background image

"SHADOW HEIR" 

 
 

"COŚ W ŚNIEGU"

 

 
 

Na zewnątrz zapadła ciemność, tylko dobrze rozmieszczone pochodnie dawały 

nam  światło.  Straszne  skrzeczenie  znów  rozbrzmiało,  niosło  się  echem  poprzez 
wypełnione strachem płacze mieszkańców Palm gdy pędzili do schronienia. Czerwony 
błysk przykuł mój wzrok i chwyciłam Rhonę za rękę, gdy przebiegała obok mnie. 
 

- Co się dzieje? - spytałam. 

 

Nawet w świetle migoczącej pochodni, zauważyłam, że była tak blada jak śnieg 

dookoła nas. 
 

- Burza. - płakała - Burza nadchodzi. - próbowała rozpaczliwie mi się wyrwać, 

więc wypuściłam ją, bardziej zdezorientowaną niż kiedykolwiek. 
 

- Co się dzieje? - powiedział Rurik, podchodząc do mnie. - Czy oni są atakowani? 

 

- Nie wiem. - powiedziałam. - Ciągle mówią, że... 

 

Usłyszałam znów ryk i tym razem jego właściciel wreszcie się ukazał. Szczęka 

mi opadła na jego widok. 
 

To ma być burza? - spytałam. 

 

Jeżeli  wziąłbyś  jakiś  stereotyp,  by  skarykaturować  yeti  i  połączyć  go  z 

potworem śniegu, otrzymałbyś to coś co stało właśnie przede mną. Stworzenie miało 
około  dwadzieścia  stóp  wysokości  i  było  pokryte  białym  kudłatym  futrem.  Trzy 
zakrzywione rogi - dwa na każdej ze stron i jeden na czole - wystawały z jego głowy. 
Jego oczy były duże i czarne, a na palcach dłoni miał duże pazury. 
 
Kiedy to coś ryknęło, zobaczyłam usta pełne ostrych jak brzytwa kłów... 
 

background image

ROZDZIAŁ 1 

 
 

Jestem  całkowicie  pewna,  że  Ohio  jest  całkiem  miłym  miejscem,  gdy  je  już 

poznasz.  Dla  mnie  w  tej  chwili,  było  podobne  do  jednego  z  wewnętrznych  kręgów 
Piekła. 

 

        - Jak... - zapytałam - ...powietrze może zawierać aż tyle wilgoci? Czuję się tak 
jakbym poszła pływać. 
 

Moja siostra, idąc obok mnie w późnym popołudniowym słońcu, uśmiechnęła się. - 

Użyj swojej magii, by pozbyć się tego odczucia. 
 
        - Zbyt dużo pracy. To odczucie szybko wraca. - gderałam. Jasmine, tak jak ja, 
zmagała się z suchym gorącym klimatem Arizony, więc nie mogłam zrozumieć dlaczego 
ona  nie  miała  tego  samego  problemu,  jaki miałam  ja,  kiedy doświadczyłam  tego  jak 
wygląda lato na Środkowym Zachodzie. Obie władałyśmy magią pogody, ale jej była 
skupiona głównie na wodzie, więc może to wyjaśniało jej entuzjastyczne nastawienie. 
 

Ta elastyczność być może była tylko kwestią jej młodości, bo była ona około 

dziesięciu lat młodsza ode mnie. Albo być może, ale tylko być może, było tak, ponieważ 
to  nie  ona  była  w  piątym  miesiącu  ciąży  i  nie  ciągnęła  ze  sobą  dodatkowych  mniej 
więcej dziesięciofuntowych dzieci, które wydawały się mieć zamiar przegrzać mnie, 
wysysając  moje  siły  witalne  i  dość  mocno  spowalniając  każdą  cholerną  rzecz,  jaką 
robiłam. Możliwe też, że to hormony sprawiały iż robiłam się nieco drażliwa. 
 
        -  Już  prawie  jesteśmy  na  miejscu.  -  powiedział  miły  głos  po  mojej  drugiej 
stronie. To był Pagiel. Był synem Ysabel, największej suki wśród szlachty jaką znałam - 
a ona nie mogła usprawiedliwiać się hormonami. Pagiel na szczęście nie odziedziczył 
osobowości  jego  matki,  a  talent,  który  posiadał  do  przechodzenia  między  Tamtym 
Światem, a ludzkim, niemal rywalizował z talentem moim i Jasmine. 
 

Był z grubsza w tym samym wieku co ona i fakt, że musiałam mieć nastoletnią 

eskortę, by udać się na spotkanie z moim lekarzem tylko dodawał jeszcze obrazę do 
tej  ilości  zranień,  które  wycierpiałam  przez  te  ostatnie  kilka  miesięcy.  Hudson 

background image

Women's Health Clinic, będąca budynek przed nami, stała między idealnie przyciętymi 
drzewami  gruszy  i  schludnymi  rzędami  pelargonii.  Klinika  mieściła  się  na  granicy 
przecięcia  się  komercyjnej  i  mieszkalnej  strefy  miasta,  a  jej  wygląd  sprawiał 
wrażenie, że należy do tej drugiej. Tak się niefortunnie dla mnie złożyło, że musiałam 
przejść pół mili morskiej między bramą do Tamtego Świata, a kliniką za każdym razem 
kiedy wracałam do tej sauny. To nie była nawet opieka medyczna, co było w porządku, 
o ile mogłabym tak powiedzieć. Naprawdę, kiedy przyszło co do czego, największym 
urokiem tego miejsca było to, że do tej pory nikt nie próbował mnie tu zabić. 

 
To  przeklęte  mokre  uczucie  gorąca  sprawiło,  że  byłam  cała  spocona  zanim 

jeszcze dotarliśmy do budynku. Byłam przyzwyczajona do pocenia się na pustyni, ale 
coś w tej strefie klimatycznej sprawiało, że czułam się lepka i brudna. Na szczęście, 
fala klimatyzacji uderzyła w nas gdy przeszliśmy przez drzwi. To co było wspaniałe dla 
mnie, było cudem dla Pagiela. Zawsze lubiłam widzieć jego twarz gdy czuł ten pierwszy 
podmuch chłodu. Dorastał w Tamtym Świecie, gdzie wróżki - albo szlachta, termin, 
który wolałam – mogły magią czynić cuda. Nie mrugnąłbym okiem na magiczne sztuczki, 
które  wprawiały  ludzi  w  osłupienie.  Ale  to?  Zimne  powietrze  produkowane  przez 
maszynę? To zawsze rozwalało jego umysł. Taka mała niezamierzona gra słowna. 
 

- Eugenie,- powiedziała recepcjonistka. Była w średnio-podeszłym wieku i była 

pulchna. – Jak widzę znowu z rodziną.- Dla ułatwienia spraw, powiedziałyśmy, że Pagiel 
jest naszym bratem. 
 

Nawet to nie było takie trudne by wyobrazić sobie nas wszystkich związanych 

Przez krew. Włosy Jasmine były truskawkowo-blond, moje jasnoczerwone a Pagiela 
kasztanowe. Moglibyśmy wręcz reklamować Narodową Grupę Solidarności rudzielca, 
jeżeli taka by istniała w rzeczywistości. W klinice nikt nie wydawał się uważać, że to 
dziwne iż zabierałam ze sobą moje nastoletnie rodzeństwo, chociaż tutaj to może i 
normalne. 
 

Usiedliśmy w poczekalni i widziałam, że Pagiel kręci się na krześle, bo było mu 

niewygodnie w jego dżinsach. Ukryłam uśmiech i udawałam, że nic nie zauważyłam. On 
myślał, że ludzkie ubrania były prymitywne i brzydkie, ale Jasmine i ja nalegałyśmy aby 
je  nosił,  jeżeli  chciał  być  częścią  mojego  położniczego  bezpieczeństwa.  Normalnie 
szlachta  wolała  nosić  jedwabie  i  aksamit,  z  ozdobami  wyglądającymi  jak  bufiaste 
rękawy, oraz płaszcze. Może mógłby coś takiego nosić na Zachodnim Wybrzeżu, ale 
nie  tutaj,  w  środkowej  Ameryce.  Zarówno  on  i  Jasmine  zostali  na  korytarzu,  gdy 
pielęgniarka  przyszła  po  mnie.  Jasmine  chciała  wejść  ze  mną,  ale  po  krępującym 

background image

wydarzeniu  kiedy  Pagiel  próbował  zaatakować  kogoś  przez  dzwonek  Milli  Vanilli  w 
komórce,  zdecydowaliśmy,  że  będzie  najlepiej,  jeżeli  nie  zostanie  sam.  Chociaż 
przyznaję, że trudno było go winić za jego zachowanie.

 

Na początek poszłam zobaczyć 

się  ze  specjalistą  od  USG.  Jako  przyszła  matka  bliźniaków  byłam  umieszczona  w 
kategorii wysokiego ryzyka i musiałam mieć częściej USG niż ktoś z „normalną” ciążą. 
Specjalista umieścił mnie na stole i nałożył żel na mój brzuch zanim przyłożył do niego 
sondę. I tak po prostu, całe moje dziwactwo, cały mój sarkazm - wszystkie uczucia tak 
wzniosłe - zniknęły. 
 

I zostały zastąpione przerażeniem. 

 

Były  tam.  Istoty  dla  których  zaryzykowałam  moje  życie...  i  losy  świata.  Tak 

szczerze,  obrazy  USG  nadal  nic  mi  nie  mówiły.  Były  tylko  szkicem  czarno-białych 
kształtów, chociaż z każdą wizytą przypominały coraz bardziej dzieci. Myślę, że to i 
tak była wyraźna poprawa, ponieważ przez pewien okres czasu byłam pewna, że urodzę 
kosmitów, a nie coś podobnego do człowieka lub szlachty. 
 

-  Ach,  tu  jest  twój  syn,  -  powiedział  techniczny,  wskazując  na  lewą  stronę 

ekranu. - Byłem prawie pewien, że tym razem będziemy w stanie go zobaczyć. 

 
Wstrzymałam oddech. Mój  syn. Gdy specjalista przesunął sondę, by uzyskać 

lepszy  kąt,  ukazał  się  jego  zarys,  małe  ręce,  nóżki  i  zaokrąglona  główka,  która 
wyglądała  bardzo  ludzko.  To  małe  stworzenie,  którego  łomoczące  serce  było  też 
wyraźnie widoczne, ledwie wydawało być zdobywcą światów. Wydawał się być bardzo 
mały i bardzo wrażliwy. Zastanawiałam się już nie pierwszy raz czy nie popełniam błędu 
co do kontynuowania tej ciąży. Czy zostałam oszukana? Czy dałam się zwieść temu 
niewinnemu wyglądowi? Czy nawet teraz wykarmiałam człowieka o którym proroctwo 
mówi, że spróbuje zniewolić ludzkość? 
 

Jak gdyby wyczuwając moje myśli, jego siostra poruszyła się na innej stronie 

ekranu.  To  ona  była  powodem  siły  mojej  decyzji,  by  utrzymać  tę  ciążę.  Jeżeli 
podjęłabym  inną  decyzję,  aby  uratować  świat  przed  moim  synem,  byłabym 
odpowiedzialna za zakończenie jej życia. Nie mogłabym jej tego zrobić. Nie mogłabym 
zrobić tego nawet jemu. Tu nie chodziło o to co mówiło proroctwo. Oni oboje zasłużyli 
na  szansę  by  żyć  ich  życiem,  wolni  od  jakiegoś  przeznaczenia,  które  było  im 
narzucone. Gdybym tylko mogła przekonać wszystkich ludzi, którzy próbowali mnie za 
to zabić. 
 

background image

     

  - Wszystko wygląda świetnie.- powiedział do mnie specjalista. Odłożył sondę, a 

ekran stał się czarny.- Jest doskonale normalny. 
 
Normalny?  Ledwie.  Później,  kiedy  zostałam  wprowadzona  do  pokoju  badań,  by 
rozmawiać  z  doktorem,  jej  opinia  była  taka  sama.  Normalny,  normalny,  normalny. 
Pewnie, bliźniacy wymagali dodatkowej obserwacji, ale każdy wydawał się przekonany, 
że  byłam  przykładem  doskonałej  ciąży.  Żaden  z  nich  nie  miał  pojęcia,  ani  nawet 
najmniejszej wskazówki co do codziennej walki, przez którą przechodziłam. Żaden z 
nich nie wiedział, że kiedy patrzyłam na mój brzuch, dręczyły mnie obrazy przemocy, 
która jest robiona w moim imieniu i los dwóch światów wiszący na włosku. 
 
     

  - Czy czujesz już ich ruchy? – spytał mnie doktor. - To już prawie czas. 

 

Obraz kosmitów przypomniał mi się.   

 
        - Nie, nie wydaję mi się. Jakiego uczucia mam się spodziewać? 
 
        - Cóż, to będzie dość oczywiste w późniejszej ciąży. Tak wcześnie, zaczynasz 
czuć „trzepotanie”. Niektórzy mówią, że to jest jak ryba pływająca wokoło. Będziesz 
wiedziała kiedy to się zdarzy. Nie martw się - oni nie będą próbowali utorować sobie 
wyjścia. Nie na początku. Zadrżałam, niepewna jak się z tym czułam. Wbrew zmianom 
w moim ciele, było nadal łatwe, by traktować to jak jakąś fizyczną dolegliwość. Tylko 
USG przypominało mi, że tam byli właściwie ludzie  żyjący wewnątrz mnie. Nie byłam 
również pewna czy byłam gotowa na to by czuć jak się we mnie ruszają. Doktor zerknął 
w swój notatnik. 
 
        - Szczerze to wszystko wygląda świetnie. - powiedział brzmiąc jak specjalista 
od USG. 
 
        - Jestem przez cały czas zmęczona,- sprzeciwiłam się. – Mam krótki oddech. I 
wciąż dostaję zadyszki. I mam problemy ze schylaniem się. To znaczy, nadal mogę to 
zrobić, ale to nie jest łatwe. 
 
        - To jest zupełnie normalne. 
 
        - Nie dla mnie. - Wypędzałam duchy i zabijałam potwory dla zarobku. Wzruszył 
ramionami. 
 

background image

        - Dwójka ludzi rośnie w tobie. Będzie gorzej zanim się w końcu poprawi. 
 
        -  Ale  mam  dużo rzeczy  do  zrobienia.  Mój  styl  życia  jest  bardzo  aktywny.  - 
Pozostał niewzruszony.   
 
        -  Więc  będziesz  się  musiała  jakoś  przystosować.  -  Wbrew  mojemu  jęczeniu 
zostałam  odesłana  z  zaświadczeniem  o  moim  zadowalającym  stanie  zdrowia  i 
instrukcjami aby zapisać się następne spotkanie. W hallu znalazłam Jasmine i Pagiela 
dokładnie tam, gdzie ich zostawiłam. Ona przeglądała magazyn People  i starała się mu 
wyjaśnić zarówno atrakcyjność jak i definicję TV. Zawsze płaciłam za każdą wizytę 
gotówką.  Kiedy  potrzebujesz  rzeczy  takich  jak  USG,  badanie  krwi  i  innych 
medycznych badań, końcowa cena była dość wysoka. Zawsze czułam się jakbym była o 
krok  od  wyciągnięcia  walizki,  coś  w  stylu  mafii  ze  studolarowymi  banknotami. 
Jednakże nie było żadnej alternatywy. Nie mogłabym zrobić czegoś, co pozwoliłoby 
moim  wrogom  mnie  wyśledzić.  Medyczne  żądania  ubezpieczenia  utworzyłyby 
papierowy ślad, tak samo jak płacenie czekiem, albo kartą kredytową. Dla większości z 
szlachty nic z tego nie było problemem. Niektórzy byli jak Pagiel i ledwo rozumieli 
ideę  bankowości  albo  systemu  pocztowego,  nie  mówiąc  już  o  ich  użyciu,  by  mnie 
wyśledzić. Niestety, moi wrogowie w Tamtym Świecie mieli bardzo dobre kontakty z 
ludźmi tutaj. Tymi którzy znali nasze systemy wewnątrz i na zewnątrz. To dlatego 
Ohio było pierwsze w kolejności. Tucson było zagrożeniem. Inna kobieta, w bardziej 
zaawansowanej  ciąży  niż  ja,  weszła  do  biura  gdy  recepcjonistka  drukowała  moją 
receptę.  A  poryw  wiatru  ją  zaskoczył  i  musiała  walczyć,  by  schwycić  drzwi  i  je 
zamknąć. Pagiel, chociaż niezaznajomiony z technologią, został szkolony ze sposobów 
rycerskości szlachty i zeskoczył aby pomóc jej. 
 
        -  Dziękuję,  -  powiedziała  do  niego.  Posłała  nam  wesoły  uśmiech.  -  Nie  mogę 
uwierzyć  jak  szybko  pogoda  się  zmieniła.  Zimny  front  przyszedł  znikąd.  - 
Recepcjonistka skinęła przemądrzale głową. 
 
     

  - Tak to jest o tej porze roku. Na pewno będzie burza dziś wieczorem. Jak 

gdybym potrzebowała innego powodu by nie lubić Środkowego Zachodu. Boże jak ja 
tęskniłam  za  niezmienną  strefą  klimatyczną  Tucson.  Gdy  wychodziłam  z  Jasmine  i 
Pagielem,  wiedziałam,  że  miałam  nieodpowiednie  nastawienie.  Po  prostu  cierpiałam 
przez swoje wygnanie. Nie nienawidziłam tak naprawdę Ohio aż tak bardzo jak bardzo 
tęskniłam  za  Arizoną.  Gdy  wrócimy  do  Tamtego  Świata,  będę  mogła  odwiedzić 
królestwo,  którym  rządziłam  i  które  praktycznie  odzwierciedlało  Tucson. 
Zaprojektowałam je w ten sposób. A jednak... nie było takie samo. Ciągle winiłam za to 
pogodę,  ale  to  miejsce  określało  więcej  niż  tylko  to.  Była  to  kultura  i  atmosfera, 

background image

napędzana przez jego ludzi, która była unikalna dla każdej lokalizacji. Kraj Cierni był 
wielki, ale nigdy nie zastąpi mojego rodzinnego miasta. 
 
        - Cholera. - powiedziała Jasmine, próbując zabrać włosy z twarzy. Dziki wiatr 
smagnął biczem prosto w nią jak tylko wyszła na zewnątrz. - Ta pani nie żartowała. 
Przestałam  użalać  się  nad  sobą  wystarczająco,  by  zauważyć,  że  miała  rację. 
Temperatura spadła, a gęste, duszące powietrze, które mieliśmy wcześniej teraz było 
w ruchu, gdy zderzyło się z zimnym frontem. Słodkie dekoracyjne drzewa kołysały się 
w tył i w przód, jak zsynchronizowani tancerze. Powyżej zebrały się ciemne chmury. 
Chłód,  który  nie  miał  nic  wspólnego  z  wyciszeniem  przeleciał  po  mojej  skórze.  Od 
mojego ojca, który był dupkiem i należał do szlachty, otrzymałam proroctwo, które 
twierdziło,  że  jego  najstarszy  wnuk  podbije  ludzkość.  Przekazał  mi  również  swoje 
zdolności co do magii pogody. Byłam czuła na wszystkie pierwiastki, które składały się 
na  burzę:  wilgoć,  powietrze,  nawet  na  naładowane  cząstki,  które  zwiastowały 
błyskawicę.  Moje  zmysły  były  otwarte  na  intensywność  wszystkich  tych  czynników 
uderzających we mnie. To było nawet trochę przytłaczające. 
 
        -  Tyle  by  było  na  temat  biegu  ze  słodyczami.  -  zamruczałam,  spoglądając  w 
rozgniewane niebo. Nie miałam Milky Way'ów i byłam bardzo zdesperowana by zdobyć 
chociaż jednego. - Będziemy mieć szczęście jeśli nie zmokniemy zanim nie dotrzemy 
do bramy. - Nie pierwszy raz chciałabym mieć samochód podczas tych podróży do 
Ohio, ale to było bezcelowe. Jedynym prawdziwym powodem dla którego tu przyszłam 
była klinika w odległości krótkiego spaceru bramy, która prowadziła z powrotem do 
Tamtego Świata. Trzymanie tutaj samochodu nie było praktyczne. Plus, jechanie w nim 
prawdopodobnie zabiłoby Pagiela. Zerknęłam na niebo, głównie sprawdzając, czy było 
aż  tak  źle  jak  czułam  swoimi  zmysłami,  kiedy  ktoś  nagle  mnie  szarpnął,  bym  się 
zatrzymała. Kiedy popatrzyłam na północ, obserwując niebo ponad odcinkiem drzew, 
zobaczyłam krawędź burzowej chmury. Czarne niebo rozciągało  się tylko na milę, a 
tam  gdzie  kończyło się nagle, widziałam światło słoneczne i niebieskie niebo. Byłam 
skłonna  założyć  się,  że  powietrze  było  tam  duszne,  gorące  i  wilgotne.  Spoglądając 
wokoło, widziałam, że tak było wszędzie. Bezpośrednio ponad nami niebo było ciemne, 
ale  te  chmury  rozciągały  się  w  bardzo  określonym,  bardzo  wyraźnie  zdefiniowany 
sposób. To było jak przebywanie pod idealnie okrągłą kopułą. Wszędzie dookoła tych 
twardych krawędzi, słońce walczyło, by się przedostać przez chmury. Moi towarzysze 
zatrzymali się obok mnie i napotkałam wzrok Jasmine. 
 
        - Czuję to... - szepnęła. - Nie na początku. Za dużo się działo... 
 

background image

- Ja także - powiedziałam. Wraz z czuciem pierwiastków burzy, ona i ja byłyśmy 

także szczególnie wrażliwe na magię w niej działającej. To co teraz czułyśmy nie było 
naturalnym zdarzeniem. Było tak wiele bodźców, że magia stojąca za tym pozostała dla 
mnie  początkowo  ukryta  -  co  bez  wątpienia  było  zamierzone.  Tam  działały 
Tamtoświatowe  siły.  I  z  tym  uświadomieniem  przyszło  kolejne:  zostaliśmy  odkryci. 
Mój bezpieczny Środkowo Zachodni dom nie był już bezpieczny.   
 
        - Kudźwa. 
 

Młoda twarz Pagiela była ponura, gdy zerknął na mnie. 

 
        -  Co  chcesz  zrobić?  -  Pagiel  odziedziczył  magiczną  umiejętność  jego  matki 
związaną z powietrzem, więc prawdopodobnie zrozumiał, że coś było nie w porządku. 
Zaczęłam znów iść. 
 
        - Musimy dostać się do bramy. Nie ma innego wyjścia. Kiedy ją przekroczymy 
będziemy bezpieczni. 
 
        - Ktokolwiek to robi musi wiedzieć o bramie - zauważyła Jasmine. 
 
        - Mogą być po drugiej stronie i czekać na nas. 
 
        - Wiem. Ale to też znaczy, że pokonali oddział który zostawiliśmy. - Ta brama w 
Hudson nie została otwarta w obrębie moich królestw w Tamtym Świecie. Była ona 
jednak  wystarczająco  blisko  moich  sojuszników,  gdyż  podróż  zawsze  wydawała  się 
warta tego, żeby dostać bezpieczną pomoc medyczną w ludzkim świecie. Nadal jednak 
nigdy  nie  wyruszaliśmy  w  podróż  bez  znacznej  i  uzbrojonej  eskorty  po  drugiej 
stronie.  Wiatr  wydawał  się  wzmagać,  gdy  szliśmy,  spowalniając  nas.  Mogłam  użyć 
mojej magii aby kontrolować to ale powstrzymywałam się do czasu gdy stawię czoła 
twórcy  burzy  -  albo  raczej,  twórcom.  Było  tylko  dwoje  ludzi  w  historii  szlachty, 
którzy mogli samodzielnie wezwać i kontrolować burzę tak jak ta. Jednym z nich był 
mój zmarły ojciec. Tym drugim jestem ja. Mogłam się założyć że to była praca kilku 
magicznych  użytkowników,  a  ta  myśl  sprawiła,  że  zaczęłam  zgrzytać  zębami  z 
frustracji.  Coś  takiego  wymagało  wiele  planowania,  co  oznaczało,  że  moi  wrogowie 
wiedzieli o Hudson już od jakiegoś czasu. 
 

To  było  prawie  tak  irytujące  jak  dowiedzenie  się  o  własnych  fizycznych 

ograniczeniach.  Nie  zostałam  kaleką  w  żadnym  znaczeniu  tego  słowa.  Nawet  nie 

background image

człapałam. Ale, tak jak powiedziałam doktorowi, po prostu nie dawałam już rady robić 
tego co kiedyś. 
 

Pół  mili  nie  było  ogromną  odległością,  w  ogóle,  zwłaszcza  na  podmiejskich 

chodnikach. W moim stanie przed ciążą, mogłabym szybko pokonać tę odległość. Ale 
teraz  mogłam  biec  tylko  truchtem  i  byłam  bardzo  świadoma  faktu,  że  opóźniałam 
Jasmine i Pagiela. Zeszliśmy z głównej drogi, przecinając ogromny, zalesiony park na 
jego obrzeżach. Bramy Tamtego Świata rzadko znajdowały się w mocno zaludnionych, 
miejskich obszarach, a ta była głęboko w parku. Drzewa blokowały bezpośrednią siłę 
wiatru, ale gałęzie przesuwały się dziko, strącając na nas krople z gałęzi i liści. Byliśmy 
tutaj  tylko  my,  ponieważ  większość  rozsądnych  ludzi  już  dawno  uciekła  szukając 
schronienia.   
 
        - To będzie tutaj - zawołałam do moich towarzyszy, wzmacniając swój głos tak, 
by został usłyszany ponad wiatrem. Z torby, którą nosiłam przy sobie, wyciągnęłam 
moją różdżkę i żelazne athame. - Jeżeli zaatakują, to będzie... Zaatakowali. 
 

Pięć duchów, dwoje użytkowników wody i inny użytkownik, który żarzył się jak 

ogień.  Użytkownicy  należeli  do  szlachty,  którzy  nie  mogli  w  pełni  przejść  do  tego 
świata  w  ich  oryginalnych  formach.  Ukazali  się  jako  niejasne  antropomorficzne 
stworzenia, skomponowane z najsilniejszego elementu związanego z ich magią. Przez 
zakres burzy, podejrzewałam, że jeszcze więcej z nich czaiło się w pobliżu, ale oni byli 
prawdopodobnie  słabsi.  Całą  swoją  moc  używali  tylko  do  utrzymywania  warunków 
pogodowych, nic nie zostawiając do walki. Ci, których wysłali przeciw nam do bitwy byli 
najsilniejsi, a duchy były po prostu dodatkiem, który często widziałam. Duchy, które 
nie przeszły do Zaświatów nie troszczyły się o to  kto rządził, ludzie czy szlachta. 
Dlatego były łatwymi rekrutami dla szlachty która mi się sprzeciwiała. Nie byli jedyną 
pomocą z poza grobu. 
 
        -  Volusian!  –  wezwałam.  Szybko  zaintonowałam  słowa,  które  wzywały  mojego 
nieżywego  ulubieńca.  Dźwięki  zagubiły  się  na  wietrze,  ale  to  nie  miało  znaczenia. 
Liczyły się moje intencje i władza, więc po kilku sekundach Volusian się przede mną 
zmaterializował. Był niższy niż ja, ze spiczastymi uszami, czerwonymi oczyma i gładką 
czarną skórą, która zawsze przypominała mi salamandrę. 
 
        - Duchy! - Pstryknęłam palcami. 
 

Volusian nie potrzebował dalszego popędzania. Nienawidził mnie. Nawet chciał 

mnie zabić. Ale tak długo jak miałam nad nim władzę, był zmuszony, by słuchać moich 

background image

rozkazów. Z furią zaatakował duchy, jego magia płonęła niebieskawą bielą w cienistym 
krajobrazie.  Jasmine  już  ustawiła  się  naprzeciw  użytkowników  wody  kiedy  Pagiel 
przyjął  formę  zorzy,  co  jak  założyłam,  miało  jakiś  związek  z  powietrzem  albo 
ładunkami  w  atmosferze.  A  ja?  Ociągałam  się.  Nienawidziłam  robienia  tego  ale  nie 
miałam żadnego wyboru. Ćwiczyliśmy to ciągle i ciągle. Decyzja by mieć te bliźniaki nie 
znaczyła nic, jeżeli będę rzucana na ziemię, albo – co gorzej - zabita. Kiedy chroniłam 
siebie, chroniłam też ich, chociaż to kolidowało z moim instynktem wojownika, który 
miałam. Na szczęście nie byłam całkowicie bezużyteczna. 
 

Nasi  napastnicy  chcieli  mnie  dopaść,  ale  zostali  rozproszeni  przez  moich 

sojuszników. To pozwoliło mi użyć mojej magii, by zmniejszyć trochę skalę irytujących 
warunków  pogodowych.  To  również  pozwoliło  mi  wygnać  duchy.  Volusian  najlepiej 
pasował  do  walki  przeciwko  nim,  ale  w  tej  chwili  musiał  się  oczywiście  zająć 
groźniejszymi przeciwnikami. 
 

Skierowałam swoją różdżkę w kierunku jednego z duchów, gdy dołączył się do 

innego  w  walce  przeciwko  Volusianowi.  Były  one  widmowymi  i  przezroczystymi 
istotami, które płynęły w powietrzu i były prawie niemożliwe do zobaczenia na dworze 
w słońcu. Cienie i chmury sprawiły, że stali się niesamowicie dostrzegalni. Otwierając 
swoje zmysły, sięgnęłam obok tego świata i obok Tamtego Świata. Otworzyłam bramy 
do  Zaświatów,  nawiązując  stały  kontakt,  ale  nie  próbujący  mnie  uwięzić.  Wygnanie 
duchów do Tamtego Świata było łatwiejsze i standardowo powinno być moją taktyką, 
kiedy je eliminowałam. Niestety, duchy tam wysyłane mogłyby wrócić, a ja nie mogłam 
dać im takiej szansy. Im mniejsza ich liczba wróci do mnie, tym lepiej. Albo Zaświaty, 
albo unicestwienie. Skupiłam swoją wolę na moim celu, używając ludzkiej magii, której 
nauczyłam się jako szaman, by wypędzać duchy z tego świata. Stworzenie wrzasnęło z 
wściekłości, gdy poczuło szarpnięcie Zaświatów, a sekundę później rozpuściło się w 
nicość.  Natychmiast  skupiłam  swój  wzrok  na  drugim  duchu,  krótkim  spojrzeniem 
pozwalając  sobie,  by  oszacować  postęp  Pagiela  i  Jasmine.  Ku  mojemu  zdziwieniu, 
Pagiel pokonał właśnie żywiołaka. Nawet nie miałam pojęcia, jak to mu się udało. Miałam 
władzę, by wygnać przeciwników z powrotem do Tamtego Świata, ale to była dla mnie 
jedyna opcja. Pagiel używał swojej magii, by zniszczyć wrogów całkowicie, wymazując 
ich  do  nicości.  Wiedziałam  już,  że  był  silnym  użytkownikiem  magii,  ale  nigdy  tak 
naprawdę  nie  widziałam  go  dotychczas  w  bitwie.  Uświadomiłam  sobie,  że  był  on 
silniejszy niż Jasmine. Natychmiast dołączył do niej przeciwko użytkownikowi wodnej 
magii, odpychając go wiatrem, który go zatrzymał kiedy ona użyła  swojej magii, by 
wezwać wodę i rozpruć go na kawałki. Tymczasem ja wygnałam drugiego ducha. 
 

background image

- Idź, Eugenie! - krzyknęła Jasmine, zaledwie rzucając mi spojrzenie, gdy ona i 

Pagiel  walczyli  z  ostatnim  wrogiem.  Volusian  spadł  na  jednego  z  duchów.  Szanse 
przechyliły  się  teraz  na  naszą  korzyść.  Nikt  z  napastników  nie  miał  możliwości 
przedostać się i przyjść po mnie. 
 

Skrzywiłam się, ale nie zawahałam. To była część planu, który założyliśmy. Ci 

mieszkańcy  Tamtego  Świata  byli  tutaj  ze  względu  na  mnie.  Jeżeli  zniknę,  oni  też 
najprawdopodobniej się wycofają, bo na placu boju pozostaliby tylko Jasmine i Pagiel 
(i Volusian). Czułam się jak tchórz, ale powtórzyłam sobie, Jeżeli  umrzesz,  umrą  też 
bliźniaki. 
 

Ruszyłam  truchtem,  kontynuując  używanie  swojej  magii,  by  złagodzić  skutki 

burzy, co sprawi, że moje przejście będzie łatwiejsze. Na wprost mnie okrąg jasnych 
żółtych jaskrów wyróżniał się na tle zielonej trawie parku. Nieważne jak wiele razy 
ogrodnik je kosił, jaskry zawsze znów wyrastały. One oznaczały bramę. Byłam już krok 
od  niej,  gdy  coś  we  mnie  uderzyło.  Jakaś  siła  przewróciła  mnie  i  ledwie  zdołałam 
obrócić moje ciało tak, by zmniejszyć wstrząs, gdy moje kolana uderzyły w ziemię. To 
było głupie, że myślałam, że brama nie będzie chroniona. Moi napastnicy byli innymi 
użytkownikami  magii,  pozornie  skomponowanymi  z  mchu  i  liści.  Mogli  zaledwie 
zaistnieć  w  tym  świecie.  Szanse  przetrwania  kreatur  były  małe,  jednak  widocznie 
pomyślały, że jest to warte ryzyka poświęcenia ich życia, by przyjść i mnie zabrać. 
 

Usiłowałam  wstać,  gdy  to  coś  zbliżyło  się  do  mnie.  W  jednej  ze  swoich 

liściastych rąk trzymał miedziany sztylet. Miedź była najtwardszym metalem, którym 
szlachta mogła władać i nawet, jeśli nie była tak efektywna jak stal, nadal mogła zabić. 
Moi wrogowie poruszali się dziwnie i dali mi czas bym wstała, nawet w moim kiepskim 
stanie. Nadal trzymałam w ręku żelazne athame i czułam jakąś satysfakcję, że w ciąży 
czy nie, byłam szybsza niż te stworzenia. To coś huśtało się zbliżając się do mnie i 
łatwo  odskoczyłam  z  moim  athame.  Mój  brzeszczot  dotknął  go  w  zieloną  klatkę 
piersiową. To coś wrzasnęło w bólu, a wtedy podjęłam nagłą decyzję, by nie wykończać 
tego. Nie miałam luksusu grania bohaterki. Takie zranienie to było aż nazbyt dużo, by 
spowolnić  go  i  pozwolić  mi  skoczyć  dla  bramy.  Śpieszyłam  się  do  okręgu  jaskrów  i 
dotarłam do Tamtego Świata. Brama była silna, była aktywna podczas wszystkich pór 
roku i prawie nie wymagała żadnego wysiłku, od kogoś, kto wiedział, jak jej używać. To 
był  dodatkowy  powód,  dla  którego  wybraliśmy  właśnie  ten  obszar.  Ścieżki  dostępu 
między  światami  otworzyły  się  i  poczułam  nieznacznie  dezorientujące  uczucie,  jak 
byłam rozkładana na części i ponownie składana. Po paru sekundach, zobaczyłam, że 
stoję w Ziemi Kapryfolium, otoczonej przez moich własnych żołnierzy. Nie było tutaj 

background image

żadnego  znaku  jakichś  wrogów  i  po  zaskoczonych  spojrzeniach  mojej  straży 
zrozumiałam, że mój stan bojowy był całkowicie niespodziewany. Nie marnowali czasu 
na  odpowiedzi,  chwycili  broń  i  poszli  za  mną  do  bramy.  Tylko,  że  to  już  nie  był 
użytkownik magii. To nawet nie było „to”. To była kobieta ze szlachty, nie starsza niż 
ja, z brązowymi włosami splecionymi w wysoki kok. Stała dwa kroki ode mnie, nadal 
trzymając miedziany brzeszczot, zanim nie upadła na ziemię. Krew ciekła z jej klatki 
piersiowej,  ukazując  powagę  rany,  którą  jej  zadałam.  Ta  rana  została  zrobiona 
żelazem,  które  było dla  niej  trujące  w  ludzkim  świecie,  gdzie  była  najsłabsza.  Być 
może mogłaby przeżyć podobne zranienie w tym świecie, ale teraz było już na to zbyt 
późno. Brzeszczot wypadł z jej rąk, gdy słabo chwyciła się za krwawiący tors. Przez 
cały ten czas nie spuściła ze mnie swojego wzroku. 
 
        - Śmierć... do proroctwa... - złapała oddech, tuż przed tym jak zmarła. Światło 
opuściło jej napełnione nienawiścią oczy i wkrótce nie widziała już niczego. Czułam się 
źle. Nowe przejście przez bramę natychmiast przykuło uwagę mojej straży, ale to 
była tylko Jasmine i Pagiel. Wyglądali jak po walce, ale nie mieli żadnych poważnych 
uszkodzeń ciała. Jasmine najpierw spojrzała na mnie i wbrew jej twardemu wyrazowi 
twarzy, wiedziałam, że sprawdzała mnie pod kątem zranień, tak jak ja to zrobiłam z 
nią. Trudno było uwierzyć, że kiedyś byłyśmy wrogami. Usatysfakcjonowana, że ze mną 
było  wszystko  w  porządku,  zerknęła  na  martwą  kobietę,  zanim  napotkała  moje 
spojrzenie. 
 
        - No cóż - powiedziała, nieznacznie się odprężając. - Przynajmniej nie musisz 
już więcej jeździć do Ohio. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 2 

 

 

 

Układ  Tamtego  Świata  przeciwstawia  się  ludzkiej  logice.  Nie  ma  żadnych 

prostych linii z punktu A do punktu B, nawet kiedy idziesz wzdłuż drogi, która wydaje 
się  nie  zakrzywiać  albo  nie  rozwidlać.  Jeden  krok  do  przodu  może  zabrać  cię  do 
królestwa, o którym myślałeś, że jest 10 mil za tobą. Większość królestw starała się, 
by  pozostać  w  tej  samej  bliskości  jedno  od  drugiego,  ale  nie  było  żadnej  na  to 
gwarancji. Droga główna, o której myślałeś, że znasz jej dziwactwa mogła zmienić się 
w mgnieniu oka. 
 

Na  szczęście  dzisiaj  obyło  się  bez  żadnych  takich  zaskoczeń.  Droga,  którą 

obraliśmy, by dotrzeć do bramy w Hudson w końcu doprowadziła nas do Kraju Dębów, 
z małymi tylko objazdami po przyjaznych ziemiach. Kraj Dębów nie był jednym z moich 
królestw. Był rządzony przez mojego najsilniejszego sojusznika, który był też tym, 
który  sprawiał,  że  byłam  nerwowa.  Dorian  i  ja  kiedyś  byliśmy  kochankami  i 
rozpętaliśmy razem wojnę w Tamtym Świecie. Układ ten rozpadł się, kiedy podstępem 
wysłał  mnie  na  poszukiwanie  Żelaznej  Korony,  by  zdobyć  królestwo,  którego  nie 
chciałam. Byliśmy całkiem wrodzy wobec siebie przez pewien okres czasu, ale moja 
ciąża  zmieniła  naszą  relację.  Był  jednym  z  obrońców  proroctwa,  które  mówiło,  że 
pierwszy wnuk mojego ojca podbije ludzkość. Mimo tego, że nie on był ojcem, Dorian 
ślubował pomóc ochronić moje dzieci. 

 
Upewnił się, że byłam cała i zdrowa, jednakże widziałam w nim cień współczucia, 

gdy dowiedział się o zasadzce w którą wpadliśmy. 

 
- Nigdy nie zrozumiem, dlaczego musiałaś iść do Ohoho.- powiedział, nalewając 

sobie kieliszek wina. – Dobrze, że się przebiliście. 

 

Westchnęłam.   
 

Westchnęłam - To jest Ohio. I wiesz, dlaczego tam byłam. Bliźniaki potrzebują 

opieki medycznej. 

 

background image

- Według ciebie. Tutaj też mogą otrzymać „opiekę medyczną”. Nasza jest tak 

samo dobra jak ludzka. Chcesz kieliszek? - podniósł butelkę wina. 

 
- Nie. I o to właśnie chodzi. Medycyna tutaj wcale nie jest taka sama. Wino na 

strasznie zły wpływ na dzieci. 

 

Dorian  przeszedł  przez  salon,  by  dołączyć  do  mnie,  elegancko  siadając  i 

układając swoje purpurowe, aksamitne szaty dla osiągnięcia jak najlepszego efektu.   
 

- Oczywiście, że tak jest. Nigdy nie marzyłbym o dawaniu wina niemowlęciu! Dla 

czego bierzesz mnie za barbarzyńcę? Ale dla ciebie... Cóż, musisz przejść jeszcze 
długą  drogę,  byś  stała  się  nieco  mniej  nerwowa.  Byłabyś  dzięki  niemu  pozytywniej 
nastawiona do wszystkiego wokół. 
 

- Nadal nie mogę. Wpływa na dzieci w łonie matki. 
 
- Nonsens. - powiedział, przerzucając swoje długie, kasztanowate włosy przez 

jedno ramię. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie był tak cholernie przystojny - Moja 
matka piła wino każdego dnia i wszystko ze mną w porządku. 

 
-  Myślę,  że  udowodniłeś  właśnie  mój  punkt  widzenia.  -  powiedziałam  sucho  - 

Słuchaj, wiem, że wierzysz w to, iż wszystko jest w porządku i nie ma żadnego powodu, 
dla  którego  miałabym  opuszczać  Tamten  Świat,  ale  po  prostu  nie  poczuję  się 
bezpiecznie,  jeżeli  moja  ciąża  nie  będzie  monitorowana  przez  ludzkiego  lekarza. 
Miałam  powiedzieć  „prawdziwego  lekarza”,  ale  powstrzymałam  się  w  samą  porę.  To 
było prawdziwe, kiedy oglądałam, jak szlachta wykonuje jakieś zdumiewające czyny 
uzdrawiania. Dosłownie widziałam jak kończyny ponownie odrastały. Poza tym, wbrew 
wszystkiej  magii  szlachty,  nic  nie  mogłoby  równać  się  komfortowi  jaki  miałam  w 
uspokajających  cyfrach  i  dźwiękach  maszyn  medycznych.  Mimo  wszystko  byłam 
pół-człowiekiem i zostałam wychowana w taki sposób. 

 
- Nie czujesz się bezpiecznie? - Dorian posłał mi jeden ze swoich lakonicznych 

uśmiechów  -  Powiedz  mi,  czy  zapewnienie  od  lekarza,  które  dzisiaj  dostałaś,  ma 
większą wartość od tego, że przez to zostałaś zaatakowana?  - rzuciłam mu groźne 
spojrzenie i odwróciłam się. Chociaż zdołałam dość dobrze wylądować, kiedy spadłam 
blisko  bramy,  uzdrowiciele  Doriana  zbadali  mnie  kiedy  wróciłam.  Wykonali  jakieś 
pomniejsze zaklęcia na mnie, by złagodzić stłuczenia i przysięgli, że nie było żadnego 
zagrożenia  dla  bliźniaków.  Nie  mieli  żadnego  diagnostycznego  wyposażenia,  by  to 
udowodnić,  ale  uzdrowiciele  szlachty  mieli  wrodzone  wyczucie  dla  takich  rzeczy w 

background image

swoim organizmie, tak jak ja byłam wrażliwa na składniki burz. Musiałam wziąć to na 
wiarę, że uzdrowiciele mieli rację. 

 
- Powinniśmy być bardziej przygotowani, to wszystko. - zamruczałam. 
 
- Jak bardziej mogłabyś być przygotowana? - zapytał Dorian. Nadal mówił w ten 

swój spokojny sposób, jakby wszystko to było żartem, ale widziałam twardość w jego 
zielonych oczach. - Już włóczysz się przez ten świat z prawdziwą armią za twoimi 
plecami. Czy zaczniesz też ich zabierać ze sobą do ludzkiego świata? 

 
- Oczywiście, że nie. Nigdy nie dostalibyśmy wystarczającej ilości ubrań, by ich 

wszystkich ubrać. 

 
- Ryzykujesz życiem swoim i ich.  - Dorian wskazał na mój brzuch na wszelki 

wypadek, bym nie miała jakichkolwiek wątpliwości co miał na myśli. - Nie powinnaś iść 
do ludzkiego świata. Szczerze, to nawet nie powinnaś podróżować między tutejszymi   
królestwami! Wybierz jedno. Jedno ze swoich, lub moje, to nie ma znaczenia. Tylko 
zostań w jednym miejscu i bądź cały czas pod ochroną, aż do chwili, gdy urodzisz. 

 
- Nie jestem zbyt dobra w siedzeniu na jednym miejscu. - zauważyłam, notując 

podobieństwo między tą rozmową i tą którą odbyłam, kiedy powiedziałam doktorowi o 
moich fizycznych frustracjach. 

 
Ku mojemu zaskoczeniu, twarz Doriana właściwie zmiękła w uczuciu sympatii. - 

Wiem, moja droga. Wiem. Ale to są niezwykłe czasy. Powiem ci tak: poruszanie się 
utrudni  im  znalezienie  cię.  Maiwenn  i  Kiyo  mogą  monitorować  tylko  kilka  miejsc 
jednocześnie,  więc  jest  to  coś,  co  przemawia  za  tym,  by  nie  zostawać  w  jednym 
miejscu na stałe. 

 
Maiwenn i Kiyo. Moje serce skręciło się. Rzadko kiedykolwiek wymawialiśmy te 

imiona. Zwykle mówiliśmy „wróg”, albo po prostu „oni.” Chociaż istniał duży kontyngent 
szlachty,  która  chciała  zatrzymać  proroctwo  Króla  Burz,  wszyscy  wiedzieliśmy,  że 
szczególnie tych dwoje było prawdziwym zagrożeniem. Maiwenn była królową Kraju 
Wierzb i kiedyś była przyjaciółką. Kiyo był moim eks-chłopakiem i pół-człowiekiem, tak 
jak ja. 

 
Był także ojcem moich dzieci. 

 

background image

Kiyo... 

 

Jeżeli myślałam o nim zbyt długo, moje emocje stawały się bardzo pozytywne. 

Nawet,  gdy  nasza  romantyczna  relacja  zaczęła  się  łamać,  nadal  troszczyłam  się  o 
niego.  Jednak  potem  wyraził  się  jasno,  że  uważa  mnie  i  bliźniaki  za  dopuszczalne 
straty, aby uniknąć zagrożenia dla świata. Na pewno nie chciałam oglądać, jak szlachta 
zdobywa ludzki świat, ale jego działania sprawiały, że się motałam. To była dla mnie 
smutna rzeczywistość, że niby znałam kogoś tak dobrze... a jednak tak naprawdę nie 
znałam go wcale. 
 

- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić ze ślubem? - spytałam, zmuszając się, by 

zmienić temat - Oni wiedzą, że tam będę.  - Dwaj moi służący, Rurik i Shaya, brali 
wkrótce ślub, a ja byłam gospodarzem ich święta. Dorian pokiwał głową, a oczy zwęziły 
mu się w zamyśleniu.   

 
- Wiedzą również, że wszyscy twoi sojusznicy i ci którzy nie chcą wchodzić z 

tobą w konflikt tam będą. Tak długo jak możemy bezpiecznie sprowadzić cię do Kraju 
Cierni, nie powinno być... 

 
- Nie interesuje mnie, co on robi! Potrzebuję porozmawiać z nim już teraz! 
 
Zarówno Dorian, jak i ja cofnęliśmy się na ten hałas i odwróciliśmy zaskoczeni w 

kierunku źródła rozgniewanego kobiecego głosu. Straż stojąca na warcie w drzwiach 
natychmiast  zaczęła  protestować,  że  Dorianowi  nie  można  przeszkadzać,  ale  było 
jasne, iż te tłumaczenia zostały zignorowane.   

 
Zmęczenie zagościło na twarzy Doriana - W porządku. - powiedział - Wpuścić 

ją.   

 
-  Leżałam  na  szezlongu  prawie  tak  wygodnie  jak  Dorian,  ale  teraz 

wyprostowałam się. Wiedziałam, kim był ten przybysz. 
 

Ysabel  weszła  do  pokoju,  nosząc  suknię,  która  była  wyszukana  nawet  jak  na 

normy szlachty. Zawsze myślałam, że najlepszym terminem, by opisać ich trend mody 
był „Średniowieczny zachwyt”. Jej sukienka została zrobiona z ciężkiego, srebrnego 
atłasu ze zwariowanym dekoltem w kształcie litery V, który sięgał prawie do jej pępka. 
Zastanawiałam  się,  czy  była  w  drodze  na  jakieś  formalne  spotkanie,  czy  nadal 
próbowała uwieść Doriana. Była jego kochanką, zanim on i ja zostaliśmy parą, a on nie 

background image

wznowił wzajemnych relacji po naszym zerwaniu.   

 
Być może bardziej zadziwiający niż jej ubiór był fakt, że miała towarzystwo. Za 

nią szedł Pagiel i jej ogólnie nieprzyjemna matka, Edria. Chłopak musiał się spieszyć, 
aby  nadążyć  z  pozostałą  dwójką  i  wyglądał  na  nieszczęśliwego.  Kilka  chwil  później, 
weszła  nerwowo  również  jego  młodsza  siostra,  Ansonia.  Miała  długie  włosy,  koloru 
nieco podobnego do moich i wyglądała na przerażoną, że tu jest.   
 

- Wasza Wysokość. - zawołała Ysabel,  zatrzymując się przed Dorianem. Nie 

mogłam  powiedzieć,  czy  jej  policzki  były  zarumienione  przez  gniew,  czy  przez  złe 
nałożenie makijażu. Zważywszy iż szlachta często robiła swoje kosmetyki z orzechów 
laskowych i jagód, żadna możliwość mnie nie zaskoczyła - To jest niedopuszczalne. 

 
-  Matko.  -  zaczął  Pagiel,  docierając  do  niej.  Ysabel  wskazała  na  mnie,  z 

błyszczącym gniewem w jej oczach.   

 
- Odmawiam jej narażania życia mojego syna! On prawie umarł dzisiaj. 

 

- Nieprawda! - zawołał Pagiel. Dorian spojrzał na niego.   
 
- Jak dla mnie wygląda w porządku. 
 
- Ale było tego blisko. - powiedziała Edria poważnie. 
 
- No nie wiem. - powiedziałam, przypominając sobie jak szybko Pagiel uśmiercił 

swojego przeciwnika - Z tego co widziałam, to miał wszystko pod kontrolą. 

 
- Jak mogłaś to widzieć? - spytała Ysabel z szyderstwem – Przecież uciekłaś. 
 
Czułam  rumieniec  wypełzający  na  moje  policzki.  Moja  nowa  rola  nadal  mnie 

drażniła,  podobnie  jak  wiedza,  że  muszę  trzymać  się  z  dala  od  niebezpieczeństw, 
podczas gdy inni mnie bronili. Obojętnie jak bardzo logiczne to było, nigdy nie będzie 
to dla mnie łatwe. 
 

- Hej, zrobiłam swoją część pracy. – powiedziałam, ale Ysabel już obróciła się 

ode mnie i zwróciła do Doriana. 

 
- To nie jest właściwe, że mój syn ryzykuje swoje życie dla niej. 

background image

 
-  Zgadzam  się.  -  powiedziała  Edria.  Jej  ciemne  włosy  zostały  zebrane  tak 

ciasno, że mogłabym przysiąc, że to ściągnęło skórę na jej twarzy. Być może to był 
zamiennik  liftingu  w  wersji  szlachty.  -  On  nie  ma  żadnego  interesu  w  tym 
domniemanym proroctwie dotyczącym jej syna. On nie jest nic jej winien. 

 
Pagiel próbował się wtrącić, ale był stale uciszany przez jego matkę i babcię. 

Źle się czułam z jego powodu, szczególnie, że był jedynym samcem w tej rodzinie. 
Jego ojciec umarł rok temu, a ojciec Ysabel rzekomo uciekł od nich. Pagiel nie miał 
nikogo oprócz kobiet wokół siebie. Dorian spojrzał między Ysabel i Edrię.   
 

- Nie namawiam go, by robił dla niej cokolwiek. Chodzi z nią z własnego wyboru. 
 
-  Ale  to  jest  bardzo  niebezpieczne.  -  powiedziała  Ysabel.  Dorian  pozostał 

niewzruszony.   

 
- Powtarzam, że on chodzi z nią z własnego wyboru. Szczerze, to nie jestem 

pewien co chcesz bym zrobił. Twój syn jest wolnym obywatelem mojego królestwa i 
jest pełnoletni, by podejmować swoje własne decyzje. - Ysabel wyglądała jakby była na 
krawędzi, tupiąc nogami.   

 
-  To  jest  niebezpieczne!  Nie  jest  twoim  obowiązkiem,  by  chronić  swoich 

poddanych przed krzywdą? 

 
- Oczywiście. - powiedział Dorian - I równocześnie muszę też opiekować się 

potrzebami królestwa. Mogę ledwie ochronić każdego żołnierza w czasach wojny. I 
nawet,  jeśli  nie  jesteśmy  technicznie  obecnie  w  stanie  wojny,  to  moje  królestwo 
popiera Królową Jarzębiny i Cierni. Oczywiście niesie to ze sobą pewne nieuniknione 
niebezpieczeństwo, ale nie ma go jak uniknąć. Stąd moje użycie słowa „nieuniknione”. 
Trudno  mi  potępiać  go,  gdy  dobrowolnie  decyduje  się  jej  pomagać.  I  dodatkowo, 
odkąd poszedł by ją chronić i stoczył dzisiejszą potyczkę zasłużył na pochwałę. 

 
Pagiel  rozpromienił  się  na  słowa  swojego  króla,  ale  twarz  Ysabel  stała  się 

ciemniejsza.  Część  mnie  czuła  dla  niej  trochę  współczucia.  Pomimo  wszystko  była 
matką  próbującą  chronić  swojego  syna.  Kąśliwa  czy  nie,  troszczyła  się  o  niego. 
Równocześnie, to było dla mnie trudne, by okazywać zbyt dużo uznania komuś, kto 
często  używał  własnego  syna  dla  jej  własnego  zysku.  Po  zgonie  jej  męża,  Ysabel 
przybyła na Dwór Doriana w jedynym konkretnym celu uwodzenia człowieka (raczej 

background image

króla), by potem ją utrzymywał. Zabranie Pagiela i Ansonii było sztuczką Ysabel, w 
celu zwiększenia własnego uroku. Płodność cieszyła się bezustannym zainteresowaniem 
szlachty,  która  nie  zachodziła  w  ciążę  zbyt  łatwo.  Popisywanie  się  dwójką  swoich 
dzieci, było próbą Ysabel w pokazaniu tego, co ma do zaoferowania. 
 

- Teraz widzisz? - spytał Pagiel tryumfalnie, w końcu wtrącając swoje słowo. - 

Mam poparcie króla. Wierzę w to co robię. Chcę wspierać proroctwo. - Skrzywiłam się 
trochę  na  te  słowa.  Mimo,  że  byłam  wdzięczna  tym,  którzy  pomagali  chronić  mnie 
przed  Kiyo  i  Maiwenn,  wdzięczność  ta  została  nadszarpnięta  przez  wiadomość,  że 
większość  robiła  to  w  nadziei,  że  mój  syn  naprawdę  podbiłby  ludzkość.  Szlachta  i 
ludzie kiedyś dzielili ten sam świat, ale w końcu Szlachta odeszła, kiedy magia zanikła, 
a technologia się podniosła. Wielu ze szlachty czuło, że zostali skrzywdzeni i zasłużyli 
by żądać powrotu. 

 
- Jesteś głupim chłopcem. - krzyknęła Edria - I nawet nie wiesz w co wierzysz. 

Połowa twojej motywacji to wzgląd na jej siostrę. - widziałam migotanie zakłopotania 
w  twarzy  Pagiela.  To  było  prawda,  że  pierwotnie  poznałam  go,  kiedy  zaczął 
przedstawiać  romantyczne  zainteresowanie  względem  Jasmine.  Jednakże  w  miarę 
upływu czasu, gorąco sprzeciwił się tym, którzy grozili moim nienarodzonym dzieciom i 
wziął moją stronę z tego powodu. 

 
-  Moje  powody  są  moją  sprawą.  –  odpowiedział  Pagiel,  wściekły  na  matkę  i 

babcię.    - Nie waszą. To jest to co chce zrobić i nie możecie mnie powstrzymać. Cała 
trójka jakby o nas zapomniał i zajęła się ich własnym prywatnym rodzinnym sporem. 
Ansonia  czaiła  się  z tyłu.  Domyślałam  się, że  jej  matka  wzięła  ją  tutaj  by  pokazać 
rodzinną solidarność. 
 

- Pagiel był niesamowity. - powiedziałam, mając nadzieję dać mu małe poparcie. - 

Był wręcz niezbędny podczas naszych podróży do ludzkiego świata. Niewielu z mocą 
ma jakiś rodzaj władzy w ludzkim świecie. 

 
- Władza, która jest marnowana. - powiedziała Edria z pociągnięciem nosa - On 

ma ważniejsze sprawy do roboty, niż być twoim chłopcem na posyłki. 

 
-  Babciu,  nie  możesz  rozmawiać  z  nią  w  taki  sposób!  -  Pagiel  wyglądał  na 

zmartwionego - Ona jest Królową Jarzębiny i Cierni. 

 
- Nie obchodzi mnie, że jest... 

background image

 
- Dość. - powiedział Dorian, podnosząc rękę. Jego postawa była nadal spokojna i 

zrelaksowana, ale w jego głosie pojawiła się srogość, która przykuła uwagę każdego. - 
Ta rozmowa jest skończona. Nie ma niczego co mogę zrobić, albo zrobię. Obydwie, 
czarujące  panie,  musicie  przyjąć,  że  Pagiel  jest  mężczyzną  i  sam  kieruje  swoim 
własnym  życiem.  Chociaż,  na  wasze  pocieszenie  -  rzucił  mi  ukradkowe  rozbawione 
spojrzenie - wątpię, czy będzie włóczyć się do ludzkiego świata w najbliższym czasie, 
skoro tajna kryjówka Jej Wysokości nie jest już taka tajna. 

 
Groźnie  popatrzyłam  na  niego,  ale  się  nie  odezwałam.  -  ponieważ  miał  rację. 

Niebieskie oczy Pagiela rozjaśniły się.   
 

- Pomogę ci znaleźć nowe miejsce. - powiedział do mnie. - Sprawdzę wszystkie 

bramy i zobaczę, dokąd prowadzą w ludzkim świecie. - Uśmiechnęłam się pobłażliwie. 
Zaczynałam myśleć, że Dorian mógłby mieć rację o pozostaniu w tym świecie, ale nie 
chciałam zbesztać Pagiela przy Ysabel i Edrii.   

 
- Dziękuję, Pagiel. - Ysabel wyglądała na gotową, by eksplodować.   
 
- To jeszcze nie koniec. 
 
- Och - powiedział Dorian - Zapewniam cię, że tak. A teraz wyjdź. Wy wszyscy. 

- władczy ton powrócił i po kilku obowiązkowych ukłonach cała rodzina wyszła. 

 
- Oni są zawsze są tacy zachwycający.- powiedział Dorian. 
 
-  To  nie  jest  pierwsze  słowo  jakie  przychodzi  mi  na  myśl.  -  powiedziałam, 

patrząc  jak  strażnicy  zamykali  za  nimi  drzwi.  Westchnęłam  -  Chociaż  naprawdę 
nienawidzę pomysłu ryzykowania dla mnie czyjegoś życia. Zwłaszcza Pagiela. Lubię go. 

 
- To niefortunne. - powiedział Dorian, uśmiechając się - To zawsze będą ludzie, 

których  lubisz.  Wrogowie  zwykle  nie  ryzykują  dla  kogoś  życiem.  Tylko  twoi 
przyjaciele  są  do  tego  skłonni,  by  ponieść  ofiarę.  Poza  tym,  myślałem,  że 
przezwyciężyłaś ten moralny kłopot, kiedy poszliśmy na wojnę przeciw Katrice? 

 
- Nie powiedziałabym, że kiedykolwiek naprawdę to przezwyciężyłam. Po prostu 

nauczyłam się z tym żyć. 

 

background image

- To powinno stać się dla ciebie trwałą filozofią. 
 
-  Być  może.  -  zgodziłam  się.  Wstałam,  rozciągając  się,  by  złagodzić  ból  w 

plecach, którego nie było tam wcześniej. Świetnie. Kolejny sposób w jaki moje ciało się 
buntowało.  -  Powinnam  teraz  znaleźć  sposób,  by  wrócić  do  Krainy  Cierni  -  Dorian 
podniósł się za mną.   

 
- Jeszcze nie. - Przyjrzałam się mu ostrożnie.   
 
- Starasz się utrzymać mnie w pobliżu? 
 
-  Po  prostu  jestem  inteligentny.  Sojusznicy  Maiwenn  prawdopodobnie 

monitorowali ten atak i czekają, by zobaczyć, czy będziesz wracać. Jeżeli oni nadal są 
na tym terenie, to najlepszym dla ciebie rozwiązaniem jest nie wyruszanie w drogę, z 
eskortą czy też nie. Mogą również oczekiwać, że zdasz mi relację i od razu ruszysz do 
domu. Zaczekaj mniej więcej jeden dzień, a zrezygnują i odejdą. 

 
- Nienawidzę intryg. - zamruczałam, wiedząc, że miał znów rację. 
 
- Ale robisz to tak dobrze. - nagle, bez ostrzeżenia, podszedł do mnie i położył 

rękę na moim brzuchu. Odskoczyłam od niego.   

 
- Hej! Spytaj najpierw o pozwolenie. 
 
- Chciałem tylko sprawdzić moje małe cudy. - powiedział, niewzruszony. Znów do 

mnie podszedł - Czy mogę? 

 
- One nie są twoimi cudami. - niechętne kiwnęłam głową, a jego ręka wróciła. - 

Dlaczego  się  martwisz?  Nie  czułam  nawet  jeszcze  ich  ruchów.  Ty  też  na  pewno 
jeszcze nie możesz ich wyczuć. 

 
-  Mimo  to  lubię  to  połączenie.  Będziemy  bardzo  blisko,  ta  dwójka  i  ja.  Cóż, 

jeżeli nie będziesz nadal taka uparta i pozwolisz mi je zaadoptować. - Oferta, którą 
kiedyś mi złożył, dawałaby moim dzieciom prawowitość i pozycję w Tamtym Świecie. 
Chociaż  jako  dzieci  królowej  dwóch  królestw,  miały  one  zapewnioną  pozycję  i 
dziedziczenie przeze mnie, bez jego udziału. Dorian twierdził, że po prostu chciał być 
częścią naszego życia. Po tej całej nieufności między nami, byłam pewna, że był w tym 
jakiś rodzaj próby kontroli. 

background image

 

- Nadal nad tym myślę. - powiedziałam wymijająco. Zachichotał sam do siebie.   

 

-  Coś  karze mi  podejrzewać,  że  będziesz „przemyśliwać  to”  przez  następne 

dwadzieścia lat. - Dorian zamilkł, ale jego ręka się nie poruszyła. Wydawał się zupełnie 
oczarowany dotykaniem mnie i żałowałam, że nie mogłam odczytać tego co czuł. Dorian 
celował  w  ukrywanie  tego,  co  było  wewnątrz  niego.  Część  tego  powodowało  bycie 
królem,  a  część  tego  powodowało  bycie...  no  cóż,  Dorianem.  Ponieważ  tak  sobie 
staliśmy  tam,  wkrótce  stałam  się świadoma  ciepła,  jakie  mi  przekazywał  i  bliskości 
jego ciała. To było niepokojące i poruszyło zbyt wiele strun mojej pamięci o naszej 
przeszłości. Byłam zatopiona w miłości z nim, kiedy mnie zdradził; to nie była zbyt 
łatwa  relacja,  by  tak  łatwo  o  wszystkim  zapomnieć.  Nawet  teraz,  pamięć  naszej 
bliskości i intensywnej fizyczności paliły się we mnie. Kiedy zaczął przesuwać dłoń w 
stronę boku mojego biodra, nagle oderwałam się od niego. 

 
- Nie ma ich tam. - powiedziałam, spodziewając się, że brzmiałam bardziej na 

rozdrażnioną  niż  podnieconą.  Zrobiłam  kilka  kroków  w  kierunku  drzwi.  -  Zostanę 
jeszcze dzień, lub dwa, a potem wrócę. - Zacisnął ręce z przodu i pokiwał głową.   

 
- Jak sobie życzysz. Jestem pewny, że zobaczę cię wkrótce. Jeżeli nie, to na 

ślubie. 

 
-  Racja.  -  powiedziałam.  Utrzymałam  jego  spojrzenie  przez  chwilę,  a  potem 

szybko się obróciłam, przestraszona tym, co mogłabym zobaczyć w jego oczach. To, że 
musiałam domyślać się jego emocji czasami frustrowało, ale nie było tak przerażające 
jak właściwe rozpoznawanie ich. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 3 

 

 
 

Nie obraziłam się, że Rurik i Shaya woleli wziąć ślub w Krainie Jarzębiny, a nie 

w  Krainie  Cierni.  Może  i  Kraina  Cierni  był  miejscem,  gdzie  się  w  sobie  zakochali 
pracując dla mnie, ale wiedziałam, że mało osób ze szlachty podzielało moją miłość dla 
niekończącego  się  gorąca  i  ogromnych  pustyń  mojego  najważniejszego  królestwa. 
Nawet ja musiałam przyznać, że znajdująca się pod moimi rządami Kraina Jarzębin, 
była cudowna. Był to rodzaj miejsca, które przywodziło na myśl pasterskie pikniki oraz 
idylliczne popołudnia. Obficie kwitły tu kwiaty, a niskie góry dawały piękny widok na tle 
horyzontu. Moim jedynym problemem z Krainą Jarzębin było to, że nie chciałam być 
jej królową. 
 

Ślub  odbył  się  na  rozległych  terenach,  rozciągających  się  poza  zamkiem 

monarchy. Wieża została zaprojektowana przez poprzednią królową Krainy Jarzębin, 
Katrice i wyglądała jak budynek z bawarskiej pocztówki. Magia koegzystowała tu z 
roślinnością,  kontrola  nad  naturą  była  wspólną  umiejętnością  szlachty  i  kilka  osób 
musiało ciężko pracować, by ozdobić to wszystko. Powiedziałam im, że mogą zrobić 
cokolwiek będą chcieli i dokładnie tak zrobili. Ogromne, kwitnące, wiśniowe drzewa, 
których nie było tam kilka dni temu, rosły wokół dziedzińca jak wartownicy, zasypując 
wszystko delikatnymi różowymi płatkami. Pnące się róże zostały ułożone w naturalny 
łuk  w  miejscu,  gdzie  młoda  para  złoży  sobie  przysięgę.  Kwitły  one  w  egzotycznych 
kolorach, których nigdy wcześniej nie widziałam na wolności. Nie było żadnych krzeseł 
dla  gości.  Powiedziano  mi,  że  to  była  tradycja,  by  stać  na  ślubach  szlachty, 
szczególnie, że uroczystość była podobno krótka. Po bokach służący postawili ozdobne 
drewniane  stoły  z  talerzami  pełnymi  jedzenia,  do  ucztowania.  Niebieskie  poranne 
powoje  wiły  się  w  górę  stołów,  na  których  stały  posiłki,  które  szlachta  magicznie 
utrzymywała gorące. 
 

Jeżeli  było  coś  co  mogło  zepsuć  tę  piękną  scenę,  to  ilość  żołnierzy 

patrolujących  obszar.  Łatwo  było  ich  zauważyć.  Goście  wlewali  się  na  dziedziniec, 
ubrani  w  rozmaitości  kolorów  i  tkanin  tak  kochanych  wśród  szlachty.  Ciężko  było 
odróżnić  cokolwiek,  ale  po  chwili  bardziej  dokładnego  badania,  mogłam  wyłowić 
uniformy  moich  własnych  żołnierzy  dwóch  królestw,  oraz  tych,  których  Dorian 
wypożyczył mi na tę okazję. Chociaż zostali oni rozstawieni wszędzie, to wokół mnie 

background image

zawsze było ich więcej niż gdzie indziej. Nie było to dla mnie żadnym zaskoczeniem, 
bo to ja byłam powodem tych dodatkowych środków bezpieczeństwa. Wiedziałam też, 
że  wszyscy  goście,  dygnitarze  i  szlachta  byli  dokładnie  sprawdzani  zanim  zostali 
dopuszczeni w pobliżu miejsca zaślubin. Czułam się temu trochę winna, że przez moją 
szczególną sytuację, ta radosna okazja musiała mieć zamknięty tryb uczestnictwa, ale 
Rurik i Shaya przyjęli to ze spokojem. 
 

-  Ta  sukienka  sprawia,  że  wyglądam  grubo.  -  powiedziałam  do  Jasmine,  gdy 

stałyśmy blisko tyłu tłumu i oglądałyśmy ostatnie minuty przygotowań. Spojrzała na 
mnie i moje wysiłki, by przestawić fałdki mojej długiej sukni. 
 

-  Jesteś  w  ciąży.  -  stwierdziła.  -  Wszystko  sprawia,  że  wyglądasz  grubo.  - 

Groźnie na nią popatrzyłam. 
 

-Myślę, że poprawna odpowiedź brzmi: „nie, nie wyglądasz grubo”. 

 

Jasmine wzruszyła ramionami, nie czując żadnych wyrzutów sumienia w całej 

jej tępej uczciwości. 
 

- Nie jest tak źle. I to tylko twój brzuch. - przyjrzała się mi krytycznie. - I być 

może jeszcze twoja klatka piersiowa. 
 

Westchnęłam, wiedząc, że część tego co powiedziała było prawdziwe. Byłam tak 

aktywna,  że  nie  przytyłam  więcej  niż  normalnie  tyje  się  podczas  ciąży.  I  tak, 
wiedziałam, że nie byłam jeszcze zbyt gruba,  ale tak stojąc  tutaj, zwłaszcza obok 
szczuplutkiej Jasmine, znów przypomniałam sobie o tej twardej prawdzie, że już nie 
byłam jedyną odpowiedzialną za moje ciało. 
 

- Wasza Wysokość? 

 

Nowy  głos  wyciągnął  mnie  z  moich  rozmyślań  i  obróciłam  się,  by  zobaczyć 

kobietę-szlachtę w średnio-podeszłym wieku, stojącą obok mnie w aksamitnej sukni. 
Lekko  się  schyliła,  a  potem  wyprostowała  się  w  jednym  pełnym  wdzięku  ruchu.  Jej 
śniade włosy zostały zebrane w niemożliwie wysoką fryzurę, która mogłaby tylko być 
skutkiem magicznej pomocy. Rubiny lśniły w jej uszach i na szyi. 
 

- Mam na imię Ilania. Jestem ambasadorem jej królewskiego majestatu Varii, 

królowej Ziemi Cisów. Moja najłaskawsza i najbardziej wychwalona pani wysyła swoje 

background image

życzenia i gratulacje z okazji takiej radosnej okazji. 
 

Nie znałam Varii, ani Ziemi Cisów, ale obecność Ilanii tak naprawdę wcale mnie 

nie  zaskoczyła.  Prawdopodobnie  tylko  około  jedna  trzecia  ze  zgromadzonych  tutaj 
gości  była  przyjaciółmi,  albo  rodziną  szczęśliwej  pary.  Reszta  była  tymi,  którzy 
wiedzieli o moim szacunku dla Shaya’i i Rurika. Przyszli tutaj po to, by wejść ze mną w 
dobre stosunki, robiąc pokaz dyplomacji i przyjaźni. Niektórzy wspierali proroctwo 
Króla Burzy, a inni nie. Podsumowując, najwięcej z nich, szczególnie tych związanych z 
Maiwenn, chciało się upewnić, że nie byli po złej stronie. 
 

- Dzięki. - powiedziałam - To miło z twojej strony. Obu z was. - poruszałam się 

po  omacku  podczas  dyplomatycznej  rozmowy  o  drobiazgach  -  Mam  nadzieję,  że 
podróż nie była zbyt długa? 
 

Ilania lekceważąco machnęła ręką, pokazując, że to był nonsens. 

 

-  Żadna  podróż  nie  byłaby  zbyt  długa,  by  okazać  szacunek  mojej  pani.  Tak 

naprawdę, to ona poleciła mi przekazać tej cenny prezent na znak jej przyjaźni. 
 

Dwaj  służący  w  czymś,  co  musiało  być  uniformami  Krainy  Cisu  pokazali  się, 

niosąc  figurę  wykonaną  z  zielonego  marmuru  i  białego  kamienia.  Posąg  był  trochę 
niższy niż ja i przedstawiał jednorożca balansującego z rybą na jego nosie i motylem 
na jego rogu. Wyglądało to nieco dziwnie. 
 

- Dziękuję. Jestem pewna, że Shaya i Rurik znajdą odpowiednie miejsce dla 

niego w ich sypialni. 
 

- Och, nie. - Ilania zachichotała. - To jest dla ciebie, Wasza Wysokość. Tak 

właściwie, to przynieśliśmy dwie takie, po jednej dla każdej z twoich ziem. Mam też 
jedną dla Króla Doriana. Bardzo ekscytowałam się poznaniem ciebie. Nie podróżujemy 
tutaj zbyt często, więc chcieliśmy cię zapewnić jak to tylko możliwe, że posiadasz 
naszą przyjaźń. Nie niepokój się. - dodała. - Każdy z posągów jest inny. Wszystkie są 
co  prawda  wykonane  z  damariańskiego  jadeitu,  ale  przecież  nie  nadalibyśmy  im 
wszystkim identycznych wzorów. To byłoby tandetne. 
 

-  Racja.  -  zgodziłam  się,  spoglądając  na  jednorożca  i  jego  przyjaciół  -  Nie 

chcielibyśmy tandety. - Jej służący wydawali się niespokojni, więc skierowałam ich do 
wewnątrz, z instrukcjami, by znaleźć moich służących, którzy zabiorą posąg, a raczej 

background image

posągi. Oba moje zamki miały magazyny na prezenty takie jak te. Jakiś czas temu 
nauczyłam  się,  że  nawet  jeśli  nie  miałam  zamiaru  pokazywać,  albo  używać  jakiegoś 
królewskiego prezentu, to zawsze było wskazane, by trzymać to w pobliżu na wypadek, 
gdyby dawca kiedykolwiek złożył mi wizytę. 
 

- Nie mogę się doczekać by zobaczyć, co zaoferujesz w zamian. - dodała Ilania 

- Jestem pewna, że to będzie śliczne. 
 

Mrugnęłam. 

 

- Eee... Przepraszam, że co? 

 

Zaśmiała się, rozbawiona. 

 

-  Pewnie  znasz  zwyczaje  naszych  ziem?  Wymieniamy  się  prezentami,  by 

podkreślać  naszą  przyjaźń.  Dumnie  zaprezentujemy  podarki  z  twoich  królestw, 
ponieważ wiemy, że ty zaprezentujesz nasze. 
 

-  Oczywiście.  -  powiedziałam, robiąc  w  pamięci  notatkę,  by  polecić  służącym 

przygotować  jakieś  zadowalające  prezenty.  Nadążanie  za  etykietą  szlachty 
nadwyrężało umysł - Przygotujemy je dla ciebie, zanim wyjedziesz. 
 

Ilania  rozejrzała  się  konspiracyjnie  dookoła  nas,  a  później  podeszła  bliżej 

Jasmine i mnie. 
   

-  Moja  najłaskawsza  królowa  ma  jeszcze  dla  ciebie  inny  prezent,  a  raczej 

ofertę. 
 

- Naprawdę? - Spytałam ostrożnie. Szlachta lubowała się w gierkach, więc nie 

byłam zaskoczona, że prezent i oferta przyjaźni przynoszą również zobowiązaniami. 
 

Ilania pokiwała głową. 

 

- Moja królowa wie o twojej... sytuacji.  - Posłała subtelne spojrzenie na mój 

brzuch,  chyba  na  wszelki  wypadek  gdyby  były  jakieś  niejasności  względem  tego  o 
czym mówi. - Jako królowa wielu królestw, królowa Varia nie ma żadnego interesu w 
spełnieniu się proroctwa... 
 

background image

-  Zaczekaj.  -  przerwałam.  -  Czy  ty  właśnie  powiedziałaś,  że  ona  rządzi  też 

innymi  królestwami?  Jak  wiele  przejęła?  -  zyskiwanie  kontroli  nad  królestwem  w 
Tamtym  Świecie  nie  było  małą  rzeczą.  Przejęcie  miało  miejsce  między  monarchą  i 
samą  ziemią,  a  to  wymagało  znacznych  sił  ze  strony  władcy.  Przejęcie  więcej  niż 
jednego królestwa było nie lada wyczynem, bo ostatnio inny monarcha oprócz mnie nie 
był  w  stanie  tego  dokonać.  Przynajmniej  tak  właśnie  mi  powiedziano.  Znalezienie 
kogoś, kto rzekomo rządził dodatkowymi królestwami, było niespodziewane. 
 

- Ona nie jest z nimi związana, nie w sensie dosłownym. - wyjaśniła Ilania. - Po 

prostu  ona  nimi  rządzi.  Ich  władcy  zgodzili  się  być  poddanymi  jej  królestwa. 
Technicznie ci władcy są związani ze swoją ziemią, ale oni uznają Varię jako ich wysoką 
królową. 
 

Spojrzałam na Jasmine. Wyglądała na tak samo zaskoczoną jak ja. Nigdy nie 

słyszałam  o  czymś  takim  jak  królestwo  chętnie  podporządkowujące  się  do  innemu. 
Kraina Cisów i jego sąsiedzi były położone daleko od moich własnych ziem, więc nie 
zaskoczyło  mnie  to,  że  takie  informacje  nie  dotarły  to  do  mnie  przedtem.  Jednak 
nadal było to dziwne. 
 

Ilania wydawała się brać ciszę, która zapadła po jej słowach, jako strach. 

 

- Z taka ilością sojuszników dookoła niej, teren mojej królowej jest ogromny i 

bezpieczny.  Wiemy,  że  jesteś  tutaj  w  stanie  ciągłego  zagrożenia,  nawet  w  twoim 
własnym królestwie. - zatrzymała wypowiedź, by pozwolić przejść kilku żołnierzom, 
udowadniając  swoje  racje.  -  Moja  królowa  chciałaby  rozciągnąć  jej  gościnność  na 
ciebie i dostarczyłaby ci bezpiecznej przystani, w której możesz mogła bezpiecznie 
urodzić  twoje  dzieci.  Jeżeli  tylko  sobie  tego  zapragniesz,  byłyby  one  tam  mile 
widziane,  by  pozostać  tak  długo  jak  tylko  będziesz  chciała.  Siła  i  władza  mojej 
królowej zapewniłyby ci, że nie stałaby się im żadna krzywda, ponieważ byłyby daleko 
od twoich wrogów. 
 

Było prawdą, że moi najwięksi wrogowie byli, też moimi najbliższymi sąsiadami. 

Nie lubiłam tej implikacji. Ilania zasadniczo mówiła, że moje własne zasoby były nie 
wystarczające by zapewnić bezpieczeństwo mnie i bliźniakom, w przeciwieństwie do 
jej królowej. 
 

-  Dlaczego  ona  zaoferowałaby  mi  coś  takiego?  -  spytałam  podejrzliwie,  nie 

chcąc wierzyć w taką dobroć szlachty. 

background image

 

- Moja królowa też jest matką i jest przerażona widząc te stałe ataki na ciebie 

i  twoje  nienarodzone  dzieci.  Uważa,  że  twoi  wrogowie  są  tchórzliwi  i  źli.  -  Ilania 
uśmiechnęła się słodko. - I, jak mówiłam, moja pani jest zadowolona z jej własnych 
ziemi.  Nie  interesuje  jej  proroctwo  z  jego  obietnicą  zdobywania  ludzkiego  świata. 
Jednakże  jest  zainteresowana  utrzymaniem  przyjaznych  relacji  z  inną  kobietą 
obdarzona mocą i władzą. To dla niej bardzo smutne, że ma tak mało sobie równych, by 
rozmawiać z nimi. 
 

-  Mogę  to  sobie  wyobrazić.  -  zamruczałam.  Dookoła  nas  udręczeni  służący 

próbowali  organizować  nagromadzony  tłum.  -  Słuchaj,  ślub  zaraz  się  zacznie,  więc 
muszę zająć swoje miejsce. Odeślij moje podziękowania twojej królowej, ale powiedz 
jej,  że  jestem  szczęśliwa  i  chcę  pozostać  tam,  gdzie  jestem  teraz.  Zrobiliśmy 
dotychczas kawał ładnej pracy w trzymaniu mnie bezpiecznej. - odłożyłam przygodę w 
Ohio na bok. 
 

Ilania  dygnęła  ponownie  -  Jak  sobie  życzysz,  Wasza  Wysokość.  Moja  pani 

nakazała  mi,  aby  ci  powiedzieć,  że  jej  oferta  będzie  aktualna  pomimo  twojej 
odpowiedzi. 
 

Ponownie powtórzyłam moje podziękowania i pośpieszyłam z Jasmine na przód 

tłumu. 
 

- To było niesamowite. - zauważyła Jasmine. 

 

- Oferta nie tak bardzo. - powiedziałam - Wszyscy tutaj zawsze manipulują dla 

pozycji. Ale te rzeczy o innych królestwach? To jest dziwne. 
 

Nie  miałam  czasu,  by  zastanowić  się  nad  propozycją  królowej  Krainy  Cisów, 

ponieważ  rzeczy  ruszyły  naprzód.  Jako  przewodnicząca  królowa  miałam  miejsce  w 
pierwszym rzędzie. Dorian stał obok mnie, zarówno ze względu na jego rangę, jak i na 
to, że byliśmy parą. Oboje państwo młodzi pierwotnie służyli jemu i przeszli do mnie, 
kiedy  przejęłam  kontrolę  nad  Krainą  Cierni.  Inni  monarchowie  zostali  odpowiednio 
rozmieszczeni w złożonym systemie pozycji, za którym całkowicie nie nadążałam, a 
nawet planiści cierpieli męczarnie przez tygodnie. Jasmine, jako moja krewna, ale nie 
panująca królowa, była kilka rzędów dalej. Stojący obok mnie Dorian posłał mi jeden z 
jego łobuzerskich uśmiechów i ciężko było nie uśmiechnąć się do niego. Jakikolwiek żal 
istniał między nami, łatwo było odłożyć go na bok dla tej okazji, szczególnie, że minął 

background image

prawie tydzień od naszej walki w Ohio. Poza tym, jeżeli ktoś może dać mi odpowiedzi o 
królowej Krainie Cisów i podbitych przez nią królestwach, to byłby ta osobą właśnie 
Dorian. 
 

O religii szlachty nigdy nie zdołałam się zbyt dużo dowiedzieć. Z tego, czego się 

nauczyłam,  szlachta  wierzyła,  że  była  politeistyczna  i  ukierunkowana  na  naturę,  z 
określonymi  praktykami  i  doktryną,  która  zmieniała  się  w  zależności  od  regionu. 
Dzisiaj przewodniczył duchowny jakiegoś rodzaju,  ale powiedziano mi, że on był tu 
głównie,  by  być  autorytetem  jako  świadek,  a  religia  odgrywała  małą  rolę  w 
uroczystości. 
 

Inny zwyczaj szlachty stał się oczywisty, jak tylko ukazała się młoda para. Nie 

było  żadnego  wydawania  panny  młodej  za  mąż,  ani  nawet  nie  szła  sama  przejściem 
między rzędami. Shaya i Rurik razem szli przez tłum, ręka w rękę, torując sobie drogę 
do łuku róż, jak równy z równym. Mało szlachty w ogóle martwiło się ślubami, ale ci, 
którzy to robili, traktowali to jako okazję do wielkiej radości i nie sądzili, żeby biel 
była  radosnym  kolorem.  Shaya  nosiła  jedwabną  suknię  w  kolorze  głębokiego  różu  i 
zrezygnowała  z  jej  zwykłych  warkoczy,  by  nieść  swoje  długie,  czarne  włosy  luźno 
rozpuszczone na plecach. To kontrastowało dramatycznie z jasną osobowością Rurika, 
ale ich szczęście było połączeniem doskonałym. 
 

Uroczystość była tak krótka i słodka jak mi  powiedziano, że będzie. Była to 

głównie recytacja przysięgi małżeńskiej. Widok tej dwójki razem nadal był dla mnie 
niesamowity,  bo  wiedziałam  jak  bardzo  się  od  siebie  różnili.  Shaya  zawsze  była 
zdystansowana  i  odpowiedzialna,  a  Rurik  arogancki  i  prymitywny.  Jednak,  jakoś 
sprawili, że to zadziałało i dotarli do tego punktu. 
 

- Co się stało, Eugenie? - zapytał Dorian, kiedy ślub dobiegł końca, a tłum zaczął 

wiwatować - Czy ty łzawisz? Nigdy nie uważałem cię za osobę sentymentalną. 
 

-  Nie.  -  pstryknęłam  palcami,  ocierając  pośpiesznie  dłonią  oczy  -  To  tylko 

hormony. Przez nie robię głupie rzeczy. 
 

- Racja. - powiedział tonem, który wyraźnie mi powiedział, że zupełnie w to nie 

uwierzył. 
 

- Wasze Wysokości. 

 

background image

Shaya i Rurik stanęli przed nami, kłaniając się nisko. Zwyczaj mówił, że nowy 

mąż i żona przedstawiają siebie ich lennej pani, zanim będą mogli pójść dalej do ich 
rodziny i przyjaciół. Skłonili się jakby bardziej Dorianowi, ponieważ wciąż uważali go w 
pewnym stopniu za swojego władcę. Pomyślałam sobie, że ten zwyczaj był trochę głupi. 
Dlaczego niby młoda para powinna przyjść do nas po błogosławieństwo? Tu przecież 
chodziło o nich. Nie mieliśmy z tym nic wspólnego. Mimo wszystko pamiętałam, by nie 
walczyć z etykietą szlachty i zaskoczyłam Shayę mocnym przytuleniem. 
 

- Tak bardzo cieszę się twoim szczęściem. - powiedziałam. Shaya miała małe 

róże schowane we włosach i ich zapach otoczył mnie. Czereśniowe drzewa zwiększyły 
produkcję  płatków  poprzez magię  i  teraz spadały  wokół  nas  jak  konfetti.  -  Pięknie 
wyglądasz. 
 

- Dziękuję. - powiedziała, rumieniąc się na pochwałę. 

 

Ku zaskoczeniu nas obu, ścisnęłam również Rurika. - Cieszę się nawet z twojego 

powodu. Chociaż nie jestem całkowicie pewna, czy na nią zasługujesz. - drażniłam się. 
 

Pokiwał głową. - Więc jest nas dwoje. 

 

- Życzę wam wiele lat radości i urodzajności. - powiedział Dorian, wyrażając na 

swoje twarzy pierwotną przyjemność. Zawsze nosił uśmieszek jakiegoś rodzaju, więc 
te momenty czystego i uzasadnionego zachwytu były rzadkie. 
 

- Czy jedziecie na coś w rodzaju miesiąca miodowego? - spytałam, rozumiejąc, 

że  to  było  coś  o  czym  powinnam  się  dowiedzieć  wcześniej.  Tak  wiele  nacisku  było 
włożone w przygotowania do ślubu i jego bezpieczeństwa, że nigdy tak naprawdę nie 
myślałam  dużo  o  tym  co  będzie  później.  Moje  pytanie  spotkało  się  z  trzema 
zaintrygowanymi spojrzeniami. 
 

- Miesiąc miodowy, Wasza Wysokość? - spytała Shaya, wyraźnie zupełnie nie 

zaznajomiona z tym wyrażeniem. 
 

Zostałam zaskoczona przez ich zdziwienie. 

 

-  Eee,  tak.  To  jest  jakby  podróż...  którą  odbywasz  po  ślubie.  Wyjeżdżasz 

gdzieś na tydzień albo dwa. 
 

background image

- W jakim celu? - spytał Dorian z małym, ciekawym zmarszczeniem brwi. 

 

Wzruszyłam ramionami - Cóż... żeby pobyć tylko we dwoje i... no... wiesz... 

 

Zrozumienie zalało ich twarze. Shaya potrząsnęła głową - Jesteśmy w stanie 

wojny,  Wasza  Wysokość.  Moglibyśmy  sobie  tylko  pomarzyć  o  robieniu  czegoś  tak 
frywolnego. 
 

Typowa  szlachta.  Nie  mieli  żadnych  problemów  z  uprawianiem  publicznego 

seksu, ale pomysł prywatnej, romantycznej wycieczki był już dla nich „frywolny”. 
 

- Poza tym... - dodał Rurik, mrugając okiem - ...dlaczego mielibyśmy wyjechać? 

Mamy mnóstwo miejsca, by zrobić to wokoło tutaj. I w Krainie Cierni. 
 

- Och. - powiedziałam, gdy odeszli już daleko - Jak, u licha, on ją zdobył? 

 

Dorian zachichotał - Cóż, śmiem twierdzić, że wygrał również ciebie. Nie byłaś 

jego największą wielbicielką, kiedy go poznałaś. 
 

- To cholerna prawda. - powiedziałam - Ale jest różnica między uczeniem się 

dogadywania z kimś, a ślubowaniem spędzenia z nim reszty twojego życia. 
 

- Myślę, że nie możesz mieć jednego bez drugiego. 

 

- To nie ma żadnego sensu.- sprzeciwiłam się. 

 

-  Miłość  rzadko  ma  sens.  To  magia  ponad  jakąkolwiek  inną  w  tym  świecie.  - 

przewróciłam  oczami,  a  on  objął  mnie  ręką.  -  Czy  powinniśmy  sprawdzić  co  leży  w 
zapasach między zakąskami? Pewnie jest tam coś, co nawet ludzka medycyna pozwoli 
ci spożyć. 
 

Nastrój był zbyt uroczysty, by dać mu twardą odpowiedź, więc pozwoliłam by 

poprowadził  mnie,  co  nie  było  dla  mnie  łatwe.  Każdy  kto  nas  mijał  chciał  nam  coś 
powiedzieć,  czy  to  były  proste  gratulacje,  czy  też  całkowite  deklaracje  wierności 
lenniczej. Musieliśmy kontynuować naszą rozmowę z przerwami. 
 

-  Czy  znalazłaś  innego  ludzkiego  lekarza,  z  którym  możesz  się  zobaczyć?  - 

spytał Dorian. - W nowej i bezpiecznej lokalizacji? 

background image

 

-  Jeszcze  nie.  -  powiedziałam.  Nie  przeoczyłam  jego  sformułowania.  Wyraził 

się, jakby karcił mnie za głupi pomysł, jak poprzednim razem. Wiedziałam, że to było 
dla niego wielkie ustępstwo i byłam skłonna, by coś mu dać. - Tak szczerze, to nie 
jestem  pewna,  czy  powinnam  szukać.  Wszystko  idzie  tak  dobrze...  z  ciążą.  Jak 
mówiłeś, pomoc jakiej by mi udzielił ludzki lekarz, nie jest warta ryzykowania mojego 
bezpieczeństwa, gdy opuszczę moje królestwa. 
 

Dorian pokiwał głową w zamyśleniu. - Wybierzesz to co najlepsze, jestem tego 

pewien. Być może Roland byłby w stanie coś ci zasugerować podczas swojej następnej 
wizyty. 
 

- Być może. - zgodziłam się. Moje spojrzenie podryfowało na przeciwną stronę 

dziedzińca i poczułam, jak mój uśmiech rośnie - Wiem za to, że Pagiel pójdzie za mną, 
gdziekolwiek się wybiorę i będzie bronił mojego honoru. 
 

Dorian  powiódł  za  moim  spojrzeniem.  Pagiel,  uśmiechnięty  i  pełen  energii, 

trzymał kurczowo Jasmine za ręce i próbował namówić ją do tańca. Muzycy szlachty 
ukazali  się  w  kącie  i  zaczęli  grać  melodię.  Ona  potrząsnęła  głową,  ale  nawet  ja 
rozpoznałam  nieśmiałe  spojrzenie  kogoś  grającego  trudną  do  zdobycia.  To  było 
oczywiste, że potajemnie cieszyła się jego zalotami. 
 

- Czy to ci nie przeszkadza? - spytał Dorian. 

 

- Nie. - powiedziałam, gdy w końcu dotarliśmy do jedzenia - On jest dobrym 

dzieckiem i przynajmniej jest zbliżony do niej wiekiem. Poza tym nie muszę teraz 
niepokoić się, że będzie na siłę starała się zajść w ciążę jako pierwsza. - kiedy po raz 
pierwszy  spotkałam  Jasmine,  była  związana  z  martwym  obecnie  królem  szlachty 
nazywającym się Ajson, który podjudzał w niej spełnienie się proroctwa naszego ojca. 
Ona była jak Rurik, kimś, kto uległ zmianie na lepsze. 
 

Chciałam spytać Doriana o Krainę Cisów, ale nie było ku temu okazji. Oprócz 

bycia  rozpraszanymi  przez  stałe  zaczepianie  nas  ma  pogawędki,  byliśmy  również 
częścią uroczystości. Zarówno moje królestwa, jak również królestwo Doriana, żyły w 
napięciu przez ostatnie miesiące i było miłe, że mieliśmy przerwę od tego. Śmiałam się 
i  weseliłam  z  innymi,  kiedy  Rurik  wyciągnął  Shayę  na  parkiet  do  tańca  i  zaczął  ją 
obracać. Oglądałam jak Jasmine i Pagiel flirtują z młodzieńczą niewinnością. Nawet 
piłam  jakiś  rodzaj  słodkiego  nektaru,  o  którym  szef  kuchni  zapewnił  mnie,  że  był 

background image

bezalkoholowy. Został podany w pucharach zrobionych z tulipanów, przypominając mi, 
nie  pierwszy  raz,  że  moje  życie  naprawdę  było  teraz  bajką...  tylko  nie  zawsze 
szczęśliwą. 
 

Szczęśliwy Dorian podziwiał tańczące pary i posłał mi znaczące spojrzenie. 

 
 

- Przypuszczam, że tracił bym czas prosząc cię do tańca? 

 

- Miałbyś więcej szczęścia z jednym z koni. - powiedziałam. 

 

Zachichotał. - Jesteś mniejsza niż myślisz. Poza tym zapominasz, jak piękna 

jest dla nas płodność... nie jak dla ludzi, którzy wydają się tym zawstydzeni. Spędziłaś 
między nimi zbyt dużo czasu. 
 

- To niedopowiedzenie. - drażniłam się. - Spędziłam z nimi większość mojego 

życia. Nie mogę tego zmienić, że myślę jak człowiek. 
 

- Wiem. - powiedział z udawanym  smutkiem.  - To jest coś, co mam nadzieję 

będziesz rozprzestrzeniać. 
 

Odmówiłam  dalszym  zaproszeniom  Doriana,  by  potańczyć,  ale  później 

oglądając, jak kręci się dookoła z innymi kobietami, zrozumiałam, że ostatnie napięcie 
było  nie  tylko  między  naszymi  królestwami.  Czy  to  było  moje  oburzenie  na  to,  jak 
naciągnął  mnie  na  zdobycie  Żelaznej  Korony,  albo  po  prostu  dyskusje  o  tym  jak 
najlepiej chronić moich bliźniaków, wydawało się, że Dorian i ja kłóciliśmy się non-stop. 
To było miłe, by tego jednego wieczora, być w ze sobą w zgodzie. Przypomniałam sobie 
jak to wszystko wyglądało wtedy, gdy byliśmy parą. 
 

Było  już  po  północy, kiedy  w  końcu  wyszłam.  Zaczarowane  świetliki  zastąpiły 

płatki  wiśni,  oświetlając  tych  uczestników  libacji,  którzy  nadal  tam  pozostali. 
Wyślizgnęłam  się  bez  jakichś  dużych  pożegnań,  ponieważ  nauczyłam  się  jakiś  czas 
temu, że jeśli zrobiłaś to z jedną osobą, to od razu ustawiłaby się kolejka i trwałoby to 
godziny, zanim właściwie dostałabym się do łóżka. Tak, naprawdę, to tylko moja straż 
zauważyła moje wyjście i kilku z nich eskortowało mnie wewnątrz zamku. 
 

Kiedy dotarłam do moich pokojów, widziałam, że jakiś pomocny służący umieścił 

tam  posągi  Ilanii,  być  może  na  wypadek  gdybym  chciała  go  nimi  ozdobić.  Wraz  z 
posągiem  jednorożca,  który  widziałam  wcześniej,  był  też  jeden  z  pięcioma  rybami 

background image

zbalansowanymi wdzięcznie jedna na drugiej. Chciałam wysłać jeden do Kraju Cierni, 
bo wydawał się ironiczny jak dla pustynnego królestwa. Drugi posąg wstawię dopiero 
jutro do magazynu, by mieć szansę spytać Doriana o Krainę Cisów, bo byłam pewna, że 
zostanie tu na noc. Musiałam się również upewnić, że Varia dostanie jej symboliczne 
prezenty. Miałam tak wiele do zrobienia, ale byłam zbyt zmęczona, aby radzić sobie z 
tym właśnie teraz. 
 

Rozmyślanie  o  Dorianie  przypomniało  mi  o  komentarzu,  który  powiedział. 

Chociaż byłam gotowa, by rzucić się do snu, opóźniłam ten moment, by wezwać do mnie 
Volusiana. Pokój, który tego letniego wieczora, chwilę temu był ciepły i wesoły, stał się 
nagle zimny i groźny. Volusian ukazał się w najciemniejszym kącie, a jego oczy pałały 
czerwienią. 
 

- Moja pani wzywała. - powiedział jego niskim tonem. 

 

Stłumiłam ziewnięcie i usiadłam na łóżku, nagle czując, że się duszę przez długą 

sukienkę. - Potrzebuję, byś poszedł do Rolanda jak tylko będzie on na nogach rano. 
Poproś go, by przyszedł zobaczyć się tutaj ze mną, kiedy będzie miał chwilę czasu. Z 
naciskiem  na  „kiedy  będzie  miał  chwilę  czasu”.  -  ostrzegłam.  Ostatnim  razem,  gdy 
wysłałam Volusiana z prośbą do mojego ojczyma, duch po prostu powiedział: „Musisz 
przyjść teraz.” Roland praktycznie zabił się, próbując dostać się do Tamtego Świata, 
pewna, że właśnie umieram. Z Volusianem musiałam być bardzo szczegółową. 
 

- Jak rozkażesz, moja pani. - odpowiedział. - Czy coś jeszcze? 

 

- Nie. To... 

 

- Co to jest? 

 

Wpatrywałam  się  w  niego  ze  zdziwieniem,  nie  z  powodu  samego  pytania,  ale 

dlatego iż mogłabym prawdopodobnie policzyć na palcach jednej ręki, ile razy Volusian 
kiedykolwiek mi przerwał. Dość wytrwale przestrzegał on swojej niewoli (tak długo, 
jak  miałam  władzę  by  go  utrzymać)  i  rzadko  oferował  coś  więcej,  niż  od  niego 
zażądałam. Równie rzadko zabiegał o informacje, które nie były mu niezbędne do jego 
zadań.  To  był  jego  sposób,  by  pokazać  mi,  jak  mało  troszczył  się  o  mnie  i  o  moje 
interesy. 
 

- O co ci chodzi? - spytałam, rozglądając się. 

background image

 

Wskazał na dwa posągi. - One - zadeklarował - są zrobione z damariańskiego 

jadeitu. 
 

Wróciłam myślami do mojej rozmowy z Ilanią. - Eee, tak, myślę, że właśnie tak 

nazwała ten materiał. 
 

- Ona? - dopytywał się. - Kim ona jest? I czy ona przebywa tutaj? 

 

-  To  ambasador  z  Krainy  Cisów.  -  powiedziałam,  nadal  nieco  zdziwiona  tą 

rozmową. - Przebywa tutaj w imieniu jej królowej, Varii. 
 

- Varia. - powtórzył. - Ona musi być córką Ganene. - coś oziębłego kryło się w 

sposobie, ja wypowiedział imię Ganene. Słowo to wymówił z jadem. 
 

- Nie wiem. - powiedziałam. - Ona tylko dostarczyła mi posągi i złożyła ofertę 

przyjaźni. 
 

- Tak, jestem pewny, że tak zrobiła. - odpowiedział enigmatycznie. - Oni w tym 

celują. 
 

Wstałam  - Volusian, co o nich wiesz? Czy wiesz jak oni podbili te wszystkie 

królestwa? 
 

- Podbili królestwa? Nie wiem, ale twoje słowa są rozsądne, pani. Powinnaś je 

dobrze  przemyśleć.  -  Volusian  wycofał  się  w  ciszy,  jak  gdyby  nigdy  się  nie 
zdenerwował. Trudno było z nim rozmawiać. 
 

- Czy byłeś tam? - spytałam. - W Krainie Cisów? 

 

- Nie byłem od wielu, wielu wieków, pani. 

 

- Ale kiedyś tam byłeś? 

 

- Tak, pani. 

 

- Co wiesz o Varii? 

 

background image

-  Zupełnie  jej  nie  znam,  pani.  Tak  jak  wcześniej  powiedziałem,  nie  byłem  w 

Krainie Cisów od wielu wieków. Dużo niewątpliwie zmieniło się od tego czasu w tym 
nieszczęśliwym miejscu. - Jego czerwone oczy wpatrywały się w posągi. - Z wyjątkiem 
ich  odrażającego  smaku  w  sztuce.  Jeżeli  moja  pani  ma  taką  potrzebę,  to  chętnie 
zniszczyłbym te monstrualności i usunąłbym ich brzydotę z jej wzroku. 
 

- To bardzo miłe słowa. Dlaczego tak bardzo nienawidzisz Krainy Cisów? - zanim 

mógłby odpowiedzieć, przypomniało mi się inne pytanie. - Volusian, pochodzisz z Krainy 
Cisów? 
 

Długo  nie  odpowiadał.  Myślę,  że  gdyby  mógł,  nie  odpowiedziałby  mi  na  nie. 

Jednak więzi trzymały go zbyt mocno. 
 

- Tak, pani. 

 

Nie powiedział nic więcej. Mogłabym wymusić z niego więcej odpowiedzi, ale się 

rozmyśliłam. Volusian był bardzo starym duchem. Być może pochodzi z Krainy Cisów, 
ale z tego co wyznał, nie był tam ostatnimi czasy, ani też nie znał Varii. Domyślałam się, 
że to niechęć trzymała go z daleka od tego królestwa, więc jego zdanie o nim nie było 
dla mnie zbyt przydatne. Zaintrygowało mnie za to ta część, że zdobyłam pierwszy 
kawałek historii Volusiana. Zawsze wiedziałam, że coś strasznego spowodowało, iż stał 
się przeklęty i przemierzał świat bez spokoju. Teraz miałam przeczucie, gdzie jego 
kłopoty mogły się zacząć. 
 

- Czy chcesz czegokolwiek jeszcze, pani? - spytał, kiedy tak rozmyślałam. 

 

- Co? - zagubiłam się we własnych myślach. - Och, nie. To wszystko na tę chwilę. 

 

Volusian pokiwał głową w zrozumieniu i zaczął rozpływać się w ciemności. Przez 

chwilę  widać  było  jeszcze  jego  czerwone  oczy,  ale  one  również  szybko  zniknęły  w 
cieniach. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 4 

 

 

Wkrótce życie wróciło do stanu, który w moim świecie był uważany za normalny. 

Większość zwiedzających i gości przybyłych na ślub wróciło na własne ziemie, a Shaya 
i Rurik kontynuowali ich obowiązki tak jak to było wcześniej. Praktycznie nie można 
było zauważyć jak wiele się u nich zmieniło, ale czasami wychwytywałam ich potajemnie 
wymieniane szczęśliwe spojrzenia. 
 

Jednym gościem, który bezzwłocznie nie wyjechał był Dorian. Ciągle mówił, że 

to zrobi. Nawet robił komentarze, które zaczynały się od „Cóż, kiedy jutro wyjadę...”, 
ale nazajutrz po tym on nadal kręcił się po Krainie Jarzębin. Minął prawie tydzień, 
zanim w końcu poruszyłam tę sprawę. 
 

Znalazłam go w lesie blisko zamku. Mimo iż był to nadal bezpieczny grunt, cicho 

i  dyskretnie  podążała  za  mną  straż,  która  z  szacunkiem  trzymała  się  w  pewnej 
odległości, chociaż wciąż na tyle blisko by rzucić się mi na pomoc w razie potrzeby. 
Dorian był zajęty typową swoją działalnością, czyli polowaniem. Cóż... przynajmniej w 
pewnym  sensie.  Polana  lasu  została  zaśmiecona  cienkimi,  drewnianymi  imitacjami 
różnych zwierząt. Były naturalnej wielkości i zostały pomalowane na jasne, jaskrawe 
kolory. Kiedy nadeszłam, zauważyłam wytrwałego służącego Doriana, Murana, nerwowo 
trzymającego różową imitację jelenia. Po przeciwnej stronie polany, Dorian skupił się 
na niej z dużą intensywnością i naciągnął olbrzymi łuk. Nie było odgłosu, gdy zwolnił 
strzałę, a ona wystrzeliła do przodu wbijając się tuż przy górnej krawędzi ciała jego 
celu, tylko kilka cali od ręki Murana. 
 

- Czy to nie jest niebezpieczne? - spytałam. 

 

- Nie bardzo. - powiedział Dorian, nacinając inną strzałę. - Te zwierzęta nie są 

prawdziwe, Eugenie. 
 

- Tak, wiem. - powiedziałam - Mówiłam o Muranie. 

 

Dorian wzruszył ramionami. - On nadal żyje, nieprawdaż? - znów napiął łuk i tym 

razem strzałka uderzyła w głowę jelenia, niedaleko od tej Murana. Biedny człowiek 
skomlał, a Dorian rzucił mi spojrzenie. - Widzisz? 

background image

 

Musiałam powstrzymać się od przewrócenia oczami. Te cele były zbyt duże, a 

Dorian był zbyt dobry by oddać „przypadkowy” strzał tak blisko. To było świadectwo 
jego umiejętności, że celowo mierzył tak blisko krawędzi, by dręczyć Murana. 
 

-  Strzelmy  teraz  do  królika.  -  zasugerował  Dorian.  -  Potrzebuję  większego 

wyzwania. 
 

- T... tak, panie. - pisnął Muran. Rzucił jelenia na stos innych celów i wyciągnął 

żółto-zielonego pasiastego królika, który był dużo mniejszy niż jeleń. Muran najpierw 
zatrzymał się, żeby zetrzeć pot z czoła, a potem przytrzymał królika obok siebie, tak 
daleko jak tylko mógł. 
 

-  Przechylasz  cel.  Użyj  obu  rąk,  by  utrzymać  go  stabilnie.  -  Przez  te  słowa 

Muran był zmuszony, by ustawić cel bezpośrednio przed sobą. 
 

Jęknęłam. - Dorian, dlaczego to robisz? 

 

- Ponieważ mogę. - odpowiedział. Puścił cięciwę i strzała wbiła się w ucho królika, 

znów ledwo mijając Murana. 
 

- Kiedy myślisz, że mógłbyś wrócić do domu? - spytałam. 

 

Nawet nie popatrzył na mnie, ponieważ oceniał swój następny strzał. - Czy ty 

mnie wyrzucasz? 
 

- Nie, ale wkrótce muszę jechać do Krainy Cierni i pobyć tam trochę. - Z uwagi 

na więzi pomiędzy władcą a królestwem, było to konieczne by łączyć się z nią co jakiś 
czas. Zwykle musiałam tylko trochę pomedytować i dotrzeć do energii ziemi. To było 
pozornie małe zadanie, ale jeżeli nie robiłabym tego regularnie, zarówno ziemia jak i ja 
cierpiałybyśmy przez to. Najdłużej nie było mnie przez miesiąc, ale przez cały ten 
czas śniłam o mojej ziemi. Posiadanie dwóch królestw oznaczało dwa razy więcej sesji 
medytacji. 
 

- Jestem zaskoczony, że nie wysyłasz tam swojej siostry. - powiedział Dorian - 

Zauważyłem, że stała się w tym dobra. 
 

- Och, nie zaczynaj. - odpowiedziałam. 

background image

 

Byłam w dobrym nastroju, a atmosfera między nami była ostatnio tak normalna, 

że nawet nie chwyciłam przynęty. Razem z Jasmine odkryłyśmy, że może nawiązać 
tymczasowy związek z ziemią. Ktoś mi powiedział, że dzieci władców czasami również 
to robiły w innych królestwach. Być może ziemia rozpoznawała rodzaj genetycznego 
związku. Dorian bał się, że otwierałam drzwi dla Jasmine, by zdobyła moje królestwa, 
ale byłam pewna, że dawno zrezygnowała z takich ambicji. Poza tym, czułabym związek 
między nią a ziemią gdyby tak zrobiła, a niczego takiego nie doświadczyłam. Ziemia 
zaakceptowała ją jako plaster w trakcie mojej nieobecności, ale nigdy tak naprawdę 
nie  wpuściła  jej  do  swojego  serca,  jak  to  zrobiła  dla  mnie.  Ziemia  była  zawsze 
wdzięczna za mój powrót, a ja zbyt marniałam kiedy odchodziłam.

 

 

- Wiesz, że jest lepiej, jeżeli robię to sama. - powiedziałam do niego. - A skoro 

jestem tuż za rogiem, to nie ma żadnego powodu bym tego nie zrobiła. Słuchaj, jesteś 
mile widziany jeśli chcesz tutaj zostać, tylko myślałam... 
 

- ...że, jeżeli odejdziesz, to nie będzie powodu dla którego chciałbym zostać? - 

zasugerował. 
 

Wzruszyłam  ramionami.  To  było  dokładnie  to,  co  myślałam  i  teraz  trochę 

zawstydziłam  się  tego  co  w  myślach  założyłam.  Wiedziałam,  że  Dorian  lubił  zmianę 
scenerii. Nie dałam mu żadnego powodu, by zechciał spędzić ze mną więcej czasu. 
 

-  Być  może  masz  rację.  -  powiedział,  celując  w  ogon  królika.  -  Być  może 

powinienem wrócić do domu. Zbliża się czas zbiorów. 
 

To wywołało uśmiech na mojej twarzy. - Zawsze jest czas zbiorów. - To jeden z 

uroków  wiecznej  jesieni  Dębowej  Ziemi,  że  drzewa  i  rośliny,  które  normalnie 
dojrzewały  tylko  raz  w  roku  dawały  plony  praktycznie  na  okrągło.  Widziałam,  jak 
służący zbierają wszystkie jabłka z drzew otaczających jego zamek, by znów znaleźć 
te same drzewa z gałęziami uginającymi się od owoców za kilka dni. 
 

- Tak, tak, ale moi ludzie rozpadają się beze mnie. Pomyślałby kto, że po takim 

czasie nauczyli się już sami zarządzać, ale to jest nadal całkiem straszne. - W końcu 
obniżył łuk i zerknął na mnie. - Chcesz spróbować? 
 

Potrząsnęłam  głowa.  -Ten  łuk  jest  dla  mnie  zbyt  duży.  Poza  tym,  nie  chcę 

strzelać do zwierząt, nawet tych fałszywych. 
 

background image

      - To jest niedorzeczne. Przecież je jesz, prawda? 
 
      - Tak, ale jest różnica pomiędzy zabijaniem ich dla przetrwania, a zabijaniem ich 
dla  sportu.  Wiem,  wiem.  -  dodałam,  widząc,  że  zaczyna  protestować.  -  Te  nie  są 
prawdziwe, ale podobieństwo jest tak wystarczająco duże, że kiedy patrzę na nie, to 
nadal jest dla mnie jak czerpanie radości ze zgonów prawdziwych zwierząt 
 

Dorian  spojrzał  w  miejsce,  gdzie  jeden  z  jego  osobistych  strażników  stał 

czujny w gotowości. - Alik, zaradzisz tej sytuacji? Użyj jelenia, proszę. 
 

Alik ukłonił się. - Oczywiście, Wasza Wysokość. - Podszedł do różowego jelenia 

i ku mojemu kompletnemu zdziwieniu, zaczął przerabiać kark jelenia swoim mieczem. 
Był  skuteczny  jak  siekiera,  co  sprawiło  iż  myślałam,  że  musiał  użyć  jakiejś  magii. 
Byłoby to trudne zadanie ze zwykłym mieczem, ale miedź sprzyja szlachcie. Gdy Alik 
zakończył swą pracę, zostaliśmy ze zdekapitowanym drewnianym różowym jeleniem. 
 

- I już. - powiedział zadowolony Dorian. - Teraz ledwie wygląda prawdziwie. Czy 

tak lepiej? 
 

- Naprawdę nie wiem jak na to odpowiedzieć. - stwierdziłam. 

 

Dorian mnie przywołał. - Chodź, pomogę ci naciągnąć łuk. To szlachetna broń, 

więc każda dobra królowa powinna wiedzieć jak jej użyć, bez względu na wszystko. 
 

Ku  mojemu  własnemu  zaskoczeniu,  zastosowałam  się  do  jego  polecenia, 

pozwalając mu ustawiać moje ręce, by trzymać łuk we właściwej pozycji. Miałam już do 
czynienia z mniejszymi łukami... to było nieuniknione w Tamtym Świecie... ale z niczym 
będącego podobnym to zwierzęcia. Dorian stał za mną, z jedną ręką na moim biodrze, 
a drugą trzymał na mojej ręce nakierowując mnie na właściwą pozycję. 
 

- Muran. - powiedział. - Podeprzyj naszego bezgłowego przyjaciela jelenia o ten 

klon, dobrze? Pilnuj go i upewnij się, że pozostanie pionowo.

 

 

Jeżeli  Muran  kiedykolwiek  miał  jakieś  podejrzenia  co  do  szacunku  swego 

mistrza  względem  niego,  to  teraz  one  właśnie  przepadły.  Tak  jak  podejrzewałam 
wcześniej, umiejętności Doriana i jego „przypadkowe” strzały nigdy tak naprawdę nie 
były  dla  Murana  żadnym  zagrożeniem.  Ale  co  ze  mną  i  moim  brakiem  wiedzy 
specjalistycznej w tym zakresie? 

 

To była zupełnie inna sprawa, bo istniało zupełnie 

realne niebezpieczeństwo, że Muran może stracić w wyniku tego kończynę, jeśli nie 

background image

trafię  w  cel.  Dorian  jednak  zapewniał  mnie,  że  jego  służącemu  nie  zagrażało 
niebezpieczeństwo. 
 

Kierując się zaleceniami Doriana, naciągnęłam łuk. Tak dokładnie to nawet nie 

zaleceniami. Dorian robił większość pracy. Byłoby to dla mnie trudne nawet w moich 
najlepszych  czasach,  a  moje  niedawne  obniżenie  aktywności  fizycznej  sprawiło,  że 
jestem słabsza. Puściłam strzałę, która uderzyła w ziemię zanim nawet dotarła blisko 
celu. Mój drugi strzał wcale nie był o wiele lepszy. Po trzecim czułam się jakby miała mi 
odpaść ręka i zaczęłam się frustrować. 
 

- Cierpliwości, moja słodka. - powiedział do mnie Dorian. - To jest tylko coś co 

wymaga praktyki. 
 

-  Nawet  cała  praktyka  tego  świata  mi  nie  pomoże.  -  gderałam,  czując  się 

rozdrażniona. - Jestem ubezwłasnowolniona. 
 

Dorian  parsknął.  -  Ty?  Ledwie.  To  ten  jeleń  jest  ubezwłasnowolniony.  Ale 

przypominam sobie, że widziałem jak uśmiercałaś zjawy parę tygodni temu. Ktokolwiek 
kto  tego  doświadczył,  oprócz  tych  marnych  stworzeń,  ledwie  powiedziałby,  że 
zostałaś ubezwłasnowolniona.

 

 

- Jestem rodzajem gnojka. - przyznałam, obniżając łuk. - Po prostu nie mam 

cierpliwości  do  tego...  stanu,  w  którym  jestem.  -  Chyba  „stan”  jest  najlepszym 
sposobem, aby opisać moją ciążę. 
 

- Ten „stan” skończy się zanim się zorientujesz. - Dorian zabrał łuk i podał go 

służącemu.  -  A  do  tego  czasu  jesteś  zdolna  do  wielu  rzeczy,  z  których  nawet  nie 
zdajesz sobie sprawy. Gdy twoi zdobywcy świata się urodzą, będziemy cię szkolić, byś 
stała się najlepszą kobietą-łucznikiem w tym świecie. 
 

Jego zuchwałość wywołała u mnie uśmiech i czułam się trochę głupio przez moje 

jęczenie. Mam nadzieję, że to tylko kolejna rzecz, którą mogłam zrzucić na hormony. 
Inspiracja  uderzyła  we  mnie  i  wyprostowałam  się  dumnie.  -  Nie  potrzebuję  lekcji. 
Jestem już najlepszym łucznikiem w tym świecie. I w innych. 
 

Dorian wygiął w łuk brew. - Och? 

 

Spojrzałam na moje rozrzucone strzały i wezwałam powietrzne prądy dookoła 

background image

nich. Powietrze pośpieszyło się, by posłuchać mnie i podniosło strzały w górę. Jeden 
szybki  ruch  i  pomknęły  do  jelenia  jak  rakiety,  wbijając  się  w  coś  co  było  sercem 
biednego stworzenia. 
 

- Wspaniałe. - zaśmiał się Dorian, klaszcząc. - Jesteś naprawdę naturalna.

 

 

Odwzajemniłam  jego  szeroki  uśmiech,  rozkoszując  się  moim  triumfem.  Tym 

małym momentem w tym słonecznym wiosennym dniu. Tym małym momentem... z nim. 
Spotkałam  jego  wzrok,  który  przez  chwilę  lśnił  odcieniem  zieleni  rywalizującym  z 
liśćmi, które delikatnie szumiały wokół nas. 
 

- Eugenie? 

 

Cokolwiek mogło się wydarzyć w tej chwili właśnie przepadło, gdy obróciłam się 

i zobaczyłam Rolanda Markhama idącego z grupą żołnierzy. Zapomniałam o Dorianie, 
gdy podbiegłam i przytuliłam się do mojego ojczyma. 
 

- Wasza Wysokość. - powiedział jeden z żołnierzy. - Roland Zabójca Burzy jest 

tutaj. 
 

-  Tak  widzę.  -  powiedziałam.  Jeżeli  istniał  ktoś,  kogo  szlachta  traktowała  z 

szacunkiem  równym  spadkobiercy  Króla  Burzy,  to  był  to  Roland.  On  uratował  moją 
matkę  kiedy  została  uprowadzona  do  Tamtego  Świata.  Później,  kiedy  Król  Burzy 
przybył szukając nas, Roland w końcu położył kres życiu mojego biologicznego ojca. 
Zabijając  najpotężniejszego,  osławionego  władcę  Tamtego  Świata  we  współczesnej 
historii,  zdobył  wiele  szacunku...  i  ostrożności.  Roland  jednak  był  obojętny  na  to 
wszystko. Wprawdzie nie lubił przychodzenia do Tamtego Świata i kiedyś ślubował 
nigdy  więcej  tu  nie  powrócić  po  uratowaniu  mojej  matki,  ale  z  mojego  powodu  i 
niebezpieczeństw jakie mi teraz zagrażały, zgodził się jednak na to. Za każdym razem 
gdy to robił, czuł się bardzo nieswojo, a jego własne nerwy rozpraszały go na tyle, że 
nie zauważał zdenerwowania innych wokół siebie. 
 

-  Dobrze  wyglądasz.  -  powiedział  Roland,  oceniając  mnie  od  stóp  do  głowy. 

Wiedziałam,  że  sprawdzał,  czy  nie  mam  żadnych  zadrapań  i  stłuczeń  w  taki  sam 
sposób,  jak  robił  to  gdy  miałam  dziesięć  lat.  Zawsze  gdy  przebywał  w  Tamtym   
Świecie, miał tendencję, by ignorować innych i rozmawiać tylko ze mną. 
 

-  Ty  również.  -  powiedziałam.  Roland  był  nadal  szczupły  i  umięśniony,  oraz 

przygotowany na wszystko co mogło stanąć mu na drodze. Tatuaże spirali i ryb zdobiły 

background image

jego ręce i czułam komfort w ich znajomości. 
 

- Twoje... uch... stworzenie powiedziało, że chciałaś ze mną porozmawiać? 

 

-  Tak.  -  spoglądając  wokół,  widziałam,  że  oprócz  moich  żołnierzy,  Doriana  i 

eskorty Rolanda, zebraliśmy wokół siebie całkiem spory tłum. Dorian poszedł za moim 
spojrzeniem i domyślił się moich myśli. 
 

-  Być  może  powinniśmy  pójść  gdzieś,  gdzie  możemy  mogli  pomówić  bardziej 

prywatnie.  -  powiedział,  automatycznie  zapraszając  siebie  do  rozmowy.  Błysk 
zaskoczenia błysnął w oczach Rolanda, ale nie było żadnego prawdziwego powodu, by 
Dorian nie słyszał o czym rozmawiamy. 
 

- Pojechałem najpierw w twoje inne miejsce. - powiedział Roland, gdy szliśmy do 

wieży. - Tamtejsza straż wyjaśniła mi, gdzie przebywasz i przyprowadzili mnie tutaj. - 
Nie mogłabym się nie uśmiechnąć na jego użycie słów „twoje inne miejsce”. Pomysł iż 
jestem  królową nadal niepokoił Rolanda i nie mógł zmusić się by powiedzieć „twoje 
królestwo”. 
 

- Szczęściarz. - powiedział Dorian. - Jest to o wiele bardziej przyjemna ziemia, 

niż te pustynne nieużytki, w których Eugenie zwykle woli spędzać czas. 
 

Roland spojrzał wokoło, obserwując bujną zieleń, ciepłe wietrzyki i śpiewające 

ptaki. - No nie wiem. - powiedział. - Myślę, że to drugie jest lepsze. To jest trochę 
nudne. 
 

- Typowe. - zadrwił Dorian. - Jaki ojciec, taka córka.

 

 
 

Roland nie skomentował tych słów w tak dużym towarzystwie, jakie mieliśmy, 

ale zauważyłam, że komentarz mu się spodobał. Jeżeli rzeczy w Tamtym Świecie nie 
potoczyłyby się tak jak to zrobiły, Roland ignorowałby moje biologiczne dziedzictwo 
do końca mojego życia. Krew i proroctwo Króla Burzy nic dla niego nie znaczyły. Przez 
lata  byłam  córką  Rolanda  i  nawet  jeśli  był  tym  wszystkim  zaniepokojony,  to  nadal 
traktował mnie tak jak dawniej. 
 

Nasza trójka usiadła w małym salonie, który nadal nosił oznaki ozdobnego gustu 

jego  poprzedniego  właściciela,  głównie  poprzez  dużą  ilość  ozdobnych  serwetek  i 
tkanin. Bycie „uwięzionym” tutaj wewnątrz, sprawiało iż Roland czuł się niepewnie i 

background image

poruszył się niespokojnie na skraju jego fotela ze skóry lwa. Szybko wyjaśniłam mu co 
zdarzyło się w Ohio. Gdy słuchał, jego twarz stała się coraz ciemniejsza, a cała jego 
niewygoda w przebywaniu za murami szlachty zniknęła, gdy przeniósł swoje obawy na 
mnie. 
 

- Cholera. - zamruczał. - A miałem takie dobre przeczucia co do tego miejsca. 

Jak oni je znaleźli? Niemożliwe, by mogli szpiegować każdą część naszego świata. 
 

-  Są  dość  dobrzy  w  umieszczaniu  szpiegów  wszędzie  w  tym  świecie.  - 

zauważyłam.  -  Wiemy,  że  regularnie  obserwują  obrzeża  moich  królestw,  oraz 
królestwa  Doriana,  by  wyśledzić  moje  ruchy.  Zwykle  jednak  jestem  zbyt  dobrze 
chroniona, by mogli mi cokolwiek zrobić. Przypuszczam iż jest ktoś, kto śledził mnie do 
bramy, która prowadziła do Hudson, a później otoczyli miasto, dopóki nie zrozumieli 
wzorca moich ruchów. - Nadal drażniło mnie to, iż szpiedzy Maiwenn i Kiyo musieli być 
tam przez długi czas, a ja nigdy ich nie zauważyłam. 
 

- Więc potrzebujemy znaleźć innego doktora. - powiedział Roland. Już widzę 

jak ruszały się trybiki w jego głowie, gdy oceniał różne lokalizacje i wszystko to, co 
wiedział o ich Tamtoświatowych połączeniach. 
 

- Cóż, musimy to przedyskutować. - wtrącił Dorian. - Ci ludzcy doktorzy ciągle 

mówią  jej,  że  jest  zdrowa  i  wszystko  jest  z  nią  jak  najlepiej.  Dlaczego  więc  ona 
potrzebuje nadal ich widywać? 
 

-  By  się  upewnić,  że  pozostaje  zdrowa.  - spokojnie  powiedział  Roland.  -  Bez 

obrazy, ale nie zostawię jej w rękach twojej średniowiecznej medycyny. 
 

-  Wątpię,  by  Eugenie  kiedykolwiek  doceniła  myśl  o  którymkolwiek  z  nas 

podejmującym  decyzje  za  nią.  -  Prawie  zadrwiłam,  słysząc  te  słowa.  Dorian  ciągle 
podejmował „pomocne” decyzje w mojej sprawie, więc to było komiczne, że teraz uznał 
moją niepodległość. 
 

- Wystarczy. - powiedziałam. - Wy oboje. Dorian ma rację, wszystko jest w 

porządku. Ale... trudno mi całkowicie porzucić nowoczesną medycynę. 
 

- Też mi nowoczesność. - powiedział lekceważąco Dorian. 

 

-  Łatwo  ci  teraz  tak mówić.  -  powiedział  Roland.  -  Ale  kiedy  nadejdzie  czas 

background image

porodu to zaczniesz inaczej śpiewać. Będziesz wtedy chciała mieć przy sobie naszych 
doktorów. Nie wiesz co może się zdarzyć. 
 

- Odebrałeś dużo porodów? - spytał Dorian. 

 

- Jaki jest wskaźnik umieralności niemowląt w okolicy? - zripostował Roland. 

Zauważyłam jak Dorian się nieznacznie wzdrygnął. Oboje byli dorośli, szlachta była 
bardzo zdrowa i niezmiernie twarda, by ją zabić. Niemowlęta to jednak inna sprawa, a 
to, w połączeniu z problemami szlachty w poczęciu dzieci w ogóle było dość trudne. 
 

-  To  nieistotne,  jeżeli  da  się  zabić  z  całym  tym  przekraczaniem  światów!  - 

zawołał  Dorian  w  szlachetnym  pokazie  frustracji.  -  Jeżeli  pozostanie  tutaj  i  nie 
będzie opuszczać jej ziemi, będzie bezpieczna. 
 

Mogłam zobaczyć jak Roland upodabnia się do Doriana. - Odkładając na chwilę 

na bok całą tą medyczną część, ona jest ledwie bezpieczna z wrogami na jej progu. 
Nawet, jeśli przebywa na swoich „ziemiach”, jak długo myślisz, że te bękarty zostawią 
ją w spokoju, gdy zrozumieją, że ona jest tutaj? - Część o „jest tutaj” przypomniała mi 
o zaproszeniu od Ilanii do Krainy Cisów i argumentów o tym, że będę bezpieczniejsza, 
gdy nie będę przebywać o granicę z Maiwenn. Nie miałam żadnego zamiaru przyjąć 
tego zaproszenia, ale słowa Rolanda nadal były prawdą. Pozostanie tutaj również nie 
było mądre. 
 

Oczekiwałam,  że  Dorian  rzuci  jedną  ze  swoich  uwag  i  zastanawiałam  się  jak 

przebiegnie  jego  dalsza  wymiana  zdań  z  Rolandem.  Po  prostu  taka  już  była  natura 
Doriana, a dodatkowo to było coś, czym się mocno pasjonował. Zbierałam się już do 
uciszenia  ich  obojga,  kiedy  Dorian  wziął  głęboki  oddech  i  powiedział  -  Słuchaj,  nie 
zamierzam z tobą walczyć. Bardzo cię szanuję i w głębi serca wiem, że nasze cele są 
ze sobą zbieżne. Oboje chcemy tylko jej bezpieczeństwa. 
 

Niebieskie oczy Rolanda zwęziły się, gdy oceniał Doriana. Wstrzymałam oddech, 

zastanawiając się jaka będzie odpowiedź Rolanda. Zgadzanie się ze szlachtą nie było 
jego normalnym sposobem postępowania. 
 

- Zgoda. - powiedział w końcu Roland. - Chcemy tego samego. Argumentowanie 

metod jest nieproduktywne. 
 

Odetchnęłam i zagapiłam się na nich ze zdziwienia. Sprzeczny Dorian i uparty 

background image

Roland... zgodni ze sobą? Gdyby nie fakt, że to zagrożenia mojego życia były źródłem 
ich  porozumienia,  delektowałabym  się  tym  momentem  pokoju  między  szlachtą,  a 
człowiekiem. Niestety, ta cicha przerwa nie mogła trwać wiecznie. Do pokoju wpadła 
straż, wraz z Pagielem obok nich. To było prawie jak powtórka z zeszłego tygodnia u 
Doriana  i  wręcz  oczekiwałam  w  pobliżu  również  Ysabel  z  gotowym  jakimś  nowym 
kąśliwym  komentarzem.  Jednakże  twarz  Pagiela  powiedziała  mi,  że  stało  się  coś 
naprawdę strasznego. 
 

- Co się stało? - spytałam jednocześnie z Dorianem. 

 

Twarz Pagiela stała się ponura i czułam iż jest mu bardzo ciężko zachować ciszę 

i się kontrolować. Błysk w jego oku zasugerował mi, że jego oburzenie było tak wielkie, 
że mógł w każdej chwili wybuchnąć. - Ansonia. - powiedział. 
 

Rzuciłam szybkie pytające spojrzenie Dorianowi, by zobaczyć czy to miało dla 

niego jakiś sens. Jego zaintrygowane spojrzenie powiedziało mi, że nie wiedział o co 
chodzi  Pagielowi,  tak  samo  jak  i  ja.  Siostra  Pagiela  wyjechała  wkrótce  po  ślubie  i 
ledwie przez chwilę porozmawiałam z nią, gdy przebywała tutaj. 
 

- Co z nią? - spytałam. 

 

- Dzisiaj rano została zaatakowana na kresach Krainy Dębów przez jeźdźców z 

Krainy Wierzb, w chwili gdy jechała zobaczyć się z naszą babcią.   
 

To przykuło uwagę Doriana. Pochylił się naprzód. - W krainie Dębów? W mojej 

Krainie Dębów? - jak gdyby istniała jakaś inna. 
 

- Czy była sama? - spytałam.

 

 

Dorian wstał, a jego twarz wyrażała taką wściekłość jak u Pagiela.  - To jest 

nieistotne. Sama czy nie, młoda dziewczyna powinna móc przejechać moje królestwo 
wzdłuż i wszerz bez poczucia zagrożenia ze strony jakichś samotnych bandytów z 
innego królestwa! Maiwenn posunęła się za daleko. To jest akt wojny! To jest... 
 

- Czy z dziewczyną wszystko w porządku? - spytał Roland, a jego spokojny głos 

uciął pełen oburzenia głos Doriana. Z początku Dorian wyglądał na obrażonego tym, ale 
szybko, tak jak ja uświadomił sobie, że wszyscy powinniśmy spytać o to od samego 
początku. 
 

background image

Pagiel  skinął  głową  i  nabrał  uspokajający  oddech  przed  kontynuacją  swojej 

wypowiedzi. - Jest teraz z uzdrowicielem i zdrowieje. Ludzie Maiwenn bili ją dość 
mocno, ale przerwano im, kiedy jacyś mijający ich kupcy zauważyli co się dzieje. W 
tym momencie napastnicy zdali sobie sprawę, że popełnili błąd i byli gotowi do ucieczki. 
 

Coś wiło się w dole mojego żołądka. - Co masz na myśli mówiąc, że „pomylili się”? 

Jaki był ich zamiar? 
 

Twarz Pagiela była nadal twarda i rozgniewana, ale byłam całkowicie pewna, że 

uchwyciłam blade spojrzenie przeprosin w jego oczach na to, co miał powiedzieć. - Oni 
nie  interesowali  się  nią  osobiście,  Wasza  Wysokość.  Zaatakowali  ją  ponieważ... 
ponieważ myśleli, że to byłaś ty.

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 5 

 

 

Nieważne,  jaki  wyraz  przybrała  moja  twarz,  ale  jej  wygląd  wystarczył,  by 

przełamać gniew Pagiela. Zbladł i pośpieszył naprzód, padając na kolana. 

 
- Wasza Wysokość, przepraszam. Nie powinienem był powiedzieć niczego... 
 
-  Nie,  nie.  -  powiedziałam,  kładąc  na  nim  rękę,  aby  go  powstrzymać  -  Nie 

przepraszaj. Nie zrobiłeś niczego złego. - jego słowa jakby mnie ogłuszyły, powodując, 
że  wszystko  wokół  mnie  poruszało  się  jakby  w  zwolnionym  tempie.  Miałam  uczucie 
jakbym poruszała się pod wodą. 

 
Dorian posłał mi ostre spojrzenie. - Ty również. 
 
- Jak możesz tak mówić? - zawołałam -Ta biedna dziewczyna była bita z mojego 

powodu! 

 
- Ale to nie ty jesteś temu winna, tylko oni. Chociaż... - wzruszył ramionami, coś 

rozważając - ...kiedy tak o tym sobie myślę, to zauważam nadzwyczajne podobieństwo 
między wami. To po prostu zwykła pomyłka. 

 
- To mi  wcale nie  pomaga.  - gderałam - Nawet trochę. To  tylko oznacza, że 

każda  dziewczyna  w  naszych  królestwach,  mająca  włosy  takie  jak  moje,  musi  się 
pilnować. 

 
- Oni byli głupcami, by zrobić to, co zrobili. - zadeklarował Dorian - I to nie 

tylko  z  powodu  naruszenia  granic  mojej  ziemi.  Powinni  dobrze  wiedzieć,  że  nie 
podróżowałabyś samotnie. Jeżeli którykolwiek z nich miał chociaż pół mózgu, powinien 
bezzwłocznie wydedukować, że mieli niewłaściwą dziewczynę. 

 
-  A  jednak  to  nadal  nic  nie  zmienia.  -  westchnęłam  i  odwróciłam  się  do 

zaniepokojonego  Pagiela,  nadal  klęczącego  przede  mną  -  Wstań.  -  powiedziałam  do 
niego  -  Gdzie  ona  teraz  jest?  Powiedziałeś,  że  była  z  uzdrowicielem.  W  Krainie 
Dębów? 

 

background image

Pagiel wstał - Tak, Wasza Wysokość. 
 
-  Powinnam  pójść  się  z  nią  zobaczyć.  -  szepnęłam  bardziej  do siebie,  niż  do 

kogoś innego. 

 
Dorian zadrwił - Och, tak. To na pewno polepszy sytuację. Idź, przejedź się 

między królestwami. Wystaw samą siebie na jeszcze większe ryzyko. 

 
Mój gniew rozgorzał. - A może jeszcze oczekujesz że... - ugryzłam się w język, 

powstrzymując  resztę  wściekłych  protestów,  ponieważ  przypomniałam  sobie,  że 
mieliśmy  widownię.  Przełykając  z  powrotem  wszystkie  rzeczy,  które  chciałam 
powiedzieć  Dorianowi,  usiłowałam  przybrać  dla  Pagiela  najbardziej  spokojny  wyraz 
twarzy, jaki tylko mogłam. - Bardzo mi przykro, z powodu tego, co sie stało Ansonii. 
Nie mogę obiecać za to natychmiastowej zemsty, ale mogę ci obiecać, że to się nigdy 
nie powtórzy. 

 
Pagiel pokiwał głową, a jego twarz znów stała się dzika - Rozumiem. Ale jeżeli 

kiedykolwiek zdecydujesz się wziąć odwet... 

 
- Wtedy będziesz miał możliwość być jego częścią. - skończyłam, domyślając 

się o co będzie pytał. Nie lubiłam zachęcać do zemsty, specjalnie kogoś tak młodego, 
ale  on  z  pewnością  miał  prawo  do  oburzenia  -  Damy  ci  znać,  kiedy  tak  sie  stanie. 
Tymczasem wróć do Ansonii. Jeżeli czegokolwiek potrzebuje, nieważne czego, niech 
tylko poprosi o to któregokolwiek ze sług Doriana, a oni postarają się o to. - Nie czułam 
żadnych  moralnych  mdłości  mówiąc  w  imieniu  Doriana,  zwłaszcza  odkąd  on również 
częściowo rządził moimi poddanymi. 

 
- Dziękuję, Wasza Wysokość. - Pagiel zerknął na Doriana - Wasze Wysokości. 

Wierzę, że moja matka, hmm, już skontaktowała sie ze służącymi, by się upewnić, że z 
Ansonią wszystko w porządku. 

 
Och,  bynajmniej  w  to  nie  wątpiłam.  Uderzył  we  mnie  mocno  ból  żalu,  gdy 

przypomniałam  sobie  moje  ostatnie  nieprzyjemne  spotkanie  z  Ysabel.  Częściowo 
współczułam jej z powodu jej obaw o Pagiela, ale nie traktowałam jej jak zawsze, choć 
zachowywała się w histeryczny i przesadny sposób. Cokolwiek robiła teraz, na pewno 
nikt  nie  będzie  mógł  oskarżyć  jej  o  przesadzoną  reakcję.  Życie  jej  córki  było  w 
niesprawiedliwy sposób zagrożone. 

 

background image

Po  usłyszeniu  od  nas  kilku  bardzo  pojednawczych  słów,  Pagiel  wraz  z 

towarzyszącą mu strażą, która przyszła wraz z nim, w końcu wyszli. Gdy znów byłam 
tylko z Dorianem i Rolandem, starałam się rozchodzić moją frustrację. Zatrzymałam 
się  przy  oknie  pokoju,  spoglądając  na  idyllicznie  zielone  ziemie  poniżej.  Kraina 
Jarzębin  wyglądała  bardziej  niż  kiedykolwiek  wcześniej  jak  kraina  wróżek,  kiedy 
patrzyło się na nią z daleka. Nie zauważałam całego niebezpieczeństwa i zamieszania z 
tej wysokości. 

 
- Nie zadręczaj się, moja droga. - powiedział Dorian, śledząc moje kroki - Nie 

ma niczego, co mogłabyś zrobić. Pytaniem jest za to, co będziesz robić teraz? 

 
Spojrzałam  na  niego z  niepokojem -  Co  będę robić?  Nie mówiłeś  poważnie o 

byciu w stanie wojny, prawda? To znaczy... jestem już jakiś czas w stanie wojny, ale 
nie ma chyba jakiejś drastycznej konieczności odwetu. 

 
-  Jest  konieczność  zrobienia  czegoś  drastycznego.  -  sprzeciwił  się  Dorian - 

Naprawdę, chęć odwetu Pagiela nawiązuje do tego o czym dyskutowaliśmy. Zmuszają 
nas do biegania i skradania się w cieniach. Czy naprawdę  chcesz robić to do końca 
twojej ciąży? Czy będziesz nadal to robić, gdy twoje dzieci się już urodzą? 

 
Podniosłam ręce - Co jeszcze można zrobić? Czy proponujesz jakiś najazd na 

krainę Maiwenn? 

 
Dorian  wyglądał  na  bardzo  spokojnego,  rozważając  temat  -  To  nie  byłoby 

nieuzasadnione. I to na pewno wysłałoby im wiadomość, że nie mogą sprawdzać naszej 
cierpliwości. Przypuszczam, że nie przyszło ci do głowy, że być może zaatakowanie 
młodej Ansonii mogło wcale nie było pomyłką z ich strony? 

 
- Co sprawia, że tak myślisz? - cofnęłam się, by stanąć przed nim. Roland w ciszy 

przyglądał się naszej wymianie zdań - Ona nie ma z tym nic wspólnego. 

 
- Dokładnie. - powiedział Dorian - I każda następna zaatakowana dziewczyna 

też nie będzie miała. 

 
Ledwie mogłam uwierzyć w to co słyszałam - Twierdzisz, że oni celowo atakują 

dziewczyny wyglądające tak jak ja? I to mimo, że wiedzą, że to pomyłka? 

 
-  Nie  mówię,  że  na  pewno  tak  robią.  Ale  to  byłaby  doskonała  sztuczka,  by 

background image

zwrócić moich-twoich-naszych ludzi przeciwko nam samym,  jeżeli stwierdzą,  że są 
niesprawiedliwie obrani za cel. 

 
-  Wysłanie  naszych  ludzi  na  wojnę  i  tak  postawiłoby  większość  z  nich  w 

niebezpieczeństwie. - wskazałam. Pięć lat temu nigdy nie śniłabym o tym, że odbywam 
takiego rodzaju dyskusję. 

 
-  Tak.  -  powiedział  Dorian  -  Ale  taki  rodzaj  niebezpieczeństwa  jest  dużo 

łatwiejszy, by stawić mu czoła, kiedy inicjujesz je w wybranym przez siebie czasie, w 
przeciwieństwie do wystawiania siebie na szykanowanie. 

 
-  Oni  już  raz  poszli  dla  mnie  na  wojnę.  Nie  pozwolę  by  to  się  powtórzyło.  - 

powiedziałam stanowczo. Ubiegłego roku, syn byłej królowej Jarzębin, Leith, ubzdurał 
sobie, że chce się stać ojcem spadkobiercy Króla Burz, czy się na to zgadzam czy nie. 
Podczas ratowania mnie, Dorian wziął na siebie ukaranie Leitha, nadziewając księcia na 
miecz. Katrice nie przyjęła zbyt dobrze tego do wiadomości, zaczynając wojnę między 
nami,  co  w  końcu  doprowadziło  mnie  do  przejęcia  tego  królestwa.  Znienawidziłam 
każdą minutę tej wojny. Niszczyło mnie poczucie winy na myśl o umierających dla mnie 
żołnierzach, obojętnie jak wiele razy zostałam zapewniona, że moi ludzie byli skłonni 
bronić mojego honoru. 

 
Spojrzenie Doriana nie było obojętne, ale nie było również ciepłe i przyjazne 

-Wojna może znowu przyjść ciebie, czy tego chcesz czy nie. 

 
- Wystarczy. - powiedziałam, przeciągając ręką po swoich włosach - Nie chcę 

więcej  mówić  o  szlachetności  wojny.  Ansonia  przeżyła  i  tylko  to  się  liczy.  Resztą 
zajmiemy się później. 

 
- Nie odkładaj tego zbyt długo... - ostrzegł Dorian - ...bo może się okazać, że inni 

podjęli decyzję za ciebie. 

 
- Wiem. - powiedziałam. 
 
Nie dodałam tylko, że nie miałam żadnego zamiaru pozwalać, by decyzje były 

podejmowane beze mnie, ani że nie pozwolę by jakieś inne dziewczyny zostały jeszcze 
zranione z mojego powodu. Pomysł formował się w tyle mojego umysłu. Było to coś, 
czego byłam dość pewna, że Dorianowi się nie spodoba. To utworzyło puste uczucie 
wewnątrz mnie, ale od momentu, gdy Pagiel powiedział nam o Ansonii, wiedziałam, że 

background image

musiałam podjąć drastyczne działania... i to nie takie jak sugerował Dorian. Odpowiedź 
była tak prosta, że nie mogłam uwierzyć, iż nigdy wcześniej nie przyszła mi do głowy. Z 
wyrazem twarzy tak samo przekonująco uprzejmym jak ten Doriana, spojrzałam na 
Rolanda. 
 

- Chodźmy dowiedzieć się, gdzie będzie mnie przyjmował mój następny lekarz - 

Przynajmniej to była stosunkowo prosta sprawa. 

 
Dorian zadrwił - Chyba głupia sprawa, to miałaś na myśli. - nie podjął jednak 

żadnych prób, by pójść ze mną i Rolandem, tak jak myślałam. On i Roland wymienili 
bardzo  miłe  i  grzeczne  pożegnania,  które  wzięłam  za  dobry  znak,  rozważając  ich 
przeszłe  współdziałania.  Zastanowiłam  się  jak  uprzejme  stosunki  pozostaną  między 
nimi, jeżeli plan, który formułowałam się wydarzy. 

 
-  Ach  te  nastoletnie  problemy.  -  w  końcu  głośno  powiedział  Roland.  Byliśmy 

prawie u wyjścia z zamku i myślę, że czuł się swobodniej na zewnątrz - Nie ma łatwych 
odpowiedzi. 

 
- Nie ma. - zgodziłam się. 
 
- W jakim wieku jest ta dziewczyna, o której mówiliście? 
 
- Jest trochę młodsza niż jej brat, Pagiel, którego widziałeś. - nie zawracałam 

sobie  głowy  poprawianiem  jego  słów  jak  szlachta,  która  porównywała  swój  wiek  do 
ludzkiego. Roland nie ma problemów ze zrozumieniem tego. 

 
- Straszne rzeczy tu się dzieją. - powiedział Roland, groźnie patrząc - Atakują 

kobiety w ciąży, oraz dzieci. Mam nadzieję, że nie będziesz zaangażowana w żadną z 
tych rzeczy. 

 
Przeszliśmy przez bramę z powrotem do bujnych ziem, na których odbył się 

ślub. Dwóch strażników odeszło od grupy strzegącej drzwi i poszli za mną, utrzymując 
pełną szacunku odległość ode mnie. 

 
- Więc jest nas dwoje. - powiedziałam - Niestety dla mnie, ja nie tylko jestem w 

to zaangażowana, ja tkwię w samym sercu tego bajzlu.   

 
Zaprowadziłam nas do skupiska leszczynowych drzew i usiadłam sobie tam na 

background image

trawie. Roland wyglądał na zaskoczonego moim wyborem, ale szybko do mnie dołączył. 
Strażnicy,  szacując  sytuację,  wybrali  miejsca  z  którego  będą  mnie  chronić,  które 
utrzymały  moją  prywatność,  ale  umożliwiały  im  szybki  dostęp  do  mnie,  gdyby 
mordercy wysłani przez Maiwenn wyskoczyli zza drzew. Zadowolona, że strażnicy byli 
poza zasięgiem słuchu, pochyliłam się blisko Rolanda i mówiłam cicho, żeby na pewno 
nie  zostać  przez  nich  usłyszaną.  Gdy  moje ręce spoczywały  na rozgrzanej  słońcem 
trawie, czułam jak Kraina Jarzębin śpiewa do mnie, szczęśliwa i zadowolona. 

 
-  Nienawidzę  przyznawać  tego,  ale  Dorian  ma  rację  co  do  kilku  rzeczy.  To 

wydaje się zwariowane, ale może stać się regularną taktyką Maiwenn. I ma też rację, 
że  moje  skakanie  między  królestwami  i  światami  tylko  wystawia  mnie  na  ataki.  - 
przechyliłam  głowę  z  powrotem,  czując  zapach  kapryfolium.  Nie  widziałam  tego  z 
miejsca w którym usiadłam, ale moje zmysły zawsze były nastawione na różne bodźce 
ziemi - Ostatnio rozmawiałam z ambasadorem z odległego królestwa, które zaprosiło 
mnie, bym się u nich schroniła. Obiecali mi bezpieczeństwo. Ich argumentem było to, 
że wyjeżdżam z ziem moich wrogów i mogę uniknąć wszystkich tych krzyżujących się 
Krain, jeśli tylko pozostanę w ich granicach. 

 
Siwe brwi Rolanda podniosły się - I myślisz o zrobieniu tego? 
 
- Nie. - powiedziałam - Przynajmniej na pewno nie z nimi. Myślałam... Myślałam, 

że być może miejsce, gdzie naprawdę będę mogła się schować i pozostać w ludzkim 
świecie. - pełna waga tego naprawdę nie uderzyła we mnie, dopóki nie wymówiłam tych 
słów.  Z  wyrazu  twarzy  Rolanda  mogłam  wywnioskować,  że  zrozumiał  jak  ogromną 
rzeczą było to, co zasugerowałam. 

 
- Ale nie w Tucson. - powiedział po chwili zamyślenia. 
 
- Nie w Tucson, - zgodziłam się, niecałkowicie zdolna, by ukryć mój żal z tego 

powodu - To byłoby pierwsze miejsce, w którym by mnie szukali. Ale muszę założyć, że 
gdzieś,  we  wszystkich  bezpiecznych  miejscach,  w  których  korzystałeś  z  opieki 
medycznej... Cóż, gdzieś musi być jakieś miejsce, gdzie mogłabym się schować i żyć 
„normalnym” życiem, aż urodzą się bliźniaki. 

 
Pokiwał powoli głową - Mogę pomyśleć o kilku miejscach, ale jeżeli to zrobisz... 

Nie zrozum mnie źle, bo nie ma nic czego bym nie zrobił, żeby wydostać cię z tego 
przeklętego miejsca. Ale wiesz o co tak naprawdę prosisz? Jeżeli chcesz schować się 
z powrotem w naszym świecie, wtedy nie możesz zrobić czegoś , co naraziło by cię na 

background image

wykrycie. Nie możesz użyć swojej magii szlachty. Nie możesz nawet użyć swojej magii 
szamana. Któraś z nich mogłaby zaalarmować jakieś stworzenie  z Tamtego Świata, 
które właśnie by przemierzało nasz świat. 

 
-Wiem o tym. - powiedziałam. Puste uczucie we mnie wzmocniło się. 
 
Słaby  uśmiech  rozpalił  jego  twarz  -  Wiem,  że  myślisz  o  tym  teoretycznie. 

Niepokoję się o to, że natkniesz się na jakąś biedną osobę zamęczoną przez ducha i 
wygnasz  go,  zanim  pomyślisz  dwa  razy.  To  dla  ciebie  niełatwe,  by  stać  bezczynnie 
kiedy inni cierpią. - wskazał ręką dookoła nas - Masz tu dobry przykład tego o czym 
mówię. 

 
Gapiłam się, wiedząc, że miał rację. Czy mogłabym zrobić to, co proponowałam? 

Zanim sobie to uświadomiłam, moja ręka poruszyła się ochronnie po moim brzuchu. 
Zdecydowałam, że mogłabym zrobić to dla nich. Mogłabym zrobić to dla wszystkich 
niewiniątek  w  królestwie  Doriana  i  w  moim  własnym.  Myślę,  że  lepiej  ignorować 
nawiedzenia, niż pozwolić innym umrzeć dla proroctwa, które prawdopodobnie nie było 
nawet prawdziwe. 

 
Wzięłam głęboki oddech - Rozumiem. Zrobię to, bo inaczej nie zrobię niczego. 
 
Roland  studiował  mnie  przez  kilka  sekund  i  wydawał  się  zaspokojony  tym  co 

widział - A co z tym wszystkim? Nie potrzebujesz mieć jakiegoś rodzaju regularnego 
stykania się z tym miejscem... i tym drugim? 

 
-  Tak,  muszę.  -  powiedziałam  -  I  to  prawdopodobnie  będzie  najbardziej 

skomplikowaną  częścią  mojego  planu.  Jasmine  może  pomóc  mi  na  kilka  sposobów 
ograniczyć tego skutki. Jednak nie wiem jak długo ziemia będzie ją akceptować. Jeżeli 
to nie pomoże... wtedy, no cóż, będę musiała wrócić, bo inaczej spowoduję cierpienia 
różnego typu, bo ziemia uschnie. Ale jeżeli ona i ziemia zdołają to utrzymać do końca 
mojej ciąży, będę jedyną która ucierpi. Wyjeżdżanie z ziemi oddziałuje także na mnie. 

 
- Nie podoba mi się to. - powiedział. 
 
Uśmiechnęłam  się  -  Nie  niepokój  się.  To  nie  jest  nic  fizycznego,  albo 

niebezpiecznego.  To  tylko  intensywna  tęsknota,  coś  podobnego  jak  odstawienie 
kofeiny. 

 

background image

Nie wyglądał na przekonanego - Wątpię , żeby to było takie proste. 
 
- Być może nie. - zgodziłam się - Ale co z resztą? Powiedziałeś, że masz kilka 

miejsc, do których mogłabym pójść? 

 
-  Owszem,  chociaż  będę  musiał  najpierw  wszystkiego  się  dowiedzieć.  -  w 

rzadkiej demonstracji uczuć, położył swoją dłoń na mojej - Żałuję, że nie będę mógł 
zabrać cię ze mną do domu. Czuję się lepiej, gdy mam cię w zasięgu wzroku. 

 
Ścisnęłam jego rękę - Nawet ty nie mógłbyś pokonać armii szlachty pukającej 

do twoich drzwi. I nie możemy ryzykować życiem mamy. - nie dodałam, że jeżeli ten 
plan się nie uda, Roland nie zobaczy mnie już w ogóle. Gdziekolwiek będę się ukrywać, 
będę musiała pozostać tam bez kontaktu z moimi ukochanymi. Roland i moja matka 
byliby niewątpliwie obserwowani. Patrząc w jego niebieskie oczy, wiedziałam, że on 
też o tym pomyślał. Nie był z tego powodu zachwycony, ale zgodziłby się na to. 

 
Po dalszej dyskusji, Roland był gotowy odejść i zacząć swoje przeszukiwania. 

Tak  właśnie  działał.  Jeżeli  był  jakiś  problem  do  rozwiązania,  to  nie  chciał  zwlekać. 
Chciał postąpić właściwie i troszczył się o biznes. Teraz, gdy podjęliśmy tę decyzję, 
był zaniepokojony i chciał zabrać mnie z Tamtego Świata dla mojego bezpieczeństwa. 
Gdy  odszedł,  miałam  czas  dla  siebie,  by  zacząć  moje  własne  przygotowania, 
rozpoczynając od najważniejszego kawałka układanki, czyli Jasmine. 

 
Znalazłam  ją  w  pobliskim  ogrodzie  różanym,  zwiniętą  na  ławce  z  jakimiś 

czasopismami, które zdobyła w czasie swojej ostatniej podróży do ludzkiego świata. 
Gdy  tylko  przysięgła,  że  zachowa  wszystko  w  sekrecie,  wyjaśniłam  jaki  plan 
wymyśliłam razem z Rolandem. Jej reakcja nie była taka jakiej oczekiwałam. 

 
- Weź mnie ze sobą. - powiedziała natychmiast. 
 
- Nie mogę. - odpowiedziałam - W tym cały szkopuł. Potrzebuję ciebie tutaj. 

Jesteś jedyną osobą, która może mnie zastąpić. 

 
- Jestem jedyną, która naprawdę może cię tam ochronić. - nalegała. Po chwili 

poszła jednak na małe ustępstwo - Cóż, chyba jednak może to zrobić także Pagiel. 

 
Musiałam ciężko pracować, by utrzymać moją twarz poważną. To było  wręcz 

słodkie,  że  była  przekonana,  że  pomiędzy  tymi  wszystkimi  potężnymi  szlachtami 

background image

wokoło, tylko dwoje nastolatków mogłyby właściwie mnie pilnować. 

 
- On nie może  iść. Nikt kogo znam  nie może,  w tym  cały problem. Nie mogę 

nawet nikomu powiedzieć gdzie idę. 

 
- Gówno prawda. - powiedziała. Wulgaryzmy były zabawnym kontrastem dla jej 

wytwornego wyglądu z suknią w kolorze kości słoniowej i kwiatami we włosach - Jak 
będziemy mogli wiedzieć, że nic ci nie jest? 

 
-  Nie  będziecie  mogli,  ale  jeżeli  możemy  utrzymać  sekret  i  anonimowość, 

możesz być w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach pewna, że ze mną wszystko w 
porządku.   

 
Nie podobało jej się to. Nie lubiła żadnej z tych rzeczy. Widząc jak wściekle 

chciała mnie ochronić, dziwiłam się, że Dorian nieustannie niepokoił się o to, że będzie 
chciała  ukraść  mi  władzę.  Jeżeli  byłoby  to  jej  zamiarem,  można  by  pomyśleć,  że 
skwapliwie będzie mnie namawiała do wyjazdu, żeby skorzystać z szansy i stać się 
władcą ziem. Zamiast tego mocno czytelne stało się, że jest po mojej stronie. 

 
Ale  w  końcu  mówiąc  jej  to  samo,  co  Rolandowi  i  Dorianowi,  byłam  w  stanie 

przekonać ją do swojego planu. Myślę, że atak na Ansonię pomógł jej zaakceptować 
moją decyzję. Przebywając blisko Pagiela, Jasmine poznała również jego siostrę. Była 
oburzona  tym  atakiem,  podobnie  jak  reszta  z  nas  i  nie  chciała,  by  coś  takiego  się 
powtórzyło. 

 
- Zrobię to. - powiedziała wreszcie - Nie chcę tego, ale to zrobię. 
 
- Dziękuję. To naprawdę dużo dla mnie znaczy. - Musiałam stłumić pragnienie, 

by ją uścisnąć. Nieważne jak blisko byłyśmy, nasza siostrzana relacja nie wkroczyła w 
wielką fazę fizycznych pokazów uczuć. 

 
Wzruszyła ramionami - No cóż. To nic takiego. Masz przed sobą o wiele gorsze 

zadanie. 

 
- Naprawdę? 
 
- Nom. - rzuciła mi współczujące spojrzenie - Raczej nie chciałabym być tobą, 

kiedy powiesz o tym Dorianowi.

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 6 

 

 

Więc obie tak myślałyśmy. Urzeczywistnienie tej wizji rosło we mnie cały ten 

czas. Musiałam mu powiedzieć. Nikt inny nie musiał być informowany. Jedno dobrze 
zgrane  w  czasie  przejście  do  ludzkiego  świata  i  nikt  stąd  nie  byłby  w  stanie  mnie 
znaleźć.  Jasmine  mogłaby  mi  zaszkodzić,  mówiąc  moim  ludziom,  że  odeszłam.  Oba 
królestwa miały zarządców, by poradzić sobie z codziennymi wydarzeniami. Jasmine i 
Shaya  potrafiły  przejąć  kontrolę  nad  krainami,  kiedy  nie  było  mnie  w  pobliżu. 
Mieszkańcy byliby wstrząśnięci, ale przystosowaliby się. 
 

Ale  Dorian?  On  był  całkowicie  inną  sprawą.  Bez  względu  na  to,  co  zaszło  w 

przeszłości, nie było sposobu, bym mogła uprzedzić go, że zniknę na jakiś czas. 
 

Niemniej jednak odłożyłam dostarczanie  mu tej wiadomości na tak długo jak 

tylko mogłam. Kręcił się nadal po Krainie Jarzębin i już nie męczyłam go na temat jego 
powrotu do domu, co tylko by go zaalarmowało o tym, że coś się dzieje . Zamiast tego 
rozkoszowałam się naszym wspólnie spędzonym czasem, gdyż Dorian był niekończącym 
się  źródłem  zabawnych  rekreacyjnych  pomysłów,  które  sprawiały,  iż  strzelanie  do 
tekturowych  zwierząt  wydawało  się  bardzo  przyziemne,  a  bez  kontaktu  ze  strony 
Rolanda, było jeszcze łatwiej ociągać się z informacją dla Doriana. Ja po prostu nie 
miałam żadnych mu żadnych wieści do przekazania. 
 

Oprócz  stałych  prób  rozrywki,  Dorian  zdecydował  również,  że  nauczy  się 

szczegółów technicznych na temat porodu w ludzkim świecie. Biorąc pod uwagę moją 
własną chaotyczną wiedzę o tych sprawach, nie byłam pewna czy jestem najlepszym 
źródłem, ale upierał się, że jeśli miałam zamiar upierać się przy potrzebie ludzkiego 
lekarza, musi rozumieć, dlaczego tego chcę. 
 

-  Więc  co  dokładnie oni  robią,  kiedy  masz  te  wizyty?  -  spytał  Dorian  -  One 

wydają się dość częste. 
 

Ciesząc się piękną pogodą przebywaliśmy na zewnątrz, około tydzień po tym jak 

widziałam Rolanda - A więc... - powiedziałam - ...oni, hmm, sprawdzają moje narządy. 
Ciśnienie krwi i tym podobne. 
 

background image

- Ciśnienie krwi? 

 

- To jest trochę jak twój puls. Ale nie do końca. - powiedziałam kulawo. Tak. 

Naprawdę byłam nie najlepszą osobą, by wyjaśniać medyczny żargon. 
 

Dorian  oparł  się  znów  o  drzewo  -  Cóż,  jakiś  z  naszych  uzdrowicieli  mógłby 

zrobić to dla ciebie. Nawet ja mógłbym to dla ciebie zrobić. 
 

- To jest bardziej skomplikowane. Poza tym czasami mam robione USG podczas 

tych wizyt. 
 

- USG? 

 

I tak potoczyła się reszta naszej rozmowy, gdyż musiałam co chwilę przerywać 

i  wyjaśniać  to  co  właśnie  powiedziałam.  Za  każdym  razem  Dorian  miał  jakiś 
odpowiednik szlachty dla wszystkiego co opisałam. Niektóre były bardziej naciągane 
niż inne, jak wtedy, gdy powiedział iż był pewien, że całodzienne jedzenie ciasta dałoby 
takie  same  wyniki,  jak  badania  cukru  we  krwi.  Miał  też  bardzo  skomplikowane 
wyjaśnienia dotyczące sposobu umieszczenia kurczaka na drzewie, które było typową 
metodą szlachty na określanie płci dziecka. Byłam prawie pewna, że wiedział, iż nie 
było żadnego prawdziwego odpowiednika tych rzeczy, o których mu powiedziałam i że 
wymyślał  wszystko  na  poczekaniu.  Po  prostu  próbował  mnie  zabawiać.  Opis  cięcia 
cesarskiego jednak powstrzymał jego dowcipne uwagi. 
 

- Naprawdę nie wiem co powiedzieć o tej rzeczy. - powiedział do mnie uczciwie.   

- To wydaje się bardzo ekstremalne. I niebezpieczne. 
 

- Być może tutaj byłoby takie. - powiedziałam, myśląc o niechęci szlachty do 

metalu.  Skalpel  mógłby  również  być  mieczem  -  U  ludzi  to  rzecz  bezpieczna  i 
standardowa.  Ratuje  dużo  żyć.  -  jednak  wolałabym  tego  uniknąć,  jeżeli  tylko  będę 
mogła. Nie chcę mieć blizny. 
 

Dorian rozważał to co mu powiedziałam - Właściwie to jest jedyna część, którą 

mogę  zrozumieć.  Dlaczego  nie  chcesz  mieć  blizny  macierzyństwa?  Jest  lepsza  niż 
tatuaż, albo jakiś inny znak honoru. Daj światu znać, co osiągnęłaś. 
 

Wyciągnęłam rękę na trawie - Wolałabym po prostu pozwolić dzieciom mówić za 

siebie. 

background image

 

Uśmiechnął się i odpuścił ten temat - Tak przy okazji, to nie było więcej ataków 

na  sobowtórach,  Eugenie.  Wydaje  mi  się,  że  Maiwenn  ma  więcej  ograniczeń  niż 
myśleliśmy. 
 

-To dobrze. - powiedziałam. Nadal mnie męczyła mnie wina z powodu tego, co 

przydarzyło się Ansonii - Więc jeszcze nie potrzebujesz zniszczyć jej królestwa? 
 

- Nie, jeszcze, nie. Chociaż trochę bym chciał to zrobić, za to co zrobiła tobie. 

- myślę, że naprawdę tego chciał. Raz przejechał faceta, by obronić mój honor. 
 

- Cóż, nadal wszystko ze mną w porządku. Tylko to się liczy. 

 

Dorian  potrząsnął  głową  -  Jest  wiele  sposobów,  by  być  „w  porządku”.  Nie 

mieliśmy  do  czynienia  z  taką  ilością  stresu  jak  ludzie,  ale  nawet  ja  wiem,  że  ten 
niepokój nie jest dla ciebie dobry. Nie chcę bronić tylko twojego ciała. Chcę również 
byś była... 
 

Cokolwiek chciał powiedzieć, nie zrobił tego, gdyż przerwał mu strażnik, który 

podszedł do nas i ogłosił, że przybył Roland. Leniwa, zabawna atmosfera z Dorianem 
zniknęła. Mieszanina emocji walczyła we mnie, gdy zrozumiałam, co to znaczyło. Moje 
dni  zwłoki  w  przekazaniu  Dorianowi  wieści  właśnie  dobiegły  końca.  Część  mnie  była 
szczęśliwa, bo będę mogła w końcu ruszyć z tą sprawa naprzód. To zapewni każdemu 
jeszcze większe dobro. Reszta mnie, ta tchórzliwa częśś, obawiała się konsekwencji, 
które szybko nadejdą. Dorian miał szczere spojrzenie i ledwo napotkałam jego wzrok, 
gdy wymamrotałam przeprosiny i pośpieszyłam, by porozmawiać z Rolandem. 
 

- Znalazłeś miejsce. - powiedziałam, gdy Roland i ja byliśmy już sami. 

 

- Tak. - nerwowo rozejrzał się wokół. Wzięłam go do mojej sypialni, nie chcąc 

ryzykować, że nawet moi dyskretni ochroniarze coś podsłuchają. Jednak Roland nie 
uważał  nawet  tego  pokoju  za  bezpieczny,  sądząc,  że  w  ścianach  mogą  ukrywać  się 
jakieś magiczne uszy - Chociaż najchętniej nie powiedziałbym ci tego gdzie to jest, aż 
do ostatniej minuty. 
 

- Tak będzie lepiej. - powiedziałam wbrew ciekawości, który paliła się we mnie. 

 

- Mogę ci powiedzieć, że jest to miasto, w którym mieszka pewna szamanka, 

background image

która jest moją starą przyjaciółką, a której ufam bez zastrzeżeń. Oczywiście nie zna 
ona całej twojej historii, ale rozumie, że znajdujesz się w niebezpieczeństwie. Jest 
więcej niż skłonna, by cię bronić, jeśli będzie to konieczne - uśmiechnął się cierpko - I 
przy niej, na szczęście, nie będziesz musiała bawić się magią. Jeśli zauważysz, że coś 
się dzieje, wystarczy, że jej powiesz. 
 

Najbardziej skomplikowaną częścią planu było sprowadzenie mnie do tej ściśle 

tajnej lokalizacji. Tamten Świat był połączony ze światem ludzkim w bardzo dziwny 
sposób.  To  nie  było  dokładne  dopasowanie,  ale  bramy  układały się  na  podobieństwo 
geograficzne. Na przykład moje ulubione skrzyżowanie w Krainie Cierni prowadziło do 
Tucson. W królestwie obok, na ziemi Doriana, znajdowała się brama, która otwierała 
się w Nowym Meksyku. Inna zaś prowadziła do Teksasu. Tak to właśnie jest w tym 
regionie  Tamtego  Świata.  Większość  skrzyżowań  prowadziło  na  południowy-zachód 
ameryki. To właśnie dlatego musiałam podróżować do Krainy Kapryfolium, by dotrzeć 
do bramy w Ohio. Roland nie podał mi szczegółów, ale z tego co mogłam się domyślać, 
bezpieczne miejsce nie  znajdowało się na  południowym-zachodzie, co oznaczało,  że 
będę musiała odbyć długą podróż albo tutaj, albo w ludzkim świecie. 
 

Rozsądnie dopracowaliśmy jego zagmatwany plan, a potem wyjechał, by upewnić 

się, że wszystko było w porządku po drugiej stronie. Według planu miałam wyjechać 
już  jutro,  co  było  zastraszająco  bliskim  terminem.  Ale  w  tej  sytuacji...  no  cóż,  im 
szybciej to zrobię, tym lepiej. 
 

Tego  wieczora,  niedługo  po  wyjeździe  Rolanda,  otrzymałam  wiadomość  od 

jednego z moich służących, że Dorian zażyczył sobie mojej wizyty na swoich izbach. 
Prawie to wyśmiałam. To było dla niego takie typowe, by wzywać mnie w moim własnym 
zamku, jak gdyby to on tutaj rządził, a nie ja. Z drugiej strony, bałam się o co mogło mu 
chodzić. Czy wbrew wszystkim naszym staraniom, jakoś dowiedział się o moim planie z 
Rolandem?  A  może  Jasmine  pękła,  albo  w  ścianach  faktycznie  znajdują  się  jakieś 
magiczne uszy? 
 

Wchodząc do pokoi Doriana nie zauważyłam niczego złowrogiego. Podobnie jak 

większość  co  większych  apartamentów  gościnnych  w  zamku,  jego  składał  się  z 
oddzielnej  sypialni  i  salonu.  Drugie  pomieszczenie  zostało  wyposażone  w  stół  dla 
dwojga, w komplecie ze złotym jedwabnym obrusem i kandelabrami prezentującymi 
niesamowity, dziwny styl, który wydawał się przeciwstawiać wszelkim prawom fizyki. 
W  normalnych  okolicznościach  struktura  taka  jak  ta  natychmiast  sprawiłaby,  że 
uruchomiłby  się  alarm  w  mojej  głowie,  gdy  próbowałam  zrozumieć  jaką  sztuczkę 

background image

przygotował  dla  mnie  Dorian.  Jednak  z  powodu  mojego  niepokoju  o  jutrzejszą 
przygodę, moja zwykłą reakcję zastąpiła normalna ostrożność. 
 

Kiedy weszła siedział i wskazał mi krzesło naprzeciwko niego. Spojrzał na mnie, 

gdy usiadłam - Miałem ogromną nadzieję, że założysz coś bardziej formalnego, ja na 
przykład aksamit i koronkę. Z głębokim dekoltem, naturalnie. 
 

- Naturalnie. - powiedziałam. Byłam w dżinsach i koszulce, które były o rozmiar 

większe od  tego,  który zwykle nosiłam, dzięki mojej rozszerzającej się talii -  Być 
może następnym razem powinieneś dać mi znać, że jest to formalna okazja. - służący 
elegancko wszedł przez drzwi, więc bez wątpienia czekał na moje nadejście. Położył 
talerz torcików i pośpiesznie wyszedł - A więc jaka to okazja? 
 

Dorian westchnął dramatycznie - Smutna, niestety. Jutro... wyjeżdżam. 

 

  - Naprawdę? - przez chwilę wypełniła mnie nadzieja, gdy pomyślałam sobie o 

wykradnięciu  się  stąd,  kiedy  nie  będzie  go  w  pobliżu.  Nie  musiałabym  mówić  mu  o 
moich planach.   
 

- Naprawdę. - obracał w palcach kieliszek czerwonego wina. Po raz pierwszy nie 

nękał mnie prośbami o picie razem z nim - Cieszyłem się moim czasem spędzonym tutaj 
w twoim zachwycającym towarzystwie, ale  naszedł czas, abym przypilnował mojego 
własnego królestwa. Zamierzam też zwiększyć bezpieczeństwo blisko moich granic, by 
zniechęcić tę sukę do ponownego odbierania wolności moimi ludziom. To tak na wszelki 
wypadek. - „tą suką,” oczywiście była Maiwenn. 
 

Wzięłam  do  ręki  jeden  z  torcików.  Był  ciężki  od  sera,  ale  właśnie  takie  je 

uwielbiałam  -  Przecież  wcześniej  mówiłeś,  że  ona  ma  ograniczenia  i  nie  zaatakuje 
ponownie. 
 

- Tak. - powiedział - Myślę, że ta cała sprawa z Ansonią to naprawdę była zwykła 

pomyłka. Nawet jeśli nie, być może zdecydowała, że używanie taktyki zastraszania, 
przez którą atakuje się niewiniątka jest zbyt okrutna. Ale nie ma znaczenia, czy oni 
przestali, czy też nie. To nadal było wtargnięcie na moją ziemię i muszę pokazać, że 
nie pozwolę zrobić jej tego ponownie. Być może nie zaatakuję jej ziemi, ale na pewno 
ochronię moją. 
 

Wzmianka o „niewiniątkach” sprawiła, że zaczęłam myśleć o Kiyo. On nie zawahał 

background image

się  przyjść  po  niewiniątka,  które  były  jego  własnymi  dziećmi,  ale  mogłam  go  sobie 
wyobrazić,  że  czuł  się  odpowiedzialny  za  powstrzymywanie  dalszych  pomyłek  ludzi 
Maiwenn.  Byłam  pewna,  że  położył  kres  taktyce  zastraszania  przez  tych,  którzy 
napadają na osoby nie zaangażowane w nasz spór. Nie chciałam myśleć o nim dobrze, 
na pewno nie po tym wszystkim co się zdarzyło, ale znałam jego styl. 
 

Przebieraliśmy wśród owoców na stole,    aktualnie jedząc oliwki nafaszerowane 

ziołami kiedy Dorian powiedział - Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - jakby 
na zawołanie weszło dwoje służących. W rękach nieśli... łóżeczko. 
 

Zeskoczyłam,  zanim  mieli  szansę,  by  odejść.  Z  zachwytem  gapiłam  się  na 

łóżeczko - Co to jest? 
 

- A jak myślisz? - spytał Dorian, wyglądając na bardzo zadowolonego - Twoi mali 

wojownicy potrzebują miejsca do spania, nieprawdaż? 
 

Zdawałam sobie sprawę, że potrzebowali, ale tak uczciwie nie myślałam o tym 

zbyt wiele. Wystrój wnętrz pokoju dziecięcego i wszelkie potrzebne przybory były 
ostatnie  na  liście  spraw  do  załatwienia  w  moim  umyśle.  Przesunęłam  ręką  wzdłuż 
gładkiej powierzchni jednej z barierek. Całość została wyrzeźbiona ze złotego dębu i 
dokładnie  wypolerowana  do  połysku.  Złożone  wzory  zwierząt  i  roślin  zostały 
wyrzeźbione w drewnie wręcz z drobiazgową starannością. Z posiadaną przeze mnie 
wiedzą o szlachcie, nie wątpiłam, że większość została wykonana ręcznie. 
 

-To jest... delikatne. - powiedziałam w końcu. 

 

- Będzie jeszcze jedno, ale nadal jest przygotowywane. Chciałem pokazać  ci 

jedno zanim odejdę i sprawdzić czy ci się podoba. 
 

-  Ja...  tak.  Jak  mogłoby  się  nie  podobać?  -  byłam  nadal  zachwycona  tym 

prezentem, ale czułam gulę formującą w moim gardle. Czy moje emocje pochodziły od 
myśli o małej istocie śpiącej wewnątrz tego łóżeczka, czy było to po prostu z powodu 
dobroci Doriana, naprawdę nie mogłam tego stwierdzić. 
 

-Doskonale.  -  powiedział,  nalewając  sobie  więcej  wina  -  Sądzę,  że  będziemy 

musieli zrobić ich kilka, prawda? Bez wątpienia będziesz ciągnęła te biedne dzieci do 
obu twoich królestw... i do mojego, oczywiście. Mogę ledwie je rozpieścić, skoro będą 
rzadko mnie odwiedzać. 

background image

 

Pokiwałam głową i coś wymamrotałam twierdząco. Skończyliśmy ten temat, ale 

nadal byłam zbyt przytłoczona, by dużo mówić, co było zrozumiałe. Ostatnią częścią 
nocy był deser, ale nie mogłam uwierzyć własnym oczom, gdy go zobaczyłam. To było 
skomplikowane  czekoladowe  ciasto,  pomysłowo  ozdobione  fantazyjnymi  wzorami, 
które  szlachta  tak  uwielbiała.  Orzechy  laskowe  i  wiórki  czekolady  dodawały  mu 
estetyki, a wzdłuż niego... 
 

- Czy to... kawałki Milky Way? - zanim te słowa wyszły z moich ust, wiedziałam 

już, że miałam rację. Posiekane i pasujące do reszty tego cukierniczego cudu, były 
kawałkami mojego ulubionego batonika - Jak zdobyłeś je z ludzkiego świata? - nawet 
szlachta miała magiczne ograniczenia. 
 

- Młody Pagiel nabył jakieś podczas ostatniej przejażdżki do ludzkiego świata. 

Zapamiętałem  jak  bardzo  je  lubiłaś.  -  jakieś  impuls  w  moim  mózgu  mówił  mi,  że 
powinnam  być  zaalarmowana  tym,  że  Pagiel  nielegalnie  przekroczył  bramę  i  zdołał 
„nabyć” ludzkie dobra. Nie byłam optymistyczna w sprawie jego zasobów gotówki - 
Serwowanie ich wydaje mi się takie prymitywne, więc musiałem rozkazać kucharzowi 
by znalazł bardziej elegancki sposób ich przygotowania. 
 

-  Nie  mogę  uwierzyć,  że  to  zrobiłeś.  -  patrzyłam  jak  Dorian  kroił  ciasto  na 

plasterki, myśląc, że to był wstyd, by zepsuć takie piękno - Dlaczego...? Po co? Czego 
chcesz? 
 

Dorian  położył  kawałek  ciasta  na  moim  talerzu  i  posłał  mi  spojrzenie,  które 

wydawało mi się słusznie zmieszane - Niczego. Cóż... chyba że sprawisz, iż między nami 
znów będzie jak dawniej. Chciałem powiedzieć ci to już wcześniej, że chcę więcej niż 
tylko twojego bezpieczeństwa. Chcę, byś była szczęśliwa. Czuję, że moje działania są 
w większości usprawiedliwione. W wielu przypadkach nie potraktowałem cię dobrze i 
chcę to naprawić. To ciastko nie jest absolutnie przeprosinami, ale jeżeli moglibyśmy 
znów  jakoś  sobie  zaufać...  -  odwrócił  na  chwilę  wzrok,  pokazując  słabość,  której 
prawie nigdy w nim nie widziałam - Cóż. To sprawiłoby, że byłbym szczęśliwszy, niż 
możesz sobie wyobrazić. 
 

Łzy  zagościły  również  w  moich  oczach.  Pieprzyć  hormony.  Rzuciłam  szybkie 

spojrzenie na łóżeczko, o potem wróciłam do pałaszowania ciasta. Nie mogłam znieść 
tego więcej - Ja... wyjeżdzam. - wypaliłam - Opuszczam Tamten Świat. 
 

background image

Wyraz twarzy Doriana nie zmienił się, gdy mi się przypatrywał - Naprawdę? 

Znalazłaś jakiegoś dobrego, ale też w miarę bezpiecznego nowego doktora? Mówię ci... 
kurczak byłby prostszy. 
 

- Nie. - powiedziałam, czując przygnębienie - Jeżeli chciałbyś znów zaufania 

między nami, to sprawiłoby, że byłabym szczęśliwsza niż możesz to sobie wyobrazić. - 
dlaczego on powiedział te wszystkie rzeczy? - Wyjeżdżam na dobre. Albo... no cóż... 
przynajmniej  na  jakiś  czas.  -  wyjaśniłam  mu  co  wymyśliłam  z  Rolandem,  a  twarz 
Doriana  nadal  pozostała  dziwnie  spokojna.  Prawie  żałowałam,  że  nie  rzucił  jakiegoś 
szyderstwa, albo nie wybuchł wściekłością. Zamiast tego, kiedy już skończyłam mówić, 
jego reakcja była wręcz minimalna. 
 

- No cóż... - powiedział, kładąc widelec obok kawałka nieruszonego ciasta - ...to 

niefortunne. 
 

-  Niefortunne?  To  wszystko  co  masz  mi  do  powiedzenia?  -  nie  próbowałam 

prowokować walki, po prostu byłam zaskoczona. 
 

Wziął  łyk  wina  -  Co  jeszcze  tam  jest?  Z  twojej  opowieści  wynika,  jakby 

wszystko było na swoim miejscu. I wyraźnie zdecydowałaś się planować to za moimi 
plecami od wielu tygodni. 
 

- Właśnie to ci przeszkadza? - spytałam - Że ci nie powiedziałam? 

 

W końcu na jego twarzy zagościł cień uśmiechu, ale z rodzaju tych gorzkich. - 

Ach,  Eugenie.  Jest  tak  wiele  rzeczy,  które  mi  przeszkadzają  w  tym  co  mi 
powiedziałaś, że trudno mi zdecydować gdzie zacząć. Przypuszczam, że to było głupie 
z mojej strony, by próbować znów rozmawiać o zaufaniu, co nie? Jesteśmy tak daleko 
od tego jak nigdy wcześniej. 
 

Poczułam  mieszaninę winy  i  gniewu  -  Hej, to  ty  jesteś  tym,  który  to zaczął! 

Jeżeli nie oszukałbyś mnie na temat Żelaznej Korony... 
 

Westchnął melodramatycznie - Bardzo proszę, tylko nie zaczynaj od początku. 

Przynajmniej  znajdź  jakąś  inną  wymówkę,  by  rzucić  mi  ją  pod  nogi.  Ta  korona 
uratowała wiele żyć i dobrze o tym wiesz. 
 

- Zataiłeś przede mną prawdę. 

background image

 

- A ty zatajałaś przede mną wiadomość o twoim wyjeździe od wielu tygodni. - 

zauważył - Jedna norma dla mnie, a druga dla ciebie? 
 

Nie jestem hipokrytką. - powiedziałam, chociaż w pewnym sensie nią byłam - Nie 

twierdzę,  że  ma  na  to  wpływ  Żelazna  Korona!  Ty  po  prostu  nie  lubisz  bycia 
opuszczonym. 
 

- Jak już powiedziałem, chodzi o dużo więcej, niż tylko o to.- powiedział zimno   

-  Na  przykład  jak  ty,  ślepo  myśląca,  że  istnieje  odpowiedni  substytut  ochrony  dla 
największych użytkowników magii w tym świecie. 
 
   

- Jak na przykład ty? - domyśliłam się. 

 

- Oczywiście. - skromność nigdy nie była wysoko cenioną cnotą Doriana - Czy 

myślisz, że nie zniszczyłbym ziemi kogoś, kto spróbował położyć ręce na tobie? 
 

- Nie, ale sądzę, że nie zawsze możesz być w pobliżu. 

 

- Mógłbym być. - sprzeciwił się. Trochę jego wcześniejszego gniewu już minęło - 

Pozostanę  na  twoich  ziemiach  na  stałe.  Co  prawda  będę  musiał  robić  sporadyczne 
przejażdżki  z  powrotem  do  Krainy  Dębów,  ale  dalekie  podróże  są  dla  mnie 
bezpieczniejsze niż dla ciebie. O ile, oczywiście, moje włosy nie doprowadzą do innego 
przypadku błędnej identyfikacji. - zarzucił część swoich wspaniałych kasztanowych 
włosów na jedno ramię, by podkreślić swoją wypowiedź - Oczywiście z moimi surowymi 
i męskimi cechami to wydaje się zbyt nieprawdopodobne by nastąpił taki rodzaj błędu. 
 

-To nie jest realne. - powiedziałam, nie poddając się jego urokowi - I naprawdę 

myślę, że mój plan jest najbezpieczniejszą opcją. 
 

-  Ale  ja  nie  mam  pojęcia,  czy  rzeczywiście  będziesz  bezpieczna.  Będziesz 

zagubiona wśród ludzi. 
 

- Brzmisz jak Jasmine. 

 

Pociągnął nosem - Naprawdę? To pokazuje tylko, że ona i ja w końcu się w czymś 

zgadzamy.   
 

background image

W przeciwieństwie do Jasmine, żadna ilość kłótni nie przekona go o słuszności 

tego  planu.  Nie  próbował  wyperswadować  mi  tego,  tylko  uparcie  odmówił  poparcia 
mojego planu. A gdy kontynuowałam wykładanie mu moich już wytartych argumentów, 
mogłam zobaczyć jak maska jego cierpliwości stawała się coraz bardziej cieńsza. Ta 
decyzja  naprawdę  go  poruszyła,  chociaż  nie  mogłam  całkowicie  zrozumieć  co 
przeszkadzało mu najbardziej. W końcu w pewnym momencie wstał i przerwał mi. 
 

- Moja droga, to marnowanie czasu dla nas obojga. Musimy pogodzić się z tym, 

że się nie zgadzamy w tej kwestii i naprawdę nie widzę żadnego powodu  do mojej 
nieustannej obecności tutaj. Nadszedł dla mnie czas, aby wracać do domu. 
 

- Dzisiaj wieczorem? - spytałam, również wstając. 

 

-  Dlaczego  by  nie?  -  sięgnął  po  płaszcz,  który  leżał  na  małym  stoliku  -  Jak 

powiedziałem już to wcześniej, nie tylko ja jestem w niebezpieczeństwie. Pomyślałem, 
żeby zostać do jutra, by cieszyć się dłużej twoim towarzystwem, ale to wydaje się   
teraz daremne. 
 

- Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki zdenerwowany. - powiedziałam pogodnie. 

 

Dorian zbliżył się do drzwi - Kto mówi, że jestem? 

 

-  Ty.  -  powiedziałam.  Chciałam  się  uśmiechnąć,  pokazując  mu,  że  było  to   

zabawne - Wszystko w tobie mówi mi, że jesteś właśnie teraz. Twoja twarz, twój ton, 
twój język ciała. Jesteś wkurzony. Wiedziałam, że będziesz. Ale tak naprawdę nie 
możesz podważyć żadnego mojego argumentu. 
 

-  Rzeczywiście,  przypuszczam,  że  nie  mogę.  -  zgodził  się.  Dotarł  do  drzwi  i 

patrzył na mnie wyczekująco. 
 

- Tak będzie lepiej. - powiedziałam, rozpaczliwie pragnąc, by mnie poparł - I 

jest to łatwiejsze od ciebie. 
 

Zachichotał - Czy myślisz, że to ma jakiekolwiek znaczenie? Eugenie, to czy coś 

jest „łatwe” nie ma żadnego znaczenia, jeśli chodzi o ciebie. Mógłbym zrobić dla ciebie 
cokolwiek, jeśli tylko znaczyłoby to, że ty... - nagle przerwał i obrócił się, kładąc dłonie 
na klamce. Jednak nadal nie odszedł. 
 

background image

Dziwaczna myśl przeszła mi przez głowę, sprawiając, że moje serce zatrzymało 

się  na  chwilę.  Przez  cały  ten  czas  myślałam,  że  Dorian  bo  prostu  w  swój  zwykły, 
przekorny  sposób  lubi  się  ze  mną  pokazywać,  lubiąc  moje  zainteresowanie  nim  i 
prestiż bycia łączonym z moimi dziećmi. Nagle jednak zdałam sobie sprawę, że cały ten 
romantyczny wątek umarł po sprawie z Żelazną Koroną. Teraz zaś... wiedziałam, że się 
myliłam. 
 

-  Dorian...  czy  jesteś  tak  bardzo  zdenerwowany,  ponieważ...  -  słowa  wyszły 

niezgrabnie  z  moich  ust,  gdy  znalazłam  odwagę,  by  je  wypowiedzieć  -  Czy  jesteś 
zdenerwowany  tylko  dlatego,  że  nie  będziesz  mnie  widział?  Ponieważ...  będziesz 
tęsknił za mną? - to był patetyczny sposób, by wyrazić to, ale oboje wiedzieliśmy co 
miałam na myśli. 
 

Spojrzał na mnie z powrotem przez ramię. Uśmiech gościł na jego twarzy, ale w 

jego oczach widać było smutek - Eugenie, wiesz co kocham w  tobie najbardziej? - 
Dorian  używał  tego  retorycznego  pytania  w  prawie  każdej  rozmowie  jaką 
odbywaliśmy, a jego odpowiedź za każdym razem była inna. Jego uśmiech pogłębił się 
podobnie  jak  i  jego  smutek  -  Kocham  to, że  jest  to  absolutnie  ostatni  wniosek  do 
jakiego doszłaś. 
 

Odszedł, mocno zamykając za sobą drzwi i zostawiając mnie czującą się jak 

idiotka. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 7 

 

 

Nic nie mogłoby kiedykolwiek w pełni dopasować się do zagmatwanego systemu 

podróży w Tamtym Świecie. Roland przybył po mnie według ustaleń, które zrobił, by 
zabrać  mnie  do  jego  tajemniczej  bezpiecznej  kryjówki.  Opuściłam  Tamten  Świat 
przez bramę, która otworzyła się w Tucson, domyślając się, że prawdopodobnie byłam 
obserwowana.  Podróż  w  tamto  miejsce,  mimo  że  wyraźnie  niebezpieczna,  nie 
wzbudzała zbyt dużo podejrzeń, choćby dlatego, że moi wrogowie zapewne oczekiwali 
ode mnie, że odwiedzę swoich przyjaciół i rodzinę. Uznaliśmy to za ryzyko, które było 
warte podjęcia, żeby ukryć nasz większy plan. 
 

Gdy tylko postawiłam stopę w ludzkim świecie, spadło na mnie szaleństwo planu 

Rolanda. Ustawił wszystko tak, żeby moja podróż zawierała praktycznie każdy rodzaj 
transportu, jaki można było sobie tylko wyobrazić, czyli samochód, pociąg, samolot, a 
nawet autobus. Czasami była to krótka odległość w jednym z tych środków transportu. 
Czasami  nawet  nie  szłam  we  właściwym  kierunku  i  szłam  po  prostu  zygzakiem  do 
mojego  następnego  punktu  podróży.  Różnorodne  sposoby  technologii  utrudniały 
szlachcie podążanie za mną, a skomplikowany system rezerwacji i kierunków moich 
ruchów utrudniał ludziom takim jak Kiyo śledzenie mnie. Roland pozostał ze mną tylko, 
kiedy  byłam  w  Tucson,  w  obawie,  że  może  on  być  użyty  jako  sposób  by  mnie 
zlokalizować. Miał również nadzieję, że powrót do domu i zachowywanie się normalnie 
mogłoby stworzyć iluzję, że pozostawałam z nim. To znaczyło, że jakieś stworzenie z 
Tamtego Świata niewątpliwie się u niego zjawi, ale Roland zapewnił mnie, że sobie z 
nim poradzi, oraz że oni zostawią go w spokoju, gdy tylko prawda wyjdzie na jaw. 
 

Tak więc podróżowałam samotnie, co wcale mi tak bardzo nie przeszkadzało. 

Było  tak  dużo  połączeń  do  zapamiętania  i  tak  dużo  kierunków  w  które  musiałam 
podążać,  że  miałam  mało  czasu,  by  myśleć  o  wszystkich  moich  problemach,  które 
zostawiłam za sobą. Pod koniec drugiego dnia mojej podróży przybyłam do Memphis. 
To nie był mój punkt docelowy, ale byłam już go blisko. Roland chciał, bym pozostała tu 
na  noc  i  przez  większość  następnego  dnia.  To  była  próba,  by  zobaczyć,  czy  byłam 
śledzona.  Jeżeli  byłam,  prawdopodobnie  bardzo  szybko  ktoś  zrobiłby  jakiś  ruch. 
Jeżeli zaś nikt mnie nie śledził, wtedy mogłabym swobodnie kontynuować swoją podróż 
do końca. Roland dał mi numer do szamana mieszkającego w Memphis, bym do niego 
zadzwoniła, jeżeli potrzebowałabym pomocy, tak na wszelki wypadek, gdyby sprawy 

background image

wyglądały  źle.  Poza  tym  nie  miałam  nic  innego  do  zrobienia,  jak    tylko  przeczekać 
dzień w pokoju hotelowym w nadziei, że nie zwróciłam na siebie czyjejś uwagi. 
 

Po  tak  długim  pobycie  w  Tamtym  Świecie  spodziewałam  się,  że  powrót  do 

nowoczesnego życia rozproszy mnie. Telewizja kablowa i smażone w głębokim tłuszczu 
jedzenie były na pewno rzeczami od których byłam przez chwilę odcięta. Jednakże ich 
nowość była krótkotrwała. Gdy tak sobie leżałam na moim hotelowym łóżku, myślałam 
tylko o mojej ostatniej rozmowie z Dorianem. Od czasu gdy szukałam u niego ochrony 
podczas mojej ciąży, odnosiłam się do niego tylko z podejrzliwością i ostrożnością. 
Byłam przekonana o jego ukrytych motywach i byłam pewna, że jedynym powodem dla 
którego zaopiekował się mną, był jego własny tajny plan. Uświadomienie sobie, że miał 
jeszcze uczucia względem mnie, gdy ja byłam wobec niego obojętna, było zaskakujące 
i  niepokojące,  chociaż  nie  mogłam  dokładnie  stwierdzić  dlaczego.  Naprawdę  nie 
pozwalałam  sobie  myśleć  o  nim  w  romantyczny  sposób,  a  teraz...  wbrew  moim 
najlepszym wysiłkom... robiłam to. 
 

Mimo  mojego  zadręczania  się  tą  sprawą,  mój  dzień  w  Memphis  okazał  się 

niezwykle  spokojny,  co  było  częścią  planu.  Byłam  już  naprawdę  blisko  uzyskania 
potwierdzenia, że nie byłam śledzona. Trzeciego dnia, koło pory obiadowej, wsiadłam w 
mały  samolot  i  przygotowałam  się  do  ostatniego  przystanku  w  mojej  zwariowanej 
podróży,  czyli  Huntsville,  Alabama.  Przyznaję,  że  kiedy  Roland  powiedział  mi,  iż 
właśnie tam było jego bezpieczne miejsce, nie byłam tym zbyt podekscytowana. Moje 
stereotypy, które miałam o Alabamie były nawet gorsze od tych o moim Ohio. Roland 
pośpieszył, by wyjaśnić mi to wszystko, zanim opuściłam Tucson. 
 

-  Nie  bierz  tego  do  siebie,  Eugenie...  -  powiedział  do  mnie  -  ...ale  jesteś 

rodzajem snoba. 
 

- Nie jestem. - sprzeczałam się - Mam otwarty umysł na wiele rzeczy. A także 

na wiele miejsc. 
 

Zadrwił  ze  mnie  -  Dobrze.  Jesteś  jak  większość  ludzi  z  Zachodniego 

Wybrzeża,  co  oznacza,  że  jesteś  przekonana,  że  jakiekolwiek  inne  miejsce  jest 
poniżej twojej godności. 
 

- To w ogóle nie jest prawda! To jest tylko... Po prostu jestem przyzwyczajona 

do  pewnych  rzeczy. Mam  na  myśli  to,  że Tucson  jest  dużo  większe  niż  Huntsville. 
Jestem przyzwyczajona do większych miast, rozumiesz? 

background image

 

-Racja.  -  powiedział,  spoglądając  na  mnie  sceptycznie  -  I  właśnie  dlatego 

mieszkasz w średniowiecznym zamku bez elektryczności i hydrauliki. 
 

Była  to  słuszna  uwaga,  a  ja  nie  miałam  przeciwko  niej  żadnych  rozsądnych 

kontrargumentów 
 

Trochę moich wątpliwości zniknęło, gdy samolot do Huntsville obniżył swój lot, a 

ja zatrzymałam wzrok na parku wypełnionym drzewami wiśni, które zapałały jak złoto w 
zachodzie słońca. To było trochę niesamowite, że mogłam je zidentyfikować. Byliśmy 
nadal dość wysoko i w przeciwieństwie do nieustannie różowych wiśniowych drzew w 
Krainie Jarzębin, te zgubiły kwiaty i były całe w liściach. Ja jednak w jakiś sposób 
natychmiast rozpoznałam te drzewa i zauważyłam, że ich widok przynosi mi ulgę. Może 
to  nie  była  Kraina  Jarzębin...  a  już  na  pewno  nie  Kraina  Cierni...  ale  choć  trochę 
przypominało mi mój dom, dzięki czemu poczułam się mniej samotnie. Mogę przejść 
przez to. Wszystko będzie w porządku. 
 

W  porcie  lotniczym  spotkałam  Candace  Reed,  miejscową  szamankę,  z  którą 

Roland ustalił wszystkie sprawy. Musiał dać jej mój opis, ponieważ rozjaśniła się na 
twarzy, kiedy tylko mnie zobaczyła i pośpieszyła naprzód, by uścisnąć mnie tak, jak 
gdybyśmy się znały od wieków. Była ode mnie około dziesięć lat starsza, miała ciemną 
skórę i włosy, a jej oczy iskrzyły się z wesołością. Nosiła na sobie wyblakłe dżinsy i 
bluzką w czerwoną kratę. Biła też od niej aura macierzyńskiej ochrony. 
 

-  Spójrz  na  siebie.  -  zawołała,  natychmiast  kładąc  rękę  na  moim  brzuchu. 

Zauważyłam,  że  takie  zachowanie  wydawało  się  być  akceptowalne  zarówno  dla 
większości szlachty jak i dla ludzi, co normalnie dziwiło mnie, bo ciąża wręcz burzyła 
wszystkie osobiste granice. Jakoś nie przeszkadzało mi to, że Candace to zrobiła - W 
którym  miesiącu  jesteś,  kochana?  -  zanim  mogłabym  odpowiedzieć  na  jej  pytanie, 
zabrała mi moją małą walizkę - Boże, daj mi to! Nie możesz nic dźwigać w twoim stanie. 
 

Walizka  ważyła  naprawdę  niewiele  i  zawierała  po  prostu  kilka  niezbędnych 

rzeczy, które dała mi moja mama. Coś powiedziało mi, że sprzeczanie się z Candace o 
to, do czego byłam zdolna w moim „stanie”, byłoby z góry przegraną bitwą. 
 

- Kazałam Charlesowi, by przygotował twój pokój zanim dotrzemy do domu, więc 

lepiej,  żeby  mnie  posłuchał.  -  kontynuowała,  gdy  zmierzałyśmy  do  jej  samochodu.  - 
Wiesz jacy są ludzie. Cały czas bujałby głową w chmurach, gdybym nie trzymała go w 

background image

pionie. Miejmy też nadzieję, że nie spalił kolacji. Zaczęłam ją robić i powiedziałam mu 
dokładnie czego ma pilnować, ale znając go, to prawdopodobnie się rozproszył. Albo 
baseballem  w  TV,  albo  dzięciołem  na  zewnątrz.  Prawdopodobnie  nic  nie  zostało  z 
jedzenia,  tylko  stos  popiołu  w  piekarniku.  Robię  pieczeń.  Jadasz  takie  rzeczy? 
Powinnaś... no wiesz. Białko jest dobre dla ciebie i dziecka. Są też ziemniaki. 
 

- Dzieci. - poprawiłam, gdy dotarłyśmy do samochodu -Będę mieć bliźniaki. 

 

- Och. O rany! - to odkrycie sprawiło, że chwilowo zaniemówiła, a na jej twarzy 

ukazał się wyraz zdumienia, oraz jeszcze jakaś bardziej kojąca emocja, której nie 
mogłam całkiem ustalić - Och, to po prostu cudownie. 
 

Poszła,  by  włożyć  moją  walizkę  do  bagażnika,  a  ja,  z  uwagi,  że  usiadłam  na 

siedzeniu  pasażera,  zobaczyłam  w  przelocie  jakieś  znajome  narzędzia  na  tylnym 
siedzeniu.  Srebrny  athame  leżał  blisko  zamszowej  torby,  w  którą  wetknięta  była 
jeszcze inna rękojeść. Byłam skłonna dużo postawić, że należała do kolejnego athame, 
tym razem żelaznego. Obok nich leżał naszyjnik składający się z surowych, dymiących, 
kwarcowych  paciorków.  Nie  mogłam  powstrzymać  uśmiechu.  Gadatliwy,  południowy 
urok Candace w żaden sposób nie znaczył, że nie była w pełni aktywnym, całkowicie 
śmiertelnym szamanem, który mógłby zwalczyć jakieś stworzenie, które  by z nami 
zadarło.  Nie  byłabym  zaskoczona,  jeżeli  miałaby  także  pistolet  i  różdżkę  ukryte 
gdzieś w samochodzie. 
 

Candace  odzyskała  przytomność  umysłu,  gdy  wróciła  do  mnie  i  znów  podjęła 

rozmowę w swoim lekkim  stylu. Byłam szczęśliwa pozwalając  jej mówić. To dało mi 
szansę,  by  rozejrzeć  się  po  okolicy,  gdy  tak  jechałyśmy  do  jej  domu.  Lotnisko 
znajdowało się trochę poza centrum, a Candace i jej mąż mieszkali jeszcze bardziej 
na obrzeżach, choć zapewniała mnie, że z jej domu mogę dotrzeć do miasta w niewiele 
ponad pół godziny. To niewiele różniło się od usytuowania mojego własnego domu, w 
pobliżu Foothills Catalina, obok Tucson i znów poczułam małe ukłucie otuchy z uwagi na 
tą lokalizację. 
 

Gdy tak sobie jechałyśmy z portu lotniczego do bardziej gęsto zaludnionych 

obszarów, widziałam, że drzewa pozostały zielone, ale trawa i niskie rośliny pożółkły. 
Candace wyjaśniła, mi że obecnie panowała u nich susza. Choć bardzo kochałam suszę, 
bo w niej dorosłam, istniała również część mnie, która nienawidziła patrzeć, jak ziemia 
wokół  nas  była  tak  bardzo  spragniona  wody.  Nie  byłoby  to  wcale  takie  wielkie 
obciążenie  dla  mojej  magii,  żeby  przywołać  krótką  mżawkę...  ale  nie.  Nawet  nie 

background image

potrzebowałam instrukcji Rolanda, by wiedzieć, jak głupi byłby taki czyn. Nie mogłam 
przyciągać  na  siebie  uwagi.  Te  warunki  były  normalne  dla  tej  pory  roku,  ziemia 
przeżyje  bez  mojej  pomocy.  Martw  się  tylko  o  siebie,  Eugenie,  skarciłam  się  w 
myślach. 
 

Dom  Candace  znajdował  się  na  mocno  zalesionej  ulicy.  Miała  co  prawda 

sąsiadów, ale mieszkali oni kawałek dalej, co sprawiało iluzję, że każdy dom w okolicy 
stał  w  jego  własnym,  prywatnym  lesie.  Byłam  przyzwyczajona  do  zieleni  Krainy 
Jarzębin,  ale  zamek  zdecydowanie  stał  na  oczyszczonej  z  roślinności  ziemi,  więc 
widok  dużych  drzew  tuż  obok  okna  tego  domu  był  zupełnie  daleki  od  tego,  w  jaki 
sposób dorastałam. 
 

-  To  jest  piękne.  -  powiedziałam  jej,  gdy wysiadłyśmy  z  samochodu.  Zabrała 

swój  arsenał  z  tylnego  siedzenia,  biorąc  też  moją  walizkę,  wbrew  moim  ofertom 
pomocy.  Zmierzch  rzucał  cienie  na  wszystko,  ale  okna  małego  domu  rozjaśniały 
ciemność. 
 

- Jest, nieprawdaż? - powiedziała, pokazując mi, bym szła za nią - Mieszkamy tu 

od około piętnastu lat. - weszła na drewniany ganek domu, który miał nawet huśtawkę 
dla dwóch osób. Siatkowe drzwi  zatrzymywały owady na zewnątrz, przepuszczając 
wieczorne powietrze, by ochłodziło dom. Jak gdyby myśląc o tym, Candace rzuciła mi 
przepraszające spojrzenie - Nie mamy klimatyzacji. Może być dość gorąco. 
 

-  Jestem  do  tego  przyzwyczajona.  -  zapewniłam  ją.  W  porównaniu  do  moich 

zamków, wentylacja tutaj była wręcz dziełem artyzmu. Takie drzwi podbiły by Krainę 
Cierni, gdybym tylko dowiedziała się, jak szlachta mogłaby je produkować. 
 

Wewnątrz  domu  spotkałam  jej  męża,  Charlesa.  Był  wysokim,  wychudzonym 

człowiekiem z blond włosami, które zaczynały mu siwieć z wiekiem. Jego niebieskie 
oczy były uprzejme, a jego spokojna postawa była bardzo kontrastująca z żwawością 
Candace. Widząc jak na siebie nawzajem oddziaływali, szybko sobie uświadomiłam, że 
zbalansowali siebie w bardzo harmonijny sposób. Candace podała mu moją walizkę i 
sprawdziła czy pieczeń nie zamieniła się w popiół. 
 

Charles poprowadził mnie do pokoju na drugim piętrze. Miał on sosnowe ściany z 

ukośnymi  belkami  pod  sufitem.  W  jednym  z  jego  rogów  stało  podwójne  łóżko  z 
niebiesko-białą kołdrą, ale zanim dokładnie oceniłam je, zauważyłam płaski telewizor, 
zawieszony na przeciwnej ścianie. Roland miał rację. Nigdy niczego nie zakładaj. 

background image

 

- To jest nasz stary telewizor. - powiedział Charles, jak gdyby przepraszając 

mnie - Właśnie wstawiliśmy nowiusieńki do pokoju dziennego. Mam nadzieję, że nie 
jest zbyt mały... 
 

Śmiałam się - Nie, to jest doskonałe. Dziękuję . 

 

Pokiwał  głową,  wyglądając  na  zadowolonego  -  Mamy  zapasowe  DVD,  które 

później zawieszę dla ciebie na haku. - chwilę później przeszedł do pokazu, jak wiele 
kanałów  posiadają,  podkreślając  fakt,  że  nawet  jeśli

 

Reeds’owie  mieszkali  poza 

centrum,  to  nadal  kochali  komfort.  Po  kilku  minutach  Candace  przerwała  jego 
opowieść, wołając nas, byśmy zeszli na kolację. 
 

Jedzenie  było  delikatne,  chociaż  wkrótce  stało  się  oczywiste,  że  mogłabym 

nigdy  nie  zjeść  wystarczająco  dużo,  by  zadowolić  Candace.  Była  gorsza  niż  moja 
mama, co było nie lada wyczynem. Candace nadal dominowała rozmowę, pozostawiając 
niewiele w niej miejsca dla mnie i dla Charlesa, ale miałam poczucie, że to było zupełnie 
normalne, a nawet mile u nich widziane. 
 

- A teraz... - powiedziała, gdy nałożyła dokładkę zielonej fasoli na mój talerz - 

...przypuszczam, że będziesz potrzebowała spotkać się z tutejszym lekarzem. Mamy 
tu jednego na drodze do Mooresville, którego sprawdził mój przyjaciel. To jest ktoś, 
kogo bym polecała, bo przyjmuje najbliżej, ale wiedząc, że spodziewasz się bliźniąt...   
wiedziałeś,  że  to  bliźniaki,  Charlie?...  przypuszczam,  że  prawdopodobnie  będziesz 
chciała  odwiedzić  jednego  ze  specjalistów  w  centrum.  Możemy  wykonać  parę 
telefonów jutro rano, a Charles może cię zabrać na spotkanie kiedy będę pracować. 
 

- Och, nie, nie chcę robić wam kłopotu. - powiedziałam - Jestem pewna, że mogę 

sama prowadzić samochód i... 
 

- To nie jest żaden kłopot. - przerwała mi Candace - On nie ma nic przeciwko, a 

tak poza tym, to pracuje w domu. 
 

- Nadal jednak... - czułam się trochę zdenerwowana ich uwagą, zwłaszcza, że 

wzmianka o „bliźniakach” sprawiła, że senne spojrzenie Charlesa pogłębiło się - ...to 
będzie  przeszkadzać  mu  w  pracy.  Poza  tym,  skoro  znam  już  lepiej  teren,  mogę 
prawdopodobnie znaleźć swoje własne miejsce i... - ich troskliwe spojrzenia zmieniły 
się w szok. 

background image

 

- Dlaczego, do cholery, miałabyś to zrobić, dziecko? - spytała Candace - Nie 

podoba ci się tutaj? 
 

- Ja... uch, nie. Tu jest cudownie, ale nie chcę ci się narzucać... Masz swoje 

własne  życie...  -  zawahałam  się  nagle.  Kiedy  Roland  robił  przygotowania  do  mojej 
podróży, wiedziałam, że początkowo zostanę z nimi, ale z jego opowieści założyłam, że 
nie byłoby problemu, gdybym znalazła tutaj swoje własne miejsce, jeśli tylko byłabym 
w stałym kontakcie z Candace. 
 

-  Cóż,  to  jest  śmieszne.  -  wydawało  się,  że  Candace  ulżyło,  gdy  zdała  sobie 

sprawę, iż sprawianie im kłopotu było moim jedynym zmartwieniem - Zostaniesz z nami 
tyle  czasu,  ile  potrzebujesz,  dopóki  twoje  problemy  się  nie  skończą.  -  Roland 
oczywiście nie opowiedział jej całej mojej historii, ale po prostu zdradził tylko kilka 
elementów prawdy o mnie. Przedstawił mnie jako szamankę, która popadł w konflikt z 
jakimiś  stworzeniami  z  Tamtego  Świata...  co  było  niezwykłe  w  tej  profesji...  i 
powiedział, że ciąża utrudniała mu ochronę mnie. Rzuciła zainteresowane spojrzenie na 
mój talerz - Bóg jeden wie, czy nie umrzesz z głodu, jeżeli odejdziesz mieszkać na 
własną rękę. 
 

To dla nich wydawało się rozstrzygać sprawę, a wszelkie moje protesty zostały 

odsunięte na bok, kiedy zaskrzypiały przednie drzwi. Prawie wyskoczyłam z krzesła, 
bojąc  się  potencjalnej  inwazji,  ale  swobodna  postawa  Reedsów  utrzymała  mnie  w 
ryzach. 
 

- Halo. - usłyszałam czyjś głos - Jest ktoś w domu? 

 

Do kuchni wszedł facet w moim wieku. Candace w pośpiechu odeszła od stołu, by 

chwycić czysty talerz i natychmiast zaczęła nakładać na niego jedzenie - Usiądź, Evan. 
- powiedziała do niego - Jedz, zanim wystygnie. Poznaj naszego gościa. 
 

- Jestem Evan. - powiedział na wypadek gdybym to przeoczyła. Błysnął szerokim 

uśmiechem i wyciągnął do mnie rękę. Zanim mogłabym ją złapać, pośpiesznie wytarł ją o 
dżinsy i wtedy zaoferował mi ją ponownie - Przepraszam. - powiedział - Pracuję na 
zewnątrz cały dzień. Jestem cały spocony i brudny. 
 

- Dlaczego nie powiedziałeś tak od razu? - zawołała Candace - Umyj więc ręce. 

Prowadzimy tu cywilizowany dom. 

background image

 

Evan zastosował się cicho do jej słów i podszedł do umywalki. - Jestem Eugenie. 

- powiedziałam do niego. 
 

-  Evan  jest  siostrzeńcem  Charlesa.  -  wyjaśniła  Candace,  siadając  -  Mieszka 

parę mil stąd. 
 

Evan  wrócił  z  czystymi  rękami  i  dołączył  do  nas  -  Wpadłem  tylko  zwrócić 

wujkowi narzędzia... - powiedział - ...ale nie możesz się tylko tutaj zatrzymać i odejść 
bez jedzenia, zwłaszcza w porze obiadowej. 
 

- Widzę sporo sie od ciebie nauczę. - powiedziałam. 

 

To wywołało  uśmiech na jego twarzy i zasiadł do jedzenia z wystarczającym 

entuzjazmem, by spodobał się on nawet Candace. Znów podjęła rozmowę, dominując w 
niej, chociaż Evan dobrze wpasował się w nią, próbując wciągnąć w nią zarówno mnie 
jak i Charlesa. Evan nie był tak wychudzony jak jego wujek, ale miał te same blond 
włosy  i  niebieskie  oczy.  Był  dobrze  zbudowany,  co  potwierdzało  jego  wcześniejsze 
stwierdzenie  „pracuję  cały  dzień  na  zewnątrz”,  jak  również  początek  poparzenia 
słonecznego, za które Candace szybko go zbeształa. 
 

- Czym się zajmujesz, Evan? - spytałam, kiedy pojawiła się rzadka przerwa w 

rozmowie. W pełni oczekiwałam czegokolwiek od rolnika do mechanika. Chyba nie do 
końca pozwoliłam odejść moim stereotypom. 
 

-  Jestem  nauczycielem  w  szkole  średniej.  -  powiedział,  pomiędzy  kęsami 

ziemniaków - A przynajmniej jestem przez większość roku. Mam mniej więcej miesiąc 
wolnego podczas tego okresu. 
 

Zadziwiająca odpowiedź - Czego uczysz? 

 

-Fizyki.  -  powiedział.  -  Zajmuję  się  również  zakupami  w  niej.  -  widząc  moje 

zdziwione  spojrzenie,  dodał  -  To  jest  mała  szkoła.  Kilkoro  z  nas  ma  podwójne 
obowiązki. 
 

- Domyślam się. - powiedziałam - Te dwie rzeczy wydają się przeciwieństwami. 

 

Potrząsnął głową - Będziesz zaskoczona, ale nie. Dodatkowo usprawiedliwia to 

background image

moje częste wycieczek do centrum kosmicznego. 
 

- Powinieneś wziąć tam Eugenie. - powiedziała Candace i zwróciła się do mnie. - 

On jest tam tak często, że powinni płacić mu, by oprowadzał wycieczki. Powinieneś 
porozmawiać z nimi, Evan. Mógłbyś zarobić tam latem dodatkowe pieniądze. 
 

- Jestem pewien, że mogę zabrać ją tam bez uzyskania kompensaty od centrum 

kosmicznego. - powiedział spokojnie Evan - Jeżeli będzie chciała pójść. 
 

-  Pewnie.  -  powiedziałam,  głównie  dlatego,  że  nie  byłam  jeszcze  całkowicie 

pewna, jak spędzałabym tutaj mój wolny czas. Dopadła mnie ironia życia. Nie tylko 
zostawiłam za sobą mroczny i tajemniczy świat magii, ale wręcz badałam ostateczny 
triumf ludzkiej technologii - Byłoby świetnie. 
 

- Ale nie wykańczaj jej. - ostrzegała Candace - Ona jest w ciąży. Z bliźniakami. 

 

Evan spojrzał na mnie - Naprawdę? Nie powiedziałbym. 

 

- Pochlebca. - zamruczałam, robiąc to bardziej dla jego rozrywki. 

 

- Nie możesz też jej zabrać na żaden z tych symulatorów. - dodała Candace - 

One nie są dobre dla kobiet w ciąży. 
 

- To wiem. - powiedział spokojnie Evan. 

 

- Tylko się upewniam, że wiesz.... - powiedziała - ...bo wiem jaki potrafisz być 

lekkomyślny. 
 

Uczciwie mówiąc, to Evan wydawał się być jednym z najmniej lekkomyślnych 

ludzi,  jakich kiedykolwiek poznałam... no może poza  Charlesem. Ta spokojna natura 
musiała  być  rodzinna.  Obaj  dużo  się  uśmiechali  i  mieli  dobre  nastawienie  do 
wszystkiego. Chociaż Candace nękała ich z różnych powodów, było oczywiste, że było 
dużo miłości w tej grupie i wszyscy byli gotowi, by wprowadzić mnie w ich mały krąg. 
To było zarówno wzruszające i niesamowite, więc później wspomniałam o tym Evanowi. 
 

- Twoja ciocia i wujek są bardzo mili. - wyznałam, kiedy byliśmy sami. Charles 

powierzył  Evanowi  zainstalowanie  zapasowego  DVD  w  moim  pokoju  -  Wiem,  że  ona 
przyjaźni się z moim ojczymem, Rolandem. Mimo wszystko przeszli moje najśmielsze 

background image

oczekiwania. Nie oczekiwałam tego rodzaju powitania. 
 

- Właśnie tacy są. - Evan był odwrócony do mnie plecami, gdy łączył kilka kabli 

między TV, a DVD - Są po prostu naturalnie dobrzy. A poza tym będą szczególnie 
dobrzy dla ciebie. 
 

Zmarszczyłam brwi - Z powodu Rolanda? 

 

- Nie. - wyprostował się i włączył TV, by przetestować swoją robotę - Z powodu 

dziecka. A raczej dzieci. 
 

- A co to ma do rzeczy? 

 

Zadowolony z powodu tego, że wszystko działało odwrócił się i spojrzał na mnie 

z  delikatnym  uśmiechem  -  Oni  kochają  dzieci,  a  zwłaszcza  niemowlęta.  Nie  mogą 
jednak mieć własnych, ale nie z powodu braku prób. Bardzo ich to boli i chociaż starają 
się tego nie okazywać, to wiem, że nadal czasami bardzo to przeżywają. 
 

- Nie miałam pojęcia. -szepnęłam i położyłam dłoń na brzuchu - Trochę źle się z 

tym czuję. Być może nie powinnam być tutaj... 
 

-  Nie  myśl  tak.  -  skarcił  mnie  -  Oni  nie  są  przepełnieni  goryczą.  Jak 

powiedziałem, są dobrymi ludźmi, a ty nosząca bliźniaki tylko sprawiasz lepszym ich 
dzień.  Mogłabyś  pozostać  tutaj  tak  długo,  jak  tylko  chcesz,  a  dzieci  i  oni  byliby 
zachwyceni. Nie ma niczego, czego nie zrobią dla ciebie. - jego słowa w niepokojący 
sposób przypominały mi słowa Doriana, zapewniającego mnie „Czego nie zrobiłbym dla 
ciebie?”. 
 

Zastanowiłam  się,  czy  Roland  wiedział  o  bezdzietnym  stanie  Reedsów,  kiedy 

zdecydował się na tę lokalizację dla mnie. Czy domyślił się, że ich sytuacja rodzinna 
doda dodatkowy poziom opiekuńczości? 
 

- Nie wiem co powiedzieć. Po prostu nie czuję się jak... Sama nie wiem. Jestem 

tylko przygnębiona przez to wszystko. Myślę, że nigdy im się nie odwdzięczę za to 
wszystko. 
 

- Po prostu to zaakceptuj i pozwól im troszczyć się o ciebie. - powiedział Evan, 

mrugając okiem - Tak im się najlepiej odwdzięczysz, uwierz mi. - ruszył do drzwi i 

background image

zdusił ziewnięcie - Muszę wyjść, zanim się przewrócę, ale wkrótce zadzwonię, jeżeli 
nadal chcesz pójść do centrum kosmicznego. A jeżeli nie chcesz, to po prostu mi to 
powiedz. Nie pozwól, żeby Candace cię do czegoś zmuszała. 
 

-  Nie,  wszystko  w  porządku.  -  powiedziałam  szczerze  -  To  brzmi  jak  dobra 

zabawa. 
 

Evan  sobie  poszedł,  a  reszta  domowników  zaczęła  się  odprężać.  Zarówno 

Charles,  jak i Candace, wychodzili z siebie,  by upewnić się, czy nie potrzebowałam 
niczego  jeszcze  przed  pójściem  do  łóżka.  Zapewniłam  ich,  że  wszystko  było  w 
porządku  i  w  końcu  zamknęłam  drzwi  w  moim  małym  pokoju.  Z  westchnieniem 
wyciągnęłam się na łóżku. 
 

- Co ja zrobiłam? - szepnęłam, wpatrując się w na sosnowe listewki na suficie. 

Jednego dnia byłam królową czarodziejskiego królestwa, władającą armią i potężną 
magią. Następnego, byłam w moim kraju, u ukochanej, dobrodusznej rodziny, której 
jedynymi  motywacjami  była  dobroć  i  sympatia  do  innych.  To  sprawiło,  że  byłam 
zmieszana i niepewna tego, czego dokładnie chciałam. Co dziwnie, pierwszy raz odkąd 
zostawiłam Tamten Świat i zaczęłam moją maniakalną podróż, naprawdę poczułam się 
samotna. Porzuciłam styl życia, który, choć niebezpieczny, był znajomy i ukochany. 
Teraz  żyłam  w  prostym,  łatwym  świecie...  ale  zastanawiałam  się,  czy  kiedykolwiek 
poczuję, że naprawdę do niego należę. 
 

Twarz  Doriana  znów  ukazała  się  w  moim  umyśle  i  celowo  odepchnęłam  ją  od 

siebie. 
 

Małe trzepotanie w moim brzuchu sprawiło, że musiałam usiąść. Usiadłam tam w 

niewierze, głupio gapiąc się dookoła. Co to było? Czy to było... ? Położyłam dłoń na moim 
brzuchu, czekając na powtórkę. Żadnej jednak nie było. Spróbowałam przypomnieć 
sobie,  co  pani  doktor  mówił  o  ruchach  dzieci.  Zapamiętałam  analogię  ryby  i  co 
najważniejsze, jej komentarz, że to nie będzie uczucie, jakby coś próbowało wykopać 
sobie wyjście ze mnie. 
 

Kiedy  nic  innego  się  nie  wydarzyło,  położyłam  się  na  łóżku.  To  mogłoby  być 

cokolwiek,  zdecydowałam.  Zbyt  dużo  pieczeni.  Może  jakiś  skurcz  mięśni.  Prawie 
przekonałam siebie, że wyobraziłam to sobie, kiedy poczułam kolejne trzepotanie w 
części  mojego  brzucha,  które  zostawiło  mnie  z  szeroko  otwartymi  oczami.  Prawie 
przestałam oddychać, ale powiedziałam sobie, że to byłoby niezdrowe dla żadnego z 

background image

nas. 
 

Nie użyłam żadnej magii, ale zamiast tego rozciągnęłam swoje zmysły na tyle, 

żebym  mogła  poczuć  powietrze  i  wodę  dookoła  mnie.  Słyszałam  szum  owadów  na 
zewnątrz i czułam zapach liści drzew za moim oknem. Świat został sprowadzony do 
wygodnej  harmonii,  gdy  znów  ostrożnie  położyłam  dłonie  na  swoim  brzuchu. 
Odpowiedział mi kolejny trzepot i uświadomiłam sobie, że nieważne jak radykalnie sie 
wszystko zmieniło, bo nie byłam sama w tym wszystkim. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 8 

 

 

Pomyślałam,  że  moim  największym  problemem  na  wygnaniu  po  prostu  będzie 

dostosowanie się do nowego obszaru i nowych ludzi. Jak się okazało, nuda szybko stała 
się moim największym wrogiem w kolejnych tygodniach. 
 

Reeds’owie  kontynuowali  bycie  otwartymi  i  kochającymi  w  swojej  akceptacji 

mnie.  Byłam  po  prostu  członkiem  ich  rodziny.  Evan  dotrzymał  obietnicy,  by  zabrać 
mnie do centrum kosmicznego i robił wszystko, aby pokazać mi wszelkie interesujące 
miejsca w okolicy. Mimo wszystko jednak nie mógł zabawiać mnie non-stop. Mimo, że 
akurat  miał  przerwę  wakacyjną,  wciąż  miał  w  domu  wiele  projektów  i  kontynuował 
pracę podczas dnia, jak również kilka miał kilka prac jako wolontariusz. Podobnie było 
z Charlesem i Candace, którzy mieli swoje własne zobowiązania, którymi byli zajęci. 
Kiedy nadchodził wieczór, śpieszyli się, by zebrać nas wszystkich razem, ale długie 
godziny w ciągu dnia musiałam planować sobie sama. 
 

Niespodziewanie zazdrość szybko stała się dla mnie problemem. Candace może 

utrzymywać jej swobodny styl i mieć skłonność do nadmiernego matkowania w domu, 
ale było oczywiste, że gdy dochodzi do jej szamańskiej pracy, poświęca się temu bez 
reszty. Jej praca czasami zabierała jej kilka godzin poza Huntsville i dowiedziałam 
się,  że  ten region  był  szczególnie  nawiedzany  przez  duchy.  Stare duchy  z  trudem 
odstępują  od  dobrze  sobie  znanych  zwyczajów.  Z  jakiegoś  powodu  szlachta  i  inne 
stworzenia  Tamtego  Świata  nie  były  problemem,  więc  rzadko  używała  magii,  by 
dotknąć  Tamtego  Świata.  Jej  praca  została  głównie  ograniczona  do  ceremonii 
wygnania, co sprawiało, że była bardziej pogromcą duchów niż szamanem. 
 

Często  wracała  do  domu  z  cięciami  i  stłuczeniami,  które  sprezentowały  jej 

szczególnie  kłopotliwe  duchy  i  to  właśnie  najbardziej  doprowadzało  mnie  do  szału. 
Nigdy nie skarżyła się i brała to jako część pracy, a Charles cierpliwie leczył ją za 
każdym razem. Była w stanie, by zdjąć coś, co stanęło jej na drodze, ale za każdym 
razem  kiedy  wracała  do  domu  zraniona,  myślałam,  że  jeżeli  byłabym  tam  z  nią, 
prawdopodobnie mogłybyśmy wygnać te duchy bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. To 
właśnie  najbardziej  mnie  denerwowało,  ale  pozostawałam  cicho  i  pozwalałam  jej 
wykonywać pracę na swój sposób. 
 

background image

Zastanawiałam  się  początkowo,  czy  Evan  wiedział  co  jego  ciocia  robiła  dla 

zarobku. Czasami praca szamana była trzymana w sekrecie. Szybko dowiedziałam się, 
że  Evan  nie  tylko  wiedział  o  jej  pracy,  ale  czasami  również  jej  pomagał.  Jego 
umiejętności były dość słabe, ale ona wierzyła, że dobrze było mieć pomocnika. Jej 
zawód  był  dobrze  znany  dużej  ilości  społeczności,  którzy  uznawali  duchy  i  siły 
nadprzyrodzone  jako  część  życia.  Cały  ten  obszar  był  bogaty  w  historie  i  dużo 
mieszkańców..  szczególnie  tych  w  odległych  regionach...  miało  do  opowiedzenia 
przynajmniej jedną historię o duchach. 
 

Candace podeszła do mnie pewnego popołudnia, w dniu kiedy skończyła wcześnie. 

Czytałam  na  ganku,  zdobywając  ostatnio  książkę,  o  której  wcześniej  słyszałam. 
Właściwie to nie używałam biblioteki od lat, ale z tym całym moim wolnym czasem, 
wydawało się to dobrym pomysłem, by wrócić do tego zwyczaju. Pomagały mi wypełnić 
czas,  kiedy  nie  pracowałam  nad  układaniem  puzzli,  które  były  innym  moim  starym  i 
zaniedbanym hobby. 
 

- Zastanawiałam się, czy mogłabyś mi w czymś pomóc. - powiedziała, ocierając 

pot  z  czoła.  Susza  nie  mijała,  co  też  doprowadzało  mnie  do  szału.  Charles  pilnie 
pracował, by utrzymać ogród żywy i nawodniony, a ja musiałam się powstrzymywać od 
używania  magii,  by  mu  pomóc.  Chętnie  pomogłabym  mu  z  fizyczną  pracą,  ale  nie 
pozwoliłby mi na to w moim „stanie”. 
 

Na jej słowa zapłonęła we mnie nikła fala nadziei. Być może chciała, bym pomogła 

jej w jakiejś sprawie! Tak szybko jednak jak ta myśl się pojawiła, natychmiast się jej 
pozbyłam.  Byłam  dość  pewna  iż  Roland  czytelnie  dał  do  zrozumienia,  że  nie  mogę 
pomagać  pod  żadnym  pozorem  i  Candace była  wystarczająco  bezkompromisowa,  by 
stosować się do jego zaleceń. 
 

- Czego potrzebujesz? - spytałam. Zadręczyłam mój mózg wszelkimi pracami 

domowymi,  którymi  trzeba  było  się  zająć,  ale  mogłam  myśleć  tylko  o  tych 
wystarczająco lekkich, które mogę wykonać. 
 

-  Wzrasta  zapotrzebowanie  na  moje  usługi.  -  powiedziała  -  Dostaję  dużo 

telefonów i e-maili. Ciężko mi za nimi nadążyć. Charles próbuje to robić, ale on nie 
zawsze wie wystarczająco dużo, by wiedzieć co jest priorytetem, a co nie. 
 

Sekretarka. Ona chciała, bym była jej sekretarką. Byłam zbyt oniemiała, by coś 

jej odpowiedzieć. 

background image

 

Zakłopotana  moją  ciszą,  dodała  -  Domyślam  się,  że  z  twoim  doświadczeniem 

byłabyś w stanie uporządkować wszystko i planować prace we właściwy sposób. 
 

- Oczywiście. - powiedziałam w końcu - Zrobię cokolwiek potrzebujesz . 

 

Moja akceptacja jej prośby brała się bardziej z moich zobowiązań względem 

tej kobiety, która zrobiła tak dużo dla mnie, niż z jakiegoś prawdziwego pragnienia do 
robienia  tej  urzędniczej  pracy.  Nie  zrozumcie  mnie  źle,  bo  szanowałam  ten  fach 
ogromnie.  W  Tucson  miałam  sekretarkę,  która  miała  na  imię  Lara.  Jej  bystra 
osobowość wystarczała, bym za nią tęskniła, ale była też niesamowita w porządkowaniu 
codziennych szczegółów mojego życia i pracy. Jednak nieważne jak była niesamowita, 
bo  moja  własna  duma  została  zraniona  przez  zdegradowanie  mnie  do  odbierania 
rozmów  telefonicznych  i  odczytywania  e-maili.  Byłam  jedną  z  najpotężniejszych 
szamanek w sąsiedztwie. Mogłabym zrobić rzeczy, jakich nie może większość moich 
rówieśników... ale to było to, do czego zostałam zredukowana. 
 

- Wiem, że to nie jest idealne... - powiedziała delikatnie - ...ale myślę, że to jest 

coś w czym byłabyś dobra. 
 

Uświadomiłam  sobie  wtedy,  że  jej  oferta  miała  na  celu  coś  więcej  niż  tylko 

potrzebę posiadania kogoś by zorganizować jej interes. Tak jak z jej umiejętnościami 
szamana...  nie  doceniłam  jej.  Była  bardziej  spostrzegawcza  niż  to  okazywała. 
Doskonale wiedziała, że byłam znudzona i niespokojna, więc próbowała zrobić coś, by 
mi pomóc, nadal jednak przestrzegając reguł Rolanda. 
 

- Dziękuję. - powiedziałam szczerze - Zrobię to najlepiej jak potrafię. 

 

Szeroki uśmiech ulgi zagościł na jej twarzy - Dobrze. A teraz, gdy wszystko 

jest już ustalone, powiedz mi, jak przebiegło twoje spotkanie. 
 

Uśmiechnęłam się widząc jej oczywistą radość. Znalazłam lekarza w Huntsville i 

spotkałam  się  z  nim  dzisiaj  rano,  kontynuując  od  niego  dostawanie  dobrych 
wiadomości - Możesz zobaczyć to na własne oczy. Położyłam na ladzie coś, co może cię 
zainteresować. - doktor wysłał mnie do domu z wydrukami USG bliźniaków. Candace 
pośpieszyła do środka i moment później usłyszałam jej zachwycony pisk. Śmiejąc się, 
wróciłam do czytania mojej książki. 
 

background image

Kiedy nazajutrz zaczęłam pracować dla Candace, zaczęłam się zastanawiać, jak 

Lara zdołała wykonywać swoją pracę przez te wszystkie lata, jednocześnie nie tracąc 
zmysłów. 
 

Szczerze,  to  nie  było  tak,  że  telefon  dzwonił  bez  przerwy.  Candace  miała 

oddzielną  linię  dla  klientów  i  odebrałam  tylko  garść  rozmów  tego  dnia.  Prośby  w 
e-mailu  były  o  podobnej  treści.  Mimo  to  byłam  trochę  zdumiona  rozmaitymi 
osobowościami  z  którymi  miałam  do  czynienia.  Było  mi  łatwo  odróżnić  poważne 
nawiedzenia  od  tych  niewielkich,  więc  te  niewielkie  zwykle  planowałam  na  później. 
Niektórzy ludzie nie odbierali tego zbyt dobrze. Równie frustrujący byli tacy, którzy 
nawet nie wiedzieli o co proszą. 
 

- To jest jak sporadyczne pukanie w ścianę. - jeden człowiek wyjaśnił przez 

telefon - Zazwyczaj, gdy włączy się klimatyzacja. 

 
- Posiadasz centralne sterowanie klimatyzacją? 

 

- Nom. 

 

- Więc może... coś jest nie tak z klimatyzacją? 

 

Rozważał to przez chwilę - Nie wydaje mi się to zbyt prawdopodobnie. To nigdy 

nie zdarzało się mi wcześniej. Mam ten system od lat. 
 

- Cóż... - powiedziałam cierpliwie - ...rzeczy zużywają się podczas uzytkowania. 

 

- Wiem... ale jestem praktycznie pewny, że to jest duch. 

 

Westchnęłam - Czy miałeś jakieś inne znaki o tym świadczące? Mam na myśli, 

czy zobaczyłeś jego pojawienie się, albo wyczułeś jakieś zimne miejsca? 
 

-  Nie.  -  powiedział  po  kolejnej  długiej  przerwie  -  Ale  czasami  czułem  ciepłe 

miejsca. 
 

-  Ciepłe  miejsca?  -  spytałam  -  To  nie  jest  wskazówka  dotycząca  duchowej 

obecności. 
 

- Cóż... oni są tam. Nawet kiedy klimatyzacja jest włączona, to nadal w domu 

background image

jest gorąco. 
 

Zgrzytnęłam zębami - Jeżeli klimatyzacja jest zepsuta, to właśnie wyjaśniałoby 

hałas i właśnie dlaczego nie ochładza twojego domu. 
 

Facet był oczywiście nadal sceptyczny - Myślę, że to jest duch. Czy myślisz, że 

ona może przyjść i to sprawdzić? 
 

- Tak, ale to może trochę potrwać. Jej grafik jest dość napięty.   

 

-  W  porządku.  -  powiedział  -  Duch  tak  jakby  dodaje  charakteru  mojemu 

domowi. Być może nawet nie będę chciał się go pozbyć. 
 

Zaplanowaliśmy  spotkanie  i  odłożyłam  słuchawkę,  myśląc  ponuro,  że  to  było 

dziesięć zmarnowanych minut mojego życia, których nigdy  już nie odzyskam. Znów 
złapałam się na tym, że myślę o Dorianie. Oczywiście, że nie zadzwoniłby na obsługę 
klientów. Mimo wszystko osobowość tego klienta była dokładnie takiego rodzaju jak ta 
Doriana, bo uwielbiał sobie drwić. W myślach mogłam go zobaczyć kiwającego głową i 
rozmawiającego poważnie z tym facetem, kiedy mówił: „Intrygujące. Powiedz mi coś 
więcej o twoim duchu”. 
 

Jednak po kilku dniach przyszło mi na myśl, że naprawdę sprawiałam, iż życie 

Candace jest łatwiejsze. Pomogłam też Charlesowi, który odetchnął z ulgą, bo już nie 
musiał zajmować się duchem w klimatyzacji. Zdecydowałam, że rozdrażnienie obsługą 
klientów było niską ceną do zapłacenia za ich gościnność. 
 

Mniej więcej tydzień po moim zatrudnieniu, Evan zaskoczył mnie wizytą w ciągu 

dnia. Był w swoich zwykłych dżinsach i koszulce, ale były one najwyraźniej czyszczone 
na bieżąco i nie miały oznak typowego zużycia od pracy na dworze. 
 

- Zastanawiam się, czy chciałabyś pójść zobaczyć więcej lokalnych zabytków. - 

powiedział  do  mnie  -  W  okolicy  znajduje  się  pomnik  „plantation  south”,  który  jest 
historyczny. 
 

Zrobiłam znudzoną minę - Dziękuję za ofertę, ale nie przepadam za historią 

tych miejsc. Ciężko jest mi się tym ekscytować. 
 

Pokiwał głową, a jego twarz spoważniała - Ta historia rzeczywiście jest niezbyt 

background image

zachęcająca,  ale  to  zdumiewający  kawałek  architektury.  I  czasami...  dobrze  jest 
przypomnieć sobie niegodziwości naszej historii. 
 

Jego  komentarz  zaskoczył  mnie.  Wiedziałam,  że  Evan  nie  był  ani  głupi,  ani 

ograniczony umysłowo, ale podobnie jak z Candace, to było łatwe, by myśleć, że był on 
po prostu wyluzowany - W porządku. - powiedziałam. Spojrzałam na telefon Candace - 
Poczta głosowa może przejąć dzisiejsze rozmowy. 
 

Wyjechaliśmy do miejsca będącego około półtorej godziny od Candace. Teren 

był  piękny,  a  głęboko  zakorzenione  drzewa  walczyły  zaciekle,  aby  utrzymać  swoje 
zielone liście w tym żółto-brązowej okolicy. Evan zostawił otwarte okna w wozie, a ja 
wychyliłam się z zamkniętymi oczami, czując na sobie podmuch powietrza. 
 

Wezbrała  nagle  we  mnie  dziwna  tęsknota,  napełniając  mój  umysł  obrazami 

krzewów pustyni i kwitnących wiśniowych drzew. Kraina Cierni i Kraina Jarzębin. Ile 
minęło  już  czasu  odkąd  wyjechałam?  Prawie  miesiąc?  Czas  wydawał  się  zarówno 
niemożliwie długi i krótki. Tęsknota we mnie urosła jeszcze bardziej i w tym momencie 
oddałabym wszystko za moje królestwa. Wcześniej wzywały mnie do siebie, ale teraz 
wiedziałam, że ten nagły pośpiech nie pochodził od nich. To wszystko ja, odizolowanie 
mojego ciała od Tamtego Świata. Jeżeli ziemie mnie nie odszukają, wtedy Jasmine 
będzie musiała je zaspokoić. Ta myśl jakoś sprawiła, że poczułam się gorzej. 
 

- O czym myślisz? - spytał mnie Evan. Otworzyłam oczy - Wyglądałaś, jakbyś 

była milion mil stąd.   
 

-  Prawie.  -  powiedziałam  z  małym  uśmiechem  -  Po  prostu  trochę  tęsknie  za 

domem. 
 

-  Mogę  to  sobie  wyobrazić.  -  powiedział  -  Trochę  podróżuję,  ale  większość 

mojego  życia  jest  tutaj.  Nie  jestem  pewny  co  bym  zrobił,  jeżeli  nagle  musiałbym 
wyjechać gdzieś daleko stąd. 
 

- Czy planujesz pozostać tutaj przez resztę twojego życia? - spytałam. 

 

- Tak. - powiedział bez wahania - Kocham tą ziemię. Kocham mój dom. Nawet 

kocham moich studentów. Zawsze słyszy się o nauczycielach, którzy odczuwają ulgę, 
kiedy szkoła jest zamknięta, ale czy tak jest ze mną? Tęsknię za dziećmi przez cały 
czas. Nie mogę się doczekać, gdy wrócę do tego. 

background image

 

- Uczysz tego samego każdą klasę? 

 

- W większości. 

 

- I nie nudzisz się? 

 

- Nie. Kocham materiał. I zawsze są różne dzieci, więc to jest nowe dla nich za 

każdym razem. Zabawnie jest to widzieć. 
 

Potrząsnęłam głową z szacunkiem - To trochę zadziwiające. 

 

- Co? To, że lubię dzieci? 

 

Śmiałam  się  -  Nie,  nie.  To,  że  jesteś  tak  zadowolony  ze  swojego  życia.  Nie 

sądzę, żeby to było bardzo powszechne. 
 

Wzruszył  ramionami  -  Kiedy  masz  wszystko  czego  potrzebujesz,  po  co  to 

komplikować? Mam na myśli, że pewnie, chciałbym kiedyś mieć rodzinę, ale poza tym 
dużo dobrych rzeczy dzieje się w moim życiu. Ludzie zbyt się wplątują w to, czego nie 
mają  i  w  rezultacie  grzęzną  w  tym.  Jest  radość  w  teraźniejszości.  To  naprawdę 
ważne, by wykorzystać najlepiej te momenty, które mamy. Pilnuj przyszłości, ale nie 
zapomnij cieszyć się chwila obecną. 
 

Na chwilę zatrzymał na mnie swój wzrok, by po chwili wrócić do śledzenia drogi 

przed nami. Evan nie składał mi żadnych romantycznych propozycji, ani nie zachowywał 
się w sposób, który nie był dżentelmeński. To mi pasowało. Lubiłam go bardzo, ale po 
wszystkim co przeszłam nie byłam w żaden sposób gotowa, by wejść w nowy związek. 
Niemniej jednak przez chwilę czułam, że nie sprzeciwiłby się czemuś więcej między 
nami.  Jego  słowa  tylko  potwierdzały,  że  był  więcej  niż  chętny  i  uzbroił  się  w 
cierpliwość. Naprawdę był zadowolony z tego, co mieliśmy teraz. 
 

I to było w nim nadzwyczajne. Był zadowolony z tego co miał. W żaden sposób 

nie był nierobem,  ale nie miał też  jakiejś palącej ambicji, by nadać kształt światu, 
czego zbyt często doświadczałam z Dorianem i Kiyo. Nie było tu większych intryg, 
tylko prosta miłość życia. Rzeczy dookoła Evana były nieskomplikowane i przyszło mi na 
myśl,  że być może to nie było takie złe. Komplikacje  istniały w  moim  życiu  już  tak 
długo, że nigdy nie myślałam o życiu bez nich. Czy to byłoby takie straszne, by pozwolić 

background image

odejść w niepamięć polityce Tamtego Świata i jego proroctwom? Być może to byłoby 
dobre dla mnie i dla moich dzieci, by żyć dookoła ludzi, którzy po prostu kochali mnie 
bezwarunkowo. 
 

Nie było żadnych łatwych odpowiedzi,  a już  na pewno żadnych takich,  które 

można było dostać już dzisiaj. Wkrótce przybyliśmy na miejsce i było tam dokładnie 
tak  wspaniałe  jak  mówił  Evan.  Główny  budynek  został  zbudowany  w  greckim  stylu 
odrodzenia, rozciągał się na dużym obszarze i miał wielką werandę, która podpierały 
filary.  Evan  zatrzymał  się  na  żwirowym  parkingu  i  zaprowadził  nas  do  jednego  z 
sąsiednich  budynków,  który  oczywiście  został  przekształcony  na  centrum  dla 
odwiedzających.  Gdy  szliśmy do niego,  zatrzymałam się i  zaskoczona spojrzałam w 
górę. 
 

- Wreszcie będzie padało. - powiedziałam. 

 

Evan zatrzymał się obok mnie i również spojrzał w górę - Nic nie słyszałem o tym 

w wiadomościach. Spójrz, na niebie nie ma nawet chmur. 
 

To była prawda. Nad nami nie było nic z wyjątkiem bezkresnego błękitu nieba, 

na którym paliło bezlitosne słońce. Ja jednak wiedziałam, że zanim skończy sie dzień, 
to nadejdzie burza. Mogłam wyczuć to każdą częścią swojej istoty. Powietrze wręcz 
brzęczało  nią.  Pamiętając  Ohio,  złapałam  się  na  krótkim  momencie  paniki,  że  ta 
niespodziewana burza mogłaby zostać wywołana magicznie. Wzięłam głęboki oddech i 
wybadałam  jej  prawdziwą  naturę.  Nie,  to  była  prawdziwa  burza.  Naturalna  zmiana 
pogody, która była tu tak bardzo potrzebna. 
 

-  Po  prostu  zaczekaj,  to  sam  się  przekonasz.  -  obiecałam  Evanowi,  gdy 

kontynuowaliśmy naszą wycieczkę - Zobaczysz. 
 

Posłał mi pobłażliwy uśmiech, ale nie robił żadnego sekretu z faktu, że mi nie 

uwierzył. 
 

Znak w centrum dla gości powiedział nam, że dzisiaj kolonia jest zamknięta, co 

dało  mi  do  myślenia,  że  nasza  podróż  była  na  próżno.  Evan  jednak  nieustraszenie 
zapukał do drzwi. 
 

- Wanda? - zajrzał do środka - Jesteś tu? 

 

background image

Kilka  chwil  później  drzwi  się  otworzyły  i  ukazała  się  w  nich  mała,  siwowłosa 

kobieta - To ty, Evan? Zastanawiałam się, czy wpadniesz. 
 

-  Mówiłem  ci,  że  tak.  -  powiedział,  przytulając  ją  -  Wanda,  to  jest  Eugenie. 

Tymczasowo zatrzymała się u cioci Candy i wujka Chucka. Eugenie, to Wanda. 
 

Wanda poprawiła okulary w srebrnych oprawkach na swoim nosie i uśmiechnęła 

się do mnie - Jesteś tutaj bardzo mile widziana, kochana. Dom jest otwarty, jeżeli 
chcesz się w nim rozejrzeć. Wiem, że pamiętasz drogę, Evan. 
 

- Oczywiście. - powiedział - Dziękuję za wpuszczenie nas. Obiecuję niczego nie 

zepsuć. 
 

- Lepiej niech tak będzie. - drażniła się. 

 

Posłałam mu pełne podziwu spojrzenie, gdy weszliśmy do domu - Czy znasz tutaj 

każdego? - zauważyłam, że ma dobre relacje z wieloma osobami, ale dostanie pełnego 
dostępu do miejsca takiego jak to było dość nadzwyczajne. 
 

Zachichotał i otworzył dla mnie przednie drzwi - To jedna z zalet osiedlenia się 

w jednym miejscu na długi okres czasu. Nie poznajesz wtedy po prostu ludzi, tylko 
praktycznie stajesz się ich rodziną.   
 

Przez prawie dwie godziny zwiedzaliśmy dom. To było ogromne miejsce, mające 

obok siebie wiele pokoi, które został odrestaurowane i urządzone elementami z epoki. 
Wszystko zostało oznakowane małymi tabliczkami, przeładowując mój mózg większą 
ilością  historii,  niż  mogłabym  przetworzyć.  Groźniejsza  strona  kolonii  i  historia 
niewolnictwa  kontynuowały  męczenie  mnie,  ale  zauważyłam,  że  Evan  miał  rację  o 
znaczeniu uczenia się o przeszłości. 
 

Gdy  w  końcu  zobaczyliśmy  wszystko  co  mieliśmy  zobaczyć,  wróciliśmy  do 

jednego  z  wielkich  salonów.  Spoczęłam  na  małej  ławce  i  podziwiałam  jego  wnętrze. 
Biorąc pod uwagę bogate szczegóły i bujne tkaniny, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że 
ten  pokój  pasowałby  do  jakiegoś  pałacu  u  szlachty.  Evan  przyglądał  mi  się  z 
zainteresowaniem. 
 

-  Chcesz  obejrzeć  trochę  zewnętrznych  budynków?  Możemy  do  nich  pójść, 

chyba że jesteś zmęczona. 

background image

 

To prawda, byłam zmęczona. Powiedziałam sama sobie, że było tak po prostu z 

powodu przeciążenia przygnębiającą historią tego miejsca, a nie dlatego, że męczyła 
mnie  moja  ciąża  -  Rzućmy  chociaż  na  nie  okiem.  -  powiedziałam,  odmawiając 
przedstawienia  tego,  jako  jakiejś  swojej  słabości  -  To  byłby  wstyd  wrócić,  nie 
obejrzawszy wszystkiego. 
 

-  W  porządku.  -  zgodził  się.  Wyciągnął  rękę,  by  pomóc  mi  wstać,  a  ja  ją   

przyjęłam.  Gdy  szliśmy  do  drzwi,  uderzyła  we  mnie  fala  zimna,  która  przyszła  od 
systemu  chłodzącego kolonii. Był to dokładnie  ten rodzaj zimnego miejsca,  o które 
pytałam faceta, który do mnie wcześniej zadzwonił. 
 

- Czy poczułeś to? - spytałam, zatrzymując się. 

 

Evan posłał mi zaciekawione spojrzenie - Nie. Co to było? 

 

-  Zimne  miejsce.  -  wręcz  zanim  to  powiedziałam,  miejsce  poruszyło  się  i  do 

pokoju  wróciła  poprzednia  temperatura.  Obserwowałam  pokój,  szukając  jakiegoś 
znaku źródła tego zimna. Spojrzenie Evana śledziło moje. Nawet z tylko podstawowym 
treningiem rozumiał znaczenie zimnego miejsca. 
 

- Tam. - szepnął, wskazując na kąt pomieszczenia. 

 

Prawie  je  przeoczyłam.  W  wypełnionej  meblami  alkowie,    między  zegarem,  a 

kanapą stał duch. Przez prześwitujące go światło słoneczne był trudny do zauważenia. 
Miał rozwidloną brodę i nosił staromodny garnitur z muszką. Oglądał nas ostrożnie, ale 
nie zrobił żadnych ruchów. 
 

-  To  stary  duch.  -  powiedziałam  -  Przynajmniej  wnioskując  po  jego  ubraniu. 

Prawdopodobnie  mieszkał  tutaj,  gdy  zostało  zbudowane  to  miejsce.  Pewnie  nie 
przeszkadza wielu ludziom, bo inaczej ktoś by już dawno zadzwonił z tym do Candace. 
 

Evan przesunął się. Niewielkie zmarszczki pojawiły się na jego czole - Prawda. 

Ale to nie ma znaczenia. Ona od razu powiedziałaby, że powinien był zostać wygnany 
już dawno temu. To nie jest dla niego właściwe, by być związanym z tym światem. 
 

- Też prawda. - przyznałam - Możemy dać jej o nim znać, a ona załatwi sprawę. 

 

background image

Ku  mojemu  zaskoczeniu  Evan  wyciągnął  z  kieszeni  różdżkę.  Była  podobna  do 

mojej, którą zostawiłam bezpieczną z Rolandem, ale kamienie związane z drewnianą 
podstawą były różne - Mogę zrobić to teraz. - powiedział. 
 

- Zawsze zabierasz ze sobą różdżkę? - spytałam, będąc trochę pod wrażeniem. 

 

Wzruszył  ramionami  -  Ciocia  Candy  zawsze  mówi,  żebym  był  na  wszystko   

przygotowany. Lepiej się odsuń. 
 

Zaczęłam mówić, że nie miałam się czego bać w związku z tak łagodnym duchem 

jak ten, ale wtedy przypomniałam sobie, że to nie był mój pokaz. Poza tym, chociaż ten 
duch wydawał się spokojny, było lepiej, jeżeli nie przyciągałam do siebie uwagi, nawet 
jeśli nie wydawał się być niebezpieczny. Duch właśnie wbił swoje żelazne spojrzenie w 
Evana, więc było oczywiste, kto według niego był dla niego groźny. Przeszłam na drugi 
koniec pokoju. 
 

- Jeżeli możesz, to wyślij go do świata podziemi. - powiedziałam. 

 

Evan pokiwał głową i ustawił różdżkę. Czułam jak jego magia napełnia pokój, gdy 

usiłował otworzyć bramę, która odesłałaby ducha. Zanim jeszcze otworzył ją w tym 
świecie,  duch  zaatakował  go  z  furią,  której  żadne  z  nas  po  nim  nie  oczekiwało. 
Ponieważ  duch  wydawał  się  taki  potulny,  wyobraziłam  sobie,  że  przyjmie  swoje 
wygnanie cicho i spokojnie. 
 

Niestety  nie  mieliśmy  tego  szczęścia.  Zmienił  się  w  latającą  formę  i  rzucił 

naprzód, powalając Evana na ziemię, co natychmiast zamknęło tworzącą się bramę. 
Evan miał bardzo szybki refleks i odtoczył się, unikając następnego uderzenia ducha. 
Dostrzegając srebrny świecznik, Evan skoczył w górę, chwycił go swoją wolną ręką i 
zamachnął się na ducha. To był bardzo inteligentny ruch. Srebrny brzeszczot byłby 
lepszy, ale jakikolwiek srebrny przedmiot może zostać użyty jako broń przez kogoś z 
wystarczającymi umiejętnościami i posiadającego magię, żeby spowodować u ducha 
uszkodzenia.  Mimo  że  wydawało  się,  że  świecznik  nieszkodliwie  przeszedł  przez 
przeświecającą  formę  ducha,  to  ten  zawył  z  wściekłości  i  wycofał  się,  stając  sią 
nieosiągalny dla Evana. 
 

Evan  spróbował  wykorzystać  okazję,  by  znów  otworzyć  bramę.  Ponownie 

poczułam  brzęczenie  magii  związanej  z  Tamtym  Światem.  Czując  ją,  moja 
wcześniejsza potrzeba poczucia Ziemi Cierni i Ziemi Jarzębin wybuchła z zaskakującą 

background image

intensywnością. One były teraz tak blisko... ale niestety nadal poza moim zasięgiem. 
Przygryzłam wargę i zmusiłam się, by pozostać w miejscu. Wbrew wszystkiemu Evan 
posłuchał mojej rady i wysłał swoje zmysły dalej, tworząc portal do świata podziemi. 
Duch warknął, gdy rozpoznał co zrobił Evan. Duch może czasami wrócić z  Tamtego 
Świata, ale z królestwa śmierci nie było żadnego powrotu. 
 

Domyślając się, że za chwilę zostanie wypędzony, duch uderzył po raz kolejny. 

Evan był na to gotowy i uchylił się przed uderzeniem, nadal defensywnie wymachując 
świecznikiem. Czułam zawahanie w połączeniu ze światem podziemi, ale był w stanie je 
utrzymać.  Jego  bliska  utrata  kontroli  była  oznaką  jego  braku  doświadczenia.  Ani 
Candace,  ani  ja  nie  zgubiłybyśmy  bramy,  którą  byśmy  stworzyły.  Mimo  wszystko 
wyciągnął różdżkę przed siebie i zaczął wypowiadać słowa wypędzenia. Duch ponownie 
zaatakował, a Evan przesunął się, zauważając zbyt późno, że była to tylko dywersja. 
Evan poruszył się w niewłaściwym kierunku i duch szybko podniósł drewniane krzesło i 
rzucił nim mocno w Evana. Krzesło trafiło w swój cel, znów powalając Evana na podłogę. 
Różdżka wypadła z jego ręki, natychmiast przerywając połączenie. 
 

Różdżka potoczyła się na środek pokoju, na co ja, nie myśląc, poruszyłam się. 

Duch  skupił  się  na  Evanie.  Chwyciłam  różdżkę  i  szybko  połączyłam  się  ze  światem 
podziemi.  Ledwo łapałam oddech,  gdy magia przelewała się przeze mnie. Nawet nie 
uświadamiałam  sobie,  jak  bardzo  tego  potrzebowałam.  Szamańska  magia  nie  była 
uzależniająca  jak  magia  szlachty,  ale  nadal  miała  w  sobie  to  słodkie,  dające 
przyjemność uczucie, którego mi brakowało.   
 

Duch  zwrócił  się  zaskoczony  w  moim  kierunku,  zauważając  moje  wyzwanie. 

Odpuścił  sobie  Evana,  ale  nie  był  wystarczająco  szybki  by  dotrzeć  do  mnie,  zanim 
wymówiłam słowa jego wygnania i posłałam go do krainy podziemi. Duch rozpuścił się 
przed naszymi oczyma, wrzeszcząc w furii, gdy w końcu stało się to, co powinno stać 
się już dawno temu. Wkrótce jego wrzaski ucichły i zostaliśmy sami. Pośpieszyłam do 
Evana, który już wstawał na nogi. 
 

- Jesteś cała? - spytał mnie z niepokojem. 

 

Prawie się roześmiałam - Ja? To ty jesteś tym, który był miotany dookoła przez 

ducha. Popatrz na swoją rękę. - jedna z nóg krzesła uderzyła w jego rękę pod złym 
kątem, zostawiając na niej głębokie, krwawe cięcie. Prawdopodobnie nie potrzebował 
szwów, ale nadal wyglądało to nie najciekawiej. 
 

background image

-  Jestem  cały.  -  powiedział.  Naprawił  krzesło  i  szybko  sprawdził  je  pod 

względem uszkodzeń. Nie było żadnych, co znaczyło, że nie będzie miał kłopotów z 
Wandą - Nigdy jeszcze nie widziałem tak szybkiego wygnania. Myślę, że nawet ciocia 
Candy tego nie potrafi. 
 

- Wystarczy trochę praktyki. - zapewniłam go, nie chcąc robić z tego dużej 

sprawy. Evan wiedział, że miałam szamańską przeszłość, ale nie chciałam by wiedział 
jak duża była moja moc - Chodź, powinniśmy wracać do domu. - miałam żal sama do 
siebie przez to co zrobiłam. Jednak w tamtej chwili nie miałam żadnych wątpliwości co 
do tego, co musiałam zrobić. Musiałam pomóc Evanowi. Niestety, robiąc to, wystawiłam 
sama siebie. 
 

Ponura twarz Candace potwierdziła  moje obawy, kiedy  już dotarliśmy do jej 

domu - Przynajmniej ten duch nie opowie o tobie nic w świecie podziemi. - powiedziała 
z westchnieniem - A gdyby był nadal przywiązany do tego domu, jest prawdopodobne, 
że mógłby mieć kontakt z kimś, kto by cię szukał. 
 

- Właśnie tak sobie pomyślałam. - powiedziałam. 

 

- Mimo wszystko jednak nie powinnaś była tego robić, bo istniało ryzyko, że ty i 

maluchy  moglibyście  zostać  zranieni.  -  jej  spojrzenie  przeniosło  się  do  kuchni,  w 
której Charles bandażował Evana - On ma jeszcze sporo do nauczenia się, ale jest 
twardszy niż na to wygląda. 
 

- Wiem. - powiedziałam, czując się strasznie. Jazda do domu dała mi dużo czasu 

by rozważyć moje działanie. Jeden z bliźniaków wybrał ten moment by mnie kopnąć. To 
wcale nie było takie oczywiste, że wystawiłam ich na zagrożenie - Tylko zareagowałam. 
Evan miał kłopoty, a różdżka leżała tuż obok. 
 

Spojrzenie  Candace  było  prawie  współczujące,  gdy  położyła  dłoń  na  moim 

ramieniu - Wiem. I wiem, że taka jest twoja natura... zwłaszcza, jeżeli jesteś podobna 
do  Rolanda.  Ten  człowiek  nigdy  nie  wiedział  jak  unikać  kłopotów.  Ale  teraz  musisz 
odpuścić.  Następna  walka  z  duchem  może  zakomunikować  tym  którzy  cię  szukają, 
gdzie się ukrywasz. 
 

Pokiwałam delikatnie głową. Dalsza rozmowa tymczasowo została odłożona, gdy 

wrócili  do  nas  Charles  i  Evan.  Evan  zatrzymał  się  w  wejściu  do  pokoju  dziennego  i 
wskazał na telewizor - Właśnie stamtąd pochodzisz, prawda? 

background image

 

Obróciłam się i zobaczyłam w telewizji raport w sprawie włamania do sklepu 

spożywczego w Tucson. Materiał filmowy z kamery bezpieczeństwa był niedokładny, 
ale pokazał kilka dziwnych ujęć, na których przedmioty jakby znikały z półek. Relacje 
świadków  były  równie  dziwne  i  gdybym  nie  wiedziała,  że  to  zupełnie  niemożliwe, 
pomyślałabym,  że  sklep  został  nawiedzony  przez  ducha.  Ale  duchy  jednak  nie  były 
zainteresowane pieniędzmi lub, jak w tym przypadku, żywnością, a właśnie to zostało 
skradzione. 
 

-  To  dziwne.  -  powiedziałam,  gdy  relacja  się  już  skończyła.  Jeżeli  jakieś 

stworzenia  z  Tamtego  Świata  byłyby  w  to  wmieszane,  nie  miałam  wątpliwości,  że 
Roland zająłby się nimi. Zrozumiałam, iż to sprawiło, że czułam się jeszcze bardziej 
nieskuteczna. Roland teoretycznie odszedł, ale moje różne działania w ciągu ubiegłego 
roku zmusiły go, by jeszcze raz przyjął rolę aktywnego szamana. 
 

- Jest. - zauważyła Candace - Ale to ledwie pasuje do zwykłego... 

 

Jej szczęka opadła, gdy niski dudniący dźwięk napełnił dom. Wszyscy gapiliśmy 

się na siebie w zakłopotaniu. Zabrzmiał następny huk, a ja zobaczyłam jak okna pokoju 
dziennego rozjaśniają się. Moje zmysły sekundę przed innymi odebrały co sie dzieje i 
wszystko zrozumiałam. 
 

- Pada. - zawołał Evan. Pośpieszył do drzwi, a reszta nas dotarła do nich tuż za 

nim. 
 

Stojąc  na  ganku  patrzyliśmy  z  podziwem  jak  lał  deszcz,  podczas  gdy  piorun 

przecinał niebo. Gwałtowny podmuch wiatru skierował na nas deszcz, ale nikt się tym 
nie przejmował. Charles roześmiał się i zszedł z ganku, trzymając ręce zwrócone ku 
niebu. 
 

- To uleczy mój ogród. - zadeklarował. 

 

Evan odwrócił się do mnie zdumiony - Miałaś rację. Ona powiedziała, że to się 

zdarzy,  ciociu  Candy.  Popołudniowe  niebo  było  całkowicie  bezchmurne,  ale  ona 
przysięgała, że nadchodzi burza. 
 

Candace  uśmiechnęła  się  i  obróciła,  by  spojrzeć  na  Charlesa,  nieświadoma 

prawdziwej natury mojej intuicji - Chyba niektórzy ludzie po prostu mają talent do 

background image

pogody. 
 

- Nawet nie masz pojęcia jaki. - szepnęłam. 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 9 

 

 

Wbrew  naszym  przypuszczeniom,  że  prawdopodobnie  wciąż  nikt  w  Tamtym 

Świecie  nie  wiedział  gdzie  przebywam,  cały  następny  tydzień  spędziłam  jak  na 
szpilkach. Poruszałam się w cieniu, spodziewając się, że w każdej chwili mordercy ze 
szlachty mogą przyjść, roztrzaskując moje okno. Candace rozgrywała to na chłodno i 
swobodnie  jak  zwykle,  ale  zauważyłam,  że  była  czujniejsza  niż  wcześniej.  Pewnego 
wieczora przyszła jej przyjaciółka. Była to zasuszona kobieta, mówiąca akcentem tak 
niewyraźnym, że ledwie mogłam ją zrozumieć. Candace twierdziła, że znajoma wpadła 
na herbatę, ale później zauważyłam je idące dookoła podwórka. Nigdy nie spytałam o 
to Candace, ale podejrzewałam, że jej znajoma była wiedźmą, która nałożyła dla nas 
jakieś ochronne zaklęcie. 
 

Moje zmartwienia nadal były nieuzasadnione, więc moje powolne, łatwe życie 

powróciło. Nawet praca w obsłudze klientów  u Candace stała się wygodniejsza i po 
prostu  nauczyłam  się  brać  swoją  głupotę  na  spokojnie.  Prawdopodobnie  ta  część 
mojego życia, która najbardziej mnie męczyła, była tęsknotą za moimi królestwami. 
Często budziłam się w środku nocy z uczuciem  palenia  w mojej klatce piersiowej i 
łzami  w  oczach.  Zapamiętałam  czyste,  orzeźwiające  zapachy  pustyń  Krainy  Cierni, 
oraz  miękkie,  rozległe  wzgórza  Krainy  Jarzębin.  Większość  potrzeb  była  nadal  po 
mojej własnej stronie, ale za każdym razem wyczuwałam słaby szept, jak gdyby moje 
ziemie również zaczynały za mną tęsknić. 
 

Ku  mojemu  zaskoczeniu  przyłapałam  się  też  na  tym,  że  tęsknię  również  za 

Dorianem. Po odkryciu, że byłam w ciąży, widywałam go prawie każdego tygodnia w 
Tamtym  Świecie.  Nie  mając  styczności  z  jego  sarkazmem  i  dowcipem,  czułam  się 
dziwne,  czując  w  sobie  jakby  puste  miejsce.  Bardzo  dziwne  było  to,  że  naszego 
ostatniego  idyllicznego  tygodnia  tak  naprawdę  nie  spędziliśmy  na  wypoczynku.  To 
zawsze był biznes. Robiliśmy plany dla naszych królestw i wymyślaliśmy jak najlepiej 
udaremnić plany Maiwenn i Kiyo. Niemniej jednak, po prostu zostałam przyzwyczajona 
do tego, że był w pobliżu. Nieważne były nasze osobiste animozje, gdyż pracowaliśmy 
dobrze jako zespół. 
 

Z czasem zaczęło mnie nękać coraz więcej niepokojących myśli o nim. Leżąc w 

łóżku w nocy i pocąc się od gorąca Alabamy, złapałam się, że wracam wspomnieniami do 

background image

czasu, kiedy on i ja byliśmy zaangażowani ze sobą w związek. Szybko docierałam do 
chwili w mojej ciąży, gdzie płeć dzieci brzmiała jak najmniej atrakcyjna rzecz w całej 
tej historii. Ale w moich wspomnieniach to było nadal łatwe. Spędziliśmy z Dorianem 
dużo wspólnych nocy w Krainie Cierni, gdy leżeliśmy ze sobą w łóżku i nigdy nie byliśmy 
w stanie trzymać rąk przy sobie. Jego skóra była jak ogień w stosunku do mojej, gdy 
poruszał się we mnie, a jego usta jednakowo gorące gdziekolwiek mnie nie dotknęły. 
Gorąco dookoła nas wydało się nieistotne do tego co było między nami. 
 

Wspomnienie tych nocy dręczyło nie tylko moje ciało, ale również mój umysł. 

Nadal nie pogodziłam się z tym, że się rozstaliśmy. Dorian nadal troszczy się o mnie, a 
być może nawet nadal mnie kocha. 
 

Jak się z tym czuję? Co czuję do niego? 

 

Chociaż w Huntsville nadal było gorąco, to lato dobiegało końca, więc Evan wróci 

niedługo do szkoły. Zaczął spędzać ze mną coraz więcej czasu ze mną, zachowując się 
nadal w ten swój kulturalny sposób. Czasami przyłapywałam go na patrzeniu na mnie w 
sposób, który sprawiał, że stawałam się nerwowa i bałam się jakiegoś wylewu uczuć. To 
nigdy nie nastąpiło, co pokazywało, że był tak cierpliwy i zadowolony z tego co miał, jak 
twierdził. Udowodnił to, gdy pewnego dnia poszliśmy łowić ryby. 
 

Nigdy przedtem nie łowiłam ryb. To nie było coś, co się zbyt często robiło w 

Tucson. Byliśmy w motorówce na małym, spokojnym jeziorze otoczonym wierzbami, 
która miała miejsca wystarczającego tylko dla nas, naszego połowu, oraz chłodziarki z 
colą,  sokiem  i  Milky  Way’ami.  Evan  miał  bardzo  krytyczne  zdanie  na  wszystko  co 
złowiliśmy.  Było dla niego ważne,  żebyśmy nie złapali  więcej, niż moglibyśmy zjeść. 
Stwierdził, że połów większej ilości byłoby marnowaniem pokarmu. 
 

- Wujek Charles zrobił zanętę. - powiedział do mnie Evan - Dzisiaj będziemy 

jeść smażone ryby.   
 

Wtedy  gdy  to  mówił,  brzmiało  to  dla  mnie  świetnie.  Umierałam  z  głodu,  ale 

wydawało się być późno. Ku zachwytowi Candace, mój apetyt bardzo wzrósł podczas 
tych kilku tygodni. Nie próbowałam  powstrzymać mojego jedzenia,  mimo, że  każdy 
dodatkowy kęs był dla mnie przypomnieniem, że będę stawała się większa i większa. 
Moja  waga  także  rosła.  Ona  wciąż  głównie  ogranicza  się  do  mojego  brzucha,  ale 
każdego dnia czułam się nieco wolniejsza i było mi trochę bardziej niewygodnie. 
 

background image

Skończyłam  Milky  Way’a,  którego  zajadałam,  żeby  powściągnąć  mój  głód,  w 

pełni przyznając się sama przed sobą, że żaden lekarz położnik nie poparłby takiego 
sposobu odżywiania. Poszukałam cydru w termosie, co przypomniało mi o przyjęciu w 
Krainie Dębów z okazji żniw. Te ogniska i żywe noce, dobrane w parę z uśmiechem 
Doriana, wydawały się jakby miały miejsce wieki temu. 
 

- Myślę, że istnieją zasady dotyczące ciąży i jedzenia ryb. - powiedziałam do 

Evana, wracając do teraźniejszości - To jest prawdopodobnie w jednej z broszur, 
którą dali mi lekarze. 
 

- Ach, to byłby wstyd. - powiedział Evan, zarzucając wędkę. Lekki wiatr wiejący 

od wody złagodził trochę gorąco i zwichrzył jego włosy - Jeżeli nie będziesz mogła 
zjeść ich teraz, to upewnimy się, że dostaniesz podwójną porcję, gdy dzieci się już 
urodzą . Oczywiście, jeżeli nadal tutaj będziesz. Czy myślałaś dużo o tym? 
 

Oglądałam  mój  własny  spławik  dryfujący  leniwie  w  wodzie.  O  ile  mogłabym 

powiedzieć,  naśladowałam jego technikę,  ale on łowił więcej ryb - Szczerze to  nie. 
Głównie  próbuję  przejść  przez  ciążę,  ale  będę  musiała  wkrótce  wystarczająco 
zrozumieć resztę spraw. - westchnęłam - Czy myślisz, że powinnam być w pobliżu? - to 
było głupie pytanie, a uświadomiłam to sobie, widząc jak on nie miał wystarczającego 
tła mojej sytuacji, by zrozumieć konsekwencje tej decyzji. 
 

Wzruszył ramionami - Nie ma znaczenia, co myślę. Lubię, gdy jesteś tutaj, ale w 

końcu musisz zrobić co chcesz i co myślisz, że jest dla ciebie najlepsze. 
 

Prawie się zaśmiałam - Nie sądzę, żeby kiedykolwiek wcześniej ktoś powiedział 

to do mnie. 
 

- Co powiedział? Żebyś robiła co chcesz? - jego spławik zniknął w wodzie, a on 

szarpnął za wędkę, ujawniając, że naprawdę złapał kolejną rybę. Cholera. Jak on to 
robi? 
 

- Dokładnie. - powiedziałam - Miałam dużo ludzi o dobrych intencjach w moim 

życiu, ale w większości byli zbyt nieśmiali, by mówić mi co powinnam zrobić. 
 

Evan sprawdził ryby i uznał ich ilość za odpowiednią - Ludzie zawsze tak robią. I 

powiedziałaś magiczne słowa. Te o dobrych intencjach. Większość z nich ma dobre 
intencje dla ciebie w swoim sercu, ale tylko ty możesz podjąć ostateczną decyzję. 

background image

 

Ostatnimi czasu znów myślałam o Kiyo, kiedy to próbował mnie zabić, usiłując 

zapobiec narodzinom naszych dzieci. To naprawdę nie kwalifikowało się jako „dobre 
zamiary”.  Dorian  ochraniał  mnie  i  zajmował  się  moim  samopoczuciem,  ale  to  było 
skrzyżowane  z  jego  własną  ambicją.  Jeżeli  przyszłoby  co  do  czego,  to  nie  byłam 
pewna, czy brał moją stronę ze względu na mnie, czy z powodu proroctwa. A jednak 
nawet  gdy  myślałam  o  tym,  zapamiętałam  nasze  ostatnie  spotkanie,  kiedy  Dorian 
zapewnił mnie, iż nie ma żadnych ukrytych motywów i że chciał się tylko upewnić, że 
jestem szczęśliwa i ponownie obudować nasze zaufanie. Trudno już powiedzieć w co 
wierzyć. 
 

Evan  oszacował  nasz  połów  z  całego  dnia  i  zdecydował,  że  mieliśmy  już 

wystarczającą ilość ryb - Nie bądźmy zbyt chciwi. - powiedział, mrugając do mnie - 
Potrzebujemy, by ryby nadal się rozmnażały. A teraz dowiemy się, czy wolno ci zjeść 
najlepszą smażoną rybę w stanie. 
 

Po powrocie do domu znalazłam w internecie informacje na temat rodzajów ryb 

z  wód  lokalnych,  które  mogłam  jeść  w  małych  ilościach.  Na  szczęście  Reeds’owie 
zrobili dużo przystawek i deserów, które zapewniły mi to, czego brakowało w rybach. 
Poszłam do łóżka szczęśliwa i najedzona, nadal zastanawiając się nad słowami Evana o 
robieniu tego, co uważałam za najlepsze dla siebie samej. Takie nowe pojęcie. 
 

Nazajutrz  zostałam  sama  przez  większość  popołudnia,  bo  każdy  był  zajęty 

własnymi  sprawami.  Było  tylko  kilka  e-maili  i  telefonów,  chociaż  Candace  zapewniła 
mnie, że będzie ich znacznie więcej, kiedy lato naprawdę się skończy i ludzie będą 
spędzać więcej czasu wewnątrz budynków. Więc dla mnie to był kolejny dzień czytania 
i próbowałam ułożyć się tak wygodnie jak  tylko mogłam na moim  łóżku,  mimo że to 
stawało się coraz trudniejsze z uwagi na mój rozmiar. Nie było żadnego wiatru, by 
ochłodzić popołudniowe gorąco, a ja stawałam się senna z tego powodu. 
 

Nagle  temperatura  w  pokoju ostro  spadła,  powodując  gęsią skórkę  na  mojej 

skórze. Drzemałam, ale natychmiast otworzyłam oczy, przytomniejąc. Nie było w tym 
nic  naturalnego.  „Cholera”,  pomyślałam,  podnosząc  się.  Oto  jest  atak,  którego  się 
baliśmy. A ja byłam bezbronna, ponieważ nie spodziewałam się używania magii. Cóż, nie 
potrzebowałam narzędzi by użyć mojej magii szlachty. Jeżeli oni przynosili walkę do 
mnie, to nie było żadnej potrzeby, by pozostać ukrytą... 
 

- Volusian? - spytałam z niedowierzaniem. Czerwone oczy i małe, czarne ciało 

background image

zmaterializowały się w najciemniejszym kącie pokoju, który nie był całą ciemnością o 
tej porze dnia.  Z irytacją spojrzał na oświetlone promieniami  słońca okno. Byłam o 
jedno uderzenie serca od wezwania burzy w pokoju, więc natychmiast przerwałam to 
wezwanie. 
 

- Pani. - powiedział swoim niskim tonem. 

 

- Co ty tutaj robisz? - spytałam - Rozkazałam ci, żebyś nie przychodził do mnie! 

 

Nie powiedziałam mu również gdzie byłam, ale to nie miało znaczenia. Z jego 

więzami sługi, Volusian zawsze będzie w stanie mnie znaleźć. Pomyślałam jednak, że 
nie informowanie go będzie przydatne na wypadek, gdyby ktoś usiłował wydrzeć go 
spod mojej kontroli. Poleciłam mu również, by unikał Tamtego Świata, w nadziei na 
utrzymanie go z daleka od tych, którzy mogliby próbować się nim posłużyć. 
 

- Tak, pani. - zgodził się ze mną - Jeśli chodzi o mnie, to zapewniam cię, że 

wolałbym  trzymać  się  z  dala  od  ciebie  tak  długo,  jak  to  tylko  możliwe,  chyba  że 
przyszedłbym zakończyć twoje życie, rozrywając cię na strzępy. 
 

- Cóż, to jest bardzo pokrętne. - powiedziałam - A jednak jesteś tutaj. 

 

- Inni mnie zmusili, Pani. 

 

Prawie się odprężyłam, ale to znów postawiło mnie w stan alarmu. Wysyłając mój 

umysł, przetestowałam magiczne więzi, które trzymały go pod moją kontrolą, na wpół 
oczekując, że zniknęły. Ale nie, nadal byliśmy solidnie połączeni. 
 

-  Wszystko  w  porządku,  Pani.  Nadal  jestem  przez  ciebie  zniewolony.  - 

powiedział, domyślając się co właśnie robiłam. 
 

- Więc co, do cholery, zmusiło cię, by przychodzić do mnie? 

 

-  Przy  wystarczającej  ilości  magii,  nadal  jest  możliwe,  by  zmusić  mnie  do 

słuchania małych rozkazów, kiedy nadal jestem przywiązany do ciebie. - wyjaśnił. 
 

- To wymagałoby dużo magii. - powiedziałam. Rozkazywanie Volusianowi na pełen 

etat  było  wystarczająco  trudne,  a  przerwanie  tej  więzi  chociaż  na  chwilę  było 
jednakowo trudne - Nie przychodzi mi na myśl nikt ze szlachty, kto mógłby to zrobić. 

background image

 

- Jedna osoba nie dałaby rady. - powiedział Volusian - Król Dorian i Królowa 

Maiwenn pracowali razem, aby zmusić mnie, bym przyszedł do ciebie. 
 

Musiałam powtórzyć sobie jego słowa kilka razy, zanim w końcu uwierzyłam w 

nie - Dorian i Maiwenn? Pracowali razem? Oni nigdy by tego nie zrobili. Musiało ci się 
coś pomylić. 
 

Oczy Volusiana zwęziły się - Czy wyglądam na kogoś, kto się łatwo myli, Pani? 

 

- Nie... ale... to nie ma żadnego sensu...   

 

Och, pewnie. Dorian i Maiwenn byli niezmiernie potężni i nie wątpiłam, że razem 

mogliby  wysłać  do  mnie  Volusiana.  Wiedziałam  też,  że  każde  z  nich  miało  ważne 
powody, by to zrobić. Dorian nigdy nie zaaprobował mojego wyjazdu, a Maiwenn... no 
cóż, ona chciała mnie zabić. Jednak te powody nie pasowały do siebie wystarczająco, 
by wyjaśnić, dlaczego tych dwoje połączyło siły. 
 

- Co dokładnie oni rozkazali ci zrobić? 

 

- Przyjść do ciebie, Pani i powiedzieć, że mają dla ciebie wiadomość. Również 

przekazali mi wiadomość... 
 

-  Czy  oni  rozkazali  ci,  byś  przekazał  mi  dokładną  wiadomość?  -  wymagałam 

odpowiedzi. 
 

- Nie, tylko... 

 

-  Więc  nie  rób  tego.  -  powiedziałam  z  ulgą,  że  nie  musiałam  magicznie  im 

przeciwdziałać - To jest rozkaz. 
 

Twarz Volusiana pozostała typowo bez wyrazu - Moja pani jest nie ciekawa tego 

co mam do przekazania? 
 

- Nie. - skłamałam. Byłam strasznie ciekawa. Ale też nie chciałam ulec wpływowi 

czegoś, co tych dwoje miało mi do powiedzenia. Nie chciałam słyszeć błagania Doriana, 
żebym wróciła, bo nieważne jak dobre miałby intencje, to boję się, że bym mu uległa. 
Nie chciałam również odkryć jaką rolę w tym wszystkim odgrywała Maiwenn. Jeżeli 

background image

przekonała Doriana, by z nią pracował, to musiała sie nieźle nad tym nagimnastykować. 
Nie  bardzo  zresztą  w  to  wierzyłam.  Szczerze  mówiąc,  to  miałam  trudności  w 
wyobrażeniu sobie jak on kupuje jej tłumaczenia. 
 

Jakaś zaniepokojona część mnie zastanawiała się, czy może nie chodziło o mnie 

i o proroctwo. A co, jeżeli coś stało się Jasmine? W tym przypadku Dorian znalazłby 
sposób,  aby  powiedzieć  o  tym  Rolandowi  i  musiałam  wierzyć  w  to,  że  mój  ojczym 
dostarczyłby mi tę wiadomość. Przypuszczałam, że inną możliwością było to, że coś 
było nie tak z moimi ziemiami. Być może cierpiały one przez moją nieobecność bardziej 
niż sobie to uświadamiałam. Jednak, kiedy już dotknęłam tych nici, które łączyły nas 
nawet  przez  światy,  nie  czułam  niczego  szczególnie  ich  dotyczącego.  Nadal  byłam 
połączona z moimi królestwami i nie wyczuwałam żadnej zdesperowanej tęsknoty od 
nich, jaką czułam w przeszłości, kiedy zostawiałam je bez żadnego dozorcy. Szczerze 
mówiąc, to nie wyczułam zupełnie żadnej emocji płynącej z moich ziem. Jeżeli już, to 
wyczuwałam  lekkie  drętwienie  z  połączenia,  prawdopodobnie  z  powodu  mojej 
nieobecności. Mimo wszystko połączenie z nimi trzymało się mocno. 
 

- Nie. - powtórzyłam - Nie mogę. Nie mogę słyszeć co oni muszą mi powiedzieć. 

Mam tutaj coś dobrego. To jest dla mnie właściwe miejsce, w którym powinnam teraz 
być i nie mogę pozwolić czemukolwiek zrujnować tego właśnie teraz. 
 

- Według życzenia mojej pani. - odpowiedział Volusian - Masz więc może jakieś 

dalsze rozkazy dla mnie? 
 

- Tylko te same co wcześniej. Unikaj  Tamtego Świata i nie przychodź tutaj 

znów. Chyba że... - poczułam uderzenie inspiracji - Jeżeli oni spróbują ponownie cię 
wezwać,  przybądź  tutaj  natychmiast,  jeżeli  tylko  będziesz  do  tego  zdolny.  -  nie 
wiedziałam, czy Dorian i Maiwenn znów będą usiłowali to zrobić, ale wymagałoby to 
skomplikowanego  kompletu  czarów.  Jeżeli  Volusian  mógłby  dostać  się  najpierw  do 
mnie, mogłam prawdopodobnie wzmocnić nasze połączenie, by zapobiec wpływowi na 
niego kogoś innego - Przyjdź do mnie, jeżeli ktoś usiłuje cię wezwać, albo do czegoś 
zmusić. Rozumiesz? 
 

- Tak, Pani. 

 

- Teraz więc odejdź. 

 

Volusian zniknął, a temperatura w moim pokoju natychmiast wróciła do normy. 

background image

Nadal  nie  mogłam  powstrzymać  dreszczy.  Dorian  i  Maiwenn  nie  znaleźli  mnie, 
przynajmniej nie w dokładnym znaczeniu tego słowa, ale dotarli dużo bliżej, niż bym 
chciała. Wiedziałam, że odesłanie Volusiana było bardzo inteligentną rzeczą, ale znów 
dręczyło  mnie  pytanie:  „Dlaczego  tych  dwoje  pracowało  razem”?  W  jakiś  sposób 
dręczyło  mnie  to  jak  wizyta  Volusiana.  Czas  i  odległość  sprawiały,  że  zaczynałam 
tęsknić za Dorianem i trochę starych uczuć do niego zaczynało powracać. Myśl o tym, 
że grał w jakąś grę z Maiwenn sprawiła, że wszystkie moje dobre uczucia zaczynały się 
kruszyć. Czemu on to zrobił? 
 

Nieważne  jak  bardzo  próbowałam  zepchnąć  na  bok  te  swoje  uczucia,  była 

jeszcze  jedna  rzecz,  przez  którą  nie  mogłam  spać  w  nocy.  Lęk  na  myśl  o  ataku 
szlachty i tęsknota za moimi ziemiami w Tamtym Świecie budziły mnie sporadycznie. 
Spędziłam moje dni wyczerpana, więc musiałam dużo drzemać po południu, by nadrobić 
to,  co  traciłam  kiedy  reszta  świata  spała.  Jednej  nocy,  około  tygodnia  po  wizycie 
Volusiana, coś wyrwało mnie ze snu, chociaż nie mogłam za bardzo zrozumieć co to 
było. 
 

Leżałam w ciemności, cała spanikowana, rozciągając swoje zmysły, by sprawdzić 

co mnie obudziło. Wokoło nie było nic magicznego, ani niezwykłego. Czuwałam przez 
pewien  czas,  wsłuchując  i  czekając  na  coś,  ale  nadal  nic  nie  znalazłam.  W  końcu 
pozwoliłam sobie, by zacząć znów odpływać w sen, kiedy obudził mnie mały ból w mojej 
miednicy. To nie była najwygodniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam, ale 
to na pewno przykuła moją uwagę. Mięśnie brzucha i pleców również się zacisnęły, a ja 
wstrzymałam oddech, czekając, aż to minie. Po kilku sekundach udało mi się i moje 
ciało się odprężyło. 
 

Obróciłam  się  na  drugą  stronę,  w  tym  momencie  już  bardzo  przytomna.  Nie 

miałam żadnego zegara w moim pokoju i nie mogłam stwierdzić ile minęło czasu, ale 
znów poczułam, jak te same mięśnie napinają się i bolą, tylko nieznacznie intensywniej 
niż poprzednio. 
 

- Cholera. - powiedziałam na głos. 

 

Zeszłam z łóżka i włączyłam światło. Znalazłam jakieś spodenki ze sznurkiem do 

ściągania, które włożyłam z dużo za dużą koszulką, w której spałam. Idąc z trudem 
przez hol, pokonałam drogę do drzwi sypialni Candace i Charlesa, a potem zapukałam 
do  ich  drzwi.  Otworzyła  około  pięciu  sekund  później,  z  athame  w  jednej  ręce  i 
pistoletem w drugiej. 

background image

 

- Co się stało? - spytała natychmiast, spoglądając za mnie. 

 

- Nie jestem pewna... - powiedziałam - ...ale myślę, że mogę rodzić. 

 

- Odeszły ci wody? Masz skurcze częściej niż co pięć minut? - zanim mogłabym 

jej odpowiedzieć, obróciła się i wrzasnęła - Charles, obudź się! Tak jak ćwiczyliśmy! 
 

Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że oni naprawdę to ćwiczyli. Cieszyłam się, że 

ktoś o tym pomyślał, ponieważ ja to zaniedbałam. Większość co wiedziałam o porodzie 
pochodziła z TV, gdzie ludzie zagotowaliby wodę i przygotowaliby bandaże z ubrania. 
Byłam  dość  pewna,  że  nowoczesna  medycyna  była  bardziej  rozwinięta,  ale  nie 
kłopotałam się tym, by wziąć udział w jakiś zajęciach. Zbyt dużo się działo, a poza tym 
myślałam,  że  mogłabym  zawsze  zrobić  to  „później”.  Ciągle  sobie  powtarzałam,  że 
miałam na to mnóstwo czasu. Faktycznie , to był problem. 
 

- Jest za wcześnie. - powiedziałam z tylnego siedzenia samochodu Reeds’ów. 

Candace  wzięła  na  siebie  ciężar  prowadzenia  samochodu,  ponieważ  była  pewna,  że 
Charles jechałby „przestrzegając ograniczeń prędkości”. On sam jechał na miejscu 
pasażera, trzymając torbę, którą dawno temu spakowali dla mnie - To musi być coś 
innego.  Jestem  tylko...  w  dwudziestym  dziewiątym  tygodniu?  Zostało  jeszcze 
jedenaście. 
 

-  Bliźnięta  zwykle  rodzą  się  za  wcześnie.  -  powiedziała  Candace  rzeczowym 

tonem, który sprawił iż myślałam, że dużo czytała na ten temat. 
 

-  Ale  dlaczego  moje?  -  sprzeczałam  się,  rozpoznając,  że  brzmiałam  jak 

rozdrażnione  dziecko  -  Zrobiłam  wszystko  dobrze.  Lekarze  zawsze  mówili,  że 
wszystko ze mną w porządku. 
 

- Czasami natura ma własne pomysły. - powiedział Charles w ten swój delikatny 

sposób. 
 

Naprawdę  tak  było.  Kiedy  zostałam  przyjęta  do  szpitala,  wezwana  do  mnie 

położniczka początkowo była przekonana, że mogliby być w stanie zatrzymać poród i 
przedłużać ciążę, chociaż moje skurcze przybrały w częstotliwości i intensywności. 
Jej słowa uspokoiły mnie, chociaż wspomniała też coś o przyszłości i „odpoczynku w 
łóżku”,  co  mnie  zaniepokoiło.  Jednak  ten  spanikowany  głos  wewnątrz  mnie  ciągle 

background image

powtarzał  „za  wcześnie,  za  wcześnie”!  Jeżeli  moglibyśmy  to  opóźnić,  musiałabym 
pozostawać  nieruchomo  w  jednym  miejscu.  Oczywiście  powody  zdrowotne  były 
kluczowe, ale był też ten prosty fakt... no cóż, że nie byłam przygotowana jeszcze na 
to co miało nadejść. 
 

Gdy byłam w pokoju, a lekarka była w stanie zbadać mnie dokładniej, jej opinia 

uległa zmianie - Obawiam się, że dzieci się urodzą, czy jesteś już gotowa czy nie. - 
powiedziała do mnie z poważną miną - Nie znam twojego planu porodu, ale będziemy 
musieli zrobić awaryjną cesarkę. Dzieci nie są obrócone we właściwy sposób. To dość 
typowe, gdy bliźnięta rodzą się tak wcześnie. 
 

Czy ona żartuje? Nie miałam żadnego planu, nie mówiąc o tym w sprawie porodu. 

Mój  doktor  w  Ohio  też  wspominał,  że  cesarka  była  dość  częsta  przy  bliźniętach. 
Podziwiam  efektywność  procedury,  ale  nie  byłam  zbyt  zadowolona  na  myśl  o  byciu 
rozcinanym. Jednak, czy to właśnie nie dokładnie dlatego zdecydowałam się rodzić w 
ludzkim  świecie?  Chciałam  być  w  rękach  nowoczesnej  medycyny  i  to  było  tak 
nowoczesne jak tylko mogło być. 
 

- W porządku. - powiedziałam śmiało. Nie, żebym miała wybór - Zróbmy to, co 

musimy. 
 

Sprawy potoczyły się szybko. W jakiś sposób to było dobre. To dało mi trochę 

czasu, aby się martwić, bo ktoś ciągle dawał mi instrukcje, lub robił coś dla mnie. Na 
szybko  zostałam  zabrana  na  salę  operacyjną  z  Candace  będącą  przy  moim  boku. 
Anestezjolog  wbił  coś  w  mój  kręgosłup  i  w  ten  sposób  całe  czucie  pod  moją  talią 
zniknęło. To było co najmniej dziwne, ale byłam zadowolona, że byłam wolna od bólu 
moich skurczów. 
 

Kiedykolwiek myślałam o chirurgii, nie myślałam o niczym  innym, poza byciem 

uśpionym  i  później  obudzonym,  więc  chociaż  wiedziałam,  że  ta  przeciwbólowa 
rdzeniowa metoda była lepsza, jakaś część mojego mózgu mówiła mi, że to nie było 
naturalne, by być przytomną, kiedy ludzie cię operowali. Medyczny sztab wzniósł małą 
zasłonę ponad moją talią, żebyśmy razem z Candace nie widziały co tam robili. Mogłam 
to  czuć,  jednak  nie  czułam  żadnego  bólu.  Był  tylko  nacisk  noża  na  mojej  skórze  i 
mięśniach. Skrzywiłam się. 
 

- Wszystko w porządku? - spytała mnie zmartwiona Candace - Czy to boli? 

 

background image

- Nie. - zapewniłam ją, próbując przybrać odwagę na twarz - To jest tylko... 

dziwne. 
 

Mogłam spokojnie zając się myśleniem o potworach bijących mnie i rzucających 

mną dookoła, niż o tnącym mnie chirurgu. Zastanawiałam się, czy było tak dlatego, że 
tyle czasu żyłam pośród szlachty, czy taka była po prostu moja natura, by nie czuć się 
bezradną w rękach innych osób. 
 

Pomiędzy cięciami, a odrętwieniem, ciężko było stwierdzić, co oni tam robili, 

zostałam  więc  zaskoczona,  kiedy  pielęgniarka  powiedziała  do  mnie  -  To  jest 
dziewczynka. 
 

Podniosła wijące się dziecko, by pozwolić mi na szybkie spojrzenie na nią, a ja 

poczułam większe zawroty głowy, niż mógłby to sprawić jakikolwiek narkotyk. 
 

Dziewczynka.  Moja  córka.  Wszystko  co  zrobiłam  przez  te  ostatnie  siedem 

miesięcy, zrobiłam to dla obu moich bliźniąt, ale to ona była siłą, która początkowo 
zachęciła mnie do działania. Kiyo rzucał mi argument za argumentem o tym, jakim to 
jej brat będzie strasznym stworzeniem, któremu nie możemy pozwolić żyć, jednak 
byłam niezdolna, by ją poświęcić gdzieś po drodze. A teraz... była tutaj. Czułam, jakby 
minęły lata, odkąd widziałam ją po raz pierwszy na USG. 
 

Nie  miałam  czasu  na  dalsze  rozmyślania  filozoficzne,  ponieważ  ją  gdzieś 

zabrali. Jej brat przyszedł na świat wkrótce po niej i został przedstawiony mi w ten 
sam szybki sposób. 
 

Wydał z siebie mały, godny pożałowania krzyk, a ja próbowałam przypomnieć 

sobie, czy dziewczynka zapłakała czy też nie. Wszystko zdarzyło się tak szybko. Znów 
rzuciłam  mu  tylko  krótkie  spojrzenie,  zanim  został  zabrany  z  tłumaczeniem 
konieczności  „tlenu”  i  „intensywnej  terapii”.  W  tej  chwili  nie  widziałam  jakiegoś 
zdobywcy światów. Widziałam tylko bardzo, bardzo małe dziecko, które wydawało się 
zaskoczone i smutne, że musi stanąć twarzą w twarz wobec tego, co świat miał dla 
niego w zapasie. 
 

Wiedziałam jak się czuł. 

 

Nawet  po  najbardziej  intensywnej  części  porodu,  było  jeszcze  dużo  do 

zrobienia. Musiałam urodzić łożysko, potem w planach było szycie i czyszczenie. Moje 

background image

nacięcie zostało zszyte i nie mogłam nawet wyobrazić sobie próby wyjaśnienia tego 
szlachcie. Cały proces wydawał się zbyt szybki i bardzo sprawnie wykonany. Candace 
pozostawała tak blisko mnie, jak jej tylko na to pozwolono przez cały ten czas, w końcu 
wracając do mojego boku. Ścisnęła ręce razem, a jej twarz lśniła. 
 

- Widziałaś ich? - spytała ze zdumieniem - Och, Eugenie. Oni są tacy piękni. 

 

Uświadomiłam  sobie,  że  rzeczywiście  byli.  Widziałam  ich  w  przelocie,  ale  te 

obrazy zostały  na trwałe wyryte  w mojej pamięci. Chciałam znów ich zobaczyć  jak 
najwcześniej. Zostałam zmuszona, by zaczekać, podczas gdy personel robił wszystko 
co mógł dla nich, ponieważ niemowlęta wymagają intensywnej terapii. Ich badania były 
już prowadzone, a ja nie mogłam nic zrobić, tylko czekać cierpliwie, aż położna znów 
wróciła do mnie. 
 

- Każde waży prawie trzy funty.... - powiedziała - ...co jest fantastyczne. Dzieci 

urodzone w dwudziestym dziewiątym tygodniu są zdecydowanie zdolne do życia, ale 
zawsze  jest  lepiej,  gdy  ważą  więcej  niż  oni.  -  to  pewnie  kuchnia  Candace  i  plan 
żywieniowy  tak  podziałały,  jak  przypuszczam  -  Ich  płuca  nie  są  jeszcze  w  pełni 
rozwinięte tak jak powinny być, co jest oczywiste, ale jesteśmy w stanie pomóc im w 
oddychaniu. Ogólnie rzecz biorąc są w  bardzo dobrym stanie. Będą musiały zostać 
trochę w szpitalu, ale jestem naprawdę zadowolona z ich rokowań. 
 

Po odrobinie większej ilości tej medycznej rozmowy, w końcu pozwolili mi pójść 

do  bliźniaków.  Szarpnęło  mną  na  dół,  co  wydawało  mi  się  przesadą,  ale  pielęgniarki 
zapewniły  mnie,  że  zrozumiem  wszystko,  gdy  przestaną  już  działać  podane  mi  leki 
przeciwbólowe.  Candace  i  Charles  towarzyszyli  mi  w  podróży.  On  coś  powiedział  o 
zadzwonieniu do Evana, ale nie poświęciłam temu zbyt wiele uwagi. Myślałam tylko, że 
pielęgniarka musi jak najszybciej wpuścić mnie na intensywną terapię. Kiedy już tam 
dotarliśmy, nie zostałam w pełni przygotowana na to, co tam zobaczyłam. 
 

Moje  bliźnięta  leżały  tam,  każde  w  swoim  własnym  szklanym  zamkniętym 

łóżeczku. Nie leżeli jednak w pustym pojemniku. Każdy z bliźniaków został połączony 
rurkami służącymi do karmienia i wentylacji z maszynami. To wszystko wydawało się 
zbyt duże i zbyt przerażające dla takich małych ludzi. Coś stanęło mi w gardle. 
 

- Nie wiedziałam, że będzie tu tak dużo... rzeczy. - zdołałam powiedzieć. 

 

Pielęgniarka miała współczujący wyraz na twarzy. Dokładnie taki, jaki chciałbyś 

background image

widzieć u kogoś w tej pracy - Wiem, że maszyny straszą, ale nie skupiaj się na nich. 
Skup się na tym co robią. Pomagają upewnić się, że dzieci będą zarówno zdrowe jak i 
silne, dzięki czemu szybko będą mogły pójść z tobą do domu. 
 

Słabo  kiwnęłam  głową  i  szybko  przesunęłam  dłonią  po  moich  oczach.  Czy 

naprawdę obawiałam się tej dwójki? I jak ktoś mógłby chcieć ich skrzywdzić? Byli 
tacy maleńcy jak małe lalki i wyglądali tak strasznie bezradnie. Czułam się temu tak 
winna, że chciałabym coś zrobić, by opóźnić ich narodziny. A może powinnam teraz coś 
zrobić? Byłam przecież ich matką. Czy nie moją pracą było chronienie ich? Sądziłam, 
dotychczas, że tak, ale teraz to było poza moim zasięgiem. 
 

Nie wyglądali jak puszyste dzieci aniołki w TV. Ich kończyny były takie kruche. 

Ich  rączki i stópki przypomniały mi  lalki. Ich skóra była różowa i plamista,  jednak 
mogłam już stwierdzić, że to ja byłam rodzicem, do którego byli podobni. Mieli mój 
kolor skóry. Nie zauważyłam, by odziedziczyli jakiekolwiek cechy ciała Kiyo. To było 
małe błogosławieństwo. 
 

- Jak ich nazwiesz? - spytał Charles. 

 

W przeciwieństwie do wszystkiego innego, na to miałam odpowiedź. Dłużące się 

mi  dni,  dały  mi  dużo  czasu,  aby  zastanowić  się  nad  imionami  dla  nich.  Byłoby  miło 
powiedzieć, że wybierałam między naprawdę  symbolicznymi imionami, albo imionami 
wielkich  ludzi,  którzy  wywarli  jakiś  wpływ  na  moje  życie,  ale  nie.  Było  to  o  wiele 
prostsze. Po prostu dałam im imiona, które lubiłam. Zwykłe imiona. Takie imiona, które 
nie kształtowały człowieka. 
 

- Ivy i Isaac. - powiedziałam. Byłam fanem aliteracji. 

 

Candace  i  Charles  wydawali  się  być  zadowoleni  z  mojego  wyboru.  Raz 

usłyszałam, jak mówiła „teraz ludzie śmiesznie nazywają swoje dzieci”, więc myślę iż 
odetchnęła z ulgą, że nie wymyśliłam dla nich jakiejś dziwnej potworności. 
 

-  Żyjemy  w  niesamowitych  czasach.  -  powiedziała,  patrząc  w  dół  na  Ivy  - 

Wyobraź sobie te maleństwo sto lat temu. Co by się stało potem? 
 

Myślałam, co by się zdarzyło, gdyby urodzili się w Tamtym Świecie? Musiałam 

założyć, że również przyszli by na świat zbyt wcześnie, w pozycji nieodpowiedniej do 
naturalnych  narodzin.  Dorian  wydawał  się  być  pewnym  magii  jego  uzdrowicieli,  by 

background image

poradzili sobie ze wszystkim, ale ja nie byłam tego taka pewna, zwłaszcza biorąc pod 
uwagę bilans urodzeń niemowląt wśród szlachty. Nie mogłam uwierzyć, że cokolwiek, 
co Tamten Świat mógłby zaoferować, równało by się trosce bliźniaków, którą dostają 
tu i teraz. I wiedziałam w tym momencie, że wszystko od czego odwróciłam się plecami 
w Tamtym Świecie, radząc sobie z nudą i trzymając się z daleka od magii... było tego 
warte. 
 

Przyglądałam  się  moim  dzieciom  i  nagle  westchnęłam  ze  szczęścia  - 

Przebywamy dokładnie tam, gdzie powinniśmy być. 
 

 

background image

ROZDZIAŁ 10 

 

 

Następne kilka tygodni było nierzeczywiste, a ja pierwszy raz od przyjazdu do 

Alabamy nie niepokoiłam się już o Tamten Świat, albo o wypełnienie sobie czasu. Isaac 
i Ivy pochłaniali całe moje życie. 
 

Nie żebym mogła zbyt dużo dla nich zrobić. Byli w rękach lekarzy i pielęgniarek 

na  oddziale  intensywnej  terapii.  Początkowo  byłam  w  stanie  ściągnąć  sobie  trochę 
pokarmu, żeby byli nim karmieni. Czułam się trochę dziwnie używając laktatora, ale 
warto było czuć, iż przyczyniam się do czegoś. Z czasem stało się jasne, że byłam 
jedną  z  tych  kobiet,  która  po  prostu  nie  może  produkować  zbyt  dużo  mleka,  a  ja 
zastanawiałam się, czy było to wynikiem mojego dziedzictwa pół-szlachty, ponieważ 
ich kobiety często mają podobne problemy. Nie zważając na to, po dwóch tygodniach 
zaprzestałam prób, a bliźnięta przeszły na inną dietę. Niektóre pielęgniarki próbowały 
uspokoić mnie, że najlepsze przeciwciała zaczęły działać podczas pierwszych dni i że 
wykonałam dobrą robotę dając im co mogłam. Wiedziałam, że bieżące trendy zalecają 
karmienie piersią dużo dłużej, co sprawiło, że poczułam się nieciekawie. 
 

Od  tego  czasu  mój  wkład  w  pomoc  dla  nich  po  prostu  stał  się  częstymi, 

codziennymi wizytami. Obserwowałam moje dzieci i maszyny, które podtrzymywały je 
przy życiu, cicho licząc ich każdy oddech i uderzenia serca. Lubiłam myśleć, że Isaac i 
Ivy mogą wyczuć moją obecność nawet z wewnątrz ich inkubatorów. Być może to było 
tylko pobożne życzenia, ale przynajmniej dawały mi jakąś nadzieję. Rzadko byłam u 
nich sama podczas moich  wizyt. Przeważnie jedno z Reeds’ów było  tam  ze mną, co 
dodawało mi otuchy. 
 

Prawdopodobnie była to jedna z najbardziej stresujących chwil w moim życiu, 

na  szczęście  małymi,  dręczącymi  krokami  następował  postęp.  Rokowania  bliźniaków 
pozostały dobre i jakiś czas później wolno mi było dotykać ich wewnątrz inkubatorów. 
Pierwszy raz, kiedy zrobiłam to, głaszcząc rączkę Ivy, to było jakby cud ujawniał się 
przed mną.  Byłam  pewna,  że  nigdy  wcześniej  nie  dotykałam  niczego  tak  miękkiego. 
Minął  już  prawie  miesiąc  jak  Isaac  i  Ivy  leżały  w  inkubatorach,  gdy  zostałam 
poinformowana, że muszą tu pozostać przez jeszcze tylko jeden, opierając się o ich 
postępy w rozwoju. Ledwie usłyszałam tę ostatnią wiadomość, ponieważ nastąpiła po 
dwóch  dobrych.  Doktorzy  byli  zdania,  że  wkrótce  również  zostaną  odłączone 

background image

respiratory, co oznaczało, że bliźnięta będą w wystarczająco dobrym stanie, żebym 
mogła je potrzymać. 
 

-  Nie  mogę  sobie  nawet  tego  wyobrazić.  -  powiedziałam  do  Evana,  gdy  ten 

odwoził mnie do domu tego wieczora - Od chwili gdy się urodziły, były tylko kruchymi, 
nierealnymi  małymi  rzeczami...  więc  być  w  stanie  potrzymać  ich...  -  westchnęłam  i 
oparłam głowę na podgłówku - Nie mogę się tego doczekać. 
 

Posłał mi szybki uśmiech na moje słowa - Mam nadzieję, że pozwolisz reszcie z 

nas też to zrobić. - oddałam mu uśmiech, gdy to powiedział. Na początku pomyślałam, 
że  jego  wizyty  były  po  prostu  uprzejmością  skierowaną  w  moją  stronę.  Wkrótce, 
zrozumiałam, że przychodził oglądać bliźnięta tak samo często jak jego ciocia i wujek. 
Przyglądał się im ze zdumieniem, a jego oczy świeciły, gdy pozwolił sobie zatracić się w 
swoich myślach. 
 

-  Cóż,  jest  ich  jednak  dwoje.  -  zażartowałam  -  Problemem  mógłby  być  brak 

wystarczającej ilości rąk by ich potrzymać. 
 

- Nie w tej rodzinie. - powiedział, chichocząc - Będziesz musiała nas odganiać. 

 

Dotarliśmy do domu Candace i Charlesa, a ja czułam się jakbym płynęła dziesięć 

stóp nad ziemią. Mój nastrój był lepszy niż jakiś czas temu, a mój stan fizyczny był 
jednakowo dobry. Spędzenie tak wiele czasu na siedzeniu i czekaniu dało mi szansę, by 
wyleczyć większość skutków ubocznych chirurgii. Moje szwy zostały usunięte wieki 
temu i nawet znów z przyzwyczajenia zaczęłam brać leki antykoncepcyjne, chociaż 
seks był ostatnią rzeczą o jakiej bym teraz myślała. Wyczekiwanie i bezczynność były 
prawdopodobnie  jedyną  pozytywną  częścią  przebywania  bliźniaków  na  intensywnej 
terapii.  Nie  miałam  wątpliwości,  że  mając  ich,  wszystko  będzie  inne.  Czułam  się 
dziwnie wiedząc, że opuściły moje ciało na długo przed czasem. 
 

- Wygląda jak gość. - powiedział Evan, gasząc samochód. 

 

Podążyłam za jego spojrzeniem. Zostałam tak pochłonięta przez moją własną 

radość, że nawet nie zauważyłam, że na wjeździe zaparkował dziwny samochód. Nie 
rozpoznałam  go,  chociaż  zauważyłam  na  nim  naklejkę  wypożyczalni.  Nie  byłam 
szczególnie  zaniepokojona,  ponieważ  klienci  Candace  niekiedy  przychodzili  do  niej 
osobiście. Plus był taki, że jeżeli było jakieś niebezpieczeństwo, to wiedziałam, że ona 
zadzwoniłaby i ostrzegła nas. 

background image

 

Gdy weszliśmy do środka, mogłam usłyszeć głosy z kuchni. Praktycznie wbiegłam 

sprintem do domu, pragnąć podzielić się dobrą wiadomością z Candace i Charlesem. 
Jak  powiedział  Evan,  nie  miałam  wątpliwości,  że  będą  ustawiali  się  w  rzędzie,  by 
potrzymać  bliźnięta. Kiedy  weszłam  do  kuchni  i  zobaczyłam,  kto  tam  był,  nagle  się 
zatrzymałam. Moje szczęśliwe słowa zatrzymały się w moich ustach, ale kilka sekund 
później nowa radość narosła się we mnie. 
 

- Roland! 

 

Pośpieszyłam do jego rąk, a on schwycił mnie ciasno w swoje objęcia. Do tego 

momentu nie rozumiałam, jak bardzo za nim tęskniłam. Reeds’owie stali się dla mnie 
przybraną rodziną, ale nigdy nie zastąpiliby mi Rolanda i mojej mamy. Nie mając tych 
dwoje  obok  siebie  podczas  tej  części  mojego  życia,  czasami  czułam  się  dziwnie  i 
niewłaściwie. 
 

Kiedy  w  końcu  wypuścił  mnie,  widziałam,  że  jego  oczy  zostały  zwilżone 

emocjami. Dobrze cię widzieć. - powiedział szorstko - Tęskniliśmy za tobą. 
 

- Ja za tobą także. - powiedziałam, czując się bardzo radośnie. - I za mamą. 

 

Zapoznałam go z Evanem i wtedy wszyscy razem siedliśmy przy stole. Zdjęcia 

bliźniaków zostały na nim wszędzie porozrzucane. Intensywna terapia nie była żadnym 
czynnikiem  odstraszającym  dla  Candace,  która  przynosiła  ze  sobą  aparat  prawie 
każdego dnia. 
 

- Usłyszałem dobrą wiadomość. - rzekł Roland - Jestem z ciebie bardzo dumny. 

Oni są tacy piękni. 
 

- I dostaliśmy dzisiaj na ich temat pewną dobrą wiadomość. - jak mogłabym 

zapomnieć o moim wielkim niusie? Zgodnie z moim oczekiwaniem, Candace i Charles 
byli zachwyceni na myśl o trzymaniu Isaaca i Ivy - Musisz przyjść i ich zobaczyć. - 
dodałam do Rolanda - Moglibyśmy wrócić dzisiaj wieczorem. Albo rano. Na jak długo 
zostaniesz? 
 

Już w momencie, gdy pytanie opuściło moje wargi, coś zrozumiałam. Rolanda nie 

powinno tutaj być. To było nieulegającą wątpliwości częścią planu od jego rozpoczęcia. 
Roland mógł być śledzony i obojętnie jak bardzo za sobą tęskniliśmy, odległość była 

background image

najbezpieczniejszą  opcją.  Napotkałam  jego  wzrok  i  od  razu  mogłam  stwierdzić,  że 
wiedział na co właśnie wpadłam. 
 

- Nie jestem pewny. - powiedział niejasno - Ale zdecydowanie mam czas, by ich 

zobaczyć.  -  Jego  wymijająca  odpowiedź  nie  zaskoczyła  mnie.  Jego  obecność  musi 
znaczyć, że w Tamtym Świecia coś się działo i to nie był temat o którym moglibyśmy 
dyskutować  z  Reeds’ami.  Błysk  w  jego  oku  powiedział  mi,  że  porozmawiamy  o  tym 
później i szybko kiwnęłam głową na znak, że to zrozumiałam. 
 

Obiad oczywiście był obowiązkowy, a nasza rozmowa przy stole nim dotyczyła 

szczęśliwszych  tematów,  takich  jak  bliźniaki  i  gotowanie  Candace.  Nie  mogłam  się 
nacieszyć  mówieniem  o  Isaacu  i  Ivy,  ale  w  tym  samym  czasie  dręczące  uczucie 
przygasiło nieco mojej radości. Będący tutaj Roland nie mógł być dobrą rzeczą. 
 

Nasza  szansa,  żeby  w  końcu  porozmawiać  nadeszła  później,  kiedy  Evan  już 

wyszedł, a Candace i Charles usiedli, by obejrzeć wieczorne wiadomości. Poszłam z 
Rolandem na spacer dookoła ogromnej własności Reeds’ów, upewniając się, że mieliśmy 
dla siebie dużo prywatności. 
 

- Co się dzieje? - spytałam - Cieszę się, że jesteś tutaj, nawet nie masz pojęcia 

jak bardzo, ale musi być bardzo ważny powód, dla którego zaryzykowałbyś, że ktoś z 
Tamtego Świata mógłby cię śledzić. 
 

Roland westchnął i zatrzymał się obok drzewa leszczyny. - O to właśnie chodzi. 

Nie ma żadnego ryzyka, ponieważ nikt cię już nie próbuje znaleźć. 
 

Gapiłam  się  na  niego  z  niedowierzaniem.  -  Co?  To  jest...  to  jest  niemożliwe. 

Oczywiście, że próbują. Królestwa były na skraju wojny z mojego powodu. 
 

-  Już  nie.  -  powiedział  -  Mają  ważniejsze  rzeczy,  o  które  muszą  się  teraz 

martwić. 
 

-  Większe  rzeczy  niż  proroctwo  mówiące,  że  mój  syn  będzie  prowadził  ich 

armie by zdobyć ten świat? 
 

- Jest to bardzo zdumiewające, ale tak. - zbierając myśli, spojrzał w górę na 

gwieździste niebo. - Myślę, że to wszystko zaczęło się... och, sam nie wiem... miesiąc 
albo być może półtora miesiąca temu. Wydaje się, że w Tamten Świat, lub raczej w 

background image

duże jego części uderzyła zaraza. 
 

-  Jakiego  rodzaju  zaraza?  -  spytałam.  Z  jakiegoś  powodu,  słowo  „zaraza” 

sprawiła, iż myślałam o jałowych polach i pladze szarańczy. 
 

- Zima. - powiedział otwarcie - Nieustająca zima. I to nie zwykła zima, tylko 

najgorsza jaką możesz sobie wyobrazić. To przyszło bez ostrzeżenia. Mocny śnieg i 
niskie  temperatury,  które  zabijają  ludzi  i  zbiory.  Nie  wierzyłem  w  to,  dopóki  nie 
zobaczyłem tego na własne oczy. 
 

- Które królestwa? - spytałam, marszcząc brwi. Większość ziem pozostawała w 

rozsądnej,  przyjemnej  strefie  klimatycznej,  jak  miedzy  innymi  królestwa  moje  i 
Doriana. Niektóre królestwa przechodziły przez cztery pory roku, ale oni robili ten 
sam rodzaj przygotowań co w ludzkim świecie, upewniając się, że mieli wystarczające 
zaopatrzenie na zimę. Królestwo Maiwenn było właśnie takie. 
 

Twarz  Rolanda  była  ponura.  -  Wszystkie.  Przynajmniej  większość  w  twoim 

sąsiedztwie twoich. Niektóre dalsze został oszczędzone, ale wszystkie, które znasz 
zostały zaatakowane. 
 

Ukryte znaczenie jego słów nie uderzyło we mnie natychmiast, a kiedy to się już 

stało, nie byłam pewna czy w to uwierzyłam - Nie mówisz... nie... nie moje królestwa. 
 

Jego odpowiedzią było tylko kiwnięcie głowy. 

 

- To jest niemożliwe. Mam na myśli, Kraina Cierni jest przecież pustynią! I poza 

tym,  wiedziałabym...  -  Jednak,  już  gdy  to  mówiłam,  zastanowiłam  się,  czy  to  było 
prawdą. Czy wiedziałabym o tym? Odsunęłam się od obu ziemi, zostawiając Jasmine, 
żeby się o nie troszczyła. Nie byłam już tak mocno z nimi połączona. Wszystko co 
miałam,  było  tym  mocnym  brzęczeniem,  które  mówiło  mi,  że  połączenie  z  moimi 
królestwami było na miejscu, ale zdałam sobie sprawę, że nie czułam się od jakiegoś 
czasu odrętwiała. Przypisałabym to dystansowi, albo opiece Jasmine - To nie jest z 
powodu Jasmine, prawda? Jakby ziemia jej nie przyjęła? 
 

- Nie zrozumiałaś co powiedziałem, Eugenie. Tak się dzieje wszędzie. U ciebie... 

u Doriana... wszędzie. 
 

- Dorian... 

background image

 

To było to. Pomimo słów Rolanda była jakaś część mnie, która nadal winiła moją 

nieobecność za zarazę w moich własnych ziemiach. Cierpienie innych królestw mogłoby 
zostać przypisane do słabych monarchów. Ale Dorian? Dorian był przecież silny. Jego 
połączenie z królestwem było solidne jak skała, a jego kontrola była absolutna. Jeśli 
istnieje jakiś monarcha, którego moc będzie chronić swój kraj przed niemożliwymi 
przeciwnościami, byłby to właśnie Dorian, a tuż za nim Maiwenn. 
 

-  O  mój  boże.  -  powiedziałam  -  Właśnie  tego  chcieli,  nieprawdaż?  Dorian  i 

Maiwenn  wezwali  Volusiana,  by  przyszedł  do  mnie  z  jakąś  wiadomością,  a  ja  go 
odesłałam. Myślałam, że to była sztuczka, ale nie była, prawda? Próbowali powiedzieć 
mi o tym. 
 

- Najprawdopodobniej. - zgodził się ze mną Roland - Nie słyszałem o tym. Dorian 

ostatnio skontaktował się ze mną tylko po to, aby przekonać mnie, bym przyszedł i 
zobaczył to osobiście. Wtedy błagał mnie, by dać ci znać co się stało. 
 

- Dorian nie błaga. - szepnęłam, nadal odurzona wiadomościami. 

 

Roland  wpatrywał  się  w  cień,  a  jego  twarz  przybrała zmartwiony  wyraz  - W 

innym przypadku nie przekazałbym ci wieści stamtąd. Ludzie w krainach nie mogą żyć 
w temperaturach jakie tam teraz panują, a ci którzy przeżywają, nie mają żadnego 
jedzenia.  Wiesz  co  sądzę  o  szlachcie...  ale  kiedy  zobaczyłem  co  się  tam  dzieje... 
śmierć i choroby... cóż... nie wiem, Eugenie. Nie lubię ich, ale nikt nie zasłużył sobie na 
takie cierpienie. Nawet szlachta. 
 

Opadłam na trawę, głównie z tego powodu, że czułam się wyczerpana, bardziej 

psychicznie niż fizycznie. Moje ziemie. Moje królestwa cierpiały. Cierpiały przez długi 
czas...  a  ja  o  tym  nie  wiedziałam.  Być  może  mogłabym  zostawić  za  sobą  politykę 
Tamtego  Świata.  Być  może  mogłabym  nawet  zostawić  za  sobą  moich  wrogów.  Ale 
ziemia była częścią mnie. Byłam za nią odpowiedzialna i ją zawiodłam. 
 

- Nie wiem co mogę zrobić. - powiedziałam - Nawet, jeśli wrócę... Mam na myśli, 

że jeżeli Dorian i Maiwenn nie wyszli z jakimiś pomysłami, to nie jestem pewna czy 
mogłabym zrobić coś lepszego. 
 

- Oni wspomnieli coś o połączeniu sił, by spróbować rozbić czar... Jednak, nie 

poszedłbym na to. - ton Rolanda przekazał mi, że nawet jeśli jest mu żal szlachty z 

background image

powodu ich cierpienia, to ich magia była nadal czymś z czego nie miał żadnego pożytku 
- Dorian też ma jakieś pomysły co do tego, kto jest za to odpowiedzialny. 
 

Oczywiście, że ma pomysły. Nawet, jeśli jego własne magiczne próby okazały się 

bezskuteczne, Dorian nie siedziałby bezczynnie. Spróbowałby rozwiązać tę tajemnicę. 
Moja znajomość sytuacji była ograniczona, ale próbowałam dojść, w jaki sposób mógł 
myśleć.  Wróciłam  do  jednego  z  komentarzy  Rolanda  o  tym,  iż  niektóre  oddalone 
królestwa nie zostały dotknięte zarazą. 
 

- W kogo nie uderzyła zaraza? - spytałam - Powiedziałeś, że jest kilka królestw. 

 

-  Jednym  z  nich  jest  kraina  cisów.  -  powiedział  Roland,  wyglądając  na 

zaskoczonego moim pytaniem - Dorian myśli, że to właśnie oni... 
 

- Są odpowiedzialni? - domyśliłam się. 

 

- Skąd to wiesz? 

 

-  Ponieważ  chociaż  bardzo  nienawidzę  się  przyznawać  do  tego,  to  wiem  jak 

Dorian myśli. Jeżeli jakieś krainy zostały dotknięte zarazą, a inne nie, przyjrzałabym 
się tym drugim. 
 

- Właśnie to powiedział Dorian. - Roland nie wyglądał na zadowolonego z powodu 

tego,  że mogłabym  „myśleć jak Dorian”,  a ja mogłam zdecydowanie zrozumieć jego 
konsternację - Ale to nie wszystko. Najwyraźniej gromadzą oni całkiem duże zapasy 
jedzenia. Ich ziemie nadal są urodzajne i produkują żywność, a oni nie mają żadnych 
skrupułów aby sprzedawać ją krainom dotkniętym zarazą po bardzo, ale to bardzo 
wysokich cenach. 
 

Osłupiałam - To jest straszne. 

 

Roland  wzruszył  ramionami  -  Kilkoro  monarchów  jest  skłonnych,  by  zapłacić, 

żeby nie widzieć, jak ich ludzie cierpią. I to jest lepsze niż alternatywa... 
 

Spojrzałam na niego gwałtownie, słysząc złowieszczy ton w jego głosie - Jaka 

alternatywa? 
 

- Kradzież. 

background image

 

-  Z  krainy  cisów?  -  zdecydowanie  nie  popierałam  kradzieży,  ale  nie  byłam 

zaskoczona,  że  Roland  tak  czy  inaczej  troszczył  się  o  szlachtę  okradającą  siebie 
nawzajem.   
 

- Nie. - powiedział - Od ludzi. Są tacy wśród szlachty, którzy atakują nasz świat 

dla jedzenia i zapasów. 
 

Otworzyłam  buzię,  niezdolna,  by  mu  coś  odpowiedzieć.  Wiedziałam,  że  nie 

należy ponownie mówić „to niemożliwe”, ale wciąż trudno było mi w to uwierzyć - Jeśli 
ktoś używał żywiołów, żeby kraść żywność, myślę, że bym to zauważyła. Oni nie są zbyt 
subtelni i jest tylko garść szlachty, którzy mogą przejść w swojej prawdziwej formie 
do tego świata - Dorian był jednym z nich, ufałam mu całkowicie w tym względzie i 
wiedziałam, że on nigdy by się do tego nie posunął. 
 

- Jest parę osób, którzy tak robią. - powiedział Roland - Jednym z nich jest 

chłopiec...  ten,  którego  widziałem  w  krainie  jarzębin.  Ten,  którego  siostra  została 
zaatakowana. Znasz go, prawda? 
 

Skoczyłam na równe nogi. - Pagiel? Nie. To niemożliwe. On by nie...  - jednak 

musiałam to przemyśleć. Pagiel był zdecydowanie w stanie przejść do naszego świata w 
swojej  prawdziwej  formie.  Chociaż  wiedziałam,  że  w  głębi  serca  był  dobry,  to 
wiedziałam  też,  że  miał  dziką  duszę,  w  kwestii  robienia  rzeczy,  w  które  wierzył. 
Wyraził się jasno, że zarówno w mojej obronie jak i jego siostry,  nie dba o żadne 
niebezpieczeństwa,  jeśli  robi  coś  co  uznaje  za  właściwe.  Więc  jeśli  zaszedłby 
jakikolwiek  powód,  który  wywołałaby  jego  szlachetne  impulsy,  czy  nie  byłoby  to 
właśnie nakarmienie jego głodujących ludzi? 
 

Tak, Pagiel jako Robin Hood Tamtego Świata był bardzo prawdopodobny. Z jego 

umiejętnością kontroli powietrza byłby też strasznym... 
 

- O boże. - powiedziałam. Przypomniałam sobie tą dziwną wiadomość o włamaniu 

w  Tucson  -  Widziałam  w  telewizji  coś  o  sklepie  spożywczym  w  Tucson.  To  był  on, 
prawda? 
 

- Tak. - powiedział Roland - Z paroma kumplami. Jedyną dobrą rzeczą w tym 

wszystkim jest to, że są wystarczająco szybcy i skuteczni. Większość ludzie nie wie 
co widzą, kiedy to następuje, więc tylko dlatego nie było jak na razie jakiejś masowej 

background image

histerii i opowieści o najeździe siły nadprzyrodzonej... ale to tylko kwestia czasu. I 
właśnie tu zaczyna się problem... 
 

Przerwałam swoje rozmyślania i skoncentrowałam się na nim. Jego rysy twarzy 

były ostre... i malował się na niej smutek - O co chodzi? 
 

- Czy wiesz, jak dla mnie trudne było przybycie do ciebie? Przysiągłem, że nic 

mnie tutaj nie ściągnie... bez względu na to, jak wielu z tych drani zapuka do moich 
drzwi, by wydobyć ze mnie informacje o miejscu twojego pobytu. - wzdrygnęłam się na 
myśl o tym, ilu mogło ich być - Byłem gotów do bezwzględnego trzymania się planu, bez 
względu  na  to,  jak  długo  potrzebne  będzie  chronienie  cię...  i  wtedy  stało  się  to 
wszystko. Nie przewidziałbym takiego rozwoju wypadków nawet za milion. 
 

-  Nie  sądzę,  by  ktokolwiek  mógł  to  zrobić.  -  powiedziałam  cicho.  Roland  był 

zwykle niewzruszony, więc ciężko było widzieć go tak bardzo zmartwionego. 
 

- Kiedy zobaczyłem przez co przechodzili ci ludzie... już to prawie sprawiło, że 

przyszedłem  do  ciebie.  A  potem  odkryłem  to,  co  robił  ten  chłopiec  i...  no  cóż,  to 
przypieczętowało moją decyzję. Nie możemy mu na to dalej pozwalać, Eugenie. Wiesz, 
że nie możemy. Jeżeli inni ze szlachty zrozumieją co robi i dojdą do wniosku, że oni 
również  mogą  przyjść  tutaj  i  brać  wszystko  co  tylko  zechcą,  to  możesz  sobie 
wyobrazić sobie chaos, który by nastąpił, gdyby to wyszło na jaw. To, co jest naprawdę 
straszne w tym wszystkim, to jest to, że na swój sposób rozumiem, dlaczego on to 
robi.  Jest  po  prostu  dzieckiem.  Widzi  problem  i  próbuje  go  naprawić.  Bóg  mi 
świadkiem, że być może zrobiłbym to samo na jego miejscu. 
 

Wtedy nagle przyszło mi do głowy, że Roland uległ emocjom i przybył do mnie 

nie tylko z powodu szlachty okradającej ludzi. Oczywiście, że to go zasmucało, ale nie 
było to prawdziwym powodem wstrząśnienia światopoglądu Rolanda. Spędził on całe 
swoje  życie  jako  przekraczający  granice  światów  szaman,  wyrzucając  stąd  tych, 
którzy nie należeli do naszego świata. Jego poglądy o szlachcie nigdy nie były dobre, a 
pogorszyły się jeszcze, gdy uratował moją matkę, a później dodatkowo zobaczył w jaki 
sposób  zostałam  uwikłana  w  magię.  Jednak  teraz,  przez  całą  tą  niesamowitą  serię 
zdarzeń,  wbrew  wszystkiemu  co  zawsze  sobie  powtarzał,  nagle  zaczął  widzieć 
szlachtę jako... ludzi. 
 

Radykalna zmiana poglądów mogła mieć katastrofalne skutki nawet dla młodego 

człowieka. Wiedziałam o tym coś z osobistego doświadczenia. 

background image

 

Przytuliłam go - Naprawdę wszystko w porządku. - powiedziałam, niezdolna, by 

przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek w moim życiu go pocieszałam - Zrobiłeś właściwą 
rzecz przychodząc z tym do mnie. Masz powód, by tak się czuć. Czuję to samo. To 
wszystko... jest straszne. 
 

Roland niezgrabnie poklepał mnie po plecach, przez co wiedziałam, że czuł się 

zakłopotany  ukazując  swoje  emocje.  Po  westchnięciu  cofnął  się  i  spojrzał  na  mnie 
zmęczonym  wzrokiem  -  Tak,  ale  co  z  tym  zrobimy?  Wiesz,  że  mogę  wygnać  tego 
chłopca.  Do  napaści  dochodzi  w  Tucson,  prawdopodobnie  z  powodu  bram.  Mógłbym 
łatwo wezwać kilku szamanów, by mi w tym pomogli. Myślę jednak, że trochę słownych 
argumentów przemówi mu do rozsądku. 
 
 

- Pewnie tak. - zgodziłam się z nim - Zwłaszcza, jeśli wyjdą one z moich ust. - nie 

byłoby przesady w wygnaniu Pagiela. Niestety, całą tą sprawę z przemówieniem mu do 
rozsądku było łatwiej powiedzieć niż zrobić - Muszę wrócić. 
 

- Eugenie... 

 

- Mogę to zrobić. - powiedziałam bardziej do siebie niż do Rolanda - Wiem, że 

będę ryzykować, ale warto podjąć ryzyko. Zwłaszcza teraz, kiedy nie jestem już w 
ciąży. Poza tym, rzecz w tym, że jeżeli stąd odejdę i pozwolę by ktoś mnie rozpoznał, 
znów...  -  o  to  chodziło,  ta  straszna  prawda,  która  rosła  we  mnie  od  kiedy  Roland 
powiedział mi o zarazie - Jeżeli wybiorę się do Tucson, mogłabym również wybrać się 
do Tamtego Świata. Zrobię jednorazowy wypad i od razu tu wracam. Jeżeli istnieje 
jakiś sposób, w którym mogę pomóc cofnąć zarazę i uratować moich ludzi, to muszę to 
zrobić.   
 

Patrząc na jego twarz widziałam, że on rozmyślał nad moimi słowami, ale nie był 

zbyt szczęśliwy ze swoich konkluzji - Oni naprawdę są rozproszeni. - powiedział - Twoi 
wrogowie. Prawdopodobnie zostawiliby cię w spokoju, jeżeli mogłabyś im pomóc. 
 

Pokiwałam głową -Wiem. Nie boję się o siebie. Martwię się o nich. 

 

- O bliźnięta. 

 

Znów pokiwałam głową. 

background image

 

Długo nie odpowiadał - Słuchaj, możemy zabrać cię stąd tak, by nikt z Tamtego 

Świata nie dowiedział się gdzie byłaś, co oznacza, że nie dowie się również gdzie są 
dzieci. Będą więc bezpieczne.   
 

- Wiem. - powiedziałam. 

 

- Więc o co... ? 

 

Coś w moim żołądku zabulgotało - Nie chcę ich zostawiać, bo nie będę w stanie   

brać ich na ręce, ani dostawać aktualnych powiadomień o ich stanie zdrowia. A jeżeli 
wybiorę się do Tamtego Świata to... cóż, sam dobrze wiesz jak tam sprawy stoją. Nie 
wiadomo na jak długo  tam  zostanę. - kiedy pierwszy raz  wybrałam się do Tamtego 
Świata,  zamierzałam  zrobić  w  nim  szybką  nocną  przejażdżkę,  a  zostałam  tam  do 
czasu, kiedy cały bałagan się skończył, a ja stałam się królową Krainy Cierni - Nie chcę 
przebywać z daleka od nich. Wiem, że to głupie. Prawdopodobnie nawet nie wiedzą, że 
tu jestem, ale nic na to nie poradzimy. Po prostu czuję się... 
 

-  Jak  typowa  matka.  -  powiedział.  Bardziej  uspokajająco  niż  na  pocieszenie 

objął mnie przy tym ręką. 
 

- Tak przypuszczam. - przyznałam - Nie myślałam, że to się wydarzy. Spędziłam 

tu wszystkie te miesiące bojąc się o nich, przestraszona tym co się działo z moim 
ciałem... a teraz gdy są już na świecie, to nie mogę wyobrazić sobie jak mogłam żyć bez 
nich.  Jak  powiedziałam,  to  jest  głupie...  zwłaszcza  jak  dotąd  zaledwie  mogłam  ich 
dotknąć. 
 

- To w ogóle nie jest głupie. - Roland przez chwilę był cichy - Wiesz, że nie 

musisz  się  tam  wybierać.  Nikt  nie  oczekuje,  byś  zatroszczyła  się  o  innych  w  tym 
bałaganie. 
 

-  A  jednak  to  zrobię.  To  są  moi  ludzie,  w  Tamtym  Świecie  i  w  Tucson.  Jak 

mogłabym  zignorować  ich  wszystkich,  a  potem  próbować  nauczyć  moje  dzieci  jak 
powinny  postępować?  Zawsze  pamiętałabym  o  tym,  że  wszystkich  opuściłam.  To 
oczywiście, że jeżeli szlachta zacznie regularne ataki na nasze świat, to mój sekret 
nie  będzie  wart  utrzymywania  go  w  tajemnicy.  -  roześmiałam  się,  ale  odnalazłam 
trochę humoru w całej tej sytuacji. Opierałam głowę na jego klatce piersiowej, jak 
wtedy, gdy byłam jeszcze mała - Muszę to zrobić. Isaac i Ivy będą bezpieczni. Nikt 

background image

nie  wie,  że  oni  tutaj  przebywają,  a  Candace  i  Charles  mają  wystarczająco  miłości 
nawet  dla  pięcioraczków.  Jeśli  bliźnięta  zostaną  wypisane  ze  szpitala  zanim  tutaj 
wrócę, to oni dobrze się nimi zaopiekują. Po prostu... 
 

- Co? - spytał delikatnie. 

 

Poczułam, jak w moich oczach zaczynają formować się łzy, mimo, że próbowałam 

je powstrzymać - Chciałabym tylko ich potrzymać na rękach, zanim wyjadę. 
 

- Możesz poczekać. - powiedział - Zaczekaj, aż będziesz mogła ich potrzymać i 

dopiero wtedy wybierzesz się do Tamtego Świata. 
 

Przez chwilę kusiło mnie, żeby właśnie tak zrobić. Nic na świecie nie wydawało 

się  ważniejsze  niż  trzymanie  syna  i  córki  w  swoich  ramionach.  Ale  im  dłużej  będę 
odkładała zajęcie się zarazą, tym więcej ludzi będzie cierpiało. Dodatkowo miałam to 
dziwne przeczucie, że jeżeli zaczekałabym z tym trochę dłużej, mogłabym właściwie 
nigdy stąd nie wyjechać. Moje życie tutaj było spokojne i wygodne, co oznaczało, że 
było dla mnie dobre. Było takie, jakiego go potrzebowałam. Było również takie, jakim 
cały czas potrzebowały go bliźnięta. Byłoby mi łatwo pozostać tutaj i wieść słodkie, 
nieskomplikowane życie z nimi i Reeds’ami. Mogłabym zagłębić się w tym życiu i nigdy 
nie oglądać się za siebie... 
 

- Nie. - powiedziałam - Im szybciej zajmę się sprawą tej zarazy, tym szybciej 

będę mogła wrócić do Isaaca i Ivy. 
 

Roland  trzymał  mnie  ciasno  w  swoich  ramionach  -  Bardzo  cię  przepraszam, 

Eugenie. Jestem z ciebie dumny, ale bardzo, ale to bardzo się o ciebie martwię. 
 

- Niepotrzebnie. - powiedziałam, delikatnie się od niego odsuwając - To jest 

właściwa rzecz do zrobienia. Ale zanim odejdziemy, jest jeszcze jedna rzecz, którą 
musimy zrobić. 
 

Posłał w moją stronę zaciekawione spojrzenie - Co to za rzecz? 

 

Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą - Chodź poznać swoje wnuki. 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 11 

 

 

Odejście było dużo trudniejsze niż początkowo przypuszczałam. I uwierzcie mi, 

spodziewałam się, iż będzie ciężko. 
 

Trudno było rozmawiać o poświęceniu z Rolandem, kiedy opuściłam Isaaca i Ivy, 

dręczona  przez  myśl  o  ratowaniu  Tamtego  Świata  i  powstrzymywaniu  Pagiela  od 
plądrowania w świecie ludzi. Rozmyślając nad tą decyzją w świetle dnia, okazało się, że 
była  ona  mało  istotna,  zwłaszcza  gdy  dotarłam  do  szpitala.  Nie  pomogło  też  to,  że 
sztab szpitala traktował mnie jakbym  zwariowała. Wiedziałam, że nie  byli w stanie 
wyobrazić  sobie  „nagłego  wypadku  rodzinnego”,  który  byłby  na  tyle  istotny,  by 
usprawiedliwić pozostawienie moich dzieci, z uwagi, że były zależnych od inkubatorów. 
Pielęgniarki nie powiedziały mi co prawda tego otwarcie, ale byłam pewna, iż widzę 
dezaprobatę w ich oczach. 
 

A może po prostu to wszystko sobie tylko wyobraziłam. 

 

Reeds’owie również byli zdumieni moją decyzją, ale mieli wystarczającą wiarę w 

Rolanda i we mnie, by uwierzyć, że jakakolwiek była przyczyna, która zmusiła mnie by 
wyjechać, musiała być naprawdę ważna. Znaczną część czasu przed swoim wyjazdem 
poświęciłam na wypełnianie papierów dotyczących tymczasowego przekazania opieki 
nad  dziećmi  Charles’owi  i  Candace  na  czas  mojej  nieobecności. Przypuszczałam,  że 
bliźnięta zostaną wypisane przed moim powrotem, więc Charles i Candace będą mogli 
zabrać  Isaaca  i  Ivy  do  domu.  Ilekroć  rozpoczynałam  rozmowę  o  pieniądzach,  aby 
pomóc pokryć koszty z jakimi wiązało się takie przedsięwzięcie, nikt nie chciał mnie 
słuchać. 
 

- Nonsens. - powiedziała Candace, gdy pewnego dnia jedliśmy lunch w szpitalnym 

barze samoobsługowym. Tylko napomknęłam o pomyśle, iż chcemy razem z Rolandem 
przeznaczyć pieniądze by kupić zapasy dla dzieci - Nie chcę o tym słyszeć. Co to jest 
kilka rzeczy dla dzieci tu i tam? To nie będzie absolutnie nic wielkiego. 
 

Mogłabym w to uwierzyć, gdybym nie odkryła książki „niezbędnik dla dziecka” 

leżącej w ich domu, z listą zakupów z odręcznym pismem Candace schowaną wewnątrz 
niej. Większość rzeczy miało obok dopisane „x 2”, co mnie nie uspokoiło. 

background image

 

- To jest za dużo. - sprzeczałam się - Nie możecie sobie pozwolić... 

 

-  Nie  masz  pojęcia  na  co  możemy,  a  na  co  nie  możemy  sobie  pozwolić.  - 

krzyknęła - Po prostu załatw to co musisz i wróć do nich. My się będziemy martwić o te 
maleństwa. Ty nie musisz. 
 

Nie było możliwe, bym się nie niepokoiła o nie. Nieważne jak często powtarzałam 

sobie, iż bliźnięta nie są bezpośrednio zagrożone, a po prostu muszą spędzić trochę 
czasu w inkubatorach, więc nie mogłam im pomóc, ale bałam się, że może doktor coś 
przeoczył.  Pomimo  tego,  iż  nigdy  nie  wątpiłam  w  miłość  i  oddanie  Reeds’ów, 
wyobraziłam  sobie  najgorsze  możliwe  scenariusze.  Candace  miała  niebezpieczną 
pracę. Co wtedy, jeżeli coś by się jej stało? Czy Charles byłby w stanie w pojedynkę 
zatroszczyć się o dzieci? Czy on i Evan musieliby zamieszkać razem, by opiekować się 
bliźniętami, jak w jakiejś kopniętej komedii? 
 

Te myśli wstrzymywały dzień mojego wyjazdu, aż pewnego popołudnia Roland 

zawołał  mnie  z  domowego  biura  Candace.  Sprawdzał  e-maile  na  jej  komputerze  i 
wskazał mi gestem, abym do niego podeszła - Spójrz na to. - powiedział, przełączając 
na stronę z wiadomościami. 
 

Nachyliłam się przez jego ramię i poczułam, jak moje serce zamiera - O Boże. - 

wymamrotałam. Historia była o grupie „chuliganów” którzy zaatakowali i obrabowali 
rolników na ulicach Phoenix, a dokonali tego na koniach. Zeznania świadków były tak 
samo pobieżne jak te w TV o kradzieży w Tucson, ale wiedziałam bez wątpienia, że 
napastnicy  pochodzili  z  Tamtego  Świata.  To  jak  wygląda  handel  u  rolników 
prawdopodobnie sprawiło, że rabunek był dla napastników względnie łatwy. Jedzenie 
było czyste i proste, a dostęp do niego był niezagrodzony - Chyba nie jechali konno z 
Tucson do Phoenix? 
 

- To mało prawdopodobne. - powiedział Roland, z westchnieniem opierając się z 

powrotem  na  krześle  -  Zwłaszcza  odkąd  ludzie  donoszą,  że  napastnicy  wydają  się 
znikać jak duchy. Wydaje mi się, że używają jakiejś nowej bramy. Znam ich parę na 
tym obszarze. 
 

Pokiwałam głową, próbując wirtualnie połączyć w moim umyśle mapy tego świata 

i Tamtego Świata - Jedna w Phoenix łączy się Krainą Wierzb. Jeżeli działania wojenne 
mają miejsce, to Maiwenn prawdopodobnie pozwoliłaby, aby Pagiel mógł jej używać. - 

background image

usiadłam  po  turecku  na  podłodze,  czując  małą  iskrę  dumy  z  tego,  jak  szybko 
odzyskiwałam  moją  elastyczność  -  Zastanawiam  się,  czy  powinniśmy  przyjść  z 
odsieczą, jeśli Tucson nie jest jedynym celem, czy niepokoić się, że Pagiel przez różne 
bramy robi napady w innych miastach. 
 

- Powinniśmy być zaniepokojeni, że te naloty są nadal w toku, kropka. Jeżeli 

nadal myślisz, że jesteś w stanie wyjechać, to prawdopodobnie powinniśmy zrobić to 
wkrótce. - jego ton był twardy, biznesowy, ale widziałam współczucie kryjące się w 
jego oczach. 
 

- Nadal jestem do tego przekonana. - powiedziałam ze smutkiem - Wszystko 

gotowe. Jeżeli tylko będziesz mógł zarezerwować dla nas lot na jutro, będę gotowa, 
by wyjechać. - każde moje słowo było prawdziwe, ale nieodwołalność tej decyzji była 
ciężką rzeczą do zaakceptowania. 
 

Rolandowi  udało  się  rezerwacja.  Candace  i  Charles  pożegnali  nas  ogromnym 

obiadem z kurczaka i klusek, a my wszyscy po raz pierwszy skupiliśmy się na jedzeniu, 
zamiast na tej całej biurokracji związanej z Isaac’iem i Ivy. Rankiem w dniu naszego 
lotu, Roland i ja wyszliśmy wcześnie, żebyśmy mogli ostatni raz udać się na wizytę do 
szpitala. Nie wiem, czy moje wyczucie czasu było szczęśliwe, czy to tylko personel mi 
współczuł,  ale  pielęgniarka  stwierdziła,  że  nadszedł  czas,  gdy  w  końcu  mogliśmy 
potrzymać bliźnięta.   
 

Ledwo ośmieliłam się uwierzyć w moje szczęście. Respiratory były wyłączone, 

ale nadal było dużo podłączonych sznurów i rurek, które delikatnie pracowały w tle. 
Razem z Rolandem wzięliśmy po bliźniaku na ręce i po chwili się nimi zamieniliśmy. 
Patrząc na Isaaca, czułam, jak zapiera mi dech w piersiach. Chociaż zdecydowanie był 
wcześniakiem, to troszkę przybrał na wadze i wyglądał bardziej na dziecko, niż przy 
narodzinach. Teraz, gdy oboje byli nieco bardziej rozwinięci, byłam bardziej pewna 
niż kiedykolwiek, że byli podobni do mnie, a nie do Kiyo. Tak było dobrze, mieli moje 
nazwisko, a on nie miał z nimi kontaktu. 
 

Isaac spał przez cały czas, gdy go trzymałam, robiąc małe ruchy i gruchając 

przez sen jak to niemowlę. Wydawał się bardzo zadowolony i zastanawiałam się, czy 
jest w ogóle świadomy mojej obecności. Być może naiwnie z mojej strony było to sobie 
wyobrażać,  gdy  stałam  po  drugiej  stronie  szkła,  ale  będąc  teraz  w  moich  rękach, 
musiał pewnie czuć jakiś rodzaj podświadomego związku... prawda? 
 

background image

Tak wiele zostało zrobione z twojego powodu, pomyślałam sobie. Świat prawie 

poszedł na wojnę, a ja musiałam zmienić sposób, w jaki żyłam, byś był bezpieczny. Było 
warto, a dodatkowo ośmieliłam się zastanowić, czy może ta obecna tragedia, która 
nawiedziła  Tamten  Świat,  natchnie  jego  mieszkańców  jakimś poczuciem  wzajemnej 
solidarności,  przez  którą  proroctwo  Króla  Burzy  będzie  wydawać  się  nieistotną 
fantazją z przeszłości. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek będę chciała zabrać moje 
dzieci do Tamtego Świata, ale niezależnie od tego gdzie by byli, chciałam, by mieli 
spokojne życia, które nie będą nękane wojną i proroctwem. 
 

Ivy właśnie się obudziła, a to była rzadkość. Jej oczy zalśniły ciemnym błękitem, 

normalnym dla noworodków. Powiedziano mi, że będziemy musieli trochę poczekać, by 
zobaczyć, na jaki zmieni się ich kolor. Mam nadzieję, że będą one fioletowe jak moje i 
będą kontynuować tendencję bliźniaków do nie wyglądania jak Kiyo. 
 

Wizyta  była  zbyt  krótka.  Chciałam  jeszcze  potrzymać  bliźniaki  na  zmianę  z 

Rolandem,  zapamiętując  każdą  pojedynczą  cechę  obojga  moich  dzieci.  Zarówno 
oddział intensywnej terapii, jak i nasza linia lotnicza miały regulamin, który trzeba 
było  przestrzegać  i  w  końcu  musieliśmy  oddać  Isaaca  i  Ivy  do  ich  ciepłych, 
zamkniętych pomieszczeń. Odeszłam od nich z gulą w moim gardle. Nie uszłam zbyt 
daleko po wyjściu z pokoju, gdy zauważyłam czekającego w Evana, opierającego się 
cierpliwie o ścianę. Zatrzymałam się, a Roland chrząknął. 
 

- Wezmę samochód i poczekam na ciebie na zewnątrz, dobrze? - zapytał. 

 

Pokiwałam głową, a on odszedł, zaś ja podeszłam do Evana - Co tutaj robisz? - 

spytałam - Nie, żebym nie była szczęśliwa, że cię widzę. 
 

Evan  wyprostował  się,  posyłając  mi  jeden  ze  swoich  ciepłych  uśmiechów  - 

Chciałem cię zobaczyć. Przepraszam, że nie mogłem przyjść ostatniej nocy,  ale nie 
mogłem opuścić dyżuru w szkole. Chciałem się upewnić, że złapię cię zanim wyjedziesz. 
 

- Cieszę się. - powiedziałam, zaskoczona mieszaniną uczuć kłębiących się  we 

mnie.  Nadal  byłam  rozstrojona  moją  wizytą  u  bliźniaków,  a  zobaczenie  go  tylko 
jeszcze bardziej we mnie namieszało - Nie chciałam wyjechać bez pożegnania. 
 

- Cóż... - powiedział - ...to nie jest tak naprawdę pożegnanie, racja? Przecież 

wrócisz. 
 

background image

- Oczywiście. - zgodziłam się - Tylko jeszcze nie wiem kiedy. 

 

- Cóż, wiesz, że będziemy troszczyli się o wszystko, nie musisz się niepokoić. 

 

Zaśmiałam się - Brzmisz jak twoja ciocia i wujek. Candace ciągle to powtarzała. 

 

-  Tylko  mówię  jak  jest.  -  wzruszył ramionami  -Wiem,  że  nie  odeszłabyś  bez 

dobrego powodu. Więc zatroszcz się o co musisz i wiedz, że my wszyscy jesteśmy 
tutaj dla ciebie... i dla nich. - skinął głową w stronę pokoju, w którym leżały dzieci. 
 

- Wiem... i przepraszam ... ale muszę już iść... 

 

Evan delikatnie podszedł do mnie i umieścił swoje palce pod moim podbródkiem, 

przechylając moją głowę, aby spojrzała na niego. 

 
- Dlaczego przepraszasz? Nie zrobiłaś nic złego. 

 

Być może. Prawdą było, że nie byłam całkowicie pewna, dlaczego przepraszałam. 

Z wielu powodów jak sądziłam.  Źle się czułam, że zostawiam Isaaca i Ivy. Również 
dlatego, że zostawiam Evana. 
 

- Czuję się jakbym wszystkich porzucała. - powiedziałam. 

 

-  Porzuceniem  byłoby  wtedy,  gdybyś  nie  zabezpieczyła  swoich  dzieci,  albo 

gdyby to był po prostu twój kaprys. Nic z tego nie jest prawdą. 
 

Znów do głowy przyszła dobrze mi znana myśl, jak proste miałabym tutaj życie 

z nim. „Prosta” część nie miała nic wspólnego z „południowymi” żartami, które robiłam 
kiedy Roland wysłał mnie tutaj. To wszystko związane było z tą rodziną. Myślałam o 
tych ludziach z ich bezwarunkową miłością i gotowością, by pozwolić każdemu podjąć 
własne decyzje. O stylu ich życia, polityce i planach na przyszłość. Wzięłam Evana za 
rękę i ścisnęłam ją. 
 

- Dziękuję. Za wszystko. Naprawdę to doceniam. 

 

Posłał mi żartobliwe spojrzenie - Za co? Za zabranie cię na ryby? 

 

- Tak, dokładnie. I cała resztę miliona rzeczy, które dla mnie zrobiłeś. Nie masz 

background image

pojęcia jak wiele to dla mnie znaczy i jak bardzo tego potrzebowałam. 
 

-  Tak  było  trzeba  zrobić.  -  powiedział,  lekko  onieśmielony.  Zauważyłam,  że 

nawet się lekko zarumienił - Po prostu martwiłem się, że będziesz się nudzić całymi 
dniami w domu. Gdybym wiedział, że będę oceniany, wziąłbym cię na porządną randkę. 
 

Zaśmiałam się znów i dałam mu szybkiego całusa w policzek - Zrobiłeś to, uwierz 

mi. Niezliczoną ilość razy. 
 

Rumienił się dalej - Nie wiedziałem o tym. Ale kiedy wrócisz, cóż... wtedy być 

może... 
 

- Być może. - zgodziłam się, cofając. Nawet teraz był nadal ostrożny by nie 

naciskać za bardzo na moje granice - Dzięki znów... i dziękuję za... cóż... za nich. - 
wskazałam z powrotem na pokój - Wiem, że będziesz bardzo zajęty nimi, tak samo jak 
twoja ciocia i wujek. 
 

Evan uśmiechnął się - Nie masz za co dziękować, jeśli chodzi o tą dwójkę. 

 

Nasze pożegnanie sprawiło mi trochę ulgi w kwestii pozostawienia bliźniaków, 

ale  wpadłam  trochę  w  melancholię.  Byłam  smutna  z  nowych  powodów,  kiedy 
skierowałam się do Rolanda i zaczęłam naszą podróż do domu. 
 

Po  kilku  przesiadkach  i  przerwach  w  podróży,  w  końcu  późnym  wieczorem 

dotarliśmy do Tucson. Pierwszy raz od bardzo długiego czasu, pozwoliłam sobie, by 
naprawdę skupić się na czymś, co nie dotyczyło bliźniąt. Tucson. Jak dużo czasu minęło 
odkąd byłam tutaj? Nawet przed wypadem do Huntsville, musiałam uniknąć mojego 
miasta  rodzinnego  z  obawy  przed  mordercami  ze  szlachty.  Patrząc  na  Pustynię 
Sonora,  która  otaczała  skąpane  w  pomarańczach  i  czerwieniach  zachodu  słońca 
miasto,  czułam  napływającą  we  mnie  radość.  Dom.  Być  może  Tucson  nie  miało 
magicznych połączeń z moimi królestwami w Tamtym Świecie, ale jednak wyczułam ich 
ból. 
 

Moja matka krzyknęła z radości, kiedy razem z Rolandem weszłam do ich domu. 

Podbiegła  do  mnie  i  złapała  mocnym  objęciem.  Chyba  usłyszałam  stłumiony  szloch  i 
miałam nadzieję, że nie będzie płakała, ponieważ byłam dość pewna, że wtedy ja także 
zacznę płakać. Trzymała mnie w ramionach przez długi czas, jak gdyby bała się, że 
mogłabym znów zniknąć, gdyby mi tylko na to pozwoliła. Kiedy w końcu się cofnęła, 

background image

rzuciła mi jedno spojrzenie i spytała - Co się stało? - moje ciało nie wróciło do siebie w 
stu procentach, ale było pewne, że nie byłam już w ciąży. 

 
- Jesteś babcią. - powiedziałam, stawiając na prostotę wypowiedzi. 

 

Wyglądało, jakby moja mama była na skraju omdlenia, więc wszyscy usiedliśmy 

przy stole w kuchni, żeby streścić co się wydarzyło. Roland i ja mieliśmy mnóstwo 
zdjęć  do  pokazania,  w  których  moja  mama  się  zagłębiła  z  wyrazem  zachwytu  na 
twarzy. Wypytywała nas o zdrowie dzieci i o opiekę w szpitalu, a w końcu przeszła do 
pytań o Reeds’ów. 
 

Dla jej własnego bezpieczeństwa nie powiedziałam, gdzie mieszkali Reeds’owie. 

Gdy wszystko opisałam, miałam wrażenie jakby to była jakaś bajka. Dwoje dzieci żyje 
z bezdzietną parą w niewiedzy o swoim pochodzeniu, by w przyszłości odkryć, że są 
potomkami królowej wróżek.   
 

Gdy moja matka została usatysfakcjonowana tym, że Ivy i Isaac mają fachową 

opiekę, przeszła do bardziej matczynych spraw - Czy naprawdę musiałaś nazwać ją 
Ivy? - spytała, marszcząc nos -To jest takie... imię dla hipiski. 
 

Przewróciłam oczami -To jest piękne imię. I bardzo miło brzmi w zestawieniu z 

Isaac’iem. 
 

Moja matka wyglądała sceptycznie na twarzy - Cóż... tak samo jak Isabelle i 

Irene. 
 

Nie ulegało wątpliwości, że zostanę na noc w ich domu, ale wiedziałam, że to 

prawdopodobnie  jedyne  chwile  jakie  mogę  spędzić  w  Tucson.  Mama  zatrzymałaby 
mnie na zawsze, jeżeli tylko by tylko mogła, ale Roland i ja wiedzieliśmy, że nie mogę 
dłużej  opóźniać  dotarcia  do  Tamtego  Świata.  Zaplanowałam  spędzenie  większości 
jutrzejszego  czasu  na  zakupie  sprzętu  odpowiedniego  do  zimowych  warunków 
panujących w Tamtym Świecie spowodowanych przez zarazę. Roland potrząsnął głową, 
kiedy powiedziałem mu tej nocy, że postanowiłam wziąć tylko mój płaszcz następnego 
dnia. 
 

-  Będziesz  potrzebowała  więcej  niż  to.  -  powiedział  niepokojącym  głosem  - 

Musisz  pójść  na  całość.  Szalik,  rękawiczki,  buty.  Musisz  założyć  na  siebie  kilka 
warstw. 

background image

 

-  W  Tucson  panuje  lato.  -  przypomniałam mu  na  wszelki  wypadek,  gdyby  nie 

zauważył pogody na zewnątrz - Gdzie znajdę tę rzeczy? - w zasadzie obok miasta w 
czasie zimy biegła trasa narciarska, więc nie było aż tak trudno znaleźć zaopatrzenie 
podczas innej pory roku. 
 

- Wszystko się znajdzie. Tylko będziesz musiała trochę poszukać.   

 

Miał rację. Dzień upłynął mi na przeczesywaniu miasta w poszukiwaniu sklepów 

sportowych,  które  miały  jakikolwiek  zimowy  towar.  W  lumpeksach  również  miałam 
trochę szczęścia, szczególnie jeśli chodzi o swetry. Moja tęsknota za Tucson nadal 
była silna, więc w pewnym sensie nie miałam nic przeciwko jeżdżeniu po całym mieście. 
Udało  mi  się  zobaczyć  wszystkich  znajomych  za  którymi  tęskniłam,  a  nawet  zjeść 
lunch w jednej z moich ulubionych restauracji w Southwest.. 
 

Późnym popołudniem znajdowałam się na Podgórzu Catalina, zmierzając już do 

mojego  własnego  domu.  Jak  wszędzie  dookoła,  tak  tutaj  również  minęły  miesiące. 
Wjechałam na podjazd i siedziałam w samochodzie przez kilka minut, napawając się 
znajomym widokiem. Wszystko wyglądało dokładnie tak jak gdy to zostawiałam. Dom 
był  nieduży,  miał  tylko  dwie  sypialnie,  ale  było  w  nim  mnóstwo  miejsca  dla  moich 
potrzeb. Plus, był mój, moje własne sanktuarium, w taki sposób w jaki nie były nim 
nawet  moje  własne  zamki  w  Tamtym  Świecie.  Tam  zawsze  ludzie  przychodzili  i 
odchodzili. 
 

Dostałam  zapasowy  klucz  od  moich  rodziców,  więc  weszłam  do  środka, 

uspokojona tym, że zamki nie zostały zmienione. Zostawiłam dom pod opieką mojego 
starego współlokatora, Tima. On nie był typem osoby, która by wprowadziła radykalne 
zmiany, ale jeżeli jacyś mieszkańcy Tamtego Świata przyszliby tutaj w poszukiwaniu 
mojej  osoby,  gdy  odeszłam,  nie  byłabym  zaskoczona,  jeżeli  Tim  podjąłby  jakieś 
ekstremalne środki bezpieczeństwa. 
 

Jednakże kiedy weszłam do mojej kuchni, stanęłam jak wryta i żałowałam, że 

nie przyniosłam broni. Przy moim stole siedział jakiś zupełnie mi obcy człowiek. 
 

- Kim, do diabła, jesteś ? - zapytałam. 

 

Był ubrany w szary garnitur i miał krótkie, starannie ułożone czarne włosy. Był 

tyłem do mnie, gdy grzebał w leżącej na stole aktówce, ale podskoczył zaalarmowany 

background image

dźwiękiem  mojego  głosu.  Obrócił  się  do  mnie,  a  jego  twarz  przedstawiała  tę  samą 
panikę,  którą  i  ja  czułam.  Jednakże  po  chwili  jego  oczy  rozszerzyły  się,  a  ciało 
rozluźniło. 
 

- Eug? 

 

Wpatrywałam się w niego, zastanawiając się, skąd ten facet znał moje imię i 

wtedy... wreszcie go poznałam. Złapałam oddech, nie wierząc w to co widziałam. 
 

- Tim? Czy to jesteś ty? 

 

Błysnął mi szerokim uśmiechem i usiadł na krześle - Oczywiście, że to ja. Kto 

jeszcze mógłby tutaj być? 
 

Byłam oniemiała i nie mogłam od razu odpowiedzieć - Ale ty... nosisz krawat. 

 

Spojrzał w dół i groźnie popatrzył na potworność z jedwabiu zwisającą z jego 

własnej szyi - Tak, to mnie boli, ale moja praca ma wymaga „dress code”. 
 

- Twoja... twoja praca? - czułam się, jakbym była w jakimś równoległym świecie. 

Musiałam  usiąść  na  krześle  przy  stole,  aby  nie  zemdleć  z  czystego  wyczerpania 
psychicznego. 
 

-  Niom.  -  powiedział,  udając  entuzjazm  -  Jestem  produktywnym  członkiem 

społeczeństwa. 
 

- Ściąłeś włosy. - powiedziałam, ograniczając się do stwierdzania oczywistości. 

 

-  Kolejne  wymagania  w  pracy.  -  z  roztargnieniem  pogładził  sie  po  włosach,  a 

potem uśmiechnął się - Ale pozwolili mi nosić moje przybranie głowy. 
 

- Twoje przybranie głowy? 

 

Zeskoczył  z  krzesła  i  zniknął  w  korytarzu,  który  prowadził  do  jego  sypialni. 

Kiedy wyszedł, rozejrzałam się wokół, szukając jakichś innych znaków, że przeszłam 
do równoległego wszechświata. Nie. Wszystko było takie samo. Tim wkrótce wrócił, 
niosąc pełne, ozdobione piórami przybranie głowy Lakota, które prawie sięgało podłogi. 
Założył je i uśmiechnął się do mnie triumfalnie. 

background image

 

- Widzisz? 

 

Obejrzałam  go  od  stóp  do  głowy,  biorąc  pod  uwagę  zestawienie  formalnego 

garnituru z piórami - Gdzie dokładnie pracujesz? 
 

- Sprzedaję ubezpieczenia samochodów. - wyjaśnił. 

 

- I oni pozwolili ci to wszystko nosić w pracy? 

 

Usiadł i położył przybranie głowy obok siebie - Właściwie to zachęcają do tego. 

Naprawdę popierają pomysł wielokulturowości w miejscu pracy i chcą zatrudnić tak 
wiele mniejszości jak tylko mogą. I chociaż jest „dress code”, to naprawdę jest dla 
nich ważne, że mniejszości wyrażają swoje unikalne kulturowe dziedzictwo. Noszenie 
tego jest sposobem, by wprowadzić Rdzenny Amerykański ślad w miejscu pracy. 
 

- Ale Tim... ty nie jesteś Rdzennym Amerykaninem. 

 

To przynajmniej było pół znajomym terenem. Tim, mając kilka  możliwości do 

zatrudnienia, spędził większość życia, opierając się na tym co miał, czyli kolorze skóry 
i cechach, dzięki którym wyglądał na Rdzennego Amerykanina, przynajmniej dla tych 
którzy  nie  widzieli  wcześniej  tych  prawdziwych.  Kolejno  zmieniał  swoje  plemiona 
(zwykle omijając te południowo wschodnie, tak by nie wejść w konflikt z miejscowymi) 
i odgrywał swoją rolę, aby móc podrywać kobiety i pisać złą poezję. 
 

- To mnie jeszcze nigdy nie powstrzymało. - rzekł, podążając za moją myślą. 

 

- Tak, ale kiedy sprowadza się to do miejsca pracy... mam na myśli, że jeżeli 

otrzymujesz jakiś rodzaj korzyści,  zwykle musisz przedstawić  zaświadczenia, albo 
coś w tym rodzaju. A przecież wiem, że tego nie masz. 
 

Wzruszył  ramionami  -  Wydawałem  się  tak  autentyczny,  że  nawet  nie  zadali 

sobie trudu, aby to sprawdzić. Był jeszcze inny facet starający się o to stanowisko. 
Myślę,  że  był  pełnej  krwi  Apaczem,  ale  nic  z  tym  nie  zrobił.  Tylko  pokazał  się  w 
garniturze. Gdyby nosił barwy wojenne, mógłby zostać zatrudniony zamiast mnie. 
 

Jęknęłam  -  Prawdopodobnie  zrobił  coś  zwariowanego  jak...  sama  nie  wiem, 

polegał  na  profesjonalizmie  i  umiejętności  pracy.  W  każdym  razie,  co,  do  licha, 

background image

uprawniło cię, by dostać tą pracę? Mam na myśli to, że jestem pod wrażeniem, nie w 
związku z udawanym pochodzeniem, ale mimo wszystko nie jest to czymś, czego bym 
się po tobie spodziewała. 
 

- Więc jest nas dwoje. - jego wcześniejszy entuzjazm osłabł - To wszystko za 

sprawą Lary. Stwierdziła, że jeśli cię tu nie ma, to jest to niemoralne z mojej strony, 
aby mieszkać tu bez płacenia czynszu. - kiedy byliśmy współlokatorami, Tim zarabiał 
na swoje utrzymanie przez sprzątanie domu i gotowanie. 
 

Czułam, jak uśmiech zagoszcza na mojej twarzy - Nadal z nią jesteś? - związek 

Tima z moją byłą sekretarką był zarówno niespodziewany, jak i zachwycający. To było 
tak samo jak pozornie niedopasowany związek Rurika z Shayą. 
 

- Niom. - westchnął Tim - Jakich to ja rzeczy nie robię dla miłości, Eug. W 

każdym razie ona powiedziała, że było nie w porządku zadłużyć twoją hipotekę, więc 
dostałem pracę, a ona zatrzymała ekwiwalent, czy coś tam. Teraz składamy się razem. 
 

- Więc ona tez tutaj mieszka. - dumałam. Nie byłam zaskoczona tym, że Lara 

była w stanie zmienić opcje płatności mojej hipoteki. Ona zawsze wiedziała więcej o 
moich  finansach  i  wydarzeniach  w  biznesie  niż  ja  -  Gdzie  ona jest?  Chciałabym  ją 
zobaczyć. 
 

Zerknął na zegar - Nadal jest w pracy. Ten facet, Enrique, karze jej pracować 

w  zwariowanych  godzinach,  ale  przynajmniej  dobrze  zarabia.  -  to  była  naprawdę 
dobra  wiadomość.  Ponieważ  mój  biznes  był  nieaktywny,  niepokoiłam  się  o  Larę  i 
przedstawiłam ją prywatnemu detektywowi, który potrzebował sekretarki. Widocznie 
rzeczy ułożyły się po mojej myśli - Ale zapomnij o nas. Gdzie byłaś? Jezu, Eug. Ile to 
już? Prawie pół roku? Nie myślałem, że wrócisz. 
 

W  jego  głosie  czuć  było  uzasadniony  ból  i  zrozumiałam,  że  nie  oszczędziłam 

zmartwień  przyjaciołom,  którzy  mogli  dziwić  się  mojemu  nagłemu  zniknięciu.  Tim 
wiedział, że zostałam związana z Tamtym Światem, ale nie miał pojęcia jak głęboko 
sięgał ten związek. Nawet nie  wiedział,  że byłam w ciąży. Odeszłam, zanim  to było 
oczywiste. 
 

-  To  jest  naprawdę  skomplikowane.  -  powiedziałam  -  Wszystko  co  mogę  ci 

powiedzieć  to,  że  miałam  pewne...  sprawy  którymi  musiałam  się  zająć  i  lepiej  dla 
wszystkich było, że trzymałam się z daleka. 

background image

 

- Bez nawet aluzji, że wszystko w porządku? - ból i oskarżenie w jego głosie 

zaskoczyły mnie. 
 

- Przepraszam. - powiedziałam - Ja... po prostu nie pomyślałam. Mogę uczciwie 

powiedzieć, że to było bezpieczniejsze dla ciebie nie wiedzieć, ale powinnam wysłać ci 
jakąś wiadomość... albo chociaż zostawić liścik. 
 

-  Jeżeli  goście  jakich  mieliśmy  są  jakąś  wskazówką  co  do  tej  części  o 

„bezpieczeństwie”, to jestem w stanie to zrozumieć. -przyznał. 
 

- Goście? - moje wcześniejsze przypuszczenia mogły być właściwe. 

 

Machnął ręką, jakby to nie było nic wielkiego - Cóż... nie wiem jakiego rodzaju 

stworzeniami oni wszyscy byli, Lara mogłaby prawdopodobnie ci to powiedzieć. Twój 
stary  często  kręcił  się  w  pobliżu.  Pozbył  się  ich  i  wkrótce  przestali  przychodzić. 
Domyślam się, że dali za wygraną. 
 

Nie  uświadamiałam  sobie,  że  Roland  zrobił  to  dla  mnie,  chociaż  to  wcale  nie 

powinno  było  mnie  zaskoczyć.  On  był  właśnie  takim  typem  sumiennej  osoby,  która 
pomyślałaby o takich rzeczach. Byłam mu za to coś winna. Jeżeli nie byłoby go tutaj, 
Tim mógłby nie być tak rozentuzjazmowany na temat swoich „gości”. 
 

- Cóż, hej, te sprawy już są załatwione. Nie stały się żadne szkody. A teraz 

przejdźmy do ważniejszych rzeczy. - wstał i zdjął przybranie głowy - Co chcesz na 
obiad? Minęło trochę czasu, ale nadal pamiętam twoje ulubione dania. Nawet nadal 
mamy schowek pełen Milky Way’ów. 
 

Uśmiechnęłam  się - Wezmę  je,  ale  niestety  nie  mogę  zostać. Muszę  zdobyć 

kilka rzeczy i wyjeżdżam. 
 

Tim, który już miał otworzyć kredens, zatrzymał się. Na jego twarzy widać było 

smutek  - Nie  możesz  nawet  zostać,  by  zobaczyć  się  z  Larą?  Ona  prawdopodobnie 
wróci za jakąś godzinę. Dwie w najgorszym razie. 
 

Zerknęłam na zegar i czułam moje własne rozczarowanie - Myślę, że nie mogę. 

Znów  wyjeżdżam  z  miasta,  a  do  tego  czasu  muszę  przeanalizować  parę  rzeczy.  - 
oprócz mojej mamy chcącej widzieć mnie dzisiaj wieczorem, Roland i ja mieliśmy do 

background image

omówienia kilka logistycznych zagadnień odnośnie mojej podróży do Tamtego Świata. 
 

- Cholera. - powiedział Tim - Dobrze wiesz jak się bawić emocjami mężczyzn, 

Eug. 
 

-  Przepraszam.  -  powiedziałam,  przybierając  mam  nadzieję  współczujące 

spojrzenie - Spróbuję wkrótce wrócić. Mówię serio. - zastanawiałam się jak Tim by 
się czuł, gdyby dowiedział się, że kiedy wróciłam miałam już dwójkę dzieci. 
 

Pokiwał głową - W porządku. Czy mogę przynajmniej pomóc ci znaleźć to, czego 

potrzebujesz? 
 

- Pewnie. - powiedziałam do niego - Potrzebuję odkopać moje zimowe rzeczy, 

takie naprawdę zimowe rzeczy. 
 

Podniósł brew, ale nie zadał mi żadnego pytania. Udało nam się szybko odnaleźć 

to, czego chciałam, w dużej mierze dlatego, że pomimo jego licznych dziwactw, Tim 
prowadził  efektywne  gospodarstwo  domowe  i  miał  wszystko  zgrabnie  ułożone  w 
pamięci.  Gdy  skończyliśmy,  przyszedł  czas  na  pożegnanie.  Podobnie  jak  podczas 
wszystkich innych moich rozstań, czułam się temu winna. Przynajmniej wiedziałam, że 
Tim mnie nie potrzebował, przynajmniej nie tak jak inni. Dodatkowo byłam w stanie, 
chociaż ten raz się pożegnać, zanim go zostawiłam. Z całą pewnością miało to jakieś 
znaczenie. 
 

Chwilę  później  zostawiłam  go  samego  i  udałam  się  do  domu  mamy  i  Rolanda. 

Znów poczułam ból w klatce piersiowej, gdy zobaczyłam cudowną scenerię podgórza. 
Kochałam  te  miejsce.  To  właśnie  dlatego  ukształtowałam  Krainę  Cierni  na  jego 
podobieństwo. Ledwie czułam się  w porządku zostawiając to wszystko, by niedługo 
odejść,  ale  równocześnie...  przebiegł  przeze  mnie  dreszcz  podekscytowania.  Część 
mojego serca mogłaby być tutaj w Arizonie, ale reszta została związana gdzie indziej, 
w miejscu do którego paliłam się, by je zobaczyć tak bardzo jak to. 
 

Jutro wrócę do Tamtego Świata. 

 

 

background image

ROZDZIAŁ 12 

 

 

Czułam się trochę śmiesznie, kiedy mama podrzuciła mnie i Rolanda do bramy na 

Pustyni  Sonora.  Może  to  dlatego,  że  pod  płaszczem  miałam  golf,  sweter,  dżinsy, 
rajtuzy,  kozaki,  rękawiczki,  szalik  i  robioną  na  drutach  czapkę.  Roland  był  ubrany 
podobnie. Było jeszcze wcześnie rano, ale temperatura była już naprawdę wysoka. Na 
szczęście  nie  było  jeszcze  żadnych  pieszych  turystów,  którzy  mogliby  zobaczyć 
przedstawienie jakie sobą zrobiliśmy. 
 

Wyciągnęłam  dubeltówkę,  a  wtedy  moja  mama  złapała  mnie  za  rękę,  zanim 

wyszłam z samochodu. - Bądź ostrożna. - powiedziała - I nie odchodź tym razem na tak 
długo. 
 

-  Dobrze.  -  powiedziałam,  mając  nadzieję,  że  będę  mogła  dotrzymać  słowa. 

Ostatni raz ją uściskałam i wyszłam na zewnątrz, gdzie natychmiast zostałam ogrzana 
gorącym  rannym  powietrzem.  Skrzywiłam  się,  czując  się  trochę  jakbym  była  w 
piekarniku - Zróbmy to. 
 

Roland  pokiwał  głową  i  poszedł  w  kierunku  bramy.  Dla  niewtajemniczonych 

wyglądała ona jak każde inne miejsce na pustyni. Jednakże wiedzieliśmy jakich znaków 
szukać, a oprócz tego mogłam wyczuć moc bramy. Miała umiarkowaną siłę, co znaczyło, 
że przejście przez nią nie będzie nas kosztowało dużo wysiłku. Była rodzajem takiej, 
przez którą mogła przejść przypadkowa osoba podczas jakiegoś specjalnego święta. 
Roland posłał mi pytające spojrzenie. 
 

- Na pewno jesteś gotowa? 

 

- Zdecydowanie. - powiedziałam, nie będąc do końca tego pewną. 

 

Przeszliśmy przez bramę, a ja poczułam to znajome i zawsze niepokojące mnie 

uczucie bycia rozłożoną na kawałki, przeciągniętą na drugą stronę i złożoną ponownie. 
Wiedza czego się spodziewać trochę pomogła, więc w ciągu chwili doszłam do siebie, w 
samą  porę  by  nie  zostać  powaloną  przez  podmuch  wiatru.  Chwyciłam  się  pierwszej 
rzeczy jakiej mogłam się złapać, która okazała się być Rolandem. Podtrzymał mnie, a ja 
odzyskałam  równowagę  i  rozejrzałam  się  z  niedowierzaniem  na  widok  tego,  co 

background image

ujrzałam. 
 

Wszędzie  w  zasięgu  wzroku  było  biało.  Staliśmy  na  jednej  z  głównych  dróg, 

która  przechodziła  przez  Tamten  Świat.  Została  zasypana  śniegiem,  na  którym 
odznaczały  się  ślady  wozów,  koni  i  stóp.  Zastanawiałam  się  też,  czy  istnieje  jakaś 
magia na drodze, która utrzymywała ją przejezdną, ponieważ ilość śniegu na niej była 
niczym w porównaniu z zaspami po obu jej stronach, które sięgały mi niemal do pasa. 
Również rosnące wzdłuż drogi drzewa były pokryte śniegiem i lodem. W delikatności 
ich  koronkowego  wyglądu  było  prawie  coś  pięknego,  ale  równocześnie  wyczuwałam 
bijący od nich smutek. Zostały uwięzione w śniegu i walczyły o przetrwanie. 
 

Wszystko  dookoła  było  okryte  śniegiem  i  lodem,  więc  trudno  było  dostrzec 

wiele cech tego obszaru. Nawet niebo było posępne, gdyż zostało pokryte białymi i 
szarymi chmurami. Tak naprawdę to mogło być jakiekolwiek dowolne miejsce. Unikalne 
cechy,  które  normalnie  identyfikowały  różne  krainy  zostały  pokryte  bielą,  ale  nie 
potrzebowałam żadnej z nich, żeby ja zidentyfikować. Wiedziałam dokładnie, gdzie 
byliśmy. 
 

Byliśmy w Krainie Jarzębin. 

 

Nie  wierzyłam  w  to  co  widzę,  ale  moje  serce  wiedziało.  Padłam  na  kolana  i 

położyłam dłonie płasko na ziemi. To tutaj było, szum energii, która śpiewała w każdej 
krainie. To była energia, która składa się na naszą  wspólną więź. Wołała do mnie o 
pomoc... i równocześnie wydawała się stłumiona. To wyglądało jakby ktoś pukał w szkło, 
zdesperowany, by się spoza niego wydostać, ale był niezdolny, aby rozbić barierę. Ja 
również nie mogłam tego zrobić, dzięki czemu zrozumiałam bardziej niż kiedykolwiek, 
dlaczego  nie  wiedziałam  o  cierpieniu  ziem,  kiedy  przebywałam  w  ludzkim  świecie. 
Ziemia nie była w stanie zrobić nic, by w pełni do mnie dotrzeć. 
 

Roland dotknął mojego ramienia - Eugenie, chodź. Nie powinniśmy pozostawać 

tutaj dłużej niż to jest konieczne. 
 

Wiedziałam, że  miał rację  i  niechętnie  wstałam,  zaskoczona  tym,  że  cała  się 

trzęsłam. Podejrzewałam, że przyczyną takiego mojego zachowania był zarówno szok 
jak i mróz. 
 

- Nie spodziewałam się tego. - powiedziałam, gdy zaczęłam iść za nim w dół drogi 

-  Mam  na  myśli,  że  wizualnie  się  spodziewałam.  Za  każdym  razem,  gdy  opisywałeś 

background image

zarazę,  wyobrażałam ją  sobie  jak  w  tym  dokumencie  o  Antarktydzie,  który  kiedyś 
widziałam. Nie odbiega to zbytnio od moich wyobrażeń, tylko nie ma pingwinów. Tym 
czego się nie spodziewałam jest to, w jakim stanie jest ziemia. To zimno, czy raczej 
magia która go powoduje sięga aż do jądra ziemi. Do tej pory myślałam, że tylko ja 
jestem w stanie sięgnąć tak głęboko.   
 

- Jeżeli jesteś w stanie dotrzeć tak daleko, to może udało ci się wyczuć jakiś 

sposób, w który można by było się pozbyć tej magii? 
 

- Nie teraz, nie. - wydawało się, jakby magia usidlała ziemię i nie było niczego co 

mogłabym zrobić, by się przez to przedrzeć - Widziałam, jak Roland marszczy brwi, 
ale nie wiedziałam, czy to było rozczarowanie, czy z powodu jego niezdolności, by w 
pełni pojąć magię szlachty - Być może, gdybym tu była, gdy to się wydarzyło, mogłabym 
znaleźć jakiś sposób. 
 

Jednak nie byłam tego pewna. Musiałam wyobrazić sobie, że inni monarchowie 

doświadczyli tych samych uczuć co ja i jeżeli oni nie byli w stanie tego zrobić po tak 
długim czasie, to wydawało mi się nieprawdopodobne, że ja będę do tego zdolna. 
 

Po krótkiej podróży, ziemia zmieniła się i znaleźliśmy się w innym królestwie. 

Wiedziałam natychmiast, że nie było ono moje, więc prawie odczułam ulgę będąc wolną 
od błagania Krainy Jarzębin. Bez tego mojego wrodzonego połączenia nie mogłabym 
zidentyfikować,  gdzie  byliśmy.  W  zasięgu  wzroku  zauważyłam  masywne  dęby.  Ich 
przysypane śniegiem bezlistne gałęzie naprowadziły mnie na trop. 
 

-  Kraina  Dębów.  -  szepnęłam.  Królestwo  Doriana.  Chociaż  wiedziałam,  że  on 

również został dotknięty plagą, nadal było niewiarygodne widzieć to w rzeczywistości. 
Wiele innych krain zmieniło się, odkąd stałam się tutaj częstym gościem, ale wiecznie 
czerwona jesień jego królestwa pozostała taka sama. To było nierealne, by widzieć 
ziemię, która wcześniej kwitła żywym kolorem, a teraz była taka jałowa i surowa. 
 

- Czy chcesz zobaczyć Doriana? - spytał Roland. 

 

- Nie. - powiedziałam, chociaż poniekąd trochę chciałam - Będziemy trzymali się 

oryginalnego  planu  i  najpierw  sprawdzimy  Krainę  Cierni.  Muszę  zobaczyć  moich 
własnych ludzi. 
 

Kolejna zmiana przeniosła nas do Krainy Jarzębin, kolejna do Krainy Wierzb. 

background image

Skuliłam się, oczekując zasadzki, ale świat dookoła nas pozostał zamarznięty i cichy. 
Jedyną zmianą było to, że oprócz wiejącego nieustannie wiatru, zaczął również padać 
śnieg. Szczypał nasze twarze i oczy, nie przestając nawet wtedy, kiedy przenieśliśmy 
się do Krainy Cierni. 
 

Chociaż ta ziemia miała swój własny niepowtarzalny klimat, jej wołanie o wolność 

było identyczne jak w moim drugim królestwie. Rozejrzałam się wokoło, patrząc jak 
pada śnieg, niezdolna, by uwierzyć, że ten krajobraz był lustrzanym odbiciem Tucson. 
 

-  Musimy  zejść  z  drogi  by  dotrzeć  do  zamku.  -  powiedziałam  -  Zazwyczaj 

istnieje  mniejsza  droga  lub  przynajmniej  ścieżka,  by  do  niego  dotrzeć,  ale  kiedy 
dzieje się coś takiego... - potrząsnęłam głową, niezdolna, by cokolwiek rozróżnić - Cóż. 
Wszystko jest zasypane. 
 

Roland przyjrzał się śniegowi, który w niektórych miejscach był wysoki na trzy 

stopy, w zależności od tego w jakim kierunku wiał wiatr. Widoczne części jego twarzy 
były  czerwone,  przez  co  wiedziałam,  że  było  mu  tak  zimno  jak  i  mnie  -  To  będzie 
wyzwaniem, by to przejść. Jesteś pewna, że wiesz gdzie idziesz? 
 

- Tak. Mogę wyczuć, gdzie wszystko sie znajduje, a zamek jest w tę stronę. - 

zawahałam się, ale kontynuowałam - Prawdopodobnie ci się to nie spodoba, ale mogę 
nam to trochę ułatwić. 
 

Czar zarazy był zbyt potężny i wszechogarniający, abym mogła go złamać, albo 

wpłynąć na niego na dużą skalę, używając moją magię pogody, ale wciąż miałam pewną 
kontrolę nad niektórymi rzeczami. Większa część zaklęcia polegała na wprowadzeniu 
zimowej pogody na ziemiach. Pogoda zachowywała się jak każda inna. Wezwałam do 
siebie moją magię, zbierając powietrze i już wiejący wiatr. Kierując całość naprzód, 
wytworzyłam  powietrzny  podmuch  wiatru  na  śniegu  przed  nami,  używając  go  jako 
magicznej dmuchawy do śniegu, by utworzyć dostępniejszą ścieżkę. Roland skrzywił 
się widząc to, ale nie zaprotestował. Wiedział tak samo jak ja, że gdybym tego nie 
zrobiła, to spędzilibyśmy tutaj cały dzień, jeśli musielibyśmy się przedzierać przez 
ten bałagan bez jakiegokolwiek wsparcia. 
 

Mimo  tego,  kilka  godzin  zajęło  nam  dotarcie  do  naszego  celu,  a  pod  koniec 

ledwie czułam moje kończyny. Kazałam moim nogom poruszać się dalej, wierząc w to, 
że będą posłuszne. Byłam bardzo wyczerpana. Nawet z pomocą magii nadal musieliśmy 
iść  przez  śnieg,  a  ja  byłam  daleka  od  mojej  normalnej  formy  fizycznej.  Roland, 

background image

wnioskując z jego ciężkiego oddechu, walczył z panującymi warunkami równie mocno. 
 

Bryłowata wieża zamku  Krainy Cierni ukazała się naszym  oczom,  gdy byliśmy 

jeszcze długi dystans drogi od niej. Podstawowe cechy terenu pozostawały takie jak 
przed  zarazą,  a  ziemia  była  tu  stosunkowo  płaska,  dzięki  czemu  czarny,  kamienny 
budynek dobrze kontrastował z bielą śniegu. Byliśmy wystarczająco blisko, by być w 
zasięgu patrolu straży i jeden z nich wkrótce podjechał do nas, by dowiedzieć się kim 
jesteśmy. 
 

- To ja. - powiedziałam, nie zważając na zimno ściągając czapkę i szalik. 

 

Minęło kilka chwil, zanim jego twarz pokazała, że mnie rozpoznał. Jednak nawet 

wtedy nie uwierzył chyba w to co widział. 

 
- W...asza Wysokość? To naprawdę ty? 

 

- Ta sama. - powiedziałam, ubierając się ponownie - Tylko trochę zmarznięta. 

 

Strażnik obrócił się i coś krzyknął. Chwilę później nadjechał kolejny i podzielił 

szok i zdumienie kolegi - Jedź z powrotem i powiedz im, że ona tu jest. - powiedział 
pierwszy  strażnik.  Zsiadł  i  zaoferował  mnie  i  Rolandowi  swojego  konia  -  Jedźcie  i 
ogrzejcie się. Pójdę na piechotę. 
 

Zaczęłam  protestować,  ale  strażnik  był  ciepło  ubrany  i  prawdopodobnie  był 

bardziej przyzwyczajony do tej pogody niż my. Podziękowałam mu i wsiadłam na konia 
z wraz Rolandem. Moje ciało dobrze pamiętało jak to zrobić i bardzo spodobało mi się, 
że  odzyskiwałam  moją  dawną  zwinność.  Koń  poruszał  się  wolniej  z  dwójką  osób  na 
grzbiecie, ale nasze tempo i tak było lepsze niż na piechotę. Strażnik, który jechał 
przed nami dawno dotarł do celu, więc na miejscu zauważyliśmy tłum czekający na nas 
przed zamkiem. 
 

Zeszłam  niezgrabnie  z  konia,  co  przypomniało  mi,  że  nie  powinnam  być  tak 

zarozumiała co do mojego odzyskiwania sprawności. Ten niezdarny ruch sprawił, że 
wyglądałam  jak  niewyniosła  królowa,  ale  było  jasne,  że  nie  miało  to  znaczenia,  gdy 
ludzie  dostrzegli  moją  twarz.  Usłyszałam  okrzyki  szoku  i  wszyscy  po  kolei  zaczęli 
padać na kolana w śniegu szepcząc „Wasza Wysokość”. Nigdy nie czułam się całkowicie 
komfortowo, będąc celem tych pokazów lojalności nawet w przy dobrych warunkach 
pogodowych, a co dopiero przy śniegu i mrozie. Miałam popędzić ich, by wstali, kiedy 

background image

zauważyłam jedną osobę, która nadal stała. 
 

- Jasmine! - zawołałam, gnając naprzód. 

 

Moja  siostra  stała  okryta  futrzanym  płaszczem,  a  jej  twarz  była  blada. 

Wezbrała  we  mnie  ulga,  gdy  zamknęłam  ją  w  mocnym  uścisku.  Odwzajemniła  go  z 
większą zaciekłością niż bym oczekiwała, biorąc pod uwagę, że nie byłyśmy zwykle tak 
uczuciowe - Dzięki Bogu wróciłaś. - powiedziała wtulona w moje ramię - Teraz możemy 
to wszystko naprawić. 
 

Nie byłam jeszcze gotowa by powiedzieć jej, że nie jestem pewna czy mogę to 

naprawić.  Jednak,  gdy  udało  mi  się  wszystkich  wprowadzić  z  powrotem  do środka, 
zobaczyłam w twarzach służących, że oni również myśleli, że teraz gdy wróciłam, to 
wszystko się poprawi. Ta wiara wzbudziła we mnie niepokój. Zauważyłam również, że 
oprócz  straży,  która  była  na  patrolu,  Jasmine  jako  jedyna  była  w  odpowiedniku 
zimowego stroju szlachty. Inni, którzy wyszli by mnie przywitać, mieli na sobie kilka 
przypadkowo założonych warstw ubrań, by chronić się przed zimnem. Przypuszczam, 
że to mimo wszystko lepsze niż nic. 
 

Po kilku pozdrowieniach i nieokreślonych zapewnieniach, Roland i ja byliśmy w 

stanie zostawić tłum i pójść z Jasmine do ciepłego salonu. Kiedy panował tutaj były 
władca tej krainy, Ajzon, zmieniały sie cztery pory roku, a wieża została zbudowana, 
by przetrwać zimę. To  się zmieniło,  gdy przekształciłam ziemię w pustynię, często 
przez to czując się tu jak w piecu. Jednak teraz ten budynek się przydał. Salon był 
mały,  nie  posiadał  okien  i  utrzymywał  gorąco  pochodzące  z  płonącego  ognia.  Byłam 
całkiem pewna, że po raz pierwszy będąc tutaj, widzę w użyciu jeden z kominków. 
 

Jasmine powiedziała mi, że wysłała słowo „do pozostałych”, cokolwiek to miało 

znaczyć. Potem, zanim jeszcze usiadła na krześle, wydała rozkazy by podano jedzenie 
i picie. Była w niej dojrzałość, której wcześniej nie widziałam. Prawdopodobnie był to 
skutek bycia zmuszoną, by wziąć szybko odpowiedzialność za krainę. Nadal miała na 
sobie płaszcz, ale ja byłam już gotowa, aby ściągnąć z siebie swoje warstwy ubrań. 
Byłam nadal zimna, ale czułam się ciężka od obciążenia. Roland musiał czuć się w ten 
sam  sposób,  ponieważ  również  zaczął  ściągać  swoje  ubrania.  Oboje  znaleźliśmy 
krzesła  i  postawiliśmy  je  tak  blisko  ognia  jak  to  było  tylko  możliwe.  Jasmine 
westchnęła. 
 

- Nie wiem, czy to przez to, że wychowałam się na pustyni, czy tylko dlatego, że 

background image

ta pogoda jest taką suką, ale obiecuję... - jej szczęka opadła, gdy ponownie na mnie 
spojrzała - Ty... nie jesteś w ciąży! 
 

Myślałam, że to było zupełnie oczywiste, ale przypuszczam, że płaszcz mógł być 

zwodniczy - Nie. Już nie. 
 

- Ale ty... - znów przerwała, a wtedy mogłam zobaczyć jak w myślach sobie to 

przelicza - Miałaś termin dopiero za kilka tygodni. Czy ty... 
 

- Wszystko w porządku. - powiedziałam szybko, widząc, że zaczyna panikować - 

Po prostu urodzili się nieco wcześniej. Około miesiąc temu. Potrzebowali dużo pomocy 
medycznej, ale wszystko już wygląda dobrze. 
 

Odprężyła  się,  ale  jej  niebiesko-szare  oczy  były  nadal  rozszerzone  -  Więc 

jesteś... wow... jesteś mamą. A ja jestem ciocią. 
 

Uśmiechnęłam się - Nom. Ich imiona to Isaac i Ivy. - nawet jej nie powiem słowa 

o tym gdzie się znajdują, ale ich imiona mogłam zdradzić. To odkrycie wywołało nawet 
większą reakcję. Jasmine była pełna zachwytu. 
 

- Nazwałaś ją po mnie! 

 

Zmarszczyłam brwi, nie będąc całkowicie pewna, skąd takie rozumowanie się 

wzięło. Ze względu na to, że obie miały imiona pochodzące z botaniki? - Cóż, ja.... 
 

-  Och,  Eugenie!  -  zeskoczyła  z  krzesła  i  znów  mnie  uścisnęła,  zostawiając 

płaszcz za sobą - Jesteś taka wspaniała. Tak bardzo ci dziękuję! 
 

Wydawała  się  taka  szczęśliwa,  więc  doszłam  do  wniosku,  że  nie  było  warto 

wspominać, że imiona roślin były po prostu zbieżne. Byłam jednak zdumiona patrząc na 
nią, bo zobaczyłam jak była chuda. Mogłam wyczuć jej żebra, kiedy mnie uścisnęła. 
 

- Co ci się stało? - zawołałam, gdy znów usiadła - Sama skóra i kości. 

 

Jasmine nachmurzyła się i spojrzała w dół na swój zbyt luźny strój - Och, to. 

Cóż, nie ma już zbyt dużo jedzenia. Plus, próbowanie utrzymania krainy przy życiu 
wymagało sporej części mojej mocy. 
 

background image

Wina przebiegła przeze mnie dreszczem. Na pewno wiedziałam, że obcowanie z 

ziemią wymagało dużą ilość energii, ale nie przyszło mi do głowy, że robienie tego w 
tych warunkach będzie wymagało dodatkowej dawki mocy, zwłaszcza, że ona była tylko 
substytutem władcy. Być może ta więź nie była do końca odpowiedzialna za jej utratę 
wagi, ale nie wątpiłam w to, iż utrzymanie ziemi w dobrej kondycji odegrało sporą rolę   
w wycieńczeniu widocznym na jej twarzy. 
 

- Jasmine, tak bardzo cię przepraszam... 

 

Machnęła ręką - Nie martw się. Trzeba było to zrobić, prawda? Poza tym, po 

takim  naładowaniu,  ziemia  daje  sobie  sama  radę  przez  jakiś  czas.  I  zrobiłaś  to  co 
musiałaś. Z dziećmi wszystko, co przecież było głównym celem. 
 

Potem przeszła do zdania nam relacji z wydarzeń w obu krainach. Jasmine nie 

użyła całkiem  technicznego języka i statystyk tak jak Shaya zrobiłaby to opisując 
ludzi i zasoby, ale zrobiła o wiele więcej niż oczekiwałam. Zastępując mnie, Jasmine 
skończyła przyjmując o wiele więcej odpowiedzialności niż tylko bycie dozorcą ziem. 
Jej sprawozdanie dało mi większy wgląd na sytuację, ale większy obraz nie różnił się 
wiele od tego opisywanego przez Rolanda. Niezależnie od tego jak blisko Jasmine była 
z  Pagielem,  nie  przyjęła  od  niego  żadnego  z  ukradzionych  dóbr.  Jednak  nadal  była 
niezdecydowana, czy to co robił było niewłaściwe. 
 

Moje  królestwa,  ku  jej  rozczarowaniu,  handlowały  z  Krainą  Cisów.  Byliśmy 

jednym z niewielu królestw, które miało dużą ilość zasobów nietkniętych przez zimno, 
czyli  dobrze  prosperujący  zapas  miedzi.  Oczywiście  nie  moglibyśmy  zjeść  miedzi, 
oraz nie mieliśmy żadnych znaczących źródeł jedzenia. Zbiorom w obu królestwach 
nie sprzyjała ciepła pogoda, a zwierzęta w Krainie Cierni nie były w stanie przeżyć. 
Kraina  Jarzębin  miała  jakieś  gotowe  rozwiązania  na  okres  zimy,  które  dostarczały 
mięsa  dla  ludzi,  ale  nawet  tam  zwierzęta  walczyły  o  przeżycie.  Z  limitowanym 
jedzeniem i dużą ilością miedzi, na którą nikt nie mógł sobie pozwolić by ją kupić, 
handlowanie z Krainą Cisów wydawało się jedyną opcją. 
 

- Przepraszam - powiedziała Jasmine - Żałuję, że musimy to robić, zwłaszcza, 

że ci dranie prawdopodobnie właśnie są odpowiedzialni za ten bałagan. 
 

- W porządku. - zapewniłam ją - Musiałaś nakarmić ludzi, a miedź nie była nam 

teraz potrzebna. 
 

background image

Służący  przybył  właśnie,  by  ogłosić,  że  przybyła  grupa  gości:  Dorian,  Shaya, 

Rurik i Pagiel - Jak oni dostali się tutaj tak szybko? - spytałam, gdy służący poszedł, 
by  ich  wpuścić.  Jasmine  powiedziała,  że  wysłała  słowo,  ale  nawet  z  magiczną 
komunikacją, podróż z ziemi Doriana zajęła by trochę czasu. 
 

- Wszyscy przebywali w Krainie Jarzębin. - wyjaśniła Jasmine. Kiwnęła głową na 

Rolanda - On dał nam znać, że możesz się wkrótce zjawić, więc Dorian spędza tam 
czas. Wziął ze sobą Pagiela, ponieważ domyślił się, że będziesz chciała  sobie z nim 
porozmawiać. 
 

-  Miał  rację.  -  powiedziałam.  Wbrew  jego  dziwactwom,  Dorian  zawsze  miał 

dobre wyczucie na temat tego, co sobie myślałam. 
 

Moje  serce  podskoczyło,  gdy  go  zobaczyłam.  Po  ponurości  widoku  zarazy, 

obecność  Doriana  była  oddechem  życia  i  podekscytowania.  Elegancko  wszedł,  jak 
gdyby to była zwykła państwowa wizyta. Miał na sobie zwykłe bogate, barwne szaty, na 
które  nałożył  szmaragdowo-zielony  płaszcz  wykonany  z  satyny,  ozdobiony  złotym 
haftem. To pasowało do zieleni jego oczu i sprawiło, że jego długie włosy wyglądały jak 
fala ognia, która dawała iluzję ciepła. Ani on, ani żadne z pozostałych nie mieli na sobie 
ciepłego  okrycia  wierzchniego,  więc  pewnie  ściągnęli  je  przed wejściem  do  pokoju. 
Prawdopodobnie cokolwiek Dorian posiadał na zimne dni, pogoda nie mogła wziąć góry 
nad tym, że lubił się modnie nosić. 
 

Spotkaliśmy się na chwilę spojrzeniami i nagle zostałam zalana milionem myśli. 

Jak  się  pożegnaliśmy.  Pamięć  jego  ciała,  która  nawiedzała  mnie  te  ostatnie  parę 
miesięcy.  Sposób  w  jaki  za  nim  tęskniłam.  I  świadomość,  że  być  może  znów  mnie 
kochał. 
 

-  Krnąbrna  królowa  powróciła.  -  powiedział  jak  gdyby  nie  było  innych  spraw. 

Szybkie  spojrzenie  na  mnie  ujawniło  mu  to,  co  zauważyła  też  Jasmine  -  Jest  jej 
znacznie mniej. 
 

Jego ton był lekki, ale mogłam w ciemno powiedzieć, że tak jak Jasmine, nie był 

pewien, co się stało z moją ciążą i wahał się domniemywać. 
 

- Jest tak dlatego, ponieważ zostawiłam moje dzieci. - powiedziałam. Również 

utrzymałam  lekki  ton,  ale  znaczenie  tych  słów  pozostawiło  ból  wewnątrz  mnie  - 
Urodziły się około miesiąc temu i dobrze siebie radzą. 

background image

 

Shaya wyglądała na przerażoną - Naprawdę? Oni się dobrze rozwijają pomimo 

wczesnego porodu? - potrząsnęła głową w zdumieniu - Ach ta ludzka medycyna. - to 
wszystko  co  powiedziała  w  tej  sprawie.  Od  momentu  kiedy  ją  poznałam,  otwarcie 
wypowiadała się co myśli na temat ludzkiej „pokręconej technologii”, ale myślę, że to 
sprawiło, iż zaczęła rozważać ponownie korzyści. Prawdopodobnie jednak zupełnie nie 
poradziłaby sobie wystarczająco, dowiadując się o mojej cesarce, oraz intensywnej 
terapii.   
 

Jej strach wkrótce zamienił się w radość. Objęła mnie. Zrobił to nawet Rurik. 

Dorian  i  Pagiel  jednak  nie.  Oboje  zachowywali  dystans  z  różnych  powodów.  Gdy 
skończyliśmy  powitania  i  wszyscy  usiedliśmy  na  swoich  miejscach  Rurik  oparł  się  i 
westchnął z satysfakcją. 
 

- Cóż, w takim razie... - powiedział - ...teraz, gdy wróciłaś, możemy pozbyć się 

tej zarazy. 
 

I znowu to samo. Skrzywiłam się - Dlaczego każdy myśli, że mogę to naprawić? 

 

- Jesteś córką Króla Burzy. - odpowiedział - Pogoda się ciebie słucha. 

 

- Nie ta pogoda. - powiedziałam - Mam na myśli, że jakaś mała część tak, ale to 

wszystko.  To  jest  zaklęcie  nie  oparte  nie tylko  na  pogodzie.  To  przeniknęło rdzeń 
ziemi. Uszkodziło go. 
 

Dorian pokiwał głową - Wiem dokładnie co masz na myśli. I jak podejrzewałem, 

twoje straszne zdolności nie wystarczyłyby, by to rozbić. 
 

Rurik wydawał się niezrażony - Nawet jeśli nie jest to sprawa kontrolowania 

pogody,  nie  moglibyście  wszyscy  z  was  po  prostu...  sam  nie  wiem...  połączyć  siły  i 
złamać zaklęcie?   
 

Spojrzałam  na  Doriana  szukając  odpowiedzi.  Roland  uczynił  aluzję,  że  coś 

podobnego do tego co sugerował Rurik już było próbowane. 
 

- Kilkoro monarchów z nas próbowało połączyć siły i złamać zaklęcie. - Dorian 

potwierdził moje domysły - To było bezskuteczne i nie czułem, żebyśmy byli na tyle 
blisko, by jedna osoba mogła coś zmienić. Obawiam się, iż do tego będzie potrzeba 

background image

czegoś więcej. 
 

-  Maiwenn  ci  pomagała.  -  powiedziałam,  starając  się  nie  brzmieć  jakbym  go 

oskarżała. 
 

Wzruszył ramionami - Jak to mówią ludzie?  „Wróg mojego wroga jest moim 

przyjacielem.”  W  tym  momencie  zaraza  jest  wrogiem  każdego.  Maiwenn  chce 
skończyć to tak samo jak my, a ona jest siłą, która nie powinna być łatwo odrzucona. 
 

- Ona spiskowała, by zabić mnie i moje dzieci! 

 

- Tak. - powiedział Dorian -Widzę, że to cię dręczy. 

 

Wygięłam w łuk brwi słysząc to stwierdzenie. „Dręczy” było rodzajem łagodnej 

perswazji, by odłożyć tą sprawę na później. 
 

Twarz  Shaya’i  początkowo  odzwierciadlała  entuzjazm  Rurika,  jednak  teraz 

przybrała grobową minę - Musimy coś zrobić. Nie może tak dłużej być. 
 

Moje  spojrzenie  padło  na  Pagiela,  który  przyglądał  mi  się  ostrożnie  -  Nie 

możemy również atakować ludzkiego świata szukając jedzenia. 
 

Wyprostował się i wiedziałam, że zbierał siłę na odpowiedź - Dlaczego nie? Tam 

jest  mnóstwo  jedzenia!  Jest  wszędzie.  W każdym razie  większość  tych  ludzi  jest 
grubych. Nie potrzebują tego. 
 

Westchnęłam - To nie o to chodzi. Ludzie w większości nawet nie wiedzą, że 

ten świat istnieje. Oni nie są... na niego gotowi. Plus, to co robisz jest praktycznie 
wypowiedzeniem wojny. To jest nie właściwe moralnie. 
 

Pagiel skrzyżował ręce i odchylił się z powrotem - Moralność nie znaczy dużo, 

kiedy przyjaciele i rodzina umierają z głodu. I nawet nie myślę, że to jest niewłaściwe. 
Ludzie mają tego pod dostatkiem, a my nie mamy nic. Zabieranie go im jest lepsze niż 
to jak Kraina Cisów znieważa nas, bo potrzebujemy od nich jedzenia. To jest właśnie 
rozbój. 
 

Ciężko  było  dyskutować  z  rozumowaniem  typu  „Robin  Hood”  i  widząc  jego 

uparte  spojrzenie,  wiedziałam,  że  to  wymaga  więcej  niż  tylko  „rozmowy”  by  z  nim 

background image

wygrać. Dorian, jako jego król, mógłby być przydatny, ale przypuszczam, że nawet 
jeśli on aktywnie nie wspomagał tego, to nie czuł, że kradzież jedzenia była na tyle 
poważna  by  interweniować.  Pomimo  wszystkiego,  Dorian  był  wyznawcą  proroctwa 
Króla Burzy. Jakie znaczenie miała mała kradzież w stosunku do całkowitego najazdu? 
Prawdopodobnie myślał, że ataki Pagiela były dobra do tego rozgrzewką. 
 

Mimo  to  słowa  Pagiela  wywołały  kolejne  obawy.  Rozejrzałam  się  dookoła  po 

wszystkich - Kraina Cisów. Co o nich wiemy? 
 

- Że są do bani. - powiedziała Jasmine. 

 

- Odnotowane. Coś jeszcze? 

 

Dorian  podparł  się  łokciem  na  oparciu  krzesła  i  położył  twarz  na  dłoni.  - 

Wszystko sugeruje, że to oni są za wszystko odpowiedzialni, chociaż nie mamy na to 
żadnego twardego dowodu. 
 

Rurik  parsknął  -  Żadnego  dowodu?  Ta  suka,  królowa,  powiedziała,  że  może 

usunąć zarazę tym, którzy zdecydują się pójść za nią. 
 

- Tak. - powiedział Dorian - Ale ona jest bardzo ostrożna w sformułowaniu tego 

słowami. Nie mówi, że może to usunąć, ponieważ ona to spowodowała. Działa jak gdyby 
po prostu miała władzę... jeśli padniemy na kolana. 
 

- To praktycznie to samo. - warknął Rurik. 

 

- Pokrywa się, ale to jest nieistotne. Nie wiemy wystarczająco o ich magii by to 

rozwiązać. - powiedział Dorian. 
 

Odpowiedź przyszła do mnie jak policzek - Volusian. - powiedziałam. 

 

Inni patrzyli na mnie pytająco - Co z nim? - spytał Dorian - Zakładam, że jest 

urzekający  jak  zawsze,  chociaż  nie  widziałem  go,  odkąd  zmusiłaś  się  do  wielkich 
bólów, by trzymać go z daleka. 
 

Zignorowałam dźgnięcie - Volusian pochodzi z Krainy Cisów. Właśnie tam został 

przeklęty.  To  zdarzyło  się  dawno  temu,  ale  oni  wciąż  mają  pewne  dość  poważne 
pokłady magii. Być może on coś wie. 

background image

 

Jasmine pochyliła się niecierpliwie - Widzisz? Wiedziałam, że wymyślisz jak to 

naprawić. 
 

-  Nic  o  tym  nie  wiem.  Ale  przynajmniej  być  może  będziemy  mieli  punkt 

zaczepienia. - wstałam, wypowiadając zaklęcie przyzywające, a chwilę potem znajomy 
chłód  rozprzestrzenił  się  po  pokoju.  Po  mrozach  które  przeżyłam,  przemierzając 
opustoszałe krainy, aurę Volusiana odczułam zaledwie jak chłodny wietrzyk w letnią 
noc. Chwile później ukazał się sam Volusian, który mi się ukłonił. 
 

- Witaj ponownie, Pani. 

 

Wszyscy dookoła mnie lekko się od nas odsunęli. Roland od początku nie cierpiał 

Volusiana i choć w tym jednym, on i szlachta zgadzali się ze sobą. Żadne z nich nie 
lubiło Volusiana. Dorian nawet zaoferował, że pomoże mi go wygnać, odkąd klątwa była 
zbyt potężna by jedna osoba mogła ją złamać. 
 

Ponownie usiadłam - Volusian, musimy porozmawiać z tobą o Krainie Cisów. 

 

Ekspresja  twarzy  Volusiana  pozostała  niezmienna,  ale  tak  jak  wcześniej, 

miałam przeczucie, że jego ojczyzna to coś, o czym nie chciał dyskutować - Tak, pani. 
 

- Czy to Kraina Cisów jest odpowiedzialna za zarazę? 

 

Nastąpiła krótka przerwa. Nagle się jednak odezwał - Prawdopodobnie, pani. 

 

Inni wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia. Podzielałam to odczucie. U 

Volusiana  taka  bezpośrednia  odpowiedź  była  rzadkością.  Mimo, iż  był  zmuszany  do 
posłuszeństwa mi, celował w znalezieniu sposobów, aby uniknąć mówienia prawdy. 
 

- To nie do końca to samo co „tak”. - stwierdziłam. 

 

- Zaiste. - Volusian zgodził się ze mną - Nie byłem w Krainie Cisów od wieków. 

Nie rozmawiałem z królową Varią. Nie widziałem, gdy zaklęcie zostało rzucone. Bez 
tego nie mogę powiedzieć „tak, to oni to spowodowali”. Ta magia, która zniszczyła te 
ziemie jest podobna do tej, którą posługują się ludzie z  Krainy Cisów. Możliwe, że 
ktoś jeszcze nauczył się ich magii, ale jest to wielce nieprawdopodobne. Stąd moja 
odpowiedź, że „prawdopodobnie”. 

background image

 

-  Wystarczająco  uczciwie  zostało  to  powiedziane.  -  stwierdziłam.  Logika 

Volusiana czasami była męcząca - Przypuszczam, że nie wiesz jak złamać to zaklęcie. 
 

Ton  Volusiana  pozostał  monotonny  -  Oczywiście,  że  wiem,  pani.  Wiedziałem 

przez cały czas. 
 

Prawie wyskoczyłam z krzesła. Rurik właściwie to wręcz zrobił. 

 

- Co? - praktycznie płakałam - Dlaczego, do cholery, nikomu nie powiedziałeś 

tego wcześniej?   
 

Nie  mogłam  być  pewna,  ale  chyba  widziałam  delikatne  wzruszenie  ramionami 

Volusiana. 
 

- Ponieważ, pani... - powiedział - ...nigdy o to nie spytałaś.