0797 Green Abby Pocałunek za milion dolarów

background image
background image

AbbyGreen

Pocałunekzamiliondolarów

Tłumaczenie:

BarbaraBryła

background image

PROLOG

Benjamin Carter siedział na wysokim, obitym skórą krześle

wkącieprywatnegoluksusowegoklubu,doktóregowstępmieli
wyłączniejegoczłonkowie.Światłobyłoprzytłumione,atmosfe-
ra przyciszona i nastrojowa. Złociste lampy i migoce świece
nadawały wnętrzu klimat subtelnej intymności. Dym cygara
snucy się w przeciwległym ciemnym kącie wypełniał powie-
trzeegzotycznymaromatem.

Klub zapewniał absolutną dyskrecję i Ben tym się kierował,

wybierającgonamiejscetegospotkania.Terazspoglądałkolej-
no na każdego z trzech mężczyzn, którzy zebrali się przy jego
stoliku.NaprośbęBena.

NaszejkaZaynaAl-Ghamdiego,władcępustynnegokrólestwa

zasobnego w ropę i surowce mineralne, o niezmierzonych bo-
gactwach i rządach absolutnych. Potem na Dantego Mancinie-
go,włoskiegomagnataodnawialnychźródełenergii,oczaru-
cej powierzchowności, krycej ostry jak brzytwa intelekt,
prawdziwążyłkędointeresówiuszczypliwyjęzyk.Iwkońcuna
ostatniego, nie mniej ważnego, Xandra Trakasa, greckiego mi-
liarderaidyrektorageneralnegokonglomeratuoglobalnymza-
sięgu, specjalizucego się w luksusowych towarach. Chłodne-
go,powściągliwego,owyrazistychrysachtwarzy,któreniczego
niezdradzały.

Benwprawdzienierządziłpustynnymkrólestwemanipoło

Europy,alemiałwładzęnadManhattanemzeswymistrzelisty-
mi dźwigami i głębokimi wykopami w ziemi, wnosząc nowe
iniesamowicieambitnebudowle.

Przy stoliku panowała atmosfera wręcz namacalnego napię-

cia.Cimężczyźnitakdługobyliswoiminieprzejednanymiwro-
gami,żewydawałosięniemalsurrealistyczneto,żesiedzielite-
razturazem.Początkowoichdrobnenieporozumieniawintere-
sach przez lata przerodziły się w zaciekłą wojnę, w której jed-

background image

nak przeciwnicy darzyli się wzajemnie szacunkiem. Każdy
znichbyłrówniebezwzględnyiupartyjakpozostali,więcjedy-
ne,coosiągaliwtychkonfliktach,topełennapięciapat.

Benusiadłprosto,bonadszedłczasnajegoprzemowę.
–Dziękujęwszystkimzaprzybycie.
CiemneoczyszejkaZaynaAl-Ghamdiegolśniłyzłowrogo.
– Nie lubię, kiedy się mnie wzywa jak krnąbrnego uczniaka,

Carter.

–Ajednak–zauważyłBen–jesteśtu.–Rozejrzałsię.–Wszy-

scyjesteście.

DanteMancinipowiedziałprzeciągle:
–AOskarzapowiedzenienajwiększegobanałuidziedoBen-

jaminaCartera.–Uniósłciężkąkryształowąszklankęwkierun-
kuBena,aciemnytrunekwśrodkuzamigotałzłociście,odbija-
jącdekadenckiprzepychtegomiejsca.Wychyliłdrinkajednym
haustem, jednocześnie przywołując gestem kelnera. Uchwycił
spojrzenieBena.–Możerazskusiszsię,bywypićcośmocniej-
szegoniżwoda,Carter?

BenniedałsięsprowokowaćkpinomDantego.Onjedenzca-

łejczwórkiniedelektowałsięnajlepsząwhiskysinglemalt,jaką
możnabyłonabyćpozaIrlandiąiSzkocją.

Spojrzałznacząconapozostałych.
– Panowie, wprawdzie świetnie bawiliśmy się przez ostatnią

dekadę,dającsięsobienawzajemweznaki,alenadszedłchyba
czas,byśmyprzestalidawaćprasiepretekstdoszczucianasje-
dennadrugiego.

XanderTrakasspojrzałnapozostałychiwestchnął.
–Onmarację.Prasawzięłanasnacelowniki,jednegopodru-

gim.Toniesąjużtylkowzmiankiwtymbrukowcu„Szpiegcele-
brytów”,zaktóreponosimyczęśćodpowiedzialności,zaniedbu-
jącwłasnywizerunek,alefałszywepodzeniaonadmierneim-
prezowanie,niezamykacesiędrzwidosypialniirzucacąsię
woczynieobecnośćwpracy.Tojużcośzgołainnego.Doszału
doprowadzająmniezarzuty,żenieustanniebaluję,gdyjazary-
wamnoce,siedzącwbiurze.Wzeszłymtygodniustraciłemlu-
kratywny kontrakt, bo poddano w wątpliwość moje kompeten-
cje.Tozaszłozadaleko.

background image

DanteManciniprychnął.
–Jamamwłaśniestracićpoważnątransakcję,botamcichcą

kogośreprezentucego„rodzinnewartości”,cokolwiektozna-
czy.–Pociągnąłzdrowyłykześwieżonapełnionejszklanki.

To, że Dante Mancini i Xander Trakas nadal byli tu razem

izgadzalisięzesobą,stanowiłonajlepszydowódnato,żeBen
dobrzezrobił,zapraszającichwszystkichdziświeczór.Zagroże-
niebyłobardzorealne.

– Wyolbrzymianie naszych miłostek stało się zbyt szkodliwe,

bytoignorować–powiedział.–Potrafięsobieradzićztym,że
naplacubudowymoiludziewyśmiewająsięzmoichromansów.
Alekiedyplotkiiinsynuacjezaczynająmiećwpływnawysokość
kursumoichakcjiimojązawodowąreputację,totojestjużnie
doprzycia.

Trakasbłysnąłzłośliwieoczami.
– Nie twierdzisz chyba, że to sprawka twojej byłej kochanki,

Carter,prawda?

–Jejhistoriabyłataksamoprawdziwa,jaktwójsłynnyczarny

notes z nazwiskami i numerami najpiękniejszych kobiet świata
– odburknął Ben. – Jak to mówią, Trakas? Cicha woda brzegi
rwie?

Trakasskrzywiłsię,aMancinizadrwił:
– Jak gdyby Trakas miał monopol na najpiękniejsze kobiety.

Wszyscywiedzą,żeja

Przerwałimchłodnygłosszejka:
– Jeśli już skończyliście tę licytację, to porozmawiajmy, jak

możemy się uporać z tymi problemami. Zgadzam się z Carte-
rem,żetozaszłozbytdaleko.Nieżyczliwezainteresowaniepra-
symawpływnietylkonamójautorytetprzywódcy,aletakżena
mojeinteresy.Odbijasięnawetnaszansachmojejmłodszejsio-
strynamałżeństwo,ategojużniezniosę.

Spojrzeli po sobie. Wszyscy nosili klasyczne czarne smoking

zwyjątkiemManciniego,któryprzełamywałtentrendbiałąma-
rynarką i zawadiacko rozwiązaną muchą. To przypomniało Be-
nowi o przyciu, z którego właśnie wspólnie wrócili, i powie-
działponuro:

–Toniedotyczytylkonaszychinteresówczyrodzin.

background image

Mancinizmarszczyłbrwi.
–Comasznamyśli?
–Dyrektorkafundacjipodeszładomniedziświeczór,mówiąc,

żejeśliwrzawaprasynieucichnie,będziemusiałazrezygnować
z naszego patronatu. Przez nas sprzedaje coraz mniej biletów,
aludzieprzestająpokazywaćsięnaimprezach.

Mancinizakląłsiarczyściepowłosku.
–Awięctodlategopoprosiłeśnasospotkanie?–odezwałsię

zamyślonyszejk.

Benprzytaknął.
– Chyba wszyscy się zgodzimy, że ostatnią rzeczą, jakiej po-

trzebujemy,jestto,żebyucierpiałanatymfundacja.

Charytatywna Fundacja Nadzieja, o której mówili, była jedy-

nąrzeczą,któraichwszystkichłączyła,pozawzajemnymzwal-
czaniem się w interesach, a organizowane przez nią doroczne
przycia – jedynymi momentami, kiedy przebywali w tym sa-
mym miejscu o jednym czasie. Co niezmiennie przyciągało
ogromnezainteresowaniemediów.

–Cartermarację–odezwałsięMancini.–Niemożemyspro-

wadzaćnafundacjękłopotów.

Po raz pierwszy Ben odniósł wrażenie, że stanowią jedność.

Wszystkimnaprawdęzależałonatymsamym.

–Więcjakiewidziszrozwiązanie?–odezwałsięchłodnoszejk.
Benspojrzałnaniegoinapozostałych.
– Domyślam się, że podobnie jak ja, zasięgaliście opinii swo-

ichprawników,uznającpozywanie„Szpiegacelebrytów”zanie-
wartedodatkowegorozgłosu?

Zgodnie przytakli. Ben mówił dalej, głosem równie ponu-

rym,cootaczacegotwarze.

–Wygłoszenieoficjalnegooświadczeniatakżezaprowadzinas

donikąd, bo nie możemy okazać słabości, broniąc się. – Wes-
tchnął.–Jedynymdlanasrozwiązaniemjestwyczyszczeniena-
szychakt,dokładnieinadługo.Jeślitegoniezrobimy,tenkosz-
mar się nie skończy. Zaczną kopać głębiej, a ja nie mam już
ochotynadalsześledztwa.

Dantespojrzałnaniego,mrużącoczy.
–Niechcesz,byludziomprzypominano,żetwojalegendaod

background image

szmatdofortunyniejestdokońcaprawdziwa?

Benzesztywniał.
– Nigdy nie ukrywałem swojego pochodzenia, Mancini. Po-

wiedzmy,żeniechcęwywlekaćstarychhistorii.Takjakitynie
chcesz,bytwojerodzinnesprawyznalazłysięwcentrumuwa-
gi.–Danteistotnieżarliwiestrzegłprywatnościswojejrodziny,
comogłotylkoznaczyć,żemiałcośdoukrycia.

Po pełnej napięcia chwili na ustach Włocha pojawił się cień

uśmiechu.Uniósłprawiepustąszklankę.

Touché,Carter.
– Żaden z nas nie chce przyciągać jeszcze większej uwagi,

nieważnezjakiegopowodu–powiedziałznaciskiemszejk.

Xander Trakas także wiercił się niespokojnie, najwyraźniej

myślącoszkieletachwewłasnejszafie.

Zapadła złowroga cisza, a wtedy szejk powiedział, krzywiąc

się:

–ZgadzamsięzCarterem.Uporządkowanienaszegoprywat-

negożyciatojedynerozsądnerozwiązanie.Unikałemtego,jak
mogłem,alejedyne,coprzywróciwiaręmoichludziwemnieto
strategicznemałżeństwoipojawieniesiędziedzicatronu.

Wszyscywzdrygnęlisięnatesłowa.
–Porozmowiezmoimdoradcąwizerunkowymiprawnikiem,

doszedłem do tego samego wniosku – z największą niechęcią
musiałprzyznaćBen.

Dantebyłnajwyraźniejprzerażony.
Marriage?Czynaprawdęmusimypodejmowaćtakdrastycz-

nekroki?

Benspojrzałnaniego.
–Nawetjawidzękorzyścipłycezmałżeństwazkimśodpo-

wiednim.Topozwoliodbudowaćzaufanieisprawi,żeprasazo-
stawi nas w spokoju. Niejednokrotnie znajdowałem się w sytu-
acji, kiedy żony klientów okazywały mi wyraźne zainteresowa-
nie, ku wściekłości ich mężów. To kwestia czasu, żeby interes
nie wypalił z powodu małostkowej zazdrości. – Zwrócił się do
pozostałych. – Jesteśmy postrzegani jako zagrożenie, na wiele
sposobów.Atoniejestdobre.

Dantebyłwyraźniepoirytowany.

background image

– Powiedziałeś „ktoś odpowiedni”, a co to właściwie znaczy?

Czyistniejetakakobieta?

Szejk odpowiedział, z całym przekonaniem człowieka pocho-

dzącegoześrodowiska,wktórymaranżowanemałżeństwabyły
naporządkudziennym.

–Oczywiście,żetak.Kobieta,którazradościądopełnitwoje

życieKtórabędziedyskretnainadewszystkolojalna.

Danteuniósłbrew.
–Więc,mójgeniuszu,gdzieznajdziemytenwzórcnót?
Zapadłacisza,aBenzesztywniałwobawie,żeManciniposu-

nął się za daleko. Szejk Zayn był przywódcą państwa i zwykle
zwracanosiędoniegozwiększymszacunkiem.Aleonodrzucił
głowędotyłuiwybuchnąłgromkimśmiechem.

–Nawetniewiecie,jakietoodświeżace,kiedyktośmówido

mniewtakisposób.

Napięcie gęstniece od momentu, kiedy razem usiedli, wy-

raźnie słabło. Dante uśmiechnął się, wznosząc szklankę w kie-
runkuszejka.

–Kiedywkońcuzgodziszsiępogadaćzemnąoalternatywnej

energii,okażęcitakibrakszacunku,jakiegotylkozapragniesz.

Szejkowibłysnęływesołooczy.
–Takąofertęmogęrozważyć.
– To miło, że wstrzymaliśmy działania wojenne, ale musimy

skupićsięnapromowaniubardziejuregulowanegostylużycia,
żebyporadzićsobieztąsytuacją–uciąłBen.–Wtymcelumu-
simyznaleźćkobietychętne,bypoślubićnasszybkoinadogod-
nychwarunkach.Jakpowiedziałszejk,kobiety,którymmożemy
zaufać.Dyskretne.Lojalne.

UśmiechManciniegozbladł.
– Łatwiej znaleźć jednorożca na Piątej Alei – powiedział zło-

wrogo.

Zapadła cisza, a wtedy odezwał się Xander Trakas, aż do te-

razpodejrzaniemałomówny.

–Znamkogośtakiego.
Wszyscyspojrzelinaniego,aBenspytałzaintrygowany:
–Kogo?
–Pewnąkobietę.Prowadzibardzodyskretnebiuromatrymo-

background image

nialnedlaludzitakichjakmy.Znanaszświatodpodszewki

–Kimjestdlaciebie?–przerwałmuDante.–Byłąkochanką?
Xanderrzuciłmugniewnespojrzenie.
–Tonietwojasprawa,Mancini.Uwierzciemi,jeśliktośmoże

naspoznaćzodpowiednimikobietami,totylkoona.

BenzwróciłsiędoszejkaZayna:
–Awięc?
–Tomożebyćnajlepszaopcja–odparłtwardo.–Jeślimamy

torobić,zróbmytoszybko,wszyscy.–Posłałkażdemuwymow-
nespojrzenie.

–Wporządku–mruknąłzwyraźnąniechęciąDante.–Wezmę

naniąnamiary,aleniczegonieobiecuję.

BenpodałswójtelefonXanderowi,mającwrażenie,żekołnie-

rzykzaciskamusięnaszyi.

– Wpisz mi jej numer. Zadzwonię do niej w przyszłym tygo-

dniu.

Kiedy Xander wpisywał numer do telefonu Bena, szejk Zayn

błysnąłjeszczerazhumorem.

– Czy wiecie, że nie pamiętam już nawet, co nas właściwie

skłóciłonapoczątku?

Benuśmiechnąłsięsmutno.
–Chybazabardzolubiliśmyzesobąwalczyć.
XanderodłożyłtelefonBenanastolikiuniósłszklankę.
–Cóż,możejużczasogłosićwspólnąkapitulacjęwimięwyż-

szego dobra. Odzyskana reputacja przywróci zaufanie do na-
szych firm i profity. Bo, jak wszyscy wiemy, to jest najważniej-
sze.

DanteManciniwzniósłswojąszklankę.
– Racja, dobrze mówi. Panowie, za początek pięknej przyjaź-

ni.

BenspojrzałnakażdegozmężczyznichociażtonManciniego

był lekko kpiący, to naprawdę coś zmieniło się tego wieczoru.
Niebylijużwrogami.Stalisięsprzymierzeńcami,amożliwe,że
nawetprzyjaciółmi.Wzniósłswojąszklankę,bydołączyćdopo-
zostałych.Terazjużnicniestanieimnadrodze.Nawetkobiety,
zktórymiożeniąsięzrozsądku.

background image

ROZDZIAŁPIERWSZY

BenCarterstałprzyokniewswoimbiurze,zktóregorozcią-

gałasięwspaniałapanoramaManhattanu.To,cozwyklecieszy-
ło go najbardziej, kiedy na nią spoglądał, to widok wysoko na
niebiedźwigówjegofirmybudowlanej,porozrzucanychpocałej
wyspie. Teraz jednak odwrócony był do okna tyłem i każda
częśćjegociałabyłaustawionanatrybobronny,odskrzyżowa-
nychramionposztywnąsylwetkę.

–Myślę,żemniejwięcejsięztymuporaliśmy.–Powstrzymał

przemożną chęć, by spytać ją kąśliwie, czy nie chciała poznać
kolorubielizny,którąmiałdzisiajnasobie.

Kobieta siedząca za jego biurkiem zerkła w jego stro

izauważyłacierpko:

–Nielubipanodpowiadaćnaosobistepytania,prawda?
Benodsłoniłzębywwymuszonymuśmiechu.
–Dlaczegopanitakmyśli?
ElizabethYoung,swatka,nonszalanckowzruszyłaramionami,

pisząccośnaswoimtablecie.

–Bowyglądapan,jakgdybychciałwyskoczyćprzezokno.
Benskrzywiłsięiwycofałwstronębiurka.Zkażdymzadawa-

nym przez nią pytaniem, począwszy od tych niewinnych, typu
Dokąd najchętniej jeździ pan na wakacje?, po te irytuce, jak
Czego oczekuje pan po związku?, coraz bardziej się od niego
oddalał. Równie mocno jak uświadamiał sobie potrzebę poślu-
bienia odpowiedniej żony, pespektywa przeskoku od życia bez
zobowiązańwtowarzystwiepięknychkobietdozaangażowania
sięwpoważnyzwiązek,czegowymagałrozdek,przyprawiała
goociarki.Potym,jakbyłświadkiemrozpadumałżeństwaro-
dziców, które rozsypało się jak talia kart na pierwszy sygnał
kłopotów,nigdyniemarzyłodomowymszczęściu.Swatkamia-
łarację:gdybymógłwyskoczyćoknem,spróbowałbytego.

Siadając, skrzywił się jeszcze bardziej. Czyj to był pomysł?

background image

XandraTrakasa.PrzypominającsobiewczorajsząreakcjęGreka
napytanieManciniego,czytakobietabyłajegokochanką,otak-
sowałsmukłąieleganckąblondynkęzabiurkiem.

Lekkokręconewłosyzwiązanemiaławkońskiogon.Ubrana

była ze swobodną elegancją w szyte na miarę spodnie, luźny
top i obcisłą, miękką skórzaną kurtkę. Emanowała dyskrecją
iprofesjonalizmem.Xandermiałrację.

Kiedyspojrzałananiego,zauważył,żejejoczymiałyniespo-

tykanybursztynowyodcień.Odczekałchwilę,bysięprzekonać,
czyniedziałałanajegozmysły.Alenieodnotowałżadnejreak-
cji.Powiedziałsobie,żetodobrze,boostatniąrzeczą,jakiejte-
raz potrzebował, była dekoncentracja z powodu kobiety. Co
przypomniałomu,wjakimcelusiętuspotkali.

– A więc, skoro rozłożyła już pani moją duszę na czynniki

pierwsze, kto pani zdaniem będzie dla mnie najlepszą kandy-
datkąnapartnerkę?

Uniosłakącikustwcynicznymuśmieszku.
–Och,bezobaw.Niemamzłudzeń.Wyjawiłmipantylkotyle,

ile sam pan chciał. Znam mężczyzn takich jak pan, panie Car-
ter,dlategojestemtakadobrawtym,corobię.

Ben postanowił nie pytać, co właściwie rozumiała przez zna-

jomość mężczyzn takich, jak on. Skoro pomoże mu zdobyć to,
czegopotrzebował,byprzetrwaćtenkryzys,tojakietomazna-
czenie?Stwierdziłzuznaniem,żeniebyłanimonieśmielona.

–PoleciłmipaniąXanderTrakas.
Na te słowa lekko przygasła, podobnie jak Xander tamtego

wieczoru w barze, prawie tydzień wcześniej. Unikała wzroku
Bena,szarpiącsięztabletem.

–Mamrozległekontakty,onjesttylkojednymzwielu.
Zaintrygowało to Bena, ale nie na tyle, by tracić z oczu wła-

snesprawy.Usiadłprosto.

–Proszęzapomnieć,żeotymwspomniałem.Azatem,czyma

panikogośkonkretnegonamyśli?

Odwróciła tablet ekranem w jego stronę, położyła go płasko

nabiurkuipopchnęławjegostronę.

– Tam pan znajdzie pewne propozycje. Proszę je przejrzeć

isprawdzić,czyktóraśwzbudzapańskiezainteresowanie.

background image

Wziąłtabletdorękiizacząłprzesuwaćnaekraniezdjęciako-

biet wraz z ich krótkimi biogramami. Wszystkie były na swój
sposób piękne i nietuzinkowe. Przyjrzał się obrończyni praw
człowieka,dyrektorcegeneralnejfirmykomputerowej,tłumacz-
cezONZ,supermodelceależadnaniezrobiłananimwielkie-
gowrażenia.Jużmiałzwrócićtablet,kiedynaekraniepojawiła
sięjeszczejednakobietainaglezamarł.

Nawet nie spojrzał na jej życiorys. Oczarowała go. Na foto-

grafii jej ciemnobrązowe, długie do ramion włosy rozwiewał
wiatr.Uśmiechałasię,pokazującdwadołeczki.Niemógłsobie
przypomnieć, kiedy ostatnio widział u kobiety dołeczki. Miała
wysokie kości policzkowe i ponętne usta. Ciemnoniebieskie
oczyzdługimirzęsami.Byłajednocześnieniewinnaizmysłowa.
I niezwykle, promiennie wręcz piękna. Wydała mu się dziwnie
znajoma.

Elizabethnajwyraźniejwyczułajegozainteresowanie.
– Ach, to jest Julianna Ford. Piękna, prawda? Jest Angielką,

mieszka w Londynie, ale szczęśliwie w tym tygodniu właśnie
przebywawNowymJorkuzpowodudobroczynnegobenefisu.

Benzmarszczyłbrwi.
–Ford?TakjakcórkaLouisaForda?
Elizabethprzechyliłagłowę.
–Znająpan?
Zerknąłnafotografięjeszczeraz,zanimpopchnąłtabletzpo-

wrotemwstronęElizabeth.

–Zesłyszenia.Poznałemkilkalattemujejojca.Próbowałem

go nakłonić, żeby sprzedał mi swoją firmę. Opowiadał wtedy
oniejiwidziałemwjegodomujejzdjęcia.–Próbowałcośsobie
przypomnieć. Wyjechała wtedy na wakacje na narty? Cokol-
wiekjejojciecpowiedziałnajejtemat,wzmocniłototylkowra-
żenie,jakiewtedyodniósł:żebyłazepsutąirozpieszczonąjedy-
naczkązaślepionegoojcamiliardera.

Ta scena miała miejsce podczas jego pobytu w Londynie,

gdziebogaczenieustannieimprezowaliubokuarystokracji.Nie
znosiłtego.Toprzypominałomunatrętnie,żegdybyjegoojciec
nie był tak skorumpowany, on sam należałby do tego świata.
Żyjąc z klapkami na oczach, ślepy na surową rzeczywistość.

background image

Atoonauczyniłazniegoczłowieka,którymbyłobecnie.Nieza-
leżnymodnikogoizastronomicznymsukcesemnakoncie,sto-
cym tak mocno na ziemi, że nie groziło mu to, co spotkało
jegorodziców.

Oderwałsięodprzeszłościibolesnychwspomnień,skupiając

uwagę na swatce i na przyszłości. To, co mu oferowała, było
okazją nie do zmarnowania. Firma budowlana Forda, o solid-
nym logo z czarną czcionką na zielonym tle, królowała na bu-
dowlanych bilbordach w Anglii. Przejmując ją, Ben zdobyłby
punkt zaczepienia w Europie. Dlatego właśnie wcześniej o to
zabiegał. Louis Ford odrzucił wtedy jego propozycję, pomimo
plotekojegochorobie.AleodtamtegoczasuBenmiałnaniego
oko. Teraz zaś uświadomił sobie, że o Fordzie przez ostatnie
miesiącebyłocicho.Bardzocicho.

Acórkategoczłowiekajesttutajiszukapartnera.Naglezro-

zumiał, że Julianna Ford mogła rozwiązać wszystkie jego pro-
blemy.Skoromiałuczynićtakdrastycznykrokizwiązaćsiędla
dobrawłasnejreputacjiifirmyzkobietą,czemuniemiałobyto
być małżeństwo przynoszące ze sobą solidny potencjał do eks-
pansji jego firmy? Jeśli zgodzi się go poślubić, imperium Bena
rozszerzysięnaEuropę,aonosiągnieszczyt,realizującwszyst-
kie swoje plany. A wszystko to z olśniewaco piękną żoną
uboku.

SpojrzałnaElizabeth,czującwtrzewiachpełneniecierpliwo-

ścipodniecenie.

–Chcęsięzniąspotkać.Proszęzaaranżowaćrandkę.

Lia Ford próbowała pohamować rosnący gniew, ale to było

trudne.Jejcienkiewysokieszpilkistukałygłośnopomanhattań-
skim chodniku, podkreślając jej burzliwy nastrój. Po pierwsze
byłazłanaojcazawtrącaniesięwjejsprawy,nawetjeślirobił
tozdobregoserca.Ponadtozłościłasięnajegosekretarkę,któ-
ranajegopolecenieprzekazaładaneLiidobiuramatrymonial-
nego Lewiatan. Miała im za złe nawet wybór jej zdjęcia, które
przesłanodoagencji.Ojcieczrobiłjezzaskoczeniapodczasich
radosnej żeglarskiej wyprawy. Było zbyt osobistą pamiątką, by
umieszczaćjenastronieinternetowejbiuramatrymonialnego.

background image

Agencja Lewiatan miała swoją siedzibę w Nowym Jorku

iwcześniejtegodniaLiaudałasiędobiuraElizabethYoungna
Manhattanie.Zrobiłatonatychmiast,jaktylkosięowszystkim
dowiedziała. Ojciec poinformował ją o tym przez telefon jako
ofakciedokonanym.„Widzisz,kochanie,zrobiłemtodlaciebie.
Terazjedyne,comusiszzrobić,topoznaćjakiegośmiłegomło-
dzieńca!”.Chciałazażądaćusunięciastamtądswoichdanych
Dowiedziałasięjednak,żektośwyraziłzainteresowaniespotka-
niemznią.AsamaElizabethYoungjązaskoczyła.Oczekiwała
W zasadzie, nie była pewna, czego się spodziewała po swatce
miliarderów,alenapewnonietego,żebędziepiękną,młodąko-
bietąmniejwięcejwjejwieku,ubieracąsięzklasyczną,swo-
bodną elegancją. Elizabeth Young uosabiała także profesjonal-
nądyskrecję,naktórąLiawbrewsobiepozytywniezareagowa-
ła. I tak oto, pomimo niechęci Lii, Elizabeth udało się ją jakoś
przekonać, by dała temu spotkaniu szansę. Dopiero wtedy po-
kazałajejzdjęcieomawianegomężczyzny.

PrzezkilkadługichsekundLiawpatrywałasięwprzenikliwe

niebieskieoczyibezczelnieprzystojnątwarzobardzomęskich
rysach, okoloną gęstymi ciemnymi włosami i emanucą sek-
sownąpewnościąsiebie.Reprezentowałdokładnietentypmęż-
czyzny,jakiegoLiainstynktowniesiębała.Takirodzajosobowo-
ści przypominał jej własną matkę, która odeszła od niej i jej
ojca,kiedyLiamiaładziesięćlat.Wniepokocysposóbpodzia-
łałanajejkobiecość,ategobardzoniechciała.Nieinteresowa-
ły jej randki. Próbowała wcześniej sprawić przyjemność ojcu
izaczyłasię.Skończyłosiętojednakdlaniejżałosnymupoko-
rzeniem, kiedy pewnego dnia zaskoczyła narzeczonego w jego
biurze,ztwarząmiędzyrozłożonyminogamisekretarki.„Jesteś
oziębła,Lio–rzuciłjejpotem.–Niemogępoślubićkobiety,któ-
ranielubiseksu”.

To doświadczenie tylko pogłębiło brak pewności siebie Lii.

Poprzysięgłasobie,żeskoncentrujesięnakarierzeiudowodni
ojcu, że potrafi stanąć na własnych nogach. Niestety on nie-
ustanniechorowałiwięcejczasuzajmowałojejdbanieorodzin-
nyinteresniżrealizacjaswoichambicji.

Elizabeth Young przywróciła ją brutalnie do teraźniejszości,

background image

wyjawiając,kimbyłówtajemniczynieznajomy.Liaspojrzałana
niąmrużącoczy.

–BenjaminCarter?TenodCarterConstruction?
– Tak – przytakła Elizabeth Young. – Powiedział, że o pani

słyszał, chociaż nigdy pani nie spotkał. Miał jakieś interesy
zpaniojcemjakiśczastemu?

Lia poczuła wściekłość. Kilka lat wcześniej Benjamin Carter

przyjechał do Londynu i próbował przejąć Ford Construction,
firmęjejrodziny.Ojciecwtedystanowczoodrzuciłhojnąofer
Cartera,alejegozdrowie,zwyklesłabe,aszczególniepodupa-
dace w tamtym czasie po paskudnym zapaleniu płuc, teraz
jeszczesiępogorszyło.JeślisięspotkazBenjaminemCarterem,
dzie mogła posłać go do wszystkich diabłów, oszczędzając
ojcuponownychnagabywań.LouisFordbyłtakdumny,żeprę-
dzejbyumarł,niżpokazałkomukolwiekswojąsłabość.Zwłasz-
cza komuś takiemu, jak ten amerykański potentat, którego oj-
ciecopisałwcześniejjakobudzącegogrozę.

AterazBenjaminCarterchcesięzniąumówić?Jeślitozbieg

okoliczności,toonabyłaCukrowąWieszczką.

Lia stała przy przejściu dla pieszych, biorąc uspokajacy

oddech. Mogła po prostu odwołać to spotkanie, korzystając
z pośrednictwa Elizabeth Young. Czuła jednak nieodparte pra-
gnienie poinformowania tego człowieka osobiście, że nie ma
szansprzejąćfirmyjejojca.Ajużzpewnościąniezajejpośred-
nictwem.

Po drugiej stronie ulicy majestatyczny secesyjny Hotel Algo-

nquin piął się ku niebu. Mieli się tam spotkać w nastrojowym
barze. Ale jedyne, o czym mogła teraz myśleć, to bezczelnie
przystojna twarz i niebieskie oczy. Zastanawiała się, czy jest
wysoki.Czypotężniezbudowany.

Zapaliłosięzieloneświatłoiwkroczyłanapasy,zapewniając

samasiebiezpasją,żeBenjaminCarterzpewnościąnażywoją
rozczarowuje. Zresztą, uspokajała się, i tak nie zabawi tam na
tyle długo, by to sprawdzić. Nie tracąc czasu poinformuje go,
że

MyśliLiirozpierzchłysięnawszystkiestrony,kiedytużprzed

background image

hotelemwpadłanaścianę.Chwytającoddech,spojrzaławgórę
i przekonała się, że ta ściana tak naprawdę była bardzo wyso-
kim człowiekiem. Bardzo męskim. O szerokim torsie. Z przeni-
kliwyminiebieskimioczami.

Mgliściezarejestrowała,żeBenjaminCarternażywonieroz-

czarowywał. W najmniejszym stopniu. Wyglądał nawet ko-
rzystniej. Uśmiechnął się. Miał zmysłowe, pięknie wykrojone
usta.

– Przepraszam, nie planowałem na wstępie kolizji. Zauważy-

łem,jakszłapaniulicą.Rozpoznałempaniązfotografiiipomy-
ślałem,żetunapaniąpoczekam.Dobrzesiępaniczuje?

Jegogłosbyłmocnyinatyległęboki,bypodziałaćnajejzmy-

sły.Speszyłasięnieco,alezłożyłatonakarbchwilowegoszoku
iutratytchu.Skiłagłowąiudałojejsięwykrztusić:

– Świetnie doskonale. – Była tak zaabsorbowana zbliża-

cym się spotkaniem z nim, że na niego wpadła. Łapiąc równo-
wagę,instynktowniechwyciłagozaramiona.Nawetprzezma-
teriał płaszcza wyczuła twarde bicepsy. Gwałtownie oderwała
odnichręce,jakgdybysięsparzyła.

Spojrzałnaniąprzeciągleicofnąłsię,wskazującdłonią.
–Proszę,panieprzodem.
Zdenerwowana, że uszło z niej powietrze, nie miała innego

wyboru, jak tylko ruszyć do wejścia, gdzie czekał już portier,
przytrzymując otwarte drzwi. Kiedy wchodziła, uchylił czapki.
Usłyszała,jakodezwałsiędoidącegozanimmężczyzny.

–Witamyponownie,panieCarter.
–Dziękuję,Tom,tojakzawszeprzyjemność.
Zirytowało ją to uprzejme powitanie. Szedł teraz tuż za nią

i czuła jego zapach, tak męski jak on sam i bardziej działacy
nawyobraźnięniżprzytłaczacy.Ma​îtred’hôtelpodszedł,żeby
ich powitać przy wejściu do ciemnego, urządzonego z przepy-
chembaru,pstrykającpalcaminakelnera,byzająłsięichokry-
ciami.Poprowadzonoichdodyskretnegostolikadladwojgana
uboczu.Liawśliznęłasięnaobiteaksamitemkrzesłoprzyścia-
nieiobserwowała,jakBenjaminCartersiadanaprzeciwko.Te-
raz,gdyzdjąłpłaszcz,widziała,żemiałnasobietrzyczęściowy
garnitur i ciemnoszary krawat. Pomimo uładzonej powierz-

background image

chownościbyłownimcośniebezpiecznegoiprymitywnego.Po-
wodowanapaniką,zaczęłapospieszniemówić:

– Proszę posłuchać, panie Carter – słowa zamarły jej na

ustach,kiedywyciągnąłdoniejrękęzuśmiechem.

– Proszę mi wybaczyć, nie przedstawiłem się. Nazywam się

BenjaminCarter.

Wbijanejejdogłowyprzezcałeżycieprzezojcaireżimszkół

zinternatemdobremanieryniepozwoliłyjejzignorowaćwycią-
gniętejdoniejręki.Podałamuswojąikiedyjejdotknął,poczu-
ła zadziwiacą szorstkość jego skóry, co tylko wzmocniło wra-
żenie, że był mniej cywilizowany, niż na to wyglądał. Ściskając
lekkojegopalcepowiedziałacicho:

–Julianna,JuliannaFord.

Kiedy smukłe, kobiece palce zacisnęły się na jego dłoni, Ben

uznał,żenigdyjegozmysłyniezareagowałytakmocnonażad-
nąkobietę.Dotykjejapetyczniezaokrąglonegociała,kiedyzde-
rzyłasięznimpodhotelem,wstrząsnąłnimdogłębi.

Dostrzegłją,jakszłazamyślonapodrugiejstronieulicy.Gdy

jej długie nogi szybko pokonały dziecą ich odległość, był tak
zauroczonyjejwdzięcznymiruchami,żestanąłjakwryty.Awte-
dyonazimpetemwpadłaprostonaniego.

Gdyichciałasięzderzyły,poczułwstrząsniczympozastrzyku

adrenaliny w serce. To wrażenie nie było jednostronne. Do-
strzegłjejszerokootwarte,zszokowaneoczyizażowionepo-
liczki.Zacisnęłamudłonienaramionach.Byłanatylewysoka,
żewystarczyło,bypochyliłgłowę,asięgnąłbydojejponętnych
ust,gdybyzechciał.

Terazzapatrzyłsięnajejciemnoniebieskieoczy,lśniąceciem-

nobrązowe włosy, bladą cerę w odcieniu kości słoniowej i po-
nętneusta.Miałochotęodsunąćstoliknabokirzucićsięnanią
tu i teraz. Była wprost olśniewaca. Lekkim szarpnięciem
oswobodziłaswojądłoń.Pozwoliłjejnatoniechętnie.

Podszedł kelner, proponując im coś do picia. Przez moment

byłaspeszona,apotemszybkozawiłaburbonazlodem.Ben
poprosiłowodęgazowaną.

–Dziękuję,żezgodziłaśsięzemnąspotkać–powiedział,kie-

background image

dyzostalisami.

Gdy na niego spojrzała, poczuł podniecenie. A ona nie była

nawet wyzywaco ubrana. Miała jasną, zapiętą pod szyję je-
dwabną bluzkę i ołówkową spódnicę. Delikatny makijaż i biżu-
terię. Wysokie szpiki. Klasycznie. Elegancko. Ale jeśli chodziło
ojegolibido,równiedobrzemogłabyćteraznaga.

–Niechpanposłucha–zaczęła,alewtedypojawiłsiękelner

znapojami.

Bendostrzegł,żeszybkoupiłałykbursztynowegotrunku,za-

nimodstawiłaszklankę.

–Jesteśtu,zdajesię,tylkoprzeztydzień?MieszkaszwLondy-

nie?–zapytał,wykorzystującmoment.

Przełknęłagwałtownieinawettenmalutkigestbyłpełengra-

cji.Jejelegancjarobiłananimogromnewrażenie.Togodziwi-
ło,bodawnotemuzerwałzchłodnymipięknościamizwyższych
sfer, które do niego lgnęły. Podniecały się na myśl, że były
z kimś trochę niebezpiecznym. Twardym. Szorstkim. Pierwot-
nym. Sprawiało mu przyjemność porzucanie ich, podobnie jak
odrzuciłcałyichświat.Terazjednaksiedziałkołokobiety,która
usuwała wszystkie te lafiryndy z towarzystwa w cień jednym
uniesieniem eleganckiej brwi. Krew buzowała w nim tak gwał-
townie,żeztrudemzbierałmyśli.

Spojrzałananiego.
– Ja tak, mieszkam w Londynie. Więc, szczerze mówiąc,

uważam,żetarandkajestzupełnieniepotrzebna.

Miałaostrybrytyjskiakcentidopieroposekundziedotarłdo

niegosensjejsłów.Awtedydostrzegłtakżebardzochłodnywy-
razjejtwarzy.Zamrugał.

–Więcpocozgodziłaśsięnatospotkanie?
Zmrużyłaoczyiwzięłagłębokiwdech.
– Ponieważ chciałam spotkać się z panem twarzą w twarz

i powiedzieć, że wiem o pańskim wcześniejszym spotkaniu
zmoimojcem,gdychciałpanprzejąćjegofirmę.

Spojrzał jej w oczy. Jego ekscytacja osiągnęła stan wrzenia,

pomimo lodowatego chłodu z jej strony. Zaskoczenie pokrył
nonszalanckimwzruszeniemramionami.

–Jakimałyjesttenświat.

background image

–Najwyraźniejzbytmały–odparłacierpkoipociągnęłajesz-

cze jeden łyk burbona, zaciskając mocno palce na ciężkiej
szklance.

–Comasznamyśli?
Najejbladychpoliczkachpojawiłysięrumieńce.
–To,panieCarter–mocnozaakcentowałajegonazwisko–że

mając na uwadze tamtą historię z moim ojcem, nie może pan
oczekiwać,żebymuznałatęrandkęzaczystyprzypadek.

Jejcynizmniepowiniengodziwić,ajednaktaksięstało.Był

terazwnajwyższymstopniuczujny.Ostrożniepowiedział:

– Nie mogę powiedzieć, że to czysty przypadek, nie. Wiem,

kimjesteśikimjesttwójojciec.

Uśmiechłasięcierpko.
–Dostrzegłpanokazjęijąwykorzystał?
Bentakżezmusiłsiędouśmiechu,próbujączłagodzićnapię-

cie.

– Zostałaś klientką agencji Lewiatan, więc najwyraźniej inte-

resują cię randki. Poznawanie ludzi. Skoro mamy ze sobą coś
wspólnego,tojesttochybadobrytematnarozkręcenierozmo-
wy.

Oczyzalśniłyjejniczymdwaszafiry.
–Cóż–odparłazimno–obawiamsię,żeniejestemzaintere-

sowana rozmową z panem, panie Carter. Przyszłam tu wyłącz-
niepoto,bypoinformowaćpanaotym,gdybymiałpanjeszcze
jakiekolwiekwątpliwości.

Z tymi słowami jednym haustem dopiła drinka i chwyciła to-

rebkę zawieszoną na oparciu krzesła obok. Wstała i spojrzała
naniegozgóry.

–Acodomojegoojca,jegostanowiskosięniezmieniło,więc

sugeruję,żebyposzukałpanmożliwościgdzieindziej.Dzięku
zadrinka,panieCarter,proszęmnienieodprowadzać.

Zanim Ben zdołał pojąć do końca, co się dzieje, zarzuciła to-

rebkęnaramięiodeszłaodstolika.

Kiedy w końcu oszołomiony podniósł się, zdołał ujrzeć tylko,

jak zaniepokojony ma​ître d’hôtel pomaga jej założyć płaszcz.
Wyszłazbaru,nieoglądającsięzasiebie.Spojrzałzniedowie-
rzaniemnazegarek.Tarandkanietrwałanawetkwadransa.

background image

Usiadł znowu, jej wyniosłe słowa wciąż rozbrzmiewały mu

w głowie. „Sugeruję, żeby poszukał pan możliwości gdzie in-
dziej”.Gdybytoniebyłotakniepokoce,byłobyzabawne.Tak
naprawdę, doki ona sama nie podniosła tego tematu, myśl
ojejojcubyłaostatnią,jakaprzychodziłamudogłowy.Julianna
Ford, z jej błyszczącymi niebieskimi oczami i tym bezczelnym
akcentem, całkowicie zbiła go z tropu. Potraktowała go pogar-
dliwie i lekceważąco. Jak gdyby nie był wart, żeby czyścić jej
buty.

Skinął,proszącorachunek.Wiedział,żepowinienoniejzapo-

mnieć, ale krew nadal mu wrzała. Z żądzy i irytacji, że zalazła
muzaskórętakbardzowtakkrótkimczasie.Kilkasekundpóź-
niej wyszedł z ponurą miną. Nikt nie brał go z zaskoczenia,
zpewnościąniekobieta.Azwłaszczataka,którejpożądał.

Lianadaldrżałaodnadmiaruadrenaliny,kiedytaksówkawio-

zła ją do hotelu Central Park. Kręciło jej się w głowie po zbyt
szybko wypitym alkoholu. Trunek zapewnił jej jednak odwagę,
jakiej potrzebowała, by powiedzieć to, co musiała, najbardziej
onieśmielacemumężczyźnie,jakiegospotkaławżyciu.

Ciągle miała go przed oczami rozpartego na krześle za sto-

łem, z twardymi muskułami i szerokimi barami, w garniturze,
który nie tuszował jego męskiej energii. Seksowny uśmieszek
igrał mu na ustach. Nie mogła uwierzyć, że zebrała w sobie
siłę,bystanąćispojrzećnaniegozgóryiwypowiedziećtamte
pogardliwe słowa, ani w to, że zdołała po tym wyjść na mięk-
kichnogach.

Kiedy tego potrzebowała, potrafiła przywdziać lodowatą ma-

skę pewności siebie. Tę umiejętność opanowała po odejściu
matki, po tym, jak podsłuchała jej okrutne słowa. „Oczywiście
niezabioręzesobąLii.Cobymzrobiłazdzieckiem,którejąka
sięirumieni,ilekroćktośnaniąspojrzy?”.Nawetteraz,pola-
tach, nadal palił ją wstyd pomieszany z upokorzeniem. Nado-
piekuńczość i miłość ojca nie mogły uleczyć blizn po odrzuce-
niu, ale od tamtego dnia Lia przestała się jąkać. Rumienienie
się jednak Przyłożyła dłoń do rozgrzanego policzka. Najwy-
raźniejwciążniemiałanadtymkontroli.

background image

BenjaminCarternaszczęściewtedysiedział.Namyśl,żemu-

siałaby powiedzieć mu to wszystko, gdyby stał w całej swojej
onieśmielacejpostaci,zaschłojejwgardle.Udałojejsię,taką
miałanadzieję,przekonaćgo,żejejabsolutnienieinteresował.
Ale jej szalecy puls dowodził czegoś zgoła przeciwnego. To
dlatego wybiegła z hotelu, potykając się i zatrzymując dopiero
na zewnątrz, chwytając haust chłodnego jesiennego powietrza
tak gwałtownie, jak gdyby właśnie przebiegła maraton. Na
szczęście portier wezwał natychmiast dla niej taksówkę i wła-
śnie dojeżdżała do swojego hotelu. Zapłaciła i próbowała nie
wpaść pędem do środka, gnana irracjonalnym lękiem, że duża
dłońwydujezamomentnajejramieniu.

NiewielepóźniejBenznalazłsięwswoimobszernymaparta-

mencie. Nie zwracał uwagi na donośne syreny dobiegace
ztętniącejgdzieśwdoleżyciemdzielnicyMeatpacking.Nerwo-
wochodziłpomieszkaniu.Zdjąłmarynarkęikrawat,czując,że
się dusi. Głowę nadal miał pełną obrazów Julianny Ford z jej
chłodnąarystokratycznąurodą.Nurtowałagowyraźnaniechęć,
jaką mu okazała, i natychmiastowa konkluzja, że to spotkanie
miało coś wspólnego z jej ojcem. Nie próbował przed nią uda-
wać, że nie wiedział, kim była. Po prostu nie wspomniał o tym
zawczasu.

Telefon zaczął mu wibrować w kieszeni i wyjął go, krzywiąc

się na widok nazwiska Elizabeth Young na ekranie. Odezwała
sięzdezaprobatą:

–Niewiem,cozaszłomiędzypanemaJuliannąFord,aleona

nie chce więcej pana widzieć i poleciła wycofać swoje zdjęcie
zmojegoportfolio.

Poczułjednocześniezłośćiradość,żeLianiechciałaspotkać

sięzinnymmężczyzną.Totakżepotwierdziłojegopodejrzenie,
żemiałacośdoukryciajakąśsłabość.Awnimdostrzegłaza-
grożenie.

– Żałuję, że to spotkanie nie wypadło dobrze, ale zajmę się

tym.

ElizabethYoungodpowiedziałaostro:
– Nie tak prowadzę swoje interesy, panie Carter. Nie może

background image

panjejnagabywać,skorowyraźnienieżyczysobiewięcejpana
widzieć.

To przypomnienie zirytowało Bena, podobnie jak aluzja, że

ktośmiałprawomówićmu,comarobić.Aleniemógłpozwolić
sobie na to, żeby zrazić do siebie tę kobietę. Była kluczem do
przyszłościichwszystkich.Tylkożeterazczułdeterminację,by
wziąćprzyszłośćwswojeręce.

–Zapewniampanią,żeniebędęjejnagabywałzapośrednic-

twempanibiura.

Namomentzapadłacisza,apotemElizabethYoungrzekła:
–Dziękuję.Jeślikiedyśbędziepangotowyspotkaćsięzkimś

ponownie, możemy zaaranżować kolejną randkę. Ale muszę
panaostrzec,żeniebędętolerowaćnikogo,ktozrażadosiebie
mojąklientelę.

Poczułcośwrodzajuszacunkudomówiącejprawdębezogró-

dekswatki.Zpewnościąpotężnimężczyźnijejnieonieśmielali.

– Julianna Ford i ja okazaliśmy niezgodność charakterów, to

wszystko.Takczasembywa.Jeślibędępotrzebowałpaniusług,
zadzwonię.Dowidzenia,pannoYoung.

Rozłączył się, już zdecydowany. Może i była to niezgodność

charakterów,alemiędzynimatąolśniewacąciemnowłosąan-
gielską pięknością coś wyraźnie zaiskrzyło, nieważne, jak bar-
dzo lodowate było jej zachowanie. Wiedział, że przyjechała tu,
byuczestniczyćwimpreziecharytatywnej.NowyJorkmożesię
okazać zaskakuco mały, jeśli ktoś porusza się w określonych
kręgach. Mogą spotkać się znowu przypadkiem, już nie za po-
średnictwemagencjiElizabethYoung.Takjakobiecał.

Wydał przez telefon zwięzłe instrukcje swojej asystentce.

Wmawiał sobie, że jego ekscytacja bierze się stąd, że Julianna
Forddajemuszansęnapubliczneizawodoweodkupienie.Nie
zaśstąd,żejejchłódtakcholerniegozaintrygował.Anistąd,że
pragniejejbardziejniżjakiejkolwiekinnejkobiety.

background image

ROZDZIAŁDRUGI

Następnego wieczoru Lia przyglądała się sobie krytycznie

w wielkim lustrze wiszącym w jej hotelowym apartamencie.
Długawieczorowasukniajaknajejgustbyłazbytwycięta.Nie
miała rękawów, za to głęboki dekolt oraz rozcięcie wysoko na
udzie, a na dodatek była w jaskrawoczerwonym kolorze. Choć
Lia wiła się na myśl o noszeniu tak wyzywacej kreacji, wie-
działa,żedziękitemuzdołaskutecznieodwrócićuwagęodnie-
obecności jej ojca na aukcji charytatywnej w jednym z najbar-
dziejsnobistycznychhotelinaManhattanie,gdziebyłoczekiwa-
ny.

Samachciałasiętamznaleźćniezależnie,bofundacjadobro-

czynna, wspieraca odbudowę regionów dotkniętych katakli-
zmami,byłabliskajejsercu.

Krótkarozmowazojcemuspokoiłająnieco.Wydawałsięwe-

selszy niż w ostatnich dniach. Jego niedawny udar, chociaż ła-
godny,mocnoichobojewystraszył.Powiedziałamu,żewybrała
się na randkę. Ucieszył się tak bardzo, że nie miała serca po-
wiedzieć mu, z kim się umówiła. Ostatnie, czego potrzebował,
tousłyszećnazwiskoBenjaminaCartera.Zpewnościądoszedł-
by do wniosku, że mężczyzna miał jakieś ukryte motywy. Bo
sępy już krążyły, czyhając na szansę, by wykorzystać słabość
LouisaForda.

Liaupewniłasięcodotego,robiącostatniejnocyrozeznanie

w internecie na temat Benjamina Cartera. Znalazła jego zdję-
cie,zrobionezukryciaztrzemanajbardziejnotorycznymiplay-
boyamiisłynnymirywalamibiznesowymi:XandremTrakasem,
DantemMancinimiszejkiemZaynemAl-Ghamdim,którychna-
zwiskanieodmienniełączonozogromnymifortunami,pięknymi
kobietami i niechęcią do zawierania związków. W towarzyszą-
cym fotografii artykule zwracano uwagę na to, że wszyscy oni
mieli w ostatnich miesiącach bardzo złą prasę i spekulowano,

background image

dlaczegopostanowilinaglezjednoczyćsiły.

Zorientowałasię,żepopełniłataktycznybłąd,okazującBenja-

minowiCarterowijawnąniechęć.Niezaprzyjaźniałsięzeswo-
imiodwiecznymiwrogamibezpowodu.Niezaprosiłjej,ottak,
na randkę, kiedy mógł się umawiać z niezliczoną rzeszą pięk-
niejszychichętnychkobiet.Najwyraźniejcośknuł.

Czytając o nim dowiedziała się, że sam stworzył własną le-

gendęczłowiekawywodzącegosięznizin,dorastacegowro-
dzinachzastępczychwQueens,abypiąćsięwgóręwbudowla-
nejhierarchiinawszystkichplacachbudowyNowegoJorku.Na
przestrzenidekadywspiąłsięnasamszczytbranży.Dosłownie.
Jego firma wznosiła obecnie budynek, który miał być najwyż-
szymdrapaczemchmurnaManhattanie.

Według plotkarskich portali był bezwzględny w stosunku do

kobiet, szybko nudząc się kolejnymi zdobyczami, co zdarzało
się zwykle już po jednej lub góra dwóch randkach. Informacje
te nie powstrzymały jednak Lii przed snuciem niebezpiecznie
melancholijnej fantazji, w której wpada na ulicy na Benjamina
Cartera, a on okazuje się po prostu przypadkowym pięknym
nieznajomym. Po raz pierwszy po upokarzacym zerwaniu za-
czyn rok wcześniej czuła, że jakiemuś mężczyźnie udało się
pokonać wysoki mur obojętności, jaki wokół siebie zbudowała.
Totylkodowodziło,żebyłataksamonieodpornanajegourok,
jak inne kobiety. Pomimo swojej oziębłości. Widocznie męski
czarBenjaminaCarteramógłstopićnajgrubsząwarstwęlodu.

Zerkła złowrogo na ekstrawagancki bukiet kwiatów

umieszczonywwazonieprzezsumiennąpokojówkę.Dołączony
doniegobilecikwydowałpodartynakawałkiwkoszu.Alenie
musiała ich stamtąd wyciągać, by przypomnieć sobie, co napi-
sał swoim aroganckim charakterem pisma. Ku własnej irytacji
zapamiętała te słowa bez trudu: „Do zobaczenia, Julianno.
Ben”.

Nie dziwiło jej, że wiedział, gdzie się zatrzymała. Człowiek

taki jak Benjamin Carter miał na pęczki sługusów do brudnej
roboty.

LiachciałazadzwonićdoElizabethYoung,byjeszczerazpo-

twierdzić,żeonjejnieinteresuje,aleuświadomiłasobiewłasną

background image

śmieszność.PomimoswegonieokrzesaniaBenjaminCarternie
upadłbytaknisko,bynagabywaćkobietę.AzakilkadniLiabę-
dzie już daleko, bezpieczna z powrotem po drugiej stronie
Atlantyku. Spojrzała na własne odbicie i z westchnieniem ulgi
przymierzyła misterną koronkową czarną maskę. Na szczęście
motywemprzewodnimaukcjimiałabyćmaskarada.Odsuwając
na bok niepokoce myśli o ciemnym, przystojnym, irytucym
mężczyźnie,zebrałaswojerzeczyiwyszłazhotelu.

Niecałą godzinę później musiała się siłą powstrzymywać, by

niepodciągaćdogórygłębokowyciętegogorsetuswojejsukni.
Kobiety wokół nosiły wprawdzie o wiele odważniejsze kreacje,
ale Lia czuła, że jeśli jeszcze jeden mężczyzna, zerkając jej
w dekolt, omal nie połknie własnego języka, to ona zacznie
krzyczeć. Dopiero kiedy trzej mężczyźni nieodwracacy wzro-
kuodjejbiustuznikliwtłumie,westchnęłazulgą.

Odwróciłasięwposzukiwaniukelnera,żebysięczegośnapić,

wtedyktośwtłumiejąpopchnął.Zachwiałasięniebezpiecznie,
ale czyjeś mocne ręce chwyciły ją i ocaliły przed upadkiem.
Zbicymsercempodniosławzrokiujrzałamężczyznę,bardzo
wysokiegoibarczystego.Miałnasobiebiałysmoking,białąko-
szulę i czarną muchę. Nosił, podobnie jak większość tu obec-
nych, maskę. Tyle tylko, że jego maska zasłaniała mu całą
twarz.Widocznebyłytylkociemne,gęstewłosy.Przezmoment
sercejejdrgnęło,bopomyślałaCzyBenjaminCarterwywarł
na niej aż tak mocne wrażenie, że widziała go w każdym nie-
znajomymmężczyźnie?

–Dobrzesiępaniczuje?–odezwałsięczłowiekwmasce.
Uspokoiła się momentalnie, nie rozpoznając tego zniekształ-

conego maską głosu. Czuła ciepło jego dłoni na nagiej skórze
i uświadomiła sobie, że nadal ją podtrzymuje. Skołowana, cof-
łasięokrok.

– Świetnie, dzięku Przepraszam. Szukałam kelnera, bo

chcemisiępić.

– Pani pozwoli. – Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki

ujegobokunatychmiastzjawiłsiękelnerinieznajomypodałjej
kieliszek szampana. Zauważyła, że sam nie pił. Pociągnęła łyk

background image

zimnegomusucegotrunkui,uspokajającsiępowoli,odsuła
nabokjakolwiekmyśloBenjaminieCarterze.–Panniepije?

– Lubię zachowywać przytomność umysłu. Zresztą moja ma-

ska nie ułatwia mi picia. Musiałbym ją najpierw zdjąć, a to by
popsułozabawę.–Głosmiałchłodny,sardoniczny.Głęboki.

Poczuła lekkie podniecenie. Nie mogła widzieć jego oczu,

schowanych pod maską. Nie wiedziała, czy spoczywają na niej
iczypodobamusięto,cowidzi.Czułaprzyjemneciepłoinie-
znaną pewność siebie. Zdusiła histeryczny chichot. – Powinien
panwybraćjakąśmniejkłopotliwą.

Tłumzdawałsięnapieraćnanichzewsząd,popychającichna

siebie.

–Robisiętutajtrochęklaustrofobicznie,nieuważapan?
–Możewyjdziemynapowietrze?
Przytakłazbicymsercem.Zręcznieuwolniłjąodniedopi-

tegokieliszkaipodałjejramię.Otworzyłprzeszklonedrzwina
tarasiwyprowadziłjąnapowietrze.Jesienne,jeszczeniezimo-
we powietrze było rześkie. Odsuła się od niego i wzięła głę-
bokiwdech.Poczułazawrótgłowy.Złożyłatonakarbmusuce-
go wina i nagłego dotlenienia. Wokoło błyszczały światła Man-
hattanu, opodal majaczył ciemny Central Park. Oboje milczeli,
aletaciszaniebyłakrępuca.

– Ten widok nie mógłby mi się znudzić, nawet gdybym tu

mieszkała.

Mężczyznaodwróciłsiędoniej.
–Agdziepanimieszka?
Zerkłananiego.To,żeniewiedziała,zkimwłaściwieroz-

mawia,byłowpewnymsensiewyzwalace.Możnabyłoporzu-
cić konwencjonalną towarzyską uprzejmość. Jego szeroki tors
podkoszuląsprawiał,żeświerzbiłyjąręce.Czułasięprzynim
bardzokobieco.

–PodLondynem,wRichmond.
Mężczyznalekkogwizdnąłzpodziwu.Uśmiechłasię.
–Znapantomiejsce?
–Toprzyjemnaokolica.Zamożna.–Usłyszałauśmiechwjego

głosie.

–Biletynatenwieczórkosztowałyodsześciutysięcydolarów

background image

wzwyż za sztukę, więc zgaduję, że nie są panu obce bardziej
luksusowerejony.

–Nieprzeczę.–Wzruszyłlekkoramionami.
Zdawało jej się, że dostrzega błysk jasnych oczu zza maski

i serce jej zabiło. Nigdy nie czuła się komfortowo, flirtując, bo
dorastała bez matki, która mogłaby służyć jej w takich spra-
wach radą. Szkoły z internatem dla dziewcząt, do których
uczęszczała, także nie pomogły jej oswoić się z towarzystwem
chłopcówimężczyzn,chociażudałojejsiępokonaćwtymcza-
sie dojmucą nieśmiałość, zatruwacą jej dzieciństwo. Ale
tamta niezręczna, jąkaca się dziewczynka nawet teraz kryła
sięwLiigdzieśgłębokoiwieleztego,couzewnętrzniała,było
usilniewypracowane.Takskutecznie,żejejbyłynarzeczonynie
mógł uwierzyć, gdy odkrył, że była dziewicą, kiedy po raz
pierwszyposzlidołóżka.Tojeszczezwiększyłoupokorzenie,ja-
kieodczuwała,kiedytodoznanieokazałosiębolesneiprzytła-
czace.

Terazjednakczułasiępewnasiebieibeztroska.
–Awięcpańskąrolądziświeczórjestbyciemożliwienajbar-

dziejtajemniczyminierozpoznawalnym?

–Udajemisię?–powiedziałtolekko,aleonawyczułarosną-

cenapięcie.

–Cóż,nierozpoznawalnośćdoprowadziłpandoperfekcji.
– Ach, najwyraźniej muszę jeszcze popracować nad tajemni-

czością.

Liaodniosłanieodpartewrażenie,żebycietajemniczymprzy-

chodziłomubeztruduiwiedziałotym.Nawetniewidzącjego
twarzy,wyczuwaławnimautoryteticharyzmę.Byłkimś.

–Czyprzedstawimysięsobie?–spytałabeztrosko.
–Achciałabypani?
Przytakła,apotemlekkozadrżała.Wyczuwałajegospojrze-

nie, chociaż nie widziała jego oczu. Było niczym pieszczota.
Najwyraźniejzmylonyjejdrżeniem,zdjąłmarynarkęiotuliłnią
jej ramiona, zanim zdołała zaprotestować. Poczuła ciepło jego
palcównaskórze.

–Dziękuję–jejgłoszabrzmiałochryple.
Stałterazbliżej,wystarczaco,bymogłapoczućbardzomę-

background image

skizapachznutamidrzewnymiipiżmowymi.

Nieznajomyodezwałsięgłębokimgłosem.
–Czynapewnochcepani,byśmysięsobieprzedstawili?
–Niejestempewnaaleniemożemyukrywaćsiębezkońca.
Znowuusłyszaławjegogłosieuśmiech.
–Tojednakkuszące,prawda?
Kiwłagłową,czując,jakcośsięwniejroztapia.Bezradnie

zrobiłakrokwjegostronę.Onzbliżyłsiędoniejwtymsamym
momencieidotknąłdłoniąjejbrody.

–Jestpanipiękna,czywiepaniotym?
Potrząsnęła głową, zawstydzona. Wiedziała bez fałszywej

skromności,żemogłasiępodobać,alenigdynieczułasiępięk-
nością. Czasem dostrzegała u innych kobiet wrodzoną zmysło-
wość, której im zazdrościła. To nie miało nic wspólnego ze
świetną figurą czy ładną buzią. Ale teraz nawet z twarzą
wpołowiezakrytąmaskąodkryławsobiecośtakiego.Ustajej
zadrżałyiwyobraziłasobie,żeonnaniepatrzy.Rozchyliławar-
giAtmosferazrobiłasięgęstaiciężka.

Wyciągnęłarękęidotknęłajegomaski.Sercebiłojejtakmoc-

no, że zastanawiała się, czy on to słyszy. Desperacka pragnąc
ujrzećjegotwarzidotknąćustamijegoust,uniosłamumaskę,
alechwyciłjązanadgarstek,powstrzymującją.

–Możeniespodobasiępanitenwidok.
Potrząsnęłagłową.Musiałasiędowiedzieć,kimonjest.Uwol-

niłaswojądłońszarpnięciemiwłaśniemiałazerwaćmumaskę,
kiedyjakiśgłosprzedarłsięprzezciężkąciszę.

–Lia!Tujesteś.Wszędziecięszukam!Musiszmipomóc.
Nastrójprysnął.MężczyznacofnąłsięirękaLiiopadła.Serce

biło jej tak gwałtownie, jak gdyby właśnie się całowali. Uświa-
domiła sobie, że cała drży. Miała ochotę krzyczeć. Intruzem
okazałasięzaprzyjaźnionazniąszefowaaukcji,mieszkacatu
nastałeAngielka,Sarah.Spotykałysię,ilekroćLiaprzyjeżdżała
doNowegoJorku.

–Cosięstało?
–StacySomers,tasupermodelka,miałatuprzybyćnaaukcję,

którarozpoczynasięzadziesięćminut–oświadczyławpanice.
–Umowabyłataka,żewystawinaaukcjiswójpocałunek,ate-

background image

razutknęliśmy.

Liaszerokootworzyłaoczy.
–Alechybaniemyślisz,żejązastąpię?–Pewnośćsiebiena-

tychmiast ją opuściła. – Daleko mi do supermodelki i prawie
niktmnietuniezna!

Przyjaciółkaspojrzałananiąoszalałymwzrokiem.
–Lio,błagamcię.Wyglądaszdzisiajfantastycznie.Nikogonie

dzieobchodzić,kimjesteś.Toaukcjadobroczynna.Specjalna
atrakcja, wydrukowana w programie i moja szefowa wścieknie
się,jeślicałyplanweźmiewłeb

Liapoczułasięosaczona.Samamyślotym,żewszyscybędą

się na nią gapić, przyprawiała ją o zimne poty. Wtedy odezwał
sięgłębokigłoszzajejpleców.

–Jazapłaciłbymzatwójpocałunek.
Spojrzała do góry. W momencie paniki niemal zapomniała

ojegoobecności.Aterazpoczułapodniecenie.

– Przepraszam, ale kim pan jest? – To pytanie zadała Sarah,

a Lia nagle przestraszyła się, że nieznajomy wyjawi swoje na-
zwisko.Wułamkusekundypodładecyzję.

–Zrobięto.
Przyjaciółkawestchnęłazulgą.Liazdjęłamarynarkęioddała

ją nieznajomemu. Ich dłonie dotknęły się na moment i poczuła
dreszcz. Czy podejmie rzucone mu wyzwanie? Czy wylicytuje
pocałunekzniąiwyjawi,kimjest?Zanimmogłasięnadtymza-
stanowić,Sarahchwyciłajązarękęipociągnęłazasobądoza-
tłoczonejsali,trajkoczącotym,cochciała,byLiazrobiła.Ztru-
demcokolwiekdoniejdocierało.

Zerkłatylkorazdotyłu,alenieznajomyzniknął.Przezsza-

loną, krótką chwilę zastanawiała się, czy nie był wytworem jej
wyobraźniiczyjeszczekiedyśgozobaczy.

– A teraz, kto rozpocznie licytację pocałunku z naszą uroczą

angielską różą, Julianną Ford. – Zza wysokiej mównicy rozległ
sięaksamitnygłosprowadzącegoaukcję.

Benjamin stał z boku ze skrzyżowanymi ramionami i dłońmi

wsuniętymi pod pachy. Bał się, że mógłby się rzucić i udusić
nimikażdego,ktoośmieliłbysięwylicytowaćpocałunekzesto-

background image

cąnapodiumkobietą.Zwłosamiodgarniętymidotyłuiodsło-
niętą długą szyją Lia wyglądała kusząco, a jednocześnie dziw-
nie bezradnie. Pomyślał, że ktoś z jej kręgu towarzyskiego po-
winien być przyzwyczajony do pokazywania się publicznie
w taki sposób. Wczoraj wieczorem z pewnością nie brakowało
jejpewnościsiebie.

Terazmiałanasobiewymyślną,czarnąkoronkowąmaskę,za-

słaniacą górną połowę jej twarzy, która dodawała jej urodzie
tajemniczości. Ale nie zasłaniała jej błyszczących niebieskich
oczuanitychcudownychust.

Wyczuwałzainteresowaniezestronyinnychmężczyznigwał-

towny przypływ zaborczości, jakiej wcześniej nigdy nie odczu-
wałwobecżadnejinnejkobiety.Zprzoduodezwałsięjakiśgłos:

–Pięćtysięcydolarów!
Ofertyrosły.Dziesięćtysięcy,piętnaściedwadzieścia
Naglerozległsięgrzmiącygłos.
–Pięćdziesiąttysięcy!–Benrozpoznałtengłosmomentalnie.

Należałdojegoodwiecznegorywala,odlatpróbucegozrujno-
waćmufirmę.Widział,jaktenmężczyznaprzedzierasięteraz
przez tłum, mały i przysadzisty, z wytrzeszczonymi oczami
i kroplami potu na brwiach. Nawet ze swego miejsca widział,
jakoczyJuliannyzamaskąogromniejąnatenwidok.

Prowadzący aukcję uniósł młotek i spytał, czy ktokolwiek

chciałbyporazostatnipodnieśćstawkę.Niktsięnieporuszył.
MyślotamtymczłowiekuzbliżacymsiędoJuliannywzbudziła
wBenieagresję.Prowadzącyopuściłmłotekraz,potemdrugi
Kiedy już miał uderzyć po raz trzeci, Ben przerwał ciszę pew-
nymgłosem.

–Miliondolarów.
Tłumzwestchnieniemodwróciłsięwjegostronę.Benzbliżył

siędopodium,aludziesięprzednimrozstępowali.

– Ale chcę czegoś więcej niż pocałunek. Za milion dolarów

chcęspędzićzJuliannąFordcaływeekend.

To był on. Nie był wytworem jej wyobraźni. Próbowała zna-

leźć go w tłumie, kiedy ludzie podbijali stawkę za pocałunek,
zwijając się ze wstydu, ale próbując nie dać tego po sobie po-
znać.Całajejpewnośćsiebieibrawura,jakieodczuwała,stojąc

background image

natarasie,wblaskureflektorówzbladły.

Ale on był tutaj. Nadal w masce, podobnie jak wielu innych.

Kimonbył?Jakgdybyczytającjejwmyślach,powiedział:

–Jeślisiępanizgodzi,wyjawięswojątożsamość.
Sercejejzabiło.Kusiłoją,byrzucićnawiatrostrożnośćiza-

chowaćsięniekonwencjonalnie.Pomijającwszystko,darowizna
milionanajejulubionąfundacjębyłafantastyczna.Prowadzący
aukcjęchrząknąłlekko.

–PannoFord?Czyakceptujepanitewarunki?Totrochęnie-

typowe

Zpoczuciem,żeskaczegłowąwdółwnieznane,przytakła

nerwowo. Wiedziała, że nikt więcej nie podbije stawki, bo kto
postawiłbywięcejniżmilion?Tobyłoszaleństwo.

– Myślę, że wszyscy chcielibyśmy się dowiedzieć, kim jest

nasz tajemniczy darczyńca, a już na pewno panna Ford, która
maspędzićznimweekend–powiedziałprowadzący.

Nerwowy śmiech przebiegł przez tłum, kiedy mężczyzna się-

gnął do twarzy, by zdjąć z niej maskę. Sekundę wcześniej Lia
uchwyciłabłyskniebieskichoczuidreszczprzebiegłpojejkrę-
gosłupie. Nie. To niemożliwe. Tylko nie to. Czarna maska opa-
dła i wokół rozległo się zbiorowe westchnienie kobiecego za-
chwytu, kiedy Benjamin Carter ukazał się w całej swojej ciem-
nej,męskiej,chełpliwejurodzie.

Lia zachwiała się jak pod ciosem. Dyrektorka fundacji pode-

szładoniejzbłyszczącymioczami,ściskającjejrękęimówiąc,
jakwieletodlanichwszystkichznaczyło,aleLiamogłamyśleć
tylkoojednym.Jagozabiję.

Naglewielkaciepładłońowiłasięwokółjejłokcia,wywołu-

jąc w niej dreszcze. Usiłowała wyrwać mu ramię, ale on tylko
wzmocniłuściskikolejnydreszczprzebiegłpojejciele,niecał-
kiemnieprzyjemny.Kiedydyrektorkafundacjiwznosiłanajego
cześćpeany,powiedziałgładko:

– Panna Ford zainspirowała mnie swoim oddaniem, oferując

siebiedladobrafundacji,ajakwiecie,tasprawabliskajestmo-
jemusercu.

Akurat.Niczegotakniepragnęła,jakzaatakowaćgoipowie-

dzieć mu, co myśli o jego ekstrawaganckim wyczynie, ale nie

background image

mogła.Niepotakiejpublicznejdemonstracjihojności.

Wkońcupożegnałdyrektorkęfundacjiiwyszedłzsali,zabie-

rajączesobąLię.Ludziepatrzylizanimiiszeptali.Liauchwy-
ciławięcejniżkilkazazdrosnychspojrzeńimiałaochotęzawo-
łać: „Ależ proszę, weźcie go sobie!”. Ale tylko zacisnęła zęby,
wychodząc.

Gdyznaleźlisięwlobby,zaprowadziłjądokąta,gdzieskryli

siępodwysokimipalmami.Liawkońcuoswobodziłarękę.

–Copan,dodiabła,wyprawia?
Wsadziłręcewkieszenie,absolutnieodprężony.
– Poza okazaniem niezwykłej hojności, myślę, że reszta jest

dosyćoczywista–zamruczał.

– To – wyrzuciła z siebie – to była najbardziej prostacka de-

monstracjabogactwa,jakąwidziałamwżyciu.

– Nie wydawałaś się specjalnie uszczęśliwiona na myśl o po-

całunkuzSaulemGoldsteinem.

Zmusiłasię,żebysięniewzdrygnąćnawspomnieniewidoku

pulchnychusttamtegomężczyzny.Uniosłabrodę.

– Wolałabym całować się z nim codziennie przez tydzień niż

spędzićchoćbyminutęwpańskimtowarzystwie.

Prychnąłkpiąco.
–Takiesilneemocje,Lio
Zarumieniłasię.
– Tylko przyjaciele i członkowie rodziny nazywają mnie Lią,

apandonichnienależy.

–Zraniłaśmnie–Przyłożyłdłońdoserca.
Nie mogła sobie wyobrazić niczego, co mogłoby zranić tego

człowieka. Był niczym żywioł. Odporny na jakiekolwiek groźby
inieustannieokazywanąprzezniązłość.

–Niemusiałaśsięnatogodzić–zauważył.
– Zdradził pan swoją tożsamość już po tym, kiedy wyraziłam

swoją zgodę. Zadził mnie pan w ślepą uliczkę, panie Carter.
Niemiałamwyboru.

Oczymuzalśniły.
–Myzawszemamywybór,Lio.
– Zwodził mnie pan, chowając się za swoją maską. Dlaczego

niepowiedziałpan,kimjest?

background image

–Adlaczegopaniminiepowiedziała?
Zacisnęładłoniewpięści.
–Wykorzystałpansytuację.Najwyraźniejniewielekobietwy-

chodzizrandekzpanem,alejeślitozpowodupańskiejurażo-
nejdumy,to

–Niebądźśmieszna.Naprawdęmyślisz,żejestemażtakma-

łostkowy,żebyzapłacićniebotycznąkwotęzaweekendzkobie-
tą,któradałamikosza?

Stocy przed nią mężczyzna na pewno nie był małostkowy.

Lia nagle uświadomiła sobie, że nie była pewna, czy chce się
dowiedzieć,dlaczegowłaściwiezapłaciłzaniąwszystkietepie-
niądze.

–Niebędzieżadnegowspólnegoweekendu.Toniedorzeczne,

żemiałabymdokądkolwiekjechaćznieznajomym.Wszyscyzro-
zumieją,żetobyłtylkotakigest.

Potrząsnął głową i podszedł bliżej, a ona poczuła, że traci

równowagę.Chciałaodniegouciec.Daleko.

–Niechpanposłucha–powiedziałalodowatymtonem.–Nie

wiem, jak tutaj w Ameryce, ale my w Anglii nie lubimy takich
demonstracji bogactwa. Doceniam, że zobowiązał się pan wes-
przeć fundację pokaźną kwotą, ale nie ma mowy, żebym poje-
chałazpanemdokądkolwiek,zamiliondolarówlubnie.

BenjaminCarter,niechgodiabli,tylkosięuśmiechnął.
–Niemusiszbyćtakaprotekcjonalna,skarbie.
Zrobiło jej się goco. Zwykle nigdy nie zniżała się do takiej

impertynencji,aletenmężczyznabudziłwniejdiabła.

– I owszem, pojedziesz ze mną. Bo jeśli nie, to oznajmię dy-

rektorce fundacji, że choć publicznie zaakceptowałaś warunki,
to odmawiasz wypełnienia swoich zobowiązań. I dlatego wyco-
famswojepieniądze.

KrewspłyłaLiidonóg.
–Nieośmieliszsię.
Wyjąłręcezkieszeniiskrzyżowałjenapiersi.
–Naprawdęchceszmniesprawdzić?
Osaczonaiprzypartadomuruspytała:
–Dlaczegotorobisz?Jeśliniezzemstytodlaczego?
Patrzyłnaniąprzezdługąchwilę.

background image

–Tobardzoproste,Lio.Pragnęcię.

background image

ROZDZIAŁTRZECI

Coś zaiskrzyło i tamte bardzo bezpośrednie słowa Bena zda-

wałysięwisiećmiędzynimijakwyzwanie.Zszerokootwartymi
oczamipróbowałazrozumieć,cowłaściwiepowiedział,awkoń-
cuodezwałasięlodowato:

– A więc pragnie mnie pan tak bardzo, żeby zapłacić za tę

przyjemność milion dolarów? Nie wiem, z kim pan się zwykle
zadajeanizakogomniepanbierze,aleniejestemjakąśluksu-
so

– Doskonale wiem, kim jesteś – przerwał jej szorstko, roz-

złoszczonyjejinsynuacją.

Od dawna nie czuł potrzeby tłumaczenia się przed kimkol-

wiek,ajużnapewnonieprzedkimś,ktopochodziłzesferyto-
warzyskiej, która odwróciła się niegdyś do niego plecami. Ale
niemógłsiępowstrzymać.

–Nigdywżyciuniepłaciłemkobiecie.Niemuszę.
Odziwo,zarumieniłasięinagleprzestałabyćtakapewnasie-

bie.

–Comapannamyśli,mówiąc,żewiepan,kimjestem?
– Może nie należysz do rodziny królewskiej, ale jesteś księż-

niczką.Kimś,komunigdyniczegowżyciunieodwiono.Nie
lubisz mnie, bo cię podniecam, a ty nie lubisz, kiedy podnieca
cię ktoś, kogo uznajesz za gorszego od siebie. Tam na tarasie,
zanim wyjawiłem swoją tożsamość, nie miałaś żadnych uprze-
dzeń,sądzącwidocznie,żejestemkimśbardziejdystyngowa-
nym.

Emocje grace na jej twarzy stanowiły fascynucy widok.

Szok.Gniew.Uraza.Apotemwściekłość.

–Bawiłsiępanzemnąjakkotzmyszą.Skorotakniskomnie

panocenia,todlaczegochcepanspędzićzemnąweekend?

Chciałaodejść,alepowstrzymałją,kładącrękęnajejramie-

niu. Miała jedwabiście gładką ciepłą skórę, pod dłonią wyczu-

background image

wał kruchość jej szczupłego ramienia. Poczuł się prostakiem,
niezasługucym na to, by jej dotykać. Ale nie zwolnił uścisku.
Odwróciłasię,jejoczylśniły.

– Puść mnie i niech cię diabli. A tak na marginesie, wcale

mnieniepodniecasz,anitrochę.

Opamiętałsiętrochę,widzącjejwzburzenie.
–Tocomówiłem,niemiałobyćosobistymatakiem.Takzosta-

łaś wychowana. Chciałem tylko podkreślić, że ostatnią rzeczą,
jakąmożnaotobiepomyśleć,tożejesteśluksusowąprostytut-
ką.Aleniemogęznieśćkłamstwa.

–Jakiegokłamstwa?–zaniepokoiłasię.
–Tego.–Przyciągnąłjągwałtowniedosiebieinakryłjejusta

swoimi. Wszystko, co wcześniej między nimi zaszło, uległo za-
pomnieniu, kiedy świat zapłonął białym płomieniem. Ben czuł
tylkodotykjejponętnychustijejciaładopasowucegosiędo
jego ciała, jak gdyby było dla niego stworzone. Przyciągnął ją
bliżej i zanim mogła się powstrzymać, zaczęła odpowiadać na
jegopocałunki.Rozchyliławargi,akiedyjegojęzykdotknąłjej
zyka,byłazgubiona.Uchwyciłasięczegośkurczowo,byustać
nanogach,itobyłyjegoramionaprzypominacejejoobłędnej
sile jego ciała. Jej były narzeczony nigdy nie wzbudził w niej
tejpasjianidesperacji.

Tenpocałunekbyłbrutalnyidelikatnyjednocześnie,niezwy-

kle namiętny i czuły. Dopiero, kiedy oderwał usta od jej warg,
szarpła się gwałtownie i dała chwiejny krok do tyłu, gapiąc
sięnaniegowosłupieniu.Ustamiałaspuchnięteisuknięwnie-
ładzie. Obciągnęła ją gorączkowo. Misternie upięte włosy
zmierzwiłysię,ajejczarnamaskależałanazieminieopodal.

–Niewiem,cotobyło–odezwałasięsłabymgłosem.
–Ajawiem.Tobyłdowódnato,żenaprawdęciępodniecam.

Oczywistyniestetytakżedlaresztyświata.

Zamarła.
–Cotoznaczy?
Carterzerknąłdotyłunacoś,czegoniemogłazobaczyć.
–Myślę,żeśledząnaspaparazzi.
Zrobiłojejsięzimno.
–Towszystkozpańskiejwiny.Gdybymniepannienagabywał

background image

iniepodbiłtakidiotycznielicytacji,niemiałobytomiejsca.

Miał czelność wzruszyć ramieniem. Uniósł koniuszek ust

wseksownymuśmieszku.

– Skarbie, udowodniłem tylko, że między nami istnieje ener-

giazdolnazasilićmałepaństwo,więctobyłonieuniknione.

–Niejestempańskimskarbemimamtegodość.Wychodzę.
Tym razem nie usiłował jej powstrzymać, powiedział tylko

beznamiętnie:

–Natwoimmiejscubymtegonierobił.
Znajwiększąniechęciąodwróciłasięispytałanonszalancko:
–Anibydlaczego?
–Zgodziłaśsięprzyjąćwarunkiaukcjiiwcalenieżartuję,mó-

wiąc, że wycofam swoją dotację, jeśli ty nie wypełnisz swojej
częścizobowiązań.Awtedypaparazzibezlitośnieruszązatobą
wpogoń.–Podszedłbliżej.–Wiem,żezostajesztudoprzyszłe-
go tygodnia i nie masz niczego w planach, może poza zakupa-
mi.Niemaszpretekstu,żabyodwićwyjazduzemną.

Miała ochotę tupnąć. Znowu osądził ją pochopnie. Zakupy!

Napewnouśmiałbysiędołez,wiedząc,żetaknaprawdęplano-
wała wybrać się na cykl wykładów na Uniwersytecie Nowojor-
skim.Podjegocharyzmąkryłosięcośbezlitosnegoinaglepo-
czułasięcałkiembezradna.Niemiaławątpliwości,żejeśliodej-
dzie, on wycofa swój milion. Ale jeśli musiała ścierpieć jego
apodyktycznąipyszałkowatąarogancjęprzezweekenddlawyż-
szego dobra, to trudno. Po prostu nie będzie już taka uległa.
Ijużzpewnościąwięcejgoniepocałuje.

Unoszącbrodę,odezwałasięnajchłodniej,jaktylkomogła:
– Wydaje się, że nie zostawia mi pan w tej sprawie wyboru.

Kiedywięcruszamyidokąd?

Ztriumfalnymbłyskiemwoczachchwyciłjązarękę.
– Jeśli nie teraz, to kiedy? Pojedziemy najpierw do twojego

hotelu,żebyśzabrałanajpotrzebniejszerzeczyipaszport.

Zatrzymała się gwałtownie. Świadoma obecności wokoło lu-

dzisykła:

–Paszport?Dokąd,ulicha,mniepanzabiera?
– To by zniszczyło całą frajdę, nie sądzisz? Nie obawiaj się,

Lio,zemnąbędzieszcałkowiciebezpieczna.

background image

Zadrżała.Nigdynieczułasięmniejbezpieczna.Toniemiało

nic wspólnego z fizycznym bezpieczeństwem. On stanowił za-
grożeniedlajejzmysłów,wobecktóregobyłabezbronna.

– Nic się nie wydarzy w ten weekend, panie Carter. Nieważ-

ne,wcopanwierzy.Tenpocałunekbyłpomyłką.

Uśmiechnąłsiędrapieżnie.
– Nigdy nie musiałem zmuszać kobiety, żeby szła ze mną do

łóżka,iniezamierzamrobićtegoteraz.Cokolwieksięwydarzy,
dziezatwojązgodą,zapewniam.

Potem,zanimzdążyłasięzorientować,cosiędzieje,podałjej

szal i znaleźli się przed wejściem, a Carter otwierał przed nią
drzwidolśniącegosportowegosamochodu.Miłagosztywno
iwsiadłaznajwiększągodnością,najakąjąbyłostać.Kiedyob-
szedł samochód z gibkim zwierzęcym wdziękiem i wśliznął się
nasiedzenieobok,przynoszączesobątenswójfascynucypiż-
mowy zapach, usztywniła się jeszcze bardziej. Czuła na sobie
jego spojrzenie, ale patrzyła prosto przed siebie, przysięgając
sobie, że mu się oprze. Jakolwiek prowadził grę, nie chciała
braćwniejudziału.

Lodowatąciszęprzeplatałymonosylaboweodpowiedzikobie-

ty, skulonej w fotelu po drugiej stronie prywatnego samolotu
Bena, ze wzrokiem skierowanym w okno i szczelnie otulonej
szalem,zciemnymiwłosamiopadacyminaramionaIrytacja
icośniedacegosiębliżejzdefiniowaćdręczyłoBenanamyśl,
że nie byłoby jej tutaj, gdyby nie zapłacił miliona dolarów. Ale
odsunąłtemyślinabok.Byłaitylkotosięliczyło.

Godzinę wcześniej wystartowali z prywatnego lotniska w po-

bliżu Newark, po tym, jak pojechali do jej apartamentu, żeby
zabrała paszport i najpotrzebniejsze rzeczy. Właśnie miała
wejśćdołazienki,żebysięprzebrać,kiedypowiedziałostro:

–Niemamynatoczasu.
Ciskając wzrokiem lodowate pioruny, wyszła sztywno z apar-

tamentu,pozostawiającmudoniesieniabagaż.Odgrywałarolę
księżniczkinacałego,zacomógłwinićtylkosiebie,skorotakją
nazwał. Musiał przyznać, że stanowiła intrygucy zbiór prze-
ciwności.Wtedynamaskaradziewykorzystałto,żesamrozpo-

background image

znał ją od pierwszej chwili. Zamierzał powiedzieć jej, kim jest,
alebyłatakzaskakucomiłaizalotna.Podniecaca.Takbar-
dzo inna niż podczas ich pierwszego spotkania, że nie chciał
psuć nastroju, ujawniając swoją tożsamość. Skrzywił się teraz.
Poddawanie się słabości nie było w jego stylu. Miał na celu
uwiedzenie jej, a w końcu, w miarę możliwości, małżeństwo
znią.

Chociaż w tym momencie idea domowego szczęścia z tą ko-

bietąwydałasięBenowizbytnaciągana.Czybyławartaażta-
kiegozachodu?Mnóstwojegodawnychkochanekniekryłochę-
ci,byzostaćpaniąCarteroAjednakbardzoniechciałpo-
zwolićjejodejść.Bojejpragnął.

Wkońcuodwróciłodniejwzrokiszarpnięciemrozwiązałso-

bie muchę. Czuł się głupio, że nie pozwolił jej przebrać się
wcześniej. Świadomość, że pod cieniutką tkaniną kryło się to
kusząceciało,niepomagałaostudzićjegopożądania.

–Niebyłożadnychpaparazzich,prawda?–Uniósłgłowęiuj-

rzał,jakLiamrużybłękitneoczy.

– O ile pamiętam, powiedziałem „myślę, że jesteśmy śledze-

ni”.

–Niewierzę,żedałamsięnabrać.
– Nie miałaś wielkiego wyboru. – Wzruszył ramionami i upił

łykkawy.

Zacisnęłaponętneusta,aonmiałwielkąochotąichdotknąć

isprawić,bysięrozchyliły.

–Podobamisię,żenazywającięLią–powiedziałzamyślony.–

Tobrzmimniejchłodno.

Zarumieniłasię.
–Jakjużpowiedziałam,toimiętylkodlaznajomychirodziny.
Benuśmiechnąłsię,ubawionyjejzakłopotaniem.
–Jesteśmyczymświęcejniżprzyjaciółmi,Lio.Nieznamtwo-

ich przyzwyczajeń, ale w moim świecie przyjaciele nie cału
siętak,jakmywcześniej.Kochankowietak,tocoinnego.

Liarzuciławzrokiemzasiebie,gdziewdyskretnejodległości

siedziałaobsługaisykła:

–Mynigdyniezostaniemykochankami,panieCarter.
Ben zignorował to i oparł się wygodnie w fotelu, wyciągając

background image

nogi.

–Ztyłujestsypialnia.Powinnaśodpocząć.Czekanasjeszcze

conajmniejsiedemgodzinwpowietrzu.

–Nadalsiępanupiera,byniemówićmi,dokądlecimy?
Zrobiłniewinnąminę.
–Izepsućcałąniespodziankę?
–Nielubięniespodzianek,panieCarter.
– Lio, proszę cię – zamruczał, znakomicie się bawiąc. – Mów

miBen.

Przez chwilę wyglądała, jak gdyby miała ochotę go uderzyć,

apotemodpięłapasyiwstałazfotela.

–Jestpannieznośny.Wszystkotojestniedozniesienia.–Się-

gnęłapotorbędoschowkanadgłową.Przytymruchuszal,któ-
rym była owinięta, osunął się na podłogę. Ben podniósł go
i omiótł wzrokiem jej kształty, a szczególnie jędrną pupę. Od-
wróciła się szybko i wyrwała mu szal z rąk. – Idę się przespać
inieżyczęsobie,bymiprzeszkadzano.

–Ależproszę,czujsięjakusiebie–uśmiechnąłsięBen.
Przeszłaenergicznienatyłsamolotu,asukniatańczyławokół

jejciałaidługichsmukłychnóg.Weszładosypialni,zatrzasku-
jąc za sobą drzwi tak mocno, że Ben się skrzywił. Usłyszał po-
tem wyraźne kliknięcie przekręcanego zamka. Odczuwał dzi
pokusę,bypójść,kopniakiemotworzyćdrzwidosypialniiudo-
wodnić Lii, że byli kimś więcej niż przyjaciółmi. Ale przypo-
mniałsobie,żejestprzecieżkulturalnymczłowiekiem.

W kieszeni zawibrował mu telefon. Widząc na ekranie imię

dzwoniącego,zmusiłsiędobeztroskiegotonu.

–Trakas.Czyżbyśsięjużstęskniłzamnąinowymiprzyjaciół-

mi?

– Raczej nie – padła sucha odpowiedź. – W internecie aż hu-

czy o twojej szalonej licytacji na aukcji charytatywnej i wypa-
dzienaweekendzangielskąksiężniczkąztowarzystwa.Myśla-
łem,żemamyzadbaćonasząreputację,aniepogarszaćspra-
wę.

Benspojrzałnazatrzaśniętedrzwidosypialniiodparłprzez

zęby:

–Bezobawy,toczęśćmojegoplanu.ElizabethYoungumówiła

background image

nasnarandkę.Maszdomniecośkonkretnegoczydzwonisztyl-
ko,bypoplotkować?

XanderTrakasmilczałprzezchwilę,apotemspytał:
–I?Jakonasięmiewa?
Benzmarszczyłbrwi.
–Kto?Swatka?
Trakasbyłzniecierpliwiony.
–Oczywiście.
Ben poczuł się niepewnie na myśl o tamtej kobiecie, która

ostrzegałago,bynienagabywałLii.

–Świetnie.Dlaczegociętointeresuje?
–Bezpowodu–padłaszybkaodpowiedź.–Narazie,Carter.–

ITrakassięrozłączył.

Benodłożyłtelefonizerknąłnachmurzonynadrzwisypialni.

Nie miał pocia, co łączyło Xandera Trakasa z dyrektor
agencjiLewiatan,alejeślicośwrodzajutego,wcosambyłte-
raz uwikłany, to życzył mu szczęścia. Na ile poznał Elizabeth
Young,Xanderbardzogopotrzebował.

–Pozwól,żecięoprowadzę.
LiaspojrzałapodejrzliwienaBenaCartera,boniemiałprawa

wyglądaćtakświeżoifantastycznieponocyspędzonejwfotelu
wsamolocie.Przebrałsięzesmokinguwciemnespodnieiczar-
nąkoszulkępolozkrótkimirękawami,eksponucąjegobicep-
sy.Zbudowanybyłjeszczepotężniej,niżsądziła.

–Gdziemywłaściwiejesteśmy?
Wydowali jakąś godzinę temu na międzynarodowym lotni-

skuwSalvadorzewstanieBahiawBrazyliiiświadomośćtego,
jakdalekozajechali,ścięłająznóg.Carterwziąłjeepazotwar-
tym dachem i wiózł ich przez pół godziny poza miasto, wzdłuż
wybrzeża. Lia nie chciała tego przyznać, ale urzekł ją widok
spienionych fal Atlantyku i ciągnących się kilometrami bielut-
kichplaż.

–Wmojejrezydencji,napółnocodSalvadoru.
Wpatrywał się w nią i Lia pożałowała, że nie przebrała się,

kiedymiałaszansętozrobićwsamolocie.Zirytowanaizmęczo-
na,położyłasięnałóżkuubrana.Potem,kiedyobudziłojąpuka-

background image

nieizbytdobrzeznajomygłębokigłosoznajmił,żebędąwkrót-
celądować,małostkowouznała,żeniepoprawimuwtenspo-
sób samopoczucia po tym, co jej zrobił, i pojawiła się nadal
ubranawsuknię.Aleterazczułasięgłupio.Dlategopowiedzia-
łabezczelnie:

– Niby co mnie powstrzyma przed zabraniem jeepa i powro-

temdoSalvadoru,byzłapaćnajbliższysamolotdodomu?

Odpowiedziałspokojnie:
– Cóż, musiałbym zgłosić kradzież, a tutejsza policja działa

bardzosprawnie.

Ogarłojątosamopoczuciebezradności,cowNowymJor-

ku.Musiałasiępogodzićzrzeczywistością–spędzituweekend.

Jakbyczytającwjejmyślach,Bengestemzaprosiłjądośrod-

ka. Kapitulacja nie była łatwa, ale po kilku sekundach we-
wnętrznejwalkizsuławkońcubuty,mocnojużdacejejsię
weznaki.Wyprostowałasię,trzymającjewrękach,ipowiedzia-
łacierpko:

–Skoro,jaksięwydaje,niemamwyboru,toprowadź.
Weszła za nim do środka, próbując odwracać wzrok od jego

szerokich pleców, szczupłych bioder i sprężystych pośladków.
Niemalzulgąskupiłasięnameblachizpewnymzdziwieniem
ujrzałabłyszczącedrewnianepodłogiiotwartebiałeokiennice,
pozwalaceciepłejbryzieswobodniecyrkulować.Pokojeprze-
chodziły jeden w drugi, przestronne i otwarte. Urządzone ele-
gancko,choćwswobodnymstylu,bezostentacji.

Dostrzegła cenne dzieła sztuki rozrzucone w pokojach i na

ścianach. Wszystko uzupełniało się nawzajem. Wystrój bardzo
odpowiadałjejgustom,ategosięniespodziewała.Przestronny
gabinet urządzony był bardzo komfortowo, z niskimi stolikami
kawowymi i sprzętem audiowizualnym. Olbrzymie albumy po-
święcone sztuce i fotografii nosiły ślady częstego używania,
a jedna ze ścian obwieszona była w całości półkami pełnymi
książek.Ręcejąświerzbiły,żebyprzejrzećichzawartość.

–Maszbardzoutalentowanegodekoratorawnętrz–zauważy-

ła.

– Dziękuję. – Na ustach Cartera błąkał się uśmieszek, więc

spytałazniedowierzaniem:–NieTotwójwłasnyprojekt?

background image

– Niesamowite, ile dobrego smaku dają pieniądze – powie-

dział drwiąco. Wcześniej zarzuciła mu prostactwo, ale teraz to
onaczułasięnieswojo.

–Pięknietu.
Szerokieprzeszklonedrzwiprowadziływprostnaplażęisto-

pyLiizagłębiłysięwrozkosznieciepłym,miękkimpiasku.Fale
Atlantykudelikatnieirytmicznieuderzałyobrzeg.Jużoddaw-
nanieczułasiętakpoprostuzrelaksowana.

–Uważaj–powiedziałprzeciągle–bopomyślę,żecisiętupo-

doba.

Natychmiast spięła się na powrót i gapiąc się na jego plecy,

pożyła za nim z powrotem w głąb domu. Przez środkowy
dziedziniec z basenem ocienionym palmami dotarli do ogrom-
nej kuchni, całej w lśniącej bieli z błyszczącymi urządzeniami
imarmurowymiblatami.

– To królestwo Esmé, mojej gospodyni. Opiekuje się domem

podmojąnieobecnośćiotwieragonamójprzyjazd.Zjawisiętu
później,żebyprzygotowaćkolację.

Przez głowę Lii przemknęła wizja romantycznej kolacji przy

świecachnaplaży,alejązignorowała.Wciszyposzłazanimna
piętro.Milikilkapokoipoobustronachszerokiegokorytarza,
wyścielonegokosztownymdywanem.WkońcuBenotworzyłja-
kieśdrzwi.

–Tojesttwójpokój.
Spojrzała na niego podejrzliwie, a on zrobił niewinną minę,

którejnieufałaaniprzezsekundę.

– Co? Sądziłaś, że nie będę wystarczaco cywilizowany, by

zapewnić ci własny pokój? Już ci mówiłem, że cokolwiek się
zdarzy, będzie za zgodą nas obojga. – Wśliznęła się do środka,
zanimmógłdostrzecjejkonsternację.Niebyłaprzyzwyczajona
do mężczyzn tak bezpośrednich. Zresztą sama nie była pew-
na,czegosięspodziewała.Jednomogłaprzyznać,nieczułasię
zagrożona.Obawiałasiętylkowłasnychemocji.

Upuściłabutynapodłogęipodeszładoogromnychdrzwipro-

wadzącychnabalkonzwidokiemnaplażęiocean.Jakiśmienią-
cy się błyskiem egzotycznych barw ptak właśnie przelatywał.
Benniemusiałsięwcalewysilać,tomiejscesamowsobiemo-

background image

głouwieśćkobietę.

Kiedysięodwróciła,wskazałręką.
–Tamjestłazienka,azaniągarderoba.
Zaciekawionazajrzaładoogromnejłazienkiiwestchnęłazza-

chwytem. Była piękna, z oddzielonym prysznicem i olbrzymią,
wolnostocąwanną.Potemprzezkolejnedrzwiweszładogar-
deroby i oniemiała na widok ilości wiszących tam ubrań. Były
nowe,zkosztownychtkaninzwisałydizajnerskiemetki.

Carteroparłsięnonszalanckoofutrynęzlekkimuśmiechem

wyższości mężczyzny obserwucego kobietę, rozanieloną na
widokszafypełnejpięknychubrań.Spojrzałananiego,mrużąc
oczy.

– A więc w taki sposób zwykle uwodzisz kobiety, które tu ze

sobąprzywozisz?Jednakżebywzbudzićmojezainteresowanie,
potrzebaczegoświęcejniższafypełnejdrogichciuchów.Nieje-
stemażtakpłytkaanizepsuta.

–Prawdęmówiąc,nigdywcześniejnieprzywiozłemtukobiet

–powiedział.–Aleużyczamdomuprzyjaciołomiznajomymbiz-
nesowym. Szafy pełne są ubrań, bo najbliższe sklepy znajdu
się dopiero w Salvadorze. Zatrudniam stylistkę, która zagląda
tupoichwyjeździeiusuwaubrania,którebyłyużywane,prze-
kazującjenacelecharytatywne.

Zawstydziłasię,żetakpochopniegoosądziła.Czynapewno

nieprzywiózłtunigdyprzedtemkobiety?Aleprzecieżktośtaki
jak on nie kłamałby w takiej sprawie. Bo niby po co? Świado-
mość,żemusiałotobyćdlaniegoswoistesanktuarium,speszy-
łają.

–Cóż–powiedziałasztywno–tobardzowspaniałomyślne,ale

przywiozłam własne ubrania. – Dopiero poniewczasie zoriento-
wałasię,żejejjesienno-zimowerzeczyniemiałyzastosowania
wtymklimacie.

Benwyprostowałsięiporazpierwszyodczasu,kiedysiępo-

znali,Liawyczuławnimchłód.Spojrzałnazegarek.

–Tomójpierwszyprzyjazdtutajwtymrokuimamkilkapil-

nych napraw do wykonania. Rozgość się. W kuchni znajdziesz
mnóstwo jedzenia, jeśli zechcesz coś przesić. I wiesz, jak
dojść do plaży. To teren prywatny, nie będziesz przez nikogo

background image

niepokojona.

Odwrócił się i wyszedł. Przez moment stała bez ruchu, pa-

trząc,jakwychodzi.Wtympięknymotoczeniuzłość,jakączuła
z powodu tego porwania, już zbladła. Ale musiała zachować
ostrożność,bynieulectakłatwozauroczeniu,któremuniebę-
dziepotrafiłasięoprzeć.Podbiegłabosododrzwiiwypaliła:

–Jeślitosposób,bydotrzećdomojegoojca,torówniedobrze

możepanjużterazodesłaćmniedoNowegoJorku.Niepozwo-
lę,byktokolwiekgoskrzywdził,uwodzącmnie.

SchodzącyposchodachBenzatrzymałsięgwałtownie.Żadna

dotąd kobieta nie stawiała mu tak skutecznie oporu. I nigdy
żadnatakniskogonieoceniała.Powoliodwróciłsię,zaciskając
zęby, by jej oznajmić, że zamawia dla niej samochód do Salva-
doru.Awtedydostrzegłnajejtwarzywahanie.Malowałsięna
niejbunt,aletakżecoś,czegowcześniejniezauważył,jakiśnie-
ufnybrakpewności.Jakaśbezradność.Pomyślałojejprzeraże-
niu,kiedyprzyjaciółkapoprosiłają,byzastąpiłamodelkęnaau-
kcji.Bosa,ubrananadalwtędekadenckąsuknię,terazjużbar-
dzowymiętą,zrozpuszczonymiwłosamirozwichrzonymiwokół
ramionpodługiejpodroży,byłanajpiękniejsząkobietą,jakąwi-
działwżyciu.Pragnąłjej.

Zrozumiałnagle,żezanicniepozwolijejodejść.
–Niezamierzamobrażaćtwojejinteligencji,zaprzeczając,że

jestemzainteresowanyfirmątwojegoojcaalewtejchwilito
mnienieobchodzi.

Zezdziwieniemstwierdził,żefatycznietakbyło.Wtejchwili

skupiałsiętylkonajednym.NaLii.Iskłonieniujejdouległości.

Przełknęłaślinęiwkońcuodrzekłaostro:
–Nicpanzemnąniewskóra,panieCarter,więcnajlepiejaż

dopowrotutrzymajmysięzdalaodsiebie.

Niemaljejwspółczuł,odpowiadając:
–Niepowinnaśrzucaćmitakiegowyzwania,Lio

background image

ROZDZIAŁCZWARTY

Nie powinnaś rzucać mi takiego wyzwania? Te słowa Benja-

minaCarteranadaldźwięczałyjejwgłowie.Dodiabłaznim.

Tegorankaprzezdwiegodzinykrążyłapourządzonymzprze-

pychempokoju,ażwkońcuprzejrzałagarderobę.Zdetermino-
wana,żebywykorzystaćtęsytuacjęmożliwienajlepiej,wybrała
sobieskromnykostiumkąpielowyijakiśubiórplażowy.Wkuch-
nizjadłalekkilunch,apotemposzłanaplażę.

Wokoło nie było żadnych śladów Benjamina Cartera, ku jej

wielkiej uldze, ale od strony frontu dobiegały jakieś hałasy.
Zdalaoddomu,niechcącspotykaćsięznimtakubrana,znala-
złanaplażyidyllicznyzatekwcieniupalmy.

Przez kilka godzin wmawiała sobie, że jest tu na wakacjach,

naktórewybrałasięzwłasnejwoli.Drzemała,pływałaiczytała
książkę ściągniętą z półki w gabinecie. Wróciła do rezydencji,
kiedy zapadał już zmierzch, i nieomal potknęła się o własne
nogi na widok półnagiego Bena Cartera siedzącego na pokry-
tym dachówką dachu. Jej wzrok natychmiast pobiegł w stro
gładkich mięśni jego szerokiego torsu, poruszacych się ryt-
micznie pod skórą, kiedy przybijał coś młotkiem. Ledwie za-
uważyła,żeśmiałsię,żartujączinnymmężczyzną,któregohe-
banowaskórarównieżlśniłaodpotu.Cartermiałnasobietylko
spłowiałeszortysurfingoweiznoszonetrampki.

Podskoczyła,kiedymelodyjny,figlarnygłoszabrzmiałkołojej

ucha.

–Nienajgorszywidokjaknakoniecupalnegodnia,prawda?–

Ujrzała zadziwiaco ładną młodą kobietę o karnacji w kolorze
ciepłej czekolady, oczach w tym samym odcieniu i szerokim
uśmiechu. Z jaskrawą chustką na głowie doskonale wpasowy-
wałasięwegzotycznetło.KobietaprzedstawiłasięjakoEsmé,
żonatamtegodrugiegomężczyzny.–Przyszłam,żebypaniąod-
szukać. Ben przeprasza, że był zaty całe popołudnie, ale nie

background image

możesiędoczekać,żebyzjeśćzpaniąkolacjęoósmej.

Lia już miała zaprotestować, ale jej samej wydało się to

śmieszne. Ta miła kobieta nie zasługiwała na to, by robić jej
przykrośćtylkodlatego,żegospodarzbyłostatniąosobą,zktó-
rąLiamiałaochotęjeśćkolację.

W każdym razie uciekła przed widokiem Benjamina Cartera

wwersjimniejucywilizowanej,zanimtenmógłsięobcićiza-
uważyć jej reakcję, tak deprymucą dla niej na wielu pozio-
mach.Odkądtokręcilijąmężczyźnipracucyfizycznie?

Wzięła prysznic i ubierając się do kolacji, zamiast dżinsów

ipodkoszulkiwybrałaprostą,czarnąsukienkęzjedwabiuzde-
koltemwłódkę,lekkomarszczonąwtalii.Sięgałajejzakolana.
Jak u zakonnicy, idealnie. Umalowała się dyskretnie, włosy
związała w koński ogon, stopy wsuła w szpilki i zeszła po
schodach,uświadamiającsobie,żejestpunktualna.Burczałado
siebie,żejestpatologicznieniezdolnadospóźnianiasię,nawet
jeślitegochciała,kiedywholuponiżejpojawiłsięCarterzbu-
telkąwinawjednejręceikieliszkiemwdrugiej.

Z robotnika przeobraził się z powrotem w układnego, ele-

ganckiego biznesmena w ciemnografitowych spodniach i lek-
kiej,szarejkoszuli.Zwykleniesfornewłosymiałwciążwilgotne
i przez głowę Lii przemknęła nieprzyzwoita wizja jego pod
prysznicem,zwodąspływacąpoimponucychmuskułach.

– Esmé powiedziała mi, że cię znalazła. Jeszcze raz przepra-

szam,żepozostawiłemcięsamąsobie,aleJoao,jejmąż,zaofe-
rował mi pomoc i udało nam się wspólnie wykonać wszystkie
naprawyzajednymzamachem.

Zachowywałsiętakswobodnie,żepoczułazakłopotanie.
– Nie oczekiwałam, że będziesz mnie zabawiał. Spędziłam

przyjemnepopołudnienaplaży.

–Nienudziłaśsię?–spytałzlekkimniedowierzaniem.
Potrząsnęła głową. To było o wiele przyjemniejsze popołu-

dnie,niżprzyznawałasamaprzedsobą.Ajeślinawetczułasię
odrobinę samotna, to nie z powodu braku towarzystwa tego
człowieka,zapewniłasamąsiebie.

–Pływałamsobieiczytałam.Niemiałamokazjirobićtegood

dawna.

background image

Nie odpowiedział, ale pewnie uznał, że miała na myśli swoje

ostatnie luksusowe wakacje. Nie wyprowadziła go z błędu, nie
obchodziło jej, co sobie o niej myśli Chciała tylko przetrwać
tenweekenddladobradarowizny,jakiejdokonał.

Poszła za nim do salonu, oświetlonego nastrojowo migocy-

mi świecami. Powietrze nadal było nagrzane po upalnym dniu,
stanowiąc cudowną odmianę po przejmucym jesiennym wie-
trzewNowymJorku.Carterodwróciłsięodbarku,przyktórym
otwierałbutelkę.

–Napijeszsię?Toargentyńskiewinozwinnicymojegoprzyja-

ciela.

Kiwła głową i wzięła od niego kieliszek wypełniony schło-

dzonym białym winem. On sam podniósł szklankę z czymś, co
wyglądałonawodę.Przypomniałasobie,żenaichniby-randce
też nie zawił alkoholu. Nie pił także podczas charytatywnej
aukcji.

– Pan nie pije? – usłyszała swój głos, zanim mogła powstrzy-

maćtesłowa.

Potrząsnął głową, wskazując jej miejsce na sofie. Sam usiadł

na innej, po drugiej stronie stolika kawowego, ramię oparł na
oparciu,beztruduwypełniającprzestrzeńswojąokazałąposta-
cią.Liaodwróciławzrokipociągnęłałykwina.Spłyłojejdo
gardła niczym chłodny jedwab i natychmiast zaszumiało jej
wgłowie.

Odezwałsiędopieropochwili.
–Niepiję.Wogóle.
Wzruszyłaramionami,jakgdybyniewzbudziłjejciekawości.
–Samadużoniepijęzwykleograniczamsiędodwóchkie-

liszków.

W drzwiach pojawiła się Esmé, zapraszając ich na kolację.

Ben wstał i przepuścił Lię przodem. Przeszli do jadalni obok.
Tam także światło było przytłumione i migotały świece. Stolik
był nakryty białym obrusem i srebrami. Wyglądał bardzo ro-
mantycznie.

–Naprawdęniepowinienpanzadawaćsobietyletrudu.
Odsunąłdlaniejkrzesło,więcusiadła,świadoma,żestałtuż

za nią. Okrążając stolik, by zająć swoje miejsce, powiedział

background image

przeciągle:

–Zjedzenieztobąkolacjiwymagałoośmiogodzinnegoprzelo-

tuidwugodzinnejróżnicyczasu,więcmalutkiwysiłekjestchy-
bategowart.

Spojrzała na niego i musiała przyznać, że większość męż-

czyznniefatygowałabysiętakdalece.Człowiek,zktórymspo-
tkałasięprzelotnie,tużzanimpoznałaswegonarzeczonego,za-
chowałsiępaskudnie,kiedynieokazałanajmniejszejochoty,by
wskoczyć z nim do łóżka na pierwszej randce. To była jedna
zprzyczyn,dlaktórychspodobałjejsięSimon,boszanowałwy-
tyczone przez nią granice. Z czasem przekonała się, że szano-
wałje,bomiałnaokuszansęzaczepieniasięwzespoleprawni-
kówreprezentucychfirmęjejojca,awłasnepotrzebyspełniał
gdzieindziej.

AleCarternadaltubył,wchodzącszturmemwjejżycieiroz-

dzającnabokicynizm,jakimsięszczelnieotoczyłaporozej-
ściurodzicówikatastrofie,jakąokazałosięjejnarzeczeństwo.
Wiedziała,żejużterazzalazłjejzaskóręwystarczacomocno,
by spowodować wstrząs, którego naprawdę nie chciała przyj-
mowaćdowiadomości.Dlaniegotobyłpoprostutylkopodbój
–osobistyizawodowy.Codotegowątpliwościniemiała.

Pochyliłasięlekko.
– Proszę posłuchać, panie Carter Wiem, że chodzi panu

omojegoojca

Ale musiała przerwać, bo Esmé właśnie wnosiła przystawki,

apetycznie przygotowane ravioli ze śmietaną i sosem grzybo-
wym. Posłała obojgu pełne zainteresowania spojrzenie, co nie
umknęłouwadzeLii.Kiedyznowuzostalisami,odrzekł:

– Po pierwsze, mam na imię Ben. Po drugie to, że interesu

się zawodowo twoim ojcem, jest ogólnie wiadome. Zresztą nie
tylkoja.Twójojciecnigdyniemiałproblemuzochronąswoich
interesów, więc, o ile nic się nie zmieniło, jest absolutnie bez-
pieczny, bez względu na to, co wydarzy się między nami. A po
trzecie kiedy ujrzałem twoją fotografię w portfolio tamtej
agentkibiuramatrymonialnego,zapragnąłemcię.Zanimdowie-
działemsię,kimjesteś.

Te ostanie słowa mocno zapadły jej w serce. Tak jak wtedy,

background image

kiedystałanatamtympodiumiktośzapragnąłjejnatylemoc-
no,bywylicytowaćzaniąmałąfortunieuchwytnynieznajo-
my, którego, jak sądziła, zapragnęła. A który okazał się nim.
Mężczyznąsiedzącymteraznaprzeciwniej,zbłyszczącyminie-
bieskimioczami.Przystojnymjakdiabli.

Wzięłagłębokiwdech.
– Świetnie. A więc, Ben. – Serce jej drgnęło, kiedy wypowie-

działajegoimię.Tobyłodziwniepoufałe.

Wyciągnąłdoniejrękęprzezstół.
–Rozejm?
Niechętniewyciągnęładoniegoswoją.
–Rozejm.
Jego dłoń zamknęła się na jej dłoni i nagle przed oczami uj-

rzałagonatamtymdachu,zeskórąlśniącąodpotuiprężącymi
się z wysiłku mięśniami. Próbowała oswobodzić rękę, ale jego
palcezaciskałysięnaniej,apłomieńwjegooczachzahipnoty-
zowałją.

– Cieszę się, że tu jesteś, Lio. Nie mogę się doczekać, kiedy

poznamciębliżej.

Niełudziłsięjednak,żetajejustępliwośćmiałacośwspólne-

go z nim jako takim. Och, pragnęła go, to było oczywiste. Ale
nadalbyłazdeterminowana,byzwalczyćwsobietopragnienie.
Po deklaracji rozejmu powstrzymywał się siłą, by nie przycią-
gnąćjejdosiebieiniepocałować.Jedliwmiłejatmosferze,ga-
dząc.Ozupełnienieistotnychsprawach.

Pokolacjiprzeszlidosalonunakawę.Liaspacerowałapopo-

koju, oglądając zdjęcia i książki z filiżankę w dłoni. Bez tego
niebieskiegospojrzeniaoceniacegokażdyjegoruchmógłsię
napatrzeć do syta. Miała na sobie uroczą sukienkę, która jed-
nak całkowicie zasłaniała jej ciało. Domyślił się, że wybrała ją
ztegowłaśniepowodu.Dziwiłagojejniechęćdopoddaniasię
istniecej między nimi chemii. Nie sądził, żeby była udawana,
bonienależaładokobiet,któreodgrywajątrudnodostępne.

–Ciekawimnie–spytałostrożnie–wświetletego,żezostałaś

klientkąagencjiLewiatan,dlaczegowyszłaśznaszejpierwszej
randki?

background image

Wolno odwróciła się, odkładając z powrotem na półkę książ-

kę, której się przyglądała. Dopiero po długiej chwili odpowie-
działasztywno:

– Nie chciałam zostawać ich klientką. Ktoś o tym zadecydo-

wałwmoimimieniu.

CiekawośćBenawzrosła.
–Ktotaki?
Westchnęła,siadając.Każdyjejgestpomimonapięciaemano-

wałnaturalnąelegancją.OdłożyłafiliżankęispojrzałanaBena.

–Tobyłpomysłmojegoojca.Jeststaromodnyizdeterminowa-

ny, żebym ułożyła sobie życie. – Zamilkła nagle, jak gdyby po-
wiedziałazadużo.Widzącjejlekkoudręczonąminęiprzypomi-
nając sobie, jak bardzo była spięta podczas aukcji, pomyślał,
żemożebyłanieśmiała.

Pochyliłsięwjejstronę.
– Wiem, że nie jesteś lesbijką. Nie po tamtym pocałunku

Więcocochodzi,Lio?Dlaczegoniechceszchodzićnarandki?

Wstałaznowu,wzburzona.
–Czytaktrudnouwierzyć,żekobietamożeniechcieć,abyjej

życieobracałosięwokółmężczyzny?Żemożemiećwłasneam-
bicje?Nawypadek,gdybyśotymniesłyszał,emancypacjado-
konałasięzpowodzeniemdawnotemu.

Zaintrygowanyodparłprzeciągle:
– Nie jestem mizoginem, Lio, a można by powiedzieć, że na-

daljestocowalczyć.Aleludzie,aszczególniekobiety,sąwielo-
zadaniowi.Mogąsięumawiaćipracowaćniezależnie.

– Wiem o tym. – Poczerwieniała i obła się ramionami. – Ja

tylko Mój ojciec nie powinien był tak robić. Nie po tym
Urwałanagle.

–Poczym?–Bensięwyprostował.
Zacisnęłazęby.
–ByłamkrótkozaczonaRoktemu.
–Zkim?–spytałostro.
Usiadłaiwzięładorękifiliżankę.
–Poznałamgonaprzyciuwydawanymprzezojca.Byładwo-

katemwfirmiewspółpracucejzjegoradcamiprawnymi.

Benpoczułprzypływtejsamejzaborczości,jakiejdoświadczył

background image

wtedy,podczasaukcji.

–Prawiecięnieznam,alewiem,żejesteśkimświęcejniżtyl-

komateriałemnażonędlabiznesmena.Znimudusiłabyśsięna
śmierć. – Zaskoczył tym sam siebie. A jaki rodzaj małżeństwa
zrozsądkusammiałnamyśli?

Zauważył,żeznieruchomiała.
–Tośmiałateza,kiedyprawiesięnieznamy
–Jestemciwinienprzeprosiny–skrzywiłsię.–Myliłemsięco

dociebie.Niejesteśtypemksiężniczki.Inaczejzaczęłabyśkrzy-
czeć,błagającopowrótdocywilizacjijużdawno,atyświetnie
się czułaś, zajmując się sama sobą. Esmé powiedziała mi, że
samasobiezrobiłaślunchipotemposprzątałaśposobie.

–Zrobieniesobielunchuniejestpowodemdogratulacji–od-

parła z nutą ironii. – Wychowywałam się w bardziej luksuso-
wychwarunkachniżwiększośćludzi.

–Aleniejesteśzepsuta.Dalekocidotego.
Przezdługąchwilęmilczała,zagryzającwargi.Wkońcuode-

zwałasię:

–Nie,nietak,jakmógłbyśsobiewyobrazićnapierwszyrzut

oka.Porozwodzierodzicówbyłamtylkozojcem.Wbardzomło-
dymwiekustałamsięjegogospodyniąAlenieczułamsięnig-
dydobrzezluksusowymiprezentamiczypodobnymisprawami.
Kiedyonbyłszczęśliwy,jateżbyłam.

Ben już wcześniej wiedział, że Louis Ford był rozwiedziony,

alenieznałszczełów.

–Gdziejestteraztwojamatka?–zapytał.
Liawzruszyłaramionami,ztwarząbezwyrazu.
–JestpewniewjakimśchâteauwSzwajcariizmężemnumer

cztery. Trudno przyprzeć Estellę do muru. Nie widuję jej zbyt
często.Kiedybyłamnastolatką,zapraszałamnieczasemdoja-
kiegośluksusowegokurortu,wktórymakuratrezydowała,zwy-
klepomiędzykolejnymimężami.

Ben poczuł falę irytacji na myśl o tej nieznanej mu kobiecie,

aleodrzekłlekko:

–Musibyćczaruca.
Lia zamrugała i odstawiła filiżankę, wstając gwałtownie. Na-

wet nie zauważył, kiedy przeszli na osobiste tematy, a zwykle

background image

robiłwszystko,cowjegomocy,byzkobietamitegounikać.

– To był długi dzień. Chyba już pójdę do łóżka – skwitowała

nagleLia.

– Oczywiście. – Wodził za nią wzrokiem, kiedy odwróciła się,

żebywyjśćzpokoju,awtedywułamkusekundypodjąłdecyzję.
– Pomyślałem, że jutro mógłby oprowadzić cię po Salvadorze.
Topięknemiasto,achcęciwynagrodzićto,żedzisiajzostawi-
łemcięsamą.

Zatrzymałasię,całaspięta.Przezchwilęspodziewałsięusły-

szećodniej,żemategodośćichcewracaćdodomu.Niemógł-
byjejtegoodwić.Nawetjeślibardzotegoniechciał.Aleona
odwróciłasięszybkoipowiedziała:

–Okej,świetnie.
Zaraz potem znikła mu z oczu, a Ben westchnął głęboko

zulgą.

Jak tylko znalazła się w swoim pokoju, zamknęła za sobą

drzwiioparłasięonie,oddychającgłęboko.Co,dolicha,wła-
śniezaszłotamnadole?Niewielebrakowało,azwierzałabymu
sięjakjakiemuśgodnemuzaufaniapowiernikowi.Aprzecieżni-
gdynikomuniemówiłaoswojejmatce.Zwykleunikałarozmów
natentemat,bostararanapoodrzuceniunadalbolała.Dlacze-
go wyznała mu, że nie interesowały jej randki? Po co mówiła
muoswoichnieudanychzaczynach?

Jękła i zrzuciła buty, podchodząc do drzwi prowadzących

na balkon. Powietrze, nadal rozkosznie ciepłe i balsamiczne,
pieściło jej nagą skórę. Z atramentowych ciemności dochodził
kocyszumfalrozbijacychsięobrzeg.

Pomyślała o tym, jak ją przeprosił za nazwanie jej księżnicz-

ką. I o jego słowach, że była kimś więcej niż tylko materiałem
na idealną żonę dla biznesmena. Ale czy z tego powodu omal
nieułożyłasobieżycia?Pokolejnymudarzetakbardzoobawia-
łasięozdrowieojca,żenajegoprośbęzgodziłasiędaćSimo-
nowiBarnesowi,miłemu,choćnudnemuprawnikowiszansę.Si-
monzapewniłją,żeniestanienadrodzejejambicjom.Sądziła,
żeuszczęśliwitymojcaiżetomałżeństwowniczymjejniebę-
dzie ograniczało. W końcu nigdy nie marzyła o związku typu

background image

„żylidługoiszczęśliwie”,niepotym,jakbyłaświadkiemkata-
strofy, jaką było małżeństwo jej rodziców, łamiące serce ojcu.
Poprzysięgłasobie,żenigdynieoddanikomutakiejwładzynad
sobą.

A wtedy poczuła ucisk w piersi, przypominając sobie jakże

żywy obraz głowy narzeczonego pomiędzy nogami jego sekre-
tarki, i fala upokorzenia zalała ją znowu. To nie jego niewier-
nośćjąbolała,wkońcuniebyliwsobiezakochani,tylkoświa-
domość, że ona sama nie była w stanie wzbudzić w nim takiej
namiętności.

Zacisnęła dłonie na poczy balkonu. Prawda była taka, że

chociaż bardzo chciała odrzucić Benjamina Cartera bez wysił-
ku to jednak nie mogła. Można mu było zarzucić wszystko,
tylkonieprostactwo,chociażwłaśnietoobcesowomuzarzuci-
ła.Tenpięknydomniebyłdomemprostaka,achamniewspiął-
bysięnadach,żebyprzybijaćdachówkizmężemswojejgospo-
dyni. A całkowicie arogancki mężczyzna, niekrycy, że chce
wziąć ją do łóżka, nie powstrzymywałby się tak bardzo, żeby
pozwolićjejpójśćdołóżkasamej.

Nie myliła się co do żaru w jego oczach To dlatego prak-

tycznie uciekła z pokoju. Ten mężczyzna był wytrawnym play-
boyem. Przypominał wielkiego kota, bawiącego się bezrad
myszką,pozwalającjejwierzyć,żemożeuciec,alegdybytylko
opuściłłapę,grabyłabyskończona.

Byłatuzaledwieoddwudziestuczterechgodzin,aonjużba-

wiłsięnią,jakchciał.Miałaochotęzejśćnadółizażądać,żeby
odwiózłjąnatychmiastdodomu.Aleniechciaładaćmutejsa-
tysfakcji. W końcu jeden dzień więcej w jego towarzystwie
Mogłabytrzymaćbuzięnakłódkę,ajegonadystans.Musiała.

LiasiedziałakołoBenawodkrytymjeepie,kiedyjechaligłów-

nądrogązjegorezydencjidoSalvadoru.Ciemnewłosyzwiąza-
łaztyłuwwygodnykucyk,aciepływiatrsprawił,żewyglądały
niczym motki jedwabnej przędzy z tyłu jej głowy. On z trudem
utrzymywałpozoryopanowania.Jakgdybynigdywcześniejnie
widział kobiety ubranej w podkoszulek bez rękawów i szorty.
Aleonawtymstrojuwyglądałatakponętnie,żemiałochotęza-

background image

trzymaćsięipożeraćwzrokiemjejsmukłe,bladenogi.

Przy nim wydawała się eteryczna i delikatna. Chociaż wie-

dział,żeniepowinientakoniejmyśleć.Kiedywcześniejpojawi-
łasięwkuchni,miałanatwarzywyrazdeterminacjiitrajkotała
byle co, dając mu do zrozumienia, że koniec z poufałością
zwczorajszegowieczoruiimprędzejtenweekendsięskończy,
tym lepiej. Traktowała go jak wynatego przewodnika, uśmie-
chającsiępromiennieiprowadzącirytucobanalnąrozmowę.
Więcchcącjąsprowokować,zapytał:

–Dobrzespałaś?
– Spałam jak zabita, dziękuję. – Uśmiechała się radośnie. –

Całe to świeże morskie powietrze stanowi taką odmianę po
mglistychmiejskichzanieczyszczeniach.

Postanowiłzmierzwićjejtrochępiórka.
–Niezapytasz,jakjaspałem?
–Nie.
–Cóż,skorojużkonieczniemusiszwiedzieć,jawcaledobrze

nie spałem. Cały czas się rzucałem i przewracałem – skrzywił
się.–Musiałemwziąćwśrodkunocyprysznic

– Cóż – odparła sztywno, jej udawany doskonały nastrój

pierzchnął.–Niemusieliśmytegodzisiajrobić.Słuchaj,jeślije-
steśzbytzmęczony,zawszemożeszmniepodrzucićnalotnisko
i złapię samolot do domu. Będziesz mógł odpoczywać, ile ze-
chcesz.

Wykrzywiłusta.
– Nie ma mowy. Nie powiedziałem, że jestem zmęczony.

Zresztągeneralniemałosypiam.

Siedziałaterazcałanajeżona,więcciągnąłdalej:
– Opowiedz mi o tych swoich ambicjach o których wspo-

mniałaś wieczorem, zapewniając mnie, że życie kobiety nie
musisiękręcićwokółmężczyzny.

Patrzyłaprostoprzedsiebie.
–Tochybaniejesttwojasprawa.
–Możeinie.Alejestemciekawy.
Niech go diabli, najwyraźniej próbował ją zirytować. Speszył

jąwyznaniem,żebrałwnocyprysznic.Ażdoterazudawałojej
sięutrzymywaćmężnietęfasadę.WestchnęławymownieiBen

background image

odezwałsięprzymilnie:

–DoSalvadorumamyjeszczekolejnetrzydzieściminut
Złanasiebieuległa.
– Jeśli musisz wiedzieć, studiowałam na uniwersytecie inży-

nierię budowlaną. – Warto było to powiedzieć, żeby ujrzeć, jak
gwałtownieobciłgłowę.

Uśmiechłasięsłodko.
–Niespodziewałeśsiętego,prawda?
– Kiedy kilka lat temu odwiedziłem twojego ojca w waszym

domu,mówił,żewyjechałaśnanarty

Przewróciłaoczami.
– Nigdy w życiu nie jeździłam na nartach. Byłam wtedy na

uczelni.Ojciecnigdynielubiłprzyznawaćsię,nawetprzedsa-
mymsobą,żejegocórkamaambicjeichcerozwijaćwłasnąka-
rierę.Woli,byludziemyśleli,żejestemnieszkodliwąbywalczy-
niąsalonów.

Benzacisnąłzęby.
–Muszęprzyznać,żesamplasowałemcięwokreślonymkrę-

gutowarzyskim

– Cóż, nic dziwnego. Większości ludzi nie interesują moje

kwalifikacje.

Zerknąłnanią.
–Awięc,cochceszzrobićzeswoimdyplomem?
Zawahałasięchwilę,zanimodparła:
– Interesują mnie strefy ogarnięte kryzysem, docieranie jako

pierwszanamiejsceipomocprzyodbudowie.

– Stąd twoje zainteresowanie fundacją, którą wspieraliśmy,

przychodzącnatamteprzycie.

Kiwłagłową.
–Pracowałamdlanichjakowolontariuszkapotrzęsieniuzie-

miwPołudniowo-WschodniejAzjiimocnosięwtozaangażowa-
łam.Przekonałamojca,żebytakżeichwsparł.

– Czyli nie planowałaś wypadu na zakupy w ten weekend,

prawda?

– Nie, wybierałam się na serię wykładów na Uniwersytecie

Nowojorskim.

–Skłamałbymmówiąc,żeprzykromizpowoduudaremnienia

background image

ci tych planów – odparł z szelmowskim uśmiechem i leciutko
gwizdnął. – Inteligentna, szlachetna i w dodatku piękna. Jeśli
próbujeszzgasićmojezainteresowanie,totoniedziała.

Poczułafalędumyispeszonachciałaodwrócićuwagęodsie-

bie.

–Dyrektorkatamtejfundacjitotwojaznajoma?
Przytaknął.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale mnie także interesuje przy-

wracaniestabilizacjiregionomdotkniętymkatastrofami.Zabra-
łemsprzętiludzidostrefykryzysowej,bypomagaćprzyzabez-
pieczaniuuszkodzonychbudynkówiinfrastruktury.Wzasadzie
jestemjednymzpatronówtejfundacji.

Myślała,żeznalazłsięnatamtymprzyciutylkopoto,żeby

jąspotkać.Terazpoczułasięjakżałosnaidiotka.

–Zatrzymajsamochód,już.
Rękę trzymała na klamce, zanim zatrzymał samochód w za-

toczce.Jaktylkostanął,wyskoczyłanazewnątrz,wściekła.

–Więckażdyciętamznał,amimotopozwoliłeś,żebymrobiła

z siebie idiotkę, stając na tamtym podium i nie mając pocia,
kimjesteś

–Niemiałemzamiarurobićzciebieidiotkianiukrywaćswo-

jejtożsamościażtakdługo.Sposobnośćrozmowyztobą,kiedy
nie wiedziałaś, kim jestem, była zbyt kusząca. Zwłaszcza po
tamtejrandce.Apotemniechciałemwidziećtwojejreakcji,kie-
dydowieszsię,zkimrozmawiałaś.

– To nie zmienia faktu, że mnie wykorzystałeś. Nudziłeś się?

Chciałeśsięzabawićmoimkosztem?

– Nie, nic z tych rzeczy. Nie zamierzałem iść na tę imprezę.

Znalazłemsiętam,bodowiedziałemsię,żetytambędziesz.

Niechętnie się do tego przyznawał. Mięsień drgał mu

wszczęce.Uwierzyłamu.Wstydziłasięokazanychemocji,więc
tylkorzuciła:

–Okej.–Podeszładosamochoduiwsiadła.
Ben patrzył na nią, jak zapinała pasy, a potem sam wsiadł.

PrzezresztędrogidoSalvadorurozmawialijużtylkowtedy,kie-
dypokazywałrzeczymocejązainteresować.

background image

ROZDZIAŁPIĄTY

–TojestjedenznajstarszychplacówwSalvadorze,wytyczo-

ny przez ówczesnego gubernatora, a tam to katedra Świętego
Salvadora,należącadonajpiękniejszychkościołówbarokowych
wBrazylii.

Lia sądziła wcześniej, że nie mogła być już pod większym

wrażeniem, ale kiedy z pięknego placu weszła za Benem do
ogromnegokościołaiujrzała,żewszystkodosłowniebłyszczało
odzłota,oniemiała.Musiałaprzyznać,żenajlepszezostawiłna
samkoniec.

To było właściwe zakończenie tego nieoczekiwanie bardzo

przyjemnegodnia.Liastopniowosięodprężała,kiedyBenopro-
wadzałjąpopięknymmieście,którekiedyśwportugalskichko-
loniachdorównywałoLizbonie.Byłojaskrawokolorowe,zestro-
mymibrukowanymiulicamiibarokowąarchitekturą.Zmiejsca
ją zauroczyło. Każdy wydawał się tu ciągle uśmiechać, a mie-
szanka kultur i narodowości dodawała temu tyglowi klimatu.
Wszędzie rozbrzmiewała muzyka, a Ben niespodziewanie oka-
zał się wspaniałym przewodnikiem. Urodzonym gadziarzem
idżentelmenemwkażdymcalu.Jeśliwogólejejdotykał,totyl-
ko przelotnie, żeby zwrócić na coś jej uwagę, jak wtedy, kiedy
stalinaskarpie,spoglądającnamiastoiimponucązatokę.
Todziałałonaniąmocniej,niżgdybydotykałjejcelowo.

Wcześniejzabrałjąnalunchdopodejrzaniewyglądacejre-

stauracjinabulwarze.Widzącjejniepewnąminę,powiedział:

– Nie daj się zwieść tą fasadą, właściciel chce w ten sposób

odstraszyćturystów.PodajątunajlepsząrybęwBrazylii.–Miał
rację.Kujejzdumieniuwśrodkurestauracjawyglądałanieska-
zitelnie, a jedzenie było wyśmienite. Zapach morza podkreślał
tylkosmakpotraw.

Teraz w katedrze Lia zatrzymała się przy drewnianym ołta-

rzu,pokrytymgrubąwarstwązłota.Potrząsnęłagłową.

background image

–Tojużprzesada,alejestpiękny.
Benspoglądałwłaśnienasklepienie.
– Kamień, z którego wzniesiono większość tych budowli, zo-

stał sprowadzony na statkach z Portugalii. Całe to przedsię-
wzięciezapieradechswoimrozmachem.

Jegosłowaztrudemdoniejdocierały.Byłazauroczonawido-

kiem jego mocnej szyi i dumnego profilu. Zmysłowego kroju
pełniejszej dolnej wargi. Zastanawiała się nad jego przeszło-
ścią Wtedy ktoś wpadł na nią od tyłu i straciła równowagę,
pochylającsiędoprzodu.Wmgnieniuokasilneramionaobły
ją i podtrzymały. Ben przycisnął ją do siebie, przyjmując teraz
nad jej głową czyjeś wylewne przeprosiny. Piersi miała przyci-
śnięte do jego twardych muskułów, dzieliła ich od siebie tylko
cieniutka tkanina jego koszulki. Zauważyła przedtem, jak wy-
raźnie rysowała się pod nią jego muskulatura, ilekroć zawiała
morskabryza.Ijakuroczospłowiałedżinsyprzylegałydojego
potężnychudijędrnychpośladków.

Grupa turystów oddaliła się, ale Ben jej nie puszczał. Czuła

jakąśniemociniechęćdouwolnieniasięzjegouścisku.Powoli
uniosła wzrok i utoła w tych niebieskich oczach. Wspomnie-
nienamiętnegopocałunkuwNowymJorkupowróciło

– Okej – zdołała w końcu wyksztusić. – Możesz mnie już pu-

ścić.

Dopieropochwilitozrobił,mówiączlekkimgrymasem:
– Moje myśli są teraz tak mało święte, że chyba tak będzie

najlepiej.

Zanim wyszli z kościoła, zdołała się opanować. Zachodzące

słońceoświetlałowszystkoostrymibarwamipomarańczyiróżu.
Uliczni muzycy wygrywali sugestywne tropikalne rytmy. Para
staruszkówtańczyłazesobądotejmuzyki.Liapoczułabeztro-
skę,jakwtedynatarasie.Możeoszołomiłjąmocnyzapachka-
dzidełwkatedrze?

Benzmarszczyłbrwiiwyszarpnąłzkieszenidżinsówkomór-

kę.Lianiesłyszałażadnegodźwięku,więctelefonmusiałmieć
ściszony sygnał. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak wiele
uwagipoświęciłjejprzezcałytendzień,zrzadka,jeśliwogóle,
spoglądając na telefon. W dobie cyfrowej łączności totalnej to

background image

byłodoprawdyniezwykłe.Zwłaszczadladyrektorageneralnego
potężnej firmy. Jej były narzeczony, mając na głowie znacznie
mniejobowiązków,zawszebyłprzyklejonydoswoichdwóchte-
lefonów.

Benspojrzałnanią.
– Odezwał się mój przyjaciel, który mieszka w tym mieście.

Słyszał,żeprzyjechałem,izaprosiłmnienaprzyciedoswoje-
godomudziświeczór.

Poczułażal,żetenichwspólnydzieńwłaśniesięskończył.
–Ochoczywiściepowinieneśtampójść.Złapięautobusalbo

taksówkęiwrócędorezydencjinawłasnąrękę.

–Niezamierzamiśćsam.
Zaczerwieniła się. W ciągu jednego dnia w tym uwodziciel-

skimotoczeniuwjejuczuciachdotegomężczyznydokonałasię
sejsmiczna zmiana. Był o wiele bardziej czarucy, niż się spo-
dziewała.Wcześniejliczyłanato,żełatwobędziezachowaćwo-
bec niego rezerwę. Ale teraz była cała rozpalona i z zewnątrz,
i w środku, chociaż wiedziała, że tak naprawdę nie pasuje do
mężczyznytakiegojakBenCarter,koneserakobietiuznanego
playboy.

–Niechcęsięnarzucać,aletypowinieneśpójść.
–Kiedyostatniozrobiłaścośspontaniczniedlazabawy?–spy-

tałjącicho.

Przez chwilę mrugała, zaskoczona. Z przerażeniem uświado-

miłasobie,żeniemożesobieprzypomniećnictakiegoprzypo-
mnieć. A co do zabawy? Świetnie się bawiła, gdy wspólnie
zojcemżeglowali,alenierobilitegojużoddawna.Byłacór
Louisa Forda, pilnucą jego spraw, i niewielu z jej znajomych
widziałowniejkogoś,zkimśmożnabysiębawić.Poczułanie-
dorzecznyuciskwgardleibezradność.

–Cóż,jeślijesteśpewien,żeonniebędziemiałnicprzeciwko

temu

–Niebędzie–uśmiechnąłsię.–Zobaczysz,jaktutajsiętood-

bywa, na o wiele większym luzie. Zarówno Luis, jak jego part-
nerRicardouwielbiająotaczaćsiępięknem,wtymtakżepięk-
nymikobietami,więcmnieodeśląnatychmiastnabok.

Spojrzała z niedowierzaniem na swój strój, zakurzony i wy-

background image

miętypodługimdniu.

–Niejestemodpowiednioubrananaeleganckieprzycie.
–Znammiejsce,gdziesięnamizajmą.
Wyciągnął do niej rękę. Patrzyła na nią przez długi moment,

a potem podała mu swoją. Zabrał ją do butiku prowadzonego
przez swoich przyjaciół. Denerwował się, czy Lia nie będzie
kręcić nosem na skromny szyld z nazwą firmy nad drzwiami,
ale najwyraźniej nie była uzależniona od dizajnerskich metek.
SzybkowyjaśniłGaby,kuzynceEsméiwłaścicielcesklepu,cze-
goimpotrzeba,aonazarazwręczyłamukilkarzeczy,aLiępo-
rwała ze sobą, kryjąc ją za aksamitną kotarą. Ben już czekał,
przebranyweleganckieczarnespodnieikoszulę.

Kiedy usłyszał szelest, odwrócił się i na sekundę zastygł

w bezruchu. Lia stała przed nim boso z włosami opadacymi
naramiona.Ajejsukniatenwidokzaparłmudech.Byładłu-
ga, jedwabna, w głębokim kolorze królewskiego błękitu, na tle
którego jej oczy lśniły niczym dwa klejnoty. Kuszące rozcięcie
odsłaniałodługą,kształtnąnogę.Jejskórazdążyłajużprzybrać
odsłońcalekkozłotawyodcień,ananosiepojawiłysiędelikat-
nepiegi.Trójkątnydekoltsukienkikusił,żebygorozsunąćiod-
słonićbujnąpierś

Zaczęłasięobracaćprzedlustrem.
–Wiedziałam.Jestzbyt
Ledwojąrozumiał.
–Nie!–zawołałchrapliwie.
Znowusięobciła,powoli,niezdecydowana.
– Jest idealna – udało mu się wykrztusić. Wtedy pojawiła się

Gaby.–Benmarację!JestidealnanaprzycieuRicardaiLu-
isa.Anatobie,mojakochana,leżyperfeito.Chodź,dobierzemy
cidoniejbuty.

Wychodząc z butiku, polecił Gaby, by obciążyła jego kar

wszystkimizakupami,aleLiazatrzymałasię,zatroskana,zręką
naklamce.

– Zwrócę ci pieniądze za ubrania. – To potwierdzało, że nie

byłazepsuta.JeszczejedenciosdlabłędnychwyobrażeńBena.

–Niemartwsiętym–mruknął.
Wśliznęłasięnasiedzeniepasażera,awtedysukniarozchyli-

background image

łasięnieco,odsłaniającidealniekrągłąpierś,otoczonądelikat-
ną koronką. Zaciskając zęby, zamknął drzwi i obszedł samo-
chód,modlącsięosiłę,bytrzymaćsięnawodzy.Nigdyniepo-
trzebowałtegobardziejniżwtejchwili.

PrzyjacieleBenabylipełnąentuzjazmuparą,którawkilkase-

kundporwałaLięwobciaidoswojejbarokowejrezydencjina
wzgórzu,górucejnadcałymmiastem.KujejrozbawieniuBen
trafnieprzewidziałichreakcję:wypytującjąowszystko,całko-
wicieignorowaliBena.

–Gdziesiępodziewałaścałenaszeżycie?Toskandal!Niemo-

żesz mieszkać w zimnej, szarej Anglii! Przeprowadź się tutaj!
Potrzebujemywięcejpięknychkobiet!

Obaj naraz byli trochę męczący i Ben wkrótce wykorzystał

pojawieniesięinnychgości,byumknąćzręczniezLiąwstro
długich stołów przykrytych nieskazitelnymi, białymi obrusami.
Uginałysiępodciężaremtakiejilościjedzenia,jakiejLianiewi-
działawcałymswoimżyciu.Możnatambyłoznaleźćwszystkie
możliwe przysmaki, ale ją kusiły potrawy lokalne, ku radości
szefakuchni.Usiedliprzyjednymzwielumałychokrągłychsto-
lików rozstawionych dla gości. Atmosfera była sielankowa, mi-
gotałysetkiświec,awdolelśniłyświatłamiasta.Wkącieprzy-
grywałjazzband.Kiedyjużzjedli,Benwyprostowałsięnakrze-
śle.

–Możeszjużprzyznać,toniebędziebolało,obiecuję.
Spojrzałananiegoinatychmiastwiedziała,comiałnamyśli.

Szelmowski uśmiech błąkał się wokół tych zbyt pięknych ust,
awniejcośsiępoprosturozpłyło.Wbiałej,rozpiętejpod
szyją koszuli Ben był nieprawdopodobnie przystojny. Podniosła
z talerza malutki kawałek sera i cisnęła nim w niego, mówiąc
niechętnie:

–Dobrze.Tak,przyznaję.Cieszęsię,żeprzyszłamnatoprzy-

cieiświetniesiębawię.

Strzepnąłserzramieniaipochyliłsiękuniej.
–Wiesz,grzeczniebyłobypowiedzieć„dziękuję”.
Zjegominyświetniewyczytałasugestię,jakmogłabytozro-

bićnajlepiejPrzezsekundężałowała,żeniemadośćpewno-

background image

ści siebie, by przyciągnąć go do siebie bliżej, żeby mogła Ta
myśl wzbudziła rozkoszny dreszcz między jej nogami. Powie-
działazdyszanymgłosem:

–Nieprzeciągajstruny,Ben.
Wpatrywałsięwniądłuższąchwilę.
–Niebędęnarazie.
Samaniebyłapewna,czypotrafiłaopieraćmusiędużodłu-

żej.Alboczytegochciała.

–Wspaniałyokazmężczyzny,prawda?
Lia drgnęła i zarumieniła się, przyłapana przez jednego z jej

gospodarzy, Ricarda, na tym, że pożera wzrokiem górucego
ogłowęnadtłumemBena.PrzystojnysiwowłosyWłoch,jaksię
okazało właściciel kilku najbardziej luksusowych hoteli w Bra-
zylii,taksowałjąwzrokiem.

–Jatak,myślę,żejestprzystojny–bąkła.
Mężczyznaprychnął.
Cara,tojedenznajbardziejseksownychmężczyznnanaszej

planecieijaterazjestemzazdrosnyociebie.

Kryjączażenowanie,uśmiechłasię.
–Lepiejniepozwól,żebyLuistousłyszał.
Ricardomachnąłlekceważącoręką.
–Pożądanieniejestzbrodnią.
Chciałazaspokoićciekawość.
–JakpoznaliścieBena?
– Och, znamy go od czasów, kiedy dopiero zaczynał karierę.

Byliśmy jednymi z jego pierwszych klientów. Zawsze intereso-
waliśmysięmłodymitalentami.Zachwyciłnasjedenzjegobu-
dynkównaManhattanie.Toniesamowite,ileudałomusięosią-
gnąć, zważywszy na to, że był kiedyś dziedzicem jednej z naj-
większychfortunwAmeryce.

Zmarszczyłabrwi.
–Comasznamyśli?
Spojrzałnaniązniedowierzaniem.
–Totyniewiesz?
–Czego?
–Benurodziłsięwrodzinienależącejdoamerykańskiejelity.

background image

Jego ojcem był Jonathan Carter, człowiek, który praktycznie
miałwposiadaniuniemalcałąWallStreet.Dokisięnieoka-
zało, że latami defraudował pieniądze i okradał klientów oraz
giełdę.Wciągujednejnocymusiałsięprzeprowadzićzewspa-
niałejrezydencjinaUpperEastSidedojakiejśnorywQueens.
– Szok i niedowierzanie wstrząsnęły Lią. Jonathana Cartera
uważanozasynonimglobalnegokryzysuitonaniegozrzucano
większośćodpowiedzialności.

Ben właśnie się odwrócił, rzucając jej błyszczące spojrzenie

zkońcasali.ZajejplecamiRicardomruknął:

–Oddałbymwszystkozato,żebytonamnietakspojrzał.
Zmusiła się do uśmiechu i ruszyła w kierunku Bena, zbita

ztropurewelacjamiRicarda.Tamtewypadkimusiałymiećmiej-
sce,kiedyBenbyłledwienastoletnimchłopcem.

Kiedypodeszła,jakaśefektownakobieta,uosobienieciemno-

okiej brazylijskiej seksbomby, położyła rękę na ramieniu Bena.
OnszybkoprzyciągnąłdosiebieLię,akobietabłysnęłazłowro-
gooczami,uśmiechłasięnieszczerzeiodeszła.Liapróbowa-
łasięodsunąć,aleBenjejnatoniepozwolił.

– Co robisz? – Podniosła na niego wzrok. Opowieść Ricarda

niąwstrząsnęła.Benrzeczywiściedoszedłdowszystkiegozni-
czego.Potym,jakniegdyśmiałwszystko.

–Myślę,żejużczaswracaćdodomu.
Rozejrzała się, zdezorientowana. Tłum istotnie szybko top-

niał.Byłoowielepóźniej,niżjejsięwydawało.

–Okej–powiedziałaochryple.–Wracajmy.
Wziął ją za rękę i wyprowadził. Kiedy żegnali się z gospoda-

rzami, wzruszyła się na myśl, że pewnie nigdy więcej ich nie
spotka. Spędziła tu czas milej, niż przypuszczała. Świetnie się
bawiła.

Kiedy znaleźli się w jeepie, zrzuciła sandały i rozprostowała

nogi.Jaktylkowyjechalizmiasta,Benzapytałbeztrosko:

–OczymrozmawiałaśzRicardem?
–Niewiedziałam,żetwoimojcembyłJonathanCarter–przy-

znałauczciwie.

Zacisnąłręcenakierownicy.
– Powinienem się domyśleć, że Ricardo nie przepuści okazji

background image

doplotek.

– To nie tak – zaczęła bronić Ricarda. – Zapytałam, skąd się

znacie, i tak się złożyło, że o tym wspomniał – zamilkła, bo
możerzeczywiścieprzyjacielBenabyłtrochęplotkarzem.

–Mówdalej.
– Powiedział, że to niesamowite, jak wiele osiągnąłeś, zwa-

żywszy na to, że twoja rodzina straciła wszystko. – Kiedy mil-
czał,dodała:–Toniesąpowszechnieznanefakty.

Zerknąłnanią.
–Taksądzisz,boniewpadłaśnatoodrazu,szukającinforma-

cjinamójtematwinternecie?

– To nie fair – odpowiedziała gniewnie. – Ty wiedziałeś do-

kładnie,kimjestem,kiedypoprosiłeśswatkę,byzaaranżowała
spotkaniezemną.

Napięcierosło.Benodparłzwyraźnąniechęcią:
– Moja przeszłość nie jest ogólnie znana, bo ludzie woleli

otymwszystkimzapomnieć.Tostaredzieje.Zwłaszczażemój
ojciec umarł w biedzie i osamotnieniu, a matka poszła w jego
śladyrokpóźniej.Uznanochyba,żeodkupiłswojewiny.

Czując,żenieżyczyłbysobiefrazesów,spytałatylko:
–Jakumarli?
– Ojciec zapił się na śmierć. Nigdy nie wylewał za kołnierz.

Dokibyłogonatostać,pijałdoskonałąwhisky.Tańszetrunki
munieposłużyły.Matkadostałaatakuserca.Nieumiałasiępo-
godzićzrzeczywistością.

–Todlategosamniepijesz?–szepła.
Skinąłgłową.Wyobraziłagosobiejakomłodegochłopca,ład-

negoiuprzywilejowanego,bezwątpieniachodzącegodonajlep-
szych szkół. Czekała go wspaniała przyszłość, miał u stóp cały
światinaglebrutalniewydartomutowszystko.Chcączmienić
tematspytała:

–AledlaczegoBrazylia?Cocięzniąłączy?
–CzyRicardonieodpowiedziałcinatopytanie?
– Powiedział, że zobaczył jedną z twoich prac na Manhatta-

nie

– Tak. Zaproponował mi budowę jednego ze swoich hoteli

wBrazylii.Tobyłowczasach,kiedymojafirmazaczęłastawać

background image

nanogi.

–Ilemiałeśwtedylat?
–Okołodwudziestupięciu.–Wzruszyłramionami.
Lia była w szoku. Jak po tym wszystkim udało mu się osią-

gnąćtakastronomicznysukces?

–PrzyjechałemdoBahiirozejrzećsięwterenieipospotkaniu

zRicardempodpisaliśmyumowę–mówiłdalej.–Kończącbudo-
wę, uświadomiłem sobie, że pokochałem to miejsce. Było jak
haust świeżego powietrza. Inne, ekscytuce. Pełne rozmachu.
Postanowiłem, że zbuduję tu dom na wakacje. Moja rodzina
miała kiedyś dom w North Shore na Long Island. Tamtejsza
społeczność była dla nas jak rodzina, ale kiedy ojciec stracił
wszystko,odwrócilisięodnas.Ajaktylkozacząłemzdobywać
uznanie, dawni kolesie ojca pojawili się ni stąd ni zowąd, jak
gdyby nic się nie stało. To duszne środowisko było ostatnim
miejscem,doktóregochciałemwracać.

Lia słyszała gorycz w jego głosie. Gdzie byli owi przyjaciele,

kiedybyłosamotnionyibezbronny?

–Wyglądanato,żetobyłasłusznadecyzja.
ChwilępóźnejdojechalidorezydencjiiBenwysiadł,pomaga-

jącLiiwysiąść,jaknajprawdziwszydżentelmen.Gdystałana
ostrym żwirze, uświadomiła sobie, że jest boso. Zanim się zo-
rientowała, co się dzieje, wziął ją na ręce i zaniósł do środka,
jakgdybynicnieważyła.

Wgłowiejejwirowało,unikałajegowzroku,ogarniętaniena-

zwanymiemocjami.Uniósłpalcemjejbrodę.

–Ocochodzi?
– Nie wiem. Ja tylko Tak mi przykro, że przez to wszystko

przeszedłeś. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, jakie to było
okropne.

–Co?–wykrzyknąłicofnąłsięgwałtownie.–Użalaszsięnade

mnąteraz,bobiednybogatychłopiecwszystkostraciłimusiał
się zadowolić byle czym? Nagle wszystko jest łatwiejsze do
przełknięcia,kiedyjużwiesz,żeurodziłemsięwluksusach?

Przerażona,żemógłcośtakiegopomyśleć,zawołała:
–Nie!Tozupełnienietak
–Tobyłonajlepsze,comogłomisięprzydarzyć–przerwałjej

background image

szorstko. -Przywołało mnie do rzeczywistości, zanim mogłem
stać się gnuśny i rozpuszczony przez życie. Poznałem wartość
ciężkiejpracyibudowaniaczegośwłasnymirękami,czegoś,co
nierunie.

– Rozumiem – powiedziała cicho, zrozpaczona, że tak źle ją

zrozumiał.

Benpatrzyłnastocąprzednimkobietę,owłosachwnieła-

dzie i w pięknej sukni ciągnącej się po podłodze u jej bosych
stóp. Była taka szczupła, zgrabna i blada. Wiedział, że pomylił
sięcodoniej,boniebyłasnobką.To,cojejpowiedział,niebyło
zagraniem fair. Ale był wzburzony. Nigdy nie odkrył się przed
nikim tak bardzo. Nie mówił nikomu w taki sposób o swojej
przeszłości. O alkoholizmie ojca i słabości matki. Podeszła do
niegozwyciągniętąręką.

–Ben,przepraszam.Proszę,pozwólmiwytłumaczyć
–Nie–powiedziałszorstko.–Niczegoniemusisztłumaczyć,

bo nie chcę już więcej rozmawiać. Chcę tylko tego – Zanim
zdołałapowiedziećcośjeszcze,podszedł,objąłdłońmijejtwarz
i ją pocałował. Tak jak tego pragnął. Z pasją. Na sekundę za-
marła, a potem wtuliła się w niego, obejmując go za szyję.
Wszystkouległozapomnieniu.Rozchyliławargi,akiedyjegoję-
zykdotknąłjejjęzyka,byłzgubiony,zatraciłsięwniejcały.Po-
łożyłdłonienajejbiodrachiprzyciągnąłjąbliżej.Takblisko,by
mogłapoczuć,coznimwyprawiała.Jękłamuprostowusta,
ale nie zwolnił uścisku, nie pozwolił jej się odsunąć. Poczuła
ciepło między nogami. Płoli z pożądania, tylko tak można to
opisać. Nigdy niczego takiego nie czuła. Nie podejrzewała na-
wet,żebyładotegozdolna.

–Niemogę–jękła.–Tozbytzbytwiele.
–Tonawetniejestdość.
Wziąłjązarękęipoprowadziłwgłąbsalonu,dojednejzsof,

iusadziłtam.Cieszyłasięztego,bonogijejdrżały.

Stałnadnią,zapatrzony.
–Jesteśtakapiękna
–Niejestem
Uklęknął przed nią, biorąc ją z zaskoczenia. Położył ręce na

background image

jejudachidelikatnierozłożyłjejnogi.Patrzyłjejwoczy.

–Otak,jesteś.PrzepraszamzatamtesłowaNiezasłużyłaś

nato.

–Tonic
Położyłręcenajejbiodrachipociągnąłjąkusobie,kładącją

naplecach.

–Corobisz?–szepła.
Uśmiechnąłsięszelmowsko.Seksownie.
–To,cochciałemzrobić,jaktylkoujrzałemcięwtejsukni

background image

ROZDZIAŁSZÓSTY

Kiedy Ben w końcu się wyprostował, odrywając się siłą od

upajacego smaku i zapachu Lii, nie był przygotowany na cu-
downy widok, jaki sobą przedstawiała. Włosy niczym czarna
chmura okalały jej głowę. Niebieska jedwabna suknia leżała
zmięta obok. Wyglądała jak ogłuszona i świadomość tego po-
wstrzymała go przed sięgnięciem automatycznie do paska, by
poszukaćwłasnegozaspokojenia.

–Dobrzesięczujesz?
Po chwili jej oczy oprzytomniały i kiwła głowa. Ale do-

strzegł,jakdrżałyjejręce,kiedysięgnęłaposuknię,zasłaniając
sięniąnieudolnie.

–Ocochodzi,Lio?
Usiadła prosto, przygryzając nerwowo wargę. W końcu się

odezwała.

– Kiedyś weszłam do biura mojego narzeczonego i przyłapa-

łamgozjegosekretarką.Robiłjejto,cotywłaśnierobiłeśmi
–umilkła.

Próbowałdoszukaćsięwjejsłowachsensu.
–Todlategoznimzerwałaś?Bobyłniewierny?
Przytakłanerwowo,szkarłatnanatwarzy.
–Tak,alechodzioto,żespałamtylkozSimonem
Benniewymyśliłbytakiegoscenariuszaizamilionlat.Wjed-

nej chwili wszystkie jego wcześniejsze wyobrażenia na temat
Julianny Ford znikły. Była niedoświadczona i taka boleśnie
bezbronna, suknię ściskała zaciśniętymi do białości dłońmi.
Wstałiusiadłnakanapiebokniej,czująccośwrodzajutroskli-
wości.

Spojrzałananiego.
–Przykromi,niemamdużegodoświadczenia.
–Cosięwydarzyłoztwoimbyłymnarzeczonym?
Zbladła.

background image

–Kiedykochaliśmysięporazpierwszytobolało.Bardzo.Po

tymniechciałamznowusiękochać.–Skrzywiłasię.–Nieby-
liśmy w sobie zakochani. Chcieliśmy tego ślubu każde ze swo-
ichpowodów.Alepowiedziałmi,żejestemoziębłaidlategosy-
piał z sekretarką. Nie mogłam nie chciałam po tym za niego
wychodzić.

Benpoczułwściekłośćnatamtegomężczyznę,żezdradzałją

i pozostawił w strzępach jej pewność siebie. Sam nigdy w naj-
mniejszym stopniu nie był zainteresowany odbieraniem kobie-
cie dziewictwa, ale teraz miał dziwaczne poczucie straty na
samą myśl, że jej powodowany chucią narzeczony prawdopo-
dobnienawetniezdawałsobiesprawy,jakiskarbtrzymałwrę-
kach.Lianiebyłaoziębła.Wnajmniejszymstopniu.

–Dlaczegozgodziłaśsięnamałżeństwozrozsądku?
Speszonawstała,nadalpełnagracji,choćwłosymiaławuro-

czymwnieładzie.Szybkonarzuciłanasiebiesuknię.Ztrudem
powstrzymałsię,byniepociągnąćjejnakolana.Skuliłasię,jak
gdybysłyszącjegomyśli.

–Zrobiłamtogłówniedlaojca.Mówiłamjużjeststaromod-

ny.Wierzy,żebędębezpiecznatylkowtedy,gdywyjdęzamąż.
NiecowcześniejzachorowałibyłamtymprzerażonaWiedział,
że Simon miał poważne zamiary i błagał mnie, bym dała mu
szansę.Umówiłamsięwięcznimiokazałosię,żeobojgunam
zależało na czymś bardziej praktycznym niż romantyczna re-
lacja. – Spojrzała na Bena wyzywaco. – Wtedy wydawało mi
siętodobrympomysłem.

–Mnieniemusiszprzekonywać–powiedziałBenzgoryczą.–

Widziałem, jak niewiele łączyło moich rodziców, kiedy dotknął
ichkryzys.Niemamzłudzeńcodoromantycznychideałów.

ZapadłaciszaiwtedyLiapostąpiłakrokdotyłu.Benwstał.
–Dokądidziesz?
Przeraziłasię,żepotym,comuwłaśniewyznała,zaczniesię

nad nią litować. Wzruszyła ramionami, by wydać się chłodna
ispokojna,chociażtaknaprawdębyłazdruzgotana.

–Dosiebie.
–Jeszczenieskończyliśmy.
–Posłuchaj–powiedziała.–Wiem,żenietegosięspodziewa-

background image

łeś, myśląc o przelotnej weekendowej przygodzie. Chyba już
ustaliliśmy,żeniejestemulepionaztejsamejglinycokobiety,
zjakimisięzwyklespotykasz.

Chciałagowyminąćiodejść,alepowstrzymałjąiprzyciągnął

dosiebie,zaglądającjejwoczy.

– Nie ma żadnych innych kobiet. Jesteś tylko ty. Mówisz mi,

żetegoniechcesz?

Jak mogła zaprzeczyć, skoro przed chwilą wiła się i jęczała

podjegomistrzowskąpieszczotą?

–Niejesteśminicwinien,Ben.Jeślilitujeszsięnademną
Zacisnąłdłonienajejramionachtakmocno,żezamilkła.
–Możeszmiwierzyć,toostatniarzecz,jakąterazczuję.Chcę

ciebie.Tonielitość.Topożądanie.

– Ale nie jestem wystarczaco doświadczona Rozczaru

cię.

–Niemogłabyśmnierozczarować,nawetgdybyśpróbowała.

Nie istnieje coś takiego jak brak doświadczenia Liczy się to,
jakdwojeludzidosiebiepasuje.Niejesteśoziębła,wnajmniej-
szymstopniu.Tamtenczłowiekbyłidiotą.Chcęciębardziej,niż
pragnąłemkiedykolwiekinnejkobiety.Alejeślipowiesz,żena-
prawdętegoniechcesz,pozwolęciodejść.

–Niemogępowiedzieć,żecięniechcę.–Niedbałajużoto,

jak i dlaczego się tu znalazła, wiedziała tylko, że była tu i nie
chciałabyćnigdzieindziej.Rozpaczliwiepragnęła,żebyjeszcze
raz pokazał jej, jak powinna reagować na mężczyznę. Że nie
byłaoziębła.

Aon,jakgdybyczytającjejwmyślach,schyliłsię,wziąłjąna

ręceizaniósłnagórę.Ramieniempchnąłdrzwidoswegopoko-
ju, równie pięknego jak ten, który sama zajmowała, ale o bar-
dziejmęskimwystroju,odcieniachibarwach.Jejwzrokpadłna
masywnełożenaśrodkuizaschłojejwustach.

Postawiłjąnaziemikołołóżka.Głosmiałgłęboki.
–Możeszpuścićsukienkę.
Rozluźniłazbielałepalceściskacebrzegmateriałuirozwią-

załapasek.Sukniarozchyliłasię,odsłaniającpiersi.

–Jesteśtakapiękna–wymruczał,delikatniezsuwająctkani

zjejramion,ażopadłanaziemię,azaniąrozpiętybiustonosz.

background image

Stała teraz zupełnie naga, rozpuszczone włosy opadały jej na
ramiona. Oczy Bena pociemniały z żądzy, a ona zagryzła zęby,
by zdusić chęć zasłonięcia się ramionami. Nie chciała, by do-
strzegł,jakbardzobezbronnasięczuła.Przywykłdokobiet,pa-
raducychprzednimbezskrępowania.

Chcącrozładowaćobezwładniacenapięcie,dotknęładłonią

jegopiersi.Tegomuskularnegoideału,szerokiegoikrzepkiego.
Linia ciemnego owłosienia biegła wzdłuż umięśnionych żeber,
płaskiego brzucha i znikała pod spodniami. Ben wstrzymał od-
dech, pobudzony. Jej błądzące po jego piersi dłonie wydawały
siędrobneibladenatleśniadejskóry.Wyczuwałamocnebicie
jego serca i ogarły ją jakieś nienazwane uczucia, ale to nie
byłczasnaokazywanieemocji.

Przesuła dłonie wzdłuż jego wąskiej talii do paska przy

spodniach. Rozpięła go, a potem guzik i zamek błyskawiczny.
Opuściła mu spodnie, a on szybko z nich wyszedł. Potem ścią-
gnęłamubieliznęiotostanąłprzedniąwcałejswojejimponu-
cejnagości.Nigdywcześniejnieczułasiętakbardzokobieco.
Byłowtymcośbardzopierwotnego.

Niezdolna,bysiępowstrzymaćijużsamasiebieniepoznając,

dotknęłajegotwardegoczłonka,przesuwającponimdłoniąryt-
micznie, zafascynowana jego wrażliwością i stalową po
erekcji. Aksamitem skóry. Kciukiem zaczęła pieścić wilgot
główkę.Wtedychwyciłjągwałtowniezarękę.

–Niewytrzymamdługo,jeślinieprzestaniesz.
Szybkopociągnąłjąnałóżkoipochyliłsięnadnią,ogromny

ipiękny.Każdynerwjejciaładygotał.Naudzieczułajegoerek-
cję.Zadrżałanamyślobólu,jakisprawiłjejkiedyśbyłynarze-
czony,aleznowu,jakgdybyczytającjejwmyślach,odwróciłjej
uwagę,ujmującwdłonieobiejejpiersiipieszcząckciukamijej
sutki.Potemzacząłjekolejnossać,zadającjejrozkosznątortu-
rę twardym językiem. Wiła się pod nim. Uniósł biodra, aż po-
czuła, jak jego członek napiera na miejsce, w którym była już
śliskazpożądania.Rozsułaszerzejuda,próbującunieśćbio-
dra,kiedyonnaglecichozakląłiobciłsięnabok.

Liauniosłagłowę,ciężkodysząc.
– Co się stało? – Czyżby sobie uświadomił, że była dla niego

background image

zbytAlepotemzobaczyła,żewyjmujecośzkomodyprzyłóż-
ku. Usłyszała szelest folii. Wprawnie nałożył prezerwatywę.
Zulgąpołożyłasię,aonklęknąłmiędzyjejnogami.Leżałaroz-
ciągniętaprzednim,niczymzłożonawofierze.Wyciągnąłrękę
idotknąłjejtam,gdziepragnęłanajmocniej.

–Chceszmnie–powiedział.
Jak mógł w to wątpić? Jękła, kiedy wsunął jej do środka

dwapalce.Czuła,jakjejmięśniezaciskałysięnajegopalcach.
Wygięłasię,aonwsunąłjegłębiej,grającnaniejjaknaskrzyp-
cach. Uniosła głowę, przeklinając władzę, jaką miał teraz nad
niąiwydyszała:

–Chcęciebie.
Oderwałodniejrękęizawisłnadnią,udamirozpychającjej

uda.

– Spójrz na mnie – powiedział ochryple. – Nigdy więcej nie

miej wątpliwości, że jesteś bardzo ponętną kobietą. – Potem
wszedłwniąpowoli,calzacalem,dokońca.

Byłwielkisprawiałjejniemalból.Alepozostałprzezchwi

w bezruchu, pozwalając jej ciału dopasować się do siebie. Po-
temzacząłsięwniejruszaćiświatLiinagleograniczyłsiędo
tuiteraz.Dotejchwili.Tegomężczyzny.Itychcudownychdo-
znańwjejciele.Nigdynieczułaczegośtakiego,napięcierosło
wniejzkażdymjegoruchem.Obłanogamijegoplecy,wbija-
jąc mu pięty w napięte muskuły. Trzymał ją mocno w uścisku,
wbijającsięwniącorazgwałtownej.Sięgnąłustamidojejwarg
i kiedy wiła się w nieznośnej bolesnej rozkoszy, wycisnęła mu
naustachdesperackipocałunek,zanimwszystkowniejeksplo-
dowało, rozpadając się na milion kawałków. Z trudem docierał
doniejkrzykBena,kiedyijegoobezwładniłarozkosz.

Obudziła się kompletnie zdezorientowana, poznając, że nie

znajduje się we własnym łóżku ani pokoju. Ciało miała w nie-
znanysposóbobolałeinaglewróciływspomnienia.Nadchodził
świt i pokój skąpany był w perłowych różowościach. Ostrożnie
poruszyłagłowąinaglewstrzymałaoddechnawidokbezwstyd-
nienagiegoBenaCartera,leniwierozpartegotużobok.Nawet
w tej pozie, uśpiony, wyglądał wspaniale Ciemny zarost zna-

background image

czyłjegobrodę,nadającmuzawadiackirys.Długierzęsyocie-
niałysuroweimocnelinietwarzy.Jejwzrokpodrowałwdół
wzdłuż twardych mięśni aż do najbardziej męskiej części jego
ciała.Zarumieniłasię.

Kochalisiępotemjeszczeraztejnocy,potamtympierwszym

żywiołowym razie. Ten drugi raz był spokojniejszy, bardziej
komfortowy, ale nie mniej intensywny. Wzruszenie chwyciło ją
zagardło.Niebyłaoziębła.Taknaprawdękobieta,którawyło-
niła się spod mistrzowskiej ręki Bena, okazała się zmysłowa
izachłannaionjejtopokazał.Takłatwo,jakgdybynaciskał
włącznik,zapalającświatło.

Poczułazimnydreszcznamyśl,jakłatwoicałkowicieskapitu-

lowała.Konieckońców,nietrwałotodługo.Okazałosię,żebyła
niemniejuległawobecniegoniżinnekobiety.Targałaniąmie-
szanka emocji. Strachu, euforii i nadziei. I właśnie ta nadzieja
sprowadziła ją z hukiem z powrotem na ziemię. Nadzieja na
co? Na to, co, jak sobie całe życie wmawiała, nie istniało? Że
niezostanieboleśnieodrzucona,jeślikomuśzaufa?Powiedział
jej przecież wczoraj, że nie ma złudzeń co do romantycznych
ideałów. Ona też ich nie miała. Chociaż przez oszałamia
chwilęczułatęnadzieję,atobyłoniebezpieczne.

Namyśl,żeBensięobudzi,aonabędziepróbowałaudawać

obojętność, kiedy nie miała pocia, jak rozegrać tego rodzaju
sytuację,zrobiłojejsięzimno.Niemiałasięgdzieukryć.

Odejście matki zdruzgotało jej ojca, ale spustoszyło także ją

samą.Świadomość,żeniebyłakochanadośćmocno,żebymat-
ka została, zapadła głęboko w jej serce już w bardzo młodym
wieku. To dlatego tak długo unikała bliskości i zgodziła się na
małżeństwo z rozsądku. Nikomu nie udało się zburzyć muru,
jakiwokółsiebiezbudowałaażdoteraz.Namyśl,żebyłatak
samopodatnanazłamanesercejakojciec,zrobiłojejsięniedo-
brze.

Wyśliznęłasiębezszelestniezłóżka.Benporuszyłsię,marsz-

cząc czoło we śnie, a potem znowu się uspokoił. Serce jej biło
mocno w mieszance paniki i desperacji. Zalazł jej za skórę na
tyle mocno, by zrozumiała, że fundamenty, które z takim tru-
demzbudowała,okazałysiębardziejchwiejne,niżchciałaprzy-

background image

znać.Atowystarczyło,byuciekłaodniegotakdaleko,jatylko
mogła.

NastępnegorankaBensnułsięporezydencjiwnaprędcena-

rzuconych na siebie szortach, niejasno zaniepokojony. Gdy się
obudził,nieznalazłLiiwłóżkukołosiebie.Niebyłojejteżwła-
zience.

Kiedy się ocknął, pierwsze, co do niego dotarło, to poczucie

głębokiejsatysfakcji,większejniżdoznanakiedykolwiekprzed-
tem. Powoli wracały wspomnienia. Po tym, jak kochali się po
razdrugi,Liaułożyłasięnanimkusząco,moszczącgłowęmię-
dzy jego barkiem a głową. Gładził ją leniwie po plecach, mru-
cząc:„Widzisz?MówiłemDoświadczenieniematunicdorze-
czy.Poprostupasujemydosiebie”.

Mrukławodpowiedzi,zbytwyczerpana,bymówić.Aonsię

uśmiechnąłzanimzasnął.Budzącsię,nieznalazłjejoboksie-
bie.

Zwyklewstającranoponocyzkobietą,nieoczekiwał,żebę-

dzieonanadalwjegołóżku,wolałzachowaćdystans.AlezLią
nie przyszło mu to nawet do głowy. Zmarszczył brwi, nie znaj-
dując jej także w salonie, ale nadal się nie martwił. Przecież
musiałagdzieśtutajbyć.

Po raz pierwszy, odkąd jego wzrok spoczął na jej fotografii,

znowumiałjasnyumysł.Niespodziewałsię,żechemiamiędzy
nimibędzieażtakfajerwerkowa.Akiedytoodkrył,zamierzałją
nawić,bypozostaładzieńdłużejChciałjąuwodzićiprze-
konać w końcu, by wzięła z nim ślub. Skoro skłaniała się ku
temuwcześniej,musiałabyćotwartanatęopcjęznowu,pomi-
motamtejporażki.Najwyraźniejtobyłoważnedlajejojca,któ-
ryzkoleibyłważnydlaniej.

LiaFordniebyłajednowymiarowąosobą,przekonałsięotym

jużnasamympoczątku.Byłabystra,inteligentna,pełnawspół-
czucia,namiętna.Choćkiedysiadałdodyskusjizszejkiemiin-
nymi,ideawzięciasobieżonyzdawałamusięwręczklaustrofo-
biczna,terazjednakmyśloślubiezLiąpociągałagowsposób,
ojakinigdybysięniepodejrzewał.Wcześniejniedoceniał,jak
wiele kobieta taka jak ona mogła wnieść w jego życie. Chciał

background image

kogośztemperamentem,aLiamiałagocałemnóstwo.Byłaod-
ważnainiebałasięstawiaćmuczoło,atomusiępodobało.Ni-
gdy by się nie załamała. Podniosłaby się i zaczęła wszystko od
nowa. Ich małżeństwo w niczym nie przypominałoby związku
jegorodziców,któryrozpadłosięjakdomekzkartnapierwszy
sygnałkłopotów.

Wszedł do kuchni, ale tam też jej nie znalazł. Dom wydawał

się podejrzanie cichy, ale zignorował rosnący niepokój. Podzi-
wiał niezależność Lii i to, że nie uwieszała się kurczowo na
mężczyźnie następnego ranka, ale chciał ją teraz zobaczyć.
Zulgąpomyślałoplaży–oczywiścietamwłaśniemusiałabyć.
Alekiedywyszedłnabielutkipiasek,ujrzał,żeplażajestpusta.
Usłyszał jakiś dźwięk z tyłu i odwrócił się błyskawicznie. To
byłaEsméidącawstronędomuznaczemkwiatów.

– Dzień dobry, szefie. Długo pan spał, zupełnie jak nie pan –

zawołaławesoło.

Ben skrzywił się na przypomnienie, że ostatnia noc pozosta-

wiłananimślad,aleuśmiechnąłsięzprzymusem,pożającza
Esmézpowrotemwstronędomu.

–WidziałaśmożeLię?
–Topanniewie?–Odwróciłasięgwałtownie.
–Czegoniewiem?–Ztrudemzapanowałnadirytacją.
Esmépołożyłakwiatynastole.
– Wyjechała wcześnie rano. Kiedy Joao podrzucił mnie tutaj,

zabrałasięznimdoSalvadoru.Mówiła,żemusidzisiajzłapać
pierwszy samolot do Nowego Jorku, a potem wrócić do Anglii.
dziłam,żepanotymwie.Powiedziała,żeniechcepanabu-
dzićizostawiłalist.Zaniosłamgodogabinetu.

Patrzył,jakEsméukładakwiatywwielkimwazonie.Czuł,jak-

by coś rozdzierało mu serce. Nie rozumiał tego. Nigdy żadna
kobietaprzednimnieuciekała.Aonazrobiłatojużporazdru-
gi.

Odwrócił się, zanim Esmé mogła coś zauważyć, poszedł do

gabinetu i ujrzał tam liścik, zaadresowany bardzo kobiecym
charakterempisma.Otworzyłgoiprzeczytał.

„DrogiBenie,

background image

JeszczerazdziękujęzaTwojąhojnądotacjędlafundacji.My-

ślę, że po ostatniej nocy warunki umowy zostały należycie
i w pełni wypełnione. W końcu to i tak nie miało trwać dłużej
niżweekend,prawda?

MiłospędziłamczaswBahii,dziękuję.Wątpię,żebymjeszcze

kiedyśnaCiebiewpadła.

Wszystkiegodobrego,
LiaFord”.

Zgniótłgniewnielistwręku.Niedoceniłjej,znowu.Aleona

także go nie doceniała, sądząc, że więcej się nie spotkają. Już
ontegodopilnujeitymrazemjużmunieucieknie.Bobyładla
niego ideałem. Nie pozwoli jej ani tej szansie wymknąć się
zrąk.

background image

ROZDZIAŁSIÓDMY

–Agdziejesttwójojciec,Lio?Mamnadzieję,żeniezachoro-

wałznowu?

Liamiałaochotęuderzyćjednegoznajwiększychbranżowych

konkurentów ojca i zetrzeć mu z twarzy uśmieszek zadowole-
nia, mówiący, że tak naprawdę właśnie na to liczył. A jednak
samauśmiechłasiębłogo.

–Ależskąd,George,niejestchory.Byłpoprostuzbytzaty,

by się tutaj zjawić, i dziwię się właściwie, że widzę tu ciebie.
Niewiedziałeś,żewłaśnieodbywasiędorocznezimoweprzy-
ciezwiązkubudowniczych?

Rumiana i bez tego twarz mężczyzny poczerwieniała jeszcze

bardziej.

–Cóż,oczywiściewiedziałemaleniechodzęnatakieimpre-

zy

Idlategowłaśnienieodnosisznawetułamkasukcesówmoje-

goojca,pomyślała.Odpowiedziałapogodnie:

– Oczywiście, że nie. Podobnie jak większość. On jednak się

przytymupiera,coroku,ajegoludziegozatouwielbiają.

Mężczyzna zmył się tak błyskawicznie, że Lia omal nie roze-

śmiała się w głos. To było trochę nieładnie z jej strony, bo tak
naprawdę ojciec zdecydował się pójść na przycie związkow-
cówgłówniedlatego,żeniebyłotamstadasępów,gotowychgo
szarpać,bysprawdzić,nailejestjeszczemocny.

Właśniewysłałjejpisanegojakzwyklenieudolniewielkimili-

terami esemesa: JESTEM JUŻ W DOMU, NIE MARTW SIĘ.
TRZYMAJZAMNIESTERY,KOCHANIE.TATA.

Westchnęła. Miała poczucie, że to właśnie robiła przez całe

życie.Trzymałasteryzaswojegoojca,którytaknaprawdęnig-
dyniedoszedłdosiebiepoodejściużony.Aleniemiaławzwy-
czajuużalaćsięnadsobą.Niktnatejekskluzywnejlondyńskiej
imprezie charytatywnej nie powinien myśleć, że nie wszystko

background image

byłownajlepszymporządku.

Przykleiładoustpromiennyuśmiechnawidokdwóchinnych

rywali ojca pożacych w jej kierunku, zanim jednak zdołali
się do niej przecisnąć, dostrzegła kątem oka coś, co kazało jej
spojrzećwbok.Sercejejstało.

W drzwiach stał w klasycznym czarnym smokingu Benjamin

Carter, lustrując tłum w poszukiwaniu czegoś. Lub kogoś.
Błyszczące niebieskie oczy spoczęły na niej i znieruchomiały,
wstrząsając nią do głębi. Wszystko wokół znikło. Słyszała
obokjakieśgłosy,wiedziała,żemiałanacośodpowiedzieć,ale
nie miała pocia na co. Zdawało się, że to sekundy miły od
chwili,kiedywidzielisięporazostatni,ataknaprawdęupłynął
jużtydzień.

Tydzień od momentu, kiedy zostawiła go samego, leżącego

w pomiętej pościeli. Serce biło jej wtedy tak mocno. Podobnie
było teraz. Szedł w jej kierunku, a ona bezradnie patrzyła, jak
sięzbliża.NatletłumubladychBrytyjczykówwydawałsięwyż-
szy,ciemniejszyijeszczebardziejprzystojny.Przezmomentza-
stanawiałasię,czyniemahalucynacji.Wierzyła,żenigdywię-
cejjużgoniezobaczy.

Długimi krokami pokonywał dziecą ich odległość, a tłum

rozstępowałsięprzednim,szepczączajegoplecami.Kiedysta-
nąłtużprzyniej,niemogławykrztusićsłowa.Nieodrywającod
niejoczu,powiedział:

– Panowie, proszę wybaczyć, że przeszkadzam, ale mamy

zpannąFordpewnąniedokończonąsprawę.

Chwycił ją mocno za rękę i zaczął odchodzić, ciągnąc ją za

sobą. Fala pożądania, jaka ją zalała w chwili, gdy jej dotknął,
uświadomiła jej, że to nie były halucynacje. Musiała chwycić
połę sukni jedną ręką, żeby się nie potknąć. Kiedy tak szli,
uchwyciła w długim lustrze ich odbicie. Była przy nim taka
drobna,znagimiramionamiwdługiejsukni,zwłosamiwysoko
upiętymiwkok.Wpadławpanikęipróbowałaoswobodzićrękę,
ale on tylko wzmocnił uścisk. Wreszcie stanął i się odwrócił;
twarz miał zaciętą. Zniknął gdzieś ten kulturalny, uładzony
mężczyzna,któregozobaczyłaporazpierwszy.Byłwściekły.Co
zamiast ją przestraszyć, wzmogło tylko jej gniew. Za to, że

background image

wdarł się gwałtownie do jej świata i zachwiał jej równowagą.
Znowu.

–Cotywyprawiasz?–warkła.–Jesteśnamoimterenie.
Uniósłbrew.
–Och,proszęowybaczenie,LadyFord,czyjesteśwłaściciel-

kątegohotelu?

–Nie,oczywiście,żenie.–Zaczerwieniłasię,alezaraztoona

uniosła brew. – Wydowałeś swoim samolotem tu na trawniku
obok?Planujeszkolejneporwanie?

Trzymał ją mocno za rękę, patrząc jej prosto w oczy, drugim

ramieniem próbując objąć ją w pasie i przyciągnąć do siebie.
Spłoniłasię,czującjegopodniecenie.Oczymulśniły.Wokółtło-
czyli się ludzie i przeklinała siebie za to, że nie poczekała z tą
konfrontacjądomomentu,ażzostanąsami.

–Zadałaśmipytanie.
–Jakiepytanie?–Zmarszczyłabrwi.
– W tym swoim liściku, napisałaś, cytuję: „to i tak nie miało

trwaćdłużejniżweekend,prawda?”.

– To było pytanie retoryczne. – Zarumieniła się jeszcze bar-

dziej.

–Jużnie,bojakwierzę,właśnienanieodpowiedziałem.
–Jakto?
Poruszył się lekko w jej stronę w sposób niepozostawiacy

wątpliwości,comiałnamyśli.

– Lepiej wyjdź ze mną teraz, chyba że wolisz uraczyć swoje

towarzystwo przedstawieniem, jakie woleliby obejrzeć prywat-
niealbozapieniądze.

Opanowały ją emocje, jakich nie chciała nazwać. To nie był

sen.Ontubyłinadaljejpragnął.AonapragnęłajegoZBra-
zyliipośpieszniewyjechałaprzerażona,aleterazniemogłajuż
sobieprzypomnieć,dlaczegomusiałaprzednimuciekać.

Wykorzystałjejwahanie,wyprowadzającjązsalidodyskret-

nego lobby. Drzwi windy otworzyły się tuż obok i Ben nagle
zmieniłkierunek,wciągającjądośrodka,zanimsięszybkoza-
mknęły, niemal przytrzaskując jej suknię. Winda zaczęła się
wznosićiwtejograniczonejprzestrzeniLiapoczułanawrótpa-
niki.Onnaprawdętubył.Aterazniemiałajużgdziesięscho-

background image

wać.

– To szaleństwo, Ben. Nie możesz mnie porywać, gdziekol-

wiekczykiedykolwiekzechcesz.

Nacisnąłguzikiwindagwałtowniestała.Międzypiętrami.
– Mam z tym twoim listem problem – odezwał się przeciągle

niskimgłosem.–Głównieztymjegofragmentem,wktórymna-
pisałaś,żenaszzwiązekniepotrwadłużejniżweekend.

Zabrakło jej tchu. Czy to była jej wyobraźnia, czy też lustra

w windzie rzeczywiście zaczęły zaparowywać? Z trudem rozu-
miała,copowiedział.

–Tobyłowłaśnietym?Związkiem?
–Naprawdęmyślisz,żewydałemwszystkietepieniądzetylko

poto,byzaciągnąćciędołóżka?

Wtymwłaśnietkwiłoniebezpieczeństwowmyśleniuotym,

czego tak naprawdę od niej chciał. Albo, co gorsza, czego ona
chciała.Potrząsnęłagłową.

–Nie.Niemyślętak.
Seksowny uśmiech pojawił mu się na twarzy, a jej natych-

miast zmiękły nogi. Napięcie między nimi rosło. Ben nie zmie-
rzałdonikąd.RozchichotanabeztroskazNowegoJorkupowró-
ciła.Możeznalazłsiętu,bydokończyćto,cozaczęliwBrazylii?
Byspędzićzniąjeszczejednąnoc?Dwie?Iwtedypowrócićdo
własnego życia. W końcu, przypomniała sobie, on nie uznawał
związków,prawda?

Podobnie jak ona. Nie powinna panikować wtedy w Brazylii.

Towypaliłobysiętamdokońca.Aleczypołożeniegeograficzne
miało jakieś znaczenie? Przestała walczyć z nieuniknionym
ipoddałasiępożądaniu.

–Pocałujmnie,Ben.
Uśmiechnąłsię,objąłdłońmijejtwarzipocałowałją,wpycha-

jącjęzykgłębokodojejust.Przypominającjej,jakwielkądawał
jej rozkosz i to, że nie była oziębła. Mocno obła go za szyję.
Przeleciał taki szmat drogi, żeby pocałować ją właśnie tak,
mocno,namiętnieibezwstydnie.

Wygięłasięwjegostronę,pulsskoczyłjejgwałtownie,kiedy

poczuła męski dowód na to, jak bardzo go podniecała. Opuścił
ręcepośliskiejtkaniniejejsukniipodparłdłońmijejpośladki.

background image

–Obejmijnogamimojebiodra.
Zrobiła to, nie myśląc. Suknia podniosła się wysoko na jej

udach, kiedy uniósł ją bez wysiłku. Obła go nogami w pasie.
Całując ją, wsunął rękę pod jej sukienkę i koronkowe majtki.
Jękłamuprostowusta,nieprzytomna.Oparłjąplecamiolu-
strzaną szybę i przytrzymał biodrami. Suknia była ciasna, ale
Ben uwolnił jedną z jej piersi. Kciukiem zaczął pieścić sutek.
Wyglądałjakpijany.Kosmykwłosówopadłmunaczoło.Odgar-
łagozczułością.

–Dotykajmnietakjakprzedtem.
Uśmiechnąłsięizacząłlizaćjejnaprężonysutek.
–Wtensposób?–spytałzniewinnąminą.
– Tak – warkła, powodowana jeszcze większą potrzebą. –

Niechciędiablimocniej.

Opuściłgłowęiwziąłjejsutekgłębokodoust.Stężała,zamy-

kającoczy,nagranicyekstazy,aleonbyłbezlitosny,poruszając
biodrami wbijał się w nią. Wystarczyło tylko, żeby ściągnął jej
majtkiirozpiąłspodnieijużbyływniej,gdzietakstraszniego
pragnęłaNagleotworzyłaoczyiujrzaławlustrzeswojenogi
oplatace Bena i jego ciemną głowę na swojej piersi. Własne
rumieńce, błyszczące oczy, potargane włosy i obrzmiałe usta.
Abyliprzecieżwwindzie.

–Niemożemykochaćsiętutaj.
Benzamarł,aleonabeztroskozmieniłanaglezdanie.
–Właściwienigdywcześniejniekochałamsięwwindzie
Bensięopamiętał.
–Niemamowy.NiezamierzamzostaćjakprostakzAmeryki

przyłapanyinflagrantedelictowwindzieeleganckiegohotelu.

Zdjął jej nogi ze swoich bioder i pomógł jej stanąć. Ledwo

trzymałasięnanogachidopieropochwili,kiedywindaznowu
ruszyła, uświadomiła sobie, że nadal ma odsłoniętą pierś. Ben
zręczniejązakrył,wygładzającsuknię.Wsamąporę,bodrzwi
właśnie się otworzyły i wsiadła para starszych ludzi, mamro-
cząc, ile to czasu musieli czekać na windę. Lia powstrzymała
śmiech,aBenwziąłjązarękęimocnouścisnął.

Windaznowusięzatrzymałaiwyszłazniejzanim,niemając

pocia, dokąd ją prowadzi, doki nie stali przed jakimiś

background image

drzwiamiinieotworzyłichhotelowymkluczem.Namyśl,żeza-
rezerwował pokój w tym samym hotelu, poczuła coś, co dusiła
wsobieodmomentu,kiedywsiadławSalvadorzedosamolotu
doNowegoJorku.Nadzieję.

Zatrzasnąłzanimidrzwiiznowuuniósłjądogóry,oplatając

jejnogamiswojebiodra.

–Ateraz,naczymtostaliśmy?

Kiedysięobudziła,właśnieświtało.Przezkilkasekundleżała,

mrugając,rejestrującprzyjemnedolegliwościwswoimciele.Jej
suknia wisiała niedbale na krześle obok, a szlak wiocy od
drzwi do łóżka znaczyły porozrzucane na podłodze części jej
bielizny.Zarumieniłasięnawspomnieniepośpiechu,zjakimko-
chalisięwsparciodrzwiapotem,jakpowolirobilitoporaz
drugiapotemtrzeci.

OdwróciłagłowęiujrzałaBenależącegowcałymswoimbez-

wstydnym, męskim splendorze. Wrażenie déjà vu sprawiło, że
momentalnie poczuła się oszołomiona. Instynktownie zaczęła
sięporuszać,aleonnagleotworzyłoczyiprzygwoździłojąpo-
tężneudo,ajegorękaznalazłasięnajejpiersi.

–Dokądtosięwybierasz?–Głosmiałrozkosznieochrypły.
Cała jej brawura, usprawiedliwienia, jakich używała, żeby

móc kochać się z Benem zeszłej nocy, w chłodnym świetle po-
rankazbladły.

–Powinnamjużiść.
–Myślę,żetobardzozłypomysł.
Pochylił głowę i zaczął wyciskać pocałunki na jej nagim ra-

mieniu,ajegodłońgładkoprzesułasiępojejbrzuchuwdół,
ażdomiejscamiędzyjejnogami,rozsuwającje,żebysięprze-
konać,jakbardzogopragnęła.Znowu.Natychmiast.

Uśmiechnąłsięzzadowoleniem.Zirytowanawłasnąsłabością

poderwałasięiwzięłagoprzezzaskoczenie,unoszącsię,siada-
jąc na nim okrakiem i przytrzymując mu ramiona za głową.
Mógłbeztrudusięuwolnić,aleprzezmomentznalazłsięnajej
łasce,chociażiluzorycznie.

Powoli zaczęła się poruszać w górę i w dół, coraz szybciej

imocniej.Widziała,jaksięzaczerwienił,ajegoźrenicesięroz-

background image

szerzyły.Obojeciężkooddychali.Benuniósłgłowęichwyciłzę-
bami jej sutek, gryząc go delikatnie i wywołując gwałtowny
dreszcz.Awtedy,pokazującjej,jakniewielkąmanadnimkon-
trolę, poruszył się i znalazła się na plecach, znowu uwięziona
pod nim. Sięgnął po prezerwatywę i sprawnie ją wciągnął. Za-
nim wzięła kolejny oddech, zatopił się w niej głęboko, nie po-
zwalając jej na ucieczkę wzrokiem ani na moment. Orgazm,
który nimi wstrząsnął, pojawił się szybko i był tak silny, że od-
sunął wszystko inne na bok. A zaraz potem Ben przytulił ją
mocno, obejmując rękami i nogami i coś w niej w środku po
prosturoztopiłosię.

Kiedyznowusięobudziła,Benaniebyłowłóżku.Wypatrzyła

gowsalonie,ubranegowciemnespodnieiszarysweterzdłu-
gimi rękawami, który bynajmniej nie tuszował jego muskułów.
Chodził po pokoju, rozmawiając przez komórkę. Wykorzystała
toszybko,zatrzaskującsięwłazience.Unikałaprzeglądaniasię
wlustrze,niechcącwidziećskutkówburzliwejnocyiporanka.
Unikałateżniebezpiecznychmyśliwrodzaju„Dlaczegotakna-
prawdętusięzjawił?”albo„Coterazbędzie?”.Zdecydowałasię
zdusićjewzarodku,boidączBenemznowudołóżka,wzmoc-
niła tylko swoje obawy, że nie była tak emocjonalnie obojętna,
jakbychciała.Jakonbezwątpieniabył.

Kiedy weszła cichutko do salonu, Ben siedział właśnie przy

stole,czytającgazetę.Odłożyłją,kiedypodeszła,iomiótłjąod
stóp do głów błękitnym spojrzeniem. Nawet pod grubym szla-
frokiemczuła,jakjejciałoreaguje.

– Zawiłem dla ciebie trochę ubrań, żebyś się mogła prze-

brać.

Przez sekundę poczuła wzruszenie z powodu jego troski

i ulgę, że nie będzie się musiała wstydzić, wychodząc z hotelu
wjaskrawymświetledziennym.

–Dzięki,zwrócęcipieniądze.
Pozostawił to bez komentarza. Usiadła i zerkła na tacę ze

śniadaniem.

–Niebyłempewien,nacomiałabyśocho
–Wystarczynaraziekawa–mrukła,unikającjegowzroku.

background image

Bensięgnąłpowysokismukłydzbanekinalałdofiliżankiaro-

matycznejkawy.Niemogłaoderwaćoczuodjegodłoni,dużych,
umięśnionych,ajednakeleganckich.Pomyślałaoichdotykuna
swojej skórze i szybko napiła się kawy, by odsunąć te wspo-
mnienia.Dopieropochwilispojrzałananiego.

–WięcjakiemaszplanywLondynie?
Spojrzałnaniązuśmiechem.
–Ciebie,Lio.Tyjesteśmoimplanem.
Odstawiłafiliżankęzgłośnymbrzękiemporcelany.
–Niemożeszoczekiwać,żerzucęwszystko,żebydostosować

siędociebie.Mamtutajswojeżyciepracę.

Zmrużyłoczy.
–Pracędlatwojegoojca?Takjakwczorajwieczoremdąc

jegoemisariuszką?

–Toprzecieżfirmarodzinna.
–Acoztwoimiwłasnymiambicjami?
– Chyba nie jesteś tu po to, by roztrząsać możliwości mojej

kariery?

– Nie, oczywiście. – Pochylił głowę, ustępując. – Ale tak się

składa,żemamwLondynieswojebiuro.Korzystamztejpodró-
ży, żeby skonsultować się z moją ekipą na miejscu. Pracujemy
nad kilkoma projektami i mam umówionych kilka spotkań
wtrakciemojegopobytu.–Pochyliłsięwjejstronę.–Ale,naj-
ważniejsze jest to, że chcę poznać cię bliżej, Lio. Dlatego wła-
śnietujestem.

Jej głupie serce drgnęło, kiedy obawa walczyła z nadzieją.

UciekłaprzedtymzBahii,aonjąodnalazł.Bałasię,żeniebyła
wystarczacosilna,żebyodejśćodniegoporazdrugi.Aonto
wiedział.

–Comyturobimy,Ben?–spytała.
Gdyby jakaś inna kobieta zadała mu takie pytanie, już by

uciekał.

–Cóż,napocząteknieopuścimytegopokojuprzezcaływeek-

end.–Widzącjejnatychmiastowysprzeciw,dodałszybko:–Słu-
chaj, żadne z nas nie jest takie, jak nam się obojgu wydawało,
zgodziszsięchybazemną?

Kiwłagłowąwmilczeniu.

background image

–Chcęciępoznaćbliżej.Spędźzemnątenweekend.–Wsu-

nął rękę pod jej szlafrok, dotykając jedwabistej skóry nagiego
uda.Poczuł,jakjejciałoreagujenatepieszczotę.

Kiedysięznowuodezwała,miałazdyszanygłos.
–Słuchaj,ja
Zamilkła i przygryzła wargę, kiedy jego dłoń zagłębiła się

międzyjejuda.

–Niechciędiabli,Ben.
–Więc,cotynato?–uśmiechnąłsiębezwstydnie.
Jego ręka poruszała się do góry, zbliżając się do gocego

spojenia jej ud. Był bezlitosny, ale nie powstrzymała go, kiedy
rozchyliłjejnogi.

–Mówisz,żetotylkoweekend?
–Tak,tylkoweekend.–Powiedziałsobie,żeskorojąuwiódł,

toprzekonająidomałżeństwa.

Patrzyła na niego długą chwilę, a potem poruszyła się gwał-

townie.Jużmyślał,żewstajeiwychodzi,aleonatylkoprzerzu-
ciłanogęiusiadłananimokrakiem.Przechyliłagłowęnabok,
ściągającmusweterprzezgłowę.

–Cóż,napoczątek,jesteśowielezabardzowystrojonyjakna

weekendrozpusty

– Jaki mamy dziś dzień? – wymamrotała sennie w poduszkę,

czującpalecprzesuwacysiępojejkręgosłupie.Zadrżałaijęk-
ła. Usłyszała stłumiony śmiech i chciała mu posłać gniewne
pojrzenie,aleniemiaładośćsiły.Zebrałaresztkęenergii,ob-
ciła się, przesuła rękę Bena i podciągnęła prześcieradło wy-
soko,okrywającsięnim.Spojrzałananiegozłowrogo.

Uniósł dłoń z miną uosabiacą niewinność, ale daleko mu

byłodotego.Byłbardzoniegrzeczny,sprawiając,żerobiłanie-
wymownie swawolne rzeczy całymi godzinami, a noc przecho-
dziła w świt, potem w dzień, potem zapadał zmrok i znowu
noc

Aterazznowuzrobiłosięciemno.Mógłnastąpićkoniecświa-

ta,aLiaoniczymbyniewiedziała.

–Nieodpowiedziałeśnamojepytanie.
Oparłdłoniepoobustronachjejciałaipochyliłnadniąswój

background image

szeroki,nagitors.

– Jest niedziela wieczór i chyba już nie mogę zawić kolej-

negoposiłkuprzezroomservice.

Była wstrząśnięta. Wiedziała, co to za dzień, oczywiście. Ale

nadal Usłyszeć, jak potwierdza, że miły prawie trzy pełne
dni tej uczty zmysłów, było obezwładniace. Pod mistrzowską
pieszczotą Bena odkryła własną zmysłowość i nauczyła się nią
napawać. Za samo to zatraciła dla niego część swojej duszy.
Uczepiłasięjegosłów,zadowolona,żeznalazłapretekst,bywy-
dostaćsięztejzbytintymnejprzestrzeni.

–Znamtuwpobliżupewnemiejsce

background image

ROZDZIAŁÓSMY

Lia mogłaby żałować, że przyprowadza Bena do swojej ulu-

bionej restauracji, gdyby nie była taka głodna i fizycznie osła-
biona nadmiarem rozkoszy. Bardzo lubiła tamtejsze nagie ka-
mienneścianyobwieszonewłoskimiwidoczkamiwodcieniuse-
piiiprzykryteczystymiobrusamimałestolikizwazonikamipeł-
nymisztucznychkwiatów.

Przygotowałasięnakrytykę,chociażBenwydawałsięrozluź-

niony i wyglądał wprost fantastycznie w spłowiałych dżinsach
ilekkimwełnianymswetrze.

– Przywykłeś na pewno do bardziej eleganckich lokali, ale

chociażjesttuskromnie,serwująjedzeniewartegrzechu–po-
wiedziała.

Ben spojrzał na nią z tym swoim szelmowskim uśmiechem,

którybyłniczympieszczota.

–Gdybymwiedział,żejesteśtakątaniąrandką,zabrałbymcię

do jakiejś knajpy przy plaży w New Jersey zamiast do Bahii. –
Potem pochylił się i dodał konspiracyjnie: – Zdradzę ci, że na
studiachspędziłemwieleweekendów,serwującgłodnymnowo-
jorczykompizzęmargeritęilazanię.

–Jaktosięstało,żetrafiłeśnastudia?–spytała,korzystając

zesposobności,jakąjejpodsunął.

–Jakodzieciakzrodzinyzastępczej?
Wzruszyłalekkoramionamiikiwłagłową.Wiedział,żenie

byłasnobkąitoniebyłotegorodzajupytanie.Poprostucieka-
wiło ją, jak zaczął wspinaczkę na sam szczyt. Właśnie podano
imprzystawkiiBenskosztowałswoichcalamarifritti,poczym
wytarłusta.

–Kiedymoirodziceumarli,umieszczonomniewpierwszejro-

dziniezastępczejwQueens.

– Nie miałeś przyjaciół ani krewnych, którzy mogli się tobą

zaopiekować?

background image

– Rodzice oboje byli jedynakami, a dziadkowie wtedy już nie

żyli. Mama miała trudności z zajściem w ciążę. Urodziłem się
wwynikuwieloletnichstarańozapłodnienieinvitro.

Liaspróbowałazupy,alenieczułajejsmaku.Całajejuwaga

byłaskupionanaBenie.Odłożyłałyżkę.

–Jaktobyłopoichśmierci?
Spojrzałnanią.Silny,budzącyrespekt.Trudnobyłosobiewy-

obrazić,żetenmężczyznamógłkiedykolwiekbyćbezbronny.

– Ciężko ale odczuwałem niemal ulgę. Oboje zupełnie się

załamali. Ojciec stał się zgorzkniałym pijakiem. Wracałem do
domuzeszkoły,pobityporazkolejnyzpowoduswegoakcentu,
innychmanieridlatego,żewyprzedzałemznaczącowszystkich
kolegów w klasie, i znajdowałem go nieprzytomnego na kana-
pie.Mamabyłacałkowiciebezradna.KsiężniczkazLongIsland
przeżywaca koszmar na jawie. Musiałem przy nich wszystko
robić.–Zacisnąłzęby.–Alenietogryzłomnienajbardziej,tylko
fakt,żetakłatwosiępoddali.

Liapróbowałazignorowaćnarastacyuciskwpiersiach.
–Bitocięzatwójakcent?
– Codziennie. Doki nie uświadomiłem sobie, że muszę sta-

wić opór. I stawiałem. Nauczyłem się wtapiać w tłum. Zanim
moirodzicezmarli,zmieniłemsiętakbardzo,żenierozpoznał-
bymniejużżadenzmoichkolegówzdawnejszkoły.–Spojrzał
naniązostrzegawczymbłyskiemwoku.–Toniejestprzyjem-
nahistoria,Lio.

– Jeśli myślisz, że szukam przyjemnych historyjek, to nadal

niemaszpocia,kimjestem–wypaliławodpowiedzi.

Benpotrząsnąłgłową,zzagadkowymwyrazemoczu.
–Przypomnijmi,dlaczegotonieopalaszsięwłaśnienajach-

ciejakiegośmilionera,martwiącsięwyłącznieoto,czyopaleni-
znajestrównomierna?

–Atylkocośtakiegomiałabymdowyboru,prawda?–Uniosła

brew.–Mogłabymzapytaćcięotosamo,zpewnościązarobiłeś
dośćpieniędzy

Benuniósłszklankę,wykrzywiającustawgrymasie.
–Zasłużyłemsobienato.Touché.
Kiedy nadal milczał, najwyraźniej czekając na jej odpowiedź,

background image

powiedziała:

–Jużmówiłam,tomnienigdynieinteresowało.Wszkoleza-

wsze dobrze się uczyłam, bardziej pochłonięta studiami niż
plotkamiczyciuchami,atoniekoniecznieprzysparzałomiwie-
luprzyjaciół.

Benprzechyliłgłowęnabok,zwyrazemoczu,któryjązanie-

pokoił.

– Dlaczego odnoszę wrażenie, że byłaś nieśmiałym dziec-

kiem?Podczasaukcjinapodiumtakżebyłaśonieśmielona.

Wciągnęłaszybkopowietrze.Naprawdęwidziałjątakstrasz-

nienawylot?Wobecjegoprzenikliwościczułasiębezbronna.

Czekał na jej odpowiedź i kusiło ją, żeby się roześmiać, ale

jednaksięprzyznała.

– Byłam nieśmiała jako dziecko. Paraliżuco. Jąkałam się

icałyczasczerwieniłam.

–Aleprzezwyciężyłaśto–słyszaławjegogłosiepodziw.
–Musiałam.Niemogłampozwolić,żebymnietoograniczało.
Podano im dania główne i Lia wykorzystała okazję, żeby od-

wrócićodsiebiejegoowielezbytspostrzegawczespojrzenie.

– Ciągle jeszcze nie powiedziałeś mi, jak dostałeś się na stu-

dia–zmieniłatemat.

Skrzywiłsię,aleonaznowutylkouniosłabrew.Wkońcuwes-

tchnął.

–Tosięzaczęłoodpolicjanta,Irlandczyka,onazwiskuClancy.

Pewnegodniaprzyłapałnasząbandęnagocymuczynku.Za-
nimskończyłemszesnaścielat,znalazłemsięwgangu.Byliśmy
nadobrejdrodze,żebyzostaćprawdziwymiprzestępcami.Wa-
garowaliśmy, okradaliśmy sklepy. Wcześniej nie znalazłem się
najegoradarze,więcClancyprzyjrzałsięuważniemojejhisto-
rii. Kiedy dowiedział się, skąd pochodzę, wziął mnie na stro
iwygarnąłmibezogródek,żeżyciedałomiwiększeszanseniż
któremukolwiek z tych dzieciaków i że marnuję schedę, jaką
pozostawili mi rodzice. – Potrząsnął głową. – Nie było ze mną
łatwowtamtychczasach,miałemwsobiedużozłościigoryczy
doświata.ZtrudemdomniedotarłAlenawiłmnie,żebym
przystąpił do programu mentorskiego, w ramach którego oko-
liczni biznesmeni przyjmowali dzieciaki na staż. Wydowałem

background image

jakoasystentmajstranaokolicznejbudowieitaksiętozaczęło.
WyrwałemsięzganguStarałemsiętrzymaćmożliwiezdala
odproblemów.Naszczęścietrafiłemnadłużejdostabilniejszej
rodzinyzastępczej.Kiedyskończyłemśredniąszkołę,mójmen-
torpomógłmiuzyskaćstypendiumnastudiaizrobiłemdyplom.
Od tej chwili każdą minutę spędzałem, pracując albo jako kel-
ner, albo na placach budów na terenie całego Nowego Jorku.
Chwytałemkażdąmożliwośćiwykorzystywałemją,nieogląda-
jącsięzasiebie.

Liasłuchałauważnie,próbującniewyobrażaćsobietamtego

pełnego złości nastolatka, walczącego z całym światem, i nie
współczućmuażtakbardzo.Czuła,żeBenowibysiętoniepo-
dobało.Zamiasttegopodniosładoustkawałekswojegocarpac-
cio
ipowiedziałalekko:

–Itowszystko?
Ben spojrzał na nią i odrzucił do tyłu głowę, wybuchając

śmiechem.

–Nieprzestajemniepanizadziwiać,pannoFord.
Śmiertelnie przeraziła ją własna radość z tego, że udało jej

sięgorozśmieszyć.

–Staramsię.
–Dlaczegotakbardzochroniszswegoojca?–spytał,mrużąc

oczy.

Odłożyławidelec,natychmiastzajmującpozycjęobronną.
–ZawszebyliśmytylkomywedwojePoodejściumojejmat-

ki ojciec tak naprawdę nigdy nie doszedł do siebie. Chorował
całymilatamiizawszepodejrzewałam,żetokwestiawrównej
mierzepsychologicznacofizyczna.

–Niemożeszbraćwieczniejegosprawwswojeręce.
–Wiem–odparła,czującnabarkachnieustannyciężarocze-

kiwań ojca. Pomyślała przez chwilę, jak by to było cudownie
znaleźćwkimśoparcie.Aleockłasięszybko.

Kiedy zjawił się kelner, Ben poprosił o rachunek. Lia czuła

ulgę, że nie zamierzał mówić więcej o jej ojcu. Rosły w niej
emocje,najakienigdysobieniepozwalała.Kiedywyciągnąłdo
niej rękę, po tym jak zostawił na stole pieniądze, bez wahania
podałamuswoją.

background image

Chłodne powietrze na zewnątrz jej nie otrzeźwiło. Czuła się

tak, jak gdyby Ben otworzył puszkę, z której wysypywało się,
wszystko,colatamitrzymaławzamknięciu.Nazawsze.Odwró-
ciłsiędoniejipochyliłnadniąswojątwarz,wyrazistąwświa-
tłachwieczoru.

–Lio
Wspięła się i położyła mu dłoń na ustach. Czuła ciepło jego

oddechunadłoni.

–Poprostumniepocałuj,Ben.
Musnąłustamijejdłoń,apotemprzyciągnąłjądosiebieipo-

całował,mocnoinamiętnie.Tobyłrównieskutecznysposóbjak
inne,byćpowstrzymaćmyśliiuczucia,którychniechciałaana-
lizować.Onteżnajwyraźniejwolałunikaćrozmowy,popychając
Liędotaksówki,zanimnieponiosłyichzmysłynaśrodkuzatło-
czonej ulicy. Atmosfera na tylnym siedzeniu taksówki była tak
sta od erotycznego napięcia, że kiedy w końcu wpadli do
apartamentu,niezdołalinawetdotrzećdosypialni,zatrzymując
się na pierwszym miękkim podłożu. Opanowani potrzebą tak
gwałtowną,żegdybyłojużpowszystkim,Liazorientowałasię,
żenadalsączęściowowubraniach.

Kiedy w końcu dotrli do sypialni i Ben zdjął z niej resz

ubrańztakąostrożnością,jakgdybybyłazporcelany,Liawie-
działa już, że ma poważny problem. Żadna ilość odurzacego
seksuniemogłautrzymaćnadystansemocjiimyślibuzucych
podpowierzchnią.

Następnego ranka Lia rozkoszowała się gocą kąpielą, gdy

Ben rozmawiał przez telefon, owinięty fantazyjnie ręcznikiem.
Mogłaby się przyzwyczaić do tego dekadenckiego stylu życia,
o ile puszka Pandory z uczuciami, którym unikała stawiania
czoła od poprzedniego wieczoru, pozostawała zamknięta. Ale
natobyłojużzapóźno.

Chciała zanurzyć się pod wodę, położyć wszystkiemu tamę,

zagłuszyć to. Ale nie mogła. To było tak, jak gdyby huragan
o kształtach Bena Cartera brutalnie wtargnął w jej życie, nisz-
czącirzucającwszystkonawiatr,iterazniebyłajużpewna,do
czegopasowała.Czynawetkimbyła.Niechętniewyszłazwan-

background image

ny. Wytarła lustro i wciągnęła powietrze na widok swojego za-
żowionegoodbicia.Ztrudemrozpoznałasamąsiebie.

Włosymiałaupiętedogóry,adługiekosmykioblepiałyjejpo-

liczki i czoło. Szeroko otwarte oczy były pełne troski, a jedno-
cześnie podejrzanie rozmarzone. Dostrzegła na swojej bladej
skórze ślady w miejscach, gdzie Ben dotykał jej ustami czy rę-
kami,coautomatyczniewprawiłojąwdreszcz.Zamyślonaroz-
pamiętywała, jak całkowicie Ben Carter nią zawładnął. Po tym
weekendzie nie mogła się dłużej oszukiwać, że dla niej to był
tylkoseksAleczymtobyłodlaniego?

Pukaniedodrzwipoderwałojąnanogi.
–Tak?
– Wyskoczę do francuskiej cukierni, którą mijaliśmy wieczo-

rem.Masznacośochotę?

–Tylkonacroissanta,dzięki.
–Okej,wracamzadziesięćminut.
Wyszła z łazienki i szybko ubrała się w dżinsy i jedwab

bluzkę, które Ben zawił dla niej tamtego pierwszego poran-
ka „po”. Trochę zdesperowana, próbowała zliczyć wszystkie te
poranki„po”.Inieudałojejsię.Jakgdybyczassięzatrzymał.

Zaczęłachodzićposalonie,próbującsięuspokoić.Niemogła

przestać myśleć o tym, że być może dla Bena to także było
czymś więcej. Zeszłego wieczoru tak wiele jej o sobie powie-
dział,aniechęć,zjakątorobił,oznaczała,żezwykletrzymałlu-
dzinadystans.Tymrazemniepostępowałtak,jakzwyklezko-
chankami, o ile można było wierzyć plotkom. Czy mężczyzna
pragnący tylko przelotnej przygody przemierzyłby Atlantyk,
żebydowiedziećsięczegośokobiecie?

Wbrewwszystkimzłymprzeczuciomczuławtrzewiachdrże-

nie zakazanego podniecenia. Być może tylko być może to
byłoczymświęcej.IbyćmożeBennieodlecitakpoprostudo
NowegoJorku.Alewtedycośsięwniejzapadło.Bojakmogło
się to udać, skoro mieszkali na innych kontynentach? Jak mo-
głabyzostawićojca?Wtejgonitwiemyślinarastaławniejlekka
histeria.Inadzieja.Irodzajeuforii.ZakochiwałasięwBenie

Nagle usłyszała jakiś szelest przy drzwiach i poszła spraw-

dzić.Przezdrzwiwsuniętoimplikporannychgazet.Benmusiał

background image

je wcześniej zawić. Automatycznie schyliła się, żeby je pod-
nieść,zerkającnanagłówki,iraptemjedenprzykułjejuwagę.
Resztagazetwypadłajejzrąk.

„Amerykański potentat budowlany goni za dziedziczką firmy

budowlanejdoAnglii,powspólnymweekendziezamiliondola-
rówwBrazylii.CzyJuliannaFordposkromidzikośćBenaCarte-
ra?”

Pod nagłówkiem widniało ziarniste zdjęcie Bena i Lii cału-

cychsięnaulicypoprzedniegowieczora.Chwilęprzedtym,jak
wsiedlidotaksówki.

Zrobiłojejsięniedobrzeiwróciładosalonu,przysiadającna

skraju krzesła. Można było oczekiwać, że ktoś tak znany jak
Ben Carter będzie tropiony i śledzony, ale dla Lii, która nigdy
nie naraziła się tabloidom, widok własnego nazwiska w druku
byłszokiem.Zmarszczyłabrwinawidokkolejnegozdjęcia,któ-
re wydało jej się znajome, bo gdzieś już je wcześniej widziała.
Przedstawiało Bena i trzech innych playboyów wychodzących
z prywatnego klubu na Manhattanie kilka tygodni wcześniej.
Artykuł powracał do spekulacji na temat powodu spotkania
mężczyzntamtegowieczoruiczymiałotocośwspólnegozod-
wróceniemnegatywnejuwagizestronyprasy,zjakimsięspoty-
kali. Zawierał też nieprzyzwoitą sugestię, że Ben Carter, zwa-
żywszy na koneksje rodzinne Lii, miał nadzieję wymienić z Lią
coświęcejniżtylkopłynyfizjologiczne.Wyobraziłasobie,jakjej
ojciecoglądatęgazetę.Tamyślprzyprawiłająomdłości.

Właśnie wtedy odezwał się sygnał komórki i dostrzegła swój

telefon na stoliku obok. Zmarszczyła brwi na widok nazwiska
widniecego na ekranie: Dante Mancini. Włoski potentat,
zktórymBenspotykałsiętamtegowieczorunaManhattaniera-
zemzXanderemTrakasemiszejkiemZaynemAl-Ghamdim.Ale
dlaczegowysłałdoniejesemesa?Iskądwłaściwiemiałjejnu-
mer?Zerkłanawiadomość.

„Widziałeśdzisiejsząprasę,Carter?Wyglądanato,żeTwoja

milionowa inwestycja się opłaciła. Możesz wyprzedzić nas
wszystkichwdrodzedoołtarza

Próbowała odblokować telefon, by przeczytać resztę wiado-

mości i dopiero wtedy zorientowała się, że to nie była jej ko-

background image

mórka. Dokładnie taki sam model, ale ten należał do Bena.
W pierwszej chwili była zdezorientowana. Pojedyncze słowa
rozbrzmiewały jej w głowie: inwestycjatarz wyprzedzić
naswszystkich.Przedoczamistałojejichzdjęcie,wychodzą-
cychrazemzklubu,ponurychizdeterminowanych.Zadrżałaod
przyprawiacego o mdłości podejrzenia, że była największą
idiotkąświata.

A wtedy usłyszała odgłosy obwieszczace światu powrót

Benazcukierni.

Wchodząc, ujrzał na podłodze w korytarzu gazety. Natych-

miast wyczuł, że coś jest nie tak, podobnie jak wtedy w Bahii,
kiedy obudził się, a Lia znikła. Zacisnął usta. Jeśli uciekła
znowu,takjakwcześniej

Ale wchodząc do salonu, zastał ją stocą w oknie tyłem do

niego.Ulga,jakąodczuł,mogłabygozaniepokoić,gdybynadal
nieczułsięnieswojo.

–Hej,przyniosłemciastkaicroissanty.
Nieodwróciłasięodrazu,akiedytozrobiła,ujrzał,żetwarz

miała stężałą. Bladą. Ramiona skrzyżowała na piersi w obron-
nym geście. W niczym nie przypominała zarumienionej od snu
kobiety,którasięuśmiechała,kiedyobudziłjąpocałunkami

Odstawiłtorbęnapobliskistolik.
–Czycośsięstało?
–Możnatakpowiedzieć–odparłabezbarwnymgłosem.
Zmarszczył brwi, ale zanim zdołał zapytać co, odezwała się

znowu.

–Ocotuchodzi,Ben?Comyturobimy?
Przezgłowęprzemknęłomumilionzmysłowychobrazów,ale

zaniechałjakichkolwiekniedrychkomentarzy.

–Ajakcisięwydaje?
Patrzyłananiegoprzezdługąchwilę.
–Szczerzemówiąc,niejestempewna.Tobyłowyrafinowane

uwiedzenie, jak na kogoś, kto kilka tygodni wcześniej uchodził
zanotorycznegoplayboya.

TeraztoBenpoczerwieniałizacisnąłzęby.
–Dotądniewdawałaśsięwtakieanalizy.

background image

–Nie–jejgłoszabrzmiałgorzko.–Byłamtakagłupia.
–Niejesteśgłupia,Lio,
–Nie?–Uniosłabrew.
Sięgnęła po gazetę leżącą obok na kanapie i cisnęła nią

wniego.Złapałjąwlocie.Ujrzałnagłówkiipoczułulgę.

–Itowszystko?
–Nie,toniewszystko–odparłalodowato.–Dostałeśesemes

odprzyjaciela.Przeczytałamgoprzezpomyłkę,bomyślałam,że
tomójtelefon.Alenieżałuję.Okazałsięwielcepouczacy.

Benspojrzałnaswojąkomórkęleżącąnastolikuobokipod-

niósłją.Zobaczyłwiadomość,odblokowałtelefoniprzeczytałją
do końca. „Możesz wyprzedzić nas wszystkich w drodze do oł-
tarza, więc ciesz się wolnością, póki możesz. Ciao, Mancini”.
Miałochotęrzucićtelefonemościanę.

KiedyspojrzałznowunaLię,byłajeszczebledsza.Jejoczyni-

czymdwaszafirymigotałygniewem.

–Dlaczegonazwałtomilionowąinwestycją?
–Potymjakprasazaczęłaniszczyćnasząreputację,zainicjo-

wałemspotkaniezinnymi.Wszyscyjesteśmyzwiązanizfunda-
cją charytatywną, która na tym ucierpiała. Założyłem, że jeśli
Trakas, Mancini i szejk Al-Ghamdi zechcą zjednoczyć ze mną
siły,pokonamyprasęjejwłasnąbronią.

–Więcspotkaliściesięico?Omówiliściestrategie?
–Cośwtymrodzaju.
Milczałaprzezchwilę,aleBenniemalsłyszałpracęjejmózgu.

Była bystrą kobietą. To nie zajmie jej dużo czasu Otworzyła
szerokooczy.Zjejtwarzyznikłaresztkakoloru.

–Umówiłeśsięzemnąnarandkętydzieńpowaszymspotka-

niu. Założę się, że jeśli zadzwoniłabym teraz do Elizabeth
Young,powiedziałabymi,żewszyscyzostaliściejejklientami.

–Toprawda.Wszyscysiędoniejzgłosiliśmy,bozdecydowali-

śmy,żeabypoprawićnaszwizerunek,najlepiejbędzieustat-
kowaćsię.

– Nie mogę w to uwierzyć Zawarliście jakiś chory pakt,

żeby znaleźć kobiety i się z nimi ożenić, udowadniając światu,
żezrywaciezwizerunkiemplayboyów?

–Ludzieżeniąsięcodzienniezbłahszychpowodów.

background image

– Nic dziwnego, że nazwał to milionową inwestycją. Miałeś

nadzieję,żestracędlaciebiegłowę?Odpoczątkupodejrzewa-
łam, że masz jakiś ukryty cel Ale nie przypuszczałem, że po-
sunieszsięażtakdaleko.

Byławściekła.Wmawiałasobie,żenieczujesięzranionaani

zdradzona.Żeemocje,któreprzedchwiląwsobieodkryła,były
tylko skutkami hormonów po seksie. Bo jak mogłaby się zako-
chaćwtymmężczyźnie?Przeklinałasiebiezato,żeniezaufała
swoimprzeczuciomjużnapoczątku.ŻedałasięzwieśćBenowi
natyle,bymyślećAlecosobiemyślała?Żemunaniejzależa-
ło?Zależałomuwyłącznienaswojejbezcennejfirmieireputa-
cji.Gdziesiępodziałjejzdrowycynizm?

– Już wcześniej byłaś gotowa wyjść za mąż z rozsądku – za-

uważył.

Poczuła się jeszcze gorzej na myśl o tym wszystkim, co mu

powiedziała.

–Tak,byłam.Alewprowadzonomniewbłądirobiłamtozsa-

mychniewłaściwychpowodów.

–Więcejprzemawiananasząkorzyśćniżkiedykolwiekztwo-

im byłym narzeczonym. Jest między nami szalona chemia.
Mamywspólneambicjeicele.Możemyzbudowaćudaneżycie.
Mogę zaopiekować się tobą i twoim ojcem. Przyznałaś, że nie-
domaga. To tylko kwestia czasu, kiedy się wycofa. Nie możesz
chronićgobezkońca.Anipoświęcaćdlaniegowłasneambicje.

– Naprawdę musiałeś myśleć, że znalazłeś rozwiązanie

wszystkichswoichproblemów,kiedydostrzegłeśmniewportfo-
lioLewiatana.Nietylkobardzopraktycznążonę,aleteżzabez-
pieczeniepóźniejszejekspansjinaEuropę.

Benzaczerwieniłsię.
–Doprowadziłbymfirmętwojegoojcadorozkwitu.Jegoimię

byprzetrwało.

–Opisujeszmitubiznesowąfuzję.Niesłuchałeś,kiedymówi-

łam,żebogactwoijegoatrybutynicdlamnienieznaczą?

Zacisnąłzęby.
– Łatwo to mówić, kiedy nie odebrano ci tego i nie musiałaś

patrzećnacierpieniaswojejrodziny.

Zamilkła.Miałwpewnymsensieracje.Onasamaprzetrwała-

background image

bycośtakiego,jejojcabytozabiło.

–Niejestemzainteresowanamałżeństwemzrozsądkuztobą,

BenjaminieCarterze.

Mięsieńzadrgałmuwszczęce.
–Ajednakprzygotowywałaśsiędożyciawkłamstwiezmęż-

czyzną,którykompletnienaciebieniedziałał?

–Wolałabymtamtoniżżyciezmężczyzną,któryzdobywato,

czegochce,uwodząckłamiącswoimciałemidotykiem.Brzy-
dzęsiętobą.

Cośwnimpękło.Poczułsiębezsilnywobecjejoskarżeń.Mia-

ła rację. Z początku rzeczywiście chodziło mu o małżeństwo.
Ale nie wiedziała, że niemal o tym zapomniał, odkrywając, jak
bardzosięwniejzatracił.Staleiwciążnanowo.

–Wciążmniepragniesz–wycedził,rozwścieczony.Zdespero-

wany.

– Nie. To nic nie znaczy, Ben. Tylko dlatego, że mogłam re-

agować

Powstrzymał jej dalsze słowa pocałunkiem. Gniotąc całą tę

cierpkąsłodyczwargami,tulącjądopiersi.Przezdługiesekun-
dy trwali w mocnym uścisku, a wtedy jej wargi zmiękły i roz-
chyliłysię.Poczułeuforię.Wiedziałtylko,żejejponętnekształ-
tywtulająsięwniego,ajejjęzykdotykajegojęzyka.

Całowali się rozpaczliwie, namiętnie. Wściekle. Już miał ją

unieść i zapleść jej nogi na swojej talii, żeby zanieść ją do sy-
pialni,kiedynaglezesztywniałaiwyrwałasięzjegoobjęć.Obo-
jedyszelichrapliwie.Potrząsnęłagłowąiwychrypiała:

–Nie,niechcętego,Ben.Chcęczegoświęcejniżmałżeństwo

zrozsądkuiwzajemnepożądanie,którenieuchronniesięwypa-
li.Towszystkojestkłamstwem.

Krew odpłyła Benowi z mózgu. Ciężko mu było jasno my-

śleć.

– To nie jest kłamstwo. To największa szczerość, jaką kiedy-

kolwiekodczuwałem.

Lia znowu potrząsnęła głową i wyszła do sypialni. To, że

chwiała się na nogach, co świadczyło o tym, jak mocno na nią
działał, nie stanowiło dla Bena pociechy. Nie był pewien, czy

background image

sam stał pewnie na swoich. Po kilku minutach wróciła, niosąc
dużądizajnerskątorbę,wktórejprzyniesionozawioneprzez
Benaubrania.Szybkopodeszładodrzwi,unikającjegowzroku.

– A więc co? – zawołał zrozpaczony. – Mówisz, że pragniesz

terazwięcej?Potymwszystkim?

Zatrzymałasięwdrzwiach,zrękąnaklamce.Uniosłabro

iwtymmomenciewyglądałaniemalpokrólewsku.

–Możepragnę.Możeniejestemtakcyniczna,jakmyślałam.

Ajużnapewnonietakcynicznajakty.Apozawszystkim,nigdy
niemogłabymcizaufać.Będęwdzięczna,jeślizostawiszmoje-
goojcawspokoju.

Dopiero po sekundzie zarejestrował jej słowa. Musiała mieć

onimnadalniskiemniemanie,nieważne,jakiezwierzeniasobie
wzajemnieczynili.

–Twójojciecwięcejomnienieusłyszy.Conieznaczy,żenie

znajdziesięnacelownikuinnych.

–Może.Aleporadzimysobieztym,jeśliikiedytaksięstanie.
Otworzyładrzwi,zanimzdążyłjakośzareagować,ijużjejnie

było Pozostała tylko delikatna nuta zapachu jej perfum. Ben
czuł odrętwienie, pomimo gasnącej resztki podniecenia we
krwi.Najęzykunadalczułsmakjejust.Przezsekundęniemógł
złapać tchu. Odwrócił się i podszedł do okna, wzrok zatrzymał
narosnącychbudynkach,przypominacychmuotym,coważ-
ne.Cosolidne.

Dotrzyma słowa. Nie będzie ścigał jej ojca. Są inni, których

weźmienacelownik,niepozwoli,żebytostałomunadrodze.
Acodopierwotnegoplanuznalezieniażony?Nicsięniezmieni-
ło.

Im szybciej zapomni o Lii Ford i przywróci swoje życie na

właściwe tory, tym lepiej. Nieco później już w drodze na lotni-
skowykonałtelefon.KiedyElizabethYoundodebrałaipoznała
go,nietracącczasu,powiedziałamu,comyśliotym,żenaga-
bywałLięzajejplecami.

Kiedyskończyłamówić,Benwtrąciłswoje:
–Czymożemniepaniumówićnajeszczejednąrandkę?Pro-

szę.

Podługiejchwiliodparła:

background image

–Dampanujeszczejednąszansę,panieCarter.Tylkodlatego,

żewiem,jakciężkomężczyznomtakimjakpanprzyznać,żesię
myląipowiedziećproszę.

background image

ROZDZIAŁDZIEWIĄTY

– A więc przyznajesz, że chodzi ci o małżeństwo z rozsądku.

To dość cyniczne. – Kobieta, z którą Ben w ciągu minionych
dwóch tygodni był na trzech bardzo niewinnych randkach, nie
mogąc zmusić się nawet do myśli o pocałunku z nią, zdawała
sięoswajaćztąmyśląprzezmoment.Potempowiedziała:–Mu-
siałabym się zastanowić i przeczytać oczywiście intercyzę, ale
zpewnościąistniejetakamożliwość.

Bennawetniebyłtymzdziwiony.Umawiałsięzwystarcza-

cąliczbąpragmatycznychicynicznychkobietwNowymJorku,
bywiedzieć,żewieleznichniewzdragałobysięnapropozycję
takąjakta.Niektórymmogłasięwydaćnawetromantyczna.

Siedzącanaprzeciwniegoprzystolikuwjednejznajbardziej

ekskluzywnychrestauracjinaManhattaniekobietabyłaolśnie-
wacą pięknością. Wypiegnowaną blondynką. Tłumacz
z ONZ. Byłaby idealną żoną, przynajmniej na papierze. Ale
świadomość, że to, czego szukał, znalazło się w zasięgu jego
ręki,zupełniegoniewzruszała.Bowiedział,żetaksięniesta-
nie.

Ktośinnyniedawałmuspokoju.Lia.Myślał,żewyrzucijąze

swegożyciaipożydalej.Aletobyłoniemożliwe.Nawetteraz
płonął z żądzy do niej. Wybrałby ją spośród niezliczonej ilości
odpowiednichkobiet,nieważneżegorzuciłaLiczyłasiętylko
ona.

Czującbezsenstensytuacji,odłożyłserwetkę.
–Przepraszam,aletosięnieuda.
Kobietazmarszczyłabrwi.
–Posłuchaj,chętniesięnadtymzastanowię.
–Przepraszam,alenie.
Wstałazirytowanaispojrzałananiegozgóry.
–Jeślichceszmojejrady,idźiuporajsięztym,cociędręczy,

cokolwieklubktokolwiektojest.Jeślipotemzechceszporozma-

background image

wiać,zadzwońdomnie.Aleniebędęczekaćwnieskończoność
–dodałaostrzegawczo,zanimwyszła.

Ben rzucił pieniądze na stół, zdegustowany samym sobą,

i także wyszedł na zimne nocne powietrze z rękami głęboko
wkieszeniachpłaszcza.

Mijałbudynekzabudynkiem,ażznalazłsięprzyruiniestare-

godomu,któryniedawnoprzejął.Właśniedziśzostałzburzony.
Reklamowy plakat z jego nazwiskiem zasłaniał stertę gruzów.
Domliczyłsobiedwieścielatipopadłwruinę.Miałswojąhisto-
rię,ludzieżylituiumierali.Byłświadkiemichżycia.Aterazjuż
nie istniał, został unicestwiony. Miało go zastąpić coś nowego,
nowoczesnego. Wieżowiec wykorzystucy w pełni niewiel
powierzchnię. Postęp. Rozwój. Nowy etap. Więc dlaczego po-
czuł tak wielką pustkę w miejsce zwykle odczuwanej satysfak-
cji?

Obciłsięirozejrzałpowszystkichtychzaciemnionych,opu-

stoszałych teraz wysokościowcach. Były solidnymi, lśniącymi
symbolami osiąganego przez niego sukcesu. Czymś namacal-
nym.Alekonieckońcówniebyływcalebardziejbezpieczneniż
tamtenunicestwionydzisiajdom,taksamokrucheinieodporne
na zniszczenie. Z tego miejsca mógł dostrzec bliźniacze błyski
świateł oznaczacych Strefę Zero. Symbol kruchości budowli
i życia, choć także siły, hartu ducha i przetrwania. Poczuł, że
nawetgdybystraciłwszystko,jutrobędziewstaniepowstaćna
nogiizbudowaćwszystkoodnowa.Wkońcu,zaczynałprzecież
odniczego.Nieprzypominałswojegoojcaandmatki.Nigdysię
niezałamie.

Stanąłtwarząwkierunku,zktóregoprzyszedł,przepełniony

mocnym postanowieniem. Zawarł pakt z Mancinim, Trakasem
iszejkiemAl-Ghamdim,alenagleto,cowtedysięliczyło,prze-
stało mieć znaczenie. Mógł pójść tylko jedną drogą, ponosząc
tegokonsekwencje,jakiekolwiekbybyły.

Tydzieńpóźniej

Lia stała przy oknie w swoim biurze, spoglądając ponuro na

panoramęLondynu.Pogodapasowaładojejnastroju:byłosza-

background image

roimokro.WyobrażałasobieBenaCarterawjegopięknejwilli
w Bahii, uwodzącego najnowszą kandydatkę na żonę. Tam
olśniewacąblondynkę,którąwidziałaznimnazdjęciachwin-
ternecie.Poczułaskurczwżołądku.Niemogładłużejwmawiać
sobie, że nie była w nim zakochana, że to były tylko hormony.
Kochałategomężczyznę.Głęboko.Alenieżałowała,żeodniego
odeszła.ZgodziłasięwcześniejnamałżeństwozrozsądkuzSi-
monem, bo w nim nie czaiło się żadne niebezpieczeństwo. Ale
zmężczyzną,któregodarzyłauczuciem?Tobyłabyczystatortu-
ra. On widział w tym małżeństwie wyłącznie korzyści płyce
dlajegoreputacjiiinteresów.

Skrzywiła się na widok własnego odbicia w szybie, niezado-

wolonazbladościiwidocznegozmęczeniapokolejnejnieprze-
spanejnocy.Kochałago,aleteżnienawidziłazatęzdradęiwy-
rachowanie.Zadzwoniłajejkomórkaiodwróciłasięzgłębokim
westchnieniem. Odbierając telefon, zmusiła się do uśmiechu,
żebyniebrzmiećtakżałośnie,jaksięczuła.

–Tato!Wszystkowporządku?
Przez ostatni tydzień pozostawał w domu i niecierpliwił się,

kiedywrócidopracy.Rozmawialiprzezkilkaminut,apotemon
wspomniał:

–Awogóletomiałemdziśranogościa.
–Tak?Ktotobył?–spytałabezmyślnie.
Ojciecodchrząknął.
–BenjaminCarter,tenamerykańskipotentatbudowlany
Liaoniemiała.Dłońzacisnęłanakomórce,całakrewspłyła

jejdonóg.Ojciecnieprzestawałmówićiprzerwałamuzszoko-
wana.

–Cozrobił?
–Poprosiłotwojąrękę.Rozmawialiśmyteżomożliwejfuzji

Wiesz,Lio,onmarację.Nierobięsięcorazmłodszyanizdrow-
szy.Atymaszwłasneambicje.Muszębyćrozsądny

– Tak mi przykro, tato. – Usiadła ciężko na krześle. – To

wszystkomojawinaPoznaliśmysięwNowymJorkuinagaby-
wałmnie.Alezależałomutylkonatwojejfirmieipotrzebnamu
byłażonai–urwała,żebyniepowiedziećzbytwiele.

–Achtak-powiedziałojciec.–Atycodoniegoczujesz?

background image

-Nienawidzęgo!
–Lio,posłuchaj,chybaniewpełnirozumiesz
– Nie, tato – przerwała mu. – Posłuchaj, to wszystko moja

wina.Zajmęsiętym.

Rozłączyłasię,zanimojcieczdołałpowiedziećcośjeszcze.Po-

temchwyciłazatelefonnabiurkuipoprosiłaasystentkęozdo-
bycieadresubiuraBenawZjednoczonymKrólestwie.

Nie była przygotowana, że ujrzy Bena zmierzacego w jej

stronęwlobbyjegonowoczesnegobiurowcawcentrumLondy-
nu.Miałzaciętą,pełnądeterminacjitwarz,alenajejwidoksta-
nąłjakwryty.

–Lia.–Przezsekundępatrzyłnanią,jakgdybybyładuchem.

–Szedłemwłaśnie,żebysięztobązobaczyć.

Sercejejzabiło.
–Cóż,oszczędziłamcifatygi.Naprawdęmyślałeś,żepuszczę

topłazem?

Zmarszczył brwi. Zauważyła, że był bardzo zmęczony. Wokół

ustpojawiłymusiębruzdy,którychwcześniejniedostrzegła.

–Copowiedziałciojciec?
–Wszystko,copowinnamwiedzieć.Żeprzyszedłeśdoniego,

wiącofuzjachikupnie.Iżepoprosiłeśomojąrękę.–Kipiała
z gniewu, bo sama mówiła mu przecież, jak bardzo jej ojciec
chciał, by ułożyła sobie życie. Podeszła bliżej i sykła. – Jak
mogłeś?Posłużyłeśsiętajemnicą,jakąciwyjawiłam,iwykorzy-
stałeśją.

Wnozdrzachpoczułajegozapach,którypobudziłją,izorien-

towała się, że podeszła zbyt blisko. Ale nie mogła się wycofać.
Uniosławyzywacobrodę.

–Więcniepozwoliłaśojcuprzekazaćwszystkiego,comupo-

wiedziałem?

Zamrugała.Ojciecistotniecośdoniejmówił,kiedysięrozłą-

czyła.

–Usłyszałamwszystko,copowinnam.
Foyerpełnebyłoludzi.Benuświadomiłtosobieicichozaklął.
–Niemożemyprowadzićtejrozmowytutaj.–Wziąłjązara-

mięizaprowadziłdowind,zanimzdołałasięoswobodzić.

background image

– Myślę, że powiedzieliśmy już sobie wszystko – sykła. –

Musiszzostawićmnieimojegoojcawspokoju.Niedostaniesz
tego,czegochcesz

Mimo protestów znalazła się z nim w windzie, a on nacisnął

guzikizaczęlisięwznosić.Puściłjejrękę.

– Nie odejdziesz, doki nie usłyszysz tego, co muszę ci po-

wiedzieć–rzekłponuro.

Powróciły wspomnienia innej przejażdżki w windzie. Benowi

tosamomusiałoprzyjśćnamyśl,bopociemniałymuoczy,kiedy
obrzucił spojrzeniem jej biust pod jedwabną bluzką. Poczuła
wilgotneciepłomiędzyudami.Chciałakrzyczeć,bowciążmiał
kontrolęnadjejciałem.Alewindastałaidrzwiotworzyłysię
nanajwyższympiętrze.Zaprowadziłjądoogromnegogabinetu,
skąd widać było Londyn i ciemnobrązową Tamizę wicą się
wśród ikonicznych budynków po obu jej brzegach. Widok był
imponucy, choć nie tak imponucy jak mężczyzna, który za-
mknąłzasobądrzwiiwyrósłtużprzednią,blokującswympo-
tężnymciałemwyjście.Cofłasię.

–Czegopanchce,panieCarter?
Uśmiechnąłsięzprzymusem.
–Jakwidzę,wróciliśmydopanaCartera.
–Aczegosięspodziewałeś?
Podszedł do okna i wyjrzał przez nie. Widok jego szerokich

plecówprzypomniałjejdzieńwBahii,kiedypracowałnadachu
rezydencji,śmiejącsięiżartujączmężemEsmé.Skrzywiłasię.
Tamtenmężczyznanigdynieistniał.

–Kolegapowiedziałmikiedyś,żemojebudynkimająwsobie

więcej serca niż ja sam i miał rację – odezwał się cicho Ben. –
Wierzyłem, że są potężne i przetrwają, nawet jeśli ja upadnę.
Nie osłabiają ich uczucia i ludzkie przywary ani chciwość czy
korupcja.Tylko,żetonieprawda.

–Oczymtymówisz?
Podługiejchwiliodwróciłsięispojrzałnanią.
– Myliłem się, wierząc, że zyskam odkupienie w budowlach,

jakiewzniosłem.

–Nieobchodzimnie,comyśliszoswoichbudynkach.
–Próbujęcipowiedzieć–Zmierzwiłrękąwłosy.–Rzeczywi-

background image

ście przyszedłem do twojego ojca porozmawiać o interesach
ipoprosićotwojąrękę.

–Wiem.Idlatego
–Alenietak,jakmyślisz.
Umilkłaicośwniejdrgnęło.Cośniebezpiecznegocholerna

nadzieja.

–Ajak?
– Przyszedłem mu powiedzieć, że chcę się ożenić z jego cór-

ką, bo ją kocham. Powiedziałem mu, że mi nie uwierzysz po
tym,cocizrobiłem,idlategomuszęcitoudowodnić.Jedynym
sposobem,jakimiprzyszedłdogłowy,byłopoprosićgo,żebyto
on mnie przejął. Chcę dowieść, że jesteś dla mnie ważniejsza
niż wszystko, co wybudowałem. Bo bez ciebie to wszystko się
nieliczy.

–Alepozwoliłeśmiodejść.Iumawiałeśsięztamtąkobie-

tą.

– Byłem zbyt dumny, żeby się przyznać, jak bardzo mi na to-

bie zależy. Dotąd moim życiem nie rządziły uczucia. Chciałem
wyrzucićcięzpamięciipójśćswojądrogą.–Miałżałosnąminę.
–Byłemteżprzerażony.Naglenicniewydawałosięistotneani
ważne. Czułem, że popadam w obłęd. Zawsze ufałem tylko so-
bie i nagle nie mogłem dłużej polegać na własnym instynkcie,
boonkazałmiwracaćdociebieiprzyznać,żemojepriorytety
sięzmieniłycałkowicie.Aztamtąkobietądoniczegoniedo-
szło.Nudziłamniedołeziniebyłatobą.

–Nawetgdybymuwierzyła,żechciałeśoddaćwszystkomoje-

mu ojcu nawet gdybym zgodziła się wyjść za ciebie to
w końcu dostałbyś wszystko wszystko, czego chciałeś. – Cof-
ła się, w panice. Wzruszenie zmieniło jej głos. – Nie mogę
tegozrobić.

Odwróciłasięipodeszładodrzwi.Kiedyjeotwierała,oczyza-

szłyjejmgłą,aleonpodbiegł,chwytającjąwobcia.

–Puśćmnie.
–Nigdy.
–Nieufamci,jakmogłabym?
–Toniemnienieufasz,tylkosobie.Boiszsięsięgnąćichwy-

cić coś, czego zawsze sobie odmawiałaś: szansy na szczęście,

background image

na jakie zasługujesz. Twój ojciec odmawiał sobie tego przez
całeżycie,aletyniemusisz.

–Odkądtostałeśsiępsychologiem?
– Odkąd piękna, bystra, odważna kobieta uciekła z naszej

pierwszejrandkiiprzewróciłamójświatdogórynogami,poka-
zującmi,żewszystko,couważałemzaważne,takieniebyło.

Przestraszyłasię,żesięrozpłacze.
–Totyprzewróciłeśdogórynogamimójświat.
–Wiem.–Benspoważniał.–Boodchwili,kiedycięujrzałem,

zapragnąłem cię bardziej niż czegokolwiek. Tak, wiedziałem,
kimbyłaś,imiałemukrytycel.Alezrękąnasercutobyłyostat-
nie rzeczy, jakie miałem w głowie. Uświadomiłem sobie, jak
bardzozszedłemzobranegokursu.Straciłempoczuciewszyst-
kiego, co wcześniej uważałem za ważne. Zapragnąłem cię, jak
tylkozobaczyłemtwojezdjęcie,toprawda.Zrobięwszystko,że-
byśmiuwierzyła.PrzepiszęciCarterConstruction,natwójulu-
bionycelcharytatywny,naŚwiętegoMikołajanakogokolwiek
zechcesz.Mójprawnikczekanakońcukorytarza.Powiedzsło-
wo, a sporządzę umowę. I nigdy ci się nie oświadczę, jeśli się
tego obawiasz. Ale jeśli powiesz mi, że naprawdę tego nie
chcesz i nic do mnie nie czujesz, pozwolę ci odejść i nie usły-
szyszomniewięcej.

Liaspojrzałamuwoczy.Ujrzaławnichpacądeterminację,

szczerośćimiłość.Tenczłowiekbyłgotówzniszczyćwszystko
to,costworzył,dlaniej.

–Alejakmamuwierzyć,żemnienieopuścisz?Albożemnie

niezranisz?–spytałacicho.

–Nigdycięnieopuszczę.Masznademnątakąsamąwładzę,

bymniezranić,nawetwiększą

Poczułagwałtownewzruszenie
–Niemogłabymcięzranić.
– Nie wszyscy są tacy, jak nasi rodzice, Lio. Niektórzy na-

prawdę znajdują szczęście. Poczucie bezpieczeństwa. Kochasz
mnie?

Skiłagłową.
– Więc dobrze – powiedział cicho. Oczy mu błyszczały. – My

już się od nich różnimy. Bo ja też cię kocham i przysięgam tu

background image

i teraz, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by dać ci szczę-
ście.

Spojrzałananiegowzruszona.Czymiałrację?Czybyliwin-

nej sytuacji niż ich rodzice, ponieważ się kochali? Czy to było
takieproste?Aleznałajużodpowiedź.Tomogłobyćtakiepro-
steItakietrudnebomiłośćdoBenjaminaCarterabyłonaj-
trudniejszą rzeczą w jej życiu. I najłatwiejszą. Wspięła się na
palceipocałowałago,awszystkiewątpliwościiobawyznik-
ły,pozostawiająctylkomiłość.

Dużopóźniej,wpokojuhotelowymzarogiem,leżałazaspoko-

jonaibłogoospałapopojednaniuzBenemwbardzowyczerpu-
cy i przekonucy sposób. Przytulona do jego boku, otoczona
jegoramieniem.Niepozwalałjejnaucieczkę,conieznaczy,że
miała zamiar to robić. Leniwie wodziła palcem w górę i w dół
pojegotorsie.

–Kiedypowiedziałeś,żenigdyniepoprosiszmnieorękę
Poruszyłsięniespokojnie.
–Takimówiłempoważnie.Jeśliwtensposóbudowodnięci,

że

Liapołożyłamupalecnaustach.
–Chodziotodoceniam,żealejatylkotoznaczygdy-

byś nie czuł, że musisz to robić, czy chciałbyś się ze mną oże-
nić?

Położył ręce na jej ramionach i odsunął ją od siebie, żeby

wstaćzłóżka.Usiadła,czującchłód.Możezabardzosiępośpie-
szyła

Tymczasem Ben przeszukał kieszenie marynarki, a potem

wróciłdołóżka.Ukląkłprzednią.Trzymałwrękuczarnepudeł-
ko.Pokryteaksamitem.Odezwałsięniepewnie:

– Nie pokazałem ci go wcześniej, bo nie chciałem wywierać

natobiepresji.

Otworzył pudełko. Na czarnym jedwabiu leżał najpiękniejszy

pierścionek, jaki Lia kiedykolwiek widziała. Prostokątnie oszli-
fowanyszafirotoczonyrzędamibrylantów.

– Rzecz w tym – mówił urywanym głosem – jeśli ci się nie

podoba,tomożemywymienić.Alechciałbymspytać,czyprzyj-
mieszpierścionekizgodziszsięzostaćmojąnarzeczoną,natak

background image

długo,jakzechcesz.Ajeślikiedyśzdecydujesz,żechceszwyjść
zamąż,tobędęczekał.

Poczuła ucisk w gardle. Przepełniało ją szczęście. Spojrzała

naBena,alejegoobrazbyłzamglonyzpowodułez.

–Bardzomisiępodoba.Itak.Przyjmujęgo.Teraz.Wyjdęza

ciebie, Benie Carterze, jeśli mnie zechcesz – powiedziała, pół
płacząc,apółsięśmiejąc.

Patrzyłnaniąprzezdługąchwilę,oszołomiony,awtedyob-

łagozaszyjęipociągnęłanałóżko.Wsuwałjejpierścionekna
palec.

–Kochamcię,JuliannoFord.
–Jateżciękocham,BenjaminieCarterzeAteraz,naczym

toskończyliśmy?

background image

EPILOG

–EkipajużjestnamiejscuwIndiach,Lio.Niewiem,jakwam

dziękowaćzawszystko,corobicie.TyiBen.Pomocwaszejfun-
dacjijestnieocenionaprzyopanowywaniutegochaosu.

Liawyjrzałaprzezoknowswoimbiurze.
–Przykromi,żeniemogębyćterazzwami.
Mężczyznapodrugiejstronieliniistłumiłśmiech.
–Bezobawy,twojaekspertyzajestbezcennanawetstamtąd,

aniesądzę,żebymążspuściłcięzokawnajbliższymczasie.

Ręka Lii automatycznie podrowała do jej wystacego

brzucha, kiedy zerkła przez szklaną ścianę oddzielacą jej
gabinet od gabinetu męża w jego londyńskim budynku, gdzie
mieliterazswojąsiedzibę.

Ben zgodził się przenieść do Zjednoczonego Królestwa, żeby

moglibyćbliskojejojca,którywydawałsięprzeżywaćprawdzi-
wy renesans, odkąd Ben i on połączyli swoje firmy, przekształ-
cającjewpotężnątransatlantyckąspółkęonazwieCarterFord
Construction. Jej ojciec podjął właśnie mocno spóźniony krok
wsteczibawiłobecnienarejsieznowąukochaną,swojądługo-
letnią sekretarką. Lia od lat podejrzewała ją, że kochała się
wjejojcu.Razembyliuroczy.

Zmarszczyłabrwi,niewidzącmężawjegogabinecie.Usiadła

prostoizroztargnieniempowiedziała:

–Okej,Philip,wkażdymrazieinformujnas,proszę,nabieżą-

coopostępach.

Odłożyła telefon i wstała z miejsca, ale zaraz potem się

uśmiechła, uświadamiając sobie, dlaczego nie mogła wcze-
śniej zobaczyć męża. Wyszła z gabinetu i oparła się o futry
zrękąnabrzuchuwósmymmiesiącuciąży.

Benspojrzałnaniąwgóręzeswojegopunktuobserwacyjne-

gonapodłodze,gdziesiedziałzpodwiniętymirękawamikoszuli
iwłosamiwnieładzie.Oczymulśniły.Położyłpalecnaustach.

background image

Ich trzyletnia córeczka Lucy, jeszcze nie widząc Lii, mówiła

właśnieznajomoautorytatywnymgłosem:

– Nie, tatusiu, widzisz? Musimy zbudować miejsce dla wozu

strażackiegoiwszystkichzwierzątek.

Lię zalała tak gwałtowna fala miłości i szczęścia, że niemal

zaparłajejdech.Próbowałapowstrzymaćłzy,przeklinająchor-
monyciążowe.

Ben wstał z podłogi i wyciągnął do niej rękę, a wtedy Lucy

odwróciłasięipisnęłapodekscytowana:

–Mamusiu!Chodź,zobacz,corobimy!
Liapodeszłaiuklękłaostrożnie,pamiętającoswoimdodatko-

wym bagażu, a Ben pociągnął ją w ramiona, obejmując zabor-
czo jej brzuch. Lucy, ciemnowłosy i błękitnooki ancymonek,
dziękiktóremuobojebylibardzozaci,podskoczyła.

–Czymogęposłuchaćmojegobraciszka?
Ben i Lia otworzyli ramiona i Lucy przytuliła się do brzucha

mamy,ztwarzązwróconąwjednąstronę,unoszącwskupieniu
brewkęiobejmującramionkamirozbudowanątalięLii.

LiaoparłasięnaszerokiejpiersiBena,pozwalającmuodgar-

nąćsobiewłosynajednąstronę,żebymógłpocałowaćjąwszy-
ję. Poczuła rozkoszny dreszcz i w tej właśnie chwili dziecko
kopło.Lucyzaśmiałasię.

Lia poczuła na skórze, że Ben się uśmiechał i sama też się

uśmiechławodpowiedzi.

–Kochamcię–powiedziałzustaminajejszyi.
Odwróciłagłowęiwyszeptała:
–Jateżciękocham.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Deighton Len Mózg za milion dolarów
Kadisz za milion dolarów, Polska dla Polaków, Grabież i niszczenie Polski-perfidia i konsekwencja
Christie Agatha Hercules Poirot Obligacje za milion dolarów
Len Deighton Mozg za milion dolarow
Agata Christie Obligacje za milion dolarów
Christie Agatha Obligacje za milion dolarów
Christie Agatha Obligacje za milion dolarów
Christie Agatha Obligacje za milion dolarów
Christie Agatha Obligacje za milion dolarów
Obligacje za milion dolarów
Christie Agatha Hercules Poirot Obligacje za milion dolarów
Zona za milion dolarow Jennifer Lewis
Agatha Christie Obligacje za milion dolarów
Agatha Christie Obligacje Za Milion Dolarów
Kasyno internetowe po polsku Jak wygrac milion dolarów w kasynie
Za 20 dolarów miesięcznie, Ekonomia
0612 Green Abby Noce w Salamance

więcej podobnych podstron