Pieniądze za życie
19.10.2010 Leszek Szymowski
http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kraj/pieniadze-za-zycie,1,3737606,kiosk-wiadomosc.html
Co najmniej raz na dwa tygodnie jest w Polsce dla okupu porywany człowiek.
Nie każde uprowadzenie jest jednak zgłaszane na policję - szacuje się, że notowane jest
najwyżej co drugie, trzecie. Niestety, mimo starań rodziny i policji, po bardzo wielu
osobach ginie ślad.
25–letni Krzysztof Olewnik nie był jedynym zakładnikiem zamordowanym przez
swoich porywaczy. W depozycie warszawskiej Prokuratury Okręgowej znajduje się film
nagrany przez gangsterów mokotowskich. Widać na nim nagą, 26-letnią dziewczynę,
przywiązaną do łóżka cienkim sznurem. Do półprzytomnej kobiety zbliża się trzech
rozbawionych mężczyzn, ukrywających swoje twarze pod czarnymi maskami. Podchodzą
i kolejno gwałcą ofiarę. Młoda kobieta krzyczy, próbując wezwać pomoc, lecz jej głos ginie
w pomieszczeniu, a więzy nie pozwalają jej się bronić przed napastnikami. - Krzycz głośniej,
tatuś będzie płacił szybciej – śmieje się cynicznie jeden z bandytów. Kiedy krzyk dziewczyny
i jej błaganie o pomoc milkną, jeden z gangsterów pyta kolegów: - Zabawimy się jeszcze?
Ponownie podchodzą do półprzytomnej ofiary. Na tym nagranie się urywa.
Brutalne nagrania
Dziewczyny, którą zarejestrowano kamerą, do dziś nie znaleziono. Oficjalnie uznano
ją za zaginioną. – Tylko po to, aby nie pogarszać statystyk – mówi znający sprawę policjant. –
Przestępcy wielokrotnie ją gwałcili, w końcu zamordowali, a jej zwłoki, ukryte w tapczanie,
wynieśli do lasu i spalili.
Z ustaleń stołecznej policji wynika, że to tylko jeden z wielu filmów nagranych przez
porywaczy. Brutalne nagrania były metodą nacisku na rodzinę osoby uprowadzonej,
aby szybko i bez powiadamiania policji zapłaciła okup. Nie zawsze jednak wpłata kończyła
się sukcesem. Tak było w przypadku 22-letniego Mariusza M. – syna przedsiębiorcy
budowlanego z podwarszawskiego Piaseczna. Bandyci zażądali kilkuset tysięcy złotych,
grożąc, że zabiją zakładnika, jeśli nie dostaną pieniędzy. Okup jednak niewiele pomógł.
Zwłoki młodego człowieka odnaleziono w lesie w pobliżu Piaseczna, wiosną 2004 roku. -
Został zamordowany, aby nie mógł rozpoznać swoich oprawców – mówi zajmujący
się sprawą oficer stołecznego Wydziału do Walki z Terrorem Kryminalnym.
Obcinanie palców
Często przestępcy, aby wymusić okup, posuwają się jeszcze dalej. Hinduski
biznesmen Harish H., porwany w 2004 roku, był przez wiele dni przetrzymywany
w okolicach Warszawy. Porywacze żądali za jego uwolnienie coraz większych kwot.
Aby presja na rodzinę i najbliższych była większa, sekatorem ogrodniczym obcięli Harishowi
palec. Gdy po tygodniu nie dostali okupu, obcięli drugi. Łącznie Hindus stracił trzy palce.
Został później zamordowany, a jego zwłok do dziś nie odnaleziono.
Kilka miesięcy później z willowej dzielnicy Warszawy uprowadzono syna
wpływowego biznesmena. Porywacze najpierw obcięli mu palec i rodzinie wysłali…
przesyłką pocztową. Zdesperowany ojciec zaczął w pośpiechu zbierać pieniądze, jednak
w ciągu kilku dni nie zdążył odłożyć wymaganej sumy. Przesyłką pocztową otrzymał
wówczas… obcięte ucho syna oraz kartkę z napisem "pospiesz się". Ślad po dziecku zaginął.
Według policji, za obydwoma uprowadzeniami stał tzw. gang obcinaczy palców.
Ma na swoim koncie co najmniej 21 porwań, jednak dokonanie tylko jednego udało
się im udowodnić w sądzie. Proces brutalnych gangsterów (skazano ich na 3-8 lat więzienia)
uchodzi za jedną z największych kompromitacji wymiaru sprawiedliwości.
Więcej szczęścia miał 31-letni Sebastian S. W 2002 roku został uprowadzony
dla okupu przez gang Mariusza D., ps. Przeszczep (ksywa wzięła się stąd, że przeszczepił
sobie włosy). Dzień później do zaniepokojonej żony młodego człowieka, porywacze
wykonali telefon. Zażądali kilkuset tysięcy złotych za jego uwolnienie. Przerażona kobieta
spełniła żądania bandytów i młody człowiek wrócił do domu. Uprowadzenie było zrobione
w sposób profesjonalny: ofiara nie zapamiętała żadnych szczegółów, które mogłyby pozwolić
na identyfikację przestępców.
Niepełne statystyki
Podobnych porwań w ciągu ostatnich lat było wiele. Oficjalne dane nie napawają
optymizmem. W 2009 roku w całej Polsce policja zarejestrowała oficjalnie 13 uprowadzeń.
4 zakładników zmarło. Najgorszy pod tym względem był rok 2002, kiedy zarejestrowano
aż 29 porwań. Co gorsza – statystyki odzwierciedlają tylko część prawdy. Policjanci szacują,
że zgłaszane jest najwyżej co drugie, co trzecie uprowadzenie. Daje to 30 porwań rocznie,
czyli średnio jedno na dwa tygodnie.
– Wielu poszkodowanych po prostu boi się pójść na policję i poprosić o pomoc – uważa
Dariusz Loranty, były negocjator policyjny, a dziś wykładowca Wyższej Szkoły Prawa
i Administracji w Warszawie. – Dużą rolę w tym odgrywa wizerunek policji jako instytucji
skorumpowanej, niesprawnej, pogrążonej w chaosie. – Sami funkcjonariusze wiedzą, że dużo
niezgłoszonych porwań ma miejsce wśród mniejszości narodowych, najczęściej wśród
obywateli Armenii czy Wietnamu, którzy handlują na polskich bazarach. – Ofiarami
najczęściej padają drobni handlarze, którzy przebywają w Polsce półlegalnie lub nielegalnie –
mówi oficer Wydziału do walki z Terrorem Kryminalnym. – Oni nie chcą iść po pomoc
do policji, bo boją się, że zostaną deportowani z Polski.
Nasz rozmówca podaje jako przykład grupę Aleksandra Y., ps. Said – kaukaskiego gangstera,
który po roku 2000 stanął na czele mafii ormiańskiej i zaczął porywać swoich rodaków.
W ciągu półtora roku działalności dokonali co najmniej 11 porwań. Schemat był zawsze ten
sam: trzech lub czterech atletycznie zbudowanych mężczyzn uprowadzało handlarza
i prowadziło go do mieszkania w obskurnym bloku na warszawskiej Pradze. Tam handlarz
był wiązany i otrzymywał do dyspozycji telefon. Z tego telefonu miał zadzwonić
do wszystkich swoich znajomych (najczęściej innych handlarzy ze Stadionu Dziesięciolecia)
i poprosić ich o pożyczenie pieniędzy na wpłacenie okupu. Mijało kilka dni, zanim udawało
się zebrać pieniądze i wpłacić ludziom "Saida". Wówczas handlarz był uwalniany.
Po kilkunastu dniach ormiański gang porywał inną osobę. I wszystko się powtarzało.
Działalność "Saida" dobiegła kresu, gdy jeden z szantażowanych Ormian sam zgłosił
się na policję. Pół roku później wszyscy porywacze siedzieli już za kratkami.
Wybrać ofiarę
Doświadczeni przestępcy z reguły długo się przygotowują do porwania. – Najpierw
typują ofiarę, czyli wybierają dziecko bogatych rodziców – mówi Zbigniew Wróblewski,
emerytowany funkcjonariusz CBŚ. – To jest proste: wystarczy podjechać pod szkołę wyższą
i zobaczyć, kto przyjeżdża jakim samochodem. Potem obserwują zwyczaje wytypowanej
osoby: kiedy, którą drogą wraca do domu. Potem zdobywają informacje o rodzicach: gdzie
pracują, ile zarabiają, czy mają problemy finansowe. W ten sposób są w stanie wytypować
przyszłego zakładnika. – Jest jeszcze lepiej, jeśli rodzice takiego dziecka prowadzą półlegalne
interesy lub kantują na podatkach – dodaje Wróblewski. – Wówczas, już po porwaniu, można
ich dodatkowo postraszyć kontrolą skarbową lub ZUS-owską. Dzięki temu jeszcze łatwiej jest
ich zmiękczyć.
Wróblewski przywołuje przykład mazowieckiego biznesmena, który prowadził
interesy z ludźmi z półświatka. Powstały animozje o wzajemne rozliczenia. Gangsterzy
uprowadzili dziecko biznesmena i zażądali 300 tysięcy złotych. Przedsiębiorca zapłacił.
Samo porwanie z reguły przebiega w ten sam sposób. Do obserwowanego człowieka
podjeżdża szybko samochód, wyskakują z niego mężczyźni, błyskawicznie wciągają
go do środka i natychmiast odjeżdżają. Pierwszy telefon do rodziny wykonywany
jest najwcześniej po dwudziestu czterech godzinach, gdy najbliżsi ofiary się martwią
i rozpoczynają poszukiwania. Bywa, że rodzice zaczynają na własną rękę negocjować
z porywaczami. - Tak nigdy nie wolno robić – ostrzega Jerzy Dziewulski, były szef
pododdziału antyterrorystycznego na warszawskim Okęciu, później ekspert od spraw
bezpieczeństwa. – Przeciętny człowiek nie ma szans w konfrontacji z bandytami. Tylko
policja może fachowo prowadzić negocjacje i zacząć ustalać miejsce przetrzymywania.
Tego samego zdania jest również Jerzy Książek – negocjator z Polskiego Centrum
Mediacji. – W takiej sytuacji potrzebne są stalowe nerwy i umiejętność nieulegania emocjom
– mówi. – A z tym może sobie poradzić tylko zawodowy negocjator. Zdaniem
Dziewulskiego, aby uniknąć porwania, należy przede wszystkim nie afiszować się ze swoim
majątkiem i bogactwem.
"Zielony" i "skurwysyn"
Polscy negocjatorzy dzielą porywaczy na trzy typy. Pierwszy to tzw. zielony –
niedoświadczony gangster, który nigdy wcześniej nikogo nie uprowadził. Taki człowiek może
ulec presji czasu i sytuacji. Wie, że policja depcze mu po piętach, nie wytrzymuje np. płaczu
porwanego dziecka, przeraża go perspektywa kary. To najłatwiejszy przeciwnik. Trzeba
go naciskać i sprawić, aby czuł się osaczony. Jest duże prawdopodobieństwo, że wypuści
zakładnika.
Drugi typ to tzw. zwykły bandzior – przestępca, który popełnia błędy w trakcie
uprowadzenia. Udaje się go zlokalizować dzięki dobrej pracy policji i wykorzystaniu techniki
(m.in. pelengatorów i BTS-ów, czyli urządzeń lokalizujących telefony komórkowe).
Najgorszy jest jednak trzeci typ – tzw. zimny skurwysyn. To zimny, cyniczny,
wyrachowany porywacz, który doskonale przygotowuje każde uprowadzenie i nie pozostawia
po sobie żadnych śladów, a z rodziną prowadzi pertraktacje w taki sposób, aby policja
nie mogła go zidentyfikować (np. wypowiedzi zawierające jego żądania każe
uprowadzonemu nagrywać na taśmę, a potem wysyła ją do rodziny).
"Gang obcinaczy palców" tworzyli właśnie przestępcy zaliczani do trzeciego typu. -
Wiedząc, że krewni uprowadzonego są obserwowani przez policję, kazali przyjść na dworzec,
potem wsiąść do jakiegoś pociągu i po jakimś czasie, gdy pociąg był daleko od Warszawy,
na dany znak wyrzucić pieniądze przez okno – mówi policjant zajmujący się gangiem. –
Przez cały ten czas jeden z bandytów kręcił się przy rodzinie, wsiadał z nią do pociągu
i wszystko obserwował, informując z ukrycia kolegów.
Wobec stosowania tej metody, policjanci bardzo często byli bezradni. - Nie mogliśmy
przecież ustawić ludzi wzdłuż wszystkich torów kolejowych – opowiada jeden z oficerów.
Według niego, uprowadzenia to najtrudniejsza i najbardziej dokuczliwa przestępczość. – My
zawsze mamy cel nadrzędny: uwolnić uprowadzonego – mówi nasz rozmówca. – Zakładnik
jest w rękach porywaczy, więc to oni mają nad nami przewagę. Najmniejszy błąd może
kosztować życie ofiary. Może też zepsuć prowadzoną od wielu dnia akcję i pokrzyżować plan
uwolnienia zakładnika. Przy odbijaniu zakładników, liczą się minuty, czasem nawet sekundy.
I nie zawsze się udaje. Polska policja dotąd poszukuje ponad 20 osób uprowadzonych
dla okupu, po których ślad zaginął.
Najgłośniejsi porywacze
Krzysztof Kwiatkowski, ps. Bandziorek – szef gangu działającego na warszawskiej Woli.
Zaczynał od drobnych napadów rabunkowych. Po kilku latach podporządkował sobie dilerów
narkotykowych, włamywaczy i porywaczy, tworząc jedną z najsilniejszych grup
przestępczych w Warszawie. W 1998 roku został zatrzymany w Niemczech. Z więzienia
nadal kierował swoją grupą przestępczą dzięki łącznikom, którzy odwiedzali go w celi.
W 2004 roku został przekazany stronie polskiej. Odsiaduje wyrok.
Mariusz Dorodziński, ps. Przeszczep – następca "Bandziorka". Przez lata powiększał strefę
wpływów grupy. W latach 2000 i 2001, po upadku gangów z Pruszkowa i Wołomina,
kierował najpotężniejszą grupą przestępczą w Polsce. Jego gang dokonał wiele porwań
dla okupu. Kilku ofiarom obcięto uszy, aby zmusić rodziny do zapłaty pieniędzy. Gang został
rozbity w czerwcu 2001 roku dzięki wielomiesięcznej pracy stołecznego Wydziału do Walki
z Terrorem Kryminalnym.
Grzegorz Kiełek, ps. Ojciec – szef osławionego "gangu obcinaczy palców". Jego ludzie
obcinali ofiarom palce i wysyłali do rodziny, aby te szybciej wpłacały okup. Ani jedna z jego
ofiar nie przeżyła. Gang został rozpracowany i rozbity przez Wydział do Walki z Terrorem
Kryminalnym. "Ojciec" odpowiada za siedem uprowadzeń. Policjanci szacują, że mógł
dokonać dwa razy więcej porwań.
Rafał Skatulski, ps. Szkatuła – szef brutalnego gangu działającego do niedawna
w Warszawie. Jego grupa została rozbita w latach 2005 – 2007. Ma na koncie kilkanaście
uprowadzeń. Sam "Szkatuła" ukrywa się przed policją.