LYN ELLIS
SZCZĘŚLIWEGO
NOWEGO ROKU!
PROLOG
- Nie zbliŜaj się! - Chłopak uniósł broń wyŜej. Stał
oparty plecami o drzwi roztrzaskanego samochodu, a
głowę miał całą we krwi.
Policjant Nick DeSalvo zamarł. Bał się jednak nie tyle o
siebie, ile o swoją koleŜankę, policjantkę z patrolu, i
przyjaciółkę zarazem, która znalazła się zbyt blisko
zdesperowanego nastolatka.
- Gina! Wracaj! - Palce Nicka automatycznie zacisnęły
się na rękojeści rewolweru.
- Wszystko w porządku - odezwała się Gina do
przeraŜonego chłopca. Przystanęła. - Nie wiem, co
zrobiłeś, i przed czym uciekasz, ale przecieŜ to nie moŜe
być aŜ takie straszne - mówiła łagodnym tonem. - OdłóŜ
broń i porozmawiaj ze mną.
Po twarzy chłopca cienkimi strumyczkami spływały
krew i łzy. W jego wzroku czaiło się szaleństwo.
- Nie mogę!
- Gina, on jest... - zaczął Nick.
- Nie zbliŜaj się - powtórzył chłopak, przykładając
pistolet do skroni.
- Tylko nie rób głupstw! - ostrzegła go Gina, robiąc
krok do przodu. - Porozmawiajmy.
Nick pomyślał, Ŝe są w wyjątkowo beznadziejnym
połoŜeniu. Nie naleŜy zbliŜać się do podejrzanego, który
ma broń. Podczas szkolenia powtarzano im wielokrotnie,
Ŝ
e w takiej sytuacji policjant powinien się wycofać i
czekać na posiłki. Wprawdzie ten chłopak na razie im
nie groził, jednak lada sekunda wszystko mogło się
zmienić.
Nick wiedział, co jego partnerka sądzi o samobójstwie,
ale po co zaraz ryzykować Ŝycie. I to nie tylko swoje, ale
równieŜ jego. Od chwili gdy Gina wysiadła z
policyjnego wozu, łamała wszystkie proceduralne
zalecenia. Zaklął cicho i poprzysiągł sobie w duchu, Ŝe
jeśli uda im się ujść z Ŝyciem, wygarnie jej, co o tym
myśli.
Pozostało mu jedno wyjście - próbować w jakiś sposób
odwrócić uwagę chłopaka. Powoli ruszył przed siebie.
Chłopak spojrzał na niego błędnym wzrokiem.
- Mówiłem, nie podchodź! - krzyknął łamiącym się
głosem.
- MoŜe chcesz, Ŝebyśmy do kogoś zadzwonili? - zapytał
Nick, robiąc kolejny krok do przodu.
Na twarzy chłopaka odmalowała się rozpacz.
- Tak, do mojej siostry...
- W porządku. Jak ona się nazywa?
- T.J. Ona... - przerwał, patrząc na Nicka podejrzliwie.
- Albo nie. Zawiadomcie ojca. - Otarł łzy
zakrwawionym rękawem. - Niech on to wszystkim
wyjaśni.
- Jestem pewny, Ŝe twój ojciec okaŜe zrozumienie -
trochę wbrew sobie powiedział Nick. Niestety, nie
chodziło o jakąś błahostkę, tylko o spowodowanie
wypadku i ucieczkę przed policją oraz naraŜenie Ŝycia
wielu ludzi.
Na domiar wszystkiego ten smarkacz trzyma ich teraz w
szachu...
- OdłóŜ broń, synu. Nie chcemy ci zrobić krzywdy.
- Nie. Za późno. Tak bardzo się starałem, ale... -
Chłopak zaszlochał.
- PrzecieŜ kaŜdy zasługuje na jeszcze jedną szansę.
Posłuchaj... - Nick zrobił kolejny krok.
- Ale nie ja - bezdźwięcznym głosem powiedział
chłopak.
Zły znak. Nie trzeba tu psychologa, Ŝeby rozpoznać
symptomy depresji. Dłoń chłopca zacisnęła się na
rękojeści rewolweru. W tej samej sekundzie Gina
chwyciła go za rękę.
Pierwszy strzał poszedł w górę, nad głową chłopaka.
Nick nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę padnie
następny, bo Gina zasłaniała mu pole widzenia. Bez
namysłu skoczył do przodu i złapał chłopaka za drugą
rękę, próbując jednocześnie odepchnąć na bok Ginę. Był
teraz tak blisko, Ŝe czuł unoszący się w powietrzu
zapach potu i krwi.
Wzrok chłopaka wyraŜał strach i determinację. Chyba
coś jeszcze powiedział, ale Nick słyszał tylko odgłosy
szamotaniny i szloch, a potem kolejny strzał. Na kilka
sekund czas jakby stanął w miejscu. Potem rozległ się
trzeci wystrzał.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył nad sobą niebo. To
niepojęte. W jaki sposób chłopakowi udało się go
znokautować? A juŜ był gotów załoŜyć się o swoją
odznakę policyjną, Ŝe ten dzieciak jest na to o wiele za
słaby. Spróbował usiąść, ale kiedy chciał się podeprzeć,
ręka odmówiła mu posłuszeństwa. Odwrócił głowę i
spojrzał w bok.
Chłopak siedział oparty o drzwi wozu i nareszcie był
spokojny. Nie szarpał się i nie krzyczał, tylko jakby
zastygł bez ruchu. Obok stała Gina, trzymając w ręku
jego broń. Więc jednak udało jej się go rozbroić. Co za
ulga. Koszmar nareszcie dobiegł końca.
- Gina! Nie było odpowiedzi.
- Gina! - powtórzył zaniepokojony. Odwróciła się. W jej
oczach dostrzegł łzy. Coś było nie tak.
- To moja wina - powiedziała cicho.
- Co takiego? - zapytał, nadal oszołomiony.
- On nie Ŝyje. I to wszystko przeze mnie.
- Cholera! - zaklął Nick.
Wraz z ostrym bólem, przenikającym jego ramię,
przyszło zrozumienie. Więc jednak ten chłopak spełnił
swoją groźbę, a na dodatek i jego postrzelił. Mimo to
Nick był bardziej zdziwiony niŜ przeraŜony. W końcu
nadal był w stanie myśleć i oddychać. Na ułamek
sekundy zrobiło mu się Ŝal chłopaka. Niestety, dla
zmarłych nic juŜ nie da się zrobić. Teraz musiał
zatroszczyć się o Ŝywych.
Próbując zapomnieć o piekącym bólu, pomyślał o Ginie.
Powiedziała: „To moja wina". Nie, nie miała racji. To
nie była niczyja wina, Ŝe chłopak uciekał przed policją i
Ŝ
e wolał raczej się zabić niŜ stanąć twarzą w twarz z
własnym ojcem.
- Przestań! - powiedział. - Nawet nie wolno ci tak
mówić.
Wcale go nie słuchała.
- Myślałam, Ŝe uda mi się go powstrzymać. Myślałam...
Nick poczuł, Ŝe zaczyna mu się kręcić w głowie.
Ostatkiem sił spróbował skoncentrować się na Ginie -
Ŝ
onie swojego najlepszego kumpla. Przyrzekł kiedyś
Mike'owi, Ŝe zajmie się nią i córeczką, której był ojcem
chrzestnym. Mike wiedział juŜ wtedy, Ŝe wkrótce nie
będzie w stanie ich chronić.
- Gina! - powtórzył. - Spójrz na mnie. Kiedy zjawi się tu
sierŜant, pozwól, Ŝebym ja z nim porozmawiał.
- Nie powinnam... O BoŜe, jesteś ranny! - Pochylając się
nad nim, zawołała do mikrofonu: - Mamy rannego.
Przyślijcie pomoc. I to zaraz!
- Posłuchaj - nalegał Nick. - Dobrze wiesz, Ŝe Mike
chciałby, Ŝebym to sam załatwił. - Nie było to moŜe
zagranie fair, ale zostało im bardzo mało czasu. W
najlepszym razie czekało ich przesłuchanie i wewnętrzne
ś
ledztwo. A Gina miała juŜ za sobą swoje prywatne
piekło - jej mąŜ się zastrzelił. To zupełnie wystarczy.
- PrzecieŜ wiesz, Ŝe potrafię sobie z tym poradzić -
nalegał. - ChociaŜ raz w Ŝyciu zrób coś tak, jak ja chcę.
Gina przycisnęła dłoń do rany na jego ramieniu,
spojrzała mu w oczy, a potem skinęła głową.
Ból stawał się nie do zniesienia. Nick poczuł, Ŝe coraz
trudniej mu oddychać.
- Tylko błagam, nic nie mów - poprosił głosem, który
wydał mu się obcy. - Kiedy zjawi się tu sierŜant,
powiedz mu, Ŝe wszystko wydarzyło się zbyt szybko, i
odeślij go do mnie.
Przez dłuŜszą chwilę wpatrywał się w nią, a potem
spróbował wstać, jednak ból był zbyt silny. Teraz juŜ
cała koszula nasiąkła krwią. Wycie policyjnych syren
stawało się coraz głośniejsze i bardziej natarczywe.
Czuł, Ŝe musi szybko wymóc na niej zgodę. O siebie
zatroszczy się potem.
- Pomyśl o Emmie. PrzecieŜ ona ma juŜ tylko matkę. -
Znowu argument nie fair, ale pocieszył się, Ŝe cel
uświęca środki. - Co powiesz, kiedy zaczną cię
przesłuchiwać, Gina?
Grzbietem dłoni otarła łzy i zaczerpnęła tchu.
- śe wszystko wydarzyło się zbyt szybko i Ŝeby spytali
ciebie.
Zanim zdąŜyła zmienić zdanie, Nick wyciągnął rękę.
- Oddaj mi broń - polecił resztką sił.
ROZDZIAŁ 1
Szok, jakiego doznała na widok samochodu
wjeŜdŜającego na pełnym gazie w zbity tłum
demonstrantów, powoli ustępował. Tara Amberly, zwana
T.J., zebrała wszystkie siły.
- Złaź ze mnie! - krzyknęła, wbijając pięść w Ŝołądek
człowieka, który całym cięŜarem przygniatał ją do ziemi.
Mimo panującego wokół zgiełku usłyszała, Ŝe
męŜczyzna stęknął z bólu. Samochód, który wjechał w
tłum, na szczęście jej nie potrącił, za to chyba ze sto kilo
Ŝ
ywej wagi miaŜdŜyło teraz jej ciało.
Nacisk powoli ustępował i T.J. zobaczyła nad sobą twarz
nieznajomego. Miał ciemne oczy - piwne, a moŜe nawet
czarne - zdecydowany podbródek z cieniem zarostu,
który juŜ o jedenastej rano domagał się Ŝyletki, oraz
szerokie brwi, ściągnięte teraz z wyrazem wyrzutu,
jakby domagał się przeprosin za to, Ŝe go uderzyła.
- Nic się pani nie stało? - zapytał profesjonalnym tonem,
charakterystycznym dla policjantów.
A więc to gliniarz, pomyślała. Przypomniała sobie, Ŝe na
demonstrację Ruchu Obrońców Naszej Planety przyszła
jedynie po to, Ŝeby odnaleźć pewnego konkretnego
funkcjonariusza policji.
Czy rzeczywiście nic jej się nie stało?
Ramię bolało jak wszyscy diabli. Jakiś kawałek metalu
boleśnie wbijał jej się w ciało. Będzie miała szczęście,
jeŜeli skończy się na zadrapaniach i sińcach. Potem
przypomniała sobie sprzęt, z którym przyszła na
demonstrację. Spróbowała sięgnąć po zgniecioną torbę.
- Będę wiedziała, jak pan ze mnie zejdzie - burknęła,
odpychając go. Kiedy ten facet na niej leŜał, nie była w
stanie zebrać myśli.
MęŜczyzna uniósł się na łokciach, a potem ukląkł obok.
Metalowy przedmiot, który tak boleśnie wbijał się w
ramię, okazał się jej nowym aparatem fotograficznym, a
ś
ciślej tym, co z niego zostało.
- No, nie! - Usiadła i ostroŜnie podniosła go z ziemi. -
Niech pan na to popatrzy! - Podetknęła mu pod nos
roztrzaskanego canona. - Stłuczony obiektyw! Wie pan,
ile to kosztuje?!
- Moja droga, ten facet o mały włos byłby panią
przejechał. Na ile ceni pani swoje Ŝycie? - Teraz nie
mówił juŜ suchym, słuŜbowym tonem, tylko jak uraŜony
męŜczyzna. I to nie mieszkaniec Południa. Mogła to bez
trudu stwierdzić, poniewaŜ wychowała się na
przedmieściach Atlanty.
T.J. nie wierzyła własnym uszom. Facet wali się na nią
jak kłoda i jeszcze oczekuje podziękowań.
- Ten samochód przejechał dobry metr ode mnie. Nic by
mi się nie stało. A teraz, przez pana, mój aparat jest do
niczego.
- Za to pani nogi są w porządku. - MęŜczyzna krzywiąc
się, otrzepał zakurzone dłonie. ZauwaŜyła, Ŝe są
podrapane i zakrwawione. Poczuła złość, a zarazem
zapragnęła go dotknąć i ukoić jego ból. Tak jak to robiła
z małym braciszkiem, kiedy przychodził do niej z
płaczem, pokazując podrapane łokcie i kolana.
MęŜczyzna wstał, a potem popatrzył na nią z góry. Jego
uwaŜne spojrzenie działało jej na nerwy. O co mu
chodziło?
- Miło mi panią poznać - odezwał się, przekrzywiając
głowę, Ŝeby przeczytać nazwisko na torbie ze sprzętem -
pani... Amberly. - Jednak nie pomógł jej wstać, tylko
dalej stał nad nią, marszcząc brwi.
Nagle T.J. zobaczyła nad sobą twarz kobiety, której
szukała przez całe rano.
- Czy jest pani ranna? - zwróciła się do niej Gina
Tarantino, policjantka, która była świadkiem śmierci jej
brata.
- Nie potrzebuje pani lekarza?
T.J. nie była w stanie spojrzeć jej w oczy. Miała zamiar
ś
ledzić policjantkę z daleka, a dopiero później
zadecydować, w jaki sposób delikatnie wyciągnąć z niej
informację o tym, co wydarzyło się tamtego tragicznego
wieczora. Tego. Ŝe mogłaby zostać zauwaŜona, w ogóle
nie brała w rachubę. Tymczasem to się juŜ stało.
Sięgnęła po torbę i włoŜyła do środka rozbity aparat.
- Nic mi nie jest - mruknęła.
- A ty ? - Policjantka zwróciła się do męŜczyzny. - Czy
z tobą wszystko w porządku?
Nie odpowiadał, tylko wpatrywał się w budynek, przed
którym stali.
- Popatrz, co ten dupek narobił! - powiedział z furią.
Zapiszczał pager.
- Wygląda na to, Ŝe ktoś chce porozmawiać z szefem
ochroniarzy - uśmiechnęła się Gina. - Myślisz, Ŝe doszło
do włamania, Nick?
T.J. zwróciła oczy na swojego wybawcę. Nick! Powoli
podniosła się z ziemi. PrzecieŜ to nie moŜe być on! Od
dwóch i pół roku jedynym celem jej Ŝycia było
odnalezienie męŜczyzny, który zastrzelił jej brata, i
postawienie go przed sądem. Właśnie po to
przestudiowała wszystkie relacje na temat wypadku,
jakie ukazały się w prasie, ale natrafiła jedynie na
nazwisko Tarantino. Wtedy postanowiła odszukać
policjantkę, gdyŜ miała cichą nadzieję, Ŝe ta kobieta
moŜe ją doprowadzić do Nicka DeSalvo.
Tymczasem męŜczyzna, którego poszukiwała, stał tuŜ
obok niej. Dawny policjant był teraz szefem ochroniarzy
Randolf - Reynolds Corporation. Odwróciła wzrok,
starając się nie patrzeć na niego.
Zaczęła udawać, Ŝe obserwuje rozbitego buicka, który
wjechał w tłum demonstrantów, przeciął chodnik, rozbił
wielką szybę przy wejściu do budynku i zatrzymał się w
marmurowym holu. Tkwił tam teraz, przechylony pod
dziwnym kątem, a spod maski wydobywał się dym.
Jedno z tylnych kół wciąŜ się obracało. Kierowcy nie
było widać.
- Nie zauwaŜyłeś kierowcy? - zwróciła się do Nicka
policjantka, a nie słysząc odpowiedzi, spojrzała pytająco
na T.J.
- Nic nie widziałam - pospiesznie odparła T.J., masując
obolałe ramię. Nie miała zamiaru występować jako
ś
wiadek. Musiałaby wtedy podać swoje dane. - Mignęła
mi tylko czyjaś kolorowa koszulka. Właśnie robiłam
zdjęcia, kiedy on się na mnie rzucił.
- DeSalvo... ? Nigdy bym cię nie podejrzewała, Ŝe
będziesz przeszkadzał prasie - zaŜartowała policjantka.
- Gdybym miał dość czasu, Ŝeby pomyśleć, w Ŝyciu
bym tego nie zrobił. Wystarczy, Ŝe sfotografowałaby
tego typa i zamieściła jego zdjęcie na pierwszej stronie
gazety. Policja w ogóle nie byłaby potrzebna.
DeSalvo. Teraz juŜ było jasne, czemu z początku go nie
poznała. Nie nosił munduru, a poza tym wyglądał starzej
i był bardziej zgorzkniały niŜ policjant, którego twarz
widniała na pierwszej stronie „Atlanta Times Union"
oraz w telewizyjnych wiadomościach wieczornych dwa i
pół roku temu. T.J. poczuła, Ŝe się rumieni, ale
wytrzymała jego spojrzenie.
- Czy ktoś został ranny? - DeSalvo zwrócił się do
policjantki.
- Parę osób, ale to chyba nic powaŜnego. Pogotowie juŜ
jest w drodze.
Widząc, Ŝe przestali zwracać na nią uwagę, T.J.
otrzepała spodnie i oddaliła się wolnym krokiem. Miała
nadzieję, Ŝe nikt nie spostrzeŜe, jak uginają się pod nią
nogi. Świadomość, Ŝe przed chwilą stanęła oko w oko z
Nickiem DeSalvo, okazała się ponad jej siły.
I co teraz? Najchętniej uciekłaby gdzie pieprz rośnie.
Tego jednak nie mogła zrobić, a przynajmniej nie teraz.
Musiała nadal wykonywać swoje zadanie i zachowywać
się w miarę zwyczajnie. Gazeta nie wysłała jej na tę
demonstrację - tym razem przyszła na własną rękę.
Wyjęła z torby zapasowy aparat, załoŜyła nowy film i
zaczęła fotografować pozostałości tego, co miało być
pokojową demonstracją na rzecz ochrony środowiska.
Oczywiście zanim komuś puściły nerwy. Skąd wziął się
ten samochód? Kogo tak zdenerwowali obrońcy Ziemi?
To wszystko nie trzymało się kupy.
W niespełna cztery minuty ulica zaroiła się od
mundurów policyjnych. Tymczasem T.J. pracowała jak
szalona. Sfotografowała ranne dziecko siedzące na
masce policyjnego wozu i kobietę z połamanym znakiem
drogowym w ręku. Jednak najlepsze zdjęcie
przedstawiało męŜczyznę w stroju Świętego Mikołaja,
który prowadził utykającego demonstranta do punktu
sanitarnego.
Na pomoc rannym przybyły dwie karetki pogotowia oraz
wóz straŜy poŜarnej. Reporterzy z lokalnej stacji
telewizyjnej filmowali całe to zamieszanie. Nikt nie
zginął, ale było mnóstwo zadrapań i skaleczeń, jedna
złamana noga, jeden skręcony nadgarstek i jeden
łagodny atak serca.
A właściwie, dlaczego tym ludziom zachciało się
demonstrować akurat przed BoŜym Narodzeniem?
CzyŜby wszyscy zdąŜyli juŜ zrobić świąteczne zakupy?
Czy nie mieli rodzin, o których trzeba było pomyśleć?
T.J. dałaby wiele, Ŝeby móc teraz kupować choinkę i w
spokoju pakować prezenty. Zamiast tego przemierzała
ulice w poszukiwaniu człowieka, który zabił jej brata.
Znów rozejrzała się wokoło, próbując dostrzec coś,
czego jeszcze nie uwieczniła na taśmie.
Jej uwagę przykuła znajoma błękitna koszulka. Znów
zobaczyła Nicka DeSalvo. Stał w tłumie otaczającym
rannych i nadal rozmawiał z tamtą policjantką. T.J. była
pewna, Ŝe po śledztwie w sprawie tragicznej śmierci jej
brata Nick DeSalvo opuścił miasto. Jednak on nie tylko
nie wyjechał, ale nadal utrzymywał kontakty z dawnymi
współpracownikami z policji, dzięki którym nie
wylądował w więzieniu. A zwłaszcza z tą Tarantino.
Zimny powiew zdmuchnął papiery i śmieci w dół ulicy.
T.J. zadrŜała i zapięła kurtkę. Podniosła aparat i przez
teleobiektyw spojrzała na DeSalvo.
Był bez marynarki. PogrąŜony w oŜywionej rozmowie z
tamtą kobietą, sprawiał wraŜenie, Ŝe w ogóle nie
odczuwa zimna. Pojawiło się juŜ pogotowie drogowe i
usunęło rozbitego buicka. Pozostał po nim ziejący otwór
w eleganckiej, marmurowej fasadzie.
Kiedy T.J. zaczęła studiować profil Nicka DeSalvo, on
nagle odwrócił się w jej stronę. Przez kilka sekund
patrzyła mu prosto w twarz. Serce mocniej zabiło w
piersi. Kurczowo zacisnęła palce na aparacie. Szkoda, Ŝe
to nie pistolet... Wesołych Świąt, policjancie DeSalvo.
Nacisnęła migawkę.
- Mam cię! - mruknęła, a potem opuściła aparat i
popatrzyła na DeSalvo ponad tłumem.
Na jego czole ukazała się zmarszczka. Przez moment
sądziła, Ŝe podejdzie do niej i zaŜąda, by oddała mu film.
No cóŜ, pomyślała, będzie musiał wyrwać jej go siłą.
Nagle zapragnęła zrobić mu jeszcze jedno zdjęcie tylko
po to, Ŝeby go sprowokować. Powstrzymała się jednak.
DeSalvo wyglądał na człowieka, który nie zawahałby się
przed uŜyciem siły. Zamiast tego obdarzyła go
wyzywającym uśmiechem.
Nick DeSalvo wzbudzał w niej przede wszystkim strach
- i to z wielu powodów. Mimo to przemogła w sobie
instynktowną chęć ucieczki. Ogarnął ją gniew. DeSalvo
musi ponieść karę za to, co zrobił, a razem z nim ta
Tarantino i wszyscy, którzy mieli z tym coś wspólnego.
Udowodni im winę, choćby miała za to zapłacić
najwyŜszą cenę.
Ale jeszcze nie dziś.
Odwróciła się i wmieszała w tłum. Skoro udało jej się go
odnaleźć, musi opracować precyzyjny plan.
Prowokowanie tego człowieka nie zda się na nic.
Doskonale wiedziała, Ŝe nie naleŜy wyzywać losu. Jej
brat zadarł z Nickiem DeSalvo i zapłacił za to Ŝyciem.
Nick DeSalvo popatrzył w ślad za odchodzącą kobietą i
potrząsnął głową. Gdyby nadal nosił mundur, poszedłby
za nią i zrobił jej awanturę, choćby za to, Ŝe nie okazała
wdzięczności. Czego jednak moŜna się spodziewać po
tych bezczelnych reporterach? Ilekroć myślał o
dziennikarzach, przychodziły mu do głowy najbardziej
nieprzyzwoite określenia. Poruszył palcami prawej ręki i
poczuł piekący ból. Ta kobieta miała rację. Samochód
wcale nie przejechał aŜ tak blisko niej. Mógł jej nie
potrącić. Ale mogło teŜ być inaczej...
Nieznajoma szła zdecydowanym krokiem osoby, która
ma coś bardzo waŜnego do załatwienia. Popatrzył na jej
jasne włosy, a potem jego wzrok przesunął się w dół, na
szczupłe biodra. Po chwili chłopięca sylwetka w
dŜinsach i sportowej kurtce rozpłynęła się w tłumie.
Takie wypadki to ich specjalność, tych Ŝmij z prasy,
pomyślał ze złością.
Kiedy przygniatał ją do ziemi, przyszło mu do głowy,
nie wiedzieć czemu, Ŝe musi mieć bardzo delikatną,
gładką skórę. Zaraz potem boleśnie wyrŜnęła go w
Ŝ
ołądek, przypominając o otaczającej go rzeczywistości.
A pięść miała twardą.
Zrobiła mu zdjęcie i to go trochę zaniepokoiło. Nie
Ŝ
yczył sobie, Ŝeby ktoś znowu zaczął grzebać w jego
Ŝ
yciorysie. Chciał być niewidzialny. Oczywiście na ile
to moŜliwe. Dosyć się juŜ naoglądał swojej twarzy w
gazetach i w telewizji. Wystarczy mu do końca Ŝycia...
- Sprawdzamy papiery wozu - odezwała się Gina,
przerywając jego rozmyślania. - O kierowcy nic nie
wiadomo. Podobno miał ciemną, wełnianą czapkę... -
Nagle jej nadajnik oŜył i Nick mógł wysłuchać
informacji o tym, Ŝe buick został skradziony z parkingu
przed dworcem kolejowym.
- To mi niespodzianka - mruknął sarkastycznym tonem i
znowu zwrócił oczy na tłum. Powoli studiował twarz za
twarzą. Czasami taki wariat wraca na miejsce
przestępstwa.
- Jak był ubrany? - zapytał.
- Na ciemno - odparła Gina, a potem spojrzała przez
ramię i zmarszczyła brwi. - UwaŜaj na siebie.
Porozmawiamy później. Daj mi znać, czy przyjdziesz na
kolację. Twoja chrzestna córka marzy o tym, Ŝeby cię
zobaczyć.
- PołoŜyła dłoń na kaburze, a potem odeszła.
- Co ty tu robisz, DeSalvo? - Nick usłyszał głos, zanim
zdąŜył zobaczyć twarz mówiącego. - Chcesz sobie
podnieść poziom adrenaliny? A moŜe masz randkę z
Miss Ameryki?
Odwrócił się, gotów przyjąć wyzwanie.
- Odwal się, Butler. To wolny kraj, tak przynajmniej
słyszałem. ChociaŜ, z drugiej strony, jeŜeli tacy jak ty
pilnują porządku w Atlancie, wszystko moŜe się
zdarzyć. - I zanim Butler zdąŜył odpowiedzieć, dodał: -
A co ty tu robisz? Wziąłeś sobie nadgodziny?
- Ja nadal mam porządną pracę w policji. Nie jestem
niańką w jakiejś korporacji.
Fakt, Ŝe Nick DeSalvo został zwolniony z policji, w
niczym nie zaszkodził jego reputacji na rynku pracy dla
cywilów. Firma Randolf - Reynolds roztoczyła przed
nim piękne perspektywy, z których najbardziej kusząca
okazała się ta, Ŝe mógł pozostać w Atlancie i dokończyć
swoje porachunki z pewnymi wyŜszymi
funkcjonariuszami policji. A konkretnie z tymi, którzy
znali prawdę o śmierci Mike'a.
Nick uśmiechnął się, a potem wytoczył najcięŜsze
działo.
- Zarabiam trzy razy tyle co ty, Butler. Za taką forsę
mogę poniańczyć kaŜdego, nawet ciebie.
Butler poczerwieniał. Uniósł głowę.
- Trzeba było skoczyć przed maskę samochodu i
zatrzymać go własnym ciałem. Rambo by tak zrobił. Ale
ty potrafisz tylko zastrzelić człowieka. Chyba Ŝe nie
wolno ci teraz nosić broni? Ochrona dobrego imienia
twojej firmy naleŜy, zdaje się, do twoich obowiązków.
- A do twoich znalezienie sprawcy tego wypadku,
Butler. Tymczasem stoisz tu i mielesz jęzorem - odciął
się Nick i odszedł. Bał się, Ŝe do reszty straci
cierpliwość. I tak nie mógł zrobić nic, Ŝeby zmienić swój
wizerunek w oczach tego człowieka. Większość ludzi
bez zastrzeŜeń wierzy prasie. Nie są nawet ciekawi, co
się naprawdę wydarzyło.
Lepiej, Ŝeby Butler nie wiedział, iŜ Nick dałby wszystko,
byle znowu móc nosić policyjny mundur.
T.J. wystukała szyfr na domofonie i czekała na sygnał.
Była wytrącona z równowagi. Poszła na demonstrację z
nadzieją, Ŝe natknie się Ginę Tarantino. WłoŜyła tyle
trudu w to, Ŝeby się dowiedzieć, w jakim rewirze pracuje
i na jakich zmianach. Tymczasem dziś nie tylko
rzeczywiście natknęła się na nią, ale wpadła na samego
Nicka DeSalvo. A raczej to on na nią wpadł. Ocalił jej
Ŝ
ycie - albo tak mu się przynajmniej zdawało. Gdyby
wiedział, kim jest T.J., pewnie popchnąłby ją prosto pod
koła rozpędzonego samochodu.
T.J. pomyślała, Ŝe nagle znalazła się w sytuacji zbyt
skomplikowanej jak na jej psychiczną wytrzymałość. Jej
Ŝ
ycie wkroczyło w punkt zwrotny, a ona nawet nie była
w stanie przyjąć tego do wiadomości.
Wracając do domu, oddała film do wywołania - tak jak
co dzień. Nawet ten z rozbitego aparatu. Jednak dziś, po
raz pierwszy, wymarzona praca przestała mieć dla niej
znaczenie. Zdjęcia były kompletnie niewaŜne. Nie
potrzebowała ich. A przynajmniej nie teraz. MoŜe z
wyjątkiem zdjęcia Nicka DeSalvo.
Pragnęła tylko spokoju i czasu na zastanowienie. Musi
pomyśleć nad tym, co robić dalej w sprawie eksgliniarza
DeSalvo i jego kumpli, którzy nadal pracują w policji.
Pchnęła drzwi. Wewnątrz było tylko trochę cieplej niŜ
na dworze. Spojrzała na strop rysujący się sześć metrów
nad jej głową i pomyślała, Ŝe tam właśnie musi ulatniać
się całe ciepło. T.J. mieszkała w budynku fabrycznym,
wybudowanym na krótko przed pierwszą wojną
ś
wiatową, a przed paru laty zaadaptowanym do innych
celów. Obecnie zamiast warsztatów, w których
montowano najpierw omnibusy, a później tramwaje,
znajdowały się w nim dwie galerie sztuki i dwadzieścia
pięć mieszkań.
Przeszła przez wyłoŜony dębową posadzką hol, minęła
wejście do galerii „Nova" i stanęła przed drzwiami, które
prowadziły do mieszkalnej części budynku. Ponownie
wystukała kod.
Kiedy po raz pierwszy usłyszała o tym, Ŝe są tu
mieszkania na sprzedaŜ, ogarnęły ją mieszane uczucia.
Dawne warsztaty znajdowały się w dość odległej,
przemysłowej dzielnicy miasta, na tyłach linii kolejowej.
Niezła lokalizacja dla fabryki, ale mało kto chciałby
mieszkać w takim sąsiedztwie. Fasadę budynku
pozostawiono bez zmian - przybyło tylko kilkanaście
ś
wietlików w dachu oraz kute balustrady w oknach
górnej kondygnacji. A parking otrzymał nowe Ŝelazne
ogrodzenie, na którego szczycie straszyły ostre stalowe
szpikulce.
Jednak jej wątpliwości rozwiały się, gdy tylko otworzyła
szerokie drzwi, prowadzące do części mieszkalnej. Po
raz pierwszy zobaczyła wewnętrzny dziedziniec wiosną,
miesiąc po śmierci ojca, kiedy rozpaczliwie poszukiwała
mieszkania. Nowego mieszkania, wolnego od
tragicznych wspomnień.
Kamienne schodki prowadziły w dół do ogrodu
urządzonego w stylu japońskim. Miał nawet sadzawkę i
mostek. Przy cieplejszej pogodzie moŜna było
spacerować po ścieŜkach wśród kwitnących krzewów i
ozdobnych traw. Była to prawdziwa oaza zieleni pośród
ceglanych, fabrycznych murów. T.J. wciąŜ miała przed
oczyma ten widok, mimo iŜ teraz był zimny, grudniowy
dzień. W ogrodzie stały takŜe rzeźby, kilka kamiennych
ławek i huśtawka. Wszędzie znać było troskliwą rękę
oraz oko artysty.
Idąc wąskim chodniczkiem, T.J. patrzyła na dwie rzeczy,
które wybitnie nie pasowały do tego wymuskanego
miejsca - na wielki, błyszczący motocykl marki Harley
Davidson oraz młodego męŜczyznę w czarnym,
skórzanym stroju i o długich, jasnych włosach, które
wręcz błagały o noŜyczki.
MęŜczyzna zwrócił głowę w jej stronę.
- Cześć, T.J. Co nowego? - zapytał z kamienną twarzą,
ledwo poruszając ustami.
- Cześć, Jackson. Nic szczególnego - odparła, czując, Ŝe
ogarnia ją histeria. PrzecieŜ dopiero co spotkała
człowieka, który zabił jej brata.
MęŜczyzna zaczął starannie przecierać ściereczką
chromowaną listwę motocykla.
- Jak się udała demonstracja? - zapytał, skupiony na
małej smudze smaru.
- Fantastycznie. Szkoda, Ŝe cię nie było. Jakiś idiota
wjechał w tłum samochodem.
- Tylko spokojnie. - MęŜczyzna podniósł na nią wzrok,
a dopiero potem spojrzał na jej torbę ze sprzętem. -
Obejrzymy zdjęcia o jedenastej?
T.J. uśmiechnęła się z wysiłkiem.
- Nie bardzo jest co oglądać. Jakiś nadgorliwy bałwan
rzucił się na mnie w połowie demonstracji. Wydawało
mu się, Ŝe ocalił mi Ŝycie, a tymczasem rozwalił mi
tylko sprzęt.
Jackson powoli wstał z siodełka, a jego twarz stała się
jeszcze bardziej ponura. Otarł ręce ściereczką.
- Znasz jego nazwisko? - zapytał. To pytanie zaskoczyło
ją. Gdyby ktoś kazał jej opisać
Jacksona, na pewno uŜyłaby słów takich jak bezczelny,
arogancki i aspołeczny. No i oczywiście utalentowany.
A takŜe fascynujący. Jego starannie wypracowany
wizerunek sprawiał, Ŝe większość ludzi omijała go z
daleka. Poza kobietami, które on z kolei ignorował. A
przynajmniej ich przewaŜającą większość. Ale jeŜeli juŜ
zdecydował się posłuŜyć swoim wdziękiem osobistym,
jego ofiara była zgubiona.
Jackson wiedział, kim był jej ojciec. Rozmawiali o tym,
kiedy się tu wprowadziła. Nie zamierzała utrzymywać
tego w tajemnicy. Ojciec Jacksona pracował przez jakiś
czas w departamencie policji i doskonale pamiętał
komisarza Tiltona, chociaŜ nigdy się nie spotkali.
Natomiast Jackson nie wiedział nic o jej bracie Rustym.
T.J. mieszkała tutaj juŜ od ośmiu miesięcy i przez cały
ten czas Jackson traktował ją jak młodszą siostrę. Nagła
gotowość, by wystąpić w jej obronie, czy tego chciała,
czy nie, sprawiła, Ŝe łzy napłynęły jej do oczu.
Poczuła przemoŜną chęć, by opowiedzieć Jacksonowi o
rozterkach jej ojca i tragicznej śmierci brata. Nagle
rozpaczliwie zapragnęła z kimś porozmawiać. Chciała
opowiedzieć komuś o tym wszystkim, co trzymała w
tajemnicy przez ostatnie dwa miesiące, a co jej ojciec
ukrywał przed nią przez dwa i pół roku tylko po to, by ją
chronić. śeby nie skończyła tak jak jej brat. Nie miała
jednak prawa wciągać w to Jacksona - ani nikogo
innego. Sama musiała stawić temu czoło.
- Nie znam jego nazwiska, ale na pewno go rozpoznam.
Nagle przeniknął ich zimny powiew wiatru. Gliniane
dzwoneczki zawieszone na gałęzi melodyjnie
zadźwięczały.
Pomyślała, Ŝe tak naprawdę nie ma ochoty widzieć
Nicka DeSalvo. Nigdy więcej. Chyba Ŝe w sądzie.
- A co ty robisz na dworze w takie zimno? - zapytała,
Ŝ
eby zmienić temat.
Jackson wzruszył ramionami i znowu wbił wzrok w swój
motocykl.
- Lubię, jak jest zimno. A poza tym, lubię teŜ
denerwować Tylera. On się boi, Ŝe mu popsuję ten
piękny ogródek. Trzęsie się o kaŜdy listek.
T.J. westchnęła. Słyszała o nieszkodliwej wojnie, jaką
toczyli między sobą Tyler, administrator budynku, oraz
jego najsławniejszy lokator, Jackson Gray - spawacz,
który stał się artystą. Jego gigantyczne, stalowe rzeźby
zdobiły ogrody muzeów, dziedzińce galerii oraz hole
eleganckich biurowców od Nowego Jorku po Tokio.
Natomiast on sam wyglądał jak człowiek, który zarabia
na Ŝycie, łamiąc ludziom nogi. Supermacho. T.J. zrobiło
się Ŝal biednego, solidnego Tylera.
- PrzecieŜ wiesz, Ŝe on tylko wykonuje swoje
obowiązki.
Jackson odsłonił w uśmiechu białe, idealnie równe zęby.
- Wiem, ale trudno mi się dogadać z ludźmi, którzy mi
mówią, co mam robić. Zawsze tak było. A Tyler traktuje
swoją pracę zbyt powaŜnie.
Potrząsając głową, T.J. spojrzała w stronę swoich drzwi.
Ktoś przykleił na nich jakąś karteczkę.
- Idę do domu. Muszę się rozgrzać. Zobaczymy się
później.
- Tak - mruknął Jackson i nie odrywając wzroku od
harleya, skinął jej niedbale na poŜegnanie.
T.J. podeszła do drzwi swojego mieszkania. Zdjęła
przyklejoną na szybie karteczkę i wsunęła klucz do
zamka. Kiedy przekroczyła próg, ogarnęło ją miłe
ciepło. Jednym ruchem wyłączyła system alarmowy.
Nareszcie była u siebie.
Nie tęskniła za domem rodzinnym - wiązało się z nim
zbyt wiele niedobrych wspomnień. Tutaj był piękny
ogród na podwórzu i duŜo przestrzeni. Dysponowała
własną pracownią fotograficzną i gabinetem, duŜą
kuchnią i salonem na dole oraz przytulną sypialnią na
górze. Miała nawet drzwi, które otwierały się na dach.
Czy moŜna chcieć czegoś więcej?
MoŜna. Bezpieczeństwa. Z westchnieniem połoŜyła
cięŜką torbę z aparatami na stoliku przy drzwiach. Czy
będzie tu bezpieczna, skoro poluje na DeSalvo? Czy w
ogóle jest jakieś miejsce, w którym moŜna się ukryć
przed policją? Jej ojciec uwaŜał, Ŝe nie.
Teraz wreszcie zrozumiała, dlaczego wysłał ją do
college'u pod nazwiskiem panieńskim jej matki.
Dlaczego nie zgodził się na jej konfrontację z
człowiekiem, który zabił brata. Twierdził wtedy, Ŝe nie
chce, Ŝeby prasa zniszczyła jej Ŝycie i Ŝeby ktokolwiek
wiązał jej nazwisko z jego osobą. Jednak dopiero teraz
pojęła, jaki był prawdziwy powód tego wszystkiego.
Ojciec musiał się obawiać, Ŝe jeśli ujawni niezbite
dowody, takie jak pisemne oświadczenia, taśmy z
zeznaniami oraz broń uŜytą podczas napadu przed
trzema laty, w który wmieszana była policja, to
człowiek, który zabił mu syna, będzie chciał zabić takŜe
jego córkę. Wkrótce potem policjant, który złoŜył
obciąŜające zeznania, popełnił samobójstwo.
Wymierzenie sprawiedliwości stało się wtedy
obowiązkiem jej ojca. A teraz ona otrzymała w spadku
to zadanie.
Przeczytała notatkę, którą straŜnik przykleił do drzwi.
T.J. Byłem w pobliŜu, więc wstąpiłem. Wielki Kahuna
słyszał, Ŝe byłaś na demonstracji. JeŜeli masz coś
ciekawego, przynieś do redakcji.
Lane
Trzeba działać. To jedyne sensowne wyjście. Za dwie
godziny odbierze wywołany film, a do tego czasu moŜe
przecieŜ załatwić kilka telefonów, a takŜe dowiedzieć
się, gdzie naprawić zepsuty aparat. Tak, trzeba iść do
przodu, nie wahać się, póki nie zadecyduje, co robić w
sprawie Nicka DeSalvo.
T.J. wsunęła do przeglądarki ostatni slajd z filmu, który
wyjęła z rozbitego aparatu. Jak dotąd, Ŝadne ze zdjęć
zrobionych podczas demonstracji nie okazało się
szczególnie interesujące. Tak jak się spodziewała,
wszystkie były poprawne, ale nie rewelacyjne. Widać, Ŝe
była po prostu zajęta czymś innym.
Tylko jedno zdjęcie na moment przykuło jej uwagę.
Przedstawiało jej gniewnego wybawcę, Nicka DeSalvo.
Z lekko zamazanego tła wyłaniała się twarz o ostrych
rysach. W oczach męŜczyzny czaiła się ukryta groźba.
Zrobiła to zdjęcie, chociaŜ było jasne, Ŝe on nie Ŝyczy
sobie fotografowania. Teraz, kiedy na nie patrzyła,
doznawała mieszanych uczuć. Z jednej strony czuła
ulgę, Ŝe udało jej się przed nim uciec. Z drugiej strony
dręczyło ją pytanie, dlaczego w tym człowieku było tyle
gniewu i goryczy. Powinien się raczej cieszyć. Popełnił
przecieŜ morderstwo i uszło mu to na sucho.
Zaczęła przeglądać zdjęcia z nie dokończonego filmu.
Nagle uświadomiła sobie, Ŝe wypatruje na nich twarzy
DeSalvo. PrzecieŜ musiał być gdzieś w tym tłumie. Ale
gdzie? Znalazła kilka zdjęć Giny Tarantino, a potem,
trzy klatki niŜej, zobaczyła zarys wyłaniającego się
zderzaka. Kolejne zdjęcia ukazywały fragment
bagaŜnika oraz kilku demonstrantów, uskakujących w
bok. Następna klatka była zamazana - widocznie wtedy
DeSalvo ją potrącił. DrŜącymi rękami nacisnęła guzik
przeglądarki.
Następny slajd był w miarę ostry. T.J. wbiła wzrok w
ekran. Po prawej stronie widniała rozmazana błękitna
plama - jej wybawca w akcji. Natomiast z lewej strony...
spoglądała na nią zastygła w obiektywie twarz kierowcy.
T.J. powoli zaczerpnęła tchu.
A potem sięgnęła po słuchawkę i wykręciła numer
„Atlanta Times Union".
ROZDZIAŁ 2
Przez kilka długich sekund Nick DeSalvo wpatrywał się
w zdjęcie na pierwszej stronie porannego wydania
„Atlanta Times Union". A potem zrobił coś, co mu się
ostatnio zdarzało bardzo rzadko - uśmiechnął się.
Nienawidził prasy od czasów, kiedy sam gościł na
pierwszych stronach gazet. Dziś musiał jednak przyznać,
Ŝ
e idealnym wyjściem dla przepracowanej policji
mogłoby być wyposaŜenie wszystkich porządnych
obywateli w aparaty fotograficzne.
Zerknął na podpis pod zdjęciem: Fot. T.J. Amberly. Nick
z miejsca stracił dobry humor. Splótł palce, a ból w
poranionych dłoniach uświadomił mu, co go czeka. Czy
za to, Ŝe się komuś pomogło, zawsze trzeba płacić?
Amberly... Więc jednak zrobiła te swoje zdjęcia, chociaŜ
rozbił jej aparat. A on miał zdarty naskórek na rękach i
stłuczone kolano. Ale mogło być jeszcze gorzej.
Przynajmniej to nie jego twarz wyzierała teraz ze szpalt
gazety.
Na domiar złego to właśnie w jego budynek wjechał
samochód. Poczuł się osobiście zniewaŜony. W końcu
firma Randolf - Reynolds płaciła mu mnóstwo pieniędzy
za to, Ŝeby strzegł jej interesów. Zabezpieczenie
budynku po wypadku zajęło mu resztę dnia i część
wieczora. Musiał naprawić system alarmowy i zatrudnić
kilka dodatkowych osób na nocną zmianę. Nie mógł się
wręcz doczekać, kiedy będzie mógł powiedzieć kilka
słów do słuchu gnojkowi, który miał pecha, poniewaŜ
został uwieczniony na filmie tej Amberly. Rzucił gazetę
na biurko i sięgnął po ksiąŜkę telefoniczną.
Telefon rozdzwonił się tuŜ po ósmej rano. T.J. po raz
kolejny odłoŜyła słuchawkę i spojrzała przez okno na
ogród w podwórzu.
Jackson był u niej przed chwilą, Ŝeby pogratulować, a
teraz rozsiadł się na ławeczce stojącej pośrodku
trawnika, pieczołowicie wystrzyŜonego przez Tylera.
Chyba nie zamierzał się opalać. O tej porze roku nocami
zdarzały się przymrozki.
Ostry dźwięk przerwał jej rozmyślania. Podeszła do
domofonu i wcisnęła guzik.
- Słucham.
- Czy to T.J. Amberly?
- Tak. A z kim rozmawiam?
- Jestem Nick DeSalvo. My... - urwał - poznaliśmy się
wczoraj na demonstracji.
- Chwileczkę. - Nagle ugięły się pod nią nogi. Nick
DeSalvo. Ogarnięta paniką, czuła, jak serce cięŜko tłucze
się w piersi. Nie była jeszcze gotowa...
Skąd on się tu wziął? PrzecieŜ nie mógł jej rozpoznać.
Wprawdzie miała ten sam owal twarzy i kolor oczu co
brat - po matce - ale nie byli do siebie podobni na tyle,
Ŝ
eby ktokolwiek mógł podejrzewać jakieś
pokrewieństwo. Prócz tego nadal uŜywała panieńskiego
nazwiska matki. MoŜe jednak zapamiętuje się na zawsze
twarz kogoś, kogo się zabiło. A jeŜeli nie, juŜ ona
postara się o to, Ŝeby Nick DeSalvo do śmierci pamiętał
Rusty'ego.
Ale jeszcze nie dziś. Dziś nie była na to przygotowana.
Weź się w garść, kobieto, pomyślała. PrzecieŜ on tu nie
wejdzie, jeŜeli go nie wpuścisz. Zaczerpnęła tchu i
drŜącą ręką sięgnęła do domofonu.
- Czego pan chce? - zapytała tonem, którym zwykła się
zwracać do natrętnych sprzedawców.
- Chcę porozmawiać o zdjęciach, które pani wczoraj
zrobiła. Mogę wejść?
- Nie - przeraziła się T.J. - To znaczy... jestem w tej
chwili dość zajęta.
- No to zaczekam. Miała nadzieję, Ŝe DeSalvo sobie
pójdzie. Z drugiej strony myśl, Ŝe będzie krąŜył wokół
domu, wydała jej się nie do zniesienia. Lepiej juŜ go
wpuścić i powiedzieć wprost, Ŝe nie mają o czym
rozmawiać. Wcisnęła guzik domofonu.
- Niech pan wejdzie na podwórze. Tam się spotkamy.
Tak, lepiej spotkać się z nim na dworze. Zakładając
kurtkę, raz jeszcze spojrzała przez okno. Jackson właśnie
wstał. W rękach trzymał skrzynkę pełną metalowych
rurek i arkuszy miedzianej blachy.
Otworzyła drzwi i powoli zeszła po schodkach do
ogrodu. Gdy Nick znalazł się na dziedzińcu, z miejsca
zrozumiał, Ŝe się pomylił. Kiedy podano mu adres T.J.
Amberly, ogarnęły go powaŜne wątpliwości - jak moŜna
mieszkać w jednym z tych starych, ponurych budynków
fabrycznych?
Tutaj jednak obskurny dziedziniec został zmieniony w
piękny, zaciszny ogród. Wszystko przypominało
ekskluzywne osiedle, w którym on sam mieszkał od
jakiegoś czasu. Automatycznie zamykane bramy, mur
zwieńczony Ŝelaznymi szpikulcami, wreszcie straŜnik,
emerytowany policjant, który dbał o bezpieczeństwo
lokatorów.
Spojrzał na drugi koniec podwórza. Mur, oddzielający
ten cichy i przytulny zakątek od świata, był solidny i
bardzo wysoki. Zapewniał bezpieczeństwo i dawał
poczucie prywatności. Tak, ta kobieta nieźle wybrała. W
końcu sprytny złodziej czy zdeterminowany morderca
mógł sobie poradzić z kaŜdym systemem alarmowym.
Tu właśnie zaczynała się rola policji. Ale gdzie
przebiega linia między prześladowcą i jego ofiarą? W
swojej błyskotliwej karierze zdąŜył juŜ być i jednym, i
drugim.
Zobaczył T.J. Amberly, zanim ona go zauwaŜyła.
Patrzył, jak idzie po płaskich kamieniach przez
wypielęgnowany trawnik. Pierwsze, co rzuciło mu się w
oczy, to jej wzrost. Kiedy leŜała pod nim na ziemi,
wydala mu się drobna i krucha. Teraz sprawiała
wraŜenie osoby silnej i wysportowanej - takiej, która nie
boi się stanąć oko w oko z Ŝadnym męŜczyzną. Mimo to
widać było, Ŝe jest zaniepokojona.
Twarda kobieta, pomyślał. Woli marznąć na dworze niŜ
zaprosić go do siebie. A potem spojrzał w bok, na
męŜczyznę, do którego podeszła, i poczuł, Ŝe i jego
zaczyna ogarniać niepokój. Kto to jest ten motocyklista?
Jej chłopak? A moŜe, co gorsza, mąŜ?
Jackson podniósł wzrok na T.J.
- Masz jakieś kłopoty?
CzyŜby miała na twarzy wypisany lęk? Wcisnęła ręce do
kieszeni, Ŝeby ukryć ich drŜenie, i podeszła bliŜej.
- Nic o tym nie wiem. On przyszedł tu w sprawie
zdjęcia. Jackson postawił skrzynkę na ziemi, a potem
wyprostował się i wbił wzrok w Nicka DeSalvo.
- On mi wygląda na glinę. Znam jednego adwokata.
Mam do niego zadzwonić? Wiesz, jak to jest, kiedy
twoja praca zostaje wystawiona na widok publiczny? -
zawahał się, a potem dodał: - Czy chcesz, czy nie,
sprawy mogą ci się wymknąć z rąk. Sam się o tym
przekonałem.
Było to najbardziej osobiste wyznanie, jakie T.J.
kiedykolwiek usłyszała z ust Jacksona. Często
rozmawiał z nią o jej pracy, ale nigdy dotąd o własnej.
Odetchnęła i poczuła się spokojniejsza. PrzecieŜ ten
DeSalvo nie wyciągnie broni i nie zastrzeli jej przed jej
własnym domem, w obecności Jacksona. Trzeba tylko
podjąć wyzwanie i do końca grać swoją rolę.
- Sama sobie poradzę. A poza tym, pewnie i tak by mnie
nie było stać na twojego adwokata - zaśmiała się z
wysiłkiem. Zaczerpnęła tchu i dodała juŜ spokojniej: -
Najpierw muszę się dowiedzieć, o co mu chodzi.
Nick nie spuszczał z niej wzroku. Chciał z nią z kilku
przyczyn porozmawiać w cztery oczy. teraz jednak
wydawało się to mało prawdopodobne.
T.J. odezwała się pierwsza.
- Dzień dobry. - Jej głos brzmiał sucho i obojętnie.
Odgarnęła z twarzy pasmo długich, jasnych włosów, a
potem wyciągnęła rękę. Miała gładką, ciepłą dłoń, w
zetknięciu z którą jego własna, pokaleczona wydała mu
się jeszcze bardziej szorstka i zimna.
- Dzień dobry pani - powiedział.
- Pan jest policjantem? - zapytała, cofając rękę.
- Nie - odparł, zaskoczony jej pytaniem. - Jestem
zaniepokojonym mieszkańcem tego miasta, a takŜe
szefem ochrony firmy Randolf - Reynolds.
Motocyklista przysunął się bliŜej, jakby miał
jakiekolwiek prawo uczestniczyć w tej rozmowie. T.J.
zwróciła się do niego:
- Jackson, to jest goryl... - jej wzrok na sekundę
napotkał spojrzenie DeSalvo - to znaczy zaniepokojony
obywatel tego miasta, który wczoraj rzucił się na mnie i
podobno uratował mi Ŝycie.
Nick poczuł na sobie badawczy wzrok męŜczyzny.
- Ach, ten sam, który zniszczył ci sprzęt. Zapadła
złowieszcza cisza. Nick udał, Ŝe nie słyszał tej uwagi.
- Interesuje mnie zdjęcie, które pani wczoraj zrobiła. To,
które ukazało się w gazecie, a takŜe wszystkie inne
zdjęcia z demonstracji.
T.J. Amberly połoŜyła dłoń na ramieniu motocyklisty,
jakby chciała go uspokoić.
- A o co chodzi? - zapytała. Na jej czole pojawiła się
zmarszczka.
- Chciałbym obejrzeć cały film.
- Po co? Nick poczuł, Ŝe traci resztki cierpliwości.
- Niech pani posłucha, ten dureń wjechał przez okno do
mojego budynku...
- Pańskiego budynku? - prychnęła z niedowierzaniem.
- ... i, jeŜeli zdąŜyła juŜ pani o tym zapomnieć, o mało
pani nie rozjechał przy okazji. Zamierzam odbyć długą i
nieprzyjemną rozmowę z tym draniem, jak tylko go
znajdę. Pani zdjęcia to najlepszy ślad.
- Lepiej niech się tym zajmie policja. Trafna uwaga.
Nick powściągnął gniew.
- Na pewno zgłoszą się do pani, ale to ja pracuję dla
Randolfa - Reynoldsa. Dlatego przyszedłem pierwszy.
T.J. stała z nieprzeniknioną twarzą. Przeniosła tylko
wzrok z DeSalvo na Jacksona, próbując podjąć jakąś
decyzję.
- Pan dobrze wie, Ŝe chroni mnie pierwsza poprawka do
konstytucji i nie muszę...
DeSalvo juŜ potrząsał głową.
- Nie musi mi pani nic pokazywać. Wiem. Nazwijmy to
przysługą. MoŜe się jednak okazać, Ŝe wczoraj
rzeczywiście ocaliłem pani Ŝycie - przerwał, Ŝeby dać jej
trochę czasu do namysłu. - JeŜeli uda mi się go znaleźć,
zanim dopadnie go policja, to pani nie będzie musiała
oglądać wezwania ze swoim nazwiskiem.
Wezwania? To była ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę.
- W porządku. PokaŜę panu ten film. Nieoczekiwana
zgoda zaskoczyła zarówno Jacksona, jak i DeSalvo.
- Wcale nie musisz tego robić... - zaczął Jackson.
- Wiem. - Mimo iŜ starała się uśmiechnąć, jej usta były
dziwnie zdrętwiałe. Spojrzała na DeSalvo. - No to
chodźmy.
- T.J.... - zaczął Jackson.
- Spokojnie. To tylko kilka minut.
- Jakby coś, jestem tu przez cały czas. Gdybyś mnie
potrzebowała...
Skinęła głową. Umiała sobie radzić z problemami, miło
jednak było wiedzieć, Ŝe moŜe liczyć na czyjąś pomoc.
Bo na samą myśl o tym, Ŝe będzie musiała spojrzeć w
ciemne, gniewne oczy Nicka DeSalvo, ciarki
przechodziły jej po plecach. Ten człowiek traktował cały
ś
wiat jak potencjalnego przeciwnika. A tutaj miał juŜ
jednego w Jacksonie.
Gdyby DeSalvo nosił garnitur albo mundur, łatwiej
byłoby jej z nim rozmawiać. Przywykła do elegancko
ubranych męŜczyzn: adwokatów, polityków czy
urzędników państwowych.
DeSalvo był w spodniach koloru khaki i tweedowej,
sportowej marynarce. Prezentował się całkiem
atrakcyjnie i sprawiał wraŜenie zadowolonego z siebie.
T.J. moŜe i dałaby się oszukać, gdyby nie to, Ŝe juŜ
wcześniej zauwaŜyła jego zaciśnięte usta i gniewne
spojrzenie.
- Tędy. proszę.
Otworzyła drzwi do swojego mieszkania i nie dając mu
ani chwili na rozejrzenie się, poprowadziła korytarzem
do niewielkiego pokoju, który słuŜył jej za pracownię.
Zdjęcia z poprzedniego dnia leŜały na stole obok
przeglądarki.
Zamknęła drzwi pokoiku, który nagle wydał jej się o
wiele za mały. Zgasiła światło, włączyła projektor i
wreszcie odetchnęła.
Kiedy na ekranie ukazała się gniewna twarz Nicka,
odwrócił się do T.J. Mimo panujących ciemności czuł, iŜ
jest zmieszana, i gotów był się załoŜyć o swoją następną
wypłatę, Ŝe się nawet zaczerwieniła. Co to mogło
oznaczać? T.J. zaczęła szybko zmieniać przezrocza i po
chwili doszli do ostatniej rolki.
- Teraz będzie sekwencja wypadku - powiedziała i
nacisnęła guzik.
Jednak na ekranie, zamiast kierowcy, ukazały się
najpierw trzy ujęcia Giny Tarantino. Amberly szybko je
zmieniła i w końcu zobaczyli pierwsze zdjęcie
samochodu. Po przejrzeniu wszystkich slajdów T.J.
zapaliła światło.
- Najlepsze zdjęcie kierowcy jest w redakcji. To, które
zamieścili na pierwszej stronie. KaŜę zrobić odbitki i
wyślę je panu.
- Dlaczego tak bardzo interesowali panią policjanci,
którzy byli przy tej demonstracji? - zapytał, Ŝeby
sprawdzić, jak na to zareaguje.
A ona nagle pobladła.
- Co? Jak to? Ja... ja fotografowałam wszystko, co
popadnie. Nigdy nie wiadomo, o czym napiszą w
gazecie i...
- Gazety nie pisują o policjantach. Chyba Ŝe źle.
- Chwileczkę. Obie jesteśmy kobietami i wybrałyśmy
sobie cięŜki zawód. A poza tym, mogę fotografować, co
mi się podoba. To wolny ...
- ...kraj, tak? Znam tę gadkę. Nieraz nadstawiałem za
nią karku - powiedział i uznał, Ŝe pora dać jej spokój. Na
razie. - Dziękuję, Ŝe zechciała mi pani pokazać ten film -
dodał. - Będę wdzięczny za odbitki. MoŜe uda mi się
znaleźć więcej świadków. MoŜe ktoś rozpozna tego
drania. Aha, i proszę dołączyć rachunek. Korporacja za
wszystko zapłaci.
T.J. otworzyła drzwi i czekała, aŜ DeSalvo wyjdzie
pierwszy. Ten mały pokoik naprawdę nie wydawał się
właściwym miejscem na konfrontację. Czuła się w nim
jak w pułapce, a kiedy DeSalvo, przechodząc obok,
niemal otarł się o nią, poczuła się fizycznie zagroŜona.
Nie śmiała się nawet odezwać z obawy, Ŝe zdradzi ją
głos. Chciała juŜ tylko jednego. Pozbyć się tego DeSalvo
jak najprędzej, zanim zechce zadać jej kolejne pytanie.
Nie umiała kłamać i bała się, Ŝe mogłaby powiedzieć mu
prawdę.
Jak to się stało, Ŝe zapomniała usunąć slajdy Giny
Tarantino? Kiedy DeSalvo zapytał ją o zdjęcia,
natychmiast zdała sobie sprawę z tego, Ŝe została
rozszyfrowana. Ten człowiek okazał się szybszy od niej.
Szedł teraz wolno korytarzem, zatrzymując się kolejno
przy wszystkich oprawionych w ramki fotografiach
wiszących na ścianach. W tej chwili przystanął przed
czarno - białym portretem Jacksona na harleyu, w
towarzystwie jednej z jego przyjaciółek, Rity,
upozowanej na tylnym siodełku. Jackson miał na sobie
przynajmniej dŜinsy, za to Rita, w obcisłym body
cętkowanym jak skóra leoparda, wyglądała bardziej
wyzywająco, niŜ gdyby była naga.
Uznała, Ŝe nie ma potrzeby tłumaczyć się z tego zdjęcia.
Surowa, męska uroda Jacksona stanowiła wręcz idealne,
kontrastowe tło dla pełnej kociego wdzięku Rity. A
zresztą, co moŜe jakiś eksglina wiedzieć o sztuce?
W końcu DeSalvo poszedł dalej, bez słowa. Kiedy
stanęli przy drzwiach wejściowych i juŜ miała odetchnąć
z ulgą, usłyszeli cichy dzwonek. T.J. uświadomiła sobie,
Ŝ
e nie potrafi jednocześnie otworzyć drzwi przed
DeSalvo i włączyć domofonu.
DeSalvo przystanął przed stolikiem, na którym leŜał jej
rozbity aparat fotograficzny, który przypominał teraz
jedną z awangardowych rzeźb Jacksona.
- Kto tam? - powiedziała do słuchawki, nie spuszczając
wzroku z DeSalvo.
- Policja. Muszę porozmawiać z panią T.J. Amberly.
DeSalvo spojrzał na nią i wzruszył ramionami, jakby
chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?". Nie miał jednak
zadowolonej miny.
Przez ułamek sekundy T.J pomyślała o Jacksonie i jego
adwokacie. MoŜe jednak będzie go potrzebować. Potem
podała policjantowi numer mieszkania i wcisnęła guzik
otwierający bramę.
- Byłbym wdzięczny, gdyby kazała pani zrobić dla mnie
odbitki, zanim odda pani policji film - odezwał się
DeSalvo.
- Po co miałabym dawać im film?
- Bo po to właśnie przysłali tu swojego człowieka.
Podejrzewam, Ŝe nie ma jeszcze nakazu rewizji, moŜe
więc pani go spławić.
Po co jej to mówił? I dlaczego robił to w taki sposób,
jakby policja była jego wrogiem? PrzecieŜ sam był
jednym z nich. DeSalvo otworzył drzwi. Na jego widok
policjant się zdumiał.
- Co, u diabła... - zerknął w stronę T.J., a potem znowu
zwrócił się do DeSalvo: - Co ty tu robisz?
- Cześć, Bill, kopę lat. - MęŜczyźni uścisnęli sobie ręce.
T.J. najchętniej wyrzuciłaby obu za drzwi.
- Właśnie miałem wyjść - powiedział DeSalvo, nie
odpowiadając na pytanie policjanta. - Wyświadcz mi tę
przysługę i nie wspominaj o mnie szefowi.
- MoŜe jestem szalony, ale nie głupi. Gdyby Echols
dowiedział się, Ŝe mnie wyprzedziłeś, dostałbym za
swoje.
- Tak. - Nick ponuro się uśmiechnął. - Do zobaczenia. -
Odwrócił się do T.J. - Dziękuję, Ŝe zechciała mi pani
pomóc. - Jego ton był uprzejmy, ale w spojrzeniu kryła
się groźba.
Kiedy drzwi się zatrzasnęły, Nick przystanął, Ŝeby
zebrać myśli. Z ulgą zaczerpnął chłodnego powietrza.
Musi skoncentrować się na innych sprawach, obecność
tej Amberly dziwnie go rozstroiła. Kiedy stała obok
niego w ciasnym, ciemnym pokoju, miał ochotę jej
dotknąć albo sprowokować ją słowami po to tylko, Ŝeby
zobaczyć, jak sobie z nim poradzi w bezpośrednim
starciu.
Powinien się zająć swoimi sprawami. Z Billem
Raymodem jakoś sobie poradzi, to jeden z tych
uczciwych facetów, który zawsze był wobec niego w
porządku. Czemu jednak martwi się o tę dziewczynę?
PrzecieŜ zachowywała się niezbyt przyjaźnie, a jej
reakcja podczas demonstracji była mocno przesadzona.
MoŜe w ogóle nie lubi męŜczyzn. A moŜe lubi, ale w
zupełnie innym typie. Spojrzał w głąb ogrodu, gdzie na
kamiennej ławeczce, w chłodnym, grudniowym słońcu,
siedział ponury motocyklista.
Omijając wtopione w ziemię kamienie, Nick ruszył ku
niemu na skróty, przez poŜółkły trawnik.
Od razu rzucił mu się w oczy skórzany strój i długie
włosy nieznajomego. Dobrze znał ludzi tego pokroju.
Wszyscy byli do siebie podobni - aspołeczni i niezbyt
rozgarnięci. Ten przekroczył juŜ trzydziestkę i z
pewnością nie był punkiem. Był wysoki i mocno
zbudowany, a jego oczy mówiły „mam was wszystkich
gdzieś". DeSalvo odniósł wraŜenie, Ŝe kryje się za tym
coś więcej. MoŜe ten typ nie jest aŜ tak płytki, na jakiego
wygląda?
Parę kroków przed ławką zatrzymał się i wsunął ręce do
kieszeni.
- Pan tu mieszka? Motocyklista patrzył na niego przez
chwilę, a potem z kpiącym uśmiechem podniósł ręce do
góry.
- Gdybym tu mieszkał, powiedziałbym panu, Ŝe
administrator dostaje szału, kiedy ktoś chodzi po trawie.
- Pan teŜ jest na trawie.
- Ale ja płacę za ten przywilej.
- Ma pan jakieś nazwisko?
- A pan ma jakiś powód, Ŝeby o to pytać?
- MoŜe chcę sprawdzić w komputerze, czy nie m a j ą
czegoś na pana.
- Niech mnie pan nie straszy. Mój stary był policjantem
i nikt się mnie nie czepia. No, moŜe mojej sztuki.
- Co pana łączy z panią Amberly? Motocyklista opuścił
ręce.
- Jestem jej aniołem stróŜem - powiedział, wstając. - A
panu co do tego?
Nick wyjął ręce z kieszeni i stanął na szeroko
rozstawionych nogach. Facet chciał go sprowokować i to
mu się udało. Czuł, Ŝe musi się dowiedzieć, na ile ten typ
zadomowił się w mieszkaniu T.J. Amberly. Czy na
przykład wie, które z tych wszystkich białych drzwi
prowadzą do jej sypialni?
- Jackson! - rozległ się nagle głos T.J. Nick czekał, nie
spuszczając wzroku z motocyklisty.
- Tak! - zawołał Jackson, nie patrząc w jej stronę.
- Jesteś mi potrzebny. Potrzebny. Słowo to rozdraŜniło
Nicka. Nie podobało mu się jego brzmienie.
- JuŜ idę, kotku. - Na ustach Jacksona znowu pojawił się
kpiący uśmieszek. - Muszę juŜ lecieć. Chyba trafi pan
sam do wyjścia.
Nick patrzył, jak pokonuje schodki prowadzące do
mieszkania T.J. Amberly, i poczuł przemoŜną chęć, Ŝeby
za nim pobiec. Był jednak teraz zwykłym cywilem i
mógł się poruszać tylko w ściśle ograniczonej
przestrzeni. A w tej właśnie chwili napotkał przed sobą
mur nie do przebycia.
ROZDZIAŁ 3
Do północy T.J zdąŜyła odebrać co najmniej pięćdziesiąt
telefonów. Większość od kolegów z redakcji albo od
znajomych. Potem zaczęły się głuche telefony. Kiedy
znowu rozległ się dzwonek, T.J. wrzasnęła do słuchawki.
- Halo! Cisza.
- Halo, kto mówi! śadnej odpowiedzi.
- Wiesz, która godzina?! - wykrzyknęła zdesperowana.
Ktoś odczekał w milczeniu, a potem się rozłączył.
Zdenerwowana odłoŜyła słuchawkę. W ogóle nie trzeba
było jej podnosić. Co oznaczały te głuche telefony? Czy
ten ktoś próbował ją nastraszyć?
Przyszła jej na myśl policja, a potem Nick DeSalvo.
Przypomniała sobie, Ŝe kiedy się pojawił, poczuła się
zagroŜona. Nawet Jacksona próbował zastraszyć. Czy
nękałby ją w ten sposób? Nie, wyglądał raczej na kogoś,
kto mówi bez ogródek to, co chce powiedzieć.
Wyszarpnęła wtyczkę z gniazdka. Nie pozwoli, Ŝeby ten
ktoś niepokoił ją we własnym domu. Miała juŜ dosyć
wraŜeń jak na jeden dzień.
- Czy pani nigdy nie odbiera telefonów? - odezwał się w
słuchawce zniecierpliwiony damski głos.
- Nie rozumiem - odparła T.J. zaskoczona.
- Dzwonię od ósmej rano i...
- Och, przepraszam. Wczoraj dzwoniło tyle ludzi, Ŝe w
końcu, koło północy, wyłączyłam telefon i
zapomniałam...
- Czy mówię z panią T.J. Amberly, fotoreporterką?
- Tak. Czym mogę pani słuŜyć?
- Mówi Linda Fredrickson z firmy Randolf - Reynolds.
Chciałam zapytać, czy nie zrobiłaby pani dla nas paru
zdjęć?
Randolf - Reynolds...
- Przepraszam, czy moŜe pani powtórzyć? - T.J. słyszała
wprawdzie kaŜde słowo, ale jej uwagę zwróciła przede
wszystkim nazwa firmy.
- Czy mogłaby pani zrobić dla nas kilka zdjęć jutro
rano? Organizujemy uroczyste śniadanie, a nasz fotograf
jest akurat zajęty.
- Jutro? Sama nie wiem... Mogę zapytać, kto dał
państwu mój numer?
- Szef ochrony, Nick DeSalvo. Powiedział, Ŝe robi pani
bardzo dobre zdjęcia.
Nick DeSalvo.
MoŜe się czegoś domyślał? Co robić? Nick DeSalvo i
jego kompani z policji ukryli prawdziwą przyczynę
ś
mierci jej brata i uznali, Ŝe zginął wskutek
przypadkowej strzelaniny. Jak ona sobie to wszystko
wyobraŜa? śe rzuci mu w twarz prawdę? Jemu i całej
policji? PrzecieŜ dysponuje dowodami i zna motywy,
które spowodowały uŜycie siły.
Nie, uspokoiła samą siebie, DeSalvo nie mógł o tym
wiedzieć. A szansa, Ŝeby się znowu do niego zbliŜyć,
pewnie juŜ się nie powtórzy. Miała nadzieję, Ŝe
zdemaskuje go, zanim on odkryje jej prawdziwe
nazwisko i zrozumie, Ŝe zjawiła się po to, aby
przewrócić do góry nogami jego wygodną egzystencję.
Sięgnęła po notes.
- Oczywiście, jestem jutro wolna. Jakie to mają być
zdjęcia? Kolorowe czy czarno - białe?
Pani Fredrickson zaczęła objaśniać, do czego będą im
później potrzebne fotografie, a T.J. zanotowała kilka
zdań. Omówiły cenę i termin. W trakcie rozmowy T.J.
przez cały czas wyobraŜała sobie minę Nicka DeSalvo,
kiedy się dowie, Ŝe pomógł zatrudnić osobę, która chce
odsłonić kulisy pewnej, zdawałoby się na zawsze
pogrzebanej sprawy.
- Powtórz jeszcze raz, kim jest ta kobieta? - zapytał
porucznik Echols.
W tej samej chwili jeden z graczy Atlanta Hawks zdobył
punkt i publiczność wręcz oszalała. Policjant musiał
podnieść głos, Ŝeby Echols mógł go usłyszeć.
- To T.J. Amberly. Fotoreporterka. Sprawdziłem ją. Od
pół roku pracuje na zlecenie dla naszej gazety. Zjawiła
się tu zaraz po ukończeniu szkoły w Kentucky.
MęŜczyźni przerwali rozmowę, poniewaŜ jakaś kobieta
przeciskała się między nimi, niosąc colę i torbę kanapek.
- Mieszka na zachód od centrum, w jednej z tych
starych fabryk - kontynuował policjant.
- Co ona ma wspólnego z DeSalvo? - zapytał porucznik.
- Nic, i to mnie właśnie niepokoi. Jej nazwisko
wypłynęło po raz pierwszy/Butler twierdzi, Ŝe DeSalvo
naprawdę się nią interesuje. Wszędzie o nią pytał i był u
niej, kiedy Bill Raymond przyszedł, Ŝeby ją przesłuchać.
Jeden z zawodników nie trafił do kosza.
- Cholera! - krzyknął Echols, zrywając się z miejsca. -
PrzecieŜ zawsze strzelał z zamkniętymi oczami!
Rozległ się ostry dźwięk dzwonka. Sędzia odgwizdał
koniec meczu i podniósł rękę do góry. Echols oderwał
wzrok od boiska i przeszył surowym spojrzeniem
swojego podwładnego.
- Radzę ci, wybadaj, dlaczego on tak za nią węszy.
Widownia gwizdami i krzykiem Ŝegnała zwycięską
druŜynę. Policjant skinął głową i ryknął, przekrzykując
tłum:
- Ma pan to u mnie jak w banku, szefie.
Dwa dni później Nick przemierzał elegancki hol
budynku Korporacji Randolf - Reynolds. Z uczuciem
ulgi rozluźnił węzeł krawata. Wreszcie pozbył się grupy
delegatów z całego kraju, którzy przybyli do Atlanty,
Ŝ
eby wziąć udział W serii spotkań szkoleniowych. Mógł
teraz wrócić do swoich codziennych obowiązków, a
takŜe zdjąć ten uprzykrzony granatowy garnitur, w
którym występował przy tego typu okazjach.
Skinął głową straŜnikowi w recepcji, a potem ruszył w
stronę windy. Kiedy skręcił za róg, omal nie zderzył się
z T.J. Amberly. Cofnął się szybko i nim zdąŜyła
cokolwiek powiedzieć, uniósł rękę.
- Przepraszam. Niech się pani nie boi. Nie będę się juŜ
więcej na panią rzucać.
T.J. zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Po raz pierwszy
zauwaŜył, Ŝe ma zielononiebieskie oczy, które wcale nie
patrzą na niego przyjaźnie. Spojrzał w stronę windy, a
wtedy ona przemówiła.
- Niezły garnitur. Co to miało znaczyć, u diabła?
Garnitur, w który wbił się dzisiaj z taką niechęcią,
kosztował więcej niŜ jego kamizelka kuloodporna.
Zmierzył T.J. od stóp do głów, odnotowując, Ŝe w
doskonale uszytym, szaroniebieskim damskim garniturze
prezentowała się wyjątkowo elegancko.
- Dziękuję. Mogę to samo powiedzieć o pani stroju -
rzekł z uczuciem irytacji i przepuścił T.J. przodem,
poniewaŜ właśnie otworzyły się drzwi windy.
Wchodząc do pustej kabiny, T.J. pomyślała, Ŝe Pan Bóg
musi chyba mieć wypaczone poczucie humoru. Na liście
osób, z którymi za nic na świecie nie chciałaby zostać
uwięziona w windzie, Nick DeSalvo zajmował pierwszą
pozycję.
- Na które piętro? - zapytał.
- Osiemnaste.
Patrzyła na niego, kiedy wciskał guzik. Miał ładne
dłonie o długich, smukłych palcach, pokrytych
drobnymi, czarnymi włoskami. Przypomniała sobie
smugi krwi na kostkach, kiedy rzucił ją na ziemię. A
zaraz potem uprzytomniła sobie, Ŝe te same ręce
trzymały broń, z której zastrzelono jej brata. Wstrząsnął
nią dreszcz.
Wiedziała, Ŝe prędzej czy później musi się na niego
natknąć, i przygotowała kilka pytań, które zamierzała
mu zadać. Jednak zamknięta z nim sam na sam w tej
ciasnej kabinie nie była w stanie wypowiedzieć ani
jednego słowa. DeSalvo był wyŜszy, niŜ zapamiętała, a
elegancki garnitur dodawał mu powagi i autorytetu.
Mocniej przycisnęła płaską, brązową torebkę i
zaczerpnęła tchu.
- Dziękuję za referencje - powiedziała z wysiłkiem.
Oczy DeSalvo spoczęły na jej torebce.
- Jak poszło? - zapytał.
- Doskonale. Dlatego tu jestem. Przywiozłam zdjęcia. -
Tak trzymaj, pomyślała. Jej głos brzmiał prawie
zwyczajnie.
DeSalvo skrzyŜował ręce na piersi.
- Więc zarobiła pani wystarczająco duŜo, Ŝeby zapłacić
za naprawę aparatu?
A więc to miała być forma rekompensaty. OdwaŜyła się
podnieść na niego wzrok i w tym momencie
uświadomiła sobie, Ŝe ten człowiek jest jej wrogiem. Nie
musiała zdradzać przed nim swoich zamiarów - a tym
bardziej odczuwać wdzięczności.
- Tak. Dziękuję.
- Więc jesteśmy kwita?
- Niezupełnie - wyrwało jej się mimochodem.
Spojrzał na nią, zaskoczony, a ona poŜałowała
nieopatrznych słów. Po co zasiewać wątpliwości w
podejrzliwym z natury umyśle niedawnego policjanta?
Winda dotarła na osiemnaste piętro. Drzwi się rozsunęły.
- Czy jadła juŜ pani lunch? - zapytał DeSalvo, jakby
miało to coś wspólnego z ich wzajemnymi
rozliczeniami.
- Nie. A pan idzie coś zjeść? - T.J. bardzo się starała,
Ŝ
eby to pytanie zabrzmiało w miarę obojętnie, a
zarazem... przyjaźnie. Nie chciała, Ŝeby sobie pomyślał,
iŜ ten lunch znaczy dla niej coś więcej niŜ zwykłe
przeprosiny. A poza tym, pracowali teraz dla tej samej
firmy. - Ja stawiam - zaproponowała.
DeSalvo uniósł rękę i znuŜonym gestem pomasował
sobie kark.
- Ja się tym zajmę. Od rana wypiłem tylko filiŜankę
kawy.
Nie była to reakcja, jakiej oczekiwała. Obawiała się, Ŝe
DeSalvo wyskoczy z jakąś głupią uwagą na temat
męŜczyzn, którzy pozwalają na to, Ŝeby kobieta za nich
płaciła.
- Hmm... muszę jeszcze dostarczyć Lindzie te zdjęcia i
zamienić z nią parę słów. Potem będę wolna. Gdzie
mogę pana znaleźć?
- Mój gabinet znajduje się w holu, po prawej stronie. Na
drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem.
Skinął na poŜegnanie i odszedł w głąb korytarza.
Krawat zniknął. To była pierwsza rzecz, jaka rzuciła jej
się w oczy, kiedy ponownie się spotkali. Ciekawe, czy
zostawił go w szafie w gabinecie, czy moŜe zwinął i
schował do kieszeni, tak jak to robił jej ojciec. Komisarz
John Tilton nigdy nie mógł znaleźć swoich ulubionych
krawatów. Wspomnienie o ojcu umocniło ją tylko w
postanowieniu. Przypomniała sobie, przez co musiał
przejść, chcąc zapewnić bezpieczeństwo jej i Rusty'emu.
A mimo to nikt nie usłyszał od niego jednego słowa
skargi.
Lunch z DeSalvo mógł się okazać znacznie cięŜszą
próbą, niŜ to sobie wyobraŜała. Kiedy znowu stanęli
obok siebie w windzie, poczuła, Ŝe nie ma mu nic do
powiedzenia - w kaŜdym razie nic miłego lub
neutralnego. Ogarnęła ją przemoŜna chęć, Ŝeby z
krzykiem skoczyć mu do gardła.
Nick jednak nie wydawał się skrępowany jej
milczeniem. Z miejsca przystąpił do rzeczy.
- Co zamierza pani zrobić ze zdjęciami tego szaleńca z
demonstracji? - W jego głosie nie było gniewu, tylko
zwykła ciekawość.
Drzwi otworzyły się, T.J. wysiadła z windy i dopiero
potem odpowiedziała na jego pytanie.
- Odbitki, o które panu chodziło, są juŜ pewnie na
biurku z pańską pocztą. Wysłałam teŜ Raymondowi
odbitki wszystkich zdjęć... łącznie z tym, na którym
widać pana. - Nie mogła sobie odmówić tej drobnej
przyjemności. - Natomiast negatyw zdjęcia, które
znalazło się w gazecie, jest nadal w redakcji.
Nick stanął przed obrotowymi drzwiami i odwrócił się
do niej.
- Dlaczego posłała mu pani moje zdjęcie?
- PrzecieŜ pan tam był.
DeSalvo zmarszczył czoło, ale T.J. pchnęła drzwi i
wyszła na ulicę, zanim zdąŜył coś powiedzieć.
Dogonił ją i wskazał kierunek.
- Tędy - mruknął, zaciskając usta. Nie powiedział,
dokąd zabiera ją na lunch.
- A o co panu chodzi z tym zdjęciem?
- To długa historia. Za długa, Ŝeby się nią teraz
zajmować. Była pani kiedykolwiek w Peachtree Grill? -
zapytał, zmieniając temat.
- Nie, ale słyszałam o tym miejscu.
- To tylko kilka przecznic stąd, obok Carltona. MoŜe
być?
- Oczywiście. - Zebrała poły Ŝakietu.
Dzień był pogodny, lecz dość zimny, a w centrum
zawsze było chłodniej, poniewaŜ wysokie budynki
zasłaniały słońce. Witryny sklepów były juŜ
udekorowane kolorowymi lampkami i ozdobami
choinkowymi, a na chodnikach panował
przedświąteczny tłok - ludzie wybrali się po zakupy. Na
rogu ulicy stał Święty Mikołaj i zbierał pieniądze na
pomoc dla ubogich.
W tym oŜywionym tłumie T.J. nagle poczuła się bardzo
samotna. Rozpaczliwie zatęskniła za ojcem i Rustym. Na
BoŜe Narodzenie pojedzie do domu. Do rodzinnego
miasta, które, przynajmniej na pozór, jest przyjazne i
radosne. A jednak mieszkali w nim ludzie, którym nie
mogła juŜ ufać. Podobnie jak męŜczyźnie, który kroczył
teraz u jej boku. ZadrŜała.
- Zimno pani? - zdumiał się DeSalvo, jakby coś takiego
nie przyszło mu do głowy.
- Nie. Spacer mnie rozgrzeje. Obrzucił ją przeciągłym
spojrzeniem, a potem przyspieszył kroku.
Stali juŜ od kwadransa przed Peachtree Grill, czekając,
aŜ zwolni się stolik, i wtedy padły strzały.
T.J. opowiadała właśnie, w jaki sposób fotografuje się
waŜne osobistości na róŜnych spotkaniach, kiedy nagle
witryna za ich plecami eksplodowała - posypało się
szkło. Nie minęło parę sekund, a znalazła się pod ścianą,
do której przygniatał ją całym swoim ciałem jej
wybawca - Nick DeSalvo.
ROZDZIAŁ 4
T.J. stała z twarzą wciśniętą w rozpięty kołnierzyk
koszuli DeSalvo. Kiedy poczuła aromat wody po goleniu
i zapach rozgrzanej skóry, odwróciła głowę.
Wtedy zobaczyła w jego ręku pistolet.
- Nic się pani nie stało? - wydyszał jej wprost do ucha,
ale się nie ruszył.
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała, wsuwając
dłonie między ich ciała. Nagle zabrakło jej tchu. - ..
Niech mnie pan...
- Nie ruszaj się! - rozkazał i mocniej przycisnął ją do
muru.
Następnych trzydzieści sekund wydawało się trwać całe
wieki. T.J. była wciąŜ w szoku, ale jej ciało
zachowywało się tak, jakby otrzymało potęŜną dawkę
energii. Nie było juŜ jej zimno. śar ogarnął jej policzki i
rozlał się po całym ciele. PrzeraŜona tym, jak jej zmysły
zareagowały na bliskość DeSalvo, zapragnęła wyrwać
mu się i uciec. On jednak trzymał ją niczym w pułapce.
KaŜdy jego oddech sprawiał, Ŝe jego tors uciskał jej
piersi. Niemal czuła przyspieszone bicie jego serca. W
głowie kołatała jej jedna myśl: Nie wolno mi zapomnieć,
kim jest ten człowiek.
Zerknęła na jego pistolet. Widziała juŜ taki wcześniej.
LŜejszy niŜ te, które zazwyczaj noszą policjanci. Pewnie
automatyczny.
Nagle panująca wokół cisza ustąpiła miejsca
harmiderowi. Ludzie tłoczyli się w drzwiach restauracji,
wykrzykując coś jedni przez drugich. W oddali zawyły
policyjne syreny.
DeSalvo cofnął się o pół kroku, nadal jednak jedną ręką
przyciskał T.J. do muru, jakby się obawiał, Ŝe nie ustoi
bez jego pomocy. Odłamki szkła zazgrzytały mu pod
butami, ale zdawał się tego nie zauwaŜać. Uniósł broń i
zaczął lustrować wzrokiem przeciwną stronę ulicy oraz
samochody zaparkowane wzdłuŜ krawęŜnika.
T.J. oprzytomniała i uświadomiła sobie, Ŝe upuściła
torebkę. Z jakiejś niepojętej przyczyny uznała, Ŝe
natychmiast musi ją podnieść. Spróbowała przykucnąć,
ale dłoń DeSalvo zacisnęła się mocniej na jej ramieniu.
Kiedy wreszcie ich spojrzenia się spotkały, T.J.
zaczerpnęła tchu.
- Moja torebka... - zaczęła, ale głos odmówił jej
posłuszeństwa.
Puścił ją i schylił się, a kiedy oddał jej torebkę, odwrócił
się bez słowa. Był wściekły. T.J. nadal bała się ruszyć.
Na widok nadjeŜdŜającej policji, DeSalvo schował broń
do kabury pod marynarką. Ktokolwiek strzelał, dawno
juŜ się ulotnił. Nie było sensu wymachiwać bronią.
Skinął głową jednemu z przechodzących policjantów.
Jak on się nazywał? Washington...? Nick nie mógł sobie
przypomnieć jego imienia.
Spojrzał na T.J. Amberly. Była spokojna, ale blada jak
kreda. Czując na sobie jego wzrok, nerwowym gestem
odgarnęła włosy za ucho. Wtedy zauwaŜył, Ŝe trzęsą jej
się ręce. Przysunął się bliŜej i ujął ją pod ramię.
- Wejdźmy do środka - powiedział, popychając ją przed
sobą. - Tam będzie cieplej.
Nie oponowała. Nadal nie mogła wydobyć z siebie
głosu. Widząc jej przeraŜenie, Nick poczuł, jak narasta w
nim wściekłość. Szkoda, Ŝe nie dopadł tego łajdaka - juŜ
on by się z nim rozprawił!
W restauracji panował zamęt. Większość gości porzuciła
stoliki i skupiła się przy drzwiach, czekając na policję.
Nickowi udało się znaleźć roztrzęsionego kelnera i juŜ
po chwili zasiedli z T.J. w przytulnej niszy w głębi
lokalu, z dala od stłuczonej szyby.
- Na pewno nic się pani nie stało? - powtórzył, kiedy
zamówił kawę i kanapki. Na szczęście kuchnia nie
przestała funkcjonować.
- Na pewno - odparła. - Tylko dziwnie się czuję.
- Świadomość, Ŝe miało się zostać zastrzelonym, moŜe
popsuć cały dzień - próbował Ŝartować Nick.
Zamiast się uśmiechnąć, T.J. popatrzyła na niego tak,
jakby jej właśnie wyznał, Ŝe jest seryjnym mordercą. W
jej spojrzeniu nie było nawet cienia strachu.
- TeŜ tak uwaŜam - mruknęła.
- Tak pani uwaŜa? Dlaczego sądzi pani, Ŝe ktoś do nas
strzelał?
- Jak to, do nas? DeSalvo uwaŜnie jej się przyjrzał.
- Padły dwa strzały. A tylko my staliśmy przed
witryną... - przerwał i wzruszył ramionami. - Czym się
pani zajmuje?
- PrzecieŜ pan wie, Ŝe jestem fotoreporterką. Ja... -
MoŜe się pani ostatnio komuś naraziła? Zanim zdąŜyła
odpowiedzieć, zjawił się kelner z kawą. T.J. rozerwała
drŜącymi palcami torebkę z cukrem, a potem
powiedziała:
- Jestem tu od niedawna. Nie zdąŜyłam sobie jeszcze
narobić wrogów. - Spojrzała na niego wyzywająco. - A
pan?
Nick upił łyk kawy i popatrzył na nią uwaŜnie. Wiedział
juŜ, Ŝe kłamie, wyczuwał takŜe, Ŝe jest na niego zła,
choć nie miał pojęcia dlaczego.
- Po raz drugi ocaliłem pani skórę, a pani traktuje mnie
jak wroga.
- MoŜe wcale nie potrzebuję, Ŝeby mnie pan ratował.
MoŜe wystarczy, Ŝe będę się trzymała od pana z daleka i
juŜ będę bezpieczna.
Z jakiejś niepojętej przyczyny Nick wrócił pamięcią do
chwili, kiedy zasłaniał ją swoim ciałem przed kulą.
Przywarła wtedy do niego i ta bliskość nie była
nieprzyjemna. Przeciwnie. Dopiero teraz to sobie
uświadomił i nagle zrozumiał, Ŝe nie chce, aby ta kobieta
trzymała się od niego z daleka.
- Zjemy lunch, porozmawiamy z policją, a potem
odwiozę panią do domu. Tam nic juŜ pani nie grozi.
T.J. otworzyła drzwi fabrycznego budynku. Za nią stał
DeSalvo. Zmusił ją, Ŝeby zjadła lunch, porozmawiał z
policją, a teraz uparł się, Ŝe sprawdzi zabezpieczenie
całego domu, a zwłaszcza jej mieszkania.
I nie chciał słyszeć o odmowie.
Kiedy szli przez dziedziniec, T.J. czuła, Ŝe jej
cierpliwość jest juŜ na wyczerpaniu, a ona sama bliska
obłędu. Chciała przecieŜ spotkać Nicka DeSalvo.
Szukała go. A on zjawił się jak za dotknięciem
czarodziejskiej róŜdŜki.
- Nie musi pan wracać do pracy? - zapytała
poirytowanym tonem. Miała nadzieję, Ŝe DeSalvo
rozgniewa się i odejdzie, dając jej czas na
przegrupowanie sił.
Tymczasem on milczał.
Kiedy stanęli przed drzwiami jej mieszkania, T.J.
odwróciła się i powiedziała:
- To naprawdę zbyteczne. Ja...
- Co takiego jest we mnie, Ŝe tak się pani denerwuje? -
DeSalvo patrzył jej prosto w twarz, jakby chciał
sprowokować do wyznania prawdy.
T.J. wzdrygnęła się, ale wytrzymała spojrzenie. Pewnie
uwaŜał, Ŝe jej zdenerwowanie to tylko naturalna reakcja
bojaźliwej kobiety na jego oszałamiającą męskość. Nie
warto było ryzykować Ŝycia tylko po to, Ŝeby odebrać
mu tę pewność.
- Pańska pomoc nie jest mi potrzebna - powiedziała,
ignorując jego pytanie.
- Naprawdę? Czy to znaczy, Ŝe jest pani
przyzwyczajona do tego, Ŝeby ktoś do pani strzelał albo
najeŜdŜał samochodem? Co ma pani zamiar zrobić,
jeŜeli ktoś będzie próbował dostać się do mieszkania?
Zabrani mu pani?
T.J. udała, Ŝe nie zauwaŜyła sarkastycznego tonu.
Przyszło jej do głowy coś zupełnie innego. A jeŜeli
DeSalvo chce sprawdzić jej mieszkanie, bo sam
zamierza się później do niego włamać?
- Po co ktoś miałby się tu włamywać?
- To pani mi to powie.
- Niech pan posłucha. - T.J. westchnęła i pomyślała, Ŝe
jej obawy są irracjonalne. Nick DeSalvo nie miał pojęcia
ani o zapieczętowanej teczce, którą ukryła w swoim
mieszkaniu, ani o tym, w jaki sposób jej zawartość miała
wpłynąć na jego Ŝycie. Nie mógł tego wiedzieć -
próbował ją tylko zastraszyć tak, jak straszył wszystkich.
- Doceniam pańską troskliwość... ale, jak juŜ mówiłam
policji, nie ściga mnie Ŝaden dawny narzeczony, nie
handluję narkotykami i nie...
- Sprawdzę tylko drzwi i okna i pójdę sobie -
zdecydował, a kiedy nie odpowiadała, dodał: - Na tym
polega moja praca.
Następne dwadzieścia minut dłuŜyło się T.J.
niemiłosiernie. Nick DeSalvo metodycznie sprawdzał
kaŜde oczko drucianej siatki, ochraniającej okna
wychodzące na parking. Wypróbował teŜ zasuwę i
zamek w drzwiach wejściowych oraz sprawdził system
alarmowy.
A potem wszedł na górę do sypialni.
Obecność męŜczyzny przy jej na wpół pościelonym
łóŜku byłaby dla T.J. krępująca. DeSalvo w jej sypialni -
to było ponad jej siły. Bała się go i nienawidziła, a mimo
to jej ciało reagowało na to, Ŝe tam był. Ciało nie potrafi
posługiwać się logiką. Na samą myśl o tym, Ŝe
jakakolwiek cząstka jej osoby mogłaby znaleźć się pod
wpływem DeSalvo, T.J. popadła w rozpacz. PrzecieŜ ten
człowiek zabił jej brata. Poprzysięgła sobie, Ŝe go
zniszczy.
A on po prostu stał i patrzył na nią, marszcząc brwi.
- Jak zamierza się pani stąd wydostać, gdyby wybuchł
poŜar? - zapytał.
T.J. spojrzała ponad jego ramieniem i zamarła. Na
toaletce stały trzy fotografie - dwie przedstawiały jej
ojca oraz brata. Zaczerpnęła tchu.
- Przez dach - odparła z pozornym spokojem, wskazując
na schody prowadzące do drzwi, które wychodziły na
dach. - Ten budynek spełnia wszystkie wymogi
bezpieczeństwa. JeŜeli mi pan nie wierzy, moŜe pan
zapytać administratora.
Podeszła do toaletki i kiedy Nick wspinał się na górę,
połoŜyła ramki zdjęciami w dół. DeSalvo pchnął drzwi.
Otworzyły się bez najmniejszego wysiłku. Rzucił T.J.
karcące spojrzenie. W pierwszej chwili przeraziła się, Ŝe
podpatrzył jej manewr ze zdjęciami.
- Nie zamyka pani tych drzwi? T.J. westchnęła i weszła
na schody.
- Niech pan wyjrzy na zewnątrz. MoŜe wtedy pan
zrozumie, dlaczego nie muszę nic zamykać.
- Ładny widok - stwierdził, kiedy razem stanęli na
balkonie.
T.J. spojrzała na rysującą się w oddali panoramę Atlanty.
- Tak, ja teŜ go lubię - powiedziała, a wskazując na
stromy dach, dodała: - Czy teraz widzi pan, Ŝe nie muszę
się zamykać? Tylko jakiś samobójca mógłby próbować
dostać się do budynku od tej strony.
- Dlaczego zaraz samobójca? Wystarczy ktoś, kto nie
ma lęku wysokości. Czy te drzwi są podłączone do
systemu alarmowego?
Tak... T.J. usłyszała dźwięk pagera i spojrzała na
wyświetlony numer. - MoŜe pan nie musi pracować dziś
po południu, ale wygląda na to, Ŝe ja tak. Czy juŜ
zobaczył pan wszystko?
DeSalvo skinął głową.
- Pani pierwsza. Zszedł za T.J. do sypialni, próbując nie
patrzeć na łóŜko.
Atłasowe poduszki i falbaniasta kapa wyglądały zbyt
zachęcająco. Takie łóŜko przywodziło na myśl szalone
sobotnie noce i leniwe, niedzielne poranki.
Nie zatrzymując się po drodze, T.J. odprowadziła go do
wyjścia, zupełnie jakby nie mogła się doczekać chwili,
kiedy się go wreszcie pozbędzie. Czego się spodziewał?
ś
e będzie mile widziany? Od pierwszej chwili dawała
mu wyraźnie do zrozumienia, Ŝe nie jest zachwycona
jego towarzystwem. Ale moŜe właśnie dlatego nie
powinien się zniechęcać? Policjantom płaci się za to,
Ŝ
eby byli wścibscy. To naleŜy do ich obowiązków.
A ona się bała. Czuł to. Coś dręczyło tę kobietę i
utwierdzał się w przekonaniu, Ŝe naleŜałoby pogrzebać
w jej Ŝyciorysie. Z drugiej strony rozsądek podpowiadał
mu, Ŝe nie powinien się angaŜować. Za kaŜdym razem,
gdy chciał komuś pomóc, obrywał. A T.J. zdecydowanie
nie Ŝyczyła sobie jego pomocy. Kto inny mógłby jej
pomóc? W pobliŜu nie było nikogo prócz niego. I tego
motocyklisty.
Z ręką na klamce, wyjrzał na podwórze.
- Gdzie pani kumpel, ten motocyklista?
- Chodzi panu o Jacksona? Tak naprawdę, to on wcale
nie jest motocyklistą. Jest rzeźbiarzem. Mieszka w tym
budynku po drugiej stronie.
- Zajmuje cały budynek? Patrzyła na niego przez kilka
sekund.
- Niech pan posłucha. Jestem panu wdzięczna za
wszystko, ale muszę juŜ iść, bo mnie wzywają.
- Wiem. Ja teŜ powinienem wracać do pracy. - Spojrzał
w jej zielone oczy i zrozumiał, Ŝe wcale nie ma ochoty
wychodzić. - Gdyby były jakieś kłopoty, proszę do mnie
dzwonić. - Otworzył drzwi.
- Dobrze - powiedziała, uśmiechając się z przymusem.
Gazeta chciała wysłać ją następnego dnia do sądu, gdzie
spodziewano się ogłoszenia wyroku w procesie o
morderstwo. Co za ironia! PrzecieŜ od ponad dwóch lat
czekała na pewien werdykt. A teraz będzie musiała
fotografować innego mordercę i inną rodzinę, która
ucierpiała na skutek przemocy.
No cóŜ, nie miała wyjścia. Będzie nadal wykonywać
swoją pracę, ale musi teŜ ułoŜyć sobie jakiś plan. A po
tym wypadku pod restauracją wiedziała juŜ, Ŝe powinna
lepiej się zabezpieczyć.
Nie wspomniała szefowi w redakcji, Ŝe miała coś
wspólnego ze strzelaniną w mieście. Reporterzy
telewizyjni jednak wpadli na jej trop i musiała odmówić
wywiadu dla wiadomości o szóstej. JuŜ i tak była mocno
zaniepokojona faktem, Ŝe złoŜyła na policji zeznanie,
podając przy tym swoje nazwisko i adres.
T.J. zamknęła na klucz drzwi do pracowni, odsunęła
metalową szafkę, w której trzymała papier fotograficzny,
i wyciągnęła ze skrytki skórzaną teczkę. Kiedy znalazła
ją w gabinecie ojca, musiała wyrwać zamek, Ŝeby ją
otworzyć. Teraz teczka była oklejona kilkoma
warstwami szerokiej taśmy klejącej. Zerwała taśmę i
zajrzała do środka.
Nick DeSalvo dawał jej do zrozumienia, Ŝe ktoś ją ściga.
MoŜe chciał ją tylko nastraszyć, Ŝeby się przekonać, co
uda mu się z niej wyciągnąć. Nie będzie mogła
powiedzieć prawdy ani jemu, ani nikomu innemu, póki
nie będzie wiedziała, komu moŜe zaufać. A z pewnością
nie moŜe zaufać Nickowi DeSalvo.
Pistolet spoczywał na kilku grubych skoroszytach, obok
czterech kaset magnetofonowych, ściągniętych gumką.
Nie była to broń, z której zabito jej brata. Została uŜyta
przez innego policjanta równieŜ w celu zabójstwa.
Skoroszyty i taśmy potwierdzały ten fakt. OstroŜnie
wyjęła pistolet i połoŜyła na stole, a potem zamknęła
teczkę i z powrotem okleiła ją taśmą.
Kiedy zadzwoniła do drzwi Jacksona, otworzyła jej
młoda kobieta. W skórzanej mini i aŜurowej kamizelce
wyglądała tak, jakby jakaś czarodziejska róŜdŜka
przeniosła ją prosto z nowojorskiej ulicy na przedmieścia
Atlanty. Klasyczną urodę psuł ciemny, zbyt cięŜki
makijaŜ i włosy ufarbowane domowym sposobem na
płomiennorudy kolor.
Kiedy T.J. widziała przyjaciółkę Jacksona po raz ostatni,
dziewczyna miała fioletowe włosy i pokazywała jeszcze
więcej nagiego ciała.
- Cześć, Rita. Zastałam Jacksona? - T.J. kurczowo
przycisnęła teczkę do piersi.
Wzrok Rity spoczął na chwilę na teczce, a potem
odpowiedziała:
- Jest na zapleczu. Znasz drogę? - Zaczekała na
potwierdzenie, a potem wzruszyła ramionami. -
Oglądam właśnie telewizję.
- Dzięki - odparła T.J. Była zadowolona, Ŝe Rita nie
naleŜy do osób wścibskich, poniewaŜ chciała
porozmawiać z Jacksonem w cztery oczy.
Misterna Ŝelazna krata oddzielała mieszkanie od
pracowni. T.J. weszła do nie ogrzewanej części budynku
i zobaczyła Jacksona. Pochylał się nad wielkim bębnem,
wypełnionym cieczą, która wyglądała jak olej
samochodowy. Po drugiej stronie zbiornika stał jeden z
tych ludzi, którzy od czasu do czasu pracowali z
Jacksonem. Obaj trzymali w rękach długie uchwyty,
którymi zanurzali w cieczy fragment metalowej rzeźby.
T.J. odczekała, aŜ w y j m ą rzeźbę i powieszą ją, Ŝeby
wyschła.
- Przynieś drugą część. Trzeba to będzie zmontować -
zwrócił się Jackson do pomocnika, a potem wytarł ręce i
przywitał się z T.J.
- Cześć, T.J.
- Mogę z tobą porozmawiać? - Jej oczy powędrowały w
kierunku męŜczyzny.
Jackson nie wahał się.
- Gerry! - zawołał. - Zostaw na razie robotę i przywieź
nam coś do jedzenia. - Sięgnął do kieszeni i wyjął kilka
banknotów. - Weź furgonetkę. Spytaj Ritę, czy chce
pizzę albo coś w tym rodzaju.
Gerry wziął pieniądze i zniknął. Podeszli do
ustawionych w krąg metalowych krzeseł i usiedli.
- O co chodzi? Wyglądasz z tą teczką jak terrorysta z
bombą.
T.J. połoŜyła teczkę na kolanach.
- Muszę to na jakiś czas schować w bezpiecznym
miejscu - powiedziała. - Nie mogę ci powiedzieć
dlaczego.
- Przysięgnij, Ŝe to nie są narkotyki ani pieniądze -
zaŜądał kategorycznym tonem. - Wiesz, Ŝe kiedy byłem
młody i głupi, parokrotnie wpakowałem się w kłopoty.
Doprowadzałem mojego starego do szału, bo nie mógł
patrzeć, jak marnuję Ŝycie. Wydaje mi się, Ŝe obaj nasi
ojcowie wróciliby z zaświatów, gdyby się okazało, Ŝe
pomagam ci w jakichś brudnych interesach.
- Nie... to nic z tych rzeczy, ale to tajemnica. To bardzo
waŜne, ale zupełnie legalne. Przysięgam. - Uniosła w
górę dłoń jak skaut i pomyślała, Ŝe pewnie wygląda
ś
miesznie. Spojrzała mu w oczy. - Jackson, pamiętaj,
jeŜeli coś mi się stanie, masz zniszczyć tę teczkę.
ROZDZIAŁ 5
Nick nie potrafił przestać myśleć o T.J. Amberly.
Wyczuwał, Ŝe z jej osobą jest związana jakaś tajemnica.
Często, zbyt często nachodził go obraz jej twarzy,
powracała takŜe wizja wypadku podczas demonstracji.
Bez względu na to, jak gorliwie się tego wypierała, Nick
nabrał przekonania, Ŝe T.J. bała się czegoś, i postanowił
wybadać, co to takiego.
Telefonował do niej kilka razy, ale za kaŜdym razem
odzywała się automatyczna sekretarka. Nagrywając się
po raz kolejny, zadał sobie pytanie, czy przypadkiem coś
złego się nie stało. Obawy te nie były bezpodstawne,
wziąwszy pod uwagę niedawną strzelaninę Wreszcie,
około pierwszej po południu, przyszło mu do głowy,
Ŝ
eby zadzwonić do redakcji. Zawsze go dziwiło, jak
wiele wiadomości moŜna wyciągnąć od ludzi, mówiąc
kategorycznym tonem. Gorliwa asystentka z działu
fotograficznego przejrzała rozkład dnia i wyjaśniła, Ŝe
panią Amberly oddelegowano do sądu na ogłoszenie
wyroku w sprawie Andrew Whitmana.
Ś
wiadomość, Ŝe tak łatwo udało mu się uzyskać
potrzebną informację, mocno go zaniepokoiła. PrzecieŜ
ktoś inny mógł zrobić to samo. Asystentka w redakcji
nawet nie poprosiła, Ŝeby się przedstawił.
Zamiast zjeść w spokoju lunch, wybrał się do miasta, do
sądu - jednego z ostatnich miejsc, jakie miał ochotę
oglądać. Na domiar złego był pewny, Ŝe T.J. takŜe nie
Ŝ
yczyła sobie, Ŝeby się tam pokazywał. Jak tylko ją
odszuka i przekona się, Ŝe nic jej się nie stało, wróci do
siebie, do biura.
Znalazł ją w holu, wśród tłumu reporterów i fotografów,
i natychmiast przypomniał sobie swój własny proces.
Kiedy wychodził z sali sądowej, powitały go dziesiątki
wycelowanych w niego obiektywów, a dziennikarze
zasypali go gradem pytań. Nie mógł na nie
odpowiedzieć, bo musiałby wyjawić im prawdę. Dlatego
w telewizyjnych wiadomościach moŜna było później
zobaczyć, jak w milczeniu przeciska się przez tłum, a za
nim, potykając się, idzie jego adwokat.
Zaczął się zastanawiać, jakim trzeba być człowiekiem,
Ŝ
eby tak bezwstydnie grzebać się w brudach cudzego
Ŝ
ycia, i to wyłącznie po to, aby napisać artykuł czy
zrobić zdjęcia. Nie podobała mu się myśl, Ŝe T.J.
mogłaby się do takich zaliczać. Z drugiej strony, widział
juŜ jej determinację. Czy potrafiłaby być równie
bezlitosna jak niektórzy z prześladujących go
reporterów? Zaraz jednak odrzucił tę myśl. Wolałby nie
zaliczać T.I. do wrogiego obozu. Chciał ją mieć po
swojej stronic.
Tłoczący się w holu dziennikarze wyglądali raczej
nieszkodliwie. Jedni czytali ze znudzonymi minami albo
robili notatki, inni Ŝartowali z konkurencją. T.J.
rozmawiała z policjantem. To był inspektor Keith
Nesmith - jeden z ludzi, których DeSalvo kiedyś
przesłuchiwał.
Instynkt samozachowawczy podpowiedział Nickowi, Ŝe
zbieg okoliczności nie wchodził tu w grę. Nesmith był
zbyt opanowany i wyrachowany, Ŝeby zaczepić T.J.
wyłącznie dlatego, Ŝe jest atrakcyjną kobietą. Musiał
mieć jakieś powody i DeSalvo przysiągł sobie, Ŝe je
pozna.
Kiedy T.J. zobaczyła utkwiony w siebie wzrok DeSalvo,
serce zamarło jej w piersi. A zaraz potem poczuła... ulgę.
Nareszcie będzie miała pretekst, Ŝeby przerwać
rozmowę. Gdy jednak DeSalvo ruszył w ich stronę,
powróciły wątpliwości. Czego on tu szukał?
Człowiek, który ją zaczepił, zauwaŜył, Ŝe coś innego
przykuło jej uwagę, i zwrócił wzrok w tym samym
kierunku. Na widok zmierzającego ku nim DeSalvo jego
zachowanie diametralnie się zmieniło.
Z ponurą miną odwrócił się do T.J.
- Miło mi się z panią rozmawiało - powiedział, po czym
szybko się oddalił. Mijając Nicka, skinął głową, ale się
nie zatrzymał.
- Czego on chciał? - zapytał Nick bez ogródek. Patrzył
w ślad za znikającym, jakby się obawiał, Ŝe lada chwila
ten człowiek odwróci się i wyciągnie broń.
- Czy pan mnie śledzi? - odpowiedziała pytaniem. Nie
mogła pozwolić, Ŝeby DeSalvo domyślił się, jak bardzo
ucieszyła się na jego widok, choćby tylko na parę
sekund. A poza tym, uczucie radości juŜ minęło i teraz
była po prostu wściekła.
Nick spojrzał na nią bez uśmiechu.
- Czego on chciał? - powtórzył. T.J. nerwowo spojrzała
ku najbliŜej stojącym osobom.
Bała się, Ŝe ktoś mógłby ich usłyszeć. DeSalvo
zachowywał się jak zazdrosny mąŜ, a przecieŜ prawie się
nie znali. No, moŜe nie było to do końca prawdą.
Wiedziała o nim parę rzeczy, i to więcej, niŜby chciała.
Nie mówiąc juŜ o tym, Ŝe za kaŜdym razem, gdy
DeSalvo zbliŜał się do niej, bezwiednie przypominała
sobie dotyk jego silnych rąk i cierpki zapach skóry.
Dopiero potem przychodziło opamiętanie - przecieŜ ten
człowiek zastrzelił jej brata i jej takŜe mógł zagraŜać.
Zła na siebie za swoją chwilową słabość, zaczerpnęła
tchu, Ŝeby stawić mu czoło. Oczywiście nie zamierzała
kłócić się z nim w obecności tylu ludzi.
- Dlaczego chce pan to wiedzieć? Nick popatrzył na nią
przenikliwym wzrokiem, a potem gestem inkwizytora
skrzyŜował ręce.
- Bo widzę, Ŝe interesują panią policjanci.
- Słucham? - Serce podeszło jej do gardła. - Więc to
był...?
- Policjant - dokończył za nią Nick. - Nie wspomniał
pani o tym?
- Nie. Po prostu mnie zaczepił... Nie był w mundurze.
Ja...
Drzwi sali sądowej otworzyły się właśnie i kilka osób
wybiegło ze środka. Rozbłysły flesze. Reporterzy
chwycili magnetofony i mikrofony. T.J. automatycznie
sięgnęła po aparat i sprawdziła flesz
- Muszę zrobić zdjęcie - powiedziała i ruszyła w stronę
tłumu, byle dalej od Nicka DeSalvo. Miał rację. Policja
musiała juŜ wiedzieć, te strzały nie były przypadkowe,
to w nią mierzono. Kiedy grupa reporterów i fotografów
czekała na rodzinę ofiary, T.J. raz jeszcze spojrzała w
stronę Nicka DeSalvo. Od dnia demonstracji ciągłe
kręcił się w pobliŜu. Teraz teŜ znalazł się w sądzie
nieprzypadkowo - musiał ją śledzić. MoŜe nawet to jego
robota - ten samochód i strzały...? Ale jeŜeli tak, to
dlaczego zawsze w ostatniej chwili ją ratował?
- Jakie to uczucie, kiedy długo oczekiwany werdykt
brzmi „winny"? - Jeden z reporterów zapytał matkę
ofiary.
- Cieszę się, Ŝe mam to juŜ za sobą. - Głos kobiety drŜał.
- Nic nie przywróci juŜ Ŝycia naszemu synowi, ale
przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość.
T.J. podniosła aparat, Ŝeby uchwycić kobietę w
momencie, gdy ocierała chusteczką oczy.
Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość... OtóŜ to.
Jej brat zginął i musi zebrać w sobie dość odwagi, Ŝeby
doprowadzić do końca swój plan.
- To bardzo waŜne dla rodziny ofiary. Pewien rozdział
w ich Ŝyciu został zamknięty - wtrącił się adwokat. Ujął
kobietę pod rękę i poprowadził w stronę windy. -
Dziękujemy, Ŝe państwo przyszli.
Pewien rozdział w ich Ŝyciu został zamknięty...
T.J. zrobiła jeszcze kilka zdjęć niemal automatycznie.
Myślami była gdzie indziej. Będzie kontynuować to, co
zaczęła, to jej obowiązek. Kiedy wybrała się na
demonstrację, Ŝeby odnaleźć Ginę Tarantino, myślała, Ŝe
w tłumie będzie bezpieczna i Ŝe potrafi zachować
anonimowość. Potrzebowała czasu i rozeznania, Ŝeby we
właściwy sposób uŜyć posiadanych dowodów przeciwko
policji. Niestety, zamiast tego trafiła na Nicka DeSalvo i
mimowolnie wprawiła w ruch tryby machiny, której nic
juŜ nie mogło zatrzymać. Teraz, pozbawiona
sprzymierzeńców, czuła się osaczona. Pomyślała, Ŝe
musi znaleźć kogoś, kto jej pomoŜe i komu będzie mogła
zaufać. Gdyby znała chociaŜ jednego człowieka, na
którym mogłaby polegać...
Odwróciła się i napotkała wzrok DeSalvo. Stał obok
torby z jej sprzętem i czekał na nią. Wyglądał na
człowieka pewnego i godnego zaufania. Nagle ogarnęła
ją przemoŜna chęć, by podejść do niego i błagać o
pomoc. A najpierw powiedzieć mu w oczy całą prawdę.
I to tutaj, w miejscu publicznym.
Błąd. Nick na pewno by sobie nie Ŝyczył, Ŝeby
opowiedziała całemu światu o tym, Ŝe jego kumple mieli
na sumieniu zbrodnię, Ŝe jeden z nich złoŜył zeznania, a
potem popełnił samobójstwo. Nick na pewno chce, Ŝeby
to pozostało tajemnicą, chce ukryć te sprawy przed
opinią publiczną, a jej zamierza zamknąć usta. Podobnie
jak udało mu się uciszyć jej ojca, mordując mu syna.
Zrozumiała, Ŝe musi trzymać się z daleka od DeSalvo,
zanim popełni to gigantyczne głupstwo i zacznie mu
ufać.
Patrząc, jak idzie w jego stronę, Nick pomyślał, Ŝe
gdyby była jego dziewczyną, namawiałby ją, Ŝeby
zmieniła pracę. Teraz na przykład wyglądała tak, jakby
potrzebowała kielicha albo czyjegoś silnego ramienia.
Dlaczego kobiety jej pokroju uwaŜają, Ŝe muszą
wszystko robić same?
- Czy pani zawsze tak się angaŜuje uczuciowo w swoją
pracę? - zapytał, kiedy podeszła do niego.
- Nie rozumiem. - T.J. opuściła głowę i ostentacyjnie
zaczęła chować aparaty do torby.
- Wyglądała pani tak, jakby się pani miała zaraz
rozpłakać.
- A panu nie wydaje się to smutne? Nie Ŝal panu tej
rodziny? Stracili syna...
Nick potarł dłonią twarz, maskując tym gestem
zdenerwowanie. Przypomniał sobie pewnego chłopca,
który zginął. Na szczęście dzisiejsze wydarzenia w
sądzie juŜ jego samego nie dotyczyły. Jego kariera
zakończyła się dwa i pół roku temu.
- Przynajmniej sprawiedliwości stało się zadość -
powiedział, nie chcąc rozwijać tematu. - Ktoś umarł, a
ktoś inny poszedł do więzienia. Tak powinno działać
prawo.
- Naprawdę? - Spojrzała na niego takim wzrokiem, Ŝe
poczuł się nieswojo.
- Byłem kiedyś policjantem - dodał, jakby chcąc się
usprawiedliwić.
T.J. nie wydawała się zdziwiona tą wiadomością. Wstała
i przerzuciła przez ramię torbę z aparatami.
- W tej sytuacji powinien pan doskonale zrozumieć to,
co teraz panu powiem. JeŜeli będzie pan dalej za mną
chodził, kaŜę pana aresztować za napastowanie. -
Odwróciła się, Ŝeby odejść.
- Chwileczkę! - Nie bacząc na konsekwencje, Nick
chwycił ją za rękę. - Ja muszę wiedzieć, dlaczego
Nesmith chciał z panią rozmawiać. To bardzo waŜne.
Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko wymownie na jego
rękę, a potem znowu na niego. OstrzeŜenie było
wystarczająco czytelne.
Nick cofnął rękę. T.J. odeszła.
T.J. patrzyła na własne odbicie w sklepowej witrynie,
zza której wesoło migotały lampki choinkowe. Nie
mogła uwierzyć, Ŝe jednak wybrała się na świąteczne
zakupy. CzyŜby do reszty postradała rozum?
Miała przecieŜ co innego do roboty. Po wyjściu z sądu
udała się do redakcji, zostawiła film i napisała krótkie
teksty pod zdjęcia. A potem, zamiast wracać do domu,
pojechała do centrum handlowego. To była taka próba
udawania przed samą sobą, Ŝe Ŝyje jak inni, otoczona
rodziną i przyjaciółmi.
Kupiła klasyczny świecznik w stylu art deco dla Tylera
oraz świąteczne kartki, które zamierzała wysłać do
koleŜanek ze szkoły. Nie mogła się zdecydować, co
podarować Jacksonowi, postanowiła więc dokonać
wyboru innego dnia. Kiedy tak stała przed szybą
wystawową, myśli jej powróciły do zakupu, który
sprawił, Ŝe wszystkie inne wydały się przy nim
nierealne. Wstąpiła do sklepu z bronią i kupiła kule do
automatycznej dziewiątki. Pistolet wyjęła z teczki, zanim
powierzyła ją Jacksonowi. JeŜeli miała go teraz uŜyć w
obronie własnej, potrzebne jej były kule.
Z cięŜkim westchnieniem utkwiła wzrok w elegancką
bieliznę, przyozdobioną czerwono - złotą wstąŜką.
Bardzo pragnęła, Ŝeby jej Ŝycie mogło znowu stać się
zwyczajne. Chciała móc się znów uśmiechać, chodzić po
sklepach i kupować ładne stroje, Ŝeby się podobać
kochanemu męŜczyźnie. Przed oczyma stanęła jej
gniewna twarz DeSalvo, ale natychmiast ze złością
odsunęła od siebie tę wizję. Prawdopodobnie ona sama
nie potrafi juŜ ułoŜyć sobie Ŝycia, nie mówiąc o tym, Ŝe
DeSalvo nie był kandydatem na ukochanego, ale
wrogiem.
A jeszcze trzy lata temu jej Ŝycie było takie proste.
Straciła matkę, będąc dziesięcioletnim dzieckiem, ale
zawsze miała przy sobie ojca, który otaczał ją miłością, i
Rusty'ego. Oczywiście nie obyło się bez problemów.
Brat wpadł w złe towarzystwo, zaczął próbować
narkotyków. Mimo to stanowili zgraną, kochającą się
rodzinę.
Po śmierci Rusty'ego nie porzuciła marzeń o załoŜeniu
własnej rodziny. Potem jednak zmarł ojciec, a ona
odkryła jego teczkę. Smutek z powodu nie pomszczonej
ś
mierci brata i lęk o własne Ŝycie sprawiły, Ŝe sprawy
osobiste przestały się liczyć. Były waŜniejsze rzeczy.
T.J. mocniej ścisnęła torbę z zakupami, rzuciła ostatnie
spojrzenie na delikatne, białe koronki i z westchnieniem
ruszyła do wyjścia. Pora wracać do domu.
Z kluczykami w ręku i wzrokiem utkwionym w swój
samochód szła przez parking, kiedy nagle poczuła silne
uderzenie w plecy. Potknęła się i upuściła pakunki. I
wtedy właśnie ktoś wyrwał jej torebkę.
- Ej! Stój! - krzyknęła, padając na chodnik. Napastnik
nawet nie zwolnił, tylko minął ją w biegu. T.J. podniosła
się z trudem i patrzyła za nim, jak pędził w stronę
głównej bramy.
- Cholera! - mruknęła, bardziej zła niŜ przeraŜona.
Czemu nie nauczyła się w college'u karate? Z drugiej
strony, wszystko wydarzyło się tak szybko, Ŝe nawet nie
miałaby okazji go uŜyć. A Nicka nie było tu tym razem,
Ŝ
eby ją ratować.
- Cholera! - powtórzyła i zaczęła zbierać z ziemi
pakunki. ZauwaŜyła, Ŝe ma rozcięty łokieć, ale na razie
nie czuła bólu.
Wracając do sklepu, Ŝeby zgłosić kradzieŜ, usiłowała
sobie przypomnieć, co było w torebce. Nie miała przy
sobie zbyt wiele pieniędzy - zostało moŜe ze
dwadzieścia dolarów - były za to karty kredytowe oraz
wszystkie dokumenty.
- Cholera! - powiedziała po raz trzeci, zaniepokojona
nie na Ŝarty.
Na stole płonęły świece. T.J. siedziała przed kartką
papieru, z piórem w ręku. Sporządzała właśnie wykaz,
wypisując w dwóch oddzielnych rządkach nazwiska
wrogów i sprzymierzeńców. Nazwisko Nicka DeSalvo
znalazło się w jednym i drugim rządku. Potarła dłonią
czoło, a potem wypiła kolejny łyk wina. Szkoda, Ŝe nie
moŜe porozmawiać z ojcem, poradzić się go tylko ten
ostatni raz. Łzy napłynęły jej do oczu na myśl o
kochanych zmarłych. Nie były to łzy bezradności, lecz
wzruszenia.
Pozbierała się i uznała, Ŝe powinna zwrócić się do
niezawodnego Jacksona, którego nazwisko widniało na
czele listy. Okazało się jednak, Ŝe dziś wieczorem nie
ma go w domu. Znowu była zdana na siebie.
Odsunęła kartkę, wzięła ze stołu kieliszek i poszła na
górę. W sypialni zatrzymała się, Ŝeby narzucić Ŝakiet, a
potem otworzyła drzwi na balkon.
Noc była jasna i chłodna. W oddali migotały światła
miasta. T.J. odwróciła się do nich plecami. Stamtąd nie
moŜe oczekiwać pomocy. Przysiadła na balustradzie i
popatrzyła na parking oraz dom towarowy po drugiej
stronie ulicy. Zaczeka, aŜ Jackson wróci do domu, a
potem wszystko mu opowie. O samochodzie, o
strzałach... i o swoim bracie. Powie mu teŜ, Ŝe ostatnio
jej Ŝycie znalazło się w niebezpieczeństwie.
Dziś na przykład ktoś ukradł jej torebkę oraz
dokumenty. Oczywiście mógł to być czysty przypadek,
niemniej jednak takich sygnałów nie wolno lekcewaŜyć.
Kto wie, co moŜe zdarzyć się jutro?
Powiodła wzrokiem po samochodach na parkingu,
wypatrując furgonetki Jacksona.
Jakiś męŜczyzna stał oparty o samochód w zacienionej
części parkingu. WytęŜyła wzrok, Ŝeby mu się lepiej
przyjrzeć, ale ciemność na to nie pozwalała. Czy ten
człowiek czeka, aŜ ktoś wyjdzie?
A moŜe raczej czeka, aŜ ktoś wejdzie... ?
Pomyślała o Jacksonie i poczuła się nieswojo. Ostatnie
doświadczenia nauczyły ją ostroŜności. Parking był
oznakowany tablicą z napisem „teren prywatny". Ktoś,
kto tu nie mieszkał, nie miał prawa na nim przebywać.
T.J. wróciła do pokoju i zadzwoniła pod 911.
Telefonistka zanotowała jej nazwisko oraz dokładny
adres i kazała obserwować podejrzanego aŜ do przybycia
policji.
Policja zjawiła się po ośmiu minutach. Kiedy samochód
patrolowy wjeŜdŜał na parking, policjanci włączyli
reflektory. Ostry strumień światła wydobył z mroku
postać męŜczyzny. T.J. pomyślała, Ŝe wyobraźnia płata
jej figle. Wypadła z mieszkania i popędziła na parking.
To był Nick DeSalvo.
Kiedy do niego dobiegła, stał zwrócony twarzą do
karoserii, z rękami na masce. Jeden z funkcjonariuszy
trzymał w ręku coś, co musiało być pistoletem Nicka.
Drugi zwrócił się do niej:
- Czy to pani zawiadomiła policję?
Kolejny wóz patrolowy wjechał na parking. DeSalvo
zwrócił na nią wzrok. Spojrzała w jego ciemne oczy i
głos odmówił jej posłuszeństwa. Skinęła głową, a jej
„tak" było ledwie słyszalne. Wszyscy wydawali się
czekać na jej reakcję. Odchrząknęła i podeszła do
DeSalvo.
- Co pan tu robi? - zapytała. Nick rzucił okiem w stronę
policjantów, którzy właśnie wysiedli z drugiego wozu.
- Byłem w pobliŜu i pomyślałem sobie, Ŝe wpadnę na
chwilę. - Mówiąc to, nie patrzył na T.J.
- JuŜ panu mówiłam, Ŝeby pan przestał za mną chodzić.
Zanim zdąŜył coś odpowiedzieć, uprzedził go inny głos.
- Czy ten człowiek panią napastuje?
T.J. odwróciła się i spojrzała na zbliŜającego się
policjanta. Zamiast ulgi poczuła dziwny, irracjonalny
niepokój. Sprawy zaczęły przybierać powaŜny obrót.
Zbyt powaŜny jak na przyczynę, która do tego
doprowadziła. To był człowiek, z którym rozmawiała w
sądzie... Nesmith. Nagle doznała uczucia, jakby
dopuściła się jakiejś zdrady. PrzeraŜona, zapragnęła
wszystko odwołać.
- No... więc... on...
- Masz jakieś problemy, DeSalvo? - spytał ostrym
tonem inny policjant.
Porucznik Echols, pomyślał Nick i gorzko się
uśmiechnął. Tego mu jeszcze brakowało.
- śadnych problemów - powiedział. - Dawnośmy się nie
widzieli, panie poruczniku.
Twarz Echolsa nagle stęŜała.
- Prawa ręka na plecy - rozkazał. Nick zawahał się,
rozwaŜył swoje szanse, a potem ustąpił. Na pewno
będzie bezpieczniej w komisariacie, gdzie jest duŜo
ś
wiadków. Po co ryzykować starcie na ciemnym
parkingu. Powiedzą potem, Ŝe stawiał opór. Echols
chwycił go za prawą rękę i zatrzasnął mu kajdanki wokół
nadgarstka. Potem wykręcił lewą, skuł go i popchnął go
w plecy tak mocno, Ŝe Nick uderzył twarzą o karoserię.
- Zaraz, chwileczkę! Co pan robi? - krzyknęła T.J. Nick
usłyszał nutę przeraŜenia w jej głosie.
Echols nie zwracał na nią najmniejszej uwagi.
- Ostrzegałem cię, kiedy jeszcze słuŜyłeś w policji
Ŝ
ebyś ze mną nie zaczynał - rzucił ostrym tonem. - Teraz
jesteś cywilem i mogę zrobić z tobą, co zechcę.
- O co jestem oskarŜony? - zapytał Nick, z trudem
powstrzymując się, by nie powiedzieć Echolsowi, gdzie,
moŜe sobie wsadzić groźby.
- O tym ja zadecyduję - odparł Echols i szarpnął Nicka
do góry.
T.J. złapała go za rękę.
- Powiedziałam, chwileczkę! Nestnith odepchnął ją.
- Zostaw ją w spokoju! - syknął Nick. Nesmithowi
wreszcie udało się wytrącić go z równowagi. Nie mógł
patrzeć, jak ten typ dotyka T.J. Oderwał się od Echolsa i
stanął twarzą w twarz z Nesmithem.
W tej samej chwili zabłysły reflektory i oświetliły całą
grupę. Obok policyjnych wozów zatrzymała się
furgonetka. Echols sięgnął po pałkę i stanął obok Nicka.
- Jackson! - wykrzyknęła T.J., kiedy rozpoznała
kierowcę.
Jackson podszedł do policjantów. Zza jego pleców
wychylała się jakaś para.
- Co tu się dzieje, u diabła? - zapytał, mierząc Nesmith
wrogim spojrzeniem.
Im więcej, tym lepiej, pomyślał Nick. Układ sił zaczynał
się zmieniać. Dwaj policjanci, którzy jako pierwsi
znaleźli się na parkingu, podeszli do nowo przybyłych.
- To sprawa policji. Proszę odejść.
- Ale ta pani to moja sprawa - oświadczył Jackson,
wskazując na T.J. - Nigdzie nie pójdę, póki z nią nie
porozmawiam.
Nick odwrócił się w jego stronę.
- Zabierz ją stąd. Nesmith puścił T.J. Spojrzał na
Echolsa i ruszył w stronę
Jacksona. Echols szturchnął Nicka pałką w plecy i
popchnął w kierunku wozu. Nick nie stawiał opora, póki
T.J. była w to wplątana.
Miał nadzieję, Ŝe Jackson się pospieszy i zabierze ją jak
najdalej od tego miejsca, nikt jednak nie zamierzał się
ruszyć. Nim Echols wepchnął go na tylne siedzenie
policyjnego wozu, zdąŜył jeszcze pochwycić zatroskane
spojrzenie T.J. A potem odwróciła się do Jacksona.
Po wysłuchaniu krótkich wyjaśnień Jackson podszedł do
Echolsa.
- Za co go aresztujecie? - zapytał. Echols wydawał się
bardzo zadowolony tego wieczora.
- Zobaczymy. Chyba za wtargnięcie na teren prywatny.
- Kto wnosi oskarŜenie?
Echols przygwoździł T.J. spojrzeniem. SkrzyŜowała ręce
na piersi i pokręciła głową.
- On nie zrobił nic złego. Zobaczyłam jakiegoś
człowieka na parkingu i zadzwoniłam na policję. Nie
wiedziałam, Ŝe to był DeSalvo. Nie chcę, Ŝeby poszedł
do więzienia za takie głupstwo.
- JeŜeli DeSalvo tu nie mieszka, właściciel posesji moŜe
wnieść skargę. Zaraz do niego zadzwonię. To jest teren
prywatny - powiedział Echols i skinął na Nesmitha, Ŝeby
wsiadał do samochodu.
Zły grymas wykrzywił usta Jacksona. Nick wstrzymał
oddech. Wygląda na to, Ŝe wszyscy zakończą ten
wieczór w areszcie.
- Tak się akurat składa, Ŝe właściciel jest moim dobrym
znajomym. Podobnie jak ten pan. Zaszła tu jakaś
pomyłka. Mój znajomy - tu wskazał na Nicka - nie zastał
mnie w domu i czekał na mój powrót. JeŜeli chcecie
kogoś aresztować, aresztujcie mnie za to, Ŝe się
spóźniłem. - A kiedy nikt się nie ruszył ani nie odezwał,
dodał: - JeŜeli uwaŜacie, Ŝe popełniono jakieś
przestępstwo, proponuję, Ŝebyście zabrali nas obu. Mój
adwokat nie będzie się musiał fatygować dwa razy. - W
jego głosie zabrzmiała groźba.
Echols zawahał się i spojrzał na pozostałych
policjantów.
- Kto wezwał policję?
- Ta pani. - Obaj wskazali na T.J. Gdyby moŜna było
zabijać wzrokiem, juŜ byś nie Ŝyła, pomyślał Nick,
patrząc na pełne nienawiści oczy Echolsa. Idź juŜ, T.J.
Lepiej, Ŝeby cię nie zapamiętał.
- Czy wie pani, jaka jest kara za nieuzasadnione
wezwanie policji? Mógłbym teraz panią aresztować...
T.J. odwaŜnie spojrzała mu w twarz i wyprostowała się.
Nick patrzył na nią z podziwem.
- Przepraszam. Jak juŜ Jackson powiedział, zaszła
pomyłka - stwierdziła sucho.
- Wypuść go - warknął Echols do Nesmitha, siadając za
kierownicą.
Chwilę później Nick stał obok Jacksona i T.J. i patrzył w
milczeniu, jak policyjne samochody wyjeŜdŜają z
parkingu. Musi uczciwie przyznać, Ŝe T.J. ostrzegała go,
Ŝ
eby się trzymał od niej z daleka. O mały włos, a
zostałby aresztowany. Biorąc jednak pod uwagę
wydarzenia ostatnich dni, zadecydował, Ŝe musi być
przy niej dla jej własnego dobra. Ktoś musi jej strzec, a
poniewaŜ to jemu bezpieczeństwo T.J. spędzało sen z
powiek, postanowił otoczyć ją opieką. A teraz jeszcze
wmieszał się w to Echols.
Nick schował broń i portfel.
- Dzięki, ale nie trzeba było interweniować. To sprawa
między Echolsem a mną - zwrócił się do Jacksona.
Jackson zmierzył go zimnym wzrokiem.
- Nie zrobiłem tego dla pana - powiedział, a potem
zwrócił się do T.J. - Chodźmy do domu.
Nicka to zaproszenie nie dotyczyło. Na coś takiego nie
mógł się zgodzić. Jackson nie zdawał sobie sprawy z
powagi zagroŜenia.
- Muszę z panią porozmawiać - zwrócił się do T.J., a
widząc, Ŝe się waha, dodał: - Teraz. Proszę.
- Niech pan wejdzie - odezwała się w końcu.
- Chodźmy - powiedział Jackson, popychając T.J. w
stronę Rity i Gerry'ego. - Nie będę się powtarzał -
zwrócił się do Nicka. - JeŜeli spróbuje pan ją
skrzywdzić, będzie pan miał ze mną do czynienia. A
potrafię być niebezpieczny, moŜe mi pan wierzyć na
słowo. Na pewno się to panu nie spodoba.
- JuŜ teraz mi się pan nie podoba - odciął się Nick. -
JeŜeli zalicza się pan do przyjaciół pani Amberly, to
przynajmniej jesteśmy po tej samej stronie.
Jackson spojrzał na T.J.
- Muszę wiedzieć, o co chodzi... i to jak najszybciej.
- Wiem. Przyjdę jutro. Obiecuję. I, Jackson... Jackson
zawahał się.
- Tak?
- Dzięki. Na ułamek sekundy oczy Jacksona i Nicka się
spotkały, a potem Jackson znowu zwrócił się do T.J.
- Drobiazg - mruknął, a potem pchnął drzwi i puścił Ritę
przodem. Pozostali weszli za nią.
Nick poszedł za T.J. i poczekał, aŜ otworzy drzwi
mieszkania i wpuści go do środka.
- Dlaczego zawsze zwraca się pan do mnie per „pani
Amberly" tym swoim pogardliwym tonem...
Nie zdąŜyła dokończyć. Gdy tylko zamknęły się za nimi
drzwi, ręce Nicka opadły na jej ramiona. Odwrócił ją ku
sobie i pchnął pod ścianę. Zbyt wstrząśnięta, Ŝeby się
bronić, T.J. patrzyła, jak jego usta zbliŜają się do jej ust.
Pocałunek był gwałtowny i rozpaczliwy, jakby
odzwierciedlał jego wewnętrzne zmagania. Wszystko
skończyło się równie szybko, jak się zaczęło. DeSalvo
cofnął się o krok i szepnął:
- Chyba tracę zmysły. Spojrzał w jej zielone oczy.
Zobaczył w nich zdumienie, zaskoczenie, ale nie złość.
Nie doszła jeszcze do siebie na tyle, Ŝeby wpaść w
gniew. Postanowił do tego nie dopuścić. Ujął w dłonie
jej twarz i zanurzył palce we włosy. Nie da jej szansy na
to, Ŝeby zdąŜyła pomyśleć albo go odepchnąć, zanim...
Ponownie pochylił głowę, a potem delikatnie i czule
dotknął wargami jej ust, mając nadzieję, Ŝe pozwoli mu
na pocałunek.ROZDZIAŁ 6
Nicka ogarnęło wzruszenie, gdy T.J. zadrŜała w jego
ramionach. Jej wargi były miękkie, wilgotne i pachnące.
Rozchyliła je, oddając mu pocałunek, po czym, jakby się
nagle opamiętała, oparła ręce na jego piersi, Ŝeby go
odepchnąć.
- Przestań... proszę. Nie ruszał się z miejsca. Dotyk jej
dłoni i bliskość ust stanowiły zbyt wielką pokusę.
- Nie chcę! - Tym razem energicznie wyswobodziła się
z jego uścisku.
Nick cofnął się o krok, a T.J. obronnym gestem zebrała
poły Ŝakietu.
- Przepraszam.
Minęła go i poszła do kuchni. Wolałby, Ŝeby go
skrzyczała albo dała mu w twarz. Nick na moment ukrył
twarz w dłoniach. WciąŜ czuł smak ust T.J. i dotyk jej
ciała.
- Przepraszam - powtórzył. - Nie powinienem tego
robić.
- Masz rację, nie powinieneś tego robić - powiedziała,
unikając jego spojrzenia.
- Posłuchaj, ja...
- Nie, to ty mnie posłuchaj. - Odwróciła się do niego,
krzyŜując ręce na piersi. - Nie wiem, czego ode mnie
chcesz, ale nie jesteśmy przyjaciółmi, wspólnikami ani
parą. Kiedy ostrzegałam cię, Ŝebyś za mną nie chodził,
mówiłam serio.
- W takim razie dlaczego nie pozwoliłaś im, Ŝeby mnie
aresztowali?
Dlaczego? T.J. odwróciła się i wyjęła z kredensu dwa
kubki tylko po to, Ŝeby się czymś zająć. Była kompletnie
rozkojarzona. Przed chwilą całował ją męŜczyzna,
którego postanowiła zniszczyć, a na domiar złego
sprawiło jej to przyjemność. Jej własne ciało ją
zdradziło. Usta Nicka... Całował ją, jakby potrzebował
jej po to, Ŝeby oddychać. A ona uległa jego pragnieniu i
jego gorącym, niecierpliwym ustom.
- Zmieniłam zdanie. Nie spodobał mi się ich stosunek
do ciebie.
- Ich stosunek do mnie?
- Dlaczego potraktowali cię w taki sposób? - zapytała,
pragnąc trzymać się bezpiecznych tematów. Chciała
zapomnieć o galopującym pulsie i pobudzonych
zmysłach. - Sądziłam, Ŝe policja dba o swoich ludzi.
- Echols i ja mamy ze sobą na pieńku. To zupełnie inna
historia.
- Opowiedz mi więc, o co chodzi, Ŝebym przestała się
czuć jak idiotka, która zaprasza cię do domu, zamiast
kazać aresztować.
- Sądząc po tym, co widziałem, na pewno nie jesteś
idiotką.
Niestety, jestem, pomyślała. PrzecieŜ Nick DeSalvo
siedział teraz w jej kuchni. Przyjrzała mu się w
milczeniu, próbując wzbudzić w sobie dawny gniew,
który pozwoliłby jej wyrzucić go za drzwi. Zdradziecka
pamięć podsuwała jej tylko wspomnienie jego gorących
rąk i ust.
- Kawa czy herbata? - zapytała z wysiłkiem.
- Wolałbym jeszcze coś innego.
- Przestań, na co masz ochotę?
- Na ciebie. Zmysłowy ton jego głosu sprawił, Ŝe
zabrakło jej słów.
W głowie poczuła pustkę, a ciało oblała fala gorąca.
Nick uśmiechnął się, a potem dodał:
- MoŜe być to samo co dla ciebie. Kilka minut później
siedzieli na skórzanej sofie w salonie, kaŜde z kubkiem
gorącej herbaty w ręku.
T.J. gorączkowo szukała w myślach bezpiecznego
tematu. Takiego, który nie miałby nic wspólnego z
Ŝ
yciem osobistym.
- Czy twoje kłopoty z porucznikiem m a j ą jakiś
związek z tym, Ŝe wylano cię z policji?
Nick zmierzył ją kpiącym spojrzeniem.
- Skąd o tym wiesz? Najbezpieczniej było trzymać się
prawdy, przynajmniej
w niezbyt istotnych szczegółach.
- Czytałam o tobie w gazetach. DeSalvo odwrócił
wzrok.
- Nie. To nie z powodu śledztwa. Kiedy byłem w
policji... - Odstawił kubek i wstał. Podszedł do okna i
wyjrzał na tonący w mroku dziedziniec. - Mój
przyjaciel, a zarazem partner zaplątał się w... w pewną
nielegalną aferę. Tak mi się wydaje. W kaŜdym razie
porucznik Echols teŜ był w to wmieszany, a
przynajmniej wiedział o tym. Próbowałem wywęszyć, o
co chodziło.
T.J. znała prawdę. Miała w ręku wszystkie dowody.
Postanowiła sprawdzić aktorskie umiejętności DeSalvo.
- Czemu nie zapytałeś o to swojego przyjaciela? Nick
spojrzał na nią z ukosa.
- Nie Ŝyje. Popełnił samobójstwo w Wigilię, trzy lata
temu.
W jego głosie zabrzmiała gorycz. Nie był smutny, tylko
rozgniewany. T.J. dobrze znała ten rodzaj gniewu. Brał
się z niezgody na to, co się wydarzyło, a nie z Ŝalu.
MoŜe DeSalvo był nieuczciwym policjantem, ale z
pewnością głęboko przeŜył śmierć przyjaciela.
- Opowiedz mi o tym.
- Co tu opowiadać. Zostawił list, w którym napisał, Ŝeby
mu wybaczyć, a potem wsadził sobie lufę do ust i
pociągnął za cyngiel.
T.J. pamiętała dojmujące poczucie straty, jakiego
doznała po śmierci Rusty'ego, te wszystkie pytania bez
odpowiedzi, swoją wściekłość na cały świat. Nick
rzeczywiście potrafił być bardzo przekonujący. Jak mógł
tak dobrze udawać gniew i Ŝal, skoro wiedział, Ŝe
wszyscy byli jednakowo winni?
- To musiał być straszny cios dla jego rodziny -
powiedziała, podejmując grę.
Nick zaczerpnął tchu, a potem odetchnął.
- Tak - przyznał i zapatrzył się w jakiś nieokreślony
punkt. - Pamiętasz Ginę Tarantino? Tę policjantkę, którą
sfotografowałaś?
T.J. skinęła głową.
- Była jego Ŝoną. A więc wszyscy ucierpieli. Czy to
moŜliwe, Ŝe Nick i Gina zabili Rusty'ego, skoro
wiedzieli juŜ, jak bardzo boli strata ukochanej osoby? Z
drugiej strony, T.J. znała przecieŜ prawdę.
Nick odwrócił się od okna, ale nie usiadł, tylko nagle
zmienił temat.
- Teraz ja chciałbym się dowiedzieć, dlaczego Echols i
Nesmith tak się tobą interesują.
- Nie rozumiem?
- Ta część miasta to nie jest ich rewir. Albo więc
usłyszeli moje nazwisko przez radio, albo cię śledzili.
- Po co mieliby mnie śledzić?
- Chyba sama wiesz najlepiej.
- Nie mam pojęcia. MoŜe dlatego, Ŝe ostatnio za duŜo
się wydarzyło, ta demonstracja, strzelanina, a wreszcie
kradzieŜ.
- Jaka kradzieŜ?
- Robiłam przedświąteczne zakupy. Jakiś facet wyrwał
mi torebkę na parkingu.
- Nic ci się nie stało?
- Nic. Zabrał mi tylko trochę pieniędzy, karty kredytowe
i dokumenty - odparła T.J., bezwiednie sięgając do
zranionego łokcia.
Spojrzał na jej rękę.
- Chcę to obejrzeć - powiedział i pociągnął ją, Ŝeby
wstała.
- To drobiazg - zaprotestowała, ale Nick juŜ podwijał jej
rękaw. Dłonie miał ciepłe i delikatne. Patrzył na nią tak
powaŜnie, Ŝe zaczęła się denerwować.
- Czy zgłosiłaś to?
- Tak, ale go nie złapali. Zresztą, ja sama widziałam go
niezbyt dokładnie. Napadł mnie od tyłu.
Nick obejrzał jej łokieć, ale minę miał nadal bardzo
zatroskaną.
- Mam przeczucie, Ŝe dzieje się coś niedobrego. Nie
będę mógł ci pomóc, jeŜeli nie będziesz szczera.
Po dniach pełnych wątpliwości, wahań i sprzecznych
decyzji T.J. nagle poczuła, Ŝe nie jest gotowa na to, by
stanąć oko w oko z prawdą.
- O co ci chodzi?
- Za duŜo było tych wypadków, Ŝeby moŜna je uznać za
zbieg okoliczności. Poza tym nabrałem przekonania, Ŝe
czegoś się boisz. A moŜe to jakiś były narzeczony cię
prześladuje?
- Czemu tak bardzo to cię interesuje?
- Martwię się o ciebie - wyjaśnił i pogładził ją po ręce.
Zrobiło jej się gorąco. Cofnęła rękę.
- Dziękuję, ale... Zabrzęczał dzwonek. T.J. z ulgą
podeszła do drzwi i wcisnęła guzik domofonu.
- T.J.? MoŜesz wyjść tu do mnie, do bramy? - odezwał
się David, ochroniarz, który rozpoczął nocny dyŜur.
- Dowiedz się, po co - zaŜądał Nick.
- Po co? - zapytała.
- Myślę, Ŝe powinnaś to obejrzeć, zanim zadzwonię na
policję.
- JuŜ idę. Nick nie dał jej cienia szansy na dyskusję, czy
pójdą razem, czy nie.
- Idziemy - zdecydował i otworzył drzwi. Kiedy wyszli
na ulicę, ochroniarz juŜ na nich czekał i wskazał w górę.
Na ścianie budynku, jakieś dwa metry nad ziemią,
wisiała torebka z przyklejoną kartką, na której duŜymi
literami wypisano nazwisko T.J. Amberly.
- To moja torebka.
David sięgnął po miotłę i strącił torebkę. T.J. pochyliła
się, Ŝeby ją podnieść, ale Nick ją powstrzymał.
- Ja to zrobię. Poczuła, Ŝe ogarnia ją łęk. Złodziej
przyszedł pod jej dom. MoŜe nawet kryje się gdzieś w
pobliŜu.
David skierował światło latarki na leŜącą na ziemi
torebkę. Nick przykucnął i ostroŜnie ją otworzył.
Ochroniarz poświecił do środka. Niczego podejrzanego
nie zauwaŜyli. Nick odwrócił torebkę do góry dnem i
wysypał jej zawartość na chodnik.
- Widzisz coś, czego przedtem nie było? - zapytał.
Dopiero teraz T.J. zdała sobie sprawę, ile niepotrzebnych
rzeczy nosi w torebce. Zawstydzona przyklękła obok
Nicka i zaczęła przeglądać jej zawartość. Grzebień i
dwie szminki, paczka gumy do Ŝucia. Chusteczki do
nosa i kwity z kasy, notes i portfel.
Nick podniósł portfel i otworzył go. T.J. ze zdumieniem
stwierdziła, Ŝe niczego nie brakuje. Było w nim
osiemnaście dolarów, karty kredytowe, prawo jazdy.
Złodziej wszystko zostawił, po co więc...
Nick pozbierał rzeczy, wrzucił je do torebki, a potem
wstał, oddał T.J. torebkę i zwrócił się do ochroniarza:
- Widział pan, kto to zostawił?
- Nie. Kiedy wyszedłem na obchód budynku, od razu
zauwaŜyłem tę rzecz. Czy mam zadzwonić na policję i
sporządzić raport?
- Nie - odparł Nick tak szybko, Ŝe T.J. nie zdąŜyła
otworzyć ust. - Dziękuję. Ja się tym zajmę.
Ochroniarz spojrzał na T.J.
- Jesteś tego pewna?
- Tak, dziękuję ci, Davidzie. Chyba ktoś chciał mi
zrobić głupi kawał.
Kiedy wrócili do mieszkania, T.J. rzuciła torebkę na
stolik i odwróciła się do Nicka DeSalvo. Przyszła pora,
Ŝ
eby skończyć tę zabawę.
- MoŜe będziesz łaskaw mi powiedzieć, co za grę tu
prowadzisz?
- Ja? O czym ty, u diabła, mówisz?
- Nie wydaje ci się dziwne, Ŝe od chwili gdy się
spotkaliśmy, stałam się przedmiotem ataków?
- UwaŜasz, Ŝe to moja wina?
- Nie wiem, co mam o tym myśleć, ale jestem pewna, Ŝe
powinnam się trzymać jak najdalej od ciebie.
- A nie zauwaŜyłaś, Ŝe tylko ja jeden martwię się o
ciebie?
- Jackson...
- Jackson? - lekcewaŜąco prychnął Nick. - Teraz
dostałaś się między grube ryby. - Nagle twarz mu się
zmieniła, jakby coś nowego przyszło mu do głowy. -
Czy on jest twoim kochankiem? Czy to próbujesz mi
powiedzieć?
- Nie - wyrwało się T.J., zanim zdąŜyła pomyśleć.
Trzeba było skłamać. MoŜe wtedy Nick by się od niej
odczepił. - To mój przyjaciel. A poza tym, to nie twoja
sprawa.
- Teraz to równieŜ moja sprawa. Pora zacząć mówić
sobie prawdę. - PołoŜył T.J. ręce na ramionach i
przyciągnął ją do siebie.
- PrzecieŜ wiesz, Ŝe to nie ja ukradłem ci torebkę. A
kiedy do ciebie strzelali, stałem obok. - Objął ją, nie
zwracając uwagi na to, Ŝe stoi sztywna jak posąg.
Zanurzył usta w jej włosy i zaczął mówić ł a g o d n y m
tonem: - Powiedz mi, czego się boisz. MoŜe nie jesteśmy
przyjaciółmi, wspólnikami ani parą, ale na pewno nie
jesteśmy juŜ sobie obcy. Dlatego nie mogę udawać, Ŝe
nie widzę, co się dzieje.
Przesunął rękami po jej plecach i poczuł, Ŝe się nagle
odpręŜyła. Przytuliła się do niego i oparła mu głowę na
ramieniu.
- Nie ufam policji - powiedziała cicho. Musiał wytęŜyć
słuch, Ŝeby ją usłyszeć. - I tobie teŜ nie ufam.
- Mnie? - Nick wydawał się rozbawiony. - Jestem
najbardziej godnym zaufania facetem, jakiego znasz.
- Nie wydaje mi się - zaprzeczyła, a potem odsunęła się,
Ŝ
eby zaczerpnąć tchu.
Nick miał bolesną świadomość bliskości jej ciała. Czuł,
jak przy kaŜdym oddechu jej piersi unoszą się i opadają,
draŜniąc jego tors. Nagle zapragnął ją rozebrać i dotknąć
tych piersi. Rękami i ustami. Najpierw jednak musiał
wyciągnąć z niej prawdę.
- Czemu nie ufasz policji? Co takiego zrobiłaś? T.J.
znowu wtuliła się w jego ramiona i próbowała wymyślić
jakieś wygodne kłamstwo, jakąś wiarygodną historyjkę.
- Dostałam cynk - szepnęła mu do ucha.
- Co? - zdumiał się Nick.
- Anonimowy telefon o pewnych policjantach. Nick
zesztywniał. Odsunął T.J. od siebie tak, by móc spojrzeć
jej w oczy.
- Kiedy? I dlaczego dzwonili akurat do ciebie?
T.J. przypomniała sobie głuche telefony po
opublikowaniu w gazecie zdjęcia kierowcy, który
wjechał w tłum podczas demonstracji. Musi się trzymać
jak najbliŜej prawdy, inaczej do reszty się pogubi.
- TuŜ po demonstracji. Zaraz potem zjawiłeś się ty i
policja i...
Nick przeciągnął ręką po włosach i zapytał:
- Co ci powiedzieli?
- Niewiele. śe niektórzy członkowie stanowej policji
powinni oglądać salę sądową z ławy oskarŜonych. - Nick
spojrzał na nią z takim natęŜeniem, Ŝe serce mocniej
zabiło jej w piersi. Nie spodziewała się, Ŝe uwierzy w to
kłamstwo. śeby zatrzeć elekt swoich słów, wzruszyła
ramionami. - Prawdę mówiąc, nie potraktowałam tego
serio...
- Ale ten ktoś traktuje ciebie serio.
- Więc to prawda?
- Tak, myślę Ŝe to prawda, a ty nie powinnaś się w to
mieszać.
- Wcale nie chcę. - Tym razem nie musiała kłamać. Po
tym, jak Nick potwierdził jej słowa, nie czuła się
bardziej bezpieczna. Przeciwnie, poczuła się osaczona.
Bardzo chciałaby o wszystkim zapomnieć. Nie była
jednak w stanie zapomnieć o swoim bracie.
- Z kim o tym rozmawiałaś?
- Tylko z tobą - wyrwało się T.J. Patrzył na nią tak,
jakby wreszcie chciał usłyszeć całą historię, ale T.J.
milczała. Wobec tego zapytał:
- Musiałaś coś powiedzieć, zadawać jakieś pytania
albo... robić zdjęcia. - Utkwił w niej gniewny wzrok. -
Fotografowałaś policjantów?
- MoŜe kilku... ale...
- Nie wierzę ci! Kogo fotografowałaś? Nie rozumiesz,
Ŝ
e grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nic mi nie groziło, póki nie spotkałam ciebie. Nick
zignorował tę uwagę, i naciskał dalej:
- Powiedz mi kogo, gdzie i kiedy.
- Skąd mogę wiedzieć, czy nie jesteś jednym z nich?
- Nawet gdyby tak było, to juŜ i tak powiedziałaś mi za
duŜo.
Patrzył na nią uwaŜnie. Poczuł, Ŝe ogarnia go
wściekłość. Ta kobieta nie ma za grosz rozumu. Co ona
sobie właściwie wyobraŜa? śe wygra z kimś takim jak
Echols? Czy myśli, Ŝe legitymacja prasowa to czapka
niewidka? Ci policjanci na pewno zaatakują, a
przestępca, który ukrywa się pod płaszczykiem prawa,
jest sto razy bardziej niebezpieczny niŜ najgorszy
złoczyńca.
Przez trzy lata bezskutecznie szukał przeciwko nim
jakichś dowodów. Jak ona moŜe w ogóle myśleć, Ŝe
wystarczą trzy zdjęcia?
- Przede wszystkim musisz mi obiecać, Ŝe zrobisz sobie
wakacje. Święta za pasem. Odwiedź swoją rodzinę.
Wyjedź z miasta na jakiś czas.
- Nie mam rodziny - powiedziała bezdźwięcznym
głosem.
- śadnej?
- śadnej - odparła, ucinając dalszą dyskusję na ten
temat.
- W takim razie jedź do mojej - zaproponował Nick. -
Mieszkają w Buffalo. To wystarczająco daleko. I nie
zapomnij zabrać płaszcza, bo tam moŜe być zimno.
- Nigdzie nie pojadę. Nie podobała mu się ta
odpowiedź. Czy T.J. była aŜ tak uparta, czy po prostu
niespełna rozumu?
- Dlaczego? Lubisz, jak ktoś cię ściga? A moŜe sobie
wyobraŜasz, Ŝe napiszesz jakiś fantastyczny artykuł i
zaimponujesz kolegom z pracy? Albo zrobisz karierę?
- Wyjazd z miasta to nie jest Ŝadne wyjście. Pracuję dla
gazety i zbieranie materiałów teŜ wchodzi w zakres
moich obowiązków.
- A niech cię! Wymyśl coś lepszego niŜ te bajeczki o
pracy. Gra idzie o twoje Ŝycie. Ci ludzie nie będą czekać
z załoŜonymi rękami, aŜ ich zdemaskujesz.
- A ty skąd wiesz tak duŜo na ten temat?
- Byłem policjantem i wiem, co oni myślą i do czego są
zdolni, kiedy raz wkroczą na drogę przestępstwa.
- Czy to ty kazałeś mnie śledzić? Nick zaczerpnął tchu.
Dlaczego ta kobieta ciągle go o coś oskarŜa?
- Co takiego zrobiłem, Ŝe przypisujesz mi złe zamiary?
- Za co cię wylali z policji?
Przed oczyma Nicka przesunęła się seria obrazów.
Chłopak z bronią, Gina, szpital. A potem śledztwo i
proces. Nie mógł jej tego wszystkiego wyjaśnić, nie
przyznając się do kłamstwa i nie łamiąc danego słowa.
Lepiej nie wracać do pewnych spraw.
- Za wypełnianie moich obowiązków - odparł.
- Czy do twoich obowiązków naleŜy strzelanie do ludzi?
- Czasami tak. Spojrzał jej w oczy i pomyślał o
demonstracji, a potem
o zdjęciach, które robiła jemu i Ginie.
- Czy ty teŜ chcesz mnie przesłuchać?
ROZDZIAŁ 7
- A powinnam?
Nick nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ani własnym
oczom. T.J. posunęła się chyba zbyt daleko. Jak mogła
oskarŜać go, Ŝe ją śledzi, i traktować tak, jakby dopuścił
się jakiegoś przestępstwa?
- Proszę bardzo, pytaj, o co chcesz.
- Czy ty teŜ byłeś jednym z nich?
W pierwszej chwili miał ochotę po prostu wyjść i
zostawić tę kobietę jej własnemu losowi. JeŜeli mu nie
ufa, nie mógł nic na to poradzić. Jednak prawda była
wszystkim, co mu zostało z policyjnej kariery.
- Nie.
- W takim razie pomóŜ mi znaleźć tych ludzi i ich
zdemaskować.
Nick potrząsnął głową.
- Nie chcę, Ŝebyś się w to angaŜowała. Nie warto.
- Ja uwaŜam, Ŝe warto. Co masz do stracenia, jeŜeli nie
jesteś w to wplątany?
Stracił najlepszego przyjaciela. A co mógł jeszcze
stracić? Chyba juŜ nic, oprócz T.J. Amberly.
- Sądziłem, Ŝe chcesz się mnie pozbyć. Ni z tego, ni z
owego proponujesz, Ŝebyśmy zostali partnerami.
Dlaczego?
- To, co powiedziałeś, ma sens. Ty znasz tych ludzi, a ja
nie.
- Znam, ale niezbyt dobrze. T.J. pomyślała, Ŝe dzieje się
z nią coś dziwnego. Dotąd chciała tylko jednego:
udowodnić Nickowi winę, a teraz nagle zapragnęła
uwierzyć w jego niewinność.
- Powiedziałeś, Ŝe wiesz najlepiej, jak mi pomóc,
postanowiłam więc to sprawdzić.
Nick pokiwał głową i wyjął z kieszeni mały notesik.
- Muszę zadzwonić w kilka miejsc.
- MoŜesz skorzystać z mojego telefonu - powiedziała,
wskazując aparat w kuchni.
Podczas gdy Nick rozmawiał przez telefon, T.J.
usiłowała trochę posprzątać. Relacjonując swojemu
rozmówcy wydarzenia ostatniego wieczora, Nick wodził
za nią wzrokiem. Kiedy wreszcie odłoŜył słuchawkę,
poczuła, Ŝe ciągle jeszcze nie jest gotowa, Ŝeby stawić
mu czoło.
- Masz tu jakąś zapasową szczoteczkę do zębów? -
zapytał.
- A o co chodzi? Nick przeciągnął się i zerknął na
skórzaną sofę.
- JuŜ północ. Pomyślałem sobie, Ŝe zabawię się dziś w
nocnego stróŜa, aby zapobiec przykrym
niespodziankom.
- To całkiem zbyteczne. Zainstalowałam system
alarmowy, a wokół mieszkają ludzie.
Nick sceptycznie pokiwał głową.
- Zapewnij mnie, Ŝe nie miałaś zapasowego klucza w
torebce albo karteczki z zapisanym numerem kodu do
drzwi wejściowych.
Strach złapał ją za gardło. śe teŜ wcześniej o tym nie
pomyślała! Wsunęła zapasowy klucz do kieszonki
zapinanej na suwak. Rzuciła się sprawdzić, czy złodziej
go znalazł.
Nick tylko pokręcił głową i wyciągnął się na sofie.
Kiedy wróciła, zastała go w tej samej pozie, z rękami
pod głową.
- Znalazłaś?
- Tak - odparła z triumfem, ale na Nicku nie zrobiło to
najmniejszego wraŜenia.
- Jak długo trwa dorobienie klucza? Ogarnął ją gniew na
tego nieznośnego człowieka, który z całym spokojem
wypunktowywał jej brak wyobraźni i doświadczenia.
- Posłuchaj - ciągnął Nick - dziś zostanę tu na noc, a
jutro kaŜ dozorcy zmienić zamki.
Chciała zaoponować, doszła jednak do wniosku, Ŝe
bardziej boi się tego nieznanego prześladowcy niŜ Nicka
DeSalvo. Instynktownie wyczuła, Ŝe jego propozycja jest
uczciwa. W ciągu ostatnich dni udowodnił, Ŝe naprawdę
dba o jej bezpieczeństwo. Teraz nie pora badać
motywów, które nim kierowały.
- Łazienka jest na końcu korytarza - powiedziała
ugodowo. - Zapasową szczoteczkę do zębów znajdziesz
w szufladzie po prawej stronie umywalki. Ręczniki są w
szafce.
- Czemu nie masz choinki?
- Co? - zapytała, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
- BoŜe Narodzenie za pasem, a ty nie masz ani choinki,
ani lampek. Nie lubisz świąt?
T.J. milczała. Co miała mu powiedzieć? śe
znienawidziła święta, od kiedy została sama? śe Ŝyła
planami zemsty na zabójcy jej brata?
- Nie miałam do tego głowy - odparła wykrętnie.
Nick jakby czytał w jej myślach. Odwróciła wzrok.
MoŜe lepiej, Ŝeby nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Na
pewno tak będzie bezpieczniej.
Później, przewracając się z boku na bok podczas
bezsennej nocy, T.J. doszła do wniosku, Ŝe się
przeliczyła. Na początku chciała się tylko zemścić na
jednym człowieku, a teraz miała przeciwko sobie bez
mała połowę policji. Niestety, wygląda na to, Ŝe będzie
musiała zdać się na Nicka. Nie znała nikogo równie
odpowiedniego.
Co by powiedział na to jej ojciec? Albo Rusty?
Wstała i podeszła do schodów. W innych
okolicznościach zeszłaby na dół do kuchni na filiŜankę
mleka czy kakao. T e j nocy, po raz pierwszy odkąd się
wprowadziła, nie była sama w swoim mieszkaniu. Na
kanapie w salonie spał Nick DeSalvo, jej osobisty
ochroniarz.
Usiadła u szczytu schodów i zamyśliła się. Potrzebowała
kogoś, komu mogłaby zaufać, kto pomógłby jej stawić
czoło przeciwnościom. Wiedziała, Ŝe jej ojciec Ŝyczyłby
sobie, aby o wszystkim zapomniała. Nie chciałby, Ŝeby
stała jej się krzywda. To dlatego po śmierci Rusty'ego
wysłał ją do odległej szkoły. Teraz decyzja naleŜała do
niej. Była ostatnią Ŝyjącą osobą z rodziny. To na nią
spadł obowiązek pomszczenia śmierci brata oraz
zadośćuczynienia latom zmartwień ojca.
ś
ycie moŜe grać nie fair, ale ona się nie podda.
Na tle okna przesunął się jakiś cień. Serce zamarło jej w
piersi. Kurczowo uchwyciła się poręczy. ZdąŜyła tylko
zaczerpnąć tchu i wtedy okazało się, Ŝe ten cień to Nick.
Widocznie on teŜ nie mógł zasnąć. W półmroku
dostrzegła, Ŝe zdjął koszulę i buty. Po co wyglądał przez
okno? Widocznie coś go zaniepokoiło.
Popatrzyła na zarys jego szerokich ramion, na
muskularną sylwetkę, na potargane, czarne włosy.
Westchnęła. Nagle poczuła się przeraźliwie samotna.
Gdyby to był ktoś inny... Mogłaby zejść na dół, stanąć
za nim i przytulić się. A wtedy on by wziął ją w ramiona
i pocałował...
Jakby czytając w jej myślach, Nick się odwrócił.
Spojrzenie T.J. prześlizgnęło się po jego nagim torsie,
pokrytym gęstymi, czarnymi włosami. Ogarnęła ją fala
gorąca.
Nick powoli podszedł do schodów.
- Wszystko w porządku? - zapytał,
- Tak - odparła cicho.
Kiedy postawił stopę na pierwszym stopniu, przeraziła
się. JeŜeli on wejdzie teraz na górę, gotowa mu paść w
objęcia, a potem zaprowadzić do łóŜka.
Z wysiłkiem podniosła się na nogi.
- Wszystko w porządku - powtórzyła głośniej. - Po
prostu nie mogłam zasnąć.
- Ja teŜ nie - powiedział niskim, pieszczotliwym tonem i
połoŜył rękę na poręczy. Jego palce zacisnęły się na
polerowanym drewnie. - MoŜe zejdziesz na dół?
- Nie.
- Czemu? PrzecieŜ nie gryzę.
Ile kobiet dało się nabrać na ten jego uwodzicielski ton?
T.J. się cofnęła.
- Myślę, Ŝe tu, na górze, będzie mi lepiej. W półmroku
błysnęły białe zęby, ale jego wilczy
uśmiech nie był wcale oznaką dobrego humoru.
- Mógłbym wejść na górę... - zawiesił głos.
- Dałeś mi słowo...
- Dałem słowo, Ŝe będę cię strzegł. Uwierz mi, jeŜeli
zaprosisz mnie do siebie, nie zrobię ci krzywdy.
JuŜ mnie skrzywdziłeś, pomyślała. Nie chodziło jej o
Rusty'ego. Świadomość, Ŝe niejako wbrew sobie poŜąda
Nicka DeSalvo, była bolesna. Dlaczego nie miała pod
ręką jakiegoś sympatycznego męŜczyzny? MoŜe wtedy
nie byłaby taka podatna na wdzięki Nicka DeSalvo.
- Zachowaj te swoje sztuczki dla innych kobiet. Mnie na
to nie nabierzesz. - Za wszelką cenę starała się
zademonstrować obojętność.
- Jakie znowu inne kobiety? - roześmiał się Nick. - A
moŜe jesteś zazdrosna? Zapewniam cię, Ŝe nie ma o co.
- Lepiej idź spać. - Odwróciła się i pomaszerowała do
łóŜka. Przez cały czas bała się, Ŝe DeSalvo wejdzie na
górę, a wtedy ona nie będzie umiała mu odmówić. Co się
z nią dzieje? Zaczęła się obawiać, Ŝe traci nad sobą
kontrolę. MoŜe jutro, w świetle poranka, wszystko wróci
do normy. - Dobranoc! - zawołała, naciągając na siebie
prześcieradło i wstrzymując oddech.
- Śpij dobrze, kotku - odparł miękko, ale T.J. wyczuła,
Ŝ
e nie będzie nalegał. Uśmiechnęła się do siebie, zaraz
jednak spowaŜniała. Nie chciała polubić Nicka DeSalvo.
JuŜ to, Ŝe go pragnęła, było wystarczająco złe.
Kiedy nazajutrz rano Jackson zapukał do drzwi T.J.,
otworzył mu Nick.
- A ty co tu robisz? - zapytał z dezaprobatą. Nick ze
złośliwą satysfakcją napawał się jego zaskoczeniem, a
potem odparł:
- Nie twój interes. Zza pleców Jacksona wyłonił się
Tyler.
- T.J.?! T.J. podeszła do drzwi i odsunęła Nicka.
- Proszę, wejdźcie.
- Wezwałem juŜ ślusarza... ~ zaczął Tyler, ale Jackson
mu przerwał.
- Co się tu dzieje? - zapytał głośnej niŜ zazwyczaj i
hałaśliwie zatrzasnął za sobą drzwi. Zlustrował Nicka
nieŜyczliwym wzrokiem, zauwaŜając jego rozpiętą
koszulę i kubek kawy w ręku. - Wydawało mi się, Ŝe
chciałaś się pozbyć tego faceta.
- Wczoraj skradziono mi torebkę z kluczami i bałam się,
Ŝ
e ktoś się włamie, zanim zdąŜę zmienić zamki. Nick... -
zwróciła się do niego i zapomniała, co chciała
powiedzieć.
Stał i patrzył na nią z pełnym wyŜszości uśmiechem.
- Przestań - powiedziała.
- O co ci chodzi? PrzecieŜ nie zrobiłem nic złego.
- To prawda. - T.J. zwróciła się do Jacksona. - Został,
by w razie czego mnie bronić. Spał na dole, na kanapie.
- Po co się tłumaczysz? To nie jego sprawa, co
robiliśmy - zdenerwował się Nick.
- Powiedziałam przestań! - powtórzyła T.J., a potem
wzięła Tylera pod rękę i zaprowadziła go do kuchni. –
Chcę wstawić nowe zamki, a poza tym uwaŜam, Ŝe
powinniśmy porozmawiać z ochroną.
Miała nadzieję, Ŝe Jackson, zaniepokojony jej
perypetiami, nie wyskoczy nagle z pytaniem o teczkę,
którą oddała mu na przechowanie. Nick nie powinien się
dowiedzieć o istnieniu dowodów.
Tyler był tak wstrząśnięty, Ŝe T.J. musiała go uspokajać,
chociaŜ raczej powinno być odwrotnie.
- To straszne! Straszne! - powtarzał Tyler. - Zaraz
zadzwonię na policję i poproszę, Ŝeby ci przydzielili
ochronę.
- Nie - zaprotestowała T.J. i zerknęła na Nicka. - Nie
chcę policji. Oni mi nie pomogą.
- Co to znaczy, Ŝe oni ci nie pomogą? - nie ustępował
Tyler. - Popełniono kilka przestępstw i...
Tyler urwał i spojrzał na Jacksona, jakby szukał u niego
poparcia. Jackson milczał przez dłuŜszą chwilę.
Najwyraźniej próbował ocenić sytuację. W końcu
powiedział:
- T.J. wie lepiej od nas, jak postąpić. A ty, Tyler, miej
na nią oko. - Podszedł do drzwi i ujął klamkę. - JeŜeli
T.J. coś się stanie, pan będzie za to odpowiadał - mówiąc
to, przeszył Nicka groźnym spojrzeniem. A potem
otworzył drzwi i zniknął na korytarzu.
Zapadła cisza, Nick spojrzał na zegarek.
- Skoro nie jesteś sama, a ślusarz juŜ jedzie, mogę chyba
wracać do swoich spraw. - Odstawił kubek i sięgnął po
portfel i kluczyki.
T.J. nie chciała rozmawiać przy administratorze.
- Zrób sobie kawę, Tyler - zaproponowała, Ŝeby się go
pozbyć.
Chwilę później Nick stał przed nią całkowicie ubrany, z
kurtką przerzuconą przez ramię. Na jego twarzy malował
się spokój. Milczał.
T.J. uświadomiła sobie, Ŝe jest jego dłuŜniczką. Pomógł
jej, niczego nie Ŝądając w zamian.
- Dziękuję ci - powiedziała. Popatrzył na nią, a potem
wyciągnął rękę i odgarnął jej
kosmyk za ucho. Ten niewinny gest wystarczył, by
zrobiło jej się gorąco.
- Nie ma za co - odparł Nick. W jego nagle
pociemniałych oczach dostrzegła poŜądanie. Przez
moment myślała, Ŝe chce ją pocałować, ale tego nie
zrobił. - Zamknij starannie drzwi. Zadzwonię do ciebie z
pracy.
- Dobrze - zgodziła się. Łatwiej będzie rozmawiać z nim
przez telefon niŜ w cztery oczy. Zwłaszcza teraz, kiedy
patrzył na nią tak, jakby na coś czekał. Na coś, czego
nigdy nie będzie w stanie mu dać.
- Cześć.
- Pamiętaj, co ci mówiłem. śadnych zdjęć. Odszedł, nie
mówiąc nawet do widzenia.
- Nie mogę ci powiedzieć wszystkiego, Jackson,
poniewaŜ wtedy i ty znalazłbyś się w
niebezpieczeństwie.
- Myślisz, Ŝe mi na tym zaleŜy? Potrafię zadbać o
siebie. To ty potrzebujesz ochrony.
- Dobrze, zatem Nick...
- Znowu Nick! Co o nim wiesz? Nie lubię tego faceta, a
sądząc z tego, co zaobserwowałem, ty teŜ za nim nie
przepadasz.
Jackson zwykł mówić prosto z mostu. Tym razem
ugodził w bolesne miejsce.
- Ja... ja zmieniłam zdanie. - Jackson spojrzał na nią
uwaŜnie. - On był kiedyś policjantem i...
- Dlaczego odszedł z policji?
- To nie było całkiem tak. Został wyrzucony.
- Ach tak, znakomicie. - Jackson z westchnieniem
potrząsnął głową, a potem zaczął mówić, wyraźnie i
powoli, jakby T.J. niczego nie rozumiała. - JeŜeli juŜ
kogoś wyrzucają z policji, to znaczy, Ŝe ma na sumieniu
coś nielegalnego, nieetycznego albo wyjątkowo
głupiego. Czy wzięłaś to pod uwagę?
- On jest mi w tej chwili potrzebny, poniewaŜ zna
tamtych ludzi oraz metody ich działania. A poza tym, juŜ
się w to zaangaŜował. - Przysunęła się bliŜej do
Jacksona. - Dziękuję ci za to, Ŝe się o mnie troszczysz.
Nie myśl, iŜ tego nie doceniam. Jesteś jedynym
człowiekiem, któremu mogę powierzyć tę teczkę.
- Rozumiem, Ŝe twój upadły glina teŜ nie wie, co w niej
jest.
- Nikt tego nie wie. Jackson popatrzył na nią z rozpaczą.
- Dlaczego po prostu nie pójdziesz na policję? T.J.
uświadomiła sobie, Ŝe musi mu to wyjaśnić. Skoro
ryzykował swoje bezpieczeństwo, miał prawo wiedzieć.
Nie chciała jednak naraŜać Jacksona bez potrzeby, a
zaznajomienie go ze sprawą nieuchronnie się z tym
wiązało. W tej sytuacji nie było dobrego wyjścia.
- Teczkę znalazłam wśród rzeczy ojca. Są w niej
zeznania potwierdzające udział w zbrodni kilku
funkcjonariuszy policji. A ja - bezradnie wzruszyła
ramionami - sama nie wiem, które z nich są wiarygodne.
Kiedy pod wieczór zadzwonił domofon, T.J. była pewna,
Ŝ
e to Nick. Wiedziała teŜ, Ŝe jeŜeli została jej bodaj
cząstka zdrowego rozsądku, nie powinna otwierać, a
raczej udawać, Ŝe nie ma jej w domu. Niech sobie
dzwoni, póki ochroniarz nie kaŜe mu odejść. Niestety,
nie mogła tak postąpić. ChociaŜ cięŜko jej było się do
tego przyznać, chciała się z Nickiem zobaczyć.
Wigilia. Pomyśleć, Ŝe zgodnie z pierwotnym planem
zamierzała nazajutrz świętować upadek pewnego
ekspolicjanta nazwiskiem DeSalvo. Tymczasem sprawy
przybrały zupełnie inny obrót i to on wprosił się do niej
na kolację pod pretekstem roztoczenia nad nią opieki.
Był to dość naciągany powód. ZałoŜyła przecieŜ nowe
zamki w drzwiach, a administrator i ochroniarze skupili
na niej całą swoją uwagę. Poza tym, nie zamierzała
nigdzie wychodzić. A jednak nie potrafiła powiedzieć
„nie".
Wcisnęła guzik domofonu.
- Tak?
- Tu Nick. Pospiesz się, bo mam zajęte ręce. Wcisnęła
kolejny guzik i wpuściła Nicka do budynku.
Zajęte ręce? JeŜeli był na tyle głupi, Ŝeby kupować
prezenty, to się grabo przeliczył. Odeśle go, skąd
przyszedł.
Kiedy otworzyła drzwi, nie wiedziała, czy ma się śmiać
czy płakać. Nick stał w progu z choinką, co prawda
niezbyt duŜą, oraz wielką torbą z szarego papieru.
Patrzyła na niego w milczeniu przez parę sekund, a
potem cofnęła się, Ŝeby go wpuścić. Nick wręczył jej
choinkę.
- Postaw ją gdzieś, dobrze? Ja schowam wino do
lodówki. T.J. wzięła półmetrowe drzewko i ustawiła je
na stoliku przy oknie. Choinka musiała pochodzić z
ekskluzywnej kwiaciarni albo z jakiejś galerii sztuki.
Była przystrojona zasuszonymi kwiatami, jagodami i
maleńkimi szyszkami. Na gałązkach połyskiwały srebrne
gwiazdeczki imitujące płatki śniegu. Czegoś takiego nie
kupuje się w zwykłym sklepie czy w domu towarowym.
Nick podszedł do T.J.
- Przepraszam, Ŝe nie ma lampek. Koniecznie powinnaś
zawiesić jeszcze lampki. Trzeba dać trochę zarobić
naszej elektrowni.
Wiedziała, Ŝe mówił to Ŝartem, mimo to poczuła, jak
ogarnia ją wzruszenie.
- Śliczna choinka. Dziękuję.
- Wyglądasz, jakbyś była zaskoczona.
- Bo jestem.
- Miałem nadzieję, Ŝe ci się spodoba - powiedział Nick,
a potem zapytał: - Co będzie na kolację?
Odsunęła się lekko, by go przypadkiem nie dotknąć.
- Na twoim miejscu nie spieszyłabym się tak do stołu.
Skąd wiesz, Ŝe w ogóle umiem gotować?
- A umiesz? - na serio zaniepokoił się Nick.
- Sam się przekonaj. Jedli kolację, prowadząc
niezobowiązującą rozmowę.
T.J. starała się nie myśleć o sprawach, które ich dzieliły,
a Nick za wszelką cenę pragnął ją przekonać, Ŝe jest po
jej stronie. Wino było dobrze schłodzone, kurczak
smakowity. Panowała miła, niekrępująca atmosfera aŜ
do momentu, w którym Nick mimochodem wspomniał o
Ŝ
onie.
Ku swojemu zdumieniu T.J. poczuła gwałtowne ukłucie
zazdrości. Jakaś kobieta Ŝyła z Nickiem i kochała go, a
on ją.
- Jak długo byłeś Ŝonaty? - zapytała i upiła łyk wina,
Ŝ
eby się przygotować na odpowiedź. A zresztą, czy w
ogóle chciała ją poznać?
- Cztery lata.
- Czemu się rozwiedliście? - Była ciekawa, kto zerwał
to małŜeństwo, a kto wciąŜ moŜe być zakochany.
Nick lekko się uśmiechnął.
- To nie było nic powaŜnego. Pracowałem w policji w
Buffalo od kilku lat, kiedy poznałem pewnego policjanta
z Florydy, który tak bardzo zachwalał Ŝycie na Południu,
Ŝ
e postanowiłem zaryzykować. - Nick pociągnął łyk
wina i potrząsnął głową. - Przyjechaliśmy z Susan do
Atlanty. Była wiosna i po zimie w Buffalo wydawało
nam się, Ŝe trafiliśmy do raju. Dostałem pracę w policji
stanowej, udało mi się namówić Mike'a, mojego
przyjaciela, Ŝeby się tu przeniósł z Ŝoną. Wszystko
zapowiadało się jak najlepiej, nie minęło jednak nawet
pół roku, a Susan zaczęła nalegać, Ŝebyśmy wracali do
domu. Nie zawarła tu Ŝadnych znajomości i wyglądało
na to, Ŝe nie potrafi się zaaklimatyzować. Ja całymi
dniami pracowałem, a ona nudziła się i tęskniła za
rodziną. Któregoś dnia po prostu odeszła,
- A ty zostałeś - dorzuciła T.J. Nick wygodnie rozsiadł
się w krześle.
- Tak. Spodobało mi się w Atlancie. Mike'owi i Ginie
teŜ. Myślę, Ŝe Susan takŜe polubiłaby to miasto, gdyby
pobyła w nim trochę dłuŜej. To smutne - przyjaciel mi
zaufał, a Ŝona nie. Myślałem, Ŝe jeśli dam jej trochę
czasu, wróci do mnie. Po roku jednak wystąpiła o
rozwód a ja poślubiłem moją pracę. To wszystko -
zakończył, a po chwili zapytał: - A ty?
- Ja?
- Tak. Byłaś kiedyś zamęŜna? T.J. przypomniała sobie
marzenia, w których zawsze widziała się w otoczeniu
kochającej rodziny, oraz pragnienie, aby wieść
zwyczajne Ŝycie. Od dnia, w którym zginął Rusty,
wszystko się skomplikowało i musiała porzucić swoje
plany. Niestety, nie mogła tego powiedzieć człowiekowi,
który zastrzelił jej brata. Odparła więc:
- Nie. Spotykam się z kimś, ale to nic powaŜnego. Chcę
się poświęcić karierze zawodowej.
- Miałaś kogoś, na kim ci naprawdę zaleŜało? - zapytał
od niechcenia. Tylko palce mocno zaciśnięte na nóŜce
kieliszka zdradzały napięcie.
- Nie jestem dziewicą, jeŜeli o to ci chodzi.
- Owszem, to jedna z rzeczy, które chciałbym wiedzieć.
- Dlaczego? Co to za róŜnica?
- Nie uwodzę dziewic.
- Rozumiem. - T.J. wstała od stołu i zaczęła zbierać
talerze. - Czy to znaczy, Ŝe zamierzasz mnie uwieść?
Nick połoŜył dłoń na jej ręce.
- Tylko jeŜeli ty byś tego chciała.
Nie miała odwagi spojrzeć w jego ciemne, hipnotyzujące
oczy. Nienawidziła samej siebie za to, w jaki sposób jej
ciało zareagowało na te słowa, za pragnienie, by mu
ulec, bez względu na przeszłość i przyszłość.
- Sądziłam, Ŝe jesteś tu, Ŝeby mnie strzec - powiedziała
z trudem.
- Jestem tutaj, poniewaŜ się o ciebie niepokoję. A to, Ŝe
cię pragnę, wcale się z tym nie kłóci. - Puścił jej rękę. -
Oczywiście jestem przygotowany na to, Ŝe moŜesz
powiedzieć „nie", ale nie mam zamiaru udawać, Ŝe nie
myślę o tobie... o nas.
Nie miała na to gotowej odpowiedzi. Podeszła do zlewu
i zaczęła zmywać naczynia. Nick dołączył do niej po
chwili i wręczył jej puste kieliszki.
- Przepraszam. Nie chciałem zepsuć ci wieczora.
PrzecieŜ wiesz, Ŝe jestem zupełnie niegroźny.
Rzeczywiście, wyglądał równie niegroźnie jak wilk
pośród stada owiec. T.J. starała się na gwałt wymyślić
jakiś bezpieczny temat, który by nie dotyczył ich obojga.
- JeŜeli twojemu przyjacielowi tak bardzo podobało się
w Atlancie, dlaczego popełnił samobójstwo? - Była to
pierwsza rzecz, jaka jej przyszła do głowy.
Nagle miły nastrój prysł. Twarz Nicka stęŜała w
surowym grymasie. T.J. poniewczasie zdała sobie
sprawę z własnej bezmyślności i braku taktu.
- Przepraszam... - wyjąkała - ja tylko... Nick bez słowa
odwrócił się i wyszedł z kuchni. Szybko wytarła ręce i
poszła za nim do salonu. Stał przy
oknie, z rękami w kieszeniach, wpatrując się w zalany
srebrzystą poświatą dziedziniec. Podeszła do niego i
wyciągnęła rękę, ale po chwili wahania się cofnęła.
- Przepraszam, byłam okrutna.
- Czy mówiłem ci, Ŝe zabił się właśnie w Wigilię? T.J.
zamarła. W głosie Nicka było tyle bólu... -
Poprzysiągłem sobie, Ŝe nigdy nie będę sam w Wigilię. -
Odwrócił się i spojrzał na nią. - Nie noszę przy sobie
broni, Ŝeby mi nie przyszło do głowy, Ŝe jest to jakieś
wyjście. Tak jak to się stało z Mikiem.
- Przepraszam - powtórzyła T.J. Pod powiekami poczuła
łzy. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, Ŝe zemsta sprawi
jej satysfakcję?
- Wolałbym sam nie spędzać tego wieczora, ale jeŜeli ci
przeszkadzam...
- Nie przeszkadzasz - powiedziała z przekonaniem.
Chciała, by został, nawet jeŜeli jutro mieliby znowu stać
się wrogami. Ujęła go za rękę. W pokoju panował
półmrok, paliły się tylko dwie świece. Pomyślała, Ŝe
pragnąć tego męŜczyzny to szaleństwo, to oddanie się
we władanie zmysłom. Nic jednak nie mogła na to
poradzić - głos rozsądku umilkł. Pogładziła Nicka po
ramieniu, a na koniec dotknęła jego policzka. Skórę miał
gorącą i szorstką. T.J. zadrŜała. Kiedy uniosła głowę,
spostrzegła na jego twarzy wyraz wahania.
- Nie chcę litości.
- To dobrze, bo ja nie mam dla ciebie litości.
ROZDZIAŁ 8
Nick całował ją coraz bardziej zachłannie. Postanowił jej
udowodnić, Ŝe Ŝadne z nich nie ma się czego bać. Będzie
ją całował, a ona będzie drŜała z poŜądania - nie ze
strachu. Da jej to, czego pragnęła - czego oboje pragną
od dnia. w którym przypadkowo się spotkali.
Przyciągnął ją do siebie, potrącając przy tym choinkę. W
ostatniej chwili złapał drzewko, a potem skierował
wzrok na kobietę, którą trzymał w ramionach.
W jej oczach ujrzał to, co tak bardzo pragnął zobaczyć.
A takŜe smutek i wspomnienie jakiegoś zadawnionego
bólu.
Objął ją jeszcze mocniej, a potem znowu pocałował,
wymazując tym samym z pamięci obraz Mike'a,
poczucie winy i pytanie, czy obecna chwila jest jawą,
czy snem. Pragnął T.J., jej słodyczy, ciepła jej skóry.
Chciał być z nią tak blisko, jak tylko jest to moŜliwe.
Chciał mieć ją na własność tej nocy.
- Zaproś mnie na górę - szepnął, odrywając usta od jej
warg.
Nie odpowiedziała. Jego ręce zaczęły wędrować po jej
ciele. Kiedy dotarły do piersi, zatrzymały się.
- Powiedz to. Powiedz, Ŝe chcesz się ze mną kochać.
Uniosła głowę tak, Ŝe jej gorący oddech musnął mu
ucho. Przez kilka sekund czekał. T.J. milczała. Był
pewny, Ŝe się rozmyśliła. śe odtrąci go i kaŜe mu wyjść.
Czy będzie w stanie to zrobić? Mógł tylko mieć
nadzieję, Ŝe dla dobra ich obojga pozwoli mu zostać.
Nigdy dotąd do tego stopnia nie stracił głowy.
- Chcę się z tobą kochać. Wymówiła te słowa cicho i
niewyraźnie, ale dla Nicka nie miało to znaczenia. Z
uczuciem ulgi wypuścił ją z objęć, wziął za rękę i
poprowadził ku schodom.
Nawet kiedy usiadła na łóŜku, nie mogła uwierzyć, Ŝe to
wszystko dzieje się naprawdę, Ŝe jest w objęciach Nicka,
z ustami przy jego ustach. Nagle zakręciło jej się w
głowie i zabrakło tchu. Odsunęła się lekko i chwyciła
Nicka za koszulę.
PołoŜył jej rękę na plecach i delikatnie ją pogłaskał.
- Co ci jest? - wymruczał jej do ucha.
- Nie mogę złapać tchu - szepnęła, a potem wzięła
głęboki oddech. Nick pachniał w jakiś nowy, a zarazem
dobrze jej znany, męski sposób. Poczuła, Ŝe ciało jej
płonie. Potem odezwało się poczucie winy. Musiał to
wyczuć, poniewaŜ powiedział:
- Nie wiem, co cię dręczy, ale dziś w nocy zapomnijmy
o tym.
T.J. spojrzała w ciemne, gorejące oczy. Potrzebował jej
tak, jak ona go potrzebowała. Zrezygnowana, zamknęła
oczy i w duchu przeprosiła ojca i Rusty'ego. Tej nocy tak
rozpaczliwie pragnęła Nicka, Ŝe nie była w stanie go
odtrącić.
Kiedy juŜ podjęła decyzję, poczuła się tak, jakby u
ramion wyrosły jej skrzydła. Nie będzie teraz myślała o
przeszłości. Będzie po prostu kobietą, która kocha się z
nieznajomym. T e j nocy będą istnieli tylko jako
męŜczyzna i kobieta. Liczy się tylko magia i hormony.
Potrzeba i spełnienie.
Z uśmiechem zaczęła rozpinać mu koszulę.
- Ale tylko na tę noc - powiedziała cicho.
Nick był tak rozpalony, Ŝe swoim Ŝarem mógłby ogrzać
chłodną sypialnię. Wkrótce, z jego pomocą, T.J. pozbyła
się bluzki. Kiedy ich nagie ciała się zetknęły, doznała
uczucia szczęścia. Wszystkie dawne doświadczenia
wydały jej się teraz dziwnie wyblakłe i mdłe.
W Nicku wszystko było mroczne jak noc. Zapowiedź
przyszłych rozkoszy w ciemnych, przepastnych oczach,
czarne włosy na torsie, które draŜniły jej nagą skórę...
wreszcie jego milczenie. Czuła, Ŝe w tej chwili istnieje
dla niego tylko ona.
Nick odrzucił prześcieradła i połoŜył T.J. na łóŜku,
pomógł zdjąć spodnie, zostawiając majteczki. A potem
jednym niecierpliwym ruchem sam zdjął spodnie razem
ze slipami. T.J., zafascynowana, wpatrywała się w jego
obnaŜone ciało, które tak wspaniale reagowało na jej
obecność. Czuła, Ŝe Nick chce, Ŝeby na niego patrzyła,
Ŝ
eby widziała jego podniecenie i wiedziała, jak bardzo
jej pragnie.
Gorący rumieniec uderzył jej na twarz. Nick pochylił się
nad nią, nakrywając ją całym ciałem, jakby mimo
ciemności dostrzegł jej reakcję.
Przez kilka sekund patrzył jej w oczy, a potem zsunął się
niŜej i chwycił ustami nabrzmiały koniuszek jej piersi.
T.J. jęknęła, a potem głęboko zaczerpnęła tchu.
- Jesteś gotowa? - zapytał i zanim zdąŜyła
odpowiedzieć, dotknął drugiej piersi.
- Tak - wyszeptała. Tak, była gotowa na wszystko,
cokolwiek to miało być.
- JeŜeli zacznę robić coś, czego nie lubisz, daj mi znać.
Nie była w stanie nic powiedzieć, skupiona na uczuciu
rozkoszy, które promieniowało od koniuszka piersi aŜ do
najdalszych zakątków jej ciała.
- A jeŜeli nie będę robić czegoś, co lubisz - delikatnie
ugryzł jej sutek - to teŜ mi powiedz.
Nawet go nie słuchała. Chciała, Ŝeby przestał wreszcie
mówić. Ujęła w dłonie jego twarz. Ich usta zwarły się w
niecierpliwym, zmysłowym pocałunku. Zapraszając go,
dawała mu niejako carte blanche na tę noc.
Ciemność stawała się coraz gęściejsza, coraz bardziej
intymna. Ciało Nicka przytłaczało ją do materaca, ale
T.J. przestała się bać. Czuła, Ŝe wszystko, co robią, jest
słuszne i nieuniknione. Oboje zostali w przeszłości
zranieni i oboje potrzebowali ukojenia. Czemu więc nie
mieli go odnaleźć wspólnie, i to właśnie tej nocy?
T.J. powiodła rękami po jego plecach, czując pod
palcami twarde muskuły i szorstkie kontury blizny, która
z trudem mieściła się pod jej dłonią. Musiał kiedyś
odnieść powaŜną ranę.
Nick oderwał usta od jej warg.
- Obiecuję ci, Ŝe nie będziesz tego Ŝałować - szepnął jej
do ucha. A potem wilgotnymi wargami dotknął jej szyi.
T.J. cofnęła rękę. Nie chciała myśleć o tej strasznej
bliźnie. Nie chciała wiedzieć, gdzie odniósł ranę, od
której być moŜe omal nie umarł.
Czuła gorący oddech Nicka, sunący w dół jej ciała. Jego
palce delikatnie muskały jej biodra, a potem
zawędrowały pod gumkę majteczek. Usta Nicka
dotknęły śliskiego jedwabiu, jakby chciały wybadać jej
najskrytszą tajemnicę.
Na moment zatrzymał się, jakby po raz ostatni chciał się
upewnić, czy go nie odtrąci. Miał wraŜenie, Ŝe zbyt
szybko, zbyt natarczywie dąŜy do celu. Popychała go do
tego jakaś siła, która była czymś więcej niŜ tylko
potrzebą fizycznego spełnienia. Dręczyła go myśl, Ŝe za
wszelką cenę musi zatrzymać przy sobie T.J., poniewaŜ
ta kobieta nie naleŜy do niego i nigdy nie będzie
naleŜała... poza tą jedną nocą.
T.J. nie powstrzymała go. Odetchnął z ulgą, a potem
powoli zaczął zsuwać jej majteczki.
Ustami i językiem przekonywał ją, Ŝe to, co robili, było
słuszne. Pragnął, by nigdy nie zapomniała tego dnia,
który miał wyprzeć z jej pamięci mroczne wspomnienia.
Wreszcie z ust T.J. wyrwał się cichy jęk. Mimowolnie
uniosła biodra i szepnęła:
- Proszę cię... Nick był juŜ bliski szaleństwa. Pragnął
wprowadzić ją na szczyt powoli, krok po kroku, ale ciało
dyktowało mu co innego. Podciągnął się w górę, dotknął
ustami warg T.J., a potem wtargnął w nią.
- Proszę... - powtórzyła i otworzyła się, by go przyjąć.
Spełnienie przyszło prędzej, niŜ się tego mogli
spodziewać. Nick opadł na nią bezwładnie. Był cięŜki,
ale T.J. to nie przeszkadzało. Wyciągnęła rękę, objęła go
za szyję i zanurzyła palce w jego wilgotne włosy. Gdyby
mogła teraz umrzeć, byłaby szczęśliwa. Przynajmniej nie
musiałaby stawiać czoła jutrzejszemu porankowi.
Nick ocięŜałą ręką pogładził ją po ramieniu, a potem
dotknął policzka. Obwiódł kciukiem jej usta.
- Mówiłem ci, Ŝe to nie będzie bolało - szepnął. Bojąc
się nagłych łez, zacisnęła powieki. Ciągle jeszcze była
wigilijna noc. Nie musiała niczego Ŝałować aŜ do jutra.
Pocałowała go w czoło.
- Miałeś rację.
- To dobrze. Bo jest jeszcze parę innych rzeczy, które
chciałbym wypróbować. ,
Nick otworzył oczy i próbował się zorientować, gdzie
jest. Balustrada, za nią wolna przestrzeń, schody...
Mieszkanie T.J. Przewrócił się na bok, Ŝeby ją przytulić.
Ona jednak zniknęła. Usiadł i zaczął nasłuchiwać. Na
dole nie paliły się Ŝadne światła. Panowała cisza.
Przetarł oczy, a potem przeczesał palcami włosy. Było
chłodno, jakby ktoś otworzył gdzieś okno.
Błyskawicznie się rozbudził. Podniósł się szybko i
sięgnął po ubranie. Gdzie ona się podziała, u diabła?
ZauwaŜył, Ŝe drzwi u szczytu schodów są lekko
uchylone. Wszedł cicho na górę i otworzył je szerzej.
T.J., ubrana w dres, siedziała skulona w rogu balkonu.
Co robiła na tym zimnie? Po ciemku? Wrócił do
sypialni, wziął koc i znowu ruszył na górę.
Kiedy wyszedł na balkon, nawet się nie odwróciła. Nie
odezwała się, gdy zarzucił jej koc na ramiona i usiadł
obok. A kiedy się nachylił, Ŝeby pocałować ją w
policzek, lekko się odsunęła.
Ogarnęły go złe przeczucia. Wewnętrzny głos
podpowiadał mu, Ŝe T.J. zaraz powie coś, czego nie
chciałby usłyszeć. Zniknęła namiętna kochanka.
Siedząca obok niego milcząca kobieta była wyraźnie
spięta. Zaniepokoił się.
- Nie moŜesz spać? - zapytał.
- Miałam koszmarny sen - odparła bezbarwnym tonem.
Nakrył ręką jej zziębniętą dłoń.
- Wejdź do środka, bo zmarzniesz. T.J. się nie
poruszyła, tylko kurczowo zacisnęła palce wokół jego
prawego nadgarstka. Nick spostrzegł, Ŝe w oczach ma
łzy.
- Co się stało? - zapytał. Patrzyła na niego bez słowa.
Nick poczuł, Ŝe ściska mu się serce. Pragnął ją
pocieszyć, przytulić, ale odniósł wraŜenie, Ŝe mogłaby
go odepchnąć.
- Powiedz, o co chodzi - poprosił.
Chciała mu powiedzieć „to nie twoja wina", ale
minęłaby się z prawdą. To była jego wina. To on
wymierzył broń w jej brata, i strzelił do niego. Dwa i pół
roku temu Nick przyznał się do tego w śledztwie. śadne
z nich nie mogło zmienić biegu wydarzeń, którym
początek dała śmierć Rusty'ego.
Pozwoliła Nickowi zbliŜyć się do siebie, pragnęła, by jej
dotykał, by się z nią kochał, i to było złe. To, co między
nimi zaszło, nie moŜe się juŜ nigdy więcej powtórzyć.
Co by powiedział jej ojciec, gdyby ją teraz zobaczył?
- Ja... - Wbiła nie widzący wzrok w przestrzeń. - Bardzo
mi brak mojego taty. Sam rozumiesz, idą święta, no i w
ogóle... A on zawsze przywiązywał taką wagę do świąt.
Podczas ostatnich dwóch tygodni tyle się wydarzyło, Ŝe
nie miała nawet czasu uzmysłowić sobie, Ŝe będą to jej
pierwsze samotne święta. Prawdę mówiąc, nie chciała
nawet o tym myśleć.
- Nie minął nawet rok... On zmarł w lutym...
- Masz jakieś rodzeństwo? Przebiegł ją zimny dreszcz.
- Nie. Nie mam nikogo.
- T.J. Ja... Dotknęła palcami jego ust. Nie chciała jego
współczucia ani tym bardziej litości.
- Jestem przeraŜona i... zmęczona. - Kiedy
wypowiedziała te słowa, uświadomiła sobie, Ŝe to
prawda. - Taka strasznie zmęczona - dodała, zamykając
oczy.
Nick przyciągnął ją do siebie i zamknął w uścisku.
- Wracaj do łóŜka - powiedział. - Musisz się przespać. -
Czekał chwilę na jej odpowiedź, a potem wstał i
pociągnął ją za sobą. A ona pozwoliła sprowadzić się na
dół, do jej własnego łóŜka.
ROZDZIAŁ 9
Obudził ją zapach smaŜonego bekonu i szum ekspresu
do kawy. Odwróciła się na drugi bok, Ŝeby zobaczyć,
którą godzinę pokazuje budzik na nocnym stoliku.
Dziewiąta trzydzieści. Przeciągnęła się leniwie i
westchnęła. PrzeŜycia minionej nocy pozostaną na
zawsze w jej pamięci. Nie mogła juŜ dłuŜej udawać, Ŝe
Nick jest tylko przypadkowym partnerem - obcym
człowiekiem. Zbyt duŜo o nim wiedziała. Posiadła jego
najbardziej intymne tajemnice. Wiedziała juŜ, Ŝe jego
dotyk potrafi się zmieniać z czułego w ponaglający, a
usta potrafią szeptać czułe słówka, a zarazem draŜnić.
Noc jednak minęła, a wraz z nią dobiegł końca ich
kruchy rozejm. Nie chciała jeszcze schodzić na dół. Bała
się stanąć oko w oko z Nickiem. W świetle dnia nie
mogła juŜ dłuŜej udawać, Ŝe nie zna jego innych,
bolesnych tajemnic. Takich, o których nie wolno jej
nigdy zapomnieć.
Z głodu zaburczało jej w brzuchu. CóŜ, Ŝycie ma swoje
prawa. ZdąŜyła się o tym przekonać. Konfrontacja z
Nickiem jest nieunikniona. Zanim jednak zada mu kilka
pytań, zje porządne śniadanie. Wstała z łóŜka i poszła do
łazienki wziąć prysznic.
- Dzień dobry - powiedziała, schodząc na dół
dwadzieścia minut później. Była ubrana tak, jakby
chciała zaraz gdzieś wyjść albo jakby miała kogoś
obcego pod swoim dachem.
Nick stał przy kuchence.
- Wesołych Świąt - powiedział. Stanęła jak wryta.
Zupełnie zapomniała, Ŝe są święta i Ŝe jedynym
prezentem, jakiego sobie Ŝyczyła pod choinkę, miał być
upadek Nicka DeSalvo. Tymczasem męŜczyzna, którego
planowała zdemaskować i zniszczyć, po wspólnie
spędzonej nocy stał bosy i na wpół ubrany w jej kuchni i
szykował śniadanie. Co za absurdalna sytuacja! Jednak
T.J. nie była w tej chwili w odpowiednim nastroju, Ŝeby
docenić jej komizm.
- Dziękuję, nawzajem - odparła z wymuszonym
uśmiechem.
Podeszła do ekspresu nalać sobie kawy. Kiedy wreszcie
odwaŜyła się zerknąć w stronę Nicka, zobaczyła, Ŝe
mierzy ją uwaŜnym wzrokiem, trzymając w ręku
drewnianą łopatkę.
- Co robisz? - zapytała.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, dopiero potem
wyjaśnił:
- Naleśniki. Nie umiem robić nic innego na śniadanie.
Umierałem z głodu, a ty ciągle spałaś. Udało mi się
znaleźć wszystkie potrzebne składniki oprócz syropu
klonowego. - Przerwał i zsunął z patelni brązowy,
chrupiący naleśnik na talerz, który wręczył T.J.
Rozejrzała się wokół. Przez kuchnię jakby przeszło
tornado. W zlewie piętrzył się stos brudnych misek i
kubków i co najmniej tuzin łyŜeczek. Cały kuchenny stół
był zabrudzony naleśnikowym ciastem.
- Musisz chyba mieć gosposię na stałe - zauwaŜyła z
przekąsem. Czy jemu w ogóle nie przychodzi do głowy,
Ŝ
e ktoś będzie musiał po nim posprzątać?
Nick roześmiał się.
- Nie umiem gotować inaczej. Nie przejmuj się. Wiem,
jak się korzysta ze zmywarki.
T.J. nagle przeszła złość. Uświadomiła sobie, Ŝe jest
wdzięczna Nickowi. Prawdopodobnie nie zdając sobie z
tego sprawy, stworzył domowy nastrój, którego tak
bardzo jej brakowało. Mieszkanie było miejscem, w
którym pracowała i nocowała - dom rodzinny straciła
wraz ze śmiercią bliskich. Nie miała syropu klonowego,
musieli więc zadowolić się dŜemem truskawkowym.
Ś
niadanie zjedli w milczeniu - tak było najbezpieczniej
dla obojga.
Po jakimś czasie Nick odsunął pusty talerz i podniósł do
ust kubek z kawą. Zdecydował się przerwać brzemienną
ciszę. Pragnął się dowiedzieć, co T.J. sądzi o wspólnej
nocy. Nie miał juŜ siły dłuŜej czekać w niepewności.
- Jak się czujesz? - zagadnął z nadzieją, Ŝe nie odpowie
mu zdawkowo „dziękuję, dobrze".
T.J. przełknęła ostatni kęs i sięgnęła po kawę. Jej palce
mocno zacisnęły się wokół kubka.
- Dziękuję, dobrze - odparła. Nick odstawił kawę i oparł
się łokciami o stół. Dla dobra sprawy nakazał sobie
cierpliwość, chociaŜ przyszło mu to z trudem.
Najchętniej wziąłby T.J. w ramiona i całował ją tak
długo, aŜ znowu stałaby się namiętną i uległą kochanką.
- Tylko dobrze? - zapytał, starając się ukryć
rozczarowanie.
Zapatrzyła się w kubek. Kiedy uniosła głowę, w jej
wzroku malowała się powaga.
- Czuję się trochę... dziwnie - odparła z niepewną miną.
- Mam nadzieję, Ŝe nie Ŝałujesz tego, co między nami
zaszło. Ja z pewnością nie. - Z lękiem czekał na jej
odpowiedź.
Oczy T.J. napełniły się łzami. Nick poczuł, Ŝe słabnie
- zupełnie jak wtedy, kiedy został postrzelony. Tylko Ŝe
teraz ta dziwna słabość sięgała aŜ do serca.
- Nie płacz - powiedział. - Nie chciałem...
- Nie przejmuj się. - Otarła łzy. - Ja... Święta zawsze
mnie bardzo wzruszały, a tej nocy...
Palce Nicka splotły się z jej palcami. Nie mogła juŜ
cofnąć ręki. Pragnął czuć jej dotyk, by móc wysłuchać
tego, co miała mu do powiedzenia.
- Tej nocy... - zaczęła, starając się powstrzymać łzy - tej
nocy oboje potrzebowaliśmy bliskości drugiej osoby.
Masz swoją prawdę, chłopie, pomyślał Nick i westchnął
z rezygnacją. Rzeczywiście, tej nocy lgnęli do siebie jak
gdyby w poczuciu zagroŜenia, jakby zostali sami na
ś
wiecie. Nick zdąŜył jednak nabrać dystansu do tego, co
się wydarzyło, i uświadomił sobie, Ŝe nie chce rozstawać
się z T.J. Na razie nie zamierzał o tym mówić, ale teŜ nie
chciał tracić jej z oczu.
- Jakie masz plany na dzisiaj? - zapytał.
- Słucham? - T.J. cofnęła rękę, chwyciła serwetkę i
otarła oczy.
- Obiecałem Ginie, Ŝe wpadnę. Chciałem odwiedzić
moją chrześniaczkę. Wybierzesz się ze mną?
- Chyba nie, ja...
- PrzecieŜ są święta i nie powinnaś zostawać sama.
Dzisiaj my zastąpimy ci rodzinę. Odwiozę cię do domu,
kiedy tylko będziesz sobie Ŝyczyć. Obiecuję. - Poczekał
chwilę, a potem powiedział z rozbrajającą szczerością: -
Bardzo bym chciał, Ŝebyś ze mną pojechała.
Zwlekała z odpowiedzią tak długo, Ŝe był juŜ pewny
odmowy. Poruszył się niecierpliwie.
T.J. biła się z myślami. Nie wzięła wcześniej pod uwagę,
Ŝ
e Nick zacznie się nią interesować. Oto miała przed
sobą męŜczyznę, którego od tak dawna nienawidziła.
Zupełnie dla siebie niespodziewanie, pod wpływem
impulsu, w poczuciu wielkiego osamotnienia, spędziła z
tym męŜczyzną noc, a on patrzył na nią teraz
zakochanym wzrokiem.
A co się stanie, gdy Nick odkryje jej prawdziwe
nazwisko i dowie się, co zawiera teczka, którą zostawiła
u Jacksona? Kiedy pozna jej motywy i cel, zorientuje
się, Ŝe zastrzelony chłopak to jej brat, przekona się, kto
był jej ojcem?
- Odwiozę cię. O szóstej będziesz juŜ w domu. Co ty na
to? - nalegał.
- PrzecieŜ one się mnie nie spodziewają - zaoponowała,
próbując odzyskać spokój. Pomyślała o Ginie Tarantino i
o zdjęciach, które zrobiła jej w czasie pamiętnej
demonstracji. To z nią chciała początkowo
porozmawiać. Czy teraz ma to jeszcze jakieś znaczenie?
PrzecieŜ znalazła juŜ Nicka... Czy naprawdę chce
spojrzeć tej kobiecie w oczy i wyczytać z nich prawdę?
Dowiedzieć się, czy Gina takŜe była powiązana z tamtą
grupą, tak jak jej nieŜyjący mąŜ?
- Zaraz do niej zadzwonię. Jestem pewny, Ŝe nie będzie
miała nic przeciwko temu - zapewnił Nick. - Po drodze
wstąpimy do mnie, muszę się przebrać i wziąć prezenty.
- Dobrze. - T.J. westchnęła z uczuciem, Ŝe traci kontrolę
nad sytuacją.
Wniebowzięty wyraz twarzy Nicka miał być nagrodą za
burzę, która rozszalała się w jej sercu. Nick juŜ po paru
sekundach zerwał się od stołu i zaczął energicznie
sprzątać kuchnię.
Osiedle, w którym mieszkał Nick, połoŜone było o
dwadzieścia minut drogi od centrum. Kiedy podjechali
pod strzeŜoną bramę i Nick chciał pokazać swój
identyfikator, ochroniarz w szklanej budce machnął z
uśmiechem ręką i podniósł szlaban. Wyglądało na to, Ŝe
wszyscy ufali Nickowi. Wszyscy z wyjątkiem T.J.
Zaparkowali w podziemnym garaŜu. Nick wysiadł
pierwszy i obszedł wóz, Ŝeby otworzyć T.J. drzwi, ale
ona zdąŜyła go uprzedzić. Stała teraz przy samochodzie,
twarzą w twarz z Nickiem, który oparł jedną rękę na
otwartych drzwiach, a drugą na dachu wozu, zagradzając
jej drogę. Mogła, co prawda, prześlizgnąć mu się pod
pachą, ale nie zrobiła tego. Pochylił się ku niej, a ona
zaczerpnęła tchu i czekała, aŜ ją pocałuje. Pragnęła tego,
poniewaŜ chciała zapomnieć o wszystkich
wątpliwościach i rozterkach.
Kiedy juŜ tylko milimetry dzieliły ich usta, do garaŜu
wjechał jakiś samochód i zatrzymał się tuŜ obok nich z
piskiem opon. Nick odwrócił się gwałtownie, jakby się
spodziewał napaści. Po kilku sekundach rozluźnił się i
pomachał kierowcy, którym okazał się jeden z sąsiadów.
A potem zaklął pod nosem, zatrzasnął drzwi wozu,
chwycił T.J. za rękę i pociągnął za sobą. Gdy znaleźli się
w mieszkaniu Nicka, T.J. zatrzymała się przy drzwiach.
- Czuj się jak u siebie w domu - powiedział, wyłączając
alarm. Rzucił klucze na blat, oddzielający kuchnię od
jadalni. Potarł podbródek, skrzywił się i dodał: - Idę się
ogolić i wziąć prysznic. To nie potrwa długo.
T.J. przeszła do pokoju i rozejrzała się wokoło. Stylowe
meble z ciemnego drewna i zielonej skóry sprawiały, iŜ
salon, na pierwszy rzut oka wygodny i elegancki, był
jakby bezosobowy. Ruszyła w stronę pomieszczenia,
które wyglądało jak zabudowana weranda, a okazało się
gabinetem. To właśnie tam musiał spędzać większość
czasu, pomyślała wchodząc do pokoju, który tonął w
słońcu. Znajdowały się w nim półki na ksiąŜki,
komputer, mahoniowe biurko zawalone papierami i
szafka na akta. Na ścianie za biurkiem wisiały oprawione
w ramki fotografie i dyplomy. Prawie wszystkie zdjęcia
przedstawiały ludzi w mundurach.
T.J. podeszła bliŜej i serce mocniej zabiło jej w piersi.
Na jednej z fotografii Nick, młodszy i radośnie
uśmiechnięty, stał obok drugiego policjanta. Oto kim jest
Nick, pomyślała z westchnieniem. Policjantem.
Zwykłym gliniarzem. Zapomniała o tym, bo tak było jej
wygodnie. A przecieŜ on przez całe lata chodził w
mundurze, podobnie jak większość jego przyjaciół. A
takŜe uŜywał broni. Zresztą, nosił ją nadal.
Wróciła myślą do dnia, w którym ktoś do nich strzelał na
ulicy. Nick wyciągnął wtedy pistolet. Zaczęła się
zastanawiać, gdzie schował go ostatniej nocy. Nie miał
pistoletu przy sobie, to pewne. Przypomniała sobie, jak
ś
ciągała mu koszulę. Powróciło wspomnienie
namiętnych pieszczot, wspólnie spędzonej nocy. Poczuła
dziwną słabość.
- No proszę, przeczuwałem, Ŝe nie uda mi się ukryć
przed tobą bałaganu.
Drgnęła i odwróciła się. Stał w drzwiach. Miał na sobie
tylko eleganckie, granatowe spodnie i przerzucony przez
szyję ręcznik.
- Lubię oglądać zdjęcia - powiedziała i ponownie
stanęła twarzą do ściany.
Czuła za sobą niepokojącą obecność Nicka i znowu
zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. śeby odsunąć
od siebie tę myśl, wskazała na fotografię Nicka z Giną i
jeszcze jakimś policjantem.
- Czy to jest twój przyjaciel, który... nie Ŝyje, mąŜ
Giny?
Znała odpowiedź, ale chciała odwrócić uwagę ich obojga
od faktu, Ŝe są sam na sam w jego mieszkaniu, a on stoi
za nią na wpół nagi. Wspomnienie jego namiętnych ust i
zaborczych rąk sprawiło, Ŝe zrobiło jej się nagle gorąco.
Jakby czytając w jej myślach, Nick pogładził ją po ręce.
- Tak - odparł, ale nie popatrzył na zdjęcie. Odgarnął jej
włosy, a jego usta muskały jej ucho. - Próbuję
zachowywać się jak dŜentelmen - powiedział niskim,
przytłumionym głosem, od którego przeszedł ją dreszcz.
Pachniał mydłem i kremem do golenia. T.J. bez trudu
mogła sobie wyobrazić, jaki smak ma jego skóra,
rozgrzana i wilgotna po kąpieli.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- To, Ŝe mam ochotę się z tobą kochać. T.J. zamknęła
oczy. Usta Nicka powędrowały wzdłuŜ jej szyi.
- A co cię powstrzymuje? Nick odwrócił ją ku sobie i
przez kilka długich sekund spoglądał jej w oczy.
Widocznie to, co zobaczył, zadowoliło go, poniewaŜ
jego usta drgnęły w zmysłowym uśmiechu. Pochylił
głowę i wyszeptał tuŜ przy jej ustach:
- Potrafię być dŜentelmenem jeszcze na tyle długo, Ŝeby
cię zanieść na sofę.
Czerwono - zielony świąteczny wieniec na drzwiach
Giny Tarantino wisiał pod dziwnym kątem, jakby ktoś
strącił go na ziemię, a potem szybko zawiesił z
powrotem. Nick nacisnął dzwonek i zawołał:
- Hej, hej, Wesołych Świąt! Drzwi otworzyły się na
ościeŜ i stanęła w nich Gina z dwiema dziewczynkami.
Wieniec spadł i wylądował u stóp T.J. Nick nachylił się,
Ŝ
eby go podnieść, ale jedna z dziewczynek, jego
chrześniaczka, chwyciła go za ręce. T.J. podniosła
wieniec i powiesiła na drzwiach.
- Cześć, witam was - powiedziała Gina, spoglądając na
T.J. - Wejdźcie, proszę. - Jej wzrok padł na wieniec. -
Och, przepraszam...
- Wujku Nicku, przyniosłeś mi jakieś prezenty? -
zapytała niecierpliwie Emma.
- Tak, mam coś dla ciebie - odparł Nick. - Najpierw
chcę zobaczyć, co dostałyście od Świętego Mikołaja. -
Dziewczynki jak na komendę odwróciły się i popędziły
w głąb domu.
- Mam nadzieję, Ŝe nie ma pani nic przeciwko mojej
wizycie - odezwała się T.J. - Mówiłam Nickowi...
- Oczywiście, Ŝe nie - roześmiała się Gina. - Im więcej
osób, tym weselej. A tak w ogóle, na imię mi Gina.
Proszę do środka. Nie stójcie na dworze. - Zamknęła za
nimi drzwi. - W domu panuje straszliwy bałagan.
Wszędzie leŜą porozrzucane kolorowe pudełka i papiery,
bo dziewczynki od rana pakowały prezenty.
Porozwieszały teŜ papierowe girlandy i łańcuchy.
Pocałowała Nicka w policzek.
- Jak się miewasz w ten piękny, świąteczny dzień? -
zapytała z konspiracyjnym uśmiechem.
- Fantastycznie - odparł bez uśmiechu. - A ty?
- Dobrze - odpowiedziała Gina, a widząc pełen
niedowierzania wzrok Nicka, powtórzyła: - Naprawdę
dobrze. Wejdź i połóŜ prezenty pod choinką, zanim te
wścibskie panny zechcą je otworzyć.
Weszli do salonu. Nick ukląkł i połoŜył na podłodze
paczki. Śledziły go pilnie dwie pary błyszczących oczu.
Kiedy wstał i usiadł na sofie obok Giny, Emma spytała
natychmiast:
- MoŜemy juŜ otworzyć prezenty? Gina spojrzała na
córeczkę.
- Zaczekajcie chwilkę. Najpierw musimy coś zrobić. -
Wzięła za rękę Emmę i jej koleŜankę i zaprowadziła je
do sofy. - Przywitajcie się z wujkiem Nickiem i jego
znajomą i złóŜcie im Ŝyczenia.
Dziewczynki jednocześnie krzyknęły:
- Wesołych Świąt!
- W porządku. A teraz, T.J., to jest Emma. - Gina
połoŜyła córeczce rękę na głowie. - A to Courtney,
najlepsza przyjaciółka Emmy. Courtney została z nami,
poniewaŜ jej mama pracuje w czasie świąt.
Gina zaproponowała gościom kawę, a gdy podziękowali,
zgodziła się, by dzieci wreszcie przystąpiły do ceremonii
otwierania prezentów.
- Emmo, daj wujkowi Nickowi jego prezent. T.J.
patrzyła, jak Nick rozwija błyszczący papier, głośno
wyraŜając swój zachwyt. Na pytanie, kto tak pięknie
zapakował paczkę, mała Emma pokraśniała z dumy.
Kiedy wreszcie otworzył pudełko, T.J. z trudem
powstrzymała się od śmiechu. Był to najmniej stosowny
prezent dla Nicka DeSalvo, który nienawidził krawatów.
Nick ostroŜnie wyjął krawat i ze zdumieniem potrząsnął
głową.
- Krawat z ... - wytęŜył wzrok.
- Z Jerrym Garcią - dokończyła Gina. Nick spojrzał na
nią z wyrzutem, a potem uśmiechnął się do dziewczynki.
- Jest śliczny. Marzyłem o takim. - Objął Emmę,
uściskał i pocałował w policzek. - Dziękuję ci, kochanie.
- ZałóŜ go, proszę - powiedziała Gina.
- MoŜe później. - Nick odłoŜył krawat do pudełka.
- Nie! - wtrąciła się Emma. - ZałóŜ go teraz, wujku. -
Wcisnęła mu krawat do ręki. - Prószę.
- Dobrze, ale to nie jest odpowiednia koszula do tak
pięknego krawata. - Nie patrząc na Ginę i T.J., Nick
zaczął sobie wiązać krawat.
Kiedy wstali od tradycyjnej świątecznej kolacji, do
której Gina jako akcent włoski podała równieŜ spaghetti,
T.J. poczuła się wreszcie jak u siebie w domu. Gina była
miła i naturalna, a takŜe serdeczna i gościnna. Widać
było równieŜ, Ŝe jest kochającą i troskliwą matką.
T.J. zaczęła się zastanawiać, jak to moŜliwe, Ŝe tak
zwyczajny z pozoru dom kryje w sobie tyle mrocznych
sekretów. Czy Gina i Nick rzeczywiście zaplanowali
morderstwo jej brata, jak to sobie jeszcze tydzień temu
wyobraŜała? Teraz wydało jej się to niemoŜliwe.
Spojrzała na Nicka. Miała ochotę ciągle na niego
patrzeć.
Siedział na środku pokoju i pomagał Emmie składać
domek dla lalek, który przyniósł jej w prezencie.
Właśnie udało im się wkręcić ostatnią śrubkę. Kiedy
zaczęli rozstawiać malutkie mebelki, Emma
powiedziała:
- Wujku, prosiłam Świętego Mikołaja o nowego tatusia,
a wcale go nie dostałam.
T.J. dyskretnie spojrzała na Ginę, która zastygła bez
ruchu. Nick podniósł wzrok na zmartwioną twarzyczkę
dziewczynki.
- Widzisz, kochanie, pewnie nie mógł znaleźć
odpowiedniego tatusia. MoŜe uda mu się to w przyszłym
roku.
Emma z ponurą miną podała Nickowi mały
samochodzik, który naleŜało wstawić do garaŜu.
- A ty nie chcesz być moim tatusiem?
Dłoń Nicka spoczęła w czułym geście na głowie
dziewczynki. T.J. pomyślała, Ŝe to niemoŜliwe, Ŝeby ta
sama ręka mogła trzymać broń, z której zastrzelono jej
brata.
- Nie mogę, Emmo. Tatuś to musi być ktoś zupełnie
wyjątkowy. Ktoś, kogo i ty, i mama będziecie bardzo
kochały.
- PrzecieŜ my cię kochamy - powiedziała Emma
drŜącym głosikiem.
- Wiem o tym. Ja teŜ was obie bardzo kocham. Ale tatuś
to ktoś inny... - Po raz pierwszy Nick spojrzał na Ginę,
szukając u niej pomocy.
Gina podeszła do córeczki, uścisnęła ją, a potem zaczęła
łaskotać. Dziewczynka zaśmiała się.
- Głuptasie, wujek Nick nie moŜe być twoim tatusiem,
bo jest juŜ twoim wujkiem.
- Właśnie, Ŝe moŜe! - zapiszczała Emma, łapiąc oddech.
- Nie, nie moŜe!
- A właśnie, Ŝe tak! - Emmie zabrakło juŜ tchu, ale
uśmiech nie znikał z jej buzi.
Gina z rezygnacją potrząsnęła głową.
- Chyba znowu rozmawiały o tym z babcią. Wszyscy,
którzy dzisiaj do mnie dzwonili - moja mama, siostra i
trzej bracia - mówili mi, Ŝe m a j ą dla mnie miłego
faceta, z którym koniecznie powinnam się spotkać. To
pewnie czysty przypadek, Ŝe wszyscy ci mili faceci
mieszkają w Buffalo.
Raz jeszcze Ŝartobliwie uściskała córkę, a potem
popchnęła ją w stronę Nicka.
- Podziękuj wujkowi za ten piękny domek d l a lalek.
- Dziękuję, wujku - powiedziała z powagą dziewczynka
i cmoknęła go w policzek.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Nick gorąco ją
uściskał.
T.J. pochwyciła spojrzenie Giny i po raz kolejny zadała
sobie pytanie, jak kobieta, która sama straciła m ę Ŝ a ,
mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek zabił dziecko,
jakim był mimo wszystko Rusty? Coś tu się nie
zgadzało.
A Nick? Patrzyła na niego i na Emmę. Widziała jego
czuły, troskliwy wzrok. Czy taki człowiek mógł z zimną
krwią zabić?
W pewnym momencie Nick spojrzał na zegarek, a potem
na T.J.
- Pora na nas - powiedział. T.J. podniosła się z sofy.
- Tak, chyba powinniśmy się zbierać. - Odwróciła się do
Giny i wyciągnęła rękę. - Dziękuję za wspaniałą kolację.
Miło mi było znowu cię spotkać. - Mówiąc to, sama juŜ
nie wiedziała, czy świadomość, Ŝe Gina nie mogła zabić
Rusty'ego cieszyła ją, czy nie. Czy nadal chciała wierzyć
w to, czego jeszcze tak niedawno była całkowicie
pewna? Właściwie nie było juŜ sensu rozmawiać z Giną
o tym, co wydarzyło się tej nocy, kiedy zginął Rusty.
Nabrała przekonania, Ŝe nie powie niczego przeciwko
Nickowi. To było całkiem oczywiste.
- Bardzo dziękuję za wszystko. Kolacja była wspaniała -
powiedział Nick.
- Mnie teŜ było bardzo miło - odparła Gina. Pocałowała
Nicka w policzek, a potem spojrzała na T.J. - Mam
nadzieję, Ŝe zorientowałaś się, jaki to dobry chłopak.
T.J. mogła tylko skinąć głową w milczeniu. Sprawy
między nią i jej wrogiem, a zarazem kochankiem,
Nickiem DeSalvo, tak bardzo się skomplikowały, Ŝe
sama juŜ nie wiedziała, w co ma wierzyć.
ROZDZIAŁ 10
- Mam sobie pójść? - zapytał Nick, kiedy juŜ sprawdził
alarm w całym mieszkaniu. - Szczerze mówiąc,
wolałbym nie zostawiać cię samej.
Po powrocie do domu Ti. zastała kartkę od Jacksona,
który zapraszał ją do siebie na wieczór. Okazało się, Ŝe
automatyczna sekretarka zarejestrowała kilka głuchych
telefonów, co zaniepokoiło Nicka.
- PrzecieŜ mieszkałam tu sama od paru miesięcy -
przypomniała.
- Tak, ale to było, zanim postanowiłaś wystąpić
przeciwko policji.
Nie podobało jej się, Ŝe Nick uwaŜa ją za istotę
bezradną, zwłaszcza Ŝe to z jego winy znalazła się w tak
skomplikowanym połoŜeniu. PrzecieŜ gdyby nie Nick
DeSalvo, jej Ŝycie biegłoby ustalonym torem.
- Zmieniłam zamki w drzwiach, alarm działa bez
zarzutu, a Jackson jest pod ręką - powiedziała, a widząc,
Ŝ
e Nick marszczy brwi, dodała: - Na wszelki wypadek
mam teŜ broń.
- Jaka to broń? - zapytał.
- Dziewiątka czy coś w tym rodzaju. Sam widzisz, Ŝe
jestem dobrze zabezpieczona.
- A umiesz strzelać?
- No...
- Czy wiesz, ilu ludzi postrzeliło się z własnej broni?
Gdzie ją trzymasz?
- W ciemni.
- Jaki z niej poŜytek w ciemni, jeŜeli będziesz musiała
nagle jej uŜyć? Przynieś ją tu.
Wyraz buntu musiał być wypisany na jej twarzy
poniewaŜ Nick westchnął cięŜko i powiedział:
- Posłuchaj, chcę tylko zobaczyć, czy potrafisz
obchodzić się z bronią, a potem sobie pójdę.
T.J. nie zapomniała, Ŝe pistolet był waŜnym dowodem w
wiadomej sprawie, jednak sprzedawca w sklepie z
bronią, w którym kupiła naboje, powiedział jej, Ŝe
dziewiątka to dość popularny kaliber. MoŜe przecieŜ
powiedzieć Nickowi, Ŝe kupiła uŜywany pistolet. Im
prędzej mu pokaŜe broń, tym prędzej pozbędzie się go i
będzie miała wreszcie czas tylko dla siebie. Uznała, Ŝe
nie warto dłuŜej dyskutować.
Kiedy przyniosła pistolet, Nick wyjął jej go z ręki i w
kilku ruchach sprawdził, czy jest załodowany.
- Czy ty... - urwał i podniósł broń do oczu, Ŝeby jej się
bliŜej przyjrzeć.
Nagle twarz mu się zmieniła. T.J. serce zamarło w piersi.
Kiedy Nick przeniósł na nią wzrok, zrozumiała, Ŝe
znalazła się w powaŜnych kłopotach.
- Skąd to masz?
- Ja... ja kupiłam go w sklepie obok...
Pałce Nicka zacisnęły się na jej ramieniu. W ciągu
ostatniej doby dała się uśpić. Zwiódł ją jego czuły,
opiekuńczy dotyk. Uwierzyła, Ŝe jest bezpieczna. Teraz,
gdy patrzyła w jego pociemniałe z gniewu oczy,
ogarnęły ją złe przeczucia.
- Nie kłam. Ten pistolet ma specjalne numery. Nie
mogłaś go kupić w Ŝadnym sklepie.
Nickowi zimny dreszcz przebiegł wzdłuŜ kręgosłupa.
Całe szczęście, Ŝe to on trzymał w ręku broń. Czuł się
jak człowiek, który połoŜył się do łóŜka z piękną,
łagodną kobietą, a obudził obok pełnej furii diablicy. T.J.
oszukała go. Ile razy skłamała, odkąd się poznali?
- Ja... - Wyrwała rękę i odsunęła się od niego.
- Powiedz mi jeszcze raz, co to za sprawa, w którą się
wdałaś? - Nick wyciągnął przed siebie pistolet. - To jest
policyjna broń i w dodatku została skradziona. Skąd ją
masz?
T.J. podeszła do okna i wyjrzała na dziedziniec. Nick
pomyślał, Ŝe nie moŜe dopuścić do tego, aby zdąŜyła
wymyślić jakieś kolejne kłamstwo.
- JeŜeli nie powiesz mi prawdy, będziesz musiała złoŜyć
zeznanie na policji. Nie mogę tego tak zostawić. Albo ja,
albo ktoś obcy. Wybór naleŜy do ciebie.
- Lepiej, jeŜeli to będzie ktoś obcy - cicho odparła T.J.
- Dlaczego?
- Obcy nie jest moim kochankiem. Nick poczuł, Ŝe
wzbiera w nim gniew, mimo to spróbował się opanować.
- Wiesz, Ŝe chcę ci pomóc. Nie mogę jednak stać z boku
i przyglądać się, jak łamiesz prawo.
Odwróciła się i spojrzała mu w twarz .
- Ja teŜ nie mogę.
- Co to ma znaczyć?
- Co wiesz o tych złych policjantach?
Nick zamyślił się. Zdarzało mu się kłamać, gdy inaczej
nie mógł zdobyć waŜnej informacji. Nie miał ochoty
oszukiwać T.J., chociaŜ była związana z prasą.
Postanowił powiedzieć prawdę, jednak bez wdawania się
w szczegóły.
- Jestem przekonany, Ŝe pięciu wyŜszych
funkcjonariuszy policji stanowej prowadzi nielegalną
działalność. - OdłoŜył pistolet i skrzyŜował ręce na
piersi. - Teraz twoja kolej. Co ty o nich wiesz?
- Ta broń nie została skradziona. Dostałam ją. Stanowi
dowód - odparła po chwili wahania.
- Dowód na co i przeciwko komu? Milczała przez
dłuŜszą chwilę. Nick nie nalegał. Miał czas. Będzie
czekać tak długo, jak to będzie potrzebne.
- Chcę ci ufać - powiedziała drŜącym głosem, jakby
próbowała przekonać samą siebie. N i c k opuścił ręce i
zrobił krok w jej stronę.
- Nie! Nie dotykaj mnie, tylko posłuchaj. Ogarnęły go
złe przeczucia. Wiedział juŜ, Ŝe to, co T.J. zamierzała
mu powiedzieć, będzie bardzo przykre. Widział to w jej
oczach. JeŜeli miało to być tak trudne i tak osobiste,
powinien wysłuchać, nie przerywając jej.
- Zaufaj mi. Ja naprawdę chcę ci pomóc.
- Mam dowody na to, Ŝe jakieś trzy lata temu
popełniono serię przestępstw - mówiła szybko i
nerwowo, jakby chciała wyrzucić z siebie to wszystko, z
czym się nosiła.
- Chodzi o kradzieŜ, wymuszenie, strzelaninę i...
morderstwo. I wszystkie te przestępstwa popełnili
policjanci. Nick chwycił ją za ręce.
- O co tu chodzi? Kto dał ci tę broń? W oczach T.J.
zalśniły łzy. Nick poczuł, Ŝe serce ściska mu się w piersi.
- Czy ty jesteś jednym z nich? Nick nie wierzył
własnym uszom. Za kogo go uwaŜała?
- Na Boga, kobieto! O czym ty mówisz? - Potrząsnął nią
wzburzony, a potem cofnął się o krok.
- Chcę ci wierzyć, ale...
- Dobrze wiesz, Ŝe odkąd skończyłem szesnaście lat,
chciałem być tylko policjantem, i nikim innym.
Chciałem strzec prawa. I robiłem to, póki... - urwał. Nie
mógł jej powiedzieć o Ginie, o tamtym chłopcu i o tym,
co musiał zrobić, Ŝeby chronić Ginę. Dał słowo, Ŝe
będzie milczał.
- Kiedy straciłem pracę, byłem załamany. Odechciało
mi się Ŝyć. Zostałem oskarŜony o coś, co tak naprawdę
było... nieszczęśliwym wypadkiem. - Odwrócił się i
przeszył T.J. przenikliwym spojrzeniem. - PrzecieŜ mnie
znasz, byłaś ze mną, kochaliśmy się, na Boga. Czy nadal
uwaŜasz, Ŝe mógłbym być przestępcą?
Popatrzyła na niego bez słowa. Jej oczy celowały w
niego jak lufy pistoletów. Czuł, Ŝe odpowiedź moŜe być
dla niego równie zabójcza jak kula.
T.J. zamrugała. Po policzkach popłynęły jej łzy.
- Nie. Myślę, Ŝe jesteś dobrym człowiekiem. Z
uczuciem ulgi przeciągnął dłonią po włosach i
pomasował sobie kark. Mięśnie miał napięte jak
postronki. T.J. powiedziała właściwe słowa, ale
wyglądała tak, jakby miało jej przy tym pęknąć serce.
Dopiero teraz Nick zdał sobie sprawę, jak bardzo pragnął
jej aprobaty i zaufania. Pragnął posiąść nie tylko jej
ciało, ale i duszę. Podszedł bliŜej i przygarnął T.J. do
piersi. Zamknął oczy i przez chwilę wdychał delikatny
zapach jej włosów. Był gotów zabić kaŜdego, kto
chciałby ją skrzywdzić.
- Chodź, kochanie. Usiądźmy. Opowiedz mi o
wszystkim. Nie musisz robić nic na własną rękę.
Pozwoliła wziąć się w objęcia, bo pragnęła dotyku jego
rąk, pragnęła nowych sił, by móc dokończyć to, co
zaczęła. Kiedy Nick dowie się o wszystkim, zmieni swój
stosunek do niej. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jak
bardzo bolesna będzie ta część jej spowiedzi.
- Nie chcę siadać - zaprotestowała, kiedy pociągnął ją
na sofę. - Chcę ci wszystko powiedzieć i mieć to
wreszcie za sobą. - Przełknęła, czując w ustach dziwną
suchość. - Oprócz tego pistoletu mam jeszcze teczkę, a w
niej podpisane zeznania oraz taśmy.
- Skąd je masz? Zaczerpnęła tchu.
- Widzisz, ja jestem... - juŜ miała wyrzucić z siebie
prawdę, ale nieopatrznie spojrzała Nickowi w oczy i
słowa uwięzły jej w gardle. Jestem córką komisarza
Tiltona, siostrą Rusty'ego, pomyślała. Jestem kobietą,
która spała z mordercą swojego brata. Niestety, nie
znalazła w sobie dość siły, Ŝeby mu to wyznać.
- Mam to od pewnego... informatora. Nie mogę
powiedzieć, kto to jest.
- JeŜeli masz to od kogoś, kto nie jest na tyle
praworządny, Ŝeby wystąpić w roli świadka, skąd
moŜesz wiedzieć, Ŝe jego świadectwo jest prawdziwe?
- Bo jest prawdziwe. - Nie mogła mu nic więcej
powiedzieć. Poza tym, wystarczy, Ŝeby Nick przesłuchał
taśmy. Wtedy zorientuje się, na ile powaŜne są te
oskarŜenia i przestępstwa. Trudno kwestionować
zeznania złoŜone na łoŜu śmierci, a człowieka, który
planuje samobójstwo, moŜna potraktować w podobny
sposób. Nie chciała jednak być przy tym, jak Nick
będzie słuchał wyznań swojego przyjaciela, Mike'a. Ona
sama wyłączyła magnetofon po wysłuchaniu zaledwie
niewielkiej części jego opowieści.
- PokaŜ mi, co masz.
- Bałam się trzymać to w domu. - Z twojego powodu,
pomyślała. - Wszystko jest u Jacksona.
- U Jacksona? - zdumiał się Nick. - A co on ma z tym
wspólnego?
- Nic - odpowiedziała pospiesznie. - On mi tylko
wyświadcza przysługę, to wszystko. Nawet nie wie, co
jest w tej teczce.
- Myślisz, Ŝe nie zechce do niej zajrzeć? Chodźmy! -
Nick wziął T . J . za ramię. - Musimy ją odebrać. -
Przechodząc obok stołu, wziął pistolet i schował go do
kieszeni.
Pozwoliła się doprowadzić aŜ do mieszkania Jacksona.
Kiedy stanęli przed drzwiami, wyrwała się i zadzwoniła
Jackson otworzył im drzwi, a z głębi mieszkania
buchnęło gorące powietrze i głośna muzyka. Jackson
widocznie wyczytał coś z ich twarzy, bo nagle opuścił
go zwykły spokój.
- Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, patrząc na T.J.
- Muszę odebrać moją teczkę.
Jackson spojrzał na Nicka, a potem skinął głową.
- Wejdźcie.
T.J. pomachała gościom zgromadzonym w salonie.
Znała większość sąsiadów i na ich uŜytek zrobiła dobrą
minę do złej gry. Parę osób zawołało „Wesołych
Ś
wiąt!". Odpowiedziała im z wymuszonym uśmiechem.
Nick stał bez słowa z ponurą miną, jak policjant, który
ma zamiar kogoś aresztować.
- Tędy - powiedział Jackson i poprowadził ich do
pracowni.
Kiedy znaleźli się w środku, Jackson zapalił górne
ś
wiatła i odwrócił się do T.J. i Nicka. Z salonu
dochodziły przytłumione dźwięki muzyki. DrŜała z
zimna i ze strachu przed tym, co miało się wydarzyć.
Składała swoje Ŝycie, a moŜe i Ŝycie Jacksona w ręce
Nicka. JeŜeli zafascynowana pomyliła się w ocenie jego
charakteru, znajdą się z Jacksonem w powaŜnych
kłopotach. Z westchnieniem pomyślała, Ŝe juŜ za późno,
Ŝ
eby się tym przejmować. Ponadto ciąŜyło jej nieustanne
poczucie odpowiedzialności za wszystkich dokoła.
Przyszedł czas, Ŝeby się od tego uwolnić, Ŝeby zaufać
komuś albo czemuś, na dobre czy na złe.
- Chcę, Ŝebyś dał Nickowi teczkę - zwróciła się do
Jacksona.
- Jesteś tego pewna? - zapytał, a potem zwrócił się do
Nicka: - Czy T.J. będzie wtedy bardziej bezpieczna, czy
moŜe znajdzie się w jeszcze większym
niebezpieczeństwie?
- Nic jej się nie stanie - zapewnił go Nick. - Muszę
zobaczyć, co jest w tej teczce, Ŝebym mógł
zadecydować, co dalej robić.
T.J. zaniepokoiła się. Co on chce przez to powiedzieć?
- Masz to zanieść na policję i dać komuś, komu ufasz,
rozumiesz?
- Muszę najpierw zobaczyć, czy warto w to wchodzić.
Nie moŜesz oskarŜać tych facetów, nie mając w ręku
pewnych atutów. Mamy tylko jedną szansę. JeŜeli
zostaną uniewinnieni, nie będzie ich moŜna sądzić po raz
drugi.
Co będzie, jeŜeli Nick nie zdecyduje się ich oskarŜyć?
Podobnie jak prokurator, który badał przyczynę śmierci
Rusty’ego? Niepokój T.J. wzrósł jeszcze bardziej. Zaraz
jednak otrząsnęła się. Pragnęła zaufać Nickowi.
- Daj mu tę teczkę, Jackson. Nie mogę się wiecznie
ukrywać.
Jackson bez słowa ruszył w stronę paleniska. Po jednej
stronie wygaszonego teraz pieca stał rząd pojemników z
drutem, pociętym na kawałki róŜnej długości. Pod ścianą
leŜały fragmenty stalowej blachy, przeznaczone do
ponownego przetopienia. Jackson wziął gruby stalowy
pręt i uniósł kilka warstw metalu, a potem skinął na
Nicka, Ŝeby wyjął teczkę.
- Pomyślałem sobie, Ŝe schowam śmieci do śmieci -
powiedział, wycierając ręce, a potem zwrócił się do
Nicka: - Jak zamierzasz chronić T.J.. kiedy te informacje
ujrzą światło dzienne?
Nick oderwał wzrok od teczki i spojrzał na niego.
- Spokojnie - powiedział. - Nie mam zamiaru nikomu
mówić, Ŝe ona mi to dała. - Podszedł do blatu pod ścianą
i połoŜył na nim teczkę. A potem zaczął zrywać taśmę.
- Nie! - krzyknęła T.J. głośniej, niŜ zamierzała. Nick
rzucił jej zdumione spojrzenie.
- Nie tutaj - powiedziała z wysiłkiem. Ogarnięta paniką,
chciała maksymalnie opóźnić to, co i tak było
nieuniknione.
- Weź to i rób, co uznasz za stosowne, tylko nie wciągaj
w to Jacksona. JuŜ i tak źle się stało, Ŝe kazałam mu
schować u siebie tę teczkę. Im mniej będzie wiedział,
tym lepiej dla niego.
Powód był prawdziwy, ale trochę naciągany. T.J. dobrze
wiedziała, Ŝe obaj męŜczyźni chcieli się dowiedzieć, co
jest w teczce, choć kaŜdy z innych powodów. Jackson
miał ojca policjanta, a poza tym nie ufał Nickowi. Jak by
zareagował gdyby się dowiedział, Ŝe Nick zabił jej
brata?
A tak naprawdę, przyczyną był jej własny strach. Była
tchórzem. Nie chciała widzieć twarzy Nicka, kiedy
dowie się prawdy.
Na szczęście Nick ustąpił i schował teczkę pod pachę.
Jackson odprowadził ich do drzwi. Kiedy Nick wyszedł
na dwór, T.J. zawahała się. Znowu ogarnął ją lęk.
- Idziesz? - odezwał się Nick.
- Nie - odparła. Obecność Jacksona sprawiła, Ŝe nie
musiała się tłumaczyć. - Masz, co chciałeś. To mój
prezent dla ciebie.
Na twarzy Nicka odmalowało się niezdecydowanie.
Chciał sprawdzić zawartość teczki, ale chciał takŜe, Ŝeby
była przy tym.
- Zostanę u Jacksona. Znam tych wszystkich ludzi. Idź i
rób, co masz robić. - Zaufałam ci, pomyślała. Teraz
wszystko w twoich rękach.
Nick spojrzał na Jacksona.
- Masz ją potem odprowadzić do domu. Jackson skinął
głową.
Nick nachylił się i cmoknął T.J. w policzek.
- UwaŜaj na siebie. Sprawdź wszystkie zamki. Wrócę
albo zadzwonię, jak tylko będę mógł.
Skinęła głową.
Nadal nie chciało jej się wychodzić. Z głębi mieszkania
ktoś zawołał Jacksona. Napięcie prysło. Nick uścisnął jej
rękę i zniknął w głębi ciemnego dziedzińca.
- Wesołych Świąt - mruknęła w ślad za nim.
ROZDZIAŁ 11
Przechodząc przez parking przed domem T.J., Nick
roztargnionym gestem pomachał do ochroniarza. Głowę
miał zajętą układaniem planu akcji. Wbrew temu, co
mówił T.J., był pewny, Ŝe zawartość teczki ma
pierwszorzędne znaczenie. Jego przypuszczenia
potwierdzał fakt, iŜ T.J. znalazła się w posiadaniu
słuŜbowej broni. Od lat poszukiwał dowodów i czekał na
chwilę, w której będzie mógł wystąpić z oskarŜeniem
przeciwko Echolsowi i Nesmithowi. Przeczucie mówiło
mu, Ŝe wreszcie nadeszła.
Idąc przez parking, uwaŜnie przyglądał się wszystkim
samochodom, wypatrując czegoś, co mogłoby
zwiastować kłopoty. Gdyby jacyś ludzie śledzili T.J., na
pewno byłby w stanie ich wytropić. Parking był
zatłoczony, nie dostrzegł jednak nic podejrzanego.
Dotarł do swojego czarnego troopera, wyłączył alarm, a
potem otworzył tylne i boczne drzwi. Owinął teczkę
kawałkiem folii, połoŜył na podłodze, zatrzasnął drzwi i
na koniec wsiadł do samochodu.
Z piskiem opon wyjechał z parkingu i skierował się
prosto do całodobowej restauracji. Najlepiej ukryć się w
miejscu publicznym. Tam otworzy teczkę i przejrzy jej
zawartość, i jeŜeli okaŜe się to konieczne, zadzwoni do
Wydziału Spraw Wewnętrznych i popsuje im świąteczne
plany.
T.J. odczekała piętnaście minut, zanim uznała, Ŝe moŜe
bezpiecznie opuścić apartament Jacksona. Nicka z
pewnością dawno juŜ nie ma.
Jackson przyłapał ją na tym, jak otwierała drzwi na
podwórze.
- Mówiłaś, Ŝe w tłumie czujesz się bezpieczniej.
- JuŜ się nie boję.
Popatrzył na nią z powątpiewaniem, a kiedy z głębi
salonu dobiegły go głośne wybuchy śmiechu, stanął
między T.J. i swoimi gośćmi.
- Jesteś tego pewna? Wiesz, Ŝe staram się jak mogę,
Ŝ
eby ci pomóc, ale to niełatwe zadanie, jeŜeli ty sama mi
to utrudniasz.
T.J. uśmiechnęła się ze smutkiem. Jackson zawsze
potrafił czytać w jej myślach. Nigdy teŜ go nie
okłamywała, poza tym jednym przypadkiem. Nie bała
się... to znaczy nie bała się policji. Policja i tak zrobi, co
zechce; ona pozbyła się juŜ wszystkich dowodów. Teraz
jej lęki koncentrowały się na osobie Nicka. Jak pogodzić
to, co do niego czuła, z tym, co zamierzała mu zrobić.
Nick zaufał jej, mimo iŜ go okłamała i oszukała. Został z
nią i poprzez zmysły trafił do jej serca. Chciała
oszczędzić mu dalszych cierpień - sobie takŜe. Teraz,
kiedy porzuciła myśl o zemście, nie było Ŝadnych
logicznych powodów, dla których miałaby dłuŜej
przebywać z Nickiem. Szkoda tylko, Ŝe zgotowała mu
tak okrutne poŜegnanie.
- W niczym ci nie przeszkadzam. Potrzebuję tylko
trochę czasu, Ŝeby sobie przemyśleć w samotności parę
spraw - powiedziała. - Przez ostatnią dobę miałam na
karku tego DeSalvo. Teraz chcę wrócić do siebie,
nastawić jakąś relaksującą muzykę i połoŜyć się z
nogami do góry. Jackson otworzył szerzej drzwi.
- No to chodźmy. Odprowadzę cię. Idąc przez
dziedziniec, nagle uświadomiła sobie, Ŝe jak tylko Nick
przejrzy zawartość teczki, na pewno do niej zadzwoni.
Albo zjawi się, tak jak obiecał. I wcale nie będzie mu
chodziło o to, Ŝeby z nią pobyć sam na sam. Nie, tej
nocy nie czuła się na siłach, Ŝeby znieść jeszcze i to.
Jackson zaczekał, póki nie otworzyła drzwi. Miał tak
zatroskaną minę, Ŝe T.J. wspięła się na palce i
pocałowała go w policzek.
- Za co to? - zapytał, marszcząc czoło.
- Za to, Ŝe jesteś moim przyjacielem. Popatrzył na nią
uwaŜnie, a potem usta drgnęły mu w lekkim uśmiechu.
Uniósł w górę butelkę z piwem, jakby wznosił toast i juŜ
miał się odwrócić, gdy nagle coś mu się przypomniało.
- Powiedz DeSalvo, Ŝeby do mnie wpadł, kiedy
przyjdzie do ciebie. Chcę wiedzieć, jak sprawy stoją.
- Powiem mu - obiecała z uśmiechem. I znowu było to
kłamstwo. Nie mogła powtórzyć tego Nickowi, bo kiedy
on się pojawi, jej juŜ tu nie będzie.
Z uczuciem lodowatej pustki w sercu Nick zasiadł
naprzeciw Edwardsa i Jessupa. Spotkali się w restauracji,
ale postanowili przenieść się do biura Jessupa, Ŝeby
przesłuchać taśmy.
Nick zamierzał teraz spełnić swój bolesny obowiązek -
równie bolesny jak uczestnictwo w pogrzebie Mike'a. Za
chwilę miał zapoznać się z zeznaniami, z których
wynikało, Ŝe jego najlepszy przyjaciel, Mike,
przekroczył prawo i stał się przestępcą.
Nim spotkał się z funkcjonariuszami Wydziału Spraw
Wewnętrznych, zdąŜył juŜ przejrzeć papiery
zgromadzone w teczce. Zeznania były niepodwaŜalne i
mocno udokumentowane. A podpisał je wszystkie
policjant Mike Tarantino.
Dlaczego nic mu nie powiedział? Jak to moŜliwe, Ŝe
udało mu się prowadzić podwójne Ŝycie i nikt niczego
się nie domyślił? Czemu zwlekał tak długo, aŜ było juŜ
za późno? Zapłacił za to własnym Ŝyciem, przyszłością
Ŝ
ony i dziecka, karierą przyjaciela. Z uczuciem goryczy
Nick pomyślał, Ŝe gdyby Mike mu zaufał, mogliby
wspólnie zaradzić jego problemom. Samobójstwo to
Ŝ
adne wyjście. Tylko tchórz mógł tak postąpić.
Trzy lata temu, w Wigilię, Mike nie tylko zniszczył
przyszłość swojej rodziny, ale i zaprzepaścił wszelkie
szanse, by ocalić reputację. Teraz Nick miał przekazać
jego zeznania policji, a Mike'a tam nie będzie, Ŝeby
mógł się bronić. Dowody były zbyt obciąŜające, Ŝeby
pozostawić mu badaj cień szansy.
Kiedy Jessup zakładał taśmę, Nick popatrzył na wiszący
na ścianie dyplom za wzorową słuŜbę. Wreszcie rozległ
się trzask włączanej aparatury i z taśmy rozległ się głos
Mike'a.
T.J. przemknęła do swojego samochodu tak, by nikt jej
nie zauwaŜył. Nie czuła się na siłach siedzieć w domu i
czekać na powrót Nicka, więc spakowała torbę i
zostawiła mu wiadomość. Miała wiele moŜliwości. Nick
kazał jej wyjechać z miasta, więc wiadomość nie
powinna być dla niego niespodzianką. Teraz potrzebne
było jej jakieś miejsce, w którym mogłaby się zaszyć.
Robiło się późno i wszystkie lokale powoli zamykano.
Chciała gdzieś usiąść i w spokoju zastanowić się, co
dalej.
Kiedy wyjechała z parkingu, skręciła w prawo, a potem
zatrzymała się na czerwonym świetle przy najbliŜszej
przecznicy. Nagle we wstecznym lusterku zobaczyła
ś
wiatła reflektorów. śołądek podszedł jej do gardła.
Obejrzała się i stwierdziła, Ŝe to nie samochód policyjny.
Na moment poczuła ulgę. Czekając na zmianę świateł,
próbowała przyjrzeć się siedzącym w samochodzie
męŜczyznom, ale na ulicy było ciemno.
Gdy zmieniły się światła, postanowiła zaryzykować.
Skręciła w prawo, nie włączając kierunkowskazu. JeŜeli
samochód pojedzie za nią, będzie to oznaczało, Ŝe jest
ś
ledzona.
Samochód pojechał prosto i T.J. odetchnęła.
Przypomniały jej się słowa Nicka: „Zamknij drzwi i
uwaŜaj na siebie". Będzie na nią wściekły, Ŝe wyjechała,
ale będzie jeszcze bardziej wściekły, kiedy się dowie,
kim jest naprawdę. Zablokowała od środka drzwi wozu i
pomknęła przed siebie. Nie mogła siedzieć i czekać, aŜ
Nick przyjdzie i urządzi jej przesłuchanie. AŜ nazwie ją
kłamczuchą i potraktuje z pogardą. WyjeŜdŜając,
odwlekała przynajmniej to, co nieuniknione, na następne
parę godzin.
Dotarła do wjazdu na autostradę i automatycznie
wybrała drogę na północ. W oddali lśnił neon Holiday
Inn. Najbezpieczniej będzie wynająć sobie pokój na tę
noc. Tam, w neutralnym miejscu, zaczeka, aŜ będzie
gotowa na spotkanie z Nickiem. Włączając się w
strumień samochodów, pomyślała, Ŝe później się nad
tym zastanowi. A teraz po prostu pojedzie przed siebie.
Dopiero po kolejnej godzinie spotkania z Jessupem i
Edwardsem Nick uświadomił sobie, Ŝe T.J. od początku
musiała wiedzieć, iŜ Mike był jego przyjacielem. Czy
zaplanowała sobie ten scenariusz, Ŝeby mieć materiał na
sensacyjny artykuł do gazety? Czy zachowała kopie
materiałów, Ŝeby przekazać je „Atlanta Times Union"?
ś
eby znowu zrobić z niego bohatera pierwszych stron
gazet jak wtedy, kiedy został wyrzucony z pracy?
Na samą myśl o tym zrobiło mu się słabo. Coś takiego
oznaczałoby, Ŝe od początku postanowiła się nim
posłuŜyć. śe oszukała go i pozwoliła mu myśleć, Ŝe
wszystkim kieruje, podczas gdy to ona pociągała za
sznurki. RównieŜ chwyty poniŜej pasa są dopuszczalne,
kiedy się chce mieć dobry materiał. Nie chciał nawet o
tym myśleć, bo wiedział juŜ, Ŝe wpadł. 1 to po uszy.
Czy to moŜliwe, Ŝeby nic do niego nie czuła? Pamiętał
jej wyniosły chłód, a potem zachłanną uległość. Nie
mogła czegoś takiego udawać. Patrząc na rozrzucone na
stole dowody zdrady jego najlepszego przyjaciela, Nick
poczuł bolesny ucisk w piersi. Nie po raz pierwszy został
oszukany.
- Będziemy musieli porozmawiać z twoim informatorem
- rzucił Jessup, odchylając się w krześle.
Był bardzo zadowolony z wyniku spotkania i wcale nie
narzekał, Ŝe musiał jechać do biura w pierwszy dzień
ś
wiąt. Wraz z Edwardsem długo czekali na ten dzień.
- JeŜeli mamy przedstawić te materiały w sądzie,
musimy wiedzieć, skąd pochodzą i gdzie były ukryte,
zanim ujrzały światło dzienne.
Teraz przyszła pora na Nicka. Miał wyłoŜyć karty na
stół. Ale on przecieŜ dał T.J. słowo, a jego słowo nadal
coś znaczyło.
- Macie dość materiału na kilka procesów.
Porozmawiam z informatorami i dowiem się, czy chcą
dalej współpracować. Kiedy zaczynacie?
Jessup zaczął zbierać ze stołu papiery i taśmy.
- Jutro sporządzimy akt oskarŜenia. - Po raz pierwszy tej
nocy uśmiechnął się. - Te ptaszki dostaną swoją premię
ś
wiąteczną z pewnym opóźnieniem. Nie mogę się
doczekać, Ŝeby im ją osobiście dostarczyć.
T.J. poczuła się bardzo zmęczona, a poza tym kończyła
jej się benzyna. Przyszła pora podjąć jakąś decyzję. Albo
tankuje pełen bak i wyjeŜdŜa z miasta, albo musi
wynająć pokój. Po wyjeździe na autostradę skierowała
się na północ, w swoje dawne strony. Odkryła, Ŝe dom
ojca został przemalowany, zmieniono okiennice, a wielki
dąb rosnący obok podjazdu ścięto.
Kiedy siedziała w samochodzie i patrzyła na swój stary
dom, poczuła się jak intruz. Świadomość, Ŝe zdradziła
rodzinę, zadając się z Nickiem DeSalvo, ciąŜyła jej jak
kamień. Jak mogła tak postąpić? Okłamała Nicka, potem
Jacksona. A na koniec samą siebie. Zakochała się w
człowieku, który zabił jej brata. Na to nie ma Ŝadnego
logicznego wytłumaczenia. A skoro Nick odkrył juŜ
prawdę, z pewnością odpłaci jej nienawiścią i pogardą.
Mimo to chciała się z nim zobaczyć i porozmawiać,
pragnęła, by wziął ją w ramiona. Zacisnęła dłonie na
kierownicy. Nie da się uciec od własnych lęków - a
takŜe od marzeń. Nie miała wyjścia. Musiała wracać.
Minęła Holiday Inn i pomknęła w stronę domu. Chciała
być juŜ u siebie i wyłączyć telefon. Chciała... nie, nie
mogła mieć tego, czego chciała. Nick i sprawiedliwość -
te dwie rzeczy wykluczały się nawzajem. Wobec tego
pozostaje jej tylko iść do łóŜka i przespać się trochę,
zanim będzie musiała spotkać się z Nickiem.
Kiedy była juŜ tylko trzy przecznice od domu,
zatrzymała się przy nocnym sklepie. Był otwarty, ale
prawie pusty. Uwagę T.J. przykuł samochód policyjny,
zaparkowany obok automatycznej myjni. Odwróciła
wzrok, starając się ukryć zdenerwowanie. Na ulicy było
zaledwie kilka samochodów. Większość normalnych
ludzi odsypiała o tej porze świąteczną kolację.
Gdy zapaliło się zielone światło, T.J. ruszyła ze
skrzyŜowania. Policyjny samochód został na miejscu,
chociaŜ policjant za kierownicą przyjrzał jej się, kiedy
go mijała. T.J. odetchnęła z ulgą i zerknęła we wsteczne
lusterko, upewnić się, Ŝe nic jej nie grozi. To właśnie
dlatego nie zauwaŜyła ciemnego wozu bez świateł, który
zajechał jej drogę. Potem było juŜ za późno.
Próbując go wyminąć, uderzyła w tylny błotnik.
Kierowca wysiadł i ruszył w jej stronę. T.J. siedziała w
samochodzie, próbując złapać oddech. Nie była ranna,
ale serce tak mocno waliło jej w piersi, Ŝe nie mogła
ruszyć się z miejsca. A przecieŜ za chwilę będzie miała
do czynienia z policją.
Otworzyła okno i spojrzała na nadchodzącego
męŜczyznę. Dopiero kiedy się uśmiechnął, zdała sobie
sprawę, Ŝe gdzieś juŜ go widziała. Zanim zdąŜyła
zareagować, męŜczyzna juŜ włoŜył rękę przez otwarte
okno i otworzył drzwi od środka. Nigdy nie zapominała
twarzy, które fotografowała. A to była twarz męŜczyzny
z pierwszej strony „Atlanta Times Union". To właśnie
on wjechał w tłum podczas demonstracji.
Nick po raz kolejny wcisnął guzik domofonu. Wiedział,
Ŝ
e moŜe trochę potrwać, zanim T.J. mu otworzy, jednak
jego cierpliwość zaczynała się juŜ wyczerpywać. Potarł
dłonią czoło i czekał. Czuł się zupełnie wypalony, ale
nie mógł teraz przerwać tego, co raz zaczął. Musiał
porozmawiać z T.J.
Jeszcze raz zadzwonił. I znowu cisza. Z
niedowierzaniem popatrzył na domofon. Jego irytacja
przerodziła się w niepokój. PrzecieŜ ten domofon jeszcze
niedawno działał. W pierwszym odruchu chciał
poszukać straŜnika i poprosić go, Ŝeby otworzył drzwi.
Potem jednak przypomniał sobie, Ŝe zostawił T.J. u
Jacksona. MoŜe nadal tam jest.
Nie podobała mu się ta myśl. Chciał, Ŝeby T.J. była
bezpieczna, ale tylko z nim, a nie z Jacksonem.
Przejrzał spis lokatorów i wreszcie trafił na właściwy
dzwonek.
Po dłuŜszej chwili usłyszał:
- Tak?
- Tu Nick DeSalvo. Muszę się zobaczyć z T.J.
- Nie ma jej tu. Jest... Chwileczkę... - Zamek cicho
szczęknął. Nick pchnął drzwi i wszedł do budynku.
Jackson juŜ czekał w podwórzu.
- Dzwoniłem kilka razy, ale mi nie otworzyła - odezwał
się Nick, mijając Jacksona.
- Odprowadziłem ją do domu ładnych kilka godzin
temu. MoŜe połoŜyła się spać - powiedział Jackson, idąc
za nim do mieszkania T.J.
- Muszę z nią porozmawiać. Nick najpierw zadzwonił, a
potem głośno zapukał do drzwi. W mieszkaniu panowała
głucha cisza. Wtedy zauwaŜył karteczkę.
„Nick, posłuchałam twojej rady. WyjeŜdŜam z miasta.
Tak będzie lepiej. T.J."
- Cholera! - Nick odwrócił się do Jacksona. - Pisze, Ŝe
wyjeŜdŜa z miasta. Są święta, a do tego juŜ grubo po
północy. Dokąd, u diabła, mogła pojechać?
Jackson pokręcił głową.
- Wiem, Ŝe chodziła do szkoły w Kentucky. MoŜe ma
tam jakichś przyjaciół. Jej rodzice nie Ŝyją. Nie
słyszałem, Ŝeby miała jakąś dalszą rodzinę.
- Wiedziałeś, Ŝe zamierzała wyjechać?
- Przez ostatni tydzień Ŝadne z was nie uznało za
stosowne powiedzieć mi, o co właściwie chodzi w całym
tym wariactwie - powiedział z wyrzutem Jackson. -
Gdybym wiedział, Ŝe gdzieś się wybiera, pojechałbym z
nią, Ŝeby dotarła bezpiecznie na miejsce.
Gdybym ja o tym wiedział, na pewno bym ją
powstrzymał, pomyślał Nick. Ale T.J. nic mu nie
powiedziała. Po prostu nie ufała mu. Mike teŜ mu nie
ufał. Co takiego przeŜyła ta dziewczyna, Ŝeby myśleć, iŜ
musi wszystko załatwić sama? Powinien to wiedzieć,
jeśli miał ją zrozumieć. Jak mogła kochać się z nim, nie
ufając mu?
Powinien teŜ dowiedzieć się paru innych rzeczy. Na
przykład, skąd ma tę teczkę. Wymyślił sobie, Ŝe usiądzie
naprzeciw niej i jeŜeli będzie trzeba, wydusi z niej
odpowiedzi. Najpierw jednak musi ją znaleźć.
Rozdzwonił się jego pager. Zamiast nadziei, poczuł lęk.
Wychodząc, zostawił T.J. swój numer, ale teraz wydało
mu się to dziwne, Ŝe odzywa się tak szybko, skoro przed
nim uciekła. Odczepił pager od paska i podniósł do
ś
wiatła, Ŝeby odczytać wiadomość. Numer nie był mu
znany. MoŜe to Jessup albo Edwards mieli do niego
jakieś pytania.
- Mogę skorzystać z twojego telefonu? W mieszkaniu
Jacksona zostały juŜ tylko dwie osoby.
Przyjęcie dobiegało końca. Jackson wręczył Nickowi
przenośny telefon i poszedł przyciszyć muzykę. Nick
wykręcił numer i czekał.
- DeSalvo - odezwał się męski głos. śadnego powitania,
Ŝ
adnych pytań. Nic, co by mu pomogło zidentyfikować
rozmówcę.
- Tak - powiedział.
- Wiesz, kto mówi?
- Czemu sam mi tego nie powiesz? - Nick dawno stracił
cierpliwość do podobnych numerów.
- Za to na pewno wiesz, kto to jest. - Usłyszał jakiś
szmer, potem stłumiony głos, wreszcie cięŜki oddech.
- Nick? Serce zamarło mu w piersi. To była T.J. A jej
głos był pełen rozpaczy i przeraŜenia.
ROZDZIAŁ 12
O BoŜe, tylko nie to! Nick zachwiał się jak ogłuszony.
- T.J.? Gdzie...?
- Musimy pogadać. - To znowu ten sam chrapliwy,
męski głos. A potem męŜczyzna wybuchnął śmiechem i
Nick juŜ wiedział, kto to jest.
- Echols! Ty draniu! Ona nie ma z tym nic wspólnego.
To są sprawy między nami.
- Ona jest moim ubezpieczeniem. Jesteśmy w
magazynie na 3457 Huff Road. Nie próbuj nigdzie
dzwonić. Bądź tu za dziesięć minut, i to sam, albo twoja
mała fotografka poŜałuje, Ŝe się w ogóle urodziła.
- Idę z tobą. - Jackson, który usłyszał słowa Nicka,
zatrzymał go w progu.
- Nie. Muszę jechać sam.
- Czy ty sobie wyobraŜasz, Ŝe jak tam przyjedziesz, to
oni puszczą ją wolno?
Nick poczuł, Ŝe ogarnia go ślepa furia. Zaklął głośno i z
całej siły rąbnął pięścią w drzwi. Ból sprawił, Ŝe się
opamiętał. Miał bardzo mało czasu. Los T.J. spoczywał
w jego rękach. Wszystko zaleŜało teraz od tego, jaką
podejmie decyzję.
Zapadła cisza. W progu pojawili się dwaj ostatni goście.
- Przyjęcie skończone - bezceremonialnie oświadczył
Jackson. - Później się odezwę.
Mrucząc coś pod nosem, męŜczyźni szybko wyszli i
zniknęli w głębi ciemnego podwórka. Jackson zbliŜył się
do Nicka.
- MoŜemy wziąć moją furgonetkę. Wysadzisz mnie
trochę wcześniej. Przynajmniej ktoś będzie wiedział,
gdzie jesteś.
Nick wyjął z kieszeni chusteczkę i owinął nią
zakrwawioną pięść.
- Nie. Oni znają mój samochód. - Głowa pękała mu od
natłoku myśli, ale wybór miał niewielki. Jedno musiał
przyznać: wspólnie mieli większe szanse na to, Ŝeby
uratować T.J. - Jedźmy. Po drodze będę się zastanawiał -
powiedział. Schował chusteczkę do kieszeni i spojrzał na
zegarek. - Zostało nam tylko osiem minut.
- Dlaczego to robicie? - zwróciła się T.J. do męŜczyzny,
który siedział na brzegu metalowego biurka i patrzył na
nią. - PrzecieŜ nawet was nie znam.
- Za to my cię znamy - powiedział Echols. - Jesteś córką
komisarza Tiltona.
T.J. poczuła bolesny skurcz Ŝołądka.
- Jak na to wpadliście?
- Nie było to takie trudne, a ja miałem w tym swój
interes. - Nachylił się w jej stronę i złośliwie uśmiechnął.
- MoŜe nam powiesz, dlaczego DeSalvo tak się tobą
interesuje? Co on próbuje zrobić? Pocieszyć cię po tym,
jak zabił twojego braciszka? Rozmawiacie o tym w
łóŜku?
Wściekłość odebrała jej głos. Miała ochotę wydrapać mu
oczy. Nadgarstki skrępowano jej taśmą klejącą, ale i tak
musiała mocno zacisnąć pięści, Ŝeby się opanować.
- A zresztą, to niewaŜne - ciągnął Echols. Wstał,
podszedł do drzwi i zerknął przez wizjer. - Kiedy mamy
ciebie, niczego juŜ nam nie trzeba. Długo czekałem na
taką okazję. Wreszcie będę się mógł pozbyć Nicka
DeSalvo.
- Pozbyć się go? - pytanie wyrwało się jej, zanim
zdąŜyła pomyśleć.
- Tak. - Echols znowu odwrócił się do niej. - Mieliśmy z
nim masę kłopotów, kiedy jeszcze był w policji. Zawsze
był taki praworządny. Jedyny uczciwy gliniarz na
ś
wiecie. Kiedy go wylali, wydałem wielkie przyjęcie,
Ŝ
eby to uczcić. - Echols zasępił się. Po raz pierwszy,
odkąd wprowadzili ją do tego pomieszczenia, na jego
twarzy odmalowała się złość. - On nie dawał za
wygraną. Dalej węszył i próbował znaleźć na mnie jakiś
haczyk, ale ja nie pozwolę, Ŝeby mi wchodził w paradę i
zniszczył moją karierę. A teraz, dzięki tobie, mam go
wreszcie w garści.
- Ale...
Urwała, bo na zewnątrz ktoś zaczął walić do drzwi. To
musi być Nick, pomyślała. Nick szedł za Nesmithem
przez ciemną halę. Nerwy miał napięte do ostateczności.
Czuł, Ŝe mają niewielkie szanse, ale czuł teŜ, Ŝe musi
przynajmniej spróbować. Gotów był zginąć, próbując
uratować T.J. To była jego wina.
Teraz dopiero zrozumiał, Ŝe to o niego im chodziło, a nie
o nią. Dlatego im bardziej próbował ją chronić, tym
bardziej ją tylko pogrąŜał.
Teraz szedł na spotkanie z Echolsem sam i nie
uzbrojony. Ustalili z Jacksonem, Ŝe jeŜeli w ciągu pięciu
minut nikt nie wyjdzie z budynku, Jackson zadzwoni z
telefonu komórkowego na policję. Nick oddał mu swoją
broń i kluczyki do troopera. Jedynym celem Nicka było
wydostać T.J. z rąk Echolsa, zanim ten zdąŜy ją
skrzywdzić.
Nesmith otworzył drzwi. Jeden rzut oka na pobladłą
twarz T.J. wystarczył, by Nick umocnił się w swoim
postanowieniu. Echols stał za nią i gestem posiadacza
trzymał jej rękę na ramieniu. Nick wiedział, Ŝe musi
zachować spokój, bo Echols natychmiast wykorzysta
kaŜdy objaw jego słabości.
- Nick... - Głos T.J. był pełen przeraŜenia. W Nicku
obudziła się mordercza furia. Marzył juŜ tylko o jednym.
ś
eby własnymi rękami udusić Echolsa. Tylko za to, Ŝe
ośmielił się zbliŜyć do T.J.
- Cześć, DeSalvo! - Odezwał się Echols tonem gracza,
który właśnie odkrył, Ŝe ma w kartach cztery asy.
- Nick, nie... - zaczęła T.J., ale Echols zatkał jej dłonią
usta, a potem spojrzał na Nicka, Ŝeby zobaczyć jego
reakcję.
Spokojnie, jeszcze nie teraz, pomyślał Nick. Trzeba
zaczekać na lepszą okazję.
- Obszukałeś go? - zwrócił się Echols do Nesmitha.
Nesmith pokiwał głową.
- Jest czysty.
- Podaj mi kawałek taśmy.
Nick celowo nie patrzył w pełne przeraŜenia oczy T.J.,
kiedy Echols zaklejał jej usta. Mógł tylko udawać, Ŝe nie
słyszy jej urywanego oddechu i stłumionych słów, które
usiłowała wypowiedzieć. Zacisnął pięści i wbił wzrok w
Echolsa.
- Ona nie jest wam potrzebna. Wypuśćcie ją - wycedził
przez zęby.
- Och, ona jest teraz trochę zła na mnie, ale jestem
pewny, Ŝe będzie chciała zostać dłuŜej i popatrzeć, jak
cię obrabiamy. W końcu to dzięki niej wpadłeś wreszcie
w nasze ręce. - Echols rzucił Nesmithowi
porozumiewawcze spojrzenie. - Wiesz, Ŝe próbowaliśmy
załatwić cię na demonstracji. A potem na ulicy. Ale ty
nie chciałeś z nami współpracować. - Odwrócił się i
przeszył Nicka pełnym wściekłości wzrokiem. -
Mówiłem ci, Ŝebyś ze m n ą nie zaczynał. Jesteś
skończony!
T.J. wydała stłumiony okrzyk i poruszyła się na krześle.
- Skoro tak, to trudno. Macie mnie, ale ją zostawcie.
Ona nie ma z tym nic wspólnego - powiedział Nick,
rozpaczliwie próbując wymyślić jakiś sposób, by
wydostać T.J. z rąk Echolsa.
Nagle Echols uspokoił się, i nawet uśmiechnął. Nick
poczuł, Ŝe robi mu się słabo. Znał Echolsa na tyle
dobrze, by wiedzieć, Ŝe jego uśmiech nie wróŜył nic
dobrego.
- Czy ty naprawdę myślałeś, Ŝe ona ci wybaczy?
PrzecieŜ zabiłeś jej brata!
Z ust T.J. wyrwał się stłumiony dźwięk, ale Nick nie
zwrócił na to uwagi. WciąŜ próbował zrozumieć sens
słów Echolsa.
- O czym ty mówisz, do jasnej cholery?!
Echols przyjrzał mu się uwaŜnie, a potem szeroko się
uśmiechnął.
- Więc nie wiedziałeś o tym, co?
- O czym miałem wiedzieć? - Nick spojrzał na T.J.
Miała wilgotne oczy. Kiedy ze smutkiem potrząsnęła
głową, po policzkach popłynęły jej łzy.
- Pamiętasz tego gówniarza, którego zastrzeliłeś? Syna
komisarza Tiltona? Tego, który wyrzucił cię z policji? -
Echols zrobił dramatyczną pauzę, a potem ciągnął: - No
więc, chciałbym ci przedstawić jego siostrę, Tarę Jeanne
Tilton, alias T.J. Amberly.
Nick nie potrafił powiedzieć, co się wydarzyło później.
Chciał zachować spokój, ale ocknął się z rękami
zaciśniętymi wokół szyi Echolsa. A potem budynkiem
wstrząsnęła eksplozja i dokoła zapadły ciemności.
ROZDZIAŁ 13
T.J. wylądowała na podłodze. Siła uderzenia Nicka
przewróciła krzesło, na którym siedziała. Przekręciła się
na brzuch i zaczęła pełznąć, Ŝeby usunąć się z drogi.
Pozbawione okien pomieszczenie tonęło w
ciemnościach. Ktoś, chyba Nesmith, potknął się o nią i
upadł. Poczuła czyjąś rękę zaciskającą się wokół jej
kostki. Kopnęła na oślep. Głośne przekleństwo
potwierdziło jej podejrzenia. Pozbawiona moŜliwości
widzenia, skoncentrowała się na słuchaniu. Słyszała
uderzenie metalowego biurka o ścianę i odgłosy
rozpaczliwej walki. A potem padł strzał.
Rozległ się jęk bólu, po którym zapadła cisza. T.J.
zamarła z przeraŜenia. Podniosła skrępowane ręce do
góry, namacała brzeg taśmy klejącej i zerwała ją z
twarzy.
- Nick!
Nie było odpowiedzi. Drzwi otworzyły się, uderzając z
hukiem o ścianę. Ostry strumień światła rozjaśnił ciemne
pomieszczenie. W progu wyrosło trzech
umundurowanych policjantów z wycelowaną bronią.
- Nie ruszać się!
T.J. poszukała wzrokiem Nicka. Trzymał Echolsa twarzą
do ściany, wykręcając mu ręce do tyłu. Widziała krew,
ale nie umiała powiedzieć, kto został ranny. Nick
trzymał w ręku pistolet. Podniósł rękę, Ŝeby pokazać go
policji, a potem odłoŜył broń na biurko. Nesmith nie
ruszał się z podłogi.
- OdłóŜ broń! - rozkazał mu policjant. Widząc
wycelowane lufy, Nesmith zrezygnował z walki. PołoŜył
pistolet na podłodze i popchnął w stronę drzwi.
Policjanci wkroczyli do pokoju. Za nimi pojawił się
Jackson. Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
Jackson pomógł T.J. wstać i zerwał taśmę, krępującą jej
ręce. Z jego oczu wyzierała furia, ale nie powiedział ani
słowa. T.J. oparła się o jego ramię i zaczęła się rozglądać
za Nickiem. Echols był bardziej zakrwawiony niŜ Nick i
kiedy jeden z policjantów posadził go na krześle i kazał
wezwać pogotowie, uspokoiła się, Ŝe z Nickiem
wszystko w porządku.
A Nick nawet na nią nie spojrzał.
- Nic ci się nie stało? - zwrócił się do niej Jackson.
- Nie. Wszystko w porządku. Była to tylko częściowo
prawda. Fizycznie jej nie skrzywdzili. Kiedy jednak
patrzyła na Nicka, który rozmawiał z policjantami,
ostentacyjnie ją ignorując, uświadomiła sobie, Ŝe
Echolsowi udało się zranić ich oboje. Poczuła nagłą
słabość w kolanach.
- Muszę na chwilę usiąść.
Jackson podniósł przewrócone krzesło. T.J. usiadła,
powstrzymując łzy, i czekała, aŜ ktoś podejdzie spisać
jej zeznania.
Czterdzieści minut później powiedziano jej, Ŝe jest
wolna. Nadal nie udało jej się porozmawiać z Nickiem,
mimo to zgodziła się, kiedy Jackson zaproponował, Ŝe
odwiezie ją do domu. Czuła, Ŝe nie będzie miała dość sił,
by dotrzeć tam na własną rękę, a nie chciała zostawać
dłuŜej z Nickiem, który zachowywał się tak, jakby w
ogóle nie istniała. Było to dla niej zbyt bolesne.
Kiedy Jackson wyprowadzał ją z pokoju, zatrzymała się
w progu i po raz ostatni spojrzała za siebie. Miała
straszliwe przeczucie, Ŝe juŜ nigdy więcej nie zobaczy
Nicka. Ich oczy spotkały się po raz pierwszy, odkąd
Nick się dowiedział, kim jest. To, co zobaczyła w jego
oczach, zmroziło jej serce. Nie było w nich nic. Patrzył
na nią jak na obcą. Odwróciła się i potykając, poszła za
Jacksonem.
Musieli obejść zrujnowaną część budynku. Jakiś pojazd
staranował metalowe drzwi ładowni i tkwił teraz
pośrodku hali, wśród gruzów.
- Mam nadzieję, Ŝe DeSalvo ma dobrą polisę -
powiedział Jackson, wyprowadzając T.J. przez otwór,
który był kiedyś drzwiami.
T.J. przyjrzała się bliŜej roztrzaskanemu pojazdowi. Był
to czarny trooper Nicka.
- C.. .co się stało? - wyjąkała.
- Chciałem odwrócić jakoś ich uwagę, Ŝeby się dostać
do budynku. - Jackson wzruszył ramionami. - A DeSalvo
zostawił mi kluczyki.
Gdyby zostało jej chociaŜ trochę sił, wybuchnęłaby
ś
miechem. Była jednak zbyt wyczerpana i zrozpaczona.
JuŜ po wszystkim. Wszystko się skończyło. TakŜe jej
znajomość z Nickiem.
Minęli trzy policyjne wozy i karetkę pogotowia. T.J.
zobaczyła człowieka, który ją porwał - to jego
sfotografowała na demonstracji. Siedział w jednym z
policyjnych samochodów. Ręce miał skute kajdankami.
Dotarli do samochodu T.J. Jackson usiadł za kierownicą.
Kiedy włączył wsteczny bieg, T.J. obejrzała się po raz
ostatni i zobaczyła Nicka. Stał przed budynkiem,
oświetlony niebieskimi światłami policyjnych karetek.
W jej sercu zapalił się wątły płomyczek nadziei. MoŜe
mimo wszystko nie pozwoli jej odejść tak bez słowa.
MoŜe podejdzie, Ŝeby ją zatrzymać. On jednak nie
odezwał się ani nie uniósł ręki. Stał w milczeniu i
patrzył, jak Jackson wyjeŜdŜa z parkingu.
Było słoneczne popołudnie. T.J. siedziała na balkonie i
nie widzącym wzrokiem patrzyła na zamglony horyzont.
Nick nie przyszedł do niej. Minęły juŜ trzy dni i dwie
noce, odkąd go po raz ostatni widziała. Jej Ŝycie wróciło
do normy, a sprawy toczyły się zwyczajnym trybem.
Jedyną odmianą było to, Ŝe musiała chodzić na
codzienne rozmowy do Wydziału Spraw Wewnętrznych.
Czekało ją teŜ zeznawanie w sądzie w charakterze
ś
wiadka.
Nie zapomniała o tym, jak bardzo pragnęła zobaczyć
Nicka DeSalvo w sądzie, choć potem zmieniła zdanie. A
teraz wyglądało na to, Ŝe jedynym miejscem, w którym
uda jej się go zobaczyć, będzie właśnie sala sądowa, gdy
będzie zeznawać przeciwko Echolsowi i Nesmithowi
oraz mówić o związkach między jej ojcem i
przyjacielem Nicka, Mikiem Tarantino. Co za ironia
losu!
W ciągu ostatnich dni poznała uczucie przejmującej
samotności. Widocznie Nick musiał uznać, Ŝe się nim
posłuŜyła. Albo, co gorsza, gardzi nią za to, Ŝe oddała się
zabójcy swojego brata. I nie interesują go juŜ Ŝadne
wyjaśnienia.
Zniknął z jej Ŝycia, zupełnie jakby umarł tamtej
ś
wiątecznej nocy. Nie powiedział nawet „do widzenia"
ani „Ŝegnaj". Znowu była sama. Doprowadziła niby do
końca swoje zamierzenie, ale w trakcie całej operacji
zakochała się w niewłaściwym człowieku.
Nigdy się nie dowie, co naprawdę wydarzyło się tej
nocy, kiedy zginął Rusty. Jedno wie na pewno. Nick nie
był jednym z tamtych zdeprawowanych policjantów i nie
zabił Rusty'ego po to, Ŝeby kryć swoich kumpli. Ale fakt
pozostaje faktem. To on trzymał broń, która zabiła
Rusty'ego. A ona mimo to go kochała.
Gdyby się mogła wypłakać, a potem o wszystkim
zapomnieć... Jednak jej oczy pozostały suche. Jakiś
wewnętrzny głos podpowiadał jej, Ŝe nigdy nie uda jej
się tak do końca zapomnieć o Nicku. Pozwoliła mu
odejść, bo musiała, bo prawda na zawsze stanęłaby
między nimi. Ta prawda oraz jej kłamstwa stworzyły
ładunek, który eksplodował świątecznej nocy.
Ktoś zadzwonił do drzwi na dole. Wstała i po raz ostatni
spojrzała na linię horyzontu. Przypomniała sobie, Ŝe
kiedy była dzieckiem, chciała fruwać jak ptak. Patrząc
na wysokie budynki w oddali pomyślała, Ŝe nawet gdyby
mogła teraz latać, nie dałoby jej to szczęścia. Nigdy nie
byłaby w stanie polecieć tak szybko, Ŝeby uciec od
wspomnień.
Kiedy zeszła na dół i otworzyła, za drzwiami nie było
juŜ nikogo. Wyjrzała na podwórze. Tyler, który wziął na
siebie rolę listonosza, szedł juŜ w kierunku następnego
mieszkania. Na widok T.J. pomachał ręką i wrócił, Ŝeby
jej oddać kopertę, na której pięknymi literami
wykaligrafowano jej imię.
- Cześć, Kopciuszku - powiedział. - Masz tu zaproszenie
na noworoczny bal.
- Bal?
- Tak. Będzie ci potrzebny partner do tańca.
Przyprowadź swojego chłopaka. Ewentualnie weź
szklane pantofelki.
T.J. uśmiechnęła się, pomachała mu ręką i wróciła do
domu. Nie miała ochoty dyskutować z Tylerem i
tłumaczyć się, dlaczego nie będzie jej na balu. Rzuciła
kopertę na stolik i sięgnęła po słuchawkę. Zadzwoni do
szefa. MoŜe wydębi od niego jakieś zlecenie. PrzecieŜ w
tym mieście musi się dziać coś ciekawego. Coś, co by jej
pomogło odwrócić myśli od pewnych spraw.
T.J. obudziła się w środku nocy. Przez kilka sekund
leŜała bez ruchu w ciemności, słysząc głuchy łomot
własnego serca. Coś było nie tak. CzyŜby obudził ją
koszmar? Nie mogła sobie jednak przypomnieć, co jej
się śniło. Więc dlaczego się obudziła? PrzecieŜ połoŜyła
się bardzo późno i długo nie mogła zasnąć.
Cały wieczór spędziła na przyjęciu dobroczynnym
wydanym przez jednego z lokalnych polityków. Robiła
zdjęcia tańczącym parom, ludziom przy stole oraz
damom zbierającym pieniądze na jakiś szczytny cel. To
jej nawet odpowiadało. Znała swój fach, a poza tym
kiedy była w pracy, nie potrzebowała partnera do tańca.
Wygładziła poduszkę i zamknęła oczy w nadziei, Ŝe uda
jej się szybko zasnąć. Sen był jej jedyną ucieczką. Tylko
we śnie nie tęskniła za Nickiem i nie zastanawiała się
nad tym, jak potoczyłoby się jej Ŝycie, gdyby juŜ na
początku wyznała mu prawdę.
Usłyszała jakiś hałas. Dobiegał z zewnątrz, od strony
balkonowych drzwi. Serce zamarło jej w piersi. Usiadła.
Co powinna teraz zrobić? Nie miała juŜ broni - zabrał ją
Nick. Rozejrzała się wokoło, ale jedyną rzeczą, jaką
mogła się ewentualnie posłuŜyć, był telefon.
Bezszelestnie przesunęła się na brzeg łóŜka i drŜącą ręką
podniosła słuchawkę. Numer policji da się wykręcić
nawet po ciemku. Potem pozostanie juŜ tylko czekać.
ZdąŜyła wykręcić 9 i wtedy właśnie ktoś zapukał w
okno. Po co złodziej albo morderca miałby pukać?
OdłoŜyła słuchawkę. Znowu rozległo się pukanie, tym
razem głośniejsze. A potem usłyszała głos.
- T.J.?
Serce podskoczyło jej do gardła. Doznała uczucia, jakby
spadała w przepaść. Czy to moŜliwe, Ŝe zawodzą ją
zmysły?
- Nick?
- Wpuść mnie, T.J. Muszę z tobą porozmawiać. Wstała i
na osłabłych nogach ruszyła w stronę okna,
ale nagle przystanęła i rozejrzała się za szlafrokiem.
PrzecieŜ nie mogła go przyjąć w majteczkach i
podkoszulku. Bóg jeden wie, co Nick zamierza jej
powiedzieć. Zapaliła lampkę przy łóŜku, znalazła
szlafrok, szybko go narzuciła i wspięła się po schodach.
Kiedy uchyliła okno, zobaczyła rękę, która złapała
okienną ramę. Poznałaby, Ŝe to Nick, nawet gdyby nic
więcej nie widziała. Ta ręka stanowiła takŜe symbol
tego, co ich dzieliło. Była splamiona krwią Rusty'ego.
Popatrzyła Nickowi w oczy. Zawahał się. Jego mocna
sylwetka zarysowała się na tle ciemnego nieba.
Dmuchnęło zimnym powietrzem.
- Przestraszyłeś mnie! Dlaczego nie zadzwoniłeś albo
nie uŜyłeś domofonu? - zapytała, próbując opanować
drŜenie rąk.
- Przepraszam. Chciałem z tobą porozmawiać, a nie
wiedziałem, czy zechcesz mnie wpuścić. - Nick wsunął
rękę do kieszeni marynarki. - Mogę wejść?
Malująca się na jego twarzy powaga mogła oznaczać
tylko jedno: nie miał jej do zakomunikowania nic
przyjemnego. Zbyt oszołomiona, Ŝeby coś powiedzieć,
skinęła tylko głową, a potem zaczęła schodzić na dół.
Nick wszedł do środka i zamknął za sobą okno.
Popatrzył na T.J. Podeszła do łóŜka, jakby chciała na
nim usiąść, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła.
Odwróciła się i spojrzała mu w twarz. Nie mógł mieć do
niej pretensji. Nawet nie chciał patrzeć na jej łóŜko, bo
przypominało mu tamtą szaloną noc. Więc zamiast
podejść bliŜej, usiadł na schodach, w bezpiecznej
odległości od T.J.
- Jak się czujesz? - zapytał, Ŝeby jakoś zacząć rozmowę.
T.J. wydała mu się bledsza i szczuplejsza. Na jej twarzy
malował się smutek. Z bólem pomyślał, Ŝe nie moŜe
wziąć jej teraz w ramiona, bo ona na pewno by tego nie
chciała. Tylu policjantów miało słuŜbę tamtej nocy,
kiedy uciekł jej brat. Dlaczego, na Boga, musiał się
natknąć akurat na niego i Ginę?
- W porządku - odpowiedziała cicho, ale jej znękane
spojrzenie przeczyło słowom.
- Ja... ja... - Chciał powiedzieć „tęskniłem za tobą", ale
był pewny, Ŝe ona nie chce słyszeć takich słów. - Ja...
przyszedłem, Ŝeby cię przeprosić.
- Za co? Za to, Ŝe ocaliłeś mi Ŝycie?
Na to pytanie nie miał odpowiedzi. Nie mógł
przypisywać sobie zasługi za to, co od początku było
jego wyłączną winą. To on był celem Echolsa, a nie T.J.
To on naraził ją na niebezpieczeństwo. Nie było sensu
wyjaśniać, dlaczego musiał ją ocalić albo zginąć.
- Nie - powiedział. - Przyszedłem, Ŝeby porozmawiać o
twoim bracie.
- Och... - T.J. nagle jakby się w sobie zapadła. Osunęła
się na łóŜko i splotła ręce. Nick niecierpliwie się
poruszył. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy, jak trudno
będzie im mówić o przeszłości. Wolałby sto razy stawić
czoło Echolsowi niŜ wymówić słowa, których teraz nie
uniknie.
Chciał jej wyznać prawdę. Chciał powiedzieć, Ŝe to nie
on zabił jej brata. MoŜe któregoś dnia wybaczy mu albo
przynajmniej przestanie go nienawidzić. Ale nie mógł jej
powiedzieć o Ginie. Dał słowo. Nawet przysiągł, Ŝe
będzie milczał. PrzecieŜ nie moŜe zdradzić Giny, tak jak
to zrobił Mike.
A jeŜeli okłamie T.J., czy będzie go wtedy mogła
pokochać? Zbyt wiele kłamstw ich dzieliło. Ukrył na
moment twarz w dłoniach, a potem zaczął wygłaszać
starannie przygotowaną mowę.
- To był wypadek. Nie chciałem zrobić mu krzywdy -
powiedział.
T.J. popatrzyła na niego ponurym wzrokiem. Wiedziony
impulsem zerwał się i zbiegł na dół po schodach. O krok
przed T.J. zatrzymał się.
- On uciekał, był taki przeraŜony i... i miał broń.
Usłyszał, jak cicho westchnęła. Jej oczy napełniły się
łzami. Mów dalej, dokończ, podpowiadał mu jakiś
wewnętrzny głos.
- My... ja próbowałem go przekonać, Ŝeby oddał broń,
ale... - Nie mógł powiedzieć T.J. o tym, co zobaczył
potem. PrzeraŜoną twarz chłopaka i jego rozdygotaną
rękę, przykładającą lufę do skroni. - Próbowałem mu
odebrać broń, doszło do szamotaniny i... pistolet wypalił
- powiedział cicho.
Z ust T.J. wyrwał się szloch. Nick przykucnął i zajrzał
jej w twarz.
- Tak mi przykro - powiedział i nakrył dłonią jej dłoń.
Pragnął znów na nią patrzeć, chciał jej dotykać. Przez
ostatnie dni zmagał się ze sobą, nie mając odwagi
spojrzeć jej w oczy.
Nie patrzyła na niego, ale jej gorąca łza kapnęła mu na
rękę. Nie cofnął się, chociaŜ nie wiedział, czy chce, Ŝeby
jej dotykał.
- Czemu mi nie powiedziałaś, kim jesteś? - zapytał. -
Jak mogłaś mi pozwolić na to, Ŝebym...? - Kochał się z
tobą, dokończył w myśli. Czy tylko po to, Ŝeby mieć
materiał na artykuł?
Nie śmiał na głos wypowiedzieć tak cięŜkich oskarŜeń.
Bał się, Ŝe T.J. zamknie się w sobie, a on przecieŜ musiał
się dowiedzieć, dlaczego się z nim kochała. Nie wierzył
w to, Ŝe pomogła Echolsowi, musiał jednak poznać jej
motywy. I nie zamierzał wychodzić z tego domu, póki
ich nie usłyszy.
- Nie mogłam ci tego powiedzieć - szepnęła. A potem
spojrzała mu w oczy. - Na początku byłam wściekła i
bałam się. Myślałam, Ŝe zabiłeś Rusty'ego, Ŝeby
powstrzymać ojca przed złoŜeniem zeznań przeciwko
tobie i twoim kumplom.
To było jak cios w głowę. Nickowi zabrakło tchu. Więc
ona uwaŜała go za mordercę, a mimo to nie obawiała się
stawić mu czoło? Wiedział, Ŝe jest odwaŜna, teraz
jednak pojął, Ŝe nie doceniał jej odwagi.
- Chciałam, Ŝebyś zapłacił za to, co zrobiłeś. Nick
przypomniał sobie wszystkie te chwile, kiedy w jej
oczach pojawiało się powątpiewanie, chociaŜ on starał
się z całych sił, Ŝeby mu uwierzyła. Spuścił wzrok i
spojrzał na ich złączone ręce.
- Jak mogłaś znosić to, Ŝe cię dotykałem? - zapytał i
chciał cofnąć rękę, ale T.J. uwięziła ją w swojej dłoni.
- Moje ciało ci zaufało. I moje serce. Przekonałam się,
Ŝ
e się myliłam, a zarazem miałam rację. Więc chociaŜ...
zraniłeś Rusty'ego, nie jesteś mordercą. Teraz to wiem -
powiedziała z trudem. - I to nie ja cię wystawiłam -
dodała.
- Wiem. - Nick pogładził ją po policzku, a potem objął
za szyję. - Wiem teŜ, Ŝe nie chcesz tego słuchać, ale ja
się w tobie zakochałem. O nic nie proszę - zastrzegł,
widząc, Ŝe T.J. chce coś powiedzieć - proszę cię tylko o
wybaczenie. Nie potrafię zmienić przeszłości, ale musisz
wiedzieć, Ŝe gdybym mógł, zrobiłbym to na pewno.
Dałbym wszystko za to, Ŝeby cofnąć czas.
Ledwo skończył, poczuł, jak obejmują go ręce T.J.
Przytuliła się do niego, a jej łzy kapały mu na koszulę.
Czuł jej drŜący, ciepły oddech. Pomógł jej wstać i
otoczył ją ramionami. Przynajmniej tyle mógł zrobić,
zanim na zawsze zniknie z jej Ŝycia.
Słowa Nicka głęboko zapadły w serce T.J. „Nie potrafię
zmienić przeszłości". śadne z nich nie mogło jej
zmienić.
Czy kiedykolwiek uda im się zapomnieć o bólu i
poczuciu winy? Tego nie wiedziała. Wiedziała
natomiast, Ŝe nie jest jeszcze gotowa, by pozwolić
Nickowi odejść. Najpierw muszą choćby spróbować.
Wzięła głęboki oddech, uniosła głowę i dotknęła ustami
jego szyi.
- Nick? - szepnęła. Ramiona Nicka zacisnęły się
mocniej.
- Tak? - zapytał schrypniętym głosem. Powiodła dłonią
po jego piersi, potem po szyi, wreszcie wczepiła palce
we włosy. Chciała, Ŝeby ją pocałował, Ŝeby się z nią
kochał, Ŝeby został z nią tak długo, aŜ zadecydują, co
dalej. Poczucie winy nie pozwoliło jej wypowiedzieć
tego, co czuła w sercu. Postanowiła więc, Ŝe wypowie to
własnym ciałem.
- Pocałuj mnie... proszę.
Nick zadrŜał. Zaczął delikatnie całować jej skronie i
policzki.
- T.J. Nie mogę. Nie po to przyszedłem tu tej nocy.
JeŜeli cię teraz pocałuję, skończy się to w... Nie chcę,
Ŝ
ebyś jutro patrzyła na mnie z wyrzutem. Chcę mieć cię
całą, a nie tylko to... - Przytulił ją mocniej, a potem
opuścił ręce.
- Ja teŜ chcę cię mieć całego - powiedziała, patrząc mu
w oczy. - Nie wiem, co robić, Ŝeby nam się udało... Jak
się z tobą kochać, Ŝeby nie myśleć o przeszłości. Ale
chcę spróbować. Teraz przynajmniej oboje znamy
prawdę.
Przez moment patrzył na nią tak, jakby chciał
powiedzieć „do widzenia". Przeraziła się, Ŝe ją opuści. A
potem jego oczy powędrowały ku jej ustom, a z jego
piersi wyrwał się stłumiony jęk.
Zaczął ją całować mocno i zachłannie, jakby nigdy nie
miał dosyć jej ust. T.J. poczuła, Ŝe jej ciało ogarnia Ŝar.
Ręce i nogi zaczęły ciąŜyć, jakby były z ołowiu.
Zakręciło jej się w głowie. Dłonie Nicka rozchyliły poły
jej szlafroka i wsunęły się pod koszulkę.
Pomogła mu zsunąć marynarkę z ramion. Zrzuciła
szlafrok i zaczęła rozpinać mu koszulę, nie odrywając
ust od jego warg.
Ostatnie dwa guziki musiał rozpiąć sam, bo dłonie T.J.
zaczęły błądzić po jego szerokim torsie. Palce dotknęły
znajomej blizny pod obojczykiem.
Nick czuł, jak gładzi bliznę po kuli, którą wystrzelił jej
brat i zrozumiał, Ŝe zaprzedał swoją duszę. Powiedziała,
Ŝ
e oboje znają juŜ prawdę, ale dzieliło ich jeszcze jedno
kłamstwo. Jednak nie był w stanie teraz się tym
przejmować. T.J. nie powiedziała mu, Ŝe go kocha.
Powiedziała za to, Ŝe chce spróbować. Nie mógł
przepuścić takiej szansy. JeŜeli nadal pragnęła go po tym
wszystkim, o co go podejrzewała, musi go chyba kochać.
Tylko zakochani mogą pokonać takie przeszkody.
A i on był nią tak zauroczony, Ŝe gotów był wszystko
zapomnieć. Oderwał usta od jej warg i nakrył rękami jej
piersi. T.J. jęknęła i wtedy Nick zapomniał o boŜym
ś
wiecie. Liczyła się tylko ta kobieta i to, co się z nim
działo, kiedy trzymał ją w ramionach.
ROZDZIAŁ 14
Następne kilka dni i nocy spędzili na ponownym
poznawaniu się i badaniu siły swoich uczuć. Wreszcie
nadszedł sylwester. Jutro Nowy Rok.
Nowy Rok... Dobry początek... Tej nocy, na
sylwestrowym balu, po raz pierwszy mieli publicznie
wystąpić jako para. A chociaŜ Nick od dłuŜszego czasu
nie witał z radością nadchodzących lat, tym razem
cieszył się na czekający ich wieczór. Podobało mu się,
Ŝ
e wystąpi jako partner T.J., i postanowił zrobić
wszystko, Ŝeby się dobrze bawiła i za duŜo nie myślała.
Pomachał straŜnikowi, a potem wystukał numer kodu,
Ŝ
eby otworzyć drzwi. Kiedy ustąpiły z cichym
trzaskiem, Nick uśmiechnął się. Przynajmniej nie będzie
juŜ musiał wspinać się po dachu, Ŝeby dostać się do
swojej ukochanej.
Usłyszał brzęczyk pagera.
Odczytał numer. Gina. Cholera! Miał nadzieję, Ŝe nie
stało się nic złego. Spędził z nią prawie cały poprzedni
dzień. Nie chciał zostawiać jej samej po tym, jak
dowiedziała się o udziale Mike'a w przestępczej
działalności Echolsa i Nesmitha. Wtedy teŜ powiedział
jej o tym, co łączy go z T.J. i jak bardzo pragnie ułoŜyć
sobie Ŝycie. Gina oświadczyła, Ŝe bardzo się cieszy i
Ŝ
yczy mu szczęścia. Mimo to jej telefon mocno go
zaniepokoił. Co mogło się stać?
Dotarł do mieszkania T.J. Kiedy mu otworzyła, stanął
jak wryty. Miała na sobie krótką czarną sukienkę z
połyskliwego aksamitu. Jasne włosy upięła w kok,
pozostawiając luźno kilka złotych pasemek.
- Wyglądasz rewelacyjnie - powiedział z zachwytem.
Czarny, lejący się materiał, układał się na jej biodrach
i biuście w taki sposób, Ŝe wydała mu się bardziej
pociągająca, niŜ gdyby widział ją nagą. Cienkie,
jedwabne pończochy połyskiwały na jej zgrabnych
nogach. Natychmiast zaczął układać sobie w myślach
plan, jak wyłuskać ją z tej oprawy.
- Dziękuję - powiedziała z tajemniczym uśmiechem.
Nick powiesił marynarkę na klamce, a potem objął T.J. i
pocałował, wdychając delikatny zapach jej perfum. Ale
jego myśli wciąŜ krąŜyły wokół jej nóg.
- To pończochy czy rajstopy? - zapytał, muskając
wargami jej ucho.
Przesunął ręką po jej udzie, aŜ natrafił na fragment
nagiego ciała między końcem pończoszki i majteczkami.
Zaczął gładzić jej aksamitną skórę, a potem mruknął jej
do ucha:
- Jak długo musimy siedzieć na tym przyjęciu? T.J.
uniosła ku niemu twarz.
- Co najmniej do północy. - Jej głos draŜnił mu zmysły.
Oboje poznali zasady gry i chcieli brać w niej udział.
Nick miał ochotę głośno się roześmiać.
- A niech to. Boję się, Ŝe kiedy usiądziesz w tej
sukience, dostanę zawału.
Cofnął niechętnie rękę, raz jeszcze pocałował T.J. i
odsunął ją od siebie, czując, Ŝe tak będzie bezpieczniej.
A potem nagle obdarzył ją uwodzicielskim uśmiechem.
- Przed nami długa, sylwestrowa noc. JeŜeli rozboli cię
głowa albo nogi i będziesz chciała wyjść wcześniej, daj
mi znać.
T.J. roześmiała się. Nickowi zrobiło się lekko na sercu.
Nie pamiętał juŜ, kiedy czuł się tak dobrze. W jego
duszy zaświtała nadzieja. MoŜe jednak jakoś im się uda.
Zadzwonił telefon. Podnosząc słuchawkę, T.J. wciąŜ
uśmiechała się do niego.
- Halo? Ach, cześć Gina. - Uśmiech zniknął z jej
twarzy. Nick podszedł bliŜej, zaniepokojony. - Tak,
wybieramy się na przyjęcie tu, w naszym domu -
powiedziała, a potem przez dłuŜszą chwilę słuchała
Giny.
Nick był coraz bardziej zdenerwowany. Powinien był od
razu zadzwonić, ale na widok nóg T.J. zupełnie
wyleciało mu to z głowy. Wyciągnął rękę po słuchawkę,
ale T.J. nie chciała mu jej oddać.
- MoŜe wstąpisz tutaj, jak skończysz słuŜbę? - Jej
zaproszenie zabrzmiało spontanicznie i szczerze.
Miał nadzieję, Ŝe T.J. nie zrobiła tego z poczucia
obowiązku, i zaczął się zastanawiać, dlaczego Gina nie
chciała z nim rozmawiać.
- Rozumiem - mówiła dalej T.J. - Tak, jestem pewna Ŝe
Tyler nie będzie miał nic przeciwko temu. On uwielbia
wielkie bale. Przyjdź koniecznie. Dobrze. Dać ci Nicka?
Nick wyciągnął rękę, ale T.J. nadal trzymała słuchawkę.
- Dobrze, powiem mu. No, to do zobaczenia. - OdłoŜyła
słuchawkę. - Gina mówi, Ŝebyś do niej nie dzwonił.
Chciała tylko zapytać, jakie mamy plany na tę noc.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Chyba nie masz nic przeciwko temu, Ŝe ją
zaprosiłam?
Nick zamyślił się. Podejrzewał w tym jakąś damską
konspirację. Z drugiej strony, dwie tak bliskie mu istoty
nie planowały chyba niczego złego. A poza tym chciał,
Ŝ
eby się zaprzyjaźniły.
- Oczywiście, Ŝe nie. O ile ty teŜ tego chcesz.
- AleŜ tak. T.J. pocałowała go i poprawiła mu krawat.
Zrobiła to tak naturalnym, serdecznym gestem, Ŝe Nick
zrozumiał, iŜ musi poprosić ją o rękę. MoŜe nawet dziś o
północy.
- Czy jesteś gotowy na nasze wielkie wyjście? -
zapytała.
Spojrzał w jej płonące, zielone oczy i z uśmiechem
powiedział:
- Chodźmy.
Bal miał się odbyć w galerii Nova. Kiedy T.J. i Nick
weszli do przestronnej sali, zamurowało ich z wraŜenia.
Tyler przeszedł samego siebie. Motywem przewodnim
balu miał być gwiezdny pył. OranŜeria jarzyła się
dziesiątkami światełek, z sufitu zwisały srebrne girlandy
i gwiazdy i cała sala wyglądała jak jakaś baśniowa
planeta.
- Witajcie - powiedział Tyler, który jako gospodarz
witał wszystkich w progu.
W smokingu prezentował się tak elegancko, Ŝe mógłby
wziąć udział w balu u samego gubernatora, gdyby nie
zwariowana opaska z dwiema złotymi gwiazdami na
drucikach, którą miał na głowie.
- Tyler? Pamiętasz Nicka?
- Oczywiście. - Tyler wyciągnął rękę.
- Galeria wygląda wspaniale - powiedziała T.J. - I ty
teŜ. - Potrąciła jedną z gwiazdek, a potem zwróciła się
do Nicka: - Tobie teŜ by się taka przydała.
- Nie dam ci. To moja gwiazda - powiedział Tyler.
- Tam dalej stoi wielki kosz z czapkami i zabawkami.
T.J. spojrzała w tamtym kierunku i zobaczyła Jacksona,
pogrąŜonego w rozmowie z jednym z sąsiadów. Z
trudem go rozpoznała. W czarnych, obcisłych spodniach
i czarnym swetrze, ze schludnie zaczesanymi do tyłu
włosami, Jackson wyglądał niemal tak przystojnie jak
Nick. Patrząc na niego, uświadomiła sobie, Ŝe nigdy
dotąd nie widziała go w stroju innym niŜ skórzane
spodnie lub stare dŜinsy. Nie mogła teŜ uwierzyć, Ŝe
przyszedł sam. Zaintrygowana tak niespodziewaną
zmianą, pociągnęła Nicka w tamtą stronę.
- Skasowałeś mojego troopera - powiedział Nick na
powitanie, wyciągając rękę do Jacksona.
- Powinieneś bardziej uwaŜać na to, z kim się zadajesz.
- Jackson uścisnął mu dłoń, a potem z kpiącym
uśmieszkiem skrzyŜował ręce na piersi. - Jak będziesz
bardzo płakał, mogę odkupić od ciebie ten wrak. UŜyję
go w mojej następnej rzeźbie.
- Dam ci numer mojego agenta ubezpieczeniowego -
zaproponował Nick. - To on będzie płakał.
T.J. rozejrzała się po sali.
- A gdzie Rita?
- Jest w Nowym Jorku... ze swoim narzeczonym.
Chyba... - stwierdził Jackson tonem tak obojętnym,
jakby mówił o pogodzie.
- Ale... - zaczęła T.J. Jackson przerwał jej gestem.
- Nie przejmuj się. Powzięła postanowienie, Ŝe w
nowym roku wyjdzie za mąŜ. Mnie to nie odpowiadało,
więc rozstaliśmy się, ale nadal jesteśmy przyjaciółmi.
Głośno zagrała muzyka. Tyler ze swoim pomocnikiem,
Steve'em, zaczęli obchodzić salę i namawiać gości do
tańca. Kiedy dotarli do Nicka i T.J., na parkiecie
wirowało juŜ kilka par.
- Do roboty - powiedział Tyler, a potem spojrzał na
Jacksona i zmarszczył brwi. - Miałeś przyjść z
dziewczyną.
- Przepraszam. - Jackson sardonicznie się uśmiechnął.
- Właśnie skończyły mi się dziewczyny. Mogę cię
prosić do tańca, Steve?
Tyler wzniósł oczy do nieba.
- Steve to mój partner - powiedział pobłaŜliwym tonem,
jakby uznał, Ŝe Jackson wypił juŜ za duŜo ponczu.
- Nie moŜesz tak tu stać, bo psujesz symetrię. -
Zrezygnowany machnął ręką i poszedł do kolejnych
gości.
- Jesteś niemoŜliwy - zwróciła się T.J. do Jacksona.
Nick chwycił ją za rękę.
- Zatańcz ze mną - powiedział i pociągnął ją na środek
sali.
W ciągu następnych dwóch godzin przyjęcie rozkręciło
się na dobre. Gdzieś koło jedenastej, właśnie kiedy T.J.
przysłuchiwała się rozmowie Nicka i kilku sąsiadów na
temat handlu bronią, w drzwiach galerii pojawiła się
Gina. WciąŜ miała na sobie policyjny mundur, ale była
bez broni i krótkofalówki. W progu zawahała się, jakby
nie była pewna, czy powinna wejść. Nie chcąc
przeszkadzać Nickowi, T.J. ścisnęła go za rękę, a potem
zostawiła rozdyskutowane towarzystwo i poszła
przywitać Ginę, która wcześniej poprosiła ją o chwilę
rozmowy w cztery oczy, i T.J. bardzo chciała się
dowiedzieć, o co chodzi. Jackson zaczepił ją w połowie
drogi.
- Co tu robi policja? Znowu masz kłopoty?
- Spokojnie, to tylko nasza znajoma. - T.J. poklepała go
po ramieniu.
- Nie ma zbyt zachęcającej miny. T.J. podniosła rękę i
pomachała do Giny.
- Ona nie zna tu nikogo oprócz mnie i Nicka. Bądź dla
niej miły.
Gina nieśmiało uniosła rękę, a potem ruszyła w ich
kierunku.
- Cześć - powiedziała T.J., kiedy Gina do nich podeszła.
- Cześć. - Gina z uznaniem rozejrzała się po sali. - To
naprawdę wspaniale przyjęcie.
- O tak. Tyler uwielbia urządzać bale. Poznajcie się, to
jest Gina Tarantino, a to Jackson Gray nasz sąsiad.
Gina podniosła wzrok na Jacksona i podała mu rękę.
Dopiero wtedy T.J. uświadomiła sobie, jak drobna jest
Gina. W policyjnym mundurze, z ciemnymi włosami
ś
ciągniętymi w gruby węzeł, wyglądała bardzo
atrakcyjnie, ale przy Jacksonie wydawała się wyjątkowo
delikatna i krucha.
- Miło mi pana poznać - powiedziała Gina, cofając rękę.
Jej wzrok znowu prześlizgnął się po fantazyjnie
udekorowanej sali. - Chciałabym z tobą porozmawiać...
ale bez Nicka - zwróciła się do T.J. Widać było, Ŝe jest
zdenerwowana.
- Oczywiście. Pójdziemy do mnie. Jackson, gdyby Nick
zaczął mnie szukać, zajmij go jakoś, póki nie wrócę,
dobrze?
Jackson skinął głową.
- Masz to u mnie jak w banku. Ale wrócisz, prawda?
- Wrócę, wrócę - zapewniła go T.J. i ruszyły do wyjścia.
Wyszły na podwórze. Noc była jasna i spokojna. Gina
przystanęła obok ławeczki, ukrytej pod drzewem.
KsięŜyc malował u ich stóp cieniste wzory.
- Jak tu ładnie - z westchnieniem powiedziała Gina.
- O tak. Bardzo mi się tu podoba. Moje mieszkanie jest
tuŜ obok.
T.J. podprowadziła Ginę do drzwi. Kiedy weszły do
ś
rodka, Gina stanęła w korytarzu i długo milczała. T.J.
zaczęła się niepokoić.
- Najpierw chciałabym ci powiedzieć, jak bardzo się
cieszę, Ŝe ty i Nick jesteście razem - odezwała się
wreszcie Gina. - Trudno mi sobie nawet wyobrazić,
przez co musieliście przejść podczas ostatnich tygodni.
- O czym chciałaś ze m n ą porozmawiać? - zapytała
wprost T.J. Nie była w stanie czekać ani chwili dłuŜej.
Dopiero niedawno udało jej się odzyskać równowagę po
porwaniu i poznaniu prawdy o śmierci Rusty'ego.
CzyŜby teraz miała wysłuchać kolejnych złych
wiadomości?
- Chcę opowiedzieć ci o tym, co zdarzyło się tej nocy,
kiedy zginął twój brat.
Nick był zabawiany, a raczej przetrzymywany przez
Jacksona juŜ od ponad pół godziny, kiedy na salę
wkroczyła Gina. Ale gdzie, u diabła, podziała się T.J.?
Odstawił kieliszek i podszedł do Giny. Jackson
towarzyszył mu jak cień.
- Co się dzieje? Gdzie T.J.? - zapytał bez ogródek. Nie
chciał Ŝadnych komplikacji. Tej nocy wszystko miało się
odbyć normalnie.
Gina miała zaczerwienione oczy. Uśmiechnęła się, choć
usta jej drŜały, a potem wspięła się na palce i pocałowała
Nicka w policzek.
- Szczęśliwego Nowego Roku, Nick.
- Dobrze, dobrze, kochanie. Ale gdzie T.J.?
- Jest u siebie - powiedziała Gina. - Kazała ci
powiedzieć, Ŝe ma straszną migrenę.
- Jak to? Dopiero co była w świetnej formie.
- Myślę, Ŝe powinieneś do niej pójść - powiedziała
Gina, klepiąc go po ramieniu.
Nick wyszedł, zostawiając ją w towarzystwie Jacksona.
Przebiegł dziedziniec i bez pukania wpadł do mieszkania
T.J. Znalazł ją w salonie. Zanim zdąŜył otworzyć usta,
zaatakowała go:
- Mam ochotę cię zabić! - zawołała, a potem zarzuciła
mu ręce na szyję.
Przytulił ją, czekając na jakieś wyjaśnienia. Śmierć nie
wydawała mu się zbyt wysoką ceną za to, Ŝe mógł
trzymać T.J. w ramionach.
- Co ja takiego zrobiłem? - zapytał. Cofnęła się i
spojrzała mu w oczy.
- Gina wyznała prawdę. To nie ty strzelałeś do
Rusty'ego, tylko on do ciebie. - Dotknęła palcami jego
policzka. Nick poczuł, Ŝe serce zaczyna głucho walić mu
w piersi. - Czemu mi tego nie powiedziałeś? - zapytała z
wyrzutem.
- Bo nie mogłem... Dałem słowo i... A niech to! -
Spróbował uwolnić się z ramion T.J., ale ona nie chciała
go puścić, więc tylko westchnął głęboko. - Nie chciałem,
Ŝ
eby dzieliły nas kłamstwa. Ale chciałem takŜe mieć
ciebie... za wszelką cenę.
- No to mnie masz - powiedziała, całując go w usta. W
jej oczach zalśniły łzy. - Pokochałam cię, chociaŜ byłam
przekonana, Ŝe zabiłeś mojego brata, a teraz kocham cię
tym bardziej. - Ujęła w dłonie jego twarz. - Gina
powiedziała, Ŝe w nowym roku chce zacząć wszystko od
nowa. Ja teŜ chcę, Ŝebyśmy zaczęli wszystko od nowa.
W tej samej chwili na podwórzu wystrzelono sztuczne
ognie. Chór radosnych głosów zawołał „Szczęśliwego
Nowego Roku!".
Nick spojrzał na ukochaną kobietę i wypowiedział
zdanie, które układał w myślach przez całą noc:
- Zacznijmy nowe Ŝycie. Czy chcesz zostać moją Ŝoną?
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak, chcę - odpowiedziała z powagą, jakby stali przed
ołtarzem.
Wtedy ją pocałował. Po długiej chwili Ti. cofnęła się,
Ŝ
eby zaczerpnąć tchu.
- MoŜe powinniśmy wyjść do nich i ogłosić im nowinę?
- Później... jutro... - mruknął, z ustami przy jej szyi, a
jego ręka zawędrowała pod czarną sukienkę. - Masz
przecieŜ migrenę, a poza tym muszę sprawdzić, co kryje
się w tych pończoszkach. - Jego palce dotknęły nagiej
skóry i powędrowały wyŜej, aŜ do brzegu koronkowych
majteczek.
- Nick? - jęknęła bez tchu.
- Hmmm? - mruknął, całując koniuszek jej ucha.
- Szczęśliwego Nowego Roku!...
EPILOG
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Patrząc na całujące się pary, Gina powzięła
postanowienie, Ŝe i dla niej ten rok będzie szczęśliwy.
Musi zacząć wszystko od nowa. Zbyt długo poświęcała
przyszłość dla przeszłości.
Odwróciła się do przystojnego, wysokiego męŜczyzny,
który stał obok niej. Nie znali się. Nie wiedziała o nim
nic prócz tego, Ŝe nazywa się Jackson Gray. Uniosła w
górę kieliszek.
- Szczęśliwego Nowego Roku! - powiedziała. Stuknęli
się kieliszkami i wypili łyk szampana. A potem
nieznajomy wziął kieliszek z jej rąk i odstawił go razem
ze swoim na pobliski stolik.
- Chyba ten rok rzeczywiście będzie dla mnie nowy -
powiedział, dotykając jej munduru. Jego palce
powędrowały w górę, wzdłuŜ rękawa. - Nigdy dotąd nie
całowałem się z policjantką.
Nachylił się i wtedy ich usta się spotkały.