udowadniać
przeszkodziła mi śmierć - jak inna ojczyzna -
więc trzymałem się tylko Ciebie za palec
Modlitwa
Któryś się modlił bo było Ci za ciasno w pacierzu
któryś rozgrzeszył Magdalenę nie słuchając jej grzechów tylko łez
któryś nie tłumaczył do końca cierpienia
który wygadanym kaznodziejom kładziesz do ust gąbkę ciszy
odsłaniasz czas jak piękno
któryś widział na audiencji w Betlejem trzech monarchów na klepisku ziemi
jak trzy złote placki
który masz więcej niż pięć ran
który się nie gniewasz na ceremonie niewiary
Proszę Cię o kryjówkę
w cienkim kąciku Twych ludzkich rąk
przed zgrają formuł
Z Ziemią krążymy
Z Ziemią krążymy wokół słońca
jak drzewo morze głaz
jak bazalt czarny i spokojny
co najmniej milion lat
z głową nad śmiercią zamyśloną
z nierozpoznanym a koniecznym
w miłości małym smutkiem serca
ze ścieżką którą odchodzimy
z listem wrzuconym po rozstaniu
zamiast na poczcie w skrzynkę szpaka
z miłością która przeszła obok
samotni razem i osobno
tylko jak z tobą dotąd nie wiem
drżę że zostajesz z tym cierpieniem
co krąży tylko wokół siebie
Uciekam
Uciekam od obrazkowych ikon
mówiła Matka Boska
od papierowej o mnie abstrakcji
od pań jak modnych lalek pozujących do moich portretów
od kanonizowanej kosmetyki
niech malują moją piękność dzieci
nieświadomie z cudowną brzydotą
pospiesznym kolorem
z nierównymi od wzruszenia brwiami
z ustami od ucha do ucha
z rudą myszą zmęczenia
w okrągłych łzach jak w drucianych okularach
ręką w której tyle pierwszego zdziwienia
O kościele
Kościele w którym wypadło mi po raz pierwszy w życiu
pić ustami mszę
chować się do konfesjonału któremu stale odrastają uszy
w którym Matka Najświętsza miała złotą koronę i bose nogi
w którym obraz świętej Tereski służył latem za plażę dla much
drewniany święty Antoni oblazł z habitu
ciemny i czysty
Kościele w którym zieleniała miedź
zasłaniano sumienie listkiem brzozowym
kolor nieba wyleniał jak szelest
smutny jakby jaskółki umiały tylko chodzić
Kościele z posadzką od pacierzy wytartą i krzywą
gdzie skrzypiały obcasy
pluskało korytko wody święconej
szczekał zegar jak emerytowany ludożerca
z amboną tak prostą że nie sposób było zakryć
na niej żadnym kazaniem swej własnej twarzy
Kościele przed którym klękał las
krzyżodzioby otwierały szyszki
łaskotał zajęczy szczaw
cieszyło babie lato jak grzech za lekki
fikały żaby a każda żaba ma zawsze czkawkę
jesienią czerniały coraz mocniej szpaki
zimą sikory sypiały na mrozie
parafianki rozbierały się ze śniegu
gdzie zamykałem Jezusa w tabernakulum zawsze z cząstką czyjegoś płaczu
gdzie modliłem się żeby nigdy nie być ważnym
Kaznodzieja
Ty co nie zbawiasz dusz porośniętych słowami
chroń mnie od pięknej gładkiej wymowy kościelnej
od homiletyki na piątkę
naoliwionych zdań
proroczych rymów
zgrabnego szeptu
czasem można przecież przez dziurę własnego kazania zobaczyć Ciebie
jąkać się -
chociaż powiedzą
znowu wyszedł stał jak rura
czerwienił się przez mikrofon
wszystkie palce sterczały - jak uszy na ambonie
O maluchach
Tylko maluchom nie nudziło się w czasie kazania
stale mieli coś do roboty
oswajali sterczące z ławek zdechłe parasole z zawistnymi łapkami
klękali nad upuszczonym przez babcię futerałem jak szczypawką
pokazywali różowy język
grzeszników drapali po wąsach sznurowadeł
dziwili się że ksiądz nosi spodnie
ż
e ktoś zdjął koronkową rękawiczkę i ubrał tłustą rękę w wodę święconą
liczyli pobożne nogi pań
urządzali konkurs kto podniesie szpilkę za łepek
niuchali co w mszale piszczy
pieniądze na tacę odkładali na lody
tupali na zegar z którego rozchodzą się osy minut
wspinali się jak czyżyki na sosnach aby zobaczyć
co się dzieje w górze pomiędzy rękawem
a kołnierzem
wymawiali jak fonetyk otwarte zdziwione "O"
kiedy ksiądz zacinał się na ambonie
- ale Jezus brał je z powagą na kolana
Szukam
Szukam nie ogłoszonej jeszcze świętej
tak autentycznej że bez obrazka
patronki piękności nieprzydatnej
urody dla nikogo
przyjaźni zatrzymanej w listach na dnie szufladki
zagubionej piłki
pantofli na sznurku
maskotki rozciągającej policzek w uśmiechu
futerka tak taniego że za drogo wyszło
spraw zawiązanych gdzieś tam
poza nami
zdmuchniętego imienia
tuż przy aniele stróżu który się zamyślił
ż
e strzeżonego Bóg właśnie nie strzeże
Wtedy
odnajduję dwunastoletnią Małgosię
co umarła w szpitalu
z jedną ściętą minutą przy sercu
pochyliła jak świerszcz głowę
z chrypką w gardle
Ankieta
Czy nie dziwi cię
mądra niedoskonałość
przypadek starannie przygotowany
czy nie zastanawia cię
serce nieustanne
samotność która o nic nie prosi i niczego nie obiecuje
mrówka co może przenieść
wierzby gajowiec żółty i przebiśniegi
miłość co pojawia się bez naszej wiedzy
zielony malachit co barwi powietrze
spojrzenie z nieoczekiwanej strony
kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska
łzy podobno osobne a zawsze ogólne
wiara starsza od najstarszych pojęć o Bogu
niepokój dobroci
opieka drzew
przyjaźń zwierząt
zwątpienie podjęte z ufnością
radość głuchoniema
prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na kawałki
czy umiesz przestać pisać
ż
eby zacząć czytać?
Wyznanie
Zamykałem wiedzę w szufladkach
wymieniałem pajęczaki stawonogi i kręgowce
myliłem na niebie gwiazdę pierwszą i ostatnią
nie rozumiejąc kamieni - nazywałem
notowałem w zeszycie spostrzeżenia
wiedziałem że kiedy przylecą drozdy i żółte pliszki
można już spać przy otwartym oknie -
ż
e po wilgach i derkaczach przychodzi pierwsza burza
ż
e słonka wędruje tylko
w nocy a wyżeł ma brwi nad oczami
poznawałem głuszca po zielonej piersi
zimorodka po czerwonych nogach
dostrzegłem że wiewiórka jest od spodu biała
ż
e czajki kładą dzioby na ziemi
ż
e kwiaty zapylane nocą nie są nigdy ciemne
ż
e w maju kwitną rośliny niskie a w czerwcu wysokie
mówiono że można szukać prawdopodobieństwa i utracić prawdę
ż
e prac doktorskich teraz się nie czyta tylko się je liczy
ż
e króla najłatwiej uwieść ale trudno się do niego dopchać
ż
e więcej jest dowodów na istnienie Pana Boga niż na istnienie człowieka
ż
e piekło to po prostu życie bez sensu
czytałem na cmentarzu - "Tu leży Maria Dymek ducha oddała Bogu
ziemi - ciało, jezuitom - domek.
Dobrze się stało"
Chwytałem się jeszcze teologii za rękę
pytałem czy anioł spowiadający byłby do zniesienia
dzieliłem grzechy na śmiertelne - to znaczy ciche - i lekkie - inaczej hałaśliwe
podglądałem czystość po obu stronach śniegu
wreszcie wzruszyłem ramionami: przecież wszystkie słowa sprawiają
ż
e się widzi tylko połowę
Daj nam
Daj nam ubóstwo lecz nie wyrzeczenie
radość że można mieć niewiele rzeczy
i że pieniądze mogą być jak świnie
i daj nam czystość co nie jest ascezą
tylko miłością - tak jak życie całe
i posłuszeństwo co nie jest przymusem
ale spokojem gwiazd co też nie wiedzą
czemu nad nami chodzą wciąż po ciemku
i daj nam sen zdrowy świąteczny apetyt
wiarę bez nerwów to jest bez pośpiechu
a zimą jeszcze matkę mi przypomnij
w ubogim czystym i posłusznym śniegu
Na szarym końcu
Wreszcie na szarym końcu
zbaw teologów
ż
eby nie pozjadali wszystkich świec i nie siedzieli po ciemku
nie bili róży po łapach
nie krajali ewangelii na plasterki
nie szarpali świętych słów za nerwy
nie wycinali trzcin na wędki
nie kłócili się między sobą
nie zajeżdżali na hipopotamie łaciny
ż
eby się nie dziwili
ż
e do nieba prowadzi
bezradny szczebiot wiary
W kolejce do nieba
Powoli nie tak prędko
proszę się nie pchać
najpierw trzeba wyglądać na świętego
ale nim nie być
potem ani świętym nie być
ani na świętego nie wyglądać
potem być świętym tak
ż
eby tego wcale nie było widać
i dopiero na samym końcu
ś
więty staje się podobny do świętego
Poza kolejką
Ilu umundurowanych świętych
kanonizowanych bez poprawek
moralistów na twardych podeszwach
aniołów kipiących jak mleko
chyba ciężko będzie czekać po śmierci na swój sąd szczegółowy
ze łzą - jak z ostatnim osłem
ale Ty Matko Najświętsza - spod ciężkiej betlejemskiej gwiazdy
co otwierasz na nas oczy jak weneckie okna
co nie przemiękłaś w cierpieniu
przyjmiesz poza kolejką
wszystkich niepewnych którym się zdawało
ż
e znak zapytania jest dłuższy od znaku krzyża
tych którzy niczego nie mają chociaż niczego nie oddali
wyczekujących w ogonkach
narzekających na lata coraz szybsze
wydeptujących na
krzywych obcasach swoje zbawienie
nawet tak zalatanych że nie mając czasu
modlili się na jednej nodze
śeby nagle zobaczyć
Więc tak długo trzeba było rozsądku sdię uczyć
na pytania logicznie odpowiadać
nie mówić bez sensu i od rzeczy
ż
eby nagle zobaczyć
ż
e nadzieja może być obok rozpaczy
niewiara obok wiary
skakanka dziecięca na podłodze obok trumny
dostojnik obok prosiaka
prawda z palcem na ustach
podopieczny pod kołami karetki pogotowia
modlitwa obok smutnego kotleta na talerzu
i ten krzyk: nie umieraj nie odchodź jeszcze okażę ci serce
z którym uciekałem - obok ciszy
Niewidzialne
śółknie pora roku
węgorze wyruszają w ostatnią podróż
cisza stamtąd
wilga dawno uciekła uczyć polskiego w Afryce
barwa niebieska oddala a zbliża różowa
starsi maleją
niewinni dźwigają ciężar
grób się zarumienił
opadają skrzydła po locie godowym
pamięć zmienia rzeczy
kamień usnął ze zmęczenia
liść osiki się trzęsie narzeka na ogonek
krowa ryczy bo ma nieufność do języka
księżyc kawaler stale tylko jeden
i jeszcze tyle niewidzialnego
bez tego nie byłoby niczego widać
Dziękuję
Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
za oczy nagle bliskie i niebezimienne
za głos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że
nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
a miłość wciąż niezręcznym mijaniem się ludzi
ż
e nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
za wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome
Samotność
Nie proszę Ciebie o tę samotność najprostszą
pierwszą z brzegu
kiedy zostaję sam jeden jak palec
kiedy nie mam do kogo ust otworzyć
nawet strzyżyk cichnie choć mógłby mi ćwierkać przynajmniej jak pół wróbla
kiedy żaden pociąg pośpieszny nie śpieszy się do mnie
zegar przystanął żeby przy mnie nie chodzić
od zachodu słońca cienie coraz dłuższe
nie proszę cię o tę trudniejszą
kiedy przeciskam się przez tłum
i znowu jestem pojedynczy
pośród wszystkich najdalszych bliskich
proszę Ciebie o tę prawdziwą
kiedy Ty mówisz przeze mnie
a mnie nie ma
Suplikacje
Boże po stokroć święty mocny i uśmiechnięty -
iżeś stworzył papugę zaskrońca zebrę pręgowaną -
kazałeś żyć wiewiórce i hipopotamom -
teologów łaskoczesz chrabąszcza wąsami -
dzisiaj gdy mi tak smutno i duszno i ciemno -
uśmiechnij się nade mną
Odpowiedzi
Czy stworzyłeś serce przez grubszą pomyłkę
czy dajesz miłość żeby ją odebrać
czy
kochających od nas oddalasz na zawsze
czy to co rozłącza nie łączy
czy to co dzieli nie każe się spotkać
czy nie odchodzimy by być już naprawdę
gdzie trwałość i kruchość mówią o wieczności
gdzie rzeki wracają z chmur
gdzie niebo niesie pompę
i morze nie wysycha
Miłość
Jest miłość trudna
jak sól czy po prostu kamień do zjedzenia
jest przewidująca
taka co grób zamawia wciąż na dwie osoby
niedokładna jak uczeń co czyta po łebkach
jest cienka jak opłatek bo wewnątrz wzruszenie
jest miłość wariatka egoistka gapa
jak jesień lekko chora z księżycem kłamczuchem
jest miłość co była ciałem a stała się duchem
i ta co nie odejdzie - bo znów niemożliwa
Nie rozdzielaj
Miłość i samotność
wzięły się pod ręce jak siostry
idą noga w nogę
nie rozdzielaj ich
nie szarp, łapy przy sobie
miłość bez samotności
byłaby nieprawdą
samotność bez miłości rozpaczą
stała Matka pod krzyżem
jak pod srebrnym obrazem
nie minęły trafiły
do niej też przyszły razem
chodzi księżyc jak morał
albo osioł po niebie
jeśli były gdzie indziej
to i przyjdą do Ciebie
To nieprawda że szczęście
Ile buków opadło
ile szpaków się zbiegło
zimą łączył nas śnieg
potem wrzos optymista
bo zakwita ostatni
gotów był dać nam ślub
to nieprawda że szczęście
najmocniejsze i pierwsze
jak
król
Niewidzialny się zjawił
krzyż ogromny ustawił
między tobą a mną
Rachunek sumienia
Czy nie przekrzykiwałem Ciebie
czy nie przychodziłem stale wczorajszy
czy nie kradłem Twojego czasu
czy nie uciekałem w ciemny płacz ze swoim sercem jak piątą klepką
czy nie lizałem zbyt czule łapy swego sumienia
czy nie prowadziłem eleganckiego dziennika swoich żalów
czy nie właziłem do ciepłego kąta broniąc swej wrażliwości jak gęsiej skórki
czy nie byłem miękkim despotą
czy modląc się do anioła stróża - nie chciałem być przypadkiem aniołem a nie stróżem
czy klękałem kiedy malałeś do szeptu
Nie tak nie tak
Moja dusza mi nie wierzy
moje serce ma co do mnie wątpliwości
mój rozum mnie nie słucha
moje zdrowie ucieka
moja miłość umarła
moje fotografie rodzinne nie żyją
mój dom jest już inny
nawet piekło zmyliło bo zimne
nakryłem się cały żeby mnie nie było widać
ale łza wybiegła
i rozebrała się do naga