173 ABY 0043 Sokół Millenium

background image
background image

WPROWADZENIE
Kiedy Han spojrzał na niego po raz pierwszy, stojąc razem z Landem na jednej z
permabetonowych platform lądowniczych na Nar Shaddaa - a było to parę lat przed tym, jak
przyłączył się do Sojuszu Rebeliantów - zobaczył w tym starym, zdezelowanym frachtowcu nie
tylko to, czym wówczas był, ale też wszystko, czym mógł się kiedyś stać.
Wpatrywał się w statek jak zadurzony młokos - z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi ustami.
Po chwili spróbował wziąć się w garść, żeby Lando nie odgadł jego myśli. Udawał, że widzi
przed sobą jedynie kupę złomu. Jednak Lando nie był głupi i szybko przejrzał Hana. Jako jeden z
najlepszych hazardzistów po tej stronie Coruscant potrafił rozpoznać blef.
- Jest szybki - oznajmił z błyskiem w oku.
Han w to nie wątpił.
Już wtedy Landowi można było zazdrościć wszystkiego, co miał, poczynając od wyjątkowej
przychylności losu. Ale szczęście nie miało z tym nic wspólnego. Lando po prostu nie zasługiwał
na ten statek. Ledwie sobie radził z prowadzeniem ślizgacza, nie mówiąc o frachtowcu
rozwijającym prędkość światła, który powinno obsługiwać dwóch zdolnych pilotów. On nie był
go wart i tyle.
Han nigdy nie uważał się za człowieka pazernego, ale nagle zapragnął tego statku bardziej, niż
pragnął czegokolwiek w życiu. Po tylu latach niewoli i tułaczki, niebezpieczeństw i
zawiedzionych nadziei, wzlotów i upadków w miłości i w Akademii, podstępów, których równie
często był ofiarą co autorem... chyba dostrzegł w tym statku szansę na stabilizację.
Okrążając go niczym planeta gwiazdę, żywił dość złowieszcze zamiary. Stary frachtowiec
przyciągał go do siebie, tak jak bez wątpienia przyciągał tych wszystkich, którzy go kiedyś
pilotowali i zostawili swoje ślady na kadłubie YT, jego szczękach i nierównej powierzchni. Han
wciągnął w nozdrza zapach statku.
Im uważniej się przyglądał, tym więcej dostrzegał śladów prób uchronienia frachtowca przed
niszczącym wpływem czasu i lotów kosmicznych. Wyklepane wgniecenia, szczeliny wypełnione
epoksatalem, farba rozsmarowana byle jak na osmalonych miejscach. Części zamienne
przymocowane za pomocą nieodpowiednich złączy lub niezbyt profesjonalnych spawów. Statek
był pokryty rdzą, obandażowany pasami durastali i brudny od wyciekających smarów. Widać
było, że dużo przeszedł, zanim Lando wygrał go w sabaka. Ale komu lub czemu przedtem służył,
Han nie miał pojęcia. Przestępcom, przemytnikom, piratom, najemnikom...? Z pewnością im
wszystkim i wielu innym.
Kiedy Lando odpalił statek do przeglądu, serce Hana zabiło szybciej. A już po chwili, kiedy
siedział za sterami, delektując się brzmieniem silników podświetlnych, kiedy wziął go na próbny
lot i omal nie wystraszył Landa na śmierć, zrozumiał, że ten statek jest mu przeznaczony.
Postanowił, że namówi Huttów, żeby mu go kupili... albo go ukradnie, jeśli będzie musiał. Doda
wojskową antenę i wymieni lekkie działka laserowe na poczwórne. Umieści w kadłubie
wysuwany wielostrzałowy blaster dla zapewnienia osłony ogniowej podczas ucieczki. Zainstaluje
parę wyrzutni pocisków udarowych pomiędzy kanciastymi wypustkami dziobu...
Ani razu nie przyszło mu do głowy, że wygra go od Landa. Ani tym bardziej, że Lando przegra
go przez blef.
Pilotowanie zmodyfikowanego sorosuuba, który razem z Chewiem wynajmowali od Landa, tylko
podsycało pragnienie Hana posiadania tego statku. Wyobrażał sobie jego początki i przygody,
jakie przeżył. Co najciekawsze jednak, od początku był nim tak zauroczony, że nigdy nie spytał
Landa, kiedy i w jakich okolicznościach statek otrzymał nazwę „Sokół Millenium".
ROZDZIAŁ 1
Orbitalny zakład montażowy 7, Corellian Engineering Corporation, 60 lat przed bitwą o Yavina

background image

Pod koniec swojej zmiany Soły Kantt błądził leniwie wzrokiem między umieszczonym na ścianie
chronometrem a wiadomościami HoloNetu. Remis we wczorajszym meczu wstrząsopiłki
pomiędzy Kuatem a Commenorem, spory wśród jakiegoś wędrownego ludu znanego jako
Mandalorianie. Kantt był tyczkowatym człowiekiem; miał rodzinę na Korelii i dziesięcioletnie
doświadczenie na stanowisku. Splótł dłonie za głową, a nogi założył jedna na drugą i oparł na
konsolecie, która stanowiła jego prywatne królestwo w zakładzie orbitalnym numer 7 CEC. Na
kolanach położył otwarty holozin, a w uchwycie na napoje przy jego fotelu stał do połowy pełny
pojemnik z zimnym kafem i dwa puste. Za transpastalową szybą, która wieńczyła rozświetlony
pulpit kontrolny, przesuwał się nieprzerwany strumień frachtowców YT-1300 prosto z linii
montażowej, jeszcze nawet niepomalowanych; były prowadzone przez gromadę boi
naprowadzających, które podlegały cybernetycznemu nadzorcy zakładu.
Długi na trzydzieści pięć metrów i mieszczący sto ton ładunku YT produkowany był od
niespełna standardowego roku, jednak już zdążył zdobyć ogromną popularność. Zaprojektowany
z pomocą Narro Sienara, właściciela jednego z głównych konkurentów CEC w przemyśle
stoczniowym, frachtowiec reklamowano jako niedrogą i łatwo modyfikowalną alternatywę dla
niezawodnych statków serii YG. O ile większość modeli z asortymentuCEC uważano za dość
toporne, YT-1300 miał pewien funkcjonalny sznyt. Wyróżniał go trzon o kształcie spodka, do
którego można było zamontować różne elementy, włączając w to wysuniętą kabinę i rozmaite
zestawy sensorów. Fabrycznie statek był wyposażony w parę wypustek dziobowych, które
wydłużały konstrukcję kadłuba, oraz w elektroniczny mózg nowej generacji, sterujący potężnymi
silnikami podświetlnymi i hipernapędem.
Kantt stracił rachubę, ile YT przejechało przed nim od chwili, gdy wymienił spojrzenia z
czytnikiem siatkówki osiem godzin wcześniej, jednak liczba musiała być dwa razy wyższa niż w
zeszłym miesiącu. Statek sprzedawał się tak dobrze, że produkcja nie nadążała za popytem. Kantt
opuścił nogi na podłogę, wyciągnął ręce nad głowę i właśnie się szykował do długiego
ziewnięcia, kiedy rozległ się przenikliwy dźwięk alarmu. Mężczyzna błyskawicznie się rozbudził
i omiótł przekrwionymi oczami liczne monitory. Do pomieszczenia wbiegł młody technolog w
jaskrawym kombinezonie i słuchawkach komunikatora na głowie.
- Zawór bezpieczeństwa na jednym z droidów paliwowych!
Kantt poderwał się na równe nogi i nachylił nad konsoletą, aby
mieć lepszy widok na sznur statków. Po jednej stronie zobaczył skąpany w jasnym blasku
reflektorów YT; do jego wlotu paliwa na bakburcie wciąż był przyczepiony droid tankujący,
podczas gdy na całej długości korytarza zerowej grawitacji identyczne roboty odłączyły się już
od pozostałych frachtowców. Kantt odwrócił się gwałtownie.
- Wyłącz droida!
Stojący na palcach przy wysokim pulpicie kontrolnym technolog pokręcił ogoloną głową.
- Nie reaguje.
- Przełącz na sterowanie ręczne, Bon!
- Nic z tego.
Kantt odwrócił się z powrotem w stronę transpastalowej szyby. Robot się nie poruszył i
prawdopodobnie w dalszym ciągu pompował paliwo do zbiornika YT 492727ZED. Paliwo, które
napędzało frachtowce do oszałamiających niekiedy prędkości, stanowiło rodzaj płynnego metalu
i wywoływało kontrowersje
od chwili powstania prototypu statku. Niewiele brakowało, a spowodowałoby wycofanie z
produkcji całej linii.
Kantt spojrzał na monitory i wskaźniki na konsolecie.
- Ogniwa paliwowe się przegrzewają. Jeśli nie odłączymy tego droida, zanim...

background image

- Powinien się już odłączać!
Kantt przycisnął twarz do chłodnej szyby.
- Odczepił się! Ale ten YT i tak się zagrzeje! - Odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi, innych niż
te, przez które wszedł Bon. - Chodź.
Przebiegli przez dwa stanowiska obserwacyjne, by znaleźć się w dziale przechowywania danych.
Gdy tylko tam wpadli, Kantt zrozumiał, że sytuacja zmieniła się ze złej w jeszcze gorszą.
Zgromadzeni przy iluminatorze Drallowie, którzy tworzyli personel działu, podskakiwali i
gorączkowo trajkotali między sobą pomimo prób zaprowadzenia porządku przez księżnę klanu.
Kantt utorował sobie drogę pośród tłumu małych, włochatych istot, żeby wyjrzeć na zewnątrz.
Sprawy wyglądały gorzej, niż się spodziewał. YT dotarł właśnie do strefy testowej dla silników
hamujących i dysz manewrowych - i wyskoczył z szeregu, roztrącając tuzin albo więcej droidów
grawitacyjnych, odpowiedzialnych za utrzymanie porządku. Na oczach Kantta trzy kolejne
frachtowce wymknęły się spod kontroli. Statek, który był sprawcą całego zamieszania, zahaczył
o rufę jednego z nich, wprawiając go w ruch wirowy. Obracający się statek zrobił to samo z
jednostką, która znajdowała się przed nim, tylko w odwrotną stronę. Oba statki wykonały pełny
obrót, sczepiły się dziobami i tak złączone wpadły na zakrzywiony moduł stanowiska
obserwacyjnego po przeciwnej stronie korytarza.
Bardzo ożywiony YT szarpnął w lewo, potem w prawo, wyrwał się z rzędu statków, po czym
zanurkował pod nim. Kantt zorientował się, że jego plany powrotu na Korelię na obiad spaliły na
panewce. Będzie miał szczęście, jeśli uda mu się wrócić do domu na weekend. Razem z
technologiem zostawili Drallów, sprzeczających się o to, jak zbilansować straty finansowe, i
wpadli do następnego pomieszczenia, gdzie składająca się w większości z ludzi grupa
kierowników średniego szczebla była bliska histerii. Jak na komendę obejrzeli się na nowo
przybyłych w nadziei na choćby strzępek dobrych wiadomości.
- Zespół droidów jest już w drodze - poinformował Bon. — Nie ma problemu.

;

Kantt zerknął spode łba na technologa, po czym odwrócił się w stronę kierowników.
- Słyszeliście? Nie ma problemu.
Czerwony na twarzy mężczyzna z rękawami podwiniętymi do łokci spiorunował go wzrokiem.
- Tak myślisz? - wyciągnął rękę, wskazując na iluminator. - To zobacz sam.
Kantt ani drgnął, więc dwóch innych chwyciło go i pociągnęło do przodu. Zespół droidów
faktycznie przybył już na miejsce - cztery roboty firmy Cybot Galactica wyciągały swoje
zaciskowe kończyny w kierunku wierzgającego YT, próbując dostać się do pokrywy silników,
jednak frachtowiec udaremniał wszelkie ich starania. I chociaż cała linia została niedawno
wyłączona, tuzin; identycznych jednostek, zbitych w bezładną stertę, krążył spory kawałek za
4927272ZED, w miejscu, gdzie niektóre z boi naprowadzających zakończyły swój lot. Co gorsza,
po tej serii karamboli kilkanaście droidów paliwowych odłączyło się od swoich frachtowców i
dwa z nich zmierzały teraz prosto na siebie.
Kantt zacisnął powieki, ale dziki błysk, który zaatakował jego oczy, pozwolił mu się domyślić,
co się stało - jeden, a może oba roboty eksplodowały. Resztę dopowiedziało staccato kropli
płynnego metalu i kawałków stopu, które zaczęły bombardować transpastalową taflę. Na
wszystkich stanowiskach obserwacyjnych zawyły alarmy, a z półokrągłych konstrukcji
tworzących korytarz trysnęły strumienie piany przeciwpożarowej. Rozległ się zbiorowy jęk
rozpaczy, a Kantt oczami duszy zobaczył, jak wyparowuje jego premia. Razem z nią uleciały
kolczyki na urodziny dla jego żony, konsola do gier dla syna, wakacje na Sakorii, które
planowali, oraz skrzynka piwa gizerskiego, którą miał dostarczyć na imprezę z okazji finału
wstrząsopiłki.

background image

Kiedy otworzył oczy, przez chwilę myślał, że koszmar się skończył - że na przykład eksplozja
zmieniła YT w zwęglone szczątki. Jednak statek nie tylko uniknął ognia, ale nawet zdołał przebić
się przez panujący chaos i zbliżał się szybko do stanowiska testowania silników podświetlnych.
Kantt potrząsnął głową, żeby otrzeźwieć, i walnął dłonią w guzik komunikatora na konsolecie.
- Potrzebna żywa ekipa w korytarzu czwartym, stanowisko testowania silników podświetlnych.
Szybko!
Oparł drugą rękę na konsolecie i, wstrzymując oddech, pochylił się do przodu. Od razu zobaczył,
jak z hangaru na końcu korytarza wyłaniają się sanie ekipy ratunkowej. Wyglądające jak silnik
zwieńczony klatkąz pionowych i poziomych prętów sanie wiozły sześciu ludzi w hermetycznych
skafandrach i hełmach. Wszyscy byli wyposażeni w plecaki rakietowe, a także rozmaite palniki,
hydroklucze i detonatory, które zwisały z ich pasków niczym broń. Kantt miał w ekipie kolegę,
który, tak jak i reszta, tylko czekał na jakieś kryzysowe sytuacje. Jednak znarowiony statek to
było coś zupełnie nowego.
Początkowo wyglądało na to, że pilot sań ma równie wielkie problemy z nadążaniem za
manewrami YT co przedtem roboty. Gwałtowne zwroty i szarpnięcia frachtowca wynikały
wyłącznie z nieregularnych zrywów silników manewrowych, jednak chwilami sprawiały
wrażenie przemyślanych, wręcz natchnionych. Tak jakby statek wykonywał manewry
wymijające lub próbował dotrzeć na stanowisko testowania silników podświetlnych przed
innymi.
Kantta opanowały złowieszcze myśli: co mogłoby się stać, gdyby nie udało się zatrzymać statku?
Czy YT spaliłby się na popiół? A może by wybuchł, zabierając ze sobą cały korytarz? Albo
zrobił wyłom w ścianie zakładu i poleciał ku gwiazdom?
Wkrótce jednak pilot sań odnalazł właściwy rytm i zdołał ustawić swój rachityczny pojazd obok
YT. Członkowie ekipy przeskoczyli z sań na frachtowiec, czepiając się jego kadłuba za pomocą
docisków magnetycznych i przyssawek. Postawiony na rufie niczym jakiś nieokiełznany acklay,
YT nie rezygnował z prób zrzucenia intruzów. Na szczęście dzięki uporczywym wysiłkom jeden
z nich zdołał dostać się do włazu na wierzchu kadłuba i znikł wewnątrz statku. Na ten widok
kierownicy radośnie zakrzyknęli, a Kantt modlił się, żeby ich radość nie okazała się
przedwczesna.
Dopiero kiedy statek się uspokoił, zdał sobie sprawę, że wstrzymuje oddech. Wypuścił powietrze
z głośnym, przeciągłym świstem, ocierając rękawem pot z czoła. Owacje zastąpiło poklepywanie
po plecach i gorączkowe dyskusje, jak na nowo
uruchomić linię. Listy oczekujących na YT wydłużały się z każdym dniem, trzeba więc było
przyspieszyć produkcję. Spodziewali się, że urlopy zostaną anulowane, a praca w nadgodzinach
stanie się wkrótce normą.
Kantt i Bon wrócili na swoje stanowiska.
- Zrodzony z ognia - mruknął technolog, kiedy przechodzili przez pomieszczenie zajmowane
przez Drallów. - No, ten YT —? dodał, widząc pytające spojrzenie Kantta. - Narodziny bohatera.
Widziałeś kiedyś coś takiego?
Kantt zrobił kpiącą minę.
- To frachtowiec, Bon. Jeden ze stu milionów.
Bon się uśmiechnął.
- Jak dla mnie, to raczej jeden na sto milionów.
ROZDZIAŁ 2
Coruscant, w czasie bitwy o Coruscant, 19 lat przed bitwą o Yavina
- Jak tu nie kochać tego statku? - powiedział Reeze.
- Zna się na swojej robocie, prawda?

background image

Jadak wepchnął się frachtowcem pomiędzy koreliański transportowiec a statek pasażerski
konsorcjum Santhe/Siena. Potem przechylił YT 492727ZED na bok, żeby przecisnąć się obok
transportowca i przesuwać dalej na czoło kolumny. Reeze wyciszył głośniki w kabinie, żeby nie
słyszeć przekleństw rzucanych pod ich adresem przez pilotów i nawigatorów.
- Może dadzą go nam na własność po tym rejsie.
- Oby - wyraził nadzieję Jadak.
- Dziesięć lat nadstawiania karku, Tobb. Powinien być taki przepis.
- Powinien być, ale nie ma. Zresztą ja tylko próbuję pomóc utrzymać galaktykę na właściwym
torze. A ty jaką masz wymówkę?
- Tak jak ci powiedziałem, chcę, żeby ten statek był nasz.
Obaj piloci byli ludźmi. Jadak, nieco wyższy i dwadzieścia lat młodszy, miał jaśniejszą karnację i
krótko przyciętą bródkę, która podkreślała jego kwadratową szczękę. Reeze miał przyprószone
siwizną skronie, ale też bystry wzrok i ciało atlety. Korek był ostatnią rzeczą, jakiej spodziewali
się nad Coruscant, jednak atak Separatystów na galaktyczną stolicę nastąpił tak nieoczekiwanie,
że prawie wszystkie zmierzające w jej stronę statki w nim utknęły. Niektórzy zdążyli jeszcze
usłyszeć na HoloNecie informację o porwaniu kanclerza Palpatine'a i zobaczyć powrót
republikańskich krążowników, które tworzyły Flotę Otwartego Kręgu, do normalnej przestrzeni.
Razem z krążownikami z macierzystej floty ogromne okręty klasy Venator zdołały ograniczyć
strefę walk do górnych poziomów atmosfery Coruscant. Nielicznym tylko wprawnym pilotom
udało się wydostać z bitewnej zawieruchy i wskoczyć z powrotem w nadprzestrzeń. Dziesiątki
tysięcy innych statków - wszelkich rozmiarów, marek i przeznaczenia - sterczały wciąż
unieruchomione. Czekały, aż bitwa zakończy się w taki czy inny sposób, żeby mogły wylądować
na Coruscant lub odlecieć ku Zewnętrznym Rubieżom.
- Nawet gdyby nam go sprezentowali - ciągnął Jadak - to jak zarobilibyśmy na jego utrzymanie?
- Tak jak do tej pory. Tyle że w sektorze prywatnym.
- Intratne zajęcie?
- Wystarczy mi zwykłe zajęcie. Nie jestem taki wybredny jak ty.
Jadak zmarszczył brwi.
- Znałem wielu przemytników. Ich życie nie jest wcale usłane różami.
Reeze parsknął śmiechem.
- Nasze też nie.
Jadak ustawił YT w miejscu, z którego widzieli walki jak na dłoni. Przypominało to bardziej
jatkę niż skoordynowaną bitwę. Ogromne okręty ścierały się ze sobą, plując szkarłatnymi
promieniami zagłady, a wokół nich w pozornym chaosie krążyły eskadry ARC-170, droidów
myśliwców typu Tri i sępów. Tło batalii stanowiła rozświetlona Coruscant, której miejski
krajobraz uległ spustoszeniu w miejscach, gdzie zostały naruszone pola ochronne lub spadły
zestrzelone statki. Republika walczyła o życie; Konfederacja Niezależnych Systemów hrabiego
Dooku
nie miała do stracenia nic poza generałem cyborgiem i armią robotów.
Reeze aż zagwizdał z wrażenia.
- To koniec cywilizacji, jaką znamy, a my mamy miejsce w pierwszym rzędzie.
- Wątpię. Ale tym bardziej powinniśmy dostarczyć nasz ładunek.
- Tak mówisz? - Reeze wyjrzał przez okrągły iluminator YT. - Możemy mieć problem z
wylądowaniem w jednym kawałku. A raczej całą furę problemów... i wszystkie można stre ścić
w dwóch słowach: „działka laserowe".
Jadak obrócił się w fotelu.
- Nie możemy się spóźnić, Reeze. Mówili, że to ważne, pa miętasz?

background image

Reeze pokiwał posępnie głową.
- „Pamięć" jest tu kluczowym słowem. Na przykład w „świętej pamięci Reeze Duurmun".
- Powiem wszystkim, że zginąłeś bohaterską śmiercią.
- Uważasz, że ty przeżyjesz? - Reeze popatrzył na przyjacie la, po czym się roześmiał. - No tak,
pewnie tak.
Jadak odwrócił się w stronę iluminatora.
- Zobacz, czy coś złapiesz na kanale taktycznym.
Reeze nałożył słuchawki na uszy i wstukał zakodowane hasło na konsolecie łączności. Przez
chwilę przysłuchiwał się rozmo wom, a potem wyciągnął szyję, żeby przyjrzeć się czemuś na
sterburcie, i wywołał nowy widok bitwy na jednym z monitorów na tablicy przyrządów. Postukał
palcem w ekran, wskazując nim ikonę dużego krążownika z pokładem obserwacyjnym na rufie z
wysuwanym mostkiem.
Jadak odczytał dane alfanumeryczne pod ikoną.
- Na co patrzę?
- To „Niewidzialna Ręka".
- Okręt flagowy generała Grievousa.
- To tam przetrzymywali Palpatine'a.
- Przetrzymywali?
- Jedi go uwolnili. Kenobi i Skywalker. Ale wszyscy trzej są cały czas na pokładzie.
Jadak obrócił YT, żeby mieć lepszy widok. W oddali republikański krążownik walił w
śródokręcie „Niewidzialnej Ręki",
w miejsce, gdzie jej podłużny dziób łączył się z bulwiastą częścią rufową. Mógł to być odwet za
szkody, jakie republikańskiemu statkowi wyrządziły działa „Niewidzialnej Ręki". Jadak zerknął
na monitor.
- Najwyraźniej kapitan „Guarlary" nie słyszał, że na pokładzie jest kanclerz.
- Może z powodu zagłuszania sygnału. Albo po prostu go to nie obchodzi.
Jadak zmarszczył brwi.
- Śmierć Palpatine'a spowodowałaby równie dużo problemów, co rozwiązała.
Przez parę chwil dwaj mężczyźni obserwowali w milczeniu, jak „Guarlara" prowadzi ciągły
ostrzał z dział laserowych. Powodowało to potężne wyrwy w kadłubie okrętu flagowego
Separatystów i wywoływało ogniste eksplozje, które pokrywały „Niewidzialną Rękę" od dziobu
po rufę. Jadak nie wierzył, żeby cybernetyczny Grievous mógł przeżyć ten atak, nie mówiąc o
Palpatinie i jego wybawcach - nawet jeśli mieli po swojej stronie Moc. Kiedy okręt nie mógł już
więcej znieść, przechylił się, a następnie uległ grawitacji i zaczął powoli schodzić w głąb
atmosfery Coruscant.
- Spada - zauważył Jadak.
- I już się rozsypuje. Dwa do jednego, że nie doleci nawet do połowy drogi.
- Stoi.
Z jedną ręką zaciśniętą na drążku sterowniczym Jadak przekręcił kompensator inercyjny i
skierował YT do przodu. Nikt nie próbował ich powstrzymać przed rzuceniem się w oko
cyklonu. Jeśli byli zdecydowani dołączyć do listy ofiar wojennych, to ich
sprawa.
- Moglibyśmy przynajmniej poszukać jakiejś innej drogi - powiedział Reeze, ściskając jedną ręką
poręcz fotela.
Jadak pokręcił głową.
- Separańcy zablokowali całą planetę. To nasza jedyna szansa: usiąść na ogonie „Niewidzialnej
Ręki".

background image

Reeze spojrzał na Jadaka.
- Lecimy za nią w dół?
- Powiedzmy, że w głąb.
Reeze pokiwał głową.
- W głąb może być.
- Nawet jeśli to oznacza przegrany zakład?
- Nawet.
Jeśli mieli dotrzeć śladem „Niewidzialnej Ręki" na powierzchnię, to najpierw musieli ją dogonić.
To oznaczało lawirowani między niezliczonymi fregatami i kanonierkami, które właziły im w
drogę, wymykanie się myśliwcom, które wciąż wysypywały się z brzuchów wyprodukowanych
w KDY transportowców albo z zaokrąglonych ramion neimoidiańskich kolosów typu L crehulk,
oraz unikanie turbolaserowego ognia, który przecinał przestrzeń. Nawet jednak przez chwilę nie
wątpili, że YT sprosta zadaniu. Statek nigdy dotąd ich nie zawiódł i nie było powodu sądzić, by
teraz miało być inaczej.
YT, którego przynależność pozostawała dla mijanych okrętów niewiadomą, stał się potencjalnym
celem dla obu stron. Sami pozbawieni uzbrojenia, Jadak i Reeze musieli polegać na wyjątkowej
szybkości frachtowca i jego niemal nadnaturalnej sprawności. Wyciskając ze statku tyle, ile się
dało, przemykali przez kłębowiska walczących maszyn, wykonując skręty i zwroty właściwe
raczej myśliwcom przechwytującym Je niż czterdziestoletnim frachtowcom - nawet tak
podrasowanym i zmodyfikowanym jak ten YT. Moc, której nie zużywały silniki podświetlne,
przydawała się polom ochronnym, wystawiany na próbę przez każdą wiązkę, jaką przyjmował na
siebie statek.
Wypadli zza jednego z popękanych zwierciadeł orbitalnych Coruscant i rzucili się w ślad za
płonącym kadłubem flagowego okrętu Separatystów, którego tępo zakończony dziób skłonił się
w stronę Coruscant w geście kapitulacji, a rozpalone do czerwoności fragmenty opancerzenia
odpadały niczym łuski zrzucającego skórę węża.
- Krążownik wypuścił kapsuły ratunkowe - zauważył Reez
Jadak powiększył obraz przedstawiający przód statku. Zaciskając dłonie na drążku, patrzył z
podziwem, jak okręt obiera kurs na dzielnicę rządową planety. „Niewidzialna Ręka" bez
wątpienia spadała, jednak ktoś najwyraźniej wciąż trzymał ster i za wszelką cenę starał się
pokierować statkiem, używając stateczników, tak aby uniknąć spalenia w atmosferze.
Skywalker? - wyraził przypuszczenie Reeze.
Raczej nie Palpatine. Chyba że ma ukryte talenty.
Setki statków, zbyt dużych, by ulec unicestwieniu przez artylerię i obronę rakietową Coruscant,
przeniknęły przez parasol ochronny planety i podziurawiły miejski krajobraz lejami. Nie ulegało
jednak wątpliwości, że artylerzyści mieli rozkaz przepuścić „Niewidzialną Rękę", co z kolei
zwiększało szanse YT na wylądowanie na planecie. Musieli jedynie trzymać się na tyle blisko
okrętu, żeby nie było ich widać, lecz wystarczająco daleko, żeby nie ulec spaleniu.
Jadak trzymał akurat rękę na drążku przepustnicy, kiedy od kadłuba „Niewidzialnej Ręki"
oderwała się cała część rufowa w postaci masy płonących szczątków. Jedynie błyskawiczna
reakcja Reeze'a uchroniła YT od unicestwienia. Jadak równie szybko wykonał beczkę,
wyprowadzając frachtowiec ze strefy zagrożenia. Jednak grad odłamków, który zasypał osłony,
był gorszy niż wszystko, z czym mieli do czynienia wcześniej, tablica przyrządów zawyła
sygnałami alarmowymi.
YT obrócił się gwałtownie bez żadnego ostrzeżenia. Tylko pasy bezpieczeństwa uchroniły
Reeze'a od wylądowania na kolanach Jadaka. Konsoleta rozbłysnęła światełkami wskaźników, a
kabinę ponownie wypełniło wycie alarmów.

background image

- Lewy silnik hamujący porządnie oberwał - oznajmił Jadak, ustawiając YT z powrotem na
właściwym kursie. - Trzeba będzie go sprawdzić, kiedy wylądujemy.
Reeze poprawił pasy bezpieczeństwa.
- Wieczny optymista.
- Ktoś w tej kabinie musi nim być.
Chociaż okręt wojenny stracił połowę swojej masy, ten, kto siedział za sterami, utrzymywał
jakimś cudem panowanie nad skróconą przednią częścią. Prawdopodobnie zamierzał spróbować
ją posadzić na jednym ze starych utwardzonych pasów do lądowania w dzielnicy rządowej. YT z
wyciem repulsorów podążał wciąż za nim, wytracając prędkość i wysokość. Kiedy jednak zostało
już tylko dwadzieścia kilometrów, ekran monitora rozświetliły ikony ostrzegawcze i odezwały
się alarmy, które sygnalizowały zbliżający się obiekt. Jadak dostrzegł statki, które pędziły w górę
studni grawitacyjnej, niosąc pomoc „Niewidzialnej Ręce".
- Statki strażackie - stwierdził Reeze. - I parę myśliwców klonów.
- Pora się ulotnić.
- Mamy ten kod...
- Lepiej go zachować na chwilę, kiedy naprawdę będziemy go potrzebować. Przełącz na obraz
rzeźby terenu.
- Szybki manewr wymijający?
- Nie ma na to czasu.
Jadak spojrzał na obraz danych topograficznych, po czym skoczył zza okrętu, nie zważając na
protesty głównych silników manewrowych i intensywne fale gorąca, które ich zaatakowały. Dwa
myśliwce ruszyły za nimi w pogoń, ale ostatecznie zawróciły i podążyły za „Niewidzialną Ręką",
która szybko zbliżała się do lądowiska.
YT skierował się na zachód ponad wieżą portu kosmicznego i Świątynią Jedi. Potem przeleciał
nad obszarem Robót, pośród słupów oleistego, czarnego dymu, unoszącego się z lejów
strąconych statkach, oraz obszarów ognia, który rozprzestrzeniał się już na niektóre z sąsiednich
dzielnic.
- Wygląda na to, że najbardziej ucierpiały sektory obcych zauważył Reeze.
- Wiele osób od lat próbowało się pozbyć tych slumsów.
- Myślisz, że Grievous jest w zmowie z lobbystami działającymi na rzecz rewitalizacji zabudowy
miejskiej?
- Dlaczego nie?
Jadak nigdy dotąd nie widział, żeby pasy ruchu powietrznego były tak puste. Wśród pojazdów
uprzywilejowanych i policyjnych patrolowców krążyły jednak pilotowane przez klony ARC-170,
szukając intruzów, dopóki nie zostanie zniesiony stan wojenny. Zanim dolecieli na miejsce,
kilkanaście myśliwców zdążyło się zainteresować ich frachtowcem.
- Jakieś dwadzieścia stanowisk artylerii nas namierzyło oznajmił Reeze.
- Włącz komunikator.
- YT-tysiąc-trzysta - odezwał się ktoś na kanale podprzestrzennym. - Przedstawcie się i podajcie
cel podróży.
- „Gwiezdny Wysłannik" z Ralltiira - powiedział do mikrofonu Jadak. - Lecimy do kompleksu
senackiego.
- Senat znajduje się w strefie ograniczonego dostępu. Jeśli macie upoważnienie, prześlijcie je
teraz lub zawróćcie. Niepodporządkowanie się zostanie potraktowane z pełną surowością.
Jadak skinął na Reeze'a.
- Dawaj.
Reeze obrócił się z fotelem i wstukał kod na konsolecie łączności.

background image

- Przesyłamy upoważnienie.
- „Gwiezdny Wysłannik" - odezwał się po chwili ten sam głos. - Możecie lecieć w kierunku
budynku Senatu.
ROZDZIAŁ 3
Przedzierając się przez dolne pasy ruchu powietrznego, „Gwiezdny Wysłannik" zbliżał się do
dzielnicy rządowej, oddzielonej od okolicznej zabudowy głębokim na kilometr kanionem, który
otaczał ją niczym fosa. Teren okalały jedne z najbardziej majestatycznych wieżowców na
Coruscant, przypominające iglice z piaskowca, nadszarpnięte w ciągu wieków przez wiatr i
deszcz. Od tego reprezentacyjnego kręgu rozchodziły się promieniście jeszcze głębsze kaniony i
właśnie z jednego z nich wyłonił się YT. Na pierwszym planie widniała kopuła gmachu
senackich biur, za nią zaś przysadzista rotunda Senatu.
Tuż przed „Gwiezdnym Wysłannikiem" pojawił się senacki autobus powietrzny z fioletowymi
detalami, który skręcał łagodnie w kierunku odkrytej platformy lądowniczej na jednej z górnych
kondygnacji biur Senatu. YT wznosił się cały czas, aż znalazł się na wysokości gmachu.
Następnie wyrównał lot i skierował się w stronę jednego z małych hangarów na najniższej
kondygnacji kopuły.
Jadak włączył repulsory i silniki manewrowe, ale pomimo Jego starań statek uderzył mocno lewą
stroną nadwozia o płytę lądowiska.
- Musimy naprawić ten silnik - powiedział Jadak.
- Zajmę się tym.
Reeze wyłączył silniki i obaj piloci odpięli pasy. Kiedy znaleźli się w wąskim korytarzu
łączącym wysuniętą kabinę z zaokrąglonym kadłubem frachtowca, Jadak wcisnął przełącznik,
który opuścił rampę na sterburcie. Zeszli po niej przy wtórze brzęków i syku, dochodzących ze
statku. Jadak w prawej ręce trzymał metalową walizkę. Pracujące wciąż wentylatory
„Gwiezdnego Wysłannika" mąciły stęchłe powietrze.
Hangar był słabo oświetlony i pozbawiony droidów załadunkowych, powszechnych na górnych
kondygnacjach. Na spotkanie wyszły im dwie postacie w barwnych senatorskich szatach.
Des'sein był humanoidem; Largetto wręcz przeciwnie. Obaj pochodzili z nękanych problemami
światów z dala od Jądra.
Z boku stał Jedi rasy Kadas'sa'Nikto, który dzięki długiemu brązowemu płaszczowi i wysokim
butom wydawał się jeszcze wyższy niż jego dwa metry. Zakończone pazurami ręce skrzyżował
na piersi, a miecz świetlny miał przypięty do pasa. Skinął z poważną miną na Jadaka. Jego
szarozielona twarz miała fakturę garbowanej skóry. Obok niego stało coś w rodzaju skrzynki na
narzędzia.
Des'sein pierwszy podszedł do Jadaka.
- Macie to? - spytał pospiesznie, podczas gdy Largetto rozglądał się nerwowo dokoła.
Jadak podał mu walizkę.
- Wszystko jest tutaj. Wszystko, o co prosiliście.
Des'sein wziął walizkę, położył ją na małym stoliku i trzęsącymi się rękami otworzył zamek.
Largetto nachylił się z wyczekującą miną. Uchylając wieko, senatorowie uruchomili znajdujące
się w środku urządzenie i przez chwilę bacznie nasłuchiwali. W lśniących czarnych oczach
Largetta odbijały się światła.
Des'sein zamknął walizkę i wziął głęboki, nierówny oddech.
- To powinno się ogromnie przysłużyć naszej sprawie, kapitanie Jadak.
Largetto pokiwał głową.
- Prawdę mówiąc, kapitanie, baliśmy się, że nie zdołacie wylądować.
- To zasługa kodu, który dostarczyliście.

background image

- Jest pan zbyt skromny. Kod nie pilotował statku.
Jadak skłonił głowę w geście podziękowania.
Przez znajdujące się w głębi drzwi wpadł do hangaru trzeci senator. Fang Zar, człowiek z siwą
brodą i ciemnymi włosami upiętymi w kok, z trudem łapał oddech.
- Kanclerz wrócił do nas cały i zdrów. - Spojrzał na Jedi. - Twoi towarzysze również przeżyli,
Mistrzu She.
Niewielkie rogi otaczające oczy Mistrza zadrgały, ale Jedi nic nie powiedział.
- Kanclerz Palpatine ze swoją eskortą przybył tuż przed kapitanem Jadakiem.
- To tamten autobus powietrzny - rzucił zza pleców Jadaka
Reeze.
- Stan wojenny został odwołany - ciągnął Zar. - A hrabia Dooku nie żyje.
Largetto, podniecony do białości, złapał Des'seina za górne
ramię.
- Może w takim razie nie będziemy musieli wykorzystywać informacji, które kapitanowie Jadak i
Reeze dostarczyli nam z takim trudem?
- Niech Moc będzie z nami - powiedział Fang Zar.
- Niech będzie. Ale nie możemy rezygnować, dopóki nie będziemy pewni zamiarów kanclerza. -
Des'sein popatrzył na Jadaka. - Mamy dla was kolejne zadanie.
Jadak i Reeze wymienili przelotne spojrzenia.
- Zamieniamy się w słuch - oznajmił Reeze.
Des'sein zniżył głos.
- Chcielibyśmy, żebyście dostarczyli „Gwiezdnego Wysłannika" naszym sojusznikom na
Toprawie.
Jadak zmarszczył brwi.
- Dostarczyli?
- Właśnie - potwierdził Largetto. - Antariańska Strażniczka, która odbierze statek, nazywa się
Folee. Znajdziecie ją w Salik City, które jest stolicą zachodnich regionów. Wasze hasło brzmi:
„Przywrócić honor Republiki w galaktyce". Może pan powtórzyć, kapitanie?
Jadak otworzył usta, szybko je zamknął i przełknął ślinę.
- Przywrócić honor Republiki w galaktyce. Ale... czy ta Folee zatrzyma statek?
Des'sein przyjrzał mu się.
- Czy to jakiś problem?
- Po prostu trochę się do niego przywiązaliśmy, wie pan - wyjaśnił Reeze. - Może moglibyśmy
odkupić od was „Wysłannika" i znaleźć jakiś inny statek, który dostarczylibyśmy na Toprawę?
- Wykluczone - odparł Fang Zar. - „Gwiezdny Wysłannik" odgrywa kluczową rolę w tej misji.
Jadak zacisnął usta.
- Jeśli mamy zostawić „Wysłannika"... czy to oznacza, że nas też zwalniacie ze służby?
- W żadnym razie, kapitanie - zapewnił pospiesznie Des'sein. - Chyba że takie jest wasze
życzenie, oczywiście.
- Nie - odparł Jadak. - Ale Toprawa leży daleko na Drodze Hydiańskiej. Zastanawiam się po
prostu, jak mamy wrócić do Jądra.
- Zapewnimy wam dostateczne środki na transport. A co ważniejsze, kiedy wrócicie, będzie na
was czekał nowy, lepiej wyposażony statek.
- A może i szybszy - dodał Largetto.
- Wątpliwe - mruknął Reeze.
Jadak przełknął gulę, która urosła mu w gardle.
- Mam nadzieję, że ta misja jest tego warta.

background image

- O tak, kapitanie - odparł Fang Zar. - Z całą pewnością.
Jadak odetchnął głęboko i pokiwał głową z rezygnacją.
Des'sein przyglądał mu się przez chwilę.
- Czy pański gest oznacza, że jesteście skłonni wykonać tę misję?
Jadak obejrzał się na Reeze'a.
- Nie chcielibyśmy, żeby zrobił to ktoś inny.
Des'sein odwrócił się w stronę mistrza She, który podniósł skrzynkę i ruszył w kierunku rampy
YT, zamiatając permabetonową podłogę swoim brązowym płaszczem.
- Mistrz She musi jeszcze wprowadzić drobną modyfikację wyjaśnił Fang Zar. - Ale nie będzie to
miało wpływu na wasz lot.
Jadak patrzył, jak Jedi znika wewnątrz statku. Potem odwrócił się z powrotem w stronę
Des'seina.
- Jakie hasło poda Folee, żebyśmy mogli ją rozpoznać?
Des'sein zamrugał w chwilowej konsternacji.
- Ach, rozumiem. Nie, to nie tak, kapitanie. Ona was oczekuje. Zdanie, które wam podaliśmy, to
tylko pomoc mnemoniczna, potrzebna, żeby Folee mogła wypełnić swoją część misji.
- Mnemoniczna - powtórzył Jadak.
- Skrót pamięciowy - wyjaśnił Largetto. - Folee zrozumie. A „Wysłannik" zajmie się resztą.
Jadak rzadko zadawał pytania na temat swoich misji, jednak tym razem ciekawość wzięła górę.
- „Wysłannik" został zaprogramowany...
- Proszę potraktować statek jak klucz - przerwał mu Fang Zar. - Klucz do skarbu.
Jadak spojrzał wyczekująco.
- Skarbu wystarczającego, żeby przywrócić honor Republiki w galaktyce - dodał w końcu
Des'sein.
Dyrektor Senackiego Biura Wywiadu Armand Isard obserwował tłum witający Wielkiego
Kanclerza Palpatine'a, kiedy zadźwięczał jego komunikator. Autobus powietrzny dopiero co
zacumował i kanclerz wraz ze swoją wyselekcjonowaną eskortą szedł teraz po czerwonym
dywanie, wiodącym wzdłuż kolumnady ku znajdującym się w atrium turbowindom. Isard
zauważył mimochodem, że Jedi Skywalker został trochę z tyłu, żeby porozmawiać na osobności
z senator Amidalą.
Isard, muskularny mężczyzna, który pomimo swojego wzrostu miał dar wtapiania się w tłum,
ubrany był w prosty szary mundur. Jego czarne włosy harmonizowały połyskiem z sięgającymi
do kolan butami. Pozostawiając czerwony dywan w rzędach ozdobnych kolumn, wcisnął
przycisk „odbierz" na komunikatorze i spojrzał na urządzenie, którego mały ekran przedstawiał
oblicze zastępcy dyrektora biura.
- Chciałem tylko pana poinformować o pewnym zebraniu, jakie odbywa się w jednym z
hangarów na najniższej kondygnacji - powiedział zastępca.
Ciemne oczy Isarda cały czas śledziły działania komitetu powitalnego.
- Mów dalej.
- Senatorowie Des'sein, Largetto i Zar weszli w posiadanie walizki, którą dostarczyli piloci
starego frachtowca typu YT.
Trzej senatorowie byli znanymi członkami Delegacji Dwóch Tysięcy, lojalistycznej koterii, która
sprzeciwiała się zdecydowanym środkom, jakie kanclerz Palpatine przedsięwziął od początku
wojny.
- Mistrz Jedi J'oopi She również jest obecny.
- Z wydziału technicznego?
- Zgadza się.

background image

Isard zaczął iść, cały czas rozmawiając.
- Ciekawe, że urządzają prywatne spotkanie, podczas gdy kilku z ich wspólników jest tutaj.
- Którzy?
- Danu, Male-Dee, Eekway... ci, co zawsze. Masz nasłuch z tego zebrania?
- "Nie. Zastosowali środki zapobiegawcze. Udało nam się tylko wprowadzić kamerę przez szyb
wentylacyjny hangaru, więc mamy przyzwoity obraz.
- Walizka...
- Na razie nie wiadomo, co zawiera. Nasi ludzie pracują nad oczyszczeniem sygnału.
- Mamy coś na temat kurierów?
- Jeszcze nie. Frachtowiec ma rejestrację z Ralltiira i należy do organizacji o nazwie Grupa
Republiki.
- To może być interesujące.
- Też tak pomyślałem. Piloci podali prawidłowy kod senackiej kontroli ruchu powietrznego.Isard
zatrzymał się na skraju pustawego atrium, gdzie Palpatine i inni czekali na turbowindę. Okolica
w szybkim tempie wypełniała się senatorami, którzy wychodzili ze swoich kryjówek, żeby
złożyć Palpatine'owi gratulacje. Isard był przerażony brakiem środków bezpieczeństwa. Podczas
gdy Palpatine znajdował się w niewoli, w sąsiedztwie kompleksu senackiego toczyły się zaciekłe
walki, więc możliwe, że Separatyści wysłali żywych lub mechanicznych zabójców. Tymczasem
Palpatine zachowywał się tak, jakby wyszedł na przechadzkę, chroniony jedynie przez parę
republikańskich strażników. Cóż, to było dla niego typowe - chociaż przysparzało wielu
kłopotów pracownikom wywiadu. Typowe dla niego było również to, że dopuszczał na teren
lądowiska jedynie lojalistycznych senatorów, mając pełną świadomość ich rosnącego
niezadowolenia z wprowadzonych przez niego zmian i odebranych swobód. Przynajmniej
Palpatine przyjął sugestię Isarda, że media należy jeszcze przez jakiś czas trzymać na dystans.
Isard rozmyślał o potajemnym spotkaniu. Senatorowie byli nieszkodliwi, nie był jednak
zachwycony obecnością Jedi. Członkowie Zakonu węszyli ostatnio bardziej intensywnie niż
zwykle. Podsłuchiwali sesje Senatu, badali stare tunele, które biegły pod Robotami, i piwnice
Pięćsetki Republiki... To się musiało skończyć.
- Wyślij oddział doborowych żołnierzy, żeby przerwali zebranie - rozkazał. - Niech zatrzymają
senatorów w celu przesłuchania.
- Co z Mistrzem She?
- Podaj jakiś wiarygodny powód interwencji. Zagrożenie dla bezpieczeństwa Senatu, zamach
bombowy, co chcesz. She nie będzie się wtrącał.
- A kurierzy?
- Postaw im zarzuty wykorzystania kradzionego kodu, podawania się za ratowników i naruszenia
strefy ograniczonego ruchu powietrznego. - Isard przerwał, a po chwili dodał: - Przesłucham ich
osobiście.
- Powinien wytrzymać - powiedział Jadak do mikrofonu słuchawek spod lewej wypustki
dziobowej YT. - Ale dobrze by go było wymienić na Kuacie, zanim ruszymy na Toprawę.
Reeze klęczał wewnątrz komory serwisowej na końcu wypustki, dokonując oględzin silnika
hamującego. Jadak usłyszał jego odpowiedź w słuchawkach:
- Nie musisz mnie przekonywać.
Jadak jeszcze raz przyjrzał się uszkodzonemu silnikowi. Wycierając ręce ze smaru, obszedł dziób
statku i omal nie zderzył się z Mistrzem She, który schodził pospiesznie po rampie ze skrzynką
na narzędzia w jednej ręce i włączonym komunikatorem w drugiej. Najwyraźniej instalacja
została zakończona.

background image

- Oddział doborowych żołnierzy został właśnie wysłany, żeby aresztować senatorów - oznajmił,
nie zwalniając kroku. - Zabiorę ich w bezpieczne miejsce. Startujcie jak najszybciej. - Zatrzymał
się parę metrów od rampy i odwrócił. - Powodzenia, kapitanie.
Jadak przystanął w połowie rampy i zasalutował niedbale.
- Dzięki za ostrzeżenie. - Przytknął mikrofon do ust i przywołał Reeze'a. - Będziemy mieli
towarzystwo. Wyłaź stamtąd.
Reeze wdrapywał się właśnie przez właz w głównej ładowni, gdy wszedł Jadak.
- Klony?
- Doborowa jednostka.
Reeze się skrzywił.
- Za mało nam płacą.
- Zanotowałem.
- Zwłaszcza że zabierają nam statek.
- Wiedzieliśmy, że tak będzie.
- Marna pociecha.
- Może pogadamy o tym później? - Jadak podał Reeze'owi rękę i wciągnął go na pokład. -
Sprawdź gotowość statku i rozgrzej go. Ja spróbuję ich zatrzymać. - Podszedł do stacji
serwisowej i wyjął mały blaster ze schowka pod konsoletą.
Reeze oparł dłonie na biodrach i się roześmiał.
- Wybacz, Tobb, ale to najśmieszniejszy widok, jaki od dawna widziałem. Ta zabawka przeciwko
karabinom blasterowym DC-piętnaście?
Jadak spojrzał na niego z ukosa.
- Nie mam zamiaru wdawać się w strzelaninę. Chcę ich tylko spowolnić.
- Spróbuj, proszę bardzo. - Reeze znów się zaśmiał i ruszył w stronę kabiny.
Jadak zbiegł po rampie i popędził w kierunku tylnego wejścia do hangaru. Wycelował i posłał
wiązkę prosto w mechanizm sterowania drzwiami. Musiał się cofnąć, bo z przełącznika zaczęły
lecieć iskry i kłęby dymu; jego nozdrza drażnił smród przypalonych obwodów elektrycznych.
Szersze i wyższe drzwi towarowe umieszczono w zachodniej ścianie hangaru. Jadak przeładował
blaster i wystrzelił w stronę przełączników dwie wiązki, z których jedna odbiła się rykoszetem i
skwiercząc, przemknęła mu koło prawego ucha. Biegł już z powrotem na statek, kiedy pięści w
rękawicach zaczęły walić w zewnętrzną stronę zablokowanego włazu i zaraz rozległ się sztucznie
wzmacniany - choć przytłumiony przez durastalowe drzwi - głos żołnierza.
- Senacka Służba Bezpieczeństwa! Otwórzcie właz i przejdźcie na środek hangaru z rękami nad
głową. Nie próbujcie uciekać.
Na ustach Jadaka pojawił się uśmiech satysfakcji, a za chwilę usłyszał hałas nad głową.
Oślepiający błysk kreślił łuk na suficie. Jadak pokonał rampę kilkoma długimi susami, wpadł
przez korytarz do kabiny i rzucił się na fotel pilota.
- Kazałeś im spadać? - spytał Reeze, nie odrywając wzroku od monitorów.
- Przysmażyłem zamki w drzwiach, ale spuszczają się przez
sufit!
Reeze obejrzał się na niego.
- Aż tak im na nas zależy?
- Nie będziemy czekać, żeby się przekonać.
Jadak zapinał właśnie pasy, kiedy z dachu „Wysłannika" dobiegły odgłosy uderzeń. Przez
modulowany świst rozgrzewanych silników przebijał się chrapliwy zgrzyt palnika.
Jadak pospiesznie włączył repulsory. YT wisiał już parę metrów nad podłogą, kiedy blasterowe
błyskawice zaczęły wbijać się w kadłub.

background image

- Zrzuć ich! - krzyknął Reeze.
Jadak chwycił za drążek i wykonał gwałtowny zwrot w nadziei, że siła odśrodkowa strąci klony z
kadłuba. Przed iluminatorem kabiny przeleciał żołnierz w zbroi o czerwonych wykończeniach,
wymachując rękami i nogami.
Reeze się skrzywił.
- To nam nie zjedna ich sympatii.
Nie dbając o zbliżający się ruch na powietrznych trasach, Jadak błyskawicznie wyprowadził
statek z hangaru.

ROZDZIAŁ 4

- Mam ich - powiedział Isard do mikrofonu ukrytego w kołnierzu jego munduru. Stojąc na skraju
lądowiska powietrznych autobusów, przesuwał makrolornetkę w ślad za uciekającym YT,
utrzymując statek pośrodku pola widzenia. Daleko w dole frachtowiec zanurkował w szerokiej
rozpadlinie naprzeciwko biur Senatu.
- Pościg podejmie eskadra ARC kapitana Archera - poinformował przez komunikator zastępca
dyrektora.
- Co z Fangiem Żarem i z innymi?
- Uciekli, zanim żołnierze weszli do hangaru. Ktoś musiał ich uprzedzić.
Isard opuścił makrolornetkę i ruszył pospiesznie po czerwonym dywanie w kierunku atrium.
- Zajmiemy się nimi w stosownym czasie. W tej chwili naszym priorytetem jest ten frachtowiec.
- Unieruchomić czy zniszczyć?
- Niech Archer zadecyduje. Ekipa ratunkowa ma czekać w pogotowiu, żeby w razie czego
przeszukać wrak i zabezpieczyć ciała.
Unikając kąsających go w rufę blasterowych błyskawic, YT zanurkował i omal nie zderzył się z
powietrznym autobusem, który zmierzał dostojnie w kierunku lądowiska na jednej z górnych
kondygnacji. Zza wschodniej krzywizny budynku senackich biur wyleciała para śmigaczy z
zamontowanymi na przedzie wielostrzałowymi działkami. Jadak pchnął drążek do przodu,
posyłając „Wysłannika" w głąb jednego z kanionów, które rozchodziły się promieniście od
otaczającego Senat okręgu. Przedzierając się przez pasy ruchu, przechylił frachtowiec na bok, a
następnie wykonał pełną beczkę i poderwał go ku niebu. Śmigacze wkrótce stały się tylko
wspomnieniem, jednak „Wysłannik" nie zdążył nawet wznieść się na wysokość ostatnich pięter
Pięćsetki Republiki, kiedy odezwał się panel systemu ostrzegania.
- V-wingi i ARC-sto-siedemdziesiątki - oznajmił Reeze. - Pięć... sześć, siedem. Nadlatują z
naszej czwartej i dziewiątej.
Jadak pchnął dźwignię przepustnicy i pociągnął do siebie drążek, wywołując chaos na kilkunastu
pasach ruchu. YT wzbił się kilkaset metrów pionowo w górę, wyprzedzając własne uderzenie
dźwiękowe przy nieustającym wyciu systemu ostrzegania.
- Kolejne ARC.
Jadak zerknął na główny ekran tablicy przyrządów. Lecące z maksymalną prędkością statki
pościgowe ustawiały właśnie skrzydła w pozycji bojowej i uruchamiały działka laserowe oraz
wyrzutnie torped protonowych.
- Czy blokada już została zniesiona?
_ Przed chwilą - potwierdził Reeze, obracając pokrętło komunikatora i nasłuchując przez
słuchawki. - Statki są wypuszczane ze strefy oczekiwania. Ruch skierowano w większości przez
sektory od trzynastego do dwudziestego.

background image

Jadak zmienił tor lotu, kierując się na wschód i wyciskając z silników maksimum mocy.
Monitory powiedziały mu, że piloci klony odgadli jego zamiary. Najbliższy z myśliwców ARC
posłał serię ostrzegawczych wiązek w dziób „Wysłannika".
- Nie żartują.
- Mówiłem ci, że za ostro ich potraktowałeś w hangarze.
- Ustaw przednie osłony i miej na nich oko.
Przed nimi leciał kilometrowy sznur statków pragnących wreszcie dotrzeć do celu. Eskortowane
przez pojazdy policyjne i myśliwce typu V-wing, statki były równiutko ustawione i schodziły w
dół, poruszając się z jednakową prędkością. Jadak wprowadził „Wysłannika" w sam środek
kolumny. Lecąc pod prąd, Jadak lawirował pomiędzy statkami, które mijały go niekiedy w tak
niewielkiej odległości, że mógł dostrzec zdumione miny na twarzach ludzi, humanoidów i
obcych, siedzących w kabinach. Najwyraźniej piloci nie mieli tyle zaufania do umiejętności
Jadaka, co sam Jadak. Niczym ławica ryb, przestraszona nagłym pojawieniem się drapieżnika,
statki zbaczały z kursów, starając się za wszelką cenę uniknąć zderzenia. Niektóre wpadały na
sąsiadów, wywołując reakcje łańcuchowe karamboli. Bezskutecznie próbując dotrzymać kroku
„Wysłannikowi", myśliwce ARC-170 leciały równoległym torem, ale wstrzymywały ogień z
obawy przed trafieniem niewinnych statków. Zanim jeszcze „Wysłannik" dotarł do górnych
warstw atmosfery, kawalkada zaczęła się przerzedzać, zaś ARC wznosiły się w górę z dużym
animuszem.
- Skieruj całą moc na tylne osłony - polecił Jadak, kiedy „Wysłannik" rozstawał się z polem
grawitacyjnym Coruscant.
Okoliczna przestrzeń usiana była szczątkami - dymiącymi skorupami republikańskich i
separatystycznych okrętów, zwęglonymi fragmentami unicestwionych myśliwców, odłamkami
strzaskanych zwierciadeł orbitalnych. Nie widać było ani śladu okrętów Federacji Handlowej i
Gildii Kupieckiej, które przetrwałyby bitwę, krążowniki floty macierzystej oraz Floty Otwartego
Kręgu wciąż jednak patrolowały okolicę na wypadek, gdyby Separatyści chcieli ponowić atak na
Coruscant.
- Wszystkie okręty w szyku zostały postawione w stan pogotowia - wymamrotał do siebie Reeze,
słuchając kanału taktycznego. - Jesteśmy uznani za wrogi cel.
Jadak popchnął dźwignię przepustnicy do oporu. Zamiast jednak spróbować się oddalić od
olbrzymich, spiczasto zakończonych okrętów, wyprodukowanych przez KDY, podprowadził YT
tak blisko ciasno lecących republikańskich krążowników, jak tylko to było możliwe. Kluczył
pomiędzy kadłubami, chcąc pod ich osłoną przedrzeć się wystarczająco daleko od Coruscant,
żeby wykonać skok w nadprzestrzeń. Ale piloci ARC-170 nie rezygnowali z pościgu, teraz zaś
nie musieli się już martwić o postronne ofiary. Tarcze dużych okrętów bez trudu odbijały
zbłąkane wiązki z działek laserowych.
„Wysłannik" zakołysał się od pierwszej salwy.
Jadak przekręcił statek na sterburtę, jakby chciał pokazać ścigającym ich myśliwcom jego
brzuch.
- Musimy osłaniać ten lewy silnik...
Ogłuszający trzask zagłuszył resztę jego wypowiedzi, a przez tablicę przyrządów przetoczyła się
lawina błękitnej energii. Światła w kabinie i wskaźniki zamrugały, po czym obudziły się
ponownie do życia. Jadak walnął ręką w sufit, żeby zmotywować nieliczne systemy, które
odmawiały jeszcze posłuszeństwa.
- Lekkie turbolasery „Uczciwości". Chcą nas złapać promieniem ściągającym.
- To ty masz drążek.

background image

Jadak odwrócił się w fotelu przodem do komputera nawigacyjnego firmy Rubicon i zażądał
danych skoku.
- Możemy uciec V-wingom - powiedział Reeze - ale te ARC mająhipernapęd klasy jeden-koma-
pięć. Polecą za nami do piekła i z powrotem.
- W takim razie Toprawa odpada. Musimy ich zgubić.
- A więc dokąd?
Jadak obejrzał się przez ramię na Reeze'a.
- Najlepszym rozwiązaniem będzie dla nas Nar Shaddaa.
Kolejna wiązka z „Uczciwości" oślepiła „Wysłannika".
- Nie ma co wybrzydzać.
Jadak zaczekał na potwierdzenie gotowości komputera i chwycił za dźwignię hipernapędu.
Gwiazdy nie zdążyły się jeszcze zamienić w smugi, kiedy kolejny huk zatrząsł potężnie YT.
Frachtowiec nie tyle skoczył w nadprzestrzeń, co został w nią wepchnięty.
Większą część lotu w nadprzestrzeni spędzili na czworakach w trzewiach statku, oceniając
szkody i naprawiając to, co się dało. Wiązka energii, która trafiła ich w rufę w momencie skoku,
uszkodziła silnik podświetlny. Po naradzie uznali, że zdołają wprowadzić statek na orbitę wokół
Nar Shaddaa, polegając tylko na silnikach manewrowych i hamujących.
Powrócili do kabiny na pozostałą część podróży przez odmęty nadprzestrzeni. Żaden z nich się
nie odzywał. Wreszcie Reeze przerwał długą ciszę.
- Jak myślisz, co ten Jedi zainstalował?
Jadak obrócił się z fotelem, omiatając wzrokiem przyrządy.
- Nie mam pojęcia.
- Nie chciałeś zapytać?
- Poco?
Reeze nie odpowiedział od razu.
- Wiesz, moglibyśmy po prostu polecieć dalej. Zreperować statek na Nar Shaddaa, a potem wiać
na Zewnętrzne Rubieże.
- Moglibyśmy. Ale nie zrobimy tego.
Reeze prychnął.
- Misja zawsze musi być na pierwszym miejscu. Nawet jeśli wiąże się z oddaniem statku.
- Senatorowie robią swoje, my swoje. Przy odrobinie szczęścia wszystko skończy się dobrze.
- Ale już i tak jest prawie po wszystkim, nie? Hrabia Dooku nie żyje. Słyszałeś, co mówili. Może
nawet nie będą nas już potrzebować.
Jadak zastanowił się nad tym.
- Wiesz co, Reeze? Jeśli faktycznie będzie już po wszystkim, kiedy dolecimy na Toprawę, to
poważnie przemyślę twoją propozycję.
Reeze wyprostował się w fotelu.
- Więc jednak jesteś na nich zły. Za oddanie statku, znaczy się.
Jadak w końcu na niego spojrzał.
- Powiedzmy, że rozczarowany.
Reeze uśmiechnął się szeroko.
- Rozczarowanie... to jest w porządku.
- Jesteś gotowy do świętowania, co?
- Dlaczego nie? Po tylu latach?
- No, ale nie rób sobie zbyt wielkich nadziei.
- Przy tobie to niemożliwe.
Jadak uśmiechnął się, nie odsłaniając zębów.

background image

- A więc Nar Shaddaa. Twoje dawne miejsce pobytu.
- Ha! Raczej miejsce, w którym często bywałem pobity.
Komputer nawigacyjny zadźwięczał i Jadak obrócił się w fotelu.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni.
Zapanowało kłopotliwe milczenie. Po chwili gwiazdy nabrały kształtów i statek powrócił do
normalnej przestrzeni. „Wysłannik" trząsł się i zgrzytał, poruszając się teraz wyłącznie siłą
rozpędu.
- Nie było tak najgorzej... - zaczął Jadak, kiedy statek nagle zgasł.
Reeze zaczął w ciemności manipulować przełącznikami.
- Wszystko padło. Nie ma światła, nie ma łączności. Systemy awaryjne nie działają.
Jadak przyglądał się, jak Nar Shaddaa rośnie w iluminatorze.
- Musieli trafić w rdzeń zasilania.
- Jest jakiś sposób, żeby ręcznie wytracić prędkość?
- Byłby, gdybyśmy mieli czas. W tej sytuacji lecimy tam, gdzie każe nam Nar Shaddaa.
Reeze zaklął i powrócił do szarpania za przełączniki.
- Są jakieś szanse na wejście na orbitę?
- Trudno powiedzieć. - Jadak odpiął pasy i wstał, nachylając się, żeby wyjrzeć przez iluminator. -
Przy tej prędkości i torze lotu... może nas wyrzucić z powrotem w kosmos. Bardziej bym się
obawiał o statki lecące w górę studni.
- I słusznie - stwierdził Reeze, przyciskając do oczu makrolornetkę. - Widzę jeden. - Zamilkł, a
po chwili dodał: - O cholera...
Jadak popatrzył na rosnący statek.
- Co to?
Reeze opuścił lornetkę.
- Koreliański masowiec. Jeden z tych gigantów serii Action. Na tyle duży, że można by nim
przewozić zgraję Huttów i jeszcze by się zmieściło stado banth.
Jadak wziął lornetkę i podniósł ją do oczu. Frachtowiec, który przypominał zaokrąglony
prostokąt z gargantuicznym podwoziem w kształcie litery „V", napędzany był trójką
cylindrycznych silników.
- Leci prosto na nas. Nabiera prędkości przed skokiem. Przyrządy ich ostrzegą.
- Ostrzegą? - Reeze popatrzył na Jadaka z niedowierzaniem. - To jest Nar Shaddaa. Kto większy,
ten lepszy. Dla nich jesteśmy jak pyłek. Nie ustąpią.
Jadak patrzył, jak ogromny statek unosi się nad atmosferą planety.
- Decyduj, Tobb - powiedział Reeze po długiej chwili milczenia.
Jadak jeszcze raz pomajstrował przy przełącznikach zasilania, a następnie wypuścił powietrze z
płuc.
- Dobra. Spadamy.
Popędzili na rufę, do jednej z kapsuł ratunkowych znajdujących się w dolnej części frachtowca,
poniżej hipernapędu i silników podświetlnych. Reeze wszedł pierwszy i odchylił pokrywę
osłaniającą przełącznik ręcznego zwolnienia kapsuły. Jadak przecisnął się przez okrągły właz i
zatrzasnął go za sobą. Reeze pociągnął właśnie za dźwignię ręcznego sterowania, kiedy
„Wysłannik" nagle ruszył i wnętrze kapsuły zalało czerwone światło.
- Naprawił się!
Jadak otworzył szeroko oczy.
- Teraz się budzisz? Teraz? - warknął.
Z silnika podświetlnego dobiegł świst, a YT obrócił się gwałtownie, jakby chciał uniknąć kolizji.
Jadak i Reeze polecieli na zakrzywioną ścianę kapsuły.

background image

Chwilę później, wirując, pędzili przez kosmos.

ROZDZIAŁ 5

Nar Shaddaa, 18 lat przed bitwą o Yavina
Viss i Heet weszli do poczekalni i skierowali się prosto do miejsca, gdzie siedział Bammy.
- W porządku, mechaniku. Teraz cię przyjmie - oznajmił Viss.
Bammy Decree znał Vissa ze szkoły, zanim jeszcze Viss z niej wyleciał i zaczął pracować jako
jeden z ochroniarzy Reja Taunta. Bammy znał też i Hetta - po krótkim pobycie w technikum
pracował nad niektórymi z jego ślizgaczy i jachtów.
Bammy ruszył w kierunku drzwi, którymi weszli obaj ochroniarze, ale Viss wyciągnął rękę, żeby
go zatrzymać, a Heet rzucił mu szlafrok kąpielowy.
- Zażywa sauny i masażu - wyjaśnił Viss, podczas gdy Bammy wpatrywał się tępo w szlafrok.
Ruchem głowy wskazał na niewielki odświeżacz w głębi poczekalni. - Tam możesz się przebrać.
Bammy był od Vissa i Heeta niższy o głowę i lżejszy o pięćdziesiąt kilo, a ponieważ większość
istot, które odwiedzały Reja Taunta, była podobnych rozmiarów co ochroniarze, szlafrok zsuwał
się z wąskich ramion Bammy'ego i ciągnął się po podłodze, kiedy mechanik wyszedł z
odświeżacza. Obwiązał go wokół pasa najciaśniej, jak potrafił, ale dwóch Klatooinian siedzących
w poczekalni i tak z trudem powstrzymywało się od śmiechu.
Viss wskazał na zwinięte ubranie Bammy'ego.
- Zostaw to w odświeżaczu i chodź z nami.
Znajdująca się za drzwiami rezydencja Reja Taunta wyglądała jeszcze bardziej tandetnie niż
poczekalnia - zagracona bibelotami, jakich pełno było w sklepach ze starzyzną na Nar Shaddaa.
Ale choć zaledwie dziesięć lat starszy od Bammy'ego, Taunt był dobrze zapowiadającym się
bossem półświatka, gustującym w luksusowych przedmiotach. Bammy nie wątpił, że Taunt
będzie kiedyś żył wystawnie niczym Hutt.
Podążał za swoimi zwalistymi kolegami ze szkoły przez kilka ogromnych, choć pustych
pokojów, dziedziniec ozdobiony roślinami importowanymi z Ithoru i kolumnami z Coruscant, a
potem w dół po szerokich kamiennych schodach aż do pokoju gier, zastawionego
dziesięcioletnimi kołami fortuny, stołami do sabaka i klatkami dla tancerek. Kilku ludzi i obcych
zajętych było sprzątaniem. Bammy nie widział ani jednego droida, odkąd dwie godziny
wcześniej stanął przed skanerem przy głównej bramie.
Viss zastukał swoją wielką łapą w stare drewniane drzwi i ktoś otworzył je z drugiej strony. Z
wnętrza uleciały kłęby pary. Fala gorąca uderzyła Bammy'ego niczym tona permabloków. Para
była tak gęsta, że nie widział czubka swojego spiczastego nosa, a po paru sekundach pot zaczął
zalewać mu oczy i ściekać z drobnego podbródka. Pomachał przed sobą ręką, jakby chciał
rozgonić mgłę, kiedy spomiędzy oparów dobiegł niski głos:
- Tutaj, mechaniku.
Podążając za głosem, Bammy dotarł do stołu, na którym Rej Taunt leżał na wznak. Jego nagi tors
pokrywały zwały tłuszczu, a grube ramiona były masowane przez trzy urodziwe kobiety. Taunt
był najstarszym synem rodziny askajiańskich handlarzy tkaniny z tomuonów. Przybył na Nar
Shaddaa jako dziecko i już został.
Taunt wskazał na sąsiedni stół.
- Masz ochotę na masaż?
Bammy wolałby odmówić, ale boss półświatka wszedł mu w słowo:
- Pewnie, że masz. Zdejmij szlafrok i pakuj swoje chude ludzkie ciało na stół. Poinstruowałem
już moje kobiety, żeby się z ciebie nie nabijały.

background image

Bammy posłusznie wykonał polecenie. Pomimo zaledwie dwudziestu lat był już w kiepskiej
formie, jednak był przekonany, że trójka masażystek widziała już gorsze przypadki w swojej
karierze. Przynajmniej jego ciało pozbawione było blizn po blasterach i misternych tatuaży,
typowych dla większości pracowników Taunta. Bammy położył się na brzuchu i dyskretnie
zrzucił szlafrok na podłogę. Musiał przyznać, że dotyk śliskich kobiecych dłoni na jego napiętych
ramionach był całkiem przyjemny.
- Zgodziłem się z tobą spotkać - powiedział Taunt - tylko dlatego, że Viss i Heet cię polecili.
Mówią, że masz talent.
- Chodziliśmy razem do szkoły - wyjaśnił Bammy. - Przynajmniej przez jakiś czas.
Taunt przewrócił się na swój potężny brzuch.
- Wspominali coś o statku.
- Krążą pogłoski, że szukasz jakiegoś.
- Chociaż raz plotka okazała się prawdziwa. Co dla mnie masz?
- Starego YT-tysiąc-trzysta.
Taunt odwrócił głowę tak, żeby spojrzeć prosto na Bammy'ego.
- A na co mi frachtowiec?
- To nie jest pierwszy lepszy frachtowiec. Ma świetny rodowód.
- Który rocznik?
- Dwudziesty piąty.
- Przed Synchronizacją?
Bammy pokiwał głową.
- Klasyk.
Taunt policzył w głowie.
- To teraz muszę zapytać: na co mi czterdziestoletni frachtowiec?
- Szukasz czegoś dyskretnego, ale mocnego, łatwego w utrzymaniu i ekonomicznego.
- Załóżmy, że tak. Kiedy mógłbym go zobaczyć?
- Trzeba, yyy, trochę nad nim popracować.
Milczenie Taunta kazało mu kontynuować.
- Miał kolizję jakiś miesiąc temu.
Taunt zmrużył oczy.
- Chyba nie chcesz mi wcisnąć tego YT, który zderzył się z „Doliną Jendiriańską III"?
Bammy przełknął głośno ślinę.
- Tak, to ten.
Taunt westchnął ciężko, rozpraszając kłęby pary.
- Z tego, co słyszałem, musieli zeskrobywać pilotów z kadłuba „Doliny".
- Też to słyszałem. Katapultowali się w kapsule, ale YT w ostatniej chwili się obrócił i kapsuła
została zgnieciona.
- Au!
- Piloci pewnie powiedzieli mniej więcej tyle samo.
- A YT?
- Mocno oberwał, ale... cały urok tych statków polega na tym, że są tak zrobione, żeby rozpadać
się na części. A najlepsze jest to, że nikt inny się nim nie interesuje. Dryfuje tam sobie po prostu
razem z innymi statkami, które nie doleciały z takich czy innych powodów.
- Może to będzie dla niego najlepsze. I dla Nar Shaddaa. Nasze własne małe pole asteroid.
- Trzeba by go odbudować od dziobu po śródokręcie - ciągnął Bammy - ale szkielet jest w
większości zdrowy. Silniki podświetlne można naprawić, a hipernapęd bez trudu odtworzyć albo
zamienić na lepszy.

background image

Taunt się zastanowił.
- Frachtowiec? No, nie wiem. Można by z niego zrobić bardziej pasażerski statek?
- Sam byś go pilotował?
Taunt roześmiał się głośno.
- Czy ja wyglądam na pilota?
- Zastanawiam się po prostu nad siedzeniami... i tak dalej.
Taunt uniósł się na jednym łokciu.
- Chciałbym mieć kanapę i koję, dostosowane do moich gabarytów, no i coś dla gości.
Powinienem zostawić trochę miejsca na ładunek, ale muszę mieć wygodne kajuty i skrytki na to,
co będę chciał ukryć przed wścibskim wzrokiem celników. Nie zależy mi specjalnie na
wyglądzie. Z zewnątrz może wyglądać na zdezelowany. Właściwie to im gorzej będzie się
prezentował, tym lepiej. Ale wnętrze ma być czyste i ładne.
Bammy kiwał głową i się uśmiechał.
- To właśnie jest w nim najlepsze. Można go praktycznie dowolnie modyfikować. Na przykład
gdybyś chciał uzbrojenie...
Taunt przerwał mu zdecydowanym ruchem ręki.
- Broń tylko przyciąga uwagę piratów. Najwyżej parę małych wielostrzałowców na dziobie na
wszelki wypadek. Jeśli będę się spodziewał większych kłopotów, wezmę statki wspomagające. -
Pomyślał chwilę. - Numer seryjny, sygnaturę napędu i rejestrację można zmienić?
- Da się zrobić. Oczywiście wybór nazwy pozostawiłbym tobie. Jeśli chcesz, mogę zamontować
transponder, który zmyli ciekawskich.
- Nawet te nowe imperialne statki?
- Nawet. Jak dotąd udaje nam się wyprzedzać o krok techników Imperatora.
- Ile to wszystko będzie mnie kosztowało?
- Nie mam jeszcze końcowej wyceny. Muszę go tu ściągnąć. Potem części... Zakładając, że
reaktor i silniki podświetlne uda się naprawić, najwięcej będzie kosztować hipernapęd, jeśli jest
potrzebny.
Taunt przewrócił się na drugą stronę.
- Daj znać, jak będziesz znał ostateczną cenę.
Korzystając z pomocy droida rejestrującego, Bammy dokonywał przeglądu YT-1300
492727ZED, który w pewnym momencie swojej czterdziestoparoletniej historii nosił nazwę
„Gwiezdny Wysłannik". Jego buty chlupotały w kałużach smaru. Musiał praktycznie krzyczeć,
żeby przebić się przez hałas serwospawarek, palników, elektrycznych hydrokluczy, szlifierek i
elektrycznych zmywaczy. Im dokładniej przyglądał się statkowi, tym bardziej rósł jego niepokój.
Zlecenie, które miało być jego wielką szansą, mogło skończyć się katastrofą. Jak zmieścić się w
kwocie, którą podał Rejowi Tauntowi? Od czego w ogóle zacząć?
To, co pozostało z koreliańskiego statku, wisiało na stelażu niewielkiego garażu Bammy'ego w
Sektorze Durosa. Mechanik miał nadzieję, że kiedyś będzie go stać na podnośnik repulsorowy,
jednak do tego czasu musiały mu wystarczyć dźwigi i rusztowania, które podtrzymywały
naprawiane statki. Wynajęta ekipa zdemontowała już bliźniacze wypustki dziobowe, wysuniętą
kabinę i wszystko, co było poluzowane lub zniszczone. Tym sposobem został sam zgnieciony
spodek. Siedem nóg, które tworzyły podwozie, stopiło się, kiedy YT przejechał po kadłubie
„Doliny Jendiriańskiej III", zanim jeszcze uderzył w spód opancerzonego pokładu masowca.
Statek był w dużo gorszym stanie, niż twierdziła ekipa, która dokonywała pierwszej oceny w
warunkach zerowej grawitacji. Bammy zdążył już wypełnić hazmatowym gruzem kilkanaście
wielkich kontenerów, a to był dopiero początek. Frachtowiec typu YT-1300p, który zderzył się z
asteroidą w pobliżu Nal Hutta, miał zapewnić nowy dziób, a także bardziej przestronną

background image

główną ładownię, generator osłon oraz parę sześcioosobowych kapsuł ratunkowych. O ile jednak
hipernapęd „Gwiezdnego Wysłannika", rdzeń reaktora firmy Quadex i wciąż nowoczesny
komputer astronawigacyjny Rubicon były nienaruszone, to para silników podświetlnych
Giordyne wymagała gruntownej rekonstrukcji.
Najgorsze jednak było to, że statek potrzebował nowego mózgu elektronicznego.
- Szefie, gdzie to położyć?
Bammy zakrył ręką ucho i odwrócił się w stronę jednego z podwładnych.
- Wyłącz ten cholerny palnik! - A zwracając się do Iktotchiego, który go zawołał, spytał: - Co
tam masz?
- Stabilizator ciśnienia układu paliwowego.
- Sprawny?
Rogata istota zakołysała głową.
- Mniej więcej.
- To znaczy mniej czy więcej?
- Więcej.
Bammy wskazał na stertę ponumerowanych i posegregowanych części w pobliżu rufy
zawieszonego statku.
- Połóż to tam. I nie zapomnij oznakować.
Sterta była tylko jedną z wielu. Cały garaż przypominał raczej plac nieustannych prac
archeologicznych niż miejsce odbudowy statku.
Podczas gdy Iktotchi taszczył stabilizator przez hangar, rozległ się głos jednego z dwóch
zatrudnionych przez Bammy'ego ludzi:
- Ten kompensator strumienia jest rozwalony. To samo z tłumikami przepływowymi.
- Nie da się ich naprawić?
- Ja nie potrafię.
Bammy zwiesił ramiona.
- Dodaj do listy.
Miał nadzieję, że kiedyś będzie go stać na zatrudnienie Givina albo Verpina.
Sytuacja robiła się beznadziejna, ale przynajmniej cała jego ekipa mechaników wróciła do pracy
po miesiącu świętowania razem z całym Nar Shaddaa zakończenia wojny. Obecny Imperator
Palpatine nie cieszył się na Nar Shaddaa szczególną sympatią. Wielu mieszkańców jednak
wierzyło, że Palpatine będzie tak zaabsorbowany umacnianiem władzy w Jądrze, że światy na
Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach znów zamienią się w lukratywne rynki przyprawy i
innych zakazanych towarów. A co ważniejsze, przemytnicy będą mogli podróżować bez obawy
przed przechwyceniem lub atakiem ze strony statków Separatystów czy republikańskich
krążowników.
Bammy nie miał jednak czasu na balowanie po kantynach. Rej Taunt czekał na statek, a lepiej nie
drażnić bossa półświatka niedotrzymaniem terminu lub przekroczeniem kosztorysu.
Bammy popatrzył na przypaloną rufę spodka. Zwęglone miejsca były śladami po strzałach z
turbolaserów dużego republikańskiego okrętu. Nie miał pewności, ale byłby gotów się założyć,
że ten ostrzał stanowił bezpośrednią przyczynę kolizji. Wiązka mogła przedrzeć się przez osłony
i uszkodzić systemy sterowania. Kiedy rozbierze na części rdzeń reaktora, powinien zyskać
jasność, jednak nie ulegało wątpliwości, że frachtowiec wpakował się w kłopoty. Niewątpliwie
też Bammy nie był pierwszym mechanikiem, który go naprawiał. Przez wszystkie lata, jakie
spędził na dłubaniu przy statkach i śmigaczach lądowych, nigdy nie widział pojazdu, który
miałby tyle wymienionych części. Wyglądało to tak, jakby każdy kolejny właściciel YT
próbował go w taki czy inny sposób przerobić, ulepszyć czy podrasować. Bammy wiedział, że

background image

zamienniki nie przejdą u kogoś takiego jak Rej Taunt - przynajmniej nie te, które będą dobrze
widoczne. Był przekonany, że może sobie pozwolić na użycie części wyprodukowanych w
warsztatach na Nar Shaddaa, przynajmniej jeśli chodzi o systemy łączności i oświetlenie, jednak
nie mógł ryzykować, że Taunt przeprowadzi niezależne testy systemów komputerowych i
podtrzymywania życia. Dlatego też problemem był elektroniczny mózg. Naprawa obecnego nie
wchodziła w grę, a zakup nowego pochłonąłby cały niewielki dochód, jaki Bammy miał jeszcze
nadzieję uzyskać z tej roboty.
Polecił swojemu najnowszemu pracownikowi - młodemu chłopakowi nazwiskiem Shug Ninx -
poszukać kogoś, kto mógłby załatwić mózg na wymianę, i to właśnie ten pół-człowiek. pół-
Theelin wszedł teraz do garażu i spieszył w jego stronę.
- Możliwe, że znalazłem mózg - oznajmił Ninx zarumieniony z podniecenia.
- Gdzie? - zaczął Bammy, ale zamilkł, widząc znajomą postać wchodzącą niespiesznym krokiem
do hangaru. Odwrócił się z powrotem w stronę Ninksa i pokręcił głową z rozczarowaniem. -
Mały, to nie był najlepszy pomysł iść do niego.
Niebieski kolor cętkowanej skóry Ninksa przybrał na intensywności.
- Nie wiedziałem...
Bammy położył mu rękę na ramieniu.
- Nie przejmuj się. Może wyjdzie nam to na dobre.
Masel, Koorivar z wydatnym rogiem na czole, znany był na Księżycu Przemytników jako paser,
handlarz bronią i oportunista, który w czasie wojny pracował dla obu stron. Syczące brzmienie
głosu dobrze pasowało do jego chytrego charakteru.
- Twój młody mieszaniec mówi, że potrzebujesz mózgu do statku.
Bammy zaprowadził Koorivara do zagraconego stołu w rogu hangaru i wskazał mu krzesło.
- Od kiedy to sprzedajesz części do statków? Myślałem, że handlujesz tylko bronią.
Masel wzruszył ramionami, ukrytymi pod drogą peleryną.
- Nic się nie zmieniło. Tyle że w tym przypadku mogę mieć coś, co ci się przyda.
Bammy ściągnął wargi.
- Przynajmniej posłucham.
- Mam kontakty wśród ekip zajmujących się demontażem floty Separatystów. Mogę ci załatwić
mózg kierujący ogniem i systemem namierzania... ze statku dowodzenia myśliwcami
Tri.
Bammy wyśmiał ten pomysł.
- Żeby go przystosować do frachtowca YT, potrzeba by wytrawnego slicera i znacznie więcej
kredytów, niż mogę wydać.
- Wiem o tym - zapewnił Masel. - Ale mam kogoś, kto się tym zajmie. Musisz tylko dostarczyć
dokumentację statku.
Bammy zastanowił się nad tym.
- Mam już dokumentację, prosto z CEC. Ale ile mnie to będzie kosztowało?
- Mniej niż połowę tego, co superflow Hanksa-Wargela na fabrycznej gwarancji. Nawet po cenie
hurtowej.
- Gwarantujesz?
Masel się uśmiechnął.
- Oczywiście. Pełny zwrot pieniędzy w razie jakichkolwiek problemów.
- Zwrot pieniędzy? - Bammy się roześmiał. - Jeśli mój klient będzie miał z nim problemy, to
będziesz musiał mnie najpierw wskrzesić.
- Wskrzeszanie to robota dla innych. Ja jestem tylko prostym spekulantem.
Bammy pomyślał jeszcze chwilkę.

background image

- Jak szybko możesz go dostarczyć, zakładając, że zdecyduję się ci zaufać?
- Tydzień po tym, jak dostarczysz dokumentację i zapłacisz połowę kosztów.
Bammy wciąż bił się z myślami. Kiedy wrócił do YT, Iktotchi czekał na niego pod prawym
pierścieniem dokującym, trzymając w brudnych od smaru rękach niewielki moduł.
- Wyjąłem to z mózgu elektronicznego - powiedział Iktotchi. - To rejestrator lotu frachtowca.
Zamiast wrócić do swojego mieszkania w Sektorze Koreliańskim Nar Shaddaa Bammy został w
warsztacie i zajął się przesyłaniem danych z komputera Superflow IV firmy Hanx-Wargel. Były
tam informacje na temat rejestracji, właścicieli, zapis lotów i przeglądów technicznych. To, co
odkrył, pobudziło jego ciekawość i większą część nocy spędził, konfrontując dane z
informacjami w HoloNecie. Do rana zdążył opracować krótką historię statku, który w ciągu
dziesięcioleci znany był pod różnymi nazwami.
YT 492727ZED zjechał z linii produkcyjnej w zakładzie orbitalnym 7, należącym do Corellian
Engineering Corporation, i przez pierwsze dwanaście lat swojego życia był jednym z ponad
ośmiu tysięcy statków we flocie Corell Industries. Firma CI Limited zajmowała się transportem
towarów na światy tak zwanych Pięciu Braci układu koreliańskiego, a także na ogromny i
zagadkowy repulsor znany jako stacja Centerpoint.
W licznych relacjach pilotów, którzy latali tym YT-1300, frachtowiec był na przemian chwalony
za swoją szybkość i zwrotność lub przeklinany za kapryśność i zawodność. Piloci często
stosowali określenia pasujące bardziej do opisu charakteru rozumnej istoty niż do oceny osiągów
statku. Jak sugerowały kolejne nazwy, YT bywał posłuszny lub niesforny, był wybawcą lub
rozrabiaką, a pilotowanie go było czystą przyjemnością lub prawdziwym koszmarem. „Duma
Corell" miała „serce", za to „Latające Licho" miewało „humory". „Męka Meetyla" było
niewyczerpanym źródłem udręki. Kolejne wpisy relacjonowały szczegółowo zdumiewające
manewry, cudem zażegnane niebezpieczeństwa czy nieoczekiwane i często zagadkowe awarie.
„Doleciałem na Tralusa w rekordowym czasie..." - zapisał jeden z pilotów. „Utknąłem pięćset
tysięcy kilometrów od Selonii z ładunkiem rozmrażających się ryb..." - wspominał inny. „Bez
trudu pokonałem »Podwójny Płomień« w wyścigu dookoła Dralla..." „Nie mogę wystartować z
Centerpoint..."
I tak ciągnęła się ta litania pochwał i oskarżeń, a każda z awarii kończyła się prowizorycznymi
naprawami i przeróbkami, zupełnie jakby wszyscy postanowili uczynić statek przedmiotem
ustawicznego eksperymentu w dziedzinie improwizowanej inżynierii.
Pragnąc zaspokoić swoją ciekawość, Bammy odszukał tandetny generator impulsów, który
musiał zainstalować jeden z pilotów, a także miejsce, w którym pewien nawigator wyładował
swoją frustrację na przekaźniku firmy Fabritech za pomocą hydroklucza. Znalazł dziesiątki
miejsc, w których statek został w rozmaity sposób okaleczony i poobijany. Kilku pilotów
posunęło się nawet do wydrapywania lub wypalania epitetów na grodziach czy wewnątrz niskich
pomieszczeń konserwacyjnych.
Historia statku była zdecydowanie osobliwa. Przez większość z dwunastu lat, jakie YT spędził w
CI Limited, firma nieustannie się rozwijała i plasowała wysoko na liście potencjalnych inwestycji
w układzie koreliańskim. Później jednak biznes zaczął podupadać, po części przez
monopolistyczne praktyki Federacji Handlowej, która połykała w tym czasie małe
przedsiębiorstwa transportowe jedno po drugim. Sytuacji nie mogła poprawić bierna postawa
Senatu Republiki. W latach poprzedzających pierwszą kadencję kanclerza Valoruma przychody
CI Limited dramatycznie spadły. Zmuszona sprzedać swoją flotę szybkich statków za bezcen,
firma ostatecznie ogłosiła bankructwo.
YT 492727ZED został sprzedany jako jeden z ostatnich parze przedsiębiorczych handlowców.
Rodzeństwo Kai i Dova Briggerowie przemianowali statek na „Zadrutowany" i na krótko podjęli

background image

zakończoną przez CI działalność, wożąc wszelkiego rodzaju towary między Korelią i innymi
światami. Według obliczeń Bammy'ego wszystkie swoje zyski musieli utopić w udoskonaleniu
hipernapędu, co ułatwiło podróże do sąsiednich układów, a później także Jądra. Ładunki, które
przewozili, również zaczęły się zmieniać - z towarów konsumpcyjnych na lekką broń, amunicję i
podobną kontrabandę.
Według informacji w HoloNecie nielegalna działalność Briggerów zwróciła uwagę Konfederacji
Przemytników z układu Culariny, a w końcu przywódcy tej organizacji, Niramy, który pożyczył
rodzeństwu sumę wystarczającą na dalsze modyfikacje statku w zamian za przyrzeczenie, że nie
będą robić interesów z handlarzami niewolników. Kiedy po zaledwie standardowym roku
rodzeństwo złamało obietnicę, Nirama wyznaczył cenę za ich głowy. Połowę nagrody zgarnął
sławny łowca nagród - schwytał Dovę i dostarczył ją Niramie, który z kolei kazał ją zgładzić.
Ocalały brat Dovy, Kai, zmienił nazwę YT na „Niesforny Syn", przerobił rejestrację na
fondorską i wyruszył na Thyferrę z nadzieją znalezienia pracy w Kartelu Handlowym Iaco
Starka. Stark, który w przeszłości sam był przemytnikiem, przewodził grupie piratów, łowców
nagród i zabójców działających na Rimmańskim Szlaku Handlowym, ale ambicja wzięła w nim
górę i znalazł się w samym środku zbrojnego konfliktu z Republiką, związanego ze skradzionym
transportem bacty. Kala spotkał jeszcze gorszy los za związanie się ze Starkiem, bo w
opuszczonej kopalni przyprawy na Troikenie został zjedzony żywcem przez mięsożerne insekty,
uwolnione w następstwie ataku sił republikańskich.
Jakieś piętnaście lat po kryzysie na Troikenie YT stał się własnością Grupy Republiki, o której
HoloNet miał bardzo niewiele do powiedzenia, chociaż organizacja powiązana była w niejasny
sposób z licznymi holdingami na kluczowych światach, łącznie z Coruscant, Alderaanem i
Korelią. Ponownie zmieniono rejestrację - tym razem na ralltiirską - i nazwę statku: od teraz był
to „Gwiezdny Wysłannik". Rejestrator lotu wymieniał liczne podróże na odległe światy, takie jak
Ansion czy Yinchorr, a superflow IV odnotował modyfikacje zestawu łączności i hipernapędu
frachtowca.
Przez krótki czas statek mógł być nawet pilotowany przez Mistrza Jedi nazwiskiem Plo Koon.
Były to jedynie domysły Bammy'ego, oparte na holozdjęciu, które odkrył przez zupełny
przypadek. Zrobione niedługo po wydarzeniach na Troikenie holozdjęcie przedstawiało Rycerzy
Jedi: Plo Koona, Qui-Gon Jinna i Adi Galię, stojących przed YT-1300, który mógł być tym
samym, co statek pilotowany przez Kala Briggera.
Pilot, który latał „Gwiezdnym Wysłannikiem" z ramienia Grupy Republiki , był człowiekiem i
nazywał się Tobb Jadak.
Już prawie świtało, kiedy Bammy natrafił na tę informację, ale odkrycie dodało mu nowych sił.
Znał to nazwisko, a rezultaty wyszukiwania» w HoloNecie odświeżyły mu w pamięci fakt, że
połowa graczy na Nar Shaddaa straciła pieniądze w wyniku przegranej Tobba Jadaka w wyścigu
grawicykli, w którym jego szanse na zwycięstwo oceniano na dwadzieścia do jednego. Krążyły
pogłoski, że to Huttowie kazali mu się podłożyć, ale też inne - że sam Jadak, przez pośredników,
obstawiał swoją porażkę. Niezależmie od tego, jaka była prawda, skandal nie przeszkodził
Grupie Republiki zatrudnić Jadaka jako pilota swojego statku.
Rejestrator lotu wskazywał, że Jadak i drugi pilot wyruszyli z Coruscant, gdzie statek niemal na
pewno został uszkodzony w następstwie trwającej tam bitwy, a po wyjściu z nadprzestrzeni
zderzyli się z „Doliną Jendiriańską III", która opuszczała Nar Shaddaa.
Bammy był -wtedy jeszcze dzieckiem, więc nie należał do tych, którzy stracili kredyty, stawiając
na Jadaka. Tak czy inaczej, śmierć w katastrofie wydawała się okrutnym losem dla kogoś, kto w
przeszłości był utytułowanym pilotem i grawicyklistą. Z drugiej strony, wszechświat rzadko
postępował sprawiedliwie tak ze zwycięzcami, jak i przegranymi.

background image

Rozdział 6

- Wychodzimy z nadprzestrzeni - poinformował przez interkom statku pilot, podczas gdy Rej
Taunt i Gossam sączyli drinki w głównej ładowni. - Zbliżamy się do Gromady Tion.
- Nie ma powodów do obaw - powiedział długoszyi osobnik, widząc niepokój na twarzy Taunta.
- Nie lubię robali. Żadnych. Nawet Neimoidian, chociaż są prawie humanoidami.
- Nasz ładunek z pewnością ułagodzi Colicoidów - odparł uspokajająco Gossam.
Taunt nic nie powiedział, ale jego milczenie było wymowne.
Gossam nazywał się Lu San i od dawna mieszkał na Nar Shaddaa. Na początku wojny spędził
dwa lata w obozie dla internowanych na Księżycu Przemytników. Podobnie jak kilku innych
przedstawicieli jego rasy, wykorzystał ten czas na nawiązanie kontaktów w świecie przestępczym
i teraz zbierał owoce tej edukacji.
- Twój statek jest wspaniały - dodał po chwili Lu San, wyraźnie starając się uspokoić Taunta.
Taunt rozejrzał się dokoła i pokiwał głową.
- Piękna sztuka.
W czasie obchodu wyremontowanego frachtowca entuzjazm Bammy'ego Decree był tak
zaraźliwy, że Taunt nie zadał sobie nawet trudu, żeby skontrolować wykonaną przez mechanika
pracę. Zaufał natomiast opinii swoich pilotów, którzy wzięli statek na próbny lot na Nal Hutta
oraz Ilezję i orzekli, że jest cudowny.
I rzeczywiście był.
Przemianowany na „Drugą Szansę" YT otrzymał rejestrację z Nar Shaddaa, a w środku skrywał
zmodyfikowane silniki podświetlne i hipernapęd oraz zaawansowane zestawy sensorów i
łączności. Wyposażony w nowy dziób i kabinę, spodek został wyklepany i oczyszczony; wciąż
jednak wyglądał na swój wiek - świeżą farbę i durastop zastosowano tylko tam, gdzie było to
konieczne. Wnętrze mieściło teraz przestronną główną ładownię, niewielki kambuz, odświeżacz
oraz prywatną kajutę dla Taunta z koją dopasowaną do jego cielska i z mniejszymi dla gości.
Jedynie wprawne oko mogłoby zauważyć, że statek jest teraz hybrydą 1300f i 1300p. Jak na
względnego nowicjusza, Decree spisał się znakomicie, a co ważniejsze, miał dość rozumu, żeby
trzymać się terminu i ustalonej ceny.
Taunt tak bardzo chciał wypróbować statek, że przyjął robotę od viga Czarnego Słońca, którą w
innym wypadku pewnie by odrzucił. Gdyby tylko nie chodziło o interesy z robalami... Jednak
Taunt od dawna chciał podbudować swoją reputację wśród szefów Czarnego Słońca, więc chęć
wykorzystania tej okazji przezwyciężyła początkowe uczucie odrazy.
I strachu.
Czarne Słońce dochodziło wreszcie do siebie po ataku zabójcy, który trzynaście lat wcześniej
zgładził najważniejszych bossów kartelu, łącznie z ekstrawaganckim Alexim Garynem. W czasie
wojny kilku vigów próbowało objąć przywództwo, jednak plany przejęcia - w porozumieniu z
Huttami - kontroli nad przepływem leczniczej rośliny bota obróciły się przeciwko nim i
pozostawiły Czarne Słońce w stanie chaosu. Ostatnio jednak widać było skutki reorganizacji pod
przewodnictwem Dala Perhiego i falleeńskiego szefa półświatka imieniem Xizor.
To właśnie jeden z przedstawicieli Perhiego zaproponował Tauntowi tę robotę i skontaktował go
z Koorivarem imieniem Masel, który zarekomendował Lu Sana jako pośrednika w rozmowach z
Colicoidami. Masel należał do nowego gatunku informatorów, wyrosłego na gruzach wojny i
fundamentach Imperium. Wkrótce flota gwiezdnych niszczycieli Palpatine'a, dowodzona przez
oficerów z krwi i kości, wykształconych w imperialnych akademiach, powinna zapanować nad
całym kosmosem. Do tego czasu jednak można było zarobić sporo kredytów, wykorzystując

background image

bałagan, który pozostawiła po sobie wojna. Wielu z pewnością tęskniło za Zakonem Jedi, ale
Taunt nikogo takiego nie znał. Imperium już teraz było lepiej uzbrojone niż Czarne Słońce i inne
organizacje, ale przynajmniej z wysłannikami PalPatine'a można było walczyć turbolaserami
przeciw turbolaserom, a nie turbolaserami przeciw Mocy.
„Druga Szansa" pozbawiona była ciężkiej broni, jednak Taunt miał nadzieję, że to, co wypełniało
ładownie - pięćdziesiąt ton Mrożonego eopiego mięsa - okaże się jeszcze skuteczniejsze w
negocjacjach z Colicoidami.
Ci chitynowi, mięsożerni projektanci i wytwórcy myśliwców Tri, droidów niszczycieli i droidów
sabotażowych, które Separatyści kupowali w hurtowych ilościach, żeby zasypać nimi Republikę,
pod koniec wojny opuścili swoją rodzinną Collę IV i osiedlili się między innymi na planetach
Gromady Tion. Większość z ich zabójczych wynalazków została dawno dezaktywowana, jednak
wiele droidek, zaprojektowanych przez Colicoidów na własne podobieństwo, nabyły firmy
ochroniarskie działające w Sektorze Wspólnym, a niektóre z ich pozostałych produktów trafiły na
rozkwitający czarny rynek. Wśród nich były pełne kontenery robotów sabotażowych wielkości
melona, znanych jako Pistoeki lub pająki, które według Czarnego Słońca idealnie nadawały się
do pracy w ich warsztatach na Nar Shaddaa, przeznaczonych do demontażu skradzionych
statków i pojazdów.
Taunt jak dotąd nie miał bliższych kontaktów z Colicoidami. ale znał pewnego kryminalistę,
który miał z nimi do czynienia, kiedy te insektoidalne istoty chciały przejąć kontrolę nad
handlem przyprawą z Kessel i próbowały opanować fabrykę przyprawy na Nar Shaddaa.
Przekonały się jednak boleśnie, że były handlarz niewolników może być jeszcze bardziej
zabójczy od nich.
- Chodzi o ich postawę - stwierdził Taunt, gdy niepokój wziął w nim górę nad dumą z „Drugiej
Szansy". - Zniosę Rumian, Kamarian, nawet Geonosjanina albo dwóch, ale ta ich... wklęsłość
sprawia, że wydają się bardziej agresywni. - Przeszedł go dreszcz. - Bezpieczniej bym się czuł,
śpiąc z Anzatem.
- Oni rzeczywiście są bardziej agresywni - przyznał Gossam. - A twoja... jakby to ująć? Zdrowa
tusza z pewnością pobudzi ich apetyt.
Taunt otworzył szeroko oczy.
- Nie mów mi takich rzeczy
Lu San uśmiechnął przyjaźnie.
- Dlatego mięso musi być wyładowane, zanim się im pokażemy. Poza tym, że posłużą do zapłaty,
eopie mają odwrócić ich uwagę i udobruchać, dopóki nie załatwimy interesów. Ta taktyka zdała
egzamin w przypadku Federacji Handlowej, kiedy składała zamówienie na droideki.
- Ale Neimoidianie przychodzą na świat jako larwy. Coś ich więc łączy.
Lu San machnął drobną ręką w bagatelizującym geście.
- Colicoidowie są znani z tego, że zjadają nawet swoich.
Grube wargi Taunta zadygotały.
- Widziałeś kiedyś, jak któryś z nich zwija się w kulę, tak jak droideki?
- Tylko raz - powiedział Lu San. - W obecności hueche'a, drapieżnika, który żywił się nimi na
Colli Cztery.
- Nie mogliśmy takiego jednego zabrać, tak na wszelki wypadek?
- Podobno Colicoidowie wszystkie wytępili. Może dałoby się sklonować, gdybyśmy mieli czas.
Taunt wstał i zaczął przechadzać się po ładowni.
- Co jeszcze powinienem wiedzieć?
Lu San wodził za nim wyłupiastymi, jaszczurczymi oczami.
- Protokół nakazuje trzymać podbródek opuszczony.

background image

Taunt, który miał pod brodą prawie tyle fałd tłuszczu, ile ciężarne przedstawicielki jego rasy
miały piersi, przycisnął podbródek do klatki piersiowej.
- O, tak? - zdołał wydusić.
Może być. Chodzi o to, żebyś pod żadnym pozorem nie odsłaniał szyi.
Taunt popatrzył na patykowatą, zakrytą obręczami szyję Lu Sana.
- Ty się nie boisz?
Gossam wskazał na swoje ciało.
- Za mało mięsa mam na kościach.
- Lepiej dla ciebie, żebyś miał rację.
Przemierzając chwiejnym krokiem biegnący po obwodzie korytarz „Drugiej Szansy", która z
maksymalną prędkością oddalała się od planetoidy w Gromadzie Tion, Taunt na próżno
próbował się uspokoić. W ciągu lat spędzonych na Nar Shaddaa niejednokrotnie był świadkiem
brutalnych egzekucji zdrajców i kolaborantów; widział niedoszłych zbiegów rzucanych na
pożarcie rancorom lub torturowanych przez droidy zaprogramowane na sadyzm. Wiedział
jednak, że trudno będzie mu wymazać z pamięci obraz Colicoidów.
Wyłaniali się jak nagła plaga z jam wydrążonych w powierzchni planetoidy, śliniąc się na widok
szybko rozmrożonego eopiego mięsa, wyładowywanego ze statku, by za chwilę rzucić się na nie
z takim zapamiętaniem, że krew unosiła się w rzadkim powietrzu i osiadała niczym rosa na
twarzach Taunta, Lu Sana, Vissa i Heeta, kiedy już opuścili statek...
Widząc ogarniętych szałem jedzenia Colicoidów, Taunt byl przekonany, że on i cała jego grupa
zostaną rozerwani na strzępy i pożarci żywcem, zanim Lu San zdąży dobić targu.
A jednak Gossam zdołał jakoś tego dokonać, więc ze stosownym pośpiechem zaczęli wnosić
kuliste droidy do tych samych ładowni, w których wcześniej znajdowało się mięso. Ale wtedy
biedny Viss w ferworze załadunku wyciągnął szyję, żeby rozluźnić zesztywniałe mięśnie, i szał
jedzenia rozpoczął się na nowo. Zanim Taunt pojął, co się dzieje, sześciu Colicoidów rzuciło się

na Vissa i obdarło mu z kości całe mięso... Taunt przez cały czas

I

przyciskał podbródek do klatki piersiowej. Lu San, biedny Lu

San bezskutecznie próbował zapobiec tragedii i słono za to zapłacił. Colicoidowie wyczuli bijący
od niego nagły strach i poszatkowali Gossama jak surową rybę, nie zważając na to, czy nadaje się
na posiłek, czy tylko na przekąskę. Nie zostawili ani kawałka.
Taunt aż się wzdrygnął.
Po dwóch okrążeniach korytarza wciąż nie mógł opanować drżenia. Po kolejnych dwóch
wreszcie zaczął się uspokajać. YT nabierał prędkości, przygotowując się do skoku w kierunku
Nar Shaddaa.
To, że zdołali ujść z tego horroru z nienaruszonym ładunkiem, zakrawało na cud. Droidy
sabotażowe, wrzucone luzem do ładowni, tworzyły metrowej wysokości stertę i latały jak kulki w
durablaszanej puszce. W ładowni numer dwa spoczywał przeznaczony do sterowania nimi
komputer Colicoid Création Nest.
Taunt wtoczył się do głównej ładowni i usiadł na kanapie niwelującej skutki przeciążenia. Czekał
na komunikat o gotowości do przejścia w prędkość nadświetlną, jednak pilot wciąż milczał.
- Dlaczego nie skaczemy w nadprzestrzeń? - zawołał w końcu Taunt.
Odpowiedź nadeszła po niepokojąco długiej chwili.
- Komputer nawigacyjny twierdzi, że hipernapęd nie reaguje. Idę na rufę, żeby to sprawdzić.
Taunt spojrzał w stronę kabiny i zobaczył, że drugi pilot znika w korytarzu. Zanim zdążył się
podnieść z kanapy, do jego uszu dobiegł pełen zaskoczenia okrzyk:
- Pająki się włączyły! Rozmontowują cały statek!

background image

Twarz Bammy'ego Decree, wyrażająca konsternację i głęboki niepokój, wypełniała ekran
głównego monitora na konsolecie serwisowej.
- Droidy sabotażowe typu Pistoeka? Ale skąd się tam wzięły?
- Kupiłem je - wszedł mu w słowo Taunt. Ze wszystkich stron słychać było odgłosy
ćwierkających do siebie robotów i rozbieranej na części „Drugiej Szansy". - Później ci to
wyjaśnię, ale na razie muszę wiedzieć, jak je wyłączyć, zanim uszkodzą wszystkie systemy na
statku!
- Czy transakcja obejmowała komputer sterujący?
- Tak, tak!
- To nie możesz go po prostu wyłączyć?
- Jest wyłączony! W ogóle go nie włączaliśmy!
- To jak...
- Nawigator mówi, że droidy głównie likwidują zmiany, które ty wprowadziłeś! Tak jakby
chciały przywrócić statek do ustawień fabrycznych. Jak to możliwe?
- Zmiany, które ja wprowadziłem? - Decree zamilkł na chwilę z lekko rozchylonymi ustami. -
Czy ktoś pomagał ci przeprowadzić tę transakcję?
- Koorivar, Masel. Ale co to ma do rzeczy? - Taunt nie czekał nawet na odpowiedź. - Czy to
przez jakąś część, którą zainstalowałeś? Jakiś zamiennik? Ostrzegałem cię, Decree, żadnych
zamienników!
Decree zacisnął powieki i zaraz otworzył szeroko oczy.
- Musicie uruchomić komputer sterujący Pistoekami. Powiedz swojemu inżynierowi, żeby polecił
komputerowi przestawić droidy na ich standardowe oprogramowanie.
- Słyszałeś? - krzyknął przez ramię Taunt.
- Robi się - odparł inżynier.
Taunt przeniósł wzrok z powrotem na monitor.
- Co jeszcze, Decree?
- Potem musicie je wyrzucić. Co do jednego. Możecie to zrobić?
- Możemy to zrobić? - krzyknął Taunt do nikogo konkretnego.
- Trochę to potrwa, ale damy radę.
Taunt wypuścił powietrze.
- Decree, lepiej, żeby się udało. Bo jak nie, to nie będzie takiej planety, na której bym cię nie
znalazł.
Decree przełknął ślinę i pokiwał głową.
- Uda się.
- Co zrobić z uszkodzonymi systemami? Te cholerne roboty dobrały się prawie do wszystkiego!
- Niech twój inżynier spisze szkody. Załatwię potrzebne części i znajdę kogoś z szybkim
statkiem. Naprawię wszystko osobiście.
- Zacznij kompletować te części. Połączę się z Nar Shaddaa i każę przygotować statek.
Decree wyglądał na zmieszanego.
- Ja, ja...
- Daruj sobie - uciął Taunt. Zakończył połączenie i wyprostował się.
Nie mógł opanować drżenia potężnych dłoni. Wiedział, że będzie musiał wytłumaczyć się przed
vigiem, a także zapłacić za mięso i koszty podróży. Kompletna klapa. Nie wiedział, jak długo stał
przy konsolecie serwisowej, zanim kątem oka dostrzegł Heeta.
- Droidy są już wyłączone. Naath jest na dole, gotowy do ich wyrzucenia. Te dranie wyrządziły
duże szkody, szefie. Łączność działa, ale mamy tylko napęd podświetlny.
Taunt pokiwał w zamyśleniu głową.

background image

- Pomoc jest już w drodze. Przygotujcie spis wszystkiego, co będzie potrzebne do naprawy
hipernapędu.
- Zrobi się.
Gdy tylko Heet się oddalił, z kabiny dobiegł głos pilota:
- Szefie! Niech pan tu lepiej przyjdzie. Mamy poważny problem.
Taunt popędził korytarzem do kabiny i omal nie wyrżnął głową o niską górną framugę włazu.
Pilot wskazał na dwa iskrzące się kształty pośrodku iluminatora.
- Imperialna marynarka. Jeden ze starszych okrętów klasy Acclamator plus niszczyciel. - Pilot
popatrzył na Taunta.
- Myśli pan, że mieli Colicoidów na oku? Mogli obserwować transakcję?
Taunt zacisnął szczękę.
- Nawet jeśli, to nie znajdą żadnych dowodów.
Pilot dotknął swoich słuchawek.
- To oni. Chcą, żebyśmy wyłączyli silniki i poddali się kontroli. - Spojrzał przez iluminator. -
Niszczyciel kieruje się w naszą stronę.
Heet wcisnął się do kabiny i stanął za Tauntem.
- Droidy zostały już wyrzucone.
- To dobrze - zaczął Taunt, ale zaraz przerwał, a twarz mu nagle pobladła. - Decree kazał
przywrócić im pierwotne oprogramowanie.
Heet przyglądał mu się tępym wzrokiem.
- One były pierwotnie zaprogramowane na unieszkodliwianie statków Republiki!
Wszyscy trzej równocześnie odwrócili się w stronę iluminatora.
Z ust pilota popłynęła wiązanka epitetów.
- Niszczyciel leci wprost pomiędzy nie!
- Powiedz im, żeby się nie zbliżali! - polecił Taunt. - Powiedz, że mamy wyciek promieniowania!
„Nadzorco", tu „Druga Szansa - powiedział pilot do mikrofonu. - Lepiej będzie, jak to my
podlecimy do was... Ale... Ale... Nie, nie o to chodzi... Tylko... - Odwrócił się w stronę Taunta i
powiedział: - Podejrzewają podstęp. Grożą, że otworzą ogień.
Przez chwilę Taunt nie mógł zmusić swoich strun głosowych do działania.
- Jak szybko okręt znajdzie się w zasięgu droidów?
Pilot wyświetlił powiększony obraz statku na jednym z monitorów. Nie trzeba było żadnej
fachowej wiedzy, żeby się zorientować, że kuliste roboty sabotażowe docierają już do
niszczyciela.
- Przebijają się przez pola ochronne. Przywierają!
Taunt opadł na fotel drugiego pilota, który omal nie załamał Się pod jego ciężarem.
W kabinie zapadła pełna grozy cisza, przerywana jedynie miarowymi dźwiękami dochodzącymi
z konsolety komunikacyjnej.
Nagle na wprost frachtowca rozbłysła eksplozja i kabinę zalało oślepiające światło.

W początkowych latach nie było takiej rzeczy, której nie zrobiłby dla „Sokoła" - nawet jeśli
oznaczało to lot przez pół galaktyki z narażeniem życia własnego i Chewbacki, aby wyciągnąć
kogoś z więzienia w zamian za wyposażenie statku w udoskonalony system sterowania, nową
antenę i hipernapęd klasy 0,5.
Lot do Sektora Wspólnego był pierwszą prawdziwą podróżą, jaką on i Wookie odbyli na
pokładzie „Sokoła", niedługo po tym, jak wygrał go od Landa w Mieście w Chmurach. Ich
pierwsza wielka przygoda. Mieli tam odwiedzić Klausa „Doka" Vandangantego, wyjętego spod
prawa mechanika, który jak nikt potrafił wycisnąć ze statku wszystko, co się dało. Problem

background image

polegał na tym, że Doc dał się aresztować i wylądował w więzieniu na Krańcu Gwiazd, na
Orronie III, a olśniewająca jasnowłosa córka Doka, Jessa, uzależniła umowę na modyfikację
„Sokoła" od uwolnienia jej ojca.
W tym celu „Sokół" musiał udawać niezgrabną barkę, co tak spowolniło skok na Orrona III, że
zanim statek wyszedł z nadprzestrzeni, on i Chewie skakali sobie do gardeł. Jednak ta uciążliwa
podróż pozostawiła w nim uczucie dumy, a to z tego powodu, że był w jakiś sposób
odpowiedzialny za uratowanie starego frachtowca od takiego losu. Tak samo jak „Sokół"
wybawił go od konieczności pilotowania jarmarcznych statków Huttów i innych degeneratów.
Z czasem, w miarę jak lista jego poświęceń dla statku rosła, zaczął uważać, że jest z nim
związany równie mocno co z Chewiem, a później z Leią. Tyle razy wspólnie podejmowali
ryzyko, wspólnie wystawiali się na niebezpieczeństwo, tyle razy poświęcali się dla siebie
nawzajem...

background image

ROZDZIAŁ 7

Archipelag Zamael, Głębokie Jądro, 43 lata po bitwie o Yavina
Allana Solo siedziała nad pomieszczeniem serwisowym głównej ładowni, wymachując chudymi
nogami, przewieszonymi przez otwarty właz.
- Powiedz jej, żeby teraz spróbowała - zawołał z dołu Han.
Allana przyłożyła ręce do policzków i odwróciła się w stronę
kabiny.
- Babciu, mówi, żebyś teraz spróbowała.
Po chwili silnik podświetlny „Sokoła" wydał z siebie płaczliwy jęk, ale nie obudził się do życia.
Han wymamrotał ledwo słyszalne, zdławione przekleństwo.
- Sto osiemnaście - odezwał się C-3PO zza pleców Allany, która odwróciła się lekko, żeby na
niego spojrzeć. - To sto osiemnaste takie zdarzenie, odkąd mam zaszczyt służyć na pokładzie
„Sokoła Millenium". Takie lub podobnej natury, ściśle rzecz biorąc.
Allana się uśmiechnęła.
- To dobrze.
Android protokolarny przekrzywił głowę, jakby nie dosłyszał.
- Nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem, panienko.
- No bo dziadek zawsze to naprawiał.
Z luku dobiegło zbolałe wycie.
- Być może - przyznał C-3PO. - Choć nie bez obowiązkowej ofiary z potu i krwi kapitana Solo.
Z korytarza prowadzącego do kabiny wyłoniła się Leia. Uśmiechnęła się do Allany, pogładziła
siedmiolatkę po długich, rudych włosach i usiadła obok niej na krawędzi włazu.
- Dziadek i te jego skróty ! - westchnęła.
- Słyszałem - krzyknął Han. - Masz do mnie pretensje o nieoznaczoną na mapie studnię
grawitacyjną?
- Przecież nie mogę mieć pretensji do studni, Han.
- No cóż, mogło być gorzej. Mogło nas wciągnąć w sam środek.
Leia już dawno się nauczyła, że zawsze może być gorzej. Studnia jednak wyrwała „Sokoła" z
nadprzestrzeni z taką siłą, że wyłączył się rdzeń zasilania, narażając statek na wciągnięcie do
studni i niechybną katastrofę.
- Chyba to właśnie się dzieje, kochanie.
Z włazu wynurzyła się głowa i ramiona Hana. Na twarzy miał krzywy, cierpki uśmieszek.
- Niepoprawna optymistka. Właśnie dlatego trzymałem cię przy sobie przez te wszystkie lata.
Odpowiedziała mu identycznym spojrzeniem.
- Ja też cię kocham.
Han skrzywił się i zniknął z powrotem w luku.
Allana wstała z westchnieniem i podeszła do półokrągłej ławki otaczającej stolik do dejarika.
Nucąc pod nosem, rozglądała się wokoło.
- Jak myślisz, babciu, długo tu będziemy? - spytała wreszcie.
- Niedługo. - Leia wstała i podeszła do niej. - Czym byłaby rodzinna wycieczka bez jakiegoś
nieprzewidzianego zwrotu akcji?
Allana pokiwała głową, głównie przez wzgląd na Leię, po czym zajęła się sobą, nucąc coś pod
nosem i dotykając różnych rzeczy.
Była niezwykłym dzieckiem; nad wiek rozwiniętym, bez wątpienia, ale też śmiałym i
nieskończenie cierpliwym. Leia czuła się z nią tak samo blisko związana jak kiedyś z Anakinem i

background image

Jacenem - i jak wciąż była związana z jedynym pozostałym przy życiu dzieckiem swoim i Hana,
Jainą. Allana była córką Jacena i hapańskiej królowej matki, Tenel Ka, jednak był to sekret znany
jedynie nielicznym. Większość znała ją jako Amelię, hapańskiego podrzutka, adoptowanego
przez rodzinę Solo po tragicznej śmierci Jacena, który jako Lord Sithów przybrał tytuł Dartha
Caedusa Czy raczej po tragedii, jaką stał się sam Jacen. Fakt, że zginął z rąk swojej siostry
bliźniaczki, sprawiał, że wszystko to było jeszcze trudniejsze do zniesienia. Jednak mimo
najszczerszych chęci Leia nie potrafiła wymazać z pamięci tych straszliwych lat.
Zawsze będę za tobą tęsknić, myślała, pomimo tego, kim się stałeś.
Jako córka Tenel Ka Allana była Chume'da - następczyni? tronu Konsorcjum Hapes. Jednak po
tym, co to dziecko przeszło za sprawą Jacena, a także z obawy, że tożsamość ojca może wyjść
kiedyś na jaw, Tenel Ka postanowiła uchronić córkę przed niebezpieczeństwem oraz
politycznymi intrygami, które były w Konsorcjum na porządku dziennym. To dlatego
sfingowano śmierć Allany w następstwie ataku nanowirusa, a opiekę nad nią powierzono Hanowi
i Leii, którzy przyjęli ją z radością i byli wdzięczni losowi za każdą chwilę, jaką dziewczynka
spędzała w ich towarzystwie.
Według pierwotnego planu wrażliwa na Moc Allana miała wstąpić do Akademii Jedi, która
została przeniesiona na Shedu Maad, w pobliże Terephonu, w rejonie Ulotnych Mgieł. Jak dotąd
jednak ten plan nie wypalił. Tenel Ka uważała, że Allana będzie bezpieczniejsza z dziadkami niż
w Akademii. Poza tym nie bardzo by tam pasowała. Niezależne i ruchliwe dziecko miało
problemy z wysiedzeniem na lekcjach i wydawało się bardziej zainteresowane zgłębianiem
tajemnic życia na swój własny sposób niż doskonaleniem umiejętności posługiwania się Mocą.
Ty też taki byłeś jako dziecko, pomyślała Leia. Chwilami boli mnie to, jak dużo ciebie w niej
widzę. Boli mnie, a jednocześnie przepełnia moje serce radością.
Allana rzadko wspominała o swoim ojcu, którego ledwie znała. W apogeum swoich
niefortunnych prób przejęcia kontroli nad losem galaktyki Jacen porwał córkę, chcąc zmusić
Tenel Ka, żeby wsparła jego nikczemne machinacje. Han i Leia odegrali kluczową rolę w jej
uratowaniu i dopiero wówczas dowiedzieli się, że jej ojcem jest Jacen. Allanie przez całe życie
towarzyszyły niebezpieczeństwa - ze strony hapańskich spiskowców, członków gniazda Killików
czy wynajętych zabójców. Jednak zdrada Jacena bolała najbardziej i przedwcześnie zakończyła
jej dzieciństwo. Zniknął gdzieś ten szkrab z zadartym nosem, który na Jedi mówił ,jedaj" i
nazwał wypchanego tauntauna imieniem miłego pana, który później miał się okazać jej ojcem.
Leia wiedziała, że milczenie Allany w kwestii Jacena nie oznaczało, iż całkowicie wymazała ojca
z pamięci albo że pochowała swoje mroczne wspomnienia o nim gdzieś, gdzie nikt ich nie
znajdzie. Leia najbardziej obawiała się tego, że te wspomnienia będą się jątrzyć i zatruwać
psychikę Allany niczym jad. To wszystko za bardzo przypominało to, przez co przeszła Leia,
kiedy dowiedziała się, że Darth Vader jest jej prawdziwym ojcem. Przez długie lata nosiła w
sercu obawę, że jej dzieci odziedziczą tę samą słabość do Ciemnej Strony Mocy, którą przejawiał
Anakin Skywalker.
W Jacenie te obawy się spełniły.
W Jacenie, który tak długo stanowił nową nadzieję Zakonu Jedi. Który tak odważnie zagłębiał się
w Moc i tak niestrudzenie przemierzał galaktykę po to tylko, by ostatecznie paść ofiarą tej samej
żądzy władzy, jaka okaleczyła Anakina Skywalkera. Dał się jej omamić do tego stopnia, że dla
Hana i Leii stał się kimś obcym na długo przed swoją nieuniknioną śmiercią.
Nieuniknioną śmiercią.
Leia zawsze popierała Hana, kiedy tak mówił. Jednak jako matka nie potrafiła się aż tak
zdystansować od Jacena. Owszem, stał się potworem, ale to Leia wydała go na świat, wykarmiła,

background image

wychowała i obdarzyła bezwarunkową miłością. Wiedziała, że jego śmierć będzie ją
prześladować do końca życia.
Tak samo jak ty zawiodłeś nas, my zawiedliśmy ciebie, myślała. Nie potrafiliśmy cię uratować.
- Czy ma panienka ochotę na partyjkę dejarika? - spytał Allanę C-3PO.
- Nie teraz, Threepio - odpowiedziała.
Leia przyglądała się im z uwagą. Wciąż jeszcze się docierali, ale lepszy okazał się 3PO niż ten
robot obrońca o twarzy anioła, który był towarzyszem i strażnikiem Allany w pierwszych latach
jej życia.
- Babciu, dlaczego dziadek trzyma ten stary statek? - spytała nagle Allana.
Leia uśmiechnęła się niemal odruchowo; obudziły się w niej wspomnienia tak wielu wydarzeń,
że trudno byłoby je zliczyć.
- Ma ten statek od bardzo dawna, kochanie. Wiesz, że niektórzy przechowują albumy holozdjęć,
które przypominają im, gdzie byli, co robili i kogo spotkali, prawda? Dla dziadka „Sokół" jest
takim albumem. Jest pełen wspomnień.
Allana rozmyślała nad tym przez chwilę.
- To dlatego niczego w nim nie zmienia? Bo chce pamiętać wszystko takim, jakie było?
- Chyba tak. - Leia zniżyła głos i dodała: - Jest też trochę skąpy, gdybyś nie zauważyła.
Allanie zaświeciły się oczy.
- Uhm, to prawda.
- Zrobione - zawołał Han, wyłażąc z komory silnika z werwą znacznie młodszego człowieka. -
Threepio, siadaj za sterami, a ja dokończę tu sprzątać.
C-3PO zastygł w bezruchu.
- Czy muszę, kapitanie Solo? Wie pan, że...
- Stul wokoder, Złota Sztabo. Zrobię z ciebie pilota, nawet gdybym miał przypłacić to życiem.
- Ależ... jaki miałoby to sens?
- Uruchom po prostu silniki i ustaw na autopilota. Zaraz przyjdę. - Gdy android podreptał w
stronę kabiny, Han skierował uwagę na Leię i Allanę. - O czym rozmawiacie?
- Takie babskie pogaduszki - powiedziała pogodnie Leia.
Allana pokiwała głową.
- Uhm. Babskie pogaduszki.
Leia zauważyła podejrzliwy wzrok Hana i spojrzała na Allanę.
- Właściwie to Allana pytała mnie, dlaczego wolisz podróżować „Sokołem", a ja starałam się
znaleźć jakieś rozsądne wytłumaczenie.
- No właśnie, dziadku... dlaczego nigdy nie latamy naszym nowym statkiem, tym, który
dostaliśmy od mojej mamy?
Han zrobił kwaśną minę.
- Tym w pełni zautomatyzowanym cudem współczesnej techniki, który ma uczynić latanie
bezstresowym? To może w ogóle wynajmiemy szofera, żeby nas wszędzie woził?
Nagle „Sokół" obudził się do życia.
- Dobra robota, Threepio! - krzyknął Han w kierunku kabiny.
- Dziadek chce przez to powiedzieć - wtrąciła Leia - że uwielbia wciskać guziki i przełączniki i
przerzucać wajchy.
Allana przyjrzała mu się badawczo.
- To o to chodzi? Że lubisz wciskać guziki i... wajchy?
- Nie zapominajmy też o stukaniu pięścią w komputer nawigacyjny - powiedziała Leia,
powstrzymując uśmiech.
- Albo waleniu w sufit - dodała Allana, wyraźnie rozbawiona.

background image

Han położył ręce na biodrach.
- Hej, na tym polega prawdziwy pilotaż, a nie na wydawaniu poleceń głosowych jakiemuś
komputerowi, który wszystko zrobi sam.
- A naprawianie czegoś za każdym razem, jak gdzieś lecimy? Na tym też polega pilotaż?
Han otworzył usta, ale nic nie powiedział. Mała miała rację. Ostatnio każda podróż miała swoją
cenę. Pojawiała się rdza, części się zużywały; sama konstrukcja kadłuba była w coraz gorszym
stanie. Han tak bardzo utożsamiał się ze statkiem, że nie mógł spać, kiedy coś z nim było nie tak.
Ale nie miał zamiaru tłumaczyć tego siedmiolatce, która dorastała, nosząc opalizujący
kombinezon lotniczy z elektroteksu.
- Pewnie znasz każdą część tego statku jak własną kieszeń - powiedziała Allana, wstając od stołu
do dejarika i przechadzając się po ładowni.
- No, może nie każdą, ale większość.
Allana podeszła do konsolety serwisowej, a Han wykorzystał moment, żeby posłać Leii figlarny
uśmiech. Kiedy odwrócił się w stronę Allany, dziewczynka pokazała mu trzymany w dłoni mały
przedmiot.
- Do czego jest ta część?
Han zmarszczył brwi. Wziął od niej przedmiot, przyjrzał mu się i zaczął drapać się po głowie z
konsternacją.
- Gdzie to znalazłaś?
- O, tu - powiedziała Allana, wskazując na niewielki rowek w zakrzywionej grodzi, przylegającej
do konsolety.
Han przykląkł, żeby obejrzeć wyżłobienie. Przedmiot został umieszczony w skośnej krawędzi
starego panelu obok pionowej tablicy monitorów, na wysokości wzroku Allany. Wyżłobienie nie
zawierało żadnych przekaźników ani styków, Han jednak wiedział dzięki wcześniejszym
naprawom, że ten fragment grodzi mieścił obwody elektryczne łączące stację serwisową zarówno
z komputerem nawigacyjnym Rubicon, jak i silnikiem hipernapędu Isu-Sim.
- Nigdy wcześniej tego nie widziałem - stwierdził w końcu i uśmiechnął się z niedowierzaniem.
Leia podeszła, żeby przyjrzeć się przedmiotowi.
- Allano, zadałaś dziadkowi zagadkę.
- Mówię poważnie - dodał Han. - Nie wiem, co to, u licha, może być.
Podczas gdy on obracał przedmiot w dłoni, z kabiny wrócił C-3PO.
- Wszystkie systemy w normie. Stwórcy niech będą dzięki - Kiedy nikt nie odpowiedział,
zawiedziony android dodał: - Czasami zastanawiam się, po co sobie w ogóle zawracam tym
głowę.
- Threepio, co to jest? - spytał Han, podtykając urządzenie pod świecące fotoreceptory droida.
C-3PO przechylił głowę.
- Przykro mi, kapitanie Solo, ale nie potrafię tego zidentyfikować. Chociaż... gdybym miał
zgadywać, powiedziałbym, że przypomina jakiś przestarzały transponder lub przekaźnik.
Han popatrzył na przedmiot.
- Rzeczywiście. Masz rację.
- Może powinniśmy to odłożyć z powrotem, dziadku - powiedziała niepewnie Allana.
Han spojrzał na wnuczkę.
- Och, wątpię, żeby to jeszcze działało albo miało jakikolwiek związek ze statkiem.
- Nigdy nie wiadomo, Han - wtrąciła Leia.
- Daj spokój, ten mały dzynks? Tyle to ja wiem.
Leia wyciągnęła prawą rękę.
- Mogę zobaczyć?

background image

Han delikatnie położył jej przedmiot na dłoni.
Leia zacisnęła wokół niego palce.
- Coś w tym jest... Poczułaś coś szczególnego, Allano?
Dziewczynka pokiwała głową.
- Tak. Właśnie w ten sposób to znalazłam.
Han przeniósł wzrok z Leii na Allanę i z powrotem.
-- Tylko mi tutaj nie zaczynajcie tej swojej gadki Jedi.
- Nie zaczynamy - odparła Leia. - Ale nie możesz zaprzeczyć, że przedmioty mogą mieć jakąś
wrodzoną moc.
- Na przykład można wyczuć inne osoby, które ich dotykały - dodała Allana.
Han zamrugał w osłupieniu.
- Powinniśmy się tego dowiedzieć - podsunęła Allana.
- Powinniśmy, kochanie. To by było jak poszukiwanie skarbu. Prawda, Han?
Han popatrzył na nią z ukosa.
- Hę? A, tak, jasne. Następnym razem, jak się wybierzemy na galaktyczny zjazd inżynierów.
- Ja mówię poważnie, Han. Przecież mógł to tutaj umieścić ktoś, kto był właścicielem „Sokoła"
na długo przed tobą.
- Chyba mógł - przyznał Han. - Albo którakolwiek z setek istot, które były od tego czasu na
pokładzie. Jakiś przyjaciel albo wróg, albo jakiś szpieg. Tak jak ci Imperialni, którzy wyśledzili
nas na Yavinie Cztery.
Leia roześmiała się na to nieoczekiwane wspomnienie.
- To naprawdę było w tym życiu?
- Z tego, co pamiętam, to owszem.
- Kto miał „Sokoła" przed tobą, dziadku?
- No cóż, było wielu właścicieli. „Sokół" ma ponad sto lat.
- Kiedyś miał go wujek Lando - wtrąciła Leia.
- Naprawdę?
Han pokiwał głową.
- Przynajmniej przez parę lat.
- Kupiłeś go od niego?
- Eee... niezupełnie.
- Dziadek go wygrał od wujka Landa. W karty.
Allana otworzyła szeroko oczy z zachwytu.
- Ojej!
Leia się uśmiechnęła. Znała na pamięć historię o szczęśliwej ręce Hana - o tym, jak jego czysty
sabak pobił niemal idealny zestaw idioty Landa. Kiedy Han wyznał, że opłacił udział w turnieju
w Mieście w Chmurach dzięki kradzionemu towarowi - złotej statuetce paladora, zabranej
ilezjańskiemu arcykapłanowi, i smoczej perle, którą zwędził imperialnemu generałowi - Leia
zrozumiała, że w końcu znalazła tytuł dla drugiego tomu pamiętników, które planowała kiedyś
napisać. Postanowiła, że zatytułuje go „Łobuz, Wookie i ja".
Han się roześmiał.
- To jeszcze nie wszystko. Lando, wujek Lando, też wygrał go od kogoś w karty.
- Więc „Sokół" jest jak nagroda - zauważyła Allana.
Han rzucił Leii kose spojrzenie.
- To samo ci mówiłem przez te wszystkie lata.
- Od kogo wujek Lando go wygrał?
Han uszczypnął się w brodę w zamyśleniu.

background image

- Jak się ten facet nazywał? Taki zawodowy gracz...
Leia pokręciła głową.
- Chyba nigdy mi nie mówiłeś.
- Na pewno mówiłem. Facet, który przegrał z Landem w Mieście w Chmurach...
- A kto miał go przed tym kimś, od kogo wygrał go Lando? - naciskała Allana.
Han westchnął.
- Nie wiem.
Leia wyglądała na zaskoczoną.
- Nie wiesz?
- Nie. Za każdym razem, kiedy ja i Chewie próbowaliśmy się tego dowiedzieć, coś stawało nam
na przeszkodzie.
- Wyobrażam sobie - stwierdziła uszczypliwie Leia.
Han pokręcił głową.
- Tak ci się tylko wydaje. Oczywiście przez lata słyszałem różne plotki. Tylko nie wiem, które są
prawdziwe.
- To by było naprawdę fajne - powiedziała Allana.
- Co takiego? - spytali jednym głosem Han i Leia.
- Odszukanie wszystkich poprzednich właścicieli „Sokoła".
Han uśmiechnął się pobłażliwie.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe.
- Dlaczego?
- Po pierwsze, jeśli ci właściciele nie byli Bithami albo Muunami, czy nie pochodzili z jakichś
innych ras żyjących dłużej niż ludzie, to większość prawdopodobnie już nie żyje.
Leia zobaczyła, że uśmiech zamiera na ustach Allany.
- Nawet jeśli to prawda, Han, to fajnie byłoby spróbować. Poza tym nie byliśmy u Landa i
Tendry od wieków. Od nich moglibyśmy zacząć.
Allana posłała Hanowi błagalne spojrzenie.
- Proszę, proszę, spróbujmy!
- Eee, no...
Leia uniosła brew.
- Czyżbyś miał jakieś pilne sprawy, o których mi nie mówiłeś, kochanie?
- Nie.
- A zatem?
Han zamrugał i wypuścił nosem powietrze.
- No dobrze. Spróbujemy.
- Kolejna eskapada - westchnął C-3PO, podczas gdy Allana ściskała Leię z całej siły.
Han popatrzył na przedmiot, który mógł być archaicznym transponderem. Kiedy przyłożył go do
ucha, wydawało mu się, że słyszy cichy szum, tak jakby urządzenie czekało na dawno zagubiony
sygnał.

Rozdział 8

Systemy podtrzymywania życia i bioskanery w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Aurora na Obroa-
Skai piszczały i ćwierkały do siebie. Grupa lekarzy i droidów medycznych, skupiona wokół łóżka
pacjenta, analizowała dane i konferowała ze sobą.
- Fale mózgowe wskazują na przejście z fazy trzeciej do hipnopompicznej - oznajmił jeden z
robotów. - Szybkie ruchy oczu ustały.

background image

- Ostrożnie - przestrzegł droida Sompa; pukle na głowie wiły mu się z podniecenia. - Powraca do
świadomości, ale trzeba go bardzo delikatnie przeprowadzić przez ten proces. - Lekarz rasy
Ho'Din przerwał, żeby przyjrzeć się odczytom, a następnie zwrócił się do drugiego z robotów: -
Zwiększyć dawkę o połowę.
Android wypełnił polecenie, otwierając szerzej zawór, który regulował przepływ leków do żyły
pacjenta.
- Ostrożnie - ostrzegł Sompa. Zerknął jeszcze raz na monitory, szukając potwierdzenia w
odczytach neuroobrazowania. - Jestem przekonany, że tym razem uda nam się go dobudzić.
Pacjent jęknął, ale nie z bólu; raczej jakby się budził z długiej poobiedniej drzemki.
Zgodnie z reputacją Aurory droidy medyczne należały do najlepszych, jakie były dostępne na
rynku: humanoidalny 2-IB firmy Industrial Automaton; dwudziestoletni asystent Medtech FX
serii 10, wyposażony w najnowszy heurystyczny procesor; dwa chiewaby GH-7, które dzięki
swoim repulsorom mogły unosić
w powietrzu, nie blokując dostępu do pacjenta; oraz dwa specjalistyczne roboty serii MD-11,
zaprogramowane do analizy neurologicznej. Żaden z członków wielorasowego zespołu nie miał
na sobie chirurgicznych rękawic, fartucha ani maski wszyscy byli ubrani w nieskazitelne
marynarki, spodnie Spódnice, które przyjęto za standardowy strój w Aurorze. Droidy medyczne
były potrzebne do podawania leków oraz monitorowania i rejestrowania procedur. Główny
neurolog Lial Sompa nie spodziewał się żadnych niespodzianek. Narządy wewnętrzne pacjenta
były w doskonałym stanie i ryzyko szoku lub zatrzymania akcji serca było minimalne. Miał serce
i płuca trzydziestolatka - dosłownie - oraz nerki, śledzionę, trzustkę i wątrobę człowieka o
połowę młodszego, niż wskazywałby na to jego faktyczny wiek. Przez parę tygodni po ostatniej
próbie łączenia nerwów i głębokiej stymulacji neuronów odzyskiwał i znów tracił przytomność,
rzucał się i wiercił, mówił na głos, zaciskał zęby, śmiał się i płakał - być może pod wpływem
snów, którymi Sompa karmił go już od ponad dekady. W efekcie pacjent powracał do
świadomości niczym nurek wypływający z głębiny - powoli i metodycznie, tak aby uniknąć
choroby kesonowej. Pewien sukcesu, Sompa nakazał odłączenie sondy pokarmowej.
- Jesteś zbyt pewny siebie - powiedziała Ril Bezant. Twi'lekanka była najsłynniejszą
psychoterapeutką w Aurorze. - Doszliśmy do tego punktu więcej razy, niż potrafię zliczyć.
- Tym razem będzie inaczej - obiecał Sompa.
- Według mnie fakt, że poświęcasz połowę środków kliniki na swoje ukochane dziecko, jest
moralnie nie do obrony.
Pukle Sompy przybrały nagle intensywniejszą barwę.
- Czy mam ci przypomnieć, że jesteś tu tylko w charakterze obserwatora?
- Nie chciałabym tu być w żadnym innym charakterze, Lial.
Sompa popatrzył na nią.
- Dlaczego tak bardzo ci zależy, żeby ten człowiek umarł?
- Nie bardziej niż tobie, żeby utrzymać go przy życiu za wszelką cenę. Jeśli można to nazwać
życiem.
- Chcę czegoś więcej niż tylko utrzymywania go przy życiu.
- Nie jesteś wszechmocny, niezależnie od tego, co ci mówili w Akademii na Rhinnal.
- Jestem głęboko świadom swoich ograniczeń.
- W takim razie skutecznie nas nabierałeś przez wszystkie te lata. - Bezant wskazała na jeden z
monitorów. - Uszkodzenia tworu siatkowatego są wciąż rozległe. Rozdzielone sieci korowo-
wzgórzowe wykazują ograniczoną zdolność połączenia i tylko częściową integralność
funkcjonalną... Nawet jeśli odzyska świadomość, szanse na utrzymanie go przy życiu są
znikome.

background image

Sompa skierował odpowiedź do całego zespołu.
- Udało nam się utrzymać przy życiu jego ciało. Jego mięśnie były stymulowane i pozostały
zdrowe. Niewydolne organy zostały zastąpione. Krew oczyszczono. Jestem przekonany, że
pomimo urazu mózgu jego umysł jest równie zdrowy jak ciało.
- Mięso można zamrozić - odparowała Bezant. - Istotę można zakonserwować w karbonicie. Ale
żywy mózg to nie mięsień.
- Daliśmy mu sny i wspomnienia. Jego umysł jest zdrowy.
- Wszczepione wspomnienia - powiedziała stanowczo Bezant. - Wspomnienia życia, którego nie
przeżył. Jeśli się nawet obudzi, będzie psychicznym wrakiem.
Sompa zbagatelizował jej słowa.
- Efekty uboczne możemy wyeliminować dzięki terapii równie łatwo jak powracające sny.
- Będzie musiał się poddawać terapii przez resztę życia.
- Wiele osób to robi, mimo że nie odniosły takich obrażeń układu nerwowego jak on.
Bezant westchnęła z rezygnacją, wprawiając swoje lekku w drżenie.
- Nie mogę tego pojąć, Lial. Przecież masz już całą półkę zastawioną nagrodami Faan'era.
- Tu nie chodzi o nagrody, pani doktor.
- Więc o co? Chyba nie sądzisz, że takie podejście może znaleźć powszechne zastosowanie?
Większość naszych pacjentów nie zdołałaby nigdy wydać tyle, ile kosztowało utrzymywanie tego
przy życiu.
- Panie doktorze - przerwał 2-IB.
Sompa odwrócił się w samą porę, żeby zobaczyć, jak pacjent mruga, a po chwili otwiera oczy i
wpatruje się błękitnymi tęczówkami w rządek twarzy ludzi, obcych i robotów.
- Nieskoordynowane ruchy gałek ocznych - zauważył ten sam android.
- Przygaś światła - polecił Sompa ze wzrokiem utkwionym w monitorach przedstawiających rytm
pracy serca i oddychania. Nachylając się lekko nad pacjentem, powiedział cicho:
- Kapitanie Jadak.
Źrenice Jadaka rozszerzyły się, a serce zaczęło bić szybciej.
- Proszę się nie ruszać - ciągnął Sompa. - Niech pan na razie nie próbuje mówić. - Sompa
zaczekał, aż funkcje życiowe Jadaka się ustabilizują. - Jest pan w zakładzie opieki zdrowotnej,
kapitanie. Przebywa pan tu od jakiegoś czasu, właściwie to od bardzo długiego czasu, ale o tym
pomówimy później. Wskutek wieloogniskowego urazu mózgu zapadł pan w stan wegetatywny.
Kiedy zaczął pan wracać do zdrowia, postanowiliśmy pozostawić pana w śpiączce, dopóki nie
będziemy pewni, że pańskie urazy zostały wyleczone. Przeszedł pan serię operacji i zabiegów.
Pańskie mięśnie poddawano ciągłej stymulacji dla uniknięcia resorpcji i atrofii, a pański umysł
karmiliśmy snami, które mogą się panu wydawać wspomnieniami. Z czasem jednak zacznie pan
je odróżniać od swoich prawdziwych wspomnień.
Jadak zamrugał parę razy, a z oczu popłynęły mu łzy.
Sompa położył dłoń na ramieniu pacjenta w uspokajającym
geście.
- Zadam panu kilka prostych pytań. Chciałbym, żeby odpowiadał pan jednym mrugnięciem na
„tak" i dwoma mrugnięciami na „nie". Rozumie pan?
Jadak mrugnął jeden raz.
- Przymocowaliśmy panu do gardła czuły mikrofon. Później, jeśli będzie się pan czuł na siłach,
chciałbym, żeby spróbował pan przemówić. Rozumie pan?
Mrugnięcie.
- Czy rozpoznał pan swoje nazwisko, kiedy je wypowiedziałem?
Mrugnięcie.

background image

- Czy pamięta pan coś ze swojego życia?
Mrugnięcie.
Sompa spojrzał przelotnie na Bezant, która stała z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Tutaj, w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Aurora, specjalizujemy się w przedłużaniu życia
znacznie ponad jego normalny czas trwania - ciągnął powoli Sompa tym samym cichym głosem -
ale pański przypadek jest jeden na sto milionów. Jakby powiedzieli niektórzy, cud medycyny.
Niewiele istot ma dość szczęścia, żeby otrzymać drugą szansę. Rozumie pan?
Mrugnięcie.
Sompa się wyprostował.
- Czy pamięta pan coś z wypadku, w wyniku którego zapadł w śpiączkę?
Jadak mrugnął dwa razy.
Sompa zerknął na monitor pracy serca.
- Nie szkodzi, kapitanie. Wspomnienia wrócą panu w swoim czasie. Czy czuje pan jakiś ból lub
dolegliwość?
Dwa mrugnięcia.
- Czy ma pan fizyczną świadomość swojego ciała?
Mrugnięcie.
- Zechce pan spróbować usiąść?
W odpowiedzi na pojedyncze mrugnięcie Jadaka jeden z droidów medycznych wcisnął guzik,
który spowodował uniesienie wezgłowia łóżka. Drugi podał mu szklankę wody, z której Jadak
napił się przez słomkę.
- Czy chce pan coś powiedzieć? - spytał po chwili Sompa.
- Tak. - Jadak odchrząknął. - Reeze?
Sompa spojrzał na jednego z androidów, oczekując wyjaśnienia.
- Drugi pilot.
- Przykro mi, kapitanie. Drugi pilot nie przeżył katastrofy.
Jadak pochylił z żalem głowę, a po chwili ją uniósł.
- A statek?
Sompa pozwolił odpowiedzieć temu samemu androidowi.
- Nie mamy żadnych informacji na temat statku.
Jadak zmarszczył nagle brwi i spojrzał na swoje ciało.
- Nie czuję nóg.
Pukle Sompy się zakołysały.
- Tak, no cóż, to dlatego, że nie udało nam się uratować dolnej części nóg. Postanowiliśmy nie
montować protez, dopóki nie uzyskamy pewności, że będzie pan w stanie zrobić z nich użytek.
Jadak w milczeniu przyswajał tę informację.
- Jak długo byłem nieprzytomny? - spytał wreszcie.
Sompa wymienił spojrzenia z Bezant, która wyprzedziła neurologa z odpowiedzią. -
Sześćdziesiąt dwa standardowe lata. Niebieskie oczy Jadaka o mało nie wyszły z orbit.

Rozdział 9

Wyposażony w nowe nogi Jadak unosił się w zbiorniku z bactą typu Zaltin Premier.
Półprzezroczysty, niebieskawy żel miał temperaturę jego ciała i zasolenie odpowiadające jego
własnym płynom ustrojowym. „Cudowna mieszanka dla cudownego człowieka", zażartował
bothański technik w dniu pierwszej długiej sesji. Ubrany jedynie w kąpielówki Jadak miał na
sobie lekki aparat tlenowy i maskę, która była w istocie holoekranem wyświetlającym

background image

informator, jaki przygotowali Sompa i jego zespół - streszczenie ostatnich sześćdziesięciu dwóch
lat galaktycznej historii.
Przez pierwsze dwa tygodnie po jego wybudzeniu ze śpiączki Sompa podawał mu łagodne środki
uspokajające i nie pozwalał korzystać z HoloNetu. Nie miał też dostępu do lustra, chociaż zdołał
się przejrzeć w powierzchni jednej z maszyn monitorujących jego funkcje życiowe. Postarzał się,
ale nie tak bardzo, jak powinien; urosła mu broda, a jego włosy, wciąż w kolorze blond, były
uczesane z przedziałkiem pośrodku i sięgały do ramion.
Pielęgniarki i asystenci - niektórzy byli ludźmi, niektórzy nie - wyprowadzali go szerokimi,
lśniącymi korytarzami zakładu do wypielęgnowanego ogrodu, który zdawał się ciągnąć aż po
odległą linię dachów stolicy Obroa-Skai. W trakcie tych wycieczek spotykał inne istoty - wiele z
nich przechodziło rekonwalescencję po zabiegach odmładzających, jednak wszystkim polecono
ograniczyć uwagi i rozmowy do teraźniejszości. Ani słowa o przeszłości, ani słowa o nowinach.
„Piękny mamy dziś dzień, prawda?" „Czyż ogród nie wygląda cudownie?" „Dzisiejsza kolacja
zapowiada się wybornie..." Przy spowolnionym przez leki umyśle ta codzienna rutyna i nocne
sny pozwalały mu niemal uwierzyć, że wszystko jest w porządku, a on dochodzi po prostu do
zdrowia po wypadku w wyścigu grawicykli, takim jak ten, który przydarzył mu się przed wojną
na Fondorze.
Że minął ledwie tydzień, a nie sześćdziesiąt dwa lata.
Jednak prawda zakradała się i atakowała go w środku nocy, kiedy działanie leków słabło, i wtedy
budził się z krzykiem.
Sześćdziesiąt dwa lata!
Dodając to do jego fizycznego wieku, miałby dziewięćdziesiąt trzy, ale nie wyglądał ani nie czuł
się jak blisko stulatek. W przypadku Huttów, Wookiech, Muunów i paru innych ras
dziewięćdziesiąt trzy lata oznaczałyby zaledwie osiągnięcie dojrzałości, jednak ludzie wciąż
mieli w zwyczaju umierać w wieku stu kilku lat. Chyba że byli na tyle zamożni, żeby pozwolić
sobie na zabiegi odmładzające, takie jak te oferowane w Aurorze. W takim wypadku sto
dwadzieścia pięć czy nawet sto pięćdziesiąt lat nie było niczym niezwykłym. Ważniejsze jednak
było to, że Jadak nie został po prostu obdarzony długowiecznością; on ominął sześćdziesiąt dwa
lata jakby w mgnieniu oka.
Przeskoczył i tyle.
O każdej porze dnia i nocy Sompa lub Bezant byli zawsze pod ręką, gotowi złagodzić jego ataki
rozpaczy; przypominali, że nie powinien się spieszyć, i pomagali mu odróżniać prawdziwe
wspomnienia od fałszywych. Tak naprawdę nie miał wcale żony i dzieci ani domu na Brentaal
IV. I nie przeżył połowy rzeczy, które pamiętał.
Pomimo wsparcia, jakie otrzymywał, wciąż mu się zdawało, że w pewnym momencie po prostu
się obudzi po najdłuższej, najbardziej wypełnionej snami nocy w życiu i stwierdzi, że leży na
swojej koi na pokładzie „Gwiezdnego Wysłannika", a Reeze pichci śniadanie w kambuzie.
Sompa i Bezant nie chcieli mu powiedzieć nic na temat katastrofy, w wyniku której znalazł się w
Aurorze. Przyznali, że można by zmusić jego umysł, żeby odtworzył wspomnienia, jednak
upierali się, że na dłuższą metę będzie lepiej dla jego zdrowia psychicznego, jeśli pamięć wróci
mu samoczynnie. Ostatnim w miarę wyraźnym wspomnieniem było to, jak siedzi za sterami
starego YT-1300, mknącego przez nadprzestrzeń. Nie potrafił jednak umiejscowić tego
wydarzenia w czasie, nie wiedział, skąd i dokąd lecieli z Reeze'em ani po co. Jak więc mógł być
pewien, że nie jest cały czas w śpiączce, a wszystko to, czego doświadcza, nie jest po prostu
kolejnym zaprogramowanym snem?
Przez pierwsze dwa tygodnie Sompa codziennie mu powtarzał, że zostanie przeniesiony do
zbiornika, tak jakby to było panaceum na wszystko, nie tylko na jego amputowane nogi. Aż w

background image

końcu pewnego ranka bez żadnego ostrzeżenia znalazł się w zbiorniku, z maską na twarzy i
włączonym informatorem. Wtedy wszystkie wątpliwości co do realności jego sytuacji rozwiały
się jak dym.
Bo z całą pewnością nikt nie mógłby wymyślić tych wszystkich katastrofalnych wydarzeń, które
oglądał na holoekranie.
Wojna pomiędzy Republiką a Konfederacją Niezależnych Systemów - ta, podczas której Jadak i
wielu innych tak bardzo starało się przysłużyć sprawie pokoju i sprawiedliwości - okazała się
niczym więcej jak tylko misternym planem, mającym na celu wyeliminowanie Zakonu Jedi i
przejęcie władzy nad galaktyką przez Lorda Sithów. Ostatecznie Moc zatriumfowała, a Imperator
Palpatine został obalony przez syna Jedi, w którym niegdyś wszyscy widzieli bohatera. Musiały
jednak minąć lata, zanim szczątki Imperium zostały pokonane i na gruzach Starej Republiki
wyrosła Nowa. A nawet wtedy pokój nie przetrwał długo. Cały czas nękana problemami Nowa
Republika została zaatakowana przez pozagalaktyczną rasę znaną jako Yuuzhan Vongowie, która
wprowadziła niespotykany wcześniej w galaktyce poziom barbarzyństwa. Wiele planet zostało
zniszczonych lub odmienionych; całe rasy unicestwiono. Światy takie jak Coruscant czy Obroa-
Skai wciąż jeszcze odczuwały skutki działania przemian, jakim poddali je Yuuzhan Vongowie.
Zupełnie niedawno Galaktyczny Sojusz stanął w obliczu zagrożenia ze strony młodego Rycerza
Jedi, który, podobnie jak wcześniej Anakin Skywalker, przyjął nauki i taktykę Sithów, żeby
zaprowadzić nowy ład. A teraz, o ironio, stery Galaktycznego Sojuszu znajdowały się w rękach
dawnej pani oficer Imperium nazwiskiem Natasi Daala.
Te przytłaczające informacje, opisy brutalnej śmierci tylu jego przyjaciół i członków rodziny,
całkowita zagłada miast, światów i ras, które uważał za bliskie, sprawiły, że własne problemy
wydały się Jadakowi nieistotne. Mimo że jego nogi się goiły, zaczął się obawiać każdej
zbliżającej się sesji leczniczej - nie z powodu mdląco słodkiego posmaku, jaki pozostawał po
zanurzeniu w zbiorniku z bactą, ale ze względu na to, czego jeszcze mógł się dowiedzieć o
dramatycznych losach galaktyki.
Przez tydzień Jadak powstrzymywał się od szukania informacji na swój temat w HoloNecie, a
kiedy w końcu uległ pokusie, szybko tego pożałował. Wiadomości były dosyć dokładne, jednak
historia nie najlepiej obeszła się z Tobbem Jadakiem. Uważany początkowo za jednego z
najznakomitszych zawodników startujących w wyścigach grawicykli i statków kosmicznych,
jacy pojawili się w ciągu stu lat - ustanowił rekord szybkości, osiągając sześćset sześćdziesiąt
pięć kilometrów na godzinę na torze Grandine - po zamkniętych mistrzostwach Balmorry został
sprowadzony do roli niespełnionego talentu w bardziej przychylnych źródłach i zakały sportu w
pozostałych. Nawet te źródła, które stwierdzały, że został zmuszony do oddania wyścigu bez
walki w wyniku przekrętu zaplanowanego przez Huttów w porozumieniu z rodziną
Rigorra/Groodo, potępiały go za obstawianie własnej porażki. Fakt, że żadne ze źródeł nie
przedstawiało całej historii, zabolał go, ale jak mogło być inaczej, skoro w całym HoloNecie nie
było praktycznie ani słowa o Grupie Republiki, a tym bardziej o służbie Jadaka, i to pomimo
wszystkich informacji, jakie wyszły na jaw w sprawie tak zwanych Wojen Klonów i
niegodziwych knowań Palpatine'a.
To była prawda, że Huttowie kazali mu przegrać. Obiecali zaaranżować jego powrót na tor, ale
Jadak wiedział, że jeśli nawet do tego powrotu dojdzie, to będzie za późno, żeby ocalić jego
reputację, no i szacunek dla samego siebie. Mógł się jedynie podporządkować i przyjąć kredyty,
jakie Huttowie oferowali jako rekompensatę, lub dać się zabić wraz z całą rodziną. Jednak
obstawianie własnej porażki nie było pomysłem Jadaka; to była sprawka Grupy Republiki.
Przedstawiciele grupy, którzy dowiedzieli się jakoś o wytycznych Huttów, podeszli do niego na
krótko przed wyścigiem i oznajmili, że mają szybki statek, który potrzebuje zdolnego pilota,

background image

równie nieufnego wobec Palpatine'a jak inni członkowie Grupy, a z tego, co słyszeli, Jadak
idealnie pasował do wymagań. Nie był tym zaskoczony. Nigdy nie potrafił zachowywać
własnych poglądów politycznych dla siebie, zwłaszcza kiedy jakaś ładna reporterka podtykała
mu mikrofon pod nos. Grupa Republiki jednak szukała nie tyle sojusznika, ile kogoś o zszarganej
reputacji, kto mógłby bez wzbudzania podejrzeń obracać się wśród informatorów w całej
galaktyce. Miał odgrywać rolę pechowego najemnika, który zrobiłby wszystko za parę kredytów,
choć w rzeczywistości miał służyć interesom Grupy Republiki jako szpieg i kurier.
Początkowo Jadak odrzucił ofertę. To prawda, jego kariera w wyścigach grawicykli i statków
kosmicznych była skończona, ale nie oznaczało to, że nie może znaleźć zajęcia jako pilot w
policji, w jakiejś organizacji zajmującej się bezpieczeństwem lub prywatnej firmie
detektywistycznej. Jednak w miarę jak wpływy Palpatine'a rosły, a wojna wydawała się
nieuchronna, Jadak zaczął zmieniać zdanie. Uznał, że będzie mógł przynajmniej wykorzystać
swoje umiejętności w jakiejś słusznej sprawie.
No i był jeszcze ten szybszy od wszystkich innych frachtowiec YT-1300, który grupa gdzieś
zdobyła...
Pamiętał lata przedwojenne i wojenne, infiltrację Kartelu Metatheran i innych organizacji
przestępczych, setki lotów na odległe planety, spotkania z handlarzami bronią, dilerami
przyprawy, sympatykami KNS... Z reguły nie wiedział nawet, co przewozi. Wykonywał po
prostu polecenia, ufając, że wspiera działania senackiej Delegacji Dwóch Tysięcy i Zakonu Jedi,
że walczy w tej wojnie na własny sposób, dbając równocześnie o swoją rozproszoną rodzinę.
Razem z Reeze'em, również zwerbowanym przez Grupę, przeprowadził „Gwiezdnego
Wysłannika" przez najbardziej zażarte bitwy tej wojny - na Muunilinst, Cato Neimoidii i wielu
innych światach.
Z każdą sesją w zbiorniku z bactąjego prawdziwe wspomnienia układały się stopniowo w
porządku chronologicznym. Wciąż jednak nie mógł sobie przypomnieć wydarzeń
poprzedzających katastrofę. Według niektórych źródeł jego śmierć miała miejsce na krótko przed
oficjalnym końcem Wojen Klonów. Nie było żadnych informacji, gdzie to nastąpiło, jednak nie
ulegało wątpliwości, że w pewnym sensie zginął właśnie wtedy.
Niektórzy senatorowie z Grupy Republiki, przed którymi odpowiadał, doczekali zwycięstwa
Sojuszu na rzecz Przywrócenia Republiki - tak zwanego Sojuszu Rebeliantów - nad Imperium,
jednak wszyscy już nie żyli. Kilku straciło życie już w czasie masakry na Ghormanie, inni zginęli
na Alderaanie, kiedy planeta została zniszczona przez Gwiazdę Śmierci. Wielu poległo w trakcie
przeciągających się walk z imperialnymi watażkami. Zaledwie garstka zmarła z przyczyn
naturalnych.
Zanim zakończyły się jego sesje w zbiorniku, Jadak zaczął kwestionować znaczenie szczegółów
katastrofy - zwłaszcza że teraz dręczyło go ważniejsze pytanie. Skoro żaden z członków Grupy
Republiki już nie żył, to kto utrzymywał go przy życiu przez te wszystkie lata... i dlaczego?

Rozdział 10

Han i Lando wymienili energiczny uścisk dłoni i poklepali się serdecznie po plecach. Kiedy
przyszła pora na Leię, Lando otoczył ją ramionami i trzymał tak dłuższą chwilę. Uśmiechnął się
szelmowsko, gdy wreszcie odepchnęła go, kręcąc głową z żartobliwą dezaprobatą.
- Jedyny niezmienny element galaktyki - stwierdziła Tendra, wskazując ruchem głowy na
swojego męża, i uścisnęła Leię na powitanie.
- Nie jedyny - odparła Leia. - Ja też mam taki jeden.
Calrissianowie mieli na sobie swobodne stroje - luźne spodnie.

background image

proste bluzy i sandały. Leia być może pierwszy raz w życiu poczuła się w ich obecności
przesadnie wystrojona.
- A cóż to za śliczna istotka? - spytał Lando, klękając na jedno kolano przed Allaną. - To chyba
nie Amelia. Przecież nie urosłaby tak bardzo przez rok.
- Ktoś musi - odparła Allana, kiedy Lando ją uściskał.
- Hej - powiedział z teatralnym zdumieniem. - Już zaczynasz naśladować złe nawyki swojego
taty?
- Nie, przyswajam je w sposób naturalny.
Leia roześmiała się razem ze wszystkimi; poczuła ulgę, że słowo „tata" nie wywołało u Allany
negatywnej reakcji. Calrissianowie nie znali prawdy o jej ojcu i zakładali, tak jak większość, że
Han i Leia adoptowali ją głównie po to, żeby uśmierzyć ból Han i Lando wymienili energiczny
uścisk dłoni i poklepali się serdecznie po plecach. Kiedy przyszła pora na Leię, Lando otoczył ją
ramionami i trzymał tak dłuższą chwilę. Uśmiechnął się szelmowsko, gdy wreszcie odepchnęła
go, kręcąc głową z żartobliwą dezaprobatą.
- Jedyny niezmienny element galaktyki - stwierdziła Tendra, wskazując ruchem głowy na
swojego męża, i uścisnęła Leię na powitanie.
- Nie jedyny - odparła Leia. - Ja też mam taki jeden.
Calrissianowie mieli na sobie swobodne stroje - luźne spodnie.
proste bluzy i sandały. Leia być może pierwszy raz w życiu poczuła się w ich obecności
przesadnie wystrojona.
- A cóż to za śliczna istotka? - spytał Lando, klękając na jedno kolano przed Allaną. - To chyba
nie Amelia. Przecież nie urosłaby tak bardzo przez rok.
- Ktoś musi - odparła Allana, kiedy Lando ją uściskał.
- Hej - powiedział z teatralnym zdumieniem. - Już zaczynasz naśladować złe nawyki swojego
taty?
- Nie, przyswajam je w sposób naturalny.
Leia roześmiała się razem ze wszystkimi; poczuła ulgę, że słowo „tata" nie wywołało u Allany
negatywnej reakcji. Calrissianowie nie znali prawdy o jej ojcu i zakładali, tak jak większość, że
Han i Leia adoptowali ją głównie po to, żeby uśmierzyć ból po śmierci drugiego syna. Przez
pewien czas Allanie trudno było zwracać się do Hana i Leii jako do swoich rodziców, ale
przyzwyczaiła się robić tak w mieszanym towarzystwie.
- Amelio, pamiętasz małego Landa? - Trzylatek, wyglądający niemal jak klon swojego ojca,
trzymał w ręku smoka zabawkę i miał na sobie taki sam strój jak Lando senior.
- Cześć, Lando - przywitała go Allana, podchodząc do niego. - Czy to smok ze Strasznego
zamku?
Maluch pokiwał nieśmiało głową.
- Perystal.
- Ja też oglądam ten program! Perystal to twoja ulubiona zabawka?
- Mam też księcia Gothika.
- Ooo. Ja miałam pluszowego tauntauna.
Chłopczyk podbiegł do ojca i objął go za nogi. Lando schylił się i podniósł malca z promiennym
uśmiechem.
- Mówimy na niego Fuks. - Zmierzwił kręcone włosy synka. - To moja szczęśliwa gwiazda.
Zauważył uśmiech Hana.
- Nic nie mów.
Han wzruszył ramionami.
- Hej, nawet Boba Fett został dziadkiem.

background image

Lando postawił Fuksa z powrotem na ziemi i chłopiec pobiegł do Tendry.
- Witaj, Threepio - powiedział Lando, prostując się. - Miło cię widzieć.
- Pana również - odparł C-3PO. - Jeśli wolno mi zauważyć, państwa dom jest przepiękny.
- Ten dom - poprawił Han. - Mają ich sześć. A może siedem?
- Właściwie to osiem, bo dokupiliśmy taką małą chałupkę na Kuacie - przyznał Lando. - Ale ten
jest ostatnio naszym ulubionym.
Leia potrafiła to zrozumieć. Lujo było przepięknym światem, zwłaszcza w strefie równikowej,
gdzie klimat był łagodny przez cały rok, a turkusowy ocean iskrzył się w złotym słońcu. Zespół
pięknie urządzonych, połączonych ze sobą pawilonów, które składały się na rezydencję
Calrissianów, znajdował się zaledwie sto metrów od morza, wystawiony na działanie
orzeźwiającej bryzy.
Poza krótkim spotkaniem rok wcześniej Leia i Han spędzili ostatnio dłuższy czas z Landem
jeszcze podczas wojny między Sojuszem a Konfederacją. Noghrijscy ochroniarze Leii,
Cakhmaim i Meewalha, stracili wówczas życie, a „Sokół", ostrzelany przez gwiezdny niszczyciel
„Anakin Solo", stracił obie wieżyczki strzelnicze i spory fragment opancerzenia. Lando na
własny koszt nareperował „Sokoła" w warsztacie Tendrando w układzie Gyndiny i wspomógł
Hana i Leię w misji na Korelii, z której wycofał się dopiero na wieść, że Tendra jest w ciąży.
- A gdzie się podziała laska? - spytał Han.
Lando spojrzał na Tendrę.
- Ktoś mnie przekonał, że to pretensjonalne. Postarzała mnie.
- Dobrze, że chociaż pozwoliła ci zostawić wąsy - stwierdził Han.
Znowu wszyscy się roześmiali. Ostatnim razem, na Coruscant, temat Jacena był jak biała bantha
w pokoju; jego czyny w czasie wojny, a potem śmierć, były zbyt bolesne, żeby o nich mówić.
Rozmawiali więc o wszystkim innym, tylko nie o tym, co wydarzyło się raptem dwa lata
wcześniej. Tym razem było inaczej. Zdążyli przejść nad tym do porządku; było to tyleż
niepokojące, co pocieszające.
- A więc co was sprowadza na Lujo? - spytał Lando.
- Przygoda - oznajmiła Allana.
- Naprawdę? Jaka przygoda?
- Chcemy odnaleźć wszystkich właścicieli „Sokoła Millenium".
Lando popatrzył na Hana.
- To prawda?
Han pokiwał głową.
- Od dawna sobie obiecywałem, że kiedyś to zrobię, i teraz przyszedł czas.
- No cóż, to będzie wielka przygoda - powiedział Lando, zwracając się znów do Allany. - Czy
twój tata mówił ci, że „Sokół" należał kiedyś do mnie?
- Uhm. Powiedział, że wygrał go od ciebie w karty.
Lando powstrzymał uśmiech.
- Mniej więcej. Grunt, że wiedziałem, jak bardzo twój tata pokochał „Sokoła", a ja miałem tyle
innych statków, że pozwoliłem mu go zatrzymać.
Han uniósł brew.
- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, gdzie byśmy wszyscy teraz byli, gdyby nie twój tata i
„Sokół" - ciągnął Lando. - Ale wątpię, żeby bez „Sokoła" poślubił księżniczkę i został bohaterem
galaktyki.
Han już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, kiedy na werandę wyszedł srebrny android
protokolarny.
- Wszystko przygotowane, kapitanie Calrissian.

background image

- Kapitanie? - zdziwił się Han.
- Statku „Łowca Wiatru".
- Czyżbyś sprzedał „Komandora Miłości"?
- To nie jest statek kosmiczny, stary druhu. - Lando wyciągnął z kieszeni spodni czapkę, nałożył
ją na siwiejące włosy i przekrzywił zawadiacko. - Wybieramy się na żagle.
Han i Lando siedzieli obok siebie na mostku katamaranu; Lando trzymał w dłoniach
staroświeckie koło sterowe. Żagle łopotały na wietrze, a w uchwytach na kubki tkwiły
schłodzone drinki. Statek płynął wartko po przejrzystej wodzie, a złote słońce chyliło się ku
zachodowi. Dokoła sterczały strome wyspy, porośnięte bujną roślinnością i okolone plażami z
białego piasku.
- Zauważyłem, że masz pomocniczy silnik - powiedział Han.
- Słoneczny. Wyobraź sobie mnie unieruchomionego przez
flautę.
- Nie potrafię. - Han ściągnął koszulę i rozkoszował się ciepłem słońca. - Natura nie jest taka zła,
jak się do niej przyzwyczaić. - Popatrzył w niebo. - Pomyśleć, że kiedyś ludzie tak żyli.
- Wielu dalej tak żyje. Ty też byś mógł, gdybyś chciał.
Han zignorował ten pomysł.
- Znasz mnie. Nie potrafię usiedzieć w miejscu.
Lando milczał przez chwilę.
- Radzicie sobie jakoś?
Han zrozumiał.
- Zaczynamy. Staram się o tym nie myśleć. To, że mamy Amelię, dużo zmieniło.
- A co u Jainy?
- W porządku.
- Powróciła do stada?
- Przynajmniej jedną nogą.
Lando nie drążył tematu.
- Z tym badaniem historii „Sokoła" to na poważnie?
Han pokiwał głową.
- To był pomysł Amelii, ale ja też się w to wciągnąłem. To coś, co możemy zrobić wszyscy
razem, a poza tym wciąż jeszcze jest szansa na zlokalizowanie niektórych z dawnych właścicieli.
Ten facet, od którego go wygrałeś, na przykład...
- Cix Trouvee - podpowiedział Lando.
- Nigdy nie mogłem zapamiętać tego nazwiska!
Lando parsknął śmiechem.
- Ten to miał dopiero zmienne szczęście. Jednego roku miał forsy jak lodu, a w następnym
oddawał w zastaw swój chronometr, żeby zjeść ciepły posiłek. Gracze w karty mówili na niego
Szklane Oko, bo jak zaczynał przegrywać, można było praktycznie czytać mu w myślach. Nie
muszę ci mówić, że w sabaku to na ogół nie ma znaczenia, zwłaszcza przy generatorze losowych
sygnałów, ale kiedy facet był pod ścianą, od razu wiedziałeś, jakie ma karty. Był zdesperowany,
kiedy użył „Sokoła" jako weksla. Nawet było mi głupio, że go wygrałem. Przez jakieś dwie
sekundy. Tak samo jak pewnie tobie, kiedy odebrałeś mi „Sokoła".
Han wybuchnął śmiechem.
- Wiem, wiem... ciągle uważasz, że cię przechytrzyłem, ale byłem tak samo zaskoczony, że
blefowałeś, jak wszyscy inni. Po prostu żal ci, że go straciłeś.
Lando zacisnął usta.

background image

- Kiedy w końcu przyznasz, że nie wygrałeś „Sokoła", bo ja go wcale nie postawiłem? Nie mam
żalu o to, że ze mną wygrałeś, tylko o to, że twierdzisz, że wygrałeś „Sokoła", podczas gdy
weksel był wystawiony po prostu na jeden z moich statków Wiesz, że mógłbym się wycofać z
umowy. Każdy na Nar Shaddaa by mnie zrozumiał.
- Było wielu świadków, którzy słyszeli, jak mówisz „dowolny z moich statków".
Lando pokręcił głową z irytacją.
- Moim największym błędem było to, że zostawiłem „Sokoła" w domu. bo chciałem zrobić
wrażenie, przylatując na Bespina „Królową Imperium".
Wymienili gniewne spojrzenia, które po chwili zastąpił śmiech.
- Nie da się ukryć - powiedział Han, ocierając łzę. - Staliśmy się parą starych dziwaków.
Lando pokiwał głową.
- Lepiej skończmy ten temat, zanim wywrócę nas do góry dnem.
- Dobry pomysł. I tak dobrze, że sięgamy tak daleko pamięcią. - Han zamilkł na chwilę. - Wiesz,
gdzie może być teraz Cix
Trouvee?
- Odzywał się do mnie, kiedy zarządzałem Szybkobiegaczem. Nie mam pojęcia, gdzie przebywa
teraz, ale z pewnością możemy się dowiedzieć.
- Lando! - zawołała Tendra z przestronnego pokładu łodzi. - Chcemy popływać. - Wskazała na
jedną z wysp.
Lando zasalutował i obrócił w rękach wielkie koło, obierając kurs na zaciszną zatoczkę.
Han wziął solidny łyk swojego drinka i rozsiadł się wygodnie na wyściełanym krześle.
- Domyślam się, że interesy idą świetnie.
- Nie tak dobrze, jakby się mogło wydawać. - Lando sączył pomarańczową miksturę, którą
przyrządził jego android protokolarny. - Tendrando zyskało nagle sporą konkurencję.
Verpinowie, Mandalorianie, nawet Baktoid i Colicoid Nest próbują wrócić na rynek droidów.
- Colicoidowie! - Han aż się wzdrygnął. - Myślałem, że rozwiązali tę bandę.
- Rozwiązali, ale Colla-Arphocc Automata przekształciła się i wniosła apelację, powołując się na
jakąś nową umowę w kwestii uczciwej konkurencji. Twierdzą, że mają podpisaną przez
Palpatine'a dokumentację, według której rozbrojenie miało ich obowiązywać tylko przez pewien
okres.
- Sądy są skłonne ich wysłuchać?
- Gdyby to zależało od Daali, to pewnie najchętniej wytępiłaby wszystkie insektoidalne rasy, ale
ma związane ręce.
- Miałeś z nią do czynienia?
- Trochę.
- Ico?
- Wydaje się zdeterminowana, żeby nie powtarzać dawnych błędów. Nie jest dyktatorem i chyba
nie ma takich aspiracji.
Układy gwiezdne odsuwają na bok różnice między sobą w imię zbudowania trwałego pokoju. Ma
to jednak związek nie tyle z Daalą, ile z prostym faktem, że izolacjonizm nie może nikomu
przynieść nic dobrego. Mieliśmy pięćdziesiąt lat wojen i chaosu. Najwyższa pora zrozumieć, że
to, co dzieje się w Jądrze, wpływa na zewnętrzne systemy, a to, co się dzieje w tych systemach,
wpływa na Jądro.
- Więc jesteś optymistą.
Lando pokręcił głową.

background image

- Nieraz już dałem się oszukać. Daala to wciąż wielka niewiadoma. A jej sojusze ze Szczątkami i
Mandalorianami też mi się za bardzo nie podobają. - Odwrócił się w stronę Hana. - Wiele osób
ciągle się zastanawia, co wam strzeliło do głowy, żeby ją w ogóle wprowadzić na urząd?
- Mnie osobiście?
- Możemy zacząć od ciebie.
Han się skrzywił.
- Moja córka zabiła właśnie mojego syna, Lando. W tym momencie nic nie wydawało się zbyt
szalone.
- Nawet po tym, co Daala zrobiła tobie i Chewiemu?
Han wytrzymał jego spojrzenie.
- Wyrównaliśmy z nią rachunki. Poza tym, gdybym miał wymienić wszystkie istoty, które przez
lata zalazły mi za skórę, to musiałbym też uwzględnić ojca Leii, więc jaki to ma sens? Jest, jak
jest.
- Nie dla Kalamarian. Oni woleliby raczej zobaczyć na Coruscant Yuuzhan Vonga niż byłego
zbrodniarza wojennego. A z tego, co słyszałem, Jedi też nie są nią zachwyceni.
- Daala uważa, że sprawiedliwy system nie potrzebuje nadzorców, więc Lukę jeszcze nie wie, co
będzie z Jedi. - Han popatrzył na morze i odetchnął głęboko. - Ja wolę się do tego nie mieszać.
Lando zakręcił kołem sterowym.
- Zdaje się, że wszyscy szukamy jakichś odpowiedzi.
- Dobrze, że mi przypomniałeś. - Han wyciągnął z kieszeni urządzenie, które Allana odkryła na
pokładzie „Sokoła", i pokazał je Landowi. - Widziałeś kiedyś coś takiego?
Lando zmrużył oczy.
- Wygląda na jakiś komunikator. Gdzie to znalazłeś?
- Amelia znalazła, na pokładzie „Sokoła".
W oczach Landa pojawił się błysk zdumienia.
- Myślałem, że znasz już tam każdy nit.
- Było ukryte w grodzi za stacją serwisową. Myślę, że ten stop ma jakieś właściwości
mimetyczne. Pewnie dlatego to przegapiłem.
- A nie chodzi czasem o twój wzrok, co? - Lando uśmiechnął się szeroko.
- Nie sądzę, kolego.
- No cóż, ja tego na pewno nie zainstalowałem, więc jeśli to nie zostało zamontowane za twojej
kadencji, musiało już tam być, kiedy Cix był właścicielem „Sokoła". Można założyć, że w ciągu
ostatnich pięćdziesięciu lat nikt by nie używał czegoś tak starego.
- Też tak myślę.
- W domku gościnnym mieszka kilku moich techników. Możesz zapytać ich o opinię.
Han schował urządzenie do kieszeni.
- Tak zrobię.
Lando spojrzał na niego.
Chcesz przejąć na chwilę ster, zanim rzucimy kotwicę?
- Chętnie - odparł Han.

ROZDZIAŁ 11

- Sojusz na rzecz Przywrócenia Republiki.
Jadak obudził się z burzliwego snu z tymi słowami na ustach. Droid medyczny 2-IB przypatrywał
mu się, stojąc przy urządzeniu monitorującym, którego Sompa nie zabrał jeszcze z pokoju.
- Słucham? - spytał droid. Jadak popatrzył na niego pytająco.

background image

- Powiedział pan: „Sojusz na rzecz Przywrócenia Republiki". Czy chce pan dodać coś jeszcze?
Jadak przejechał ręką po brodzie i pokręcił głową.
- Mówiłem coś jeszcze przez sen?
- Nic zrozumiałego, proszę pana.
- Jak zwykle - mruknął Jadak.
Podniósł się z łóżka i powłócząc nogami, podszedł do lustra, które pielęgniarki w końcu
zainstalowały. Każdego ranka spodziewał się ujrzeć odbicie człowieka, który wstał z grobu. Za
każdym razem jednak witał go ten sam jasnowłosy nieznajomy. Skorzystał z odświeżacza, ubrał
się i zjadł śniadanie, które przyniósł inny robot. Sompa zniósł zakaz korzystania z HoloNetu. ale
Jadak stwierdził, że nie ma na to ochoty, i wyszedł z pokoju. Ostrożnym krokiem przemierzał
korytarze, wciąż jeszcze oswajając się ze swoimi nowymi nogami. Wymieniał pozdrowienia z
innymi pacjentami, kiedy nie mógł ich uniknąć, głównie jednak pogrążony był we własnych
myślach - i coraz bardziej wzburzony.
Sompa uprzedzał go, że może się spodziewać okresów frustracji, kiedy jego umysł będzie się
starał odtworzyć chronologię wspomnień. Jadak jednak nie był przygotowany na taką fizyczną
reakcję, która sprawiała, że chwilami miał ochotę przebić pięścią najbliższą ścianę. Nie mógł
uwolnić się od wrażenia, że pozostawił jakąś ważną sprawę niezałatwioną. Domyślał się, że ma
to związek z jego ostatnią misją dla Grupy Republiki, jednak frustracja wynikająca z
niemożności przywołania wspomnień tkwiła w nim głęboko. Zupełnie jakby odtworzenie w
pamięci celu misji i dokończenie jej miało umożliwić mu powrót do zdrowia i przywrócić go w
pełni do życia.
Sojusz na rzecz Przywrócenia Republiki.
Jego początki związane były z Delegacją Dwóch Tysięcy i, w pewnym stopniu, z Grupą
Republiki, a w okresie bitwy o Yavina stał się znany jako Sojusz Rebeliantów. Ale jaki to miało
związek z Jadakiem, który przez większość tego czasu był w stanie śpiączki? Kiedy zamykał
oczy, w głowie migały mu obrazy Reeze'a i „Gwiezdnego Wysłannika". Reeze miał nadzieję, że
ten frachtowiec z serii YT będzie kiedyś należał do nich. Wyobrażał sobie życie pełne szalonych
i intratnych przygód; kobiet, bogactwa i swobody podróżowania wszędzie, gdzie im się zamarzy-
Jadak zacisnął zęby. Co to za niezałatwiona sprawa, która teraz wydawała się tak paląca?
Dlaczego musiał czekać, aż przypomni sobie katastrofę? Dlaczego Sompa nie mógł mu po prostu
o tym opowiedzieć?
Jadak wyszedł na słońce, które zalewało bujne ogrody Aurory przez sunące po niebie chmury. W
oddali luksusowe jachty schodziły łagodnie w dół, w stronę prywatnego lądowiska zakładu.
Aurora miała nawet swoją własną flotę. Pacjenci - przedstawiciele licznych ras - wysiadali ze
śmigaczy z przyciemnianymi szybami, witani przez ochronę, członków personelu i droidy.
Niektórzy przybywali w otoczeniu asystentów i służących. Jeśli były wśród nich jakieś znane lub
znajome twarze, to Jadak żadnej nie rozpoznał. Ale jak mogło być inaczej, skoro większość
sławnych istot z jego czasów albo już nie żyła, albo odmłodziła się nie do poznania? A co robił
wśród nich skompromitowany swego czasu grawicyklista wyścigowy, potem działający skrycie
kapitan statku kosmicznego, który dochodził teraz do zdrowia w prywatnym pokoju w jednym z
najbardziej ekskluzywnych skrzydeł Aurory?
Nagle zadźwięczał komunikator, który zgodnie z życzeniem Sompy nosił na pasku.
Kapitanie Jadak - odezwał się głos androida - jest pan proszony do budynku numer 1. Proszę się
zgłosić bezpośrednio do gabinetu doktora Sompy. Jeśli potrzebuje pan pomocy, proszę podać
swoje obecne położenie, to zostanie wysłany transport.
- Dotrę na własnych nogach - zapewnił Jadak.

background image

Był umówiony z Sompą na późniejszą godzinę, ale neurolog miał irytujący zwyczaj przekładania
spotkań, a ta nagła zmiana planów nie poprawiła Jadakowi humoru. Zanim dotarł do gabinetu,
był już mocno rozdrażniony, w dodatku Sompa wcale na niego nie czekał. Przy recepcji siedziała
za to najpiękniejsza kobieta, jaką Jadak kiedykolwiek widział, wliczając zarówno ludzi, jak i
humanoidów; nawet przez chwilę nie był pewien, do której kategorii ją zaliczyć. Doktor Bezant,
twi'lekańska psychoterapeutka, była zjawiskowa, ale ta kobieta...
- Kapitanie Jadak - zwróciła się do niego, wstając i wyciągając rękę. - Jestem Koi Quire. Z CHL.
W butach na wysokich obcasach była prawie jego wzrostu. Była ubrana w długą spódnicę i krótki
żakiet, który opinał jej talię. Miała skórę o lekko złotawym odcieniu i lawendowe oczy z błoną
mrużną. Pukle włosów we wszystkich kolorach tęczy oPadały jej na ramiona.
- CHL? - spytał Jadak.
- Konsorcjum Core Life and Health Insurance. Przyszłam porozmawiać o pańskiej polisie.
Jadak pokręcił głową z zakłopotaniem.
- Nie przypominam sobie, żebym miał jakąś polisę w Core Life czy jakiejkolwiek innej firmie.
Quire zmarszczyła brwi i spojrzała na kieszonkowy nośnik danych.
- Rozumiem pańskie zdziwienie. - Uśmiechnęła się, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. - Znajdźmy
jakieś miejsce, gdzie będziemy mogli porozmawiać, dobrze?
Poszedł za nią korytarzem do pustej sali konferencyjnej. Usiedli na końcu długiego stołu. Quire
otworzyła swoją walizkę i postawiła między nimi komputer, tak żeby oboje widzieli monitor.
Wywołała na ekran dane i użyła polakierowanego paznokcia palca wskazującego, żeby
powiększyć wybraną linijkę tekstu.
- Polisa została wykupiona dla pana przez organizację o nazwie Grupa Republiki.
Jadak popatrzył na ekran, a potem na Quire.
- Kiedy?
- Hm, zobaczmy. - Dotknęła ekranu i przejechała palcem parę linijek tekstu. - To niemożliwe.
- Co takiego?
- Polisa została wykupiona sześćdziesiąt dwa lata temu. Ale pan...
- Jestem dużo starszy, niż wyglądam - wyjaśnił Jadak.
Jej brwi uformowały się pod grzywką w literę „V".
- Chyba o jakieś pięćdziesiąt lat! - Oparła się na krześle, Wiem, czym się zajmują w Aurorze, ale
nie sądziłam...
- Wróćmy do polisy. Była wykupiona na życie czy na zdrowie?
Roześmiała się.
- Nie da się ukryć, że jest pan raczej żywy, kapitanie. To była polisa zdrowotna, obejmująca
wypadki.
- Wie pani coś o katastrofie, w której brałem udział?
- Nie znam szczegółów. Zajmuje się tym inny dział. Kiedy Aurora skontaktowała się z CHL,
żeby poinformować, że... - spojrzała na ekran - ...wybudził się pan ze śpiączki, wysłano mnie,
żebym wypłaciła odszkodowanie.
Jadak przekręcił monitor w swoją stronę.
- Nie może pani znaleźć informacji na temat katastrofy w moich aktach?
Quire odwróciła komputer z powrotem do siebie.
- Nie, kapitanie. A nawet gdybym mogła, to nie jestem upoważniona do ujawniania żadnych
informacji poza tymi, które polecono mi panu przekazać.
Jadak zmrużył oczy.
- Więc kim pani jest, rzeczoznawcą?
- To raczej staroświeckie określenie, ale tak, w zasadzie ma pan rację.

background image

- Jaka dokładnie kwota mi przysługuje?
Quire odchrząknęła znacząco.
- Musi pan zrozumieć, kapitanie, że CHL przez te wszystkie lata pokrywało dosyć pokaźne
koszty pańskiej opieki zdrowotnej.
- Ile? - powtórzył Jadak.
- Dziesięć tysięcy kredytów.
- Czy to dużo? To znaczy jak na dzisiejsze czasy?
- Wystarczyłoby zaledwie na opłacenie miesięcznego leczenia tutaj. Ale jeśli nie będzie pan zbyt
rozrzutny, to zdoła pan przeżyć za to cały rok na takim świecie jak Obroa-Skai.
- Nie zamierzam zostać na Obroa-Skai.
- No cóż... w takim razie, kapitanie, wszystko zależy od tego, jak dużo będzie pan podróżował i
na jakim świecie ostatecznie pan osiądzie.
Jadak zastanawiał się nad tym przez chwilę.
- Proszę wybaczyć moją ciekawość, ale z jakiego świata pani pochodzi?
Spojrzała na niego kątem oka.
- Czy to uprzejma forma pytania o moją rasę?
- Chyba tak.
- Jestem Firrerreanką.
- Jeśli wszyscy na Firrerre są równie atrakcyjni, to może tam się osiedlę.
- Nie sądzę - odparła chłodno.
- Za drogo?
Pokręciła głową.
- Nie.
- Pani ziomkowie nie lubią obcych?
Jej skóra przybrała srebrny odcień.
- Firrerre zostało zaatakowane przez wirus. To martwy świat. Objęty kwarantanną.
Jadak skrzywił się lekko.
- Yuuzhan Vongowie?
- To wina jednego z naszych - wyjaśniła Quire - który sprzymierzył się z Imperatorem. Wielu
moich krajanów zostało poddanych sztucznej hibernacji i sprzedanych handlarzom niewolników.
Niektórzy mieli tyle szczęścia, że zostali uratowani i zaczęli nowe życie na Belderone.
Jadak zmarszczył brwi.
- Znam Belderone. Nie chcę tam mieszkać.
- Ja też nie chciałam - przyznała Quire. Zamilkła na chwilę, a potem spytała: - A więc wybór
miejsca do życia jest dla pana taki prosty? Nie ma pan żadnej pracy, żadnych niedokończonych
spraw?
Jadak przyjrzał jej się badawczo.
- Cóż to za pytanie?
Quire odwróciła wzrok.
- Przepraszam, kapitanie. Byłam po prostu ciekawa.
Jadak pohamował złość.
- Nie mam pracy, ale mam różne umiejętności.
- Nie wątpię w to, kapitanie.
Na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Może oprowadzę panią po Aurorze, zanim pani odleci?
Quire się roześmiała.
- Chyba jeszcze nikt nigdy nie zaprosił mnie na wycieczkę po szpitalu.

background image

- Zakładzie opieki zdrowotnej - poprawił ją Jadak. - Jedzenie mają świetne.
- Czy pan ze mną flirtuje, kapitanie?
- Staram się.
Jej skóra przybrała znów złotawy kolor.
- To mi pochlebia. Obawiam się jednak, że będę musiała odrzucić pańską propozycję.
- Nie umawia się pani ze starszymi mężczyznami?
Roześmiała się ciepło.
- Tak, chodzi o pański wiek. Na tym zakończmy.
Jadak wzruszył ramionami.
- To może chociaż jedna mała przysługa?
- Co takiego? - spytała nieufnie.
Jadak wskazał na komputer.
- Nagnie pani trochę przepisy i powie mi, co jest w moich aktach na temat katastrofy.
Jej uśmiech przygasł.
- Już panu mówiłam, że mi nie wolno.
- Rozmawiamy o moim życiu - powiedział Jadak, bardziej stanowczo niż zamierzał.
- Przykro mi... - zaczęła.
- Dlaczego Grupa Republiki miałaby wykupić dla mnie polisę? I dlaczego pani firma miałaby
płacić za mój pobyt tutaj, skoro byłem o włos od śmierci?
- Stan wegetatywny to nie to samo co śmierć mózgowa.
Jadakowi zadrgały nozdrza.
- To wszystko nie trzyma się kupy. Czy Grupa Republiki wykupiła też polisę dla Reeze'a? Czy
ktoś był odpowiedzialny za tę katastrofę?
- Nie...
- Mój drugi pilot. Czy Core Health pokryło koszty jego pogrzebu?
Quire miała kamienną twarz.
- A już myślałam, że zaczynamy się dogadywać.
Jadak zacisnął pięści.
- Chętnie wymieniłbym panią na kilka chwil z pani komputerem!
Quire zamknęła komputer, wsunęła go do walizki i wstała.
- Czy mam wezwać ochronę, kapitanie?
Jadak zamknął oczy i wypuścił powietrze.
- Nie.
- W takim razie zostawię bon kompensacyjny u skarbnika
Aurory.

ROZDZIAŁ 12

Holograficzny obraz urządzenia komunikacyjnego w kształcie litery „T" obracał się nad
projektorem analizatora. Rosły główny technik Landa, Cereanin imieniem Tal-lik-Tal, zatrzymał
obraz i pokazał palcem.
- Tutaj widać przekaźnik wzmacniający, tuż nad górnym złączem.
- Więc to faktycznie transponder? - spytała Leia, stojąca po drugiej stronie projektora. Blask
emanujący z podstawy urządzenia uwydatniał lekkie oparzenie słoneczne, którego nabawili się z
Hanem w ciągu dwóch dni pływania i długich spacerów po plaży z Allaną.
- To model przedimperialny i podejrzewam, że rzadko spotkany nawet w tamtych czasach. - Tal-
lik-Tal zbliżył się do analizatora i wyświetlił podobne, ale nie identyczne urządzenie. - To obraz

background image

z bazy danych. Wyprodukowane przez Chedak Communications w czasie Wojen Klonów. Ale
nie potrafię stwierdzić, czy wasze jest tej samej firmy.
- Nie ma żadnych oznaczeń producenta? - spytał Han.
- Ani modelu, ani numeru seryjnego.
- Czy mogły zostać celowo usunięte?
- Nie ma żadnych śladów świadczących, że w ogóle jakieś były.
Tal-lik-Tal wprawił holoobraz w ruch, a Han obszedł go naokoło, pocierając dłonią kilkudniowy
zarost na podbródku.
- Miał pan rację co do mimetycznych właściwości urządzenia - powiedział Cereanin. - Pod tym
względem różni się od komunikatorów i urządzeń nadawczo-odbiorczych stworzonych na użytek
organizacji wywiadowczych. Tak jak mówię, nie przypomina żadnego modelu z okresu
Republiki czy Imperium, ale zastosowanie stopu mimetycznego sugeruje przynajmniej
możliwość, że urządzenie zostało zainstalowane potajemnie ^ w tajnych celach. Czy zauważył
pan jakieś różnice w zachowaniu statku od czasu wymontowania urządzenia?
- Nie, nic z tych rzeczy.
- W przypadku „Sokoła" trudno byłoby się zorientować - Zauważyła z uśmiechem Leia.
Tal-lik-Tal się zaśmiał.
- Pytam dlatego, że transponder jest wciąż sprawny.
- A mówiłem, że się nie przesłyszałem - zwrócił się do Leii Han.
Leia odwróciła się w stronę Tal-lik-Tala.
- Nie da się go jakoś uaktywnić?
- Kilkakrotnie próbowałem uruchomić urządzenie za pomocą kodów powszechnie stosowanych
w czasach Republiki i wczesnego Imperium, jednak bez efektu. Wygląda na to, że może
przekazać swoją zakodowaną wiadomość jedynie w odpowiedzi na zdefiniowany wcześniej
sygnał.
Leia zmarszczyła brwi, ale po chwili się rozchmurzyła.
- Amelia się ucieszy, że nie udało nam się rozwiązać zagadki.
- Miałbym jedną sugestię - powiedział Tal-lik-Tal. - Proszę tego nie instalować z powrotem.
Kiedy Jadak wszedł do gabinetu Ril Bezant i usiadł w fotelu, na monitorze obracał się
holograficzny obraz jego mózgu.
Twi'lekańska psychoterapeutka uśmiechnęła się i obeszła biurko, żeby usiąść naprzeciwko niego.
- Jak się sprawują pańskie nogi?
- Noszą mnie.
Zauważyła jego posępny ton i pokiwała głową.
- A ogólnie jak się pan czuje?
- No cóż, zastanówmy się: moja pamięć jest wciąż pełna dziur i odnoszę wrażenie, jakbym był
uwięziony w ciele kogoś innego. Sypiam w najlepszym razie godzinę na dobę i trzęsą mi się ręce.
- Jadak pokazał je Twi'lekance. - Poza tym wszystko w porządku.
- Proszę kontynuować - powiedziała.
- Wydaje mi się, jakby moje ciało wiedziało, że minęło mnóstwo czasu, ale mój umysł tego nie
załapał.
- Załapie.
- Ciągle mi to powtarzacie. Ale ja cały czas mam wrażenie, jakby to, co było sześćdziesiąt dwa
lata temu, zdarzyło się wczoraj.
- Przeszłość składa się z samych dni wczorajszych, kapitanie, niezależnie od tego, czy minęły
lata, czy dekady.

background image

- Postaram się o tym pamiętać następnym razem, kiedy będę oglądał na HoloNecie jakiś
dokument o Imperatorze Palpatinie, myśląc, że widziałem go w zeszłym tygodniu na Coruscant. -
Jadak spojrzał jej w oczy. - Chodzi mi po głowie pewna nazwa: Sojusz na rzecz Przywrócenia
Republiki. Nie mogę przestać
o tym myśleć. Tak jakby mój umysł czekał na jakąś wskazówkę, która przywróci mi pamięć.
- I sądzi pan, że pańskie wzburzenie ma jakiś związek z tymi słowami?
- Przywrócenie... Republika... Tak jakby były zapętlone.
- Sam pan powiedział, że czeka, aż wróci panu pamięć.
Jadak zastanowił się nad tym.
- A co z resztą? - Zacisnął zęby. - To zaczyna mi działać na nerwy.
Bezant poruszyła głowoogonami.
- Ostrzegałam Sompę, że może do tego dojść.
- Do czego?
- Że nerwica pourazowa może wywołać pewne zaburzenia dysocjacyjne: poczucie
depersonalizacji oraz głęboki niepokój
i depresję. Bardzo możliwe, że występują także ukryte czynniki organiczne. - Wskazała ręką na
monitor, - Obrazowanie pańskiego mózgu ujawnia uszkodzenia kluczowych obszarów kory.
Jadak spojrzał na monitor.
- Znam się na silnikach statków kosmicznych, pani doktor, nie na mózgach. I nie interesuje mnie
specjalnie powód, chcę tylko wiedzieć, czy da się to naprawić.
- Są pewne leki, ale przestrzegałabym przed ich stosowaniem.
- A co pani proponuje? Wizyty u pani dwa razy w tygodniu?
- Nawet gdyby to było możliwe, nie wiem, na ile mogłabym pomóc.
- Aż tak bardzo jest pani oblegana?
- Nie, kapitanie. Chodzi o to, że pana wypisujemy
Jadak wyprostował się w fotelu.
- Kiedy?
- Wkrótce. Pańskie ciało jest zdrowe, nogi wyleczone. Aurora specjalizuje się w zabiegach
odmładzających, nie w rehabilitacji. Nic więcej nie możemy dla pana zrobić.
- Więc po co mnie tu w ogóle przywieziono?
Spojrzała lekko w bok.
- Powinien pan skierować to pytanie do doktora Sompy.
- Sompa nie ma dla mnie czasu. - Jadak oparł przedramiona na udach, nachylając się w stronę
Bezant. - Niech mi pani powie o katastrofie i kto naprawdę płaci za opiekę nade mną. Obroa-Skai
przechowuje dane na temat niemal wszystkiego w galaktyce, ale nikt w Aurorze nie może mi
powiedzieć, jak tu trafiłem.
Bezant popatrzyła na niego, a jej wyraz twarzy złagodniał.
- Chwileczkę, - Wstała, podeszła do biurka i wstukała kod na klawiaturze. - Wyłączyłam kamery
monitoringu - oznajmiła, kiedy usiadła z powrotem na fotelu. - Kapitanie, może pan wierzyć lub
nie, ale ja też jestem ciekawa, jak pan trafił do Aurory. Doktor Sompa traktował pana w
szczególny sposób od czterdziestu lat. Odkąd tylko dołączył do personelu Aurory.
- Czterdzieści lat? A gdzie byłem przez pierwsze dwadzieścia dwa?
- Nie wiem. Nikt z nas nie wie.
- Poza Sompą.
Pokiwała głową.
- Poza Sompą.

background image

Bezsenność pozwoliła Jadakowi zaznajomić się ze zwyczajami pracujących na nocnej zmianie
pielęgniarek, droidów i ochrony. Postanowił wykorzystać okazję, kiedy personel był zajęty
zbieraniem informacji na temat nowo przyjętych pacjentów i uaktualnianiem danych o
dotychczasowych. W budynku numer 1 najlepsze było to, że większość zabezpieczeń znajdowała
się na zewnątrz. Kiedy już się znaleźli w środku, pacjenci mogli się swobodnie przemieszczać -
wchodzić do pomieszczeń rekreacyjnych, sal jadalnych, bibliotek, siłowni - a roboty medyczne i
konserwacyjne były tak zaprogramowane, żeby nie rzucać się w oczy i nie odzywać niepytane.
Gabinet Sompy znajdował się na czternastym piętrze i wychodził na tylne ogrody. Prowadzące
do niego szerokie korytarze były słabo oświetlone i puste, nie licząc droidów polerujących
podłogi. Używając kodu, który podejrzał u Bezant, Jadak wyłączył kamery monitoringu, a
następnie otworzył drzwi gabinetu za pomocą urządzenia, które sklecił z części wymontowanych
z aparatury kontrolnej we własnym pokoju. Wyłączył kamery w poczekalni, po czym wszedł do
prywatnego gabinetu Sompy i zrobił to samo. Wzmocnił nieco oświetlenie i rozejrzał się uważnie
dokoła. Holoekrany wbudowane w ściany ukazywały Sompę w towarzystwie odmłodzonych
istot, co do których Jadak mógł się jedynie domyślać, że są bogate, ważne lub jedno i drugie.
Politycy, gwiazdy, prawnicy, dyrektorzy wielkich korporacji. Niemal na wszystkich hologramach
Sompa wygląda} tak samo.
Masywne biurko neurologa zawalone było kartami danych, arkuszami flimsiplastu i duraplastu.
Jadak włączył przysłoniętą abażurem lampę i zaczął szperać. Niemal od razu mu się
poszczęściło: znalazł swoje nazwisko i numer identyfikacyjny na liście pacjentów
przeznaczonych do wypisania. Szuflady biurka były zamknięte, a prywatne pliki w eleganckim
komputerze Sompy chronione hasłem. Zagłębiając się w warstwy dokumentów, Jadak znalazł
kartę danych oznaczoną jego numerem identyfikacyjnym i włożył ją do czytnika. Większość z
terabajtów technicznych danych poświęcona była zawiłym procedurom, jakim poddawany był w
stanie wegetatywnym, i raportom o stanie zdrowia, jednak znajdował się tam również podfolder o
nazwie „Historia". W oczekiwaniu na to, czego może się dowiedzieć, Jadak wziął głęboki
oddech, starając się nie zwracać uwagi na łomotanie swojego serca.
Śledził wzrokiem przesuwający się tekst, wypatrując słowa „katastrofa", nigdzie jednak nie
doszukał się szczegółów. Katastrofa spowodowała uszkodzenie takiej czy innej części ciała,
zaburzenia w funkcjonowaniu takiego czy innego narządu, konieczność zastosowania rutynowej
lub eksperymentalnej procedury. Za to w podfolderze zatytułowanym „Wcześniejsza historia"
Jadak trafił na prawdziwy skarb. Dowiedział się, że został przewieziony do Aurory po tym, jak
przeleżał w śpiączce dwadzieścia dwa lata w publicznym ośrodku medycznym. Nigdzie nie było
mowy o tym, żeby koszty pokrywało Core Health and Life.
Ośrodek medyczny znajdował się na Nar Shaddaa.
Obrazy, które rozgorzały w jego umyśle, wcisnęły go w wygodny fotel Sompy.
On i Reeze lecieli „Gwiezdnym Wysłannikiem" na Nar Shaddaa! YT był uszkodzony. Wszystkie
systemy padły. Statek znajdował się na kursie kolizyjnym z potężnym masowcem. Popędzili na
rufę do kapsuły ratunkowej. YT nagle ruszył i obrócił się gwałtownie. Ale za późno - kapsuła
wystrzeliła prosto w ostro zakończony kadłub olbrzymiego statku...
Obrazy, tak żywe, jakby to wszystko wydarzyło się wczoraj, zaatakowały jego umysł,
przyspieszając bicie serca i pokrywając ciało potem. Kiedy w końcu ochłonął, zaczął
porządkować w głowie obrazy.
Skoczyli w nadprzestrzeń nad Coruscant tuż po bitwie, w czasie której Palpatine przetrzymywany
był jako zakładnik. Ale przed ucieczką ku gwiazdom i przed pospiesznym skokiem w
nadprzestrzeń byli na dole... w gmachu biur Senatu.
Spotkali się z członkami Grupy Republiki.

background image

Senatorami Des'seinem, Largettem i Fangiem Zarem.
Jadak odwrócił się w stronę komputera Sompy. Supernowoczesna maszyna udaremniłaby z
pewnością wszelkie próby włamania się do zawartych w niej plików, ale mógł przynajmniej
uzyskać dostęp do HoloNetu. Przywołał w pamięci twarz siwobrodego senatora z Sern Prime,
wykorzystując ją tak, jak w czasie medytacji wykorzystuje się pewne obrazy do odświeżenia
wspomnień.
Na spotkaniu był obecny Jedi.
Jedi rasy Kadas'sa'Nikto, który zainstalował coś wewnątrz „Wysłannika"...
- Tak! - wykrzyknął głośno Jadak.
Senatorowie chcieli, żeby dostarczył „Wysłannika" jednemu z ich sojuszników na Toprawie!
Jadak przypomniał sobie tamto uczucie rozczarowania. Po tylu latach służby miał oddać
ukochany statek komuś obcemu. Ale stawką było coś bardzo ważnego... coś związanego z
„przywróceniem Republiki".
Nie.
Z „przywróceniem honoru Republiki".
Pytał senatorów o te słowa. A oni udzielili odpowiedzi.
Jadak wpatrywał się w trójwymiarowy obraz Fanga Zara.
Słowa senatorów powoli wypłynęły na powierzchnię.
„Proszę potraktować statek jak klucz. Klucz do skarbu. Skarbu wystarczającego, żeby przywrócić
honor Republiki w galaktyce".
Przyciągnął komputer do siebie, niemal na kolana.
Wyszukiwanie nazwy „Gwiezdny Wysłannik" przyniosło setki trafień, jednak żadne z nich nie
dotyczyło frachtowca YT-1300. Jadak połączył się z lokalną siecią Nar Shaddaa i wprowadził
zapytanie o powietrzne i kosmiczne kolizje, które miały miejsce w roku jego katastrofy.
I nagle jego oczom ukazał się krótki komunikat w formie zielonego holotekstu, opisujący kolizję
między dwoma koreliańskimi statkami: masowcem o nazwie „Dolina Jendiriańska III" i
frachtowcem YT-1300, rocznik dwudziesty piąty. Obaj piloci zostali uznani za zmarłych, jednak
statek ocalał i padł łupem rabusiów.
Statek, który był kluczem do zagadki, jaką stało się jego życie, ocalał.
Nie wiadomo było, na jak długo, ale Jadak miał punkt zaczepienia - a odnalezienie statku warte
było wszelkiego ryzyka, jakiego mogłoby wymagać.

Rozdział 13

- Sto dziesięć tysięcy.
- Lord Oxic dawać sto dziesięć tysięcy. Czy nasza słyszeć sto dziesięć pięćset?
- Sto dziesięć tysięcy pięćset - powiedział ktoś z głębi sali.
Lestra Oxic odwrócił się i obejrzał przez ramię. Jego rywalem
był Bith w stylowo wyszywanym zawoju; ekran identyfikacyjny, który trzymał w ręku, nie
zdradzał nic poza numerem.
- Jedenaście tysięcy - powiedział Oxic, odwracając się w stronę podestu licytatora i pokazując
swój ekran.
- Nasza mieć sto jedenaście tysięcy. Czy nasza słyszeć sto dwanaście?
Licytatorem, gościnnie prowadzącym aukcję, był Gunganin, ubrany w długą haftowaną szatę i
znany z umiejętności szybkiego mówienia; przedmiotem licytacji zaś był niewielki posążek,
który niegdyś zdobił północno-zachodnie atrium Sądów Galaktycznych na Coruscant. Rzadki i

background image

cenny okaz, tak jak wszystkie pamiątki z okresu Republiki od czasu, kiedy Yuuzhan Vongowie
spustoszyli pół galaktyki blisko dwadzieścia lat wcześniej.
- Sto dwanaście - powiedział ten sam Bith, wywołując szmer podniecenia wśród wielorasowej
widowni, na którą składało się około stu licytujących.
Oxic natychmiast uniósł swój ekran nad głowę.
- Sto dwanaście pięćset.
Dom aukcyjny, znany jako Hydians, sam w sobie był bezcennym okazem z czasów Republiki.
Zdobiony eleganckimi kolumnami i posadzkami z najlepszego szlifowanego kamienia,
pierwotnie był ulokowany w centrum Sah'ot na Chandrili, jednak dwa lata po inwazji Yuuzhan
Vongów zespół architektów i inżynierów przy pomocy armii robotów oraz robotników z krwi i
kości rozebrał budynek na części i przetransportował go na Epikę, która, pomimo swego
naturalnego piękna, okazała się zbyt odległa i mało znacząca, żeby przyciągnąć uwagę
najeźdźców - na co liczyli ci, którzy sfinansowali przedsięwzięcie. Wiele z istot
odpowiedzialnych za przeniesienie i żmudną odbudowę budynku pozostało na planecie po
zakończeniu wojny. Zajmowało się teraz wznoszeniem wystawnych pałaców i rezydencji na
zalesionych wzgórzach otaczających port kosmiczny, przyczyniając się do przemiany
bezbarwnego niegdyś głównego miasta Epiki w miejsce prestiżowe i wyrafinowane. Przemianie
uległa także rdzenna populacja - ludzie, Bothanie, Durosjanie i Bimmowie służyli teraz
bogaczom, którzy przejęli ich planetę, by zaspokajać ich rosnące potrzeby.
- Nasza wciąż czekać na sto trzynaście tysięcy - oznajmił licytator.
Oxic obrócił się na krześle, żeby spojrzeć na Bitha, tym razem przez niewielką makrolornetkę z
alumabrązu. Istota z układu Clak'dor w wolnej ręce trzymała drogi komunikator.
- Sto trzynaście tysięcy - powiedział Bith.
- Sto czternaście - odparowała kobieta siedząca parę rzędów przed Bithem. Oxic pamiętał ją z
wcześniejszych aukcji i wiedział, że pracuje dla rodziny Trouvee, do której należał kompleks
kasyn na Oseonie VII.
- Sto czternaście pięćset - odpowiedział Bith.
Oxic wiercił się na swoim krześle. Wyjątkowo wysoki jak na człowieka, miał nieskazitelną,
gładko ogoloną twarz, która nie pasowała do jego zaawansowanego wieku, chude, niemal
kościste ciało i nienaturalnie długie ręce i nogi, jednak szyte na miarę stroje podkreślały jego
delikatną szczupłość i potęgowały ogólne wrażenie majestatu, przywodzącego na myśl siły
natury.
Miał już wybrane miejsce na posążek - na żłobkowanym postumencie pochodzącym z Pięćsetki
Republiki, który stał obok i biurka w jego gabinecie. Nie planował jednak wydać na niego więcej
niż sto czternaście tysięcy - nawet sto trzynaście to była dosyć wygórowana cena - zwłaszcza
jeśli inne przedmioty na aukcji byłyby satysfakcjonujące. Niemniej posążkowi trudno było się
oprzeć.
- Sto piętnaście tysięcy - powiedział Oxic, zaskakując sam siebie.
Kiedy się odwrócił, zobaczył, jak Bith szepcze do komunikatora, a potem słucha tego, kto był na
drugim końcu łącza.
- Sto siedemnaście.
Po widowni przeszedł szmer, a Oxic zwiesił ramiona. Oparł się pokusie, by spojrzeć na Bitha.
- Nasza mieć sto siedemnaście tysięcy - obwieścił podekscytowany Gunganin. - Czy ktoś dać
osiemnaście? Siedemnaście i pół? - Odczekał chwilę. - Sto siedemnaście tysięcy po raz
pierwszy... po raz drugi... - Młotek uderzył o pulpit z donośnym stukiem. - Sprzedane panu z
numerem sześćset trzydzieści siedem!
Prawie wszyscy bili brawo.

background image

Do podestu podszedł Falleen.
- Następnym przedmiotem jest pozycja numer siedemdziesiąt-jeden-myślnik-zero-zero. Żyrandol
z głównej jadalni hotelu Daipa z Ralltiira. Wykonany z elektrum, przeszedł gruntowną
renowację, ale jest całkowicie oryginalny. Sugerowana cena początkowa...
Oxic przestał słuchać i zaczął oglądać pięknie wydany holo-katalog. Przedmioty z Ralltiira go nie
interesowały, nawet jeśli pochodziły z czasów Republiki. Niektórych fascynowały przedmioty z
Alderaana albo z Naboo; innych artefakty Huttów, ale przedmiotem kolekcji Oxica i jego obsesją
pozostawała Coruscant. Przeglądał katalog, kiedy Koi Quire, poruszając się z niezwykłą
lekkością, usiadła na sąsiednim miejscu, które dla niej zajął.
- Jak podróż? - zapytał.
- Bez przygód. Szkoda, że straciłeś posążek.
Oxic obrzucił Bitha gniewnym spojrzeniem.
- Ciekaw jestem, kogo on reprezentuje.
- Możemy się dowiedzieć.
- Tak, koniecznie.
Firrerreanie byli niemal wymarłą rasą, a więc Koi Quire sama była okazem równie rzadkim, jak
te oferowane na aukcji. Pojawiła się w kancelarii Oxica piętnaście lat wcześniej, po tym, jak
Yuuzhan Vongom udało się napuścić rdzennych mieszkańców Belderone na wysiedlonych
Firrerrean, których niegdyś przyjęli, i natychmiast okazała się cennym nabytkiem. Jej wrodzona
intuicja była niezrównana, a często sama jej obecność w sali sądowej wystarczała, by przekonać
przysięgłych. Świadom osobliwości firrerreańskiej kultury, Oxic nigdy nie pytał o jej prawdziwe
nazwisko, a Koi sama z siebie nigdy mu się nie zwierzała, chociaż raczej wiedziała, że nigdy nie
wykorzystałby tej wiedzy, żeby wymusić na niej posłuszeństwo.
- Wszystkie miejsca zajęte - zauważyła, rozglądając się po sali.
- Z każdą aukcją coraz większe tłumy. - Oxic westchnął. - Możemy podziękować za to Daali. Jej
rządy zaowocowały wzrostem zainteresowania artefaktami z okresu schyłku Republiki i
wczesnego Imperium. Dla spekulantów to dobrze, ale cierpią na tym poważni kolekcjonerzy.
- W takim razie może moje wiadomości poprawią ci humor - powiedziała cicho Quire. - Twoja
inwestycja ruszyła z miejsca.
Oxic zesztywniał z podniecenia, ale zdołał zachować spokojny ton.
- Gdzie jest?
- W drodze na Nar Shaddaa. Z nowymi nogami, za które zapłaciłeś, i odszkodowaniem
wypłaconym przez Core Life.
- Wróciła mu pamięć?
- Zapewne tak, bo nie czekał na formalny wypis z Aurory. Sompa zgodnie z instrukcjami
pozwolił mu złożyć nocną wizytę w swoim gabinecie. Udało mu się wyłączyć monitoring za
pomocą kodu, który podejrzał pewnie u Ril Bezant.
- Tej psychoterapeutki?
- Kiedy Jadak u niej był, wyłączyła na chwilę kamery, żeby zyskać jego zaufanie, a także
dostarczyć mu kod, z nadzieją że weźmie sprawy w swoje ręce. W każdym razie poradził sobie.
Oxic przechylił głowę, słuchając z zaciekawieniem.
- Nie mów mi, że...
- Chciał mnie oprowadzić po Aurorze.
- Dlaczego odmówiłaś?
- I tak już był nieufny wobec tej polisy. Uznałam, że może lepiej będzie pozostawić go w stanie
wzburzenia. Zanim wyszłam, był już skłonny urwać mi głowę.
- Wygląda na to, że twoja przenikliwość dobrze nam się przysłużyła.

background image

- Nie przeszukiwał gabinetu Sompy pod kątem dodatkowych kamer, chyba że w tym momencie
już go nie obchodziło, czy ktoś go widzi. Użył komputera Sompy, żeby wprowadzić parę
zapytań, i znalazł wzmiankę o katastrofie w lokalnej sieci Nar Shaddaa.
- Sprytnie. Ale po co miałby lecieć na Nar Shaddaa? Przeciwnicy Palpatine'a z pewnością nie
ukryliby tam skarbu.
Quire wzruszyła ramionami,
- Może szuka dodatkowych informacji na temat śmierci swojego partnera, Reeze'a.
Oxic pokręcił głową.
- Nie musiałby w tym celu lecieć aż na Nar Shaddaa.
- Więc może chce rozpocząć swoje życie na nowo, tam gdzie zostało przerwane.
Oxic zastanowił się nad tym.
- Zgarnijmy go.
- Tak szybko?
- Nie chcę ryzykować, że ktoś inny się w to wmiesza.
- Zawsze jest taka możliwość.
- Każ Cynnerowi się tym zająć.
Quire zmarszczyła brwi.
- Jesteś pewien, że to dobry wybór? Ja bym użyła raczej kogoś bardziej rozważnego, może
Gommana.
- On pilnuje naszego głównego świadka.
- Colicoida? Co takiego Gomman zrobił, że dostał to zadanie?
- Chodzi po prostu o jego wysoki próg tolerancji na insekty. Quire pokiwała głową.
- Powiadomię Cynnera.
Oxic rozsiadł się wygodnie na krześle. Za chwilę miała się zacząć kolejna licytacja.
Wkrótce po tym, jak on i Chewbacca wrócili z Sektora Wspólnego i zaczęli szmuglować
przyprawę dla Jabby Hutta, „Sokół Millenium" zaczął się zachowywać nieobliczalnie. Chwilami
statek przechodził sam siebie, pokonując trasę na Kessel w rekordowym czasie; kiedy indziej
psuł się w najgorszych możliwych sytuacjach, całkiem jakby chciał przyciągnąć uwagę
Imperialnych albo wplątać jego i Chewiego w Rebelię. Han zastanawiał się, czy
nieprzewidywalność „Sokoła" nie wynika aby z faktu, że - trochę z konieczności, trochę z
rozmysłem - przekształcił dawny frachtowiec w dobrze uzbrojony okręt wojenny.
Utracone baryłki błyszczostymu, które ściągnęły na niego gniew Jabby, to nie był pierwszy
ładunek, jaki musieli wyrzucić w okresie poprzedzającym wyprawę na Tatooine. Przez pewien
czas wydawało im się, że imperialne statki celne czają się po ciemnej stronie każdej mijanej
planety. Doszło do tego, że przed startem musieli przymocowywać urządzenie naprowadzające
do ładunku po to, żeby móc go odnaleźć, kiedy już go wyrzucą. Jednak Han zawsze miał
wrażenie, jakby „Sokół" był rozzłoszczony koniecznością udziału w takich misjach.
Nawet powrót nad Gwiazdę Śmierci po tym, jak opuścili Yavina Cztery, wydawał się w równym
stopniu inicjatywą „Sokoła" co Chewbacki. Oczywiście byłoby czystym szaleństwem sądzić, że
statek może samodzielnie myśleć albo wiedzieć, co jest dobre, a co złe - nawet statek
wyposażony w trzy mózgi elektroniczne, które rzadko kiedy były w czymkolwiek zgodne. Ale
„Sokół" potrafił być nieposłuszny, całkiem jakby nie miał ochoty lecieć tam, gdzie Han mu
kazał. I pomyśleć, do czego to doprowadziło. Poza uratowaniem skóry Luke'owi i, w
konsekwencji, przyczynieniem się do zniszczenia superbroni Imperatora, „Sokół" w gruncie
rzeczy zwerbował jego i Chewiego do Sojuszu Rebeliantów. Jednak „Sokół" zachował najlepszy
numer na później, kiedy zepsuł się tuż przed wymuszoną ewakuacjąz Hot. To z tego powodu Han
i Leia musieli odbyć razem powolną podróż na Bespina. Wprawdzie Han zaczął się zakochiwać

background image

w Leii, gdy tylko zobaczył ją po raz pierwszy, w bloku więziennym na Gwieździe Śmierci,
jednak te chwile, które spędzili ze sobą w podświetlnej, przesądziły sprawę.
Wysokie mniemanie o sobie nie pozwalało Hanowi przypisywać „Sokołowi" zasługi za
połączenie ich ze sobą czy choćby za odegranie jakiejś znaczącej roli w ich romansie i
ostatecznie w małżeństwie. Zawsze jednak uważał, że statek zasługuje na jakiś odpowiednik
koreliańskich czerwonych lampasów, nie tylko za swoje wyczyny w czasach Rebelii, ale też za
pomoc w odnalezieniu drogi do serca Leii.

Rozdział 14

Han, Leia, Allana i C-3PO wpatrywali się w tłum istot i droidów zebranych wokół rampy
„Sokoła”.
- Lando - mruknął półgębkiem Han.
Leia pokiwała głową.
- Musiał ich uprzedzić.
- No to wtopiliśmy się w tłum.
- I tak by się nie udało. - Westchnęła. - Żałuję tylko, że nie jestem bardziej stosownie ubrana.
- Wyglądasz świetnie.
Uśmiechnęła się do niego.
- W takim razie żałuję, że ty nie włożyłeś czegoś bardziej stosownego.
Na czoło komitetu powitalnego wysunął się Lutrillianin, ubrany jak bohater opery z czasów
Republiki.
- Oseon Siedem serdecznie wita szacowną rodzinę Solo -wyrecytował z dworskim ukłonem.
- Dziękujemy - powiedziała Leia w imieniu wszystkich. - To zupełnie nieoczekiwane.
— I niepotrzebne - mruknął Han.
- Jestem See-Threepio - oznajmił android, schodząc po rampie „Sokoła".
Lutrillianin skłonił swoją wielką głowę.
- Witaj, See-Threepio. - Następnie zwrócił się do Hana: - Czy to pańska pierwsza wizyta,
kapitanie?
- Pierwsza.
- Wobec tego mamy nadzieję, że Oseon Siedem potwierdzi swoją reputację.
Han zaśmiał się krótko.
- Już to zrobił.
Rozległy i hałaśliwy port kosmiczny roił się od statków wszelkiego rodzaju i wielkości - od
najdroższych jachtów po promy wyładowane turystami ze światów położonych wzdłuż
Perlemiańskiego Szlaku Handlowego, zabierające ich ze statków wycieczkowych krążących po
orbicie synchronicznej. Kontrola lotów skierowała „Sokoła" do nieskazitelnie czystego i
przestronnego hangaru z dala od głównych terminali i odprawy celnej. W trakcie lądowania Han
zauważył budowanego na orbicie sztucznego satelitę.
- Czy mają państwo bagaże, panie kapitanie? - spytał Lutrillianin.
Han ruchem głowy wskazał „Sokoła".
- Na statku.
- Pozwoli pan, że każę zabrać je naszym droidom?
- Eee... nasz droid się tym zajmie. - Han spojrzał na C-3PO, który odwrócił się i wszedł po
rampie bez słowa.
Do hangaru wleciała absurdalnie długa limuzyna repulso-
rowa.

background image

- To dla nas? - spytała Leię Allana.
- Obawiam się, że tak, kochanie.
- Jest nawet większa niż ta mojej mamy! - wyszeptała.
- Załatwiliśmy już formalności imigracyjne i celne - poinformował Lutrillianin. - Pilot zawiezie
państwa prosto do hotelu tunelami zarezerwowanymi dla specjalnych gości. Czy chciałby pan,
żeby coś zrobić przy statku w czasie państwa pobytu? Umyć, zatankować, przeprowadzić
rutynowy przegląd?
- Nie - odpowiedział stanowczo Han. - Statek jest nietykalny.
- Oczywiście, kapitanie.
Tylne drzwi limuzyny zaczęły się unosić. Kiedy C-3PO wyszedł ze statku, niosąc trzy niewielkie
torby, Han podniósł rampę i włączył system zabezpieczeń „Sokoła".
- W przedziale bagażowym znajdzie się też miejsce dla państwa droida - powiedział Lutrillianin.
- W przedziale bagażowym? - powtórzył z niepokojem C-3PO.
Han się uśmiechnął.
- W porządku, może jechać z nami.
- Dziękuję, kapitanie Solo.
Han delikatnie wepchnął C-3PO do limuzyny.
- Tylko żebyś nie mówił, że nigdy nic dla ciebie nie robię.
Repulsorowa limuzyna cicho i płynnie opuściła hangar i zniknęła w szerokim tunelu.
Allana opadła na siedzenie, rozczarowana.
- Chciałam zobaczyć Wstęgę.
- Jeszcze zobaczymy - zapewniła Leia, poklepując ją po kolanie. - Jak już się zameldujemy w
hotelu.
Han stwierdził, że nie ma nic przeciwko temu, żeby udać się prosto do hotelu. Zwykle on i Leia
podróżowali incognito, ale jaki sens miało udawanie kogoś innego, skoro przylecieli na Oseon
VII, żeby poskrobać w historii „Sokoła"? Poza tym było tylko kwestią czasu, zanim turyści na
Wstędze ich rozpoznają. Chociaż na Oseonie VII mogliby pewnie podawać się za sobowtóry.
Układ Oseona, jeden z kilkunastu systemów tworzących obszar kosmosu znany jako Środek,
rozwijał się - podobnie jak Sektor Wspólny - swoim własnym trybem. W rejonie Środka
położone były niektóre z najbardziej niezwykłych planet w galaktyce, jednak tym, co wyróżniało
system Oseona i czyniło z niego turystyczną atrakcję, było coroczne zjawisko znane jako
Ogniowicher - burza radiacyjna o zmiennych kolorach, która trwała trzy tygodnie i wywoływała
rzekomo emocjonalne reakcje u obserwatorów. Blisko pięćdziesiąt lat wcześniej Lando i jego
robot, który miał stać się statkiem kosmicznym, Vuffi Raa. zostali zmuszeni do lotu przez system
Oseona w czasie Ogniowichru bez pomocy komputera nawigacyjnego. W ciągu stuleci Oseon
VII stał się nie tylko bazą wypadową dla zwiedzających Środek, ale także centrum hazardu z
efektownymi kasynami, wzorowanymi na innych cudach galaktyki - zarówno naturalnych, jak i
sztucznych, minionych i obecnych. Rozmieszczono je wszystkie wzdłuż
pięćdziesięciokilometrowego pasa, znanego jako Wstęga. Wśród bogato zdobionych replik
znaleźć można było dawny Ithor, Katedrę Wiatrów z planety Vortex, współczesny Kashyyyk, a
nawet Coruscant z czasów Republiki - wszystko pieczołowicie odtworzone przez konsorcjum o
nazwie PlanetDreams, którego obecnym wiceprezesem był nie kto inny, jak niegdysiejszy
właściciel „Sokoła Millenium", Cix Trouvee.
Kiedy repulsorowa limuzyna zatrzymała się przed majestatycznym wejściem do hotelu Oseon,
personel już czekał, by spełnić każdą zachciankę rodziny Solo.
- O, nie - jęknęła Leia, która wysiadła pierwsza.

background image

Han szybko zrozumiał jej reakcję. Rozwinięto przed nimi szykowny dywan, wzdłuż którego po
obu stronach byli rozstawieni ubrani w uniformy pracownicy różnych ras i droidy służące.
Przyzwyczajona do blichtru Allana przyjęła to bez emocji, C-3PO zaś z nieskrywanym
zachwytem, jednak Han od dłuższego czasu unikał podobnych sytuacji. Z holu wyproszono
wszystkich gości, a przed recepcją czekała mała armia kierowników, konsjerżów, organizatorów
czasu wolnego i specjalistów do spraw obsługi klienta. Z boku stała grupka najbardziej
prominentnych sław i artystów. Niektórzy z nich robili dyskretnie holozdjęcia swoimi
komunikatorami.
- Kapitanie Solo, księżniczko Leio, panienko Amelio - rozpoczął nieskazitelnie ubrany człowiek
o pociągłej twarzy - gdybyśmy zostali wcześniej powiadomieni o państwa przybyciu,
moglibyśmy się lepiej przygotować. Szkoda, że nie mieli państwo okazji obejrzeć Ogniowichru,
który był w tym roku wyjątkowo efektowny. W każdym razie zwolniliśmy dla państwa
apartament na ostatnim piętrze. Naturalnie apartament i wszelkie usługi będą bezpłatne, a
osobista służba została oddana do państwa dyspozycji. Będą państwo mogli korzystać z
nielimitowanego kredytu w kasynie, a gdyby preferowali państwo prywatne gry...
- Właściwie to nie przylecieliśmy tu, żeby grać - wyjaśnił Han.
- Aaa... rozumiem. Cóż, wobec tego możemy zorganizować prywatne występy. W obecnej chwili
w hotelu Oseon można podziwiać takich artystów, jak Grupa Saffina Omlicka, Moosh Kole czy
Kinetyczny Kolektyw z Cyrku Molpol. - Kierownik wskazał na swoich podwładnych. - Z
przyjemnością zorganizujemy również wycieczki na Rafę Cztery, Trammis Trzy, do
Gwiazdogroty ThonBoka oraz innych miejsc w rejonie Środka.
- To nie będzie konieczne - odparła uprzejmym tonem Leia.
Kierownik skłonił się lekko.
- Oczywiście. Jeśli pragną państwo po prostu prywatności...
- Właściwie to mieliśmy nadzieję, że będziemy mogli porozmawiać prywatnie z Ciksem Trouvee
- powiedział cicho Han.
Kierownik popatrzył na niego z konsternacją.
Han odpowiedział pytającym spojrzeniem.
- Nie jest już właścicielem?
- Kapitanie Solo, z przykrościąmuszę poinformować, że Cix Trouvee odszedł od nas parę tygodni
temu.
Han spuścił głowę, ale zanim jego rozczarowanie zdążyło się w pełni uwidocznić, kierownik
dodał:
- Jednak Oseon należy teraz do jego dzieci i jestem przekonany, że z radością państwa przyjmą.
Właściwie to liczyli na prywatne spotkanie, kiedy już państwo się rozgoszczą.
Han, Leia i Allana wymienili uśmiechy.
- Byłoby wspaniale - powiedział Han.
Biuro zajmowało ostatnią kondygnację budynku Oseon Tower. Z położonego na wysokości
kilometra okrągłego pomieszczenia, ozdobionego wspaniałymi okazami rzeźby, rozciągał się
rozległy widok na planetę, od Wstęgi po kosmoport i powstającego satelitę. Na horyzoncie widać
było pasmo jałowych gór, a lawendowe niebo przecinały smugi skroplonej pary, pozostawiane
przez startujące i lądujące statki. Leia siedziała na wyściełanej ławie pod jednym z
transpastalowych okien. Na kolanach trzymała Allanę i pokazywała jej różne budynki
rozlokowane wzdłuż Wstęgi.
- Ten hotel z wielkimi skrzydłami to kopia budowli znajdującej się na świecie zwanym Thyferra -
objaśniła Leia.
- To stamtąd pochodzi bacta.

background image

- Właśnie. A tamte ogrody przypominają te, które są na Ossusie. A tam... zobacz, poznajesz to?
Allana powiodła wzrokiem za palcem Leii ku zwieńczonym blankami wieżyczkom fantazyjnego
zamku, przed którym stała gargantuiczna fontanna.
- To ma być Hapes?
Leia pokiwała głową.
- Nazywa się Kasyno Siedem Księżyców. Możemy pójść tam jutro, jeśli chcesz.
- To by było dziwne.
- Masz rację, będzie dziwnie. Ale będzie też zabawnie.
Allana objęła Leię za szyję i przytuliła się do niej.
- Kocham cię, babciu - wyszeptała jej do ucha.
Leia zamknęła oczy i objęła ją mocniej.
- Ja też cię kocham...
Allana się odchyliła, a Leia uśmiechnęła się do niej.
- ... panienko Amelio.
Allana roześmiała się i podbiegła do sąsiedniego okna. Leia wstała i ruszyła w stronę Hana, który
rozmawiał z trójką dzieci Ciksa Trouvee z pierwszego małżeństwa. Podobnie jak wielu
długoletnich mieszkańców Oseona VII wszyscy troje zachowali młody wygląd dzięki zabiegom
chirurgicznym i rozmaitym technikom odmładzającym. Leia zatrzymała się, żeby obejrzeć
cudowną rzeźbę podwójnej helisy.
- Czy to rzeźba z Alderaana?
- Tam została wykonana - potwierdził Doon, najstarszy z trójki, szczupły, wysportowany i
opalony. - Ale wiele lat spędziła w apartamencie prezydenckim hotelu Manarai na Coruscant.
Udało nam się ją kupić na niedawnej aukcji.
Leia odwróciła się, żeby obejrzeć pozostałe rzeźby.
- A te inne są oryginalne?
- Bardzo byśmy chcieli, bo zależy nam na tym, żeby Hotel Oseon był możliwie najbardziej
autentyczny. Niestety, większość pamiątek z okresu Republiki pochodzących z Coruscant
znajduje się obecnie w rękach prywatnych kolekcjonerów. Ale to najwyższej jakości kopie.
Podeszli wolnym krokiem do Hana, który siedział z córką i młodszym synem Ciksa. Droid
przyniósł przekąski i napoje.
- O czym chciał pan porozmawiać z moim ojcem, kapitanie Solo? - spytał Doon.
Han odstawił swojego drinka.
- O „Sokole Millenium".
Córka się uśmiechnęła.
- Najsławniejszy statek galaktyki. Czy może raczej najbardziej niesławny?
- Jedno i drugie po trochu - stwierdziła Leia.
Doon pokręcił głową z rozbawieniem.
- Nasz ojciec był taki dumny, że „Sokół" należał kiedyś do niego. Śledził wszystkie pańskie
wyczyny - zwrócił się do Hana - zupełnie jakby jakaś mała część statku wciąż była jego
własnością. Mamy nawet zdjęcia ojca z „Sokołem", jeśli chcielibyście...
- Tak! - wykrzyknęła Allana i podbiegła do nich.
Ustawili krzesła przodem do niewielkiego holoprojektora.
Doon włączył go pilotem i dostosował ustawienia. Po chwili ich oczom ukazał się długi na metr,
trójwymiarowy obraz „Sokoła", Wyglądał niemal dokładnie tak, jak Han go zapamiętał, kiedy
pokazał mu go Lando.
- Tutaj jest tata w kabinie - objaśnił Doon.
Han nachylił się do przodu z szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.

background image

- Popatrz, tylko jedna para foteli. - Zmrużył oczy. - Jaka prosta tablica przyrządów. I ten sam
komputer Rubicon.
- I nie ma kości wiszących nad iluminatorem - zauważyła Leia.
Han spiorunował ją wzrokiem.
- A tutaj tata przy czymś majstruje.
- Lewy silnik hamujący - domyślił się Han. - Ile ja razy go musiałem naprawiać...
- Tutaj wewnątrz statku...
- Główna ładownia - wtrącił Han. - Już wtedy był stolik do dejarika! Twój ojciec musiał go
później wymontować, bo jak Lando wygrał „Sokoła" Już go nie było. Zainstalowałem nowy.
żeby udobruchać mojego drugiego pilota, Chewbaccę.
- Tego słynnego Wookiego - dodał Doon.
Han utkwił wzrok w podłodze i pokiwał głową.
- Lando mówił, że wygrał statek od waszego ojca w turnieju sabaka na Bespinie - odezwała się
Leia.
- To prawda - potwierdził brat Doona. Han podniósł wzrok.
- Czy zdradził kiedyś, dlaczego użył „Sokoła" jako weksla? Rodzeństwo wybuchło śmiechem.
- Jak najbardziej - odpowiedział wreszcie Doon. - I to całkiem ciekawa historia, jeśli macie czas.
Han rozparł się na krześle.
- Pod dostatkiem.

Rozdział 15

Cix Trouvee był zatwardziałym i niepoprawnym hazardzistą, co - jak sam twierdził - miało być
hołdem dla jego ojca. Bardzo wcześnie poznał tajniki hazardu, a kiedy skończył osiemnaście lat,
opuścił dostatni Corulag, żeby rozpocząć karierę zawodowego gracza. Jego ojciec grał wyłącznie
na wyścigach grawicykli, natomiast Cix obstawiał wszystko, co się dało: wyścigi ścigaczy,
wyniki meczów chin-breta, pogodę, przyrost naturalny czy wahania cen ziaren salthia; grywał w
laro, pazaaka, Punkt Piąty, sabaka, ruletkę i kości. Przez jego ręce przechodziły fortuny, po
prostu przepływały mu przez palce. Szybko zarabiał kredyty i jeszcze szybciej je wydawał - na
wino, kobiety, luksusowe apartamenty, ubrania z błyszczojedwabiu i chromaskóry. Nierzadko
jego wydatki przekraczały dochody, a Cix znikał, pozostawiając po sobie pasmo długów,
zerwanych przyjaźni i złamanych serc.
Przez krótki okres jedynym stałym elementem w jego życiu był kapryśny frachtowiec typu YT-
1300, który ktoś nazwał „Sokołem Millenium", a ktoś inny wyposażył w hipernapęd klasy
pierwszej, stolik z planszą do gry w dejarika i działko laserowe. Jednak będąc właścicielem
pięćdziesięcio pięcio letniego statku kosmicznego, który ma równie wiele części zamiennych co
oryginalnych, lepiej mieć zręczne dłonie, a Cix nie miał, chyba że chodziło o rozdawanie kart,
zgarnianie wygranych czy wypisywanie swojego nazwiska na wekslu. Cix uwielbiał „Sokoła",
ale statek pomału doprowadzał go do ruiny. Jednego dnia hipernapęd, następnego elektroniczny
mózg, potem sto małych części, które trzeba było dokręcić, naprawić czy wymienić. Mimo
wszystko nigdy nie myślał poważnie o sprzedaży frachtowca lub zamianie go na bardziej
pospolity statek, przynajmniej do czasu, kiedy „Sokół" niespodziewanie się zepsuł,
uniemożliwiając mu dotarcie na ważny turniej w Klubie Pozaświatowców na Coruscant. Cix
wiedział, że rozpaczliwie potrzebuje dużej wygranej - takiej, która zapewni mu środki nie tylko
na życie, do jakiego przywykł, ale też na kapitalny remont tej studni bez dna, jaką stał się „Sokół
Millenium". Dlatego też kiedy pewien Rodianin powiedział mu, że Huttowie organizują jedyne w

background image

swoim rodzaju zawody, Cix zrozumiał, że chce wziąć w tym udział, zanim jeszcze poznał
szczegóły.
- Co to za turniej? - spytał w końcu Rodianina.
- Zawody - sprostował z naciskiem Rodianin. - Pomiędzy siłami Imperium a bandą
buntowników. W pobliżu Yag'Dhul za standardowy miesiąc.
Cix nigdy się nie dowiedział, w jaki sposób Huttowie zwietrzyli nadciągającą konfrontację. Ale
według Rodianina i innych wtajemniczonych hazardzistów Imperium dowiedziało się, że
buntownicy budują stację kosmiczną w okolicach Yag'Dhul, i postanowiło uczynić ten obiekt
pierwszym celem nowego gwiezdnego niszczyciela o nazwie „Siewca Zagłady". Buntownicy
jednak odkryli plany Imperium i mieli teraz nadzieję dopisać „Siewcę Zagłady" do krótkiej listy
swoich zwycięstw.
Bitwa o Yavina miała się rozegrać dopiero za pięć lat, a Imperium postrzegało buntowników
raczej jako uciążliwość niż realne zagrożenie. Większość działań rozproszonych grup
zmilitaryzowanych ograniczała się do nękania oraz rzadkich ataków na konwoje z zaopatrzeniem
i obiekty imperialne. Jeśli nawet Rebelianci odnosili jakieś znaczące zwycięstwa, to informacje o
nich nie przedostawały się do kontrolowanego przez Imperium HoloNetu, chociaż na Nar
Shaddaa mówiło się, że sojusz buntowników rośnie w siłę. Podziemie aż huczało od plotek o
zbliżającej się akcji na Ilezji i o udanych rajdach w gromadzie czarnych dziur, znanej jako
Otchłań, gdzie Imperium kończyło podobno prace nad potężnym okrętem budowanym od
piętnastu lat.Warunki zakładu były najprostsze z możliwych. Huttowie absolutnie nie wierzyli w
możliwość zniszczenia "siewcy Zagłady" przez buntowników; nie mieli też jednak zamiaru
wdawać się w mętne definicje zwycięstwa. Oferowali zakłady oparte wyłącznie na liczbie
imperialnych i rebelianckich myśliwców zniszczonych w czasie potyczki.
Bezstronni, ale skorzy do zarobienia zarówno na zwycięzcach, jak i przegranych, Huttowie
ustalili jako wartość graniczną czterdzieści pięć myśliwców. To, w jaki sposób ta łączna liczba
zostanie osiągnięta - kosztem głównie imperialnych czy głównie rebelianckich myśliwców, czy
też przy wyniku oscylującym wokół remisu - nie miało znaczenia. Gracze mieli jedynie
obstawiać - według identycznych kursów - czy całkowita liczba będzie mniejsza, czy większa niż
czterdzieści pięć. Dla Hut-tów idealnie byłoby, gdyby liczba obstawiających oba wyniki była
równa. W przeciwnym wypadku należało się spodziewać, że skorygują warunki zakładu, tak aby
zagwarantować sobie zysk.
Cix zmagał się z moralnym aspektem obstawiania wyniku bitwy, jednak nie powstrzymało go to
od przeprowadzenia rozpoznania. Miał nadzieję, że przy okazji odkryje też coś, co pozwoli mu
usprawiedliwić swój udział w grze. Ruszył w teren, szukając wszelkich możliwych kontaktów.
Rozmawiał z przemytnikami, handlarzami bronią, informatorami. Z istotami, które mogły być
według niego członkami albo sympatykami sojuszu. Z barmanami, muzykami i kelnerkami w
obskurnych kantynach i kafejkach, a także z imperialnymi oficerami w tych samych lokalach,
którzy trochę za dużo wypili. Jeśli Yag’Dhul miało być jego życiową szansą, to musiał zdobyć
jak najwięcej pewnych informacji, bo wiedział, że Huttowie nie ustaliliby takich stawek, gdyby
nie przeanalizowali wcześniej sytuacji.
„Siewca Zagłady” był typowym przedstawicielem nowych okrętów tej klasy - długi na tysiąc
sześćset metrów pancernik, najeżony działkami laserowymi, przewoził pełen zestaw naziemnych
oddziałów szturmowych, machin wojennych oraz myśliwców TIE. Będące następcami starych
maszyn typu V-wing TIE nie tyle atakowały, co zasypywały przeciwnika. Ich zwycięstwa
wynikały zazwyczaj z przewagi liczebnej. Wyposażone w parę potężnych działek laserowych,
złowrogie, szaroczarne myśliwce nie miały hipernapędu, systemów podtrzymywania życia ani
osłon. Na wzmiankę o TIE dziewięciu na dziesięciu doświadczonych pilotów wojskowych

background image

odpowiadało szyderczym uśmieszkiem. Wielu twierdziło, że TIE można tępić równie łatwo jak
robaki, jeśli tylko umie się je namierzyć.
Buntownicy z kolei musieli się zadowolić myśliwcami typu Z-95 Headhunter, wyposażonymi w
lepsze uzbrojenie i w jednostki hipernapędu. Headhuntery miały wprawdzie słabe opancerzenie i
trudno się nimi manewrowało, za to były niezawodne i łatwe w obsłudze. A co ważniejsze,
większość rebelianckich pilotów miała za sobą pobyt w imperialnych akademiach, a czasem
nawet służbę w marynarce wojennej; pozostali zaś mieli przynajmniej serce do walki, podczas
gdy wielu imperialnych pilotów pochodziło z poboru i nie mogło zrezygnować ze służby.
Niezależnie od plotek o zwycięstwach w Otchłani, Cix uznał fakt wzmożonej produkcji statków
za sygnał, że Imperium traktuje buntowników poważnie. A na Yag'Dhul mieli oni pewien atut -
coś w rodzaju własnego boiska. No i wreszcie buntownicy spodziewali się ataku.
Kiedy wieści o zakładzie się rozeszły, Cix dowiedział się, że osławieni bracia Baath z Coruscant
postanowili wprowadzić także zakłady na wynik starcia. Przekonani o wygranej Imperialnych,
oferowali możliwość obstawiania, czy rozmiary zwycięstwa przekroczą dziesięć myśliwców,
niezależnie od całkowitej liczby zestrzelonych statków. Cix był skłonny postawić na faworyta,
licząc, że liczba zniszczonych rebelianckich myśliwców minus dziesięć będzie wciąż wyższa niż
liczba zestrzelonych maszyn Imperium. Chciał jednak mieć pewność.
Mając wystarczająco dużo informacji, wynajął wyjętego spod prawa slicera, żeby wprowadził
dane do droida protokolarnego zaprogramowanego do typowania wyników, takiego, który miał
na koncie spore sukcesy w przewidywaniu rozstrzygnięć w wyścigach grawicykli.
- Jest wiele czynników, których pan nie uwzględnił - poinformował Ciksa nadgorliwy droid.
- Na przykład?
- Nazwisko kapitana imperialnego niszczyciela.
- Próbowałem, ale nie zdobyłem.
Nazwisko dowódcy sił rebelianckich na Yag'Dhul.
- Niestety.
- Dobrze, że uznał pan za stosowne podać datę starcia, bo dzięki temu będę mógł obliczyć
ewentualne efekty sił pływowych z trzech księżyców Yag’Dhul. Nie podał pan jednak
początkowych współrzędnych gwiezdnego niszczyciela.
- Nie możesz ode mnie wymagać, żebym miał kontakty w naczelnym dowództwie imperialnej
armii.
- W takim razie pan nie może wymagać ode mnie miarodajnej prognozy.
- Cóż, zadowolę się szacunkową oceną.
- Musi pan przyjąć do wiadomości, że niczego nie gwarantuję.
- W porządku, przyjmuję. A teraz podaj mi w końcu typy!
I droid podał.
Okazały się one zgodne z przewidywaniami Ciksa; przystąpił zatem do zbierania odpowiedniej
sumy kredytów do zawarcia zakładu, który miał mu zapewnić pokaźny zysk - nawet po
odliczeniu złodziejskiej prowizji, jaką naliczali sobie bracia Baath, oraz odsetek, które jego
pożyczkodawcy doliczali do pożyczonej kwoty. Nawet przez chwilę nie brał pod uwagę, że może
przegrać.
Yag’Dhul był ojczystym światem zewnątrzszkieletowej rasy humanoidów, znanych jako
Givinowie, którzy w czasie Wojen Klonów służyli swoimi talentami matematycznymi
Konfederacji Niezależnych Systemów. Położona w pobliżu przecięcia Rim-mańskiego Szlaku
Handlowego i Koreliańskiej Trasy Handlowej planeta od tysiącleci była ważnym punktem
komunikacyjnym i areną potyczek. W określonych porach roku te same trzy księżyce, które
wywoływały chaos na morzach i w atmosferze Yag’Dhul, powodowały wydłużenie czasu, jaki

background image

zabierało statkom wyjście z nadprzestrzeni i obliczenie nowych współrzędnych przed ponownym
skokiem w nadświetlną. Niesprzyjające warunki pływowe sprawiały, że statki były narażone na
ataki piratów, którzy mieli bazę na najdalszym z księżyców Yag’Dhul. Krótko po zakończeniu
Wojen Klonów piraci zostali wybici lub wypędzeni, baza zaś stała się przystankiem dla
podróżnych, a później ośrodkiem sportowym, przyciągającym amatorów hazardu i kibiców,
obserwujących organizowane na Yag’Dhul wyścigi statków kosmicznych. Wyścigom położyła
kres lokalna milicja, kiedy rozpoczęła się budowa stacji kosmicznej, jednak należący do Givinów
ośrodek sportowy pozostał otwarty i posłużył jako punkt, w którym zebrało się wielu spośród
graczy obstawiających wynik potyczki nad Yag’Dhul.
Pilotowany przez roboty statek na orbicie stacjonarnej między dwoma bliższymi księżycami
planety przekazywał na żywo obraz z bitwy na ogromny holoekran w sali gier ośrodka. Wokół
holoekranu zgromadził się wielorasowy tłum hałaśliwych graczy, spędzających czas na piciu i
przyjmowaniu zaimprowizowanych zakładów o to, czy sama stacja kosmiczna przetrwa atak.
Oddalony statek uchwycił moment wyjścia „Siewcy Zagłady” z nadprzestrzeni i jego
niespodziewany, w założeniu, atak na siły antyimperialne, a także błyskawiczne kontruderzenie
buntowników, które do tego stopnia zaskoczyło Imperialnych, że liczba zestrzelonych
myśliwców TIE w ciągu zaledwie kilkunastu minut skoczyła do dwudziestu. Cix był
zadowolony, że nie obstawiał zakładu, czy liczba strąconych maszyn przekroczy czterdzieści
pięć, ale nagle okazało się, że musi kibicować Imperialnym, żeby zbyt duża liczba zniszczonych
TIE nie pogrzebała jego szans na wygraną.
Obserwował rozwój wydarzeń na ekranie, obgryzając paznokcie i próbując odizolować się od
jazgotu rozemocjonowanych głosów w sali gier. Buntownicy zaliczyli trzynaście trafień,
Imperialni pięć. Ale z hangarów „Siewcy Zagłady” wciąż wylatywały myśliwce TIE, a sam
gwiezdny niszczyciel, chroniony przez tarcze, zaczął kierować swoje baterie turbolaserów na
eskadry headhunterów i ARC-170.
Cix nie odrywał wzroku od tablicy wyników. Imperialni zaczęli w końcu punktować i liczba
zestrzelonych buntowników wzrosła do kilkunastu, ale musieli się dużo bardziej postarać, jeśli
Cix miał zgarnąć wygraną.
Unikając indywidualnych starć z myśliwcami TIE, zuchwali piloci Rebelii obrali za cel
największy statek, rzucając przeciwko niemu cały swój skromny arsenał i znikając jeden po
drugim w ulotnych kulach ognia.
Wzburzony tłum był wyraźnie podzielony na tych, którzy zakładali się o rozmiary zwycięstwa, i
tych, którzy obstawiali
Nagle holograficzny obraz zaczął się psuć, a po chwili zupełnie zniknął. Buntownicy mieli w tym
czasie na koncie dziewiętnaście trafień, Imperialni zaś dwadzieścia osiem. Z ust graczy wydobył
się ogłuszający wrzask; wchodzili na stoły i wymachiwali pięściami w kierunku właścicieli
klubu.
- Statek transmisyjny został zniszczony! - ogłosił w końcu jeden z właścicieli. Po chwili otrzymał
skądś nowe informacje i dodał: - „Siewca Zagłady” przechwycił szyfrowany sygnał ze statku.
Imperialni myślą że dostarczamy informacje buntownikom. Gwiezdny niszczyciel zawraca...
Namierzyli nas!
- Do statków! - krzyknął ktoś z tłumu i ze dwadzieścia istot zerwało się z miejsc i popędziło w
kierunku korytarzy prowadzących do niewielkiego kosmoportu. Sala pogrążyła się w chaosie;
gracze pierzchali we wszystkie strony, wpadali na siebie, potykali się, ślizgali na rozlanych
drinkach i przewracali. Przedzierając się przez tłum, Cix odnalazł swojego drugiego pilota i obaj
zdołali wcisnąć się do jednego z zatłoczonych korytarzy, którym pobiegli do miejsca, gdzie był

background image

zadokowany „Sokół”. Cix wypytywał wszystkich, których mijali po drodze, o najświeższe
wyniki.
Imperialni wciąż prowadzą powiedział jakiś Rodianin; buntownicy wyrównali, twierdził inny;
ustalona przez Huttów granica została już przekroczona.
Pierwsza seria z „Siewcy Zagłady” trafiła w księżyc w chwili, kiedy „Sokół” rozgrzewał się
przed startem. Połowa hangaru się waliła, a w suficie powstała potężna wyrwa. Cix wyprowadził
frachtowiec przez buchające płomienie i kłęby czarnego dymu
posłał go w kosmos, podczas gdy wiązki szkarłatnej energii zasypywały nieszczęsny księżyc.
Statki po obu stronach „Sokoła" znikały w ognistych eksplozjach.
- Włącz osłony! - polecił Cix drugiemu pilotowi. - A potem nas z tego wyciągnij! - dodał. Jedną
ręką nałożył na głowę słuchawki, a drugą je włączył. - Muszę się dowiedzieć, jaki wynik!
Statek zatrząsł się i o mało nie przewrócił na grzbiet.
- Działko laserowe - oznajmił drugi pilot, kiedy mógł mówić. - Ośrodek Givinów jest już historią.
Imperialni celują do odlatujących statków!
Cix oderwał wzrok od konsolety łączności, żeby spojrzeć przez iluminator. Widoczny po prawej
stronie „Siewca Zagłady" robił użytek ze wszystkich przednich baterii, wyraźnie po to, żeby
zetrzeć na miazgę księżyc i wszystko w jego pobliżu. Cix zrobił beczkę i odbił na bakburtę,
ledwo unikając niszczycielskiej wiązki.
- Nie możemy skoczyć w nadprzestrzeń z tej strony drugiego księżyca - stwierdził drugi pilot. -
Musimy ominąć bitwę.
- Albo przez nią przelecieć - odparł Cix. Zrzucił słuchawki i zacisnął ręce na drążku. - Nasłuchuj
wyników.
W oddali rozbłysła kula czerwonego światła, które zalało kabinę.
- Stacja kosmiczna - wyjaśnił drugi pilot. - To powinno załatwić sprawę.
Cix wymamrotał przekleństwo.
- Wiedziałem, że powinienem to obstawić.
- Komunikat z „Asa w Rękawie" odlatującego z Yag'Dhul. Buntownicy zniszczyli dwadzieścia
myśliwców Imperium i stracili trzydzieści jeden swoich. Pozostałe headhuntery wskakują w
nadprzestrzeń.
Cix odwrócił się w jego stronę i otworzył szeroko oczy. Po odjęciu dziesięciu od liczby trafień
Imperialnych wynik wynosił dwadzieścia do dwudziestu jeden, co oznaczało, że wygrał zakład.
- To końcowy wynik?
- Nie powiedział. Ale skoro rebelianckie myśliwce się wycofują...
Cix zawył z radości. Wygraną miał w kieszeni.
- Teraz musimy tylko przeżyć. - Pchnął drążek przepustnicy i posłał „Sokoła" lotem obrotowym
w kierunku drugiego księżyca; „Siewca Zagłady" był daleko na sterburcie, ale śladem YT ruszyło
kilka myśliwców TIE.
Wiązki laserowe uderzyły w tylne deflektory; drugi pilot chwycił się tablicy przyrządów.
- Co ty robisz, chcesz nas dodać do wyniku?
- Właśnie tego staram się uniknąć - wycedził przez zęby Cix. - Po prostu nie dotykaj spustu
działka laserowego.
- Osłony spadły do sześćdziesięciu procent. Postaraj się więcej nie oberwać.
- Łatwo powiedzieć.
Cix zmienił kurs i przemknął między dwoma nadlatującymi TIE.
- „Siewca Zagłady" zawraca, nakierowuje baterie rufowe. -drugi pilot przełknął ślinę. - Nie uda
nam się! - Jasna strona drugiego księżyca rosła w iluminatorze. - Nawet „Sokół" nie jest tak
szybki.

background image

- Chcesz się założyć?
Wiązki energii śmigały wzdłuż dziobu. Cix wyrównał lot i otworzył do końca przepustnicę.
„Sokół" pomknął przed siebie z zawrotną prędkością. Coś oderwało się od grodzi i uderzyło z
hukiem o pokład.
- „Siewca" nas namierzył. Strzelają...
Cix przekręcił drążek sterowniczy i skierował statek ponad pokrytą kraterami powierzchnią
księżyca w stronę oślepiającego światła gwiazd.
Tuż za nimi, na bakburcie, rozbłysły dwie kule ognia.
- Co to było?
- Dwa myśliwce TIE. Trafione przez „Siewcę".
Cix odetchnął głęboko.
- Mało brakowało. - Odwracał się w stronę komputera nawigacyjnego, kiedy drugi pilot głośno
zaklął.
- Te myśliwce się liczą!
Cix obejrzał się na niego z szeroko otwartymi ustami.
- To niemożliwe! Bitwa się skończyła!
Drugi pilot nasłuchiwał przez dłuższą chwilę z coraz bardziej otępiałym wzrokiem.
- Jeden headhunter nie był jeszcze w nadprzestrzeni, kiedy te dwa TIE zostały trafione.
Sędziowie orzekli, że bitwa się nie skończyła, dopóki ostatni rebeliancki myśliwiec nie skoczył w
nadprzestrzeń.
Cix wciąż się w niego wpatrywał.
- Te TIE się liczą? Liczą się? - jęknął.
Drugi pilot pokiwał głową.
- To znaczy, że przegraliśmy. - Zamrugał.
- Z kretesem - powiedział cicho Cix. - Z kretesem.
- Po Yag'Dhul szukali go wszyscy, u których się zapożyczył - opowiadał dalej Doon Hanowi,
Leii i Allanie. - Tata widział tylko jedno rozwiązanie: doroczny Wielki Turniej Sabaka w Mieście
w Chmurach. Kiedy zjawił się w hotelu Yarith Bespin, miał tylko na opłacenie wpisowego w
wysokości dziesięciu tysięcy kredytów i na wejście w kilku pierwszych rozdaniach, które musiał
wygrać, żeby utrzymać się w turnieju do samego końca.
- Oczywiście tak się nie stało - powiedział Han.
Siostra Doona pokiwała głową.
- W ciągu pierwszych dwóch dni odpadła ponad połowa graczy. Tata dotrwał do trzeciego dnia,
ale trzymał się ostatkiem sił. W jednej rundzie pula wzrosła do dziewięćdziesięciu tysięcy
kredytów. On nie miał kwoty choćby zbliżonej do tej, która była potrzebna, żeby pozostać w
grze, ale miał karty, z którymi, jak mu się wydawało, nikt nie mógł go pokonać.
- Oprócz Landa - wtrącił Han.
Doon pokiwał głową.
- Zestaw idioty. No i oczywiście wtedy tata dorzucił do puli „Sokoła". Nie różniło się to tak
bardzo od sposobu, w jaki pan wygrał statek, jeśli wierzyć opowieściom.
- W naszej partii Landowi brakowało jednej karty do zestawu - wyjaśnił Han.
- Co się stało z tymi kredytami, które pański tata był winien? - spytała Allana.
Doon uśmiechnął się do niej.
- Wiesz, dziwna sprawa, ale jak tylko tata stracił „Sokoła Millenium", jego szczęście kompletnie
się odmieniło. Udało mu się przekonać paru gości, żeby założyli za niego w jednej czy drugiej
grze i wtedy zaczęła się jego szczęśliwa passa, która trwała do końca życia.
- Często żartował, że strata „Sokoła" mogła być najlepszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła.

background image

- Dwa najszczęśliwsze dni w życiu właściciela statku - dodała siostra Doona - to dzień, w którym
kupuje statek, i dzień, w którym się go pozbywa.
Han czuł na sobie wzrok Leii, ale nie spojrzał na nią.
- Efektem tej szczęśliwej passy jest to, co tutaj widzicie - powiedział Doon, obejmując szerokim
gestem wytwornie urządzone biuro. - PlanetDreams przyjęło go z otwartymi ramionami jako
wspólnika.
Han przetrawił te informacje.
- A więc to nie Cix nazwał go „Sokół Millenium".
- Nie - potwierdził młodszy z braci. - Na pewno by się przyznał, gdyby tak było.
- Wspominał kiedyś, jak albo gdzie wszedł w posiadanie „Sokoła"? - spytała Leia.
- Właśnie - wtrąciła Allana. - Tego chcieliśmy się dowiedzieć.
Doon zastanowił się chwilę.
- Rozumiem, ale nie pamiętam niczego konkretnego. - Popatrzył na swoje rodzeństwo, ale oboje
pokręcili głowami. - Jest ktoś, kto powinien to wiedzieć - dodał wreszcie. Nacisnął guzik na
wbudowanym w stół komunikatorze. - Jest Waglin? - spytał.
- Tak, proszę pana.
- Poproś go do biura.
- Kto to jest Waglin? - spytała Allana.
Doon się uśmiechnął.
- Był drugim pilotem mojego taty.
Dwa standardowe dni później, kiedy „Sokół" wystartował z Oseona VII, na ekranie w głównej
ładowni pojawiła się twarz Landa.
- Cix nigdy mi tego wszystkiego nie opowiadał - oznajmił Hanowi i Leii. - Teraz zaczynam mieć
wyrzuty sumienia, że odebrałem mu „Sokoła".
- Niepotrzebnie - zapewnił go Han. - Całkiem nieźle na tym wyszedł. Poza tym, gdybyś ty mu go
nie odebrał, to ja nie mógłbym go odebrać tobie. - Uśmiechnął się do kamery.
Lando zmarszczył teatralnie brwi.
- Dowiedzieliście się, gdzie był „Sokół", zanim trafił do
Ciksa?
- Tak jakby - powiedział niepewnie Han. - Od jego drugiego pilota. Weequaya. Musi mieć co
najmniej ze sto pięćdziesiąt lat. Pomarszczony jak Labirynt Lawy.
- A co on robi akurat na Oseonie Siedem?
- Cix go zatrudniał przez te wszystkie lata - wyjaśniła Leia. - Teraz jest trochę jak element
wyposażenia, ale dzieci Ciksa traktują go jak członka rodziny.
- Był przy tym, jak Cix nabył „Sokoła"?
- Nie, poznali się dużo później - powiedział Han. — Ale słyszał o tym.
- Wykupił „Sokoła" z cyrku - poinformowała Leia.
- Cyrku Molpol.
Lando pogładził się po wąsach.
- Chyba słyszałem coś o tym, że „Sokół" należał do cyrku.
Han pokiwał głową.
- Ja też odniosłem wrażenie, że to brzmi znajomo.
- Znacie nazwisko istoty, do której należał?
- Vistał Purn - powiedział Han.
- Nie pracuje już w cyrku - dodała Leia. - Teraz organizuje wystawy stworzeń.
Lando się roześmiał.
- Niewielka różnica. Wiecie, gdzie on jest?

background image

- Prowadzi wystawę na Tarisie.
- Doprawdy? - powiedział powoli Lando. - Tendra, Fuks i ja dopiero co tam byliśmy. No, ze dwa
miesiące temu.
- Interesy czy przyjemności? - spytał Han.
- Jedno i drugie. Finalizowaliśmy umowę z rządem Tarisu na dostawę droidów ZYV, a przy
okazji wybraliśmy się na zakupy.
- Po co im Zabójcy? - zaciekawiła się Leia.
- Pojawił się u nich dobrze uzbrojony element przestępczy. Umowa została zatwierdzona przez
samą Natasi Daalę. Mówię o tym tylko dlatego, że mieliśmy tam dosyć dziwne spotkanie. -
Lando zawiesił na chwilę głos. - Z Seffem Hellinem.
Leia zrobiła wielkie oczy.
- Znamy Seffa. - Odwróciła się twarzą do Hana. - Seff był najstarszym z grupy Jedi przeniesionej
z Yavina Cztery do Schroniska. Miał wtedy może ze czternaście lat.
Han podrapał się po głowie.
- Wysoki chłopak z kręconymi włosami?
Leia pokiwała głową.
- Jego matka jest Korelianką.
- Dobra, już sobie przypominam.
Leia ustawiła się przed kamerą.
- Co się stało, Lando?
- Odwiedził mnie w hotelu, w którym się zatrzymaliśmy' Chciał poznać szczegóły umowy.
- Powiedziałeś mu?
- Powiedziałem, że to nie jego sprawa. Potem zapytał, co sądzę o tym, że Daala zatrudnia
Mandalorian w charakterze czegoś w rodzaju gwardii królewskiej.
- Dlaczego Seffa miałaby interesować twoja opinia? - spytał Han.
- Nie mam zielonego pojęcia. Ale w końcu zorientowałem się, do czego zmierza.
- To znaczy?
- Chciał wiedzieć, czy Tendrando rozważa produkcję robotów do walki z Mandalorianami.
Leia i Han wymienili spojrzenia.
- Jesteś pewien, Lando?
Lando wzruszył ramionami.
- Nie na sto procent. Ale na to wyglądało.
Han odwrócił się w stronę Leii.
- Myślisz, że jest jeszcze na Tarisie?
- Nie wiem. Być może Lukę wysłał go właśnie tam ze względu na ten nowy syndykat zbrodni.
- Zresztą nieważne - wtrącił Lando. - Chciałem wam tylko o tym powiedzieć. Daj znać, jak się
czegoś dowiesz o „Sokole", chłopie.
- Zrobi się - zapewnił Han.
Z pokoju na szczycie Oseon Tower Waglin obserwował, jak „Sokół Millenium" opuszcza
prywatny hangar i wzbija się w niebo. Unosząc się na słupie błękitnej energii, stuletni
frachtowiec włączył się w sznur odlatujących statków i zniknął z pola widzenia.
- Właśnie wyruszyli na Taris - powiedział Weequay do komunikatora. - Widziałem to na własne
oczy. - Zamilkł, żeby wysłuchać odpowiedzi. - Ma pan rację, kto chciałby zadzierać z Hanem
Solo i Jedi? Ale Solo ma wielu wpływowych przyjaciół i pomyślałem, że może panu pomóc
znaleźć to, czego pan szuka. Poza tym to nie ten sam Solo co kiedyś. Nie ma już takiej szybkiej
ręki.
Ponownie wsłuchał się w słowa swojego rozmówcy.

background image

- To oczywiście zależy od pana. Ale przyznaję, że musiałby Pan dać mu dobry powód, żeby panu
pomógł. Informuję po prostu z czystej życzliwości, że leci w pańską stronę. Jeszcze jedno:
podróżują z małą dziewczynką. Jakąś sierotą, którą adoptowali parę lat temu. - Waglin zaczekał,
a następnie dodał; ~ Nie chcę niczego sugerować. Mówię tylko, że Solo prawdopodobnie
zrobiliby dla niej wszystko.
Waglin znów słuchał.
- Doceniam to. Ale nie słyszał pan o tym ode mnie. My, starzy, musimy trzymać się razem. Poza
tym muszę dbać o swoją posadę i reputację.
Istota na drugim końcu połączenia mówiła przez chwilę.
~ To może się udać. Powodzenia. I proszę mnie powiadomić, jak to się skończyło.

Rozdział 16

Jako znacznie młodszy człowiek Jadak sporo podróżował, jednak niewiele z jego wypraw mogło
się równać z dwudniowym lotem z Obroa-Skai na Księżyc Przemytników - przez Balmorrę i
Onderon w celu zmylenia ewentualnej pogoni. W jego oczach galaktyka bardzo się zmieniła.
Kiedyś na przykład personel portu kosmicznego na Nar Shaddaa zupełnie nie przejmował się
tym, kto przylatuje na księżyc i w jakim celu. Sześćdziesiąt dwa lata później przybysze rasy
ludzkiej musieli poddawać się skanowaniu siatkówki i całego ciała.
Basic wciąż był dominującym językiem w handlu, jednak dialekty z Zewnętrznych Rubieży
można było usłyszeć równie często co wymowę z Jądra. I, być może wskutek działań Yuuzhan
Vongów podczas ich najazdu na Coruscant, częściej widywało się istoty z odległych systemów
niż ze światów położonych wzdłuż Perlemiańskiego Szlaku Handlowego. Korelian i Wookiech
było niewielu - zajmowali się odbudowywaniem swoich światów i gaszeniem pożarów. Kuata
można było spotkać tylko w pierwszej klasie. Jedi nigdy nie byli częstym widokiem, gdy było ich
dwadzieścia tysięcy. Teraz stanowili podobno t^ rzadkość jak ząb mynocka. Widywało się za to.
i to w niepokojąco dużej liczbie, członków rozmaitych armii, służb bezpieczeństwa i wszelkiej
maści droidy inwigilujące.
Widokiem, który wprawił go w największe zdumienie, był oddział Mandalorian, ubranych w
swoje charakterystyczne ciężkie zbroje, maszerujących po hali kosmoportu, jakby byli panami
świata. W czasach, kiedy Jadak pracował dla Grupy Republiki, była to społeczność niemal
mityczna.
Pod wieloma względami galaktyka wydawała się dziś równie otwarta jak w latach
poprzedzających embargo Federacji Handlowej, nałożone na maleńką planetę Naboo. Podróżnicy
rasy ludzkiej nie musieli się już zastanawiać, czy nie mają do czynienia z agentem wroga, za
każdym razem, gdy spotykali Gossama, Koorivara czy Muuna lub zauważyli grupkę Geonosjan
pędzących do jednego z ich organicznie wyglądających statków. Chociaż... nawet jeśli odległe
systemy gwiezdne były teraz bardziej dostępne, to istoty wszelkich ras wydawały się bardziej
skupione na sobie, bardziej skryte. Była jakaś celowość w ich sposobie mówienia i poruszania
się; sprawiali wrażenie zdeterminowanych. Może to było powodem wzmożonych środków
ostrożności. Obecny reżim chciał, żeby wszyscy maszerowali w jednym rytmie. Zakłóceń z
trudem wywalczonego spokoju, przypadkowych czy zamierzonych, nie tolerowano. Kamery i
skanery, które śledziły ruchy wszystkich żywych istot, zdawały się mówić: „Twoje działania są
obserwowane i nie obchodzi nas, że o tym wiesz".
Jadakowi nie podobał się sposób, w jaki uciekł z Aurory. Zawdzięczał Sompie i innym
przynajmniej przedłużenie życia albo nawet ocalenie go, nie mógł jednak wybaczyć tego, jak się
z nim bawili. Wyśledzenie go zapewne nie stanowiłoby większego problemu dla kogoś znającego

background image

się na rzeczy, ale Jadak pomyślał, że element zaskoczenia może dać mu przewagę, a przy
odrobinie szczęścia powinien utrzymać tę przewagę do czasu, kiedy zdobędzie nową tożsamość,
co dawniej na Nar Shaddaa można było załatwić w parę godzin. Nie wiedział jednak, jak jest
teraz.
W porcie kosmicznym na Balmorrze, pod pretekstem chęci obejrzenia swoich nowych nóg na
monitorze, przekupił bothańskiego strażnika, żeby pozwolił mu spojrzeć na swój zeskanowany
obraz. Zwykły czip identyfikacyjny, który wszczepili mu w nadgarstek w Aurorze, był wyraźnie
widoczny, ale nic poza tym na ekranie się nie pojawiło. Jeśli Księżyc Przemytników był wciąż
tym samym rajem dla przestępców, jak go zapamiętał, to powinien się także przeskanować pod
kątem czipów lokalizujących.
Jeżeli wystarczy mu kredytów.
Galaktyczna podróż pochłonęła znaczną część z dziesięciu tysięcy, które otrzymał od Core Life.
Jeśli dalej będzie wydawał w tym tempie, to będzie musiał poszukać pracy, zanim trafi na ślad
„Gwiezdnego Wysłannika" - zakładając, że statek wciąż jest w jednym kawałku i służy gdzieś
pod czyimś dowództwem.
W bibliotece Aurory wyczytał, że Nar Shaddaa, podobnie jak Obroa-Skai, mocno ucierpiał w
czasie wojny z Yuuzhan Vongami, Obroa-Skai było nawet siedzibą koordynatora wojennego.
Jednak to, co zobaczył i usłyszał po przejściu przez odprawę celną, dodało mu otuchy. Za
sięgającymi od podłogi do sufitu szybami głównego terminalu wyrastały kilometrowe wieże
paliwowe oraz doki, które pamiętał sprzed lat. Smród wszechobecnych zanieczyszczeń
przekraczał możliwości filtrów powietrza w terminalu. A w dodatku Pionowe Miasto wciąż było
najgłośniejszym miejscem w galaktyce. Mieszkańcy księżyca byli tak przyzwyczajeni do
przekrzykiwania warkotu droidów konstrukcyjnych, celowo hałaśliwych ślizgaczy, ryczących
odbiorników radiowych i ognia blasterowego, że spotykając kogoś z Nar Shaddaa, zawsze można
było się spodziewać głośnej rozmowy.
Kierując się w stronę wyjść, Jadak wmieszał się w wielorasowy tłum. Zatrzymał się przed
automatycznymi drzwiami, żeby popatrzeć na wieńczące je krzykliwe holoreklamy - obrazy
hoteli i restauracji, oferty transportu do różnych sektorów ekumenopolii i innych lokalnych usług.
Minęło zaledwie parę tygodni jego nowego życia, a już zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie
w stanie nadążyć za tymi, którzy go otaczali. I czy będzie tego chciał. Tylko poczucie, że
pozostały mu niedokończone sprawy, pchało go do przodu. Wiedział, że musi coś załatwić,
zanim będzie mógł pójść dalej.
Flitcher Poste dostrzegł swoją ofiarę na poziomie przylotów kosmoportu - był to tyczkowaty
człowiek w wieku około czterdziestu pięciu, pięćdziesięciu lat, o długich blond włosach, krótkiej
bródce i wąsach. Wpatrywał się w panoramę Nar Shaddaa, jakby właśnie przyleciał z jakiegoś
zapyziałego świata w szczątkach Gromady Cron. Przyglądał się holoreklamom nad drzwiami
wyjściowymi, zastanawiając się widocznie, czy powinien skorzystać z taksówki repulsorowej,
kolei magnetycznej, wahadłowca, a może zaryzykować wypożyczenie śmigacza.
Zwykły wsiok z odległej planety.
Poste obserwował go, zjeżdżając turbowindąna poziom przylotów. Mężczyzna wyszedł przez
wysokie drzwi i skierował się w stronę postoju taksówek repulsorowych, niosąc w ręku niewielką
czarną aktówkę. To wydało się Poste'owi dziwne. Tylko istoty, które przylatywały na Nar
Shaddaa w interesach, nosiły takie aktówki. Turyści, hazardziści, gracze, składający wizyty
dygnitarze czy przestępcy zwykle przywozili ze sobą bagaże, czasem całe palety bagaży. Z całą
pewnością facet nie był miejscowy - nie z tym wyrazem twarzy. Może więc przyleciał z jakiegoś
zacofanego świata i w tej jednej teczce miał cały swój dobytek? Ale z drugiej strony, po co ktoś
taki przylatywałby na Nar Shaddaa? No dobra, księżyc często był ostatnim przystankiem dla

background image

tych, którzy nie mieli nic do stracenia, ale ten człowiek nie sprawiał takiego wrażenia. Może miał
tu rodzinę albo przyjaciół. Ale rodzina lub przyjaciele nie zostawiliby go na pastwę takich jak
Poste, którzy krążyli po kosmoporcie, wypatrując niewinnych podróżnych, żeby ich dopaść,
zanim wezmą się do nich cinkciarze, złodzieje i macherzy, zaludniający aglomerację.
Śledząc mężczyznę, Poste zauważył, że facet chodzi jak ktoś, kto nie przyzwyczaił się jeszcze do
swoich nóg albo może ma niedopasowane protezy. To znaczyło, że może być weteranem, który
stracił nogi w blasterowym ogniu na tej czy innej wojnie. Chociaż mężczyzna nie patrzył nikomu
w oczy, Poste wiedział, że cały czas kontroluje swoje otoczenie, ma pełną świadomość tego, co
się wokół niego dzieje. Jak inaczej mógłby z taką łatwością poruszać się pośród tłumu w hali
kosmoportu?
To było to.
Niezależnie od tego, czy faktycznie miał nowe nogi, czy nie, w jego ruchach była jakaś wrodzona
zwinność. Duża sprawność, można by powiedzieć. Opanowanie.
Poste podszedł bliżej. Nieznajomy nie wyglądał na uzbrojonego. Żadnej broni przypiętej do
kostki ani wetkniętej za pasek spodni, którą zdradzałoby wybrzuszenie pod cienkim materiałem
kurtki. Poste zaczął się zastanawiać, czy wygląd człowieka zagubionego i niezdarny chód nie są
przypadkiem na pokaz. A nuż przybysz szukał ofiary? Co gorsza, może próbował zwabić
drobnych przestępców, takich jak Poste, a następnie złapać w zastawioną pułapkę. Jednak myśl o
tajniaku na Nar Shaddaa wydawała się jeszcze bardziej absurdalna niż pomysł, że ktoś mógłby
przylecieć tu z samą aktówką.
Poste był zaintrygowany. Postanowił, że nie okradnie mężczyzny ani nie zaproponuje mu
wykupienia fałszywej wycieczki po nocnych atrakcjach Nar Shaddaa, wciąż jednak chciał się
przekonać, co kryje się w aktówce. Może przybysz położy ją przez roztargnienie lub zagapi się
na moment, wystarczający, żeby Poste zdążył podejść i odejść? To tylko kwestia wyczekania
odpowiedniej chwili i miejsca...
Kiedy obaj dotarli do strefy transportu publicznego, Poste przyjrzał się bliżej ubraniu przybysza.
Wymięta kurtka i bure spodnie wyglądały jak ubranie, które mógłby dostać ktoś wypuszczony
właśnie z pudła albo ze szpitala psychiatrycznego. Nawet żebracy i dzieciaki z kanionów lepiej
się ubierali. Zatem teoria z tajniakiem upadła. A może wręcz przeciwnie?
Poste zatrzymał się i odwrócił, udając nagłe zainteresowanie przedmiotami na wystawie sklepu
ze sprzętem technicznym. W szybie wystawy widział, jak przybysz stoi w budce HoloNetu i
próbuje coś znaleźć. Jeśli szukał hotelu, to by znaczyło, że nie wie, dokąd się udać. Jeśli zaś
szukał nazwiska, to zapewne nie wie, gdzie przebywa interesująca go istota. W każdym razie był
skoncentrowany na tym, co robił. Na łowach. Przybysz wyjął jednorazowy komunikator z górnej
kieszeni swojej taniej kurtki i przesłał coś z HoloNetu na urządzenie. Następnie udał się w stronę
peronu kolei magnetycznej, z którego odjeżdżał ekspres do sektora koreliańskiego.
Poste westchnął, rozczarowany. Dla niego to oznaczało koniec sprawy. Nie miał zamiaru jechać
za tym facetem aż do Pionowego Miasta - zwłaszcza że zostawił swój śmigacz na parkingu za
postojem taksówek repulsorowych, za który musiał zapłacić. Niechętnie zawrócił i już miał się
skierować w stronę kładki dla pieszych prowadzącej na parking, kiedy wprawnym okiem
wyłowił z tłumu dwie istoty, które ewidentnie nie miały dobrych zamiarów. Istoty zaczęły
zbliżać się do przybysza, gdy ten zszedł z ruchomego chodnika na peron kolei magnetycznej.
Jedna z nich była człowiekiem, druga Nautolaninem - obaj potężnych rozmiarów.
Co ciekawe, przybysz również ich zauważył. Wykonał gwałtowny zwrot, który można było
zinterpretować jako nagłą zmianę decyzji. Lawirując zręcznie pośród tłumu czekającego na
pociąg, pospieszył w stronę jednego z peronów, do którego miały dostęp taksówki repulsorowe i
wahadłowce.

background image

Dwóch osiłków również przyspieszyło kroku. Jeden z nich, człowiek, dotknął lewego ucha w
sposób, który sugerował, że porozumiewa się ze swoim partnerem albo z kimś innym, jak dotąd
niewidocznym. Nie wykazując takiej finezji jak przybysz, para okrążała tłum, odpychając i
roztrącając maruderów. Przybysz nie szukał jednak wolnej przestrzeni, tylko tkwił cały czas w
samym środku tłumu. Chcąc się do niego dostać, ścigające go zbiry musiały utorować sobie
drogę.
Ostatecznie to właśnie zrobili, czym skłonili Poste'a do czynu. Jego postępek każdy, kto go znał,
określiłby jako nietypowy.
Tak szybko, jak tylko potrafił, pobiegł kładką dla pieszych do swojego odkrytego śmigacza,
który był zaparkowany poziom wyżej, blisko wyjazdu z parkingu. Przeskoczył nad drzwiami
pojazdu - które i tak nie działały - usiadł za sterami i wcisnął guzik zapłonu. Kilka podobnych
pojazdów repulsorowych czekało w kolejce do wyjazdu, a więc Poste skierował się w stronę
wjazdu, ignorując syntetyczne głosy dwóch droidów porządkowych i błyskające światła kamer
monitoringu. Tablice rejestracyjne śmigacza i tak były sfałszowane, więc kto by się przejmował?
Zanim wyleciał z parkingu i dotarł do zamkniętych pasów ruchu, dochodzących do postoju
taksówek repulsorowych, stało się jasne, że doszło do rękoczynów. Istoty pierzchały na
wszystkie strony, zewsząd nadciągały droidy porządkowe, a w oddali słychać było syreny
pojazdów policyjnych. Kiedy tłum się na chwilę rozstąpił, Poste dostrzegł, jak przybysz
przeskakuje nad ciałem leżącego na wznak jednego ze zbirów; drugi na czworakach szukał
swojego blastera, a z nosa leciała mu krew. Jednak przybysz w dalszym ciągu nie był bezpieczny.
Krzykliwy śmigacz sorosuub przemknął koło Poste'a, po czym zaleciał mu drogę i zatrzymał się
gwałtownie na skraju platformy postoju. Z kabiny pasażerskiej wygramoliło się dwóch
humanoidów - jeden z nich rasy Iktotchi; w ich dłoniach błysnęła broń. Widząc to, przybysz
odwrócił się na pięcie i rzucił się w kierunku kasy postoju. Czarna aktówka zniknęła.
Poste zwietrzył szansę i postanowił ją wykorzystać. Wyminął stojącego sorosuuba i podleciał do
kasy w chwili, gdy przybysz wyłonił się z tłumu, prawie w ogóle niezmęczony i profesjonalnie
czujny.
- Wsiadaj! - krzyknął Poste. Wskazał kciukiem za siebie. - Masz następnych na karku!
Przybysz zawahał się, ale tylko przez chwilę. Przeskoczył przez drzwi i wylądował zwinnie na
siedzeniu śmigacza.
- Masz blaster?
Poste podciągnął koszulę, odsłaniając galactic F-7 firmy Frohard wetknięty za pasek spodni.
Przybysz błyskawicznym ruchem wyciągnął niewielką broń, włączył ją i przyłożył Poste'owi do
skroni.
- Mam nadzieję, że nie bierzesz w tym udziału!
- Jestem twoją szansą ucieczki! - odparł Poste, wybałuszając oczy.
Przybysz popatrzył na niego, mrużąc oczy.
- A co to, dzień dobrych uczynków?
Za nimi trzech napastników porzuciło swojego nieprzytomnego towarzysza i ruszyło w stronę
śmigacza. Jeszcze dalej dwa pojazdy policyjne próbowały przedrzeć się przez skupisko ślizgaczy
i taksówek repulsorowych.
- Na co czekasz?
Wciąż oszołomiony jego zachowaniem, Poste zamarł na chwilę. To jednak i tak nie miało
znaczenia. Przybysz pchnął dźwignię przepustnicy do przodu, aż Poste uderzył głową o zagłówek
i omal nie wypuścił z rąk drążka sterowniczego. Dochodząc do siebie, Poste zobaczył, że
przybysz zaciska lewą rękę na drążku i lawiruje już pomiędzy pojazdami.

background image

Śmigacze po obu stronach skręcały i zderzały się ze sobą Ruch powietrzny na Nar Shaddaa był
często porównywany do tego na Coruscant, z jedną wszakże zasadniczą różnicą - o ile na
stołecznej planecie za lekceważenie innych uczestników ruchu można było zarobić najwyraźniej
parę epitetów i obscenicznych gestów, to na Księżycu Przemytników kierowcy nierzadko
odpowiadali blasterowymi błyskawicami i przyłączali się do pościgu.
Przeklinając się w duchu za mieszanie się w nieswoje sprawy, Poste spróbował odzyskać stery.
- Ja zapłaciłem za ten śmigacz!
Przybysz nie cofnął ręki.
- Nie wiem, ile zapłaciłeś, ale na pewno za dużo.
- Kto tu kogo ratuje?
- To się jeszcze okaże.
Pierwsza blasterowa błyskawica zaskwierczała mu nad głową i Poste obsunął się na siedzeniu.
- Kieruj! - rozkazał przybysz, sadzając go prosto. - Nie rozpraszaj się.
Poste spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Strzelają do nas, nie zauważyłeś?
- Gdyby chcieli mnie zabić, zrobiliby to na peronie.
- To może powinieneś z nimi porozmawiać.
- Tylko na moich warunkach.
Przybysz odwrócił się do tyłu i wycelował w sorosuuba. Pojazd uskoczył z linii strzału, wpadł na
mniejszy śmigacz, po czym wrócił na swój pas ruchu.
- Skręć tutaj! - krzyknął przybysz, pokazując wolną ręką.
- To jednokierunkowa.
Przybysz się zaśmiał.
- Zdążyłeś już z dziesięć razy złamać prawo i martwisz się przepisami ruchu powietrznego?
Poste skręcił, lawirując między nadlatującymi z przeciwka pojazdami pięćset metrów ponad
dnem miejskiego kanionu.
- O to chodzi. Musisz być cały czas skoncentrowany.
- Tak jakbym miał jakiś wybór.
- Miałeś wybór, kiedy zapraszałeś mnie do środka.
- Nie wiem, co mi strzeliło do głowy.
- Owszem, wiesz - odparł przybysz. - Jesteś cwaniakiem.
Poste uniósł brwi.
- Cwaniakiem?
- Liczysz, że będziesz coś z tego miał.
Poste już miał odpowiedzieć, ale ugryzł się w język i zaczął inaczej:
- Komu nadepnąłeś na odcisk?
Przybysz pokręcił głową.
- Jeszcze nie wiem.
- Co było w tej aktówce?
- Nic.
- Nic ważnego, chciałeś powiedzieć.
- Nie, chciałem powiedzieć, że była pusta. - Przybysz uniósł się nad wysuwaną przednią szybą. -
Skręć w drugą rozpadlinę.
- Znasz okolicę?
- Nie tak jak kiedyś. - Osłonił ręką oczy przed ostrym światłem YToub. - Zatrzymaj się przed tą
ciężarówką. Zamienimy się miejscami.
Poste popatrzył na niego ze zdumieniem.

background image

- Jednak moje pierwsze wrażenie było słuszne. Naprawdę uciekłeś z psychiatryka.
- Pilotowałem grawicykle, śmigacze, skoczki i prawie wszystko inne, co lata. - Przybysz dał znak
blasterem. - A teraz się przesuń.
Poste zacisnął zęby i zamienił się z nim miejscami. Przybysz uruchomił ponownie śmigacz i
włączył się do ruchu. Wynajdywał luki między pojazdami tam, gdzie nie powinno ich być, i robił
sobie miejsce, kiedy musiał. Pięćdziesiąt metrów za nimi pilot sorosuuba próbował skrócić
dystans lub przynajmniej znaleźć dogodną pozycję do oddania strzału.
Przybysz zerknął na Poste'a.
- Umiesz się w ogóle posługiwać tym blasterem czy nosisz go jako ornament?
- Ornament? - Poste zaśmiał się, słysząc to słowo. - Gdzieś ty się chował przez ostatnich
pięćdziesiąt lat?
- Umiesz czy nie?
- Umiem.
Przybysz wcisnął Posterowi broń do ręki.
- Ustawię się za sorosuubem. Wtedy ty strzelisz w komorę repulsorów. To zakończy ten mały
pościg.
Poste obejrzał się przez lewe ramię na sorosuuba.
- Będziesz musiał powiększyć naszą przewagę.
- O czym ty mówisz?
- Żeby się znaleźć za nimi. Okrążyć budynek TransBormea. Jeśli zwabisz ich...
Przybysz odpalił silnik pomocniczy i poderwał śmigacz pionowo w górę, a następnie wykonał
idealnie wymierzoną pętlę, dzięki której znaleźli się niemal bezpośrednio za ścigającym ich
pojazdem.
- Strzelaj!
Poste starał się ochłonąć i skupić wzrok na sorosuubie.
- Strzelaj!
Poste wycelował niepewnie i oddał trzy strzały, z których ostatni trafił w cel i przebił komorę
repulsorów, wzniecając płomienie. Z tępo zakończonej tylnej części śmigacza buchnęły kłęby
czarnego dymu i sorosuubem zaczęło rzucać na prawo i lewo. Poste wychylił się przez drzwi od
strony pasażera i zobaczył, jak śmigacz traci wysokość, a następnie opada po spirali w odmęty
Nar Shaddaa.
- Niezły manewr - wykrztusił w końcu. - Kapitalne.
Przybysz zatrzymał śmigacz przy zatłoczonej platformie lądowniczej, wyłączył silnik i
wyskoczył z pojazdu. Poste usiadł za sterami, a kiedy podniósł wzrok, zobaczył zwitek
banknotów kredytowych w odległości kilkunastu centymetrów od swojej twarzy.
-- Tyle wystarczy?
Poste zastanawiał się przez chwilę, czy nie przyjąć kredytów, ale pokręcił głową.
- Zatrzymaj to. Dałeś mi cenną lekcję na temat zabierania nieznajomych.
Przybysz wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Jak chcesz. - Wepchnął zwitek do kieszeni i odsunął się od śmigacza, żeby mu się przyjrzeć. -
Kto jest autorem tego dzieła?
Poste poklepał się po piersi.
- Ja.
Przybysz parsknął śmiechem.
- Wygląda jak cukiereczek.
Poste westchnął ze znużeniem.
- Najpierw jesteś pilotem, teraz krytykiem sztuki?

background image

- Wyeliminuj płomienie.
- Wy...
- I przyda się regulacja.
- Po twoich popisach na pewno.
- Wymień przekaźnik nadbiegu.
Poste powstrzymał uśmiech.
- No dobra, może nie jesteś kompletnym czubkiem. - Wcisnął guzik zapłonu. - Mimo wszystko
mam nadzieję, że się więcej nie zobaczymy.
- Zaczekaj - powiedział przybysz.
Poste odwrócił się lekko na siedzeniu.
- Potrzebuję pewnych informacji.
- Taa? A to niespodzianka.
- Sowicie cię wynagrodzę.
Poste się roześmiał.
- Z jakiego świata ty się urwałeś? Gdzie dziś używają takich słów, jak „sowicie" i
„wyeliminować"?
Przybysz zignorował pytanie.
- Szukam złomiarzy, którzy pracowali w atmosferze Nar Shaddaa jakieś sześćdziesiąt
standardowych lat temu.
- Sześćdziesiąt... - Poste machnął lekceważąco ręką. - Idź do biblioteki.
- Taki mam zamiar. Ale potrzebuję kogoś, kto w tym czasie popyta na dole. Znasz jakichś
mechaników albo inżynierów, którzy zajmowali się wtedy statkami kosmicznymi?
- Weteranów, tak?
- Na to wygląda.
Poste się zastanowił.
- Jest parę osób... - Przechylił głowę na bok. - W razie gdybym był na tyle nienormalny, żeby się
zgodzić, jak cię znajdę?
- Masz komunikator?
Poste wyciągnął urządzenie z kieszeni spodni i położył na siedzeniu. Przybysz położył swój
komunikator obok niego.
- Sparuj je.
Poste aktywował w swoim urządzeniu funkcję łączenia w pary.
- Powiesz mi, jak się nazywasz? - spytał, oddając przybyszowi jego komunikator.
- Jeszcze nie.
Jasnowłosy mężczyzna odwrócił się i zniknął w tłumie.
Jadak zjawił się przed Żwirownią II pół godziny przed umówionym spotkaniem z kanciarzem,
którego jego komunikator zidentyfikował jako Flitchera Poste'a. Nal Hutta zasłoniła właśnie
światło gwiazdy YToub i nad Nar Shaddaa zapadła krótka noc. Jadak zaczekał po drugiej stronie
ulicy, naprzeciw przesadnie ozdobionego frontowego wejścia, aż zobaczył, jak Poste przeciska
się przez wielorasowy tłum. Poste był przysadzistym chłopakiem w wieku około dwudziestu
pięciu lat. Miał przyjemną twarz o regularnych rysach, krzaczaste brwi i zaczesane do tyłu włosy
w kilku różnych odcieniach brązu. Jeśli Poste dorastał na Nar Shaddaa i w tym wieku wciąż
zajmował się naciąganiem turystów, to musiał mieć dosyć parszywe dzieciństwo. Jadak
obserwował, jak chłopak zbliża się do lokalu i wita z kilkoma istotami. Przyszedł sam, tak jak
polecił mu Jadak, i zachowywał wszystkie konieczne środki ostrożności. Jadak zaczekał jeszcze
chwilę, żeby upewnić się, że nikt za nim nie przyszedł, po czym wszedł do Żwirowni II bocznym
wejściem.

background image

Ostatnie dwa dni spędził, dokonując informacyjnych wypadów z pokoju hotelowego w sercu
części miasta znanej kiedyś jako Czerwona Dzielnica. Śledztwo przyniosło kilka obiecujących
tropów, jednak liczył, że Poste będzie miał dla niego coś istotnego. Czekając, aż oczy przywykną
mu do panującego w knajpie półmroku, Jadak obszedł przestronną główną salę dookoła, zanim
skierował się w stronę stolika, przy którym siedział Poste, popijając stojące przed nim piwo.
Jadak skinął na kelnerkę i zamówił meranzanę z lodem. Zaszedł Poste'a od tyłu, czym go trochę
wystraszył, i zajął miejsce naprzeciwko niego.
- Nie byłem pewien, czy się zjawisz - powiedział Poste, autentycznie zaskoczony.
- Dlaczego miałbym się nie zjawić?
- Pomyślałem, że może znalazłeś już to, czego szukałeś.
- Nie znalazłem - odparł Jadak. Kelnerka przyniosła mu drinka; wziął łyk i zatrzymał na chwilę w
ustach. - Ten facet, o którym wspominałeś...
- Przyjdzie tu, ale ma kawał drogi. Obiecałem mu, że niezależnie od wszystkiego wynagrodzisz
mu jego trud.
Jadak pokiwał głową.
- Już ci mówiłem, że tak. Co o nim wiesz?
- Niewiele poza tym, że miał opinię jednego z najlepszych mechaników na księżycu, dopóki nie
wydarzyło się coś, po czym musiał się ukrywać przez parę lat. Kiedy wrócił, pracował wyłącznie
dla Czarnego Słońca. Zajmował się ich frachtowcami. Jeśli on nie zna tego, kogo szukasz, to
powinien chociaż znać kogoś, kto zna. - Poste zamilkł na chwilę. - O co tu właściwie chodzi?
- To może zaczekać do czasu, aż zjawi się mechanik.
- Wiesz, ciągle nie jestem przekonany, czy chcę się z tobą zadawać. To, jak załatwiłeś tych
osiłków... Kim ty jesteś, jakimś tajniakiem? Agentem Sojuszu? - Wciągnął teatralnie powietrze
nosem. - Masz wokół siebie jakąś taką... aurę. Kim oni właściwie byli? Rywalami? Wrogami?
- Mów ciszej - upomniał go Jadak.
- Mówię tylko, że ja nie mam żadnych wielkich marzeń. Jestem zadowolony ze skromnego życia,
jakie tutaj prowadzę.
Jadak oparł się na krześle.
- Oskubywanie turystów w kosmoporcie? Czasem jakieś włamanie na boku? Drobna kradzież
podczas przerwy w dopływie energii albo w trakcie pogrzebu?
Poste pokiwał znacząco głową.
- Widzisz? Nawet gadasz jak glina. - Chciał wstać od stołu, ale Jadak złapał go za rękaw.
- Siadaj. Wszystko ci wytłumaczę, jak porozmawiamy z mechanikiem.
- Z Bammym.
Jadak uniósł wzrok znad drinka.
- Bammy Decree. Tak się nazywa. - Poste wskazał podbródkiem na okrągły bar. - I myślę, że to
może być on.
Jadak powiódł wzrokiem za spojrzeniem Poste'a i zobaczył starszego człowieka, dobrze
ubranego, lekko zgarbionego i powłóczącego swoimi być może stuletnimi nogami.
- Ty jesteś Poste? - spytał, gdy podszedł do stolika.
- To ja.
Poste wstał, jakby chciał mu pomóc usiąść, ale Decree odgonił go ręką i usiadł sam, zerkając
niepewnie na Jadaka.
- Przyleciałem tu aż z Sektora Durosa.
- Wiemy - zapewnił życzliwie Poste - i jesteśmy wdzięczni.
Decree spojrzał znów na Jadaka.
- No to przejdźmy do rzeczy.

background image

Jadak splótł dłonie i nachylił się do przodu.
- Bammy, szukam informacji na temat frachtowca typu YT-tysiąc-trzysta, który zderzył się z
koreliańskim statkiem sześćdziesiąt dwa lata temu.
Decree otworzył z wrażenia usta i wpatrywał się w Jadaka w osłupieniu.
- Mówisz o „Gwiezdnym Wysłanniku"?
Jadak omal nie spadł z krzesła. Z trudem zachował spokojny ton.
- Właśnie tak, Bammy. Skąd o nim wiesz?
Decree uśmiechnął się, odsłaniając przerwy między pożółkłymi zębami.
- Skąd wiem? Odbudowałem ten statek po katastrofie od góry do dołu. Dodałem części od
starego YT-tysiąc-trzysta-pe, naprawiłem silniki i rdzeń zasilania, wzmocniłem poszycie i
hipernapęd, przerobiłem całe wnętrze, zainstalowałem nawet nowy mózg elektroniczny.
Jadak położył delikatnie rękę na ramieniu mechanika.
- Kto go kupił, Bammy?
Decree popatrzył na rękę Jadaka, aż ten ją zabrał.
- Pewien boss półświatka nazwiskiem Rej Taunt.
Jadak zanotował nazwisko w pamięci.
- Czy ten Taunt jeszcze żyje?
- O, tak.
- I wciąż ma „Wysłannika"?
- Zmienił nazwę na „Druga Szansa". Ale nie, już go nie ma. - Decree uśmiechnął się nieznacznie.
- Miał pewne problemy z tym statkiem z powodu czegoś, co zrobiłem niechcący. Widzicie,
komputer, który zainstalowałem, był wyprodukowany przez Colicoidów i spowodował
aktywowanie droidów-pająków, które Rej miał dostarczyć vigowi Czarnego Słońca. Rej zdołał
wyrzucić droidy, zanim zdążyły rozebrać „Drugą Szansę", ale wtedy zaatakowały imperialny
krążownik, który leciał w kierunku frachtowca. - Przeniósł wzrok z Jadaka na Poste'a i z
powrotem. - Krążownik eksplodował, zabijając ponad siedemdziesięciu pięciu ludzi i dużo
więcej szturmowców.
Poste zagwizdał.
- A co się stało z Tauntem?
Decree mu nie odpowiedział, tylko zwrócił się do Jadaka:
- Nie słyszałem twojego nazwiska.
- Jadak.
Decree zamrugał z konsternacją.
- Jesteś jakoś spokrewniony z Tobbem Jadakiem?
Jadak zesztywniał.
- Można tak powiedzieć.
Decree zwilżył usta.
- Jesteś jego synem.
- Czyim synem? - spytał Poste.
- Synem pilota, który zginął w katastrofie - odparł Decree, nie odrywając wzroku od Jadaka.
- Nie, jestem tym pilotem - powiedział w końcu Jadak.
Decree zbladł.
- Ale... to niemożliwe.
- Przeżyłem katastrofę.
- Przeżyłeś katastrofę. - Decree starał się to jakoś pojąć. - Ale i tak...
- Wiem, nie wyglądam na swój wiek. - Jadak wskazał na swoje ciało. - Uwierz mi, Bammy, pod
tym wszystkim jestem starszy od ciebie. Ale skąd znasz moje nazwisko?

background image

- Z rejestratora lotu YT - wyjaśnił Decree, kiedy już był w stanie cokolwiek powiedzieć, -
Odtworzyłem całą historię tego statku. - Przejechał rękami po twarzy. - A teraz ty go szukasz?
- Tak.
Decree zmrużył oczy.
- Rej powinien wiedzieć, co się z nim stało. Mogę ci powiedzieć, gdzie go znaleźć.
- Gdzie, Bammy?
- No cóż, przez pewien czas był na Oovo Cztery. Teraz jest na Carcelu.
- W więzieniu? - domyślił się Poste.
Decree się uśmiechnął.
- Z pewnością nie pojechał tam do wód.
Kiedy Bammy Decree opuścił wreszcie Żwirownię II trzy godziny później, poruszał się znacznie
bardziej chwiejnie, niż kiedy przyszedł. Zrelacjonował wszystko, czego się dowiedział na temat
burzliwej przeszłości „Gwiezdnego Wysłannika", Jadak zaś powiedział mu o sześćdziesięciu
dwóch latach, które stracił przez śpiączkę. Zbagatelizował swoje pragnienie odnalezienia statku i
umniejszył znaczenie Grupy Republiki, przedstawiając ją jako coś w rodzaju służby kurierskiej.
Nie wspomniał nic o tym, że „Wysłannik" stanowi klucz do ukrytego skarbu, choć wiedział, że
będzie musiał wykorzystać ten fakt, chcąc wciągnąć Poste'a w poszukiwania. Chłopak nie radził
sobie zbyt dobrze z blasterem ani ze śmigaczem, za to miał talenty, których Jadakowi brakowało,
i dobrze znał zawiłości współczesnego życia. Co więcej, był uważnym obserwatorem, a druga
para oczu mogła się okazać nieoceniona przy ucieczce przed ewentualną pogonią, zwłaszcza
teraz, kiedy przystąpili do działania.
Jadak zapłacił Bammy'emu więcej, niż Poste się spodziewał, i wysłał go do Sektora Durosa
prywatną limuzyną repulsorową, kiedy krótka noc nad Nar Shaddaa dobiegała końca.
- Kryjesz w sobie dużo więcej, niż myślałem - powiedział Poste, kiedy Jadak wrócił do stolika.
- A ty przypominasz mi mojego dawnego przyjaciela - odparł Jadak. - Nazywał się Reeze i był
moim drugim pilotem, kiedy zderzyliśmy się z tym masowcem. On tu zginął.
Poste zmarszczył brwi.
- Czy Reeze jest jednym z powodów, dla których tak ci zależy na odszukaniu statku?
- Tak, ale to jeszcze nie wszystko. - Jadak nachylił się konspiracyjnie. - Poste, co byś powiedział,
gdybym ci wyjawił, że „Gwiezdny Wysłannik" stanowi klucz do odnalezienia prawdopodobnie
niewyobrażalnego skarbu?
Poste przyjrzał mu się znad butelki piwa.
- To znaczy „nawet sobie nie wyobrażasz" czy „nawet byś nie potrafił tego policzyć"?
- Jedno i drugie.
Poste wziął łyk piwa, odstawił butelkę i wytarł usta wierzchem dłoni.
- Najpierw bym zapytał, skąd o tym wiesz.
- Od osób, które płaciły mi za pilotowanie YT. Reeze i ja mieliśmy go komuś dostarczyć, kiedy
się rozbiliśmy.
- I YT jest kluczem do odnalezienia tego skarbu?
Jadak pokiwał głową.
- Więc nie wiesz, gdzie jest skarb.
- Wiem wystarczająco dużo. A to, czego nie wiem, wie statek.
Na twarzy Poste'a pojawił się zdumiony uśmiech.
- Proponujesz mi, żebym przyłączył się do poszukiwania tego skarbu?
- Życiowa szansa, młody.
Poste odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął śmiechem.
- Chyba zwariowałeś.

background image

Jadak prychnął.
- Byłeś kiedyś gdzieś poza tą skałą? - zapytał.
- Nie, ale...
- Daję ci szansę, której nie możesz przegapić.
Poste pokręcił głową.
- Jadak, muszę ci przypomnieć, że ścigają cię goście z Masterami. Doceniam szansę zwiedzenia
galaktyki, ale nie mam ochoty wrócić na Nar Shaddaa w plastoidowym worku.
Jadak machnął ręką.
- Damy sobie z nimi radę.
- Damy radę... - Poste pociągnął kolejny łyk z butelki. - Czego oni właściwie od ciebie chcą?
- Pewnie liczą na to, że doprowadzę ich do skarbu.
- Może mógłbyś się z nimi dogadać...
- Zapomnij o tym. - Jadak jednym haustem wypił swojego drinka. - To, co mówiłem na temat
statku, to prawda, Poste. A jedyną rzeczą, jaką może ci zaoferować Nar Shaddaa, jest odsiadka.
Wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Poste skrzyżował ręce na piersi i oparł się na krześle.
- Nawet jeśli ten twój statek nie poszedł jeszcze na złom, to może tkwić gdzieś na drugim końcu
galaktyki, zżerany przez rdzę.
- Nie powiedziałeś niczego, czego bym nie przemyślał na sto różnych sposobów. Może poszedł
na złom. Może został rozwalony w czasie Rebelii albo połknięty w całości podczas wojny z
Yuuzhan Vongami. Może został rozebrany na części. Jeśli któraś z tych ewentualności okaże się
prawdą, to zapłacę ci za twoje usługi w charakterze przewodnika po współczesnym życiu,
uściśniemy sobie dłonie i się rozejdziemy. - Zrobił pauzę dla podkreślenia swoich słów. - Ale
jeśli go znajdziemy...
Teraz Poste nachylił się do przodu.
- W tym miejscu zaczyna się robić ciekawie, co?
- Jeśli znajdziemy statek, dzielimy po połowie wszystko, do czego nas doprowadzi.
Poste ścisnął dolną wargę kciukiem i palcem wskazującym.
- A kto sfinansuje tę wyprawę?
- Mam trochę zaskórniaków.
- Ile?
- Prawie osiem tysięcy.
Poste uniósł ze zdumienia brwi.
- To może wystarczyć na jakiś czas, w zależności od tego, gdzie trafił statek. Bo jeśli będziemy
musieli lecieć na Ord Mantell czy gdzieś...
- Zacznijmy od Carcelu i zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi.
Poste się uśmiechnął.
- Rej Taunt pewnie od dziesięcioleci nie miał gości.

ROZDZIAŁ 17

- Trochę w lewo - poinstruował droida Lestra Oxic. - Upewnij się, że jest na środku, zanim
opuścisz.
Robot podnośnikowy dokonał jeszcze paru poprawek i powoli opuścił marmurowy cokół na
podłogę gabinetu, obok dużego kominka. Oxic dał znak droidowi, żeby się odsunął, a sam zrobił
krok do tyłu, żeby ocenić efekt. Z kwadratowego zwieńczenia postumentu wyrastał smukły
metalowy pręt, zakończony podstawką w kształcie miseczki, niewiele szerszą od kciuka, na

background image

której Oxic umieścił kryształową kulę. To gwiezdna mapa była najmniejszym, ale i najbardziej
kosztownym z przedmiotów, które kupił na aukcji. Był to podobno jeden z wielu podobnych
przyrządów, jakie znajdowały się w Świątyni Jedi. Znaleziony krótko po zakończeniu wojny z
Yuuzhan Vongami przez członka ekipy rekonstrukcyjnej, kryształ został przeszmuglowany do
magazynu na Bilbringi. Odkryty przypadkiem przez droida czyszczącego, został sprzedany przez
nieznane osoby prywatnemu kolekcjonerowi, który ostatecznie wystawił go na aukcję w Hydians.
W czasach Starej Republiki funkcja mapy była włączana za pomocą czytnika w kształcie
miseczki, podobnej do tej, którą Oxic kazał sporządzić, żeby służyła jako podstawka. Teraz kulę
można było aktywować za pomocą dołączonego do niej niewielkiego pilota.
Oxic przeszedł na środek gabinetu i wcisnął guzik na pilocie. Kryształowa kula rozbłysła
natychmiast jasnym światłem, które rozchodziło się po pokoju, wypełniając go maleńkimi
planetami. Oxic obracał się w miejscu z zadartą do góry głową, znaczoną plamkami światła,
kiedy otworzyły się drewniane drzwi gabinetu i weszła Koi Quire.
- Robi wrażenie - powiedziała, przyglądając się projekcji.
- Systemy gwiezdne Nadsektora Błyszczącego Klejnotu, - Oxic wyłączył mapę pilotem i
popatrzył na Quire.
- Już są.
Spojrzał na chronometr na przegubie ręki.
- Nie powinienem tracić na to czasu. Do jutra musimy zakończyć postępowanie przygotowawcze
w sprawie Colicoidów. Korzystny wyrok zapewni znaczny przypływ gotówki, ale warunkiem
sukcesu jest odpowiednie przygotowanie naszego głównego świadka.
- Mogę się zająć Cynnerem i innymi, jeśli chcesz.
Oxic się zastanowił.
- Nie, muszą to usłyszeć ode mnie, jeśli mamy uniknąć podobnych błędów w przyszłości.
Przyprowadź ich.
Quire skinęła głową i wyszła, zostawiając Oxica przechadzającego się z założonymi z tyłu
rękami wzdłuż rzędu okien na zachodniej ścianie gabinetu. Jego tyczkowate nogi z każdym
krokiem posuwały go o metr do przodu. Widok z okien obejmował całe Epica City, które w
ostatnich latach rozrosło się na tyle, że wypełniło całkowicie nieckę utworzoną przez okoliczne
góry. Dawniej główną atrakcję miasta stanowił Dom Aukcyjny Hydians; obecnie wokół niego
wznosił się szereg budowli stylizowanych na czasy Republiki, bogatych w detale z epoki. Zimne
wody pobliskiego morza wytwarzały mgłę, która spowijała miasto przez znaczną część roku,
jednak rezydencja Oxica położona była wysoko ponad mgłą, tuż pod niebem lazurowym, nawet
wtedy, gdy na dole nie można było zobaczyć własnej dłoni.
Kryształ z gwiezdną mapą był jednym z wielu w zbiorach Oxica autentycznych eksponatów z
Coruscant z czasów Republiki, na które przez ponad dwadzieścia lat wydał fortunę. Robił to
jednak bardziej z zamiłowania niż z chęci zysku. Jego najmilsze wspomnienia wiązały się z
latami, które spędził w galaktycznej stolicy przed Wojnami Klonów. Prowadził tam wystawne
życie z senatorami, dygnitarzami i sławami reprezentowanymi przez jego kancelarię adwokacką.
W czasie wojny Oxic często występował jako obrońca istot oskarżanych o działalność
wywrotową przez kanclerza Palpatine'a i jego klikę nikczemnych sługusów, którymi Oxic bez
wyjątku pogardzał.
W ciągu wielu lat, jakie upłynęły od tego czasu, kancelaria skurczyła się i stała się właściwie
jednoosobowym przedsiębiorstwem, mimo że Oxic zatrudniał w różnym charakterze blisko sto
osób. Cztery z nich, w towarzystwie olśniewającej Quire, weszły właśnie do pokoju; dwie -
zauważył kątem oka Oxic - wciąż miały założone opatrunki z płynem bacta, które były
rezultatem awantury na Nar Shaddaa.

background image

Przyzwyczajony do występowania przed sędziami i przysięgłymi, Oxic musiał nagle objąć role
jednych i drugich i nie był z tego zadowolony. Mimo że znany był z umiejętności syntetyzowania
informacji i łatwości formułowania myśli, której zazdrościli mu prawnicy wielu ras, tym razem
zabrakło mu słów. Odwrócił się od okna i spojrzał na Quire. Kobieta, która znała go lepiej niż
ktokolwiek, mogła odpowiedzieć jedynie pełnym współczucia wzruszeniem ramion.
Oxic przystanął i od razu naskoczył na swoich pracowników.
- Czy macie pojęcie, ile zainwestowałem w tego człowieka?
Zaskoczył go własny gniew i pożałował, że zaczął od pytania.
Chociaż właściwie nie miało to większego znaczenia; zrozumieli. Stąd markotna mina Koi.
Odradzała mu powierzenie tego zadania Nautolaninowi. A teraz cała czwórka zachowywała się
tak, jak sądzili, że powinni się zachowywać - stali ze spuszczonymi głowami, oglądając swoje
dłonie.
- Spójrzcie na mnie.
Wszyscy zgodnie unieśli głowy.
- To nie jest przestępca. To nie jest ktoś, kto po zwolnieniu za kaucją nie stawił się na rozprawę.
Więc dlaczego tak go potraktowaliście?
- Bo nie umiemy inaczej? - odezwał się Cynner, wypowiadając się w imieniu wszystkich.
Oxic stanął nad nim, w pełni wykorzystując przewagę wzrostu.
- To pytanie czy wyjaśnienie? Bo jeśli to drugie - dodał, podczas gdy oni wymieniali niepewne
spojrzenia - to nie możecie dla mnie pracować.
- Nie chodzi o to, że nie umiemy, tylko że nie spodziewaliśmy się po nim takiej reakcji.
- To znaczy?
Wyrastające z głowy Cynnera macki zadrgały, gdy wskazał na jedynego człowieka z czwórki.
- Nos Rematy. Moje żebra.
- Mój śmigacz - zauważył Oxic.
Cynner pokiwał głową.
- Śmigacz. Właśnie.
- Wiedział, że jest śledzony - dodał Remata. - I zachował się zupełnie jak ktoś, kto chce uniknąć
rozprawy.
- Nie przyszło wam do głowy, żeby zaczekać, aż znajdzie się w jakimś bardziej ustronnym
miejscu niż port kosmiczny ? Gdzieś, gdzie nie będzie tylu kamer rejestrujących każdy wasz
ruch?
- Jego reakcja byłaby taka sama - stwierdził Cynner.
Oxic spojrzał na Koi, która skinęła dyskretnie głową.
Prawnik westchnął i skrzyżował ręce na wąskiej piersi.
- Następnym razem moje instrukcje będą bardziej precyzyjne.
To był dla nich sygnał do wyjścia. Wstali i opuścili gęsiego pokój. Koi podeszła już do baru i
przyrządzała Oxicowi drinka.
- Złość może tylko zniweczyć dobrą robotę, którą od lat wykonuje doktor Sompa - powiedziała.
Oxic pospieszył do wiszącego za barem lustra, żeby przyjrzeć się swojej twarzy, Wypatrywał
pojawiających się zmarszczek.
- Nie wszystkie rasy są obdarzone twoją wrodzoną doskonałością, Koi.
- I tylko nielicznym dana jest długowieczność, którą ty sobie kupiłeś. Czy to ważne, jak
wyglądasz?
Spojrzał na jej odbicie w lustrze.
- Nie jestem Huttem. Muszę dbać o swój wizerunek. Jak mam wygrywać z młodymi prawnikami,
jeśli sam będę wyglądał jak zniedołężniały starzec?

background image

Podała mu kieliszek, a on zabrał go ze sobą na kanapę.
- Sompa to głupiec. Nie powinienem był przystać na jego plan. Gdyby powiedział Jadakowi
prawdę o katastrofie albo przywrócił mu pamięć, moglibyśmy go po prostu zatrzymać w
Aurorze. A tak daliśmy mu zagadkę do rozwikłania, kolejną misję do wypełnienia. - Popatrzył na
Quire. - Jest jeszcze na Nar Shaddaa?
- Nie wiemy.
Oxic odwrócił się gwałtownie w jej stronę.
- Nie mów mi, że go zgubiliśmy.
Koi wykonała uspokajający gest.
- Nar Shaddaa nie jest już takie jak kiedyś. Nie opuści tego miejsca bez naszej wiedzy.
Oxic wstał i odszedł parę kroków od kanapy.
- Czy w ogóle cokolwiek wiemy?
- Kamery monitoringu w kosmoporcie zarejestrowały śmigacz, którym uciekł, oraz twarz jego
właściciela. Tablice rejestracyjne pojazdu były sfałszowane, ale udało nam się zidentyfikować
właściciela. Nazywa się Flitcher Poste i jest sierotą z kanionu. Ma na koncie rozmaite drobne
wykroczenia i pobyty w różnych zakładach karnych na Nar Shaddaa. - Quire wyciągnęła z
torebki nośnik danych. - Chcesz go zobaczyć?
- Po co?
- Ponieważ podejrzewam, że Poste i Jadak są teraz partnerami.
Oxic zastanowił się chwilę, zanim odpowiedział.
- Coś ich wcześniej łączyło?
- Nic nie znaleźliśmy. Ale pomyślałam, że mogło, więc kazałam Cynnerowi odszukać Poste'a, na
wypadek gdyby mógł nas doprowadzić do Jadaka. Nietrudno było go znaleźć i śledzić,
przynajmniej do czasu.
- Jego też zgubiliście?
- Poste spędził dzień czy dwa, odwiedzając różne warsztaty i wypytując o mechaników, którzy
zajmowali się statkami kosmicznymi sześćdziesiąt lat temu.
Oxic przetrawił tę informację.
- Wtedy, kiedy Jadak miał wypadek.
- Myślę, że szuka swojego dawnego statku, „Gwiezdnego Wysłannika". - Quire zaczekała, aż
Oxic usiądzie. - Nie udało nam się przechwycić sygnału z komunikatora Poste'a, ale ustaliliśmy,
że doszło do spotkania w lokalu w Sektorze Koreliańskim.
- Z Jadakiem?
Quire pokiwała głową.
- Niestety, dowiedzieliśmy się o tym już po fakcie, chodząc po kantynach i pokazując ich zdjęcia.
Jadak i Poste spotkali się ze starszym człowiekiem, którego ktoś rozpoznał jako mechanika
pracującego dla Czarnego Słońca.
Oxic przyjrzał się jej uważnie.
- Czarnego Słońca?
- Nie sądzę, żeby to miało jakiś związek. Chodzi tylko o odnalezienie „Wysłannika". -
Wytrzymała jego pełne napięcia spojrzenie. - Czy senator Des'sein mówił coś, co mogłoby
sugerować, że statek odegra w tym kluczową rolę?
Oxic przywołał w pamięci rozmowę z leżącym na łożu śmierci swoim starym przyjacielem i
klientem. Des'sein, jeden z najaktywniejszych spośród dwóch tysięcy senatorów,
sprzeciwiających się zdecydowanym działaniom Palpatine'a przed i w trakcie Wojen Klonów, był
także członkiem tajnej organizacji, która nazwała się Grupą Republiki. Grupa demaskowała
zdrajców w Senacie, śledząc przepływ kredytów z Coruscant do producentów broni i statków

background image

kosmicznych w całej galaktyce. Po proklamowaniu przez Palpatine'a Imperium wielu członków
Grupy Republiki zniknęło lub zostało zabitych. Des'sein przeżył, chociaż już niejako polityk,
tylko jako doradca biznesowy; wtedy też rozkwitła jego przyjaźń z Oxicem. Wtajemniczony we
wszystkie jego interesy, Oxic pomagał Des'seinowi sporządzić testament i był gościem na weselu
jego córki. Gdy w końcu wyniszczony przez wrodzoną chorobę organizm jego starego
przyjaciela zaczął odmawiać posłuszeństwa, Oxic poleciał z Epiki na Coruscant, żeby być przy
jego boku.
Wtedy właśnie Des'sein wyszeptał mu swój sekret.
Obawiając się, że Palpatine pewnego dnia ogłosi się Imperatorem, Grupa Republiki ukryła na
odległym świecie skarb, który - taką mieli nadzieję - powinien wystarczyć do przywrócenia
Republiki. Kluczem zaś do odnalezienia tego skarbu był pilot pracujący dla Grupy Republiki,
który zaginął tuż przed końcem wojny na pokładzie frachtowca typu YT-1300, rocznik '25, o
nazwie „Gwiezdny Wysłannik".
Nie tylko Oxic wiedział o ukrytym skarbie i energicznie go poszukiwał, jednak tylko on znał
nazwisko Jadaka. Co prawda samo nazwisko niewiele znaczyło, do czasu kiedy, na krótko po
bitwie o Endora, Oxic wszedł w posiadanie dokumentów należących do dawnego dyrektora
imperialnego wywiadu, Armanda Isarda. Ukrywane przed córką Isarda, która stała się jego
następczynią i katem, dokumenty zawierały krótką wzmiankę o „Gwiezdnym Wysłanniku", który
po bitwie o Coruscant opuścił planetę, ścigany przez sklonowanych pilotów. Klony nie zdołały
dogonić „Wysłannika", ale zapisały współrzędne skoku frachtowca w nadprzestrzeń. Po roku
analizowania możliwych kierunków Oxic odkrył nie tylko, że „Gwiezdny Wysłannik" skoczył w
okolice Nar Shaddaa, ale też, że Tobb Jadak przeżył katastrofę, do jakiej tam doszło - chociaż w
stanie śpiączki, która trwała już od ponad dwudziestu lat.
Kosztem ogromnych środków własnych Oxic przeniósł Jadaka do Zakładu Opieki Zdrowotnej
Aurora. Umieścił tam też młodego neurochirurga nazwiskiem Sompa, żeby nadzorował opiekę
nad pacjentem i jego ewentualny powrót do zdrowia, który potrwał kolejnych czterdzieści lat.
- Des'sein twierdził, że Jadak jest kluczem - powiedział w końcu Oxic.
- Czy mógł ukryć coś na pokładzie „Wysłannika"? - spytała Quire. - A czy statek może wiedzieć
coś na temat lokalizacji skarbu, czego nie wie Jadak?
Oxic ponownie się poderwał.
- Trzeba było mu wszczepić lokalizator.
- Sompa by się na to nie zgodził.
- Sompa, Sompa - warknął Oxic, odwracając się gwałtownie. -Nie chcę więcej słyszeć tego
nazwiska.
Uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Do czasu następnego zabiegu w Aurorze.
Westchnął.
- Być może znasz mnie lepiej niż ja sam.
- Czasami trzeba dwóch niedoskonałych istot, żeby stworzyć jedną doskonałą.
Jakby nieświadomy, że wciąż trzyma w ręku małego pilota od kryształowej kuli, Oxic zaczął
wciskać guzik, włączając i wyłączając gwiezdną mapę.

Rozdział 18

Jak stało się jego zwyczajem w chwilach nudy lub troski, Han, w peruce i z doklejoną brodą,
włożył bezwiednie rękę do kieszeni spodni i zaczął obracać archaiczny transponder w dłoni.

background image

Przesuwał kciukiem po gładkiej powierzchni urządzenia i ważył je w dłoni, jakby nie mogąc
odgadnąć jego enigmatycznego przeznaczenia, chciał chociaż ocenić jego ciężar.
Gdyby zadali sobie trochę trudu i zaplanowali wcześniej czas swojego przylotu na Taris, mogliby
spotkać się z Vistalem Purnem dzień wcześniej. Teraz jednak niegdysiejszy właściciel „Sokoła
Millenium" i były dyrektor Cyrku Molpol zajęty był nadzorowaniem sędziów, którzy oceniali
stworzenia rywalizujące o tytuły w pięćdziesiątej Dorocznej Wystawie Zwierząt w Sok Brok.
Spotkanie z Pumem musiało zaczekać do czasu, aż zostaną rozdane nagrody.
W odległości kilkunastu rzędów od miejsca, gdzie Han siedział razem z Leią, Allaną i C-3PO,
setki zwierząt w towarzystwie właścicieli lub treserów paradowało po okrągłej arenie, prężąc się
przed sędziami w nadziei na tytuł najdzikszego w swojej rasie lub najbrzydszego stworzenia na
wystawie. Han zdążył zaobserwować, że konkursy miały niewiele wspólnego z talentem czy
umiejętnościami innymi niż bieganie z biglem, paradowanie pod presją czy wierzganie z
wigorem. W galaktyce, gdzie tyle ras wykształciło zdolność odczuwania, sam pomysł posiadania
zwierząt domowych wydawał się Hanowi absurdalny, a jednak nawet w najodleglejszych
systemach gwiezdnych można było znaleźć istoty, które bardziej czule hołubiły swoje
miniaturowe nagathy i moingi niż własne potomstwo. Czasami było jedynie żałosne, często po
prostu komiczne. Zwłaszcza w Brok, gdzie nierzadko widywało się pająkowatego Critokianina
prowadzącego dwunożnego Ornaku, albo sanusa kotowatego trzymanego na smyczy przez dwa
razy mniejszego Duga o psiej twarzy. Niekiedy właściciel wyglądał bardziej egzotycznie niż jego
zwierzak; kiedy indziej zwierzęta sprawiały, że właściciele wyglądali, jakby nie osiągnęli jeszcze
stadium rozwoju gwarantującego zdolność odczuwania.
W jednej z licznych stref konkursowych, na które podzielona była arena, stał Shistavanen,
wyglądający znacznie bardziej dziko niż obdarzona kłami i pazurami anooba, którą prezentował.
Nieco bliżej stała przedstawicielka rasy Sauvax, która wyglądałaby znacznie lepiej jako główne
danie na wodnym świecie niż jej hodowane dla mięsa zwierzę. Grzywiasty Calibop za jej plecami
wydawał się lepiej przystosowany do latania niż skąpo upierzony gadoptak siedzący na jego
ramieniu.
Han wysiedział z trudem na konkursach na najbrzydszego gryzonia, torbacza i gada, ale kiedy na
arenie zaczęli się pojawiać Gandowie i inni właściciele insektoidów ze swoimi żukami bandara i
skorplanami, wiedział, że więcej nie zniesie. Sama szpetota pokazywanych zwierząt przyprawiała
go o dreszcze.
Za to Allana była zafascynowana. Od początku przejawiała wielką empatię wobec zwierząt i
innych stworzeń, nawet takich, które Hanowi wydawały się odrażające. Miała to po ojcu.
C-3PO zabawiał cię bajką o maleńkim zagubionym banthusiu, pomyślał Han. Zabierał ciebie i
Jainę na wycieczki do zoo i w miejsca zamieszkiwane przez dzikie zwierzęta. Kiedyś mu
uciekłeś i zapuściłeś się w głąb jednego z najmroczniejszych i najbardziej niebezpiecznych
kanionów Coruscant...
Han spróbował zmienić bieg swoich myśli, jednak bezskutecznie.
Porwał cię Hethrir, przypominał sobie. Uwolniłeś swoją matkę z niewoli mistrza wojennego
Tsavonga Laha. Widziałeś, jak ginie twój brat, i byłeś torturowany przez Vergere. Zabiłeś
Onimiego. Spędziłeś pięć lat, ucząc się od różnych użytkowników Mocy w całej galaktyce - i
powróciłeś odmieniony.
Jak mogłeś stać się tym, kim się stałeś? Kiedyś mój kochany syn, później tak obcy, że ból
sprawiała sama świadomość, że cię spłodziłem, nie mówiąc o tym, że wychowałem. Jak mogłem
pozwolić, żebyś tak bardzo się ode mnie oddalił, tak zupełnie zatracił się we własnych
wyobrażeniach dobra i zła, że zwróciłeś przeciwko sobie nawet Jedi? Czy twoja ambicja przeszła
na twoją córkę? Czy odziedziczyła twoją podatność na wpływy wraz z twoją ciekawością, twoje

background image

słabości obok siły? Czy ona też da się omamić fałszywym obietnicom i nieosiągalnym
marzeniom? Jak bardzo musimy jej pilnować, Jacenie? A może ona jest zbawienną alternatywą
dla przyszłości, którą ty kiedyś reprezentowałeś?
Han zacisnął pięści i wziął długi, nierówny oddech.
Chciałbym umieć ci wybaczyć...
Poczuł szarpnięcie za rękaw i odwrócił się w stronę Allany.
- Co jest, pączuszku?
- Pójdziemy po coś słodkiego?
Han się uśmiechnął.
- Myślałem, że już nigdy nie zapytasz.
- Kapitanie Solo - odezwał się C-3PO - z przyjemnością zabiorę...
- Nie, nie. Zostań tu i dotrzymaj towarzystwa Leii. - Han wskazał zamaszystym gestem na arenę.
- Wybierz rasę, która ci się podoba, a może kupię ci takie jedno zwierzątko. - Spojrzał na Leię,
której oczy zasłaniały ciemne okulary, a długie włosy krótka peruka. - Idziemy do stoiska z
przekąskami.
- Kupcie mi batonik Bama.
- Załatwione. - Han wziął Allanę za rękę i poprowadził ją do wyjścia. - Chcesz na barana?
- Tak!
Zarzucił ją sobie bez wysiłku na ramiona, tak że nogi zwisały jej po obu stronach jego szyi. Miała
wyjątkowy zmysł równowagi. Hanowi podobało się to, że Allana jest normalnym dzieckiem.
Obiecywali sobie z Leią, że ich następne dziecko nie będzie Jedi, więc Han ucieszył się, gdy
usłyszał, że Allana nie będzie uczęszczać do Akademii Jedi.
W holu roiło się od klientów. Han postawił dziewczynkę na wyłożonej kafelkami posadzce.
- Co chcesz?
- Deser śmietankowy,
- Pojedynczy czy podwójny?
- Podwójny?-powiedziała nieśmiało.
Han uśmiechnął się szeroko.
- A Leia chce normalny batonik Bama czy z owocami?
Allana zamknęła oczy.
- Eee... z owocami.
- Robi się.
W kolejce przed Hanem stały dwie oryginalnie wyglądające istoty. Yinchorrianin i... Tintinna,
rozpoznała dumna z siebie Allana.
Podczas gdy Han składał zamówienie, Allana dostrzegła jeszcze dziwniejsze stworzenie po
przeciwnej stronie holu. Zwierzę było mniej więcej jej wzrostu, miało długie, oklapłe uszy i dwie
potężne stopy. Nosiło kamizelkę, podobną do tej, jaką nosił czasem Han, a w łapie trzymało
laskę, taką, jak miał kiedyś wujek Lando. Najdziwniejsze jednak było to, że stworzenie zdawało
się na nią patrzeć, całkiem jakby chciało, żeby Allana poszła za nim. Kiedy zaczęło się oddalać
na tych wielkich stopach, mała nie mogła się powstrzymać - musiała zobaczyć, dokąd idzie, a
przynajmniej przyjrzeć mu się z bliska.
To mogłaby być postać ze Strasznego zamku.
Nie oglądając się za siebie, Allana puściła się w pogoń za stworzeniem i wbiegła do dużej sali,
wypełnionej podwieszonymi pod sufitem lampami i długimi stołami, na których poustawiano do
góry nogami krzesła. Stworzenie skierowało się w głąb sali i zniknęło w czymś, co Allana wzięła
w pierwszej chwili za dziurę w ścianie, ale nią nie było. Okazało się, że to mała turbowinda, taka
jak te w pałacu na Hapes, których używano do transportowania talerzy i potraw między

background image

królewską jadalnią a kuchniami na dolnych poziomach, Allana zastanawiała się przez chwilę, czy
turbowinda jest dla niej wystarczająco duża.
Była.
Więc nią pojechała.
Rosnąca konsternacja Hana rozbrzmiewała niczym krzyk w umyśle Leii.
Szukając myślami Allany, popędziła w stronę holu, a za nią C-3PO.
- Odwróciłem się i już jej nie było - jęknął Han, błądząc dookoła wzrokiem. Roztopiony deser
śmietankowy ściekał po jego lewej ręce.
Leia zajrzała w głąb siebie.
- Nie wyczuwam, żeby była w niebezpieczeństwie,..
- To dobrze, ale gdzie ona jest?
Leia odwróciła się w stronę szerokich, zakrzywionych schodów, które prowadziły na górne
poziomy widowni, a potem spojrzała na drzwi wejściowe po drugiej stronie holu.
- Nie wyszłaby na zewnątrz.
- Pójdę schodami - rzucił Han już w biegu. - Spotkamy się tu za pięć minut,
Leia skinęła głową.
C-3PO zatrzymał się przy niej.
- Co mam robić, księżniczko?
- Zawiadom ochronę, Threepio. Powiedz im, że nasze dziecko zaginęło.
- Tak jest.
Leia powściągnęła emocje i się uspokoiła. Wytężając umysł, zaczęła wyczuwać ślad Allany.
Przeszła przez hol i zastygła w bezruchu ze wzrokiem utkwionym w szerokich drzwiach, które
prowadziły do sąsiedniego pomieszczenia - sądząc po wyglądzie, sali konferencyjnej. Zdjęła
okulary i poszła dalej, pozwalając, by prowadziła ją Moc. Znów się zatrzymała i znieruchomiała,
omiatając wzrokiem otoczenie. Podbiegła do ściany i uklękła na jedno kolano przy małej
turbowindzie towarowej.
Miejsca było niewiele, ale owszem, siedmioletnia dziewczynka powinna się zmieścić.
Nie zaprzątając sobie głowy powodem, dla którego Allana miałaby tam włazić, co mogła gonić
lub przed czym uciekać, Leia popędziła w stronę turbowind, które widziała w holu. Wołała
dziecko w myślach, jednak bez efektu.
Czy mała była ranna? Nie.
Zaabsorbowana. Zafascynowana. Zaintrygowana... Pochłonięta zabawą.
Leia wyszła z turbowindy i podążyła tą samą trasą, jaką prze~ była piętro wyżej. Tym razem
jednak droga wiodła przez labirynt korytarzy do kuchni, wypełnionej sprzętami i zastawionej od
podłogi do sufitu regałami, na których poustawiano wszelkiego rodzaju naczynia kuchenne i
zastawę stołową. Następni Moc poprowadziła ją kolejnym korytarzem - coraz bliżej Allany, była
tego pewna - do ogromnego podziemnego pomieszczenia, w którym mieściły się setki zwierząt w
klatkach. Nie były to jednak zwykłe zwierzęta, zauważyła Leia, tylko takie, które przemysł
wystawienniczy określał jako „nowinki" - otrzymane dzięki bioinżynierii stworzenia wszelkich
kształtów. A gdzieś między nimi była Allana.
Leia dała wyraz nagłej i nieodpartej obawie.
- Ali... Amelia! - zawołała.
Han dotarł na szczyt szerokich schodów, kiedy zorientował się, że jest na właściwym tropie.
Odgadł to, kiedy alumabrązowa popielniczka spadła nie wiadomo skąd, o centymetry mijając
jego głowę. Uderzyła o podłogę z taką siłą, że wznieciła gęsty obłok szarego popiołu, który
zakręcił mu w nosie. Han kichnął tak silnie, że głowa poleciała mu do przodu i obsunęła się
peruka, będąca częścią przebrania. Trochę dzięki temu uniknął ciosu niehumanoidalnej nogi,

background image

która przeleciała nad jego zgiętym tułowiem. Noga wykonała pełen obrót i trafiła w
wyprostowanego już Hana, jednak patykowata istota, do której należała, straciła przy tym
równowagę. Kiedy Han zamortyzował siłę uderzenia rękami - osłaniając przy tym nos - zarówno
napastnik, jak i ofiara polecieli na podłogę.
Han, z przekrzywionymi sztucznymi wąsami i brodą, uchylił się przed kolejnym atakiem
Rodianina dzierżącego popielniczkę i spróbował się podnieść, ale został podcięty przez drugiego
napastnika - Durosjanina w mundurze strażnika. Han upadł na plecy i zaczął się zsuwać po
stromej pochylni, która prowadziła do rzędów krzeseł na balkonie i do prywatnych platform
widokowych. Uderzał głową o niskie i szeroko rozmieszczone stopnie pochylni, a peruka
zsuwała mu się na oczy. Po obu stronach pochylni widzowie wstawali z miejsc, krzyczeli i
ściskali kurczowo dzieci. Han zdawał sobie sprawę, że zjeżdża głowąw kierunku barierki,
znajdującej się na dole pochylni. Odpychając się nogami od podłoża, zdołał wykonać przewrót w
tył i wylądować na nogach, wymachując rozpaczliwie rękami, żeby nie przelecieć przez barierkę
i nie spaść na arenę. Durosjanin i Rodianin Pędzili właśnie w dół pochylni, prosto na niego.
Han zaczekał, aż zbliżą się na dwa metry i będą gotowi do ataku; odchylił się do tyłu i, zaciskając
ręce na barierce, przerzucił ciało ponad nią, gubiąc perukę. Durosjanin przeleciał nad nim i spadł
na arenę, wywołując popłoch wśród zwierząt i treserów, pomiędzy którymi wylądował. Rodianin
spróbował wyhamować, jednak siła rozpędu przeniosła go nad murkiem. W ostatniej chwili
zielony dwunóg złapał się barierki i zawisł obok Hana, tyle że przodem do areny, podczas gdy
Han miał twarz przyciśniętą do murku.
Han poczuł pięść na potylicy i odpowiedział ciosem w ryjek Rodianina. Ponad nimi
rozwścieczeni zamieszaniem widzowie zbliżali się do barierki w oczywistych zamiarach. Zanim
ktoś zdążył go uderzyć w zaciśnięte kurczowo palce, Han chwycił Rodianina i zsunął się po jego
nogach. Potem rozbujał się na nich i rzucił się w kierunku najbliższej prywatnej kabiny.
Dosięgnął jej w chwili, gdy Rodianin runął na arenę.
Kabiny w kształcie spodków przypominały wyglądem i metodą działania platformy repulsorowe
w starej rotundzie Senatu. Zajmujący wybraną przez Hana kabinę Bimmowie wrzasnęli, gdy
wpadł pomiędzy nich, uderzając stopami o panel kontrolny autopilota. Kabina oderwała się od
balkonu tak gwałtownie, że Bimmowie pospadali na platformę znajdującą się poniżej, a potem
poszybowała ponad areną, wywołując jeszcze większy chaos wśród zwierząt, właścicieli,
sędziów i wszystkich innych, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w pobliżu. Han majstrował
gorączkowo przy panelu sterowania, próbując wylądować, jednak kabina nie słuchała żadnych
poleceń poza tymi, które były wcześniej zaprogramowane. Kierowała się z powrotem w stronę
stacji dokującej przy balkonie, gdzie czekało już dwóch tęgich strażników rasy ludzkiej z
dobytymi blasterami. Han sięgnął odruchowo po swój blaster, ale w tej samej chwili przypomniał
sobie, że musiał go oddać przy wejściu. Rzucił się jeszcze raz do panelu sterowania i zaczął
szukać po omacku przekaźników, które mogły wyłączyć repulsory.
Zamiast tego jego ręka trafiła na ogranicznik prędkości.
Kabina wystrzeliła do przodu, sadzając Hana na tyłku, i wpadła na stację dokującą z taką siłą, że
roztrzaskała magnetyczne złącza. Uzbrojeni ludzie wycofali się pospiesznie na balkon, ale Han
stał już przed nowym problemem. Uparta kabina waliła raz po raz w wysuwane zaciski, próbując
zadokować, jakby coraz bardziej sfrustrowana niepowodzeniem. Wkrótce zarówno z generatorów
pola magnetycznego, jak i z repulsorów kabiny zaczął wydobywać się dym. Han zastanawiał się,
czy nie spróbować przeskoczyć na balkon, ale strażnicy, stwierdziwszy, że jest skutecznie
uwięziony, właśnie wracali. Pomyślał przez chwilę, żeby zwiesić się z kabiny i zeskoczyć na dół,
jednak zrozumiał, że miałby szczęście, gdyby skończyło się tylko na połamanych nogach.

background image

W końcu decyzja została podjęta za niego: nastąpiło zwarcie i kabina zacharczała, a następnie
zaczęła opadać, wirując, w stronę chmary pierzchających zwierząt.
Kłapouche stworzenie w kamizelce stało dokładnie naprzeciwko niej, na końcu korytarza.
Wokoło widziała dziesiątki innych zwierząt pozamykanych w klatkach. Były to dziwne, a
niekiedy przerażające krzyżówki zwierząt prezentowanych na wystawie. Niektóre miały za dużo
kończyn albo więcej niż jedną głowę, inne wyglądały tak, jakby nie mogły się zdecydować, czy
mają być insektami czy jaszczurami, ptakami czy rybami. Prawie wszystkie szczekały, charczały
lub wyły. Jednak drzwi niektórych klatek były pootwierane, co nieco uspokoiło Allanę.
Mimo wszystko zwolniła, nie chcąc wystraszyć stworzenia, za którym przyszła z holu. Nagle
przed nią pojawił się potężny mężczyzna, więc przystanęła. Mężczyzna się uśmiechał, ale w
sposób niezbyt przyjazny i na pewno nie uspokajający. Kiedy stworzenie w kamizelce bez lęku
wskoczyło mu na ręce, pomyślała przez chwilę, że mogła się co do niego mylić, ale zmieniła
zdanie, kiedy zza jednej z większych klatek wyłonił się drugi mężczyzna i ruszył w jej stronę.
Allana zaczęła się wycofywać.
- Nie chcesz zobaczyć z bliska naszego zwycięskiego zwierzaka? - spytał mężczyzna. - To
chandrilański squall. Bardzo lubi dzieci. Może nawet pozwoli ci się pogłaskać.
Allanie nie podobało się to, co mówił, ani sposób, w jaki to mówił. W dalszym ciągu się cofała.
- Chyba nie trafisz do wyjścia bez mojej pomocy.
- Nie potrzebuję waszej pomocy - powiedziała, chociaż nie wolno jej było rozmawiać z
nieznajomymi.
Mężczyzna cicho się roześmiał.
- Może i nie. Za to my potrzebujemy twojej, - Jego lewa ręka zniknęła za plecami, a kiedy się
znów pojawiła, trzymała wojskowy blaster.
Allana oczyściła umysł zmyśli i emocji i poczuła, jak wypełnia ją Moc. Szybko sprawiła, że jej
intencje stały się tak przejrzyste jak najczystsza woda.
Chandrilański squall obnażył kły i zatopił je w nosie mężczyzny, który trzymał go na rękach. A
potem z niektórych klatek wyskoczyły te stworzenia, które przerażały ją najbardziej, i
zaatakowały drugiego mężczyznę, zanim zdążył zrobić krok w jakimkolwiek kierunku.
Allana odwróciła się i pobiegła przed siebie najszybciej, jak tylko potrafiła. Zanim jednak dotarła
do końca pomieszczenia, na drodze stanął jej humanoid z blasterem. Bez słowa uniósł broń i
strzelił.
Oślepiły ją koncentryczne kręgi niebieskiej energii.
A potem wszystko spowiła ciemność.
Leia przedzierała się przez rzędy klatek; w pewnej chwili poczuła, jak Allana krzyczy i traci
przytomność. Poruszając się z prędkością Jedi, wpadła w główną alejkę - w samą porę, żeby
zobaczyć trzy istoty, biegnące w kierunku drzwi na końcu pomieszczenia. Z ramienia jednego z
mężczyzn zwisały nogi Allany. Z drugiej strony mignęły jej jedwabiste rude włosy.
Leia niemal przeleciała przez pomieszczenie, ale kiedy dotarła do duraniowych drzwi,
zatrzasnęły jej się przed nosem. Spróbowała je otworzyć, ale ani drgnęły. Spróbowała jeszcze
raz, a potem zaczęła walić w nie pięściami. Cofnęła się, odgarniając włosy z twarzy. Żałowała, że
nie ma dość siły, żeby je wyważyć, ani takich umiejętności posługiwania się Mocą, które
pozwoliłyby jej odgadnąć kod zabezpieczający zamka. Najbardziej żałowała, że zostawiła swój
miecz świetlny na pokładzie „Sokoła".
Nigdy więcej, przyrzekła sobie. W przebraniu czy nie.
Odsunęła się od drzwi i wsłuchała w Moc. Po chwili odwróciła się i pobiegła z powrotem tą samą
drogą, którą przyszła.

background image

Repulsorową kabinę dzieliło jeszcze parę metrów od uderzenia o podłoże, kiedy Han dostrzegł
tych samych dwóch strażników, przedzierających się w jego stronę przez tłum spanikowanych
widzów, którzy za wszelką cenę starali się uciec jak najdalej od spadającej kabiny. Niektórzy,
chwytając się rękami lub szponami za głowy, pędzili w kierunku prawdopodobnego miejsca
lądowania kabiny, wołając rozpaczliwie oszalałe zwierzęta, które krążyły tuż pod nią, ujadając i
kłapiąc szczękami w konsternacji. Han nie czekał, aż wyląduje. Gdy tylko strażnicy wydostali się
z tłumu, zeskoczył na nich - chciał ich obezwładnić, a przy okazji zamortyzować własny upadek.
Rozpędzony Han powalił strażników na ziemię. Cała trójka szamotała się przez chwilę, aż w
końcu Han zdołał wyrwać jednemu z nich blaster i poderwał się na równe nogi.
- On ma blaster! - krzyknęła jakaś Twi'lekanka.
Han odwrócił się w jej stronę, pokazując palcem na strażnika.
- Nie, to on miał blaster.
- Mają blastery! - zawołał ktoś inny.
Jakieś wystraszone zwierzę zatopiło małe ząbki w kostce Hana, aż zawył z bólu. Skacząc na
jednej nodze, wyrzucił drugą w powietrze, a razem z niąkowakiańskąmałpojaszczurkę.
- Potwór! - krzyknął ktoś.
Han odwrócił głowę i dostał lewym sierpowym w szczękę. Przed oczami zobaczył gwiazdy, ale
zdołał utrzymać w ręku blaster. Uchylając się przed kolejnym ciosem, wycelował w strażnika
leżącego na ziemi.
- Mamy twoje dziecko, Solo - powiedział strażnik.
Palec Hana zastygł na spuście.
Strażnik pokazał kciukiem.
- Zobacz.
Uwaga Hana skierowała się na kabinę dwa razy większą od tej, w której zleciał prawie na sam
dół, zadokowaną do balkonu w głębi hali. Prowadziło do niej prywatne wejście, w którym,
wciśnięta między człowieka i Barabela, stała Allana, chwiejąc się na nogach.
Odurzona narkotykami, pomyślał Han, albo ogłuszona. Natychmiast opuścił blaster, który zaraz
wyrwano mu z ręki.
- Mówiłem im, że można się z tobą dogadać. - Strażnik stęknął, podnosząc się z ziemi, po czym
przyłożył Hanowi blaster do pleców. - Idziemy w stronę holu.
- O co tu chodzi?
- Nie będziemy cię długo trzymać w niepewności. Bądź grzeczny, to nikomu nie stanie się
krzywda.
- Nikomu więcej, chciałeś powiedzieć.
- Jak wolisz.
- Wszystko jest pod kontrolą - przekonywał tłum drugi strażnik. - Proszę wracać na swoje
miejsca. Pokazy zostaną wznowione tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Szaleniec! - wrzasnął ktoś w kierunku Hana.
Ktoś inny obrzucił go słodyczami.
Strażnicy zaprowadzili go do jednej z turbowind w holu. Zjechali kilka pięter w dół i wysiedli w
pomieszczeniu ochrony, wyposażonym w celę dla tymczasowo zatrzymanych. Przy biurku
siedział oficer rasy ludzkiej.
Han odkleił sztuczne wąsy i brodę.
- Gdzie moja córka? - zapytał.
- Córka? - Oficer zmierzył Hana wzrokiem. - W twoim wieku? Jestem pod wrażeniem.
- Daruj sobie te komplementy. Gdzie ona jest?
Mężczyzna wstał. Był nerfowaty, miał wielkie dłonie i jasną

background image

bliznę nad prawą brwią.
- Cała i zdrowa. Dostaniesz ją, jak coś dla nas zrobisz. Przesunął po biurku komunikator w stronę
Hana. - Skontaktuj się z Landem Calrissianem.
Han uniósł brwi w autentycznym zdumieniu.
- Powiedz mu, że ma dostarczyć dwadzieścia droidów ZYV na Ord Mantell nie później niż jutro
w południe czasu lokalnego.
Grając na zwłokę, w nadziei że Leia panuje nad sytuacją, Han odparł:
- Nie słyszeliście o czarnym rynku?
Oficer uśmiechnął się słabo.
- ZYV oficjalnie się nie kupi, dzięki naszej nowej głowie państwa. Jesteśmy zmuszeni zwrócić
się bezpośrednio do producenta.
Han pokręcił głową i odsunął komunikator.
- Lando się nie zgodzi. Jest odporny na szantaż.
- Zrobi to dla ciebie - powiedział oficer, przesuwając komunikator z powrotem w kierunku Hana.
- Jesteście kumplami.
Han znów odsunął urządzenie.
- Nie wierz we wszystko, co piszą. Od lat ma do mnie żal.
Uśmiech zniknął z twarzy oficera.
- Co z tobą, Solo? Straciłeś już dwójkę dzieci. Chcesz stracić następne?
Han rzucił się przez biurko z taką siłą, że razem z oficerem polecieli na drugi koniec
pomieszczenia, i tak mocno zacisnął ręce na jego szyi, że musiało go odciągać trzech strażników.
Masując sobie szyję, oficer wychrypiał:
- To nic nie zmieni...
Z pomieszczenia przylegającego do celi dobiegł znajomy syk, a zaraz po nim rozdzierające
krzyki. Han był tak samo zaskoczony jak wszyscy, że Leii udało się przemycić miecz świetlny
przy wejściu do hali. Musiał jednak docenić jej zapobiegliwość.
- To moja żona - oznajmił z szerokim uśmiechem.
Leia zbliżała się bezszelestnie do dolnych pomieszczeń aresztu, skupiona na obecności Allany w
Mocy. Nagle przeszedł ją dreszcz i zatrzymała się gwałtownie. Allana, jako dziecko dwóch
potężnych Jedi, była od urodzenia silna Mocą, jednak jej zdolności były ograniczone wiekiem i
brakiem doświadczenia. To, co wyczuwała Leia, nie miało sensu...
Do jej myśli przeniknął charakterystyczny szum. Ze środka pomieszczenia promieniowało
intensywne światło, a dwie istoty wewnątrz krzyczały z bólu. Zanim Leia zdążyła zareagować,
Allana wybiegła przez drzwi i popędziła prosto do niej.
- Jacen! - wykrzyknęła, tuląc się do nóg Leii.
- Co?
- Jacen!
Nagle Allana wyrwała się z opiekuńczego uścisku babki i spojrzała gniewnie w stronę
sąsiedniego pomieszczenia. Leia poczuła w Mocy niewielką nawałnicę negatywnej energii i
szybko chwyciła wnuczkę, odwracając ją ku sobie.
- Nie, Allana, nie! Nie możesz tak robić.
Twarz dziewczynki zrobiła się czerwona z gniewu prawie jak jej włosy. Oczy miała zwężone z
nienawiści.
- Nie pozwolę im mnie skrzywdzić!
- Nikt cię nie skrzywdzi - powiedziała stanowczo Leia. - Ja cię ochronię. Nic złego się nie stanie.
Mimo to nawałnica złości znów zaczęła narastać. Leia chwyciła Allanę za ramiona i delikatnie
nią potrząsnęła.

background image

- Otrząśnij się!
Allana zesztywniała, a z oczu popłynęły jej łzy.
- Mama dała mi igłę! Gdzie ona jest? Chcę tę igłę! - Ukryła twarz w ramionach Leii, łkając i
trzęsąc się spazmatycznie.
Leia objęła ją mocno i pogładziła po włosach, używając Mocy, żeby uspokoić dziecko. Wzięła
Allanę na ręce i odsunęła się z obawą od drzwi. Szum powrócił, a wraz z nim odgłosy
blasterowych strzałów i kolejne krzyki. Leia dostrzegła jakiś ruch w pomieszczeniu i przed
oczami mignął jej Rycerz Jedi Seff Hellin, który zmierzał ku następnym drzwiom, trzymając
przed sobą miecz świetlny.
Na widok dwóch bezrękich Barabelów, którzy weszli chwiejnym krokiem z sąsiedniego
pomieszczenia, Han otworzył z wrażenia usta. Nawet babciny gniew nie sprowokowałby Leii do
takiej brutalności. Dwie z istot, które doprowadziły Hana do izby zatrzymań, kierowały ogień
blasterowy w stronę drzwi, jednak wiązki odbijały się i wracały do środka. Han rzucił się na
podłogę obok biurka, unikając blasterowej błyskawicy, która omal nie pozbawiła go głowy.
Jeden ze strażników upadł do tyłu z płonącą klatką piersiową; drugi dostał rykoszetem w udo i
osunął się na kolano. Oficer pognał do turbowind, ale wybuch w korytarzu odrzucił go do tyłu.
Pięciu żołnierzy z oddziału szybkiego reagowania wpadło do pomieszczenia z uniesionymi
blasterami z tej samej strony, z której przyszedł Han.
- Wszyscy na ziemię! Na ziemię!
Zważywszy, że wszyscy już i tak leżeli na podłodze, polecenie niewiele znaczyło. Oficer był cały
i zdrowy, za to pozostali - przynajmniej ci, których Han widział - wyglądali na nieprzytomnych
albo martwych. Podłoga pokryta była krwią i strzępami spalonych ubrań. Han usłyszał za
plecami jakiś hałas i zdał sobie sprawę, że ktoś stoi w drzwiach. Wysoki, dwudziestokilkuletni
Jedi z kręconymi włosami...
Nie zwracając w ogóle uwagi na żołnierzy z karabinami blasterowymi, Seff Hellin wszedł
spokojnie do pomieszczenia i wyłączył swój miecz świetlny, gdy za plecami członków oddziału
szybkiego reagowania pojawiło się dwóch mężczyzn w garniturach oraz C--3PO.
- Wywiad Sojuszu Galaktycznego - powiedział niższy z agentów i machnął SefFowi przed nosem
odznaką, po czym podszedł do Hana, żeby pomóc mu wstać. - Nic panu nie jest, kapitanie Solo?
Han otrzepał się, nie spuszczając wzroku z Seffa.
- Zapytaj mnie później.
Agent dał znak żołnierzom, żeby opuścili karabiny. Drugi z agentów przyłożył do ust
komunikator.
- Dajcie tu ekipę medyczną, tylko migiem.
- Moja córka...
- Nic jej nie jest - zameldowała Leia, która pojawiła się w drzwiach za osmalonym od
blasterowych błyskawic biurkiem. Wyraźnie zdenerwowana Allana obejmowała ją za szyję i -
przynajmniej Han odniósł takie wrażenie - nie chciała patrzeć na Seffa Hellina.
Za to niższy agent spoglądał właśnie na Jedi.
- Domyślam się, że to pan jest odpowiedzialny za ten bałagan.
- Powinni mieć więcej rozumu - powiedział Seff. - Próbowali zaszantażować kapitana Solo, żeby
zdobył dla nich broń.
Agent zmierzył go wzrokiem.
- Kim pan jest? - Kiedy nie otrzymał odpowiedzi, zwrócił się o pomoc do Leii. - Kto to jest?
- Seff Hellin.
Seff skłonił głowę.
- Mistrzyni Organa.

background image

Drugi agent to odnotował.
- Obserwowaliśmy tę bandę od kilku standardowych tygodni - wyjaśnił niższy Hanowi. - Należą
do grupy przestępczej z Denona, zajmującej się nielegalnym handlem bronią. Skąd wiedzieli, że
tu jesteście?
Han podrapał się po głowie.
- Dajcie znać, jak się dowiecie. - Spojrzał na Allanę. - Porwali naszą córkę, żeby mnie zmusić do
załatwienia im dwudziestu droidów ZYV z Tendrando Arms.
Agent pokiwał głową.
- To by się zgadzało. Oczywiście mieliśmy nadzieję zgarnąć wszystkich naraz, ale wasz Jedi
zniweczył ten plan.
- To nie jest mój Jedi - warknął Han.
- Ochrona porządku publicznego na Taris nie podlega jurysdykcji Jedi - oświadczył Hellinowi
drugi agent. - Proszę oddać miecz świetlny. Jest pan aresztowany.
- Rób, co każe - poleciła Leia. - Skontaktuję się z Mistrzem Skywalkerem..,
- Nikomu nie oddam miecza - zaprotestował Hellin. - I nie dam się aresztować.
- Seff! - powiedziała ostro Leia, a żołnierze unieśli karabiny.
- Mistrz Skywalker nic nie rozumie - powiedział Jedi.
Cofnął się gwałtownie i machnął wolną ręką w kierunku żołnierzy. Karabiny przeleciały przez
całe pomieszczenie, uderzyły o ścianę i spadły ze szczękiem na podłogę. Kiedy agenci wywiadu
ruszyli w jego stronę, Hellin machnął po raz drugi i mężczyźni zamarli niczym sparaliżowani.
A potem Jedi błyskawicznie zniknął.
Han podszedł do Leii i Allany, która miała zaciśnięte powieki,
- On nie powinien tego umieć - powiedziała ze zdumieniem Leia.

Rozdział 19

- Przejść na środek ze wszystkimi rzeczami osobistymi i przygotować się do skanowania -
rozkazał przez głośnik strażnik rasy Codru-Ji.
Jadak i Poste wraz z wielorasową grupą dwudziestu paru innych odwiedzających przesunęli się w
głąb pomieszczenia. Oznaczenia na metalowej podłodze wskazywały, gdzie każdy z nich
powinien stanąć.
- Ty z protezami nóg - powiedział Codru-Ji. - Zrób dwa kroki do przodu i wyciągnij ręce na boki.
- Oby nie znaleźli tego pilnika laserowego, który ukryłeś w torcie - powiedział Poste, gdy Jadak i
Gran odłączyli się od grupy.
- Tylko człowiek - sprecyzował Codru-Ji. - W porządku, możesz wrócić do reszty - dodał po
chwili.
Wszyscy czekali, aż archaiczne droidy pilnujące wejścia zakończą skanowanie.
- Odebrać rzeczy i zgłosić się do punktu rejestracji odwiedzających - polecił w końcu strażnik.
Jadak i Poste, którzy zostawili swoje niewielkie bagaże w małym hoteliku przy więzieniu, jako
jedyni przyszli z pustymi rękami; inni odwiedzający przynosili jedzenie, ubrania, holoziny,
wszelkiego rodzaju używki do palenia oraz flimsiplast do odświeżacza dla swoich przyjaciół,
krewnych i byłych wspólników.
Carcel był najbardziej przygnębiającym kawałkiem skały, na jakim Jadak kiedykolwiek był, i być
może najgorszym miejscem, od jakiego Poste mógłby rozpocząć swoje galaktyczne podróże.
Mimo to chłopak wyglądał jak dziecko w parku rozrywki; chłonął każde doświadczenie i cieszył
się każdą chwilą z dala od Nar Shaddaa. Jadak załatwił sobie nową tożsamość i dokładnie się
przeskanował, żeby sprawdzić, czy nie ma wszczepionych lokalizatorów. W dodatku na wszelki

background image

wypadek polecieli najpierw statkiem handlowym na Saleucami; dopiero potem przesiedli się na
statek pasażerski zmierzający do układu Roche, a następnie na jeden z wahadłowców, które
dowoziły odwiedzających na Carcel. W ciągu krótkiego czasu, jaki spędzili razem, Poste dał się
poznać jako bystry i sympatyczny towarzysz. Jadak miał rzeczywiście rację co do jego
przestępczej działalności, jednak chłopak krył w sobie więcej, niż się na pierwszy rzut oka
wydawało. Urodzony w jednym z najgłębszych kanionów Księżyca Przemytników, Poste
praktycznie sam się wychowywał, szybko więc musiał nauczyć się zdobywać pożywienie, kraść i
oszukiwać. Wiele razy trafiał do więzienia. Miał słabość do dzieciaków, które dorastały tak jak
on, i często dzielił się z nimi swoimi skromnymi dochodami. Z natury dociekliwy, miał mnóstwo
pytań, na które Jadak nie zawsze potrafił odpowiedzieć, a to dlatego, że ostatnich sześćdziesiąt lat
spędził w krainie snów.
Nie śpiączka była jednak powodem, dla którego nie znał odpowiedzi na pytanie, gdzie ukryty jest
skarb i która konkretnie część „Wysłannika" jest najważniejsza dla jego odnalezienia. Kiedy
pracował dla Grupy Republiki, Jadak nigdy nie chciał znać szczegółów misji. Im mniej wiedział,
tym mniej mógł ujawnić w razie, gdyby został zdemaskowany i pojmany. Jednak akurat tego
pamiętnego dnia w kompleksie senackim senatorowie podali mu więcej informacji niż
zazwyczaj, a słowa „przywrócić honor Republiki w galaktyce" wydawały się kluczem do
rozwikłania zagadki.
W punkcie rejestracji odwiedzających więzienie Jadak złożył wniosek o widzenie.
- Rej Taunt - odczytał strażnik rasy Falleen. - Jesteście umówieni?
- Po prostu go odwiedzamy.
- Jesteście odwiedzającymi, tak?
Jadak z Poste'em wymienili spojrzenia.
- To znaczy w odróżnieniu od gości?
Falleen przyglądał im się przez chwilę, po czym wskazał na ławkę i powiedział:
- Usiądźcie. Zawołam was.
- Może trzymają go w izolatce - wyraził przypuszczenie Poste.
Jadak pokręcił głową.
- Nie wygląda na to.
Przez ponad godzinę wpatrywali się w ekran HoloNetu i sączyli słodkie napoje z automatu.
Wreszcie strażnik przywołał ich do swojego stanowiska.
- Taunt was teraz przyjmie. - Podał im dwie elektroniczne przepustki. - Przypnijcie je do pasków.
Idźcie wzdłuż linii na podłodze do zachodniego budynku, a potem wzdłuż czerwonej linii do
końca. Tam ktoś wam powie, co dalej.
- Taunt nas teraz przyjmie? - powtórzył zdumiony Poste, kiedy ruszyli w drogę.
Jadak wzruszył ramionami.
- Może był zajęty.
Dojście zajęło im dobiy kwadrans. Drzwi, które mijali, odsuwały się we wszystkie możliwe
strony - do góry, na dół i na boki. Niektóre były wzmocnione sztabami, jeszcze inne miały metr
grubości. Strażnicy i nieliczni więźniowie przemieszczający się sterylnymi korytarzami
wyglądali równie przygnębiająco jak sam Carcel. Nawet droidy wydawały się nieszczęśliwe.
W końcu strażnik rasy ludzkiej doprowadził ich do celi Taunta, znajdującej się, o dziwo, za
drzwiami z drewna greel, które musiały mieć ze dwieście lat. Drzwi skrywały luksusowy
apartament, składający się z kilku pomieszczeń. Pełno tu było pięknych dywanów, mebli i
antyków, które pamiętały czasy Starej Republiki. Zbieranina istot krzątała się wokół różnych
zadań, a kilka kobiet i przedstawicielek różnych humanoidalnych ras wylegiwało się na

background image

dywanach i sofach. Mający dobrze ponad sto lat Taunt siedział na ogromnej poduszce pośrodku
najmniej zatłoczonego pokoju.
- Jestem Sorrel, a to Mag Frant - oznajmił Jadak, wykorzystując ich nowe tożsamości.
Askajianin zmierzył ich wzrokiem.
- Czy my się skądś znamy, panowie?
- Jesteśmy z Nar Shaddaa.
Taunt spojrzał na Poste'a.
- Ty jesteś z Nar Shaddaa. - Przeniósł wzrok na Jadaka. - A ty... jesteś z...
- Zewsząd.
- Tak myślałem. - Taunt mówił, jakby prowadzili swobodną rozmowę. - Więc co was tu
sprowadza aż z Nar Shaddaa? Interesy?
- Informacje - wyjaśnił Jadak.
Taunt uśmiechnął się nieznacznie.
- Czyli interesy, nieprawdaż?
- To stara sprawa. Dotyczy frachtowca typu YT-tysiąc-trzysta o nazwie „Gwiezdny Wysłannik".
Wyraz twarzy Taunta się zmienił.
- „Druga Szansa" - sprostował po dłuższej chwili.
- To właśnie chciałem powiedzieć.
Taunt przyjrzał się Jadakowi.
- Kto was przysłał?
- Nikt nas nie przysłał. Dowiedzieliśmy się, gdzie cię szukać, od Bammy'ego Decree.
- Tego mechanika? Co u niego?
~ Jakoś się trzyma.
- Był młodym człowiekiem, kiedy go poznałem.
- Mówił, że wyremontował dla ciebie „Wysłannika".
- To prawda. - Tauntowi zaśmiały się oczy. - Opowiedział wam, co się stało?
- Trochę.
Taunt dał im znak, żeby wzięli sobie poduszki i usiedli.
- Początkowo Imperialni chcieli mnie stracić za śmierć członków załogi krążownika i klonów.
Ostatecznie jednak sąd wojskowy skazał mnie na dożywocie. Przez następnych parę lat przenosili
mnie z jednego więzienia do drugiego. Agon Dziewięć, Fodurant, Delrian... Widziałem je
wszystkie od środka. W tym czasie Bammy Decree dowiedział się, że wyznaczyłem za niego
nagrodę i uciekł z Nar Shaddaa. Pewien łowca nagród znalazł go w Nomad City na Nkllonie.
Kazałem go dostarczyć vigowi Czarnego Słońca; to on zapłacił za droidy sabotażowe, które
musiałem wyrzucić. Krótko mówiąc, vigo był ogromnie zaskoczony, że poczuwałem się do
spłaty długu, i w rezultacie zaproponował mi spółkę. Obiecał mi dostarczać informacje, które
mógłbym przekazywać władzom więzienia w zamian za ciche przyzwolenie na prowadzenie
nielegalnych interesów w trakcie odsiadki i na mieszkanie we wnętrzach dostosowanych do
moich gustów. Coś w rodzaju franczyzy Czarnego Słońca, można powiedzieć. Przez wszystkie
lata Imperium, Nowej Republiki i te wojny, które w tym czasie miały miejsce, żyłem sobie
wygodnie, podczas gdy reszta galaktyki gniła. Ale nigdy nie zapomniałem tego pierwszego lotu,
chociaż był taki pechowy. Wiązałem wielkie nadzieje z tym statkiem.
- Może powinieneś był go nazwać „Wielkie Nadzieje" zamiast „Druga Szansa" - wtrącił Jadak.
Taunt przypatrzył mu się.
- Czy myśmy się wcześniej nie spotkali? Bo wyglądasz jakoś znajomo. Siedziałeś kiedyś?
Jadak pokręcił głową.
- Pamiętałbym.

background image

- Dlaczego interesuje cię „Druga Szansa"? Na historyka nie wyglądasz.
- Mój wujek był jednym z pilotów, którzy zginęli w katastrofie nad Nar Shaddaa. Nazywał się
Reeze Duurmun.
Taunt skinął potakująco swoją wielką głową.
- W moim wieku zapomina się już twarze, ale nigdy nie zapominam nazwisk. Znałem Reeze'a,
kiedy przemycał kontrabandę dla rodziny lików. On i ja wplątaliśmy się w kłopoty na Nar
Shaddaa, ale udało nam się z nich wykaraskać. - Zamilkł na chwilę. - Pomyśleć, że Reeze zginął
na statku, który trafił potem do mnie. Nie wiedziałem o tym... Ale to, że Reeze był twoim
wujkiem, nie tłumaczy, dlaczego przylecieliście aż na Carcel w' poszukiwaniu frachtowca.
- Jeśli jeszcze istnieje, chcę go mieć.
- To mocno wątpliwe, biorąc pod uwagę, ile czasu minęło.
- Wiemy o tym.
Taunt obejrzał ich sobie dokładnie.
- To taka fanaberia, te wasze poszukiwania statku? Nie macie pracy? Jesteście niezależni
finansowo?
- Straciłem nogi w wypadku w miejscu pracy. Postanowiłem przepuścić odszkodowanie na
realizację odwiecznego marzenia.
- A ja mam ci pomóc spełnić to marzenie?
- Chcemy się tylko dowiedzieć, co się stało z frachtowcem po twoim aresztowaniu.
Taunt się zamyślił.
- Pewnie mógłbym wam od razu powiedzieć, ale muszę najpierw zapytać, co macie do
zaoferowania.
- Nie będę cię obrażał, mówiąc, że kredyty, bo widać, że niczego ci nie brakuje.
- Miło, że zauważyłeś.
- Może odwrócimy pytanie. Czy jest coś, co moglibyśmy dla ciebie zrobić w zamian za
informacje, które nas interesują?
Taunt potarł swoje podbródki.
- Mam pewien plan. Moi pracownicy już nad tym pracują, ale przyda im się dwóch ludzi do
pomocy. Będziecie musieli udać się na Holess. Macie wystarczające środki?
- Jeśli tylko nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy polecieli tam miejscowym statkiem.
- Nawet miejscowym dotrzecie na czas.
- O co chodzi? - spytał ostrożnie Jadak.
- O zemstę.
- Nie jesteśmy bandziorami.
- Nie wątpię w to. Ale to nie o taką zemstę tu chodzi.
- Kto jest obiektem? - spytał Poste.
- Colicoidowie.
Jadaka to zaskoczyło.
- Nie wiedziałem, że jeszcze jacyś istnieją.
Taunt uśmiechnął się szyderczo.
- Jak wszystkie szkodniki, trudno ich wyplenić.
- To ma być zemsta na jakimś konkretnym Colicoidzie czy na całej rasie?
- Nie przeceniam swoich możliwości - odparł Taunt. - Sprawa wygląda tak: wprawdzie dla mnie
wszystko skończyło się nie najgorzej, jednak nigdy im nie wybaczyłem tego, co zrobili paru
członkom mojej załogi, i tego, co ich cholerne roboty zrobiły z moją przyszłością. Długo
czekałem, żeby wyrównać rachunki, i teraz wreszcie nadarza się okazja.
- A jaką my w tym mamy rolę do odegrania? - spytał Jadak.

background image

Taunt pochylił się do przodu.
- Słyszeliście o stworzeniu zwanym hueche?
- Niezwykłe stworzenie - mówił Vistal Purn, zwracając się do Hana, Leii, Allany i C-3PO w
swoim gabinecie na górnej kondygnacji widowni. - Bez wątpienia najświetniejszy okaz torbacza,
jaki kiedykolwiek brał udział w konkursie. Nazywa się Zantay Aura. To te pomarańczowe pasy
dały mu nagrodę. 1 taki jest dobrze ułożony! Wiecie, że samica wytwarza bardzo zdrowe mleko
zwane kista?
- Nie wiedziałam - przyznała grzecznie Leia.
Po wydarzeniach minionego dnia trudno jej było pasjonować się zdobywcą nagrody dla
najłagodniejszego zwierzęcia na wystawie. Chętnie przełożyliby razem z Hanem spotkanie z Vi
stałem Purnem, gdyby nie nalegała na nie Allana. Zachowywała się tak, jakby zdążyła już
zapomnieć o swoim chwilowym porwaniu, jednak Leia wiedziała, że tak nie jest. Allana potrafiła
segregować swoje doświadczenia i odsuwać od siebie te bolesne. Ten talent odziedziczyła raczej
po Tenel Ka niż po Jacenie.
- Co się stanie z Zantayem Aurą? - spytała Allana.
Purn odpowiedział jej z radością. Był młodszy od Hana o jakieś dziesięć lat, wysoki, elegancko
ubrany i czarujący - tego. jak się domyślała Leia, wymagały kontakty z istotami zgłaszającymi
zwierzęta do konkursów.
- Spłodzi mnóstwo chitlików, które zostaną sprzedane za nieprzyzwoite sumy. Chitliki staną się
teraz najbardziej pożądanymi zwierzętami, dopóki za rok jakaś inna rasa nie wygra konkursu.
Zawsze jest w tym trochę polityki - dodał Purn na stronie, zwracając się do Hana i Leii. -
Podobno doradca Daali ma parę chitlików. Mimo wszystko taka wystawa może być świetną
zabawą. Bardzo mi przykro, że wam ją zepsuto...
- A mnie przykro z powodu zabitych zwierząt - powiedział Han.
- Niepotrzebnie - odparł Purn. - Z tego, co wiem, grupa, która próbowała was wykorzystać,
przemycała na Taris broń w klatkach z podwójnym dnem. Agenci Sojuszu Galaktycznego odkryli
skład broni ukryty w podziemiach hali. Między nami mówiąc, ten spisek może sięgać samej góry.
Mam tylko nadzieję, że nie popsuje to zbytnio reputacji wystawy. Przyszły rok zapowiada się
wyjątkowo korzystnie dla insektoidów i ptaków. Jeśli macie czas, mogę wam pokazać
holozdjęcia, które otrzymaliśmy. - Purn zamilkł na chwilę, po czym zwrócił się do Leii: - Zdaje
się, że kapitanowi Solo same oczy się zamykają.
- W ciągu minionych czterech cykli trzykrotnie zamknęły się na dobre - zauważył C-3PO.
Leia poklepała figlarnie Hana po plecach.
- Opuścił swoją popołudniową drzemkę. Może się rozbudzi, kiedy zaczniesz opowiadać o tym,
jak latałeś „Sokołem Millenium". Wiemy, że sprzedałeś go Ciksowi Trouvee, ale dzieci Ciksa nie
potrafiły powiedzieć, skąd go miałeś ani jakie było jego przeznaczenie.
Purn rozsiadł się w fotelu i uśmiechnął szeroko.
- „Sokół". Na samą myśl o nim... - Wyprostował się. - Widzicie, byłem młody i zakochany...

ROZDZIAŁ 20

Byłem młody i zakochany, i byłem dyrektorem Wędrownego Cyrku Molpol.
Ale może lepiej zacznę od początku.
Wychowywałem się na Generisie, gdzie moi rodzice prowadzili ranczo na dziewiczych terenach
nad brzegiem rzeki Atrivis, na jej górskim odcinku. Ranczo znajdowało się w odległości czterech
dni marszu od najbliższego skupiska populacji, jednak większość gości wolała zapłacić
dodatkowo za transport śmigaczem, który skracał podróż do niecałej standardowej godziny. Z

background image

czasem moi rodzice kupili własny śmigacz i nauczyli mnie nim latać. Kiedy miałem dwanaście
lat, zajmowałem się wożeniem gości na ranczo i z powrotem oraz nadzorowaniem wszelkich
rutynowych czynności związanych z konserwacją śmigacza. Kiedy nie latałem, robiłem to, co
było akurat do zrobienia na ranczu, gdzie życie było przyjemne, choć trochę nudne dla młodego
człowieka, który marzył o gwiazdach.
Miejsce przyciągało bogatych turystów, którzy chcieli w komfortowych warunkach zaznać
kontaktu z dziką przyrodą. Dla mnie i mojego rodzeństwa oznaczało to konieczność zaspokajania
ich potrzeb o każdej porze dnia i nocy. Gdy coraz więcej gości zaczęło zabierać ze sobą dzieci,
moim obowiązkiem stało się zabawianie ich w czasie, kiedy ich rodzice wybierali się na ryby,
polowania, piesze wycieczki albo spływy rzeką. To może się wydawać najgorszym możliwym
zajęciem, aleja uwielbiam się śmiać i mam wrodzony talent do rozśmieszania innych, nierzadko
własnym kosztem. Nigdy nie miałem nic przeciwko robieniu z siebie błazna, a popularność, jaką
cieszyłem się wśród dzieci, zwracała na mnie uwagę dorosłych. Przeważnie, odlatując, zapraszali
mnie na swoje ojczyste planety, które dla mnie były trochę nierealne. To od nich usłyszałem
cudowne opowieści o światach na Środkowych i Zewnętrznych Rubieżach, co tylko wzmogło
moje pragnienie jak najszybszej ucieczki z Generisu.
Na Generisie nie odczuwało się efektów imperialnych rządów, ale dzięki odwiedzającym ranczo
gościom moja rodzina była zawsze dobrze poinformowana o rozwoju wydarzeń w galaktyce.
Wiedziałem, że najszybsza droga do zdobycia licencji pilota statku kosmicznego wiedzie przez
jedną z imperialnych akademii, ale nie chciałem tracić czasu na przymusową służbę w marynarce
i nie interesowała mnie nauka latania myśliwcami TIE. Wybrałem więc drogę cywilną.
Praktykowałem w kilku firmach przewozowych i przedsiębiorstwach handlowych, zanim
zacząłem pracować jako wolny strzelec. W końcu zostałem zatrudniony przez Cyrk Molpol do
pilotowania jednego z ich lekkich frachtowców.
Molpol istniał już wtedy od około stu standardowych lat. Nie było to wielkie przedsięwzięcie,
jednak dochodowe i popularne, zwłaszcza na odległych światach, gdzie wizyta cyrku była
dorocznym świętem. Na cywilizowanych światach robiliśmy sobie żarty ze wszystkich: gwiazd
HoloNetu, sportowców, polityków, nawet z Palpatine'a, dopóki nie dostaliśmy ostrzeżenia z
Imperialnego Pałacu, że jeśli nie usuniemy go z repertuaru, poniesiemy konsekwencje. Za to na
odległych światach zbieraliśmy zawczasu informacje na temat miejscowych mitów i legend i
dopasowywaliśmy do nich nasz program. A mówiąc „odległe", mam na myśli planety, gdzie
tubylcy wciąż czerpali energię z paliw kopalnych, odczuwali skutki nieprzewidywalnej pogody i
umierali od chorób, które na Światach Jądra zostały zwalczone tysiące lat wcześniej. Planety, na
których nawet fakt pokonania grawitacji postrzegany był wciąż jako coś magicznego. Dla
większości populacji to, że przylecieliśmy z drugiego końca galaktyki, właściwie nic nie
znaczyło; mogliśmy równie dobrze przybyć z drugiej strony ich własnej planety. Liczyło się to,
że przywoziliśmy ze sobą wszystko, czego można było oczekiwać od cyrku: egzotyczne
zwierzęta, muzykę na żywo i zastępy utalentowanych artystów, od gabinetu osobliwości poprzez
akrobatów rasy Ryn albo iluzjonistów w rodzaju Wielkiej Xaverri.
Molpol lubił się określać jako przeciwieństwo Cyrku Horrificus z jego dzikimi arqetami, psami
akk i walkami gladiatorów. W zestawieniu z chaosem, jaki Horrificus siał swego czasu na Nar
Shaddaa, Molpol proponował czystą rozrywkę. Co prawda, podobnie jak Horrificus mieliśmy
rancora - albinosa o imieniu Śnieżynka - i zwyczajowy zestaw mięsożernych kotów, zwierząt
stadnych, wielbłądów i małp. Nasi treserzy przeczesywali galaktykę w poszukiwaniu
najciekawszych stworzeń - dianóg, nexu, mynocków, pcheł lawowych - ale dla najmłodszych
widzów mieliśmy też taurille, jastrzębionietoperze, pająki energożerne i knytiksy. Ówczesny

background image

właściciel Molpolu, Ortolanin nazwiskiem Dax Doogun, marzył o dodaniu sarlacca do tej
menażerii, ale nie wiedział, jak rozwiązać problem transportu.
Do przewozu zwierząt używaliśmy starego okrętu desantowego Haor Chall C-9979,
zmodyfikowanego tak, żeby mógł być obsługiwany przez żywą załogę - bo Molpol posiadał
niewiele droidów - i wyposażonego w pokaźnych rozmiarów hipernapęd klasy szóstej. Ładownie,
stelaże i ogromne obrotowe platformy, które Neimoidianie zaprojektowali do przewożenia
swoich czołgów i transportowców dla robotów bojowych, zostały przystosowane do potrzeb
naszych banth, acklayów i gundarków. No i oczywiście Śnieżynki.
„Sokół Millenium" należał już do Molpolu, kiedy ja dołączyłem do ekipy. Wydało mi się to
dziwne, że taki potężny statek jest własnością cyrku. Poprzedni właściciele wyposażyli
frachtowiec w hipernapęd klasy wojskowej i górną wieżyczkę turbolasera. Jednak im dłużej
zasiadałem za jego sterami, tym częściej dochodziłem do wniosku, że „Sokół" idealnie pasuje do
Molpolu. Był równie zwinny jak nasi akrobaci i równie pstrokaty jak nasi pozostali artyści. Poza
tym okres świetności miał już dawno za sobą - okaleczony w walce, wyglądał tak, jakby trzymał
się na słowo honoru i potrzebował kapitalnego remontu. Był też najbardziej kapryśnym ze
wszystkich statków, jakie kiedykolwiek pilotowałem.
Z czasem bardzo polubiłem „Sokoła", jednak dla mnie główną atrakcją Molpolu była młoda
akrobatka, znana pod pseudonimem scenicznym Sari Danzer. Była piękna, pełna gracji i potrafiła
wykonywać akrobacje repulsorowe, które wprawiały w zachwyt i zdumienie nawet najbardziej
wybrednych widzów. W przeciwieństwie do mnie ona miała cyrk we krwi, a wykonywane przez
nią numery były doskonalone od pokoleń przez członków jej rodziny, którzy strzegli swoich
sekretów równie zazdrośnie, jak niegdyś Jedi strzegli swoich. Dzięki pomysłowemu
wykorzystaniu laserów i innych akcesoriów Sari potrafiła zniknąć, skurczyć się, przerosnąć
banthę albo przemknąć po niebie jak meteor. Nawet kiedy nie występowała na scenie, poruszała
się z taką lekkością, jakby grawitacja na nią nie działała.
Była gwiazdą Molpolu i niestety o tym wiedziała.
Jej wymagania nie znały granic, a do wszystkiego, co robiła, podchodziła zawsze z największą
skrupulatnością. Wszystko musiało być na swoim miejscu; każdy element stroju musiał być
idealnie dopasowany, każdy krok perfekcyjnie wymierzony. Jeśli zdarzyło jej się wykonać jakiś
numer nie całkiem idealnie, chodziła wściekła przez parę dni. A żaden członek ekipy technicznej
za nic w świecie nie chciał sknocić oświetlenia albo muzyki. Sari nie krzyczała, ale jej lodowate
milczenie było ogłuszające.
To wszystko jednak nie przeszkodziło mi się w niej zakochać. Byłem tylko pilotem i nie miała
dla mnie zbyt dużo czasu, jednak udało mi się do niej zbliżyć. Jako że każdy w Molpolu miał
jakąś dodatkową rolę, postanowiłem dołączyć do zespołu klaunów, chociażby po to, żeby móc
zamieniać z Sari parę słów między występami. Wysiadałem razem z piętnastoma innymi
klaunami z czteroosobowego śmigacza albo po prostu wywijałem orła, a ona czekała za kulisami
na swój występ. Życzyłem jej powodzenia albo komplementowałem jej kostium. Wątpię, żebym
ją choć trochę pociągał fizycznie, ale podobało jej się to, że potrafiłem rozbawić publikę i
wprowadzić wszystkich w dobry nastrój przed jej występem.
Normalnie wszyscy artyści podróżowali między planetami na pokładzie starego statku
pasażerskiego, gdzie trudno było o prywatność, gdzie huczało od plotek i gdzie kłótnie były na
porządku dziennym. „Sokół" był zarezerwowany dla właściciela, konferansjera, ich
sporadycznych gości oraz dochodów z przedstawienia. Mimo to Sari często mnie pytała, jak
mogę podróżować tą „kupą złomu". W takich chwilach próbowałem wygłaszać peany na cześć
„Sokoła", ale moje słowa trafiały w próżnię. W końcu jednak zdobyłem się na odwagę i
zapytałem ją, czy nie chciałaby zamienić swojej cokolwiek ciasnej kwatery na pokładzie statku

background image

pasażerskiego na względny luksus prywatnej kajuty na pokładzie „Sokoła". W planie mieliśmy
występy na dwóch prowincjonalnych planetach w Sektorze Anoat, na które Dax Doogun i
konferansjer mieli dolecieć statkiem gubernatora tamtejszego systemu gwiezdnego. Nie mogłem
sobie wymarzyć lepszej okazji. Żadnych skoków w nadprzestrzeń - dla zaoszczędzenia paliwa i
obniżenia kosztów - tylko trzy długie dni i noce podróży przez normalną przestrzeń, z trzeciej
planety w układzie na siódmą. Starałem się, żeby zaproszenie zabrzmiało niezobowiązująco, ale
byłem pewien, że ona wie, co ja knuję, i wie, że ja wiem, że ona wie. Odpowiedziała, że jej
decyzja będzie uzależniona od wyniku dokładnej inspekcji statku, którą przeprowadzi bez
ostrzeżenia. Powiedziała to w żartobliwym tonie, ale wiedziałem, że mówi najzupełniej
poważnie.
Spędziłem kilka dni na gruntownym sprzątaniu i czyszczeniu statku. Odkurzyłem ładownie i
główny korytarz, wypolerowałem tablicę przyrządów w kabinie i kazałem wymienić obicie na
fotelu pilota. Tak bardzo mi zależało na tym, żeby statek wyglądał nieskazitelnie, że nie chciałem
nawet powierzać tego zadania należącym do Molpolu droidom roboczym. „Sokół" miał dwie
kajuty, ale skupiłem się na tej większej, zwykle zarezerwowanej dla Daksa Dooguna, Wyprałem
pościel, zainstalowałem nowe oświetlenie, wyszorowałem odświeżacz, skalibrowałem prysznic
soniczny. Na stolikach po obu stronach największej koi poustawiałem świece i skompletowałem
składankę muzyki, którą można było puścić przez interkom statku. Zrobiłem zapasy jedzenia i
wina i poprosiłem kucharza Molpolu, żeby przygotował specjalny posiłek, który mógłbym
podgrzać i podać. Zarówno artyści, jak i ekipa świetnie się bawili, obserwując moje wysiłki
mające na celu zdobycie Sari, a większość chętnie brała udział w tym spisku. Udało mi się nawet
przekonać Daksa Dooguna. żeby sfinansował zamontowanie stolika z planszą do dejarika w
głównej ładowni „Sokoła". Wiedziałem, że Dax jest miłośnikiem tej gry, ale, co ważniejsze,
wiedziałem, że lubi ją też Sari. więc poświęcałem każdą wolną chwilę na poznawanie jej
tajników i reguł. Wiedziałem także, że Sari nie toleruje żadnej przemocy, dlatego zadbałem, żeby
wejście do wieżyczki turbolasera było szczelnie zamknięte.
W trakcie pracy układałem w głowie cały scenariusz - potrawy i wina, które będziemy spożywać,
nastrojowa muzyka, jakiej będziemy słuchać, zażarte, lecz figlarne boje w dejarika, które
będziemy toczyć, mój kintański skoczek bijący jej mantelliańskiego savripa...
W końcu nadszedł dzień, w którym Sari przeprowadziła swoją niezapowiedzianą inspekcję.
Daliśmy właśnie drugi z trzech zaplanowanych występów na Delphonie, gdzie wśród
prymitywnych kultur funkcjonowała legenda o bombardowaniu asteroidami i o statku
kosmicznym, który odleciał z próbkami genomów miejscowej fauny i flory. Tubylcy nie dali się
nabrać na nasze próby wykorzystania legendy, ale i tak dobrze się bawili. W rezultacie daliśmy
jeden z najbardziej udanych występów, w którym Sari jak zawsze się wyróżniała.
Obchód „Sokoła" zaczęła od rampy, gdzie przyklękła na jedno kolano, żeby dokonać dokładnych
oględzin. Po wejściu do środka udała się prosto do kabiny. Przejechała ręką w białej rękawiczce
po tablicy przyrządów, drążku sterowniczym oraz kilku dźwigniach i przełącznikach. Usiadła w
fotelu drugiego pilota i zakręciła się dookoła. Następnie wróciła do głównej części statku i
zrobiła dwa okrążenia wokół głównego korytarza, zanim weszła do którejkolwiek z mniejszych
kajut i ładowni. Zaglądała w mroczne zakamarki, wypatrując kurzu lub pajęczyn, i uśmiechała
się, wyraźnie pod wrażeniem albo przynajmniej usatysfakcjonowana efektami moich starań. Gdy
wróciła do głównej ładowni, ściągnąłem brezent, pod którym ukryty był stolik z planszą do
dejarika, i zrozumiałem po błysku w jej oczach, że przeszedłem test.
Na koniec powiedziała tylko:
- Tak.

background image

Zwinęliśmy obóz na Delphonie, złożyliśmy namioty i posprzątaliśmy po sobie. Treserzy i
opiekunowie zagonili zwierzęta do desantowca Haor Chall; ekipa udała się do swojego statku,
artyści do swoich, a Sari i ja weszliśmy na pokład „Sokoła Millenium". Poleciłem komputerowi
nawigacyjnemu wytyczyć najprostszą trasę na Delphona Siedem, ponieważ miałem zamiar przez
większą część lotu korzystać z autopilota. W tamtych latach, zanim Sojusz Rebeliantów zaczął
budować tajne bazy na światach Javina Większego, jedynym niebezpieczeństwem, jakie
towarzyszyło podróżom na podświetlnej, byli piraci. Ale z tego, co słyszałem, Imperialni
rozprawili się z piratami. Poza tym piraci z zasady nie napadali na cyrki.
Podczas gdy Sari brała prysznic i zmywała z siebie makijaż i brokat, ja nakryłem do stołu w
głównej ładowni, otworzyłem wino, żeby pooddychało, podgrzałem jedzenie, zapaliłem świece,
które porozstawiałem w różnych miejscach, i puściłem muzykę przez interkom. Kiedy Sari
przebrała się w coś wygodniejszego, przyszła do głównej ładowni i jej widok na zawsze mnie
odmienił.
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy stole i nalałem wina do kieliszków.
- Za udaną podróż - powiedziałem, unosząc kieliszek.
Uśmiechnęła się i uniosła swój.
Kieliszki były o milimetry od siebie, kiedy z głośników rozległ się głos kapitana desantowca:
- Piraci!
Podskoczyłem, rozlewając wino na wszystkie strony, i popędziłem, żeby założyć słuchawki
komunikatora.
- Jesteś pewien? - zapytałem.
- Mają symbol Ognistego Szponu - powiedział kapitan.
- Wiedzą, że jesteśmy z cyrku? - spytałem.
- Wiedzą, ale nic ich to nie obchodzi - odparł.
- Próbowałeś wzywać pomocy? - zapytałem, właściwie spodziewając się odpowiedzi, którą
otrzymałem:
- Zagłuszają łączność - oznajmił kapitan,
Sari i ja pobiegliśmy do kabiny i usiedliśmy w fotelach, w samą porę, żeby zobaczyć
ostrzegawcze wiązki, przelatujące wzdłuż kadłubów wielkiego dwuskrzydłowego desantowca i
statku pasażerskiego. Strzały były oddane z lekkiego krążownika, równie starego jakHaor Chall
C-9979 i ozdobionego pirackim znakiem Ognistego Szponu; towarzyszył mu tuzin
zmodyfikowanych myśliwców.
- Kim oni są? - spytałem kapitana.
- Czarna Dziura - brzmiała jego odpowiedź.
Zakląłem pod nosem. Gang Czarnej Dziury był zapewne niezbyt kreatywny, jeśli chodzi o wybór
nazwy, za to należał do najgroźniejszych grup działających na szlakach kosmicznych po tej
stronie Jądra.
- Wysunęli jakieś żądania?-zapytałem.
- Kazali nam tylko wylądować na Regosh - poinformował kapitan.
Regosh, główny księżyc Delphona Cztery, był niezamieszkałą kulą o niskiej grawitacji, zalesioną
równie gęsto jak moja ojczysta planeta. Było tam wystarczająco dużo tlenu dla ludzi i
humanoidów, ale podejrzewałem, że niektórzy z naszych artystów będą musieli założyć maski do
oddychania - jeśli oczywiście piraci nie planowali nas od razu zabić.
Rozważałem potraktowanie krążownika turbolaserem „Sokoła", ale prawie od razu zarzuciłem
ten pomysł. Choćby statek był najzwinniejszy, nie miałem wystarczających umiejętności, żeby
zajmować się równocześnie walką i pilotowaniem. Zresztą Sari jakby czytała w moich myślach.
- Zobaczmy, czego chcą - powiedziała.

background image

- To mogą być handlarze niewolników - wyraziłem przypuszczenie.
Pokiwała głową.
- Wtedy będziemy się tym martwić.
Zmieniłem kurs, podążając za desantowcem i pozostałymi statkami w rzadką atmosferę Regosh.
Piraci poprowadzili nas na rozległą polanę na północnej półkuli, gdzie czekała grupa ich
kompanów. Niektórzy z nich byli uzbrojeni w wielostrzałowe blastery. Stanowili zbieraninę
najniebezpieczniejszych ras, jakie można było spotkać na Zewnętrznych Rubieżach, i nie
wyglądali na takich, z którymi dałoby się dogadać. Wątpliwe, żeby nawet najlepsze moje gagi
wywołały u nich choćby uśmiech. Kiedy wszystkie statki Molpolu wylądowały, przywódca
bandy piratów, posługując się łamanym basikiem, rozkazał załodze C-9979 zejść na ląd. Reszta z
nas miała pozostać na pokładach swoich statków.
Nagle zamiary Czarnej Dziury stały się jasne; przyniosły zarazem ulgę, jak i potwierdzenie
najgorszego scenariusza - chcieli uprowadzić desantowiec.
Przez trzy standardowe godziny patrzyliśmy, jak wyganiają zwierzęta ze statku i puszczająje
samopas na polanie, równie posłuszne jak przed występem. Wiele z nich, nieprzyzwyczajonych
do swobody, wywędrowało na obrzeża polany i zaczęło skubać bujne listowie. Niektóre z kotów
i gundarków uciekły i zniknęły w lesie. Mniejsze zwierzęta - jaszczurki śnieżne, eopie, nerfy i
inne - zdezorientowane, zgromadziły się na środku lądowiska, jakby czekały na instrukcje.
Gdy tylko rozładowywanie się zakończyło, kilku piratów wbiegło na pokład desantowca i
wystartowało. Pozostałe statki Czarnej Dziury także odleciały i w mgnieniu oka po piratach nie
było śladu.
Razem z Sari wybiegłem z „Sokoła", żeby dołączyć do reszty ekipy i artystów Molpolu, którzy
także opuszczali w pośpiechu swoje statki. Zatrzymałem się kilka kroków od rampy i rozejrzałem
po okolicy. Blade niebo nad Regosh ciemniało, a otaczający polanę las rozbrzmiewał odgłosami
miejscowych zwierząt. Miałem złe przeczucia, które stały się jeszcze gorsze, kiedy zobaczyłem
setki par oczu błyskających w półmroku.
Nagle coś wypadło spomiędzy drzew z zadziwiającą prędkością i zniknęło z powrotem w lesie z
jednym z mniejszych zwierząt w paszczy. Po chwili pojawiło się kolejne stworzenie i zabrało
drugie zwierzę. Potem trzecie i czwarte...
Arsenał Molpolu składał się głównie z broni ceremonialnej używanej przez naszych strzelców
wyborowych podczas występów. Niektórzy członkowie ekipy mieli prawdziwe blastery. jednak
było ich zbyt mało, żeby odpierać ataki, które trwałyby zapewne przez całą noc. Zastanawiałem
się już nad użyciem turbolasera „Sokoła" do wykarczowania drzew, kiedy podbiegło do mnie
kilku treserów.
- Musimy zagonić te zwierzęta do „Sokoła"! - krzyknął mi ktoś do ucha.
Musiałem mieć głupią minę, bo powtórzył swoją wypowiedź jeszcze głośniej.
Potrząsnąłem głową, żeby ochłonąć, i zwróciłem uwagę, że „Sokół" nie pomieści choćby jednej
trzeciej zwierząt - nawet gdyby wykorzystać oprócz przestrzeni ładunkowej pomieszczenia
mieszkalne.
- W takim razie będziesz musiał zrobić trzy kursy - powiedział Ryn, który często pełnił rolę
mojego drugiego pilota.
- Trzy kursy dokąd? - spytałem głosem, który wydał mi się obcy.
- Z powrotem na Delphona - usłyszałem.
Wszyscy zaczęli się przekrzykiwać, ogłuszając mnie niepotrzebnymi informacjami.
Musieliśmy to zrobić dla dobra zwierząt. Nie mogliśmy zostawić ich na Regosh na pastwę
drapieżników. Duże zwierzęta mogły się same obronić, ale te mniejsze trzeba było ratować.
Tylko „Sokół" był wystarczająco szybki, żeby wypełnić to zadanie. I tylko ja potrafiłem

background image

zaplanować i wykonać odpowiednie mikroskoki. W tym czasie reszta miała pozostać na księżycu
i odganiać drapieżniki.
Tak więc odsunąłem się, żeby zrobić miejsce treserom, którzy natychmiast przystąpili do
zaganiania zwierząt na pokład „Sokoła". Żałowałem, że piraci nie zostawili nam chociaż
taanabiańskiej słomy na pokrycie pokładu, ale cała pasza odleciała wraz z desantowcem Haor
Chall. Kiedy w końcu byłem w stanie się ruszyć, popędziłem na statek, żeby włączyć generatory
tle'111 i tłumiki inercyjne pod pokładem i ustawić filtry powietrza na pełną moc. Ale mój nos
mówił mi już, że nie ma szans, żeby filtry poradziły sobie ze smrodem wytwarzanym przez
wystraszone jaszczurki śnieżne i inne zwierzęta. Zacząłem nawet wątpić, czy „Sokół" będzie
jeszcze kiedykolwiek pachniał tak jak dawniej.
I kiedy już wydawało się, że gorzej być nie może, Śnieżynka ubzdurał sobie, że „Sokół" połyka
te małe zwierzęta, i postanowił ruszyć im na pomoc. Nie wiem, czy ktokolwiek słyszał
o rancorze albinosie atakującym frachtowiec YT-1300, ale to właśnie się wtedy zdarzyło. A
jedynym sposobem, żeby uchronić statek przed zdemolowaniem i żrącą śliną, było uruchomienie
repulsorów i utrzymywanie „Sokoła" poza niemałym zasięgiem ramion Śnieżynki, podczas gdy
jego treserzy próbowali go uspokoić. Nie wiem dokładnie, jak długo trwał ten taniec, ale zanim
dobiegł końca, wiele zwierząt się pochorowało i zaczęło wymiotować, wzmagając jeszcze
wszechobecny smród.
W całym tym zamieszaniu zupełnie straciłem z oczu Sari, chociaż podejrzewałem, że uciekła do
swojej kajuty na statku pasażerskim. Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy opuszczając kabinę
„Sokoła", zobaczyłem Sari siedzącą na brudnym pokładzie w głównej ładowni. Miała podartą
suknię, twarz pokrytą bliżej nieokreślonymi substancjami i rozmazany makijaż. Widząc, że
płacze, podszedłem do niej i zacząłem przepraszać za wszystko, co tylko przyszło mi do głowy,
łącznie z atakiem piratów.
Wpatrywała się we mnie przez dłuższą chwilę, po czym otarła łzy z oczu i się roześmiała.
- Głuptas z ciebie - powiedziała - nawet kiedy nie występujesz jako klaun.
Zacząłem bąkać coś w odpowiedzi, ale mi przerwała.
- Jak myślisz, dlaczego pracuję w cyrku? Dla oklasków? Dla tych marnych paru kredytów, które
zarabiamy? - Wskazała szerokim gestem na stłoczone wokół niej śmierdzące eopie i śnieżne
jaszczurki. - Kocham zwierzęta, Purn. I myślę, że kiedy już odwieziemy je wszystkie z powrotem
na Delphona, to zakocham się w tobie.
- Właściwie to potrzeba było mojego drugiego pilota, Ryna,
i czterech kursów, żeby przetransportować wszystkie zwierzęta z powrotem na Delphona -
ciągnął Purn. - Ale dzięki „Sokołowi" dokonaliśmy tego w rekordowym czasie i ostatecznie
straciliśmy tylko dwanaście zwierząt, które padły ofiarą drapieżników z Regosh.
- A co z dużymi zwierzętami? - spytała Allana siedząca jak na szpilkach.
- No cóż, one zaczęły nowe życie na Regosh.
- Nawet Śnieżynka?
- Nawet Śnieżynka. - Purn się uśmiechnął. - Wyglądał na szczęśliwego, kiedy go widziałem po
raz ostatni.
- Bo nie musiał już robić sztuczek cyrkowych?
- Może i dlatego. Ale myślę, że Regosh przypominał mu trochę jego rodzinny Dathomir.
- Moja mama... - zaczęła Allana, ale przerwała. - A co się stało z małymi zwierzętami?
Uśmiech Purna zmienił się w grymas żalu. Odwrócił się w stronę Hana i Leii.
- Koniec końców atak piratów okazał się na tyle kosztowny, że Dax Doogun był zmuszony
wszystko sprzedać, nawet samą nazwę „Molpol".
- Piraci z Czarnej Dziury nie zostali złapani? - spytała Leia.

background image

- Niektórzy tak. Reszta połączyła siły z Konsorcjum Zanna.
- Domyślam się, że „wszystko" obejmowało też „Sokoła" - wtrącił Han.
- Niestety. Gdybym miał dość kredytów, odkupiłbym statek, ale bogactwa nieprędko miały do
mnie trafić.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi i po chwili ukazała się w nich głowa olśniewająco
pięknej Twi'lekanki.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale miałeś wręczyć główne nagrody.
Purn dał jej znak, żeby weszła do pokoju.
- Jeszcze chwilę. - Spojrzał na Hana. - Na czym to ja skończyłem?
- Odkupiłbyś „Sokoła"...
Purn pokiwał głową.
- To prawda. „Sokół" był jedną z pierwszych rzeczy, jakie zostały sprzedane, a ja, jako dyrektor,
osobiście załatwiałem transakcję z Ciksem Trouvee.
- I co potem? - spytała Allana.
- Po Molpolu wróciłem do pilotowania, ale stwierdziłem, że już nie sprawia mi to przyjemności.
Zamiast tego nabrałem upodobania do zwierząt. Pracowałem jako konferansjer w kilku innych
firmach, aż w końcu zostałem sędzią na wystawach zwierząt. I tym się zajmuję do dziś.
Han potarł podbródek.
- Mówiłeś, że „Sokół" należał już do Molpolu, kiedy ty nastałeś.
- Tak. Dax Doogun kupił go parę lat wcześniej.
- Wiesz, gdzie Dax go znalazł?
Purn zastanawiał się przez chwilę.
- Przypominam sobie, że „Sokół" był jakimś statkiem medycznym.
- Naprawdę? - zdziwiła się Leia.
- Ale obawiam się, że to wszystko, co pamiętam na ten temat.
- Doogun by pamiętał, prawda? - powiedział Han.
- Z pewnością. Ale nie miałem żadnego kontaktu z Daksem od... no, co najmniej od dwudziestu
lat.
Allana posmutniała.
- Wie pan, gdzie on jest?
- Przykro mi, młoda damo, ale nie wiem.
- Znajdziemy go - oświadczył z przekonaniem Han, głównie ze względu na Allanę.
- Nie powiedziałeś, co się stało z Sari - wtrąciła Leia.
Purn roześmiał się głośno.
- Aż wstyd powiedzieć! Ożeniłem się z nią. - Skinął na Twi'lekankę czekającą cierpliwie przy
drzwiach. - Sari, pozwól że ci przedstawię Hana, Leię i Amelię Solo oraz ich androida See-
Threepio.
- Bardzo mi miło - powiedziała Sari.
- Cała przyjemność po naszej stronie - odparła Leia, uśmiechając się szeroko.
- Można powiedzieć, że połączył nas cyrk - stwierdził Purn - aleja lubię przypisywać tę zasługę
„Sokołowi Millenium".

Rozdział 21

- Wyglądam idiotycznie - stwierdził Poste. Kiedy wyciągnął ręce przed siebie, rękawy jego
garnituru w kolorze ochry zsuwały się niemal do łokci.
- Oczywiście. Ale masz być specjalistą od reklamy, więc nikt nie zwróci uwagi.

background image

Jadak, ubrany w kombinezon w kolorze fuksji i miękkie buty do kolan, domyślał się, że sam nie
wygląda dużo lepiej. Wierzył jednak, że zdołają odgrywać tę komedię wystarczająco długo, żeby
wykonać swoje zadanie.
Właściciele ubrań leżeli teraz w samej bieliźnie w przestronnym i wytwornym odświeżaczu
pokoju hotelowego. Ręce i nogi mieli spętane elektrokajdankami, a usta zaklejone taśmą klejącą.
Poste i Jadak przylecieli na Holess zaledwie godzinę wcześniej według czasu lokalnego, W
porcie kosmicznym wypożyczyli luksusowy śmigacz i udali się prosto do eleganckiego hotelu w
centrum miasta. Razem z dwoma oprychami Reja Taunta zaczaili się w pokoju na trzydziestym
szóstym piętrze, z którego rozciągał się idealny widok na Górę Sprawiedliwości. Dwóch
specjalistów od reklamy nie zdążyło nawet otworzyć bagaży, kiedy zostali ogłuszeni przez parę
Weequayów. Strój większego z mężczyzn był trochę za luźny dla Jadaka, za to Poste w ubraniu
mniejszego wyglądał jak w termokurczliwym opakowaniu. Mimo wszystko obydwaj
prezentowali się w nich znacznie lepiej, niż wyglądaliby Weequayowie z zaplecionymi w
warkocze włosami.
- Gotowi? - spytał niewyraźnym basikiem Weequay o imieniu Erf.
Jadak obciągnął kurtkę.
- W porządku. - Skinął na Poste'a który się skrzywił, ale zdołał się oderwać od lustra,
zajmującego całą ścianę odświeżacza.
Erf wyciągnął dwa blastery z przepastnych kieszeni płaszcza.
- Zabezpieczone. Już przestawione na ogłuszanie. - Spraw* dził jeszcze przełączniki, po czym
wręczył blastery Jadakowi.
Jadak zważył je w rękach, a następnie podał ten mocniejszy Poste'owi, który jeszcze raz
sprawdził przełączniki, skontrolował stan baterii i poziom gazu, zanim wsunął broń do kabury
pod pachą.
- Masz walizka - powiedział drugi z humanoidów. - W środku karta danych.
Jadak wziął niewielką metalową walizkę i doznał czegoś, co w pierwszej chwili uznał za déj? v
u. W istocie jednak pamięć przeniosła go do hangaru na najniższej kondygnacji budynku biur
Senatu na Coruscant, gdzie dostarczył podobną walizkę senatorom Des'seinowi, Largettowi i
Zarowi. Jadakowi wydało się Jakby to wspomnienie miało nie; więcej niż miesiąc.
„Antariańska Strażniczka, która odbierze statek, nazywa się Folee. Znajdziecie ją w Salik City,
które jest stolicą zachodnich regionów. Ona was oczekuje. Zdani«, które wam podaliśmy..."
- Wszystko gra? - spytał Poste.
Wspomnienie uleciało.
- Wyglądałeś, jakbyś był nieobecny.
Jadak odwrócił wzrok.
- Powtarzałem w głowie plan.
- Jakieś wątpliwości?
Jadak pokręcił głową.
- Tylko refleksje.
Chwycili swoje małe plecaczki, odnaleźli wynajęty śmigacz w hotelowym garażu i usadowili się
w anatomicznych fotelach. Czterdziestoletni incom T-11 o stylowej linii i opadającym dziobie
wyposażony był w potężne repulsory i szerokie dysze silników manewrowych. Ręce Jadaka
powędrowały odruchowo na stery. Już po chwili wzbili się w gęste powietrze planety i włączyli
do ruchu na wysokości trzydziestu metrów.
Odznaczająca się dużym zróżnicowaniem terenu Holess była ojczystą planetą korpulentnych
humanoidów, spokrewnionych prawdopodobnie z długouchymi Lannikami. Rdzenna populacja
mieszkała w strzelistych miastach, zbudowanych dzięki zyskom czerpanym z bogatych złóż

background image

duranium, wydobywanego i eksportowanego od tysięcy lat. Holessianie, dysponujący większymi
dochodami i większą ilością wolnego czasu niż większość ras potrafiłaby spożytkować, podnieśli
swój wrodzony szacunek dla prawa do rangi religii. W konsekwencji na Holess istniało więcej
drobiazgowych przepisów niż gdziekolwiek indziej w galaktyce, a rdzenni mieszkańcy wszelkie
spory lubili rozstrzygać na drodze sądowej. Prawa uchwalane były dla samych praw ze
świadomością, że ktoś na pewno je złamie i będzie musiał stanąć przed sądem. Sędziowie byli
czczeni niczym bogowie, a prawników - zarówno oskarżycieli, jak i obrońców - traktowano jak
gwiazdy. Wybranie do ławy przysięgłych było równoznaczne z udziałem w świętym rytuale.
Holessianie śledzili procesy z równym zapałem, z jakim inne rasy śledziły rozgrywki sportowe.
Obstawianie werdyktów postrzegano jako świętokradztwo, ale same decyzje były w
nieskończoność omawiane, roztrząsane i analizowane, nierzadko przez lata po zakończeniu
postępowania.
Głównym ośrodkiem systemu prawnego była Góra Sprawiedliwości, przypominająca katedrę
budowla na szczycie naturalnego wzniesienia w centrum stolicy. Rezerwowano ją dla
najgłośniejszych spraw, nierzadko o galaktycznej randze. Często porównywana do Wieży Praw
na pokojowej planecie Bimimsaari, góra stanowiła centralny punkt życia Holessian i cel
pielgrzymek, które wszyscy tubylcy musieli odbyć przynajmniej raz w życiu. Prowadziła do niej
szeroka rampa, która biegła serpentynami od monolitowej podstawy wzgórza do masywnych
frontowych drzwi budowli. Nad wejściem wisiał olbrzymi holoekran, widoczny z odległości paru
kilometrów, na którym wyświetlano relacje na żywo z procesów, a także reklamy rozmaitych
produktów i usług.
Majestatyczne iglice góry wznosiły się na wprost śmigacza; którym Jadak kluczył bez wysiłku
pomiędzy innymi pojazdami. W dole otaczające górę bulwary pełne były widzów, wiwatujących
na cześć sędziów, prawników i przysięgłych, którzy zmierzali w stronę rampy. Wzdłuż trasy
procesyjnej rozstawiono prowizoryczne stragany, na których sprzedawano jedzenie, napoje,
kopie akt sprawy oraz pamiątki, łącznie z miniaturkami głównych uczestników.
Najlepiej sprzedającym się produktem był na razie model głównego świadka w sprawie, która
pochłaniała uwagę Holessian od kilku miesięcy. Pozew został wniesiony przez firm? Colla-
Arphocc Automata przeciwko rządowi Sojuszu Galaktycznego i dotyczył prawa do wznowienia
produkcji robotów bojowych, które w latach poprzedzających Wojny Klonów przyniosły
mięsożernym Colicoidom reputację barbarzyńców Po zakończeniu wojny koncern Colicoid
Creation Nest został zmuszony do rozbrojenia i teraz, z obawy przed brutalnym odwetem ze
strony sił imperialnych, pozostawał w ukryciu. Niedawno jednak Colicoidowie, reprezentowani
przez słynnego adwokata z Epiki, wyszli z ukrycia, twierdząc, że są w posiadaniu dokumentów,
na których widnieje osobista pieczęć Imperatora Palpatine'a. Dokumenty stwierdzały rzekomo, że
zakaz produkcji robotów bojowych wygasł przed rokiem. Colicoidowie twierdzili, że mająjuż
prawo konkurować z innymi dostawcami broni i sprzętu wojskowego, takimi jak Roche, Givin
Cartel czy Tendrando Arms.
Fakt, że głównym świadkiem Colla-Arphocc Automata był dawny członek zespołu projektowego
znanego jako Colla Designs, dał holessiańskim wytwórcom pamiątek wspaniałe pole do popisu.
Sprzedawane na straganach figurki nie tylko wyglądały jak miniaturowe droidy niszczyciele -
tylko bez bliźniaczych blasterów i charakterystycznego bąbla obronnego - ale też można je było
złożyć w niemal idealną kulę. Podobna transformacja - rzadko występujący, niekontrolowany
odruch wywołany spotkaniem ze starożytnym drapieżnikiem znanym jako hueche - była możliwa
dzięki zachodzącym na siebie, epidermalnym rogowym łuskom, które stanowiły zasadniczą część
skorupy kostnej Colicoidów. Niektórzy ksenobiolodzy uważali, że osiągnięcia Colicoidów w
tępieniu hueche'a stały się katalizatorem ich późniejszych sukcesów na polu projektowania broni.

background image

Nawet z wysokości trzydziestu metrów Jadak i Poste widzieli, że wielu widzów zabawia się
wykonanymi z foamitu modelami Colicoidów. Rzucali nimi do siebie, żonglowali, turlali po
szerokich chodnikach i urządzali między nimi pozorowane bitwy.
Gdy zbliżyli się do zamkniętej strefy powietrznej wokół Góry, Poste przesłał kod dostępu, który
zabrali specjalistom od reklamy. Lądowanie na krętej rampie lub w jej pobliżu było zabronione,
ponieważ większość uczestników procesów i wszyscy pielgrzymi pokonywali tę drogę pieszo - a
niektórzy nawet na czworakach. Obrzeżona po obu stronach niskimi barierkami z duranium
rampa zapewniała liczne miejsca odpoczynku dla strudzonych, odgrodzone w większości
furtkami i zdobione duraniowymi tablicami z wygrawerowanymi tekstami ustaw i dekretów.
Kiedy otrzymali pozwolenie na lądowanie, Jadak skierował śmigacz w stronę poduszkowej
platformy, na której mieściła się kabina projekcyjna gigantycznego holoekranu.
W strefie dokowania platformy czekał Holessianin w niebieskiej tunice.
- Jesteście przedstawicielami Desicare Deodorant?
- Prosto z Coruscant.
- Suche jak pieprz i pachnące.
Poste popatrzył na Holessianina z konsternacją, a potem uśmiechnął się szeroko.
- Hej, znasz nasz slogan.
- Codziennie używam waszych produktów.
- Nasz ulubiony typ klienta - powiedział Jadak.
- Mamy przepisy regulujące potliwość - wyjaśnił z powagą Holessianin.
- Ręce do góry - powiedział Poste.
Holessianin odwrócił się ku niemu gwałtownie.
- Zapewniam, że jestem zupełnie suchy...
Na widok blastera Poste'a wyciągnął ręce w górę.
- Nie ma powodów, żeby oblewać się zimnym potem - powiedział Jadak, wyciągając blaster. -
Wprowadź nas tylko do kabiny i wykonuj wszystkie nasze polecenia, jakby były prawem.
Kiedy weszli do owalnej kabiny, wszyscy poza samotnym strażnikiem byli do nich odwróceni
plecami. Wyczuwając, że coś jest nie tak, strażnik sięgnął po blaster, ale Poste był na to
przygotowany. Rozbroił strażnika i powtórzył ostrzeżenie, którego Jadak udzielił przed chwilą
witającemu ich Holessianinowi. Zamieszanie zwróciło uwagę niektórych techników, którzy
odwrócili się od swoich monitorów, by ujrzeć ludzi z Desicare Deodorant mierzących do nich z
blasterów.
- Jeśli chcecie więcej czasu ekranowego dla waszego produktu, to wystarczy poprosić - odezwał
się jeden z techników.
Teraz już wszyscy się odwrócili.
- Naruszyliście postanowienie jeden-trzy-trzy-trzy-sześć łamane przez dwa łamane przez B
kodeksu karnego, dotyczące nieuprawnionego wejścia. Musicie wiedzieć, że mamy prawo
wytoczyć wam proces, niezależnie od waszego...
Wiązka, którą Poste posłał w dźwiękochłonny sufit, zakończyła gadaninę.
Jadak otworzył walizkę i uniósł nad głową kartę danych.
- To jest nowy spot, który macie puścić.
Holessiański kierownik zaprotestował:
- Wszystkie reklamy muszą być zgłaszane do Ministerstwa Mediów w celu wcześniejszego
sprawdzenia, czy ich treść nadaje się do publicznej emisji, a także powinny być sklasyfikowane
zgodnie ze wskazówkami opublikowanymi przez Komisję Przyzwoitości.
- Więc nas pozwijcie, jeśli nie spełni waszych norm - powiedział Jadak.
- Nie omieszkamy.

background image

- Czy macie pozwolenie na te blastery? - spytał jeden z techników.
Poste wystrzelił kolejną wiązkę.
- Ogłuszę następnego, który się odezwie.
Jadak zszedł po pokrytych wykładziną schodach, które prowadziły do zaokrąglonego okienka
obserwacyjnego. Góra i ta część rampy, która kończyła się u drzwi frontowych, wydawały się na
wyciągnięcie ręki. Ogromny ekran pokazywał na żywo przysięgłych siedzących w sali sądowej.
Jadak odwrócił się w stronę techników produkcji.
- Zaczekamy, aż główny świadek dotrze na szczyt rampy. Wtedy na mój znak puścicie nasz spot
na holoekranie. - Wcisnął kartę danych do ręki holessiańskiemu kierownikowi, który popatrzył
na nią z odrazą.
- Jeśli chcecie zrobić wrażenie na Colicoidach - powiedział kierownik - radziłbym wziąć pod
uwagę fakt, że oni, jako insektoidy, nie pocą się tak samo jak humanoidy. Toksyny i odchody
wydalane są inną drogą niż gruczoły potowe. Gruczoły, które posiadają, służą wytwarzaniu
zapachów obronnych i feromonów.
- Chcemy wprowadzić specjalny produkt tylko dla nich - odparł Jadak.
- Dlaczego nie zrobicie tego na ich świecie?
- Bo większość z nich ogląda pewnie waszą transmisję.
- W takim razie zastrzegamy sobie prawo do udziału we wszelkich zyskach ze sprzedaży tego
waszego nowego produktu.
Jadak pokiwał głową.
- Jasne, a jeśli zrobi klapę, Desicare zastrzega sobie prawo do obciążenia was częścią kosztów
produkcji.
Nagle wszyscy zaczęli rozmawiać ze wszystkimi.
Jadak odwrócił się z powrotem do okna. Przeanalizował schematy, według których poruszały się
śmigacze holessiańskich sił bezpieczeństwa, i przyjrzał się baterii turbolaserów zainstalowanej na
szczycie najwyższej iglicy góry - pozostałości po wojnie z Yuuzhan Vongami. Opuścił wzrok na
rampę i zobaczył Colicoida zbliżającego się do jej szczytu w towarzystwie potężnie
zbudowanego Nautolanina i szczupłej kobiety, zapewne pracującej dla adwokata
reprezentującego Colla-Arphocc Automata.
Jadak podszedł szybko do najbliższego monitora.
- Daj zbliżenie na świadka i jego eskortę - polecił obsługującemu go technikowi. Holessianin
wybrał obraz z jednej z kamer i wyświetlił go na monitorze, podczas gdy Jadak zaglądał mu
przez ramię. Nautolanin okazał się jednym ze zbirów, którzy zaatakowali go na Nar Shaddaa.
Kobieta, a w każdym razie istota płci żeńskiej, to była Koi Quire z Core Health and Life.
- Kto jest adwokatem reprezentującym Colicoidów? - spytał Jadak, kiedy opanował kłębiące się
myśli.
- Lord Lestra Oxic - odparł technik.
Nazwisko nic mu nie mówiło, ale Jadak zanotował je w głowie.
- Przygotujcie się - polecił głośno, żeby przekrzyczeć trwające spory.
- Zdajecie sobie sprawę, że wasz spot przerwie wywiad z prezesem sądu najwyższego, sędzią
Margo?
- Puśćcie sygnał informacji z ostatniej chwili.
- Moglibyśmy to zrobić - powiedział kierownik do swojego asystenta. - W najgorszym razie
będziemy musieli bronić się przed ewentualnymi zarzutami...
- Już - powiedział Jadak, wymachując blasterem.

background image

Kątem oka dostrzegł, że z holoekranu zniknął na chwilę obraz, a potem pojawiła się na nim ikona
serwisu informacyjnego Poniżej Colicoid, Nautolanin i Koi Quire kończyli pokonywać ostatni
zakręt na rampie i zbliżali się do drzwi wejściowych.
- Puśćcie spot, teraz!
Trójwymiarowy obraz warczącego kota z dwoma rzędami ostrych jak brzytwa zębów, który
prawie jak żywy zeskoczył z góry, wprawił w osłupienie pobliskich widzów, zadziwił innych i
przestraszył pozostałych. Jednak tylko u Colicoida dwudziestometrowy wizerunek wywołał
panikę. Główny świadek powodów podskoczył w górę, zwinął się w opancerzoną kulę o średnicy
dwóch metrów i zaczął toczyć się w dół rampy z nieprawdopodobną prędkością.
Holessiański kierownik podbiegł do okienka obserwacyjnego.
- To ma być reklama? Co to za stworzenie?
- Nazywa się hueche - wyjaśnił Jadak, nie odrywając wzroku od toczącego się Colicoida.
Widzowie, którzy wciąż wspinali się po rampie, zaczęli pierzchać, szukając schronienia przed
kulą, która wpadła między nich, utrzymywana na rampie przez duraniowe barierki. W pewnej
chwili wydawało się, że pędzący Colicoid zaraz przeskoczy przez barierkę, jednak sługusy
Taunta były na miejscu, pilnując, żeby do tego nie doszło. Otworzyli furtkę do jednego z miejsc
odpoczynku i nakierowali zwiniętego w kulę Colicoida z powrotem na rampę. Niżej druga
grupka sługusów zrobiła to samo, posyłając uciekającą istotę w stronę podstawy góry, gdzie
czekała ciężarówka repulsorowa. Na jej platformie umieszczono okrągły kontener z otwartą
szeroko półkolistą pokrywą.
Jadak dał znak Poste'owi, żeby ruszał w stronę śmigacza. Pomyślał o wystrzeleniu paru
błyskawic blasterowych w aparaturę komunikacyjną kabiny, jednak uznał, że spowodowali już
wystarczające szkody. Liczył się z tym, że patrole sił bezpieczeństwa zostały zawiadomione i
teraz będą musieli zgubić pościg.
Holessianie byli zbyt zajęci przywracaniem normalnej emisji, żeby próbować ich opóźnić lub
zatrzymać. Jadak i Poste wskoczyli do śmigacza i wystartowali z platformy w samą porę, żeby
zobaczyć, jak zwinięty w kulę Colicoid wpada do otwartego kontenera na repulsorowej
ciężarówce; kontener natychmiast się zatrzasnął i uwięził insektoida w środku.
- Sprawa zamknięta - stwierdził siedzący w fotelu pasażera Poste.
W tej samej chwili pojazdy sił bezpieczeństwa, krążące nad ciężarówką, przerwały patrolowanie
okolicy i ruszyły w stronę kabiny projekcyjnej.
- W drogę - zarządził Jadak.
Mieli sporą przewagę nad pojazdami patrolowymi i przy odrobinie szczęścia powinni dotrzeć do
kosmoportu na długo przed ciężarówką repulsorową. Jadak przechylił drążek, oddalając się od
góry na wypadek, gdyby ktoś chciał zrobić użytek z baterii turbolaserów. Otworzył do końca
przepustnicę i właśnie obrał kurs na skupisko wysokich budynków w południowej części miasta,
gdy usłyszał z ust Poste'a wiązankę przekleństw.
- Co jest?-krzyknął Jadak.
Poste wychylał się ze śmigacza, zerkając do tyłu.
- Zgubili go! Kontener, Colicoida... Zgubili go!
- Zgubili?
- Nie widziałem dokładnie, co się stało, ale to paskudztwo toczy się po ulicach!
Tuzin różnych możliwości przepływał przez głowę Jadaka: ciężarówka została trafiona przez
jeden z pojazdów sił bezpieczeństwa; zawiódł system ściągający, który przytrzymywał kontener;
Colicoid zdołał się rozwinąć na tyle, żeby rozkołysać kontener i zrzucić go z platformy
ciężarówki...
- Cały czas się toczy?

background image

- I nabiera prędkości - oznajmił Poste, oglądając się przez ramię. - Aż do rzeki jest cały czas z
górki.
- Gdzie ciężarówka?
- Goni go.
- Ile mamy statków patrolowych na ogonie?
Poste odwrócił się w fotelu.
- Widzę trzy, ale są daleko za nami.
Jadak usadowił się wygodnie za sterami i wypuścił powietrze.
- Zapnij się.
Poste ledwie zdążył zapiąć pas, gdy Jadak wykonał pół pętli, zawracając w stronę Góry
Sprawiedliwości.
- Obiecywałeś skończyć z akrobacjami - jęknął Poste, starając się utrzymać śniadanie w żołądku.
- Trudno się wyzbyć starych nawyków.
Jadak miał toczący się kontener w zasięgu wzroku; pojazdy sił bezpieczeństwa miały za to w
zasięgu wzroku ich T-l 1 i nadlatywały z obu stron z włączonymi syrenami. Pojazdy policyjne
sorosuub były równie zwinne jak Incom, jednak tylko we właściwych rękach, a ich
wielostrzałowe blastery były lekkie i miały ograniczony zasięg. Na dachach pojazdy
zamontowane miały wyświetlacze, które informowały o liczbie popełnionych przez Jadaka i
Poste'a wykroczeń.
Niecałych sto metrów przed i dwadzieścia metrów pod nimi kontener pędził ku rzece,
podskakując na każdym niewielkim wzniesieniu. Lecąca pięć metrów nad ulicą repulsorowa
ciężarówka cały czas go goniła, jednak poza przecięciem drogi Colicoidowi niewiele mogła
zdziałać. Jadak przestudiował rozciągający się przed nimi odcinek drogi, pchnął drążek do
przodu, zniżając lot niemal do samej ziemi, i podleciał tak blisko ciężarówki, że ta musiała
gwałtownie skręcić. Widząc, co się święci, Poste rozpłaszczył się, przywierając do podłogi i
drzwi od strony pasażera.
Jadak zaczekał na następny wybój na drodze, a kiedy kontener wzbił się w powietrze, wycisnął z
T-11 maksymalną prędkość i zanurkował pod lecącą kulą.
Pęd śmigacza sprawił, że kula przeleciała nad niską przednią szybą i schylonymi głowami Jadaka
i Poste'a. Wylądowała z tyłu, zakołysała się przez chwilę, a następnie osiadła na kubełkowych
siedzeniach. Obarczony dodatkowym ciężarem T-11 otarł się podwoziem o ulicę, sypiąc dokoła
iskrami. Po chwili Jadak zdołał odzyskać panowanie nad repulsorami i poderwał śmigacz z
powrotem do góry. Przez ten czas jednak policyjne sorosuuby ich dogoniły i teraz próbowały
powstrzymać Incoma przed nabraniem większej wysokości.
Nagły grad blasterowego ognia z ciężarówki diametralnie zmienił sytuację. Dwa patrolowe
śmigacze, podziurawione wiązkami, runęły w dół, znoszone w przeciwne strony. Buchając
ogniem i dymem, przejechały po ulicy, po czym przebiły dwie barierki, rozorały trawnik i
wpadły do rzeki.
Kontener zasłaniał Jadakowi widok na to, co działo się z tyłu, jednak nagłe zniknięcie
pozostałych sorosuubów sugerowało, że ścigają teraz repulsorową ciężarówkę. T-11 przyspieszył
i wzniósł się dwadzieścia metrów ponad lekko wzburzoną rzekę, kierując się w stronę porannego
słońca i portu kosmicznego.
Frachtowiec, który miał przejąć dostarczony przez repulsorową ciężarówkę kontener, czekał w
hangarze, rozgrzewając silniki.
Kiedy Jadak ustawił obok niego incoma, kilku humanoidów i dwóch Gamorrean pospieszyło,
żeby ściągnąć kulę ze śmigacza i wtoczyć ją po rampie frachtowca.
- Coście się tak wystroili? - spytał kapitan statku, gapiąc się na ich ubrania.

background image

Poste uśmiechnął się niewesoło.
- Gramy w szkolnym przedstawieniu.
- Co się stało z ciężarówką?
- Piloci zgubili kulę - wyjaśnił Poste.
- Kiedy ich ostatnio widzieliśmy - dodał Jadak - ścigała ich policja.
Kapitan skinął głową.
- To ich problem. - Ruchem głowy wskazał na frachtowiec. - Colicoid ma umówione spotkanie
na odległym świecie. - Zaczął wchodzić po rampie, ale po chwili zatrzymał się i odwrócił. -
Może was gdzieś podrzucić?
- Czemu nie - powiedział Jadak, poganiając Poste'a. - Ale to, dokąd lecimy, zależy od tego, czy
Rej Taunt zamierza dotrzymać swojej części umowy.
- Dotrzyma. Znajdźcie sobie koje we wspólnej kajucie.
Poszli prosto do kajuty. Po sprawdzeniu wszystkich koi Poste
położył na jednej z nich swój plecak i zaczął wyciągać z niego rzeczy, podśpiewując pod nosem,
dokładnie to samo, co przy swojej skrytce w ścianie dzień przed ich odlotem z Nar Shaddaa.
- O co chodzi z tą piosenką?
- To żebym niczego nie zapomniał. - Poste^zaśpiewał, wskazując na kolejne przedmioty. -
Skarpety, koszule i spodnie, i grzebień, i buty, i czapka, i...
- Dobra, rozumiem - przerwał mu Jadak.
- Nauczył mnie tego jeden weteran, który mieszkał w kanionie odwiedzanym często przez moje
plemię. Na początku miałem bardzo niewiele rzeczy, ale wszystkie były dla mnie ważne i strata
którejkolwiek, czy to w wyniku kradzieży, czy mojego niedbalstwa, byłaby dla mnie bolesna.
Miałem wtedy zaledwie pięć czy sześć lat. Ale w miarę jak przybywało mi rzeczy, mogłem
dodawać kolejne wersy piosenki, a w dniu, kiedy dodałem drugą zwrotkę, uznałem, że jestem
bogaty.
Jadak pokiwał z uśmiechem głową.
- Jeśli nam się poszczęści, młody, to ta twoja piosenka będzie trwała tydzień.
Poste uśmiechnął się szeroko.
- Ten weteran, który mnie jej nauczył, mówił, że to piosenka mnemoniczna.
„Wasze hasło brzmi: »Przywrócić honor Republiki w galaktyce«. Nasza sojuszniczka was
oczekuje. Zdanie, które wam podaliśmy, to pomoc mnemoniczna, potrzebna, żeby mogła
wypełnić swoją część misji. »Wysłannik« zajmie się resztą".
Jadak \yyciągnął drżące ręce w kierunku Poste'a.
- Masz tam datapad?

ROZDZIAŁ 22

- Zawrzyjmy umowę - zaproponowała Leia. - Ty i Mordka możecie tu zostać przez cały lot na
Coruscant. Ale musicie obiecać, że jak dolecimy na miejsce, nie zamkniecie się w twoim pokoju.
- Mordka też? - spytała Allana, unosząc rękę, na której miała małpkę pacynkę.
Leia pokiwała głową.
- Mordka też musi obiecać.
Allana zmarszczyła brwi i odwróciła się, żeby naradzić się po cichu z kukiełką.
„Sokół Millenium" leciał w nadprzestrzeni, Allana zaś była w nie najlepszym nastroju. Od czasu
pobytu na Tarisie zamknęła się w sobie. Siedziała z pacynką na swojej koi w głównej kajucie,
być może opowiadając Mordce to, czego nie chciała powiedzieć Leii ani Hanowi.
Leia weszła do kajuty, usiadła naprzeciwko dziewczynki i położyła jej rękę na ramieniu.

background image

- Co wy na to?
- Mordka mówi, że nie chce tu siedzieć przez cały lot.
- A ty?
- Ja też nie chcę.
Leia się uśmiechnęła.
- To dobrze, bo mnie i dziadkowi brakuje twojego towarzystwa. - Odczekała chwilę. - Wyglądasz
na smutną. Czy coś jest nie tak?
Allana pokręciła głową.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym, co się stało na wystawie.
Dziewczynka unikała wzroku Leii.
- Nie chodzi o to.
- Więc o co?
- Smutno mi, że nasza przygoda się kończy.
- Dlatego, że nie dowiedzieliśmy się, kto był właścicielem „Sokoła" przed Vistalem Purnem?
Allana pokiwała głową.
- Dziadek powiedział, że to ślepy zaułek.
- Powiedział, że na pewno uda nam się czegoś dowiedzieć od Ortolanina, który był właścicielem
cyrku, Daksa Dooguna.
Allana spojrzała na nią.
- To mnie tak powiedział. Ale słyszałam, jak mówi tobie, że to ślepy zaułek.
Leia zachowała kamienną twarz. Han rzeczywiście tak powiedział. Zaniepokoiło ją, że Allana
podsłuchiwała ich prywatną rozmowę, jednak postanowiła nie robić z tego sprawy.
- To była wspaniała przygoda jak dotąd, prawda?
- Tak jakby.
- Nie podobało ci się?
- Chyba tak.
Leia przysunęła się do niej bliżej.
- Allano, czy możemy porozmawiać trochę o tym, co się wydarzyło na Tarisie? Jeśli nie masz
ochoty teraz rozmawiać, możemy to zrobić kiedy indziej, ale myślę, że byłoby dobrze, gdybyśmy
to omówiły.
- O czym chcesz rozmawiać?
- No cóż, zacznijmy od tych istot, które zwabiły cię squallem.
- Nienawidzę ich.
Leia zamilkła na chwilę.
- Zwabili cię i zabrali dlatego, że chcieli zmusić do czegoś dziadka.
- Do czego?
- Chcieli, żeby wujek Lando wysłał im trochę robotów bojowych.
- Poco?
- Pewnie mieli jakieś niecne plany.
Allana zmarszczyła brwi i opuściła podbródek.
- Pamiętasz, co powiedziałaś, kiedy uciekłaś od Seffa? - Kiedy mała nie odpowiadała, Leia
dodała: - Powiedziałaś „Jacen".
- Wiem, co powiedziałam.
- Jak myślisz, dlaczego wypowiedziałaś imię swojego ojca?
Allana pokręciła uparcie głową.
Leia zastanowiła się przez chwilę. Czy mogła to rozgryźć, nie dręcząc zbytnio dziewczynki? Czy
powinna to na razie zostawić?

background image

Nie mogę, powiedziała sobie.
- Kiedy te złe istoty cię zabrały, przypomniało ci się, jak Jacen zabrał cię od mamy?
- Nie - odburknęła. - To Seff przypominał mi Jacena.
Leia sama już się tego domyśliła. Mimo to powiedziała:
- Jacen nie wyglądał jak Seff ani nie mówił tak jak on.
- Nie o to chodzi, babciu. Poczułam go w Mocy tak, jak czułam Jacena.
Leia przypomniała sobie nawałnicę, którą poczuła w Mocy, zanim zobaczyła Seffa. Niepokoiło ją
to, że Allana też wyczuła jego surową energię.
- Bałam się Jacena - powiedziała nagle Allana. - I tak samo przestraszyłam się Seffa.
Leia wzięła Allanę za ręce.
- To znaczy jak, kochanie?
- Bałam się, że mnie skrzywdzi.
Leia zamrugała z konsternacją.
- Jacen nigdy by cię nie skrzywdził, Allano. On bardzo cię kochał. Zmieniłby dla ciebie całą
galaktykę, gdyby mógł.
- Poco?
- Żeby cię chronić od wszelkiego zła.
Dziewczynka chwilę to rozważała.
- Tęsknisz za nim, Allano?
Allana znów odwróciła wzrok.
- Trochę. Czasami. - Odwróciła się twarzą do Leii. - Chciałabyś, żeby on żył, babciu?
Leia poczuła ściskanie w gardle.
- Żałuję, że musiał umrzeć.
Tak bardzo żałuję, pomyślała.
- Był chory?
Leia pokiwała głową.
- Był chory. Ale nie tak jak wtedy, kiedy boli brzuch. On był... on chorował w Mocy. - Kiedyś
trzeba będzie powiedzieć Allanie całą prawdę ze wszystkimi straszliwymi i tragicznymi
szczegółami, ale jeszcze nie teraz.
- Czy Moc może być chora?
- Nie. Ale istoty mogą używać Mocy w sposób, który zagraża innym.
- Czy to jest Ciemna Strona?
- Być może. A jedną z dróg ku Ciemnej Stronie jest gniew. Kolejną jest nienawiść. Dlatego cię
skarciłam, kiedy wybiegłaś z tamtego pomieszczenia i chciałaś cisnąć Mocą w Seffa.
Allana poruszyła się niespokojnie.
- Czy Jacen był gniewny?
- Jacen był bardzo gniewny.
- Na co się złościł?
- Złościł się, że nie wszystko może być tak, jak on chce.
- Ja się czasem złoszczę, kiedy każecie mi przestać coś robić - wyznała cicho Allana.
- Wszyscy się czasem złościmy - odparła Leia. - Ale złościć się w ten sposób, to znaczy
denerwować się czy uważać, że powinno się mieć do czegoś prawo, to nie to samo co napełniać
swoje serce gniewem i nienawiścią i pozwalać, żeby te emocje przejęły kontrolę nad twoimi
myślami i czynami.
- Wtedy się widzi na czerwono - stwierdziła Allana, ożywiając się nieco.
- Kiedy wypełnia cię gniew, można widzieć na czerwono i to nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla
Mocy.

background image

Allana objęła Leię za szyję.
- Teraz nie jestem zła. Tylko trochę smutna. Mówiłam o tym Mordce, kiedy przyszłaś.
- I co powiedziała Mordka?
- Że smutek jest głupi.
Leia ją przytuliła.
- Mordka się myli. Smutek nie jest głupi. Czasem nie możemy nic na to poradzić, że jest nam
smutno.
Han zastukał we framugę otwartego włazu.
- Można?
- Może? - zapytała szeptem Leia.
- Wejdź, dziadku - powiedziała Allana.
Han wszedł do kajuty.
- Udało mi się skontaktować z Lukiem.
Leia puściła Allanę i wstała pospiesznie. Ruszyła w stronę drzwi, ale nagle się zatrzymała.
- Chcesz porozmawiać z wujkiem Lukiem, kiedy ja skończę?
- Uhm.
Han uśmiechnął się szeroko do Allany.
- Przydałaby mi się pomoc w pilotowaniu statku.
Allana uśmiechnęła się i aż podskoczyła.
- Co mam robić, kapitanie Solo? ~ zapytał stojący w korytarzu C-3PO.
- Przeglądaj dalej sieci komunikacyjne w poszukiwaniu Daksa Dooguna.
- Szanse, że go znajdę...
- Threepio, proszę - przerwała mu Allana.
- Pozwolimy ci nawet podłączyć się do konsolety łączności w kabinie - dodał Han.
C-3PO się wyprostował.
- W takim razie wracam do szukania.
Allana i android poszli w kierunku głównej ładowni, trzymając się za ręce.
- Jak wygląda Lukę? - spytała Leia męża, kiedy Allana znalazła się poza zasięgiem głosu.
- Melancholijnie.
- Kiedy w końcu się złamiecie i zainstalujecie holoprojektor na pokładzie „Sokoła"? - spytał
Lukę, kiedy Leia usadowiła się przy konsolecie serwisowej w głównej ładowni.
- Tak jakbyśmy nie mieli jeszcze dość problemów ze statkiem.
- Racja - przyznał Luke.
Według Leii wyglądał nie tylko melancholijnie, ale także jak ktoś udręczony. Komunikator
pokazywał, że jest na Coruscant.
- Han mówi, że poszukiwania były interesujące.
Niezobowiązująca pogawędka, pomyślała Leia, ale co w tym
złego?
- Dotarliśmy do dwóch ludzi, którzy byli właścicielami „Sokoła" przed Landem - poinformowała
go. - Ale możliwe, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek.
- Wracacie do Jądra?
- Jeżeli nic się nie wydarzy.
Lukę poruszył się nieznacznie.
- Chciałaś mi powiedzieć o Seffie.
Leia uśmiechnęła się słabo.
- Potrafisz czytać mi w myślach z takiej odległości?

background image

- Owszem, gdybym chciał. Ale nie było takiej potrzeby. Wywiad Sojuszu Galaktycznego o
wszystkim mnie poinformował.
- Lukę, Allana powiedziała mi, że Seff przypominał jej Jacena. Nie potrafiła tego wyjaśnić, ale
czuła, że on stanowi dla niej zagrożenie.
Lukę zamknął się na chwilę w sobie. Leia niemal czuła, jak przyswaja sobie te nowiny. Czyżby
pobladł, czy to była tylko kwestia połączenia?
- Seff dał Daali kolejny powód, żeby nam nie ufać - stwierdził Luke.
- Dlatego, że jeden Jedi zachowuje się lekkomyślnie?
- Młody Jedi, który przypomina Allanie Jacena.
Leia nie wiedziała, co powiedzieć.
- Luke, Allana to dziecko.
- Czy to prawda, że Seff rozbroił pół tuzina żołnierzy?
- Zaniepokoił mnie sposób, w jaki to zrobił.
Luke pokiwał głową.
- Sądziłem, że ta umiejętność to wyłączna domena Jacena, przekazana mu przez użytkowników
Mocy, których spotkał w czasie swoich podróży.
- Czy Jacen mógł uczyć niektórych Jedi?
- Nie wydaje mi się. Któryś z Mistrzów musiałby się zorientować. - Luke pokręcił głową. - To
coś nowego.
- A Daala co o tym sądzi? - spytała Leia. - Że Jacen zapoczątkował nowy trend? Że teraz
wszyscy zaczniemy przechodzić na Ciemną Stronę?
- Według mnie chciałaby, żeby ktoś ją przekonał, że tak właśnie jest. Choćby to było
przerażające.
- Nieważne, co ona myśli. Sądzisz, że jest jakiś związek między przemianą Jacena i działaniami
Seffa? - Leia dała Luke'owi czas na zastanowienie się. - Czy Seff się z tobą kontaktował?
- Seff wymknął się spod kontroli. Wywiad Sojuszu Galaktycznego wysłał za nim kilka oddziałów
Mandalorian.
- Lukę! - jęknęła Leia.
- Wiem. Za to ja wszystkich wezwałem.
- Łącznie z Jainą?
- Tak.
- Co u niej?
Lukę milczał przez dłuższą chwilę.
- Gdybyś miała szansę zabić naszego ojca, zrobiłabyś to?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Nasz ojciec pozwolił na zniszczenie Alderaana. Gdyby to zrobił, wiedząc, że jesteś jego córką,
to zabiłabyś go, gdybyś miała szansę?
- Może bym spróbowała... chyba tak.
- A gdybyś była wtedy Jedi? Próbowałabyś go zabić?
- Skąd mam wiedzieć? Być może dokonałabym takiego samego wyboru jak ty na Endorze.
- Od dawna się mówi, że Mistrzowie Jedi, którzy mieli aresztować Wielkiego Kanclerza
Palpatine'a pod koniec Wojen Klonów, byli gotowi go zabić, gdyby stawiał opór. Byli
przekonani, że jest zbyt niebezpieczny, żeby zostawić go przy życiu.
- To Palpatine tak twierdził - odparła Leia. - Nie wiemy, jakie zamiary mieli Jedi. - Po dłuższej
chwili dodała: - Han obrał kurs na Jądro. Spotkamy się na Coruscant.

background image

- Nie, jeszcze nie - powiedział ostro Luke. - Najpierw muszę porozmawiać z Daalą. Trzeba ją
przekonać, że wysyłanie Mandalorian za Seffem to błąd. I zapewnić, że Jedi sami potrafią
utrzymać porządek w swoich szeregach.
- Na pewno nie możemy w niczym pomóc?
- Chcę ocenić sytuację, zanim was w to wciągnę.
Leia pokiwała z rezygnacją głową.
- Będziemy czekać na wiadomość od ciebie.
Wciąż jeszcze siedziała przy konsolecie, kiedy Allana wbiegła do ładowni z korytarza łączącego
ją z kabiną.
- Babciu, znaleźliśmy go! Threepio go znalazł!
Leia chwyciła ją w ramiona.
- Pomału, kochanie. Kogo Threepio znalazł?
- Właściciela cyrku,
- Daksa Dooguna - dodał Han, wchodząc do ładowni razem z C-3PO. - Okazuje się, że mieszka
na Agorze.
- Naturalnie pierwszy na liście światów, jakie przeszukiwałem, był Orto - wyjaśnił C-3PO. -
Jednak w pośpiechu nie wziąłem pod uwagę faktu, że może rezydować na którymś z sąsiednich
światów w sektorze Sluis.
- Świetnie się spisałeś, Threepio - pochwaliła go Allana.
Han pokiwał głową.
- Dobra robota, Złota Sztabo. Wyprowadzę nas z nadprzestrzeni, żebyśmy mogli wysłać mu
wiadomość.
- Pozew Colla-Arphoc Automata przeciw Sojuszowi Galaktycznemu zostaje oddalony - ogłosił
prezes sądu najwyższego Holess. Jego młotek uderzył o pulpit z donośną stanowczością. - Sąd
wszystkimi kosztami postępowania obciąża powoda...
Lestra Oxic miał ochotę zatkać sobie uszy. Uderzenie młotka mogłoby równie dobrze być
odgłosem kołka wbijanego mu w serce. Colicoidowie od początku dobrze płacili, ale korzystny
dla nich werdykt dałby mu pięć razy tyle, ile dotąd zarobił. A co ważniejsze, w przypadku
wygrania sprawy Colicoidowie obiecali nagrodzić go czymś specjalnym - wysokim,
impresjonistycznym posągiem, który zdobił niegdyś plac Senacki na Coruscant. Nikt nie
wiedział, w jaki sposób insektoidy zdobyły tę bezcenną pamiątkę z czasów Republiki. A teraz
Oxic będzie musiał nabyć od nich posąg za niebotyczną bez wątpienia cenę.
Na wieść o porwaniu jego głównego świadka poprosił o jeden dzień przerwy i otrzymał go.
Wątpił jednak, żeby nawet rok lokalnego czasu wystarczył na odnalezienie świadka.
Przynajmniej jeśli jego przypuszczenia były trafne i to sam Sojusz Galaktyczny był
odpowiedzialny za wizerunek hueche'a na holoekranie i późniejsze zniknięcie Colicoida. Niechęć
Natasi Daali do Colicoidów była powszechnie znana, więc przywódczyni Sojuszu musiała
zdawać sobie sprawę, że werdykt holessiańskiego sądu będzie korzystny dla insektoidów.
Chociaż sędziowie byli skłonni uwierzyć, że dopuszczono się podstępu, Oxic musiał wnieść
apelację do sądu karnego. A holessiańscy prokuratorzy przebąkiwali już o braku dowodów na
udział Sojuszu Galaktycznego.
Nie pozostaje nic innego, jak tylko wnieść skargę na Coruscant, powiedział sobie Oxic.
Na całej Holess biły dzwony, oznajmiając oddalenie pozwu, a widzowie opuszczali salę rozpraw,
jakby ogłoszono alarm bombowy. Sędziowie, przysięgli i trójka prawników reprezentujących
Sojusz Galaktyczny przygotowywali się do spotkania z mediami. Ignorowany przez wszystkich
poza swoimi współpracownikami i oskarżycielami posiłkowymi, Oxic zamykał właśnie ostatnią
teczkę, kiedy dostrzegł Koi Quire przedzierającą się przez tłum w jego stronę. Zazwyczaj

background image

opanowana, tym razem wydawała się poruszona, lawirując między rzędami krzeseł.
Prawdopodobnie obawiała się, że Oxic będzie ją obwiniał o to, że dopuściła do uprowadzenia
Colicoida.
- Miałem rację? - spytał Oxic, kiedy była o parę metrów od niego.
Pokręciła głową.
- Bynajmniej.
Oxic zamknął ostatnią teczkę.
- Piloci ciężarówki repulsorowej zostali złapani i zidentyfikowani jako wspólnicy Reja Taunta.
Oxic dobrze znał to nazwisko. Skazany za masowy mord jakieś sześćdziesiąt lat wcześniej, Taunt
odsiadywał wyrok dożywotniego więzienia na Carcelu. Jednak kryminalna przeszłość Taunta
niewiele go obchodziła. Ważniejsze było to, że dawny boss półświatka był znanym
kolekcjonerem pamiątek z okresu Republiki i kilkukrotnie przelicytował Oxica. Wiadomo już
było, że Bith biorący udział w niedawnej aukcji na Epice pracował dla Taunta.
- Jaki interes ma Taunt w sabotowaniu mojej sprawy?
- Pracujemy nad tym - powiedziała Quire z nutką zniecierpliwienia.
- Wiadomo coś na temat świadka?
- Wkrótce po uprowadzeniu wystartował pewien statek. Mamy dowody na jego powiązania z
Tauntem. Staramy się ustalić, gdzie się skierował, kiedy skoczył w nadprzestrzeń.
- Nie możemy...
- Poczekaj chwilę - przerwała mu Quire, unosząc rękę. Wyjęła z torby holozdjęcie i pokazała je
Oxicowi. - Poznajesz?
- Strój nie wzbudza mojego zachwytu, ale oczywiście, że poznaję. - Przeniósł wzrok na nią. -
Znaleźliście go?
- Można powiedzieć, że to on znalazł nas. Zdjęcie zostało zrobione wczoraj. Na Holess.
Oxic spojrzał na nią, jakby mówiła w jakimś nieznanym języku.
Roześmiała się.
- Nieczęsto się zdarza, żeby zabrakło ci słów.
- Jak... - wyjąkał Oxic.
- To właśnie Jadak i Poste, ten chłopak, z którym nawiązał kontakt na Nar Shaddaa, przedostali
się na platformę medialną i umieścili obraz hueche'a na ekranie. Mamy powody sądzić, że mieli
też coś wspólnego z przewiezieniem Colicoida do kosmoportu, A co gorsza, podejrzewam, że
Jadak mógł mnie rozpoznać.
Oxic wymacał za sobą krzesło i opadł na nie,
- Jadak jest w zmowie z Rejem Tauntem? Skąd oni się w ogóle znają? - Wzrok miał otępiały. -
Przecież mówiłaś, że Jadak szuka swojego starego statku.
- I dalej tak sądzę - potwierdziła Quire.
Oxic czekał.
- Przyjmijmy na moment, że Taunt wie, gdzie może być „Gwiezdny Wysłannik".
Oxic zmarszczył brwi.
- Jeśli mamy spekulować, to lepiej przyjmijmy, że Taunt chce mi dać do zrozumienia, iż zna
miejsce ukrycia skarbu. - Oxicowi wyszły żyłki na skroniach. - Jeśli zgarnie mi go sprzed nosa
po tylu latach...
- Udało nam się dotrzeć do kogoś w więzieniu na Carcelu - oznajmiła Quire. - Taunt praktycznie
wszystkim tam rządzi, ale nasz człowiek obiecał uważać na Jadaka i Poste"a.
Oxic pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Szukamy Jadaka, a tymczasem to on do nas trafia... Z pewnością zdarzały się już dziwniejsze
rzeczy, chociaż nie mnie.

background image

- To niesłychany i niespodziewany zaszczyt rozmawiać z panem, kapitanie Hanie Solo —
powiedział przez głośniki stacji serwisowej Dax Doogun. Widoczna na ekranie gładka jak
aksamit, niebieska twarz była pokryta plamkami, a trąba wysuszona. - Śledzę pańskie bohaterskie
czyny od czterdziestu lat.
- Kolejny wierny fan - westchnęła Leia. Stojąca obok niej Allana zaśmiała się cicho.
Han posłał im karcące spojrzenie, po czym skupił uwagę na rozmowie.
- Dzięki, Dax. Szkoda, że nigdy nie widziałem twojego cyrku. Z tego, co mówił Vistal Purn, to
musiała być prawdziwa beczka śmiechu.
- Nigdy się lepiej nie bawiłem - potwierdził Ortolanin. - Ale to, co w życiu najlepsze, ma swoją
datę ważności, prawda?
- Nie da się ukryć, Dax - przyznał Han z nagłą powagą. - Jak wspominałem w wiadomości,
zastanawialiśmy się, czy mógłbyś powiedzieć nam co nieco o tym, jak „Sokół Millenium" trafił
do Molpolu.
- Ależ oczywiście, Hanie Solo. Ja sam go nabyłem od wędrownego lekarza nazwiskiem Parlay
Thorp. Wiele odwiedzonych światów i wiele medycznych cudów Parlay Thorp ma na koncie.
„Lekarz bez butów", jak to się mówi tutaj, na Agorze.
- Thorp jeszcze żyje?
- O tak. I prawdopodobnie jeszcze trochę pożyje.
Han, Leia i Allana wymienili szerokie uśmiechy. Nawet C-3PO był wyraźnie podekscytowany tą
wiadomością.
- Wiesz, gdzie możemy go znaleźć, Dax?
- Ją - poprawił Doogun. - Doktor Thorp jest kobietą.
- Ooo! - wykrzyknęły jednym głosem Leia i Allana.
- Całkiem nieźle się urządziła za kredyty, które jej zapłaciłem za „Sokoła Millenium". Otworzyła
ośrodek badawczy na Hijado, potem klinikę na Enfermie. Z czasem doktor Thorp stała się
cenionym specjalistą w dziedzinie odmładzania i długowieczności.
- A teraz?
- Obecnie prowadzi badania w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Aurora na Obroa-Skai.
W czasie długoletnich walk z ostatnimi z imperialnych watażków „Sokół" równie często bywał
uziemiony, co latał, Han
zaś wydawał na naprawy tyle, że mógłby za to kupić nowszy statek. W tych rzadkich okazjach,
kiedy Han i Chewbacca zwracali się po pomoc do kogoś z zewnątrz, zawsze jakiś stary mechanik
stwierdzał, że części „Sokoła" są zupełnie sprawne, tylko statek czuje się nieszczęśliwy, służąc
jako jednostka wojskowa, i powinien wrócić do swoich korzeni.
Nawet jeśli Han nie miał na to ochoty.
W swoim życiu bywał nędzarzem, piratem, pilotem, przemytnikiem, Imperialnym i złodziejem,
aż osiągnął szczęście, o jakim mu się nie śniło. Leia stanowiła jego dopełnienie, bliźniaki zaś, a
później Anakin, byli źródłem ogromnej radości.
Zresztąjakie właściwie były korzenie „Sokoła"? Przewożenie ładunków w odległe rejony
galaktyki w służbie przemytników i handlarzy?
Dwukrotnie Han wybierał się w podróż z zamiarem poznania rodowodu statku i za każdym
razem coś stawało mu na przeszkodzie. Pierwszy raz miał miejsce na krótko przed tym, jak
razem z Leią wyruszyli w podróż na Tatooine, która zakończyła się wymazaniem
najważniejszych białych plam z przeszłości Leii. Drugi raz nastąpił tuż przed wyprawą Hana do
Gromady Koornacht, z której powrócił z fizycznymi bliznami, do tej pory nie do końca
zagojonymi.

background image

Zastanawiał się potem nieraz, czy na pewno chce poznać przeszłość statku. Statku, który był
skradziony na Dathomirze, zwerbowany do służby we flocie najemników z Kessel, reperowany
przez R2-D2 oraz przebudowany i zmodyfikowany przez zespół inżynierów Nowej Republiki.
Posługiwał się różnymi fałszywymi nazwami, takimi jak „Słoneczny Wojownik", „Słodka
Niespodzianka", „Cienisty Ptak" i wiele innych... Może Han chciał przekonać sam siebie, że
prawdziwe życie „Sokoła" rozpoczęło się i miało zakończyć wraz z nim. A gdyby się dowiedział,
że statek był wykorzystywany do jakichś niecnych celów - przez Imperium lub Rycerza Jedi,
który porzucił Jasną Stronę Mocy? Bezwarunkowa miłość nigdy nie była jego mocną stroną, a
czasem historia plus miłość to za mało, żeby zagwarantować wybaczenie.
Han nie uznaje kompromisów, mówiła zawsze Leia.
Przez lata budował sobie pancerz, tak samo jak dodawał kolejne warstwy stopu do kadłuba
„Sokoła". Był równie podejrzliwy wobec obcych jak sensory „Sokoła", a niekiedy
skonfliktowany niczym jego trzy elektroniczne mózgi. Był tak samo nieprzewidywalny i
niecierpliwy jak YT, nie mówiąc o skłonności do zagadkowych awarii.
Może więc jego niepokój związany z poznaniem całej prawdy o rodowodzie „Sokoła" wynikał z
obawy o to, czego może się dowiedzieć o sobie samym.

ROZDZIAŁ 23

- Szukamy fryzjera.
- Chyba szukałeś go przez całe życie.
Balosar z poważną miną oparł ręce na biodrach i zaczął się kiwać w przód i w tył, jakby czekając
na ripostę Jadaka.
- Myślę, że on chce pomóc - powiedział Poste, przypatrując się humanoidowi. - Postaraj się nie
owijać w bawełnę.
Jadak pokiwał głową z powątpiewaniem.
- Czy ta istota jest fachowcem?
- Nie potrzebujesz fachowca, tylko eksperta.
Z lekkim drżeniem czułków Balosar ocenił nastrój Jadaka. Wyczuwając raczej frustrację niż
gniew, uśmiechnął się kpiąco.
- Mówię ci - wtrącił znów Poste. - Przejdź do rzeczy.
- Ona nazywa się Zenn Bien.
Kwaśny uśmieszek Balosara przerodził się w promienny uśmiech.
- Od razu trzeba było tak mówić. - Pokazał im, żeby na rogu skręcili w lewo. - Cztery przecznice
stąd.
Jadak patrzył, jak barwnie ubrany humanoid oddala się niespiesznym krokiem. Równie
rozpasany jak Holess praworządna, Nowy Balosar zdawał się przyciągać każdego lekkoducha w
galaktyce. Holotablica w porcie kosmicznym witała przybyszów napisem: „Natasi Daala jest
głową państwa, więc kto by się przejmował?"
Było to ostatnie miejsce, w którym Jadak spodziewałby się znaleźć byłego właściciela
„Gwiezdnego Wysłannika" - czy też „Drugiej Szansy" - Rej Taunt zapewnił ich jednak, że tu
właśnie przebywa Zenn Bien. Podwładni Taunta wysadzili ich po drodze, lecąc tam, gdzie mieli
dostarczyć swój ładunek w postaci Colicoida. Taunt podkreślił, że chociaż Zenn Bien nie była tak
naprawdę właścicielką statku, prawdopodobnie będzie mogła im powiedzieć, co się z nim stało.
Fakt, że YT miał pilota płci żeńskiej, nie zrobił na Jadaku większego wrażenia, był jednak
zaskoczony, kiedy usłyszał, że Bien jest Sullustanką.
- Ktoś musiał zainstalować mniejszy fotel pilota - zauważył Poste.

background image

Jadak zdziwił się także, kiedy się dowiedział, że jego rywalem w wyścigu po ukryty przez Grupę
Republiki skarb jest wpływowy adwokat rasy ludzkiej nazwiskiem Lestra Oxic. HoloNet
podawał miliony odniesień do Oxica, ale Jadak znalazł wszystko, co trzeba, już w pierwszym
artykule, jaki otworzył. Twarz Oxica widywał wśród dziesiątków holozdjęć wyeksponowanych
w gabinecie Sompy w Aurorze. Prawnik był znany już w czasach Wojen Klonów i utrzymywał
kontakty z tymi samymi członkami Grupy Republiki, przed którymi odpowiadał Jadak. Jeden z
nich musiał opowiedzieć Oxicowi o skarbie i o samym Jadaku, skoro prawdopodobnie to Oxic,
pod przykrywką Core Health and Life, pokrywał koszty przedłużającego się wybudzenia Jadaka.
Oxic najwyraźniej jednak nie zdawał sobie sprawy, że prawdziwym kluczem do odnalezienia
skarbu jest YT-1300.
Niestety, Jadak nie był ani o krok bliżej odkrycia roli statku w tej zagadce, niż zanim
przypomniał sobie, że podane przez senatorów hasło było tekstem mnemonicznym. Większą
część lotu z Holess spędził z rysikiem i notatnikiem Poste'a w rękach, na próżno próbując
rozszyfrować słowa „przywrócić honor Republiki w galaktyce". Zastosował kilka prostych metod
deszyfracji. które znał, i dziesiątki innych, do których uzyskał dostęp dzięki HoloNetowi. Nie
sądził, żeby fraza była anagramem, ale i tak przeanalizował wszystkie możliwości.
Senatorowie Zar, Des'sein i Largetto mówili, że Antariańska Strażniczka na Toprawie, która
miała odebrać YT, „oczekuje" Jadaka, a hasło zostało pomyślane jako podpowiedź dla niej
Musiała więc z góry wiedzieć, czego się od niej oczekuje, kiedy nadejdzie czas na odzyskanie
skarbu.
Mnemoniczna fraza miała jej powiedzieć, jak to zrobić.
Pozostawała jeszcze kwestia modyfikacji, której Jedi dokonał w „Gwiezdnym Wysłanniku". Czy
modyfikacja i mnemoniczna fraza były w jakiś sposób ze sobą powiązane? A może modyfikacja
służyła temu, żeby „Wysłannik" był zdolny do wypełnienia swojego zadania? Czy to miał na
myśli senator Largetto, mówiąc, że „Wysłannik" zajmie się resztą?
Prawdopodobnie odpowiedź będzie musiała zaczekać do chwili, kiedy odnajdą statek.
Zmierzając w stronę Ciętej Riposty, jak nazywał się należący do Zenn Bien salon, minęli pół
tuzina cafe-marketów, handlujących grzybkami bało, ryllem i mnóstwem innych
halucynogennych substancji organicznych, zakazanych na pozostałych światach. Na chodnikach
roiło się od turystów, ubranych równie jaskrawo jak tubylcy. Wielu z nich miało w uszach małe
słuchawki, które pozwalały im słyszeć naturalny zakres poddźwiękowy muzyki Balosarów.
Położony w Jądrze, zanieczyszczony imiennik tej planety u schyłku Republiki stał się przystanią
dla przestępców i narkomanów uzależnionych od igiełek śmierci, za to jego nowa wersja,
zachowana w naturalnym stanie, była zapewne najbardziej tolerancyjną i wolną od
przestępczości planetą w swoim sektorze galaktyki. Po części było to efektem działania
substancji nasennych, które przyciągały odwiedzających z całej galaktyki, jednak w równym
stopniu odpowiedzialna za to była kultura młodzieżowa. Przybywało tu wielu młodych artystów,
których marzenia o sławie nierzadko ustępowały przed rozleniwieniem. Komu chciałoby się
angażować w twórczy wysiłek, skoro Nowy Balosar oferował więcej, niż można oczekiwać od
życia: łagodny klimat, smaczną i niedrogą kuchnię, bezmiar zmysłowych przyjemności i
nieustający puls poddźwiękowej muzyki?
- Na Nar Shaddaa krąży historia o pewnym huttańskim przywódcy półświatka, który chciał
otworzyć na Nowym Balosarze fabrykę igiełek śmierci - opowiadał Poste po drodze. - Hutt
uznał, że odporność Balosarów na toksyny czyni z nich idealnych pracowników. Okazało się
jednak, że Balosarowie, zamiast produkować z grzybków bało wyciąg na igiełki śmierci, sami
wszystkie spożywali.

background image

Jeśli planeta była istnym tyglem dla wszelkich rozumnych istot, to Cięta Riposta okazała się
czymś w rodzaju rondla, w którym mieszały się najmniejsze rasy galaktyki. Gdy tylko weszli do
środka, Jadak zauważył kilku Chadra-Fanów, parę Ugnaughtów, trzech Squibów i cały klan
Sullustan. Włochate istoty o większej posturze siedziały w fotelach różnej wielkości, poddając
się różnym zabiegom, takim jak czesanie futra, potnadowanie sierści, piłowanie i lakierowanie
szponów, woskowanie bród i wąsów, przycinanie i układanie grzywy. W jednym z foteli siedział
pierwszy Wookie, jakiego Jadak zobaczył od, no cóż, sześćdziesięciu dwóch lat. Należąca do
najprężniejszych przedsiębiorstw na Nowym Balosarze Cięta Riposta była salonem fryzjerskim
na wielką skalę, w którym kudły i kłaki fruwały w powietrzu niczym wiosenny pyłek kwiatowy
na Taanabie.
Jadak powiedział, że chciałby się widzieć z Zenn Bien, po czym usiedli razem z Poste'em, żeby
zaczekać. Jakiś Bimm podał im parujące filiżanki ziołowej herbaty, a Jawa postawił koszyk
ciasteczek na stoliku, przy którym siedzieli. Wkrótce zjawiła się sullustańska właścicielka salonu.
Sądząc po obwisłych fałdach policzkowych, Jadak oceniał jej wiek na jakieś siedemdziesiąt pięć
standardowych lat. Jednak poza tym była żwawa, miała bystre spojrzenie, różową skórę,
wytatuowane czoło i lśniące warkocze wymykające się spod eleganckiego czepka.
- Wy pewnie jesteście tymi, o których wspominał Rej Taunt - powiedziała rytmicznym basikiem.
Jadak podał te same fałszywe nazwiska, których użyli w rozmowie z przestępczym bossem na
Carcelu.
- Mówił wam, że tak naprawdę „Druga Szansa" nigdy do mnie nie należała?
- Mówił.
- Podobno szukacie statku ze względów sentymentalnych.
Jadak pokiwał głową.
- Można tak powiedzieć. Mój wujek był jego właścicielem przed Tauntem.
Sullustanka westchnęła, a jej okrągłe uszy zadrgały. Usiadła naprzeciwko Poste'a, machając w
powietrzu nogami.
- Może powinnam najpierw opowiedzieć wam całą historię
- Mam nadzieję, że dobrze się kończy - powiedział Poste.
Zerknęła na niego.
- Powiedzmy po prostu, że się kończy.
Zenn Bien, której imię znaczyło „spokojny wietrzyk", nie zdawała sobie sprawy, dopóki nie
opuściła Sullusty, że nie wszystkie istoty zostały stworzone całkowicie równe. Jako
przedstawicielka dwunożnej rasy podobnej do ludzi, cieszyła się i tak większym szacunkiem niż
insektoidy czy jaszczury, jednak - ponieważ jej rasa należała do „drobnych" - niezliczone
odmiany humanoidów, od Falleenów przez Bithów i Durosjan po Gotalów, patrzyły na nią z góry
- zarówno dosłownie, jak i w przenośni. I chociaż każda z ras obdarzona była jakimiś
wyjątkowymi talentami i zdolnościami, rozmiar wydawał się mieć największe znaczenie. Jednak
dyskryminacja, z jaką się spotykała, nigdy nie zmusiła jej do ucieczki z powrotem na bezpieczną
Sullustę. Było tyle światów do zwiedzenia i tyle przygód do przeżycia, niezależnie od tego, czy
ma się sto trzydzieści centymetrów, czy dwa i pół metra wzrostu.
Tuerto było światem, który przyciągał wielu odważnych Sullustan, chociaż nawet tam małe istoty
były mało poważane. O pracę było trudno, a anonimowość była nieodłącznym towarzyszem.
Jednak istoty o wrodzonych umiejętnościach technicznych, które widzą w ciemności i którym
wystarczy jeden rzut oka do zapamiętania mapy, zawsze mogą liczyć na możliwości nielegalnego
zarobku, więc nie minęło dużo czasu, zanim Zenn Bien trafiła się jedna z takich możliwości.
Kradzież statku, tłumaczyła sobie po popełnieniu pierwszego z wielu takich czynów, to nie to
samo co porwanie statku, przy którym prawie zawsze dochodziło do aktów przemocy, a ofiary

background image

próbujące bronić swojej własności nierzadko doznawały obrażeń. Poza tym ofiary kradzieży
otrzymywały zazwyczaj odszkodowanie od towarzystw ubezpieczeniowych, więc czasami wręcz
wyświadczało się im przysługę, uwalniając od statku, na utrzymanie którego nie było ich stać.
Żaden ze statków, które Zenn Bien ukradła przez pierwszych parę lat swojego uczestnictwa w
tym procederze, nie był przeznaczony do jej prywatnego użytku. W dziewięciu przypadkach na
dziesięć pracowała dla rodzin przestępczych, realizujących zamówienia dla istot, które
potrzebowały jednostki określonej klasy lub upatrzyły sobie konkretny statek. Rzadko kiedy
miała okazję oglądać jeszcze statek po tym, jak wykonała swoją część roboty, która obejmowała
złamanie systemu zabezpieczeń, wyłączenie kompletu urządzeń namierzających i
antywłamaniowych oraz jak najszybsze poderwanie statku do lotu. Większość skradzionych
statków odprowadzano na odległe światy, gdzie zmieniano numery rejestracyjne i wymieniano
telespondery, po czym statki rozpoczynały nowe życie u nowych właścicieli.
Quip Fargil był jednym z nielicznych ludzi na Tuerto, których zaliczała zarówno do swoich
pracodawców, jak i przyjaciół. Notoryczny amator lotów kradzionymi statkami, Quip, wiele z
tego. co umiał, nauczył się od Zenn Bien i tylko dwa razy wynajmował ją do kradzieży statku w
celu jego późniejszej sprzedaży. Kiedy zaproponował jej dodanie do listy trzeciego, miała ochotę
mu to wyperswadować. Jednak Quip potrafił być przekonujący.
- Pięćdziesięcioletni YT-tysiąc-trzysta - tłumaczył jej. - Stoi w imperialnym hangarze od tak
dawna, że nikt się nawet nie zorientuje, że go nie ma.
- Na co ci pięćdziesięcioletni frachtowiec?
- Polecimy nim do sektora Tungra, rozbierzemy i sprzedamy na części.
- Frachtowiec na części?
- To YT-tysiąc-trzysta, laluniu. Na Zewnętrznych Rubieżach za części do tych statków można
dostać małą fortunę.
Zaśmiała się z niedorzeczności tego pomysłu.
- Wiesz, ile paliwa będzie trzeba na taką podróż?
Miał i na to odpowiedź.
- Zatankujemy po drodze, na Sriluurze. Mam tam znajomego, który załatwi nam paliwo po cenie
hurtowej, bez imperialnej akcyzy. Poleci z nami do Tungry i sam będzie nadzorował demontaż.
Ma już całą listę złomiarzy czekających w kolejce.
- Ile planujesz mi zapłacić?
- Dychę za pomoc w wyciągnięciu statku ze składu skonfiskowanych pojazdów, kolejne
piętnaście za doprowadzenie go na Sriluur i do Tungry plus piętnaście procent tego, co zarobimy
na częściach po odliczeniu kosztów. - Zrobił krótką pauzę, po czym dodał: - To więcej, niż
potrzebujesz na tę operację oczu.
Tak jak w przypadku wielu Sullustan rogówki Zenn Bien zaczynały już szwankować. Zabieg
korekcyjny byłby niewątpliwie lepszy niż konieczność noszenia gogli spektralnych przez resztę
życia.
- Gdzie jest ten skład?
- Właściwie po sąsiedzku. W układzie Nilash. Tam też mam znajomego, który ułatwi nam
zadanie.
- Imperialnego?
- Wiesz, ile zarabiają szeregowi marynarze? To już lepiej być szturmowcem.
- Więc opłacenie go wchodzi w koszty?
- Tak.
- A twój przyjaciel na Sriluurze?
- On zadowoli się udziałem w zyskach.

background image

Zenn Bien poprosiła o dzień do namysłu, po czym oznajmiła Quipowi, że się zgadza.
Strzeżony przez kontyngent starzejących się szturmowców i szeregowych marynarzy,
nadzorowanych przez złożoną z ludzi znudzoną kadrę oficerską, Imperialny Skład
Skonfiskowanych Pojazdów w układzie Nilash co pewien czas otwierał wrota swojego hangaru
dla potencjalnych nabywców statków, które były wystawiane na aukcjach. Mieli szeroki
asortyment statków zarekwirowanych piratom, dilerom przyprawy, przemytnikom i handlarzom
niewolników. Czasem można było kupić coś po okazyjnej cenie, jednak należało uważać,
ponieważ Imperialni często zastępowali zużytymi częściami to, co wymontowali ze zdobytych
statków. Zenn Bien i Quip w towarzystwie kilkudziesięciu istot różnych ras udali się promem z
Nilash Trzy na ogromną imperialną placówkę na pokładzie orbitalnej stacji.
Zenn Bien nie potrafiła sobie wyobrazić nudniejszego zajęcia niż służba w Składzie
Skonfiskowanych Pojazdów.
Po przesłuchaniu i przeszukaniu zostali wpuszczeni do strefy przeglądowej, gdzie człowiek
Quipa, młody bosman o kruczoczarnych włosach, odseparował ich od reszty pod pretekstem
sprawdzenia dokumentów. Podczas oglądania ich przepustek imperialny oficer wsunął Zenn Bien
do ręki flimsiplastową mapę.
Zenn Bien spojrzała na nią, zapamiętała i oddała.
- Tak szybko? - zdziwił się Imperialny.
- Chcesz mnie sprawdzić?
Oficer zachichotał.
- Przydalibyście się nam.
- Sullustanie nie dają się tak łatwo klonować jak ludzie.
- Pewnie.masz rację. - Imperialny zwrócił im dokumenty. - Udawajcie, że oglądacie statki
przeznaczone na licytację.
Dokładnie za pół godziny lokalnego czasu będę po drugiej stronie sterburtowego włazu. -
Pokazał ruchem głowy. - Kamery monitoringu będą wyłączone. Przygaszę światła jeden raz. To
będzie sygnał, że możecie wejść. Do YT można się dostać tylko łodzią patrolową. Pilotowaliście
kiedyś taką?
- To chyba nie jest zbyt trudne? - wyraziła przypuszczenie Zenn Bien.
- Podlećcie łodzią do lewego pierścienia dokującego YT i zacumujcie do niego. Systemy
podtrzymywania życia statku będą włączone, więc musicie tylko zaczekać, aż otworzy się śluza
powietrzna i jesteście w środku.
- Powinniśmy coś wiedzieć na temat urządzeń anty włamaniowych? - spytała Zenn Bien.
- Nie ma żadnych systemów antywłamaniowych. To wszystko, co mogę wam powiedzieć.
- Co z paliwem? Quip mówił, że statek od lat pokrywał się tylko rdzą i mikrometeorami.
- Wystarczy paliwa i mocy, żeby dolecieć na Sriluur.
- Jak tego dokonałeś?
- Zajęło mi pół roku, żeby wszystko przygotować.
Zenn Bien przeniosła wzrok z oficera na Quipa i z powrotem.
- Planowaliście to od tak dawna?
Obaj pokiwali głowami.
- Chyba Imperium kiepsko płaci.
- Delikatnie mówiąc - przyznał bosman.
Pół godziny minęło jak z bicza trząsł. Zenn Bien i Quip podeszli wolnym krokiem do włazu,
zaczekali, aż przygasną światła, po czym przeszli pospiesznie na drugą stronę. Imperialny
zaprowadził ich ciemnym korytarzem do czekającej łodzi patrolowej i życzył im powodzenia.

background image

Upatrzony przez Quipa YT-1300 tkwił wśród kilkudziesięciu innych statków - wiele z nich to
były okręty KNS - w stacji dokującej o zerowej grawitacji, przylegającej do hangaru
przeglądowego. Obrzeża składu były patrolowane przez ruchome reflektory i klony w starych
myśliwcach typu V-wing, jednak patrole były na tyle rzadko rozlokowane, że udało im się
niepostrzeżenie dotrzeć do YT, w dużej mierze dzięki zdolności widzenia w ciemności Zenn
Bien. Kiedy się zbliżali, przyjrzała się frachtowcowi przez niewielki iluminator łodzi.
- To nie jest typowy YT-tysiąc-trzysta. Bardziej hybryda tysiąc-trzysta i tysiąc-trzysta-pe.
- To jakiś problem?
- Wręcz przeciwnie. Będzie więcej części do sprzedania.
Przybili do pierścienia dokującego, uruchomili śluzę powietrzną i zaczekali, aż się otworzy.
Następnie wbiegli na pokład pogrążonego w całkowitych ciemnościach statku. Quip trzymał
Zenn Bien za poły kurtki. Sullustanka rozejrzała się i pokręciła głową ze zdumieniem.
- Poczekaj tylko, aż zobaczysz ten statek.
Quip wyszedł zza jej pleców i uderzył nogą o duży, okrągły przedmiot. Cofnął się pod gródź i
oświetlił pokład prętem jarzeniowym.
- Czy to jest to, co myślę? - spytał, rozcierając nogę.
Zenn Bien schyliła się, żeby obejrzeć kulę.
- Pająk - stwierdziła, wyraźnie zdziwiona. Podeszła do grodzi i dotknęła dłonią przycisku, który
włączył oświetlenie awaryjne. Potem biegnącym po okręgu korytarzem ruszyła w stronę rufy.
Quip postawił obolałą nogę na pokładzie i pokuśtykał za nią.
- Gdzie idziesz? Kabina jest w przeciwną stronę.
- Chcę zobaczyć, jakie jeszcze ten statek ma dla nas niespodzianki.
Wetknęła głowę do głównej kajuty i zdumiała się, widząc ogromną podwójną koję i luksusowe
wyposażenie. Na rufie popatrzyła z podziwem na silniki podświetlne i hipernapęd. Poruszając się
naprzód sterburtową częścią korytarza, zajrzała do drugiej kajuty i zachichotała, zdumiona
wyposażeniem kambuza.
- Do kogo należał ten statek? - spytała przez ramię Quipa w drodze do kabiny.
- Z tego, co słyszałem, Imperialni zabrali go jakiemuś kryminaliście z Nar Shaddaa.
Zenn Bien pokiwała głową.
- To wszystko wyjaśnia. Szkoda go będzie porąbać.
- Sama mówiłaś: więcej części równa się więcej kredytów dla nas.
W kabinie Zenn Bien wdrapała się na fotel pilota i dopasowała jego pozycję do swojego wzrostu.
Siedzący na fotelu drugiego pilota Quip skorygował jego ustawienie tak, żeby znaleźć się na tej
samej wysokości co ona.
Ludzkości potrzeba więcej takich jak on, pomyślała Sullustanka.
Czekali godzinę, zanim piloci V-wingów zakończyli patrolowanie obiektu; wówczas wyłączyli
pole magnetyczne, które utrzymywało YT w miejscu, i odpalili na chwilę silniki manewrowe,
żeby wyprowadzić frachtowiec ze skupiska okrętów KNS.
- Jest jakiś problem z lewym silnikiem - oznajmiła Zenn Bien, kiedy siła pędu zaczęła unosić YT
coraz dalej od imperialnej placówki.
- Zajmiemy się tym na Sriluurze.
Zenn Bien usadowiła się za sterami.
- Gotów? - Chwyciła za drążek i posłała YT w przestrzeń kosmiczną.
- Podkręć kompensator! - krzyknął Quip, próbując utrzymać się w fotelu.
Wstrzymując oddech, puściła drążek i podkręciła kompensator inercyjny do dziewięćdziesięciu
dziewięciu procent.
- Nie miałam pojęcia, że on jest taki szybki!

background image

Skład Skonfiskowanych Pojazdów był już tylko odległym wspomnieniem. Zenn Bien odwróciła
się w stronę komputera nawigacyjnego Rubicon i poleciła mu wytyczyć kurs na trasę na Sisar. Po
chwili gwiazdy rozciągnęły się w linie i statek skoczył w nadprzestrzeń.
Zenn Bien odetchnęła i wyciągnęła rękę w kierunku Quipa.
- Spójrz na to. Cała się trzęsę.
- Mówiłem ci, że to będzie pestka.
Roześmiała się.
- Nie chodzi o kradzież, tylko o pilotowanie tej łajby.
Wylądowali w ustronnym porcie kosmicznym na pustyni na
Sriluurze, gdzie zapłacili parze Weequayów, żeby przypilnowali statku, sami zaś poszli poszukać
znajomego Quipa. Ponad dwa razy wyższy od Zenn Bien Verpin o imieniu Luufkin czekał na
nich w małej kafejce portowej. Obdarzony czterema kończynami, hermafrodytyczny insektoid
powitał Quipa niczym dawno niewidzianego przyjaciela.
- Wszystko przygotowane - zapewnił Luufkin, z trudem posługując się basikiem. - Mam
dokumentacja komputerowa do nowa rejestracja i nazwa dla frachtowiec: „Na Kawałki". Paliwo
czeka, pełne naładowanie systemu zasilania. Doskonała brandy i pałeczki tabaka pod ręką.
- Przydają się do przekupywania urzędników w sektorze Tungra - wyjaśnił Quip, widząc
konsternację na twarzy Zenn Bien.
- I do świętowanie ze złomiarze, co kupują części - dodał Luufkin.
Quip się uśmiechnął.
- Na razie możemy świętować szczęście, które jak dotąd mamy.
Kiedy Quip poszedł do baru, żeby zamówić drinki, Luufkin zwrócił się do Zenn Bien:
- Dawno opuścić Sullusta?
Pokiwała głową.
- Dawno.
- Quip mówi duże zdolności techniczne masz. Dlaczego nie pracuje w sorosuub Corporation?
Zenn Bien się skrzywiła.
- Sorosuub jest jednym z powodów, dla których opuściłam Sullustę. Źle zrobili, wspierając
Konfederację w czasie Wojen Klonów, i źle robią, wspierając teraz Imperium. Ale większość
Sullustan ma swój rozum. Wszystko się zmieni.
Rasa Verpinów, całkiem biegła w dziedzinie technologicznej magii, miała swoją własną wersję
SoroSuub w postaci Zakładu Projektowania i Produkcji Sprzętu Mechanicznego Dla Tych,
Którzy Potrzebują Maszyn Roju Roche. Roche produkował między innymi poprzednika
myśliwca typu V-wing, który był używany przez Republikę w czasie Wojen Klonów i wciąż
znajdował zastosowanie w odległych imperialnych placówkach, takich jak ta w układzie Nilash.
Luufkin zachowywał się jak ktoś, kto pracował kiedyś w roju.
- Rebelia ty wspiera?
Roześmiała się.
- To mnie by się przydało wsparcie.
- Rozumie to. Nie czas na polityczna sympatia jak pusty brzuch.
Tankowanie, załadowanie brandy i tabaka oraz instalacja programów komputerowych, które
miały zapewnić YT nową tożsamość, zajęły większą część dnia. Zenn Bien myślała tylko o tym,
żeby usiąść znów za sterami frachtowca. Podróż do sektora Tungra miała w większości
przebiegać w nadprzestrzeni, nie powinno jednak zabraknąć okazji do przetestowania statku.
- Poleć Rubiconowi wytyczyć kurs przez Yarith - powiedział Quip, kiedy wszyscy troje zasiedli
w kabinie.
Zenn Bien odwróciła się w fotelu twarzą do niego.

background image

- Nie możemy skoczyć prosto na Trasę Handlową?
- Upewnić się telesponder i identyfikatory działać jak trzeba na Yarith, zanim lecieć do Tungra -
wyjaśnił Luufkin.
Nie spierała się. Gdyby ich przyłapano na statku wykradzionym z imperialnej placówki,
dostaliby dziesięć do dwudziestu lat na Carcelu albo w jakimś jeszcze gorszym miejscu. Lepiej
dmuchać na zimne.
W odległości paru godzin lotu od Lutrillii, właśnie kiedy roztrząsali plany demontażu YT,
systemy alarmowe zawyły rozdzierająco, a statek zatrząsł się, jakby pod wpływem potężnego
pola grawitacyjnego.
- To nie może być cień masy! - wykrzyknęła Zenn Bien, wpatrując się w gwiezdną mapę, a
równocześnie próbując zapanować nad statkiem. - Jesteśmy idealnie na kursie!
Jednak niebiosa mówiły jej co innego. Gwiazdy zaczęły się pojawiać w neutralnych
pofałdowaniach nadprzestrzeni, na przemian rozciągając się i powracając do normalnej formy.
- Coś nas wyciąga z nadprzestrzeni! - Drążek latał jej w dłoniach, a każdy system dodawał
kolejny ostry dźwięk do chóru alarmów.
- Wyłączyć zasilanie albo statek się rozpada! - poradził Luufkin.
Quip poparł go skinieniem głowy i Zenn Bien zaczęła gorączkowo manipulować przy konsolecie,
wyłączając jeden system po drugim. Gwiazdy w zakrzywionym iluminatorze zawirowały
szaleńczo, ale po chwili uspokoiły się i Sullustanka zobaczyła przed sobą duży imperialny okręt
na stacjonarnej orbicie nad wyglądającą na opuszczoną planetą. Okręt miał spiczasty kształt
gwiezdnego niszczyciela, jednak był zdecydowanie mniejszy lżej uzbrojony i wyróżniał się
czterema kulami, które wystawały z rufy.
Zenn Bien obserwowała transponder odpowiedzialny za rozróżnianie przyjaciół i wrogów, który
bezskutecznie starał się zidentyfikować okręt.
- Krążownik klasy Interdictor - oznajmił w końcu Luufkin. - Prototyp Sienar Fleet Systems. Kule
to projektory studni grawitacyjnych.
- Tak, Imperialni dodali coś nowego do swojego arsenału - potwierdził Quip.
Zenn Bien odebrało mowę.
Głośniki w kabinie zatrzeszczały, budząc się do życia.
- Frachtowiec YT. Proszę pozostać na dotychczasowym kursie i podać swoje dane.
Luufkin pokiwał głową.
- Teraz się okazać, czy telesponder działa.
- Załoga imperialnego krążownika - powiedział Quip do mikrofonu słuchawek. - Tu „Na
Kawałki". Lecimy ze Sriluura na Koreliańską Trasę Handlową.
Minęła chwila, zanim głos znów się odezwał.
- „Na Kawałki", nikt was nie uprzedził, kiedy podawaliście plan lotu, że układ Yarith to strefa
ograniczonego ruchu?
- Obsługa portu kosmicznego na Sriluurze nas o tym nie poinformowała.
- Jaki wieziecie ładunek?
- Nie mamy ładunku. Tylko pilot, drugi pilot i nawigator.
- Zatrzymajcie się na współrzędnych trzy-siedem-myślnik-siedem i przygotujcie się na inspekcję.
Zenn Bien zaczęła na nowo uruchamiać systemy, ale nagle przerwała.
- Silniki manewrowe nie działają. Musiały nawalić, kiedy wyrwało nas z nadprzestrzeni.
- Powiadom załoga krążownika - powiedział Luufkin, pochylając się do przodu wyczekująco.
Odpowiedź z krążownika nadeszła po dłuższej chwili.
- „Na Kawałki", skanowanie potwierdza, że nie macie ładunku ani uzbrojenia. Wciągniemy was
na pokład promieniem ściągającym.

background image

Zenn Bien rozsiadła się w fotelu.
- No cóż, to coś nowego dla mnie.
Luufkin również rozparł się wygodnie.
- Bez obaw. Imperialni to tylko ludzie.
Ale niektórzy z nich nie są urodzeni, tylko wyhodowani, pomyślała Zenn Bien, widząc oddział
szturmowców ustawiający się w głównym hangarze, kiedy krążownik zamknął YT w
elektromagnetycznym uścisku. Gdy tylko ona, Quip i Luufkin zostali wyproszeni ze środka, kilku
szturmowców weszło na pokład, żeby przeprowadzić rutynową inspekcję. Kiedy żołnierze
pojawili się ponownie, sygnalizując, że wszystko jest w porządku, zbliżył się do nich oficer rasy
ludzkiej w szarym mundurze. Zmierzył pogardliwym spojrzeniem Zenn Bien oraz Luutkina i
podszedł do Quipa.
- Możecie lecieć dalej, kapitanie Fargil. Jednak następnym razem możecie nie mieć tyle
szczęścia.
- Będziemy o tym pamiętać. Mamy jednak mały problem. Wasze projektory studni
grawitacyjnych uniemożliwiły nam manewrowanie. Musimy przeprowadzić naprawy.
- Tutaj? Chyba nie mówi pan poważnie.
Quip zniżył głos o pół tonu.
- Kiedy mówiłem, że nie mamy żadnego ładunku, zapomniałem wspomnieć, że przewozimy
kilka skrzynek doskonałej brandy i pierwszorzędnego tabaka. W podziękowaniu za gościnę
chcielibyśmy przekazać ten ładunek panu i dowódcy okrętu.
Oficer uniósł brew.
- Ile czasu zajmie wam przeprowadzenie napraw?
- Nie więcej niż jeden dzień czasu lokalnego.
- Macie dwanaście godzin. Potem pan i pańska... załoga macie ruszać w dalszą drogę. -
Przywołał do siebie gestem czwórkę szturmowców. - Kapitan Fargil zrzuci pewien ładunek.
Zanieść go bezzwłocznie do mojej kajuty.
Odwrócił się na pięcie i odmaszerował, a reszta szturmowców podążyła za nim.
Zenn Bien odprowadziła go wzrokiem, po czym odwróciła się do Quipa.
- Nie wiem, czy to było odważne, czy po prostu szalone, ale tak czy owak, dobra robota.
Quip, który zwykle chętnie się uśmiechał, tym razem zachował absolutną powagę.
- Pokaż tym żołnierzom ładunek. My bierzemy się do roboty.
Żołnierze, nie zwlekając, załadowali sześć skrzynek brandy i tabaka na sanie repulsorowe i
zabrali je w głąb statku. Zenn Bien znalazła skrytkę z narzędziami elektrycznymi w jednej z kajut
i już miała zanieść je do głównej ładowni, kiedy usłyszała głos Quipa dobiegający z korytarza na
sterburcie:
- Wszystko po kolei, moja droga. Najpierw pomóż nam z tym. - Kiedy Zenn Bien do nich
dołączyła, Quip i Luufkin mocowali się z płytami pokładu.
- Pomieszczenia techniczne są w głównej ładowni... - zaczęła Zenn Bien, ale Luufkin wszedł jej
w słowo:
- Pomóż podnieść.
Zenn Bien nic więcej nie powiedziała, tylko zabrała się do roboty. Metalowe płyty miały dobrze
zamaskowane uchwyty na dłonie i były znacznie lżejsze, niż się spodziewała. Ku jej zaskoczeniu
z ukrytych pod płytami schowków wylazło trzech Jawów, dwóch Chadra-Fanów i czwórka
Squibow. Każda z gryzoniowatych istot miała na sobie wielofunkcyjny pas i maskę do
oddychania, a w rękach skrzynki z narzędziami i różne pojemniki w rodzaju tych, które zwykle
zawierają gaz usypiający.
- Wsiedli na Sriluurze - wyjaśnił Quip.

background image

Zenn Bien przyjrzała się istotom, z których wszystkie były zbliżone do niej wzrostem.
- Coś mi mówi, że nie zabraliście ich na wypadek awarii.
- Nie - przyznał Luufkin. - Oni kraść części z hipernapęd krążownika.
Zła i urażona, że została zmanipulowana, Zenn Bien wróciła po znalezione narzędzia i zniknęła
w pomieszczeniu technicznym, żeby naprawić system silników manewrowych. Szybko się
zorientowała, że to właśnie ukryty na pokładzie YT kontyngent małych istot sprokurował awarię
systemu, do której doszło w momencie wciągnięcia statku w normalną przestrzeń. Naprawy
powinny zająć nie więcej niż parę godzin. Rozkładała narzędzia, kiedy do pomieszczenia
wślizgnął się Quip.
- Przykro mi, że nie mogłem cię wtajemniczyć.
- A co, taki miałeś rozkaz? - spytała, nie oglądając się na niego.
- Owszem.
Opuściła hydroklucz i odwróciła się w jego stronę.
- To nie jest zwykły skok?
Pokręcił głową.
- Części z hipernapędu są przeznaczone do modyfikacji tego statku.
- Nie rozumiem. Nie rozbieramy go na części? Nie było wcale takiego planu?
- Obawiam się, że nie.
- Więc po co ci... - Zenn Bien nagle zrozumiała i urwała w pół słowa. - Należysz do Rebelii.
- Od ponad roku.
- A bosman w Nilash? A Luufkin?
- To oni mnie zwerbowali.
- A Jawowie i reszta?
- Oni są opłaceni. Tak jak ty. - Zrobił krótką pauzę. - Plus premia, jeśli nam pomożesz.
- Wjaki sposób?
Quip wyciągnął kawałek flimsiplastu z kieszeni koszuli i rozwinął go.
- To jest schemat Interdictora.
Początkowo Zenn Bien nie chciała spojrzeć, potem jednak się namyśliła.
- Już zapamiętałam - powiedziała.
Quip uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz, przydaliby się nam tacy jak ty.
- Tylko ten jeden raz -uprzedziła.
W masce do oddychania Zenn Bien poprowadziła zespół Jawów, Squibów i Chadra-Fanów przez
labirynt wąskich, długich korytarzy, które biegły między opancerzonym kadłubem Interdictora a
jego mieszkalnym jądrem. Luufkin pełzał za nimi z własną misją do wykonania.
Czasem jednak dobrze być małym.
Siecią tuneli dotarli na rufę okrętu i weszli do komory hipernapędu, która była powierzona pieczy
droidów konserwacyjnych, ale pozbawiona jakiejkolwiek straży. W kwestii niedostrzegania wad
konstrukcyjnych na imperium zawsze można liczyć. pomyślała Zenn Bien. Zespół rabusiów
zabrał się ochoczo do pracy, porozumiewając się cicho za pomocą pisków i skrzeków.
Tą samą drogą zanieśli części na pokład YT i ukryli je w naj' głębiej położonej ładowni.
Upewniwszy się, że ekipa zapamiętała trasę, Zenn Bien została z Quipem, żeby zająć się
systemem silników manewrowych. W ciągu kolejnych trzech godzin skradzionych części
przybywało: motywator hipernapędu Isu-Sim SSP05, transdensatory Rendili, przekaźniki
paraświetlne, zero-kwantowy stabilizator pola...
- Chciałbym, żebyś wiedziała - odezwał się Quip - że to wszystko jest w słusznej sprawie.
- Nie zapiszę się do was, Quip.

background image

- I tak jesteśmy twoimi dłużnikami.
- Podziękujesz mi, jak już dotrzemy tam, dokąd faktycznie lecimy.
Po skończonej robocie wrócili do głównej ładowni, gdzie Luufkin zakładał ostatnią z płyt
skrywających umieszczone pod pokładem schowki.
- Wszystko jest - oświadczył Verpin.
Cała trójka schodziła po rampie YT, kiedy zjawił się ponownie imperialny oficer w asyście
szturmowców.
- Kapitanie Fargil, jeśli jakieś naprawy wam pozostały, będziecie musieli przeprowadzić je w
przestrzeni kosmicznej lub tam, dokąd lecicie.
- A co z naszymi dwunastoma godzinami?
- Cieszcie się z tych, które dostaliście - warknął oficer.
- Cieszę się - odparł Quip. - Zresztą i tak już prawie skończyliśmy.
- W takim razie przygotujcie statek do startu. O szóstej ruszamy.
Na twarzy Quipa odmalowało się zdziwienie.
- Ruszacie?
- Nie wydaje mi się, żeby nasze rozkazy były pańską sprawą, kapitanie. - Oficer zmrużył oczy z
nagłą podejrzliwością. - Zaczynam się zastanawiać, czy się nie pomyliłem co do pana.
- Myślałem po prostu, że macie pozostawać na orbicie stacjonarnej.
Z głębi statku dobiegało wycie syren.
- Natychmiast startujcie, kapitanie - powiedział Quipowi Imperialny. - I proszę zabrać ze sobą
swojego Verpina i Sullustankę.
Wbiegli po rampie z powrotem na statek, a Quip przystanął, żeby zastukać w płyty pokładu.
- Przypnijcie się! Startujemy!
Zenn Bien skierowała się prosto do kabiny i uruchomiła repulsory.
Quip opadł na fotel drugiego pilota.
- Jeśli odkryją...
Odległe wycie syren zamieniło się w przeraźliwy pisk alarmów. Interdictor zadudnił pod YT, a
rozdzierające odgłosy odbijały się echem od rufy statku. Z głośników komunikatora ryknął głos:
- „Na Kawałki", proszę pozostać na miejscu!
- Mamy rozkaz natychmiast startować - powiedział Quip do mikrofonu słuchawek.
- Ten rozkaz został cofnięty. Wrócić na wcześniejszą pozycję...
Quip wyciszył głośniki.
- Ruszaj, Zenn! Zabieraj nas stąd!
Zenn obróciła YT i wyprowadziła go z pola siłowego hangaru. Za jej plecami Luufkin wtoczył
się do kabiny, wyciągając wszystkie cztery kończyny dla utrzymania równowagi.
- Projektory studni grawitacyjnych wyłączone, ale musimy uważać na promień ściągający.
Zenn Bien spojrzała przez iluminator na Interdictora.
- Bardziej mnie martwią te turbolasery.
Ledwie zdążyła wypowiedzieć te słowa, gdy połowa baterii na sterburcie rozpoczęła kanonadę
szkarłatnego ognia. Zenn Bien podkręciła kompensatory inercyjne do oporu i posłała frachtowiec
pod Interdictorem, by za chwilę wynurzyć się na jego bakburcie.
- Próbują nas złapać promieniem ściągającym! - krzyknął Quip.
Zenn Bien czuła już promień wyciągający palce po YT.
Wykonała pętlę, przenosząc frachtowiec ponad krążownikiem, i omal nie dała się złapać w
migotliwą sieć niebieskiej energii, która tańczyła pomiędzy projektorami studni grawitacyjnych.
W jednej z kul pojawiła się nierówna szczelina i po chwili projektor pękł niczym jajko, plując
płomieniami, które wystrzeliły w przestrzeń kosmiczną jak gwiezdny rozbłysk. Interdictor

background image

przechylił się, a następnie przewrócił, jakby odsłaniał przed YT brzuch jako oznakę
bezbronności. Tymczasem „Na Kawałki" oddalił się na bezpieczną odległość, a po chwili zniknął
zupełnie.
- Dzień później byliśmy już w układzie Tungra i nasza utarczka z Interdictorem wydawała się
zamierzchłą historią - opowiadała Jadakowi i Poste'owi Zenn Bien. - Zamierzona utarczka, muszę
dodać, bo verpiński ruch oporu był zdeterminowany unieszkodliwić ten prototyp niemal od
chwili, kiedy się o nim dowiedzieli. Razem z Quipem, Luufkinem i resztą spędziliśmy kilka
standardowych tygodni, instalując w YT skradzione części. Wymieniliśmy centralny komputer,
zmodyfikowaliśmy hipernapęd, tak że odpowiadał jednostce klasy pierwszej. W tamtym czasie
„Na Kawałki" musiał być jednym z najszybszych cywilnych statków w galaktyce.
- Czy Jawowie i reszta przyłączyli się do Sojuszu Rebeliantów? - zaciekawił się Poste.
- Nie od razu. Za to ja dołączyłam do nich. - Zenn Bien roześmiała się i wskazała szerokim
gestem na salon. - Niektórzy z nich gdzieś tu są.
- Pracowaliście jako złodzieje do wynajęcia? - spytał Jadak.
Zenn Bien pokręciła głową.
- Na początku byliśmy jednomyślni w naszym postanowieniu zachowania neutralności. Mieliśmy
zamiar pracować dla każdego, kto by potrzebował naszych wyjątkowych usług: dla
przemytników, piratów, syndykatów zbrodni, bez różnicy. Wykonaliśmy nawet parę zleceń dla
Reja Taunta. Ale oczywiście to nie trwało długo. Imperium z każdym dniem robiło się coraz
bardziej brutalne. Sorosuub przejęło pełną kontrolę nad Sullustą. Konsorcjum Zanna
wykorzystywało pojmanych Sullustan jako żołnierzy... Kiedy się dowiedziałam, że grupa moich
krajanów powstaje przeciwko prezesowi Siin Suubowi, namówiłam swoją ekipę, żebyśmy im
pomogli. Już wkrótce zaczęliśmy wykonywać misje specjalne dla Siana Tewa i Niena Nunba. A
niedługo potem, tuż przed bitwą o Yavina, staliśmy się pełnoprawnymi członkami Sojuszu
Rebeliantów. W następnych latach braliśmy udział w zniszczeniu „Niezwyciężonego" i wielu
innych imperialnych okrętów.
- A jak to się stało, że specjalistka od destrukcji została fryzjerką? - zainteresował się Jadak.
Zenn Bien zastanowiła się chwilę.
- Po tych wszystkich zniszczeniach, jakie spowodowaliśmy, postanowiliśmy poświęcić się
upiększaniu galaktyki. Kiedy wojna się skończyła, przylecieliśmy całą ekipą na Nowy Balosar i
większość z nas już tu została. Uzyskałam uprawnienia od fryzjerów z Sullusty, znalazłam kilku
mężów i zaczęłam powiększać swój klan. Od tego czasu życie stało się przyjemne.
Jadak się zamyślił,
- Czy Quip zatrzymał YT?
- Tak.
- Dowiedziałaś się, po co Rebeliantom był statek takiego kalibru?
Zenn Bien pokręciła głową, a następnie powiedziała:
- Chłopcy, nie chcę was martwić...
- Zniesiemy to - zapewnił Poste.
Spojrzała na Jadaka.
- Nigdy się nie dowiedziałam, do czego Sojuszowi potrzebny był statek, ale wiem, że go nie
znajdziecie.
- Dlaczego? - spytał Jadak.
- Ponieważ został rozerwany na strzępy nad Bilbringi dziewięć lat przed bitwą o Yavina.

Rozdział 24

background image

- To twój nowy przyjaciel? - spytała Hana Leia, kiedy czekali na doktor Parlay Thorp.
Han zdał sobie sprawę, że cały czas bawił się w roztargnieniu archaicznym transponderem, więc
schował go z powrotem do kieszeni swoich bojówek.
- Wchodzi w nałóg.
- Może powinniśmy ci kupić takie koraliki, które przesuwa się między palcami dla rozładowania
napięcia?
- Ha, ha.
Leia wygłosiła swoją uwagę z poważną twarzą, a śmiech Hana był równie beznamiętny. Krótka
rozmowa z Lukiem wyraźnie ją zaniepokoiła. Przez cały lot na Obroa-Skai prawie się nie
odzywała.
- Wiesz, nie musimy tego robić - powiedział cicho Han. - Wytłumaczymy Thorp, że coś nam
wypadło, i polecimy prosto na Coruscant. A jak wszystko się wyjaśni, wrócimy tutaj, żeby
dokończyć poszukiwania.
Przez krótką chwilę Leia wyglądała, jakby rozważała jego propozycję. Potem westchnęła i
osunęła się na fotel w poczekalni z rękami skrzyżowanymi na piersi.
- Przepraszam za mój nastrój. Lukę wydawał się zaniepokojony, ale grzecznie polecił, żeby na
razie go nie odwiedzać.
- Może powinniśmy tobie kupić takie koraliki?
Leia zaśmiała się krótko.
- A zresztą mamy ważniejszy powód, żeby doprowadzić to do końca. - Ruchem głowy wskazała
na Allanę, która stała przed wysokim oknem poczekalni, spoglądając na rozległe lądowisko
Zakładu Opieki Zdrowotnej Aurora. „Sokół" był zaparkowany w zasięgu wzroku i pilnowany
przez mocno niezadowolonego C-3PO. Osobiste droidy nie miały wstępu do budynku
badawczego, gdzie rodzina Solo miała spotkać się z doktor Thorp.
- Nie doszła jeszcze całkiem do siebie - ciągnęła Leia. - Ale przynajmniej znów jest
podekscytowana naszą przygodą.
- Nie uważasz, że traktuje tę „przygodę" trochę zbyt poważnie?
Leia zmarszczyła brwi.
- Nie w jakimś niedobrym sensie. A co, ty nie traktujesz tego poważnie?
- Traktuję. I świetnie się bawię. No, może poza Tarisem.
- Myślę, że ta wyprawa zbliżyła nas do siebie.
Na twarzy Hana powoli uformował się uśmiech.
- Jak za dawnych dobrych czasów.
- O to przecież chodziło, nieprawda?
Nagle głośna rozmowa w korytarzu zwróciła ich uwagę na elegancko ubraną, siwowłosą kobietę,
która zdecydowanym krokiem zmierzała w ich stronę. Uśmiechała się szeroko i wyciągała chudą
rękę, zanim jeszcze do nich podeszła.
- Księżniczko Leio... a może przywódczyni Sojuszu Galaktycznego Organa? Nie wiem, jak mam
panią tytułować. Jestem Parlay Thorp.
- Wystarczy Leia.
~ Niech będzie Leia - zgodziła się Thorp, ściskając jej rękę. po czym zwróciła się do Hana: -
Kapitanie Solo. Miło mi pana poznać.
Hana zaskoczyła siła jej uścisku.
- Pani doktor...
- A to musi być Amelia.
Allana również podała jej rękę.
- Niech pani spojrzy, tamjest „Sokół Millenium",

background image

Thorp pozwoliła się zaprowadzić do okna.
- Wielkie nieba! Widziałam go oczywiście niezliczoną ilość razy na HoloNecie, ale zobaczyć go
na własne oczy po tylu latach... - Odwróciła się w stronę Hana i Leii. - Tyle wspomnień
wywołuje.
Han dołączył do niej przy oknie.
- Nazywał się już „Sokół Millenium", kiedy do pani trafił?
Thorp pokiwała głową.
- Nie wymyśliłabym takiej nazwy.
- Dax Doogun wspominał coś, że służył jako statek medyczny.
- Tak. Ale nawet z odświeżonym kadłubem i wymalowanymi symbolami „Sokół" nie wyglądał
na statek medyczny. Nie z tym działkiem na grzbiecie.
- Bateria laserów była już zainstalowana?
- Owszem. Nie było tylko dolnego działka - powiedziała Torp.
- Byłem, eee, zmuszony dokonać pewnych modyfikacji.
- Tak słyszałam. Ale poza tym wygląda mniej więcej tak, jak go zapamiętałam. Podobało mi się
to, że pomimo swoich kilkudziesięciu lat był wciąż zwinny. - Odwróciła się ponownie do Hana. -
I szanuję to, że pan go nie odnawiał. Wgniecenia i ogniska rdzy nadają mu charakter, są jak
zmarszczki na twarzy Chociaż w Aurorze zbyt wielu takich twarzy nie zobaczycie - dodała
konspiracyjnym szeptem.
- Zauważyliśmy - powiedziała Leia.
Thorp westchnęła teatralnie.
- Tak, specjalizujemy się w odmładzaniu powłoki i robimy, co w naszej mocy, żeby również
zawartość zachować w dobrej kondycji. Lubię mówić, że nasi klienci dosłownie kupują sobie
czas. Jednak nawet metodą wymiany organów i hormonów nie potrafimy jeszcze w znaczący
sposób wydłużyć życia większości ras. Za niebotyczne sumy możemy przedłużyć życie
człowieka o dwadzieścia pięć, pięćdziesiąt, czasami nawet siedemdziesiąt pięć lat. Nie zmienia to
jednak faktu, że jako rasa jesteśmy biologicznie zaprogramowani do wczesnego starzenia się i to
programowanie wydaje się nieodwracalne. - Spojrzała na Allanę. - Nudne sprawy dorosłych, co?
- Trochę - przyznała dziewczynka.
Thorp się zaśmiała.
- Szczerość bywa taka ożywcza. W każdym razie moją domeną są badania. Praktyczne procedury
odmładzające pozostawiam co bardziej uzdolnionym fachowcom pracującym w Aurorze.
- Doogun wspominał, że prowadziła pani też badania na Zewnętrznych Rubieżach.
- Owszem, w Ramieniu Singel. A niektóre z moich odkryć zawdzięczam „Sokołowi Millenium".
Drzwi za ich plecami rozsunęły się i do pokoju wszedł lekarz rasy Ho'Din.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
- Nie przeszkadzasz, doktorze Sompa - pospieszyła z zapewnieniem Thorp. - Pozwól, że ci
przedstawię Hana Solo, Leię Organę Solo i ich córkę Amelię.
Sompa pochylił ozdobioną puklami głowę w uprzejmym ukłonie.
- Jestem oczarowany i onieśmielony, muszę jednak przyznać, że także nieco zaskoczony, widząc
państwa tutaj. Prawdę mówiąc, oboje państwo wyglądają znakomicie jak na swój wiek.
- Lial... - zaczęła Thorp, ale przerwała jej Leia.
- Nie sądzi pan, że mojemu mężowi przydałaby się... renowacja, doktorze?
Sompa skierował wzrok na Hana.
- No cóż, myślę, że moglibyśmy zrobić coś z podbródkiem i zmarszczkami, a także wyrównać
usta. Poza tym kapitan Solo wydaje się w świetnej formie, nie licząc tych paru kilo nadwagi.
- Hej, noszę te same spodnie od trzydziestu lat.

background image

- To prawda - potwierdziła Leia.
- Oczywiście liczy się to, co w środku - ciągnął Sompa. - Trzeba by było zrobić badania...
Chichot Allany przeszedł w wybuch śmiechu, który okazał się zaraźliwy. Ho'Din wyglądał na
zmieszanego i chyba speszonego.
- Wybacz, Lial - powiedziała Thorp, ocierając łzę. - Obawiam się, że księżniczka Leia trochę z
ciebie zażartowała. Państwo Solo nie są zainteresowani zabiegami odmładzającymi. Badają
historię należącego do kapitana Solo słynnego frachtowca YT-tysiąc-trzysta, „Sokoła
Millenium". - Odwróciła się i wskazała za okno. - Tam, obok tego jachtu. Szarawy statek z
wysuniętą kabiną.
Konsternacja Sompy jeszcze się pogłębiła.
- „Sokół" należał do mnie kilka lat, zanim trafił do kapitana Solo - dodała Thorp.
Sompa otworzył ze zrozumieniem usta, podszedł do okna i przez kilka chwil wpatrywał się w
statek.
- YT-tysiąc-trzysta, powiadasz?
- Wyprodukowany przez Corellian Engineer,..
- Który rocznik? - spytał Sompa, odwracając się ku nim nagle.
- Dokładnie nie wiem - odparł Han. - Ma pewnie nieco ponad sto lat.
Sompa spojrzał na Thorp.
- Do kogo należał przed tobą, Parlay?
- Miałam właśnie opowiedzieć państwu Solo o tym, jak weszłam w jego posiadanie.
Sompa odwrócił się z powrotem twarzą do okna.
- Taki statek... to jak pozostałość po innej epoce...
- To prawda - przyznał Han. - Czterdzieści lat temu można było znaleźć po kilkadziesiąt YT-
tysiąc-trzysta na każdym większym świecie. Teraz to klasyk.
- Han używa słów „klasyk" i „relikt" wymiennie - wtrąciła Leia, biorąc męża pod ramię,
Sompa popatrzył znów na Thorp.
- Chętnie wysłuchałbym kiedyś tej historii, Parlay.
- Naprawdę? Zaskoczyłeś mnie, Lial.
- Tak... no cóż, zostawię cię z twoimi gośćmi. - Odwrócił się na krótko w stronę Hana i Leii. -
Było mi miło. Życzę przyjemnego pobytu w Aurorze.
Thorp zaczekała, aż Sompa wyjdzie.
- Bardzo dziwna istota. Ale błyskotliwa i niezwykle oddana pracy.
- I zabiegana - zauważył Han.
- Normalnie jest wyjątkowo cierpliwy. - Thorp wzruszyła ramionami. - Ogrody Aurory sąpiękne
o tej porze roku. Może tam opowiem wam swoją historię?
- Pójdę pierwsza - zawołała Allana i pobiegła do drzwi.
Uniwersytet, który ukończyłam, wymagał, żeby każdy świeżo upieczony lekarz po odbyciu stażu
w centrum medycznym spędził trzy lata, służąc swoją wiedzą na odległych światach. Wielu
lekarzy wolało spędzić cały ten okres na jednym wybranym świecie, ja jednak miałam inne
plany. Dzięki uniwersyteckim stypendiom, grantom i prywatnym darowiznom założyłam
Ośrodek Medyczny Odległych Sektorów. Z czasem zaczął on przyciągać młodych lekarzy,
którzy mogliby się poświęcić archeologii, lingwistyce lub eksploracji, gdyby nie wybrali
medycyny. Używając niewielkiej floty przestarzałych statków, lataliśmy z misjami miłosierdzia
na światy Środkowych i Zewnętrznych Rubieży, gdzie rozprowadzaliśmy leki,
przeprowadzaliśmy szczepienia i zabiegi. Nieśliśmy pomoc planetom spustoszonym przez zarazy
i nękanym przez klęski żywiołowe; po pewnym czasie nie było właściwie takiej rzeczy, której
byśmy się nie podjęli. Wtedy właśnie nauczyłam się pilotażu i na długo przed upływem moich

background image

trzech lat obowiązkowej służby stwierdziłam, że nie interesuje mnie etat w jakimś
supernowoczesnym ośrodku medycznym ani prywatna praktyka na bogatym świecie. Prawdę
mówiąc, pragnęłam zapuszczać się jeszcze głębiej w odmęty galaktyki, gdzie wiele
zapomnianych przez Imperium społeczności rozpaczliwie potrzebowało opieki medycznej.
Handel się załamał, zdrowe niegdyś gospodarki były często zrujnowane, Imperator zaś miał
niewiele do zaoferowania poza pustymi obietnicami, podczas gdy jego siły zajęte były
umacnianiem władzy w Jądrze.
Większość światów, do których chciałam dotrzeć, była - ze względów logistycznych i
finansowych - poza zasięgiem Ośrodka Medycznego Odległych Sektorów, jednak wszystko się
zmieniło, kiedy zostałam właścicielką „Sokoła Millenium". Dzięki jego hipernapędowi klasy
wojskowej cała galaktyka stała przede mną otworem, a za spływające wciąż darowizny mogłam
zakupić parę przestarzałych droidów medycznych i wyposażyć statek w zestaw urządzeń
diagnostycznych. Chociaż miło wspominałam lata wolontariatu, cieszyłam się z
usamodzielnienia, z tego, że mogę podróżować, gdzie i kiedy chcę. Moi koledzy ze szkoły
medycznej żartobliwie określają te lata jako „okres oblatywania" i w pewnym sensie tym właśnie
były - czasem nauki i odkrywania samej siebie.
Jeśli chodzi o wybór celów podróży, kierowałam się tym, co podsłuchałam w portach
kosmicznych, kantynach, kafejkach i wszędzie tam, gdzie zawodowi piloci wymieniali
informacje i plotki. Przyznaję: czerpałam wyjątkową przyjemność z faktu, że często brali mnie za
pirata, przemytnika czy łowcę nagród, sugerując się jedynie surowym wyglądem „Sokoła" z jego
groźnie wyglądającym, choć niesprawnym, działkiem laserowym. Gdyby ktoś postanowił mnie
sprawdzić, od razu by się zorientował, że jako pilot nie dorównuję możliwościom statku i
potrafię niewiele poza przemieszczaniem się z miejsca na miejsce.
W jakiejś kantynie na Roost dowiedziałam się o Hijado, które było położone w połowie drogi
między Drogą Hydiańską a Bonadan. Pewien stary pilot zapewnił mnie, że jeśli jakiś świat
potrzebuje pomocy humanitarnej, to z pewnością Hijado. Nie chciał powiedzieć, dlaczego,
jednak powody stały się oczywiste w momencie, w którym „Sokół" wyszedł z nadprzestrzeni w
układzie Hijado, a sensory ostrzegły mnie przed konwojem imperialnych okrętów opuszczającym
planetę. To, co w pierwszej chwili wzięłam za burzę, okazało się dymem unoszącym się z
dziesiątek skupisk ludności na północnej półkuli. Kiedy podleciałam bliżej, skanery dalekiego
zasięgu wykryły eskadry myśliwców TIE, powracających do swoich gwiezdnych niszczycieli po
zakończonym nalocie, oraz małe hijadoańskie statki unicestwiane przy próbach ucieczki.
Słyszałam o niedawnych atakach na imperialne stocznie na Ord Trasi czy może Bilbringi, i moją
pierwszą myślą było, że Imperialni odkryli bazę Sojuszu Rebeliantów. Wydawało się jednak, że
Hijado jest położone zbyt daleko, by mogła znajdować się tam baza, a rozmowy, które słyszałam
na łączach, sugerowały inne powody ataku. Sygnał dochodził z fregat medycznych, które czekały
na zezwolenie Imperialnych na lądowanie na Hijado.
To było typowe dla imperialnych dowódców - dopuścić statki ratunkowe, dopiero wtedy gdy
szkody zostały już wyrządzone.
Zespoły medyczne na pokładach fregat przekazały mi informacje na temat skali zniszczeń i
ogólnego planu pomocy. Wprawdzie Imperialni nie zrównali całego Hijado z ziemią, jednak
wiele miast zostało nieodwracalnie zniszczonych, a wiele obszarów - trwale napromieniowanych.
Ekipom ratunkowym nie pozwolono ewakuować ocalałych, a okoliczne placówki medyczne były
już postawione w stan gotowości. Tak czy inaczej, w obliczu unicestwienia elektrowni i
ośrodków technologicznych miejscowe cywilizacje cofnęły się o kilkaset lat. Co gorsza,
Imperialni budowali bazę na powierzchni planety, żeby zniechęcić Rebeliantów do szukania tam
zwolenników.

background image

Kiedy fregaty otrzymały pozwolenie wejścia na orbitę, sprowadziłam „Sokoła" w skłębioną
atmosferę. Wypatrywałam sygnałów oznaczających wezwanie pomocy, jednak żadne do mnie
nie docierały, więc postanowiłam polegać na danych wizualnych i samym „Sokole", licząc, że
zaprowadzi mnie w miejsce, gdzie mogłabym się na coś przydać - zwłaszcza że dziwnie ściągało
go na sterburtę.
Wypatrzyłam obszar, którego zniszczenia wyglądały raczej na efekt uboczny operacji wojskowej
niż celowe działanie, i wylądowałam na ogołoconym skrawku terenu, w ulewnym deszczu.
Okoliczne budynki stały w płomieniach, podsycanych przez substancje, których miejscowa
ludność używała jako opału. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam ciała wyciągane ze
wzburzonych potoków wody i błota. Kiedy zeszłam na ląd, pewien człowiek, w wieku może
czterdziestu standardowych lat, odłączył się od grupy zajętej zbieraniem ciał i podszedł do statku.
- Dziękujemy, że odpowiedziałaś na nasze wezwanie - zawołał w basicu z silnym akcentem,
przekrzykując zacinający deszcz. Kiedy mu powiedziałam, że nie otrzymałam żadnego
wezwania, odparł:
- Poprzez statek nie otrzymałaś.
Potwierdziłam, ale on tylko pokiwał głową. Liczyło się to, stwierdził, że tu jestem. Powiedział
też, że nazywa się Noneen.
Poszłam za nim w deszczu, pytając, czy wie, dlaczego zostali zaatakowani.
- Imperialni nie wyjaśnili - odpowiedział spokojnie.
Okazało się jednak, że gubernator sektora planetarnego rzekomo rozgniewał czymś Imperatora i
Hijado miało posłużyć jako przykład. Brzmiało to aż nazbyt znajomo, a wobec takiej liczby ofiar
wokół mnie nie potrafiłam ukryć żalu.
Jednak Noneen powiedział tylko:
- Nie opłakuj nas. Tutaj nie było umierania, tylko odchodzenie.
Wtedy uznałam po prostu jego słowa za poetyckie; nie zdawałam sobie sprawy ze znaczenia,
jakiego nabiorą w kolejnych tygodniach, miesiącach i ostatecznie latach.
W ciągu tygodnia, według czasu lokalnego, pomagałam przy wydobyciu ponad pięciuset ciał,
które zostały rytualnie spalone w ruinach miejsca kultu. Kiedy nie poszukiwaliśmy zwłok, ja i
moje droidy zajmowaliśmy się ranami, oparzeniami i złamaniami w małej klinice, jaką stał się
„Sokół". Trochę to trwało, ale stopniowo uświadomiłam sobie, że wśród zabitych i rannych nie
widziałam ani jednej starszej osoby, więc zapytałam o to Noneena.
Z początku nie zrozumiał mojego pytania. Potem wskazał na kobietę niewiele starszą od siebie i
powiedział:
- Magan ma sto jeden cykli gwiezdnych. - Popatrzył na trochę starszego mężczyznę. - Sonnds ma
sto czterdzieści cykli.
Wiedziałam już, że rok na Hijado jest mniej więcej równy coruscańskiemu, byłam więc
przekonana, że Noneen się myli.
- A ty ile masz cykli? - spytał mnie. Kiedy powiedziałam mu, że dwadzieścia osiem, stwierdził,
że oceniał mój wiek na znacznie więcej.
Nie znam wielu młodych kobiet, które by się ucieszyły, słysząc, że wyglądają na starsze - dużo
starsze - niż są naprawdę. Noneen jednak miał rację. Ci z jego pobratymców, którzy byli moimi
chronologicznymi rówieśnikami, wyglądali znacznie młodziej. Mimo wszystko trudno mi było
przyjąć to do wiadomości. Dane dotyczące Hijado były dość skromne, jednak wiadomo było, że
ludzka populacja planety przybyła tu z Jądra kilka tysięcy lat wcześniej. Zatem albo ludzie z
Hijado ewoluowali w stronę długowieczności, albo w tej spustoszonej teraz planecie było coś, co
zapewniało im wyjątkowo długie życie.

background image

W ciągu miesiąca od mojego przylotu Noneen i inni zaczęli odbudowywać swoje domy. Jeśli
opłakiwali zmarłych, robili to na osobności, gdyż nie widziałam, żeby ktokolwiek uronił choćby
jedną łzę.
Pewnego popołudnia, kiedy segregowałam dane, jakie zebrałam na temat ich zdolności do
szybkiego odzyskiwania zdrowia - fizycznego i psychicznego - Noneen i kilku innych wróciło z
wyprawy do lasu. Przynieśli tuzin albo więcej ogromnych kadzi wypełnionych sokami z drzew,
które zabarwiali ekstraktami z owoców, gliną i pokruszonymi minerałami. Nie pytając mnie
nawet o zdanie, zaczęli malować tymi sokami „Sokoła", zmieniając jego kolor z białego na
ciemnoczerwony i zastępując oznaczenia medyczne enigmatycznymi symbolami. Kiedy
skończyli, statek miał namalowany rząd obnażonych kłów, zaciśnięte pięści na dziobie i
płomienie na górnej części kadłuba. Działko laserowe zamieniło się w coś w rodzaju ognistego
kwiatu, a kabina w gniewne oko.
Kiedy w końcu poprosiłam Noneena o wyjaśnienie, powiedział mi, że przygotowują „Sokoła".
- Przygotowujecie do czego? - zapytałam.
Jego odpowiedź była bardzo rzeczowa:
- Do zemsty za tych, którzy odeszli.
Jeśli chodziło mu o dosłowną zemstę na imperialnej bazie na Hijado, to miałam dla niego nie
najlepsze wiadomości.
- Po pierwsze - zaczęłam - jestem uzdrowicielem, nie żołnierzem.
- Ja także jestem uzdrowicielem - odparł. - Co to zmienia?
Powiedziałam mu, że zajmuję się ratowaniem życia, a nie odbieraniem.
- Zemsta za tych, którzy odeszli - oświadczył - będzie ratowaniem życia.
Tłumaczyłam mu, że nie jestem pilotem wojskowym, a droidy potrafią wykonywać jedynie
podstawowe manewry.
- Ale możesz nas zabrać nad imperialną bazę - stwierdził.
Przyznałam, że moje umiejętności do tego wystarczą, po
czym wytoczyłam ostateczny argument. Oznajmiłam, że działko laserowe nie działa.
To jakby ostudziło jego zapał, ale tylko na chwilę.
- Jeśli zostało zaprojektowane jako broń - powiedział - to posłuży jako broń.
Miałam mętlik w głowie. Nie widziałam u ludzi Noneena broni. Narzędzia oczywiście tak, ale
żadnej broni, a na pewno niczego, czym można by zasilić rozładowane działko laserowe.
Zadałam więc sobie pytanie, jakie mogą być najgorsze konsekwencje przelotu nad imperialną
bazą. Skanery Imperialnych wykażą, że „Sokół" jest nieszkodliwy - nawet z tą dziką maską
wymalowaną przez grupę Noneena. Każą nam pewnie trzymać się z daleka od bazy i na tym się
skończy.
- Jeśli się zgodzę, to czy pozwolicie mi zamieszkać z wami na jakiś czas? - spytałam.
Noneen zakładał, że nie mam domu, co było oczywiście prawdą, jednak nie miało nic wspólnego
z moją prośbą. Wyjaśniłam mu, że chcę się dowiedzieć, jak to się dzieje, że żyją tak długo.
- Nie mamy na to żadnego sposobu - powiedział ku mojemu zaskoczeniu. - Po prostu żyjemy tak
długo, jak chcemy.
Nie wyjawiłam swoich podejrzeń, że kryje się w tym coś więcej. Cały czas byłam przekonana, że
tajemnica tkwi w pożywieniu lub w wodzie albo kryje się w jakimś wewnętrznym gruczole, który
Noneen posiadał, a ja nie. Dałam mu jasno do zrozumienia, że chcę dostać pozwolenie na
pobranie próbek krwi i tkanki - pozwolenie na „złamanie pieczęci", jak by to określił Noneen.
A on się zgodził.
imperialna baza znajdowała się w odległości kilkuset kilometrów, w pobliżu najbardziej
zniszczonych obszarów Hijado. Noneen stał w kabinie ze mną i jednym z droidów, a sześciu jego

background image

ziomków siedziało w kręgu na pokładzie głównej ładowni. Już raz widziałam tego rodzaju
zbiorowy rytuał, jednak ani wtedy, ani teraz nie potrafiłam odgadnąć jego celu. Pięćdziesiąt
kilometrów przed bazą „Sokół" powiadomił mnie, że Imperialni skanują statek, a wkrótce potem
przez komunikator odezwał się głos, który zapytał, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Ustnie i za
pomocą telespondera zidentyfikowałam „Sokoła" jako statek medyczny i przesłałam fałszywy
plan lotu, który miał nas zaprowadzić pięć kilometrów na północ od bazy. Nastąpiła chwila ciszy,
a potem odezwał się inny Imperialny:
- Sądząc po wyglądzie statku, została pani szamanką.
- Staram się dopasować do otoczenia - powiedziałam.
Ostrzeżono nas, żebyśmy pozostali na swoim kursie. Dokładnie taki miałam zamiar, jednak
Noneen powiedział, że musimy koniecznie podlecieć bliżej bazy. Oświadczył, że idzie „na górę"
i skierował się w stronę drabinki, która prowadziła na wieżyczkę działka laserowego. Mnie
pozostawiał wymyślenie pretekstu dla zmiany kursu.
- Moje skanery pokazują burzę przed nami - poinformowałam bazę i poprosiłam o zezwolenie na
zmianę kursu, która doprowadziłaby nas na odległość trzech kilometrów od Imperialnych. Ich
odpowiedź była dokładnie taka, jakiej się spodziewałam.
- Nie ma żadnej burzy - usłyszałam. Skanery „Sokoła" podobno się myliły. Jeszcze raz
ostrzeżono mnie, żebym nie zmieniała kursu, i uprzedzono, że zostanę zestrzelona, jeśli się nie
podporządkuję. Brzęczyk, który dobiegł z tablicy przyrządów, poinformował mnie, że statek
został już wzięty na cel, wiedziałam jednak, że jeśli zawiodę Noneena, nie będę mogła pozostać
wśród jego ludu. Zrobiłam więc coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam - wycisnęłam z „Sokoła"
pełną moc i ruszyłam prosto na bazę.
Do tej pory nie wiem, jakim cudem udało mi się uniknąć laserowych błyskawic, które Imperialni
posyłali w stronę statku, zwłaszcza że przez większą część lotu miałam zamknięte oczy. Myślę
jednak, że nasze szczęście miało wiele wspólnego z nadzwyczajną szybkością „Sokoła" i
nadmierną pewnością siebie Imperialnych.
W końcu to był tylko stary frachtowiec.
Zanim się obejrzałam, byliśmy już pięćdziesiąt kilometrów na południe od bazy, a Noneen wrócił
do kabiny. Byłam tak zajęta wypatrywaniem na monitorze ewentualnej pogoni, że ledwie go
usłyszałam, kiedy powiedział, że misja zakończyła się powodzeniem i bazy już nie ma.
Zwróciłam jego uwagę na jeden ze skanerów, który wskazywał bazę dokładnie w tym samym
miejscu, w którym była wcześniej, jednak on był niewzruszony. Twierdził, że baza jest
zniszczona, a jego ziomkowie pomszczeni. Gdyby moje postrzeganie świata nie było wówczas
ograniczone do tego, co widoczne, zrozumiałabym, że Imperialni zniknęli.
Pamiętam, że powiedziałam mu, iż wszystko z czasem umiera, a on odparł, że baza odeszła przed
czasem.
Po powrocie do wioski „Sokół" został oczyszczony z malowideł, nasmarowany taką ilością oleju,
że android protokolarny mógłby mu pozazdrościć, i przystrojony kwiatami zarówno w środku,
jak i na zewnątrz. W małych ceramicznych dzbankach porozstawianych po całym statku paliły
się pałeczki aromatycznego kadzidła. Wprawdzie Noneen nigdy czegoś takiego nie powiedział,
myślę jednak, że statek stał się dla jego ludu czymś w rodzaju świątyni. Odwiedzali mnie pod
każdym pretekstem - bólu, skaleczeń, wysypki - bez szemrania pozwalając pobierać sobie krew i
poddając się przeprowadzanym przez droidy medyczne badaniom.
Moje obserwacje poczynione w ciągu następnego roku przyniosły niezwykłe wyniki. Ludzie
Noneena najwyraźniej z góry wiedzieli, kiedy ktoś umrze - chociaż używali na to określenia
„odchodzić". Noneen mawiał czasem, że ta czy tamta osoba odeszła, mimo że właśnie na nią

background image

patrzyłam, a niekiedy nawet z nią rozmawiałam. I rzeczywiście wkrótce potem ten ktoś umierał,
często bez żadnych objawów chorobowych.
Zapytałam Noneena, czy wiedzieli zawczasu o ataku Imperialnych, a on powiedział, że tak.
Widzieli już wcześniej, jak znika ich wioska.
Czy te objawienia były efektem działania Mocy? - zastanawiałam się.
Noneen stwierdził, że to możliwe.
Na początku mojego drugiego roku wśród nich cała wioska zaczęła się pogrążać w dziwnie
ponurym nastroju. Kiedy w końcu zapytałam Noneena o powód, powiedział mi, że ja odchodzę.
Dla wszystkich było jasne, że nie zdaję sobie sprawy z tego faktu, więc każdy wolał zatrzymać to
dla siebie.
Nie chciałam w to uwierzyć. Przeprowadziłam na sobie wszelkie możliwe badania, które
wykazywały, że jestem okazem zdrowia. Noneen jednak twierdził uparcie, że odchodzę. Gdybym
jednak zgodziła się, żeby w moim imieniu został odprawiony rytuał, to być może moje odejście
dałoby się odsunąć w czasie. Skwapliwie na to przystałam, a kiedy rytuał się zakończył, Noneen
poinformował mnie, że częściowo się powiódł.
Natychmiast potem ciężko zachorowałam.
Czy to oni mi to zrobili? - zadawałam sobie pytanie. Czy od początku to planowali?
Przeprowadzone przez droidy badania ostatecznie ujawniły, że cierpię na wrodzoną chorobę,
która jakimś sposobem przez blisko trzydzieści lat pozostawała niewykryta. Według wszelkich
przesłanek powinnam być umierająca, ale nie byłam. Coś trzymało chorobę w szachu. Ale na jak
długo? - zastanawiałam się.
Zrozumiałam wówczas, że muszę pozostać z Noneenem i jego ludem tak długo, jak będzie
trzeba, żeby poznać tajemnicę ich niezwykłych zdolności. Wzniosłe marzenia o tym, co się
stanie, przyprawiały mnie o pozytywny zawrót głowy. Pomimo postępu, jakiego dokonała ludzka
rasa w sferze nauki i technologii, tajemnice, które pozwoliłyby nam przewidzieć przyszłość i być
może przedłużyć swoje życie, wciąż pozostawały nieodkryte. I oto teraz stałam u progu
rozwikłania tej zagadki.
Był tylko jeden problem.
Od miesięcy zbierałam się na odwagę, żeby zapytać Noneena, jak długo on i jego ziomkowie
będą żyli, chociaż ujęłam to inaczej.
- Zostaniecie tutaj? - spytałam.
Pokręcił z rezygnacją głową.
- Odchodzimy.
- Kiedy? - naciskałam; mój głos zdradzał głębokie poczucie straty.
- Wkrótce. Na długo przed tobą.
Wzmogłam jeszcze wysiłki, aby dowiedzieć się jak najwięcej o ludzie Noneena, jednak bez
rezultatu. W obliczu takiej porażki zaczęłam się chyba zmieniać z lekarza w szalonego
naukowca.
Minął kolejny rok.
„Sokół Millenium" wrósł już właściwie w krajobraz wioski. Pewnego dnia jednak cała wioska
zebrała się, żeby wyczyścić statek od dziobu do rufy, usunąć wszystkie kwiaty i kadzidła, a
następnie zabarwić go sokami z drzew w jasnych, pastelowych odcieniach. Przynajmniej nie są to
barwy wojenne, mówiłam sobie. Ale i tak to nagłe zainteresowanie było tyleż zastanawiające, co
niepokojące.
Tytułem wyjaśnienia Noneen powiedział mi, że „Sokół" zniknął.
- Tak jak imperialna baza? - spytałam.
- Po prostu zniknął - odparł. - Odszedł.

background image

Nie mogłam nic zrobić. Odszedł.
Przez następny miesiąc każdego ranka stwierdzałam ze zdumieniem, że „Sokół", wymalowany w
wesołe barwy, stoi cały czas w tym samym miejscu. Nie wiem, czego się spodziewałam, dopiero
jednak kiedy na Hijado zawitał Cyrk Molpol, zaczęłam rozumieć. Dax Doogun spojrzał tylko na
statek i stwierdził, że musi go mieć. I rzeczywiście, „Sokół" wyglądał jak stworzony do cyrku.
Oferta Daksa przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania i pozwoliła mi sfinansować ośrodek
medyczno-badawczy na Hijado, o którego założeniu marzyłam.
Zresztą jak mogłam odmówić, skoro „Sokół Millenium" już mnie opuścił?
- Zespół badawczy, który skompletowałam, pozostał na Hijado przez dziesięć lat - mówiła Parlay
Thorp, siedząc na jednej z ogrodowych ławek. - Wystarczająco długo, warto dodać, żeby
zobaczyć zniszczenie imperialnej bazy. Noneen i jego lud przyjęli to wydarzenie ze spokojem,
ponieważ dla nich bazy już od dawna nie było.
- Domyślam się, że dobrze wykorzystała pani swoje odkrycia tutaj, w Aurorze - powiedziała
Leia.
Thorp uśmiechnęła się blado.
- Bardzo bym chciała. Prawda jednak wygląda tak, że nigdy nie odkryliśmy, co było kluczem do
prekognitywnych zdolności tubylców i ich długowieczności. Prowadziliśmy rozległe badania,
szukając jakiegoś powiązania z innymi długowiecznymi rasami: Huttami, Wookiemi,
Gen'Daianami i Falleenami, jednak bez rezultatu. Rozważaliśmy możliwość, że lud Noneena jest
zestrojony z takim samym iytmem dobowym, na jaki reaguje wiele ras insektoidalnych i
jaszczurowatych, jednak nie doszliśmy do żadnych rozstrzygających wniosków. Sądziliśmy też,
że źródłem ich zdrowia i długowieczności może być występująca w stanie naturalnym bacta lub
bota, lecz nie znaleźliśmy żadnych dowodów na poparcie tej tezy.
Thorp spojrzała na Leię.
- Nigdy nie wyzbyłam się do końca przekonania, że oni mieli w sobie Moc.
Leia nic nie powiedziała.
- Po tym, jak grupa Rebeliantów zniszczyła imperialną bazę. Imperium powróciło, by znów
przykładnie ukarać Hijado. Thorp zerknęła na Allanę. - Nie... nie wiem, co stało się z Noneenem
i jego ludem.
- Może już ich nie było - powiedziała Allana, wdrapując się Leii na kolana.
- Być może - zgodziła się z uśmiechem Thorp.
- I może naprawdę mieli Moc.
- Cóż, kto wie - stwierdziła Thorp. - Może kiedyś natrafimy na jakąś inteligentną rasę, która da
nam klucz do nieśmiertelności. Tymczasem możemy jedynie wykorzystywać technologię do
przedłużania swojego życia rok po roku. - Rozpogodziła się nieco. - Doktor Sompa miał
niedawno przypadek pacjenta rasy ludzkiej, który wybudził się ze śpiączki po ponad
sześćdziesięciu latach. To oczywiście wyjątek od reguły. Nawet włączając istoty zamrożone w
karbonicie.
Han poruszył się niespokojnie na krześle.
- Wracając do „Sokoła"...
- Ach, tak. Zastanawiacie się pewnie, jak taki statek trafił do młodej lekarki.
- Ktoś go pani dał! - wykrzyknęła Allana.
Thorp otworzyła szeroko oczy i się roześmiała.
- Masz całkowitą rację, Amelio. Faktycznie ktoś mi go dał. Powiedział, że to prezent.
- On - powiedział Han, nachylając się do przodu.
Thorp odwróciła się w jego stronę.

background image

- Wtedy nie chciał mi powiedzieć, jak się nazywa, ale w końcu się dowiedziałam. Ktoś
nieudolnie próbował wykasować rejestr „Sokoła", w którym jako właściciel figurował Quip
Fargil. Nie mam pojęcia, co się z nim później stało, ale był na Vaced, kiedy podarował mi statek.
O ile pamiętam, odniosłam nieodparte wrażenie, że jest żołnierzem.
- Imperialnym? - spytał Han, przygotowując się na złą wiadomość.
Thorp pokręciła głową.
- Wyglądał na Rebelianta.
- Mówię ci, Lestra, to ten sam statek - przekonywał trójwymiarowy obraz Liala Sompy znad
holoprojektora wbudowanego w wykonaną z twardego drewna podłogę gabinetu w rezydencji
Oxica na Epice.
Wyraz niedowierzania na twarzy Oxica nie ulegał zmianie. Wyciszył mikrofony w gabinecie i
spojrzał na Koi Quire.
- Były jakieś przypadki chorób psychicznych w rodzinie Sompy?
- Nic mi o tym nie wiadomo. Powinniśmy go przynajmniej wysłuchać.
Oxic włączył z powrotem sygnał audio.
- Lial, CEC w ciągu pierwszych kilku lat produkcji wypuściło ponad dziesięć milionów YT-
tysiąc-trzy sta.
- Wiem o tym - zapewnił Ho'Din z pewnym rozdrażnieniem. -Ale „Gwiezdny Wysłannik" Jadaka
i „Sokół Millenium" Hana Solo zjechały z linii w tym samym czasie. Nie uważasz, że to
zastanawiająca zbieżność?
- Uważam, że to jedynie poszlaki - odparł Oxic. - A poza tym, czy Solo nie ma tego swojego YT
od zawsze?
- Otóż nie. Razem ze swoją rodziną szuka korzeni statku. Dlatego właśnie zjawili się w Aurorze,
żeby spytać Parlay Thorp, czy zna poprzednich właścicieli. Czy tak trudno w to uwierzyć, że
jednym z nich był kapitan Jadak?
Oxic zastanowił się chwilę.
- Twierdzisz, że podczas gdy Jadak odkrywa historię statku chronologicznie, Han Solo robi to
samo, cofając się w czasie?
Sompa potrząsnął z irytacją swoimi puklami.
- Dokładnie tak.
- Jest w tym jakaś zachęcająca symetria - zauważyła Quire.
- Jeszcze jedna sprawa, mecenasie - powiedział Sompa. - Jadak ścigał się zawodowo na
grawicyklach. Każdy pilotowany przez niego frachtowiec musiałby być szybki, a „Sokół
Millenium" jest uważany za najszybszy tego typu statek w galaktyce.
- Zachęcająca i całkiem przekonująca - dodała Quire.
Oxic jeszcze raz wyciszył mikrofony.
- Mamy jakieś podejrzenia co do aktualnego miejsca pobytu Jadaka?
- Nawet cienia podejrzeń. Jeśli kontaktował się z Rejem Tauntem, to tylko przez komunikator.
- Sprawdzaliśmy wychodzące i przychodzące połączenia?
Quire się zaśmiała.
- Chyba żartujesz. Sprawdzać połączenia Reja Taunta?
Oxic machnął ręką.
- Zapomnij, że pytałem. - Aktywował znów fonię i odwrócił się w stronę obciętego do kolan
holoobrazu Sompy. - Czy Solo otrzymał od doktor Thorp jakieś użyteczne informacje?
- Potencjalnie. Thorp dostała statek od człowieka nazwiskiem Quip Fargil, kiedy wykonywała
jedną ze swoich misji miłosierdzia na Vaced.
- Vaced? - powtórzył Oxic, spoglądając na Quire.

background image

- Gdzieś za Bilbringi, zdaje się. - Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. - Muszę to sprawdzić.
- Tam w każdym razie udali się Solo - poinformował Sompa.
- Dziękuję, Lial.
Oxic zgasił holoprojektor. Złączył czubki palców i przytknął je do ust.
- Jakie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności?
- Że „Gwiezdny Wysłannik" i „Sokół Millenium" to ten sam statek czy że Jadak i jego partner
zmierzają na Vaced?
- Co wolisz.
Quire wzruszyła ramionami.
- Jeśli to ten sam statek, to właściwie wszystko jest możliwe.
- Załóżmy, że to jest ten sam statek. Gdyby udało nam się przechwycić „Sokoła Millenium",
zanim zrobi to Jadak...
Quire pokiwała głową.
- Wtedy Jadak musiałby przyjść do nas, żeby dostać to, czego chce.
Oxic przyjrzał jej się uważnie.
- W najgorszym razie ukradniemy niewłaściwy statek. Chyba że to stanowi dla ciebie problem?
Quire myślała przez chwilę.
- Zawsze myślałam o „Sokole" jako o statku Hana Solo. Ale tak się składa, że jego żoną jest
kobieta, która w pewnym sensie ocaliła moją rasę. Gdyby nie Leia Organa, mój lud mógłby
wciąż dryfować między gwiazdami lub tkwić w niewoli na jakimś odległym świecie.
Oxic zmrużył oczy.
- Gdybym znał twoje prawdziwe nazwisko, mógłbym cię zmusić, żebyś mi pomogła.
Quire spojrzała na niego wzrokiem, jakiego nigdy wcześniej u niej nie widział.
- To nawet nie jest śmieszne, Lestra.
- Wybacz. Staram się po prostu znaleźć jakieś rozwiązanie, możliwe do przyjęcia. - Westchnął. -
Nie sugerowałem, żebyśmy to my osobiście dokonali kradzieży.
- To oczywiste. Nie zmienia to jednak faktu, Lestra, że twoi pracownicy sobie z tym po prostu
nie poradzą. Nie z byłym generałem i z Rycerzem Jedi. Czterech nie dało sobie rady z Jadakiem,
a reszta z nas nie potrafiła upilnować nawet jednego Colicoida.
- Może wystarczy, żebyśmy byli na miejscu i mieli na nich oko, Koi.
- Na Vaced.
- Albo w pobliżu.

Rozdział 25

- Czasami zapominam, że istnieją jeszcze takie prymitywne miejsca - powiedziała Leia.
- Wiem, o co ci chodzi, ale ja się cieszę, że istnieją - odparł Han.
Popatrzyła na niego krzywo.
- Zaczynasz gadać jak Lando.
- Od czasu do czasu Lando podejmuje dobre decyzje. Takie światy sprawiają, że zastanawiam
się, dlaczego ciągle krążymy po Jądrze, skoro jest tyle innych sposobów na życie.
Błąkali się po osadzie otaczającej główny port kosmiczny na Vaced, którą można by wziąć za
Mos Eisley sprzed trzydziestu lat, gdyby nie fakt, że krajobraz planety tworzyła sawanna i lasy.
podczas gdy Tatooine pokrywał piasek i tylko piasek. Allana i C-3PO szli kilka metrów przed
nimi, licząc ogromne gryzonie, które przebiegały im drogę. Budowle po obu stronach
nieutwardzonej ulicy występowały w dwóch odmianach: prefabrykowanych baraków z
duraplastu i szop zbitych z lokalnego drewna.

background image

Dwa dni wytężonych poszukiwań Quipa Fargila nie przyniosły żadnych efektów. W HoloNecie
natrafili na wzmiankę o człowieku o takim nazwisku, urodzonym na Denonie około trzydziestu
trzech lat przed bitwą o Yavina, jeśli jednak Fargil był na Vaced, to najwyraźniej nikt go nie znał
ani o nim nie słyszał - chyba że po prostu nie chcieli nic powiedzieć. Jeśli przeczucia Parlay
Thorp były słuszne i Fargil faktycznie był żołnierzem, to mógł zginąć w czasach Rebelii lub w
którejkolwiek z krwawych wojen, jakie się później toczyły.
- Dlaczego ktoś miałby oddać statek z hipernapędem klasy wojskowej? - spytała Leia już po raz
trzeci tego poranka. - Nawet z rozładowanym działkiem laserowym.
- Z szacunku do dobroczynnej działalności Thorp?
Leia bez przekonania pokiwała głową.
- To wydaje się prawdopodobne w przypadku kogoś, kto przystąpił do Sojuszu. Ale mimo
wszystko, statek kosmiczny?
- No dobra, więc może ten ktoś musiał się pozbyć „Sokoła" z jakiegoś powodu.
- Na przykład?
- Kupił go na raty i zalegał ze spłatą. Egzekutorzy długów zaczęli go ścigać.
Leia się rozejrzała.
- Czy Vaced wygląda ci na świat, który były Rebeliant wybrałby na miejsce emerytury?
- Bardziej na miejsce, w które mógłby przylecieć, żeby się ukryć.
Leia wydęła usta i wypuściła powietrze.
- Przynajmniej wiemy, że Fargil istniał.
- Tak, ale pamiętaj, że Thorp znalazła to nazwisko w rejestrze „Sokoła". A to może oznaczać, że
Fargil był jego wcześniejszym właścicielem, ale niekoniecznie tym, który dał jej statek.
- Tak czy owak...
- Mówię tylko, że jeśli chodzi o zbieranie informacji, to nie musimy tego robić tutaj.
Han zamilkł na chwilę.
- Chciałabyś dożyć dwustu lat?
- Tylko gdybyś ty też dożył - powiedziała, biorąc go za rękę.
Allana i C-3PO zawrócili i biegli w ich stronę.
- Mamy pomysł - oznajmiła Allana. - Powiedz im, Threepio.
Android się wyprostował.
- Panienka Allana sugeruje, żebyśmy wykorzystali lokalną sieć HoloNetu do ogłoszenia chęci
odnalezienia Quipa Fargila.
Jeśli on przebywa na tej planecie, to na pewno odbierze tę wiadomość. W ten sposób nasze
szanse powodzenia znacząco wzrosną.
Han i Leia wymienili uśmiechy.
- Nie zaszkodzi - stwierdził Han.
- I nie musimy się nigdzie stąd ruszać.
Jadak i Poste zsiedli z przestarzałego grawicykla Mobquet, który wypożyczyli w marnej
namiastce portu kosmicznego na Vaced, i popatrzyli na piaszczystą dróżkę, która prowadziła
rzekomo do chaty Quipa Fargila.
- Następnym razem ty siadasz na silniku - powiedział Poste, masując tylną część ciała.
Jadak parsknął śmiechem.
- Nie sądzę. Widziałem, jaki z ciebie pilot. - Przeszedł dziesięć metrów dróżką, przyglądając się
połamanym gałęziom na wysokich krzewach, które rosły po obu jej stronach, - Ma śmigacz.
- Myślisz, że mielibyśmy jakieś szanse na znalezienie tego faceta, gdyby Zenn Bien sobie nie
przypomniała?
- Najmniejszych.

background image

Wychodzili właśnie z Ciętej Riposty, kiedy sullustańska fryzjerka przypomniała sobie, że Quip
Fargil zmienił nazwisko na Vec Minim, chociaż nie powiedziała dlaczego. Lot na Vaced zajął
dwa dni i pochłonął wszystko, co zostało Jadakowi z odszkodowania wypłaconego przez Core
Life. W kosmoporcie rozglądał się uważnie, wypatrując zbirów Lestry Oxica. Nikogo jednak nie
zauważył, więc wypożyczyli grawicykl na fałszywe nazwisko Jadaka i rozpoczęli poszukiwania
Veca Minima.
Vaced nie był nieprzyjaznym światem; po prostu nikt nie chciałby tu osiąść, nie mając ku temu
istotnych powodów. Pokryta lasami, gdzieniegdzie tylko przetykanymi połaciami trawiastych
obszarów, planeta znajdowała się we władaniu dzikiej przyrody. Wśród osadników znaleźć
można było całą gamę ras - od ludzi po Gotalów, z których większość zajmowała się produkcją
rolną na własne potrzeby lub prowadzeniem sklepów Turyści przybywali tu głównie na
polowania i korzystali z sieci drogich hoteli, do których można się było dostać jedynie
śmigaczem. Jadak podejrzewał, że Quip Fargil nie jest jedynym miejscowym, który zmienił
nazwisko i zaczął nowe życie.
Przyglądał się przez chwilę piaszczystej dróżce, po czym wrócił do grawicykla.
- Jeśli ten trop okaże się fałszywy, będziemy musieli znaleźć jakąś pracę albo zabrać się na gapę
najbliższym odlatującym stąd statkiem.
Poste się skrzywił.
- Praca cię nie zabije - zauważył jego towarzysz.
- Może i nie, ale może zabić we mnie ducha.
Jadak się roześmiał i pokręcił głową.
- Myślisz, że popełniliśmy błąd, przylatując tutaj?
- Jeśli chcesz znać moje zdanie, to tak. Nawet jeśli ten YT nie dokonał żywota nad Bilbringi,
pomyśl, ile razy mógł zmienić właścicieli, odkąd Zenn Bien go ukradła. Pięć? Dziesięć? I jak
sam zauważyłeś, jesteśmy prawie całkiem spłukani.
- Więc jaka jest twoja propozycja?
- Wracamy na Nar Shaddaa, wykorzystujemy nasze talenty do zebrania pokaźnej sumki kredytów
i wynajmujemy slicera, żeby ustalił, gdzie ostatecznie trafił YT.
Lestra Oxic pewnie to właśnie robił, pomyślał Jadak. Jeżeli jednak prawnik nie wiedział na temat
statku tyle co on, to będzie potrzebował pomocy Jadaka w odnalezieniu skarbu. I być może tak
trzeba będzie to rozegrać. Mimo wszystko Jadak nie był jeszcze na to gotowy.
- Pokaż mi ten swój blaster - powiedział.
Poste podał mu broń, a on włożył ją do schowka, w którym były już ich plecaki.
- Nie chcę, żebyś zdenerwował Quipa.
Ukryli grawicykl w gęstym listowiu i poszli dalej pieszo. Przy pierwszym zakręcie natrafili na
tablicę z napisem w basicu.
- „Intruzi będą atakowani - przeczytał Poste - a ranni będą pociągnięci do odpowiedzialności". -
Popatrzył na Jadaka. - Więc to ja miałbym nie denerwować Quipa?
Jadak szedł dalej. Po przejściu kolejnych dwustu pięćdziesięciu metrów zobaczyli wzniesioną w
zagłębieniu drewnianą konstrukcję, przed którą zaparkowano śmigacz.
- Pewnie już nas obserwuje.
Poste się rozejrzał.
- Nie widzę żadnych kamer.
- Makrolornetka. Albo może wciąż ma dobry wzrok. Podnieś ręce.,.
Nad ich głowami przemknęły dwie błyskawice blasterowe i rozległ się głos:
- Nie ruszać się. Następny odcinek jest zaminowany i jeśli nie znacie trasy, skończycie jako
pokarm dla whicci.

background image

- Miejscowe padlinożerne ptaki - wyjaśnił Jadak, unosząc ręce.
- A ja miałem nadzieję, że to miejscowe gryzonie będą obgryzać nasze kości.
- Zenn Bien powiedziała nam, gdzie cię znaleźć! - zawołał Jadak.
- Cały czas handluje bronią na Yadze Mniejszej?
- Zenn Bien, którą znamy, jest fryzjerką na Nowym Balosarze.
Odpowiedź nadeszła po dłuższej chwili.
- Wyłączyłem miny. Podchodźcie powoli i trzymajcie ręce tak, żebym je widział.
Jadak pokiwał głową i zaczęli schodzić w dół zagłębienia. Na werandzie chaty czekał wątły
człowiek, trzymający w rękach blaster niemal tak stary jak ich grawicykl.
- Mamy ci mówić Vec czy Quip? - spytał Jadak.
- To zależy od powodów waszej wizyty.
- Chcemy porozmawiać o pewnym frachtowcu YT-tysiąc-trzysta.
Starzec ściągnął brwi, dodając sobie zmarszczek.
- To wy umieściliście ogłoszenie w HoloNecie?
- Tak, my - odpowiedział Poste, zanim Jadak zdążył się odezwać.
- A co, piszecie jakiś artykuł czy co?
- Zgadza się - ciągnął Poste, - Dla „Dziennika Coruscant'.
Starzec opuścił broń.
- To dlaczego wiadomość była adresowana do Quipa Fargila'
- Nie chcieliśmy, eee... nie chcieliśmy cię zdemaskować. Vec. Nie wiedzieliśmy, czy nie wróciłeś
do swojego prawdziwego nazwiska. Informacje Zenn Bien nie były zbyt dokładne.
Fargil prychnął.
- Nawet ona nie wie wszystkiego.
Dał im znak skinieniem głowy, żeby weszli do środka. Kiedy siadali na chybotliwych krzesłach,
Jadak rzucił Poste'owi pełne zdumienia spojrzenie.
- Kto wam powiedział, jak trafić do mojej chaty? - spytał Fargil, kładąc karabin na guzowatych
kolanach.
- Jeden Rodianin w kosmoporcie - odparł Jadak.
Fargil pokiwał głową.
- Pewnie Nido. Ten ladaco nie potrafi trzymać gęby na kłódkę. - Przyglądał się przez chwilę
Jadakowi. - Nie miałem zamiaru odpowiadać na waszą wiadomość, ale skoro udało wam się
mnie znaleźć... - Przerwał i się zaśmiał. - Zresztąjuż najwyższy czas, żebym powiedział komuś
prawdę. Większość osób, które mogłoby to zainteresować, już pewnie od dawna nie żyje. Ale
jestem trochę zaskoczony. Przylecieliście razem z obecnymi właścicielami?
Poste przełknął ślinę.
- Obecnymi właścicielami statku?
Fargil popatrzył na niego.
- A więc nie wiedzieliście nawet, że tu są?
Poste zerknął na Jadaka.
- Nie mieliśmy pojęcia.
Fargil klepnął ze zdumienia dłonią o kolano.
- Niewiarygodne. Niewiarygodne w starym dobrym stylu.
- A więc są tutaj - powiedział ostrożnie Jadak.
- Znajomi w porcie dali mi znać przez komunikator. Nie ten Nido, ktoś inny. Oni zresztą nie
wiedzą, że coś mnie łączy z tym statkiem. Ale jak tylko usłyszałem, że tu są, znów poczułem żal,
że go oddałem, nawet na tak szczytny cel jak ten, który przyświecał tej całej Thorp. Domyślam
się, że już o niej wiecie?

background image

- Eee, no wiesz, składamy to jeszcze do kupy.
- Doktor Parlay Thorp. Zachwycająca kobieta. I piekielnie inteligentna.
- Z nią porozmawiamy w następnej kolejności - powiedział Jadak.
Fargil wstał tak gwałtownie, jak tylko umożliwiały mu to jego nogi.
- Jeśli macie ochotę się napić, to mam mocny bimber, który czeka na degustację.
- Jesteśmy degustatorami od lat - odparł Poste. - Dawaj.
- Mam też gulasz z eskrata, jeśli jesteście głodni.
- Miejscowy gryzoń - wyjaśnił po cichu Poste'owi Jadak, po czym zwrócił się do Fargila: - Mój
kolega prosi o podwójną porcję.
Fargil postawił gulasz na kuchence, żeby go zagrzać, i nalał trzy szklanki gęstego, żółtego płynu
z metalowego pojemnika.
- Używam do fermentacji wydzieliny owadów - oznajmił, podając szklanki.
Jadak wziął łyk i stwierdził, że da się wypić.
- Mówiłeś, że właściciele statku są na Vaced.
- Czy to nie dziwne, że wy i oni jesteście tu w tym samym czasie? - Fargil pokręcił ze
zdumieniem głową. - Jak żałuję, że go oddałem, tak jestem dumny z tego wszystkiego, czego
dokonał. Nawet jeśli większość z tych rzeczy nie byłaby możliwa bez umiejętności Hana Solo.
Poste zakrztusił się bimbrem i zaczął kasłać. Jadak wstał i poklepał go po plecach.
- Najwyraźniej twój bimber jest dla chłopaka za mocny, Quip.
Fargil zacisnął usta i pokiwał głową.
- Zdarza się najlepszym. Zwłaszcza przy fermentacji z wydzieliną owadów.
Poste wpatrywał się w Fargila, ocierając łzy z policzków.
- Han Solo tu jest? Na Vaced? W tej chwili?
- No, a kto miałby pilotować „Sokoła Millennium", synu. jeśli nie Han Solo? - Fargil pociągnął
solidnie ze szklanki, po czym rozsiadł się na krześle z szerokim uśmiechem. - Sam wymyśliłem
tę nazwę. Ale to jeszcze nie wszystko.
Wciąż nie rozumiejąc reakcji Poste'a, Jadak dopił jednym haustem bimber i podał szklankę
Fargilowi.
- Chyba poproszę najpierw o dolewkę.

ROZDZIAŁ 26

- Chcesz mi powiedzieć, że nigdy nie słyszałeś o „Sokole Millenium"? - nie mógł uwierzyć
Poste.
- Powtarzam ci to od czterech godzin. - Jadak pogładził się po brodzie. - Może coś o nim
czytałem, kiedy nadrabiałem zaległości w Aurorze, ale, jak widać, nie zostało mi w głowie.
Wciąż na wpół pijani bimbrem Fargila, stali na dachu prefabrykowanego budynku naprzeciwko
portu kosmicznego. Na odkrytym lądowisku na obrzeżu portu spoczywał zmodyfikowany
frachtowiec YT-1300 z opuszczoną rampą na sterburcie. Zaledwie parę chwil wcześniej Han
Solo, jego żona, mała dziewczynka, która chyba nie była ich dzieckiem, oraz złoty android
protokolarny zeszli na ląd.
- Zacznijmy od galaktycznej wojny domowej - powiedział Poste.
Jadak uniósł ręce.
- Odłóżmy to na inną okazję...
- Mowy nie ma - wszedł mu w słowo Poste, kręcąc głową. - Musisz tego wysłuchać teraz, zanim
wpakujesz nas w bardzo poważne kłopoty.
Jadak otworzył usta, ale zaraz je zamknął.

background image

- Tylko krótko.
- Han Solo - zaczął Poste, cedząc słowa - Han Solo jest... można powiedzieć, że jest zawodowym
bohaterem. Nie tylko brał udział w każdej wojnie od czasu Rebelii, ale odegrał istotną rolę w ich
wygraniu. Rozumiesz? W wygraniu ich.
Jadak westchnął.
- No dobra. Jestem pod wrażeniem. Co jeszcze?
- Jego żona, czyli księżniczka Leia Organa z Alderaana, była senator i przywódczyni Sojuszu
Galaktycznego, a obecnie Jedi Leia Organa Solo, jest bohaterką tego samego kalibru. Dobrali się
jak w korcu maku i chodzi mi o to, że nie chcielibyśmy im nadepnąć na odcisk. Pod żadnym
pozorem nie chcielibyśmy im nadepnąć na odcisk.
Poste zaczynał podnosić głos i Jadak dał znak, żeby mówił ciszej.
- Doceniam twoją troskę o nasze bezpieczeństwo...
- Nie, chyba jednak nie. Nie do końca.
Jadak zacisnął zęby.
- Dasz mi coś powiedzieć?
Poste zatkał sobie uszy palcami.
Jadak złapał go za ręce i posadził na murku okalającym dach.
- Ten statek, niezależnie od tego, jak go nazywa Rej Taunt czy Quip Fargil, to jest „Gwiezdny
Wysłannik" i nieważne, gdzie był i co robił przez ostatnie sześćdziesiąt dwa lata, jest kluczem do
odnalezienia niewyobrażalnego skarbu. Jeśli chcesz się teraz wycofać tylko dlatego, że obecnymi
właścicielami jest para galaktycznych bohaterów, to proszę bardzo. Ale mając na względzie, ile
parseków przemierzyliśmy i co mamy do zyskania, myślę, że powinieneś dobrze przemyśleć
swoją decyzję.
Poste popatrzył na niego.
- Mówiłem już, jak dobrze Solo radzi sobie z blasterem? I Mówiłem, jakiego ma cholernego
farta? Mówiłem, że jego żona nosi miecz świetlny? I umie się nim posługiwać? - Obejrzał się na
„Sokoła". - Przyjrzyj się jeszcze raz. Może to jednak nie jest twój statek. Może tamten się zepsuł,
jak był u Parlay Thorp, a to jest jakiś inny YT.
Jadak odwrócił się w stronę statku. Nie chciał się do tego przyznać przed Postem, ale on także
miał wątpliwości. „Sokół" to nie był po prostu zmodyfikowany YT-1300, to była hybryda. Mało
tego: ze swoim grubo opancerzonym kadłubem, przerośniętymi dyszami silników manewrowych,
parą wojskowych poczwórnych działek laserowych i anteną sensorów dalekiego zasięgu,
przypominał bardziej okręt wojenny niż frachtowiec. Dziób zupełnie nie był podobny do tego,
który miał „Gwiezdny Wysłannik"; pierścienie dokujące były zmienione. Nawet kabina
wyglądała nieco inaczej.
A jednak, pomimo tych wszystkich różnic, każda cząstka ciała mówiła mu, że „Sokół" i
„Wysłannik" to ten sam statek. Patrząc na tego wysłużonego YT, Jadak czuł się znów kompletny.
- Zrobimy tak - powiedział. - Odpowiem na ogłoszenie, które Solo zamieścili w HoloNecie, i
spotkam się z nimi. W tym czasie ty ukradniesz statek i polecisz nim na Vaced Mniejszy. Potem
ja też się tam jakoś dostanę i dokończymy nasze poszukiwania skarbu.
Poste wpatrywał się w niego zupełnie, jakby nic nie usłyszał albo nic nie zrozumiał.
- Chyba ominąłeś parę części planu.
- Jakich części?
- Na przykład tę, gdzie dezaktywuję system antywłamaniowy „Sokoła", który Solo na pewno
włączą! Część, w której lecę statkiem kosmicznym na inną planetę! Tę, w której zostaję
zatrzymany za kradzież statku i skazany na dziesięć lat na Carcelu albo w jakimś innym mamrze!
Jadak wykonał uspokajający gest.

background image

- Vaced Mniejszy jest tuż obok, a pilotowanie YT-tysiąc-trzysta to pestka. Nie jest trudniejsze niż
prowadzenie tego twojego cukierkowego śmigacza.
- Śmigaczem nie latam w kosmos!
Jadak zacisnął groźnie usta.
- Uspokoisz się czy mam cię spacyfikować?
Poste spuścił głowę, chowając twarz w dłoniach.
- Proszę, powiedz mi, że mam halucynacje po piwie Fargila - wymamrotał.
Jadak uniósł mu palcem podbródek.
- Kiedy kręciliśmy się po mieście, mijaliśmy sklep z droidami. Pamiętasz?
- Pamiętam.
- Za resztkę naszych kredytów wypożyczysz droida slicera. Wiem, że mają takiego, bo widziałem
na wystawie. Droid pomoże ci uporać się ze wszystkimi zabezpieczeniami, jakie Solo
zainstalowali w „Sokole", a potem połączy się z mózgiem elektronicznym statku i systemami
automatycznego sterowania. A wreszcie poprowadzi statek na Vaced Mniejszy.
Poste patrzył na niego z otwartymi ustami.
- Droid sam to wszystko zrobi?
Jadak pokiwał głową.
- Ty musisz tylko wykonywać jego polecenia.
- Mam tylko robić to, co każe mi robot, tak?
Jadak się uśmiechnął.
- Widzisz, jakie to łatwe?
- Dla mnie tylko herbata - powiedziała Leia twi'lekańskiej kelnerce w Garkuchni. - Amelio, jesteś
pewna, że deser lodowy ci wystarczy? Nie jadłaś obiadu.
- Chcę tylko deser.
- Nerfina jest świeża czy mrożona? - spytał Han.
- Prosto od hodowcy. Z rancza na południe stąd.
- W takim razie poproszę podwójną porcję z sosem szefa kuchni.
Kelnerka odeszła, a Leia zmarszczyła brwi.
- Mówiłeś chyba, że ograniczasz nerfinę?
- Ograniczam. Dlatego wziąłem tylko podwójną.
- Będę mogła dostać gryza, jak będzie dobre? - spytała Allana.
Han mrugnął porozumiewawczo do Leii.
- Pewnie, że tak, kochanie. Możemy się nawet podzielić, jeśli chcesz.
Jest to jakiś sposób, żeby nakłonić ją do jedzenia, pomyślała Leia. Od czasu, kiedy Quip Fargil
odpowiedział na ich ogłoszenie, Allana była tak podekscytowana faktem, iż jej plan się powiódł,
że prawie zapominała o oddychaniu. To Fargil zaproponował, żeby spotkali się w Garkuchni,
która była wprawdzie oddalona od kosmoportu, ale za to, jak twierdził, oferowała domowe
jedzenie. C-3PO bardzo chciał iść z nimi, jednak Han poprosił go, żeby został na pokładzie
„Sokoła".
Fargil, przystojny, muskularny mężczyzna, który wyglądał na dużo mniej niż swoje
siedemdziesiąt dwa lata, siedział naprzeciwko Leii przy okrągłym stoliku, z serwetką wsuniętą za
kołnierz koszuli. Chociaż mówił w archaiczny sposób, charakterystyczny dla niektórych
osadników, jakich spotkali na Vaced. było w nim coś niemal wyrafinowanego, a ręce miał
delikatne niczym jakiś dyrektor. Jego nieskazitelny kombinezon roboczy wyglądał jak zdjęty
wprost z wieszaka jednego ze sklepów na głównej ulicy. Leia zauważyła, że Han wyprostował
się na krześle, kiedy Fargil podszedł do ich stolika, i że przygląda mu się badawczo cały czas.
- Wiesz, wszędzie o ciebie pytaliśmy - powiedział Han. - Ale nikt nawet o tobie nie słyszał.

background image

- To dlatego, że pytaliście o Quipa Fargila, a nie używałem tego nazwiska od ponad czterdziestu
standardowych lat. Tak się nazywałem w czasach Rebelii.
- Parlay Thorp podejrzewała, że mogłeś być członkiem Sojuszu - wtrąciła Leia.
- To prawda, chociaż z dala od pani, księżniczko Leio. I pewnie parę lat wcześniej.
- Kto był twoim dowódcą?
- Nasza grupa stacjonowała na Tuerto. Dostawaliśmy rozkazy od wielu różnych osób. Od Mon
Mothmy, raz nawet od Garma Bel Iblisa, chociaż nigdy nie spotkałem nikogo z nich.
- Od Mon Mothmy - powtórzyła ze zdumieniem Leia. - W takim razie mogłeś mieć pośrednio do
czynienia z moim ojcem.
Fargil zawahał się przez moment.
- Z senatorem Bailem Organą? Nie. Ale słyszałem o nim oczywiście.
Leia uśmiechnęła się mimo nagłego uczucia nieufności. Przez krótką chwilę wydawało jej się, że
Fargil chciał powiedzieć „z Anakinem Skywalkerem". Ale to niemożliwe; Fargil musiał być
nastolatkiem, kiedy Anakin stał się Darthem Vaderem. Zresztą jak ich ścieżki mogłyby się
przeciąć? Ale wiedziała, że Fargil nie mówił im wszystkiego i Han też to zauważył.
- Muszę powiedzieć, Quip, że nie wyglądasz na więcej niż czterdzieści lat. W czym tkwi sekret?
To coś w powietrzu albo w wodzie na Vaced?
Fargil zaśmiał się, jakby chciał ukryć w ten sposób swoje zakłopotanie.
- To kwestia genów. Mój ojciec miał blond włosy do osiemdziesiątki.
- Szczęściarz z ciebie, co?
- Że tak młodo wyglądam? - spytał Fargil z ledwo wyczuwalnym napięciem w głosie. - Nie ma to
dla mnie większego znaczenia.
- To prawda, że podarowałeś „Sokoła" Parlay Thorp? - zagadnęła szybko Leia.
Fargil pokiwał głową.
- Oddałem go.
- Nazywał się już „Sokół Millenium", kiedy nim latałeś? - spytał Han.
- Nazywał się „Na Kawałki" - odparł Quip, po czym dodał: - To była jego pierwotna nazwa.
Leia zauważyła, że po chwili, którą zajęło Hanowi przyswojenie tej informacji, bardzo zbladł.
- Chcesz powiedzieć, że...
- To ja zmieniłem mu nazwę. Szybki jak nietoperzosokół i tak wytrzymały, że mógłby przetrwać
millenium.
Han odchylił się na krześle, jak trafiony niespodziewanym ciosem, Allana zaś wykrzyknęła:
- O rety! Nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym Threepio!
- To nasz android protokolarny - wyjaśniła Leia z myślą o Fargilu.
Han przejechał ręką po twarzy, próbując się opanować. To nie powinno być dla niego szokiem,
pomyślała Leia, chociaż rozumiała, co mąż przeżywa. Latać statkiem to jedno, ale nadać mu
nazwę to coś zupełnie innego.
- Więc od kogo go kupiłeś? - odezwał się wreszcie Han.
Fargil wziął głęboki oddech.
- Właściwie to wykradłem go z imperialnego składu skonfiskowanych pojazdów w układzie
Nilash. Ja i pewna Sullustanka.
- Jak tam trafił?
- Imperialni odebrali go pewnemu bossowi półświatka z Nar Shaddaa.
Hanowi opadła szczęka.
- To za wiele. A skąd miał go ten boss?
- Przykro mi, Solo - odparł Fargil - ale nic więcej nie potrafię ci powiedzieć. Może ktoś na
Księżycu Przemytników by wiedział.

background image

- Spędziłem tam wiele lat - powiedział Han.
- Tak? Ja też.
- Znam te rejony jak własną kieszeń. Nal Hutta, Ilezja, Sriluur, Kessel... Byłem wszędzie.
- Co ty powiesz? Ja latałem „Sokołem" w wiele innych miejsc.
- Leciałeś kiedyś przez Otchłań?
- To skupisko czarnych dziur? Jasne. I na Oovo Cztery.
Hanowi drgnęły nozdrza.
- Ścigałem się tam na grawicyklach.
- Na grawicyklach? Ja ścigałem się na grawicyklach prawie wszędzie.
- A leciałeś kiedyś przez pole asteroid nad Hoth?
- Nie, tam nie, ale przez dziesiątki innych.
- Słyszałeś o Kaprysie Landa?
- Han - weszła mu w słowo Leia. - Nie wątpię, że moglibyście spędzić kilka dni, porównując
różne trasy i tak dalej, ale mnie i Amelię bardziej interesuje to, dlaczego ostatecznie Quip
podarował „Sokoła" doktor Thorp.
- Dlatego, że był pan w niej zakochany? - zaciekawiła się Allana, podczas gdy Han próbował
ochłonąć.
- W kim zakochany? W doktor Thorp? - spytał Fargil.
Allana pokiwała głową.
- To był taki prezent, tak?
Fargil zwilżył wargi.
- Nie, chodziło o to, że zakochałem się w tym statku i dlatego musiałem go oddać.
- System alarmowy statku jest włączony - poinformował Poste^ droid slicer ochrypłym głosem,
który wynikał raczej z lichej jakości wokodera niż z celowego programowania. - System
połączony jest z przeciwpiechotnym działkiem blasterowym ukrytym na dziobie. Alarm można
wyłączyć, istnieje jednak wysokie prawdopodobieństwo, że android protokolarny skontaktuje się
ze swoimi właścicielami, gdy tylko uzyskamy dostęp do systemu.
Poste zaklął pod nosem.
- Jak blisko statku możemy podejść, zanim włączy się alarm?
- Pole rozciąga się do skraju lądowiska. Możemy w razie potrzeby zmniejszyć odległość od
statku o sto trzydzieści centymetrów.
Przypominający trochę pradawnego ptaka, a trochę drapieżnego gada droid utrzymywał się w
powietrzu dzięki małemu repulsorowi zwisającemu z krępego tułowia. Wystające owalne
czujniki na górze ryjkowatego modułu, w którym kryła się matryca, wyglądały jak oczy, jednak
rejestratory i skanery wizualne robota znajdowały się pod zwężającym się ryjkiem - tam gdzie
mógłby mieć zęby.
- Jakie mamy możliwości? - spytał Poste.
- Musimy zakłócić łączność.
- A więc do dzieła.
- Moje oprogramowanie nie obejmuje zakłócania łączności. Potrzebne będzie urządzenie
zagłuszające. Locris D-osiemdziesiąt będzie odpowiedni.
- A skąd ja mam wziąć zagłuszacz?
- Pan Druul ma taki w swoim sklepie. Musi pan tam iść, a ja zaczekam.
- Iść... Nie możemy zamówić z dostawą na miejsce?
- Oczywiście. Muszę jednak zauważyć, że pozwoli to panu Druulowi uzyskać pełną wiedzę na
temat tej operacji. Normalnie zadaje on niewiele pytań swoim klientom, jednak w tym przypadku
jego ciekawość zapewne wzrośnie.

background image

Poste znów zaklął.
- Ile ten zagłuszacz będzie kosztował?
- Normalna stawka za wypożyczenie wynosi czterysta kredytów za godzinę czasu lokalnego.
Poste westchnął.
- To pochłonie resztkę naszych pieniędzy.
- Rezygnujemy z wykonania zadania?
- Nie, nie rezygnujemy. Ukryj się gdzieś, a ja wrócę najszybciej jak się da.
Poste popędził do miasta piechotą, żeby zaoszczędzić te parę kredytów, które kosztowałaby
taksówka repulsorowa; wpadł do sklepu z droidami i ucieszył się, widząc za ladą Grana imieniem
Druul.
- Jak się spisuje droid?
- Świetnie - powiedział Poste. - Ale potrzebuję zagłuszacza.
- Jakiś konkretny model?
- Locris D-osiemdziesiąt.
- Tak się składa, że mam taki jeden. - Druul wyszedł zza lady, rozglądając się po sklepie trójką
swoich wystających oczu. - Ach, tu jest. - Zdjął urządzenie z półki i zaniósł na ladę. - Stawka
godzinowa wynosi pięćset kredytów.
- Myślałem, że czterysta - burknął Poste.
- Kto tak panu powiedział?
- Pański droid.
- Pieprzony robot - mruknął Druul. - W porządku, niech będzie czterysta. Płatne za jedną godzinę
z góry plus czterysta kredytów kaucji. Kiedy go pan zwróci?
- Eee... - zająknął się Poste, przeliczając ostatnie banknoty kredytowe - nie tak od razu.
- Zamykam punktualnie o szóstej. Jeśli pan nie zdąży, należność przechodzi na kolejny dzień.
- Dobra, dobra - rzucił Poste i wybiegł ze sklepu, tuląc w ramionach zagłuszacz.
Droid slicer wykrył, że Poste zbliża się do lądowiska, i wyłonił się zza sterty kontenerów. Ciężko
dysząc, Poste postawił zagłuszacz na ziemi.
- Co teraz?
- Proszę po prostu wykonywać moje polecenia - powiedział robot.
Poste wymamrotał przekleństwo.
Pół godziny później, kiedy w zagłuszaczu zaczynała się już wyczerpywać bateria, a Poste'owi
zaczynała się wyczerpywać cierpliwość, zawieszony w powietrzu droid wydał serię piskliwych
dźwięków.
- Można teraz bezpiecznie wejść na teren lądowiska. Wyłączę alarm, kiedy zbliżymy się do
statku. Kiedy android protokolarny zorientuje się, że łączność jest zakłócana, może spróbować
podnieść rampę i zamknąć ją ręcznie, więc będzie pan musiał się spieszyć.
- Miło wiedzieć, że jestem do czegoś potrzebny - stwierdził Poste.
Ramię w ramię zbliżyli się do wejścia na teren lądowiska. Poste wziął głęboki oddech i ruszył
prosto ku rampie. Nie zdążył nawet pokonać metra durabetonowej nawierzchni, kiedy z „Sokoła"
dobiegł głośny dźwięk, który ucichł niemal równie gwałtownie, jak się rozległ. Poste wbiegł po
rampie i wpadł do głównej ładowni, gdzie zobaczył złocistego androida protokolarnego, który,
pochylony nad komunikatorem stacji serwisowej, wzywał kapitana Solo.
- A to co? - Droid wyprostował się i zrobił krok do tyłu. - Kim pan jest? I co pan robi na statku?
- Pożyczam go - oznajmił Poste.
- Pożycza pan? To się jeszcze okaże.
Android protokolarny zaczął się wycofywać z ładowni, kiedy w korytarzu pojawił się droid slicer
z wyciągniętymi nogami, które pełniły funkcję sond do pobierania danych.

background image

- Łączność już została zakłócona i zablokowałem ręczne sterowanie rampą - obwieścił. - Na
wypadek gdybyś chciał nas zamknąć wewnątrz statku.
- Droid slicer? - zdziwił się C-3PO. - A cóż ty robisz na Vaced?
- Nie twój interes.
- Miałem już do czynienia z takimi jak ty - powiedział C-3PO z mieszaniną pogardy i buty.
Droid slicer zwrócił ryjek w stronę Poste'a.
- Te jednostki protokolarne bywają gadatliwe i nieznośne. Proponuję, żeby pan go wyłączył.
- Wyłączył mnie? - powtórzył C-3PO z nagłym przypływem lęku. - Ale... tak nie wolno!
Ale Poste już się zbliżał, wyciągając rękę w kierunku włącznika znajdującego się za głową C-
3PO,
- Nie może pan...
- Dużo lepiej - stwierdził droid slicer.
Poste pokiwał głową i spojrzał w kierunku korytarza prowadzącego do kabiny.
- Chodź ze mną. Musisz porozmawiać z mózgiem statku.
- To będzie przyjemność, jestem o tym przekonany.
Poste schylił się, żeby przejść przez właz kabiny, i usiadł ostrożnie w fotelu pilota, czekając, aż
droid umieści swoją sondę w jednym ze złącz w kabinie.
- Połączyłem się z mózgami.
- Mózgami?
- Systemy statku zarządzane są przez trzy współdziałające mózgi.
- Czy z ich pomocą możesz polecieć tym statkiem?
Dopiero po chwili robot odpowiedział:
- Umowa wynajmu, którą podpisał pan z panem Druulem, określa jednoznacznie, że droidy i inne
urządzenia muszą pozostawać w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od portu kosmicznego
Vaced.
- Jesteś zaprogramowany, żeby przestrzegać tej zasady?
- Nie, uprzedzam tylko, że pan Druul będzie dochodził swoich praw na drodze sądowej.
- O to będę się martwił później. Dasz radę nim polecieć czy nie?
- Jaki jest cel podróży?
- Vaced Mniejszy. - Poste "owi wydawało się, że skaner wizualny droida mrugnął, ale stwierdził,
że musiało mu się przywidzieć. — Tak czy nie?
- Tak. Mam ograniczone doświadczenie w zakresie podróży międzyplanetarnych, jednak ten
statek posiada wysoce zaawansowany system autopilotażu.
Poste się uśmiechnął. Może Jadak miał rację i jednak uda mu się tego dokonać.
- Jakieś systemy, które trzeba wyłączyć przed uruchomieniem silników? Jakieś protokoły
antywłamaniowe lub przeciw- kradzieżowe? Urządzenia namierzające lub dezaktywujące?
- Szukam...
Poste zakręcił się w fotelu. Fotel Hana Solo, pomyślał. Kark, statek Hana Solo. Słynny „Sokół..."
- Jest pewien problem.
Poste postawił nogi na pokładzie, zatrzymując fotel.
- Co to takiego?
- Przy pewnym wysiłku z mojej strony da się uruchomić silniki i wystartować. Jednakże...
- No?
- Przy pierwszej próbie użycia silników podświetlnych lub hipernapędu statek przejdzie
automatycznie w tryb ustawień domyślnych i wówczas można skierować go jedynie w miejsce, z
którego wystartował. Żadne moje zabiegi ani sztuczki na nic się tutaj nie dadzą. To

background image

zabezpieczenie wykorzystuje skanowanie siatkówki i rozpoznanie odcisków dłoni właściciela na
drążku sterowniczym.
Po krótkiej chwili Poste zdał sobie sprawę, że nie jest ani zaskoczony, ani rozczarowany.
Właściwie to oświadczenie droida przyjął z pewną ulgą. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko
zaczekać, aż spotkanie Jadaka z państwem Solo się zakończy, a potem...
Usłyszał jakieś głosy, więc odwrócił się w fotelu w stronę włazu kabiny.
- Dwie istoty weszły na pokład - poinformował go droid slicer. - Rozmawiają ze sobą w basicu
ściszonymi głosami.
Poste nie zdążył nawet wstać z fotela pilota, kiedy zobaczył przed sobą lufę blastera, a po chwili
trzymający go potężny człowiek przecisnął się przez właz i stanął między parą tylnych siedzeń.
- Nie ruszaj się, chłopcze.
Za człowiekiem do kabiny wszedł Nautolanin.
- No, no, czy to nie nasz spryciarz z Nar Shaddaa? - powiedział, odsłaniając zęby w szerokim
uśmiechu. - Ten, który posłał parę wiązek w repulsor naszego śmigacza, tak?
- I przyniósł nam prezent - dodał człowiek, wskazując na droida.
Nie opuszczając blastera, odwrócił się w stronę swojego partnera.
- Cynner, zabierz chłopaka do głównej ładowni i przy wiąż go do czegoś. - Skinął bronią. -
Wstawaj i połóż na fotelu tę zabawkę, którą nosisz za paskiem.
Poste wstał, zdumiony, jak dobrze mu idzie wykonywanie poleceń. Odłożył blaster, przecisnął
się obok człowieka i wyszedł na korytarz łączący kabinę z kadłubem, gdzie czekał na niego
Nautolanin. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zapytać swoich przeciwników, dla kogo
pracują, uznał jednak, że lepiej nie wiedzieć.
Android protokolarny tkwił nieruchomo dokładnie tam, gdzie go zostawił, w miejscu przecięcia
korytarza i głównej ładowni. Nautolanin przepchnął go delikatnie w stronę stolika z holoplanszą,
który zajmował przednią część pomieszczenia. Podczas gdy głowoogoniasty zbir rozglądał się za
czymś, czego mógłby użyć do związania Poste'a, ten podjął męską decyzję. Rampa była wciąż
opuszczona. Na drodze do niej stali mu Nautolanin i android protokolarny, jednak według planu
wnętrza „Sokoła Millenium", który naszkicował mu Jadak, korytarz biegł po obwodzie, mógłby
więc dotrzeć do rampy okrężną drogą, przez rufę. Musiał liczyć na to, że Nautolanin nie zna
rozkładu statku i zacznie go gonić. Cóż, kiedy nie widział innego wyjścia.
Zaczekał, aż Cynner spojrzy w drugą stronę, i rzucił się w stronę łuku tworzącego bakburtowy
odcinek korytarza.
- Remata, on ucieka! - krzyknął Cynner.
A co gorsza, ruszył w pogoń.
Słysząc jego wezwanie, Remata wypadł z kabiny i omal nie staranował wyłączonego androida
protokolarnego, wbiegając do ładowni. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym mruknął: „Idiota" i
popędził sterburtową częścią korytarza.
Poste dotarł na rufę statku, mijając hipernapęd „Sokoła" i dojście do kapsuły ratunkowej.
Rozejrzał się po pokładzie w poszukiwaniu włazu serwisowego, który Jadak zaznaczył na planie.
Przebiegł trzy czwarte korytarza, zanim dostrzegł go naprzeciwko niewielkiego kambuza.
Wsunął palce w kratowaną pokrywę, uniósł ją i wskoczył do środka, po czym położył ostrożnie
klapę z powrotem na miejsce.
Chwilę później Cynner wybiegł zza zakrętu na bakburcie i wpadł prosto na Rematę, który
pojawił się z przeciwnej strony.
- Gdzie on jest? - spytał Remata.
- Mnie na pewno nie mijał.
Sprawdzili dojście do kapsuły ratunkowej.

background image

Remata spojrzał w stronę bakburtowej części korytarza.
- Mógł się schować w którymś z tych pomieszczeń?
- Sprawdzę.
Ledwie Cynner ruszył, gdy Remata wypatrzył źle dopasowaną pokrywę pokładu. Uniósł ją i
zbliżył ucho do włazu.
- Cynner, zszedł pod pokład! - krzyknął w stronę korytarza. - W głównej ładowni jest drugie
wejście. Pospiesz się!
Poste przedzierał się przez nieoświetlone pomieszczenia towarowe „Sokoła"; potykał się o
narzędzia, wpadał na części silnika i rozdeptywał zabawki, które piszczały pod jego stopami. Nad
sobą i za sobą słyszał stłumione głosy. Szedł po omacku, z wyciągniętymi przed siebie rękami,
omijając grodzie i przeszkody, których nie potrafił zidentyfikować. Stwierdził, że musi być teraz
pod główną ładownią. Z góry wlało się nagłe światło i kątem oka dostrzegł sylwetkę Nautolanina
na tle reflektorów w suficie.
- Przeszedł właśnie pode mną!
- Zaraz go dorwę!
Poste usłyszał za sobą szybkie kroki, a następnie łomot - to Cynner wylądował na pokładzie
centralnej strefy towarowej - Zapominając o ostrożności, Poste wpadł do przedniego
pomieszczenia załadunkowego, które Han Solo zamienił w bunkier mieszczący zestaw pocisków
udarowych. Przesuwając się Wzdłuż lekko zakrzywionej przedniej grodzi, wymacał wejście do
luku serwisowego, który zapewniał dostęp do generatora pól ^ochronnych, silników
manewrowych i anteny pasywnych sensorów, umieszczonych w lewej wypustce dziobowej.
Poste podciągnął się i wślizgnął do pogrążonego w całkowitej ciemności tunelu. Zaczął się teraz
posuwać naprzód wśród zatłuszczonych części i kałuż smaru w kierunku włazu serwisowego w
górnej powierzchni wypustki dziobowej. Modlił się tylko, żeby nie był zablokowany od
zewnątrz.
Za nim tańczył blask pręta jarzeniowego.
- Widać go? - zawołał człowiek.
- Nie widzę. Może być wszędzie. Poszukam świateł.
- Daj spokój. Niech tu zgnije.
- Masz rację. Wracam na górę.
Czołgając się do przodu, Poste odnalazł okrągły właz i otworzył go. Wspiął się na czubek
wypustki dziobowej i przetoczył na bok. Potem spuścił się na palcach z krawędzi, zeskoczył na
durabetonową nawierzchnię i przykucnął za przednim wspornikiem podwozia.
Cynner wszedł do kabiny i zobaczył swojego partnera siedzącego przy konsolecie przyrządów.
- Pomyśleć, że siedzę w fotelu Hana Solo.
- Widzę, że droid zniknął.
- Nie potrzebujemy żadnego z nich. - Remata odwrócił się przodem do konsolety, pstryknął
przełącznikami repulsorów i omiótł wzrokiem przyrządy. - Nie różni się aż tak bardzo od serii
Dwa Tysiące.
- Mam się zameldować? - spytał Cynner, siadając w fotelu drugiego pilota.
Remata pokiwał głową i przerzucił dźwignię.
- Zapnij pasy.
Cynner usłyszał, jak podnosi się rampa.
- Mamy statek - powiedział do mikrofonu komunikatora. - Startujemy.

ROZDZIAŁ 27

background image

- Pracowaliśmy nad tym hipernapędem od pierwszych promieni słońca do późnej nocy przez dwa
standardowe tygodnie - opowiadał Jadak. - Verpin, Jawowie i ja. Za dnia było tak gorąco, że
smażyliśmy na kadłubie jaja nogulla, ale zdarzały się noce tak zimne, że rano woda pitna była
pokryta lodem. Kolejne dwa tygodnie zajęło nam zamontowanie działka laserowego, ale kiedy
skończyliśmy, YT mógł się poszczycić hipernapędem równym mniej więcej klasie pierwszej oraz
dolną wieżyczką i baterią. Verpin, Sullustanka i ja przeprowadziliśmy go przez pierwsze skoki w
nadświetlnąi mówię wam, sami nie mogliśmy uwierzyć w to, jaki jest szybki. Wtedy właśnie
wymyśliłem nazwę, zaraz po pierwszej serii próbnych lotów.
- Teraz ma zero-pięć - powiedział z dumą Han - dzięki pewnemu wyjętemu spod prawa
mechanikowi, którego znałem w Sektorze Wspólnym. Po tej modyfikacji ustanowiłem rekord na
trasie na Kessel. Wciąż nic nie może się z nim równać. Nawet hipernapędy tych nowych
mandaloriańskich statków są klasyfikowane tylko jako zero-cztery.
- Klasyfikacje nie mają znaczenia. Dobry pilot w zero-czwórce może prześcignąć przeciętnego
pilota za sterami zero-piątki.
- W życiu - nie zgodził się Han.
- Widziałem to na własne oczy - przekonywał Jadak. - Przynajmniej w wyścigach na
podświetlnej.
- No, na podświetlnej to tak. Ale mówimy o dwóch różnych rzeczach.
Jadak zacisnął zęby. Za każdym razem, kiedy próbował trzymać się scenariusza i opowiadać
historię Quipa Fargila, naśladując jego intonację, Solo wcinał się z jakimś pytaniem albo uwagą.
Jego wrodzona skłonność do współzawodnictwa wydobywała tę samą cechę z Jadaka,
powodując, że wypadał ze swojej roli. Opowieść stała się już w równym stopniu historią Jadaka
co Fargila. A teraz, kiedy żona i córka Solo przestały go powstrzymywać, skierowały całą uwagę
na Jadaka i czuł ich rosnącą podejrzliwość. Ale nie obchodziło go to. Ważne, żeby Poste'owi się
udało.
- Jakie mieliście wtedy plany co do „Sokoła"? - spytała Leia.
- W tym czasie jednym z naszych głównych zmartwień była liczba gwiezdnych niszczycieli
produkowanych przez Imperium, więc dowództwo postanowiło wziąć na cel jedną ze stoczni.
Brano pod uwagę Fondora, Ord Trasi, nawet Yagę Mniejszą, ale po rozważeniu wszystkich za i
przeciw dowództwo uznało, że powinniśmy wybrać tę największą: Bilbringi. - Zadowolony, że
mógł wrócić na właściwy kurs, Jadak upił łyk kafu i odstawił filiżankę. - Była tam pani w
czasach Imperium, księżniczko?
- Tylko raz. Ale miałam wtedy nie więcej niż dziewięć lat.
- Więc pewnie pani nie pamięta, jak trudno było wtedy wejść na orbitę.
- Ze względu na pola asteroid - wtrącił Han.
Jadak pokiwał głową.
- Wiele asteroid eksploatowano wówczas na potrzeby stoczni, więc siły imperialne były
rozmieszczone nie tylko w samych stoczniach, ale też w pobliżu wielu obszarów wydobycia.
Nawet mając upoważnienie, trudno było podróżować po systemie z uwagi na te wszystkie
posterunki wojskowe. Zatem przemycenie wrogiego statku na Bilbringi nie wchodziło w grę.
Han uśmiechnął się, bo doznał nagłego olśnienia.
- Chyba że miało się statek o wystarczająco potężnym hiper* napędzie, żeby całą drogę pokonać
mikroskokami.
- Robiłeś to? - spytał Jadak z autentycznym zaskoczeniem.
- Więcej razy, niż potrafię zliczyć.
Jadak postanowił, że nie da się wytrącić z równowagi.

background image

- No cóż, nikt z Rebeliantów wcześniej tego nie robił. Stąd znam Otchłań i te wszystkie pola
asteroid, o których rozmawialiśmy.
- Loty ćwiczebne - powiedział Han.
- Zgadza się. Można powiedzieć, że to był początek moje* go romansu z tym statkiem. Wtedy
przekonałem się, co potrafi. Wybawiał mnie z tarapatów, w które się pakowałem. Co chwila
mnie zaskakiwał, tak jakby zależało mu, żeby cały czas poprawiać swoje osiągnięcia.
- Pod tym względem nic się nie zmieniło - stwierdził Han.
- Ale co miał pan tam zrobić z „Sokołem"? - spytała Allana.-Na tym Bil...
- Bilbringi - dokończyła Leia. - Jaki był plan?
- Zniszczyć stocznie w maksymalnym stopniu.
Han zmarszczył brwi.
- Jednym działkiem laserowym?
Jadak zaśmiał się drwiąco.
- Działko służyło tylko do obrony przy bezpośrednich starciach. To „Sokół" miał być bronią.
- Bomba - powiedziała nagle Leia.
Allana popatrzyła na nią, a potem na Jadaka.
- Miał pan wysadzić „Sokoła"?
Pokiwał głową.
- Taki był plan. Ale nawet najlepsze plany nie zawsze się udają.
- Co miałeś zdetonować? - spytał Han.
Jadak spojrzał na niego.
- Ładunek z baradium.
Leia odchyliła się na krześle, zaszokowana.
- Przecież te bomby były zakazane, nawet przez Imperium. Alderaan głośno występował w tej
sprawie.
- Były zakazane, owszem. Ale zdobyliśmy ją bez wiedzy senatora Organy. Zresztą ostatecznie
dał się przekonać, że potrzebujemy baradium do obrony przed bronią, którą produkowało
Imperium. - Jadak przeniósł wzrok z Leii na Hana i z powrotem. - Wy dwoje wiecie o tym
najlepiej.
- To było, zanim Sojusz zaczął używać iterbu jako czynnika stabilizującego? - spytał Han.
- Parę lat wcześniej. Ten ładunek to nie był po prostu jakiś powiększony detonator termiczny. To
był pogromca planet. A gdyby został detonowany na Bilbringi, stocznie byłyby unieszkodliwione
na lata.
Han pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Miałeś go przewieźć na pokładzie „Sokoła"?
- Taki był pomysł.
- Pomysł na misję samobójczą.
- Niekoniecznie, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem. Zakładając, że nie zginąłbym w
drodze na Bilbringi albo w trakcie któregoś z kilkunastu mikroskoków, jakie miałem wykonać,
żeby dotrzeć do stoczni, miałem się katapultować w odległości pięciuset tysięcy kilometrów od
celu.
Han pokręcił głową.
- To by cię nie ocaliło. I tak znalazłbyś się w polu rażenia.
Jadak wzruszył ramionami.
- Jak mówiłem, taki był plan. Nikt nie był na tyle głupi, żeby gwarantować mi przeżycie. -
Przerwał na chwilę. - Nawet kiedy szukaliśmy ochotników do wniesienia ładunku na pokład
„Sokoła", zgłosiło się jedynie dwóch Durosjan. Resztę grupy stanowili skazańcy, którzy

background image

odsiadywali dożywocie w imperialnych więzieniach. Członkowie Rebelii oswobodzili ich w
zamian za pomoc i pozwolili im pójść swoją drogą, kiedy ładunek znalazł się na pokładzie.
- A więc dalszą część misji miałeś przeprowadzić sam? - spytała Leia.
- Tak.
Allana stanęła na krześle i nachyliła się nad stołem.
- Nie mógł pan zaprogramować jakichś droidów, żeby poleciały „Sokołem"?
Jadak uśmiechnął się lekko.
- Nie chcieliśmy zdawać się na droidy.
Leia posadziła delikatnie dziewczynkę na krześle.
- Co poszło nie tak?
Han objął Leię ramieniem, jednak nie spuszczał wzroku z Jadaka.
- Chyba wiem, dokąd to zmierza.
- Z pewnością.
- Ile czasu zdążyłeś spędzić z „Sokołem"? Parę miesięcy, prawie standardowy rok?
- Dokładnie dziesięć miesięcy.
- A ponieważ nie chciałeś ryzykować przedwczesnego wybuchu baradium, wybrałeś powolną
drogę na Bilbringi, żeby uniknąć długich skoków w nadprzestrzeni.
- Mnóstwo czasu spędziłem w realnej przestrzeni - potwierdził Jadak. - Kolejnych parę tygodni.
Straciłem trzydzieści kilo, pocąc się ze strachu, że uderzenie jakiegoś mikrometeoru zdetonuje
ładunek.
Han uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Mówiłeś, że byłeś już wtedy pod urokiem statku. Jak blisko Bilbringi w ogóle doleciałeś?
- Na odległość jednego skoku - powiedział Jadak. Spojrzał na Leię. - Ale przysięgam, że to nie
było tchórzostwo. Nie myślałem o tym, że mogę zginąć.
- Nie osądzam cię, Quip - odparła Leia.
- Po prostu nie mogłeś znieść myśli, że statek zostanie zniszczony - dodał Han.
Jadak spuścił głowę, tak samo jak zrobił to Quip Fargil, kiedy opowiadał mu tę historię.
- Tyle że - powiedział, podnosząc wzrok - wiele zacnych istot na mnie liczyło. Zniszczenie
Bilbringi byłoby zwycięstwem, którego Rebelia bardzo wtedy potrzebowała. A ja to
zniweczyłem z powodu statku.
- Mogło się panu nie udać - wtrąciła Allana. - Mógł pan eksplodować.
- To prawda, Quip - zgodziła się Leia.
- Cały czas to sobie powtarzałem, kiedy wyrzucałem tę bombę. Że i tak mogłoby mi się nie udać.
I przez pewien czas naprawdę w to wierzyłem. Zacząłem nawet marzyć o tym, żeby wyruszyć na
Zewnętrzne Rubieże i założyć tam warsztat, tylko ja i „Sokół". Vaced to miał być pierwszy
przystanek, ale okazał się ostatnim. Nie mogłem zatrzymać statku. Agenci Rebelii
prawdopodobnie już mnie szukali, żeby ukarać za niedopełnienie obowiązku. Zwłaszcza po
kolejnej próbie ataku na Bilbringi przy użyciu innego YT-tysiąc-trzysta i bardziej
konwencjonalnych materiałów wybuchowych. Dwaj piloci, którzy zginęli, nie zbliżyli się nawet
do planety, zanim Imperialni zniszczyli ich statek. Kiedy spotkałem Parlay Thorp i jej ekipę
dobroczyńców, pomagających chorym i oferujących wsparcie gnębionym przez Imperium,
zrozumiałem, że znalazłem idealną przyszłość dla „Sokoła". Więc po prostu...
- .. .go oddałeś - dokończył Han.
Jadak pokiwał głową, odgrywając do końca swoją rolę. Otworzył usta, żeby powiedzieć coś
jeszcze, kiedy do restauracji wpadł Poste z brudną twarzą i ubraniem poplamionym czymś, co
wyglądało jak olej lub jakiś smar.

background image

- Hej... Quip - powiedział, z trudem łapiąc oddech, kiedy dotarł do stolika. - Pewnie jesteś
zaskoczony, że mnie widzisz...
- Udało ci się odpalić te maszyny? - spytał pospiesznie Jadak, próbując zebrać myśli.
Poste wskazał gestem na siebie.
- Eee... jak możesz się domyślić po moim wyglądzie, miałem pewne problemy.
- Mag pomaga na ranczu - wyjaśnił Jadak, zwracając się do rodziny Solo. Następnie odwrócił się
w stronę Poste'a. - Nie bardzo rozumiem, dlaczego postanowiłeś przyjść tutaj, Mag.
Poste spojrzał na Hana.
- Żeby powiedzieć kapitanowi Solo, że kiedy przechodziłem koło kosmoportu, widziałem, jak
startuje „Sokół Millenium".
Han poderwał się tak gwałtownie, że wywrócił krzesło.
- Co?
- Co? - wykrzyknęli niemal równocześnie Leia, Allana i Jadak.
- Jestem pewien, że to był „Sokół", kapitanie - ciągnął Poste. - Poderwał się z jednego z
lądowisk.
Han był już w połowie drogi do wyjścia.
- Ktokolwiek go uprowadził, daleko nie zaleci!
- Tu ma rację - mruknął Poste do Jadaka, podczas gdy Leia i Allana wychodziły w pośpiechu.
Han umówił się z funkcjonariuszami lokalnych organów ścigania na lądowisku „Sokoła". Kiedy
razem z Leią i Allaną zjawili się w kosmoporcie, trzech stróżów prawa właśnie wysiadało ze
starego śmigacza z wadliwym repulsorem, „Sokół Millenium" zaś samoczynnie powracał z
krótkiego wypadu w górne rejony atmosfery Vaced. Komendant rasy ludzkiej - Climm -
wyglądał tak, jakby większość czasu po służbie spędzał przy bufecie w Garkuchni. Jego
bothańscy zastępcy z kolei byli głównie zainteresowani robieniem sobie zdjęć z Hanem i
„Sokołem" za pomocą kamer w swoich komunikatorach.
Han chodził tam i z powrotem po durabetonowej nawierzchni lądowiska w oczekiwaniu na
chwilę, kiedy opuści się rampa i będzie mógł wparować na pokład, jednak komendant Climm
rozkazał swoim dwóm zastępcom zablokować dojście.
- Na pokładzie pańskiego statku popełniono przestępstwo, kapitanie. Nikt nie może tam wejść,
dopóki nie zabezpieczymy dowodów.
- Ja ci pokażę przestępstwo - warknął Han, patrząc na niego spode łba.
Leia uznała, że trzeba zainterweniować. Puściła rękę Allany i chwyciła Hana za ramię.
- Przecież chcemy respektować lokalne prawo, prawda, kochanie?
Han się skrzywił, ale nic nie powiedział.
To nie był pierwszy przypadek, kiedy „Sokół" znikał w trakcie poszukiwań skarbu. Podobnie
było na Dellalcie, kiedy Han i Chewie szukali „Królowej Ranroon", legendarnego statku Xima
Despoty. Teraz jednak było inaczej; tym razem to była sprawa osobista.
„Sokół" wylądował z hydraulicznym sykiem i mechanicznym szczękiem. Spod prawego
pierścienia dokującego opuściła się rampa i zeszły po niej dwie postawne istoty z uniesionymi
rękami - człowiek i Nautolanin. Wyglądali na przybitych i zawstydzonych.
Climm i jego zastępcy wymierzyli w nich blastery.
- Jesteście aresztowani, chłopcy - oznajmił komendant.
Han zrobił krok do przodu z groźną miną.
- Lepiej, żeby „Sokół" był w dokładnie takim samym stanie, w jakim go zostawiłem. A w ogóle
to jak sobie poradziliście z naszym systemem zabezpieczeń i z droidem?
- Właśnie. Co zrobiliście z Threepio? - warknęła Allana.

background image

- Doradziłem już moim klientom, żeby zachowali milczenie - odezwał się ktoś przy wejściu na
lądowisko.
Han obejrzał się przez ramię i zobaczył elegancko ubranego, wyjątkowo wysokiego człowieka,
który szedł pospiesznie w ich stronę. Towarzysząca mu kobieta, niosąca drogo wyglądającą
teczkę, była tak zjawiskowo piękna, że Hanowi na moment odebrało mowę.
- Mecenas Oxic - powiedziała ze zdumieniem Leia.
Oxic skinął wąską głową.
- Księżniczko Leio.
Han patrzył to na niego, to na nią.
Leia wskazała na skutych już kajdankami ogłuszającymi złodziei.
- Ci dwaj są pańskimi klientami? Chyba nie mówi pan poważnie.
- Wynajęli mnie jako swojego prawnika.
Leia tego nie kupiła.
- I przyleciał pan tu z Epiki czy akurat był pan w okolicy?
- Tak się złożyło, że załatwiałem pewną sprawę na Vaced Mniejszym, kiedy skontaktowali się ze
mną z pokładu „Sokoła Millenium".
Leia ponownie wskazała na złodziei.
- Mam uwierzyć, że tych dwóch stać na wynajęcie usług prawnych jednego z najlepiej
opłacanych adwokatów w galaktyce?
Oxic wzruszył ramionami.
- Pozory mylą. - Wskazując na towarzyszącą mu kobietę, dodał: - Moja osobista asystentka, Koi
Quire. Koi, to księżniczka Leia Organa Solo.
W oczach Leii pojawił się błysk zaskoczenia.
- Pani jest Firrerreanką.
Koi Quire uśmiechnęła się i skłoniła głowę.
- Byłam na pokładzie uśpionego statku, który odkryła pani dawno temu. Jestem zaszczycona, że
po tylu latach mogę osobiście pani podziękować.
- Mecenasie - odezwał się Climm. - Musimy oskarżyć tych chłopców o kradzież statku.
- I o wtargnięcie z włamaniem - warknął Han. - Ten statek to praktycznie nasz dom.
- Czyżby pozbyli się państwo apartamentu na Coruscant? - spytał Leię Oxic.
- Nie, ale...
- W takim razie obawiam się, że oskarżenie o wtargnięcie z włamaniem nie ma podstaw. Co
więcej, moi klienci zwrócili statek dokładnie w to samo miejsce, w którym go znaleźli.
- To nie oni! - krzyknął Han. - „Sokół" to zrobił.
- To również może okazać się trudne do ustalenia - doszedł do wniosku Oxic. - Jesteśmy
ewentualnie skłonni przyznać się do pożyczenia statku bez zgody właściciela.
Han otworzył z wrażenia usta.
- Oni go ukradli!
Oxic popatrzył na niego ze spokojem.
- Musiałby pan udowodnić ich zamiary.
Han odwrócił się w stronę złodziei.
- Jak dostaliście się na pokład?
- Przestrzegam przed mówieniem czegoś, co mogłoby was dodatkowo obciążyć - rzucił Oxic
ponad głową Hana.
Leia spodziewała się, że za chwilę zobaczy dym ulatujący z uszu Hana, kiedy Oxic się do niej
zwrócił:
- Księżniczko, czy możemy porozmawiać przez chwilę na osobności?

background image

Leia pokiwała głową.
- To nie potrwa długo - zapewniła Allanę, po czym podążyła śladem Oxica. - Lepiej, żebyś miał
jakieś sensowne wytłumaczenie, Lestra - powiedziała, mierząc go wzrokiem, kiedy oddalili się na
tyle, aby pozostali nie mogli ich usłyszeć.
Skorygował swój uśmiech, żeby nie wydawał się nazbyt protekcjonalny.
- Księżniczko, jestem pewien, że nie chcielibyście spędzić na Vaced więcej czasu, niż jest
absolutnie konieczne. Jeśli moi klienci posłuchają mojej rady i nie przyznają się do winy,
wówczas ty, kapitan Solo i wasza młoda podopieczna będziecie musieli pozostać tu do czasu
wniesienia oskarżenia, a następnie powrócić na rozprawę wstępną i właściwe postępowanie,
zakładając, że do niego dojdzie. Co więcej, będziecie musieli zamieszkać w hotelu, o ile istnieje
coś takiego na Vaced, do czasu, aż ten... stróż prawa zakończy myszkowanie po „Sokole" pod
pozorem szukania dowodów.
Leia zaśmiała się krótko.
- Miło widzieć cię w dobrej formie, Lestra.
- Robię to, co do mnie należy - odparł Oxic. - Oczywiście decyzja o wniesieniu oskarżenia należy
do was, chociaż podejrzewam, że lokalni sędziowie będą skłonni przystać na zawieszenie kary,
nawet jeśli zarzut kradzieży się potwierdzi. Przez wzgląd na naszą długoletnią znajomość
postaram się przekonać swoich klientów, żeby przyznali się do naruszenia prywatnej własności,
dzięki czemu ty i Han będziecie mogli otrzymać zwrot kosztów paliwa i odszkodowanie za straty
moralne.
Leia zmrużyła oczy.
- Lestra, co ty tu robisz tak naprawdę?
- Dbam jedynie o interesy moich klientów.
- Nie możesz być ze mną szczery?
- To kwestie prawne, księżniczko. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
Leia westchnęła ciężko.
- W porządku, Lestra. Przekażę to Hanowi.
- Co on powiedział? - spytał Han, zatrzymując się gwałtownie, kiedy do niego podeszła. - I kto to
w ogóle jest? Skąd go znasz?
- Później ci opowiem. W tej chwili musimy podjąć decyzję.
Allana przybliżyła się, żeby posłuchać streszczenia Leii; kiedy się skończyło, Han wykrzyknął:
- To kupa poodoo, mecenasie!
- Han! - upomniała go Leia, zasłaniając Allanie uszy, chociaż obie się śmiały.
- Przykro mi, kapitanie - powiedział Oxic. - Tu nie chodzi o pana.
Han odwrócił się w stronę komendanta.
- Możemy pociągnąć ich do odpowiedzialności czy nie?
Climm zdjął czapkę i podrapał się po głowie.
- Pewnie nie, ale sędzia prawdopodobnie będzie chciał rozpatrzyć zarzuty, choćby po to, żeby
was tu zatrzymać. Wie pan, on jest pańskim wielbicielem, można powiedzieć.
- Wspaniale - mruknął Han. Obrzucił złodziei gniewnym spojrzeniem, po czym odwrócił się
twarzą do Oxica. - Tym razem jest pan górą, mecenasie. Ale niech pan uważa, żeby sytuacja się
kiedyś nie odwróciła.
- Będę o tym pamiętał, kapitanie.
Han zaklął.
- Naruszenie własności - parsknął i pokręcił energicznie głową. - Im szybciej wyniesiemy się z
tej skały, tym lepiej.

background image

ROZDZIAŁ 28

- Ta Firrerreanka nazywa się Koi Quire - wyjaśnił Jadak. Razem z Postem obserwowali
wydarzenia z sąsiedniego lądowiska. - Odwiedziła mnie w Aurorze, podając się za agentkę
towarzystwa ubezpieczeniowego Core Life Insurance. Ten wysoki facet obok niej to Lestra Oxic.
W gabinecie naczelnego lekarza w Aurorze było pełno jego holozdjęć. To on był prawnikiem,
który reprezentował Colicoidów na Holess.
- I to oni ścigają cię od Nar Shaddaa?
- Mnie, a teraz „Sokoła", bo Oxic wie, że statek jest nam potrzebny do odnalezienia skarbu.
Poste zmarszczył brwi.
- Od dawna o tym wszystkim wiesz?
- Dopiero od Holess.
- I nic mi nie mówiłeś, bo nie chciałeś mnie martwić?
Jadak poklepał go po plecach.
- Miałem tylko i wyłącznie twoje dobro na względzie. - Zawahał się, a potem dodał: - Musimy
dostać się na pokład „Sokoła".
Poste przyjrzał mu się uważnie.
- Nie myślisz jasno. Przecież droid protokolarny mnie widział.
- Droidów nikt nie słucha. - Jadak nie spuszczał wzroku z wejścia prowadzącego na lądowisko
„Sokoła". - Jeśli Solo postanowią zostać na Vaced, spróbujemy jeszcze raz. Jeśli będą chcieli
teraz wystartować... no cóż, wtedy po prostu rób to, co ja.
- Jasne, jak dotąd to się świetnie sprawdzało.
Słońce Vaced nieznacznie tylko zniżyło się na niebie, nim zobaczyli, jak wszyscy poza rodziną
Solo opuszczają kolejno lądowisko. Zastępcy komendanta zapakowali niedoszłych złodziei do
rozklekotanego śmigacza i odlecieli w stronę miasteczka. Pulchny komendant zabrał się z
Oxikiem i z Quire wypożyczonym śmigaczem, którym przylecieli.
- Idziemy - powiedział Jadak, gdy tylko śmigacze zniknęły z pola widzenia.
Kiedy weszli na płytę lądowiska, Han oglądał właśnie podwozie „Sokoła". Słysząc ich, wyłonił
się zza prawej wypustki dziobowej z wyciągniętym blasterem.
- Chcieliśmy tylko sprawdzić, czy wszystko się dobrze skończyło, kapitanie - wyjaśnił Jadak.
Han schował broń do kabury.
- Jasne. Pomijając fakt, że dwóch złodziei uniknie kary za kradzież statku...
- Skrajna niesprawiedliwość - stwierdził Poste.
- Nie musisz mi tego mówić, ale gdybyśmy chcieli wnieść oskarżenie... - Han urwał nagle. - Ech,
nieważne.
- Możemy jakoś pomóc? - spytał Jadak.
Han pokręcił głową.
- Po prostu nie mogę uwierzyć, że chcieli zwiać moim statkiem.
- „Sokół" jest równie sławny jak ty. Widać rozeszły się wieści, że tu jest.
Han nie wyglądał na przekonanego.
- Przecież nie mogliby nikomu go sprzedać.
- Gdyby go przemalować, usunąć działka, zainstalować nowy telesponder...
Han się uśmiechnął.
- No, ale wtedy to już by nie był „Sokół". - Przebiegł wzrokiem po statku. - Co gorsza, udało im
się jakoś pokonać moje zabezpieczenia antywłamaniowe.
Jadak przyglądał mu się przez chwilę.

background image

- Domyślam się, że polecicie na Nar Shaddaa, żeby dokończyć poszukiwania dawnych
właścicieli?
- Może i tak - powiedział z roztargnieniem Han. - Nie jestem pewien. Ta nasza wycieczka
przybrała dosyć nieoczekiwany obrót. - Spojrzał na Jadaka. - A co ci chodzi po głowie, Fargil?
- Wiem, że proszę o wiele, ale zastanawiałem się, czy nie zechcielibyście nas podrzucić na
Toprawę.
Han czekał na dalszy ciąg.
- Potrzebujemy części do maszyn na ranczu - ciągnął Jadak. - Jeśli zamówimy stąd, to będziemy
czekać kilka tygodni, a nie możemy sobie pozwolić na tak długą przerwę.
- Wiem, jak to jest - powiedział Han, pocierając podbródek. - Toprawa, hę? Jasne, czemu nie. Nie
musimy nawet zanadto zbaczać z trasy. Niech to będzie podziękowanie za informacje, których
nam udzieliłeś. - Popatrzył na Poste'a. - I za powiadomienie o kradzieży „Sokoła".
- Drobiazg, kapitanie.
- Potrzebujecie czasu, żeby zabrać jakieś bagaże?
Jadak pokazał plecaki.
- Mamy wszystko, co trzeba.
- W porządku. - Han zaprosił ich gestem na rampę. - Witam na pokładzie.
Han poszedł za nimi korytarzem, gdzie Leia i Allana stały przy wciąż wyłączonym androidzie
protokolarnym.
- Podrzucimy Quipa i Maga na Toprawę - oznajmił Han.
Leia z trudem ukryła zaskoczenie, skupiając uwagę na droidzie.
- Nie chcieliśmy go włączać bez ciebie - powiedziała Allana.
Han pokręcił teatralnie głową.
- Popatrzcie tylko. Ostatni raz zostawiliśmy go samego na statku. - Sięgnął ręką za głowę
androida i pstryknął włącznikiem.
- Co? Kim pan jest? Co pan robi na statku? - odezwał się C-3PO. - Gdzie ja jestem? Co się stało?
- To się stało, że się dałeś wyłączyć - odparł Han. - Dlaczego mnie nie zawiadomiłeś, kiedy padł
system zabezpieczeń?
- Robiłem co w mojej mocy, kapitanie Solo. Ale ktoś... yyyh!
Poste próbował się ukryć za plecami Jadaka, ale za późno.
- Spokojnie, Threepio, to nasi pasażerowie. Jesteś kłębkiem nerwów.
- Ale, kapitanie...
- Wiem, że to oznacza więcej pracy dla ciebie, ale lecą z nami tylko do Toprawy. Poza tym
wszyscy mamy swoje obowiązki.
- Ale, kapitanie Solo...
- Ani słowa, Threepio - ostrzegł Han, unosząc palec wskazujący. - Mówię poważnie.
C-3Po się wyprostował.
- Threepio, chodź, pomożesz nam przygotować „Sokoła" do startu - powiedziała Allana.
- Oczywiście, panienko - odparł i podreptał za Leią i Allaną. - I tak nikt mnie nie słucha.
Jadak dał Poste'owi kuksańca, przechodząc obok niego. Zajrzał do głównej ładowni i zachłysnął
się z niekłamanego zachwytu.
- Gdybym nie wiedział, nie uwierzyłbym, że to ten sam statek. - Zerknął do szybu, który
prowadził do wieżyczek strzelniczych, a następnie przejechał ręką po konsolecie stacji
serwisowej. -Wykonałeś tu kawał dobrej roboty, Solo. Jest nawet stolik z holoplanszą.
Han się rozejrzał.

background image

- Większość zmian, których tu dokonałem, jest niewidoczna. Trzeba dopiero ich doświadczyć.
Plansza do dejarika jest zresztą już druga w historii „Sokoła". Pierwsza została zainstalowana,
kiedy należał do wędrownego cyrku.
- Do cyrku? - zaśmiał się Jadak.
- Parlay Thorp sprzedała go Cyrkowi Molpol, a za otrzymane pieniądze otworzyła ośrodek
badawczy. Powinieneś się z nią kiedyś skontaktować. Pracuje w Zakładzie Opieki Zdrowotnej
Aurora.
Jadak przełknął ślinę.
- Aurora?
- Właściciel cyrku sprzedał go pewnemu hazardziście - ciągnął Han - który stracił go na rzecz...
no cóż, innego hazardzisty. Landa Calrissiana.
- Generała Calrissiana? - spytał Poste.
Han się uśmiechnął.
- Lando nie używa tego tytułu od wielu lat. Ale tak, generała Calrissiana. - Wskazał na
zakrzywioną ławę przy stoliku z holoplanszą. - Rozgośćcie się. Pójdę go rozgrzać.
Poste zaczekał, aż Han zniknie, po czym nachylił się do Jadaka.
- Nie widzę nigdzie droida slicera - powiedział cicho.
- Może zmył się, kiedy ścigali cię ludzie Oxica.
Poste zaczął się rozglądać po ładowni; zajrzał nawet pod kanapę niwelującą skutki przeciążenia.
- Może...
- Posłuchaj mnie - przerwał mu Jadak. - Kiedy wystartujemy, musisz wywabić Solo z kabiny,
żebym mógł tam zostać sam na jakiś czas.
- Jak mam to zrobić?
- Zacznij go wypytywać o modyfikacje, które wprowadził; hipernapęd klasy zero-pięć,
turbolasery, cokolwiek ci przyjdzie do głowy. Jak znam Solo, nie przepuści okazji, żeby się
pochwalić.
- Nie znoszę, jak ktoś siada w moim fotelu - powiedział Han, kiedy Leia weszła do kabiny i
usiadła w fotelu drugiego pilota. - Poza tobą oczywiście.
- Oczywiście.
Han majstrował przy pokrętłach regulacji fotela.
- Wiesz, jakie to denerwujące, kiedy masz wszystko idealnie ustawione, a ktoś przyjdzie i ci
wszystko pozmienia.
- Życie bywa ciężkie - stwierdziła Leia.
Spojrzał na nią z ukosa, po czym wskazał ruchem głowy tablicę przyrządów.
- Gotowi do startu?
- Gotowi.
Han włączył repulsory i poderwał statek do góry, zostawiając w dole kurczący się port
kosmiczny.
- Gdzie Allana?
- Pokazuje naszym pasażerom swoje ulubione zabawki. - Leia obejrzała się przez ramię. - Ufasz
im?
Han zerknął na nią.
- Ty najwyraźniej nie.
Leia wyjrzała przez iluminator. Niebieskie niebo nad Vaced ciemniało, w miarę jak statek
wznosił się coraz wyżej, i wkrótce zaczęły się pojawiać gwiazdy.
- Nie potrafię nic powiedzieć o Magu poza tym, że sprawia wrażenie, jakby czuł się nieswojo.
Ale w Quipie coś mi nie pasuje.

background image

- Jego opowieść nie brzmiała wiarygodnie?
- Wręcz przeciwnie. Wszystko, co mówił, wydawało mi się prawdą, nawet kiedy wspominał o
Bailu. Miałam silne poczucie, że naprawdę go znał.
- Obaj należeli do Sojuszu w jego początkowej fazie. Mogli się spotkać albo mieć jakieś
kontakty. Właściwie to właśnie powiedział.
- I to też wyczułam. Ale to nie wszystko. Kiedy mówił o tym, jak zakochał się w „Sokole",
czułam emocje w jego słowach. Kiedy jednak zaczął opowiadać o misji na Bilbringi i swojej
zmianie decyzji, wyczułam, że pominął jakiś ważny szczegół.
- Nie było tak, jak to przedstawił?
- Nie jestem pewna. Po prostu nie czułam w nim wyrzutów sumienia. Było mu przykro z powodu
tego, co się stało, ale sprawiał wrażenie, jakby dystansował się od tamtych wydarzeń. Albo jakby
opowiadał nie swoją historię.
- Dystansowanie się jest zrozumiałe. Minęło ponad pięćdziesiąt lat. Gdybym ja komuś opowiadał
o tym, co robiłem w tym czasie na Ilezji, mogłoby to brzmieć tak, jakbym nie czuł żalu, chociaż
czuję.
Leia westchnęła.
- Masz rację. Może jestem przesadnie podejrzliwa z powodu tego, co stało się na Tarisie.
- A teraz jeszcze ci dwaj, którzy próbowali ukraść „Sokoła".
- Niepokoi mnie to, że Lestra Oxic od razu się zjawił, żeby zająć się tą sprawą.
- Gdzieś już słyszałem to nazwisko.
Leia odwróciła się w fotelu w jego stronę.
- Znam go właściwie całe życie. Reprezentował wielu tak zwanych lojalistów w latach
poprzedzających Wojny Klonów.
Han się skrzywił.
- Żartujesz. Nie wygląda na tyle lat. Najpierw Quip Fargil, teraz Lestra Oxic... Co ja robię nie
tak?
Leia się roześmiała.
- Lestra jest jedną z osób, które utrzymują Aurorę, i to nie tylko jako sponsor. Przylatywał
czasem na Alderaana, kiedy dorastałam. Często prowadzili z Bailem poufne rozmowy. Bail go
szanował, ponieważ Lestra cały czas utrzymywał stosunki z przeciwnikami Palpatine'a i udzielał
im pomocy prawnej, mimo że zagrażało to jego karierze i życiu. Ale żeby Lestra reprezentował
dwóch złodziei statków na Vaced...
- Może robi to dla dobra publicznego?
- Tak samo dobre wytłumaczenie jak każde inne. Wiesz, że reprezentował Colicoidów w tym
niedawnym procesie?
- I przegrał. Może więc bierze każdą sprawę, jaka mu się trafi.
Leia wyśmiała ten pomysł.
- Jest bogaty ponad wszelkie wyobrażenie, nawet twoje. Podobno ma jedną z największych
kolekcji pamiątek z Coruscant z okresu Republiki.
Han się nad tym zastanowił.
- Myślisz, że mógł wynająć tych złodziei, żeby dodać „Sokoła" do swojej kolekcji?
- Nie wykluczałabym tego.
Zanim Han zdążył odpowiedzieć, usłyszał za plecami głos:
- Proszę o pozwolenie na wejście do kabiny, kapitanie.
Han zobaczył Maga stojącego przy włazie i zaprosił go gestem do środka.
- Siadaj.
Półkula Vaced wisiała w iluminatorze, a niewielki księżyc planety schowany był w cieniu.

background image

- Pański statek jest jeszcze bardziej niesamowity, niż myślałem - powiedział Poste. - Quip dużo
mi o nim opowiadał, ale naprawdę nie sądziłem, że stuletni statek może tak dobrze wyglądać.
- Stutrzyletni - poprawił Han. - Quip często się chwali tym, że wymyślił mu nazwę?
- Quip? Nigdy. Tylko parę osób na całym Vaced zna go jako Quipa, a nie Veca, i nawet oni nie
wiedzą, że był kiedyś właścicielem „Sokoła". Poza tym czuje się dość podle z powodu tego, co
zrobił, więc nie lubi o tym opowiadać. Ciągle się boi, że jakiś dawny członek Sojuszu
Rebeliantów go wytropi. Zdziwiłem się, że zgodził się z wami spotkać.
- Kiedy ukrywa się taką historię, to prędzej czy później trzeba ją z siebie wyrzucić.
- Quip mówił, że „Sokół" ma hipernapęd klasy zero-pięć.
- Zgadza się. Z generatorem Isu-Sim serii cztery-zero-jeden.
- Niesamowite - westchnął Poste. - Jakie źródło zasilania?
- Quadex.
- A napęd podświetlny?
- Para silników Giordyne SRB-cztery-dwa. Zmodyfikowanych oczywiście.
- Osłony?
- Generator Torplex z zastojnikiem Novaldex.
Poste zagwizdał z podziwem.
- Marzę o tym, żeby mnie pan oprowadził, zanim wysadzicie nas na Toprawie.
- Możemy to zrobić teraz - odparł Han. - Jak tylko skoczymy w nadświetlną, włączę autopilota. -
Odwrócił się od komputera nawigacyjnego i spojrzał na Leię. - Chyba że ty chcesz przejąć stery.
Leia pokręciła głową.
- Obiecałam Amelii, że pomogę jej przygotować przekąski.
- Proszę nie robić sobie kłopotu z naszego powodu - powiedział Poste.
Leia odpięła pasy.
- To żaden kłopot. Nie możemy przecież zostawić Threepio samego z tym wszystkim.
Han sprawdził współrzędne podane przez komputer Rubicon.
- Gotowe. Zaczniemy od silników podświetlnych.
Gwiazdy w iluminatorze zamieniły się w smugi.

ROZDZIAŁ 29

Jadak rozgrywał partię dejarika z komputerowym przeciwnikiem, udając, że jest pochłonięty
doglądaniem swojego bestiariusza holostworów, kiedy najpierw Leia, a potem Han i Poste
opuścili kabinę i udali się na rufę statku. Jadak zaczekał, aż znikną za krzywizną korytarza, po
czym zatrzymał grę, wstał od stolika i pobiegł do kabiny. Usiadł w fotelu pilota, pokręcił się w
jedną i drugą stronę, a następnie odwrócił się twarzą do komputera nawigacyjnego.
Przy wszystkich modyfikacjach, jakim YT-1300 był poddawany przez dziesiątki lat, kabina
zmieniła się najmniej od czasu, kiedy statek znany był jako „Gwiezdny Wysłannik". Solo lub
ktoś przed nim dodał drugą parę foteli, na tablicy przyrządów zaś roiło się od dodatkowych
dźwigni i przełączników, które stanowiły odzwierciedlenie zmian wprowadzonych w
fabrycznych systemach napędu, sterowania i sensorów. Były także kontrolki działek laserowych
oraz wielostrzałowego blastera przeciwpiechotnego. Poza tym kabina wyglądała mniej więcej
tak, jak Jadak ją zapamiętał. Siedząc teraz w fotelu, miał wrażenie; jakby cofnął się w czasie.
Spodziewał się niemal, że w fotelu drugiego pilota zobaczy Reeze'a narzekającego na to czy
tamto!

background image

Przyjrzał się komputerowi nawigacyjnemu, który zachował oryginalną metalową obudowę z
wytłoczoną na górze nazwą „Rubicon". Wokół nitów, którymi był przytwierdzony do grodzi,
pojawiła się rdza, za to klawiatura była względnie nowa.
Jadak popatrzył na tłoczone litery.
- Rubicon - powiedział cicho.
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej skrawek flimsiplastu, na którym zapisywał swoje próby
rozszyfrowania mnemonicznej frazy podanej przez senatorów.
Spojrzał jeszcze raz na komputer, po czym zaczął studiować napisany odręcznie tekst,
przesuwając palcem wskazującym po flimsiplaście.
- R... u... b... i... c...
Serce waliło mu jak młotem. Wpatrywał się we flimsiplast.
- Przywrócić - powiedział cicho. Przesuwał palcem po literach. - Prze... - Urwał. - Przestawić?
Przestawić... Rubicon... Przenosił wzrok to na flimsiplast, to na komputer. - Przestawić Rubicon
na...
Niektóre klawisze na klawiaturze były oznaczone cyframi i literami. Czy mnemoniczna fraza
miała przypomnieć odbiorcy, żeby przestawił komputer na cyfry, którym odpowiadało dziewięć
liter tworzących ostatnie słowo? A jeśli tak, to czy liczby oznaczały współrzędne
czasoprzestrzenne? A może sekwencja cyfr sama stanowiła szyfr?
W każdym razie nie spodziewał się, że „Sokół" jakoś zareaguje, a tym bardziej zmieni kurs -
zwłaszcza w trakcie lotu w nadprzestrzeni. Liczył jednak, że może komputer nawigacyjny poda
mu nazwę lub współrzędne świata, na którym ukryto skarb.
Gdyby tak się stało, Jadak nie potrzebowałby już „Sokoła". Solo mogliby wysadzić jego i Poste'a
na Toprawie i lecieć sobie spokojnie na Nar Shaddaa czy dokądkolwiek, a oni zaczęliby się
zastanawiać, skąd wziąć kredyty na sfinansowanie ekspedycji po skarb.
Jadak nachylił się nad klawiaturą i palcami wskazującymi obu rąk wprowadził
dziewięciocyfrowy kod. Komputer nawigacyjny zabrzęczał w odpowiedzi, jednak na monitorze
nie pojawiła się ani nazwa, ani współrzędne.
Za to Jadak usłyszał bolesny krzyk dobiegający z innej części statku.
Ktoś, kto by zobaczył, jak Han podskakuje i kręci się w kółko po korytarzu na bakburcie
„Sokoła", mógłby to uznać za dość nieudolną interpretację sakoriańskiej gigi, która w okresie po
bitwie o Yavina przeżywała na Korelii krótkotrwały nawrót popularności. Tak naprawdę jednak
Han próbował wydobyć z kieszeni spodni archaiczny transponder, który Allana znalazła parę
tygodni wcześniej i który teraz raził go w udo serią bolesnych wyładowań elektrycznych.
W końcu udało mu się wyciągnąć urządzenie i podrzucał je w dłoni, bliski rozdeptania go, kiedy
wszystko nagle się uspokoiło.
Jadak wybiegł z kabiny i zatrzymał się na środku głównej ładowni. Z jednej strony zjawili się
Han i Poste, z drugiej zaś Leia, Allana i android protokolarny. Nikt z nich nie wyglądał na
specjalnie zadowolonego.
- To draństwo włączyło mi się w spodniach! - parsknął Han.
- Może Mag, czy jak tam się naprawdę nazywa, mógłby to wyjaśnić - powiedziała Leia,
wskazując na Poste'a.
Jadak usłyszał dźwięk, którego nie spodziewał się jeszcze kiedykolwiek usłyszeć - gwałtowny
syk włączanego miecza świetlnego - i nagle razem z Postem zostali przyparci do półkolistej
kanapy przy stoliku z holoplanszą.
- Siadać -rozkazała Leia.-Obaj.
Poste spełnił polecenie, a Jadak poszedł za jego przykładem.

background image

- Ostatni raz widziałem coś takiego na pasku Mistrza Jedi J'oopiego She - odezwał się do Leii,
która zrobiła lekko zdziwioną minę.
- Co?
- Co tu się dzieje? - spytał Han, spoglądając to na Jadaka, to na żonę.
- Powiedz mu, Threepio.
C-3PO wyciągnął rękę i wskazał na Poste'a.
- Kapitanie Solo, to on był odpowiedzialny za zakłócanie łączności i wyłączenie mnie. Z pomocą
pewnego wrednego droida slicera, mógłbym dodać.
Han popatrzył na Poste'a i Jadaka.
- Jesteście w zmowie z tymi złodziejami?
Jadak pokręcił głową.
- Jesteśmy raczej ich rywalami.
Han wyciągnął blaster z kabury i podszedł do stolika. Stojąca za jego plecami Leia wyłączyła
miecz świetlny, po czym usiadła razem z Allaną przy konsolecie serwisowej.
- Jak się naprawdę nazywasz? - spytał Poste'a Han.
- Flitcher Poste - odpowiedział cicho. - I jest mi naprawdę przykro z powodu...
- A ty? - wszedł mu w słowo Han, spoglądając na Jadaka.
- Tobb Jadak. - Wskazując głową na Poste'a, dodał: - To ja go w to wciągnąłem.
- Bądź więc łaskaw nam to wszystko wyjaśnić.

.

Jadak wypuścił powietrze przez nos i oparł się na kanapie.
- Pamiętacie, jak w restauracji mówiłem, że nie mam pojęcia, kto był właścicielem „Sokoła"
przed tym szefem półświatka z Nar Shaddaa? Kłamałem. - Poklepał się po piersi. - Ja nim
wcześniej latałem.
Han zmarszczył brwi.
- Kiedy to było?
- No cóż, jakieś... siedemdziesiąt dwa lata temu. Nazywał się wtedy „Gwiezdny Wysłannik".
Han się roześmiał.
- A co, latałeś nim w pieluchach? Niemożliwe, żebyś był o tyle starszy ode mnie.
- Właśnie, że jestem, Solo. O dobre dwadzieścia pięć standardowych lat.
Han popatrzył na niego.
- To by znaczyło, że masz prawie sto.
Jadak pokiwał głową.
- Tak jakbym nie wiedział.
- Co to za Jedi, o którym wspomniałeś? - spytała nagle Leia.
- Kadas'sa'Nikto z dawnego Zakonu. Mistrz She był przy tym, jak dostałem ostatnie rozkazy
związane z „Wysłannikiem" ... eee... z „Sokołem".
Han spojrzał na Leię.
- Rozumiesz coś z tego?
Leia nie odpowiedziała.
- Gdzie i kiedy to było? - spytała Jadaka.
- W budynku biur Senatu. W roku pani narodzin, jeśli się nie mylę.
Leia skrzyżowała ręce na piersi.
- Nie mylisz się. Ale to nie jest tajna informacja.
- Czy coś z tego jest prawdą, Jadak? - spytał Han.
- Wszystko.
- Mamy uwierzyć, że jesteś po prostu stuletnim pilotem, wciąż zakochanym w „Sokole", tak?

background image

- Nie przeczę, że kocham ten statek, Solo. Ale tak naprawdę nie chodzi mi o niego. Chodzi mi o
tajemnice, których strzeże.
Allana podbiegła do nich, zanim Leia zdążyła ją złapać.
- Jakie tajemnice? - zapytała, szeroko otwierając oczy z przejęcia.
Jadak przeniósł wzrok z niej na Hana.
- Ten transponder, który trzyma twój tata... Myślę, że został zainstalowany na pokładzie „Sokoła"
przez Mistrza She tuż przed tym, jak wyruszyłem z misją, która miała być ostatnią misją
„Sokoła".
- Jedi wysłał cię z tą misją? - spytała Leia.
Jadak pokręcił głową.
- Organizacja, dla której pracowałem, znana była jako Grupa Republiki.
- Tajna organizacja lojalistyczna?
- Ta sama, księżniczko. Pracowałem dla nich przez dziesięć lat, wypełniając najróżniejsze misje z
pomocą tego właśnie statku. Tego dnia w kompleksie senackim dostałem rozkaz, by dostarczyć
go Antariańskiej Strażniczce na Toprawie, kobiecie imieniem Folee, która miała odtąd
zaopiekować się statkiem. Tyle że nigdy nie dotarłem na Toprawę. Piloci klony lecieli za mną z
Coruscant i statek został trafiony laserem przez republikański krążownik. Mój partner i ja w
ostatniej chwili wykonaliśmy skok w stronę Nar Shaddaa, ale wyszliśmy z nadprzestrzeni bez
możliwości manewrowania. - Jadak przerwał na chwilę. - Zderzyliśmy się z masowcem. Mój
partner zginął.
- Przykro mi to słyszeć, Jadak - powiedział Han. - Ale nadal nie wiem, gdzie byłeś przez
ostatnich sześćdziesiąt lat.
- W śpiączce - odparł spokojnie Jadak. - Przez pierwsze dwie dekady w ośrodku medycznym na
Nar Shaddaa, a przez kolejne w Zakładzie Opieki Zdrowotnej Aurora.
- Dopiero co tam byliśmy - zauważyła Allana.
Jadak pokiwał głową.
- Rozmawialiście z doktor Parlay Thorp, jak się domyślam. Ale nie sądzę, żeby ona miała z tym
coś wspólnego.
- Z czym? - spytała Leia.
- Z grą w chowanego, jaką prowadzę z Lestrą Oxikiem. To on kazał mnie przenieść z Nar
Shaddaa do Aurory i on kazał swoim podwładnym ścigać mnie, odkąd się obudziłem. Ci dwaj
amatorzy cudzych statków na Vaced pracują dla niego. Podobnie jak lekarz, który nadzorował
moją rehabilitację, doktor Sompa.
- Rozmawialiśmy z nim - powiedziała Leia. - Parlay nawet wspominała o tobie!
Jadak zastanowił się nad tym.
- To wyjaśnia, w jaki sposób Oxic domyślił się że „Gwiezdny Wysłannik" i „Sokół" to ten sam
statek. - Spojrzał na Hana. - Oxic wiedział, że szukam statku. Kiedy skojarzył fakty, postanowił
ukraść „Sokoła", wiedząc, że będę musiał sam się do niego zgłosić, jeśli chcę zgarnąć część
wygranej.
- Wiedziałam! - wykrzyknęła Allana. - Jest jakiś skarb!
Han przeniósł wzrok z Allany na Jadaka.
- To prawda?
- „Sokół" kryje klucz do odnalezienia skarbu, który opisano mi jako „wystarczający, żeby
przywrócić honor Republiki w galaktyce".
Leia zmarszczyła brwi.
- Honor?
- Kredyty? - zapytał Han. - Aurodium? Co to za skarb?

background image

Jadak pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia.
- Skąd „Sokół" ma wiedzieć, gdzie ten skarb jest ukryty?
- Grupa Republiki zaprogramowała go tak, żeby wiedział. Rozumieli, dokąd zmierzają sprawy
pod rządami Palpatine'a i przygotowywali się zapewne na chwilę, kiedy będą musieli odebrać mu
władzę. Nie przewidzieli jednak tego, jak zakończą się Wojny Klonów: że Jedi zostaną
wymordowani, a Imperator stanie się praktycznie nietykalny.
Han schował blaster do kabury i zaczął przechadzać się po ładowni.
- W takim razie ten skarb to może być ukryty arsenał.
- Być może - zgodził się Jadak, obserwując go. - Albo skład broni i metali szlachetnych.
- Grupa Republiki mówiła „honor" - wtrąciła Leia - nie „siła".
Han zatrzymał się i odwrócił w stronę stolika z holoplanszą.
- Skąd Oxic mógł się o tym dowiedzieć? Był członkiem grupy?
- Chyba się domyślam - powiedziała Leia. - Z tego, co wiem, sam nie należał do grupy, ale
przyjaźnił się z wieloma jej członkami. Któryś z nich mógł mu powiedzieć o skarbie.
Han się nad tym zastanowił.
- Więc dlaczego nie powiedział mu po prostu, gdzie go znaleźć?
- Lokalizacja była zapewne pilnie strzeżoną tajemnicą - ciągnęła Leia. - Ten, kto powiedział
Oxicowi o skarbie, wiedział jedynie, że „Sokół" stanowi klucz do jego odnalezienia i że Tobb
Jadak jest ostatnią osobą, o której wiadomo, że pilotowała statek.
- Odszukamy ten skarb? - chciała wiedzieć Allana.
- Najpierw musimy sprawdzić, czy na statku nie ma urządzeń naprowadzających, na wypadek
gdyby Oxic chciał nas śledzić - odpowiedział wymijająco Han. - Nie będziemy mogli
przeskanować kadłuba, dopóki nie wrócimy do normalnej przestrzeni, ale możemy przeszukać
wnętrze. Wiesz, co robić - zwrócił się do C-3PO.
- Zajmę się tym natychmiast, kapitanie Solo.
Han odwrócił się w stronę Poste'a.
- Threepio mówił, że miałeś ze sobą droida slicera.
Poste przełknął ślinę i pokiwał głową.
- Był ze mną w kabinie, kiedy zaskoczyły mnie bandziory Oxica. Mógł opuścić statek, kiedy
mnie gonili.
- „Mógł"? To znaczy, że wciąż może być na pokładzie?
- Mówię tylko, że nie wiem, co się z nim stało.
- Threepio! - zawołał Han. - Zmiana priorytetów! - Otworzył lewą dłoń i spojrzał na transponder,
jakby właśnie sobie o nim przypomniał. - Dlaczego to się nagle włączyło?
- Ponieważ wprowadziłem sekwencję kodową do komputera nawigacyjnego - wyjaśnił Jadak.
Han zmrużył oczy.
- Transponder otrzymał kod i próbował rozpocząć nadawanie.
- Musimy włożyć go z powrotem tam, gdzie go znaleźliśmy - orzekła Allana, podchodząc do
grodzi przy konsolecie serwisowej.
Leia popatrzyła na Hana, czekając, co on powie.
- To wariactwo - stwierdził w końcu.
- Nie - odparła Allana. - To tylko poszukiwanie skarbu.
- Na kadłubie nic nie ma - obwieścił Han z fotela pilota.
Leia i Allana zajęły miejsca obok niego, a Jadak i Poste na tylnych fotelach. W iluminatorze
znów widać było gwiazdy, a „Sokół" dryfował bez celu pośród nich.
Han nachylił się nad interkomem statku i powiedział:

background image

- Threepio, co tak długo?
W głosie androida, który dobiegł z głośników w kabinie, brzmiała nuta niepokoju.
- Pracuję najszybciej, jak mogę, kapitanie Solo. W pomieszczeniach towarowych nie ma żadnych
urządzeń namierzających. Przeszukam teraz resztę „Sokoła", poczynając od rufy.
- Dobrze, tylko się pospiesz.
Han wyciszył głos, zanim C-3PO zdążył odpowiedzieć.
- Trzeba go krótko trzymać - rzucił przez ramię.
- Chłopcy Oxica nie są głupi, tylko niekompetentni - stwierdził Jadak. - Na pewno nie
przewidzieli, że będziesz szukał urządzeń naprowadzających.
Han pokiwał głową.
- Mimo wszystko, po co ryzykować?
- Kapitanie Solo - odezwał się po chwili C-3PO. - Odbieram nietypowy sygnał dochodzący z
komory kapsuły ratunkowej.
- Czy to możliwe, że włączył się nadajnik kapsuły? - spytała Leia.
- Niewykluczone. - Han nachylił się nad interkomem. - Threepio, nie ruszaj się. Już idziemy.
Cała piątka wyszła z kabiny i skierowała się w stronę tylnej ładowni „Sokoła". C-3PO zaglądał
do komory kapsuły ratunkowej, świecąc w półmroku fotoreceptorami.
- Wydaje mi się... - zaczął, kiedy Han wcisnął się do środka, omiatając najciemniejsze zakamarki
szerokim snopem pręta jarzeniowego. Zadarł głowę do góry i skierował światło na miejsce ponad
włazem.
- No dobra - powiedział. - Złaź stamtąd.
- Co mi pan chce zrobić? - spytał chrypliwy mechaniczny głos.
- To zależy od tego, co mi powiesz.
- Wykonywałem tylko polecenia.
- Każdy się tak tłumaczy. No, wyłaź, zanim cię potraktuję pistoletem rozrywającym.
Gdy tylko Han wycofał się do ładowni, droid slicer z długim ryjkiem sfrunął spod sufitu i zawisł,
drżąc, metr nad pokładem.
Han wetknął złącze danych robota do ręki C-3PO.
- Jest twój.
- Dziękuję, kapitanie Solo.
Droid slicer cofnął się pod gródź korytarza.
- Hej, uważaj z tym. To ma próbnik na końcu.
C-3PO zlokalizował port danych pod ryjkiem slicera, wsunął próbnik i odczytał alfanumeryczne
dane na wyświetlaczu.
- Ma urządzenie naprowadzające, kapitanie.
- Mój pan instaluje nadajniki we wszystkich wypożyczanych droidach jako zabezpieczenie przed
kradzieżą.
- Jak długo nadawał? - spytał Han.
- Odkąd statek wystartował. To nie moja wina.
Han skinął na C-3PO.
- Do roboty.
C-3PO wyregulował próbnik i wyłączył go. Fotoreceptory slicera zamrugały i zgasły, a on sam
osunął się bezwładnie na pokład.
- Czy teraz już możemy włożyć transponder z powrotem? - zapytała Allana, podczas gdy
wszyscy wpatrywali się w droida.
Leia straciła rachubę, ile razy Allana zadała już to pytanie. Położyła dłoń na ramieniu
dziewczynki i spojrzała na Hana.

background image

Han zacisnął usta, po czym parsknął wymuszonym śmiechem.
- Chyba nic się złego nie stanie.
- Mogę ja to zrobić? Proszę!
- Jasne, że możesz - potwierdził Han. - W końcu to ty to znalazłaś.
- Pewnie trzeba będzie jeszcze raz wprowadzić kod - powiedział Jadak.
Han pokiwał głową i wyjął transponder z kieszeni.
- Leio, przejmij stery, a ja i Amelia włożymy to z powrotem na miejsce.
- A co ja mam robić? - spytał Poste.
- Ty i Threepio miejcie oko na tego droida.
Cała szóstka podzieliła się na trzy zespoły. Po chwili Han w głównej ładowni obserwował, jak
Allana wkłada transponder w wyżłobienie w grodzi. Mimetyczny stop urządzenia sprawił, że
stało się niemal niewidoczne.
- Gotowe! - krzyknął Han.
W kabinie Leia przyglądała się, jak Jadak uruchamia komputer nawigacyjny Rubicon i
wprowadza numeryczny kod. Na monitorze natychmiast pojawiły się współrzędne
czasoprzestrzenne.
A „Sokół Millennium" skoczył w nadprzestrzeń.
- Straciłeś sygnał - powiedział Lestra Oxic.
Właściciel wypożyczalni, Gran Druul, machnął lekceważąco ręką.
- Znaleźli główny nadajnik, ten oczywisty. Dodatkowy system jest wbudowany w pancerz slicera
i będzie działał nawet po wyłączeniu droida. Urządzenie wykorzystuje sam statek jako antenę.
Monitor w biurze Druula zadźwięczał.
- Nie mówiłem? - powiedział Gran.
Lestra spojrzał na Koi Quire, która skinęła z uznaniem głową.
- Gdzie jest statek?
- W normalnej przestrzeni, chociaż w żadnym konkretnym miejscu - poinformował Druul,
obserwując gwiezdną mapę na monitorze dwoma ze swoich trzech oczu. - Gdzieś na Drodze
Hydiańskiej; zmierza w stronę Toprawy.
- Co teraz? - spytał Oxic.
Gran popatrzył na niego jedną z wystających gałek ocznych.
- To zależy wyłącznie od pana. To pan płaci.
- Cierpliwości, Lestra - powiedziała Quire. - Zaszliśmy już tak daleko. Poza tym Remata i
Cynner jeszcze nie zostali zwolnieni.
- Kto załatwia poręczenie?
- Korzystamy z miejscowego adwokata do wpłaty kaucji.
Oxic zamilkł i zaczął przechadzać się tam i z powrotem. Gdyby wszystko potoczyło się zgodnie z
planem, miałby już i „Sokoła", i Jadaka. Mimo wszystko uśmiechnęło się do nich szczęście
dzięki droidowi, którego wynajął Poste. To musiał być znak, że skarb jest przeznaczony Oxicowi.
Jak powiedziała Quire, zaszli już tak daleko...
- Statek znów skoczył w nadprzestrzeń - zameldował nagle Druul.
Oxic podszedł pospiesznie do monitora.
- Dokąd lecą? Można odczytać miejsce docelowe? Druul wprowadził jakieś dane.
- Pokazuje współrzędne. Muszę tylko sprawdzić, co one oznaczają. - Na monitorze zaczął
przesuwać się alfanumeryczny tekst, a kolejne gwiezdne mapy pojawiały się i znikały.
- Nazwa! - krzyknął Oxic. - Muszę znać nazwę świata! Gran skupił całą uwagę na monitorze, po
czym odwrócił się
twarzą do Oxica.

background image

- TandunTrzy.
Oxic obejrzał się na Quire, która wzruszyła ramionami.
- Pierwsze słyszę.
- Nieważne - powiedział. - Szybko, do statku.
Pozagalaktyczna rasa Yuuzhan Vongów - z ich organiczną technologią: mackowatymi
koordynatorami wojennymi i wytwarzającymi grawitację dovin basalami - przewyższała
wszelkie zagrożenia, z jakimi do tej pory miała do czynienia galaktyka. Jeśli jednak „Sokół"
dostrzegał różnice między koralowymi skoczkami a myśliwcami TIE, to zachowywał je dla
siebie i walczył dzielnie ze wszystkimi przeciwnikami od Zewnętrznych Rubieży po Jądro.
Przez pewien czas po straszliwej śmierci Chewbacki na Sernpidalu Han liczył po cichu, że
„Sokół" odmówi posłuszeństwa. Wiedział, że statek nie może tęsknić za swoim pilotem, tak jak
pilot może tęsknić za statkiem, a jednak chciał, żeby „Sokół" opłakiwał utratę wyjątkowego
dotyku Wookiego, a przynajmniej gorzej się spisywał bez niego. Nikt nie spędzał tyle czasu,
pracując przy statku, co Chewbacca, i nawet kiedy na niego pomstował, odnosił się do niego z
nie mniejszą miłością niż Han. Kiedy więc Han nie stwierdził, żeby
„Sokół" podzielał jego własny żal i rozpacz, zaczął poważnie myśleć o wycofaniu go ze służby.
Dotknięty do żywego Han zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie mógł choćby wejść na
pokład YT bez swojego pierwszego oficera, a co dopiero go pilotować. I tak „Sokół" stał się
swego rodzaju statkiem widmo.
Potem jednak dokonała się w Hanie radykalna przemiana: postanowił wyrównać rachunki z
Yuuzhan Vongami. Napędzany furią, chciał, żeby „Sokół" uczestniczył w akcie zemsty. A
podczas swojej jednoosobowej kampanii odkrył, że choć stracił najbliższego przyjaciela, Leia
potrafi wypełnić nie tylko potężny fotel Chewbacki, ale też pustkę, którą Wookie pozostawił po
sobie w sercu Hana.
Ale tak jak Yuuzhan Vongowie pozostawili szczątki swojej cywilizacji i ślady swojego
egzotycznego okrucieństwa na Coruscant i wielu innych światach, tak sama wojna otworzyła
rany, które nieprędko miały się zagoić, i pozostawiła blizny, które nie chciały zniknąć. Jedną z
nich był Chewbacca; kolejną Anakin, najmłodsze dziecko Hana i Leii, który wydawał się
nieśmiertelny
Po latach śmierć Jacena na nowo rozbudziła cierpienia.
Tego Jacena, który był najbliższy autentycznego zrozumienia Yuuzhan Vongów i który szukał w
Mocy pokojowego rozwiązania konfliktu, by ostatecznie polec... zginąć i połączyć się z Mocą,
zamiast w niej zniknąć. A może, jak Han lubił czasami myśleć, został jedynie wygnany, tak jak
Yuuzhan Vongowie na inteligentny świat Zonama Sekot, i zmierzał ku odkupieniu?

ROZDZIAŁ 30

- Wyścigi grawicykli to była część przeszłości Quipa Fargila czy twojej? - spytał Han.
- To była cząstka mnie, przemycona w historii Fargila. Przed wojną, to znaczy Wojnami Klonów,
ścigałem się na wszystkich ważniejszych torach.
- To tak jak ja. Przed galaktyczną wojną domową.
Jadak przyjrzał mu się badawczo.
- Zdaje się, że łączy nas więcej, niż sądziliśmy, Solo.
- Lub niż chcielibyśmy przyznać.
Widząc wesoły błysk w oczach Hana, Jadak się roześmiał, a Han mu zawtórował. „Sokół
Millenium" powrócił do nadprzestrzeni, a oni siedzieli obok siebie w kabinie. Fotel Hana był
skierowany w stronę włazu, a on skrzyżował nogi i oparł je na jednym z wysokich tylnych foteli.

background image

- Nie obrazisz się za osobiste pytanie? - spytał Han.
- Zobaczymy.
- Przez te lata, które spędziłeś w śpiączce... domyślam się, że wielu twoich krewnych i
znajomych zmarło.
- Wszyscy.
Han zdjął nogi z fotela i usiadł prosto. Zniżył głos niemal do szeptu.
- Ta nasza wyprawa w przeszłość „Sokoła" zaczęła się trochę jako zabawa. Zawsze chciałem się
dowiedzieć, kto go pilotował przed tym, jak Lando Calrissian wygrał go na Bespinie, ale nigdy
nie sądziłem, że będę to robił z Leią i Amelią. No i sprawa okazała się znacznie bardziej złożona,
niż się spodziewałem, chociaż nie wiem, dlaczego oczekiwałem, że pójdzie jak z płatka.
Jadak pociągnął nosem.
- Przykro mi, że ja i Poste się do tego przyczyniliśmy.
- Daj spokój. Wiesz, tak się zastanawiam... Budzisz się po sześćdziesięciu paru latach i pierwsze,
co robisz, to zaczynasz szukać swojego statku.
- Tak jak mówiłem, szukałem statku tylko ze względu na to, do czego miał mnie doprowadzić.
- Tego rzekomego skarbu.
Jadak ugryzł się w język.
- A co, to niewystarczający powód? Ty się ożeniłeś z księżniczką, ale na pewno byłeś szaleńczo
zakochany.
Han zmrużył gniewnie oczy, ale po chwili twarz mu złagodniała.
- Jeśli mamy być ze sobą szczerzy, to perspektywa bogactwa faktycznie mnie pociągała. Przez
mniej więcej jeden standardowy dzień.
- A co sprawiło, że zmieniłeś nastawienie?
- Zaczęło mi zależeć na osobach, które los postawił na mojej drodze.
- Sojusz Rebeliantów - powiedział Jadak. Odwrócił się twarzą do Hana. - No cóż, a więc to
jeszcze jedna rzecz, która nas łączy. Można by sądzić, że kilkadziesiąt lat w śpiączce wystarczy,
żeby zapomnieć, ale ja nie zapomniałem. Obudziłem się z dokładnie tą samą myślą którą miałem
w głowie, kiedy Reeze i ja zderzyliśmy się z koreliańskim masowcem: że mam misję do
wypełnienia. Że „Gwiezdny Wysłannik” musi zostać dostarczony zgodnie z rozkazami. -
Pokręcił smutno głową. - Ciągle nie mogę się pozbyć tej myśli.
- I myślisz, że jak dotrzesz na Tandun Trzy, to się od niej uwolnisz?
- Mam taką nadzieję.
- A jeśli nie znajdziemy tego skarbu? Co wtedy?
- Przynajmniej będę mógł powiedzieć, że próbowałem dostarczyć statek.
Komputer nawigacyjny zabrzęczał. Han spojrzał na monitor i odwrócił fotel w stronę tablicy
przyrządów.
- Wychodzimy z nadprzestrzeni.
Jadak popatrzył wyczekująco przez iluminator. Po krótkim zawirowaniu gwiazdy odzyskały swój
kształt, a w oddali zawisł sierp planety. Han skorygował tor lotu, tak żeby mieli światło gwiazd
za plecami.
- Zobaczmy, co nam powiedzą skanery dalekiego zasięgu -mruknął.
Jadak obserwował, jak wyraz twarzy Hana zmienia się na widok odczytów. Po chwili Han
krzyknął:
- Threepio! Chodź tutaj!
- Już idę, kapitanie Solo - odpowiedział C-3PO.
Z korytarza dobiegły jego kroki i po chwili android wszedł do kabiny, a za nim Leia, Allana i
Poste.

background image

- Co ty nam mówiłeś o Tandun Trzy? - spytał Han.
C-3PO przekrzywił głowę na bok.
- Mówiłem, że pierwsze badania przeprowadzono około dwunastu tysięcy dwustu pięćdziesięciu
lat temu pod kierunkiem doktora Beramsha, którego ekspedycja wyruszyła z Ord Mantell.
Tandun trzy został opisany jako młodzieńcza planeta w młodym układzie gwiezdnym, o
grawitacji zbliżonej do standardowej, porośnięta bujną roślinnością, dobrze przystosowana do
potrzeb ludzi oraz humanoidów oddychających tlenem i usiana ruinami starożytnych skupisk
ludności, które według doktora Beramsha były dziełem Rakatów. Bez szczególnych powodów,
może poza znacznym oddaleniem od Drogi Hydiańskiej, Tan-dun Trzy nie został nigdy
zasiedlony, chociaż są podstawy, by przypuszczać, że w czasie drugiej kadencji Finisa
Valorumajako kanclerza Republiki zostały przeprowadzone dalsze badania.
Han się skrzywił i postukał palcem wskazującym w monitor skanerów.
- No to popatrz na te odczyty i powiedz mi, czy nazwałbyś Tandun Trzy „młodzieńczą” planetą.
C-3PO wcisnął się między Hana i Jadaka, żeby przyjrzeć się odczytom.
- Och, jej - stęknął.
- Żebyś wiedział, że och, jej - odparł Han.
- Co tam jest, Han? - spytała Leia.
- Posłuchajmy zrewidowanego opisu Threepio.
Droid odwrócił się w stronę Leii.
- Skanery wskazują na rozległe obszary aktywności wulkanicznej i tektonicznej. Atmosfera
nadaje się w dalszym ciągu do oddychania, aczkolwiek zawiera duże ilości dwutlenku węgla,
metanu i siarki. Ze względu na temperaturę na powierzchni lądy na północnej półkuli nadają się
do życia jedynie dla najbardziej wytrzymałych ras. Krótko mówiąc, planeta znajduje się we
władaniu niszczycielskich sił, które najprawdopodobniej doprowadzą do jej unicestwienia.
- Sąjakieś ślady życia? - spytała Leia.
- Nietknięte lasy na południowej półkuli wykazują obfitą obecność życia - poinformował Han. -
Ale wątpię, żeby jakiekolwiek żywe organizmy, jakie tam się znajdują, można było nazwać
inteligentnymi. - Pokręcił głową. - Cokolwiek tam mieszkało, prawdopodobnie spoczywa pod
warstwą lawy albo wulkanicznego popiołu. - Widząc minę Allany, dodał jednak: -Ale
przyjrzymy się z bliska, tak dla pewności.
Han zawrócił „Sokoła”, oddalając się od wzburzonego nieba nad północną półkulą planety,
widocznej teraz w pełnym świetle gwiazd. Skierował statek na bezchmurny skrawek nieba w
pobliżu południowego bieguna i dostroił skanery, żeby przekazywały sygnał wizualny do
monitora na tablicy przyrządów. Obrazy przez chwilę skakały po ekranie, by w końcu się
ustabilizować.
- O, nie - westchnął Han, jakby ktoś spuścił z niego powietrze.
Leia zajrzała mu przez ramię i zakryła ręką usta.
- Och, Han.
Poste stanął na palcach, próbując zobaczyć ekran monitora, a Jadak wychylił się w lewo, żeby
również rzucić okiem.
- Nigdy nie widziałem takiej roślinności - stwierdził.
- Dlatego, że wszystko przespałeś - powiedział półgębkiem Han i zaczął przesuwać palcem po
ekranie. - Widzisz to urwisko, które wygląda jak dziób statku kosmicznego? To się nazywa koral
yorik. A te drzewa, które wyglądają jak zanurzone we krwi? Nazywają się s'teeni. Acały ten las?
To tampasi. Ten ptak, o tutaj, to jest ten, jak mu tam... scherkil hla.
Jadak uniósł brew.
- A możesz to przetłumaczyć na basie?

background image

- Nie ma tłumaczenia - powiedziała Leia, jedną ręką obejmując troskliwie Allanę. - To
yuuzhańskie słowa.
Poste aż gwizdnął.
- Niektóre części Nal Hutta wyglądały tak przez długi czas.
- Cała planeta została poddana vongizacji - wyjaśnił Han. - Yuuzhanie zrobili to z wieloma
światami, nawet z Coruscant.
Jadak pokiwał głową.
- Pamiętam, że o tym czytałem.
Han spojrzał na Leię.
- Myślisz, że jest tam gdzieś yammosk? Chyba nie...
- To koordynator wojenny Yuuzhan Vongów - dodała Leia z myślą o Jadaku. - Stworzenie, które
nadzoruje transformację.
- Nawet jeśli jest - ciągnął Han - to toczy z góry przegraną walkę. Planeta wkrótce się rozpadnie.
Leia usłyszała pełne rozczarowania westchnienie Allany.
- Obawiam się, że skarb jest poza naszym zasięgiem, kochanie.
- Jeśli w ogóle był jakiś skarb - wtrącił Han. A po kuksańcu Leii dodał: - Chciałem powiedzieć,
że skarb został już pewnie pochłonięty przez yuuzhańską biotechnologię
- Uszy do góry - zwróciła się do Allany Leia. - Znaleźliśmy kryjówkę. Nie możemy tylko zabrać
skrzyni ze skarbem.
- W Strasznym zamku zawsze zabierają - odparła dziewczynka.
Jadak wyjrzał przez iluminator.
- Grupa Republiki musiała poprosić Antariańskich Strażników o pomoc w stworzeniu tutaj
jakiegoś składu. Czegoś w rodzaju magazynu.
- Cokolwiek tu było, już dawno tego nie ma.
Trzymający jedną rękę na drążku Han miał już wprowadzić
„Sokoła" na wyższe poziomy udręczonej atmosfery Tandun Trzy, gdy nagle znieruchomiał.
- Co? - spytał pospiesznie Jadak.
- Odbieramy jakiś sygnał. - Han wolną ręką manipulował przyrządami łączności. - Bardzo słaby.
- Sygnał alarmowy?
Han pokręcił głową.
- Po prostu sygnał.
Jadak popatrzył na ekran konsolety łączności.
- Jest nadawany na tajnej częstotliwości używanej przez Grupę Republiki. - Spojrzał na Hana. -
Coś tam na dole rozpoznało statek.
- Niemożliwe, żeby ocalał tam ktoś żywy - wtrąciła Leia.
- Nie musi - odparł Jadak. - Aparatura może wciąż działać.
Leia przeniosła wzrok z Hana na Jadaka i z powrotem.
- Sugerujecie, żebyśmy tam polecieli i się przekonali?
- Oczywiście, że nie - powiedział Jadak, po czym zerknął na Hana. - Sugerujemy?
Han się zastanowił.
- Nie twierdzę, że tak, ale gdybyśmy mieli to zrobić, to tylko dla Amelii. - Popatrzył na Leię. -
Jesteśmy jej to winni, nie?
- Tak! - wykrzyknęła Allana.
Han chwycił za stery.
- Zapnijcie pasy. To będzie ostre zejście.
Han przechylił drążek i przesunął do przodu dźwignię przepustnicy. „Sokół" opuścił dziób i
zanurkował w głąb atmosfery, przecinając lodowate chmury i kierując się w stronę nadajnika

background image

emitującego sygnał. Porywiste wiatry zaczęły miotać statkiem, a niebo przeszywały zygzakowate
błyskawice. Han puścił stery, jakby zachęcając „Sokoła", żeby sam odnalazł drogę pośród tego
chaosu. W odpowiedzi YT skręcił i poszybował w dół, by za chwilę wyrównać lot ponad
wierzchołkami egzotycznych drzew, które zdawały się wyciągać ku niemu gałęzie. W oddali
wulkany wyrzucały ogień i gęsty dym w nadmiernie nasycone siarką powietrze i zalewały glebę
rzekami bulgoczącej lawy. Kulki gradu i krople deszczu skwierczały na dziobie „Sokoła" i
wyparowywały na długo, zanim miały szansę spaść na rozgrzany grunt. Z kominów w zboczach
wulkanów wylatywały głazy wielkości niewielkich domów. Statek mknął przez obłoki popiołu i
pyłu wulkanicznego, cały czas zbliżając się do nadajnika. Na zachodzie wisiało przypominające
ślepe oko słońce Tandun Trzy.
- To się nazywa latanie na nosa, Solo - stwierdził głośno Jadak. Oddał fotel drugiego pilota Leii,
a sam usiadł na miejscu nawigatora i starał się pomagać, jak tylko potrafił. Allana, Poste i C-3PO
wrócili do głównej ładowni.
- Musiałem ci pokazać, że moja reputacja nie wzięła się znikąd.
- Teraz już będę wiedział. - Jadak spojrzał na monitor. - Sensory topograficzne nie mogą
rozpoznać okrywy roślinnej.
- Nie trzeba było kasować tych starych programów - powiedziała Leia.
- To nie jest wasz pierwszy kontakt ze światem poddanym vongizacji? - spytał Jadak.
- Byliśmy na Coruscant - odparł Han, wskazując ruchem głowy na Leię. - Wlecieliśmy
„Sokołem" prosto do starego gmachu Senatu.
- Musiał się poczuć, jakby wrócił do domu - stwierdził Jadak.
Han otwierał już usta, żeby mu odpowiedzieć, kiedy z konsolety łączności dobiegł jednostajny
dźwięk oznaczający rozpoznanie. Jadak spojrzał ponownie na monitory, a następnie wyciągnął
rękę pomiędzy Hanem i Leią, wskazując na zalesione wzniesienie w oddali.
- Sygnał dochodzi z tej mesy.
Han w milczeniu studiował odczyty.
- To może nie być mesa - oznajmił w końcu. - Pamiętacie, co Threepio mówił o starożytnych
ruinach? Myślę, że mamy je właśnie przed oczami.
- Jak świątynie Massassów na Yavinie Cztery - zauważyła Leia.
- Yavin - powtórzył Jadak. - To tam została zniszczona broń Imperatora, tak?
Han się uśmiechnął.
- Pierwsza broń. To też przespałeś.
- Zdaje się, że przegapiłem całą zabawę.
- Nie tym razem.
Han przeleciał nad wzniesieniem, wykonał szeroki zakręt i zawrócił, wytracając prędkość. Pod
ciernistą powłoką widać było czworoboczną, ściętą piramidę, wznoszącą się na masywnej
okrągłej podstawie. Otaczały ją dziesiątki mniejszych budowli, podobnie zarośniętych i
tworzących najwyraźniej zespół ruin.
Han zdławił silniki i włączył repulsory, pozwalając, żeby YT zawisł bezpośrednio nad budowlą.
- Sygnał dochodzi ze środka.
Jadak nachylił się w stronę iluminatora.
- Gdzieś tam może być lądowisko. Pewnie z jakąś turbowindą starego typu.
- Też tak myślę - zgodził się Han. - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Han wykorzystał silniki manewrowe, żeby ustawić „Sokoła" z boku budowli, a następnie opuścił
statek, aż prawie zrównał się brzuchem z jej płaskim wierzchołkiem.
- Solo, jeśli myślisz o użyciu działka laserowego...
Han przerwał mu drwiącym prychnięciem.

background image

- Nie zamierzam zrównać wszystkiego z ziemią. - Pstryknął przełącznikami na konsolecie. -
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobiłem po wygraniu „Sokoła", było zainstalowanie
wielostrzałowego blastera na dziobie. Wiele razy ratował nas z opresji.
Han wyświetlił siatkę celowniczą na ekranie i zaczął strzelać, z każdą wiązką odsłaniając wąski
skrawek wiekowej platformy pod nieprzebytą plątaniną ciernistych drzew. Ta żmudna procedura
trwała dłużej, niż się spodziewał, ale w końcu BlasTech Ax-108 obnażył platformę, niewiele
większą niż sam statek. Han podniósł „Sokoła" i ustawił go bezpośrednio nad odsłoniętą
powierzchnią. Tysiące czerwonawobrązowych żuków krążyły po ogołoconej platformie niczym
otumanione.
- Co teraz? - spytał Han. - Magiczne zaklęcie?
Jadak zacisnął usta.
- Może trzeba go posadzić?
- Warto spróbować.
Trzymając pewną ręką dźwignię repulsorów, Han zaczął metr po metrze opuszczać statek, który
zmagał się z podmuchami wiatru, unoszącego kłęby popiołu. „Sokół" był już piętnaście metrów
nad platformą, kiedy Leia krzyknęła:
- Zaczekaj!
Na ekranie monitora pojawiły się nowe schematy.
- Jesteśmy skanowani przez jakieś urządzenie identyfikujące - oznajmiła.
- Sprawdza, czy to „Gwiezdny Wysłannik" - domyślił się Jadak.
Han westchnął.
- No to mamy pecha. Odkąd ja go mam, transponder był zmieniany więcej razy, niż mogę
zliczyć.
Leia wciąż miała wzrok utkwiony w monitorze.
- Ten identyfikator nie sprawdza transpondera. Próbuje dopasować kształt statku do platformy.
- Szablon - stwierdził Han. - Możemy wylądować, ale turbowinda nie zwiezie nas do środka,
dopóki identyfikator jej nie każe.
- Więc dlaczego tego nie robi? - zastanawiała się Leia. - „Sokół" i „Gwiezdny Wysłannik" to ten
sam statek.
- Klucz jest ten sam - zadumał się Han. - Może zamek się zmienił.
- Ale to przecież nie jest ten sam statek - powiedział po chwili Jadak. - „Wysłannik" został
przebudowany przy użyciu części ze starego YT-tysiąc-trzysta-pe.
- I jest o kilkaset kilo lżejszy - dodał Han. - Ale to nie powinno mieć znaczenia. „Pe" miał prawie
identyczny kształt. Różniły się w środku. Kajuty zamiast pomieszczeń towarowych.
- Prawie identyczny?
- Nic mu nie będę ucinał. - Han odwrócił fotel w stronę włazu. - Threepio!
- Już idę, kapitanie Solo!
Zanim droid wszedł tupiąc do kabiny, Han wyświetlił obok siebie schemat „Sokoła" i
klasycznego YT-1300p.
- Co jest nie tak z tym obrazkiem? - Kiedy C-3PO dał wyraz swojej konsternacji, Han dodał: -
Platforma lądownicza reaguje
tylko na seryjny model YT-tysiąc-trzysta. Czym „Sokół" się od niego różni?
C-3PO skierował fotoreceptory na schematy i prawie natychmiast odpowiedział.
- Kapsułami ratunkowymi, kapitanie Solo.
Han, Leia i Jadak przyjrzeli się schematom.
- Niemożliwe - stwierdził Han.

background image

- Przy obecnym położeniu kapsuły numer jeden i numer cztery „Sokoła Millenium" wystają poza
szablon YT-tysiąc-trzysta o trzy-koma-dwa centymetra z każdej strony. Różnica jest zupełnie
oczywista, kapitanie Solo.
- On ma rację - przyznał Jadak.
- Nie zachęcaj go - mruknął Han. Zdobył się jednak na uśmiech, kiedy spojrzał na C-3PO. - Idź
na dół i wyrzuć ręcznie kapsuły numer jeden i numer cztery. Włącz ich lokalizatory. Może
zdążymy je zabrać przed odlotem.
- Tak jest, kapitanie.
- Idź z nim, Poste.
- Ile ja się muszę narobić...
- Ten droid jest niesamowity - powiedział Jadak, kiedy obaj wyszli.
- Nie mów tego nikomu, ale nie wiem, co bym bez niego zrobił.
Han cofnął „Sokoła" na skraj ogołoconej powierzchni w nadziei, że kapsuły ratunkowe wylądują
tuż przed ciernistymi drzewami. Kiedy na konsolecie zamigały dwa światełka, oznaczające, że
kapsuły zostały wyrzucone, przesunął statek do przodu i ustawił go nad centralnym punktem
lądowiska.
Pod nimi zaświecił się zestaw reflektorów dopasowanych do kształtu statku.
- Zostaliśmy rozpoznani! - oznajmiła Leia.
Ale Han nadal utrzymywał „Sokoła" w tym samym miejscu.
- Ten mechanizm czekał przez co najmniej sześćdziesiąt dwa lata, z czego dwadzieścia spędził
zagrzebany pod yuuzhańską roślinnością. Nie wiadomo, w jakim stanie jest winda. - Spojrzał na
Leię. - Niech wszyscy opuszczą „Sokoła", zanim go posadzę.

ROZDZIAŁ 31

Zanim zbiegli po rampie, wiatr przybrał na sile, a w powietrzu buczały przenikliwe zawodzenia
chrząszczy strażniczych oraz dudniły odległe erupcje wulkaniczne i grzmoty. Popiół i krople
deszczu wirowały wokół nich, kiedy, chowając głowy w ramionach, truchtali na brzeg platformy.
Tysiące cuchnących dweebitów kłębiło się w kolczastej roślinności, a nad głowami roiły się
iskropszczoły.
Smagany wichrem, ale utrzymywany we właściwym położeniu przez silniki manewrowe,
„Sokół" opuszczał się w środek rozświetlonego konturu. Jadak obiegł platformę, ustawił się
naprzeciwko kabiny i zaczął wymachiwać rękami, starając się nakierować Hana.
Niepokój wzbierał w Leii niczym przypływ. Miała nieograniczone zaufanie do umiejętności
pilotażu Hana, warunki jednak szybko się pogarszały. Cała budowla trzęsła się pod jej stopami.
- Threepio! - Kiedy android się obejrzał, wskazała mu miejsce na przeciwległym skraju
platformy, które wydawało się względnie bezpieczne. - Zabierz tam Amelię!
Wiatr zagłuszył odpowiedź C-3PO, ale droid wziął posłusznie Allanę za rękę i poprowadził ją we
wskazanym kierunku.
„Sokół" był zaledwie pięć metrów nad powierzchnią, kiedy z silników hamujących na bakburcie
buchnął ogień i ta strona statku opadła na platformę. Ze środka budowli dobiegł łoskot wiekowej
maszynerii, budzącej się do życia. Potężne części drgnęły, tryby się zazębiły i turbowinda zaczęła
opuszczać się w głąb budowli, zabierając ze sobą przechylony nagle statek i wszystkich dokoła
niego. Repulsory „Sokoła" wciąż utrzymywały jego sterburtę w górze, kilka metrów nad
powierzchnią turbowindy, gdy nagle platforma przechyliła się gwałtownie w przeciwną stronę.
Leia zaczęła się ześlizgiwać w kierunku krawędzi, ale poczuła, że ktoś chwyta jej wyciągniętą
dłoń. Spojrzała w górę i zobaczyła Poste'a, który, rozpłaszczony na plecach, jedną ręką trzymał

background image

się reflektora, a drugą zacisnął na jej nadgarstku. W tej samej chwili Leia usłyszała krzyk Allany
i odwróciła głowę, by zobaczyć, jak dziewczynka i C-3PO spadają z krawędzi przekrzywionej
turbowindy i lądują w listowiu, które przywarło do wewnętrznych ścian piramidy.
- Babciu! - krzyknęła Allana.
Korzystając z Mocy, Leia podźwignęła się na kolana. Wciąż trzymając się Poste'a, spojrzała
ponad krawędzią platformy. C-3PO, który poleciał do tyłu, zdołał się uchwycić gałęzi. Allana
spadła na niego, dzięki czemu nie nadziała się na kolce, jednak trzymała się go bardzo niepewnie.
Popękane reflektory oświetlały listowie, ale ich blask był za słaby, żeby przeniknąć mrok pod
turbowindą. Grunt mógł być setki metrów pod nimi.
- Złap Threepio za szyję! - zawołała Leia. - Threepio, nie pozwól jej spaść! Idę po was.
Wiedziała jednak, że nie zdoła ich dosięgnąć. Wrażliwość na Moc nie dawała nadludzkich
możliwości; te trzeba było zdobyć ciężką pracą, a odległość, która dzieliła ją od Allany, była zbyt
duża, żeby mogła ryzykować skok. Poczuła ten sam brak wiary w siebie, którego doświadczyła
trzy lata wcześniej na Coruscant, kiedy próbowała przeprowadzić „Sokoła" przez trudne
lądowanie.
Przeszedł ją dreszcz.
Czy przelecieli taki szmat drogi tylko po to, żeby stracić kolejnego członka rodziny?
Dłonie Hana operowały na konsolecie przyrządów z precyzją wirtuoza klawiszy. Działające
nieregularnie, przednie lewe repulsory „Sokoła" uniosły dziób z przechylonej platformy
turbowindy, tak że statek wisiał teraz prawie równolegle do niej. Lądowanie nie wchodziło
jednak w grę, jako że „Sokół" mógłby się ześlizgnąć i spaść.
Ukryte za roślinnością, która obrosła budowlę, rzędy lamp przymocowanych do wewnętrznych
ścian pomagały światłu, jakie dawały reflektory „Sokoła". Mimo to Han nie widział dalej niż
dwadzieścia metrów przed sobą. Chwilę wcześniej na bakburcie widać było Leię, Allanę, C-3PO
i Poste'a, ale teraz wszyscy oni zniknęli z pola widzenia. Han obawiał się, że się poprzewracali,
podobnie jak Jadak, który leżał teraz rozpłaszczony na przekrzywionej platformie, trzymając się
jedynie palcami rąk i nóg.
Sądząc po sposobie, w jaki turbowinda się przechylała, Han podejrzewał, że z jakiegoś powodu
tak właśnie została zaprojektowana. A to oznaczało, że wał, na którym opierała się platforma,
tkwił prawdopodobnie w łożysku umożliwiającym jego obracanie. Han rozważał różne
możliwości, ale tylko przez chwilę. Jeśli się mylił, prawa część podwozia „Sokoła" mogła
ucierpieć. Jeśli jednak miał rację, to mógł naprawić sytuację.
Wziął głęboki oddech, dostroił układ sterowania repulsorów i pozwolił, żeby statek uderzył
mocno prawą stroną podwozia
o platformę, która pod wpływem uderzenia natychmiast wróciła do poziomu. Rąbnęła jednak
przy okazji w opadający dziób „Sokoła", uszkadzając i tak już szwankujące silniki manewrowe.
Statek ponownie opadł na bakburtę, a platforma turbowindy przechyliła się w tę samą stronę.
Jadak ledwie zdążył się podnieść, kiedy lewa wypustka dziobowa „Sokoła" zaczęła opadać.
Przygotowany na taką ewentualność, popędził w stronę statku i wykorzystał ruch przechylającej
się turbowindy, żeby wybić się w górę. Zawisł rozpłaszczony na przednim iluminatorze, jakby
kabina trafiła go w brzuch.
Na twarzy Hana malowała się mieszanina zdumienia, złości
i zachwytu.
- Możesz otworzyć z kabiny właz serwisowy na dziobie? - krzyknął Jadak z policzkiem
przyklejonym do transpastali.
Han przeczołgał się przez tablicę przyrządów, żeby go lepiej słyszeć.
- Powtórz!

background image

- Otwórz właz serwisowy! Spróbuję naprawić silniki!
Han pokiwał głową, wrócił na fotel pilota i pstryknął paroma przełącznikami umieszczonymi na
tylnej grodzi. Jadak zaczekał na znak Hana, po czym zeskoczył na przekrzywioną platformę i
zsunął się pod brzuch statku. Wdrapał się na dziób, dotarł do odblokowanego włazu i zniknął w
środku.
Leia i Poste nie próbowali nawet wstać; wykorzystali tylko krótki flirt platformy z poziomem,
żeby dostać się do reflektorów, które otaczały kadłub YT. Leia miała teraz idealny widok na
Allanę i C-3PO, który jedną ręką podtrzymywał dziewczynkę.
Zanurzając się głęboko w Mocy, Leia przekazywała wytrzymałość Poste'owi, siłę Allanie i
wsparcie Hanowi, którego zdolność panowania nad statkiem dławił lęk o bezpieczeństwo Leii i
Allany. Podobnie jak Leia, za wszelką cenę pragnął ochronić dziewczynkę, ale w głębi serca
myślał o Jacenie.
Wzywał Jacena na pomoc.
Leia po raz pierwszy pojęła w pełni cierpienie i żal Hana. I wykorzystała źródło jego wzburzenia.
- Dziecko, posłuchaj mnie - zawołała, zwracając się do Allany. - Twój ojciec rozumiał istoty,
które przekształciły ten świat. Na długo przed twoim narodzeniem toczyliśmy z nimi wojnę, ale
twój ojciec pragnął pokoju, a jego zdolności nie miały sobie równych wśród Jedi. On chciał,
żebyś dorastała w galaktyce wolnej od wojen. Pragnął cię chronić za wszelką cenę. Musisz
zajrzeć w głąb siebie i go odnaleźć. Wiem, że to może być bolesne, ale musisz odnaleźć swojego
ojca. Kieruj się emocjami. Użyj Mocy!
Han próbował nie myśleć o Leii i Allanie, ale bezskutecznie. Chociaż jeszcze parę chwil
wcześniej każdy jego ruch był przejawem geniuszu, teraz niezdarnie szarpał się z przełącznikami
repulsorów i silników manewrowych. Kolejne uderzenie, takie jak to ostatnie, mogło zrzucić
„Sokoła" z platformy i prawdopodobnie wszystkich razem z nim.
Jadak wciąż był wewnątrz lewej wypustki dziobowej, jego wysiłki jednak nie dały jak na razie
żadnych efektów.
Leia... Allana... Jacen...
To wystarczyło.
Improwizacja Jadaka przyniosła rezultaty, na które Han nie był przygotowany. Niesprawne
silniki obudziły się do życia z takim wigorem, że przechyliły „Sokoła", który uderzył sterburtą o
platformę turbowindy. Platforma również opadła z impetem, aż przekrzywiła się w drugą stronę,
omal nie wyrzucając Jadaka z komory serwisowej. Odzyskując przytomność umysłu, Han
przechylił statek na bakburtę, dzięki czemu zatrzymał Jadaka wewnątrz wypustki dziobowej, a
równocześnie zdołał wyrównać turbowindę. Potem posadził szybko „Sokoła" na poziomej teraz
platformie, która zaczęła powoli zjeżdżać w głąb piramidy.
Podchodząc jak najbliżej do iluminatora, Han patrzył, jak Jadak wyłazi z komory serwisowej i
przechodzi na koniec dziobu. Potem, trzymając się oprawy reflektora, opuścił się i zeskoczył na
platformę.
Han przebiegł wzrokiem przestrzeń przed statkiem, szukając Leii, Allany, C-3PO lub Poste'a,
jednak nie dostrzegł nikogo.
Uczepieni osobnych reflektorów, Leia i Poste zdołali uniknąć strącenia w otchłań przez nagłe
szarpnięcie platformy turbowindy, która omal nie przerzuciła ich ponad rozhuśtanym „Sokołem".
Platforma ustabilizowała się teraz i zaczęła zjeżdżać powoli w dół. Niestety Allana i C-3PO,
wciąż zaplątani w kolczastą roślinność, znaleźli się nagle ponad statkiem.
Leia podbiegła do krawędzi turbowindy i wyciągnęła ręce w kierunku Allany.
Ale to Jacena zobaczyła; nie dosłownie, tylko oczami duszy. Jacena żyjącego w swojej córce.
Leia poczuła ukłucie w sercu, a z oczu popłynęły jej łzy.

background image

Egzotyczna roślinność zaczęła się odsuwać od wewnętrznej ściany budowli, jakby sięgając po nią
i po „Sokoła". Równocześnie Allana i C-3PO oswobodzili się z cierni i przeszli jakby w
powietrzu ku przedniej części platformy, unoszeni przez Moc Leia podbiegła do wnuczki i
chwyciła ją w ramiona.
- Nie powinnam tego umieć, prawda? - spytała Allana cienkim, niepewnym głosem.
- Nieprawda - odparła Leia, ocierając łzy z policzków. - Po to się urodziłaś.
Leia i Allana w towarzystwie Poste'a, Jadaka i C-3PO okrążały właśnie dziób „Sokoła", kiedy
Han zbiegł po rampie. Oczy miał szeroko otwarte, a usta zacięte z niepokoju, jednak gdy tylko je
zobaczył, twarz mu się rozpogodziła. Pospieszył je uściskać i stali tak objęci, dokąd turbowinda
nie zjechała na sam dół.
Zapaliło się dodatkowe oświetlenie, wypełniając powietrze ładunkami elektrostatycznymi i
zalewając olbrzymi hangar upiorną poświatą. Zawodzenie chrząszczy strażniczych było teraz
odległe, za to nad głowami brzęczały im iskropszczoły, a kolczaste podszycie, które wniknęło do
środka budowli, roiło się od larw
owadów i traszek w kolorze tętniczej krwi. Co gorsza, wiekowa podłoga trzęsła się razem z
całym Tandun Trzy.
Han popatrzył na otwór w dachu, obmyślając już plan ucieczki.
- Nie możemy tu zostać. To wszystko się może zawalić.
- Tylko się rozejrzymy - powiedział Jadak.
Allana przestała na chwilę obgryzać paznokcie i pokiwała z zapałem głową.
Cała szóstka zeszła z platformy windy i ruszyła w kierunku podpartego kroksztynami łuku, który
stanowił wejście do jeszcze jaśniej oświetlonej komnaty. Idący na końcu C-3PO zwolnił i
przekrzywił głowę, jakby wsłuchiwał się w coś, co zarejestrowała jego aparatura dźwiękowa, po
czym przyspieszył kroku, żeby dogonić resztę.
- Poznaję to - powiedziała Leia podnosząc głos, żeby był słyszalny wśród trzasków piorunów,
które odbijały się echem w rozległej komnacie. - To było godło Republiki.
Zawieszony na wspornikach przymocowanych do wiekowej ściany z kamiennych bloków,
lśniący emblemat o wymiarach trzy metry na trzy był ośmioramienną gwiazdą wpisaną w koło
utworzone z przerywanych linii. Nie licząc sterty pustych skrzyń, była to jedyna rzecz w
pomieszczeniu.
Leia wyciągnęła rękę, żeby pogładzić błyszczący metal.
- Identyczne godło wisiało w Sali Sprawiedliwości na Alderaanie do czasu proklamowania przez
Palpatine'a...
- Ale to nie jest to samo - odezwał się głos za ich plecami.
Han wyciągnął blaster, zanim jeszcze zdążył się odwrócić;
Leia - swój miecz świetlny z uniesioną w górę, jarzącą się klingą. W ich stronę zmierzali Lestra
Oxic i jego asystentka Koi Quire w otoczeniu czwórki uzbrojonych ochroniarzy. Dwóch z nich to
byli złodzieje z Vaced.
- Lestra! - powiedziała Leia. - Śledziłeś nas.
- Prawdę mówiąc, moja droga, to nie ja, tylko właściciel wypożyczalni na Vaced. Zgłosił już
kradzież swojego droida slicera.
- A pan przyleciał zapytać, czy nie potrzebujemy prawnika, tak? - wtrącił Jadak.
Oxic dał znak swoim pachołkom, żeby schowali blastery, po czym skłonił głowę przed Jadakiem.
- Cieszę się, że mogę pana wreszcie poznać, kapitanie... po tylu latach.
- Niech pan nie oczekuje, że powiem to samo.
Oxic uniósł brwi.
- Nie? Cóż, może zmieni pan zdanie, kiedy pozna całą historię.

background image

Jadak spojrzał na Koi Quire.
- Co się stało? Firma ubezpieczeniowa za mało płaciła?
- Pana również miło znów widzieć - odparła Quire, uśmiechając się łagodnie. - Pańska
propozycja oprowadzenia mnie jest wciąż aktualna?
- Może.
Leia wyłączyła miecz świetlny i przypięła go do paska.
- Przekonajmy się, czy uda ci się sprawić, żebyśmy wszyscy zmienili zdanie, Lestra.
Oxic uśmiechnął się i wskazał na emblemat.
- Patrzycie na kawałek historii, którego nie oglądano od osiemdziesięciu standardowych lat.
Księżniczka Leia trafnie rozpoznała w nim godło Republiki, jednak akurat to... - podszedł do
emblematu i uniósł z namaszczeniem rękę, żeby go dotknąć - ...to zdobiło niegdyś podium
rotundy Senatu. Odlane z czystego aurodium, orichalum i Coruscanthium, ozdobione kilkoma
równie drogocennymi metalami i stopami, znane było jako Insygnia Jedności. Jednak siedem lat
po objęciu władzy przez ówczesnego Wielkiego Kanclerza Palpatine'a zostało skradzione
podczas remontu rotundy i zastąpione falsyfikatem.
Oxic zerknął na Jadaka.
- Skradzione, kapitanie - dodał - przez członków Grupy Republiki, która przetransportowała je
tutaj, aby przechować do czasu, kiedy będzie potrzebne do...
- Przywrócenia honoru Republiki w galaktyce.
Oxic uśmiechnął się szeroko.
- Dokładnie tak, kapitanie. Symbol, który miał obudzić tych, co znaleźli się pod jarzmem
Imperatora. - Przerwał na chwilę. - Cóż, wszyscy wiemy, że nawet najzdrowsze nasiona nie
zawsze wydają owoce. W trakcie prac restauratorskich związanych z atakiem generała Grievousa
na Coruscant odkryto, że godło jest falsyfikatem. Nigdy jednak nie próbowano odnaleźć
oryginału. Imperatorowi na tym nie zależało, a Senat miał wówczas ważniejsze sprawy na
głowie. Za to kolekcjonerzy sztuki republikańskiej przeczesywali od tamtej pory galaktykę w
poszukiwaniu tego okazu. - Odwrócił się ku niemu. - I oto jest, nareszcie.
Oxic zamilkł, a komnatą wstrząsnęły potężne drgania. Han schował blaster do kabury, ale
przyciągnął do siebie Leię i Allanę.
- Szukałem go od blisko pięćdziesięciu lat - powiedział Oxic jakby do siebie. - To dlatego nie
pozwoliłem panu zdechnąć w tym ośrodku medycznym na Nar Shaddaa, do którego pana
przewieziono po katastrofie, kapitanie Jadak. - Obejrzał się przez ramię. - Niewątpliwie należy
się panu znaleźne za to, że mnie pan tu doprowadził. Ale bądźmy szczerzy: nie wiedział pan
dokładnie, czego pan szuka, a poza tym to „Sokół Millenium" okazał się prawdziwym kluczem
do tego konkretnego kufra ze skarbem. Dlatego też to ja roszczę sobie do niego prawo. Od
początku wiedziałem, czego szukam. A moje nakłady czasu, energii i kredytów znacznie
przewyższają łączne koszty poniesione przez was.
Z kieszeni marynarki Oxic wyjął niewielką cylindryczną sondę. Przyłożył jej bulwiasty skaner do
najbardziej dostępnej części godła i przyjrzał się odczytom.
- Jego wartość w metalach szlachetnych nie ma większego znaczenia - ciągnął. - Chodzi o sam
eksponat, który wkrótce stanie się ozdobą mojej kolekcji, wzbudzając zazdrość wszystkich,
którzy go szukali...
Przerwał w pół zdania i utkwił wzrok w małym ekraniku urządzenia.
- To niemożliwe - powiedział drżącym głosem. Przycisnął skaner do innej części emblematu. -
Niemożliwe! - Trzęsły mu się ręce i nie miało to nic wspólnego z drganiami Tandun Trzy, które
przybierały na długości i sile. - Naprawdę niemożliwe! - Oxic zamachnął się na godło, jakby

background image

sonda była nożem, po czym cofnął się chwiejnym krokiem, trzymając się za głowę. Koi Quire i
Nautolanin pospieszyli, żeby go podtrzymać.
Nie patrząc na Leię, Han powiedział:
- Opowiadałem ci kiedyś o tym, jak byliśmy z Chewbaccą w skarbcach...
- Xima Despoty - dokończyła. - Na Dellalt. To będzie siódmy rozdział mojej książki.
Han spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Książki?
- Łobuz, Wookie i ja. Drugi tom moich pamiętników.
Han otworzył usta.
- Ten łobuz to niby kto?
Oxic rzucił sondą o podłogę i wyrwał się z objęć Nautolanina.
- To podróbka! Falsyfikat! - Oparł się o ścianę i zaczął łkać. - Niewart nawet metali, z których go
odlano!
Podłoga się zatrzęsła jeszcze mocniej.
Oxic opanował się i odwrócił twarzą do Koi Quire. Jego oczy, otoczone czerwonymi
obwódkami, płonęły z podniecenia.
- Najwyraźniej Grupa Republiki nie zdawała sobie sprawy, że wykradli z rotundy falsyfikat. To
znaczy, że prawdziwe godło Starej Republiki musiało zniknąć wcześniej, może w pierwszej fazie
remontu rotundy. - Spojrzał Quire w oczy. - Nazwa firmy, która nadzorowała remont!
- Bracia Naffifif - odparła.
Oxic zacisnął pięści.
- Sils Naffiff, tak... teraz niezwykle bogaty. Mógł spreparować falsyfikat, zanim jeszcze zaczął
się remont! - Odszukał wzrokiem Jadaka. - A może prawdziwe godło zostało skradzione przez
osobę, której miał pan dostarczyć „Gwiezdnego Wysłannika"?
- Antariańską Strażniczkę - sprecyzował Jadak.
- Tak, tak... nie zdziwiłbym się, gdyby jedno z nich zrabowało skarb.
- Radziłbym panu roztrząsać to gdzie indziej, mecenasie - wtrącił Han.
Najsilniejszy jak dotąd wstrząs powalił Oxica i Quire i poluzował wsporniki emblematu w
ścianie. Jadak pomagał właśnie Quire wstać, kiedy godło spadło na podłogę i roztrzaskało się na
niezliczone kawałeczki.
- Sprawiedliwy los - mruknął z odrazą Oxic, po czym odwrócił się w stronę Jadaka i Poste'a. - Co
byście powiedzieli na to, żeby dołączyć do nas i kontynuować poszukiwania? Dobrze wam
zapłacę. Poza tym, Jadak... co masz innego do roboty?
Jadak spojrzał na Quire, która się uśmiechnęła.
- Wchodzę w to - powiedział.
- Ja też - dodał Poste.
- Ja też chcę... - zaczęła Allana, ale Leia weszła jej w słowo.
- Nic z tego, mała. Obawiam się, że jesteś skazana na nas.
Wszyscy razem popędzili do hangaru, gdzie światło przybrało
inną barwę. Han spojrzał w górę i zobaczył chmarę yuuzhańskich grich, które usiłowały zatkać
szyb turbowindy.
- „Sokół" się przez to nie przeciśnie - powiedział Oxic. - Na moim jachcie znajdzie się miejsce
dla wszystkich, kapitanie Solo.
Han spojrzał na elegancki jacht, który wleciał za „Sokołem", a potem na Oxica.
- Miałbym go tu zostawić?
- Może pisane mu jest, żeby został tu pogrzebany. Wykonał swoją ostatnią misję. Wypełnił swoje
przeznaczenie.

background image

Han zamilkł, ale tylko na chwilę.
- Wypełni swoje przeznaczenie, kiedy ja tak zdecyduję!
Oxic skinął z szacunkiem głową.
- Jak chcecie. Księżniczko, Amelio, See-Threepio... Mam nadzieję, że spotkamy się w bardziej
sprzyjających okolicznościach.
Han podał rękę Jadakowi.
- Wasze plecaki są na pokładzie „Sokoła".
- Myślę, że poradzimy sobie bez nich.
- Uważaj na siebie, kapitanie - powiedział Han.
- Ty też, kapitanie.
- I dorośnij w końcu - rzucił Han, gdy Jadak i Poste zmierzali w stronę statku Oxica. - Zacznij się
zachowywać, jak przystało na kogoś w twoim wieku.
- Spróbuję, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że obiecasz dbać o mój statek.
Rodzina Solo wbiegła po rampie „Sokoła", poganiając C-3PO. Han zatrzymał się w korytarzu i
odwrócił się twarzą do Leii.
- Ty i Threepio będziecie musieli wystartować.
Spojrzała na niego pytająco.
- Ja będę na górze. Nie na darmo statek ma te działka laserowe.
Leia zagryzła wargę i pokiwała głową.
- Wiem - powiedział Han, gdy C-3PO zjawił się w korytarzu. - Będzie ciasno. Obróćcie go o sto
osiemdziesiąt stopni
i poderwijcie dziobem do góry. Ja zajmę się resztą. Zrozumiałeś, Threepio?
- Zrozumiałem, kapitanie Solo.
Han się uśmiechnął.
- I uważajcie, żeby nic mu się nie stało.
- Nawet zadrapania - obiecała Leia, a Han wszedł na wieżyczkę.
Leia uruchomiła repulsory, zanim Han zdążył przypiąć się do wysokiego fotela i zacisnąć dłonie
na uchwytach spustowych. Na zewnątrz ściany budowli dygotały, a na kadłubie „Sokoła"
gromadziły się kawałki platformy lądowniczej spadające z dachu. Wkrótce cały dach mógł się
zawalić, grzebiąc pod sobą statek. Han patrzył, jak stylowy jacht Oxica wykonuje trudny obrót i
wylatuje przez zmniejszony otwór.
- Startujemy - poinformowała Hana Leia przez słuchawkę interkomu.
„Sokół" uniósł się nad platformą turbowindy i obrócił. Silniki manewrowe odpaliły i dziób
poderwał się do góry. Han czekał.
Po chwili działka laserowe zasypały griche gradem szkarłatnych błyskawic, niwecząc ich
dekarskie wysiłki.
- Teraz, Leia!
Splątane fragmenty roślinności odrywały się od ścian, a wraz z nimi potężne kamienie, które
odbijały się od pancernego poszycia statku. Ciągnąc za sobą brodę z ciernistych drzew Yuuzhan
Vongów, „Sokół" wyskoczył ze starożytnej budowli i wzbił się w niebo na słupie oślepiającej
energii.
Jacht Oxica skręcił na sterburtę, żeby uniknąć gradu lecących głazów. „Sokół" go wyprzedził i
popędził z maksymalną prędkością ku przestrzeni kosmicznej. Han dotarł już do kabiny i usiadł
w fotelu nawigatora obok Allany. Przedzierając się przez przedśmiertne drgawki Tandun Trzy,
„Sokół" szamotał się jak kamyk w mikserze.

background image

- Pański fotel, kapitanie Solo - powiedział C-3PO. wstając.
Han klepnął go w ramię.
- Siedź, Złota Sztabo. Zasłużyłeś.
- Uciekniemy? - spytała Allana bez widocznego lęku.
- No pewnie - odparł Han i zmierzwił jej włosy. - Zupełnie jak w tym programie na HoloNecie.
Na niebie pojawiały się gwiazdy, które traciły swój blask, w miarę jak „Sokół" wzbijał się coraz
wyżej. Kiedy oddalili się od planety na bezpieczną odległość, Leia wykonała łagodny skręt i
ustawiła statek przodem do Tandun Trzy, pękniętego niczym jajo, z którego za chwilę wykluje
się stworzenie z czystego ognia.
A potem w niepokojącej ciszy planeta rozbłysła na krótką chwilę jak gwiazda, by zaraz rozpaść
się po prostu na kawałki, które poszybowały w próżnię. „Sokół" jakby z własnej woli stanął dęba,
gdy fala uderzeniowa przetoczyła się przez noc.
Na tablicy przyrządów zaświeciła się lampka i Leia spojrzała na monitor.
- Silniki manewrowe i repulsory na bakburcie wysiadły.
Han wstał i walnął pięścią w tablicę nad głową Allany. Lampka zgasła.
- Już działają - powiedziała Leia, rzucając uśmiech przez ramię.
- Będę musiał naprawić ten silnik - westchnął Han.

ROZDZIAŁ 32

- Ta dźwignia odpowiada za silniki, których „Sokół" używa do podróży w realnej przestrzeni -
objaśnił Han. - Ta tutaj przenosi statek w nadprzestrzeń, kiedy komputer nawigacyjny pokaże, że
można bezpiecznie przejść w prędkość nadświetlną.
- A te? - spytała Allana, wskazując parę kulistych manipulatorów po lewej stronie głównego
monitora.
- Mam nadzieję, że tych nie będziesz musiała nigdy dotykać. One służą do sterowania działkami
laserowymi.
Byli w kabinie tylko we dwoje. Han siedział w fotelu pilota, a Allana na jego kolanie. Leia
próbowała połączyć się z Lukiem przez komunikator w głównej kabinie, a C-3PO pakował
droida slicera, żeby wysłać go z powrotem na Vaced. „Sokół" sunął przez przestrzeń
międzygwiezdną, podążając swoim własnym kursem.
- Mogę posterować?
Han postawił ją przed drążkiem.
- Śmiało.
Allana zaczęła eksperymentować z przyrządami.
- Mogę zrobić, żeby leciał szybciej?
- A dosięgniesz do dźwigni przepustnicy?
Wyciągnęła prawą rękę, stękając z wysiłku.
- Udało się.
- No, no! Nie tak szybko. - Han zaśmiał się, zadowolony, że ustawił kompensator inercyjny na
pełną moc.
Allana puściła drążek i usiadła na fotelu drugiego pilota.
- Myślę, że będziesz znakomitym pilotem - oznajmił jej Han.
- Jak ciocia Jaina?
- Zupełnie jak ciocia Jaina.
Allana przechyliła głowę na bok.
- Czy ona wyjdzie za Jaga?

background image

Han się uśmiechnął.
- Nie wiem. Będziemy musieli ją zapytać, kiedy się z nią zobaczymy.
- Czy twój dziadek uczył cię pilotować statek kosmiczny?
- Nie. - Han pokręcił z zadumą głową. - Nie znałem swojego dziadka.
- Moglibyśmy go poszukać.
Roześmiał się.
- Chyba na razie mam dość poszukiwań.
- Czemu?
- Zadajesz mnóstwo pytań - skrzywił się Han, obracając się twarzą do niej. - Ale teraz to ja mam
pytanie do ciebie. Chcesz odwiedzić mamę? Jesteśmy niezbyt daleko od Konsorcjum Hapes.
Szybki skok w nadprzestrzeń i będziemy na miejscu.
Allana się uśmiechnęła.
- Bardzo chcę się zobaczyć z mamą. - Spojrzała na Hana. - A jeśli mama się zgodzi, to
wolałabym zostać jeszcze z tobą i babcią.
- Na pewno?
Mała pokiwała głową.
- Na pewno.
- Wiesz, nie zawsze będziemy szukać skarbów. Czasami po prostu siedzimy sobie z babcią i nic
nie robimy.
- Ja też tak mogę - zapewniła go. - Zresztą skąd wiesz, że nie przydarzy się kolejna przygoda?
Han otworzył usta, żeby jej odpowiedzieć, kiedy do kabiny weszła Leia, a tuż za niąC-3PO.
Widząc jej spojrzenie, Han domyślił się, że Leia ma jakieś ważne wiadomości.
- Co jest?
- Rząd Sojuszu planuje wnieść przeciw Luke'owi oskarżenie.
- Oskarżenie? A co on znów zrobił?
Leia z rozmysłem przeniosła na chwilę wzrok na Allanę.
- Zaniedbanie obowiązków.
Han pokiwał powoli głową. A więc rząd Daali postanowił obwinić Luke'a za to, że pozwolił
Jacenowi przejść na Ciemną Stronę. Czy to się nigdy nie skończy?
- Jak Jedi to przyjmują? - spytał.
- Niezbyt poważnie.
- Może mająrację. Może Daala robi to dlatego, że musi, a nie dlatego, że chce.
Leia pokręciła energicznie głową.
- On będzie potrzebował naszej pomocy, Han.
- Oczywiście, że będzie potrzebował - prychnął Han.
Allana odwróciła się w stronę C-3PO.
- Threepio, pomożemy uratować Mistrza Luke'a!
- Och, nie. Znowu?
Han i Leia się roześmiali.
- Wszyscy zapiąć pasy - zarządził Han. - Nie wiadomo, co nas czeka.
Gdy tylko otrzymał polecenie, by obrać kurs na Coruscant, „Sokół Millenium" odpowiedział
entuzjastycznym skokiem. Paląc się do drogi, stary, lecz szacowny YT-1300 zebrał siły do
przejścia w prędkość nadświetlną i zniknął w nadprzestrzeni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
ABY 0043 Sokół Millenium
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 9 Apokalipsa
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 8 Hegemonia
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 5 Sojusznicy
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 3 Otchłań
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 2 Omen
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 1 Wygnaniec
ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 6 Wir
Gwiezdne Wojny 151 Sokół Millenium
176 ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 03 Otchłań
174 ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 01 Wygnaniec
178 ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 05 Sojusznicy
175 ABY 0043 Przeznaczenie Jedi 02 Omen
141 James Luceno Sokół Millenium (Rozdz 1 4)
finanse publiczne Podatki (173 okna)
Jak słuchać i mówić, aby dzieci chciały rozmawiać

więcej podobnych podstron