Niepokój o kasę
Gk, PAP, Rzeczpospolita
25042002 , ostatnia aktualizacja 09082011 13:25
Spadek po PAXie to setki milionów złotych.
Czy ich prawowitych właścicieli trzeba szukać
w dokumentach z najbardziej mrocznych
PRLowskich czasów?
Ziemowit Gawski, rocznik 1949, nie wygląda jak szef
organizacji zarządzającej kilkusetmilionowym
majątkiem. Drobna postura, zaczesane na bok siwe włosy i nieodłączny ciemny garnitur
sprawiają, że trudno go zauważyć na ulicy. Jego gabinet także niczym szczególnym się nie
wyróżnia. Szerokie biurko szefa, kilka mebli na ścianach. Jak na katolickie stowarzyszenie
przystało, święte obrazki zdjęcia papieża, prymasa Wyszyńskiego. Gawski jest taki jak jego
organizacja, stowarzyszenie Civitas Christiana nie chce błyszczeć ani rzucać się w oczy.
Wystarczy mu to, co ma: ponad jedenaście tysięcy członków oraz spółka IncoVeritas, warta
blisko miliard złotych.
Podczas rozmowy jest skupiony. Cedzi słowa, widać, że zanim coś powie, najpierw musi to
dokładnie przemyśleć. Kiedy mówi o pieniądzach, zmienia się w rasowego księgowego.
Widać, że dobrze liczy, ale mówi tak, żeby nic nie powiedzieć. Jest ostrożny. To normalne u
człowieka, któremu pokaźna część majątku może wymknąć się niebawem z rąk.
Historia sięga czasów mrocznego komunizmu i równie mrocznych interesów grupy
narodowców z Bolesławem Piaseckim na czele, którzy po wojnie zdecydowali się na
współpracę z komunistami. Działali w ramach PAXu organizacji katolickiej. Czy raczej
pseudokatolickiej, bo komuniści, zezwalając na jej powstanie, liczyli, że podzieli ona
środowisko. Piasecki i spółka pod egidą PAXu prowadzili wiele intratnych interesów, które z
czasem stały się ważniejsze od pierwotnej wykładni ideowej. Tak między innymi powstała
spółka IncoVeritas. Przetrwała trudne lata komuny i dziś mieści się w trzeciej setce polskich
firm. Jedynym właścicielem firmy jest Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiany, ale
spadkobiercy założycieli PAXu chcą ją odebrać. Dominik Horodyński i rodziny założycieli
Wojciecha Kętrzyńskiego, Jana Szwykowskiego oraz Hanny Frydrychewicz wystąpili już do
sądu. Kluczem do rozstrzygnięcia sporu jest dokładne odtworzenie zdarzeń, które
rozgrywały się dokładnie 50 lat temu.
REKLAMA
1
REKLAMA
Jest o co walczyć. Roczne przychody firmy przekraczają 340 milionów złotych, zaś wartość
najcenniejszej z marek płynu do mycia naczyń Ludwik szacuje się na ponad sto milionów
złotych. Obrona IncoVeritasu to dla Civitas Christiany być albo nie być. Jeśli byli właściciele
odzyskają spółkę, stowarzyszenie straci jedyne źródło utrzymania. I rację bytu.
Do warszawskiego sądu wpłynął wniosek o unieważnienie praw właścicielskich Civitas
Christiany do spółki IncoVeritas. Jeden z założycieli firmy i spadkobiercy trzech innych
twierdzą, że dokument, na podstawie którego stowarzyszenie nabyło prawa własności, jest
fikcyjny. Piasecki i jego towarzysze sporządzili akt w 1952 r. tylko po to, żeby uchronić Inco
Veritas przed nacjonalizacją. Jan Rostafiński, adwokat spadkobierców, dowodzi, że umowy,
z punktu widzenia prawa "zawarte jedynie pozornie", są od początku nieważne.
Z taką interpretacją nie zgadzają się pełnomocnicy Civitas Christiany. "Skoro stowarzyszenie
PAX zarządzało firmą IncoVeritas przez kilkadziesiąt lat, to trudno uznać, że umowa cesji
była nieważna" czytamy w aktach sprawy.
Majątek IncoVeritas to nie tylko Ludwik. To także kilkadziesiąt atrakcyjnych biurowców w
każdym większym mieście w Polsce, zakłady kosmetyczne, fabryki nawozów ogrodowych i
detergentów. Spółka ma własne ośrodki wypoczynkowe, m.in. w Wyknie na Mazurach,
Ojrzanowie pod Warszawą i Krynicy Górskiej.
Od werdyktu na sali sądowej zależy, czy portfele wszystkich spadkobierców zrobią się o
wiele grubsze, czy może jednak stowarzyszenie Civitas Christiana utrzyma swój status
właściciela.
W gabinecie Marka Kostarskiego, prezesa spółki, tylko nowoczesny komputer pokazuje
zmianę czasów. Całą ścianę zajmuje siermiężna meblościanka, wyglądem i stylem
osadzona w głębokim PRLu. Podobnie zresztą jak cały należący do firmy biurowiec. Na
korytarzach odgłos kroków tłumią powycierane chodniki. Ścian dawno nikt nie malował.
Trudno zgadnąć, że to siedziba koncernu o obrotach przekraczających 340 mln zł.
Mimo że IncoVeritas rokrocznie przynosi zyski, na inwestycje przeznacza niewiele.
Pieniądze płyną bezpośrednio na konta Civitas Christiany. Tak jak w roku 2000, kiedy firma
wypracowała ponad 10 mln złotych zysku, zaś na konta właściciela przelała ponad 16
milionów zł. Skąd IncoVeritas wzięło dodatkowe pieniądze? Albo zaciągnęli kredyt, żeby
zapłacić stowarzyszeniu, albo przejadają majątek firmy zastanawia się Wincenty
Lewandowski, prezes spółki IncoVeritas do 1992 roku.
Zaledwie kilka kilometrów od siedziby spółki znajduje się siedziba zarządu stowarzyszenia
Civitas Christiana, jej właściciela. Niedawno odnowiona fasada kłuje w oczy jasnymi
kolorami, do środka wchodzi się poprzez złociste drzwi ze szkła i aluminium.
Bez pieniędzy z IncoVeritas nie dałoby się sfinansować wydatków stowarzyszenia. A te są
znaczne: ponad 200 etatów i służbowe ople astry dla VIPów. To kosztuje, podobnie jak
rozmowy przez komórki.
Być może już wkrótce tych rachunków nie będzie komu płacić, bo proces, który wlókł się od
1999 roku, nabiera tempa. Prawie rok zajęło odtwarzanie akt, zagubionych przez
urzędników sądowych w czerwcu 2001 r.. Teraz akta są już w komplecie. Wkrótce obie
strony, reprezentowane przez renomowane warszawskie kancelarie adwokackie, przystąpią
do ataku. Celem ofensywy jest Ewa Talarczyk, młoda asesor sądowa prowadząca sprawę.
To ona zdecyduje, komu należy się majątek IncoVeritas. I będzie miała twardy orzech do
zgryzienia. Kluczem do wyjaśnienia sprawy jest tajemnicza umowa, zawarta dokładnie 50 lat
temu. A to już wymaga grzebania w historii.
Wiadomo, że pod koniec maja 1952 roku w warszawskim państwowym biurze notarialnym
stawili się Bolesław Piasecki, Jan Szwykowski, Wojciech Kętrzyński, Hanna Frydrychewicz i
Dominik Horodyński, właściciele Spółki Wydawniczej PAX, figurującej w aktach rejestrowych
jako firma, z której później wyłoniło się IncoVeritas. Jednocześnie te same osoby
reprezentowały władze PAXu. Toteż umowę o przekazaniu udziałów wartych 240 tys.
ówczesnych złotych na rzecz stowarzyszenia PAX właściciele spółki zawarli sami ze sobą.
Cesja opiewa na symboliczną złotówkę. Dokument umowy jest dziwny: spisany na
maszynie, brak w nim odręcznych podpisów osób zawierających transakcję. To szkolne
błędy więc może zostały popełnione celowo?
Mogło być tak: Piasecki i spółka czuli zbliżającą się groźbę nacjonalizacji. Początek lat 50. to
wszak apogeum stalinizmu. Władza ludowa gdzie tylko mogła likwidowała inicjatywę
prywatną. A IncoVeritas oraz Spółka Wydawnicza PAX były firmami prywatnymi. Piasecki i
jego kompania nie mieli ochoty oddać swoich firm komunistom, dlatego przekazali je
stowarzyszeniu. Pozbawili się tym samym praw właścicielskich. Przynajmniej na czas
trwania Polski Ludowej. Z lektury wspomnień o szefie PAXu wynika, że Piasecki
przewidywał koniec komunizmu po 50 latach. Jak się okazało, nie mylił się. Przeprowadził
więc transakcję obarczoną wieloma wadami prawnymi, tak by w przyszłości można ją było
unieważnić. I odzyskać prawa właścicielskie.
I rzeczywiście, Jan Rostafiński, adwokat spadkobierców, z braku podpisów uczynił główny
argument. Dowodzi, że umowy z punktu widzenia prawa zawarto jedynie pozornie, a więc są
od początku nieważne. Taką interpretację podważają pełnomocnicy stowarzyszenia Civitas
Christiana, domagając się usankcjonowania status quo.
Nasze dochodzenie irytuje spadkobierców. Gremialnie odmawiają rozmowy: Katarzyna
Sonelska, córka Wojciecha Kętrzyńskiego, Dominik Horodyński i żona Jana Szwykowskiego.
Kart nie chce odkryć również Civitas Christiana nie ujawniła nam informacji ani na temat
posiadanych dokumentów, ani swoich finansów, ani nawet liczby pracowników. Zupełnie
jakby władze stowarzyszenia czegoś się obawiały...
Dzisiaj Civitas Christiana to 11 tys. członków, 16 oddziałów wojewódzkich oraz 211 kół
miejskich. W wielu miastach lokale stowarzyszenia mieszczą się w budynkach należących
do IncoVeritas. Odcięcie od źródła finansowania oznacza śmierć. Tymczasem władze
stowarzyszenia marzą o ekspansji. Chcemy stworzyć silną formację katolików świeckich,
która będzie miała wpływ na życie publiczne w kraju zapewnia Ziemowit Gawski.
Takie deklaracje brzmią jak kiepski żart, gdy obserwuje się prace stowarzyszenia. W salce
konferencyjnej Civitas Christiany w Poznaniu przy ulicy Kramarskiej słychać cichy gwar. Na
stolikach pamiętających jeszcze czasy Gomułki stoją poobijane fajansowe filiżanki i równie
wiekowe termosy z lichą kawą. Na podniszczonych fotelach zebrało się kilkanaście osób.
Przeważają emeryci i renciści. Właśnie trwa wykład Jana Unolta, emerytowanego profesora
poznańskiego uniwersytetu. Prelegent tłumaczy stanowisko Episkopatu na temat etyki
pracy. Mikrofon co chwilę trzaska i piszczy, atmosfera na sali niczym z filmu "Rejs". Kiedy
profesor kończy, nikt nie zadaje pytań. Słuchacze mimo wszystko chwalą wykład. Był
bardzo ciekawy zapewniają, udając zainteresowanie.
Takich spotkań odbywa się we wszystkich oddziałach stowarzyszenia kilka tysięcy rocznie.
Co z nich wynika? Niewiele. Formacja, o której marzy Gawski, nie powstała ani 10 lat temu,
ani dzisiaj. Tymczasem już wkrótce może zabraknąć pieniędzy nawet na lichą kawę w
wiekowych termosach.