background image
background image

Margit Sandemo

NIEME GŁOSY

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom XXXIX

1

Część I

DRZWI, KTÓRYCH NIKT NIE UMIAŁ OTWORZYĆ

2

ROZDZIAŁ I

Trzeciej  nocy  spędzanej  w  zajeździe  powrócił  lęk,  ten  sam,  którego  Ellen  nie  odczuwała  od  czasu
straszliwych wydarzeń w dzieciństwie.

Raptownie  usiadła  na  łóżku  cała  spięta,  gotowa  do  ucieczki.  Rozpaczliwie  szukała  choćby  nitki,
której mogłaby się uchwycić, a która połączyłaby ją z rzeczywistością, ale coraz silniejsze stawało
się wrażenie, że nie tylko ona, lecz także cały dom oddycha ciężko, z trudem.

Szyld gospody wywieszony za oknem z małymi szybkami przeraźliwie skrzypiał na wietrze.

Jesteś w tym domu sama, sama, sama, powtarzały uderzenia pulsu. Sama w długim, niskim, liczącym
sobie  dwieście  pięćdziesiąt  lat  domiszczu,  pełnym  zakamarków  i  schowków,  z  pustą  stajnią  i
trzeszczącymi schodami, małymi pokoikami pod spadzistym dachem...

No, i ten pokój!

A  przecież  w  Oslo,  w  studenckiej  restauracji  pod  gołym  niebem,  wszystko  wydawało  się  takie
przyjemne - idealna praca dla osoby świeżo po maturze, która chciała latem zarobić parę groszy.

Wtedy  jednak  słońce  radośnie  oświetlało  kolorowe  parasole,  dookoła  rozlegał  się  gwar  głosów,
śmiechy i szelest jasnych letnich ubrań. Vivi, z niczym nie zmąconą pewnością siebie, zachęcała ją z
całego serca.

-  Przejeżdżaliśmy  obok  tej  gospody  w  zeszłym  roku  -  opowiadała  z  zapałem.  -  To  fantastyczne
miejsce.  Najprawdziwszy  starodawny  zajazd,  tak  stary  i  tak  malowniczy,  że  wprost  trudno  w  to
uwierzyć! Musisz odpowiedzieć na to ogłoszenie!

Ellen złożyła gazetę z rubryką „Oferty pracy”.

-  Z  obowiązkami  w  recepcji  poradzę  sobie  bez  najmniejszego  trudu  stwierdziła  beztrosko,

background image

zapominając na chwilę o swym kompletnym braku zmysłu praktycznego i niepoprawnym optymizmie,
który  czasami  pozwalał  jej  pokonywać  bariery,  a  czasami  stawiał  ją  w  niezwykle  kłopotliwych
sytuacjach. - Ale na pewno wiele osób stara się o tę posadę.

-  Nie  na  takim  pustkowiu  -  oświadczyła  Vivi.  -  Na  przestrzeni  dwustu  kilometrów  nie  ma  żadnego
miasta. Tylko lasy, lasy i lasy, człowiekowi później jeszcze tygodniami śnią się świerki.

- Ale przecież zajazd nie może leżeć w samym środku gęstego lasu?

- No tak, w pobliżu jest chyba wioska, jakieś centrum turystyczne. Zdaje się, że zajazd wybudowano
w  miejscu  dawnej  przeprawy  promowej  przez  rzekę.  Serwują  tam  pyszne  jedzenie,  jest  olbrzymi
kominek i...

3

- Spróbuję - postanowiła Ellen.

Rzeczywiście  się  zgłosiła  i  dostała  pracę  -  dzięki  wielkim,  ufnie  patrzącym  niebieskim  oczom  w
trójkątnej twarzyczce, nieszczególnie ładnej, ale miłej i pełnej wdzięku, dzięki skorym do uśmiechu
ustom i kruczoczarnym włosom wijącym się tak, jak same tego chciały; na ogół

zresztą z niezłym efektem, z wyjątkiem deszczowej pogody, kiedy cała fryzura zmieniała się w totalny
chaos.

Mężczyzna  w  biurze  pośrednictwa  pracy  zwrócił  uwagę  tylko  na  zewnętrzne  walory  Ellen,  nie
dostrzegł zagubienia dziewczyny, nerwowości w jej ruchach i niepewności kryjącej się w uśmiechu.
Ellen nosiła w sobie wiele samotności i niepokoju, ale nie chciała tego zdradzać światu.

Był rok 1959 i dorosłe życie Ellen ledwie się zaczynało. Jak większość młodych ludzi miała ambitne
plany, wiele chciała osiągnąć i czerpać z życia ile tylko się da. Wybrać zawód i spróbować w nim
sił,  a  wreszcie  osiągnąć  ten  spokój,  jaki  ogarnia  człowieka,  gdy  jest  przekonany,  że  trafił  na
właściwe miejsce i dobrze wypełnia swe życiowe posłannictwo.

Problemem pozostawało jedynie, że - tak jak większość młodych ludzi - wciąż jeszcze poszukiwała
owej magicznej profesji. Było przecież w czym wybierać. Co jednak będzie, jeśli się pomyli?

I te wszystkie plany, by tyle zrobić... Jak na razie ciągle jeszcze brakowało jej pieniędzy.

Zamiast więc nastawiać się na karierę w wielkim stylu, postanowiła przyjąć pracę w recepcji, która
pod względem zawodowego rozwoju nie popchnie jej ani o cal.

Ale  trzeba  się  przecież  z  czegoś  utrzymać,  za  coś  jeść,  ubierać  się,  mieszkać...  A  na  tę  szarą
rzeczywistość potrzeba pieniędzy.

Zresztą...  Doszła  w  końcu  do  optymistycznego  wniosku,  że  czas  spędzony  w  zajeździe  z  pewnością
nie pójdzie tak całkiem na marne. Zdobędzie wiele nowych doświadczeń, które pomogą jej budować
przyszłość.

background image

Tak  bezludnych  okolic  nigdy  jeszcze  nie  widziała.  Autobus  godzinami  wiózł  ją  między  ścianami
olbrzymich  świerków,  potem  wyjechał  w  wąską  dolinę,  w  której  gdzieniegdzie  dało  się  zauważyć
zabudowania, i znów zanurzył się w las.

Wreszcie  domów  zaczęło  przybywać,  zgrupowały  się  w  niewielką  wioskę,  a  nad  brzegiem  rzeki
leżał prześliczny nieduży zajazd, dobrze utrzymany, pomalowany na biało. Nie był

wyższy  od  parterowego  domu,  ale  miał  też  pięterko.  W  jednym  skrzydle  mieściła  się  stajnia,  w
drugim niska kuchnia z mansardowym dachem. Do skrzydła kuchennego przylegał

jeszcze jeden piętrowy budynek. Dwa szyldy z identycznym ozdobnym liternictwem - jeden nad niską
furtką,  a  drugi  na  rogu  budowli  -  obwieszczały,  że  tu  się  mieści  „Stary  Zajazd  u  Przeprawy.
Jadłodajnia i Noclegi”.

Po to, by nikt już nie miał co do tego żadnych wątpliwości.

4

Pokryta kurzem podróżnym, lecz zachwycona Ellen znalazła za barem kierowniczkę.

Przyszła  szefowa  okazała  się  urodziwą  jeszcze  pięćdziesięciolatką  o  surowym  spojrzeniu  i
wypielęgnowanych  blond  włosach.  Pani  Sinclair  przyjęła  Ellen  z  chłodną  życzliwością  i
oprowadziła ją po domu.

A Ellen z całych sił starała się ukryć straszliwą niepewność, która jej nie opuszczała.

Wspólnie obejrzały duże, niskie pokoje gościnne z wyłaniającymi się zza starych gobelinów ścianami
z grubych bali, przeszły przez dyskretnie zmodernizowaną jadalnię - okazała się za mała i trzeba było
ją  rozbudować  -  zajrzały  do  staroświeckiej  kuchni,  a  potem  po  wąskich  schodach  wspięły  się  na
piętro. Od ostrego zapachu farby aż kręciło w nosie.

-  Jeszcze  nie  otworzyliśmy  na  sezon  -  wyjaśniła  pani  Sinclair.  -  Robotnicy  nie  zdążyli  na  czas  z
remontem. Poprzedni właściciel przy zakładaniu pryszniców i toalet tu na piętrze okazał niebywały
brak  smaku.  Wiem  oczywiście,  że  instalowanie  nowoczesnych  urządzeń  w  osiemnastowiecznym
domu wymaga wiele trudu, ale tak jak jest po prostu nie może zostać!

Otworzyła  drzwi  prowadzące  do  maluteńkiej  łazieneczki  ze  ściętym  ukośnie  sufitem,  ukazując
prawdziwą orgię bezguścia: podłogę w krzykliwą szachownicę i niedbale nałożone tapety z grubego
plastiku.  Na  stykach  brązowo  połyskiwał  klej,  brzydko  odcinając  się  od  chorobliwej,
chłodnozielonej  barwy  tapety.  Plastikowa  zasłona  we  wzór  w  ospałe,  zadumane  ryby  ukrywała
prysznic.  Wszystkie  rury  poprowadzono  po  ścianach,  trudno  też  było  wyobrazić  sobie  brzydsze
wyposażenie łazienki.

- Rzeczywiście - wzdrygnęła się Ellen.

-  Prawda?  To  piętro  dla  gości,  którzy  nocują  tu  tylko  przejazdem,  ale  nie  mogę  ci  teraz  pokazać
pokojów,  bo  nie  da  się  tędy  przejść.  Na  samym  końcu  korytarza  jest  pokój,  w  którym  zamieszkasz,

background image

kiedy  wszystko  zostanie  skończone.  Tymczasem  urządzisz  się  w  drugim  budynku,  który  będzie
używany  tylko  w  razie  koniecznej  potrzeby,  kiedy  wszystkie  pokoje  tutaj  będą  zajęte,  bo  jest  w
bardzo złym stanie.

Wróciły do kuchni i przeszły do najstarszej części zajazdu.

-  Czeka  nas  cała  masa  pracy  biurowej  -  powiedziała  pani  Sinclair,  kiedy  wspinały  się  na  kolejne
schody. - Dlatego musiałaś przyjechać tak wcześnie, reszta personelu zjawi się dopiero za dziesięć
dni, na otwarcie.

- Czy pani tu mieszka? - ostrożnie spytała Ellen.

- Nie, mam swój dom we wsi.

-  O  -  powiedziała  tylko  Ellen  i  bała  się  spytać  o  coś  więcej.  Na  długim  korytarzu  z  głębokimi
wnękami okiennymi grube deski w podłodze przeraźliwie trzeszczały pod stopami.

Pani Sinclair najwyraźniej jednak wyczula lęk dziewczyny.

5

-  Pomieszkasz  tu  najwyżej  przez  parę  dni  -  pocieszyła  ją.  -  Nic  złego  się  nie  stanie,  mażesz
pozamykać  wszystkie  drzwi,  żeby  ustrzec  się  ewentualnych  niepożądanych  wizyt.  W  tym  właśnie
budynku pierwotnie mieścił się zajazd. Poprzedni właściciel najwyraźniej w ogóle nie miał zamiaru
go wykorzystywać, ale moim zdaniem to niemądrze. Przygotowałam już niektóre pokoje. O, do tego
możesz się wprowadzić.

W niskim pokoju nie była ani jednego kąta prostego. Okienka z chropowatymi szybkami wychodziło
na drogę. Ellen zauważyła, że zaraz za nim wisi jeden z szyldów.

-  Jak  tu  miło  -  szepnęła,  z  podziwem  patrząc  na  staromodną  narzutę  w  różyczki  i  miedzioryty  na
ścianach.

Pani Sinclair już była na korytarzu. Ellen wyszła za nią, w drzwiach musiała się pochylić.

-  Numer  cztery  i  pięć  to  pokoje  dwuosobowe  -  wyjaśniała  kierowniczka,  otwierając  i  zamykając
kolejne drzwi. - Jedenaście i dwanaście dla rodzin z jednym dzieckiem.

Skręciły.

- A  to  są  jedynki,  numer  sześć  i  dziewięć.  Tutaj  jest  schowek  na  szczotki,  toalety  są  na  parterze,
bardziej nie zdołaliśmy unowocześnić tej części.

- A te drzwi... Dokąd one prowadzą? - spytała Ellen wskazując na niskie, krzywe, nie pomalowane
drzwi na końcu korytarza. - To chyba pokój numer osiem?

- Tych drzwi się nie używa - odparła krótko kierowniczka i skierowała się ku schodom.

background image

Zanim Ellen skręciła za róg, zerknęła po raz ostatni na zamknięte drzwi. Każdy milimetr korytarza był
starannie wyczyszczony i odmalowany - z wyjątkiem tych drzwi.

Wszystko  w  tym  domu  była  stare,  ale  te  drzwi  sprawiały  wrażenie,  jakby  naprawdę  nikt  ich  nie
otwierał przez ostatnie sto lat.

Działo się to za dnia, kiedy zajazd tętnił życiem, zewsząd dobiegały głosy ludzi, robotnicy stukali i
pukali, a Ellen z zapałem zapoznawała się z obowiązkami recepcjonistki. Nigdy nie przypuszczała, że
może  ich  być  tak  wiele,  pani  Sinclair  zaś  z  trudem  ukrywała  irytację  z  powodu  jej  kompletnej
ignorancji w tej dziedzinie.

Pod  wieczór  jednak,  kiedy  zaczęło  się  zmierzchać,  dom  powoli  przycichał,  aż  wreszcie  i  pani
Sinclair pojednawczo powiedziała Ellen „dobranoc” i kazała jej zamknąć się na wszystkie spusty.

Ellen  wykonała  polecenie,  zabrała  z  kuchni  szklankę  soku  pomarańczowego  i  przygnębiona
poczłapała po stromych schodach do swego krzywego pokoiku w najstarszej części domu.

6

Smętny, monotonny szum rzeki słychać było teraz wyraźniej. Gdzieś w głębi lasu śpiewał

drozd,  jego  smutne  trele  niosły  się  dokoła.  Samotna,  samotna...  jeśli  nawet  we  wsi  znajdowali  się
jacyś młodzi ludzie, to nie było ich słychać. Ani warkotu samochodu, ani odgłosu motocykla... Ciszy
wczesnoletniego wieczoru nie mącił żaden ludzki głos.

Ellen  starannie  złożyła  narzutę  w  różyczki.  Doszła  właśnie  do  wniosku,  że  wcale,  ale  to  wcale  nie
jest  jej  przyjemnie  w  tym  starym  domu.  Zaraz  za  drzwiami  ciągnął  się  kręty  korytarzyk  i  szereg
zamkniętych drzwi. Pod nią - puste piętro, na którym mieszkał kiedyś sam właściciel zajazdu. Nieco
dalej  zaczynało  się  skrzydło  kuchenne,  przylegające  do  jeszcze  jednego  pustego  budynku,  z  drugiej
strony  zaś  stajnie,  gdzie  za  dawnych  czasów  trzymano  konie  na  zmianę. A  teraz  w  całym  zajeździe
przebywała  tylko  ona,  Ellen  Knutsen,  z  dwudziestego  wieku.  Nigdy  szczególnie  nie  bała  się
ciemności, ale pod wpływem dość niesamowitej atmosfery, wszystkich wspomnień, jakie musiał kryć
w sobie ten dom, odczuwała pewien niepokój.

Właśnie  w  takich  chwilach  człowiek  uświadamia  sobie,  jak  bardzo  jest  samotny,  myślała
przygnębiona.  Ellen  już  wiele  razy  w  swoim  krótkim  życiu  doznała  rozczarowań,  ale  wciąż  z  tym
samym entuzjazmem całą duszą angażowała się w najbardziej szalone przedsięwzięcia: organizowała
zbiórki  i  kiermasze  dobroczynne  na  cel,  który  właśnie  poruszył  jej  serce,  protestowała  przeciw
niesprawiedliwości i upominała się za najsłabszymi tylko po to, by ostatecznie się przekonać, że nie
zawsze można przełamać opór większości, że to właśnie ogół często ma rację, a słaby jest po prostu
słaby i nie dorasta do sytuacji...

Ach,  ile  już  klęsk  poniosła!  Ile  pogardy,  drwin  i  pouczeń  musiała  znieść,  kiedy  porywał  ją  zapał  i
sprowadzał na manowce! Ileż przykrych, mrocznych chwil przeżyła, takich jak teraz!

Ellen chciała tyle z siebie dać, ale wciąż jeszcze była za młoda, by znaleźć właściwą drogę w życiu.

background image

Napłynęły  przykre  wspomnienia,  przywołane  smutną  piosenką  drozda  i  odwiecznym  szemraniem
rzeki, a trzaski starego domu przywiodły na myśl upiory niespokojnej przeszłości.

W  historii  rodziny  istniała  bowiem  ciemna  karta,  która  dręczyła  Ellen  szczególnie  w  dzieciństwie.
Nigdy co prawda nie łączyła tego ze swym strasznym przeżyciem, u którym nikomu nie powiedziała,
ale  to  miejsce  i  ta  chwila  okazały  się  jakby  specjalnie  wybrane,  by  nękać  ją  takimi  właśnie
wspomnieniami.

Na  szczęście  Ellen  była  przemęczona  i  nie  wierciła  się  długo  w  łóżku,  wyolbrzymiając  dźwięki  i
snując niemądre fantazje o przeszłości. Zasnęła jak kamień.

Następnego  dnia  poszła  da  wioski.  Był  tam  wielki  nowoczesny  supersam  i  zwykły  mały
prowincjonalny sklepik. Wybrała ten drugi, choć może nie powinna była tego robić.

Sklepikarka okazała się nadzwyczaj ciekawską osobą.

7

- O, widzę, że już się u nas pojawili turyści.

- Nie, ja pracuję w zajeździe. Będę tu przez całe lato.

- Aha, kelnerka?

- Nie, recepcjonistka. Ale Bóg jeden wie, jak to będzie. To chyba trudniejsze, niż sądziłam.

Sklepowa położyła biust na ladzie.

- Mieszkasz we wsi, prawda?

Ellen po raz trzeci musiała odpowiedzieć przecząco.

Nie, w zajeździe. Przyjechałam wczoraj i muszę przyznać, że czuję się tam trochę osamotniona.

Kobieta plasnęła o ladę otwartą dłonią.

-  Na  litość  boską,  ta  szalona  baba  pozwoliła  zamieszkać  takiej  młodej  dziewczynie  samej  w  tym
nawiedzonym domu? Niesłychane!

Usta Ellen zadrżały. Wzburzenie sklepikarki i śmieszyło ją, i dziwiło.

- Nawiedzony dom?

- Szczęśliwie zamknęli najstarszą część...

- Chodzi pani o tę bliżej lasu? - spytała Ellen niepewnie. - Właśnie tam mieszkam.

-  Co  takiego?  -  krzyknęła  kobieta.  -  Co?  To  przecież  szaleństwo!  Nicolaysen  nigdy  by  do  tego  nie

background image

dopuścił! Przenigdy!

- No, zaczynam się bać - rzekła nieco zniecierpliwiona Ellen z wyrzutem. - Naprawdę tam straszy,
czy pani żartuje?

Sklepowa pojęła, że posunęła się za daleko.

- No cóż, czy straszy... Nikt niczego nic widział, ale działy się tam różne dziwne rzeczy.

- Jakie dziwne rzeczy?

Kobieta, jakby w obawie, że ktoś przypadkiem je usłyszy, zerknęła przez ramię i ściszyła głos:

- Powiem ci jedno: nie ruszaj tych drzwi!

8

- Tych w samym końcu korytarza? - spytała Ellen z jakimś dziwnie nieprzyjemnym uczuciem.

- Co to właściwie za drzwi? Dokąd prowadzą?

Wiejska sklepikarka poufnie nachyliła się jeszcze niżej.

- Nikt nie wie, nikt z żywych, Ale wyliczyli, że za nimi musi znajdować się jeszcze jeden pokój.

Ellen usiłowała odtworzyć w myśli plan zajazdu.

- O ile dobrze sobie przypominam, na tej bocznej ścianie nie ma żadnego okna, tylko ukośny ścięty
dach. Ale dlaczego nikt tego nie sprawdzi?

Najwidoczniej  teraz  następował  najbardziej  dramatyczny  punkt  całej  historii,  bo  kobieta  aż
chrypiała, podekscytowana.

Tych  drzwi  nikt  nie  próbował  otworzyć  od  początku  lat  czterdziestych  naszego  wieku. A  ten,  który
wtedy  podjął  próbę,  umarł!  Padł  trupem  właśnie  w  chwili,  kiedy  już,  już  miał  się  tam  włamać.  I
wszyscy  inni  przed  nim,  którzy  usiłowali  tego  dokonać,  także  zginęli,  albo  od  zarazy,  albo  od
wypadku.

Ellen,  odrzuciwszy  dość  wątpliwą  informację  o  zarazie,  postanowiła  uporządkować  szczegóły
dotyczące tajemniczych drzwi.

- Czyli że wtedy, około roku tysiąc dziewięćset czterdziestego, tych drzwi także nie otworzono?

- Nigdy nie udało się ich otworzyć. Nikomu się nie powiodło. Jeśli nie dokonali tego nawet Niemcy
w czasie wojny, to jak mieliby sobie z tym poradzić zwyczajni przyzwoici obywatele?

- A więc jakiś Niemiec próbował?

background image

- Tak, kapitan, wrzeszczał i krzyczał, wymyślał swoim ludziom od tchórzy, a potem wyciągnął

pistolet, żeby kulą roztrzaskać zamek, ale w tej samej chwili padł martwy. Szlag go trafił.

-  Pewnie  zbytnio  się  uniósł  -  mruknęła  Ellen,  nie  mogąc  jakoś  uwierzyć  w  złą  moc  tajemniczych
drzwi. - To znaczy, że nikt nie umie wyjaśnić, dlaczego drzwi nie dają się otworzyć?

Kobieta uśmiechnęła się krzywo.

- O, oczywiście, że wiedzą! Podobno kiedyś, w końcu osiemnastego wieku, pewien szlachcic odebrał
sobie  tam  życie.  Zamknął  się  w  jednym  z  pokoi  i  leżał  tam,  nie  jedząc  ani  nie  pijąc,  aż  wreszcie
wysechł. Wyglądał jak najprawdziwsza mumia, kiedy widziano go po raz ostatni.

9

- Po raz ostatni? To znaczy wtedy, kiedy go stamtąd zabrano? Z pokoju i w ogóle z domu?

- Tego nie wiadomo - szepnęła kobieta tajemniczo. - Tego nie wiadomo. Mówi się jedynie, że gdy
widziano go ostatni raz, był suchy jak mumia. Podobno umarł z miłości. I choć nigdy nie wspomniano
o tym wprost, nietrudno zgadnąć, w którym pokoju się zamknął.

- Ale on nie straszy? - Ellen starała się zachować powagę.

- Czy można być tego pewnym? Od tylu lat nikt nie mieszkał w tej części domu. Ale nie ucieknie się
od  prawdy:  z  tymi  drzwiami  łączy  się  jakaś  dziwna  historia.  Ta  kobieta  najwidoczniej  odnowiła
stare pokoje. Chyba pomieszało się jej w głowie! Sądzi, że ktokolwiek będzie chciał tam nocować?!

Letni dzień był złocistożółtozielony i Ellen w powrotnej drodze śmiała się serdecznie z całej historii
u duchach. Kiedy wróciła do zajazdu, wspomniała pani Sinclair o rozmowie w sklepie.

-  Tak,  słyszałam  u  tym  -  krótko  odparła  kierowniczka.  -  Wsiowe  bajdy!  Poprzedni  właściciel,  pan
Nicolaysen, traktował tę sprawę śmiertelnie poważnie, ale dyrektor Steen, który odkupił

od  niego  zajazd,  jest  chyba  bardziej  rozsądny,  miejmy  nadzieję.  Prawdą  jest,  że  odrestaurowałam
najstarszą część domu z własnej inicjatywy, ale wierzę, że ty tak samo traktujesz te głupstwa.

- W nocy niczego nie zauważyłam, a poza tym historie o duchach nigdy nie robiły na mnie wrażenia.

Chłodny powiew strasznego wspomnienia przeleciał przez głowę Ellen. To, co kiedyś przeżyła...

Nie, odrzuciła tę myśl natychmiast.

Pani Sinclair ciągnęła dalej niewzruszona:

- Chciałam, oczywiście, otworzyć te drzwi, ale stolarze mnie powstrzymali. A ponieważ nie ma do
nich klucza, zostawiłam wszystko tak jak jest. Nie ma sensu ich wyłamywać. Sama nie jestem dość
silna, a nikt nie chciał mi pomóc. Nie zgodzono się nawet na to, żeby je pomalować, więc zajmę się

background image

tym osobiście, jeśli starczy mi czasu. Poza tym uważam, że w obecnym stanie podkreślają atmosferę
tego miejsca.

Owszem, pani łatwo tak powiedzieć, pomyślała Ellen nie bez złości. Nie musi pani mieszkać całkiem
sama  w  tym  wielkim  budynku.  Rzeczywiście,  drzwi  wprowadzają  szczególną  atmosferę,  ale  jak  na
mój gust, trochę jej tu za dużo.

I znów odezwało się przykre wspomnienie, którego nigdy nie potrafiła sobie wytłumaczyć.

Że też musiało powracać tak uporczywie akurat teraz, w najmniej odpowiedniej chwili!

10

Zapadła noc, druga noc, którą Ellen miała spędzić w zajeździe.

Z  głową  pękającą  od  zasad  rezerwacji  pokojów,  cen  posiłków  i  napojów  i  wszelkich  rachunków
Ellen wsunęła się pod kołdrę ubrana w dopiero co kupioną, nieco może zbyt frywolną koszulę nocną.
Ellen  nie  mogła  się  powstrzymać  od  tego  zakupu.  „Koszula  na  noc  poślubną”,  stwierdziła
ekspedientka.  Dziewczyna  starała  się  więc  wyglądać  na  osobę,  która  takiej  właśnie  potrzebuje.
Prawdę mówiąc, nie miała nawet sympatii, a co dopiero mówić o narzeczonym. Ale koszulę kupiła,
takie  cudo  nie  co  dzień  widzi  się  w  sklepie.  Biała,  ozdobiona  koronkami  i  tak  romantyczna,  że
zapierało dech w piersiach.

I tu, na tym ponurym, zapadłym pustkowiu, dodała Ellen trochę otuchy.

Na  dworze  zerwał  się  wiatr,  cisza  nie  była  już  tak  przytłaczająca,  poza  tym  w  głównym  budynku
dwaj malarze pracowali po godzinach, nie czuła się więc całkiem samotna. Zasnęła w przyjemnym
poczuciu,  że  pilnie  wypełniała  swe  obowiązki  przez  cały  dzień.  Powoli  zaczynała  coraz  lepiej
pojmować,  czego  się  od  niej  oczekuje,  i  można  nawet  powiedzieć,  że  między  nią  a  panią  Sinclair
nawiązała się cieniutka nić przyjaźni.

Robotnicy wreszcie poszli, Ellen wtedy już spała.

W  nocy  coś  ją  obudziło,  ale  zaspana  nie  była  w  stanie  określić  źródła  hałasu.  Trochę  zirytowana
pomyślała  tylko,  że  ojciec  powinien  staranniej  nasmarować  drzwi  do  gabinetu,  bo  skrzypią  już
naprawdę przeraźliwie. I nie musi tak trzaskać bramą do garażu, echo roznosi się po całym domu...

Ciężki, głuchy huk rozległ się trzykrotnie, może znów zaskrzypiały drzwi do gabinetu, może było to
coś innego. W tym stanie Ellen nie potrafiła odróżnić snu od rzeczywistości.

A sen miała straszny, naprawdę okropny. Sen albo wrażenie, że nie jest sama w miejscu, w którym
nikogo nie powinno być. Poderwała się raz, wstrząsnął nią dreszcz, i zasnęła znowu.

Już nic się jej nie śniło.

Ale to, co wydarzyło się trzeciej nocy, naprawdę poderwało ją na równe nogi...

background image

11

ROZDZIAŁ II

W  ciągu  dnia  do  zajazdu  zajrzał  nowy  dyrektor,  Steen.  Towarzyszył  mu  Nieclaysen,  poprzedni
właściciel. Steen, parweniusz o czerwonej nalanej twarzy, z grożącym mu w każdej chwili zawałem
serca  i  jedną  jedyną  namiętnością  w  życiu,  mianowicie  pieniędzmi,  sprawiał  wrażenie  nieco
zagubionego,  gdy  słuchał  relacji  pani  Sinclair  o  renowacji  na  starszej  części  domu  i  wyjaśnień,
dlaczego drzwi pozostawiono nie ruszone. Uznał jednak, że historia zamkniętego pokoju jest świetną
reklamą dla zajazdu.

-  Trzeba  to  jeszcze  grubo  polać  sosem  mokrej  od  łez  romantyczności  -  przykazał  pani  Sinclair.  -
Cudzoziemcy to uwielbiają.

Ale Nicolaysen zareagował z oburzeniem:

Nie zdajecie sobie sprawy, o czym mówicie! Nie wolno narażać życia gości. Panna Knutsen nie może
mieszkać w tym skrzydle. Proszę ją natychmiast stąd przenieść!

Ellen zapewniła, że mieszka się jej tu jak najlepiej i nie chce sprawiać dodatkowych kłopotów pani
Sinclair, zwłaszcza w sytuacji, gdy żaden z pozostałych pokoi nie nadaje się do użytku. Poza tym nie
miała  zamiaru  otwierać  owych  owianych  złą  sławą  drzwi,  ani  nawet  wchodzić  do  tej  części
korytarza.

Ostatecznie  Nicolaysen,  acz  bardzo  niechętnie,  musiał  ustąpić.  Był  zestresowanym  człowiekiem  w
średnim  wieku  o  zażółconych  nikotyną  palcach.  Powieki  nieustannie  mu  drgały,  z  włosów  pozostał
ledwie  nieokreślonego  koloru  wianuszek,  otaczający  błyszczącą  łysinę.  Ponieważ  prowadził  także
niedużą fabryczkę chemiczną we wsi, zaniedbał zajazd do tego stopnia, że był zmuszony go sprzedać.
Zrobił  to  niechętnie,  ale  społecznie  nastawieni  mieszkańcy  wioski  głośno  protestowali  przeciwko
upadkowi i niszczeniu tak czcigodnego zabytku, nie miał więc wyjścia.

Steen odkupił budynek przed rokiem i natychmiast wyremontował fasadę i pokoje gościnne.

Teraz przyszła kolej na małe sypialnie i najstarszą część domu.

Steen zajrzał tu będąc przejazdem, wkrótce znów ruszył w drogę na wschód. Nicolaysen wrócił do
swojej  fabryczki  i  reszta  dnia  Przebiegła,  zgodnie  z  planem,  w  wirze  przygotowań  do  otwarcia
zajazdu.

Aż wreszcie nadeszła noc. Noc, kiedy Ellen zrozumiała wiele z tego, co do tej pory zamglone kryło
się w głębi jej duszy. Powróciły dręczące wspomnienia z odległej przeszłości, a życie nagle zmieniło
bieg i zaczęło toczyć się nowym, zaskakującym torem.

Kiedy Ellen się obudziła, nie miała pojęcia, która może być godzina, ale letnia noc zdawała się już
rozjaśniać.  W  pokoju  było  szaro,  z  trudem  odróżniała  kolory  swego  nowego  ubioru  roboczego  -
stylizowanego  stroju  ludowego,  który  wisiał  na  drzwiach  szafy.  Wydawało  jej  się,  że  dobiegło  ją

background image

skrzypnięcie jakichś drzwi - i wtedy przypomniała sobie, że poprzedniej 12

nocy  słyszała  już  coś  podobnego.  Kto  mógł  się  plątać  po  zajeździe  nocą?  Przecież  wszyscy  już
poszli, sama zamykała drzwi za ostatnimi i gasiła światła.

Nagle poderwała się i w jednej chwili oprzytomniała. Usiadła na łóżku i próbowała wsłuchać się w
odgłosy, nie zwracając uwagi na głośne kołatanie własnego serca. Ktoś był tu, na górze!

- Kto tam? - spytała przestraszona.

Nikt nie odpowiedział. Kroki na korytarzu minęły jej pokój i skierowały się ku schodom.

Ku schodom?

Skąd  ów  ktoś  mógł  nadejść?  I  które  drzwi  otworzyły  się  z  takim  zgrzytem?  Tego  dnia  gdy
kierowniczka oprowadzała ją po zajeździe, Ellen zwróciła uwagę na to, jak starannie naoliwione są
drzwi do małych pokojów.

Ale te w głębi korytarza... O, nie, to niemożliwe!

Cóż za głupstwa!

W domu zapadła teraz cisza. Ten, kto przechodził korytarzem, zszedł piętro niżej. Ellen nie mogła się
uspokoić.  Strach,  dławiący,  nieopisany  strach,  który  poczuła  tylko  raz  jeden  w  dzieciństwie,
powrócił. Nie był to zwyczajny lęk; tkwił głęboko w niej i był tak potworny, że Ellen nie wiedziała,
jak  zdoła  go  znieść.  Odniosła  wrażenie,  że  przygniata  ją  ogromny  ciężar  samotności  i  rozpaczy,
sprawiając dosłownie fizyczny ból.

Ach, nie, nie znów, błagała. Nie chcę tego przeżywać raz jeszcze!

Długo  tak  siedziała,  nasłuchując  i  ciężko  oddychając.  Rozpacz  targała  jej  serce.  Ellen  była  raczej
odważna i rozsądna, a w każdym razie dość rozsądna, ale wówczas, przed wielu laty, przekroczyła
granice wytyczone zdrowym rozsądkiem. Teraz znów miała wrażenie, że niebezpiecznie się do nich
zbliża.  W  pamięci  odżyła  idiotyczna  historia  opowiedziana  przez  wiejską  sklepikarkę,  dziewczyna
usiłowała w miarę dokładnie ją odtworzyć.

Ledwie jednak zaczęła o tym myśleć, na dole schodów znów się rozległy powolne, miękkie kroki.

Zaraz zacznę krzyczeć, pomyślała Ellen. Zerknęła na okno, może mogłaby się przez nie wyślizgnąć?
Wiedziała jednak, że pod oknem usypano stos kamieni, który w przyszłości miał

przemienić się w ogródek skalny, poza tym do ziemi było dość daleko.

Bezszelestnie wstała z łóżka, naciągnęła sweter i spodnie na swą śliczną nocną koszulę.

Teraz szybko skarpety i buty... Serce waliło dzikim rytmem, dłonie nerwowo odwracały skarpetkę na
prawą stronę. Powinna się ubrać, nie może przecież stanąć oko w oko z tym 13

background image

czymś w samej tylko cieniuteńkiej przeźroczystej koszuli. W taki czy inny sposób musi wydostać się z
tego domu!

Spokojnie...  tylko  spokojnie!  Wszystko  z  pewnością  ma  jak  najbardziej  naturalne  wyjaśnienie.  Na
korytarzu może być każdy, na przykład robotnik, który zapomniał pilnika, albo ktoś zasnął w pokoju i
teraz  szuka  toalety,  albo...  Spokojnie!  Nie  przejmuj  się  tym  irracjonalnym,  dławiącym  uczuciem
strachu, ono nic nie znaczy, nic się tu nie dzieje, wszystko jest normalne, uspokój się!

Ellen odetchnęła głęboko. Świadomość, że jest ubrana, dodała jej odwagi, czuła się jakby osłonięta.
Stała  nieruchomo  na  środku  pokoju,  nasłuchując  zbliżających  się  kroków  i  walcząc  z  nierównym,
urywanym oddechem.

Gdybym  była  naprawdę  odważna,  pomyślała,  to  wyjrzałabym  teraz  przez  dziurkę  od  klucza,  by  się
przekonać, że to pani Sinclair albo jakiś stolarz przechodzi korytarzem.

Ale nie stać mnie na to.

Kroki minęły pokój, zatrzymały się...

Zaraz umrę, pomyślała Ellen.

Szyld  zajazdu  skrzypiał  poruszany  wiatrem,  las  szumiał,  rzeka  szemrała.  Ale  w  prastarym  domu
panowała złowroga cisza.

Bez względu na to, kto to jest, myślała Ellen, ów on czy ona wie o mnie. Czuję to, czuję napływające
wrażenia. Lęk, zdumienie, przerażenie, nadzieję...

Ale  czy  te  uczucia,  które  mnie  zaraz  zadławią,  są  moje,  czy  też  drugiej  osoby  ?  A  może  jedno  i
drugie... Czy można czuć zamiast innych?

Ach, Boże, nie chcę przeżyć tego jeszcze raz... Tego, co się zdarzyło już tak dawno temu!

Nie chcę oszaleć, zmienić się w rozhisteryzowany kłębek nerwów. Nie chcę!

Wiedziała, że to osoba nadal stoi w pobliżu jej drzwi; kroki umilkły tak nagle.

I  zaraz  znów  je  usłyszała.  Zacisnęła  dłonie  na  zimnej  żelaznej  poręczy  łóżka.  Szuranie  rozległo  się
bardzo blisko.

Zatrzymało się.

Ellen  w  napięciu  drżała  jak  metalowa  sprężyna.  A  jeśli  ta  istota  zagląda  teraz  przez  dziurkę  od
klucza? Nie mogę patrzeć w tę stronę, co będzie, jeśli nagle zobaczę tam oko?

Co za głupstwa! Z takiej odległości?

14

background image

Przez  długą  chwilę,  która  Ellen  zdawała  się  wiecznością,  stali  tak,  każdy  po  swojej  stronie  drzwi.
Dziewczyna otworzyła usta jak zdumione dziecko, ale nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.

Cisza, taka cisza...

Ogarnęła ją nieprzemożona chęć, by zapytać: „Czy mogę coś zrobić?”, ale głos nie chciał jej słuchać.
Zresztą  pytanie  była  przecież  całkiem  bezsensowne,  nie  mogła  zrozumieć,  skąd  wzięła  się  w  niej
potrzeba, by je zadać.

A  potem  usłyszała,  że  coś  miękko,  z  szelestem  obmacuje  drzwi.  Ellen,  bliska  szaleństwa  z
przerażenia, ujrzała, że drzwi nieznacznie się poruszyły jak gdyby pod naciskiem. Coś przesuwało się
w dół, do klamki.

Klamka wolno, bardzo wolno opadała coraz niżej.

Krzyk  uwiązł  Ellen  w  gardle,  nie  była  w  stanie  wołać  o  pomoc.  Zastygła  tak  jak  stała,  nie  zdając
sobie sprawy, co robi i gdzie jest. Modliła się tylko w duchu, by drzwi i zamek wytrzymały.

Nagle ucisk, jaki czuła w piersi, ustąpił, ogarnęła ją głęboka niemoc. Chwyt na klamce zelżał, szelest
u drzwi świadczył o tym, że istota skuliła się zrezygnowana. Ellen wydawało się, że usłyszała ciche
westchnienie, choć nie była pewna.

Ale paraliż ciała ustąpił. Z żałosnym jękiem przez chwilę miotała się po pokoju, zanim zdołała się
opanować na tyle, by zrozumieć, co powinna zrobić. Mocnym ruchem zerwała z łóżka prześcieradło,
aż  kołdra  i  materac  spadły  na  podłogę,  otworzyła  haczyki  drugiej,  zacinającej  się  połówki  okna  i
pomodliła się w duchu, by framuga okienna wytrzymała.

Czytała  o  ucieczkach  na  prześcieradle  i  widziała  to  na  filmach,  nie  przypuszczała  jednak,  że
przymocowanie płótna do framugi okaże się takie trudne. Wydawało jej się, że cała operacja zabiera
niemożliwie  dużo  czasu,  a  przecież  kiedy  jej  palce  nerwowo  plątały  się  w  prześcieradle,  to  coś
mogło sforsować drzwi! Za skarby świata nie odważyłaby się teraz obejrzeć.

Nareszcie! Prześcieradło było zawiązane. Teraz wóz albo przewóz.

Niestety,  spróchniała  framuga  poddała  się  z  miękkim  chrzęstem,  ale  Ellen  puściła  prześcieradło  na
sekundę wcześniej, nim doszło do katastrofy. Na szczęście stało się to już w połowie drogi, upadek
nie był więc tak silny.

Trochę potłuczona i podrapana podniosła się z usypiska kamieni i zaczęła biec jak szalona.

Znów to samo, znów paniczna ucieczka przed wyimaginowanym prześladowcą.

Letnia  noc  była  jasna,  słońce  już  wstało.  Ellen  biegła  gościńcem  w  stronę  uśpionej  wioski,
popłakując ze strachu, gnana lękiem, którego doświadczyła jeden jedyny raz w życiu. Przez długi czas
wierzyła, że to nigdy się nie powtórzy.

15

background image

Do  najbliższych  zabudowań  nie  było  daleko.  Kto  mógł  nie  spać  o  tej  porze?  Lekarz?  Ellen  nie
wiedziała, gdzie go szukać. Policja? Tak, na jednej z pobliskich willi dostrzegła napis:

„Urząd lensmana”. Zaraz za rogiem... Jest!

Budynek  pogrążany  był  w  ciemności  i  ciszy,  ale  najwyraźniej  ktoś  w  nim  mieszkał,  może  sam
lensman? Ellen zadzwoniła do drzwi gwałtownie jak na alarm.

Na piętrze otworzyło się okno, wyjrzała z niego rozczochrana głowa.

- Co się stało?

- Czy... czy pan jest lensmanem? Potrze... potrzebuję pomocy.

Nie mogła wydusić z siebie słów. Całe ciało jej drżało, płuca bolały z wysiłku, kolana się uginały,
strach dławił gardło.

- Zaraz schodzę.

Okno się zamknęło.

Kiedy  lensman  otworzył  jej  drzwi,  ciągle  jeszcze  wpychał  koszulę  w  spodnie.  Był  to  opanowany,
grubokościsty mężczyzna o gęstych rudoblond włosach i bystrych, trochę zaspanych oczach.

- Proszę!

Ellen  weszła  do  środka.  Wskazał  jej  krzesło,  wyglądało  bowiem  na  to,  że  dziewczyna  nie  ustoi  o
własnych siłach.

- Słucham! - Glos lensmana był cierpliwie wyczekujący.

Ellen kilkakrotnie przełknęła ślinę i odetchnęła głęboko.

- Zajazd... Mieszkam w zajeździe... sama... Te zamknięte drzwi... Ktoś stamtąd wyszedł...

Próbował wedrzeć się do mojego pokoju... Wyskoczyłam przez okno.

Zmarszczył brwi.

-  Chwileczkę!  Wierzę,  że  naprawdę  coś  przeżyłaś!  Nigdy  nie  widziałem,  by  ktoś  miał  takie  blade
wargi! Kto wyszedł z zamkniętego pokoju? Tak, tak, znam tę historię. Widziałaś kogoś?

-  Nie,  ale  słyszałam...  Myślę,  że  to  był...  Panie  lensmanie,  zapewniam,  że  jestem  rozsądną  osobą,
zawsze uważałam, że duchy to twory wyobraźni, chorobliwej fantazji, ale... ale to było takie dziwne
uczucie. Sądzę, że...

16

background image

-  Spróbuj  się  trochę  uspokoić,  a  ja  zaparzę  ci  filiżankę  herbaty.  Zacznijmy  od  samego  początku.  W
którym pokoju mieszkasz?

Ellen  zaczęła  opowiadać  o  wszystkim,  co  zdarzyło  się  od  chwili  jej  przybycia  do  zajazdu,  także  o
tym,  co  słyszała  w  półśnie  poprzedniej  nocy:  o  skrzypiących  drzwiach  i  ciężkich  stuknięciach.
Lensman słuchał uważnie, nie przerywając, i skrzętnie wszystko notował.

Kiedy skończyła mówić, oparł głowę na ręce i zapatrzył się w stojący na biurku statyw do pieczątek.
Wreszcie westchnął głęboko:

Szczerze mówiąc, ja także nie wierzę w duchy. Ale mógłbym cię odprowadzić...

- O, nie, ja tam nigdy nie wrócę!

- Powiedziałem, że mógłbym pójść razem z tobą. Ale nie zrobię tego. Zrobię co innego. -

Popatrzył na zegarek i sięgnął po telefon. To sprawa dla Nataniela.

- Dla Nataniela? - powtórzyła Ellen zdumiona.

Nie  słyszałaś  o  Natanielu?  No  tak,  oczywiście,  to  policja  dobrze  go  zna.  On  jest  swego  rodzaju
ekspertem  w  takich  niejasnych  sprawach  jak  ta.  Sądzę,  że  może  nam  pomóc.  Halo,  tak,  panienko,
wiem, że jest dopiero piąta, ale czy mogę prosić o międzymiastową?

Osobiście z komisarzem Rikardem Brinkiem...

Ellen  odkryła  nagle,  że  spod  jej  swetra  wystaje  brzeg  nocnej  koszuli,  śnieżnobiałej  i  frywolnie
przezroczystej. Zakłopotana wcisnęła ją w spodnie.

Po  chwili  połączenie  zostało  zrealizowane.  W  głosie  lensmana  pojawił  się  bardziej  oficjalny  ton,
przedstawił się i zapytał:

- Czy myślisz, że udałoby ci się przysłać tu do nas Nataniela, i to jak najszybciej? Dobrze go znasz i
wiesz gdzie go szukać. Mamy sprawę, która, jak sądzę, mogłaby go zainteresować...

Młodziutka dziewczyna zetknęła się z naszym lokalnym duchem. Najwyraźniej przeżyła szok, siedzi
tu koło mnie i ciągle tak szczęka zębami o filiżankę, że porcelanę chyba diabli wezmą... Słyszysz, jak
dzwoni? Prawdę powiedziawszy, mam dość sceptyczny stosunek do zjaw dziewczyna zresztą także,
dlatego  jej  wierzę.  Gdyby  więc  Nataniel  mógł  przyjechać  i  sprawdzić,  co  tu  się  dzieje,  byłoby
świetnie... Są w tej historii również drzwi, których nikt nie zdołał albo nie śmiał otworzyć podobno
przez  jakieś  dwieście  lat.  Krążą  straszne  plotki,  że  wszyscy,  którzy  tego  próbują,  umierają.  To
właśnie przez te drzwi wyszedł dziś w nocy upiór... Tak, sądzę, że to zainteresuje Nataniela.

Nastąpiła dłuższa przerwa, kiedy komisarz Brink mówił coś po drugiej Stronie.

-  Nie,  zajmę  się  tym  sam  -  odpowiedział  lensman.  -  Nikt  się  o  niczym  nie  dowie.  Oficjalnie  nie
podejmiemy  żadnych  kroków  w  tej  sprawie.  Rozumiem...  To  prawda,  dzieją  się  tu  także  całkiem

background image

zwyczajne,  choć  tajemnicze  rzeczy,  na  przykład  nocne  kursy  ciężarówek,  a  więc  jest  to  możliwe...
Tak, zapraszamy was obu.

17

Lensman odłożył Słuchawkę i odwrócił się do Ellen.

- Komisarz Brink także przyjedzie. To, dobry przyjaciel Nataniela i chyba jakiś jego krewny.

Nataniel najpierw zadzwoni, żeby usłyszeć pełne sprawozdanie, ale upłyną jakieś dwie, trzy godziny,
zanim  do  nas  dotrą,  proponuję  więc,  żebyś  w  tym  czasie  wyciągnęła  się  na  sofie  na  piętrze  i
spróbowała odpocząć. Dam znać pani Sinclair, ale nazwę to tylko histerią z twojej strony i powiem,
że  nie  ma  czym  się  przejmować.  Nie  chcemy,  by  ktokolwiek  wiedział,  że  zamierzamy  bliżej  się
przyjrzeć staremu zajazdowi. Masz klucz do drzwi? Świetnie, pożyczymy go sobie, myślę, że już tej
nocy.

Ellen zadrżała. Wiedziała, kto na pewno nie pójdzie z nimi do zajazdu.

Z wdzięcznością przyjęła propozycję wyciągnięcia się na sofie, ale oczywiście o śnie nie ma mowy,
była o tym święcie przekonana.

Nataniel?  Cóż  za  dziwne  imię!  Ani  chybi  jakiś  dziadek-jasnowidz,  co  to  szuka  wody  za  pomocą
czarodziejskiej różdżki, odnajduje zgubione portfele i podobne rzeczy w tym stylu.

Na pewno w niczym nie będzie umiał jej pomóc.

Ellen  zbudziły  promienie  słońca  padające  na  elegancką  sofę  lensmana.  A  może  uczynił  to  ten
ogromny mężczyzna, który akurat wszedł do pokoju?

Prezentował  się  miło,  wydawał  się  sympatyczny,  choć  trochę  misiowaty.  Miał  bujną  czuprynę,  a
wielkie ufne oczy przyglądały jej się z życzliwym zainteresowaniem.

Nie, nie będziemy się zakochiwać w kolejnym młodym człowieku, pomyślała zaspana Ellen.

Miała właśnie za sobą nieprzyjemną historię miłosną, kiedy to znów dała z siebie więcej uczucia niż
otrzymała, i nadal jeszcze czuła się ośmieszona i upokorzona.

Przyjrzała się mężczyźnie uważniej i z ulgą stwierdziła, że jest znacznie, znacznie starszy, niż się jej
w  pierwszej  chwili  wydawało.  Mógł  mieć  około  czterdziestu  pięciu  lat.  Bezpieczny  wiek.
Wspaniale!

- Nataniel? - spytała zaspanym głosem. Nie znała przecież jego nazwiska.

Ale  to  był  komisarz  Rikard  Brink.  Nataniel  miał  do  przebycia  dłuższą  drogę,  ale  i  on  wkrótce
powinien się zjawić. Ellen usiadła na łóżku, starała się poprawić włosy i ubranie.

- Która godzina? - spytała zachrypnięta.

background image

- Dziesiąta. Śniadanie już czeka.

Kilka  minut  później,  ogarnąwszy  się  nieco,  usiadła  do  stołu  razem  z  komisarzem.  Wymienili  parę
zdawkowych uprzejmości, aż wreszcie Ellen zapytała wprost:

- Kim jest Nataniel? Co robi? Jak się naprawdę nazywa?

18

-  Nataniel  to  jego  prawdziwe  imię,  a  nazwisko  przemilczymy.  Zachowanie  anonimowości  jest  dla
niego bardzo ważne. Jest moim krewnym, obaj należymy do rodu zwanego... Nie, to nie takie ważne.
Znam  go  chyba  lepiej  niż  wszyscy.  Myślę,  że  powinienem  trochę  ci  o  nim  opowiedzieć,  panienko,
abyś wiedziała, że możesz mu zaufać.

- O, tak, zwłaszcza że rozbudził pan moją ciekawość.

Rikard Brink przez chwilę milczał, jakby rozważając, od czego zacząć.

- Muszę chyba wspomnieć o rodzinie jego ojca - zdecydował. - Historia może ci się wydać nużąca,
ale ma istotne znaczenie. Dziadek i babka Nataniela ze strony ojca żyli naprawdę zgodnie z biblijnym
nakazem płodzenia nowych mieszkańców Ziemi. Mój ty świecie! Szkoda, że nie widziałaś nekrologu,
kiedy dziadek pożegnał się z nędznym ziemskim żywotem.

Imiona jego dzieci zajęły pół szpalty. Jego siódmy syn Abel, bo wszyscy tam nosili biblijne imiona,
poszedł  w  ślady  ojca,  kiedy  ożenił  się  po  raz  pierwszy.  I  tak  syn  Abla,  Efrem,  stał  się  siódmym
synem siódmego syna, a wszyscy wiedzą, co to oznacza.

- Nie wszyscy - zaprotestowała Ellen.

- Efrem miał uzdrawiające dłonie.

- Aha, o to chodzi.

-  W  każdym  razie  wyrastał  w  takim  przeświadczeniu,  gorąco  wspierany  przez  swego  ojca, Abla,  i
dziadka. Zaczęli przyjeżdżać ludzie, by ich uzdrowił, a Efrem kładł na nich dłonie przekonany, że ich
zbawia.  Wszyscy  radowali  się  z  działania  cudownej  mocy,  wszyscy  w  rodzinie  Efrema.  Z
wyjątkiem...

Wyraz  dezaprobaty,  jaki  odmalował  się  na  twarzy  komisarza,  pozwolił  Ellen  zrozumieć,  że  nie
należy on do rzeszy wielbicieli Efrema.

- Nas, którzy nie wierzyli w nadprzyrodzone zdolności Efrema, także było niemało - podjął

Rikard  Brink  po  chwili.  -  Bo  my  wiedzieliśmy  lepiej.  Wśród  wątpiących  była  przede  wszystkim
matka Nataniela, Christa, druga żona Abla. Ona wiedziała, jak się sprawy mają, ale nic nie mówiła,
nie  chciała  plamić  pamięci  jego  pierwszej  żony.  Zdawała  sobie  sprawę,  ze  Efrem  jest  szarlatanem
pierwszej wody. Wiedziała, że dzięki sugestii ludzie mogą poczuć się zdrowsi, a nawet wyzdrowieć,

background image

przynajmniej  na  jakiś  czas.  W  miarę  jak  wieści  zataczały  coraz  szersze  kręgi,  powiększała  się
gromada wielbicieli Efrema. Efrem zawsze należał do tego okropnego typu ludzi, co to nie potrafią
śmiać się sami z siebie. Bezwstydnie pobierał

sowite opłaty za swoje „cuda”, a potem cichcem upijał się w stodole. Ale ludzie go uwielbiali.

Dlatego nikt nie zwracał uwagi na Nataniela.

Nataniel  uważany  był  za  ósmego  syna Abla.  Tylko  jego  matka,  Christa,  była  świadoma,  co  tkwi  w
chłopcu, rozumiała, co może znaczyć nagły strach i wyraz bólu w jego oczach.

19

Wieczorami  przesiadywali  razem,  rozmawiając  szeptem,  matka  wypytywała  i  drżała,  słuchając
odpowiedzi syna.

Christa postanowiła nie zdradzać mężowi, że jeden z jego synów, Joachim, był owocem namiętnej,
grzesznej miłości, jaka wybuchła między pierwszą żoną Abla a wędrownym kaznodzieją.

Oznaczało to, że siódmym synem siódmego syna jest nie chełpliwy, nieznośny Efrem, lecz Nataniel.

Ellen wtrąciła gwałtownie:

- Mówi pan, jakby naprawdę pan wierzył, że siódmy syn siódmego syna musi być kimś niezwykłym!

Rikard Brink popatrzył na nią zrezygnowany.

-  Jeśli  chodzi  o  Nataniela,  wierzę  we  wszystko.  Zrozum,  to,  że  Nataniel  jest  siódmym  synem
siódmego syna, to ledwie początek. Nataniel jest wybranym.

- Co chce pan przez to powiedzieć?

-  Hm...  tego  nie  mogę  ci  teraz  wyjaśnić,  posunąłbym  się  za  daleko.  Wspomnę  tylko,  że  obaj
wywodzimy  się  z  bardzo  osobliwego  rodu  zwanego  Ludźmi  Lodu.  A  wśród  nas  Nataniel  jest
najdziwniejszą  osobą.  Gdybym  opowiedział  ci  wszystko  o  jego  pochodzeniu  i  niezwykłych
zdolnościach, jakie w sobie kryje, i tak byś mi nie uwierzyła. Dlatego nawet nie będę próbował.

-  Proszę  mi  wybaczyć,  że  odnoszę  się  do  tego  tak  sceptycznie.  Niech  pan  mówi  dalej,  chciałabym
wiedzieć o tym Natanielu jak najwięcej.

- On z pewnością potrafi leczyć chorych, ale nie chce się z tym ujawniać, bo nie na tym polega jego
najważniejsze  zadanie.  Wie  bardzo  wiele,  sam  z  siebie,  i  prawie  nienawidzi  tej  niesamowitej
zdolności, jaką został obdarzony.

- To znaczy, że nie zazdrości Efremowi chwały, którą ten mu poniekąd skradł?

- Ależ skąd! Szczęśliwy jest, że nikt nie zwraca na niego uwagi, i bardzo się boi, żeby ktoś go nie

background image

odkrył. Zrozum... zbiera siły na najważniejsze zadanie, jakie go czeka. Proszę, nie pytaj mnie o to. O
tym mówić nie mogę.

- Zgoda - powiedziała Ellen zamyślona. - Wspomniał pan, że on pragnie zachować anonimowość.

- No właśnie. To dlatego, że nic chce zwracać na siebie uwagi, zanim nie spełni swojego...

zadania. Nie bardzo tylko rozumiem, jak człowiek może dokonać czegoś takiego...

20

Rikard Brink zatopił się w myślach. Ellen czekała.

-  Spotykałem  Nataniela  w  latach  jego  dzieciństwa  i  wczesnej  młodości,  byłem  świadkiem  wielu
dziwnych wydarzeń - podjął Rikard. - Raz na przykład szedłem z nim wiejską drogą.

Mały dostał od matki piątaka na lody dla nas obu, ja się zaopiekowałem monetą i jak myślisz, co się
stało? Oczywiście ją zgubiłem. I wtedy na twarzy Nataniela pojawił się wyraz zadumy, nagle jakby
stał się nieobecny duchem. „Upadła w trawę, między niebieskie dzwonki - oznajmił. - Z tyłu rośnie
rumianek, a przy drodze leży okrągły kamień w szarobiałe pasy”. Nawet przez chwilę nie wątpiłem
w  słowa  Nataniela.  Wróciliśmy  tą  samą  drogą,  znaleźliśmy  kamień,  dzwonki,  rumianki  i  piątaka.
Lody  były  uratowane.  „Prawdę  mówiąc  mama  zabroniła  mi  pokazywania  komukolwiek  takich
sztuczek” - Nataniel uśmiechnął się nieśmiało. - „Ale mam taką ochotę na lody”. Wiedział, że nikomu
nie pisnę ani słowa.

Tak,  tak,  pomyślała  Ellen  z  niesmakiem.  Miałam  rację,  to  taki  domorosły  jasnowidz.  Ludzie
wykorzystują jego zdolności, ale śmieją się za jego plecami. Oryginał, wsiowy dziwak.

Rikard opowiadał dalej:

- Albo te straszne chwile rok później, kiedy nagle Nataniel zwinął się z bólu, nie mogąc zaczerpnąć
powietrza. Przerażony patrzyłem, jak cierpi. Z całych sił zacisnął rękę na moim ramieniu. „Nie mogę
wyjść” - szeptał, jakby się dusząc. - „Woda się podnosi, a ja nie mogę się wydostać”. Wreszcie się
uspokoił, ale nie chciał mi nic powiedzieć. Przez długą chwilę siedział w odrętwieniu. Następnego
dnia na dnie jeziora, kilometr od naszego domu, znaleziono samochód. Utonęły w nim cztery osoby,
najprawdopodobniej  w  tym  samym  momencie,  kiedy  Nataniel  doznał  tak  wstrząsającego  przeżycia.
Ale nigdy o tym nikomu nie mówiliśmy.

Kiedy  miał  dwanaście  lat,  dostrzegł  niebieskawą  poświatę  wokół  głowy  swej  babki.  Poświata  ta
stawała się coraz wyraźniejsza, mocniejsza z każdym dniem, po tygodniu babka już nie żyła. Innym
razem, kiedy byłem u nich z wizytą, wybraliśmy się we dwóch na spacer.

Wydaje  mi  się,  że  Nataniel  ma  do  mnie  szczególne  zaufanie  i  czasami  nawet  mi  się  zwierza,  choć
zwykle jest bardzo małomówny i woli samotność. Doszliśmy do niedużej chaty, w której mieszkała
jakaś rodzina wątpliwej reputacji. Nataniel wyznał mi później, że ogarnęło go tam niezwykle przykre
uczucie.  Ja  zauważyłem  jedynie,  że  uporczywie  wpatrywał  się  w  brudną  młodą  kobietę.  Wreszcie
kazała  nam  się  stamtąd  zabierać.  Następnego  dnia  sama  zgłosiła  się  na  policję,  a  w  chałupie

background image

znaleziono mnóstwo skradzionych przedmiotów. Nikt nie łączył

Nataniela z tym niespodziewanym przyznaniem się do winy.

O, mógłbym opowiedzieć o setkach podobnych epizodów. O tym, jak nigdy nie dało się grać z nim w
karty,  bo  zawsze  wiedział,  co  partner  trzyma  w  ręku,  o  tym,  jak  z  góry  uprzedzał,  że  zza  zakrętu
wyjedzie  samochód  i...  Nie,  już  wystarczy.  Na  kilka  lat  nasze  drogi  się  rozeszły,  praca  w  policji
zabierała mi sporo czasu, poza tym mieszkałem z rodziną dość daleko od niego. Ale pewnego dnia
trafiła  nam  się  niezwykle  trudna  sprawa  do  rozwikłania.  Tyle  w  niej  było  sprzeczności,  tyle
niejasnych  punktów,  nawet  jakieś  elementy  ponadnaturalne.  Wtedy  właśnie  przyszedł  mi  do  głowy
Nataniel. Niełatwo było go odnaleźć, bo wycofał się z życia i 21

pracował  jako  strażnik  tamy  gdzieś  na  pustkowiu  w  górach,  chcąc  uniknąć  ogromnej  masy  wrażeń
napływających od innych ludzi. Przyjechał i w jednej chwili rozwikłał zagadkę.

Wyeliminował wszystko, co sprawiało wrażenie jakichś tajemnych, nieziemskich sprawek. W

tej historii niczego takiego nie było, stwierdził to natychmiast, a potem połączył w całość pozostałe
elementy.  Policji  pozostawało  już  tylko  aresztować  winnego.  Od  tamtej  pory  wielokrotnie
korzystaliśmy z jego usług. Pomagał w wyjaśnianiu całkowicie niepojętych zaginięć, spreparowanych
historii o duchach i w podobnych zagmatwanych sprawach.

Doprawdy, jakże często ludzie popełniający przestępstwo starają się zrzucić to na podświadomość,
duchy i diabły!

- Nie przypuszczałam, że policja chętnie współpracuje z osobami takimi jak on.

-  To  prawda,  większość  odnosi  się  do  tego  z  powątpiewaniem,  ale  są  wyjątki,  jak  na  przykład
tutejszy lensman.

- Ale że Nataniel się na to zgadza, przecież wspomniał pan, że on nienawidzi tych swoich zdolności.

Rikard uśmiechnął się.

- Oczywiście, przysparzają mu wiele cierpień, ale jest też trochę z nich dumny, choć nie chce się do
tego przyznać. Możesz to nazwać miłością-nienawiścią. A poza tym lubi rozwiązywać zagadki.

- I tę tutaj także rozwiąże?

- Natychmiast się zgodził. Wiesz, dlaczego?

- Nie?

- Ze względu na ciebie.

Ellen zarumieniła się po uszy.

background image

- Czy on mnie zna? To znaczy, czy może widzieć na odległość albo coś równie przerażającego?

- Ależ nie. I nie potrafi czytać w myślach, tego się nie obawiaj. W każdym razie wydaje mi się, że nie
umie, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nic, w twoim opowiadaniu znalazły się dwa elementy,
które niezmiernie go zainteresowały, ale co to było, nie powiedział.

Oświadczył jedynie, że w całej tej sprawie najważniejsza wydała mu się rola dziewczyny.

- Nie uwierzył mi? - Ellen była wyraźnie rozczarowana.

- Nic na to nie wskazywało, raczej przeciwnie.

22

Ellen przez chwilę siedziała nieruchomo, pogrążona w myślach.

- Uf! - westchnęła w końcu.

- Dlaczego „uf”?

-  Wszystko  razem.  Jakoś  dziwnie  ściska  mnie  w  piersi,  może  ze  współczucia,  kiedy  pomyślę  o
Natanielu.

- Rozumiesz go? - spytał Rikard miękko. - Rozumiesz jego ból?

- Mam do tego pewne podstawy - odparła krótko, niechętnie.

Rikard pokiwał głową.

- Tak właśnie przypuszczałem. Nie myśl sobie, że wszystkim dookoła tyle opowiadam o Natanielu.
W  twoim  przypadku  zdecydowałem  się  na  to  częściowo  ze  względu  na  jego  słowa,  a  po  części
dlatego,  że  masz  taki  sam  wyraz  oczu  jak  on.  Jaki,  tego  określić  nie  potrafię.  Widać  w  nich  jakby
głębię nieskończoności, jeśli mnie rozumiesz.

Ellen nie do końca pojmowała.

- Ale jaki on jest jako człowiek? Taki jak Efrem? Jeśli tak, to nie wróży to niczego dobrego.

- Nataniel nie ma w sobie nic z obrzydliwego samouwielbienia Efrema. W jego rodzinie jest wielu
wspaniałych  ludzi,  którzy  nie  mogą  się  pogodzić  ze  stylem  życia  Efrema.  Nataniel  jest...  dziwny.
Silny, potwornie silny pod względem psychicznym, a mimo to wrażliwy.

Ogromny  ciężar  spoczywa  na  jego...  Ale  słyszę  już  samochód  Nataniela.  Zejdę  do  biura,  żeby  go
przyjąć. I ty też zejdź, jak tylko skończysz.

Ellen poczuła nagle silne zdenerwowanie. Dłonie zrobiły się jej zimne, zwilgotniały.

background image

Rikard zatrzymał się już w drzwiach.

- Coś jeszcze... Nie podawaj mu ręki, kiedy będziesz się z nim witać. Nataniel stara się tego unikać.
Gdy dotyka czyjejś dłoni, odbiera wiele niepotrzebnych wrażeń.

Trudno powiedzieć, by ta informacja uspokoiła Ellen.

23

ROZDZIAŁ III

Nie  od  razu  zeszła  na  dół.  Zostawiła  mężczyznom  trochę  czasu  na  rozmowę.  Po  tym  wszystkim,  co
usłyszała o Natanielu, musiała przywołać tę odrobinę odwagi, jaka jej została.

Mimo że Rikard Brink tyle jej opowiedział o swym krewniaku, nadal nie miała pojęcia o jego wieku
ani wyglądzie poza tym, że ma smutne oczy. Z pewnością ciemne, głębokie jak studnie. To brzmiało
zbyt romantycznie i nie bardzo się Ellen spodobało. A może jednak był

dziadkiem-jasnowidzem?

Nie, nie mogła już dłużej zwlekać. Przelotne spojrzenie na odbicie w lustrze pozwoliło jej dostrzec
wielkie, przerażone oczy pod grzywą wzburzonych włosów. Ależ jest blada! kąciki ust zadrżały jej w
przypływie nieoczekiwanej wesołości. Wyglądała jakby właśnie czekała ją wizyta u dentysty. Albo
jak bohaterka romansu wybierająca się na spotkanie z szejkiem.

To ci dopiero, pomyślała rozbawiona.

Ale  gdy  zaczęła  schodzić  ze  schodów,  powróciło  zdenerwowanie.  Z  biura  dobiegał  gwar  głosów.
Ellen wytarła spocone dłonie w spodnie i zeszła niżej.

- O, jest i dziewczyna - oznajmił lensman.

Nataniel stał tyłem, na dźwięk słów lensmana odwrócił się i spojrzał na Ellen.

Okazał  się  zaskakująco  młody,  mógł  sobie  liczyć  około  dwudziestu  pięciu  lat.  Miał  długie  nogi,
szerokie  ramiona  i  silne,  lecz  delikatne  dłonie.  Bardzo  ciemne  włosy  wkrótce  będą  prosić  się  o
przycięcie,  pomyślała.  Później  Ellen  miała  zwrócić  uwagę  na  inne  szczegóły  jego  twarzy:  mocno
zarysowane,  świadczące  o  silnej  woli,  choć  jednocześnie  subtelne  usta,  szerokie  czoło,  ostro
zaznaczone kości policzkowe. Ale wtedy, w biurze lensmana, widziała tylko jego oczy. Biła z nich
melancholia,  to  prawda,  ale  nie  to  przykuło  jej  uwagę.  Były  żółte,  a  nigdy  dotąd  nawet  nie
przypuszczała,  że  mogą  istnieć  żółte  oczy!  I  to  spojrzenie  -  tak  niesamowite,  tak  przenikliwe,  że
niemal ją przeraziło. Zdziwiony przyglądał jej się z nieskrywanym zainteresowaniem, w taki sposób
nikt nigdy dotąd na nią nie patrzył. Ellen odpowiedziała na tę lustrację nieśmiałym uśmiechem.

Niesamowicie fajny facet, pomyślała, trochę jak o koledze z klasy.

Drogi Natanielu odezwał się Rikard. To prawda, że ona jest bardzo ładna, ale nigdy nie zauważyłem,

background image

byś tak bacznie przyglądał się dziewczętom.

- Nie wygląd mnie interesuje - niskim, miękkim głosem odparł nieco zniecierpliwiony Nataniel. - To
coś bardzo niezwykłego. Nigdy dotąd nie spotkałem się z czymś podobnym.

- I ty to mówisz - westchnęła Ellen. - A ja właśnie tak samo myślałam o tobie.

Nataniel ocknął się z osłupienia i ruszył w jej stronę z wyciągniętą na powitanie ręką.

24

- Ależ, Natanielu! - wykrzyknął zdumiony Rikard.

Ellen zrozumiała, że Nataniel naprawdę chce z nią nawiązać fizyczny kontakt. Ujęła go za rękę.

Trudno opisać to, co wydarzyło się w następnej sekundzie. Ellen nie zdołała powstrzymać jęku, ale
jej reakcja była niczym w porównaniu z reakcją Nataniela. Wyrwał rękę i zasłonił

twarz. Krzyknął przeciągle.

Nikt nic nie mówił. Nataniel po chwili opuścił ręce i spojrzał na Ellen rozjaśnionymi oczami.

- Zareagowałaś - rzekł zdumiony. - Ty też zareagowałaś. Powiedz mi, jak to było! To bardzo ważne
dla  wyjaśnienia  całej  tej  historii  o  duchach-nieduchach.  Za-stanów  się  dobrze.  Co  czułaś?  Postaraj
się wyrażać tak dokładnie, jak tylko umiesz!

Ellen nie musiała się długo zastanawiać. Podniosła głowę i zapatrzyła się w niezwykłe żółte oczy.

- Przestraszyłam się - odparła zdecydowanie. - To... to było niczym... jak to określić...

ostrzeżenie?

Światło w jego oczach zapłonęło mocniej.

- Właśnie! Dziękuję, Ellen! Czy możesz powiedzieć coś więcej o swoim strachu?

Od początku bez wahania zwracali się do siebie na ty. To jeszcze wzmocniło więź, jaka się między
nimi zrodziła.

- To było takie nagłe, gwałtowne uczucie, prędko minęło. Nie znajduję dla tego wyjaśnienia.

A co ty czułeś? - spytała nieśmiało.

Po twarzy przebiegł mu skurcz bólu.

- O wiele więcej. Zobaczyłem... - urwał. - Szkoda - dokończył zawiedziony.

Ellen poczuła się dotknięta. W jednej chwili ogromnie ważne stało się dla niej, by coś znaczyć dla

background image

tego chłopaka o tak niezwykle silnej osobowości.

- Nie sprawdziłam się? - spytała żałośnie.

Przebudził się jakby ze snu.

- Co powiedziałaś? Ach, nie, myślałem o czymś innym. O czymś zupełnie innym.

Przyglądał się jej długo, uważnie, wreszcie spytał zdziwiony:

25

- Kim ty jesteś, Ellen?

-  Ja?  -  zmieszała  się.  -  Po  prostu  Ellen  Knutsen.  Mieszkam  w  Oslo  z  rodzicami.  Chciałabym  już
bardzo  wyprowadzić  się  z  domu  i  zrobię  to,  jak  tylko  znajdę  coś  dla  siebie.  Nie  ma  we  mnie  nic
szczególnego, oprócz... Nie.

- Owszem, powiedz, co miałaś na myśli.

- Nie, nie chcę nikogo w to mieszać.

Pokiwał głową na znak, że szanuje jej lojalność wobec innych ludzi.

- Porozmawiajmy więc o wydarzeniach dzisiejszej nocy. Czy mogę na chwilę zostać z Ellen sam?

Ponieważ lensman musiał korzystać z biura, wskazał im malutki areszt, w którym zwykle zamykano
pijaków.  Ellen  uznała,  że  odpowiada  to  stylem  wszystkim  niesamowitym  zdarzeniom,  jakie  miały
miejsce ostatniej doby.

Nataniel zabrał z biura krzesło, które zaproponował Ellen, sam zaś usiadł na pryczy. W

ciasnym  pomieszczeniu  z  konieczności  znajdowali  się  bardzo  blisko  siebie,  ale  nie  brał  jej  już  za
rękę.

Z  bliska  trudno  było  uznać  Nataniela  za  szczególnie  urodziwego,  ale  z  jego  twarzy  biła  niemal
magiczna siła przyciągania, jak to zwykle bywa u ludzi o silnej osobowości. Ellen czuła, że w zamian
za najmniejszą oznakę sympatii bądź uznania z jego strony gotowa jest skoczyć w ogień.

- Zdecydowaliśmy, że dzisiejszą noc spędzimy w twoim pokoju w zajeździe, wszyscy trzej -

oznajmił. - Chcę, żebyś i ty nam towarzyszyła.

- Nie! - sprzeciwiła się Ellen gwałtownie.

Ach, więc tak daleko sięga jej oddanie, pomyślała z ironią. W ogień za jego przyjaźń... jak to pięknie
brzmi! A nie chciała poświęcić dla niego nawet jednej nocy.

background image

- To niestety konieczne - powiedział cicho.

- Dlaczego?

-  Na  razie  nie  chciałbym  o  tym  mówić.  Dowiesz  się,  kiedy  cała  sprawa  się  wyjaśni.  Nie  mamy
zamiaru  narażać  cię  na  żadne  nieprzyjemne  eksperymenty,  proszę  jedynie,  abyś  zechciała  zostać  w
swoim pokoju. Poza tym nie opuścimy cię ani na chwilę. Jeden z nas cały czas będzie przy tobie.

26

Ellen długo patrzyła w czarodziejskie żółte oczy. Spoglądały życzliwie, wyczekująco.

Wreszcie skinęła głową.

- Doskonale! - ucieszył się Nataniel.

- Natanielu?

- Tak?

- Czy sądzisz, że to był... że to był...

- Duch? Jestem tutaj po to, by to sprawdzić. Rikard i lensman są zdania, że to żywy człowiek z krwi i
kości. Mają podstawy do takich podejrzeń. Ale jest w tej historii parę elementów, które nie dało mi
spokoju...

- Tak, Rikard wspominał o dwóch. Jakich?

-  O  jednym  nie  będziemy  na  razie  mówić,  ale  to  dlatego  wziąłem  cię  za  rękę.  Chciałem  coś
potwierdzić.

- Udało ci się?

Nataniel utkwił wzrok gdzieś w nieskończonej dali.

- W pewnym sensie. Ale nastąpiło coś jeszcze, czego się w ogóle nie spodziewałem, a co uderzyło
we mnie jak piorun. Ellen, kiedy się uporamy z tą historią, a wierzę, że nastąpi to już dziś w nocy,
nasze drogi muszą się rozejść, to konieczne i nieodwołalne.

- Wielka szkoda - wyrwało się Ellen i nagle zaświtało jej coś w głowie. - To dlatego powiedziałeś
przedtem „szkoda”?

Twarz  chłopaka  rozjaśniła  się  w  szerokim  uśmiechu  i  w  pomieszczeniu  od  razu  jakby  zrobiło  się
jaśniej. Pierwszy raz się tak uśmiechnął, Ellen natychmiast poczuła się pewniej.

- Dlatego.

background image

- Dziękuję! - powiedziała.

Wymienili ciepłe, przyjacielskie uśmiechy. Ellen poczuła, że istnieje między nimi więź, jakiej nigdy
nie doświadczyła. Zaraz jednak spoważniała.

A ta druga sprawa, która cię zaniepokoiła?

-  O,  właśnie!  Tego  bardzo  chciałbym  się  dowiedzieć!  Chodzi  mi  o  tę  ciągle  powtarzającą  się  w
twoim  opowiadaniu  uwagę  o  jakimś  wydarzeniu  w  dzieciństwie.  Czy  to  może  w  związku  z  tym
musiałabyś włączyć inne osoby i dlatego nie chcesz o tym mówić?

27

- Nie, to całkiem co innego.

- Masz więc dwie tajemnice?

- Można tak chyba powiedzieć, ale w tej drugiej chodzi o skandal rodzinny.

Rozumiem. Zostawmy to. A jeśli chodzi o dzieciństwo... Bardzo chciałbym się dowiedzieć, co wtedy
przeżyłaś.

Ellen  miała  wrażenie,  że  strach  zaciska  jej  gardło  niczym  pętla.  Instynktownie  wyciągnęła  ręce  do
Nataniela. Ujął jej dłonie.

- Ależ, moja droga! - zawołał przerażony. - Cóż za strach! Co to było? Opowiedz mi!

-  Nie  mogę  -  odparła  prędko.  -  Nie  mogę  o  tym  mówić.  To...  to  zbyt  niejasne.  I  wstrząsa  mną  do
głębi. Może kiedyś, później, ale nie teraz, teraz wystarczy mi to, co zdarzyło się w nocy.

Puścił jej ręce, lekko je przedtem uścisnąwszy.

- Rozumiem - rzekł łagodnie.

Ellen wiedziała, że powiedział prawdę.

- Czy... czy otworzycie te... drzwi? - spytała przestraszona.

- To zależy.

- Od czego?

- Od tego, czy ich otwarcie grozi prawdziwym niebezpieczeństwem.

- Skąd będziesz o tym wiedział?

- Stwierdzę to bardzo prędko. Rzeczy także mają swoją atmosferę, szczególny rodzaj życia.

background image

Wstał,  przypominając  w  jednym  momencie,  jakie  długie  ma  nogi,  po  kociemu  miękkie  ruchy  i  jaki
jest przy tym męski. Ellen oblała się rumieńcem.

- Pójdziemy do nich? - spytał Nataniel.

-  Chętnie  -  odpowiedziała,  czując,  że  doznała  kolejnego  wstrząsu.  Do  tej  chwili  nie  traktowała
Nataniela jak mężczyzny. Wolała, by on był mistrzem, a ona dzieckiem, które od niego się uczy, nie
chciała,  by  jego  męskość  wyprowadzała  ją  z  równowagi.  Postanowiła  trwać  w  swym  dziecinnym
podziwie dla Nataniela przez te krótkie godziny, jakie mieli ze sobą spędzić.

28

- O, jesteście - powiedział lensman, kiedy wrócili do biura. - No i jak? Czy Ellen pójdzie z nami?

- Tak - odparł Nataniel.

-  Świetnie  -  ucieszył  się  lensman.  -  Rozmawiałem  już  z  panią  Sinclair  i  poinformowałem  ją,  że  w
nocy przeżyła szok, dlatego zostaniesz tu do jutra. Rano wrócisz do pracy. Nie, nie, uspokój się. To z
całą pewnością nie będzie aktualne. Jeśli przypuszczenia komisarza Brinka i moje okażą się słuszne,
wybuchnie taki skandal, że zajazd na pewien czas zostanie zamknięty. A jeśli okaże się, że nie mamy
racji, że to było... no, rozumiesz, to nikt nie może ci odmówić prawa do rzucenia pracy.

- Czy nie ma trzeciego rozwiązania? - spytała cichutko.

-  Owszem,  jest  -  odpowiedział  lensman.  -  Istnieje  jeszcze  jedna  możliwość  wyjaśnienia  tego,  co
przeżyłaś. Tak czy owak nadchodzącej nocy rozwiążemy zagadkę.

Ellen nie potrafiła zarazić się jego optymizmem.

Rikard  i  Nataniel  poszli  do  hotelu,  a  Ellen  posłano  z  powrotem  do  łóżka.  Musieli  wypocząć  przed
tym, co ich czekało.

Kiedy  już  wszyscy  robotnicy  zakończyli  pracę  i  opuścili  zajazd,  w  zapadającym  zmierzchu
przemknęły  ku  niemu  cztery  postaci.  Ellen  wyciągnęła  klucz,  otworzyła  drzwi  i  wpuściła  mężczyzn
do środka. Nie zapalając światła przeszli przez skrzydło kuchenne do starszego budynku. Ellen już na
schodach zaczęła się trząść.

- Spróbuj zapanować nad nerwami - szepnął Nataniel. - Nic nie może ci się stać, kiedy jesteśmy przy
tobie.

Jak zwykle wiedział, co ona czuje.

Mężczyźni  zdawali  się  całkowicie  wypełniać  jej  maleńki  pokoik.  Ktoś  wcześniej  prowizorycznie
naprawił  okno  i  usunął  prześcieradło  z  miejsca,  które  nie  było  dla  niego  przeznaczone.  Ellen
wiedziała, że lensman wytłumaczył jej ucieczkę obawą przed łobuziakami, którzy usiłowali wedrzeć
się do zajazdu.

background image

Szyld za oknem skrzypiał niemiłosiernie.

- Usiądźcie, proszę - powiedziała lekko zmieszana, w pokoju bowiem nie było na czym usiąść.

- Później - odparł Rikard.

Nie wróżyło to nic dobrego. Ellen nie znała planów na tę noc.

29

- Czy możemy mówić głośno? - zapytała.

Mężczyźni popatrzyli po sobie.

- Sądzę... że powinniśmy tego unikać - odparł nieco zakłopotany lensman. - Jak już wspomnieliśmy,
są trzy możliwości... Ale najpierw może zerknijmy na drzwi.

- Ale co będzie, jeśli umrzecie? - szepnęła Ellen z dziecięco naiwnym przerażeniem w głosie.

- Nataniel najpierw to sprawdzi. Chodźcie, idziemy!

- Ale... - zaprotestowała Ellen.

- Ach, tak, rzeczywiście - westchnął Rikard. - Ktoś przecież musi zostać z tobą.

Zapadła  cisza.  Przy  drzwiach,  z  dłonią  na  klamce,  stał  lensman,  opanowany,  pewny  siebie,  choć
nieco zniecierpliwiony. Rikard i Nataniel jakby się wahali, czekali na jej decyzję.

Najwyraźniej wszyscy trzej mężczyźni chcieli obejrzeć tajemnicze drzwi.

- Powinnam chyba poczuć się urażona - stwierdziła Ellen, siląc się na uśmiech. - Ale rozumiem was.
Dobrze, idźcie, pójdę z wami do rogu korytarza, bo nie chcę zostawać sama.

Ale jeśli coś się stanie, nie liczcie na mnie. Znajdę się w wiosce, zanim zdążycie się odwrócić.

Była dzielna, dopóki stała w pokoju, bezpieczna w towarzystwie trzech prawdziwych mężczyzn. Gdy
jednak  całą  czwórką  wyszli  na  korytarz  i  mężczyźni  zniknęli  za  rogiem,  niemal  zdrętwiała  z
przerażenia. Z lękiem popatrzyła przez ramię na czarną przepaść schodów. Stanęła w miejscu, gdzie
korytarz zakręcał, dla pewności dotykając rękami przeciwległych ścian z grubych ciosanych hali, w
każdej  chwili  gotowa  do  ucieczki  w  kierunku  przeciwnym  do  tego,  z  którego  pojawi  się
niebezpieczeństwo.

Właściwie  do  Nataniela  nie  bardzo  pasowało  określenie  „prawdziwy  mężczyzna”.  Co  prawda
wprost  czuło  się  bijącą  od  niego  siłę  ducha,  ale  też  było  w  nim  także  coś  eterycznego,  nie  z  tego
świata,  coś,  czego  nie  mogła  pojąć.  Jego  dłonie  chwilami  poruszały  się  niczym  ptasie  skrzydła,  a
wtedy ogarniało ją wrażenie, że on jest naprawdę ptakiem w klatce, w każdej chwili może wzbić się
w powietrze i pozostawić mieszkańców ziemi swojemu losowi.

background image

Uznała tę myśl za absurdalną, ale w Natanielu bez wątpienia kryło się coś niesłychanie osobliwego,
prowokującego do szczególnego traktowania.

Nie  śmieli  zapalać  światła,  korytarz  pogrążony  więc  był  w  półmroku,  tylko  z  głębokich  niszy
okiennych  sączyły  się  jeszcze  resztki  dziennego  światła.  Ellen  rozróżniała  świeżo  pomalowane  na
biało płaszczyzny drzwi, ale tych drzwi można się było ledwie domyślać.

Starała się nie patrzeć w tamtą stronę, miała jednak wrażenie, że jakaś dziwna siła 30

przyciąga  jej  wzrok  w  koniec  korytarza.  Mężczyźni  zatrzymali  się  przy  tajemniczym  pokoju,
zachowując na wszelki wypadek bezpieczną odległość.

Wszyscy czekali, aż Nataniel przystąpi do dzieła.

Z wahaniem podszedł bliżej i stanął w odległości może pół metra ud drzwi. Omiótł wzrokiem stare,
nierówne drewno. Ellen wstrzymała oddech.

Przypomniał  jej  się  dźwięk,  który  usłyszała  poprzedniej  nocy.  Jakby  coś  dużego  obsunęło  się  po
drzwiach... Potem ciężkie westchnienie. Czy to zrodziło się tylko w jej wyobraźni, czy ktoś chciał dla
żartu ją przestraszyć, czy też...?

Nataniel  powoli  unosił  dłonie,  wewnętrzną  stroną  zwrócone  do  drzwi.  Ellen  wytężała  wzrok,
wydawało jej się, że Nataniel nie dotyka ich powierzchni. Zataczał dłońmi koła nad całą płaszczyzną.

Przez  moment  stał  bez  ruchu,  a  potem,  podjąwszy  szybką  decyzję,  przyłożył  dłonie  do  drewnianej
płyty.

Ellen pisnęła.

Nataniel  jednak  nie  padł  trupem,  ośmieliła  się  więc  odetchnąć  głębiej.  Zorientowała  się,  z  jakim
napięciem ona i dwaj pozostali mężczyźni śledzą poczynania Nataniela.

Długo,  bardzo  dokładnie  obmacywał  drzwi,  w  końcu  opuścił  ręce  i  odwrócił  się  ku  swym
towarzyszom.

- Nie ma niebezpieczeństwa - szepnął. - Drzwi nie mają żadnej własnej mocy.

Dla  Ellen  przerażający  był  już  sam  fakt,  że  w  ogóle  brał  taką  możliwość  pod  uwagę.  Zaczęła  się
zastanawiać,  co  właściwie  widział  i  czego  doświadczył  w  życiu  Nataniel.  Myśli  te  nie  dodały  jej
szczególnej otuchy.

Ton głosu lensmana zdradzał, że przyszło mu do głowy coś nieprzyjemnego:

- To znaczy, że nie znajdują się pod wpływem jakiejś... jeszcze innej siły?

Nataniel zastanowił się.

background image

-  Nie.  Nic  na  to  nie  wskazuje.  Nikt  tu  nie  zginął  nienaturalną  śmiercią,  będącą  wynikiem
oddziaływania jakiejś magicznej siły.

- A ten niemiecki kapitan? - przypomniała Ellen.

- Prawdopodobnie stało się tak, jak przypuszczałaś: zbytnio się uniósł. Niewiele trzeba, jeśli się ma,
na przykład, za wysokie ciśnienie.

31

- A wszyscy inni, którzy przed nim próbowali otworzyć te drzwi?

-  Nie  ma  tu  śladu  atmosfery  nagłej,  nienaturalnej  śmierci.  Ludzie  często  łączą  przypadki  zgonu  z
nieczystymi  mocami,  a  już  szczególnie  działo  się  tak  w  dawnych  czasach.  Sądzę,  że  mamy  do
czynienia z plotkami, które urosły do wielkich rozmiarów.

- To znaczy, że nie wyczuwasz tu śmierci? - spytał Rikard.

-  Tego  nie  powiedziałem  -  zaprotestował  Nataniel  prędko,  zbyt  prędko.  -  Przeciwnie,  wyczuwam
silną... Zresztą wszystko jedno, najważniejsze, że te zgony nie kryją w sobie nic mistycznego.

- Chcesz powiedzieć, że... otwarcie drzwi nie wiąże się z żadnym niebezpieczeństwem?

- Z absolutnie żadnym.

- A więc zabieramy się do dzieła - podjął decyzję lensman.

- Ale przecież nie ma klucza - zauważyła Ellen.

Rikard zabrzęczał czymś w kieszeni.

- Moja kochana! Dla komisarza otwarcie zamka to najprostsza sprawa pod słońcem.

Podeszli do drzwi. Nawet Ellen, teraz, kiedy już wiedziała, że drzwi są zwykłym kawałkiem drewna,
ośmieliła się postąpić o parę kroków do przodu.

Nigdy nie przypuszczała, że w sytuacji krytycznej okaże się takim tchórzem, zawsze uważała się za
dzielną, trzeźwo myślącą dziewczynę. Wstyd i hańba!

Zanim  Rikard  zabrał  się  do  pracy,  lensman  zrobił  jeszcze  rundę  po  korytarzu,  kolejno  otwierając  i
zamykając drzwi do pozostałych pokojów.

- Czy przypadkiem nie któreś z nich słyszałaś?

- Nie - odparła Ellen. - Wszystkie przecież poruszają się bez szmeru, a ja słyszałam upiorne wprost
trzeszczenie i zgrzyty, wiecie, o czym mówię. Słyszałam to dwie noce z rzędu i jestem przekonana, że
dźwięk dochodził z dość daleka, właśnie z końca korytarza.

background image

- No dobrze, zaczynaj, Brink!

Ellen czuła, że dobrze by jej zrobiło, gdyby w tej chwili mogła potrzymać kogoś za rękę, ale Rikard
zajęty  był  zamkiem,  Natanielowi  zaś,  bóstwu  we  własnej  osobie,  nie  śmiała  przeszkadzać.
Dyskretnie złapała lensmana za połę marynarki.

Rikard wybrał z pęczka odpowiedni wytrych i po omacku odszukał zamek. Obmacał go i...

32

- Dziwne - mruknął. - Czy ktoś ma kieszonkową latarkę?

Lensman  zapalił  delikatne,  mdłe  światełko.  Ciekawość  Ellen  wygrała  ze  strachem,  dziewczyna
wypuściła  z  rąk  materiał  marynarki.  Mężczyźni,  pochyleni,  uważnie  oglądali  zamek.  Wszyscy  trzej
jednakowo zdumieni.

Wyprostowali się i popatrzyli na siebie.

- Nie ma dziurki od klucza - oznajmił krótko Rikard. - Te drzwi nie dadzą się otworzyć.

Szum rzeki coraz natarczywiej wdzierał się w ciszę, jaka zapadła po słowach Rikarda. Z

okna w niedużej czworokątnej niszy sączyło się mroczne światło wieczoru.

- Co to za żarty? - spytał lensman. - Czyżby ślepe drzwi?

- Nie wydaje mi się - odparł komisarz, obmacując futrynę. - Sprawiają wrażenie prawdziwych i pod
naciskiem odrobinę się uginają. Ale nie ma dziurki od klucza, pod okuciem zamka jest tylko drewno.
Mam wrażenie, że od wewnątrz jest rygiel.

- To bardzo zabawne - podsumował lensman z kwaśną miną.

- Czy zamek mógł zostać przesunięty? - zastanawiał się Nataniel. - Tak, że dziurka znalazła się pod
okuciem?

Łagodny głos chłopaka działał jak balsam na wzburzone nerwy Ellen.

Znów oświetlili zamek.

- Nie, nie ma żadnego śladu, by go przesuwano - powiedział Rikard.

Wszyscy trzej, powoli, z wyrazem oskarżycielskiego niedowierzania na twarzach, odwrócili się do
Ellen.

Dziewczyna  zmieszana  przenosiła  wzrok  z  jednego  mężczyzny  na  drugiego.  W  ciemności  kontury
twarzy się rozmywały, pod oczami kładły się głębokie cienie.

background image

- Ale zapewniam... - rozpoczęła.

W głosie lensmana zadźwięczała surowość:

- Twoja historia z każdą chwilą staje się coraz bardziej niejasna i nieprawdopodobna, moja młoda
damo. Czy przypadkiem nie jesteś mitomanką?

- Mi... mitomanką?

- Osobą, która zmyśla przeróżne historie i potem sama w nie wierzy?

33

Ellen bezradnie pokręciła głową. Tak jak i mężczyźni nic nie mogła z tego zrozumieć.

- Ellen nie jest żadną mitomanką - ostro zaprotestował Nataniel. - To, co przeżyła dziś w nocy, jest
prawdą.

- Skąd o tym wiesz? - cicho spytał Rikard. - Czy istnieje tu mimo wszystko jakaś atmosfera?

- Istnieje, i to tak gęsta, że dałoby się kroić ją nożem - odparł Nataniel.

- Przed chwilą powiedziałeś, że drzwi są bez znaczenia - zaczepnie przypomniał lensman,

- Owszem, drzwi tak - powiedział Nataniel.

- A jaka to... atmosfera? - zapytał Rikard z szacunkiem w głosie.

Nataniel potarł czoło.

- Nie wiem. Jest nieprzyjemna. Tak wiele jest tutaj uczuć... Rozpacz, samotność, złość, żądza zemsty,
chciwość, nadzieja, tęsknota i zwątpienie, wszystko wymieszane ze sobą. Ale dominujące wrażenie
zwykłego podłego oszustwa.

- To ci dopiero, - westchnął lensman. - Czy nie ma tu czegoś przyjemniejszego?

- Nie! - Głos Nataniela zabrzmiał ostro jak wystrzał. - Nic przyjemnego.

Rikard chrząknął znacząco.

- Pijesz do nas czy do tego miejsca?

- Chodzi mi o to, co kryje się za tymi drzwiami. Bije zza nich aura zła.

-  Chyba  o  czymś  zapomniałeś  w  swojej  wyliczance,  Natanielu  -  powiedział  Rikard:  -  Czy  nie
wyczuwasz śmierci?

Nataniel gwałtownie odwrócił się do nich tyłem.

background image

- To w tym przypadku nieistotne - odparł prawie ze złością.

Lensman westchnął.

-  Nogi  mnie  już  rozbolały.  Proponuję  wrócić  do  pokoju  Ellen.  Będziemy  mogli  na  siebie  patrzeć  i
rozmawiać normalnie, na głos. Dość już mam sterczenia tutaj i szeptania do cieni.

Dobrze było znów znaleźć się w małym pokoiku. Lensman zajął większą część łóżka, Nataniel usiadł
na  podłodze,  opierając  się  plecami  o  ścianę.  Ellen  przycupnęła  obok  niego,  zostawiając  krzesło
Rikardowi.  Przez  głowę  przemknęła  jej  myśl,  że  pod  ubraniem  ciągle  ma  nocną  koszulę.  Kiedy
wreszcie będzie mogła przebrać się w bardziej odpowiedni strój?

34

- I co teraz? - rzuciła w przestrzeń.

- Wyłamiemy drzwi, jak tylko zrobi się jaśniej - odparł lensman. - Porąbiemy je siekierą.

- Czy jest jakieś uzasadnienie dla takiego wandalizmu? - zastanowił się Rikard.

- Bez wątpienia - odpowiedział Nataniel.

- Co prawda ja sam nie jestem wcale tego taki pewien - westchnął lensman. - Obawiam się, żebyśmy
w ten sposób nie spłoszyli jakiegoś łajdaka.

Próbowali nadążyć za tokiem jego myślenia.

- Natanielu, nie wypowiedziałeś się jeszcze, czy to, co przeżyła Ellen, jest sprawą dla policji, czy też
raczej... ma związek z czymś bardziej nieziemskim? - spytał Rikard.

Ellen w napięciu czekała na odpowiedź. Prawdę mówiąc ogromnie się jej bała.

Nataniel, którego w myślach nazywała „wybrańcem bogów”, nie zdając sobie sprawy, jak bliska jest
prawdy, nie spieszył się z odpowiedzią. Wreszcie przyznał:

- Chciałbym dać wam jednoznaczną odpowiedź, ale wszystko tutaj jest takie wieloznaczne.

Konglomerat wrażeń, z którego trudno wyłowić esencję.

- Coś więc jednak się wydarzyło?

- O, tak, bez wątpienia.

- Widziałeś, co znajduje się za tymi drzwiami? - dopytywał się komisarz Rikard Brink.

Nataniel splótł ręce wokół kolan i z wyrazem niepokoju na twarzy zapatrzył się w sufit.

-  Zobaczyłem  nieduże  pomieszczenie.  Ciasne  i  ciemne.  Ściany  poprzecinane  ukośnymi  belkami  to

background image

oczywiście  elementy  konstrukcji  budynku  nie  zakryte  boazerią.  Dostrzegłem  też  coś,  czego  nie
rozumiem, co nie należy do tego miejsca.

- Jak to wyglądało?

- Duże, okrągłe... Kilka sztuk, nie mogłem się dobrze przyjrzeć.

Nataniel  coraz  bardziej  przerażał  Ellen.  Rikard  najwyraźniej  zdawał  sobie  sprawę  z  możliwości
kuzyna, zawsze bowiem zadawał właściwe pytania. Lensman z rozdziawionymi ze zdumienia ustami
wpatrywał się w Nataniela.

- Coś więcej?

- N... nie.

35

W odpowiedzi zabrzmiało pewne wahanie, towarzyszyło mu ukradkowe zerknięcie na Ellen.

Rikard nie pytał już dłużej. Ci dwaj najwidoczniej świetnie się rozumieli.

Otaczającą  ich  ciszę  na  chwilę  przerwał  szum  silnika  przejeżdżającej  ciężarówki,  potem  znów
zapanował spokój.

- Wytłumacz mi - Ellen nieśmiało zwróciła się do siedzącego przy niej chłopaka. -

Powiedziałeś, że moja obecność jest konieczna, ale jak na razie do niczego się nie przydałam.

Odpowiedź Nataniela nie rozjaśniła jej w głowie.

- Która godzina?

- Północ.

- A o której usłyszałaś tę istotę?

- Na pewno później, ale dokładnie nie wiem.

- Przybiegła do mnie około czwartej - wtrącił lensman.

- No, to czekamy.

- Ale co ja mam zrobić? - ze strachem dopytywała się Ellen.

- Nic, absolutnie nic! - zdenerwował się Nataniel. - Czy ty niczego nie rozumiesz? Nie rozumiesz, że
muszę  się  przekonać,  czy  posiadasz  pewną  niezwykłą  zdolność,  której  szukałem...  Och,  zapomnij  o
tym, co mówię - zmienił ton na łagodniejszy. - Wybacz, ale trudno mi zapanować nad sobą. Często
się tak dzieje, gdy mam do czynienia z równie zawiłą historią jak ta.

background image

Ellen  pokiwała  głową.  Przykro  jej  było,  że  tak  się  zirytował  z  jej  powodu,  ale  chyba  potrafiła  go
zrozumieć. Poza tym naprawdę szczerze żałował swego wybuchu.

- Zagadki tego typu bardzo wyczerpują jego siły - półgłosem wyjaśnił Rikard. - Jak tylko się dowie,
o co chodzi, zaraz się uspokoi.

- To znaczy, że ciągle nie wiesz, co tu się dzieje? - burknął lensman.

Nataniel pobladł, widać było, że jest zmęczony.

- Nie wiem. Tyle jest sprzeczności. Dlatego właśnie Ellen musi mi pomóc.

36

Zaniepokojona dziewczyna przypomniała sobie opowiadanie Rikarda o tym, jak policja natknęła się
na sprawę, w której nic do siebie nie pasowało, a Nataniel natychmiast się zorientował, że nie kryło
się za tym nic nienaturalnego.

Tym razem niczego takiego nie stwierdził.

Dolna  warga  leciutko  jej  drżała.  Niemożliwe,  by  w  ciemności  Nataniel  mógł  to  zauważyć,  ale
natychmiast odnalazł jej dłoń i uścisnął. Ellen od razu poczuła się lepiej. Tak bardzo podobały jej się
jego ręce, zgrabne, kształtne, obdarzone niezwykłą siłą. I nie chodziło tu wyłącznie o fizyczną siłę,
promieniowało z nich ciepło, spokój, poczucie bezpieczeństwa.

Później  miała  się  dowiedzieć,  co  jeszcze  mogły  przekazywać,  na  razie  jednak  jej  znajomość  z
Natanielem była zbyt świeża, by znała wszystkie jego możliwości.

Wiedziała jedynie, że w pokoju znajduje się niezwykła moc i że pochodzi ona właśnie od Nataniela.

Nagle jego dłoń spoczywająca na jej ręce znieruchomiała, a lensman szepnął: „Cicho”.

Z dołu dobiegł odgłos powolnych, ostrożnych kroków.

37

ROZDZIAŁ IV

Z początku siedzieli nieruchomo, ale gdy skradające się kroki dotarły do schodów, wszyscy czworo
bezszelestnie wstali i pokoik znów stał się niemiłosiernie ciasny.

- Te same kroki, co wczoraj w nocy? - szeptem spytał komisarz.

- Nie wiem - odparła Ellen. - Być może, nie jestem pewna. Ale tamte najpierw rozległy się na górze.

- To nieistotne - szepnął Nataniel. - Może spałaś, kiedy nocny gość wchodził na piętro.

background image

Lensman przesunął się do drzwi.

- Zaczekaj! - powstrzymał go Rikard. - Daj temu czemuś przejść!

Temu  czemuś.  ..  Ellen  się  przeraziła,  słysząc  takie  słowa  na  określenie  istoty  poruszającej  się  po
korytarzu. Przycisnęła rękę do piersi, by przytłumić bicie serca. Widząc to Nataniel uśmiechnął się
leciutko.

Kroki  było  już  słychać  na  górze,  Ellen  odruchowo  złapała  Nataniela  za  rękę,  lecz  on  delikatnie  ją
odsunął. Popatrzyła na niego zdziwiona, ale kiedy pokręcił głową, zrozumiała w czym rzecz. Musiał
być swobodny, by bez przeszkód odbierać wrażenia z tego, co działo się na korytarzu.

Ostrożne, ciche stąpanie minęło drzwi. Ellen z całych sił starała się skoncentrować.

Zmarszczyła czoło. Nie była pewna...

W podłodze zatrzeszczała jakaś deska.

Dziewczyna  przecząco  pokręciła  głową.  Poprzedniej  nocy  łogowe  deski  nie  wydały  żadnego
odgłosu.

- To może być bez znaczenia - szepnął Rikard.

Ellen  skrzywiła  się  z  powątpiewaniem.  Dobrze  pamiętała  pierwszy  dzień,  kiedy  wraz  z  panią
Sinclair szły po przeraźliwie skrzypiącej podłodze.

Kiedy tajemnicza istota skręciła za róg, kroki przycichły. Wytężyli słuch.

Zapadła cisza.

I  nagłe  wszyscy  usłyszeli  przeraźliwy  zgrzyt  otwierających  się  prastarych  drzwi.  Oczy  Ellen
rozszerzyły się i pociemniały.

- Chodźcie - szeptem powiedział lensman.

38

Wymknęli się na korytarz. Ellen uczyniła to z wahaniem, ale wybrała mniejsze zło, nie chciała zostać
sama. Pospieszyli ku załomowi korytarza.

Za późno.

Drzwi, owe drzwi, których nikomu nigdy nie udało się otworzyć, zamknęły się na ich oczach, a istota,
która przed momentem wędrowała korytarzem, zniknęła.

Kiedy podeszli bliżej, usłyszeli, jak lensman przeklina.

background image

- Widziałeś to samo co ja? - spytał Rikard Nataniela.

- Tak. Drzwi, które zatrzasnęły się nam przed nosem, były bardzo duże.

- Właśnie. A te są małe.

Ten, który wszedł do tajemniczego pokoju, nie mógł ich słyszeć, poruszali się i rozmawiali ze sobą
prawie bezgłośnie.

- Czy jest stąd jeszcze jakieś inne wyjście? - spytał lensman.

Nataniel w milczeniu pokręcił głową.

Tak  silna  jest  więc  osobowość  Nataniela,  pomyślała  Ellen,  że  nawet  lensman  wierzy,  iż  chłopak
może wiedzieć, co się znajduje za zamkniętymi drzwiami.

Jej podziw dla Nataniela nie miał granic.

I  choć  brzuch  bolał  ją  ze  strachu  -  tak  bardzo  się  bała  tego  czegoś,  co  się  kryło  za  zamkniętymi
drzwiami  -  nie  mogła  oprzeć  się  uczuciu  triumfu.  Nareszcie  się  przekonali,  że  z  nich  nie  drwiła.
Naprawdę ktoś nocą, w tajemnicy, kręcił się po zajeździe.

Ale  już  na  samą  myśl  o  wielkich  drzwiach,  które  otworzyły  się  w  miejscu,  gdzie  były  tylko  małe,
ciarki strachu przebiegały jej po kręgosłupie. Może kiedyś były tu większe drzwi?

Może upiór przechodził właśnie przez nie?

Och, nie wolno snuć takich makabrycznych fantazji!

Rikard niepewnie uniósł rękę, by zbadać drzwi, które tak nagle się zamknęły, ale zamarł w pól ruchu.

- Schować się! - nakazał i otworzył pokój numer siedem. Skryli się tam, zostawiając uchylone drzwi.

Teraz i Ellen usłyszała: ktoś wchodził po schodach.

39

Wielkie  nieba,  pomyślała.  Pojawienie  się  wędrującego  upiora  numer  dwa  zmniejszyło  przerażenie,
jakie budziła w niej cała ta historia, nadając wydarzeniom nieco komiczny wymiar. Ellen już się tak
nie  bała.  Prawdę  mówiąc,  tej  nocy  nie  odczuwała  wcale  owego  głębokiego,  niedobrego  lęku.
Szeptem oznajmiła to Natanielowi.

- Wiem - odpowiedział krótko.

Nie miała co do tego żadnych wątpliwości.

W  jaśniejącym  brzasku  podniosła  wzrok  na  jego  twarz  i  odkryła,  że  uśmiecha  się  do  niej

background image

porozumiewawczo.  Po  przyjacielsku.  I  on  także  wyczuł  komizm  związany  z  nieoczekiwanym
pojawieniem  się  kolejnej  zjawy,  dzieląc  rozbawienie  dziewczyny.  Ellen  ogarnęło  nagle  uczucie
niezwykłej radości.

Tajemnicze drzwi znów przeciągle zaskrzypiały, zatrzeszczały.

- Teraz! - dał sygnał Rikard.

Nagle Ellen została sama w pokoju. Z korytarza dobiegały odgłosy szamotaniny i okrzyki przerażenia,
wyjrzała więc pokonując strach.

Zagadkowe drzwi znów się zatrzasnęły, ale trzej mężczyźni przytrzymywali teraz między sobą jakąś
wierzgającą istotę.

- Zapal lampy! - polecił lensman.

Ellen pobiegła do schodów i odnalazła kontakt. Korytarz wypełnił się błogosławionym elektrycznym
światłem.

Zanim wróciła do załomu korytarza, usłyszała surowy głos lensmana:

- O, doprawdy! To niezwykle interesujące.

Poprzedni właściciel zajazdu, pan Nicolaysen, patrzył na nich spode łba.

-  Liczyliśmy  na  to,  że  dziś  w  nocy  wpadnie  nam  w  sieć  niezła  rybka  -  powiedział  zadowolony
lensman.  -  Nie  wiedzieliśmy  tylko  jaka.  Tak,  tak!  Od  wielu  lat  słyszeliśmy  o  ciężarówkach,  które
nocą krążą w okolicach zajazdu, zwłaszcza zimą, ale nigdy nie przywiązywaliśmy do tych informacji
szczególnego znaczenia. Proszę teraz otworzyć te drzwi!

Nicolaysen nareszcie się opanował.

-  Drzwi?  Jakie  drzwi?  Chciałem  iść  do  pokoju  numer  dziewięć,  sprawdzić,  czy  wczoraj  nie
zostawiłem tam okularów.

40

- Proszę nie opowiadać bzdur! Wszyscy widzieliśmy, że chciał pan wejść w te drzwi, ale nie zdążył
się pan prześlizgnąć. Proszę natychmiast je otworzyć!

- Musiało się wam coś przywidzieć. Tych drzwi nie da się otworzyć.

Komisarz  jednak  już  wetknął  palce  między  ścianę  a  framugę  i  przesuwał  je  w  dół.  Nagle  wyczuł
opór.

- Tu jest haczyk - oznajmił. - Poświeć mi, Natanielu!

background image

- Uważajcie! Spotka was śmierć! - postraszył Nicolaysen.

- To nam nie grozi - odrzekł Nataniel.

Rikard delikatnie podniósł haczyk. Uchyliły się całe drzwi wraz z framugą.

Ukazała się mroczna szpara. Lensman zamknął Nicolaysen w jednym z pokoi.

- Niech pan nie próbuje uciekać przez okno - ostrzegł. - Rama nie utrzyma pana ciężaru, Ellen coś o
tym wie. W dodatku z tej strony jest o wiele wyżej - dokończył z nieskrywanym triumfem.

Przy  wtórze  piekielnego  zgrzytu  otworzono  drzwi  do  tajemniczego  pomieszczenia.  Rzecz  jasna  w
środku nie było elektrycznego światła, ale to wpadające z korytarza w zupełności wystarczało.

Pokój,  jak  to  już  wcześniej  powiedział  Nataniel,  był  bardzo  mały,  ścian  z  grubych  bali  niczym  nie
przesłonięto.  Nie  było  tu  ani  jednego  okna,  sufit  spadał  ukośnie.  Całe  umeblowanie  stanowiła
drewniana ława. Ale na powierzchni niespełna czterech metrów kwadratowych stały wielkie okrągłe
pojemniki,  starannie  zapieczętowane  beczki.  Wzdłuż  jednej  ze  ścian  ustawiono  butelki  z
zagranicznymi etykietkami.

Skulona postać na ławie próbowała udawać, że wcale jej tam nie ma.

Lensman nie miał zamiaru z nikim się cackać.

- Dyrektor Stein, jak przypuszczam?

Mężczyzna skrzywił się, jakby właśnie łyknął octu.

Komisarz  Rikard  Brink  z  surową,  a  jednocześnie  ogromnie  zadowoloną  miną  ze  wszystkich  stron
oglądał beczki.

- Co się w nich znajduje? - spytał lensman. - Czy sami mamy je otworzyć i sprawdzić?

- Nie! - wyrwało się dyrektorowi Steenowi.

41

-  Co  właściwie  wytwarza  się  w  fabryczce  Nicolaysena?  -  aksamitnie  przymilnym  głosem  spytał
lensman.  -  Czy  przypadkiem  nie  ma  tam  maleńkiego  wydziału  zajmującego  się  produkcją  bimbru?
Składowanego i przelewanego tutaj w oryginalne butelki?

- A skąd ja miałbym to wiedzieć? - agresywnie bronił się Steen. - Nie mam pojęcia, co on tam robi.

- O, nie, niech pan się nie wysila. - Lensman zniecierpliwiony machnął ręką. - Nie jesteśmy dziećmi,
ani pan, ani my. Podnieś pokrywę, Brink!

Rikard otworzył beczkę. W pokoju rozniósł się trudny do pomylenia z innym zapach bimbru.

background image

-  O  ile  się  nie  mylę,  to  właśnie  odgłos  toczenia  tych  beczek  Ellen  słyszała  przedwczoraj  w  nocy  -
powiedział.  -  Pamiętasz  te  trzy  głuche  uderzenia,  które,  jak  sądziłaś,  były  trzaśnięciem  drzwi  do
garażu u ciebie w domu?

- Tak, ten sen - przyznała Ellen. - To może być prawda. Pewnie przywieźli wtedy beczki i ustawili je
tutaj.

-  Nie  mieli  pojęcia,  że  tu  mieszkasz,  dowiedzieli  się  o  tym  dzień  później.  I  ogromnie  ich  to
wzburzyło, prawda?

- Tak, w każdym razie Nicolaysena.

Ellen z niepokojem obserwowała Nataniela. Nie podobało jej się jego zachowanie. Przez cały czas
stał  nieruchomo,  jakby  sztywny,  poruszał  tylko  powoli  głową:  najpierw  w  jedną,  potem  w  drugą
stronę. Nozdrza mu drgały, żółte oczy poszukiwały czegoś, nie mogły znaleźć...

- Owszem, ja też uważam, że właśnie wtedy przywieźli tu beczki - stwierdził Rikard. - A dziś w nocy
mieli zamiar usunąć stąd wszystko, prawda, Steen? Ponieważ wprowadziła się Ellen i zakłóciła wam
spokój.

Steen oparł się o ścianę i odwrócił wzrok.

-  Ta  głupia  Sinclair!  Nie  ja  poleciłem  jej  odrestaurowanie  tej  części  domu,  zrobiła  to  z  własnej
inicjatywy. Przeżyliśmy prawdziwy szok, kiedy przyszliśmy tu wczoraj lub przedwczoraj, czy kiedy
tam  to  było.  Uzgodniliśmy,  że  przestraszymy  dziewczynę,  i  właściwie  udało  się.  Skąd  mieliśmy
wiedzieć, że pobiegnie prosto do lensmana!

A więc to oni! Och, dzięki Bogu, westchnęła Ellen w duchu.

- Nie wiedziałem, że ma pan udziały w chemicznej fabryce Nicolaysena - powiedział

lensman.

42

-  Jestem  jej  właścicielem,  on  reprezentuje  moje  interesy  -  odparł  zgnębiony  Steen.  -  Kiedy
sprzedawał zajazd, nie miałem innego wyjścia, musiałem go kupić.

- Tym samym mogliście nadal korzystać z tego doskonałego magazynu w pomieszczeniu, do którego
nikt nie śmie się zbliżyć. Ale dwie kobiety zniweczyły wasze plany.

Steen tylko prychnął w odpowiedzi, z kwaśną miną patrzył na Ellen.

-  A  ty  spodziewałaś  się  nocnej  wizyty  zalotników,  że  wywiesiłaś  z  okna  prześcieradło?  To
niedopuszczalne u mojego personelu!

- Pan nie ma już żadnego personelu - przypomniał lensman.

background image

Nicolaysen kategorycznie zaprzeczył, by w jego fabryce produkowano alkohol. „Przyjdźcie i sami się
przekonajcie” - zaproponował.

- W takim razie to alkohol z przemytu - stwierdził Rikard. - Na jedno wychodzi.

Lensman zabrał przestępców z aresztu i obiecał wrócić jak najszybciej.

- Co za ulga - powiedziała Ellen, kiedy wyszli. - A więc to oni przerazili mnie wczoraj w nocy.

Co  za  ulga! Ale  jak  wprawnie  to  zrobili!  Tak  przekonująco!  Zapomniałam  zapytać,  który  z  nich  to
był.

- Straciłaś posadę - uśmiechnął się Rikard pod nosem.

-  Uważa  pan,  że  mi  jej  szkoda?  Nie  nadaję  się  na  recepcjonistkę,  teraz  już  o  tym  wiem.  Ta  praca
wymaga wielkiej dokładności, a ja jestem taka roztrzepana. Cieszę się, że opuszczę to miejsce.

Nagle Ellen umilkła.

Nataniel ukląkł na podłodze i wyciągnął spad ławy jakiś pakunek, owinięty szarozieloną ceratą. Nie
wróżąca nic dobrego powolność jego ruchów zgasiła uśmiech na twarzy dziewczyny.

- Co tam znalazłeś? - zapytał Rikard.

Nataniel  nie  odpowiedział.  Podniósł  wzrok  znad  na  wpół  rozpakowanej  paczki,  potem  opuścił  róg
ceraty i popatrzył na Ellen.

- Czy możesz na chwilę wyjść?

Ellen  poczuła  ogarniające  ją  lodowate  zimno.  Oczy  Nataniela  lśniły  mrocznym,  niebezpiecznym
blaskiem. Znalazł to, czego szukał.

43

Posłusznie wróciła do swego pokoju i drżąc na całym ciele usiadła na łóżku.

Nataniel  bowiem  nie  dość  szybko  zawinął  ceratę.  Kątem  oka  dostrzegła  fragment  zawartości
pakunku. Wydłużony kształt pokryty czymś szarym niby kurz, przypominającym materiał, kępki jakby
włosów. Kiedy Nataniel przyszedł i usiadł obok niej na łóżku, Ellen nadal drżała.

Dostrzegła tylko jego dłoń, chwyciła ją mocno jak tonący i przytuliła głowę do jego ramienia.

Czuła na sobie jego ciepłe spojrzenie.

- A więc jednak miał tam miejsce wypadek nagłej, gwałtownej śmierci - szepnęła. - Ale kto to był?
Kogo zamordowali ci dwaj bezwzględni złoczyńcy?

background image

- Nikogo.

- Ale... - Popatrzyła na niego zdziwiona. Zmęczona twarz Nataniela wyglądała tak łagodnie.

Wolną ręką bawił się jej włosami. - Kto... kto był tam... w środku?

Nataniel sprawiał wrażenie, jak gdyby zmuszał się do odpowiedzi.

- Szlachcic.

Rzeka połyskiwała w pierwszych, bladych jeszcze promieniach słońca. Ellen siedziała na kamieniu i
patrzyła na Nataniela, leżącego na brzuchu przy brzegu i moczącego ręce w lodowato zimnej wodzie.
Wciąż jeszcze nie otrząsnęła się z szoku, jaki niedawno przeżyła, zaledwie kilka minut temu opuścili
zajazd. To Nataniel stanowczym ruchem pociągnął Ellen za sobą, wyrywając ją z odrętwienia, i bez
słowa przyprowadził na brzeg rzeki.

O wschodzie słońca wszystko wokół wydawało się takie spokojne.

- Lubisz rzekę - stwierdziła cicho.

Nataniel wstał i usiadł obok niej. Na jego dłoniach zalśniły krople wody.

- Słońce... dzień... światło i życie - zaczął mówić ze smutkiem. - Kocham to. Wodę igrającą wśród
kamieni,  wędrówkę  chmur  po  niebie,  blask  słońca.  Zwierzęta,  drzewa,  dzieci,  wszystko,  co  jest
życiem. Ale to nie jest mój świat.

Przez chwilę siedzieli pogrążeni w milczeniu, rozkoszując się wzajemnym zrozumieniem.

Ellen  odbierała  jego  uczucia  tak  dobrze,  że  kiedy  dostrzegła,  jak  jego  oczy  nagle  ciemnieją  od
mrocznego smutku, który nigdy go nie opuszczał, na jej ustach zadrgał uśmiech.

Pochyliła  się  i  lekko  uderzyła  dłonią  o  powierzchnię  wody,  posyłając  ku  jego  twarzy  kaskadę
kryształowych kropli.

Natanielowi na moment zaparło dech w piersiach, ale zaraz się roześmiał, zaczerpnął dłonią wody i
przeniósł ją nad kark dziewczyny.

- Przestań, przestań! - śmiała się. - Mam pod spodem tylko nocną koszulę!

44

- Dobrze o tym wiem - zachichotał, ale cofnął rękę pozwalając, by reszta wody przeciekła mu przez
palce.

- To niemożliwe - zdumiała się. - Potrafisz patrzeć przez...

- Wcale nie muszę. Jak myślisz, co to jest?

background image

Delikatnie pociągnął za skrawek białej koronki wystający na plecach spod swetra.

- Ojej! - westchnęła Ellen, pospiesznie doprowadzając ubranie do ładu. - Znów! Nie miałam okazji
się przebrać. Jak długo tak wisiał?

- Pewnie od wczorajszego wieczoru. Czarujący widok.

- Dlaczego nic nie powiedziałeś? - jęknęła rozżalona.

Znów  wybuchnął  śmiechem.  Kiedy  się  śmiał,  był  taki  piękny,  taki  pełen  życia.  Wydawało  się,  że
nagle cienie z mrocznej krainy, o którą nieustannie się ocierał, przestały go gnębić.

- Nie przejmuj się! Zobaczyłem koszulę jakieś pół godziny temu, kiedy siedziałaś na łóżku.

Nie byłem wtedy w nastroju, by mówić o ubraniu.

I znów mrok otoczył ich myśli.

- Och, Natanielu - powiedziała bezradnie. - Jak mogli być tak cyniczni? Po prostu schowali go pod
łóżkiem?

- Co innego mieli zrobić? Nie mogli sprawić mu pogrzebu, bo wtedy legenda o upiornych drzwiach
przestałaby być legendą.

Ellen  zadrżała  z  zimna.  Nataniel  ujął  jej  dłoń  w  swoją  chłodną,  mokrą  rękę,  ale  już  sam  jego  gest
ogrzał dziewczynę.

- Ellen... - powiedział ostrożnie. - Czy myślisz, że mogłabyś mi opowiedzieć o tym, co wydarzyło się
przed  laty?  Musimy  się  teraz  rozstać  i  nigdy  już  się  nie  spotkamy.  Bardzo  mi  zależy  na  poznaniu
prawdy.

Ellen nie odezwała się, długo siedziała pogrążona w myślach i złych wspomnieniach.

- Zimno mi - powiedziała wreszcie cienkim głosem.

Nataniel  zrozumiał,  że  nie  chodzi  jej  o  zewnętrzny  chłód.  Położył  swe  mocne  ręce  na  jej  drobnych
dłoniach, jak gdyby chcąc dodać jej sił.

- To takie trudne - szepnęła. - Właściwie nic nie ma do opowiadania.

45

- To było tylko wrażenie, uczucie, prawda?

Nie patrząc na niego potakująco skinęła głową.

- Gdzie się to wydarzyło?

background image

- Moi rodzice wynajęli domek na lato w jednej z tych przepięknych dolin, ściślej mówiąc w Valdres.
Miałam wtedy chyba dziesięć lat, dokładnie nie pamiętam.

Nataniel czekał cierpliwie. Znów wyczuwał obłędny strach, jaki bił od dziewczyny. Ellen, jakby nie
chcąc przekazywać mu tego co złe, uwolniła ręce, odsunęła się kawałek i dopiero wtedy podjęła:

- Pewnego dnia poszłam sama na spacer... - opowiadała, nerwowo poruszając rękami. -

Och, Natanielu, nie mogę! Czy naprawdę muszę o tym mówić?

- Tak. Dowiedziałbym się wówczas wiele o tobie.

- O tym, czy mam... czy posiadam tę właściwość, o której mówiłeś?

- Właśnie.

Obok nich cicho szemrała rzeka. Z daleka dobiegał szum samochodów. Wstawał nowy dzień.

Po  długiej  chwili  milczenia  przygnębiona  Ellen  zebrała  się  w  sobie.  Zaczęła  mówić  niemal  jak  w
transie:

-  Szłam  drogą...  starą,  prawie  całkiem  zarośniętą  ścieżką.  Nie  pamiętam,  ale  chyba  minęłam  jakąś
opuszczoną zagrodę... A może się mylę, nie wiem, nie przypominam sobie okolicy, Natanielu, tylko
las... drogę... i... - Ellen oddychała coraz ciężej. - A potem ogarnął mnie nieopisany strach. Rósł we
mnie bez powodu. Rozejrzałam się... nic. Tylko stary płot. Mech, trawa, świerki... Plącze mi się po
głowie  obraz  resztek  murów  porośniętych  mchem,  ale  to  mogło  być  kiedy  indziej,  w  jakimś  innym
miejscu. Nic już nie wiem.

Głos  dziewczyny  stopniowo  cichł,  aż  wreszcie  umilkła.  Nataniel  przyglądał  jej  się  uporczywie,  w
żółtych oczach płonął przerażający, intensywny blask. Ellen opisując otoczenie krążyła wokół sedna
sprawy,  przeciągała  czas,  nie  chciała  wyznać  prawdy  o  bolesnych  przeżyciach.  -  Mów  dalej  -
poprosił cicho. Zabrzmiało to jak tchnienie wiatru.

Ellen  napotkała  jego  spojrzenie  i  zakręciło  się  jej  w  głowie.  Miała  wrażenie,  że  wciąga  tą  jakaś
niezwykła siła, jakby wir. Nie było już odwrotu.

-  Ten  strach...  ten  strach  omal  mnie  nie  zadławił,  miałam  uczucie,  że  w  moje  ciało  wstąpiła  jakaś
inna dusza.

46

Nataniel, słysząc to, zadrżał, ale ona tego nie zauważyła. Uklękła przed nim, przytuliła głowę do jego
dłoni i ściskała je mocno, do bólu.

Kiedy znów zaczęła mówić, jej głos przypominał raczej przepojony żalem krzyk:

-  To  była  nieszczęśliwa  dusza,  Natanielu,  zła,  bardzo  zła,  ale  nieszczęśliwa!  Bezdennie  samotna,

background image

zmarznięta,  wdarła  się  we  mnie  i  błagała  o  coś,  może  o  litość  i  wyrozumiałość,  było  w  tym
ogromne...  cierpienie,  rozpacz,  którą  trudno  opisać.  Nie  mogłam  oddychać,  tak  strasznie  się  bałam,
tak się bałam, do szaleństwa...

Ellen i teraz z trudem chwytała oddech, łapała powietrze z bólem, niemal jęcząc.

- A potem moje nogi same zaczęły biec. Nie ja o tym zdecydowałam, one po prostu ruszyły.

Biegłam przed siebie, nie wiem dokąd, po prostu jak najdalej od tego miejsca... Biegłam chyba przez
jakąś dolinę, bliska obłędu, coś mnie goniło, pędziło za mną, zaczęłam krzyczeć...

Nagle Ellen podniosła na niego oczy, z których biło bezdenne zdumienie.

- Słyszałam swój krzyk, ale nie tylko ja krzyczałam. To było takie dziwne! Bo oprócz własnego głosu
słyszałam  także  krzyk  mężczyzny,  przepojony  strachem  i  nieznośnym  bólem.  I  to  właśnie  było  takie
dziwne, bo ta dusza, która zajęła miejsce w moim ciele...

gotowa jestem przysiąc, że to była kobieta. Takie rzeczy po prostu się wie.

Nataniel kiwnął głową.

- Tak, takie rzeczy się wie.

Ellen  nie  zdawała  sobie  sprawy,  że  mówi  i  zachowuje  się  jak  przerażona  naiwna  dziesięciolatka.
Nataniel jednak wszystko rozumiał.

- Biegłam, próbowałam uciec jak najdalej od tych krzyków, od mego własnego krzyku, ale od tego
przecież nie mogłam uciec. A potem zdarzyło się coś strasznego. Dolina była długa, zdawała się nie
mieć końca, usłyszałam jeszcze jakiś krzyk, ale zupełnie inny.

- Jak to inny?

- Niósł się wśród gór niczym ujadanie psa, urywany, okrutny, złośliwy. Rozumiesz?

- Tak. Czy to był mężczyzna, czy kobieta?

- Mężczyzna. Jednocześnie słyszałam żałosną skargę tego drugiego, a za mną była kobieta, to znaczy
ona za mną nie biegła, została w miejscu, od którego ja zaczęłam biec. Nie mogła stamtąd odejść

47

Ostatnie  słowa  Ellen  wypowiedziała  ze  zdumieniem,  jakby  nie  mogła  pojąć,  co  też  zatrzymało
kobietę.

- Dolina nareszcie się skończyła, w oddali zobaczyłam domy, powoli zaczęłam się uspokajać, czary
minęły. Ale nigdy nie zdołałam tego zapomnieć.

background image

Czuła, że Nataniel gładzi ją po włosach, a kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że ma łzy w oczach.

- Kochana Ellen - powiedział zasmucony. - Kochana mała Ellen!

- Czy otrzymałeś już odpowiedź? - spytała nieśmiało.

- Tak. Teraz już wiem. Jest tak, jak przypuszczałem. Dałaś mi odpowiedź jeszcze wyraźniejszą, niż
się spodziewałem.

Ellen nie śmiała pytać, o jaką zdolność chodzi. Bała się usłyszeć prawdę.

Odwróciła twarz, nagle zawstydzona.

-  Wybacz  mi  -  szepnęła.  -  Jak  ja  się  zachowałam!  Rzucać  się  w  ramiona  obcemu  człowiekowi,
wygadywać takie głupstwa, płakać i...

Zmusił ją, by popatrzyła mu prosto w oczy.

- Naprawdę uważasz, że jesteśmy sobie obcy? Czy tak właśnie jest?

Ellen  widziała  jego  życzliwe,  pełne  zrozumienia  spojrzenie,  dostrzegła  smutek,  jaki  bił  z  twarzy
Nataniela, jego samotność, i zrozumiała, że mają ze sobą wiele wspólnego.

-  Nie  -  odparła  drżącym  głosem.  -  Nie,  nie  jesteśmy  sobie  obcy.  Nigdy  mi  się  nawet  nie  śniło,  że
mogłabym  o  tym  komukolwiek  opowiedzieć,  ale  teraz  to  było  takie  naturalne.  Wiedziałam,  że  mnie
zrozumiesz.

W jego uśmiechu krył się ból, który i ona odczuła.

- O jedno tylko cię proszę, Ellen. Nie traktuj mnie jak boga, zapewniam, że nim nie jestem.

-  Wcale  nie  traktuję  cię  jak  boga,  raczej  jak  kogoś,  kogo  bogowie  wybrali,  zastanawiałam  się  nad
tym dziś w nocy. Skąd zresztą wiesz, że...

Uśmiechnął się gorzko:

-  Wyczuwam  twój  bezkrytyczny  podziw  dla  mnie.  Nie  służy  on  naszej  przyjaźni. Ale  poza  tym  czy
słyszałaś o bogu, który miałby uczulenie na pomarańcze, przeziębiał się trzy razy do 48

roku i był tak kompletnie pozbawiony zdolności technicznych, że jego nauczyciel doznał

załamania nerwowego?

Ellen roześmiała się zawstydzona.

- No to chyba rzeczywiście nie jesteś bogiem. Ale nie jesteś także zwyczajnym człowiekiem.

Nataniel delikatnie poczochrał jej niesforne włosy.

background image

- I ty także nie, moja droga. Kim ty jesteś, Ellen? - Nieoczekiwanie podniósł się i ją także zmusił do
wstania. - Mógłbym pomóc ci się uwolnić od tego ciężaru - powiedział

impulsywnie. - Ale to niebezpieczne...

- Dlaczego niebezpieczne?

Przygryzł wargę.

-  Tak  bardzo  chciałbym  jeszcze  kiedyś  cię  spotkać,  kochana.  Sądzę,  że  moglibyśmy  zostać  bardzo
dobrymi przyjaciółmi, tyle moglibyśmy sobie dać...

Energicznie pokiwała głową, całkowicie się z nim zgadzała.

Nataniel mówił łagodnym głosem:

- Pierwszy raz spotykam kogoś nie związanego ze mną, kto być może potrafiłby zrozumieć moje życie
w  krainie  cieni.  Owszem,  nieźle  porozumiewam  się  z  Rikardem,  ale  on  jest  trzeźwo  myślącym,
trzymającym się ziemi policjantem. Z tobą to zupełnie inna sprawa, ty żyjesz na granicy nieznanego
świata.  Moja  matka  i  niektórzy  z  jej  rodu  pojmują,  co  się  we  mnie  dzieje,  ale  nigdy  jeszcze  nie
spotkałem nikogo spoza rodziny...

Urwał, wzrok utkwił gdzieś w nieskończonej dali, zaraz jednak się opanował.

- Ale nas rozdziela gwałt i śmierć, Ellen. Powinniśmy trzymać się od siebie jak najdalej.

-  Naprawdę  sądzisz,  że  moglibyśmy  stać  się  do  tego  stopnia  wrogami,  że...  Nie,  nie  mogę  w  to
uwierzyć!

- Wcale nie o tym mówię. Czy nie pamiętasz, co się stało, kiedy przywitaliśmy się po raz pierwszy?

- Pamiętam, ale nigdy nie wyjaśniłeś, dlaczego zareagowałeś tak gwałtownie.

Otarł twarz dłońmi.

-  To  tak  trudno  wytłumaczyć.  Miałem  wrażenie  jakby...  jakby  nagle  między  nami  wyrosła  czarna
ściana niebezpieczeństwa. Ostrzeżenie było tak mocne, tak intensywne; miałem 49

wrażenie,  jakbym  otrzymał  cios  w  piersi.  Nie  możemy  się  więcej  spotykać.  Naprawdę  szczerze  mi
przykro z tego powodu.

- Mnie także - cicho powiedziała Ellen.

- Poza tym - ciągnął Nataniel znów zapatrzony w dal. - poza tym mam pewne zadanie do spełnienia i
dlatego nie mogę się z nikim wiązać, ani z przyjacielem, ani...

Nie dokończył zdania. Co miał zamiar powiedzieć? Z dziewczyną? Z żoną?

background image

- Co to za zadanie? - spytała ostrożnie.

Ocknął się.

- Nie mogę o tym mówić. Nie, nie jestem tajnym agentem, jeśli to ci przyszło do głowy!

- Wcale o tym nie myślałam - odwzajemniła uśmiech. - Kiedy masz spełnić to zadanie? Już niedługo?

Nataniel wyraźnie się zmieszał.

-  Nie  wiem,  Ellen.  Naprawdę  nie  wiem.  Najpierw  miałem  dorosnąć,  a  to  już  nastąpiło.  Teraz
pozostaje mi jedynie czekać na wezwanie.

Patrzyła na niego zdziwiona, ale Nataniel znów zanurzył się w swym własnym świecie i najwyraźniej
zapomniał o jej istnieniu.

-  Shira  długo  musiała  czekać  na  wezwanie.  Saga  także.  Ono  rozlega  się  nagle,  bez  jakiejkolwiek
zapowiedzi... Ale sądziłem, że ważne jest, bym jak najprędzej dotarł do Doliny.

Na co oni czekają?

Westchnął ciężko i znów powrócił do rzeczywistości.

Przez  dobrą  chwilę  oboje  milczeli,  żadne  nie  odczuwało  potrzeby  wypowiadania  słów.  Ellen
zbierała kamienie na brzegu i rzucała je do rzeki, Nataniel wzrokiem śledził jej ruchy.

W końcu dziewczyna znów odwróciła się do niego.

- Masz dla mnie jeszcze trochę czasu?

Serdeczny uśmiech wystarczył za odpowiedź.

Zaczynało robić się coraz cieplej. Obok nich w tanecznym pląsie przefrunęła para motyli.

Zakłopotana Ellen nic wiedziała, od czego ma zacząć. Nataniel czekał cierpliwie.

- Chodzi przede wszystkim o uczucia, prawda? - zdobyła się wreszcie na pytanie.

50

Zaimponowała mu.

- Tak. Jesteś bardzo dzielna, Ellen.

- Wcale nie. Przez cały ranek bałam się tej chwili.

- Kiedy... kiedy zrozumiałaś?

background image

-  To  przyszło  z  czasem.  Podejrzenie...  strach...  wreszcie  pewność.  To  dlatego  moje  przeżycia
zainteresowały cię już w trakcie rozmowy telefonicznej, prawda?

Bez trudu podążał za jej chaotycznymi myślami.

-  Masz  całkowitą  rację.  Właśnie  informacja  o  tym,  co  czułaś  podczas  spotkania  z  nocną  zjawą,
najbardziej mnie zdumiała. Ale dla mnie twoje uczucia były szczere, prawdziwe. I jeszcze wzmianka
o tym, że przeżyłaś coś podobnego w dzieciństwie. Teraz się to potwierdziło.

- Natanielu - powiedziała bezradnie.

Otoczył  Ellen  ramionami  i  przycisnął  jej  głowę  do  piersi.  W  tej  chwili  była  jak  wystraszone
ciemnością dziecko, które pragnie, by je utulić. Tyle że jej strach był o wiele, wiele większy.

- Dobrze już, dobrze, przestań się bać. Kiedy to zaakceptujesz, ciężar będzie o wiele łatwiejszy do
zniesienia.

- O, Natanielu! - jęknęła. - Obejmij mnie mocno!

- Pewność dały ci słowa dyrektora Steena, prawda?

-  Pewność  dałeś  mi  ty.  On  wywołał  tylko  lęk.  Te  jego  słowa  o  prześcieradle  powiewającym  w
oknie... - Ellen mówiła z wysiłkiem, wiedziała jednak, że musi przez to przejść, powiedzieć na głos.
- Kiedy przyszli, żeby mnie przestraszyć, prześcieradło już tam wisiało. A mnie nie było. Śmiertelnie
przerażona, uciekłam przez okno.

51

ROZDZIAŁ V

Ellen  nie  wiedziała,  jak  długo  stała  drżąc  ze  strachu,  przytulona  do  Nataniela.  Chłopak  gładził  ją
delikatnie.

Wreszcie wtulając usta w jego marynarkę szepnęła:

- Teraz możesz mi opowiedzieć o tej zdolności.

-  Dobrze.  Jest  niespotykanie  rzadka,  słyszałem  o  paru  przypadkach,  dawno  temu  w  innych  krajach,
ale nigdy u nas. Oprócz, rzecz jasna, rodu mojej matki, w nim wprost się roi od osób obdarzonych
podobnymi zdolnościami, ale to zupełnie inna sprawa. Twoja właściwość różni się od mojej, ale i u
ciebie ma to związek z uczuciami. Jesteś bardzo wrażliwa, podatna na nastroje i wrażenia. Ale nie to
jest najważniejsze.

- Zacznijmy od ciebie - przerwała mu Ellen, jakby znów chciała przedłużyć rozmowę, choć zależało
jej także na dokładnym wyjaśnieniu pojęć. - Wiem, że nie potrafisz odczytywać myśli, ale właśnie za
twoim pośrednictwem zrozumiałam, że chodzi o uczucia. Ty zawsze wiedziałeś, co czuję.

background image

-  To  prawda.  Wiesz  z  pewnością,  jak  to  jest  z  niektórymi  zwierzętami.  Są  bardzo  wyczulone  na
uczucia ludzi, a raczej na ich nastroje. Reagują na strach, gniew, życzliwość czy smutek.

To  dlatego  uczucia  wytwarzają  atmosferę,  czasami  nawet  zapach.  Z  myślami  jest  inaczej,  one  są
szybkie  i  jakby  martwe.  Wszystkie  moje  „ponadnaturalne”  zdolności  opierają  się  na  uczuciach
innych, na impulsach, prądach, napięciach.

Ellen pokiwała głową w zamyśleniu.

-  Przez  cały  czas  wiedziałeś,  że  to  szlachcic  stał  pod  moimi  drzwiami,  prawda?  Wiedziałeś,  że
znajdował się w zamkniętym pokoju?

- Tak, ale ten szwindel z beczkami bimbru zamieszał mi w głowie, od tego również napływały mocne
wrażenia chciwości, nieuczciwości, oszustwa.

Ellen, przytulona do Nataniela, wciąż czuła się nieswojo. Policzkiem ocierała się o jego ramię, jakby
chciała  w  ten  sposób  zaczerpnąć  od  niego  spokoju  i  siły.  Wiedziała,  co  nastąpi,  ale  pragnęła  to
odsunąć.  Nie  słuchając  podszeptów  rozsądku  starała  się  zyskać  na  czasie  i  zaczęła  mówić  o  czym
innym.

- Posłuchaj, a to trzecie wyjście, o którym wspomniał lensman, co to właściwie miało być?

- O, po prostu brał po uwagę możliwość, że jakiś zwariowany staruszek zabarykadował się w pokoju
i nocą wychodzi szukać jedzenia. Dlatego mieliśmy zachowywać się tak cicho.

Pomówmy jednak o tym, co nazywa się „duchami”...

Och, nic, o tym nie mówmy, zaprotestowała w myślach Ellen, ale nic nie powiedziała 52

- Właściwie nie istnieje nic takiego jak duchy - zaczął Nataniel i ten wstęp trochę uspokoił

Ellen.  -  Nie  ma  dusz,  które  po  śmierci  krążą  po  świecie  żywych,  ale  tam  gdzie  pojawiły  się  silne
emocjonalne napięcia, coś po nich zostaje. Rozumiesz, o czym mówię?

- Oczywiście! - potwierdziła z zapałem. - Na ogół ludzie, o których się mówi, że nie zaznali spokoju
po śmierci, także nie byli zwyczajni. Zmarli tragiczną śmiercią, zgładzeni, w wyniku wypadku albo z
własnej ręki. Źli ludzie, nieszczęśliwi... W każdym z takich przypadków w grę wchodziły niezwykle
silne uczucia i napięcia. I to właśnie nie oni sami, lecz ich nastroje pozostają w danym miejscu?

-  Masz  rację.  Pojawiają  się  w  tak  zagęszczonej  formie,  że  wyjątkowo  wrażliwe  żyjące  osoby
potrafią je wyczuć w sposób, który ma związek z dawnymi wydarzeniami.

To ostatnie było dla Ellen zbyt skomplikowane.

- Ale jaka jest w tym moja rola?

- Twoja? O, moja droga, wyjaśnienie ci tego nie będzie dla mnie żadną przyjemnością.

background image

A więc to tak! Pułapka została zastawiona i Ellen wpadła prosto w nią. Dzielnie przełknęła ślinę.

- Chciałabym, żebyś mi wszystko wytłumaczył. Bardzo cię proszę.

Nataniel patrzył na nią ze smutkiem w oczach.

-  Jak  już  mówiłem,  jesteś  podatna  na  coś  bardzo  szczególnego.  Zwracają  się  do  ciebie  o  pomoc
pogrążeni w rozpaczy nieszczęśnicy.

Ellen poczuła, że cała krew odpływa jej od serca i ogarnia ją słabość.

- Nie. To niemożliwe!

Wiedziała jednak, że protesty na nic się nie zdadzą. Zdawała sobie sprawę, że Nataniel ma rację.

Chłopak mówił dalej zamyślony:

-  Określiłbym  to  jako  „wołanie  niemych  głosów”,  które  tylko  ty,  ja  i  jeszcze  parę  osób  potrafi
usłyszeć.

Ellen zacisnęła wargi. Chwilami starała się sobie wmówić, że wszystko jest tylko snem, ale rzeka,
zajazd, bliskość Nataniela, koszula nocna pod swetrem były jak najbardziej rzeczywiste.

53

- Nawiązują ze mną kontakt - szepnęła, potwierdzając jego słowa. - Ale dlaczego akurat ze mną?

Nataniel uśmiechnął się ciepło, z czułością.

- Dlatego, że w tobie tkwi paląca potrzeba niesienia pomocy innym. Czujesz się odpowiedzialna za
wszystkich słabych i nieszczęśliwych, prawda? Wiele głupstw w życiu popełniłaś właśnie z powodu
palącej potrzeby zrobienia czegoś dla innych. Nie zastanawiałaś się nad konsekwencjami. W zamian
spotykały cię tylko połajanki wszechwiedzących mędrków, prawda?

- Zgadza się.

- Potrafiłabyś oddać wszystko komuś, kto znalazłby się w potrzebie, nie mam racji?

- Owszem - odparła Ellen bez tchu.

- Gorące serce i nieustanna troska o innych połączona z balansowaniem na granicy dwóch światów
sprawiają,  że  owi  nieszczęśnicy  z  niewidzialnej  krainy  mogą  do  ciebie  dotrzeć.  Czy  to  nie  jest  dla
ciebie zbyt zawiłe?

- Nie, nie, mów dalej!

- Ja osobiście nie traktuję tych światów oddzielnie, jako dwa różne, ale muszę posługiwać się takimi

background image

uproszczonymi określeniami, abyś lepiej zrozumiała, o co mi chodzi.

- Wszystko rozumiem, przynajmniej na razie. Ale jak mogłabym im pomóc?

- Ty nic nie możesz zrobić - odparł łagodnie. - Za to ja mogę.

Głos Ellen znów zaczął wyraźnie drżeć.

- Ty możesz. Jak? W jaki sposób?

- Tym się nie zajmuj, może ci się to wydać zbyt straszne. W każdym razie potrafię sprowadzić na nich
spokój,  odegnać  atmosferę  tragicznych  wydarzeń,  spowijającą  dane  miejsce,  ale  sposób,  w  jaki  to
robię, to wyłącznie moja sprawa.

- Chyba rzeczywiście nie chcę tego wiedzieć - stwierdziła Ellen, czując dreszcze przebiegające jej
przez ciało.

- Naprawdę lepiej, żebyś nie wiedziała. Ale jeśli może to być dla ciebie jakąkolwiek pociechą, to
wiedz,  że  ten  szlachcic  nie  był  szczególnie  sympatycznym  człowiekiem.  Sam  był  sprawcą  swoich
cierpień. Zamknął się w tym pokoju powodowany żądzą zemsty, chciał

dać nauczkę młodej pannie, która go odrzuciła... Leżał tak, użalając się nad sobą, i powoli 54

zasychał.  Nikt  nie  przyszedł  mu  z  pomocą.  Pamiętasz,  jak  mówiono  o  „ostatnim  razie,  kiedy  go
widziano”?

- Tak.

- To on sam zwlókł się z posłania i otworzył drzwi, chciał prosić, by go uratowano... Ale wtedy było
już za późno. Wyglądał jak mumia, a osoba, która go ujrzała, wzięła go za ducha i zatrzasnęła drzwi z
powrotem.  Później  zamknięto  je  na  zawsze.  Wiesz,  ludzie  w  osiemnastym  wieku  byli  bardzo
przesądni. A szlachcic nie miał już sił, by ponowić próbę wyjścia.

- Skąd wiesz to wszystko?

-  Ależ  moja  droga,  przecież  byłem  dziś  w  nocy  w  tym  pokoju  -  Nataniel  zdumiał  się,  jakby  dla
wszystkich powinno to być oczywiste.

-  Jasne  -  rzekła  Ellen.  -  Ale  nic  nie  poradzę  na  to,  że  mimo  wszystko  jest  mi  go  żal  -  ciągnęła
zaczepnie.

- I on to właśnie wyczuł.

-  Może  i  tak,  ale  chyba  nigdy  nie  zrozumiał,  jak  niemądrze  postąpił  za  życia.  Był  po  prostu
nieszczęśliwy.

Nataniel uśmiechnął się z czułością.

background image

-  Pójdę  teraz  do  pokoju  i  spróbuję  oczyścić  to  miejsce.  Nie,  nie  odprawiam  modłów  ani  nie
odmawiam zaklęć nad takimi jak ten szlachcic. Nie jestem ani księdzem, ani czarownikiem.

Ale takie sprawy pozbawiają mnie sił. Nie chcę, żebyśmy się później spotkali.

- O, Natanielu - powiedziała Ellen z nieskrywaną rozpaczą w głosie. - Jakiż musisz być samotny!

- To prawda - odparł krótko i wypuścił ją z objęć.

Wiedziała, że jej pytanie jest zbyt osobiste, ale nie mogła zapanować nad ciekawością.

- Czy ty... czy masz dziewczynę?

- W jaki sposób byłoby to możliwe? - odparł podniesionym głosem. - Przecież z góry wiem, jakie są.
Może  i  kiedyś  interesowałem  się  dziewczętami  i  podobałem  się  niektórym.  Z  pozoru  wszystko
wygląda  dobrze. Ale  jednej  zależało  na  mnie,  bo  chciała  się  ze  mną  pokazać,  a  poza  tym  myślała
tylko  o  pieniądzach,  drugiej  nie  można  było  zaufać,  trzecia  miała  za  ostry  język,  choć  starannie  to
ukrywała.  Przejrzałem  je  na  wylot,  Ellen!  A  poza  wszystkim:  jakie  życie  mógłbym  im
zaproponować? Po pierwsze, jest owo niezmiernie ważne, straszne zadanie, które zajmuje wszystkie
moje myśli, a po drugie, jak można, twoim zdaniem, żyć ze 55

mną  i  z  tym  mrocznym  światem,  o  który  się  ocieram? Ale  żadna  z  tych  dziewcząt  nie  wiedziała  o
moich niezwykłych cechach. Tylko ty o nich wiesz.

- A co... co widzisz we mnie?

-  Przecież  już  ci  to  powiedziałem!  Moglibyśmy  się  zaprzyjaźnić.  Trudno  przewidzieć,  czy
zostalibyśmy  czymś  więcej  niż  tylko  przyjaciółmi,  tego  rodzaju  uczucia  spadają  na  człowieka
nieoczekiwanie,  często  w  bardzo  nieodpowiednim  momencie.  Ale  z  całą  pewnością  moglibyśmy
zostać najlepszymi przyjaciółmi na świecie. Miałabyś dla mnie cierpliwość, bo rozumiałabyś mnie.
Ale to niemożliwe, ostrzeżenie było aż nadto wyraźne, Ellen. Widziałem, co się z nami stanie. Jeśli
będziemy się trzymać blisko siebie, jedno z nas znajdzie się w niebezpieczeństwie i pociągnie drugie
za sobą. A wówczas jednemu z nas pisana jest śmierć. Komu, tego nie wiadomo.

Ellen powiedziała bardzo zasmucona:

- Trudno będzie się z tobą rozstać.

Nataniel ujął twarz dziewczyny w dłonie.

- Byłaś nieszczęśliwa, kiedy tu przyjechałaś. Chłopak?

-  Tak.  Widzisz,  tyle  miałam  w  sobie  miłości,  którą  pragnęłam  mu  ofiarować,  kiedy  się  mną
zainteresował. Myślałam, że wystarczy tylko dawać, ale tak nie było.

- A  potem  czułaś  się  upokorzona,  miałaś  wrażenie,  że  się  wygłupiłaś,  kiedy  odkryłaś,  że  on  szukał
tylko krótkiej przygody. Czy ofiarowałaś mu całą swoją miłość?

background image

- Och, nie, nie. Byłam jak akumulator. Z każdym dniem coraz bardziej się ładowałam. Teraz mam jej
dwa razy więcej niż przedtem.

- Ale nie masz jej komu dać?

Ellen spuściła wzrok.

- Nie mam. I nie chcę się znów zakochać. To sprawia taki ból.

Miała  ochotę  zapytać,  skąd  Nataniel  aż  tyle  wie  o  jej  przeszłości,  ale  wyglądał  na  bardzo
zmęczonego i nie chciała zawracać mu głowy błahostkami.

Nataniel cały czas był zamyślony.

-  I  ja  noszę  w  sobie  miłość  do  świata.  Miłość  światła,  radości  i  nadziei,  lecz  wokół  mnie  krążą
cienie, nie pozwalając, bym kogoś obdarzył tym uczuciem.

56

-  Gdybym  była  twoją  dziewczyną,  Natanielu,  przyjęłabym  całą  twoją  miłość  i  te  mroczne  cienie,
które  cię  otaczają.  Są  one  przecież  częścią  ciebie,  nie  da  się  o  nich  zapomnieć.  Mam  nadzieję,  że
kiedyś znajdziesz kogoś, kto cię zrozumie.

Odwróciła głowę, nie chcąc okazywać, jak bardzo jest jej przykro, ze względu na niego, na nią samą,
na wszystko. Ale on, rzecz jasna, wyczuł to.

- Ellen - powiedział cicho.

- Tak.

- Owo straszne, które ma się nam przydarzyć, jest dość odległe w czasie.

Podniosła głowę i popatrzyła na niego.

- Na pewno?

- Tak. To nie stanie się od razu. Ale nie traktuj tego jako zachęty do nie wiadomo czego!

- Nie bój się - roześmiała się Ellen uszczęśliwiona. - Nie mam zamiaru zakochiwać się w tobie. Po
prostu chcę być ci przyjacielem i sama bezgranicznie potrzebuję twojej przyjaźni.

- A ja twojej, Ellen. Myślałem tylko...

- Tak? - dopytywała się z ożywieniem.

-  Mam  do  ciebie  dwa  pytania.  Po  pierwsze:  jak  to  było  z  tym  rodzinnym  skandalem?  Czy  nie
mogłabyś mi teraz o tym opowiedzieć? Wyczuwam, że nadal coś cię dręczy.

background image

Ellen zadrżała.

-  Rzeczywiście  ta  historia  nie  daje  mi  spokoju.  Nieustannie!  I  bardzo  bym  chciała  usłyszeć  twoją
opinię. Ale jak powiedziałam, ja sama mogę się przed tobą otworzyć, zwłaszcza przed tobą, ale moje
poczucie honoru mówi mi, że nie powinnam wciągać w to innych. „Nic złego o zmarłych” i tak dalej.
O żywych także nie.

Patrzył na nią pytająco, ale kiedy nic już nie dodała, pokiwał głową.

-  Szanuję  twoje  stanowisko,  choć  uważam,  że  postąpiłabyś  rozsądnie,  gdybyś  opowiedziała  o  tych
czarnych owcach w twojej rodzinie. A może nie ma żadnej czarnej owcy?

- Owszem. Ale to wystarczy. Za to ty miałeś do mnie dwa pytania. Nie próbuj się teraz wykręcić!

Uśmiechnął się.

57

- Myślałem tylko, że ta straszna groźba, która wisi nad nami, nie spełni się tak od razu.

Dlatego...

- Dlaczego nie kończysz?

- Ponieważ nie jestem pewien, czy nie postępujemy niewłaściwie. Ale... czy chcesz, bym spróbował
uporządkować twoje przeżycia z dzieciństwa?

- Odnaleźć źródło tego potwornego strachu?

- Tak.

Zastanowiła się.

- Co należałoby w tym celu uczynić?

- Przede wszystkim trzeba wrócić w to miejsce.

Ellen miała wrażenie, że nagle powiało chłodem.

Przystanęli  na  drodze  prowadzącej  w  stronę  zajazdu.  Ellen  próbowała  się  skupić,  ale  wszystko
zlewało się w jedno. Pejzaż, rzeka, blask słońca, świergot ptaków, szum silników samochodowych...
wszystko.

Znów go spotkać... wrócić do tego strasznego miejsca... razem z Natanielem. Na nowo przejść przez
cały ten koszmar...

Nie, to nie wchodzi w grę!

background image

- Dobrze, zgadzam się - oznajmiła niespodziewanie dla samej siebie.

-  Świetnie!  Ale  nie  możemy  zabrać  się  za  to  od  razu,  bo  najpierw  muszę  się  zająć  czym  innym.
Zniknęło bez śladu troje dzieci. Kolejno, w tygodniowych odstępach. Podejrzewają jakieś nieczyste
siły, czarną magię.

- Czy mogę jechać z tobą?

Nataniel zastanowił się.

- Do Anglii? Nie. To niemożliwe. Ale jeśli chcesz, mogę do ciebie pisać.

- O, tak, bardzo proszę! Codziennie długie sprawozdanie.

- Mój ty świecie - roześmiał się. - No, dobrze. Wobec tego muszę ci podać moje nazwisko i adres.

Przy tych słowach wyraźnie się zawahał.

58

- Rozumiem - pospieszyła Ellen z zapewnieniem. - Nie wszystkim zdradzasz, jak się nazywasz. Ale
mnie  możesz  zaufać.  Nie  powiem  nikomu  o  tobie  ani  o  tym,  co  się  tu  wydarzyło.  Nikomu  też  nie
podam twojego nazwiska.

-  Doskonale  -  uśmiechając  się  wyjął  kawałek  papieru  i  długopis.  Napisawszy  co  trzeba,  podał  jej
kartkę. - Pójdziemy teraz po twój bagaż i zakończymy całą historię „Starego Zajazdu u Przeprawy”?

- Z przyjemnością!

Ruszyli. Słońce grzało już mocno.

- Ta kartka, którą dostałaś, Ellen... Wezwij mnie, kiedy tylko będziesz mnie potrzebowała!

Choć mam nadzieję, że w przyszłości unikniesz podobnych przeżyć.

-  A  ty...  -  powiedziała  nieśmiało.  -  Jeśli  kiedyś  będziesz  potrzebował  mojej  pomocy...  ale
oczywiście tak się nie stanie.

- Ależ tak! - zawołał z głębi serca. - Gdybyś wiedziała, jak bardzo cię potrzebuję, przestraszyłabyś
się.

Ellen zerknęła na karteczkę.

Nataniel Gard z Ludzi Lodu przeczytała, a dalej adres hotelu w Anglii.

Pod spodem Nataniel dopisał w nawiasie: Nie musisz pisać „z Ludzi Lodu” na kopercie.

Oficjalnie nie używamy tego nazwiska.

background image

Ścisnęła mocno arkusik w dłoni. Miała wrażenie, że została obdarzona bezgranicznym zaufaniem.

- Tengel Zły wciąż leży pogrążony w głębokim śnie.

- To dobrze, bo chłopak jest, moim zdaniem, nadal bardzo słaby.

- Może nie słaby, nazwałbym go raczej wrażliwym.

- Pewnie masz rację. Dobrze, że ma okazję poćwiczyć w takich sprawach jak ta w starym zajeździe.

-  Tak.  Postaramy  się  go  wystawić  jeszcze  na  inne  podobne  próby,  zanim  przystąpi  do  wypełnienia
swego życiowego zadania.

-  Ale...  -  zastanawiał  się  Tengel  Dobry.  -  W  historię  wkroczyła  dziewczyna  i  wygląda  na  to,  że
Nataniel przywiązał się do niej. Co z tym zrobimy?

59

- Nic - orzekła Dida. - Nataniel nic nie straci na silnych uczuciach do innych ludzi, przeciwnie. Jeśli
nawet między nimi zrodziłaby się miłość, to pamiętajcie, że właśnie miłość jest ogromnie pomocna
w walce z Tengelem Złym!

- Oczywiście - przyznała Sol. - Przypomnijcie sobie, jak Vanji udało się zmienić Tamlina, Demona
Nocy, w ludzką istotę, tylko dzięki sile miłości.

- To prawda - zgodził się z nią Wędrowiec w Mroku. - Zobaczymy, jak się to ułoży. Może między
Natanielem  a  tą  dziewczyną  do  niczego  nie  dojdzie.  My  w  każdym  razie  nie  będziemy  im
przeszkadzać.

-  Zgoda  -  powiedział  Tengel  Dobry.  -  I  pozwolimy  chłopcu  przejść  przez  kolejne  próby,  zanim
przystąpi do tych poważnych, które zdecydują, czy ma dość siły. Do tych naprawdę ciężkich prób dla
niego jako człowieka.

Dida pokiwała głową.

- Mamy czas. Gand prosił, abyśmy czekali.

-  Jeśli,  oczywiście,  Zły  nie  obudzi  się  pierwszy  -  z  goryczą  dodał  Wędrowiec  w  Mroku.  -  Mam
ochotę zniszczyć wszystkie flety, które istnieją na świecie.

- O, nie ma chyba niebezpieczeństwa - niefrasobliwie zaśmiała się Sol. - Skoro ten idiota, nasz zły
przodek, wybrał sobie tak piekielnie zawiłą melodię, to musi ponieść konsekwencje swoich decyzji.

- Tak, tym samym dosłownie wykopał sobie własny grób - uśmiechnęła się Dida.

Cztery duchy Ludzi Lodu opuściły Stary Zajazd u Przeprawy, gdzie z uwagą obserwowały zmagania
Nataniela ze strasznymi przeżyciami Ellen.

background image

60

CZĘŚĆ II

WOŁANIE NIEMYCH GŁOSÓW

61

ROZDZIAŁ VI

Sprawozdanie Nataniela dla Ellen Knutsen. Dzień pierwszy.

„Droga Ellen!

Pisanie listów nigdy nie było moją mocną stroną, kobietom zwykle przychodzi to łatwiej.

Spróbuję jednak sklecić parę zdań, ale nie zdziw się, jeśli okażą się one trochę nieporadne.

A  więc  przekonałem  się  nareszcie,  jak  wygląda  Lake  Distrtct,  co  prawda  niewiele  udało  mi  się
zobaczyć, ponieważ całą okolicę spowija wilgotna, niemal skraplająca się mgła, która jakby wsysa
w  siebie  ludzi,  wszelkie  kolory,  nawet  świergot  ptaków.  A  może  winę  ponoszą  za  to  chmury,
zawieszone nisko na niebie, nie wiem.

Przeszedłem  przez  maleńkie  miasteczko,  pełne  ustawionych  rzędami  niskich,  białoszarych
murowanych domków, przypominających czworaki chłopów podległych feudalnemu panu.

Jest  także  feudalny  domek,  ale  nie  wygląda  szczególnie  imponująco,  taka  czworokątna  bryła  z
brudnoczerwonej  cegły,  wyszczerbiona  na  rogach.  Zatrzymałem  się  w  miejscowym  hotelu,  w
wielkim zimnym pokoju, który nie jest ani nowoczesny, ani antyczny, tylko staroświecko niewygodny.
Mam dziwnie podejrzliwy stosunek do tego miasteczka, w głowie roją mi się same czarne myśli.

Uważasz, że zbytnio narzekam? Jak już wspominałem, ta mgła odbiera wszelką radość życia.

Tutejsza  policja  szczegółowo  poinformowała  mnie  o  całej  sprawie.  Oto  co  się  wydarzyło  przed
moim przyjazdem:

Piątek, 26 maja: Ken Brown, lat dziewięć, syn mechanika samochodowego, rankiem nie było go w
łóżku. Właściwie wydaje się, że w ogóle nie kładł się poprzedniego wieczoru. Wszelki ślad po nim
zaginął od chwili, kiedy o ósmej odszedł do swego pokoju. Ken opisywany jest jako młody człowiek,
który nienawidzi ludzi, za to hoduje w pokoju kijanki i większą część życia spędza leżąc na brzuchu
nad kałużami i studiując faunę na dnie, o ile nie przebywa w stajni szkółki jeździeckiej. Ku wielkiej
rozpaczy Kena jego rodziców nie stać na lekcje jazdy konnej, musi więc zadowalać się opieką nad
końmi.

Czwartek, 1 czerwca: Alex Fry, lat piętnaście, bratanek pana na brzydkim zamku, wyszedł o siódmej
wieczorem na spacer z psem. Od tej pory nikt go nie widział. Alex zawsze był

background image

chorowitym dzieckiem i sporo czasu spędza za granicą, źle bowiem znosi surowy klimat rodzinnych
stron.  Nieśmiały,  stroniący  od  ludzi  marzyciel,  który  nigdy  nie  patrzy  w  oczy  swojemu  rozmówcy,
nosi okulary i śmiertelnie boi się dziewcząt.

Jeśli  dojdziesz  do  wniosku,  że  udało  Ci  się  znaleźć  zbieżności  w  usposobieniu  obu  chłopców,
przemyśl to raz jeszcze, kiedy już przeczytasz o następnym zniknięciu.

62

Piątek,  9  czerwca:  Liz  Thompson,  przedwcześnie  dojrzała  czternastolatka  z  dobrej  rodziny,  nie
wróciła  do  domu  z  wieczornych  tańców.  Ponieważ  jednak  zdarzało  się  to  już  wcześniej,  rodzina  z
początku  nie  zareagowała.  Na  alarm  uderzono  dopiero  po  trzech  dniach  nieobecności  dziewczyny.
Liz z opisu wygląda mi na bardzo rozpieszczoną pannę, włóczącą się po miejscach dla snobów, do
których zabrania się wstępu bez stosownego, modnego stroju, wydającą co miesiąc niebotyczne sumy
na stroje i kosmetyki. Nie może się pochwalić inteligencją, a wyobraźnię ma bliską zeru. Otacza się
wyłącznie osobami ze śmietanki towarzyskiej, nie mogła mieć żadnych powiązań z Kenem Brownem
(nie  jeździ  konno,  bo  przecież  konie  śmierdzą)  ani  z  Alexem,  który  zawsze  chodzi  samotnie  i  nie
kontaktuje się z nikim. Liz z pewnością nie jest dziewczyną, w której Alex mógłby się zakochać.

Jak  widzisz,  wszyscy  troje  są  w  wieku,  kiedy  to  ucieka  się  z  domu  i  wyrusza  na  poszukiwanie
przygód, co prawda Ken dopiero wchodzi w ten okres. Są jednak przesłanki, by przypuszczać, że nie
zniknęli z własnej woli.

Cała  trójka  z  łatwością  mogła  zostać  porwana.  Dwoje  dzieci  w  chwili  zniknięcia  znajdowało  się
poza domem, a pokój Kena mieści się na parterze. Okno jest niewysoko nad ziemią i nie wychodzi na
żaden z sąsiednich domów.

Rankiem  następnego  dnia  po  zaginięciu  dzieci  na  łóżku  Kena  i  na  schodach  domostwa  Fryów
znaleziono  nieduży  przedmiot  z  kawałeczków  skóry  przywiązanych  do  kości  kurczaka.  Matka  Liz
mówi, że być może widziała coś podobnego, w każdym razie wyrzuciła to prosto do śmieci, nie jest
więc pewna. Ta dama ma przykurzony mózg.

Miejscowa ludność jest bardzo poruszona tymi wydarzeniami i doskonale się orientuje, kogo należy
za  nie  obwiniać.  W  okolicy  działa  stowarzyszenie  trzynastu  wtajemniczonych  osób,  które  podobno
zajmują  się  czarną  magią,  ale  nikt  nie  wie,  albo  nie  chce  powiedzieć,  kto  do  tego  związku  należy.
Wszyscy  jednak  mieszkańcy  miasteczka  są  przekonani,  że  mamy  do  czynienia  z  czarodziejskimi
praktykami.  Zwróć  uwagę,  że  dzieci  zniknęły  w  czwartkową  noc,  z  dawien  dawna  uchodzącą  za
tradycyjną noc czarownic.

Dziś  mamy  środę,  upłynął  prawie  cały  tydzień  od  zaginięcia  Liz.  Policja  poszukuje  więc  Kena  od
trzech  tygodni,  Alexa  od  dwóch,  a  Liz  od  tygodnia.  W  obawie  przed  następnym  przypadkiem
zniknięcia  dziecka  postanowiono  zawezwać  mnie.  Nie  wspominałem  Ci  chyba,  że  studiuję  na
uniwersytecie  etnografię  ze  szczególnym  uwzględnieniem  wierzeń  i  przesądów  ludowych.  Podjęcie
takich  studiów  wydało  mi  się  ze  wszech  miar  naturalne.  Nie  sądź,  że  jestem  jakimś  specjalistą  o
międzynarodowej  sławie,  także  tutaj  przybyłem  za  sprawą  Rikarda,  który  mnie  polecił  przy  okazji
kontaktów  policji  angielskiej  z  norweską  w  zupełnie  innej  sprawie.  Trafiłem  więc  do  Anglii

background image

właściwie przypadkiem.

Jest  jeszcze  coś,  o  czym  muszę  Ci  opowiedzieć,  Ellen,  bo  podczas  naszego  spotkania  nie
rozmawialiśmy o tym. Nad moją szczególną zdolnością właściwie nie mam władzy.

Wrażenia  na  ogół  napływają  spontanicznie  i  nieoczekiwanie.  Owszem,  mogę  je  także  w  pewnym
sensie wymusić, ale to wymaga ogromnej koncentracji i rezultat nigdy nie jest tak dobry jak wtedy,
gdy pojawiają się same z siebie. Czasami, kiedy pozostaję pod silną presją 63

otoczenia,  w  ogóle  nie  udaje  mi  się  ich  przywołać,  natomiast  moje  spontaniczne  wizje,  czy  jak  je
nazwać,  wiedza  byłaby  chyba  lepszym  określeniem,  nigdy  nie  bywają  zafałszowane  czy
zniekształcone.  Mam  nadzieję,  że  mnie  zrozumiałaś?  Poza  tym  nie  ze  wszystkimi  ludźmi  nawiązuję
kontakt, ty byłaś przypadkiem szczególnym. Niektórzy są w ogóle niewrażliwi albo to ja nie jestem
dość czuły, by odbierać ich wpływ. Piszę o tym wszystkim, abyś lepiej zrozumiała problemy, jakie
tutaj napotykam.

Nie mogę nawiązać kontaktu z żadnym z zaginionych dzieci, Ellen!

To naprawdę zdumiewające. W całej tej historii rzeczywiście kryje się coś bardzo dziwnego.

Niezwykłe  są  już  same  okoliczności  zniknięcia  dzieci  i  te  elementy  czarnej  magii,  ale  w  owym
niezwykłym kryje się jeszcze coś bardziej niezwykłego. Zanim rozpocząłem dochodzenie, zamknąłem
się  sam  w  pokoju  z  przedmiotami  należącymi  do  dzieci.  Niestety,  nie  nawiązałem  z  nimi  kontaktu.
Częściowo zrozumiałem powód, ale to wcale nie upraszcza sprawy.

W  dwóch  przypadkach  pojąłem  przyczynę:  jedno  z  dzieci  prawdopodobnie  nie  żyje,  drugie  leży
pogrążone w głębokiej śpiączce i z tego powodu nie mogę do niego dotrzeć, natomiast o trzecim nie
zdołałem uzyskać żadnych, ale to absolutnie żadnych informacji.

Zwykle bez trudu udaje mi się odnaleźć zaginione osoby, lecz w tym przypadku nie napłynął

ani  jeden  impuls.  Nie  ujrzałem  nic,  co  mogłoby  powiedzieć  cokolwiek  o  miejscu,  w  którym
przebywają, miałem tylko niejasne przeczucie, że wszyscy troje są razem.

Najbardziej jednak wystraszyło mnie przeświadczenie, że w tej historii jest o jedno dziecko za dużo.
Kiedy stałem, trzymając w dłoniach należące do nich przedmioty, nie byłem wcale pewien, czy jedno
z  dzieci  nie  żyje,  a  mimo  to  pojawiło  się  wrażenie  pustki:  mocne,  głębokie  wibracje,
charakterystyczne dla śmierci.”

(Ellen  bardzo  żałowała,  że  Nataniel  nie  napisał,  które  z  dzieci  mogło  już  nie  żyć,  ale,  niestety,
nigdzie nie znalazła takiej informacji. Może sam tego nie wiedział?)

„Czy  pamiętasz,  jak  staliśmy  w  tym  małym  strasznym  pokoiku  w  zajeździe?  Wiem,  że  zauważyłaś
wtedy moją reakcję. Wibracje były tak silne, że cały pokój drżał, Ellen, wiedziałem, że szlachcic -
albo  też  jakiś  inny  zmarły  -  musi  się  tam  znajdować.  Lepiej  jednak  zapomnijmy  o  tamtych
wydarzeniach i skoncentrujmy się na sprawie zaginionych dzieci.

background image

Jeśli chodzi o kości kurczaka z przywiązanymi do nich skrawkami skóry, to nic mi to nie mówi. Albo
owo tajemne stowarzyszenie posiada bardzo zaawansowaną wiedzę, albo po prostu blefuje. Takiego
symbolu  nigdy  jeszcze  nie  widziałem,  najbardziej  przypomina  junga  z  wierzeń  wudu,  znak
przynoszący  nieszczęście,  ostrzeżenie  o  groźbie  śmierci,  jaka  nad  kimś  zawisła,  ale  podobieństwo
jest zbyt małe, by twierdzić, że to właśnie to.

Odwiedziłem dotychczas tylko dom Kena, więcej zrobić dzisiaj nie zdążyłem. Położony jest na skraju
miasteczka,  ojciec  ma  w  szopie  warsztat.  Rodzice  Kena  są  porządnymi,  życzliwymi,  zwyczajnymi
ludźmi, pokoik chłopca jest skromny i przyjemny. Ken ma liczne 64

młodsze  rodzeństwo,  ale  i  oni  nie  potrafili  udzielić  mi  żadnych  informacji.  Rodzice  są  oczywiście
zrozpaczeni; takie zniknięcie często bywa gorsze od prawdy o śmierci dziecka.

Człowiek  miota  się  między  nadzieją  a  strachem  dręczony  świadomością,  że  mógłby  uratować
dziecko, gdyby tylko postępował właściwie.

Czuję się zagubiony, Ellen, nie wiem, od której strony mam zacząć. Może jutro, kiedy porozmawiam
z innymi rodzinami, wpadnę na jakiś trop. Mam tylko straszne przeczucie, że trzeba się spieszyć, że
czas dobiega końca.

Muszę  też  odnaleźć  przywódcę  tajemnego  stowarzyszenia!  Jeśli  jest  człowiekiem  odpowiednim  do
tej funkcji, znajdę go bez wsparcia policji. Jeśli nie, będę musiał chodzić i pytać od domu do domu.

Wiesz,  z  ogromną  niechęcią  zabierałem  się  do  pisania  tego  listu,  ale  okazuje  się,  że  to  całkiem
przyjemne! Właściwie wręcz się cieszę, że jutro wieczorem zdam Ci kolejną relację z tego, co się tu
dzieje. Oby tylko było czym się pochwalić!

Proszę, napisz do mnie parę słów. Chciałbym wiedzieć, jak Ci się powodzi, a nie tylko ciągle mówić
o sobie. Życzę Ci wszystkiego najlepszego.

Twój przyjaciel Nataniel”.

Dzień drugi.

„Droga Ellen!

Dziękuję  Ci  za  kartkę,  nasze  listy  musiały  się  minąć,  ale  to  nic  nie  szkodzi.  Czy  naprawdę  musisz
pisać  tak  sucho,  wręcz  oficjalnie?  Wiem,  że  potrafisz  inaczej.  Odniosłem  wrażenie,  jakbyś  się
obawiała, że pomyślę sobie, iż się we mnie zakochałaś. Droga Ellen, dobrze wiem, że tak nie jest!
Głowę  ciągle  masz  pełną  tego  chłopca,  który  Cię  porzucił.  (Gdyby  tu  był,  zrobiłbym  coś  bardzo
przyziemnego i bynajmniej nie wyrafinowanego, a mianowicie z radością bym go pobił!) Sam także
nie planuję zakochać się w Tobie. Pisz więc o wszystkim, co Ci leży na sercu, i bądź spokojna, na
pewno nie zrozumiem tego opacznie. Jesteśmy, co dość rzadkie i bardzo piękne, przyjaciółmi, Ellen.
Co  prawda  nawet  i  takich  stosunków  nie  wolno  nam  dłużej  utrzymywać,  ale  żadne  ostrzeżenia  nie
powstrzymają nas od pisania listów! Dzieli nas przecież całe Morze Północne.

Takie długie wprowadzenie, a ja mam Ci tyle do napisania. Wiem, że lektura będzie ciężka, żywię

background image

jednak  nadzieję,  że  starczy  Ci  cierpliwości,  by  przeczytać  tyle  stron.  Siedzę  teraz  w  hotelowym
pokoju, jestem bardzo zmęczony. Wiele się dzisiaj wydarzyło i...

Nie, najlepiej przedstawić wszystko w porządku chronologicznym.

Po  smacznym  i  obfitym,  choć  trochę  dziwnym  śniadaniu  w  hotelowej  jadalni  poszedłem  do  dworu.
Mogłem  pojechać  samochodem,  ale  wolałem  przyjrzeć  się  okolicy.  W  gęstej  mgle  spowijającej
dolinę ledwie dostrzegałem porośnięte lasem wzgórze Foggy Hill.

65

Orientowałem  się  też,  że  przy  końcu  doliny  zaczynają  się  wrzosowiska.  Nie  było  ich  widać,  ale
powiedziała  mi  o  nich  policja.  Gdzieś  niżej  zapewne  leżał  brzeg  jeziora,  dostrzegłem  je  wczoraj
wieczorem z okna jadalni.

Naprawdę nie jest to miła okolica, Ellen. Z pewnością piękna w blasku słońca, ale mimo wszystko
wyczuwam tu coś nieprzyjemnego. Może dlatego, że skrywa jakąś tajemnicę.

Poza  tym  naprawdę  są  tu  wszelkie  elementy  niezbędne  w  makabrycznym  scenariuszu:  mgła,  stary
dwór, tajne zgromadzenie i poszeptujący mieszkańcy.

Na miasteczku, przez które szedłem, odcisnęła piętno epoka feudalna, wspominałem już o tym, ale na
zboczach  w  dole  Foggy  Hill  stoi  nowoczesny  parterowy  dom,  w  którym  mieszka  rodzina  Liz
Thompson. Najpierw jednak zamierzałem udać się do dworu. Gdzieniegdzie dostrzegałem rozrzucone
po  dolinie  te  fantastyczne  angielskie  domy  z  wykuszami,  dachami  krytymi  słomą  i  oknami,  których
szyby oprawiono w ołów. Niedaleko dworu zobaczyłem zupełnie nieprawdopodobny budynek - dom
z  otoczaków  z  olbrzymimi  oknami  i  ogród  z  altanami  w  najmniej  oczekiwanych  miejscach.
Pomyślałem, że musi należeć do jakiegoś niewyżytego artysty lub sfrustrowanego dyrektora.

Znalazłem  się  mniej  więcej  w  połowie  drogi  między  szkaradną  budowlą  a  dworem,  kiedy
przystanąłem  i  zacząłem  nasłuchiwać.  Jeśli  piszę  o  nasłuchiwaniu,  to  mam  na  myśli  głosy  w  moim
wnętrzu.  Panowała  jednak  kompletna  cisza,  a  mimo  wszystko  gotów  byłem  przysiąc,  że  ktoś  mnie
wzywa. Słyszałem wyraźną prośbę o pomoc. Pamiętasz, o czym ostatnio rozmawialiśmy? O wołaniu
niemych  głosów.  Nie  mam  co  prawda  Twojej  zdolności  przyciągania  cierpiących,  nieszczęśliwych
duchów, ale też nie miałem w tym przypadku do czynienia z duchem. To było nieme wołanie żywej
duszy. Takie niezwykłe, Ellen. Takie...

takie obce. I docierało do mnie najwyżej przez sekundę, później nie mogłem już go złapać.

Rozejrzałem się dokoła. Przed sobą widziałem aleję wiodącą do dworu, obok teren lekko opadał aż
do  jeziora,  ale  z  prawej  strony  zobaczyłem  w  wysokiej  trawie  wąską  ścieżkę,  biegnącą  w  stronę
Foggy  Hill.  Postanowiłem  pójść  dróżką,  nie  chciałem  marnować  tej  nikłej  szansy  nawiązania
kontaktu, jaka się przede mną otworzyła.

Ścieżka  wiodła  wśród  wysokich  osik,  z  wolna  pnąc  się  pod  górę.  Doszedłem  w  końcu  do
czworokątnej  budki  transformatora,  nieco  dalej  widziałem  murowaną  stację  pomp.  Nic  poza  tym.

background image

Poszedłem jeszcze kawałek pod górę, zagłębiłem się w szpilkowy las, ale nie wyłapałem już więcej
sygnałów, wróciłem więc do drogi. To, co słyszałem, nie musiało przecież mieć żadnego związku ze
sprawą.

Kiedy  dotarłem  do  dworu,  byłem  kompletnie  przemoczony,  nie  przypuszczałem,  że  mgła  może  być
taka mokra. Drzwi otworzyła mi śliczna młoda panna, córka gospodarzy.

Szesnastolatka, jak oceniam, o długich, jasnych, jedwabistych włosach, cieniutkich brwiach, ubrana
bardzo po dziewczęcemu. To w dzisiejszych czasach niecodzienne zjawisko, przeważnie dziewczęta
starają się ubierać jak najbardziej po męsku. Czy wiesz, że niektóre moje kuzynki nie mają ani jednej
sukienki, na wszystkie okazje zakładają spodnie!”

66

(Ellen spąsowiała czytając te słowa. I ona, zanim postanowiła ubiegać się o pracę w nieszczęsnym
Starym Zajeździe u Przeprawy, miała tylko jedną jedyną sukienkę. Musi sobie dobrze zapamiętać, że
Nataniel ma słabość do kobiecych fatałaszków.)

„Maureen,  bo  tak  właśnie  miała  na  imię,  zaprowadziła  mnie  do  salonu,  gdzie  powitał  mnie
gospodarz,  właściciel  dworu,  pan  Fry.  Wyglądał  jak  żywcem  wyjęty  z  parodii  o  angielskim
dziedzicu.  Z  siwizną  na  skroniach,  prosty  jak  trzcina,  ubrany  w  tweedową  marynarkę,  spodnie  do
kolan i robione na drutach podkolanówki. Jego żona, wypielęgnowana i sztywna, bardzo przejęta swą
pozycją  najelegantszej  damy  w  całej  okolicy,  okazała  się  niezwykle  mało  interesującą  osobą.
Oczywiście  bardzo  niepokoili  się  o Alexa,  zwłaszcza  ze  względu  na  słabe  zdrowie  chłopca.  Pani
domu  wyrwało  się  też  przez  nieuwagę,  że  dobry  stan  Alexa  interesuje  ich  także  ze  względów
materialnych.  Z  innych  fragmentów  rozmowy  zorientowałem  się,  że  sprawa  przedstawia  się
następująco:

Po  śmierci  rodziców  Alexa  przed  kilku  laty  (matka  cierpiała  na  tę  samą  chorobę,  co  chłopiec,
zorientowałem się jedynie, że chodzi o jakieś niedomaganie serca i płuc, nic więcej na ten temat nic
wiem) pan Fry zobowiązał się do opieki nad Alexem do końca życia chłopca. Nikt nie liczył, że Alex
będzie  żył  długo.  Fry  został  więc  prawnym  opiekunem  swego  bratanka  i  najwyraźniej  otrzymał
pokaźną  sumę  jako  zapłatę,  poza  tym  miał  zarządzać  majątkiem  chłopca.  W  razie  śmierci  Alexa
wszystko  przeszłoby  na  jego  krewnych  ze  strony  matki,  majątek  bowiem  pochodził  z  tamtej  strony.
Państwu  Fry  nic  się  nie  należy.  Dlatego  właśnie  tak  troskliwie  zajmowali  się  chłopcem.  Według
jednego z sąsiadów, którego odwiedziłem nieco później, wprost bezwstydnie go rozpieszczali.

Traktowali  mnie  z  wielką  podejrzliwością,  nie  wierzą  w  takich  jak  ja. Ale  ja  już  przywykłem  do
niedowiarków, w naszej profesji, droga Ellen, trzeba być gotowym do znoszenia wielu upokorzeń”.

(Delikatna  uwaga  o  tym,  co  ich  łączy,  poruszyła  czułą  strunę  w  duszy  Ellen.  Przeczytawszy  ją,
uśmiechała się zachwycona).

„Cierpliwie jednak odpowiadali na moje pytania, choć przypuszczam, że policja pytała dokładnie o
to samo.

background image

Zastanawiasz się pewnie, co czułem w tym domu? U Kena wszystko było jak najbardziej w porządku,
tu natomiast coś mi nie pasowało. Naturalną rzeczą byłoby, gdyby z tych ludzi bił

niepokój,  troska,  rozpacz.  Ja  jednak  wyczuwałem  przede  wszystkim  strach,  a  to  wydało  mi  się  co
najmniej dziwne. Pozwól jednak, że przedstawię ci naszą rozmowę, na tyle, na ile ją zapamiętałem.

Szczegółami,  o  które  wypytywała  policja,  takimi  w  co  Alex  był  ubrany,  dokładnym  ustalaniem
godziny wydarzeń i tak dalej, zbytnio się nie przejmowałem. Znałem je już z wcześniejszej relacji,
którą mi zdano na posterunku.

- Czy Alex znał Kena Browna? - zapytałem.

67

- Alex  nie  znał  tu  nikogo  -  odparła  pani  Fry.  -  Kiedy  przyjeżdżał,  najczęściej  siedział  w  domu,  a
większą część życia spędzał w sanatorium w Szwajcarii i innych krajach.

Spostrzegłem, że przy słowach matki Maureen się zaczerwieniła, postanowiłem więc nią się zająć.

- Może ty znałaś Kena?

- Tego dzieciaka! - zaśmiała się. - Tego, co cały dzień pałęta się po stajni? Struga ważniaka i myśli,
że wie wszystko o koniach? O, nie, on nie należy do kręgu moich znajomych.

- Może wobec tego znałaś Liz Thompson?

- No nie, to już zupełny absurd. To taki typ, który próbuje poderwać wszystkich chłopców.

Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby naprawdę źle skończyła, sama się o to prosiła.

- I Alex też jej nie znał?

- Oczywiście, że nie!

Być może na papierze Maureen wydaje się niesympatyczna, ale w rzeczywistości wcale taka nie jest.
Cały czas mówiła z nieśmiałym uśmiechem na twarzy, jej głos brzmiał łagodnie i życzliwie. Chyba
naprawdę mam słabość dla takich jasnowłosych eterycznych istot”.

(Dziękuję!  prychnęła  Ellen  zerkając  w  lustro  na  swoje  ciemne  niesforne  loki  i  mocno  zarysowane
linie twarzy.)

„Potem musiałem postępować ostrożniej.

- Proszę mi powiedzieć... Czy wiadomo państwu coś o tajnym sprzysiężeniu, zajmującym się czarną
magią?

Popatrzyli na siebie ukradkiem, wahali się z odpowiedzią. Wreszcie pan domu rzekł

background image

niechętnie:

- O to chyba powinien pan zapytać naszego szanownego sąsiada. On wie o takich sprawach znacznie
więcej od nas.

Ponieważ z tonu jego głosu aż nadto wyraźnie sączył się jad, zrozumiałem, że wpadłem na właściwy
trop.

- A któż to taki ten sąsiad?

- Przypuszczam, że nie mógł pan nie zauważyć jego gniazdka z kamienia, szkła i stali.

Nazywa się Douglas Bigby i mówi o sobie, że jest pisarzem. Podejrzewam, że w latach trzydziestych
napisał jeden artykuł do jakiejś gazety.

68

- Ależ, tatusiu, przecież on nie jest aż taki stary!

-  O,  wszystko  jedno,  bogowie  wiedzą,  z  czego  żyje.  Pewnie  sprzedaje  czarodziejskie  zioła  i
receptury na wieczną młodość.

Wyraźnie dało się wyczuć, że nikt w rodzinie nie ma ochoty na dalszą dyskusję na temat pana Bigby,
postanowiłem więc nie owijać już niczego w bawełnę i zapytałem wprost:

- Dlaczego aż tak się boicie?

Wszyscy troje drgnęli i popatrzyli na mnie z nieskrywanym gniewem.

- Czy nie jest rzeczą naturalną, że ktoś się boi, kiedy nagle znika mały chłopiec?

-  To  zupełnie  inny  rodzaj  lęku  -  odparłem.  - A  was  zlewa  zimny  pot  ze  strachu.  Ze  strachu  o  was
samych.

Zapadła cisza, słychać było jedynie drżący oddech dziedzica. Wreszcie Maureen wykrzyknęła:

- Nie wiem, kim pan jest, może zwykłym naciągaczem, ale niech pan coś zrobi! Niech pan odnajdzie
Alexa, to bardzo, bardzo ważne!

- Bez wątpienia, zwłaszcza dla chłopca - odpowiedziałem chłodno. - Ale wy macie swój szczególny
interes w jego odnalezieniu, prawda?

Pan domu wreszcie odzyskał mowę:

- Owszem, ma pan rację. Fakt, że zniknął właśnie teraz, jest dla nas prawdziwym nieszczęściem. Za
kilka  dni  odwiedzi  nas  siostra  jego  matki,  przyjeżdża  raz  do  roku,  żeby  sprawdzić,  czy  z  chłopcem
wszystko w porządku. To bardzo władcza dama i żywi wobec nas wiele podejrzeń - jestem wszak

background image

rodzonym  bratem  potwora,  który  poślubił  jej  wspaniałą  siostrę  -  tak,  tak  właśnie  traktuje  nas  ta
rodzina. Przypuszczam jednak, że ona przede wszystkim ma oko na pieniądze Alexa, to ona kiedyś je
po nim odziedziczy.

- Jeśli, oczywiście, umrze pierwszy.

Fry westchnął.

- Niestety, taka groźba jest bardzo realna. Jego życie wisi na włosku.

Postanowiłem nie drążyć tego tematu.

- Czy mają państwo jakąś fotografię chłopca?

Pani Fry wstała i po chwili przyniosła album.

69

- To zdjęcie sprzed pięciu lat, zrobione, jak pan widzi, u fotografa, jest najwyraźniejsze spośród tych,
które mamy.

Alex jako dziesięciolatek był drobnym ciemnowłosym chłopcem z nieco kwaśnym grymasem twarzy.
Sprawiał wrażenie samolubnego i rozpieszczonego. Rodzinne podobieństwo między nim a Maureen
było  uderzające. A  jeszcze  bardziej  podobny  do  kuzynki  -  pomimo  iż  teraz  nosił  okulary  -  był  na
ostatnim zdjęciu amatorskim, które zrobiono około roku temu. Alex miał

ciemniejszą cerę, bardziej okrągłe policzki i mocniej zarysowane brwi, lecz z powodzeniem mogliby
uchodzić za rodzeństwo. No, ale byli przecież spokrewnieni.

- Jak długo przebywał w domu tym razem? - spytałem.

- Zaledwie parę tygodni - powiedziała pani Fry. - Pierwszy raz wyszedł na dwór, wcześniej pogoda
nie dopisywała. Och, to straszne, straszne! Wszędzie go szukaliśmy!

Maureen odezwała się podniesionym głosem:

- Jeśli pan naprawdę posiada ponadnaturalne zdolności, to co pan widzi? Wie pan, gdzie jest Alex?
Czy on żyje?

Zastanowiłem się chwilę, zanim odpowiedziałem.

- Cała sprawa dotyczy trojga dzieci. I jest w niej coś bardzo osobliwego. Raz po raz ogarnia mnie
uczucie,  że  jedno  z  nich,  a  może  nawet  wszystkie,  żyją  i  zarazem  nie  żyją...  Nie,  to  złe  określenie.
Mam wrażenie życia i śmierci odnoszące się do tego samego dziecka.

Wpatrywali się we mnie z ogromnym zdumieniem, a ja poczułem się śmiesznie. Nie mogłem przecież
im tego wytłumaczyć.

background image

Wkrótce  potem  opuściłem  dwór  i  skierowałem  się  do  monumentalnego  domiszcza  z  metalu  i  szkła.
Przy  jego  budowie  architektowi  najwyraźniej  pozostawiono  wolną  rękę,  a  on  skrupulatnie  to
wykorzystał.

Pogoda była tak samo paskudna jak przedtem, ale nagle wpadłem w świetny humor.

Zacząłem  myśleć  o  Tobie,  stanęłaś  mi  przed  oczami  i  od  razu  wszystko  zrobiło  się  jaśniejsze,
ujrzałem  świat  w  przyjemniejszych  barwach.  Nie  potrafię  wyrazić,  jak  bardzo  się  cieszę,  że  mam
prawdziwego przyjaciela. Ellen, nasza przyjaźń jest taka piękna, taka czysta, prawda? Od pierwszego
wejrzenia spodobały mi się Twoje wyraziste oczy i twarz, jesteś taka szczera i otwarta. Czy wiesz,
że na wszystko, co dzieje się wokół Ciebie, reagujesz ze spontanicznością trzylatka? Nie udając przy
tym  ani  przez  moment  małego  dziecka,  co  często  robi  wiele  dziewcząt.  Kiedy  coś  Cię  przerazi,
Twoje  oczy  ogromnieją,  pojawia  się  w  nich  autentyczny  strach,  a  kiedy  się  z  czegoś  cieszysz,
uśmiechasz się najpierw delikatnie, jakby na próbę, a zaraz potem na twarzy zapala Ci się uśmiech
jak  słońce. A  kiedy  Ci  przykro,  wyglądasz  jak  spaniel,  któremu  przyszło  spędzić  wiele  godzin  na
deszczu. Masz w tym wszystkim nieodparty wdzięk, nie znoszę tych panien o głupich krowich oczach,
które czasami widuje się na ulicy, takich co to patrzą przed siebie pustym 70

wzrokiem. A najgorzej, kiedy żują gumę. Nic nie zabija spojrzenia tak jak guma do żucia. Z

drugiej strony nie sądzę, byś należała do dziewcząt, które udają gwałtowną namiętność i pożądanie.
Może poruszam kwestie zbyt osobiste, ale znałem kiedyś jedną taką. Podczas naszych dwóch spotkań
odegrała  całe  przedstawienie,  rzucała  mi  się  na  szyję,  obdarzała  namiętnymi  pieszczotami,
wzdychała,  wiła  się  i  wydawała  jakieś  okrzyki,  ale  nic  z  tego  nie  było  prawdziwe.  Och,  Ellen,  to
było  okropne,  poszedłem  z  nią  do  łóżka  tylko  raz,  ale  nawet  wtedy  nie  mogłem  się  przemóc.
Opuściłem ją w pół słowa, uprzednio poprosiwszy tylko, by następnym razem, kiedy pozna jakiegoś
chłopaka, zachowywała się bardziej naturalnie.

Przepraszam,  nie  powinienem  był  o  tym  pisać,  ale  tylko  Tobie  mogę  się  z  tego  zwierzyć.  Tak
wspaniale jest nareszcie znaleźć powiernika. Jeszcze raz przepraszam, zapomnij o tym.

Jesteś  taka  szczera  i  naturalna,  dlatego  mogę  powiedzieć  Ci  o  wszystkim,  co  tylko  przyjdzie  mi  do
głowy. Od pierwszej chwili zauroczyły mnie także Twoje włosy, te czarne niesforne loki, w które ma
się  od  razu  ochotę  zanurzyć  palce,  okręcić  je  wokół  nich  albo  pociągnąć,  rozprostować,  żeby
przekonać się, co się stanie, gdy się je puści. I kiedy tak szedłem, rozmyślając o Tobie, poczułem, że
nienawidzę chłopca, który miał Twoją miłość i ją odrzucił.

Czyżby nie rozumiał, co traci?”

(Ostatnie  akapity  Ellen  czytała  wiele  razy,  musiała  podejść  do  lustra  i  sprawdzić,  czy  wszystko
naprawdę się zgadza. Nie mogła dostrzec nic z tego, o czym pisał Nataniel, ale radowało ją, że on
znalazł w niej coś interesującego.)

„Z dreszczem odrazy powróciłem do zamglonej rzeczywistości angielskiego miasteczka, a w chwilę
później siedziałem już na kanapie obliczonej na zmieszczenie co najmniej słonia i przyglądałem się
gospodarzowi, panu Bigby...

background image

Douglas Bigby trzymał kość kurczaka w dwóch smukłych wypielęgnowanych pakach jak najdalej od
siebie.

- Cóż, u licha, ma wyobrażać to obrzydliwe paskudztwo?

- Sądziłem, że wyjaśnienie uzyskam od pana.

-  Och,  doprawdy  -  powiedział  pan  Bigby  urażony.  Mówił  rozciągając  słowa,  tonem  wyrażającym
pogardę. Ubrany był w przypominającą szlafrok jedwabną czarną szatę z czerwonymi wyłogami, a na
nogach  miał  kapcie  ręcznej  roboty.  Bigby  na  oko  jest  czterdziestolatkiem,  ma  jasne  ufryzowane
włosy,  a  w  jego  mocno  opalonej  twarzy  o  drobnych,  po  panieńsku  zaciśniętych  ustach  i
półprzymkniętych  oczach  wyraźnie  odbija  się  spleen  i  dekadencja.  -  Nie  zajmujemy  się  takimi
szarlatańskimi sztuczkami. Ta kość nie pochodzi nawet z kurczęcia, to kość brojlera!

Jego  pogarda  nie  miała  granic.  Nic  w  nim  nie  było  naturalne,  to  najbardziej  afektowany  człowiek,
jakiego zdarzyło mi się spotkać.

- A więc jest pan przywódcą tutejszego czarnoksięskiego sprzysiężenia? - spytałem.

71

Zadowolony uśmiechnął się pod nosem.

-  Nie  będę  zaprzeczał.  Jestem  najwyższym  magiem,  Cieszę  się  także  sporym  uznaniem  w  naszych
kręgach w całej Anglii. Pan wspomniał, że trochę się zna na tej dziedzinie? Jest pan z Norwegii?

Jego ton naprawdę był obraźliwy.

- Tak, sporo studiowałem ten temat - odpowiedziałem nieśmiało.

- To bardzo interesujące - stwierdził pan Bigby, wyginając się niczym kot, i muszę Ci powiedzieć, że
akurat w tej samej chwili jego kot stanął na parapecie. - Zdumiałyby pana wyniki, jakie osiągamy w
naszym małym kółku. Specjalizujemy się w egzorcyzmach.

Egzorcyzmy - zaklinanie duchów! Ledwie powstrzymałem się od westchnienia rezygnacji.

- Czy to znaczy, że są tu demony, które trzeba wypędzić?

Nie wyczuł chyba sarkazmu w moim pytaniu.

- Zdumiałby się pan, gdyby pan wiedział, jak wielu ludzi jest opętanych przez diabły -

perorował. - Pan na przykład jest nawiedzony przez demona Apollyona.

Jak  można  tak  blefować,  pomyślałem.  Uciekać  się  do  takiej  amatorszczyzny  jak  pomocnicy
Antychrysta!

background image

- Widzi pan, poziom moich zdolności ekstrasensorycznych jest absolutnie nadzwyczajny -

plótł dalej pan Bigby. Najwidoczniej lubi używać długich, mało zrozumiałych słów. - Na przykład w
teście psychometrycznym, polegającym na odgadywaniu znaków na odwróconych klockach, osiągam
przeciętnie  rezultat  dziewięć  właściwych  odpowiedzi  na  trzydzieści  możliwych.  A  to  przecież
sensacyjne.

Przyznałem, że to niezwykle wysoki wynik. Na moje pytanie, czy mógłbym wziąć udział w jednym z
organizowanych przez nich seansów, odpowiedział łaskawie, że niestety, wprawdzie bardzo chciałby
pomóc  koledze  z  Norwegii,  ale  osoby  z  zewnątrz  z  zasady  nie  są  dopuszczane  do  ich  zebrań.
Zapytałem,  czy  zwykle  zbierają  się  w  czwartki,  ale  zaczął  się  wykręcać,  tłumacząc,  że  nie  mają
wyznaczonej  stałej  pory  spotkań.  Nie  pamiętał,  czy  zbierali  się  w  trzy  ostatnie  czwartki.  Owszem,
słyszał  o  zaginionych  dzieciach  i  ogromnie  irytowały  go  podejrzenia  mieszkańców  wioski
skierowane na ich tajemne stowarzyszenie.

- Nie mamy z tym absolutnie nic wspólnego - podkreślił swoje słowa zamaszystym gestem. -

Już sam taki pomysł jest śmieszny. My nie praktykujemy składania ofiar z dzieci.

O  składaniu  ofiar  nie  było  do  tej  pory  mowy,  ale  chciałem  się  przekonać,  jak  się  sprawy  mają.
Podejrzewałem, muszę przyznać, że pan Bigby jest zdolny do wszystkiego.

Żałowałem, że nie dopuszczono mnie do ich seansu.

72

Bigby zainteresował się moją opinią na temat zaginionych dzieci. Powtórzyłem to, co już mówiłem u
państwa  Fry,  o  umarłym,  a  mimo  wszystko  nie  umarłym.  Ku  memu  oburzeniu  zaczął  się  drwiąco
śmiać.

- Może tak jak zombie? Żywy trup z Haiti? Niegłupi pomysł. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby właściciel
dworu porywał małe dzieci i wykorzystywał ich ożywione zwłoki jako swoich niewolników.

Cóż za okrutny cynizm! Poczucie humoru pana Bigby zupełnie nie było w moim guście.

Wiesz, Ellen, z każdą chwilą coraz bardziej mnie irytował. O rodzinie Fry w ogóle nie chciał

rozmawiać. Zidiocieli wieśniacy, tak się o nich wyraził, obrzydliwi łgarze. Z rodziny Thompsonów
nikt nie był członkiem tajnego stowarzyszenia, to śmieszni parweniusze bez żadnych zainteresowań.
Brown? Nie chodzi mu chyba o tego mechanika?

Ton  jego  głosu  świadczył  o  przepaści,  jaka  dzieli  go  od  zwykłych  robotników.  A  moim  zdaniem
porównanie wypadało na korzyść Brownów.

W końcu doprowadził do tego, że zrobiłem coś, czego nigdy nie robię, ale chciałem spotkać się z tą
jego  grupą,  poza  tym  rozzłościł  mnie  i  postanowiłem  utrzeć  trochę  nosa  temu  czarnoksiężnikowi  z
bożej  łaski.  Bigby  z  wyrażającym  udrękę,  ale  też  i  satysfakcję  uśmiechem  oznajmił  mi,  że  zna  datę

background image

swej  śmierci.  Powiedział,  że  umrze  młodo  (powinien  się,  wobec  tego,  spieszyć,  pomyślałem
złośliwie), po długich i strasznych cierpieniach.

-  Nic  podobnego  -  odparłem.  -  Dożyje  pan  wieku  osiemdziesięciu  trzech  lat.  Umrze  pan  nagle  na
obustronne zapalenie płuc, nie potrwa to dłużej niż jeden dzień.

Odpowiedział mi uśmiechem, który oznaczał: <<I tak wiem lepiej>>.

- Blizna, którą ma pan na brodzie - powiedziałem - pochodzi z czasów dzieciństwa, kiedy poślizgnął
się pan i uderzył o komodę z okuciami z brązu. To była rokokowa komoda.

Zmarszczył czoło. Widzisz, Ellen, ogarnął mnie gniew, a wtedy wrażenia nabierają ostrości, stają się
bardzo wyraźne. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale zauważyłem to już wcześniej.

-  A  właśnie  teraz  bardzo  się  pan  martwi  -  mówiłem  dalej.  -  Bo  tuż  przed  moim  przyjściem  w
szufladzie biurka znalazł pan rachunek, którego pan nie zapłacił, a akurat bardzo to panu nie w smak.
Pan ma poważne problemy finansowe, panie Bigby.

Oniemiał. Odsunął się ode mnie, jakbym był zadżumiony, a to jeszcze bardziej mnie rozdrażniło.

- Ten kot... czy chce pan, żeby zamruczał?

Nareszcie odzyskał mowę.

73

- Ten kot mruczy bardzo rzadko, a już na pewno nie na komendę!

Nawiązałem kontakt ze zwierzęciem - bez kłopotu, bo koty są bardzo podatne - popatrzyło na mnie,
przymknęło oczy i zaczęło mruczeć, głośno, z zadowoleniem, ostrząc przy tym pazury o obrus. Stało
się tak, ponieważ skoncentrowałem na nim całą swoją życzliwość.

Pan  Bigby  patrzył  na  mnie  z  szeroko  otwartymi  oczami  i  zapomniał  wreszcie  o  swej  pogardzie.
Ocknął się i poderwał z miejsca, zniknął w innym pokoju i za chwilę wrócił, niosąc stosik klocków,
dobrze  znanych  badaczom  zajmującym  się  parapsychologią.  Kostki  oznaczone  są  kółeczkami,
czworokątami, gwiazdkami, falami i innymi przeróżnymi znakami.

Układa  się  je  rysunkiem  do  dołu  i  trzeba  zgadnąć,  co  się  znajduje  na  spodzie.  Wynik  pana  Bigby
dziewięciu dobrych odpowiedzi na trzydzieści możliwych jest naprawdę świetny i wskazuje, że ma
on pewne zdolności. Najwyraźniej jednak trwoni je na głupstwa.

Brałem  do  ręki  klocek  za  klockiem,  a  on  skrzętnie  notował,  co,  moim  zdaniem,  znajduje  się  na
spodniej stronie kolejnych cegiełek. Kiedy lista była już gotowa, odwróciliśmy klocki.

- No, proszę, proszę, pierwszy się zgadza - powiedział łaskawie. - Drugi także. I trzeci... -

Głos coraz bardziej mu zamierał, a po dziesiątym klocku nie mówił już nic więcej, tylko odwracał je

background image

mechanicznie. Pod koniec zrobiłem dwa błędy, bo gniew już mnie opuścił, a poza tym miałem dość
wszystkiego i wstyd mi było przed samym sobą, że zachciało mi się takiego taniego triumfu.

- Dwadzieścia osiem dobrych - rzekł pan Bigby z nabożeństwem w głosie. Ukłonił się przede mną z
szacunkiem. - Wielkim honorem byłoby dla nas, gdyby zechciał pan uczestniczyć dziś wieczorem w
naszym seansie. Natychmiast zawezwę wszystkich członków.

Podziękowałem za zaszczyt, zanotowałem sobie w pamięci fakt, że nie mieli zamiaru spotykać się w
ten  czwartek,  i  opuściłem  dom,  nie  odpowiadając  na  powódź  pytań,  jaka  mnie  zalała.  Dodałem
jedynie:

- Przybyłem tu, aby odnaleźć troje dzieci, panie Bigby.

- Jestem pewien, że się to panu uda. - Tym razem w jego głosie zabrzmiała uniżoność.

Droga przyjaciółko, wstyd przyznać, ale uradowało mnie, że utarłem mu nosa.

Kiedy  opuściłem  dom  Bigby”ego,  zobaczyłem  pana  Fry  powracającego  do  dworu.  Pewnie  oglądał
swoje włości. Ze strzelbą na ramieniu skręcał akurat na drogę ze ścieżki prowadzącej na Foggy Hill,
którą szedłem wcześniej tego dnia.

Ruszyłem  w  stronę  miasteczka  i  zaraz  dotarłem  do  drogi  wiodącej  ku  nowoczesnej  dzielnicy
willowej,  akurat  tam  się  wybierałem.  Musiałem  wszak  odwiedzić  także  dom  rodziców  Liz
Thompson.

74

I  tam  właśnie,  Ellen,  maszerując  u  stóp  Foggy  Hill,  znów  wyczułem  ów  niemy  głos,  przedziwne
wezwanie, którego nie potrafiłem zidentyfikować. Tak jak poprzednio dochodziło od strony lasu, lecz
wcale nie z kierunku posiadłości państwa Fry, teraz istota wzywająca pomocy znajdowała się nade
mną.  Zatrzymałem  się,  oczywiście,  ale  tym  razem  nie  było  żadnej  ścieżki,  żadnej  możliwości,  by
wspiąć się pod górę, bo drogę zagradzała mi stroma skała. Mogłem jedynie iść dalej.

Uszedłem  jakieś  dwieście  metrów,  kiedy  znów  wyczułem  owo  nieme  wołanie  dochodzące  z  góry.
Tym razem jednak błaganie o pomoc pomieszane było ze strachem. Strachem przede mną.

Wkrótce ucichło. Skonsternowany wszedłem na wysypaną żwirem ścieżkę, która zaprowadziła mnie
do domu Thompsonów.

Być  może  potraktowałem  tę  wizytę  zbyt  lekko,  ale  tak  bardzo  chciałem  rozwiązać  zagadkę
wzywającego mnie niemego głosu, że nie przejąłem się zbytnio tą rodziną.

Jak  wspomniał  pan  Bigby,  okazała  się  dość  nudna.  Pokój,  do  którego  mnie  wprowadzono,
umeblowany  był  niezwykle  konwencjonalnie,  bezosobowo.  Miało  się  wrażenie,  że  w  ogóle  nie
mieszkają  tu  ludzie.  W  domu  była  tylko  pani  Thompson,  zadbana,  całkowicie  pozbawiona  fantazji
gospodyni  domowa  z  wyższych  sfer.  Liz  co  prawda  zniknęła  jako  ostatnia,  ale  to  przecież  nie
powinno  wcale  znaczyć,  że  mniej  się  o  nią  niepokoili.  Pani  Thompson  była  przekonana,  że  córka

background image

padła ofiarą gwałciciela, i nic nie obchodził ją fakt, że zaginęło również dwóch młodych chłopców.

- Nasza córka jest dobrą dziewczyną - starała się przekonać bardziej siebie niż mnie. -

Stykała się wyłącznie z przyzwoitymi ludźmi i jej zniknięcie nie jest dobrowolne, może być pan tego
pewny.  Liz  nie  należy  do  tej  rozwydrzonej  młodzieży,  która  ubiera  się  w  koszulki  a”la  Marlon
Brando i jeździ motocyklami. Moja córka jest świadoma tego, co robi.

Delikatnie dałem jej do zrozumienia, że zetknąłem się z innymi opiniami. Pani Thompson leciutko się
zaczerwieniła - prawdopodobnie była to jedyna dopuszczalna w jej kręgach oznaka uczuć, jakie nią
miotają.

- Oczywiście Maureen Fry tak powiedziała? - stwierdziła odrobinę ostrzejszym głosem. - Nie musi
obrzucać  gównem  innych  ludzi  tylko  dlatego,  że  nie  udaje  jej  się  złapać  żadnego  chłopa,  gdyż
wszyscy wolą Liz.

Stłumiłem  uśmiech.  Kiedy  damę  z  wyższych  sfer  ogarnęło  wzburzenie,  wyrwały  się  z  jej  ust
prostackie słowa, zdradzając jej pochodzenie.

Okazało się, że od innych mieszkańców Lake District, których odwiedziłem dzisiaj, odróżniała panią
Thomson przynajmniej jedna dobra cecha. Miała dość rozumu, by zaproponować mi herbatę i coś do
jedzenia.  Skończyliśmy  posiłek,  który  zdecydowanie  poprawił  mi  humor,  i  dalej  rozmawialiśmy.
Pani Thompson odcięła się od jakiejkolwiek znajomości z Kenem Brownem i jego rodziną, nie miała
też nic dobrego do powiedzenia o 75

Bigbym.  Wyjawiła  mi  natomiast,  że  między  panem  Bigby  a  właścicielem  dworu  toczy  się  spór  z
rodzaju  tych,  co  to  w  moim  przekonaniu  były  charakterystyczne  dla  średniowiecza:  o  granice
posiadłości i prawo do użytkowania terenu. Skorzystałem z okazji, by zapytać o ścieżkę.

-  Wie  pani,  ta,  która  prowadzi  pod  górę  między  posiadłością  państwa  Fry  a  działką  Bigby”ego  -
wyjaśniłem. - Stoi tam budka transformatora i stacja pomp...

- Stacja pomp? - zdziwiła się.

- Tak, nieco wyżej, jakby zapadnięta w ziemię.

- Budkę transformatora widziałam, ale... och, nie, przecież to nie jest wcale żadna stacja pomp!

- A co to takiego?

- Naprawdę się pan nie zorientował, co to jest?

W  tej  samej  chwili  zadzwonił  telefon,  doszedłem  też  do  wniosku,  że  najwyższy  czas  zakończyć
wizytę. Kiedy wstawałem, pani Thompson podchodząc do telefonu powiedziała:

-  Ta  ścieżka  po  prostu  pnie  się  pod  górę  przez  las  ku  szczytowi  wzgórza.  Do  widzenia  panu,
zapraszam ponownie.

background image

Zaczęła  rozmowę,  nie  pozostawało  mi  więc  nic  innego,  jak  wyjść.  Jestem  pewien,  że  nie  miała
pojęcia, kim jestem ani czego chcę. Była całkiem pusta w środku, Ellen, nie wyobrażasz sobie nawet,
jak  bardzo  męczą  mnie  tacy  ludzie!  Ileż  więcej  ducha  mają  w  sobie  niedorozwinięci,  upośledzeni
umysłowo,  których  osobiście  bardzo  wysoko  cenię,  niż  tacy  jak  ona,  obdarzeni  inteligencją,  której
nie chce im się wykorzystywać.

Niewiele udało mi się z niej wydobyć, choć kilka razy przelotnie dotykałem jej rąk. Była jedną z tych
osób,  które  nic  nie  potrafią  mi  przekazać,  może  dlatego,  że  kompletnie  pozbawieni  są  emocji.
Niczego nie przeżywają. Niektórzy ludzie przekazują mi impulsy tak silne, że potrafię odczytać całe
ich życie, i to minione, i to, które jeszcze ich czeka. Ty jesteś jedną z nich -

znam twoje życie do pewnego punktu w przyszłości, rozumiesz chyba, co mam na myśli.

Później  nie  wiem  już  nic,  bo  wszystko  zależy  od  tego,  czy  nasze  drogi  się  rozejdą,  czy  też
doprowadzimy do punktu krytycznego. Jeśli tak się stanie, źle będzie z nami, droga Ellen”.

(To brzmi tak, jakbym to ja miała umrzeć, pomyślała Ellen. Ale z Natanielem nigdy nic nie wiadomo.
Jego odpowiedzi czasami brzmią równie niezrozumiałe jak przepowiednie wyroczni. Och, jak bardzo
bym chciała nadal się z nim spotykać! On jest taki wspaniały!

Nareszcie  się  wyjaśniło,  skąd  on  tak  wiele  wie  o  mojej  przeszłości.  To  bez  wątpienia  trochę
przeraża! I tak irytuje!

76

Ellen zaczęła się zastanawiać, co właściwie wydarzyło się w jej życiu i czy jest coś takiego, o czym
Nataniel  nie  powinien  się  dowiedzieć.  Oprócz  jednak  kilku  drobnych  głupstw  nie  dopatrzyła  się
niczego, czego tak naprawdę powinna się wstydzić. Wróciła do listu.)

„Pozostaje  istotne  pytanie,  czy  uda  mi  się  ujść  z  życiem  z  mego  wielkiego,  prawie  nadludzkiego
zadania. Ryzyko jest ogromne, oceniam je na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Niestety, nie mogę
Ci zdradzić, na czym owo zadanie ma polegać, zresztą i tak byś tego nie zrozumiała. Ale uwierz mi:
nie jestem osobą godną Twojego zainteresowania!”

(Już chyba za późno na taką uwagę, Natanielu, pomyślała Ellen. Jestem tobą tak zafascynowana, że
sama się tego boję.)

„Kiedy wyszedłem od Thompsonów, od razu znalazłem drogę prowadzącą do lasu.

Powłóczyłem  się  trochę  po  okolicy,  ale  nie  usłyszałem  już  żadnego  wołania.  Dookoła  panował
spokój. Byłem już tak zmęczony i przemoczony tą wieczną mgłą, że wróciłem do hotelu. Czułem, że
jestem psychicznie wyczerpany, że nie przyjmę żadnych kolejnych wrażeń, dopóki się nie prześpię.

Dobrze, że pracujesz u ojca jako maszyna do adresowania kopert i lizania znaczków.

Łatwiej  będzie  Ci  wziąć  parę  wolnych  dni,  abyśmy  mogli  jak  najszybciej  pojechać  do  owego
miejsca  przerażających  wydarzeń  z  Twojego  dzieciństwa.  Powinniśmy  się  spieszyć,  nie  należy

background image

zbytnio  zwlekać.  Cieszę  się,  że  nie  dręczy  Cię  to  już  tak  bardzo  głęboko,  ale  nie  próbuj  od  tego
uciekać. Jeśli chcesz zostać gruntownie wyleczona ze swego lęku, musimy dotrzeć do samych korzeni
zła. Nie wystarczy o tym porozmawiać.

Najmilsza  Przyjaciółko,  tak  ogromnie  się  cieszę,  że  Cię  spotkałem.  Jak  już  mówiłem,  nigdy  nie
miałem do kogo pisać, wybacz mi więc, że zalewam Cię teraz potokiem słów i myśli.

Musisz  mi  dać  znać,  jeśli  stanie  się  to  dla  Ciebie  zbyt  uciążliwe.  Zawsze  dokuczało  mi  ogromne
poczucie samotności. Ponieważ jestem inny niż wszyscy ludzie, wiem, że nikt nie może towarzyszyć
mi w moich wizjach, w wędrówkach do obcego świata. Tak wiele tam cieni, Ellen, a Ty jesteś dla
mnie  bezpieczną  przystanią  codzienności,  prawdziwym  życiem  pełnym  światła,  i  jednocześnie
możesz śledzić tory, po których krążą moje myśli. Od chwili, kiedy jest nas dwoje, wszystko stało się
łatwiejsze. Ellen, tak bardzo chciałbym... Nie, to nie ma sensu, nie mówmy już o tym więcej”.

(Ellen dobrze go rozumiała. I ona znajdowała wielką pociechę w samym fakcie, że Nataniel istnieje,
że nie jest osamotniona w swych koszmarnych przeżyciach. Ale Nataniel był

przecież  taki  silny,  nie  mogła  pojąć,  jaką  pociechę  może  mu  dać  ona,  niepozorna,  zwyczajna
dziewczyna.)

„Napiszę jutro, jeśli mi pozwolisz, teraz wybieram się na tajemny seans. Niewiele się jednak po nim
spodziewam. Lokalni czarodzieje trącą amatorszczyzną, to zresztą bardzo dobrze.

Nie mam ochoty na udział w prawdziwym sabacie czarownic.

77

Ellen! Przeczytałem ten list i oniemiałem. Ależ ze mnie dureń! To wszystko jest takie proste!

A ja, głupiec, naiwnie zdradziłem, ile wiem, i dopiero teraz się zorientowałem, co uczyniłem.

Już wszystko rozumiem, Ellen. I wiem, że nie ma czasu do stracenia!”

78

ROZDZIAŁ VII

W  poniedziałek,  po  tym  jak  przez  niedzielę  zdążyła  trzykrotnie  przeczytać  długi  list  od  Nataniela,
Ellen zeszła na dół do kuchni.

- Czy była już poczta?

- Owszem - odpowiedziała matka.

- Gdzie jest mój list?

- Nie było nic do ciebie.

background image

- Nie żartuj! Gdzie jest?

- Mówię prawdę. Nie było żadnego tajemniczego listu z Anglii. Kogo ty właściwie tam znasz?

- Poznałam kogoś w Zajeździe u Przeprawy.

- Byłaś tam zaledwie cztery dni!

- W ciągu czterech dni wiele może się zdarzyć - powiedziała Ellen tajemniczo. - No cóż, widocznie
nie miał czasu napisać. Na pewno list przyjdzie jutro.

- Aha, a więc to jakiś on? Zapomniałaś już o Royu?

- Nie za wszystkim od razu musi kryć się miłość!

-  Ha!  Temu,  kto  wypisuje  takie  długie  listy,  bez  wątpienia  nie  jesteś  obojętna  -  orzekła  jej  młoda
duchem matka i powróciła do rozwiązywania krzyżówki.

Ellen poszła do pracy. Nataniel z pewnością napisze jutro, powtarzała sobie.

Ale następnego dnia listu także nie było.

Ellen zastanawiała się nad tym przez bite trzy godziny. Próbowała skontaktować się telefonicznie z
Rikardem Brinkiem, ale okazało się, że wyszedł gdzieś w sprawie służbowej i nie można go złapać.

Wreszcie  postanowiła  zadzwonić  do  hotelu  w Anglii,  gdzie  zatrzymał  się  Nataniel.  Numer  podany
był na hotelowych kopertach, w których przyszły listy.

Zbyt  szybko  podjęła  tę  decyzję  i  głos  mówiący  po  angielsku  po  drugiej  stronie  linii  całkowicie  ją
zaskoczył. Uf, mój szkolny angielski, myślała przerażona, jak ja sobie poradzę?

79

Poszło jednak dość gładko. Nie, pana Garda nie ma w hotelu, nie pojawił się już od ładnych paru dni.

Od ilu?

Wyszedł w czwartek wieczorem i od tej pory nikt go nie widział. Zaglądali nawet policjanci i pytali
o niego, ale przypuszczali, że napotkawszy na jakiś ślad wyprawił się gdzieś na własną rękę. Z tego,
co zrozumiał portier, nie wszczęli poszukiwań. Ellen w głosie rozmówcy wyczuwała podejrzliwość
w stosunku do ekscentrycznego cudzoziemca. Prawdopodobnie pan Nataniel Gard mógł wyprawiać
najdziwniejsze sztuki, a miejscowa ludność i tak by nie zareagowała.

Ellen  odłożyła  słuchawkę.  Zastanawiała  się,  czy  nie  zadzwonić  na  policję  w  Lake  District,  ale
zorientowała się, że ma przy sobie zaledwie trzy korony. Zakończyła już na ten dzień pracę w biurze
ojca,  język  ciągle  jej  się  kleił  od  lizania  znaczków.  Poza  tym  nie  bardzo  wierzyła  w  możliwości
angielskiej  policji;  swoją  drogą  bardzo  niesprawiedliwie  oceniała  tak  sprawnie  działającą

background image

instytucję.

Zresztą  chętnie  porozmawiałaby  z  tamtejszą  policją,  ale  nie  przez  telefon!  Co  by  było,  jeśli  bez
powodu poruszyłaby niebo i ziemię?

Gdybym tylko wiedziała, gdzie on teraz jest, rozmyślała w drodze z pracy. Może mnie potrzebuje, a
ja nie mam nawet kogo zapytać.

Po powrocie do domu nikogo tam nie zastała. Poszła do swojego pokoju i jeszcze raz przeczytała list,
ale wcale nie rozjaśniło jej się w głowie. Ellen nie dostrzegała tego, co na gęsto zapisanych kartkach
zobaczył Nataniel.

Gdybym tylko mogła nawiązać z nim kontakt, pomyślała. Serce od razu zabiło jej mocniej.

Nawiązać z nim kontakt? Może właśnie to potrafi? W taki sposób, jak robi to Nataniel.

O, nie, nie ona. Nigdy przecież nie zauważyła u siebie żadnych zdolności telepatycznych.

Ale była chyba bardziej wrażliwa niż większość ludzi, Nataniel sam to powiedział.

No, tak... przyciągała do siebie dusze, które nie mogą zaznać spokoju, ale Nataniel był

przecież żywym człowiekiem. Taką w każdym razie miała nadzieję.

Podjęła nieśmiałą próbę przekazania mu swoich myśli, ale prędko się poddała, śmiejąc się z samej
siebie. I tak nic by z tego nie wyszło.

Nataniel był już tak blisko rozwiązania zagadki. Wybierał się na sabat! I nie pokazał się od dwóch,
trzech, od pięciu dni!

I nikt się nim nie zainteresował.

80

Zaczną pytać dopiero wtedy, kiedy może już być za późno.

Ellen spoważniała. Nataniel był niezwykłą osobą, o przeogromnych ponadnaturalnych siłach. A ona
miała ich zaledwie odrobinę. Nataniel często mówił o koncentracji...

Jeszcze wiele godzin miało upłynąć do powrotu rodziców. Dom był pusty.

Ellen postanowiła zabrać się do dzieła. Musi się dowiedzieć, czy Nataniel jej potrzebuje.

Joga i medytacje nie były jej całkiem obce, wiedziała, w jaki sposób należy się rozluźnić, oczyścić
umysł ze zbędnych myśli.

Nie  wolno  jej  rezygnować!  Nawet  jeśli  możliwości  ma  minimalne,  to  być  może  Nataniel  jest

background image

dostatecznie silny, by pochwycić jej sygnały.

Usiadła na dywanie, plecami opierając się o ścianę, z listem Nataniela w ręku. Nie była to dokładnie
pozycja  wskazana  przez  hinduskich  mędrców,  ale  Ellen  czuła  się  rozluźniona,  a  to  najważniejsze.
Kiedyś próbowała się rozprężyć w pozycji leżącej, ale bezwstydnie zasnęła, od razu więc odrzuciła
taką  możliwość.  Rozpoczęła  żmudny  proces  stopniowego  wyłączania  kolejnych  partii  ciała  i  kiedy
wszystko z wyjątkiem mózgu, serca i płuc wydawało jej się pozbawione życia, jakby nie należące do
niej, także umysł wreszcie zaczął się odprężać.

Nataniel...  Nataniel...  Nataniel...  powtarzała  w  duchu,  czując,  jak  zapada  się  w  coraz  głębszą
ciemność.

Chwilami przez głowę przelatywała jej niespokojna myśl: śmiesznie muszę teraz wyglądać, po co ja
to  robię?  Wtedy  cały  proces  się  przerywał.  Za  każdym  razem  jednak,  gdy  zaczynała  od  nowa,
zapadała się coraz głębiej.

Nie  śmiała  otworzyć  oczu,  poza  tym  odpłynęła  już  tak  daleko,  że  nie  zdawała  sobie  sprawy,  gdzie
jest. Nie miała świadomości, że minęło pół godziny od chwili, gdy poczuła, że jej stan zaczyna się
zmieniać.  Wydawało  jej  się,  że  robi  się  lekka  i  zaczyna  unosić  się  w  powietrzu,  zrozumiała,  że
osiągnęła już stan maksymalnego odprężenia. Rozpoczęła się kolejna faza: koncentracja.

Przed  oczami  stanął  jej  młody  przyjaciel,  taki,  jakim  go  pamiętała  ze  strasznych  chwil  spędzonych
wspólnie  w  zajeździe,  ale  trudno  jej  było  przywołać  obraz  jego  twarzy,  była  taka  rozmyta.  Zaraz
jednak  przypomniała  sobie  jeden  z  rzadkich  momentów,  kiedy  się  do  niej  uśmiechał,  i  wtedy
zobaczyła także niezwykłe oczy i wszystkie rysy twarzy, włosy spadające na uszy, nieco przydługie,
ale tak mu w nich było ładnie...

Natanielu,  Natanielu,  gdzie  jesteś?  Odpowiedz  mi,  prosiła,  koncentrując  się  tak,  że  całe  ciało
ogarnęło  drżenie,  a  trzymany  w  dłoni  list  wydawał  się  ciężki  jak  z  ołowiu.  Głowa  sprawiała
wrażenie pustej, zamroczonej, mięśnie zwiotczały...

I wtedy w korytarzu zadzwonił telefon.

81

Och, jakże mogła postąpić tak głupio i go nie odłączyć?

Powoli,  ociężale,  czując  fizyczny  ból  powróciła  do  świata.  Ogromny  wysiłek  poszedł  na  marne.
Dzwonek telefonu zakłócił cały proces, więc w tej sytuacji równie dobrze mogła go odebrać.

Z wielkim trudem prostując zesztywniałe ciało wstała z podłogi.

Jakaś  pani  chciała  rozmawiać  z  matką  Ellen,  dziewczyna  zanotowała  zatem  jej  numer  i  odłożyła
słuchawkę. Z gniewem wyciągnęła wtyczkę z kontaktu.

Teraz  jednak  nie  mogła  rozpocząć  całego  procesu  od  początku,  usiadła  na  krześle  w  korytarzu,
drżącymi dłońmi przysłaniając twarz. Odczuwała wielki zawód, w piersi wzbierał

background image

płacz.  Wybacz  mi,  Natanielu,  wybacz,  nie  wiem,  czy  by  mi  się  to  udało,  w  każdym  razie  zaszłam
dosyć daleko.

Poczucie rozczarowania wzięło górę i Ellen wybuchnęła rozpaczliwym płaczem.

Łzy  ciurkiem  płynęły  po  policzkach,  wiedziała,  że  przyczyną  takiej  reakcji  jest  w  dużej  mierze
zmęczenie psychiczne. Eksperyment zupełnie ją wyczerpał.

Upłynęła dość długa chwila, zanim zorientowała się, że nie jest sama.

Ach, mój Boże, czyżbym zapomniała i o zamknięciu drzwi wejściowych?

Wyciągniętą  z  kieszeni  chusteczką  osuszyła  oczy  i  wytarła  nos.  Nareszcie  łzy  nie  przesłaniały  jej
widoku.

Co za wstyd zostać tak zaskoczonym! Siedzieć w przedpokoju i zalewać się łzami!

-  Przepraszam  -  mruknęła  niewyraźnie  i  podniosła  wzrok,  choć  uważała,  że  osoba,  która  przy  niej
stała,  bez  względu,  czy  było  to  któreś  z  rodziców,  czy  też  ktoś  obcy,  powinna  okazać  się  bardziej
dyskretna i po prostu odejść, a nie stać jak słup i gapić się na nią!

Zobaczyła młodego mężczyznę, obcego, lecz niezwykle sympatycznego!

Ubrany  bardzo  skromnie,  wręcz  biednie,  jasnowłosy,  trochę  onieśmielony,  ale  z  niebieskich  oczu
biło niezwykłe światło. Tak, z tych oczu promieniowała dobroć tak wielka, że Ellen znów była bliska
łez. Wstała z krzesła.

- Słucham? - zapytała.

Z początku chłopak tylko na nią patrzył, uśmiechając się ciepło, a potem oznajmił:

- Chciałbym, żebyś nie przerywała.

82

- Co takiego? - zmieszała się Ellen. - Nie rozumiem.

-  Jesteś  jedyną  osobą,  która  może  teraz  pomóc  Natanielowi.  Proszę,  spróbuj  raz  jeszcze  do  niego
dotrzeć!

Ellen poczuła, że krew odpływa jej z twarzy.

- Skąd wiesz...? Kim ty jesteś?

Należał do ludzi, do których zwraca się od razu na ty, prostych, o gorącym sercu. Słowo

„pan” w rozmowie z nim nie przeszłoby jej przez usta.

background image

- Nazywam się Linde-Lou - odparł miękkim, przyjaznym głosem. - Jestem opiekunem Nataniela. On
cię teraz potrzebuje, bo ja nie mogę do niego dotrzeć bezpośrednio. Tylko ty możesz go ocalić, ale
pospiesz się!

- Kiedy ja nie mam już siły. Nie potrafię się z nim skontaktować, jestem zbyt słaba.

- Spróbuj! Wierzymy w ciebie.

- „My”?

Gdzieś trzasnęły drzwi.

- Muszę już iść - szepnął gość. - Zrób, co w twojej mocy.

Zniknął.

Ellen była zbyt oszołomiona, by go zatrzymywać. Wybiegła na schody, ale chłopaka nigdzie nie było
już widać.

Zdumiona wróciła do domu, starannie zamknęła drzwi na klucz i skierowała się do swego pokoju.

Czyżbym naprawdę poprzednio zostawiła drzwi otwarte? zastanawiała się. Nie mogłam chyba tego
zrobić?

Nie, nie warto tego roztrząsać. Lepiej nie zastanawiać się w ogóle, bo dzieją się tu naprawdę dziwne
rzeczy. Skąd ten chłopak mógł wiedzieć, czym ona się zajmuje? Czyżby mimo wszystko udało jej się
nawiązać kontakt z Natanielem, który z kolei posługując się telepatią przesłał młodemu człowiekowi
wiadomość, by się z nią porozumiał? Tak chyba właśnie musiało być.

Ale to znaczy, że ten młodzieniec mieszka gdzieś w pobliżu. Jak on się nazywa? Linde-Lou?

Dziwaczne imię. Opiekun Nataniela? Niezwykłe określenie.

83

Ale i sam chłopak był niezwykły, sprawiał wrażenie, że jest uosobieniem dobroci i miłości.

Zdołała się wreszcie jakoś pozbierać. Wiedziała, że stoi przed zadaniem, któremu być może jest w
stanie sprostać. Ona, i tylko ona, mogła pomóc Natanielowi.

Być może.

Nie, nie wolno teraz wątpić! Jeśli się wierzy w to, co się robi, można sprostać nawet niemożliwemu.
Mówi się, że wiara przenosi góry.

Usadowiła  się  na  dywanie  jak  przedtem  i  od  samego  początku  rozpoczęła  żmudny  proces
wprowadzania się w trans.

background image

Udało jej się ponownie osiągnąć stan absolutnej czarnej pustki, kiedy ciało wydaje się jak martwe.

Upływały minuty. Ellen ledwie oddychała, jej świadomość skupiła się wyłącznie na Natanielu.

Nawet  najdrobniejszy  szmer  dobiegający  z  głębi  domu  albo  z  zewnątrz  mógł  sprawić,  że  Ellen
wypadłaby z transu i uznała, że to do niczego nie prowadzi. Wokół niej jednak panował

idealny  spokój,  cisza  tak  wielka,  że  poczuła,  iż  powoli  zaczyna  się  w  niej  dziać  coś  niezwykłego.
Nigdy nie przypuszczała, że coś takiego w ogóle jest możliwe.

Wrażenie było całkiem inne niż ten wielki strach, który przeżyła w dzieciństwie i który powtórzył się
w zajeździe, kiedy to zrozpaczona dusza zajmowała miejsce w jej ciele. To było coś zupełnie innego,
wspaniałego, ale zarazem przerażającego.

Po  upływie  może  trzech  kwadransów  zorientowała  się,  że  znajduje  się  w  jakimś  innym  miejscu.
Wokół niej panował mrok i chłód, powietrze było ciężkie, duszne, przesycone zapachem ziemi. Nie
była  sama,  towarzyszyło  jej  kilka  osób,  ale  siebie  nie  potrafiła  rozpoznać.  Jej  myśli  nie  były  jej
myślami,  nie  miała  świadomości,  że  jest  młodą,  beztroską  dziewczyną.  W  jej  głowie  mieściło  się
teraz  wiele  mądrości,  przytłaczająca  wiedza  o  przyszłych  i  minionych  czasach.  I  choć  Ellen  nie
potrafiła  w  tej  chwili  myśleć  samodzielnie,  zdawała  sobie  sprawę,  że  jest  kimś  innym.  Odczuwała
pragnienie, głód, ból i odrętwiające zmęczenie. I bezradność. Mając możliwość wejrzenia w to, co
ukryte, bała się. Ale to nie ona, Ellen, się bała, lecz ta druga osoba, którą teraz była.

Istniało  jeszcze  coś,  co  Ellen  natychmiast  odsunęła  od  siebie,  coś  strasznego,  o  czym  nie  chciała
wiedzieć, ale istota, która w nią weszła, wiedziała o tym aż za dużo.

Umarły, a mimo wszystko nie umarły...

Ścieżka w lesie.

Wołanie niemego głosu.

84

Elementy  układanki  stopniowo  trafiały  na  swoje  miejsca,  choć  jeszcze  nie  wszystkie.  Nadal
brakowało  ich  tyle,  że  trudno  było  dojrzeć  pełen  obraz,  ale  z  bezładnej  plątaniny  faktów  i  słów
powoli wyłaniały się zarysy.

Umarły, a mimo wszystko nie umarły.

Wstrząs okazał się zbyt silny dla Ellen, ocknęła się z krzykiem i wycieńczona osunęła na podłogę, nie
będąc w stanie nawet ruszyć ręką. Serce waliło jej mocno, oddychała szybko, głęboko, jak po długim
biegu, jakby chcąc nadrobić za cały ten czas, kiedy nie pamiętała o oddychaniu.

Nigdy  więcej,  pomyślała.  Nigdy,  nigdy,  nigdy  więcej.  O,  biedny  Nataniel,  który  musi  żyć  z  taką
świadomością!

background image

Nie myślała wcale o teraźniejszości, lecz o tym, czego ledwie skrawek zdołała dostrzec.

Wyczuła,  co  w  tej  chwili  najbardziej  dokucza  Natanielowi.  Tak  przecież  kochał  życie,  słońce  i
światło! Nataniel, jej najdroższy przyjaciel.

Zrozumiała, że najważniejszy jest czas. Miała go bardzo mało.

Zmusiła  się,  by  stanąć  na  nogi.  Która  może  być  godzina?  Czy  zdąży  do  banku?  Była  pełnoletnia  i
mogła  podjąć  pieniądze,  latami  gromadzone  przez  rodziców  na  jej  koncie,  którego  do  tej  pory  nie
ruszała.  Była  to  wielka  suma,  a  ona  potrzebowała  teraz  zaledwie  jej  niewielką  część.  Telefon  na
lotnisko, list do rodziców, ubranie odpowiednie na wyjazd...

Parę godzin później Ellen siedziała w wieczornym samolocie do Londynu.

Maleńkie  miasteczko  w  Lake  District  okazało  się  zupełnie  inne,  niż  Nataniel  opisał  je  w  liście.
Nazwa  się  zgadzała,  miejsce  także,  ale  Ellen  nie  mogła  pojąć,  dlaczego  wyrażał  się  o  nim  tak
negatywnie. Okolica była przecież czarująca! Łagodne zbocza Foggy Hill lśniły w blasku słońca, a
nad brzegiem jeziora w dolinie zbiły się w gromadę prześliczne małe domki.

Dostrzegła  też  zamek,  otoczony  bujnymi  drzewami,  a  nad  wszystkim  imponującą  wysokością
królowało Foggy Hill. Dalej, na krańcu doliny, rozciągały się pagórkowate wrzosowiska, niknąc na
horyzoncie w błękitnej mgle.

Chciałabym  tu  zamieszkać,  pomyślała  Ellen,  ale  zaraz  przypomniała  sobie,  w  jakiej  sprawie
przyjechała. Choć z trudem dało się w to uwierzyć, spokojne angielskie miasteczko skrywało straszną
tajemnicę, gdzieś tutaj musiał przebywać Nataniel, któremu groziło wielkie niebezpieczeństwo. I nikt
go nie szukał.

Nadal  odczuwała  trudy  podróży,  choć  pokonała  długą  drogę  najszybciej  jak  się  dało,  ostatni  etap
taksówką  z  najbliższego  lotniska.  Natychmiast  po  zakwaterowaniu  się  w  hotelu  i  otrzymaniu
wiadomości, że Nataniel jeszcze się nie pojawił, zgłosiła się na policję.

85

Pozwolono jej rozmawiać z samym komendantem, wysokim chudym mężczyzną, który przyglądał jej
się spokojnie nieprzeniknionym wzrokiem. Z trudem przyszło jej wyjaśnić, dlaczego przyjechała, ale
jakimś cudem ją zrozumiał. Postanowiła trzymać się wersji, że większość informacji o poczynaniach
Nataniela  otrzymała  od  niego  w  liście,  nie  udało  jej  się  jednak  pominąć  swego  telepatycznego
eksperymentu.  Zdanie  komendanta  policji  na  temat  jej  porozumienia  z  Natanielem  pozostało  jego
tajemnicą. Niewiele się odzywał.

- Jestem pewna, że on potrzebuje pomocy - zakończyła swą przemowę Ellen. - Trzeba go znaleźć jak
najprędzej. Sądzę, że mniej więcej wiem, gdzie on jest.

Komendant nareszcie przemówił, otwierał usta z trudem, jakby spięte były klamerkami:

- Sporo się wydarzyło od czasu gdy... hm... gdy ostatnio miała pani kontakt z Natanielem Gardem. W

background image

piątek rano, dzień po tym, jak pan Gard zniknął, odnalazł się Ken Brown.

- Co takiego? - zawołała Ellen. - Żywy?

Uroczyście pokiwał głową.

-  Ale  wycieńczony.  Leży  teraz  w  szpitalu,  cały  pokryty  śladami  po  ukłuciach  igieł,  dochodzi  do
siebie po tym, co przeżył. Nic nie potrafi powiedzieć. Wie tylko, że kiedy przed czterema tygodniami
wszedł do swego pokoju, ktoś musiał się tam schować, bo na głowę narzucono mu cuchnącą szmatę.
Potem  już  nic  nie  pamięta  do  chwili,  kiedy  w  piątek  wczesnym  rankiem  obudził  się  na  tutejszym
cmentarzu. Człowiek zamiatający ulicę zobaczył, jak idzie chwiejnym krokiem.

- Nie pamięta niczego, co wydarzyło się przez tak długi czas?

-  Nie.  Bredzi  tylko  o  przedziwnych  lotach  w  powietrzu,  o  tym,  że  sam  potrafi  fruwać  jak  ptak,  o
przerażających  wizjach.  Sporo  fragmentów  jego  opowieści  wskazuje  na  to,  że  był  pod  działaniem
jakiegoś narkotyku i miał halucynacje.

- Ale jak zdołał przeżyć przez cztery tygodnie?

-  W  zgięciu  łokcia  ma  wyraźne  ślady  wskazujące  na  to,  że  odżywiano  go  dożylnie.  Ubranie  miał
wilgotne, ubrudzone ziemią, ale to może dlatego, że spędził noc na cmentarzu.

- Nie byłabym tego wcale taka pewna - powiedziała Ellen. - Nataniel znajdował się w miejscu, gdzie
była ziemia, chłód i mrok. Ach, czy nie możemy zacząć go szukać?

- Czekam tylko na moich ludzi, niedługo tu będą. Na ciele Kena, a także w miejscu, gdzie odzyskał
przytomność,  odkryliśmy  przedziwne  znaki,  jakieś  symbole,  musieliśmy  więc  zaaresztować  pana
Bigby. W niemałym stopniu wpłynęła na to opinia publiczna.

- Tak, tego z pewnością nie dało się uniknąć - westchnęła Ellen. - Czy znaleźliście psa?

86

- Psa?

- Tak, psa Alexa. Alex wyszedł  z  psem  na  spacer  i  wtedy  zniknął.  Nataniel  bardzo  się  niepokoił  o
zwierzę.

- W listach, które pani przeczytała, nie było o tym ani słowa.

Ach,  te  listy!  Przetłumaczone  z  norweskiego  na  angielski  tak  nieporadnie,  że  stary  nauczyciel  Ellen
nigdy by tego nie zaakceptował.

- Nie, wyczułam to podczas naszego... naszego eksperymentu. To pies naprowadził go na trop. To on
właśnie  niemym  głosem  wzywał  go  z  lasu,  a  jednocześnie  bał  się  ludzi.  Dlatego  sygnały  były  tak
trudne do odebrania, Nataniel początkowo nie zrozumiał, że wzywa go zwierzę.

background image

Inspektor  dostał  ataku  kaszlu.  Zgoda,  Natanielowi  Gardowi  mogło  grozić  rzeczywiste
niebezpieczeństwo,  ale  policjantowi-realiście  trudno  było  potraktować  serio  całą  tę
parapsychologiczną gadaninę.

- Dlaczego tak niepokoił się o psa?

- Nie wiem, ale to właśnie wyczułam.

-  Rozumiem  -  powiedział,  ale  nie  zabrzmiało  to  szczerze.  -  Nie,  nigdzie  nie  widzieliśmy  psa,  ale
faktem jest, że zbytnio się nad tym nie zastanawialiśmy. Traktowaliśmy go jako doczepkę do Alexa.

- Jaka to rasa?

- Chyba seter.

-  Dzięki  Bogu  -  mruknęła  Ellen.  -  Setery  potrafią  zwykle  dać  sobie  same  radę.  Wiem  jedno,
inspektorze: pies ma ogromne znaczenie. Mam nadzieję, że jeszcze żyje, jemu także coś grozi, ale nie
zdołałam się zorientować, co. Czy dzisiaj jest środa?

- Tak.

Ellen zamyśliła się.

- Ciekawa jestem, co się stanie jutro, w czwartkową noc.

- Tak, rzeczywiście jest się nad czym zastanawiać. W pierwszą czwartkową noc zniknął Ken.

W drugą Alex, no i pies. W trzecią Liz. W czwartą Nataniel Gard, ale za to odnalazł się Ken.

Co to za sztuczki?

87

- Z pewnością nie planowano udziału Nataniela w całej tej sprawie. Wplątał się w nią przypadkowo,
dlatego właśnie się boję.

Na  posterunek  przybyli  dwaj  policjanci.  Kilka  minut  później  cała  czwórka  kierowała  się  już  ku
dworowi i domowi pana Bigby.

- Czy pani naprawdę ma jakiś pomysł? - spytał Ellen inspektor, kiedy już siedzieli w samochodzie.

- Tak, chyba tak - odparła. - Ale najpierw muszę przyjrzeć się okolicy. Ta mała ścieżka...

- Sądzi pani, że Nataniel Gard poszedł tamtędy?

-  Ale  chyba  nie  bardzo  daleko,  nie  jestem  pewna.  Podczas  tego...  tego  eksperymentu  z
przekazywaniem myśli wyczułam coś, co wskazywałoby na to, że on jest zamknięty w tej stacji pomp.

background image

- W stacji pomp? W jakiej znów stacji pomp? - zdziwili się policjanci.

Jechali dalej w milczeniu. Ellen siedziała jak na szpilkach, dręczona lękiem i niecierpliwością. Dom
pana  Bigby  wyglądał  dokładnie  tak,  jak  opisywał  go  Nataniel.  Wprost  zakłócał  wiejską  sielankę.
Owszem,  otoczaki  są  materiałem  odpowiednim  dla  budownictwa  wiejskiego,  ale  cały  pomysł
architektoniczny był nie na miejscu.

Samochód zwolnił.

- To ta ścieżka, prawda? - spytał kierowca.

Ellen wyjrzała prze okno, zobaczyła budkę transformatora z żółtawego betonu.

- Tak, to tutaj.

Trzasnęły drzwi samochodu. Wszyscy powoli ruszyli ścieżką w górę.

Trawa  była  tu  wysoka  i  miękka,  wśród  drżących  osik  rosły  bez  planu  nieduże  krzewy.  Ellen
przystanęła.

- Tam jest ta stacja pomp niepomp - wskazała i zboczyła ze ścieżki.

- Wielkie nieba! - mruknął jeden z policjantów. Inspektor nie odezwał się ani słowem, posłał

tylko Ellen wymowne spojrzenie.

Podeszli bliżej, Ellen szła jako pierwsza, policjanci kroczyli za nią jakby niechętnie.

88

Ogrodzony budyneczek z kamienia leżał zagłębiony w ziemi, dostęp do niego był możliwy tylko od
jednej strony. Niezwykle piękne ogrodzenie jak na stację pomp, pomyślała Ellen.

Jest nawet maleńka żelazna furtka. Otworzyła ją i poszła dalej.

-  Proszę  się  zatrzymać!  -  zawołał  inspektor.  -  W  trawie  pełno  jest  śladów.  Ostatnio  musiał  tu
panować podejrzanie duży ruch, a od wielu lat nie było ku temu żadnych powodów.

- Zobaczcie tutaj - wskazał policjant stojący jeszcze przed furtką. - Przygnieciona trawa.

Leżało tu jakieś zwierzę.

Popatrzyli na siebie. Wszyscy myśleli o tym samym stworzeniu.

- Idziemy? - spytał inspektor stłumionym głosem.

Ellen obróciła się w stronę wejścia do budynku. Dwa zarośnięte trawą schodki prowadziły w dół do
ciężkich drzwi w kamiennym obramowaniu, zaopatrzonych w solidną kłódkę. Nad drzwiami widniała

background image

nieduża metalowa płytka z jakimś napisem.

Ellen pochyliła się i zmrużyła oczy, by odczytać litery wyryte w lśniącym w słońcu brązie.

The family of Fry. Rest in peace.

Stali przed grobowcem rodziny Fry.

89

ROZDZIAŁ VIII

Osłupiała Ellen wpatrywała się we wrota grobowca. Przypomniała sobie młodego człowieka, który
tak  niespodziewanie  ją  odwiedził.  Linde-Lou.  Smutek,  żal  w  jego  miłych,  tchnących  dobrocią
oczach...  „Pomóż  mojemu  podopiecznemu”,  mówił  jego  wzrok.  „Jestem  odpowiedzialny  za
Nataniela, a nie mogę do niego dotrzeć. Tylko ty możesz tego dokonać.

Proszę,  spróbuj  go  uratować!”  Ellen  żałowała  teraz,  że  nie  zaofiarowała  ubogiemu  chłopakowi
pieniędzy na pokrycie kosztów podróży, aby mógł przyjechać tu razem z nią. Na pewno uspokoiłoby
go to i ucieszyło.

Inspektor zwrócił się do jednego z policjantów:

- Masterson, jedź do dworu, sprowadź państwa Fry!

- Chce pan otrzymać od nich pozwolenie, sir?

-  Nie  ma  na  to  czasu  -  ostrym  głosem  powiedział  inspektor.  -  Zaginęło  troje  ludzi  i  pies,  a  ja  sam
zaczynam stawać się zwolennikiem spirytyzmu!

Ellen  nawet  nie  próbowała  wyjaśniać,  że  zdolności  Nataniela  nie  mają  nic  wspólnego  ze
spirytyzmem.  Niecierpliwie  przestępowała  z  nogi  na  nogę,  kiedy  funkcjonariusz  odchodził  z
westchnieniem  -  chciał  być  przy  otwieraniu  grobowca  -  a  pozostali  dwaj  zabrali  się  za  rozbijanie
kłódki ostrym kamieniem.

Zamek  okazał  się  bardzo  solidny.  Ellen  czuła,  że  ze  strachu  oblewa  ją  zimny  pot.  Co  będzie,  jeśli
przyszli  za  późno?  A  jeśli  ten  trop  okaże  się  fałszywy?  Może  jej  kontakt  z  Natanielem  był  tylko
wytworem jej wyobraźni albo autosugestii?

Nareszcie zamek puścił. Inspektor niemal go wyrwał i odciągnął przytrzymującą sztabę.

Zazgrzytały zawiasy i drzwi do grobowca stanęły otworem.

Buchnął nieprzyjemny odór. Ellen odwróciła głowę, by zaczerpnąć świeżego powietrza, rozpoznała
zapach,  który  wyczuła  podczas  eksperymentu:  chłodna,  duszna  woń  ziemi,  zmieszana  z  zapachem
człowieka, z zapachem życia i śmierci...

background image

Och, nie, nie śmierci, byle nie Nataniel!

W  środku  panował  gęsty  mrok,  światło  słońca  rozjaśniało  jedynie  samo  wejście,  rysując  na  ziemi
niewielki  czworokąt.  Policjant  towarzyszący  inspektorowi  zapalił  kieszonkową  latarkę  i  z
ociąganiem wszedł do środka.

Ellen zacisnęła powieki i jak dziecko zakryła dłońmi uszy, nie chciała słuchać ich komentarzy.

- Wielkie nieba! - westchnął policjant. - Wielkie nieba!

90

Dziewczyna niechętnie odsłoniła uszy i otworzyła oczy, z wahaniem przekroczyła próg i weszła do
niedużej krypty.

Kiedy wzrok już przyzwyczaił się do ciemności, okazało się, że grobowiec nie jest wcale taki mały.
W głębi krypty Ellen dostrzegła trumny, stare i nowsze, poustawiane w niszach lub spoczywające na
cokołach. Gdy padł na nie snop światła latarki, na jednej odczytała rok I795, na innej 1920.

Uwagę mężczyzn przykuły jednak wcale nie trumny, lecz dwa łóżka polowe rozstawione na środku.
Jedno było puste, na drugim zaś spoczywała dziewczyna, pogrążona w głębokim śnie, śpiączce lub...
Nie,  Ellen  miała  nadzieję,  że  dziewczyna  jeszcze  żyje.  Gumowy  wężyk  łączył  jej  ramię  z
zawieszonym na statywie szklanym pojemnikiem - najwyraźniej podawano jej dożylnie glukozę albo
inny rodzaj płynnego pożywienia.

- Liz Thompson? - szeptem spytała Ellen.

- Tak. Musimy ją stąd zabrać, ale nie mam odwagi ruszyć tej igły, którą w nią wbili.

- A tamci? Nataniel i Alex? I pies? - nerwowo pytała Ellen.

Światło latarki jeszcze raz omiotło wnętrze i wydobyło z mroku leżące w kącie ciało człowieka ze
związanymi rękami i nogami.

- Nataniel! - jęknęła Ellen i padła na kolana. - Och, Natanielu, co oni ci zrobili?

- Wynieśmy go, prędko! - zarządził inspektor.

Nataniela  ułożono  na  trawie,  rozcięto  więzy.  W  tej  samej  chwili  nadjechał  samochód  z  dworu,  na
ścieżce zaroiło się od ludzi.

- Co to ma znaczyć? - wrzasnął poczerwieniały na twarzy z gniewu dziedzic. - Kto ośmielił

się zakłócić spokój zmarłym? Co na miłość boską robi tu ten człowiek?

Inspektor zwięźle przedstawił mu sytuację.

background image

Pani Fry uderzyła w krzyk:

- Alex! Czy znaleźliście Alexa?

-  Jeszcze  nie  -  odparł  inspektor.  -  Najpierw  musimy  zająć  się  Norwegiem,  jego  stan  wydaje  się
poważny.  Przez  tyle  dni  bez  jedzenia  i  bez  wody,  w  dodatku  w  takim  zimnie.  Dziewczynę
przynajmniej opatulono wełnianymi kocami.

Masterson przyglądał się leżącemu bez życia Natanielowi.

- O ile dobrze rozumiem, to on miał umrzeć.

91

Ellen,  która  wraz  z  drugim  policjantem  klęczała  przy  Natanielu,  podniosła  na  Mastersona
zrozpaczony wzrok.

- Ale  jeszcze  żyje!  Prawdopodobnie  wyłącznie  dzięki  woli  przetrwania.  Jego  siła  psychiczna  jest
naprawdę ogromna, wiem o tym. Boję się tylko o jego płuca, tam w środku było tak okropnie zimno,
tak zimno...

Inspektor przerwał jej potok słów.

- Masterson, sprowadź natychmiast lekarza i ambulans. Sami nie zdołamy wyciągnąć stamtąd Liz.

Masterson odszedł, trochę zły, że znowu odsyłają go z miejsca wydarzeń.

Nataniel  był  blady  i  wycieńczony,  wyraziste  rysy  jego  twarzy  wyostrzyły  się  teraz  wprost
przerażająco. Ciemne rzęsy na tle kredowobiałych policzków wydawały się niemal całkiem czarne.
Oddychał nieprawdopodobnie wolno - Ellen przypuszczała, że sam wyregulował

oddech,  by  spowolnić  funkcje  organizmu.  Utwierdziła  się  w  tym,  wsłuchując  się  w  rytm  pulsu
chłopaka.  Uderzenia  następowały  po  sobie  niezwykle  powoli,  chwilami  sądziła,  że  kolejne  już  nie
nastąpi. Najwidoczniej nie tylko ona słyszała o jodze...

Zaczęła  rozcierać  mu  dłonie,  by  choć  trochę  go  rozgrzać.  Wstrząśnięci  właściciele  grobowca  stali
bezradni,  niczego  nie  rozumiejąc.  Ellen  patrzyła  na  nich  z  rozpaczą.  Starała  się  omijać  wzrokiem
Maureen, która była eteryczną blondynką i dlatego podobała się Natanielowi...

- Czy nikt nie ma przy sobie piersiówki? Przydałoby mu się coś mocniejszego.

Fry, zapalony myśliwy, ocknął się i sięgnął do tylnej kieszeni.

- Oczywiście, oczywiście - wyjąkał, drżącymi rękami usiłując odkręcić korek. - Proszę. To whisky.

Policjant  wziął  od  niego  płaską  butelkę  i  wlał  kilka  kropli  do  ust  Natanielowi,  który  musiał  je
przełknąć.

background image

Zachłysnął się, więc go posadzono, ale najważniejsze, że się ocknął. Kiedy już się wykaszlał, kilka
razy odetchnął głęboko i popatrzył na nich oszołomiony, oślepiony nagłym blaskiem słońca.

- Ellen? - spytał z niedowierzaniem. - Gdzie ja jestem?

Ellen załkała, czując ogromną ulgę.

- Och, Natanielu, udało mi się nawiązać z tobą kontakt, zrozumiałam, że grozi ci niebezpieczeństwo,
przyjechałam tu więc jak najprędzej. Niech Bóg błogosławi twoje zdolności!

92

Nataniel skrzywił się raczej niż uśmiechnął.

- Gdyby nie one, nie znalazłbym się w tej sytuacji. Wyczułem jednak, że mnie poszukujesz.

Pomyśleć tylko, że jesteś taka silna, Ellen! Wiesz, to otwiera przed nami niesamowite możliwości!

-  Dobrze,  ale  bardzo  bym  się  cieszyła,  gdybym  na  przyszłość  mogła  uniknąć  podobnych
eksperymentów.  Wejrzenie  w  świat  twoich  myśli  było... Ale,  Natanielu,  nie  mówmy  o  głupstwach.
Opowiedz, co się stało!

Nataniel rozpoznał inspektora i przeszedł na angielski:

- To znaczy, że już wszystko wyjaśniliście?

- Nie wyjaśniliśmy absolutnie niczego - odparł inspektor. - Po prostu odnaleźliśmy was i bardzo się z
tego cieszymy.

Z szaloną prędkością nadjechał ambulans i samochód lekarza, Liz przeniesiono do karetki.

Nataniel kategorycznie sprzeciwił się odwiezieniu go do szpitala. Stwierdził, że później zajmie się
sobą, na razie wystarczy mu tylko szklanka mleka.

- Któż nosi przy sobie mleko? - roześmiał się doktor, który odesławszy Liz do szpitala został

z nimi. - Ale dostaniesz ode mnie coś na wzmocnienie.

Po niedługiej chwili Nataniel doszedł do siebie na tyle, że mógł sam usiąść, opierając się plecami o
ścianę grobowca.

- Gdzie jest chłopiec? Ken? - zapytał.

- Bezpieczny, w szpitalu.

- A pies?

- Nie widzieliśmy go. Ale co z Alexem?

background image

Nataniel jednak bardziej niepokoił się o psa.

- Znajdźcie go! On potrzebuje pomocy.

-  Natanielu,  gdzie  jest  Alex?  -  ostro  zapytała  Ellen.  -  Musiał  tu  być,  bo  pies  warował  pod
grobowcem.

- Pies wcale nie poszedł za Alexem - odparł Nataniel zmęczony. - Nie opuszczał Kena.

- Kena? Ale przecież to pies Alexa!

93

-  To  bardzo  mądre  stworzenie.  Towarzyszy  temu,  kto  naprawdę  kocha  zwierzęta.  Kiedy  Maureen
miała lekcje jazdy konnej, Ken zwykle się nim zajmował.

- Ale przecież Alex i pies bardzo się ze sobą przyjaźnili - zaprotestowała pani Fry.

- Owszem, Alex tak - wymamrotał Nataniel z zamkniętymi oczami. - Ale to było dawno temu...

- Ken zniknął wcześniej niż Alex - wtrącił inspektor.

Nataniel  tylko  się  uśmiechnął.  Wyglądał  na  całkiem  wycieńczonego,  ale  czegóż  innego  można  było
się spodziewać?

-  No,  musimy  wracać  do  domu  -  oznajmił  pan  Fry.  -  Oczekujemy  wizyty  ciotki Alexa,  może  się  tu
zjawić w każdej chwili.

Nataniel otworzył oczy.

- Czy ona chce zobaczyć się z Alexem?

Z ust państwa Fry wydobył się jednogłośny okrzyk. Inspektora ogarnęła irytacja.

- Co to ma właściwie znaczyć?

- Nie pozwólcie im odejść - szepnął Nataniel ostatkiem sił i jakby znów zapadł w sen.

Wszyscy czekali w napięciu. Policjanci uciszyli protesty państwa Fry.

- Ellen - odezwał się wreszcie Nataniel. - Pamiętasz, co ci pisałem o „umarłym, a mimo wszystko nie
umarłym”?

- Tak. Chodziło o Alexa, prawda?

-  Właśnie.  Kiedy  trzymałem  w  ręku  jedną  z  należących  do  niego  rzeczy,  zabawkę  z  czasów
dzieciństwa,  wyczuwałem  wibracje  śmierci. Ale  kiedy  dotykałem  skarpetki,  którą  niedawno  nosił,
czułem, że on żyje.

background image

- Ależ to się przecież nie zgadza - zdziwił się inspektor. - Powinno być odwrotnie! Nie mógł

przecież powstać z martwych? Czy on żyje, czy nie? Teraz żądam odpowiedzi.

Nataniel westchnął udręczony.

- Alex nie żyje. Nie żyje od pięciu lat.

94

-  Co  takiego?  -  spytał  inspektor  z  niedowierzaniem.  -  Ależ  ja  go  widziałem  na  własne  oczy,  i  to
całkiem niedawno. W ciągu ostatnich lat widywałem go kilkakrotnie. Nawet z nim rozmawiałem.

-  Nie,  wcale  tak  nie  było.  Widział  pan  Maureen,  przebraną  za  Alexa.  Maureen,  która  w
rzeczywistości  ma  krótkie  ciemne  włosy,  ale  skrywa  je  pod  jasną  peruką.  Kiedy  występuje  jako
Alex,  wypycha  policzki,  dokleja  brwi  i  zakłada  okulary.  Ale  dłużej  to  już  niemożliwe,  Maureen
bowiem  staje  się  dojrzałą  kobietą.  Dobre  lata  minęły,  Fry.  Skończyły  się  dochody  z  dziedzictwa
Alexa. Jego ciotka natychmiast rozpoznałaby Maureen.

Maureen cofnęła się, gdy padł na nią wzrok wszystkich obecnych. Nie, nikt już nie mógłby wziąć jej
za chłopca, nie z takimi kształtami.

Nic dziwnego, że „Alex” śmiertelnie bał się dziewcząt, pomyślała Ellen. I że Maureen nosiła tylko
dziewczęce stroje, podkreślając kontrast między dwiema rolami, jakie grała.

- Nietrudno było powiedzieć, że Alex przebywa za granicą albo leży w domu chory - mówił

Nataniel.  -  Widywało  go  niewiele  osób,  Maureen  nieczęsto  więc  musiała  się  przebierać  za  swego
kuzyna. Jak to było, doktorze, czy pan miał ostatnio do czynienia z Alexem?

- Nie, zerwali kontakt ze mną przed pięcioma laty. Powiedzieli, że znaleźli specjalistę. Poza tym pani
Fry, zanim wyszła za mąż, pracowała jako pielęgniarka, mieli więc zawsze pomoc w domu.

Ellen nie wytrzymała:

-  Rozumiem,  że Alex  zmarł  naturalną  śmiercią,  ale  co  z  nim  zrobili,  kiedy  umarł?  Gdzie  jest  jego
ciało?

Wzrok Nataniela jakby się zmącił.

- On jest gdzieś blisko nas, ale dokładnie nie wiem gdzie. Czy ktoś może mi pomóc? Czuję w nogach
taką dziwną słabość.

Chętne dłonie pośpieszyły mu z pomocą, podtrzymując wprowadziły do krypty. W grobowcu zrobiło
się ciasno. Państwo Fry usiłowali się wycofać, ale policjanci zmusili ich, by weszli do środka.

Wewnątrz  Nataniel  na  chwilę  stanął  nieruchomo.  Na  jego  twarzy  odmalował  się  dobrze  już  znany

background image

Ellen wyraz, który zawsze budził jej przerażenie. Wiedziała, że teraz Nataniel szuka.

- Tutaj - oznajmił wreszcie, wskazując na jedną z wielkich trumien, zawierających prochy przodków
rodu Fry.

Ellen wyszła. Nie miała już sił na nic więcej.

95

Usiadła na trawie. Wszyscy opuścili już grobowiec. Rodzinę Fry wyprowadzili stamtąd policjanci.
Nikt nie odezwał się ani słowem, ale twarze niektórych wyraźnie pozieleniały.

Inspektor głośno wytarł nos. Pani Fry płakała, ale raczej nie nad Alexem.

Ellen  popatrzyła  na  bladą,  ściągniętą  twarz  Nataniela.  Próbował  się  uśmiechnąć,  ale  bez
powodzenia.

Szli ścieżką, gdy Nataniel nagle się zatrzymał.

- Cicho! Poczekajcie!

W tym momencie zebrani skłonni już byli uwierzyć, że Nataniel potrafi wszystko, usłuchali więc bez
najmniejszego sprzeciwu.

- Szkoda, że nie ma z nami Kena - szepnął.

- Pies? - spytała Ellen.

- Tak. Jest bardzo blisko, ale boi się podejść.

- Czy nikt z rodziny Fry... - zaczął inspektor.

Nataniel potrząsnął głową.

- On się ich śmiertelnie boi. Jak ma na imię?

- Boy - odparł pan Fry z niechęcią.

- Idźcie przodem - polecił Nataniel.  -  Może  teraz,  kiedy  wiem,  że  to  pies  mnie  wzywa,  pójdzie  mi
łatwiej. Już wcześniej mnie wołał, ale był zbyt wystraszony, a ja nie mogłem zrozumieć, kto czy co to
jest.

Ruszyli naprzód i zatrzymali się przy samochodach. Państwu Fry nakazano wsiąść do jednego z nich.
Usłyszeli  łagodny,  wabiący  głos  Nataniela,  a  w  chwilę  później  z  lasu  wypełzło  wylęknione,
zabiedzone  stworzenie  i  położyło  się  przy  nim  na  grzbiecie.  Nataniel  przyjaźnie  przemawiał  do
pieska, głaszcząc go, i zwierzę wkrótce poczuło się bezpieczniej.

background image

Nataniel  wziął  je  na  ręce  i  zaniósł  do  samochodu  doktora.  Dwie  wycieńczone  istoty,  ledwie
trzymające się na nogach...

- Czy możliwe, by został w szpitalu, przy Kenie? - spytał Nataniel.

Głos lekarza zabrzmiał niezwykle stanowczo, gdy odparł:

- Myślę, że możemy zrobić wyjątek.

96

-  Pojedziemy  teraz  na  posterunek  -  zdecydował  inspektor.  -  Chcę  usłyszeć  wszystkie  wyjaśnienia.
Panie Gard, należy się solidny obiad i panu, i psu.

Nataniel stał przy samochodzie obok Ellen, czekali na zajęcie miejsca. Odwrócił się do dziewczyny i
z udawaną desperacją w głosie i spojrzeniu szepnął:

- Muszę do toalety!

- Jasne! - roześmiała się uszczęśliwiona tym, że zwierzył się tylko jej. - Dzięki Bogu, że jesteś taki
ludzki! Wiesz, Batman i inni bohaterowie nie mają takich potrzeb.

- Batman nie może zdjąć spodni - z błyskiem w oku odpowiedział Nataniel.

Kiedy Nataniel był już rozgrzany, najedzony, wykąpany i wzmocniony zastrzykami z witamin, usiedli
całą  grupą  w  pokoju  inspektora.  Liz  leżała  w  szpitalu  nadal  pogrążona  w  głębokim  śnie,  wszystko
jednak wskazywało na to, że wkrótce się obudzi i tak jak Ken niczego nie będzie pamiętała. Ustalono,
że ani Ken, ani Liz nigdy się nie dowiedzą, gdzie przebywali przez ten czas, powie się im jedynie, że
byli  więzieni  na  dworze.  Rodzina  Fry  siedziała  w  areszcie,  pan  Bigby  wrócił  do  swego  pałacu  ze
szkła i stali, a pies rozsiewał zarazki w szpitalnym pokoju Kena. Chłopiec nie posiadał się z radości,
że ma Boya przy sobie i z tego powodu nadspodziewanie szybko powracał do zdrowia.

- Dlaczego? - zachodził w głowę inspektor. - Dlaczego dwoje innych dzieci?

- Oczywiście po to, by ukryć prawdziwe przestępstwo, oszustwo z Alexem. Znaleźli się w potrzasku.
Alex musiał w jakiś sposób „umrzeć”, ale nie mogli przecież pokazać ciała biedaka, które... leżało w
jednej trumnie razem z dawno zmarłym...

Nataniel urwał i pochylił głowę. Wspomnienie było takie przykre.

-  Czy  nie  mogli  zrobić  tego  tak,  żeby  tylko  on  zniknął?  Wiele  dzieci  ginie  i  nigdy  nie  zostają
odnalezione - powiedziała Ellen.

- Oczywiście, ale wówczas postawiono by im zarzut, że nie dość troskliwie zajmowali się Alexem, a
do tego nie mogli dopuścić. Wynika to z cech charakteru całej rodziny Fry. Są chciwi, bezwzględni i
wszędzie robią sobie wrogów. Czy ktoś z was słyszał, by kiedykolwiek wyrazili się o kimś dobrze?
Zwłaszcza Maureen jest agresywna i mściwa, nie pozwala, by ktokolwiek nadepnął jej na odcisk.

background image

- Pisałeś, zdaje mi się, że jest łagodna i miła - nie mogła się powstrzymać Ellen.

Nataniel  popatrzył  na  nią  i  z  lekkim  uśmiechem  pokręcił  głową.  Czyżby  dosłyszał  w  jej  głosie  ton
zazdrości?

Na  moment  jednak  poczuła  jego  dłoń  ściskającą  ją  za  ramię  w  uspokajającym,  poufałym  geście,
mówiącym „ty i ja”, który sprawił jej wiele radości.

97

-  To  prawda,  właściciel  dworu  i  Bigby  toczyli  wieczny  spór  -  przypomniał  jeden  z  policjantów,
który najwidoczniej zaczął dostrzegać logiczne powiązania w całej tej sprawie.

- Właśnie. W Bigby”ego, z uwagi na jego czarnoksięskie zapędy, nietrudno było uderzyć.

Państwo Fry postanowili jednym strzałem położyć dwie kaczki i przy okazji zarobić na jeszcze kilka
ładnych  lat  życia  w  luksusie.  Gdyby  Bigby”ego  zaczęto  podejrzewać  o  porywanie  dzieci  i
wykorzystywanie  w  jakiś  straszny  sposób  w  magicznych  praktykach,  największy  wróg  dziedzica
zostałby wyeliminowany. Gdyby na przykład w trzy kolejne czwartki znikało jedno dziecko, nikt nie
powziąłby  podejrzeń,  że  jedno  z  nich  wyróżnia  się  czymś  niezwykłym.  Istotne  było  wybranie
odpowiednich  dzieci.  Liz  odbiła  chłopca  Maureen,  a  wszyscy  wiemy,  jakim  upokorzeniem  może  to
być dla młodej dziewczyny. A Ken i Maureen nie cierpieli się nawzajem, Ken jej nienawidził za to,
że  okrutnie  traktowała  zwierzęta,  przede  wszystkim  psa  Boya,  źle  odnosiła  się  też  da  koni.  Sama
przyznała, że kiedyś w szkółce jeździeckiej przywołał ją do porządku.

Nataniel otarł twarz dłońmi, wyraźnie ciągle jeszcze nie odzyskał formy. Ellen nie spuszczała z niego
wzroku, ale on nie patrzył w jej stronę, pochłonięty opowiadaniem.

-  Starannie  wszystko  zaplanowali  -  podjął.  -  Najpierw  porwali  Kena,  „tego  zarozumiałego
smarkacza”,  jak  nazywała  go  Maureen.  Ich  celem  nie  było  nigdy  wyrządzenie  krzywdy  żadnemu  z
dzieci, chcieli je tylko wypożyczyć. Kena, głęboko uśpionego, umieszczono w krypcie...

-  Poczekaj  chwilę  -  poprosiła  Ellen.  -  Jak  sobie  radzili  z  dożylnym  kamieniem  i  narkotycznymi
zastrzykami?

Uf, jej angielski, gdy przychodziło do bardziej fachowych terminów, okazywał się taki marny!

- Pani Fry jest przecież dyplomowaną pielęgniarką - wyjaśnił inspektor.

Znów zaczął mówić Nataniel:

-  Narkotyki  były  niezbędne,  aby  dzieci  opowiadały  później  o  czarodziejskiej  podróży  w
przestworzach i innych dziwacznych wizjach.

- Ależ  to  mogło  wyrządzić  im  krzywdę  -  uniósł  się  Masterson.  -  Mogli  się  przecież  uzależnić  od
narkotyku.

background image

- Nie - zaprzeczył lekarz. - To była tylko prosta mieszanka rozmaitych ziół, takich, jakimi kiedyś w
dawnych czasach posługiwały się czarownice, lub ich niegroźnych zamienników.

Dawka  też  nie  była  specjalnie  silna.  Ironią  losu  można  nazwać  to,  że  właśnie  pan  Bigby  podał  im
przepis na tę mieszankę w czasie, bardzo zresztą krótkim, kiedy między sąsiadami panowały stosunki
przyjacielskie.

-  Tak,  tak  -  mruknął  Nataniel.  -  No  cóż,  w  następny  czwartek  zniknąć  miał  „Alex”.  Oczywiście
Maureen tylko zamknęła psa w grobowcu, a sama wróciła do domu. Pies miał istotne 98

znaczenie, planowano wykorzystać go później. Następnego dnia jednak, kiedy przyszli go nakarmić,
wymknął się i nie zdołali zwabić go z powrotem. W trzeci czwartek napadli Liz, wracającą do domu
z  potańcówki,  i  ułożyli  ją  na  polowym  łóżku  sąsiadującym  z  łóżkiem  Kena.  Jak  zaplanowano,
nieudolne symbole - kość kurczęcia z kawałeczkami skóry -

naprowadziły myśli mieszkańców miasteczka na tajemne stowarzyszenie i pana Bigby.

W następny czwartek postanowili spreparować najważniejszy dowód przeciwko Bigby”emu.

Podczas sabatu zaaranżowanego gdzieś w okolicy pies miał zostać złożony w ofierze i odnaleziony
następnego dnia. Nie wiem, jak państwo Fry wyobrażali sobie taką czarną mszę, ale podejrzewam, że
i tym razem byłoby to coś bardzo odległego od profesjonalizmu.

Nic jednak się nie udawało. Nie mogli złapać psa, uciekał, gdy tylko się zbliżali. Kiedy nie czuwał
pod  kryptą,  w  której  leżał  jego  jedyny  przyjaciel  Ken,  krążył  po  lesie. A  potem  zjawiłem  się  ja  i
napędziłem im strachu. Nie wiedzieli, kim jestem, nie bardzo wierzyli w maje zdolności jasnowidza,
ale  podczas  odwiedzin  we  dworze  nie  zachowałem  należytej  ostrożności  i  powiedziałem  im  o
„umarłym, a mimo wszystko nie umarłym”...

-  No  właśnie  -  pokiwał  głową  inspektor.  -  Czuł  pan  ciemność,  pustkę  i  wibracje  śmierci,  kiedy
trzymał pan w ręku starą zabawkę Alexa. Ale skarpetka, którą nosił niedawno... W

rzeczywistości należała do Maureen, prawda?

-  Tak  właśnie  było.  Dlatego  też  miałem  wrażenie,  że  jest  o  jedno  dziecko  za  dużo.  Tak  naprawdę
było czterech właścicieli przedmiotów, które mi dano, abym skontaktował się z trojgiem dzieci.

-  A  propos  kontaktu...  -  przerwała  mu  Ellen.  -  Pisałeś,  że  jedno  być  może  nie  żyje,  oczywiście
chodziło tu o Alexa, drugie leżało pogrążone w śpiączce, to musiał być Ken, bo z trzecim nie udało ci
się  nawiązać  absolutnie  żadnego  kontaktu,  a  to  nie  mógł  być  nikt  inny  niż  kompletnie  pozbawiona
fantazji, nudna Liz.

Nataniel uśmiechnął się.

- Ona właśnie należy do rodzaju ludzi całkowicie pozbawionych zdolności pozazmysłowych.

Nie da się ich wprowadzić w trans hipnotyczny ani wywrzeć wpływu w żaden inny sposób.

background image

- Czy ty posługujesz się hipnozą?

- Nie, nigdy. Nie wiem nawet, czy to potrafię, jakoś nie miałem ochoty próbować.

Cisza,  jaka  zapadła  w  pokoju,  świadczyła  aż  nadto  wymownie,  że  zdaniem  wszystkich  zebranych
poradziłby sobie z tym bez trudu. A Ellen zmarszczyła czoło. Przypomniała sobie, jak nad rzeką koło
starego zajazdu zmusił ją, by opowiedziała mu o swym przeżyciu z dzieciństwa. Jak zakręciło jej się
w głowie, gdy na nią spojrzał, jak miękko, monotonnie brzmiał jego głos. Może z jego strony było to
podświadome działanie, ale jeśli to nie hipnoza, to co to mogło być?

Nataniel znów zaczął mówić.

99

Kiedy  odwiedziłem  pana  Bigby,  natychmiast  się  zorientowałem,  że  nie  ma  on  nic  wspólnego  z
kidnapingiem, ale chciałem spotkać pozostałych członków tajnego stowarzyszenia. Gdy opuszczałem
jego dom, zobaczyłem wychodzącego z lasu pana Fry ze strzelbą na ramieniu.

Próbował zastrzelić psa, ale nie zdołał go odnaleźć. Musieli porzucić plany o złożeniu psa w ofierze
i zamiast tego skoncentrować się na mnie. Tym razem mieli więcej szczęścia.

Przeczytałem list, który napisałem do Ellen, i wszystko zaczęło mi się układać w całość: lęk przed
wizytą ciotki, wrogość w stosunku do osób zamieszanych w sprawę, podobieństwo miedzy Maureen i
Alexem. Ponieważ wiedziałem, że w okolicach ścieżki kryje się coś osobliwego, wróciłem tam, by
przyjrzeć się stacji pomp, której pani Thompson nie zdążyła mi opisać. Powiedziała tylko: „To nie
jest stacja pomp, naprawdę nie zorientował się pan, co to jest?”, kiedy zadzwonił telefon. Wcześniej
niezbyt  dokładnie  przyjrzałem  się  budowli,  skupiałem  się  bowiem  na  docierających  do  mnie
sygnałach,  których  nie  mogłem  rozszyfrować.  Teraz  się  nad  tym  zastanowiłem  i  postanowiłem
przyjrzeć się jej jeszcze raz przed udaniem się na spotkanie z magami i czarownicami.

Byli tam także państwo Fry, by przygotować powrót Kena. Od samego początku bowiem planowali
przetrzymanie  dzieci  tylko  przez  jakiś  czas  i  uwolnienie  ich  w  kolejną  czwartkową  noc  z  głowami
pełnymi czarodziejskich wizji. Liz miała zostać wypuszczona jutro rano. Alex jednak nigdy nie miał
się odnaleźć, Ciało chłopca leżało zamknięte w trumnie, nikomu nie przyszłoby do głowy by go tam
szukać.  Jego  zniknięcie  miało  pozostać  zagadką,  której  rozwiązanie  znali  tylko  pan  Bigby  i  jego
sprzysiężeni.

-  Aha  -  powiedział  inspektor.  -  A  to  by  oznaczało,  że  opiekunowie  Alexa  jeszcze  przez  kilka  lat
zarabialiby niezłe grosze, zawiadując jego majątkiem. Bo przecież upływa dużo czasu, zanim osobę
zaginioną uzna się za zmarłą.

- Właśnie. Ale posłuchajcie, co było później... Kiedy przyszedłem do krypty, państwo Fry się ukryli.
Zorientowałem  się  właśnie,  jakim  celom  służy  budynek,  kiedy  zaatakowali  mnie  od  tyłu.  Nie
sprawdzili nawet, czy jeszcze żyję, związali mnie tylko i zostawili. Żebym umarł.

Ellen jęknęła.

background image

- Że też nie zorientowałeś się, że są w pobliżu - zdziwił się Masterson.

- Wyczułem, że coś jest nie w porządku - odparł Nataniel. - Ale skoncentrowałem się na grobowcu,
na  tym,  co  może  kryć  się  za  drzwiami.  Przez  następne  dni  starałem  się  zachować  przytomność.
Słyszałem, jak zaglądają do Liz. Wyczuwałem także bliskość Alexa, ale wśród tak wielu zmarłych...
Raz usłyszałem psa piszczącego pod drzwiami, nawiązałem z nim kontakt, myślą oczywiście. Dlatego
tak  chętnie  dzisiaj  przybiegł.  Ale  sił  mi  ubywało  i  kiedy  już  zaczynałem  tracić  świadomość,
usłyszałem wołanie Ellen. Próbowałem odpowiedzieć, ale bałem się, że to się nie uda. Taki byłem
słaby, uderzenie w głowę bardzo mi zaszkodziło.

- Phi! - parsknął doktor. - Nigdy jeszcze nie spotkałem osoby, która zachowałaby taką kondycję po
sześciu dniach całkowitego postu. W dodatku bez wody! Jak ci się to udało?

100

- To tylko kwestia zwolnienia rytmu organizmu - wyjaśnił Nataniel.

- Tylko! - wykrzyknął doktor. - Wiem, że jogowie i fakirzy to potrafią, ale... No cóż, właściwie to
dość oczywiste, że i ty to umiesz.

- Czy nadal chciałbyś spotkać się z członkami tajemnego sprzysiężenia? - spytał inspektor.

- Nie, to głupota - oświadczył Nataniel. - Oni się bawią w gry towarzyskie.

- Myślę, że nieźle się wystraszyli i zrezygnują z całej tej działalności.

- Tak, Bigby powiedział, że nie ma zamiaru brać w tym udziału.

- A bez niego cały pomysł legnie w gruzach - pokiwał głową inspektor. - Dzięki Bogu!

Wszyscy widzieli, jak bardzo zmęczony jest Nataniel, rozeszli się więc, przyrzekając, że nie będą w
przyszłości nadużywać jego nazwiska. Nie życzył sobie rozgłosu, nie chciał, by dodatkowo obciążały
go błahe kłopoty innych ludzi i zwariowane prośby o wróżby na przyszłość. Gotów był pomóc tylko
w sprawach, gdy chodziło o życie lub zdrowie psychiczne.

Poza tym, dodał w zamyśleniu, czeka go prywatne zadanie, trudne, nadludzkie zadanie, na które musi
zebrać siły...

Zebrani  popatrzyli  na  niego  ze  zdumieniem,  ale  Nataniel  zagłębił  się  w  swój  własny  świat  i
zapomniał, że nie jest sam.

Tajemnicze  zadanie,  o  którym  Nataniel  tak  często  wspominał,  rozpalało  coraz  bardziej  ciekawość
Ellen. Wydawało się jednak, że przed nikim nie chce zdradzić żadnych szczegółów, nawet przed nią.

No,  zaczyna  popadać  w  nieskromność,  stawia  wymagania  i  wyobraża  sobie  nie  wiadomo  co.
Dlaczego akurat ona miałaby cieszyć się szczególnymi przywilejami?

background image

Ale czy nie właśnie z tego powodu odczuwała taką dumę? Dlatego, że Nataniel wybrał ją na swoją
powiernicę,  na  najlepszego  przyjaciela?  Dlatego  czuła  się  troszeczkę  urażona  jego
powściągliwością, jeśli chodziło o stojące przed nim wielkie zadanie.

Nie miała pojęcia, jak wiele musiałby jej wyjaśnić, zanim mógłby w ogóle zacząć o tym mówić.

Ellen i Nataniel wrócili do hotelu. Ellen bardzo się cieszyła, że wszystko tak dobrze się skończyło, i
właściwie dawno już pogodziła się z faktem, że Nataniel coś przed nią ukrywa.

Cieszyła się także na wspólny powrót do domu samolotem następnego dnia i rozumiała, że jest zbyt
zmęczony, by jeszcze chwilę z nią porozmawiać, ale mimo to...

101

Kiedy  rozstawali  się  w  hotelowym  westybulu,  ogarnęło  ją  przykre,  niczym  nieuzasadnione  uczucie
wewnętrznej pustki.

102

ROZDZIAŁ IX

Ellen akurat ułożyła się w łóżku, kiedy zadzwonił hotelowy telefon.

W słuchawce rozległ się głos Nataniela, tak zmieniony, że Ellen wystraszyła się nie na żarty.

- Ellen? Czy możesz do mnie przyjść? Do mojego pokoju, jak najprędzej!

- Oczywiście! Daj mi tylko dwie minuty na ubranie!

Czego mógł od niej chcieć, co miała na siebie założyć, jak wyglądała? Właśnie wzięła prysznic, była
więc  czysta,  ale  instynktownie  wyczuwała,  że  jej  wygląd  w  tym  momencie  nie  ma  znaczenia.  W
głosie Nataniela brzmiały zbyt poważne tony.

Kiedy  onieśmielona  weszła  do  jego  pokoju,  zobaczyła  go  leżącego  na  łóżku  i  wstrząsanego
dreszczami.  Wychudzona  twarz  była  ściągnięta,  pod  oczami  kładły  się  sine  cienie,  ciemne  włosy
lepiły się do spoconego czoła.

- Och, mój drogi! - zawołała Ellen wystraszona. - Co ty zrobiłeś, co się stało?

- Nic, ja...

Jak to często się zdarza z ludźmi, którzy bardzo się o kogoś boją, Ellen zaczęła od wyrzutów:

- Powinieneś się zgodzić, żeby zabrali cię do szpitala, ty uparciuchu! Mogłeś nabawić się zapalenia
płuc albo wstrząsu mózgu, albo...

- To nic takiego - przerwał jej zniecierpliwiony. - To tylko reakcja. Ja... ja... Te ciemności, Ellen,

background image

nienawidzę ich, chcę, żeby wokół mnie zawsze było światło i życie, ale ciągle muszę poruszać się w
półmroku. Zamknęli mnie w ciemności, razem ze... zmarłymi... Ellen, zostań przy mnie, ty przyniosłaś
mi słońce i światło, potrzebuję cię, tak bardzo cię potrzebuję...

Chwycił jej rękę i przysnął do swego policzka. Ellen uklękła przy łóżku i objęła jego drżące ramiona.
Nataniel uniósł się na łokciu, przywarł do niej jeszcze mocniej, jakby chciał

zaczerpnąć od niej woli życia.

Uczucie pustki i niepokój dręczący Ellen odeszły.

Wiedziała, że jego strach nie ma nic wspólnego ze zwyczajnym lękiem przed ciemnością.

Przywykł  do  nocy,  do  śmierci,  ale  uwięzienie  w  ciemnicy,  odcięcie  od  ukochanego  słońca,  to
musiało być dla niego straszne, okrutne!

-  Natanielu!  -  błagała  ze  łzami  w  oczach.  -  Połóż  się  i  spróbuj  odpocząć!  Posiedzę  przy  tobie,  bo
dobrze wiem, co czujesz. Rozumiem cię, mój drogi, serce mi się ściska z bólu, 103

kiedy pomyślę, co musiałeś tam przeżywać. Pamiętaj, że twoja dusza na moment wstąpiła we mnie.
Przez krótką chwilę poczułam, co musisz znosić.

Nataniel położył się i patrzył na dziewczynę siedzącą u jego boku. Czule otarł łzy spływające jej po
policzkach.

- Tak, byłem wtedy z tobą, Ellen. Ty i ja...

Patrzyła,  jak  przymyka  oczy,  gwałtowne  drżenie  wstrząsające  całym  ciałem  stopniowo  ustaje.
Obserwowała jego twarz, przypomniała sobie, jak wyglądał, kiedy znaleźli go w krypcie, brudnego,
z  tygodniowym  zarostem,  który  zaczął  już  mięknąć  i  skręcać  się,  z  zaczerwienionymi  oczami  i
popękanymi wargami... Teraz był czysty i świeżo ogolony, ale tamtego widoku nigdy nie wymaże z
pamięci.  Ellen  trzymała  go  za  rękę,  starając  się  myśleć  o  słońcu,  cieple  i  samych  jasnych  stronach
życia, i chciała te myśli przekazać Natanielowi.

Zobaczyła,  że  chłopak  uśmiecha  się  z  zamkniętymi  oczami,  a  uścisk  wokół  jej  dłoni  staje  się
mocniejszy.

-  Naprawdę  to  potrafisz,  Ellen  -  szepnął.  -  Dziękuję  ci,  kochana,  że  jesteś.  Że  istnieje  na  ziemi
człowiek,  któremu  otwarcie  mogę  okazać,  co  czuję.  Nigdy  nie  miałem  przyjaciela.  I  dziękuję,  że
przybyłaś!

Nie  wiedziała,  czy  chodzi  mu  o  jej  przyjazd  do Anglii,  czy  też  o  to,  że  znalazła  się  teraz  w  jego
pokoju.

Powoli uspokajał się, aż wreszcie rytm oddechu zdradził, że usnął. Ellen patrzyła na jego niezwykle
piękną  twarz  i  z  lękiem,  szybko  i  lekko,  jakby  czyniła  coś  zakazanego,  obrysowała  palcem  jej
kontury. Czyżby Nataniel się uśmiechnął?

background image

„Nataniel jest bardzo silny”, powiedział kiedyś Rikard Brink. „Ale też łatwo go zranić”.

Tak,  zawsze  ufała  psychicznej  sile  Nataniela,  ale  teraz  miała  okazję  poznać  i  jego  słabe  punkty.
Różnił  się  od  superbohaterów  o  kamiennym  wyrazie  twarzy,  którzy  szli  przez  ogień  i  wodę,
przeszywani pięćdziesięcioma kulami, i nie umierali. Nataniel był żywym, wrażliwym człowiekiem,
nie pozbawionym ludzkich słabości.

Puściła jego rękę. Wiedziała, że potrafi odbierać jej stany i nastroje.

A o tym, co do niego czuła, Nataniel nie może się za nic dowiedzieć.

Nikt jednak nie mógł zabronić jej wpatrywania się w jego fascynującą twarz.

Kiedy  następnego  dnia  siedzieli  w  samolocie,  wszystko  wydawało  się  jasne  i  łatwe,  gawędzili  ze
śmiechem, wspominali podróż samochodem przez Anglię. Ellen na wszelki wypadek zażyła tabletkę
przeciw  chorobie  lokomocyjnej,  bo  postanowiła  skosztować  zaproponowanego  przez  stewardesę
drinka. Okazał się dla niej stanowczo zbyt mocny.

104

Puszyste  chmurki  chwilami  przesłaniały  widok  na  Morze  Północne,  ale  oni  świetnie  bawili  się  we
własnym  towarzystwie.  Jakby  zapomnieli  o  tym,  co  było  już  za  nimi  i  co  jeszcze  ich  czekało;  żyli
wyłącznie  teraźniejszością.  Gdyby  zobaczył  ich  teraz  Rikard,  w  jednej  chwili  by  zrozumiał,  jak
bardzo pragną oderwać się od złych wspomnień.

-  Podoba  mi  się  twoje  imię,  Natanielu.  Długie  i  niezwykłe,  ale  piękne.  Zwłaszcza  dlatego,  że  ty  je
nosisz.

- A ja lubię, kiedy je wymawiasz - uśmiechnął się z czułością. - W twoim głosie jest tyle ciepła.

Czy to takie dziwne? pomyślała Ellen, ale nic nie powiedziała.

Zaśmiała się.

-  Cieszę  się,  że  nie  nazywasz  się  Efrem  tak  jak  twój  brat.  Równie  dobrze  tobie  mogło  przypaść  to
imię. Efrem... nie, to niemożliwe! Albo Manasse...

-  Ha!  -  wykrzyknął  Nataniel.  -  Mam  stryja,  który  nosi  imię  Manasse.  Kiedyś  poznasz  wszystkie  te
dziwaczne biblijne imiona, powszechne w rodzinie mego ojca. Naprawdę miałem szczęście, że nie
przypadło mi nic gorszego niż Nataniel.

- Pasuje do ciebie - przyznała Ellen: - Kiedy je pierwszy raz usłyszałam, przypuszczałam, że jesteś
garbatym, bezzębnym starcem.

Nataniel roześmiał się tak głośno, że ludzie zaczęli się na nich oglądać.

- Ale w rodzinie twojej matki nie nadaje się takich imion?

background image

Nataniel spoważniał.

- Nie, w rodzie mojej matki...

- To trochę niezwykły ród, wspominałeś o tym kilkakrotnie.

- Trochę niezwykły! Dziewczyno, nie wiesz nawet o czym mówisz! Ich imiona... Sporo wśród nich
ekscentrycznych.  Co  powiesz  na  takie,  jak  Kolgrim,  Tancred,  Tristan,  Dominik,  Villemo,  Ulvhedin,
Vendel, Shira, Heike, Vinga, Tula, Tova, Saga, żeby wymienić tylko parę.

- Hm - mruknęła zaskoczona Ellen. - Rzeczywiście nie są wyjęte z Biblii...

I  znów  wybuchnęli  śmiechem.  Potrafili  śmiać  się  razem  i  to  właśnie,  zdaniem  Ellen,  było  takie
wspaniałe. Razem.

Za oknem pojawiło się już wybrzeże Norwegii, wrócili więc do rzeczywistości.

105

- Ellen, muszę wybrać się do domu, zobaczyć z matką, czasami obojgu nam potrzebna jest rozmowa,
ona  żyje  trochę  odizolowana  od  swojej  rodziny,  a  ja  jestem  jednym  z  nich.  Matka  bardzo  kocha
swego męża, między nią a większością jej przybranych synów panują przyjacielskie stosunki, ale od
czasu  do  czasu  musi  złapać  trochę  wiatru  w  skrzydła  i  wtedy  zawsze  myśli  o  Ludziach  Lodu,  o
wspólnocie,  jaka  panuje  między  nami.  Nic  nie  ma  przeciwko  głębokiej  religijności  w  domu  mego
ojca,  uważa  bowiem,  że  jest  szczera,  prawdziwa.  Oprócz,  rzecz  jasna,  pobożności  Efrema,  która
bardzo ją drażni. Ale... sama rozumiesz.

- To prawda, doskonale ją rozumiem. Musi bardzo tęsknić za bliższym kontaktem z tobą lub kimś z
krewnych.

- Tak właśnie jest. Posłuchaj, czy mogłabyś przyjechać pociągiem do Valdres? W

poniedziałek w południe wyjdę po ciebie na stację w Fagernes. Czy to ci odpowiada?

Ellen, miotana między strachem przed powtórnym ujrzeniem okolic, gdzie spotkały ją tak straszliwe
przeżycia, a chęcią przebywania z Natanielem, spytała z powątpiewaniem:

- Może powinniśmy to zlekceważyć?

- Sama wcale tak nie uważasz.

- Nie wiem.

-  Czy  chcesz,  aby  przez  całe  życie  dręczyła  cię  niepewność,  co  naprawdę  cię  wtedy  spotkało?
Pamiętaj, że potrafię uwolnić od przykrego napięcia i ciebie, i tamto miejsce.

Ellen westchnęła.

background image

- Dobrze - zgodziła się wreszcie. - Ale nie chcę ci jeszcze bardziej dokuczać.

- Ty mi nie dokuczasz.

No cóż, w każdym razie dokucza to mnie, pomyślała zmęczona i zrezygnowana.

Życie w jednej chwili bardzo się skomplikowało. Nagle przestała być pewna, czego naprawdę chce.
Najlepiej o wszystkim zapomnieć.

- Posłuchaj, Natanielu...

- Co chciałaś powiedzieć?

- Czy chciałbyś być zwyczajnym człowiekiem? Pragniesz utracić tę swoją... moc?

Zamyślił się, zaskoczony.

106

- Nie, ależ skąd, nie wyobrażam sobie życia bez niej! Za nic na świecie nie chciałbym być zwykłym
śmiertelnikiem.

- Ale przecież jej nienawidzisz?

- Rikard określa zwykle moje nastawienie jako miłość-nienawiść, sama z pewnością to słyszałaś, i
chyba  ma  rację.  Moja  moc  daje  mi  także  wiele  radości,  Ellen.  Szkoda  jedynie,  że  ty  masz  okazję
zetknąć się tylko z jej ciemnymi stronami.

Ellen zadowoliła ta odpowiedź.

- Miałam nadzieję, że chcesz zachować swoją siłę - uśmiechnęła się. - Ona jest częścią ciebie.

Nataniel skrzywił się lekko.

- To znaczy, że bez niej jestem nikim?

- Och, nie, wcale tego nie powiedziałam - odrzekła Ellen z przekonaniem. Pochyliła się nad torbą,
chcąc ukryć rumieniec, jakim oblały się jej policzki.

Nagle Nataniel oświadczył:

- Nie, nie mogę już dłużej odkładać przeczytania listu. Rano wręczył mi go portier w hotelu.

-  Pewnie,  czytaj  -  powiedziała  zdumiona  i  troszeczkę  urażona  Ellen.  -  Nie  mam  zamiaru  ci
przeszkadzać.

- Wiem, chociaż najchętniej przeczytałbym go w samotności.

background image

- A ja przez cały czas nie daję ci spokoju? Odwrócę się do ściany i spróbuję się zdrzemnąć.

A ty sobie czytaj!

Nie mógł nie zauważyć obrażonego tonu i cienia smutku w jej głosie.

- Ależ, Ellen! Naprawdę nie wiesz, kto jest nadawcą?

- Skąd mogę wiedzieć? Na pewno jakaś jasnowłosa, eteryczna... O, nie!

Całkiem o tym zapomniała! To był jej list, ten, który wysłała, gdy zarzucił jej przesadną oschłość.

- Oddaj mi to! - zażądała i zabrała mu list.

Ale reakcja Nataniela ją zdumiała. W niepojęty sposób koperta znów znalazła się w jego rękach.

107

- On należy do mnie! - stwierdził z uporem dziecka. - Napisałaś go do mnie i nie możesz mi go teraz
odebrać.

-  Owszem,  napisałam  nie  wiedząc,  że  tak  prędko  się  spotkamy.  Są  tam  fragmenty,  których  nie
powinieneś czytać - starała się przemówić mu do rozsądku.

- Właśnie dlatego muszę to przeczytać. Tak mało o tobie wiem, Ellen.

- Myślałam, że potrafisz dostrzec wszystko - powiedziała cicho.

- Nie, nie potrafię. Mogę wyczuć silne przeżycia, napięcia, ale o twoim codziennym życiu nie wiem
nic. I przestań już mówić o eterycznych blondynkach, wymyśliłem to, aby zwiększyć dystans między
nami. Nie mam żadnego ideału. Czy mogę wreszcie przeczytać list?

- No to czytaj już, ale tyle w nim bzdur. Pisałam to późnym wieczorem, a wtedy nie zawsze myśli się
trzeźwo.

- Właśnie te bzdury chcę przeczytać.

Umilkli,  Nataniel  oddał  się  lekturze.  Ellen  siedziała  sztywno,  napięta.  Starała  się  przywołać  w
pamięci całą treść listu, ale w większości składał się on z urywanych opowieści o jej życiu.

Wtedy, wieczorem, w ciepłym świetle lampy, miała ochotę wszystko mu opisać, ale teraz wydało jej
się  to  śmieszne.  Sporo  też  opowiedziała  mu  o  swych  wielkich  planach  na  przyszłość,  o  tym,  co
pragnie uczynić dla ludzkości, jakże dziecinne musi się mu to wydawać! Pęknie ze śmiechu, czytając
o jej infantylnym idealizmie.

Pamiętała też o dwóch zdaniach, które pragnęła jakimś cudem wymazać z listu.

background image

Pozostawała nadzieja, że nie rzucą mu się w oczy.

Pierwsze brzmiało: „Wydaje mi się, że trochę źle zrozumiałaś mój związek z Royem.

Powiedziałam Ci, że dałam mu wszystko, co tylko miałam do dania, ale to nieprawda, bo musiałam
chyba mieć przeczucie, że spotkam kogoś innego, kto będzie znaczył dla mnie więcej.”

Fatalne zdanie, zwłaszcza w połączeniu z innym, co prawda występującym pod koniec listu:

„O, jakże bym chciała, żebyś nie wiedział, co się z nami stanie, wszystko byłoby o niebo łatwiejsze!”

Osobno - całkiem niewinne zdanka, czytane razem - katastrofa!

Nataniel złożył zapisane arkusiki. Ellen ośmieliła się zerknąć na niego ukradkiem. Tak, zauważył je!
Siedział pobladły, z zaciśniętymi wargami, wpatrując się w pustkę.

Samolot zaczął podchodzić do lądowania, Ellen zatkały się uszy.

108

Nataniel coś powiedział.

- Co mówiłeś? - zawołała Ellen, gestem dając mu do zrozumienia, że na chwilę ogłuchła.

- Telefonowałem rano do Rikarda. Będzie czekał na Fornebu, na lotnisku.

Pokiwała  głową,  ale  informacja  wydała  jej  się  dość  niejasna.  Czy  Rikard  wyjdzie  tylko  po
Nataniela? Czy po oboje?

Nie, na pewno na lotnisku prędko się pożegnają. I tak chyba będzie najlepiej. Musi mieć czas, żeby o
nim  zapomnieć..  Kiedy  spotkają  się  następnym  razem,  jej  stosunek  do  Nataniela  nie  będzie  już  tak
gorący.

Samolot wylądował, wstali i ruszyli do wyjścia. W końcu znaleźli się przy schodach.

Nareszcie znowu na norweskiej ziemi! Przygoda dobiegła końca.

- Natanielu, kim jest Linde-Lou?

Przystanął,  hamując  tym  samym  całą  kolejkę  cisnącą  się  do  schodów.  Odwrócił  się  na  moment  w
stronę  Ellen,  a  jego  twarz  wyrażała  najszczersze  zdumienie,  jakie  dziewczyna  kiedykolwiek
widziała.

Nataniel  zorientował  się,  że  tamuje  ruch,  i  zaczął  schodzić  w  dół,  ale  kiedy  oboje  znaleźli  się  na
dole, złapał ją mocno za rękę i szybkim krokiem ruszył w stronę terminalu.

- Co ty wiesz o Linde-Lou? Pewnie wczoraj mówiłem przez sen?

background image

- Nie, wcale nie. Poznałam go.

Znów stanął jak wmurowany.

- Ty... spotkałaś... Linde-Lou?

- Tak. Kiedy próbowałam nawiązać z tobą kontakt telepatyczny, zadzwonił telefon i...

- Mów dalej!

- Wyrwał mnie z transu, czy jak to nazwać, i wtedy się poddałam. Tak mi było przykro.

- I co potem?

-  Potem  on  przyszedł.  Musiałam  nie  zamknąć  drzwi  na  klucz,  choć  niemal  pewna  jestem,  że  to
zrobiłam,  w  każdym  razie  on  nie  zadzwonił  ani  nie  zapukał,  tylko  nagle  stanął  w  korytarzu  i
powiedział, żebym spróbowała jeszcze raz. Mówił, że mnie potrzebujesz.

- Jak wyglądał?

109

Ellen nie mogła się pozbierać. Nataniel musiał chyba wiedzieć, jak wygląda Linde-Lou, byli przecież
przyjaciółmi. A może Linde-Lou był oszustem zagrażającym Natanielowi?

To niemożliwe, miał takie dobre oczy.

Ruszyli podziemnymi korytarzami lotniska.

-  Był  młody.  Wyglądał  na  ubogiego,  miał  jasne  włosy,  ładny  chłopak,  ale  te  nieprawdopodobne
oczy...

- Dziękuję, to mi wystarczy!

Nataniel pociągnął Ellen za sobą. Był ogromnie wzburzony, poznawała to po każdym jego ruchu.

Kiedy  czekali  na  swoje  bagaże  i  przechodzili  przez  odprawę  celną,  nie  odezwał  się  ani  słowem.
Ellen czuła się nieszczęśliwa, ale nie śmiała zapytać, dlaczego tak się rozgniewał.

Czy był zły na nią, czy na tego Linde-Lou?

Wyszli do wielkiego hallu, tam czekał już na nich Rikard.

-  Dobrze  was  widzieć  w  formie  -  zaczął,  ale  urwał  spostrzegając  ściągniętą  twarz  Nataniela  i
pobladłą Ellen.

- Rikardzie, musimy porozmawiać we trójkę. Natychmiast!

background image

- Możemy pójść do restauracji.

- Doskonale!

Ellen nie czuła się ani odrobinę głodna, ale poszła z nimi. Zamówiła tylko filiżankę herbaty.

Kiedy już ich obsłużono, Nataniel przerwał milczenie.

- Rikardzie, Ellen widziała Linde-Lou! Odwiedził ją i poprosił, żeby przyszła mi z pomocą!

Rikard długo siedział nic nie mówiąc.

- Linde-Lou? - spytał wreszcie z niedowierzaniem. - Ellen spotkała Linde-Lou? Rozmawiała z nim?

- Mówi, że był ładnym, ale zwyczajnym chłopakiem.

- Ależ... przecież tylko twoja matka Christa i ty możecie...

- No właśnie!

110

- Wybaczcie, że zapytam - wtrąciła się Ellen lekko zagniewana. - Ale kim jest Linde-Lou?

Nataniel odwrócił się do niej zdenerwowany.

- Bardziej na miejscu jest pytanie, kim ty jesteś, Ellen!

- Przestań wreszcie mówić zagadkami - poprosiła. - Mam już tego dosyć.

Rikard westchnął.

- Linde-Lou to opiekun Nataniela.

-  Wiem,  sam  mi  o  tym  powiedział. Ale  nie  wydawał  się  wcale  starszy  od  Nataniela,  raczej  wręcz
przeciwnie.

- Jest o wiele, wiele starszy. Lande-Lou umarł sześćdziesiąt lat temu!

Ellen poczuła krew napływającą jej falą do twarzy.

- Niemożliwe - oświadczyła.

-  Owszem,  i  tylko  Christa  i  Nataniel  mogą  go  zobaczyć.  Kiedyś  próbował  ukazywać  się  zwykłym
ludziom, ale oni widzieli tylko przerażający obraz, zmarłego Linde-Lou. Ty zobaczyłaś go żywego.

Ellen w oczach zakręciły się łzy.

background image

- On był takim wspaniałym chłopcem. Z oczu biła mu dobroć całego świata.

- Tak, Linde-Lou to uosobienie dobroci, dlatego odgrywać będzie niezwykle istotną rolę w walce z
Tengelem Złym.

- Z kim?

- Nic jej nie mówiłem - mruknął Nataniel. - Znamy się tak krótko.

Całe życie, pomyślała Ellen. Ta rozmowa całkiem wyprowadziła ją z równowagi. Czyżby naprawdę
zobaczyła upiora?

-  Linde-Lou  nie  jest  zwykłym  upiorem  -  powiedział  Nataniel,  jakby  wypowiedziała  swoją  myśl  na
głos. - On także jest jednym z Ludzi Lodu, a jak ci już wspomniałem, to niezwykły ród.

Nazwijmy go duchem, będziemy bliżsi prawdy.

Ellen  siedziała  w  milczeniu,  wstrząśnięta,  nie  wiedziała,  jak  ma  się  do  tego  odnieść.  Czy  z
powściągliwością  osoby  wszystkowiedzącej  zaakceptować  to,  co  oni  mówią,  czy  też  okazać
sceptycyzm i zaprotestować?

111

Zanim zdążyła się na cokolwiek zdecydować, Nataniel powiedział ze spokojem, który nie wróżył nic
dobrego:

- Myślę, że czas najwyższy, abyś opowiedziała nam o skandalu w twojej rodzinie, Ellen.

- Co takiego? Ach, to. Ale to przecież nie ma żadnego związku z...

- Mów!

Ellen zaczęła się wykręcać.

- To takie okropne!

- Wiem, że nie chcesz zdradzać tajemnic innych ludzi, ale to bardzo ważne - powiedział

Nataniel. - Kogo dotyczy ten skandal?

Ellen spuściła wzrok. Zobaczyła, że rozlała herbatę na obrus. Cała ona, im bardziej jej zależy, żeby
dobrze wypaść, tym bardziej się wygłupi.

- To mój dziadek... nie, nie chcę o tym mówić!

Rikardowi,  inspektorowi  policji,  przyzwyczajonemu  do  rozwiązywania  zagadek,  zaświtało  w
głowie.

background image

- Nazywasz się Ellen Knutsen. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, Natanielu? Ona nazywa
się Ellen Knutsen!

- No tak, już to mówiłeś - odparł Nataniel, nie rozumiejąc, o co chodzi Rikardowi.

- Czy imię Knut jest tradycyjnym imieniem w rodzinie twego ojca? I imiona rozpoczynające się od E?

Ellen zmarszczyła czoło.

- Owszem. Mój ojciec nosi imię Knut, tak samo nazywał się jego dziadek.

- A między nimi imiona na E. Na przykład Erling.

Ellen pokraśniała.

- Czy od zawsze nazywaliście się Knutsen? - wypalił Rikard.

- Ojej - szepnął Nataniel. Teraz i on zrozumiał.

- Nie - odparła Ellen cichutko.

- Czy po tym skandalu rodzinnym zmieniłaś nazwisko na nowe, od imienia twego ojca?

112

- Nie, to moja babcia, matka ojca, wzięła nazwisko po swym teściu. On, ojciec mojego dziadka, też
się nazywał Knut. Ale jakie to ma znaczenie?

-  Twoja  babcia,  matka  twego  ojca...  -  powiedział  Rikard  z  naciskiem  na  każde  słowo.  -  Twoja
babcia wzięła nazwisko po swoim teściu, by ukryć się przed swoim mężem, twoim dziadkiem, kiedy
zaczął się przeobrażać? Czy tak było?

Ellen straszliwie pobladła.

- Tak, to prawda.

Nataniel pochylił się bliżej Ellen.

-  To  znaczy,  że  wasze  właściwe  nazwisko  powinno  brzmieć  Skogsrud,  prawda?  A  twój  ojciec
urodził się w tysiąc dziewięćset dziewiątym roku?

Ellen tylko kiwała głową, nie była w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa.

Rikard poderwał się z krzesła.

- Muszę zatelefonować do Andre. Czy macie dzisiaj wolny wieczór? Oboje?

- Właściwie to nie - odparł Nataniel. - Ale mogę się o to postarać.

background image

- Ja też - szepnęła Ellen.

- A twoi rodzice? Zwłaszcza ojciec.

- Nie wiem. Przypuszczam... przypuszczam, że tak. Co...?

Rikard zadzwonił z budki w pobliżu ich stolika. Zostawił drzwi otwarte i podczas rozmowy patrzył
na nich przez cały czas.

- Andre? Możesz zakończyć poszukiwania. Znaleźliśmy brakujące ogniwo... Właśnie!

Skogsrud.  Ellen  Skogsrud,  siedzi  teraz  z  Natanielem  i  ze  mną...  Tak,  wieczorem  przyjedziemy  do
Lipowej Alei, dobrze by było, żeby wszyscy stawili się w komplecie.

Nataniel odwrócił się do Ellen i z promiennym uśmiechem wyciągnął do niej rękę.

- Witaj wśród Ludzi Lodu!

Spędzili fantastyczny wieczór w Lipowej Alei.

Nataniel, który miał zamiar pojechać do domu zobaczyć się z Christą, zamiast tego zabrał ją i Abla
do  Lipowej  Alei.  Nie  zastał  żadnego  ze  swych  przyrodnich  braci,  prawie  wszyscy  się  pożenili  i
mieszkali gdzie indziej.

113

Rikard przywiózł swoją rodzinę, Vinnie i córkę Tovę, nieszczęśnicę, która była radością i światłem
ich życia.

Zebrali się więc wszyscy, była nawet Mari, akurat bowiem przyjechała na tydzień w odwiedziny z
całą swoją liczną rodziną.

Rodzice Ellen z początku bardzo sceptycznie odnosili się do tej wizyty. Nigdy nie słyszeli o żadnych
krewnych  noszących  nazwisko  Ludzie  Lodu. Ale  z  oczu  córki  bił  taki  entuzjazm,  że  zrozumieli,  jak
wielkie  ma  to  dla  niej  znaczenie.  Poddali  się  więc  i,  wprawdzie  niechętnie,  ale  założyli  wizytowe
stroje.

Drogę  opisano  im  dokładnie,  ale  odnalezienie  adresu  w  plątaninie  małych  uliczek  Baerum  nie
należało do najłatwiejszych. Dotarli jednak na miejsce, spóźnieni zaledwie o dwie minuty.

Jakież powitanie ich czekało!

W Lipowej Alei wprost roiło się od wnuków Vetlego Voldena. Przy wjeździe na dziedziniec dworu
dzieci  rozwiesiły  girlandy  kwiatowe  i  wielką  płachtę  z  napisem  WITAJCIE.  Każdą  literę
wymalowały  innym  kolorem,  a  ponieważ  wszystkie  dzieci  popełniają  zawsze  ten  sam  błąd  i  nie
pamiętają,  że  żółtego  z  daleka  nie  widać,  wyglądało  to  jak  WITACIE.  Nikomu  jednak  to  nie
przeszkadzało.

background image

Tyle ludzi! Z tyloma trzeba się przywitać! Wszyscy zgromadzili się wokół Ellen i jej rodziców.

Ellen poznała brzydką, starą damę o cudownie łagodnych oczach, która nosiła imię Benedikte. Z jej
synem Andre  rozmawiała  przez  telefon,  miał  w  sobie  tyle  zapału,  a  i  w  rzeczywistości  okazał  się
równie sympatyczny. Był ojcem Rikarda, a Rikarda przecież dobrze znała.

Matka  Nataniela  okazała  się  doprawdy  czarującą  osobą.  Jak  to  możliwe,  by  kobieta  już  niemłoda
zachowała tak olśniewającą urodę? Był też mężczyzna o imieniu Vetle, jego żona, Francuzka, miała
olbrzymi temperament. Uściskała Ellen i ucałowała w obydwa policzki.

Pani  nosząca  imię  Mali  musiała  chyba  być  żoną  Andre,  uff,  nie,  Ellen  nie  mogła  ich  wszystkich
spamiętać. Rodzeństwo Jonathan, Mari i Karine z małżonkami, Joachim Gard był

mężem Karine, a ponadto przyrodnim bratem Nataniela, to zaczynało robić się coraz bardziej zawiłe.
Ojciec Nataniela, Abel, oj, tyle starszy od swej żony, ale też miły.

Dziewięcioro wnuków Vetlego zlało jej się w jedno. Wyróżniał się spośród nich tylko najmłodszy,
Gabriel,  syn  Karine.  Bratanek  Nataniela.  Chłopiec  o  poważnych,  mądrych  oczach,  które  z  uwagą
obserwowały Ellen.

W salonie Lipowej Alei zebrała się naprawdę wielka gromada ludzi.

Dzieciom  pozwolono  także  wziąć  udział  w  uroczystości,  bo  nie  były  już  maluchami,  wszystkie
skończyły dziesięć lat.

114

Knut Knutsen Skogsrud był kompletnie oszołomiony. Nie mógł pojąć, że nagle ma tak wielką rodzinę,
i to jaką! Andre jednak wyciągnął drzewo genealogiczne i udowodnił

pokrewieństwo. Tak, Knut potwierdził, że jego nieszczęsny ojciec nosił imię Erling, a dziadek

-  Knut.  Wiedział  nawet,  że  prababka  miała  na  imię  Emma.  Wszystko  się  zgadzało,  a  Mali  z  dumą
stwierdziła, że jest jego najbliższą krewną, ona i jej syn Rikard. Ellen i Rikard rzucili się sobie w
objęcia uradowani z odkrycia łączących ich tak bliskich więzów krwi.

Ellen  za  ich  plecami  zerkała  ukradkiem  na  tablice  genealogiczne,  aby  stwierdzić,  jakie
pokrewieństwo łączy ją z Natanielem... O, chyba sięgało aż XVI wieku!

Bardzo ją to uspokoiło.

Knut  opowiedział,  że  jego  stara  matka  nadal  żyje,  i  cieszył  się,  że  będzie  mógł  jej  o  wszystkim
opowiedzieć. Nie pochodziła z rodu Ludzi Lodu, ale z całą pewnością zainteresuje ją nowina.

- To znaczy, że teraz możemy dodać do naszego nazwiska „z Ludzi Lodu”? - spytał Knut ze śmiechem.
Był  wysokim,  postawnym  mężczyzną  o  nieco  nerwowych  ruchach.  To,  jak  powiedział,  pozostałość
po ciężkich czasach dzieciństwa, kiedy to razem z matką musiał

background image

ukrywać się przed ojcem.

-  Tak,  tak,  możecie  nazywać  się  „z  Ludzi  Lodu”  -  pokiwał  głową Andre.  - Ale  nie  używamy  tego
nazwiska na co dzień, poza tym zastrzeżone jest ono dla tych, których łączą z rodem więzy krwi. Ci,
którzy weszli do rodu poprzez małżeństwo, nie mogą się nim posługiwać.

Po  kolacji,  kiedy  największe  podniecenie  trochę  opadło,  Skogsrudem  opowiedziano  co  nieco  o
dziejach Ludzi Lodu.

Ellen siedziała nieruchomo, zasłuchana.

Z Natanielem miała niewielki kontakt, usadowiono go bowiem dość daleko od niej, ale zbytnio jej to
nie  przeszkadzało,  bo  od  każdego  tutaj  promieniowało  tak  wiele  serdecznego  ciepła.  Knut
postanowił, że wrócą do nazwiska Skogsrud; ogromnie się ucieszył, gdy poznał

przyczynę  okrutnego  postępowania  swego  ojca  Erlinga  i  dowiedział  się,  że  przemiana  w  złego,
niegodziwego potwora nastąpiła wyłącznie za sprawą złego dziedzictwa. Tak, widzieli wszak starą
Benedikte i młodziutką Tovę, i zrozumieli rozpacz całego rodu.

Vetle,  który  zetknął  się  ze  strasznym  Pancernikiem,  Erlingiem  Skogsrudem,  w  Hiszpanii,  nie
opowiedział  jednak  wszystkich  szczegółów.  Nie  zdradził,  jak  bestia  wetknęła  opancerzoną  rękę  w
jego  kryjówkę  i  niemal  go  stamtąd  wyrwała.  Nie  dowiedzieli  się  także,  że  Erling  Skogsrud
prawdopodobnie wciąż żyje i jest jednym z najwierniejszych sług Tengela Złego.

Poznają prawdę później, z czasem, o ile okaże się to konieczne.

Spotkanie  przeciągało  się,  tak  wiele  mieli  sobie  do  opowiedzenia,  a  i  tak  zdołali  przedstawić
zaledwie ułamek historii rodu. Ale Knut i jego rodzina zabrali ze sobą do domu przepisane na czysto
kroniki Ludzi Lodu, by w spokoju poznać historię rodu z wszystkimi szczegółami.

115

Rozstali  się  w  znakomitych  humorach,  wymieniwszy  adresy  i  telefony  i  umówiwszy  na  kolejne
spotkanie  w  niedługim  czasie.  Ellen  ledwie  zdołała  pożegnać  się  z  Natanielem,  zmierzali  bowiem
każde w swoją stronę, a osoby, które miały im towarzyszyć, czekały.

Spotkają się jednak już w poniedziałek...

Jeśli ona, Ellen, będzie miała dość odwagi. Chwilami chciała tego, chwilami nie.

Wiedziała jednak, że w końcu się zdecyduje. Nie mogła przecież zbyt długo nie widzieć Nataniela.

W  całym  zamieszaniu  nie  wyjaśniono  szczegółowo  zadania,  jakie  czeka  Nataniela,  powoli  jednak
Ellen zaczynała się domyślać.

Kiedy siedziała z tyłu w samochodzie za zajętymi rozmową rodzicami, przeszył ją dreszcz.

background image

Słyszała wszak o wybranym, tym, na którego czekał przez wieki cały ród Ludzi Lodu.

Wszystko wskazywało na to, że jest nim właśnie Nataniel.

Serce  ściskało  jej  się  z  lęku  o  niego.  Ciągle  jeszcze  znała  zaledwie  cień  tego,  o  którym  wszyscy
mówili: Tengela Złego. Ale i to wystarczyło, by chłód przenikał ją do szpiku kości na samą myśl o
nim i o wrażliwym, delikatnym Natanielu.

116

CZĘŚC III

background image

SPRAWIEDLIWI

Wołanie  niemych  głosów,  które  wrażliwa  Ellen  usłyszała  w  dzieciństwie,  miało  swój  początek  w
znanej  historii  z  dawnych  czasów.  Dramatyczne  zdarzenia  rozegrały  się  w  końcu  XVIII  wieku  w
Bjorgo w Valdres.

Ich przebieg, miejsce, a także niektóre okoliczności zostały nieznacznie zmienione.

117

ROZDZIAŁ X

Ellen do tej pory kojarzyła swą znajomość z Natanielem z przepiękną pogodą i blaskiem słońca, ale,
niestety,  gdy  pociąg  toczył  się  ku  środkowi  jednej  z  najpiękniejszych  dolin  Norwegii,  nad  ziemią
zawisła ciężka warstwa chmur, przesłaniając cały widok.

Niech  to  licho,  chciałam  przecież  pokazać  Natanielowi,  jak  pięknie  jest  w  Valdres,  zdenerwowała
się Ellen.

W dodatku zerwał się wiatr, a drobny deszcz siekł brzozy rosnące wzdłuż torów.

Moje  włosy,  pomyś1ała  nieco  spanikowana.  Nie  lubią  deszczu  ani  wilgoci,  skręcają  się  wtedy  jak
same chcą, burząc staranną fryzurę. Co powie Nataniel?

Uczepiła  się  myśli  o  włosach,  żeby  choć  na  krótką  chwilę  oderwać  się  od  dwóch  naprawdę
trapiących ją trosk: spotkania ze strachem z czasów dzieciństwa, a przede wszystkim od swych uczuć
do Nataniela.

Jak zdoła udawać obojętną, tak aby jej nie przejrzał? Nie potrafił wprawdzie czytać w myślach, ale
doskonale odgadywał nastroje innych ludzi. Z każdym dniem było jej coraz trudniej, uczucia bowiem
mają  przykry  zwyczaj  rozkwitania  podczas  rozłąki.  To  niesprawiedliwe,  niesprawiedliwe!  On
wiedział o niej wszystko, a ona o nim - nic.

Ellen  gniewnym  ruchem  zgarnęła  tekturowy  kubeczek,  papierek  od  czekolady  i  okruszki  chleba  i
wrzuciła  wszystko  do  kosza  na  śmieci.  Chwiejąc  się  ściągnęła  walizkę  z  półki  nad  siedzeniem.
Właściwie  jej  skromny  bagaż  zmieściłby  się  w  niedużej  torbie  podróżnej,  ale  w  przyzwoitych
hotelach  łaskawiej  patrzono  na  gości  z  eleganckimi  walizami,  sprawiła  sobie  więc  walizkę  za
osiemdziesiąt  koron,  która  próbowała  udawać  kilkakrotnie  droższą.  Wątpiła  jednak,  by  ktoś  z
personelu dał się nabrać, hotelarze umieją odsiewać ziarno od plew.

Jak zwykle podniosła się za wcześnie i jeszcze przez kilka minut musiała stać przy drzwiach wagonu,
przytrzymując walizkę, zanim pociąg się zatrzymał.

Ludzie Lodu... Tak wiele o nich myślała przez ostatnie dni. Wczytywała się w kroniki rodu z szeroko
rozwartymi  oczami.  Czy  to  wszystko  była  prawda,  czy  też  kolejni  potomkowie  przez  tyle  wieków
snuli wciąż te same fantazje?

background image

Ona i jej ojciec z jednakowym zapałem przystąpili do lektury i musieli tak zaplanować czytanie, by
nie  wydzierać  sobie  poszczególnych  tomów  z  rąk.  Oboje  byli  tak  samo  zdumieni  i  tak  samo
zafascynowani. Matka Ellen także zaglądała do ksiąg, ale nie traktowała ich z taką śmiertelną powagą
jak mąż i córka.

W  miarę  lektury  rosła  sympatia  Ellen  i  jej  ojca  do  nowych  krewnych.  Ellen  coraz  bardziej  lubiła
Rikarda Brinka. Widziała młodą Tovę, a miłość i troska, jaką Rikard i Vinnie otaczali nieszczęśliwą
córkę, poruszyła ją do głębi.

118

Zrozumiała,  że  główną  cechą  wszystkich  Ludzi  Lodu,  ich  znakiem  szczególnym,  jest  głębokie
poczucie więzi, wspólnota wewnątrz rodu i wzajemna miłość. A także miłość do wszystkich żywych
stworzeń, do najsłabszych, do zwierząt i całej przyrody.

Jakie to niesprawiedliwe, że taki wspaniały ród prześladowało zło!

Ale  w  którejś  z  ksiąg  przeczytała,  że  to  właśnie  wisząca  nad  Ludźmi  Lodu  odwieczna  groźba
przyczyniła  się  do  rozkwitu  ofiarności  i  wzajemnego  zrozumienia.  Z  pewnością  Tengel  Zły  nie
spodziewał się takiego obrotu sprawy.

Jeśli oczywiście w ogóle się w to wszystko uwierzy. Ellen na razie traktowała historię Ludzi Lodu
jak interesującą sagę.

Ale co myśleć o Linde-Lou?

Czyżby był projekcją ogromnej siły myśli Nataniela?

Choć przecież i Nataniel, i Rikard tak się zdziwili, gdy się okazało, że ona widziała Linde-Lou. Nie
pojmowali, jak to możliwe, by ujrzała chłopaka, który nie żyje od sześćdziesięciu lat.

Ellen zadrżała na samo wspomnienie.

Nareszcie pociąg zatrzymał się z gwałtownym szarpnięciem. Ellen, odzyskawszy równowagę, złapała
bagaż i odetchnęła głęboko. Znów miała się spotkać z Natanielem!

Na  stacji  zaraz  do  niej  podszedł  i  wziął  walizkę,  nie  poświęcając  nowemu  nabytkowi  Ellen  ani
odrobiny  uwagi.  Wyglądał  na  zadowolonego,  takie  przynajmniej  Ellen  odniosła  wrażenie,  ale  nie
śmiała  w  to  wierzyć.  W  Lipowej  Alei  prawie  się  do  niej  nie  odzywał,  choć,  prawdę  mówiąc,
niewielkie miał na to szanse. W takiej gromadzie!

Nataniel pod krótkim białym trenczem nosił brązowy sweter polo i jasne spodnie z zamszu.

Ellen ubrana była w jasnoniebieskie spodnie i kurtkę z mocnego, odpornego materiału, odpowiednią
na  taką  okazję.  Żywiła  jednak  nadzieję,  że  wyjaśnienie  całej  tajemnicy  przebiegnie  w  miarę
spokojnie.

background image

Nataniel  ani  słowem  nie  wspomniał  o  włosach,  które  otaczały  teraz  twarz  dziewczyny  niczym
karbowana  chmura,  zapytał  tylko,  czy  zabrała  ze  sobą  płaszcz  od  deszczu.  Ellen  odpowiedziała
lekkim skinieniem głowy. Rozkojarzona, oczywiście zapomniała o wyjęciu go jeszcze w pociągu.

- Uszy do góry, Ellen - uśmiechnął się Nataniel. - To nie będzie aż tak niebezpieczne.

Wcale  nie  o  tym  myślałam,  odpowiedziała  w  duchu  dziewczyna.  Po  prostu  działa  na  mnie  twój
zniewalający urok, jestem pewna, że stracę całą pewność siebie.

119

Ellen  nie  uświadamiała  sobie,  jak  bardzo  sama  jest  pociągająca.  Zwracała  na  siebie  uwagę
niebieskimi  oczami  i  białymi  zębami  kontrastującymi  z  opaloną  twarzą  w  obramowaniu  ciemnych
kędziorów,  chłopięco  szerokimi  ramionami  i  kształtnym  biustem,  wąską  talią  i  młodzieńczo
rozkołysanymi  biodrami.  Fakt,  że  nie  była  idealną  pięknością,  skrywała  bijąca  od  niej  ogromna
radość  życia  i  -  o  ile  można  sobie  pozwolić  na  uszczypliwość  -  długie  spodnie.  Nogi  Ellen  były
bowiem bardziej proste i mocne niż elegancko długie.

Dziwiło ją początkowo, że inne dziewczęta nie pożerają Nataniela wzrokiem, zrozumiała jednak, że
jego  uroda  „ogółowi”  musi  wydawać  się  zbyt  niecodzienna.  Ją  samą  pociągał  on
nieprawdopodobnie, ale nie musiało to znaczyć, że wszystkie dziewczyny padną przed nim na kolana.
Prawdę mówiąc, była z tego raczej zadowolona.

Nataniel zaprowadził ją do zamówionego wcześniej pokoju w hotelu i zaprosił na obiad.

Ellen z całych sił starała się jeść ładnie i elegancko i właśnie dlatego, że tak bardzo chciała wywrzeć
dobre  wrażenie,  zalała  się  zupą  i  zasypała  stół  okruszkami  chleba.  Nataniel  uśmiechał  się  do  niej
pogodnie,  swobodnie  prowadząc  rozmowę,  ale  Ellen  przez  cały  czas  czuła  się  nieswojo.  Miała
bolesną świadomość, że jej uczucia zostały rozpoznane, a Nataniel jest tym wyraźnie wzburzony.

Wreszcie odważyła się odezwać:

- Twoja matka jest taka cudowna! Nigdy nie spotkałam piękniejszej kobiety.

Rozjaśnił się słysząc te słowa, ale i dlatego, że Ellen wreszcie w ogóle coś powiedziała.

-  To  prawda,  ale  też  i  w  jej  żyłach  płynie  krew,  jaką  niewielu  wśród  Ludzi  Lodu  może  się
poszczycić.

- Tak? Nie dotarłam jeszcze tak daleko. Czytam teraz o przygodach Villemo.

- Naprawdę nie doszłaś dalej?

- A jak myślisz, ile da się przeczytać przez dwa dni, zwłaszcza gdy ojciec wyrywa z rąk kartki?

Nataniel roześmiał się szczerze.

background image

- No, to jeszcze dużo przed tobą. Myślę, że możesz się nieźle wystraszyć.

- Przyznaję, że próbowałam zajrzeć do fragmentów, gdzie pisze się o tobie, ale ich nie znalazłam.

- Na razie nie ma tam o mnie zbyt dużo, bo każdy sam musi spisać swoją opowieść, ja mam ją jeszcze
w brudnopisie. Poza tym niewiele dotychczas przeżyłem. Ale moja matka... i jej matka, Vanja...

120

Nataniel  westchnął,  przytłoczony  myślami.  Ellen  wydawało  się,  że  pod  nosem  mruknął  coś  o
czarnych aniołach i demonach nocy, ale uznała, że się przesłyszała.

- Matka bardzo cię polubiła - rzekł Nataniel już głośno. - Powiedziała, żebym kiedyś przywiózł cię
do domu...

Och, tak, pomyślała Ellen. Bardzo tego chcę! Nataniel jednak zaraz brutalnie rozwiał jej nadzieje:

- Ale  to  oczywiście  niemożliwe.  Musimy  się  spieszyć  i  jak  najprędzej  skończyć  z  tą  historią,  żeby
nasze drogi mogły się rozejść na dobre.

Czy  wolno  w  taki  sposób  niszczyć  nastrój  dnia?  Ellen  posmutniała,  ale  postanowiła  wziąć  się  w
garść. Jeśli on potrafi traktować to tak lekko, to ona nie może być gorsza.

- A jak się miewa Efrem? - spytała nienaturalnie wesołym głosem. - Twój brat pozbawiony poczucia
humoru,  któremu  się  wydaje,  że  jest  siódmym  synem  siódmego  syna?  To  musi  być  dość  trudna
kombinacja.

- Rzeczywiście - westchnął Nataniel. - No cóż, Efrem się stacza. Próbujemy mu pomóc, ale on tylko
się  złości,  że  wtrącamy  się  w  jego  życie.  On  przecież  jest  największy.  Nietykalny.  O,  jakie  to
tragiczne! Kiedy ktoś czczony jest przez ludzi niczym święty i sam wierzy, że został

zesłany przez Boga, choć wcale tak nie jest, na dłuższą metę staje się nie do zniesienia.

Zwłaszcza gdy jest tak słaby jak Efrem. Prawi kazania o ogniu piekielnym, a jego ulubione bóstwa to
butelka i on sam, czci je w przybytkach o bardzo złej sławie. Dobrze, że mój dziadek tego nie dożył,
to on go zachęcał do kaznodziejstwa.

- Czy nie lepiej by było, żeby wszyscy, łącznie z Efremem, dowiedzieli się, że to ty jesteś siódmym
synem siódmego syna?

- Żebym z kolei ja został świętym? O, nie, dziękuję! Rozgłosiliby to po całym kraju i obwołali nie
wiadomo  kim,  a  ja  nie  mam  na  to  czasu!  Czeka  mnie  niezwykle  trudne  zadanie  i  ono  jest
najważniejsze. Ale jeśli już skończyłaś, to proponuję, żebyśmy zabrali się do dzieła jeszcze dziś po
południu. Musimy się spieszyć.

Ellen  wstała  od  stołu  i  mocno  otuliła  się  kurtką,  jakby  chciała  ochronić  się  przed  czymś
niewidzialnym.

background image

To  przypominało  trochę  wizytę  u  dentysty  albo  wygłaszanie  mowy  przed  liczną  publicznością.
Człowiek chętnie podejmuje się zadania i myśli sobie: E, tam! jeszcze do tego daleko. Z początku nie
wydaje się to wcale straszne, ale kiedy nadchodzi wyznaczona pora, zlewają go zimne poty.

Wyznaczona pora nadeszła.

121

Było  pół  do  piątej,  gdy  wjechali  samochodem  na  główną  drogę.  Ze  świstem  mijały  ich  wozy
niecierpliwych  turystów,  sprawiających  wrażenie,  że  chcą  jak  najprędzej  zostawić  za  sobą
przepiękną okolicę. Niskie chmury czyniły dzień jeszcze smutniejszym, Ellen ze strachem myślała o
zmierzchu. Żałowała, że nie zaprotestowała przeciwko wyruszeniu jeszcze tego samego popołudnia.
Rankiem wszystko wydaje się jaśniejsze i łatwiejsze.

Ale przecież Nataniel pragnął pozbyć się jej jak najszybciej...

- Jak to wyglądało? - spytał teraz. - Czy ta dolina znajdowała się daleko od leśnej drogi, na której po
raz pierwszy doświadczyłaś uczucia czegoś strasznego?

- Kawałek - odparła Ellen. - Chyba biegłam całkiem na oślep. Potem zorientowałam się, że znacznie
bliżej były jakieś domy, ale pędziłam dalej, w dodatku pod górę... Musiałam być bliska postradania
zmysłów.

Zapatrzyła się w nadjeżdżające z przeciwka samochody.

Cudownie  było  skupić  uwagę  na  czymś  tak  zwyczajnym  jak  samochody.  To  odsuwało  złe  myśli,
przynajmniej  w  pewnym  stopniu.  Ellen  siedziała  z  dłońmi  zwiniętymi  w  pięści  i  stopami  mocno
wciśniętymi w podłogę.

-  Odpręż  się,  Ellen  -  powiedział  Nataniel  łagodnie.  -  Twoja  reakcja  wówczas  była  całkiem
naturalna. Znałem kiedyś osobę, którą w lesie ogarnął paniczny lęk, zabłądziła i wydawało jej się, że
schodzi w dół strumienia, w dolinę, a tymczasem przez cały czas szła pod górę i ocknęła się dopiero
na bezleśnym szczycie.

- Czy to możliwe?

- Możliwe. W panice traci się rozsądek. I tak właśnie stało się wtedy. Mogłaś równie dobrze biec
przez pola, łąki i domy, nawet drogi, w ogóle ich nie zauważając.

Ellen kiwała głową w zamyśleniu, pocierając dłońmi kolana.

- Już dobrze, dobrze, uspokój się - prosił Nataniel. - Będę przy tobie przez cały czas. To ja przyjmę
na siebie najmocniejszy cios.

- Czy ty wiesz, czego byłam świadkiem? - spytała zaskoczona.

- Nie, ale brałem udział w podobnych historiach, ostatnio w pewnym zajeździe...

background image

-  No  tak  -  prędko  powiedziała  Ellen.  Wolała  do  tego  nie  wracać.  -  Czy  dużo  wyjaśniłeś  takich
zagadkowych historii o duchach?

- Nie nazywam tego historiami o duchach - odparł. - Zawsze mówię, że trafiłem do miejsc, w których
zaszły wstrząsające wydarzenia. Nie, nie było ich tak wiele. W dziewięćdziesięciu 122

dziewięciu  przypadkach  na  sto  tajemnica,  o  której  wyjaśnienie  mnie  proszono,  miała  całkiem
naturalne wytłumaczenie.

- Sądzisz, że to, co przeżyłam, także da się w ten sposób wyjaśnić?

Zerknął na nią z ukosa.

-  Ponieważ  chodzi  o  ciebie...  Nie!  Jestem  pewien,  że  przeżyłaś  coś,  co  wydarzyło  się  w  dawnych
czasach. Pewien jestem również, że nikt inny tego nie wyczuł.

- No a ty?

- Ze mną to zupełnie inna sprawa. Ja prawdopodobnie wyczuję to przez skórę.

Dłonie Nataniela pewnie spoczywające na kierownicy wydawały się takie ciepłe i silne. Jeśli on się
nie boi, to chyba i ona nie musi?

Powodowana nagłym impulsem pogładziła dłonią czarną błyszczącą skórę tablicy rozdzielczej.

- Dlaczego to zrobiłaś? - uśmiechnął się Nataniel.

Nie  mogła  wyznać  mu  prawdy:  że  jest  taka  szczęśliwa,  ponieważ  siedzi  w  jego  samochodzie,  że
kocha  ten  samochód,  ponieważ  należy  do  niego,  Nataniela,  że  samochód  wydaje  jej  się  małym
domkiem, w którym oni dwoje przebywają tak blisko siebie.

- Skóra jest taka gładka - powiedziała tylko.

Szybkie,  zdumione  spojrzenie  Nataniela  i  uśmieszek  błąkający  się  na  ustach  wprawił  ją  w
zmieszanie.

-  Tutaj!  -  zawołała  nagle.  -  Właśnie  gdzieś  tutaj  weszłam  w  las.  Tyle  tu  nowych  domów,  których
wtedy nie było, ale jestem pewna, że to gdzieś w pobliżu.

Samochód miękko zahamował na poboczu.

- Na pewno tutaj? Przecież tu nie ma żadnej drogi.

- Ale chyba możemy się rozejrzeć? Piechotą. Jestem pewna, że to było dokładnie tutaj.

Pokręciwszy się w kółko przez dobrych dziesięć minut, musieli wreszcie przyznać, że

background image

„dokładnie  tutaj”  Ellen  jest  nieco  na  wyrost.  Nigdzie  nie  było  widać  żadnej  drogi,  ale  też  i  trudno
zrekonstruować wspomnienie przeżycia sprzed dwunastu lat.

Wsiedli  do  samochodu,  nie  wiedząc,  co  robić  dalej,  kiedy  Ellen  przyszedł  do  głowy  pomysł,  by
odszukać miejsce, w którym po swej dzikiej ucieczce wyszła wreszcie na główną drogę.

123

Nataniel  przystał  na  jej  propozycję  i  jechali  dalej  aż  do  momentu,  kiedy  Ellen  -  trzeba  przyznać
trochę niepewnie - powiedziała „stop”. Nerwowym ruchem wytarła spocone dłonie o spodnie.

Nataniel dostrzegł ten gest.

-  Jesteśmy  na  właściwej  drodze  -  stwierdził  spokojnie.  -  Szosa  numer  trzydzieści  pięć,  w  stronę
Gjovik.

Ellen ani drgnęła, jakby wcale nie miała zamiaru wysiadać. Ujął ją za rękę.

- No, chodź - powiedział, a Ellen poczuła, jak jego siła poprzez dłonie spływa w jej ciało.

-  Ależ...  czy  jesteś  pewna,  że  to  było  właśnie  tutaj?  -  zdziwił  się  Nataniel,  kiedy  wysiedli  z
samochodu.

- Absolutnie! Tym razem nie mam najmniejszych wątpliwości.

- Ale... To znaczy, że musiałaś minąć tory kolejowe! Nic o tym nie mówiłaś.

Ellen  zdziwiona  rozejrzała  się  dokoła.  Stali  teraz  dość  wysoko,  widok  rozciągał  się  na  kilometry.
Pod nimi w dole biegły tory.

- To zupełnie nieprawdopodobne! - zakrzyknęła. - W ogóle tego nie pamiętam, a przecież musiałam...
musiałam przejść przez stację, Natanielu! I nie widziałam żadnej stacji, przysięgam!

- Znów ta panika - mruknął Nataniel.

Ellen nie była tego wcale taka pewna. Może kryło się za tym coś więcej? Ale co - tego nie potrafiła
powiedzieć, przemilczała więc swoje wątpliwości.

Odetchnęła głęboko i powiedziała stanowczo:

- Chodź, wjedziemy na tę ścieżkę. To tutaj wyszłam. Będziemy musieli przebyć tę drogę „od tyłu”,
ale nic innego nie wymyślimy.

Początkowo  Ellen  kroczyła  pewnie,  jakby  zmierzała  ku  określonemu  celowi.  Potem  jednak  zaczęła
się wahać.

- Zdumiewające - oświadczyła wreszcie.

background image

- Co takiego?

- Musiałam zabłądzić... Ale nie, to na pewno ta droga. Nie pojmuję...

124

- Czego nie pojmujesz? - pytał Nataniel cierpliwie.

-  Głowę  bym  dała,  że  były  tutaj  małe  niskie  domki.  Wiem,  bo  właśnie  wtedy  doszłam  do  siebie  i
przytomnie spojrzałam na świat. Próbowałam się zorientować, gdzie jestem...

Dlatego wiem tak dokładnie, że tu właśnie wyszłam. Ale gdzie się podziały te domy?

Powinny tu być!

- Może je zburzono?

Ellen podniosła głowę i popatrzyła na czubki drzew.

- A te świerki? Wyrosły takie wielkie przez dwanaście lat? Niemożliwe! Jeden z domów stał

dokładnie w miejscu, gdzie teraz rośnie to drzewo.

- Niewiele wiem o tempie wzrostu świerków, ale ten olbrzym to na pewno nie młodzieniec.

To rzeczywiście dziwne, Ellen. Pójdziemy jeszcze trochę, może wpadniemy na właściwy trop?

- Dobrze. Zejście w dolinę jest kawałek dalej, zaczyna się...

Urwała.  Wyszli  z  lasu  i  stali  przed  wielką  łąką,  za  którą  rozciągała  się  dolina  zamknięta  stromymi
zboczami. W jednej chwili szary letni wieczór rozweseliły barwne polne kwiaty.

-  Nie  -  szepnęła  Ellen.  -  Nic  nie  rozumiem.  Tu  nie  było  żadnej  łąki,  tylko  bagniska  i  las,  a  to,  co
widzisz przed nami, było kiedyś ugorem.

- Widocznie w ciągu ostatnich dwunastu lat zlikwidowano go i zasiano łąkę.

-  Możliwe,  ale  popatrz  na  wioskę!  Tam  w  dole,  w  tym  lasku  na  prawo,  po  raz  pierwszy  ogarnęło
mnie to uczucie lęku i zmusiło do ucieczki. Czy widzisz to co ja?

Nataniel pokiwał głową zamyślony.

- Wybrałaś całkiem idiotyczną drogę, dlaczego biegłaś aż tu na górę? Musiałaś minąć nie tylko linię
kolejową, ale także szosę numer sześćdziesiąt, nie mówiąc już o wielu dużych gospodarstwach!

- Ale ja niczego nie zauważyłam, Natanielu, niczego! Jedynie las, mokradła, pustkowia i tylko kilka
małych szarych chałup, których już nie ma. Co to ma znaczyć?

background image

Nataniel  patrzył  na  nią  z  powagą.  Wyraz  jego  oczu  zdradzał,  że  w  głowie  zaczęło  mu  świtać
straszliwe podejrzenie.

- To niemożliwe - powiedział do siebie.

- O czym myślisz? - spytała Ellen pobielałymi wargami.

125

- Czy naprawdę mogło tak być? - Nataniel cały czas głośno myślał. - Prawdą jest, że mnie może się
to przytra6ć. Ale Ellen? Nieprawdopodobne!

- Przestań mnie straszyć!

- Ale przecież ona też pochodzi z Ludzi Lodu... A nie mam odrobiny wątpliwości, że jest to właśnie
to  miejsce.  Wiesz,  co  myślę?  -  zwrócił  się  wreszcie  do  dziewczyny.  -  Sądzę,  że  kierując  się  w  to
miejsce  po  drodze  przeszłaś  w  całkiem  inne  czasy.  Musiałaś  się  przenieść  w  okres,  kiedy  to  się
naprawdę wydarzyło. Cofnęłaś się o sto lat, może nawet więcej, nie wiem dokładnie. Jeśli mogłaś
zobaczyć Linde-Lou, mogłaś doświadczyć niepojętych przeżyć i tutaj. Te domy, które widziałaś, nie
były duże?

- Małe, takie jak najstarsze chaty, które zachowały się po dziś dzień.

-  Nie  widziałaś  torów  kolejowych  -  mówił  zamyślony  -  ani  budynku  stacji,  ani  żadnych  innych
domów, ani szosy. Może dlatego, że tego tu wówczas nie było? To znaczy było, ale przesłonięte dla
twoich oczu. Widziałaś wszystko tak, jak wyglądało kiedyś.

- Chcę wracać do domu - poprosiła Ellen żałośnie.

Nie słuchał jej, zatopiony we własnych myślach.

-  Coś  musiało  się  wydarzyć  tu,  w  tej  dolinie.  I  na  drodze  przez  las,  daleko  stąd.  Sądzę,  że
nieszczęśnicy wplątani w tę historię przywiedli cię tutaj, abyś im pomogła...

Wołanie niemych głosów.

Ellen, wrażliwa Ellen o gorącym sercu. Gnana potrzebą niesienia pomocy wszystkim cierpiącym.

Fale wibracji jej dobroci i miłosierdzia docierały aż do świata duchów.

Spotkali się wzrokiem, te same myśli krążyły im po głowie. Gdyby tylko Nataniel wyciągnął

rękę  i  w  geście  pociechy  pogładził  ją  po  policzku,  momentalnie,  bez  wahania,  rzuciłaby  mu  się  w
ramiona.

Nie zrobił tego jednak. Był silniejszy niż ona, pod każdym względem.

background image

Ellen zapatrzyła się w dolinę, z której wyszła jako dziecko. Miejsce budziło grozę. Wysokie, strome,
niedostępne zbocza, zbudowane z poszarpanych skał i obluzowanych kamieni.

- Teraz nie słyszę żadnego wołania - powiedziała ze zdziwieniem.

-  Ja  także  o  tym  myślałem.  I  ja  nic  nie  słyszę,  niczego  też  nie  wyczuwam.  Żadnego  strachu,  żadnej
atmosfery zła. Tylko spokojne wyczekiwanie, jak gdyby ktoś czegoś się spodziewał...

126

Tak, i Ellen tak to odbierała. Potajemne czekanie.

Nataniel podniósł głowę.

- No, znów zaczyna padać, a ja zostawiłem płaszcze od deszczu w samochodzie. Poczekaj tutaj, zaraz
je przyniosę.

Ellen  skinęła  głową.  Przed  nią  rozciągała  się  prześliczna  łąka,  zejście  do  doliny  było  oddalone  o
jakieś pięćdziesiąt metrów. Nie wyczuwała, aby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.

Nataniel zniknął w lesie dzielącym ich od szosy. Ellen zadarła głowę, wystawiła twarz na pieszczotę
lekkich, miękkich kropli deszczu.

Ogarnęła ją osobliwa słabość...

Może lepiej nie patrzeć tak w górę.

Nagle zmarszczyła brwi. Gwałtownie opuściła głowę.

Zaparło jej dech w piersiach.

- Natanielu! - spróbowała zawołać, ale spomiędzy warg wydobył jej się zaledwie żałosny pisk.

Zakończyło się potajemne oczekiwanie. Ellen zrozumiała, że to obecność Nataniela powstrzymywała
dotychczas  owo  straszne,  które  miało  się  stać.  Teraz,  kiedy  Nataniel  odszedł,  Ellen,  którą  duchy
prosiły kiedyś o pomoc, została sama na ich terytorium.

Wokół niej zaczęły wyrastać kłujące krzaki, tak że musiała usunąć się na bok. Łąka zniknęła, na jej
miejscu rosły teraz spragnione słońca świerki, z bagniska tu i ówdzie wyzierały olbrzymie głazy.

Drzewa i krzewy popychały ją naprzód, coraz bardziej przesłaniając drogę, którą odszedł

Nataniel. Ellen mogła posuwać się tylko w głąb doliny. Opierała się, ale przesuwały ją do przodu,
wyrastały za jej plecami i popędzały, aż wreszcie znalazła się w dolinie.

Rozdzierającym krzykiem przywoływała Nataniela.

background image

Z oddali, jakby z innego świata, dobiegło ją jego zrozpaczone wołanie:

- Ellen!

Więcej już go nie słyszała. Była sama w odległym, dawno minionym czasie.

A wokół niej rozbrzmiewały tylko potworne, dzikie, pełne skargi okrzyki duchów.

127

ROZDZIAŁ XI

Gdy  Ellen  zrozumiała,  że  nie  może  powrócić  do  Nataniela  i  do  teraźniejszości,  straciła  nad  sobą
panowanie. Uciekała w dół, coraz dalej w głąb doliny, jedyną drogą, jaka się przed nią otwierała.
Krzyk nie opuszczał jej ani na moment, biegł razem z nią po skałach.

Nie chcę wyrządzić wam krzywdy, myślała zrozpaczona. Jestem tu po to, żeby wam pomóc!

Dlaczego  zagradzacie  dostęp  Natanielowi?  To  on  wam  pomoże.  Czego  żądacie  ode  mnie,  czego
chcecie?

Odpowiedział jej żałosny jęk, a zaraz po nim rozległ się drwiący śmiech.

I  nagle  Ellen  się  zorientowała,  co  to  jest.  To  nie  ludzie  ją  ścigali,  lecz  sama  dolina,  na  wskroś
przesycona  ich  zbrodniami,  to  zbocza  skalne,  ziemia  i  drzewa  nasiąkły  złem,  jakie  kiedyś  się  tu
panoszyło.

To  dolina  nie  chciała  wpuścić  Nataniela,  dolina,  która  sama  stała  się  tak  zła,  że  natychmiast
skorzystała z okazji i pochwyciła w swe szpony ofiarę: słabą, bezbronną, wrażliwą dziewczynę. Nie
błąkały  się  tu  niczyje  duchy,  istniało  jedynie  wspomnienie  popełnionej  zbrodni.  Nareszcie  dolina
mogła  dać  ujście  złu,  jakie  zaczerpnęła  od  Człowieka,  tej  korony  stworzenia,  które  nauczyło  się
krzesać  ogień,  myśleć  logicznie,  prowadzić  samochód  i  maszyny  w  lesie,  niszczyć  naturę  tak,  jak
tylko Człowiek miał do tego prawo z uwagi na swą potęgę.

Ellen  biegła  naprzód,  potykała  się,  padała,  znów  wstawała  i  gnała  dalej.  Słyszała  żałosną  skargę
udręczonego  mężczyzny  i  wycie  drugiego  od  strony  skał,  okrutne,  bezwzględne  niczym  charkot
rozwścieczonego psa. Nie rozpoznawała jednak głosu kobiety, choć wiedziała, że powinna tam być.
Dlaczego powinna, o tym Ellen nie miała pojęcia, po prostu to wiedziała.

Biegła  w  kierunku  przeciwnym  niż  przed  dwunastu  laty,  ale  to  najwyraźniej  nie  miało  żadnego
znaczenia. Głosy nie odstępowały jej ani na krok.

Znalazła się już przy krańcu doliny i wtedy usłyszała coś, co jeszcze bardziej ją przeraziło.

Odgłos kroków kogoś, kto biegł w ślad za nią!

Z jękiem rozpaczy Ellen rzuciła się w przód, w połyskujące wodą bagnisko. Poczuła, że grunt usuwa

background image

jej się spod nóg, słyszała chlupot wody pod własnymi stopami, zaczęła się zapadać, zapadać...

Jakiś głos zawołał:

- Ellen! Ellen! Wróć do mnie!

128

Walczyła  na  oślep,  bo  ktoś  mocno  ją  trzymał,  postanowiła  uwolnić  się  za  wszelką  cenę.  I  nagle  w
jednej chwili wokół niej pojaśniało, zorientowała się, że istotą, przed którą tak zaciekle się broniła,
jest Nataniel.

Zawołała z gniewem:

- Nie musiałeś wcale straszyć mnie do szaleństwa, biegnąc za mną...

- Ellen... - powiedział błagalnie.

Spostrzegła  wtedy,  że  nie  leży  wcale  w  błotnistej  wodzie,  nad  którą  pochylają  się  ponure  gałęzie
świerków. Znajdowała się na łące dokładnie w tym samym miejscu, w którym stała, kiedy odszedł
Nataniel. Teraz próbował przemówić jej do rozsądku.

-  Ellen,  uspokój  się,  nic  się  nie  stało,  nie  ma  żadnego  niebezpieczeństwa,  musiał  cię  dręczyć  jakiś
koszmar.

Ellen z trudem chwytała oddech. Powoli odzyskiwała równowagę.

- Koszmar? Nie mogłam chyba ot, tak sobie, po prostu zasnąć?

Leciutki uśmiech zaigrał na ustach Nataniela.

- Nie spałaś, zemdlałaś. Byłaś nieprzytomna, kiedy cię znalazłem. Zobaczyłem, jak wystawiłaś twarz
na  deszcz  i  zaraz  po  tym  osunąłeś  się  na  ziemię.  Z  początku  leżałaś  całkiem  nieruchomo,  ale  kiedy
zaczęłaś się budzić, wyraźne się stało, że przeżywasz coś strasznego.

- Bo tak rzeczywiście było. - Ellen cała drżąc opowiedziała mu o swoim śnie. - Ale, Natanielu, nie
mogę tego zrozumieć. Naprawdę nie mam zwyczaju mdleć.

Nataniel spoważniał.

- Od momentu kiedy spotkaliśmy się na stacji, byłaś napięta jak struna. Chociaż być może sama nie
zdawałaś sobie z tego sprawy, śmiertelnie bałaś się tej chwili. A potem popatrzyłaś w niebo. Więcej
nie trzeba, aby człowiekowi tak zdenerwowanemu zakręciło się w głowie.

- Jak długo byłam nieprzytomna?

- Krócej niż ci się wydaje. Może ze dwie minuty, nie wiem.

background image

Ellen roześmiała się z goryczą.

- To były bardzo długie minuty.

129

- Może pozbyłaś się choć trochę tego napięcia? Przywidziało ci się dokładnie to, co obawiałaś się
zobaczyć, prawda?

-  Tak.  I  muszę  ci  powiedzieć,  że  teraz,  kiedy  wiem,  że  to  był  tylko  sen,  czuję  ulgę  tak  wielką,  że
wszystko wydaje mi się możliwe do zniesienia. Zejdźmy w dół!

- Świetnie, Ellen! Niedługo najgorsze będzie już za nami.

Pomógł jej otrzepać ubranie zabrudzone od leżenia w mokrej trawie i założył jej płaszcz od deszczu.
Nataniel  nie  wypowiedział  głośno  tego,  co  pomyślał:  sen  Ellen  był  straszliwie  realistyczny.
Naprawdę pokazał jej wejście do doliny takie, jak wyglądało dawno temu, dokładnie nie wiadomo
kiedy.  I  że  głosy,  które  usłyszała...  to  były  te  same  głosy,  które  prześladowały  ją  poprzednio,  a  nie
tylko ich wspomnienie. To były prawdziwe głosy osób uczestniczących w dramacie, który musiał się
kiedyś rozegrać w tej okolicy.

Nataniel wcale tego nie zgadywał. On to wiedział, miał tę swoją szczególną pewność, objawiającą
się myślą lub wizją z krainy cieni.

Trzymając się za ręce ostrożnie weszli do doliny zła.

- Jak tu cicho - szepnęła Ellen spoglądając na skały. - Nikt nie woła.

- Tak, twoja misja już się skończyła. Oni cię wezwali, a ty wróciłaś. Czekają na twoją pomoc.

Znają cię. Wiedzą, że jesteś gotowa oddać wszystko, aby pomóc innym. Ufają ci.

- Tak, czuje się wyraźne wyczekiwanie. Ale czy to naprawdę jacyś „oni”? Czy to nie sama dolina?
Natura?

Nataniel przystanął i nasłuchiwał. Wyglądał przy tym tak tajemniczo i zniewalająco, że Ellen musiała
odwrócić głowę.

Długo  stali  bez  ruchu  w  ciasnym,  porośniętym  mchem  przejściu  pomiędzy  wielkimi  blokami
skalnymi. Podłoże było tu bardzo zdradliwe, pod mchem kryły się jamy i kamienie. Po obu stronach
na  stromych  zboczach  zamykających  dolinę  rosły  na  wpół  umarłe,  urodzone  w  ciemności  świerki.
Najniższe gałęzie były zupełnie martwe, żyły jedynie wierzchołki.

Nataniel milczał tak długo, że Ellen zaczęła się niepokoić. Wreszcie powiedział z wahaniem:

- Tak, to na pewno sama dolina. Tak jak mówisz: zło wżarło się tu na stałe.

background image

Ruszyli. Nataniel był rad, że Ellen nie wyczuła tego samego, co on: że nie są sami w dolinie.

Ktoś szedł za nimi, cicho, wyczekująco.

Ellen  miała  rację,  to  miejsce  było  naprawdę  złe.  Popełniono  tu  okrutną  zbrodnię,  wprost  trudno
uwierzyć, że człowiek może być Zdolny do czegoś takiego. Ale z wrażenia szaleńczej 130

pogoni, prześladowania, którego Ellen doświadczyła w dzieciństwie, nic teraz nie zostało.

Kiedy o tym pomyślał, Ellen ubrała to w słowa:

- Czy czujesz ten cichy smutek? Krople deszczu skapujące z gałęzi świerków, welony mgły snujące
się w powietrzu, wszystko czeka, pogrążone w żałości. To takie piękne, zapada głęboko w duszę.

- To prawda. Nietrudno będzie oczyścić to miejsce. Dolina dojrzała już do przyjęcia pomocy.

Dość wycierpiała z powodu swego zła.

Całkiem nieoczekiwanie stanęli przy krańcu doliny, drogę zagrodziło im bagniste jezioro.

Nataniel zesztywniał, chłonąc wrażenia każdym nerwem.

- Co się stało? - spytała Ellen.

- Nic - mruknął. - Idź brzegiem, pójdziemy dalej.

Pozwolił,  by  poszła  przodem,  sam  odwrócił  się  i  spojrzał  na  dolinę,  a  potem  na  uroczysko
rozciągające się u jego stóp.

- Wrócę tu - szepnął. - Bez dziewczyny...

Ellen czekała na niego.

- Łatwo poszło - powiedziała zadowolona. - Tym razem nic się nie stało.

Uśmiech Nataniela zmienił się w sztuczny grymas.

- Nie. Nic. Jak uważasz, zajrzymy od razu w to drugie miejsce?

- Skoro już zaczęliśmy...

W  głosie  Ellen  nie  wyczuwało  się  już  napięcia.  Nic  złego  nie  mogło  się  stać,  kiedy  był  z  nią
Nataniel. Odegnał mroczne cienie.

Szli  dalej  w  milczeniu.  Minęli  już  tory  kolejowe  i  kilka  gospodarstw,  w  których  nie  było  żywego
ducha,  bo  wszyscy  pewnie  przenieśli  się  do  letnich  zagród.  Potem  przecięli  szosę  numer
sześćdziesiąt, i wkrótce weszli na leśną dróżkę, na której Ellen dwanaście lat temu po raz pierwszy
ogarnął potworny strach.

background image

- Natanielu - powiedziała Ellen z wahaniem. - Może po prostu uważasz mnie za histeryczkę?

Udało nam się bez trudu przejść przez dolinę, w dodatku zemdlałam...

Nataniel znalazł się w kłopocie. Nie chciał teraz, kiedy odzyskała spokój, znowu jej straszyć.

Pragnął jednak rozwiać wątpliwości dziewczyny. Otoczył dłońmi jej zabawną twarzyczkę.

131

-  Kochana  Ellen  -  Powiedział  łagodnie.  -  Wcale  nie  wątpię  w  twoje  słowa.  Wiem,  że  niczego  nie
wymyśliłaś.

To musiało na razie wystarczyć. Nie powiedział nic więcej pomimo pytającego spojrzenia Ellen.

Ale jej to nie wystarczyło.

- Skąd o tym wiesz?

Nie  mógł  jej  opowiedzieć  o  swoich  wizjach.  Na  szczęście  przypomniał  sobie  coś,  co  mogło  mu
pomóc wybrnąć z kłopotliwej sytuacji.

- Zanim przyjechałaś, próbowałem badać tę sprawę na własną rękę, dzwoniłem tu i tam. Nie umiałem
określić  dokładnie  miejsca  wydarzeń,  ale  teraz  wiem,  że  to,  co  usłyszałem  wspomniane  ledwie
półsłówkami,  jest  prawdą.  Jutro  spotkam  się  z  pewnym  człowiekiem,  który  udzieli  mi  dalszych
wyjaśnień.

-  Chcesz  powiedzieć,  że  mimo  wszystko  istnieje  jakaś  znana  historia  o  duchach  związana  z  tym
miejscem?

-  Nie,  nie,  to  nie  jest  żadna  historia  o  duchach.  O  ile  dobrze  zrozumiałem,  nigdy  tu  nie  straszyło.
Wiadomo natomiast, co się naprawdę wydarzyło.

- Co to było takiego?

- Mówiłem ci już, że nie znam szczegółów, bo osoba, z którą rozmawiałem, niezbyt dobrze pamiętała
tę  historię,  wiedziała  jedynie,  że  popełniono  tu  straszliwą  zbrodnię.  Ten  człowiek  przytaczał  różne
opowieści zasłyszane w promieniu wielu kilometrów, bo nie potrafiłem podać nazwy tego miejsca.
Dopiero teraz zacząłem się domyślać, które z tych wszystkich smutnych wydarzeń rozegrało się tu w
przeszłości. Młodsze pokolenie, do którego on należy, niewiele o tym wie, a starsi niechętnie mówią
o  takich  sprawach.  Uważają,  że  należy  o  nich  zapomnieć.  W  każdym  razie  człowiek,  z  którym
rozmawiałem, podał mi adres kogoś, kto zna tę historię na tyle, na ile da się ją zrekonstruować. Jeśli
chcielibyśmy  mieć  ją  na  piśmie,  musielibyśmy  pojechać  do  Archiwum  Państwowego  w  Hamar,
wykopać stare księgi parafialne i protokoły sądowe, a na to nie mamy teraz czasu. Musimy zadowolić
się ludowymi przekazami.

Dość długo już wędrowali ledwie widoczną leśną drożyną, gdy nagle jakby obezwładniła ich cisza,

background image

kroki spowolniały, a na twarzy Nataniela pojawił się wyraz napięcia - wyraz, który Ellen tak dobrze
znała  i  którego  tak  się  bała.  Miała  ochotę  poprosić,  by  wziął  ją  za  rękę,  ale  zabrakło  jej  odwagi.
Zamiast tego podeszła tak blisko, że prawie deptała mu po piętach. W

tej chwili dałaby wszystko, byle tylko znaleźć się w bezpiecznym samochodzie.

Atmosfera odmieniła się w jednej chwili.

132

Byli  już  głęboko  w  lesie,  Nataniel  wydał  jej  się  nagle  taki  obcy.  Coś  zajęło  jego  zmysły,  coś  tak
przeraźliwie silnego, że zapomniał o całym świecie. Ulga, jaką Ellen czuła przez moment, zmieniła
się w nadpełzający zdradziecko lęk.

Wśród wierzchołków drzew wzdychał wiatr, świerki i brzozy przechylały się niczym żałobnice. W
głębi lasu światło kończącego się dnia przeobrażało się w mrok.

Ellen wstrzymała oddech, nie śmiała nawet drgnąć.

Z wolna napływało potworne wrażenie czegoś trudnego do zdefiniowania. Bezradności, samotności,
rozpaczy,  ale  przede  wszystkim  zła.  Ohydnego,  okrutnego  zła,  które  zdawało  się  żyć  w  powietrzu,
nadciągając  z  wielu  stron  równocześnie,  od  wielu  istot,  tak  gęstego,  jakby  gromadziło  się  tu  przez
wiele lat, ba, przez wieki!

W  tym  momencie  Ellen  ogromnie  była  rada,  że  należy  do  Ludzi  Lodu  i  ma  przy  sobie  jednego  z
najsilniejszych  jego  przedstawicieli.  Uważała,  że  cała  ta  sprawa  jeszcze  bardziej  zbliżyła  ich  ze
sobą, sprawiła, iż odczuli łączące ich pokrewieństwo, pomimo iż było ono dość dalekie.

Usłyszała urywany oddech Nataniela.

-  Coś  ty  za  miejsce  znalazła?  -  powiedział  cicho,  jakby  z  przyganą.  -  Ze  wszystkich  ludzi  na  ziemi
oczywiście ty musiałaś tutaj trafić.

- Co... co to takiego?

-  Nie  wiem  jeszcze  -  mruknął.  - Ale  potrafię  odgadnąć.  Wyczuwam  bliskość  sprawiedliwych,  tych
strasznych sprawiedliwych, których wszędzie można spotkać!

Ellen  nie  rozumiała,  o  co  mu  chodzi,  a  pytać  nie  śmiała.  Czuła  tylko,  że  pod  wpływem  samego
miejsca robi się jej słabo, tak jak zresztą było i poprzednim razem.

Żałowała,  że  odważyła  się  powtórnie  tutaj  przybyć.  Gdyby  tylko  mogła  tak  jak  dwanaście  lat  temu
wziąć nogi za pas i uciec stąd jak najdalej!

Ale teraz Nataniel mocno ściskał ją za rękę, jakby wyczuwał jej nieodpartą chęć ucieczki.

Szli coraz wolniej, noga za nogą. Wilgotny mech kłębił się pod poskręcanymi świerkami.

background image

Zobaczyła, że jakiś stary płot poddał się i runął na ziemię, poszarzały ze starości, porośnięty mchem.
Pamiętała ten płot. Wtedy jeszcze stał, ale już zaczynał chylić się ku ziemi.

Stopy miękko zapadały się w trawę na drodze.

Ellen otarła krople deszczu z twarzy. Dłonie nabrzmiały jej od wilgotnego zimna. Ciężar uciskający
duszę, ten, który czuła i wtedy, stawał się coraz przykrzejszy, trudniejszy do zniesienia. Przypominał
głęboką, trawiącą duszę i ciało depresję.

133

- Teraz wrażenia jakiejś pojedynczej istoty nabierają ostrości - szepnął Nataniel. -

Wyczuwasz je?

Ellen zesztywniał kark, ledwie zdołała skinąć głową w odpowiedzi.

- To właśnie czułam poprzednio. Nie wiedziałam nic o tych, którzy się tu gromadnie pojawili.

-  Ich  wyczuwasz  dlatego,  że  ja  jestem  z  tobą,  wrażenia  płyną  przeze  mnie.  Ale  ta  istota  szukała
pomocy u ciebie. Miałaś rację, Ellen. To kobieta.

- Ale w jaki sposób możemy...

Nagle Nataniel jęknął głośno i przyciągnął Ellen do siebie. Przycisnął ją mocno, ukrył jej twarz na
swej piersi.

- Nie patrz w tamtą stronę! - zawołał. - Na miłość boską, nie patrz tam!

134

ROZDZIAŁ XII

Wyszli  na  niedużą  polanę  w  lesie.  Za  plecami  mieli  resztki  fundamentów  dawno  już  nie  istniejącej
zagrody.

- Ach, mój Boże - szepnął Nataniel.

- Niczego nie widziałam - poskarżyła się Ellen żałośnie. - Czy to te domy...?

- Nie, nie widziałaś płotu?

- Tego wywróconego? Co w nim takiego dziwnego?

Puścił ją niechętnie. Ellen odwróciła się z lękiem.

- Nie. Niczego nie widzę - wyznała zaskoczona.

background image

Nataniel milczał. Na jego twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane z obrzydzeniem.

Wciąż wpatrywał się w coś, co dla niej pozostawało niewidzialne.

-  Ale  wyczuwam  -  powiedziała  Ellen  szczękając  zębami.  -  Ktoś  na  mnie  patrzy.  Wyczuwam
otaczającą  mnie  nienawiść,  drwinę  i  pogardę,  wyczuwam  żarliwe  błaganie  o  pomoc,  a  przede
wszystkim czuję, że moje nogi nie chcą tu zostać ani chwili dłużej.

Już zamierzała odejść, lecz Nataniel mocno ją przytrzymał.

- Nie wpadaj znów w panikę - zażądał surowo. - To ci w niczym nie pomoże, przeciwnie.

Oczywiście możesz uciec jak poprzednio, ale wtedy pozostaniesz na tym samym etapie. Nie uwolnisz
się  od  przykrych  przeżyć  z  dzieciństwa,  a  ci,  którzy  szukali  twojej  pomocy,  nie  otrzymają  jej.  Nie
wyczuwam błagania o pomoc tak mocno jak ty, bo to twoja domena, ale rozumiem je, mój Boże, jak
dobrze je rozumiem!

- To ta kobieta tak się we mnie wpatruje, prawda?

Nataniel gwałtownie zadrżał.

- Tak, ona błagała cię o miłosierdzie.

- To zło - jęknęła Ellen. - To straszliwe zło! Skąd ono się bierze? Sama staję się zła, Natanielu, ono
we mnie wstępuje, ściąga mnie w przepaść. Co my zrobimy?

Las  rozbrzmiewał  niezwykłą,  smutną  muzyką  wiatru.  Ellen  trzęsła  się  z  zimna,  ze  strachu  i  z
potwornego napięcia.

Nataniel wciąż z niedowierzaniem patrzył przed siebie.

135

- To najbardziej fantastyczna wizja, jaką kiedykolwiek miałem - powiedział wolno. -

Najwyraźniejsza  i  najbardziej  intensywna.  Widocznie  sprawia  to  twoja  obecność.  Jest  nas  teraz
dwoje, uzupełniamy się nawzajem. - Zawahał się, popatrzył na Ellen badawczo. - Jak oceniasz swoją
siłę?

- Psychiczną? Obawiam się, że nie jest zbyt wielka.

- Szkoda. Najlepiej by było, gdyby... także i dlatego, że to ciebie ona przywołuje. Ale nie!

Wracaj do samochodu, możesz iść szosą, spróbuję sam sobie z tym poradzić.

Ellen popatrzyła na jego bladą, zdradzającą napięcie twarz i podjęła decyzję.

background image

-  Nie,  Natanielu.  Już  tyle  razy  sobie  pomagaliśmy.  Jeśli  potrzebujesz  teraz  mojego  wsparcia,  nie
zawiodę cię. I ja także muszę za wszelką cenę przekroczyć ten próg, sam to powiedziałeś. Nie mogę
zatrzymać się w pół drogi. Powiedz mi, co widzisz! Zniosę to, przynajmniej mam taką nadzieję.

Spróbował się uśmiechnąć, ale bez powodzenia.

- Jeśli mamy pomóc i tobie, i tej kobiecie pozbyć się duchowej udręki, musisz być naprawdę bardzo
dzielna.

Ellen spojrzała mu prosto w oczy, na wpół nieprzytomna ze strachu.

- Starczy mi odwagi - oświadczyła.

Twarz mu złagodniała.

Kochana Ellen - rzekł czule. - Spotkanie ciebie było najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła.

Ale zaraz wyraz jego twarzy się zmienił, rysy stały się ostre, niemal okrutne.

- A  więc  zobaczysz.  Ujrzysz  wszystko  moimi  oczami. A  potem  zdecydujesz,  czy  naprawdę  chcesz
pomóc.

Postąpił o krok do przodu, przykucnął i zaczął szukać czegoś na ziemi.

- Spróbujemy psychometrii, to powinno wzmocnić wrażenia.

Ellen zobaczyła, że wziął do ręki kawałek drewna, dotknął go parokrotnie i odrzucił.

Wreszcie  gdzieś  głęboko  w  mchu  znalazł  to,  czego  szukał.  Wrócił  do  niej  i  położył  jej  na  dłoni
kawałeczek  niezwykle  kruchego  drewna,  być  może  cząstkę  jakiejś  żerdzi,  ale  na  pewno  nie  z
rozwalonego płotu. Ten kawałek drewna był o wiele, wiele starszy, Ellen bała się, że rozsypie się jej
między palcami.

136

- Przyłóż go do piersi i staraj się w niego wczuć. Zapomnij o wszystkim, co cię otacza.

Nataniel  odwrócił  Ellen.  Sam  stanął  za  nią  i  przycisnął  się  mocno  do  jej  pleców.  Jego  ramiona
przytrzymywały  ją  mocno  jak  imadło,  a  ręce  objęły  jej  dłonie  zamknięte  na  spróchniałym  kawałku
drewna.

- Zobacz to, co ja widzę - przemówił obcym, monotonnym głosem, który brzmiał jakby wypowiadał
zaklęcie.

Gdyby  Nataniela  nie  było  przy  niej  i  gdyby  nie  trzymał  jej  tak  mocno,  Ellen  na  pewno  straciłaby
przytomność.  On  jednak  dał  jej  tyle  poczucia  bezpieczeństwa,  ile  było  w  jego  mocy,  a  ona
zdecydowała  się  wszystko  wytrzymać.  Intensywnie,  jak  jej  polecił,  wpatrywała  się  w  otwartą

background image

przestrzeń.

- Widzisz te dwie nieduże sosny? Spójrz między nie. Zapomnij o wszystkim, tylko patrz!

Sądzę, że możesz przejąć moje zdolności, nie wiemy też, jak zareagujesz na psychometrię.

Może się uda.

Ellen  patrzyła  i  patrzyła,  aż  wreszcie  pejzaż  zaczął  wirować  jej  przed  oczami,  ale  nadal  widziała
tylko dwie sosny, a między nimi ciężką od deszczu, przechylającą się na wietrze trawę.

- Niczego nie widzę - rzekła ze skargą w głosie.

- Rozluźnij się, jesteś zanadto spięta.

Ellen próbowała w ogóle o niczym nie myśleć, utkwiła wzrok w dali. Nic się nie wydarzyło.

Czas  upływał.  Zapomniała  wreszcie  o  strachu,  rozzłościła  się  na  siebie,  że  nic  jej  nie  wychodzi.
Rozumiała, że złość w tej chwili w niczym nie pomoże, zaczęła oddychać wolniej, by ją stłumić. Za
wszelką cenę chciała okazać się godna Nataniela, nie zawieść go.

Wydawało się jednak, że jest za słaba. Przycisnął ją mocniej do siebie, z jego dłoni spływały w nią
strumienie potężnej siły.

Ogarnęło ją głębokie rozczarowanie, że nie sprosta jego oczekiwaniom.

Aż nagle...

Zachłysnęła się powietrzem, Nataniel natychmiast wzmógł czujność.

-  Natanielu!  Niczego  nie  widzę,  ale  słyszę.  I  wyczuwam!  Mam  wewnętrzne  wizje,  o  ile  mnie
rozumiesz.

-  Świetnie,  Ellen!  Poza  tym  możesz  się  tylko  cieszyć,  że  nie  widzisz  konkretnych  obrazów,  są
naprawdę straszne. Powiedz mi, co słyszysz?

137

- Coś stuka i szeleści tuż obok nas. Przed nami. Czy to się zgadza?

- Jak najbardziej. Co więcej?

- Nie podoba mi się ten  dźwięk  -  poskarżyła  się  jak  dziecko.  -  Ten  kawałek  drewna...  To  drewno,
które trzymam w rękach, nie chcę go!

Palce Ellen z całych sił walczyły, by pozbyć się drewienka, ale uścisk dłoni Nataniela był

silniejszy.

background image

Ellen  wiedziała,  że  to  spróchniałe  drewno  przekazuje  jej  wrażenia,  dźwięki  pochodzące  z  punktu
odległego  od  nich  zaledwie  o  kilka  metrów.  Drewno  paliło  jej  dłonie,  nie  mogła  tego  znieść,  ale
Nataniel nie miał litości.

- Nie chcę tego! - jęknęła Ellen głośno.

- Musisz! Musisz się dowiedzieć, dlaczego ta kobieta błaga o twoją pomoc.

Ona jest zła, pomyślała Ellen. Ona jest zła, zła, wcale nie chcę jej pomóc.

- I zło także może cierpieć - szepnął jej Nataniel prosto do ucha.

- To prawda - mruknęła Ellen. - Ona rzeczywiście bardzo cierpi. Ale nie wiem, dlaczego.

-  Powiedziałaś,  że  masz  wewnętrzne  wizje.  Zamknij  więc  oczy  i  wtedy  patrz,  a  wizje  staną  się
wyraźniejsze.

Ellen usłuchała.

-  Tak  -  szepnęła  po  chwili.  -  Teraz  coś  pojmuję.  Ludzie...  wielu  ludzi...  ale  nie  widzę  tej  kobiety.
Wiem, że jest tuż przy nas, ale jej nie widzę.

-  Tak  jest  dobrze  -  cicho  powiedział  Nataniel.  -  To  ja  staram  się  to  uniemożliwić.  Chcę,  żebyś
zobaczyła sprawiedliwych.

- Tak naprawdę niczego nie widzę, jedynie przeżywam. Trudno to wytłumaczyć.

- Ja i tak rozumiem - odpowiedział Nataniel. - Powiedz, co przeżywasz.

Ellen starała się pozbierać myśli i ubrać je w słowa, ale okazało się to niezwykle trudne.

Trzęsła  się  ze  strachu,  a  jednocześnie  chciała  pokazać  Natanielowi,  że  jest  trzeźwo  myślącą
dziewczyną. Chociaż on i tak z pewnością ją przejrzał.

- To takie niezwykłe - zająknęła się. - Mam... takie dziwne wrażenie długiego czasu. Wiele lat. Nie
wiele lat temu, lecz wiele lat jednocześnie.

138

- Bo tak jest. Mów dalej.

- Tu... stał kiedyś dom. Fundamenty, te, które... I droga... Droga jest ważna. Jest tutaj cały czas, ale
wygląda  na  dużą  i  rozjeżdżoną.  Nie  taka  jak  teraz.  Wielu  ludzi...  Ciągną  tutaj  nieprzerwanym
strumieniem. Zatrzymują się. Śmieją albo wzdrygają, albo szybko uciekają.

Dzieci... dzieci się boją, wyczuwam ich strach. Przebiegają z zamkniętymi oczami, takie wystraszone.
Nawet konie zaprzężone do wozów stają dęba. Pożółkłe jesienne liście...

background image

Chłód zimy... Wicher... lodowaty... posępne wycie... tak blisko... Żar słońca, zawieje, wiosny...

Ellen mówiła sennym głosem, jakby w transie.

- Domy zapadają się w ziemię. Kamienie... rzucają kamieniami, Natanielu! Dlaczego to robią? Słyszę
modlitwy  odmawiane  z  obrzydzeniem  i  lękiem.  Echo  drwin  roznosi  się  po  lesie.  Tak,  to
sprawiedliwi! Przychodzą tutaj, przeświadczeni, że sami są bez grzechu.

Natanielu!  -  Ellen  zaczęła  krzyczeć.  Nie  mogła  złapać  oddechu.  -  Teraz...  teraz  już  rozumiem!
Rozumiem, Natanielu! Zbliża się jakiś mężczyzna, zdejmuje to. Och, dzięki ci!

Dzięki, że wśród nas znalazł się choć jeden miłosierny!

Uścisk wokół jej dłoni zelżał. Kawałek drewna upadł na ziemię.

Wizje ustąpiły. Ellen znów stała w lesie tylko z Natanielem.

Odwróciła się do niego i wpadła mu w ramiona, usiłując stłumić płacz.

- Pomóż jej, Natanielu! Pomóż jej, ty, który to potrafisz, błagam cię!

-  Najpierw  musimy  się  dowiedzieć,  co  ona  zrobiła  -  powiedział  cicho.  - A  jeśli  się  nie  mylę,  to
właśnie to przeżyłaś w tamtej dolinie. O twoją pomoc prosiły dwie osoby, pamiętaj o tym.

- Wiem już, dlaczego kobieta nie mogła pójść za mną do doliny - powiedziała Ellen udręczona, jakby
cała wina kobiety spadła na nią. - Wiem, dlaczego nie mogła opuścić tego miejsca.

- Tak - powiedział Nataniel.

- Ale w jaki sposób pomagasz zbłąkanym duszom odzyskać spokój? - spytała bezradnie. -

Nie  modlisz  się  o  nie  ani  nie  odmawiasz  zaklęć.  Wspomniałeś,  że  bardzo  cię  to  męczy.  Co  wobec
tego robisz?

- To odbiera mi całą siłę, Ellen - powiedział głosem zdradzającym cierpienie. - Ale nie mam innego
wyjścia.  Wiesz,  każdy  człowiek  ma  w  sobie  pokłady  dobroci,  życzliwości  i  miłosierdzia.  Mają  je
wszyscy,  i  ty  także.  Te  zapasy  ciągle  się  odnawiają,  im  więcej  się  z  nich  czerpie,  tym  więcej  ich
przybywa.  Sama  do  tego  doszłaś,  wspominałaś  mi  kiedyś.  Ja  oddaję  dotkniętym  złem  miejscom  i
duszom  całą  swoją  dobroć,  cały  spokój  i  poczucie  bezpieczeństwa,  przekazuję  je  nieszczęśliwym,
którzy nadal żyją poprzez swą rozpacz. Nic 139

więcej poza tym nie robię. Odpędzam złe myśli i uczucia, które ciążą nad takim miejscem, dławię je
swoimi myślami o dobroci i życzliwości.

- Rozumiem.

- Dlatego nie chciałem spotykać się z tobą później w zajeździe, wiedziałem bowiem, że będę całkiem

background image

pusty, wypalony. Potrzebowałem czasu, by dojść do siebie.

Ellen  z  oczu  nieprzerwanie  spływały  łzy,  ale  teraz  płakała  nad  Natanielem.  Pogłaskała  go  po
policzku  w  geście  pociechy  i  podziękowania.  Chłopak  przygarnął  ją  do  siebie  i  wtulił  twarz  w  jej
włosy. Przez chwilę stali nieruchomo - dwie niezwykłe istoty w świecie zwyczajnych ludzi.

Wreszcie Nataniel powiedział:

-  Najpierw  skoncentruję  się  na  samym  miejscu,  nie  na  kobiecie,  postaram  się  odegnać  zło
sprawiedliwych. Czy uważasz, że możesz sama wrócić do samochodu?

- Nie, chcę zostać przy tobie. Już się nie boję i... ale może będę ci przeszkadzać?

- Nie, na pewno nie - odparł powoli. - Myślałem o tobie, to może być...

Ellen przerwała mu:

- Może... może potrzebny ci ktoś, kto czuje podobnie jak ty i nie będzie się niczemu dziwił?

Poważna twarz Nataniela rozjaśniła się.

-  Dobrze  wiesz,  że  tego  potrzebuję.  Usiądź  więc  pod  tymi  świerkami  i  dotrzymaj  mi  towarzystwa!
Bardzo  ci  będę  za  to  wdzięczny,  złagodzisz  moje  poczucie  osamotnienia. Ale  musisz  być  całkiem
cicho, żeby nie wytrącić mnie z koncentracji.

- Oczywiście. Czy myślisz, że mogę ci pomóc?

Uśmiechnął się.

- Głuptasku! Przecież ty jesteś jedną z tych, którym ja mam udzielić pomocy!

Ellen siedziała zapatrzona w odwróconego do niej plecami Nataniela. W lesie zapadł

półmrok,  deszcz  nieprzerwanie  lał  się  z  nieba,  ale  widziała  go  wyraźnie,  szerokie  ramiona,  długie,
szczupłe  nogi.  Stał  całkiem  nieruchomo,  zwrócony  twarzą  ku  polanie,  w  stanie  głębokiej
koncentracji.

Ellen miała nadzieję, że gorące fale, które wzbierały w jej ciele, nie dotrą do niego i nie zakłócą mu
skupienia. Starała się o niczym nie myśleć, ale w końcu musiała się odwrócić -

bliskość Nataniela stała się zbyt namacalna, porażała ją jego męskość i siła. Przypomniała sobie, jak
bardzo blisko stał, kiedy zmuszał ją, by spojrzała jego oczami. Raz zdołał

140

wówczas odczytać jej myśli: kiedy w duchu powiedziała, że nie chce pomagać tej złej kobiecie. Nie
mógł jej słyszeć, a przecież odrzekł, że zło również może cierpieć...

background image

Co prawda zbliżyli się wtedy tak bardzo do siebie - i psychicznie, i fizycznie, może więc nie było w
tym nic dziwnego, że bez trudu czytał w jej myślach.

Ellen była przekonana, że Nataniel doskonale wie, jak się mają sprawy z jej uczuciami, jest tylko na
tyle  delikatny,  by  o  tym  nie  wspominać.  Wie,  że  między  nimi  nigdy  nie  może  do  niczego  dojść,
najlepiej więc stłumić wszystkie nadzieje i nie dostarczać im żadnej pożywki.

Ach,  jakie  to  mądre,  jakie  rozważne  z  jego  strony!  Ellen  jednak  gotowa  była  oddać  wszystko  za
najdrobniejszy znak, że jest dla niego kimś więcej niż tylko przyjacielem.

Kiedy tak siedziała rozmyślając, wcale nie zauważyła upływu czasu, choć należało już zacząć liczyć
go w godzinach. Mogła tkwić tu przez całą noc, byle tylko pozwolono jej być w pobliżu Nataniela.
Próbowała sobie wmawiać, że jest dla niego duchowym wsparciem, bo przecież już sam fakt, że nie
okazuje zniecierpliwienia, musi coś znaczyć.

Stopniowo  Ellen  zaczęła  zdawać  sobie  sprawę,  że  atmosfera  w  lesie  się  zmienia.  Już  od  dobrej
chwili  przestała  odczuwać  strach  i  obecność  dławiącego  zła.  Gdzieś  w  niej  zapłonęło  jasne
światełko i wolno, lecz nieprzerwanie rozprzestrzeniało się po całym ciele. Napływał

spokój i cicha radość. Chłodne powietrze letniej nocy nabrało przejrzystości, ogrzało się.

I wreszcie przeszyło ją uczucie wdzięczności.

- Natanielu - powiedziała cicho. - To już minęło.

Głęboko odetchnął z ulgą. Ellen wstała i podeszła bliżej. Nataniel ledwie trzymał się na nogach, miał
zamknięte oczy, pot spływał mu z czoła. Odruchowo go objęła, by go podtrzymać. Ocknął się, jakby
wypadł z transu.

- Usiądź - szepnęła tkliwie.

Były  to  zbędne  słowa,  bo  chłopak  osunął  się  na  ziemię.  Siedział,  otoczywszy  kolana  ramionami,  i
Ellen zdała sobie sprawę, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie w stanie się ruszyć. Teraz w niczym
jej to nie przeszkadzało. Przestała się już bać tego miejsca.

Sprawiedliwi zostali wymazani ze wspomnień okolicy, pozostał tylko człowiek, który przekazał im
swoją dobroć.

Ellen  usiadła  przy  Natanielu  i  nie  odzywała  się  ani  słowem.  Była  przemoczona  do  suchej  nitki,
istnieją bowiem granice wytrzymałości każdego płaszcza przeciwdeszczowego.

Wiedziała, że twarz posiniała jej z zimna, a włosy sterczą, że wygląda jak strach na wróble, ale to
się nie liczyło. Ważny był tylko Nataniel.

141

Zapadła  głęboka,  ciemna  noc,  kiedy  wreszcie  podniósł  głowę  i  spojrzał  na  nią  oczami  pełnymi

background image

udręki, z których jednocześnie płynęło ciepło. Ellen bardzo się ucieszyła, że znów widzi jego twarz.
Wiedziona impulsem wsunęła mu rękę pod ramię i szepnęła:

- Dziękuję, Natanielu, bardzo, bardzo dziękuję!

Uśmiechnął się.

-  To  ja  powinienem  dziękować  -  powiedział.  -  Nigdy  jeszcze  nie  przyszło  mi  przekazywać  swojej
siły innym z taką łatwością jak teraz. I tak szybko dojść do siebie.

- Dlaczego? - zdziwiła się Ellen.

-  Dlatego,  że  przez  cały  czas  wspomagało  mnie  mocne,  dobre  uczucie  płynące  od  ciebie,  moja
kochana.

- Oj - zawstydziła się i odwróciła głowę. - Przepraszam.

- Naprawdę nie ma za co przepraszać - zaprotestował gwałtownie.

Ellen, zgnębiona, umierała ze wstydu. Teraz jednak, kiedy już jasne się stało, że on wie, mogła o tym
rozmawiać.

- Taki pojedynczy sygnał - zaczęła cienkim głosem. - Taki niepewny...

Poczuła,  jak  Nataniel  delikatnym  ruchem  odwraca  jej  twarz  ku  sobie.  Popatrzyła  w  te  niezwykłe
oczy, mroczne, choć jednocześnie połyskujące złotym blaskiem, i to, co w nich wyczytała, rozpaliło
gorączkę  w  jej  ciele.  Dłoń  Nataniela  zamknęła  się  wokół  jej  dłoni  i  popłynęły  z  niej  uczucia  po
dwakroć silniejsze, cieplejsze, bardziej intensywne niż jej samej.

Ellen  ze  wzruszenia  zabrakło  tchu.  Położyła  sobie  jego  rękę  na  ramieniu  i  otarła  o  nią  policzkiem,
potem ukryła w niej twarz, aby Nataniel nie mógł dojrzeć wyrazu jej oczu.

- Zgadzam się z tym, co napisałaś w liście, Ellen - powiedział cicho. - Gdybyśmy nie wiedzieli, co
nas czeka...

Ellen nareszcie odważyła się spojrzeć mu w oczy.

- Czy to naprawdę aż tak wielka groźba?

- Tak - odparł zrezygnowany. - Niestety. Moje przewidywania, czy jak to nazwać, nigdy mnie jeszcze
nie  zawiodły.  Musimy  się  rozstać,  Ellen,  to  dla  nas  jedyny  ratunek.  Nie  mogę  wziąć  na  siebie
odpowiedzialności...

- Co właściwie wiesz?

142

background image

Znów otoczył ramionami kolana, nie chciał na nią patrzeć.

-  Zobaczyłem,  że  cię  obejmuję  i...  i...  pocałowałem  cię,  Ellen,  między  nami  panowało  cudowne,
pełne  zrozumienie.  Wiedziałem,  że  to  pierwszy  raz,  nigdy  wcześniej  się  to  nie  stało.  A  potem
nadszedł ogromny strach. Przeszył mnie palący ból, a powietrze wokół nas wypełniło się głębokim,
wibrującym tonem zwiastującym śmierć. A ty... Ty zniknęłaś. W

miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stałaś, była pustka.

Ellen nie potrafiła odgadnąć, które z nich umrze i dlaczego. Zresztą jakie to ma znaczenie?

Jeśli jedno z nich odejdzie, co się wówczas stanie z drugim? Jakie życie ich czeka?

Ale na myśl, że Nataniel od momentu, kiedy spotkali się po raz pierwszy, wiedział, że ich przyjaźń
przerodzi się w miłość i że kiedyś ją pocałuje, zakręciło jej się w głowie.

Westchnęła w uniesieniu.

-  Smutne  jest  także  to,  że  oboje  jesteśmy  z  Ludzi  Lodu  -  ciągnął  Nataniel.  -  A  Ludzie  Lodu  mają
ogromną potrzebę przebywania razem. Powinniśmy się spotykać także jako członkowie rodu, Ellen.
A i tego nam nie wolno. Och, los jest taki bezlitosny, taki niesprawiedliwy!

- Czy nie moglibyśmy... - zaczęła nieśmiało.

- O co ci chodzi?

- Jeśli niebezpieczeństwo kryje się w... w pocałunku... - Z trudem przyszło jej wymówić to słowo,
tak by nie zdradzić najskrytszych pragnień. - Czy mimo wszystko nie moglibyśmy się spotykać? Bez...

- Tak ci się wydaje? - spytał Nataniel z goryczą. - Już i tak za daleko się posunęliśmy. Czy ciebie na
to stać?

Spojrzała  na  jego  usta,  na  oczy,  głębokie,  lśniące  złotym  blaskiem  studnie,  na  mocne  dłonie,  na
mięśnie grające pod ubraniem, i odwróciła twarz.

- Nie - odparła cicho. - A już na pewno niedługo.

- Mnie też nie. Prawdą jest, że ja... chodź, idziemy - zakończył nagle, wstając.

Ale kiedy szli przez ciemny las, wziął ją za rękę, a Ellen lekkim krokiem wędrowała u jego boku.

Nataniel popatrzył na nią z czułym uśmiechem.

- Lepiej się teraz czujesz?

143

background image

- O wiele lepiej, pod każdym względem. Powiedziałeś niedawno, że zło także może cierpieć.

Ja bym to trochę odwróciła i powiedziała, że i smutek może mieć swoją radość.

- Owszem, kiedy jest się we dwoje. Powinienem pomyśleć o tym wcześniej. Wiedziałem, że dzielisz
moje uczucia, ale ty nie znałaś prawdy o moich. Wybacz mi, Ellen.

-  Nie  ma  czego  wybaczać  -  oświadczyła  Ellen  wielkodusznie.  -  Och,  Natanielu,  ale  przemokłam!
Zmarzłam, jestem głodna i zmęczona, ale taka szczęśliwa!

Nataniel  nie  miał  serca  przypominać  jej,  że  ich  zadanie  zostało  wykonane  zaledwie  w  połowie. A
ponieważ  już  wcześniej  miał  do  czynienia  ze  wstrząsającymi  zbrodniami,  wiedział,  że  mogą  ich
jeszcze czekać straszne przeżycia.

Dotarli do szosy.

-  Ellen,  wróć  teraz  do  samochodu!  Co  prawda  musisz  iść  okrężną  drogą,  ale  życzę  sobie,  żebyś
wróciła.

- Ale dlaczego? Co ty zamierzasz?

Zacisnął zęby.

- Ja... obiecałem wrócić nad jezioro. Do doliny. Oczyścić ją ze zbrodni, którą tam popełniono.

Muszę to zrobić bez twojego udziału.

- Dlaczego?

- Dlatego, że dla ciebie przeżycie może okazać się zbyt silne

- Dlaczego?

- Czy nie znasz już innych słów, Ellen? Sama powiedziałaś, że jesteś zmęczona. Nie wytrzymasz tego.

- Ale ty wytrzymasz? Czy ty wiesz, jak wyglądasz? Czy wiesz, że w oczach płonie ci zmęczenie, a
ręce  drżą,  twarz  masz  bledszą  niż  upiór,  którego  masz  wyzwolić.  Jeśli  obojgu  nam  nogi  odmówią
posłuszeństwa, to chyba możemy się gdzieś tu zdrzemnąć? Co mi na to odpowiesz?

- Myślałem przede wszystkim o stanie twoich nerwów - uśmiechnął się Nataniel.

-  Mam  nerwy  ze  stali,  lodu  i  kamienia  -  zapewniła  Ellen  zdecydowanie.  -  Dokładnie  tak  jak  dom
pana Bigby.

Uśmiechnął  się  na  wspomnienie.  Wyglądał  na  bardzo  zmęczonego,  wycieńczonego  tak,  że  Ellen
zaczęła się bać nie na żarty.

background image

144

- Potrzebujesz mnie - zadecydowała.

W końcu Nataniel się poddał.

-  Może  masz  rację.  No  to  chodź,  najdroższy  przyjacielu.  Razem  na  pewno  nam  się  uda!  Albo
wspólnie zginiemy!

Kiedy jednak doszli do doliny, Nataniela spotkała największa w życiu niespodzianka.

Spodziewał  się  ciężkiej  walki,  gotów  był  odesłać  Ellen  do  samochodu  i  pozostać  na  placu  boju
samotnie, a tymczasem przy bagnisku nad jeziorem panowała cisza i spokój. To był

szok.

Nie pozostał nawet ślad po dwóch cieniach, które ich nie odstępowały, kiedy szli przez nieprzyjazną
dolinę.  Były  wówczas  zbyt  niewyraźne,  by  mógł  przewidzieć  ich  poczynania,  ale  przy  moczarach
ogarnął go straszliwy niepokój i wiedział, że oto znaleźli się w miejscu, gdzie przed laty popełniono
nieludzką zbrodnię.

Teraz jednak nic tam nie było. Nic!

- Natanielu - powiedziała Ellen ze zdumieniem. - To odeszło!

A więc i ona to wyczuła! Mówiła jednak tylko o wrażeniach, nie miała wizji.

- Sądzisz, że moje dwa przeżycia były ze sobą związane?

-  Oczywiście  -  odparł  Nataniel.  -  Nierozerwalnie.  Nie  podejrzewałem  jednak,  że  zdołam
jednocześnie oczyścić ze zła oba miejsca.

- Chyba odczułeś ulgę?

- I to jaką! - wyznał. - Możemy od razu wracać do samochodu. Nie chcę, żebyś się przeziębiła, poza
tym robi się naprawdę późno!

Jeśli  jestem  chociaż  w  połowie  tak  zmęczona  jak  Nataniel,  to  znaczy,  że  on  jest  naprawdę
wykończony.  I  rzeczywiście  na  to  wyglądało.  Ellen  zrozumiała,  jak  wiele  sił  musiał  poświęcić  na
koncentrację. Kiedy tak pięli się pod górę, widziała, jak słabnie z każdą chwilą.

Obserwowała go z lękiem, ale próbowała się uśmiechać, by dodać mu otuchy. Tak rozpaczliwie go
kochała.  Każdą  linię  zmęczonej  twarzy,  każde  ścięgno  ramion,  wciąż  nie  podstrzyżone  włosy,  a
przede wszystkim siłę ducha, niezwykłą odwagę i dobroć.

Dopiero  teraz  spostrzegła,  że  noc  zaczyna  ustępować  świtowi.  Ciężkie  ciemne  chmury  wisiały  nad
ziemią, pierwsze promienie słońca ledwie zdołały się przez nie przebić.

background image

- Czy naprawdę spędziliśmy tu całą noc? - spytała zdumiona.

- Rzeczywiście! Nic dziwnego, że jesteśmy wykończeni.

145

Ellen wiedziała, że najdłużej trwało oczyszczanie złego miejsca. Wszystko jednak, co ich spotkało,
było przeżyciem tak niezwykłym, że nie zauważyli upływu czasu.

Kiedy  dotarli  do  wysokich  świerków,  na  których  miejscu,  zdaniem  Ellen,  znajdowały  się  kiedyś
chaty,  ujrzeli  przed  sobą  człowieka,  prawdziwego  żywego  człowieka  niosącego  wiązkę  żerdzi.  Na
ich widok gwałtownie się zatrzymał.

- Uf, aleście mnie wystraszyli - roześmiał się. - Ciekaw byłem, co to za ludzie idą z Doliny Jęków.

Dolina Jęków, pomyślała Ellen wstrząśnięta. Poczuła na sobie wzrok Nataniela.

- Sądziłeś, że jesteśmy upiorami? - spytał Nataniel. Wiedział, że mieszkańcy tych okolic zwracają się
do wszystkich wyłącznie na ty.

- Nigdy nie słyszałem, żeby tu straszyło - odparł mężczyzna. - Ale w takim miejscu wszystko może
się zdarzyć.

- Wcześnie wstajesz.

- Najlepsza pora do pracy.

- To prawda.

Mężczyzna  nie  był  wścibski.  Nie  spytał,  co  tu  robią  o  tak  wczesnej  porze,  przemoczeni  do  suchej
nitki. To dobrze, bo co by odpowiedzieli?

Ellen rozejrzała się dokoła.

- Powiedz mi, czy kiedyś w tym miejscu stała jakaś zagroda?

Wyczuła napięcie ogarniające Nataniela.

Mężczyzna, skory do pogawędki, przysiadł na kamieniu. Poszli za jego przykładem.

-  Nie  jesteście  stąd,  jak  rozumiem?  To  dziwne,  że  wiedzieliście...  Rzeczywiście,  była  tu  kiedyś
zagroda, ale to już dawno temu, bardzo, bardzo dawno...

Wyciągnął fajkę i postukał nią o obcas. Światło zaczęła się zmieniać, wstawał nowy dzień.

Nataniel trochę martwił się o Ellen, która kichała raz za razem, ale nie mógł przepuścić takiej okazji.

- Słyszałem gdzieś, że z tym miejscem wiąże się jaka! straszna historia? - zagaił Nataniel ostrożnie.

background image

146

Na mężczyźnie zła sława okolicy zdawała się nie wywierać żadnego wrażenia. Z

zadowoleniem wdychał fajkowy dym, przez ramię zerknął na dolinę. Cybuchem wskazał

wioskę.

- Tam w dole przy Piaskach Męki... Tej zagrody już nie ma, stała głęboko w lesie po drugiej stronie
szosy... Tam skończyła ta Berit.

- Tak miała na imię? - spytał Nataniel. - Czy ona była stąd, z tej zagrody?

- Nie, nie stąd.

Ellen siedziała skupiona. Czy poznają teraz całą prawdę?

- No cóż, pamiętajcie, że istnieje zawsze kilka wersji takich historii. Ja sam znam parę opowieści o
losach  Berit  Thon  i  jej  żałosnym  końcu.  Ludzie  wiele  gadają.  Sam  jednak  najbardziej  wierzę  w  tę,
która, jak powiadają, odnosi się do końca osiemnastego wieku.

Podobno  było  to  przedostatnie  ścięcie  na  terenie  Oppland,  ale  w  to  nie  wierzę.  Po  niej  taki  los
spotkał jeszcze wiele innych.

Ellen  poczuła,  że  zaczyna  ściskać  ją  w  gardle.  Zerkała  na  Nataniela  w  nadziei,  że  wkrótce  stąd
odejdą, ale na próżno. Pozostawało jej jedynie dzielnie wytrwać do końca.

- Widzicie, jej głowa wbita na żerdź przy płocie tkwiła tak przez wiele, wiele lat. Ku przestrodze,
jak to się pięknie nazywa, choć ja raczej nazwałbym to żądzą sensacji.

Ten kawałek drewna, pomyślała Ellen, czując, że ogarnia ją słabość. To właśnie trzymałam w ręku!
Kawałek żerdzi! Nigdy ci tego nie wybaczę, Natanielu!

Mężczyzna ciągnął:

- Wielu tutejszych ludzi miało w rodzinie babkę albo pradziadka, którzy widzieli głowę o słynnych
długich  czarnych  włosach.  Ja  sam  spotkałem  takich,  którzy  twierdzili,  że  ją  pamiętają,  ale  oni  w
czasach mego dzieciństwa byli starcami i widzieli ją, kiedy sami byli dziećmi. Musiało więc to być
dawno temu. Wszyscy jednak mówili o strachu, jaki ich ogarniał

w  tym  miejscu.  Dzieci  bały  się  tamtędy  chodzić,  bo  włosy  szeleściły  na  wietrze,  a  zimą,  kiedy
pokrywał  je  lód,  stukały  o  żerdź.  Wiodła  wówczas  tamtędy  droga  na  zachód,  są  jeszcze  po  niej
ślady... Z czasem tutejszą zagrodę i całą dolinę nazwano Doliną Jęków.

Ostatnia  informacja  nie  związana  była  bezpośrednio  z  poprzednimi,  jednak  uważali,  że  kawałek  po
kawałku układa się w całość.

background image

- Opowiedz, co się tam wydarzyło, bardzo nas to interesuje - poprosił Nataniel.

Stara historia zapewne nie bawiła wieśniaka, bo skrzywił się z niechęcią, ale zaczął mówić:

- Opowiem wam tę wersję, w którą najbardziej wierzę, ale to długa opowieść.

147

-  My  mamy  czas,  więc  opowiadaj,  jeśli  tobie  to  nie  przeszkadza  -  powiedział  Nataniel,  a  Ellen
pokiwała głową.

-  No,  to  było  tak:  Przybyli  tu  dwaj  szwedzcy  robotnicy.  Zamieszkali  w  zagrodzie  zwanej  Północne
Thon, szukali w górach żelaza.

Znaleźli złoże w bagnach w pobliżu Północnego Thon i zostali tam na całe lato. Potem jeden z nich
odjechał.  Drugi  Szwed  został,  bo  miał  jakieś  nieczyste  sprawki  z  żoną  gospodarza,  Berit.  Podobno
była  to  piękna  kobieta  i  nie  bardzo  obyczajna,  w  każdym  razie  zakochała  się  na  zabój  w  tym
Szwedzie. Ludzie już wtedy wzięli ich na języki. Znacie tę ludową piosenkę

„Widzę cię za oknem”?

- Oczywiście - odpowiedzieli jednogłośnie.

- Ona jest właśnie stąd! To Berit Thon śpiewała ją wieczorami, kołysząc dzieci do snu.

Śpiewała ją kochankowi, a jeśli pamiętacie tekst, to na pewno rozumiecie, dlaczego.

Ellen zaczęła cichutko nucić:

„Widzę cię za oknem

najdroższy mój,

poznaję twój cień,

nie możesz wejść.

Nie wywiesiłam dzisiaj znaku,

ten chłopak to szaleniec,

nie słyszy, że ojciec jest w domu

najdroższy mój”.

-  I  tak  dalej  przez  kilka  zwrotek  -  powiedziała  Ellen.  -  Tak,  to  na  pewno  było  ostrzeżenie  dla
kochanka.

background image

- Oczywiście. A kiedy męża nie było w domu, kochanek przychodził. Nadeszła jesień, mąż poszedł
kosić trawę, a Szwed odwiedził Berit. Kobiecie udało się go namówić, żeby zabił

męża.  Przystał  na  to,  poszedł  na  łąkę,  strzelił,  mąż  upadł  na  kosę  i  umarł.  Łąkę  nazwano  później
Polaną Śmierci.

Nie wiem, jak się im udało ukryć zbrodnię, ale mężczyznę pochowano bez przeszkód.

Pewnie ludzie przypuszczali, że nadział się na kosę, nie zauważyli rany od kuli, zresztą nie wiem, jak
było.

148

Kochankom jednak po morderstwie nie układało się najlepiej. Po śmierci męża zaczęło im brakować
pieniędzy, kradli więc i łupili w wiosce. Szweda nękały wyrzuty sumienia, coraz częściej wybuchały
między  nimi  kłótnie.  Wreszcie  zapowiedział,  że  doniesie  na  Berit  za  nakłanianie  do  wielkiej
kradzieży.

Wiecie, jak to jest, kiedy ktoś raz już zabił, za drugim razem ma mniejsze opory. Berit przestała ufać
swemu kochankowi. Niektórzy mówią, że się nawet pobrali. Kiedy więc wybrał

się w góry wytapiać żelazo, szpiegowała go. Było to późną wiosną, Szwed wieczorem ułożył

się do snu pod świerkiem. Berit zakradła się, roztopiła cynę, którą zabrała ze sobą, i wlała mu ją do
ucha...

Ellen jęknęła głośno i odwróciła się. Czuła, że ogarniają ją mdłości.

- Możecie sobie wyobrazić, jak bardzo cierpiał ten biedaczysko. A co ona zrobiła? Nie miała czasu
czekać,  aż  umrze,  więc  ciągnęła  go  za  włosy  przez  wszystkie  te  wzgórza,  podobno  całe  trzy
kilometry, a on wył z bólu. Targała go przez dolinę aż do jeziora...

Ellen i Nataniel pokiwali głową. Dziewczyna zauważyła, że Nataniel straszliwie pobladł, opowieść
wieśniaka i na nim wywarła wrażenie.

- Nad jeziorem Berit utopiła Szweda w bagnie. Dobrze ukryła ciało.

Tej nocy jednak dwaj ludzie z zachodu podróżowali drogą i słyszeli rozdzierający krzyk biedaka. To
było akurat tutaj, przy Dolinie Jęków. Przerazili się, rzecz jasna, i kiedy następnego dnia dotarli do
ludzi,  opowiedzieli  o  swych  nocnych  przeżyciach.  W  wiosce  nie  od  razu  uwierzono  podróżnym,
przypuszczano raczej, że słyszeli lisa. Ale kilku mężczyzn wyprawiło się do doliny, by sprawdzić, co
to było. Na miejscu zauważyli ślady czegoś ciężkiego ciągniętego po trawie. Ślady urywały się przy
moczarach. I znaleźli martwego Szweda. Biedaczysko wreszcie skonał.

Ellen odetchnęła głęboko. Nie mogła opanować drżenia.

-  Taka  jest  jedna  z  wersji  -  powiedział  wieśniak,  -  Istnieje  również  inna,  która  wydaje  się

background image

prawdopodobna. Początek się nie zmienia, piosenka „Widzę cię za oknem”, niewierność i tak dalej.
A potem kochankowie postanowili zgładzić męża i kiedy spał, wlali mu do ucha roztopioną cynę. I to
jego  właśnie  ciągnęli  przez  całą  dolinę,  nazywaną  od  tej  pory  Doliną  Jęków,  bo  tak  strasznie
krzyczał,  zanim  skonał.  Utopili  go  w  bagnisku,  ale  krzyki  umierającego  usłyszeli  ludzie  i  zwłoki
odnaleziono.  Ponieważ  w  jego  uchu  odkryto  cynę,  stało  się  jasne,  że  popełniono  zbrodnię.  Ale
kochanek uciekł i nigdy go nie odnaleziono.

Podobno utonął w Begna.

Ellen spojrzała na Nataniela. Chciała się zorientować, którą z wersji uważał za prawdziwą, lecz jego
twarz pozostawała nieprzenikniona. Zrozumiała jedynie, że cała ta historia bardzo go poruszyła.

149

- Berit pojmano - mówił dalej wieśniak. - Została skazana na śmierć i ścięta, a jej głowę wbito na
długi  pal  przy  drodze.  Tak  kiedyś  robiono,  aby  odstraszyć  innych  przed  popełnianiem  podobnych
zbrodni.

Głowę Berit wbitą na żerdź umieszczono na Piaskach, które później przemianowano na Piaski Męki.
Jej długie czarne włosy powiewały na wietrze. Szczególne wrażenie robiły nocą, bo szeleściły jakby
poszeptując.

Głowa tkwiła tam przez długi, długi czas. Wreszcie jednak, kiedy z dumnej urody Berit nie pozostało
już  nic,  spadła  na  ziemię.  Pewien  starzec,  który  mieszkał  w  pobliżu,  zlitował  się  nad  nią  i  zakopał
przy drodze. Okazało się jednak, że bez względu na to, jak głęboko kopał, czaszka zawsze wyłaniała
się  spod  ziemi  i  straszyła  swym  widokiem  tych,  którzy  obok  niej  przechodzili.  Jakby  chciała  coś
powiedzieć.

- Tak - potwierdziła cicho Ellen. - Bo tak właśnie było.

- Nie znalazła spokoju - stwierdził mężczyzna.

-  Owszem  -  odparł  Nataniel.  -  Już  go  znalazła.  Ona,  jej  mąż  i  kochanek.  Wokół  niej  jest  już
spokojnie.

Mężczyzna dość niepewnie kiwnął głową, nie bardzo wiedział, jak ma przyjąć tą informację.

- Mój przyjaciel zna się na podobnych sprawach - wyjaśniła Ellen.

- Aha, rozumiem.

W  lesie  zapadła  cisza.  U  ich  stóp  rozciągała  się  wioska,  a  po  drugiej  stronie  doliny  wznosiło  się
potężne  czarnozielone  zbocze  wzgórza.  Na  dnie  zagłębienia  wody  rzeki  Begny  lśniły  jak  zakrzepła
cyna. Ellen odwróciła głowę.

Mężczyzna  wstał,  a  Nataniel  podziękował  mu  za  rozmowę.  Ellen  milczała.  Szok  wywołany
opowieścią  o  potwornej  zbrodni,  która  okazała  się  znacznie  okrutniejsza,  niż  się  spodziewała,

background image

powrót do zdarzeń, które już dawno powinny zostać zapomniane - to już było dla niej za wiele. Czuła
się niemal fizycznie chora.

- Miłość nie zawsze była piękna - filozoficznie podsumował wieśniak.

- To prawda - przyznał Nataniel. - Ma różne oblicza.

-  Zgładzenie  Berit  musiało  być  ohydne,  zwłaszcza  gdy  pomyśli  się  o  ludziach,  którzy  się  temu
przyglądali.

- Wyobrażam sobie - Nataniel pokiwał głową. - Znów ci sprawiedliwi.

Mężczyzna zerknął na niego z ukosa.

150

- No właśnie! Dziwne, jak wielu dobrych obywateli pojawia się przy takich okazjach. Tacy cnotliwi,
brzydzący się złem, a potem zabierają ze sobą pamiątki...

Ellen zostawiła ich samych.

Nataniel dogonił ją i razem poszli w górę ku szosie do Gjovik.

-  Już  nie  muszę  odwiedzać  tamtego  człowieka  -  powiedział  Nataniel.  -  To  dobrze,  on  się  mnie  nie
spodziewa.

Ellen pokiwała głową.

- Widzę, że źle się czujesz, Ellen - szepnął Nataniel. - Ale powiedz mi, umiesz prowadzić samochód?

- Mam w każdym razie prawo jazdy.

- Świetnie, bo chyba muszę cię prosić, żebyś zawiozła nas do domu.

Dostrzegła drganie w kącikach jego ust i niemożliwe do opanowania drżenie całego ciała.

-  Rozumiem  -  powiedziała  ciepło.  -  Jeśli  masz  dość  odwagi,  by  wsiąść  ze  mną  do  samochodu,
chętnie poprowadzę. Uważam, że to drobiazg w porównaniu z tym, co przeżyliśmy dziś w nocy.

- Całkowicie się z tobą zgadzam - odrzekł Nataniel.

151

ROZDZIAŁ XIII

Ellen nie dało się nazwać doświadczonym kierowcą. Jej prawo jazdy było bardzo świeże i niemal
nie  wykorzystywane.  Prowadziła  jednak  samochód  w  dół  ku  Fagemes,  ciesząc  się  z  każdego
kilometra, jaki pozostawiali za sobą.

background image

Nataniel nie mógł służyć jej żadną pomocą. Siedział obok zasłoniwszy twarz dłońmi - nie z powodu
strachu przed jazdą samochodem z Ellen w roli kierowcy, lecz po prostu starał się dojść do siebie po
przebytych trudach.

Dopiero gdy samochód stał w miejscu przez dobrą chwilę, odjął ręce od twarzy i zorientował

się, że Ellen ma kłopoty na skrzyżowaniu z ruchliwą drogą z Gol.

- Teraz możesz już jechać - powiedział z udawanym spokojem, słychać jednak było wyraźnie, z jakim
wysiłkiem mówi.

-  Już  dawno  mogłam  jechać  -  mruknęła  Ellen.  - Ale  nie  mogę  sobie  poradzić  z  biegami  w  twoim
samochodzie. O, już, nareszcie. Dzięki Bogu, jedziemy.

Raczej  skaczemy,  pomyślał  Nataniel,  ale  nic  nie  powiedział.  Nie  chciał  odbierać  dziewczynie  tej
odrobiny spokoju, jaka jeszcze jej została.

Po dłuższej chwili Ellen oświadczyła gniewnie:

- Zdaję sobie sprawę, że to była wyjątkowo bestialska zbrodnia, nie da się jej niczym wytłumaczyć.
A mimo to na myśl o sprawiedliwych czuję obrzydzenie.

- Masz rację - przyznał Nataniel. - Ona wiedziała, że popełnia przestępstwo, a wszyscy inni uważali
się  za  nieskalanych  grzechem  i  triumfowali  nad  skazaną.  Nigdy  nie  mogłem  znieść  ludzi,  którzy  są
tacy bezkrytyczni wobec siebie.

Ellen, świadoma trudów jego życia i częstych kontaktów z ludzką miłością, impulsywnie wzięła go
za rękę.

- Na miłość boską, trzymaj kierownicę! - krzyknął Nataniel.

Ellen znów skupiła się na drodze, kiedy jednak wyjechali na prosty, spokojny odcinek, powiedziała
zamyślona:

- Natanielu... Przypuszczam, że wiele wiesz o przyszłości. Czy wiesz także, co się z nami stanie, to
znaczy ze światem i ludzkością? Jak to się dalej potoczy?

Odpowiedź Nataniela padła nadspodziewanie szybko:

- Nie zadawaj mi nigdy podobnych pytań! Nigdy! I tak nie odpowiem na nie.

152

Ellen zrobiło się głupio.

- Przepraszam - szepnęła. Odwróciła się i spojrzała na jezioro: - O, tam leci orzeł!

background image

Przysięgam!

- Patrz, jak jedziesz! - zawołał Nataniel.

- Nie mogę przecież patrzeć jak jadę, kiedy się odwracam, ty głuptasie! - parsknęła Ellen.

Na moment zapadła cisza, po czym oboje wybuchnęli gromkim śmiechem.

- Chyba jednak następnym razem sam zdecyduję się prowadzić - stwierdził rozweselony Nataniel.

- O ile w ogóle będzie jeszcze jakiś następny raz - cicho powiedziała Ellen.

W hotelu Nataniel od razu kazał Ellen położyć się do łóżka i posłał jej do pokoju tacę ze śniadaniem,
szklaneczkę  wina  i  napomnienie,  by  starannie  wysuszyła  ubranie  i  dobrze  się  wyspała.  Sam  jednak
się nie pokazał.

Ellen usnęła, nareszcie uwolniona od strachu z dzieciństwa, snując beznadziejne mrzonki związane z
Natanielem.

Cała  znajomość  z  nim  była  dla  niej  niezwykłą  przygodą.  I  nie  chodzi  tylko  o  ogromne  emocje,
znaczenie  miały  także  drobniejsze  sprawy,  jak  na  przykład  wypady  na  międzynarodowe  lotniska,
obiady w hotelach w kraju i zagranicą, wszystko to, o czym Ellen dotychczas zaledwie czytała. Życie
hotelowe  okazało  się  przy  okazji  nieszczególnie  zabawne  -  luksus  był  tylko  powierzchowny,  przy
wnikliwszym  spojrzeniu  blakł.  Łóżka,  w  których  przedtem  spało  już  wiele  osób,  zadrapania  na
meblach,  jedzenie  raczej  drogie  niż  smaczne...  Ponieważ  jednak  przeżywała  to  wszystko  ze  swym
ubóstwianym  Natanielem,  cała  oprawa  nabierała  nieodparcie  pociągającego,  romantycznego
kolorytu.

Zbudził się nowy dzień, wybiła godzina rozstania. Ellen, gotowa do podróży, stała w swoim pokoju i
wyglądała  przez  okno.  W  gardle  i  w  nosie  pojawiło  się  charakterystyczne  pieczenie,  nieomylnie
zwiastujące przeziębienie. Ale co tu się dziwić, po takiej nocy!

Deszcz  ustał,  w  powietrzu,  choć  było  lato,  ciągnęło  chłodem,  jak  okiem  sięgnąć  nigdzie  ani  śladu
słońca, tylko wysokie, jasnoszare niebo nad zamarłym krajobrazem. Nataniel stał

dalej, w głębi pokoju.

- Nie będę do ciebie pisać - oznajmił.

Ellen poczuła, jak serce ściska jej się z żalu.

- Tak pewnie będzie najlepiej - odpowiedziała cicho.

153

- Należy zerwać wszelkie kontakty. Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz chłopaka, który...

background image

- Och, przestań - obruszyła się Ellen. - Natanielu... Czy wiesz, kiedy owo straszne ma nas spotkać?

Odwróciła  się  w  jego  stronę.  Dopiero  teraz  zobaczyła,  jaką  udręką  i  dla  niego  była  ta  chwila
pożegnania.

- Nie, tego nie wiem - westchnął. - Kiedy... kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz, wiedziałem, że to nie
stanie się natychmiast. Ale od tamtej pory upłynęło już sporo czasu.

- Czy masz wrażenie, że to może stać się już teraz?

Zastanowił się, zmarszczył czoło.

- Nie, takiego wrażenia nie mam. A dlaczego pytasz?

Ellen wyjąkała zażenowana:

- Mówiłeś, że... że to nastąpi kiedy... kiedy pierwszy raz mnie pocałujesz?

Nareszcie zrozumiał, do czego zmierza Ellen.

-  A  ja  nie  mam  poczucia  zagrażającego  nam  niebezpieczeństwa!  Ellen!  Chcesz  powiedzieć,  że
moglibyśmy odwrócić zły los poprzez... Wiesz, ta myśl mnie zafascynowała.

Ellen uśmiechnęła się, dumna z pomysłu.

- To całkiem bezpieczny hotelowy pokój - mówił Nataniel. - I ja wiem, wiem, że nic nam tu nie grozi.
Ellen, ja się nigdy nie pomyliłem, nigdy.

Czekała.

Nie mógł się pohamować i podszedł bliżej. Serce Ellen omal nie wyskoczyło z piersi. Usta Nataniela
znajdowały  się  na  wysokości  jej  oczu,  patrzyła  na  nie,  wiedziała,  że  za  parę  sekund...  Przyjemne
drżenie  ogarnęło  całe  ciało  i  falą  napędziło  krew  do  policzków.  Jej  dłonie  niesłychanie  delikatnie
otoczyły głowę chłopaka, w jego oczach także dało się wyczytać oczekiwanie.

Nagle drzwi otworzyły się z hałasem, do środka wtargnęła pokojówka z naręczem prześcieradeł.

- O, przepraszam, myślałam, że pokój jest już pusty... Czy panienka nie miała jechać pociągiem?

154

- Owszem - odparła Ellen, nadal ogarnięta rozmarzeniem, którego nie zdołała jeszcze zabić irytacja.

- Lepiej się pospieszyć, do odjazdu tylko kilka minut.

- Ojej! - zawołała Ellen i już zbiegali na dół do hallu.

-  No,  nie  jest  tak  źle  -  stwierdził  Nataniel,  zerkając  na  zegar.  -  Nie  musisz  bić  żadnych  rekordów,

background image

pokojówka trochę przesadziła.

Ellen zwolniła.

- Pan Gard? - zawołała recepcjonistka. - Jakiś pan pytał o pana.

- O mnie?!

Okazało się, że to Rikard Brink. Jego zwykłe pogodna twarz była poszarzała i zasmucona.

- Nataniel! Dowiedziałem się od Christy, że tu jesteś.

- Co się stało?

Rikard wyglądał na bardzo nieszczęśliwego.

- Chodzi o Tovę. Niedobrze jej się wiodło, ale nikomu nic nie wspomniała...

-  Chodź  z  nami  na  dworzec  -  zaproponował  Nataniel.  -  Ellen  wraca  pociągiem.  Możemy
porozmawiać po drodze. A więc jak? Co z Tolą?

Przeszli przez ulicę w stronę stacji, gdzie czekał już pociąg.

- Sam wiesz, jaka ona jest. Ma dwadzieścia dwa lata, a jej życia nie można nazwać łatwym.

Ale nie przypuszczaliśmy...

- Nic sobie chyba nie zrobiła?

- Nie, nie, ale trudno jej było znaleźć przyjaciół, jej wygląd odstrasza większość ludzi, i, Natanielu...
strasznie się boję, że ona wybrała stronę Tengela Złego!

Przystanęli gwałtownie.

- Nie! To niemożliwe!

- Nie wiem - powiedział Rikard zmęczonym głosem. - Przekleństwo dotknęło ją niezwykle ciężko, a
drwiny i prześmiewki kolegów bolały ją znacznie mocniej, niż nam się wydawało.

Dlatego związała się z pewnym chłopakiem, dawnym kolegą z klasy. To prawdziwy łobuz, Natanielu,
ale nasza córka nie ma w czym wybierać. Może się zakochała, a może po prostu 155

cieszy się, że on ją dostrzega i w ogóle z nią rozmawia. Ale on ją po prostu wykorzystuje.

Tova pomagała mu w rozmaitych ciemnych sprawkach.

- Och, nie! - zawołali jednocześnie.

background image

- Owszem. Ona potrafi czarować, lepiej niż mogliśmy przypuszczać. Bezpośrednio nie uczestniczyła
we  włamaniach,  ale  odwracała  wzrok  ludzi.  Chłopakowi  udało  się  też  bez  przeszkód  uciec  z
więzienia.

- Ależ, Rikardzie, to okropne!

- Niestety, taka jest prawda. Biedna Vinnie, przez małżeństwo weszła do naszego nieszczęsnego rodu
i urodziła dziecko obciążone przekleństwem. Ale wiedzcie, że bardzo kochamy Tovę.

- Wszyscy ją kochamy - zapewnił Nataniel. - Ale co ja mogę zrobić?

- Oni się ukrywają gdzieś tutaj, w górach Valdres. A ponieważ już tu jesteś, to pomyślałem sobie, że
może zechcesz nam pomóc. Znaleźć ją i z nią porozmawiać... Naprowadzić na inne myśli.

Doszli do pociągu, Ellen znalazła sobie miejsce i wychylona przez okno starała się uczestniczyć w
rozmowie.

- I ona jest jedną z tych, którzy mają wziąć udział w walce z Tengelem Złym! - Jęknął

Nataniel. - Och, oczywiście, że pomogę ją odszukać. I chętnie z nią porozmawiam, jeśli, rzecz jasna,
będzie chciała mnie wysłuchać. Czy mniej więcej wiadomo, gdzie oni są?

- Tak, tak, ale jest jeszcze coś groźniejszego. Tutejszy lensman wysłał za nimi pościg. Niby nic w tym
złego, ale wśród jego ludzi jest jeden fanatyk, w dodatku uzbrojony!

- Ależ... och! - westchnęła Ellen. - Zostaję. Ja też chcę pomóc.

- To zbyt niebezpieczne - sprzeciwił się Rikard. - Chłopak może być zdesperowany, nie mówiąc już
o tym łowcy głów!

- Znów ci sprawiedliwi! - westchnął Natan.

-  Rzeczywiście,  można  tak  powiedzieć  -  zgodził  się  Rikard.  -  Zawsze  znajdą  się  tacy,  którzy  chcą
wymierzać  sprawiedliwość  osobiście,  bo  czują  się  o  niebo  lepsi  od  innych.  Musimy  ich  odnaleźć,
Natanielu!

- Oczywiście, pójdę z tobą - Nataniel skinął głową. - Czy możesz poczekać chwilę, aż pożegnam się
z Ellen? Zawiadowca już zaczyna trochę groźnie wymachiwać chorągiewką.

Rikard uścisnął na pożegnanie dłoń Ellen i poszedł do hotelu, by tam czekać na Nataniela.

156

-  Och,  Natanielu,  jakie  to  straszne!  -  powiedziała  Ellen  wzburzona.  -  Po  wizycie  u  was  tak  wiele
myślałam o Tovie, o tym, co musi czuć młoda dziewczyna, tak upośledzona pod względem wyglądu
jak ona. Wiesz, w tym wieku uroda może być najważniejsza. Zwłaszcza dla niemądrych chłopców.

background image

Milczeli przez chwilę, myśląc o Tovie. Wreszcie jednak przypomnieli sobie o swej sytuacji.

- Wiedziałem, że między nami do niczego nie może dojść - powiedział Nataniel zrozpaczony.

-  To,  co  ma  nastąpić,  z  pewnością  nastąpi,  zrozumiałam  to,  kiedy  ta  pokojówka  pokrzyżowała  nam
plany odwrócenia złego losu.

-  To  prawda  -  rzekł  Nataniel.  Zaraz  jednak  zawołał:  -  Ellen,  zostań  ze  mną,  nie  mogę  cię  teraz
utracić! Wysiądź z pociągu i zostań ze mną, potem odwiozę cię do domu!

- Dobrze - zdecydowała się w jednej chwili. - Będziemy szukać Tovy. Już idę.

W tym momencie pociąg ruszył. W drzwiach wyrósł mur rozbawionej młodzieży, wybierającej się na
szkolną wycieczkę. Koła toczyły się coraz szybciej i szybciej...

Ellen opadła na siedzenie.

-  Na  nic  zda  się  sprzeciw  -  szepnęła  do  siebie.  -  Jeśli  Nataniel  coś  zobaczył,  to  tak  już  musi  być.
Pozostaje nam tylko nauczyć się żyć bez siebie. A to jedyna rzecz, jakiej nie chcemy.

Ellen wróciła więc do nieciekawej pracy w Oslo, a Nataniel przystąpił do kolejnego zadania.

Ich jedynym wiernym towarzyszem pozostała tęsknota.

- Idź do diabła, powiedziałem!

Tova odsunęła się nieco na bok. W żółtych kocich oczach błysnęła urażona duma.

- Ale ja mogę ci przecież pomóc...

- Tylko mi przeszkadzasz, nie rozumiesz, ty strachu na wróble? Każdy cholerny glina znajdzie mnie
bez trudu już po samym twoim opisie. „Skarlała czarownica z najbrzydszą gębą świata, wygląda jak
stare babsko z wystrzępionymi kudłami i piekielnym ogniem w oczach...”

- Nigdy tak nie mówili.

- Ale ja tak mówię.

- Wyciągnęłam cię z więzienia.

157

-  Tak,  tak,  tak!  Czy  już  ci  za  to  nie  dziękowałem?  Nie  zabrałem  cię  ze  sobą? Ale  ty  jesteś  córką
gliniarza, czy to nie może się pomieścić w twoim kurzym móżdżku? Idź do wsi i zgłoś się na policję!
Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy zdradzić, gdzie jestem, bo rozszarpię ten twój wstrętny korpus
na drobne kawałeczki! Zrozumiałaś?

background image

- Nie, zostanę z tobą - powiedziała Tova. - Ale będę szła w pewnej odległości, dopilnuję, żeby nic
złego cię nie spotkało. Wiesz przecież, że potrafię tak zrobić, żeby nikt cię nie widział.

- Przeklęta czarownico! - wrzasnął chłopak. - Nie chcę mieć nic wspólnego z czarownicami!

To, że byłem dla ciebie miły i poprosiłem cię o pomoc, nie znaczy wcale, że się w tobie zakochałem!
Ty chyba oszalałaś! Idź stąd! Zwiewaj! Zniknij mi sprzed oczu!

Tova  odeszła  na  bok,  ale  nie  zastawiła  swego  towarzysza.  On  tak  mówi  dlatego,  że  się  boi,
pomyślała.  Przedwczoraj  powiedział,  że  jestem  niezłym  kumplem.  Żaden  chłopiec  mnie  tak  nie
traktował. Muszę mu pomóc.

Kryjąc się wśród zarośli ruszyła za nim.

W porze obiadowej natrafił na ich ślad.

Był nim całkiem już wyschnięty niedopałek. Leżał przy brodzie, za którym skrywało się wejście do
doliny Geitebotn.

Jon  wyprostował  się  z  prawie  niewidocznym  uśmieszkiem  w  kąciku  warg.  Pogładził  palcami
strzelbę.  Na  zimnej,  twardej  twarzy  pojawiło  się  coś  na  kształt  czułości,  Strzelba  była  bardzo
kosztowna,  zaopatrzona  w  celownik,  starannie  wyczyszczona,  kosztowała  miesiące  ciężkiej  pracy  i
wyrzeczeń. Przeznaczona na polowanie na dzikie renifery i inną dużą zwierzynę.

Dziś jednak Jon wybrał się na szczególne polowanie.

Dzisiaj polował na człowieka!

Opary  mgły  z  huczących  wód  wodospadu  otoczyły  Jona.  W  cieniu  stromego  brzegu  rzeki  leżała
brudna resztka śniegu. Pochylił się i zaczerpnął kilka garści wody.

W wiosce, kiedy szykowali się do wyruszenia w góry na poszukiwania, dzień był ładny, przejrzysty,
ale  teraz  wśród  wierzchołków  gór  pojawiły  się  ciężkie  welony  mgły.  Wilgotna  bezkształtna  masa
otuliła brzozowy las, niczym szarobiałe palce duchów rozciągała się nad mokradłami i wierzbowymi
zaroślami.  Po  kolei,  jeden  za  drugim,  roztapiały  się  w  niej  szczyty.  Świat  skurczył  się  do  kilku
metrów, dalej ciągnęło się morze nicości.

Jon  na  myśl  o  lensmanie  skrzywił  się  z  pogardą.  Przypomniał  sobie  niechętne  spojrzenia  i
upomnienia.  „Pamiętaj,  żadnej  strzelaniny”,  zapowiedział  lensman.  „To  tylko  chłopak,  chcę,  żeby
żywy wrócił do więzienia”.

158

Jon nie mógł pojąć, dlaczego lensman ma coś akurat przeciw niemu. W całej wsi nie było lepszego
myśliwego, w dodatku zawsze postępował zgodnie z prawem. Kiedy rozmawiali, nie miał nawet przy
sobie strzelby.

background image

Zabrał ją z domu dopiero później, ale lensmanowi nic do tego.

Prychnął  ze  złością.  Tylko  chłopak?  Żaden  chłopak,  to  mały  gangster,  podlec,  szumowina  z  miasta.
Brał udział w napadzie, co prawda nie on go wymyślił, ale zawsze!

Podobno  razem  z  nim  uciekła  jakaś  dziewczyna,  musieli  więc  postępować  ostrożnie,  tak  twierdził
lensman. A  niby  dlaczego?  Co  to  za  różnica?  Dziewczyny  też  umieją  pokazać,  co  potrafią,  czasami
bywają  jeszcze  gorsze  od  chłopaków.  A  ta  związała  się  z  przestępcą.  Mała  dziwka,  nie  ma  kogo
oszczędzać.

Głupi  ludzie  lensmana  przedzierali  się  pewnie  tyralierą  przez  świerkowy  las  w  dole.  Jon  bardzo
wcześnie postanowił się od nich odłączyć. Poprzedniego dnia jego psy ujadały przez cały wieczór,
wiedział, że ktoś musiał przechodzić obok domu i skierować się tu, na górę.

Prosto w pułapkę Geitebotn,

Jon nie wspomniał jednak o tym ani słowem lensmanowi i innym tchórzom. Chciał sam pochwycić
zdobycz.

Mocno  przycisnął  strzelbę  do  boku,  poczuł  jedwabiście  gładką  kolbę  ślizgającą  się  po  anoraku  i
uśmiechnął się lekko.

Nie strzelać, zapowiedział lensman. No dobrze, ale przypuśćmy, że chłopak będzie stawiać opór? A
jeśli  jest  uzbrojony?  Z  pewnością  ma  broń.  Albo  spróbuje  uciekać  w  mgłę,  wtedy  Jon  będzie
zmuszony  użyć  strzelby.  Najpierw  ostrzegawczy  strzał,  a  jeśli  i  wtedy  się  nie  zatrzyma,  no  to  sam
sobie będzie winny. Prawda?

Olav, tak miał na imię ten chłopak. Olav Nilsen, Nazwisko. Marne zdjęcie w gazecie. To wszystko,
co Jon o nim wiedział. Przestępca.

Przeklęty łotr! Kradł samochody, włamywał się do domów, może bił uczciwych, pracowitych ludzi.
Tacy  jak  on  zasługują  tylko  na  śmierć.  Powinno  się  ich  wystrzelać  jak  wilki.  To  przecież  z  nich
wyrastają mordercy!

Jon  w  gniewie  zacisnął  zęby  i  mocniej  chwycił  strzelbę.  Trzeba  oczyścić  z  nich  świat,  zetrzeć  z
powierzchni ziemi!

Przeskoczył  na  płaskie  kamienie  po  drugiej  stronie  rzeki.  Depcząc  po  płomiennych  dywanach
skalnicy  i  po  dumnych  białych  kwiatach  rozchodnika  zaczął  wspinać  się  na  drugi  brzeg.  Gładkie
kamienie  umykały  mu  spod  nóg,  ześlizgiwał  się  do  tyłu. Ale  strzelbę,  w  każdej  chwili  gotową  do
strzału, trzymał mocno. Nigdy nic nie wiadomo...

159

Wreszcie znalazł się na górze, znów wśród krzewinek bażyny i jałowców, Ruszył ścieżką wydeptaną
przez  bydło,  ciągnącą  się  między  mokradłami,  olbrzymimi  głazami  i  gęstymi  zaroślami  wikliny.
Powykręcane  brzozy,  szare  ze  starości,  pojawiały  się  i  znikały  niczym  statki  we  mgle.  Zmierzał  ku

background image

określonemu celowi, wiedziony jedną tylko myślą. Znaleźć chłopaka, a potem...

Tak, i co potem?

Czuł  się  całkiem  spokojny,  a  mimo  to  serce  waliło  mu  mocno.  Tak  podniecało  go  wymierzanie
sprawiedliwości.

Czasami natrafiał na ślady odciśnięte w ciemnej, wilgotnej ziemi, co jeszcze bardziej utwierdzało go
w przekonaniu, że idzie właściwym tropem. Nietrudno było śledzić zbiegów.

Tak, było ich dwoje. Drobniejsze ślady należą pewnie do dziewczyny. No, jeśli tak nisko upadła, że
była razem z Olavem Nilsenem, to proszę bardzo!

Nareszcie! Coś się chyba poruszyło wśród brzóz!

Zatrzymał  się  i  zaczął  nasłuchiwać.  Mżyło,  zdawało  się,  że  bezszelestne  drobiny  wody  wcale  nie
padają, tylko wiszą w powietrzu, Z włosów pociemniałych od wilgoci spłynęła kropla i pociekła mu
za kołnierz. Zadrżał.

W lasku znów rozległ się szelest. Jon rzucił się na ziemię z bronią gotową do strzału.

- Mam cię na muszce! - zawołał. - Najmniejszy ruch i strzelę!

Cisza. Tylko skroplona wilgoć melancholijnie skapywała z liści brzóz.

Jon zauważył we mgle jakiś majaczący cień.

- Jak sobie chcesz, ostrzegałem!

Rozległ się stłumiony, suchy odgłos wystrzału, dźwięk pochwyciła i zgasiła mlecznobiała mgła. Jakiś
spory ptak, pewnie głuszec, z wrzaskiem zerwał się z zarośli.

Jon  wstał  i  siarczyście  przeklął.  Przedarł  się  przez  gęstwinę  jałowców  i  skarlałej  wierzbiny,
poganiany nienawiścią do zbiegów i wstydem, że spudłował.

Gałęzie brzozy z sykiem prześlizgiwały się po jego ciele, spuszczając kaskady delikatnych kropli na
plecy. Spodnie lepiły się do kolan, ale Jon nie zwracał na to uwagi.

Nagle przystanął. Przed nim leżały resztki koszuli. Z dołu oddarto kawał materiału, ale dookoła nie
było widać śladów krwi. Pewnie tylko pęcherze na nogach, pomyślał Jon z pogardą.

160

Przekradł się ostrożnie jeszcze kilka metrów w przód, potem sprawnie uskoczył w bok a skrył się za
wielkim głazem. Przed nim, na wywróconej brzozie, plecami do Jona siedział

przestępca.  Ściągał  but.  Tak,  to  na  pewno  pęcherze!  Żadnej  strzelby  przy  nim  nie  było  widać,  ale

background image

jeśli ma jakąś ukrytą broń...

Bez  trudu  mógłbym  go  teraz  zastrzelić,  pomyślał  Jon  i  wycelował.  Przy  tej  czynności  zawsze
ogarniało go niewypowiedzianie rozkoszne uczucie. Ale to nie byłoby polowanie, tylko rzeź.

Gra  cokolwiek  nieuczciwa.  Chociaż  to  potwór,  który  nie  zasługuje  na  to,  by  żyć,  musi  mieć  szansę
obrony.  Jon  zaczął  rozważać  następne  posunięcie.  Jeśli  podkradnie  się  bliżej,  wtedy  chłopak  może
się odwrócić z pistoletem w ręku. Wszystko zależy od tego, kto zdąży strzelić pierwszy. Jon mógł też
zawołać:  „Ręce  do  góry!”  Chłopak  pewnie  rzuciłby  się  do  ucieczki. A  wtedy...  bang!  Jon  nie  był
pewien, które rozwiązanie jest najlepsze. A może...

Nagle drgnął. Usłyszał, jak chłopak mówi obojętnie:

- Możesz stamtąd wyjść, ty za kamieniem. Nie jestem uzbrojony.

Jon zmarszczył brwi, potem wstał i podszedł bliżej, cały czas trzymając palec na spuście.

- Nie boję się ciebie, łajdaku - syknął.

Chłopak odwrócił się i popatrzył na Jona.

- Doprawdy? Tak mi się wydawało, inaczej byś we mnie nie mierzył.

Jon, nadal czujny, opuścił strzelbę. Chłopak miał ze dwadzieścia lat, był dość przystojny.

- Słyszałem, jak przed chwilą strzeliłeś - powiedział. - Dobrze, że przyszedłeś.

Jon zmieszał się. Nie przewidział takiego rozwoju wypadków.

- Dlaczego? - spytał krótko.

Olav Nilsen wzruszył ramionami.

- Głodny jestem. Otarłem nogę. Masz coś do jedzenia?

-  Właściwie  dobrze  by  ci  zrobiło  trochę  się  przegłodzić,  rozpieszczony  smarkaczu,  ale  jestem
chrześcijaninem.  Masz!  -  Jon  sięgnął  do  torby  z  prowiantem  i  rzucił  chłopakowi  kanapkę.  -  To
znaczy, że dobrowolnie wrócisz do więzienia?

Chłopak zerknął na strzelbę.

- Dobrowolnie? A mam jakieś inne wyjście?

Jon mocniej ścisnął broń.

161

- Możesz próbować!

background image

- Pójdę z tobą, choćby po to, by cię rozczarować - zaśmiał się Olav.

- Rozczarować? Co masz na myśli? - Jon pokraśniał ze złości.

- I tak tego nie zrozumiesz. Lepiej się rozejrzyj. Teraz co prawda jest mgła, ale rano było w górach
przepięknie. Widziałem jelenia z ogromnym porożem, pławił się w jeziorze. Cudowny widok!

Jon miał nadzieję, że chłopak wreszcie coś zrobi, przestanie tylko siedzieć i gadać.

- Tak, tu są piękne tereny łowieckie.

- Chcesz powiedzieć, że zastrzeliłbyś jelenia? Do licha, ale jesteśmy podobni!

- Podobni? My? - wybuchnął on. - Między nami nie ma nawet odrobiny podobieństwa, zapamiętaj, to
sobie! Jestem uczciwym, prawym człowiekiem, a nie gangsterem!

-  Chodzi  mi  o  to,  że  obu  nam  potrzebne  jest  napięcie.  Ty  polujesz  na  zwierzęta.  My,  w  mieście,
próbujemy  znaleźć  je  gdzie  indziej.  Zwierzęta  wolno  zabijać,  kraść  samochody  -  to  nielegalne.
Sądziłem, że tu, w górach, jest czysto i pięknie, ale jedyną osobą, którą spotkałem, jesteś ty... czyli...
ludzie wszędzie potrafią nisko upaść.

Jon otworzył usta, by zaprotestować, ale nagle nie potrafił znaleźć żadnego kontrargumentu.

I  jak  wszyscy  ograniczeni  ludzie,  którzy  mają  świadomość,  że  przegrali,  zdecydował  się  użyć
przemocy.  Pięściami  albo  strzelbą  wbije  chłopakowi  do  głowy,  że  on,  Jon,  jest  o  wiele  lepszym
człowiekiem  niż  ten  łajdak  z  miejskich  slumsów.  Już  miał  wrzasnąć,  że  przecież  polowanie  jest
dozwolone,  ale  chłopak  sam  to  przecież  powiedział.  Chciał  wykrzyczeć  mu,  że  przecież  bliski  był
udziału  w  morderstwie,  lecz  przypomniał  sobie  swój  własny  strzał,  który  oddal  w  kierunku
brzozowego lasku.

Nie mógł pojąć, dlaczego jego piękna, droga, ukochana strzelba z celownikiem nagle zaczęła palić go
w ręce. Krzywiąc się z bólu upuścił ją na ziemię.

W  następnej  sekundzie  Olav  Nilsen  już  trzymał  strzelbę  w  dłoni.  Celował  w  Jona  jego  własną
bronią!

- Przeklęty wiejski głupek! - Na ustach chłopaka pojawił się drwiący uśmieszek. - Jak można być tak
sentymentalnym, żeby uwierzyć w taką durną gadaninę!

Jon czuł, jak strach ściska mu gardło. Nie potrafił już rozsądnie myśleć.

- O, tak - powiedział Olav. - Tak lepiej. Odwróć się.

162

Jon usłuchał. Myślał o swej rodzinie, która została w wiosce, i przeklinał słabość, jaka ogarnęła go
przed chwilą. Podejmuje ostatnią próbę, rzucił:

background image

- Wiemy więc, kto jest największym łajdakiem.

- Owszem - chłodno odpowiedział Olav Nilsen.

Nagle  Jon  usłyszał  za  sobą  jakieś  poruszenie.  Przerażony  chłopak  wrzasnął,  upadł  jak  długi  na
ziemię, strzelba wypaliła, a echo wystrzału rozniosło się wśród skalistych zboczy.

Jon się odwrócił. Dziewczyna, najbrzydsza, jaką kiedykolwiek w życiu widział, siedziała na plecach
Olava Nilsena, chowającego nos w mchu.

- Oddaj strzelbę! zażądał Jon, uznając dziewczynę za sprzymierzeńca.

-  Nie!  -  sprzeciwiła  się  młoda  czarownica.  -  Chcecie  się  dowiedzieć,  kto  jest  największym
łajdakiem? Największy łajdak zginie.

- Nie! - zawołał Jon, zasłaniając twarz rękami.

Powietrze rozdarł świst. Jon podniósł głowę i zdążył zobaczyć, jak jego najcenniejszy skarb, strzelba
z celownikiem, zatacza nad nim ogromny łuk i wpada do jeziora na środku doliny Geitebotn.

Wpatrywał  się  w  niską,  niesamowicie  brzydką  dziewczynę,  zaskoczony,  rozgniewany,  czując
jednocześnie ogromną ulgę.

- Powiedziałam, że największy łajdak zginie - oświadczyła, uśmiechając się krzywo. - Zbyt wielką
pokusą była dla was obu. I czym jesteście bez niej?

Jon próbował zripostować, ale nie potrafił. Strata strzelby mocno go zabolała.

- Do diabła, będziesz mi musiała za nią zapłacić!

Olav Nilsen opamiętał się pierwszy i rzucił do ucieczki. Skierował się ku wyżynie, ale pojmano go
szybciej  niż  się  spodziewał.  Już  za  chwilę  dwaj  mężczyźni  przytrzymali  go  za  kołnierz.  Obdarzany
zdolnością jasnowidzenia Nataniel bez trudu odnalazł zbiegów.

- Ojciec! - zdziwiła się Tava. - I Nataniel! Co tu robicie?

- Szukamy ciebie - surowo odparł Rikard Brink. - Widzieliśmy i słyszeliśmy, co się tu przed chwilą
wydarzyło. Pójdziemy teraz wszyscy razem do wioski.

- Ona wyrzuciła moją cenną strzelbę - poskarżył się Jon.

Próbował nadać swemu głosowi groźny ton, ale mu się nie udało.

163

-  Widziałem  -  rzekł  Rikard.  -  Zwrócę  panu  pieniądze,  radzę  jednak  wydać  je  na  kwiaty,  słodycze
albo ubranie dla rodziny.

background image

Jon nie odpowiedział, poznali jednak po jego minie, że pomyślał: „Zrobię, jak mi się podoba”.

- Zajmiesz się mężczyznami, Rikardzie? - spytał Nataniel. - Ja porozmawiam trochę z Tovą.

Rikard skinął głową. Nataniel odczekał chwilę i w pewnej odległości poszedł za nimi z dziewczyną.

Z początku nic nie mówili, w końcu jednak Tova mruknęła:

- Tonący zawsze chwyta się brzytwy.

- Wiem - przyznał Nataniel. - Takim jak ty czy ja niełatwo jest znaleźć osobę, która przyjmie naszą
miłość.

Tova zerknęła na niego z ukosa. Czyżby porównywał się do niej? Chyba oszalał!

- My stoimy z zewnątrz - dopowiedział. O, Ellen, Ellen, pomyślał z bólem.

-  Masz  rację  -  przyznała  Tova.  -  Myślałam,  że  on  mnie  lubi.  W  takiej  sytuacji  można  dla  drugiego
człowieka zrobić wszystko, prawda?

-  Tak,  niestety  nawet  dopuścić  się  czynu  niezgodnego  z  prawem,  jeśli  to  tylko  zadowoli  ukochaną
osobę.

- Czy ty...?

-  Na  razie  nie.  Ale  spotkałem  dziewczynę  i  dla  niej  mógłbym  pewnie  zrobić  to  samo  co  ty.  Na
przykład wypuścić ją z więzienia. Czy bardzo go pokochałaś?

- E, tam! Najmilsze słowa, jakie od niego usłyszałam, to że wyglądam jak strach na wróble.

Posłużyłam się czarami, ten wieśniak sparzył się o swoją strzelbę i upuścił ją na ziemię. Ale Olav
nadużył mojej pomocy. - Milczała przez chwilę. - Jestem taka samotna, Natanielu!

- Dlatego próbowałaś się odnaleźć po stronie zła? Uważałaś, że tam jest twoje miejsce?

- Z pewnością nie należę da tych, którym się udało!

- Tovo, ty i ja jesteśmy wybranymi!

- To ty jesteś wybranym, ja jestem tylko dotknięta.

- Ale zostałaś wybrana, aby wspomóc mnie w walce przeciwko Tengelowi Złemu.

164

- Dlaczegóż miałabym to robić? Przyszłam na świat pod jego znakiem i chętnie będę mu służyć. Wy
jesteście tacy nudni. Tacy doskonali!

background image

Nataniel zatrzymał się i popatrzył na kuzynkę.

Tak  musiała  wyglądać  Hanna,  pomyślał.  Niska,  krępa,  jakby  kwadratowa,  o  powykrzywianych
członkach  i  twarzy  zniekształconej  tak,  jakby  ktoś  złapał  ją  za  uszy  i  przekręcił.  Twarz  pokryta
naroślami  i  znamionami,  o  małych  złośliwych  oczkach  i  kartoflowatym  nosie.  Boże,  pomyślał
Nataniel z rozpaczą, jak przed nim myślało przez setki lat wielu innych. Można się pogodzić z tym, że
od czasu do czasu obdarzasz jakiegoś biedaka takim wyglądem, bo i Tobie nie wszystko zawsze musi
się udawać, ale jednocześnie dajesz im gorące, spragnione serce i zdolność do kochania!

Co miał począć z Tovą? Gdyby naprawdę zdecydowała się służyć Tengelowi Złemu, oznaczałoby to
prawdziwą katastrofę.

-  Staję  się  zła  poprzez  zło  moich  bliźnich  -  powiedziała  Tova.  -  Mam  ochotę  zadawać  cierpienia
pięknym, tym wszystkim, którym się powiodło. I zresztą to robię.

- Naprawdę? - wykrzyknął przerażony.

-  Oczywiście  -  zachichotała.  -  Ale  tylko  trochę.  Czasami  wyczaruję  pryszcz  na  nosie  ślicznej
dziewczyny,  która  wybiera  się  na  pierwszą  randkę  ze  swą  nową  miłością,  innym  razem  wyciągam
halkę  spod  spódnicy  eleganckiej  damy.  Bawi  mnie  to,  Natanielu,  możesz  sobie  mówić,  co  chcesz.
Moje życie nie jest usłane różami.

- Ale twoi rodzice robią dla ciebie wszystko, wiem o tym.

- Jasne. Ale pomoc rodziców nie na wiele się zda, kiedy w wigilię świętego Jana całe ciało drży z
oczekiwania, a nikt nie zaprasza cię na zabawę.

Nataniel otoczył ją ramieniem.

- Tova! Dobrze wiesz, że wszyscy Ludzie Lodu cię kochają.

- Przestań być taki przesłodzony, Natanielu, po mnie i tak twoje słowa spływają jak woda po gęsi.

Odsunął się od dziewczyny.

-  Tova,  sprawa  jest  poważna.  Czeka  nas  piekielnie  trudne  zadanie.  Musimy  się  do  niego  dobrze
przygotować.

- Wiem, że jesteś ciągle za słaby.

- Skąd możesz o tym wiedzieć?

165

- Nasi szacowni przodkowie powiedzieli o tym Benedikte. Ona ma z nimi kontakt.

- A co mówią o tobie?

background image

- Niepokoją się, a mnie to śmieszy.

Nataniel nie wiedział, co na to powiedzieć, nie miał ochoty prawić jej kazań.

Każde myślało o swoim i żadne nie znało myśli drugiego. Może tak zresztą było i lepiej.

Nataniel nie mógł skoncentrować się na Tovie i bardzo mu było z tego powodu przykro. Jego myśli
zaprzątała Ellen i tęsknota za nią. Nigdy jej już nie zobaczy. Nie zniesie tego, nie poradzi sobie bez
niej teraz, kiedy wiedział już, że ona istnieje.

A Tova? Jej myśli były tak straszne, że musiała je ukrywać. Nataniel? myślała z pogardą.

Dobry, miły Nataniel, słaby jak mały kociak. Mogę się do ciebie uśmiechać, ale nie myśl sobie, że
jestem z tobą. Mam inne ambicje, wiem, kto jest moim panem i władcą.

Jemu pragnę służyć!

Drgnęła na dźwięk słów Nataniela. Czyżby wiedział?

- Wiesz, kto jest twoim opiekunem? - zagadnął.

- Słyszałam. Sam Imre we własnej osobie. Ale on najwidoczniej mocno śpi, nigdy go nie spotkałam.

- Będzie stał po twojej stronie i pomagał ci przede wszystkim podczas decydującej bitwy.

Tova zaniosła się diabelskim chichotem:

- Nie przyjdzie mu to łatwo.

- Tova... - zaczął Nataniel ostrożnie. - Nie jestem jeszcze gotów, by udać się do Doliny Ludzi Lodu.
Ty  także  nie.  Czy  chcesz,  żebym  odwiedził  cię  kilka  razy  w  tygodniu,  abyśmy  mogli  sobie  pomóc?
Tobie  potrzeba  trochę  mojej  woli  walki  ze  złem,  a  ty  możesz  mnie  nauczyć  swojego  poczucia
humoru.

Zaśmiała się.

- Jesteś szalony. Ale czemu nie? Jak już mówiłam, moje życie nie jest szczególnie ciekawe.

Dręczenie ciebie trochę mnie zabawi.

- Dobrze, Tovo, wobec tego jesteśmy umówieni.

166

Nie wiedział, dlaczego w obecności Tovy czuje się tak nieswojo. Z pewnością to nie z powodu jej
odrażającego  wyglądu,  Nataniel  nie  był  z  takich.  Nie,  to  tkwiło  w  czym  innym,  w  czymś,  co
podpowiadała mu intuicja...

background image

Dreszcz przebiegł mu po plecach. To z zimna, bijącego od tej wilgotnej mgły, pomyślał.

- A więc znalazłeś sobie dziewczynę - stwierdziła Tova zaczepnym tonem.

Napięcie na twarzy Nataniela złagodniało.

- Tak, to Ellen. Ale nie możemy być razem.

- Nie gadaj głupstw - prychnęła. - Ona przecież wygląda normalnie. Nie możecie być razem?

Nie wiesz, o czym mówisz!

Nataniel  popatrzył  na  kuzynkę,  która  sięgała  mu  zaledwie  da  pasa,  choć  byli  niemal  w  równym
wieku. Wiedział, że Tova mówi z własnego doświadczenia. Nie wolno mu było zdradzić, dlaczego
on i Ellen nie mogą się ze sobą związać, ale zawstydził się. Zawstydził

się, że tak wiele dobrego spotyka go za darmo, za nic otrzymał miłość Ellen.

Nad jeziorkiem, skrywającym w swych wodach cenną strzelbę, tańczyły komary. Ludzie wtapiali się
we mgłę, ich sylwetki stawały się coraz mniej wyraźne, aż wreszcie całkiem się w niej rozpłynęły.
Nic  nie  mąciło  gładkiej  toni  jeziora  w  odludnej  dolinie  Geitebotn,  której  znów  nikt  nie  odwiedzi
przez długi, długi czas.

Tego wieczora, kiedy powrócili do ludzkich siedzib, Nataniel czuł się jak w gorączce. Nie mógł się
doczekać, kiedy wreszcie zadzwoni.

W słuchawce rozległ się głos Ellen. Pod Natanielem, kiedy go usłyszał, ugięły się nogi.

- Ellen? Mówi Nataniel.

Już sam sposób, w jaki zachłysnęła się powietrzem ze zdziwienia, wiele mu powiedział.

- Nataniel? Czc... cześć.. ja... nie wiem, co mam powiedzieć. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę z
tobą rozmawiać.

- Ja też nie przypuszczałem, ale... Tova... My jesteśmy uprzywilejowani, tylko nie zdawaliśmy sobie
z tego sprawy...

- Przepraszam, Natanielu, ale o czym ty właściwie mówisz?

- Musiałem tylko ci powiedzieć... że bardzo cię kocham, Ellen, nie możemy tego zmarnować.

Mamy siebie, chociaż nie możemy się spotykać.

Ellen przez chwilę się zastanawiała.

167

background image

- Ale jaki ma to związek z Tovą?

-  Tova,  biedna  mała  Tova,  nie  ma  w  życiu  żadnych  szans.  Pokochała  chłopaka,  całkiem  tego
niegodnego. Ale nawet on jej nie chce. Rozumiesz? A my mamy siebie. Mamy kogo kochać, mamy z
kim dzielić swoje uczucia. Ellen? Jesteś tam?

- Tak, jestem. Dziękuję, że zadzwoniłeś, Natanielu! Wiem, o co ci chodzi. Bardzo się cieszę.

Muszę przyznać, że było mi ciężko, bo wiesz, że... że ja także wiele do ciebie czuję.

- Posłuchaj, musimy się spotkać! Nic na to nie poradzimy, być może niewiele czasu nam zostało.

- Och, nie!

- Dlaczego?

- Starałam się o przyjęcie do szkoły na zachodzie kraju. Mam zamiar zostać pedagogiem społecznym.
No i dziś rano przyszła od nich odpowiedź. Przyjęli mnie, wysłałam natychmiast wiadomość, że jutro
przyjeżdżam. Właśnie się pakuję, mam nawet bilet.

Nataniel miał wrażenie, że słońce w jednej chwili przestało świecić.

- Rozumiem. Znów zrządzenie losu. Najwidoczniej nie jest nam pisane być razem.

- Tak mi przykro, Natanielu, mogłabym zrezygnować...

Gdzieś w jego mózgu rozległ się sygnał ostrzegawczy.

-  Nic,  nie  rób  tego  -  poprosił  szybko.  -  Czuję,  że  to  byłoby  niebezpieczne.  Dobrze,  że  zaczynasz
szkołę.  Ale  nie  przesadzaj  ze  swym  idealizmem,  sama  wiesz,  jakie  masz  skłonności  -  zakończył,
śmiejąc się wymuszenie.

- Czy to źle być idealistą?

- Idealiści mogą narobić wiele kłopotów, moja droga, a ich idee nie zawsze bywają czyste.

Często  pragną  zaspokoić  wyłącznie  własną  próżność.  Z  wyższością  traktują  tych,  którym  tak
wielkodusznie pomagają.

-  Jesteś  złośliwy  -  stwierdziła  Ellen.  -  Ale  dostrzegam  niebezpieczeństwo.  Znów  widmo
sprawiedliwych. Uważasz więc, że realiści są lepsi?

- Odwracasz kota ogonem. Najgorszy ze wszystkiego jest chłód uczuciowy.

- W porządku - roześmiała się Ellen. - Postaram się zachować równowagę balansując na cieniutkiej
linie. Oj, ale o czym my rozmawiamy! To chyba po to, żeby utrzymać kontakt.

background image

168

Natanielu,  dziękuję,  że  mogłam  cię  poznać,  i  za  to,  że  w  ogóle  jesteś!  I  pozdrów  ode  mnie  Tovę,
chociaż nie znam jej tak dobrze!

- Dobrze. Potrzebna jej każda nawet najdrobniejsza oznaka życzliwości.

Zanim wreszcie się pożegnali, obiecali, że będą telefonować do siebie i pisać, bo żadne z nich nie
miało sił, by zerwać znajomość. Nataniel odłożył słuchawkę i wrócił do swego nowego problemu:
do Tovy.

Co on, na miłość boską, miał z nią zrobić?

Czekała na niego w swoim pokoju w hotelu, nie chciała pokazywać się wśród ludzi. Nie dlatego, że
przejmowała się ich reakcjami, do nich zdążyła już przywyknąć, ale tego wieczoru postanowiła być
miła. Nataniel okazał jej tyle serca.

Kiedy przyszedł, od razu zorientowała się, że jest smutny.

- No i jak, odrzuciła cię?

- Nie, przeciwnie, ale los nie chce, żebyśmy się spotkali.

- Los! Nie mów jak bohater taniego romansu, Natanielu!

Znów  ją  zirytował.  Gniewało  ją,  że  głowę  zajmuje  mu  ta  dziewczyna.  Tovie  nie  zależało  na
Natanielu, a mimo to nie chciała, by myślał o kimś innym. Czuła, że zaczyna nie lubić tej Ellen.

Nataniel wziął się w garść i uśmiechnął do niej życzliwie, ale z roztargnieniem.

- Na pewno damy sobie radę z twoją skłonnością do zła, Tovo. Jestem o tym przekonany, bo wiem,
że w głębi duszy jesteś dobrym człowiekiem.

Tak ci się wydaje, pomyślała dziewczyna. Przeklęty dureń!

Musiała  odwrócić  głowę,  by  nie  dostrzegł  jej  diabelskiego  uśmiechu.  Twarz  wykrzywiła  w  takim
grymasie, że gdyby Nataniel go zobaczył, zrozumiałby, że w jej rysy wryło się dziedzictwo Tengela
Złego.

169