Maria Valtorta - Ewangelia, jaka została mi objawiona (Księga
III.105)
Ewangelia według
św. Mateusza
Ewangelia według
św. Marka
Ewangelia według
św. Łukasza
Ewangelia według
św. Jana
Maria Valtorta
Księga III - Drugi
rok życia publicznego
–
POEMAT BOGA-CZŁOWIEKA –
105.
WIEDZA NIE JEST ZEPSUCIEM,
KIEDY
JEST RELIGIĄ
Napisane 3 sierpnia 1945. A,
5882-5902
Gdy łódź zatrzymuje się w małym
porcie Tyberiady, kilku
próżniaków spacerujących blisko małego mola biegnie, by popatrzeć. Są
tu ludzie
wszystkich grup społecznych i wszelkich narodowości. [Widać] szaty
hebrajskie, długie i wielokolorowe,
długie włosy i wyniosłe brody Izraelitów. Mieszają się one z szatami z
białej
wełny, krótszymi i pozbawionymi rękawów, oraz obliczami gładkimi i
włosami krótkimi
potężnych Rzymian. Grecy mają ubrania jeszcze krótsze, okrywające ich
ciała smukłe i delikatne.
Ci ostatni zdają się nawet w przyjmowanych pozach [odbijać] sztukę
swego dalekiego narodu, podobni do posągów
bogów, którzy zstąpili na ziemię w ludzkich ciałach. Są okryci miękkimi
tunikami, twarze mają klasyczne,
włosy – ułożone i poperfumowane, na ramionach – bransolety, błyszczące
w czasie
ich wystudiowanych ruchów.
Liczne kurtyzany mieszają się z tymi
dwoma kategoriami ludzi,
Rzymianie bowiem i Grecy nie wahają się manifestować swej miłości na
placach i ulicach. Palestyńczycy zaś
powstrzymują się od tego, odchodzą, by oddać się potem swobodnej
miłości z kurtyzanami we wnętrzu swych domów.
Widać to wyraźnie, gdyż kobiety lekkich obyczajów – pomimo piorunowania
ich wzrokiem
przez tych, których przyzywają – wołają poufale po imieniu przeróżnych
Hebrajczyków, pomiędzy którymi nie brak i przystrojonego wstęgami
faryzeusza.
Jezus idzie w kierunku miasta
dokładnie tam, gdzie najliczniej
gromadzi się tłum najbardziej elegancki. Wytworny tłum tworzą w
przeważającej
części Rzymianie i Grecy, garść dworzan Heroda i inne osobistości.
Sądzę, że są
to kupcy z wybrzeża Fenicji, z Sydonu i Tyru, bo mówią o tych miastach,
o sklepach i
statkach.
Zewnętrzne krużganki term wypełnia
ten wytworny i próżnujący
tłum, który traci swój czas na dyskutowaniu o sprawach bardzo małej
wagi. [Mówią] o
ulubionym dyskobolu lub atlecie najbardziej zwinnym i najlepiej
zbudowanym w grecko-rzymskiej
walce. Albo rozprawiają o modzie i ucztach, umawiają się na spotkania
lub radosne
spacery. Idą zaprosić najpiękniejsze kurtyzany lub damy, które – wyperfumowane i uczesane – wychodzą z
term lub z pałaców,
rozchodząc się po centrum Tyberiady, całym w marmurze,
przyozdobionym artystycznie jak salon.
Oczywiście przejście grupy
[apostołów] wywołuje ogromną
ciekawość. Staje się ona wprost chorobliwa, gdy ktoś rozpoznaje Jezusa
i mówi, że
widział Go w Cezarei, lub gdy ktoś rozpoznaje Magdalenę. Jest cała
owinięta
płaszczem i białym welonem, który opada jej na czoło i na policzki. Ma
spuszczoną głowę, więc nieznacznie widać jej zakrytą twarz.
«To Nazarejczyk, który uzdrowił
córeczkę Walerii» – mówi jakiś Rzymianin.
«Chciałbym zobaczyć jakiś cud» –
odpowiada mu inny Rzymianin.
«Ja chciałbym Go usłyszeć, jak
przemawia. Mówią, że to wielki
filozof. Może powiemy Mu, żeby przemówił?» – pyta jakiś Grek.
«Nie zajmuj się tym, Teodasie. On
głosi tylko mrzonki. Pasowałby tragikowi do satyry» –
odpowiada mu inny Grek.
«Nie niepokój się,
Arystobulusie. Wygląda na to, że właśnie zstąpił z obłoków i chodzi po
twardym
[gruncie]. Widzisz, że ma eskortę kobiet młodych i pięknych?» – żartuje
jakiś
Rzymianin.
«Ale czy tamta to nie Maria z
Magdali! – woła Grek, a potem
krzyczy: – Lucjuszu! Korneliuszu! Tytusie! Ależ spójrzcie, to Maria!»
«To nie jest ona! Maria w takim
ubraniu! Pijany jesteś?»
«To ona. Mówię ci to. Nie mogę się
mylić, nawet jeśli jest tak
przebrana.»
Rzymianie i Grecy skupiają się wokół
grupy apostołów, którzy
przemierzają w poprzek plac wypełniony krużgankami i fontannami. Nawet
niewiasty przyłączają się do ciekawskich.
Jakaś kobieta niemal wchodzi pod welon Marii, żeby lepiej zobaczyć, i
staje osłupiona
widząc, że to istotnie ona. Pyta:
«Cóż ty porabiasz tak ubrana?» – i
śmieje się pogardliwie.
Maria zatrzymuje się, prostuje,
podnosi rękę i odsłania twarz,
odrzucając do tyłu welon. Ukazuje się Maria z Magdali, dama panująca
nad wszystkim, co
jest godne pogardy, i pani – już
pani swych uczuć.
«To ja, tak – mówi swym wspaniałym
głosem i z błyskami w przepięknych oczach. – To ja i podnoszę
welon, żebyście nie myśleli,
że się wstydzę być z tymi świętymi.»
«Och! Och! Maria ze świętymi! Ależ
zostaw ich! Nie upokarzaj
się!» – mówi kobieta.
«Upokorzona byłam aż dotąd. Teraz już
nie jestem.»
«Oszalałaś? Albo to jakiś kaprys?»
Jakiś Rzymianin lekceważącym tonem
mówi, mrugając do niej okiem:
«Chodź ze mną. Ja jestem piękniejszy
i radośniejszy niż ten
płaczliwy wąsacz, który zadręcza życie i czyni z niego pochówek. Życie
jest
piękne! Tryumf! Orgia radości! Chodź. Będę umiał ich wszystkich
przewyższyć, aby
cię uszczęśliwić» – mówi młodzieniec, brunet o twarzy spiczastej i
miłej, i idzie ją
dotknąć.
«Na bok! Nie dotykaj mnie. Dobrze
powiedziałeś: życie, jakie wy
prowadzicie, to orgia – i to
najbardziej zawstydzająca. To budzi
moje obrzydzenie.»
«Och! Och! Jednak niedawno to było
twoje życie» – odpowiada Grek.
«Teraz udaje dziewicę» – śmieje się
szyderczo jakiś herodianin.
«Zniszczysz świętych! Twój
Nazarejczyk straci z tobą aureolę.
Chodź z nami» – upiera się Rzymianin.
«To wy chodźcie ze mną za Nim.
Przestańcie być zwierzętami i
stańcie się przynajmniej ludźmi.»
W odpowiedzi rozlega się chóralny
wybuch śmiechu i szyderstw. Jedynie stary Rzymianin mówi:
«Uszanujcie niewiastę. Jest wolna, by
czynić, co chce. Ja staję w
jej obronie.»
«Demagog! Słyszysz go! Zaszkodziło ci
wino wczorajszego wieczora?»
– pyta jakiś młodzieniec.
«Nie. To hipochondryk, bo bolą go
plecy» – odpowiada inny.
«Idź do Nazarejczyka, niech cię
podrapie.»
«Idę do Niego, żeby ze mnie zdrapał
błoto, jakie mam na sobie po
kontakcie z wami» – odpowiada starszy mężczyzna.
«O! Kryspus się zdeprawował mając
sześćdziesiąt lat!» – żartuje wielu, stając kołem wokół
niego.
Lecz mężczyzna nazwany Kryspusem nie
troszczy się o kpiny i idzie za
Magdaleną. Ta dochodzi do Nauczyciela, który usunął się do cienia
bardzo pięknej
budowli, rozciągającej się w formie eksedry po dwóch stronach
placu. Jezusa już pochwycił uczony w
Piśmie, który wyrzuca Mu, że jest w Tyberiadzie i w takim towarzystwie.
«A ty, dlaczego tu jesteś? Dlaczego
wyrzucasz Mi, że jestem w
Tyberiadzie? Ja mówię ci, że w Tyberiadzie także –
a nawet bardziej niż
gdzie indziej – są dusze
potrzebujące zbawienia»
– odpowiada mu Jezus.
«One nie mogą być zbawione. To
poganie, bezbożni, grzesznicy.»
«To do grzeszników przyszedłem. Aby
poznali Boga Prawdziwego. Do wszystkich. Także
do ciebie przyszedłem.»
«Ja nie potrzebuję ani nauczyciela,
ani odkupiciela. Ja jestem czysty
i wykształcony.»
«Obyś był nim choć w takim stopniu,
żeby poznać swój stan!»
«A Ty, obyś poznał, jak bardzo Ci
szkodzi towarzystwo prostytutki.»
«Przebaczam ci także w jej imieniu.
Ona, w swej pokorze, stawia czoło swemu grzechowi. Ty, z
powodu twej pychy, podwajasz swe grzechy.»
«Nie mam grzechów.»
«Masz [grzech] największy. Nie ma w
tobie miłości.»
Uczony w Piśmie mówi:
«Głupiec!» – i odwraca się do Niego
plecami.
«To moja wina, nauczycielu! – mówi
Magdalena i, widząc bladość twarzy Dziewicy Maryi, jęczy: – Przebacz
mi. Z
mojego powodu
znieważono Twego Syna. Odejdę...»
«Nie. Ty pozostań
tam, gdzie jesteś. Tego chcę Ja» – mówi Jezus głosem władczym i z
takim błyskiem w oczach i z
taką władczością w
całej osobie, że niemal nie można na Niego patrzeć. A potem mówi
łagodniej: – «Ty
pozostań tam, gdzie jesteś. A jeśli ktoś nie znosi twego sąsiedztwa,
niech odejdzie – tylko on.»
Jezus udaje się w drogę, kierując się
ku zachodniej części miasta.
«Nauczycielu! – woła
korpulentny, starszy Rzymianin, który bronił Magdaleny. Jezus odwraca
się.
«Nazywają Cię nauczycielem i ja także
nadaję Ci to imię. Pragnąłem usłyszeć Cię, jak
mówisz. Jestem w połowie filozofem, a w połowie – wesołkiem. Czy Ty
mógłbyś
uczynić ze mnie człowieka szlachetnego?»
Jezus patrzy na niego uważnie i mówi:
«Opuszczam miasto, w którym króluje
podłość i ludzkie zezwierzęcenie i gdzie pogarda jest
panem.»
I idzie dalej. Mężczyzna [rusza] za
Nim, spocony i zmęczony, gdyż
krok Jezusa jest pospieszny, a on jest otyły i starszy, ociężały też
przez swe
nałogi. Piotr odwrócił się i powiadomił o tym Jezusa.
«Pozwól mu iść. Nie zajmuj się tym.»
W chwilę potem Iskariota mówi:
«Ależ ten człowiek idzie za nami. To
niedobrze!»
«Dlaczego? Z litości czy z innej
przyczyny?»
«Litość dla niego? Nie. To dlatego,
że nieco dalej z tyłu idzie
ten uczony w Piśmie z innymi żydami.»
«Zostaw ich. Byłoby jednak lepiej,
gdybyś miał litość nad nim
niż nad sobą.»
«Nad Tobą, Nauczycielu.»
«Nie, nad tobą, Judaszu. Bądź
szczery, zdając sobie sprawę z
twoich uczuć i uznając je.»
«Ja naprawdę mam litość nad tym
starym człowiekiem. To meczące iść za Tobą, wiesz?» –
odzywa się Piotr zlany potem.
«Podążając za Doskonałością zawsze
się męczymy, Szymonie.»
Mężczyzna idzie za nimi
niestrudzenie, usiłując być blisko niewiast, choć nie zwraca się do
nich ani słowem. Magdalena płacze cicho pod swą zasłoną.
«Nie płacz, Mario – mówi do niej
Najświętsza Panna, aby ją
pocieszyć. Bierze ją za rękę – Potem ludzie będą cię szanować. To
pierwsze dni
są najstraszniejsze.»
«O! To nie z mojego powodu, lecz –
Jego! Gdybym miała Go
skrzywdzić, nie wybaczyłabym sobie tego. Słyszałaś, co powiedział
uczony w Piśmie? Ja Go kompromituję.»
«Biedna córko! Czy nie wiesz, że
podobne słowa syczały już jak
liczne węże wokół Jezusa, zanim jeszcze pomyślałaś, żeby przyjść do
Niego?
Szymon mówił Mi, że oskarżali Go już o to w zeszłym roku, bo uzdrowił
trędowatą,
niegdyś grzesznicę, którą widział w chwili cudu, a potem już nigdy
więcej. To była
niewiasta starsza ode Mnie, która jestem Jego Matką. Czy nie wiesz, że
musiał uciekać z “Pięknych
Źródeł”, bo jedna z twoich sióstr, nieszczęśliwa, poszła tam, ażeby się
wyzwolić? Jak
mogą Go oskarżać, skoro jest bez grzechu? Przez kłamstwa. A gdzie je
znaleźć? W Jego
misji pośród ludzi. Czyn dobry przedstawia się jako dowód winy. I w ten
sposób coś,
co uczyni Mój Syn, zawsze będzie dla nich grzechem. Gdyby zamknął się w
pustelni,
obwinialiby Go o lekceważenie ludu Bożego. Idzie między lud Boży,
[mówią, że] jest
winny, bo to czyni. Dla nich zawsze jest winny.»
«Oni są więc ohydnie źli!»
«Nie. Są uparcie zamknięci na
Światło. On, Mój Jezus, jest
Wiecznie Niezrozumianym
i będzie takim zawsze i coraz bardziej.»
«Nie cierpisz z tego powodu? Zdajesz
mi się taka pogodna.»
«Nie mów nic. To tak, jakby Moje
serce otaczały kłujące ciernie. Przy każdym oddechu ranią
Mnie, ale niech On o tym nie wie! Ukazuję się taką, żeby Go podtrzymać
Moją pogodą.
Jeśli Matka Go nie pocieszy, gdzież Mój Jezus będzie mógł znaleźć
pocieszenie? Na czyją pierś będzie
mógł skłonić głowę nie będąc ranionym lub oczernionym, dlatego że to
robi? Jest
więc słuszne, żebym Ja – nie zważając na ciernie, które rozdzierają Mi
serce, ani
na łzy, które piję w godzinach samotności – podała Mu delikatny płaszcz
miłości.
Daję uśmiech, niezależnie od ceny, aby On był spokojny,
spokojniejszy... aż do
chwili, gdy zalew nienawiści będzie tak wielki, że wszystko będzie już
nieprzydatne,
nawet matczyna miłość...»
Dwie łzy znaczą bladą twarz Maryi.
Dwie siostry patrzą na nią,
bardzo wzruszone.
«Ale On ma nas, my Go kochamy. I
apostołowie...» – mówi Marta,
żeby Ją pocieszyć.
«On ma was, tak. Ma apostołów...
jeszcze
bardzo nie dorastających do swego zadania...
I Moja boleść jest silniejsza, bo wiem, że On wie wszystko...»
«On wie zatem, że ja chcę być Mu
posłuszna aż do całopalenia,
jeśli trzeba?» – pyta Maria Magdalena.
«Wie o tym. Ty jesteś wielką radością
na Jego ciężkiej drodze.»
«O, Matko!» – Magdalena ujmuje dłoń
Maryi i całuje ją serdecznie.
Tyberiada kończy się na podmiejskich
ogrodach. Za nimi biegnie zakurzona droga do Kany,
mająca z jednej strony sady, a z drugiej – łąki i pola spalone letnim
słońcem. Jezus wchodzi do sadu i zatrzymuje
się w cieniu gęstych drzew. Niewiasty dochodzą do Jezusa, na końcu –
zasapany Rzymianin. Naprawdę jest u
kresu sił. Zajmuje miejsce nieco w oddaleniu, nie mówi, lecz przygląda
się.
«Zjedzmy coś, gdy wypoczywamy – mówi
Jezus. – Jest tutaj studnia
i wieśniak w pobliżu. Idźcie go poprosić o wodę.»
Jan i Tadeusz idą. Powracają z
dzbanem pełnym wody aż po brzegi. Za
nimi idzie wieśniak, ofiarowując wspaniałe figi.
«Niech Bóg ci odpłaci zdrowiem i
plonami.»
«Niech Bóg Ciebie
strzeże. Jesteś Nauczycielem, prawda?»
«Tak.»
«Przemówisz tutaj?»
«Nie ma nikogo, kto tego pragnie.»
«Ja, Nauczycielu. Bardziej niż wody,
która jest tak dobra, kiedy
jest się spragnionym» – woła Rzymianin.
«Jesteś spragniony?»
«Tak bardzo. Szedłem za Tobą od
miasta.»
«Nie brak w Tyberiadzie źródeł ze
świeżą wodą...»
«Nie pojmuj mnie
niewłaściwie, Nauczycielu, lub nie udawaj, że źle rozumiesz. Szedłem za
Tobą, żeby
usłyszeć, jak przemawiasz.»
«Ale dlaczego?»
«Nie wiem jak [to się stało] ani
dlaczego. Widząc ją... – wskazuje
Magdalenę. Nie wiem. Coś mi mówiło: “On powie
ci o rzeczach, o
których jeszcze nie wiesz.” I przyszedłem.»
«Dajcie temu mężowi wody i figi.
Niech wzmocni swe ciało.»
«A ducha?»
«Ducha wzmacnia Prawda.»
«To dlatego szedłem za Tobą. Szukałem
prawdy w nauce. Znalazłem
zepsucie. Nawet w najlepszych doktrynach jest zawsze coś, co nie jest
dobre. Upodliłem
się aż do mdłości i stałem się mężem wzbudzającym wstręt, nie mającym
żadnej
przyszłości, tylko tę godzinę, w której żyję.»
Jezus przygląda mu się uważnie, cały
czas jedząc chleb i figi,
przyniesione przez apostołów.
Posiłek szybko się kończy. Jezus
nadal siedzi, zaczyna mówić,
jakby się zwracał z prostym pouczeniem do swych apostołów. Wieśniak
także zostaje
całkiem blisko.
«Wielu jest tych, którzy szukają
Prawdy przez całe swe życie, a
nie udaje się im jej znaleźć. Wydają się szaleńcami, którzy pragną
ujrzeć
wszystko, a trzymają tablice z brązu na oczach i idą po omacku, jakby w
konwulsjach. I
tak coraz bardziej oddalają się od Prawdy albo ją ukrywają, przewracają
na nią
rzeczy, które podczas
szalonego poszukiwania przesuwają i potrącają. Nie może się im
przydarzyć nic
innego, szukają bowiem Prawdy tam, gdzie jej być nie może.
Dla znalezienia Prawdy trzeba
połączyć inteligencję oraz miłość
i trzeba patrzeć na rzeczy nie tylko oczyma mądrymi, lecz –
dobrymi, bo dobroć ma
więcej wartości niż mądrość. Kto kocha, zawsze znajdzie drogę ku
Prawdzie. Kochać nie oznacza
doznawać przyjemności
w ciele i przez ciało. To nie jest miłość, lecz zmysłowość. Miłość jest
uczuciem duszy do duszy, sfery
wyższej wobec sfery wyższej. Przez nią w towarzyszce nie widzi się
niewolnicy, lecz
rodzącą dzieci, tylko ją – to
znaczy połowę,
która formuje z mężczyzną całość zdolną stworzyć życie, wiele [istot]
żywych.
[Widzi się] w towarzyszce matkę, siostrę i córkę mężczyzny, słabszą niż
noworodek lub silniejszą
od lwa, zależnie od okoliczności. Jako matkę, siostrę, córkę trzeba ją
kochać z
szacunkiem [budzącym] ufność i poczucie bezpieczeństwa.
To, co nie jest tym, o czym mówię,
nie jest miłością, lecz występkiem. Nie wznosi on, lecz
poniża; nie prowadzi ku Światłu, lecz ku ciemnościom; nie ku gwiazdom,
lecz – ku błotu. Kochać niewiastę,
aby umieć kochać
bliźniego... Kochać bliźniego, ażeby umieć kochać Boga. Oto droga do
znalezienia
Prawdy. Prawda jest tutaj, o ludzie szukający jej. Prawda to Bóg.
To klucz do zrozumienia nauki.
Jest tylko jedna doktryna bezbłędna:
Boża. Jakże człowiek może odpowiedzieć na swoje
“dlaczego”, jeśli nie wierzy w Boga, który mu udziela odpowiedzi? Któż
może
odsłonić choćby tylko tajemnice stworzenia, jeśli nie Najwyższy
Sprawca, który
powołał do istnienia całe to stworzenie? Jak pojąć żyjący cud, jakim
jest
człowiek, w którym miesza się doskonałość zwierzęca z doskonałością
nieśmiertelną, jaką stanowi dusza, przez którą jesteśmy bogami?
O ile mamy w sobie duszę żyjącą, to
znaczy wolną od błędów, które poniżają [nawet] zwierzę. Człowiek zaś
popełnia
je i chełpi się z ich popełniania.
Przytaczam wam słowa Hioba, o
poszukujący Prawdy: “Zapytaj
zwierząt roboczych – one cię pouczą; ptaków – a dadzą ci zrozumienie.
Mów do ziemi, a ona ci odpowie, do ryb, a ci wyjaśnią.”
Tak, ziemia, ta ziemia zielona i
ukwiecona, owoce pęczniejące na
drzewach, rozmnażające się ptaki, prądy wiatru rozpraszające obłoki, to
słońce,
które nie myli się w swym wschodzeniu od wieków i tysiącleci, wszystko
mówi o Bogu, wszystko
wyjaśnia Boga, wszystko ujawnia i odkrywa Boga. Jeśli nauka nie
opiera się na Bogu,
staje się błędem: nie wznosi, lecz poniża. Wiedza nie jest zepsuciem,
jeśli jest
religią. Kto poznaje w Bogu, nie upada, ma bowiem poczucie swej
godności i wierzy w
swą wieczną przyszłość. Trzeba jednak szukać Boga rzeczywistego. Nie
zjaw, które
nie są bogami, lecz majaczeniem ludzi, ogarniętych jeszcze opaskami
duchowej niewiedzy,
dla których nie ma cienia wiedzy w ich religii ani cienia prawdy w
ich wierze.
Każdy wiek jest dobry, by stać się
mędrcem. To też jest powiedziane u Hioba: “Wieczorem
wstanie dla ciebie światłość, podobna do tej w południe, a kiedy zdać
ci się będzie, że
życie twe osiągnęło kres, powstaniesz jak poranna jutrzenka. Będziesz
pełen ufności
z powodu nadziei, czekającej na ciebie.”
Wystarczy dobra wola, żeby odnaleźć
Prawdę. Wcześniej czy
później ona pozwala się odkryć. Gdy jednak zostaje już odnaleziona,
biada temu, kto za nią nie idzie, naśladując
upartych Izraelitów. Oni –
trzymając już w
rękach nitkę prowadzącą do odnalezienia Boga: wszystko, co powiedziano
o Mnie w
Księdze [Pisma] – nie chcą udać
się do Prawdy i
nienawidzą jej, gromadząc w umysłach i sercach kamienie nienawiści i
formułek. Nie
wiedzą, że z powodu
ich ociężałości ziemia otworzy się pod ich krokami. Oni uważają je za
marsz tryumfalny, a jest to tylko przejście
niewolnika formalizmu, urazy, egoizmu. Zostaną pochłonięci tam, gdzie
idą, winni
pogaństwa świadomego, bardziej [obciążającego] winą niż to, które
narody same
sobie nałożyły, ażeby mieć religię, która regulowałaby ich zachowanie.
Co do Mnie, to nie odrzucam tych,
którzy się nawracają spośród
dzieci Izraela, i tak samo nie odrzucam bałwochwalców wierzących w to,
co im dano do wierzenia, ale którzy w
środku, w swoim wnętrzu, mówią jęcząc: “Dajcie nam Prawdę!”
Skończyłem mówić. Teraz odpocznijmy w
tej zieleni, jeśli ten mąż
na to pozwoli. Dziś wieczorem pójdziemy do Kany.»
«Panie, odchodzę. Ale ponieważ nie
chcę profanować wiedzy, jakiej
mi udzieliłeś, dziś wieczorem odejdę z Tyberiady. Opuszczam tę ziemię.
Oddalę się z moim sługą na
wybrzeże, do Lukki. Mam tam dom. Dałeś mi wiele. Rozumiem, że nie
możesz dać więcej
staremu epikurejczykowi. Ale z tym, co mi dałeś, mogę już odbudować
moje myśli. A...
Ty proś Twego Boga za starego Kryspusa, Twego jedynego słuchacza w
Tyberiadzie. Módl
się, żebym – zanim mnie ściśnie
Libitina – mógł Cię znowu usłyszeć
i – przy
pomocy środków, jakie, jak sądzę, mogę w sobie wytworzyć dzięki Twoim
słowom –
zrozumieć Ciebie lepiej i pojąć lepiej Prawdę. Żegnaj, Nauczycielu.»
Żegna się na sposób rzymski. Ale
potem, przechodząc w pobliżu kobiet siedzących nieco w
oddali, kłania się przed Marią z Magdali i mówi:
«Dziękuję, Mario. To dla mnie dobro,
że cię poznałem. Dawnemu
towarzyszowi uczt dałaś skarb, jakiego szukał. Jeśli dojdę tam, gdzie
ty już
jesteś, będę to zawdzięczał tobie. Żegnaj.»
Odchodzi. Magdalena przyciska ręce do
serca z twarzą zaskoczoną i rozpromienioną. Potem na
kolanach dochodzi do Jezusa:
«O! Panie! Panie! A więc to prawda,
że mogę prowadzić do Dobra? O!
Mój Panie! To zbyt wiele dobra!»
I pochylając się, z twarzą w trawie,
całuje stopy Jezusa, na nowo oblewając je łzami – teraz łzami wdzięczności, wielkiej
kochającej z Magdali.
Przekład: "Vox Domini"
Wyszukiwarka
Podobne podstrony:
105 03 (8)863 03ALL L130310?lass101Mode 03 Chaos Mode2009 03 Our 100Th Issuejezyk ukrainski lekcja 03DB Movie 03 Mysterious AdventuresSzkol Okres pracodawców 03 ochrona ppożFakty nieznane , bo niebyłe Nasz Dziennik, 2011 03 16więcej podobnych podstron