May Karol Cykl Wśród sępów 1 Old Shatterhand Inna Wersja

background image

K

AROL

M

AY

O

LD

S

HATTERHAND

Krajowa Agencja Wydawnicza, Szczecin 1987.

Tekst według edycji Wydawnictwa "Editor”, Warszawa 1931.

background image

SPIS TRE ´SCI

SPIS TRE ´SCI

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

2

Old Shatterhand

S ˛epy Skalne I

S ˛epy Skalne II

background image

Old Shatterhand

background image

Niedaleko na zachód od miejsca, gdzie stykaj ˛

a si˛e granice trzech północnoamery-

ka´nskich stanów: Dakota, Nebraska i Wyoming, jechali którego´s letniego dnia dwaj

je´zd´zcy o dziwnym wygl ˛

adzie.

Obaj m˛e˙zczy´zni bardzo si˛e ró˙znili. Pierwszy z nich był bardzo wysoki, i szczupły,

natomiast drugi niski i gruby. Twarze obu je´zd´zców znajdowały si˛e na jednym poziomie

poniewa˙z niski siedział na du˙zym, silnym kłusaku, a wysoki na małym mule.

Ubrani byli oryginalnie. Wysoki miał na sobie wystrz˛epion ˛

a skórzan ˛

a koszul˛e my-

´sliwsk ˛

a i za krótkie, bo si˛egaj ˛

ace kolan skórzane spodnie. Bose nogi tkwiły w bardzo

znoszonych butach, które chyba nigdy nie widziały pasty. Szyj˛e fantazyjnie okr˛ecała

4

background image

bawełniana chusta. Głow˛e nakrywało co´s, co kiedy´s było cylindrem. Z ronda został za-

ledwie skrawek, który słu˙zył do zdejmowania kapelusza podczas ukłonu, a po bokach

wła´sciciel dokonał licznych ci˛e´c wychodz ˛

ac z zało˙zenia, ˙ze głowa łowcy prerii wyma-

ga ci ˛

agle ´swie˙zego powietrza. Zamiast pasa miał gruby sznur, za którym tkwiły dwa

rewolwery i nó˙z. Ponadto wisiała ładownica, tabakiera, róg z prochem i krzesiwo. Na

piersiach spoczywała fajka z bzowego drzewa. Z lewego ramienia do prawego biodra

zwieszało si˛e lasso. W poprzek nóg le˙zała strzelba. Cało´sci stroju dopełniał płaszcz gu-

mowy, który tak si˛e skurczył, ˙ze jego posiadacz, nie mog ˛

ac go na siebie wło˙zy´c, zarzucił

go sobie malowniczo na ramiona niczym kurtk˛e huzarsk ˛

a.

Patrz ˛

ac na twarz tego człowieka trudno było okre´sli´c jego wiek. Szczupła, osmagana

wiatrem i sło´ncem twarz pokryta była zmarszczkami, ale wielkie niebieskie oczy miały

ciepły, młodzie´nczy blask.

Niski je´zdziec miał na sobie wyłysiałe futro, spod którego wygl ˛

adała niebieska weł-

niana bluza i takie same spodnie. Za skórzanym pasem oprócz przedmiotów, które miał

jego towarzysz, znajdował si˛e india´nski tomahawk. Do siodła przytroczone było las-

so i dubeltówka systemu Kentucky. M˛e˙zczyzna miał gładko wygolon ˛

a twarz i rumiane

5

background image

policzki, które błyszczały jak ksi˛e˙zyc w pełni. Spogl ˛

adał przed siebie małymi, ciem-

nymi oczami schowanymi pod krzaczastymi brwiami. Niewielki perkaty nos dopełniał

wizerunku.

Patrz ˛

ac na nich trudno było przypu´sci´c, ˙ze s ˛

a westmanami. Wysoki nazywał si˛e Da-

vid Kroners, a niski Jakub Pfefferkorn, Kroners byli prawdziwym jankesem

1

i nazywa-

no go Długim Davy. Pfefferkorn pochodził z Niemiec, ale zgodnie ze swoim wygl ˛

adem

otrzymał przezwisko Gruby Jemmy. Trudno było nie spotka´c na Zachodzie człowieka,

który nie mógłby opowiedzie´c o ich wyczynach i przygodach my´sliwskich. Od wielu

lat przebywali razem ratuj ˛

ac si˛e wzajemnie z niejednej opresji.

Tymczasem sło´nce si˛egn˛eło zenitu, po czym powoli zacz˛eło si˛e zni˙za´c. Było wpraw-

dzie bardzo gor ˛

aco, ale d ˛

ał orze´zwiaj ˛

acy wietrzyk. Przetykany miriadami

2

kwiatów

kobierzec traw nie miał jeszcze br ˛

azowego, spalonego odcienia jesieni, cieszył oko

´swie˙z ˛

a zielono´sci ˛

a. Rozsypane po rozległej, dalekiej równinie skaliste góry, kształtu ol-

1

jankes (ang. Yankee) — obywatel Stanów Zjednoczonych, Amerykanin; dawniej mieszkaniec stanów

północnych

2

miriada (gr.) — bardzo liczny, niezliczony

6

background image

brzymich sto˙zków, o´swietlone sko´snymi promieniami sło´nca, na zachodnich zboczach

błyszczały wspaniało´sci ˛

a kolorów, które na wschodzie przechodziły w coraz ciemniej-

sze i gł˛ebsze tony.

— Jak daleko jeszcze pojedziemy dzisiaj? — zapytał Gruby po wielogodzinnym

milczeniu.

— Tak daleko jak co dzie´n — odparł Długi.

— Well! — roze´smiał si˛e Mały. — A wi˛ec do miejsca obozowiska?

— Yes — odpowiedział Mr Davy.

Znów upłyn˛eła chwila. Jemmy obawiał si˛e otrzyma´c ponownie tak ˛

a sam ˛

a odpo-

wied´z. Zerkał na swego towarzysza swoimi chytrymi oczami i szukał okazji do zemsty.

Wreszcie cisza zacz˛eła ci ˛

a˙zy´c Długiemu. Wskazał r˛ek ˛

a w kierunku jazdy i zapytał:

— Czy znasz te okolice?

— Jeszcze jak!

— No? Co to za region?

— Ameryka.

Długi z niezadowoleniem podci ˛

agn ˛

ał nog˛e i kopn ˛

ał wierzchowca. Po czym rzekł:

7

background image

— Zło´sliwy drab!

— Kto?

— Ty!

— Ach, ja??! Jak to?

— M´sciwy!

— Wcale nie. Kiedy mi zadajesz głupie pytania, nie widz˛e powodu, dla którego

miałbym ci dawa´c dowcipne odpowiedzi.

— Dowcipne? O, biada! Ty i dowcip! Tyle w tobie mi˛esa, ˙ze nie ma miejsca na

dowcip.

— Oho! Czy zapomniałe´s, co przeszedłem, tam, na innym l ˛

adzie?

— O tak! Jedn ˛

a klas˛e gimnazjum? Tak, wiem o tym. Nie mógłbym zapomnie´c, gdy˙z

przypominasz mi o tym trzydzie´sci razy na dzie´n.

Gruby uderzył si˛e w piersi.

— Bo musz˛e — rzekł. — A wła´sciwie to powinienem ci powtarza´c czterdzie´sci czy

pi˛e´cdziesi ˛

at razy dziennie, poniewa˙z jestem człowiekiem, którego nie potrafisz nawet

godnie uszanowa´c. A poza tym przebyłem nie jedn ˛

a, ale trzy pełne klasy!

8

background image

— Na reszt˛e nie starczyło ci oleju w głowie. . .

— Cicho b ˛

ad´z! Nie starczyło pieni˛edzy, rozumu było a˙z nadto. Zreszt ˛

a, wiem o co ci

chodzi. Nie zapomn˛e tak łatwo tej miejscowo´sci. Przecie˙z tam, po tamtej stronie wy˙zyn,

spotkali´smy si˛e po raz pierwszy.

— No tak! To był paskudny dzie´n. Wystrzeliłem cały proch, a tymczasem ´scigali

mnie Siuksowie. Nie mogłem dalej ucieka´c, powalili mnie. A wieczorem ty przybyłe´s

z odsiecz ˛

a.

— Tak, Indianie rozpalili ognisko, które mo˙zna było zobaczy´c a˙z hen, z Kanady.

Nie dziw, ˙ze je zobaczyłem i podkradłem si˛e po kryjomu. Ujrzałem pi˛eciu Siuksów nad

zwi ˛

azanym białym. Dobrze, ˙ze i ja nie wystrzeliłem przedtem całego prochu. Dwóch ru-

n˛eło, a trzech drapn˛eło, nie wiedzieli przecie˙z, ˙ze maj ˛

a jednego, jedynego przeciwnika.

Dzi˛eki temu odzyskałe´s wolno´s´c.

— Odzyskałem wprawdzie wolno´s´c, ale byłem zły na ciebie jak sto diabłów!

9

background image

— Za to, ˙ze zraniłem, a nie zakatrupiłem obu Indian. Tak. Ale czerwonoskóry jest

tak˙ze człowiekiem i nigdy nie przyszło mi do głowy, aby zabija´c kogo´s, kiedy nie jestem

do tego bezwzgl˛ednie zmuszony. Jestem Europejczykiem, a nie kanibalem

3

— A takim to ja niby jestem, co?

— Hm! — mrukn ˛

ał Gruby. — Teraz si˛e zmieniłe´s, ale dawniej, jak wielu tobie po-

dobnych, byłe´s zdania, ˙ze nale˙zy jak najszybciej wyt˛epi´c wszystkich czerwonoskórych.

Musiałem ci˛e nawróci´c na swoje pogl ˛

ady.

— Tak, wy, Europejczycy, jeste´scie osobliwymi lud´zmi. Łagodni, dobroduszni jak

mało, a jednak w potrzebie nie ust˛epuj ˛

acy innym dzielnym ludziom. Chcieliby´scie do-

tyka´c wszystkiego przez jedwabne r˛ekawiczki, a mimo to umiecie uderza´c kolb ˛

a, kiedy

si˛e wam wreszcie zdaje, ˙ze nale˙zy si˛e broni´c. Wszyscy jeste´scie tacy, nie wył ˛

aczaj ˛

ac

ciebie.

— Bardzo si˛e ciesz˛e, ˙ze tak jest, a nie inaczej. Ale spójrz tam, zdaje si˛e, ˙ze widz˛e

´slady w trawie!

3

kanibal (z hiszp.) — ludo˙zerca; człowiek okrutny, krwio˙zerczy

10

background image

Osadził konia na miejscu i wskazał w kierunku skały, u której stóp biegła po trawie

długa, ciemna linia.

Davy tak˙ze osadził konia, przysłonił oczy r˛ek ˛

a i badał wskazane miejsce, a po chwili

odezwał si˛e:

— B˛edziesz mnie mógł zmusi´c do zjedzenia cetnara

4

mi˛esa bawolego, je´sli to nie

jest ´slad.

— Ja te˙z tak s ˛

adz˛e. Czy zbadamy go dokładniej, Davy?

— Oczywi´scie, musimy to zrobi´c. Na tej starej prerii nie mo˙zna lekkomy´slnie omi-

ja´c ˙zadnego ´sladu. Trzeba zawsze wiedzie´c, kogo ma si˛e przed sob ˛

a i za sob ˛

a, bo łatwo

mo˙ze si˛e zdarzy´c, ˙ze kto´s, kto poło˙zy si˛e spa´c ˙zywy, rano b˛edzie martwy. A wi˛ec na-

przód!

Dojechali do skały i zatrzymali si˛e, badaj ˛

ac ´slad oczami znawców. Jemmy zeskoczył

z konia i ukl ˛

akł w trawie. Jego stary kłusak, jak gdyby obdarzony ludzkim rozumem,

4

cetnar — jednostka wagi równa 50 kg

11

background image

poło˙zył pysk na trawie i cicho parskn ˛

ał. Muł podszedł równie˙z, machał ogonem, strzygł

uszami i zdawał si˛e bada´c trop.

— No? — zapytał Davy, któremu czas si˛e dłu˙zył. — Czy to a˙z tak wa˙zne?

— Tak. T˛edy jechał Indianin.

— Tak s ˛

adzisz? To byłoby dziwne. Przecie˙z nie jest to teren my´sliwski ˙zadnego

india´nskiego szczepu. Dlaczego my´slisz, ˙ze to Indianin?

— Ze ´sladów kopyt poznaj˛e india´nsk ˛

a tresur˛e.

— Ale przecie˙z india´nskiego konia mógł dosiada´c biały.

— Mo˙zna i tak przypuszcza´c, ale. . . ale. . .

Potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a, szedł przez par˛e chwil za ´sladem i zawołał:

— Chod´z za mn ˛

a! Rumak był nie podkuty i bardzo zm˛eczony, a jednak musiał

p˛edzi´c galopem. A wi˛ec je´zdziec bardzo si˛e ´spieszył.

W tej chwili Davy zsiadł z muła. Rezultat bada´n kolegi był powa˙zny i skłaniał go

do podj˛ecia bada´n na własn ˛

a r˛ek˛e. Szedł za towarzyszem, a zwierz˛eta st ˛

apały za nimi,

jakby te˙z były ciekawe i chciały bada´c ´slady.

Zrównawszy si˛e z Jemmym, Davy ruszył wzdłu˙z tropu.

12

background image

— Masz racj˛e — rzekł po chwili. — Zwierz˛e istotnie było zmachane, gdy˙z cz˛e-

sto si˛e potykało. Nader wa˙zne powody musiały skłania´c je´zd´zca do wyp˛edzania tchu

z biednego konia. Wi˛ec albo uciekał przed po´scigiem, albo bardzo si˛e ´spieszył do celu.

— To ostatnie jest słuszne.

— Jak to?

— Jak stary jest trop?

— Nie ma jeszcze dwóch godzin.

— Podzielam twoje zdanie. Nie wida´c ´sladów prze´sladowców. Jednak je˙zeli kto´s ma

przewag˛e dwóch godzin, czy musi na ´smier´c zaje˙zd˙za´c rumaka? Poza tym jest tu tyle

rozrzuconych skał, ˙ze nietrudno wyprowadzi´c prze´sladowców na manowce zakre´slaj ˛

ac

niepostrze˙zenie łuk lub jad ˛

ac w koło. Czy nie tak?

— Tak. Nam na przykład wystarcz ˛

a dwie minuty fory, aby odesła´c prze´sladowców

do domu z długimi nosami i sztywnymi r˛ekami. Ten je´zdziec musiał za wszelk ˛

a cen˛e

dotrze´c szybko do celu. Ale gdzie nale˙zy go szuka´c?

— W ka˙zdym razie niedaleko st ˛

ad.

Długi ze zdziwieniem spojrzał na Grubego.

13

background image

— Jeste´s dzisiaj naprawd˛e wszechwiedz ˛

acy! — rzekł.

— Aby to odgadn ˛

a´c nie trzeba by´c wszechwiedz ˛

acym. Wystarczy troszk˛e pomy´sle´c.

— Tak, ale i ja my´sl˛e! Niestety, nadaremnie.

— Nic dziwnego.

— Dlaczego?

— Jeste´s za długi. Zanim my´sl dojdzie od tropu do głowy, mog ˛

a upłyn ˛

a´c lata. Twier-

dz˛e, ˙ze cel tej jazdy nie jest zbyt odległy, w przeciwnym bowiem razie je´zdziec oszcz˛e-

dzałby konia.

— Tak? Słysz˛e uzasadnienie, ale nie mog˛e go poj ˛

a´c.

— No, zastanów si˛e, gdyby ten człowiek miał do odbycia jeszcze dzie´n jazdy, mu-

siałby da´c koniowi bezwzgl˛ednie kilkugodzinne wytchnienie, a dopiero potem nadra-

białby zwłok˛e. Natomiast je˙zeli cel był bliski, to je´zdziec mógł ufa´c, ˙ze mimo zm˛ecze-

nia, ko´n dobiegnie tam jeszcze dzisiaj.

— Posłuchaj, mój stary Jemmy, to co mówisz, brzmi nawet do´s´c prawdopodobnie.

Po raz drugi przyznaj˛e ci słuszno´s´c.

14

background image

— Ta pochwała jest zbyteczna. Kto włóczył si˛e przez trzydzie´sci lat po sawannach,

ten mógł wpa´s´c tak˙ze cho´c raz na m ˛

adr ˛

a my´sl. Nasz je´zdziec jest niew ˛

atpliwie go´n-

cem. Czas naglił. Miał bardzo wa˙zn ˛

a misj˛e. Indianin tutaj, na tym ustroniu, jest według

wszelkiego prawdopodobie´nstwa go´ncem mi˛edzy czerwonoskórymi i dlatego utrzymu-

j˛e, ˙ze w pobli˙zu s ˛

a tak˙ze inni Indianie.

Długi Davy gwizdn ˛

ał cicho i potoczył wzrokiem dokoła.

— Fatalnie, w najwy˙zszym stopniu fatalnie! — mrukn ˛

ał. — Ten drab przybywa

od Indian i mknie do Indian. A wi˛ec znale´zli´smy si˛e pomi˛edzy nimi nie wiedz ˛

ac, gdzie

stercz ˛

a. Łatwo mo˙zemy natkn ˛

a´c si˛e na jaki´s obóz i nasze skalpy b˛edziemy mogli zanie´s´c

na jarmark.

— Nale˙zy si˛e tego obawia´c. Musimy jecha´c tropem.

— Słusznie. W takim wypadku my wiemy, ˙ze oni s ˛

a przed nami, ale oni nie wiedz ˛

a

o nas, a zatem mamy nad nimi przewag˛e. Ale jestem ciekaw, z jakiego szczepu jest ten

Indianin?

— Ja tak˙ze. Nie sposób odgadn ˛

a´c. Tam na górze, w północnej Montanie mieszkaj ˛

a

Czarne Stopy, Piganowie i Indianie Kiowa. Ale oni nie schodz ˛

a do nizin. Nad Missouri

15

background image

obozuj ˛

a Riccarees, którzy tak samo nie maj ˛

a tu nic do szukania. Siuksowie? Hm! Czy

słyszałe´s, ˙zeby ostatnio wykopali topór wojenny?

— Nie.

— Nie b˛edziemy teraz zachodzi´c w głow˛e, ale musimy by´c ostro˙zni. Znajdujemy

si˛e na terenie, który znamy i je´sli nie popełnimy głupstw, nic złego nie mo˙ze nam si˛e

sta´c. Chod´z!

Dosiedli wierzchowców i pojechali tropem nie spuszczaj ˛

ac ze´n oka, ale jednocze-

´snie ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e na wszystkie strony, aby zawczasu dojrze´c ewentualne niebezpiecze´n-

stwo.

Upłyn˛eła mo˙ze godzina i sło´nce schyliło si˛e jeszcze ni˙zej. Wiatr wzmagał si˛e,

a skwar dnia zmniejszał si˛e coraz bardziej. Niebawem spostrzegli, ˙ze Indianin jechał

st˛epa. Na nierównym miejscu jego ko´n potkn ˛

ał si˛e i run ˛

ał na kolana. Jemmy zeskoczył

na ziemi˛e i zacz ˛

ał bada´c miejsce.

— Tak, to Indianin — oznajmił ostatecznie. — Zeskoczył na ziemi˛e. Mokasyny

miał ozdobione szczecin ˛

a je˙za morskiego. A tu le˙zy odłamana igła. A tu. . . ach, ten

drab musiał by´c jeszcze bardzo młody.

16

background image

— A to czemu? — zapytał Długi, który został na mule.

— To miejsce jest piaszczyste, wskutek czego stopa zostawiła dokładny odcisk. Je´sli

przyj ˛

a´c, ˙ze to nie była squaw

5

. . .

— Pleciesz bzdury! Kobieta sama nie zapu´sciłaby si˛e tutaj.

— W takim razie jest to młokos, prawdopodobnie najwy˙zej osiemnastoletni wyro-

stek.

— Tak, tak! To brzmi gro´znie. U niektórych plemion wła´snie tacy młokosi s ˛

a wy-

wiadowcami. Musimy si˛e mie´c na baczno´sci.

Ruszyli dalej. Dotychczas jechali po kwietnej prerii, teraz jednak gdzieniegdzie uka-

zywały si˛e krzewy, z pocz ˛

atku pojedyncze, a potem w grupach. Z dala wznosiły si˛e

drzewa.

Przybyli na miejsce, gdzie wida´c było, ˙ze je´zdziec na krótki czas zeskoczył z konia,

aby da´c mu odpocz ˛

a´c, nast˛epnie pieszo poszedł naprzód, prowadz ˛

ac zwierz˛e za uzd˛e.

5

squaw (ind.) — kobieta

17

background image

Coraz cz˛estsze krzaki nie pozwalały ogarn ˛

a´c wzrokiem całej okolicy, wobec czego

trzeba było podwoi´c ostro˙zno´s´c. Davy jechał na przedzie, a Jemmy za nim. Naraz Gruby

rzekł:

— Wiesz, Długi, to był kary rumak.

— Tak? A sk ˛

ad wiesz?

— Tu na krzewie wisi włos wyrwany z ogona.

— Ach! A wi˛ec wiemy co´s jeszcze, jednak nie rozmawiajmy tak gło´sno! Łatwo

mo˙zemy si˛e natkn ˛

a´c na ludzi, których zobaczymy nie wcze´sniej a˙z umrzemy od ich

kul.

— Nie boj˛e si˛e tego. Mog˛e polega´c na moim rumaku. Parsknie, kiedy zw ˛

acha wroga.

A zatem spokojnie naprzód!

Długi Davy ruszył naprzód, aby si˛e po chwili zatrzyma´c.

— Do wszystkich diabłów! — krzykn ˛

ał. — Co´s si˛e tutaj zdarzyło!

Grubas rozp˛edził konia i po kilku krokach znalazł si˛e poza krzakami. Przed nim

wznosiła si˛e jedna z wielu sto˙zkowatych skał, których było tu mnóstwo. ´Slad zmierzał

a˙z do tej skały i wił si˛e koło niej, po czym naraz odbiegał na prawo pod k ˛

atem ostrym.

18

background image

Obaj my´sliwi spostrzegli to od razu, ale zobaczyli jeszcze co´s: mianowicie z drugiej

strony skały wybiegały inne ´slady, które nast˛epnie zeszły si˛e z tropem Indianina.

— Co o tym my´slisz? — zapytał Davy.

— ˙

Ze za t ˛

a skał ˛

a obozowali jacy´s ludzie, którzy ujrzawszy Indianina, zacz˛eli go

´sciga´c.

— Słusznie. By´c mo˙ze s ˛

a ju˙z z powrotem.

— Albo mo˙ze cz˛e´s´c z tych ludzi została za skał ˛

a. Zatrzymaj si˛e w zagajniku! Wsun˛e

nos do tego k ˛

ata.

— Nie wsuwaj go przypadkiem do naładowanej flinty, bo mo˙ze wystrzeli´c!

— Ani my´sl˛e, gdy˙z twój nochal bardziej by si˛e do tego nadawał. Zeskoczył z konia

i oddał Długiemu cugle kłusaka, po czym co sił pomkn ˛

ał ku skale.

— Szczwany lis! — wykrzykn ˛

ał zadowolony Davy. — Podkradanie si˛e wymagałoby

za wiele czasu. Trudno wprost uwierzy´c, ˙ze ten grubasek potrafi tak biega´c!

Przybywszy do skały, westman powoli i ostro˙znie posuwał si˛e naprzód i znikł za

wysuni˛etym rogiem. Ale wkrótce znów si˛e ukazał i mrugn ˛

ał na Długiego, ramieniem

opisuj ˛

ac łuk w powietrzu. Davy zrozumiał, ˙ze nie powinien jecha´c wprost do skały,

19

background image

pod ˛

a˙zył wi˛ec drog ˛

a okr˛e˙zn ˛

a przez zagajnik a˙z natrafił na ´slady, które poprowadziły go

do Jemmy’ego.

— Co powiesz? — zapytał Mały wskazuj ˛

ac przed siebie.

— Niedawno był tu rozbity obóz. Na ziemi le˙zało jeszcze kilka ˙zelaznych garnków,

wiele motyk i łopat, młynek do kawy, mo´zdzierz, rozmaite małe i wi˛eksze paczki — nie

wida´c tu jednak ani ´sladu ogniska.

— No, nie — odparł zagadni˛ety potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a — ci, którzy si˛e tutaj zagospo-

darowali tak wygodnie, s ˛

a zapewne bardzo nierozs ˛

adnymi lud´zmi, albo te˙z nie maj ˛

a

zielonego poj˛ecia o Dzikim Zachodzie. Wida´c ´slady pi˛etnastu koni, ale ˙zaden z nich

nie miał sp˛etanych nóg. Jak si˛e wydaje, niektóre były juczne. Te tak˙ze pojechały. Ale

dok ˛

ad? Zupełnie niezdarne gospodarstwo! Nale˙załoby tych gospodarzy porz ˛

adnie obi´c.

— Tak, zasłu˙zyli na to. Z takim zasobem do´swiadcze´n puszcza´c si˛e na Dziki Za-

chód! Wprawdzie nie ka˙zdy mógł by´c w gimnazjum. . .

— Jak ty — wtr ˛

acił Davy.

20

background image

— Tak, jak ja. Ale troch˛e dowcipu i rozumu ka˙zdy powinien posiada´c. Nic nie po-

dejrzewaj ˛

acy Indianin zbli˙zył si˛e do skały, zobaczył ich i uznał za stosowne wymin ˛

a´c,

ale niestety, cała czereda pu´sciła si˛e za nim w po´scig.

— Czy obejd ˛

a si˛e z nim wrogo?

— Naturalnie, przecie˙z inaczej nie ´scigaliby go wcale. Dla nas mo˙ze to mie´c przykre

nast˛epstwa. Czerwonoskórzy nie bardzo si˛e martwi ˛

a czy ich zemsta trafia winnego czy

niewinnego.

— Musimy wi˛ec co pr˛edzej ich do´scign ˛

a´c i zapobiec nieszcz˛e´sciu!

— Tak. Niedługo b˛edziemy musieli p˛edzi´c, gdy˙z Indianin nie ujechał daleko na

swoim wyczerpanym koniu.

Ponownie dosiedli wierzchowców i galopem pomkn˛eli ´sladem pomno˙zonym teraz

wieloma odciskami kopyt, wybiegaj ˛

acymi na prawo i lewo, a pochodz ˛

acymi od jucz-

nych koni. Po krótkiej chwili Jemmy osadził konia. Usłyszał jakie´s głosy i zaszył si˛e

w zagajnik. Davy post ˛

apił tak samo. Obaj wyt˛e˙zyli słuch. Słyszeli gwar wielu głosów.

— To oni — o´swiadczył Mały. — Głosy si˛e nie zbli˙zaj ˛

a, a wi˛ec oddział nie wraca.

Czy podkradniemy si˛e, Davy?

21

background image

— A jak˙ze. Najpierw zwi ˛

a˙zmy naszym rumakom przednie nogi tak, ˙zeby mogły

robi´c tylko małe kroczki.

— Nie, to nas mo˙ze zdradzi´c. Musimy je tak przywi ˛

aza´c, ˙zeby nie mogły ruszy´c si˛e

z miejsca.

A wi˛ec obaj nierozł ˛

aczni przyjaciele przywi ˛

azali swoje zwierz˛eta do krzewów

i skradali si˛e w kierunku, sk ˛

ad dobiegały głosy. Niebawem dotarli do rzeczki, a raczej

strumyka, teraz bardzo płytkiego, chocia˙z wysokie brzegi ´swiadczyły o tym, ˙ze rozlewał

si˛e tutaj ogrom wody. Strumyk zakre´slał łuk. Wewn ˛

atrz łuku stało i siedziało dziewi˛eciu

dziko wygl ˛

adaj ˛

acych młodych ludzi. Po´srodku le˙zał młody Indianin o tak zwi ˛

azanych

ko´nczynach, ˙ze nie mógł si˛e poruszy´c. Po drugiej stronie strumyka, nad wysokim brze-

giem, le˙zał rumak czerwonoskórego, dr˙z ˛

ac i dysz ˛

ac ci˛e˙zko. Konie prze´sladowców stały

w pobli˙zu swoich panów.

22

background image

M˛e˙zczy´zni nie sprawiali dobrego wra˙zenia. Prawdziwy westman z pierwszego rzutu

oka mógł si˛e domy´sli´c, ˙ze ma przed sob ˛

a szajk˛e z gatunku tych, z którymi na Zachodzie

rozprawia si˛e s˛edzia Lynch

6

.

Jemmy i Davy przykucn˛eli za krzewami i przygl ˛

adali si˛e całej scenie. M˛e˙zczy´zni

rozmawiali po cichu. Zapewne naradzali si˛e nad losem je´nca.

— Jak ci si˛e podobaj ˛

a? — zapytał szeptem Gruby.

— Tak samo jak tobie, to znaczy, ˙ze wcale.

— G˛eby do policzkowania! ˙

Zal mi tego biednego czerwonego chłopca. Do jakiego

plemienia by´s go zaliczył?

— Trudno powiedzie´c. Nie jest wymalowany, nie ma te˙z ˙zadnych innych oznak. Jest

rzecz ˛

a pewn ˛

a, ˙ze nie jechał ´scie˙zk ˛

a wojenn ˛

a. Czy we´zmiemy go pod opiek˛e?

— Oczywi´scie, gdy˙z nie s ˛

adz˛e, aby dał jaki´s powód tym ludziom do wrogich wy-

st ˛

apie´n. Chod´z, zamienimy z nimi kilka słów!

— A je´sli nas nie usłuchaj ˛

a?

6

Lynch (ang.) — lincz, samos ˛

ad; od nazwiska s˛edziego w stanie Wirginia, pobicie tub zabójstwo

człowieka przez wzburzony tłum, stosowany w południowych stanach USA

23

background image

— W takim razie mamy do wyboru dwie rzeczy: albo u˙zy´c siły, albo chytro´sci ˛

a

zmusi´c ich do posłusze´nstwa. Nie boj˛e si˛e tych drabów, ale czasem nawet kula tchórz-

liwego łotra trafia. Nie damy po sobie pozna´c, ˙ze przyjechali´smy na koniach, poza tym

nadejdziemy z przeciwnej strony rzeczki, aby nie wiedzieli, ˙ze odwiedzili´smy ich obóz.

*

*

*

Obaj my´sliwi wzi˛eli do r ˛

ak strzelby i podkradli si˛e okr˛e˙zn ˛

a drog ˛

a do strumyka.

Weszli do wody, przeszli przez ni ˛

a i wspi˛eli si˛e na przeciwległy brzeg. Teraz znów za-

kre´slili łuk i dotarli do strumyka w miejscu, gdzie si˛e znajdowali nieznajomi. Ujrzawszy

ich zacz˛eli udawa´c, ˙ze s ˛

a zdumieni obecno´sci ˛

a ludzi.

— Halloo! — zawołał Gruby Jemmy. — Có˙z to takiego? S ˛

adziłem, ˙ze jeste´smy tu

sami na tej błogosławionej ziemi, a oto natrafiamy na cały meeting

7

! Mam nadziej˛e, ˙ze

wolno nam b˛edzie wzi ˛

a´c w nim udział.

Ludzie le˙z ˛

acy na trawie zerwali si˛e na równe nogi i razem z innymi wbili spojrzenia

w obu przybyłych. W pierwszej chwili zdawało si˛e, ˙ze nie byli ucieszeni t ˛

a niespodzie-

7

meeting (ang.) — zgromadzenie, spotkanie

24

background image

wan ˛

a wizyt ˛

a, ale obejrzawszy postacie i ubiór obu my´sliwych, wybuchn˛eli grzmi ˛

acym

´smiechem.

— Thunder storm

8

! — odezwał si˛e jeden z nich, który d´zwigał na sobie cały maga-

zyn broni. — Có˙z to takiego? Czy urz ˛

adzacie podczas pełnego lata zapusty i maskara-

dowe zabawy?

— A tak! — potwierdził Długi. — Brakuje nam jeszcze kilku błaznów, dlatego

przychodzimy do was.

— W takim razie przyszli´scie pod zły adres.

— Nie s ˛

adz˛e!

Mówi ˛

ac to jednym krokiem swych długich nóg przeprawił si˛e przez wod˛e, wspi ˛

ał na

brzeg i stan ˛

ał przed swoim rozmówc ˛

a. Grubas w dwóch susach stan ˛

ał przy nim i rzekł:

— Tak, to my. Good day, gentlemen

9

! Czy nie macie przypadkiem dobrego trunku?

— Oto woda! — brzmiała odpowied´z nieznajomego, który wskazał jednocze´snie na

strumyk.

8

thunder storm (ang.) — burza z piorunami, rodzaj przekle´nstwa; tu: do pioruna

9

good day gentlemen! (ang.) — dzie´n dobry, panowie

25

background image

— Fe! Czy s ˛

adzi pan, ˙ze zechc˛e zmoczy´c si˛e wewn ˛

atrz? Ani si˛e to ´sni wnukowi

mego dziadka. Je˙zeli nie macie nic lepszego, to mo˙zecie spokojnie wraca´c do domu,

gdy˙z tak pi˛ekne ustronie nie jest dla was odpowiednim miejscem!

— Czy pan uwa˙za preri˛e za szynk?

— No tak! Pieczenie lataj ˛

a koło nosa. Trzeba je tylko kła´s´c na ogie´n.

— Panu, zdaje si˛e, to bardzo dogadza!

— My´sl˛e! — roze´smiał si˛e Jemmy gładz ˛

ac si˛e po brzuchu.

— A czego pan ma zbyt wiele, tego zdaje si˛e, brak pa´nskiemu towarzyszowi.

— Poniewa˙z dostaje tylko połow˛e wiktu. Nie musz˛e mu dorzuca´c jadła, ˙zeby na

tym nie straciła jego uroda, gdy˙z zabrałem go ze sob ˛

a jako straszydło, aby odgania´c od

siebie nied´zwiedzie i Indian. Ale za pa´nskim pozwoleniem, panie. . . co pana wła´sciwie

sprowadziło do tej pi˛eknej wody?

— Nic nas nie sprowadziło. Sami znale´zli´smy drog˛e.

Towarzysze roze´smieli si˛e z tej odpowiedzi, któr ˛

a uwa˙zali za bardzo dowcipn ˛

a. Ale

Gruby Jemmy rzekł całkiem powa˙znie:

26

background image

— Tak? Naprawd˛e? Tego. bym si˛e po panu nie spodziewał, gdy˙z pa´nska twarz nie

wskazuje na to, aby´s mógł bez pomocy znale´z´c drog˛e.

— A pa´nskie oblicze stwierdza, ˙ze nie zobaczyłby´s drogi nawet wtedy, gdyby ci do

niej nos przytkni˛eto. Jak dawno wła´sciwie opu´scił pan szkoł˛e?

— Nie byłem jeszcze w szkole, gdy˙z nie osi ˛

agn ˛

ałem wymaganej miary, ale spo-

dziewam si˛e nauczy´c od pana tyle, ˙ze przynajmniej b˛ed˛e mógł powtórzy´c tabliczk˛e

mno˙zenia Zachodu. Czy chce pan by´c moim nauczycielem?

— Nie mam czasu. W ogóle mam wa˙zniejsze sprawy na głowie ni˙z nakładanie lu-

dziom rozumu do głów.

— Tak! Có˙z to za sprawy?

Obejrzał si˛e i udaj ˛

ac, ˙ze dopiero teraz ujrzał Indianina, zawołał:

— Co widz˛e! Czerwonoskóry jeniec!

Cofn ˛

ał si˛e jakby przera˙zony. M˛e˙zczy´zni roze´smieli si˛e, a ten, który dotychczas roz-

mawiał i był zapewne przywódc ˛

a, rzekł:

27

background image

— Nie wpadaj w omdlenie, sir! Kto jeszcze nigdy w ˙zyciu nie widział takiego draba

jak ten, tego łatwo mo˙ze ogarn ˛

a´c niebezpieczny strach. Tylko z biegiem czasu mo˙zna

si˛e oswoi´c z takim widokiem. Zało˙z˛e si˛e, ˙ze nie spotkał pan jeszcze w ˙zyciu Indianina?

— Widziałem ju˙z niektórych ucywilizowanych, ale ten wydaje si˛e dziki.

— Tak, nie zbli˙zaj si˛e do niego za bardzo!

— Czy to tak straszne? Przecie˙z jest zwi ˛

azany. . .

Chciał si˛e zbli˙zy´c do je´nca, ale herszt zast ˛

apił mu drog˛e:

— Wara od niego’ Niech on pana nie obchodzi! Poza tym musz˛e pana wreszcie

spyta´c kim pan jest i czego chce.

— Mo˙zecie si˛e bezzwłocznie dowiedzie´c. Mój przyjaciel nazywa si˛e Kroners, a ja

Pfefferkorn. My. . .

— Pfefferkorn? Czy to nie jest nazwisko szwabskie?

— Za pozwoleniem pa´nskim, owszem.

— A niech was licho! Nie znosz˛e ludzi z waszej zgrai!

— To rzecz pa´nskiego gustu, który nie zakosztował niczego dobrego. A co do zgrai,

to prosz˛e mnie nie mierzy´c według własnej miarki!

28

background image

Powiedział to zupełnie innym tonem ni˙z dotychczas. Nieznajomy zmarszczył brwi

i zapytał gro´znie:

— Co pan przez to rozumie?!

— Prawd˛e. Nic ponadto.

— Za kogo pan nas ma? Wyci ˛

agnij pan nó˙z!

Sam chwycił za nó˙z, który tkwił za pasem. Jemmy machn ˛

ał pogardliwie r˛ek ˛

a i od-

parł:

— Pozostaw w spokoju swój nó˙z, sir! Nie przerazisz nas. Obszedł si˛e pan ze mn ˛

a

po grubia´nsku, nie powiniene´s si˛e wi˛ec spodziewa´c, ˙ze ci˛e opryskani wod ˛

a kolo´nsk ˛

a.

Nic na to nie poradz˛e, ˙ze si˛e panu nie podobam i ani my´sl˛e dla pa´nskich kaprysów

ubiera´c si˛e na tym odludziu we frak i r˛ekawiczki. Tu nie strój jest wa˙zny, ale człowiek.

Odpowiedziałem na pa´nskie pytanie, a teraz ja chc˛e wiedzie´c kim wy jeste´scie.

Nieznajomi byli zdumieni pełnym godno´sci tonem Małego. Wprawdzie niektórzy

chwycili za no˙ze, ale m˛e˙zna postawa grubasa stropiła ich całkiem. Przywódca odpo-

wiedział:

29

background image

— Nazywam si˛e Brake, to wystarczy. Nazwisk o´smiu pozostałych i tak nie zdołacie

zapami˛eta´c.

— Zapami˛eta´c — owszem, ale skoro pan s ˛

adzi, ˙ze mog˛e ich nie zna´c, ma pan słusz-

no´s´c. Do´s´c mi pa´nskiego nazwiska, bo kto spojrzy na pana, od razu domy´sla si˛e, jakiego

ducha dzie´cmi s ˛

a pozostali.

— Człowieku! Czy to obelga? — krzykn ˛

ał Brake. — Czy chce pan, ˙zeby´smy chwy-

cili za bro´n?

— Nie radz˛e! Mamy dwadzie´scia cztery strzały rewolwerowe i dostaniecie przy-

najmniej połow˛e zanim zd ˛

a˙zycie skierowa´c w nas swoje pukawki. Uwa˙zacie nas za

nowicjuszy, ale mylicie si˛e bardzo. Je´sli chcecie spróbowa´c — owszem, nie mam nic

przeciwko temu!

Z błyskawiczn ˛

a szybko´sci ˛

a wyci ˛

agn ˛

ał oba swoje rewolwery, a i Długi Davy nie po-

zwolił si˛e ubiec. Gdy Brake si˛egn ˛

ał po swoj ˛

a strzelb˛e le˙z ˛

ac ˛

a na ziemi, Jemmy ostrzegł:

— Zostaw flint˛e na miejscu! Je´sli jej dotkniesz, spotkasz si˛e z moj ˛

a kul ˛

a. Tak brzmi

prawo prerii. Kto pierwszy spu´sci kurek, ten ma prawo, ten rozkazuje!

30

background image

Nieznajomi byli tak nieroztropni, ˙ze widz ˛

ac zbli˙zaj ˛

acych si˛e obcych, nie podnie´sli

broni. Teraz nie wa˙zyli si˛e jej tkn ˛

a´c.

— Do diabła! — zakl ˛

ał Brake. — Nast˛epujecie na nas tak, jak by´scie chcieli nas

wszystkich połkn ˛

a´c!

— Wcale nie mamy takiego zamiaru. Jeste´scie za mało dla nas apetyczni. Chcemy

si˛e tylko dowiedzie´c co złego zrobił wam ten Indianin.

— Co to was obchodzi?

— Bardzo nas to obchodzi. Je˙zeli schwytali´scie go bez powodu, ´sci ˛

agacie niebez-

piecze´nstwo zemsty na ka˙zdego niewinnego białego. A wi˛ec dlaczego go schwytali´scie?

— Bo tak nam si˛e podobało. To jest czerwony hultaj. To dostateczny powód.

— Ta odpowied´z nam wystarczy. Wiemy teraz, ˙ze ten człowiek nie dał powodu do

wrogiego wyst ˛

apienia. Zreszt ˛

a, zapytam te˙z jego.

— Zapyta´c? Jego? — roze´smiał si˛e szyderczo Brake i cała kompania mu zawtóro-

wała. — Nie rozumie ani słowa po angielsku i mimo dotkliwej chłosty nie odpowiedział

nawet słówkiem.

31

background image

— Chłostali´scie go! — zawołał Jemmy. — Czy´scie oszaleli? Chłosta´c Indianina!

Czy wiecie, ˙ze to jest obelga, któr ˛

a mo˙zna zmy´c tylko krwi ˛

a?

— Chcieliby´smy zobaczy´c kiedy utoczy nam krwi. Jestem ciekaw jak si˛e do tego

we´zmie.

— Poka˙ze wam, gdy b˛edzie wolny.

— Nigdy ju˙z nie b˛edzie wolny.

— Czy zamierzacie go zabi´c?

— Co z nim zrobimy, niech pana głowa nie boli. Nale˙zy t˛epi´c czerwonoskórych,

gdziekolwiek si˛e ich spotyka. Oto nasza odpowied´z. A je´sli chcecie, zanim si˛e st ˛

ad

ulotnicie, rozmawia´c z tym drabem — i owszem, nie mam nic przeciwko temu. Nie

zrozumie was, a wy wcale nie wygl ˛

adacie na profesorów j˛ezyka india´nskiego. Jestem

bardzo ciekaw tej rozmowy.

Jemmy wzruszył pogardliwie ramionami i zwrócił si˛e do Indianina.

Chłopak le˙zał z półotwartymi oczami. Nie zdradzał ani spojrzeniem, ani min ˛

a, ˙ze

przysłuchuje si˛e rozmowie, ˙ze j ˛

a rozumie. Był bardzo młody. Miał, by´c mo˙ze, jak okre-

´slił to Gruby, osiemna´scie lat. Miał długie, proste włosy. Nie zdobiła go ˙zadna ozna-

32

background image

ka plemienna. Twarz nie była pomalowana, a głowa nie była pokryta ochr ˛

a ani cyno-

brem. Nosił koszul˛e my´sliwsk ˛

a z mi˛ekkiej skóry i legginy

10

z jeleniej skóry z fr˛edzlami

w szwach. Po´sród tych fr˛edzli nie było wida´c ani jednego włosa ludzkiego — znak

oczywisty, ˙ze młodzieniec nie zabił jeszcze człowieka. Ozdobne mokasyny upi˛ekszył

szczecin ˛

a morskiego je˙za, jak to słusznie przypuszczał Jemmy. Na drugim brzegu, gdzie

ko´n Indianina stał ju˙z nad rzek ˛

a i chciwie pił wod˛e, le˙zał długi nó˙z my´sliwski, a u sio-

dła wisiał obci ˛

agni˛ety skór ˛

a grzechotnika kołczan i łuk, sporz ˛

adzony z rogów górskich

owiec, który zapewne wart był dwóch czy trzech mustangów. To skromne uzbrojenie

dowodziło pokojowych zamiarów Indianina.

Oblicze je´nca było kamienn ˛

a mask ˛

a. Czerwonoskóry jest zbyt dumny, aby wobec

obcych, a tym bardziej wobec wrogów, ujawnia´c swoje uczucia. Rysy je´nca cechowała

młodzie´ncza mi˛ekko´s´c. Wprawdzie jego ko´sci policzkowe wyst˛epowały nieco naprzód,

ale to nie zakłócało proporcji. Gdy Jemmy podszedł, Indianin po raz pierwszy otworzył

10

legginy — rodzaj nogawic ze skóry noszonych przez Indian, inaczej sztylpy, getry

33

background image

całkowicie oczy. Były czarne i błyszczały jak w˛egle. Spojrzały przyja´znie na my´sliwe-

go.

— Mój młody brat rozumie j˛ezyk białych twarzy? — zapytał Jemmy po angielsku.

— Tak, odparł zapytany. — Sk ˛

ad mój starszy brat wie o tym?

— Poznałem z twojego spojrzenia, ˙ze zrozumiałe´s nasz ˛

a rozmow˛e.

— Słyszałem, ˙ze pan jest przyjacielem czerwonoskórych. Jestem twoim bratem.

— Mój młody brat zechce powiedzie´c, czy posiada imi˛e?

Podobne pytanie zadane starszemu Indianinowi jest ci˛e˙zk ˛

a obelg ˛

a, poniewa˙z India-

nin nie posiadaj ˛

acy imienia, nie wyró˙znił si˛e jeszcze ˙zadnym czynem i nie zalicza si˛e

do wojowników. Lecz Jemmy mógł sobie pozwoli´c na to pytanie ze wzgl˛edu na wiek

je´nca, który po chwili odparł:

— Czy mój dobry brat my´sli, ˙ze jestem gnu´sny?

— Nie, ale jeste´s jeszcze bardzo młody.

— Biali nauczyli czerwonoskórych młodo umiera´c. Niech mój brat rozewrze mi

koszul˛e i przekona si˛e, ˙ze posiadam imi˛e.

34

background image

Jemmy nachylił si˛e nad Indianinem i odchylił koszul˛e. Wyci ˛

agn ˛

ał trzy czerwono

zabarwione pióra wojennego orła.

— Co´s takiego! — krzykn ˛

ał. — Przecie˙z nie mo˙zesz by´c wodzem!

— Nie — u´smiechn ˛

ał si˛e młodzieniec. — Wolno mi nosi´c pióra mah-sisz, poniewa˙z

nazywam si˛e Wohkadeh.

Oba te słowa nale˙z ˛

a do narzecza Mandanów. Pierwsze oznacza wojennego orła,

drugie jest nazw ˛

a skóry białego bawołu. Poniewa˙z te zwierz˛eta nale˙z ˛

a do rzadko´sci,

wi˛ec upolowanie takiego bawołu u wielu plemion znaczy wi˛ecej ni˙z zabicie licznych

wrogów i nawet uprawnia do noszenia piór wojennego orła, mah-sisz. Młody Indianin

upolował białego bawołu i otrzymał imi˛e Wohkadeh.

Nie było w tym jeszcze nic zadziwiaj ˛

acego. Jemmy i Davy zdumieli si˛e dlatego, ˙ze

słowa te nale˙zały do narzecza manda´nskiego. Przecie˙z Mandanowie uchodz ˛

a za wymar-

łych. Zdziwiony Mały zapytał:

— Do jakiego plemienia nale˙zy mój czerwony brat?

— Jestem Numangkake, a zarazem Dakota.

35

background image

Mandanowie sami siebie nazywali Numangkake, a Dakota jest zbiorow ˛

a nazw ˛

a

wszystkich plemion Siuksów.

— A wi˛ec zostałe´s wychowany przez Dakota?

— Mój biały brat mówi słusznie. Bratem mojej matki był wielki wódz Mah-to-toh-

-pah. Imi˛e jego wskazuje, ˙ze zabił cztery nied´zwiedzie. Przyszli biali m˛e˙zowie i przy-

nie´sli osp˛e. Całe moje plemi˛e wymarło, prócz nielicznych, którzy pragn ˛

ac towarzyszy´c

swoim braciom do Wiecznych Ost˛epów, rozjuszyli Siuksów i zostali przez nich zabici.

Mój ojciec, m˛e˙zny Wah

11

, został tylko ranny. Zmuszono go, aby stał si˛e przybranym sy-

nem Siuksów. Wskutek tego jestem Dakota, ale moje serce pami˛eta przodków, których

Wielki Duch zawezwał do siebie.

— Siuksowie przebywaj ˛

a teraz po tamtej stronie gór. Czemu wi˛ec przybyłe´s tutaj?

— Nie wyruszyłem z gór, o których my´sli mój brat, ale z wysokich gór zachodnich,

z wa˙znym poselstwem do pewnego białego brata.

— Czy mieszka gdzie´s tutaj, w pobli˙zu?

11

Wah (ind.) — Tarcza

36

background image

— Tak. Ale sk ˛

ad mój biały brat wie o tym?

— Szedłem za twoim tropem i poznałem, ˙ze p˛edziłe´s co ko´n wyskoczy, jak kto´s, kto

zbli˙za si˛e do celu.

— Słusznie. Byłbym ju˙z teraz na miejscu, ale ci biali rzucili si˛e za mn ˛

a w po´scig.

Mój ko´n był zbyt wyczerpany, by przeskoczy´c przez wod˛e. Run ˛

ał na brzegu przygnia-

taj ˛

ac swoim ci˛e˙zarem Wohkadeha, który zemdlał. Gdy si˛e ockn ˛

ał, był ju˙z zwi ˛

azany

rzemieniami. — I dodał w j˛ezyku Siuksów: — To s ˛

a tchórze. Dziewi˛eciu m˛e˙zczyzn

p˛eta nieprzytomnego chłopca! Gdybym mógł z nimi walczy´c, miałbym ich skalpy.

— Bili ci˛e?

— Nie mów o tym, bo te słowa pachn ˛

a krwi ˛

a! Mój biały brat uwolni mnie z p˛et,

a wtedy Wohkadeh obejdzie si˛e z nimi jak m˛e˙zczyzna.

Mówił to z tak ˛

a pewno´sci ˛

a, ˙ze Gruby Jemmy zapytał z u´smiechem:

— Czy nie słyszałe´s, ˙ze nie mog˛e im rozkazywa´c?

— O, mój biały brat nie boi si˛e nawet setki podobnych ludzi! Ka˙zdy z nich jest

wakon kaneb — star ˛

a kobiet ˛

a. Wohkadeh ma oczy otwarte. Słyszałem cz˛esto rozmaite

37

background image

opowie´sci o dwóch znakomitych białych wojownikach zwanych Davy-honskeh i Jem-

my-petahtszeh

12

. Poznałem was z powierzchowno´sci i mowy.

Biały my´sliwy chciał odpowiedzie´c, ale uprzedził go Brake:

— Stój, człowieku! Tak si˛e nie umawiali´smy! Pozwoliłem ci rozmawia´c z tym dra-

bem, ale tylko po angielsku! Nie mog˛e ´scierpie´c waszej niezrozumiałej mowy. Kto wie,

czy nie knujecie jakiego´s planu przeciwko nam. Zreszt ˛

a, wystarczy, ˙ze si˛e dowiedzieli-

´smy, ˙ze ten czerwony diabeł włada angielskim. Nie potrzebujemy was wi˛ecej i mo˙zecie

wzi ˛

a´c nogi za pas i odej´s´c sk ˛

ad przyszli´scie. A je´sli b˛edziecie si˛e oci ˛

aga´c, to ja przypra-

wi˛e wam nogi!

Spojrzenie Jemmy’ego strzeliło ku Davy’emu, ten za´s mrugn ˛

ał tak, aby nikt tego nie

zauwa˙zył prócz Grubego. Długi zwrócił uwag˛e swojego towarzysza na boczny zagajnik.

Jemmy skierował spojrzenie w tym kierunku i zobaczył lufy dwóch dubeltówek, wysta-

j ˛

ace zza gał˛ezi tu˙z nad ziemi ˛

a. A zatem le˙zeli tam dwaj ludzie. Ale jacy? Przyjaciele

czy wrogowie? Beztroska Davy’ego uspokoiła go. Odpowiedział Brake’owi:

12

Davy-honskeh, Jemmy-petahtszeh — w narzeczu Siuksów: długi Davy i krótki Jemmy

38

background image

— Chciałbym ujrze´c nogi, które nam pan przyprawi. Nie mam bynajmniej takiego

powodu do szybkiej ucieczki jak panowie.

— Jak my? A przed kim mamy ucieka´c?

— Przed tymi, czyj ˛

a własno´sci ˛

a były jeszcze wczoraj te dwa rumaki. Zrozumiano?

Mówi ˛

ac to wskazał na dwa białe konie stoj ˛

ace obok siebie.

— Co? — zawołał Brake. — Za kogo pan nas uwa˙za? Jeste´smy uczciwymi poszu-

kiwaczami złota! Jedziemy do Idaho, gdzie odkryto nowe kopalnie kruszcu.

— A poniewa˙z brakowało wam do tej podró˙zy koni, wi˛ec zamienili´scie si˛e w uczci-

wych koniokradów! Nas nie oszukacie!

— Człowieku, jeszcze słowo, a strzel˛e! Zapłacili´smy za te wszystkie konie. Kupili-

´smy je!

— A gdzie, mój uczciwy Mr Brake?

— W Omaha.

— Tak. A tam nabyli´scie równie˙z zapas czerni do podków? Czemu oba gniadosze

s ˛

a tak ´swie˙ze jak gdyby dopiero co wyszły ze stajni? Czemu maj ˛

a czernione podkowy,

podczas gdy pozostałe konie s ˛

a zm˛eczone i chodz ˛

a w zaniedbanych pantoflach? Powia-

39

background image

dam wam, oba rumaki jeszcze wczoraj miały innych wła´scicieli, a kradzie˙z koni jest tu,

na Zachodzie, karana stryczkiem.

— Kłamco! Oszczerco! — ryczał Brake nachylaj ˛

ac si˛e po bro´n.

— Nie, on ma słuszno´s´c! — rozległ si˛e głos z zagajnika. Jeste´scie koniokradami

i zostaniecie ukarani. Zastrzelimy ich, Marcinie!

— Nie strzela´c! zawołał Długi Davy. — Bijcie kolbami! Nie warci waszych kul!

Mówi ˛

ac to uderzył kolb ˛

a Brake’a, który natychmiast run ˛

ał na ziemi˛e i stracił przy-

tomno´s´c. Z zagajnika wyskoczyły dwie postacie: dziarski chłopak i m˛e˙zczyzna. Z pod-

niesionymi strzelbami rzucili si˛e na rzekomych poszukiwaczy złota.

Jemmy nachylił si˛e i dwoma ci˛eciami uwolnił Wohkadeha. Indianin zerwał si˛e na

równe nogi, skoczył na jednego z wrogów, uj ˛

ał go za kark, powalił i cisn ˛

ał na drugi

brzeg, gdzie le˙zał jego nó˙z. Nikt nie spodziewałby si˛e po nim takiej siły. W jednej

chwili skoczył na swoj ˛

a ofiar˛e, schwycił praw ˛

a r˛ek ˛

a nó˙z, ukl ˛

akł na wrogu i lew ˛

a r˛ek ˛

a

chwycił za czub.

40

background image

— Help! Help! For God’s sake, help!

13

— wrzeszczał przera˙zony biały. Wohkadeh

podniósł nó˙z do ´smiertelnego ciosu. Jego błyszcz ˛

ace oczy spocz˛eły na wykrzywionej

przera˙zeniem twarzy wroga — i r˛eka z no˙zem opadła.

— Boisz si˛e? — zapytał.

— Tak! O przebaczenia, o łaski!

— Powiedz, ˙ze jeste´s psem!

— Ch˛etnie, bardzo ch˛etnie! Jestem psem!

— ˙

Zyj wi˛ec we własnej ha´nbie. Indianin umiera odwa˙znie i bez skargi, a ty błagasz

zlitowania! Wohkadeh nie mo˙ze nosi´c skalpu psa. Biłe´s mnie, za to skóra twojej czaszki

nale˙zy do mnie, ale parszywy pies nie mo˙ze obrazi´c Indianina. Uciekaj! Wohkadeh

brzydzi si˛e tob ˛

a!

Kopn ˛

ał go nog ˛

a. Niebawem biały znikn ˛

ał wszystkim z oczu. Wszystko odbyło si˛e

szybciej ni˙z mo˙zna opowiedzie´c. Brake le˙zał na ziemi, trzej inni przy nim. Pozostali

13

help, help, for God’s sake, help! (ang.) — na pomoc, na miło´s´c Bosk ˛

a, na pomoc

41

background image

czym pr˛edzej umkn˛eli nie zabieraj ˛

ac nawet broni. Konie pobiegły za nimi. Oba gniado-

sze stały spokojnie i ocierały si˛e o plecy białych, którzy nagle wyszli z zagajnika.

Chłopiec — Marcin — mógł mie´c niewiele ponad szesna´scie lat, ale był ponad wiek

rozwini˛ety. Jasny odcie´n skóry, blond włosy, szaroniebieskie oczy ´swiadczyły o nie-

mieckim pochodzeniu. Głow˛e miał odkryt ˛

a, a na sobie miał niebieskie ubranie. Za pa-

sem sterczał nó˙z, którego r˛ekoje´s´c była dziełem sztuki india´nskiej, a dubeltówka, któr ˛

a

trzymał w r˛eku, wydawała si˛e dla niego zbyt ci˛e˙zka. Policzki zarumieniły si˛e na skutek

walki, ale on sam pozostał tak spokojny, jak gdyby nic si˛e nie stało. Mo˙zna było s ˛

adzi´c,

˙ze tego rodzaju sceny były dla niego powszedni ˛

a rzecz ˛

a.

Zupełnie inaczej wygl ˛

adał jego towarzysz, mały, w ˛

atły człowiek o twarzy pozba-

wionej zarostu. Nosił india´nskie obuwie i skórzane spodnie, a do tego ciemnobł˛ekitny

frak o bufiastych r˛ekawach i błyszcz ˛

acych, mosi˛e˙znych guzikach. Ten przyodziewek po-

chodził zapewne z czasów praprzodków. Wtedy to wyrabiano takie sukno, które miało

starczy´c na wieki. Wprawdzie frak był wypłowiały i w szwach zabarwiony atramentem,

ale nie wida´c było na nim ani jednej dziurki. Takie stare ubiory spotyka si˛e na Dzikim

Zachodzie dosy´c cz˛esto.

42

background image

Na głowie nosił ogromny czarny kapelusz zwany "Amazonk ˛

a” i ozdobiony wielkim,

˙zółtym, fałszywym strusim piórem. Przed laty ten pyszny kapelusz nale˙zał do jakiej´s

damy ze Wschodu, ale filuterny przypadek zap˛edził go na Daleki Zachód. Poniewa˙z

niezwykle obszerne kresy chroniły przed deszczem i spiekot ˛

a, wi˛ec obecny posiadacz

nie zawahał si˛e umie´sci´c go na głowie. Bro´n nieznajomego składała si˛e ze strzelby

i no˙za. Nie nosił nawet pasa, co ´swiadczyło, ˙ze nie wybrał si˛e na dalekie łowy.

Chodził po tym bezkrwawym pobojowisku i przygl ˛

adał si˛e przedmiotom pozosta-

wionym przez wrogów ogarni˛etych panik ˛

a. Utykał przy tym na lew ˛

a nog˛e — Wohkadeh

pierwszy zwrócił na to uwag˛e. Podszedł do niego, poło˙zył mu r˛ek˛e na ramieniu i zapy-

tał:

— Czy mój starszy brat jest my´sliwym, którego biali nazywaj ˛

a Hobble-Frankiem?

Mały jegomo´s´c, nieco zaskoczony, kiwn ˛

ał głow ˛

a i potwierdził po angielsku. Wtedy

Indianin wskazał na chłopca i zapytał:

— A to jest Marcin Baumann, syn słynnego Mato-poki?

Mato-poka w narzeczu Siuksów i Utahów oznacza my´sliwego poluj ˛

acego na nied´z-

wiedzie.

43

background image

— Tak — odparł zapytany.

— A wi˛ec wła´snie was szukam.

— Nas? Czy mo˙ze chcesz co´s kupi´c? Mamy sklep i handlujemy wszystkim, czego

potrzebuje my´sliwy.

— Nie. Przybywam do was z poselstwem.

— Od kogo?

Indianin obejrzał si˛e dokoła badawczo, po czym odparł:

— To nie jest odpowiednie miejsce. Przecie˙z wasz wigwam znajduje si˛e w pobli˙zu

nad rzek ˛

a?

— Mo˙zemy tam by´c za godzin˛e.

— A wi˛ec jed´zmy! Gdy usi ˛

adziemy przy waszym ognisku, powiem, co mam do

powiedzenia. Chod´zmy!

Przeskoczył przez wod˛e, przeprawił swojego konia, dosy´c ju˙z wypocz˛etego i jako

tako gotowego do drogi, dosiadł go i pojechał nie ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e nawet, czy pozostali mu

towarzysz ˛

a.

— Ten si˛e szybko decyduje! — orzekł Hobble-Frank.

44

background image

— Czy ma wyci ˛

a´c peror˛e dłu˙zsz ˛

a i cie´nsz ˛

a ni˙z ja? — roze´smiał si˛e Długi Davy. —

Taki czerwonoskóry dobrze wie co robi. Radz˛e wam jecha´c za nim w te p˛edy.

— A wy? Co wy b˛edziecie robi´c?

— Jedziemy z wami. Skoro wasz pałac znajduje si˛e tak blisko, byłoby z waszej

strony nikczemn ˛

a niegodziwo´sci ˛

a nie zaprosi´c nas na łyk czego´s dobrego i dwa k ˛

aski

mi˛esiwa. Poniewa˙z posiadacie kram, wi˛ec damy wam utargowa´c kilka dolarów.

— Tak. A wi˛ec macie, przy sobie kilka dolarów? — zapytał mały tonem, który

´swiadczył, ˙ze bynajmniej nie uwa˙za obu my´sliwych za milionerów.

— Nad tym b˛edzie si˛e pan zastanawiał, kiedy zechc˛e co´s kupi´c. Zrozumiano?

— Hm, tak, oczywi´scie. Ale je´sli st ˛

ad odjedziemy, to co si˛e stanie z tymi łotrami,

którzy skradli nam konie? Czy przynajmniej ich przywódcy Brake’owi nie zostawimy

jakiego´s upominku, aby mu o nas przypominał po wsze czasy?

— Nie. Pozwól im ucieka´c, człowieku. To s ˛

a tchórzliwe złodziejaszki, które drapn ˛

a

przed no˙zem. ˙

Zaden to dla nas honor zajmowa´c si˛e dłu˙zej takimi kanaliami. Przecie˙z

odzyskali´scie wierzchowce, to czego jeszcze chcecie?

45

background image

— Mógł pan lepiej załatwi´c Brake’a wal ˛

ac pi˛e´sci ˛

a. Łajdak stracił tylko przytom-

no´s´c.

— Oszcz˛edziłem go umy´slnie. Nie jest przyjemn ˛

a rzecz ˛

a zabi´c człowieka, którego

mo˙zna unieszkodliwi´c w inny sposób.

— No, wła´sciwie ma pan słuszno´s´c. A wi˛ec chod´zmy do waszych koni!

— Jak to? Wiecie, gdzie s ˛

a nasze konie?

— Oczywi´scie. Musieliby´smy by´c bardzo kiepskimi westmanami, gdyby´smy po-

rz ˛

adnie nie zbadali terenu zanim si˛e wam pokazali´smy.

Dosiadł jednego z odzyskanych rumaków. Jego młody towarzysz skoczył na dru-

giego. Obaj skierowali si˛e do miejsca w krzakach, gdzie Jemmy i Davy schowali swoje

wierzchowce. Niebawem wszyscy pojechali w ´slad za Indianinem, który wci ˛

a˙z ich wy-

przedzał, jakby dokładnie znał drog˛e do celu.

Hobble-Frank jechał obok Grubego Jemmy, którego sobie, jak wida´c upodobał.

— Czy chciałby pan powiedzie´c mi, czego szukacie w tych stronach? — zagadn ˛

grubasa.

46

background image

— Chcieli´smy uda´c si˛e w góry Montana, gdzie lepsze łowy ni˙z po tej stronie. Tam

spotyka si˛e rozumnych westmanów i my´sliwych, którzy poluj ˛

a dla polowania. A tu

po prostu ubija si˛e zwierzyn˛e. Od´swi˛etne strzelby sro˙z ˛

a si˛e po´sród biednych bawołów,

które zabija si˛e tysi ˛

acami tylko dlatego, ˙ze ich skóry lepiej si˛e nadaj ˛

a na rzemienie ni˙z

zwykła skóra bydl˛eca. To grzech i ha´nba! Zgodzi si˛e pan ze mn ˛

a?

— ´Swi˛ete słowa, sir. Dawniej było inaczej. Wówczas było tak: m ˛

a˙z przeciwko m˛e-

˙zowi, to znaczy my´sliwy stawiał m˛e˙znie czoła dzikim zwierz˛etom, aby z nara˙zeniem ˙zy-

cia zdoby´c mi˛eso, którego potrzebował. A teraz polowanie jest zwyczajnym, mój panie,

morderstwem z zasadzki, a my´sliwi starej daty powoli wymieraj ˛

a. Ludzi pana pokroju

jest coraz mniej. Wprawdzie nie zaoszcz˛edz ˛

a wiele pieni˛edzy, ale trzeba przyzna´c, ˙ze

ich nazwiska brzmi ˛

a dobrze.

— Czy zna pan te nazwiska?

— Znam nazwisko pana i pa´nskiego towarzysza.

— Sk ˛

ad?

47

background image

— Wohkadeh wymienił je, kiedy le˙załem z Marcinem w krzakach i podsłuchiwałem.

Wła´sciwie nie ma pan sylwetki charakterystycznej dla westmana. Takie biodra przystoj ˛

a

raczej młynarzowi lub niemieckiemu piekarzowi, ale. . .

— Co? — wtr ˛

acił szybko grubas. — Mówi pan o Niemczech? Czy zna pan ten kraj?

— Czy znam? Jestem Niemcem z krwi i ko´sci!

— A ja z duszy i ciała!

— Naprawd˛e? — zapytał Frank osadzaj ˛

ac konia w miejscu. — No, mogłem do-

my´sli´c si˛e od razu. Nie ma na ´swiecie Jankesa o takim obwodzie pasa. Ciesz˛e si˛e po

królewsku ze spotkania ziomka. Podaj mi r˛ek˛e, człowieku! Witam pana serdecznie!

U´scisn˛eli sobie r˛ece. Grubas rzekł:

— Niech pan pop˛edzi swego konia. Przecie˙z nie mo˙zemy tutaj zosta´c. Jak dawno

przebywa pan w Stanach Zjednoczonych?

— Przeszło dziesi˛e´c lat.

— Zapewne zapomniał pan j˛ezyk niemiecki?

Obaj rozmawiali dot ˛

ad po angielsku. Frank uniósł si˛e w siodle i ura˙zonym głosem

odparł po niemiecku:

48

background image

— Ja? Zapomniałem swej mowy? Strzelił pan jak kul ˛

a w płot! Przecie˙z jestem

Niemcem i Niemcem pozostan˛e. Czy pan wie, gdzie stal ˛

a moja kołyska?

— Nie. Nie byłem przy tym obecny.

— A jak˙ze! Musi pan wnioskowa´c z mojej wymowy, ˙ze wywodz˛e si˛e z regionu,

gdzie rozmawia si˛e najczystsz ˛

a niemczyzn ˛

a.

— Tak? Co to za okolica?

— Saksonia. Rozumie pan? Rozmawiałem ju˙z z niejednym Niemcem, ale nigdy

tak dobrze nie rozumiałem, je´sli nie pochodził z Saksonii. Saksonia to serce Niemiec.

Drezno jest klasyczne, Elba jest klasyczna, Lipsk jest klasyczny i Saska Szwajcaria

te˙z. Najpi˛ekniejsz ˛

a i najczystsz ˛

a mow˛e słyszy si˛e jednak na terenie mi˛edzy Pirn ˛

a a Mi-

´sni ˛

a i wła´snie mi˛edzy tymi dwoma miastami ujrzałem po raz pierwszy ´swiatło dzienne.

A potem, pó´zniej, zacz ˛

ałem w tym samym miasteczku moj ˛

a drog˛e ˙zycia. Byłem pomoc-

nikiem le´sniczego w Moritzburgu, który jest znakomitym królewskim miastem my´sliw-

skim z bardzo słynn ˛

a galeri ˛

a obrazów i wielk ˛

a sadzawk ˛

a na karpie. Moim najlepszym

druhem był tamtejszy nauczyciel, z którym co wieczór grałem w sze´s´cdziesi ˛

at sze´s´c,

49

background image

a potem gwarzyłem z nim o wszelakich sztukach i naukach. Tam te˙z zdobyłem wielce

osobliwe, ogólne wykształcenie. A mo˙ze pan w ˛

atpi? Robi pan tak ˛

a dziwn ˛

a min˛e!

— Nie mog˛e si˛e o to kłóci´c, cho´c kiedy´s byłem gimnazjalist ˛

a i deklinowałem nawet

mensa.

Mały człowieczek obrzucił go drwi ˛

acym spojrzeniem i rzekł:

— Deklinował pan mensa? Zapewne si˛e pan przej˛ezyczył?

— Nie.

— No, to niet˛ego z pa´nskim gimnazjum! Nie mówi si˛e "deklinowałem”, tylko "de-

klamowałem”, a tak˙ze nie "mensa”, ale "pensa”. Deklamował pan swoje pensa lub mo-

˙ze "Przekle´nstwo ´spiewaka” Huferanda albo "Wolnego strzelca” pani Marii Tkacz? Ale

z tego powodu nie b˛edziemy si˛e kłóci´c. Ka˙zdy si˛e uczył jak mógł, nie wi˛ecej, i je´sli wi-

dz˛e Niemca, bardzo si˛e ciesz˛e, nawet je´sli nie jest bardzo m ˛

adrym człowiekiem, nawet

je´sli nie jest Sasem. A wi˛ec jak b˛edzie? Zostaniemy dobrymi przyjaciółmi?

— Rozumie si˛e — roze´smiał si˛e Gruby. — Zawsze słyszałem, ˙ze Sasi to bardzo mili

ludzie. Ale czemu opu´scił pan ojczyzn˛e?

— Wła´snie z powodu nauki i sztuki.

50

background image

— Jak to?

— To si˛e odbyło zwyczajnie i w sposób nast˛epuj ˛

acy. Rozmawiali´smy o polityce

i historii ´swiata wieczorem w gospodzie. Było nas trzech: ja, nocny stró˙z i słu˙z ˛

acy. Na-

uczyciel siedział przy drugim stole razem ze znakomitymi obywatelami. Byłem zawsze

bardzo towarzyskim człowiekiem, wi˛ec przysiadłem si˛e do maluczkich, których bardzo

tym uszcz˛e´sliwiłem. Przy historii ´swiata napomkn˛eli o starym papie Wranglu i o tym,

˙ze zwykł u˙zywa´c czasownika "nasamprzód” ni w pi˛e´c ni w dziesi˛e´c. Przy tej okazji

obaj m˛e˙zczy´zni zacz˛eli si˛e ze mn ˛

a sprzecza´c co do prawdziwej wymowy tego słowa.

Ka˙zdy miał inne zdanie. Mówiłem, ˙ze prawidłowo jest "n ˛

ajsamprzód”, słu˙z ˛

acy, ˙ze "naj-

przód”, a stró˙z nocny, ˙ze "na wyprzodki”. Wpadałem w coraz wi˛ekszy gniew, ale jako

wykształcony urz˛ednik i obiektywny obywatel pa´nstwa uwa˙załem, ˙ze musz˛e zapanowa´c

nad swoim wzburzeniem i zwróciłem si˛e do mego przyjaciela, nauczyciela. Naturalnie,

ja miałem racj˛e, ale on musiał by´c w złym humorze, albo chciał okaza´c swoj ˛

a edukacj˛e,

do´s´c ˙ze krótko i w˛ezłowato powiedział, ˙ze ˙zaden z nas nie ma racji. Twierdził, ˙ze mówi

si˛e "najpierw”. Nie chc˛e nikomu kaleczy´c jego dialektu, ale niech inni maj ˛

a szacunek

dla mojego, zwłaszcza ˙ze jest słuszny! Ale tego nie zrozumiał stró˙z nocny. Twierdził, ˙ze

51

background image

nie mówi˛e dobrze, a wobec tego post ˛

apiłem tak, jakby na moim miejscu post ˛

apił ka˙zdy

rzetelny znawca j˛ezyka. Rzuciłem mu w głow˛e swoj ˛

a obra˙zon ˛

a godno´s´c, a wraz z ni ˛

a

kufel piwa. Teraz znowu rozegrały si˛e ró˙zne sceny i sko´nczyło si˛e na tym, ˙ze zostałem

postawiony w stan oskar˙zenia z powodu zakłócenia porz ˛

adku publicznego i obra˙zenia

człowieka. Miałem by´c ukarany i dymisjonowany. Mogłem si˛e jeszcze pogodzi´c z uka-

raniem i dymisj ˛

a, ale tego, ˙ze utraciłem miejsce, było ju˙z za wiele. Tego nie mogłem

darowa´c. Kiedy odbyłem kar˛e, postanowiłem wyjecha´c. A poniewa˙z wszystko co ro-

bi˛e, robi˛e ju˙z porz ˛

adnie, wi˛ec wyruszyłem wprost do Ameryki. Tak wi˛ec tylko stary

Wrangel jest winien temu, ˙ze pan mnie tu spotkał!

— Jestem mu za to bardzo wdzi˛eczny, bo podoba mi si˛e pan — zapewnił grubas

kiwaj ˛

ac przyja´znie głow ˛

a.

— Tak? Naprawd˛e? No, ja te˙z od razu poczułem do pana jak ˛

a´s sympati˛e, i to nie

bez powodu. Po pierwsze nie jest pan ˙zadnym draniem, po drugie i ja nim nie jestem,

i tak oto po trzecie mo˙zemy by´c zupełnie dobrymi przyjaciółmi. Pomogli´smy sobie ju˙z

jeden raz, a wi˛ec nasza przyja´z´n jest ju˙z ugruntowana. Zechce pan łaskawie zwróci´c

uwag˛e, ˙ze stale wyra˙zam si˛e górnolotnie i z tego mo˙zesz wywnioskowa´c, ˙ze nie oka˙z˛e

52

background image

si˛e niegodnym pa´nskich przyjaznych uczu´c, Sas jest zawsze szlachetny i gdyby dzisiaj

zechciał mnie oskalpowa´c Indianin, powiedziałbym tylko: — Prosz˛e, niech si˛e pan nie

fatyguje. Oto mój skalp.

Jemmy wtr ˛

acił ze ´smiechem:

— Gdyby czerwonoskóry chciał by´c równie grzeczny, to musiałby panu zostawi´c

skór˛e na czaszce. Ale, aby nie zapomnie´c, czy pa´nski towarzysz jest naprawd˛e synem

słynnego t˛epiciela nied´zwiedzi, Baumanna?

— Tak. Baumann jest moim wspólnikiem, a jego syn, Marcin, nazywa mnie wu-

jem, chocia˙z byłem jedynym synem moich rodziców i chocia˙z nigdy nie byłem ˙zonaty.

Spotkali´smy si˛e w St. Louis w tych czasach, kiedy gor ˛

aczka złota ´sci ˛

agn˛eła diggerów

14

na czarne wzgórza. Uciułali´smy mał ˛

a sumk˛e i postanowili´smy zało˙zy´c sklep. To było

korzystniejsze ni˙z kopalnie złota. Interes si˛e powiódł. Ja przej ˛

ałem sklep, a Baumann

szedł na łowy, aby zdoby´c co´s do jedzenia. Ale pó´zniej okazało si˛e, ˙ze tutaj nie ma ˙zad-

nego złota. Diggerowie opu´scili te strony i tak zostali´smy sami z zapasami, których nie

14

digger (ang.) — poszukiwacz złota

53

background image

sprzedali´smy, poniewa˙z nie dostaliby´smy za nie złamanego szel ˛

aga. Tylko od czasu do

czasu kupowali co´s nieco´s my´sliwi, którzy przypadkowo natrafili na nasz sklep. Ostatni

interes ubili´smy przed dwoma tygodniami. Odwiedziło nas małe towarzystwo, które na-

mawiało mojego wspólnika, aby zaprowadził ich do Yellowstone, gdzie podobno znale-

ziono diamenty. Byli to bowiem szlifierze. Baumann, owszem, zgodził si˛e, wytargował

sobie spore honorarium, sprzedał wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c amunicji i innych rzeczy — i poszli.

Tak wi˛ec teraz zostałem sam z jego synem i pewnym Murzynem, którego zabrali´smy

z St. Louis, gdzie był sam jeden na stra˙znicy.

— Yellowstone jest bardzo niebezpiecznym miejscem,

— Teraz ju˙z nie.

— Tak pan s ˛

adzi?

— Tak, od czasu, kiedy tamtejsze cuda zostały odkryte, kongres Stanów Zjednoczo-

nych wysłał tam mnóstwo mierniczych ekspedycji — przeznaczono te tereny na Park

Narodowy.

— Ale Indianie kpi ˛

a sobie z tego. Na tych obszarach harcuj ˛

a teraz Indianie W˛e˙ze.

— Zakopali topór wojenny.

54

background image

— Słyszałem, ˙ze niedawno odkopali go ponownie. Pa´nskiemu towarzyszowi na

pewno grozi niebezpiecze´nstwo. Dodajmy do tego go´nca, który do pana przybył. Nie

spodziewam si˛e niczego dobrego.

— Ten Indianin jest Siuksem.

— Ale oci ˛

agał si˛e ze zdaniem swego poselstwa. To nie jest dobry znak. Radosn ˛

a

wiadomo´s´c przekazuje si˛e do razu. Zreszt ˛

a powiedział, ˙ze przybywa z Yellowstone.

— A wi˛ec po´spieszmy si˛e!

Spi ˛

ał konia, aby do´scign ˛

a´c Wohkadeha, który zauwa˙zywszy to ´sci ˛

agn ˛

ał wodze i pu-

´scił konia w cwał. Hobble-Frank, nie chc ˛

ac puszcza´c si˛e w wy´scig, musiał zrezygnowa´c

z natychmiastowej rozmowy z posłem.

Tymczasem syn pogromcy nied´zwiedzi zbli˙zył si˛e do Długiego Davy’ego, który

chciał zasi˛egn ˛

a´c wiadomo´sci o jego ojcu. Otrzymał je, ale dosy´c sk ˛

ape. Chłopak był

pow´sci ˛

agliwy w mowie.

Wreszcie strumie´n skr˛ecił na wy˙zyn˛e, na której zobaczyli stra˙znic˛e. Poło˙zenie nada-

wało jej charakter fortecy, w której wy´smienicie mo˙zna było si˛e broni´c przed napadem

wrogów.

55

background image

Wy˙zyna spadała z trzech stron tak stromo, ˙ze nie mo˙zna było si˛e na ni ˛

a wspi ˛

a´c.

Czwarte zbocze opatrzono podwójnym ogrodzeniem. Na dole rozci ˛

agały si˛e pola kuku-

rydzy i tytoniu. W pobli˙zu skubały traw˛e dwa konie. Marcin wskazał na wierzchowce

i rzekł:

— St ˛

ad te łotry skradły nam konie pod nasz ˛

a nieobecno´s´c. Ale gdzie mógł si˛e po-

dzia´c Bob, nasz Murzyn?

Wsadził dwa palce do ust i gwizdn ˛

ał przera´zliwie. Czarna głowa ukazała si˛e w polu.

Spoza szerokich warg wygl ˛

adały dwa rz˛edy z˛ebów, których nie powstydziłby si˛e ˙zaden

jaguar. Nast˛epnie ukazała si˛e cała herkulesowa posta´c Murzyna. Trzymał ci˛e˙zk ˛

a, grub ˛

a

maczug˛e. Rzekł ze ´smiechem:

— Bob si˛e schowa´c i uwa˙za´c. Kiedy łobuzy przyj´s´c i chcie´c ukra´s´c jeszcze dwa

konie, wtedy ich t ˛

a grub ˛

a pał ˛

a bi´c po głowie.

Kołysał maczug ˛

a lekko, jakby to była trzcinka.

Indianin nie zwracał na niego uwagi. Wymin ˛

ał Murzyna, wjechał po dost˛epnej skar-

pie, zeskoczył z ko´nskiego grzbietu i skoczył przez ogrodzenie.

56

background image

— Co za grubianin by´c ten młody Indianin — zło´scił si˛e Murzyn. — Przejecha´c

obok pan Bob i nie powiedzie´c "Good day”

15

! Skoczy´c przez płot i nie czeka´c a˙z pan

Marcin pozwoli´c mu wej´s´c. Pan Bob zrobi´c go uprzejmy!

Poczciwy Murzyn sam siebie te˙z tytułował "pan”. Był wolnym człowiekiem i czuł

si˛e bardzo dotkni˛ety niegrzecznym zachowaniem Indianina.

— Nie obra˙zaj go! — ostrzegł Marcin. — To nasz przyjaciel.

— To by´c inna rzecz. Je´sli czerwony człowiek przyjaciel pana, to by´c tak˙ze przyja-

ciel pana Boba. Pan mie´c znów konie? Zabi´c łobuzy?

— Nie, zwiali. Otwórz furtk˛e!

Bob wspi ˛

ał si˛e w gór˛e długimi krokami i lekko tr ˛

acił obie połowy ci˛e˙zkich wrót, jak

gdyby były z papieru. Po czym je´zd´zcy wjechali do stra˙znicy.

*

*

*

Po´srodku placu stał czworok ˛

atny budynek sklecony z drewnianych pie´nków. Drzwi

były otwarte. Kiedy biali weszli, zobaczyli Indianina siedz ˛

acego ju˙z po´srodku izby,

15

good day (ang.) — dzie´n dobry

57

background image

która stanowiła wn˛etrze stra˙znicy. Nie kłopotał si˛e o konia, który wszedł wraz z innymi

za ogrodzenie.

Teraz dopiero Marcin i Hobble-Frank powitali go´sci z cał ˛

a serdeczno´sci ˛

a. W gł˛ebi

znajdował si˛e sklep ze znacznie stopniałymi zapasami. Stołami były deski uło˙zone na

kozłach. Krzesła równie˙z sklecono z desek od skrzy´n. W k ˛

acie le˙zało posłanie, tak boga-

te, ˙ze mo˙zna było zazdro´sci´c jego wła´scicielowi. Składało si˛e bowiem z wielkiej ilo´sci

skór straszliwych szarych nied´zwiedzi, najniebezpieczniejszych drapie˙zników Amery-

ki. Gdy taki grizzly podnosi si˛e na tylne łapy, o dwie stopy

16

przewy˙zsza wysokiego

m˛e˙zczyzn˛e. U Indian zabicie takiego nied´zwiedzia uchodzi za najwi˛ekszy czyn boha-

terski, a nawet lepiej uzbrojony biały woli raczej zej´s´c z drogi bestii ni˙z bez potrzeby

wdawa´c si˛e z ni ˛

a w walk˛e.

Rozmaita bro´n, trofea wojenne i my´sliwskie wisiały na ´scianach, a w pobli˙zu ko-

minka radowały oczy olbrzymie połcie w˛edzonego mi˛esa, przytwierdzone do kołków.

16

stopa — miara długo´sci równa 30,48 cm

58

background image

Dzie´n skłaniał si˛e ku zachodowi, a poniewa˙z ´swiatło wieczorne z trudem przebijało

si˛e przez otwory w murze zast˛epuj ˛

ace okna i słu˙z ˛

ace za strzelnice, opatrzone okienni-

cami, wi˛ec w izbie było prawie zupełnie ciemno.

— Pan Bob zapali´c — o´swiadczył Murzyn.

Przytaszczył suche drzewo i za pomoc ˛

a hubki skrzesał ogie´n na kominku. Lont

takiego krzesiwa stanowi suche, łatwopalne próchno, które si˛e wydobywa ze starych,

przegniłych drzew.

Płomie´n o´swietlił jasno wielk ˛

a posta´c Murzyna. Nosił on obszerny strój z najprost-

szego sukna. Głowy nie okrywał, był bowiem pró˙zny i nie chciał uchodzi´c za czystej

krwi Afryka´nczyka. Niestety jednak, jego głow˛e obrastał g˛esty las krótkich, wij ˛

acych

si˛e loków, a poniewa˙z ta wełna wła´snie najbardziej zdradzała jego pochodzenie, wi˛ec

nie szcz˛edził wielkiego trudu, aby dowie´s´c, ˙ze nie jest to ˙zadna wełna, ale najpraw-

dziwsze włosy. Wysmarował wi˛ec głow˛e jelenim łojem i splótł g˛estw˛e krótkich włosów

w niezliczone warkoczyki, które sterczały na wszystkie strony niczym igły je˙za. ´Swiatło

ogniska podkre´slało cudaczno´s´c tej fryzury.

59

background image

Dotychczas mówiono mało. Teraz jednak Hobble-Frank rzekł po angielsku do In-

dianina:

— Mój czerwony brat go´sci w naszym domu. Niech b˛edzie serdecznie pozdrowiony

i niech wyło˙zy nam swoje poselstwo.

Indianin rozejrzał si˛e badawczo dokoła i odpowiedział:

— Jak˙ze Wohkadeh mo˙ze mówi´c, je´sli nie poczuł jeszcze dymu pokoju?

Na to Marcin, syn pogromcy nied´zwiedzi, zdj ˛

ał ze ´sciany india´nski kalumet i nabił

go tytoniem. Podczas gdy wszyscy przysiedli si˛e do Indianina, ten zapalił fajk˛e, poci ˛

a-

gn ˛

ał z niej sze´s´c razy, puszczaj ˛

ac dym ku górze, na dół i na cztery strony ´swiata i rzekł:

— Wohkadeh jest naszym przyjacielem, a my jeste´smy jego bra´cmi. Niech wypali

z nami fajk˛e pokoju, a potem niech wywi ˛

a˙ze si˛e z poselstwa.

Nast˛epnie wr˛eczył kalumet Indianinowi, który podniósł si˛e, poci ˛

agn ˛

ał z niej sze´s´c

razy i odpowiedział:

— Wohkadeh nie widział jeszcze tych białych i tego czarnego. Wysłano go do nich,

oni za´s uwolnili Wohkadeha z niewoli. Ich wrogowie s ˛

a tak˙ze jego wrogami, a jego

przyjaciele b˛ed ˛

a równie˙z ich przyjaciółmi. Howgh!

60

background image

"Howgh” oznacza u Indian to samo co "powiedziałem”, "tak”. U˙zywa si˛e go dla

potwierdzenia lub podkre´slenia, zwłaszcza w przerwach lub na ko´ncu przemowy.

Pu´scił fajk˛e w obieg. Podczas gdy kalumet przechodził od jednego do drugiego,

czerwonoskóry usiadł z powrotem i czekał a˙z Bob jako ostatni potwierdzi braterstwo

dymem tytoniu. Zachowywał si˛e jak stary, do´swiadczony wódz, a tak˙ze Marcin, który

był przecie˙z jeszcze chłopcem, okazywał powag˛e, która ´swiadczyła, ˙ze podczas nie-

obecno´sci ojca uwa˙za siebie za wła´sciwego gospodarza domu.

Gdy Bob odło˙zył kalumet, Wohkadeh zacz ˛

ał:

— Czy moi biali bracia znaj ˛

a biał ˛

a twarz, któr ˛

a Siuksowie nazywaj ˛

a Non-pay-kla-

ma?

— Masz na my´sli Old Shatterhanda? — odezwał si˛e Długi Davy. — Nie widziałem

go jeszcze wcale, ale przecie˙z ka˙zdy słyszał o nim dosy´c. Co wi˛ec z nim si˛e stało?

— Mimo ˙ze jest biały, ceni i lubi czerwonoskórych. Jest najsłynniejszym wywia-

dowc ˛

a. Jego kula nigdy nie chybia, a nieuzbrojon ˛

a pi˛e´sci ˛

a powala ka˙zdego wroga. Dla-

tego nazywaj ˛

a go Old Shatterhand — Druzgoc ˛

aca R˛eka. Oszcz˛edza krew i ˙zycie swoich

wrogów; rani ich, aby unieszkodliwi´c, zabija tylko wtedy, kiedy w gr˛e wchodzi jego

61

background image

własne ˙zycie. Przed wielu zimami został napadni˛ety przez Siuksów Ogallalla daleko,

nad Yellowstone. Stał wtedy na skale, niedost˛epny dla ich strzałów. Wyst ˛

apił naprzód

i umówił si˛e, ˙ze b˛edzie walczył bez broni z trzema uzbrojonymi w tomahawki wroga-

mi. Wszystkich trzech powalił pi˛e´sci ˛

a, mi˛edzy innymi Szi-Tsza-Pahtah

17

, najsilniejsze-

go m˛e˙za plemienia. Rozległo si˛e wycie w górach i lamenty w wigwamach Ogallalla.

Nie ucichło jeszcze dotychczas — ponawia si˛e w rocznic˛e ´smierci trzech wojowników.

Teraz upłyn ˛

ał shakoh

18

i najm˛e˙zniejsi wojownicy plemienia wyruszyli do Yellowsto-

ne, aby nad grobem poległych ´spiewa´c pie´sni ´smierci. Ka˙zdy biały, którego spotkaj ˛

a,

jest zgubiony; przywi ˛

azuje si˛e go do pala m˛ecze´nskiego nad grobem zabitych przez

Old Shatterhanda i musi umrze´c w powolnych m˛eczarniach, aby jego dusza usługiwała

w Wiecznych Ost˛epach duszom zabitych. — Po krótkiej przerwie dodał powoli stłumio-

nym głosem: — pogromca nied´zwiedzi i jego przyjaciele zostali zaskoczeni podczas snu

i schwytani w niewol˛e.

Marcin zerwał si˛e z miejsca i krzykn ˛

ał:

17

Szi-Tsza-Pahtah (ind.) — Zły Ogie´n

18

shakoh (ind.) — siedmiolecie

62

background image

— Bob, natychmiast osiodłaj konie! Frank, zapakuj czym pr˛edzej amunicj˛e i ˙zyw-

no´s´c, a ja tymczasem naoliwi˛e bro´n i naostrz˛e no˙ze. Najpó´zniej za godzin˛e ruszamy do

Yellowstone River.

— Rozumie si˛e! — zawołał Frank wstaj ˛

ac szybko. — Do wszystkich diabłów, Siuk-

sowie drogo mi za to zapłac ˛

a!

Murzyn wzniósł do góry maczug˛e i rzekł:

— Pan Bob i´s´c z wami. Pan Bob zabi´c wszystkie czerwone psy Ogallalla!

W tej chwili Indianin podniósł r˛ek˛e i rzekł:

— Czy moi biali bracia s ˛

a komarami, które w´sciekle lataj ˛

a, gdy je podra˙zniono? Czy

te˙z s ˛

a m˛e˙zami, którzy wiedz ˛

a, ˙ze spokojna narada musi poprzedza´c czyny? Wohkadeh

jeszcze nie sko´nczył.

— Mój ojciec jest w niebezpiecze´nstwie, to mi wystarcza! — oburzył si˛e młodzian.

Wtedy odezwał si˛e Gruby Jemmy:

— Uspokój si˛e, mój młody przyjacielu! Po´spiech ma swoje granice. Pozwól przed-

tem wypowiedzie´c si˛e Wohkadehowi, po czym zaczniemy działa´c.

— Działa´c? Wy z nami?

63

background image

— To si˛e rozumie samo przez si˛e. Wypalili´smy kalumet, jeste´smy wi˛ec bra´cmi

i przyjaciółmi. Długi Davy i Gruby Jemmy nigdy jeszcze nie zostawili na łasce losu

człowieka, który wzywa pomocy. Czy pojedziemy obaj w góry Montana, aby tam po-

lowa´c na bawoły, czy te˙z urz ˛

adzimy sobie przedtem wycieczk˛e do Yellowstone, aby

zata´nczy´c walca z Siuksami Ogallalla — to nam nie robi ró˙znicy! Ale wszystko musi

si˛e odby´c we wła´sciwym czasie i porz ˛

adku, inaczej nie przynosi to chluby tak starym

my´sliwym, jak my. Niech pan siada z powrotem i zachowa spokój, jak przystoi!

— Słusznie — potwierdził mały Sas. — Wzburzenie w ˙zadnym razie nie prowadzi

do celu. Musimy działa´c z namysłem.

Gdy trzej westmani usiedli, Indianin podj ˛

ał:

— Wohkadeh został wychowany przez Siuksów Ponca, którzy s ˛

a przyjaciółmi bia-

łych. Pó´zniej zmuszono go, aby został Ogallalla, ale czekał tylko na sposobno´s´c, aby

opu´sci´c to plemi˛e. Teraz musiał wraz z wojownikami ruszy´c do Yellowstone. Był obec-

ny przy tym, jak w nocy napadni˛eto na pogromc˛e nied´zwiedzi i jego towarzyszy. Ogal-

lalla musieli zachowa´c wszelk ˛

a ostro˙zno´s´c, gdy˙z tam w górach mieszkaj ˛

a ich zajadli

wrogowie, Szoszoni. Wysłano Wohkadeha na przeszpiegi do wigwamów Szoszonów,

64

background image

lecz on pojechał co ko´n wyskoczy na wschód, do siedziby pogromcy nied´zwiedzi, aby

zawiadomi´c o wypadku jego syna i przyjaciela.

— Dzielny post˛epek, nigdy ci tego nie zapomn˛e! — zawołał Marcin. — Ale czy

mój ojciec wie o tym?

— Wohkadeh powiedział mu o tym i kazał sobie opisa´c drog˛e. Rozmawiał z po-

gromc ˛

a nied´zwiedzi po kryjomu, tak, ˙ze ˙zaden Ogallalla nie mógł tego widzie´c.

— Ale domy´sla si˛e, gdy do nich nie wrócisz!

— Nie. Uwierz ˛

a, ˙ze Szoszoni zabili Wohkadeha.

— Czy mój ojciec udzielił ci jakich´s wskazówek?

— Nie. Wohkadeh miał tylko powiedzie´c, ˙ze schwytano go do niewoli wraz z towa-

rzyszami. Wtedy mój młody brat sam b˛edzie wiedział co czyni´c.

— Oczywi´scie, ˙ze wiem! Wyrusz˛e — i to natychmiast — aby go uwolni´c!

Usiłował ponownie si˛e zerwa´c, ale Jemmy złapał Marcina za rami˛e i zatrzymał:

65

background image

— Stop, my boy

19

! Nie dowiedzieli´smy si˛e wszystkiego. Wohkadeh mo˙ze nam po-

wiedzie´c, w jakim miejscu pogromca nied´zwiedzi został schwytany?

Indianin odpowiedział:

— Woda, któr ˛

a biali nazywaj ˛

a rzek ˛

a Pulver składa si˛e z czterech ramion. Napad

zdarzył si˛e na zachodnim.

— Dobrze. B˛edzie to wi˛ec z tamtej strony Camp Mac Kinney i na południe od Ranch

Murphy. To miejsce nie jest mi obce. A w jakim kierunku udali si˛e Ogallalla?

— W góry zwane przez białych Du˙zym Rogiem.

— A zatem do Big Horn. A potem?

— Wymin˛eli Diabelsk ˛

a Głow˛e. . .

— Ah, Devil Head!

— . . . i dotarli do wody, która ma tam ´zródło, a spływa do rzeki Du˙zego Rogu.

Tutaj usłyszeli´smy o wrogich Szoszonach, wi˛ec wysłano Wohkadeha na zwiady. Nie

wie zatem, dok ˛

ad nast˛epnie udali si˛e Ogallalla.

19

stop, my boy (ang.) — stój, mój chłopcze

66

background image

— Posiadamy oczy i wytropimy ´slady wrogów. Kiedy miał miejsce napad?

— Przed czterema dniami.

— O biada! Kiedy odb˛edzie si˛e wielka stypa?

— W dzie´n pełni ksi˛e˙zyca. W tym samym dniu polegli trzej wojownicy.

Jemmy obliczył w my´slach i rzekł:

— W takim razie mamy do´s´c czasu, aby do´scign ˛

a´c Indian. Mamy dwana´scie dni do

pełni ksi˛e˙zyca. A ilu jest tych Ogallalla?

— Kiedy ich opuszczałem, liczyli pi˛eciokro´c po dziesi˛e´c i do tego sze´sciu.

— A wi˛ec pi˛e´cdziesi˛eciu sze´sciu wojowników. Ilu wzi˛eli je´nców?

— Razem z pogromc ˛

a nied´zwiedzi — sze´sciu.

— A wi˛ec wiemy dosy´c i mo˙zemy przygotowa´c si˛e do wymarszu. Marcinie Bau-

mann, co pan zamierza czyni´c?

Młodzieniec stan ˛

ał, wzniósł r˛ek˛e i odpowiedział:

— ´Slubuj˛e ratowa´c ojca lub pom´sci´c jego ´smier´c, nawet gdybym sam jeden miał

´sciga´c Siuksów i walczy´c z nimi. Umr˛e raczej, a nie złami˛e przysi˛egi!

67

background image

— Nie, sam nie wyruszysz! — rzekł Hobble-Frank. — Oczywi´scie pojad˛e z tob ˛

a

i nie opuszcz˛e ci˛e w ˙zadnym wypadku.

— I pan Bob te˙z pój´s´c — o´swiadczył Murzyn. — Aby uwolni´c stary pan Baumann

i zabi´c Siuksów Ogallalla. Oni wszyscy musieli pój´s´c do piekieł! — ´scisn ˛

ał pi˛e´s´c i gło-

´sno zgrzytn ˛

ał z˛ebami.

— I ja tak˙ze pojad˛e — powiedział Gruby Jemmy. — Z rado´sci ˛

a wydr˛e Siuksom

je´nców. A ty, Davy?

— Nie ple´c bzdur! — odpowiedział spokojnie Długi. — Czy my´slisz, ˙ze zostan˛e

tutaj i b˛ed˛e łatał obuwie lub mielił kaw˛e podczas gdy wy b˛edziecie gonili za znakomit ˛

a

przygod ˛

a?

— Dobrze, stary szopie, b ˛

ad´z zadowolony, pojedziesz z nami. Ale co zrobi nasz

czerwony brat Wohkadeh?

— Wohkadeh jest Mandana lub co najwy˙zej przybranym Siuksem Ponca, nigdy za´s

Ogallalla. Je´sli biali bracia dadz ˛

a mu strzelb˛e, dotrzyma im towarzystwa i umrze lub

pokona wrogów. Howgh!

68

background image

— Odwa˙zny chłop! — orzekł mały Sas. — Dostaniesz strzelb˛e i wszystko inne,

czego b˛edziesz potrzebował, tak˙ze wypocz˛etego konia, gdy˙z mamy cztery wierzchowce,

a wi˛ec o jednego za wiele. Twój kary jest sforsowany i mo˙ze biec za nimi dopóki nie

odpocznie. Ale kiedy wyruszamy, panowie?

— Naturalnie natychmiast! — odpowiedział mu Marcin.

— Stanowczo nie powinni´smy si˛e guzdra´c — potwierdził Gruby — ale nie radz˛e

tak˙ze p˛edzi´c na łeb, na szyj˛e. Droga wypadnie przez rejony pozbawione wody i zwie-

rzyny, musimy wi˛ec zaopatrzy´c si˛e w ˙zywno´s´c. A ponadto nie wiemy czy dziewi˛eciu

kłusowników, którym dzi´s spu´scili´smy lanie nie knuje przeciw nam czego´s złego. Mu-

simy si˛e koniecznie przekona´c, czy opu´scili lub czy opuszcz ˛

a t˛e okolic˛e. A nast˛epnie

jak ma si˛e rzecz z tym domem? Zostawimy go bez opieki?

— Tak — odpowiedział Marcin.

— Łatwo mo˙ze si˛e zdarzy´c, ˙ze po powrocie zastaniecie popioły lub pust ˛

a izb˛e.

— Drugiemu mo˙zemy zaradzi´c.

Młodzian wzi ˛

ał motyk˛e i podwa˙zył czworok ˛

at w glinianej podłodze. Były tu zama-

skowane drzwi prowadz ˛

ace do obszernej piwnicy, gdzie mo˙zna było schowa´c wszystko,

69

background image

czego nie mo˙zna by zabra´c ze sob ˛

a na wypraw˛e. Po ponownym zaklejeniu glin ˛

a niepo-

wołany go´s´c nigdy by si˛e nie domy´slił istnienia tego schowka. A nawet gdyby podpa-

lono budynek, nale˙zało si˛e spodziewa´c, ˙ze gliniana podłoga uchroni schowane rzeczy

przed niszczycielskim ˙zywiołem.

M˛e˙zczy´zni zacz˛eli znosi´c do zagł˛ebienia cał ˛

a zawarto´s´c izby, oczywi´scie z wyj ˛

at-

kiem tego, co zamierzali zabra´c ze sob ˛

a. Schowano wi˛ec tak˙ze skóry nied´zwiedzie. Była

mi˛edzy nimi jedna szczególnie wielka i pi˛ekna. Kiedy Jemmy ogl ˛

adał j ˛

a z podziwem,

Marcin wyrwał mu j ˛

a z r˛eki i rzucił do zagł˛ebienia.

— Precz z tym! — rzekł. — Nie mog˛e patrze´c na to futro nie uprzytamniaj ˛

ac sobie

najokropniejszych godzin mojego ˙zycia.

— Brzmi to tak, jakby´s miał za sob ˛

a bardzo długie ˙zycie lub cały szereg najstraszniej

szych prze˙zy´c, mój chłopcze.

— By´c mo˙ze rzeczywi´scie prze˙zyłem wi˛ecej ni˙z niejeden stary traper.

— Oho, ale chwalipi˛eta!

Oczy Marcina spojrzały gniewnie na grubasa, po czym zapytał:

70

background image

— My´sli pan pewnie, ˙ze syn pogromcy nied´zwiedzi nie ma sposobno´sci do silnych

prze˙zy´c? Zapewniam pana, ˙ze ju˙z jako sze´scioletni smyk obcowałem z olbrzymem,

który ˙zył w futrze, które pan wła´snie podziwiał.

— Sze´scioletni brzd ˛

ac z nied´zwiedziem o takiej sile? Wiem, ˙ze dzieci Zachodu s ˛

a

strugane z zupełnie innego drzewa ni˙z dzieci, które w miastach opieraj ˛

a nó˙zki na ko-

minkach ojców. Widywałem niejednego chłopca, który w Nowym Jorku byłby strzel-

cem abecadła, a tu obchodził si˛e ze strzelb ˛

a jak do´swiadczony westman. Ale, hm! Jak

to wtedy było z tym nied´zwiedziem?

— Było to w górach Colorado. Miałem jeszcze wtedy matk˛e i trzyletni ˛

a, kochan ˛

a

siostrzyczk˛e. Ojciec wyjechał na łowy, matka wyszła na dwór, ˙zeby nar ˛

aba´c drzewa

do ogniska, bo zima była ostra i w górach trzymał t˛egi mróz. Zostałem w pokoju sam

z mał ˛

a Luddy. Siedziała na ziemi mi˛edzy drzwiami a stołem i bawiła si˛e lalk ˛

a, któr ˛

a

wystrugałem z drzewa, a ja siedziałem na stole, aby wielkim no˙zem wyry´c litery M i L

w grubej belce, która biegła od jednej do drugiej ´sciany pod szpiczastym dachem. To

były inicjały moje i kochanej Luddy. Chciałem w ten sposób uwieczni´c nasze imiona.

Zatopiony w tej ci˛e˙zkiej pracy usłyszałem nagle, jak drzwi otworzyły si˛e z hałasem.

71

background image

S ˛

adziłem, ˙ze to matka przyszła z drzewem na r˛ekach i nawet si˛e nie odwróciłem, tylko

powiedziałem:

— Mamusiu, to dla Luddy i dla mnie. Pó´zniej zrobi˛e dla ciebie i Tatusia.

Zamiast odpowiedzi usłyszałem gniewny pomruk. Odwróciłem si˛e.

Musz˛e wam powiedzie´c, panowie, ˙ze nie dniało jeszcze, ale na dworze skrzył si˛e

´snieg, a na ognisku płon ˛

ał drewniany kloc i o´swietlał izb˛e. Ujrzałem wi˛ec scen˛e ´sci-

naj ˛

ac ˛

a krew w ˙zyłach. Tu˙z przed mał ˛

a, biedn ˛

a Luddy, która oniemiała z przera˙zenia,

stał ogromny, szary nied´zwied´z. Jego sier´s´c była zmarzni˛eta, oddech parował. Milcz ˛

a-

ca siostrzyczka wyci ˛

agn˛eła do niego swoj ˛

a kukł˛e, jak gdyby chc ˛

ac powiedzie´c: "No,

we´z moj ˛

a lalk˛e, ale nie wyrz ˛

ad´z ml nic złego, ty, niedobry, kochany nied´zwiedziu!” Ale

grizzly nie zna lito´sci. Jednym uderzeniem przewrócił Luddy i zabił j ˛

a. . . Heavens

20

!

nie mog˛e tego zapomnie´c, nigdy, nigdy!. . .

Urwał wzruszony. Nikt nie przerywał milczenia. Marcin podj ˛

ał po chwili:

20

heavens! (ang.) — nieba, o Bo˙ze

72

background image

— Ja tak˙ze znieruchomiałem z przera˙zenia. Chciałem wzywa´c pomocy, ale głos za-

marł mi w ustach. W r˛eku kurczowo trzymałem długi nó˙z. Teraz potwór zbli˙zył si˛e do

mnie i poło˙zył przednie łapy na stół. W tej chwili odzyskałem władz˛e w członkach.

Poczułem na twarzy straszny, cuchn ˛

acy oddech potwora. Wzi ˛

ałem nó˙z w z˛eby, chwyci-

łem si˛e r˛ekami za belk˛e i podci ˛

agn ˛

ałem si˛e na ni ˛

a. Chc ˛

ac mnie dosi˛egn ˛

a´c, nied´zwied´z

przewrócił stół. To było dla mnie szcz˛e´sciem.

Teraz zawołałem na pomoc, ale na pró˙zno, matka nie przychodziła, cho´c powinna

była usłysze´c mój krzyk, bo drzwi były otwarte na o´scie˙z i zimny ci ˛

ag powietrza wpadał

do izby. Grizzly podniósł si˛e na cał ˛

a wysoko´s´c, aby ´sci ˛

agn ˛

a´c mnie z belki. Ogl ˛

adali´scie

jego futro, wi˛ec uwierzycie, ˙ze dosi˛egał mnie przednimi łapami. Ale miałem w r˛ece nó˙z.

Lew ˛

a trzymałem si˛e mocno, a praw ˛

a kłułem łap˛e, która chciała mnie chwyci´c.

Có˙z b˛ed˛e wam opowiadał o mojej walce, rozpaczy i strachu! Jak długo si˛e bro-

niłem — nie wiem. W takiej sytuacji kwadrans dłu˙zy si˛e jak wieczno´s´c, ale siły ju˙z

mnie opuszczały, a obie przednie łapy nied´zwiedzia były wielokrotnie pokłute i poci˛e-

te przeze mnie, gdy — nareszcie! — usłyszałem przez pomruki i wycie nied´zwiedzia

szczekanie naszego psa, który poszedł z ojcem na polowanie. Na dworze ju˙z zacz ˛

ał tak

73

background image

szczeka´c, jak nie słyszałem jeszcze nigdy w ˙zyciu, wpadł do izby i momentalnie rzucił

si˛e na olbrzymiego drapie˙znika. Był to szpetny kundel, ale bardzo silny i wierny. Złapał

nied´zwiedzia za grdyk˛e chc ˛

ac j ˛

a rozerwa´c, ale nied´zwied´z zmia˙zd˙zył go gwałtownym

uderzeniem łapy. Po kilku zaledwie chwilach pies le˙zał martwy, a w´sciekły grizzly zno-

wu zwrócił si˛e przeciwko mnie.

— A pa´nski ojciec? — zapytał Davy, który, jak zreszt ˛

a wszyscy, słuchał w ogrom-

nym napi˛eciu. — Je´sli pies przybył, to i pa´nski ojciec musiał by´c w pobli˙zu.

— Oczywi´scie, i w chwili, gdy nied´zwied´z stan ˛

ał na łapach pod belk ˛

a, ukazał si˛e

w drzwiach ojciec blady jak kreda. "Ojcze, ratunku!” krzykn ˛

ałem, uderzaj ˛

ac nied´zwie-

dzia no˙zem. Stał jak skamieniały. Słowa ugrz˛ezły mu w gardle. Podniósł strzelb˛e —

zaraz wystrzeli! Nie. Opu´scił strzelb˛e z powrotem! Był tak wstrz ˛

a´sni˛ety, ˙ze bro´n dr˙zała

mu w r˛ekach. Cisn ˛

ał j ˛

a na ziemi˛e, wyrwał zza pasa nó˙z i skoczył z tyłu na besti˛e. Chwy-

taj ˛

ac lew ˛

a r˛ek ˛

a za futro podszedł z boku i zatopił nó˙z a˙z po r˛ekoje´s´c mi˛edzy dwa ˙zebra.

Potem błyskawicznie odskoczył, unikaj ˛

ac w ten sposób przed´smiertnego u´scisku nied´z-

wiedzia. Zwierz˛e stało przez chwil˛e nieruchome, potem zachrapało, poruszyło przed-

74

background image

nimi łapami, po czym run˛eło martwe. Jak si˛e okazało, ostrze no˙za dotarło do samego

serca.

— Dzi˛eki Bogu! — rzekł Jemmy i odetchn ˛

ał gł˛eboko i gło´sno. — To si˛e nazywa

pomoc w potrzebie. Ale co si˛e stało z pa´nsk ˛

a matk ˛

a?

— Matka. . . ach, nie ujrzałem jej ju˙z nigdy. . .

Odwrócił si˛e i szybkim ruchem otarł dwie łzy.

— Nie ujrzał pan? Jak to?

— Kiedy ojciec cały dr˙z ˛

acy zdj ˛

ał mnie z belki, zapytał przede wszystkim o ma-

ł ˛

a Luddy. Gło´sno płacz ˛

ac opowiedziałem przebieg okrutnego zdarzenia. Nigdy jeszcze

nie widziałem takiej twarzy, jak ˛

a miał wtedy mój ojciec. Była koloru popiołu i wygl ˛

a-

dała jak głaz. Wydał okrzyk, jeden jedyny, ale jaki straszny! Potem zamilkł. Usiadł na

ławce i ukrył twarz w r˛ekach. Na moje słowa nie odpowiedział wcale. Kiedy zapytałem

o matk˛e, potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a, ale gdy chciałem wyj´s´c, aby jej poszuka´c, chwycił mnie za

rami˛e tak, ˙ze krzykn ˛

ałem z bólu i zawołał: "Zosta´n! To nie dla ciebie!” Potem siedział

długo, długo, dopóki ognisko nie wygasło. A potem zamkn ˛

ał mnie w izbie, wzi ˛

ał mał ˛

a

Luddy i zacz ˛

ał pracowa´c na dworze. Usiłowałem usun ˛

a´c mech, który zatykał szpary

75

background image

mi˛edzy poszczególnymi głazami, z których zbudowany był budynek. Udało mi si˛e to

w jednym miejscu. Gdy wyjrzałem, zobaczyłem, ˙ze kopie gł˛eboki dół. . . Nied´zwied´z,

zanim wdarł si˛e do izby, napadł i rozszarpał moj ˛

a matk˛e. Nie widziałem jak ojciec po-

grzebał matk˛e i Luddy, gdy˙z zaskoczył mnie przy podgl ˛

adaniu i postarał si˛e o to, ˙zebym

nie mógł podej´s´c do ´sciany.

— Okropne, okropne! — zawołał Jemmy ocieraj ˛

ac oczy r˛ekawem futra.

— Tak, to było okropne! Ojciec przez długi czas chorował. Zaopiekował si˛e nami

człowiek przysłany przez najbli˙zszego s ˛

asiada. Gdy tylko ojciec wyzdrowiał, opu´scili-

´smy tamto miejsce i zacz˛eli´smy polowa´c na nied´zwiedzie. Kiedy mój ojciec słyszy, ˙ze

gdzie´s widziano nied´zwiedzia, nie zazna spokoju, dopóki mu nie po´sle kuli lub nie zada

ciosu no˙zem. A ja. . . no, mog˛e zapewni´c, ˙ze zrobiłem swoje i pom´sciłem ´smier´c mojej

biednej, małej Luddy! Dawniej biło mi serce, kiedy kierowałem luf˛e na nied´zwiedzia,

ale mam talizman, który mnie ochrania tak, ˙ze mog˛e stan ˛

a´c naprzeciw grizzly z takim

spokojem, jakbym miał przed sob ˛

a szopa.

— Talizman? — zapytał Davy. — Ech, przecie˙z nie ma talizmanów! Miody czło-

wieku, nie wierz w podobne brednie! To jest grzech wobec pierwszego przykazania.

76

background image

— Nie. Talizman, o którym mówi˛e, jest innego rodzaju ni˙z pan my´sli. Wisi tam, pod

Bibli ˛

a.

Wskazał na ´scian˛e, gdzie pod półeczk ˛

a le˙zała stara Biblia. Pod ni ˛

a wisiał kawał

drzewa, długi na półtora palca i gruby na palec. Górna cz˛e´s´c przypominała głow˛e.

— Hm! — mrukn ˛

ał Davy, który jak wszyscy jankesi, surowo trzymał si˛e przykaza´n

Bo˙zych. — Nie chc˛e s ˛

adzi´c, ˙ze to wyobra˙za poga´nskiego bo˙zka.

— Bynajmniej. Nie jestem bałwochwalc ˛

a, ale dobrym chrze´scijaninem. Widzicie

tu drewnian ˛

a kukł˛e, któr ˛

a swego czasu wystrugałem dla siostrzyczki. Zachowałem t˛e

pami ˛

atk˛e po strasznych chwilach i zawsze zawieszam j ˛

a na szyi, gdy towarzysz˛e ojcu

w wyprawach na nied´zwiedzie. Kiedy si˛e zbli˙za niebezpiecze´nstwo, chwytam za lalk˛e

i — nied´zwied´z jest stracony. Mo˙zecie na to liczy´c!

Teraz wzruszony Jemmy poło˙zył chłopcu r˛ek˛e na ramieniu i rzekł:

— Marcinie, jeste´s dzielnym chłopcem. Uwa˙zaj mnie za swego przyjaciela, a nie

rozczarujesz si˛e. Jak ja jestem gruby, tak samo grube mo˙zesz we mnie pokłada´c zaufa-

nie. Dowiod˛e tego.

77

background image

*

*

*

Po południu pi ˛

atego dnia je´zd´zcy opu´scili dorzecze rzeki Pulver i pomkn˛eli ku gó-

rom Big Horn.

Obszary, które ci ˛

agn ˛

a si˛e od Missouri do tego ła´ncucha po dzi´s dzie´n le˙z ˛

a odłogiem.

Teren ten stanowi prawie wył ˛

acznie jednostajn ˛

a, bezdrzewn ˛

a preri˛e, gdzie my´sliwy mu-

si nieraz jecha´c kilka dni zanim natrafi na ´zródło lub zagajnik. Teren wznosi si˛e powoli

ku zachodowi, tworz ˛

ac to łagodne pagórki, to znów wzgórza, coraz bardziej strome,

coraz wy˙zsze im dalej na zachód. Ale wsz˛edzie brak drzewa i wody. Dlatego India-

nie nazywaj ˛

a t˛e okolic˛e Mah-kosietsza, a biali Bad Lands. Oba wyra˙zenia oznaczaj ˛

a to

samo, a mianowicie "Zły Kraj”.

Dalej na pomocy obszary rzek Cheyenne, Powder, Tongue oraz Big Horn s ˛

a znacz-

nie go´scinniejsze. Trawa jest obfitsza, rzadkie krzewy przechodz ˛

a w rozległe pasma i na

koniec stopa westmana st ˛

apa w pobli˙zu niejednego wiekowego olbrzyma.

Tam rozci ˛

agaj ˛

a si˛e tereny łowieckie Szoszonów, Indian-W˛e˙zy, Siuksów, Czejenów

i Arapahoesów. Ka˙zde plemi˛e rozpada si˛e na szczepy, a ka˙zdy z nich ma swoje wła-

78

background image

sne cele, dlatego nic dziwnego, ˙ze jest to teren stałych zamieszek, wojny i zbrojnego

pokoju. A kiedy wreszcie Indianin przyzwyczaja si˛e do zgody, wtedy przychodzi pan

Blada Twarz i kłuje go strzelb ˛

a i no˙zem tak długo, a˙z Indianin wykopuje topór wojenny

i od nowa wszczyna walk˛e. Zrozumiałe jest, ˙ze na granicy terenów łowieckich owych

rozlicznych plemion i szczepów, ˙zycie jednostki nie jest zbyt bezpieczne. Szoszoni bo-

wiem byli od wieków zapami˛etałymi wrogami Siuksów — oto czemu obszary mi˛edzy

Dakot ˛

a — na północ od rzeki Yellowstone — do gór Big Horn wchłon˛eły wiele krwi

zarówno Indian, jak i białych.

Gruby Jemmy i Długi Davy wiedzieli o tym dobrze i starannie unikali spotkania

z czerwonoskórymi jakiegokolwiek plemienia. Wohkadeh prowadził, poniewa˙z prze-

był t˛e drog˛e jad ˛

ac do stra˙znicy. Był teraz uzbrojony w strzelb˛e i za pasem miał torb˛e

z wszelkimi drobiazgami, bez których westman nie mógłby si˛e obej´s´c. Jemmy i Davy

wygl ˛

adali tak jak poprzednio. Pierwszy, oczywi´scie, jechał na swoim wysokim kłusaku,

a drugi zwieszał swoje długie nogi po bokach małego, upartego muła, który co pi˛e´c mi-

nut usiłował wysadzi´c je´zd´zca z siodła. Davy’emu wystarczyło tylko postawi´c na ziemi

prawy lub lewy but, by mie´c mocne oparcie. Na swoim zwierz˛eciu przypominał miesz-

79

background image

ka´nca wysp australijskich, który swoj ˛

a bardzo niepewn ˛

a łód´z zaopatrywał w pale, aby

nie mogła si˛e przewróci´c. Palami Davy’ego były jego własne nogi.

Frank równie˙z nosił tak ˛

a sam ˛

a odzie˙z, w której po raz pierwszy ujrzeli go obaj

przyjaciele — mokasyny, legginy, niebieski frak i "Amazonk˛e” z długim, ˙zółtym pió-

rem. Mały Sas ´swietnie dosiadał konia i mimo osobliwego wygl ˛

adu, sprawiał wra˙zenie

t˛egiego westmana.

Przyjemnie było patrze´c, jak Marcin Baumann siedzi w siodle. Jechał nie gorzej

od Wohkadeha. Był jak gdyby zro´sni˛ety z koniem. Trzymał si˛e pochylony naprzód,

przez co ujmował ci˛e˙zaru koniowi i mógł jecha´c miesi ˛

acami bez zbytniego zm˛eczenia.

Nosił skórzany strój traperski, tak˙ze jego bro´n nie pozostawiała nic do ˙zyczenia. ´Swie˙ze

oblicze i jasne spojrzenie ´swiadczyły, ˙ze chocia˙z to jeszcze chłopiec, w potrzebie umie

działa´c jak m˛e˙zczyzna.

Zabawnie wygl ˛

adał Bob. Do konnej jazdy nigdy nie czuł nami˛etno´sci, tote˙z siedział

w sposób nie daj ˛

acy si˛e opisa´c. Miał wiele udr˛eki z koniem, ale nie mniej ko´n miał

z nim, gdy˙z Murzyn nie potrafił przez dziesi˛e´c minut usiedzie´c spokojnie w miejscu.

80

background image

Przysuwał si˛e niemal do szyi wierzchowca, ale ka˙zdy krok zwierz˛ecia zsuwał go o cal

21

w tył. Zsuwał si˛e i ze´slizgiwał, a˙z w ko´ncu omal nie spadał na ziemi˛e. Po czym znowu

umieszczał si˛e koło szyi i znowu ze´slizgiwał si˛e w sposób niezwykle zabawny. Zamiast

siodła pod sob ˛

a miał koc, wiedział bowiem z poprzednich prób, ˙ze nie zdoła utrzyma´c

si˛e w siodle, a przy nieco szybszym tempie znalazłby si˛e na ziemi. Nogi trzymał jak

najdalej od konia. Gdy mu radzono, ˙zeby przycisn ˛

ał je do boków konia, odpowiadał:

— Dlaczego mie´c Bob ´sciska´c nogami biedny ko´n? Biedny ko´n nie zrobi´c mu nic

złego. Oba nogi nie by´c kleszcze!

Je´zd´zcy dotarli do brzegu niezbyt gł˛ebokiej, niemal okr ˛

agłej skarpy o promieniu

wynosz ˛

acym trzy mile angielskie

22

. Otoczony z trzech stron ledwo widocznymi wznie-

sieniami zbiegał si˛e na zachodzie ze sporym wzgórzem, g˛esto zaro´sni˛etym krzewami

i drzewami. Dawniej było tu jeszcze co´s w rodzaju jeziora. Grunt stanowił gł˛eboki

piasek i poza sk ˛

apymi skupiskami traw, był zaro´sni˛ety tylko szarym mchem, charak-

teryzuj ˛

acym bezpłodne obszary Dalekiego Zachodu. Jak o´swiadczył Davy, miejsce to

21

cal — miara długo´sci równa 2,54 cm

22

mila angielska — miara długo´sci równa 1609 m

81

background image

nosiło nazw˛e Pa-ave-pap, czyli Rdzawe Jezioro, gdy˙z kiedy´s biali wymordowali w tym

miejscu wielu Szoszonów.

Wohkadeh rozp˛edził konia i skierował si˛e ku wspomnianemu wzgórzu. Ta naturalna

niecka nie nastr˛eczała ˙zadnych niebezpiecze´nstw, gdy˙z z jej płaskiego dna mo˙zna było

zobaczy´c ka˙zdego pieszego czy je´zd´zca.

Jechali mo˙ze pół godziny, gdy Wohkadeh osadził rumaka w miejscu.

— Uff! — zawołał.

— Co takiego? — zapytał Jemmy.

— Szi-szi!

Jest to słowo manda´nskie i oznacza nogi, ale u˙zywa si˛e go tak˙ze w znaczeniu "´slad”.

— ´Slad? — zapytał Gruby. — Ludzki czy zwierz˛ecy?

— Wohkadeh nie wie. Niech moi bracia sami obejrz ˛

a.

— Do licha, Indianin, a nie wie, czy to trop człowieka czy zwierz˛ecia! Musi to wi˛ec

by´c szczególny ´slad. Zejd´zcie z koni i nie zadepczcie ´sladu, bo nie mo˙zna go b˛edzie

rozpozna´c.

82

background image

— Owszem, b˛edzie mo˙zna — twierdził Indianin. — Jest wielki i długi. Ci ˛

agnie si˛e

z daleka, z południa i prowadzi na północ.

Je´zd´zcy zeskoczyli z koni, aby zbada´c tajemniczy trop. Ka˙zdy trzyletni chłopczyk

india´nski potrafi odró˙zni´c ´slad nogi ludzkiej od zwierz˛ecej. To po prostu niepoj˛eta rzecz,

˙ze Wohkadeh nie potrafił tego dokona´c. Ale i Jemmy potrz ˛

asał czupryn ˛

a, spogl ˛

adał to

na prawo, to na lewo. Długo potrz ˛

asał głow ˛

a i wreszcie rzekł do Długiego Davy’ego:

— No, stary przyjacielu, czy widziałe´s ju˙z kiedy´s co´s takiego? Zapytany podrapał

si˛e najpierw za prawym, potem za lewym uchem, splun ˛

ał dwukrotnie, co miało wyra˙za´c

zakłopotanie i wreszcie odpowiedział:

— Nie, jeszcze nigdy.

— A pan, Mr Frank?

Sas patrzył na ´slad, w ko´ncu mrukn ˛

ał:

— Niech diabeł rozpozna te ´slady!

— Tak — rzekł Jemmy. — To tylko jest pewne, ˙ze przechodziła t˛edy jaka´s ˙zywa

istota. Ale jaka? Ile miała nóg?

— Cztery — odpowiedzieli wszyscy prócz Indianina.

83

background image

— Tak, to wida´c dokładnie. Ale niech mi kto´s powie, z jakiego rodzaju czterono˙zn ˛

a

istot ˛

a mamy do czynienia?

— To nie jest jele´n — odezwał si˛e Frank.

— Bro´n Bo˙ze! Jele´n nie zostawia tak gł˛ebokich ´sladów.

— Mo˙ze nied´zwied´z?

— Nied´zwied´z wprawdzie zostawia tak wielkie i wyra´zne ´slady, ˙ze nawet ´slepy mo-

˙ze wymaca´c je palcami, ale ten trop nie jest ´sladem nied´zwiedzia. Nie jest te˙z długi

i zatarty z tyłu jak odcisk pi˛ety, ale prawie okr ˛

agły i gładko wyci´sni˛ety, jak gdyby stem-

plowany piecz˛eci ˛

a. Zmie´sciłaby si˛e w nim prawie cała dło´n. Na ogół jest równy, tylko

z tyłu troch˛e wytarty. A wi˛ec zwierz˛e nie miało pazurów, ale kopyta.

— A wi˛ec ko´n? — zapytał Frank.

— Hm! — mrukn ˛

ał Jemmy. — Nie mógł to by´c ko´n. Odkryliby´smy cho´cby naj-

mniejszy ´slad podkowy, poznaliby´smy nawet kopyta ko´nskie, gdyby nie był podkuty.

To jest trop najwy˙zej sprzed dwóch godzin, a wi˛ec odcisk nogi ko´nskiej nie mógłby

jeszcze znikn ˛

a´c. A zreszt ˛

a, czy istnieje ko´n o tak w ˛

askich kopytach? Gdyby´smy byli

84

background image

w Azji lub Afryce, a nie na tej starej przyzwoitej sawannie, to uwa˙załbym, ˙ze przeszedł

t˛edy sło´n.

— W samej rzeczy, tak to wygl ˛

ada — roze´smiał si˛e Długi Davy.

— Co? Czy widziałe´s kiedy´s słonia?

— Nawet dwa. Jednego w Filadelfii u Barnuma, a drugiego u ciebie, grubasie!

— Je˙zeli chcesz stroi´c ˙zarty, to kup sobie lepsze za dziesi˛e´c dolarów, rozumiesz?

Przyznaj˛e, ˙ze jak na słonia to dosy´c du˙ze ´slady, ale byłyby o wiele bardziej od siebie

oddalone. O tym nie pomy´slałe´s, Davy. To nie był te˙z wielbł ˛

ad, gdy˙z musiałbym przy-

j ˛

a´c, ˙ze przechodziłe´s t˛edy przed dwiema godzinami. A teraz wyznaj˛e, ˙ze wyczerpałem

swoj ˛

a m ˛

adro´s´c.

Poszli naprzód i wrócili, aby zbada´c dokładniej zadziwiaj ˛

ace odciski, ale ˙zaden

z nich nie mógł wpa´s´c na pomysł przynajmniej prawdopodobny.

— Co o tym powie mój czerwony brat? — zapytał Jemmy.

— Maho akono! — odparł Indianin z gestem czci.

— Duch prerii, tak my´slisz?

— Tak, bo nie był to człowiek ani zwierz˛e.

85

background image

— No, no! Wasze duchy maj ˛

a przera˙zaj ˛

aco wielkie nogi! A mo˙ze duch prerii cierpi

na reumatyzm i nosi filcowe pantofle?

— Niech mój biały brat nie kpi! Duch sawanny mo˙ze si˛e objawi´c w ka˙zdym kształ-

cie. Pojedziemy dalej!

— Nie. Musz˛e wiedzie´c co mam o tym my´sle´c. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego

´sladu i b˛ed˛e za nim chodził dopóki nie dowiem si˛e kto go zostawił.

— Mój brat poprowadzi nas na zgub˛e. Duch nie znosi, aby go szukano.

— Bzdury! Kiedy pó´zniej Gruby Jemmy b˛edzie opowiadał o tym ´sladzie, a nie

potrafi powiedzie´c kto go zostawił, wykpi ˛

a go! Ka˙zdy uczciwy westman poczytałby

sobie za punkt honoru zbadanie tej tajemnicy.

— Nie mamy na to czasu.

— Nie ˙z ˛

adam tego od was. Mamy cztery godziny do wieczora. Pó´zniej b˛edziemy

musieli rozbi´c obóz. Czy mój czerwony brat zna odpowiednie miejsce na odpoczynek?

— Owszem. Je˙zeli b˛edziemy jechali wci ˛

a˙z naprzód, to dotrzemy do otworu w wy-

˙zynie. Jest tam dolina, do której z lewej strony prowadzi boczny parów. To godzina

86

background image

drogi. Wła´snie w tym parowie rozbijemy obóz, gdy˙z pełno tam krzewów i drzew, które

zasłoni ˛

a ognisko, a jest tam tak˙ze ´zródło dobrej wody.

— Łatwo to miejsce znale´z´c. A wi˛ec ruszajcie! Ja pojad˛e tym ´sladem, a potem

zawróc˛e do waszego obozowiska.

— Niech mój biały brat pozwoli si˛e ostrzec!

— No, có˙z! — zawołał Długi Davy. — Jemmy ma racj˛e. To byłaby dla nas ha´nba,

gdyby´smy nie zbadali tego ´sladu. Opowiadaj ˛

a, ˙ze przed stworzeniem ´swiata istniały

zwierz˛eta, wobec których bawół jest tak mały, jak robak wobec parostatku. By´c mo˙ze

zachował si˛e dotychczas taki potwór i biega po piasku, ˙zeby na ziarnach obliczy´c ilo´s´c

swoich stuleci. Zdaje si˛e, ˙ze to bydl˛e nazywało si˛e mamma.

— Mamut — poprawił Gruby.

— By´c mo˙ze. Jaka ha´nba spadnie na nas, gdyby´smy, natrafiwszy na takie przed-

´swiatowe ´slady, nie usiłowali zobaczy´c tej bestii. Jad˛e z tob ˛

a, Jemmy!

— Nie zgadzam si˛e, gdy˙z my obaj, nie obra˙zaj ˛

ac niczyjej skromno´sci, posiadamy

najwi˛eksze do´swiadczenie i jeste´smy niejako przywódcami wyprawy. A wi˛ec nie mo-

˙zemy si˛e we dwójk˛e oddala´c. Raczej niech kto´s inny jedzie ze mn ˛

a.

87

background image

— Pan Jemmy ma racj˛e! — rzekł Marcin. — Ja b˛ed˛e panu towarzyszył.

— Nie, mój młody przyjacielu — odparł Jemmy. — Wiem, ˙ze w pa´nskich latach

człowiek pali si˛e do takiej przygody. Ale ta przygoda nie jest pozbawiona niebezpie-

cze´nstw, a my przyj˛eli´smy na siebie obowi ˛

azek, ˙ze b˛edziemy ci˛e strzegli i całego przy-

prowadzimy do ojca.

— W takim razie ja id˛e z panem! — zawołał Frank.

— Dobrze. Nie mam nic przeciwko temu. Mr Frank walczył kiedy´s w Moritzburgu,

najpierw ze słu˙z ˛

acym i stró˙zem nocnym, a wi˛ec nie b˛edzie si˛e l˛ekał mamuta.

— Ja? Ba´c si˛e? Ani mi si˛e ´sni!

— A wi˛ec tak pozostanie. Wszyscy jad ˛

a naprzód — oprócz nas, bo skr˛ecimy na

prawo.

Tak te˙z si˛e stało. Jemmy i Frank pojechali na północ za tajemniczym tropem.

Poniewa˙z musieli przeby´c okr˛e˙zn ˛

a drog˛e, wi˛ec pop˛edzali swoje rumaki i ju˙z wkrót-

ce stracili z oczu towarzyszy. Po pewnym czasie ´slad skr˛ecał na zachód, ku dalekiej

górze, tak ˙ze Jemmy i Frank jechali równolegle do swoich przyjaciół, oddaleni od nich

o par˛e godzin drogi.

88

background image

Dotychczas nie przemówili ani słówka. Kłusak Jemmy’ego tak daleko wyrzucał

swoje długie nogi, ˙ze ko´n Franka z trudem dotrzymywał mu kroku w grz ˛

askim pia-

sku. Grubas zmienił cwałowanie swego konia w powolny kłus, dzi˛eki czemu Frank

mógł si˛e nie wyt˛e˙za´c. Oczywi´scie uczestnicy wyprawy porozumiewali si˛e po angielsku,

natomiast teraz, gdy obaj Niemcy znale´zli si˛e sami, przeszli do mowy ojczystej.

— Oczywi´scie — zacz ˛

ał Frank — ˙ze z mamutem to był tylko ˙zart?

— Naturalnie.

— Od razu si˛e domy´sliłem, gdy˙z nie ma ju˙z na ´swiecie mamutów.

— A czy słyszał pan kiedy´s o tych pradawnych zwierz˛etach?

— Ja? Oczywi´scie! Wie pan, ˙ze ten nauczyciel w Moritzburgu był wła´sciwie moj ˛

a

duchow ˛

a matk ˛

a, był doskonałym biologiem. Znał wszystkie ro´sliny od szczawiu do

sosny, a tak˙ze ka˙zde zwierz˛e od w˛e˙za morskiego do grubej zwierzyny w wielu krajach.

Du˙zo wtedy od niego skorzystałem.

— Cieszy mnie to ogromnie — odpowiedział Gruby — gdy˙z z kolei ja od pana

skorzystam.

89

background image

— To jest zupełnie oczywiste. Na przykład wła´snie o mamutach mog˛e panu udzieli´c

najlepszych informacji.

— Czy widział pan kiedy´s to zwierz˛e?

— Nie, bo wtedy, przed stworzeniem ´swiata, nie byłem zameldowany w obecnej

policji. Ale nauczyciel znalazł opis mamuta w starych r˛ekopisach. Jak pan my´sli, jak

wielkie było to zwierz˛e?

— Znacznie wi˛eksze, od słonia.

— Sło´n? Daleko mu! Kiedy mamut wspinał si˛e na kamie´n i spogl ˛

adał na dół, aby

obejrze´c ten kamie´n, to widział ziarno piasku. Czy wyobra˙za pan sobie wielko´s´c takie-

go zwierzaka?! A kiedy mucha siadała na ko´ncu jego ogona, to dopiero po czternastu

dniach dochodziła do rozumu mamuta. No, niech pan sobie wyobrazi długo´s´c takiego

stworzenia!

— Do piorunów! — rzekł z podziwem Jemmy. — A jak pan dokładnie o tym wie!

90

background image

— Tak, tak. Gdyby to wtedy nie wybuchł spór o ulubione słówko ojca Wrangla,

to molens-polens

23

doci ˛

agn ˛

ałbym do akademii le´sniczej, a nie p˛edziłbym po Dzikim

Zachodzie i nie kulał od strzału Siuksów.

— Ach, wi˛ec nie urodził si˛e pan kulawy?

Frank spojrzał na Grubego z wyrzutem.

— Urodził si˛e kulawy? Póki siebie pami˛etam, zawsze miałem zdrowe nogi. Ale

kiedy przybyłem z Baumannem w Czarne Góry, ˙zeby zało˙zy´c sklep, miałem jedn ˛

a słab ˛

a

godzin˛e i z tego powodu jeszcze dzi´s utykam.

— Jak to si˛e stało?

— Całkiem niespodzianie, jak wszystko, czego człowiek wcze´sniej si˛e nie spodzie-

wa. Mam to w oczach, pami˛etam to tak dobrze, jak gdyby zdarzyło si˛e wczoraj. Gwiaz-

dy ´swieciły, ˙zaby skrzeczały w pobliskim błocku, gdy˙z zdarzyło si˛e to, niestety, nie za

dnia, ale w nocy. Baumanna nie było, wyjechał do fortu Fettermana po nowe zapasy.

Marcin spał, a Bob, który pojechał zainkasowa´c długi, jeszcze si˛e nie pokazał. Tylko

23

Frank chciał zapewne powiedzie´c nolens-volens (łac.) — chc ˛

ac nie chc ˛

ac

91

background image

jego ko´n wrócił do domu. Dopiero nazajutrz Murzyn wrócił z połamanymi gnatami i do

tego bez złamanego szel ˛

aga. To nasi dłu˙znicy tak go obrobili. A wi˛ec gwiazdy ´swieciły

z nieba, gdy kto´s zapukał do drzwi. Tu na Zachodzie trzeba by´c przezornym, dlatego

nie od razu otworzyłem drzwi, ale zapytałem kto tam. Aby nie przedłu˙za´c opowiadania

powiem tylko, ˙ze było to pi˛eciu Siuksów, którzy chcieli zamieni´c futra na proch. Po-

wiedzieli, ˙ze musz ˛

a jeszcze przez cał ˛

a noc maszerowa´c, co tak wzruszyło moje saskie

serce, ˙ze — wpu´sciłem ich do ´srodka.

— Co za nieostro˙zno´s´c!

— Czemu to? Nie zaznałem nigdy strachu. Zanim ich wpu´sciłem, za˙z ˛

adałem, aby

zło˙zyli na dworze bro´n. Musz˛e przyzna´c, ˙ze uczciwie wywi ˛

azali si˛e z tego przyrzecze-

nia. Jednak oczywi´scie, usługuj ˛

ac im, nie wypuszczałem z r˛eki rewolweru, czego, jako

Indianie, nie mogli mi bra´c za złe. Ubiłem z nimi naprawd˛e wy´smienity interes: dałem

im proch w zamian za cenne skórki bobrowe. Kiedy czerwoni i biali handluj ˛

a ze sob ˛

a,

to czerwoni s ˛

a zawsze pokrzywdzeni. Bardzo mi przykro, ale przecie˙z ja sam nie mo-

g˛e tego zmieni´c. Obok drzwi wisiały trzy naładowane strzelby. Kiedy Indianie wyszli,

jeden z nich zatrzymał si˛e przy drzwiach, wrócił do mnie i zapytał, czy nie dodam im

92

background image

troch˛e wódki. Wprawdzie zabroniono sprzedawa´c Indianom wódk˛e, ale ja jestem po-

czciwy i nie odmawiam nikomu przysługi. Poszedłem wi˛ec do k ˛

ata, gdzie stała flaszka

brandy. W chwili, gdy si˛e odwracałem, zauwa˙zyłem, ˙ze Indianin zerwał jedn ˛

a ze strzelb

i znikł. Naturalnie odstawiłem butelk˛e, chwyciłem drug ˛

a strzelb˛e i wyskoczyłem z izby.

Poniewa˙z wybiegłem z o´swietlonej izby w mrok, wi˛ec nie widziałem wyra´znie. Słysza-

łem szybkie kroki, po czym za ogrodzeniem błysn˛eło. Rozległ si˛e wystrzał i doznałem

uczucia, jak gdyby kto´s uderzył mnie w nog˛e. Teraz ujrzałem Indianina, który chciał

przej´s´c przez płot. Zło˙zyłem si˛e i wystrzeliłem, ale poczułem, w nodze taki ból, ˙ze upa-

dłem na ziemi˛e. Moja kula chybiła, a strzelba była stracona. Z trudem dowlokłem si˛e

do izby. Strzał Indianina ugodził mnie w lew ˛

a nog˛e. Dopiero po miesi ˛

acach mogłem si˛e

ni ˛

a posługiwa´c, ale zostałem Hobble-Frankiem

24

. Dokładnie zapami˛etałem sobie tego

czerwonoskórego. Nigdy nie zapomn˛e jego oblicza i biada mu, je´sli go kiedykolwiek

spotkam. My, Sasi, słyniemy z łagodno´sci, ale jednocze´snie nasze narodowe zalety nie

mog ˛

a pozwoli´c na to, aby bezkarnie uszedł napad pod osłon ˛

a nocy, aby nas obrabo-

24

hobble (ang.) — kulawy

93

background image

wano i do tego raniono. My´sl˛e, ˙ze ten Indianin nale˙zy do Ogallalla i kiedy. . . Có˙z tam

takiego?

Urwał, poniewa˙z Jemmy osadził wierzchowca na miejscu i wydał okrzyk zdziwie-

nia. Mieli ju˙z za sob ˛

a wi˛ekszo´s´c szerokiej, piaszczystej skarpy. Wjechali teraz na skali-

sty grunt i oto w miejscu, gdzie si˛e znów zacz˛eły piaski, Jemmy si˛e zatrzymał.

— Co takiego? — odparł. — Chciałbym sam wiedzie´c. Czy wła´sciwie mam oczy?

Ze zdumieniem spogl ˛

adał na piasek. Teraz Frank zobaczył, co jest powodem jego

zdumienia.

— Czy to mo˙zliwe? — zawołał. — ´Slad zupełnie si˛e zmienił!

— A jak˙ze. Przedtem był to ´slad prawie słonia, a teraz to wyra´zny trop wierzchowca.

To ko´n india´nski, nie ma podków.

— Czy to na pewno ten sam ´slad?

— Naturalnie. Tu za nami tkwi skała, ale to miejsce nie jest szersze ni˙z dwadzie´scia

stóp. Tam po drugiej stronie ko´nczy si˛e ´slad słonia, a naprzeciw wyłania si˛e ´slad ko´nski.

Niesłychany wypadek!

94

background image

— Chciałbym wiedzie´c, co powiedziałby na to nauczyciel z Moritzburga, gdyby

znalazł si˛e tutaj.

— Nie miałby m ˛

adrzejszej miny ni˙z ja i pan.

— Za przeproszeniem, nie powiem, ˙zeby pa´nska twarz wygl ˛

adała dowcipnie. Po-

dejrzewam jednak, ˙ze na pewno mo˙zna rozwi ˛

aza´c t˛e spraw˛e, bo ju˙z słynny Archidiakon

powiedział: "Dajcie mi mocny punkt w powietrzu, a podnios˛e ka˙zde drzwi na ich osi”.

— Pan mówi o Archimedesie!

— Tak, ale poza tym był diakonem, bo kiedy w sobot˛e po południu przyszli wrogo-

wie, szykował si˛e do niedzielnego kazania i zawołał: "Nie przeszkadzajcie mi i zacho-

wajcie cisz˛e!” Wtedy ˙zołnierze zamordowali go, a punkt znowu zgin ˛

ał w powietrzu.

— Kto wie, czy pan go nie znajdzie. Ale najpierw pójdziemy za tym osobliwym

´sladem.

´Slad — teraz ko´nski — był wci ˛a˙z wyra´zny i po półgodzinnej je´zdzie schodził

z piaszczystego na twardszy grunt. Rosła tu obficie trawa i krzewy. W pobli˙zu wzno-

siło si˛e wzgórze poro´sni˛ete w dolnej cz˛e´sci g˛estym lasem. Trop, tutaj jeszcze wyra´zny,

niebawem znikł na kamiennym gruncie.

95

background image

— Oto zagadka! — mrukn ˛

ał Frank.

— Niepoj˛ete — o´swiadczył Jemmy. — Ostatecznie chyba naprawd˛e był to duch

sawanny. Ch˛etnie bym zobaczył jak wygl ˛

ada taki duch.

— Pa´nskie ˙zyczenie łatwo spełni´c. Obejrzyjcie go, je´sli łaska, moi panowie!

Słowa te, wypowiedziane po niemiecku dobiegły zza krzewu, przy którym obaj

westmani si˛e zatrzymali. Wydaj ˛

ac okrzyk przera˙zenia cofn˛eli si˛e obaj. Tajemniczy nie-

znajomy wyszedł zza krzaka.

Nie był zbyt wysoki ani zbyt t˛egi. Spalon ˛

a od sło´nca twarz okalała ciemnoblond

broda. Nosił legginy z fr˛edzlami, koszul˛e my´sliwsk ˛

a, równie˙z z fr˛edzlami, długie bu-

ty naci ˛

agni˛ete na kolana i kapelusz filcowy o szerokich kresach. Rondo opasane było

sznurem z nawleczonymi ko´ncami uszu nied´zwiedzi. Dwa rewolwery, zakrzywiony nó˙z

i liczne skórzane woreczki tkwiły za skórzanym pasem splecionym z pojedynczych rze-

myków i wyło˙zonym nabojami. Od lewego ramienia do prawego biodra wiło si˛e lasso

splecione z kilku rzemieni, u szyi wisiała na mocnym jedwabnym sznurze fajka pokoju,

ozdobiona piórkami kolibrów, z nakre´slonymi na główce znakami india´nskimi. W pra-

wej r˛ece trzymał strzelb˛e o krótkiej lufie, o zamku szczególnej konstrukcji.

96

background image

Prawdziwy westman nie zwraca uwagi na połysk zewn˛etrzny i czysto´s´c. Im go-

rzej wygl ˛

ada, tym wi˛ecej doznał przygód. Ze wzgard ˛

a spogl ˛

ada na ka˙zdego, kto dba

o wygl ˛

ad zewn˛etrzny. Najstraszliwsz ˛

a za´s groz˛e budzi w nim wyczyszczona do poły-

sku strzelba. Według powszechnego przekonania westman nie ma czasu na podobne

drobiazgi.

A ten oto młody nieznajomy wygl ˛

adał tak czysto, tak schludnie, jak gdyby dopiero

wczoraj wyjechał z St. Louis. Zdawało si˛e, ˙ze bro´n najwy˙zej przed godzin ˛

a opu´sciła

sklep. Buty miał porz ˛

adnie wypomadowane, a ostrogi bez ´sladu rdzy. A strój my´sliwski

wygl ˛

adał jak nowy, nawet r˛ece były idealnie czyste. Nic dziwnego, ˙ze obaj my´sliwi

spogl ˛

adali na niego z podziwem i zapomnieli j˛ezyka w g˛ebie.

— No — dodał z u´smiechem — s ˛

adz˛e, ˙ze pragniecie zobaczy´c ducha sawanny. Je´sli

szukacie sprawcy ´sladu, który tropili´scie, to macie go przed sob ˛

a.

— Do pioruna! W tym momencie rozum mi staje kołem! — zawołał Frank.

— O, jest pan Sasem?

— Nawet rodzonym. A pan jest rodowitym Niemcem?

— Tak, mam ten honor. A drugi z panów?

97

background image

— Och, z tych samych pi˛eknych stron. Radosny przestrach rzucił mu si˛e na j˛ezyk.

Ale ju˙z za chwil˛e przemówi.

Miał słuszno´s´c, gdy˙z Jemmy zeskoczył z siodła i podał nieznajomemu r˛ek˛e.

— Czy to mo˙zliwe! — zawołał. — Tu, w Devil Head, spotka´c Niemca! Ledwo mog˛e

uwierzy´c.

— Moje zdumienie musi by´c podwójne, gdy˙z spotykam a˙z dwóch Niemców. I je´sli

si˛e nie myl˛e, mam przed sob ˛

a Grubego Jemmy’ego?

— Co?! Zna pan moje imi˛e?

— Gdy spotyka si˛e grubego my´sliwego na tego rodzaju wielbł ˛

adzim kłusaku, jest to

oczywi´scie Jemmy. Ale gdzie jest pan, tam, lub przynajmniej w pobli˙zu, musi by´c te˙z

Długi Davy na swoim mule. A mo˙ze si˛e myl˛e?

— Nie, Istotnie Davy jest niedaleko st ˛

ad, na południu, u wylotu doliny.

— Aha. Obozujecie tam dzisiaj?

— Oczywi´scie. Mój towarzysz nazywa si˛e Frank.

Nazwany równie˙z zeskoczył z konia. Podał nieznajomemu r˛ek˛e, a ten obejrzał go

badawczo, ukłonił si˛e i zapytał:

98

background image

— Zapewne Hobble-Frank?

— A sk ˛

ad pan zna tak˙ze moje nazwisko?

— Widz˛e, ˙ze pan utyka na nog˛e i słysz˛e, ˙ze nazywa si˛e pan Frank. Łatwo si˛e wi˛ec

domy´sli´c. Mieszka pan z Baumannem, pogromc ˛

a nied´zwiedzi?

— Kto o tym panu powiedział?

— On sam. Kilka lat temu spotkali´smy si˛e i przebywali´smy ze sob ˛

a jaki´s czas. Gdzie

jest teraz? W domu? Wydaje mi si˛e, ˙ze to około pi˛eciu dni jazdy st ˛

ad?

— To prawda. Ale nie ma go w domu. Wpadł w r˛ece Ogallalla. Wyjechali´smy wła-

´snie, ˙zeby go odbi´c.

— Przera˙za mnie pan. Gdzie to si˛e stało?

— Niedaleko st ˛

ad, w Devil Head. Zataszczyli go i jego pi˛eciu towarzyszy do Yel-

lowstone, aby ich zamordowa´c na grobowcu Złego Ognia.

Nieznajomy nadstawił uszu.

— Dla zemsty? — zapytał.

— Tak, w rzeczy samej! Słyszał pan chyba o Old Shatterhandzie?

99

background image

— Zdaje si˛e, ˙ze sobie przypominam — odpowiedział nieznajomy ze szczególnym

u´smiechem na ustach.

— Otó˙z Old Shatterhand zabił Złego Ognia oraz dwóch innych Siuksów. Indianie

wyruszyli z pielgrzymk ˛

a do grobu zabitych i natkn˛eli si˛e przy tym na Baumanna.

— Sk ˛

ad pan o tym wie?

Frank opowiedział o Wohkadehu i wszystkich innych wydarzeniach do ostatniej

chwili. Nieznajomy przysłuchiwał si˛e bardzo uwa˙znie. U´smiechał si˛e od czasu do cza-

su, gdy Frank popisywał si˛e swoim uczonym j˛ezykiem. Wreszcie, gdy relacja dobiegła

ko´nca, rzekł:

— Z całego serca ˙zycz˛e powodzenia. Szczególnie zainteresował mnie Marcin Bau-

mann. By´c mo˙ze niebawem go zobacz˛e.

— To nie jest trudn ˛

a rzecz ˛

a — rzekł Jemmy. — Niech pan tylko z nami pójdzie,

a raczej pojedzie. A gdzie pan podział konia?

— Tu, w pobli˙zu. Opu´sciłem wierzchowca tylko na par˛e chwil, ˙zeby was podgl ˛

ada´c.

— A wi˛ec spostrzegł nas pan z daleka?

100

background image

— Oczywi´scie. Widziałem jak pół godziny temu zatrzymali´scie si˛e nad niezwykłym

´sladem.

— Jak to? Co pan o nim wie?

— Nic ponad to, ˙ze jest to mój własny ´slad.

— Co, pa´nski? Do wszystkich diabłów! To pan nas wodził za nos?

— Czy naprawd˛e wzi˛eli´scie si˛e na lep? No, to wielka dla mnie satysfakcja, ˙ze dałem

prztyczka tak zawołanemu westmanowi jak Gruby Jemmy. Zreszt ˛

a, nie dotyczy to tyle

pana, co pa´nskich towarzyszy.

Grubas nie wiedział co my´sle´c o dziwnym osobniku. Potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a obejrzał go

od stóp do głowy i zapytał:

— Ale kim pan wła´sciwie jest?

Nieznajomy roze´smiał si˛e i odparł:

— Prawda, od razu pan zauwa˙zył, ˙ze jestem nowicjuszem na Dzikim Zachodzie?

— Tak, od razu wida´c, ˙ze nie ma pan zielonego poj˛ecia o Dzikim Zachodzie. Z pa´n-

sk ˛

a od´swi˛etn ˛

a strzelb ˛

a mo˙ze pan ´smiało i´s´c na wróble. Nawet mój kłusak poznałby, ˙ze

101

background image

uzbrojenie d´zwiga pan na sobie dopiero kilka dni. Musiał pan przyby´c tutaj w licznym

towarzystwie i nale˙zy zapewne do grupy turystów. Gdzie sir si˛e rozstał z kolej ˛

a?

— W St. Louis.

— Co? Tak daleko na Wschodzie? Nie mo˙ze by´c! Jak długo jest pan na Zachodzie?

— Tym razem od o´smiu miesi˛ecy.

— O prosz˛e, nie bra´c mi tego za złe, ale ˙zaden ˙zandarm w to nie uwierzy. Zało˙z˛e

si˛e, ˙ze jest pan nauczycielem lub profesorem i je´zdzi z kolegami, aby zbiera´c ro´sliny,

kamienie i motyle. Udziel˛e panu dobrej rady. Niech pan st ˛

ad znika. To nie jest odpo-

wiednie miejsce dla pana. ˙

Zycie ka˙zdej chwili wisi tutaj na włosku. Pan sobie nawet nie

wyobra˙za, jakie grozi panu niebezpiecze´nstwo.

— O, wiem bardzo dobrze. Na przykład tu w pobli˙zu obozuje czterdziestu Szoszo-

nów.

— Heavens! Czy to mo˙zliwe? Teraz naprawd˛e nie wiem co o panu my´sle´c.

— A ja my´sl˛e, sir, ˙ze tak samo jak panu, mog˛e da´c prztyczka w nos czerwonoskó-

rym. Ju˙z nieraz i niejeden westman omylił si˛e co do mnie mierz ˛

ac mnie zwykł ˛

a miark ˛

a.

Prosz˛e, chod´zmy!

102

background image

Odwrócił si˛e i powoli ruszył do zagajnika. Obaj westmani poszli za nim, prowadz ˛

ac

konie za cugle. Wkrótce znale´zli si˛e przy wspaniałym okazie jodły, wysokiej na trzy-

dzie´sci metrów. Stał tu pyszny kary ogier o czerwonych chrapach i owych wirowatych

kudłach grzywy, które u Indian uchodz ˛

a za znak przednich zalet. Siodło i uprz ˛

a˙z miał

najlepszej india´nskiej roboty, a do siodła był przytroczony płaszcz gumowy. Z bocznej

torby wystawał futerał teleskopu. Na ziemi le˙zała ci˛e˙zka, dwururkowa nied´zwiedziów-

ka najmocniejszego kalibru. Gdy Jemmy ujrzał t˛e bro´n, zbli˙zył si˛e do niej szybko, pod-

niósł, obejrzał i zawołał:

— Ta bro´n jest. . . jest. . . Ach, nigdy jeszcze jej nie widziałem, ale znam j ˛

a dobrze.

Ta nied´zwiedziówka oraz srebrna strzelba wodza Apaczów Winnetou s ˛

a najsłynniejszy-

mi strzelbami Zachodu. Nied´zwiedziówka nale˙zy do. . .

Zatrzymał si˛e i obejrzał wła´sciciela nieprzytomnie, po czym dodał:

— To pa´nska bro´n, a sztucer w pa´nskiej r˛ece te˙z nie jest od´swi˛etn ˛

a flint ˛

a, ale jednym

z owych siedmiu sztucerów Henry’ego, jakie w ogóle istniały. Frank, Frank, czy pan

wie, kim jest ten jegomo´s´c?

— Nie. Nie ogl ˛

adałem jego metryki.

103

background image

— Człowieku, nie kpij! Stoi pan przed Old Shatterhandem!

— Old Shat. . . — Kulawy odst ˛

apił na kilka kroków. — Wszystkie dobre duchy! —

krzykn ˛

ał. — Old Shatterhand! Wyobra˙załem go sobie troch˛e inaczej!

— Ja te˙z.

— A jak, messieurs

25

? — zapytał z u´smiechem my´sliwy.

— Długiego i szerokiego jak kolos z Varus

26

— odparł uczony Sas.

— Tak, postaci kolosalnej — potwierdził Gruby.

— A wi˛ec widzi pan, ˙ze moja sława jest wi˛eksza ni˙z zasługi. Co si˛e wspomni przy

jednym ognisku, to si˛e podwaja przy drugim, a przy trzecim urasta ju˙z sze´sciokrotnie.

W ten sposób człowiek uchodzi za istne dziwo.

— Ale to, co si˛e o panu opowiada, to. . .

— E, tam! — urwał Old Shatterhand krótko. — Zostawmy to! Raczej panu wyja´sni˛e,

w jaki sposób powstał ten osobliwy ´slad. Niech pan obejrzy te cztery prawie okr ˛

agłe,

25

messieurs (franc.) — panowie

26

Frank chciał powiedzie´c: jak kolos z Rodos; olbrzymi pos ˛

ag Heliosa (wys. 32 m) wzniesiony około

281 r. p.n.e.

104

background image

grube plecionki z sitowia i słomy, zaopatrzone w rzemienie i sprz ˛

aczki. Zrobiłem je

wczoraj w wolnej chwili, aby dzisiaj zwie´s´c moich ewentualnych prze´sladowców. Gdy

przymocuje si˛e te sprz ˛

aczki do kopyt, pozostawiaj ˛

a one w piaszczystym gruncie ´slad,

który mo˙zna przypisa´c słoniowi. Oczywi´scie utrudniaj ˛

a jazd˛e i pr˛edko si˛e niszcz ˛

a.

— Do licha! A to numer! — odezwał si˛e Frank. — Teraz nareszcie rozja´sniło si˛e

w mojej nocy duchowej. Co by powiedział nauczyciel z Moritzburga?

— Nie mam honoru zna´c tego pana, ale za to mam przyjemno´s´c, ˙ze was obu za-

skoczyłem. Na skalistym gruncie ´slad nie zostawał, wi˛ec zsiadłem z konia i zdj ˛

ałem

plecionki, aby szybko jecha´c dalej. Z pewnych oznak bowiem wywnioskowałem obec-

no´s´c wrogich plemion. Istotnie, moje przypuszczenia okazały si˛e słuszne i potwierdziły

si˛e, kiedy przybyłem do tego drzewa.

— Czy znalazł pan tutaj ´slady Indian?

— Nie. To drzewo jest miejscem spotkania z Winnetou i. . .

— Winnetou! — przerwał Jemmy. — Czy jest tu wódz Apaczów?

— Tak. Przybył tu przede mn ˛

a i zostawił mi znak, ˙ze jeszcze dzisiaj wróci. W ka˙z-

dym razie szpieguje Szoszonów.

105

background image

— Czy wie o ich obecno´sci?

— On wła´snie mnie o tym zawiadomił. No˙zem porobił w suchym drzewie znaki.

Wyczytałem z nich, ˙ze był tutaj, ˙ze wróci i ˙ze w pobli˙zu jest czterdziestu Szoszonów.

Na reszt˛e wiadomo´sci musz˛e poczeka´c.

— A wi˛ec pan tutaj zostaje?

— Tak, do powrotu Winnetou na pewno. A potem wraz z Apaczem odszukam wasz

obóz. Wprawdzie d ˛

a˙zymy do innego celu, ale je´sli mój przyjaciel si˛e zgodzi, to jestem

gotów towarzyszy´c wam do Yellowstone.

— Naprawd˛e? Naprawd˛e? — zapytał Jemmy bardzo uradowany.

— W takim razie mógłbym przysi ˛

ac, ˙ze uwolnimy je´nców!

— Niech pan nie b˛edzie zbyt pewny. Jestem. . . — umilkł, gdy˙z Frank wydał stłu-

miony okrzyk przera˙zenia wskazuj ˛

ac r˛ek ˛

a w kierunku zagajnika, przez który na piasz-

czystej równinie wida´c było oddział je´zd´zców india´nskich.

— Szybko na konie i p˛edem do swoich! — krzykn ˛

ał Shatterhand. — Jeszcze nas nie

zauwa˙zono. Ja przyjad˛e pó´zniej.

— Łotry znajd ˛

a nasze ´slady — rzekł Jemmy dopadaj ˛

ac kłusaka.

106

background image

— Tylko jed´zcie jak najszybciej! To jedyny ratunek dla was!

— Ale pana odkryj ˛

a!

— Niech pana o to głowa nie boli. Naprzód! Naprzód!

Obaj my´sliwi pomkn˛eli co tchu. Old Shatterhand rozejrzał si˛e uwa˙znie. Na kamien-

nym ˙zwirze nie było ˙zadnego ´sladu. ˙

Zwir ci ˛

agn ˛

ał si˛e najpierw szerok ˛

a wst˛eg ˛

a, ale potem

coraz w˛e˙zsz ˛

a i w˛e˙zsz ˛

a po stromej skarpie, a˙z wreszcie gin ˛

ał w´sród g˛estych jodeł. Old

Shatterhand zawiesił sztucer u siodła, nied´zwiedziówk˛e za´s na plecach, po czym rzekł

do konia jedno słowo w narzeczu Apaczów:

— Peniyil! — Chod´zmy!

Wspinał si˛e wielkimi, szybkimi krokami po skarpie, a za nim, posłusznie niby pies,

szedł ogier. Po prostu trudno było uwierzy´c, ˙ze ko´n zdoła wspi ˛

a´c si˛e na t˛e wy˙zyn˛e,

a jednak po krótkim wysiłku je´zdziec i wierzchowiec dotarli do drzew. Shatterhand

poło˙zył r˛ek˛e na szyi zwierz˛ecia — Iszkubsz! — Spa´c! Natychmiast rumak poło˙zył si˛e

i odt ˛

ad le˙zał nieruchomo.

Szoszoni zauwa˙zyli ´slad; zbli˙zali si˛e z wielk ˛

a szybko´sci ˛

a.

107

background image

Nie upłyn˛eły dwie minuty od chwili ucieczki obu Niemców, a ju˙z Indianie dojechali

do olbrzymiej jodły. Niektórzy zeskoczyli z koni, aby zbada´c dokładnie ´slady.

— Ive, ive, mi, mi! — Tu, tu, naprzód, naprzód! — zawołał jeden z Indian.

Znalazł czego szukał, ale nie zwrócił uwagi na t˛e okoliczno´s´c, ˙ze jeden ze ´sla-

dów gdzie´s si˛e zgubił. Czerwonoskórzy niebawem znikli. Shatterhand ze swego ukrycia

usłyszał, jak galopowali w po´scigu za dwoma my´sliwymi.

Naraz ko´n parskn ˛

ał bardzo cicho. Był to pewny znak, ˙ze pragn ˛

ał na co´s zwróci´c

uwag˛e swego pana. Zwierz˛e ogl ˛

adało człowieka wielkimi, m ˛

adrymi ´slepiami, po czym

zwróciło łeb na bok, ku górze. My´sliwy ze sztucerem w r˛eku ukl ˛

akł i badawczo spojrzał

w gór˛e. Old Shatterhand szybko odło˙zył sztucer. Zauwa˙zył przez najni˙zsze gał˛ezie par˛e

mokasynów ozdobionych szczecin ˛

a morskiego je˙za. Wiedział, ˙ze człowiekiem, który

nosił to obuwie, był jego najlepszy druh.

*

*

*

Winnetou był ubrany podobnie jak Old Shatterhand, tylko, zamiast butów nosił mo-

kasyny. Ponadto miał obna˙zon ˛

a głow˛e. Długie, g˛este, krucze włosy, wysokie niby hełm,

108

background image

były splecione skórk ˛

a grzechotnika. Orle pióra nie zdobiły jego india´nskiej fryzury —

ten m ˛

a˙z bowiem miał godno´s´c wodza, której nie musiał podkre´sla´c ozdobami. Na szyi

nosił woreczek z lekami, fajk˛e pokoju i potrójny ła´ncuch z pazurów nied´zwiedzich —

zwyci˛eskie trofea, które zdobył z nara˙zeniem ˙zycia. W r˛eku trzymał dubeltówk˛e; drew-

niana kolba była g˛esto nabijana srebrnymi gwo´zdziami. Była to owa słynna srebrna

strzelba, która nigdy nie chybiała celu. Rysy jego powa˙znej, po m˛esku pi˛eknej twarzy

mo˙zna było nazwa´c niemal klasycznie rzymskimi. Ko´sci policzkowe zaledwie wysta-

wały na matowym obliczu o lekkim br ˛

azowym odcieniu.

To Winnetou — Płon ˛

aca Woda, wódz Apaczów, najwspanialszy z Indian, jego imi˛e

˙zyje w ka˙zdej stra˙znicy i przy ka˙zdym ognisku. Sprawiedliwy, m ˛

adry, wierny, odwa˙zny

a˙z do zuchwalstwa, szczery przyjaciel i obro´nca wszystkich pozbawionych pomocy bez

wzgl˛edu na kolor skóry — jako taki słyn ˛

ał wzdłu˙z i wszerz Stanów Zjednoczonych

i poza ich granicami.

Old Shatterhand podniósł si˛e z ziemi. Chciał przemówi´c, ale Winnetou skin ˛

ał dłoni ˛

a

nakazuj ˛

ac milczenie. Gestowi temu towarzyszył wymowny błysk oka.

109

background image

Z dala słycha´c było jakie´s jednostajne d´zwi˛eki, które powoli si˛e zbli˙zały. Były to

tony moll w takcie czteroósemkowym, dwie pierwsze ósemki na małej tercji i ´cwier´c na

"prima”, mniej wi˛ecej jak cca — cca. A nast˛epnie rozbrzmiał na wysokiej kwincie "e”

radosny okrzyk.

Teraz usłyszeli gło´sny t˛etent, ´spiew stawał si˛e coraz wyra´zniejszy. Było to tylko

jedno słowo: totsi-wuw, totsi-wuw!, oznaczaj ˛

ace skór˛e skalpu. Old Shatterhand poj ˛

ał,

˙ze obaj my´sliwi nie zdołali umkn ˛

a´c.

Wkrótce wymin˛eli go Szoszoni jad ˛

ac india´nskim szykiem, jeden za drugim. Po-

´srodku jechali obaj je´ncy. Zabrano im bro´n i przytroczono lassami do koni. Je´ncy nie

zdradzili si˛e ˙zadnym spojrzeniem, ˙ze wiedz ˛

a o blisko´sci ukrytego przyjaciela. Pochód

znikn ˛

ał. Przez krótki czas słycha´c było jeszcze monotonne "totsi-wuw, totsi-wuw!”, po-

tem i te d´zwi˛eki ucichły.

Winnetou odwrócił si˛e i nie mówi ˛

ac ani słowa opu´scił miejsce, w którym stał obok

Old Shatterhanda. Po dziesi˛eciu minutach Apacz wrócił prowadz ˛

ac za cugle konia przy-

pominaj ˛

acego rumaka Old Shatterhanda. Trudno było poj ˛

a´c, jak to zwierz˛e tak pewnie

umiało sobie radzi´c ze stromym gruntem i g˛estym lasem. Biały zapytał:

110

background image

— Wódz Apaczów odkrył miejsce, gdzie wojownicy Szoszonów rozbili obóz?

— Winnetou szedł za ich ´sladem — odparł zapytany. — Pojechali na miejsce, któr˛e-

dy przed wiekami woda z gór spływała do Rdzawego Jeziora. Nast˛epnie ´slad prowadzi

na lewo poprzez wy˙zyn˛e ku nastla-atahehle

27

, gdzie rozbili namioty.

— Czy s ˛

a to namioty mieszkalne?

— Nie, wojenne. Wodzem jest Oihtka-Petay, M˛e˙zny Bawół. Winnetou widział go

z daleka i poznał po trzech bliznach na policzkach.

— Co postanowił mój czerwony brat?

— Winnetou nie zamierzał pokaza´c si˛e Szoszonom. Nie l˛eka si˛e ich, ale poniewa˙z

s ˛

a na ´scie˙zce wojennej, wi˛ec rozprawa b˛edzie nieunikniona, a Winnetou chciałby tego

unikn ˛

a´c i nie zabija´c nikogo, poniewa˙z nic złego ci ludzie mu nie wyrz ˛

adzili. Ale teraz

oto zabrali w niewol˛e obu białych. Mój biały brat pragnie ich odbi´c, wi˛ec Winnetou

b˛edzie musiał z nimi walczy´c.

27

nastla-atahehle (ind.) — kotlina

111

background image

Z tak ˛

a to pewno´sci ˛

a prawił Apacz o zamiarach i my´slach Old Shatterhanda, który

bynajmniej nie był tym zdumiony i zapytał tylko:

— Czy mój brat odgadł, kim s ˛

a ci dwaj je´ncy?

— Winnetou widział posta´c grubasa i wie zatem, ˙ze to Jemmy-Petahtszeh, Gruby

Jemmy. Jego towarzysz utykał kiedy zszedł z konia, który, podobnie jak odzie˙z je´zd´z-

ca, był tak ´swie˙zy, jak gdyby dopiero od niedawna znajdował si˛e w drodze. A zatem

nie mieszka daleko st ˛

ad. Jest to wi˛ec inda-hisz-szohl-dentszu, którego biali nazywaj ˛

a

Hobble-Frankiem — towarzysz nied´zwied´znika.

Apacze nie maj ˛

a specjalnego słowa na znaczenie "kule´c”. Cztery słowa wyrzeczone

przez Winnetou oznaczały: "człowiek, który ´zle stawia nog˛e”.

— Mój czerwony brat odgadł imiona obu my´sliwych — odezwał si˛e Old Shatter-

hand. — Winnetou widział, jak Hobble-Frank kuleje, a wi˛ec widział, jak rozmawiali´smy

ze sob ˛

a?

— Tak. Winnetou szpiegował obóz Szoszonów i zobaczył, ˙ze oddział wyruszył

w kierunku Rdzawego Jeziora. Wiedz ˛

ac, ˙ze jego biały brat tam przyb˛edzie, wyruszył

przez wy˙zyny i lasy wprost do drzewa spotkania. Pod koniec drogi ko´n nie pozwalał mu

112

background image

si˛e ´spieszy´c do brata i ostrzec go, wi˛ec zsiadł z konia i skradał si˛e pieszo. Z góry zoba-

czył swego brata w chwili, gdy rozmawiał z dwoma białymi. Winnetou przypuszcza, ˙ze

ci dwaj nie znajdowali si˛e sami nad Rdzawym Jeziorem i w Devil Head. Natrafili za-

pewne na trop Old Shatterhanda i odł ˛

aczyli si˛e od swoich towarzyszy, aby przez krótki

czas jecha´c za ´sladem.

Jeszcze jeden dowód jego niezwykłej przenikliwo´sci. Old Shatterhand opowiedział

w krótkich słowach, czego si˛e dowiedział od Jemmy’ego i Franka. Apacz przysłuchiwał

si˛e uwa˙znie i rzekł:

— No tak! Psy Siuksów wyjechały na ´scie˙zk˛e, aby si˛e dowiedzie´c, ˙ze Old Shatter-

hand i Winnetou nie dopuszcz ˛

a do zguby pogromcy nied´zwiedzi. Dzi´s odbijemy Gru-

bego i Kulawego, a nast˛epnie z nimi i ich towarzyszami pojedziemy do To-li-tli-tsu

28

.

Mój czerwony brat wypowiedział moje ˙zyczenie. Nie przyszli´smy tutaj, aby rozle-

wa´c krew czerwonoskórych, ale nie dopu´scimy, aby Siuksowie Ogallalla składali nie-

28

To-li-tli-tsu (ind.) — ˙

Zółta Rzeka, Yellowstone River

113

background image

winnych w ofierze. Niech Winnetou towarzyszy mi w wyprawie do tych, którzy wyru-

szyli, aby uwolni´c pogromc˛e nied´zwiedzi.

Sprowadzili konie ze skarpy i pojechali w tym samym kierunku, w którym poprzed-

nio usiłowali uciec Jemmy i Frank.

Niedługo było do zmroku, wi˛ec obaj je´zd´zcy pu´scili rumaki w cwał. Wkrótce dotarli

do miejsca, gdzie Szoszoni schwytali je´nców. Zatrzymali si˛e, aby zbada´c ´slady.

— Nie walczono — o´swiadczył Winnetou.

— Nie. Gdyby si˛e bronili, wpadliby równie˙z w r˛ece Szoszonów, z t ˛

a tylko ró˙znic ˛

a,

˙ze nie wyszliby z tej walki cało. Poj˛eli, ˙ze opór mo˙ze tylko pogorszy´c ich los, wi˛ec

poddali si˛e dobrowolnie.

Winnetou, z wła´sciwym sobie szczególnym i wyra´znym gestem rzekł:

— Odwaga jest ozdob ˛

a m˛e˙za, ale roztropno´sci ˛

a mo˙zna pokona´c wi˛ecej wrogów ni˙z

tomahawkiem. Howgh!

Pojechali dalej na południe wzdłu˙z ła´ncucha wzgórz. Z lewej strony zaczynał si˛e

brzeg dawnego jeziora.

— Czy mój brat ma jaki´s plan uwolnienia białych? — zapytał Old Shatterhand.

114

background image

— Winnetou obejdzie si˛e bez planu. Wróci do Szoszonów i porwie obu białych. Ci

Indianie dowiedli, ˙ze brak im rozumu.

Shatterhand wiedział, co ma na my´sli Apacz.

— Tak — rzekł. — ˙

Zaden z nich nie pomy´slał, ˙ze obaj my´sliwi nie s ˛

a sami na tym

odludziu. Gdyby bowiem pomy´sleli, niew ˛

atpliwie wysłaliby kilku zwiadowców. Mamy

wi˛ec przed sob ˛

a ludzi, których rozs ˛

adek nie jest dla nas niebezpieczny. Je´sli sam wódz,

Oihtka-Petay, przewodziłby temu oddziałowi, na pewno rozesłałby wywiadowców.

— Nic by jednak nie znale´zli, gdy˙z Winnetou i Old Shatterhand ´sci ˛

agn˛eliby ich

uwag˛e na siebie i zwiedliby ich z tropu.

W tej chwili dotarli do miejsca, gdzie w ˛

awóz, d ˛

a˙z ˛

ac ku zachodowi, wciskał si˛e

w wy˙zyn˛e. Znale´zli ´slady poszukiwanych, ale wskutek mroku trudno je było rozpozna´c.

Zawrócili na prawo, pod ˛

a˙zaj ˛

ac za tropem.

W ˛

awóz był w miar˛e szeroki i dosy´c dost˛epny. Obaj je´zd´zcy mimo ciemno´sci posu-

wali si˛e szybko naprzód. Nie podkute konie nie robiły hałasu.

Nagle jakby w ˛

aski w ˛

awóz rozbiegł si˛e z lewej strony. Obaj je´zd´zcy osadzili rumaki.

Czy był to ten w ˛

awóz, w którym rozbili obóz czterej poszukiwani?

115

background image

Ko´n Winnetou zacz ˛

ał grzeba´c kopytem ziemi˛e i parskn ˛

ał cicho, co oznaczało, ˙ze

zwierz˛e czuje co´s obcego, a nawet wrogiego.

— Jeste´smy na wła´sciwej drodze — o´swiadczył biały. — Jed´zmy na lewo. Ko´n daje

zna´c, ˙ze w gł˛ebi kto´s jest.

Mniej wi˛ecej po dziesi˛eciu minutach powolnej jazdy w ˛

awóz lekko skr˛ecał. Kiedy

min˛eli zakr˛et, zobaczyli w odległo´sci stu kroków od siebie ognisko. W tym miejscu

w ˛

awóz rozszerzał si˛e i tworzył jak gdyby zadrzewiony placyk, po´srodku którego bilo

z ziemi ´zródło, rozsiewaj ˛

ac swoj ˛

a sk ˛

ap ˛

a wod˛e na piasek.

Nad ´zródłem drzewa rozst ˛

apiły si˛e i utworzyły wolne miejsce, gdzie wła´snie płon˛eło

ognisko. Obaj je´zd´zcy ujrzeli trzy osoby, których twarze z powodu odległo´sci trudno

było rozpozna´c.

— Jest ich tylko trzech, a my szukamy czterech — rzekł Winnetou.

— Zanim spostrzeg ˛

a nas, powinni´smy si˛e przekona´c, czy to ci, których szukamy.

Zeskoczył z konia, Old Shatterhand poszedł za jego przykładem.

— Wystarczy, ˙ze ja sam pójd˛e — powiedział Shatterhand.

— Dobrze. Winnetou poczeka.

116

background image

Uj ˛

ał konie za cugle i zbli˙zył si˛e do skały. Old Shatterhand podkradł si˛e ostro˙znie,

po czym pełzał od drzewa do drzewa, a˙z poło˙zył si˛e pod ostatnim i mógł ogl ˛

ada´c trójk˛e

z całym spokojem. Mógł ich nawet podsłucha´c.

Był to Długi Davy z Wohkadehem i Marcinem Baumannem. Murzyna Boba nie by-

ło. Poczciwy Bob zapłon ˛

ał prawdziwym zapałem do przygody i czuł si˛e bardzo wa˙zny.

Tu˙z po wieczerzy podniósł si˛e i o´swiadczył, ˙ze b˛edzie dbał o bezpiecze´nstwo swego

młodego pana i obu pozostałych m˛e˙zczyzn. Na pró˙zno Davy perswadował, ˙ze nie jest

to konieczne.

Jednak zamiast strzec wej´scia do w ˛

awozu, sk ˛

ad jedynie mogło im co´s grozi´c, Mu-

rzyn stan ˛

ał na jego drugim ko´ncu. Tu nie zauwa˙zył nic podejrzanego, wi˛ec wrócił do

ogniska w chwili, gdy Old Shatterhand stan ˛

ał za drzewem.

— Bobie — rzekł Davy — zosta´n tutaj. Na co przyda si˛e twoje bieganie? Na pewno

w pobli˙zu nie ma Indian.

— Sk ˛

ad pan Davy móc wiedzie´c? — odpowiedział Bob. — Indianin móc by´c wsz˛e-

dzie, na prawo, na lewo, z góry, z dołu, z tej strony, z tamtej, na przedzie, z tyłu.

— I w twojej głowie — roze´smiał si˛e Długi Davy.

117

background image

— Pan móc si˛e ´smia´c. Bob zna´c swój obowi ˛

azek. Pan Bob by´c wielki i znany west-

man — nie robi´c bł ˛

ad. Kiedy czerwonoskóry przyj´s´c, pan Bob od razu ich zakatrupi´c.

Wyłamał młod ˛

a, such ˛

a jodł˛e i trzymał j ˛

a w swoich olbrzymich r˛ekach. Z t ˛

a broni ˛

a

czuł si˛e pewniej ni˙z ze strzelb ˛

a. Pełen poczucia własnej godno´sci kroczył w przeciwn ˛

a

stron˛e. Poniewa˙z szedł do miejsca, w którym stał Winnetou, wi˛ec nale˙zało si˛e wkrótce

spodziewa´c zderzenia, Wobec tego Old Shatterhand pozostał jeszcze na swoim miejscu.

Przewidywania westmana sprawdziły si˛e. Murzyn był ju˙z blisko tego miejsca. Wia-

domo, ˙ze konie india´nskie niełatwo oswajaj ˛

a si˛e z Murzynami, zapewne wskutek ostre-

go zapachu ich skóry. Oba rumaki zw ˛

achały Murzyna z daleka i bardzo si˛e zaniepokoiły.

Winnetou spostrzegł ciemn ˛

a skór˛e zbli˙zaj ˛

acego si˛e m˛e˙zczyzny, a poniewa˙z słyszał od

Old Shatterhanda, ˙ze w wyprawie bierze udział Murzyn, wi˛ec był przekonany, ˙ze ma

przed sob ˛

a przyjaciół. Pozwolił wi˛ec Murzynowi si˛e zbli˙zy´c.

Jeden z rumaków parskn ˛

ał. Bob usłyszał, zatrzymał si˛e i nat˛e˙zył słuch. Powtórne

parskni˛ecie dowiodło mu, ˙ze kto´s znajduje si˛e w pobli˙zu.

— Kto tu by´c? — zapytał.

Cisza.

118

background image

— Bob pyta´c kto tu by´c! Jak nie odpowiedzie´c, to pan Bob zabi´c. Kto tu by´c?

I tym razem nie doczekał si˛e odpowiedzi.

— No, to musie´c umrze´c wszyscy, którzy tu by´c!

Wzniósł do góry maczug˛e i podszedł bli˙zej. Ogier Winnetou rozd ˛

ał chrapy i za-

iskrzyły mu si˛e oczy. Stan ˛

ał d˛eba i kopał przednimi kopytami w kierunku Boba, który

ujrzał przed sob ˛

a wysok ˛

a, ogromn ˛

a posta´c, zauwa˙zył błyszcz ˛

ace ´slepia i usłyszał gro´z-

ne parskanie. Jedno kopyto hukn˛eło mu nad głow ˛

a i cofaj ˛

ac si˛e odrzuciło pana Boba na

bok.

Był to odwa˙zny zuch, ale nie ´smiał wdawa´c si˛e w rozpraw˛e z takim przeciwnikiem.

Wypu´scił z r ˛

ak maczug˛e i dał drapaka krzycz ˛

ac na całe gardło:

— Woe is me! Help, help, help

29

! Chcie´c zabi´c pan Bob! Chcie´c połkn ˛

a´c pan Bob!

Help, help, help!

Trzej siedz ˛

acy przy ognisku zerwali si˛e na równe nogi.

— Co takiego? — zapytał Davy.

29

woe is me, help, help (ang.) — biada mi, pomocy, pomocy

119

background image

— A giant

30

, olbrzym, mara, upiór, chcie´c zadusi´c pan Bob!

— Bzdury! Gdzie˙z to?

— Tam przy skale.

— Nie wystawiaj si˛e na kpinki, Bob! Nie ma upiorów!

— Pan Bob widzie´c.

— To była chyba dziwnie ukształtowana skała.

— Nie, to nie by´c skała!

— Albo drzewo.

— To nie by´c drzewo! To by´c ˙zywe!

— Zdawało ci si˛e tylko.

— Pan Bob nie zdawa´c si˛e. Upiór by´c wielki, tak wielki! — mówi ˛

ac to podniósł

r˛ece. — Mie´c oczy jak ogie´n, otwiera´c usta jak paszcza i tak dmucha´c na pana Boba, ˙ze

pan Bob upa´s´c. Pan Bob widzie´c du˙za broda, taka du˙za, taka du˙za!

30

giant (ang.) — olbrzym

120

background image

Zapewne widział mimo ciemno´sci dług ˛

a grzyw˛e ogiera i uwa˙zał j ˛

a za brod˛e olbrzy-

ma.

— Postradałe´s zmysły! — stwierdził Davy.

— O, pan Bob by´c przy zmysłach, bardzo przy zmysłach. Wiedzie´c co widzie´c. Pan

Davy te˙z pój´s´c i te˙z zobaczy´c.

— No, zobaczymy, co takiego Murzyn wzi ˛

ał za upiora czy olbrzyma!

Chciał pój´s´c. W tej chwili rozległy si˛e za nim słowa:

— Niech pan zostanie na miejscu, Mr Davy. Nie ma tam upiora.

Davy obejrzał si˛e gwałtownie i przyło˙zył do ramienia bro´n. Wohkadeh i Marcin

Baumann równie˙z si˛egn˛eli po strzelby. Wszystkie trzy lufy były skierowane w Old Shat-

terhanda, który si˛e podniósł z ziemi i wyszedł zza drzew.

— Good evening! — powitał wszystkich. — Schowajcie bro´n, panowie! Przybywam

jako przyjaciel z ukłonem od Grubego Jemmy’ego i od Hobble-Franka.

Długi Davy opu´scił strzelb˛e, pozostali dwaj poszli za jego przykładem.

— Ukłony od nich? — zapytał. — A wi˛ec si˛e spotkali´scie?

121

background image

— Tak, oczywi´scie, na dole, nad brzegiem Rdzawego Jeziora, dok ˛

ad tropili ´slad

słonia.

— Prawda! Czy zbadali t˛e tajemnic˛e?

— Owszem. To był ´slad mojego konia.

— Do licha! Miałby takie olbrzymie platfusy, sir?

— Nie. Wr˛ecz przeciwnie. Ma nader miłe kopytka. Ale były obute w plecionki, aby

zmyli´c wrogich Indian.

Długi w lot poj ˛

ał cał ˛

a kombinacj˛e.

— Ach, jak m ˛

adrze! Ten obcy westman ubiera swego rumaka w podeszwy słonia,

aby zmyli´c ludzi, którzy b˛ed ˛

a szli jego ´sladem. Człowieku, ten pomysł jest tak wy´smie-

nity, tak ´swietny, jakbym to ja sam był jego autorem!

— O tak, Długi Davy, ze wszystkich my´sliwych, którzy zaludniaj ˛

a obszary mi˛edzy

dwoma oceanami, miewa najlepsze pomysły.

— Niech pan nie kpi! Jestem jeszcze tak rezolutny jak pan. Zrozumiano?

Mówi ˛

ac to, pogardliwie obejrzał Old Shatterhanda od stóp do głowy.

122

background image

— Nie w ˛

atpi˛e — odparł Shatterhand. — A poniewa˙z jest pan tak m ˛

adry, wi˛ec ze-

chciej mi powiedzie´c, jaki to upiór przeraził poczciwego Boba?

— Połkn˛e cetnar kul bez masła i pietruszki, je´sli to nie był pa´nski ko´n.

— Zdaje si˛e, ˙ze pan zgadł.

— Aby to odgadn ˛

a´c, nie trzeba nawet by´c dawnym gimnazjalist ˛

a, jak Gruby Jemmy.

Ale teraz powiedz, sir, gdzie jest Gruby i Frank? Dlaczego przyszedł pan bez nich?

— Poniewa˙z zostali zatrzymani. Oddział Szoszonów zaprosił ich do siebie na kola-

cj˛e.

Długi krzykn ˛

ał z gestem przera˙zenia:

— Heavens! To ma znaczy´c, ˙ze wzi˛eto ich do niewoli?

— Tak, napadni˛eto ich i uprowadzono.

— Szoszoni? Schwytali? Uprowadzili? To sobie wypraszamy! Wohkadeh, Marcinie,

Bob, szybko na ko´n! Musimy ´sciga´c Szoszonów!

— Chwileczk˛e, sir! — rzekł Old Shatterhand. — Czy chocia˙z pan wie, gdzie s ˛

a

wrogowie?

— Nie, ale mam nadziej˛e, ˙ze pan b˛edzie mógł to powiedzie´c.

123

background image

— A czy pan wie ilu ich jest?

— Ilu? Czy łudzi si˛e pan, ˙ze b˛ed˛e ich liczył, kiedy trzeba odbi´c mojego Grube-

go Jemmy’ego? Mo˙ze ich by´c stu, dwustu — to nie robi mi ˙zadnej ró˙znicy. On musi

odzyska´c wolno´s´c.

— A wi˛ec niech pan poczeka jeszcze chwileczk˛e. S ˛

adz˛e, ˙ze mamy sobie do powie-

dzenia co´s jeszcze. Nie jestem tu sam. Oto nadchodzi mój towarzysz, który chce was

powita´c.

Winnetou zauwa˙zył, ˙ze Old Shatterhand rozmawia z tymi lud´zmi, wi˛ec i on mógł si˛e

zbli˙zy´c. Długi Davy był zdumiony, ˙ze widzi czerwonoskórego w towarzystwie białego,

ale nie uwa˙zał widocznie Apacza za kogo´s godnego szczególnej uwagi, gdy˙z powie-

dział:

— Czerwonoskóry! I tak samo jak pan, jakby ´swie˙zo wyj˛ety ze skorupki jajka! Nie

jest pan westmanem?

— Nie, wła´sciwie nie. To pan znowu dobrze odgadł.

— Tak te˙z s ˛

adziłem. A ten Indianin jest zapewne tak˙ze osiadły. Wielki ojciec z Wa-

szyngtonu zapewne ofiarował mu par˛e gar´sci ziemi?

124

background image

— Teraz strzelił pan jak kul ˛

a w płot, sir.

— Czy˙zby?

— Naturalnie. Mój towarzysz nie jest człowiekiem, który przyjmuje dary od prezy-

denta Stanów Zjednoczonych. Raczej on. . .

Przerwał mu Wohkadeh okrzykiem radosnego zdumienia. Młody Indianin podszedł

do Winnetou i zauwa˙zył jego strzelb˛e.

— Uff, uff! — zawołał. — Maza-skamon-za-wakon! — Srebrna strzelba!

Długi Davy tyle jeszcze rozumiał z narzecza Siuksów, by zrozumie´c Indianina.

— Srebrna strzelba? — zapytał. — Gdzie? Ach, tu, naprawd˛e?

— To Maza-skamon-za-wakon! — powtórzył Wohkadeh. — Ten czerwony wojow-

nik to Winnetou, wielki wódz Apaczów!

— Do piorunów! — zawołał Davy. — Ale je˙zeli ten czerwonoskóry d˙zentelmen jest

naprawd˛e Winnetou, to ten. . .

Urwał, zapominaj ˛

ac ze zdumienia zamkn ˛

a´c ust. Wbił spojrzenie w Old Shatterhan-

da, klasn ˛

ał w r˛ece, skoczył w gór˛e i zawołał:

125

background image

— No, to dopiero strzeliłem gaf˛e! Ju˙z wi˛ekszej nie mogłem zrobi´c! Je´sli ten Indianin

jest Winnetou, to pan nie jest nikim innym jak tylko Old Shatterhandem, gdy˙z ci dwaj

ludzie s ˛

a tak ze sob ˛

a zro´sni˛eci jak ja i Gruby Jemmy. A wi˛ec niech pan powie, czy to

prawda?

— Tak. Tym razem nie omylił si˛e pan.

— Z rado´sci chciałbym wszystkie gwiazdy str ˛

aci´c z nieba i posadzi´c je na drzewach,

aby uczci´c wieczór naszego spotkania! Witam was, panowie, witam u naszego ogniska!

Wybaczcie głupstwo, które popełnili´smy!

Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ece i u´scisn ˛

ał obu przybyszów z entuzjazmem. Bob nie pu´scił pary z ust,

wstydził si˛e, ˙ze wzi ˛

ał konia za upiora. Wohkadeh, cofn ˛

awszy si˛e a˙z do drzew, spogl ˛

a-

dał z podziwem na obu my´sliwych. U Indian bowiem młodzie˙z jest bardzo skromna

i wstydliwa. Wohkadeh nie uwa˙zał si˛e za uprawnionego do przebywania w pobli˙zu tak

czcigodnych m˛e˙zów. Marcin Baumann ciekawie ogl ˛

adał tych ludzi, o których tyle sły-

szał. Stał oto przed dwoma swoimi ideałami, na których pragn ˛

ał si˛e wzorowa´c.

Winnetou odpowiedział Długiemu Davy’emu u´sciskiem r˛eki, pozostałym skin ˛

przyja´znie głow ˛

a. Tak dyktowała mu jego powaga. Old Shatterhand natomiast, człowiek

126

background image

o ˙zywszym temperamencie i niezwykle humanitarny, wszystkim, nawet Murzynowi,

podał r˛ek˛e. Wohkadeh, wzruszony tym do gł˛ebi, poło˙zył prawic˛e na sercu i wyszeptał:

— Wohkadeh ch˛etnie odda ˙zycie za Old Shatterhanda. Howgh!

Po wzajemnym powitaniu wszyscy usiedli przy ognisku. Shatterhand zacz ˛

ał opowia-

da´c, Winnetou za´s, milcz ˛

ac, napełniał fajk˛e. Ucieszony Davy zrozumiał, ˙ze Winnetou

pragnie z nimi wypali´c fajk˛e pokoju. Jego przypuszczenie w rzeczy samej sprawdziło

si˛e, gdy˙z Old Shatterhand w ko´ncu o´swiadczył, ˙ze Winnetou i on dzi´s jeszcze odbij ˛

a

Jemmy’ego i Franka, a nast˛epnie b˛ed ˛

a im towarzyszy´c do Yellowstone.

Winnetou zapalił fajk˛e i powoli si˛e podniósł. Po wydmuchaniu dymu w przepisa-

nych kierunkach oznajmił, ˙ze pragnie zosta´c nta-je — starszym bratem — nowych zna-

jomych, po czym przekazał fajk˛e Old Shatterhandowi. Nast˛epnie dostał j ˛

a Davy, który,

poci ˛

agn ˛

awszy zgodnie ze zwyczajem sze´s´c razy, odczuł ogromne zakłopotanie. Dwaj

znakomici m˛e˙zowie kurzyli z tej fajki, czy wi˛ec mo˙ze j ˛

a da´c chłopcom, a tak˙ze Murzy-

nowi?

Winnetou poj ˛

ał my´sli Długiego Davy’ego. Skin ˛

ał głow ˛

a w kierunku trzech pozosta-

łych i rzekł:

127

background image

— Syn pogromcy nied´zwiedzi zabił grizzly, Wohkadeh za´s jest zwyci˛ezc ˛

a białego

bawołu. Obaj wyrosn ˛

a na wielkich bohaterów — niech wypal ˛

a z nami fajk˛e pokoju, jak

równie˙z ten czarny m ˛

a˙z, który miał odwag˛e mierzy´c w upiora.

Był to ˙zart, który w innych okoliczno´sciach wywołałby ˙zywe wybuchy ´smiechu,

lecz obrz˛ed palenia kalumetu wyklucza tego rodzaju wesoło´s´c. Bob ch˛etnie by si˛e zre-

habilitował i dlatego, otrzymawszy fajk˛e, poci ˛

agn ˛

ał sze´s´c razy z całych sił, podniósł

r˛ek˛e, rozcapierzył pi˛e´c palców, jak gdyby pragn ˛

ac zło˙zy´c pi˛eciokrotn ˛

a przysi˛eg˛e i za-

wołał:

— Bob by´c pan Bob, bohater i d˙zentelmen. On by´c przyjaciel i obro´nca pana Win-

netou i pana Old Shatterhanda. On zabi´c wszystkich ich wrogów, on zrobi´c wszystko

dla nich, on. . . on. . . on. . . on wreszcie siebie samego zabi´c!

To była przyja´z´n ponad miar˛e. Obracał oczami i zgrzytał z˛ebami, aby pokaza´c, ˙ze

powa˙znie traktuje swoje zapewnienie.

Oczywi´scie Długi Davy był w´sciekły, ˙ze jego Gruby wpadł w r˛ece Szoszonów, Mar-

cin za´s był niespokojny o los Hobble-Franka. Obaj byli gotowi narazi´c ˙zycie za swoich

przyjaciół. Obaj nalegali na natychmiastowy wymarsz. Nikt si˛e temu nie sprzeciwiał.

128

background image

Po´spiesznie przejechali przez dwa w ˛

awozy, które uprzednio przebyli. Potem skr˛ecili na

lewo, na północ. Nie ujechali daleko, gdy Winnetou osadził konia. Pozostali je´zd´zcy

zrobili to samo.

— Winnetou b˛edzie jechał przodem — rzekł Apacz. — Niech moi bracia jad ˛

a za

mn ˛

a nie szybciej, ni˙z gdyby szli chy˙zym krokiem i niech unikaj ˛

a najl˙zejszego hałasu.

Niech uczyni ˛

a wszystko, czego za˙z ˛

ada od nich Old Shatterhand.

Zeskoczył z konia i przez chwil˛e uwijał si˛e przy jego kopytach, po czym dosiadł

wierzchowca i pogalopował. T˛etent brzmiał głucho, jakby kto´s uderzał pi˛e´sci ˛

a o ziemi˛e.

Reszta towarzystwa ruszyła za nim powolniejszym kłusem.

— Co takiego Winnetou zrobił? — zapytał Davy.

— Czy nie widzieli´scie, jak poprzednio przytroczyłem mu plecionki? — odpowie-

dział Old Shatterhand. — Obuł w nie swego ogiera, aby go nie usłyszano.

— Ale dlaczego?

— Szoszoni, którzy schwytali waszych przyjaciół, nie pomy´sleli, ˙ze ci mog ˛

a mie´c

w pobli˙zu towarzyszy. Ale M˛e˙zny Bawół, ich wódz, jest m ˛

adrzejszy i rozumniejszy

129

background image

od swoich wojowników. Domy´sli si˛e, ˙ze my´sliwi nie odwa˙zyliby si˛e zapu´sci´c w tak

niebezpieczne okolice samotnie. Bardzo wi˛ec mo˙zliwe, ˙ze wysłał wywiadowców.

— Byłby to daremny wysiłek. Jak mogliby nas spostrzec w tych mrokach? Nie

wiedz ˛

a gdzie jeste´smy, a nie zobacz ˛

a przecie˙z naszych ´sladów.

— Uchodzi pan za dobrego westmana, dziwi˛e si˛e wi˛ec, ˙ze plecie pan podobne bania-

luki, Davy. Jeste´smy na terenach my´sliwskich i pastwiskach Szoszonów, którzy znaj ˛

a

je na wylot.

— Oczywi´scie.

— No wi˛ec niech pan pomy´sli, co za tym idzie. Czy przezorni my´sliwi obozowaliby

na otwartej przestrzeni?

— Na pewno nie.

— Wi˛ec w jakiej´s dolinie lub w w ˛

awozie. Có˙z, mo˙ze pan objecha´c wielk ˛

a prze-

strze´n dokoła, a prócz dawnego potoku, którym pojechali Szoszoni nie znajdzie pan

innej doliny ni˙z ta, w której rozbili´scie obóz. A wi˛ec tam i tylko tam nale˙zy was szuka´c.

— Do diabła! Ma pan racj˛e.

130

background image

— Jeszcze jedno: w takich okolicach towarzysze rozł ˛

aczaj ˛

a si˛e tylko na krótki czas.

St ˛

ad wniosek, ˙ze nie mogli´scie si˛e bardzo oddali´c od Jemmy’ego i Franka. Wi˛ec obóz

rozbili´scie niedaleko w w ˛

awozie, a ˙ze s ˛

a tam poza tym boczne w ˛

awozy, które ka˙zdy

rozs ˛

adny westman przeniesie nad główny, wi˛ec Szoszoni dokładnie wiedz ˛

a, gdzie was

szuka´c. Zrozumie to wódz Szoszonów, a Winnetou wie o tym dobrze. Dlatego nas wy-

przedził, aby uchroni´c przed ciekawo´sci ˛

a jakich´s wywiadowców.

Davy mamrotał co´s po cichu, wreszcie rzekł:

— Dobrze, sir. Ale teraz przedsi˛ewzi˛ecie Apacza wydaje mi si˛e daremne. Jak˙ze

potrafi w mrokach nocy dostrzec wywiadowców, a jednocze´snie uj´s´c ich uwadze?

— Niech pan nie zadaje takich pyta´n, je˙zeli dotycz ˛

a one Winnetou. Przede wszyst-

kim ma wy´smienitego rumaka — z doskonało´sci jego tresury nie zdaje pan sobie spra-

wy. Na przykład poprzednio u wylotu bocznego w ˛

awozu zawiadomił nas o waszej obec-

no´sci; tak˙ze teraz, tym bardziej, ˙ze jedziemy pod wiatr, z dala zw ˛

acha obecno´s´c ka˙zdego

obcego. A nast˛epnie nie zna pan zapewne Apacza. Zmysły ma ostre jak zmysły zwie-

rz˛ecia, a czego nie powiedz ˛

a mu oczy, słuch lub powonienie, to powie mu ten swoisty

zmysł — powiedziałbym szósty — który posiadaj ˛

a ludzie przebywaj ˛

acy od młodo´sci na

131

background image

prerii. Jest to pewna zdolno´s´c przeczuwania, rodzaj instynktu, na którym mo˙zna polega´c

jak na oczach.

— Hm, mam tak˙ze troch˛e tego instynktu.

— Ja tak˙ze, ale nie mog˛e go porównywa´c z Winnetou. Poza tym musi pan wzi ˛

a´c pod

uwag˛e, ˙ze jego rumak ma opatrzone kopyta, podczas gdy Szoszoni nie unikn ˛

a t˛etentu.

Dopiero w w ˛

awozie b˛ed ˛

a si˛e skrada´c pieszo.

— Hm, kiedy pan co´s wytłumaczy, trzeba panu przyzna´c racj˛e. Chc˛e z cał ˛

a szczero-

´sci ˛

a powiedzie´c, ˙ze ju˙z niejedno prze˙zyłem i niejednemu drabowi dałem rad˛e — z tego

wzgl˛edu uwa˙załem si˛e za wytrawnego wyg˛e. Ale widz˛e, ˙ze si˛e nie umywam do pana.

Winnetou powiedział, ˙ze musimy si˛e stosowa´c do pa´nskiej woli i to mnie troch˛e zabo-

lało, ale teraz przyznaj˛e, ˙ze miał słuszno´s´c. Przewy˙zsza nas pan ogromnie, wi˛ec ch˛etnie

poddam si˛e pa´nskim rozkazom.

— Winnetou nie miał tego na my´sli. Nie przypisuj˛e sobie ˙zadnej przewagi. Ka˙zdy

przykłada si˛e do wspólnego dzieła w miar˛e zdolno´sci i do´swiadcze´n i nikt nie post ˛

api

kroku bez zgody towarzyszy. Tak musi by´c i my te˙z tak b˛edziemy post˛epowa´c.

132

background image

— Well! To si˛e rozumie. Ale co zrobimy, kiedy spotkamy wywiadowców? Sprz ˛

at-

niemy ich, tak?

— Nie. Widzi pan, krew ludzka jest bardzo cennym płynem. Winnetou i Old Shat-

terhand nie rozlali ani kropli tej cieczy, je´sli nie zmuszała ich do tego konieczno´s´c.

Jestem przyjacielem Indian. Wiem, po czyjej stronie jest słuszno´s´c, czy po ich, czy po

stronie tych, którzy zmuszaj ˛

a czerwonoskórych do obrony swych praw. Indianin broni

si˛e w rozpaczliwej walce i musi zgin ˛

a´c, ale ka˙zda czaszka Indianina, któr ˛

a pług pruj ˛

acy

ugór wykopie z ziemi, rzuci w niebiosa ów krzyk, o którym jest mowa w czwartym

rozdziale Genezis

31

. Oszcz˛edzam Indianina, nawet je´sli jest wrogiem, gdy˙z wiem, ˙ze

warunki zmusiły go do walki o byt. Dlatego nigdy nawet przez chwil˛e nie pomy´slałem

o popełnieniu morderstwa.

— Ale jak chce pan unieszkodliwi´c Szoszonów nie zabijaj ˛

ac ich? Walki w razie

spotkania i tak si˛e nie uniknie. B˛ed ˛

a si˛e broni´c strzelb ˛

a, tomahawkiem, no˙zem. . .

— Chwileczk˛e, zdaje si˛e, ˙ze nadje˙zd˙za Apacz!

31

Genezis (gr.) — stworzenie, powstanie, narodziny, pierwsza ksi˛ega Moj˙zesza o stworzeniu ´swiata,

Ksi˛ega Rodzaju.

133

background image

Nie słyszeli go, a jednak w nast˛epnej chwili stan ˛

ał przed nimi Winnetou.

— Dwaj wywiadowcy — rzekł lakonicznie.

— Dobrze — odezwał si˛e Old Shatterhand. — Winnetou, Davy i ja zostaniemy tutaj.

Pozostali pojad ˛

a szybko na piachy, zabior ˛

a ze sob ˛

a konie i poczekaj ˛

a na nas.

Zeskoczył z konia. W ´slad za nim Davy. Winnetou wr˛eczył cugle swego rumaka

Wohkadehowi. Przymocowali strzelby do siodeł. Po paru sekundach trzej pozostali zni-

kli.

— Co robimy? — zapytał Davy.

— Musi pan tylko uwa˙za´c — odpowiedział Shatterhand. — Przysu´n si˛e, sir, do

drzewa, aby ci˛e nie zobaczono. Słuchaj — nadje˙zd˙zaj ˛

a!

— Szi darteh, ni awjeh! — Ja tego, a ty tamtego! — szepn ˛

ał Apacz wskazuj ˛

ac r˛ek ˛

a

na prawo i lewo. Po chwili nie było go ju˙z wida´c.

Długi Davy dotarł do drzewa. O dwa kroki od niego Old Shatterhand poło˙zył si˛e

plackiem na ziemi. Obaj Indianie nadjechali w szybkim tempie, rozmawiaj ˛

ac ze sob ˛

a

w dialekcie szoszo´nskim.

Długi Davy zauwa˙zył, ˙ze Old Shatterhand podniósł si˛e z ziemi i skoczył.

134

background image

— Saritsz! — Psie! — zawołał jeden z wywiadowców. To było jedyne słowo, które

padło.

Davy skoczył. Zobaczył dwóch ludzi na jednym koniu, a wła´sciwie czterech ludzi

na dwóch koniach — obu napastników za napadni˛etymi. Konie stawały d˛eba, wierzgały,

brykały — na pró˙zno. Obaj m˛e˙zowie trzymali mocno swoje ofiary. Po krótkiej walce

ludzi na koniach zwyci˛e˙zyli napastnicy. Rumaki stan˛eły spokojnie.

— Sarki? — Gotów? — zapytał biały.

— Sarki! — potwierdził Winnetou.

Old Shatterhand zeskoczył z konia trzymaj ˛

ac wywiadowc˛e w ramionach. Indianin

stracił przytomno´s´c.

— Halloo, ludzie, przybywajcie!

W chwil˛e potem nadjechał Wohkadeh, Marcin i Bob.

— Mamy ich. Przywi ˛

a˙zemy wywiadowców lassem do koni i zabierzemy ze sob ˛

a.

Mamy wi˛ec dwóch zakładników, którzy bardzo nam si˛e przydadz ˛

a.

Szoszoni wkrótce odzyskali przytomno´s´c. Oczywi´scie uprzednio ich rozbrojono

i zwi ˛

azano. Teraz wsadzono je´nców na wierzchowce, zwi ˛

azano im z tyłu r˛ece, a no-

135

background image

gi pod brzuchem konia. Old Shatterhand zapowiedział, ˙ze stawianie oporu przypłac ˛

a

˙zyciem. Wreszcie podj˛eto dalsz ˛

a jazd˛e. Chocia˙z schwytano ju˙z dwóch wywiadowców,

Winnetou wci ˛

a˙z wyprzedzał swoich towarzyszy.

Niebawem dotarli do dawnego potoku, którym trzeba było jecha´c na lewo w góry.

Je´zd´zcy zboczyli. Wystrzegano si˛e rozmowy, poniewa˙z wywiadowcy mogli zna´c an-

gielski.

Po upływie godziny natrafiono na Winnetou, który czekał na nich.

— Moi bracia — rzekł — mog ˛

a tutaj zsi ˛

a´s´c z koni. Szoszoni ruszyli przez las ku

górom. Pod ˛

a˙zymy za nimi.

Nie było to łatwe zadanie ze wzgl˛edu na je´nców, których nie nale˙zało zdejmowa´c

z koni. W´sród drzew panował kompletny mrok. Musieli jedn ˛

a r˛ek ˛

a maca´c przed sob ˛

a,

a drug ˛

a ci ˛

agn ˛

a´c wierzchowca. Winnetou i Old Shatterhand podj˛eli si˛e najtrudniejszego

zadania — szli przodem prowadz ˛

ac za sob ˛

a tak˙ze konie je´nców. Teraz dopiero okazała

si˛e w całej pełni warto´s´c obu ogierów — biegły za swoimi panami niczym psy, nie

wydaj ˛

ac mimo nierównego gruntu ˙zadnego d´zwi˛eku, podczas gdy inne konie gło´sno

r˙zały.

136

background image

Wreszcie pokonano uci ˛

a˙zliw ˛

a drog˛e. Apacz zatrzymał si˛e.

— Moi bracia s ˛

a u celu — rzekł. — Mog ˛

a przymocowa´c konie, a potem przywi ˛

aza´c

je´nców do drzew.

Rozkaz został wykonany natychmiast. Je´ncom zakneblowano usta chustami, które

pozwalały im oddycha´c nosem, ale uniemo˙zliwiały krzyk. Apacz kazał towarzyszom

i´s´c za sob ˛

a.

Zaprowadził ich niedaleko. St ˛

ad wy˙zyna, któr ˛

a przybyli ze wschodu, opadała na

zachód. Na dole le˙zała kotlina, o której wspominał Winnetou. W gór˛e strzelał ogie´n.

Widziano tylko jego blask, nic wi˛ecej. Okolica była pogr ˛

a˙zona w ciemno´sci.

— A wi˛ec tam na dole siedzi mój Gruby? — zastanawiał si˛e Davy. — Co te˙z Jemmy

zrobi?

— To, co jeniec mo˙ze zrobi´c u Indian, to znaczy nic! — odparł Marcin.

— Oho, nie zna pan Jemmy’ego, my boy

32

! Na pewno ju˙z sobie wymy´slił, w jaki

sposób bez pozwolenia czerwonoskórych urz ˛

adzi´c wieczorny spacerek.

32

my boy (ang.) — mój chłopcze

137

background image

— Nie udałoby mu si˛e to bez naszej pomocy — odezwał si˛e Shatterhand. — A zresz-

t ˛

a, na pewno na nas liczy.

— A wi˛ec nie stracimy czasu i zbiegniemy szybko na dół, sir!

— Musimy przeprawi´c si˛e bardzo ostro˙znie i g˛esiego. Ale przy koniach i je´ncach

musi pozosta´c kto´s, na kim mo˙zemy polega´c. Mam na my´sli Wohkadeha.

— Uff! — zawołał młody Indianin, zachwycony zaufaniem Old Shatterhanda.

Wła´sciwie był to krok do´s´c ryzykowny; zostawi´c je´nców i konie, które d´zwigały

cały dobytek je´zd´zców, pod opiek ˛

a młodego Indianina, ale szczero´s´c, z jak ˛

a Wohkadeh

powiedział, ˙ze oddałby ˙zycie za Old Shatterhanda, pozyskała mu serce białego. Poza

tym Shatterhand wiedział, ˙ze młodzieniec posiada zimn ˛

a krew, której wymagała ta od-

powiedzialna funkcja.

— Mój młody czerwony brat posiedzi przy je´ncach z no˙zem w r˛ece — rzekł. —

Kiedy który´s z nich zechce uciec lub sprawi´c szmer, mój brat potrafi go unieszkodliwi´c.

— Wohkadeh nie zawaha si˛e! — powiedział czerwonoskóry tonem bardzo wymow-

nym i powa˙znym.

138

background image

Wyci ˛

agn ˛

ał nó˙z i usiadł mi˛edzy je´ncami, których ostrze˙zono po raz drugi. Pi˛eciu

my´sliwych zacz˛eło ukradkiem schodzi´c na dół.

Skarpa była, jak ju˙z wspominali´smy, bardzo stroma. Drzewa, g˛esto skupione,

i chrust mi˛edzy nimi zmuszały ostro˙znych westmanów do bardzo powolnego st ˛

apa-

nia. Nie wolno było wywoła´c ˙zadnego szmeru. Złamanie najmniejszej gał ˛

azki mogło

zdradzi´c obecno´s´c.

Winnetou szedł na przedzie. Jego oczy najbystrzej przeszywały mrok nocy. Za nim

szedł Marcin Baumann, nast˛epnie Długi Davy, Murzyn Bob i na ko´ncu Old Shatterhand.

Min˛eły przeszło trzy kwadranse zanim pokonano przestrze´n która za dnia wyma-

gałaby pi˛eciu minut pieszej przeprawy. Znale´zli si˛e wreszcie w kotlinie na skraju lasu.

Rosły tu pojedyncze krzewy, a ziemia zaro´sni˛eta była traw ˛

a.

Ogie´n płon ˛

ał jasno, zgoła nie po india´nsku, co oznaczało, ˙ze Szoszoni czuj ˛

a si˛e tutaj

pewnie.

Biali zwykle składaj ˛

a drzewo w stos i płomie´n ogarnia je całkiem, ´swieci jasno

i daleko i bardzo dymi. Indianie natomiast układaj ˛

a polana tak, ˙ze jak promienie koła,

zbiegaj ˛

a si˛e w jednym punkcie. W ten sposób płonie małe ognisko, do którego podrzuca

139

background image

si˛e na miejsce spalonej szczapy now ˛

a. To daje odpowiedni dla celów Indian, mały, słabo

dymi ˛

acy ogie´n, który łatwo ukry´c i którego z wielkiej odległo´sci nie sposób dostrzec.

Poza tym Indianie wybieraj ˛

a specjalny rodzaj opału, który przy spalaniu nie wydziela

szczególnego zapachu. Zapach dymu jest na Zachodzie bardzo niebezpieczny. Wra˙zli-

wy w˛ech Indian wyczuwa go z wielkiej odległo´sci.

Tutaj ogie´n był podsycany na sposób białych i zapach pieczonego mi˛esa rozchodził

si˛e po całej kotlinie. Winnetou wci ˛

agn ˛

ał zapach w nozdrza, po czym rzekł:

— Mokaszi-si-tszeh — grzbiet bawoli.

Powonienie miał tak czułe, ˙ze mógł nawet okre´sli´c, jaka cz˛e´s´c ciała zwierz˛ecia si˛e

piecze.

Wida´c było trzy wielkie namioty. Tworzyły du˙zy trójk ˛

at. Na przedłu˙zeniu jego wy-

soko´sci le˙zeli westmani. Najbli˙zszy namiot był ozdobiony orlimi piórami, a wi˛ec był to

namiot wodza. Ognisko płon˛eło po´srodku trójk ˛

ata.

Konie czerwonoskórych pasły si˛e swobodnie na ł ˛

ace. Wojownicy le˙zeli przy ognisku

i odcinali kawałki pieczeni, która wisiała na gał˛ezi nad płomieniem. Cho´c byli pewni

140

background image

bezpiecze´nstwa, jednak na wszelki wypadek rozstawili stra˙ze, które po cichu i powoli

maszerowały tam i z powrotem.

— Piekielna historia — szepn ˛

ał Davy. — Jak wydostaniemy naszych towarzyszy?

Jak my´slicie, panowie?

— Przede wszystkim chcieliby´smy pozna´c pa´nskie zdanie, Mr Davy — odpowie-

dział Shatterhand.

— Moje? Do licha! Nie mam ˙zadnego!

— A wi˛ec mo˙ze zechce si˛e pan zastanowi´c.

— To na nic! Inaczej sobie wyobra˙załem to wszystko. Ci Szoszoni nie maj ˛

a rozumu.

Wszyscy przykucn˛eli mi˛edzy namiotami, dokoła ognia tak, ˙ze nie mo˙zna si˛e wkra´s´c do

˙zadnego wigwamu. Mogliby post ˛

api´c inaczej.

— Widz˛e, ˙ze lubi pan wygod˛e, sir! Czy chciałby pan, ˙zeby Indianie wymo´scili gład-

ki trakt i sprowadzili do nas powozem pa´nskiego Grubego Jemmy’ego? No, w takim

razie nie powinien pan mieszka´c na Zachodzie.

— Słusznie! Gdyby chocia˙z było wiadomo, w którym namiocie umieszczono je´n-

ców. . .

141

background image

— Zapewne w namiocie wodza.

— A wi˛ec zaproponuj˛e co´s. Podkradniemy si˛e tak blisko, jak tylko mo˙zna, a kiedy

nas zauwa˙z ˛

a, napadniemy na nich — z takim krzykiem i rwetesem, aby my´sleli, ˙ze jest

nas stu. Z przera˙zenia dadz ˛

a drapaka. Wyci ˛

agniemy z namiotu je´nców i czmychniemy

co sil. Jak si˛e panu podoba ten plan?

— Wcale mi si˛e nie podoba.

— O! Czy pan s ˛

adzi, ˙ze mo˙zna wymy´sle´c co´s lepszego?

— Nie twierdz˛e, ˙ze wymy´sl˛e co´s lepszego, ale w ka˙zdym razie nie b˛edzie to tak

niedorzeczne.

— Sir, czy to ma by´c obelga?! Jestem Długim Davy!

— Wiem o tym od pewnego czasu. Nie ma mowy o obeldze. Przecie˙z sam pan st ˛

ad

widzi, ˙ze Indianie trzymaj ˛

a bro´n w pogotowiu. Nie b˛ed ˛

a głupi, aby tak przeceni´c nasz ˛

a

liczb˛e, jakby pan sobie tego ˙zyczył. Je´sli napadniemy na nich, b˛ed ˛

a zaskoczeni tylko

w pierwszej chwili. Jest ich dziesi˛e´c razy tyle co nas. A nawet je´sli zwyci˛e˙zymy, to

przeleje si˛e wiele, wiele krwi, a do tego nie chc˛e dopu´sci´c. Przecie˙z lepiej jest znale´z´c

sposób, który nas zaprowadzi do celu bez przelewu krwi.

142

background image

— Tak, sir. O ile znajdzie pan taki sposób, to b˛ed˛e pana bardzo chwalił.

— By´c mo˙ze ju˙z znalazłem. Pragn˛e jednak wiedzie´c, jak b˛edzie si˛e na to zapatrywał

Winnetou.

Przez kilka chwil rozmawiał z wodzem w j˛ezyku Apaczów, tak ˙ze nikt nie mógł ich

zrozumie´c. Po czym zwrócił si˛e ponownie do Długiego Davy’ego:

— Tak, ja i Winnetou dokonamy tego czynu. Wy zostaniecie tutaj. Nawet je´sli nas

nie zobaczycie za dwie godziny, pozosta´ncie na miejscu i nie wa˙zcie si˛e niczego przed-

si˛ewzi ˛

a´c. Chyba ˙ze usłyszycie trzykrotne ´cwierkanie ´swierszcza, wtedy wypadnijcie

z ukrycia.

— I co mamy robi´c?

— Szybko, ale jak najciszej i niepostrze˙zenie, pod ˛

a˙zcie do najbli˙zszego namiotu, do

którego przekradn˛e si˛e z Winnetou. Dam umówiony znak, je´sli b˛edziemy potrzebowali

waszej pomocy.

— Jak pan na´sladuje ´cwierkanie ´swierszcza?

— Za pomoc ˛

a ´zd´zbła trawy. Składa si˛e dłonie przytykaj ˛

ac do siebie oba kciuki,

które mocno ´sciskaj ˛

a ´zd´zbło trawy. Mi˛edzy ni˙zszymi ko´ncami kciuków pozostawia si˛e

143

background image

w ˛

ask ˛

a luk˛e, gdzie ´zd´zbło mo˙ze swobodnie wibrowa´c. W ten sposób tworzy si˛e rodzaj

piszczałki. Gdy przykłada si˛e usta do kciuków i dmucha si˛e w słomk˛e krótko — frr

frr — frr! rozlega si˛e ´cwierkanie podobne do głosu ´swierszcza. Oczywi´scie trzeba mie´c

w tym wpraw˛e.

W tej chwili odezwał si˛e Winnetou:

— Mój biały brat pó´zniej wyja´sni te rzeczy. Zaczynamy!

— Dobrze. Czy we´zmiemy ze sob ˛

a nasze znaki?

— Owszem. Niech Szoszoni si˛e dowiedz ˛

a, kto u nich był.

Wielu westmanów i wybitnych Indian posługuje si˛e specjalnymi znakami, aby za-

wiadomi´c o sobie przyjaciół lub wrogów. Niektórzy Indianie na przykład wycinaj ˛

a swój

znak na mchu, na policzku, czole czy na r˛ece zabitego wroga.

Winnetou i Old Shatterhand odci˛eli kilka krótkich gał ˛

azek z najbli˙zszego krzewu

i schowali je za pasem. Odpowiednio uło˙zone tworzyły znak obu m˛e˙zów, znany ka˙zde-

mu czerwonoskóremu. Bro´n natomiast zostawili towarzyszom.

Niebawem wyruszyli. Poło˙zyli si˛e na ziemi i zacz˛eli si˛e czołga´c ku celowi odległe-

mu o osiemdziesi ˛

at kroków.

144

background image

*

*

*

Niełatwo jest westmanowi podkra´s´c si˛e do wroga. Kiedy nie grozi dora´zne niebez-

piecze´nstwo i kiedy wolno zostawi´c za sob ˛

a ´slady, mo˙zna pełza´c na czworakach.

Zostawia to wyra´zny ´slad, zwłaszcza w trawie. Chc ˛

ac go jednak unikn ˛

a´c, trzeba si˛e

czołga´c na palcach r ˛

ak i nóg. Trzeba mie´c wiele siły, zr˛eczno´sci i wieloletniej wprawy,

aby wytrzyma´c przez niedługi nawet czas. Podobnie jak pływacy, skradaj ˛

acy si˛e w ten

sposób westmani podlegaj ˛

a skurczowi mi˛e´sni, który w tym wypadku jest nie mniej nie-

bezpieczny ni˙z w tamtym — mo˙ze zdradzi´c westmana, a wi˛ec zgotowa´c mu ´smier´c.

Trzeba doda´c, ˙ze westman, zanim postawi koniec palców, musi dokładnie zbada´c

miejsce. Mo˙ze bowiem natrafi´c na mał ˛

a, niedostrzegaln ˛

a, such ˛

a gał ˛

azk˛e, która trzesz-

cz ˛

ac nara˙za go na ogromne niebezpiecze´nstwo. Wprawni my´sliwi natychmiast poznaj ˛

a,

komu przypisa´c szmer, zwierz˛eciu czy człowiekowi. Zmysły westmana z czasem staj ˛

a

si˛e tak wyczulone, ˙ze kiedy le˙zy on na ziemi, potrafi nawet rozpozna´c szmer sun ˛

acego

chrab ˛

aszcza. A tym bardziej poznaje, czy suchy li´s´c sam spadł, czy te˙z został str ˛

acony

przez nieostro˙znego wroga.

145

background image

Dobry my´sliwy stawia koniuszki palców u nóg na ´sladach pozostawionych przez

palce u r ˛

ak. Dzi˛eki temu odcisków jest znacznie mniej i łatwiej je zatrze´c.

Bo te˙z cz˛esto nale˙zy zatrze´c za sob ˛

a ´slady. Westman posługuje si˛e wyra˙zeniem "zga-

si´c”. W powrotnej drodze z obozu wroga oczekuje go naj˙zmudniejsza i najtrudniejsza

cz˛e´s´c wyprawy. Nikt nie powinien si˛e dowiedzie´c o obecno´sci westmana. Trzeba wi˛ec,

posuwaj ˛

ac si˛e na czworakach nogami naprzód, "gasi´c” ´slad, który si˛e zostawiło. Czyni

si˛e to praw ˛

a r˛ek ˛

a, podczas gdy ko´nce palców u nóg i u lewej r˛eki utrzymuj ˛

a równowag˛e

ciała. Kto spróbuje przez minut˛e tkwi´c w takim poło˙zeniu, ten dopiero potrafi oceni´c

wysiłek, jakiego wymaga kilkugodzinne trwanie w tej pozycji.

To samo oczekiwało my´sliwych w tym wypadku. Old Shatterhand, a za nim Win-

netou, posuwali si˛e w wy˙zej opisany sposób. Biały musiał bada´c grunt cal za calem,

Indianin natomiast trzyma´c si˛e odcisków zostawionych przez Old Shatterhanda. Nie

dziw, ˙ze poruszali si˛e pomalutku, jak ˙zółwie.

146

background image

Trawa była wysoka prawie na łokie´c

33

. Miała t˛e zalet˛e, ˙ze ukrywała my´sliwych, ale

miała równie˙z powa˙zn ˛

a wad˛e, albowiem w wysokiej trawie ´slad jest wyra´zniejszy.

Im bardziej si˛e zbli˙zali, tym wyra´zniej dostrzegali szczegóły obozowiska, od którego

oddzielał ich krocz ˛

acy tam i z powrotem stra˙znik. Jak˙ze tu wobec tego przekra´s´c si˛e do

namiotu?

— Czy Winnetou ma załatwi´c si˛e z wartownikiem? — szepn ˛

ał wódz Apaczów.

— Nie — odparł Shatterhand. — Znam swój cios i mog˛e na nim polega´c.

Cicho, niczym w˛e˙ze, pełzali w trawie i zbli˙zali si˛e do stra˙znika, który wygl ˛

adał na

młokosa. Nie miał przy sobie innej broni oprócz no˙za tkwi ˛

acego za pasem i strzelby

na plecach. Ubrany był w skór˛e bawol ˛

a. Nie mo˙zna było rozpozna´c jego rysów, bo

twarz miał wymalowan ˛

a na przemian czerwonymi i czarnymi krechami — barwami

wojennymi.

Nie spogl ˛

adał wcale w kierunku westmanów, zdawał si˛e skupia´c cał ˛

a uwag˛e na obo-

zie. By´c mo˙ze n˛ecił go zapach mi˛esa pieczonego na ogniu, bardziej ni˙z powinien n˛eci´c

33

łokie´c — dawna jednostka długo´sci; w Polsce u˙zywana od XV w.; wynosił zale˙znie od okresu i terenu

od 48 do 78 cm. W krajach anglosaskich równy 1,1 m

147

background image

stra˙znika. Ale nawet gdyby spogl ˛

adał w ich stron˛e, nic by nie zobaczył, gdy˙z ciemne

postacie nie wyró˙zniały si˛e na tle równie ciemnej trawy. Posuwali si˛e bowiem w cieniu

namiotu, po przeciwnej stronie ogniska.

Byli oddaleni od siebie zaledwie o osiem kroków.

Chodz ˛

ac tam i z powrotem stra˙znik wydeptał prost ˛

a ´scie˙zk˛e w trawie. Na tej linii

powinien nast ˛

api´c napad, o ile nie miałoby zosta´c po nim ´sladu.

Teraz na najbardziej wysuni˛etym punkcie tej prostej stra˙znik zatrzymał si˛e i powoli

zawrócił. Wymin ˛

ał ich i znalazł si˛e w cieniu tak samo jak oni.

— Szybko! — szepn ˛

ał Winnetou.

Old Shatterhand podniósł si˛e, w dwóch pot˛e˙znych susach podskoczył do Indianina,

który tymczasem usłyszał szmer i odwrócił si˛e raptownie. Ale ju˙z pi˛e´s´c Shatterhanda

grzmotn˛eła go w skro´n i powaliła.

Tak samo w dwóch susach zbli˙zył si˛e Winnetou.

— Nie ˙zyje? — zapytał.

— Nie, tylko stracił przytomno´s´c.

— Niech mój brat go zwi ˛

a˙ze. Winnetou pójdzie na jego miejsce.

148

background image

Apacz podniósł bro´n stra˙znika, zawiesił j ˛

a sobie na plecach i zacz ˛

ał maszerowa´c

tak, jak poprzednio robił to wartownik, aby z dala nie zauwa˙zono zamiany.

Tymczasem Shatterhand dotarł do namiotu wodza. Usiłował nieco unie´s´c płótno,

aby zajrze´c do wn˛etrza, ale musiał je najpierw odwi ˛

aza´c od kołka.

Trzeba było zachowa´c najwi˛eksz ˛

a ostro˙zno´s´c. Westman ryzykował, mógł przecie˙z

kto´s go zobaczy´c z wn˛etrza, a wtedy cały wysiłek poszedłby na marne. Mocno przy-

warł do piasku i zbli˙zył oczy do ziemi. Bezszelestnie podniósł skraj płótna. Teraz mógł

zajrze´c.

Zdziwiło go to, co ujrzał. Nie było tu bowiem ani je´nców, ani ˙zadnego Szoszo-

na. Tylko sam wódz siedział na bawolej skórze, ´cmił kinnik-kinnik o ostrym zapachu,

a składaj ˛

acy si˛e z tabaki i li´sci dzikich konopi, i spogl ˛

adał przez na pół otwarte wej-

´scie na o˙zywion ˛

a scen˛e rozgrywaj ˛

ac ˛

a si˛e dookoła ogniska. Był do Old Shatterhanda

odwrócony plecami.

Biały wiedział co powinien zrobi´c, ale chciał si˛e najpierw porozumie´c z Apaczem,

Opu´scił wi˛ec płótno, odwrócił si˛e od namiotu, wyrwał ´zd´zbło trawy i w opisany wy˙zej

sposób wsun ˛

ał je mi˛edzy dwa kciuki. Rozległo si˛e ciche, pojedyncze ´cwierkanie.

149

background image

— Tho-ing-kai — to ´swierszcz ´spiewa — odezwały si˛e głosy Szoszonów z obozu.

Gdyby wiedzieli, co to za ´swierszcz! ´

Cwierkanie oznajmiło Winnetou, ˙ze ma si˛e

zbli˙zy´c do Shatterhanda. Apacz zachowywał si˛e jednak jak poprzednio, dopóki nie

wszedł w cie´n namiotu, gdzie nie docierały spojrzenia Szoszonów. Poło˙zył strzelb˛e

w trawie, pochylił si˛e i podkradł szybko do namiotu.

— Po co wezwał mnie mój brat? — szepn ˛

ał.

— Poniewa˙z musimy zmieni´c plan — odparł szeptem Old Shatterhand. — Je´nców

nie ma w tym namiocie.

— Hm! Musimy si˛e wycofa´c i z drugiej strony podkra´s´c si˛e ku pozostałym namio-

tom. Upłynie jednak tyle czasu, ˙ze mo˙ze si˛e ju˙z zrobi´c widno.

— Oihtka-Petay, M˛e˙zny Bawół, siedzi w namiocie.

— Uff, sam wódz! Czy nie ma przy nim nikogo?

— Nikogo,

— W takim razie nie potrzebujemy odbija´c je´nców.

— Tak sobie od razu pomy´slałem. Je´sli schwytamy wodza, mo˙zemy zmusi´c Szo-

szonów, aby wydali Grubego Jemmy’ego i Franka.

150

background image

— Mój brat ma słuszno´s´c. Ale przecie˙z Szoszoni mog ˛

a spojrze´c w półotwarty na-

miot!

— Tak. Ale blask ognia nie dociera do tego miejsca.

— Ale od razu zauwa˙z ˛

a, ˙ze wódz znikn ˛

ał.

— Pomy´sl ˛

a, ˙ze skrył si˛e w cieniu. Niech mój brat Winnetou b˛edzie gotów ´spieszy´c

mi z pomoc ˛

a, je´sli mój pierwszy cios si˛e nie uda.

Mówili szeptem, tak, ˙ze ˙zaden d´zwi˛ek nie mógł dotrze´c do wn˛etrza namiotu.

Teraz Winnetou odchylił cicho i powoli płótno tak, ˙ze Old Shatterhand, który przy-

warł do ziemi, mógł si˛e do niego wczołga´c. Odwa˙zny my´sliwy uczynił to bez szmeru —

M˛e˙zny Bawół nie mógł go usłysze´c.

Old Shatterhand znajdował si˛e w namiocie. Apacz wysun ˛

ał si˛e połow ˛

a tułowia, aby

w razie potrzeby po´spieszy´c z natychmiastow ˛

a pomoc ˛

a. Shatterhand wyci ˛

agn ˛

ał prawe

rami˛e. Mógł dosi˛egn ˛

a´c Szoszona. Szybki, mocny chwyt za szyj˛e — i M˛e˙zny Bawół

opu´scił fajk˛e, zamachał dwukrotnie r˛ekami w powietrzu, po czym je zwiesił. Zabrakło

mu tchu.

151

background image

Old Shatterhand wci ˛

agn ˛

ał W˛e˙za w nieo´swietlon ˛

a cz˛e´s´c namiotu i powoli ci ˛

agn ˛

ac

je´nca za sob ˛

a, wydostał si˛e z wigwamu.

— Powiodło si˛e — szepn ˛

ał Winnetou. — Ale jak go uprowadzimy? Musimy nie´s´c

wodza, a zarazem gasi´c ´slady.

— Trudne zadanie.

— A co zrobimy ze zwi ˛

azanym stra˙znikiem?

— Jego te˙z zabierzemy ze sob ˛

a. Im wi˛ecej b˛edziemy mieli Szoszonów, tym łatwiej

wydostaniemy obu je´nców.

— Mój brat b˛edzie niósł wodza, Winnetou wartownika. Ale przy tym nie potrafimy

gasi´c ´sladów i dlatego b˛edziemy musieli jeszcze raz wróci´c.

— Niestety. Upłynie wiele cennego czasu, a my. . .

Urwał, gdy˙z nast ˛

apiło co´s, co udaremniło wszelki namysł. Rozległ si˛e gło´sny, prze-

ra´zliwy krzyk.

— Tiguw-ih, tiguw-ih! — zawołał kto´s. — Wrogowie, Wrogowie!

— Stra˙znik si˛e ockn ˛

ał! P˛ed´zmy, szybko! — rzekł Old Shatterhand. — Zabierzemy

go ze sob ˛

a!

152

background image

Winnetou szybko dopadł zwi ˛

azanego Szoszona, podniósł go zarzucił sobie na plecy.

Po chwili był ju˙z poza wrogim obozem.

Old Shatterhand, mimo wielkiego niebezpiecze´nstwa, zatrzymał si˛e na kilka chwil

za namiotem. Wyci ˛

agn ˛

ał małe gał ˛

azki, znowu podniósł płótno i wsadził je w ziemi˛e

w taki sposób, ˙ze skrzy˙zowały si˛e jak hiszpa´nscy je´zd´zcy. Dopiero potem podniósł wo-

dza i pomkn ˛

ał z powrotem.

Szoszoni przez cały czas siedzieli przy ognisku. Dlatego ich oczy, jak słusznie przy-

puszczał Shatterhand, były o´slepione blaskiem ognia i długo nie mogły si˛e oswoi´c

z mrokiem nocy. Zerwali si˛e na równe nogi i spogl ˛

adali nieruchomo w noc, ale nic

nie dostrzegli. Przy tym nie wiedzieli, z której strony rozległ si˛e alarm. Dzi˛eki temu nic

nie przeszkodziło w ucieczce Winnetou i Old Shatterhanda.

Apacz musiał si˛e nawet raz zatrzyma´c w drodze powrotnej. Nie mógł jedn ˛

a r˛ek ˛

a

całkowicie zatka´c ust Szoszona. Jeniec wprawdzie nie zdołał krzykn ˛

a´c, ale wydał gło´sne

rz˛e˙zenie. Winnetou musiał si˛e zatrzyma´c, aby ´scisn ˛

a´c go za gardło.

— Do piorunów, kogo tu przynosicie? — zapytał Długi Davy, gdy obaj pozbyli si˛e

swoich ci˛e˙zarów.

153

background image

— Zakładników — odparł Old Shatterhand. — Szybko zakneblujcie im usta i zwi ˛

a˙z-

cie wodza.

— Wodza? Heavens! Co za chwyt! Przez długi czas b˛ed˛e o tym opowiadał. Wyłapa´c

M˛e˙znego Bawołu ze ´srodka obozu! Tylko Old Shatterhand i Winnetou mog ˛

a si˛e na to

zdoby´c!

— ˙

Zadnych niepotrzebnych słów. Musimy szybko st ˛

ad i´s´c do wy˙zyny, gdzie stoj ˛

a

nasze konie.

— Mój brat nie powinien si˛e ´spieszy´c — rzekł Apacz. — St ˛

ad o wiele lepiej mo˙ze-

my zobaczy´c, co zrobi ˛

a teraz Szoszoni.

— Tak, Winnetou ma słuszno´s´c — przyznał Old Shatterhand. — Nie wpadnie im

na my´sl przyj´s´c tutaj. Nie wiedz ˛

a, z jakimi i z iloma wrogami maj ˛

a do czynienia. B˛ed ˛

a

musieli przede wszystkim my´sle´c o obronie obozu. Dopiero o ´swicie mog ˛

a co´s przed-

si˛ewzi ˛

a´c.

— Winnetou postrachem zatrzyma ich w obozie.

Apacz przyło˙zył luf˛e rewolweru prawie do samej ziemi. Shatterhand w lot poj ˛

ał jego

zamiar.

154

background image

— Stój! — rzekł. — Nie powinni zobaczy´c blasku wystrzału, bo dowiedzieliby si˛e

gdzie jeste´smy. S ˛

adz˛e, ˙ze rozlegnie si˛e echo, które ich oszuka. Dajcie wasze okrycia

i marynarki, panowie!

Długi Davy zdj ˛

ał swój znakomity płaszczyk gumowy. Inni te˙z wykonali polecenie

Shatterhanda. Rozpostarto odzie˙z nad rewolwerem, który po chwili dwukrotnie wypalił.

Rozległy si˛e dwa strzały. Odbiły si˛e od ´scian doliny, a poniewa˙z nie wida´c było błysku,

wi˛ec Szoszoni nie wiedzieli sk ˛

ad padły strzały. Odpowiedzieli przera´zliwym wyciem.

Kiedy Szoszoni usłyszeli krzyk — Tiguw-ih, tiguw-ih! — Wrogowie, wrogowie! —

skoczyli na równe nogi i usiłowali wypatrze´c wroga. Lecz nie tak szybko ich oczy przy-

zwyczaiły si˛e do ciemno´sci, a tymczasem Shatterhand i Winnetou byli ju˙z poza obr˛ebem

niebezpiecze´nstwa.

Wielu Indian podeszło do namiotu wodza. Zajrzeli do ´srodka i zobaczyli, i˙z ´swieci

on pustk ˛

a.

— M˛e˙zny Bawół wyszedł zapyta´c stra˙zników — rzekł jeden z wojowników.

— Mój brat si˛e myli — odparł drugi. — Gdyby wódz wyszedł z namiotu, widzieli-

by´smy go przecie˙z.

155

background image

— Ale nie ma go tutaj.

— Nie mógł tak˙ze wyj´s´c.

— W takim razie Wakon-tonka, Zły Duch, zrobił go niewidzialnym.

W tej chwili pewien stary wojownik odsun ˛

ał innych i rzekł:

— Zły Duch mo˙ze zabi´c lub unieszcz˛e´sliwi´c, ale nie potrafi zrobi´c wojownika nie-

widzialnym. Je˙zeli wodza nie ma w namiocie, a nie mógł wyj´s´c, mógł tylko. . .

Nie doko´nczył zdania. Tymczasem bowiem odchylono płótno i blask ogniska o´swie-

tlił całe wn˛etrze. Stary Indianin wszedł szybko do namiotu i pochylił si˛e.

— Uff! — zawołał. — Porwano wodza!

Nikt si˛e nie odezwał.

— Moi bracia nie wierz ˛

a? — dodał. — Niech spojrz ˛

a! Tu płótno jest rozlu´znione,

a tu tkwi ˛

a w ziemi gał ˛

azki. Znam ten znak. Jest to znak Non-pay-klama, zwanego przez

białych Old Shatterhandem. Był tu i porwał M˛e˙znego Bawołu!

W tej chwili rozległy si˛e dwa wystrzały Apacza. To rozwi ˛

azało j˛ezyki Szoszonów.

Wydali wspomniane ju˙z wycie.

156

background image

— Szybko zga´scie ognisko! — rozkazał stary wojownik. — Nie damy celu wrogo-

wi!

Rozrzucono czym pr˛edzej płon ˛

ace szczapy i zadeptano płomie´n. Poniewa˙z wódz

znikn ˛

ał, Szoszoni słuchali rozkazów najstarszego wojownika. Ciemno´s´c zaległa obóz.

Ka˙zdy chwycił za bro´n i na rozkaz starego Indianina wojownicy stan˛eli wokół namiotu,

aby przyj ˛

a´c wroga, z jakiejkolwiek strony nadejdzie.

Wystawiono poprzednio cztery posterunki we wszystkich kierunkach. Gdy padły

strzały, trzej stra˙znicy natychmiast wycofali si˛e do obozu. Ale czwarty nie nadchodził.

Był to najznakomitszy spo´sród stra˙zników, Moh-Aw

34

, syn wodza. Jeden ze ´smiałków

zgodził si˛e go szuka´c. Poło˙zył si˛e na trawie i czołgał si˛e w kierunku placówki zaginio-

nego. Po pewnym czasie wrócił ze strzelb ˛

a Moskita. To był pewny dowód, ˙ze syn wodza

doznał nieszcz˛e´sliwego wypadku.

34

Moh-Aw (ind.) — Moskit

157

background image

Stary wojownik odbył krótk ˛

a narad˛e z najwybitniejszymi Szoszonami. Postanowio-

no otoczy´c szczególn ˛

a piecz ˛

a namiot, gdzie si˛e znajdowali je´ncy, a konie trzyma´c w po-

bli˙zu obozu i czeka´c ´switu.

Tymczasem my´sliwi postarali si˛e, aby obaj je´ncy nie mogli doby´c głosu i w ciszy

i skupieniu nadstawili uszu. Nic nie było słycha´c oprócz stłumionego traw ˛

a st ˛

apania

koni.

— Moi bracia słysz ˛

a jak Szoszoni skupiaj ˛

a konie. Przywi ˛

a˙z ˛

a rumaki niedaleko na-

miotów i b˛ed ˛

a czeka´c ´switu — rzekł Winnetou. — Mo˙zemy i´s´c!

— Tak, wycofajmy si˛e! — powiedział Old Shatterhand. — Przecie˙z my nie musimy

czeka´c do rana. Oihtka-Petay wkrótce si˛e dowie, czego od niego ˙z ˛

adamy.

Nie wiedział jeszcze, ˙ze połów był cenniejszy ni˙z mógł si˛e spodziewa´c. Podniósł

M˛e˙znego Bawołu, który tymczasem oprzytomniał, uj ˛

ał go za rami˛e i poci ˛

agn ˛

ał za sob ˛

a

na gór˛e. Towarzysze poszli za jego przykładem. Winnetou ci ˛

agn ˛

ał Moskita. Po uci ˛

a˙zli-

wym wspinaniu si˛e dotarli do miejsca, gdzie zostawili Wohkadeha.

Długi Davy rozwin ˛

ał swoje lasso i rzekł:

— Podajcie mi tych drabów. Przywi ˛

a˙zemy ich do tamtych.

158

background image

— Nie — odparł Old Shatterhand. — Opu´scimy to miejsce.

— Czemu? S ˛

adzi pan, ˙ze co´s nam tu grozi? O, Szoszoni ch˛etnie pozostawi ˛

a nas

w spokoju! B˛ed ˛

a szcz˛e´sliwi, ˙ze nic im si˛e nie przytrafiło.

— Wiem o tym nie gorzej ni˙z pan, Mr Davy. Ale musimy porozmawia´c z wodzem

i pozostałymi. Trzeba wi˛ec b˛edzie wyj ˛

a´c im kneble, a je´sli zrobimy to tutaj, mog ˛

a krzy-

kiem zdradzi´c nasz ˛

a kryjówk˛e.

— Mój brat ma słuszno´s´c — rzekł Apacz. — Winnetou był tu dzisiaj rano i ´sledził

Szoszonów. Znam miejsce, gdzie wraz z bra´cmi i je´ncami mógłby obozowa´c.

— Musimy roznieci´c ognisko — dodał Old Shatterhand. — Czy to odpowiednie

miejsce?

— Tak. Przywi ˛

a˙zcie je´nców do koni!

Po wykonaniu tego rozkazu je´zd´zcy ruszyli w drog˛e przez g˛esty las. Oczywi´scie

marsz był bardzo powolny. Przez pół godziny pokonano tyle drogi, ile by za dnia zro-

biono przez pi˛e´c minut. Wreszcie Apacz osadził konia w miejscu.

Szoszoni nie wiedzieli, w czyje r˛ece wpadli. Obaj schwytani wywiadowcy z powodu

ciemno´sci nie mogli dostrzec dwóch pozostałych je´nców, ci za´s nie widzieli wywiadow-

159

background image

ców. Wódz nie miał ˙zadnego poj˛ecia o tym, ˙ze schwytano tak˙ze jego syna. Odosobniono

ich teraz zdj ˛

awszy uprzednio z koni.

Old Shatterhand nie chciał, aby M˛e˙zny Bawół znał sił˛e wroga. Dlatego postanowił

najpierw sam porozmawia´c z wodzem. Pozostali mieli si˛e cofn ˛

a´c. Westman zgarn ˛

suchy chrust, aby rozpali´c ognisko.

*

*

*

Znajdowali si˛e wraz z Szoszonami na niewielkiej polance. Apacz jeszcze rano spo-

strzegł, jak bardzo to miejsce nadaje si˛e na obóz. Znalazł je instynktownie mimo ciem-

no´sci.

Było ono otoczone zewsz ˛

ad drzewami. Paprocie i cienie zapełniały luki i zatrzymy-

wały ´swiatło ogniska. Old Shatterhand za pomoc ˛

a hubki zapalił zebrane drzewo i toma-

hawkiem zacz ˛

ał odr ˛

abywa´c suche gał˛ezie, aby podsyca´c ognisko, które miało o´swietla´c

tylko to niewielkie miejsce, a wi˛ec musiało by´c małe.

Szoszon le˙zał na ziemi i ponuro si˛e przygl ˛

adał białemu my´sliwemu. Gdy westman

sko´nczył prac˛e, zaci ˛

agn ˛

ał je´nca do ogniska i wyj ˛

ał mu z ust knebel. Indianin nie zdradził

160

background image

po sobie ulgi, jakiej doznał. India´nski wojownik poczytałby sobie za ha´nb˛e, gdyby si˛e

zdradził z my´slami lub uczuciami, Old Shatterhand usiadł naprzeciw wroga i ogl ˛

adał

go uwa˙znie.

Był to mocno zbudowany Indianin. Nosił ubiór ze skóry bawolej bez ˙zadnych ozdób

prócz włosów skalpowych wplecionych w szwy. U pasa wisiało dwadzie´scia dobrze

spreparowanych kawałków skalpów, gdy˙z całe skóry zaj˛ełyby zbyt wiele miejsca. Ob-

licze czerwonoskórego nie było pomalowane, dzi˛eki czemu wyra´znie odznaczały si˛e

trzy szramy na policzkach. Z niewzruszonym wyrazem twarzy spogl ˛

adał na ogie´n, nie

racz ˛

ac białego wroga ani jednym spojrzeniem.

— Oihtka-Petay nie nosi barw wojennych — zacz ˛

ał Old Shatterhand. — Czemu

wi˛ec wyst ˛

apił wrogo wobec spokojnych ludzi?

Indianin nie odpowiedział — ani słowem, ani spojrzeniem.

— Czy wódz Szoszonów oniemiał z trwogi, ˙ze nie odpowiada na moje pytanie?

My´sliwy wiedział, jak nale˙zy sobie poczyna´c z Indianami. W samej rzeczy jeniec

obrzucił go w´sciekłym spojrzeniem i odparł:

— Oihtka-Petay nie zna strachu. Nie l˛eka si˛e wroga ani ´smierci.

161

background image

— A jednak zachowuje si˛e tak, jakby go obleciał strach. Odwa˙zny wojownik barwi

twarz kolorami wojennymi zanim rozpoczyna atak. Tak nakazuje uczciwo´s´c i odwaga,

poniewa˙z wtedy przeciwnik wie od razu, ˙ze ma si˛e broni´c. Jednak wódz Szoszonów nie

nosi barw wojennych — miał oblicze pokoju, a mimo to napadł na białych? Mo˙ze nie

mam racji? Czy M˛e˙zny Bawół znajdzie słowa na swoje usprawiedliwienie?

Indianin zwiesił głow˛e i rzekł:

— M˛e˙zny Bawół nie był z wojownikami, którzy ´scigali białych.

— To nie jest usprawiedliwienie. Gdyby był uczciwym i odwa˙znym człowiekiem,

natychmiast pu´sciłby białych na wolno´s´c. A w ogóle nie słyszałem, ˙ze Szoszoni wy-

kopali tomahawk wojny. Jak w czasach pokoju pas ˛

a swoje trzody nad rzekami Tongue

i Big Horn, bywaj ˛

a w domach białych, a jednak M˛e˙zny Bawół napada na ludzi, którzy

go nigdy nie obrazili. Kiedy wi˛ec odwa˙zny m ˛

a˙z o´swiadczy, ˙ze tylko tchórze post˛epuj ˛

a

w ten sposób, to có˙z M˛e˙zny Bawół potrafi na to odpowiedzie´c?

Indianin spojrzał na białego spod oka, było wida´c, ˙ze jest zły. Mimo to jego głos

brzmiał spokojnie:

— Mo˙ze ty jeste´s tym odwa˙znym m˛e˙zem? Czy masz jakie´s imi˛e?

162

background image

— Tak — odparł zapytany oboj˛etnie, jakby to si˛e samo przez si˛e rozumiało.

— Biali mog ˛

a nosi´c bro´n i imiona, nawet je´sli s ˛

a tchórzliwi. Im kto tchórzliwszy,

tym dłu˙zsze ma imi˛e. Znasz moje, a wi˛ec wiesz, ˙ze nie jestem tchórzem.

— W takim razie wypu´s´c obu je´nców, a potem walcz z nimi szczerze i otwarcie.

— Odwa˙zyli si˛e ukaza´c nad brzegiem Rdzawego Jeziora. To miejsce jest dla nas

´swi˛ete, gdy˙z bł ˛

adz ˛

a tam duchy pokonanych Szoszonów. Biali je´ncy musz ˛

a umrze´c.

— Ale wtedy ty tak˙ze umrzesz.

— M˛e˙zny Bawół powiedział ci, ˙ze nie l˛eka si˛e ´smierci, pragnie jej nawet.

— Czemu?

— Został schwytany, pojmany przez białego, upokorzony, uprowadzony z własnego

wigwamu, stracił cze´s´c — nie mo˙ze nadal ˙zy´c. Musi umrze´c, ale bez pie´sni wojennej.

Nie b˛edzie siedział dumny i wyprostowany na swym walecznym rumaku, obwieszony

skalpami wrogów, ale b˛edzie le˙zał w piasku, poszarpany dziobami ´smierdz ˛

acych s˛e-

pów. . .

Wypowiedział to powoli i monotonnie z twarz ˛

a nieruchom ˛

a, a jednak z ka˙zdego

słowa bił ból granicz ˛

acy z beznadziejn ˛

a rozpacz ˛

a. Było to w zgodzie z jego pogl ˛

adami.

163

background image

Zosta´c porwanym z własnego namiotu, spo´sród otoczenia zbrojnych wojowników — to

dla wodza straszliwa ha´nba!

Old Shatterhand odczuł lito´s´c, ale nie zdradził si˛e z tym, gdy˙z byłoby to obraz ˛

a dla

je´nca i pogł˛ebiłoby jego m˛ek˛e.

— Oihtka-Petay — rzekł Old Shatterhand — zasłu˙zył na taki los, ale mo˙ze pozosta´c

przy ˙zyciu, chocia˙z jest moim je´ncem. Jestem gotów zwróci´c mu wolno´s´c, je´sli rozka˙ze

swoim wojownikom, ˙zeby wypu´scili je´nców.

Wódz Szoszonów odparł dumnie:

— Oihtka-Petay nie mo˙ze ˙zy´c. Pragnie umrze´c. Przywi ˛

a˙z go bez troski do pala

m˛eczarni. Nie powinien wprawdzie opowiada´c o swoich czynach, które mu zyskały

sław˛e, zapewnia ci˛e jednak, ˙ze mimo najdotkliwszych cierpie´n, nie drgnie powiek ˛

a.

— Nie przywi ˛

a˙z˛e ci˛e do pala m˛eczarni. Jestem chrze´scijaninem. Nawet kiedy musz˛e

zabi´c zwierz˛e, zabijani je tak, aby si˛e nie m˛eczyło. Ale umrzesz niepotrzebnie. Mimo

twojej ´smierci odbij˛e obu białych.

— Tylko spróbuj! Mogłe´s si˛e do mnie podkra´s´c, zaskoczy´c, znienacka oszołomi´c

i pod osłon ˛

a mroku wyci ˛

agn ˛

a´c z obozu. Ale teraz moi wojownicy s ˛

a ostro˙zni. Nie zdo-

164

background image

łasz odbi´c białych. Odwa˙zyli si˛e pokaza´c nad brzegiem Rdzawego Jeziora i przypłac ˛

a to

powoln ˛

a ´smierci ˛

a. Je´sli pokonałe´s M˛e˙znego Bawołu — umrze, ale ˙zyje Moh-Aw, jego

jedynak, duma jego dumy, który go pom´sci. Ju˙z teraz Moh-Aw zabarwił twarz kolora-

mi wojny, gdy˙z on miał zada´c białym ´smiertelne ci˛ecie. Potem wymaluje swe ciało ich

ciepł ˛

a krwi ˛

a, aby zabezpieczy´c je przed ciosami bladych twarzy.

Lekki szmer rozległ si˛e w pobliskich gał˛eziach. To nadszedł Marcin Baumann. Na-

chylił si˛e nad Old Shatterhandem i szepn ˛

ał mu do ucha:

— Sir, mam panu oznajmi´c, ˙ze schwytany stra˙znik jest synem wodza. Winnetou

wydobył z niego to wyznanie.

Wiadomo´s´c ta przyszła na czas. Shatterhand odpowiedział szeptem:

— Niech Winnetou natychmiast go przy´sle. Niech go przyniesie Długi Davy, który

ma tutaj zosta´c.

Marcin szybko si˛e oddalił. Old Shatterhand zwrócił si˛e do Indianina:

— Nie l˛ekam si˛e Moh-Awa. Od jak dawna ma imi˛e i gdzie słyszy si˛e o jego czynach?

Jego tak˙ze b˛ed˛e miał w swej mocy.

165

background image

Tym razem wódz nie mógł si˛e opanowa´c. Wyra˙zano si˛e wzgardliwie o jego synu.

Brwi wodza zas˛epiły si˛e gro´znie, oczy rzucały błyski. Rzekł ze w´sciekło´sci ˛

a:

— Kim jeste´s, ˙ze ´smiesz w ten sposób wyra˙za´c si˛e o moim synu? Przed jego wzro-

kiem schowałby´s si˛e pod ziemi˛e. Walczył z Siuksami Ogallallami i wielu pokonał. Po-

siada oczy orła i słuch nocnych ptaków. ˙

Zaden wróg nie zdoła go zaskoczy´c. Pom´sci

krwawo swego ojca na ojcach i synach bladych twarzy!

W tej chwili nadszedł Długi Davy nios ˛

ac na plecach młodego Indianina. Przeszedł

przez le˙z ˛

ace suche gał˛ezie, poło˙zył je´nca na ziemi i rzekł:

— Przyniosłem chłopaka.

— Niech go pan posadzi, Mr Davy i usi ˛

adzie przy nim. I niech mu pan wyjmie

knebel z ust.

— Ach, sir! Chciałbym wiedzie´c, co pan zrobi z tym chłopcem.

Obaj Indianie ogl ˛

adali si˛e z przera˙zeniem. Wódz nic nie powiedział, i nawet si˛e

nie poruszył, ale mimo ciemnej cery wida´c było, ˙ze krew odpłyn˛eła mu z twarzy. Syn

natomiast krzykn ˛

ał:

166

background image

— Uff! Oihtka-Petay tak˙ze schwytano! Wycie b˛edzie si˛e rozlega´c w wigwamach

Szoszonów. Wielki Duch odwrócił oblicze od swoich synów.

— Milcz! — hukn ˛

ał ojciec. — ˙

Zadna squaw Szoszonów nie uroni łezki, kiedy mgła-

wice ´smierci połkn ˛

a Oihtka-Petay i Moh-Awa. Mieli oczy i uszy zamkni˛ete i byli bez

mózgów, niczym krety, które daj ˛

a si˛e połkn ˛

a´c w˛e˙zom bez oporu. Ha´nba ojcu i ha´nba

synowi!

Old Shatterhand zwrócił si˛e do Davy’ego i szeptem wydał mu rozkaz:

— Przyprowad´z wszystkich oprócz Winnetou.

Długi wstał i odszedł.

— A teraz — rzekł Shatterhand — czy M˛e˙zny Bawół widzi, jak chowam si˛e pod

ziemi˛e pod wzrokiem jego syna? Nie chc˛e was obra˙za´c. Wódz Szoszonów słynie jako

m˛e˙zny wojownik i m ˛

adry wódz. Moh-Aw, jego syn, pójdzie w ´slady ojca i b˛edzie równie

m˛e˙zny i m ˛

adry. Daj˛e im wolno´s´c w zamian za wolno´s´c obu białych je´nców.

Błysk jakby rado´sci przemkn ˛

ał po twarzy młodego Indianina. Lecz ojciec zgromił

go spojrzeniem i rzekł:

167

background image

— Oihtka-Petay oraz Moh-Aw wpadli bez walki w r˛ece n˛edznego białego — nie

zasługuj ˛

a wi˛ec na ˙zycie. Tylko ´smier´c mo˙ze zmy´c z nich ha´nb˛e. Dlatego mog ˛

a umrze´c

równie˙z biali je´ncy, a tak˙ze ci, którzy jeszcze w niewol˛e Szoszonów. . .

Urwał spogl ˛

adaj ˛

ac ze zdumieniem na obu wywiadowców, których przyprowadził

Bob, Davy i Marcin.

— Czemu M˛e˙zny Bawół przestał mówi´c? — zapytał Old Shatterhand. — Czy czuje,

˙ze pi˛e´s´c strachu si˛ega mu do serca?

Wódz opu´scił głow˛e i w milczeniu wpatrywał si˛e w ziemi˛e. Nie zauwa˙zył, jak si˛e

za nim poruszyły gał ˛

azki. Old Shatterhand ujrzał głow˛e Apacza i spojrzał na niego

z niemym zapytaniem. Apacz odpowiedział lekkim skinieniem głowy.

— Teraz Oihtka-Petay widzi, ˙ze jego nadzieja zwyci˛estwa była daremna — rzekł

Shatterhand. — Ale nie wyruszyli´smy, aby zabi´c odwa˙znych synów Szoszonów, lecz

aby poskromi´c psy Ogallalla. Pozwalamy wam wróci´c do obozu.

Podniósł si˛e, podszedł do wodza i rozci ˛

ał wi˛ezy. Wiedział, ˙ze zaczyna ryzykown ˛

a

gr˛e, ale był znawc ˛

a Zachodu i jego mieszka´nców i był przekonany, ˙ze me przegra.

168

background image

Wódz stracił pewno´s´c siebie. Post˛epowanie białego było niepoj˛etym szale´nstwem.

Uwolnił wroga nie odzyskawszy swoich przyjaciół. A teraz podszedł do Moh-Awa

i uwolnił tak˙ze jego.

M˛e˙zny Bawół spojrzał na białego nieprzytomnym spojrzeniem, po czym szybkim

ruchem wyrwał nó˙z zza pasa Marcina i zerwał si˛e na nogi. Jego oczy płon˛eły dzikim

szyderstwem.

— Mamy by´c wolni? — krzykn ˛

ał. — Wolni? Mamy si˛e przygl ˛

ada´c, jak stare s ˛

au-

aw b˛ed ˛

a nas wytyka´c palcami i opowiada´c, jak nas schwytały bezimienne psy? Mamy

w Wiecznych Ost˛epach le˙ze´c na ziemi i gry´z´c myszy, podczas gdy nasi czerwoni bracia

b˛ed ˛

a si˛e rozkoszowa´c pieczeniami nigdy nie wymieraj ˛

acych nied´zwiedzi i bawołów?

Nasze imiona s ˛

a splamiony.. Nie krew wroga, ale własna krew mo˙ze zmy´c ha´nb˛e! Oiht-

ka-Petay umrze, a przedtem wy´sle dusz˛e swojego syna.

Wzniósł nó˙z i skoczył ku synowi, aby zatopi´c ostrze w jego sercu, a potem w swoim.

Moh-Aw nie drgn ˛

ał. Oczekiwał ze spokojem ciosu ojca.

169

background image

— Oihtka-Petay! — rozległo si˛e nagle za wodzem. Niepodobna było oprze´c si˛e

temu władczemu głosowi. M˛e˙zny Bawół z r˛ek ˛

a wzniesion ˛

a do uderzenia, szybko si˛e

odwrócił. Przed nim stał wódz Apaczów. R˛eka Szoszona opadła.

— Winnetou! — zawołał.

— Czy wódz Szoszonów uwa˙za wodza Apaczów za kojota? — zapytał Winnetou.

Kojot to pies prerii lub mały wilk Zachodu — zwierz˛e bardzo gnu´sne i nieraz par-

szywe. Porównanie do kojota uchodzi za krwaw ˛

a obelg˛e.

— Kto ´smiałby to powiedzie´c? — odparł zapytany.

— Oihtka-Petay ´smiał to powiedzie´c. Czy nie nazwał swego zwyci˛ezcy bezimien-

nym psem?

Nó˙z wypadł z r˛eki Szoszona.

— Czy Winnetou jest zwyci˛ezc ˛

a? — zapytał.

— Nie, ale jest nim mój biały brat — odparł Apacz wskazuj ˛

ac na Old Shatterhanda.

— Uff! Uff! Uff! — krzykn ˛

ał M˛e˙zny Bawół. — Ten biały m ˛

a˙z jest Non-pay-klama,

zwany przez białych Old Shatterhandem?

Spojrzenie jego biegło od Winnetou do Old Shatterhanda. Winnetou odpowiedział:

170

background image

— Oczy mego czerwonego brata były zbyt zm˛eczone, a duch zbyt zgn˛ebiony, aby

mógł si˛e zastanowi´c. Człowiek, który M˛e˙znego Bawołu jednym uderzeniem pi˛e´sci po-

zbawił tchu, musiał mie´c gło´sne imi˛e!

Szoszon chwycił si˛e za głow˛e i odpowiedział:

— Oihtka-Petay miał mózg, ale nie miał my´sli!

— Tak, tu stoi Old Shatterhand, jego zwyci˛ezca. Czy z tego powodu mój czerwony

brat musi si˛e rozsta´c z ˙zyciem?

— Nie — rzekł odetchn ˛

awszy z ulg ˛

a. — Mo˙ze je zachowa´c.

— Zamierzaj ˛

ac si˛e dobrowolnie oddali´c do Wiecznych Ost˛epów dowiódł, ˙ze posiada

m˛e˙zne serce. Old Shatterhand tak˙ze powalił Moh-Awa uderzeniem swojej mia˙zd˙z ˛

acej

r˛eki. Czy jest to ha´nba dla młodego, odwa˙znego wojownika?

— Nie. I on mo˙ze ˙zy´c.

— Old Shatterhand razem z Winnetou schwytali obu wywiadowców, nie jako wro-

gów, ale jako zakładników, których pragn˛eli wymieni´c na białych je´nców. Czy mój czer-

wony brat nie wie, ˙ze Old Shatterhand i Winnetou s ˛

a przyjaciółmi wszystkich m˛e˙znych

czerwonoskórych?

171

background image

— Tak. Oihtka-Petay wie o tym.

— A wi˛ec niech wybiera, czy pragnie zosta´c naszym bratem czy wrogiem? Je´sli

b˛edzie naszym bratem, jego wrogowie b˛ed ˛

a tak˙ze naszymi wrogami. Je´sli za´s wybierze

to drugie, pu´scimy M˛e˙znego Bawołu oraz jego syna i wywiadowców, ale wiele krwi

poleje si ˛

a w walce o wolno´s´c obu białych. Dzieci Szoszonów zakryj ˛

a głowy, a w wi-

gwamach i u ognisk b˛ed ˛

a si˛e rozlega´c gorzkie lamenty. Niech wi˛ec wybiera. Winnetou

powiedział!

Zaległo głuche milczenie. Obecno´s´c i mowa Apacza wywarły wielkie wra˙zenie.

Oihtka-Petay nachylił si˛e, podniósł nó˙z, który wypu´scił z r˛eki, wbił go w ziemi˛e a˙z

po r˛ekoje´s´c i powiedział:

— Tak, jak ostrze tego no˙za znikło, niech tak zniknie wszelka nienawi´s´c mi˛edzy

synami Szoszonów a m˛e˙znymi wojownikami, którzy tu stoj ˛

a.

Nast˛epnie wyci ˛

agn ˛

ał nó˙z, podniósł go wysoko i dodał:

— I nó˙z niech przebije wszystkich wrogów Szoszonów i ich braci. Howgh!

— Howgh! Howgh! — rozległo si˛e dokoła.

172

background image

— Mój brat dokonał roztropnego wyboru — rzekł Old Shatterhand. — Czy zna

imiona swoich je´nców?

— Nie.

— S ˛

a nimi Jemmy-petahtszeh i kulawy Frank, towarzysz Mato-Poki, nied´zwied´zni-

ka.

— Mato-Poka! — krzykn ˛

ał zdziwiony wódz. — Czemu kulawy nie powiedział?

Czy Mato-Poka nie jest bratem Szoszonów? Czy nie ocalił ˙zycia Oihtka-Petay, kiedy

go ´scigali Siuksowie Ogallalla?

— Ocalił ci ˙zycie? No, to widzisz tu jego syna oraz Boba, wiernego słu˙z ˛

acego.

A tutaj stoi Davy, słynny my´sliwy. Wyruszyli, aby ratowa´c Mato-Pok˛e, a my im towa-

rzyszymy, gdy˙z Mato-Poka, nied´zwied´znik, wpadł w r˛ece Ogallalla wraz z pi˛ecioma

towarzyszami i ma niebawem zgin ˛

a´c.

— Psy Ogallalla chc ˛

a zabi´c nied´zwied´znika? Och, Wielki Manitou wyt˛epi te kojo-

ty! Dusze tym psom zostan ˛

a wyrwane z ciał, a ko´sci zbielej ˛

a na sło´ncu! Gdzie mo˙zna

wytropi´c ich ´slady?

— Wyruszyli w stron˛e Yellowstone River, gdzie wznosi si˛e grobowiec Złego Ognia.

173

background image

— Czy to nie mój brat Old Shatterhand zabił pi˛e´sci ˛

a Złego Ognia i jego dwóch

towarzyszy? Tak samo zgin ˛

a ci. którzy si˛e wa˙zyli schwyta´c nied´zwied´znika. Niech moi

bracia pójd ˛

a ze mn ˛

a do obozu moich wojowników. Tam wypalimy fajk˛e pokoju i tam

si˛e naradzimy.

Oczywi´scie wszyscy na to przystali. Uprzednio jeszcze uwolniono obu wywiadow-

ców. Sprowadzono konie.

— Sir, jest pan diabelskim wysła´ncem! — szepn ˛

ał Davy do Old Shatterhanda. —

Poczyna pan sobie zuchwale, a jednak wiedzie si˛e panu, jak gdyby szło o zwykł ˛

a, drob-

n ˛

a spraw˛e. Zdejmuj˛e przed panem kapelusz!

Istotnie zerwał z głowy swój zniekształcony cylinder i machał nim to w jedn ˛

a, to

w drug ˛

a stron˛e, jak gdyby nabieraj ˛

ac wody.

Wyruszono do obozu. Ci ˛

agn ˛

ac za sob ˛

a konie, my´sliwi wracali po omacku ku po-

chyło´sci. Ognisko było zgaszone. Nad brzegiem skarpy Moh-Aw, przyło˙zywszy dłonie

do ust, krzykn ˛

ał na dół:

— Khun, khun, khun-wah-ka! — Ogie´n, ogie´n, zapalcie ognisko narady!

Echo zwielokrotniło okrzyk. Na dole rozległ si˛e zgiełk.

174

background image

— Hang-pa? — Kto przybywa? — zapytano z doliny.

— Moh-Aw, Moh-Aw! — odpowiedział syn wodza.

Teraz zabrzmiało radosne — ha-ha-hih! — i po kilku minutach zapłon˛eło ognisko.

A wi˛ec Szoszoni poznali głos młodego Indianina. Mimo to przezornie wysłali na spo-

tkanie kilku ludzi, którzy mieli si˛e przekona´c, czy istotnie nie było powodu do obawy.

Kiedy do obozu dotarł tak˙ze i wódz, zapanowała powszechna rado´s´c. Indianie pra-

gn˛eli si˛e dowiedzie´c, w jaki sposób wódz został porwany, ale nie ´smieli pyta´c. Oczywi-

´scie, zdumienie ogarn˛eło czerwonoskórych na widok obcych białych, ale, przyzwycza-

jeni do ukrywania swych uczu´c, nie pokazali po sobie tego zdziwienia. Tylko najstarszy

wojownik, który poprzednio wydawał rozkazy, podszedł do wodza i rzekł:

— Oihtka-Petay jest wielkim czarodziejem. Znika z namiotu tak, jak znika słowo,

gdy zostanie wypowiedziane.

— Czy moi bracia naprawd˛e my´sleli, ˙ze M˛e˙zny Bawół znikł bez ´sladu, jak dym

z powietrza? — zapytał wódz. — Czy nie mieli oczu i czy nie widzieli, co si˛e stało?

— Wojownicy Szoszonów maj ˛

a oczy. Znale´zli znak słynnego białego i poznali, ˙ze

rozmawiał on z wodzem.

175

background image

Było to bardzo ostro˙zne omówienie faktu.

— Moi bracia słusznie s ˛

adzili — odparł wódz. — Tu oto jest Non-pay-klama, biały

my´sliwy, który pi˛e´sci ˛

a powala wrogów. A przy nim stoi Winnetou, wielki wódz Apa-

czów.

— Uff! Uff! — rozległo si˛e dokoła.

Szoszoni spogl ˛

adali z podziwem i czci ˛

a na obu znakomitych m˛e˙zów i cofn˛eli si˛e

o kilka kroków.

— Ci wojownicy przybyli, aby wypali´c z nami fajk˛e pokoju — dodał wódz. —

Chcieli uwolni´c swoich dwóch towarzyszy, którzy spoczywaj ˛

a tam w namiocie. Mieli

˙zycie M˛e˙znego Bawołu i jego syna w swoich r˛ekach, a jednak go nie zabrali. Wobec

tego niech wojownicy Szoszonów uwolni ˛

a obu je´nców. Moi bracia dostan ˛

a w zamian

skalpy wielu Siuksów Ogallalla, którzy wypełzli ze swoich nor jak myszy, aby pa´s´c

ofiar ˛

a jastrz˛ebia. O ´swicie wyruszymy w ´slad za nimi. A teraz niech wojownicy zbior ˛

a

si˛e wokół ogniska narady, aby zapyta´c Wielkiego Ducha, czy wyprawa wojenna si˛e uda.

Howgh!

176

background image

Zapanowało gł˛ebokie milczenie, cho´c ta wiadomo´s´c powinna była wzbudzi´c ˙zywe

zainteresowanie. Niektórzy udali si˛e do namiotów, aby wykona´c rozkaz wodza, po czym

przyprowadzili obu białych je´nców do ogniska. Je´ncy szli niepewnym, chwiejnym kro-

kiem. Wi˛ezy wrzynały im si˛e gł˛eboko w ciało i tamowały normalne kr ˛

a˙zenie krwi.

— Stary szopie, jakie popełniłe´s głupstwo? — zapytał Długi Davy swego grubego

przyjaciela. — Tylko taka ˙zaba jak ty mo˙ze skaka´c wprost do dzioba bociana!

— Przymknij no swój własny, bo inaczej skocz˛e tak˙ze do twojego i to natych-

miast! — odpowiedział gniewnie Jemmy, pocieraj ˛

ac obolałe miejsca.

— No, stary, nie my´slałem ´zle, a wiesz, ˙ze si˛e ciesz˛e, ˙ze jeste´s wolny.

— Pi˛eknie! Ale swoj ˛

a wolno´s´c zawdzi˛eczam Old Shatterhandowi. — I zwracaj ˛

ac

si˛e do westmana dodał: — Niech mi pan powie, jak mógłbym si˛e odwdzi˛eczy´c? Moje

˙zycie jest wprawdzie tylko ˙zyciem Grubego Jemmy’ego, ale w ka˙zdej chwili jestem

gotów je odda´c do pana dyspozycji.

— Nie mnie jest pan winien wdzi˛eczno´s´c — odparł Shatterhand. — Pa´nscy przyja-

ciele sprawili si˛e dzielnie — A przede wszystkim powinien pan dzi˛ekowa´c Winnetou,

bez którego pomocy nie mogliby´smy przyby´c tu tak szybko i pewnie.

177

background image

Grubas z podziwem spojrzał na zgrabn ˛

a i siln ˛

a posta´c Apacza. U´scisn ˛

ał mu r˛ek˛e

i rzekł:

— Wiedziałem, ˙ze Winnetou musi by´c w pobli˙zu, je´sli widzi si˛e Old Shatterhan-

da. Poniewa˙z jestem jakby ˙zab ˛

a, wi˛ec niech ten bocian, którego zw ˛

a Długim Davy’m,

połknie mnie z miejsca, je´sli nie jeste´scie najodwa˙zniejszym Indianinem, jakiego kie-

dykolwiek widziałem.

Bob z radosnym okrzykiem podszedł do Hobble-Franka i rzekł:

— Nareszcie, nareszcie, pan Bob znów widzie´c swój dobry pan Frank! Pan Bob

chcie´c zabi´c wszystkich Szoszonów, ale pan Shatterhand z pan Winnetou chcie´c sami

obu uwolni´c. Dlatego Szoszoni jeszcze raz zosta´c ˙zy´c.

*

*

*

W ˛

askim, długim w˛e˙zem pochód zd ˛

a˙zał przez preri˛e Blue Grass

35

, która rozci ˛

aga si˛e

z Devil Head mi˛edzy Big Horn a Górami Grzechotników do miejscowo´sci, gdzie Grey

Bull River przelewa swe czyste wody do rzeki Big Horn.

35

Blue Grass (ang.) — Bł˛ekitna Trawa

178

background image

Taka bł˛ekitn ˛

a muraw˛e niecz˛esto spotyka si˛e na Zachodzie. Na ogół wysoka, na wil-

gotnym gruncie osi ˛

aga wysoko´s´c człowieka. Wtedy nastr˛ecza wiele trudno´sci westma-

nowi, który powinien trzyma´c si˛e ´scie˙zki wydeptanej w tym morzu traw przez bawoły.

Rozkołysane wysokie ´zd´zbła nie pozwalaj ˛

a daleko si˛ega´c wzrokiem i nieraz w mroczn ˛

a

pogod˛e zdarzyło si˛e niejednemu do´swiadczonemu my´sliwemu, który nie miał kompasu,

a nie mógł ustali´c poło˙zenia sło´nca, po uci ˛

a˙zliwej całodziennej je´zdzie wróci´c wieczo-

rem do tego samego miejsca, sk ˛

ad wyruszył rano. Czasami zdarza si˛e nawet, ˙ze je´zdziec

wpada na własne ´slady i przyjmuje je za obce.

´Scie˙zka wydeptana przez bawoły te˙z nie jest pozbawiona niebezpiecze´nstw. Nagle

mo˙zna si˛e tutaj natkn ˛

a´c na wroga w ludzkiej czy zwierz˛ecej postaci. Tak samo niebez-

piecznie jest wpa´s´c znienacka na starego bawołu — rozw´scieczonego samotnika, który

oddalił si˛e od stada, jak napotka´c nagle wrogiego Indianina, który stoi w odległo´sci

trzech kroków z wycelowan ˛

a strzelb ˛

a. Wtedy nale˙zy działa´c z błyskawiczn ˛

a szybko-

´sci ˛

a. Kto pierwszy zdoła wystrzeli´c, ten ˙zyje.

Szoszoni jechali g˛esiego — jeden za drugim, tak, ˙ze ko´n nast˛epnego st ˛

apał ´sladami

poprzedniego je´zd´zca. Tak je˙zd˙z ˛

a Indianie w wypadkach, kiedy nie s ˛

a pewni bezpie-

179

background image

cze´nstwa. W takich razach wysyła si˛e tak˙ze wywiadowców, najroztropniejszych wo-

jowników, których oczu nie ujdzie ´zd´zbło zwrócone przeciw wiatrowi, których uszy

usłysz ˛

a najcichszy szmer łamanej gał ˛

azki.

Skurczony i pochylony naprzód wisi taki wywiadowca na swoim wierzchowcu, jak

gdyby nie umiał je´zdzi´c konno. Wydaje si˛e, ˙ze oczy rna zamkni˛ete i ´spi, tak nierucho-

mo siedzi. Jego rumak równie˙z posuwa si˛e sennie jak z przyzwyczajenia. Wróg, który

podpatruje ich z ukrycia, mo˙ze sobie pomy´sle´c, ˙ze je´zdziec ucina sobie drzemk˛e. Ale

wr˛ecz przeciwnie, im mniej widoczna, tym bardziej napi˛eta jest uwaga wywiadowcy.

Chocia˙z powieki ma opuszczone, jego bystre oczy widz ˛

a wszystko.

Oto rozlega si˛e słaby, bardzo słaby d´zwi˛ek, ale ucho wywiadowcy ju˙z go usłyszało.

Pod najbli˙zszym drzewem przykucn ˛

ał wróg, który podniósł strzelb˛e i celuje w je´zd´zca.

Kolb ˛

a poruszył przypadkiem rogowy guzik ubrania. Ten oto szmer zwrócił uwag˛e wy-

wiadowcy. Krótkie, ostre spojrzenie, szarpni˛ecie cugli — je´zdziec błyskawicznie zsuwa

si˛e z siodła trzymaj ˛

ac si˛e jednak jedn ˛

a r˛ek ˛

a i nog ˛

a uprz˛e˙zy; jego ciało znika za ciałem

konia i staje si˛e niedost˛epne dla kul. Rumak wyrwany z leniwej senno´sci w dwóch,

trzech susach znika wraz z je´zd´zcem w g˛estwinie czy za drzewami.

180

background image

Trzej wywiadowcy wyprzedzali teraz pochód Szoszonów na do´s´c znaczn ˛

a odle-

gło´s´c. Na czele oddziału jechali Old Shatterhand, Winnetou i M˛e˙zny Bawół, a za nimi

biali, Wohkadeh i Bob.

Murzyn, mimo nabytego do´swiadczenia, niedobrze si˛e czuł w strzemionach. Skóra

nie zd ˛

a˙zyła mu si˛e uodporni´c. Była podra˙zniona i starta, wskutek czego siedział jeszcze

niezgrabniej ni˙z poprzednio. Przez cały czas j˛eczał: — Ah, oh, alas, woe is me

36

! ´Slizgał

si˛e po grzbiecie rumaka. St˛ekał i j˛eczał w ró˙znych tonacjach i ze strasznymi grymasami

zapewniał, ˙ze srogo pom´sci swoje udr˛eki na Siuksach.

Podło˙zył dla wygody pod´sciółk˛e z bł˛ekitnej trawy. Poniewa˙z nie był w stanie mocno

siedzie´c na koniu, wi˛ec co pewien czas spadał na ziemi˛e. Nawet zazwyczaj powa˙zni

Szoszoni nie mogli si˛e powstrzyma´c od ´smiechu. Jeden z nich władaj ˛

acy jako tako

angielskim, nazwał Murzyna Sliding Bob, co znaczy " ´Slizgaj ˛

acy si˛e Bob”. Przydomek

ten od razu zyskał powszechne uznanie.

36

ah, oh, alas, woe is me (ang.) — ach, och, niestety, biada mi

181

background image

Zachodni widnokr ˛

ag dotychczas stanowił równ ˛

a lini˛e. Teraz miejscami si˛e podnosił.

Zaczynały si˛e góry. Zarysowały si˛e nie mglisto, bł˛ekitnawo, lecz wyra´znie i ostro, mimo

wielkiej odległo´sci, jaka dzieliła od nich je´zd´zców.

W tamtych bowiem stronach powietrze jest tak ostre, ˙ze miejsca bardzo odległe wy-

daj ˛

a si˛e bardzo bliskie. Poza tym powietrze jest nasycone elektryczno´sci ˛

a do takiego

stopnia, ˙ze kiedy przypadkowo zetkn ˛

a si˛e r˛ece czy łokcie dwóch ludzi, nierzadko po-

wstaj ˛

a przy tym iskierki. Napi˛ecie elektryczne wyładowuje si˛e bez przerwy. Nie ma

chmur, a jednak stale błyska na całym niebie. Czasem zdaje si˛e, ˙ze płomie´n ogarn ˛

niebiosa. Jednak˙ze nie przeszkadza to ani ludziom, ani koniom. Wieczorem za´s ta nie-

ustanna iluminacja stanowi widok, którego nie mo˙zna opisa´c. Nawet najbardziej przy-

zwyczajony do tych zjawisk westman za ka˙zdym razem bywa gł˛eboko przej˛ety podzi-

wem — czuje si˛e drobnym, bezwładnym pyłkiem wobec majestatu tajemniczych sił.

Weh-ku-on-peh-ta-wakon-szetsza! — Płomie´n Wigwamu Wielkiego Ducha! — tak

nazywaj ˛

a Siuksowie to błyskanie. "Widziałem Manitou w błyskawicy — Manitou ah-

nima ahwarrenton” — powiada Yutah-Szoszon, kiedy chce oznajmi´c, ˙ze przebył drog˛e

rozja´snion ˛

a takim "elektrycznym o´swietleniem”.

182

background image

Jednak w czasach wojny s ˛

a to zjawiska niebezpieczne. Indianie wierz ˛

a, ˙ze wojowni-

cy, którzy polegli w nocy, b˛ed ˛

a ˙zy´c w Wiecznych Ost˛epach w´sród nieustannego mroku.

Dlatego unikaj ˛

a nocnej walki i zazwyczaj atakuj ˛

a o ´swicie. Kto jednak umiera po´sród

"płomieni Wielkiego Ducha”, ten nie zazna mroku w Wiecznych Ost˛epach. Z tego po-

wodu Indianie ch˛etnie walcz ˛

a w ´swietle błyskawic i niejeden, kto o tym nie wiedział,

przypłacił sw ˛

a niewiedz˛e skalpem.

Mały Hobble-Frank nigdy jeszcze nie widział tych zjawisk. Zwrócił si˛e wi˛ec do

Grubego Jemmy’ego, za którym jechał:

— Panie Pfefferkorn, pan był w Niemczech gimnazjalist ˛

a, a wi˛ec łatwo przypomni

pan sobie swoje psychikalne wiadomo´sci. Czemu tutaj tak bardzo błyska i ´swieci?

— Mówi si˛e fizykalne, a nie psychikalne — poprawił Gruby.

— Czy mówi˛e psychikalne czy fizykalne — tureckiemu cesarzowi na jedno wycho-

dzi. Rzecz najwa˙zniejsza to dobrze wymówi´c iksylump.

— Mówi si˛e "ypsilon”.

— Co?! Jak?! Ja miałbym nie wiedzie´c jak si˛e nazywa przedostatnia litera naszego

ojczystego alfabetu? Je´sli pan to jeszcze raz powtórzy, to mo˙ze nast ˛

api´c co´s, co pana

183

background image

bardzo zmartwi. Wielbiciel wiedzy niech˛etnie słucha podobnych orzecze´n. Nie mo˙ze

mi pan da´c na moje pytanie akademickiej odpowiedzi i dlatego pan chytrze i podst˛epnie

podkopuje si˛e pod moj ˛

a edukacje. Ale je´sli pan s ˛

adzi, ˙ze to si˛e panu uda, to myli si˛e pan

stokrotnie. Czy mo˙ze pan da´c odpowied´z czy nie?

— Zawsze! — roze´smiał si˛e Gruby.

— No, wi˛ec szybciej! A wi˛ec, dlaczego tu stale błyska?

— Poniewa˙z jest du˙zo elektryczno´sci.

— Ach? Tak? To pan nazywa odpowiedzi ˛

a? Nie trzeba by´c gimnazjalist ˛

a, aby da´c

tak ˛

a odpowied´z. Nie byłem wprawdzie w Alma Pater

37

, nie byłem studentem, nigdy nie

macałem Aleksandra, a wiem dokładnie, ˙ze tam gdzie błyska, musi by´c elektryczno´s´c.

Ka˙zda rzecz ma swoj ˛

a przyczyn˛e. Kiedy kto´s dostał w g˛eb˛e, to musi by´c kto´s inny, kto

wyci ˛

ał mu policzek. Kiedy za´s błyska, to. . . to. . . to. . .

— To musi by´c kto´s, kto zapalił — wtr ˛

acił Jemmy. Hobble-Frank przez par˛e chwil

zastanawiał si˛e w milczeniu, nast˛epnie rzucił z gniewem:

37

Frank powinien powiedzie´c Alma Mater (łac.) — wy˙zsza uczelnia

184

background image

— Posłuchaj pan, panie Pfefferkorn, to dobrze, ˙ze jeszcze nie wypili´smy brudersza-

ftu, gdy˙z cofn ˛

ałbym si˛e teraz, co stanowiłoby wieczn ˛

a plam˛e na pa´nskiej obywatelskiej

tarczy herbowej! Czy aby s ˛

adzi pan, ˙ze pozwol˛e sobie plu´c w moje etymongoliczne

38

j˛ezykoznawstwo? Po co pan przerywa moj ˛

a pi˛ekn ˛

a potoczn ˛

a mow˛e? Skoro we wła´sci-

wy sobie, skromny i dowcipny sposób przyrównuj˛e elektryczno´s´c do mordobicia, nie

masz pan prawa przywłaszcza´c sobie, niczym herszt rozbójników, mego szlachetnego

porównania. A wi˛ec mówili´smy o błyskawicach. Powiedział pan, ˙ze błyska z powodu

elektryczno´sci. Ale pytam dalej, czemu tutaj jest tyle elektryczno´sci? Przecie˙z nigdzie

nie widziałem takiej skupionej masy. Teraz ma pan najlepsz ˛

a okazj˛e, aby zda´c egzamin

ze swojej wiedzy.

Gruby Jemmy roze´smiał si˛e gło´sno. Uczony Sas dodał:

— Co pan tak trajkocze niczym klarnet? Czy ´smieje si˛e pan z zakłopotania? Jestem

bardzo ciekaw, jak pan sobie poradzi, najlepszy panie Pfefferkorn?

38

I tu Frank si˛e pomylił. Powinien powiedzie´c etymologiczne; jest to dział j˛ezykoznawstwa zajmuj ˛

acy

si˛e badaniem pochodzenia wyrazów i ich pierwotnych znacze´n

185

background image

— Tak — odparł Jemmy. — Pa´nskie pytanie jest naprawd˛e dosy´c trudne. Nawet

profesor podrapałby si˛e w głow˛e.

— Tak? Innej odpowiedzi nie ma pan dla mnie?

— Mo˙ze i mam.

— Wi˛ec niech j ˛

a pan da! Cały zamieniam si˛e w słuch.

— Mo˙ze to wielka zawarto´s´c metalu w górach jest powodem tego skupienia elek-

tryczno´sci.

— Zawarto´s´c metalu? Elektryczno´s´c nie ma z tym nic wspólnego!

— A jednak. Czemu wi˛ec piorunochron przyci ˛

aga elektryczno´s´c?

— Ale wylatuje spodem, a wi˛ec mo˙zna to pomin ˛

a´c milczeniem. Zreszt ˛

a niejedno

drzewo pada od pioruna, mimo ˙ze nie zawiera ani odrobiny ˙zelaza. Nie, to nie jest dla

mnie odpowiedzi ˛

a! W takim razie wszystkie na przykład huty ˙zelaza byłyby ra˙zone

piorunami.

— A mo˙ze dlatego, ˙ze si˛e zbli˙zamy do bieguna magnetycznego?

— Gdzie on jest, ten biegun?

— W Ameryce Północnej, oczywi´scie dosy´c daleko st ˛

ad.

186

background image

— Zostaw go pan na miejscu! To nie jego wina.

— Albo mo˙ze szybkie obroty ziemi skupiaj ˛

a elektryczno´s´c na wy˙zynach?

— Nie mo˙zna my´sle´c o takich skupieniach. Elektryczno´s´c nie jest tak g˛esta jak

syrop — nie podnosi si˛e w gór˛e gwałtownie. No, nie zdał pan egzaminu.

— Je´sli pan to mówi, to musi si˛e pan chyba lepiej na tym zna´c.

— Naturalnie! Powiedział mi to kiedy´s nauczyciel z Moritzburga, ˙ze elektryczno´s´c

powstaje na skutek tarcia. Chyba pan nie zaprzeczy?

— Oczywi´scie.

— A wi˛ec elektryczno´s´c powstaje tam, gdzie jest tarcie.

— Na przykład przy tarciu kartofli.

— Niech pan połknie swój dowcip, zwłaszcza kiedy mówi pan do człowieka, któ-

ry odno´snie swej wiedzy sztucznej zalicza si˛e do hydraulicznych autorytetów. Z elek-

tryczno´sci ˛

a nie robi˛e sobie wiele trudu. Nie zwracam uwagi na troch˛e mniej lub wi˛ecej

elektryczno´sci, szczególnie w tych stronach. Przecie˙z rozci ˛

agaj ˛

a si˛e tu ogromne prerie

i wznosz ˛

a ogromne góry. Kiedy wi˛ec wiatr wieje po prerii i górach, powstaje kolosalne

tarcie. A mo˙ze nie?

187

background image

— Tak — odparł z u´smiechem Jemmy.

— Wicher ociera si˛e o grunt, niezliczone miliony traw ocieraj ˛

a si˛e o siebie, niezli-

czone gał˛ezie i li´scie drzew tak˙ze si˛e tr ˛

a. Bawoły tarzaj ˛

a si˛e w wallows

39

, co wytwarza

wspaniałe tarcie. Krótko i w˛ezłowato, jak wsz˛edzie indziej, odbywa si˛e tutaj tarcie, któ-

re nagromadza ogromne ilo´sci elektrycznej siły. Oto i ma pan najprostsze i bezbł˛edne

wytłumaczenie z ust najkompletniejszych. Czy chce pan co´s wi˛ecej?

— Nie, nie — roze´smiał si˛e Jemmy. — Mam dosy´c.

— A wi˛ec niech pan przyjmie to wytłumaczenie z powag ˛

a i nale˙zn ˛

a czci ˛

a. Ze ´smie-

chem nie jest panu do twarzy. Gdyby nie znakomity Old Shatterhand, wykonałby pan

mimo swej całej wesoło´sci niebezpieczne salto quartale ku Wiecznym Ost˛epom.

— Mówi si˛e "mortale”, a nie "quartale”.

— Niech si˛e pan zamknie! Nic podobnego w tym kwartale mi si˛e nie zdarzy, dla-

tego powiedziałem "quartale”. Nasza naukowa rozmowa w ogóle dobiega ko´nca, gdy˙z

39

wallow (ang.) — miejsce k ˛

apieli dzikich zwierz ˛

at

188

background image

zbli˙zamy si˛e do gór, a tam wła´snie zatrzymali si˛e wywiadowcy. Musieli odkry´c co´s

wa˙znego.

Mały pseudouczony w ferworze swej wybitnie naukowej dyskusji nie patrzył na

drog˛e, któr ˛

a przebywał. Tymczasem zamiast niebieskiej trawy rosły ju˙z trawy festucca

i g˛esto rozsiane cumarin, a opodal widniał zagajnik, nad którym wznosiły si˛e wierz-

chołki kilku drzew sygnalizuj ˛

ac, ˙ze w pobli˙zu znajduje si˛e woda.

Wywiadowcy zatrzymali si˛e przy zagajniku. Gdy pochód zbli˙zył si˛e do nich, zacz˛eli

dawa´c r˛ekami ostrzegawcze znaki, a jeden zawołał:

— Nambau, nambau!

Słowo to oznacza nog˛e i u˙zywa si˛e go tak˙ze w odniesieniu do ´sladu. Wywiadowcy

ostrzegali, aby nie zadeptano ´sladu dopóki nie zostanie on dokładnie zbadany.

Lecz Wohkadeh nie zwrócił uwagi na ostrze˙zenie. Podjechał galopem do wywia-

dowców.

— Wehts toweke! — zawołał wywiadowca, który ostrzegał.

To znaczy "młodzie´ncze” i jest niejako napomnieniem. Młodzieniec nie post˛epuje

tak rozs ˛

adnie, jak dorosły. Wohkadeh odparł:

189

background image

— Czy moi bracia liczyli lata Wohkadeha? On wie dobrze co czyni. Zna ten ´slad,

gdy˙z jest to tak˙ze jego własny trop. Tu obozował z Siuksami Ogallalla, zanim go wysłali

na przeszpiegi. St ˛

ad pojechali na zachód, aby dotrze´c do rzeki Big Horn. Na pewno

zostawili Wohkadehowi znaki, aby mógł ich znale´z´c.

Miejsce rzeczywi´scie ´swiadczyło, ˙ze obozował tu przed kilkoma dniami znaczny

zast˛ep je´zd´zców. Mogło si˛e na tym pozna´c jedynie bardzo wy´cwiczone oko. Podeptana

trawa zd ˛

a˙zyła si˛e ju˙z wyprostowa´c. Tylko po najbli˙zszych krzakach było wida´c, ˙ze konie

odgryzły ich ko´nce.

Po o´swiadczeniu Wohkadeha niepotrzebnie byłoby si˛e tutaj zatrzymywa´c. Wpraw-

dzie sło´nce stało w zenicie, a koniom nale˙zał si˛e odpoczynek, jednak postanowiono

obozowa´c dopiero nad wod ˛

a.

Grunt, dotychczas równy, zaczynał si˛e powoli wznosi´c. Z przodu, z prawej i lewej

strony wida´c było wydłu˙zone grzbiety gór. Je´zd´zcy jechali po obszernej pochyło´sci za-

ro´sni˛etej wysok ˛

a traw ˛

a i coraz g˛estszymi krzewami. Nieco dalej rosły podobne do krze-

190

background image

wów balsamiczne topole oraz dzikie grusze z rodzaju tych, które Amerykanie nazywaj ˛

a

"Spiked hawthorn”

40

.

Kawalkada wje˙zd˙zała w cie´n coraz g˛e´sciej rosn ˛

acych drzew. Białe jesiony, kasztany,

jodły, lipy i wiele innych dawały dobroczynny chłód.

Kiedy droga ostro skr˛eciła na północ, je´zd´zcy ujrzeli przed sob ˛

a zalesione góry. Tam

zapewne była woda. Dwie dzikie góry wznosiły si˛e stromo, przedzielone w ˛

ask ˛

a dolin ˛

a

z szemrz ˛

acym po´srodku potokiem. Je´zd´zcy stan˛eli wobec wyboru: skr˛eci´c czy jecha´c

w tym samym kierunku?

Old Shatterhand spogl ˛

adał badawczo na skraj lasu. Zadowolony skin ˛

ał głow ˛

a i rzekł:

— Nasza droga wiedzie na lewo, do doliny.

— A to czemu ? — zapytał Davy.

— Czy nie widzi pan tam gał˛ezi jodły stercz ˛

acej u pnia lipy?

— Tak, sir. To dziwne, ˙ze iglaste drzewo ro´snie na li´sciastym.

40

spiked hawthorn (ang.) — kolczasty głóg

191

background image

— To znak dla Wohkadeha. Ogallalla tak go skierowali, ˙ze wskazuje na dolin˛e.

A wi˛ec pojechali w tym wła´snie kierunku. Przypuszczam, ˙ze natkniemy si˛e jeszcze na

kilka takich drogowskazów.

Winnetou jechał w milczeniu, rzuciwszy tylko pobie˙zne spojrzenie na lip˛e. Taki miał

zwyczaj. Zwykł działa´c bez zb˛ednych słów.

Niebawem dotarli do miejsca wy´smienicie nadaj ˛

acego si˛e na obóz. Było tu sporo

wody, cienia i paszy dla koni. Je´zd´zcy zeskoczyli z wierzchowców i pu´scili je na popas.

Szoszoni mieli spory zapas mi˛esa suszonego na sło´ncu, a biali ró˙znego rodzaju ˙zywno´s´c

zabran ˛

a ze stra˙znicy nied´zwied´znika. Po˙zywiono si˛e i uło˙zono na trawie lub mchu, aby

uci ˛

a´c krótk ˛

a drzemk˛e lub wda´c si˛e w rozmówki z towarzyszami.

Najmniej spokojny był Murzyn Bob. Jazda konna dała mu si˛e we znaki.

— Pan Bob by´c bardzo chory, bardzo chory — rozpaczał. — Pan Bob nie mie´c ju˙z

skóry na nogach. Cała skóra by´c starta, a teraz spodnie klei´c si˛e do ko´sci i bole´c pana

Bob. Kto by´c winien? Siuksowie Ogallalla. Kiedy pan Bob ich znale´z´c, pan Bob ich

zakatrupi´c i oni wszyscy umrze´c! Pan Bob nie móc jecha´c, nie móc sta´c, nie móc le˙ze´c.

Pan Bob mie´c jakby ogie´n w ko´sciach.

192

background image

— Jest na to ´srodek — powiedział Marcin. — Wyszukaj coltsfoot

41

i przyłó˙z jego

li´scie do obolałych miejsc.

— Ale gdzie rosn ˛

a´c coltsfoot?

— Zwykle na skraju lasu. Mo˙ze i tutaj znajdziesz.

— Ale pan Bob nie zna´c tej ro´sliny. Jak móc znale´z´c?

— Chod´z! Pomog˛e ci poszuka´c.

Obaj chcieli si˛e oddali´c, ale Jemmy ostrzegł ich:

— We´zcie ze sob ˛

a bro´n! Nigdy nic nie mo˙zna przewidzie´c.

Marcin chwycił za strzelb˛e, to samo uczynił Murzyn.

— Yes! — powiedział. — Pan Bob wzi ˛

a´c swoja flinta. Jak przyjdzie Siuks albo

dzikie zwierz˛e, pan Bob zastrzeli´c go, aby ocali´c swój młody pan Marcin. Come on

42

!

Obaj poszli na skraj lasu, lecz nigdzie nie było wida´c szukanej ro´sliny. Oddalali

si˛e coraz bardziej od obozu. Było cicho i słonecznie, jak to w dolinie. Motyle fruwały

41

coltsfoot (ang.) — podbiał

42

come on (ang.) — chod´zmy

193

background image

nad kwiatami, b ˛

aki brz˛eczały. Woda szemrała spokojnie i wierzchołki drzew k ˛

apały si˛e

w promieniach słonecznych.

Marcin zatrzymał si˛e i wskazał r˛ek ˛

a na lini˛e, która ci ˛

agn˛eła si˛e prosto od małego

strumyka i gin˛eła w´sród drzew.

Podeszli i obejrzeli ´slad. Od wody a˙z do drzew trawa była tak wydeptana, ˙ze wyst ˛

a-

pił nagi grunt. Marcin i Bob stali wobec prawdziwego ´sladu.

— To nie by´c zwierz˛e — rzekł Bob. — Tu biega´c człowiek w butach tam i z powro-

tem. Pan Marcin musie´c przyzna´c racj˛e pan Bob.

Młodzieniec potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a. Zbadał dokładnie ´slad i powiedział:

— To dziwna rzecz. Nie wida´c ´sladu podków ani pazurów. Ziemia jest tak wydep-

tana, ˙ze nie mo˙zna okre´sli´c czasu. S ˛

adz˛e, ˙ze tylko kopyta musiały zostawi´c taki ´slad.

— O pi˛eknie, bardzo pi˛eknie! — odrzekł uradowany Murzyn. — By´c mo˙ze to by´c

opos. Pan Bob by´c z tego bardzo zadowolony.

Opos to drapie˙zny szczur ameryka´nski, długi na pół metra. Posiada wprawdzie

mi˛ekkie, białe i tłuste mi˛eso, ale okropny zapach odstr˛ecza białych. Lecz Murzyni na to

194

background image

nie zwa˙zaj ˛

a i po prostu rozkoszuj ˛

a si˛e cuchn ˛

ac ˛

a pieczenia z tego zwierz ˛

atka. Do takich

nami˛etnych smakoszy zaliczał si˛e m˛e˙zny Bob.

— Co ci wpadło do głowy? — roze´smiał si˛e Marcin. — Opos tutaj? Czy opos po-

siada podkowy?

— Co opos posiada´c, to nie obchodzi´c pan Bob. Opos by´c wy´smienite mi˛eso i pan

Bob teraz spróbowa´c złapa´c oposa.

Chciał pod ˛

a˙zy´c za siadem, ale Marcin pow´sci ˛

agn ˛

ał jego zapał.

— Zosta´n tu i nie o´smieszaj si˛e, stary! Nie ma mowy o oposie — to za drobne

zwierz ˛

atko, aby wydepta´c takie ´slady. T˛edy przechodziła wi˛eksza bestia, by´c mo˙ze. . .

— Ło´s, o, ło´s! — zawołał Bob mlaskaj ˛

ac j˛ezykiem. — Ło´s da´c wiele mi˛esa i tłusz-

czu i skóry. Ło´s by´c dobry, bardzo dobry. Bob zaraz znale´z´c ło´s!

— Zosta´n, stój! To nie mo˙ze by´c ło´s, bo trawa byłaby wyskubana!

— To pan Bob zobaczy´c co to by´c. By´c mo˙ze to by´c opos. O, je´sli pan Bob znale´z´c

opos, to zrobi´c wielki bal!

I co pr˛edzej pomkn ˛

ał ku zalesionej skale.

— Czekaj! Czekaj! — wołał Marcin. — To mo˙ze by´c drapie˙znik!

195

background image

— Opos by´c drapie˙znik, ˙zre´c ptaki i inne małe zwierz˛eta, ale pan Bob go złapa´c! —

krzykn ˛

ał w odpowiedzi Murzyn biegn ˛

ac za tropem.

My´sl o smakołyku kazała mu zapomnie´c o przezorno´sci. Marcin poszedł za nim, aby

w razie potrzeby po´spieszy´c z pomoc ˛

a, ale Murzyn wyprzedził go na znaczn ˛

a odległo´s´c.

Doszli do skraju lasu. Grunt wznosił si˛e równie stromo po tej stronie doliny, jak po

drugiej. ´Slad biegł prosto przez drzewa pomi˛edzy wielkie głazy, wci ˛

a˙z tak wydeptany,

˙ze niepodobna było rozró˙zni´c pojedynczego ´sladu.

Murzyn wspinał si˛e coraz wy˙zej. Pomi˛edzy g˛estymi drzewami pełno było chrustu.

Nagle Marcin usłyszał ucieszony głos Murzyna.

— Pan przyj´s´c, pr˛edko przyj´s´c! Pan Bob znale´z´c gniazdo oposa! Młodzian czym

pr˛edzej po´spieszył do Murzyna. Przecie˙z nie było mowy o oposie, a wi˛ec Bob mógł si˛e

znale´z´c w niebezpiecze´nstwie, którego nawet nie przeczuwał.

— Stój, stój! — ostrzegł Marcin gło´sno. — Nic nie rób dopóki nie przyjd˛e!

— O, tu by´c dziura — drzwi do gniazda oposa. Pan Bob zło˙zy´c wizyt˛e.

Marcin dotarł do miejsca, gdzie znajdował si˛e Bob. Było tu pełno nagromadzonych

głazów. Dwa złomy skalne, wsparte o siebie, tworzyły jakby jaskini˛e, pod któr ˛

a wzno-

196

background image

siły si˛e g˛este krzewy orzecha laskowego, dzikiej morwy, malin i je˙zyn. Poprzez krzewy

prowadził udeptany trop. Poza tym jednak były tu i inne ´slady, które ´swiadczyły, ˙ze

mieszkaniec jaskini wyprawia si˛e na wycieczki we wszystkich kierunkach.

Murzyn przykucn ˛

ał i zamierzał wczołga´c si˛e do jaskini. Marcin natychmiast zrozu-

miał, ˙ze jego obawy nie były płonne. Z nieco wyra´zniejszych ´sladów poznał przeciwni-

ka.

— Na miło´s´c Bosk ˛

a! — krzykn ˛

ał. — Cofnij si˛e, cofnij! To jaskinia nied´zwiedzia.

Mówi ˛

ac to złapał Boba za nogi, aby go odci ˛

agn ˛

a´c. Murzyn zapewne nie zrozumiał,

gdy˙z odpowiedział:

— Po co mnie trzyma´c? Pan Bob odwa˙zny, zwyci˛e˙zy´c całe gniazdo pełne oposów.

— Nie oposy, ale nied´zwied´z, nied´zwied´z!

Ci ˛

agn ˛

ał go z całych sił. Naraz rozległ si˛e gł˛eboki, gniewny pomruk i prawie jedno-

cze´snie okrzyk przera˙zonego Boba.

— Bo˙ze! Bydl˛e, bestia! O pan Bob, o pan Bob!

Z błyskawiczn ˛

a szybko´sci ˛

a wydostał si˛e z krzewów i skoczył na równe nogi. Mimo

czarnej skóry wida´c było, ˙ze krew spłyn˛eła mu z twarzy.

197

background image

— Czy jest jeszcze w jaskini? — zapytał chłopiec.

Bob machał r˛ekami i poruszał ustami, ale nie mógł wydoby´c ˙zadnego d´zwi˛eku. Bro´n

wypadła mu z r˛eki, oczy latały nieprzytomnie, szcz˛ekał z˛ebami.

Krótki szmer — i ukazał si˛e łeb szarego nied´zwiedzia grizzly. To rozwi ˛

azało j˛ezyk

Boba.

— Ucieka´c, ucieka´c! — krzyczał. — Pan Bob ucieka´c na drzewo!

Jednym susem znalazł si˛e przy wiotkiej brzozie i wspi ˛

ał si˛e na gór˛e ze zr˛eczno´sci ˛

a

wiewiórki.

Marcin zbladł, ale bynajmniej nie z trwogi. Szybkim ruchem chwycił strzelb˛e Mu-

rzyna i ukrył si˛e za grubym bukiem. Oparłszy strzelb˛e o pie´n wzi ˛

ał w r˛ece własn ˛

a du-

beltówk˛e, któr ˛

a poprzednio zawiesił na plecach.

Nied´zwied´z powoli wysuwał si˛e z krzewów. Z pocz ˛

atku spojrzał małymi ´slepiami

na Boba, który r˛ekami trzymał si˛e najni˙zszych gał˛ezi brzozy, a nast˛epnie na troch˛e bar-

dziej oddalonego Marcina. Opu´scił łeb, otworzył paszcz˛e i wywiesił ozór. Zastanawiał

si˛e, z którym z wrogów zacz ˛

a´c. Po czym powoli, chwiejnie podniósł si˛e na tylne ła-

py. Był wysoki na pewno na osiem łokci i rozsiewał ten przenikliwy zapach, wła´sciwy

198

background image

wszystkim drapie˙znikom puszczy. Nie upłyn˛eła jeszcze minuta od chwili, kiedy Bob

zerwał si˛e na nogi. Kiedy Murzyn zobaczył olbrzyma w odległo´sci czterech kroków,

krzykn ˛

ał:

— For God’s sake! Nied´zwied´z chcie´c zje´s´c pan Bob! Na gór˛e, szybko, szybko!

Wspinał si˛e coraz wy˙zej. Niestety brzoza była tak słaba, ˙ze schyliła si˛e pod ci˛e˙zarem

olbrzymiego Murzyna. Rozszerzył jak najbardziej nogi i trzymał si˛e r˛ekami i stopami,

nie mógł jednak siedzie´c okrakiem. Cienki wierzchołek drzewa uginał si˛e i Bob zwisał

na czworakach jak olbrzymi nietoperz. .

Nied´zwied´z zrozumiał wida´c, ˙ze tego wroga łatwiej pokona ni˙z drugiego — skie-

rował si˛e ku brzozie i odwrócił si˛e do Marcina lewym bokiem. Młodzieniec złapał si˛e

za pier´s. Pod koszul ˛

a my´sliwsk ˛

a wisiała mała kukła, pami ˛

atka po nieszcz˛e´sliwej sio-

strzyczce.

— Luddy, Luddy! — szepn ˛

ał. — Pomszcz˛e ciebie!

Pewn ˛

a r˛ek ˛

a przyło˙zył strzelb˛e. Rozległ si˛e strzał, po nim drugi. . . Bob pu´scił gał ˛

a´z

ze strachu.

199

background image

— Bo˙ze, Bo˙ze! — krzyczał. — Pan Bob by´c martwy, quite dead

43

.

Zwalił si˛e z brzozy, która ponownie si˛e wyprostowała.

Nied´zwied´z skurczył si˛e, jak gdyby od uderzenia. Otworzył wielk ˛

a paszcz˛e uzbro-

jon ˛

a w ˙zółte kły i posun ˛

ał si˛e o dwa kroki. Murzyn wyci ˛

agn ˛

ał r˛ece i krzyczał nie pod-

nosz ˛

ac si˛e z ziemi:

— Pan Bob nie chcie´c zrobi´c ci nic złego, chcie´c tylko złapa´c oposa!

W tej chwili odwa˙zny chłopak stan ˛

ał mi˛edzy nied´zwiedziem a Murzynem. Rzucił

wystrzelon ˛

a dubeltówk˛e i wymierzył z flinty Boba. Stał o dwa łokcie od drapie˙znika.

Oczy rozbłysły mu odwag ˛

a — usta zwarły si˛e w tward ˛

a lini˛e, jak gdyby chciał powie-

dzie´c: "Ty albo ja!”

Jednak zamiast wypali´c opu´scił strzelb˛e i odskoczył do tyłu. Poznał, ˙ze trzeci strzał

jest zbyteczny. Nied´zwied´z stał nieruchomo. Po chwili opu´scił przednie łapy i z chra-

pliwym pomrukiem zwalił si˛e na bok. Le˙zał nieruchomo tu˙z obok Murzyna.

43

quite dead (ang.) — zupełnie, całkiem martwy

200

background image

— Help. Help! — Na pomoc! Na pomoc! — j˛eczał Bob wyci ˛

agaj ˛

ac zesztywniałe

r˛ece.

— Człowieku, Bob! — zgromił go Marcin. — Czemu lamentujesz, stary tchórzu!

— Nied´zwied´z, nied´zwied´z!

— Nie ˙zyje!

Murzyn oprzytomniał, przykucn ˛

ał, spojrzał pow ˛

atpiewaj ˛

aco na besti˛e i na Marcina.

Powtórzył:

— Martwy, martwy. . . Czy to by´c prawda?

— Przecie˙z widzisz! Zało˙z˛e si˛e, ˙ze obie kule dotarły do serca.

Bob natychmiast si˛e zerwał. Pokazał, ˙ze ma wszystkie ko´sci w porz ˛

adku i zawołał

rado´snie:

— Martwy, martwy by´c nied´zwied´z! Och, och, och! Pan Bob i pan Marcin zastrze-

li´c besti˛e! Pan Bob zrobi´c polowanie na nied´zwiedzie! O, co za odwa˙zny, co za sławny

westman by´c pan Bob! Wszyscy ludzie mówi´c, co za odwag˛e mie´c zuchwały i nieustra-

szony pan Bob!

201

background image

— Tak — roze´smiał si˛e Marcin. — To zuchwalstwo upa´s´c jak pieczone goł ˛

abki

wprost do g ˛

abki okrutnego, nied´zwiedzia!

Murzyn spojrzał z udawanym zdumieniem.

— Upa´s´c? — zapytał. — Nie upa´s´c! Pan Bob skoczy´c na nied´zwiedzia. Pan Bob

chcie´c grizzly wzi ˛

a´c za sier´s´c i zakatrupi´c.

— Ale si˛e nie podnosiłe´s.

— Pan Bob siedzie´c spokojnie, bo chcie´c pokaza´c, ˙ze si˛e nie ba´c nied´zwiedzia. Oho!

Co to by´c nied´zwied´z wobec pan Bob! Bob by´c bohater, bra´c nied´zwied´z za uszy i da´c

mu tyle razy po mordzie, ile nied´zwied´z wcale nie umie´c zliczy´c!

Pochylił si˛e. Lew ˛

a r˛ek ˛

a uj ˛

ał ucho powalonego zwierz˛ecia, ale robił to dosy´c ostro˙z-

nie i powoli, aby si˛e przekona´c, czy nied´zwied´z rzeczywi´scie nie ˙zyje. Dopiero potem

zacz ˛

ał wali´c praw ˛

a pi˛e´sci ˛

a.

W tej chwili rozległy si˛e głosy i spieszne kroki.

— Do diabła, to ´slad nied´zwiedzia! — zakl ˛

ał kto´s. — To mógł by´c tylko pot˛e˙zny

grizzly. Nie poznali si˛e na tym i zbli˙zyli do niego nie podejrzewaj ˛

ac niebezpiecze´nstwa.

´Spieszmy z pomoc ˛a!

202

background image

To był głos Old Shatterhanda. Do´swiadczony westman pierwszym spojrzeniem po-

znał ´slad zwierz˛ecia.

— Tak, to grizzly — potwierdził Gruby Jemmy. — Mo˙ze ju˙z za pó´zno. Naprzód do

lasu!

Słycha´c było zgiełk wielu głosów i szmer szybkich kroków.

— Halloo! — zawołał Marcin Baumann. — Nie obawiajcie si˛e! Wszystko w po-

rz ˛

adku!

Przede wszystkim ukazali si˛e Old Shatterhand i Winnetou. Za nimi szedł Oihtka-

-Petay oraz Długi Davy, a nast˛epnie Gruby Jemmy i mały Sas w towarzystwie licznych

Indian. Wielu jednak nie opu´sciło obozu, gdy˙z nie mo˙zna było zostawi´c koni bez nad-

zoru.

— Naprawd˛e grizzly! — zawołał Old Shatterhand spogl ˛

adaj ˛

ac na le˙z ˛

ace zwierz˛e. —

Co za pot˛e˙zny okaz! A pan ˙zyje, panie Marcinie! Co za szcz˛e´scie!

Podszedł do nied´zwiedzia i obejrzał ran˛e.

— Prosto w serce i to z dosy´c bliska! ´Swietny strzał. Nie musz˛e chyba pyta´c kto

poło˙zył besti˛e?

203

background image

Teraz wyst ˛

apił Bob i z dumnym u´smiechem oznajmił:

— Pan Bob pokona´c nied´zwiedzia! Pan Bob by´c m ˛

a˙z, co by´c winien, ˙ze nied´zwied´z

straci´c ˙zycie!

— Wy, Bobie? No, to brzmi nieprawdopodobnie.

— Och! Ale to prawda, bardzo prawda! Pan Bob usi ˛

a´s´c pod nosem nied´zwiedzia,

aby nied´zwied´z zobaczy´c tylko pan Bob, a nie pan Marcin, który musie´c strzela´c. Pan

Bob narazi´c ˙zycie, aby pan Marcin dobrze trafi´c.

Old Shatterhand nie mógł si˛e powstrzyma´c od ´smiechu. Spojrzał na zielone li´scie

brzozy, które le˙zały na ziemi. To Bob je zerwał wspinaj ˛

ac si˛e na drzewo. Połamał te˙z

niektóre słabsze gał ˛

azki, które teraz sm˛etnie zwisały z drzewa.

— Tak, pan Bob był bardzo odwa˙zny — odezwał si˛e westman. — Gdy ujrzał nied´z-

wiedzia, wdrapał si˛e czym pr˛edzej ze strachu na brzoz˛e nie zastanowiwszy si˛e, ˙ze drze-

wo jest zbyt słabe, aby go ud´zwign ˛

a´c. Pochyliło si˛e, a nast˛epnie pan Bob zleciał na

ziemi˛e, wprost pod pysk nied´zwiedzia. Byłby zgubiony, gdyby pan Marcin nie zd ˛

a˙zył

na czas wystrzeli´c. Czy to prawda, panie Baumann?

204

background image

Marcin musiał potwierdzi´c, chocia˙z przykro mu było wystawia´c na ogół odwa˙znego

Murzyna na po´smiewisko. Bob usiłował si˛e wytłumaczy´c:

— Tak, pan Bob włazi´c na brzoz˛e, aby nied´zwied´z wle´z´c za nim i nic nie zrobi´c

dobry pan Marcin. Pan Bob chcie´c si˛e po´swi˛eci´c dla dobrego pana.

Niestety, nie zdołał wzbudzi´c wiary w swoje zapewnienie.

Marcin na powszechne ˙z ˛

adanie musiał opowiedzie´c przebieg przygody. Opowiadał

w prostych, szczerych słowach, które nie zdołały zatai´c jego zimnej krwi i odwagi.

— Mój młody, drogi przyjacielu — rzekł Old Shatterhand. — Musz˛e panu powie-

dzie´c, ˙ze nawet najbardziej do´swiadczony my´sliwy nie poradziłby sobie lepiej. Je´sli

b˛edzie pan tak dalej post˛epował, to wyro´snie pan na człowieka, o którym wiele b˛ed ˛

a

mówi´c.

Zazwyczaj milcz ˛

acy Winnetou dodał:

— Mój młody biały brat podziwem napełnia starych wojowników. Jest godnym sy-

nem słynnego nied´zwied´znika. Wódz Apaczów podaje mu dło´n.

Dla Szoszonów grizzly był wielce po˙z ˛

adan ˛

a zdobycz ˛

a, mi˛eso jest wy´smienite

i pachn ˛

ace, zwłaszcza szynka i łapy. Indianie nie jedz ˛

a jedynie serca i w ˛

atroby, któ-

205

background image

re uwa˙zaj ˛

a za jadowite. Ich uznaniem cieszy si˛e te˙z tłuszcz, z którego wyrabiaj ˛

a rodzaj

oliwy przydatnej do wcierania rozmaitych farb wojennych czy ochry, u˙zywanej przez

Siuksów do wymalowania przedziałka na głowie.

Na pytaj ˛

acy gest wodza Szoszonów Marcin odpowiedział:

— Moi bracia mog ˛

a zabra´c mi˛eso nied´zwiedzia. Zachowam tylko skór˛e.

Po dwóch minutach skóra była zdarta, a mi˛eso po´cwiartowane. Wi˛ekszo´s´c Szoszo-

nów ostrymi no˙zami do skalpowania kroiła mi˛eso na cienkie pasma, inni znowu prepa-

rowali skór˛e.

Odbywało si˛e to z tak ˛

a szybko´sci ˛

a, ˙ze ju˙z po kwadransie wojownicy wrócili do

obozu. Skór˛e umieszczono na jednym z wielu dodatkowych koni, mi˛eso za´s wło˙zono

do pieców.

— Jak to pieców? — zapyta Czytelnik. — Czy Indianie rozporz ˛

adzaj ˛

a piecami?

Oczywi´scie, chocia˙z nie s ˛

a one zbudowane z marmuru, porcelany czy ˙zelaza. Cho-

dzi o to, ˙ze ka˙zdy Indianin kładzie kawał mi˛esa pod siodłem. Podczas codziennej jazdy

porcja tak mi˛eknie, ˙ze wieczorem stanowi ju˙z strawny posiłek. Oczywi´scie, europej-

skiemu smakoszowi nie bardzo si˛e podoba taki sposób przyrz ˛

adzania potraw.

background image

Przygoda my´sliwska przerwała poobiedni odpoczynek, którego nie mo˙zna było ju˙z

przedłu˙za´c. Znowu ruszono w drog˛e.

207

background image

S˛epy Skalne I

background image

Droga opadała ku dolinie, wiła si˛e mi˛edzy wzgórzami i wiodła do obszernej niziny,

na której ju˙z poprzednio byli. Okazało si˛e, ˙ze jechali okr˛e˙zn ˛

a drog ˛

a. Siuksowie Ogal-

lalla zatem dobrze znali okolic˛e. W niektórych miejscach, zwłaszcza przy zakr˛etach,

zostawili drogowskazy dla Wohkadeha.

Po południu oddział dotarł do doliny w kształcie wydłu˙zonego koła o wielomilowej

´srednicy, ci ˛

agn ˛

acej si˛e mi˛edzy stromymi skałami. Po´srodku doliny wznosiła si˛e sto˙zko-

wata góra, a jej łyse boki błyszczały w sło´ncu. Na wierzchołku stał niski i szeroki głaz

przypominaj ˛

acy ˙zółwia.

209

background image

Geolog nie miałby w ˛

atpliwo´sci, ˙ze ma przed sob ˛

a przedhistoryczne jezioro, które-

go brzegi stanowiły wznosz ˛

ace si˛e wokół wzgórza. Wierzchołek sto˙zkowej góry, która

wznosiła si˛e na ´srodku doliny, był kiedy´s wysp ˛

a wystaj ˛

ac ˛

a z wody.

Badania wykazały, ˙ze w okresie trzeciorz˛edu krajobraz Ameryki Północnej charak-

teryzował si˛e du˙z ˛

a ilo´sci ˛

a słodkowodnych jezior. Z biegiem lat woda w tych zbiornikach

opadła, tworz ˛

ac doliny.

Dolina nad któr ˛

a zatrzymali si˛e je´zd´zcy, była wła´snie kiedy´s takim jeziorem. Znak,

zostawiony przez Siuksów Ogallalla dla Wohkadeha, wskazywał, ˙ze przejechali dolin˛e

w poprzek. Old Shatterhand jednak nie skorzystał z tego szlaku, tylko skr˛ecił w lewo

wzdłu˙z góry.

— Oto drogowskaz — rzekł Davy wskazuj ˛

ac na drzewo ze sztuczn ˛

a szczepionk ˛

a

innego gatunku. — Oto znak Ogallalla. Czemu pan nie jedzie we wskazanym kierunku?

— Poniewa˙z znam lepsz ˛

a drog˛e — odparł zapytany. — Od tego miejsca orientuj˛e

si˛e doskonale. Oto góra Pejaw-epoleh, Wzgórze ˙

Zółwia, jest to india´nska góra Ararat

44

.

44

Ararat — wulkan na Wy˙zynie Arme´nskiej w Turcji; ostatni wybuch w 1870 roku

210

background image

Czerwonoskórzy przechowuj ˛

a tak˙ze w pami˛eci wspomnienie dawnego potopu. India-

nie Wrony powiadaj ˛

a, ˙ze tylko jedna para ludzi ocalała z potopu. Uratował ich Wielki

Duch, posyłaj ˛

ac ogromnego ˙zółwia. Para z całym swoim dobytkiem zamieszkała na

grzbiecie tego zwierz˛ecia i przebywała na nim dopóki woda nie opadła. Ta góra, któr ˛

a

widzicie, jest wy˙zsza od otaczaj ˛

acych, dlatego pierwsza wynurzyła si˛e spod wody jako

wyspa. ˙

Zółw stan ˛

ał na niej, dzi˛eki czemu para ludzi mogła wyl ˛

adowa´c. Wtedy dusza

zwierz˛ecia, spełniwszy swoj ˛

a misj˛e, wróciła do Wielkiego Ducha, ale cielsko zostało

na wierzchołku góry i skamieniało na pami ˛

atk˛e tamtych czasów. Opowiedział mi o tym

Szunka-szetsza, Wielki Pies, wojownik szczepu Wron, w którego towarzystwie przed

wielu laty obozowałem na górze ˙

Zółwia.

— A wi˛ec nie chce pan jecha´c ´sladem Siuksów Ogallalla?

— Nie. Znam bli˙zsz ˛

a drog˛e, która o wiele pr˛edzej doprowadzi nas do celu. Obszary

Yellowstone s ˛

a mało dost˛epne. Zdaje si˛e, ˙ze Ogallalla nie znaj ˛

a tego skrótu. S ˛

adz ˛

ac

z kierunku, zwróc ˛

a si˛e ku Wielkiemu Kanionowi, dalej ku Yellowstone, aby przez rzek˛e

Mostów dosta´c si˛e do Góry Kraterów, gdy˙z miejsce, w którym maj ˛

a straci´c Baumanna

i jego towarzyszy, nie le˙zy nad Yellowstone River, lecz nad rzek ˛

a Kraterów. Aby do

211

background image

niej dotrze´c, zakre´sl ˛

a ogromne półkole o ´srednicy sze´s´cdziesi˛eciu kilometrów w bardzo

trudnym i mało dost˛epnym terenie. Natomiast droga, któr ˛

a ja wybieram, biegnie prosto

i prowadzi do rzeki Pelikan, a potem mi˛edzy t ˛

a rzek ˛

a a wzgórzem Siarkowym do uj´scia

rzeki Yellowstone i do jeziora o tej samej nazwie. My´sl˛e, ˙ze łatwo natrafimy na rzek˛e

Bridge, a w pobli˙zu odnajdziemy ´slad Siuksów i pojedziemy do Basenu Gejzerów nad

rzek ˛

a Kraterów. Ta droga jest równie˙z uci ˛

a˙zliwa, ale mniej ni˙z droga Siuksów, dlatego

prawdopodobnie dojedziemy do celu wcze´sniej ni˙z Ogallalla.

Mała, od dawna wyschni˛eta rzeczka, przed wiekami z zachodu toczyła swoje wody

do dawnego jeziora i wryła si˛e gł˛eboko w brzegi. Koryto było bardzo w ˛

askie, a uj´scie

zamaskowane tak bujn ˛

a ro´slinno´sci ˛

a, ˙ze tylko bardzo bystrym okiem mo˙zna było je od-

nale´z´c. Old Shatterhand skierował tam konia. Przedostali si˛e przez g˛este krzaki i jechali

korytem dawnego potoku, dopóki nie sko´nczyło si˛e ono w ˛

askim rowem w rejonie zwa-

nym Undulating. Dalej była niewielka preria podzielona zalesionymi wzgórzami, przez

które je´zd´zcy przejechali bez trudno´sci.

Wieczorem dojechali do potoku, który prawdopodobnie nale˙zał do dorzecza rzeki

Big Horn. Nale˙zało pomy´sle´c o noclegu. Wkrótce je´zd´zcy dostrzegli miejsce nadaj ˛

ace

212

background image

si˛e na obozowisko. Potok rozszerzał si˛e tutaj i stanowił mały, płytki staw o brzegach

zaro´sni˛etych g˛est ˛

a traw ˛

a. W jasnej, przejrzystej do dna wodzie wida´c było liczne pstr ˛

a-

gi — zapowied´z smacznego posiłku. Z jednej strony brzeg wznosił si˛e stromo, z dru-

giej był równy i g˛esto zalesiony. Du˙za ilo´s´c konarów i gał˛ezi, które le˙zały na ziemi

´swiadczyła, ˙ze ubiegłej zimy run˛eły one pod ci˛e˙zarem ´sniegu. Stanowiły niejako za-

siek dookoła miejsca wybranego na obozowisko, zasiek zapewniaj ˛

acy bezpiecze´nstwo

i dostarczaj ˛

acy opału.

— Pstr ˛

agi! — zawołał Gruby Jemmy, zeskakuj ˛

ac ze swego rumaka. — Urz ˛

adzimy

sobie wspaniał ˛

a uczt˛e!

— Nie tak szybko! — odezwał si˛e Old Shatterhand. — Przede wszystkim musimy

si˛e postara´c, ˙zeby ryby nie uciekły. Przynie´scie gał˛ezie. Zrobimy dwie zapory.

Po napojeniu koni, Indianie nazbierali cienkich gał ˛

azek, zaostrzyli ich ko´nce i wbili

je przy uj´sciu potoku w mi˛ekkie dno tak, ˙ze tworzyły g˛est ˛

a krat˛e. Tak ˛

a sam ˛

a zapor˛e

postawili w górnej cz˛e´sci stawu, lecz nie tam gdzie strumyk do niego wpływał, a jeszcze

wy˙zej, tak, ˙ze była ona oddalona mniej wi˛ecej o dwadzie´scia kroków od górnej cz˛e´sci

stawu, Ryby znalazły si˛e w matni.

213

background image

Gruby Jemmy zacz ˛

ał ´sci ˛

aga´c z nóg swoje wielkie buty z wyłogami. Zdj ˛

ał ju˙z pas

i poło˙zył go wraz ze strzelb ˛

a na brzegu.

— Słuchaj no, mały — rzekł Długi Davy — zdaje si˛e, ˙ze chcesz wej´s´c do wody.

— Naturalnie. To dopiero b˛edzie przyjemno´s´c.

— Zostaw to raczej ludziom wy˙zszym od ciebie. Taki co wystaje ledwo ponad stołek

mo˙ze trafi´c na gł˛ebi˛e.

— Nie szkodzi. Umiem pływa´c. Poza tym staw jest płytki. — Jemmy podszedł

bli˙zej, aby przekona´c si˛e dokładnie jaki jest poziom wody.

— Najwy˙zej metr.

— Mo˙zna si˛e pomyli´c. Kiedy kto´s patrzy na dno, wydaje si˛e ono bli˙zsze ni˙z jest

w rzeczywisto´sci.

— E, tam! Chod´z i popatrz. Wida´c ka˙zde ziarenko piasku, a poniewa˙z. . . do licha!

Nachylił si˛e za mocno, stracił równowag˛e i wpadł do stawu. Trafił akurat na naj-

gł˛ebsze miejsce. Znikł na chwil˛e pod wod ˛

a, ale szybko wypłyn ˛

ał na powierzchni˛e. Był

dobrym pływakiem i wcale by mu nie przeszkadzała ta przymusowa k ˛

apiel, gdyby nie

miał na sobie futra. Natomiast jego szeroki kapelusz pływał niczym wielki li´s´c.

214

background image

— O rany — roze´smiał si˛e Długi Davy. — Chod´zcie tu wszyscy, obejrzyjcie dobrze

pstr ˛

aga, którego trzeba schwyta´c. Ta gruba ryba starczy na wiele porcji.

Mały Sas stał w pobli˙zu. W pseudonaukowych dyskusjach nieraz si˛e sprzeczał

z Grubym Jemmy’m, ale lubił go bardzo, a poza tym byli przecie˙z rodakami.

— Wielki Bo˙ze! — krzykn ˛

ał przera˙zony. — Co pan zrobił, panie Pfefferkorn? Cze-

mu pan skoczył do wody? Czy nie zmókł pan?

— Do suchej nitki — odparł ze ´smiechem Jemmy.

— Do suchej nitki! To niebezpieczne. Mo˙ze pan zachorowa´c! I do tego wpadł pan

w futrze! Niech pan natychmiast wychodzi. Ju˙z ja si˛e zajm˛e kapeluszem. Wyłowi˛e go

gał˛ezi ˛

a.

Mówi ˛

ac to znalazł dług ˛

a gał ˛

a´z i próbował złowi´c kapelusz. Pseudow˛edka była jed-

nak za krótka, wi˛ec pochylał si˛e coraz bardziej do przodu.

— Niech pan uwa˙za — ostrzegał go Jemmy wychodz ˛

ac z wody. — Sam mog˛e

schwyta´c moje nakrycie głowy. I tak ju˙z jestem mokry.

215

background image

— Niech pan nie plecie głupstw! — odparł Frank. — Je´sli pan my´sli, ˙ze jestem

takim niedoł˛eg ˛

a jak pan, to myli si˛e pan setnie. Ja nie wpadn˛e do wody. I je´sli ten

przekl˛ety kapelinder popłynie dalej, to nachyl˛e si˛e jeszcze bardziej i. . . O wielki Bo˙ze!

Wpadł do wody. Widok był tak komiczny, ˙ze wszyscy biali roze´smieli si˛e gło´sno.

Natomiast czerwonoskórzy zachowali zewn˛etrzn ˛

a powag˛e, mimo ˙ze w duszy zapewne

zawtórowali im ´smiechem.

— No, kto nie jest takim niedoł˛eg ˛

a jak ja? — zapytał Jemmy, któremu ze ´smiechu

kr˛eciły si˛e łzy w oczach.

Frank pluskał si˛e w wodzie, stroj ˛

ac gniewne miny.

— Z czego tu si˛e ´smia´c? — zawołał. — Pływam jako ofiara swojej usłu˙zno´sci, sa-

maryta´nskiej miło´sci do bli´zniego i w podzi˛ece za miłosierdzie zbieram ´smiech i drwiny.

Na drugi raz dobrze to sobie zapami˛etam. Rozumiecie?

— Nie ´smiej˛e si˛e, ale płacz˛e, drogi panie Hobble-Franku. Czy pan tego nie widzi?

— Niech pan milczy z łaski swojej! Nie pozwol˛e z siebie kpi´c. Nic mnie ta k ˛

apiel nie

obchodzi, martwi˛e si˛e tylko, ˙ze frak przemoknie. A tam oto płynie moja Amazonka przy

216

background image

boku pa´nskiego kapelusza. Kastor i Phylaks, jak to mówi ˛

a w mitologii i w astronomii.

To jest wła´snie. . .

— Mówi si˛e Kastor i Polluks

45

— poprawił Jemmy.

— Niech pan b˛edzie cicho! Polluks! Jako le´sniczy tyle miałem do czynienia z psa-

mi my´sliwskimi, ˙ze wiem dokładnie, czy to Polluks czy Phylaks. Wypraszam sobie

takie poprawki. Swoj ˛

a drog ˛

a pragn˛e wyłowi´c szlachetne rodze´nstwo. Wła´sciwie nie po-

winieniem rusza´c pa´nskiego kapelusza. Nie zasłu˙zył pan sobie na to, abym z powodu

pa´nskiego nakrycia głowy zmoczył si˛e jeszcze bardziej.

Wyłowił jednak oba kapelusze.

— Tak — dodał. — Uratowane! A teraz we´zmiemy si˛e do wy˙z˛ecia pa´nskiego futra

i mojego fraka, które b˛ed ˛

a si˛e zalewa´c gorzkimi łzami. Ju˙z teraz z nich kapie.

Obaj mieli tyle kłopotu i zaj˛ecia ze swymi przemoczonymi ubiorami, ˙ze ku swojemu

zmartwieniu nie mogli przył ˛

aczy´c si˛e do rozpocz˛etego połowu ryb. Gromada Szoszo-

nów stan˛eła w wodzie na jednym ko´ncu stawu i posuwaj ˛

ac si˛e do przodu zap˛edziła ryby

45

Kastor i Polluks (mit. gr.) — bli´zniacy, synowie Zeusa i Ledy, wykluci z jaja, opiekunowie ˙zeglarzy,

pomocnicy w walce; wzór miło´sci braterskiej

217

background image

do drugiego brzegu, gdzie ju˙z czekała na nie nast˛epna grupa Indian. Pstr ˛

agi wp˛edzone

w cie´snin˛e nie mogły si˛e ani przedosta´c przez krat˛e, ani cofn ˛

a´c. Indianie chwytali je

pełnymi gar´sciami i rzucali ponad swoimi głowami na brzeg. Połów nie trwał długo.

Tymczasem przygotowano płaskie doły i wyło˙zono je kamieniami. Poło˙zono na nich

ryby i przykryto drug ˛

a warstw ˛

a kamieni, na której rozpalono ogie´n. Mi˛edzy rozgrzany-

mi kamieniami pstr ˛

agi szybko si˛e upiekły. Były mi˛ekkie i bardzo smaczne.

Po posiłku sp˛edzono na jedno miejsce konie i rozstawiono stra˙zników, po jednym

w ka˙zdym kierunku.

Podró˙zni rozpalili ogniska, dookoła których zebrano si˛e grupami. Oczywi´scie wszy-

scy biali skupili si˛e przy jednym. Old Shatterhand, Gruby Jemmy, Marcin Baumann

i mały Frank byli Niemcami; Długi Davy nauczył si˛e od swego przyjaciela tyle, ˙ze

rozumiał po niemiecku i chocia˙z nie mówił, mo˙zna było si˛e porozumiewa´c w tym j˛ezy-

ku. Nawet Bob rozumiał co´s nieco´s, wiadomo bowiem, ˙ze Murzyni posiadaj ˛

a wybitn ˛

a

pami˛e´c j˛ezykow ˛

a.

Takie gaw˛edy przy ognisku w puszczy albo na prerii maj ˛

a swój niezwykły urok.

Opowiada si˛e swoje własne prze˙zycia lub czyny znakomitych my´sliwych. Trudno uwie-

218

background image

rzy´c, jak szybko na Dzikim Zachodzie mimo ogromnych odległo´sci i uci ˛

a˙zliwych dróg

rozchodzi si˛e wie´s´c o wybitnym czynie, o znakomitej osobie, o niezwykłym zdarzeniu.

Biegnie ona niczym strzała od ogniska do ogniska. Je´sli Czarne Stopy znad rzeki Ma-

rias wykopały tomahawk wojny to po czternastu dniach mówi ˛

a ju˙z o tym Komanczowie

znad Rio Conchas. A je´sli w´sród szczepu Wallawalah wyró˙znia si˛e wielki wojownik, to

wie´s´c o nim dociera do Dakoty z Coteau znad Missouri.

Jak mo˙zna si˛e było tego spodziewa´c, mowa była o bohaterskim czynie Marcina

Baumanna. Hobble-Frank powiedział:

— To prawda, dobrze si˛e wywi ˛

azałe´s z zadania, ale nie jeste´s tutaj jedynym czło-

wiekiem, który mo˙ze si˛e chlubi´c swoj ˛

a przygod ˛

a. Mój nied´zwied´z, na którego kiedy´s

si˛e natkn ˛

ałem te˙z nie był z papieru.

— Co? — zapytał Jemmy. — Pan tak˙ze miał przygod˛e z nied´zwiedziem?

— I to jeszcze jak ˛

a! Ja z nim, a on ze mn ˛

a.

— Musi pan opowiedzie´c!

— Czemu nie? — Hobble-Frank odkaszln ˛

ał i zacz ˛

ał: Nie byłem wtedy jeszcze długo

w Stanach Zjednoczonych, to znaczy, ˙ze nie znałem jeszcze tutejszych stosunków. Nie

219

background image

chc˛e bynajmniej powiedzie´c, ˙ze nie jestem wykształcony. Wprost przeciwnie, przywio-

złem wielki zapas cielesnych i duchowych zalet. Jednak wszystkiego trzeba si˛e uczy´c.

Czego si˛e nie widziało ani uprawiało, tego nie mo˙zna zna´c. Bankier, na przykład, jak-

kolwiek b˛edzie m ˛

adry, nie potrafi tak gra´c na kobzie jak ja i pan, a uczony profesor

eksperymentalnej astronomii nie potrafi od razu, ot tak, bez wskazówek, zosta´c kucha-

rzem. Przytaczam ten przykład dla własnego usprawiedliwienia i obrony. Otó˙z moja

przygoda rozegrała si˛e w pobli˙zu Arkansasu w Colorado. Poprzednio włóczyłem si˛e po

rozmaitych miastach Stanów Zjednoczonych i uciułałem mał ˛

a sumk˛e. Chciałem obraca-

j ˛

ac tym kapitałem rozpocz ˛

a´c handel na Zachodzie, chciałem zosta´c tym, co tu nazywaj ˛

a

a pedlar

46

. Ruszyłem w drog˛e z do´s´c poka´znym zapasem ró˙znych towarów. Szcz˛e´scie

mi sprzyjało i ju˙z w okolicy fortu Lyon nad Arkansas pozbyłem si˛e reszty towarów.

Spławiłem nawet wózek z dobrym zarobkiem. Siedziałem na koniu ze strzelb ˛

a w r˛eku,

z nabit ˛

a kies ˛

a u boku i postanowiłem dla własnej przyjemno´sci wybra´c si˛e nieco dalej.

Ju˙z wtedy miałem ch˛e´c zosta´c sławnym westmanem.

46

pedlar (ang.) — domokr ˛

a˙zca, kramarz

220

background image

— Jakim pan istotnie jest — wtr ˛

acił Jemmy.

— No, jeszcze nie. Ale my´sl˛e, ˙ze je´sli teraz uderzymy na Siuksów, nie zostan˛e za

frontem jak Hannibal

47

pod Waterloo

48

i niezawodnie b˛ed˛e miał sposobno´s´c uzyskania

sławnego imienia. Lecz opowiadajmy dalej. W tym czasie Colorado było jeszcze mało

znane. Znaleziono olbrzymie pola złota, wi˛ec ze wschodu przybywali prospektorzy

49

i diggersi

50

. Prawdziwych osiedle´nców zjawiało si˛e niewielu. Byłem wi˛ec zdumiony,

gdy natrafiłem po drodze na prawdziw ˛

a, normaln ˛

a farm˛e. Składała si˛e z małej stra˙znicy,

rozległych pól i wielkich ł ˛

ak. Settlement

51

wznosiło si˛e na brzegu Purgatorio, w prze-

pi˛eknym klonowym lesie. Zdziwiłem si˛e te˙z bardzo widz ˛

ac w ka˙zdym klonie rur˛e, przez

któr ˛

a sok drzewny wlewał si˛e do naczy´n wkopanych w ziemi˛e. Była wiosna, najlepszy

czas do zbierania cukru klonowego. W pobli˙zu stra˙znicy stały drugie, obszerne, ale do´s´c

47

Hannibal — (246-183 r. p.n.e.) wódz kartagi´nski; w II wojnie punickiej zwyci˛ezca m.in. nad Jezio-

rem Trazyme´nskim i pod Karmami. W r. 202 został pokonany przez Scypiona pod Zam ˛

a

48

Waterloo — miasto w Belgii. 1815 r. kl˛eska Napoleona w bitwie z wojskami angielsko-pruskimi

49

prospektor (ang.) — poszukiwacz złota, nafty

50

digger, gold-digger (ang.) — poszukiwacz złota

51

settlement (ang.) — osiedle

221

background image

płytkie drewniane kadzie pełne soku. Zaznaczam to ze wzgl˛edu na rol˛e, jak ˛

a błogosła-

wiony sok odgrywa w moim opowiadaniu.

— Ta osada na pewno nie była własno´sci ˛

a Jankesa — rzekł Old Shatterhand. —

Jankes udałby si˛e na poszukiwanie złota, zamiast jako squatter

52

siedzie´c na gospodar-

stwie.

— Słusznie. Wła´sciciel farmy pochodził z Norwegii. Przyj ˛

ał mnie bardzo go´scin-

nie. Mieszkał z rodzin ˛

a, a wi˛ec z ˙zon ˛

a, dwoma synami i córk ˛

a. Proszono mnie, abym

został jak najdłu˙zej. Ch˛etnie przystałem na to i starałem si˛e pomaga´c w gospodarstwie.

Rozmaite przysługi i moja wrodzona duchowa przewaga zyskały mi zaufanie do tego

stopnia, ˙ze zostawili mnie samego na farmie. Chodzi o to, ˙ze u jednego z s ˛

asiadów miał

si˛e odby´c tak zwany house-raising-frolic

53

i cała rodzina chciała wzi ˛

a´c w nim udział.

Moja obecno´s´c bardzo ich cieszyła, gdy˙z mogłem zosta´c w domu jako householder

54

i dba´c o bezpiecze´nstwo domu. A wi˛ec wszyscy pojechali i zostałem sam. S ˛

asiadem

52

squatter (ang.) — osadnik

53

house-raising-frolic (ang.) — huczna zabawa

54

householder (ang.) — wła´sciciel domu

222

background image

nazywaj ˛

a tu ka˙zdego, kto mieszka w odległo´sci dwunastogodzinnej jazdy koniem. Tak

wła´snie odległa była farma tego s ˛

asiada, wobec czego nie nale˙zało si˛e spodziewa´c po-

wrotu moich gospodarzy przed upływem dwóch dni,

— Naprawd˛e pozyskał pan sobie wielkie zaufanie — rzekł Jemmy.

— Czemu nie? Czy pan my´sli, ˙ze mógłbym uciec wraz z farm ˛

a? Czy wygl ˛

adam na

rabusia?

— O tym nie ma mowy. Wtedy włóczyło si˛e tam mnóstwo obie˙zy´swiatów i bandy-

tów. Czy mógłby pan sam jeden da´c rad˛e całej bandzie? Trzej ludzie nie zwracaj ˛

a uwagi

na jedn ˛

a kul˛e.

— Ja tak˙ze. Musz˛e doda´c, ˙ze z boku, koło domu, stało wysokie drzewo ogołocone

z kory a˙z do pierwszych gał˛ezi. Kora słu˙zyła do farbowania na ˙zółto. Pie´n był bardzo

gładki — trzeba było mie´c akrobatyczne zdolno´sci, aby si˛e wspi ˛

a´c na wierzchołek.

— Nikt chyba tego od pana nie ˙z ˛

adał? — wtr ˛

acił Długi Davy.

— No, oczywi´scie, nikt tego nie ˙z ˛

adał, ale mog ˛

a si˛e zdarzy´c rozmaite wypadki, któ-

re nawet najszlachetniejszego człowieka zap˛edz ˛

a na sam wierzchołek drzewa. Za par˛e

chwil przekona si˛e pan o słuszno´sci tego prawa natury. A wi˛ec, aby nie zej´s´c z tematu,

223

background image

zostałem sam jeden w całej farmie i medytowałem nad sposobem przep˛edzenia długich

godzin samotno´sci. Prawda! W stra˙znicy gliniana tarcica była uszkodzona, wykruszy-

ła si˛e te˙z gliniana zaprawa spomi˛edzy desek ´sciany. Wła´snie w celach remontu farmer

wykopał koło domu dół długi na cztery metry, szeroki na trzy i wypełnił go po brze-

gi glin ˛

a. Natchniony ch˛eci ˛

a do pracy p˛edz˛e ku dołowi i zatrzymuj˛e si˛e. . . jak my´slicie,

wobec czego lub wobec kogo?

— Wobec nied´zwiedzia? — zapytał Jemmy.

— Tak, wobec nied´zwiedzia, który opu´scił swój górski azyl i wyw˛edrował, aby obej-

rze´c ´swiat i ludzi. Ale bynajmniej nie przypadło mi to do gustu. Łotr obejrzał mnie z tak ˛

a

min ˛

a, ˙ze jednym pot˛e˙znym susem, którego ju˙z chyba nie potrafi˛e powtórzy´c, cofn ˛

ałem

si˛e. Drapie˙znik z tak ˛

a sam ˛

a szybko´sci ˛

a skoczył za mn ˛

a. Z niespodzian ˛

a zr˛eczno´sci ˛

a p˛e-

dziłem co sił. Jak indyjski tygrys doskoczyłem do drzewa i jak rakieta wspi ˛

ałem si˛e na

gór˛e. Trudno uwierzy´c, do czego zdolny jest człowiek w podobnie niesympatycznych

okoliczno´sciach.

— Jednak ju˙z przedtem był pan wygimnastykowany? — zapytał Jemmy.

224

background image

— Nie bardzo, wcale nie bardzo. Ale kiedy za kim´s stoi nied´zwied´z, wtedy czło-

wiek nie pyta si˛e, czy wła˙zenie jest po˙zyteczne dla zdrowia czy szkodliwe, tylko wcho-

dzi z prawdziw ˛

a nami˛etno´sci ˛

a, tak jak ja wtedy. Na nieszcz˛e´scie drzewo było, jak ju˙z

zaznaczyłem, zbyt gładkie. Nie zdołałem dotrze´c do gał˛ezi, a trzyma´c si˛e pnia było

niezmiernie trudno.

— O, biada! Mogło si˛e ´zle sko´nczy´c. Nie miał pan broni. A co zrobił nied´zwied´z?

— Co´s, czego mógłby zaniecha´c bez wyrzutów sumienia. Mianowicie wspi ˛

ał si˛e za

mn ˛

a.

— Ach, w takim razie, na szcz˛e´scie, nie był to grizzly!

— To mnie nie obchodziło. Wtedy nied´zwied´z był dla mnie nied´zwiedziem. Trzy-

małem si˛e kurczowo pnia i spojrzałem w dół. Nied´zwied´z podniósł si˛e, obj ˛

ał pie´n i po-

woli zacz ˛

ał si˛e wspina´c. Stanowiło to pewnie niezł ˛

a zabaw˛e, bo wielce zadowolony

mruczał co´s pod nosem, jak kot, ale gło´sniej. Ja natomiast mruczałem nie tylko usta-

mi, lecz cał ˛

a osob ˛

a z ogromnego napi˛ecia, z jakim si˛e trzymałem. Nied´zwied´z zbli˙zał

si˛e coraz bardziej. Nie mogłem ju˙z dłu˙zej pozosta´c na swoim stanowisku. Musiałem

wspi ˛

a´c si˛e wy˙zej. Ledwo jednak podniosłem r˛ek˛e, aby poło˙zy´c j ˛

a wy˙zej, straciłem rów-

225

background image

nowag˛e. Chwyciłem si˛e wprawdzie od razu za pie´n, ale siła przyci ˛

agania Matki-Ziemi

nie wypu´sciła ju˙z ofiary ze swoich szponów. Mogłem sobie tylko pozwoli´c na krótkie,

przera˙zone westchnienie, po czym zleciałem, niczym dwudziestocetnarowy młot, z tak ˛

a

sił ˛

a na nied´zwiedzia, ˙ze poleciał ze mn ˛

a. Run ˛

ał na ziemi˛e, a ja na niego.

Mały Sas opowiadał z tak ˛

a werw ˛

a i tak interesuj ˛

aco, ˙ze wszyscy słuchali go z na-

pi˛eciem, teraz zagrzmiał wybuch ´smiechu.

— Tak, ´smiejcie si˛e — mrukn ˛

ał. — Było mi wtedy wcale nie do ´smiechu. Miałem

wra˙zenie, ˙ze wszystkie cz˛e´sci ciała upadły wzajemnie na siebie. Byłem tak oszołomiony

upadkiem, ˙ze przez kilka sekund nie my´slałem wcale o tym, ˙ze trzeba si˛e podnie´s´c.

— A nied´zwied´z? — zapytał Jemmy.

— Le˙zał równie cicho pode mn ˛

a, jak ja na nim. Ale po chwili wyrwał si˛e, co mnie

doprowadziło do ´swiadomo´sci moich obowi ˛

azków osobistych. Zerwałem si˛e na równe

nogi i czmychn ˛

ałem — a on za mn ˛

a, czy ze strachu jak ja, czy te˙z pragn ˛

ac utrzyma´c

nawi ˛

azane ze mn ˛

a stosunki — nie wiem. Wła´sciwie chciałem dosta´c si˛e do domu, ale

miałem za mało czasu, gdy˙z bestia po prostu deptała mi po pi˛etach. Strach przypi ˛

ał mi

skrzydła jaskółki, uwielokrotnił długo´s´c moich kulasów. Mkn ˛

ałem jak kula karabino-

226

background image

wa, skr˛eciłem za róg domu i . . . wpadłem do dołu z glin ˛

a a˙z po ramiona. Zapomniałem

o wszystkim, o niebie, o ziemi, o Europie i Ameryce, o mojej doczesnej wiedzy i o całej

glinie. Tkwiłem jak rodzynek w cie´scie, gdy przy mnie rozległ si˛e gło´sny, jak powiadaj ˛

a

Amerykanie, slap

55

. Doznałem uderzenia jakby szturchn ˛

ał mnie wagon kolejowy i nad

głow ˛

a moj ˛

a rozprysła si˛e glina. Pokryła mi cał ˛

a twarz i tylko prawe oko ocalało. Od-

wróciłem si˛e i oto spogl ˛

adałem na nied´zwiedzia, który przez lekkomy´slno´s´c zapomniał

uwa˙za´c na grunt i poleciał za mn ˛

a. Wida´c było tylko jego łeb — straszliwie zeszpecony.

Ogl ˛

adali´smy si˛e przez jakie´s trzy sekundy, po czym on zwrócił si˛e na lewo, a ja na pra-

wo. Ka˙zdy z nas pragn ˛

ał si˛e dosta´c do go´scinniejszego miejsca. Oczywi´scie nied´zwied´z

pr˛edzej zdołał si˛e wygrzeba´c ni˙z ja. Bałem si˛e, ˙ze zostanie na miejscu, aby mnie nie

spuszcza´c z oka, ale gdy tylko si˛e wygramolił, pomkn ˛

ał w tym samym kierunku, sk ˛

ad

przybyli´smy i znikł za kraw˛edzi ˛

a nie racz ˛

ac na mnie spojrze´c. Farewell, big muddy

beast

56

!

55

slap (ang.) — klepni˛ecie

56

farewell, big muddy beast (ang.) — ˙zegnaj, wielka ubłocona bestio

227

background image

Hobble-Frank podniósł si˛e w trakcie opowiadania i ilustrował opowie´s´c takimi ge-

stami, ˙ze słuchacze zrywali boki ze ´smiechu — ´smiechu, jaki si˛e chyba jeszcze nigdy

tutaj nie rozlegał. Je´sli kto´s przestał si˛e ´smia´c, to po chwili musiał rozpocz ˛

a´c od nowa,

tyle było komizmu w tym opowiadaniu.

— To bardzo wesoła przygoda rzekł wreszcie Old Shatterhand. — A najlepsze to,

˙ze sko´nczyła si˛e dobrze dla pana i dla nied´zwiedzia.

— Tak˙ze dla nied´zwiedzia? — odparł Hobble-Frank. — Oho! Nie sko´nczyłem jesz-

cze. Gdy mój nied´zwied´z znikł za kraw˛edzi ˛

a, usłyszałem huk jak gdyby przewracanego

mebla. Nie zwracałem na to uwagi, staraj ˛

ac si˛e przede wszystkim wydosta´c z rowu.

Kosztowało mnie to wiele trudu, gdy˙z glina była bardzo lepka i tylko dzi˛eki temu si˛e

wygrzebałem, ˙ze zostawiłem buty. Przede wszystkim musiałem z gliny obmy´c twarz.

Poszedłem do strumyka płyn ˛

acego za domem i zmyłem z siebie wszystko, co było zby-

teczne dla mojego zewn˛etrznego człowiecze´nstwa. Po czym wróciłem do tropu nied´z-

wiedzia. Lecz on wcale jeszcze nie uciekł. Siedział pod drzewem i oblizywał si˛e smacz-

nie.

228

background image

— Z gliny? E, tam! — rzekł Jemmy potrz ˛

asaj ˛

ac głow ˛

a. — O ile znam te zwierz˛eta,

to szukałyby przede wszystkim wody.

— Wcale nie przyszło mu to do głowy, bo był m ˛

adrzejszy od pana, Mr Jemmy.

Nied´zwied´z nami˛etnie lubi słodycze. Wspominałem ju˙z o drewnianych kadziach, w któ-

rych wyparowywał sok cukrowy. Nied´zwied´z był tak mało zachwycony przygod ˛

a, ˙ze

pragn ˛

ał tylko jak najpr˛edzej uciec. Po drodze wpadł na jedn ˛

a z nich i przewrócił j ˛

a. Za-

pach cukru zatarł w pami˛eci nied´zwiedzia upadek z drzewa, dół z glin ˛

a i mnie. Zamiast

stosowa´c si˛e do mojego farewell, poło˙zył si˛e wygodnie pod drzewem i zacz ˛

ał zlizy-

wa´c słodycz z gliny. Był tak zaj˛ety swoim ucztowaniem, ˙ze nie zauwa˙zył, jak powoli

wkradłem si˛e do domu. Teraz byłem bezpieczny i uzbrojony we flint˛e. Poniewa˙z bestia

siedziała na tylnych łapach, ja natomiast mogłem długo celowa´c, wi˛ec kula nie mogła

chybi´c. Istotnie ugodziła nied´zwiedzia w to miejsce, gdzie według zapewnie´n poetów

tkwi ˛

a wszystkie szlachetne uczucia, mianowicie wprost w serce. Nied´zwied´z drgn ˛

ał,

podniósł si˛e znowu, oznajmił ostatni ˛

a wol˛e drgawkami przednich łap i zwalił si˛e jak

kłoda. Był martwy. Z powodu swej lekkomy´slno´sci i łakomstwa przestał istnie´c jako

istota ˙zywa.

229

background image

— Hm, hm — powiedział Old Shatterhand. — Grizzly nie potrafi łazi´c po drzewach.

Jakiej barwy był pa´nski nied´zwied´z?

— Miał czarn ˛

a sier´s´c.

— A ogon?

— ˙

Zółty.

— A wi˛ec to był szop, którego wcale nie powinien pan si˛e ba´c.

— Oho! Wida´c było po nim, ˙ze lubi ludzkie mi˛eso.

— Niech pan tak nie my´sli! Szop ch˛etniej ˙zywi si˛e owocami ni˙z mi˛esem. Podejmuj˛e

si˛e upora´c z takim poczciwym zwierzakiem zupełnie bez ˙zadnej broni. Par˛e silnych

ciosów — a zwierz˛e ucieknie.

— Tak, to pan. Jak głosi pa´nskie imi˛e, uderzeniem pi˛e´sci zabija pan nawet czło-

wieka. Ja natomiast jestem o wiele delikatniej zbudowany i bez broni nie odwa˙zyłbym

si˛e. . . stój! Co tam ucieka?

Frank podczas opowiadania podniósł si˛e, a teraz stan ˛

ał na głazie, który poprzednio

le˙zał za nim i wypłoszył jakie´s zwierz ˛

atko, które błyskawicznie pomkn˛eło do dziupli

230

background image

pobliskiego pnia. Przestraszone stworzenie pobiegło tak szybko, ˙ze nikt nie był w stanie

okre´sli´c jego gatunku.

To drobne wydarzenie zelektryzowało Murzyna Boba. Zerwał si˛e z miejsca, pop˛e-

dził do pnia i zawołał:

— Bestia, bestia tu biega´c! Tu si˛e schowa´c w dziurze. Pan Bob wyj ˛

a´c besti˛e z drze-

wa!

— Ostro˙znie, ostro˙znie — ostrzegł Old Shatterhand. — Nie wiesz, co to było za

zwierz˛e.

— O, to by´c tylko mała bestia!

— W pewnych okoliczno´sciach małe zwierz ˛

atko mo˙ze sta´c si˛e niebezpieczniejsze

ni˙z du˙ze.

— Opos nie by´c niebezpieczny.

— Wi˛ec widziałe´s, ˙ze to był opos?

— Tak, tak, pan Bob widzie´c dokładnie oposa? By´c tłusty, bardzo tłusty i da´c bardzo

smaczn ˛

a piecze´n, o, bardzo smaczn ˛

a!

Mlasn ˛

ał j˛ezykiem i oblizywał si˛e, jak gdyby ju˙z miał przed sob ˛

a piecze´n.

231

background image

— A ja my´sl˛e, ˙ze si˛e mylisz. Opos nie jest tak chy˙zy jak to zwierz ˛

atko.

— Opos bardzo, bardzo pr˛edko odej´s´c. Dlaczego pan Old Shatterhand nie ˙zyczy´c

Murzynowi Bob dobr ˛

a piecze´n? Pan Bob złapa´c oposa!

— No, je´sli jeste´s tak pewny, to rób co ci si˛e podoba. Ale nie zbli˙zaj si˛e do nas z t ˛

a

potraw ˛

a!

— Ch˛etnie odsun ˛

a´c si˛e z potraw ˛

a. Pan Bob nikomu nie da´c oposa. Je´s´c piecze´n sam,

sam jeden. Teraz uwa˙za´c! Wyci ˛

agn ˛

a´c oposa z dziury!

Mówi ˛

ac to si˛egn ˛

ał praw ˛

a r˛ek ˛

a.

— Nie tak, nie tak! — rzekł Old Shatterhand. — Musisz schwyta´c zwierz˛e lew ˛

a

r˛ek ˛

a, a do prawej wzi ˛

a´c nó˙z. Gdy złapiesz ofiar˛e, wyci ˛

agnij j ˛

a i ukl˛eknij na niej. Wtedy

nie b˛edzie mogła si˛e broni´c, a ty j ˛

a zabijesz.

— Pi˛eknie! To by´c bardzo pi˛eknie! Pan Bob tak zrobi´c, bo pan Bob by´c wielki

westman i znany my´sliwy.

Zakasał lewy r˛ekaw, uj ˛

ał nó˙z praw ˛

a r˛ek ˛

a i lew ˛

a si˛egn ˛

ał do otworu, z pocz ˛

atku po-

woli i ostro˙znie. Ale nagle wypu´scił nó˙z z r˛eki, wydał gło´sny okrzyk stroj ˛

ac przera˙zone

grymasy i gestykuluj ˛

ac praw ˛

a r˛ek ˛

a.

232

background image

— O Bo˙ze, o Bo˙ze! — lamentował na głos. — To bole´c, bardzo bole´c!

— Co takiego? Czy trzymasz zwierz ˛

atko?

— Czy pan Bob trzyma´c? Nie! Zwierz˛e trzyma´c pana Boba!

— O niedobrze! Czy wpiło si˛e w twoj ˛

a r˛ek˛e?

— O tak, całe wpi´c si˛e, całe!

— Wyci ˛

agnij, wyci ˛

agnij tylko!

— Nie, bo to bardzo bole´c!

— Ale nie mo˙zesz zostawi´c tam r˛eki. Kiedy takie zwierz ˛

atko si˛e wpija, to pr˛edko

nie puszcza! A wi˛ec ci ˛

agnij! A kiedy wyci ˛

agniesz, chwy´c je praw ˛

a dłoni ˛

a, abym mógł

zada´c cios pi˛e´sci ˛

a.

Wyci ˛

agn ˛

ał długi nó˙z zza pasa i podszedł do Boba. Murzyn wyci ˛

agał r˛ek˛e, bardzo

powoli, ze zgrzytaniem i j˛ekami. Zwierz˛e nie puszczało. Bob szybko poci ˛

agn ˛

ał — i wy-

rwał z otworu małego drapie˙znika. Uchwycił szybko za tyln ˛

a cz˛e´s´c ciała zwierzaka

spodziewaj ˛

ac si˛e, ˙ze Old Shatterhand u˙zyje no˙za. Lecz Shatterhand cofn ˛

ał si˛e szybko

i zawołał:

— Skunks, skunks! Precz! Uciekajcie, panowie!

233

background image

Skunks jest to rodzaj ameryka´nskich tchórzy. Długi na czterdzie´sci centymetrów,

ssak ten posiada prawie równej długo´sci, w dwóch warstwach owłosiony ogon i szeroki

nos na szpiczastej mordzie. Ma czarn ˛

a sier´s´c z dwoma białymi jak ´snieg pasmami, które

biegn ˛

a osobno po bokach i ł ˛

acz ˛

a si˛e na grzbiecie. ˙

Zywi si˛e jajami i małymi stworzenia-

mi; wychodzi na łowy w nocy, a reszt˛e czasu sp˛edza w norach i pustych pniach.

Zwierz˛e to zasługuje na sw ˛

a łaci´nsk ˛

a nazw˛e Mephitis

57

. Pod ogonem posiada gru-

czoły wydzielaj ˛

ace ˙zółt ˛

a ciecz, która cuchnie odra˙zaj ˛

aco.

Spryskana t ˛

a ciecz ˛

a odzie˙z wydziela nieprzyjemn ˛

a wo´n przez miesi ˛

ace. Poniewa˙z

skunks trafia strumieniem tej cieczy z du˙zej odległo´sci, wi˛ec ka˙zdy, kto zna wła´sciwo-

´sci tego zwierz˛ecia, ucieka od niego jak najdalej. Popryskany człowiek musi na całe

tygodnie po˙zegna´c si˛e z ludzkim towarzystwem.

Łakomy Bob zamiast wymarzonego oposa schwytał skunksa. Uczestnicy wyprawy

zerwali si˛e z miejsc i czym pr˛edzej cofn˛eli.

— Odrzu´c go! Szybko, szybko! — krzyczał Gruby Jemmy.

57

Mephitis (łac.) — ´smierdziel

234

background image

— Pan Bob nie móc odrzuci´c — lamentował Murzyn. — Wgry´z´c si˛e w r˛ek˛e i. . . och,

ach. . . au. . . au, och! Faugh, shameless devil

58

! Teraz opryska´c pana Boba! O ´smier´c,

o, piekło, o diable! Jak pan Bob cuchnie! ˙

Zaden człowiek nie móc wytrzyma´c! Pan Bob

si˛e zadusi´c! Precz, precz ze zwierz˛eciem, z t ˛

a zaraz ˛

a!

Usiłował strz ˛

asn ˛

a´c skunksa z r˛eki, ale bestyjka tak si˛e wpiła, ˙ze nie mógł si˛e jej

pozby´c.

— Poczeka´c! Pan Bob ju˙z ciebie zrzuci´c, ty swinefell

59

, ty stinking monkey

60

!

Praw ˛

a pi˛e´sci ˛

a wymierzył cios w głow˛e zwierz˛ecia. To wprawdzie ogłuszyło skunk-

sa, ale z˛eby wpiły si˛e jeszcze gł˛ebiej w r˛ek˛e Murzyna. Rycz ˛

ac nieomal z bólu, jednym

ciosem zabił drapie˙znika.

58

Faugh, shameless devil (ang.) — Pfuj, bezwstydny diable

59

swinefell (ang.) — ´swi´nska skórko

60

stinking monkey (ang.) — ´smierdz ˛

aca małpo

235

background image

— Tak — zawołał. — Teraz pan Bob zwyci˛e˙zy´c! Och, pan Bob nie ba´c si˛e ˙zadnego

nied´zwiedzia ani smelling beast

61

. Wszyscy panowie podej´s´c i zobaczy´c, jak pan Bob

zabi´c drapie˙znika!

Niestety, nikt nie chciał si˛e zbli˙zy´c, cuchn ˛

ał bowiem tak, ˙ze mimo oddalenia musieli

si˛e trzyma´c za nosy.

— No, czemu nie podej´s´c? — zapytał Murzyn. — Czemu nie uczci´c zwyci˛estwa

razem z panem Bob?

— Urwipołciu, oszalałe´s chyba! — odparł Gruby Jemmy. — Nie chcemy podcho-

dzi´c! Cuchniesz gorzej ni˙z zaraza!

— Tak, pan Bob brzydko pachnie´c. Pan Bob sam to czu´c. O, o, kto wytrzyma´c ten

zapach?! — krzykn ˛

ał dziko wykrzywiaj ˛

ac twarz.

— Rzu´c skunksa! — zawołał Old Shatterhand. Bob próbował, ale daremnie.

— Z˛eby by´c za gł˛eboko w r˛ece pana Boba. Pan Bob nie móc otworzy´c paszczy

zwierz˛ecia!

61

smelling beast (ang.) — cuchn ˛

aca bestia

236

background image

Wzdychaj ˛

ac i j˛ecz ˛

ac na pró˙zno starał si˛e oderwa´c martwego ssaka.

— Thunder storm

62

! — zawołał w´sciekle. — Skunks nie móc wiecznie zosta´c na

r˛ece pana Boba. Czy nie ma tu dobrego, miłego człowieka, który chcie´c pomóc panu

Bob?

Hobble-Frank ulitował si˛e nad Murzynem. Serce nakazało mu pomóc Bobowi. Zbli-

˙zył si˛e powoli i rzekł:

— Słuchaj, drogi Bobie, b˛ed˛e próbował. Wprawdzie bardzo cuchniesz, ale mo˙ze

moje człowiecze´nstwo potrafi to przetrzyma´c. Ale robi˛e to pod warunkiem, ˙ze mnie nie

dotkniesz.

— Pan Bob nie podej´s´c do pana Franka! — ˙zalił si˛e Bob.

— No dobrze. Ale nie dotykaj tak˙ze swoim odzieniem mojego, gdy˙z obaj b˛edziemy

cuchn˛eli, ja za´s wolałbym ten zaszczyt zostawi´c tobie.

— Niech tylko pan Frank podej´s´c! — Pan Bob mie´c si˛e na baczno´sci Była to prawie

bohaterska decyzja. Mały Sas zbli˙zał si˛e do Murzyna.

62

thunder storm! (ang.) — do pioruna

237

background image

Gdyby si˛e tylko otarł o spryskane miejsce, musiałby podzieli´c jego los i wyrzec si˛e

towarzystwa ludzi, lub przynajmniej po˙zegna´c si˛e z ubraniem.

Im bli˙zej si˛e przysuwał, tym dotkliwszy był zapach, który niemal zapierał mu dech.

Wytrzymał go jednak m˛e˙znie.

— No, wyci ˛

agnij r˛ek˛e, stary! — rozkazał. — Nie mog˛e przecie˙z podej´s´c zbyt blisko.

Bob wykonał polecenie. Sas uchwycił jedn ˛

a r˛ek˛e górn ˛

a, a drug ˛

a r˛ek ˛

a doln ˛

a szcz˛e-

k˛e zwierz˛ecia. Wyt˛e˙zył wszystkie siły i wreszcie zdołał oderwa´c martwego skunksa,

po czym cofn ˛

ał si˛e czym pr˛edzej. Murzyn rozsiewał taki zapach, ˙ze Frank omal nie

zemdlał.

Bob był uszcz˛e´sliwiony. R˛eka wprawdzie krwawiła, ale nie zwracał na to uwagi.

— Tak! — krzyczał. — Teraz pan Bob pokaza´c, jaki on odwa˙zny! Czy teraz wierzy´c

wszyscy biali i czerwoni panowie, ˙ze czarny Murzyn si˛e nie ba´c?

Mówi ˛

ac to podchodził do towarzystwa. Jednak Old Shatterhand przyło˙zył strzelb˛e

do ramienia, skierował luf˛e w Murzyna i zawołał:

— Stój, ani kroku dalej!

— O wielki Bo˙ze! Dlaczego celowa´c w biedny, dobry Murzyn?

238

background image

— Dlatego, ˙ze nas tym zapachem porazisz! Umykaj do wody, jak najdalej st ˛

ad

i zrzu´c z siebie ubranie!

— Zrzuci´c ubranie? Pan Bob mie´c si˛e pozbawi´c pi˛ekny szlafrok i spodnie i kami-

zelka?

— Wszystko, wszystko zdejmij! Pó´zniej wrócisz i usi ˛

adziesz po szyj˛e w wodzie.

A wi˛ec szybko! Im dłu˙zej zwlekasz, tym bardziej b˛edziesz cuchn ˛

ał!

— Co za nieszcz˛e´scie! Mój pi˛ekny strój! Pan Bob go wypra´c, a potem nie cuchn ˛

a´c.

— Nie, pan Bob usłucha, bo b˛edzie ´zle. A wi˛ec raz, dwa — i — trzzz. . . — krzykn ˛

Old Shatterhand zbli˙zaj ˛

ac si˛e ze wzniesion ˛

a strzelb ˛

a do Murzyna.

— Nie, Nie! Nie strzela´c! Pan Bob ucieka´c daleko, bardzo pr˛edko, pr˛edko!

Znikł czym pr˛edzej w mrokach nocy. Oczywi´scie Old Shatterhand ˙zartował aby

zmusi´c Murzyna do wykonania pro´sby. Pan Bob niebawem wrócił i usiadł w wodzie,

˙zeby pozby´c si˛e niezno´snego zapachu. Zamiast mydła dostał sporo sadła nied´zwiedzie-

go, którego nie brak było przy ognisku.

239

background image

— Szkoda takiego pi˛eknego sadła — ˙zalił si˛e. — Pan Bob móc wciera´c we włosy

to pi˛ekne sadło i zrobi´c wiele loków. Pan Bob by´c wybornym ringlet-man

63

, ale nie by´c

urodzony Murzyn, bo móc splata´c loki tak długie, tak bardzo długie!

— Myj si˛e! — nalegał Jemmy. — Nie my´sl teraz o swojej urodzie, tylko o naszych

nosach!

Z poczciwego Boba, mimo ˙ze siedział w wodzie emanował niemiły zapach.

— Ale — zapytał — jak długo musie´c pan Bob siedzie´c w wodzie i my´c si˛e?

— Tak długo, a˙z tutaj pozostaniemy, a wi˛ec do rana.

— Pan Bob nie móc tak długo wytrzyma´c!

— Zmusimy ci˛e. Nie trzeba było bez namysłu rzuca´c si˛e do dziupli. Pytanie jed-

nak, czy pozostałe w wodzie pstr ˛

agi wytrzymaj ˛

a. Nie wiem, czy ryby posiadaj ˛

a zmysł

powonienia, ale je´sli tak, to nie b˛ed ˛

a ucieszone twoim towarzystwem.

— A kiedy pan Bob móc wzi ˛

a´c swój szlafrok i wymy´c go?

— Nigdy.

63

ringlet-man (ang.) — człowiek o k˛edzierzawej czuprynie

240

background image

— Ale co wło˙zy´c biedny pan Bob?!

— Tak, to przykra sprawa. Nie ma zapasowej odzie˙zy. B˛edziesz musiał wej´s´c w skó-

r˛e grizzly’ego, którego zabił Marcin. By´c mo˙ze nieco dalej w górach znajdziemy ocalałe

resztki jakiego´s pradawnego krawca. Ale tymczasem b˛edziesz jechał na samym ko´ncu

oddziału, gdy˙z w przeci ˛

agu co najmniej o´smiu dni nie powiniene´s si˛e do nas zbli˙za´c.

A zatem myj si˛e pilnie! Im bardziej b˛edziesz si˛e nacierał, tym pr˛edzej stracisz zły za-

pach!

Bob nacierał si˛e z całych sił. Tylko głowa sterczała z wody i stroiła , takie grymasy,

˙ze nie mo˙zna było powstrzyma´c si˛e od ´smiechu.

Reszta towarzystwa wróciła tymczasem do ogniska. Oczywi´scie, na pocz ˛

atku west-

mani rozmawiali o tragikomicznej przygodzie Boba. Potem poprosili Długiego Da-

vy’ego, by opowiedział jakie´s prze˙zycie. Opowiedział o pewnym spotkaniu z traperem

Juggle-Fredem

64

. który słyn ˛

ał z celno´sci strzałów. Davy opisał par˛e jego sztuczek i do-

dał.

64

Juggle-Fred — Fred Kuglarz

241

background image

— Ale istniej ˛

a podobni strzelcy. Znam dwóch, których nikt nie zdołał prze´scign ˛

a´c.

To Winnetou i Old Shatterhand. Prosz˛e, czy nie zechciałby pan nam opowiedzie´c jakiej´s

przygody?

Te słowa były skierowane do Old Shatterhanda, który przez chwil˛e si˛e namy´slał.

Odetchn ˛

ał gł˛eboko, jak gdyby chciał okre´sli´c jaki´s daleki zapach.

— Tak, ten drab w wodzie jeszcze cuchnie przyzwoicie — zauwa˙zył Jemmy.

— O, nie o niego chodzi — odparł Old Shatterhand rzucaj ˛

ac badawcze spojrzenie

na swego konia, który przestał ˙zu´c i wci ˛

agał w nozdrza powietrze.

— A wi˛ec wyw ˛

achał pan co´s innego? — zapytał Davy.

— Nie. — I zwracaj ˛

ac si˛e szeptem do Winnetou dodał: — Teszi-ini!

To znaczy: "Uwa˙zaj!”. Poniewa˙z nikt nie rozumiał narzecza Apaczów, obecni nie

wiedzieli co znacz ˛

a te słowa. Winnetou skin ˛

ał głow ˛

a i si˛egn ˛

ał po strzelb˛e.

Rumak Old Shatterhanda, parskaj ˛

ac, zwrócił łeb do ogniska. Oczy mu płon˛eły.

— Jszhosz-ni! — zawołał Old Shatterhand, po czym szlachetne zwierz˛e natychmiast

poło˙zyło si˛e na trawie.

Poniewa˙z tak˙ze Old Shatterhand wzi ˛

ał do r˛eki sztucer, Jemmy zapytał:

242

background image

— Co si˛e stało, sir? Pa´nski ko´n, zdaje si˛e, co´s wyczul?

— Zw ˛

achał zapach Murzyna — uspokoił go zapytany.

— Ale obaj złapali´scie za bro´n!

— Poniewa˙z chc˛e wam opowiedzie´c o strzale biodrowym. Słyszeli´scie co´s o tym?

Old Shatterhand niepostrze˙zenie dla innych, a tak samo i Winnetou, badał wzrokiem

skraj lasu rozci ˛

agaj ˛

acego si˛e na przeciwległym brzegu stawu oraz rozsiane tam głazy.

Zsun ˛

ał kapelusz tak nisko na oczy, ˙ze nie sposób było okre´sli´c w jakim kierunku i na co

spogl ˛

ada. Po chwili rzekł:

— Mówi˛e o wypadku, kiedy si˛e przykłada strzelb˛e nie jak zwykle, ale do biodra.

— W takim wypadku nie mo˙zna celowa´c.

— Mo˙zna, ale jest to bardzo trudne. Znam niejednego wytrawnego westmana, który

na ogół nigdy nie pudłuje, ale przy takim strzale zawsze chybia.

— Po có˙z wi˛ec stosuje si˛e ten strzał biodrowy? Przecie˙z lepiej strzela´c zwyczajnie

i by´c pewnym strzału!

— Bynajmniej. Bywaj ˛

a sytuacje, kiedy nie umiej ˛

ac strzela´c we wspomniany sposób

westman jest z góry skazany na ´smier´c. Strzela si˛e tak tylko wtedy, kiedy si˛e le˙zy lub

243

background image

siedzi na ziemi i kiedy wróg nie powinien wiedzie´c, ˙ze si˛e w niego mierzy. Niech pan

sobie pomy´sli, ˙ze w pobli˙zu znajduj ˛

a si˛e wrodzy Indianie, którzy zamierzaj ˛

a na nas

napa´s´c. Wysłali wywiadowców, aby si˛e dowiedzie´c, ilu nas jest, czy miejsce nadaje si˛e

do napadu, czy zarz ˛

adzili´smy ´srodki ostro˙zno´sci. Wywiadowcy si˛e czołgaj ˛

a. . . .

— I szybko spostrzegaj ˛

a nasze stra˙ze! — wtr ˛

acił Frank.

— To nie jest tak oczywiste jak pan s ˛

adzi. Ja na przykład skradałem si˛e do namio-

tu Oihtka-Petay, chocia˙z zaci ˛

agn ˛

ał stra˙ze i chocia˙z teren stanowił gładk ˛

a równin˛e. Tu

natomiast stoj ˛

a dokoła drzewa, które umo˙zliwiaj ˛

a szpiegowanie. A wi˛ec wywiadowcy

przekradli si˛e przez ła´ncuch posterunków. Le˙z ˛

a na skraju lasu lub pomi˛edzy chrustem

i gał˛eziami zwalonymi przez wicher i ogl ˛

adaj ˛

a nas. Je´sli im si˛e uda wróci´c do swoich,

jeste´smy zgubieni — napadn ˛

a na nas niepostrze˙zenie i zabij ˛

a. Najlepiej jest unieszko-

dliwi´c wywiadowców.

— A wi˛ec zastrzeli´c?

— Tak. Jestem przeciwnikiem przelewu krwi, gdy mo˙zna tego unikn ˛

a´c. Ale w takim

razie ma si˛e do wyboru albo nie oszcz˛edza´c wroga, albo popełni´c ´swiadome samobój-

stwo. Trzeba wi˛ec posła´c kule.

244

background image

— Tkih akan! — S ˛

a blisko! — szepn ˛

ał wódz Apaczów.

— Teszi-szi-tkih — Widz˛e ich — odparł Old Shatterhand.

— Naki! — Dwóch!

— Ho-oh! — Tak!

— Szi-ntsage, ni-akaya. Tayassi! — Bierz tego, a ja wezm˛e tamtego. W czoła!

Apacz mówi ˛

ac to przesun ˛

ał r˛ek˛e z lewej strony do prawej.

— Niech pan powie, co za tajemnice macie z Winnetou? — zapytał Davy.

— Nic szczególnego. Powiedziałem Winnetou w narzeczu Apaczów, aby mi pomógł

zademonstrowa´c strzał biodrowy.

— No, znam to ju˙z. Mnie si˛e, niestety, nie udaje, cho´c nieraz ju˙z ´cwiczyłem. Wra-

caj ˛

ac do pa´nskiego przykładu zaznacz˛e, ˙ze trzeba widzie´c wywiadowców zanim si˛e do

nich strzela.

— Naturalnie.

— W ciemno´sciach nocy, w g ˛

aszczu?

— Tak

— Ale przecie˙z nie wysun ˛

a si˛e tak, aby ich dostrze˙zono!

245

background image

— Hm, mo˙ze jednak ich widz˛e.

— Do piorunów! Słyszałem wprawdzie, ˙ze niektórzy westmani potrafi ˛

a w ciemno-

´sciach dojrze´c oczy skradaj ˛

acego si˛e wroga, Tak. . . Na przykład nasz Gruby Jemmy

twierdzi, ˙ze posiada ten dar, ale nie miał sposobno´sci tego dowie´s´c.

— Je˙zeli tylko o to chodzi, to niebawem mo˙ze si˛e nadarzy´c taka sposobno´s´c.

— Bardzo si˛e ciesz˛e. Uwa˙załem to za rzecz niemo˙zliw ˛

a.

Shatterhand znów obejrzał skraj lasu, skin ˛

ał z zadowoleniem głow ˛

a i odparł:

— Czy nie widział pan w nocy w morzu błyszcz ˛

acych ´slepi wilka morskiego?

— Nie.

— Te ´slepia s ˛

a dokładnie widoczne. Rozsiewaj ˛

a fosforyczny blask, chocia˙z nie

w tym samym stopniu. Im wzrok jest bardziej nat˛e˙zony, tym bardziej widoczne s ˛

a oczy.

Gdyby na przykład tu, w zagajniku, znajdował si˛e wywiadowca, który nas podpatruje,

ja i Winnetou zauwa˙zyliby´smy jego oczy.

— To byłoby nadzwyczajne! — przyznał Davy. — Co powiesz o tym, mój stary

Jemmy?

246

background image

— My´sl˛e, ˙ze bynajmniej nie jestem ´slepy — odparł Grubas. — Na szcz˛e´scie nie

grozi nam taka wizyta. ˙

Załosna to sytuacja, je´sli trzeba koniecznie u˙zy´c strzału biodro-

wego. Prawda, sir?

— Tak — potwierdził Old Shatterhand. — Spójrz tam, panie Frank! A wi˛ec przyj-

mijmy, ˙ze tam znajduje si˛e wrogi wywiadowca, którego oczy błyszcz ˛

a w´sród listowia.

Musz˛e go zabi´c, inaczej sam zgin˛e. Ale je´sli przyło˙z˛e bro´n do policzka, wróg zoba-

czy, ˙ze zamierzam strzela´c i natychmiast si˛e wycofa. By´c mo˙ze skierował luf˛e na mnie

i wypali pr˛edzej ni˙z ja. Musz˛e temu zapobiec stosuj ˛

ac strzał biodrowy. Siedz˛e przy tym

spokojnie i beztrosko, jak teraz. Chwytam za strzelb˛e i podnosz˛e nieco, jak gdybym

chciał j ˛

a ogl ˛

ada´c lub si˛e ni ˛

a bawi´c. Opuszczam — tak jak to teraz robi˛e — głow˛e, niby

spogl ˛

adam na dół, ale oczy schowane w cieniu kapelusza wbijam w cel wła´snie tak, jak

to robimy teraz z Winnetou. Praw ˛

a r˛ek ˛

a przyciska si˛e mocno kolb˛e do bioder, a luf˛e do

kolan, si˛ega si˛e lew ˛

a r˛ek ˛

a na prawo i kładzie j ˛

a na zamku strzelby, która dzi˛eki temu

zyskuje pewne poło˙zenie. Potem przykłada si˛e wskazuj ˛

acy palec prawej r˛eki do kurka,

celuje tak, aby kula trafiła w czoło wywiadowcy, co nie jest rzecz ˛

a łatw ˛

a i opuszcza

si˛e. . . tak!

247

background image

Błysn ˛

ał strzał i w tej samej chwili wypaliła strzelba Apacza. Obaj szybko zerwali

si˛e na nogi. Winnetou odrzucił strzelb˛e, chwycił nó˙z, skoczył jak pantera przez staw

i znikn ˛

ał w g ˛

aszczu.

— Uhwai k’unun! Uhwai pa-ave! Uhwai umpare! — Zgasi´c ogniska! Nie rusza´c

si˛e! Nie rozmawia´c! — zawołał Old Shatterhand do Szoszonów. Jednocze´snie str ˛

acił

butem płon ˛

ace polana do rzeki, po czym pomkn ˛

ał za Apaczem.

Szoszoni, a tak˙ze i biali, zerwali si˛e na równe nogi. Przytomni czerwonoskórzy

wojownicy natychmiast wykonali rozkaz Old Shatterhanda i zatopili ogniska. Egipskie

ciemno´sci zaległy obóz, cho´c min˛eło cztery czy pi˛e´c sekund od chwili wystrzałów.

Nakazu milczenia przestrzegali równie˙z wszyscy, z wyj ˛

atkiem jednego człowieka,

mianowicie Murzyna, który siedział w wodzie. Nad jego głow ˛

a fruwały pal ˛

ace si˛e gał˛e-

zie i sycz ˛

ac gasły w rzece.

— Jezus, Jezus! — wołał. — Kto tu strzela´c? Dlaczego rzuca´c ogie´n na biednego

pana Boba? Czy pan Bob mie´c spłon ˛

a´c i uton ˛

a´c? Czy mie´c by´c ugotowany jak pstr ˛

agi?!

Dlaczego by´c ciemno? O, pan Bob ju˙z nikogo nie widzie´c!

— Milcz, człowieku! — zawołał Jemmy.

248

background image

— Dlaczego pan Bob mie´c milcze´c! Dlaczego nie. . .

— Milcz, bo ci˛e uderz˛e! Wrogowie w pobli˙zu!

Od tej chwili nie było słycha´c głosu pana Boba. Siedział nieruchomo w wodzie, aby

nie zdradzi´c swej obecno´sci wrogom.

Dokoła panowała głucha cisza, zakłócana tylko od czasu do czasu uderzeniem ko-

pyta lub parskaniem konia. Zaskoczeni tak nagle wojownicy skupili si˛e g˛esto. Indianie

nie szepn˛eli ani słówka, jednak biali porozumiewali si˛e szeptem.

Nagle rozległ si˛e dono´sny głos Shatterhanda:

— Zapali´c ogniska! Ale trzyma´c si˛e z dala, aby was nie zauwa˙zono!

Jemmy i Davy ukl˛ekli, aby wykona´c rozkaz, po czym natychmiast wycofali si˛e

w mroki nocy.

W blasku ognia wida´c było Winnetou i Old Shatterhanda, którzy wrócili ka˙zdy ze

strzelb ˛

a w r˛eku i Indianinem na plecach. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni t ˛

a szybk ˛

a

akcj ˛

a, chcieli otoczy´c wracaj ˛

acych, ale Old Shatterhand zatrzymał ich:

249

background image

— Nie ma czasu na opowiadanie! Przywi ˛

a˙zcie zabitych do koni i wyruszamy.

Wprawdzie tylko oni dwaj podkradli si˛e do obozu, ale nie wiadomo, ilu jest za nimi.

A wi˛ec szybko!

Obaj zabici mieli głowy przebite na wylot, zgodnie z poleceniem Winnetou: "Tay-

assi! — W czoła!”

Całe towarzystwo składało si˛e z wytrawnych westmanów, a jednak tak celne i pewne

strzały wprawiły ich w zdumienie. Szoszoni za´s szeptali mi˛edzy sob ˛

a i rzucali przes ˛

adne

spojrzenia na obu strzelców.

Przygotowywano si˛e do wymarszu. Zgaszono ogniska. Oddział z Winnetou i Old

Shatterhandem na czele wyruszył w drog˛e.

Nikt nie pytał dok ˛

ad, polegano bowiem na obu znakomitych przewodnikach. Dolina

tak si˛e szybko zw˛e˙zyła, ˙ze trzeba było jecha´c g˛esiego. Wzgl˛edy bezpiecze´nstwa nie

pozwalały na prowadzenie rozmów, a poza tym jazda g˛esiego uniemo˙zliwiała je.

Równie˙z Murzyn musiał ruszy´c w drog˛e. Siedział na swym ogierze bez ubrania

i musiał jecha´c na ko´ncu, gdy˙z zapach zło´sliwego zwierz ˛

atka jeszcze nie wywietrzał.

250

background image

Poczciwy Bob okrył si˛e star ˛

a, zatłuszczon ˛

a derk ˛

a santillo

65

Długiego Davy’ego, zwi ˛

aza-

n ˛

a wokół bioder, jak okrycia wyspiarzy z mórz południowych. Był w kiepskim humorze

i nieustannie mruczał co´s pod nosem.

Kawalkada je´zd´zców posuwała si˛e naprzód z ogromn ˛

a szybko´sci ˛

a przez długie go-

dziny, z pocz ˛

atku przez w ˛

ask ˛

a dolin˛e, nast˛epnie przez szerok ˛

a, łys ˛

a wy˙zyn˛e i znów na

dół przez w ˛

ask ˛

a preri˛e, a˙z wreszcie, o ´swicie dotarła do stromego przesmyku pomi˛edzy

wysokimi, zalesionymi górami. U stóp stromej drogi obaj przewodnicy zatrzymali si˛e

i zeskoczyli z koni. Pozostali poszli za ich przykładem.

Szoszoni zdj˛eli z koni martwych czerwonoskórych i poło˙zyli ich na ziemi. India-

nie otoczyli miejsce rozległym kołem. Wiedzieli, ˙ze teraz rozpocznie si˛e bardzo trudne

badanie. Tu mogli przemawia´c tylko wodzowie. Pozostali musieli czeka´c, czy zechc ˛

a

poprosi´c ich o rady.

Martwi wojownicy byli ubrani na sposób india´nski, na poły w wełn˛e, na poły w skó-

r˛e. Byli młodzi, mieli nie wi˛ecej ni˙z po dwadzie´scia lat,

65

santillo (ind.) — barwny india´nski koc, derka

251

background image

— Tak przypuszczałem — rzekł Old Shatterhand. — Tylko niedo´swiadczeni wo-

jownicy, gdy podkradaj ˛

a si˛e do nieprzyjacielskiego obozu, otwieraj ˛

a tak szeroko oczy,

˙ze wida´c ich blask. Chytry wywiadowca przymyka oczy. A wtedy nawet takim jak my

trudno si˛e spotka´c z ich spojrzeniem. Do jakiego plemienia oni mogli nale˙ze´c?

Pytanie było skierowane do Grubego Jemmy’ego.

— Hm — mrukn ˛

ał Gruby. — Czy uwierzy pan, ˙ze wprawia mnie pan w zakłopota-

nie?

— Wierz˛e, gdy˙z i ja sam nie potrafi˛e odpowiedzie´c od razu. Znajduj ˛

a si˛e na szlaku

wojennym, to jest pewne, gdy˙z twarze maj ˛

a pokryte barwami wojny, jakkolwiek troch˛e

zatartymi. Czarny i czerwony kolor. Jednak nie wygl ˛

adaj ˛

a na Siuksów. Ich odzie˙z nie

´swiadczy o ich pochodzeniu. Przeszukajmy kieszenie!

Kieszenie jednak ´swieciły pustk ˛

a. Mimo skrupulatnych poszukiwa´n, nic nie znale-

ziono. Przy ka˙zdym ciele le˙zała strzelba. Zbadano je. Były nabite, ale nic nie mówiły

o przynale˙zno´sci plemiennej zabitych.

252

background image

— Mo˙ze wcale nie byli niebezpieczni — rzekł Długi Davy. — Przybyli przypad-

kowo w te strony, zauwa˙zyli nasze ognisko i chcieli si˛e dowiedzie´c kogo maj ˛

a przed

sob ˛

a.

Old Shatterhand potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i odparł:

— Rozbili´smy obóz w miejscu, dok ˛

ad si˛e nie trafia przypadkowo. Wytropili nasze

´slady.

— To nie dowód!

— Nie. Ale na wszelki wypadek pozbyli si˛e wszystkiego, co mogłoby ´swiadczy´c

o ich pochodzeniu. Byli uzbrojeni w strzelby, ale nie mieli ołowiu ani prochu. Jest to

jeszcze bardziej podejrzane, gdy˙z w ten sposób Indianin nie oddala si˛e od ogniska.

Nale˙z ˛

a do wojska i s ˛

a wywiadowcami.

— Hm. Mo˙ze nawet nie mieli koni.

— Czy˙zby! Niech pan obejrzy te spodnie! Czy nie s ˛

a wewn ˛

atrz wytarte? Z czego

powstały te ´slady, je´sli nie od jazdy konnej?

— Mo˙ze s ˛

a ju˙z stare.

Old Shatterhand ukl ˛

akł i badał spodnie. Po chwili podniósł si˛e i rzekł:

253

background image

— Niech pan sprawdzi! Czuje si˛e odór ko´nski; poniewa˙z taki zapach pr˛edko wietrze-

je na powietrzu, wi˛ec obaj czerwonoskórzy musieli jeszcze wczoraj dosiada´c rumaków.

W tej chwili podszedł Wohkadeh i rzekł:

— Niechaj znakomici m˛e˙zowie pozwol ˛

a Wohkadehowi powiedzie´c słówko, mimo

˙ze jest młody i niedo´swiadczony.

— Mów, owszem — rzekł ˙zyczliwie Old Shatterhand.

— Wohkadeh wprawdzie nie zna czerwonoskórych wojowników, ale zna koszul˛e

jednego z nich.

Odchylił brzeg koszuli my´sliwskiej, pokazał na niej ci˛ecie i wyja´snił:

— Wohkadeh wyci ˛

ał swój totem, gdy˙z koszula miała nale˙ze´c do niego.

— Ach, to dziwny zbieg okoliczno´sci! By´c mo˙ze dowiemy si˛e czego´s bli˙zszego.

— Wohkadeh nie wie nic bli˙zszego, ale przypuszcza, ˙ze ci dwaj młodzi wojownicy

nale˙z ˛

a do plemienia Upsaroków

66

.

— Na jakiej podstawie? — zapytał Old Shatterhand.

66

Upsarokowie (ind.) — Indianie Wrony

254

background image

— Wohkadeh był obecny przy kradzie˙zy dokonanej przez kilku Siuksów Ogallalla.

Zjechali´smy z góry zwanej przez białych Grzbietem Lisa i przeprawili´smy si˛e przez

północny dopływ rzeki Cheyenne, w miejscu, gdzie dopływ przemyka si˛e mi˛edzy Po-

trójnymi Górami a górami Inyancara. Jad ˛

ac mi˛edzy rzek ˛

a a gór ˛

a skr˛ecili´smy za skraj

lasu i zobaczyli´smy dziesi˛eciu czy o´smiu czerwonoskórych, którzy si˛e k ˛

apali. Byli to

Upsarokowie. Ogallalla na brzegu odbyli krótk ˛

a narad˛e. Postanowiono zatem, aby ich

jak najbardziej poha´nbi´c.

— Do licha! — krzykn ˛

ał Old Shatterhand. — Nie zamierzano ich chyba ograbi´c

z najwi˛ekszej ´swi˛eto´sci, z leków

67

?

— Mój biały brat odgadł. Siuksowie Ogallalla pod osłon ˛

a lasu podkradli si˛e do

miejsca, gdzie stały konie Upsaroków. Tam le˙zała równie˙z odzie˙z, bro´n i leki. Ogallalla

zeszli z koni i dokonali kradzie˙zy.

— Czy przy rzeczach nie było stra˙znika?

67

leki — rodzaj talizmanu, amulet; przedmiot któremu przypisuje si˛e magiczn ˛

a moc chronienia przed

niebezpiecze´nstwem i przynoszenia szcz˛e´scia

255

background image

— Nie. Upsarokowie nie przypuszczali, ˙ze oddział wrogich Ogallalla dotrze do te-

go miejsca. Siuksowie zrabowali konie, leki, wi˛eksz ˛

a cz˛e´s´c odzie˙zy i broni. Nast˛epnie

dosiedli rumaków i odjechali galopem. Przy podziale łupów Wohkadeh otrzymał ko-

szul˛e my´sliwsk ˛

a. Jednak nie chc ˛

ac zosta´c złodziejem, wyci ˛

ał swój totem i w drodze

powrotnej pozbył si˛e jej po kryjomu.

— Kiedy to było?

— Dwa dni przed wysłaniem Wohkadeha na zwiady.

— A wi˛ec Upsarokowie czym pr˛edzej zaopatrzyli si˛e w now ˛

a bro´n, konie i odzie˙z

i pomkn˛eli w ´slad za złodziejami. Tymczasem znale´zli porzucon ˛

a koszul˛e, któr ˛

a na-

st˛epnie wło˙zył prawowity wła´sciciel. Nie ma wi˛ekszej ha´nby dla czerwonego wojow-

nika nad utrat˛e ´swi˛etych leków. Nie mo˙ze wtedy tak długo pokaza´c si˛e swoim, dopóki

nie odzyska leków lub zdob˛edzie inne zabijaj ˛

ac ich posiadacza. Indianin, który wyru-

sza, aby odzyska´c stracony lek, jest zuchwały do szale´nstwa. Wszystko mu jedno kogo

zabija, przyjaciela czy wroga. S ˛

adz˛e wi˛ec, ˙ze wczoraj wieczorem unikn˛eli´smy bardzo

powa˙znego niebezpiecze´nstwa. Co by si˛e stało, kochany panie Jemmy, gdyby´smy mu-

sieli polega´c na pa´nskim wzroku?

256

background image

— Hm — odparł Gruby z zakłopotaniem drapi ˛

ac si˛e w głow˛e. — W takim razie

spocz˛eliby´smy gdzie´s w spokoju, ale bez skalpów i ˙zycia. Potrafi˛e równie˙z dostrzec

oko w mrokach nocy, ale wczoraj byłem tak pewny, ˙ze nie ma dokoła wrogiej istoty, ˙ze

wcale si˛e tym nie zajmowałem. Czy pan my´sli, ˙ze Upsarokowie s ˛

a za nami?

— Z pewno´sci ˛

a ´scigaj ˛

a nas teraz i maj ˛

a do tego prawo, gdy˙z zabili´smy ich dwóch

braci.

— A wi˛ec dzi´s wieczorem musimy by´c przygotowani na napad.

— Musimy si˛e z tym liczy´c — odpowiedział Old Shatterhand. — Co my´sli o tym

mój czerwony brat? Czy Wrony s ˛

a wrogami Szoszonów?

To pytanie było skierowane do Oihtka-Petay.

— Nie. S ˛

a wrogami Siuksów Ogallalla, którzy s ˛

a tak˙ze naszymi wrogami. Nie wy-

kopali´smy przeciwko nim toporu wojny, ale wojownicy poszukuj ˛

acy leków s ˛

a wrogami

wszystkich ludzi. Trzeba si˛e strzec przed nimi jak przed dzikimi zwierz˛etami. Niech

moi biali bracia b˛ed ˛

a roztropni i poczyni ˛

a odpowiednie zarz ˛

adzenia.

257

background image

Old Shatterhand spojrzał na Winnetou, który dotychczas milczał. Godne podziwu

było wzajemne zrozumienie obu przyjaciół. Old Shatterhand nie wyraził swego planu,

a jednak Winnetou odgadł jego my´sli i rzekł:

— Mój brat słusznie planuje.

— Zakre´sli´c łuk wstecz?

— Tak. Winnetou podziela ten zamiar!

— To mnie cieszy. W takim razie od obrony przechodzimy do natarcia. Je´sli si˛e nie

myl˛e, to w odległo´sci dwóch godzin drogi znajdziemy miejsce doskonale nadaj ˛

ace si˛e

do naszych zamierze´n.

— A wi˛ec nie tra´cmy daremnie czasu! — rzekł Davy. — Ale co zrobimy z tymi

trupami?

— Skalpy obu Upsaroków nale˙z ˛

a do Old Shatterhanda i Winnetou, którzy ich zabi-

li — rzekł Oihtka-Petay.

— Jestem chrze´scijaninem. Nie skalpuj˛e nikogo — odparł Old Shatterhand.

Winnetou za´s dodał z przecz ˛

acym gestem:

258

background image

— Wódz nie potrzebuje skalpów tych chłopców, aby u´swietni´c swoje imi˛e. S ˛

a dosy´c

nieszcz˛e´sliwi, bo bez leków odeszli do Wiecznych Ost˛epów. Nie nale˙zy zabija´c ich

dusz skalpowaniem. Niechaj spoczn ˛

a pod kamieniami wraz z broni ˛

a, gdy˙z polegli jako

wojownicy, którzy si˛e odwa˙zyli podkra´s´c do obozu wrogów. Howgh!

Przywódca Szoszonów tego si˛e nie spodziewał. Zapytał ze zdumieniem:

— Moi bracia chc ˛

a ich pogrzeba´c? Przecie˙z oni nastawali na nasze ˙zycie?

— Tak rzekł Old Shatterhand. Wło˙zymy im do r ˛

ak bro´n, posadzimy twarzami zwró-

conymi w kierunku ´swi˛etych kamieniołomów, a nast˛epnie zakryjemy ich głazami. Tak

czci si˛e wojowników. Gdy przyb˛ed ˛

a ich bracia, aby nas ´sciga´c, dowiedz ˛

a si˛e, ˙ze nie

jeste´smy wrogami Upsaroków, ale przyjaciółmi. Oka˙z si˛e szlachetnym wojownikiem

i ka˙z swoim ludziom przynie´s´c kamienie, z których wzniesiemy grobowiec.

Szoszonom nie mogło si˛e pomie´sci´c w głowach podobne post˛epowanie, ale ponie-

wa˙z odczuwali wobec obu znakomitych przyjaciół niezwykły podziw, wi˛ec nie odwa-

˙zyli si˛e przeciwstawi´c ich ˙zyczeniu.

Obu poległych umieszczono w postawie siedz ˛

acej, twarzami na północny wschód,

jednego na prawo, a drugiego na lewo od wylotu przesmyku. Wło˙zono im do r ˛

ak bro´n,

259

background image

pd czym przykryto ich głazami. Nast˛epnie podj˛eto dalsz ˛

a jazd˛e. Przedtem jednak Win-

netou rzekł do Old Shatterhanda:

— Wódz Apaczów zostanie tutaj, aby oczekiwa´c nadej´scia Wron. Niech młody syn

nied´zwiedziarza dotrzyma mu towarzystwa.

Było to nie lada wyró˙znienie i młodzieniec przyj ˛

ał je z radosn ˛

a dum ˛

a.

Obaj wi˛ec pozostali na miejscu, podczas gdy cały oddział pod wodz ˛

a Old Shatter-

handa ruszył naprzód.

Za dnia mogli jecha´c szybciej ni˙z poprzedniej nocy. Przesmyk, prowadz ˛

ac przewa˙z-

nie pod gór˛e, gł˛eboko wcinał si˛e we wzgórza. Po upływie dwóch godzin, a wi˛ec ´sci´sle

przez Old Shatterhanda oznaczonego czasu, dotarli do w ˛

askiego, wysokiego, niemal

pionowo wznosz ˛

acego si˛e kanionu. Wszerz przesmyku mie´sciło si˛e tylko trzech je´zd´z-

ców. Nie mo˙zna było nawet pieszo, a co dopiero konno, wdrapa´c si˛e na ´sciany. Dokoła

rosły krzewy, w´sród których mo˙zna było si˛e ukry´c. Grunt był dosy´c skalisty, ´slady na

nim nie zostawały. Old Shatterhand osadził konia w miejscu i wskazuj ˛

ac na kanion

rzekł:

260

background image

— Gdy Upsarokowie przyb˛ed ˛

a, pozwolimy im wej´s´c do kanionu. Połowa naszego

oddziału pod dowództwem Oihtka-Petay i Winnetou schroni si˛e tutaj, ale kiedy oddam

strzał, wjedzie za wrogami do kanionu. Druga połowa zatrzyma si˛e ze mn ˛

a przy wylo-

cie w ˛

awozu. W ten sposób zamkniemy Upsaroków, którzy b˛ed ˛

a mieli do wyboru albo

polec, albo dobrowolnie si˛e podda´c.

— Upsarokowie musieliby mie´c sieczk˛e w głowach, gdyby weszli do w ˛

awozu —

odezwał si˛e Gruby Jemmy.

— Oczywi´scie, nie wejd ˛

a od razu — rzekł Old Shatterhand. — Zatrzymaj ˛

a si˛e tutaj

i zło˙z ˛

a rad˛e. Rzecz najwa˙zniejsza, aby nie dostrzegli obecno´sci naszych wojowników,

którzy musz ˛

a si˛e tutaj doskonale ukry´c. M˛e˙zny Bawół jest m ˛

adrym wojownikiem. Wyda

słuszne rozkazy. A kiedy przyb˛edzie Winnetou, dowództwo obejm ˛

a dwaj ludzie, na

których mog˛e w zupełno´sci polega´c.

Nale˙zało si˛e spodziewa´c, ˙ze wódz Szoszonów po tym pochlebstwie doło˙zy wszel-

kich stara´n, aby nie zawie´s´c pokładanego w nim zaufania. Oihtka-Petay pozostał z trzy-

dziestoma wojownikami. Natomiast Old Shatterhand wraz z pozostałymi Indianami

wszedł do w ˛

awozu. Był on tak krótki, ˙ze stoj ˛

ac u jednego wylotu, widziało si˛e dru-

261

background image

gi. W miejscu, gdzie w ˛

awóz przechodził znów w szeroki przesmyk, olbrzymie drzewa

wyci ˛

agały ku niebu swoje konary. Pomi˛edzy drzewami le˙zały liczne głazy.

Mo˙zna było przypuszcza´c, ˙ze Old Shatterhand zatrzyma si˛e wła´snie w tym miej-

scu. A jednak tego nie zrobił. Pojechał dalej i tak rozpl ˛

asał konia, ˙ze zostawił za sob ˛

a

wyra´zny, rzucaj ˛

acy si˛e w oczy ´slad.

— Ale˙z, sir — rzekł Gruby Jemmy — s ˛

adziłem, ˙ze zatrzymamy si˛e u drugiego

wylotu!

— Oczywi´scie! Ale przejed´zmy si˛e jeszcze i postarajmy zostawi´c wyra´zny trop.

Wła´sciwie pa´nskie pytanie kompromituje pana, Mr Jemmy. To co robi˛e, jest dosy´c zro-

zumiale.

Jechał tak jeszcze przez prawie kwadrans. Potem zatrzymał si˛e, odwrócił do towa-

rzyszy i zapytał:

— No, panowie, czy wiecie dlaczego tak daleko pojechałem?

— Aby zwie´s´c wywiadowców? — odezwał si˛e Jemmy.

262

background image

— Tak. Wrony nie wejd ˛

a do w ˛

awozu zanim si˛e nie przekonaj ˛

a, ˙ze jest bezpiecz-

ny. Przypuszczam, ˙ze wywiadowcy, licz ˛

ac si˛e z zasadzk ˛

a, b˛ed ˛

a bardzo ostro˙zni. Nie

mo˙zemy zdradzi´c swej obecno´sci i pozwolimy im wjecha´c bez ˙zadnych przeszkód.

— A co zrobimy teraz?

— Teraz wrócimy do wylotu w ˛

awozu, oczywi´scie nie t ˛

a sam ˛

a drog ˛

a. Zboczymy

w las. Jed´zcie za mn ˛

a!

Po obu stronach przesmyku wznosiły si˛e skalne ´sciany. Jedna z nich nadawała si˛e do

wspinania. Old Shatterhand jechał na przedzie. Na dosy´c znacznej wysoko´sci westman

zboczył w kierunku w ˛

awozu. Kiedy si˛e zatrzymał, oddział znajdował si˛e w połowie

wysoko´sci skał, równolegle do wylotu w ˛

awozu. St ˛

ad w par˛e chwil mo˙zna było dotrze´c

do wej´scia i obsadzi´c je.

Je´zd´zcy zeskoczyli z siodeł i przywi ˛

azali konie do drzew. Sami za´s usiedli na mi˛ek-

kim mchu.

— Czy długo b˛edziemy czeka´c? — zapytał Jemmy.

— Mo˙zemy to obliczy´c — odrzekł Old Shatterhand. — Upsarokowie zacz˛eli szuka´c

obu wywiadowców o ´swicie. Zanim dowiedzieli si˛e o wszystkim, mogły upłyn ˛

a´c dwie

263

background image

godziny. Dotarłszy do obu grobowców otworz ˛

a je i zbadaj ˛

a. Powiedzmy, ˙ze zajmie im

to godzin˛e, co razem stanowi trzy godziny. Od obozu do tego miejsca jest pi˛e´c godzin

drogi. A wi˛ec je´sli jad ˛

a z t ˛

a szybko´sci ˛

a co my, to powinni tu by´c w osiem godzin po

´swicie. Mamy wi˛ec pi˛e´c godzin wolnego czasu.

— O, to straszne! Co zrobimy z tak ˛

a wieczno´sci ˛

a?

— Nie powinien pan pyta´c — odpowiedział Hobble-Frank. — Pomówimy nieco

o sztuce i naukach. To kształci rozum, uszlachetnia serce, wyczula sumienie i daje natu-

ralnemu charakterowi moc, która pozwala wytrwa´c burz˛e ˙zycia, a nie ulega´c ka˙zdemu

wietrzykowi. Nigdy nie zapomn˛e o sztuce i naukach. Stanowi ˛

a mój chleb powszedni,

mój pocz ˛

atek i mój koniec, mój. . . Co to za podły zapach? Cuchnie bardziej ni˙z padlina!

Albo. . . hm!

Uczony Sas odwrócił si˛e i zobaczył, ˙ze o drzewo, pod którym siedział, oparty był

Murzyn.

— Uciekaj, ty paskudo! — krzykn ˛

ał. — Jak mo˙zesz opiera´c si˛e o moje drzewo!

Czy ´smiesz przypuszcza´c, ˙ze po˙zyczyłem nos w wypo˙zyczalni masek? Uciekaj, czło-

wieku, do Afryki! Nasze organy powonienia s ˛

a zbyt czułe dla ciebie. Go´zdziki, rezeda,

264

background image

niezapominajki — owszem, to sobie chwal˛e. Ale skunksa nie zalecałbym nawet naj-

szlachetniejszej damie.

— Pan Bob pachnie´c bardzo, bardzo dobrze! — bronił si˛e Murzyn. — Pan Bob

nie cuchn ˛

a´c. Pan Bob my´c si˛e w wodzie sadz ˛

a i sadłem nied´zwiedzim. Pan Bob by´c

delikatnym, dobrze urodzonym d˙zentelmenem!

— Co, twierdzisz, ˙ze jeste´s dobrze i wonnie urodzony?! — Hobble-Frank chwy-

cił strzelb˛e i wycelował w Murzyna gro˙z ˛

ac: — Je´sli natychmiast nie znikniesz, to ci˛e

pi˛eciokrotnie postrzel˛e dwiema kulami!

— Bo˙ze, Bo˙ze! Nie strzela´c, nie strzela´c! — krzyczał Murzyn. — Pan Bob szybko

odej´s´c. Pan Bob usi ˛

a´s´c daleko!

Uciekł czym pr˛edzej i usiadł z daleka, markotny i gniewnie nad ˛

asany. A Jemmy

czekał dalej na odpowied´z. Mały Sas wrócił i siadł bez słowa. Wreszcie Old Shatterhand

odpowiedział:

— S ˛

adz˛e, ˙ze mogliby´smy po˙zyteczniej zu˙zy´c nasz czas. Nie spali´smy poprzedniej

nocy. Połó˙zcie si˛e i spróbujcie uci ˛

a´c sobie drzemk˛e. Ja b˛ed˛e czuwał.

265

background image

— Pan? Dlaczego akurat pan? Przecie˙z nie wi˛ecej ni˙z my spoczywał pan w obj˛e-

ciach Orfeusza.

— Mówi si˛e "Morfeusza” — poprawił Jemmy.

— Znowu zaczyna pan swoje! Dlaczego nikt inny mnie nie poprawia, tylko zawsze

pan! Czego si˛e pan wysuwa ze swoim Morfeuszem! Wiem dokładnie jak to si˛e nazywa.

Byłem członkiem bractwa ´spiewaczego o nazwie "Orfeusz”. Gdy bractwo zaczynało

si˛e drze´c, mo˙zna było si˛e dobrze przespa´c. Takie bractwo ´spiewaków jest cudownym

´srodkiem na sen i dlatego nazywa si˛e Orfeusz.

— Dobrze, sko´nczmy z tym! — rzekł ze ´smiechem Gruby, wyci ˛

agaj ˛

ac si˛e na

mchu. — Wol˛e spa´c ni˙z gry´z´c z panem takie uczone orzechy.

— Do tego brak panu włosów na z˛ebach. Kto si˛e nie uczył, ten nie mo˙ze wiedzie´c

o niczym. A wi˛ec niech pan sobie ´spi! Historia powszechna nic na tym nie traci.

Poniewa˙z nie znalazł nikogo, komu mógłby dalej udowadnia´c zalety swojego ducha,

wi˛ec w ko´ncu poło˙zył si˛e i usiłował zasn ˛

a´c.

Równie˙z Szoszoni poszli za rad ˛

a Old Shatterhanda i uło˙zyli si˛e do snu. Cisza ogar-

n˛eła obozowisko.

266

background image

Old Shatterhand zszedł na dół i zajrzał do kanionu. U´smiechn ˛

ał si˛e z zadowoleniem,

gdy˙z nie było ´sladu po M˛e˙znym Bawole i jego ludziach. Wódz Szoszonów starannie za-

stosował si˛e do polece´n Old Shatterhanda. Westman wrócił i usiadł na kamieniu u wy-

lotu w ˛

awozu. Siedział tak nieruchomo przez par˛e godzin z opuszczon ˛

a na piersi głow ˛

a.

O czym my´slał znakomity my´sliwy? By´c mo˙ze przemkn˛eły przed jego oczami dni ru-

chliwego ˙zycia jak barwna, ciekawa panorama.

Wreszcie t˛etent konia zakłócił cisz˛e. Old Shatterhand zerwał si˛e i podkradł do kra-

w˛edzi skały. Nadje˙zd˙zał Marcin Baumann.

— Czy Winnetou równie˙z tu jedzie? — zapytał Shatterhand chłopca.

— Nie. Oihtka-Petay zatrzymał go okrzykiem. Winnetou został tam zgodnie z pa´n-

skim ˙zyczeniem. Ja tak˙ze mam do nich wróci´c.

— Doskonale. Apacz darzy ci˛e szczególnymi wzgl˛edami, mój młody przyjacielu.

Widział pan Upsaroków? Ilu ich jest?

— Szesnastu, koni za´s o dwa wi˛ecej. Zapewne nale˙z ˛

a do zastrzelonych młodzie´n-

ców. Oddział wyprzedza dwóch czerwonoskórych — to wywiadowcy. Wida´c, ˙ze d ˛

a˙z ˛

a

naszym ´sladem.

267

background image

— Dobrze. Wkrótce poznaj ˛

a tych, którzy te ´slady zostawili.

— Ukryli´smy si˛e za drzewami i pozwolili´smy Wronom podjecha´c. Potem pomkn˛e-

li´smy galopem, aby mie´c ich na oku. Zauwa˙zyłem, ˙ze maj ˛

a w swoim gronie szczególnie

ogromnego wojownika. Jest to zapewne przywódca, gdy˙z jechał na czele.

— Czy przyjrzeli´scie si˛e uzbrojeniu?

— Maj ˛

a bro´n wszelkiego rodzaju.

— Dobrze! Teraz wy´sl˛e pana z poselstwem do Winnetou. W kanionie mog ˛

a si˛e

przecie˙z zmie´sci´c tylko trzy wierzchowce, prosz˛e zatem Apacza, aby nie posługiwał si˛e

ko´nmi. Gdy wrogowie zamkn ˛

a si˛e w w ˛

awozie, pod ˛

a˙zycie za nimi pieszo.

— Ale czy w takim razie nie b˛ed ˛

a mieli nad nami przewagi? Mog ˛

a nas łatwo stra-

towa´c.

— Nie. Podczas gdy Upsarokowie mog ˛

a postawi´c w rz˛edzie tylko trzech je´zd´zców,

my mo˙zemy wystawi´c pi˛eciu ludzi. Powitamy ich w sposób nast˛epuj ˛

acy: pi˛eciu pie-

szych usi ˛

adzie, drugi rz ˛

ad ukl˛eknie za nimi. Za nim stanie trzeci w pochylonej postawie

i wreszcie czwarty w wyprostowanej. Dzi˛eki temu dwudziestu ludzi mo˙ze celowa´c nie

przeszkadzaj ˛

ac sobie wzajemnie. Je´sli Upsarokowie nie zechc ˛

a si˛e podda´c, przebijemy

268

background image

ich z przodu i z tyłu czterdziestoma kulami, oczywi´scie nie na raz. Ka˙zdy rz ˛

ad musi

strzela´c osobno, jeden po drugim, gdy˙z ka˙zda salwa mo˙ze trafi´c tylko trzech wrogów.

Nale˙zy si˛e tak˙ze przygotowa´c do zastrzelenia rumaków bez je´zd´zców, gdy˙z mog ˛

a nam

złama´c szyki. Powiedz to Apaczowi. Dodaj, ˙ze ja sam pragn˛e układa´c si˛e z wrogami.

Jak s ˛

adzi Winnetou, kiedy Wrony przyjad ˛

a tutaj?

— Przypuszcza, ˙ze godzin˛e sp˛edz ˛

a przy grobowcach.

— Słusznie.

— A od grobowców do w ˛

awozu s ˛

a dwie godziny drogi. Poniewa˙z t˛e drog˛e przeby-

li´smy w półtorej godziny, nale˙zy s ˛

adzi´c, ˙ze za godzin˛e jeszcze ich nie b˛edzie.

— Słusznie. Ale musimy by´c w pogotowiu. Niech pan wraca do Winnetou!

Marcin zawrócił rumaka i pojechał. Old Shatterhand natomiast powrócił do towa-

rzyszy i zacz ˛

ał ich budzi´c. Zakomunikował swój plan i do pierwszego rz˛edu wyznaczył

Długiego Davy’ego, Grubego Jemmy’ego, Franka, Wohkadeha i jednego z Szoszonów.

Wyznaczył równie˙z stanowiska pozostałym i zszedł na dół, aby przerobi´c z nimi od-

powiednie ´cwiczenie. Chodziło o to, ˙zeby dokona´c napadu błyskawicznie i zgranym

zespołem. Sam Shatterhand zamierzał stan ˛

a´c przed pierwszym szeregiem, aby układa´c

269

background image

si˛e z wrogami. W tym celu zerwał te˙z kilka długich zielonych gał ˛

azek, co na całym

´swiecie, nawet u najdzikszych plemion, jest uznawane za znak parlamentariuszy.

Po kilku powtórzeniach towarzysze zgrali si˛e wy´smienicie. Old Shatterhand, prze-

konany, ˙ze oddział podoła zadaniu, schronił si˛e z nim do kryjówki. Czas oczekiwania

dłu˙zył si˛e jeszcze bardziej ni˙z poprzednio. Jednak w ko´ncu usłyszeli t˛etent koni.

— Zdaje si˛e, ˙ze pchni˛eto tylko jednego wywiadowc˛e na zbadanie w ˛

awozu — rzekł

Jemmy.

— To byłoby nam na r˛ek˛e — odparł Shatterhand. — Gdyby nadjechało dwóch, tylko

jeden powinien wróci´c do swoich, drugi natomiast pozostałby na miejscu. Musieliby-

´smy go niepostrze˙zenie unieszkodliwi´c.

Jemmy miał słuszno´s´c. Tylko jeden je´zdziec wyjechał z kanionu i zatrzymał si˛e, aby

dokładnie zbada´c okolic˛e. Nie dojrzał wroga, natomiast wyra´znie widział ´slad starannie

wydeptany przez Old Shatterhanda i jego towarzyszy. Nie poprzestał na tym, pojechał

dalej, na znaczn ˛

a dosy´c odległo´s´c.

— Do pioruna!. . . — zakl ˛

ał Jemmy. — Nie dojedzie chyba do miejsca, gdzie za-

wrócili´smy. Mo˙ze odkry´c nasz ˛

a obecno´s´c.

270

background image

— W tym wypadku nie wróci do swoich — oznajmił Old Shatterhand.

— Jak uniknie pan szmeru?

— Dzi˛eki tej oto broni — odparł Shatterhand wskazuj ˛

ac na lasso.

— P˛etla musiałaby trafi´c dokładnie na szyj˛e i ´scisn ˛

a´c j ˛

a, aby nie mógł krzykn ˛

a´c.

Zadanie piekielnie trudne. Czy zdoła pan tego dokona´c, sir?

— Niech pan si˛e nie martwi. Prosz˛e wyci ˛

agn ˛

a´c dziesi˛e´c palców i powiedzie´c, który

mam schwyta´c lassem, a przekona si˛e pan, ˙ze zrobi˛e to. St ˛

ad, z góry, nie wida´c, jak

daleko pojedzie. Musz˛e zej´s´c na dół. Zachowujcie si˛e cicho, ale gdy usłyszycie lekkie

gwizdni˛ecie, po´spieszcie za mn ˛

a.

Zszedł na dół trzymaj ˛

ac lasso w pogotowiu. Na dole, ku swej rado´sci zobaczył, ˙ze

Upsaroka zawrócił. Shatterhand ledwie zd ˛

a˙zył si˛e ukry´c za wielkim głazem. Je´zdziec

pomkn ˛

ał galopem i znikł za kraw˛edzi ˛

a w ˛

askiego kanionu.

Old Shatterhand gwizdn ˛

ał i towarzysze zeszli ze skały. Przynie´sli jego dwie strzelby

oraz zielone gał ˛

azki, które zostawił na górze. Podszedł do kraw˛edzi i wyjrzał ostro˙znie.

Wywiadowca dotarł do ko´nca w ˛

awozu i znikł. Po minucie cały oddział Upsaroków wje-

chał do w ˛

awozu. Old Shatterhand wkroczył równie˙z, wyci ˛

agn ˛

ał rewolwer i dał umówio-

271

background image

ny znak. D´zwi˛ek odbił si˛e od pobliskich stromych skał i z dziesi˛eciokrotn ˛

a sił ˛

a rozległ

si˛e w uszach Apacza i jego towarzyszy. Wpadli do w ˛

awozu za wojownikami Upsaro-

ków, którzy ich nie zauwa˙zyli, chocia˙z w momencie kiedy usłyszeli strzał, ´sci ˛

agn˛eli

cugle. Ujrzeli Old Shatterhanda i jego ludzi ustawionych w szyku bojowym.

Przywódca Indian był rzeczywi´scie, jak zaznaczył Marcin Baumann, herkulesowej

postaci. Siedział na koniu niby bóg wojny. Wzdłu˙z szwów skórzanych spodni wisia-

ły g˛este fr˛edzle z włosów pokonanych wrogów. Skórzane sztylpy si˛egaj ˛

ace od siodła

niemal do strzemion, były ozdobione pasmami ludzkiej skóry. Na my´sliwskiej koszu-

li z jeleniej skóry nosił rodzaj pancerza z nakładanych na siebie skrawków skalpów

w kształcie łusek. Za pasem, poza innymi rzeczami, tkwił wielki nó˙z my´sliwski oraz ol-

brzymi tomahawk, który mogła utrzyma´c tylko dło´n tak atletycznie zbudowanego czło-

wieka. Głow˛e okrywała skóra kuguara, z której zwisała sier´s´c skr˛econa w długie, grube

powrozy. Twarz Indianina była pomalowana na czarno, czerwono i ˙zółto. W prawej r˛ece

trzymał ci˛e˙zk ˛

a strzelb˛e, któr ˛

a na pewno zgładził ju˙z niejednego wroga.

Indianin zorientował si˛e bardzo szybko, ˙ze skierowane w niego lufy maj ˛

a przewag˛e

nad strzelbami jego wojowników.

272

background image

— Cofn ˛

a´c si˛e! — zawołał głosem, który hukn ˛

ał w kanionie jak wybuch granatu.

Gwałtownie zawrócił rumaka. To samo uczynili jego wojownicy. Ale teraz ujrzeli

przed sob ˛

a oddział Winnetou z naje˙zonymi lufami.

— Wakon szitsza! — Złe leki! — zawołał przera˙zony.

— Zawró´ccie! Tam stoi człowiek, który trzyma w r˛eku znak mówcy. Niech nasze

uszy usłysz ˛

a, co pragnie powiedzie´c.

Zawrócił ponownie konia i zwrócił si˛e powoli do Old Shatterhanda. To samo zrobił

jego oddział. Przezorny Apacz skorzystał z tego, po´spieszył za Wronami i zamkn ˛

ał ich

w jeszcze cia´sniejszym kole.

Old Shatterhand stał nieruchomo. Upsaroka obrzucił go nieustraszonym spojrze-

niem i zapytał:

— Czego chce blada twarz? Dlaczego staje mi na drodze?

Old Shatterhand wytrzymał spojrzenie Indianina i odparł:

— Czego chce tutaj czerwonoskóry? Czemu ´sciga mnie i moich wojowników?

— Poniewa˙z zabili´scie dwóch moich braci.

— Przyszli do nas jako wrogowie, a wrogów zazwyczaj si˛e unieszkodliwia.

273

background image

— Sk ˛

ad wiesz, ˙ze jeste´smy wrogami?

— Bo zgubili´scie swoje leki.

Indianin spu´scił oczy.

— Kto ci o tym powiedział? — zapytał.

— Wiem, poniewa˙z obaj wojownicy, których zastrzelili´smy, nie mieli przy sobie

leków.

— Słusznie odgadłe´s! Nie jestem ju˙z tym, kim byłem. Wraz z lekiem straciłem swo-

je imi˛e. Teraz nazywam si˛e Oiht-e-keh-fa-wakon

68

. Przepu´s´ccie nas, bo was zabijemy!

— Poddajcie si˛e, bo zginiecie! Spójrz przed siebie i do tyłu. Na moje skinienie

wi˛ecej ni˙z pi˛e´c razy po dziesi˛e´c kul ugodzi w twój oddział.

— Wiele cuchn ˛

acych kojotów zabija najsilniejszego bawołu. Có˙z stanowiłyby two-

je psy wobec moich wojowników, gdyby´scie nas nie otoczyli? Ja sam rozgromiłbym

połow˛e waszego wojska.

Mówi ˛

ac to wyci ˛

agn ˛

ał swój ci˛e˙zki tomahawk i zakołysał nim.

68

Oiht-e-keh-fa-wakon (ind.) — odwa˙zny poszukiwacz leku

274

background image

— A ja sam wysłałbym cały twój oddział do Wiecznych Ost˛epów — rzekł spokojnie

Old Shatterhand.

— Czy twoje imi˛e nie jest Ithanka, Samochwał?

— Nie walcz˛e imieniem, lecz r˛ek ˛

a.

Oczy Upsaroka rozbłysły.

— Czy chciałby´s to udowodni´c?

— Nie boj˛e si˛e ciebie. Kpi˛e z twoich pustych przechwałek.

— A wi˛ec poczekaj a˙z si˛e naradz˛e z moimi wojownikami! Wtedy dowiesz si˛e czy

Oiht-e-keh-fa-wakon mówi tylko, czy te˙z działa!

Naradził si˛e z kilkoma wojownikami, po czym ponownie zwrócił si˛e do Old Shat-

terhanda:

— Czy wiesz, co to muh-mohwa?

— Wiem.

— Dobrze! Potrzebujemy skalpów i leków. Czterech m˛e˙zów b˛edzie walczy´c w muh-

-mohwa, ty ze mn ˛

a, a jeden z twoich Indian z jednym z moich wojowników. Je´sli my

275

background image

zwyci˛e˙zymy, zabijemy i oskalpujemy was wszystkich, a je´sli wy zwyci˛e˙zycie, zabie-

rzecie nasze skalpy i ˙zycie. Czy masz dosy´c odwagi?

W tym pytaniu kryło si˛e szyderstwo. Old Shatterhand odpowiedział z u´smiechem:

— Jestem gotów! Na dowód zgody połó˙z swoj ˛

a r˛ek˛e na mojej. Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ek˛e.

Olbrzym, zaskoczony jego propozycj ˛

a, oci ˛

agał si˛e przez chwil˛e.

Muh-mohwa znaczy w narzeczu Utahów "r˛eka u drzewa”. Niektóre plemiona u˙zy-

waj ˛

a tej walki jako rodzaju s ˛

adu Bo˙zego. Mocnymi rzemieniami przywi ˛

azuje si˛e obu

wojowników jedn ˛

a r˛ek ˛

a do drzewa, a w wolne r˛ece daje umówion ˛

a bro´n — tomahawk

lub nó˙z. Rzemienie s ˛

a tak przymocowane, ˙ze pozwalaj ˛

a walcz ˛

acym obraca´c si˛e wokół

pnia. Poniewa˙z stawia si˛e ich twarz ˛

a w twarz, jednemu wi ˛

a˙ze si˛e lew ˛

a a drugiemu pra-

w ˛

a r˛ek˛e. A zatem ten, który woln ˛

a ma praw ˛

a r˛ek˛e, uzyskuje nad przeciwnikiem znacz-

n ˛

a przewag˛e. W zasadzie ta naprawd˛e straszliwa walka ko´nczy si˛e ze ´smierci ˛

a jednego

z przeciwników.

Bezimienny opanował si˛e i podał białemu r˛ek˛e mówi ˛

ac:

276

background image

— Zgadzam si˛e! Przyrzekamy sobie nawzajem: strona zwyci˛e˙zona powinna bez wa-

hania podda´c si˛e ´smierci. Je´sli za´s z ka˙zdej strony zwyci˛e˙zy jeden, wtedy rozstrzygnie

walka zwyci˛ezców.

Old Shatterhand przejrzał jego zamiary: s ˛

adz ˛

ac z wielko´sci, wódz zwyci˛e˙zyłby nie

tylko swego bezpo´sredniego przeciwnika, ale tak˙ze i nast˛epnego. Mimo to rzekł:

— Zgoda! Aby´s nie miał w ˛

atpliwo´sci, wypalimy fajk˛e przysi˛egi.

Mówi ˛

ac to wskazał na fajk˛e pokoju, która wisiała na jego szyi.

— Tak, wypalimy j ˛

a! — powiedział olbrzym u´smiechaj ˛

ac si˛e szyderczo. — Lecz

ta fajka przysi˛egi nie b˛edzie fajk ˛

a pokoju, poniewa˙z b˛edziemy walczy´c, po walce za´s

wasze skalpy przyozdobi ˛

a nasze oszczepy, a wasze ciała rzucimy s˛epom.

— Przedtem przekonamy si˛e, czy twoje pi˛e´sci s ˛

a równie silne i odwa˙zne jak twoje

słowa — wtr ˛

acił Old Shatterhand.

— Oiht-e-keh-fa-wakon jeszcze nigdy nie został pokonany! — odparł dumnie Upsa-

roka.

— A jednak pozwolił sobie zabra´c leki. Je´sli jego oczy nie b˛ed ˛

a dzisiaj bystrzejsze,

to mój skalp z pewno´sci ˛

a pozostanie na mojej głowie.

277

background image

Było to ostre upomnienie. Czerwonoskóry chwycił za bro´n, ale Old Shatterhand

potrz ˛

asn ˛

ał głow ˛

a i ostrzegł go:

— Zostaw bro´n w spokoju! Wkrótce b˛edziesz mógł okaza´c swoj ˛

a odwag˛e. Teraz

opu´scimy to miejsce, aby wyszuka´c inne, bardziej odpowiednie do muh-mohwa. Moi

bracia przyprowadz ˛

a swoje konie. Upsarokowie za´s jako je´ncy pojad ˛

a mi˛edzy nimi.

Skin ˛

ał na Winnetou, który po chwili udał si˛e ze swoim oddziałem po konie. Po ich

powrocie sprowadził konie drugi oddział. W ten sposób Upsarokowie byli stale pod

nadzorem i nie mieli sposobno´sci do ucieczki. Niebawem wyruszono.

Old Shatterhand zakazał swoim wymienia´c imienia jego lub Winnetou. Upsaroko-

wie nie powinni dowiedzie´c si˛e zbyt wcze´snie, z kim maj ˛

a walczy´c. Dopóki byli pewni

zwyci˛estwa, nie zamierzali dopu´sci´c do wykrocze´n.

Gruby Jemmy jechał obok Old Shatterhanda. Wcale nie zgadzał si˛e z jego post˛epo-

waniem.

— Niech mi pan nie bierze za złe, ˙ze mam pewne zastrze˙zenia — rzekł wreszcie. —

Post ˛

apił pan wobec tych drabów jak przyzwoity człowiek, ale taka przyzwoito´s´c nie jest

tutaj na wła´sciwym miejscu.

278

background image

— Dlaczego? Czy s ˛

adzi pan, ˙ze Indianin nie pozna si˛e na szlachetnym post˛epowa-

niu? Znałem wielu czerwonoskórych, którzy mogliby by´c wzorem dla białych.

— By´c mo˙ze. Ale nie nale˙zy ufa´c zbytnio tym Upsarokom. Pragn ˛

a za wszelk ˛

a cen˛e

zdoby´c nowe leki — nie cofn ˛

a si˛e przed niczym. Mieli´smy ich ju˙z tak doskonale w r˛e-

kach. Nie mogli si˛e ani cofn ˛

a´c, ani i´s´c naprzód. Łatwo było ich zgasi´c jak si˛e gasi kilka

n˛edznych szczap. Teraz natomiast jest pan zmuszony do piekielnej muh-mohwa, a kto

pana zapewni, ˙ze ten olbrzym nie powali pana i nie zakłuje?!

— Ech! Dotychczas nigdy nie łakn ˛

ał pan krwi. Ha´nb ˛

a byłoby zastrzeli´c ich, je´sli

mieli´smy nad nimi tak ˛

a przewag˛e i gdy zwabili´smy ich w pułapk˛e, w której nie mogli

si˛e ani broni´c, ani nawet rusza´c. Nie wspominam ju˙z o tym, ˙ze jeste´smy chrze´scijanami,

a nie poganami.

— Hm, co tu wiele mówi´c, ma pan słuszno´s´c jako chrze´scijanin i jako człowiek

w ogóle. Ale czy musieliby´smy ich od razu zabi´c? Byli zmuszeni si˛e podda´c, mogli´smy

wi˛ec unikn ˛

a´c rozlewu krwi.

279

background image

— Nie poddaliby si˛e wła´snie dlatego, ˙ze szukaj ˛

a nowych leków. Nie unikn˛eliby´smy

walki. A poniewa˙z ani mi si˛e ´sniło zabija´c ludzi maj ˛

acych takie samo prawo do ˙zycia

jak ja, wi˛ec wolałem zgodzi´c si˛e na propozycj˛e olbrzyma, którego zreszt ˛

a znam.

— Jak to? Zna pan tego kolosa?

— Tak. Mo˙ze przypomina pan sobie moje słowa, kiedy mijali´smy Gór˛e ˙

Zółwia?

Powiedziałem wtedy, ˙ze przed laty obozowałem tam wraz z wojownikiem Upsaroków,

Szunka-Szetsza. Naopowiadał mi wtedy wiele o swoich współplemie´ncach. Z wielk ˛

a

dum ˛

a wspomniał o swoim znakomitym bracie, Kanteh-Pehta, Ogniste Serce.

— Czy miał na my´sli wielkiego, znakomitego m˛e˙za leków Upsaroków?

— Wła´snie tego. Opowiedział mi o czynach brata i opisał jego wygl ˛

ad, zwraca-

j ˛

ac uwag˛e na ogromny wzrost i atletyczn ˛

a budow˛e olbrzyma oraz brak lewego ucha.

W pierwszej zbrojnej rozprawie z Siuksami Ogallalla cios tomahawka ugodził go

w ucho i rami˛e. Niech pan obejrzy dokładnie tego gigantycznego Upsaroka. Brak mu

lewego ucha, a pozycja, w jakiej trzyma lewe rami˛e wskazuje, ˙ze zostało ono kiedy´s

zranione.

280

background image

— Do licha! To byłoby osobliwe spotkanie. Ale w takim razie boj˛e si˛e o pana, sir!

Jest pan wprawdzie najdzielniejszym m˛e˙zczyzn ˛

a jakiego tylko mo˙zna sobie wyobrazi´c,

ale Kanteh-Pehta był dotychczas niezwyci˛e˙zony. Siły fizycznej ma na pewno wi˛ecej

ni˙z pan, chocia˙z przypuszczam, ˙ze jest pan zr˛eczniejszy od niego. Jednak kiedy jest si˛e

przywi ˛

azanym jedn ˛

a r˛ek ˛

a do drzewa, nie zr˛eczno´s´c decyduje, tylko siła.

— No — u´smiechn ˛

ał si˛e Old Shatterhand. — Je´sli pan si˛e tak o mnie l˛eka, istnieje

niezawodny ´srodek, aby ocali´c mnie od ´smierci.

— Jaki˙z to ´srodek?

— Pan podejmie zamiast mnie walk˛e z Upsarokiem.

— Och! Ani my´sl˛e! Nie mam zbyt przeczulonych nerwów, ale nie lubi˛e si˛e rzuca´c

dobrowolnie w obj˛ecia ´Smierci. Poza tym to pan nawarzył tego piwa, wi˛ec niech pan je

sam wypije! ˙

Zycz˛e panu z całego serca zdrowego napoju.

Zwolnił biegu konia, aby unikn ˛

a´c ponownej propozycji tego rodzaju. Na jego miej-

sce zbli˙zył si˛e do Old Shatterhanda Winnetou.

— Mój biały brat poznał Kanteh-Pehta, m˛e˙za leków Upsaroków? — zapytał Apacz.

281

background image

— Tak — odparł zapytany. — Oczy mego czerwonego brata były równie bystre jak

moje.

— Upsaroka ma tylko jedno ucho. Winnetou jeszcze nigdy nie widział jego twarzy,

lecz Odwa˙zny Poszukiwacz Leku nie oszuka Winnetou. Słyszałem, o czym mój brat

z nim rozmawiał i jestem gotów do walki.

— Liczyłem bezwzgl˛ednie na pomoc wodza Apaczów, gdy˙z nikomu innemu nie

zaufałbym w takiej rozprawie.

W odległo´sci mili angielskiej od kanionu, dolina znacznie si˛e rozszerzała. Je´zd´zcy

dotarli do małej, zamkni˛etej górami prerii, jakich wiele jest w tamtych stronach. Rosły

tu odosobnione krzewy i rzadka trawa. Wida´c było tylko jedno drzewo, dosy´c wyso-

k ˛

a lip˛e o wielkich, owłosionych białymi włosami li´sciach, które Indianie w narzeczu

sonoryjskim nazywaj ˛

a muh-manga-tusahga, tzn. drzewo o białych li´sciach.

— Mawa! — Tam! — rzekł wódz Wron wskazuj ˛

ac na drzewo.

— Howgh! — skin ˛

ał Winnetou skierowuj ˛

ac rumaka do lipy. Oddział dojechał do

miejsca, gdzie miała si˛e odby´c rozprawa. Je´zd´zcy zeskoczyli z siodeł i pu´scili konie

wolno. Wszyscy siedli na trawie. Trudno było uwierzy´c, ˙ze za chwil˛e ma si˛e rozegra´c

282

background image

walka na ´smier´c i ˙zycie. Dwa wrogie szczepy zgodnie przebywały w jednym kr˛egu.

Upsarokom bowiem zostawiono bro´n.

Westman dobył nieco tytoniu z torebki, zdj ˛

ał fajk˛e z szyi i napełnił j ˛

a. Potem stan ˛

w ´srodku koła i oznajmił:

— Wojownik nie mówi wiele, lecz wypowiada si˛e czynami. Nie zabili´smy wojow-

ników Upsaroka, chocia˙z byli w naszych r˛ekach. Za˙z ˛

adali od nas muh-mohwa — zgo-

dzili´smy si˛e na to. Spodziewamy si˛e, ˙ze nie u˙zyjecie podst˛epu i zdrady, tak jak i my jej

nie u˙zyli´smy. Przyrzekniecie to nam wypalaj ˛

ac z nami fajk˛e przysi˛egi. Howgh!

Usiadł. Odwa˙zny Poszukiwacz Leku podniósł si˛e i rzekł:

— Biały m ˛

a˙z wypowiedział nasze my´sli. Nie zamy´slamy podst˛epu, poniewa˙z i tak

zwyci˛e˙zymy. Lecz zapomniał ustali´c warunki walki. Ka˙zdy zapa´snik — dodał po krót-

kiej przerwie — zostanie jedn ˛

a r˛ek ˛

a przywi ˛

azany do drzewa. Do drugiej za´s r˛eki do-

stanie nó˙z. Kto upadnie, ten jest zwyci˛e˙zony — ˙zywy czy martwy. Kto tylko padnie na

kolana, ten mo˙ze si˛e podnie´s´c. B˛ed ˛

a walczy´c czterej m˛e˙zowie z obna˙zonymi piersiami,

ja z tym białym, a jeden z moich wojowników z jednym z waszych czerwonoskórych.

Je´sli zwyci˛e˙z ˛

a m˛e˙zowie z ró˙znych obozów, wtedy obaj b˛ed ˛

a walczy´c ze sob ˛

a. Własno´s´c

283

background image

i ˙zycie zwyci˛e˙zonego obozu nale˙z ˛

a do zwyci˛eskiego. Nikomu nie wolno si˛e broni´c.

Upsarokowie s ˛

a gotowi wypali´c fajk˛e przysi˛egi jedynie pod tymi warunkami. Howgh!

Usiadł. Old Shatterhand ponownie wyszedł do ´srodka i o´swiadczył:

— Przystajemy na wszystkie warunki Upsaroków. Zapal˛e teraz fajk˛e pokoju. B˛e-

dzie dzisiaj dusz ˛

a fajki przysi˛egi i na jej dymie wznios ˛

a si˛e dusze zwyci˛e˙zonych ku

Wiecznym Ost˛epom, aby pó´zniej słu˙zy´c jako niewolnicy zwyci˛ezcom.

— Tak, tak! — rozległo si˛e w kole.

Old Shatterhand wyci ˛

agn ˛

ał swoj ˛

a hubk˛e i zapalił fajk˛e. Nast˛epnie pu´scił dym ku nie-

bu, ku ziemi i na cztery strony ´swiata, po czym oddał kalumet przywódcy Upsaroków,

który poci ˛

agn ˛

ał z niego sze´s´c razy i o´swiadczył, ˙ze układ jest zaprzysi˛e˙zony i przy-

piecz˛etowany. Nast˛epnie fajka zacz˛eła przechodzi´c od jednego do drugiego i wreszcie

wsadzono j ˛

a ustnikiem w ziemi˛e, a dokoła zło˙zono bro´n. Na stra˙zy postawiono jednego

Szoszona i jednego Upsaroka.

Teraz Bezimienny, pewny zwyci˛estwa, podszedł do drzewa, zrzucił z siebie odzie˙z

i rzekł:

284

background image

— Mo˙zemy zaczyna´c! Zanim sło´nce posunie si˛e o szeroko´s´c no˙za, skalp tego bia-

łego psa zawi´snie u mojego pasa.

Dopiero teraz mo˙zna było dokładnie zobaczy´c, jak wspaniale zbudowany jest ten

Indianin. Wszystkie mi˛e´snie grały mu pod skór ˛

a.

Skin ˛

ał na jednego ze swoich wojowników, który zaraz wyst ˛

apił, obna˙zył klatk˛e pier-

siow ˛

a i rzekł:

Tu oto stoi Makin-oh-punkreh — Stokrotny Grzmot. Sporz ˛

adził swoj ˛

a tarcz˛e ze skór

wrogów i posiadł przeszło czterdzie´sci skalpów. Kto si˛e o´smieli podej´s´c pod jego nó˙z?

— Ja, Wohkadeh, naka˙z˛e milcze´c Stokrotnemu Grzmotowi. Nie mog˛e si˛e jeszcze

poszczyci´c ˙zadnym skalpem, ale zabiłem białego bawołu i dzi´s ozdobi˛e swój pas pierw-

szym włosem skalpowym. Kto si˛e l˛eka Grzmotu? Jest to tchórzliwy słu˙zka błyskawicy

i podnosi głos wtedy, gdy niebezpiecze´nstwo ju˙z min˛eło.

— Uff, Uff! — zawołano dokoła, kiedy wyst ˛

apił młodzieniec i wygłosił swoje prze-

mówienie.

285

background image

— Wró´c! — szydził Stokrotny Grzmot. — Nie walcz˛e z dzie´cmi. Tchnienie moich

ust ci˛e zabije. Połó˙z si˛e na trawie i marz o swojej matce, która jeszcze powinna ci˛e

karmi´c kammasem.

Powszechnie pogardzani Indianie Grobowi na pustkowiach, gdzie wiod ˛

a godny po-

litowania ˙zywot, szukaj ˛

a na pół zgniłych cebulkowatych korzeni i przyrz ˛

adzaj ˛

a z nich

wstr˛etne ciasto zwane "kammas”, którym gardz ˛

a nawet psy india´nskie.

Zanim Wohkadeh zd ˛

a˙zył odpowiedzie´c na szyderstwo, wyst ˛

apił Winnetou. Skinie-

niem głowy kazał si˛e cofn ˛

a´c młodemu Indianinowi, co te˙z Wohkadeh natychmiast uczy-

nił, i rzekł:

— Na zgiełk Makin-oh-punkreh zgłosił si˛e młodzieniec, który łatwo poskromiłby

g˛ebacza, ale jeszcze poprzednio postanowiono, abym ja stłumił burczenie grzmotu.

Stokrotny Grzmot odezwał si˛e gniewnie:

286

background image

— Kim jeste´s, ˙ze mówisz takie słowa? Czy posiadasz imi˛e? Na twojej szacie nie

widz˛e ani jednego włoska. Je´sli uczono ci˛e gra´c na d˙zotunka

69

, to id´z precz i zagraj

sobie, ale nie tobie trzyma´c nó˙z w r˛ece! Sam siebie poranisz!

— Swoje imi˛e wymieni˛e twojej duszy, kiedy uleci z ciała. Wtedy b˛edzie lamento-

wa´c z przera˙zenia i nie odwa˙zy si˛e wej´s´c do Wiecznych Ost˛epów. Zamieszka w przepa-

´sciach, aby z trwogi wy´c z wiatrami i ˙zali´c si˛e z wichrem.

— Psie! — hukn ˛

ał Grzmot. — ´Smiesz ur ˛

aga´c duszy odwa˙znego wojownika?! Na-

tychmiast poniesiesz kar˛e. B˛edziemy walczy´c jako pierwsza para i twój skalp zawi-

´snie przy moich trofeach. Ciebie rzuc˛e szczurom na po˙zarcie, a twoje imi˛e, którego nie

chcesz wymieni´c, nie dotrze do uszu ˙zadnego wojownika!

— Tak, my pierwsi staniemy do walki. Mo˙zna zaczyna´c! — odparł chłodno Winne-

tou.

Obaj rozebrali si˛e i wzi˛eli no˙ze. Utworzono rozległe koło pod lip ˛

a. Oczy wszystkich

badały z uwag ˛

a ciała zawodników. Stokrotny Grzmot nie był wy˙zszy od Winnetou, ale

69

d˙zotunka (ind.) — rodzaj fletu

287

background image

o wiele szerzej i mocniej zbudowany, co Upsarokowie z zadowoleniem stwierdzili. Nie

podejrzewali przecie˙z, ˙ze maj ˛

a przed sob ˛

a słynnego wodza Apaczów.

Po chwili podszedł Gruby Jemmy. W r˛ece trzymał kilka rzemieni i rzekł do Winne-

tou:

— A zatem pan ma pierwszy wyst˛ep, mój drogi. B˛edzie to dobrym znakiem, je´sli

przyjaciel przywi ˛

a˙ze pana do drzewa. Najpierw jednak niech wszyscy si˛e przekonaj ˛

a,

˙ze oba rzemienie s ˛

a jednakowej wytrzymało´sci.

Rzemienie szły z r ˛

ak do r ˛

ak. Zbadano je dokładnie. Teraz trzeba było postanowi´c,

który b˛edzie przywi ˛

azany praw ˛

a, a który lew ˛

a r˛ek ˛

a. Losy stanowiły dwa ró˙znej długo-

´sci ´zd´zbła trawy. Winnetou wyci ˛

agn ˛

ał krótsz ˛

a trawk˛e, był wi˛ec w gorszym poło˙zeniu

ni˙z przeciwnik, gdy˙z woln ˛

a miał lew ˛

a dło´n, a wi˛ec mniej wy´cwiczon ˛

a. Upsarokowie

powitali t˛e sprzyjaj ˛

ac ˛

a im okoliczno´s´c wesołymi "Uh, ah! — Bardzo dobrze, bardzo

dobrze!”

Zaci ˛

agni˛eto p˛etle z rzemieni na r˛ece walcz ˛

acych i przywi ˛

azano ich dosy´c lu´zno

do drzewa, aby mogli si˛e obraca´c dokoła pnia. Zdarza si˛e czasami w muh-mohwie, ˙ze

walcz ˛

acy ´scigaj ˛

a si˛e dokoła drzewa przez całe kwadranse zanim nast˛epuje pierwszy

288

background image

cios. Ale gdy raz poleje si˛e krew, nacieraj ˛

a na siebie z tak ˛

a gor ˛

aczkow ˛

a w´sciekło´sci ˛

a,

˙ze walka szybko dobiega ko´nca.

Stali teraz gotowi do walki, jeden z tej, drugi z przeciwnej strony drzewa.

Kulawy Frank przystan ˛

ał jako widz obok Grubego Jemmy’ego.

— Niech pan posłucha, panie Pfefferkorn — rzekł — to taka rozprawa, ˙ze a˙z ciarki

przechodz ˛

a po ciele! Nie tylko oni dwaj ryzykuj ˛

a głowami, ale chodzi tak˙ze o nasz ˛

a

skór˛e. W tej chwili mam pod swoim skalpem uczucie, jak gdyby ci ˛

agni˛eto mi włosy

w gór˛e. Wła´sciwie bardzo pi˛eknie dzi˛ekuj˛e za przyrzeczenie, ˙ze cierpliwie pójdziemy

pod nó˙z, je´sli nasi mistrzowie b˛ed ˛

a pokonani.

— No tak! — odparł Jemmy. — Mnie tak˙ze nie jest wesoło na duszy, ale s ˛

adz˛e, ˙ze

mo˙zemy polega´c na Shatterhandzie i Winnetou.

— Zdaje si˛e, gdy˙z Apacz ma tak spokojn ˛

a twarz, jak gdyby trzymane w r˛ece narz˛e-

dzie walki było kwiatkiem. Cicho! Stokrotny Grzmot zaczyna mówi´c.

Upsaroka dostał wła´snie nó˙z do r˛eki.

— Szihszeh! — Chod´z tu! — zawołał do Winnetou. — A mo˙ze mam ci˛e ´sciga´c

dokoła drzewa a˙z padniesz trupem ze strachu, nietkni˛ety nawet moim no˙zem?

289

background image

Winnetou nie odpowiedział. Zwrócił si˛e do Old Shatterhanda i rzekł w j˛ezyku Apa-

czów, którego przeciwnicy nie rozumieli:

— Szi din ida sesteh! — Sparali˙zuj˛e mu r˛ek˛e!

Old Shatterhand oznajmił gło´sno wskazuj ˛

ac na Winnetou:

— Nasz wielki brat zamkn ˛

ał swoje serce przed my´sl ˛

a o zabójstwie. Pokona swego

wroga nie pozbawiaj ˛

ac go ani kropli krwi.

— Uff, uff, uff! — krzykn˛eli Upsarokowie.

Jednak Stokrotny Grzmot zacz ˛

ał ur ˛

aga´c:

— Ten wasz brat oszalał z trwogi. Skró´cmy mu cierpienia!

Wysun ˛

ał si˛e o krok, tak, ˙ze drzewo przestało ich dzieli´c. Trzymaj ˛

ac mocno nó˙z

w r˛ece drapie˙znym okiem zmierzył swego przeciwnika. Lecz twarz Apacza pozostała

nieruchoma, a postawa jakby skamieniała.

Upsaroka złapał si˛e na haczyk. Znienacka skoczył ku Apaczowi i podniósł r˛ek˛e do

´smiertelnego ciosu. Ale zamiast si˛e cofn ˛

a´c Apacz dopadł go błyskawicznie. Gwałtow-

nym ciosem podbił pi˛e´s´c wroga, w której trzymał nó˙z. Ten odwa˙zny, silny i udany chwyt

miał taki skutek, ˙ze Upsaroka cofn ˛

ał si˛e i wypu´scił z r˛eki nó˙z. Jeszcze jeden chwyt Apa-

290

background image

cza, który odrzucił swój własny nó˙z, krzyk czerwonoskórego i Winnetou, zwichn ˛

awszy

mu r˛ek˛e, wymierzył silne uderzenie w głow˛e. Upsaroka przewrócił si˛e na plecy wisz ˛

ac

u drzewa za jedn ˛

a, przywi ˛

azan ˛

a r˛ek˛e.

Le˙zał przez chwil˛e nieruchomo i to wystarczyło Winnetou. Podniósł swój nó˙z, ode-

rwał si˛e od drzewa i ukl ˛

akł przy przeciwniku. Było to dziełem chwili.

— Czy jeste´s pokonany? — zapytał.

Zapa´snik nie odpowiedział. Dyszał ci˛e˙zko, sapał zarówno pod wpływem ciosu, jak

w´sciekło´sci i strachu.

Scena rozegrała si˛e z tak błyskawiczn ˛

a szybko´sci ˛

a, ˙ze trudno było dostrzec kolej-

no´s´c ruchów Apacza. Zapanowała gł˛eboka cisza. Kiedy mały Sas zamierzał j ˛

a prze-

rwa´c radosnym "hurra!”, Old Shatterhand nakazał milczenie tak władczym ruchem, ˙ze

poczciwiec urwał na pierwszej sylabie.

— Dobij! — zgrzytn ˛

ał Upsaroka i obrzucił twarz Apacza nienawistnym spojrzeniem

i przymkn ˛

ał powieki.

Lecz Winnetou podniósł si˛e, przeci ˛

ał rzemienie zwyci˛e˙zonego i rzekł.

— Podnie´s si˛e! Przyrzekłem nie zabija´c ciebie i dotrzymam słowa.

291

background image

— Wol˛e nie ˙zy´c. Jestem pokonany. . .

Oiht-e-keh-fa-wakon podszedł do niego i rozkazał gniewnie:

— Podnie´s si˛e! Daruj ˛

a ci ˙zycie, poniewa˙z twój skalp nie ma ˙zadnej warto´sci dla

zwyci˛ezcy. Zachowałe´s si˛e jak chłopak. Ale jeszcze ja tu stoj˛e, aby za nas walczy´c.

Zwyci˛e˙z˛e po dwakro´c i podczas gdy my b˛edziemy si˛e dzielili skalpami wrogów, ty

odejdziesz do wilków prerii, aby ˙zy´c pomi˛edzy nimi. Zabraniam ci powrotu do wigwa-

mu!

Stokrotny Grzmot podniósł si˛e i chwycił za nó˙z.

— Wielki Duch nie ˙zyczył sobie mojego zwyci˛estwa — rzekł. — Nie pójd˛e do

wilków. Tu oto trzymam swój nó˙z, aby sko´nczy´c z ˙zyciem, którego nie chc˛e przyj ˛

a´c

w darze. Lecz przedtem pragn˛e si˛e przekona´c, czy lepiej ode mnie potrafisz zwyci˛e˙za´c.

Howgh.

Oddalił si˛e i usiadł na trawie. Wida´c było, ˙ze naprawd˛e nie chciał prze˙zy´c swojej

ha´nby.

292

background image

Nie padło na niego ani jedno spojrzenie jego braci. Z tym wi˛eksz ˛

a nadziej ˛

a spogl ˛

a-

dali na swego wodza, który swoj ˛

a pot˛e˙zn ˛

a postaci ˛

a wsparł si˛e o drzewo. Zawołał do Old

Shatterhanda:

— Podejd´z tu! B˛edziemy losowa´c.

— Nie losuj˛e — odparł Old Shatterhand. — Niech mnie przywi ˛

a˙z ˛

a praw ˛

a r˛ek ˛

a.

— O, chcesz pr˛edzej umrze´c!

— Wcale nie. Wiem, ˙ze twoja lewa r˛eka jest słabsza ni˙z prawa. Nie chc˛e mie´c nad

tob ˛

a przewagi. Przecie˙z ci˛e kiedy´s zraniono.

Mówi ˛

ac to wskazał na szerok ˛

a blizn˛e na lewym ramieniu przeciwnika. Indianin nie

mógł poj ˛

a´c tej wspaniałomy´slno´sci. Zmierzył westmana wzrokiem pełnym zdumienia

i odparł:

— Chcesz mnie obrazi´c? Czy twoi, gdy ci˛e zabij˛e, maj ˛

a powiedzie´c, ˙ze zawdzi˛e-

czam zwyci˛estwo twojej łasce? ˙

Z ˛

adam losowania!

— Dobrze. Jestem gotów.

Los wypadł na korzy´s´c wodza, którego przywi ˛

azano do drzewa lew ˛

a r˛ek ˛

a. Po kilku

chwilach stali obaj naprzeciw siebie. Spogl ˛

adaj ˛

ac na mi˛e´snie olbrzyma, które pr˛e˙zy-

293

background image

ły si˛e pot˛e˙znie, mo˙zna było si˛e l˛eka´c o los Shatterhanda. Znakomity westman jednak

okazywał tak ˛

a sam ˛

a oboj˛etno´s´c co poprzednio Winnetou.

— Mo˙zesz rozpocz ˛

a´c! — rzekł Upsaroka. — Udzielam ci pierwszego ciosu. Trzy

uderzenia b˛ed˛e jedynie odbijał, ale po nast˛epnym runiesz bez ˙zycia.

Old Shatterhand roze´smiał si˛e tylko. Wbił nó˙z w pie´n lipy i odpowiedział:

— A ja zrzekam si˛e broni. Mimo to padniesz przy pierwszym natarciu. Nie mamy

czasu na dłu˙zsze zabaw˛e. Uwa˙zaj wi˛ec, bo zaczynam!

Podniósł r˛ek˛e do uderzenia i skoczył w kierunku przeciwnika. Wódz dał si˛e zwie´s´c

i natarł na Shatterhanda. Ale biały błyskawicznie si˛e cofn ˛

ał, tak, ˙ze cios przeciwnika

chybił. Jeszcze jeden błyskawiczny ruch Shatterhanda — i pi˛e´s´c ugodziła Indianina

w skro´n. Olbrzym zachwiał si˛e i zwalił na ziemi˛e.

— Oto le˙zy jak długi! Kto zwyci˛e˙zył? — zawołał Old Shatterhand.

O ile poprzednio, kiedy Stokrotny Grzmot run ˛

ał, Upsarokowie zachowywali si˛e spo-

kojnie, tak teraz wybuchn˛eli rykiem, który brzmiał jak zwierz˛ece wycie. Przeciwnicy

natomiast zacz˛eli gło´sno wiwatowa´c.

294

background image

Old Shatterhand wyj ˛

ał nó˙z z pnia i przeci ˛

ał rzemienie. Biali my´sliwi otoczyli go ko-

łem i winszowali nie tylko jemu, ale i sobie. Równie˙z Szoszoni wyrazili swoje uznanie

obu zwyci˛ezcom, ale przede wszystkim co pr˛edzej pod ˛

a˙zyli do broni, aby uniemo˙zliwi´c

Upsarokom opór czy ucieczk˛e. Wrogowie przerwali wycie, podeszli do miejsca, gdzie

siedział Grzmot i usiedli przy nim. Nawet stra˙znik, który został na warcie przy broni,

przył ˛

aczył si˛e do nich, chocia˙z nietrudno było mu skoczy´c na konia i uciec.

Shatterhand znowu podszedł do pokonanego wodza, który wła´snie wracał do przy-

tomno´sci. Otworzył oczy i widział, jak zwyci˛ezca przecina mu p˛eta. Dopiero po kilku

chwilach zdał sobie spraw˛e z sytuacji, zerwał si˛e na równe nogi i wbił w Old Shat-

terhanda zupełnie nieprzytomne spojrzenie. Zdawało si˛e, ˙ze oczy wyst ˛

api ˛

a mu z orbit.

J ˛

akaj ˛

ac si˛e zapytał:

— Ja. . . le˙załem. . . na ziemi. . . ? Czy. . . ty. . . mnie. . . pokonałe´s?

— Tak. Czy to nie ty sam postawiłe´s warunek, ˙ze ten, który upadnie na ziemi˛e,

b˛edzie uchodził za pokonanego?

Upsaroka obejrzał si˛e dokładnie.

— Nie jestem ranny! — zawołał. — A wi˛ec powaliłe´s mnie goł ˛

a pi˛e´sci ˛

a!?

295

background image

— Tak — u´smiechn ˛

ał si˛e Old Shatterhand. — Mam nadziej˛e, ˙ze nie we´zmiesz mi

tego za złe.

Upsaroka bezradnie spojrzał na swoich wojowników. Jego twarz wyra˙zała rezygna-

cj˛e.

— Byłoby lepiej, gdyby´s mnie zabił! — ˙zalił si˛e. — Wielki Duch opu´scił nas, po-

niewa˙z skradziono nam leki. Nigdy ju˙z nie wejdziemy do Wiecznych Ost˛epów. Czemu

squaw naszych ojców nie pomarły zanim wydały nas na ´swiat?

Niedawno jeszcze dumny i pewny zwyci˛estwa wojownik, teraz złamany powlókł si˛e

do swoich. Odwrócił si˛e jeszcze raz i zapytał:

— Czy pozwolicie nam od´spiewa´c pie´s´n ´smierteln ˛

a zanim nas zabijecie?

— Zanim odpowiem pragn˛e zada´c ci pytanie. Chod´z!

Old Shatterhand zaprowadził Bezimiennego do Upsaroków, wskazał na Stokrotnego

Grzmota i zapytał:

— Czy jeste´s jeszcze zły na swego wojownika?

— Nie. Nie mógł inaczej. Tak chciał Wielki Duch. Stracili´smy leki.

— Odzyskacie je albo dostaniecie jeszcze lepsze.

296

background image

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdumieniem.

— Gdzie je odzyskamy? — zapytał przywódca. — Tu, gdzie mamy umrze´c? Lub

mo˙ze w Wiecznych Ost˛epach? Nie dotrzemy tam, gdy˙z stracimy nasze skalpy.

— Zachowacie skalpy i ˙zycie. Zabiliby´scie nas, gdyby´scie zwyci˛e˙zyli, ale my zgo-

dzili´smy si˛e na wasze warunki tylko na pozór. Jeste´smy chrze´scijanami i nie zabijamy

naszych bli´znich. Podnie´scie si˛e! Podejd´zcie, we´zcie swoj ˛

a bro´n i swoje konie. Jeste´scie

wolni i mo˙zecie jecha´c dok ˛

ad chcecie.

Nikt si˛e nie poruszył.

— Mówisz tak, aby rozpocz ˛

a´c tortury, którym chcesz nas podda´c — rzekł Bezi-

mienny. — ´Scierpimy je m˛e˙znie nie wydaj ˛

ac ani jednego d´zwi˛eku skargi.

— Mylisz si˛e! Mówi˛e powa˙znie. Mi˛edzy Szoszonami a Upsarokami topór wojenny

jest zakopany. Kanteh-Pehta, znakomity m ˛

a˙z leków Upsaroków jest naszym przyjacie-

lem. Mo˙ze wraz ze swoimi wojownikami wróci´c cało do swoich wigwamów.

— Uff! Znasz mnie?

— Brak ci ucha, a poza tym widz˛e na tobie blizn˛e. Poznałem ci˛e po tym.

— Sk ˛

ad wiedziałe´s o tych znakach?

297

background image

— Opowiadał mi o tobie twój brat Szunka-szetsza, Wielki Pies.

— A wi˛ec znasz go?!

— Tak. Kiedy´s si˛e z nim spotkałem.

— Kiedy? Gdzie?

— Przed wielu laty. Rozstali´smy si˛e przy Górze ˙

Zółwia.

Kiedy Upsaroka to usłyszał, zerwał si˛e natychmiast. Jego wyraz twarzy zmienił si˛e

nie do poznania, oczy straciły nieruchomy, t˛epy wyraz i zaja´sniały blaskiem.

— Czy myli si˛e moje ucho, czy dobrze słysz˛e twoje słowa? — zawołał. — Je´sli

mówisz prawd˛e, jeste´s Non-pay-klama, którego biali nazywaj ˛

a Old Shatterhandem!

— Jestem nim.

Gdy Bezimienny wymienił to imi˛e, wszyscy Upsarokowie si˛e podnie´sli.

— Je´sli jeste´s tym znakomitym my´sliwym — ci ˛

agn ˛

ał Bezimienny — w takim razie

Wielki Duch nie opu´scił nas jeszcze. Tak, musisz nim by´c, gdy˙z powaliłe´s mnie sam ˛

a

pi˛e´sci ˛

a! Ulec tobie — to nie jest ha´nba. Mog˛e ˙zy´c, nie wytykany palcami przez s ˛

auaw.

Uff!

298

background image

— Równie˙z Stokrotny Grzmot, dzielny wojownik, nie powinien si˛e wstydzi´c, po-

niewa˙z walczył z Winnetou, wodzem Apaczów.

Oczy Upsaroka wbiły si˛e w Winnetou, który podszedł, podał Stokrotnemu Grzmo-

towi r˛ek˛e i rzekł:

— Mój czerwony brat wypalił ze mn ˛

a fajk˛e przysi˛egi. Teraz wypali z nami kalumet

pokoju, gdy˙z wojownicy Upsaroka s ˛

a naszymi przyjaciółmi. Howgh!

Grzmot chwycił jego r˛ek˛e i odparł:

— Odeszło od nas przekle´nstwo Złego Ducha. Old Shatterhand i Winnetou s ˛

a przy-

jaciółmi czerwonych m˛e˙zów. Nie za˙z ˛

adaj ˛

a naszych skalpów.

— Nie. Jeste´scie wolni! — powtórzył Old Shatterhand. — Znamy ludzi, którzy

pozbawili was leków. Je´sli chcecie i´s´c z nami, zaprowadzimy was do nich.

— Uff! Kim s ˛

a złodzieje?

— Zgraj ˛

a Siuksów Ogallalla, którzy jad ˛

a do gór Yellowstone.

Wiadomo´s´c ta wzburzyła Upsaroków. Przywódca zawołał ze zło´sci ˛

a:

299

background image

— A wi˛ec to były psy Ogallalla! Hang-peh-te-keh, Ci˛e˙zki Mokasyn, ich wódz zranił

mnie i pozbawił ucha, a ja nie mogłem si˛e m´sci´c. Prosiłem Wielkiego Ducha, aby mnie

naprowadził na jego trop, ale moje ˙zyczenie nie zostało dot ˛

ad wysłuchane.

W tej chwili podszedł Wohkadeh, który stał niedaleko i słyszał wszystko.

— Jeste´s na jego tropie, gdy˙z Hang-peh-te-keh jest przywódc ˛

a tych Ogallalla, któ-

rych ´scigamy.

— A wi˛ec Wielki Duch oddal go wreszcie w moje r˛ece! Ale kim jest ten młody czer-

wony wojownik, który chciał walczy´c ze Stokrotnym Grzmotem i tyle wie o Siuksach

Ogallalla?

— To Wohkadeh, odwa˙zny syn Dumang-kake — odparł Old Shatterhand. — Ogal-

lalla zmusili go aby jechał z nimi. Widział, jak rabowano wasze leki. Nast˛epnie uciekł

od nich i oddał nam ju˙z wa˙zne przysługi.

— A czego szukaj ˛

a Ogallalla w górach Yellowstone?

— Opowiemy wam, gdy rozpalimy ognisko. Wtedy namy´slicie si˛e, czy jecha´c z na-

mi.

— Je´sli ´scigacie Ogallalla, pojedziemy z wami. Niech moi bracia rozpal ˛

a ognisko!

300

background image

Wkrótce zapłon˛eło ognisko narady.

*

*

*

"Senat i Izba Poselska Stanów Zjednoczonych niniejszym postanawiaj ˛

a, ˙ze obszary

na terytoriach Montana i Wyoming, le˙z ˛

ace w pobli˙zu ´zródła Yellowstone River, zo-

staj ˛

a wył ˛

aczone spod prawa osiedlenia, obj˛ecia w posiadanie oraz sprzeda˙zy, zgodnie

z obowi ˛

azuj ˛

acymi prawami Stanów Zjednoczonych i maj ˛

a by´c oddane do u˙zytku po-

wszechnego jako park publiczny dla korzy´sci i przyjemno´sci ludu. Ka˙zdy, kto wykro-

czy przeciw tym zarz ˛

adzeniom, kto obejmie w posiadanie jak ˛

a´s cz˛e´s´c obszaru, b˛edzie

wydalony. Park zostaje oddany pod wył ˛

aczny nadzór sekretarza spraw wewn˛etrznych,

który jest zobowi ˛

azany do wydania wszelkich przepisów i zarz ˛

adze´n, jakie uzna za ko-

nieczne.”

Tak brzmi ustawa ogłoszona na kongresie Stanów Zjednoczonych Ameryki Północ-

nej 1 marca 1872 r. Moc ˛

a tego prawa obywatele Stanów Zjednoczonych i mieszka´ncy

innych krajów otrzymali podarunek, którego wielko´sci jeszcze wtedy nie znano.

301

background image

Pierwsze ´scisłe wiadomo´sci przywiózł dopiero profesor Hayden, który zorganizował

naukow ˛

a wypraw˛e w te nieznane strony. Jednak˙ze i on opowiadał rzeczy niezwykłe.

W Stanach Zjednoczonych opowiadano sobie najdziwniejsze rzeczy o tych tere-

nach, zwanych obecnie Parkiem Narodowym Stanów Zjednoczonych. Te tereny, znane

tylko Indianom i tylko w cz˛e´sci zbadane przez odwa˙znych samotnych traperów, by-

ły otoczone mgł ˛

a tajemniczo´sci. Opowie´sci takich traperów szły w ´swiat z ust do ust,

ozdabiane wszelkimi fantastycznymi wymysłami. Płon ˛

ace prerie i góry, gotuj ˛

ace si˛e

´zródła, wulkany wybuchaj ˛

ace roztopionym metalem, jeziora i rzeki lawy, skamieniałe

lasy ze skamieniałymi Indianami i zwierz˛etami — oto tre´s´c rozmaitych opowiada´n.

Park Narodowy rozci ˛

aga si˛e na przestrzeni 9500 kilometrów kwadratowych. Stam-

t ˛

ad wypływaj ˛

a rzeki Yellowstone, Madison, Gallatin i rzeka W˛e˙zowa. Wznosz ˛

a si˛e po-

t˛e˙zne ła´ncuchy górskie. Czyste i krzepi ˛

ace powietrze, setki zimnych i gor ˛

acych ´zródeł

o ró˙znorodnym składzie chemicznym posiadaj ˛

a niezwykłe wła´sciwo´sci lecznicze. Gej-

zery

70

, z którymi ledwo mo˙zna porówna´c gejzery islandzkie, tryskaj ˛

a na wieleset stóp

71

70

gejzer — ´zródło wytryskaj ˛

ace w równych odst˛epach czasu gor ˛

ac ˛

a fontann ˛

a wody i pary wodnej

71

stopa — jednostka długo´sci równa 30,4 cm

302

background image

w gór˛e. Góry w wielu przypadkach składaj ˛

a si˛e ze wspaniałego kwarcu we wszystkich

kolorach i migotliwie l´sni ˛

a w promieniach słonecznych. Mi˛edzy nimi znajduj ˛

a si˛e prze-

pa´scie, które s ˛

a jak gdyby wydr ˛

a˙zone specjalnie po to, aby zajrze´c do wn˛etrza ziemi.

Grunt stanowi ˛

a jakby p˛echerze, które si˛e wznosz ˛

a i opadaj ˛

a. Czasami wydaj ˛

a si˛e zale-

dwie grube na cal

72

, tak ˙ze je´zdziec z trudem pop˛edza przera˙zonego rumaka. Otwieraj ˛

a

si˛e olbrzymie dziury wypełnione wrz ˛

ac ˛

a law ˛

a, która si˛e wznosi i opada.

Nie mo˙zna jecha´c cho´cby przez kwadrans, aby nie natkn ˛

a´c si˛e na to czy inne dziwo

natury. Nale˙zy s ˛

adzi´c, ˙ze znajduje si˛e tam około dwóch tysi˛ecy gejzerów i gor ˛

acych

´zródeł. Zaskakuje ró˙znorodno´s´c krajobrazów. Podczas gdy w jednym miejscu bije potok

wrz ˛

acej wody, nieco dalej perli si˛e zimne ´zródło i rosn ˛

a wspaniałe drzewa. Wydaje

si˛e, ˙ze pod ziemi ˛

a walcz ˛

a dobre duchy ze złymi, aniołowie z diabłami. Podziwia si˛e

fantastyczne widoki, a kilka kroków dalej cofa si˛e przed budz ˛

acymi groz˛e. Zachwyca

kolosalny zdrój tryskaj ˛

acy przy ´scianach kanionu na ponad sto metrów, a dalej idzie si˛e

przez pola krwawnika, agatu, chalcedonu, opalu i innych drogich kamieni.

72

cal — jednostka długo´sci równa 2,54 cm

303

background image

Mi˛edzy górami drzemi ˛

a szmaragdowe jeziora. Najwi˛ekszym i najpi˛ekniejszym

z nich jest jezioro Yellowstone, po Titikaka najwy˙zej na ziemi poło˙zone jezioro, bo

około 2400 m ponad poziomem morza.

Pomimo, ˙ze woda jeziora jest przesycona siark ˛

a, roi si˛e w nim od pstr ˛

agów, których

mi˛eso posiada bardzo osobliwy, ale przyjemny smak. Otaczaj ˛

ace lasy obfituj ˛

a w łosie

i nied´zwiedzie. Brzegi usiane s ˛

a niezliczonym mnóstwem gor ˛

acych ´zródeł, z których

para wydziela si˛e ze ´swistem podobnym do d´zwi˛eku jaki wydaje lokomotywa.

Przybysz o l˛ekliwym usposobieniu pragnie si˛e od razu wycofa´c. Niespokojne si-

ły podziemne wyst˛epuj ˛

a na powierzchni˛e. Na tym gruncie nie mo˙zna si˛e czu´c pewnie.

Wydaje si˛e, ˙ze cały obszar albo za par˛e chwil zapadnie si˛e w przepa´s´c, albo jako gigan-

tyczny, ziej ˛

acy ogniem krater wyleci ponad wierzchołki Rocky Mountains. Tak mniej

wi˛ecej wygl ˛

ada cz˛e´s´c Parku Narodowego Yellowstone, do którego zbli˙zał si˛e Winnetou

i Old Shatterhand wraz z oddziałem Szoszonów i Upsaroków.

background image

S˛epy Skalne II

background image

Tam, gdzie z jeziora wypływa Yellowstone River i gdzie brzeg tej rzeki ci ˛

agnie si˛e

na południowy zachód do Bridge Creek, płon˛eło kilka ognisk. Rozpalono je, nie po to

aby ugotowa´c wieczerz˛e, ale by o´swietli´c teren.

Pstr ˛

agi łokciowej długo´sci, schwytane w zimnej wodzie, mo˙zna było ugotowa´c

w wodzie gor ˛

acej, która pieniła si˛e w odległo´sci kilku kroków. Sas ogromnie chełpił

si˛e tym, ˙ze po obiedzie zastrzelił dzik ˛

a owc˛e. A wi˛ec wieczerza składała si˛e z ugotowa-

nego owczego mi˛esa i pstr ˛

agów. Gor ˛

ace ´zródło było tak małej obj˛eto´sci, ˙ze doskonale

nadawało si˛e do roli garnka, a woda miała potem ´swietny smak rosołu.

306

background image

Oddział przeprawił si˛e przez rzek˛e Pelikan i Yellowstone i nazajutrz rano zamie-

rzał uda´c si˛e poprzez Bridge Creek do rzeki Kraterów. Tam tryskał gejzer zwany przez

Indian K’untui-temba — Paszcza Piekła, a w pobli˙zu stał grobowiec wodza.

Jazda odbyła si˛e z nieoczekiwan ˛

a szybko´sci ˛

a. Je´zd´zcy doje˙zd˙zali do celu, a do pełni

ksi˛e˙zyca zostały jeszcze trzy dni. Old Shatterhand przypuszczał, ˙ze Siuksowie Ogallalla

nie mogli jeszcze dotrze´c na miejsce. Powiedział w toku rozmowy:

— Co najwy˙zej mogli dojecha´c do Bottles Range, a wi˛ec jeste´smy tutaj bezpieczni.

Niech ognisko płonie dopóki ksi˛e˙zyc nie wyłoni si˛e zza gór. Nie mo˙zemy si˛e spodzie-

wa´c innych ludzi poza Siuksami. Nie ma si˛e czego obawia´c.

— A jaka jest droga z Bottles Range, sir? — zapytał Marcin Baumann. — Słysza-

łem, ˙ze jest bardzo niebezpieczna.

— Tego nie mog˛e powiedzie´c. Oczywi´scie, nale˙zy omija´c gejzery, gdzie skorupa

ziemska jest bardzo cienka i łatwo mo˙ze si˛e zapa´s´c pod nogami. Jedzie si˛e z Bottles

Range do doliny rzecznej i wymija wulkany. Po czterech czy pi˛eciu godzinach docie-

ra si˛e do kanionu długiego na pół mili i gł˛ebokiego na trzysta metrów, wydr ˛

a˙zonego

w granicie. Po nast˛epnych pi˛eciu godzinach doje˙zd˙za si˛e do góry, z wierzchołka której

307

background image

biegn ˛

a dwie równoległe ´sciany skalne. Gór˛e nazywaj ˛

a Czarci ˛

a ´Slizgawk ˛

a. Po trzech na-

st˛epnych godzinach, dotarłszy do Gardiner River, jedzie si˛e jej brzegami, gdy˙z wzdłu˙z

Yellowstone River nie mo˙zna si˛e dalej posuwa´c. Nast˛epnie szlak wiedzie wzdłu˙z gór

Washburne i Cascade Creek. Zatoka ta prowadzi do Yellowstone mi˛edzy górnym a dol-

nym wodospadem. W ten sposób trafia si˛e na brzeg Wielkiego Kanionu, który stanowi

chyba najwi˛eksz ˛

a osobliwo´s´c obszarów Yellowstone.

— Jaka to osobliwo´s´c? Czy pan j ˛

a widział? — zapytał Gruby Jemmy.

— Tak. Kanion jest długi na ponad siedem mil i gł˛eboki na tysi ˛

ac metrów. ´Scia-

ny wznosz ˛

a si˛e prawie pionowo. Tylko człowiek o silnych nerwach mo˙ze si˛e odwa˙zy´c

stan ˛

a´c nad brzegiem i zajrze´c do przepa´sci, na której dnie płynie rzeka szeroka na sze´s´c-

dziesi ˛

at metrów. Ogl ˛

adana z góry wydaje si˛e cieniutk ˛

a nitk ˛

a. A wła´snie ta niteczka przed

wielu tysi ˛

acami lat wydr ˛

a˙zyła kanion w skale. Na dole fale rozbijaj ˛

a si˛e z ogromn ˛

a sił ˛

a

o skalne ´sciany; na górze jednak nie słycha´c prawie nic. ˙

Zaden ´smiałek nie mo˙ze zej´s´c

na dół, a nawet je´sli zejdzie, to niedługo wytrzyma. Zabraknie mu powietrza. Woda jest

gor ˛

aca, wygl ˛

ada jak oliwa, posiada wstr˛etny smak siarki i ałunu, i bardzo nieprzyjem-

ny zapach. Id ˛

ac naprzód dochodzi si˛e do dolnego wodospadu, który spada z przeszło

308

background image

stumetrowej wysoko´sci. Po kwadransie znów wodospad zlewa si˛e z trzydziestometro-

wej wysoko´sci. Na przebycie drogi od tego górnego wodospadu do nas, dobry je´zdziec

potrzebuje dziewi˛eciu godzin. Razem wi˛ec od Bottles Range trzeba dwóch dni drogi,

o które wyprzedzili´smy Siuksów Ogallalla. Oczywi´scie nie s ˛

a to dokładne obliczenia,

ale przecie˙z nie chodzi o kilka godzin mniej lub wi˛ecej. Wystarczy stwierdzi´c, ˙ze nasi

wrogowie nie mog ˛

a tu jeszcze by´c.

— A gdzie b˛ed ˛

a jutro o tej porze? — zapytał Marcin Baumann.

— Nad górnym wylotem kanionu. A dlaczego pan pyta?

— Bez szczególnego powodu. Rozumie pan chyba, ˙ze w duchu towarzysz˛e ojcu.

Kto wie, czy jeszcze ˙zyje.

— Jestem tego pewny.

— Siuksowie mogli go zabi´c.

— Niech pan sobie nie zaprz ˛

ata głowy podobnymi my´slami! Ogallalla chc ˛

a spro-

wadzi´c je´nców do grobowca wodza. Niech pan ufa, ˙ze nie zmieni ˛

a zamiaru. Im pó´zniej

zabija si˛e je´nców, tym dłu˙zej trwaj ˛

a katusze. Ogallalla ani my´sl ˛

a skraca´c ich m˛eczarni

szybk ˛

a ´smierci ˛

a.

309

background image

Odszedł w stron˛e, gdzie ju˙z le˙zał pogr ˛

a˙zony we ´snie Winnetou, zawin ˛

ał si˛e w kołdr˛e

i poło˙zył obok swego czerwonego przyjaciela. Pozostali, szepc ˛

ac, siedzieli przy ogni-

sku.

— Bardzo, bardzo piekielnie mi przykro, ˙ze oszukamy tego dzielnego człowieka —

rzekł po cichu Jemmy. — Ale ten mały nied´zwiedziarz umie tak pi˛eknie prosi´c, ˙ze

mnie, staremu, grubemu szopowi, serce uciekło wraz z rozumem. No, wierz˛e, ˙ze sprawa

sko´nczy si˛e dobrze.

— Ostrzegałem od samego pocz ˛

atku — mrukn ˛

ał Davy — i ostrzegam jeszcze raz.

— Ale niech pan pomy´sli, mój drogi panie Davy — odparł Marcin — ˙ze nie mo˙zemy

czeka´c jeszcze cale trzy dni! Umieram z troski i niepokoju.

— Przecie˙z Old Shatterhand wyja´snił panu, ˙ze je´ncy jeszcze ˙zyj ˛

a.

— Mógł si˛e pomyli´c. Czy zapomniał pan, ˙ze obaj — pan i Jemmy — pierwsi byli-

´scie gotowi po´spieszy´c z pomoc ˛

a? A teraz nie mog˛e na was polega´c. . .

— Do licha! Takiego wyrzutu nie ´scierpi˛e! Z przychylno´sci do pana dałem przyrze-

czenie, wi˛ec nie powinien mi pan zarzuca´c, ˙ze go nie dotrzymałem. A wi˛ec jad˛e z wami,

ale tylko pod jednym warunkiem!

310

background image

— Prosz˛e, niech pan powie! Spełni˛e go, o ile tylko to b˛edzie w mojej mocy.

— Podkradniemy si˛e do Siuksów Ogallalla tylko po to, aby stwierdzi´c, czy pa´nski

ojciec jeszcze ˙zyje, ale nie b˛edziemy próbowali go uwolni´c.

— Dobrze, zgoda.

— Pi˛eknie! Wyobra˙zam sobie, co si˛e dzieje w pa´nskim sercu. To wzrusza moje

stare, dobre sumienie i dlatego towarzysz˛e panu. Lecz gdy ujrzymy, ˙ze pa´nski ojciec

˙zyje, wrócimy do swoich.

— Jutro rano b˛ed ˛

a si˛e niepokoili o nas, ale przypuszczam, ˙ze Murzyn zdoła ich uspo-

koi´c — rzekł Jemmy. — Teraz milczmy, aby nie budzi´c podejrze´n. Ksi˛e˙zyc wschodzi.

Zgasimy ognisko i poło˙zymy si˛e pod drzewami w cieniu, aby nie spostrze˙zono naszego

odej´scia.

— Dobrze, ˙ze ksi˛e˙zyc ´swieci — powiedział Hobble-Frank — przynajmniej znaj-

dziemy drog˛e.

— Mamy dokładne wskazówki — wci ˛

a˙z wzdłu˙z rzeki. Co prawda niemiło mi, ˙ze

jestem zmuszony oszukiwa´c towarzyszy, ale przecie˙z to nie mo˙ze im zaszkodzi´c. Po-

przednio my tak˙ze mieli´smy prawo do decyzji; teraz wodzami s ˛

a Old Shatterhand i Win-

311

background image

netou. Długiego i Grubego pyta si˛e o zdanie tylko mi˛edzy innymi. Czas dowiedzie, ˙ze

my tak˙ze jeste´smy westmanami, ˙ze potrafimy wymy´sli´c i wykona´c własny plan.

Wygaszono ognisko. Nie płon˛eły ju˙z tak˙ze pozostałe, przy których siedzieli India-

nie. Cisza zaległa obóz, cisza przerywana w regularnych odst˛epach czasu, gwizdaniem

wybuchaj ˛

acej z ziemi pary.

Min˛eła przeszło godzina. Pod drzewami, gdzie le˙zeli Frank, Jemmy, Marcin i Woh-

kadeh zacz ˛

ał si˛e ostro˙zny ruch.

— Niech moi bracia pójd ˛

a za mn ˛

a! — rzekł młody Indianin. — Ju˙z czas.

Zabrali bro´n oraz inne potrzebne rzeczy i zacz˛eli si˛e skrada´c do koni. Bystre oko

Wohkadeha szybko odró˙zniło pi˛e´c rumaków od pozostałych. Nie obeszło si˛e bez lek-

kiego szmeru. Dlatego zatrzymali si˛e na chwil˛e, nadsłuchuj ˛

ac, czy kto´s si˛e nie obudził.

Wreszcie sprowadzili powoli konie, których t˛etent tłumiła trawa.

Jednak nie udało si˛e niepostrze˙zenie odej´s´c. Chocia˙z trudno si˛e było spodziewa´c

wroga, wystawiono kilku stra˙zników, którzy zmieniali si˛e od czasu do czasu. Było to

potrzebne chocia˙zby ze wzgl˛edu na dzikie zwierz˛eta. Spiskowcy musieli wymin ˛

a´c jed-

nego z postawionych stra˙zników.

312

background image

Wart˛e pełnił Szoszon. Poznał przyjaciół i dlatego nie podniósł alarmu. ´Swiatło ksi˛e-

˙zyca przenikaj ˛

ace przez poszczególne gał˛ezie, pozwoliło rozpozna´c uciekinierów.

— Czego tu szukaj ˛

a moi bracia? — zapytał Indianin.

— Mów szeptem, aby nikogo nie obudzi´c! — odparł Jemmy. — Old Shatterhand

wysyła nas. Wie, dok ˛

ad jedziemy. Czy to ci wystarcza?

— Moi biali bracia s ˛

a moimi przyjaciółmi. Nie mog˛e przeszkodzi´c, je˙zeli pragn ˛

a

wykona´c rozkaz wielkiego wojownika.

Kiedy oddalili si˛e na dosy´c znaczn ˛

a odległo´s´c, dosiedli rumaków, i pomkn˛eli wzdłu˙z

jeziora, aby dotrze´c do uj´scia Yellowstone River, a nast˛epnie z jej biegiem pojecha´c na

północ.

Szoszon uwa˙zał ten wypadek za tak prosty i zrozumiały, ˙ze nie zadawał sobie trudu,

aby oznajmi´c o tym zmieniaj ˛

acemu go towarzyszowi. Do samego rana nie rozeszła si˛e

wie´s´c o znikni˛eciu odwa˙znych, cho´c raczej lekkomy´slnych wycieczkowiczów.

Pobudka miała nast ˛

api´c o ´swicie. Kiedy wi˛ec w krzakach rozległy si˛e pierwsze pta-

sz˛ece ´spiewy, wszyscy zerwali si˛e na nogi. Spostrze˙zono z przera˙zeniem nieobecno´s´c

pi˛eciu przyjaciół. Okazało si˛e, ˙ze wyjechali z obozu na własnych koniach. Teraz do-

313

background image

piero Szoszon, który stał w nocy na warcie, zameldował o wypadku i powtórzył Old

Shatterhandowi słowa Grubego Jemmy’ego.

Winnetou nie mógł, mimo swej przenikliwo´sci, poj ˛

a´c post˛epowania zbiegłych.

— Na pewno wyjechali na spotkanie Siuksów Ogallalla — wyja´snił Old Shatter-

hand.

— Chyba potracili głowy! — gniewał si˛e Apacz. — Nie tylko nie unikn ˛

a niebezpie-

cze´nstwa, ale na domiar złego zdradz ˛

a nasz ˛

a obecno´s´c. Ale czemu to zrobili?

— Aby si˛e dowiedzie´c, czy nied´zwiedziarz jeszcze ˙zyje.

— Je´sli umarł, nie zdołaj ˛

a go wskrzesi´c, a je´sli jeszcze ˙zyje, nara˙zaj ˛

a go tylko na

wi˛eksze niebezpiecze´nstwo. Winnetou mo˙ze wybaczy´c ten wielki bł ˛

ad dwóm młodym,

odwa˙znym chłopcom, ale obaj starzy my´sliwi powinni by´c wystawieni u pala na po-

´smiewisko squaw i dzieci.

W tej chwili podszedł do nich Murzyn Bob. Cuchn ˛

ał nadal i dlatego odganiano go

od siebie. Miał na sobie ko´nsk ˛

a derk˛e, której po˙zyczył mu Długi Davy. Przed chłodem

nocy osłaniał si˛e skór ˛

a nied´zwiedzia zabitego przez Marcina.

— Pan Shatterhand szuka´c pana Marcina? — zapytał.

314

background image

— Tak. Czy mo˙zesz mi przekaza´c jakie´s wiadomo´sci?

— O, pan Bob by´c bardzo m ˛

adry! Wiedzie´c, gdzie by´c pan Marcin.

— Gdzie?

— By´c daleko, do Siuksów Ogallalla, aby zobaczy´c schwytanego pana Baumanna.

Pan Marcin powiedzie´c wszystko panu Bobowi, aby pan Bob opowiedzie´c panu Shat-

terhandowi.

— A wi˛ec tak jak my´slałem — rzekł Old Shatterhand. — Kiedy wróc ˛

a?

— Kiedy zobaczy´c pana Baumanna, wtedy przyj´s´c do Fire River. Wi˛ecej pan Bob

nie wiedzie´c.

— Twój dobry pan Marcin popełnił głupstwo. My´sl˛e, ˙ze mo˙ze je przypłaci´c gardłem.

— Co? Pan Marcin przypłaci´c gardłem? W takim razie pan Bob natychmiast dosia-

da´c konia i p˛edzi´c uratowa´c pana Marcina!

— Tak, tak samo jak wtedy, kiedy mówiłe´s, ˙ze zabiłe´s nied´zwiedzia a wszedłe´s ze

strachu na brzoz˛e.

— Ogallalla nie by´c nied´zwied´z. Pan Bob nie ba´c si˛e Ogallalla!

315

background image

Wyci ˛

agn ˛

ał gro´znie swe wielkie pi˛e´sci z tak ˛

a min ˛

a, jakby chciał zmia˙zd˙zy´c dziesi˛e-

ciu Ogallalla naraz.

— No dobrze, spróbujemy, je´sli tak bardzo kochasz swego młodego pana. B ˛

ad´z

gotów za par˛e minut. Wyruszamy w drog˛e!

Bob odszedł.

Zwracaj ˛

ac si˛e do Winnetou, który stał wraz z przywódc ˛

a Upsaroków, wodzem Szo-

szonów i jego synem, Shatterhand dodał:

— Mój brat pojedzie dalej i poczeka na mnie przy K’untui-temba, Paszczy Piekła.

Ze mn ˛

a za´s pojedzie pi˛etnastu je´zd´zców Upsaroków ze swoim wodzem, Moh-Aw oraz

pi˛etnastu wojowników Szoszonów. Musimy natychmiast wyruszy´c za pi˛ecioma szale´n-

cami, aby nie dopu´sci´c do nieszcz˛e´scia. Trudno mi okre´sli´c, z której strony przyb˛edzie-

my do Paszczy Piekła. Mo˙ze si˛e zdarzy´c, ˙ze Siuksowie Ogallalla wcze´sniej dotr ˛

a do

grobowca ni˙z ja ze swoim oddziałem.

Po kilku minutach Old Shatterhand z czerwonoskórymi wojownikami cwałował ´sla-

dem pi˛eciu nieprzezornych spiskowców.

316

background image

Rzecz zrozumiała, ˙ze uciekinierzy wyprzedzili Old Shatterhanda o szmat drogi. Co

prawda noc i nieznajomo´s´c terenu utrudniała jazd˛e, ale bardzo si˛e rankiem oddalili od

jeziora Yellowstone, a potem pu´scili konie w cwał.

Widok rzeki i brzegów był dziwny i wspaniały. Dolina rzeki, z pocz ˛

atku dosy´c sze-

roka, była po obu stronach urozmaicona krajobrazowo. Miejscami skały wznosiły si˛e

stopniowo w gór˛e — miejscami opadały bardzo stromo. A wsz˛edzie czuło si˛e działanie

wulkanu.

W zamierzchłej przeszło´sci, teren ten był morzem o powierzchni wielu tysi˛ecy mil

kwadratowych. Potem pod wodami zacz˛eły działa´c wulkaniczne siły. Grunt si˛e pod-

niósł, miejscami pop˛ekał. Ze szczelin tryskała roz˙zarzona lawa i pod wpływem chłod-

nych wód ´scinała si˛e w bazalt. Utworzyły si˛e ogromne kratery wyrzucaj ˛

ace z łona ziemi

ró˙zne gor ˛

ace głazy, które wraz z najró˙zniejszymi minerałami ukształtowały grunt pełen

niezliczonych gor ˛

acych mineralnych ´zródeł. Potem ogromne ci´snienie podziemnych ga-

zów podniosło w gór˛e całe dno jeziora tak, ˙ze woda musiała odpłyn ˛

a´c i poprzebijała

sobie gł˛ebokie koryta. Zwykła ziemia i kamienie zostały zmyte. Zimno i upał, burze

317

background image

i ulewy dokonały dzieła zniszczenia wszystkiego, co nie umiało stawi´c skutecznego

oporu. Wytrzymały jedynie twarde, zakrzepni˛ete kolumny lawy.

W ten sposób woda wydr ˛

a˙zyła sobie gł˛ebokie na tysi ˛

ac stóp ło˙zyska, zniszczyła

wszystko, co było słabe, coraz gł˛ebiej podmywała skały i utworzyła wspaniałe kaniony

i wodospady, które mo˙zna podziwia´c w Parku Narodowym Yellowstone.

Wyniosłe wulkaniczne brzegi były poszarpane przez kolejne wybuchy lawy, któ-

ra kształtowała je w ró˙zne formy. Czasem wydaje si˛e, ˙ze wida´c ruiny starego zamku.

Wida´c puste wgł˛ebienia okiennic, wie˙ze wartownicze i mosty zwodzone. Nieco dalej

wznosz ˛

a si˛e wysmukłe minarety

73

— zdaje si˛e, ˙ze za chwil˛e stanie na górze muezzin

74

i zwoła wiernych do modlitwy. Naprzeciw minaretów wida´c rzymski amfiteatr, w jakim

kiedy´s chrze´scija´nscy niewolnicy walczyli z dzikimi bestiami, obok stoi chi´nska pago-

da, a dalej nad rzek ˛

a pi˛etrzy si˛e wysoka na sto stóp posta´c zwierz˛eca, tak pot˛e˙zna, tak

niezniszczalna, jak gdyby została wzniesiona jako bóstwo przedpotopowych ludów.

73

minaret — wysoka, smukła wie˙za z galeryjk ˛

a, stoj ˛

aca obok meczetu

74

muezzin — sługa przy meczecie, który pi˛e´c razy dziennie wzywa wiernych na modlitw˛e

318

background image

To wszystko jest tylko złudzeniem. Wulkaniczne wybuchy dostarczały materiału,

który pó´zniej ukształtowała woda. Kiedy człowiek patrzy na te twory sił przyrody, czuje

si˛e drobnym robaczkiem powstałym z prochu i rozstaje si˛e z dum ˛

a, która go dotychczas

rozpierała.

Tam, gdzie rzeka zakre´sla szeroki łuk na zachód, licznie wyst˛epuj ˛

a gor ˛

ace ´zródła

i rozlewaj ˛

a si˛e w dosy´c spor ˛

a rzeczk˛e wpadaj ˛

ac ˛

a do Yellowstone River. Okazało si˛e, ˙ze

nie mo˙zna st ˛

ad pojecha´c wprost do brzegów tej rzeki, wi˛ec pi˛eciu białych skierowało

si˛e na lewo, aby pod ˛

a˙zy´c wzdłu˙z gor ˛

acej strugi.

Nie było ani drzew, ani trawy. Wszystkie ro´sliny wygin˛eły. Gor ˛

aca woda była m˛etna

i brudna i cuchn˛eła jak zgniłe jajka. Ledwie mo˙zna było znie´s´c ten zapach. Zmienił si˛e

na lepszy dopiero, gdy dotarli do wy˙zyn. Była tu wreszcie jasna, ´swie˙za woda i wkrótce

ukazały si˛e krzewy, a nawet drzewa.

Nie było oczywi´scie mowy o prawdziwej drodze. Konie musiały si˛e cz˛esto przepy-

cha´c przez skaliste zwały, które wygl ˛

adały tak, jak gdyby kiedy´s spadła tutaj z nieba

góra i rozbiła si˛e na kawałki. Głazy miały miejscami dziwny kształt. Od czasu do czasu

319

background image

pi˛eciu je´zd´zców przystawało, aby podzieli´c si˛e wra˙zeniami. Tak upływał czas i w połu-

dnie przebyli dopiero połow˛e drogi.

Nagle ujrzeli w oddali du˙zy budynek. Była to willa z ogrodem, zbudowana jakby

w stylu włoskim, otoczona wysokim murem. Zdumieni je´zd´zcy osadzili konie.

— Dom tutaj, w Yellowstone! Niewiarygodne! — zawołał Jemmy.

— Dlaczego? — zapytał Frank. — Ale przyjrzyj si˛e dokładniej temu domowi! Czy

w bramie nie stoi człowiek?

— Ale˙z tak! W ka˙zdym razie tak to wygl ˛

ada. Ale teraz ju˙z znikł. To mógł by´c tylko

cie´n.

— Tak? Gdzie jest cie´n ludzki, tam musi by´c te˙z i człowiek. A kiedy cie´n znikł, to

albo sło´nce si˛e skryło, albo ten, który rzucał cie´n. Sło´nce jeszcze ´swieci, a wi˛ec odszedł

człowiek. Zaraz zobaczymy, dok ˛

ad.

Zbli˙zyli si˛e do budynku i stwierdzili, ˙ze nie jest dziełem ludzkich r ˛

ak, ale przy-

padkowym tworem natury. Domniemane mury składały si˛e z o´slepiaj ˛

aco białej masy.

Otwory mogły z daleka uchodzi´c za okna i bram˛e. Wida´c było obszerny dziedziniec,

320

background image

podzielony skałami na kilka cz˛e´sci. Po´srodku biło z ziemi ´zródło i toczyło jasn ˛

a, zimn ˛

a

wod˛e ku bramie.

— Zadziwiaj ˛

ace! — przyznał Jemmy. — To miejsce ´swietnie nadaje si˛e do odpo-

czynku. Czy wejdziemy?

— Czemu nie? — odpowiedział Frank. — Ale nie wiemy, czy drab, który tam miesz-

ka, nie jest nicponiem.

— Pshaw! Pomylili´smy si˛e, nie ma chyba mowy o człowieku. W ka˙zdym razie

zbadam okolic˛e.

Wjechał ze strzelb ˛

a gotow ˛

a do strzału przez bram˛e i zajrzał na podwórze. Po czym

odwrócił si˛e i zawołał:

— Chod´zcie, nie ma ˙zywej duszy!

— Spodziewam si˛e — o´swiadczył Frank. — Niech˛etnie obcuj˛e z duszami zmarłych,

kiedy wiod ˛

a ˙zycie duchowe na ziemi.

Davy, Marcin i Frank poszli za przykładem Grubego. Tylko Wohkadeh przezornie

si˛e zatrzymał.

— Czemu mój czerwony brat nie jedzie? — zapytał syn nied´zwiedziarza.

321

background image

Indianin wci ˛

agn ˛

ał powietrze podejrzliwie w nozdrza i odparł:

— Czy moi bracia nie czuj ˛

a zapachu koni?

— Naturalnie. Przecie˙z siedzimy na koniach.

— Ten zapach szedł z bramy zanim wjechali´smy.

— Nie wida´c tu jednak ani człowieka, ani zwierz˛ecia, ani ich ´sladów.

— Poniewa˙z teren jest skalisty, niech moi bracia maj ˛

a si˛e na baczno´sci!

— Nie ma powodu do obaw — o´swiadczył Jemmy wje˙zd˙zaj ˛

ac gł˛ebiej. — Chod´zcie!

Obejrzymy dokładniej.

Zamiast czeka´c a˙z wróci, wszyscy pojechali za nim. Naraz rozległo si˛e wojenne

wycie, a˙z ziemia zadr˙zała. Z gł˛ebi wyskoczyła znaczna ilo´s´c Indian i w sekund˛e po-

tem czterej nierozs ˛

adni biali byli ju˙z okr ˛

a˙zeni. Wysoki, szczupły i wysuszony Indianin

z ozdobami wodza na głowie, zawołał łaman ˛

a angielszczyzn ˛

a:

— Poddajcie si˛e, bo zabierzemy wam skalpy!

Zaskoczeni biali zrozumieli, ˙ze opór nie ma najmniejszego sensu.

— Do licha! — krzykn ˛

ał Jemmy po niemiecku. — Wjechali´smy im wprost do r ˛

ak!

To s ˛

a Siuksowie Ogallalla, wła´snie ci, których chcieli´smy szpiegowa´c! — I zwraca-

322

background image

j ˛

ac si˛e do wodza, dodał po angielsku: — Podda´c si˛e? Nie wyrz ˛

adzili´smy wam ˙zadnej

krzywdy. Jeste´smy przyjaciółmi czerwonych m˛e˙zów.

— Siuksowie Ogallalla zwrócili topór wojenny przeciwko białym — odparł India-

nin. — Zejd´zcie z koni i odłó˙zcie bro´n! Nie b˛edziemy czeka´c.

Pi˛e´cdziesi ˛

at par oczu wbiło si˛e ponuro w białych i pi˛e´cdziesi ˛

at czerwonobr ˛

azowych

pi˛e´sci ´scisn˛eło r˛ekoje´scie no˙zy. Pierwszy zsiadł z wierzchowca Davy.

— Ust ˛

apcie! — rzekł do towarzyszy. — Musimy zyska´c na czasie. Nasi na pewno

przyb˛ed ˛

a z odsiecz ˛

a.

Towarzysze zeskoczyli z koni i oddali swoj ˛

a bro´n. Wohkadeh nie wjechał za nimi,

został za ogrodzeniem. Z zewn ˛

atrz ujrzał cał ˛

a scen˛e i natychmiast uskoczył na bok, aby

go nie spostrze˙zono. Potem zsiadł z konia, poło˙zył si˛e na ziemi i wysun ˛

ał głow˛e o tyle,

˙zeby mógł zajrze´c na podwórze.

To co ujrzał, napełniło go groz ˛

a. Poznał wodza. Był to Hang-peh-te-keh, Ci˛e˙zki

Mokasyn, przywódca Siuksów Ogallalla, do których on sam kiedy´s nale˙zał i od których

uciekł.

323

background image

Có˙z miał uczyni´c? Wróci´c czym pr˛edzej do jeziora, aby sprowadzi´c Old Shatterhan-

da i towarzyszyły? Bynajmniej. Niezwykle ´smiała my´sl strzeliła mu do głowy. Dosiadł

konia i wjechał na podwórzec z najzwyklejsz ˛

a min ˛

a na twarzy.

Wła´snie przygotowano rzemienie do wi ˛

azania czterech białych. Wohkadeh w kilku

krokach znalazł si˛e przy nich.

— Uff! — zawołał. — Od jak dawna Siuksowie Ogallalla wi ˛

a˙z ˛

a swoich najlepszych

przyjaciół? Ci biali s ˛

a bra´cmi Wohkadeha!

To jego nagłe pojawienie si˛e zdziwiło Indian. Ci˛e˙zki Mokasyn gro´znie ´sci ˛

agn ˛

brwi, ostrym spojrzeniem zmierzył młodzie´nca od stóp do głowy i odpowiedział:

— Od jak dawna te białe psy s ˛

a bra´cmi Ogallalla?

— Od czasu, gdy uratowali ˙zycie Wohkadehowi.

Wódz przenikliwie spojrzał na Wohkadeha. Zapytał:

— Gdzie był dotychczas Wohkadeh? Czemu nie wrócił na czas, gdy wysłano go,

aby szpiegował wrogów?

324

background image

— Poniewa˙z schwytały go psy Szoszonów. Ci czterej biali walczyli za niego i urato-

wali ˙zycie Wohkadeha. Wskazali mu drog˛e, która szybko i łatwo prowadzi do Yellow-

stone i pojechali z nim, aby wypali´c fajk˛e pokoju z Ci˛e˙zkim Mokasynem.

Szyderczy u´smiech zadr˙zał na wargach wodza.

— Zła´z z konia i podejd´z do swoich białych braci! — rozkazał. — Jeste´s naszym

je´ncem, tak samo jak oni.

— Wohkadeh jest je´ncem własnego plemienia? Kto dał Ci˛e˙zkiemu Mokasynowi

prawo zniewalania wojowników swojego narodu?

— Sam sobie nadał to prawo! Jest dowódc ˛

a wyprawy wojennej i mo˙ze robi´c co mu

si˛e podoba.

Wohkadeh spi ˛

ał konia ostrogami i okr˛ecił go wokoło na tylnych nogach. Poniewa˙z

rumak bił przednimi kopytami w powietrzu, wi˛ec otaczaj ˛

acy go Siuksowie musieli si˛e

cofn ˛

a´c. Wohkadeh miał wi˛ec przed sob ˛

a wolne miejsce. Zło˙zył cugle na szyi wierz-

chowca uwalniaj ˛

ac dzi˛eki temu równie˙z praw ˛

a r˛ek˛e i zło˙zył si˛e do strzału.

— Od jak dawna naczelnicy Siuksów Ogallalla mog ˛

a robi´c co im si˛e podoba? Na

có˙z wi˛ec istnieje zgromadzenie starszyzny plemiennej? Wohkadeh jest młody, ale zabił

325

background image

białego bawołu i nosi na głowie orle pióra. Nie pozwoli si˛e schwyta´c w niewol˛e, a kto

go obra˙za, b˛edzie musiał z nim walczy´c.

Te dumne słowa nie przebrzmiały bez echa. Naczelnicy Indian nie posiadaj ˛

a władzy

dziedzicznej ani innych atrybutów europejskich władców. Nie mog ˛

a ustanawia´c praw

ani wydawa´c zarz ˛

adze´n. Wybiera si˛e ich spo´sród wojowników na podstawie okazanej

odwagi lub m ˛

adro´sci. Wpływ i władza polegaj ˛

a głównie na osobistym autorytecie, na

wra˙zeniu, jakie wywiera osoba naczelnika. Wodza mo˙zna zło˙zy´c z urz˛edu, je´sli straci

uznanie.

Ci˛e˙zki Mokasyn słyn ˛

ał z surowo´sci i samowoli. Wprawdzie bardzo przysłu˙zył si˛e

własnemu plemieniu, ale jego hardo´s´c i upór szkodziły mu bardzo. Był srogi, okrutny

i chciwy krwi. Plemi˛e wi˛ec rozpadło si˛e na dwa stronnictwa: zwolenników i przeciwni-

ków Ci˛e˙zkiego Mokasyna, zarówno jawnych, jak i ukrytych.

To rozdwojenie wyszło teraz na jaw, kiedy Wohkadeh przemówił. Wielu Siuksów

wydało okrzyki uznania i zach˛ety. Naczelnik obrzucił ich w´sciekłym spojrzeniem, ski-

n ˛

ał na kilku najwierniejszych popleczników, którzy natychmiast obsadzili wyj´scie i od-

powiedział:

326

background image

— Ka˙zdy Siuks Ogallalla jest wolnym człowiekiem. Ale gdy wojownik staje si˛e

zdrajc ˛

a wobec swoich braci, traci prawa wolnego człowieka!

— Udowodnij, ˙ze jestem zdrajc ˛

a!

— Udowodni˛e to wobec zgromadzenia wojowników.

— A ja stan˛e wobec tego zgromadzenia jako wolny m˛e˙zczyzna, z broni ˛

a w r˛eku

i b˛ed˛e si˛e bronił. A je´sli udowodni˛e, ˙ze Ci˛e˙zki Mokasyn obraził mnie bez powodu,

b˛edzie musiał ze mn ˛

a walczy´c!

— Zdrajca nie wyst˛epuje na zgromadzeniu z or˛e˙zem w r˛eku. Wohkadeh zło˙zy swoj ˛

a

bro´n. Je´sli oka˙ze si˛e niewinny, otrzyma bro´n z powrotem.

— Uff! Kto si˛e o´smieli j ˛

a odebra´c?

Młodzieniec wyzywaj ˛

aco powiódł oczami dokoła. Widział, ˙ze wiele twarzy spogl ˛

a-

da na niego z uznaniem. Ale od wi˛ekszo´sci bił chłód.

— Nikt ci jej nie odbierze — odparł wódz. — Sam j ˛

a zło˙zysz. A je´sli nie, spotka ci˛e

kula.

— Ja mam nawet dwie kule w strzelbie.

Mówi ˛

ac to uderzył r˛ek ˛

a po kolbie.

327

background image

— Wohkadeh, który odszedł od nas, nie posiadał strzelby. Podarowali mu j ˛

a biali,

którzy daj ˛

a j ˛

a tylko wtedy, kiedy maj ˛

a z tego po˙zytek. Wohkadeh ´swiadczył im przy-

sługi, a nie oni jemu. Wohkadeh jest Mandana. Nie zrodziła go s ˛

auaw Siuksów. Kto

spomi˛edzy odwa˙znych wojowników pragnie wzi ˛

a´c Wohkadeha w obron˛e zanim on sam

odpowie?

Nikt si˛e nie zgłosił. Ci˛e˙zki Mokasyn spojrzał zwyci˛esko na Wohkadeha i rozkazał:

— A wi˛ec zsiadaj z konia i oddaj bro´n! B˛edziesz si˛e bronił słowami, po czym za-

padnie wyrok. Twój upór dowodzi tylko, ˙ze jeste´s winny.

Wohkadeh poj ˛

ał, ˙ze musi ust ˛

api´c. Bronił si˛e dot ˛

ad, chciał wywrze´c jak najlepsze

wra˙zenie na przeciwnikach wodza.

— Je´sli tak my´slisz, zastosuj˛e si˛e do nakazu — rzekł. — Moja sprawa jest słuszna.

Mog˛e spokojnie oczekiwa´c waszego wyroku i od tego czasu oddaj˛e si˛e w wasze r˛ece.

Zsiadł z konia i zło˙zył bro´n u stóp wodza, który szepn ˛

ał co´s na ucho najbli˙zszym

wojownikom. Siuksowie natychmiast wyci ˛

agn˛eli rzemienie, aby zwi ˛

aza´c Wohkadeha.

— Uff! — zawołał gniewnie młodzieniec. — Czy mówiłem, ˙ze pozwalam wam na

to?

328

background image

— Bior˛e sobie to pozwolenie! — odezwał si˛e wódz. — Zwi ˛

a˙zcie go i połó˙zcie

samego w k ˛

acie, aby nie mógł si˛e porozumie´c z białymi je´ncami.

Có˙z pomógłby opór? Wohkadeh musiał podda´c si˛e losowi. Zwi ˛

azano mu r˛ece i nogi

i poło˙zono w k ˛

acie. Dwóch Siuksów usiadło na stra˙zy. Stary wojownik podszedł do

wodza i rzekł:

— O wiele wi˛ecej zim przeszło nad moj ˛

a głow ˛

a ni˙z nad twoj ˛

a, dlatego nie gniewaj

si˛e, ˙ze zapytam, czy naprawd˛e masz powody do uznania Wohkadeha za zdrajc˛e?

— Odpowiem ci, bo jeste´s najstarszym z moich wojowników. Nie mam innego po-

wodu prócz tego, ˙ze najmłodszy z białych je´nców jest podobny do nied´zwiedziarza,

który le˙zy przy koniach.

— Czy to dostateczny powód?

— Tak. Wkrótce si˛e przekonasz.

Podszedł do je´nców, którzy bezradnie musieli si˛e przypatrywa´c i przysłuchiwa´c

´smiałemu wyst ˛

apieniu Wohkadeha. Niestety, ani Jemmy, ani Davy nie władali j˛ezykiem

Siuksów na tyle, ˙zeby zrozumie´c wszystko, co mówiono.

Chytry wódz zrobił mniej surow ˛

a min˛e i rzekł:

329

background image

— Wohkadeh, zanim od nas odszedł, popełnił czyn, nad którym musimy si˛e nara-

dzi´c. Dlatego chwilowo skr˛epowali´smy go. Je´sli si˛e oka˙ze, ˙ze biali go jeszcze wtedy nie

znali, to odzyskaj ˛

a wolno´s´c. Jak si˛e nazywaj ˛

a biali m˛e˙zowie?

— Czy powiemy? — zapytał Davy przyjaciela.

— Tak — odparł Jemmy. — By´c mo˙ze nabierze do nas wi˛ekszego szacunku. —

I zwracaj ˛

ac si˛e do wodza dodał:

— Nazywam si˛e Jemmy-petahtszeh, a ten wysoki wojownik to Davy-honskeh. Chy-

ba znasz te imiona?

— Uff! — rozległo si˛e w gromadzie Siuksów.

Wódz skarcił ich wzrokiem. Chocia˙z sam był zdumiony, ˙ze ma w swojej mocy tak

słynnych my´sliwych, nie zdradził si˛e jednak najmniejszym gestem.

— Ci˛e˙zki Mokasyn nie zna waszych imion — odparł. — A kim s ˛

a ci dwaj m˛e˙zowie?

Pytanie dotyczyło Franka i Marcina. Davy podszepn ˛

ał Grubemu:

— Na miło´s´c bosk ˛

a, nie wymieniaj nazwisk!

— Co mówi ten biały?! — zapytał surowo naczelnik. — Niechaj odpowiada ten,

którego pytam!

330

background image

Jemmy musiał si˛e zdecydowa´c na kłamstwo. Wymienił pierwsze lepsze nazwisko,

jakie mu wpadło do głowy i podał Franka i Marcina za ojca i syna.

Wódz badawczo przyjrzał si˛e jednemu i drugiemu, po czym u´smiechn ˛

ał si˛e ironicz-

nie. Jednak rzekł przyjaznym głosem:

— Niech biali id ˛

a za mn ˛

a! — i skierował si˛e w gł ˛

ab podwórza.

Domniemany dom był kiedy´s wielk ˛

a skał ˛

a składaj ˛

ac ˛

a si˛e ze skalenia i bardziej mi˛ek-

kich minerałów, które zostały zmyte ulewami. W wyniku tego utworzyła si˛e budowla

przypominaj ˛

aca długi, otoczony wysokimi murami dziedziniec, podzielony bocznymi

´scianami na kilka cz˛e´sci.

Najgł˛ebsza była zarazem najobszerniejsza. Zmie´scił si˛e w niej cały tabun koni Ogal-

lalla. W k ˛

acie le˙zało sze´sciu białych ze skr˛epowanymi r˛ekami i nogami. Znajdowali si˛e

w opłakanym stanie. Odzie˙z zwisała w strz˛epach. Ciało mieli obolałe i poranione od

wi˛ezów. Twarze oblepione brudem, włosy na głowie i brodzie skołtunione. Mieli zapad-

ni˛ete policzki, a oczy cofni˛ete w gł ˛

ab oczodołów — wymowne ´swiadectwo przebytego

głodu, pragnienia i innych cierpie´n.

331

background image

Do nich przyprowadzono nowych je´nców. Podczas marszu Marcin szepn ˛

ał do Gru-

bego Jemmy’ego:

— Dok ˛

ad wódz nas prowadzi? Mo˙ze do ojca?

— By´c mo˙ze. Ale na miło´s´c Bosk ˛

a, nie zdrad´z si˛e, ˙ze go znasz, jnaczej wszyscy

b˛edziemy zgubieni!

— Tutaj le˙z ˛

a schwytani biali — rzekł wódz. — Ci˛e˙zki Mokasyn nie zna dobrze ich

j˛ezyka, nie wie zatem, kim s ˛

a. Biali m˛e˙zowie mog ˛

a do nich podej´s´c i porozmawia´c,

a potem powiedz ˛

a mi co usłyszeli.

Zaprowadził je´nców do k ˛

ata. Jemmy wyst ˛

apił co pr˛edzej naprzód i rzekł po nie-

miecku:

— S ˛

adz˛e, ˙ze znajduje si˛e tu nied´zwiedziarz Baumann. Na Boga, niech pan si˛e nie

zdradzi, ˙ze poznał pan swego syna. który stoi tu za, mn ˛

a. Przyszli´smy, aby was urato-

wa´c, ale sami wpadli´smy w r˛ece Indian. Mimo to mamy pewno´s´c, ˙ze niebawem wszyscy

razem b˛edziemy wolni. Czy wymienili´scie nazwiska temu łotrowi?

Baumann nie odpowiedział od razu. Oniemiał wprost na widok syna. Dopiero po

chwili z wysiłkiem wykrztusił:

332

background image

— O mój Bo˙ze, jaka rado´s´c, ale te˙z jaki ˙zal! Siuksowie znaj ˛

a mnie, a tak˙ze imiona

moich towarzyszy.

— Pi˛eknie. Spodziewam si˛e, ˙ze nas tutaj zostawi ˛

a. Wtedy dowie si˛e pan o wszyst-

kim.

Chocia˙z wódz nie rozumiał ani słowa, wyt˛e˙za) słuch. Usiłował z tonu pozna´c tre´s´c

rozmowy. Badawczym spojrzeniem obrzucał na przemian Baumanna i jego syna. Nada-

remnie. Marcin tak nad sob ˛

a panował, ˙ze nie stracił oboj˛etnego wyrazu twarzy, cho´c

tłumił łzy rozpaczy i ˙zalu, które napływały mu do oczu na widok ojca.

— No — zapytał gniewnie rozczarowany wódz — czy je´ncy wymienili swoje na-

zwiska?

— Tak — odparł Jemmy. — Ale przecie˙z ju˙z je znasz.

— S ˛

adziłem, ˙ze mnie okłamali. Zostaniecie tutaj!

Cie´n udanej przychylno´sci znikł z jego twarzy. Skin ˛

ał na towarzysz ˛

acych mu wo-

jowników, którzy wypró˙znili kieszenie je´nców, po czym zwi ˛

azali ich ponownie.

— Wspaniale! — mrukn ˛

ał Davy, widz ˛

ac, ˙ze w kieszeni zostało mu jedynie płót-

no. — Winni´smy wdzi˛eczno´s´c tym s˛epom skalnym, ˙ze nie pozbawiaj ˛

a nas odzie˙zy.

333

background image

— Panie Jemmy — szepn ˛

ał Hobble-Frank — ta historia wcale mi si˛e nie podoba.

To jest ten szubrawiec, który mi kiedy´s przestrzelił nog˛e.

Uło˙zono nowych je´nców przy poprzednich. Wódz oddalił si˛e pozostawiaj ˛

ac na stra-

˙zy kilku wojowników.

Nieszcz˛e´sni biali nie odwa˙zyli si˛e gło´sno rozmawia´c. Szeptali tylko po cichu. Mar-

cin le˙zał przy ojcu, co pozwalało na powitanie i wymian˛e paru zda´n. Po pewnym czasie

przyszedł jaki´s Siuks i uwolnił nogi jednego z dawnych je´nców i kazał mu i´s´c za sob ˛

a.

Jeniec nie mógł normalnie chodzi´c. Chwiał si˛e i z trudem poku´stykał za Indianinem.

— Czego od nas chc ˛

a? — zapytał Baumann.

— Ma nas wyda´c — odezwał si˛e Davy. — Na szcz˛e´scie moi towarzysze nic jeszcze

nie zd ˛

a˙zyli powiedzie´c o pomocy, której si˛e spodziewamy.

— Ale wspomnieli o niej.

— Nic niebezpiecznego. Strze˙zmy si˛e tego człowieka, gdy do na wróci. Musimy si˛e

przekona´c, czy mo˙zna mu ufa´c.

Davy miał słuszno´s´c. Je´nca zaprowadzono do wodza, który zmierzył go pos˛epnym

wzrokiem. Nieszcz˛esny nie mógł si˛e utrzyma´c na nogach. Musiał usi ˛

a´s´c na ziemi.

334

background image

— Czy wiesz, jaki los ci˛e czeka? — zapytał wódz.

— Tak odparł zapytany znu˙zonym głosem. — Mówili´scie nieraz.

— ´Smierci nie unikniecie, najbardziej m˛ecze´nskiej ´smierci. Do´swiadczycie naj-

straszniejszych tortur na cze´s´c grobowca, nad którym zginiecie. Co by´s dał, aby unikn ˛

a´c

tortur i uratowa´c ˙zycie?

— Czy mo˙zna je uratowa´c? Co musiałbym zrobi´c?! — zapytał jeniec. Wida´c było,

˙ze jest bardzo osłabiony i przygn˛ebiony.

— Powiedz prawd˛e, wtedy daruj˛e ci ˙zycie. Czy nied´zwiedziarz ma syna?

— Tak.

— Czy jest nim ten młody człowiek, którego schwytali´smy?

— Tak.

— Kim jest kulawy?

— Towarzyszem nied´zwiedziarza, Hobble-Frankiem.

— Postaraj si˛e dowiedzie´c, w jaki sposób zetkn˛eli si˛e z Wohkadehem i czy jest tu

jeszcze wi˛ecej białych i dok ˛

ad zmierzaj ˛

a. Je˙zeli dowiesz si˛e tego, odzyskasz wolno´s´c.

Ale nie zdrad´z si˛e!

335

background image

Odprowadzono go z powrotem do je´nców, uło˙zono na ziemi i zwi ˛

azano nogi.

Je´ncy milczeli. Nieszcz˛esny biały tak˙ze nie odezwał si˛e ani słówkiem. Nie było mu

wesoło na duszy, cho´c był odwa˙znym m˛e˙zczyzn ˛

a. Rozmy´slaj ˛

ac nad zdarzeniem poj ˛

ał,

˙ze wódz na pewno nie dotrzyma słowa. Zrozumiał, ˙ze został oszukany. Nie powinien

powiedzie´c ani słowa. Im dłu˙zej si˛e zastanawiał, tym bardziej dochodził do wniosku,

˙ze nie nale˙zy ufa´c Ci˛e˙zkiemu Mokasynowi i ˙ze stanowczo powinien opowiedzie´c Bau-

mannowi, o czym rozmawiał z wodzem.

Nied´zwiedziarz przyszedł mu z pomoc ˛

a. Po upływie dłu˙zszej chwili zapytał:

— No, kolego, czemu zachowuje si˛e pan tak cicho? Do kogo pana zaprowadzono?

— Do wodza.

— Tak te˙z sobie pomy´slałem. Czego od pana chciał?

— Powiem szczerze. Chciał wiedzie´c, kim s ˛

a Frank i Marcin. Powiedziałem prawd˛e,

poniewa˙z przyrzekł mi wolno´s´c.

— O biada! To było najwi˛eksze głupstwo, jakie mógł pan paln ˛

a´c. Ale jak si˛e ma

rzecz z wolno´sci ˛

a?

336

background image

— Odzyskam j ˛

a, je´sli dowiem si˛e, jak ci panowie spotkali niejakiego Wohkadeha

i czy jeszcze inni biali s ˛

a w tych stronach.

— Tak. I s ˛

adzi pan, ˙ze opryszek wywi ˛

a˙ze si˛e z przyrzeczenia?

— Bynajmniej. Po namy´sle doszedłem do wniosku, ˙ze chce mnie oszuka´c.

— Rozumnie pan wnioskuje. A poniewa˙z jest pan szczery, wi˛ec wybaczymy panu

to gadulstwo. Zreszt ˛

a, niech pan nie s ˛

adzi, ˙ze daliby´smy si˛e podsłucha´c. Przejrzeli´smy

zamiar wodza i na pewno przy panu nic by´smy nie powiedzieli.

— Ale co mu odpowiem, kiedy mnie znowu wezwie?

— Zaraz pomy´slimy — odpowiedział Jemmy. Powie pan, ˙ze uratowali´smy Wohka-

deha, kiedy go schwytali Szoszoni i towarzyszyli´smy mu, aby go bezpiecznie zapro-

wadzi´c do swoich. Innych białych nigdzie tutaj nie ma. Kiedy spróbuje pana zjedna´c

obietnicami, niech pan nie da si˛e schwyta´c na w˛edk˛e. Pr˛edzej od nas mo˙ze si˛e pan

spodziewa´c ratunku ni˙z od niego.

Tak załatwiono przykry incydent.

Je´ncy byli tak mocno skr˛epowani, ˙ze wi˛ezy wpijały si˛e w ciało. Jedyny mo˙zliwy

ruch polegał na tym , ˙ze mogli si˛e toczy´c z jednego boku na drugi. Dzi˛eki temu zreszt ˛

a

337

background image

Jemmy zbli˙zył si˛e do Baumanna, który, le˙z ˛

ac teraz mi˛edzy Marcinem a grubym west-

manem, wysłuchał relacji opowiedzianej szeptem i pokrzepił si˛e nadziej ˛

a pr˛edkiego

oswobodzenia.

Tymczasem wódz zawołał najwybitniejszych wojowników i kazał przyprowadzi´c

Wohkadeha. Wojownicy utworzyli półkole; po´srodku usiadł wódz. Jeniec stan ˛

ał naprze-

ciw nich, mi˛edzy dwoma stra˙znikami, którzy trzymali no˙ze. Był to niewesoły zwiastun

dla Wohkadeha. ´Swiadczył, ˙ze sprawa przybrała niepo˙z ˛

adany obrót.

Oczy wojowników wbiły si˛e ponuro w je´nca. Wódz zacz ˛

ał:

— Niech Wohkadeh opowie co prze˙zył od chwili, kiedy si˛e rozstali´smy.

Wohkadeh spełnił ˙z ˛

adanie. Wymy´slił bajeczk˛e, ˙ze Szoszoni zauwa˙zyli go i schwy-

tali, jednak biali go odbili. Mówił tonem pewnym, przekonywaj ˛

acym, niestety, widział,

˙ze nie budzi wiary w słuchaczach.

Gdy sko´nczył, ˙zaden z wojowników nie odezwał si˛e ani słowem. Wódz zapytał:

— Kim s ˛

a ci czterej biali?

Wohkadeh wymienił najpierw Grubego Jemmy’ego i Długiego Davy’ego i dodał, ˙ze

to wielki zaszczyt dla Siuksów, ˙ze zawitali do nich tak słynni my´sliwi.

338

background image

— A dwaj pozostali?

Wohkadeh nie odczuł zakłopotania. Odpowied´z przygotował wcze´sniej. Wymienił

jakie´s nazwisko dla Franka i o´swiadczył, ˙ze Marcin jest jego synem.

Wódz ani drgn ˛

ał, zapytał tylko:

— Czy Wohkadeh nie wie, ˙ze nied´zwiedziarz ma syna imieniem Marcin?

— Nie.

— I ˙ze mieszka z nim człowiek zwany Hobble-Frankiem?

— Nie.

Wohkadeh zachował spokój zewn˛etrzny, chocia˙z zrozumiał, ˙ze sprawa jest przegra-

na. Teraz wódz hukn ˛

ał:

— Wohkadeh jest psem, cuchn ˛

acym wilkiem! Czy s ˛

adzi, ˙ze nie wiemy, i˙z schwy-

tali´smy Franka oraz syna nied´zwiedziarza? Wohkadeh sprowadził białych, aby odbi-

li je´nców. Podzieli zatem ich los! Zgromadzenie wojowników postanowi dzisiaj przy

ognisku, jak ˛

a ´smierci ˛

a ma zgin ˛

a´c Wohkadeh.

339

background image

Odprowadzono Wohkadeha i przytroczono go do konia, gdy˙z niebawem trzeba by-

ło wyruszy´c w drog˛e. To samo spotkało innych je´nców. Przy Wohkadehu było dwóch

stra˙zników, którzy jednocze´snie mieli za zadanie trzyma´c je´nca z dala od białych.

˙

Zal było patrze´c, jak nieszcz˛e´sliwie siedzieli na koniach Baumann i jego pi˛eciu to-

warzyszy. Gdyby im nie przywi ˛

azano nóg do wierzchowców, nie utrzymaliby si˛e na ich

grzbietach.

Jemmy szepn ˛

ał do przyjaciela:

— Cierpliwo´sci, stary! Musiałbym si˛e bardzo myli´c, gdyby Old Shatterhand nie

był w pobli˙zu. To, co wła´snie zrozumieli´smy, mianowicie to, ˙ze jeste´smy głupcami,

on wiedział ju˙z dzi´s rano. W ka˙zdym razie przyb˛edzie z oddziałem czerwonoskórych.

Postarałem si˛e wi˛ec, aby wpadli na nasz ´slad.

— Jakim sposobem?

— Patrz! Wydarłem sobie kawał sier´sci z futra i z˛ebami rozerwałem na drobne ka-

wałki. Tam, gdzie le˙zeli´smy, zostawiłem taki kłak i podczas jazdy opuszczałem od czasu

do czasu po kawałeczku. Zostan ˛

a na miejscu, bo nie ma wiatru. Gdy Old Shatterhand

przyjedzie do tego piekielnego budynku, znajdzie kawałek futra i zrozumie, ˙ze pod-

340

background image

czas takiego upału tylko Jemmy mógł go zostawi´c. Zacznie szuka´c, znajdzie pozostałe

kłaczki i dowie si˛e w jakim kierunku pojechali´smy.

Siuksowie nie jechali w stron˛e rzeki. Dla nich byłaby to droga okr˛e˙zna. Pod ˛

a˙zyli na

wy˙zyn˛e o nazwie Grzbiet Słonia, a nast˛epnie skierowali si˛e na wprost, do ła´ncucha gór,

dziel ˛

acych Ocean Atlantycki od Spokojnego.

Gruby Jemmy nie mylił si˛e s ˛

adz ˛

ac, ˙ze Old Shatterhand czuwa w pobli˙zu. Min˛eły

zaledwie trzy kwadranse od znikni˛ecia Siuksów za wy˙zyn ˛

a, gdy Old Shatterhand na

czele Upsaroków i Szoszonów przybył z północy drog ˛

a, któr ˛

a utorowały konie pi˛eciu

´smiałków.

Jechał na czele wraz z synem wodza Szoszonów oraz m˛e˙zem leków Upsaroków.

Oczy wbił w ziemi˛e. Nie uszedł jego uwadze ˙zaden ´slad. Zdumiał go wprawdzie widok

szczególnej budowli, ale na pytanie m˛e˙za leków odparł natychmiast:

— Przypominam sobie. To nie jest dom, ale skała. Byłem ju˙z tam i byłbym bardzo

zdziwiony, gdyby nasi uciekinierzy nie zajrzeli do wn˛etrza tego pałacu. To jest. . . Do

licha!

341

background image

Zeskoczył z konia i zacz ˛

ał bada´c twardy, bazaltowy grunt. Natkn ˛

ał si˛e bowiem na

trop Siuksów.

— Jechało t˛edy wielu ludzi i to przed niecał ˛

a godzin ˛

a — rzekł. — Obawiam si˛e, ˙ze

to byli Siuksowie Ogallalla. Kto mógł ci ˛

agn ˛

a´c t˛edy w takiej sile je´sli nie oni? Ten dom

wygl ˛

ada podejrzanie. Rozdzielili si˛e, aby go otoczy´c.

Pomkn˛eli galopem naprzód. Otoczyli skał˛e i Old Shatterhand sam udał si˛e do wn˛e-

trza. Polecił, aby w momencie gdy kilkakrotnie wystrzeli wojownicy po´spieszyli za

nim.

Sporo czasu min˛eło zanim wrócił. Wyraz jego twarzy był powa˙zny i zatroskany.

— Nie mo˙zemy traci´c ani chwili — o´swiadczył. — Siuksowie Ogallalla schwytali

białych i Wohkadeha i uprowadzili ich przed jak ˛

a´s godzin ˛

a.

— Czy aby mój brat wie o tym dokładnie? — zapytał Ogniste Serce.

— Tak. Widziałem ´slady i zbadałem je dokładnie. Gruby Jemmy zostawił mi znak

i wierz˛e, ˙ze znajdziemy jeszcze sporo takich znaków.

Pokazał strz˛epek futra znaleziony na podwórzu. Było na nim tylko pi˛e´c czy sze´s´c

włosków, najlepszy dowód, ˙ze pochodził z futra Grubego Jemmy’ego.

342

background image

— Co zamierza Old Shatterhand? — zapytał czerwonoskóry. — Czy chce jecha´c

w ´slad za Ogallalla?

— Tak, i to natychmiast.

— A je´sli wrócimy do Winnetou, czy nie znajdziemy ich równie pewnie nad rzek ˛

a

Kraterów?

— Tak, spotkaliby´smy ich tam. Ale lepiej b˛edzie wzi ˛

a´c Siuksów w dwa ognie. Mu-

simy zatem jecha´c w ´slad za nimi. A mo˙ze moi czerwoni bracia s ˛

a innego zdania?

— Nie! — odpowiedział gniewnie olbrzym. — Cieszymy si˛e, ˙ze wpadli´smy na trop

Ogallalla. Przywódc ˛

a jest Ci˛e˙zki Mokasyn, a ja z całej duszy pragn˛e go mie´c w swojej

gar´sci. Jed´zmy!

*

*

*

Trudno było odczyta´c ´slad i dlatego trzeba było powoli jecha´c. Grunt stanowiła

wulkaniczna masa. O wła´sciwych ´sladach koni nie mogło by´c mowy. Jedynie drobne,

zmia˙zd˙zone kamyki ´swiadczyły o je´zd´zcach. Nale˙zało zatem wyt˛e˙za´c uwag˛e. Kawa-

łeczki futra Jemmy’ego, znajdowane od czasu do czasu, bardzo ułatwiały jazd˛e.

343

background image

Po pewnym czasie droga skr˛ecała na prawo, a wi˛ec na południowy zachód. Oddział

dojechał do wy˙zyny, która dzieliła dwa oceany. Z góry wida´c było na prawo potoki,

które przez Yellowstone i Missouri wpadaj ˛

a do Mississipi, a wi˛ec do Zatoki Meksy-

ka´nskiej, podczas gdy na lewo, w dolinie, wody mkn˛eły ku Snake River, a nast˛epnie

wpadały do Oceanu Spokojnego.

Teren nie był tak surowy jak poprzednio, ziemia bardziej mi˛ekka, strumyki za´s, nie

przepojone siark ˛

a, zawierały zdrow ˛

a i ´swie˙z ˛

a wod˛e, sprzyjaj ˛

ac ˛

a rozwojowi ro´slinno-

´sci. Coraz wi˛ecej było tu trawy, krzewów i drzew. Trop ´sciganych został odnaleziony

i odciskał si˛e znacznie wyra´zniej. Niestety, zbli˙zał si˛e wieczorny mrok. Nale˙zało wi˛ec

pop˛edzi´c rumaki, aby jak najbardziej wykorzysta´c pozostawione ´slady.

Wreszcie je´zd´zcy wjechali na wspomnian ˛

a wy˙zyn˛e. Jazda była ci˛e˙zka, a nawet nie-

bezpieczna, pomi˛edzy odłamkami skał i g˛estymi krzewami. Zapadł wieczór. Poniewa˙z

nale˙zało si˛e trzyma´c ´sladu, który był niewidoczny w mroku, wi˛ec je´zd´zcy musieli urz ˛

a-

dzi´c postój.

Dotychczasowe milczenie trwało nadal. Wszyscy mieli uczucie, jak gdyby, znajdo-

wali si˛e w przededniu rozstrzygaj ˛

acych wydarze´n.

344

background image

Nie zapalono ogniska, poniewa˙z Old Shatterhand stwierdził po tropach, ˙ze wrogo-

wie s ˛

a oddaleni o niecałe dwie mile angielskie. Nie mo˙zna wi˛ec było pozwoli´c aby

Siuksowie spostrzegli ognisko i odkryli pogo´n.

Wszyscy zawin˛eli si˛e w derki i uło˙zyli do snu. Uprzednio zaci ˛

agni˛eto stra˙ze. Ledwo

zaja´sniał brzask, ledwo mo˙zna było odró˙zni´c poszczególne przedmioty, podj˛eto dalsz ˛

a

jazd˛e.

´Slady Ogallalla były jeszcze wyra´zne. Po godzinie Old Shatterhand o´swiadczył, ˙ze

Siuksowie Ogallalla wczoraj nie obozowali. Nie chcieli odpoczywa´c dopóki nie dotr ˛

a

do rzeki Kraterów. Nie był to dobry znak. Niestety, ´scigaj ˛

acy nie mogli wykorzysta´c

r ˛

aczo´sci swoich rumaków, gdy˙z ro´slinno´s´c ponownie znikła i zamiast mi˛ekkiej ziemi,

rozci ˛

agał si˛e wulkaniczny, twardy grunt.

Nie mo˙zna było znale´z´c tropu. Old Shatterhand przypuszczał, ˙ze Siuksowie Ogallal-

la nie zboczyli z dotychczasowego kierunku, jechał wi˛ec wci ˛

a˙z przed siebie. Przekonał

si˛e niebawem, ˙ze post ˛

apił słusznie. Wyłoniły si˛e przed nimi wy˙zyny kraterów, za któ-

rymi bez przerwy wrzały słynne gejzery. Flora znów od˙zywała, a nawet rósł tam las,

w którym przewa˙zały ciemne sosny.

345

background image

Dotarli do w ˛

askiego potoku, który wił si˛e poprzez mi˛ekk ˛

a traw˛e, wydeptan ˛

a przez

wiele kopyt. ´Slad ci ˛

agn ˛

ał si˛e wzdłu˙z potoku — łatwo było wywnioskowa´c, ˙ze Siukso-

wie Ogallalla zaprowadzili wierzchowce do wodopoju. A wi˛ec szcz˛e´sliwie odnaleziono

´slady, które odt ˛

ad do samej wy˙zyny były tak wyra´zne, ˙ze wykluczały pomyłk˛e.

Droga na gór˛e wiodła pomi˛edzy drzewami, tak rzadko rosn ˛

acymi, ˙ze je´zd´zcy nie

dotykali gał˛ezi, co ułatwiało jazd˛e. A jednocze´snie taka jazda przez las jest najbardziej

niebezpieczna dla westmana. Za ka˙zdym drzewem mo˙zna było spodziewa´c si˛e ukrytego

wroga.

Tak˙ze i w tym wypadku Ogallalla mogli przypuszcza´c, ˙ze s ˛

a ´scigani! Zreszt ˛

a, nie

wiadomo było, jakie zeznania zdołali wydusi´c z nieszcz˛esnych je´nców, przemoc ˛

a czy

podst˛epem, i czy w ogóle udało im si˛e wyci ˛

agn ˛

a´c z nich co´s wa˙znego.

Old Shatterhand wysłał wi˛ec naprzód kilku Szoszonów, którzy mieli zbada´c okolic˛e

i donie´s´c o ka˙zdym podejrzanym ´sladzie.

Na szcz˛e´scie ta przezorno´s´c okazała si˛e zbyteczna, a to dzi˛eki układowi mi˛edzy

Grubym Jemmy’m a badanym przez wodza je´ncem.

346

background image

Poniewa˙z je´ncy, z wyj ˛

atkiem Wohkadeha, w my´sl podst˛epnych zamiarów wodza, je-

chali razem, wi˛ec mogli si˛e ze sob ˛

a porozumiewa´c. Działo si˛e to za cich ˛

a zgod ˛

a Ci˛e˙zkie-

go Mokasyna który s ˛

adził, ˙ze jego rzekomy szpieg zasi˛egnie t ˛

a drog ˛

a wyczerpuj ˛

acych

wiadomo´sci. Zgodnie z tym wieczorem wódz w dyskretny sposób kazał przyprowadzi´c

go do siebie i zacz ˛

ał wypytywa´c. Tym razem został całkowicie oszukany, dzi˛eki czemu

nie zarz ˛

adził ˙zadnych ´srodków ostro˙zno´sci.

A zatem Old Shatterhand wjechał na wy˙zyn˛e nie napotykaj ˛

ac po drodze ˙zadnej prze-

szkody. Rósł tu g˛esty, wysoki las, który zasłaniał widok na przeciwległ ˛

a dolin˛e, mimo

˙ze ´sciana skalna zdawała si˛e opada´c do´s´c stromo.

Je´zd´zcy wjechali mi˛edzy drzewa, usłyszeli po chwili szczególny, stłumiony szmer,

przerywany przera´zliwym gwizdem, po którym nast ˛

apił gro´zny syk, jak gdyby syk pary

wypuszczanej z lokomotywy.

— Có˙z to takiego? — zapytał zdumiony Moh-Aw, syn wodza Szoszonów.

— To war-p’eh-pejab

75

— odpowiedział Old Shatterhand.

75

war-p’eh-pejab (ind.) — góra gor ˛

acej wody, gejzer

347

background image

Teraz teren opadał najpierw powoli, a potem coraz raptowniej, tak, ˙ze niełatwo było

si˛e utrzyma´c w siodle. Dlatego je´zd´zcy zeskoczyli z koni i ruszyli pieszo, prowadz ˛

ac za

sob ˛

a wierzchowce.

´Slady Ogallalla były jeszcze widoczne, chocia˙z pochodziły z poprzedniego dnia.

Kilkaset stóp ni˙zej las ko´nczył si˛e wyra´zn ˛

a krech ˛

a. Ale z boku si˛egał do samej doliny,

która była teraz widoczna. Przed oczami je´zd´zców rozci ˛

aga si˛e fantastyczny widok.

Górna dolina Madisonu, znanego tu pod wymown ˛

a nazw ˛

a rzeki Kraterów, stanowi

najbardziej godne podziwu miejsce w Parku Narodowym Yellowstone.

Na wiele mil długie i miejscami na dwie, trzy mile szerokie, zawiera setki gejzerów,

z których wytryski si˛egaj ˛

a nieraz setki metrów w gór˛e. Zapach siarki bucha z licznych

szczelin, a powietrze jest zawsze pełne gor ˛

acej pary.

´Snie˙znobiała zendra

76

stanowiła powłok˛e, błyszczała jaskrawo w promieniach sło-

necznych. Gdzie indziej znów grunt stanowił g˛esty, cuchn ˛

acy szlam o ró˙znej tempera-

turze. Tu i ówdzie ziemia raptownie podnosi si˛e, powoli wzdyma niby p˛echerz i p˛eka,

76

zendra — warstwa tlenków metali w postaci powłoki lub łuski, powstaj ˛

aca na powierzchni nagrza-

nych metali

348

background image

zostawiaj ˛

ac obszern ˛

a, bezdenn ˛

a dziur˛e, z której wydostaj ˛

a si˛e kł˛eby pary tak wysoko,

˙ze ´cmi si˛e w oczach. Takie p˛echerze powstaj ˛

a raz w tym miejscu, raz w innym. Biada

´smiałkowi, który stanie na takiej ziemi! Dopiero co miał pod nogami twardy grunt, któ-

ry teraz zaczyna si˛e rozgrzewa´c i podnosi´c. Tylko ryzykowny, rozpaczliwy skok, tylko

natychmiastowa, najszybsza ucieczka mo˙ze go uratowa´c.

Unikn ˛

awszy jednego p˛echerza, widzi przed sob ˛

a i dokoła siebie drugi, trzeci. Stoi

bowiem na bardzo cienkiej skorupie, która, jak w ˛

atła paj˛eczyna, zakrywa przera´zliwe

gł˛ebie ziemi.

Biada tak˙ze nieszcz˛esnemu, który wspomniany szlam z dala przyjmuje za twardy

grunt! Wygl ˛

ada przecie˙z jak bagnista ziemia, po której mo˙zna chodzi´c. W rzeczywisto-

´sci utrzymuje go jedynie ci´snienie wulkanicznej pary.

Wsz˛edzie grunt cofa si˛e w gł ˛

ab pod nogami, natomiast ´slady wypełniaj ˛

a si˛e natych-

miast zielonkawo ˙zółt ˛

a, cuchn ˛

ac ˛

a, piekieln ˛

a ciecz ˛

a.

Wsz˛edzie gotuje si˛e, kotłuje, wrze, gwi˙zd˙ze, syczy, j˛eczy i szumi. W powietrzu

rozpryskuj ˛

a si˛e strumienie wody i szlamu. Je´sli rzuci si˛e kamie´n do takiego nagle po-

wstałego i szybko znikaj ˛

acego otworu, to ma si˛e wra˙zenie, ˙ze zostały obra˙zone duchy

349

background image

podziemia. Woda i szlam wpadaj ˛

a w straszliwy, naprawd˛e piekielny szał. Wznosz ˛

a si˛e,

przelewaj ˛

a przez brzegi, jak gdyby chciały porwa´c przest˛epc˛e w przera˙zaj ˛

ac ˛

a paszcz˛e

zagłady.

Woda w takim kotle jest ró˙znie zabarwiona, biała jak mleko, czerwona, niebieska,

˙zółta, czasami przejrzysta jak szkło. Na powierzchni wida´c białe, wielkie jedwabiste

włókna lub gruby, ołowiany szlam, który powleka ka˙zdy przedmiot powłok ˛

a trwał ˛

a na

par˛e minut i grub ˛

a na par˛e cali.

Zdarza si˛e, ˙ze woda w takich dziurach błyszczy wspaniał ˛

a zieleni ˛

a. Nagle z boku

pojawiaj ˛

a si˛e małe wentyle i oto w zielonej wodzie strzelaj ˛

a promienie wszystkich ko-

lorów t˛eczy. Jest pi˛eknie, niezrównanie, a za chwil˛e znów wstrz ˛

asaj ˛

aco, przera´zliwie,

piekielnie. . .

Do takiego miejsca przybył Old Shatterhand ze swoimi towarzyszami i schowany

za krzewami ogl ˛

adał te osobliwo´sci i pot˛eg˛e natury.

Szeroko´s´c doliny wynosiła pół mili angielskiej. Powy˙zej miejsca, gdzie zatrzymał

si˛e Old Shatterhand, brzegi schodziły si˛e tak blisko, ˙ze rzeka ledwie mogła toczy´c swe

350

background image

brudne, zło´sliwie błyskaj ˛

ace fale. Poni˙zej było tak samo. Odległo´s´c od jednej cie´sniny

do drugiej wynosiła nie wi˛ecej ni˙z mil˛e angielsk ˛

a.

Poniewa˙z do rzeki wpadały gor ˛

ace strumienie, posiadała wysok ˛

a temperatur˛e, za-

bójcz ˛

a dla fauny. Szumiała przy zalesionej ´scianie doliny, która była do´s´c stroma, cho-

cia˙z dost˛epna. Natomiast przeciwległa ´sciana wznosiła si˛e pionowo w gór˛e. Stanowiła

j ˛

a czarna, naje˙zona naturalnymi wie˙zami skała, która zakre´slała łuk od jednej cie´sniny

do drugiej. Mimo tej krzywizny dolina nie stawała si˛e wcale szersza, gdy˙z z ciemnej

skały zwisał twór kamienny, którego szeroka podstawa si˛egała niemal do samego brze-

gu rzeki.

Ten twór — trudno jest znale´z´c lepsze wyra˙zenie — był tak zdumiewaj ˛

acy, tak nie-

poj˛ety na pierwszy rzut oka, ˙ze wydawał si˛e zak ˛

atkiem zaczarowanego królestwa, gdzie

nimfy, elfy i inne — fantastyczne istoty wiodły tajemne ˙zycie.

Był to twór ukształtowany w formie tarasów, tak delikatnie rozczłonkowany i tak

finezyjnie ozdobiony, jakby składał si˛e z najwyszuka´nszych kryształków ´sniegu.

Dolny, najobszerniejszy taras, był jak gdyby r˙zni˛ety z najszlachetniejszej ko´sci sło-

niowej. Brzeg posiadał ozdoby, arcydzieła godne mistrza o bogatej wyobra´zni. Półko-

351

background image

listy, napełniony wod ˛

a, stanowił miednic˛e, nad któr ˛

a unosił si˛e drugi taras, błyszcz ˛

acy

jak alabaster o złotych ziarenkach. Miał on mniejsz ˛

a ´srednic˛e. Jeszcze mniejsz ˛

a miał

trzeci, wydawało si˛e, ˙ze jest wzniesiony z białej, delikatnie potarganej waty, zgrabny

i wysmukły.

Materiał, z którego składał si˛e ten taras, był tak powiewny i eteryczny, ˙ze nie mógł-

by utrzyma´c najmniejszego ci˛e˙zaru. A jednak nad nim wznosiło si˛e jeszcze sze´s´c po-

dobnych tarasów, z których ka˙zdy stanowił jak gdyby miednic˛e, do której wlewała si˛e

woda bezpo´srednio z wy˙zszego tarasu i zlewała si˛e do ni˙zszego — cienkimi, strojny-

mi strumykami, mglista, t˛eczow ˛

a kurzaw ˛

a wodn ˛

a lub szerokimi tryskami, tworz ˛

acymi

cudowne, faliste welony.

Ten godny podziwu twór przylegał tak zgrabnie, tak migotliwie i błyszcz ˛

aco do

ciemnego głazu, jakby był sukni ˛

a jakiej´s istoty z za´swiatów. Jednak t˛e sukni˛e utkały

te same r˛ece, które naje˙zyły gro´znie czarne, bazaltowe wie˙zyce i wyd´zwign˛eły z łona

ziemi wulkany roztopionego szlamu.

Trzeba było tylko spojrze´c na wierzchołek zadziwiaj ˛

acej piramidy, aby zda´c sobie

spraw˛e z dziejów jej powstania. Tryskał tam wysoki strumie´n wody, który w górze roz-

352

background image

latywał si˛e t˛eczowo i spadał barwn ˛

a ulew ˛

a. Słycha´c było przy tym ten poszum, którego

Moh-Aw poprzednio nie mógł zrozumie´c. Za poszumem szły gwi˙zd˙z ˛

ace, sycz ˛

ace, j˛e-

cz ˛

ace pary i zdawało si˛e, ˙ze ziemia p˛eknie od ich naporu.

To wła´snie wody gejzeru zbudowały t˛e wspaniał ˛

a piramid˛e. Delikatne, lekkie okru-

chy, które woda unosiła w gór˛e, spadaj ˛

ac osiadały i wci ˛

a˙z jeszcze zasilały dzieło zdobie-

nia. Gor ˛

ace strumienie spadały z jednego tarasu na drugi i chłodz ˛

ac si˛e powoli, tworzyły

baseny o coraz ni˙zszej temperaturze. Na dole wreszcie krystaliczny płyn przelewał si˛e

przez brzegi basenu i wpadał nast˛epnie do rzeki Kraterów.

Jak diabeł przy aniele, stał przy tej pi˛eknej piramidzie ciemny, obszerny, prawie

okr ˛

agły twór o niechlujnym wygl ˛

adzie. Stanowił wał z mocnej masy, wał, na którym

wznosiły si˛e najrozmaitsze kształty szcz ˛

atków wulkanicznych. Wygl ˛

adało to tak jakby

jakie´s dziecko z rodu olbrzymów bawiło si˛e głazami bazaltu i wyłamywało je w naj-

dziwniejsze formy, aby przymocowa´c do okr ˛

agłego wału.

´Srednica tego wału wynosiła dwadzie´scia metrów i stanowiła naturalne obramowa-

nie otworu, którego ziej ˛

aca ciemna paszcza nie obiecywała nic dobrego.

353

background image

To był krater wulkanu. Zw˛e˙zaj ˛

ac si˛e do wewn ˛

atrz, nagle na pewnej gł˛eboko´sci si˛e

rozszerzał. Ogl ˛

adany z góry miał kształt dwóch lejków poł ˛

aczonych ostrymi ko´ncami.

Gdy zaczynał szumie´c i szemra´c bajeczny gejzer, podnosiła si˛e równie˙z lawa w po-

bliskim ciemnym kraterze. A kiedy na górze strumie´n wody rozpryskiwał si˛e i opa-

dał, zaczynała tak˙ze spada´c roztopiona lawa, unaoczniaj ˛

ac podziemny zwi ˛

azek mi˛edzy

gejzerem a wulkanem. Tak to duchy podziemne rozdzielały gor ˛

ace masy, wypełniaj ˛

ac

krystaliczn ˛

a wod ˛

a gejzer, a odcedzone resztki wyrzucaj ˛

ac przez krater.

— To P’a-wakon-tonka — Diabla Woda — rzekł Old Shatterhand wskazuj ˛

ac na

krater.

W pobli˙zu brzegu krateru obozowali Ogallalla. Wyra´znie ich było wida´c. Mo˙zna

było nawet odró˙zni´c poszczególne twarze. Konie biegały dokoła lub le˙zały na ziemi

pozbawionej trawy. Niedaleko le˙zały cetnarowe głazy. Na nich siedzieli je´ncy, ka˙zdy

na osobnym. Zwi ˛

azano im r˛ece na plecach, a nogi przywi ˛

azano lassami do głazów, co

sprawiało im dotkliwe cierpienia.

W chwili, gdy Old Shatterhand skierował uwag˛e na Siuksów Ogallalla, zauwa˙zył,

˙ze zacz˛eli si˛e skupia´c wokół wodza, który siedział po´srodku.

354

background image

Old Shatterhand widział Grubego Jemmy’ego, Długiego Davy’ego, Marcina, Hob-

ble-Franka i sze´sciu pozostałych. Wohkadeh był przywi ˛

azany do bardziej oddalonego

kamienia, w poło˙zeniu szczególnie m˛ecz ˛

acym. Do niego wła´snie podszedł jaki´s Siuks,

odwi ˛

azuj ˛

ac go i przyprowadził przed zgromadzenie wojowników.

— Chc ˛

a go przesłucha´c — rzekł Old Shatterhand. — By´c mo˙ze zamierzaj ˛

a go od

razu ukara´c. Ach, jak bym chciał usłysze´c ich rozmow˛e!

Wyj ˛

ał lunet˛e z torby i skierował j ˛

a na Siuksów. Teraz rozwi ˛

azano tak˙ze Marcina

Baumanna i postawiono obok Wohkadeha. Old Shatterhand widział dokładnie twarze,

a nawet dr˙zenie warg.

Wódz przemawiał do Marcina wskazuj ˛

ac r˛ek ˛

a na krater. Old Shatterhand zauwa-

˙zył, ˙ze Marcin ´smiertelnie zbladł. W tym samym czasie rozległ si˛e przera´zliwy krzyk,

jaki wydostaje si˛e z ludzkiego gardła tylko w chwilach najwi˛ekszego przera˙zenia. To

krzykn ˛

ał jeden z je´nców, ojciec Marcina. Old Shatterhand widział, jak nied´zwiedzi ˛

at ze

wszystkich sił szarpie wi˛ezami. Słowa wodza musiały by´c bardzo okrutne. . .

Siuksowie Ogallalla przybyli dopiero poprzedniego dnia na wy˙zyny rzeki Gejzeru.

Wojownicy s ˛

adzili, ˙ze Ci˛e˙zki Mokasyn zdecyduje si˛e na postój pod drzewami lasu, ale

355

background image

stało si˛e inaczej. Mimo ciemno´sci i uci ˛

a˙zliwej drogi wódz postanowił przeprawi´c si˛e

przez rzek˛e.

Znał teren. Był tu ju˙z wielokrotnie i w Jego mózgu narodziła si˛e my´sl mroczniejsza

i pos˛epniejsza od samego krateru, co w mroku nocy wznosił i opuszczał swoj ˛

a rozto-

pion ˛

a magm˛e.

Id ˛

ac na czele i prowadz ˛

ac konia za uzd˛e, pokazywał swoim drog˛e. Je´ncy tak˙ze mu-

sieli zjecha´c na dół, co nastr˛eczało wielkich trudno´sci, poniewa˙z wódz nie pozwolił ich

odwi ˛

aza´c od wierzchowców. Wreszcie oddział dotarł do brzegu. W tym miejscu rzeka

nie była gor ˛

aca, tylko ciepła. Mo˙zna było si˛e przeprawi´c bez trudno´sci. Dwóch Siuksów

otaczało konia ka˙zdego je´nca.

Siuksowie i je´ncy zatrzymali si˛e przy kraterze. Je´nców przywi ˛

azano do głazów i roz-

stawiono stra˙zników. Potem wojownicy uło˙zyli si˛e do snu, nie wiedz ˛

ac czemu wódz

wybrał miejsce tak cuchn ˛

ace, pozbawione trawy i wody dla rumaków.

O ´swicie zaprowadzono konie do wodopoju, znanego wodzowi. Po powrocie Siuk-

sowie zjedli posiłek, na który składało si˛e bawole mi˛eso. Ci˛e˙zki Mokasyn półgłosem

356

background image

wyja´snił swoim ludziom co postanowił w sprawie Wohkadeha i młodego Baumanna.

Powszechnie ju˙z uwa˙zano Wohkadeha za zdrajc˛e.

Ostatni Mandana przyznał si˛e wprawdzie do winy, ale sprawa jego była stracona.

Wcale Siuksów nie wzruszał fakt, ˙ze niewinnego Marcina miał spotka´c taki sam los

co Wohkadeha. Wszyscy je´ncy byli skazani na ´smier´c, a wi˛ec im wi˛eksza b˛edzie jej

rozmaito´s´c — tym wi˛eksza rado´s´c dla patrz ˛

acych.

Najpierw trzeba napawa´c si˛e tortur ˛

a, któr ˛

a sprawia oznajmienie wyroku. W tym

celu utworzono koło i na pocz ˛

atek przyprowadzono Wohkadeha. Mówiono gło´sno, aby

słyszeli tak˙ze inni je´ncy, rozumiej ˛

acy narzecze Siuksów.

— Czy Wohkadeh si˛e rozmy´slił? Czy nadal b˛edzie si˛e wypierał, czy te˙z wyzna

wszystko? — zapytał wódz.

— Wohkadeh nie zrobił nic złego i dlatego nie mo˙ze nic wyzna´c — odparł zapytany.

— Wohkadeh kłamie! Gdyby wyznał prawd˛e, wyrok na niego byłby łagodniejszy.

— Mój los b˛edzie jednakowy, czy jestem winny, czy te˙z nie. Musz˛e umrze´c.

— Wohkadeh jest młody. Młodo´s´c miewa krótkie my´sli. Nie wie, co czyni. Jeste´smy

gotowi uwzgl˛edni´c twoj ˛

a młodo´s´c. Ale kto zbł ˛

adził, ten musi by´c szczery!

357

background image

— Nie mam nic do powiedzenia!

Wódz u´smiechn ˛

ał si˛e ironicznie i rzekł:

— Wohkadeh jest tchórzem. Boi si˛e. Ma dosy´c odwagi, aby ´zle czyni´c, ale nie do´s´c,

aby si˛e przyzna´c. Wohkadeh, mimo młodo´sci, jest star ˛

a bab ˛

a, która wyje wniebogłosy,

kiedy uk ˛

asi j ˛

a mucha!

Dla Indianina miano tchórza jest najwi˛eksz ˛

a zniewag ˛

a, któr ˛

a natychmiast trzeba

odeprze´c dowodami m˛estwa. Przywykły od dzieci´nstwa do wysiłków, niedostatków

i wszelkich cierpie´n, Indianin nie zwraca uwagi na niebezpiecze´nstwo ´smierci. Jest bo-

wiem przekonany, ˙ze zaraz po ´smierci dostanie si˛e do Wiecznych Ost˛epów. Ledwo wi˛ec

wódz rzucił obelg˛e, Wohkadeh odezwał si˛e:

— Zabiłem białego bawołu! O tym wiedz ˛

a wszyscy Siuksowie Ogallalla!

— Ale nikt nie był przy tym! Przyniosłe´s skór˛e, to jedyne, co wiemy. Po prostu biały

bawół zdechł na prerii. Wohkadeh znalazł go, zdj ˛

ał skór˛e, mówi ˛

ac, ˙ze własnor˛ecznie

zabił bawołu.

— Oszczerstwo! Zdechły bawół nie le˙zy na prerii. Po˙zeraj ˛

a go s˛epy i kojoty!

— A wła´snie tym kojotem ty jeste´s!

358

background image

— Uff! — rykn ˛

ał Wohkadeh szarpi ˛

ac wi˛ezy. — Gdybym nie był skr˛epowany, poka-

załbym, kto jest kojotem, ja czy ty!

— Ju˙z pokazałe´s. Jeste´s tchórzem, gdy˙z boisz si˛e wyzna´c prawd˛e.

— Nie wypierałem si˛e ze strachu, ale przez wzgl ˛

ad na towarzyszy.

— Uff! A wi˛ec przyznajesz si˛e do winy? Opowiedz wszystko!

— Mog˛e opowiedzie´c w krótkich słowach! Udałem si˛e do wigwamu nied´zwiedzia-

rza, aby zawiadomi´c przyjaciół o nieszcz˛e´sciu. Nast˛epnie wyruszyli´smy, aby uwolni´c

nied´zwiedziarza.

— Kto?

— My pi˛eciu. Syn nied´zwiedziarza, Jemmy, Davy, Frank i Wohkadeh.

— A Wohkadeh bardzo polubił białych?

— Tak. Ka˙zdy z tych białych jest wi˛ecej wart ni˙z stu Ogallalla.

Wódz potoczył wzrokiem po wojownikach, z rado´sci ˛

a stwierdzaj ˛

ac wra˙zenie, jakie

wywarły na nich ostatnie słowa Wohkadeha. Po czym zapytał:

— Czy wiesz, co ci˛e spotka za te słowa?

— Tak. Zabijecie mnie!

359

background image

— Tysi ˛

acem tortur!

— Nie boj˛e si˛e niczego.

— Zaczn ˛

a si˛e ju˙z teraz. Przyprowad´zcie syna nied´zwiedziarza!

Old Shatterhand widział jak przyprowadzono Marcina i postawiono go obok Woh-

kadeha.

— Czy słyszałe´s i zrozumiałe´s co powiedział Wohkadeh? — zapytał wódz.

— Tak.

— Sprowadził was, ˙zeby´scie uwolnili je´nców. Pi˛e´c myszy wyruszyło, aby po˙zre´c

pi˛e´cdziesi˛eciu nied´zwiedzi. Szale´nstwo odebrało wam rozum!

— Uwa˙zacie si˛e za nied´zwiedzi? — zawołał Marcin. — Jeste´scie tchórzliwymi s˛e-

pami, które chowaj ˛

a si˛e w´sród skał!

— Po˙załujesz tych słów! Obaj umrzecie, i to natychmiast!

Ogl ˛

adał ich badawczo, aby wyczyta´c wra˙zenie z twarzy. Wohkadeh zachowywał si˛e

tak, jak gdyby tych słów nie usłyszał, natomiast Marcin, chocia˙z ze wszystkich sit starał

si˛e nie okaza´c trwogi, zbladł.

360

background image

— Ci˛e˙zki Mokasyn widzi, ˙ze jeste´scie serdecznymi przyjaciółmi — rzekł szyderczo

wódz. — Pozwoli wi˛ec wam umrze´c razem. Wspólnie zakosztujecie słodyczy powolnej

´smierci. Poniewa˙z wasza przyja´z´n jest naprawd˛e wyj ˛

atkowa, wi˛ec w sposób równie

wyj ˛

atkowy wejdziecie do Wiecznych Ost˛epów.

Podniósł si˛e, wyszedł z koła i stan ˛

ał przy kraterze.

— Oto wasz grób! — rzekł. — Niebawem was przyjmie!

Wskazał na otchła´n, z której wydzielały si˛e cuchn ˛

ace opary.

Wszyscy poj˛eli w jaki sposób mieli zgin ˛

a´c obaj młodzie´ncy.

Ojciec Marcina krzykn ˛

ał tak przera´zliwie, ˙ze Old Shatterhand i jego towarzysze

usłyszeli ten rozpaczliwy krzyk. Od pierwszej chwili niewoli nie zdradził si˛e ani sło-

wem, ani gestem, jak nieszcz˛e´sliwy si˛e czuje. Duma wi ˛

azała mu usta. Teraz jednak,

słysz ˛

ac co grozi jego synowi, stracił panowanie nad sob ˛

a.

— Nie, tylko nie to! — krzykn ˛

ał. — Wrzu´ccie mnie do krateru, mnie, ale nie jego,

nie jego!

— Milcz! — hukn ˛

ał wódz. — Wyłby´s z przera˙zenia, gdyby´s dost ˛

apił takiej ´smierci!

— Nie, nie usłyszałby´s ani d´zwi˛eku, ani jednego!

361

background image

— Ju˙z teraz b˛edziesz wył, kiedy opisz˛e ci t˛e ´smier´c. Czy s ˛

adzisz, ˙ze twojego syna

i tego zdrajc˛e str ˛

acimy po prostu w otchła´n krateru? Mylisz si˛e bardzo! Magma wzno-

si si˛e i opada w równych odst˛epach czasu. Zwi ˛

a˙zemy zdrajc˛e i twojego syna lassami

i spu´scimy do krateru tak gł˛eboko, aby magma dochodziła im tylko do stóp. Podczas

przepływu magma dosi˛egnie kolan. B˛ed ˛

a si˛e pogr ˛

a˙za´c coraz gł˛ebiej i ich ciała b˛ed ˛

a si˛e

gotowa´c od dołu w roztopionej magmie. Czy jeszcze teraz pragniesz ponie´s´c ´smier´c

przeznaczon ˛

a dla syna?

— Tak, tak! — odpowiedział Baumann. — Wrzu´ccie mnie zamiast jego!

— Nie! Ty sko´nczysz razem z innymi nad grobem wodza przy palu m˛ecze´nskim.

A tymczasem przyjrzysz si˛e torturom syna!

— Marcinie, Marcinie, synu mój! — krzykn ˛

ał zrozpaczony nied´zwiedziarz.

— Ojcze, ojcze! — zawołał Marcin z trwog ˛

a.

— Milcz! — rzekł Wohkadeh. — Umrzemy nie ciesz ˛

ac tych psów wyrazem bólu na

naszych twarzach.

Baumann szarpn ˛

ał wi˛ezami, z tym jedynie skutkiem, ˙ze jeszcze gł˛ebiej wpiły mu

si˛e w ciało.

362

background image

— Czy słyszysz jak wyje i lamentuje? — krzykn ˛

ał wódz. — Milcz i raczej ciesz si˛e,

bo zobaczysz wszystko dokładniej ni˙z my, Odwi ˛

a˙zcie je´nców od głazów i przywi ˛

a˙z-

cie ich do koni, aby siedzieli wysoko i mogli si˛e lepiej przygl ˛

ada´c! A obu chłopców

skr˛epujcie dobrze i zanie´scie do otchłani zagłady!

Rozkaz wykonano natychmiast. Wielu Siuksów Ogallalla otoczyło Wohkadeha

i Marcina, aby ich zanie´s´c do krateru. Pozostałych je´nców wsadzono na konie.

Baumann zacisn ˛

ał z˛eby, by me krzycze´c z rozpaczy.

— To straszne! — j˛ekn ˛

ał Davy zwracaj ˛

ac si˛e do przyjaciela. — Na pewno nadejdzie

pomoc, ale za pó´zno dla obu odwa˙znych chłopców. My dwaj ponosimy win˛e za ich

´smier´c. Nie powinni´smy zgodzi´c si˛e na t˛e wypraw˛e!

— Masz słuszno´s´c i. . . posłuchaj!

Rozległ si˛e krzyk s˛epa. Ogallalla nie zwrócili na niego uwagi.

— To znak Old Shatterhanda! — szepn ˛

ał Jemmy. — Mówił o tym i pokazał jak

na´sladuje krzyk s˛epa.

— Bo˙ze Wielki! Oby tak było naprawd˛e!

363

background image

— Oby Bóg dał, abym miał racj˛e. Je´sli trafnie przypuszczam, Old Shatterhand po-

jechał w ´slad za nami. . . Spójrz na skraj lasu! Czy nic nie widzisz?

— Tak, tak! — potwierdził Davy. — Jedno drzewo si˛e porusza. Widz˛e, jak si˛e trz˛esie

korona! Nie ma wiatru, a wi˛ec tam s ˛

a ludzie!

— Teraz i ja widz˛e. Ale nie przygl ˛

adaj si˛e, aby Ogallalla nie zacz˛eli czego´s podej-

rzewa´c!

I zawołał gło´sno po niemiecku w kierunku krateru:

— Nie upadaj na duchu, Marcinie! Pomoc jest blisko! Dopiero co nasi przyjaciele

dali znak!

Nie wymienił imienia, aby Ogallalla nie zrozumieli.

— Czemu wyje ten pies! — zło´scił si˛e wódz. — Czy równie˙z ma ochot˛e ugotowa´c

si˛e w magmie?

Jednak na szcz˛e´scie sko´nczyło si˛e na pogró˙zce.

Je´ncy byli tak blisko siebie, ˙ze mogli porozumiewa´c si˛e szeptem. Zwi ˛

azano im r˛ece

na plecach. Nogi skr˛epowano rzemieniami przeci ˛

agni˛etymi pod brzuchami wierzchow-

ców.

364

background image

— Ty, Davy! — szepn ˛

ał Jemmy. — Nasze konie nie s ˛

a trzymane za cugle, jeste´smy

wi˛ec na pół wolni. Czy mógłby´s, mimo p˛et, zmusi´c do posłusze´nstwa swego starego

muła?

— Nie obawiaj si˛e! ´Scisn˛e go nogami z całej siły. Mój stary kłusak te˙z b˛edzie po-

słuszny. Stój!. . . O Bo˙ze! Pomoc przybywa zbyt pó´zno. . . zbyt pó´zno!

W tej bowiem chwili grunt pod nogami zacz ˛

ał dr˙ze´c, z pocz ˛

atku powoli, a potem

coraz gwałtowniej i z gł˛ebi ziemi rozległy si˛e dalekie grzmoty. Wulkan rozpoczynał

sw ˛

a działalno´s´c.

Wprawdzie ju˙z poprzedniego wieczora konie przywykły do tego dr˙zenia ziemi, ale

poniewa˙z miały na sobie je´zd´zców, wi˛ec zaniepokoiły si˛e bardzo.

Wódz poprzednio pochylił si˛e nad brzegiem otchłani i spu´scił lasso, ˙zeby zmierzy´c

jak gł˛eboko nale˙zy umie´sci´c obu skaza´nców. Potem przymocowano lassa do kraw˛edzi

krateru, a drugimi ko´ncami zwi ˛

azano Marcina i Wohkadeha w ten sposób, aby dokładnie

si˛egn˛eli wyznaczonej gł˛eboko´sci.

365

background image

Indianie w momencie kiedy poczuli dr˙zenie ziemi, czym pr˛edzej si˛e cofn˛eli. Przy

kraterze pozostali tylko dwaj, aby spu´sci´c obu je´nców, gdy tylko magma zacznie si˛e

podnosi´c. Były to chwile denerwuj ˛

acego oczekiwania.

A Old Shatterhand? Czemu si˛e nie zjawiał?

Westman w tej chwili z najwi˛ekszym skupieniem patrzył na ruchy Siuksów Ogal-

lalla, Kiedy zobaczył, jak przyprowadzono Wohkadeha i Marcina na brzeg otchłani,

zrozumiał wszystko od razu.

— Zamierzaj ˛

a ich powoli spu´sci´c do krateru! — rzekł do Indian. — Musimy natych-

miast jecha´c z pomoc ˛

a. Szybko! Jed´zcie pod ukryciem drzew do miejsca, gdzie rzeka

przepływa przez las. Ruszajcie stamt ˛

ad kłusem i dalej p˛ed´zcie galopem. Wyjcie potem

na całe gardło i z całych sił wpadnijcie na Ogallalla.

— Czy ty z nami nie pojedziesz? — zapytał olbrzymi wódz Upsaroków.

— Nie. Nie powinienem. Musz˛e zosta´c tutaj i uwa˙za´c, aby przed waszym nadej-

´sciem nikomu z naszych nie stało si˛e nic złego. P˛ed´zcie szybko! Nie mo˙zna marnowa´c

ani chwili!

— Uff! Naprzód!

366

background image

Po chwili Szoszoni i Upsarokowie znikn˛eli. Czarny Bob został przy Old Shatterhan-

dzie, który mu rozkazał:

— Chod´z tu! Złap t˛e sosn˛e. Potrz ˛

a´sniemy!

Westman przyło˙zył r˛ek˛e do ust i wydał s˛epi okrzyk, który usłyszeli jego przyjaciele

i Długi Davy., Widział, jak spogl ˛

adaj ˛

a w gór˛e, wiedział wi˛ec, ˙ze sygnał dotarł do celu.

— Po co potrz ˛

asa´c drzewem? — zapytał Bob.

— Trzeba da´c im sygnał. Siuksowie zamierzaj ˛

a Wohkadeha i twojego młodego pana

wrzuci´c do krateru. Le˙z ˛

a ju˙z obaj skr˛epowani na brzegu otchłani.

Murzyn ze strachu wypu´scił strzelb˛e.

— O, o, chcie´c pana Marcina zabi´c? To nie by´c, to nie mo˙ze by´c! Pan Bob nie

pozwoli´c! Pan Bob wszystkich zabi´c, wszystkich! Bob wprost p˛edzi´c! — i pobiegł co

tchu w piersiach.

— Bob, Bob! — krzykn ˛

ał Old Shatterhand. — Wró´c, wró´c! Wszystko popsujesz!

Ale Murzyn nie zwracał uwagi na wołanie westmana. Opanowała go bezmierna

w´sciekło´s´c. Zamierzano zabi´c jego młodego pana! Nie pomy´slał nawet o tym, ˙ze wy-

padła mu z r ˛

ak strzelba, pragn ˛

ał tylko jak najpr˛edzej dosta´c si˛e do Marcina. Jako dobry

367

background image

pływak wiedział, ˙ze aby wyl ˛

adowa´c na przeciwległym brzegu, nale˙zy si˛e zanurzy´c po-

wy˙zej tego miejsca. Nie pobiegł wi˛ec wprost do wody, ale pomkn ˛

ał w´sród drzew w gór˛e

rzeki i niebawem wyłonił si˛e z lasu.

Do wody prowadziła ´scie˙zka na stromej, czarnej, gładkiej skale. Bob usiadł i od-

wa˙znie ze´slizn ˛

ał si˛e w pokryt ˛

a g˛est ˛

a szumowin ˛

a wod˛e. Uderzył o co´s twardego. Była to

gruba gał ˛

a´z zahaczona o brzeg.

— Oho! — ucieszył si˛e Murzyn. — Pan Bob nie mie´c strzelby. Gał ˛

a´z by´c maczuga!

Wyrwał gał ˛

a´z z dna i zacz ˛

ał j ˛

a szybko oczyszcza´c.

Ogallalla nie spostrzegli odwa˙znego Murzyna. Na czarnej skale trudno było dostrzec

jego nie mniej czarne ciało. Tak samo w wodzie głowa Boba i jego ramiona nie bardzo

si˛e odró˙zniały od brudnej powierzchni. Ogallalla zreszt ˛

a przygl ˛

adali si˛e wył ˛

acznie kra-

terowi.

Gdy zacz˛eło si˛e podziemne dr˙zenie i grzmoty, Old Shatterhand ujrzał swych in-

dia´nskich sojuszników mkn ˛

acych ku wodzie. Nale˙zało działa´c. Postawił sztucer przy

drzewie, za którym stał i przyło˙zył do ramienia dwururkow ˛

a, ci˛e˙zk ˛

a, dalekono´sn ˛

a nied´z-

wiedziówk˛e.

368

background image

Ogallalla odsun˛eli si˛e od krateru. Tylko dwóch, jak nadmienili´smy, pozostało przy

je´ncach.

Wódz podniósł r˛ek˛e. Old Shatterhand nie usłyszał, czy wódz wydał rozkaz, gdy˙z

podziemne poszumy stawały si˛e coraz gło´sniejsze. Ale wiedział dobrze, co poci ˛

agnie

za sob ˛

a skinienie wodza m˛ecze´nsk ˛

a ´smier´c Marcina i Wohkadeha.

Przyło˙zył strzelb˛e do policzka. Nied´zwiedziówka dwukrotnie wypaliła. Ogallalla

nie mogli usłysze´c huku wystrzału, bo zagłuszyły go piekielnie hucz ˛

ace i szybko nast˛e-

puj ˛

ace po sobie grzmoty.

— Spu´sci´c ich! — rykn ˛

ał wódz Ogallalla i podniósł r˛ek˛e.

Dwaj Indianie, którzy mieli wykona´c rozkaz, zbli˙zyli si˛e o par˛e kroków do le˙z ˛

a-

cych na ziemi je´nców. Ojciec Marcina wydal okrzyk trwogi, który głucho przebrzmiał

w straszliwym zgiełku.

Ale có˙z to si˛e nagle stało? Obaj kaci nie tylko si˛e pochylili, aby podnie´s´c je´nców,

ale run˛eli przy nich i pozostali nieruchomo na miejscu.

369

background image

Wódz rykn ˛

ał co´s, czego nie sposób było dosłysze´c, gdy˙z woda i para z po´swistem

wyrywały si˛e z gejzeru, a z gł˛ebin krateru zacz˛eły si˛e rozlega´c głuche odgłosy, podobne

armatnim wystrzałom.

Ci˛e˙zki Mokasyn dobiegł do brzegu wulkanu, pochylił si˛e nad swoimi lud´zmi i ude-

rzył ich pi˛e´sci ˛

a. Nawet nie drgn˛eli. Chwycił jednego z nich za ramiona i uniósł do poło-

wy. Zobaczył w głowie Indianina ´slad po kuli. Przera˙zony opu´scił wojownika i podniósł

si˛e czym pr˛edzej. Twarz wodza wykrzywił grymas trwogi.

Ogallalla nie mogli poj ˛

a´c zachowania si˛e Ci˛e˙zkiego Mokasyna i obu wojowników.

Zbli˙zyli si˛e do nich, niektórzy pochylili si˛e nad zabitymi i natychmiast cofn˛eli ze zgroz ˛

a.

A do tego przył ˛

aczyło si˛e co´s jeszcze okropniejszego. Syk i ´swist gejzeru umilkł ju˙z

prawie zupełnie i przestał zagłusza´c inne d´zwi˛eki. Z rzeki natomiast rozległ si˛e teraz

wyra´znie w´sciekły ryk. Oczy wszystkich Ogallalla zwróciły si˛e w tym kierunku i zoba-

czyły czarn ˛

a, olbrzymi ˛

a posta´c potrz ˛

asaj ˛

ac ˛

a wielk ˛

a, mocn ˛

a gał˛ezi ˛

a. Z tej niesamowitej

postaci kapała brudna, zielono˙zółta szumowina. Oplatały j ˛

a spl ˛

atane wodorosty i na pół

zgniłe sitowie.

370

background image

Dzielny Murzyn, który musiał si˛e przedrze´c przez prawdziw ˛

a pl ˛

atanin˛e ro´slinno´sci,

nie zadał sobie trudu pozbycia si˛e tej ozdoby. Wygl ˛

adał wi˛ec jak pozaziemskie, fanta-

styczne stworzenie. Je´sli dodamy do tego jego ryki, wywracaj ˛

ace si˛e gałki oczne, jego

pot˛e˙zne, błyszcz ˛

ace uz˛ebienie — to chyba trudno si˛e dziwi´c, ˙ze Ogallalla w pierwszej

chwili zdr˛etwieli z przera˙zenia. W nast˛epnej chwili Bob wpadł na nich, rycz ˛

ac i wy-

wijaj ˛

ac maczug ˛

a jak prawdziwy Herkules. Cofali si˛e przed tym gro´znym zjawiskiem.

A Murzyn przebił si˛e przez gromad˛e i wpadł na wodza.

— Pan Marcin! Gdzie by´c dobry, miły pan Marcin? — zawołał. — Tu pan Bob, tu,

tu! Zniszczy´c wszystkich Siuksów Ogallalla! Zmia˙zd˙zy´c wszystkich du˙zo Ogallalla!

— Hura! To Bob! — krzykn ˛

ał Davy. — Zwyci˛estwo! Hura, hura!

Tymczasem rozległo si˛e wielogłose wycie, okrzyk wojenny Indian. Polegał on na

przera´zliwym, ogłuszaj ˛

acym d´zwi˛eku "Iiiiiiiiiiih!” przy jednoczesnym trelowaniu i ude-

rzaniu si˛e po wargach.

Ten dobrze znany i zapowiadaj ˛

acy niebezpiecze´nstwo okrzyk wyrwał Ogallalla

z odr˛etwienia. Niektórzy zerwali si˛e z miejsc i skoczyli do rzeki, sk ˛

ad rozległo si˛e wy-

cie. Ujrzeli Upsaroków i Szoszonów p˛edz ˛

acych jak wicher. Ogallalla potracili głowy.

371

background image

Nie zdołali nawet policzy´c wrogów. Niepoj˛eta ´smier´c obu wojowników, nagłe zjawie-

nie si˛e czarnego szatana wywijaj ˛

acego maczug ˛

a i teraz znów galop wrogich Indian —

to wszystko wystarczaj ˛

aco wystraszyło Siuksów Ogallalla.

— Ucieka´c, ucieka´c! Ratuj si˛e kto mo˙ze! — wrzeszczeli i rzucili si˛e do rumaków.

Jemmy ´scisn ˛

ał kolanami swego starego kłusaka.

— Uwolnijcie si˛e! Pr˛edko na spotkanie zbawców! — zawołał gło´sno.

I ju˙z jego długono˙zny kłusak p˛edził, a za nim galopował muł z Długim Davy’m.

Rumak Franka, bez najmniejszej zach˛ety ze strony je´zd´zca, pomkn ˛

ał równie˙z co ko´n

wyskoczy. Trz˛esienie ziemi, posta´c Boba, ryki wojenne podnieciły wierzchowce do ta-

kiego stopnia, ˙ze ˙zaden Siuks nie mógł ich zatrzyma´c.

Czy naprawd˛e ˙zaden? A jednak znalazł si˛e taki — był nim wódz Hang-peh-te-keh.

Otrzymał od Boba tak pot˛e˙zny cios, ˙ze zwalił si˛e na ziemi˛e. Na jego szcz˛e´scie Murzyn

nie obdzielił go drugim o podobnej sile, bo byłoby to ju˙z ´smiertelne uderzenie. Ujrzaw-

szy bowiem swego pana na ziemi, ukl ˛

akł nad nim i zapominaj ˛

ac o całym ´swiecie, zaj ˛

si˛e dzielnym chłopcem.

372

background image

— Mój dobry, dobry pan Marcin! — wołał wierny Murzyn. — Tu by´c m˛e˙zny pan

Bob! Szybko odci ˛

a´c rzemienie pana Marcina!

Wódz podniósł si˛e i wyci ˛

agn ˛

ał nó˙z, aby zabi´c Murzyna, ale w tym momencie usły-

szał wycie wrogów. Zobaczył, ˙ze jego wojownicy bezładnie rzucili si˛e do ucieczki,

a je´ncy korzystaj ˛

ac z zamieszania ruszyli w kierunku nadchodz ˛

acej odsieczy.

Zrozumiał, ˙ze on tak˙ze b˛edzie zmuszony uciec. Czy teraz ma si˛e wyrzec wszystkie-

go? O, nie. W jednej chwili Ci˛e˙zki Mokasyn znalazł si˛e w siodle. Co za szcz˛e´scie, ˙ze

jego wojownicy przymocowali strzelby do siodeł! Skierował si˛e ku nied´zwiedziarzowi,

którego rumak stan ˛

ał d˛eba. Szybko złapał konia za cugle, krzykn ˛

ał przera´zliwie, aby

rozp˛edzi´c swego rumaka i pomkn ˛

ał wzdłu˙z wybrze˙za poci ˛

agaj ˛

ac za sob ˛

a wierzchowca,

a na nim zwi ˛

azanego nied´zwiedziarza.

*

*

*

Ogallalla byli przekonani, ˙ze wybrze˙ze w górnej cz˛e´sci jest wolne. Je˙zeli uda si˛e

dotrze´c do grobowca wodza, to b˛ed ˛

a mieli naturaln ˛

a osłon˛e nawet wobec wielokrotnie

silniejszego wroga. Wkrótce si˛e przekonali, ˙ze s ˛

a w bł˛edzie. . .

373

background image

A poprzedniego dnia rano Old Shatterhand prosił Winnetou, aby z reszt ˛

a wojowni-

ków pojechał do Paszczy Piekła i tam go oczekiwał.

Wódz Apaczów opu´scił obóz zaraz po wyje´zdzie Old Shatterhanda. P˛edził tak szyb-

ko, ˙ze ju˙z pó´znym popołudniem dotarł do zachodniego podnó˙za Gór Kraterów. W gór˛e

prowadziła dolina, tym cia´sniejsza, im bardziej si˛e stromo wznosiła. Przecinał j ˛

a potok

rw ˛

acy na dół. Po wej´sciu na gór˛e, wojownicy znale´zli si˛e w dzikim lesie, w którym

jeszcze nie postała ludzka noga.

Okazało si˛e, ˙ze Apacz znał dokładnie drog˛e. Jechał bezpiecznie, jak gdyby miał

przed sob ˛

a utorowan ˛

a ´scie˙zk˛e biegn ˛

ac ˛

a mi˛edzy drzewami, najpierw ostro pod gór˛e, po-

tem równo, a wreszcie, po drugiej stronie, po´sród rozrzuconych olbrzymich głazów, ku

dolinie.

Nagle przed oddziałem rozległ si˛e straszliwy łoskot, przypominaj ˛

acy dynamitowy

wybuch. Potem dobiegł jakby huk armatni, nast˛epnie zabrzmiała nieprzerwana salwa,

która zmieniła si˛e w trzask, syk, gwizd, ´swist, jak gdyby zapalono olbrzymie race.

— Uff! — zawołał M˛e˙zny Bawół. — Co to?

374

background image

— To jest K’un-tui-temba, Paszcza Piekła — odpowiedział Winnetou. — Mój brat

usłyszał głos Paszczy. Zaraz zacznie plu´c.

Przejechał tylko kilka kroków, osadził rumaka i zwrócił si˛e do swoich wojowników:

— Moi bracia mog ˛

a si˛e zbli˙zy´c. Tam na dole otworzyła si˛e Paszcza Piekła.

Indianie stali pod skaln ˛

a ´scian ˛

a, która spadała pionowo w dół na kilkaset stóp. Na

dole biegła dolina rzeki Kraterów. Wprost przed nimi, z drugiej strony, bił z ziemi wy-

soki na pi˛e´cdziesi ˛

at stóp słup wody o siedmiometrowej ´srednicy. Na górze słup ten

tworzył kulisty grzyb, z którego strzelały ku niebu trzystumetrowe potoki. Woda była

gor ˛

aca, gdy˙z masa na pół przejrzystej lawy otaczała gigantyczny nurt.

Za tym gro´znym cudem natury ´sciana brzegowa cofała si˛e i tworzyła gł˛ebok ˛

a kotli-

n˛e, na której brzegu odpoczywało zachodz ˛

ace sło´nce. Promienie padały na słup wody,

który l´snił przepi˛eknymi kolorami. Gdyby widzowie przygl ˛

adali si˛e z innej strony, zo-

baczyliby setki wspaniałych t˛ecz.

— Uff, uff! — zawołali prawie wszyscy Indianie.

Wódz Szoszonów zwrócił si˛e do Winnetou:

375

background image

— Czemu mój brat nazywa to miejsce K’un-tui-temba, Paszcz ˛

a Piekła? Czy nie

powinna si˛e raczej nazywa´c T’ab-tui-temba, Usta Niebios? Oihtka-Petay nigdy jeszcze

nie widział nic równie wspaniałego!

— Mój brat nie powinien ufa´c pozorom. Złe cz˛esto wydaje si˛e pi˛eknym, ale czło-

wiek m ˛

adry patrzy do ko´nca.

Oczy zachwyconych Indian spoczywały jeszcze na wspaniałym obrazie, gdy na-

gle rozległ si˛e grzmot i w jednej chwili widowisko uległo zmianie. Słup wody run ˛

ał.

Przez kilka sekund panowała cisza, nagle usłyszano głuchy, grzmi ˛

acy odgłos, po czym

otwór pocz ˛

ał zion ˛

a´c br ˛

azowo˙zółtymi pier´scieniami pary, które buchały coraz szybciej

z dojmuj ˛

acym ´swistem. Pojedyncze pier´scienie skupiły si˛e w słup dymu. Teraz wytry-

sn˛eła ciemna masa lawy, si˛egaj ˛

ac tak wysoko, jak poprzednio strumie´n i rozsiewaj ˛

ac

nieprzyjemny odór. Wraz z law ˛

a strzeliły w gór˛e poszczególne głazy z głuchym, w´scie-

kłym hukiem, wydawało si˛e, ˙ze rycz ˛

a drapie˙zniki w mena˙zerii. Eksplozja nast˛epowała

z przerwami, podczas których z otworów rozbrzmiewały poj˛ekiwania i ´swisty, które

przywodziły na my´sl j˛ecz ˛

ace dusze pot˛epie´nców.

— Kats-angwa! — To okropne! — zawołał M˛e˙zny Bawół.

376

background image

— No — zapytał z u´smiechem Winnetou — czy mój brat i teraz nazwie ten otwór

Ustami Niebios?

— O, nie! Oby wszyscy nasi wrogowie byli pogrzebani na dole! Czy nie lepiej

opu´sci´c to straszne miejsce?

— Tak, ale wła´snie nad Paszcz ˛

a Piekła rozbijemy obóz.

— Uff! Czy tak dyktuje konieczno´s´c? Zapach jest okropny.

— Prawda. Lecz paszcza wyła dzi´s ju˙z ostatni raz. Nie zatruje wi˛ec nosów Szoszo-

nów.

Apacz zaprowadził swoich towarzyszy wzdłu˙z zbocza do miejsca, które mogło

nadawa´c si˛e na obozowisko. Cał ˛

a ´scian˛e skaln ˛

a wchłon ˛

ał przed wiekami krater; mi˛ekka

ziemia obsun˛eła si˛e i utworzyła nasyp pokryty g˛esto zgniłym na pół drzewem i poje-

dynczymi skałami.

Góra była stroma i nie wydawała si˛e niebezpieczna.

— Czy mój brat chce zej´s´c na dół? — zapytał Oihtka-Petay Apacza.

— Tak. Nie ma innej drogi.

Czy grunt nie jest bagnisty ? Mo˙zemy w nim utkn ˛

a´c.

377

background image

— To mo˙ze si˛e łatwo zdarzy´c, je´sli nie b˛edziemy ostro˙zni. Winnetou, kiedy był tutaj

kiedy´s z Old Shatterhandem, dokładnie zbadał te tereny. Gdzieniegdzie skorupa ziemi

jest do´s´c cienka, nie przekracza szeroko´sci dłoni. Ale Winnetou pojedzie na czele. Jego

rumak jest m ˛

adry i ominie niebezpieczne miejsca. Niechaj moi bracia jad ˛

a za mn ˛

a.

Skierował konia do brzegu i pozwolił mu zej´s´c na dół. Indianie z oci ˛

aganiem poszli

za jego przykładem. Gdy zobaczyli, ˙ze ko´n Winnetou ostro˙znie badał kopytem miejsce

zanim post ˛

apił krok naprzód, zdali si˛e całkowicie na kierownictwo Apacza.

— Niech moi bracia jad ˛

a g˛esiego — rozkazał — aby ziemia nie d´zwigała zbyt wiel-

kiego ci˛e˙zaru. Gdy ko´n zacznie si˛e zapada´c, je´zdziec powinien natychmiast ´sci ˛

agn ˛

a´c go

cuglami i cofn ˛

a´c.

Na szcz˛e´scie obyło si˛e bez wypadku. Udało si˛e omin ˛

a´c miejsca bardzo niebezpiecz-

ne i wreszcie je´zd´zcy dotarli do rzeki. Woda była nagrzana; powierzchnia połyskiwała

niebiesko i zielono jak oliwa, podczas gdy nieco dalej przezroczyste i jasne fale ude-

rzały o brzegi. Tu wła´snie przeprawiono si˛e bez trudu przez rzek˛e. Nast˛epnie Winnetou

skierował si˛e ku Paszczy Piekła.

378

background image

Je´zd´zcy ostro˙znie dojechali do brzegu wulkanu. Zajrzeli do czterdziestometrowej

gł˛ebi, w której było cicho i spokojnie. Lecz rozrzucone dokoła kawałki zastygłej lawy

´swiadczyły, ˙ze przed kilkoma minutami działały podziemne siły.

Teraz Winnetou wskazał na kotlin˛e i rzekł:

— Tam wznosi si˛e grobowiec wodza Siuksów Ogallalla, którego pokonał Old Shat-

terhand. Niechaj moi bracia jad ˛

a za mn ˛

a!

Kotlina miała kształt koła o ´srednicy około pół mili angielskiej. Przyległe ´sciany

były tak strome, ˙ze nie sposób było na nie wej´s´c.

Po´srodku kotliny wznosił si˛e pagórek z kamieni pokryty skamieniał ˛

a magm ˛

a, która

tworzyła tward ˛

a i such ˛

a mas˛e. Był wysoki na cztery i długi na siedem metrów. W wierz-

chołku tkwiły łuki i oszczepy. Pagórek zdobiły emblematy wojenne i ˙załobne, mocno

ju˙z wystrz˛epione.

— Tutaj — rzekł Winnetou — spoczywa Zły Ogie´n, najsilniejszy wojownik Ogal-

lalla i dwaj wojownicy, których pokonała pi˛e´s´c Old Shatterhanda. Siedz ˛

a na swych ru-

makach, z broni ˛

a na kolanach, z tarcz ˛

a w lewej i tomahawkiem w prawej r˛ece. A tam

na górze znajdował si˛e Old Shatterhand zanim rozpocz˛eła si˛e walka, w której zranił

379

background image

Ogallalla jednego po drugim. Nie chciał ich zabija´c, a Siuksowie nie mogli dosi˛egn ˛

a´c

my´sliwego swoimi kulami, bo ochraniał go Wielki Duch białych.

Mówi ˛

ac to wskazał na prawo, ku skale, gdzie na wysoko´sci pi˛etnastu metrów nad

Paszcz ˛

a Piekła wznosił si˛e wyskok naje˙zony wielkimi głazami, wysoko´sci dorosłego

człowieka. St ˛

ad a˙z do dołu biegł szereg podobnych, ale o wiele mniejszych stopni, po

których mo˙zna było, cho´c z trudem, wdrapa´c si˛e na gór˛e. Ale jak potrafił to zrobi´c Old

Shatterhand nie schodz ˛

ac z konia, w jaki sposób tego dokonał to naprawd˛e nie wiadomo.

M˛e˙zny Bawół powoli objechał grobowiec i zapytał Winnetou:

— Jak my´sli mój brat, kiedy Siuksowie Ogallalla przyb˛ed ˛

a nad rzek˛e Kraterów?

— Mo˙zliwe, ˙ze dzisiaj wieczorem.

— A wi˛ec niech znajd ˛

a spl ˛

adrowany grobowiec swojego wodza i obu wojowników.

Niech wiatr rozrzuci ich prochy na wszystkie strony, a ko´sci niech znikn ˛

a w otchłani,

aby dusze musiały tam w gł˛ebi lamentowa´c wraz z K’un-p’a, wraz z Wykl˛etym przez

Wielkiego Ducha. We´zcie tomahawki i rozsypcie pagórek!

Zeskoczył z konia i gotowy do czynu, chwycił za topór.

380

background image

— Stój! — zatrzymał go Winnetou. — Old Shatterhand zostawił pokonanym skalpy,

a nawet sam pomagał wznie´s´c grobowiec! Odwa˙zny wojownik nie walczy z ko´s´cmi

umarłych. Wielki Duch pragnie, aby umarli spoczywali w pokoju, a Winnetou ochroni

grób. Howgh!

Zawrócił konia i nie ogl ˛

adaj ˛

ac si˛e wrócił nad Paszcz˛e.

˙

Zaden przyjaciel nie przemówił dot ˛

ad w taki sposób do Oihtka-Petaya, a jednak

wódz nie odwa˙zył si˛e przeciwstawi´c Winnetou. Mrukn ˛

ał tylko: "Ugh!” i pojechał za

Apaczem. Zdecydowana postawa Apacza nadała jego słowom ton rozkazu.

Zapadał wieczór, kiedy Apacz zatrzymał konia i zsiadł z niego. Zimne ´zródło biło ze

skały i wpadało do rzeki. Pomijaj ˛

ac ´zródło, miejsce nie nadawało si˛e na obóz. Wodzem

Apaczów musiały kierowa´c szczególne, ukryte powody. Przytwierdził uzd˛e do kółka,

podło˙zył derk˛e pod głow˛e i wyci ˛

agn ˛

ał si˛e w pobli˙zu skały. Szoszoni poszli za jego

przykładem.

Niektórzy siedzieli obok siebie i cicho rozmawiali. Oihtka-Petay nie pami˛etaj ˛

ac

o niedawnej urazie, poło˙zył si˛e przy Winnetou. ´Sciemniło si˛e zupełnie. Upłyn˛eło wiele

381

background image

godzin. Zdawało si˛e, ˙ze Apacz ´spi smacznie ale nagle zerwał si˛e na równe nogi i rzekł

do Oihtka-Petaya:

— Moi bracia mog ˛

a le˙ze´c spokojnie. Winnetou wyruszy na zwiady.

Po chwili znikł w mroku nocy. Szoszoni postanowili czuwa´c do jego powrotu. Była

północ, kiedy wrócił. Zameldował:

— Hang-peh-te-keh, Ci˛e˙zki Mokasyn, obozuje ze swoimi lud´zmi nad Wod ˛

a Diabła.

Ma przy sobie nied´zwiedziarza oraz jego pi˛eciu towarzyszy, a tak˙ze waszych braci,

którzy opu´scili nas w nocy. Old Shatterhand zapewne czuwa w pobli˙zu. Moi bracia

mog ˛

a spa´c. Winnetou wraz z Oihtka-Petayem o ´swicie podkradn ˛

a si˛e jeszcze raz nad

Wod˛e Diabła. Howgh!

Ledwie zacz ˛

ał szarze´c ´swit, Winnetou obudził wodza Szoszonów. Szli ostro˙znie, bez

szmeru. Od Paszczy Piekła do Wody Diabła droga wynosiła zapewne mil˛e angielsk ˛

a.

Rzeka w pobli˙zu obozu wroga tworzyła zakr˛et. Stoj ˛

ac tam za skał ˛

a obaj wodzowie

mogli obserwowa´c Siuksów, którzy sprowadzili konie, po czym zabrali si˛e do ´sniadania.

Winnetou spojrzał na wy˙zyn˛e prawego wybrze˙za, sk ˛

ad powinien był nadej´s´c jego

biały brat.

382

background image

— Uff! — rzekł. — Jest ju˙z Old Shatterhand.

— Gdzie? — zapytał Oihtka-Petay.

— Tam na górze.

— Nie mo˙zna go dojrze´c. Tam ro´snie g˛esty las.

— Tak, ale czy mój brat nie widzi wron, które fruwaj ˛

a nad drzewami? Zakłócono ich

spokój, Old Shatterhand cofnie si˛e i przeprawi przez rzek˛e w niewidocznym miejscu.

Potem napadnie na wrogów i skieruje ich do brzegu rzeki. W tym samym czasie musimy

sta´c przy Paszczy Piekła, aby Siuksom odci ˛

a´c drog˛e i zap˛edzi´c ich do kotliny Grobowca

Wodza. Niech mój brat si˛e ´spieszy, bo nie mamy wiele czasu.

Wrócili do swoich wojowników, dali im odpowiednie wskazówki i przygotowali si˛e

do walki.

Niebawem z podziemi rozległ si˛e głuchy huk.

— Woda Diabła podnosi swój głos — o´swiadczył Winnetou. — Wkrótce zacznie

plu´c Paszcza Piekła. Cofnijmy si˛e, aby nas nie trafiła.

Wiedział, ˙ze kratery ł ˛

acz ˛

a si˛e pod ziemi ˛

a, a wi˛ec wycofał swoich wojowników o kil-

kana´scie metrów do tyłu. Wybuch nie trwał długo, gdy odgłosy jego umilkły, posłyszeli

383

background image

okrzyk wojenny trzydziestu Szoszonów i Upsaroków, którzy w owej chwili wpadli na

Siuksów Ogallalla.

Nast ˛

apiło to, co przewidział Winnetou. Paszcza Piekła zacz˛eła swoj ˛

a działalno´s´c,

tak samo jak wieczorem poprzedniego dnia. Z grzmotem i rykiem wzniósł si˛e słup wo-

dy i strzelał na wszystkie strony strumieniami. Ten wodospad był dla Winnetou i jego

wojowników wspaniał ˛

a zasłon ˛

a, ukrył ich bowiem przed oczami uciekaj ˛

acych Siuksów.

Apacz skierował konia na bok, aby ogarn ˛

a´c wzrokiem sytuacj˛e. Widział, jak nadje˙zd˙za-

j ˛

a rozsypani Ogallalla, bezładnie p˛edzeni strachem.

— Nadchodz ˛

a! — zawołał. — Gdy dam znak, wyrwiemy si˛e spoza pluj ˛

acej Paszczy

Piekła i nie przepu´scimy ich mi˛edzy Paszcz ˛

a a rzek ˛

a. B˛ed ˛

a musieli zboczy´c na lewo do

doliny Grobowca. Jednak nie strzelajcie! Przera˙zenie zap˛edzi ich tam gdzie trzeba!

Pierwsi Siuksowie Ogallalla byli ju˙z zupełnie blisko. Chcieli p˛edzi´c przed siebie

wzdłu˙z rzeki, ale nagle Winnetou ukazał si˛e spoza słupa wody. Jego "Iiiiiiii!” przeszy-

ło przera´zliwie powietrze. Szoszoni wtórowali. Uciekinierzy, widz ˛

ac, ˙ze droga została

zagrodzona, wykonali ´cwier´c obrotu i pomkn˛eli ku kotlinie.

384

background image

Za uciekaj ˛

acymi Siuksami ukazała si˛e skupiona grupa wielu je´zd´zców. Był to p˛e-

dz ˛

acy w galopie tłum czerwonych i białych z wodzem Ogallalla, z nied´zwiedziarzem

i Hobble-Frankiem po´srodku.

Je´ncy, przywi ˛

azani do rumaków, pomkn˛eli na spotkanie swoich zbawców. Ale nagle

posłyszeli krzyki. Wołał Marcin Baumann, Wohkadeh i Murzyn Bob, którzy zauwa˙zyli,

˙ze wódz poci ˛

agn ˛

ał za sob ˛

a Baumanna. Frank usłyszał krzyki, odwrócił si˛e i zobaczył

w jakim niebezpiecze´nstwie znalazł si˛e jego przyjaciel. Mimo wi˛ezów łydkami skiero-

wał konia ku Murzynowi.

— Tnij, Bobie! Szybko, szybko!

Bob rozci ˛

ał p˛eta. Frank zeskoczył z konia, wyrwał tomahawk z r˛eki jednego z za-

strzelonych przez Shatterhanda wrogów, szybko dosiadł rumaka i pu´scił si˛e w pogo´n za

wodzem Ogallalla.

Bob był bez konia, Marcin i Wohkadeh natomiast mieli ciała tak obolałe od wi˛ezów,

˙ze nie mogli po´spieszy´c z pomoc ˛

a. Mogli tylko krzycze´c, zwracaj ˛

ac uwag˛e Jemmy’ego.

Gruby obejrzał si˛e, po czym zawołał do swego długiego przyjaciela:

— Davy, trzeba wraca´c! Siuks porwał Baumanna!

385

background image

Bob stał ju˙z przy nich i rozcinał rzemienie. Jemmy wyrwał mu nó˙z i pogalopował

za Sasem. Za nim cwałował nieuzbrojony Davy.

Teraz nadjechali Szoszoni i Upsarokowie. W tym samym czasie do brzegu dotarł

Old Shatterhand, trzymaj ˛

ac za uzd˛e konia Boba. Nikt w tym zamieszaniu nie zwracał

na niego uwagi, natomiast on widział wszystko.

— Masz swego konia i flint˛e, dzielny Bobie — zawołał wr˛eczaj ˛

ac Murzynowi cugle

i bro´n. — Uwolnij reszt˛e zwi ˛

azanych. A potem ´spiesz za nami!

Wybrze˙ze mi˛edzy Paszcz ˛

a Piekła i Wod ˛

a Diabła wygl ˛

adało jak pole bitwy. Siukso-

wie Ogallalla, Upsarokowie, Szoszoni i biali krzyczeli wniebogłosy. Uciekinierzy rato-

wali si˛e, ka˙zdy na własn ˛

a r˛ek˛e. Przyjaciele wymijali wrogów i przepuszczali ich, maj ˛

ac

na celu tylko uwolnienie Baumanna.

Old Shatterhand stał wysoko w strzemionach, trzymaj ˛

ac sztucer w r˛eku. Był na ty-

łach, ale jego ko´n galopował ledwie dotykaj ˛

ac ziemi, wi˛ec niebawem do´scign ˛

ał Upsa-

roków i pi˛etnastu Szoszonów.

— Powoli! — zawołał wymijaj ˛

ac ich. — P˛ed´zcie Siuksów! Tam jest Winnetou,

który ich nie przepu´sci. ˙

Zaden nie powinien umkn ˛

a´c, ale nie wolno ich zabija´c!

386

background image

Westmani p˛edzili naprzód wymijaj ˛

ac wrogów i przyjaciół. Rumak Shatterhanda

mkn ˛

ał jak na skrzydłach. Trzeba było do´scign ˛

a´c wspomnian ˛

a grup˛e zanim nast ˛

api nie-

szcz˛e´scie.

Ko´n małego Sasa nie był szlachetnym biegunem. Ale Frank ryczał tak przera´zliwie

i tak poganiał rumaka r˛ekoje´sci ˛

a tomahawka, ˙ze rumak p˛edził jak szalony. Oczywi´scie,

to nie mogło trwa´c długo.

Wreszcie udało si˛e do´scign ˛

a´c wodza Siuksów Ogallalla. Sas przybli˙zył konia, pod-

niósł tomahawk i krzykn ˛

ał:

— Szonka, ta ha na, deh peh! Psie, podejd´z! ´

Zle z tob ˛

a!

— Tszi-ga szi tsza legh-tsza! — odparł szyderczo wódz. — N˛edzny karle, bij!

Zwrócił si˛e do Franka i pi˛e´sci ˛

a odparował uderzenie podbijaj ˛

ac do góry r˛ek˛e Sa-

sa, z której od razu wypadła bro´n. Nast˛epnie wyrwał nó˙z zza pasa, aby zabi´c byłego

le´sniczego.

— Frank, uwa˙zaj! — zawołał Jemmy rozp˛edzaj ˛

ac konia.

— Nie bój si˛e! — odparł Frank. — Czerwonoskóry nie zabije mnie tak łatwo! Nie

przestrzeli po raz drugi nóg uczciwego Sasa.

387

background image

Cofn ˛

ał swego rumaka o krok, aby wódz nie mógł trafi´c i ´smiałym susem skoczył

na konia Ci˛e˙zkiego Mokasyna. Obj ˛

ał Siuksa, przycisn ˛

ał mu r˛ece do ciała. Wódz rykn ˛

z w´sciekło´sci ˛

a. Usiłował uwolni´c r˛ece, ale na pró˙zno, gdy˙z Frank trzymał go z całej

siły.

— Słusznie! — krzykn ˛

ał Jemmy. — Nie puszczaj! ´Spiesz˛e z pomoc ˛

a!

— Po´spiesz si˛e troszeczk˛e! ´Scisn ˛

a´c takiego draba to nie drobnostka!

Wszystko odbyło si˛e z błyskawiczn ˛

a szybko´sci ˛

a, szybciej ni˙z mo˙zna to opisa´c.

Ogallalla trzymał w prawej r˛ece nó˙z, a w lewej cugle konia Baumanna. Szarpał si˛e,

wstawał w siodle — daremnie! Nie zdołał si˛e wydosta´c z obj˛ecia Franka.

Baumann był zwi ˛

azany i nie mógł nic zrobi´c, ale zach˛ecał Franka, aby mocno trzy-

mał wroga. Dzielny Sas odpowiedział, cho´c sapał ju˙z z wysiłku:

— Dobrze! Obejmuj˛e go jak w ˛

a˙z boa i nie puszcz˛e póki mi płuca nie p˛ekn ˛

a!

Ogallalla nie mógł panowa´c nad koniem, który biegł wolniej. Dzi˛eki temu Jemmy,

a potem i Davy zdołali go dop˛edzi´c. Grubas zbli˙zył si˛e do Baumanna i no˙zem Boba

przeci ˛

ał mu wi˛ezy.

388

background image

— Halloo, gór ˛

a nasi! — krzykn ˛

ał. — Niech pan wyrwie cugle z r˛eki Ci˛e˙zkiemu

Mokasynowi!

Baumann zamierzał to zrobi´c, ale nie starczyło mu siły. Jemmy próbował poda´c mu

nó˙z, ale nie mógł, gdy˙z Siuksowie zauwa˙zyli, w jakiej sytuacji znalazł si˛e wódz. Dwaj

Ogallalla natarli teraz ze w´sciekło´sci ˛

a na grubasa, a trzeci zamierzył si˛e na Franka.

Widz ˛

ac to Davy uderzył konia mi˛edzy uszy. Wierzchowiec pomkn ˛

ał jak strzała i znalazł

si˛e obok Indianina. Davy schwytał Indianina za kołnierz, wyrwał go z siodła i cisn ˛

ał na

ziemi˛e.

— Hura! Alleluja! — krzykn ˛

ał Hobble-Frank. — To był ratunek w ostatniej chwili

niebezpiecze´nstwa. Ale teraz co pr˛edzej niech pan łapie wodza za czub, bo nie dam

rady!

— Ju˙z! — odpowiedział Długi Davy.

Wyci ˛

agn ˛

ał r˛ece do wodza, aby go wysadzi´c z siodła, ale w tej samej chwili ziemi ˛

a

wstrz ˛

asn ˛

ał straszliwy huk. Konie cofn˛eły si˛e w zamieszaniu, Davy z trudem utrzymał si˛e

w siodle. Jemmy, który musiał si˛e obroni´c przed dwoma napastnikami, został str ˛

acony

z konia, a to samo zdarzyło si˛e Baumannowi.

389

background image

Cała gromada zbli˙zyła si˛e bowiem do Paszczy Piekła. Woda opadła i ze straszli-

wym grzmotem szlam wzniósł si˛e do góry. Bryzgi brudnej, gor ˛

acej wody tryskały na

wszystkie strony.

Ko´n wodza ze strachu run ˛

ał na kolana, ale podniósł si˛e i zwracaj ˛

ac si˛e na lewo

pomkn ˛

ał ku rzece. Stało si˛e to w momencie, kiedy Old Shatterhand podjechał do grupy

tocz ˛

acej si˛e po ziemi.

Zamierzał wła´sciwie pomóc dzielnemu Frankowi, ale zrezygnował z tego zamiaru,

poniewa˙z obaj Siuksowie zeskoczyli z koni i wpadli na Grubego Jemmy’ego. Długi Da-

vy miał wiele kłopotu ze swym przera˙zonym wierzchowcem — nie mógł pomóc przy-

jacielowi. Old Shatterhand musiał szybko ratowa´c grubasa. Osadził rumaka, zeskoczył

na ziemi˛e i dwoma uderzeniami kolby ogłuszył obu czerwonoskórych.

Winnetou tymczasem obsadził przej´scie mi˛edzy Paszcz ˛

a Piekła a rzek ˛

a. Chciał za-

grodzi´c drog˛e Siuksom Ogallalla i zap˛edzi´c ich do kotliny. To mu si˛e powiodło. Ucie-

kinierzy, ujrzeli jego oddział i zawrócili ku kotlinie. Przebieg opisanych wypadków

był tak błyskawiczny, ˙ze Apacz nie zd ˛

a˙zył wzi ˛

a´c udziału w walce. Teraz nadarzała si˛e

okazja ˙zeby pomóc Hobble-Frankowi, który siedz ˛

ac za wodzem i trzymaj ˛

ac go moc-

390

background image

no, mkn ˛

ał na przera˙zonym koniu ku rzece tak szybko, ˙ze ledwie mo˙zna było zapobiec

katastrofie. Widz ˛

ac to Apacz ruszył mu naprzeciw, a za nim wielu Szoszonów.

Wódz Siuksów zrozumiał niebezpiecze´nstwo. Przera˙zenie i strach podwoiły jego si-

ły. Wyci ˛

agn ˛

ał ramiona w gór˛e, gwałtownie uderzył Franka łokciami i wyrwał si˛e z u´sci-

sku.

— Gi´n! — zawołaj czerwonoskóry i pchn ˛

ał no˙zem w tył, aby przebi´c nim odwa˙z-

nego Sasa.

Frank szybko si˛e odchylił. Unikn ˛

ał ciosu. Nie maj ˛

ac broni przypomniał sobie cios

Old Shatterhanda. Lew ˛

a r˛ek ˛

a chwycił wroga za gardło, praw ˛

a pi˛e´sci ˛

a grzmotn ˛

ał go

w skro´n z tak ˛

a sił ˛

a, ˙ze zdawało mu si˛e, ˙ze roztrzaskał sobie własn ˛

a pi˛e´s´c. Ci˛e˙zki Mo-

kasyn zwisł ogłuszony. Nim Sas zd ˛

a˙zył zatrzyma´c konia byli ju˙z na brzegu. Rumak

skoczył pot˛e˙znym susem do rzeki. Dwaj je´zd´zcy wystrzelili ponad głow ˛

a zwierz˛ecia.

Ko´n pozbawiony ci˛e˙zaru, zawrócił powoli i wyszedł na brzeg.

Winnetou dotarł do rzeki. Zeskoczył z konia i przyło˙zył strzelb˛e, aby w momencie

rozpocz˛ecia walki w wodzie, rozstrzygn ˛

a´c j ˛

a celnym strzałem. Przez chwil˛e nie było

wida´c ˙zadnego z nich. Tylko kapelusz Franka pomkn ˛

ał z pr ˛

adem rzeki. Po chwili jaki´s

391

background image

Szoszon wyci ˛

agn ˛

ał go przy pomocy długiego kija. Niebawem dosy´c daleko od brzegu

wyłoniła si˛e ozdobiona piórami głowa Indianina, a za ni ˛

a w pewnej odległo´sci głowa

Franka. Dzielny biały rozejrzał si˛e dokoła, zobaczył Siuksa i szybko podpłyn ˛

ał do niego.

Czerwonoskóry nie zemdlał, ale był na pół ogłuszony, mimo to. Mały Sas natarł na

niego jak drapie˙zny szczupak, skoczył wodzowi na plecy, chwycił lew ˛

a r˛ek ˛

a za czupryn˛e

i zacz ˛

ał uderza´c praw ˛

a pi˛e´sci ˛

a. Ogallalla znikn ˛

ał pod wod ˛

a, a za nim Frank. Utworzył

si˛e wir. Po chwili pokazała si˛e r˛eka wodza i znów znikła, nast˛epnie wyłoniły si˛e nogi

i poły fraka białego my´sliwego — zaciekła walka odbywała si˛e pod powierzchni ˛

a wody.

Winnetou nie mógł pomóc przyjacielowi strzałem, cisn ˛

ał wi˛ec strzelb˛e, aby skoczy´c

do wody. Ale wreszcie wynurzył si˛e Hobble-Frank, kaszl ˛

ac i pluj ˛

ac. Rozejrzał si˛e na

wszystkie strony i zawołał:

— Czy wódz jeszcze w wodzie?

Skierował pytanie do Old Shatterhanda, Długiego Davy’ego i Grubego Jemmy’ego,

którzy stan˛eli wła´snie na brzegu. Nie czekaj ˛

ac na odpowied´z dał znowu nura. Po kilku

chwilach ukazał si˛e ci ˛

agn ˛

ac za włosy pokonanego Siuksa i podpłyn ˛

ał powoli do brzegu.

Powitano go radosnymi okrzykami. Przekrzyczał ich wszystkich:

392

background image

— Cicho b ˛

ad´zcie! Gdzie si˛e podział mój kapelusz? Czy nie widział go ˙zaden z ła-

skawych widzów?

— Nie! — odpowiedziano.

— Biada! Czy˙zbym miał przez tego Ogallalla straci´c swoje cenne strusie pióro?

O, jest, widz˛e go na głowie tamtego Szoszona! Zaraz poci ˛

agn˛e go do odpowiedzialno-

´sci!

Podbiegł do Indianina, aby odebra´c swoje nakrycie głowy. Dopiero potem gotów

był przyj ˛

a´c wyrazy uznania.

— Kosztowało mnie to wiele wysiłku — rzekł. — Ale to drobnostka. "Veni, vidi,

vici”

77

, jak powiedział Hannibal do Wallensteina, a ja dokonałem tego czynu z tak ˛

a

sam ˛

a łatwo´sci ˛

a.

— Powiedział to Cezar — wtr ˛

acił Jemmy — a o Wallensteinie historia powszechna

nic jeszcze nie wiedziała.

77

Veni, vidi, vici (łac.) — przybyłem, zobaczyłem, zwyci˛e˙zyłem, słowa Cezara przesyłaj ˛

acego senato-

wi rzymskiemu wie´s´c o zwyci˛estwie nad Farnacesem, królem Pontu

393

background image

— Niech pan milczy, z łaski swojej, panie Jakubie Pfefferkorn! Co wie wie o panu

historia powszechna? Niech pan wskoczy na konia Ci˛e˙zkiego Mokasyna, potem na tym

koniu do wody i przerywaj ˛

ac tam wodzowi ni´c ˙zycia — a wtedy b˛edzie pan mógł si˛e

zabawia´c w aptekarsko-łaci´nskie pomysły! Ale nie inaczej! Mnie natomiast przyszłe po-

kolenia wystawi ˛

a w tym miejscu marmurowy pomnik. A mój duch b˛edzie zasiadał przy

nim w ciche noce i b˛edzie si˛e cieszył, ˙ze nie na pró˙zno ˙zył i skakał do rzeki kraterów.

Spokój moim popiołom!

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wszyscy po tej przemowie wybuchn˛eli we-

sołym ´smiechem. Ale nikomu nie było do ´smiechu. Zapał tego oryginała o goł˛ebim

sercu udzielił si˛e otoczeniu. Winnetou u´scisn ˛

ał mu r˛ek˛e i rzekł:

— Ni’nte ken ni szo! — Jeste´s dzielnym m˛e˙zem!

Nast˛epnie Apacz wymownym ruchem dał znak Old Shatterhandowi. ˙ze pozostawia

go tutaj, sam za´s dosiadł konia i wraz ze swoimi Szoszonami pojechał do wylotu kotli-

ny, gdzie w g˛ebi skupili si˛e Siuksowie Ogallalla. Po drodze spotkał przywódc˛e Upsaro-

ków i Moh-Awa, syna wodza Szoszonów, wraz z wojownikami. Gdy olbrzym Upsaroka

usłyszał, ˙ze jego ´smiertelny wróg, Ci˛e˙zki Mokasyn, le˙zy nad rzek ˛

a, pop˛edził tam co ko´n

394

background image

wyskoczy. Kiedy nadjechał, wódz Ogallalla dzi˛eki staraniom Old Shatterhanda wracał

do przytomno´sci. Zwi ˛

azano go starannie. Upsaroka zeskoczył z konia, wyrwał nó˙z zza

pasa i zawołał:

— Oto jest pies Siuks Ogallalla, który mnie pozbawił ucha! Niech w zamian odda

za ˙zycia swój skalp!

Chciał na nim ukl˛ekn ˛

a´c, aby zedrze´c skalp, ale Old Shatterhand powstrzymał go

i rzekł:

— Jeniec jest własno´sci ˛

a naszego białego brata, Hobble-Franka. Nikt inny nie mo˙ze

decydowa´c o jego losie.

Nast ˛

apiła ostra wymiana słów, z której zwyci˛esko wyszedł Old Shatterhand. Upsa-

roka cofn ˛

ał si˛e pomrukuj ˛

ac co´s pod nosem.

Baumann, nied´zwiedziarz, przycisn ˛

ał Franka do serca. Dwaj przyjaciele byli bardzo

wzruszeni.

— Tobie, wierny druhu, przede wszystkim zawdzi˛eczam swoje ocalenie rzekł nied´z-

wiedziarz. — Jak zdołałe´s sprowadzi´c a˙z tylu zbawców?

Wzruszony Frank wskazał ku rzece i rzekł:

395

background image

— Tam nadchodz ˛

a inni, bardziej zasługuj ˛

acy na podzi˛ekowanie ni˙z ja.

Baumann ujrzał swoich pi˛eciu towarzyszy, którzy wraz z nim wpadli w niewol˛e.

Przed nimi jechał Marcin, Wohkadeh i Bob. Baumann wyszedł im naprzeciw. Gdy Mu-

rzyn ujrzał swego pana, zeskoczył z konia, podbiegł do niego i zawołał:

— O panie, mój drogi, dobry panie Baumann! Wreszcie pan Bob mie´c swój sercem

kochany pan! Teraz pan Bob umrze´c z rado´sci — Teraz pan Bob skaka´c i ´spiewa´c ze

szcz˛e´scia i p˛ekn ˛

a´c z zachwytu. O, pan Bob by´c wesoły, by´c szcz˛e´sliwy, by´c radosny!

Baumann chciał obj ˛

a´c Murzyna, ale Bob cofn ˛

ał si˛e i rzekł:

— Nie, pan nie obj ˛

a´c pana Boba, bo pan Bob zabi´c cuchn ˛

ace zwierz˛e i wci ˛

a˙z jeszcze

mie´c zły zapach.

— Ach, co takiego? Spieszyłe´s mnie uratowa´c, wi˛ec musz˛e ci˛e u´scisn ˛

a´c!

Po chwili nadjechał Marcin. Ojciec i syn padli sobie w obj˛ecia.

— Moje dziecko, mój syn! — zawołał Baumann. — Znów jeste´smy razem i nic ju˙z

nas nie rozł ˛

aczy! Ale musiałe´s si˛e nacierpie´c! Spójrz, jakie masz pokaleczone r˛ece!

— A ty ojcze masz jeszcze bardziej, o wiele bardziej! Ale to si˛e szybko zagoi, od-

zyskasz zdrowie i siły. Teraz trzeba podzi˛ekowa´c naszym wybawcom. Z Wohkadehem,

396

background image

moim przyjacielem, Grubym Jemmy’m i Długim Davy’m ju˙z wczoraj mogłe´s si˛e roz-

mówi´c. Ale tu stoi Old Shatterhand, to przede wszystkim jemu i Winnetou zawdzi˛eczam

˙zycie.

— Wiem o tym i martwi mnie, ˙ze teraz mog˛e im po prostu, tylko podzi˛ekowa´c.

Wyci ˛

agn ˛

ał do Old Shatterhanda obie r˛ece. Łzy perliły si˛e na jego zapadni˛etych po-

liczkach. Old Shatterhand u´scisn ˛

ał pokaleczone dłonie, wskazał na niebo i rzekł ser-

decznie:

— Niech pan nie dzi˛ekuje ludziom, drogi przyjacielu, ale naszemu Panu w nie-

biosach, ˙ze dał ci dosy´c siły, aby´s mógł znie´s´c nieopisane cierpienia. Byli´smy tylko

narz˛edziem. Jemu nale˙zy przesła´c nasze dzi˛ekczynienia i modły.

Zdj ˛

ał kapelusz i zaintonował pie´s´n dzi˛ekczynn ˛

a. Pozostali tak˙ze odkryli głowy. Gdy

sko´nczył, rozległo si˛e powszechne gło´sne "Amen”!

Zwi ˛

azany wódz Siuksów przygl ˛

adał si˛e temu zdumionym spojrzeniem. Podniesiono

go, aby zaprowadzi´c do wylotu kotliny, gdzie czekał Winnetou z Szoszonami i Upsaro-

kami.

397

background image

Old Shatterhand wjechał wraz z Apaczem do kotliny, aby obejrze´c wroga i zda´c

sobie spraw˛e z sytuacji. Zamienili kilka słów. Tak bowiem przenikali wzajemnie swoje

my´sli, ˙ze mogli si˛e porozumiewa´c monosylabami. Niebawem wrócili do swoich.

Oihtka-Petay podszedł do nich i zapytał:

— Co teraz zamierzaj ˛

a pocz ˛

a´c moi bracia?

— Wiemy — rzekł Old Shatterhand — ˙ze nasi czerwoni bracia maja taki sam głos

co my. A wi˛ec wypalimy fajk˛e narady. Przedtem jednak chc˛e porozmawia´c z Hang-peh-

-te-kehem, wodzem Siuksów Ogallalla.

Zsiadł z konia, a za nim równie˙z Winnetou. Ustawiono si˛e dokoła je´nca. Old Shat-

terhand podszedł bli˙zej i rzekł:

— Ci˛e˙zki Mokasyn wpadł w r˛ece wrogów. Jego wojownicy, zamkni˛eci mi˛edzy ska-

łami, s ˛

a równie˙z zgubieni. Nie mog ˛

a nigdzie uciec i zgin ˛

a od naszych kul, je´sli wódz

nie postara si˛e ich uratowa´c.

Urwał oczekuj ˛

ac odpowiedzi Ci˛e˙zkiego Mokasyna. Poniewa˙z jednak wódz milczał,

wi˛ec dodał:

— Niech mój czerwony brat powie czy zrozumiał moje słowa?

398

background image

Czerwonoskóry podniósł głow˛e, obrzucił Shatterhanda nienawistnym spojrzeniem

i splun ˛

ał. To była jego odpowied´z.

— Czy wódz Ogallalla ma przed sob ˛

a parszywe zwierz˛e, ˙ze o´smielił si˛e splun ˛

a´c?

— Wakon tana! — Stara baba! — rzekł zapytany.

— Ci˛e˙zki Mokasyn o´slepł. Nie umie odró˙zni´c m˛e˙znego wojownika od starej kobiety.

— Kot-o pun-krai szonka! — Tysi ˛

ac psów! sykn ˛

ał jeniec.

Niektórzy z otaczaj ˛

acych go Indian w´sciekle mrukn˛eli. Old Shatterhand skarcił ich

spojrzeniem, pochylił si˛e i ku zdumieniu otaczaj ˛

acych, a zwłaszcza je´nca, rozci ˛

ał mu

p˛eta.

— Niech wódz Ogallalla wie — rzekł — ˙ze nie rozmawia z nim stara kobieta ani

pies, lecz m˛e˙zczyzna. Niech si˛e podniesie!

Indianin podniósł si˛e natychmiast. Jakkolwiek zwykł panowa´c nad rysami twarzy,

nie mógł teraz ukry´c zakłopotania. Zamiast odpowiedzie´c uderzeniem na jego obra´zliwe

słowa, uwolniono go z wi˛ezów?.

— Otwórzcie koło! — rozkazał Old Shatterhand.

399

background image

Wojownicy skupili si˛e, dzi˛eki czemu Siuks mógł zobaczy´c wn˛etrze kotliny. Ujrzał

swych wojowników za Grobowcem Wodza. Wida´c było, ˙ze Siuksowie si˛e naradzaj ˛

a.

Czy nie mógł uciec? W najlepszym razie dotarłby do swoich wojowników, w najgor-

szym padłby od kuli, co było lepsze od m˛ecze´nskiej ´smierci przy palu.

Old Shatterhand dostrzegł ten szczególny błysk w jego oczach. Rzekł:

— Ci˛e˙zki Mokasyn pragnie uciec. Niech nie próbuje! Jego imi˛e mówi, ˙ze stawia

wielkie kroki, ale nasze nogi s ˛

a lekkie jak lot wróbli, a nasze kule nigdy nie chybiaj ˛

a.

Niech na mnie spojrzy i powie czy mnie zna.

— Hang-peh-te-keh nie ogl ˛

ada kulawego wilka! — mrukn ˛

ał Ogallalla.

— Czy Old Shatterhand jest kulawym wilkiem? Czy tam nie stoi Winnetou, wódz

Apaczów, którego imi˛e jest bardziej słynne ni˙z imi˛e jakiegokolwiek wodza Siuksów?

— Uff! — krzykn ˛

ał jeniec.

Nie spodziewał si˛e, ˙ze ma przed sob ˛

a tych dwóch znakomitych westmanów. Spo-

gl ˛

adaj ˛

ac to na jednego, to znów na drugiego, zmieniał wyraz twarzy. Patrzył na nich

z szacunkiem. Old Shatterhand dodał:

400

background image

— Stoj ˛

a tu tak˙ze inni waleczni wojownicy. Wódz Ogallalla widzi tu Oihtka-Petaya,

przywódc˛e Szoszonów i Moh-Awa, jego syna. Obok stoi Kanteh-pehta, niepokonany

m ˛

a˙z leków Upsaroków. Tam dalej Davy-honskeh i Jemmy-petahtszeh. B˛edziesz. . .

Urwał, poniewa˙z w tej chwili rozległ si˛e taki grzmot, ˙ze konie stan˛eły d˛eba, a odwa˙z-

ni wojownicy drgn˛eli. W dolinie rozbrzmiewał długi, rycz ˛

acy odgłos. Ziemia drgn˛eła

pod stopami struchlałych m˛e˙zczyzn. Z rozsianych po całej dolinie otworów wznosiły si˛e

g˛este kł˛eby pary, tu szaroniebieskie, tam znów ˙zółte, czerwone lub ciemne. ´Sciemniło

si˛e od wulkanicznych wyziewów i strumieni szlamu o niezno´snym, dusz ˛

acym zapachu.

Nie mo˙zna było zrobi´c nawet dwudziestu czy trzydziestu kroków. Nale˙zało si˛e wy-

strzega´c gor ˛

acych strumieni lawy i wody. Nast ˛

apiło nieopisane zamieszanie. Konie ze-

rwały si˛e i pomkn˛eły galopem. Ludzie krzyczeli i rozbiegli si˛e na wszystkie strony.

Z gł˛ebi kotliny rozlegał si˛e przera˙zony krzyk Ogallalla. Konie Siuksów równie˙z uciekły

ku wylotowi kotliny. Niektóre wpadały do otworów i natychmiast nikły pod warstwa

szlamu. Inne przedarły si˛e przez biwakuj ˛

acych u wyj´scia białych i czerwonoskórych,

wzmagaj ˛

ac zamieszanie.

401

background image

Old Shatterhand od pocz ˛

atku zachował zimn ˛

a krew. Od razu po pierwszym huku

schwytał wodza Szoszonów, aby uniemo˙zliwi´c mu ucieczk˛e. Po chwili jednak musiał

pu´sci´c Mokasyna chc ˛

ac unikn ˛

a´c niebezpiecznego strumienia. Wpadł przy tym na Gru-

bego Jemmy’ego, który run ˛

ał i trzymaj ˛

ac si˛e kurczowo Old Shatterhanda poci ˛

agn ˛

ał go

za sob ˛

a.

Ci˛e˙zki Mokasyn ze strachu nie my´slał nawet o ucieczce. Wkrótce jednak zoriento-

wał si˛e, ˙ze wła´snie nadarza si˛e okazja.

Wydaj ˛

ac zwyci˛eski okrzyk pobiegł ku dolinie. Ale nie oddalił si˛e znacznie. Musiał

wymin ˛

a´c Boba, który błyskawicznym ruchem uderzył go kolb ˛

a po głowie, jednak siła

ciosu powaliła jego samego. Murzyn chciał si˛e zerwa´c, gdy stratował go jeden z przera-

˙zonych koni. Nie mógł si˛e wi˛ec podnie´s´c. Krzyczał tylko:

— Wódz ucieka´c! Za nim! Za nim!

Ci˛e˙zki Mokasyn, ogłuszony uderzeniem Boba, zachwiał si˛e pod ciosem, ale ju˙z po

chwili pobiegł dalej.

Marcin, syn nied´zwiedziarza, usłyszał krzyk Murzyna. Widział uciekaj ˛

acego wo-

dza i po´spieszył za nim. Czy kat jego ojca mógł uciec? Nie! Ciało dzielnego chłopca

402

background image

było pokaleczone wi˛ezami, nie miał te˙z przy sobie ˙zadnej broni, a jednak wyt˛e˙zaj ˛

ac

wszystkie siły pobiegł za Ci˛e˙zkim Mokasynem.

Siuks nawet nie ogl ˛

adał si˛e za siebie. S ˛

adził, ˙ze nikt go nie ´sciga i cał ˛

a uwag˛e skupił

na drodze, któr ˛

a pod ˛

a˙zał do grobowca. Tu było najwi˛ecej niebezpiecznych otworów.

Skierował si˛e zatem na prawo, ku ´scianie doliny, aby wzdłu˙z niej bezpiecznie i łatwiej

dotrze´c do celu.

Ta droga nie była lepsza. Tam równie˙z było tyle paruj ˛

acych otworów, ˙ze stale musiał

je wymija´c. Nieraz ju˙z podnosił nog˛e do skoku i przekonywał si˛e, ˙ze to, co uwa˙zał za

stały l ˛

ad, jest lepk ˛

a, niezgł˛ebion ˛

a mas ˛

a. Unikał ´smierci tylko dzi˛eki błyskawicznym

zwrotom. Co sekund˛e otwierały si˛e przed nim szczeliny, musiał wi˛ec nieraz, kiedy było

ju˙z za pó´zno na wycofanie si˛e, skokiem przesadza´c otchłanie zatracenia.

Ponadto odczuwał skutki uderzenia kolb ˛

a. Głowa mu ci ˛

a˙zyła, przed oczami płon˛eła

łuna, płuca odmawiały posłusze´nstwa, a nogi powoli omdlewały. Chciał przez chwil˛e

wypocz ˛

a´c. Obejrzał si˛e po raz pierwszy i jakby przez krwaw ˛

a mgł˛e zobaczył zbli˙za-

j ˛

acego si˛e prze´sladowc˛e. Nie widział rysów twarzy, nie spostrzegł, ˙ze gonił go tylko

chłopiec.

403

background image

Przera˙zony pomkn ˛

ał dalej, Nie miał przy sobie broni, a s ˛

adził, ˙ze wróg jest uzbro-

jony. Dok ˛

ad miał uciec? Przed nim, za nim i z lewej strony zion˛eły otwarte przepa´scie,

gro˙z ˛

ace zagład ˛

a. Z prawej strony wznosiła si˛e pionowa skała. Wyczerpywały si˛e resztki

sił. Zrozumiał, ˙ze jest zgubiony.

Ale w tej samej chwili ujrzał wznosz ˛

ace si˛e na ukos ku górze stopnie, dwa, trzy,

cztery i wi˛ecej. Były to złomy, gdzie kiedy´s Old Shatterhand szukał ratunku. Tylko t˛edy

wódz Ogallalla mógł si˛e wydosta´c! Wyt˛e˙zył ostatnie siły i wspinał si˛e na coraz wy˙zszy

stopie´n. . .

Tymczasem wulkan zaprzestawał swej działalno´sci, równie raptownie jak zacz ˛

ał.

Wkrótce powietrze stało si˛e przejrzyste. Dzi˛eki temu Bob spostrzegł co si˛e dzieje na

skalnej ´scianie. Krzykn ˛

ał przera´zliwie i zawołał:

— Pan Marcin! Mój dobry, kochany pan Marcin! Wódz chcie´c go zabi´c, ale pan

Bob ratowa´c!

Wskazał na kraw˛ed´z skaln ˛

a i pobiegł ku niej. Wohkadeh dogonił wodza. Zapa´snicy

walczyli na ´smier´c i ˙zycie. Ci˛e˙zki Mokasyn złapał Marcina pot˛e˙znymi r˛ekami i usiłował

str ˛

aci´c go w przepa´s´c. Na szcz˛e´scie dla Marcina był on wyczerpany i prawie ogłuszony.

404

background image

Zr˛eczny i odwa˙zny chłopiec wywijał mu si˛e z r ˛

ak. W pewnej chwili Marcin wyrwał si˛e

z r ˛

ak Mokasyna, cofn ˛

ał si˛e jak najdalej i z rozbiegu wpadł cał ˛

a sił ˛

a na wodza. Ogallalla

stracił równowag˛e, zamachał w powietrzu r˛ekami, stracił grunt pod nogami i run ˛

ał ze

skały z okrzykiem przera˙zenia. Wpadł do ziej ˛

acego na dole krateru. Straszliwa paszcza

natychmiast go wchłon˛eła.

Wszyscy zgromadzeni w dolinie przygl ˛

adali si˛e tej walce. Z przedniej cz˛e´sci rozległ

si˛e radosny krzyk, z gł˛ebi za´s wycie Siuksów Ogallalla, którzy musieli si˛e przygl ˛

ada´c,

jak chłopiec pokonał ich wodza. Nad całym zgiełkiem górował jednak głos Boba, który

skakał przez kamienie i z gło´snymi okrzykami zachwytu wpadli w obj˛ecia zwyci˛ezcy.

— Dzielny chłopak! — o´swiadczył Jemmy. — Serce mi dr˙zało o niego. A panu,

panie Frank?

— No, a jak˙ze — odparł Sas ocieraj ˛

ac łz˛e rado´sci. — Spociłem si˛e ze strachu.

Odwa˙zny młodzieniec zwyci˛e˙zył, nie b˛edziemy wi˛ec mieli wiele kłopotu z Ogallalla.

Zmusimy ich, aby zgi˛eli karki pod kulinarnym jarzmem.

— Kulinarnym? Chyba pan my´sli. . .

405

background image

— Niech pan milczy z łaski swojej! przerwał surowo Frank. W tak uroczystym

momencie nie b˛ed˛e si˛e z panem sprzeczał. Widz˛e, ˙ze Siuksowie Ogallalla musz ˛

a si˛e

uspokoi´c. Zawrze si˛e zatem powszechny, mi˛edzynarodowy pokój, w którym i my dwaj

we´zmiemy udział. Niech mi pan poda r˛ek˛e!

U´scisn ˛

ał r˛ek˛e roze´smianego grubasa i podszedł do Marcina Baumanna, który wracał

wraz z Bobem.

Wszyscy winszowali Marcinowi wyrazami najwy˙zszego uznania. Old Shatterhand

za´s zwrócił si˛e do zebranych:

— Panowie, zostawcie teraz konie, które s ˛

a ju˙z bezpieczne. Rozbiegły si˛e tylko

wierzchowce Ogallalla. Ci ludzie musz ˛

a poj ˛

a´c, ˙ze nie maj ˛

a ju˙z ˙zadnych szans. Musz ˛

a

si˛e podda´c, cho´cby pod wra˙zeniem podziemnych mocy i ´smierci wodza. Zosta´ncie tutaj!

Pójd˛e do Siuksów wraz z Winnetou. Za pół godziny b˛edziemy wiedzieli, czy poleje si˛e

krew, czy nie.

Z wodzem Apaczów poszedł do grobowca, za którym schronili si˛e Ogallalla. Na tak

´smiały czyn mogli si˛e odwa˙zy´c tylko ci dwaj ludzie, ´swiadomi, ˙ze ich imiona b˛ed ˛

a dla

wrogów gwarancj ˛

a ich bezpiecze´nstwa.

406

background image

Jemmy i Davy rozmawiali szeptem. Postanowili poprze´c pokojowe zamiary Old

Shatterhanda. Czerwonoskórym sojusznikom nie bardzo odpowiadało oszcz˛edzanie

wroga. Natomiast nied´zwiedziarz i jego pi˛eciu towarzyszy pałali pragnieniem zemsty.

Nie mogli zapomnie´c i nie chcieli darowa´c doznanych cierpie´n podczas niewoli u Siuk-

sów.

Tak wi˛ec obaj przyjaciele zgromadzili obecnych dokoła siebie. Jemmy wygłosił

krótkie przemówienie, w którym dowodził, ˙ze łagodne post˛epowanie le˙zy w interesie

obu stron. Wprawdzie, mo˙zna było przewidzie´c, ˙ze w razie walki Ogallalla polegn ˛

a, ale

ile krwi ludzkiej by przy tym popłyn˛eło? A poza tym nale˙zało si˛e spodziewa´c, ˙ze i inne

szczepy Siuksów wykopi ˛

a topór wojenny, aby si˛e zem´sci´c na sprawcach jeszcze jednej

walki mi˛edzy białymi i Indianami. Na zako´nczenie dodał:

— Szoszoni i Upsarokowie s ˛

a m˛e˙znymi wojownikami i ˙zadne plemi˛e nie dorówna

im m˛estwem. Ale Siuksów jest tylu, ile piasku na pustyni. Je´sli dojdzie do wojny, ile

ojców, matek, ˙zon i dzieci Szoszonów i Upsaroków b˛edzie opłakiwa´c swoich synów,

m˛e˙zów, ojców! Rozwa˙zcie, ˙ze wasz los spoczywa w waszych r˛ekach. Old Shatterhand

i Winnetou uprowadzili M˛e˙znego Bawołu i jego syna Moh-awa z ich obozu i pokonali

407

background image

Ogniste Serce i Stokrotnego Grzmota. Mogli´smy wybi´c co do nogi wszystkich wojow-

ników, ale oszcz˛edzili´smy ich, gdy˙z Wielki Duch kocha swe dzieci i pragnie, aby ˙zyły

ze sob ˛

a w zgodzie. Howgh!

Mowa ta wywarła wielkie wra˙zenie. Baumann i jego uratowani towarzysze gotowi

byli wyrzec si˛e zemsty. Indianie milczeniem przyznali słuszno´s´c mówcy. Tylko jeden

z nich był bardzo niezadowolony, mianowicie przywódca Upsaroków.

— Ci˛e˙zki Mokasyn zranił mnie! — rzekł. — Czy Ogallalla nie powinni za to odpo-

kutowa´c?

— Mokasyn nie ˙zyje. Lawa wchłon˛eła go wraz z jego skalpem. Jeste´s pomszczony.

— Ale Ogallalla ukradli nam leki!

— B˛ed ˛

a musieli je zwróci´c. Jeste´s silnym m˛e˙zczyzn ˛

a i mógłby´s zabi´c wielu wro-

gów. Ale "silny nied´zwied´z” jest dumny — nie musi zmia˙zd˙zy´c małego, tchórzliwego

szczura.

To porównanie poskutkowało bardziej ni˙z długa mowa. Pochlebstwo dobrze usposo-

biło olbrzyma. Był przecie˙z zwyci˛ezc ˛

a. Mógł albo zabi´c wroga, albo wybaczy´c. Umilkł.

408

background image

Niebawem wrócili Old Shatterhand i Winnetou na czele Ogallalla, którzy szli g˛e-

siego długim szeregiem. Zło˙zyli bro´n i cofn˛eli si˛e, milczeniem wyra˙zaj ˛

ac swoj ˛

a kapitu-

lacj˛e. Stali z pochylonymi głowami i smutnymi minami. Nieszcz˛e´scie uderzyło w nich

tak niespodziewanie i gwałtownie, ˙ze byli troch˛e oszołomieni.

Jemmy zrelacjonował swoj ˛

a mow˛e i jej skutki Old Shatterhandowi. Ogromnie ucie-

szony my´sliwy u´scisn ˛

ał mu i r˛ek˛e i zawołał do Ogallalla:

— Wojownicy Ogallalla oddali bro´n, poniewa˙z przyrzekłem darowa´c im ˙zycie.

Ci˛e˙zki Mokasyn zgin ˛

ał, tak jak obaj kaci Wohkadeha i Marcina. To wystarczy. Niech

wojownicy Siuksów wezm ˛

a bro´n z powrotem. Pomo˙zemy im tak˙ze odszuka´c konie.

Niech mi˛edzy nami zapanuje pokój. Nad grobowcem wodza b˛edziemy razem z wami

rozpami˛etywa´c wojowników, którzy padli z mojej r˛eki. Niech topór wojny mi˛edzy na-

mi i Ogallalla zostanie zakopany. A potem niech moi czerwoni bracia wróc ˛

a na swoje

tereny, gdzie b˛ed ˛

a mogli opowiada´c o dobrych ludziach, którzy nie zabijaj ˛

a pokona-

nych wrogów i o Wielkim Manitou bladych twarzy, który kazał kocha´c nawet wrogów.

Powiedziałem.

409

background image

Ogallalla oniemieli słuchaj ˛

ac tej radosnej niespodzianki. Po prostu nie ´smieli uwie-

rzy´c w tak pomy´slny obrót sprawy. Podnie´sli bro´n, i otoczyli z rado´sci ˛

a znakomitego

my´sliwego. Nawet przywódca Upsaroków był zadowolony gdy si˛e dowiedział, ˙ze od-

zyska wszystkie leki.

Konie nie uciekły daleko. Łatwo było je schwyta´c. Sprowadzono zwłoki obu wo-

jowników zastrzelonych przez Old Shatterhanda i pogrzebano je w pobli˙zu grobowca.

Dzie´n min ˛

ał na powa˙znych ceremoniach ˙załobnych, po czym wszyscy zgodnie opu´scili

niezdrowe miejsce i udali si˛e do lasu, aby nale˙zycie wypocz ˛

a´c po przebytych trudach.

Wieczorem, kiedy przyjaciele i wrogowie siedzieli razem przy ogniskach i gwarzyli

o przygodach, Frank odezwał si˛e do Grubego Jemmy’ego:

— Najlepsz ˛

a cz˛e´sci ˛

a naszego dramatu jest zako´nczenie. Przebaczono i zapomniano.

Od urodzenia nie jestem zbyt wielkim zwolennikiem zabójstwa i rozlewu krwi, gdy˙z:

"nie czy´n drugiemu co tobie niemiło”. Zwyci˛e˙zyli´smy. Pokazali´smy wrogom, ˙ze jeste-

´smy bohaterami. Pozostaje tylko jedno. Chce pan wiedzie´c, co?

— Co?

410

background image

Kto si˛e lubi, ten si˛e czubi. Stale si˛e sprzeczamy tylko dlatego, ˙ze sobie sprzyjamy.

A wi˛ec przyznajmy si˛e do przyja´zni i zawrzyjmy braterstwo. No, zgoda? Tak?

— Tak! — rzekł Jemmy.

Cho´c w obj˛ecia, serce moje! Nareszcie, nareszcie spełni si˛e to, co ju˙z szillerowska

"Rado´s´c, boska iskro bogów” tak pi˛eknie zapowiadała:

Twoje wi˛ezy znów splataj ˛

a

to, co nierozs ˛

adek ró˙zni.

Frank i Jemmy przetapiaj ˛

a

zawi´s´c na braterskiej ku´zni!


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Karol May Cykl Wśród sępów (2) Upiór z Llano Estacado
May Karol Cykl Szatan i Judasz 09 Jasna skała
May Karol Cykl Szatan i Judasz 8 U stóp puebla
May Karol Cykl Szatan i Judasz 11 Śmierć Judasza
Karol May Old Shatterhand
May Karol Old Shatterhand
May Karol 2 Old Shatterhand
Karol May Old Shatterhand
Karol May Old Shatterhand
May Karol Old Shatterhand
May Karol Old Firehand
May Karol Old Firehand
LU VII IX May Karol Old Firehand
LP VII IX May Karol Old Firehand
May Karol Opowiadania (Old Firehand)
May Karol Old Firehand (opowiadania)

więcej podobnych podstron