Rozdział 9 The Last Time We Say Goodbye tłumaczenie nieoficjalne

background image

TŁUMACZENIE NIEOFICJALNE: LOLEA5

14 LUTEGO

Czasami tęsknię za byciem całowaną.

Wydaje się, że to mała rzecz, błahostka, moje usta spotykające jego, ale czasami, jak na
przykład dzisiaj, leżę w łóżku, nie śpię i wpatruję się w sufit, przypominając sobie jakie to
uczucie. Nie tylko sam pocałunek, ale też ten moment tuż przed nim, kiedy nasze twarze
były tak blisko siebie, kiedy mogłam poczuć jego oddech i zobaczyć jego oczy z bliska,
krzywiznę każdej z ciemnych rzęs, to niewielkie załamanie w miejscu, gdzie jego szczęka
spotykała się z szyją. Te sekundy zanim mnie pocałował. Niecierpliwe wyczekiwanie. Dotyk
jego ust na moich.

Przeciętna osoba, tak mówi mi internet, spędza 20 160 minut życia na całowaniu.

Zastanawiam się, ile czasu my na tym spędziliśmy.

Boże. Walentynki zainfekowały mi mózg.

Pierwszą osobą, którą pocałowałam w usta był chłopak o imieniu Nathan Thaddeus
Dillinger II. Miałam czternaście lat, o on był typem chłopaka, któremu rodzice kupili
sportowe auto na szesnaste urodziny, które skasowałby (ale przeżył), zanim zostałoby mu
pół roku do siedemnastki. Był wysoki, ciemny i przystojny, nosił designerskie dżinsy i miał
jeden z tych czarujących uśmiechów, dzięki któremu nauczycielki łagodnie go traktowały.

Tak, był gorący. Hurra dla mnie.

Ale pomimo tylu cech, Nate Dillinger, nie był najostrzejszym nożem w szufladzie.

Nie szło mu z algebry.

Widzisz do czego to zmierza.

Pierwszy pocałunek wydarzył się w pokoju pracy w publicznej bibliotece imienia Williama
Brancha. Uczyłam Nate'a rozwiązywania równań. Rozwiązywaliśmy zadanie tekstowe:

John kupił 3 złote rybki i 4 bojowniki wspaniałe za 33 dolary. Marco kupił 5
złotych rybek i 2 bojowniki wspaniałe za 45 dolarów. Ile pieniędzy wydałaby
Celia, gdyby kupiła 6 złotych rybek i 4 bojowniki wspaniałe?

Nasze głowy były bardzo blisko siebie, pochylone nad moim zeszytem, w którym właśnie
skończyłam pisać równanie

background image

3z + 4b = 33

5z + 2b = 45

kiedy nagle, bez żadnego ostrzeżenia, Nate Dillinger mnie pocałował.

Hmm, pamiętam, że kiedy jego usta poruszały się na moich pomyślałam, że to nie jest do
końca nieprzyjemne.

Ale potem próbował wsunąć mi język do ust i pomyślałam coś w stylu, Fuj, nie, ohyda, i
odsunęłam się.

- Przepraszam – powiedział Nate, uśmiechając się bez cienia skruchy.

- Nic nie szkodzi – powiedziałam zaszokowana. Znaczy się, właśnie skradł mi pierwszy
pocałunek. Miałam go już nigdy nie odzyskać. I tyle.

Wziął moje 'nic nie szkodzi' za pozwolenie na kolejny pocałunek, i pochylił się ku mnie.
Uchyliłam się przed nim.

- Zaczekaj, czy ty mnie w ogóle lubisz? - zapytałam.

Zmarszczył brwi, zdezorientowany. - Co masz na myśli?

- Uważasz, że jestem, no nie wiem, atrakcyjna?

Wzruszył ramionami. - Jesteś w porządku.

Oddychaj, uspokój się.

- Tylko w porządku? - prychnęłam. - Więc dlaczego mnie pocałowałeś?

Ponownie wzruszył ramionami. - Nudziło mi się.

Nudził się. Skradł mi pierwszy pocałunek, bo się nudził.

Och, ohyda.

Westchnęłam i oparłam się chęci powiedzenia czegoś krzywdzącego. Był chłopcem, istotą
biologicznie zaprojektowaną do głupoty tego typu. Moglibyśmy to zostawić i przejść dalej,
pomyślałam. Nadal mogłam przetrwać te korepetycje i zarobić obiecane 50 dolarów. -
Wróćmy do Johna i Marco, dobrze? - zasugerowałam. - Pierwszą rzeczą, jaką musimy zrobić
jest pomnożenie pierwszego równania przez -2. Dzięki temu będziemy mieli +4b i -4b, co
nam się wyzeruje. Następnie będziemy musieli-

Wtedy próbował pocałować mnie po raz kolejny.

I tym sposobem:

background image

Nate Dillinger + zakrwawiony nos = ja bez 50 dolarów

No, mój pierwszy pocałunek zbytnio się nie udał.

Mój drugi pocałunek, jedyny, który się liczy, nie wydarzył się aż do ostatniego lata.

Tamtego dnia miałam spotkać się z przyjaciółmi w centrum handlowym SouthPointe
Pavilions w Barnes & Noble

7

,

żeby trochę wyluzować, a później pójść do kina drzwi obok.

Jak zwykle, Steven pojawił się wcześniej: był już na miejscu, kiedy przyszłam. Ale El
napisała, że dostała bólu głowy (czytaj: maraton Downton Abbey), a Beaker zadzwoniła z
informacją, że razem z Antonio mieli „kłopoty z autem” (co znaczyło, że byli zajęci sobą na
tylnym siedzeniu jej samochodu) i że raczej nie zdążą przyjechać, zanim film się zacznie.

- Wygląda na to, że dzisiaj będziemy tylko ty i ja – powiedziałam Stevenowi, kiedy
znalazłam go kartkującego „Świat Nauki”. - Reszta jest niesłowna.

- To dobrze – pamiętam, że to powiedział, z tym dyskretnym, wiedzącym coś uśmiechem,
którym czasami się uśmiecha. - Minęło zbyt wiele czasu odkąd miałem cię tylko dla siebie.

Roześmiałam się, ale nagle, w niewytłumaczalny sposób poczułam zdenerwowanie na myśl
o posiadaniu Stevena „tylko dla siebie”. Może wyczułam, że coś ma się stać. Jakaś zmiana w
równaniu.

Pomyślałam sobie, że głupio się zachowuję. Steven i ja byliśmy przyjaciółmi. Znaliśmy się
odkąd skończyliśmy 12 lat, w gimnazjum zdecydowaliśmy, że lepiej będzie jeśli takie
bystrzaki będą się trzymać razem. W grupie bezpiecznej, i takie tam. Chociaż już wtedy
uważałam, że Steven jest słodki. Ale jego atrakcyjność nie wynikała z tego jak wyglądał, bo
był taki czas, kiedy był chudy jak tyczka, dopadł go okropny trądzik, a na zębach pojawił się
aparat ortodontyczny. Miał coś w sobie. Sposób w jaki ekscytował się na myśl o Tolkienie,
fizyce kwantowej czy Doktorze Who. Nadal miał w sobie to poczucie zadziwienia światem,
które wyparuje z większości nastolatków zanim skończymy 18 lat. Nadal kochał to, co
związane ze światem. Właściwie uważałam, że to seksowne.

To i fakt, że zawsze wiedziałam, że mnie lubił. Ten kwiatek na Walentynki i czasami łapałam
go na patrzeniu na mnie w sposób bardziej niż przyjacielski. Jakby był mną zainteresowany.

Ale Steven był zbyt rozsądny na romans, pomyślałam. Tak jak ja.

Przechadzaliśmy się między półkami pełnymi książek science fiction i fantasy,
rozmawialiśmy o naszym uwielbieniu do „Gry Endera” i o tym, że Hollywood aż tak bardzo
nie zniszczył filmu na jej podstawie, ale ten i tak był niczym w porównaniu do rzeczy, jakich
doświadcza czytanie tej książki. Zrelaksowałam się. Wszystko między nami wydawało się
takie samo, jak zawsze.

7

Biblioteka, przyp. tłum.

background image

Po chwili Steven ściągnął z półki „Kontakt”.

- Powinnaś to przeczytać – powiedział.

- Carl Sagan, ten astrofizyk? - Zerknęłam na okładkę, na której z jakiegoś tajemniczego
powodu widniała Jodie Foster. - Pisał fikcję?

- To niesamowita książka – powiedział Steven. - Pokazuje fundamentalne podobieństwa
między wiarą w religię i wiarą w naukę. Wierzymy w coś, mimo że nie możemy tego
udowodnić, nawet jeśli tego nie widzimy.

- Ale w nauce jest uzasadnienie – argumentowałam. - Jest dowód.

- Przeczytaj ją. Zobaczysz, co mam na myśli. Spodoba ci się.

Położyłam rękę na biodrze i uśmiechnęłam się ironicznie. - Skąd wiesz, co mi się podoba?

Jak teraz o tym myślę, to pewnie wyglądało to na kiepską próbę flirtu z mojej strony.

Ale podziałało.

- Och, myślę, że cię znam, Lex – powiedział Steven, ton jego głosu zmienił się; był inny niż
minutę wcześniej. - Wiem, czego byś chciała.

- Okej – wymamrotałam i sięgnęłam po książkę, ale Steven jej nie puścił.

- Skoro już jesteśmy w tym temacie, wiesz czego jeszcze byś chciała? - Odchrząknął i
rozejrzał się wokół. Byliśmy sami, albo przynajmniej w tej sekcji biblioteki nikogo nie było. -
Chciałabyś się ze mną umówić. Nie na przyjacielskie spotkanie. To znaczy, na randkę.

Bum. Randka.

Wciągnęłam głośno powietrze. - To jest pytanie? - zapytałam głupio.

- Tak. Znaczy się, czy rozważyłabyś... umówiłabyś się ze mną?

Wpatrywałam się w niego. Tuzin powodów dlaczego to zdecydowanie nie był dobry pomysł
przemknęło mi przez głowę: Coś takiego tylko skomplikowałoby sprawy, porobiłoby
problemów. Nienawidziłam problemów. W moim życiu było ich wystarczająco. Dopiero co
zaczynałam z powrotem czuć grunt pod stopami po rozwodzie rodziców. Musiałam skupić
się na szkole, na utrzymaniu moim idealnych ocen, dostaniu się do koledżu. Musiałam
zrozumieć dokąd zmierza moje życie. Lubiłam Stevena – naprawdę bardzo go lubiłam; tak
łatwo było to przyznać; był jedną z moich ulubionych osób – ale jeśli bylibyśmy ze sobą w
ten sposób, reszta naszej paczki czułaby się niezręcznie. To zniszczyłoby naszą przyjaźń.

Skończylibyśmy raniąc siebie nawzajem.

background image

- Steven... - Zaczęłam, aby wyrzucić z siebie te wszystkie trudne rzeczy.

- Zaczekaj – powiedział. - Wysłuchaj mnie. - Delikatnie zabrał książkę z moich dłoni i odłożył
ją na jej miejsce na półce, po czym chwycił mnie za ręce. - Wiem, że romantyczna relacja
mogłaby zostać uznana za ryzykowną na tym etapie. Został nam jeszcze jeden rok liceum,
zanim prawdopodobnie pójdziemy osobnymi ścieżkami. Wiem, że celem romantycznego
zaangażowania, na poziomie biologicznym, jest prokreacja, i żadne z nas tego nie chce,
oczywiście. Ale... - Spojrzał w dół na nasze złączone dłonie. - To przecież nie wszystko. Jest
ten aspekt społeczny, uczenia się komunikacji z drugim człowiekiem, partnerem, co
mogłoby być przydatne dla naszych przyszłych doświadczeń. I udowodniono także, że
romantyczne towarzystwo jest dobre dla zdrowia: przyczynia się do wydzielania endorfin,
relaksuje, zwiększa poczucie bezpieczeństwa, i...

W tamtym momencie oboje byliśmy już cali czerwoni. Jesteśmy tacy podobni, pomyślałam.
Kiedy się denerwujemy, oboje zaczynamy gadać jak uczeni sawanci

8

.

- Bełkoczesz – zauważyłam.

- Wiem. - Westchnął i zaczął mówić dalej. - Myślę, że byłoby nam razem dobrze, Lex.
Obiecuję, że nie naciskałbym na ciebie... w żadnej kwestii, i nie będę miał żadnych
oczekiwań do tego, co zdarzy się za rok od teraz. Chcę się po prostu przekonać, jakby to z
nami było. To eksperyment, tak jakby.

Przygryzłam wargę. Sprawiał, że brzmiało to rozsądnie. Logicznie. Kusząco. W dodatku
wpatrywał się we mnie tymi niewiarygodnie ciepłymi, brązowymi oczami, a wyraz jego
twarzy mówił:

PROSZĘ POWIEDZ TAK.

- Ten eksperyment dotyczyłby tego czy między nami jest chemia, czy jej nie ma –
powiedziałam.

Puścił jedną z moich dłoni, żeby poprawić sobie okulary na nosie, po czym się uśmiechnął. -
Dokładnie. Prosty eksperyment chemiczny.

Co miało sens. Nie było na świecie nic innego, co Steven kochałby bardziej niż chemię.

- Wiązałoby się z nim chodzenie na randki – kontynuował, przechodząc na logistyczne
aspekty, jak miałoby to wyglądać. - Może raz lub dwa razy w tygodniu, albo więcej, jeśli
chcesz. Cokolwiek wolisz, naprawdę... Moglibyśmy-

- Tak. - To słowo wyszło z moich ust, zanim zdążyłam się powstrzymać. - Umówię się z tobą.
Zgadzam się.

8

Sawant - osoba, która jest upośledzona, ale przejawia specjalne zdolności w pewnej dziedzinie, np. błyskawicznym
dodawaniu liczb, przyp. tłum.

background image

- Znakomicie – powiedział. Wyglądał na tak podekscytowanego, że pomyślałam, że zaraz
zacznie tańczyć w tej bibliotece. - Nie będziesz żałować.

I tak to się zaczęło.

Trzymał mnie za rękę w trakcie filmu. Siedziałam w migocącym oszołomieniu, myśląc jak
łatwo nam to poszło, po tylu latach znajomości. Poprosił mnie, abym myślała o nim w
romantyczny sposób, więc się zgodziłam. Tak po prostu.

- Nie czujesz się zbyt dziwnie z tym, prawda? - wyszeptał po chwili.

- Nie. - Ścisnęłam jego dłoń. - Jest dobrze.

I tak było.

Po filmie przejechał całe miasto, żeby zabrać mnie do Oven, indyjskiej restauracji w
centrum. Otworzył przede mną drzwi, odsunął krzesło przy stoliku i nie pozwolił, żebym
płaciła za kolację.

To było trochę dziwne.

Potem odwiózł mnie do domu i odprowadził pod same drzwi. Zatrzymał się na ganku.

- Mogę cię pocałować? - zapytał ochrypłym głosem. Miał tak wiele wypisane na twarzy, a ja
mogłam to wszystko przeczytać. Lubił mnie. Naprawdę mnie lubił. Nie chciał tego popsuć.
Pomyślał, że to być może za wcześnie, ale chciał mnie pocałować. Chciał wiedzieć, czy
czułam to, co on. To była realna część eksperymentu, pocałunek. Równanie wyglądało tak:

Ja + Steven + randkowanie = chemia?

Rzekomo po to jest to całe całowanie, na poziomie biologicznym. To test smaku, żeby
zobaczyć, czy do siebie dobrze pasujemy.

- Tak – powiedziałam i zbliżyłam się do niego. - Możesz mnie pocałować.

Powoli opuścił głowę, aż jego usta niemal dotknęły moich. Uśmiechnął się, a ja poczułam
się oszołomiona faktem, jak bardzo tego chciałam. Złapałam dolną wargę między zęby, aby
ją zwilżyć i także się uśmiechnęłam. Bez tchu. Czekając.

- Okej – wyszeptał. Poczułam jego gorący oddech na policzku. - No to jedziemy.

Jego usta lekko dotknęły moich, bez nacisku. Nie mam słów, aby opisać jakie to uczucie.
Było wspaniale; poczułam ciepło, czułam się pełna życia. Ale to i tak nie był dokładny opis.
Po jakiejś minucie otworzyliśmy usta i dotknęliśmy się językami, a ostatnie słowo jakie
przyszłoby mi wtedy do głowy to fuj, nie albo ohyda. Steven smakował jak curry i słodka
herbata. Podekscytowanie przepłynęło przez moje ciało, po czym ulokowało się w dole

background image

mojego brzucha. Pomyślałam wtedy, Wow. Więc to takie uczucie. Przez cały ten czas,
zastanawiałam się. Miałam prawie osiemnaście lat i jeszcze nigdy nie czułam takiego
połączenia z drugą osobą.

Położyłam dłoń na jego twardym ramieniu i przyciągnęłam go bliżej. Wydał z siebie krótki,
gardłowy dźwięk, po czym zmienił kąt. Nasze okulary zderzyły się. Odsunęliśmy się od
siebie, chichocząc.

- To było... - zaczął Steven.

- Spektakularne – szepnęłam.

- Spektakularne – powtórzył, jego brązowe oczy błyszczały. Ponieważ rezultaty naszego
eksperymentu były jednoznaczne:

Ja + Steven + randkowanie = samozapłon

Steven założył kosmyk włosów za moje ucho, kciukiem muskając policzek. Zadrżałam.
Znowu chciałam go pocałować.

- Dobranoc, Lex – powiedział, po czym gwałtownie się odwrócił i pobiegł do samochodu.
Siedział w nim przez kilka minut, a ja zastanawiałam się dlaczego nie odjeżdża i co tam robi,
kiedy moja komórka zawibrowała przez serię wysłanych z dużą szybkością esemesów. Które
brzmiały:

Są pewne rzeczy, których Ci wcześniej nie powiedziałem.

Jesteś niesamowita, Lex. Jesteś mądra, zabawna, dobra i piękna. Masz cały pakiet.

Dziękuję za powiedzenie 'tak'.

Zobaczymy się jutro?

Odpisałam mu, że tak, z chęcią się z nim spotkam. Wyszczerzyliśmy się do siebie przez szybę
w oknie jego samochodu. On odjechał, a ja weszłam do domu.

Wydarzyło się to 20 czerwca.

Dostałam ze Stevenem 6 miesięcy, 6 miesięcy do tamtego dnia, 183 dni pocałunków, zanim
równanie znowu uległo zmianie.

background image

TŁUMACZENIE NIEOFICJALNE: LOLEA5

ROZDZIAŁ 9

Ja i Ty spacerujemy po lesie. W Nebrasce nie ma zbyt dużego wyboru jeśli chodzi o drzewa
– jesteśmy raczej równinowym typem stanu – ale kiedy byliśmy dziećmi rodzice zabrali nas
do jednej z części Państwowego Lasu Nebraski, gdzie były wysokie drzewa, jeziora i pole
kempingowe. Spaliśmy w namiotach – ja z Ty'em w jednym, a nasi rodzice w drugim. Nie
pamiętam ile dokładnie lat mieliśmy, ale mało, myślę. Wystarczająco mało, żeby nasz
namiot, w którym byliśmy tylko we dwoje wydawał się największą przygodą.
Rozmawialiśmy szeptem pół nocy, za pomocą latarek robiliśmy kukiełki z cieni, a przez
siatkę na szczycie namiotu wpatrywaliśmy się w ciemne kształty koron drzew, kołyszących
się nad nami, wyobrażając sobie gwiazdy. Następnego ranka wstaliśmy wcześnie, żeby łowić
ryby w jeziorze. Ty złowił pięć, ja cztery, ale on wrzucał je z powrotem do wody. Był
wrażliwy już wtedy, zbyt słodki, żeby zabić niewinną rybę. Ale tata walnął moją specjalnym
młotkiem i usmażył potem na ognisku na lunch. Później powiedział do Ty'a, - Tak wygląda
rzeczywistość. Jedz.

Tata nie jest zbyt sentymentalny. Moje jabłko chyba nie spadło daleko od jego jabłoni.

Tak czy siak, w tych lasach, myślę. Gdzie Ty i ja spacerujemy teraz.

Ty ma na sobie białą koszulkę i ciemne dżinsy.

Gdzieś za nami zachodzi słońce. Nie wiem dokąd idziemy. Na plecach niosę plecak, który
jest strasznie ciężki. Chcę się zatrzymać, żeby dobrze się przyjrzeć twarzy Ty'a w niknącym
świetle. Zaczynam zapominać jak wygląda. Kształt jego nosa. Jego uszy. Jego usta, które
były stale spierzchnięte. Zwykle powtarzałam mu „Stary, zainwestuj lepiej w jakąś pomadkę
ochronną”. Teraz chcę po prostu zapamiętać każdy detal, spierzchnięte usta i tak dalej, żeby
wypchnąć z umysłu obraz żółtego, sztywnego, pokrytego woskiem Ty'a z domu
pogrzebowego.

- Hej – mówię do niego. - Możemy odpocząć przez chwilę?

Odwraca się do mnie. - Już się zmęczyłaś? Dopiero wyruszyliśmy. - Ale siada na dużej skale.
- Daj mi trochę twojej wody.

Zauważam, że niosę dużą butelkę wody. Wyciągam ją. - A jakie jest magiczne słowo? -
droczę się.

- No weź ej – mówi, sięgając po butelkę. Uśmiecha się, a ja kręcę głową.

- Nieee.

- Mokrawy – mówi. - Magiczne słowo to mokrawy.

background image

- Fuj. Nie.

- Nie jest nim złudzenie, tyle mogę ci powiedzieć.

- Zamknij się. Improwizowałam.

- O jakim słowie napiszesz swój esej?

- Nie planuję odrabiać tego zadania – informuję go.

- Ty. Nie zamierzasz napisać pracy domowej. Ty.

- Skąd w ogóle o tym wiesz?

Wzrusza ramionami. - Jakie słowo? - upiera się. - Jakie słowo opiszesz?

- Matoł – odparowuję.

- Genialne. Pasuje do ciebie – mówi, przewracając oczami. - A teraz daj mi wody, Lex. Ja
tutaj umieram.

Unoszę na niego brew.

Uśmiecha się ironicznie. - Mówiąc w przenośni.

Podaję mu butelkę. Wypija jakąś połowę objętości, po czym wyciera usta wierzchem dłoni.
Ten tak znajomy gest powoduje ból w piersi. Oddaje mi butelkę z powrotem.

Tęsknię za tobą, chcę powiedzieć. Mam to na czubku języka, ale myślę, Jeśli zacznę zwracać
uwagę na fakt, iż to jest tylko sen, obudzę się.

Nie chcę się budzić.

Gdzieś w lesie słychać trzask pękającej gałęzi. Stado ptaków zrywa się z drzew do lotu,
uderzając mocno skrzydłami. Światło z każdą minutą gaśnie coraz bardziej. Przenoszę wzrok
na Ty'a. Wpatruje się w najciemniejszą część lasu.

- Powinniśmy się zbierać – mówi, wstając ze skały.

- Dobrze.

Znów zaczynamy wędrówkę. Nadal nie wiem dokąd idziemy. Nie wydaje mi się, żebyśmy szli
po ścieżce, ale Ty zachowuje się, jakby znał drogę. Cały czas ogląda się przez ramię, jakby
się bał, a to sprawia, że i ja zaczynam się bać. Nagle zrobiło się strasznie ciemno. Cienie
atakują nas z każdej strony.

Idziemy szybciej. Brakuje mi tchu. Potykam się o korzeń drzewa albo coś podobnego.

Upadam.

background image

Ty łapie mnie za rękę i pomaga wstać. W lesie za nami coraz głośniejszy staje się dźwięk
łamanych gałęzi i chrzęstu liści. Te dźwięki oznaczają, że coś zmierza w naszym kierunku.
Coś nas prześladuje. Coś dużego.

Zraniłam się w kostkę. Bardzo.

- To niedźwiedź – mówi Ty, kiedy otwieram usta, żeby powiedzieć mu, że nie będę w stanie
biec. - Grizzly.

- W Nebrasce nie ma niedźwiedzi grizzly.

- Musimy wspiąć się na to drzewo. - Ty wybiera ogromny, rozłożysty dąb, który nie powinien
znajdować się w tych lasach. - Dasz radę?

Nie mam żadnego doświadczenia w wspinaniu się na drzewa, ale próbuję. Wdrapuję się na
pień, ignorując ból w kostce. Sięgam do kolejnych gałęzi. Ty jest tuż za mną; pomaga mi
zachować równowagę, popycha mnie ku górze, instruuje mnie. Ale jestem za wolna. Nie
wspinam się wystarczająco wysoko czy szybko. Jestem niezdarna.

- Szybko! - krzyczy Ty. - Już tu jest. - Jest tak ciemno, że ledwo co widzę, ale zauważam
ogromne, wykończone srebrem ramiona niedźwiedzia pod nami; jest niewiarygodnie duży.
Wydaje z siebie sapiące dźwięki i warkot. Staje na tylnych łapach. Po chwili w pysku ma
stopę Ty'a. Zaczyna ściągać go z drzewa.

Łapię Ty'a za ręce. Mocno trzymam.

Ty patrzy mi w oczy. Uśmiecha się, ale to smutny uśmiech, bo wie, jak to się skończy. Oboje
wiemy.

Mówi, - Nie patrz na to. Zostań tutaj, gdzie jest bezpiecznie. Niedługo wszystko się skończy.

- Ty, nie. - Mocniej ściskam jego ramiona. - Nie.

Niedźwiedź jest zbyt silny. Nie utrzymam Ty'a. Niedźwiedź wyrywa mi go. Ty spada. W
ciemności lasu, słyszę jego krzyk.

To tylko sen, powtarzam sobie. Tylko sen. On nie może umrzeć kolejny raz.

Ale tak się dzieje. Słyszę, jak niedźwiedź go zabija. Słyszę ryczenie, krzyki Ty'a, pełne bólu i
przerażenia. Słyszę odgłos rozrywanego materiału i łamanych kości. Przyciskam twarz do
szorstkiej kory dębu i mocno zaciskam powieki. Słucham jak umiera. Nawet tutaj, w moich
snach, nie potrafię za nim zapłakać. Nie mogę tego zatrzymać. Nie mogę pomóc.

Jestem kompletnie bezużyteczna, myślę. Nie mogę go ocalić.

background image

Później, kiedy wszystko się kończy, kiedy w lesie zapada cisza, budzę się. We własnym
pokoju. W ciemności. Znowu jestem sama.

Takie sny mam już od kilku tygodni. Zawsze są takie same. Jestem w nich razem z Ty'em,
robimy coś, co zwykle robiliśmy, rozmawiamy, tak jak rozmawialiśmy kiedyś, a później, po
jakiejś chwili, coś idzie źle i Ty umiera. Do tej pory zginął w katastrofie lotniczej, został
zastrzelony przez członka gangu i uderzyła w niego błyskawica podczas burzy. W jednym ze
snów spadł ze schodów i skręcił sobie kark. W innym został potrącony przez samochód,
kiedy jechaliśmy rowerami do szkoły. To wszystko jest jak moja osobista wersja Kenny'ego z
Miasteczka South Park

9

, z wyjątkiem tego, że Ty nie ginie tak, jak zginął naprawdę. A za

każdym razem, kiedy umiera, za każdym razem, kiedy na to patrzę, wydaje się to
prawdziwe.

Czuję jak skręca mi się żołądek, jakbym zaraz miała zwymiotować. Robię kilka głębokich,
jednostajnych oddechów, tak jak wtedy, gdy tata przechodził fazę pilatesu i uczył nas, jak
oddychać z głębi ciała. Po chwili siadam. Odsuwam zaplątane włosy z twarzy. A potem
czuję, jak serce mi zamiera, a w gardle tworzy się gula.

W przytłumionym świetle lampki, z mojego okna w sypialni widzę postać, stojącą na
zewnątrz. Sylwetkę. Osobę.

- Ty? - chrypię.

Postać przestępuje z nogi na nogę, jakby rozgląda się po ulicy, ale zaraz się odwraca. Nic nie
mówi. Wyciągam rękę po okulary i szukam ich na stoliku nocnym. Bez nich jestem ślepa jak
nietoperz. Kiedy byłam dzieckiem zwykle świrowałam w środku nocy, myśląc, że gdy
potwór wyjdzie z szafy, żeby mnie dorwać, nie zobaczę go, zanim będzie za późno.

Moje palce znajdują oprawki. Rozkładam je ostrożnie, zakładam na nos i ponownie
spoglądam przez okno.

Nie ma go tam. Jest tam tylko cień płaczącej wierzby.

Opadam z powrotem na poduszkę.

Cień. Głupi cień. Głupiego drzewa.

Ty'a nie będzie tutaj, kiedy otworzę oczy, mówię sobie stanowczo. Nie naprawdę. Nieważne
o czym będę śnić.

9

Kenny – jeden z głównych bohaterów Miasteczka South Park. Przez pierwszych kilka serii praktyką niemalże
każdego odcinka było zabijanie Kenny’ego. Postać powracała do życia jednak w następnych odcinkach, przyp.
tłum.

background image

Przewracam się na bok, twarzą do ściany. Zmuszę się do snu. Posłużę się starą i sprawdzoną
metodą: liczbami. 0, 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, każda z liczb jest sumą dwóch poprzednich liczb.
Nazwano się to ciągiem Fibonacciego, na cześć włoskiego matematyka, który napisał o tym
w 1202 roku. Liczby Fibonacciego są wszędzie, w naturze, nawet we wzorze liści na łodyżce
albo w sposobie w jaki pokazują się na kręgach skórki ananasa albo w ustawieniu nasion
szyszki sosnowej. Matematyka. Bezpieczna, niezawodna matematyka.

Nie ma nic bardziej realnego niż liczby.

Bicie moje serca zaczyna zwalniać. Ramiona się rozluźniają. Pozwalam sobie na oddech.

34. 55. 89. 144.

Przypominam sobie, że nadal mam na nosie okulary. Ściągam więc je, składam i wyciągam
rękę za siebie, aby odłożyć je na stolik nocny. Pokój ciemnieje i staje się rozmazany, jak
obrazy impresjonistów. Jak obraz Van Gogha, zawsze tak myślałam. Pieprzona Gwiaździsta
Noc. Podciągam kołdrę pod szyję.

233. 377. 610. 987. 1,597. 2,584.

I właśnie wtedy, kiedy powieki zaczynają mi ciążyć, kiedy zaczynam odpływać do szarej
przestrzeni, gdzie Ty nie jest martwy, wtedy to czuję.

Mieszankę drzewa sandałowego i bazylii, z nutką cytryny.

Brut.

Czuję wodę kolońską mojego brata.

background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rozdział 7 The Last Time We Say Goodbye tłumaczenie nieoficjalne
Rozdział 8 The Last Time We Say Goodbye tłumaczenie nieoficjalne
Rozdział 10 The Last Time We Say Goodbye tłumaczenie nieoficjalne
Cynthia Hand The Last Time We Say Goodbye (tłumaczenie nieoficjalne lolea5) rozdziały 1 6
Cynthia Hand The Last Time We Say Goodbye rozdziały 11 21, tłumaczenie nieoficjalne
Rihanna The last time
Time To Say Goodbye (Con te partiro) 2
time to say goodbye (1)
Andrea Bocelli Time To Say Goodbye
Andrea Bocelli Time To Say Goodbye
Andrea Bocelli Time To Say Goodbye Nuty
Andrea Bocceli Time To Say Goodbye
98674bdf9c13d2c9f7 50139764board game when was the last time
Andrea Bocelli Time To Say Goodbye ViolinSheets
Keane This Is The Last Time
Andrea Bocelli Con Te Partiro (Time To Say Goodbye)
Never Can Say Goodbye Katherine Jackson (Tłumaczenie PL)
Ch Pike The Last Vampire; Ostatni Wampir; rozdział 1
Ch Pike The Last Vampire; Ostatni Wampir; rozdział 1 część 1

więcej podobnych podstron