Gibson Rachel
Prawdziwa miłość i inne nieszczęścia
Rozdział 1
W nocy przed pogrzebem Virgila Duffy'ego nad cieśniną Puget
przeszła burza. Jednak rankiem szare chmury zniknęły,
odsłaniając znowu widok na Zatokę Elliotta i efektowną panoramę
wieżowców w centrum Seattle.
Rezydencję zmarłego, Bainbridge, oświetliło słońce, które wpadło
przez wysokie okna. Niektórym z żegnających go gości przyszło
do głowy, że to on steruje kapryśną kwietniową pogodą. Byli
ciekawi, czy taką samą władzę miał nad swoją młodą żoną, ale
głównie interesowało ich to, co ona zrobi z kupą pieniędzy i
drużyną hokejową NHL, które właśnie odziedziczyła.
Tyson Savage też się nad tym zastanawiał. Głosy dochodzące z
salonu zagłuszały stukot jego eleganckich butów od Hugo Bossa,
gdy szedł od drzwi frontowych. Miał nieprzyjemne przeczucie, że
wdowa po Duffym zaprzepaści jego szanse na zdobycie pucharu.
Tyson przeszedł przez dwuskrzydłowe drzwi i wkroczył do
dużego salonu, w którym unosił się zapach wypolerowanego
drewna i „starych" pieniędzy. Dostrzegł kilku kolegów z drużyny,
wymuskanych i wystrojonych — najwyraźniej czuli się nieco
skrępowani wśród elity Seattle. Grający w obronie Sam Leclaire
miał podbite oko po zeszłotygodniowym meczu z Avalanche. Za
udział w starciu, podczas którego dorobił się guza, dostał
pięciominutową karę. Nie żeby Tyson miał o to do niego
pretensje. Też słynął z tego, żeby lubił przyłożyć, ale w
przeciwieństwie do Sama nie był zapalczywy. Do pierwszych
rozgrywek w mistrzostwach zostały zaledwie trzy dni i zanosiło
się na to, że siniaków będzie znacznie więcej.
Tyson przystanął tuż za drzwiami, powiódł wzrokiem po pokoju i
zauważył wdowę, która stała w świetle wpadającym przez okno.
Nawet gdyby jej długich jasnych włosów nie oświetlało słońce,
pani Duffy i tak wyróżniałaby się spośród otaczających ją
żałobników. Miała na sobie czarną sukienkę z rękawami trzy
czwarte, która kończyła się tuż przed kolanami. Była to bardzo
skromna sukienka i tak właśnie — skromnie — wyglądała na tej
niewiarygodnie zgrabnej kobiecie.
Tyson nie miał dotąd okazji jej poznać. Po raz pierwszy zobaczył
ją przed kilkoma godzinami w kościele Świętego Jakuba. Ale dużo
o niej słyszał. Słyszeli o niej wszyscy — o miliarderze i jego
kociaku. Wiedział, że przez kilka lat, zanim złapała starego
bogatego męża, pracowała w Vegas jako striptizerka i tancerka na
rurze. Plotki mówiły, że pewnego wieczoru, gdy kołysała się na
wysokich akrylowych obcasach, do klubu przyszedł sam Hugh
Hefner i zobaczył ją na scenie. Zaproponował jej zdjęcia do
„Playboya" i dwanaście miesięcy później została Dziewczyną
Roku. Tyson nie wiedział, jak poznała Virgila, ale przecież to bez
znaczenia. Ważne było, że staruszek wyzionął ducha i zostawił
swoją drużynę tej naciągaczce. Ważne jak cholera.
W szatni w Key Arena mówiło się, że Virgil doznał rozległego
zawału serca, gdy próbował zadowolić w łóżku swoją młodą
małżonkę. Podobno w szczytowym momencie zastawka nie
wytrzymała i opuścił ten świat z szerokim, błogim uśmiechem na
twarzy. W zakładzie pogrzebowym nie mogli nic z tym zrobić i
starszy pan poszedł do pieca krematoryjnego cały sztywny
(dosłownie) i uśmiechnięty od ucha do ucha.
Tyson nie przejmował się plotkami i nie obchodziło go, co ludzie
wyczyniają ani z kim. Czy jest to dobre, złe, takie lub siakie. Aż
do tej pory. Przed trzema miesiącami podpisał kontrakt z
Chinookami z Seattle, częściowo dla pieniędzy, jakie
zaproponował mu starszy pan, ale głównie ze względu na
stanowisko kapitana drużyny i możliwość udziału w zawodach o
Puchar Stanleya. I on, i Virgil chcieli go zdobyć, choć z różnych
powodów. Virgil pragnął dowieść czegoś swoim bogatym
przyjaciołom, a Tyson całemu światu. Chciał być lepszy od
swojego ojca, wielkiego Pavla Savage'a. Puchar był jedyną rzeczą,
której brakowało im do szczęścia, ale Tyson jeszcze mógł się o
niego ubiegać. A w każdym razie wszystko na to wskazywało,
zanim Duffy odwalił kitę tuż przed pierwszą turą rozgrywek i
zostawił drużynę wysokiej blond lasce. Nagle szanse Tysona na
zdobycie największego trofeum w NHL znalazły się w rękach
kobiety, która sama była rodzajem trofeum.
— Cześć, Święty! — zawołał Daniel Holstrom, gdy Tyson ruszył
przed siebie.
Dostał przydomek „Święty" w pierwszym roku, gdy był jeszcze
szczeniakiem i w dniu po szczególnie szalonej imprezie grał do
bani. Kiedy trener odesłał go na ławkę rezerwowych, Tyson
powiedział, że ma grypę.
— Jesteś taki sam jak twój ojciec — mruknął trener i z
niesmakiem pokręcił głową. — Następny święty się trafił, cholera.
Od tamtej pory Tyson próbował żyć z tym przydomkiem — z
różnym powodzeniem.
Obejrzał się przez ramię i spojrzał w oczy koledze z drużyny.
— Jak leci? — spytał.
— Dobrze. Złożyłeś już kondolencje pani Duffy?
— Jeszcze nie.
— Myślisz, że Virgil naprawdę kojfnął, robiąc to z żoną? Ile miał
lat? Dziewięćdziesiąt?
— Osiemdziesiąt jeden.
— Czy osiemdziesięciojednolatkowi jeszcze staje? — Daniel
pokręcił głową. — Sam uważa, że taka laska wskrzesiłaby nawet
trupa, ale szczerze mówiąc, wątpię, czy nawet ona potrafiła coś
zrobić z takim starym sprzętem. — Urwał na chwilę, żeby
przyjrzeć się młodej wdowie, jakby chciał wyrobić sobie zdanie
na ten temat. — Ależ to gorąca babka!
— Virgil pewnie miał wspomaganie farmaceutyczne,
nie? — Ojciec Tysona dobiegał sześćdziesiątki, lecz wciąż brykał
jak nastolatek, a przynajmniej tak mówił. Dzięki viagrze wielu
mężczyzn mogło dłużej cieszyć się seksem.
— Co prawda, to prawda. Czy Hefner nie ma ponad
osiemdziesiątkę, a wciąż uprawia seks?
A w każdym razie tak twierdzi. Tyson rozpiął marynarkę.
— Na razie — rzucił i zaczął przeciskać się przez tłum gości,
wśród których znajdowali się zarówno starsi ludzie, jak i kilkoro
szepczących po kątach nastolatków. Kierując się do pani Duffy,
„gorącej babki", skinął głową paru facetom, którzy, mimo iż
ubrani w markowe garnitury, w takim miejscu wyglądali na
dzikusów.
Zatrzymał się przed wdową i wyciągnął rękę.
— Współczuję pani z powodu straty męża.
— Dziękuję. — Na jej gładkim czole pojawiła się nieznaczna
zmarszczka. Kobieta spojrzała na niego dużymi zielonymi oczami.
Z bliska była jeszcze atrakcyjniejsza i wyglądała znacznie
młodziej. Podała mu dłoń. Miała miękką skórę, a palce trochę
chłodne.
— Jest pan kapitanem drużyny hokejowej mojego męża. Virgil
zawsze bardzo dobrze się o panu wyrażał.
Teraz to jej drużyna hokejowa, a co zamierza z nią zrobić — to
pozostawało w sferze domysłów. Podobno chciała ją sprzedać.
Tyson miał nadzieję, że to prawda i sprzedaż nastąpi jak
najszybciej.
Puścił jej dłoń.
— Virgil był wspaniałym facetem — dodał, choć wszyscy
wiedzieli, że to mocno naciągane stwierdzenie. Jak wielu
bogatych ludzi, którzy przyzwyczaili się, że to oni dyktują
warunki, Virgil potrafił być sukinsynem. Tyson jednak dogadywał
się ze starszym panem, bo obaj mieli ten sam cel. — Lubiłem
nasze długie rozmowy o hokeju. — Virgil może i miał
osiemdziesiąt jeden lat, ale nie stracił bystrości umysłu i wiedział
o hokeju więcej niż niejeden z zawodników. Na jej pełnych
prowokacyjnych ustach pojawił się uśmiech.
— O tak. On też je uwielbiał.
Miała bardzo dyskretny makijaż, co zaskoczyło Tysona,
szczególnie gdy przypomniał sobie, czym się kiedyś zajmowała.
Jeszcze nie spotkał playmate, która nie lubiła mocno się malować.
— Jeśli ja albo chłopcy możemy coś dla pani zrobić, proszę tylko
dać znać — powiedział niezbyt szczerze, ale jako kapitan drużyny
uznał, że powinien wystąpić z taką propozycją.
— Dziękuję.
Podszedł jedyny syn Virgila i szepnął coś wdowie na ucho. Tyson
widywał Landona Duffy'ego, ale nie mógł powiedzieć, że go lubi.
Facet był bezwzględny i nawiedzony jak Virgil, ale pozbawiony
uroku, dzięki któremu jego ojciec odniósł w życiu sukces.
Z twarzy wdowy zniknął uśmiech, wyprostowała się, a w jej
zielonych oczach błysnął gniew.
— Dziękuję, że pan przyszedł, panie Savage.
Jak wielu Amerykanów źle wymawiała jego nazwisko. Nie
brzmiało ono „sawydż", z angielska, lecz „saważ".
Tyson patrzył, jak pani Duffy odwraca się i odchodzi. Był
ciekaw, co takiego powiedział jej Landon. Najwyraźniej coś, co jej
się nie spodobało. Przesunął wzrokiem po jej jasnych włosach,
ładnym, zaokrąglonym tyłeczku, obciągniętym prostą czarną
sukienką. Pomyślał, że syn Virgila się do niej przystawia. Co go
zresztą nie obchodziło, bo miał na głowie ważniejsze sprawy. Na
przykład czwartkowy mecz w Vancouver, podczas którego mieli
się zmierzyć z Sedinami, braćmi bliźniakami, już na otwarciu
rozgrywek. Przed trzema miesiącami Tyson był kapitanem
Canucków i wiedział lepiej niż ktokolwiek inny, że nie należy nie
doceniać chłopców ze Szwecji. Gdy wpadali w rytm, byli dla
obrony jak najgorszy koszmar.
— Widziałeś zdjęcia?
Tyson oderwał wzrok od oddalającej się wdowy i spojrzał przez
ramię na kumpla z drużyny, zabijakę i awanturnika, Sama
Leclaire'a.
— Nie. —Nie musiał pytać, o jakie zdjęcia chodzi. Dobrze
wiedział, ale nie był aż tak zainteresowany, żeby je oglądać.
— Te jej cycki są prawdziwe. Nie, żebym je widział — dodał sam
półgębkiem.
Udawał niewiniątko, ale podbite oko psuło to wrażenie.
— Na pewno nie.
— Myślisz, że mogłaby nam załatwić zaproszenie na imprezę w
Playboy Mansion?
— Do zobaczenia jutro — odpowiedział Tyson ze śmiechem i
ruszył do wyjścia.
Przeszedł przez wielkie dwuskrzydłowe drzwi ceglanego domu i
twarz owiał mu chłodny wiatr. Przystanął, żeby zapiąć marynarkę,
i nagle usłyszał głos wdowy:
— Oczywiście, że chcę się z tobą zobaczyć, tylko że to nie
najlepsza pora.
Tyson spojrzał w jej kierunku. Stała kilka kroków od niego,
odwrócona plecami.
— Wiesz, że cię kocham. Nie kłóćmy się. — Pokręciła głową. —
Teraz to niemożliwe, ale niedługo się spotkamy.
Ruszyła za dom i Tyson zszedł po schodach. Nie był zaskoczony,
że pani Duffy, jak wynikało z rozmowy, ma romans na boku.
Dlaczego by nie? Miała starca za męża. Starca, który właśnie
przekazał jej w spadku drużynę hokejową.
Tyson wolałby nie myśleć o tych wszystkich ewentualnościach,
które mogły zrujnować jego szanse na puchar, ale to go przecież
najbardziej obchodziło. Virgil umarł w najgorszym momencie.
Niepewność co do przyszłości może — i musi w sposób
nieunikniony — źle wpłynąć na zawodników. Pytanie, kto kupi
drużynę i jakie zmiany wprowadzi nowy właściciel, wisiało na
nimi jak topór. Jednak gorsza od tego była świadomość, że
stanowią własność byłej striptizerki i króliczka „Playboya", która
stała się zdobyczną żoną bogacza. To zdecydowanie potęgowało
jego niepokój.
Idąc w stronę czarnego bmw, Tyson odpędził te myśli i skupił się
na swojej najnowszej pasji. Zapomniał o wdowie, groźbie
sprzedaży drużyny i zbliżającym się meczu. Przez kilka
następnych godzin nie zamierzał martwić się planami pani Duffy
wobec ekipy ani starciem z Canuckami.
Przez większość życia Tyson próbował walczyć z typowymi dla
Savage'ow skłonnościami, które mogły ściągnąć na niego
kłopoty, miał jednak jedną wielką słabość i regularnie jej ulegał:
uwielbiał ładne samochody.
Wsiadł do miękkiego, wyłożonego skórą wnętrza i zapalił M6.
Niski gardłowy warkot pięciolitrowego silnika V-10 wprawił w
wibracje jego ciało, gdy zakładał awiatory Ray-Ban, by chroniły
jego oczy przed jaskrawym popołudniowym słońcem. Wyjechał
przez bramy i skierował się w stronę Paulsbo. Z pełną mocą
pięciuset koni pod maską beemki ruszył w długą drogę powrotną
do domu.
***
Faith Duffy zamknęła klapkę telefonu komórkowego i spojrzała
na rozciągający się przed nią zielony trawnik, starannie utrzymane
klomby i tryskające wodą fontanny. Ostatnia rzecz, jakiej teraz
potrzebuje, to wizyta matki. Czuła się niepewna i zalękniona, lecz
Valerie Augustine pod względem emocjonalnym przypominała
czarną dziurę.
Przesunęła wzrokiem po wzburzonych falach Zatoki Elliot-ta,
splotła ramiona na piersi i skuliła się w obronie przed zimnym
wiatrem, który rozwiewał jej włosy. Zeszłej nocy śniło jej się, że
znowu pracuje w Aphrodite. Że jej długie jasne włosy unoszą się
wokół głowy, a z głośników nad główną sceną w klubie go-go
dobiega Slice of Your Pie Motley Crue. Różowy snop światła
omiótł jej smukłe nogi i sześciocalowe akrylowe obcasy, gdy
powoli przesunęła rękami po płaskim brzuchu. Musnęła dłońmi
wzgórek łonowy, zasłonięty krótką kraciastą spódniczką, i
położyła dłonie na oparciu krzesła stojącego między jej nagimi
udami...
Faith nienawidziła tego snu. Nienawidziła ściskającego żołądek
lęku, jaki zawsze w niej budził. Nie nawiedzał jej od lat, ale
zawsze był taki sam. Potem odwracała się, wyginała plecy w łuk i
powoli skręcała głowę w stronę sceny, jednocześnie odpinając
guziki białej bluzki. Różowe światło przesuwało się po niej, gdy
balansowała na krześle i unosiła nogi. Jedną stopą wodziła po
łydce drugiej nogi, a jej duże piersi wyglądały tak, jakby zaraz
miały wyskoczyć z czerwonej obszytej cekinami bardotki.
Mężczyźni jak zwykle przysuwali się do sceny i gapili na nią z
błyszczącymi oczami i otwartymi ustami.
— Layla! —skandowali jej sceniczny pseudonim, ściskając w
łapach banknoty.
Na jej ustach pojawiał się uśmiech pod tytułem „wiem, że mnie
pragniesz", gdy Vince Neil z chłopcami śpiewał o słodkiej buzi i
kolejnym smakowitym kawałku. Następnie w klubie dla panów
trzy przecznice od centrum Las Vegas Faith opierała dłonie na
podłodze tuż przy głowie i szła zgrabnie na rękach, a potem
jednym skokiem wracała do normalnej pozycji ze stopami
rozstawionymi na szerokość ramion. Ściągała bluzkę, odrzucała ją
i kołysała biodrami, zginając się w pasie. Zsuwała spódniczkę, a
następnie wychodziła z niej tylko w czerwonych stringach
pasujących do stanika. Scena drżała od potężnych basów,
dźwięków perkusji i stukotu jej obcasów, gdy stawała się
obiektem męskich fantazji, skłaniając ich, aby sięgnęli do portfeli
i wyjęli z nich pieniądze.
Sen za każdym razem kończył się tak samo. Plik zebranych przez
nią banknotów jakimś cudem się ulatniał, a ona, prze-
rażona, budziła się bez tchu. Miała wrażenie, że się dusi, serce
mocno waliło jej w piersi. Tego ranka znowu poczuła się jak mała,
bezbronna dziewczynka. Samotna i przerażona.
Kobiety, które mówiły, że raczej umrą z głodu, niż publicznie się
rozbiorą, pewnie nigdy nie musiały dokonywać takiego wyboru.
Prawdopodobnie nigdy nie jadły hot dogów przez pięć dni z
rzędu, bo tylko na nie było je stać. Nie fantazjowały o całych
tacach big maców i frytek ani o foremkach z creme brülee.
Faith zwróciła twarz w kierunku wiatru i zaczerpnęła powietrza.
Powinna wrócić do domu. Nie wypada zaniedbywać przyjaciół
Virgila na jego pogrzebie, ale większość z nich i tak nigdy za nią
nie przepadała. A co do rodziny — cóż, wszyscy mogą pójść do
diabła. Każdy, co do jednego. Nie darowali jej nawet w takim
dniu.
Virgil odszedł. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Jeszcze przed
tygodniem opowiadał jej o tych wszystkich zdumiewających
rzeczach, jakich dokonał w swoim długim życiu, a teraz...
Teraz ją opuścił i czuła się straszliwie samotna. Była cała obolała i
pozbawiona energii po pogrzebie męża i najlepszego przyjaciela,
jakiego miała w życiu. Wiedziała, że nie wszyscy lubili Virgila. W
ciągu ponadosiemdziesięcioletniego życia narobił sobie wielu
wrogów, ale dla niej był dobry, zwłaszcza w czasach, gdy sama
dla siebie nie zawsze była dobra.
Nawet po śmierci okazał jej dobroć. Wspomógł w testamencie
różne organizacje dobroczynne, a lwią część miliardowego
majątku zapisał swojemu jedynemu synowi Landonowi oraz jego
trojgu dzieciom, a także ośmiu wnukom. Jej jednak zostawił
penthouse w Seattle, pięćdziesiąt milionów na koncie w banku i
drużynę hokejową. Faith uśmiechnęła się na myśl, jak bardzo
wkurzył tym rodzinę. Była pewna, że według nich knuła i
spiskowała, żeby położyć łapę na tych pieniądzach, że w zamian
za drużynę hokejową świadczyła starszemu panu wyrafinowane
usługi seksualne, ale prawda wyglądała inaczej: Virgil doskonale
wiedział, że wcale nie zależy jej na tej drużynie. Nie interesowała
się sportem i była równie zaskoczona jak wszyscy inni, że
zostawił jej Chinooków. Przypuszczała, że podjął taką decyzję z
jednego powodu: ponieważ Landon nigdy nie ukrywał, że zależy
mu na tej drużynie. Gdyby to on dostał ją w spadku, Faith nie
miałaby wstępu do prywatnej loży na stadionie. Co w gruncie
rzeczy specjalnie by jej nie bolało. Nie przepadała za hokejem.
Jasne, chodziła z mężem na niektóre mecze, ale tak naprawdę nie
śledziła tego, co działo się na lodzie. Nie słuchała wciąż kłócących
się członków rodziny Duffych, tylko obserwowała przez lornetkę
widownię, wypatrując śmiesznych ciuchów i głupio
zachowujących się pijaków. Czasami, przy odrobinie szczęścia,
udawało jej się zauważyć w Key Arena i jedno, i drugie: głupio
zachowujących się pijaków w śmiesznych ciuchach.
W przeciwieństwie do Faith Landon interesował się sportem i
liczył dni do chwili, gdy wreszcie przejmie drużynę. Posiadanie
profesjonalnej drużyny sportowej świadczyło o wielkim
bogactwie. Dawało wstęp do ekskluzywnego klubu, o czym
Landon od dawna marzył. A ojciec mu tego wstępu odmawiał.
Landon był jedynym synem Virgila, ale ojciec go nie znosił — i
vice versa. Syn nigdy nie ukrywał dezaprobaty dla stylu życia ojca
ani nienawiści do jego piątej żony, czyli Faith.
Faith przeszła długim, wyłożonym dywanem korytarzem na
piętrze i wkroczyła do wielkiej sypialni, którą dzieliła z Virgilem.
Kilku pracowników firmy zajmującej się przeprowadzkami
właśnie pakowało jej ubrania do pudeł, a wokół nich kręcił się
prawnik Landona, pilnujący, żeby Faith nie zabrała czegoś, co do
niej nie należy. Nie zwracając uwagi na mężczyzn, pogładziła
oparcie wysłużonego skórzanego fotela, na którym siadywał
Virgil. Siedzisko było wytarte po latach używania. Na stole, na
książce, którą czytał tamtego wieczoru, kiedy umarł, leżały jego
okulary. Oczywiście Dickens, ponieważ Virgil identyfikował się z
Davidem Copper-fieldem.
Tamtego wieczoru, przed pięcioma dniami, Faith siedziała na
fotelu obok męża i oglądała w telewizji powtórkę Top Chef. Gdy
prowadzący program Padma wybierał najlepsze przekąski, Virgil
gwałtownie zaczerpnął tchu. Spojrzała na niego.
— Wszystko w porządku? — zapytała.
— Źle się czuję. — Odłożył okulary wraz z książką i uniósł rękę
do mostka. — Chyba położę się do łóżka.
Faith rzuciła pilota, ale zanim zdążyła podbiec do męża, on osunął
się w fotelu i zaczął spazmatycznie łapać powietrze, a jego
pokryta plamami dłoń opadła na kolana.
Dalsze wydarzenia tamtej nocy pamiętała jak przez mgłę. Wołała
go po imieniu i położywszy sobie jego głowę na kolanach,
wezwała pogotowie. Nie mogła sobie przypomnieć, jak to się
stało, że znalazł się na podłodze. Patrzyła na twarz męża, gdy
dusza opuszczała już ciało. Pamiętała, że płakała i prosiła go, by
nie umierał. Błagała, żeby z nią został, ale to nic nie dało.
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Virgil umarł, zanim
przyjechała karetka. A rodzina, zamiast się cieszyć, że nie dokonał
żywota samotnie, znienawidziła ją jeszcze bardziej za to, że była
przy nim do samego końca.
Faith weszła do garderoby i wzięła z półki walizkę od Louisa
Vuittona, do której zapakowała wcześniej kilka ubrań na zmianę i
biżuterię, którą dostała od Virgila w ciągu pięciu lat małżeństwa.
— Muszę ją przeszukać — oświadczył prawnik Landona, który
wszedł za nią.
Faith jednak też miała prawników.
— A ma pan nakaz? — zapytała, wymijając go.
Nie próbował jej zatrzymać. Faith miała do czynienia ze zbyt
wieloma naprawdę groźnymi typami, żeby dać się zastraszyć
któremuś ze sługusów Landona. Przechodząc przez salon, wzięła
czarny płaszcz od Valentino. Do torebki Hermesa wrzuciła Davida
Copperfiełda, pamiątkę po Virgilu, i ruszyła do frontowych drzwi.
Mogła wyjść tylnymi schodami dla służby i oszczędzić sobie
spotkania z rodziną Virgila, ale nie chciała. Nie miała zamiaru
wymykać się jak winowajczyni. U szczytu schodów narzuciła
płaszcz i uśmiechnęła się na wspomnienie ciągłych kłótni z
Virgilem. Zawsze chciał, żeby nosiła norki albo srebrne lisy, ale
ona nie czuła się dobrze
w futrach. Nie przekonał jej nawet argument, że jest hipokrytką,
bo chodzi w skórzanych rzeczach. Uwielbiała skórę, choć ostatnio
starała się zachowywać umiar i dobry smak. Coś, czego jej matka
powinna się jeszcze nauczyć.
Schodząc po długich krętych schodach, zmusiła się do uśmiechu.
Pożegnała się z kilkoma przyjaciółmi Virgila, którzy byli dla niej
mili, i wyszła.
Przyszłość stoi przed nią otworem. Ma trzydzieści lat i może robić
wszystko, czego tylko zapragnie: pójść na studia albo przez rok
wylegiwać się w słońcu gdzieś na plaży.
Obejrzała się i objęła wzrokiem dwupiętrową rezydencję, w której
mieszkała z Virgilem przez pięć lat. Było jej tu dobrze. Mąż
opiekował się nią i po raz pierwszy w życiu nie musiała sama się o
siebie troszczyć. Mogła odpocząć, odetchnąć, odprężyć się i nie
martwić o to, jak przeżyć.
— Żegnaj — szepnęła i w czerwonych czółenkach ruszyła przed
siebie. Stukając obcasami, zeszła po schodach i skierowała się do
garażu na tyłach domu, gdzie stał jej bentley continental GT.
Virgil podarował jej ten samochód na trzydzieste urodziny, we
wrześniu. Włożyła walizkę do bagażnika, wsiadła do wozu i
ruszyła. Jeśli się pospieszy, może zdąży na prom do Seattle o
osiemnastej trzydzieści.
Przejeżdżając przez bramę posiadłości, znowu zaczęła się
zastanawiać, co zrobić ze swoim życiem. Oprócz kilku organizacji
charytatywnych, w których działała, nikt specjalnie jej nie
potrzebował. Choć Virgil naprawdę się nią opiekował, a ona
opiekowała się nim. Wyjęła z torebki okulary przeciwsłoneczne i
założyła je.
I co, u licha, zrobić z drużyną hokejową i tymi wszystkimi
twardymi, brutalnymi zawodnikami? Poznała kilku z nich na
corocznym przyjęciu bożonarodzeniowym, na które zawsze
chodziła z Virgilem. Szczególnie dobrze zapamiętała potężnego
Rosjanina, Vlada, młodego Szweda, Daniela, i tego faceta ze stale
posiniaczoną twarzą, Sama, ale tak naprawdę nie znała żadnego z
nich. Dla niej to jedynie członkowie dwudziestokilkuosobowego
zespołu, mężczyźni, którzy, jak się zorientowała, lubią grać w
hokeja i się naparzać.
Najlepiej sprzedać drużynę. Zdecydowanie. Wie, co o niej myślą,
nie jest głupia. Uważają ją za lalunię. Maskotkę Virgila. Zonę,
którą chciał się pochwalić. Pewnie przekazywali sobie numer
„Playboya" z jej zdjęciami. Nie obchodzi jej to. Nie wstydzi się
tych zdjęć. Gdy je robiono, miała dwadzieścia cztery lata i
potrzebowała pieniędzy. Dostała za nie znacznie więcej niż za
występy w klubie, poznała nowych ludzi i otworzyły się przed nią
nowe perspektywy. Jedną z nich był Virgil.
Zwolniła na widok znaku stop, spojrzała w obie strony, po czym
przejechała przez skrzyżowanie.
Faith przyzwyczaiła się, że mężczyźni się na nią gapią. Przywykła
do tego, że oceniają ją po rozmiarze biustu, zakładają, że jest
głupia albo łatwa, albo jedno i drugie. Wiedziała, że ludzie
oceniają ją na podstawie profesji, jaką uprawiała, albo tego, że
wyszła za mąż za człowieka starszego od niej o pięćdziesiąt jeden
lat. I naprawdę nie przejmowała się tym, co świat o niej myśli.
Przestała się przejmować już dawno temu, kiedy ludzie ze świata
Virgila mijali ją pod
Lucky Lady czy Kit Kat Topless Lounge, gdzie czekała, aż matka
wyjdzie z pracy.
Jedyne, co miała, gdy przyszła na świat, to piękna twarz i ciało,
więc dlaczego z tego nie korzystać? Gdyby przejmowała się tym,
co ludzie o niej myślą, dawałaby im nad sobą władzę, a wtedy
mogliby ją krzywdzić. A Faith nigdy nikomu takiej władzy nie
chciała dać. Nikomu z wyjątkiem Virgila, który miał wady, ale
nigdy nie traktował jej jak kociaka. Nie uważał, że jest zerem.
Oczywiście chwalił się nią jako żoną. Nie można zaprzeczyć.
Wzmacniała jego już i tak rozdęte ego. Podobnie jak drużyna
hokejowa miała budzić u wszystkich zazdrość. Nie przeszkadzało
jej to. W ogóle. Okazywał jej dobroć i szacunek, a przede
wszystkim dawał to, czego najbardziej pragnęła: poczucie
bezpieczeństwa, jakiego nigdy nie zaznała. Tak było przez pięć
lat, żyła jak w bańce mydlanej, przyjemnie, bezpiecznie. Ta bańka
wprawdzie pękła i Faith miała wrażenie, że traci grunt pod
nogami, ale Virgil zadbał o to, żeby spadła na cztery łapy.
Pomyślała o Tysonie Savage'u, o jego niskim dźwięcznym głosie i
lekko wyczuwalnym obcym akcencie. „Lubiłem nasze długie
rozmowy o hokeju", powiedział, wspominając Virgila.
Faith przez całe życie obracała się wśród przystojnych mężczyzn.
Z wieloma z nich chodziła. Tacy jak Ty, na których widok
zapierało dech w piersiach, byli jak uderzenie obuchem w głowę
powodujące zawrót głowy. Jego ciemnoniebieskie oczy były
pośrodku jaśniejsze, stanowiły jakby eksplozję koloru. Na czoło
opadał mu pojedynczy kosmyk, podczas gdy reszta ciemnych
błyszczących włosów wiła się nad uszami i na karku. Był wysoki i
budową ciała przypominał hummera, ale wydawał się
nieprzewidywalny. Może to blizna na policzku sprawiała, że
budził niepokój? Przypominała cienką srebrną kreskę i wywierała
większe wrażenie niż podbite oko Sama.
Pomyślała o swojej dłoni w jego ciepłej, silnej ręce, gdy
zaoferował jej pomoc. Jak większość mężczyzn Tyson Savage
mówił to, co trzeba, ale nie należało traktować tego zbyt
poważnie. Tak wynikało z jej doświadczenia. Spośród mężczyzn,
których znała, tylko Virgil nie rzucał słów, na wiatr. Nigdy jej nie
okłamał, choć czasem tak byłoby łatwiej dla nich obojga. Pokazał
jej, że może żyć inaczej niż do tej pory. Z Virgilem była
bezpieczna i szczęśliwa. Wiedziała, że choćby z tego powodu
zawsze będzie go kochała i za nim tęskniła.
Rozdział 2
Wyjściu Tysona na lodowisko General Motors Place w Vancouver
towarzyszyły wrzaski i gwizdy kibiców. Na trybunach powiewały
dziesiątki transparentów z rozmaitymi hasłami, począwszy od
„Upadły Święty!" i „Święty to zdrajca!", aż po jego ulubiony:
„Chrzań się, Savage!".
Grał w barwach Canucków przez siedem sezonów. Przez pięć lat
pod jego lewym ramieniem widniała litera C i był traktowany jak
bohater, jak gwiazdor rocka. W tym sezonie wciąż nosił C, tylko
że teraz reprezentował o wiele słabszą drużynę. Ale przecież
zawodnicy stale przechodzili z drużyny do drużyny. On
przynajmniej nie czekał do ostatniej chwili, żeby przyjąć
propozycję wiążącą się z lepszymi pieniędzmi i _ co było
cenniejsze niż złoto — większymi szansami na puchar.
Już od ponad sezonu nie było tajemnicą, że nie jest zadowolony z
polityki szefostwa Vancouver i poczynań zespołu trenerów. Potem,
niedługo po Bożym Narodzeniu, kapitan Chinooków z Seattle,
Mark Bressler, miał straszny wypadek samochodowy i drużyna
straciła kapitana. Jej kierownictwo złożyło Tysonowi ofertę, której
nie mógł odrzucić, więc dobili targu. Wielu ludzi, nie tylko z
prasy, ale i zwykłych mieszkańców Kanady, łącznie z jego ojcem,
uważało, że powinien czuć się z tego powodu niezupełnie w
porządku, może nawet jak zdrajca. Ale on wcale się tak nie czuł.
Tego wieczoru kibice przynajmniej niczym w niego nie rzucali, co
było dziwne, zważywszy, że jego przeniesienie się sto dwadzieścia
mil na południe uważali za naprawdę wielką zdradę.
Uśmiechał się lekko, gdy zakładał kask i wjeżdżał na lodowisko
ze swoim byłym kolegą z drużyny, Markusem Nastlundem.
Przejechał przed kołem wznowień dwa razy — na szczęście — a
potem zajął pozycję pośrodku.
— Jak leci, Nazzy? — zapytał.
— Wal się, Święty — wycedził Markus, wciąż się uśmiechając.
Tyson się zaśmiał. Lubił Nazzy'ego. Doceniał jego umiejętności
na lodzie, ale miał zamiar tak mu dokopać, żeby ten pożałował, że
nie został w domu. Tyson znał zawodników drużyny przeciwnej
lepiej niż kolegów z własnej, grał z nimi dłużej, ale Chinooki
miały najlepszy zespół pięć na pięć w całej lidze, ze zgranym
atakiem, czemu zawdzięczały jedną czwartą zdobytych bramek.
Kiedy były w formie, dominowały na lodowisku dzięki szybkości,
brutalnej sile i wyczuciu.
Jednak tego wieczoru w Vancouver w powietrzu można było
wyczuć coś dziwnego. Tyson nie wierzył w fatum czy
przekleństwo. Jasne, zawsze przejeżdżał dwa razy przed kołem
wznowień, zanim je przekroczył, ale w gruncie rzeczy nie był
przesądny. Wierzył w umiejętności zawodników, a nie w jakiegoś
nieuchwytnego pecha. Był jednym z nielicznych hokeistów,
którzy golili się podczas rozgrywek.
Jednak podczas tego meczu coś było zdecydowanie nie tak. Od
pierwszego rzutu krążka Chinookom szło źle. Obrona musiała
bardzo się namęczyć, żeby przekazać go atakowi, i Tyson, jak
reszta drużyny, nie mógł wpaść w rytm. Brał udział w akcjach
podbramkowych, ale miał trudności z przyjęciem pozycji do
strzału.
Krążek raz po raz odbijał się od słupków i w połowie drugiej tercji
gra zaczęła przypominać dawne mecze hokejowe. Sam Leclaire i
napastnik Andre Courture siedzieli przez większość czasu na
ławce kar za „niezamierzone" spowodowanie upadku przeciwnika,
atak łokciem, uderzenia kijem czy ostrą grę w narożnikach.
W ostatnich sekundach meczu Tyson wreszcie złapał wiatr w
żagle i przeciął lodowisko, prowadząc krążek. Wiedział, że
bramkarz Vancouver obstawia prawą stronę, a odsłania lewą.
Odgłos łyżew tnących lód zagłuszało mu pulsowanie w skroniach
i okrzyki widzów. Odsunął kij i zamachnął się nim, kierując
krążek do bramki Luonga, jednak poślizgnął się i stracił
równowagę. Z niedowierzaniem patrzył, jak krążek mija bramkę.
Rozległ się sygnał na koniec meczu. Wynik: Seattle—Vancouver
1:2.
Pół godziny później Tyson siedział w szatni i gapił się na dywan
między swoimi stopami. Jeden ręcznik miał na bio-drach, drugi
położył sobie na karku. Jego koledzy stali przed swoimi szafkami,
wycierali się i przebierali przed lotem do domu. Jedyną korzyścią
z przegranej było to, że trener Nystrom zabronił dziennikarzom
wchodzić do szatni.
— Zapomnijmy o tym meczu — powiedział po meczu. Wsadził
ręce do kieszeni dresów. — Przejrzę z resztą trenerów nagrania z
dzisiejszego spotkania i spróbuję się zorientować, co, do licha,
poszło nie tak. Musimy lepiej się przygotować na sobotnie
spotkanie z Vancouver.
— Zasrany zły urok — odezwał się Vlad Fetisov zwany
Przebijakiem, wkładając spodnie.
Młody napastnik Logan Dumont przeżegnał się na te słowa.
— Mnie też się tak wydaje.
Tyson wstał i ściągnął ręcznik z karku. Był za wczesny etap
rozgrywek, żeby ulegać przesądom.
— Jeden kiepski mecz nie przesądza o rozgrywkach w całym
sezonie i nie oznacza, że prześladuje nas pech. — Na treningach
działali jak dobrze naoliwiona, niezawodna maszyna. W wieczory,
gdy rozgrywali mecze, nie szło im tak dobrze i Tysonowi
przychodził do głowy tylko jeden sposób, żeby coś na to zaradzić.
— Urządzimy sobie pokerową noc — oznajmił. — Dam wam
znać, gdzie i kiedy. Weźcie ze sobą forsę i bądźcie przygotowani
na przegraną.
Chinooki uwielbiały grać w pokera i ta wspólna pasja wzmacniała
męską więź między nimi. Kiedy Tyson był początkującym
hokeistą, chłopcy zabrali go do klubu ze striptizem na coś w
rodzaju inicjacji. Gdy przeszedł do Vancouver, spotykali się w
Mugs and Jugs, on jednak nigdy
nie przepadał za takimi miejscami. Ironia losu, biorąc pod uwagę,
kim była kiedyś właścicielka ich drużyny.
Rzucił ręcznik i przeczesał palcami wilgotne włosy. Słyszał, że
wdowa po Virgilu zamierza sprzedać drużynę jego synowi,
Landonowi. Tyson niewiele wiedział o tym gościu, ale wyobrażał
sobie, że musi być z niego niezły sukinsyn. Uznał jednak, że lepiej
należeć do sukinsyna niż do niemającej pojęcia o hokeju lali.
— Kto przyniesie cygara? — zapytał jeden z obrońców, Alexander
Devereaux, zapinając koszulę.
— Logan — odparł Tyson i zdjął ręcznik, którym był przewiązany
w pasie. — Ale mają być kubańskie, dobra? — Rzucił ręcznik na
ziemię i siadając na ławce, otworzył sportową torbę. Odsunął stare
wydanie „Playboya", które dał mu Sam, i wyjął czystą bieliznę.
Chociaż nie czuł palącej potrzeby, żeby oglądać panią Duffy, jak
ją Pan Bóg stworzył, pomyślał, że po powrocie do domu może
rzuci okiem.
— Ja? — Logan pokręcił głową. — Dlaczego akurat ja?
— Bo jesteś nowy — wyjaśnił tę oczywistość Sam. Tyson
wciągnął czarne bokserki i powoli zebrał swoje
rzeczy. Przedstawiciele mediów z Vancouver już na niego czekali i
nie spieszył się z wyjściem z szatni do autobusu. Dziennikarze
sportowi byli bezwzględni, gdy podpisał kontrakt na przejście do
innej drużyny. Nie spodziewał się, że tego wieczoru będą dla
niego łaskawsi. I miał rację. Po opuszczeniu szatni zdążył zrobić
zaledwie trzy kroki, gdy padło pierwsze pytanie:
— Chinooki przeprowadziły dziś tylko szesnaście ataków na
bramkę. Co stało się z waszą brawurową ofensywą? — Zadał je
reporter z „Vancouver Sun", zwracając się do reprezentantów
ekipy: Tysona, Daniela Holstroma i Walkera Brookesa.
Tyson pokręcił głową i szedł dalej przed siebie.
— To nie był nasz dzień — uciął.
— Ten cały zamęt w związku ze sprzedażą drużyny — odezwał
się inny reporter — musi mieć wpływ na waszą dalszą grę i szanse
w rozgrywkach pucharowych. Mam rację?
— To dopiero początek sezonu. — Tyson, niezbity z tropu,
uśmiechnął się lekko. — Nie martwię się dzisiejszą przegraną —
skłamał.
— Savage! Zdradził pan drużynę. Jakie to uczucie należeć do
kobiety?
Szedł dalej bez słowa.
— Podobno pani Duffy zamierza pomalować wam szatnię na
różowo.
— Nie. To ma być kolor łososiowy — sprostował inny
dziennikarz. — I chce, żebyście nosili królicze uszy.
— Czy podpisuje dla was czeki w kostiumie z ogonkiem? — To
pytanie bardzo wszystkich rozśmieszyło.
Chociaż Tysonowi nie wydało się ani trochę zabawne, skrzywił
usta w uśmiechu i zarechotał wraz z resztą reporterów.
— Nie obchodzi mnie, co Miss Stycznia ma na sobie, gdy
podpisuje dla mnie czeki z wypłatą, dopóki je podpisuje.
— A jak skomentuje pan oświadczenie, że pani Duffy prowadzi
rozmowy dotyczące sprzedaży drużyny?
— Nic mi o tym nie wiadomo. — Liczył jednak, że to wszystko
szybko się zakończy. Przedłużające się negocjacje będą miały zły
wpływ na grę zespołu. — Dobrej nocy, panowie. — Podniósł rękę
na pożegnanie i wyszedł tylnymi drzwiami z hali sportowej.
***
Miss Lipca. Przecież była Miss Lipca.
— Jesteś nie tylko bezwstydną łowczynią majątku. Ośmieszasz
drużynę mojego ojca. Przynosisz nam wstyd.
Faith podniosła wzrok znad działu sportowego leżącej na stole
gazety. Jeśli Landon Duffy zamierza ją obrażać, to przynajmniej
mógł zapamiętać fakty, na przykład to, kiedy została dziewczyną
miesiąca.
— Twój ojciec zapisał mi tę drużynę — zauważyła. — Wcale się
mnie nie wstydził.
Landon Duffy, siedzący po drugiej stronie stołu ściągnął brwi. Był
tak podobny do ojca, że to ją peszyło, ale podczas gdy
szaroniebieskie oczy Virgila potrafiły być niezwykle bystre, jego
były tylko zimne, a tego dnia wydawały się wręcz lodowate, bo
nie ukrywał, że bardzo niechętnie zapłaci sto siedemdziesiąt
milionów za drużynę, którą uważał za swoją.
— Był zdziecinniałym staruszkiem, którym łatwo manipulować.
— Nie tak łatwo, bo inaczej nie siedzielibyśmy tu teraz. Drużyna
należałaby do ciebie, a nie do mnie.
Landon był jednym z nielicznych ludzi, którzy budzili w niej lęk.
Co nie znaczy, że zamierzała to po sobie pokazać.
Spojrzała na swojego prawnika. Nie musiała tu przychodzić, bo
adwokaci wszystko by za nią załatwili, ale nie chciała pokazać
Landonowi, że się go boi.
— Zakończmy już tę sprawę.
Jej prawnik podsunął Landonowi i jego adwokatom list
intencyjny. Gdy go przeglądali, Faith pomyślała o radzie swojego
prawnika, aby rozważyła jeszcze inne oferty. Mówił coś o
długoterminowych korzyściach podatkowych, nieuniknionych
kosztach operacyjnych, górnych granicach opłat, wzajemnych
korzyściach, które przyciągnęłyby potencjalnych nabywców i
podbiły cenę. Faith jednak pieniądze nie interesowały. Chciała
zakończyć wszelkie sprawy z rodziną Duffych.
Gdyby Landon był innym człowiekiem, sympatyczniejszym,
pewnie po prostu oddałaby mu tę drużynę. Pięćdziesiąt milionów,
które dostała w spadku po Virgilu, w zupełności jej wystarczą.
Ale, jak przypuszczała, gdyby Landon był innym człowiekiem,
sympatyczniejszym, ojciec zwyczajnie zapisałby mu Chinooków.
A że sam Virgil był, jaki był, i nie należał do osób
wielkodusznych, chciał, aby syn zapłacił, i to drogo, za to, że
ciągle się z nim kłócił.
Faith wstała i wygładziła spódnicę z wielbłądziej wełny.
— Zostawię panom omówienie szczegółów. — Zdjęła czerwony
wełniany płaszcz z oparcia krzesła, które stało obok. Odwróciła
się do swojego prawnika i powiedziała: — Będę w siedzibie
Chinooków, na spotkaniu kierownictwa, chcę ich powiadomić o
mojej decyzji.
Nie znała żadnego z trenerów ani nikogo z ekipy kierow-
niczej, ale sądziła, że powinni wiedzieć, co się dzieje. Uznała, że
sama ich o tym poinformuje, zamiast zdawać się na prawników
czy media. Powie im, jak wiele drużyna znaczyła dla Virgila, i
uspokoi, że znajdą się w dobrych rękach. Choć nie cierpiała
Landona, niewątpliwie była to prawda.
— Proszę do mnie zadzwonić, gdy skończycie. Landon
zamaszyście złożył podpis na dokumencie i podniósł głowę.
— Nie waż się wynieść czegokolwiek z tego budynku. Nic tutaj
nie należy do ciebie.
O Boże, te ciągłe insynuacje, że jest zwykłą złodziejką, stały się
męczące, ale wiedziała, że już nie będzie musiała ich znosić.
— Wszystko tu należy do mnie, dopóki nie podpiszemy właściwej
umowy i nie wpłacisz pieniędzy na moje konto.
— Pamiętaj, co powiedziałem, Laylo — dodał, używając jej
pseudonimu scenicznego.
Wzięła torebkę kopertowkę ze stołu i przycisnęła ją do siebie, bo
zrobiło jej się słabo. Przez większość życia musiała znosić takich
facetów jak Landon. Mężczyzn, którzy próbowali ją poniżać,
których obrażała sama jej obecność, choć rozbierali ją rozpalonym
wzrokiem. Nieważne było, że miała na sobie sweter, który
zasłaniał jej ciało od szyi po nadgarstki, i spódnicę za kolana —
dla nich była tylko striptizerką, kobietą, która rozbiera się za
pieniądze. Nieważne, że stali na czele organizacji dobroczynnych,
zbierających fundusze na rzecz ludzi, którym wiedzie się gorzej.
Mieli jej za złe, że śmie oddychać tym samym powietrzem co oni.
Miała ochotą powiedzieć Landonowi, co może sobie zrobić.
Czuła, że zaraz odezwie się w niej Layla, która kopnie go w tyłek
i odpowiednio nazwie. Ale tego właśnie chciał i niemal słyszała,
jak Virgil szepcze jej do ucha: „Landon to dupek. Nie pozwól mu
wygrać. Nie pokazuj, że może cię zranić". Zacisnęła więc zęby i
przywołała na twarz miły uśmiech — była to sztuczka, której
nauczyła się, gdy została żoną Virgila. Pokręciła głową, jakby
chciała powiedzieć, że Landon nie zdoła jej dotknąć, tak że końce
jej włosów, związanych w koński ogon, musnęły ramiona. Nie
chciała dopuścić Layli do głosu. Layla oznacza kłopoty, a Faith
nie zamierzała pozwolić, żeby Landon zatriumfował.
— Do widzenia panom.
Obcasy jej szpilek od Christiana Louboutina, we wzór pantery,
zastukały o twardy parkiet gabinetu prawnika. Zamknęła za sobą
drzwi i wciągnęła głęboko świeże powietrze. Była blisko, niemal
o włos. Długo udawało jej się utrzymać Laylę na wodzy. Od
czasu, gdy musiała być zachwycona tym, że mężczyźni wsuwali
banknoty za brzeg jej stringów. Layla była bojowa, nawykła do
walki, i powiedziałaby Landonowi, żeby pocałował się w tyłek.
Oddalając się od drzwi, włożyła płaszcz. Jednym z plusów
sprzedaży drużyny była świadomość, że uwolni się wreszcie od
Landona i jego rodziny. Że nie będzie już dłużej uwikłana w te
wszystkie gierki.
Jazda do Key Arena zajęła jej dwadzieścia minut. Przez ten czas
Faith mogła się zastanowić, czy na pewno postępuje właściwie.
Virgil zapisał Chinooków właśnie jej, a nie Lan-
donowi, choć pewnie chodziło mu właśnie o to, by odsprzedała
ich swojemu pasierbowi. Tak czy nie? A może byłby na nią zły za
tę decyzję? Nie była tego pewna i żałowała, że Virgil nie
porozmawiał z nią o tym przed śmiercią.
Na przedniej szybie bentleya zdążyła osiąść zimna mżawka, gdy
Faith wjeżdżała na podziemny parking do zarezerwowanej strefy.
Biura drużyny hokejowej Chinooków znajdowały się na
pierwszym piętrze i gdy weszła, wszyscy już byli. Na pogrzebie
Virgila poznała większość mężczyzn, którzy siedzieli przy długim
stole.
— Dzień dobry — przywitała ich, zmierzając do pustego krzesła
pośrodku. — Mam nadzieję, że nie kazałam panom długo czekać
— dodała, chociaż wiedziała, że się nie spóźniła.
— Ależ skąd. — Darby Hogue, dyrektor generalny, wstał i podał
jej rękę nad stołem. Jego ciemne oczy były równie ciepłe jak dłoń.
— Jak się pani miewa?
— Już lepiej. — Co nie było do końca prawdą. Bardzo tęskniła za
Virgilem i czuła pustkę w sercu.
Darby ponownie przedstawił jej wszystkich zebranych w pokoju.
Zaczął od kierownictwa, a potem, zgodnie z kolejnością przy
stole, wymienił nazwiska członków ekipy, kończąc na potężnym
kapitanie drużyny Chinooków, który zajmował miejsce na samym
końcu. W sumie sześciu mężczyzn i ona. Niektórzy bardziej
szorstcy od innych. Czy raczej jeden zdecydowanie bardziej
szorstki.
Gdy ostatnim razem widziała Tysona Savage'a, robił wrażenie
bardziej cywilizowanego, pewnie dlatego, że był w markowym
garniturze. Tego dnia, gdy tak patrzył na nią spod ciemnych brwi
nieprzystępnymi niebieskimi oczami, w ogóle nie wydawał się
cywilizowany. Siedział z rękami splecionymi na muskularnej
piersi. Na jednym z długich rękawów białej bluzy widniał napis:
„Chinooks Hockeys". Było dopiero południe, a on miał już świeży
zarost.
— Dzień dobry, panie Savage.
Nie wiedziała, po co zaproszono na to zebranie kapitana drużyny.
Choć to pewnie nie ma żadnego znaczenia. Uśmiechnął się lekko,
jakby go czymś rozbawiła.
— Witam panią, pani Duffy.
Położyła kopertówkę na stole i zdjęła płaszcz. Jeden z trenerów
zerwał się, żeby jej pomóc.
— Dziękuję panu — powiedziała, gdy powiesił płaszcz na oparciu
krzesła. Obciągnęła rękawy kremowego swetra z angory, żeby
zakryć nadgarstki, i skupiła uwagę na siedzących wokół niej
ludziach.
— Mój nieżyjący mąż kochał tę drużynę. Kochał hokej i często o
nim opowiadał: o przejściach zawodników, korzyściach z tego
wynikających i tak dalej. Słuchałam go godzinami, ale nie miałam
pojęcia, o czym mówił.
Obciągnęła spódnicę i usiadła.
— Dlatego postanowiłam sprzedać drużynę komuś, kto tak samo
pasjonuje się hokejem jak Virgil. — Poczuła, że ściska ją w
gardle, i znowu ogarnęły ją wątpliwości, czy dobrze robi.
Żałowała, że nie jest pewna swojej decyzji. — Pół godziny temu
Landon Duffy podpisał list intencyjny z zamiarem kupna. —
Spodziewała się oznak zadowolenia. Czegokolwiek. Spojrzała na
zebranych, sądząc, że zobaczy na ich twarzach ulgę, ale niczego
takiego nie dostrzegła. — Po sfinalizowaniu transakcji zwołamy
konferencję prasową.
— Kiedy to będzie? — zapytał trener Nystrom.
— Za kilka tygodni. — Położyła ręce na stole i splotła je przed
sobą. — Landon zapewnia mnie, że nic się nie zmieni.
— Słyszeliśmy, że zamierza przenieść drużynę — powiedział
ktoś.
Faith o tym nie wiedziała. Jeśli tak się stanie, Virgil przewróci się
w grobie.
— Kiedy pan to słyszał?
— Dziś rano dzwonili do mnie ze Sports Center, prosząc o
potwierdzenie tej informacji.
— Landon nic mi o tym nie wspominał, więc zakładam, że
drużyna pozostanie tutaj, w Seattle. — Pokręciła głową. —
Dlaczego miałby ją przenosić?
— Ze względu na koszty — wyjaśnił Darby. — Wciąż
dochodzimy do siebie po lokaucie i inne miasto mogłoby
zaoferować mu nowy stadion, na lepszych warunkach, po
niższych kosztach. Wiązałoby się to z korzystniejszymi stawkami
podatkowymi i bardziej lukratywnymi umowami na transmisje
telewizyjne.
Faith zmarszczyła czoło i wyprostowała się na krześle. Wiedziała
o lokaucie NHL w latach 2004—2005. Ona i Virgil byli od
niedawna małżeństwem i pamiętała, że musiał polecieć na
spotkanie ze związkowcami z drużyny. Potem nastąpił impas,
który spowodował odwołanie rozgrywek w całym sezonie
hokejowym. Wszyscy przeklinali. I to gorzej, niż zdarzało jej się
słyszeć w jakimkolwiek klubie ze striptizem.
Nagle drzwi do sali konferencyjnej się otworzyły i wkroczył
Landon, a za nim dwóch prawników. Nie była zaskoczona jego
widokiem.
— Przekazałaś już pomyślne wieści? — zapytał z szerokim
uśmiechem, niczym anioł zemsty zesłany z nieba, aby wyrwać
Chinooków z jej szponów.
Wstała.
— Właśnie omawialiśmy szczegóły.
— To może ja obejmę przewodnictwo — powiedział jak prezes
zarządu, którym zresztą był, w garniturze za cztery tysiące
dolarów.
— Jeszcze nie jesteś właścicielem drużyny, Landonie. Nie sądzę,
żebyś mógł wypowiadać się w jakiejkolwiek kwestii.
Machnął ręką, jakby ją odprawiał.
— Możesz lecieć.
Poczuła, że krew napływa jej do twarzy. Czy z gniewu, czy z
zakłopotania — tego nie wiedziała. Może przyczyną było jedno i
drugie. Wyprostowała się.
— Jeśli chcesz porozmawiać z trenerami i ekipą, będziesz musiał
zaczekać na zewnątrz, aż skończymy. Uśmiech zniknął z jego
twarzy.
— Czyżby, Laylo?
Nie miała już wątpliwości. Była zmieszana, ale przede wszystkim
wściekła. Wystarczająco przykre było to, że nazwał ją Laylą w
biurze prawników, ale żeby jeszcze robił to tutaj, w obecności tych
mężczyzn! Chciał ją znieważyć. Przypomnieć wszystkim, kim
kiedyś była. Za życia Virgila Landon nie pozwoliłby sobie na taki
jawny brak szacunku, a w każdym
razie nie publicznie. Teraz wiedział, że może ją bezkarnie obrażać.
_ Powiedziałam: zaczekaj na zewnątrz. — Uśmiechnęła
się i dorzuciła przezwisko, którego nie cierpiał: — Juniorze.
Nie wiedziała, dlaczego tak go ono denerwowało. „Junior" — to
brzmiało przecież całkiem sympatycznie, wiele dzieci musiało w
okresie dorastania radzić sobie ze znacznie gorszymi
przezwiskami.
Najwyraźniej jednak Landon był innego zdania. Jego zimne oczy
znowu stały się lodowate. Zrobił krok w jej stronę.
— Musiałem cię tolerować przez pięć lat — warknął, a żyła na
jego czole nabrzmiała. — Ale koniec z tym. Jeśli nie wyjdziesz
sama, wezwę ochronę, żeby cię usunęła, jak śmiecia.
Wezbrał w niej gniew i zanim zdążyła się zastanowić, powiedziała
z płonącymi policzkami:
— Zmieniłam zdanie. Nie sprzedam drużyny. Zatrzymam ją.
Landon zastygł w bezruchu.
— Nie możesz tego zrobić.
Usatysfakcjonowana tym, że go chwilowo załatwiła, pozwoliła
sobie na uśmiech.
— Mogę zrobić, co zechcę. A chcę zatrzymać drużynę, którą
zapisał mi twój ojciec. — Boże, ale miała ochotę mu dowalić.
Napluć w twarz. Kopnąć go między nogi. W innym życiu by się
nie zawahała, ale pani Duffy przecież nie kopie mężczyzn w jaja.
Virgil ją tego nauczył.
— Trzymaj się z daleka od mojej drużyny hokejowej.
Podszedł do niej i wyciągnął rękę. Zanim zareagowała, zobaczyła
przed sobą szerokie plecy w białej bawełnianej bluzie.
— Chyba będzie najlepiej, jeśli pan wyjdzie, panie Duffy —
wycedził Tyson Savage. — Nie chcę, żeby komuś stała się
krzywda. — Faith nie była pewna, czy ma na myśli ją, czy
Landona. — A już na pewno nie chciałbym przeczytać w
gazetach, że pani Duffy kazała ochronie wyprowadzić pana.
Faith usłyszała, że prawnicy Landona mówią coś zza pleców
kapitana drużyny, a Landon rzucił do niej:
— Jeszcze się policzymy, Laylo.
Nastąpiła pełna napięcia chwila, jednak w końcu za Lan-donem
zatrzasnęły się drzwi i Faith ze ściśniętym gardłem próbowała
zaczerpnąć powietrza. Wciąż paliła ją twarz. Poniżenie jej nie
ominęło. Częściowo sama sobie była winna, musiała to przyznać,
ale czuła się jak kiedyś w podstawówce, gdy Eddie Peterson
zadarł jej z tyłu spódniczkę i odsłonił przed całą pierwszą klasą
dziurawe różowe majtki.
Tyson odwrócił się do niej i powiedział:
— Co mu pani zrobiła, że tak pani nienawidzi? Spojrzała na jasną
bliznę na jego policzku, otoczoną
świeżym zarostem, a potem podniosła wzrok na ciemnoniebieskie
oczy.
— Wyszłam za mąż za jego ojca. — Ponieważ uginały się pod nią
kolana, usiadła. — Dziękuję panu za pomoc.
— Nie ma o czym mówić.
Drżały jej ręce, więc położyła je na kolanach.
— Chyba rzeczywiście nie sprzedam drużyny — powiedziała,
lekko oszołomiona, do nikogo w szczególności. Odwróciła się i
popatrzyła na zaskoczone twarze. Domyślała się, co czują. Sama
była zdumiona własnym oświadczeniem.
— Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak potraktował damę. —
Darby pokręcił z dezaprobatą głową.
Landon nie uważał jej za damę i najmniej w tej chwili życzyła
sobie rozmowy o nim i o tym, co o niej myśli.
— Chyba będzie mi potrzebny szybki kurs, jeśli chodzi o
znajomość hokeja. — Czuła się lekko odrętwiała po przebytym
wstrząsie.
— Może pani zatrudnić asystenta — podsunął jeden z trenerów.
— Virgil miał kogoś takiego aż do lokautu. Nie wiem, co się
potem stało z Julesem.
Nigdy nie słyszała o żadnym Julesie.
— Jules? — Jej głos zabrzmiał dziwnie. Miała ochotę oprzeć
czoło na stole i jęknąć, ale zwalczyła tę pokusę. W co ja się
wpakowałam?!
— Julian Garcia — wyjaśnił Darcy. — Może uda mi się znaleźć
dla pani jego numer telefonu.
— Dziękuję. — Chyba będzie musiała się zajmować drużyną
Virgila. Prowadzić ją. Przynajmniej na razie. Nie miała pojęcia, co
powiedzieć, więc wyjąkała tylko: — Zrobię, co w mojej mocy,
żebyście zdobyli Puchar Stanleya. To było marzenie Virgila i
wiem, że myślał o pozyskaniu zawodników, by jeszcze wzmocnić
drużynę. — A przynajmniej wydawało jej się, że o tym mówił.
— Minął już termin kompletowania drużyn. Mamy ustalony skład,
ale w następnym sezonie na pewno przydałby się ktoś do
niebieskiej strefy, z porządnym prawym sierpowym.
Faith nie bardzo wiedziała, co to znaczy, ale nikt nie zwrócił na to
uwagi, bo wszyscy nagle zaczęli mówić jeden przez drugiego,
jakby jej w ogóle nie było.
— Ktoś, kto by nadał się do obrony i do ataku.
— Mamy Sama.
— Skłonność do bijatyki i umiejętność poskramiania przeciwnika
to dwie różne sprawy — włączył się do rozmowy Ty, który wrócił
na swoje miejsce na końcu stołu. — Sam jest lepszy w
prowadzeniu krążka niż w walce. Nikt się go nie boi.
— To fakt.
— Andre i Frankie są dobrzy.
— Ale nie dość szybcy. Potrzebujemy kogoś takiego jak George
Parros, ale kto jednocześnie potrafił walić w krążek jak Patrick
Sharp.
— Jak Ted Lindsay.
— No, jak Straszny Ted — dodał trener Nystrom. Wszyscy
pokiwali głowami, jakby Straszny Ted był właśnie
tym człowiekiem, którego potrzebują. Faith kręciło się w głowie i
słuchając tej rozmowy, poczuła, że robi jej się słabo. Nic
dziwnego, życie zaczęło wymykać jej się z rąk, ale pomyślała, że
nie powinna zemdleć pierwszego dnia w pracy. To może zrobić złe
wrażenie.
— Ile kosztowałoby pozyskanie tego faceta? Strasznego Teda? —
zapytała, żeby włączyć się do dyskusji i nie sprawiać wrażenia
osoby niemającej o niczym pojęcia.
Rozmowa nagle ucichła i wszyscy spojrzeli na nią. Najwyraźniej
odebrało im mowę. Wyjątkiem był Tyson Savage. Zmrużył oczy,
jakby coś go nagle zabolało.
— Jeśli o to chodzi, mamy przejebane.
— Święty, w pokoju jest dama — upomniał go facet z czapce z
logo Chinooków.
— Przepraszam. — Tyson opuścił głowę, po czym dodał: —
Mamy przejebane jak dziwka w dniu wypłaty, co nie?
Faith spojrzała na Darby'ego.
— Słucham?
— Ted przeszedł na emeryturę w sześćdziesiątym piątym. —
Próbował uśmiechnąć się do niej pocieszająco, ale wypadło to
słabo. Miał jak Tyson zbolałą minę. — Jeszcze zanim się pani
urodziła.
— Aha. — To chyba oznaczało, że Straszny Ted jest nie do
pozyskania. Na tym skończyło się robienie dobrego wrażenia.
Rozdział 3
— ...Wtedy spojrzała na nas tymi swoimi wielkimi zielonymi
oczami i spytała, ile by kosztowało ściągnięcie do ekipy
Strasznego Teda.
Pavel Savage zakrztusił się piwem, które właśnie pił, i odstawił
butelkę na stół.
— No to macie przesrane. — Otarł usta wierzchem dłoni. Tyson
pokiwał głową i pociągnął haust labatta. Ojciec
przed godziną niespodziewanie przyjechał do niego w odwiedziny.
Jak zwykle.
— Uhm. Mniej więcej to właśnie powiedziałem. — Tyson też
odstawił butelkę i wziął kij do golfa. Od przyjazdu ojca
rozmawiali o wczorajszym meczu z Vancouver i o drugiej rundzie,
która miała się zacząć następnego dnia wieczorem. Rozmawiali
też o śmierci Virgila i o tym, co to oznacza dla Tysona i jego szans
w pucharze.
— Szefostwo zaproponowało, żeby babka ściągnęła dawnego
asystenta Virgila. — Stanął, rozstawiając stopy na szerokość
ramion, i umieścił główkę kija za piłeczką golfową. — Nie
obchodzi mnie, ilu asystentów zatrudni, żeby jej wyjaśnili, na
czym polega różnica między cross-checkiem a slashingiem. Ona
tego nigdy nie zrozumie. — Zamachnął się kijem i uderzył
piłeczkę, która poszybowała przez pokój i wpadła w sam środek
dużej siatki po przeciwnej stronie. Gdy zdecydował się na kupno
domu na wyspie Mercer, to właśnie ze względu na ten wielki
salon, który umożliwiał trenowanie długich uderzeń. Olbrzymie
okna na całej ścianie wychodziły na jezioro i rozciągające się za
nim miasto. Szczególnie efektownie wyglądało to w nocy.
— Starszy pan nie mógł wybrać gorszej pory, żeby zejść z tego
świata, ale zanim odwalił kitę, przynajmniej stworzył silną linię
ataku.
— To jakaś pociecha. Niech spoczywa w pokoju — mruknął
Pavel, patrząc na małe urządzenie radarowe rejestrujące siłę
uderzenia i szybkość piłki. Prędkość wynosiła sto jeden i Pavel
opuścił ciemne brwi. — Jest taka ładna jak na zdjęciach?
— Nie widziałem jej zdjęć. — Tyson przyciągnął kijem następną
piłeczkę i umieścił ją na macie do golfa obok radaru. Nie musiał
pytać, kogo ojciec ma na myśli. — Mam je gdzieś. — Od kiedy
wdowa ogłosiła, że jednak nie sprzeda drużyny, dział PR wydał
oświadczenie dla prasy i zdjęcia pani Duffy pojawiły się we
wszystkich lokalnych programach informacyjnych. Dziennikarze
wykopali z archiwów materiały filmowe przedstawiające ją z
Virgilem na jakichś oficjalnych imprezach i poprzeplatali z jej
zdjęciami jeszcze z czasów „Playboya", na których ubrana w
skąpe sukienki uśmiechała się promiennie do Hugh Hefnera.
Telefon Tysona dzwonił bez przerwy, reporterzy chcieli wiedzieć,
co sądzi o nowej właścicielce, ale nie odbierał, a nawet go
wyłączył. Sądząc z jego zachowania, syn Virgila nie byłby lepszą
opcją. Facet najwyraźniej miał zaburzoną ocenę rzeczywistości,
kierował się emocjami i względami osobistymi, a to nie rokowało
dobrze. I teraz nagle okazało się, że kociak stanowi lepszą
alternatywę. Jak to się stało?
— Jak sądzę, widziałeś te zdjęcia.
— Nie, nie widziałem. — Patrząc, jak syn wykonuje zamach,
Pavel zmrużył oczy, tak że wokół nich pojawiły się drobne
zmarszczki.
Piłka przeleciała na drugi koniec pokoju i trafiła w środek siatki.
— To dziwne — mruknął Tyson i zerknął na wyświetlacz, na
którym ukazała się liczba sto trzynaście, a potem na ojca. Znał to
zmrużenie oczu. Pavel miał sześćdziesiąt pięć lat, ale nie stracił
ducha walki.
— Nie za dobrze. — Starszy pan wzruszył ramionami i gestem dał
Tysonowi znak, żeby podał mu kij.
— Czyżbyś nie znalazł starego numeru „Playboya"?
— Nie. — Pavel ustawił piłkę obok radaru.
Tyson nie powiedział ojcu, że ma to wydanie czasopisma w torbie,
która leży w drugiej części pokoju. Uznał, że pokazanie go
starszemu panu byłoby czymś niestosownym, zwłaszcza że sam
do niego jeszcze nie zajrzał.
— Nawet nie próbowałem go szukać. Na tym świecie jest
tyle pięknych kobiet, że szkoda stracić czas i energię na jedną. —
To stwierdzenie dobrze charakteryzowało stosunek Pavla do
kobiet. Łącznie z tymi, z którymi się ożenił. Zamachnął się i
posłał piłeczkę na drugą stronę pokoju, prosto do siatki. Radar
pokazał osiemdziesiąt trzy. Całkiem niezły wynik jak na kogoś w
wieku Pavla, ale oczywiście za słaby, żeby pokonać syna.
— Masz jakiś dziwny chwyt — zauważył i oddał Tysonowi kij. —
Jestem zmęczony. Idę do łóżka.
Tyson miał prawidłowy chwyt i wykonał jeszcze kilka uderzeń,
posyłając piłeczki do siatki, aby to udowodnić. Niedługo po
dwudziestej drugiej włączył pilotem wielki telewizor i usadowił
się na miękkiej kanapie w kolorze mchu, żeby obejrzeć
wiadomości. Myślał o jutrzejszym meczu i braciach Sedin.
Potem przyszła mu na myśl Faith Duffy. Miał nadzieję, że jej
oświadczenie o rezygnacji ze sprzedaży drużyny nie wytrąci
Chinooków z równowagi. Lepiej wiedzieć, kto będzie ich
właścicielem, niż nie wiedzieć, choć w gruncie rzeczy miało to
niewielkie znaczenie.
Przypomniał sobie, jak wyglądała tego popołudnia. Najpierw
opanowana i spokojna, potem najwyraźniej poruszona. Landon
powiedział do niej „Layla" i Tyson domyślił się, że pewnie pod
tym imieniem występowała jako striptizerka. Syn Virgila to
dupek, nie ma co do tego wątpliwości. Obrażanie kobiety w
miejscu publicznym jest wystarczająco kompromitujące, ale takie
traktowanie macochy w pokoju pełnym ludzi świadczy o arogancji
i z nich dwojga to pani Duffy pokazała klasę. Stała naprzeciwko
niego z wysoko uniesioną głową, wyprostowana, i Tyson musiał
przyznać jej kilka punktów za to, że się nie rozpłakała ani nie
zaczęła obrzucać go wyzwiskami jak rozwścieczona striptizerka.
Wypił duszkiem piwo. Nie była ubrana jak striptizerka. Ani nawet
jak króliczek „Playboya". Żadnych jaskrawych kolorów ani
kusych koszulek z dziurami w strategicznych miejscach.
Obcisłych dżinsów ani krótkich spódniczek z botkami do połowy
ud. Tego popołudnia była zakryta od szyi po kolana jak panienka z
dobrego domu. Oczywiście ten sweter tylko podkreślał jej piersi i
wszyscy faceci w pokoju na pewno zastanawiali się, co ma pod
nim.
Tyson spojrzał na swoją torbę. Domyślał się, że niektórzy z jego
kolegów już to wiedzą. Odstawił butelkę na stolik i przeszedł
przez pokój. Nie ma w zwyczaju oglądać takich zdjęć, ale są tak
blisko, a on przecież jest facetem. Sięgnął do torby i wyjął
wydanie „Playboya" sprzed pięciu lat z jakąś nieznaną mu
dziewczyną w amerykańskich barwach na okładce. Wracając na
kanapę, od razu zajrzał do środka. Zatrzymał się mimowolnie, gdy
zobaczył Faith Duffy stojącą na łące w zwykłej żółtej sukience.
Sfotografowano ją pod słońce i widać było, że pod luźną sukienką
jest naga. Na następnym zdjęciu stała odwrócona plecami do
aparatu. Spoglądała przez ramię swoimi zielonymi oczami, a
zadarta sukienka ukazywała jej długie nogi i gładką pupę.
Tyson przewrócił kartkę i tym razem zobaczył ją w pozycji na
czworaka na kocu rozpostartym na trawie. Miała różowe buty na
wysokich obcasach, białe pończochy i maleńkie białe
figi wiązane na biodrach. Wyginała plecy, wypinając piersi w
przezroczystym białym staniku. Duże. Okrągłe. Idealne. Tamtego
dnia musiało być chłodno, bo pod białą koronką wyraźnie
odznaczały się sutki. Jej rozwiane włosy wiły się nad ramionami,
a różowe usta rozchylone były w lekkim uśmiechu. Spojrzał na
kolejne zdjęcie: klęczała na kocu obok kosza piknikowego, z
kciukiem wsuniętym z boku pod majtki, które obciągała w dół.
Tyson przekrzywił głowę i uniósł brew. Była tam gładka jak
brzoskwinka. Przewrócił stronę.
— Jasna cholera — szepnął, gdy jego wzrok spoczął na
rozkładówce. Faith leżała na kocu, zupełnie naga, tylko w
pończochach i długim sznurze pereł, który otaczał jej lewą pierś.
Jedną nogę miała zgiętą w kolanie, plecy wygięte nad kocem. Jej
skóra była błyszcząca. Patrzyła w obiektyw spod przymkniętych
ciężkich powiek i rozchylała usta, jakby miała ochotę na seks.
Jaka szkoda, pomyślał, patrząc na jej gładkie kształtne piersi, jaka
szkoda, że oddała takie ciało starszemu mężczyźnie. Bo
niezależnie od tego, co się mówiło, viagra nie mogła odjąć
osiemdziesięciojednoletniemu mężczyźnie pięćdziesięciu lat i
przywrócić mu sprawności, dzięki której mógłby zadowolić
trzydziestoletnią kobietę.
Wrócił do krótkiego życiorysu Faith i przeczytał, że urodziła się w
Reno w stanie Nevada. Miała pięć stóp i sześć cali wzrostu,
ważyła sto dwadzieścia pięć funtów, a jej wymiary wynosiły 34D-
25-32. Przypomniał ją sobie w czarnej sukience, którą włożyła na
pogrzeb Virgila, i pomyślał, że niewiele się zmieniła. Według
notki chciała być „ambasadorką dobrej woli i pomagać sierotom w
krajach Trzeciego Świata".
Tyson się zaśmiał. Powinna raczej powiedzieć, że chce zdobyć
bogatego męża, po którym odziedziczy majątek przekraczający
dochód kraju Trzeciego Świata. Byłoby to bliższe prawdy i może
zasługiwałoby na szacunek z powodu szczerości, choć
przypuszczał, że w „Playboyu" nie zamieszczono by czegoś
takiego.
Przepadała za creme brülee. Nie cierpiała hot dogów. Jej ulubiony
film to Dziewczyna z Alabamy. Nienawidziła niesprawiedliwości
społecznej i chamstwa.
Tyson zachichotał i wrócił do rozkładówki. Wiedział, że zdjęcia
podrasowano, i choć nie była w jego typie, pomyślał: do cholery,
coś w niej jest. Jej twarde sutki były wręcz idealne, przypominały
małe różowe jagody. Nie miała ani jednego znamienia czy
pieprzyka. Taka kobieta powinna mieć przynajmniej jedną
malinkę czy ślad po miłosnym ukąszeniu.
Wyobraził ją sobie leżącą przy boku starego męża. Lubił Virgila,
ale pod wpływem tej wizji zrobiło mu się trochę niedobrze. Może
nie miał racji, ale nie sądził, aby był odosobniony w przekonaniu,
że osiemdziesięciojednoletni facet nie ma dość ikry, aby
zadowolić trzydziestolatkę. Virgil miał pewnie wieloletnie
doświadczenie i był bogaty jak Krezus, ale co z tego? Żeby
zaspokoić taką kobietę, trzeba czegoś więcej.
Złożył czasopismo i pomyślał o rozmowie telefonicznej, której
fragment usłyszał przypadkiem w dniu pogrzebu. Virgil miał
dostatecznie duży majątek, żeby dać szczęście młodej żonie, ale
Tyson gotów był się założyć, że ktoś inny wywołuje błogi
uśmiech na jej twarzy.
Z dwudziestego piątego piętra wznoszącego się nad Seattle
budynku Faith patrzyła przez szklaną ścianę na światła miasta i
gęstą mgłę unoszącą się nad zatoką. W mroku nie była w stanie
dokładnie zlokalizować posiadłości Virgila.
Przypomniała sobie, jak Virgil przywiózł ją tam pierwszy raz —
po cichym ślubie w Vegas, który wzięli po miesiącu znajomości.
Objęła wtedy spojrzeniem ten wielki dom na wyspie i serce jej
zamarło. Zaczęła się zastanawiać, czy się nie zgubi w tej wielkiej
rezydencji.
Przypomniała sobie, jak poznała Virgila. Stało się to na przyjęciu
„Playboya" w Palms, podczas którego pełniła rolę hostessy. Tego
wieczoru złożył jej propozycję, którą odrzuciła. Ponowił ją po
wyborach Dziewczyny Roku w Playboy Mansion. Mówił, że
pokaże jej cały świat, a ona w zamian będzie musiała tylko
udawać, że kocha go nie tylko dla pieniędzy. Obiecał, że będzie jej
płacił milion dolarów za każdy rok, który spędzi z nim jako jego
żona. I w końcu powiedziała „tak".
Początkowo myślała, że wyplącze się z tego małżeństwa po kilku
latach, ale wkrótce naprawdę się zaprzyjaźnili. Był dla niej dobry,
odnosił się do niej z szacunkiem i po raz pierwszy w życiu
poczuła, jak to jest mieć poczucie bezpieczeństwa i nie musieć o
nic się martwić. Po dwunastu miesiącach, które spędzili razem,
pokochała go. Nie jak ojca, ale jak mężczyznę, który zdobył jej
miłość i szacunek.
Dotrzymał słowa i przez pierwsze lata małżeństwa objechali cały
świat. Odwiedzili wszystkie kontynenty, zatrzymywali się w
ekskluzywnych hotelach. Pływali jachtami po Morzu
Śródziemnym, grali w kasynie w Monte Carlo i wylegiwali się na
białych piaskach Belize. Ale na początku trzeciego roku
małżeństwa Virgil doznał rozległego zawału serca i od tamtej pory
nie wyjeżdżali z kraju. Robili wypady do Seattle i spotykali się z
przyjaciółmi Virgila, ale głównie przebywali w wielkim domu na
wyspie. Faith to nie przeszkadzało. Opiekowała się mężem i
sprawiało jej to przyjemność.
Ale właściwie nigdy nie uprawiali seksu.
Ani całe te pieniądze, ani operacje chirurgiczne, ani żadne
cudowne pigułki na świecie nie uchroniły Virgila przed starością i
cukrzycą, które pozbawiły go tego jednego, co sprawiało, że mógł
się czuć mężczyzną. Już na długo przed poznaniem Faith nie miał
erekcji. Nic nie pomagało, więc duma i wybujałe ego kazały mu
stwarzać pozory, że kocha się ze znacznie młodszą od siebie
kobietą. Był to taki odpowiednik rozkładówki w czasopiśmie.
Jeśli Faith miała być szczera, to jej nie przeszkadzało. Nie tylko
dlatego, że Virgil był od niej starszy o pięćdziesiąt jeden lat, choć
to oczywiście też odgrywało pewną rolę, szczególnie na początku.
Po prostu nie przepadała za seksem z powodu jego
nieprzewidywalności. Patrząc na mężczyznę, nigdy nie było
wiadomo, czy jest dobry w łóżku, czy nie. Gdy się o tym
przekonywała, było już za późno i nie mogła znaleźć majtek.
Przed poznaniem Virgila miała wielu chłopaków i nie stroniła od
seksu. Czasem było jej naprawdę dobrze, a czasem zdecydowanie
źle. Seks przypominał jej pudełko czekoladek... Owszem, to w
pewnym sensie zaczerpnęła od Foresta Gumpa: nigdy nie
wiadomo było, na co się trafi. Faith nie lubiła niepewności.
Według niej nie ma gorszej rzeczy, niż pragnąć czegoś pysznego i
dostać ohydną pomarańczową galaretkę.
Odkąd wyszła za Virgila, nie uprawiała seksu. Najpierw było jej
trudno, bo przecież miała tylko dwadzieścia kilka lat i wcześniej
nie żyła w celibacie, ale po kilku latach abstynencji przestało jej
go brakować. Teraz, gdy Virgil umarł, wątpiła, czy nagle wróci jej
ochota na seks. I nie wyobrażała sobie siebie z innym mężczyzną.
Z rozmyślań o seksie i facetach wyrwał ją dzwonek do drzwi. Gdy
przechodziła przez salon, trawertynowe płytki na podłodze
chłodziły jej stopy. Virgil kupił ten penthouse z czterema
sypialniami przed rokiem, ale korzystali z niego rzadko, tylko
wtedy, gdy wygodniej im było zanocować w mieście. Niemal cały
apartament był wyłożony marmurem. Urządzono go
ultranowocześnie. Virgil pozwolił jej go wykończyć, wybrała więc
białą skórę i mnóstwo czerwonych oraz purpurowych poduszek.
Taras, znajdujący się na głównym poziomie, wychodził na Zatokę
Elliotta, a z przeszklonego solarium na dachu roztaczał się
rozległy widok na całe miasto, wody zatoki i dalej, na Mount
Rainier.
Otworzyła drzwi i do środka wpadła biała futrzana kulka, drapiąc
małymi pazurkami o marmurowe płytki. Faith poczuła przemożną
ochotę, by ją kopnąć.
— Mamo. — Spojrzała przez ramię na małego pekińczyka, który
wskoczył na białą skórzaną kanapę. — I Pebbles. —
Najobrzydliwszy pies na świecie. — Mogłaś wcześniej za-
dzwonić.
— Po co? Powiedziałabyś nam, żebyśmy nie przyjeżdżały. —
Valerie Augustine wciągnęła do środka wielką różową walizkę na
kółkach i teatralnie cmoknęła Faith w policzki mocno
umalowanymi ustami.
— To nie znaczy, że nie chcę się z tobą zobaczyć. — Faith
zamknęła za nią drzwi. — Ale mam na głowie mnóstwo spraw. —
Ruszyła za matką i wskazała stos otwartych książek na stoliku do
kawy ze szkła i stali.
— Co tak studiujesz? — Matka złożyła rączkę walizki i podeszła
do kanapy na pięciocalowych szpilkach. Różowych, oczywiście.
Pasujących do jej skórzanych spodni. Wzięła jedną z książek i
przeczytała głośno: —Przewodnik po hokeju dla idiotów. Po co to
czytasz? Myślałam, że sprzedałaś drużynę.
— Zmieniłam zamiar.
Valerie wytrzeszczyła duże zielone oczy i pokręciła głową,
wichrząc bujną fryzurę w stylu Farrah Fawcett. W latach
osiemdziesiątych ktoś powiedział jej, że jest do niej podobna, i
wciąż w to wierzyła.
— Co się stało? — zapytała.
Faith nie miała ochoty opowiadać matce całej historii.
— Po prostu zdecydowałam, że ją zatrzymam. — Przypomniała
sobie, jak Landon wyciągnął łapę w jej kierunku i jak Tyson
Savage ją zasłonił. Była wdzięczna, że przyszedł
na spotkanie. I że wkroczył pomiędzy nią a Landona. Z tej
wdzięczności gotowa była mu nawet wybaczyć, że w komentarzu
dla prasy nazwał ją Miss Stycznia.
— Hm, cieszę się. Teraz, gdy ten stary drań wykorkował, przyda
ci się jakieś zajęcie.
— Mamo!
— Przepraszam, ale przecież był stary. — Matka nigdy nie
przepadała za Virgilem. I wzajemnie. Virgil wypłacał jej co
miesiąc okrągłą sumkę, ale wiązało się to z pewnymi warunkami,
które budziły jej niechęć, nawet gdy inkasowała czeki. Nie wolno
jej było między innymi zjawiać się bez zapowiedzi. — Za stary
dla młodej, ślicznej dziewczyny — dodała. Rzuciła książkę na
kanapę i wzięła na ręce psa. Pebbles spojrzała na Faith czarnymi
oczkami przypominającymi paciorki i warknęła, jakby ta
próbowała wyrwać jej z pyska kawałek mięsa. — Och, cicho
bądź. — Valerie podniosła suczkę, która polizała ją po twarzy.
— Uch. To obrzydliwe.
— Lubię, jak Pebbles mnie całuje.
— Wcześniej wylizuje sobie tyłek.
Valerie ściągnęła brwi i wsadziła psa pod pachę.
— Wcale nie. Jest czyściutka.
— Sika do łóżka.
— Do mojego nie sika. I zdarzyło jej się to tylko raz, gdy na nią
nakrzyczałaś.
Faith westchnęła i poszła do kuchni.
— Jak długo zamierzasz zostać?
— Tak długo, jak długo będziesz mnie potrzebowała.
Faith jęknęła w duchu i otworzyła drzwi małej piwniczki na wino.
To nieprawda, że nie ucieszyła się na widok matki ani że jej nie
kochała, po prostu w tej chwili nie chciała brać za nią
odpowiedzialności. Ani za Valerie, ani za jej wrednego pieska.
Jak daleko Faith sięgała pamięcią, jej matka nigdy nie była
prawdziwą matką. Łączyły je raczej relacje koleżeńskie. Valerie
była najszczęśliwsza tego dnia, gdy Faith wyrobiła sobie fałszywy
dowód tożsamości i wreszcie mogły razem imprezować. A kiedy
skończyła osiemnaście lat, poszła w ślady matki i zaczęła
występować w klubie.
Faith wzięła ze stojaka butelkę schłodzonego chardonnay i
zamknęła za sobą drzwi. Wiedziała, że zdaniem matki najlepszym
lekiem na wszelkie troski jest dobre wino, przy którym można się
wypłakać, i nowy facet. Sama już w to nie wierzyła, ale
przekonała się, że wszystko smakuje lepiej, jeśli zostanie podane
w waterfordach — nauczyła się tego od swojego nieżyjącego
męża — wyjęła więc dwa kryształowe kieliszki i postawiła je na
czarnym granitowym blacie.
— W zeszły weekend wpadłam w Ceasars na Ricky'ego
Clementine'a. Pytał o ciebie — powiedziała Valerie, przeczesując
różowymi paznokciami psią sierść.
Faith nie wiedziała, co jest bardziej odrażające: czy to, że matka
gawędziła z Rickym „Szczurem", który okradał ją i połowę
dziewczyn w Vegas, czy że w ogóle była w Ceasars. Spojrzała na
matkę, odkorkowując butelkę jednego z najlepszych win Virgila.
— Nie patrz tak na mnie. Umówiłam się z Niną w Mesa Grill na
kolację. Trzymałam się z dala od automatów do gry.
Faith chciała w to wierzyć, ale nie potrafiła. Matka złamała już
dane słowo zbyt wiele razy, aby można ją było spokojnie wpuścić
do kasyna. Przez całe życie lubiła się zabawić. Potrzebowała tego
jak powietrza, a nigdzie nie bawiła się tak dobrze, jak przy
automatach. Chwała Bogu, że nie uzależniła się od kart czy kości.
— Ricky powiedział, żebyś do niego zadzwoniła. Faith skrzywiła
się, nalewając wino.
— Jeśli nie do Ricky'ego, to do kogoś innego. Powinnaś znowu
wskoczyć na siodło, zrobić kilka rundek. — Matka wzięła
kieliszek i przytknęła go do ust. — O, niezłe. Dobrze ci zrobi.
— Nic mi nie jest. I nie mam ochoty z nikim się spotykać,
za wcześnie na to.
— Kto ci każe się z kimś spotykać? Mówię tylko, że powinnaś się
trochę zabawić. Z mężczyzną w swoim wieku.
_Nie chcę się z nikim zabawić.
— Od razu nabrałabyś kolorów i przestała robić takie
smutne miny.
— Właśnie straciłam męża.
— Uhm. W zeszłym tygodniu. — Valerie postawiła Pebbles na
podłodze. Suczka podeszła do drzwi spiżarni i zaczęła węszyć. —
Powinnaś gdzieś wyjść. Rozerwać się trochę. Właśnie po to
przyjechałam... żeby ci to umożliwić.
Większość matek przyjechałaby z garnkiem caserole i
ostrzeżeniem, aby córka z nikim się pochopnie nie związała. Żeby
dała sobie trochę czasu.
Ale nie Valerie. Valerie miała ochotę poimprezować.
— Jutro wybierzemy się na zakupy i skoczymy do jakiejś miłej
knajpki na kolację.
— Jutro mam spotkanie z byłym asystentem Virgila. — Darby
skontaktował ją z Julianem Garcią, który umówił się z nią na
popołudnie. Jeśli przypadnie jej do gustu i zgodzi się dla niej
pracować, będzie mogła zatrudnić go od zaraz, począwszy od
drugiego meczu z Vancouver. A jeśli jej się nie spodoba albo nie
zgodzi się dla niej pracować... nie miała pojęcia, co zrobi.
— No to wyskoczymy gdzieś po tym spotkaniu.
— Po spotkaniu chcę poczytać materiały o hokeju.
— Co się z tobą porobiło? — Matka pokręciła głową, potrząsając
długimi blond włosami. — Kiedyś byłaś pełna życia, lubiłaś
zabawę.
Kiedyś była striptizerką, która balowała do wschodu słońca. Kimś
zupełnie innym niż teraz.
— Byłaś śmiała i seksowna. Przy Virgilu się postarzałaś. Ubierasz
się inaczej. Aż mi się chce płakać.
Rzeczywiście. Już nie ubiera się jak matka.
— Może później pójdziemy gdzieś na kolację. Jutrzejsze starcie z
Canuckami to mój pierwszy mecz jako właścicielki drużyny i nie
chciałabym nawalić.
— Jak mogłabyś nawalić? Na różne sposoby.
— Później prasa na pewno będzie miała do mnie pytania. Nie chcę
narobić chłopakom wstydu. — Napiła się wina i przypomniała
sobie wyraz oczu Tysona Savage'a, gdy zapytała o Strasznego
Teda. — Ani sobie samej. — Zwłaszcza
sobie samej. — Nie chcę wyjść na kretynkę. Boję się, że o coś
mnie zapytają i nie będę wiedziała, co odpowiedzieć. — To akurat
jest więcej niż pewne.
Valerie skinęła głową, jakby doskonale ją rozumiała.
- Musisz się odpowiednio ubrać — pospieszyła z matczyną radą.
— W coś obcisłego. — Wskazała jej obfity biust. — I z dużym
dekoltem. Pokaż facetowi rowek między piersiami, a wyparują mu
z głowy wszystkie inteligentne pytania, które sobie przygotował.
Rozdział 4
Julian Garcia był pół Irlandczykiem, pół Hiszpanem, i przy-
pominał trochę Doktora 9021, czyli Roberta Reya. Na szyi miał
złoty łańcuszek z medalikiem przedstawiającym świętego
Krzysztofa, który wyzierał spod kołnierzyka koszuli w
purpurowo-różowe paski. Nosił obcisłe czarne spodnie i stawiał
włosy na żel. Był elegantem, ale uwagę przykuwały nie jego stroje
w odważnych kolorach, które najwyraźniej lubił, ani nawet
zielone oczy, lecz muskulatura. Miał pięć stóp i sześć cali wzrostu
i kark jak pień drzewa. Facet najwyraźniej poważnie traktował
treningi. Odnotowawszy to wszystko, Faith zaczęła się
zastanawiać, czy jest gejem. Nie miało to dla niej znaczenia, ale
wielu umięśnionych ochroniarzy w klubach ze striptizem było
gejami.
Faith spotkała się z Julesem w gabinecie Virgila — cóż, teraz
należącym do niej — w budynku Kay Arena. Pierwsze pytanie,
jakie mu zadała, brzmiało:
— Czy Virgil pana wyrzucił, czy sam pan odszedł?
— Zostałem wyrzucony.
— Dlaczego?
Spojrzał jej w oczy i odpowiedział:
— Bo usłyszał, jak mówiłem o pani.
Przynajmniej jest szczery. Mógł skłamać, a ona nigdy by się o tym
nie dowiedziała.
— Co pan takiego powiedział? Zawahał się.
— Że wziął sobie za żonę striptizerkę z dużymi cyckami i że jest
durniem.
Virgil nie był durniem, ale reszta odpowiadała prawdzie. Faith
miała wrażenie, że Jules musiał powiedzieć coś więcej, lecz o to
nie pytała. Jak na ironię, został zwolniony z jej powodu, a teraz,
po pięciu latach, to właśnie ona proponowała mu powrót do pracy.
Zadała mu jeszcze kilka pytań dotyczących jego relacji i
współpracy z Virgilem. Odpowiadając, patrzył jej w oczy, a nie na
piersi. Nie odnosił się do niej z wyższością ani nie dawał do
zrozumienia, że jej pytania są głupie czy niefachowe.
— Proszę się nie martwić, że nie zna się pani na tym. Ta
organizacja składa się z około piętnastu różnych działów i
zasadniczo działa samodzielnie — wyjaśnił jej. — Virgil był
dobrym biznesmenem i traktował ją jak jedną ze swoich
korporacji. Bo faktycznie niąjest. A najmądrzejsze, co zrobił, to
zatrudnił inteligentnych ludzi i pozwolił im pracować po
swojemu.
— Gdy mówi pan o tym, wszystko wydaje się takie łatwe. —
Wiedziała jednak, że tak nie jest. — Może nie łatwe, ale też nie
takie trudne. Virgil nie wprowadził mikroorganizacji i pani też nie
musi. — Urwał na chwilę, żeby wygładzić zagniecenie na
nogawce spodni. — Właściwie sugerowałbym nawet, żeby pani
tego nie robiła. Kierownictwo będzie za panią odwalać najcięższą
robotę.
Pod koniec rozmowy zdecydowała, że go zatrudni, ale on nie był
pewny, czy chce podjąć tę pracę.
— Chodzi o to, że lubię robotę u Boeinga. Nie wiem, czy mam
ochotę tu wrócić.
Nie mogła się zorientować, czy w ten sposób próbuje wyciągnąć
od niej więcej pieniędzy, czy po prostu jest szczery.
— A może przyjdzie pan na nasz wieczorny mecz? —
zaproponowała. — Wtedy pan podejmie decyzję.
Siedem godzin później siedziała z Julesem na kanapie w
prywatnej loży nad lodowiskiem i przeglądała stos dokumentów,
które przyniósł z biura. Miała na sobie czarny kostium od
Armaniego, białą bluzkę i czarne pantofle na obcasach. Zależało
jej, żeby traktowano ją poważnie, a wiedziała, że wielu ludzi z
ekipy tylko czeka, aż pokaże się gdzieś w krótkiej spódniczce i
bluzce z dekoltem.
Przede wszystkim musiała nauczyć się nazwisk wszystkich
zawodników i pozycji, na których grają, a także zapoznać się z
harmonogramem występów. Kiedy oglądała z Julesem terminarz
rozgrywek, do ich loży dobiegły wiwaty i entuzjastyczne okrzyki
z widowni na dole, którym towarzyszyły strzępy muzyki płynącej
z głośników.
— Ojej! — wykrzyknęła jej matka z balkonu nad lodowis-
kiem. — Faith, chodź szybko! Ja i Pebbles jesteśmy w telewizji!
Na tym dużym ekranie!
Faith zerknęła na matkę, która trzymała na rękach swojego
okropnego psa i posyłała całusy jak gwiazda filmowa. Na jej
przedramionach przesuwały się w górę i w dół wielkie jaskrawe
bransolety. Miała na sobie różowe legginsy i koronkową bluzkę z
prześwitującym spod niej różowym biustonoszem. Jej
natapirowane jasne włosy spryskane były lakierem i do złudzenia
przypominały fryzurę Farrah Fawcett.
— O Boże — jęknęła Faith.
— Jaka urocza dama — zauważył Jules i się wyprostował.
Najwyraźniej specyficzny seksapil matki wciąż działał na
mężczyzn. Faith nie była tym zdziwiona. Geje czy heterycy, faceci
lubili Valerie.
— Ona mnie kompromituje. Jules się roześmiał.
— Po prostu dobrze się bawi.
— Może się pan śmiać, bo to nie pańska matka.
— Jestem najstarszy z ośmiorga rodzeństwa. Moja mama nie ma
tyle energii. — Sięgnął po dokumenty i wyjął plik kartek. — To
program rozgrywek pierwszej rundy play off. — Podał jej. — I
wydrukowałem dla pani krótkie notki biograficzne każdego z
zawodników. Kiedy lepiej pozna pani drużynę, będziemy mogli
przejść do ich kontraktów, żeby pani wiedziała, który z zawodni-
ków ma wolną kartę, a który nieograniczoną wolną kartę.
Faith odsunęła pasmo długich włosów za ucho i przestudiowała
program. Wiedziała, że drużyna często rozgrywa mecze, ale nie
miała pojęcia, że czasami aż kilka w tygodniu.
— Co znaczy zawodnik z wolną kartą, zawodnik z nieograniczoną
wolną kartą, i na czym polega różnica?
Jules wyjaśnił jej, że zawodnik z wolną kartą gra bez kontraktu i
może odejść w każdej chwili. Natomiast zawodnik z
nieograniczoną wolną kartą to gracz, któremu wygasł kontrakt
albo który został zwolniony z jednego klubu i jeszcze nie
przeszedł do innego.
— Tak to wygląda, od kiedy liga przestała stosować restrykcje z
powodu negocjacji w sprawie umowy zbiorowej.
Cokolwiek się za tym kryło.
— Czy mamy w drużynie zawodników z wolną kartą? —
zapytała, gdy rozległ się sygnał dźwiękowy i na dole ryknęła
muzyka.
— Obecnie nie. Kierownictwo zablokowało ich przed
rozgrywkami. — Jules podniósł głowę i zawołał: — Jaki wynik,
Valerie?!
— Dwa do dwóch. Wasz zawodnik z numerem dwadzieścia jeden
właśnie zdobył bramkę.
Z numerem dwadzieścia jeden grał kapitan drużyny, więc Faith
przerzuciła kartki, by znaleźć biogram Ty sona Savage'a, i
przeczytała go. Ma trzydzieści pięć lat, urodził się w Sas-
katchewan w Kanadzie, co tłumaczyło jego obcy akcent. Sześć
stóp i trzy cale wzrostu. To jego piętnasty sezon w NHL.
Wcześniej grał dla London Knights z OHL, a potem, ponieważ
doskonale się zapowiadał, podpisał kontrakt z Pittsburghiem w
NHL. Występował w drużynie Penguin, Blackhawk, Vancouver, a
także Chinook. Dotarłszy do następnej informacji, Faith z
wrażenia aż otworzyła usta.
— Trzydzieści milionów. — Zaczerpnęła powietrza. — Virgil
zapłacił mu trzydzieści milionów? W dolarach?
— Za trzy lata — sprecyzował Jules, jakby to wszystko
tłumaczyło.
Faith uniosła wzrok znad kartki i sięgnęła po butelkę wody stojącą
na stoliku.
— Naprawdę jest tyle wart?
Jules wzruszył potężnymi, umięśnionymi ramionami w jedwabnej
zielononiebieskiej koszuli.
— Virgil tak uważał.
— A pan jak sądzi? — Napiła się wody.
— To doskonały zawodnik, wart każdego centa. — Jules wstał i
się przeciągnął. — Ale przekonajmy się, co pani o tym sądzi.
Faith odłożyła papiery na stolik, po czym wstała i ruszyła za
Julesem na balkon. Musi się jeszcze wiele nauczyć, to ją
przerażało. Była tym tak przytłoczona, że nie chciało jej się
myśleć. Minęła trzy rzędy wyściełanych foteli i przyłączyła się do
matki przy barierce.
Na lodowisku nastąpiła przerwa w grze i zawodnicy zajęli swoje
pozycje. Tyson, w granatowej bluzie, przejechał dwa razy przed
kołem wznowień, zanim przekroczył jego linię. Zatrzymał się,
rozstawił szeroko stopy, umieścił kij między nogami i czekał.
Krążek został rzucony i rozpoczęła się walka. Tyson odepchnął
ramionami przeciwnika, zamachnął się kijem tuż nad lodem i
uderzył w krążek, posyłając go za siebie. Zawodnicy obu drużyn
jednocześnie ruszyli do akcji i zapanował pozorny chaos.
Granatowe bluzy Chinooków z białymi numerami mieszały się z
biało-zielonymi strojami drużyny Vancouver.
Numer jedenaście, Daniel Holstrom, podjechał do bramki
Canucków i posłał krążek po lodzie w stronę Logana Dumonta,
który podał go do Ty sona. Ten, prowadząc krążek, objechał
bramkę i strzelił do niej. Krążek odbił się od nakolannika
bramkarza i znowu rozgorzała walka. Faith straciła go z oczu w tej
plątaninie kijów i graczy. Ze swojego miejsca widziała tylko
przepychankę, kolana i łokcie.
Ostry dźwięk gwizdka i gra została przerwana... ale nie dla
Tysona, który pchnął zawodnika Vancouver, i to tak mocno, że ten
prawie upadł na tyłek. Odzyskał na chwilę równowagę, potem
jednak przewrócił się na plecy. Przeciwnicy wymienili kilka
ostrych słów i Tyson rzucił rękawice na lód. Interweniował sędzia,
który chwycił Tysona za bluzę. Tyson nad jego głową wskazał
najpierw swoją twarz, a potem przeciwnika. Sędzia zapytał go o
coś, a gdy ten potwierdził skinieniem głowy, puścił go. Tyson
podniósł rękawice i gdy podjeżdżał do ławki, na ekranie pojawiła
się powtórka ostatniej akcji. Z głośników huknęła piosenka
Welcome to the Jungle, na wielkim ekranie znowu ukazało się
lodowisko i Faith zobaczyła Tysona, który uniósł rękę na
wysokość twarzy i wskazał swoje intensywnie niebieskie oczy.
Łypnął przy tym nad głową arbitra, po czym odwrócił dłoń i
wskazał zawodnika z numerem trzydzieści trzy z przeciwnej
drużyny. Skrzywił usta w groźnym uśmiechu, a wtedy Faith
poczuła dreszcz na plecach i gęsią skórkę na ramionach. Gdyby
była zawodnikiem z numerem trzydzieści trzy, toby się
przestraszyła. I to bardzo.
Na wypadek gdyby ktoś nie zarejestrował tego, co się działo,
akcja została odtworzona na telebimie w zwolnionym tempie.
Tłum siedzący na dole zaczął szaleć, krzyczeć i tupać, gdy wzrok
Tysona znów spoczął na przeciwniku. Na jego brodzie z ciemnym
zarostem wyraźnie widać było rozcięcie.
— Boże, zmiłuj się. — Valerie cofnęła się i usiadła na fotelu. — I
on jest twój. — Odstawiła Pebbles na ziemię. Piesek podszedł do
Faith i obwąchał jej but. — Oni wszyscy są twoi — dodała z
westchnieniem.
— Mówisz, jakby byli moimi niewolnikami. — Pebbles spojrzała
na Faith okrągłymi oczkami i zawyła. Co za głupi pies. — Po
prostu ich zatrudniam. — Ale ile kobiet na świecie może
powiedzieć, że zatrudnia dwudziestu kilku przystojnych,
wspaniale zbudowanych hokeistów, którzy walą w krążek i walczą
o niego z innymi?
Prawdopodobnie żadna. Ta myśl ją podnieciła i zarazem
przeraziła. Spojrzała na mężczyzn siedzących na ławce
Chinooków. Spluwali na ziemię, ocierali pot z twarzy i żuli
ochraniacze na zęby. Widok spoconych i plujących facetów mógł
przyprawić o mdłości, ale z jakiegoś powodu wcale tak na nią nie
podziałał.
— Virgil po meczu zawsze schodził do szatni i rozmawiał z
drużyną — powiedział jej Jules.
Uhm, wiedziała o tym, ale nigdy nie zabierał jej ze sobą.
— Na pewno nie oczekują, że pojawię się w szatni. — Faith
bardzo dawno nie przebywała na ograniczonej przestrzeni z tak
wieloma mężczyznami. Od czasu gdy wsuwali jej banknoty pod
stringi. Wielu z nich było zresztą zapalonymi sportowcami.
Generalnie nie lubiła sportowców. I im, i muzykom rockowym
wydaje się, że nie muszą przestrzegać żadnych zasad.
— Ale powinnaś to zrobić — włączyła się matka, która na chwilę
oderwała wzrok od lodowiska. — Dla Virgila.
„Dla Virgila?". Czyżby jej matka znowu paliła trawkę?
— Przyjdą tam reporterzy — ciągnął Jules. — Więc to ważne. Na
pewno będą chcieli, żebyś wygłosiła oświadczenie.
Na dole zabrzmiał gwizdek i wznowiono grę.
— Jakie? — zapytała Faith, przyglądając się jednocześnie
hokeistom, którzy przypominali granatowo-biały rój.
— Nic nadzwyczajnego. Powiedz, dlaczego postanowiłaś jednak
nie sprzedawać drużyny.
Zerknęła na niego, a potem znowu skupiła uwagę na lodowisku.
— Postanowiłam nie sprzedawać drużyny, bo nie znoszę Landona
Duffy'ego.
— Aha. — Jules parsknął śmiechem. — Jeśli cię o to zapytają,
powiedz lepiej, że kochasz hokej i że Virgil chciałby, abyś
zatrzymała jego drużynę. I koniecznie dodaj, że wszyscy powinni
przyjść na czwarty mecz w przyszłą środę.
To leży w granicach jej możliwości.
— A jeśli zapytają mnie o coś w związku z rozegranym właśnie
meczem?
— O co na przykład? Zastanawiała się przez chwilę.
— Choćby o uwolnienie? Na czym ono właściwie polega?
Zeszłego wieczoru czytałam zasady, ale nic z tego nie zro-
zumiałem.
— Nie martw się o to. Niewielu ludzi to rozumie. — Jules
pokręcił głową. — Przed spotkaniem z reporterami przygotujemy
wspólnie kilka podstawowych odpowiedzi. Ale jeśli padnie
pytanie, którego nie będziesz rozumiała, odpowiedz po prostu:
„Skomentuję to kiedy indziej". To typowy unik.
To też jest wykonalne. Być może. Usiadła obok matki i obejrzała
dalszą część meczu. W ostatnich trzech minutach Tyson odebrał
przeciwnikowi krążek i popędził na drugi koniec lodowiska.
Publiczność na widowni zaczęła mu kibicować. Po przebyciu
niebieskiej linii zamachnął się kijem i uderzył. Krążek tak szybko
przeleciał po lodzie, że Faith zorientowała się, że jest gol, dopiero
kiedy wpadł do bramki, rozległ się sygnał dźwiękowy i nad siatką
nie zapaliła się lampka. Kibice zerwali się z miejsc, krzycząc z
radości, beton pod stopami Faith zadrżał od dźwięków Rock and
Roli, Part 2, a pozostali zawodnicy Chinooków otoczyli Tysona i
zaczęli klepać go po plecach wielkimi rękawicami, podczas gdy
on przejechał po lodowisku z podniesionymi wysoko rękami,
jakby zdobył mistrzostwo świata. Byli tam wszyscy z wyjątkiem
Sama, który walnął jakiegoś zawodnika w głowę, a potem
ściągnął rękawice. I zaczęła się walka.
Jules przybił z Faith oraz Valerie piątkę.
— Teraz widzisz, dlaczego płacisz Świętemu trzydzieści
milionów. Zdobył hat trick*.
* Hat trick (ang.) — trzy punkty zdobyte przez jednego
zawodnika.
Faith nie wiedziała, co to jest hat trick, i zanotowała sobie w
pamięci, żeby to sprawdzić w Przewodniku dla idiotów. Jules
uśmiechnął się szeroko.
— Do licha, Virgil skompletował cholernie dobrą drużynę na ten
sezon. Z przyjemnością będę patrzył, jak gra.
— Czy to znaczy, że zostanie pan moim asystentem? Jules
pokiwał głową.
— O tak.
* **
Po zwycięstwie Seattle nad Vancouver trzy do dwóch przed-
stawiciele mediów sportowych, zebrani w szatni Chinooków, byli
do Tysona nastawieni przychylniej niż ostatnim razem, gdy
drużyna występowała w Key Arena. Trenerzy pozwolili
dziennikarzom wejść do środka na kilka minut, a zawodnicy
śmiali się i żartowali, wycierając się po wyjściu spod pryszniców.
— Na razie jesteście na remisie. Co zamierzacie zrobić, żeby
przejść wyżej? — zapytał Tysona Jim Davidson, reporter „Seattle
Timesa".
— Będziemy robili to samo co dzisiejszego wieczoru — odparł,
zaciągając suwak przy spodniach od dresu. — Po ostatniej
przegranej z Canuckami nie mogliśmy sobie pozwolić, aby stracić
punkty na własnym lodowisku.
— Był pan kapitanem Canucków, a teraz stoi pan na czele
reprezentacji Seattle. Jaka według pana jest największa różnica
między tymi dwiema drużynami?
— W każdym klubie kadra trenerska ma inną filozofię.
Chinooki dają mi więcej swobody, mogę grać w hokeja tak, jak
lubię — odpowiedział i zaczął się zastanawiać, kiedy zagadną go
o hat trick.
— To znaczy?
Spojrzał ponad ramieniem reportera na Sama, którego przyparł do
muru przedstawiciel mediów kanadyjskich. Rozbawił go ten
widok.
— To pytanie do trenera Nystroma.
— Drużyna dostała już łącznie dwadzieścia minut karnych. Pan
Nystrom w zeszłym tygodniu powiedział, że ma zamiar
ograniczyć je do minimum. Nie sądzi pan, że dwadzieścia to za
dużo?
Tyson włożył koszulę i zapiął guziki.
— Ależ skąd, Jim. Staramy się po prostu nie dopuścić, żeby
Vancouver grał w przewadze. Powiem więc, że dziś wieczorem
dobrze się spisaliśmy.
— Zdobył pan pierwszy hat trick w tym sezonie, i to na własnym
lodowisku. Jakie to uczucie?
No, nareszcie.
— Wspaniałe. Ale to cała drużyna zapracowała na dzisiejsze
zwycięstwo. Ja akurat znalazłem się w odpowiednim miejscu, gdy
Daniel podawał krążek. To pierwsze zagranie Monty'ego w
asyście, odkąd przeniesiono go...
— Pani Duffy zeszła do holu! — zawołał ktoś z „Post
Intelligencer", więc Jim odwrócił się do drzwi, w których nagle
zrobił się tłok.
— Dzięki, panie Savage! — rzucił reporter i pospiesznie wyszedł
z szatni wraz z innymi.
Tyson zapiął resztę guzików niebieskiej koszuli i wetknął jej dół
do szarych wełnianych spodni. Spojrzał na chłopaków, którzy
sprawiali wrażenie równie osłupiałych jak on. Był to drugi mecz
rozgrywek. Właśnie wygrali u siebie i trener pozwolił prasie
porozmawiać z drużyną. Reporterzy to uwielbiali, tak jak dzieci
uwielbiają ciastka, ale nagłe pojawienie się Faith Duffy sprawiło,
że znikli w jednej chwili. Jakby stało się nie wiadomo co. Co jest,
do cholery?
Tyson włożył skarpetki i wsunął stopy do butów. Przeczesał
palcami wilgotne włosy i przeszedł do salonu prasowego drużyny.
Pani Duffy stała na niebieskim dywanie z wielkim logo
Chinooków pośrodku, uśmiechała się do obiektywów i
odpowiadała na pytania rzucane przez tłoczących się wokół niej
reporterów sportowych. W tym wyłącznie męskim gronie
wydawała się wręcz krucha. Jej gładkie włosy lśniły w jaskrawych
światłach reflektorów i błyskach fleszy, skóra jaśniała, a usta
połyskiwały różem. Miała na sobie czarny kostium, wcięty w
pasie i zapięty pod biustem. On i chłopcy tego wieczoru dali z
siebie wszystko, a wystarczyło, żeby pojawiła się ona —
odstawiona i śliczna — i goście z prasy dostali małpiego rozumu.
— Dlaczego postanowiła pani nie sprzedawać drużyny? —
zapytał ktoś.
— Mój nieżyjący mąż, Virgil, wiedział, jak bardzo kocham hokej.
Zostawił mi tę drużynę, bo chciał mnie uszczęśliwić. Dlatego
uznałam, że powinnam ją jednak zatrzymać.
— Jakie ma pani plany wobec Chinooków?
Kąciki jej ust uniosły się w uśmiechu, tak że — cholera —
wyglądała jednocześnie niewinnie i uwodzicielsko. Musiała być
naprawdę niezłą striptizerką.
— Chciałabym, żeby zdobyli Puchar Stanleya. Virgil zdołał
zebrać naprawdę świetnych zawodników i zamierzam zrobić
wszystko, żeby przywieźć puchar do Seattle.
— Słyszeliśmy, że nie zamierza pani zatrzymać Fetisova na
następny sezon.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, ale Darby Hogue pospiesznie
wystąpił naprzód i ją uratował:
— Nie wiem, skąd mają państwo tę informację — powiedział —
bo nie zamierzamy sprzedawać Vlada.
Potem wyłonił się trener Nystrom i odpowiedział na kilka pytań
dotyczących ograniczeń transferowych, podczas gdy pani Duffy
uśmiechała się, jakby doskonale rozumiała, o czym on mówi.
Tyson rozejrzał się po szatni, patrząc na kolegów, a potem spojrzał
na ojca, który stał obok biur kadry trenerskiej i rozmawiał z jakąś
kobietą w koronkowej bluzce i różowym staniku. Trzymała na
rękach jednego z tych małych kudłatych piesków, które robią dużo
jazgotu. Była zdecydowanie w typie jego staruszka: wyzywająca,
z szopą długich blond włosów. Nawet niebrzydka, ale trochę w
złym guście. Zaczął się zastanawiać, skąd ojciec ją wytrzasnął w
ciągu tych dwóch godzin, które minęły, odkąd rozmawiali.
— Kiedy ostatnio była pani w Playboy Mansion? — zapytał inny
dziennikarz i Tyson ponownie spojrzał na właścicielkę drużyny.
Na jej gładkim czole pojawiła się zmarszczka.
— Ponad pięć lat temu.
— Utrzymuje pani kontakty z Hefem?
— Nie. Chociaż cenię pana Hefnera i zawsze będę mu wdzięczna,
prowadzę już zupełnie inne życie.
Tyson nie byłby zdziwiony, gdyby reporterzy poprosili ojej numer
telefonu — skoro nie jest już zamężna... Przypomniały mu się jej
zdjęcia w „Playboyu" i był ciekaw, ilu z nich je widziało.
— Drużyna ma dziś łącznie dwadzieścia punktów karnych. Na
początku rozgrywek trener Nystrom mówił, że chciałby
ograniczyć liczbę minut karnych podczas każdego meczu do
minimum. Nie uważa pani, że dwadzieścia to za dużo?
Uśmiechnęła się i przechyliła głowę.
— Nie mogę tego w tej chwili komentować. — Podszedł do niej
facet z ciemnymi włosami, w jedwabnej zielono-niebieskiej
koszuli, który szepnął jej coś do ucha. — No, dobrze.
Rzeczywiście, minut karnych zebrało się za dużo i będziemy się
starali, żeby nie było ich więcej — powtórzyła za nim.
Tysona może nawet by to rozbawiło, gdyby nie był rozdrażniony.
Dziennikarze popatrzyli na siebie, ale zamiast zarzucić jej, że nie
zna się na hokeju, któryś z nich zapytał:
— Co pani sądzi o dzisiejszym meczu? To wybawiło ją z opresji.
— Był wspaniały. Wszyscy zawodnicy grali bardzo dobrze.
— Pani mąż stworzył silną drużynę. Wiem, że próbował też
ściągnąć Seana Toewsa. Dlaczego do tego nie doszło?
Toews chciał więcej forsy, niż był wart. Oto dlatego.
— Nie mogę się na ten temat wypowiadać.
— Co pani myśli o hat tricku kapitana drużyny? Dranie, jego o to
prawie nie pytali. Faith się uśmiechnęła
i Tyson zaczął podejrzewać, że w ogóle nie ma pojęcia, co
to takiego hat trick.
_ Oczywiście jestem zachwycona. Mój świętej pamięci
mąż zawsze wierzył w talent pana Savage'a — odparła, znowu
nieprawidłowo wymawiając jego nazwisko.
— Wymawia się „Savaż" — odezwał się głośno, zanim pomyślał.
Dziennikarze odwrócili się i spojrzeli na niego. Tyson odepchnął
się od framugi drzwi.
_ Jako właścicielka drużyny powinna pani wiedzieć, jak
wymawia się moje nazwisko. Brzmi z francuska, „Saważ". Nie
„Sawydż".
Zmusiła się do uśmiechu.
_ Dziękuję za zwrócenie uwagi. Przepraszam, panie „Saważ". A
ponieważ to ja podpisuję pańskie czeki, powinien pan wiedzieć, że
nie zostałam Miss Stycznia, tylko Miss Lipca.
Rozdział 5
Zebrania Towarzystwa Glorii Thornwell odbywały się w trzeci
czwartek miesiąca. Towarzystwo otrzymało imię swojej
założycielki w 1928 roku i było najbardziej ekskluzywną
organizacją w całym stanie. Znacznie bardziej niż Liga Juniorów,
do której przyjmowano w ostatnich czasach nowobogacką hołotę.
Towarzystwo zrzeszało bogate kobiety, którym mężowie kupowali
designerskie ciuchy i dawali pieniądze na akcje charytatywne.
Tego roku w ramach działalności dobroczynnej wspierały szkołę
w faveli w Rio de Janeiro. Był to niewątpliwie szlachetny cel,
chociaż Faith głosowała za tym, żeby pomóc potrzebującym tu, na
miejscu. Jak zawsze została jednak przegłosowana.
Idąc w stronę budynku na rogu Madison i Fourth, przesunęła
palcami po długim sznurze starych pereł, który miała na szyi.
Towarzystwo przestrzegało dress code, więc Faith obciągnęła
długie rękawy kaszmirowego swetra, który miała pod płaszczem,
po czym położyła dłoń na gałce drzwi wejściowych. W lobby
wyszła jej naprzeciw Tabby Rutherford-Longstreet, żona
Fredericka Longstreeta, prezesa i dyrektora generalnego
Longstreet Financial oraz jednego z wieloletnich przyjaciół Virgila
i jego partnerów w interesach.
— Witaj, Tabby — powiedziała do niej, odsuwając rękaw i
spoglądając na tarczę roleksa. Lunch zaczynał się zawsze o
dwunastej, pozostało więc jeszcze dziesięć minut. — Czy wszyscy
już są? — Ruszyła do windy, ale Tabby ją wyprzedziła i stanęła
między nią a guzikami na panelu przy drzwiach.
— Tak. Są już wszyscy. Wysłali mnie na dół, żebym z tobą
porozmawiała.
— O czym?
— Uzgodniłyśmy, że Dodie Farnsworth-Noble powinna stanąć na
czele komitetu organizacyjnego tegorocznej zbiórki pieniędzy.
— Ale to przecież moja funkcja. — Faith spojrzała w niebieskie
oczy Tabby otoczone drobnymi zmarszczkami, które pokrywała
pudrem. — Ja przewodniczę komitetowi.
— Uważamy, że Dodie powinna cię zastąpić.
— Ach tak. — Przed śmiercią Virgila Faith z wielkim
zaangażowaniem uczestniczyła w przygotowaniach do tego-
rocznej gali dobroczynnej. Rozmawiała już z filharmonią w
Seattle i teraz zrobiło jej się przykro.
— To czym się będę zajmowała? Tabby uśmiechnęła się
fałszywie.
— Mamy wrażenie, że teraz, kiedy tyle dzieje się w twoim życiu,
nie będziesz miała czasu na żadną działalność.
Oczywiście, że będąc właścicielką drużyny hokejowej, ma co
robić, ale praca w Towarzystwie jest przecież bardzo ważna.
— Rozumiem wasz niepokój, ale zapewniam, że znajdę czas —
odparła Faith. — Niepotrzebnie się martwicie.
Tabby zaczęła bawić się perłami, które miała na szyi.
— Nie zmuszaj mnie, żebym była niegrzeczna.
— Słucham?
— Naszym zdaniem najlepiej będzie, jeśli dobrowolnie zrzekniesz
się członkostwa w Towarzystwie.
Faith już otwierała usta, aby zapytać dlaczego, ale zaraz je
zamknęła. Te kobiety nie obawiają się, że teraz, „kiedy tyle dzieje
się w jej życiu", nie będzie miała czasu. Virgil zauważył kiedyś
żartem, że gdy tylko umrze, żony jego przyjaciół i
współpracowników usuną ją ze swoich klubów, bo nie będą
chciały, żeby w pobliżu ich mężów kręciła się taka piękna młoda
kobieta. Ale Virgil się mylił. Większość ich mężów miała już
kochanki, o których żony doskonale wiedziały. Nie chciały jej, bo
nie urodziła się z dwuczłonowym nazwiskiem. Od początku miała
świadomość, że uważają ją za gorszą od siebie, ale gdzieś po
drodze zapomniała, że nie jest jedną z nich. Należy do „hołoty",
niezależnie od tego, jak ciężko pracuje i ile pieniędzy zdobywa na
cele Towarzystwa.
— Rozumiem. — Jeśli Tabby sądzi, że Faith urządzi scenę, którą
członkinie Towarzystwa mogłyby ekscytować się miesiącami, to
jest w błędzie. — Wobec tego życzę wam powodzenia —
powiedziała. — Mam nadzieję, że tegoroczna zbiórka okaże się
wielkim sukcesem. — Uśmiechnęła się
i odwróciła, by wyjść, choć zrobiło jej się gorąco i poczuła
ściskanie w gardle. Drżała jej ręka, gdy otwierała drzwi i
wychodziła na zewnątrz, w popołudniowy chłód. W kącikach jej
oczu zebrały się łzy, więc zaczęła szukać w torebce okularów
przeciwsłonecznych. Postanowiła, że nie będzie płakała ani
przejmowała się ludźmi, którzy nie przejmują się nią.
Może nasłać na nie swoich prawników, którzy dobiorą im się do
skóry. Może zepsuć im humor, tak jak one zepsuły jej, ale co to
da? Nic. Musiałyby przyjąć ją z powrotem do swojego grona, do
świata, w którym okazała się intruzem.
Faith założyła ciemne okulary i spojrzała na ulicę, przy której
zaparkowała samochód. Ma dwie godziny do spotkania z działem
PR drużyny Chinooków. Pomyślała, że może wróci do domu, żeby
zwinąć się w kłębek na łóżku i naciągnąć kołdrę na głowę, ale
przypomniała sobie o matce, która była pod prysznicem, gdy Faith
wychodziła, i o Pebbles, warczącej i gryzącej, gdy próbowała
wyciągnąć jej z pyska sandałek od Valentino.
Nie miała ochoty oglądać ani matki, ani paskudnej Pebbles, więc
przeszła bez celu kilka przecznic. Przed oczami stanął jej zimny
uśmiech Tabby. Mroczny, pochmurny dzień harmonizował z jej
nastrojem. Chętnie wróciłaby do siedziby Towarzystwa i
wygarnęła im, jakie z nich suki, wredne, wyniosłe i
pretensjonalne. Ale zamiast tego znalazła się przed hotelem
Fairmont i weszła do tak dobrze znanego holu. Bar Shuckers
Oyster był jednym z jej i Virgila ulubionych miejsc na lunch.
Zaprowadzono ją do stolika i usiadła, odzyskując spokój w
znajomym wnętrzu.
Wyrzucenie z Towarzystwa Glorii Thornwell było strasznym
upokorzeniem. Miał to być dla niej policzek i był bardziej bolesny,
niż gotowa była przyznać. Kiedyś nie przejęłaby się czymś takim,
ale przy Virgilu stała się mniej odporna.
Zawsze zdawała sobie sprawę, że te kobiety nie są jej
przyjaciółkami — prawdziwymi przyjaciółkami — ale ani przez
chwilę nie przypuszczała, że wyrzucą ją z organizacji
dobroczynnej już dwa tygodnie po śmierci męża. Żałowała, że nie
ma już Virgila i nie może opowiedzieć mu o tym, co ją spotkało.
Oczywiście gdyby Virgil żył, nie odważyłyby się dać jej kopa w
tyłek. Nie ma nikogo, do kogo mogłaby pójść, żeby wyładować
złość, wyżalić się czy choćby wygadać.
Podeszła kelnerka z menu i Faith je otworzyła. Nie była głodna,
ale zamówiła chowder z małży, kraba i kieliszek chardonnay, bo
właśnie to zawsze zamawiała. Podnosząc kieliszek do ust,
rozejrzała się po restauracji. Nagle uświadomiła sobie, że jako
jedyna je samotnie, co jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi i
pogłębiło upokorzenie. Ale teraz tak wygląda jej życie i musi
zacząć się do tego przyzwyczajać. Jeśli Faith czegoś się już
nauczyła, to dostosowywania do nowych warunków. Teraz, po
pięciu latach małżeństwa, musi przywyknąć do samotności.
Siedząc w sali baru wyłożonej rzeźbioną boazerią i jedząc
chowder, udawała, że bardzo interesuje ją cynowy sufit. W
restauracji było dużo ludzi, ale nigdy w życiu nie czuła się taka
samotna. Ostatnio była równie skrępowana, gdy pierwszy raz
robiła striptiz. Siedząc samotnie, miała wrażenie, że jest naga.
W ciągu minionych pięciu lat jedynymi ludźmi, z którymi
utrzymywała stosunki towarzyskie, byli przyjaciele Virgila. Gdy
zabrała się do kraba i poprosiła o drugi kieliszek wina, zaczęła się
zastanawiać, ilu z nich odsunie się teraz od niej. Nie miała już
własnych przyjaciół i nie bardzo wiedziała, jak do tego doszło.
Koleżanki z Vegas prowadziły życie, które ona dawno porzuciła.
Niektóre z nich były naprawdę wspaniałymi dziewczynami, ale
nie wyobrażała sobie, żeby mogła znowu odpalać z nimi petardy i
imprezować do białego rana. A z nielicznymi koleżankami, które
poznała za pośrednictwem „Playboya", straciła kontakt.
W ciągu tych ostatnich pięciu lat się zagubiła. Stała się kimś
innym, ale jeśli nie należy już do śmietanki towarzyskiej Seattle,
to gdzie jest jej miejsce? Była striptizerką i króliczkiem
„Playboya". Jej matka stała się dziwaczką, a ojca nie widziała od
1988 roku. Przez pięć lat grała rolę żony bogacza, ale kim jest
teraz, po jego śmierci?
Gdy ze stołu zabrano talerze po lunchu, kelnerka zaproponowała
jej deser. Faith już miała odmówić. Chciała wyjść z restauracji,
zakończyć tę krępującą sytuację, ale jak wtedy, gdy pierwszy raz
zaczęła tańczyć przy rurze, nakazała sobie wytrwać. Jeśli przeżyje
się ten pierwszy raz, to potem jest łatwiej.
Zamówiła więc waniliowy creme brülee i — dlaczego nie? —
kolejny kieliszek wina. Pewnie nie jest to dobry pomysł, ponieważ
czeka ją oficjalne spotkanie, ale miała naprawdę paskudny dzień.
Została wyrzucona z towarzystwa dobroczynnego, do którego
należała przez pięć lat. Już samo to usprawiedliwia kilka drinków.
Jeśli dodać do tego nagły kryzys tożsamości — do licha, należy jej
się cała butelka.
Po kilku minutach przyniesiono deser i Faith łyżeczką naruszyła
twardą słodką skorupkę. Jako dziecko marzyła, żeby poznać smak
creme brulee. Dla biednej dziewczynki, która wychowała się w
północno-wschodniej części Reno, ta nazwa była synonimem
luksusu. Brzmiała egzotycznie.
Poczuła na języku smak słodkiego sosu. Pomyślała o spotkaniu z
działem PR i marketingu drużyny. Mówili, że mają nową, świetną
koncepcję promocji biletów na mecze. Ciekawe, co takiego
wymyślili.
* * *
— Savage! — zawołał trener Nystrom z progu szatni. — Proszą
cię na górę, do sali konferencyjnej!
Tyson wciągnął przez głowę bluzę dresową.
— O co chodzi?
— Nie wiem. — Trener spojrzał na podkładkę do pisania, którą
trzymał w rękach. — A reszta na lodowisko!
Tyson wsunął stopy w japonki marki Nike, wyszedł z szatni i
przeciął hol. Gdy zmierzał do windy, gumowe podeszwy uderzały
o jego pięty. Miał nadzieję, że wzywają go w jakiejś ważnej
sprawie. Musi jeszcze przed południem zdążyć na lot do
Vancouver na piąty mecz rozgrywek. Drużyna Chinooków
prowadzi w tej serii trzy do jednego, ale to może się zmienić, więc
chciał jeszcze potrenować z chłopakami.
Zanim wcisnął guzik, żeby ściągnąć windę, drzwi się
rozsunęły i zobaczył wdowę po Duffym. Miała na nosie okulary
przeciwsłoneczne, usta pomalowała czerwoną szminką. Tyson
wyciągnął rękę, żeby drzwi się nie zamknęły, i rzucił:
— Dzień dobry, pani Duffy.
— Dzień dobry. — Trzymała w ręku płaszcz przeciwdeszczowy.
Ubrana była w niezbyt ładny beżowy sweter, a na szyi miała perły,
jak jakaś pięćdziesięciokilkuletnia baba z towarzystwa, która
wybiera się na zebranie towarzystwa dobroczynnego, żeby
„ratować głodujące sieroty". Mimo skromnego stroju wyglądała
atrakcyjnie i bardzo seksownie.
Ponieważ stała bez ruchu i patrzyła na niego przez beżowe szkła,
zapytał:
— Wysiada pani?
— Nie, właściwie jadę na górę. — Odsunęła okulary na lekko
potargane przez wiatr włosy. — Jestem trochę roztargniona i
wcisnęłam nie ten guzik.
Tyson wszedł do windy i drzwi zasunęły się za nim. Wcisnął
guzik z numerem dwa i winda ruszyła w górę.
— Piła pani coś do lunchu?
Spojrzała na niego kątem oka i zacisnęła usta.
— Nie rozumiem, co ma pan na myśli — wycedziła. Oparł się
ramieniem o wyłożoną lustrami ścianę i wyjaśnił:
— Mam na myśli to, że zalatuje od pani alkoholem.
Jej duże zielone oczy się rozszerzyły. Otworzyła torebkę i zaczęła
w niej grzebać.
— Miałam bardzo ciężki dzień. — Wyjęła listek gumy do żucia o
smaku cynamonowym. — Naprawdę bardzo ciężki.Jest
właścicielką drużyny hokejowej wartej około dwustu milionów.
Jak mogła mieć ciężki dzień?
— Złamała pani paznokieć? — Nie byłby zdziwiony, gdyby przed
włożeniem gumy do ust spojrzała na pomalowane czerwonym
lakierem paznokcie.
— Mam większe zmartwienia niż złamany paznokieć. — Przez
chwilę żuła gumę, po czym dodała: — Teraz, gdy Virgil odszedł,
wszystko się zmieniło. Nie wiem, co robić.
Zaczął się zastanawiać, czy nie należy czasem do kobiet, które
lubią opowiadać o swoich problemach nieznajomym.
0 Boże, miał nadzieję, że nie, i spojrzał w sufit. Chciał przerwać
kontakt wzrokowy, żeby nie zebrało jej się na zwierzenia.
Na szczęście drzwi windy się rozsunęły i Tyson ruszył za Faith do
sali konferencyjnej. Wyprzedził ją i otworzył przed nią drzwi.
Mijając go, spojrzała mu w oczy. Przeszła tak blisko, że jej
torebka otarła się o jego pierś.
— Dziękuję panu — powiedziała. Pachniała cynamonem
i kwiatami.
— Proszę uprzejmie. — Mimowolnie przesunął wzrokiem po jej
plecach i niżej, po pupie w beznadziejnych beżowych spodniach.
Musiał przyznać, że nawet w tych nieciekawych ciuchach
wygląda niesamowicie. Wszedłszy za nią do sali, stanął jak wryty.
Oparł rękę na biodrze i spojrzał na makiety billboardów ustawione
na sztalugach.
— Dzień dobry wszystkim — przywitała się Faith pogodnie.
Powiesiła płaszcz na krześle i usiadła obok swojego asystenta przy
stole konferencyjnym.
Tyson, w przeciwieństwie do pani Duffy, zapytał ponuro:
— Co to ma być, do diabła? Jakiś żart?
Kobieta imieniem Bo czy jakoś tak, z działu pub lic relations,
pokręciła głową.
— Nie. Musimy wykorzystać rozgłos i zainteresowanie mediów,
jakie wzbudziliśmy. — Wskazała rysunek przedstawiający dwoje
ludzi opartych o siebie plecami. Podpis pod nim głosił: Czy
Piękna zdoła ujarzmić Bestię * ?. Media chyba uważają, że jest
między wami konflikt, i chcemy zrobić z tego użytek.
Szef działu PR, Tim Cummins, dodał:
— Oczywiście wiemy, że żadnego konfliktu nie ma. Mylił się. I to
bardzo. Tyson zajął miejsce naprzeciwko
Faith i założył ręce na piersi. Chłopcy i on wypruwali sobie żyły
podczas ostatnich czterech meczów, a cała prasa pisała tylko o
„wyczuwalnych tarciach" między nim a panią Duffy. Minionej
soboty w dziale sportowym „Seattle Timesa" poświęcono pełne
trzy kolumny ich rzekomej „niechęci", zanim wspomniano o jego
hat tricku i trzydziestu sześciu obronionych atakach na bramkę
Marty'ego Darche'a. Frankie Kaw-czynski złamał sobie palec,
walcząc w narożniku o krążek z Dougiem Weightem, a
wystarczyło, że ona pokazała się w salonie prasowym ze swoimi
blond włosami i dużymi cyckami, a wszyscy dziennikarze stracili
głowy. Wolałby, żeby pani Duffy trzymała się z boku, żeby
unikała prasy. Tylko tyle, nic więcej.
* Savage (ang.) — dziki, dzika bestia.
Faith oderwała wzrok od wycinków prasowych, które przed nią
położono.
— Nie miałam pojęcia, że ta sprawa została tak rozdmuchana. —
Spojrzała na niego wielkimi zielonymi oczami. — A pan?
— Oczywiście, że tak. Nie czytała pani relacji z występów
drużyny? — Czym więc się zajmowała?
— Jules dał mi je, ale miałam inne sprawy na głowie. Niby jakie?
Randki z kochankiem, z którym rozmawiała
przez telefon po pogrzebie Virgila? To miała na myśli, gdy mówiła
o „ciężkim dniu"?
— Naszym zdaniem to przyciągnie wielu fanów na mecze —
ciągnął Tim. — Wiemy przecież wszyscy, że sprzedaż biletów
wciąż nie osiągnęła poziomu sprzed lokautu. Jeśli kibice będą
myśleli, że istnieje jakiś zatarg między kapitanem drużyny a jej
właścicielką, może sami będą chcieli się przekonać, czy to
prawda.
Bo dodała:
— Uważamy, że to dobry pomysł. Bardzo seksy, a jak wiadomo,
ludzie uwielbiają seks... i wszelkie sensacje.
Tyson opadł na oparcie krzesła i ściągnął brwi. Wcale mu się to
nie podobało. Co oni wymyślili? Chcieli podrasować wizerunek
pani Duffy? Jeszcze bardziej? A może jego? Włoży T-shirt i
dżinsy, ale na więcej go nie stać. Nie jest typem gogusia, który
stawia sobie włosy na żel.
— Myślę, że to dobra koncepcja. — Król żelu, Jules Garcia,
wskazał jeden ze szkiców z podpisem Piękna i Bestia. — Podoba
mi się pomysł, żeby Faith wystąpiła w koszulce Tysona, gdy on
będzie eksponował nagi tors.
Tyson zmarszczył czoło. Chłopcy nie daliby mu później żyć. _
Zapomnijcie o tym. Nie zamierzam być żadną Bestią.
— Czyżby, panie Savage? — zapytała lekko wstawiona kobieta z
drugiej strony stołu, wymawiając jego nazwisko z ostentacyjną
poprawnością.
Tyson przeniósł wzrok z Tima na panią Duffy.
— Owszem, Miss Lipca.
Owinęła sznur pereł wokół smukłego palca i nagle Tyson ujrzał
oczami wyobraźni nagą Faith na zdjęciu, z długim naszyjnikiem
wokół piersi.
_ A może reporterzy dostrzegli coś, czego ja nie zauważyłam?
Czyżby miał pan ze mną jakiś problem, panie Savage?
Poza tym, że nie wiedziała, jaka jest różnica między obroną a
atakiem i że dziennikarze przepychali się, żeby zdobyć jej
wypowiedź? I że widział ją nagą i nie mógł tego zapomnieć?
— Nie, żadnego.
— To doskonale. — Uśmiechnęła się, nadal bawiąc się tymi
przeklętymi perłami. Jej czerwone paznokcie odcinały się
wyraźnie od beżu swetra.
— To dopiero wstępny projekt — uspokoił go Tim. — Chcę,
żebyś czuł się komfortowo.
O, to niemożliwe.
— Słuchaj, Tim, nigdy nie będę czuł się komfortowo jako dzika
bestia w szortach.
— A czułby się pan lepiej jako dzika bestia w przepasce na
biodrach? — Faith uśmiechnęła się kącikiem ust. Był pewny, że
specjalnie próbuje go wkurzyć.
— Chryste. — Wstał i ruszył do drzwi. — Znajdźcie sobie innego
dupka.
— Ona żartowała. Tak mi się wydaje. — Tim spojrzał na Faith. —
Mam rację?
— Jasne.
— Możemy jeszcze wymyślić coś, co będzie ci bardziej
odpowiadało — dorzucił pospiesznie szef PR. — Ale naprawdę
sądzimy, że to zwiększy sprzedaż!
Żartowała czy nie, nie chce pokazywać się na billboardach
półnagi, to nie w jego stylu. W jego stylu jest ostra gra i
zdobywanie punktów, które wyświetla się na tablicy. Położył dłoń
na klamce.
— Zapomnijcie o tym, powiedziałem.
— Smarkacz.
Wszyscy gwałtownie wciągnęli powietrze. Tyson powoli się
odwrócił.
— Co pani powiedziała?
Jules pochylił się i szepnął jej coś do ucha, a ona pokręciła głową i
odparła:
— Nie jestem szczególnie zachwycona pomysłem, żeby dla
zwiększenia sprzedaży biletów udawać jakiś konflikt, ale nie
płaczę i nie wybiegam z pokoju jak dziecko.
Pewnie dlatego, że nie będzie musiała się rozbierać. Choć
niewątpliwie nie byłaby to dla niej żadna nowość.
— Wyjaśnię pani parę spraw, pani Duffy. Po pierwsze, nie jestem
dzieckiem i nie płaczę. — Nawet wtedy, gdy łamał sobie kości czy
zrywał ścięgna. Do diabła, mimo złamanej nogi w kostce grał do
końca w meczu z Rangerami.
— Po drugie, gram w hokeja. Za to mi pani płaci. A nie za to,
żebym się pokazywał bez koszuli na billboardach czy na
reklamach autobusowych. Tego mój kontrakt nie przewiduje.
— Jeśli nie chce pan zdjąć koszuli, to chyba nie ma sprawy. —
Wzruszyła ramionami. — Niektórzy ludzie nie radzą sobie ze
swoją seksualnością. Rozumiem to, ale przynajmniej mógłby pan
wysłuchać do końca Tima i Bo. Włożyli w ten projekt dużo pracy,
a mieli mało czasu. — Zwróciła się do szefa PR i jego asystentki:
— Dziękuję wam.
— Nie ma za co.
— Bardzo proszę.
— Pan Savage zachowuje się nieracjonalnie — dodała Faith.
Nie radzi sobie ze swoją seksualnością? Czy ona ma go za geja?
— Dziesięć minut — poprosił Tim. — Daj nam dziesięć minut, a
postaramy się, żebyś zmienił zdanie.
Żeby jej dowieść, że nie ma racji i że wcale nie zachowuje się
nieracjonalnie, odszedł od drzwi i usiadł przy stole.
— Dobra, macie dziesięć minut.
Mogą sobie gadać do śmierci, ale i tak go nie przekonają.
Rozdział 6
— Pochyl trochę głowę, Faith, i spójrz tutaj. — Faith opuściła
brodę i podniosła wzrok na dłoń fotografa kilka cali nad jego
głową. — Patrz na mnie, Tysonie — dodał.
Faith stała na środku wielkiego logo Chinooków w salonie
drużyny, nieco za Tysonem. Minął prawie tydzień od dnia, w
którym spotkali się na zebraniu w dziale PR. I cztery dni od
szóstego meczu rozgrywek, podczas którego pokonali Vancouver i
przeszli do następnej rundy.
Było po siódmej wieczorem, reszta drużyny już dawno rozjechała
się do domów. Z salonu wyniesiono meble i wstawiono sprzęt
fotograficzny. Matka Faith, żeby na coś się przydać, trzymała
reflektor rzucający ostre białe światło. Faith zdołała ją przekonać,
żeby ten jeden raz zostawiła psa w domu. Choć obawiała się, że
Pebbles może się zemścić, obgryzając jej meble.
— Jeszcze trochę na prawo, Faith.
Włożyła na tę sesję czarną ołówkową spódnicę, czarną jedwabną
bluzkę i czerwone pantofle z krokodylej skóry. Minęło trochę
czasu, od kiedy pozowała do zdjęć. Miała wrażenie, że wyszła z
wprawy. Dawno nikt jej nie czesał ani nie malował profesjonalnie,
i czuła się sztucznie. Wyglądała wręcz idealnie, od łuków brwi aż
po usta. Właściwie cały pokój był idealny, łącznie ze światłem i
fotografem. Wyjątek stanowił potężny, ważący dwieście
czterdzieści funtów, nieszczęśliwy facet, który stał właśnie przed
nią. Od Tysona biło gorąco i niezadowolenie. Splótł ręce na
piersiach — zawsze gdy był co najmniej niezadowolony,
przyjmował taką postawę. Dziś przyczyną była sesja
fotograficzna, w której uczestniczył wraz z nią.
Miał na sobie wytarte levisy i zwykłą bawełnianą koszulę,
pasującą kolorem do jego oczu. Nie pozwolił, żeby go umalowano
ani ułożono włosy na żel. Zachowywał się okropnie, ale za to
cudownie pachniał. Był to zapach mydła zmieszany z jego
zapachem, tak że Faith miała dziwną ochotę zbliżyć się i
powąchać jego szyję tuż nad koszulą.
Fotograf zrobił kolejne zdjęcie.
— Połóż mu dłoń na ramieniu — polecił i poprawił ostrość. —
Valerie, unieś reflektor troszkę wyżej. O, właśnie.
Poza okazjonalnymi uściskami dłoni Faith ani razu nie dotknęła
innego mężczyzny od czasu, gdy zgodziła się wyjść za Virgila.
Położyła więc niepewnie rękę na ramieniu Tysona. Przez miękką
niebieską bawełnę koszuli poczuła ciepło jego twardych mięśni i
uświadomiła sobie, że od lat nie stała tak bardzo blisko
mężczyzny. Młodego, zdrowego mężczyzny. Trudno było nie
zauważyć takiego faceta jak Tyson, ale do tej pory widziała w nim
wyłącznie opryskliwego kapitana Chinooków.
— Przesuń palce dalej. Chcę widzieć twoje czerwone paznokcie
na jego niebieskiej koszuli. — Przesunęła dłoń po ramieniu
Tysona i lekko rozstawiła palce. — Uhm. Coś w tym rodzaju.
Pstryk. Pstryk.
Opuściła rękę, ale wciąż czuła ciepło jego ciała. Od długiego
czasu żaden mężczyzna nie budził w niej seksualnych odczuć. Jest
szefową Tysona, płaci mu. On nawet jej nie lubi. To dlaczego
nagle zrobiło jej się tak lekko na duszy, jakby za długo przebywała
na świeżym powietrzu?
— Wszystko dobrze, Ty? — zapytał Tim.
— Czy to już koniec?
— Dopiero zaczęliśmy.
— Cholera. Fotograf opuścił aparat.
— Faith, mogłabyś się trochę zbliżyć?
Faith skwapliwie zrobiła krok do przodu, tak że Tyson znalazł się
za jej lewym ramieniem. Odetchnęła głęboko, żeby wyzwolić się
od wpływu tych wszystkich feromonów, którymi emanował.
— Rozstaw lekko nogi i oprzyj ręce na biodrach. — Fotograf
znów podniósł aparat do oka. — A ty, Tysonie, zrób jeszcze
bardziej wojowniczą minę.
— Nie mam wojowniczej miny
— Uhm. Świetnie. — Pstryk.
Faith parsknęła śmiechem. Obejrzała się przez ramię i spoj-
rzała mu w twarz. Zobaczyła bruzdę pomiędzy jego ciemnymi
brwiami.
— Jeśli nie jest pan w tej chwili w wojowniczym nastroju, to nie
chciałabym zobaczyć pana wściekłego.
Spojrzał na nią niebieskimi oczami.
— Rzadko się wściekam.
Przypomniała sobie ostatni mecz z Vancouver i zachichotała.
Całym ciałem przyparł wtedy do bandy zawodnika Canucków i
dźgnął go łokciem.
— Jest pan łagodny jak baranek.
Uśmiechnął się lekko, a Faith zrobiło się jeszcze lżej na duszy.
— To już może lekka przesada, pani Duffy.
— Faith. Proszę mi mówić Faith.
Przestał się uśmiechać i skierował wzrok na fotografa.
— To nie jest najlepszy pomysł.
— Doskonale. — Pstryk, pstryk. — A teraz przejdźmy do szatni.
— Faith, mamy dla ciebie inne zestawy ciuchów, przebierz się w
gabinecie trenera — powiedziała Bo Nelson. — A ty, Tysonie,
wystąpisz teraz w barwach drużyny.
Patrząc, jak Tyson wychodzi z salonu, Faith zaczęła się
zastanawiać, dlaczego nie chce mówić jej po imieniu. Obie z
matką przeszły przez salon za asystentką szefa PR i zamknęły za
sobą drzwi. Pewnie woli pozostać z nią w stosunkach służbowych.
Słusznie, ale była prawie pewna, że do Virgila nie zwracał się per
„panie Duffy".
Pośrodku pokoju stały wieszaki z ubraniami. Podeszła do nich.
Skoro mówił do Virgila po imieniu, to dlaczego w jej przypadku
się przed tym wzbrania? Nie rozumiała tego. Czyżby
nieświadomie przekroczyła jakąś granicę?
— Jak się czujesz? — zapytała Bo, poprawiając buty na półce. —
Nie boli cię twarz od ciągłego uśmiechania się?
Faith zdjęła z wieszaka bardzo obcisłą suknię, lecz zaraz ją
odwiesiła.
— Z początku czułam się dziwnie przed obiektywem, ale już się
oswoiłam.
Matka wyjęła jaskraworóżową sukienkę Betsey Johnson w stylu
baby doli.
— Przymierz tę.
Faith odmownie pokręciła głową.
— Nie sądzę, żeby nadawała się dla właścicielki drużyny
hokejowej.
— Naszym zdaniem powinnaś włożyć tę. — Bo pokazała
intensywnie czerwoną sukienkę z okrągłym dekoltem i szeroką
jedwabną spódnicą. Była bez rękawów, miała tylko metalowy
srebrny pasek i przywodziła na myśl lata pięćdziesiąte.
— Jest bardzo jaskrawa.
— Będzie ci świetnie w tym kolorze.
Faith nie nosiła nic czerwonego od czasu, gdy wyszła za Virgila.
— Kto wybrał te stroje? — zapytała asystentkę, która związała
kasztanowe włosy w krótki koński ogon.
— Jules we współpracy ze stylistą. Wybrali tę sukienkę, bo
podkreśli czerwone akcenty w barwach drużyny.
Jules? Wiedziała, że jest w kontakcie z działem PR, ale nie miała
pojęcia, że wybierał dla niej stroje. Mimo że ma
dziwne upodobanie do pastelowych kolorów i dba o siebie, nie
odbierała z jego strony żadnych sygnałów, które świadczyłyby o
tym, że jest gejem. Ale teraz zaczęła się nad tym zastanawiać.
— Ciekawe, czy jest homo — zauważyła matka.
— Też bym chciała to wiedzieć — powiedziała Bo, przeglądając
wieszaki. — To bardzo atrakcyjny facet.
Faith zrzuciła pantofle i zaczęła rozpinać bluzkę.
— To jeszcze nie znaczy, że jest innej orientacji. — Jeden z
ochroniarzy w klubie Aphrodite wyglądał jak członek gangu
motocyklowego, a był gejem.
— W każdym razie nie zawsze. — Bo wzięła od Faith czarną
bluzkę. — Tyson Savage to przystojny facet, a nie ma wątpliwości
co do jego preferencji.
— Ani jego ojca. Faith przeniosła wzrok z suwaka przy spodniach
na matkę.
— Znasz jego ojca?
— Poznałam go któregoś wieczoru po meczu.
— Nie wspominałaś o tym. Valerie wzruszyła ramionami.
— Nie wywarł na mnie szczególnego wrażenia.
Co pewnie oznaczało, że nie umówił się z nią na randkę. Faith z
pomocą Bo włożyła sukienkę przez głowę, a matka zasunęła jej
zamek błyskawiczny na plecach. Dekolt odsłaniał rowek między
piersiami bardziej, niż była przyzwyczajona, a spódnica kończyła
się cal nad kolanem.
— Piękne buty, zobacz. — Bo podała jej lakierowane skórzane
sandałki od Versacego na czterocalowych szpilkach.
Faith westchnęła.
— Chodźcie do mamy. — Włożyła buty i zapięła paski wokół
kostek. Kilka kroków przed nią stało duże lustro, więc podeszła do
niego, poprawiła sukienkę na biuście, a potem zapięła pasek.
— Idealnie — skomentowała Bo.
— Wyglądam jak na reklamie z lat pięćdziesiątych. Powinnam
jeszcze trzymać kieliszek martini, czekając na męża, który staje w
progu.
— Jak z serialu Beaver — potwierdziła Bo. — June, tylko z
większym dekoltem. Moim zdaniem to wyrafinowany i seksowny
strój.
— A co powiecie na to? — Valerie wzięła do ręki wiszące
kolczyki z onyksu.
— Wolę te, które mam na sobie — powiedziała Faith, gdy
poprawiono jej fryzurę i makijaż. Na dwudzieste dziewiąte
urodziny dostała od Virgila kolczyki na sztyfcie, które bardzo
lubiła, bo były proste i miały klasę. Ostatni raz przejrzała się w
lustrze. Trochę dziwnie było zobaczyć się znowu w tak jaskrawym
kolorze. Nie była pewna, czy dobrze robi, rezygnując z barwnych
strojów. Jakby miała wybór. Ale to bez znaczenia, uznała.
Opuściła pokój trenerów i przeszła przez pusty już salon drużyny.
Tyson siedział na ławce przed otwartą szafką, w której trzymano
kije hokejowe, podczas gdy fotograf i jego asystent sprawdzali
oświetlenie wokół niego. W szafce na wieszakach wisiał jego kask
i ubranie, w którym chodził na co dzień. Nad głową miał plakietkę
ze swoim nazwiskiem. Był w kompletnym stroju hokeisty —
brakowało tylko kasku.
Faith nigdy wcześniej nie była w szatni zawodników i od razu
poczuła lekko nieświeży zapach. Pachniało skórą, potem i
środkami czystości. W każdej szafce znajdował się strój hokejowy,
a nad nią wisiała tabliczka z nazwiskiem właściciela.
Tyson podniósł głowę, gdy do niego podeszła.
— Jestem gotowy od piętnastu minut. Rany, ale zrzęda.
— Nie czekałbyś tak długo, gdybyś pozwolił przeczesać sobie
włosy — zwróciła mu uwagę.
— Sam mogę się uczesać. — Żeby to potwierdzić, przesunął
palcami po włosach, ale jeden z ciemnych kręconych kosmyków
wysunął się i opadł na czoło.
Faith odruchowo uniosła rękę, żeby go odgarnąć. Poczuła w
palcach miękkie włosy i wnętrzem dłoni musnęła ciepłą skroń.
Tyson spojrzał jej w oczy i coś między nimi zaiskrzyło. Coś
gorącego i gwałtownego, co sprawiło, że jego oczy nagle
pociemniały. Faith zmieszała się i rozchyliła usta, po czym
opuściła rękę. Poczuła ucisk w żołądku.
— Hej, wy dwoje, jesteście gotowi? — zapytał fotograf. Tyson
spuścił wzrok.
— Załatwmy to już. Mam wcześnie rano trening, a wieczorem
mecz przeciwko San Jose, który musimy wygrać. — Popatrzył na
Faith. Jego oczy znowu były jaśniejsze. — Za to mi pani płaci.
— Tak — wyjąkała. Nie była już pewna, czy naprawdę widziała
ten błysk zainteresowania w jego oczach.
— Jak wam idzie? — zapytał Jules, wchodząc do szatni.
Faith oblizała usta i uśmiechnęła się do swojego asystenta.
— Świetnie — odparła. Otrząsnęła się już ze zmieszania
wywołanego tym, co przed chwilą zaszło. — Z początku czułam
się nieswojo, ale potem przypomniałam sobie, co i jak. To jak
jazda na rowerze.
Jules zlustrował ją od góry do dołu.
— Hm, wyglądasz fantastycznie.
— Dzięki. Tyson też. — Przynajmniej próbowała się otrząsnąć.
Lecz ponieważ Tyson siedział tuż obok, było to prawie
niewykonalne. — Podoba mi się twój sweter. — Wyciągnęła rękę,
żeby dotknąć rękawa szarego kaszmirowego kardiga-nu. — Ładny
kolor. — Subtelny. — To kaszmir?
— Mieszanka kaszmiru i jedwabiu.
— O rany — jęknął Ty. — Skończyłyście, dziewczyny?
Chciałbym wyjść stąd przed nocą.
— Co z nim? — Jules wskazał Tysona kciukiem. — Wciąż jest
wściekły, że schrzanił tamto podanie podczas piątego meczu z
Vancouver?
Faith otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.
— Nie drażnij niedźwiedzia, Jules. Ten się zaśmiał.
— Posłuchaj, przyszedłem tu, bo właśnie zadzwonili do mnie z
redakcji „Sports Illustrated". Chcą przeprowadzić z tobą wywiad.
Kiedy ostatnio udzielała wypowiedzi dla czasopisma, wy-
stępowała nago i mówiła o sobie. Na myśl, że miałaby pozować
do zdjęć w „Sports Illustrated" i odpowiadać na trudne pytania,
poczuła, że ma ochotę uciec i się gdzieś ukryć.
Już dość żenujące było to, że skompromitowała się przed
członkami ekipy i kierownictwem drużyny. Ostatnią rzeczą, jakiej
sobie teraz życzyła, było wygłupienie się przed światem.
— Dział PR chce, żebyś się zgodziła, ale według mnie powinnaś z
tym poczekać, aż będziesz potrafiła swobodniej wypowiadać się o
drużynie — orzekł Jules, a Faith z radości miała ochotę go
ucałować.
— Dzięki, masz rację. Nie jestem jeszcze gotowa.
— Możemy zaczynać — oznajmił fotograf i podał Valerie
reflektor. — Faith, chciałbym, żebyś stanęła tuż przed Ty-sonem.
Może postaw stopę na ławce.
Zerknęła na potężne nogi Tysona w niebieskozielonych szortach.
Na grubych goleniach w nakolannikach miał białe długie skarpety.
Ich brzegi były przyklejone do ud plastrem.
— W którym miejscu?
— Między jego udami.
Spojrzała na Tysona i zobaczyła, że oczy mu się zwęziły.
Spodziewała się, że zaraz głośno zaprotestuje i zacznie przeklinać,
aż wszystkim zwiędną uszy, ale zamiast tego powiedział do niej:
— Uważaj, gdzie stawiasz tę stopę, dobra? Nie mam tam
ochraniacza.
Ostrożnie postawiła czubek sandałka między jego udami.
Specjalnie spojrzała mu w twarz, żeby nie patrzeć na jego szorty,
które znajdowały się tak blisko jej stopy. Oczywiście im bardziej
się starała tego nie robić, tym większą sprawiało jej to trudność.
— Nie denerwuj mnie, to nic ci się nie stanie — powiedziała,
chichotem pokrywając zakłopotanie.
— To ty mnie nie denerwuj. Będę jeszcze potrzebował tego
sprzętu.
Faith zwróciła twarz w stronę fotografa i uśmiechnęła się szeroko.
Może trochę wyszła z wprawy, ale umiała pozować do zdjęć, nie
okazując emocji.
— To dlatego tak ci się spieszy, żeby już wyjść. A nie dlatego, że
masz wcześnie samolot — rzuciła.
Fotograf wykonał serię zdjęć.
— Faith, lekko zwróć ku mnie prawe ramię. Dobrze. Uśmiechając
się do obiektywu, zapytała:
— Masz rozbieraną randkę? — I ustawiła twarz pod nieco innym
kątem.
— Coś w tym rodzaju.
— Z żoną?
— Nie jestem żonaty.
— Z dziewczyną?
— Niezupełnie.
Przyjaciółką do łóżka? Upłynęły wieki od czasu, gdy sama miała
przyjaciela do łóżka, chłopaka czy choćby faceta na jedną noc.
Obecność Tysona, od którego aż bił testosteron, przypomniała jej,
jak dawno to było. Każda niższa nuta jego głosu wprawiała ją w
drżenie i uświadamiała, jak bardzo stęskniła się za objęciami i
dotykiem silnego zdrowego mężczyzny.
— Lekko pochyl się do przodu, Faith. Bardziej władczo, jak
szefowa.
— Mam oprzeć ręce na biodrach? — Faith pochyliła się trochę i
jej spódnica uniosła się, ukazując udo.
— Uhm, doskonale. A ty, Tysonie, nadal bądź wkurzony. Tyson
rzucił fotografowi piorunujące spojrzenie.
— Wcale nie j estem wkurzony.—Ale groźny wzrok, j akim
zwykle poskramiał przeciwników, wcale na tamtego nie działał.
— Doskonale. O to właśnie mi chodziło. — Fotograf zrobił kilka
następnych zdjęć. — Faith, pochyl się jeszcze bardziej i odrobinę
zwróć ku mnie ramiona. — Pstryk. — Uhm, odrzuć włosy.
Właśnie tak. O, pięknie.
^S? s8?
Tyson nie przypominał sobie, kiedy ostatnio był tak podniecony.
Nie czuł czegoś podobnego, nawet gdy jako napalony
szesnastolatek obściskiwał się na tylnym siedzeniu należącego do
ojca plymoutha z półnagą dziewczyną, która miała na imię Brigit.
Co się dzieje! Stał pod prysznicem w szatni, a zimna woda
spływała mu po szyi, plecach i tyłku. Musiał odczekać pół
godziny, aż wszyscy sobie pójdą, żeby się rozebrać. Jeśli nawet
komuś wydało się dziwne, że Tyson zamierza wziąć prysznic tak
późno, nie skomentował tego.
Odwrócił się. Zimna woda spryskała mu pierś i pociekła po
brzuchu w stronę krocza. Nie czuł takiego pulsującego bólu od
czasu, gdy w zeszłym sezonie złamał sobie kciuk o kask
Hedicana. Tylko że tym razem bolało go niżej i nie za sprawą
agresywnego obrońcy, który usiłował odebrać mu krążek, a z
powodu żywej dziewczyny z rozkładówki, która doprowadzała go
do szału swoimi pełnymi ustami, miękkimi dłońmi i gorącym
ciałem.
Ta cała sesja to nie był dobry pomysł. Wiedział o tym od
początku. Wbrew temu, co o nim myślą, nie jest dupkiem i dla
dobra drużyny dał się namówić na udział w tej kampanii
reklamowej. Żeby przyciągnąć kibiców na mecze.
Oparł dłonie o ścianę i wsadził głowę pod wodę. Całkiem nieźle
mu szło ignorowanie pani Duffy. Ignorował zapach perfum na jej
rozgrzanej skórze, jej dźwięczny śmiech i czerwone, bardzo
czerwone usta. A potem go dotknęła. Jej palce sunące po jego
ramieniu wywołały falę gorąca, która spłynęła w dół, prosto
między nogi.
To, że położyła mu rękę na ramieniu, było już wystarczającą
katastrofą. Gdy potem musnęła jego włosy i twarz, poczuł, że
skręca go w brzuchu, i miał cholerną ochotę wtulić usta w jej dłoń.
Później jednak postawiła stopę między jego nogami, pochyliła się
i zbliżyła piersi do jego twarzy. I wtedy zupełnie stracił nad sobą
kontrolę. Był w stanie myśleć wyłącznie o tym, że przesuwa ręką
po jej gładkim udzie i łapie ją za pupę. Przyciąga do siebie i wtula
twarz w jej dekolt. Gdy ona uśmiechała się i odrzucała włosy
przed kamerą, on snuł dzikie fantazje o tym, co z nią zrobi. Zmusi
ją, by uklękła, i zacznie całować te czerwone usta. Wsunie palce w
jej włosy, a ona dosiądzie go jak Smarty Jones i będzie długo
ujeżdżała.
Tak, i to wkurzało go najbardziej. Jeszcze tego mu trzeba, żeby
podniecała go właścicielka drużyny hokejowej, w której gra.
Jednak, z jakiegoś powodu, jego ciało w ogóle nie słuchało
rozumu.
Tyson wyprostował się i przetarł dłońmi twarz. Wcale nie
była tak piękna. Zamrugał, żeby strącić krople wody, i pokręcił
głową. Niech będzie, to nieprawda. Jest cholernie atrakcyjna, ale
przecież widywał już piękne kobiety. Jest hokeistą. Zaliczył już
sporo lasek.
„Faith. Możesz mówić do mnie Faith" — powiedziała, jakby to
było coś najzwyklejszego w świecie, naturalna kolej rzeczy. On
jednak musi pamiętać, kim ona jest — a zwłaszcza kim jest dla
niego. Pamiętać, że jego los spoczywa w jej rękach. Nawet jeśli
byłaby chętna, nie powinien zapominać, że seks z szefową nie
prowadzi do niczego dobrego.
Dostał gęsiej skórki, gdy próbował wymazać z pamięci obraz
Faith Duffy. Znał kilka miejsc, do których mógł pójść przed
powrotem do domu. Kilka klubów, gdzie są kobiety, które chętnie
spędzą z nim czas sam na sam.
Stał pod prysznicem jeszcze przez kilka minut, aż odzyskał
panowanie nad sobą i znowu mógł swobodnie oddychać. Zakręcił
wodę i owinął biodra ręcznikiem. Wziął drugi ręcznik i wytarł nim
włosy. Wciąż mieszka u niego ojciec. Może więc po prostu wróci
do domu i sprawdzi, co u staruszka.
Jednak na środku szatni stał Jules Garcia, który najwyraźniej na
niego czekał.
— Czego chcesz? — zapytał Tyson.
— Chcę cię prosić, żebyś przestał odnosić się tak nie-przyjaźnie
do Faith. — Jules splótł potężne ramiona na szerokiej piersi i nie
wyglądał przyjaźnie.
— Kto powiedział, że odnoszę się do pani Duffy nie-przyjaźnie?
— Tyson podszedł do szafki, wytarł twarz i zaczął się
zastanawiać, czy ma do czynienia z pracownikiem, który staje w
obronie swojego pracodawcy, czy chodzi o coś więcej. Niektórzy
chłopcy mówili, że Jules jest gejem. Tyson nie był tego pewny.
— Ja.
Tyson westchnął i usiadł na ławce. Wcale nie chciał być dla niej
niemiły. Chciał tylko mieć z nią jak najmniej do czynienia. I nie
interesowało go, co łączy ją z asystentem.
— To nie jest pierwsza lepsza blondyna z ulicy. To właścicielka
drużyny.
— Owszem. — Tyson wytarł ręcznikiem włosy. — Ale nie ma
pojęcia o hokeju. A ja zostałem ściągnięty przez Virgila, żeby
zdobyć puchar. Jestem kapitanem Chinooków i mam za zadanie
doprowadzić ich do finału play off. Martwię się jednak, jak tego
dokonam, mając za szefa byłą dziewczynę „Playboya", która robi
z nas idiotów podczas wywiadów dla prasy.
— Mówisz o „Sports Illustrated"?
— Uhm.
— Jesteś zazdrosny, bo chcą ją dać na okładkę?
Teraz z kolei Tyson skrzyżował ręce na nagiej piersi. Okładka?
Nic o tym nie wie.
— Byłem trzy razy na okładce i mam to gdzieś. Wkurza mnie co
innego: gdy biorę do ręki czasopismo i czytam prościutkie
pytania, na które ona nie potrafi odpowiedzieć. Albo widzę w
gazetach notki o jej karierze w „Playboyu", co nas wszystkich
ośmiesza.
— To zrozumiałe. Każdemu z nas zależy na reputacji drużyny. A
zwłaszcza Faith. — Jules opuścił ręce. — Przy-
znaję, że kiedy zadzwoniła do mnie po raz pierwszy i umówiła się
ze mną na spotkanie, bardziej chciałem ją zobaczyć, niż podjąć u
niej pracę. Virgil wywalił mnie pięć lat temu, bo źle się o niej
wyrażałem.
— Co takiego powiedziałeś, że zostałeś wywalony? Jules spojrzał
mu w oczy i odpowiedział:
— Virgil usłyszał przypadkiem, jak mówiłem chłopakom, że
ożenił się ze striptizerką, która mogłaby być jego wnuczką. Tyson
odłożył ręcznik na ławkę.
— To jeszcze nie powód, żeby kogoś wywalać.
— Masz rację, i gdybym na tym skończył, pewnie nie straciłbym
roboty. Ale widziałem ją na rozkładówce i opisałem chłopakom
wszystko, począwszy od jej wielkich cycków, a skończywszy na
ogolonej... no, wiesz. Uhm, wie.
Jules wzruszył ramionami.
— W każdym razie przez wiele lat czułem do niej niechęć,
chociaż to nie była jej wina, że mnie zwolniono. To, że Virgil
umarł i zostawił jej drużynę, też nie. Dostała Chinooków w
spadku i próbuje sobie z tym radzić, jak umie.
— Rozumiem. — Tyson sięgnął do szafki i wyjął z niej torbę. To
nie jej wina, że odziedziczyła drużynę i że mu staje na jej widok.
Pierwsze — to sprawka Virgila, a drugie — efekt jego chorej
wyobraźni. Musi wymyślić jakiś sposób, żeby poradzić sobie z
jednym i z drugim. — Postaram się...
— Być milszy? Będzie uszczęśliwiona.
— ...odnosić się do niej z większym szacunkiem. To ty masz ją
uszczęśliwiać. Wybierzecie się razem na zakupy, sprawicie sobie
takie same swetry, a wieczorem po babsku pogadacie.
— Co takiego? — Jules znowu splótł ręce na piersi i przybrał
nieprzyjazną postawę. — Nie jestem pedałem.
Tyson wstał i rzucił ręcznik.
— Gówno mnie obchodzi, czy jesteś homo, hetero czy jedno i
drugie. — Zna kilku gejów, którzy świetnie grają w hokeja, a na
dodatek potrafią przyłożyć.
— Dlaczego myślisz, że jestem homo, hetero albo jedno i drugie?
— Jules wydawał się naprawdę zdziwiony. — Czy inni też sądzą,
że jestem gejem?
Tyson w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.
— Dlatego że używam produktów do włosów?
— Nie. — Tyson wciągnął bokserki. — Dlatego że mówisz
„produkty do włosów".
Rozdział 7
Z widowni dobiegły głośne okrzyki i dźwięki dzwonków, które
zlały się z brzękiem kieliszków w loży w Key Arena w Seattle.
Faith pochyliła się do przodu, ściskając poręcz fotela, i spojrzała
na zamieszanie przed bramką Chinooków. Można było dostrzec
tylko kije i łokcie, a w samym środku akcji znajdował się
oczywiście Tyson Savage. Marty Darche, bramkarz, pochylił się,
opierając ręce na ochraniaczach, a zawodnicy obu drużyn walczyli
o krążek.
— Wybij krążek z pola — szepnęła i w tej samej chwili zapaliło
się niebieskie światło na tyłach bramki, sygnalizując remis.
— Niech to szlag — zaklął Jules, gdy nieduża grupa wiernych
kibiców Sharków zaczęła szaleć z radości.
Z głośników ryknęła piosenka Who Let the Dogs Out i Faith
zasłoniła oczy. Teraz, gdy ten sport ją wciągnął, przykro jej było
patrzeć na to, co się dzieje. Była zdenerwowana, miała ściśnięty
żołądek i żałowała, że nie przyniosła ze sobą czegoś mocniejszego
niż dietetyczna cola, która stała obok jej prawej stopy.
Jakby czytając w myślach córki, Valerie odsunęła jej rękę od oczu
i włożyła w nią kieliszek wina. — To ci dobrze zrobi.
Potem oddaliła się do bufetu w głębi loży, żeby dotrzymać
towarzystwa swojej przyjaciółce Sandy, która przyjechała na kilka
dni z Vegas. Valerie nawet nie zapytała córki, czy może ją
zaprosić. Faith znała Sandy od wczesnego dzieciństwa, lubiła ją i
nie miała nic przeciwko jej wizycie, ale wolałaby, żeby matka
uzgadniała z nią takie rzeczy.
Valerie i Sandy zamierzały po meczu odbyć rundkę po barach i
„zaszaleć". Faith nie wiedziała, co jest bardziej żałosne: to, że
matka z przyjaciółką w tym samym wieku, obie w obcisłych
ciuchach, pójdą w kurs, czy że ona sama wróci do domu i
wcześnie położy się do łóżka.
Faith upiła łyk chardonnay, gdy na telebimie powtarzano
ostatniego gola.
Tymczasem Marty Darche na lodowisku wstał i wziął bidon z
wodą, który leżał w siatce nad bramką. Tyson stanął przed nim i
bramkarz się napił. Marty skinął głową, a wtedy Tyson poklepał
kolegę po kasku dłonią w wielkiej rękawicy i odjechał w stronę
ławki.
Na telebimie ukazało się zbliżenie jego potężnych ramion w
granatowej bluzie z białymi literami, składającymi się na
nazwisko „Savage". Kibice San Jose zaczęli gwizdać. Fani
Chinooków wiwatowali, ale Tyson przejechał przez lodowisko ze
spuszczoną głową. Spod kasku wystawały mu włosy, które
wiły się na karku. Poprzedniego wieczoru w szatni przesunęła po
nich palcami i poczuła falę ciepła w brzuchu. Od lat czegoś
takiego nie doświadczyła. Ale później, gdy wróciła do domu, to
ciepło zamieniło się w poczucie winy. Virgil zmarł przed niespełna
miesiącem i nie powinna tak reagować na żadnego mężczyznę, nie
mówiąc już o kapitanie drużyny hokejowej nieżyjącego męża.
Poprawka: jej własnej drużyny hokejowej.
Tyson zatrzymał się przed ławką i spojrzał przez ramię. Jego
niebieskie oczy patrzyły na nią z telebimu. Uśmiechnął się
kącikiem ust, jakby bawiło go to, że część publiczności go
wygwizduje, a część mu kibicuje, i Faith znowu poczuła to
zdradzieckie ciepło. Od bardzo dawna nie działał tak na nią żaden
mężczyzna. Co takiego Tyson Savage ma w sobie? Owszem, jest
przystojny i pewny siebie, po męsku swobodny. To przydaje mu
nieodpartego uroku i seksapilu, ale wyraźnie jej nie lubi. Ona też
nie darzy go szczególną sympatią.
Obiektyw kamery skierował się teraz na widownię i przesunął po
rzędach kibiców Chinooków. Potem zatrzymał się na twarzach
dwóch mężczyzn — pomalowanych na zielono i niebiesko — i
Faith odzyskała panowanie nad sobą. Z miejsca wysoko nad
lodowiskiem spojrzała na ławkę swojej drużyny, na zawodników,
którzy przestali się golić na czas rozgrywek. Jedni z nich mieli na
twarzy ledwo widoczny meszek, inni kilkudniowy ostry zarost w
stylu policjantów z Miami. Tyson był jednym z nielicznych graczy
NHL, którzy ignorowali przesądy i regularnie się golili.
Tyson zajął miejsce obok Vlada Fetisova. Wziął butelkę od
siedzącego w pobliżu trenera, przechylił ją i otworzywszy usta,
wlał strumień wody do ust. Splunął pod nogi, a potem otarł twarz
ręcznikiem.
— Coś ci przynieść? — spytał Jules, wstając. Pokręciła głową i
spojrzała na asystenta. Tym razem miał
na sobie sweter w biało-czerwone romby, tak obcisły, że przylegał
do jego muskularnego torsu jak druga skóra.
— Nie, dzięki — odparła.
Poprawiła się na fotelu. Pomyślała o jutrzejszym locie i meczu z
San Jose, który miał się odbyć wieczorem. Nie zamierzała
towarzyszyć drużynie, ale tego ranka Jules przekonał ją, że
powinna to zrobić, aby ich wesprzeć. Twierdził, że będzie miała
okazję lepiej poznać dwudziestu czterech zawodników, którzy ją
reprezentują. A oni z kolei, gdy będą ją częściej widywali, poczują
się przy niej swobodniej. Nie była pewna, czy asystent na pewno
ma na względzie jej interes, czy po prostu chce pojechać na mecz.
Kiedy pozwalało mu na to zdrowie, Virgil czasami podróżował z
Chinookami, oglądał mecz albo dwa, a potem wracał do domu.
Jednak Faith nigdy mu nie towarzyszyła. Sport jej nie ekscytował.
I chociaż zaczynała już rozumieć terminy hokejowe, co znaczą
„asysty" i „średnie", nie była pewna, czy pojmie wszystko do
końca. Czy osiągnie ten stopień wtajemniczenia, który daje
obcowanie z hokejem na co dzień, i to przez lata.
Jules przyniósł sobie coronę i taquito i usiadł obok niej.
— Powiedz mi coś — zaczął tak cicho, że ledwo go słyszała. —
Czy od razu uważasz za geja kogoś, kto mówi „produkty do
włosów"?
Faith spojrzała w ciemnozielone oczy Julesa.
— Nie — odparła ostrożnie. — Czy moja matka albo Sandy coś
takiego powiedziały?
_ Nie. — Ugryzł kęs taquito. — Wiem, że to cię zdziwi,
ale niektórzy chłopcy z drużyny mają mnie za geja.
— Naprawdę? — Starała się zachować obojętną minę. —
Dlaczego?
Jules wzruszył potężnymi ramionami i uniósł butelkę do ust.
— Bo dbam o wygląd. — Upił łyk piwa, po czym dodał: — A
heterycy najwyraźniej nie używają wyrażenia „produkty do
włosów".
— To śmieszne. — Podejrzewają, że jest gejem, bo ubiera się z
fantazją i lubi pastelowe kolory. Skupiła uwagę na lodowisku,
ponieważ Walker Brookes podjechał do koła wznowień, podczas
gdy Tyson śledził go wzrokiem zza linii bocznej. Telebim pokazał
ławkę Chinooków. Niektórzy z nich byli spokojni i skupieni, jak
Ty, inni pokrzykiwali do przejeżdżających zawodników
przeciwnej drużyny.
Walker wjechał na środek koła wznowień, zajął pozycję i czekał z
opuszczonym kijem. Rzucono krążek. Gra się zaczęła.
— Kto uważa, że nie powinno się mówić „produkty do włosów"?
— zapytała.
— Tyson Savage.
Spojrzała przez ramię na Julesa.
_Nie słuchaj go. — Tyson ma za dużo testosteronu, żeby
wypowiadać się na ten temat. — Heterycy stale mówią „produkty
do włosów".
— Na przykład kto?
Musiała się przez chwilę zastanowić. Wreszcie pstryknęła palcami
i rzuciła:
— Ten od Blow Out, Jonathan Antin. — Jules skrzywił się, jakby
to właśnie potwierdzało opinię Tysona.
— On już chyba nawet nie występuje w telewizji — mruknął. —
Zresztą wyglądał na geja. A ja gejem nie jestem. — Musiało
zdradzić ją coś w wyrazie twarzy, bo Jules nagle spojrzał na nią
spod zmrużonych powiek. —r. Ty też tak sądzisz!
Pokręciła głową i wytrzeszczyła oczy.
— Ależ tak — nie ustępował. Machnął ręką. — Ale dlaczego?
— Oj, nieważne.
— Powiedz mi.
Wydęła usta. Na lodowisku rozległ się gwizdek i Sam Leclaire bez
protestów podjechał do ławki kar. Może nie jest najlepszym
hokeistą, ale przy każdej okazji zrzuca rękawice, przez co spędza
średnio siedem karnych minut na ławce podczas każdego meczu.
— To dlatego, że tak się ubierasz. Nosisz obcisłe rzeczy i w dość
śmiałych kolorach jak na faceta.
Jules zmarszczył brwi i splótł ramiona na szerokiej piersi.
— Przynajmniej nie boję się odważnych kolorów. Ty za to stale
chodzisz w beżach i czerni. — Spojrzał na dół, poza lożę, a potem
znów na Faith. — Jeszcze kilka lat temu byłem gruby. Zle się
czułem w rozmiarze czterdzieści sześć, więc postanowiłem coś ze
sobą zrobić. Ciężko pracowałem nad swoim ciałem, więc dlaczego
mam teraz się nim nie chwalić?
— Bo czasami mniej znaczy więcej — wyjaśniła. To tak jak z
nagością, coś o tym wie. — A czasami w luźniejszych rzeczach
wygląda się atrakcyjniej.
Nie wyglądał na przekonanego.
— Być może, ale wszystko, co nosisz, jest takie luźne, jakbyś
starała się coś ukryć.
Faith spuściła wzrok i spojrzała na swój czarny golf i czarne
spodnie. Zanim związała się z Virgilem, nosiła obcisłe ciuchy z
dekoltem odsłaniającym piersi. Najwyraźniej popadła z jednej
skrajności w drugą, próbując znaleźć swoje miejsce na tym
świecie. Ale i tak go nie znalazła.
— Ale to, jak się ubierasz, nie ma znaczenia. Jesteś piękna i nie
musisz się tym przejmować. Czasami się boję, że jakiś facet
weźmie mnie za twojego ochroniarza i oberwę.
Faith odniosła wrażenie, że Jules naprawdę jest dziwny i trochę
dramatyzuje.
— Nie pozwolę nikomu cię skrzywdzić. Możesz ubierać się w
stylu metroseksualnym, ale musisz zostać ze mną, bo cię
potrzebuję. Poza tym — dodała z uśmiechem — masz
fantastyczne włosy.
Patrzył na nią przez chwilę, gdy z dołu dobiegły głośne dźwięki
Are You Ready To Rock?
— To pierwszy niewymuszony uśmiech, jaki u ciebie widzę —
zauważył.
— Uśmiecham się cały czas. Uniósł butelkę z piwem.
— Tak, ale nieszczerze.
Faith spojrzała na zegar i zaczęła śledzić akcję na lodowisku.
Jeszcze na długo przed poznaniem Virgila nauczyła się uśmiechać
na zawołanie. Na długo przed tym, gdy pierwszy raz włożyła buty
na wysokich obcasach i zamieniła się w Laylę, nauczyła się
maskować uśmiechem prawdziwe uczucia. Dzięki temu czasami
żyło jej się łatwiej.
Życie jednak niosło niespodzianki — podkręcone piłki, albo
raczej krążki. Nigdy nie przypuszczała, że któregoś dnia stanie się
właścicielką drużyny hokejowej. Nie śmiałaby nawet o tym
marzyć, a oto siedzi tutaj i patrzy, jak jej, zawodnicy strzelają
krążkiem do bramki i rozdają kuksańce. Ciekawa była, co
pomyślą, gdy nazajutrz wsiądzie razem z nimi do samolotu.
** *
Przekonała się o tym rano, gdy wkroczyła za trenerem Nystromem
na pokład BAC-111. Nie widziała wiele zza jego szerokich
ramion, ale w kabinie dla czterdziestu pasażerów rozległ się niski
pomruk. Było wpół do ósmej i chłopcy wciąż przeżywali
zwycięstwo nad Sharkami z poprzedniego wieczoru.
Ktoś z tylnego rzędu poskarżył się tak głośno, że usłyszeli
wszyscy:
— Ten sukinsyn próbował wsadzić mi kij w tyłek.
— Chyba nie pierwszy raz chodziłbyś z kijem w dupie —
zauważył ktoś inny. To wywołało rechot oraz kolejne rubaszne
komentarze i spekulacje.
— Posłuchajcie — odezwał się trener Nystrom z pierwszego
rzędu. — Pani Duffy leci z nami do San Jose. —
Śmiechy i sprośne dowcipy umilkły jak nożem uciął. — Więc
uważajcie, co mówicie.
Trener zajął swoje miejsce i Faith zobaczyła nagle kilkanaście
męskich twarzy, na których maluje się zaskoczenie. Tyson Savage,
siedzący w przedostatnim rzędzie, oderwał wzrok od działu
sportowego „USA Today". Jego ciemne włosy lśniły w padającym
z góry świetle. Przez dłuższą chwilę patrzył jej w oczy, po czym
wrócił do lektury.
Jules czekał na nią w trzecim rzędzie. Siedział przy oknie, więc
zajęła sąsiednie miejsce.
— Jak długo potrwa lot? — zapytała.
— Niecałą godzinę.
Słyszała za sobą stłumione szepty, ktoś kilka razy zarechotał
barytonem. Zapięła pas. Z wyjątkiem fragmentów rozmowy, z
której Faith niewiele mogła zrozumieć, i szelestu gazety, którą
czytał Ty, w kabinie zapanowała cisza, gdy samolot kołował na
płycie lotniska, a następnie wystartował. Przebili się przez gęste,
ciemne chmury i przez owalne okienka wpadło ostre poranne
słońce. Niemal natychmiast wszystkie zasłony zostały
opuszczone.
Faith zastanawiała się, czy członkowie drużyny dlatego są tacy
milczący, że stoczyli poprzedniego wieczoru ciężki mecz, który
zakończył się zwycięstwem trzy do czterech w dogrywce, i
wreszcie ogarnęło ich zmęczenie, czy dlatego, że ona leci z nimi.
Gdy ośnieżony szczyt Mount Rainier znalazł się za nimi, Darby
Hogue, siedzący po drugiej stronie przejścia, nachylił się do niej i
zapytał:
— Jak się pani ma?
— Dobrze. Czy chłopcy zawsze zachowują się tak cicho? Darby
odpowiedział z uśmiechem:
— Nie.
— Krępuje ich, że lecę z nimi?
— Są tylko trochę przesądni, jeśli chodzi o podróżowanie z
kobietą. Kilka lat temu drużynie towarzyszyła pewna reporterka.
Początkowo nie bardzo im się to podobało, ale później
przyzwyczaili się do niej. Do pani też się przyzwyczają. —
Odwrócił się i spojrzał na fotel za sobą. — Masz to nagranie,
Dan?
Podano mu płytę DVD, którą włożył do kieszeni laptopa. Potem
odwrócił ekran w stronę Faith, żeby coś jej pokazać.
— To Jaroslav Kobasev. Mamy go na oku, bo chcielibyśmy
wypełnić lukę w drugiej linii obrony. Potrzebujemy z tyłu kogoś
dużego, a on ma sześć stóp i pięć cali wzrostu, a do tego waży
dwieście trzydzieści pięć funtów.
Nie miała pojęcia, że mają lukę w drugiej linii obrony ani
gdziekolwiek indziej.
— Sądziłam, że nie można już nikogo zwerbować.
— Owszem, dopóki sezon się nie skończy, ale stale szukamy
nowych talentów — wyjaśnił Darby. Spojrzała na ekran
komputera i zobaczyła na nim potężnego zawodnika, który walczy
o krążek w narożniku. Zdobył go w końcu, przewracając
przeciwnika na lód.
— Dobry Boże!
Jules pochylił się do niej.
— Jak strzela? — zapytał.
— Jakby miał cement w rękawicach — odparł Darby.
— A jak jeździ?
— Jakby miał cement w spodniach.
W innych okolicznościach Faith uznałaby, że to niedobrze mieć
cement w szortach, ale jeśli chodzi o hokej, nie miała pojęcia, czy
tak jest rzeczywiście. Może to oznacza, że zawodnik umie przyjąć
podanie?
— To dobrze, prawda?
Jules pokiwał głową i opadł na oparcie fotela.
— To jeden z zawodników, których bierzemy pod uwagę —
ciągnął Darby i obrócił ekran do siebie. — Powiadomię panią, gdy
będziemy wiedzieli coś więcej.
— Dobra. — Odwróciła się do Julesa i zapytała cicho: — Muszą
przedyskutować ze mną kupno?
Kiwnął głową i położył na kolanach teczkę.
— Czyżbym zapomniał ci o tym powiedzieć?
— Uhm. Owszem. — Nie skarżyła się, choć była to ważna
sprawa. Gdyby nie Jules, pogubiłaby się w tym wszystkim. To
znaczy, pogubiła jeszcze bardziej.
Jej asystent wyjął plik „Hockey News", czasopisma hokejowego, i
podał jej.
— Poczytaj sobie.
Przejrzała kilka numerów i skupiła się na wydaniu lutowym z Ty
sonem Savage 'em na okładce. Twarz miał pokrytą potem i patrzył
spod białego kasku prosto w obiektyw. Sprawiał wrażenie
skupionego i niebezpiecznego. Podpis z lewej strony brzmiał: Czy
Tyson Savage zabierze Puchar Stanleya do Seattle?
Ten numer ukazał się miesiąc przez śmiercią Virgila. Faith szybko
przerzuciła artykuł poświęcony Jeremy'emu Roenicko-wi i dotarła
do rozkładówki. Po prawej widniało kolorowe zdjęcie Tysona z
nagim torsem. Trzymał ręce splecione na karku i demonstrował
mięśnie. Po pachą miał wytatuowane pionowo swoje nazwisko,
które kończyło się tuż nad dżinsami. Ona wytatuowała sobie
króliczka „Playboya" na dole pleców. Bolało jak diabli i nie
wyobrażała sobie, jak przykre musiało być zrobienie tak dużego
tatuażu.
Patrząc na zdjęcie, pomyślała, że to tak, jakby oglądała kalendarz
z rozebranymi facetami. Ukazywało Tysona z nieznacznym
uśmiechem, od pasa w górę. Na lewej stronie rozkładówki
znajdowała się historia jego kariery opatrzona nagłówkiem Święty
czy zdrajca?, z imponującą listą klubów, w których grał, odkąd
wyszedł z kadry juniorów. Artykuł zaczynał się tak:
Tyson Savage jest bez wątpienia jednym z najlepszych hokeistów
NHL, a także najbardziej bojowym. Słynie z długich podań. Budzi
szacunek u przeciwników, którzy zastanowią się dwa razy, zanim
wystąpią przeciwko temu zdobywcy nagrody Selkego.
Jest też, jak wiedzą wszyscy, którzy interesują się historią hokeja,
synem wspaniałego zawodnika, Pavla Savage'a, choć nie chce
wypowiadać się na temat związków rodzinnych.
„Mój ojciec był jednym z najlepszych graczy w dziejach NHL" -
mówi powściągliwie.
Faith się uśmiechnęła. Wiedziała dobrze, co miał na myśli autor
artykułu. Nikt nie wypowiada się powściągliwiej od Tysona
Savege'a.
„Ale ja to nie ojciec. Gramy w zupełnie innym stylu. Kiedy
pożegnam się z łyżwami na zawsze, chciałbym być oceniany na
podstawie umiejętności, jakie zaprezentowałem na lodzie, a nie z
powodu nazwiska" . Nie musi nic więcej mówić. Jeśli nie popełni
żadnego niewybaczalnego błędu, historia oceni tego zdobywcę Art
Ross Trophy równie wysoko, jak zawodników rangi Howe'a,
Gretsky'ego, Messiera i. . . no cóż, Pavla Savage'a.
Jednak są w Kanadzie tacy, którzy chcieliby usunąć młodego
Savage' a z archiwów narodowych. Spowodowało to przejście Ty-
sona z reprezentacji Vancouver, czyli Canucków, do Chinooków z
Seattle. Dla wielu Kanadyjczyków, jak Macdonald, Trudeau czy
Molson, nazwisko Savage jest święte. Może to niesprawiedliwe,
ale syn tej ziemi, który kiedyś był traktowany j ak bohater, teraz
uchodzi za zdrajcę . W ostatnich tygodniach media z Vancouver
wszczęły przeciwko niemu szkalującą kampanię, niemal chciały
go spalić na stosie. Jednak on kwituje to tylko wzruszeniem
ramion. „Rozumiem ich uczucia - mówi. - Kanadyj czycy kochaj ą
hokej. To mi się u nich bardzo podoba, ale nie jestem ich
własnością".
Zapytany o opinię ostrego gracza, śmieje się tylko i odpowiada:
„Na tym polega moja praca".
Faith podniosła głowę znad czasopisma. Tyson się śmieje? W
ostatnich tygodniach widywała go kilka razy i nie zauważyła, żeby
uśmiechnął się choćby raz.
Przewróciła stronę „Hockey News" i spojrzała na zdjęcia
przedstawiające zderzenie Tysona z zawodnikiem Flyerów
pośrodku lodowiska, a potem zdobycie przez niego bramki w
meczu z Pittsburghiem.
„Niektórzy mogliby powiedzieć, że twój styl gry powoduje urazy
fizyczne u przeciwników. I że nie jesteś sympatycznym facetem" .
„Uprawiam ostry hokej . Tym się zajmuję, ale nie atakuję nikogo,
kto nie walczy o krążek. Jeśli to znaczy, że nie jestem
sympatycznym facetem, to trudno. Nigdy nie ubiegałem się o
Lady Byng Trophy i opinia, że według niektórych nie jestem miły,
nie spędzami snu z powiek. Dzięki niej nikt nie poprosi mnie o
forsę ani pożyczenie samochodu, żeby przewieźć graty".
„Zdarzyło ci się coś takiego?".
„Ostatnio nie".
Jeśli mowa o pieniądzach, Chinooki zapłaciły trzydzieści
milionów za swojego nowego kapitana i niektórzy, nie wyłączając
pewnych osób z ekipy tej drużyny, uważali, że te pieniądze
należało wydać raczej na wzmocnienie obrony. Jednak właściciel
drużyny, Virgil Duffy, zna się na rzeczy i wie, co daje pozyskanie
gracza kalibru Savage' a.
„ Za każdym razem, gdy ten zawodnik wyjeżdża na lodowisko,
podnosi wartość Chinooków" — powiedział podobno Duffy.
Kilka rzędów za Faith zaszeleściła gazeta, czemu towarzyszyły
ściszone męskie głosy. Jeśli Virgil uważał, że Tyson jest wart
trzydzieści milionów, to był tyle wart, a może i więcej.
Zdrajca czy Święty — Tyson Savage się tym nie przejmuje. Chce
tylko grać w hokeja tak, jak lubi i zdobyć puchar. „Nie mam
wątpliwości, że wejdziemy do rundy finałowej. Stać nas, żeby
zajść tak wysoko. Później wszystko będzie zależało od tego, kto
mocniej walnie w krążek i zdobędzie więcej punktów". Pokazuje
rzadki u niego uśmiech. „ I kto co ma w spodniach" .
Czy trzeba mówić coś więcej?
Faith złożyła czasopismo. Chyba wie, co Tyson miał na myśli,
mówiąc o spodniach.
***
Na lotnisku w San Jose wiał ciepły wiatr, który niósł woń
rozgrzanego asfaltu i paliwa samolotowego. Tyson zszedł po
stopniach BAC-111 na płytę lotniska. Rozpiął bluzę z emble-
matem drużyny, włożył ręce do kieszeni spodni i ruszył do
wynajętego autobusu.
— Moje pudło na kapelusze.
Spojrzał w stronę ładowni samolotu, przy której stała pani Duffy.
Poły jej czarnego płaszcza łopotały na wietrze.
— A to walizka do kompletu — dodała, wskazując w głąb luku.
Jules wziął dużą walizkę od Louisa Vuittona i okrągłe pudło z
uchwytem od jednego z bagażowych, którzy wyjmowali bagaże
oraz sprzęt sportowy.
Tyson spojrzał na twarze stojących wokół niego kolegów. Widział
przez szkła okularów przeciwsłonecznych, że chłopcy są
zdziwieni. Sam też się zdziwił. Dwudniowa podróż chyba nie
wymaga tylu bagaży? I po co pudło na kapelusze? Ile kapeluszy
może włożyć kobieta w ciągu czterdziestu ośmiu godzin?
Wsiadł do autobusu i zajął miejsce w przedniej części, przy
przejściu. Ani on, ani żaden z chłopców nie wiedzieli, że pani
Duffy leci z nimi, dopóki w Seattle nie weszła do samolotu. Tyson
obserwował ją przez okno, jak szła po płycie lotniska w stronę
Darby'ego. W jednej ręce niosła pudło na kapelusze, a drugą
założyła okulary przeciwsłoneczne. Wiatr zwiał jej jasne włosy na
policzek, więc odgarnęła je za ucho. Lot z Waszyngtonu był
spokojny, za spokojny, jak na grupę facetów, którym na wysokości
trzydziestu pięciu tysięcy stóp zazwyczaj nie zamykały się usta.
Gdyby nie jej obecność na pokładzie, zakwestionowaliby
ojcostwo kilku graczy drużyny z San Jose i wyciągnęliby karty,
żeby zagrać w pokera. Frankie stracił ostatnio pięćset dolców i
Tyson gotów był się założyć, że strzelec chętnie by się odegrał.
Kiedy po porażce w rozgrywkach zaproponował, żeby rozegrali
integracyjną partyjkę, nie wiedział, że dla niego będzie się
ciągnęła w nieskończoność.
— Zapłaciłbym dużo forsy, żeby zobaczyć ją znowu przy rurze —
rzucił Sam, przeciskając się na miejsce przy oknie obok Tysona.
— Najchętniej w stroju niegrzecznej pielę-gniareczki. —
Westchnął, snując erotyczne fantazje. — W takich klapkach
ortopedycznych, które wszystkie noszą. I z łańcuszkiem na kostce.
Uwielbiam laski z łańcuszkami na kostkach.
— Chyba powinieneś porzucić te wizje, Rocky — zauważył
Tyson, używając ksywki Sama. — Zwłaszcza że to twoja szefowa.
Sam rozpiął kurtkę.
— Nie przeszkadza mi, że jest naszą szefową. W przeciwieństwie
do niektórych. Ma wokół siebie wielu bystrych gości, którzy nie
pozwolą jej na żadną wpadkę. Pamiętam Julesa z dawnych
czasów. Zna się na hokeju. Był wtedy tłustawym facetem z plerezą
a la lata osiemdziesiąte. Jeszcze nie pokazał, na co go stać.
Do autobusu wsiadali kolejni członkowie drużyny. Tyson wyjrzał
przez okno. Faith kiwała głową, słuchając Julesa, który coś do niej
mówił.
— Twierdzi, że nie jest gejem.
— Naprawdę? — Sam wzruszył ramionami. — Miałem kuzyna,
który ubierał się tak w latach dziewięćdziesiątych. I też nie był
gejem. Ale pochodził z Long Island — dodał, jakby to wszystko
tłumaczyło. — Jak myślisz, co ona ma w tym pudle? Kajdanki?
Bicze? Strój francuskiej pokojówki?
Tyson parsknął śmiechem.
— Pewnie kapelusze.
— Po co kobiecie tyle kapeluszy? Teraz Tyson wzruszył
ramionami.
— Nigdy nie byłem żonaty. — Choć niewiele brakowało. To
znaczy, jeśli liczyć historię z Lu Ann, jego wieloletnią
dziewczyną, która mu się oświadczyła. Ale nie był pewny, czy
można to w ogóle brać pod uwagę, bo uciekł wtedy z krzykiem,
gdzie pieprz rośnie. Nie, żeby miał coś przeciwko małżeństwu.
Innych.
— Hm, moja była nigdy nie targała ze sobą pudła na kapelusze,
kiedy dokądś wyjeżdżała.
— Nie wiedziałem, że miałeś żonę. — Tyson odwrócił głowę, bo
do autobusu wsiadł Nystrom z trenerem bramkarzy, Donem
Boclairem.
— Ano miałem. Rozwiodłem się pięć lat temu. Mam synka. Jego
mama nie wytrzymała takiego życia, rozumiesz.
Tyson rozumiał. Wśród hokeistów rozwody są częstym
zjawiskiem. Zawodnicy wyjeżdżają na pół roku i trzeba naprawdę
silnej psychicznie kobiety, żeby wytrzymała w domu, gdy jej mąż
jest w trasie, ciężko haruje i używa życia, otoczony fankami.
Matka Tysona odchodziła od zmysłów, tak przynajmniej
twierdziła. A może już wcześniej była wariatką, jak uważał ojciec.
Kto to wie? Pewne było jedno: zabiła ją toksyczna mieszanka
klonopinu, xanaksu, lezapronu i ambienu. Lekarze uznali, że było
to niezamierzone przedawkowanie. Tyson nie miał pewności.
Życie jego matki zawsze przypominało długą, wyczerpującą
emocjonalnie przejażdżkę roller coasterem i niezależnie od tego,
czy urodziła się z chorobą psychiczną, czy nabawiła się jej
później, efekt był taki sam. Walczyła z nawracającą depresją, która
w końcu doprowadziła ją do śmierci. Tyson nie martwił się, że
skończy jak matka, obawiał się raczej, że jest zbyt podobny do
ojca, niepoważny.
Odsunął rękaw grubego płaszcza i spojrzał na zegarek. W Seattle
było tuż po dwudziestej i zaczął się zastanawiać, co robi tata. Poza
tym, co robi zawsze: wypija Ty sonowi całe piwo i ogląda ESPN.
Minęły już dwa tygodnie od jego wizyty u lekarza. Przez całe dnie
trenował backswing albo włóczył się po klubach ze striptizem. Od
dwóch tygodni — i nic nie wskazywało, że zamierza w
najbliższym czasie wyjechać.
Drzwi autobusu znowu się otworzyły i wsiadł Jules, a za nim
Faith. Asystent usiadł przy oknie, a Faith zajęła miejsce po drugiej
stronie przejścia, dwa rzędy przed Tysonem. Umieściła pudło na
kolanach, przytrzymując je obiema rękami. Jej wielki platynowy
pierścionek z brylantem zalśnił w słońcu, podobnie jak
polakierowane na czerwono paznokcie.
Tak samo jak wcześniej, gdy weszła do samolotu, w autobusie
zapadła krępująca cisza. Wszyscy hokeiści mieli już do czynienia,
razem czy osobno, z wieloma pięknymi kobietami. Znali różne
striptizerki. Część z nich bywała na imprezach w Playboy
Mansion. Ale z niewiadomego powodu w obesności akurat tej
byłej striptizerki i dziewczyny z rozkładówki wszyscy ci
wygadani faceci zapominali języka w gębie. Pewnie dlatego, że
byli od niej zależni. A może, co bardziej prawdopodobne, że była
naprawdę olśniewająca. Albo jedno i drugie.
— Słuchacie, chłopaki. — Trener Nystrom stanął z przodu
autobusu. — Po południu trening, a potem macie wolne aż do
lekkiego treningu jutro rano. Wieczorem czeka nas ciężki mecz.
Chyba nie muszę wam mówić, żebyście nie pakowali się w
kłopoty. — Usiadł w pierwszym rzędzie foteli. — No to w drogę.
— Kierowca zamknął drzwi i autobus ruszył po płycie lotniska.
Marriott w San Jose znajdował się w samym centrum, niedaleko
HP Pavilion. Podczas krótkiej jazdy do hotelu Tyson patrzył, jak
słońce oświetla budynki i rzędy palm. Był to wczesny etap
rozgrywek, ale mecz z Sharkami następnego wieczoru był ważny i
musieli go wygrać. Po popołudniowym
treningu Tyson chciał obejrzeć nagrania pokazujące styl obrony
San Jose i ich bramkarza, Evgenija Nabokova. W ostatnim meczu
Nabokov obronił dwadzieścia trzy bramki. W stresowych
sytuacjach zachowywał spokój, ale nawet spokojni gracze
miewają kiepskie noce. Tyson miał za zadanie sprawić, by
Nabokov zapragnął ustąpić miejsca bramkarzowi rezerwowemu.
Kilka rzędów przed nim Faith położyła ręce na pokrywie pudła, a
potem je opuściła. Przesunęła smukłymi palcami po logo Louisa
Vuittona, jakby je pieściła. Błyszczącymi czerwonymi
paznokciami podrapała twardą powierzchnię i Tyson poczuł, że
jeżą mu się włosy, jakby znowu go dotknęła.
— O matko — szepnął i oparł głowę o fotel. Był zmęczony, a
prawa kostka rwała go jak cholera. Powinien myśleć o meczu z
Sharkami. Jego staruszek doprowadza go do pasji. A przez Sama
nurtuje go tylko jedno: co ona ma w tym przeklętym pudle na
kapelusze? Sam snuł fantazje z pielęgniarkami w rolach
głównych, Tyson natomiast miał słabość do bielizny. Uwielbiał
widok koronkowych podwiązek i pończoch na smukłych udach.
Rozdział 8
Rola żony na pokaz była trudna. Wiązały się z nią obowiązki, nie
tylko przyjemności, jak picie szampana czy jedzenie kawioru.
Faith musiała pięknie wyglądać, chodzić do country clubów i na
przyjęcia, co nie zawsze sprawiało jej przyjemność. Czasami
oznaczało utrzymywanie kontaktów towarzyskich z ludźmi,
których raczej nie lubiła albo którzy jej nie lubili. I chociaż Virgil
był najlepszym przyjacielem Faith, pozostał jej szefem. Nigdy nie
było co do tego wątpliwości. Ale ponieważ długo sama musiała
troszczyć się
o siebie, z ulgą oddała się pod jego opiekę. Mogła porzucić troski i
nie martwić się o rachunki do zapłacenia. I myśleć tylko o tym,
jak ubrać się do Rainier Club.
Virgil nie zmuszał jej do robienia czegoś, czego bardzo robić nie
chciała, ale dyktował warunki. Kierował własnym
i w dużej mierze także jej życiem. Zaczęła ubierać się tak, aby się
jej nie wstydził, dowiedziała się, co znaczy wizerunek i jak
postrzega człowieka otoczenie. Nauczyła się, że klasa to umiar. Że
seksowny wygląd ma więcej wspólnego z zasłanianiem ciała niż
odsłanianiem go. Chodziło w tym o coś więcej niż tylko o obcisłe
stroje i jaskrawy makijaż — o coś, czego jej matka wciąż jeszcze
nie rozumiała.
Po raz pierwszy od wielu lat Faith wybrała się tego popołudnia na
zakupy, żeby sprawić przyjemność sobie samej, a nie komuś
innemu. Wyruszyła na ulice w centrum San Jose i zaszalała w
Burberry, BCBG i u Ferragamo. Wybrała bardziej wyraziste
projekty Gucciego i nowego francuskiego projektanta, który był
wschodzącą gwiazdą w świecie mody. Kupiła codzienne stroje
Diesla w kolorach, których nie nosiła od dawna. Sprawiła sobie
miękkie bawełniane T-shirty i dżinsy. Bluzy z kapturami, które
zamierzała nosić nie tylko na zajęcia fitness. Zajęło jej to sześć
godzin i postanowiła już wracać, miała obolałe stopy.
Zaszło słońce. Gdy czekała tuż przy krawężniku przed Cole
Haanem na samochód, który miał po nią przyjechać, zadzwonił jej
telefon komórkowy i wydobyła go z czeluści swojej torby na
zakupy od Fendi.
— Kilku chłopców zebrało się w pubie irlandzkim parę przecznic
od hotelu — usłyszała głos Julesa. — Powinnaś tam pójść i napić
się ze nimi.
— Słucham? — Przez całe przedpołudnie studiowała z Ju-lesem
taktykę Sharków, a później robiła zakupy. — Jestem zmęczona.
— To dobry sposób, żeby chłopcy lepiej cię poznali. Na wypadek
gdybyś nie zauważyła, zwrócę ci uwagę, że są trochę spięci w
twojej obecności. Obok niej przeszły dwie nastolatki. Miały
ekstrawaganckie fryzury, oczy obwiedzione czarną kredką i obie
były w obcisłych czarnych spodniach. Smutnym wzrokiem emo
spojrzały na stos firmowych toreb, które Faith postawiła obok
siebie, i z dezaprobatą pokiwały głowami, ubolewając nad jej
konsumpcyjną postawą.
— Zauważyłam, ale nie wiem, o czym miałabym z nimi
rozmawiać.
— Po prostu bądź sobą.
Na tym polega problem: nie ma pojęcia, kim teraz jest.
— Wiem, że potrafisz być dowcipna i czarująca. — Oczywiście,
kłamał. — Niech się przekonają, jaka jesteś naprawdę. Zobaczą w
tobie nie tylko właścicielkę drużyny, byłą dziewczynę z
rozkładówki czy striptizerkę z Vegas. Bo tak o tobie myślą. —
Urwał i dodał pospiesznie: — Bez urazy.
Samochód podjechał do krawężnika i Faith zamachała ręką, dając
znak, żeby się zatrzymał.
— W porządku.
Nigdy nie obrażała się, słysząc prawdę. A prawda jest taka, że gdy
ostatnio przebywała w jednym pomieszczeniu z tyloma
wysportowanymi facetami, to wsuwali jej banknoty pod stringi i
próbowali ją obmacywać.
— Powinnaś nawiązać z nimi kontakt. Postarać się, żeby czuli się
przy tobie swobodnie, oczywiście nie tracąc do ciebie szacunku
jako właścicielki drużyny.
Łatwo powiedzieć.
— Może pan włożyć to wszystko do bagażnika? — poprosiła
kierowcę. Spojrzała na zegarek.
— Już prawie siódma.
— Wiem. Niebawem skończy się happy hour, więc przyjeżdżaj.
Marzyła tylko o tym, żeby wziąć długą gorącą kąpiel w jacuzzi,
włożyć miękki szlafrok hotelowy i zamówić coś do jedzenia.
— Dobrze. Spotkamy się w hotelu. — Kierowca otworzył jej
drzwi i wsiadła do samochodu.
— Będę czekał w holu. Musimy obgadać parę spraw, zanim
pójdziemy do pubu.
— Co takiego? Po co?
— Gdy ty byłaś na zakupach, ja poszedłem na trening Chinooków
i zrobiłem notatki.
— Jestem wykończona. Nie mam na nic siły. Nie przyswoję
więcej informacji. Odpręż się trochę. — Kierowca usiadł za
kierownicą i podała mu adres hotelu. — Nie płacę ci od godziny,
Jules.
— Mówiłaś, że nie chcesz wyjść na idiotkę w obecności
chłopców.
— No, dobra —jęknęła Faith.—Powiesz mi, co trzeba, gdy będę
się przebierała.—Zapadła dłuższa chwila ciszy. — Muszę się
przebrać, Jules. Chodzę w tych samych ciuchach od rana.
— Powiedziałem ci, że nie jestem gejem. Zmarszczyła brwi, gdy
samochód wyjeżdżał z wielkiego
parkingu.
— Wiem.
— Nie możesz się przy mnie przebierać — zwrócił jej uwagę z
lekką przyganą. — To zbyt poufałe.
Przewróciła oczami.
— Zamierzam przebrać się w łazience.
* * *
Irlandzki pub reklamował się jako najbardziej autentyczny w
całym San Jose. Tysonowi jednak nie zależało na „autentyzmie",
gdy tak siedział na końcu sali z dziesięcioma kolegami, jadł
zapiekankę pasterską i popijał guinnessa. Otaczający go
nieogoleni hokeiści prezentowali najrozmaitsze rodzaje zarostu,
począwszy od syberyjskiej szczeciny Vlada po chłopięcy meszek
Logana. Tyson też bywał przesądny, ale nie lubił kłującej brody.
— Sharki mają szybki, ale źle rozstawiony atak — ciągnął do
wtóru płynącego z głośników With or Without You U2. Upił łyk
ciemnego piwa i oblizał kąciki ust. Przez całe przedpołudnie i
część popołudnia oglądał filmy z meczów drużyny San Jose i
mniej niepokoił go ich atak niż obrona. — Szybkość może i
podoba się publiczności, ale to nie dzięki niej zdobywa się bramki.
Najlepszym strzelcem wśród nich jest Clowe, ale nie bije żadnych
rekordów, ani jeśli chodzi o bramki, ani o punkty.
— Mają dobrą obronę. — Frankie „Strzelec" Kawczynski wziął
do ust kęs polędwicy wołowej. — Jeśli w obronie strefowej
znajdzie się Nabokov, trudno będzie go pokonać.
Sam uśmiechnął się szeroko.
— Ja podejmę się tego wyzwania. Tyson skończył jeść i odsunął
talerz.
— Jeżeli Marty będzie grał tak jak wczoraj wieczorem —
powiedział, mając na myśli ich bramkarza — to nic nie stanie na
przeszkodzie, żebyśmy pokonali ich zarówno w obronie,
jak i w ataku.
Alexander Devereaux wstał i rzucił na stół pieniądze.
— Umówiłem się z kilkoma chłopakami w barze na drugim końcu
miasta. Słyszałem, że mają tam dobrą muzykę i atrakcyjne
kelnerki w skąpych strojach. — Wziął skórzaną kurtkę, która
wisiała na oparciu krzesła. — Czy ktoś chce się ze mną zabrać
taksówką?
Tyson pokręcił głową. Nie poszedłby, nawet gdyby tak cholernie
nie bolała go kostka. Odsiedział już swoje w różnych barach, nie
tylko w tym mieście, i już dawno stwierdził, że niczego nie straci,
jeśli któregoś nie zaliczy.
Wstali Logan i Daniel, którzy także sięgnęli do portfeli.
— Jedziemy z tobą.
— Ja też. — Vlad położył na stole dwa banknoty dwu-
dziestodolarowe. — Kalifornijskie dziewczyny pewnie nie mogą
się już doczekać na Vlada.
Tyson się zaśmiał.
— Tylko nie spuść spodni na parkiecie, bo wszystkie wystraszysz.
Niejedna Amerykanka uciekła z wrzaskiem na widok jednookiego
potwora Vlada.
— Już tego nie robię. — Niski śmiech Rosjanina zlał się z
końcowymi nutami piosenki U2.
Vladimir Fetisov grał w NHL od dziesięciu lat i udzielał się nie
tylko na lodowisku. Przed kilkoma laty miał romans z drobną
łyżwiarką figurową, której najwyraźniej nie przerażał jego potwór.
Ale pochodziła z dawnej Jugosławii, może dlatego.
— Uważajcie, chłopcy. — Tyson czuł się w obowiązku to
powiedzieć, bo jako kapitan musiał opiekować się kolegami. —
Nie zadawajcie się z niepełnoletnimi panienkami. Nie ważcie się
przyjść jutro na trening wykończeni, nie chcę słyszeć żadnych
tłumaczeń, że wypiliście za dużo i spędziliście noc z jakąś
poderwaną w barze laską. Te nocne przygody mogą was dużo
kosztować. Lepiej oszczędzajcie energię na mecz.
Zaśmiali się tylko i odeszli. Dwie kelnerki sprzątnęły ze stołu i
wytarły go. Tyson został z pięcioma kolegami. Zamówił kolejnego
guinnessa, a Sam i Blake znowu zaczęli spierać się o to, jaki mecz
w dziejach NHL należy uznać za najlepszy.
— Tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty pierwszy rok — upierał się
Sam. — Drugi mecz w pierwszej rundzie rozgrywek między
Bostonem a Montrealem.
— USA przeciwko ZSRR podczas olimpiady w tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątym — sprzeciwił się Blake, Amerykanin z
Wisconsin.
— Żaden z nich — rzucił Jules, który podszedł do stolika — tylko
tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty czwarty. Nowy Jork kontra
New Jersey. Ostatni mecz w finałach o Puchar Wschodu. Bramka
z shorthandu zdobyta przez Messiera dwie minuty przed końcem
spotkania. To był najwspanialszy moment w historii NHL.
Tyson uniósł głowę.
— Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty szósty — oświadczył- —
Czwarty mecz w ćwierćfinałach konferencji między Pittsburghiem
a Waszyngtonem. Były wtedy cztery dogrywki i Penguiny w
końcu wygrały po stu czterdziestu minutach brutalnej walki. —
Zlustrował wzrokiem idącą za Julesem kobietę. Miała czarne
wełniane spodnie, obcisłe na biodrach, ale z szerokimi
nogawkami, i czerwone pantofle. Jej duże piersi opinał czarny
moherowy sweter z małymi perłowymi guzikami. Jasne włosy
związane były w koński ogon. W uszach miała wielkie brylantowe
kolczyki, a usta pomalowała czerwoną szminką. Wyglądała
świetnie — z klasą. Nie jak striptizerka. Dlaczego więc zobaczył
ją rozpinającą sweter i rzucającą go prowokacyjnie w jego
kierunku? Wszystko przez te jej przeklęte zdjęcia. Wstał.
— Dobry wieczór, pani Duffy.
— Dobry wieczór, panie Savage — odpowiedziała, przekrzykując
gwar rozmów i muzykę. Przez chwilę patrzyła na niego, po czym
przeniosła wzrok na pozostałych mężczyzn, którzy tymczasem
wstali. — Witajcie, panowie. Możemy sięprzysiąść?
Tyson jedynie wzruszył ramionami i usiadł. Jego koledzy zaczęli
zapewniać ją jeden przez drugiego, że to będzie dla nich wielka
przyjemność, jeśli się do nich przyłączy, co — jak Tyson dobrze
wiedział — było zwykłym kitem.
— Co robiła pani przez cały dzień, pani Duffy? — zagaił Blake.
— Cóż, wybrałam się do centrum San Jose i nadszarpnęłam
wszystkie moje karty kredytowe. — Zajęła miejsce obok Tysona i
wzięła do ręki kartę dań. — Robiłam zakupy, aż padłam. W
BCBG znalazłam fantastyczny sweter. W kolorze fuksji. —
Przesunęła dwoma palcami po spisie dań. — I skórzany płaszcz u
Gucciego, naprawdę cool. Szkarłatny. Zwykle nie noszę takich
kolorów. Są zbyt wyraziste, wręcz krzyczą: „Spójrz na mnie". To
jak machanie rękami i skakanie w tłumie, żeby zwrócić na siebie
uwagę. — Jej palce zatrzymały się prawie na samym końcu menu.
— No, i od lat nie kupowałam skórzanych rzeczy... z wyjątkiem
butów i torebek. Ale... — wzruszyła ramionami — postanowiłam
zaryzykować. To tłumaczy następne szaleństwo, bo kupiłem też
botki do pół uda i pasującą do nich kurtkę z jagnięcej skóry. A
ostatnią rzeczą, której potrzebuję, jest kolejna kurtka. — Spojrzała
na mężczyzn gapiących się na nią z mniej lub bardziej
zdumionymi minami.
— Poproszę grillowanego łososia i guinnessa — powiedziała do
kelnerki, która podeszła podczas jej długiego monologu. Tyson nie
mógł się zorientować, czy jest zdenerwowana, czy pijana, a może
i to, i to.
Jules, siedzący po drugiej stronie stołu, zamówił stek i harpa.
— I ten nieszczęsny bagażowy musiał zanieść to wszystko do
twojego pokoju.
— Dałam mu duży napiwek. — Oddała menu kelnerce. — Ale
dopiero gdy rozłożyłam zakupy w pokoju, uświadomiłam sobie,
że w luku bagażowym samolotu może zabraknąć miejsca.
— Naprawdę? — wydusił z siebie Johan Karlsson. Popatrzyła na
nich wszystkich błyszczącymi oczami
i uśmiechnęła się pięknie pełnymi czerwonymi ustami, ukazując
białe zęby. Tyson niemal słyszał, jak koledzy przełykają ślinę.
— Nie będziecie mieli nic przeciwko temu, jeśli zostawimy tu
część waszego sprzętu, prawda?
— Co na przykład? — zapytał Sam, unosząc szklankę. — Nie
wozimy niepotrzebnych rzeczy. — Napił się piwa. — Chyba że
Julesa. Zajmuje sporo miejsca i nie jest taki lekki.
— Jeśli chodzi o wagę i przestrzeń — włączył się Jules — to bije
mnie na głowę twoje ego.
Faith przechyliła głowę, jakby się nad tym zastanawiała.
— Nie, Jules jest mi potrzebny. Ale wy nie potrzebujecie chyba
tych wszystkich kijów. — Spojrzała na nich kolejno. — Myślę, że
po jednym na głowę wystarczy. Mam rację?
Chłopcy aż zachłysnęli się z przerażenia. Każdy kij to dla nich
świętość, wiedzieli, że szlifowano go godzinami, żeby uzyskać
właściwy kształt. Nie zostawiliby żadnego z nich nawet dla
Dziewczyny Roku, która, tak się złożyło, jest właścicielką ich
drużyny. Ochraniacze i kaski? No dobra. Ale nie kije, nie ma
mowy.
Spojrzeli niepewnie na Tysona, jakby oczekiwali, że ich kapitan
włączy się i coś zrobi. Na przykład pogłaska ją rękawicą.
Faith się zaśmiała.
— Żartowałam, panowie. — Machnęła uspokajająco ręką,
błyskając wielkim kamieniem, który miała na palcu. — Jeśli nie
wystarczy miejsca w samolocie, poproszę w hotelu, żeby przesłali
mi te rzeczy.
Tyson prawie się uśmiechnął. Nikt nie zna się na żartach tak jak
hokeiści. Może żarty pani Duffy nie są najbardziej wyrafinowane,
ale jak na nowicjuszkę — całkiem niezłe.
— Jules i ja obserwowaliśmy grę Sharków i ich techniki —
powiedziała, gdy przyniesiono piwo. — Wpuszczono nas do loży
na samej górze. Mieliśmy lornetki. To była tajna akcja
wywiadowcza. — Upiła łyk i zlizała pianę z ust. — Wygląda na
to, że są szybcy, ale nie jestem przekonana, czy strzelają tak
dobrze jak my.
Tyson uniósł brwi.
— Myślę, że pokonamy ich w ofensywie — dodała. Odchyliła się
do tyłu i splotła ręce na piersiach. — Jesteśmy lepsi, jeśli chodzi o
podania, i możemy zyskać na ich stratach krążka.
Sam spojrzał na Tysona takim wzrokiem, jakby na stole właśnie
wylądował kosmita. Czy raczej seksowna kosmitka, która
rozprawia o hokeju, jakby wiedziała, o czym mówi. A jeszcze
przed kilkoma tygodniami chciała ściągnąć do drużyny Strasznego
Teda. Tyson był ciekaw, czy Faith rzeczywiście wie, o czym
mówi.
— A, tak — wyjąkał Sam. — Właśnie rozmawialiśmy o tym, że
powinniśmy pokonać ich w ataku i spuścić manto ich
bramkarzowi.
Wśród zapachów jedzenia i piwa Tyson wychwycił woń jej
perfum. Tak samo pachniała podczas sesji fotograficznej.
— Nie wiem zbyt dużo o ich bramkarzu. — Zaczęła bawić się
ostatnim guzikiem swetra. — Ale czytałam, że czasami traci
zimną krew.
— Niech pani nie wierzy we wszystko, co pani czyta — odezwał
się Ty. Odwróciła głowę w jego stronę i spojrzała mu w oczy. —
Wielu ludzi popełnia ten błąd.
— Wierząc w to, co przeczytali?
— Uhm.
_ Czytałam, że uchodzi pan za persona non grała w Kanadzie.
Czy to prawda?
— Mniej więcej.
— Czytałam też, że Puchar Stanleya przypadnie temu, kto zechce
o niego zawalczyć.
— Gdzie to pani wyczytała?
— W „Hockey News".
_Nie przypominam sobie, żebym coś takiego powiedział.
— To parafraza. — Ściszyła nieco głos i dodała: — Powiedział
pan, że przypadnie temu, kto będzie miał większe jaja.
Rzeczywiście, to już bardziej w jego stylu.
— To co innego niż wola walki. — Napił się piwa i odstawił kufel
na stół. Nie ma ochoty rozmawiać o jajach. Nie z nią. Nie, gdy
czuje jej zapach, i widzi, jak piersi falują pod swetrem. — Na
czym polega różnica? Spojrzał jej w oczy.
- jest różnica i już. — Miała gładkie policzki, bez skazy.
Teraz popatrzył na jej wydatne usta i brodę, potem niżej, na
smukłą, delikatną szyję, tuż nad górnym guzikiem swetra. Miał
ochotę robić z nią różne rzeczy. Przyjemne i podniecające.
Szalone rzeczy, przez które wpadłby w poważne kłopoty.
— Ale jaka? — nie ustępowała.
Rozległy się dźwięki Angel of Harlem i Tyson zaczął się
zastanawiać, co jej odpowiedzieć. Gdyby była facetem, nie
wahałby się. Ale gdyby była facetem, nie miałby wzwodu.
— Można czegoś pragnąć, pani Duffy, co nie znaczy, że się to
zdobędzie. Czasami samo pragnienie nie wystarcza. —
A ponieważ nalegała, dodał: — Czasami sprowadza się to do
możliwości, do tego, co się ma w spodniach, do rozmiarów.
Parsknęła śmiechem, jakby wcale nie była zgorszona.
— W artykule nie było mowy o rozmiarach, panie Savage.
— Rozmiar zawsze ma znaczenie. Masa jest niemal równie ważna
jak umiejętności. — A ponieważ rozmawiali o tym, co przeczytała
na jego temat, pochylił się ku niej i powiedział prawie szeptem: —
Ja też o pani czytałem. Dowiedziałem się, że nienawidzi pani hot
dogów i uwielbia creme briilee.
Ściągnęła brwi, zaskoczona.
— Skąd pan... Ach. — Jej czoło się wygładziło, a na ustach
pojawił uśmiech. — Tak, to prawda. Skąd pan wziął to wydanie?
— Od jednego z kolegów.
— Jasne. — Zwróciła ku niemu twarz i każdy, kto by na nich
spojrzał, odniósłby wrażenie, że nachylają się do siebie, aby lepiej
się słyszeć. Zbliżyła usta do jego ucha i zapytała: — Domyślam
się więc, że je sobie przekazujecie.
— Ja je dostałem parę tygodni temu.
— Dlaczego tak późno?
— Bo Sam nie skończył go jeszcze przeglądać. Wyciągnęła rękę
po piwo i zaśmiała się, ani trochę niespeszona.
— Te zdjęcia zrobiono dawno temu.
Nie tak dawno. Przypomniał sobie to, na którym miała długi sznur
pereł.
— Myśli pan czasami o tych zdjęciach, prawda? — zapytała znad
szklanki.
Nie odpowiedział.
Uśmiechnęła się.
— Nie ma się czego wstydzić.
— Dlaczego?
— Bo wbrew woli, choć bardzo się staram z tym walczyć, nie
mogę przestać myśleć o tym, co powiedział pan w tamtym
artykule. O jajach. Bardzo mnie to rozprasza.
Zachichotał i popatrzyła na niego tak, jakby pośrodku czoła
wyrósł mu róg.
— Co się stało? — zapytał.
— Nie sądziłam, że potrafi się pan śmiać. Oczywiście, że potrafi.
— Hej, pani Duffy! — zawołał Sam z końca stołu. — Zna pani
The Girl Next Door?
— To chyba niestosowne pytanie — Jules upomniał go jak
nauczyciel i Tyson musiał przyznać, że słusznie. Ale dzięki temu
rozmowa, którą właśnie skończyli, stała się zupełnie niewinna.
Faith po prostu się uśmiechnęła.
— W porządku, Jules. Poznałam Holly i Bridget w Mansion. Były
też inne dziewczyny. Ale Kendra już tam nie mieszkała.
— Jaki jest Hef?
— Sympatyczny. — Przyniesiono jej łososia, więc rozłożyła
serwetkę na kolanach.
I stary. Jak Virgil. Co ją łączyło z tymi starymi facetami? A, tak.
Pieniądze.
— To również doskonały biznesmen — ciągnęła.
— Bywała pani na wielu przyjęciach „Playboya"?
— Jako Dziewczyna Roku pełniłam na kilku z nich rolę hostessy.
W ten sposób poznałam Virgila. — Skropiła łososia cytryną i
wzięła widelec. — On i Hef się przyjaźnili.
— Wciąż dostaje pani zaproszenia?
— Od czasu do czasu, ale w ostatnich latach Virgil nie mógł zbyt
często wyjeżdżać, więc nie bywaliśmy prawie nigdzie.
Z jakiegoś powodu myśl o rękach Virgila na tym gładkim młodym
ciele zaniepokoiła Tysona. Dlaczego to go w ogóle obchodzi? Nie
ma pojęcia. Może to efekt działania guinnessa. Zazwyczaj pijał
kanadyjskie piwa i od tych mocniejszych, zwłaszcza gdy wypił
więcej niż jedną butelkę, szumiało mu w głowie.
— A mogłaby pani zdobyć zaproszenie dla nas wszystkich? —
drążył Sam.
Podniosła wzrok znad talerza i uśmiechnęła się.
— Zdobądźcie Puchar Stanleya, to zobaczę, co da się zrobić.
* * *
Stukając obcasami czerwonych pantofli, Faith przeszła przed
lobby do windy. Zostawiła w pubie Julesa i Darby'ego Hogue'a,
którzy rozmawiali o hokeju i pozyskaniu nowych zawodników.
Było po dziesiątej. Tyson i pozostali hokeiści zmyli się już o
dziewiątej. Nie wiedziała, dokąd poszli, ale to przecież sobotni
wieczór i przypuszczała, że chcieli dołączyć do kolegów w
różnych barach w całym mieście.
Wcisnęła guzik i otworzyła się przed nią zupełnie pusta winda. Na
tylnej ścianie znajdowało się lustro, więc gdy drzwi się zamknęły,
spojrzała na siebie. Ściągnęła z włosów
gumkę i przeczesała je palcami. Miała za sobą długi, męczący
dzień i była znużona. Od irlandzkiego piwa trochę bolała ją głowa
— a może dlatego, że miała ściągnięte włosy.
Kilka pięter wyżej winda stanęła i drzwi powoli się rozsunęły. W
lustrze cal po calu ukazał się Tyson Savage. Gdy wszedł do
środka, ich spojrzenia się spotkały. Miał na sobie tę samą
granatową bluzę dresową i dżinsy co w pubie i Faith znowu
poczuła ściskanie w żołądku. Odwróciła się i odezwała pierwsza,
żeby ukryć zdenerwowanie:
— Znowu spotykamy się w windzie. — Ale w gruncie rzeczy nie
wiedziała, dlaczego jego obecność zawsze tak wytrąca ją z
równowagi. Może to przez ten jego wzrost. Przy wysokich
mężczyznach zawsze czuła się nieswojo.
Przywitał się lekkim skinieniem głowy i wcisnął guzik piętra nad
jej pokojem.
— Myślałam, że imprezuje pan z kolegami.
Drzwi się zasunęły i Tyson oparł się ramieniem o lustrzaną ścianę.
— Nie imprezuję podczas rozgrywek. Byłem w pokoju Sama,
rozmawiałem z jego synkiem przez telefon.
— To Sam ma synka? — Wydaje się taki młody.
— Uhm. Mały ma pięć lat. — Gdy winda ruszyła, Tyson
przesunął po niej spojrzeniem. Najpierw objął nim czubek jej
głowy, potem twarz, szyję i wreszcie piersi, gdzie zatrzymał się na
kilka sekund. — Nie przeszkadza pani — zapytał, sunąc
wzrokiem niżej, po jej biodrach i nogach, i kończąc na butach —
że chłopcy widzieli panią nagą?
Przyzwyczaiła się, że mężczyźni gapią się na nią, ale z Tysonem
było jakoś inaczej. Ciepła fala, która zalała jej piersi, przemieściła
się w dół i objęła brzuch.
— Z grubsza cztery i pół miliona mężczyzn na całym świecie
widziało moje zdjęcia w „Playboyu". Gdybym przejmowała się
tym, kto widział mnie nagą, a kto nie, nie wychodziłabym z domu.
Powoli podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy.
— Więc nie ma w tym żadnego... no... tego...
— Żadnego... tego...
Drzwi się rozsunęły i Faith wyszła z windy.
— Jak długo była pani żoną Virgila? — zapytał, idąc za nią.
— Pięć lat.
— Więc ma pani... Około trzydziestki?
— Właśnie skończyłam trzydziestkę. — Spojrzała na niego. —
Nie ma pan prawa mnie osądzać. Nic pan nie wie o moim życiu.
Czasami człowiek robi, co musi, żeby przeżyć.
— Nie każda kobieta zdecydowałaby się rozbierać publicznie albo
wyjść za bogatego mężczyznę, żeby przeżyć. W jego głosie
brzmiała pretensja. Jakby to była jego sprawa.
— Nie każda kobieta była w takiej sytuacji życiowej jak ja.
Znalazł się obrońca moralności. Ruszyła korytarzem do swojego
pokoju, ale on wciąż szedł za nią.
— Mieszka pan na tym piętrze?
— Nie. Ale pani mieszka.
— Odprowadza mnie pan do pokoju? — zapytała, nie kryjąc
irytacji.
— Owszem. — Ale i on powiedział to z rozdrażnieniem.
— Po co? Nie musi pan tego robić.
— Jestem po prostu miłym facetem.
Zaśmiała się bez rozbawienia i spojrzała na niego kątem oka.
— Jeśli tak pan uważa, to chyba pan się łudzi. Może za dużo razy
dostał pan w głowę. — Zatrzymała się przed drzwiami swojego
pokoju na końcu korytarza, wsadziła rękę do dużej torebki i
wyjęła z niej kartę otwierającą drzwi. — Wcale nie jest pan miły.
— Niektóre kobiety uważają, że tak, i to bardzo.
— Przychodzi mi do głowy mnóstwo określeń, jakimi mogłabym
pana scharakteryzować, panie Savage. — Pokręciła głową i
stuknęła go kartą w pierś. — Ale nie ma wśród nich słowa „miły".
Przycisnął jej dłoń do swojego torsu.
— Naprawdę?
Pod wpływem ciepła jego twardych mięśni zgięła palce. Stał tak
blisko, że poczuła zapach wody kolońskiej na jego gorącej skórze.
— O co panu chodzi?
— A jak by mnie pani scharakteryzowała, pani Duffy? Próbowała
cofnąć rękę, ale ścisnął ją mocniej.
— Pierwsze określenie, jakie przychodzi mi do głowy, to
„niegrzeczny".
— A dalej?
Oblizała usta i spojrzała w jego niebieskie oczy, którym trudno się
było oprzeć.
— Opryskliwy.
— I?
Ciepło jego ręki przepłynęło po jej ramieniu aż na piersi.
Przełknęła ślinę i nagle straciła zdolność myślenia. Nie wiedziała,
czy to skutek działania guinnessa, czy feromonów.
— Duży.
W jego oczach pojawił się nieznaczny uśmiech i pomyślała, że
zaraz się roześmieje. Ale Tyson spojrzał na jej usta i zapytał
niskim głosem:
— Gdzie?
Zaczęła się zastanawiać, jakby to było, gdyby ją pocałował.
Gdyby przycisnął usta do jej ust. Gdyby pochyliła się teraz,
pocałowała go w szyję i poczuła smak jego skóry.
— Słucham?
— Nieważne. Co jeszcze pani o mnie sądzi? Zaczerpnęła
powietrza i wstrzymała oddech. Zastanawiała
się, jak by to było, gdyby polizała go po szyi.
— O czym pani myśli?
Nagle zrobiło jej się gorąco i poczuła, że kręci jej się w głowie.
Nie mogła dłużej walczyć z Laylą i uległa jej.
— Chcę lizać pana po tatuażach — wyszeptała.
Uniósł brwi. Tak go zaskoczyła, że zamilkł. Znowu spróbowała
wyrwać rękę z jego ręki, ale on i tym razem jej na to nie pozwolił.
„Lizać po tatuażach"? Fala gorąca objęła już jej szyję i policzki.
Faith była zmęczona i zdezorientowana, dlatego obudziła się w
niej Layla. Pani Duffy nawet by nie wspomniała o lizaniu
czegokolwiek. A już szczególnie tatuaży.
— Nie powinnam była tego powiedzieć. — Zrobiła krok do tyłu, a
on krok do przodu. — To niestosowne. Proszę o tym zapomnieć.
Przyciągnął ją do siebie i zaśmiał się cicho, a jej policzki owiał
jego oddech.
— Nie może pani tego teraz cofnąć. Zostało powiedziane i już. —
Przesunął ręką po jej ramieniu, aż do szyi. — Rozpuściła pani
włosy.
— Rozbolała mnie głowa.
— Podoba mi się tak. — Przeciągnął kciukiem po jej brodzie,
zostawiając na skórze smugę ciepła, a potem uniósł jej twarz. —
Ale nie możemy, pani Duffy.
Znowu chciała się cofnąć, ale dziwnym trafem tylko pochyliła się
w jego stronę.
— Czego nie możemy?
— Tego zrobić. — Pocałował ją lekko. — Pani i ja. — Jego
miękkie wilgotne usta dotknęły jej szyi, tak że odruchowo
podwinęła palce u stóp. Zaschło jej w gardle, nie mogła oddychać
ani myśleć, istniało dla niej tylko to palące pożądanie, pragnienie
czegoś więcej. Stała bez ruchu, obawiając się nawet drgnąć. Bała
się, że ulegnie, ale bardziej, że on przestanie.
Minęło tyle czasu. Pocałunek rozpalił całe jej ciało, obudził jej
zmysły w tych wszystkich miejscach, o których istnieniu
zapomniała przez ostatnie pięć lat. Muskał językiem jej usta, tak
że poczuła bolesny ucisk w piersi i ugięły się pod nią kolana.
Podniosła ręce i oparła je na jego ramionach, żeby nie upaść, po
czym pochyliła głowę na bok. Rozchyliła usta i poczuła w nich
jego ciepły język. To było jak wrzucenie płonącej zapałki do
zbiornika z benzyną, cała stanęła w płomieniach. Pragnęła spłonąć
— i żeby on spłonął razem z nią.
Smakował piwem oraz czystym seksem i miała ochotę zjeść go
całego. Wyrwał jej się cichy jęk, piersi stały się ciężkie, a sutki
stwardniały.
Tyson przesunął rękę w górę jej kręgosłupa, przyciskając Faith do
siebie. Robił to delikatnie, zmniejszając dystans między nimi, aż
jej piersi dotknęły jego koszulki. Ona przesunęła dłonią po jego
szyi i przeczesała palcami włosy. Wtedy mocno przyciągnął ją do
siebie, przywarł do niej całym swoim silnym ciałem i poczuła
twardość w dolnej części jego podbrzusza. Potężne mięśnie, ciepły
oddech mieszający się z jej oddechem, i długi, twardy penis
wywołały mrowienie między jej udami i bolesną tęsknotę za
dotykiem mężczyzny. Dotykiem jego rąk i ust na całym ciele.
Zawsze uwielbiała ten etap, powodował, że mimowolnie
podwijała palce u stóp. To narastanie szalonego pragnienia, pod
którego wpływem traciła nad sobą kontrolę i zapominała o
wszystkim, chciała czuć, to, co czuła, jak długo się da. Ten
porywający etap przed zrzuceniem ubrań.
Odsunął się i spojrzał na nią spod ciężkich powiek, oddychając
głęboko, jakby właśnie przebiegł maraton. Potem znowu
przyciągnął ją do siebie i jego pocałunki stały się jeszcze bardziej
namiętne. Ich usta znowu się spotkały — nastąpiła wymiana
długich, sycących pocałunków. Z jego gardła dobył się niski
pomruk i wiedziała, że Tyson ma wszystko, co trzeba, żeby
skończyć to, co zaczął. Że może dać jej to, czego ona tak
potrzebuje, aby ugasić ogień, który ogarnął jej ciało i spłynął
między uda. Że będzie się z nią kochał tak, jak gra w hokeja. Że
jest facetem, który nie zazna wytchnienia, dopóki nie zrobi tego,
co do niego należy.
Drzwi w głębi korytarza otworzyły się i zamknęły. Tyson odsunął
ją od siebie.
— Nie możemy — powiedział, wciągając głęboko powietrze.
Skinęła głową, położyła mu dłoń na karku i rozchyliła usta,
muskając nimi jego szyję.
— Mmm — mruknęła, liżąc jego ciepłą skórę. Smakował
wspaniale. Jak mężczyzna. Jak mężczyzna, którego pragnęła
całować po całym ciele.
Położył jej ręce na ramionach, ale nie odepchnął. Zacisnął palce
tak, że wbiły jej się w skórę.
— Nie, pani Duffy.
— Tak. — Polizała jeszcze raz.
— Proszę mnie posłuchać — wykrztusił, zaciskając palce jeszcze
mocniej.
Ugryzła go w ucho i szepnęła:
— Nie przestawaj. Pieść mnie, Ty. Pieść mnie wszędzie.
— Kobieto! — jęknął, jakby naprawdę sprawiało mu to ból. —
Tylko tak mówisz.
— Proszę... Mam ochotę cię zjeść.
Zrobił krok do tyłu i odsunął ją na długość ramienia.
— Nie możemy tego zrobić — powtórzył i tym razem brzmiało to
stanowczo.
Wyrwał jej się jęk zawodu.
— Dlaczego?
— Mam za dużo do stracenia. — Zdjął ręce z jej ramion i opuścił
je, a potem cofnął się o kolejny krok. — Nie jesteś warta mojej
kariery.
Rozdział 9
W Seattle lało jak z cebra, gdy samolot linii United z San Jose
wylądował na lotnisku Sea-Tac i podjechał do rękawa. Faith
siedziała w klasie turystycznej, trzymając torebkę na kolanach. Od
dawna nie latała klasą turystyczną. Zapomniała już, jaki panuje tu
ścisk. Chociaż to nie miało znaczenia. Gdyby Jules nie znalazł jej
miejsca w samolocie, przyprawiłaby sobie skrzydła i na nich
wróciła do domu. Wynajęłaby samochód i usiadła za kierownicą.
Do diabła, poszłaby pieszo. Nieważne jak, ale za wszelką cenę
chciała wyjechać z Kalifornii.
Jest tchórzem. Ucieka, jakby popełniła jakieś przestępstwo i nie
chciała stawić temu czoła. Może kiedyś, w przyszłości, znowu
zdoła spojrzeć Tysonowi w oczy. Może w przyszłym tygodniu,
przyszłym miesiącu albo przyszłym roku będzie mogła przebywać
z nim w jednym pomieszczeniu, nie przypominając sobie
jednocześnie bolesnych szczegółów, jak go dotykała, całowała i
pragnęła bardziej, niż kiedykolwiek
pragnęła mężczyzny. I tego, jak ją odepchnął i odszedł,
zostawiając ją na korytarzu samą i zdezorientowaną, patrzącą na
jego szerokie ramiona i ciemny zarys głowy.
Wiedziała oczywiście, że będzie musiała się z nim spotkać. Ale
nie tego dnia. Nie potrafiła zdobyć się na to, aby stanąć z nim
twarzą w twarz podczas lotu z San Jose do domu. I pewnie nie
nazajutrz, gdy będzie miała świeżo w pamięci swoje zachowanie i
jego reakcję.
Niewątpliwie jest tchórzem, ale to poczucie nie mogło się równać
ze świadomością, że zdradziła męża. Po tym, jak rzuciła się na
Tysona, robiąc z siebie idiotkę, położyła się do łóżka i leżała
bezsennie przez całą noc, bo dręczyły j ą straszne wyrzuty
sumienia. Virgil wprawdzie umarł, ale ona wciąż czuła się
zamężna. Miała wrażenie, że te pocałunki — namiętne, gorące
pocałunki Tysona — bolałyby Virgila. Nie dlatego, że sobie na nie
pozwoliła, ale dlatego, że sprawiły jej przyjemność. I to taką, że
zrobiłaby wszystko, aby się nie skończyły. Aby trwały i trwały, i
były jeszcze gorętsze. Pragnęła smakować go i sycić się nim,
doznawać tych wszystkich wrażeń, jakich nie dał jej nigdy Virgil.
Robić mężczyźnie te same podniecające rzeczy, jakie on robił jej.
Wyjęła kurtkę i pudło na kapelusze ze schowka nad głową i
ruszyła do wyjścia. Było już po południu, minęła połowa dnia, ale
Faith czuła się tak samo zawstydzona i zagubiona jak wtedy, gdy
stała przed swoim pokojem hotelowym i patrzyła, jak Tyson
odchodzi. Jak mógł ją tak zostawić? Przecież pragnął jej tak samo
jak ona jego. Gdy przyciskał się do niej, czuła, że ma wzwód, a
mimo to po prostu odszedł. I choć było to poniżające, dzięki
Bogu, że tak się stało. Byłoby fatalnie, gdyby obudziła się w łóżku
z jednym z zawodników swojej drużyny. Nie do przyjęcia. Tyson
u niej pracuje. Dobry Boże, jeszcze by ją pozwał do sądu za
molestowanie. To byłaby dopiero kompromitacja.
Włożyła kurtkę i przewiesiła sobie torebkę przez ramię. Jak w
ogóle mogło do tego dojść? I to jeszcze z nim? Jakby mało było
mężczyzn na świecie. Istniało tylko jedno wyjaśnienie:
Layla.
Jej drugie ,ja", które powołała do życia, gdy borykała się z życiem
jako striptizerka. Kobieta, która potrafiła tańczyć przy rurze, żeby
zdobyć pieniądze. Kobieta, która bawiła się do rana, pijąc
ścinającą z nóg teąuilę. I lubiła ostry seks z przystojnymi facetami.
Ale teraz jest panią Duffy. Nie potrzebuje już Layli. Layla ściągała
na nią kłopoty.
Na taśmie czekała jej walizka, wzięła ją więc i ruszyła na parking
pod terminalem. Od długiego lotu bolały ją kark i plecy, i miała
trudności z umieszczeniem bagażu w bagażniku bentleya. Gdy
dotarła do domu, pragnęła już tylko położyć się do łóżka i nakryć
kołdrą głowę.
Kiedy otworzyła drzwi, powitało ją radosne szczekanie Pebbles.
Podniosła pudło na kapelusze i wciągnęła walizkę do środka.
Okna wychodzące na Zatokę Elliotta były zasłonięte i wielki
pokój tonął w atramentowym mroku. Na gazowym kominku
żarzyły się sztuczne polana, a z głośników płynęły dźwięki Lets
Get It On Marvina Gaya.
— Mamo?! — zawołała, wchodząc do pokoju i zapalając światło.
— Faith? — Matka podniosła się z podłogi. Za nią klęczał
mężczyzna. Oboje mieli zaskoczone miny i byli zupełnie nadzy.
— Och! — Faith, równie zaskoczona jak oni, czym prędzej
odwróciła się do ściany. — O mój Boże! — Co ty tu robisz?
— To moje mieszkanie! — Gdy Marvin śpiewał, żeby nie płoszyć
zwierzyny w zaroślach, dotarło do niej to, co właśnie zobaczyła, i
poczuła, że krew uderza jej do twarzy. Zastała matkę z facetem i
było to dla niej równie szokujące jak wtedy, gdy miała czternaście
lat. Czy dziesięć. Czy siedem. Do diabła, za każdym razem,
niezależnie od wieku. Machnęła ręką.
— Kto to jest, do licha?
— Pavel Savage — przedstawił się mężczyzna. Otworzyła usta ze
zdumienia, patrząc na fakturę kawowej
farby na ścianie przed nią.
— Ojciec Ty sona?
— Miałaś wrócić dopiero jutro wieczorem — oskarżyciel-sko
rzuciła matka.
— A co to ma do rzeczy? Uprawialiście seks. W moim salonie. —
Jak ona mogła. — Odbiło ci?
— Nie odbiło.
— Z ojcem zawodnika grającego w mojej drużynie hokejowej! —
ciągnęła Faith, przykładając dłoń do rozpalonego policzka. I to nie
pierwszego z brzegu zawodnika. Tylko tego, z którym całowała
się jeszcze poprzedniego wieczoru.
— Jesteśmy dorośli, Faith.
— Nic mnie to nie obchodzi.
— Możesz się już odwrócić.
Gdy Marvin zaczął śpiewał o świętości, odwróciła się powoli,
jakby nie wierząc własnym oczom. Matka narzuciła jedwabny
czerwony szlafrok, a Pavel właśnie zasuwał rozporek przy
dżinsach.
— Myślałam, że Sandy jeszcze jest.
— Wróciła do domu.
Pavel podszedł i wyciągnął do niej rękę.
— Miło cię poznać, Faith.
Schowała ręce za plecami i pokręciła głową.
— Może innym razem. Właśnie trzymał pan ręce... No, wie pan
gdzie.
— Faith! — Matka wciągnęła powietrze, jakby jej córka
powiedziała coś gorszącego.
Pavel odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się, tak że wokół jego
niebieskich oczu pojawiły się zmarszczki. Gdyby nie one i to, że
się śmieje, wyglądałby jak syn.
— Rozumiem. — Sięgnął po czarną koszulę, która leżała na
oparciu kanapy. — Jak podróż?
— Słucham? — Pyta, jak minęła podróż? Rety, ci ludzie są
nienormalni.
— A jak tam jego kostka?
— Co takiego? — zapytała znowu. Jej matka jest w mieście od
niespełna dwóch tygodni i już zdążyła poderwać faceta i uprawia z
nim seks w mieszkaniu Faith. Ona jeszcze nigdy się tu z nikim nie
kochała.
— Jak tam kostka Tysona? — powtórzył.
— Ach. No tak. Nie mam pojęcia. Musiałam wyjechać przed
meczem. Źle się poczułam, więc wróciłam do domu.
— Co ci jest? — zainteresowała się matka.
— Chyba coś mnie bierze. Pavel zapiął koszulę.
— Słyszałem, że panuje grypa. Chyba powinnaś odpoczywać i
dużo pić.
Czy naprawdę stoi tu i gawędzi z ojcem Tysona o grypie? A on się
w tym czasie ubiera?
— Może lepiej, żebyś usiadła. — Matka przyłożyła jej dłoń do
czoła. — Jesteś rozpalona.
To dlatego, że krew uderzyła jej do głowy. Odepchnęła rękę matki.
— Nic mi nie dolega. — A przynajmniej tak by było, gdyby mogła
zapomnieć o tym, co wydarzyło się w ciągu ostatniej doby.
— Przepraszam, Pavel — powiedziała Valerie. Podeszła do wieży
i wyłączyła płytę.
Przeprasza jego? Faith właśnie przyłapała swoją matkę nago na
czworaka. Dziecko nie powinno oglądać rodziców w takich
sytuacjach i miała ochotę wyłupić sobie oczy.
— Nie ma sprawy, Val. — Pavel zaczął upychać koszulę w
spodniach. — Czeka nas jeszcze wiele miłych chwil. — Wciągnął
wysokie buty i wziął skórzaną kurtkę.
— Następnym razem pójdziemy do hotelu — zapowiedziała
Valerie, odprowadzając go do drzwi.
— Tak będzie lepiej. — Faith podniosła pudło na kapelusze i
pociągnęła walizkę korytarzem w stronę swojego pokoju.
Przysięgłaby, że zanim zamknęła za sobą drzwi, usłyszała, jak
tamci dwoje całują się na pożegnanie. Rzuciła pudło na łóżko,
otworzyła je i wyjęła z niego bieliznę. Przed kilkoma laty podczas
podróży samolotem zginęła jej walizka, więc zawsze woziła
biżuterię i inne cenne rzeczy w bagażu podręcznym.
— Zachowałaś się okropnie — powiedziała matka, która
otworzyła drzwi i weszła do pokoju. — Narobiłaś mi wstydu przy
Pavle.
Faith spojrzała przez ramię, podchodząc do mahoniowej komody.
— Uprawiałaś seks w moim salonie jak nastolatka — zwróciła
matce uwagę. — To z tego powodu powinnaś się wstydzić. Zlituj
się, masz pięćdziesiątkę na karku.
— Pięćdziesięciolatkowie też mogą czerpać przyjemność z seksu.
To nie ma nic do rzeczy. Faith otworzyła szufladę i włożyła do
niej majtki.
— Ale nie w mieszkaniach córek i nie z obcymi ludźmi.
— Ty wyjechałaś, a Pavel nie jest wcale obcy.
— Jasne. — Zatrzasnęła szufladę i podeszła do łóżka przykrytego
czerwoną jedwabną narzutą. Jej matka i Pavel — to tylko wróży
kłopoty. Nieuniknione kłopoty. Jak zwykle. — To ojciec Tysona
Savage'a. Nie mogłaś znaleźć sobie kogoś innego, tylko akurat
ojca kapitana mojej drużyny?
— Widziałaś Pavla? — matka odpowiedziała pytaniem, jakby to
wszystko wyjaśniało. I niestety, w jej przypadku rzeczywiście
wyjaśniało.
— O tak. W całej okazałości.
Valerie skrzyżowała ręce na swoich obfitych piersiach.
— Nigdy nie rozumiałam, jak mogłaś być striptizerką i pozować
do „Playboya" z takim pruderyjnym podejściem do seksu.
Faith wcale nie ma pruderyjnego podejścia do seksu. Po prostu nie
jest nimfomanką jak matka. Niezależnie od tego, co myśleli o niej
ludzie, jaki mieli stosunek do jej sposobu zarobkowania i
ubierania się, nigdy nie miała fioła na punkcie seksu. Zawsze
potrafiła się kontrolować. Z wyjątkiem poprzedniego wieczoru.
Zresztą nie była pewna, czy w tym przypadku tak naprawdę
chodziło jej o seks czy zaspokojenie tłumionej przez pięć lat
potrzeby czułości. Szkoda tylko, że tę potrzebę obudził w niej
akurat Tyson Savage.
— Jak mogłaś rozbierać się dla „Playboya" i wieść życie
zakonnicy? Nie rozumiem tego.
Rozbieranie się i pozowanie dla „Playboya" nie miało nic
wspólnego z seksem. Było tylko źródłem pieniędzy. Faith zawsze
oddzielała te sprawy. Już kiedyś próbowała to matce wytłumaczyć
i nie zamierzała robić tego znowu. Dla Valerie uprawianie seksu i
bycie seksowną oznaczało to samo i nic nie wskazywało na to, że
kiedykolwiek pojmie różnicę. Nawet jeśli bardzo się postara. A nie
stara się w ogóle.
— A ja nigdy nie rozumiałam, jak możesz sypiać z mężczyznami,
których prawie nie znasz.
— Znam Pavla.
— Jesteś w mieście dopiero dwa tygodnie!
— Żeby poczuć chemię, wystarczy chwila. — Matka przysiadła
na skraju łóżka i Pebbles wskoczyła na nie obok niej. — To jak...
— pstryknęła palcami — jak iskrzenie między tobą a mężczyzną,
czujesz to albo nie.
— Ale nie zawsze trzeba od razu coś z tym robić — zauważyła
Faith, gdy suczka wlazła do pudła na kapelusze, pokręciła się w
nim, a potem ułożyła wygodnie.
— Jeśli się tłumi takie namiętności, to potem i tak eksplodują, a
wtedy robisz coś nieprzemyślanego. Zanim się zorientujesz,
leżysz naga, przykuta kajdankami do łóżka jakiegoś faceta
imieniem Dirk, który ma na penisie wytatuowany napis „pan i
władca".
Faith uniosła rękę, żeby uciszyć matkę.
— A może jednak przyjmiemy wojskową zasadę: „Nie pytaj i sam
nie mów". Nie pytam cię o nic i sama nie chcę mówić o swoich
sprawach. — Naprawdę nie miała ochoty słuchać wywodów matki
o eksplozjach namiętności. Chociaż po wydarzeniach zeszłego
wieczoru, kiedy rzeczywiście eksplodowała w korytarzu
Marriotta, nie mogła w nikogo rzucić kamieniem i czuć się lepsza.
Bo musiała przyznać sama przed sobą, że dawno tak jej nie
poniosło. Z tego, co pamiętała, ostatni raz zdarzyło się to z
dawnym chłopakiem na jego harleyu. W każdym razie próbowali
zrobić to na harleyu. Ale nic z tego nie wyszło.
— Nie rozumiem cię — powtórzyła Valerie.
— Wiem. A ja nie rozumiem ciebie. Nie rozumiem, jak możesz
popełniać wciąż te same błędy, jeśli chodzi o facetów. W wieku
piętnastu lat przestałam liczyć mężczyzn, którzy przewinęli się
przez nasze życie.
— Zdaję sobie sprawę ze swoich błędów. — Valerie westchnęła.
— Ale który rodzic ich nie popełnia?
Może znalazłoby się kilkoro takich. Valerie była zamężna siedem
razy i miała co najmniej kilkunastu narzeczonych.
Faith sięgnęła ręką do pudła na kapelusze i próbowała znaleźć pod
długą sierścią Pebbles woreczek z biżuterią. Suczka warknęła i
odsłoniła małe białe kły.
— Jeśli mnie ugryziesz — zagroziła jej Faith — to wyrzucę cię
przez balkon.
— Nie słuchaj jej, Pebbles. — Valerie podrapała pieska po łebku.
— Jest po prostu zazdrosna.
— O psa?!
— Nie o tobie mówię. Tylko o niej. To się nazywa rywalizacja
pomiędzy rodzeństwem. Uważa cię za siostrę, która
współzawodniczy z nią o moje względy. Czytałam o tym w
książce.
Ponieważ Valerie nie czytała książek, Faith przypuszczała, że to
wymyśliła. Wyczuła woreczek z biżuterią i wyciągnęła go spod
psa.
— Pebbles wyraźnie nie podoba się, że pouczasz mamusię.
Mamusię. Faith prawie się zakrztusiła.
— Nie pouczam cię. Uważam tylko, że powinnaś bardziej się
szanować.
— Ależ ja się szanuję. — Matka zawiązała pasek szlafroka i
wygładziła jedwab na udach. — Przyganiał kocioł garnkowi,
Faith. Sama wyszłaś za starego faceta dla jego pieniędzy. Nie
wygłaszaj mi tu kazań na temat moralności.
Może rzeczywiście tak to wyglądało — na początku jej
małżeństwa.
— Ty czujesz się bezpiecznie, gdy masz przy sobie mężczyznę. —
Rozwiązała jedwabny woreczek i wysypała brylanty na dłoń. —
Mnie bezpieczeństwo zapewniają pieniądze. Żadna z nas nie może
być wyrocznią w sprawach moralności.
— Pieniądze to substytut miłości.
— Gdy żył Virgil, miałam jedno i drugie. Matka westchnęła i
przewróciła oczami.
— Byliśmy dobrym małżeństwem.
— To był chłodny, pozbawiony seksu związek z mężczyzną, który
mógłby być twoim dziadkiem.
Faith weszła do dużej garderoby, w której wisiały stroje w
rozmaitych odcieniach beżu, bieli i czerni.
— Nigdy nie rozumiałaś moich relacji z Virgilem. Dał mi
wspaniałe życie — oświadczyła, wystukując kod na klawiaturze
sejfu. Po chwili drzwiczki odskoczyły.
— Dał ci pieniądze w zamian za pięć lat twojego życia. Pięć lat
młodości, których nie odzyskasz! — zawołała za nią Valerie. Faith
chciała przypomnieć matce, że Virgil dawał pieniądze także jej. I
to tyle, że nie musiała już pracować. Ale się powstrzymała. — A
co to za życie bez namiętności.
Faith otworzyła szeroko drzwiczki sejfu i wyjęła poduszkę z
niebieskiego aksamitu, na której spoczywały kolczyki od
Tiffany'ego i Cartiera. Namiętność nie wystarczy, żeby napełnić
dziecku żołądek czy kupić mu buty, gdy zedrze zelówki. Nie
pomogła, gdy komornik kazał załadować samochód matki na
platformę i go odholować, gdy dzieci z sąsiednich przyczep
wytykały ją, małą Faith, palcami, i śmiały się z niej, bo poczuły
się lepsze od niej.
Faith spojrzała na błyszczące klejnoty o różnych barwach i
kształtach. Namiętność nie pomoże, gdy ze strachu ściska cię w
żołądku, gdy od życia w śmietniku za Hard Rock dzieli cię jedna
pensja.
— Te kamienie nie ogrzeją cię w nocy.
Spojrzała na matkę, która stała kilka kroków od niej. Na jej
głębokie zmarszczki wokół zielonych oczu i włosy, potargane
teraz przez mężczyznę. Faith śpi pod kołdrą z gęsiego puchu, żeby
było jej ciepło w nocy. Nie potrzebuje mężczyzny.
Odłożyła brylanty na aksamitną poduszkę. Nie potrzebuje
mężczyzny, który będzie jej dawał ciepło czy pieniądze.
Namiętność jest przereklamowana. Zresztą nigdy nie trwa długo.
Matka najlepiej o tym wie.
Faith ma wszystko, czego jej potrzeba. Po co jej mężczyzna?
Owszem, wie, co mówią ludzie. Że zdobyła to, czego chciała,
dzięki swojemu ciału, a nie umysłowi.
Ale co z tego? Nie przejmowała się tym. Najważniejsze, że
wszystko to należy do niej i nikt nie może jej tego odebrać.
Rozdział 10
W poniedziałek po południu na spotkaniu z trenerem Darbym
Hogue'em i łowcami talentów z działu rozwoju drużyny Faith
czuła, że jest jej niedobrze ze zdenerwowania. Na stole ustawiono
telewizor i razem oglądali kolejno fragmenty nagrań
przedstawiające zawodników z wolną kartą oraz grających jeszcze
w drugiej lidze. Chociaż z wszelkimi transakcjami i umowami
trzeba się było wstrzymać do zakończenia sezonu, dział rozwoju
wciąż wyszukiwał nowych obiecujących hokeistów i Jules uznał,
że Faith powinna przyjść na zebranie. Gdy panowie dyskutowali o
prezentowanych na ekranie kandydatach, Faith czuła się jak
grzesznica w kościele. Zastanawiała się, czy zaraz wpadnie tu Ty,
chłodny i pociągający jak zwykle. Ciekawiło ją, czy ktoś z
zebranych wie, że próbowała uwieść kapitana drużyny hokejowej.
Była prawie pewna, że Tyson nie należy do mężczyzn, którzy
najpierw obściskują się z kobietami, a potem o tym rozpowiadają.
I że sam nie chciałby, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Nie
miała jednak całkowitej pewności. Może rozmawiał o niej z
którymś z chłopaków. A ten z kolei mógł rozpowiedzieć innym.
Owszem, to on zaczął ją całować, ale potem ona przejęła
inicjatywę i nie chciała przestać. Nie na tym etapie. Gdy jeszcze
nie ściągnęli z siebie ubrań.
— Coś pani podać, pani Duffy? — zapytał asystent trenera,
wsuwając kolejną płytę do odtwarzacza.
Xanax — pomyślała. Ale uśmiechnęła się tylko i pokręciła głową.
— Nie. Dziękuję.
Trzymała ręce na kolanach, jakby była odprężona i opanowana,
ale tak naprawdę miała napięte nerwy i podskakiwała za każdym
razem, gdy ktoś przechodził przed gabinetem trenera Nystroma.
Tyson jednak się nie pokazał i nikt ani słowem nie napomknął o
nieszczęsnym epizodzie w San Jose.
Wieczorem Chinooki wygrały drugi z trzech meczów przeciwko
Sharkom. Faith poszła jednak na imprezę dobroczynną i nie
widziała tego. Oboje z Virgilem kupili bilety na elegancką kolację
za tysiąc dolarów jeszcze poprzedniego lata. Postanowiła, że
wybierze się tam sama i weźmie udział w anonimowej aukcji, z
której dochód ma być przeznaczony na organizację Lekarze bez
Granic.
Włożyła na tę okazję czarną obcisłą sukienkę od Donny Karan i
zawiesiła na szyi długi sznur pereł. Kiedy weszła do sali balowej
Four Seasons, dostrzegła kilka znajomych pań z Towarzystwa
Glorii Thornwell. Odwróciły jednak spojrzenia, jakby jej w ogóle
nie znały. Gdy brała kieliszek molta od przechodzącego z tacą
kelnera, elita Seattle krążyła po sali w blasku lśniących
kandelabrów. W oddali, w kręgu bliskich przyjaciół Virgila,
gratulujących sobie takiego czy innego zakupu, stali Landon i jego
żona. Podniosła kieliszek szampana do ust i ogarnęła spojrzeniem
członków Seattle Symphony, którzy grali na podwyższeniu. Znała
wielu z przybyłych gości. Potem, podchodząc do stołu, na którym
umieszczono przedmioty przeznaczone do sprzedaży na aukcji,
podchwyciła spojrzenia nielicznych „żon na pokaz", z którymi
utrzymywała kontakty w ciągu ostatnich pięciu lat. W ich oczach
zauważyła współczucie i lęk. Szybko odwróciły wzrok, bo wolały
nie myśleć, że może je spotkać taki sam los, jaki spotkał ją.
— Witaj, Faith.
Obejrzała się przez ramię i zobaczyła żonę Bruce'a Par-sonsa,
Jennifer Parsons, nieco tylko starszą od niej.
— Cześć, Jennifer. Jak widzę, jesteś najodważniejsza z tego
grona.
Jennifer uśmiechnęła się powściągliwie.
— Jak się masz?
— Trochę lepiej. Wciąż tęsknię za Virgilem. Rozmawiały przez
kilka minut, obiecując sobie na koniec,
że będą do siebie dzwonić i umówią się na lunch, co miało nigdy
nie nastąpić.
Kiedy rozległ się gong wzywający na kolację, odnalazła swój
stolik i zobaczyła puste miejsce przy swoim krześle. Zrobiło jej
się smutno na myśl o Virgilu. Był dla niej wsparciem i bardzo jej
go brakowało. Teraz, gdy umarł, musi radzić sobie sama.
Siedzący po drugiej stronie stołu Landon i jego żona Ester
ignorowali ją, demonstrując milczącą pogardę. Gdyby Virgil żył,
na pewno życzyłby sobie, żeby przywołała na twarz uśmiech i w
ten sposób zmusiła ich do kulturalnego zachowania. Lecz,
szczerze mówiąc, miała już dość zmuszania Landona i Ester, żeby
zachowywali się wobec niej przyzwoicie. Dla niektórych ludzi w
tym kulturalnym gronie na zawsze zostanie kobietą, która
rozbierała się za pieniądze. Ale tamto życie przynajmniej dawało
jej wolność, która nie miała nic wspólnego z pokazywaniem się
nago, a przynajmniej pozwalała nie przejmować się opinią innych.
A poza tym można było przecież upaść jeszcze niżej niż ona.
Jedząc posiłek złożony z pięciu dań, z których pierwszym były
duszone żeberka z sałatką z czerwonej kapusty, gawędziła z
osobami siedzącymi obok niej. Gdy zabrano ze stołu talerze po
czwartym daniu, uświadomiła sobie, że już nie jest spięta, że
niczym się nie przejmuje. Ani Landonem i jego żoną, ani ludźmi,
którzy teraz, po śmierci Virgila, przestali ją zauważać. Od czasu
pogrzebu wiedzie zupełnie inne życie. W ciągu zaledwie jednego
miesiąca zmieniło się ono zupełnie.
— Słyszałem, że Chinooki nie wypadły jeszcze z play off—
odezwał się jeden ze wspólników Virgila w interesach, Jerome
Robinson, który siedział po jej lewej stronie. Pochyliła się więc
lekko i spojrzała w jego ciepłe brązowe oczy. — Jak tam drużyna?
— zapytał.
— Dobrze nam idzie — odpowiedziała, gdy postawiono przed nią
panna cottę ze świeżymi owocami. — Oczywiście byliśmy bardzo
zaniepokojeni po stracie Bresslera, ale pojawił się Savage i dzięki
niemu drużyna nie straciła rozpędu. Chcieliśmy, żeby zawodnicy
zagrali razem kilka meczów, zanim wystąpią w rozgrywkach, żeby
stanęli na nogi i dopasowali się do siebie, ale bardzo szybko się
zgrali. — A w każdym razie tak mówił poprzedniego dnia trener
Nystrom. Wzruszyła ramionami i wzięła łyżeczkę. — Jak dotąd
zdobyliśmy w rozgrywkach łącznie dwadzieścia trzy bramki i
osiemdziesiąt dziewięć punktów. Myślę, że mamy naprawdę spore
szanse na zdobycie tegorocznego pucharu. — To dodała już od
siebie. Jerome się uśmiechnął.
— Virgil byłby z ciebie dumny.
Chciała tak myśleć. Ale co ważniejsze, pierwszy raz w życiu sama
była z siebie dumna.
— Mój ojciec był zniedołężniałym staruszkiem — zauważył
Landon z przeciwległej strony stołu.
— O twoim ojcu można powiedzieć wiele rzeczy — Jerome
odwrócił się do Landona — ale nie to, że był zniedołężniały.
Faith uśmiechnęła się i upiła łyk deserowego wina. Została jeszcze
jakiś czas po kolacji, żeby kupić to i owo na aukcji. Odbierając
płaszcz z szatni, zdała sobie sprawę, że choć od śmierci Virgila
upłynął zaledwie miesiąc, swobodniej czuła się w irlandzkim
pubie w towarzystwie hokeistów niż w gronie osób, wśród których
obracała się przez ostatnie pięć lat. Chociaż oczywiście nie
wszyscy członkowie śmietanki towarzyskiej Seattle są snobami,
którzy okazują innym swoją wyższość. O nie. Trafiali się i tacy
jak państwo Jerome — mili ludzie, którzy przypadkiem mają
pieniędzy jak lodu. To raczej Faith się zmieniła, znowu stała się
kimś innym. Kimś,
kogo jeszcze nie zna. Nie jest już ani striptizerką, ani króliczkiem
„Playboya", ani żoną milionera. Najdziwniejsze jednak z tego
wszystkiego jest to, że choć nie zna jeszcze tej nowej Faith, już ją
polubiła.
W domu zastała Valerie, która wróciła z meczu hokejowego.
Razem z Pavlem oglądali zwycięstwo Chinooków, którzy
pokonali Sharków dwa do zera. Środowy mecz ma być znowu
rozegrany w San Jose i jeśli Chinooki go wygrają, przejdą do
następnej rundy. Jeśli nie, wrócą do Seattle na szósty mecz.
— Pavel prosił, żebym ci podziękowała za udostępnienie loży.
— Gdy się z nim zobaczysz, powiedz mu, że nie ma za co —
odparła Faith i poszła do swojego pokoju. Położyła się od razu do
łóżka z poczuciem dziwnego spokoju, jakby wreszcie odnalazła
się w życiu. Spała jak kamień aż do pierwszej. Obudziła ją
Pebbles, która wskoczyła na łóżko i zwinęła się przy niej w
kłębek.
— Co tu robisz? — zapytała suczkę sennym głosem. — Zmykaj.
Paciorkowate oczy Pebbles spoglądały na nią w ciemności, gdy z
sąsiedniego pokoju dobiegł głośny jęk. Faith natychmiast go
rozpoznała — następny też. Najwyraźniej Valerie i Pavel nie
poszli to hotelu.
Następnego rana Pavla nie było, a Valerie zachowywała się jak
gdyby nigdy nic. Zagadnięta przez córkę o minioną noc, obiecała,
że w przyszłości będą zachowywali się „ciszej".
— Wydawało mi się, że wspominałaś coś o hotelu —
przypomniała matce Faith.
— Mielibyśmy chodzić tam co noc? To by nas zrujnowało! Co
noc?
— Mogłabyś chodzić do niego. Valerie pokręciła głową.
— No, nie wiem. On mieszka u syna. Może gdy Tyson wyjedzie
na mecz. Jutro pogadam z nim o tym. — Zdjęła wielkie
bransoletki. — Nie masz nic przeciwko temu, żeby w środę
wieczorem obejrzał z nami mecz, prawda? Niech nie siedzi sam w
domu przed tym wielkim telewizorem.
Faith pomyślała, że matka mogłaby po prostu do niego pojechać.
— Nie, nie mam nic przeciwko temu. Dopóki nie zaczniecie się
zachowywać jak nastolatki przy wtórze Sexual Healing.
Valerie machnęła ręką, bagatelizując jej obawy.
— Pavel tak się emocjonuje tymi rozgrywkami, że nie można go
oderwać od telewizora.
Jednak następnego wieczoru podczas pierwszej przerwy oboje
udali się do pokoju Valerie.
— Co oni tam robią? — zapytał Jules. Wszedł do kuchni i wziął
jedną z długich kanapek z bagietki, które Faith kupiła w
miejscowych delikatesach.
Rozległo się potężne uderzenie w ścianę, po którym nastąpiły
głośne wybuchy śmiechu i chichoty.
— Lepiej, żebyś nie wiedział. — Faith z dezaprobatą pokręciła
głową i ugryzła kęs korniszona. — Matka i ja przyjęłyśmy zasadę:
„Nie pytaj i sama nie mów". — Napiła się margarity i wróciła do
salonu. — W każdym razie ja ją
przyjęłam i staram się stosować. — Na kanapie, na miejscu Faith,
leżała z wyciągniętymi w górę łapkami Pebbles. — Bo ona,
podobnie jak jej pies, nie bardzo słucha, co się do niej mówi.
Jules usadowił się obok suczki i wolną ręką podrapał ją po
brzuszku.
— Przegapiłaś wczoraj dobry mecz.
Faith przysiadła na poręczy kanapy i spojrzała przez ramię w jego
zielone oczy
— Byłam na kolacji charytatywnej. — Przypomniał jej się Landon
i ściągnęła brwi. — Ale niestety już nie będę mogła na nich
bywać. Landon i jego znajomi traktują mnie jak trędowatą.
— Jeśli chcesz chodzić na imprezy dobroczynne — powiedział
Jules między kolejnymi kęsami kanapki — powinnaś wziąć udział
w meczu golfowym Fundacji Chinooków.
— Nie wiedziałam, że taka fundacja istnieje.
— Owszem, i co roku organizuje mecz golfowy na cele
charytatywne. Na pewno chętnie cię do niej przyjmą i będziesz
miała dobrą zabawę.
Duży biust i golf nie idą w parze.
— Nie, dzięki. Jestem lepsza w organizowaniu imprez i
wypisywaniu czeków.
— Wiem, że Fundacja zbiera pieniądze także w inny sposób. Jeśli
chcesz, sprawdzę to.
Rzeczywiście, to może być coś dla niej. Przynajmniej się na tym
zna.
— Dobrze.
— Czy rozmawiał z tobą Darby?
— Nie. — Faith spojrzała na ekran telewizora, żeby zobaczyć, ile
minut pozostało do końca przerwy. Po pierwszych dwóch tercjach
Chinooki miały przewagę jednej bramki, ale przed nimi była
jeszcze trzecia część meczu, podczas której wszystko może się
zdarzyć. — A o co chodzi?
— Chce, żebyś udzieliła wywiadu miejscowej reporterce, Jane
Martineau.
Faith słyszała o niej. Czytała jej felietony w „Post Intelligencer".
— Czy ona nie prowadzi kroniki towarzyskiej Seattle?
— Uhm, ale kiedyś była także dziennikarką sportową „Seattle
Timesa". Dzięki temu poznała swojego męża, Luca Martineau.
Nie wiem, czy pamiętasz, ale Luc był bramkarzem Chinooków,
zanim kilka lat temu przeszedł na emeryturę.
Faith miała tylko jedno pytanie:
— Kiedy miałabym udzielić tego wywiadu?
— Gdy Darby obgada wszystko. Pewnie w przyszłym tygodniu,
kiedy na mieście pojawią się nowe billboardy z tobą i Tysonem.
— Które zdjęcie wybrano?
— Nie jestem pewny, ale dowiemy się tego jutro na zebraniu PR-
u.
Pavel i Valerie wrócili do salonu i Jules zapytał:
— Co sądzicie o Dominiku Pisanim?
— Obrońcy Pittsburgha? Jest szybki i potrafi uderzyć w krążek.
— Pavel i Valerie usiedli na dwuosobowej sofie.
Pavel położył rękę na oparciu i zaczął głaskać Valerie po włosach.
— Dlaczego pytasz?
— Jeśli zagramy z Pittsburghiem w finale, na pewno utrudni życie
naszemu atakowi.
— To prawda. A ty, Faith, co powiesz? — zapytał, patrząc na nią
niebieskimi oczami, takimi jakie ma Ty.
— Pytasz, co myślę o Pisanim? Pavel zaprzeczył ruchem głowy.
— Nie. Gdy widzieliśmy się ostatnio, wcześniej wróciłaś do domu
z San Jose, bo się źle czułaś. Jak się miewasz?
A, tak. Wtedy, gdy zobaczyła go bez gaci. Następnego dnia po
żenującej scenie z jego synem w Marriotcie.
— Już lepiej. Dziękuję.
W hali sportowej rozległy się dźwięki Who Let Dogs Out i Faith
skupiła uwagę na hokeistach, którzy wyjeżdżali właśnie z tunelu.
Ich ruchy stały się płynne i pełne gracji w chwili, gdy znaleźli się
na lodzie.
Tyson wjechał na lodowisko jako jeden z pierwszych. Faith
widziała go pierwszy raz od czasu, gdy się z nim całowała.
Poczuła dziwny skurcz serca i lekkie mdłości. Za chwilę jego
twarz ukazała się na telebimie, gdy wraz z kapitanem Sharków
podjeżdżał do koła wznowień.
Dwaj sportowcy popatrzyli na siebie spod kasków i przyjęli
pozycje z kijami na kolanach. Bezgłośnie poruszyli ustami —
mówili coś do siebie Każdy z nich uśmiechnął się i skinął głową,
ale Faith nie przypuszczała, żeby rozmawiali o pogodzie.
Uniosła szklankę do ust.
— Jak myślicie, co mówią?
— Wymieniają uprzejmości — odparł Pavel i Jules parsknął
śmiechem.
* * *
— O co chodzi? — zapytał kapitana Sharków, patrząc mu w oczy.
— Masz okres?
Przeciwnik się zaśmiał.
— Ugryź mnie w dupę, Savage.
— Zabawne. To samo powiedziała twoja siostra, gdy widziałem
się z nią ostatni raz.
Podjechał sędzia i Tyson przeniósł uwagę na krążek, który ten
trzymał w ręce.
— Słyszałem, że wasza nowa właścicielka zrobiła z was pieski —
zrewanżował się kapitan przeciwnej drużyny.
Teraz z kolei Tyson się roześmiał i sędzia rzucił krążek. Dwaj
kapitanowie ruszyli do walki i trzecia tercja meczu zaczęła się od
ataku na bramkę Sharków.
Tyson grał przez trzy minuty, a potem podjechał do ławki i wziął
butelkę wody. Jego wzrok powędrował w stronę loży dla
właściciela drużyny w HP Pavilion. Tym razem Faith z nimi nie
pojechała. Dzięki Bogu.
Otarł twarz ręcznikiem, a potem zarzucił go sobie na szyję.
Minęły cztery dni, od kiedy całował się z Faith, i nie mógł
przestać o niej myśleć. Wciąż powracały do niego szczegóły
tamtej sceny. Pamiętał dotyk jej miękkich ust, ich smak,
przyjemny, przywodzący na myśl piwo, namiętność i seks.
Przyciągnął ją do sobie, przycisnął jej piersi do swojego torsu i
prawie stracił rozum, cholera. Ona też musiała się zapomnieć, bo
wcale nie protestowała. Całowała go w szyję i prosiła, żeby ją
pieścił, wszędzie, i, o rany, chętnie spełniłby jej życzenie. Pragnął
wziąć od niej kartę-klucz i wciągnąć ją do pokoju, rzucić na łóżko
i zanurzyć twarz między jej piersi. „Chcę lizać cię po tatuażu" —
szeptała roznamiętniona i niech go szlag trafi, jeśli nie marzył,
żeby poczuć jej ciepłe usta na swojej skórze.
Była piękna i pożądał jej. Był na tyle szczery wobec siebie, aby
przyznać, że wciąż jej pragnie. Decyzja, żeby odejść i ją zostawić,
była jedną z najcięższych w jego życiu.
Rozległ się gwizdek i Tyson skupił się na meczu, bo podyktowano
uwolnienie. Poważnie traktował funkcję kapitana drużyny.
Dwudziestu czterech kolegów patrzyło na niego. Jest dla nich
wzorem, ich przywódcą, zarówno na lodowisku, jak i poza nim, i
wolał nawet sobie nie wyobrażać, jak by zareagowali, gdyby
wiedzieli, że Faith zrobiła mu malinkę na szyi. Nie miał o tym
pojęcia, ale Sam podczas treningu w niedzielę rano zwrócił mu
uwagę. Na poczekaniu wymyślił jakieś kłamstewko, że poderwał
kelnerkę w San Jose, chociaż nic takiego mu się dotąd nie
zdarzyło. Nie, bo jest kapitanem drużyny i poucza chłopaków,
żeby się nie łajdaczyli.
Walker Brookes podjechał do koła wznowień po stronie pola
obrony Chinooków i czekał, aż arbiter rzuci krążek.
Chłopcy nabijali się z niego, że się upił i przeleciał kelnerkę, ale
uwierzyli w tę historyjkę. Jasne, że uwierzyli. Żadnemu z nich nie
przyszłoby na myśl, że to właścicielka drużyny przywarła do jego
szyi gorącymi ustami i zostawiła ten ślad. Jemu samemu ledwie
mieściło się to w głowie.
Romans z właścicielką drużyny może poważnie zagrozić szansom
drużyny na zdobycie Pucharu Stanleya i Tyson wciąż nie potrafił
uwierzyć, że stracił rozsądek z powodu kobiety. Szczególnie tej
kobiety. Niezależnie od tego, jak bardzo pragnął ją całować i
pieścić, i pozwolić, żeby ona odwzajemniła jego pieszczoty.
Krążek upadł na lodowisko i został przejęty przez Walkera, jednak
przeleciawszy po lodzie za jego plecy, trafił prosto do jednego z
obrońców Sharków. Drużyna San Jose ruszyła do ataku i trener
Nystrom dał znak Tysonowi, żeby włączył się do gry. Tyson
wetknął do ust gumowy ochraniacz na zęby i wciągnął rękawice.
Pavel Savage znany był z tego, że zamiast rozumem kierował się
czym innym i przez to popełniał błędy. Rozbijał rodziny i
zaprzepaszczał szanse na zdobycie pucharu.
Tyson ścisnął kij i przeskoczył przez bandę. Podniósł głowę i
podjechał na środek lodowiska, a Walker zajął w tym czasie
miejsce na ławce. Tyson nie chciał być taki jak ojciec. Pocałunki z
panią Duffy były błędem i nie zamierzał tego błędu powtórzyć.
Postanowił, że nic ani nikt nie przeszkodzi mu w walce o puchar.
Ani inna drużyna, ubiegająca się o to samo trofeum. Ani obrona,
której przydałoby się trochę więcej siły i tempa, a już na pewno
nie dawna dziewczyna z rozkładówki z dużym biustem i miękkimi
ustami.
Rozdział 11
Faith spędziła całe przedpołudnie przed zebraniem PR-u na
przeglądaniu swojej szafy i wyrzucaniu z niej rzeczy, których
według wszelkiego prawdopodobieństwa już nigdy nie włoży.
Zapakowała kaszmirowe bliźniaki oraz stonowane kostiumy do
pudeł i zadzwoniła do organizacji dobroczynnej, żeby je zabrali.
Myślała, że z powodu zdenerwowania i niewyspania zaraz
eksploduje albo zemdleje, albo jeszcze coś innego. Nie dość, że
Chinooki poprzedniego wieczoru przegrały w dogrywce, to
jeszcze musiała przez całą noc słuchać namiętnych jęków
dochodzących z pokoju matki. Jakby tego było mało, Pebbles
zajęła całe jej łóżko. Jak jeden mały piesek może tak się
rozpychać? Za każdym razem, gdy próbowała wyrzucić Pebbles,
ta jakby nagle przybierała na wadze i robiła się bardzo ciężka.
A w ogóle dlaczego na to pozwalam? — zadała sobie pytanie,
ubierając się na zebranie. Na to i na wszystko inne? Matka
najwyraźniej postanowiła zatrzymać się u niej na dłużej, nie
pytając o pozwolenie, i nocami jak szesnastolatka ukradkiem
wpuszczała swojego kochanka. Ohydny pies, którego Faith
nienawidziła, spał z nią przez większość nocy i zrobił sobie z jej
łóżka posłanie. Co się stało z jej życiem? W ogóle nie przypomina
tego, które wiodła w Vegas przed poznaniem Virgila, ani
późniejszego, już po ślubie. Teraz nabija sobie głowę wiedzą o
hokeju i stara się jak najwięcej z tego zapamiętać. Nie chce
popełnić błędu i nikogo zawieść, ale wciąż niewiele wie. I jeśli ma
być szczera, nie jest pewna, czy kiedykolwiek będzie wiedziała
więcej niż mniej.
Ubrania, które kupiła w Kalifornii i kazała sobie przysłać,
przybyły dzień wcześniej, na zebranie włożyła więc dżinsy i
różową koszulkę od Eda Hardy'ego, z czerwonym sercem i
skrzydełkami. Znalazła śliczne kożuszkowe botki UGG, i włożyła
do nich nogawki spodni. Był koniec kwietnia, w Szmaragdowym
Mieście wciąż panowały chłód i wilgoć.
Na trasie do Key Arena robiły się już korki i przyjechała na
miejsce spóźniona dziesięć minut.
— Naszym zdaniem to jest zabawne — powiedziała Bo, gdy Faith
zajęła miejsce obok Julesa. Pokazała jedno ze zdjęć
przedstawiających Faith i Tysona. — Wydaje się śmieszne, ale ma
pieprzyk.
Faith zobaczyła fotografię, na której opiera stopę o ławkę między
udami Tysona. Twarz zwróciła do obiektywu, uśmiechnięta i
rozbawiona, Tyson natomiast patrzył na nią, jakby rozsadzała go
wściekłość. Bo rzeczywiście tak było. Granatowa bluza
podkreślała zimny wyraz jego oczu, a zaciśnięte
wydatne szczęki uwidaczniały cienką białą bliznę na jego brodzie.
Doskonale się prezentuje, stwierdziła Faith, wszystko w nim jest
pociągające. Stanowi ucieleśnienie marzeń każdej dziewczyny,
powoduje przyspieszone bicie serca i drżenie. Nie musi
występować na plakacie, billboardzie ani srebrnym ekranie, żeby
wyglądać jak młody bóg. Wystarczy tylko, że chodzi po ziemi.
Ostatnio widziała Tysona w telewizji, kiedy kibice San Jose
wygwizdali go za to, że zakwestionował zdobytą przez
przeciwnika bramkę. Pokłócił się z sędzią i uderzył kijem o lód,
ale gdy jechał na ławkę kar, gwizdy zamieniły się w wiwaty i
uśmiechnął się półgębkiem. Co w jego przypadku równało się
szerokiemu uśmiechowi.
— Według mnie zdjęcie po lewej jest lepsze — zauważył Jules.
Faith ubrała się na to zebranie całkiem zwyczajnie, za to Jules
przeciwnie — włożył jaskrawopomarańczową koszulę w czarne
paski. Wyglądał jak dynia.
— To, że Faith stoi przed Tysonem, stwarza wrażenie głębi. A w
billboardzie chodzi o trzeci wymiar. — Wzruszył ramionami. —
Poza tym Święty nigdy nie zgodzi się na tamto zdjęcie.
— Skąd wiesz, które Tyson będzie wolał? — zapytała Faith.
Czyżby ci dwaj pod jej nieobecność doszli do porozumienia?
— Bo na tamtym wygląda, jakbyś deptała mu po jajach. Ojej, to
chyba niedobrze. A może nie?
— Hm, jako graficzka z dużym doświadczeniem w reklamie i
singielka uważam, że tamto opowiada jakąś historię — stwierdziła
Bo, wskazując swój typ. Faith spojrzała na asystenta, a potem na
Bo. Oboje patrzyli na siebie ostro i Faith zaczęła się zastanawiać,
czy coś uszło jej uwagi.
Zabrał głos Tim, szef działu:
— Na początek skłaniam się ku temu z podtekstem. Jeśli spotka
się z dobrym przyjęciem, pójdziemy za ciosem i za miesiąc
opublikujemy to drugie.
Faith nie była graficzką, nie reprezentowała też singli, ale
zgadzała się z Julesem.
— Jeśli zamierzamy opublikować oba w odstępie kilku tygodni, to
moim zdaniem lepiej zacząć od zdjęcia, na którym ja stoję z
przodu, a Ty, wściekły, z tyłu.
— Wcale nie byłem wściekły — zaprzeczył Ty, wchodząc do sali,
która natychmiast wydała się mniejsza. Ubrany był w dżinsy i
czarny golf z logo Nike. W przeciwieństwie do kolegów z
drużyny, którzy wyglądali niechlujnie z zarostem, Tyson
prezentował gładką twarz. Miał wilgotne włosy, jakby właśnie
wyszedł spod prysznica. Faith nie spodziewała się, że go zobaczy.
Powiedziano jej, że drużyna jest na treningu, i uznała, że Tyson
nie przyjdzie na zebranie.
Przez chwilę patrzył jej w oczy elektryzująco niebieskimi oczami,
po czym podszedł do makiet. Założył ramiona na piersi i rozstawił
nogi. Jego levisy były tak wytarte, że muskularne pośladki
wypychały tylne kieszenie. Wskazał zdjęcie, na którym Faith
trzymała stopę między jego udami.
— To wygląda, jakby pani Duffy deptała mi po jajach. Jules się
zaśmiał, a Faith zagryzła wargę, żeby powstrzymać
się od parsknięcia.
Asystentka ściągnęła gumkę ze swojego kucyka.
— Ale opowiada jakąś anegdotę.
— Uhm — przyznał Ty. — Historię o tym, jak depcze mi się po
jajach.
Dziewczyna zrobiła taką minę, jakby sama chciała go podeptać
swoimi martensami.
— Cóż, na pewno nie o taki efekt nam chodzi — Tim uspokoił
kapitana Chinooków.
— Och, sama nie wiem — powiedziała Faith, gdy Tyson odwrócił
się do niej. — Wydaje mi się jednak, że znajdzie się więcej niż
kilka kobiet, którym to zdjęcie się spodoba. — Spojrzała na płaski
brzuch Tysona i wypukłość pod pięcioma guzikami przy rozporku.
Przesunęła wzrokiem po wyraźnie zarysowanych mięśniach na
jego piersi, a następnie po bliźnie na brodzie i zatrzymała na
niebieskich oczach. — I więcej niż kilku mężczyzn.
— Właśnie — włączył się Jules — a nie o to chodzi w tej
kampanii. Mamy wywołać wrażenie konfliktu, a nie sugerować,
że Faith depcze Świętemu po jajach.
— Dzięki ci, Jules.
— Nie ma za co, Święty.
Faith pochyliła głowę, żeby ukryć uśmiech. Mężczyźni są
zdecydowanie przeczuleni na punkcie swoich jaj.
— Ale to zmysłowy i zabawny przekaz — zaprotestowała Bo,
znowu zbierając swoje krótkie kasztanowe włosy w kucyk.
Podczas gdy Bo i Jules nadal dyskutowali o zdjęciu i męskich
jajach, Tyson spojrzał Faith w oczy. Wokół jego pięknych oczu
pojawiły się drobne zmarszczki i Faith pomyślała, że Tyson zaraz
uśmiechnie się szeroko.
Oczywiście tak się nie stało, ale poczuła przyjemne ciepło
rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa, które po chwili ogarnęło całe
jej ciało.
— Ale rzeczywiście, nie chcę nic zrobić Świętemu w jaja. W
każdym razie nie dziś — oświadczyła. — Będzie ich potrzebował,
żeby zdobyć dla mnie puchar.
***
Wciąż to samo, aluzje do jego jaj. Naprawdę będzie musiał
skończyć te rozmowy z Faith. Zwłaszcza przy innych. W jakiś
chory, przewrotny sposób go podniecają.
— Zacznijmy od tego. — Tim wskazał plakat z Faith stojącą przed
Tysonem. — Zdjęcie z szatni wykorzystamy później. Albo
wybierzemy jeszcze inne z tamtej sesji — dodał, jakby nagle
zmęczony, i skierował się do drzwi. — Muszę wziąć aspirynę.
— Tim, poczekaj! — zawołała Bo i pobiegła za nim. — Nie
wysłuchałeś moich propozycji co do podpisów.
— Szkoda mi tego gościa — mruknął Jules i wstał.
— A ja ją lubię.
— Jest agresywna jak chihuahua, który udaje pitbulla.
— Chyba to mi się właśnie w niej podoba. — Faith również się
podniosła i Tyson przesunął wzrok z jej ust na różową bluzkę z
długimi rękawami. Na przodzie widniało serce z anielskimi
skrzydłami. Zniknęły czarne spodnie i luźne beżowe spódnice.
Miała też na sobie dżinsy, które opinały jej biodra i uda, i włożyła
do nich kożuszkowe botki w stylu Pocahontas. W tamtych
obszernych stonowanych ciuchach wyglądała starzej. W tych od
razu wydawała się swobodniejsza i bardziej bezpośrednia.
— To wredna baba.
Faith wzięła do ręki dużą skórzaną torebkę na złotym łańcuchu.
— Po prostu ma własne zdanie. I nie pozwala sobą rządzić.
— Twoja mama też nie pozwala sobą rządzić i nie zauważyłem,
żebyś była zadowolona z tego, że ma własne zdanie.
— Moja matka nie ma zdania. Ma problemy. — Faith, zanim
ruszyła do drzwi, zerknęła na Tysona. — Zachowuje się jak
szesnastoletnia smarkula.
— Pani Duffy! — zatrzymał ją Ty. — Może pani zostać jeszcze
chwilę? — Musi omówić z nią coś.
— Jasne — rzuciła przez ramię, zatrzymując się tuż przed
drzwiami. — Zaraz do pana przyjdę. — Gdy rozmawiała z
asystentem, Tyson przesunął wzrokiem po jej jasnych włosach w
dół, ku metalowym guzikom przy tylnych kieszeniach dżinsów.
Tamten epizod w hotelu był kolosalną pomyłką. Tyson mógł
udawać, że nic się nie zdarzyło, ale uznał, że lepiej będzie
postawić sprawę jasno, zanim urośnie ona do rangi problemu.
Faith odwróciła się i zostawiła drzwi uchylone.
— Chodzi o tamten wieczór? — zapytała, podchodząc do niego.
— Tak.
—
W porządku. Więc pan o tym wie.
—
Jak mógł nie wiedzieć? Był przy tym, jak go całowała po
szyi.
— Prześladuje mnie to od tygodnia — ciągnęła Faith. Tyson oparł
się o brzeg stołu i splótł ręce na piersi. Coś
mu się tu nie podoba.
— Początkowo byłam wstrząśnięta. — Pokręciła głową i zza jej
ucha wysunęło się pasmo włosów. — Aż mnie... aż mnie zemdliło.
— Ale tylko stałam i patrzyłam.
Mdliło ją?! Nic na to nie wskazywało, gdy całowała go, jakby to
była jej praca, i dawała z siebie wszystko, żeby zasłużyć na
porządny napiwek. Ściągnął brwi z irytacją.
— Nie tylko stała pani i patrzyła.
— Mogłam coś zrobić. Sama nie wiem... Byłam w szoku. —
Spojrzała na czubki swoich botków i włosy opadły jej na policzki,
zasłaniając twarz. — Wciąż mam to przed oczami.
On też. I w tym był właśnie szkopuł.
— Boże, mam ochotę wziąć szpikulec do lodu i usunąć to z
mózgu.
Jego irytacja zamieniła się w gniew. Jednocześnie miał bolesną
świadomość, że bardzo podoba mu się jej pupa w tych dżinsach.
— Może powinna była pani pomyśleć o tym wcześniej. Zanim
zrobiła mi pani malinkę i błagała, żebym ją pieścił.
— Co takiego? — Spojrzała mu w twarz. — O czym pan mówi?
Odsunął golf i odsłonił mały purpurowy ślad na szyi.
— O tym. — Oparł ręce na stole. — Nawet jej nie zauważyłem,
dopiero następnego rana podczas treningu Sam zwrócił mi na nią
uwagę.
Faith rzuciła torebkę na pobliskie krzesło i zrobiła krok do przodu.
Chłodnymi palcami musnęła jego szyję, odsuwając golf. To
dotknięcie wywołało w jego piersi falę gorąca, która następnie
spłynęła do krocza.
— Prawie nie widać.
— Zbladła od niedzieli. — Spojrzał jej w oczy, a potem na usta,
które teraz znajdowały się zaledwie kilka cali od jego twarzy. —
Musiałem wymyślić bajeczkę o kelnerce.
— Uwierzyli panu?
Gdy ostatnim razem była tak blisko, jej usta sunęły po jego szyi, a
zęby ugryzły go w ucho. „Pieść mnie" — prosiła szeptem, a on
niczego bardziej nie pragnął.
— Przykro mi. — Zmarszczyła czoło i odsunęła się od niego.
Zarumieniła się i wzruszyła ramionami. — Uległam urokowi
chwili i poniosło mnie.
— Ale potem była pani przerażona i zrobiło się pani niedobrze?
— Słucham? Och, nie. Nie mówiłam o tym — wskazała jego
szyję — tylko o tym, jak po powrocie do domu zastałam
pańskiego ojca z moją matką. Nagich. Kochali się — machnęła
r
ęką —
na
podłodze, przed kominkiem w moim mieszkaniu.
Teraz on zapytał zdziwiony:
— Co?!
— Pański ojciec i moja matka... przyłapałam ich razem.
— Proszę poczekać. — Uniósł rękę. — Mój ojciec i pani matka
się znają?
— I to dobrze.
Przypomniał sobie kobietę, którą widział podczas sesji zdjęciowej.
Nie była brzydka, tylko pospolita, w złym stylu. Dokładnie w
typie jego ojca.
— Zastała ich pani, jak się kochali?
— Właśnie, i to było niesmaczne. Oni.... — Podniosła rękę, jakby
chciała odsunąć przykre wspomnienie. — Robili to na pieska.
Jeśli dobrze widziałam.
— Żartuje pani?
— Chciałabym!
Chociaż romans jego ojca z jej matką musi zakończyć się
kompletną klapą, Faith była tak wytrącona z równowagi, że mimo
woli się roześmiał.
— Och. — Wymierzyła w niego palec. Jej krótko obcięte
paznokcie pomalowane były bladoróżowym lakierem. — Pana to
bawi? Człowieka, który nigdy się nie śmieje?
— Ależ się śmieję.
Zwróciła smukły palec w swoją stronę.
— Ze mnie!
— Jest pani tak wzburzona, że to naprawdę zabawne. — Patrzyła
na niego z godnością, śliczna i seksowna, w różowej bluzce i
botkach.
— Gdyby widział pan to, co ja, też byłby pan wzburzony.
— Proszę mi wierzyć, widziałem nieraz. — Pavel nie chwalił się
swoimi erotycznymi podbojami, ale też nie grzeszył zbytnią
dyskrecją. — Pierwszy raz, gdy miałem siedem lat. — Wszedł do
salonu i zobaczył ojca uprawiającego seks na antycznej komodzie
matki. A matki nie było w domu.
Faith uchyliła różowe usta i z przejęcia głośno wciągnęła
powietrze.
— Ja miałam pięć lat! Ona wpuszcza go w nocy ukradkiem i
wypuszcza, zanim wstanę. Pański ojciec jest jak duch. Gdyby nie
zachowywali się tak głośno, w ogóle nie wiedziałabym, że u nas
bywa.
No tak. To wyjaśnia nagłe zniknięcia ojca i jego niespodziewane
powroty. Tyson ostatnio rzadko widywał staruszka i domyślał się,
że ma to coś wspólnego z kobietą.
— No, i wykopali Pebbles, która teraz sypia ze mną.
— Pebbles?
— Suczkę mojej matki. — Faith zatknęła włosy za ucho i opuściła
ręce. — Ona mnie nie cierpi, zresztą z wzajemnością. Wciąż na
mnie warczy i szczeka. Chyba że czegoś chce. Na przykład ułożyć
się w moim łóżku.
Tyson przechylił głowę na bok i przyjrzał jej się.
— To dlaczego jej pani nie wyrzuci?
— Próbowałam. — Westchnęła. — Ale patrzy na mnie tymi
swoimi oczkami i nie mam serca tego zrobić. A teraz, gdy
wskakuje mi do łóżka, wiem, że Pavel jest w sąsiednim pokoju,
nagi, z moją matką. — Skrzywiła się i opuściła głowę. — Być
może tak bardzo by mi to nie przeszkadzało, gdyby matka nie
jęczała i nie krzyczała, jakby ją ktoś mordował.
Nie takiej reakcji spodziewał się po byłej striptizerce i
dziewczynie z rozkładówki. Wieloletniej striptizerce i dziew-
czynie z rozkładówki. Choć tak naprawdę nie wiedział, czego się
spodziewał. Pewnie, że nie będzie traktowała seksu jako czegoś
gorszącego, niezależnie od tego, kto go uprawia. Tak przynajmniej
podchodziły do tego striptizerki, które znał.
— O rany.
— „O rany" w jakim sensie?
— Jak na kogoś, kto zarabiał na życie, rozbierając się publicznie,
ma pani bardzo zasadniczy stosunek do seksu.
— To była tylko praca. — Pokręciła głową i spojrzała mu w oczy.
— Striptiz nigdy nie miał dla mnie nic wspólnego z seksem.
Czegoś tu nie rozumiem. Kobieta, która się rozbiera, to sam seks,
pomyślał Tyson.
— Podobnie jak pozowanie dla „Playboya" — dodała. Niech to
powie tym wszystkim facetom, którzy oglądali
jej zdjęcia, bo niech go szlag, jeśli nie emanowały seksem. W jego
ocenie tak. Nie miał co do tego wątpliwości. Przypomniał sobie
perły, które miała na szyi, i poczuł podniecenie.
— Gadanie. Sprzedawała pani seks. Wzruszyła ramionami.
— To było udawane.
Nie wierzył jej, ale cała ta rozmowa o seksie sprawiła, że zaczął
sobie wyobrażać, jak wsuwa ręce w jej dżinsy i ujmuje gładkie,
nagie pośladki, a ona znowu muska ustami jego szyję. Uznał, że
najlepiej będzie, jeśli odejdzie, choć wcale nie miał na to ochoty.
Włożył tego dnia luźne dżinsy, ale nie aż tak luźne.
— Jeszcze raz przepraszam, że pocałowałem panią tamtego
wieczoru. — Zerknął na zegarek, jakby gdzieś się spieszył. —
Wypiłem za dużo piwa. Ale to mnie nie usprawiedliwia, więc
przepraszam.
Zrozumiała — dzięki Bogu — i wzięła torebkę z krzesła.
— Oboje trochę się zapomnieliśmy — przyznała.
— Przypiszmy to działaniu alkoholu i zapomnijmy o wszystkim.
— Nie ma problemu, ja już zapomniałam. — Przewiesiła torebkę
przez rarmię. — A pan?
W każdym razie starał się, jak mógł.
— Ja też. Ma pani moje słowo, że to się więcej nie powtórzy. —
Stała przed nim jak wcielenie seksu, miał ochotę rzucić się na nią i
ją pożreć. — Mogłaby pani biegać przy mnie nago i nawet nie
tknąłbym pani palcem.
Faith z powątpiewaniem uniosła brew.
— Czyżby?
— Uhm. — Obrzucił spojrzeniem jej piersi pod bluzką, po czym
podniósł wzrok. — Gdyby pani teraz zdjęła tę bluzkę, to i tak nie
zrobiłoby na mnie wrażenia.
— Nie drgnąłby panu ani jeden mięsień? Wzruszył ramionami.
— Pewnie zacząłbym ziewać.
Rzuciła torebkę na podłogę i chwyciła brzeg bluzki.
— Na pewno nie zrobiłoby to na panu żadnego wrażenia? Jasna
cholera.
— Uhm.
Podciągnęła bluzkę, aż ukazał się pasek gołego ciała nad dżinsami
opinającymi jej biodra.
— Nic pan nie czuje?
Tyson gra w NHL od ponad piętnastu lat. Umie zachować
kamienną twarz.
— Nic a nic.
Żeby tego dowieść, ziewnął przeciągle. Co było trudne, biorąc pod
uwagę fakt, że miał kłopoty z oddychaniem. Zaśmiała się cicho,
uwodzicielsko, i zadarła bluzkę nieco wyżej, nad pępek ozdobiony
różowym kamieniem.
— Wciąż nic?
Krew uderzyła mu do głowy. Walczył z pragnieniem, żeby paść na
kolana i przycisnąć usta do tego gładkiego brzucha.
— Przykro mi, pani Duffy. — A potem powiedział największe
kłamstwo tego dnia: — Nie jest pani aż tak atrakcyjna. Uniosła
bluzkę jeszcze wyżej, odsłaniając szczupłe żebra.
— Tak pan uważa?
— Uhm.
— Wielu mężczyzn mówiło mi, że jestem piękna.
— Wielu mężczyzn kłamie, żeby uwieść kobietę. — Bluzka
powędrowała jeszcze kilka cali w górę. — Nawet taką, która nie
wydaje im się atrakcyjna? Objął spojrzeniem jej płaski brzuch,
gdy zadarła bluzkę nad brzeg różowych satynowych miseczek
stanika.
— To zależy.
— Od czego?
— Jeśli jest już po północy i zamykają bar... —Wstrzymał oddech,
czekając na dalszy ciąg. — Przed zamknięciem baru kobiety nagle
zyskują na atrakcyjności. Ale ja nigdy nie należałem do tych,
którym jest wszystko jedno, kogo zaciągną do łóżka. Mogłaby
pani podejść i usiąść mi na kolanach, a ja i tak bym zasnął.
Zaśmiała się jeszcze niższym głosem, jakby czytała mu w myślach
i wiedziała, że cały czas kłamie.
— Nie siadałam nikomu na kolanach, odkąd wiele lat temu
odeszłam z Aphrodite, ale wyobrażam sobie, że to jak jazda na
rowerze. — Chwyciła bluzkę jedną ręką, a drugą przesunęła
powolnym, zmysłowym ruchem po gołym brzuchu. —
Gwarantuję, że by pan nie zasnął. — Dotykająca się kobieta
zawsze miała w sobie coś kuszącego i grzesznego. — W jednej
chwili zacząłby pan łkać jak dziecko i prosić o litość.
— Śmiałe przypuszczenie, pani Duffy.
— Tylko stwierdzam fakt, panie Savage. — Musnęła małym
palcem pasek dżinsów, po czym wsunęła palec pod górny guzik
rozporka. — Jeszcze pan nie zasnął?
— Proszę dalej. Dam pani znać w razie czego. Włożyła za pasek
spodni środkowy palec.
— Znudzony?
— Tak jakby.
— Chwileczkę. — Jej ręka znieruchomiała, a jemu zamarło serce.
— Czy siadanie na kolanach nie jest nieprzyzwoite?
Nie, do diabła!
Zaśmiała się i opuściła bluzkę.
— A dopiero co obiecaliśmy sobie, że to się więcej nie powtórzy.
Zacisnął ręce na krawędzi stołu, żeby nie wyciągnąć ich do niej.
Żeby nie złapać jej za pasek dżinsów i nie przyciągnąć do siebie,
aż znalazłaby się między jego udami, tuż przy kroczu. Pragnął jej
powiedzieć, że może zachowywać się tak nieprzyzwoicie, jak
tylko jej się podoba. Przyszło mu na myśl jego łóżko, ale gdy
spojrzał w jej oczy, w których dopatrzył się wyrachowania,
natychmiast oprzytomniał. Rozpaliła go do czerwoności, ale sama
nic nie czuła. Sięgnęła po torebkę.
— O tym też zapomnimy? Da się zrobić?
— Nie ma sprawy. — Czując pulsowanie w kroczu, po
wewnętrznej stronie uda, dodał: — Ja już zapomniałem.
Faith ruszyła do drzwi, ale odwróciła się jeszcze i spojrzała na
niego.
— Ja też. Nie pan jeden był znudzony. — Drzwi otworzyły się,
zanim nacisnęła na klamkę, i do pokoju wszedł jej asystent.
— O co chodzi, Jules? — zapytała.
Ten spojrzał najpierw na nią, a potem na Tysona.
— Przyszedłem ci powiedzieć, że umówiłem cię w przyszłym
tygodniu na spotkanie z szefową Fundacji Chinooków.
— Świetnie. — Poprawiła torebkę na ramieniu i po raz ostatni
spojrzała na Tysona. — Do zobaczenia, panie Savage. Jules
odprowadził ją wzrokiem, a gdy wyszła, zapytał:
— Czy coś jest między tobą a Faith?
— Nic — odparł zgodnie z prawdą Ty. Niczego między nimi nie
ma i być nie może.
— Odnoszę inne wrażenie.
— Jestem kapitanem jej drużyny hokejowej. — Tyson potarł
twarz. To co się stało przed chwilą, do licha? — To wszystko.
— Mam nadzieję, że tak jest naprawdę. To moja szefowa i nie
pozwalam sobie myśleć o niej w taki sposób — powiedział
ostrzegawczo Jules.
— Czyli w jaki?
— W taki, w jaki na nią patrzyłeś. Jakby stała przed tobą naga.
Jules był tak bliski prawdy, że Tyson spojrzał na niego zdziwiony.
— A jeśli nawet tak było, to co cię obchodzi... jeśli mogę
wiedzieć?
— Obchodzi mnie, bo niedawno owdowiała i czuje się samotna.
Nie chciałbym, żeby ktoś ją skrzywdził.
— Bardzo się o nią troszczysz — zauważył Tyson.
— Owszem, troszczę się, ale ona da sobie radę. Bardziej martwię
się o Chinooków. — Jules splótł ręce na piersi. — Jak ci się
wydaje? Co pomyślą twoi koledzy, gdy się dowiedzą, że kręcisz z
właścicielką drużyny?
— Chyba to wiesz. Więc może mi powiesz!
Jules pokręcił głową i spojrzał Tysonowi w oczy. Chociaż hokeista
miał wielką ochotę walnąć go w łeb, podziwiał faceta, który nie
daje za wygraną, jeśli jest przekonany o swojej racji. Mimo że
niechętnie to przyznawał, Jules miał rację.
— Chyba nie muszę ci mówić, dlaczego byłoby to straszliwą
głupotą. Nie ma powodu, żebyśmy nie dowalili Sharkom w
najbliższym meczu i nie przeszli do trzeciej rundy. Wtedy
staniemy się jedną z trzech drużyn ubiegających się o puchar. Sam
wiesz, jak to podziała na ciebie i wszystkich innych.
— Owszem, zdaję sobie sprawę. — Tyson wstał. — Roz-
mawialiśmy o jej matce i moim ojcu, którzy się spotykają. — Tak
było rzeczywiście, zanim zaczął patrzeć na nią, jakby była naga.
— Lubię cię, Jules. Gdybym cię nie lubił, powiedziałbym ci,
żebyś pilnował swoich spraw. — Podszedł do drzwi, zatrzymał się
przed nimi i spojrzał Julesowi w twarz. — I będę z tobą szczery.
Cała drużyna widziała te zdjęcia w „Playboyu". Nie ma sensu się
wypierać. Do diabła, ty też je widziałeś i pani Duffy najwyraźniej
wcale to nie przeszkadza. Ale myśleć o niej takiej, jaka jest na
tych zdjęciach, a zrobić krok dalej, to zupełnie co innego. Nie
pozwolę, żeby coś przeszkodziło nam w przejściu do finałów,
zapewniam cię. Od piętnastu lat walczę o ten puchar. Byłem o
jeden strzał w dogrywce od tego, żeby zobaczyć swoje nazwisko
wygrawerowane na jego podstawie, i nie zaprzepaszczę kolejnej
szansy.
Tyson rzucił Julesowi ostatnie, poważne spojrzenie i wyszedł z
pokoju.
Zaparkował swoje bmw na niższym poziomie podziemnego
parkingu i w czasie jazdy do domu obmyślał strategię drużyny
podczas czekającego ich następnego wieczoru meczu. Muszą
zablokować obronę San Jose, przetrwać drugą rundę i przejść do
trzeciej. Przed oczami stanął mu obraz Faith i Julesa. A później
przypomniał sobie o swoim ojcu i jej matce. Dlaczego staruszek
musiał poderwać akurat ją, jakby w Seattle nie było innych
kobiet? Tyson tego nie rozumiał. I nie mógł pojąć, jak ojciec to
robi. Jakby Pavel był jakimś czarodziejem i wystarczyło jedno
jego skinienie, żeby babki ustawiały się do niego w kolejce.
Przejechał przez most pontonowy łączący jezioro Waszyngtona z
Mercer Island. Zaparkował samochód między bugattim veyronem
a należącym do ojca cadillakiem.
— Rany, tato — zaczął, wchodząc do kuchni i rzucając kluczyki
na ciemnobrązowy granitowy blat. — Nie powiedziałeś mi, że
masz romans z matką Faith Duffy, która was nakryła.
Pavel wzruszył ramionami, zamknął lodówkę i odwrócił się do
syna.
— Faith miała być w Kalifornii. — Znów wzruszył ramionami,
jakby to wszystko wyjaśniało, i otworzył puszkę molsona. — Ale
poczuła się źle i wcześniej wróciła do domu.
Tyson wątpił, że złe samopoczucie było przyczyną jej
przedwczesnego powrotu. Podejrzewał, iż miał on więcej
wspólnego z pocałunkami w hotelowym holu niż zatruciem
pokarmowym czy grypą.
— Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?
— Nie zrozumiałbyś. — Pavel upił łyk piwa.
— Nie. Nic nie mówiłeś, bo wiedziałeś, że będę niezadowolony.
— Tyson westchnął i pokręcił głową. — Seattle to duże miasto,
tato. Nie mogłeś sobie znaleźć jakiejś innej kobiety do łóżka?
Musiałeś zaciągnąć do niego akurat matkę Faith Duffy?
Pavel powoli opuścił rękę, w której trzymał puszkę.
— Nie mów tak o niej.
Co za paradoks. Można traktować kobietę jak szmatę i ojciec nie
ma nic przeciwko temu, ale nie można wyrażać się o niej bez
szacunku.
— A co będzie, gdy z nią zerwiesz? — Bo Tyson nie miał
wątpliwości, że to prędzej czy później nastąpi. — Nie chcę, żeby
potem nachodziła mnie jakaś rozhisteryzowana baba. —
Jak te wszystkie przed nią, gdy dowiadywały się, że Pavel jest
żonaty albo że się z nimi nie ożeni. Albo że znalazł sobie inną.
— Val nie jest z tych, które od razu się przywiązują. Przyjechała
tu na krótko, żeby być z córką w trudnym okresie. Jest bardzo
oddaną matką.
To przypomniało Tysonowi o innej sprawie, o której zamierzał
pogadać z ojcem. Wcześniej nie miał okazji, żeby zapytać go,
kiedy wraca do domu.
— Jakie masz plany? — zagadnął teraz. Podszedł do lodówki i
otworzył drzwi ze stali nierdzewnej.
Pavel przewrócił oczami i podał synowi puszkę.
— Na razie piję piwo. A wieczorem Valerie zaprosiła mnie na
kolację. Na pewno obie panie nie będą miały nic przeciwko, jeśli
się do nas przyłączysz.
Po ostatniej rozmowie z Faith i gigantycznym wzwodzie, jaki u
niego wywołała? Nie ma mowy.
— Umówiłem się z kilkoma kolegami w Conte na pokera i
kubańskie cygara. — Oj, jest w takim nastroju, żeby chętnie
skopałby komuś tyłek przy stole pokerowym.
— Za dużo czasu spędzasz w męskim towarzystwie. Dlatego masz
taki zły humor.
— Nie mam złego humoru! Rany, niech wszyscy się wreszcie ode
mnie odczepią!
Pavel pokręcił głową.
— Zawsze byłeś drażliwy. Jak twoja matka.
Co ten ojciec wygaduje? Drażliwy? Jak matka? Tyson w ogóle nie
jest do niej podobny. Matka przez całe życie
kochała niewłaściwego mężczyznę, a Tyson jeszcze nigdy w życiu
tak naprawdę się nie zakochał.
— Musisz znaleźć sobie jakąś dziewczynę — orzekł ojciec. —
Dziewczynę, która się tobą zaopiekuje.
To tylko dowodzi, że ojciec w ogóle go nie zna. Jeszcze kobiety
mu w życiu brakuje! Krótka przygoda to co innego, ale i taka za
bardzo go rozprasza. Teraz nie może sobie pozwolić nawet na
jednorazowe bzykanko.
Rozdział 12
W poniedziałek rano do gabinetu Faith w Key Arena weszła Jane
Martineau, drobna kobieta z ciemnymi włosami, w okularach.
Skromnie umalowana, ubierała się na czarno. Była nie tyle ładna,
ile pełna uroku. Wiedząc, że jest dziennikarką kroniki
towarzyskiej i żoną byłego bramkarza, Luca Martineau, Faith
spodziewała się kogoś w innym typie.
— Dziękuję, że zgodziła się pani ze mną spotkać — zaczęła,
ściskając dłoń Faith. Postawiła na stole teczkę z czarnej skóry i
otworzyła ją. — Musiałam zaszantażować Darby'ego, żeby
namówił panią na ten wywiad. Napuściłam też na niego żonę.
— Nie wiedziałam, że jest żonaty. — Faith długo zastanawiała się,
co włożyć na ten wywiad. Zdecydowała się na białą bluzkę,
czarną ołówkową spódnicę i czarne lakierki z paskiem w kształcie
litery T. Chyba trochę przesadziła.
Jane wyjęła z teczki notes i długopis.
— Z moją najlepszą przyjaciółką od czasów szkolnych, Caroline.
To ja ich ze sobą poznałam.
— Ojej. Ma pani przyjaciółkę ze szkoły. — Faith nie wiedziała
dlaczego, ale wydało jej się to niezwykłe. Może dlatego, że sama
od piętnastu lat nie widziała się z żadną koleżanką z czasów
szkolnych.
— Codziennie rozmawiamy.
— To musi być miłe, mieć taką przyjaciółkę. — Pokręciła głową.
— Nie chciałam, żeby zabrzmiało to żałośnie.
Jane spojrzała na nią zza okularów, jednocześnie szukając czegoś
w teczce.
— Proszę się nie przejmować. Ludzie przychodzą i odchodzą.
Caroline i ja mamy szczęście, że wciąż się przyjaźnimy.
Faith popatrzyła na mały magnetofon, który Jane wyjęła z teczki, i
zapytała:
— Chce pani nagrywać naszą rozmowę? — Jeszcze, broń Boże,
palnie coś głupiego i to znajdzie się w gazecie.
— To i dla pani bezpieczeństwa, i mojego. — Jane umieściła
urządzenie na blacie, a teczkę postawiła na podłodze. — Niech się
pani nie obawia. Nie będę zadawała krępujących pytań. Nie
zamierzam pani skompromitować. Kibice hokejowi z Seattle
śledzą rozgrywki i chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o Faith
Duffy. Jeśli jakieś pytanie się pani nie spodoba, nie musi pani
odpowiadać. Umowa stoi?
Faith trochę się uspokoiła.
— Stoi.
Jane usadowiła się wygodnie i zaczęła wywiad od łatwego pytania
o to, gdzie Faith się urodziła i jak poznała Virgila. A potem
zapytała:
— Ma pani dopiero trzydzieści lat, jakie to uczucie być
właścicielką drużyny należącej do NHL?
— Bardzo dziwne. Niesamowite. Wciąż nie mogę uwierzyć, że
nią jestem.
— Nie wiedziała pani, że mąż zapisał jej drużynę w spadku?
— Nie. Virgil mi tego nie powiedział. Dowiedziałam się w dniu,
w którym odczytano testament.
— Naprawdę? To musiała być przyjemna niespodzianka. — Jane
spojrzała na nią przez szkła okularów. — Myślę, że mnóstwo
kobiet chciałoby się znaleźć na pani miejscu.
Na pewno. Wiedzie wspaniałe życie.
— To oznacza dużo pracy — odparła Faith.
— Co pani wie o prowadzeniu drużyny i całym biznesie z tym
związanym?
— Muszę przyznać, że niewiele, ale codziennie czegoś się uczę.
Przechodzę szybki kurs dla początkujących i zaczynam rozumieć,
na czym polega hokej, jak funkcjonuje drużyna. Już nie jestem tak
wystraszona, jak jeszcze kilka tygodni temu. Zresztą Virgil był na
tyle mądry, że zatrudniał fachowców, a ja po prostu pozwalam im
robić swoje. W ten sposób jest mi łatwiej.
Jane zapytała o bramki i punkty, a także o szanse Chinooków na
zdobycie Pucharu Stanleya. W poprzednią sobotę w szóstym
meczu pokonali Sharków cztery do dwóch i w trzeciej turze mieli
zagrać z Red Wingsami w Detroit.
— Zetterberg i Datsyuk byli najlepszymi strzelcami sezonu w
swojej grupie — zauważyła Jane, mówiąc o zawodnikach Detroit.
— Wiecie już, jak ich pokonać?
— Musimy po prostu grać takiego hokeja jak do tej pory. W zeszłą
sobotę przypuściliśmy trzydzieści dwa ataki na bramkę, podczas
gdy Sharki tylko siedemnaście.
Potem obie wyszły z gabinetu i skierowały się na lodowisko,
gdzie akurat odbywał się trening drużyny.
— Wszyscy uważają, że powinniśmy bać się Detroit —
stwierdziła Faith. W miarę jak zbliżały się do lodowiska, stężenie
testosteronu w powietrzu wzrastało. — Mają kilku
utalentowanych zawodników, ale nam też ich nie brakuje. Myślę,
że decydujące okaże się to... — pomyślała o Tysonie i
uśmiechnęła się — ...kto ma większe jaja.
— Witamy, pani Duffy! — zawołał Frankie Kawczynski, zwany
Strzelcem, gdy Faith i Jane podeszły do tafli. Stał w tunelu przed
podgrzewaczem, do którego przystawił swój kij.
— Dzień dobry, panie Kawczynski — odpowiedziała. Jej obcasy
zagłębiły się w grubą matę. Frankie miał pod trzydziestkę i
budową ciała przypominał czołg. W tej chwili miał na sobie
spodnie dresowe, opuszczone nisko na biodra, i japonki. Na jego
nagich plecach widniał tatuaż przedstawiający pitbulla. Uwagę
Faith zwróciła gra jego mięśni, gdy ogrzewał kij. — Jak się pan
miewa?
— Doskonale. — Miał już całkiem sporą ciemną brodę, wyglądał
jak człowiek z gór. Rozciągnął usta w pewnym siebie,
zawadiackim uśmiechu. Faith nagle uzmysłowiła sobie, że
otaczają ją sami mężczyźni. Wysocy, barczyści mężczyźni, którzy
górują wzrostem nad nią i Jane. Część z nich jest półnaga.
— Zamierzają panie razem z nami wziąć udział w treningu? —
zapytał Frankie.
Walker Brookes wyszedł z szatni i zdjął łyżwy z półki przy
ostrzałce. Faith zwalczyła pokusę, żeby odwrócić głowę i lepiej
mu się przyjrzeć.
— Nie mam łyżew — odpowiedziała.
Obudziła się w niej Layla. Szarpała się i krzyczała, pragnąc
choćby rzucić okiem. Tylko raz. Pani Duffy jednak nie gapi się na
męskie tyłki. A w każdym razie nie w obecności dziennikarki. —
Może kiedy indziej.
Nie spuszczała wzroku z twarzy Frankiego.
Potem z szatni wyłonił się Vlad Fetisov. W jednej ręce trzymał
kask, a w drugiej kij. Uśmiechnął się szeroko, podjeżdżając do
nich na łyżwach.
— Cześć, Rekinku — powitał Rosjanin Jane.
— Cześć, Vlad. — Jak leci?
— Życie jest piękne. Jak się ma Lucky? — zapytał, mając na
myśli męża dziennikarki.
— Dobrze.
Gdy tylko Vlad wjechał na lód, Faith zagadnęła:
— Dlaczego powiedział do pani „Rekinku"?
— Tak nazwali mnie chłopcy, gdy pokonałam ich w grze w
strzałki. Do wszystkiego podchodzą bardzo ambitnie.
Zatrzymały się przy końcu tunelu i Faith spojrzała na lodowisko.
Hokeiści podzieleni byli na dwie grupy: obrona trenowała z jednej
strony, atak z drugiej. Wszyscy wydawali się jeszcze bardziej
zarośnięci i niechlujni niż zwykle, ale poruszali się na lodzie
bardzo sprawnie, z dużą precyzją
wykonując zwroty wokół krążka. Było ich na lodzie z piętnastu,
mieli na sobie granatowe dresy i białe kaski, ale jej wzrok, jakby
wiedziony niewidzialną siłą, spoczął na szerokich barach i
wysuwających się spod kasku ciemnych kręconych włosach
mężczyzny stojącego pośrodku lodowiska plecami do niej. Nie
musiała widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że to Ty. Rozpoznała
go instynktownie.
— Vlad jest trochę pokręcony — zauważyła Jane, na szczęście
odwracając uwagę Faith od lodowiska. Faith nie miała nic do
Rosjanina, zapytała jednak:
— Coś jest z nim nie tak?
— Nie. Tylko nigdy nie krępowało go rozbieranie się przy
kobiecie. Chyba lubił mnie szokować. Wszyscy oni lubili mnie
szokować. — Jane pokręciła głową i poprawiła na ramieniu pasek
teczki. — Nie chcieli, żebym im towarzyszyła podczas podróży.
Kobieta w samolocie podobno przynosi pecha.
Może dlatego byli tacy milczący, gdy Faith z nimi leciała.
— To głupie i seksistowskie.
— Jestem tego samego zdania. — Jane się zaśmiała. — Ale to
hokeiści.
Razem patrzyły, jak pomocnik trenera kładzie kilka krążków na
czerwonej linii. Jane poprosiła:
— Proszę mi powiedzieć coś o Tysonie Savage'u. Faith
przypomniała sobie tamto przedpołudnie, gdy w sali
konferencyjnej zadarła bluzkę. Przypomniała sobie jego niebieskie
rozpalone oczy. Znowu straciła głowę, kolejny raz dopuściła do
głosu Laylę. Uniosła bluzkę jak striptizerka, powoli, z
wyrachowaniem, aby mu udowodnić, że nie ma racji. Przesunęła
dłonią po brzuchu w kierunku rozporka u dżinsów, żeby zobaczyć,
jak zapłoną mu oczy.
— Co chciałaby pani wiedzieć?
— Czy według pani zdoła doprowadzić drużynę do rundy
finałowej?
— Cóż, myślę, że dotychczasowe wyniki Chinooków mówią same
za siebie. — Faith popatrzyła na Tysona, który ruszył z jednego
końca lodowiska, jakby lód płonął mu pod stopami. Gdy jechał w
stronę czerwonej linii, logo na jego bluzie rozprostowało się pod
naporem prądu powietrza. Odwrócił się na linii środkowej z kijem
przy lodzie i zaczął posyłać ustawione w szeregu krążki do
bramki. Bramkarz dwoił się i troił, żeby je zatrzymać. Złapał
jeden z nich, podczas gdy reszta uderzała o jego ochraniacze z
głośnym „puk, puk".
— To bardzo poważny, zasadniczy facet. — Poza tym, że
próbował pokrętnym sposobem sprowokować ją, żeby usiadła mu
na kolanach. — Zdyscyplinowany i opanowany. Ciekawa jestem,
co by było, gdyby się trochę wyluzował. — Co ją zaskoczyło
tamtego dnia w sali konferencyjnej, gdy tak siedział i udawał
znudzonego, to jego wzrok, gorący, zamglony, utkwiony w niej,
pod którego wpływem jej samej zrobiło się gorąco i duszno.
On tymczasem wetknął kij pod ramię i spojrzał na sznurówki przy
rękawicy.
— Gdyby naprawdę sobie odpuścił — dodała. Przypomniała
sobie, jak oddalał się od niej wtedy w Marriotcie. — Może wtedy
przestałby być taki szorstki i niesympatyczny.
— Ale w jego wykonaniu to nawet nieźle wygląda — zauważyła
Jane.
Był w tym pewien podtekst.
— To bardzo przystojny mężczyzna. Faith się uśmiechnęła.
— Tak? Nie zauważyłam.
Tyson, jakby je usłyszał, podniósł głowę, zatrzymując się przed
bramką. Poczuła jego spojrzenie z drugiej połowy lodowiska,
zimne jak lód, na którym stał. Zmroziło ją, a jednocześnie
rozpaliło od wewnątrz.
— Pani rzekomy konflikt z kapitanem drużyny budzi różne
domysły. Czy rzeczywiście nie możecie się dogadać? — spytała
Jane.
Patrząc jej w oczy, Tyson wziął butelkę wody z poprzeczki nad
bramką i zaczął pić. Woda trysnęła mu do ust. Przełknął ją i otarł
wargi wielką rękawicą. Od miesiąca w życiu Faith bardzo dużo się
działo, wiele się zmieniło. Czasami nie mogła sobie przypomnieć,
co robiła w kolejne dni, ale pamiętała każdy szczegół tamtego
epizodu z Tysonem, gdy się całowali.
— Nie nazwałabym tego konfliktem.
Jak nazwać wielki, nieodparty pociąg do jedynego faceta na tej
planecie, którego akurat nie powinna pragnąć? Komplikacją?
Czymś niemożliwym? Zapowiedzią katastrofy?
— Tu jesteś — powiedział Jules, idąc tunelem w kierunku Faith.
Obok niego szedł rudowłosy mężczyzna z wąsami.
— Musimy zrobić pani zdjęcie z drużyną — powiedziała Jane.
— Teraz? — Faith spojrzała na nią.
— Uhm.
— Przygotowujemy całą kampanię reklamową z Tysonem w roli
głównej, więc dlaczego nie sfotografować cię z innymi
zawodnikami? — wtrącił się Jules.
— Pani Duffy, to Brad Marsh. — Jane przedstawiła jej
nieznajomego. — Fotoreporter z redakcji „Post Intelligencer".
Brad, to jest Faith Duffy.
— Miło mi, pani Duffy. — Ujął jej rękę. — Jestem wielkim fanem
Chinooków.
— Cieszę się, że pana poznałam. Zwłaszcza że kibicuje pan mojej
drużynie.
Jules wyszedł na lód i wskazał obrońców.
— Chłopcy, potrzebuję kilku z was do zdjęcia z panią Duffy dla
„Post Intelligencer".
Jako pierwsi podjechali Sam i Alexander Devereaux, ale za nimi
zaraz ruszyła reszta drużyny.
— Jestem do usług.
— Ja też, bardzo chętnie.
Wkrótce zgłosiło się ośmiu potężnych obrońców, łącznie z
Vladem.
— Zróbmy zdjęcie na środku lodowiska — zasugerował Brad. —
Spróbuję ująć w kadrze logo.
Faith ostrożnie wkroczyła na lód i Blake Conte zaoferował jej
swoje ramię.
— Proszę uważać, pani Duffy — ostrzegł ją. — Chyba nie chce
pani upaść i zrobić sobie krzywdy.
Sam podał jej ramię z drugiej strony.
— Ktoś musiałby zrobić pani sztuczne oddychanie.
— Ja umiem — zadeklarował się Blake i Faith pomyślała, że
wolałaby nie korzystać z jego propozycji. Z jakiegoś powodu
zgolił zapuszczaną w czasie rozgrywek brodę, zostawiając tylko
rudawy wąsik. I kozią bródkę. Jakby wybrał się na depilację
okolic bikini i wyszedł z brazylijką na brodzie.
— I masaż serca — dorzucił Sam. Jego zarost był jasny,
nierównomierny.
Faith wzięła ich pod ręce i uśmiechnęła się.
— Dobrze wiedzieć, chłopcy, że nie tylko dobrze się
prezentujecie, strzelacie gole i spluwacie pod nogi.
Bycie właścicielką drużyny hokejowej ma kilka zalet. Jedną z nich
jest eskorta dwóch bardzo przystojnych zawodników.
***
— Spójrz na tych kretynów — powiedział Tyson ze swojego
miejsca po drugiej stronie lodowiska. — Można by pomyśleć, że
nigdy wcześniej nie widzieli baby.
Gdy sam ostatnim razem widział Faith, zadarła bluzkę, a potem
oświadczyła, że całe to przedstawienie ją znudziło. Jasne, on
pierwszy tak powiedział, ale przecież kłamał.
Marty Darche, bramkarz pierwszego składu, odsunął kask na
czoło, ukazując imponujący zarost.
— Musisz przyznać, Święty, że widuje się niewiele takich kobiet
jak ona. — Oparł się o poprzeczkę bramki i pokręcił głową. —
Cholera.
Fotoreporter wskazał kilku chłopaków i zawołał:
— Może któryś z was poda pani Duffy kij?! Oczywiście
poderwali się wszyscy, cała niebieska linia.
— Chętnie dałbym jej swój do potrzymania — zarechotał Marty.
Tyson lubił Marty'ego. Zwykle śmiał się z jego głupawych
komentarzy. I przeważnie dorzucał coś równie głupiego — teraz
mógłby na przykład powiedzieć coś o ośmiu do dziesięciu cali
litego drewna. Ale tego dnia, nie wiadomo dlaczego, uwaga
Marty'ego wcale go nie rozśmieszyła. Tyson pomyślał, że może
jest zmęczony, odwodniony albo coś takiego. Bo gdy bywa
zmęczony albo odwodniony, traci poczucie humoru.
— Widziałeś te jej zdjęcia?
— Uhm. — Przeklęte zdjęcia. Ale tego przedpołudnia, patrząc na
nią, nie miał ich przed oczami. Widział jej prowokujący uśmiech i
gładki brzuch. Widział jej oczy, jak spojrzała przez ramię i
powiedziała, że nie on jeden jest znudzony.
Zawodnicy obrony ustawili się wokół niej do zdjęcia, a ona
zaczęła się śmiać. Jej śmiech poniósł się po lodowisku. Dotarł do
niego i sprawił, że poczuł ściskanie w piersi. W otoczeniu
potężnych, muskularnych mężczyzn na łyżwach i w ochraniaczach
na ramionach wydawała się drobna i urzekająco kobieca.
Kiedy tak na nią patrzył, nie widział dziewczyny z rozkładówki.
Widział kobietę, z którą całował się w San Jose. Niemal czuł jej
namiętne usta na swoich ustach i jej dłonie we włosach. Widział w
jej oczach pożądanie, a w pocałunkach czuł żar. Całował już w
życiu wiele kobiet i był przez nie całowany, ale nigdy nie w taki
sposób. Tak namiętnie, z taką obezwładniającą desperacją, że
poczuł skurcz w brzuchu.
— Niech kilku z was, chłopcy, wysunie się trochę do przodu —
polecił fotoreporter. — O tak, dobrze.
Pavel nalegał, żeby Tyson poznał Valerie, ale on nie miał na to
ochoty. Szczególnie że istnieje duże prawdopodobieństwo, iż za
miesiąc czy dwa ojciec będzie miał nową przyjaciółkę. I że
oznacza to również spotkanie z kobietą, która właśnie doskonale
bawi się po drugiej stronie lodowiska, śmieje się i chichocze,
robiąc z grupki hokeistów śliniących się idiotów.
Wolałby już zjeść lunch ze zwalistym wykidajłą, który chce coś
udowodnić. Może wyszedłby z tego spotkania zakrwawiony i
posiniaczony, ale byłoby to i tak sto razy lepsze niż przekrwienie
narządów płciowych od nieustannego wzwodu.
ĘŚfc <S? 'S? es w
— Ostrygi to afrodyzjaki bogów. — Valerie wzięła ostrygę z tacy
z lodem stojącej pośrodku stołu, i połknęła ją. — Powinnaś zjeść
chociaż jedną, Faith. Nie zaszkodzi ci. A może pomóc.
— Nie, dzięki, mamo. Chleba? — Wzięła biały talerz i wyciągnęła
go w stronę matki. Czy matka może narobić jej jeszcze więcej
wstydu? Niestety, odpowiedź brzmiała: tak.
— Nie, dziękuję.
— Pavel? — Siedząc w Brooklyn Seafood and Oyster House w
centrum Seattle, Faith poczuła mdłości, podsuwając talerz
przyjacielowi matki.
— Nie. Dziękuję — odpowiedział, po czym podniósł szorstką
muszlę do ust. Przechylił ją i wciągnął ostrygę, która spłynęła mu
do gardła.
Faith odwróciła twarz i przełknęła ślinę.
— Nie tylko oczy masz zielone — powiedział jej do ucha Ty.
Odstawiła talerz na stół nakryty białym obrusem.
— Nienawidzę ostryg.
— To dlaczego tu jesteś?
— Bo matka chciała tu przyjść. — Valerie wpadła na doskonały
pomysł, żeby wybrali się wszyscy razem na kolację, i Faith w
końcu niechętnie się zgodziła. Gdyby wiedziała, że będzie musiała
patrzeć, jak jej matka i Pavel pochłaniają ostrygi, zostałaby w
domu, z nogami na kanapie. Choćby miało to oznaczać
towarzystwo wrednej Pebbles.
— Ty też nic nie jesz, jeśli dobrze widzę — zauważyła.
— Nie jadam nic o takiej konsystencji. — Uniósł kącik ust w
lekkim uśmiechu. Ściszył głos i powiedział jej do ucha: — A w
każdym razie nie publicznie.
— Czy to nie jest jakaś nieprzyzwoita seksistowska aluzja?
Spojrzał jej w oczy.
— To zależy. Jesteś obrażona?
— Pewnie powinnam być.
Powoli przesunął wzrok z jej twarzy na odsłoniętą szyję i niżej, na
górny guzik różowej szmizjerki.
— Ale nie jesteś... prawda?
— Nie. Chyba sama przy tobie zaczynam zachowywać się
niestosownie. — Zwilżyła językiem usta i pokręciła głową. —
Powinniśmy trzymać się bezpiecznych tematów.
— Za późno. — Znowu spojrzał na jej twarz. — Mam
nieprzyzwoite myśli.
— Naprawdę?
— O tak.
— Jakie?
— Że cię całuję, jak kilka tygodni temu, i posuwam się w dół.
Naprawdę o tym myśli? Ścisnęła uda, bo poczuła między nimi
bolesne pulsowanie.
— O czym rozmawiacie? — chciała wiedzieć matka.
— O pogodzie. — Faith spojrzała na drugą stronę stołu, gdy
kelner zabrał talerz po ostrygach. — Właśnie pytałam Tysona, jak
podoba mu się Seattle.
Tyson sięgnął po kieliszek wina i rękaw jego granatowej bluzy
musnął jej nagie ramię.
— Jest tu podobnie jak w Vancouver. — Upił łyk i odstawił
kieliszek na stół. — Trudno umówić się na golfa.
— Wprawdzie nie gram w golfa, ale lato jest tu znacznie mniej
deszczowe — odpowiedziała Faith, próbując całą siłą woli
zignorować falę gorąca rozlewającą się po jej ciele. — Jules
mówił mi, że tego lata ma się odbyć turniej golfowy Fundacji
Chinooków. Uzyskane z niego pieniądze zostaną przeznaczone na
pomoc hokeistom po wypadkach, takim jak Mark Bressler.
— To było tragiczne wydarzenie. — Pavel spoważniał. — Taki
cios dla drużyny. Strata kapitana to jak wycięcie serca.
Tyson zacisnął szczęki.
— Kapitanów się teraz sprzedaje i kupuje, tato. Dużo się zmieniło
od czasu, gdy ty grałeś w hokeja.
Przy stoliku wyczuwało się napięcie.
— To prawda — przyznał Pavel. — Coś takiego jak lojalność już
nie istnieje.
Przyniesiono sałatki. Faith odczekała, aż wszystkie zostaną
doprawione świeżo zmielonym pieprzem, a potem zauważyła:
— Hm, wiem, że wszyscy z ekipy Chinooków bardzo się cieszą z
pozyskania Tysona. A jeśli to psuje humor naszym sąsiadom z
północy... — Wzruszyła ramionami i próbowała przestać myśleć o
siedzącym obok niej mężczyźnie. Przejdzie im. Tak jak przeboleli
stratę Jima Carreya. — Wzięła lnianą serwetkę, którą miała na
kolanach. — Chociaż Kanada raczej powinna być nam wdzięczna,
że ją od niego uwolniliśmy. Widzieliście Telemaniaka? —
Nadziała na widelec kawałek pieczonego buraczka i sałaty
lodowej. Spojrzała kątem oka na Tysona, który prawie się
uśmiechał. — Co?
— Telemaniakl
— Beznadzieja. Pokręcił głową.
— Nie większa niż Ja, Irena i ja.
— To akurat mógł być wypadek przy pracy.
— A ja lubię Jima Carreya — odezwała się matka. — Występował
w In Living Color z J.Lo.
— Kiedyś uwielbiałem The Rockford Files — włączył się Pavel.
— Och, The Rockford Files — zachwyciła się Valerie. — I ten
firebird Jima Rockforda, przepadałam za nim. Mój trzeci mąż miał
firebirda. Pamiętasz Merlyna, Faith?
— Za szybko jeździł.
— Miałaś trzech mężów? — zdziwił się Ty, rozkładając serwetkę
na ciemnych wełnianych spodniach. Wierzchem dłoni dotknął
biodra Faith, która odsunęłaby się, gdyby było miejsce.
Valerie zastygła w bezruchu, podnosząc do ust kęs sałatki.
Spojrzała na Faith, a potem na swojego przyjaciela.
— Pięciu, ale tylko dlatego, że byłam młoda i łatwowierna. Tak
naprawdę miała siedmiu, ale kto by tam liczył. Na
pewno nie Valerie.
— Przyjdziesz do nas do loży, żeby obejrzeć mecz z Detroit? —
zapytała Pavla Faith, żeby zmienić temat.
— Bardzo chętnie. Dziękuję ci, Faith. — Pavel jadł przez chwilę,
a potem zauważył: — Chinooki są na pozycji przegranych, ale
czasami tak jest lepiej. Jeśli nasi chłopcy doprowadzą do rzutów
karnych, będą mieli duże szanse na przejście do finału. A wtedy,
zapamiętajcie moje słowa, zagramy z Pittsburghiem.
— No, nie wiem, tato. — Tyson wziął widelec i położył wolną
rękę na siedzeniu obok uda Faith.
— Pittsburgh gra bez dwóch swoich czołowych napastników.
Ojciec i syn mieli odmienne zdanie na temat wszystkiego,
począwszy od gry w przewadze, a skończywszy na strzelcach
specjalizujących się w rzutach karnych. Gdy jedli danie główne,
rozmawiali o najciekawszych meczach w historii hokeja i
najlepszych latach kariery Pavla. Tyson kilka razy przypadkowo
musnął biodro Faith. Jego dotknięcia sprawiały, że przebiegały ją
ciarki aż pod kolano, a skurcz w brzuchu narastał.
— Posłałem krążek w takie kłębowisko, że straciłem go z oczu —
zakończył Pavel, krojąc stek. — Nie wiedziałem, że zdobyłem
bramkę, dopóki nie usłyszałem sygnału.
— Żałuję, że nie widziałam, jak grasz. Założę się, że było na co
popatrzeć — zaświergotała Valerie i wzięła do ust kawałek
kurczaka.
— Mama uwielbiała patrzeć, jak tata gra. — Tyson podniósł
kieliszek z winem, a drugą ręką znowu trącił udo Faith. —
Kupowała mi hot doga, a potem siadaliśmy w środkowym rzędzie
za bramką, bo uważała, że to najlepsze miejsce. W starym
Montreal Forum mieli najlepsze hot dogi, jakie kiedykolwiek
jadłem.
Faith otworzyła szeroko oczy i gwałtownie zaczerpnęła powietrza,
gdy poczuła ciepło jego dłoni na udzie. Tym razem jego
dotknięcie nie było przypadkowe.
— Nie cierpię hot dogów — powiedziała. Spojrzał na nią i
zacisnął lekko palce na jej udzie.
— Ja to możliwe? Przecież jesteś Amerykanką.
— Za dużo ich jadłam w dzieciństwie i w okresie dorastania.
— Faith kiedyś uwielbiała hot dogi — zapewniła Valerie. Faith
nie mogła oddychać i nie była w stanie odpowiedzieć.
Włożyła do ust kawałek łososia, ale miała trudności z prze-
łknięciem go. Zwłaszcza gdy Tyson przesunął kciukiem po jej
udzie. Przestała zmuszać się do jedzenia i wyciągnęła rękę po
kieliszek wina.
— Nie smakuje ci? — zapytał ją.
— Nie. — Spojrzała mu w oczy i dostrzegła malujące się
w nich pożądanie i niecierpliwość. Zapragnęła więcej. Więcej tego
ciepła, które rozlewało jej się w brzuchu. Zapragnęła zanurzyć się
w nie. W nim. Jest trzydziestojednoletnią kobietą, która nie czuła
tak nieodpartego pożądania i tęsknoty od bardzo dawna, i chciała
mu ulec. Marzyła, żeby Tyson wziął ją tutaj. Opuściła rękę,
przesunęła palcami po przedramieniu Tysona, po podwiniętym
rękawie, aż dotarła do wierzchu jego dłoni. On zwiększył uścisk,
ale ona, zamiast strącić jego rękę, oblizała usta i wsunęła ją sobie
między uda.
— Myślę, że powinniśmy wszyscy pójść po kolacji na tańce —
oznajmiła matka. — Faith zawsze dobrze tańczyła.
Tyson dotknął ją przez lniany materiał sukienki, a ona ścisnęła
udami jego ciepłą dłoń.
— Muszę rano wcześnie wstać — powiedział.
— A ja jestem zmęczona. — Faith spojrzała na matkę i ziewnęła.
— Ale wy dwoje idźcie. Wrócę do domu taksówką.
— Odwiozę cię — zaproponował Tyson. Spojrzała na niego i
odpowiedziała niemal szeptem:
— To byłoby niestosowne.
— To, co zamierzam z tobą robić, jest bardzo niestosowne. —
Zbliżył usta do jej ucha. — Chyba powinnaś się bać.
— Zamierzasz zrobić coś sprzecznego z prawem?
— Nie podczas dwóch, trzech pierwszych razów. — Wzruszył
ramionami. — A co będzie później... zobaczymy.
Rozdział 13
— Jakoś tu pusto — zauważyła Faith, gdy stanęła pośrodku
wielkiego tarasu. Nad jej głową, na pogodnym nocnym niebie,
świeciły gwiazdy i odniosła wrażenie, że unosi się nad Seattle. —
Virgil i ja nieczęsto zatrzymywaliśmy się w mieście, więc nigdy tu
nie przychodziłam. Zawsze wyobrażałam sobie, że są tu
wiklinowe fotele i dużo roślin. I że może czai się wśród nich
tygrys, jak w Kim jest ta dziewczyna z Madonną. Nie lubię tego
filmu, ale uwielbiam tamten wielki ogród i tygrysa.
— Jesteś spięta?
Obcasy jej jaskraworóżowych pantofli od Chanel zastukały na
wyłożonej terakotą podłodze, gdy podeszła do barierki.
— Skąd wiesz?
— Gdy jesteś spięta, stajesz się gadatliwa. Przytknęła dłonie do
szyby i spojrzała na Space Neddie,
rozświetlone jak wielki latający spodek. Po drodze z restauracji
zatrzymali się przy aptece, Tyson wyskoczył z samochodu i kupił
prezerwatywy. W rozmiarze XXL.
— Jestem spięta przy tobie. Podszedł do niej.
— Dlaczego?
Z kilku powodów. Poczynając od rozmiaru prezerwatyw.
— Po co aż XXL?
— Bo lubię, gdy dobrze przylegają.
O rany. A skończywszy na tym, że wyszła z wprawy.
— Dawno tego nie robiłam. Pochylił głowę i szepnął jej do ucha:
— Czego... czego nie robiłaś?
— Tego. Z nikim.
Położył ręce na jej biodrach i przyciągnął ją do siebie, tak że
poczuła, iż ma erekcję.
— Z nikim oprócz Virgila?
Spojrzała na zarys jego ciemnej sylwetki w szybie. Taki wysoki,
silny i cały jej.
— Virgil był dla mnie dobry i kochałam go, ale my nigdy... — Nie
mogła tego wypowiedzieć. Nie była w stanie go zdradzić nawet
teraz, gdy już nie żyje. — Obywaliśmy się bez tego.
Jego dłonie na jej biodrach znieruchomiały. Stężał.
— Z nikim nie sypiałaś? — Ich spojrzenia spotkały się w szybie.
— Nawet z kimś, kto mógł?
— Oczywiście, że nie.
— Jak długo byłaś zamężna? — W jego głosie brzmiało
niedowierzanie.
Odwróciła głowę i spojrzała mu w twarz, po której przesuwały się
światła miasta.
— Przez pięć lat.
Milczał przez długą chwilę, a jej serce biło mocno.
— Nie sypiałaś z nikim przez pięć lat? Taka piękna kobieta jak ty?
— Dlaczego tak trudno w to uwierzyć? — Mimowolnie parsknęła
śmiechem i szepnęła blisko jego twarzy: — Mówiłeś, że jestem
brzydka.
— Z tego, co pamiętam, powiedziałem: nieatrakcyjna.
— Właśnie. Ale to nie ma nic wspólnego z atrakcyjnością. —
Pocałowała go w brodę. — Mam przestać?
— Nie. Dziś wieczorem poświęcę się dla drużyny. — Położył rękę
na jej brzuchu i szepnął: — Życie kapitana bywa ciężkie. —
Przesunął dłonie w górę i ujął jej piersi pod różową lnianą
sukienką i białą koronkową bardotką. — Stoi mi na myśl o tobie
od tamtej sesji zdjęciowej.
Pod dotknięciem jego palców stwardniały jej sutki.
— Tamtego wieczoru ze mną też działy się różne rzeczy. —
Wygięła plecy i naparła na niego pupą. — Rzeczy, których nie
czułam od lat.
— No to trzeba coś na to poradzić — odpowiedział, całując ją w
usta. Znowu poczuła ucisk w dole pleców. Całował ją namiętnie i
jednocześnie poruszał biodrami. Nigdy w życiu niczego bardziej
nie pragnęła jak tego. Tej fali gorąca rozlewającej się w piersi,
spływającej w dół aż do ud, powodującej bolesne pragnienie.
Tyson delikatnie pieścił jej piersi. Rozchyliła usta i delektowała
się jego pocałunkami. W jej życiu panuje chaos, ale ta szalona,
zakazana chwila wydaje się jak najbardziej na miejscu. Jak coś,
czego potrzebuje,
desperacko pragnie i co musi przeżyć. Stoi na samym szczycie
świata, w przejrzystym powietrzu, wśród gwiazd i świateł, a
Tyson jest jej jedyną opoką.
Położyła mu rękę na karku i pocałowała go, a żar tego pocałunku
objął jej ramię i pierś. Serce biło jej mocno, wciągała głęboko w
płuca jego zapach, gdy on rozpinał górne guziki jej sukienki.
Zmrużył oczy i nawet w ciemnościach można było dostrzec
płonące w nich pożądanie. Wyczuła napierającą z tyłu twardość.
Włożył duże dłonie pod jej sukienkę, zsunął ją z jej ramion i niżej.
Zdjęła rękę z jego karku i sukienka spłynęła po jej gładkiej skórze.
Faith stała teraz przed Tysonem w białym staniku, wyciętych
figach i różowych pantoflach. Pogładził palcami jej brzuch, a ona
położyła dłonie na jego rękach i przesunęła je znowu na piersi.
— Pieść mnie — szepnęła i przycisnęła zgrabną pupę do jego
szorstkich spodni.
— Tutaj. — Kciukami muskał jej sutki przez koronkowy stanik,
aż stały się twarde, dając coraz więcej przyjemności. — Lubisz,
gdy dotykam cię tutaj?
— Tak — jęknęła.
— Często sobie wyobrażałem, że pieszczę cię tutaj. — Przesunął
prawą ręką po jej brzuchu aż do krawędzi fig. — I tu. Chcesz
tego?
Kiwnęła głową.
— Tak, wszędzie.
Jego palce wślizgnęły się pod koronkę.
— Wciąż się tu depilujesz — mruknął.
— Przeszkadza ci to?
Zaprzeczył ruchem głowy i przesunął ustami po jej szyi.
— O niczym innym nie myślę.
Przesunął palec niżej i głębiej, dotykając jej tam, gdzie najbardziej
pragnęła być dotykana.
Ugięły się pod nią kolana i musiał objąć ją mocniej, żeby nie
upadła. Pulsowanie między jej udami stało się tak intensywne, że
tylko jego dotyk mógł je ukoić.
— Zrobiłaś się dla mnie wilgotna.
— To źle?
Pokręcił głową i musnął ustami jej ramię.
— Uwielbiam to.
Poczuła ogień i drżenie, była bliska orgazmu, gdy ją pieścił, ale
nie chciała na tym poprzestać. Chciała czegoś, czego nie miała
przez ponad pięć lat. Chciała jego całego.
Jego palce przesunęły się po jej pupie. Pocałowała go, rozpinając
mu jednocześnie koszulę. Wyciągnęła ją ze spodni i rzuciła na
ziemię. A potem przywarła do niego. Przycisnęła swoje piersi do
jego ciepłego twardego torsu i przesunęła dłońmi po jego gładkiej
skórze. Pragnęła rozkoszować się nim jak najdłużej, a
jednocześnie jej ciało domagało się czegoś innego. Włosy na jego
torsie otarły się o jej sutki i połaskotały po brzuchu. Całowała go,
jakby był jej ostatnim posiłkiem, czując ogień w całym ciele. On
pieścił jej pupę, gdy przesunęła dłonią po jego spodniach,
zatrzymując się na członku. Poczuła gorąco przez wełnę.
Zapragnęła go całego i zacisnęła dłoń.
Tyson spojrzał na nią, oddychał ciężko, chrapliwie.
— Nie mogę już dłużej czekać.
— Dobrze. — W jej żyłach płynęło czyste, gorące pożądanie,
tłumiąc wszystkie inne doznania.
Zdjął buty i sięgnął do portfela, gdy ona rozpinała mu spodnie i
zsuwała je po jego muskularnych udach. Potem przyszła kolej na
bokserki i wreszcie dotknęła sztywnego penisa. Na gładkiej,
jędrnej główce pojawiła się kropla. Roztarta ją kciukiem.
— Jest pan pięknym mężczyzną, panie Savage. Tylko niech pan
nie skończy przed czasem.
— Znam się na rzeczy. — Wciągnął powietrze i odepchnął jej
ręce. — Bo naciśniesz spust za wcześnie. — Naciągnął
prezerwatywę. — Zdejmij te majtki. Chyba że chcesz, żebym je z
ciebie zdarł. — Zostań tylko w butach — poprosił.
Ściągnęła figi i odrzuciła je. Tyson przesunął ręką po jej pupie i
tylnej stronie ud. Podniósł Faith, a ona oplotła go nogami w pasie.
Oparł ją plecami o chłodną szybę.
Wczepiła się palcami w jego włosy i pocałowała go w usta,
podczas gdy on wszedł w nią gwałtownie. Pod wpływem
przeszywającego bólu odchyliła głowę do tyłu. Nabrała powietrza
i wstrzymała oddech, gdy wielki penis wchodził w nią coraz
głębiej.
— Ty...
— Wszystko w porządku. Będzie ci dobrze, postaram się o to.
Poczekaj chwilę, Faith. Nie powstrzymuj mnie teraz. — Wszedł w
nią jeszcze głębiej i spełnił obietnicę. Było jej dobrze. Jej brzuch
przywarł do jego brzucha, a biodra do jego bioder. Potem wyszedł
z niej i zagłębił się znowu, pobudzając wszystkie gorące,
pulsujące miejsca w środku.
— Mmmm, tak — szepnęła. — Tak mi dobrze... — Znowu
poruszył się. — O tak. Właśnie tak. Nie przestawaj. Jest mi z tobą
tak dobrze, Ty. — Z każdym jego ruchem oddychała coraz
szybciej, jej ciało napinało się, w miarę jak napierał na nią coraz
szybciej i mocniej, dążąc do spełnienia.
— Jest ci dobrze? — zapytał niskim głosem.
— Cudownie... Cudownie... Nie przestawaj, szybciej... Tak. —
Zaczerpnęła powietrza, gdy wchodził w nią coraz mocniej i
mocniej. Jego potężne mięśnie napinały się i rozluźniały z każdym
pchnięciem bioder.
Faith była skupiona tylko na Ty sonie i miejscu, gdzie ich ciała
stykały się ze sobą. W całym ciele czuła żar, płonęła od stóp do
głów. Przebiegły ją ciarki. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek seks
był tak przyjemny. Tak intensywny. Może i był, ale wydawało jej
się, że nigdy nie zaznała tak wielkiej przyjemności, nigdy nie
pragnęła kogoś tak, że wszystko inne przestało być ważne.
Otworzyła usta, bo chciała mu jeszcze raz powiedzieć, żeby nie
przestawał, ale zanim zdołała wydobyć głos, poczuła pierwszą falę
orgazmu. Jęczała i krzyczała, gdy się po niej rozlała i całe jej ciało
ogarnęły płomienie. Czuła pulsowanie w uszach, gdy Tyson
napierał na nią niepowstrzymanie w gorączce namiętności. Było
to urzekające, intensywne i boleśnie słodkie. Trwało i trwało,
jakby w nieskończoność, a jednocześnie nie dość długo. Zacisnęła
nogi wokół niego, przeżywając ostatnie fale rozkoszy.
— Faith. — Tyson oddychał ciężko, urywanie. — Jesteś
piękna... Taka ciasna... O Boże... — A potem jęknął, jakby toczył
kamień do góry, po stoku wzgórza, i wreszcie dotarł z nim na
szczyt.
Gdy było po wszystkim i nocne powietrze zaczęło chłodzić ciało
Faith, Tyson pocałował ją w szyję, a ona wyszeptała:
— Dziękuję ci. To było cudowne. Odchylił głowę i spojrzał jej w
twarz.
— To jeszcze nie koniec. Uśmiechnęła się.
— Nie?
— Na pewno rano będziemy tego żałowali. — Postawił ją na
ziemi i zauważyła, że wciąż ma wzwód. — Mamy całą paczkę
prezerwatyw i z sześć godzin na zabawę, zanim wzejdzie słońce.
— Odgarnął z kącika jej ust kosmyk włosów. — Ale jeśli mamy
tego potem żałować, to zróbmy coś, czego naprawdę trzeba się
będzie wstydzić.
Kilka godzin później Faith, z pomalowanymi na czerwono
paznokciami u nóg, stała na małym polu golfowym w salonie Ty
sona. Miała na sobie tylko jego niebieską bluzę dresową. Jej jasne
włosy opadały na plecy i wyglądała pięknie, szczególnie jak na
kobietę, która kochała się w nocy trzy razy. Ostatnim razem w
jacuzzi, gdzie małe bąbelki powietrza łaskotały ją w ciekawych
miejscach.
— Przypomniało mi się, jak bardzo nie lubię grać w golfa. —
Trzymała kij i gdy wzruszyła z irytacją ramionami, bluza
podjechała jej do góry.
Stanowiła ucieleśnienie jego wszystkich fantazji. I coś znacznie
więcej, bo była jeszcze delikatniejsza, bardziej namiętna i lepsza
w łóżku. Z trudem trzymał ręce przy sobie, zanim ją uwiódł. Za
kilka godzin zamierzał ją porzucić, ale nie miał złudzeń, że
przyjdzie mu to łatwo. Może by tak było, gdyby widział w niej
tylko dziewczynę z „Playboya". Laskę z dużymi cyckami i
zgrabnym tyłkiem. Ale tak nie było. W ciągu tych kilku
minionych tygodni polubił ją. Nawet bardzo.
— Biust mi przeszkadza. Tyson stanął za nią.
— Pomogę ci, jeśli o to chodzi. — Wsunął jej ręce pod pachy i
chwycił za piersi. Jej bluza otarła się o jego nagi tors. — Spróbuj
teraz.
Zaśmiała się, wykonując zamach, i piłka poszybowała w stronę
siatki. Na radarze ukazała się liczba dwadzieścia pięć.
— Gorzej niż ostatnim razem. Nie ma rady. Mam za duży biust.
— Wcale nie. — Okrągłe, białe piersi z małymi różowymi
sutkami, które idealnie pasowały do jego ust. — Jesteś doskonała.
Miał na sobie stare levisy i Faith oparła się o nie pupą. Jak wtedy
na tarasie, kiedy kochali się pierwszy raz, w niesamowity sposób,
z tysiącem gwiazd nad głowami i panoramą Seattle. Był to
najbardziej namiętny seks w jego życiu, a w wieku trzydziestu
pięciu lat miał duże doświadczenie w tej kwestii.
— Potrzebujesz tylko faceta o dużych łapach. Zachichotała i
ustawiła następną piłeczkę na linii.
— Dobrze, ale nie rozpraszaj mnie.
— Będę się zachowywał przyzwoicie.
— Widziałam Goljlarzy. Podczas gry w golfa się nie gada.
Zamachnęła się, a on szepnął jej do ucha: — Mam ochotę na
twoją gołą brzoskwinkę. — Kij wypadł jej z rąk i wylądował po
drugiej stronie pokoju.
Odwróciła się i spojrzała na niego.
— Miałeś zachowywać się przyzwoicie.
— I się zachowuję.
— Nie wolno rozmawiać, gdy ktoś wykonuje zamach.
— Ja tylko szepnąłem. To dozwolone na niektórych polach. —
Wskazał podłogę. — To mój green. Ja tu ustalam zasady.
— Nie wspominałeś o żadnych zasadach. — Założyła ręce na
piersi i spojrzała na niego błyszczącymi zielonymi oczami. —
Jakie są pozostałe?
— Kobiety grają nago.
Przechyliła głowę i starała się stłumić uśmiech.
— Ile kobiet grało już na tym twoim głupim greenie?
— Puszczę mimo uszu „głupi" green, bo cię lubię.
— Ile kobiet musiało się tu rozebrać, Savage?
— Tylko ty jedna. — Chwycił przód bluzy Faith i pociągnął do
siebie. — Jesteś wyjątkowa. Przesunęła palcami po jego
ramionach i brylanty w jej obrączce zalśniły w świetle. — Która
godzina?
Wolałby, żeby zdjęła tę cholerną obrączkę. Przez nią miał
wrażenie, że robi to z mężatką.— Około trzeciej.
— Lepiej już pójdę. Masz trening, a wieczorem mecz, który
musicie wygrać.
— Trening nie trwa dwunastu godzin. — Położył jej ręce na
biodrach i zadarł bluzę. — Mam mnóstwo czasu, żeby się wyspać,
i przypuśćmy, że godzinę na jeszcze jeden numerek. — Poklepał
jąpo gołej pupie. — Musisz brać się do roboty.
Pokręciła głową, przeczesując palcami jego włosy.
— Nie chcę pozbawiać cię sił. Będziesz ich potrzebował podczas
walki z Detroit.
— Mam niewykorzystane rezerwy. Jestem jak Superman. Gdy już
mi się wydaje, że są na wyczerpaniu, ruszam do ataku.
Zaśmiała się.
— Nie chcę przynieść ci pecha. Wiem, że wszyscy hokeiści są
przesądni.
Tyson nie był tak przesądny, jak niektórzy z chłopców. Wolał
tylko, żeby nic go nie rozpraszało. Jeśli Detroit zamierza wystawić
swoich najlepszych zawodników, musi był w formie. Fizycznej i
psychicznej.
— Gdy już skupię się na grze, nikt nie odbierze mi krążka —
zapewnił, znowu przyciskając ją do siebie.
Uniosła brew.
— Znowu ci stoi.
— Podniecił mnie widok ciebie grającej w golfa.
— To zasługa mojego świetnego backswingu?
— Backswing masz beznadziejny. — Pokręcił głową i wtulił
twarz w jej włosy. — Ale za to doskonałą postawę — powiedział z
ustami tuż przy jej ustach.
— Kiedy twój ojciec zazwyczaj wraca do domu?
— Około szóstej. Mamy dużo czasu. Pogładziła go po tatuażu na
boku.
— Czy to bolało?
Wciągnął powietrze, gdy dotknęła ręką jego brzucha.
— Nie tak bardzo jak złamana kostka.
— Złamałeś sobie nogę w kostce? — zapytała, całując w brodę.
— Kiedy?
— W dwutysięcznym pierwszym. W trzeciej rundzie, drugi mecz
z Devilami.
— A tu co się stało? — Znowu pocałowała go w brodę i wsunęła
rękę pod pasek jego spodni.
— Dostałem wzwodu, gdy patrzyłem, jak grasz. Zaśmiała się i
wzięła w dłoń jego członek.
— Wiem. Pytam o tę bliznę.
To zdarzyło się dawno temu, zupełnie o tym zapomniał.
— Dostałem kijem. Od Claude'a Lemieux. W tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątym ósmym. Mecz po sezonie przeciwko
Kolorado. Dwadzieścia szwów.
— Ojej. — Mruknęła ustami w jego szyję i rozpięła mu spodnie.
— Nigdy sobie nic nie złamałam ani nie rozcięłam aż tak, żeby
trzeba było zakładać szwy. — Spodnie opadły mu na biodra, a
potem na podłogę. — Mam tylko jeden tatuaż.
Rzeczywiście, zauważył małego króliczka „Playboya" nad jej
pupą.
— I jest cholernie seksowny — wykrztusił, gdy ugryzła go w
szyję.
— Virgil go nie znosił. — Zaczęła całować go po ramieniu i po
torsie. — Nie chciał, żeby ktokolwiek o nim wiedział. Mówił, że
dziewczyny z klasą nie mają tatuaży.
— Virgil był stary i nie miał pojęcia, o czym mówi. Uklękła przed
nim i pogładziła jego sztywny członek.
— Wieki tego nie robiłam — westchnęła, patrząc na niego
pięknymi oczami. — Jeśli będzie coś nie tak, powiedz mi, to
przestanę.
O rany. Dotknęła miękkimi ustami główki jego członka, tak że
prawie eksplodował.
— Dobrze, powiem...
Po tym powinien mieć dość na jakiś czas. Przestanie o niej
myśleć, postanowił, gdy wzięła go do ust — ciepłych i wil-
gotnych. Przeciągnął palcami w jej włosach, gdy poruszała głową.
Uhm, cztery razy w ciągu jednej nocy wystarczą. Jęknęła. Ten
cichy dźwięk wprawił w wibracje jej gardło i Tyson przestał
myśleć.
Rozdział 14
W całym Seattle pojawiły się wielkie billboardy z Faith i
Tysonem, które zdominowały także front Key Arena. Napis pod
zdjęciem właścicielki stojącej przed kapitanem drużyny brzmiał:
Hokej w wykonaniu Chinooków. Daj się wciągnąć. Ku wielkiemu
rozczarowaniu Bo i zadowoleniu Julesa nie było wzmianki o
Pięknej i Bestii ani żadnej sugestii, że ktoś komuś depcze po
jajach.
W dniach poprzedzających mecz miasto ogarnęło podniecenie i w
czwartkowy wieczór w Key Arena panował straszliwy tłok, tylu
kibiców przybyło, by obejrzeć pierwszy mecz półfinałów
przeciwko Red Wingsom z Detroit. Od pierwszego rzutu krążka
wszystko przebiegało po myśli Seattle. Drużyna zdobyła dwie
bramki już w pierwszej tercji. W drugiej tercji napastnicy Detroit
strzelili jednego gola i Chinooki rozpoczęły trzecią z przewagą
dwa do jednego. Przez piętnaście minut każda drużyna broniła
swojej bramki, przekazując sobie krążek i nie przechodząc do
ataku. Pięć minut przed zakończeniem spotkania Tyson podał do
Fran-kiego Kawczynskiego, który w zamieszaniu przymierzył się
do strzału. Bramkarz Chris Osgood dotknął krążka tylko czubkiem
rękawicy, tak że ten wpadł do bramki i Chinooki zakończyły
pierwszy mecz wynikiem trzy do jednego.
Faith wkroczyła do salonu drużyny piętnaście minut później, z
Julesem u boku. Asystent miał na sobie koszulkę z emblematem
Chinooków, granatową marynarkę i dżinsy. Wyglądałby
niezwykle nobliwie, gdyby koszulka nie była o dwa rozmiary za
mała.
— Co pani sądzi o meczu? — zapytał reporter Faith.
— Oczywiście jestem z niego bardzo zadowolona, choć ani trochę
nie zaskoczona. — Ubrana była w nową kurtkę z czerwonej skóry
i niebiesko-czerwony podkoszulek z emblematem Chinooków. —
Drużyna naprawdę ciężko pracowała, żeby osiągnąć to
zwycięstwo.
— Poleci pani ze swoimi zawodnikami do Detroit? Otworzyła
usta, żeby odpowiedzieć, ale wydobyło się z nich
tylko:
— Jeszcze nie wiem... — gdy z szatni wyszedł Ty. Odebrało jej
mowę i straciła wątek. Był tylko w luźnych
szortach. Kilka godzin wcześniej miał na sobie jeszcze mniej.
Kilka godzin wcześniej dotykała tej gładkiej skóry, twardych
mięśni i trzymała go w ustach. Oderwała wzrok od jego wyraźnie
zarysowanych muskułów oraz owłosionej piersi i spojrzała na
twarz. Patrząc na nią, uniósł jedną brew.
— Pojedzie pani z drużyną do Detroit? Poczuła przypływ gorąca i
spojrzała na reportera.
— Nie.
Tej nocy było jej tak dobrze, że teraz musiała zwalczyć ochotę,
żeby przebiec przez salon i przytulić się do niego. Powinna
żałować, że przespała się z kapitanem swojej drużyny. To było
niewybaczalne i nieprofesjonalne, dlatego powinna się wstydzić.
Ale nic takiego nie czuła. A przynajmniej nie z tych powodów,
które nasuwały się jako oczywiste. Miała natomiast poczucie
winy. Jej mąż zmarł zaledwie półtora miesiąca temu, a ona
minionej nocy uprawiała szalony, niesamowity seks z mężczyzną,
który obudził w niej emocje, jakich dotąd nie znała. Była
striptizerką, dziewczyną „Playboya" i żoną bogatego człowieka,
ale nigdy nie pragnęła, żeby ktoś dotykał jej tak jak Ty. Noc się
skończyła, ale w ciągu tych kilku godzin, które z nim spędziła, ani
razu nie pomyślała o nieżyjącym mężu. Ani razu, gdy Tyson
całował ją i pieścił. Człowiek, który ofiarował jej wspaniałe życie
i zapewnił dostatni byt aż do śmierci, zniknął z jej pamięci.
Dziennikarze zadawali jej pytania o mecz i przyszłość drużyny. Z
szatni wyszli kolejni zawodnicy. W salonie panowało podniecenie,
wyczuwało się je w powietrzu i w podniesionych głosach. Faith
udzielała odpowiedzi, czasami wymigiwała się od nich albo
zwracała się do Julesa, który znał szczegóły, i przez cały czas była
świadoma obecności Tysona.
Jego głos przedarł się przez zgiełk i nagle zrozumiała jedną rzecz:
Tyson dał jej coś, co Virgil zawsze pragnął jej dać, ale nie był w
stanie: poczucie więzi, które rodzi jedynie bliskość fizyczna.
Namiętność, o której ciągle mówi matka. To jedno, czego nie
mogła przeżyć z mężem. Coś, nad czym nie potrafiła zapanować.
Coś tak nieokiełznanego, co powalało ją jak najgwałtowniejszy
huragan. Znowu spojrzała na Tysona stojącego w drugim końcu
salonu i zebranych wokół niego fotoreporterów. Mimo do-
chodzących do niej innych głosów usłyszała, jak mówi:
— Moje przejście z Vancouver było szybkie i łatwe. Trener
Nystrom umie motywować zawodników, którzy dają z siebie
wszystko i grają w pięknym stylu.
— Czy lepiej już się pan dogaduje z właścicielką drużyny?
Przeniósł spojrzenie na Faith i uśmiechnął się lekko,
szczerze.
— Jest okay.
Faith zrobiło się lżej na sercu. Jakby ktoś zdjął jej ciężar z piersi.
Tu, przed szatnią, w obecności zawodników, trenerów i
dziennikarzy.
— Chociaż — dodał, nie odrywając od niej wzroku — dziś rano
przeczytałem w gazecie, że jej zdaniem jestem zimnym
sukinsynem i gdybym sobie odpuścił, może nie byłbym przez cały
czas taki niemiły i szorstki.
— Nie powiedziałam „przez cały czas" — mruknęła pod nosem.
— Słucham? — zapytał Jim z „Seattle Timesa". — Co pani
powiedziała, pani Duffy?
— Nie mówiłam, że jest niemiły i szorstki przez cały czas. Jeden z
reporterów się zaśmiał.
— Savage jest zgryźliwy. Chciałbym wiedzieć, kiedy miewa
lepszy humor.
Dziennikarz patrzył na nią, wciąż się uśmiechając, jakby go to
bawiło. Czekał na jej odpowiedź. Wtedy, gdy się kocha,
pomyślała. Ostatniej nocy nie był niemiły. Był cudowny, uroczy.
Rozśmieszał ją i aż trudno uwierzyć, sprawił, że się przy nim
odprężyła. Co od pewnego czasu nie zdarzało jej się przy nikim. I
na pewno nie był szorstki.
— Kiedy wygra ważny mecz — odpowiedziała.
— Jaką zastosuje pan strategię podczas sobotniego meczu z
Detroit? — zapytał ktoś Tysona.
Tyson rzucił Faith ostatnie spojrzenie, a potem skupił uwagę na
stojącym przed nim dziennikarzu.
— Hokej to walka jeden na jeden. Po prostu o tym pamiętamy i
dlatego wygrywamy wszystkie pojedynki. Faith zwróciła się do
Julesa:
— Możesz pójść ze mną na jutrzejsze spotkanie z Fundacją
Chinooków?
Spojrzał na nią, a potem na Tysona. Otworzył usta, lecz zaraz je
zamknął. Między jego ciemnymi brwiami pojawiła się
zmarszczka.
— Nie miałem tego w planach, ale jeśli chcesz, jasne —
odpowiedział, lecz miała wrażenie, że coś go niepokoi
Pokręciła głową i ruszyła w stronę drzwi.
— Nie. Sama zrobię notatki. — Po wyjściu na korytarz nie mogła
się powstrzymać i rzuciła ostatnie spojrzenie na Tysona, który
przewyższał pozostałych mężczyzn o głowę. Miała w pamięci
każdy szczegół minionej nocy. Jego twarz na pogrążonym w
mroku tarasie, dotyk jego rąk i ust. Chciała obarczyć winą za tę
noc Laylę, ale nie mogła. Nie, jeśli ma być ze sobą szczera. Ponosi
całkowitą odpowiedzialność za to, co się stało. To nie były
przekomarzanki. Nie miała żadnego głębszego motywu. Nie
prowokowała mężczyzny dla pieniędzy. Nie mogła więc obwiniać
Layli za swoje zachowanie. Nie kiedy Faith sprawowała kontrolę.
Ruszyła do windy. Ostatniej nocy robiła po prostu to, co chciała.
Siedziała w Brooklyn Seafood Steak and Oyster House i
pozwalała, żeby Tyson dotykał jej pod stołem. Położyła dłoń na
jego ręce i zrobiła następny krok. To jej robota. Nie Layli. Nie tej
dzikiej, bezwstydnej kobiety, którą stworzyła, aby się za nią
ukryć. Ostatniej nocy to Faith uległa emocjom i straciła poczucie
wstydu.
Podczas jazdy do domu myślała o swoim życiu po śmierci Virgila.
Jeszcze nie tak dawno było przyjemne i wygodne. Jej jedyną
troskę stanowiło to, jak się ubrać. Tamta Faith nie uległaby
pożądaniu i nie wsunęłaby sobie dużej, ciepłej, męskiej ręki
między nogi.
Zostawiła bentleya na podziemnym parkingu i wjechała windą na
ostatnie piętro. Jej życie zmieniło się całkowicie w tak krótkim
czasie. Z niespiesznego i łatwego przekształciło się w pełne
aktywności i zamętu. Teraz już nie tylko podejmuje decyzję, co na
siebie włożyć, lecz także, ile zapłacić w przyszłym sezonie dobrze
rokującym zawodnikom, którzy dotarli do pierwszej rundy
rozgrywek. I choć mogła liczyć na pomoc w tej drugiej kwestii,
czuła taką odpowiedzialność, że pewnie by jej nie udźwignęła,
gdyby się zatrzymała i dała sobie czas na zastanowienie.
Faith otworzyła drzwi mieszkania. Powitała ją tylko szczekająca
Pebbles i światło w kuchni. Żadnych dźwięków Sexual Healing z
wieży ani chichotów z pokoju matki.
Przeszła przez kuchnię i skierowała się korytarzem do swojego
pokoju. Zdjęła kurtkę i rzuciła ją na krzesło. Nie mogła sobie
przypomnieć, kiedy po raz ostatni nocował tu Virgil, ale musiało
to być dawno, bo nie pozostał po nim ślad. Żadnych ubrań,
krawatów, butów ani grzebienia. W wyłożonej marmurem łazience
nie było jego szczoteczki do zębów.
Jedyną należącą do niego rzeczą było wydanie Davida
Copperfielda, które Faith zabrała, gdy opuszczała tamten wielki
dom. Usiadła na łóżku i zapaliła lampkę. Pebbles usadowiła się
przy niej, gdy brała książkę z szafki nocnej i przeciągała dłonią po
ciemnobrązowej okładce. Powąchała stary papier, sfatygowaną
skórzaną oprawę. Virgil zawsze pachniał drogą wodą kolońską,
ale na książce nie został nawet jej lekki zapach.
Pebbles zatoczyła trzy małe kółka wokół Faith, a potem
wyciągnęła się przy jej udzie. Faith przesunęła palcami po gęstej
sierści suczki i do oczu napłynęły jej łzy. Tęskni za Virgilem.
Tęskni za jego przyjaźnią i mądrością, ale to nie obraz zmarłego
męża stawał jej przed oczami, gdy zamykała oczy. Tylko innego
mężczyzny. Mężczyzny, który rzadko się uśmiecha, ale robi
ustami inne cudowne rzeczy. Przystojnego, silnego mężczyzny, w
którego ramionach czuła się bezpieczna, gdy kochał się z nią na
tarasie. Który, patrząc na nią z przeciwnego końca pokoju,
powodował, że robiło jej się zarazem lekko i ciężko na duszy, i
czuła mrowienie w całym ciele.
Który sprawiał, że miała ochotę do niego podejść i złożyć głowę
na jego nagim torsie.
Faith otworzyła oczy i otarła łzę z policzka. Dopiero co
pochowała męża, a nie potrafi przestać myśleć o innym
mężczyźnie. Co można o niej powiedzieć? Że jest straszna?
Okropna, pozbawiona zasad moralnych, jak zawsze twierdził
Landon?
W książce o cierpieniu, którą właśnie przeczytała, pisano, że
należy odczekać cały rok, zanim się pójdzie z kimś na randkę albo
zaangażuje w nowy związek. Ale chyba tego, co zrobiła z
Tysonem ostatniej nocy, nie można nazwać randką ani nowym
związkiem? Nie. Na pewno nie. To był tylko seks. Coś jak
podrapanie się w swędzące miejsce. Danie upustu emocjom.
Ale jeśli do tego się to sprowadza, to skąd te ciarki, ta fala gorąca?
Skąd potrzeba, aby przejść przez pokój i złożyć głowę na jego
nagiej piersi? „Podrapawszy" się cztery razy w ciągu nocy, czy nie
powinna przestać czuć tego swędzenia? Czy nie powinna przestać
odczuwać napięcia? Gdyby chodziło tylko o seks, chyba powinna
być przez jakiś czas spokojna? Zwłaszcza jeśli weźmie się pod
uwagę to, jak długo się bez niego obywała?
Pogłaskała Pebbles i suczka przewróciła się na grzbiet, odsłaniając
brzuszek. To coś więcej niż zwykły pociąg. Coś, co zaczyna ją
przerażać. Nie miłość. Nie kocha Ty sona Savage'a. Kilka razy
była zakochana i wiedziała, jak to jest. Miłość jest czymś miłym,
spokojnym, kojącym — jak jej uczucie do Yirgila. Albo gorącym i
nieokiełznanym — jak
to, co czuła do kilku swoich byłych chłopaków. A nie czymś, co
wydaje się złe. Jakby jeden niewłaściwy krok wystarczył, aby
spaść w otchłań. To nie miłość. To zwiastun katastrofy.
***
Następnego ranka Faith spotkała się z szefową Fundacji
Chinooków, która nazywała się Miranda Snow i wydawało się, że
jest uradowana, iż ma okazję poznać Faith.
— Nie ma dziś mojego asystenta — wyjaśniła, podając Faith kilka
broszur. — To informacje o naszej działalności dobroczynnej.
Faith przerzuciła je i była pod wrażeniem. Co roku fundacja
organizowała turniej golfowy, żeby zbierać pieniądze na rzecz
zawodników, którzy doznali urazów i wymagają rehabilitacji
wykraczającej poza zakres ich ubezpieczenia zdrowotnego.
— Opłacamy koszty leczenia szpitalnego Marka Bresslera,
których nie pokrywa Blue Cross — opowiadała Miranda. — A
także wszelkich zabiegów rehabilitacyjnych, których potrzebuje.
— A jak on się miewa? — zapytała Faith o byłego kapitana
drużyny, którego spotkała kilka razy na przyjęciach gwiazd-
kowych Chinooków.
— Cóż, strasznie się połamał, ale ma szczęście, że nie jest
sparaliżowany. — Miranda rzuciła długopis na biurko. — Jego
opiekunowie mówią, że bardzo cierpi.
Fundacja, jak powiedziała jej Miranda, w ramach jednego z
programów przyznawała stypendium dzieciom wykazującym
zdolności sportowe. Muszą one spełnić trzy warunki: mieć średnią
ocen co najmniej trzy, dobrze grać w hokeja i pochodzić z rodziny
o niskim dochodzie na głowę.
Trzecia komórka organizacji, Hope and Wishes Foundation, zbiera
pieniądze dla szpitali dziecięcych w stanie Waszyngton. Fundusze
przeznaczane są na trzy cele: badania, bezpośrednią pomoc
finansową i rozpowszechnianie wiedzy na temat chorób
dziecięcych. Faith przeczytała dołączone wycinki prasowe i
materiały promocyjne na temat każdej imprezy charytatywnej i
miała kilka pytań oraz uwag. Chciała wiedzieć, jakie sumy
pozyskuje się na każdy z tych celów. Ile pieniędzy pochłaniają
koszty ogólne i organizacyjne. I jakie są plany fundacji na
najbliższą przyszłość.
— Wydaje mi się, że niepotrzebnie towarzyszą temu akcje PR-
owskie — zauważyła, przeczytawszy kilka wycinków. —
Powinniśmy zwracać się do społeczności lokalnych, bo to one nas
wspierają. Nie chodzi tu przecież o to, żeby promować drużynę i
zwiększyć sprzedaż biletów na mecze hokejowe. — Nauczyła się
tego w Towarzystwie Glorii Thornwell i popierała takie podejście.
Celem działalności powinna być realna pomoc, a nie kreowanie
własnego wizerunku. Niektórzy uważali, że to nie ma znaczenia,
jeśli osiąga się jedno i drugie. Faith rozumiała ten argument, ale
wiedziała, że wiele osób wspiera akcje dobroczynne albo
finansuje rozmaite cele tylko po to, żeby ich zdjęcia ukazały się w
czasopismach poświęconych celebrytom.
Miranda była zaskoczona.
— Całkowicie się z tobą zgadzam, ale nikt tu nie chce
mnie słuchać. W dziale PR jest dziewczyna, która ma bardzo
agresywne podejście do kwestii promocji. Bo. Faith się
uśmiechnęła.
— Zajmę się nią.
Następnego wieczoru spotkała się z Bo i Julesem w pubie
sportowym, żeby razem z nimi obejrzeć występ Chinooków w
Detroit. Gra obu drużyn w pierwszej tercji była wyrównana,
Chinooki dziesięć razy przypuściły atak na bramkę, a Red Wingsi
— dwanaście. Dziesięć minut przed zejściem z lodowiska drużyna
Red Wingsów zdobyła gola.
Podczas pierwszej przerwy Faith opowiedziała Bo i Jule-sowi o
spotkaniu z Mirandą i zamiarze zaangażowania się w działalność
fundacji.
— To będzie miało dobry efekt PR-owski — orzekła Bo i wzięła
ze stołu butelkę becka. — Popieram.
— Chcę pomagać ludziom, a nie prowadzić kampanię reklamową
PR. — Faith się uśmiechnęła. — Na pewno potrzebujemy
promocji i reklamy, ale moim zdaniem powinniśmy je kierować
do konkretnych grup. Spotkam się z tobą i Jimem, gdy będziemy
już mieli o czym podyskutować.
Bo wzruszyła ramionami.
— Turniej golfowy odbywa się w lipcu, więc daj mi znać, jak
bardzo i w jakim charakterze zamierzasz się w niego
zaangażować.
Jules oderwał wzrok od dużego ekranu nad barem, gdy zaczęła się
druga tercja.
— Grasz w golfa? — zapytał.
Przypomniała sobie green w domu Tysona. Tamtą noc, gdy miała
na sobie jego bluzę. Dotyk bawełny na gołym ciele i zapach wody
kolońskiej. I jego, stojącego za nią, gdy wykonywała zamach.
— Nie, ale mogę prowadzić jeden z tych małych pojazdów na
polu — odpowiedziała i napiła się merlota.
Na ekranie nad barem Tyson przejechał przez lodowisko,
prowadząc krążek. Podał do Sama, a potem okrążył bramkę,
wyłonił się po drugiej stronie i znowu przejął prowadzenie, gdy
obrońca Detroit wpadł na niego tuż za niebieską linią. Przez
chwilę obaj walczyli, popychając się i dźgając łokciami. Głowa
Tysona odskoczyła do tyłu i rozległ się gwizdek. Sędzia gestem
przywołał zawodnika obrony, a Tyson przyłożył do twarzy rękę w
rękawicy.
— Facet uderzył go końcem kija! — wykrzyknął Jules i pochylił
się w stronę telewizora.
Tyson opuścił rękę, a po jego policzku pod lewym łukiem
brwiowym pociekła krew.
— Tylko nie w twarz! — krzyknęła Faith, zanim zdała sobie z
tego sprawę. — Tylko nie zróbcie mu nic w twarz. — Miała
wrażenie, jakby jej samej ktoś zadał cios z brzuch. Kibice Red
Wingsów zaczęli krzyczeć i gwizdać, gdy Tyson zjechał z
lodowiska, a obrońca Detroit poszedł na ławkę kar. Jeden z
trenerów Chinooków podał Tysonowi biały ręcznik, on przyłożył
go do oka, a potem odwrócił się i obejrzał powtórkę na wielkich
telebimach umieszczonych wysoko nad lodowiskiem.
— Czy nie powinien pojechać do szpitala? — zapytała Faith.
Bo i Jules spojrzeli na nią, jakby zwariowała.
— To tylko rozcięcie — zauważył Jules.
Tyson opuścił zakrwawiony ręcznik, trener obejrzał mu oko i
Faith znowu poczuła mdłości.
— O rany. — Bo pokręciła głową i upiła łyk piwa. — Krwawi,
jakby pękła mu aorta.
— Aorta jest w sercu. Nie na skroni — zwrócił jej uwagę Jules.
— Uhm. Wiem przecież, ty kretynie. — Bo odstawiła piwo na
stół. — To zamierzona przesada, żeby uwypuklić fakt.
— Raczej przejaw głupoty.
— Przestańcie! Ile wy macie lat, na miłość boską? — Faith
położyła rozpostarte dłonie na blacie stołu. — Tyson właśnie
oberwał w głowę. To może być poważna kontuzja.
Bo zbagatelizowała sprawę:
— Nic mu nie będzie.
— Będą musieli go opatrzyć, żeby mógł wrócić do gry w trzeciej
tercji — dodał Jules, gdy Tyson z trenerem zeszli z lodowiska i
ruszyli w głąb tunelu.
— Nie sądzę. — Gdyby Faith tak oberwała, na pewno musiałaby
spędzić noc w szpitalu i wziąć całą baterię środków
przeciwbólowych. Tyson na pewno nie roztkliwia się nad sobą tak
jak ona, ale nie wygląda na to, że będzie mógł wrócić na
lodowisko po takim uderzeniu.
Jednak Jules miał rację. Gdy po rozpoczęciu trzeciej tercji
napastnicy Chinooków wjechali na lód, Tyson był wśród nich.
Miał lekko spuchniętą zewnętrzną część oka i przymocowany
plastrami opatrunek. Na jego białej koszulce widniały plamy krwi,
ale zajął pozycją.
W końcowych minutach meczu Detroit prowadziło cztery do
dwóch. Trener Nystrom wycofał bramkarza i skierował na lód
najlepszych napastników, ale mimo jego wysiłków był to wieczór
Red Wingsów, którzy wygrali pięć do trzech, strzelając do pustej
bramki w ostatnich dziesięciu sekundach.
— Pokonamy ich u siebie w poniedziałek — zapowiedział Jules,
gdy wyszli z baru.
Jazda do domu zajęła Faith około piętnastu minut. Pebbles nie
było w zasięgu wzroku, co oznaczało, że matka położyła się już
do łóżka. Faith umyła zęby i twarz, wciągnęła koszulkę z
emblematem Looney Tunes i też poszła spać. Wino oraz emocje
podczas meczu zrobiły swoje i zasnęła, gdy tylko przyłożyła
głowę do poduszki. Nie wiedziała, jak długo spała, gdy zadzwonił
stojący przy łóżku telefon i ją obudził. Podniosła słuchawkę w
ciemnościach i uderzyła się nią w głowę.
— Au! Cholera. Tak, słucham?
— Obudziłem cię? Zamrugała szybko.
— Tyson?
— Uhm. Jesteś sama czy z psem w łóżku?
— Co takiego? — Pomacała ręką wokół siebie i wyczuła sierść.
— Jestem z Pebbles.
Usłyszała w słuchawce jego cichy śmiech. Było to tak rzadkie, że
od razu otrząsnęła się ze snu.
— To znaczy, że mój ojciec jest u was.
— Musiał się wślizgnąć, gdy zasnęłam. Chcesz z nim
porozmawiać?
— Broń Boże! Zwilżyła usta językiem.
— To po co dzwonisz?
— Sam nie wiem.
Odwróciła głowę i spojrzała na stojący obok zegar ze świecącą
tarczą.
— Masz pojęcie, która godzina?
Nastąpiła chwila ciszy, a potem padła odpowiedź:
— Piętnaście po trzeciej.
— Gdzie jesteś?
— W samochodzie. Pod twoim domem. Usiadła i odrzuciła
kołdrę.
— Chyba żartujesz.
— Nie. Wylądowaliśmy godzinę temu. Oglądałaś mecz?
— Uhm. — Spuściła nogi na podłogę. — Jak twój łuk brwiowy?
— Mam pięć szwów.
— Pewnie bardzo bolało.
— Jak cholera. Powinnaś zejść na dół i pocałować, żeby się
zagoiło.
— Teraz?
— No.
— Nie jestem ubrana.
— Nic na sobie nie masz?
Spojrzała w mroku na koszulkę z Looney Tunes.
— Zupełnie nic.
Odchrząknął.
— Narzuć płaszcz. Obiecują, że nie będę się gapił. Uśmiechnęła
się i pokręciła głową.
— To nie od gapienia się mamy kłopoty. Ściszył głos.
— Ty chyba je lubisz. Najwyraźniej ja też. Rzeczywiście. Bardzo
lubi.
— Jakie kłopoty masz na myśli?
— Takie, jakie zaczynają się, gdy lądujesz naga w moim łóżku.
Ponieważ już jesteś rozebrana, może powinnaś zejść na dół i
dokończyć sprawę.
Nie powinna. Naprawdę nie powinna.
— To byłoby niestosowne.
— I to bardzo.
— Nie żałujesz tego, co zaszło między nami zeszłej nocy?
— Jeszcze nie, ale myślę o kilku pozycjach z tobą w roli głównej.
Jutro na pewno będziemy już tak zawstydzeni, że przejdzie nam
na jakiś czas.
— To brzmi, jakbyś o mnie myślał.
— Bardzo często.
Ona też o nim myślała. Nie powinna, ale nie mogła nic na to
poradzić. I chociaż on nie żałował tego, co się stało, ona
przeciwnie. Ale w tej chwili, gdy słyszała jego głos w słuchawce i
wiedziała, że jest na dole i jej pragnie, czuła tylko ogarniające ją
pożądanie.
— Ja o tobie też — odpowiedziała niemal szeptem. — Tego lata
mam wziąć udział w turnieju golfowym. Chyba muszę trochę
potrenować.
— Kochanie, służę ci wszelką pomocą, jeśli tylko chcesz.
— Wezmę płaszcz. — Odłożyła słuchawkę, a potem ściągnęła
majtki i zdjęła przez głowę koszulkę. W tej chwili pragnienie,
żeby wpaść w kłopoty z Tysonem, stłumiło wyrzuty, które miały
się odezwać za kilka godzin.
Szybko umyła zęby, wyjęła z szafy płaszcz przeciwdeszczowy i
narzuciła go. Wsunęła stopy w czerwone pantofle i w drodze do
drzwi włożyła klucze do kieszeni.
Tyson stał obok swojego czarnego bmw, które zaparkował przy
krawężniku, odwrotnie do kierunku ruchu. Panował mrok, od
Zatoki Elliotta wiał chłodny wiatr, pod wpływem którego na twarz
Faith opadło kilka pasm włosów.
— Pani Duffy.
— Panie Savage.
Tyson otworzył drzwi samochodu po stronie pasażera.
— Ładny płaszcz.
Minęła go i w ciemności spojrzała mu w twarz. Po zewnętrznej
stronie oka miał świeży opatrunek. Ten sam wiatr, który unosił jej
włosy, przyniósł zapach jego ciała. Oparła ręce na jego piersi i
poczuła, że mięśnie pod bawełnianą bluzą się napięły.
Tyson pochylił głowę i pocałował ją. Gdy ich usta się spotkały,
ogarnęła ją zmysłowa gorączka i zacisnęła palce na ciepłym
materiale. Musnął językiem jej język i wsunął dłonie pod poły jej
płaszcza. Gorącą ręką ujął jej pierś i pogładził kciukiem sutek.
Gdy już miała chwycić go za nadgarstek i zaprowadzić na górę do
mieszkania, wyjął rękę spod płaszcza.
— Wsiadaj. — Jego głos zabrzmiał poważnie. Może ze
zmęczenia, a może z pożądania.
Otworzył przed nią drzwi. Usiadła na miejscu dla pasażera i
spojrzała na niego.
— Jakież to nieprzyzwoite pozycje wymyśliłeś dla mnie? —
zapytała.
— Takie, które umożliwią nam dotarcie z jednego końca materaca
na drugi.
Przypomniała sobie jego wielkie łóżko.
— To może nam zająć trochę czasu — zauważyła.
— Właśnie.
Rozdział 15
Z głębokiego snu wyrwało Faith czyjeś ciepłe dotknięcie w ramię.
Uniosła powieki, odwróciła głowę i zobaczyła błyszczące
niebieskie oczy, które patrzyły na nią z odległości kilku cali. W
ich kącikach pojawiły się małe zmarszczki od uśmiechu, co
spowodowało, że przekrzywił się opatrunek przykrywający szwy
na brwi. Tyson ugryzł ją lekko w ramię.
— Dzień dobry — powiedział z ustami przy jej skórze.
— Która godzina?
— Dochodzi południe.
— O mój Boże! — Usiadła i cienka kołdra zsunęła jej się do pasa.
— Ale późno!
Z przerażenia jej serce zaczęło bić mocniej i poczuła skurcz w
żołądku. Nie budziła się w łóżku mężczyzny od... nie pamiętała
odkąd. Podciągnęła kołdrę, żeby zakryć piersi, i spojrzała na
Tysona. On natomiast wydawał się całkiem spokojny i odprężony
w szarym podkoszulku i luźnych szortach.
— Jesteś już ubrany.
— Zdążyłem nawet przebiec pięć mil na bieżni mechanicznej.
— I nie obudziłeś mnie?
Przywrócił się na plecy, opadając na grubą czarną kołdrę w turecki
wzór, i splótł ręce na karku.
— Byłaś wykończona. — Przesunął wzrokiem po jej nagich
plecach. — Zasnęłaś dopiero koło piątej.
— Ty też.
— Ja nie potrzebuję dużo snu.
Jedną ręką przytrzymała kołdrę na piersiach, a drugą przetarła
twarz. Jej serce wciąż mocno biło, gdy rozejrzała się po pokoju z
kilkoma dębowymi meblami i dużym łukowym oknem
zasłoniętym kotarą.
— Nie masz treningu? — Od domu dzieliło ją zaledwie
dwadzieścia minut drogi — jeśli nie było korków — ale oprócz
płaszcza nie miała co na siebie włożyć. To, co w nocy wydawało
się podniecającym pomysłem, w świetle dnia okazało się
straszliwą pomyłką.
— W tej chwili nie. — Usiadł i odgarnął jej włosy za ramię. —
Pomyślałem, że podrzucę cię po drodze, a potem znowu po ciebie
przyjadę.
Czuła pulsowanie w uszach. Nie ma nawet majtek. Był taki okres
w jej życiu, że by się tym nie przejęła, ale to dawno minęło. Inne
czasy, inne życie. Zmieniła się i teraz to już nie jest w jej stylu.
Ogarnął ją niepokój i bała się, że wpadnie w panikę. Tak bardzo
chciała odciąć się od tamtego życia.
— Faith?
Spojrzała na niego.
— Tak?
— Słyszałaś, co powiedziałem?
— Że musisz jechać na trening. Znowu delikatnie ugryzł ją w
ramię.
— Chcę później po ciebie przyjechać. Może zabiorę cię do pewnej
małej włoskiej knajpki w Bellevue, którą odkryłem. Obsługa
fatalna, ale jedzenie fantastyczne!
— O nie!
Gwałtownie podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Musi się
zastanowić. Odzyskać kontrolę nad swoim życiem i nad sobą
samą. Niedawno umarł jej mąż. Nie może jeszcze chodzić na
randki.
Po chwili odparł powoli:
— W porządku.
— Chciałam tylko powiedzieć, że...
Co takiego chciała powiedzieć? Nie wiedziała. Była strasznie
zdezorientowana.
— To nie tak. Chodzi mi o to...
— Wiem, o co ci chodzi. Chciałaś tylko pójść ze mną do łóżka i
nic więcej.
Naprawdę o to jej chodziło? Nie. Tak. Nie mogła myśleć trzeźwo.
Wzruszył ramionami, zdjął buty i skarpetki.
— Nie przeszkadza mi to. Wiele kobiet ma ochotę przespać się z
hokeistą. — Ale nie wyglądało na to, że mu to nie przeszkadza.
Sprawiał wrażenie urażonego. Zdjął podkoszulek i cisnął w kąt,
po czym wyrwał Faith kołdrę z ręki.
— Tyson!
— Teraz oboje wiemy, na czym stoimy. — Popchnął ją tak, że
upadła na plecy. Spojrzała na niego.
— Oszalałeś.
Pokręcił głową i pochylił się, opierając ręce na poduszce po obu
stronach jej głowy.
— Chciałem być miły. Teraz nie muszę już się starać. Faith
uniosła rękę i dotknęła wydatnych muskułów na jego
piersi.
— Podoba mi się, gdy jesteś miły.
— To niedobrze. — Pocałował ją w szyję.
Zanim zasnęła w jego łóżku, kochali się dwa razy. Ostatnim razem
pod prysznicem z masażem wodnym, gdzie bez trudu zmieściłoby
się sześć osób. Co oznacza, że jej włosy są w okropnym stanie.
Zmarszczyła brwi, gdy całował ją w szyję. W jej życiu nastąpił
kryzys, a ona martwi się o swoje włosy.
— Nie chcę dłużej zgrywać miłego. — Jego ciepły oddech owiał
jej szyję i piersi. Poczuła, że trochę się rozluźnia.
— To kim teraz będziesz?
— Zimnym draniem — odpowiedział, sunąc ustami po jej szyi i
zatrzymując się na chwilę, żeby ją ugryźć. Spojrzał jej w twarz. W
jego oczach były jednocześnie gniew i pożądanie. Rozchylił usta i
zaczął ssać jej sutek, pieszcząc drugą pierś. Zniknął mężczyzna, z
którym kochała się w nocy. Który pieścił ją delikatnie dużymi
dłońmi, obserwując jej reakcję. Który się nie spieszył i czekał na
odpowiedź jej ciała.
Przeniósł uwagę na jej drugą pierś i polizał stwardniały sutek.
Szorstkimi dłońmi pieścił jej ciało i to ją podnieciło. Chwyciła
obiema dłońmi prześcieradło i kołdrę, i wygięła w łuk plecy.
Jęknęła głucho, a on się zaśmiał.
— Gdybym wiedział, że lubisz ostry seks — powiedział, całując
ją i gryząc, posuwając się w dół — nie traciłbym czasu na
czułości.
Pocałował ją w brzuch, a potem w biodro i wewnętrzną stronę
uda. Spojrzał na nią, jego piękne oczy błyszczały z podniecenia,
gdy ssał delikatną skórą u nasady uda, doprowadzając Faith do
szaleństwa. Kiedy już miała krzyknąć, nakazał:
— Oprzyj stopy na moich ramionach.
Potem rozchylił jej uda. Nie był ani trochę delikatniejszy niż
wtedy, gdy zajmował się jej piersiami. Lizał ją, jakby tylko sobie
chciał sprawić przyjemność. Smakował ją ustami i językiem, i to
też jej się podobało. Ale winiła o to Laylę.
W ciągu kilku minut przeżyła intensywny orgazm, który ogarnął
ją całą. Zadrżała, z trudem chwytając powietrze. Tyson nie
przestawał jej lizać, aż przeszła ostatnia fala, a potem uklęknął.
Popatrzył na nią zmrużonymi oczami i otarł usta wierzchem dłoni.
Nie spuszczając wzroku, założył prezerwatywę.
Faith otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nic nie
przychodziło jej do głowy, więc szepnęła tylko:
— Dzięki.
— Nie dziękuj mi. To jeszcze nie koniec.
Pochylił się i wszedł w nią gwałtownie. Przesunęła się na
materacu i zabrakło jej tchu.
— Będzie koniec, gdy ci powiem.
Podniosła głowę i spojrzała na ostre rysy jego twarzy. Przesunęła
dłońmi po jego ramionach aż do skroni. Tyson może i jest na nią
wściekły, ale ona nie potrafi się na niego gniewać. Nie po
rozkoszy, którą jej dał, i nie wtedy, gdy porusza się w niej, znowu
rozpalając ogień, który tylko on potrafi ugasić.
— Dobrze — wyszeptała i zaczęła poruszać biodrami, zaciskając i
rozluźniając mięśnie wokół jego twardego członka.
Oddychał przez zaciśnięte zęby i przeklinał, wysuwając się z niej i
wsuwając. Zagłębiał się w nią raz po raz, tak że znowu poczuła
narastającą falę przyjemności. Powietrze wokół niej stało się
wręcz gęste i trudno jej było oddychać. Oplotła go nogami w pasie
i wpadła w ten sam rytm co on, aż jej ciało przeszył kolejny
orgazm. Wygięła plecy, a wtedy i on też jęknął z rozkoszy.
Gdy było już po wszystkim, ubrali się w milczeniu. On włożył
podkoszulek i szorty, ona płaszcz. Żadne z nich nie odzywało się
podczas jazdy. Tyson włożył do odtwarzacza CD płytę Linkin
Park i wnętrze samochodu wypełniły dźwięki heavy metalu,
zwalniając ich z obowiązku rozmowy. Tyson był pogrążony w
myślach, a ona wciąż czuła się tak zagubiona, że nie wiedziałaby,
co powiedzieć. Mimo że zaprzeczał, był wściekły. Jakby zraniła
jego uczucia, co — biorąc pod uwagę jego dotychczasowe
zachowanie — wydawało się niemożliwe.
Zajechał na parking pod jej domem, zatrzymał się przy windzie i
wyłączył muzykę.
— Przepraszam, jeśli zrobiłem ci przykrość.
— Nie, nie zrobiłeś. — Pod pewnymi względami była może
nadwrażliwa, ale nie czuła się zraniona. Wręcz przeciwnie. — To
ja przepraszam, jeśli cię uraziłam.
— Faith, nie jestem babą. — Spojrzał na nią w mroku samochodu.
— Nie czuję się urażony, gdy piękna kobieta mówi mi, że chce
tylko pójść ze mną do łóżka. — Zaśmiał się smutno. — Chociaż
jeśli o to chodzi, jesteś pierwsza. Nigdy wcześniej nic takiego mi
się nie zdarzyło. Zwykle bywało odwrotnie.
— A ty nie traktujesz mnie tak samo?
Przyjrzał jej się i nacisnął guzik, żeby otworzyć drzwi po jej
stronie.
— Uhm. Owszem, tak. Dzięki.
* **
W poniedziałek wieczorem, gdy trener Nystrom objaśniał strategię
na tablicy, Tyson mocował taśmą skarpety pod kolanami.
Pozostali zawodnicy Chinooków siedzieli albo stali wokół w
oczekiwaniu na rozpoczęcie meczu. Ostatnim zaleceniom trenera
towarzyszył dźwięk rwanej taśmy.
— Blokujcie strzały. Pilnujcie bramki — mówił, rysując
markerem kółka na tablicy.
W hali komentator Chinooków zagrzewał kibiców, a z głośników
płynęła piosenka zespołu Queen.
— Nie spuszczajcie krążka z oczu — powiedział Nystrom ostatni
raz. Potem drużyna wyszła z szatni za trenerami i wkroczyła do
tunelu. Przeszli przez maty pokrywające podłogę. Gdy komentator
wyczytywał kolejne numery, pozycje i nazwiska, wymienieni
przez niego zawodnicy wjeżdżali na lód. Tyson, który stał na
końcu, spojrzał ku loży właściciela. Na czerwonych fotelach
siedziało kilka osób, ale Faith wśród nich nie było.
Rozległy się trąbki, gdy spiker wywołał Sama. Tyson zbliżył się
do wyjścia. Poprzedniego dnia powiedział jej, że chce ją zaprosić
na kolację. Nic wielkiego. Wcześniej przez kilka godzin uprawiał
z nią seks. Dotykała go i całowała, więc chciał zabrać ją do
świetnej włoskiej knajpki. Tak się robi. Każda inna kobieta by
tego oczekiwała, albo i czegoś więcej, a ona zachowała się tak,
jakby powiedział, że chce mieć z nią dziecko. To go wkurzyło i
odegrał się na niej w łóżku. Co przyniosło odwrotny skutek, bo
tylko ją podnieciło. Wciąż pamiętał, jak ugryzł ją w udo i jeszcze
bardziej go poniosło.
Wywołano następnego zawodnika i Tyson zrobił krok do przodu.
Myślał, że będzie żałował seksu z Faith. Ale tak nie było. Myślał,
że to skomplikuje mu życie. Nie ma takiego zagrożenia, dopóki
nikt nic nie wie. Pod względem fizycznym Faith jest ideałem. Ma
nie tylko duże cycki i zgrabny tyłek — jest olśniewająco piękną
kobietą, od czubka głowy po palce u stóp i małe czerwone
paznokcie. Bystra, z poczuciem humoru. Ale najbardziej podoba
mu się ta jej determinacja i siła woli. Żeby się nie poddawać i
sprawiać wrażenie pewnej siebie, choć wcale się tak nie czuje.
Tyson podziwiał jej odwagę i samozaparcie.
Wywołano Blake'a i Tyson znalazł się blisko wyjścia. To, co
kiedyś go u niej wkurzało, i to jak cholera, teraz wydawało się
atrakcyjne i przyciągało go jak pszczołę do miodu. Ironia losu. A
może karma. Cokolwiek to jest, należy położyć temu kres. Stoi,
czekając, aż wywołają go na lód, żeby zagrać w jednym z
najważniejszych spotkań w swojej karierze, i nie może przestać o
niej myśleć. A przecież musi skupić się na grze, a nie rozmyślać
wiadomo o czym, bo piękna blondynka chciała tylko pójść do
łóżka i nic więcej. Nawet nie miała ochoty pójść z nim na kolację.
Wywołano Vlada i Tyson stanął na skraju lodowiska. W
przypadku innej kobiety byłby to idealny układ, ale nie z Faith.
Jest właścicielką drużyny. O czym niepokojąco często zapominał.
— Numer dwadzieścia jeden! — ogłosił spiker, a jego dudniący
głos utonął w okrzykach widowni, w tupaniu i dęciu w trąbki. —
Zawodnik grający na środkowej pozycji, kapitan drużyny
Chinooków, Tyson Saaavage!
Wyjechał na lód z opuszczoną głową, jakby ktoś wystrzelił go z
tunelu. Gładka powierzchnia lodowiska szybko umykała mu spod
nóg, gdy dołączał do kolegów z drużyny. Potem, wykonując
zwrot, zatrzymał się ostro na końcu szeregu, a spod jego łyżew
wytrysnął ścięty lód. Kibice oszaleli i Tyson spojrzał na prywatną
lożę. Faith stała przy barierce i patrzyła na lodowisko. Nie widział
dobrze jej twarzy, ale zorientował
się, że spogląda na niego, i znowu wezbrała w nim wściekłość.
Nieproporcjonalna wściekłość, która wypalała mu dziurę w
żołądku. Chociaż zdawał sobie sprawę, że jest zupełnie
nieuzasadniona, biorąc pod uwagę służbową relację, jaka łączyła
go z Faith, ściągnął brwi i błysnął groźnie oczami. Co nie wróżyło
nic dobrego obronie Red Wingsów.
Rozdział 16
Poranne słońce wpadało przez okienka snopami przypomi-
nającymi punktowe światło reflektorów, gdy BAC-111 przebił się
przez pokrywę chmur i obrał kurs na wschód.
Faith rozłożyła ostatnie wydanie „Hockey News". Próbowała
ignorować Tysona, który siedział tuż przed nią. Jak reszta
hokeistów miał na sobie granatową marynarkę, a jego potężne
ramiona wystawały poza fotel. Trzymał w rękach dodatek
sportowy „Seattle Timesa". Na pewno czyta o laniu, jakie
Chinooki poprzedniego wieczoru spuściły Detroit, pokonując je aż
cztery do jednego, i pęka z dumy. Tyson był podczas tego meczu
niepokonany. Obrońcy Red Wingsów nie mogli go powstrzymać
— zdobył bramkę już w pierwszej tercji, a w dwóch kolejnych
pomógł kolegom strzelić gola.
Po ostatnim wieczorze miał więc na koncie w sezonie play off
dziewięć goli i udział w zdobyciu czternastu innych — co razem
daje dwadzieścia trzy punkty. To najwyższa średnia w drużynie i
plasuje go na trzydziestym miejscu w NHL.
Tego ranka, gdy weszła na pokład samolotu, ledwie na nią
spojrzał. Wiedziała, że w opinii reszty ekipy nie darzą się
sympatią. Jednak po ostatnim razie, gdy byli ze sobą, nie była
pewna, czy Tyson naprawdę udaje niechęć do niej.
Pozostali zawodnicy przywitali się z nią. Tysonowi też by się nic
nie stało, gdyby rzucił jej choćby zdawkowe „dzień dobry". A
może tak się na nią wściekł, że nie chce mieć z nią nic wspólnego?
Wzięła dwie muffinki z otrębami, roznoszone na tacy, i podała
jedną z nich Julesowi, który siedział obok niej.
— Gdzie się podziało prawdziwe masło? — zapytała, przekazując
mu malutką porcję miksu masła z margaryną.
Dlaczego na myśl, że już nigdy nie będzie z Tysonem, chce jej się
płakać, a jednocześnie ma ochotę kopnąć tył fotela, na którym
siedzi? I to z całej siły?
— Czytałam, że hokeiści powinni zjadać aż trzy tysiące pięćset
kalorii dziennie — ciągnęła. — Wyobrażasz to sobie? To strasznie
dużo. Można by pomyśleć, że w związku z tym dostaną
prawdziwe masło. — Położyła ciastko na tacy.
Co takiego zrobiła? Poza tym, że nie chciała pójść z nim na
kolację? Żeby wszyscy ich zobaczyli?
— Gdybym ja mogła bezkarnie pochłaniać tyle kalorii, nie
żałowałabym sobie masła do muffinki. Ani wiórków czeko-
ladowych. Albo jeszcze lepiej, zafundowałabym sobie muffinkę
bananowo-orzechową. Gazeta w rękach Tysona zaszeleściła i
Faith ścisnęło się serce. Jak ma spojrzeć mu w twarz, teraz, gdy ją
odtrącił?
— Och, i do tego prawdziwą latte. Skończyłabym z od-
tłuszczonymi, niesłodzonymi, chudymi latte bez bitej śmietany.
Jules spojrzał na nią uważnie.
— Dobrze się czujesz?
— Uhm. — Żałowała, że wybrała się w tę podróż. — A dlaczego
pytasz?
— Jesteś dziwnie rozdrażniona z powodu głupiej muffinki. Faith
urwała kawałek ciastka i wsadziła go do ust. Nie, nie
jest rozdrażniona z powodu muffinki. Jest zirytowana z powodu
siedzącego przed nią faceta, który przegląda gazetę i nie
rozmawiał z nią od czasu, gdy odstawił ją, ubraną tylko w płaszcz
przeciwdeszczowy, na parking podziemny pod jej mieszkaniem.
No, dobra. Może dała mu do zrozumienia, że interesuje ją
wyłącznie seks, ale przynajmniej mógłby zadzwonić. I powiedzieć
rano „dzień dobry".
„Chciałem tylko być miły. Ale już nie muszę się starać" —
powiedział i nie żartował. Była zirytowana, bo chociaż każdym
nerwem wyczuwała jego obecność, widziała jego marynarkę i tył
głowy, nie wiedziała, czy on w ogóle pamięta o jej istnieniu.
Żując muffmkę, odkręciła zakrętkę małej butelki z organicznym
sokiem pomarańczowym. Niepotrzebnie dała się namówić
Julesowi na tę podróż z drużyną do Detroit. Choć, prawdę
mówiąc, nie musiał jej długo przekonywać.
Słysząc szelest gazety przed sobą, przeniosła uwagę na przejście i
łokieć Tysona spoczywający na oparciu. Napiła się soku.
Atmosfera zeszłego wieczoru ją oszołomiła. Triumfalne
zwycięstwo Chinooków nad Detroit zelektryzowało wszystkich w
hali sportowej, a u niej wywołało ciarki. Zamiast jak zwykle
oglądać pozorny chaos, zobaczyła prawdziwe umiejętności i efekt
ciężkiej pracy podczas treningów. Doskonale przygotowane akcje
i precyzyjne podania. Kontrolę, która sprawiała wrażenie braku
kontroli. Wreszcie zrozumiała, dlaczego Virgil tak kochał ten
sport.
Minionego wieczoru, gdy mecz się skończył i widownia oszalała,
Mes zauważył, że Faith towarzyszyła drużynie na wyjeździe tylko
raz i powinna to powtórzyć.
Teraz, w świetle dnia, gdy tak siedziała za Tysonem, który ją
ignorował, nie wydawało się to najlepszym pomysłem. To była
pochopna decyzja. Tak jak wtedy, gdy wybiegała z mieszkania o
trzeciej nad ranem tylko w płaszczu przeciwdeszczowym.
Odstawiła sok na tacę i światło wpadające przez okienko padło na
jej obrączkę. Trzy brylanty zalśniły. Nosząc tę obrączkę, zawsze
czuła się kimś ważnym, osobą bogatą, z klasą. Gdy jednak
spojrzała na nią teraz, ogarnęły ją sprzeczne uczucia. Jakby coś
ciągnęło ją w przeciwne strony i nie wiedziała, w którą powinna
iść. Nie była już taka sama jak przed dwoma miesiącami. Jej życie
się zmieniło. Kiedyś wypełniały je tylko proszone kolacje i opieka
nad starszym mężem. Teraz zaczynała rozumieć, jak funkcjonuje
drużyna, a nawet na czym polega hokej. I już nie mogła się
doczekać, kiedy zacznie działać w fundacji dobroczynnej.
Ale gdy jedna sfera jej życia powoli się stabilizowała, druga
wymykała się spod kontroli, co potwierdzał różowy ślad po
miłosnym ukąszeniu na udzie. Gdyby nie to, że właśnie
przekroczyła trzydziestkę, pomyślałaby, że przeżywa kryzys
wieku średniego. Jej życiem seksualnym zaczęła rządzić Layla. I
to jest chore. Faith miała straszliwe wyrzuty sumienia, że w ogóle
uprawia seks. Ale najwyraźniej nie aż tak wielkie, żeby z niego
zrezygnować, bo przerażała ją myśl, że być może już nigdy więcej
nie będzie z Tysonem.
Opuszczono ekrany telewizyjne umieszczone pod sufitem
odrzutowca i zaczęto wyświetlać ostatnią z części Bonda. Tyson
złożył gazetę i Faith upiła łyk soku. Pójście z nim do łóżka było
błędem. Wiedziała o tym od początku. Jeśli ktoś dowie się o ich
romansie, będzie skompromitowana. Drużyna też ucierpi, ale
przede wszystkim odbije się to na karierze Tysona. A tego by nie
przeżył. W głębi duszy zdawała sobie sprawę, że byłoby dla niego
najlepiej, gdyby z nią zerwał. Dla niego i dla drużyny. Tylko że jej
ciało buntowało się przeciwko temu, co podpowiadał rozsądek.
* **
Faith zapięła czerwone guziki z pętelkami przy czarnej sukience
cheongsam, którą kupił jej Virgil, gdy w pierwszym roku
małżeństwa wybrali się do Chin. Z tyłu miała wyhaftowanego
smoka. Faith włożyła do niej czerwone pantofle od Valentino, z
odkrytymi palcami, na pięciocalowych obcasach. We włosy
wpięła czerwone pałeczki z nefrytu i obwiodła oczy czarnym
ołówkiem. Wzięła jednorazową chusteczkę, włożyła ją między
intensywnie czerwone wargi i zacisnęła je na niej. Obok umywalki
stała czekoladowa muffinka i Faith oderwała kawałek, a następnie
zjadła ostrożnie, żeby nie zetrzeć szminki. Gdy wróciła do pokoju
hotelowego po całym dniu spędzonym w miejscowym spa, gdzie
poddano ją masażowi i różnym zabiegom kosmetycznym,
zrobiono jej manikiur i pedikiur, czekało na nią ciastko. Leżało na
stoliku do kawy w pudełku w różowo-białe paski z nazwą lokalnej
cukierni na wieczku.
Uśmiechnęła się na myśl, że Jules w całym mieście szukał dla niej
tej muffinki, sądząc, że ma już dość jedzenia otrębów zamiast
czekolady, podczas gdy tak naprawdę miała dość zupełnie czego
innego.
Wkładała czerwoną szminkę do małej czarnej torebki, gdy ktoś
zapukał do drzwi. Obejrzała się w lustrze, po czym przeszła przez
salon.
— Świetnie wyglądasz — stwierdził Jules, gdy otworzyła drzwi i
spojrzał na jej sukienkę.
Miał na sobie czarne spodnie i czerwoną jedwabną koszulę.
Bardzo skromnie jak na niego.
— Dobrze wyglądamy razem — dodał. Podeszli do windy i Faith
zapytała:
— Kto będzie na kolacji?
— Większość drużyny. — Jules ściągnął windę i gdy przyjechała,
weszli do środka. — Biuro podróży zarezerwowało dla nas
prywatną salę w Coach Insignia.
Restauracja Coach Insignia znajdowała się na ostatnim piętrze
siedemdziesięciotrzypiętrowego Marriotta w Detroit. Rozciągał
się z niej panoramiczny widok na całe miasto i tereny przy granicy
z Kanadą. Gdy Faith i Jules znaleźli się na górze, prawie cała
drużyna siedziała już na miejscach i zajadała przystawki. Chłopcy
ubrani byli w designerskie garnitury i krawaty i gdyby nie
zapuszczane na czas rozgrywek niechlujne brody, liczne
zadrapania i siniaki na twarzach, wyglądaliby na zwyczajnych
biznesmenów.
Tyson stał przy końcu długiego stołu. Jedną rękę trzymał na
oparciu krzesła Daniela, a drugą kreślił na białym obrusie jakiś
schemat, jednocześnie tłumacząc coś młodszemu koledze. Miał na
sobie koszulę w biało-niebieskie paski z rozpiętym kołnierzykiem.
Podniósł wzrok, spojrzał na Faith i jego palec się zatrzymał.
Wciąż na nią patrzył, gdy wraz z Julesem zajmowała miejsce przy
stole pomiędzy Darbym a trenerem Nystromem, naprzeciwko
Sama i Blake'a.
— Pięknie pani wygląda dziś wieczorem, pani Duffy —
skomplementował ją Blake i Faith przyjrzała się jego zarostowi.
Wciąż nosił ten nieszczęsny wąsik w stylu Hitlera i małą bródkę.
— Dziękuję, panie Conte.
Uśmiechnęła się i rozłożyła kartę win. Kątem oka zauważyła, że
Tyson podszedł do ostatniego wolnego miejsca kilka krzeseł za
Samem.
— Cały dzień spędziłam na masażu. Masażysta miał boskie
dłonie. Używał gorącej oliwy i podgrzanych kamieni. Myślałam,
że już umarłam i poszłam do nieba. Tak się odprężyłam, że prawie
zasnęłam. — Spojrzała na twarze słuchających jej mężczyzn. —
Zamówimy białe i czerwone wino?
Trener Nystrom poprawił krawat.
— Oczywiście.
— Większość zawodników nie pije w przeddzień meczu —
zauważył Darby, ale Faith wiedziała, że to nieprawda.
— Muffinki z pełnoziarnistej mąki, sok pomarańczowy
pochodzenia organicznego. Prowadzicie bardzo zdrowy tryb
życia, chłopcy. — Położyła rękę na ramieniu Julesa. — Och,
zapomniałam ci podziękować za ciastko.
— Jakie ciastko?
— Czekoladową muffinkę, którą przyniesiono mi do pokoju. To
naprawdę przemiłe. Dziękuję ci.
Jules otworzył menu.
— Załatwiłem ci zabiegi w spa, ale nic nie wiem o żadnej
muffince. Może hotel ci ją przysłał. Jak ciastka w Doubletree.
Faith odchyliła się na oparcie krzesła i spojrzała na Tysona. Z
roztargnieniem podniósł do ust szklankę lodowatej wody,
studiując kartę dań.
— Ja tam nie dostałem żadnej muffinki — włączył się Blake, gdy
kelnerka przyjęła od niego zamówienie. — A ty, Sam? — zapytał
kolegę.
Ten pokręcił głową przecząco, a następnie zamówił sałatkę cho-
chop i smażonego okonia morskiego.
— Też nie.
— To ty przysłałeś mi czekoladową muffinkę? — zapytała
Darby'ego.
— Nie wiedziałem nawet, że takie lubisz.
— Dziwne. — Faith przez moment pomyślała o Tysonie, ale
szybko odrzuciła możliwość, że to jego pomysł. Tak pochłaniała
go lektura gazety, że Faith wątpiła, czy w ogóle
był świadom jej obecności. A już na pewno nie słuchał, co
mówiła. Nie zaprzątała sobie więc dłużej głowy tą zagadką i
zamówiła sałatkę Cezara, kurczaka i niemieckie chablis rocznik
1987.
Rozmowę przy stole zdominował ostatni mecz. Trenerzy i
zawodnicy dyskutowali o tym, jak unieszkodliwić Zetterberga i
Datsyuka, groźny duet, który okazał się zabójczy dla Penguinów
w finałach rozgrywek w poprzednim roku. Faith jadła kurczaka i
popijała wino, od czasu od czasu odpowiadając na jakieś pytanie.
Kilka razy podczas kolacji przyłapała się na tym, że zerka w
stronę Tysona. Patrzyła, jak rozmawia i żartuje z siedzącymi obok
kolegami, obserwowała jego ręce, jak kroił wielki stek czy sięgał
po wodę.
— Co będziesz robiła przed meczem? — zapytał ją Darby.
Oderwała wzrok od palców Tysona, którymi ocierał szron
ze szklanki.
— Jeszcze nie wiem. Pewnie wybiorę się na zakupy. Chociaż
trochę mi się to znudziło.
— Niedawno otwarto tu nowe kasyno — podsunął jej Darby.
— Dla kogoś, kto urodził się i wychował w Nevadzie, hazard to
żadna atrakcja.
— Widziałem ludzi jeżdżących na rolkach po Riverwalk. Faith
pokręciła głową.
— Nie jeżdżę na rolkach.
Dwadzieścia dwie twarze spojrzały na nią ze zdumieniem, jakby
powiedziała coś niesłychanego. Jakby właśnie ograniczyła ich
pensje do pięćdziesięciu patyków.
— To znaczy, do tej pory nie jeździłam. Zamierzam wziąć lekcje
— skłamała, zanim zapędziła się za daleko. — Może pójdę jutro
popływać.
— Kiedy się pani wybiera? — chciał wiedzieć Sam. — Zawsze
przed południem chodzę na basen. W szkole średniej należałem do
drużyny pływackiej i zdobyłem mistrzostwo stanu w stylu
motylkowym.
— W zeszłym roku podczas popisów na basenie naderwałeś sobie
mięsień i byłeś wyłączony z gry przez połowę sezonu —
przypomniał mu trener Nystrom. — Trzymaj się z daleka od
wody.
Sam się uśmiechnął.
— To dlatego, że pływałem stylem dowolnym.
— Ten sam problem masz na lodzie — zauważył ktoś siedzący w
dalszej części stołu. Mówił z lekko wyczuwalnym szwedzkim
akcentem. — Przesadzasz ze stylem dowolnym i potem lądujesz
na ławce kar.
— Ja przynajmniej mam jakiś styl, Karlsson.
Faith spojrzała na Johana Karlssona, który tego wieczoru ubrał się
gorzej niż Jules: włożył koszulę w żółto-czarne paski i wyglądał
jak trzmiel. Miał gęstą jasną brodę i kędzierzawą fryzurę a la Will
Farrell.
— Uhm, styl trzepaczki do jajek — Logan Dumont przyłączył się
do żartów.
— Zamknij się, młody. Dopiero co grałeś w shinny. Faith nie
miała pojęcia, co to jest shinny, ale pewnie nie
był to komplement.
— Chłopcy, nie tutaj — upomniał ich asystent trenera.
— Logan uważa na swoje wyposażenie, bo zdołał wyhodować
sobie tylko kozią bródkę — rzucił do Sama Blake.
Faith była ciekawa, czy „wyposażenie" to eufemizm na określenie
czegoś innego. Znając chłopców siedzących przy stole, gotowa
była się założyć, że tak. Przełknęła ostatni kęs kurczaka i odłożyła
sztućce na talerz.
— Moja bródka przynajmniej nie wygląda jak krocze Jenny
Jameson.
Faith otworzyła szeroko oczy. Uniosła serwetkę do ust, żeby ukryć
uśmieszek.
— O rany, Dumont, jest tu z nami pani Duffy — skarcił go trener.
— Bardzo przepraszam. — Młody zawodnik był wyraźnie
skruszony.
Faith opuściła serwetkę.
— Przyjmuję przeprosiny — powiedziała i napotkała spojrzenie
Tysona. Patrzył na nią z przeciwnej strony stołu. Z jego
niebieskich oczu trudno było coś wyczytać. Nie było w nich ani
gniewu, który widziała ostatniej nocy, gdy byli razem, ani
pożądania. Nic. I poczuła lekki ból w piersi.
Nie są przecież parą. Nawet ze sobą nie chodzą. Łączy ich tylko
seks, a może i to się skończyło. Dlaczego więc zrobiło jej się
przykro, że patrzy na nią, jakby nic dla niego nie znaczyła?
Faith sięgnęła po torebkę leżącą przy nakryciu.
— Jestem zmęczona — powiedziała do Julesa. — Rezygnuję z
deseru.
Jules spojrzał na nią i odłożył serwetkę na stół.
— Odprowadzę cię do pokoju.
— Nie, zostań. — Wstała. — Dobranoc, panowie. Było mi bardzo
miło. Do zobaczenia jutro wieczorem w hali sportowej. — Wyszła
z restauracji, walcząc z pragnieniem, żeby się obejrzeć. Po kilku
minutach znalazła się w swoim pokoju i rzuciła torebkę na stół.
Włączyła telewizor i zaczęła przerzucać kanały, aż trafiła na TCM,
w którym nadawano Mężczyźni wolą blondynki. Virgil bardzo
lubił stare filmy i takie aktorki jak Marilyn Monroe czy Sophia
Loren. Faith nigdy jednak nie interesowała się dawnym kinem,
więc zmieniła kanał.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, więc rzuciła pilota na
kanapę. Spodziewała się, że to Jules, ale nie zdziwiła się, gdy
zobaczyła przez wizjer Ty sona.
— Kto tam?! — zawołała.
Uniósł brew i splótł ramiona na piersi. Wciąż była na niego zła.
Może to głupie, ale nie zamierzała niczego mu ułatwiać.
— Wiem, że na mnie patrzysz, więc równie dobrze możesz mnie
wpuścić — powiedział.
— O co chodzi? — rzuciła, otworzywszy drzwi. Zamiast
odpowiedzieć wszedł tak energicznie, że musiała
się cofnąć.
— Jestem zmęczona i nie mam ochoty... — Pocałował ją i
zatrzymał ten potok słów, ujmując w dłonie jej twarz. Drzwi
zamknęły się za nim z lekkim trzaśnięciem. Kciukami pogładził
jąpo policzkach. Jego czułe pocałunki niosły obietnicę
namiętności.
— Sam nie będzie cię uczył jeździć ani na rolkach, ani na łyżwach
— powiedział tuż przy jej ustach. — Ja cię nauczę.
Nie mówiła poważnie, że chce nauczyć się jeździć na rolkach.
— Nie mam zamiaru się przewrócić i potłuc.
— Ze mną nic ci się nie stanie. A następnym razem, gdy będziesz
miała ochotę na masaż, zadzwoń po mnie. — Pocałował ją w
kącik ust.
Niemal się uśmiechnęła.
— Tak? Przecież udajesz, że nie istnieję. Musnął ustami jej usta.
— Powinienem dostać za to nagrodę. Odepchnęła go.
— Mogłeś przynajmniej powiedzieć „dzień dobry".
— Nie, nie mogłem. — Opuścił ręce i oparł się plecami o drzwi.
— To byłoby za duże ryzyko.
Faith przeszła przez salon i wyłączyła telewizor.
— Co to ma znaczyć?
— Obawiam się, że gdy na ciebie patrzę, wszyscy w promieniu
dziesięciu mil wiedzą, że się kochaliśmy.
Odłożyła pilota na stół.
— Aha.
— Że — ciągnął, podchodząc do niej — przypominam sobie
ostatni raz, gdy widziałem cię nagą. Że źle się zachowałem i że
powinno mi być naprawdę przykro z tego powodu, ale nie jest, bo
było fantastycznie. Za każdym razem jest mi z tobą fantastycznie i
myślę tylko o tym, jak znowu zdjąć z ciebie ubranie.
Zagryzła wargę. Wystarczyło, żeby przyszedł do niej, a ona
gotowa była na wszystko, nie tylko na to, żeby ściągnął z niej
ubranie.
— Podjąłeś więc wielkie ryzyko, przychodząc tutaj. Wziął ją za
ręce i przesunął kciukiem po jej knykciach.
— Wszyscy zostali w restauracji. Poza tym nikt z drużyny nie
mieszka na tym piętrze. — Przyciągnął ją do siebie. — Więc
dostałaś muffinkę.
— To ty mi ją przysłałeś?
— Nie mogłem patrzeć, jak marniejesz na tych otrębach i
substytucie masła. Bo zależy mi, żebyś miała energię. Jest
właścicielką mieszkania w centrum Seattle i elitarnej drużyny
hokejowej. Ma tyle pieniędzy, że nie wie, co z nimi robić, a jednak
uśmiechała się jak idiotka, bo dostała muffinkę za dwa dolary.
— Dziękuję ci.
Przesunął palcami po guzikach przy jej sukience.
— Mam niecne zamiary.
Faith wyjęła z włosów jadeitowe patyczki.
— Jestem zgorszona.
— W poniedziałek zagrałem jeden z najlepszych meczów
hokejowych w życiu. Nie jestem przesądny, ale intuicja
podpowiada mi, że miało to coś wspólnego z tym, co działo się w
nocy.
Odrzuciła patyczki na stół i włosy opadły jej na plecy.
— Musisz kochać się ze mną przed każdym meczem, bo to
przynosi mi szczęście. — Zaczął rozpinać guziki jej sukienki. —
Wiem, że mnie nie zawiedziesz.
— Zrobimy to dla dobra drużyny? — Wyciągnęła mu koszulę ze
spodni.
— Decyzja należy do ciebie.
— Uhm, ale co będzie, jeśli... Nie chcę zapeszyć, ale jeśli to
zrobimy, a ty przegrasz mecz? I opuści cię szczęście?
Spojrzał na nią, jakby wcześniej o tym nie pomyślał.
— Kochanie, mam szczęście, bo uprawiam z tobą seks.
— To miłe. Chyba...
Wzruszył ramionami i wrócił do rozpinania guzików.
— Jeśli przegramy, to będzie znaczyło, że ktoś inny zawalił
sprawę. Nie nasza wina. My zrobiliśmy swoje. Rozbawił ją.
— Musimy „robić swoje" przed każdym meczem? Pokiwał głową.
— Przynajmniej raz.
Zrobiła krok do tyłu i zrzuciła sukienkę.
— Nigdzie nie idź.
Mając na sobie tylko czarny koronkowy stanik, majtki i czerwone
pantofle od Valentino, wyszła z pokoju i wróciła chwilę później z
taboretem. Postawiła go na środku pokoju i poleciła: — Niech pan
tu usiądzie, panie Savage.
— Co chcesz zrobić?
— Postaram się, żeby kapitana mojej drużyny hokejowej nie
opuściło szczęście. — Podeszła do wieży i włączyła radio,
wybierając stację nadającą hard rocka. Rozległy się dźwięki
najpopularniejszego utworu muzycznego we wszystkich klubach
ze striptizem. Faith nieraz tańczyła do rytmu Pour Some Sugar on
Me. Tym razem nie musiała udawać. Chciała sprawić przyjemność
i jemu, i sobie. Chciała zawrócić mu w głowie, tak żeby stracił
dech w piersiach. Zrobić mu to samo, co on zrobił jej. Odwróciła
się i spojrzała na Tysona, który wciąż stał w drugim końcu pokoju
i patrzył na nią.
— Powiedziałam, żebyś usiadł.
Położyła sobie jedną rękę na karku i odgarnęła włosy, a drugą
przesunęła po brzuchu. Minęły lata od czasu, gdy ostatni raz
tańczyła dla mężczyzny, ale nie zapomniała, jak to się robi.
Ruszyła ku niemu, robiąc dwa kroki do przodu i przystając, dwa
kroki i przystając, gładząc się po całym ciele i obrzucając go coraz
bardziej zmysłowym, prowokującym spojrzeniem.
Przesunął wzrokiem po jej ciele i zatrzymał go na jej dłoniach, a
potem popatrzył niżej.
— Ładne buty.
— Dziękuję. — Dwa kroki do przodu i stop... dwa kroki do
przodu i stop. — Na pewno znasz zasady.
— Tu nie obowiązują żadne zasady. — Usiadł. Uśmiechnęła się
kusząco.
— Żadnego dotykania — uprzedziła, ujmując piersi. — Ja mogę
cię dotykać. Ty mnie nie.
Popatrzył na nią błyszczącymi oczami.
Uśmiechnęła się szeroko i podeszła do niego od tyłu, muskając
jego ramiona. Pochyliła się i przesunęła dłońmi po jego torsie.
— Cała jestem gorąca. Rozgrzana — szepnęła mu do ucha przy
wtórze piosenki — od stóp do głów. — Obeszła go, usiadła mu
okrakiem na kolach i spojrzała w twarz.
Przebiegł dłońmi po jej udach i zatrzymał je na pupie, a potem
wtulił twarz w jej piersi.
— Nie dotykaj mnie — przypomniała mu i odsunęła jego ręce.
Siedziała w stringach kilka cali od jego rozporka. Pogładziła go po
piersi. Poruszała biodrami w tył i w przód, prawie dotykając
wybrzuszenia w jego spodniach, ale za każdym razem wcześniej
się odsuwając.
Jęknął i zaczerpnął powietrza.
— Dotknij mnie, Faith.
— Dotykam cię.
— Niżej.
Zamiast zrobić, o co prosi, wstała i zaczęła się z nim drażnić.
Zdjęła mu krawat i koszulę, ocierała się o niego, muskała go
twardymi sutkami przez cienką koronkę stanika, coraz bardziej
podniecając i jego, i siebie.
Wyciągnął ręce, ale mu umknęła.
— Nie wytrzymam tego — wydusił głosem pełnym pożądania. —
Włóż mi swoją małą rączkę w majtki, a ja włożę ci moją.
— To naprawdę kuszące, ale obawiam się, że wbrew zasadom. —
Odwróciła się i usiadła mu na kolanach, kręcąc pupą. Rozpiął jej
stanik.
— To już naprawdę wbrew zasadom.
— Chrzanić to. — Pocałował ją w plecy i przesunął dłonie w górę
brzucha, aby ująć jej nagie piersi. — Nas nie obowiązują żadne
zasady.
Rozdział 17
— Byłbyś zdziwiony, gdybyś wiedział, ilu facetów wsuwało mi za
stringi swój numer telefonu.
Tyson wcale nie był zdziwiony. Faith leżała z głową opartą na
jego nagiej piersi. Jej krótkie paznokcie rozpalały ogień w jego
podbrzuszu i kroczu, i gdyby tylko miał czas, znowu by się na nią
rzucił. Gdyby tylko miał czas, poprosiłby, żeby znowu dla niego
zatańczyła. Jest piękna, seksowna i cholernie mu się podoba.
— Zadzwoniłaś do któregoś z nich? Spojrzała mu w twarz i
przewróciła oczami.
— Jeszcze czego. Jakbym miała ochotę na randkę z kimś, kogo
poznałam w klubie!
— Byłem w takim klubie raz czy dwa.
— Wcale mnie to nie dziwi. Sportowcy i muzycy często w nich
bywają.
— Ale to było dawno temu — próbował się bronić, choć nie
bardzo wiedział dlaczego. Pogładził ją po plecach. — Mój ojciec
przepada za striptizerkami.
— To wyjaśnia, dlaczego podoba mu się moja matka.
— Twoja matka też była striptizerką? — Znowu nie był
zaskoczony.
— Uhm. Striptizerką i kelnerką roznoszącą koktajle.
— Wygląda na to, że ciężko pracowała.
— O tak. I chodziła po kasynach. Często bywałam sama.
— Gdzie jest twój ojciec? — Potarła stopą wewnętrzną stronę
jego łydki i jej kolano znalazło się niebezpiecznie blisko jego
krocza.
— Ostatnio widziałam go, gdy byłam małą dziewczynką.
Przewrócił ją na plecy i spojrzał jej w twarz.
— Nie próbowałaś go odnaleźć?
— A po co? Nie chciał mnie znać. Po co miałabym go szukać?
Rzeczywiście.
Odgarnęła włosy z twarzy.
— A co się stało z twoją matką? — spytała.
Położył się na plecach i spojrzał w sufit. Nie miał ochoty mówić o
swojej matce.
— Co chcesz o niej wiedzieć?
— Gdzie mieszka?
— Umarła pięć lat temu.
— Przykro mi. Spojrzał na nią.
— Niepotrzebnie. Jej nie było przykro. — Popatrzył na piękną
twarz Faith. Zielone oczy i długie rzęsy, kształtny nos i pełne
różowe usta. — Ojciec zawsze mówił, że była szalona, ale to
dlatego, że nigdy nie próbował jej zrozumieć.
Przewróciła się na bok.
— A ty? Próbowałeś? Wzruszył ramionami.
— Miała bardzo zmienne nastroje. W jednej chwili się śmiała, a w
następnej płakała. Nie doszła do siebie po rozwodzie, wydaje mi
się, że później nie chciało jej się żyć.
— A kiedy twoi rodzice się rozwiedli?
— Gdy miałem dziesięć lat.
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się smutno, .mówiąc:
— Kiedy ja miałam dziesięć lat, matka była już w trakcie
trzeciego rozwodu. Jeździłam wtedy rowerem na lekcje tańca i
starałam się o tym nie myśleć.
Wyobraził sobie ją jako dziewczynkę na różowym rowerze, może
marki Schwinn, z jasnym kucykiem powiewającym na wietrze.
— Ja grałem w hokeja przez dwanaście miesięcy w roku.
— Hm, opłaciła ci się ta ciężka praca.
Miał wspaniałych trenerów, którzy dawali mu to, czego nie
dostawał od rodziców. Byli porządnymi ludźmi, stali się jego
mentorami. Czy ona też miała kogoś takiego? — zastanawiał się.
Gotów był się założyć, że nie.
— Tak jak tobie lekcje tańca. Zaśmiała się.
— Uhm, choć te kroki, których nauczyłam się jako mała
dziewczynka, nie bardzo mi się przydały. Musiałam poznać inne.
Świetnie się rusza, podoba mu się to. Szczególnie tego wieczoru.
Chociaż w poniedziałek grał doskonale, nie wierzył,
że miało to jakikolwiek związek z seksem. Po prostu był to
pretekst, żeby do niej przyjść. Uwielbiał czuć jej skórę pod
palcami, widzieć rozkosz w jej oczach, gdy był w niej głęboko, i
słyszeć jęki. Coraz bardziej uzależniał się od pragnienia, aby
sprawiać jej przyjemność. Nawet wtedy, gdy mówił sobie, że nie
ma dla niej czasu, i tak w końcu do niej przychodził.
Tyson usiadł na brzegu łóżka i potarł twarz. Jest jak narkotyk, coś,
co uzależnia. Bo dlaczego ryzykowałby wszystko, spotykając się z
nią? Jak inaczej można to wytłumaczyć?
— Już idziesz? Tak szybko? — zapytała, obejmując go. Dotknęła
piersiami jego nagich pleców i musiał zwalczyć pokusę, żeby się
odwrócić i znowu pchnąć ją na materac.
— Muszę wracać, zanim ktoś zauważy, że zniknąłem. — Chciał
dowiedzieć się więcej o dziewczynce na rowerze. Przez całą noc
odkrywać, czego nauczyła się na lekcjach tańca.
Pocałowała go delikatnie w szyję.
— Będę za tobą tęskniła.
— Zobaczymy się jutro o dwudziestej, po pracy. — Spojrzał jej w
oczy, oddalone zaledwie o kilka cali, i zaczął się zastanawiać, jak
bardzo będzie za nim tęskniła. — Muszę wygrać ten mecz. I kilka
następnych.
Usiadła na łóżku, podciągnęła nogi i objęła rękami kolana.
Patrzyła na Tysona, gdy wstał i zaczął się ubierać.
— Co zamierzasz robić, gdy już zdobędziesz puchar? Weźmiesz
długi urlop?
— Nie wybiegam myślami tak daleko. — Wciągnął bokserki.
— Nigdy nie zastanawiasz się nad tym, co będziesz robił po
zwycięstwie?
— Jasne, że tak. Przejadę po lodowisku z pucharem nad głową. —
Włożył spodnie i spojrzał na nią, siedzącą na łóżku, nagą i
doskonałą. — Zawsze chciałem wygrywać. Od kiedy pamiętam,
to było moim głównym celem. — Rzeczywiście, rzadko myślał o
tym, co będzie później. — Będę ćwiczył i dbał o siebie, żeby
utrzymać formę. Na pewno nie pokażę się na obozie gruby i
sflaczały jak niektórzy faceci. — Sięgnął po koszulę leżącą na
brzegu łóżka i włożył ją. Ale gdy zapinał guziki, wyobraził sobie
Faith w bikini, leżącą obok niego na piaszczystej plaży.
Wystawiającą do słońca swoje gładkie ciało. Może w dużym
kapeluszu i wielkich okularach przeciwsłonecznych.
Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka. Nie chciała nawet
pójść z nim na kolację do małej restauracyjki w Bellevue.
Powiedziała wyraźnie, o co jej chodzi, i miała rację. Nie może być
między nimi nic więcej niż potajemny seks. I naprawdę wspaniały
taniec erotyczny w jej wykonaniu. Zwłaszcza teraz, gdy w całym
Seattle wiszą te billboardy. Nigdy wcześniej nie pisano o nim w
żadnym tabloidzie, ale widział w wyobraźni zdjęcie
przedstawiające go na plaży Mazatlån z właścicielką Chinooków,
które może trafić na łamy czasopism. Więc o czym w ogóle
myślał?
Faith przyglądała się, jak Tyson zapina koszulę na muskularnym
torsie i wyrzeźbionym brzuchu. Była ciekawa, co spowodowało,
że na jego czole pojawiła się zmarszczka.
— Rozumiem, co znaczy determinacja — powiedziała, wstając z
łóżka i wyjmując z szafy hotelowy szlafrok. — Moim celem w
życiu było zdobycie tylu pieniędzy, żebym już nie musiała się
martwić, skąd wziąć pieniądze na rachunki.
— Powiedziałbym, że ci się udało, i to jak. — Zapiął ostatni guzik
i włożył koszulę w spodnie.
— Owszem, ale potem straciłam poczucie celu. Wcześniej nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jałowe było moje życie. Aż do
tej pory. — Włożyła szlafrok i zawiązała pasek. — Teraz mam
nowy cel. Inny, lepszy, taki, o którym nawet mi się nie śniło. To
trochę przerażające, ale dobrze się bawię.
Podniósł głowę, lecz zaraz opuścił wzrok na czarny skórzany
pasek przy spodniach.
— Co jest tym celem?
— Chinooki. Nigdy nie myślałam, że stanę się właścicielką
drużyny hokejowej. A nawet gdyby coś takiego przyszło mi do
głowy, nie przypuszczałabym, że okaże się to takie podniecające.
— Skrzyżowała ręce na piersiach. — To wielka
odpowiedzialność. Przez kilka ostatnich lat nie musiałam o nic się
troszczyć, inni zajmowali się wszystkim. Więc od nowa uczę się
odpowiedzialności. Tak bardzo spodobało mi się prowadzenie
drużyny, że nie mogę się już doczekać początku nowych angaży.
Spojrzał na nią uważnie.
— Kogo chcesz ściągnąć?
— Kilku obiecujących zawodników. Kiedy wrócę, obejrzymy z
Darbym na DVD paru wszechstronnych obrońców.
Parsknął śmiechem i spojrzał na nią z drugiego końca pokoju.
— A ty w ogóle wiesz, kto to jest wszechstronny obrońca?
— Taki, który gra i w obronie, i w ataku. — Wzruszyła
ramionami. — W każdym razie tak mi się wydaje.
— Zgadza się. Mniej więcej o to chodzi. — Podszedł do niej. —
Zwracaj uwagę na barczystych zawodników z refleksem. Nie
przejmuj się, jeśli któryś wolno jeździ. Szybkość można sobie
wyrobić. — Objął ją w pasie iprzyciąg-nął do siebie. — Jeśli nie
odezwę się do ciebie przed powrotem do Seattle, nie wpadaj w
panikę. — Cmoknął ją w czoło.
— Będziesz o mnie myślał?
Zaprzeczył ruchem głowy i musnął ustami jej policzek.
— Będę się starał nie myśleć, choć to może być trudne.
***
Kabinę BAC-111 wypełniały ciche i głośniejsze pochrapywania
ponad trzydziestki śpiących mężczyzn, gdy samolot wykonywał
zwrot i podszedł do lądowania. Kilka godzin wcześniej Chinooki
przegrały z Detroit trzy do czterech. Piąty mecz w tej serii miał się
odbyć za dwa dni i Faith przypuszczała, że Tyson będzie przez ten
czas dochodził do siebie po brutalnym ciosie, który zadał mu
podczas akcji napastnik Detroit, Derren McCarty.
Tyson zrewanżował mu się w jednej z następnych akcji. Zdzielił
go w narożniku, tak że zawodnik Red Wingsów padł na lód.
- McCarty przypadkiem walnął mnie, gdy miałem opuszczoną
głowę — oświadczył tego samego wieczoru dziennikarzom. —
Więc ja przypadkiem trafiłem go, gdy miał krążek.
Faith po meczu obejrzała obrażenia Tysona. Prawy bok miał cały
posiniaczony, a plecy podrapane. Wyglądał, jakby został pobity
kijem baseballowym, a nie hokejowym, podczas akcji na
lodowisku. Był cały obolały i gdy się kochali, Faith przewidująco
zajmowała pozycję na górze.
Tyson doszedł do siebie przed piątym meczem i Chinookom udało
się wygrać u siebie trzy do jednego. Szósty mecz rozegrano w
Detroit w Joe Louis Arena i zarządzono dwie dogrywki. Trzy
sekundy przed końcem Daniel zdobył bramkę i drużyna
Chinooków przeszła do rundy finałowej. O puchar mieli walczyć z
Penguinami z Pittsburgha.
Zawodnicy zadowoleni ze zwycięstwa i przejścia do ostatniej
rundy rozgrywek wsiedli do BAC-111 i świętowali, popijając
szampana marki Bollinger. Gdy samolot osiągnął prędkość
przelotową, wstał trener Nystrom, który ze względu na wzrost
musiał się trochę pochylić.
- Dwa miesiące temu, po śmierci Virgila Duffy'ego —
zaczął, gdy wszyscy zamilkli — niepokoiliśmy się, że zmiana
właściciela wpłynie na nasze szanse w pucharze. Zawsze są
powody do niepokoju, gdy coś się zmienia. Myślę jednak, że po
dzisiejszym meczu można spokojnie powiedzieć, iż pani Duffy
godnie zastąpiła Virgila. Jestem pewny, że byłby z niej dumny.
Chcę więc oficjalnie powitać ją w drużynie. — Odwrócił się w
lewo i wziął od Darby'ego granatową bluzę w barwach
Chinooków. Z tyłu, na ramionach, widniało nazwisko Duffy i
numer jeden w ciemnozielonym kolorze. — Witamy wśród nas
nowego zawodnika!
Faith podniosła się i stanęła w przejściu. Gdy odbierała bluzę,
poczuła, że pieką ją oczy.
— Dziękuję, panie trenerze. — Odwróciła się i spojrzała na
twarze z brodami godnymi jaskiniowców albo zaledwie
meszkiem. Napotkała spojrzenie Tysona, który uniósł kąciki ust w
rzadko widywanym u niego uśmiechu. Była wzruszona, ale nie
chciała rozpłakać się jak mała dziewczynka.
— Kiedy dowiedziałam się, że Virgil zapisał mi w testamencie
drużynę hokejową, byłam równie zaskoczona jak wy wszyscy. Ja
także martwiłam się, że nie udźwignę odpowiedzialności i że
zawalę sprawę. — Przełknęła ślinę i przewiesiła sobie bluzę przez
ramię. — Ale mogę powiedzieć z radością, że dzięki pomocy
mojego asystenta i was wszystkich nie popełniłam większego
błędu. Jestem z was dumna, chłopcy, i wiem, że Virgil też byłby.
— Miała świadomość, że powinna powiedzieć jeszcze coś
pokrzepiającego, ale łzy napłynęły jej do oczu. — Dziękuję wam
— zakończyła, żeby nie rozpłakać się w obecności swoich
hokeistów.
Przez dalszą część lotu do domu siedziała obok Julesa. Żałowała,
że nie może zwinąć się w kłębek przy boku Tysona i wtulić twarzy
w jego szyję.
O trzeciej nad ranem, kiedy czarne bmw zajechało przed jej dom,
miała pod płaszczem nową bluzę. Tym razem jednak zapakowała
do pudła na kapelusze komplet bielizny i ubranie na zmianę.
W ciągu pięciu następnych dni, do pierwszego meczu z
Penguinami, ich życie toczyło się utartym torem, jakby oficjalnie
byli parą. Tyson trenował w ciągu dnia, podczas gdy Faith
oglądała nagrania ukazujące możliwości młodych zawodników
albo spotykała się z Mirandą Snow z Fundacji Chinooków. Jadła
lunch z matką albo Julesem, a wieczorem jechała do Tysona albo
on przyjeżdżał do niej, zależnie od planów Valerie i Pavla. Jedyną
istotą na tej planecie, która wiedziała o związku Faith z Tysonem,
była Pebbles. Suczka pokochała Tysona od pierwszego wejrzenia,
co było jedynie źródłem utrapienia dla tego ważącego dwieście
czterdzieści funtów hokeisty. Gdy tylko stawał w progu
mieszkania, Pebbles zaczynała krążyć wokół niego, tak że ledwie
mógł zrobić krok, a kiedy siadał, natychmiast wskakiwała mu na
kolana. Tyson spoglądał wtedy na Faith, oczekując, że zabierze
suczkę, ale kiedy próbowała to zrobić, ta na nią szczekała. Pebbles
stała się prawdziwą niewolnicą Tysona, a Faith nie mogła mieć o
to pretencji.
Pokłóciła się z Tysonem jeden jedyny raz, i to o Virgila. Stało się
to u niego w domu, podczas lekcji golfa, kiedy uczył ją zamachu.
Miała na sobie czerwony gorset i wiązane na bokach wycięte
majteczki, ale on, zamiast rzucić się na nią, jak tego oczekiwała,
tylko się zirytował.
— Kiedy wreszcie przestaniesz nosić tę obrączkę? — zapytał, gdy
ustawiła piłeczkę na linii.
— Przeszkadza ci?
Wzruszył ramionami i odstawił piwo na kontuar. Ubrany był w
wytarte dżinsy i podarty podkoszulek bez rękawów. Miał
potargane — przez nią — włosy i wyglądał tak fantastycznie, że
chętnie by go zjadła.
— Przypomina mi, że byłaś żoną Virgila. Włożyła kij do worka i
odwróciła się do Tysona.
— Ach, i to cię wkurza?
— Myślę, że wkurzałoby większość facetów. Sypiam z tobą, a ty
nosisz obrączkę po innym.
Spojrzała mu w oczy, w których widać było gniew, ale nadal nie
rozumiała, o co mu chodzi.
— Virgil zmarł zaledwie dwa miesiące temu.
— No właśnie. Przychodzisz tu i kochasz się ze mną, a obrączki
zdjąć nie możesz?
— I tak mam z twojego powodu poczucie winy, Tysonie. — Nagle
poczuła się naga i bezbronna, więc minęła go i poszła po leżącą na
kanapie sukienkę. — Był moim mężem przez pięć lat.
— Tylko z tobą mieszkał.
— Troszczył się o mnie.
— Kupił cię, bo było go na to stać.
— Cóż, a ja mu się sprzedałam. — Wzięła sukienkę i spojrzała na
niego. — Byliśmy siebie warci.
— Ale to nie ty miałaś przewagę w tym związku, tylko on. Tak
było. Ona i Virgil przyjaźnili się i dobrze rozumieli,
ale tak naprawdę to on rządził.
— Był dla mnie dobry. Lepszy niż jakikolwiek inny mężczyzna,
którego znałam.
— Wobec tego mężczyźni, których znałaś, musieli być
beznadziejni.
To też była prawda.
— Jego już nie ma, Faith.
— Wiem. — Wciągnęła sukienkę i wsunęła ręce w krótkie
rękawy.
— Nie masz wobec niego żadnych zobowiązań.
— Łatwo ci powiedzieć. — Zaczęła zapinać guziki. — Zostawił
mi tyle pieniędzy, że nie muszę się o nic martwić do końca życia.
Zapisał mi drużynę hokejową, wyobrażasz to sobie? I za każdym
razem, gdy jestem z tobą, czuję się, jakbym go zdradzała. Mam
gigantyczne poczucie winy, ale najbardziej gnębi mnie to, że
czasami przestaję już czuć wyrzuty. — Podniosła głowę i
spojrzała na niego. — Może Landon miał rację, może jestem
bezwstydną naciągaczką i nawet nie przeszkadza mi to, że ktoś
mnie tak nazywa. Taka jest prawda, a już myślałam, że się
zmieniłam.
— Gdybyś była bezwstydna, nie wściekałabyś się teraz. —
Pokręcił głową. — Masz trzydzieści lat. Jesteś młoda i piękna, a w
ogóle nie korzystałaś z życia. Dziewczyno, żyłaś w celibacie przez
pięć lat. Nie powinnaś mieć wyrzutów, że czegoś pragniesz.
— Korzystałam z życia. Tyle że nie w sposób, jaki ty akceptujesz.
— Znowu spojrzała w jego zagniewane oczy. — Zawsze
traktowałam swoją profesję jak zwykłą pracę. Rzeczywiście
byłam bezwstydna. Żeby zarobić na chleb, robiłam to, co
musiałam, i przeważnie nie miałam z tego powodu poczucia winy.
Ale z tobą spotykam się nie dlatego, że muszę, tylko dlatego, że
chcę. Narażam moją reputację, jeśli cokolwiek z niej jeszcze
zostało, i twoją karierę, wiem o tym, ale ponieważ jestem
egoistką, nie dbam o to. Zrobił kilka kroków w jej stronę i chwycił
ją za nadgarstki.
— Nie idź.
— A niby dlaczego miałabym zostać?
— Bo jestem jeszcze większym egoistą od ciebie. Mimo że ja
także narażam moją karierę i twoją reputację, chcę, żebyś została.
Byłoby mi łatwiej, gdybym nie chciał, ale już dawno przestałem
ze sobą walczyć.
Opuściła ręce i popatrzyła na niego. Z łuku brwiowego zdjęto mu
szwy i miał już tylko czerwoną szramę w kąciku prawego oka. Jak
długo będzie jej pożądał? Jak długo w ogóle to potrwa? Chciała
go o to zapytać, ale zamiast tego objęła go w pasie i oparła głowę
o jego twardą pierś. Serce biło mu mocno i spokojnie pod jej
policzkiem. Pogładził ją po plecach. Poczuła się bezpiecznie, gdy
tak przytulała się do niego, czuła jego ciepły, kojący dotyk.
Gotowa była uwierzyć, że to nie zakończy się katastrofą.
Następnego wieczoru miał zostać rozegrany pierwszy mecz z
Penguinami. Będzie myślała o nim, a nie o bólu w sercu i
ściskaniu w gardle. Będzie martwiła się o obronę, nie o siebie. Bo
w głębi jej duszy zrodził się strach, że stało się najgorsze. Że
mimo prób zachowania zdrowego rozsądku, mimo wszelkich
przeciwności, beznadziejnie zakochała się w Tysonie Savage'u. Po
raz pierwszy od siedmiu lat obrączka ślubna zaczęła jej ciążyć na
palcu. Faith nagle poczuła się nie w porządku, że nosi pamiątkę po
byłym mężu, choć jest zakochana w innym mężczyźnie.
Rano po powrocie do domu zdjęła obrączkę i schowała do sejfu,
wraz z pozostałą biżuterią, którą kupił jej Virgil. Piękne kamienie,
leżące na aksamitnej poduszce, lśniły w świetle, ale nie dawały już
tego ciepła i poczucia bezpieczeństwa, co do tej pory. Dłoń
wydała jej się naga bez ciężkich brylantów, ale za to Faith poczuła
się swobodniejsza i uczciwsza, jakby zrzuciła z ramion ciężar.
Jakby nadeszła pora, żeby zamknąć za sobą przeszłość — wraz z
Virgilem.
Przez pozostałą część dnia próbowała nie myśleć o sobie i
Tysonie. Zamierzała żyć chwilą. Niezależnie od tego, jak długo
potrwa. Jednak w zakamarkach serca miała nadzieję, że wszystko
jakoś się ułoży. Że w końcu znajdą sposób, żeby być razem, choć
rozum podpowiada jej, że to nierealne. Ten związek musi się
skończyć bólem serca, ale może, jeśli będzie uważała, tak do
końca nie straci dla Tysona głowy. Jeśli będzie uważała, nie umrze
z miłości.
Lecz tego samego popołudnia przyszła paczka, która sprawiła, że
Faith przepadła z kretesem.
Pudełko było owinięte w biały papier i przewiązane wielką
kokardą w różowo-białe pasy. W środku, pod bibułką w kropki,
spoczywały różowe buty ze złotymi łyżwami. W rozmiarze
siedem. Jak jej czerwone pantofle od Valentino.
Na bileciku widniały tylko słowa: Złapię Cię, zanim się
przewrócisz. Nie było podpisu, ale wiedziała, kto przysłał łyżwy.
Usiadła na kanapie z pudełkiem na kolanach. Poczuła łzy w
oczach i ściskanie w gardle. Zamrugała, próbując powstrzymać się
od płaczu, ale nie udało jej się to, tak jak nie udało jej się stłumić
radości w sercu. Zakochała się w Tysonie. Stało się niemożliwe.
Niestosowne. Miała z tego powodu poczucie winy. Nie tak
powinna wyglądać miłość.
— Co się stało? — zapytał matka, która weszła do salonu. Faith
pochyliła głowę.
— Nic. — Przecież widzę, że coś się stało.
Otarła mokry policzek o ramię w koszulce BCBG.
— Ktoś przysłał mi łyżwy.
— Kto?
— Nie wiem.
— Naprawdę? Jak długo zamierzasz to ukrywać?
— Słucham?
— Swój związek z Tysonem.
Faith spojrzała na matkę — zamazaną postać w spodniach w zebrę
i czarny top.
— Nie jestem głupia, Faith. Pavel też nie. Wiemy, że się
spotykacie. Staraliśmy się nie wchodzić wam w drogę. — Podała
Faith jednorazową chusteczkę z pudełka stojącego na stoliku. —
Wytrzyj oczy, bo tusz ci się rozmaże.
Faith wzięła chusteczkę i osuszyła kąciki oczu.
— Czekałam, aż przyjdziesz do mnie i mi powiesz. — Valerie
usiadła na kanapie, na którą zaraz wskoczyła Pebbles. —
Mogłabym ci pomóc. Udzielić matczynej rady.
— Bez urazy, mamo, ale byłaś zamężna siedem razy. Jakiej rady
w sprawach męsko-damskich mogłabyś mi udzielić? Pebbles
zwinęła się w kłębek przy boku Valerie, jakby chciała dać znać, że
to ona jest jej ulubienicą.
— Hm, mogłabym ci powiedzieć, czego powinnaś się wystrzegać.
Na przykład nie wiązać się z żonatym facetem. Oni rzadko
odchodzą od żon. Wbrew temu, co obiecują.
— To akurat nie ten przypadek, mamo.
— Faktycznie. — Valerie zaczęła głaskać pieska. — Ani z
marynarzami. Pływają po całym świecie i uwielbiają portowe
dziwki. Dranie.
— To też nie to, mamo.
Valerie westchnęła, jakby to ona cierpiała.
— Chcę przez to powiedzieć, że twój związek z Tysonem może
napotyka trudności, ale nie jest beznadziejny.
— Jest beznadziejny, bo bez przyszłości.
— Kochasz tego faceta?
To, co czuła, było dla niej takie nowe, takie zaskakujące, że nie
chciała jeszcze o tym mówić. — Wolałabym go nie kochać.
— Hm, a ja wolałabym nie mieć przebarwień na skórze, ale co
mam zrobić?
— Porównujesz Tysona do przebarwień? Valerie wzruszyła nagim
ramieniem.
— Twoje ciało reaguje w taki, a nie inny sposób, i nic nie możesz
na to poradzić. Nie masz wpływu na to, kto ci się podoba. Nie
masz kontroli nad swoim sercem.
Jeszcze przed kilkoma tygodniami powiedziałaby matce, że to
stek bzdur. I święcie by w to uwierzyła.
— Ale ja nie chcę, żeby moje serce go pragnęło. Niepotrzebna mi
w tej chwili żadna miłość. Jest na to za wcześnie. — A tu jeszcze
przydarzył jej się związek oznaczający takie komplikacje!
— Wiem, że kochałaś Virgila. Był twoim mężem, ale nie twoim
mężczyzną.
Spojrzała w zielone oczy matki okolone mocno wytuszo-wanymi
rzęsami.
— Co to znaczy?
— To znaczy, że nie był facetem, na którego zwróciłaś uwagę,
stojąc w drugim końcu pokoju, że nie ugięły ci się nogi na jego
widok. Virgil może i był dla ciebie miły, ale nie pragnęłaś leżeć
przy nim przez całe popołudnie* czuć bicie jego serca.
A uwielbiała leżeć przy Tysonie i tulić się do niego.
— To właśnie czujesz do Pavla? Valerie pokręciła głową.
— Pavel jest typem faceta, w którym lepiej się nie zakochiwać. To
uwodziciel łamiący kobietom serca, ale na szczęście mam swoje
lata i wystarczająco duże doświadczenie, żeby zdawać sobie z
tego sprawę. To doskonały kompan i wspaniale się z nim bawię.
Ale jest tu tylko dlatego, że chce zobaczyć, jak jego syn zdobywa
puchar. — Przeczesała palcami sierść Pebbles. — Tyson w ogóle
go nie przypomina. Nie chodzi mu tylko o zabawę. Pavel uważa,
że on naprawdę cię kocha.
Faith nie wiedziała, co Tyson do niej czuje. Nigdy jej tego nie
powiedział. Wiedziała tylko, że lubi chodzić z nią do łóżka. To
oczywiste. I daje jej prezenty, które świadczą o tym, że o niej
myśli. To już coś. Ale też zdawała sobie sprawę, że gdyby musiał
wybierać między nią a karierą, wybrałby karierę. Rozumiała to.
Nie mógłby żyć bez hokeja. Ma go we krwi.
Hokej daje mu siłę, energię, stanowi cel w jego życiu. Tyson
uprawia go z pasją i oddaniem, i to jej się w nim podoba. Jednak
właśnie ta pasja i oddanie ich rozdzielą.
* * *
Pierwszy mecz w finałach rozgrywek o Puchar Stanleya między
Penguinami z Pittsburgha a Chinookami z Seattle rozgrywano na
lodowisku Key Arena. Widownia była wypełniona do ostatniego
miejsca i w powietrzu czuło się podniecenie ponad piętnastu
tysięcy rozentuzjazmowanych kibiców.
Na początku, w pierwszej tercji, Penguiny wyraźnie prowadziły,
ale potem Chinooki się zmobilizowały i grały znacznie lepiej.
Faith oglądała mecz z loży. Serce biło jej jak szalone, gdy
należąca do niej drużyna pokonała Pittsburgh trzy do jednego.
Drugi mecz rozegrano w Mellon Arena na lodowisku Pittsburgha.
Mimo przewagi, jaką dawał Penguinom występ na własnym
lodowisku, sytuacja się powtórzyła. Bramkarz Chinooków, Marty
Darche, obronił dwadzieścia pięć na dwadzieścia sześć strzałów, a
Tyson w ostatnich minutach zdobył gola dalekim strzałem po
podaniu od Logana Dumonta. Chinooki znów wygrały trzy do
jednego. Lot z Pittsburgha do domu był radosny, ale nie
triumfalny, żeby nie zapeszyć, bo nic nie było jeszcze
przesądzone.
Leżąc później obok rozgrzanego Ty sona, z głową przy jego sercu,
Faith zaczęła optymistyczniej patrzeć w przyszłość. Może jakimś
cudem wyjdą na prostą. Nie wiedziała jakim, ale miała nadzieję,
że gdy rozgrywki się skończą, razem coś wymyślą.
Następnego popołudnia, po powrocie ze spotkania z Julesem i
przedstawicielami Fundacji Chinooków, wciąż zastanawiała się
nad jakimś rozwiązaniem. A może udałoby im się zachować
związek w sekrecie jeszcze przez kilka lat.
Po wejściu do budynku otrzymała w recepcji zostawiony dla niej
liścik. Wiadomość nie była podpisana i brzmiała: Spotkajmy się w
gabinecie Virgila w Key Arena o szóstej po południu. Dziwna
prośba. Faith wiedziała, że Tyson będzie wtedy w Key Arena
przygotowywał się do trzeciego meczu. Ale przecież tak samo jak
ona nie chce, żeby widziano ich razem. Zaczęła się więc
zastanawiać, co się stało.
O wpół do szóstej włożyła bluzę Chinooków, przekonana, że
chodzi o coś naprawdę ważnego, ale gdy weszła do gabinetu,
zobaczyła na swoim fotelu nie Tysona, lecz kogoś innego, kto
siedział z nogami na biurku.
— Wejdź i zamknij za sobą drzwi — polecił Landon. Na jego
bladych ustach malował się szczególnie chytry uśmieszek.
Faith się nie poruszyła. Spojrzała w zimne oczy jedynego
człowieka na tej planecie, który naprawdę ją przerażał.
— Nie mamy o czym rozmawiać.
Landon zdjął nogi z biurka i pchnął w jej stronę kartonową teczkę.
— Mylisz się, Laylo. Musimy porozmawiać o twoim przyjacielu i
o tym, kiedy wreszcie sprzedasz mi drużynę ojca.
Serce zamarło jej w piersi, gdy podchodziła do biurka i otwierała
teczkę.
W środku znajdowały się cztery zdjęcia jej i Tysona. Najbardziej
kompromitujące zrobiono tej nocy, kiedy wyszła z domu tylko w
płaszczu przeciwdeszczowym. Na dworze było ciemno, ale
zdjęcie wyraźnie ukazywało całującego ją Tysona, który
jednocześnie wsuwał jej rękę pod płaszcz. Pomyślała, że zaraz
zwymiotuje na biurko i szary garnitur Landona.
— Nie mam już ochoty zapłacić stu siedemdziesięciu milionów za
drużynę.
— A co będzie, jeśli jej nie sprzedam? — zapytała, chociaż znała
odpowiedź, a przynajmniej tak jej się wydawało.
— Najpierw wyślę te zdjęcia do prasy, a potem powielę w dużym
formacie i rozwieszę w całym mieście obok billboardów z tobą i
kapitanem twojej drużyny.
A więc źle się domyślała. Przypuszczała, że zagrozi jej wysłaniem
zdjęć do „Seattle Timesa". Na myśl, że znajdą się na billboardach,
wpadła w panikę
— Dlaczego sądzisz, że przejmę się tym, co pomyślą o mnie
ludzie? Doznałam w życiu gorszych upokorzeń.
— Ty się może nie przejmiesz. Jesteś striptizerką i nie masz
żadnych zasad. Nie wiesz, co to wstyd. Nie wydaje mi się jednak,
żebyś chciała skompromitować Savage'a i resztę drużyny.
Zwłaszcza teraz, gdy mają duże szanse na zdobycie pucharu.
Uwierzyła mu. Wiedziała, że jest gotów to zrobić.
— Twój ojciec zawsze mówił, że jesteś dupkiem. Landon zmrużył
oczy.
— Mój ojciec był głupcem, który nie miał gustu. —Wstał. — Moi
prawnicy jutro prześlą ci dokumenty. Podpisz je i odeślij jak
najszybciej, bo inaczej cena spadnie jeszcze bardziej. Myślałem o
tym, że mogłabyś podarować mi drużynę, ale nie daj Boże,
jeszcze ktoś by pomyślał, że coś nas łączy.
— Co zamierzasz zrobić z drużyną? — Nie mogła uwierzyć w to,
co się stało. Wciąż jeszcze to do niej nie docierało. Zaschło jej
gardle, więc oblizała wargi. — Przeniesiesz ją?
Zaprzeczył ruchem głowy.
— Teraz, gdy ma za sobą tak udany sezon, to nie będzie
konieczne. Zatrzymam ją w Seattle. — Znowu się uśmiechnął. —
Ale nie mogę powiedzieć tego samego o twoim kochasiu.
Sprzedam go, gdy tylko uzgodnię szczegóły.
Cios za ciosem. Ten prosto w serce.
— Dlaczego? Przecież robi, to, czego oczekiwał po nim Virgil.
London odchylił głowę i spojrzał na nią lodowato.
— Ojcu raczej nie chodziło o to, żeby pan Savage uwiódł mu
żonę.
— Sprzedasz kapitana, który doprowadził drużynę do rundy
finałowej mistrzostw, tylko dlatego, że mnie nienawidzisz?
— Niestety, pan Savage sypia z tobą, a nie życzę sobie, żeby
któreś z was kręciło się koło mojej drużyny.
Faith spojrzała na siedzącego przed nią mężczyznę, jedynego
człowieka, który budził w niej strach, i skłamała, żeby uratować
tego drugiego, jedynego, którego kiedykolwiek naprawdę kochała.
— Sprzedaj go nawet do Toronto, nic mnie to nie obcho-
dzi. — Wymieniła jedną z najsłabszych drużyn sezonu. —
Chociaż wątpię, żeby go tam chcieli. Jest teraz niemile widziany
w Kanadzie. Chociaż dobrze mu tak, zasłużył sobie. Niech wraca
do beznadziejnej drużyny, w której go nienawidzą.
— Nie mów mi, że już się tobą znudził.
— Stwierdził, że woli kogoś bardziej szanowanego. — Na
poczekaniu wymyśliła kłamstwo, które przemówi do Lando-na. —
Większość mężczyzn ma ochotę na romans ze striptizerką, ale
niewielu chce się z nią wiązać. — Wzruszyła ramionami. — Te
zdjęcia to przebrzmiała sensacja. Kapitan i ja już ze sobą nie
sypiamy.
Teraz z kolei Landon wzruszył ramionami.
— To znaczy, że ma więcej oleju w głowie, niż myślałem. Może
więc zatrzymam pana Savage'a. Wszystko zależy od tego, czy
zdobędzie dla mnie puchar, czy nie.
Najwyraźniej jej uwierzył. Może poszło za łatwo, ale uznała, że
nie powinna być zdziwiona, biorąc pod uwagę, jakie ma o niej
zdanie.
— To nie zmienia jednak twojej sytuacji — zauważył Landon. —
Podpisz jutro kontrakt, bo w przeciwnym razie zdjęcia następnego
dnia trafią do prasy.
Na myśl, że puchar miałby się znaleźć w rękach Landona, poczuła
jeszcze większe mdłości niż do tej pory. Musi coś powiedzieć. Coś
zrobić, bo inaczej Landon zatriumfuje.
— Oczekujesz, że zrezygnuję z drużyny wartej sto siedemdziesiąt
milionów dolarów? Tak po prostu? — Tylko to była w stanie
wymyślić. — I to z jakiego powodu? Z powodu jakichś zdjęć,
które mogłyby rzucić cień na Tysona Savage'a i resztę drużyny?
— A tak — odparł, domyślając się, że Faith blefuje. Minął ją, ale
zatrzymał się przed drzwiami. — Skorzystaj ostatni raz z loży,
Laylo. Od jutra będzie należała do mnie.
W rzeczywistości przeszłaby na jego własność dopiero za kilka
miesięcy, po sfinalizowaniu sprzedaży, ale Faith miała zbyt słabą
pozycję, żeby się kłócić.
— Kiedy podasz to do publicznej wiadomości? — zapytała.
— W dniu, w którym dostanę puchar.
Rozdział 18
Gdy wywołano na lód Chinooków, Faith siedziała w loży.
Zawodnicy kolejno wjeżdżali na lodowisko wśród wiwatów
miejscowych kibiców drużyny. Z emocji miała rumieńce i
ściśnięty żołądek. Sam, Marty i Blake. Jej drużyna. Jej hokeiści.
Chłopcy, których dobrze poznała w ciągu ostatnich dwóch
miesięcy i polubiła. Czuła pulsowanie w skroniach i wszystko
wydawało jej się nierealne.
Musi być jakieś wyjście. Sposób na ocalenie tego wszystkiego.
Ale nic nie przychodziło jej do głowy. Nic a nic. Nie ma wyboru.
Gdy Landon wyszedł z gabinetu, miała ochotę uciec. Schronić się
w domu, schować pod kołdrą i wmówić sobie, że wszystko będzie
dobrze. Ale nie mogła tego zrobić. Wszyscy oczekiwali, że
wieczorem zasiądzie w loży, jakby jej świat nie runął właśnie w
gruzy.
— Napijesz się wina? — zapytał Jules.
Spojrzała na niego. Na swojego asystenta w jedwabnej
brzoskwiniowo-zielonej koszuli, który najwyraźniej wciąż
przechodził metroseksualny kryzys. Co się z nim dzieje?
— Faith?
— Tak?
— Masz ochotę na wino? Pokręciła głową.
— Nie — podziękowała bezbarwnym głosem.
— Zawodnik z numerem dwadzieścia jeden! — W hali zabrzmiał
głos sprawozdawcy sportowego i odbił się echem w głowie Faith.
— Kapitan drużyny Chinooków, Tyson Saaaaavage!
Gdy Tyson wyjechał na lód, publiczność powitała go
entuzjastycznie. Okrzyki fanów zagłuszyły bolesny szloch, który
wyrwał jej się z piersi. Tyson okrążył lodowisko, pozdrawiając
tłum, a kiedy przejeżdżał pod lożą, podniósł głowę i się
uśmiechnął. Faith z bólu pękało serce. Wstając, niemal jęknęła.
Zasłoniła dłonią usta i pobiegła do łazienki, po drodze niemal
wpadając na matkę i Pavla. Zatrzasnęła za sobą drzwi, złapała się
rękami za brzuch i zaczęła szlochać.
— Co się stało, Faith?! — zawołała matka zza drzwi.
— Nic! Źle się czuję. — Wstrząsnął nią kolejny szloch, ale
wiedziała, że nie może tu zostać, że musi wrócić do domu. —
Możesz przynieść mi torebkę? — Spojrzała w lustro. Miała
płonące policzki i zaczerwienione oczy. Zwilżyła papierowy
ręcznik zimną wodą i przyłożyła go do rozpalonej twarzy. Matka
weszła do łazienki i podała jej torebkę.
— Kiepsko wyglądasz — zauważyła. — Znowu bierze cię grypa?
— Tak. Muszę jechać do domu.
— Poproszę Julesa, żeby cię odwiózł.
Jeszcze tego brakuje, żeby rozkleiła się przy swoim asystencie.
_Nie, dziękuję. Poradzę sobie — powiedziała, otwierając
drzwi.
— Zadzwoń do mnie, kiedy już dotrzesz do domu! — zawołała za
nią matka, gdy Faith pospiesznie wychodziła z loży.
Potykając się, wsiadła do pustej windy i gdy zjeżdżała na dół, do
oczu znowu napłynęły jej łzy. Trzymała się jakoś podczas krótkiej
jazdy do domu, ale zamknąwszy za sobą drzwi, zupełnie się
załamała: wszystkie tamy puściły. Gdy zdejmowała bluzkę i
dżinsy, po jej policzkach płynęły gorące łzy. Rzuciła ubranie na
podłogę i wślizgnęła się pod kołdrę. Zadzwonił Jules, żeby spytać,
czy bezpiecznie dotarła do domu, i zdołała go jakoś przekonać, że
jest chora i dlatego mówi „dziwnym" głosem. Odłożyła słuchawkę
i schowała się pod kołdrę. Miała wrażenie, że wszystko straciła, i
nigdy w życiu nie czuła się taka samotna. Landon odebrał jej to,
co miała najcenniejszego, i ogarnęło ją poczucie pustki. Właśnie
teraz, gdy zaczęła się cieszyć, że jest właścicielką drużyny, gdy
zaangażowała się w działalność Fundacji Chinooków, Landon
pozbawił ją wszystkiego. A najgorsze, że odebrał jej także Tysona.
Znowu poczuła się jak mała dziewczynka. Samotna i bezradna.
Tak się starała, żeby te uczucia już nigdy nie wróciły. Daremnie.
Rozszlochała się na dobre i znowu obudziła się w niej Layla.
Zaczęła się zastanawiać, ile kosztowałoby wynajęcie kogoś, kto
zabiłby Landona. Bo zasługuje na śmierć. Świat będzie bez niego
lepszy. Oczywiście Faith nigdy nie posunęłaby się do czegoś
takiego. Przede wszystkim nie jest taka. A poza tym za bardzo boi
się więzienia.
Dwa miesiące. Od śmierci Virgila minęły zaledwie dwa miesiące,
a jej życie zmieniło się diametralnie i miała wrażenie, jakby
upłynęły wieki. Czuła się zupełnie inną osobą. Była silniejsza.
Bardziej pewna siebie. Niezależna.
Tyle zyskała w ciągu tych dwóch miesięcy, tylko po to, żeby to
wszystko w jednej chwili stracić. W tak krótkim czasie zakochała
się bezgranicznie, ale i to ma przepaść. Co za ironia losu. Przez
pięć lat była pod opieką mężczyzny. Teraz rezygnuje z drużyny,
żeby zrobić coś dla kogoś.
Ale nie ma wyboru. Nie widzi sposobu, żeby zatrzymać drużynę i
ocalić swój związek z Tysonem. Musi spełnić żądanie Landona.
Starła łzę z policzka i zaczęła się zastanawiać, jak zareagowałby
Tyson, gdyby mu powiedziała
o zdjęciach i groźbie Landona. Domyślała się, co by w końcu
zrobił. Miałby ochotę zabić Landona, tak jak ona. I jak ona w
końcu poddałby się dla dobra drużyny. Bo Faith wiedziała, że
będzie musiała sprzedać Chinooków. I stracić ukochanego
mężczyznę.
Od początku zdawała sobie sprawę, że nie będzie mogła mieć
jednego i drugiego. Że któregoś dnia to się skończy.
i że to będzie cios, który wstrząśnie jej życiem. Ale tak nie
musi być w przypadku Tysona. On nie musi ucierpieć. I tak
będzie, jeśli nie wspomni mu o zdjęciach.
Ma szansę spełnić swoje marzenia. Osiągnąć to, na co pracował i
na co czekał przez całe życie. Nie będzie musiał się martwić, że
jego zdjęcie ukaże się w „Seattle Timesie" i na billboardach. Jeśli
nie chce go skompromitować i ośmieszyć drużyny, Faith musi
podpisać list intencyjny i inne dokumenty, gdy tylko przybędą, a
on nigdy się nie dowie, dlaczego sprzedała drużynę.
List intencyjny jest pierwszym krokiem w tym kierunku i z tego,
co pamiętała, gdy ostatnio go podpisywała, uzyskanie zgody ze
strony komisji NHL trwa kilka tygodni. Później można
sfinalizować transakcję i po dopełnieniu wszystkich formalności
Landon stanie się właścicielem drużyny.
Odrzuciła kołdrę i podeszła do wielkich okien w sypialni. Stanęła
przy nich tylko w staniku i majtkach i popatrzyła na światła Key
Arena. Tam jest Tyson. Strzela bramki, rozdziela kuksańce i
spluwa na lód. Też zapragnęła się tam znaleźć. Ze wszystkimi
swoimi chłopcami — którzy już do niej nie należą. Nie
przypuszczała, że serce może tak boleć.
Po policzkach płynęły jej łzy, więc otarła je wierzchem dłoni.
Oboje z Tysonem myśleli, że są tacy ostrożni, i naprawdę byli.
Zwykle ona jechała do niego albo on przyjeżdżał do niej. Podczas
jazdy nie rozmawiali. Valerie i Pavel domyślili się tylko dlatego,
że z nimi mieszkali.
Wyobraziła sobie nieznanego człowieka, który ich śledził i robił
im zdjęcia. Wzdrygnęła się i poczuła zbrukana. Kto wynajmuje
detektywa, żeby fotografował ludzi o trzeciej nad ranem?
Ktoś, kto chciał wygrać za wszelką cenę. I udało mu się. Landon
zwyciężył, a ona przegrała, choć nawet nie wiedziała, że toczy się
jakaś gra. Tylko że to nie była gra. To jej życie. To, co zrobił
Landon, działało jak kwas, który wypalał jej żołądek.
Przytknęła czoło do szklanej tafli. Naprawdę jeszcze tego ranka
czuła się szczęśliwa? Że jest z Tysonem i może masować jego
obolałe mięśnie? Zawsze wiedziała, że to skończy się katastrofą.
Ale nie aż taką. Czegoś takiego się nie spodziewała. Nie ma
wyjścia, musi spełnić żądanie Landona, nic innego nie może
zrobić.
Kocha Tysona z całej duszy, ale nie ma pojęcia, co on do niej
czuje — poza tym, że lubi z nią sypiać. Ale już dawno przekonała
się, że seks to nie miłość. Kiedy Tyson się dowie, że sprzedała
drużynę, być może się wścieknie, ale jakoś to przeżyje. Gdy się
dowie, że już się więcej nie spotkają, też może będzie trochę zły.
Lecz na pewno przeboleje i to.
Odwróciła się od okna i padła na łóżko. Patrzyła w sufit i
zastanawiała się, jak przeżyje następny tydzień, do ostatniego
meczu finałów. Czy gdy usłyszą o sprzedaży, będzie im jej żal?
A co będzie po tym tygodniu? W następnym miesiącu i jeszcze
następnym? Z nią, z Valerie i Pebbles? Może dokądś wyjedzie?
Albo się przeprowadzi. Daleko od Seattle, Chinooków i Tysona.
Żeby nie cierpieć. A Jules? Co stanie się z Julesem? Rzucił posadę
u Boeinga, żeby pracować dla niej. Nie ma co liczyć, że Landon
przedłuży z nim umowę. Mogłaby go zatrzymać przy sobie, ale w
jakiej roli? Osobistego stylisty? Jules by tego nie zniósł.
Dziesięć po jedenastej zadzwonił telefon stojący na szafce nocnej.
Tyson. Spotykali się po każdym meczu — u niej albo u niego. Nie
podniosła słuchawki. Włączyła telewizor, odnalazła kanał
sportowy i dowiedziała się, że Chinooki przegrały trzeci mecz w
dogrywce i pojedynek ma się dalej toczyć w Pittsburghu.
O piątej nad ranem Tyson zadzwonił znowu. Faith domyślała się,
że zaraz wsiądzie z drużyną do samolotu. Wiedziała, że prędzej
czy później będzie musiała się z nim spotkać. I powiedzieć, że już
się nie zobaczą. Ale potrzebuje więcej czasu. Żeby samej się z tym
pogodzić i wymyślić jakieś przekonujące kłamstwo.
Tego dnia wmówiła matce, że bardzo boli ją gardło i ma wysoką
gorączkę. Wyglądała fatalnie, więc nietrudno było w to uwierzyć.
Przeleżała cały dzień w łóżku, a wieczorem samotnie obejrzała
czwarty mecz, który wygrała drużyna Chinooków.
Tyson dzwonił i wieczorem, i następnego dnia rano. Nagrywał
wiadomości na automatyczną sekretarkę, ale ona nie oddzwaniała.
Odwiedził ją Jules i na pewno zasłużyła na Oscara, odgrywając
chorą. A przynajmniej na nagrodę Emmy. Powiedziała, że tego
wieczoru z loży w Key Arena skorzysta rodzina Landona, a on i
jej matka będą musieli zająć miejsca w sektorze dla zwykłych
zjadaczy chleba. Skłamała, że obiecała to Virgilowi, ale Jules jej
nie uwierzył. Wciąż pytał, czy stało się coś, o czym powinien
wiedzieć. A ona wciąż powtarzała, że nie.
Tego wieczoru, gdy Landon z rodziną siedział w loży dla
właściciela drużyny, Faith oglądała piąty mecz w salonie kilka
przecznic dalej. Chinooki przegrały w dogrywce. To sprawiło jej
dodatkowy ból, ale jeszcze bardziej cierpiała, słysząc, że dzwoni
telefon, bo wiedziała, że to Tyson. Nie sądziła, że można tak
cierpieć, ale w ciągu następnych dni przekonała się, że była w
błędzie. Tyson przestał dzwonić, co było jeszcze bardziej bolesne
niż słuchanie gniewnych wiadomości, jakie zostawiał na
sekretarce, a Chinooki przegrały szósty mecz — znowu w
dogrywce. Jej drużyna najwyraźniej nie dawała sobie rady i Faith
nic nie mogła na to poradzić.
Siódmy, ostatni mecz, miał być rozegrany w Key Arena przy
pełnej widowni, ale bez Faith wśród publiczności.
Następnego dnia rano po porażce Chinooków w Pittsburghu Faith
brała prysznic i myła zęby. Została sama, bo matka była z Pavlem,
pewnie u Tysona. Zerknęła na wyświetlacz telefonu, ale
zobaczyła, że Tyson nie dzwonił. I tak by nie odebrała. Może już
doszedł do siebie. Zamknął ten rozdział i zaczął następny. I
dobrze. Tego właśnie chciała, choć nie tak szybko.
Około dziesiątej zadzwonił domofon.
— Jeśli mnie nie wpuścisz — usłyszała głos Tysona, który był nie
tylko zmęczony, ale przede wszystkich wzburzony — zadzwonię
na policję z informacją, że w budynku podłożono bombę, i
wszyscy zostaną ewakuowani. — Na dźwięk jego głosu jej serce
mocniej zabiło.
— Blefujesz.
— Weź parasolkę. Pada deszcz.
Wiedziała, że i tak kiedyś będzie musiała z nim porozmawiać.
Liczyła jednak, że nastąpi to trochę później.
— Dobrze. — Niespełna minutę później stanął w drzwiach.
Sprawiał wrażenie zmęczonego i wściekłego, mimo to wyglądał
świetnie i serce jej zamarło.
— Nic nie wskazuje na to, że jesteś umierająca. — Ściągnął brwi.
— Dlaczego mnie unikasz?
— Wejdź. — Odwróciła się, a on wszedł za nią do pokoju.
Pebbles zaczęła podskakiwać i szczekać, żeby zwrócić jego
uwagę, i Faith musiała wyprowadzić ją na taras. Zamknęła drzwi.
Przyszło jej na myśl, że pies może skoczyć w dół, ale ostatnio nie
sprzyjało jej szczęście. Bojąc się, że nie wytrzyma, odwróciła się i
powiedziała:
— Nie możemy się już spotykać.
Tyson oparł ręce na biodrach i spojrzał na nią z przeciwnej strony
pokoju.
— Dlaczego?
Ręce lepiły jej się od potu, a w piersi czuła nieznośny ból, jednak
zamiast podbiec do niego i rzucić mu się na szyję, założyła ręce na
piersi. Poprzedniego wieczoru wymyśliła niezłe kłamstwo. Mające
związek z Virgilem.
— Bo jestem wdową. — To nie koniec. Jest dalszy ciąg.
— Byłaś wdową przez kilka ostatnich tygodni i w niczym ci to nie
przeszkadzało. — Spojrzał na jej dłoń. — Gdzie twoja obrączka?
Cholera.
— Zdjęłam ją w łazience. — Hm, kiepskie wytłumaczenie. Nie
potrafi dobrze kłamać, gdy on tak świdruje ją wzrokiem. Gdzie się
podziewa Layla, gdy jej potrzebuje?
— Wiele razy brałaś u mnie prysznic z obrączką na palcu.
Kombinuj dalej.
Poza tym Pebbles zaczęła dobijać się do drzwi. Faith przełknęła
ślinę, bo zaschło jej w gardle.
— Nie mogę dłużej być z tobą. Czuję się nie w porządku. —
Pebbles zaszczekała i uderzyła łebkiem w szybę. — Popełniliśmy
błąd. Ty powinieneś był skupić się na hokeju, a ja na swoich
sprawach. — Pies znowu skoczył na szybę i Faith wiedziała, jak
się czuje. Traci nad sobą panowanie. Znów spojrzała na Pebbles i
krzyknęła: — Przestań!
Spojrzała na Tysona, na jego piękne niebieskie oczy. Miała
rozdarte serce.
— Nie mogę już dłużej cię kochać. Proszę, odejdź, zanim Pebbles
się zabije.
Opuścił ręce. Ale zamiast wyjść, popatrzył na nią przez chwilę, a
potem zapytał:
— Jak to: dłużej?
— Słucham?
— Powiedziałaś, że nie możesz mnie już dłużej kochać. Wpadka.
— Miałam na myśli to, że nie mogę dłużej być z tobą.
— Miałaś na myśli coś innego.
Przeszła przez pokój do drzwi. Musi nakłonić go do wyjścia,
zanim całkiem się przy nim rozsypie.
— Nie kocham cię i nie mogę z tobą być.
Gdy go mijała, chwycił ją za rękę i spojrzał jej w twarz.
— Wciąż mówisz o miłości. Kogo chcesz okłamać, mnie czy
siebie?
Chciała mu się wyrwać, ale bezskutecznie.
— Przestań.
— Próbowałem. — Przyłożył dłoń do jej policzka. — Ale nie
potrafię. — Przytknął czoło do jej czoła. — Te ostatnie dni, kiedy
nie wiedziałem, co się z tobą dzieje, były piekłem.
— Nic mi nie jest.
— Ale mnie jest.
Pocałował ją lekko i musiała zaczerpnąć powietrza.
— Tysonie, musisz odejść.
— Jeszcze nie teraz. — Pocałował ją namiętnie i poczuła, że ten
pocałunek przenikają całą. Rozpala ogień w jej piersi i brzuchu.
Stała bez ruchu, o ile było to możliwe, starając się nie dotykać go
ani nie oddawać pocałunku.
— Potrzebuję cię — szepnął.
Podniosła ręce, ale zaraz je opuściła, zanim uległa pokusie, żeby
objąć go po raz ostatni. Z jej piersi wyrwał się szloch.
Tyson ujął jej twarz w obie dłonie i długo ją całował. Po chwili
prawdziwej męki położyła mu ręce na ramionach i przychyliła
głowę. Nie mogła się powstrzymać. Nie mogła zapanować nad
szybkim biciem serca ani wzbierającym w niej pragnieniem i w
końcu się poddała.
Z jego gardła wydobył się jęk rozkoszy i satysfakcji. Poczuła w
ustach jego język i ten pocałunek zaspokoił wszystkie pragnienia
jej duszy. Głód ciała, wszystkich tych miejsc, które go kochały i
do niego tęskniły. Wreszcie uniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
— Co to miało znaczyć? Dlaczego mnie unikałaś? — Delikatnie
pogłaskał ją kciukami po policzkach. — Tylko tym razem, proszę,
mów prawdę.
Za bardzo go kocha, żeby mu powiedzieć.
— Nie mogę.
— Możesz powiedzieć mi wszystko. Pokręciła głową.
— Nie.
— Znalazłaś sobie kogoś innego?
— Nie!
Przymknął oczy, a kiedy je otworzył, widać w nich było ulgę.
— To o co chodzi?
— Lepiej, żebyś nie wiedział.
— Może sam to ocenię.
Znowu pokręciła głową i zebrało jej się na płacz.
— Nie możemy tego po prostu zostawić? Uwierz mi na słowo:
lepiej, żebyś nie wiedział. — Gdzie podziała się Layla, gdy jest
potrzebna jak nigdy? Twarda Layla. Ta, która umie odpowiadać na
nieprzyjemne pytania i wymyślać zręczne kłamstwa.
Założył ręce przed sobą — uparty, wojowniczy hokeista.
— Nie wyjdę, dopóki mi nie powiesz.
Wyjdzie, gdy mu powie. Odejdzie. Może zły, ale usłyszy
odpowiedź.
— Landon zrobił nam zdjęcia — wyznała wreszcie.
Opuścił ręce i uniósł brew.
— Syn Virgila? Kiwnęła głową.
— Muszę sprzedać mu drużynę, bo inaczej wyśle je do prasy i
umieści na billboardach, jak nasze zdjęcia reklamowe.
— Chcesz sprzedać mu drużynę?
— Nie mam wyjścia.
Ulgę w jego oczach zastąpił gniew.
— Jasne — syknął.
Znała ten błysk. Widziała go na telebimach, gdy patrzył na
przeciwnika w narożniku.
— Naprawdę.
Cofnął się o krok i wciągnął powietrze przez nos. Pebbles znowu
skoczyła na drzwi, więc otworzył je i wpuścił psa do środka.
— Masz wyjście. Coś wymyślę.
— Nic na to nie poradzisz. On to zrobi. Nie blefuje. Zniszczy nas,
żeby dopiąć swego.
— Nie może mnie zniszczyć, Faith. — Pogroził palcem Pebbles,
która podskakiwała na tylnych łapkach. — Siadaj na tyłku!
Pies przestał szczekać i usiadł. Faith byłaby pod wrażeniem,
gdyby nie miała ważniejszych spraw na głowie.
— Zamierzał cię sprzedać, ale chyba go przekonałam, że mnie
rzuciłeś. Więc być może zrezygnował z tego pomysłu. Dlatego
niedobrze, że tu przyszedłeś. Musisz wyjść. Wymknij się
ukradkiem, na wszelki wypadek.
Spodziewała się, że Tyson będzie jej wdzięczny, ale zamiast tego
jeszcze bardziej zmrużył oczy.
— Zamierzałaś to przede mną zataić? Znowu zachciało jej się
płakać.
— Uhm.
Zapytał z lodowatym spokojem:
— Dlaczego, u licha? Wydawało jej się, że to oczywiste.
— Bo masz w tej chwili inne problemy.
— Co ty sobie wyobrażałaś? Że się poświęcisz i oddasz drużynę
hokejową?
Otarła łzę, która spłynęła jej z oka.
— Wiem, jak ważne jest dla ciebie zdobycie pucharu.
— A nie sądzisz, że ty jesteś ważniejsza? Opuściła ręce.
— Chyba nie — odpowiedział sam sobie i machnął rękami, jakby
był na kogoś wściekły. Nie, nie na kogoś. Na nią. — Nie masz o
sobie najlepszej opinii. A może nie o sobie, tylko
o mnie, co?
— Mam bardzo dobre zdanie o tobie. — Była zbita z tropu
i pokręciła głową. — Dlaczego jesteś na mnie zły?
— Dlaczego? — zapytał z niedowierzaniem. — W ciągu ostatnich
kilku dni przechodziłem piekło. O mało nie pobiłem twojego
asystenta, bo się z tobą widział, a ja nie. Zamartwiałem się,
denerwowałem, wściekałem, a przecież można było tego uniknąć.
Teraz z kolei ona spojrzała na niego z niedowierzaniem. O mało
nie pobił biednego Julesa.
— Jak to?
— Powinnaś mi była o tym powiedzieć. Pozwolić, żebym się tym
zajął. To także moja sprawa. Naprawdę przypuszczałaś, że
pozwolę ci sprzedać drużynę, żeby ratować własny tyłek?
Potwierdziła skinieniem głowy i wyjaśniła:
— Przez pięć lat Virgil troszczył się o mnie. Przyszła pora, żebym
ja się o kogoś zatroszczyła. Tyson zaśmiał się gorzko.
— Troszczysz się o mnie?
— Żebyś wiedział.
— Skoro uważasz, że musisz się o mnie troszczyć, to co ze mnie
za facet?
Nie bardzo rozumiała, o co mu chodzi. Wytłumaczył jej:
— Wychodzi na to, że jestem jakimś słabeuszem.
— Nie ma o czym mówić. — Uratowała mu skórę, a on martwi
się, że może wyjść na słabeusza? To się nazywa wdzięczność. —
Właśnie podpisałam list intencyjny.
— O ile dobrze pamiętam, podpisałaś go już wcześniej, a potem
się wycofałaś. — Podszedł do niej. — Ufasz mi?
— Jak to?
— Ufasz mi, Faith?
Wydawało się, że to dla niego ważne, więc odpowiedziała:
— Tak.
Wsadził rękę do kieszeni spodni i wyjął kluczyki.
— To przyjdź jutro na siódmy mecz z łyżwami.
— Landon odebrał mi lożę.
— To nie ma znaczenia. Po prostu weź łyżwy i przyjdź. Jeśli
wygramy, wyjedziesz na lodowisko.
— Co zamierzasz zrobić?
— Jeszcze nie wiem. Jestem zbyt wkurzony, żeby myśleć trzeźwo,
ale nikt bezkarnie nie będzie mi groził... ani moim bliskim. —
Pokręcił głową. — I nie denerwuj mnie więcej. — Pocałował ją
mocno i ruszył do drzwi.
— Bliskim? — Na jej ustach pojawił się uśmiech. I rozświetlił
pustkę, w której ostatnio żyła. Pobiegła za, nim. — Jestem dla
ciebie kimś bliskim?
— To przecież jasne. — Wyszedł z mieszkania i skierował się do
windy. — I na miłość boską, nie podpisuj już żadnych papierów,
które przyśle ci Landon... dobrze?
Rozdział 19
Z głośników w wielkiej hali popłynęły dźwięki We Are the
Champions, które zlały się z okrzykami i tupaniem czternastu
tysięcy kibiców zebranych w Key Arena. Gwar ucichł, gdy Tyson
wjechał na lód. Spojrzał na lożę dla właściciela i rodzinę Duffych,
siedzących w niej, jakby miała do tego prawo. Poczuł gniew i
mimowolnie ściągnął brwi na widok człowieka, który kazał
śledzić jego i Faith. Który wynajął kogoś, żeby zrobił im
kompromitujące zdjęcia. I który zamierza zrujnować im życie.
Landon mógł zastraszyć Faith, ale Tyson nie należy do ludzi,
którzy boją się gróźb. Miał już do czynienia z potężniejszymi i
niebezpieczniejszymi przeciwnikami niż Landon Duffy i jeszcze z
żadnym z nich nie przegrał. Z nim też nie zamierzał. To
najważniejsza rozgrywka w jego życiu i dobrze skalkulował swoje
szanse. Poza zabiciem Landona ma tylko jedno wyjście. Jedno
jedyne.
Musi zdobyć Puchar Stanleya. I to w trakcie meczu, nie w
dogrywce. Pittsburgh wygrał ostatnie trzy mecze w dogrywkach.
Tyson przejechał dwa razy przed kołem wznowień, po czym
przekroczył jego linię. Po raz siódmy w ciągu ostatnich dwóch
tygodni stanął naprzeciwko Sidneya Crosby'ego. Sid „Dzieciak"
miał dwadzieścia dwa lata i mleko pod nosem. Ale mimo młodego
wieku i meszku na twarzy, który w niczym nie przypominał brody,
był doskonałym hokeistą. Miał mocne uderzenie, potrafił szybko
jeździć i należał do pięciu czołowych zawodników NHL.
— Jesteś przygotowany na przegraną, mały? — zapytał Ty.
— Skopię ci tyłek, staruszku. Tyson się roześmiał.
— Mam więcej włosów na jajach niż ty na całej buzi, Dzieciaku.
Zajął pozycję i czekał na pierwszy tego wieczoru rzut. Faith siedzi
gdzieś na widowni, ale nie zamierzał w tej chwili o tym myśleć.
Jeśli wszystko ma pójść tak, jak zaplanował, musi skoncentrować
się na meczu. Później przyjdzie pora na inne rzeczy.
Arbiter rzucił krążek. Zaczęła się gra. Obie drużyny zjawiły się tu,
żeby wygrać. Obie za wszelką cenę chciały zdobyć najwyższą
nagrodę i Tyson wiedział, że nie będzie to łatwy mecz.
W pierwszej tercji, dzięki skoordynowanej akcji Chinooków pod
bramką przeciwników, Daniel strzelił gola, ale „Dzieciak"
wyrównał wynik kilka sekund przed pierwszą przerwą. Obawy
Tysona się potwierdziły — zapowiada się ostra gra.
W drugiej tercji napastnicy Chinooków przejęli krążek i
prowadzili go przy bandzie. Tyson już w pierwszych sekundach
dostrzegł lukę w obronie Penguinów i wykonał strzał do ich
bramki. Niestety, nie trafił. Daniel zdobył krążek, podał go do
Blake'a, a ten posłał go między nogi bramkarza. Gdy rozległ się
gwizdek i z głośników ryknął Rock and Roli Part Two, Blake'a
otoczyli koledzy, którzy zaczęli poklepywać go po plecach.
Tyson podjechał do ławki i napił się wody. Sędziowie rozmawiali
pośrodku lodowiska, a na telebimie ukazała się powtórka ostatniej
akcji.
Faith jest gdzieś tam, wśród widzów. Tyson przełknął ślinę i
przypomniał sobie ciężkie chwile, które przez nią przeżył.
Usłyszawszy o Landonie i o zdjęciach, niemal odetchnął z ulgą,
bo przychodziły mu do głowy gorsze myśli. Wyobrażał sobie
różne rzeczy, począwszy od tego, że Faith się rozchorowała, a
skończywszy na tym, że znudziła się nim i znalazła sobie kogoś
innego. Jak dotąd nie spotkał kobiety, która obudziłaby w nim
takie uczucia jak Faith. Dzięki której miał poczucie, że jego życie
stało się bogatsze. Której szukał po hali pełnej ludzi. Której
uśmiech powodował, że i on miał ochotę się uśmiechnąć.
Nie ma na tym świecie innej kobiety, która by doprowadziła go do
takiej rozpaczy jak Faith. Nie dzwonił do niej przez dwa dni.
Chciał o niej zapomnieć. Mówił sobie, że niepotrzebna mu baba,
która go rozprasza. A potem, zanim się zreflektował, już był pod
jej domem i zagroził, że zgłosi podłożenie bomby i konieczność
ewakuacji budynku.
Może ojciec ma rację: może Tyson jest podobny do matki, nie do
niego. Nie, jeśli chodzi o stan umysłowy, choć w minionym
tygodniu wręcz wariował. Może jego matka czuła do Pavla to, co
on czuje do Faith. Głęboką miłość, która nie przemija.
Brookes podjechał do koła wznowień i Tyson otarł pot z czoła. W
napięciu patrzył, jak krążek pada na lód i przejmuje go Crosby.
— Szybciej, chłopcy! — krzyknął do kolegów. Puchar Stanleya
jest już w hali — czeka na koniec meczu, na uroczystość
wręczenia go zwycięskiej drużynie. Tyson przez całe życie ciężko
pracował, żeby znaleźć się w tym punkcie. Raz czy dwa był już
blisko, ale nigdy dotychczas od wyniku meczu nie zależało tak
wiele. Nie tylko to, czy jego nazwisko zostanie uwiecznione w an-
nałach sportu. Tego wieczoru gra toczyła się o coś więcej niż
osiągnięcie tego, czego jego ojciec nigdy nie zdołał osiągnąć.
Po minucie Tyson przeskoczył przez bandę i zmienił kolegę z
drużyny. Odebrał podanie od Logana i przekazał krążek dalej. Do
końca drugiej tercji pozostało półtorej minuty. Tyson przeciął
lodowisko i zatrzymał zawodnika Penguinów przy bandzie. Został
jednak zaatakowany od tyłu i oberwał w plecy, odwrócił się więc i
walnął w czarny kask. Cios okazał się skuteczny i napastnik
drużyny przeciwnej upadł na lód. Rozległ się gwizdek i
przepychanka się skończyła. Przywołani do porządku hokeiści
uspokoili się, oprócz Sama, który wciąż szamotał się w narożniku
z obrońcą Penguinów. Cała czwórka dostała cztery minuty kary i
ostatnie sekundy drugiej tercji obserwowała z ławki.
— Przestań głupio narażać się na kary — rzucił do Sama Tyson,
zajmując miejsce za szybą z pleksiglasu. — Wtedy może uda nam
się wygrać.
— A ty co tu robisz? — odciął się Sam i splunął między łyżwy.
— Sędzia się pomylił.
— Jasne. Jak w moim przypadku.
Chociaż Chinooki wysłały na lód swoich najlepszych obrońców,
żadna z drużyn przed przerwą nie zdołała zdobyć bramki.
W trzeciej tercji Penguiny wyrównały wynik i remis utrzymywał
się przez długi czas. Tyson był wykończony. Nogi miał jak z gumy
po długich szusach na lodzie i wypijał litry wody podczas krótkich
przerw na odpoczynek. Jeszcze tego brakowało, żeby zarządzono
dogrywkę.
Usiadłszy podczas zmiany na ławce, wytarł twarz. Pomyślał o
Faith i o tym, że gotowa była zrezygnować z drużyny, żeby
ratować mu tyłek. Poprzedniego dnia dostał z tego powodu szału.
Ale teraz musiał przyznać, że jest pod wrażeniem. Ktoś, kto gotów
jest oddać drużynę hokejową wartą miliony dolarów, musi być
naprawdę cholernie zakochany.
Spojrzał na zegar — do końca meczu pozostały już tylko dwie
minuty — i wskoczył na lód.
Pittsburgh przystąpił do ataku i Chinooki skupiły się pod swoją
bramką. Pół minuty przed końcem Blake zdobył krążek i Tyson
ruszył do przodu. Blake podał do Vlada, a ten przekazał krążek Ty
sonowi. Gdy zegar odliczał sekundy do końca spotkania, Tyson
zamachnął się i posłał krążek do bramki Penguinów. Ten
przeleciał tuż obok ręki bramkarza i wpadł do siatki. Rozległ się
sygnał na koniec meczu i rozpędzeni zawodnicy wpadali na siebie
albo się przewracali. W hali rozległy się trąbki. Tysonowi
dzwoniło w uszach od tego hałasu, serce biło mu jak szalone.
Nabrał powietrza, upadł na kolana pod naporem kolegów i
próbował powstrzymać łzy. Nie chciał rozpłakać się jak baba.
***
Faith przeszła przez tunel w bluzie Chinooków, białej krótkiej
spódniczce i złoto-różowych łyżwach, które dostała od Tysona.
Usunęła się na bok, gdy zawodnicy z Pittsburgha wracali do
szatni. Dopiero po piętnastu minutach przedarła się przez tłum i
stanowiska ochrony. Jej hokeiści otworzyli już butelkę szampana i
gdy stanęła u wylotu tunelu, oblewali się nim. Wszyscy zdjęli
kaski i włożyli czapki z tytułem mistrzów. Faith dostrzegła
kapitana. Tyson, który trzymał wielką butlę, pociągnął z niej
wielki haust, a potem potrząsnął nią i spryskał Sama oraz Blake'a.
Na widok jego radości zrobiło jej się cieplej na sercu i do oczu
napłynęły łzy. Nie miała pojęcia, jaki ma plan, poprosił ją tylko,
żeby po meczu wyjechała na lodowisko. Rozmawiała z nim
poprzedniego wieczoru i rano, ale nie chciał niczego zdradzić i
zamiast tego za każdym razem pytał ją, jakiego koloru ma majtki.
Łzy stoczyły się z jej rzęs, gdy rozwijano czerwony dywan.
Mający trzy stopy wysokości Puchar Stanleya, wypolerowany, z
wygrawerowanymi nazwiskami bohaterów, którzy go zdo-
byli, został wyniesiony na lód przez szefów Hockey Hall of Fame,
Philipa Pricharda i Craiga Campbella, którzy mieli na sobie
niebieskie bluzy i białe rękawice. Była tak dumna ze swojej
drużyny i z Tysona!
Dostojni panowie wręczyli puchar Tysonowi, on uniósł tę
najważniejszą nagrodę, a koledzy z drużyny skierowali na niego
strumień szampana. Zaśmiał się, opuścił rękę z ważącym
trzydzieści pięć funtów pucharem i go pocałował.
Kibice wpadli w euforię, gdy Tyson zaczął objeżdżać lodowisko z
trofeum nad głową. Przez kilka przerażających sekund myślała, że
o niej zapomniał, ale gdy przejeżdżał obok tunelu, spojrzał jej w
oczy i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Puścił do niej oko, a potem
przekazał puchar Danielowi. Gdy ocierał spryskaną szampanem
twarz, reporter ESPN podsunął mu mikrofon.
— Jakie to uczucie wygrać dzisiejszy mecz? — zapytał.
— Wspaniałe — odparł Tyson i poprawił czapkę. — Wszyscy
ciężko pracowaliśmy i zasłużyliśmy na tę nagrodę. Drużyna
musiała pokonać wiele przeciwności, ale przez to staliśmy się
silniejsi. Żałujemy tylko, że nie ma z nami Bresslera.
— Co dało wam dzisiaj przewagę?
— Pittsburgh to doskonała drużyna. Nie poddawali się i walczyli
do końca. Myślę, że po prostu graliśmy u siebie i nie mogliśmy
przegrać na oczach naszych kibiców.
Sam podszedł z tyłu do Faith. W ręku miał następną wielką
butelkę szampana, a w ustach trzymał niezapalone cygaro.
— Może pani uwierzyć, że wygraliśmy, pani Duffy? To
niewiarygodne, kurde! — Wyjął cygaro z ust i usiłował
bezskutecznie przybrać skruszoną minę. — Przepraszam za
wyrażenie. Wyrwało mi się. Rozbawił ją.
— To zrozumiałe — odparła.
Wskazał ruchem głowy lodowisko i puchar, który przechodził z
rąk do rąk. Każdy z zawodników unosił wysoko i cmokał
wymarzoną nagrodę, a koledzy oblewali go szampanem.
— Przyjdzie pani do nas?
Spojrzała ponad ramieniem Sama na Tysona, który wciąż
odpowiadał na pytania reporterów.
— Za chwilę.
Gdy Sam odszedł, popatrzyła na lodowisko i publiczność, która
wciąż siedziała na widowni. Potem przeniosła wzrok na pustą lożę
i przełknęła ślinę, bo nagle poczuła gulę w gardle. Nie
przypuszczała, żeby Landon pojechał do domu.
Miała rację.
— Co tu jeszcze robisz, Laylo? — usłyszała za plecami jego głos.
Obejrzała się przez ramię.
— A jak myślisz, Juniorze? Patrzę, jak moja drużyna świętuje
zdobycie pucharu.
— To już nie jest twoja drużyna.
Spojrzała w jego zimne niebieskie oczy i poczuła, że wraca jej
spokój. Zrobił jej to, co mógł najgorszego, i jakoś przeżyła. Ma
stracić tego dnia Chinooków, ale nie straci mężczyzny, którego
kocha.
— Jesteś nudny. — Westchnęła. — Ty i cała twoja rodzina.
— Jasny gwint! — wykrzyknął Blake, idąc z Vladem po
następnego szampana i cygara. —Nie wierzę, że to zrobił! —
Spojrzał na Faith.
— Co takiego?
Wskazał Tysona i grupę reporterów, którzy go otaczali.
— Święty właśnie ogłosił, że odchodzi. Że to był jego ostatni
mecz.
Faith otworzyła z wrażenia usta i uniosła wysoko brwi. Kiedy
mówił, że zajmie się wszystkim i uratuje drużynę, ani przez
chwilę nie przyszło jej do głowy, że zrezygnuje z kariery.
— Tylko nie to — jęknęła.
— To niczego nie zmienia — odezwał się Landon. — Jeśli znowu
zechcesz się wycofać, wyślę zdjęcia do wszystkich gazet w
mieście.
Tyson opuścił reporterów i podszedł do niej po czerwonym
dywanie.
— Nie pozwolę ci zrezygnować — powiedziała, gdy się do niej
zbliżył.
— Co? — Zaśmiał się i wetknął jej w dłoń czapkę zdobywców
pucharu. — Nie słyszę, co mówisz. — Gdy zauważył Landona,
uśmiech zastygł mu na ustach. — Powiedziałaś mu, że jednak nie
sprzedasz drużyny?
Pokręciła głową.
— Sprzeda, sprzeda — rzucił Landon. — Podpisała już list
intencyjny.
— Owszem, tak jak poprzednio. Jest pan biznesmenem, panie
Duffy, i wie pan, że z umowami tak bywa. Jeśli chce pan mieć
drużynę hokejową, to słyszałem, że Wild być może będzie na
sprzedaż. Oczywiście to tylko plotka. Jak to, że Faith zamierza
sprzedać panu Chinooków. Landon zacisnął szczęki.
— Zniszczę was oboje.
— Niech pan spróbuje. — Tyson wziął Faith za rękę i pociągnął ją
na czerwony dywan.
Trzęsły jej się nogi i serce waliło w piersi, gdy jechała obok niego.
— Nie wierzę, że się śmiejesz. Kiedy mówiłeś, żebym ci zaufała,
nie wspomniałeś, że zamierzasz się wycofać. Wróć tam i powiedz
tym wszystkim dziennikarzom, że żartowałeś.
Położył jej rękę na plecach i zbliżył usta do jej ucha. I zamiast
zrobić, co mu poleciła, szepnął:
— Kocham cię, Faith.
Pachniał potem i szampanem. Poczuła jego gorący oddech i
zrobiło jej się błogo. Zachwiała się i próbowała odzyskać
równowagę. Spojrzała w jego niebieskie oczy.
— Ja też cię kocham. Uśmiechnął się.
— Wiem.
— Kocham cię tak bardzo, że nie mogę pozwolić, abyś dla mnie
zakończył karierę.
Oderwał od niej wzrok, gdy Marty, człapiąc w ciężkim stroju
bramkarza, uniósł puchar nad głowę.
— Grałem w hokeja prawie przez całe życie, żeby przeżyć tę
chwilę. Teraz, gdy nastąpiła, odkryłem, że to mi nie wystarcza.
Chcę czegoś więcej. — Popatrzył na nią. — Chcę ciebie, już na
zawsze.
Ona też tego pragnęła. Bardziej niż czegokolwiek do tej pory.
Bardziej niż pieniędzy, wielkich lśniących brylantów, z którymi
wiązała poczucie bezpieczeństwa.
— Może jest jakiś inny sposób, żebyśmy byli razem. Pokręcił
głową.
— Nie, to całkiem dobre wyjście. Chcę zakończyć karierę w
szczytowym punkcie. Nie za kilka lat, podczas których będę
próbował powtórzyć dzisiejszy sukces tylko po to, żeby spaść
niżej. Nie chcę być jak inni. Jak mój ojciec. To najlepszy moment.
— Jesteś pewny?
— Tak. — Dotarli do końca dywanu i Tyson dodał: — A to
znaczy, że będę potrzebował pracy.
— Tak?
— Tak, a ponieważ umiem tylko grać w hokeja, chyba nie znajdę
roboty.
— Widziałam na stacji benzynowej kartkę, że kogoś potrzebują.
Zaśmiał się.
— Pomyślałem, że może przyda ci się łowca talentów. —
Zatrzymał się pośrodku lodowiska i ją objął. Widownia oszalała.
— Co robisz? — szepnęła, bo zabrakło jej tchu.
— Daję opinii publicznej materiał do plotek. — Pocałował ją
namiętnie przed kamerami telewizji państwowej. W obecności
wszystkich Chinooków i czternastu tysięcy wiwatujących kibiców,
aż zakręciło jej w głowie, a on zyskał pewność, że wszyscy
rozumieli, co to znaczy. Wszyscy z wyjątkiem Sama.
— Teraz moja kolei.
Tyson pokręcił głową, wypuszczając Faith z objąć.
— Nawet o tym nie myśl.
Alexander Devereaux uniósł puchar wysoko i wydał okrzyk a la
Tarzan, a Logan potrząsnął następną butelką szampana. W oparach
słodkiego złotego molta Tyson zbliżył usta do ucha Faith.
— Tego wieczoru czeka nas coś jeszcze lepszego.
— Co takiego?
— Ty i ja. Gorący prysznic i naprawdę niestosowne zachowanie.