background image

Janice Kaplan Lynn Schnumbcroer

Faceti, których nie poślubiłam

I języka angielskiego przełożyła Monika Wiśniewska

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA

Tytuł oryginału: The Men I Didn't Marry

Rozdział pierwszy

Mąż oznajmia mi wielką nowinę, nie czekając nawet, aż wsiądziemy do 

samochodu.

Właśnie przywieźliśmy do Yale naszą córkę - błyskotliwą, piękną i 

kochaną Emily To jej pierwszy dzień na uniwerku. Poznałam jej 

współlokatorkę, rozpakowałam torby oraz oblekłam kołdrę i poduszkę we 

flanelową pościel, którą kupiłyśmy podczas czterogodzinnego maratonu 

zakupowego w Bed Bath & Beyond. Nq dobrze: prawda jest taka, że nie 

użyłam tej właśnie pościeli. Chcąc zrobić córce niespodziankę, kupiłam 

inny komplet w ekskluzywnym sklepie Frette na Madison Avenue. Do 

diaska, przecież ta dziewczyna dostała się do Yale, powinna sypiać co 

najmniej w satynie!

Bill, kochający ojciec, przekomarza się z Emily, instalując jej jednocześnie 

background image

komputer i montując obok biurka półkę na książki. Dopóki oboje mamy 

zajęcie, jesteśmy w stanie odsunąć w czasie załamanie emocjonalne, które 

niechybnie pojawi się w chwili, gdy zostawimy swoją latorośl i ruszymy w 

drogę powrotną do naszego tak bardzo teraz cichego domu. Emily całuje 

tatę, dziękując mu za pomoc, przytula się do mnie mocno, a potem 

obiecuje, że da sobie radę. Oto sygnał do odjazdu. Z mniejszą pewnością 

siebie zapewniam, że my także damy sobie radę. Teraz, kiedy nasze drugie 

dziecko

oficjalnie rozpoczęło studia, tak jak wcześniej Adam, starszy brat Emily, 

nasze gniazdo zupełnie już opustoszało.

Wychodząc z akademika, mijamy stół z powitalnymi gadżetami dla 

studentów pierwszego roku: znajduje się na nim stos map miasteczka 

uniwersyteckiego, biuletyny z najważniejszymi informacjami oraz dwie 

miski - jedna z cukierkami Tootsie Roll, a druga z prezerwatywami. 

Kiepski pomysł z tymi cukierkami - wystarczająco łatwo jest przytyć na 

jedzeniu stołówkowym. I, o mój Boże, ta druga miska jest pełna 

prążkowanych, świecących w ciemnościach gumek we wszystkich 

kolorach tęczy. Czy powinnam ostrzec Emily, by trzymała się z dala od 

chłopaka, który używa prezerwatyw godnych Gwiezdnych wojen ?

Bill i ja wychodzimy na dwór. Chwytam go za ramię i biorę głęboki 

oddech. Czekałam z lękiem na ten dzień od chwili, kiedy pierwszy raz 

zaprowadziłam Emily do przedszkola, ale wygląda na to, że jakoś udało 

nam się go przetrwać.

- Chyba sobie poradziliśmy, kochanie - mówię, dumna, że nie uroniłam ani 

jednej łzy.

- No pewnie. Emily to świetna dziewczyna - odpowiada Bill, z 

background image

roztargnieniem klepiąc mnie po dłoni.

Ma rację. Zakładając rodzinę, oboje byliśmy bardzo młodzi, ale mimo to 

wychowaliśmy dwoje fantastycznych dzieci, i na dodatek sprawiało nam 

to mnóstwo radości. Ale teraz nadszedł czas dla nas, na nowe wspólne 

przeżycia. Zaplanowałam już weekend połączony z degustacją win, 

romantyczny wypad do czterogwiazdkowego hotelu w Vermont, a nawet 

udało mi się załatwić bilety na Knicksów - na cały sezon. Wiedząc, że ten 

dzień w końcu nadejdzie, już sześć lat temu wpisałam się na listę 

oczekujących.

Przyglądam się mojemu mężowi, świetnemu maklerowi giełdowemu. 

Zawsze był przystojny, ale teraz jest w tak dobrej formie, jak chyba 

jeszcze nigdy. Zniknęły gdzieś słodkie boczki i wierzchy babeczek też - to 

nowy cukierniczy eufemizm, opisujący ten dodatkowy wałeczek ciała, 

sterczą-

6

cy nad skrajem majtek. Mięśnie brzucha Billa nadają się na okładkę 

„Men's Health" - a już na pewno spokojnie mogłyby się pojawić wewnątrz 

magazynu. I - zaraz, zaraz - co się stało z pasmami siwych włosów, które 

zaczęły mu się pojawiać na skroniach? Wyciągam rękę i delikatnie 

głaszczę jego ciemną czuprynę, chichocząc cicho. Trudno mi jakoś 

uwierzyć, że Bill stosuje Grecian Formula*, no ale coś z nimi musiał 

zrobić. Może po tylu latach moje kochanie ma kilka małych sekretów.

- Skarbie, nasz pierwszy wieczór, tylko ty i ja - mówię, jeszcze mocniej 

ściskając jego silne ramię. - Na co miałbyś ochotę? Mała etiopska 

restauracja w New Haven czy też lepiej będzie, jeśli niezwłocznie 

wrócimy do domu, a ja się przebiorę w coś wygodniejszego? - Nachylam 

background image

się, by pocałować go w policzek, ale Bill tymczasem przyspieszył kroku, 

więc mój całus zawisa w powietrzu.

- Hallie, muszę ci o czymś powiedzieć. - Idzie dalej, ze wzrokiem 

utkwionym przed siebie.

Oj. Taki początek nie wróży niczego dobrego. Potykam się, gdy obcas 

zakleszcza mi się pomiędzy płytami chodnika. Po „Muszę ci o czymś 

powiedzieć" nigdy nie słyszy się: „Kocham cię do szaleństwa" ani nawet: 

„Zawsze lubiłem twoją duszoną wołowinę". O nie, „Muszę ci o czymś 

powiedzieć" każdorazowo poprzedza złe wiadomości w rodzaju: „zdechł 

kot" albo „dom właśnie spłonął". A w tym wypadku?

- Odchodzę - oświadcza Bill, nawet przy tym nie zwalniając.

Ze co? Przez chwilę przetrawiam jego słowa. Jestem przekonana, że gdyby 

„odchodzę" znaczyło odejście na dobre, mój mąż, mężczyzna, z którym 

przeżyłam ostatnie dwie dekady i kochałam się zaledwie trzy noce temu - 

a może cztery? - przed ogłoszeniem takiej nowiny pozwoliłby mi usiąść.

Preparat przywracający siwym włosom naturalny kolor (wszystkie 

przypisy w książce pochodzą od tłumaczki).

Mój Bill, mój słodki Bill najpierw przyniósłby mi filiżankę kawy.

Chyba że to już nie jest mój słodki Bill. Odchodzę.

Czas zatrzymuje się w miejscu. Ja też. Na chwilkę milknie cały świat i 

jedynym dźwiękiem jest odległe, uporczywe i żałobne kwilenie jakiegoś 

ptaka: Będziesz sama będziesz sama będziesz sama.

Ja jednak nie mogę wyobrazić sobie takiej ewentualności. A zresztą, co 

taki ptak może wiedzieć? Skupiam się, próbując z całych sił nadać 

oświadczeniu Billa zupełnie inne znaczenie.

- Dobrze, odjedziemy z New Haven i wrócimy do domu na kolację - 

background image

mówię. - Mogę rozmrozić lazanię albo przygotować naprędce omlet - 

szczebioczę. - W lodówce zostało trochę brie. Lubisz omlet z brie, prawda, 

kochanie?

Bill wreszcie zatrzymuje się i odwraca w moją stronę.

- Mam na myśli to, że odchodzę od ciebie. - Milknie i patrzy na mnie z 

uśmiechem, który na pewno uważa za miły. - Dobrze nam było. Cholernie 

dobrych dwadzieścia jeden lat w szczęśliwym związku. Jesteś świetną 

dziewczyną, Hal-lie. Nie mogę ci niczego zarzucić. Ale czas, bym 

przeszedł do drugiego aktu.

O czym on mówi? Drugi akt? Nawet Mike Nichols nie poradziłby sobie z 

taką kwestią. Jak nic od kilku dni ćwiczył tę przemowę przed lustrem. Ale 

przedstawienie się nie skończyło. Nie mogło się skończyć. On nie 

odchodzi! Biorę głęboki oddech. Założę się, że nawet wiem, co się dzieje. 

Tak jak i mnie, Billa wytrąciło z równowagi pójście Emily na studia i nie 

wie, jak na to zareagować. Przecież to facet. Pewnie nie wie nawet, że w 

ogóle reaguje. I do mnie należy uspokojenie go.

- Posłuchaj, skarbie: wszystko będzie dobrze - mówię łagodnie. - Kocham 

cię. Ty kochasz mnie. Zdobyłam bilety na Knicksów, o których zawsze 

marzyłeś. Nasz związek może być udany nawet bez dzieci w domu.

8

Nie odpowiada, więc mówię dalej, by nie dopuścić do niezręcznej ciszy:

- Tak sobie myślę, czy się nie zapisać na kurs garncarstwa.

Bill patrzy na mnie przez chwilę dziwnym wzrokiem, po czym kiwa 

głową.

- To świetnie, Hallie. Cieszę się, że masz jakieś plany. Ja też mam.

Podchodzimy do samochodu i wślizguję się jak zwykle na siedzenie dla 

background image

pasażera. Zaczynam wsuwać do odtwarzacza płytę St. Lawrence Quartet z 

muzyką Haydna, która zawsze należała do Billa ulubionych, ale on 

natychmiast ją wyjmuje i włącza coś głośnego i ryczącego.

- Co to, u licha, jest? - pytam.

- Black Eyed Peas - odpowiada z dumą. - To teraz mój ulubiony zespół. 

Wysoko na listach przebojów.

Przyciszam muzykę, ale w mojej głowie nieprzerwanie dudni. Kim jest ten 

słuchający rapu i farbujący włosy mężczyzna, który siedzi obok mnie? W 

ciągu tych wszystkich lat sądziłam, że wiem o swoim mężu wszystko, ale 

coś się musiało zmienić w czasie, gdy ja byłam pochłonięta 

wychowywaniem dzieci i kupowaniem mu koszul od Brooks Brothers. 

Nagle czuję się jak idiotka. Co jeszcze przeoczyłam?

Przez następne półtorej godziny siedzę otumaniona, podczas gdy 

samochód mknie wąską trasą Merritt Parkway. Widząc te wszystkie ostre 

zakręty, naprawdę nie wiem, jakim cudem ktokolwiek uchodzi stąd z 

życiem. Sama już nie wiem, czy tego akurat chcę dla siebie. Dzieci nie ma, 

Bill odchodzi - co mi zostało? Patrzę przez szybę i widzę jedynie posępną 

przyszłość; dopiero gdy pokonujemy most wiodący na Manhattan, 

zauważam, że przejechaliśmy nasz zjazd do Chaddick, położonego na 

przedmieściach Nowego Jorku.

- Dokąd my jedziemy? - pytam.

Bill nie odpowiada, ale usta ma zaciśnięte, a czoło zmarszczone tak, że 

jego brwi łączą się w jedną kreskę. Jeśli cho-

9

dzi o mego męża, to nadal jestem pewna jednego - przypominające 

gąsienicę brwi zdradzają, że zaraz coś się wydarzy Chwilę później Bill 

background image

zajeżdża pod kamienicę z piaskowca na West Nineties, parkuje na 

drugiego i wyłącza silnik. Nachyla się i cmoka mnie nerwowo w policzek, 

po czym podaje mi kluczyki.

- Wiesz, jak dojechać do domu, skarbie - mówi z udawaną nonszalancją. I 

jakby nic się nie zmieniło, dodaje: - Jedź ostrożnie. Zdaje się, że na północ 

od Hudson jest korek, więc lepiej wybierz Riverside Drive.

Otwieram usta, ale nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.

- Nie jedziesz do domu? - udaje mi się wreszcie wycharczeć. - Gdzie my 

jesteśmy?

- To moje nowe mieszkanie - odpowiada Bill, wskazując na ganek. 

Wyraźnie nie mogąc się doczekać końca tej rozmowy, wysiada z auta i z 

tylnego siedzenia zabiera worek marynarski, na który wcześniej nie 

zwróciłam uwagi.

- Masz mieszkanie? - pytam z osłupieniem.

- Właściwie to nie jest tylko moje - odpowiada. Wbiega po schodach, 

prowadzących do jego nowych drzwi, po czym odwraca się i dodaje: - To 

mieszkanie Ashlee. Ashlee, przez dwa e.

Ashlee. Ashlee. Ashlee. Ashlee. Ashleeeee. Jeśli wypowie się to 

wystarczająco wiele razy, leżąc pod miękką kołdrą, zaczyna brzmieć 

niczym krzyk pierwotny. A krzyk ma działanie terapeutyczne. Jak również 

walenie głową w ścianę, wydłubywanie twarzy męża-zdrajcy z każdego 

zdjęcia w domu, zjedzenie dwunastu wielkich opakowań ciastek Oreo - 

tych pakowanych podwójnie - w ciągu dwóch dni (bez choćby kropli 

mleka) i przeczytanie stosu magazynów „U.S. News and World Report", 

do tej pory zbierających kurz w piwnicy. Skoro nie ma dla mnie 

przyszłości, równie dobrze mogę sobie żyć w przeszłości. Czytam od deski 

background image

do deski każdy egzemplarz od roku 1989 do 1994 i z numeru z roku 1990 

do-

10

wiaduję się, że Vanilla Ice wydał album, który sprzedaje się wprost 

rewelacyjnie, i że ten artysta będzie trwał wiecznie. Ha! Kariera pana 

Vanilla Ice skończyła się prędzej niż rozpuszczają się lody sorbetowe w 

środku lata*. Zastąpiono go kimś innym, tak jak i mnie.

Nie oglądałam telewizji w ciągu dnia, odkąd skończył mi się urlop 

macierzyński z Emily, ale teraz moim wiernym kompanem jest QVC ". Od 

czterech dni dobrze mi robi świadomość, że o każdej porze dnia i nocy 

mogę zamówić włoski naszyjnik z wypukłymi zdobieniami lub owalną 

broszkę z tanzanitem. Zamówiłam jedno i drugie - i nie tylko to. Facet z 

UPS zjawiał się u mnie tyle razy, że pewnie myśli sobie, iż obsesyjnie 

wcześnie zabrałam się za kupowanie gwiazdkowych prezentów. 

Zastanawia się też pewnie, dlaczego nie wniosłam tych cennych darów do 

środka. Niestety, wymagałoby to opuszczenia łóżka i zejścia po schodach, 

a w chwili obecnej oszczędzam energię na czynności absolutnie niezbędne 

- takie jak uzupełnianie zapasów Oreo.

Wymogłam na Billu obietnicę, że nie powie o niczym Adamowi i Emily. 

Wyjaśniłam, że nie chcę im psuć początku roku akademickiego, ale 

prawda jest taka, że nie mam po prostu ochoty o tym mówić. To chyba tak 

jak z przewracającym się w lesie drzewem. Jeśli mężczyzna porzuca żonę, 

a nikt o tym nie wie, to czy rzeczywiście to zrobił? Powinnam była jednak 

przewidzieć, że dotrzymywanie obietnic nie jest najmocniejszą stroną 

mojego męża. Adam dzwoni do mnie dwa razy dziennie i pyta z troską: 

„Jak się czujesz, mamo?". Poważny ton jego głosu każe mi z niepokojem 

background image

sądzić, iż Bill przekazał mu bardziej tragiczne nowiny - że, na przykład, 

pomijając wszystko inne, cierpię na gorączkę denga.

Cokolwiek mi dolega, zadzwoniłam do pracy i powiedziałam, że jestem 

chora. Zrobiłam to po raz pierwszy, odkąd

vanilla ice (ang.) - lody waniliowe.

Kanał telewizyjny z całodobowymi telezakupami.

piętnaście lat temu przyjęłam posadę prawnika w kancelarii Rosen, 

0'Grady i Riccardi - pierwszej i prawdopodobnie wciąż jedynej żydowsko-

irlandzko-włoskiej firmie prawniczej. To także jedyna kancelaria, która 

mogła zatrudnić mnie, WASP-a*, kierując się zasadami polityki 

dyskryminacji pozytywnej. Specjalizujemy się w sprawach o 

dyskryminację, a przez firmowe kolacje, na których serwuje się kugel", 

peklowaną wołowinę z kapustą i cannoli ***, często dopada nas 

niestrawność. Mimo to lubię tę kancelarię i sama też jestem tam lubiana. 

Od początku udało mi się ograniczyć pracę do czterech dni w tygodniu, 

poza tym mam dzięki niej niezły plan emerytalny i stały zapas tabletek na 

zgagę Tums.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio zdarzył się dzień, którego nie wypełniałaby 

mi praca albo dzieci, ale w chwili obecnej naprawdę nie jestem w stanie 

zabrać się za nic pożytecznego. Jestem wściekła na Billa, a jeszcze 

bardziej na siebie. Jak mógł mi zrobić coś takiego? Jak mogłam mu na to 

pozwolić? Nie porzuca się ot tak, mówiąc: „Adios, słodkiego, miłego 

życia", kogoś, z kim ma się dwoje dzieci i z kim się przeżyło dwadzieścia 

jeden lat. Za kogo on się, do jasnej cholery, uważa, że odchodzi, nawet ze 

mną nie porozmawiawszy? Na miłość boską, kiedy remontowaliśmy 

kuchnię, przez sześć tygodni dyskutowaliśmy na temat koloru płytek. 

background image

Jemu podobały się ciemnozielone, mnie białe, a ostatecznie 

zdecydowaliśmy się na niebieskie z kremowymi wykończeniami. Coś 

takiego nazywa się kompromis, Bill, i na tym właśnie polega małżeństwo. 

Skurwiel. Sama nie wiem, czy chcę go odzyskać, czy też po prostu sprać 

na kwaśne jabłko.

White Anglo-Saxon Protestant - członek amerykańskiej białej elity, 

protestant pochodzenia anglosaskiego.

Danie kuchni żydowskiej: zapiekana babka z surowych lub gotowanych 

ziemniaków, makaronu lub ryżu.

Deser sycylijski: rurki z chrupiącego ciasta nadziewane kremem z sera 

ricotta.

12

Opadam z powrotem na poduszki, wykończona nieustannym odgrywaniem 

w głowie tych samych scen. Muszę zająć się czymś innym - czymkolwiek. 

Wyciągam przed siebie dłoń. Przez zasunięte żaluzje wpada nieco światła, 

wystarczająco, by wyczarować na ścianie cień jakiegoś zwierzaka. 

Patrzcie, króliczek.

Dzwonek telefonu przywołuje mnie do rzeczywistości, a na to akurat nie 

mam w ogóle ochoty. Od tygodnia nie rozmawiam praktycznie z nikim 

poza dziećmi i moją najlepszą przyjaciółką Belłini. Po numerze widzę 

jednak, że to starszy partner z kancelarii, Arthur Rosen. Jest on naprawdę 

dobrym szefem. Przekręcam się na łóżku, by dosięgnąć słuchawki. 

Przykładam ją do ucha i przytrzymuję ramieniem.

Pierwszych kilka minut to typowa gadka-szmatka. Następnie Arthur 

oświadcza:

- Naprawdę nie chcę zawracać ci głowy podczas choroby, Hallie, ale 

background image

muszę cię o coś spytać w związku ze sprawą Tylera.

Skoro przechodzimy do interesów, niechętnie sięgam pod kołdrę po pilota, 

by przyciszyć nieco Victorię Principal, zachwalającą własną linię 

produktów do pielęgnacji skóry. Gdy tylko jednak skończę rozmawiać, 

zamówię krem pod oczy

0 nazwie „Najwspanialszy Sekret Perfekcyjnego Nawilżenia

1 Ujędrnienia". Pal licho, czy to świństwo działa. Chcę się po prostu 

przekonać, w jaki sposób na maleńkiej, siedmiomilili-trowej tubce udało 

się zmieścić te wszystkie wyrazy.

Skupić się. Skupić. Skupić. Słucham, co Arthur ma do powiedzenia na 

temat tej sprawy. Przeciwko naszemu klientowi, Charlesowi Tylerowi, 

wniesiono pozew o molestowanie seksualne - z niespotykaną innowacją. 

Powódka twierdzi, że pan Tyler pominął ją podczas awansu i dał go innej 

kobiecie z biura - z którą sypia. Innymi słowy, pozywa go za to, że on 

bzyka się z kimś innym. Staram się uczynić jakąś inteligentną uwagę, 

pilnując się przy tym, by nie zacząć szlochać i nie zaznajomić Arthura z 

każdym szczegółem moje-

13

go tak bardzo żałosnego życia. On jednak wyczuwa, że coś jest nie tak.

- No więc, Halłie - waha się. - Nie chcę być wścibski, ale nie ma cię w 

pracy już prawie tydzień. Czy powinienem się o ciebie martwić?

Martwić o mnie? Dlaczego ktokolwiek miałby się o mnie martwić? Mąż 

mnie porzucił dla jakiejś Ashlee, nie wstaję z łóżka tak długo, że pewnie 

robią mi się już odleżyny, a moje jedyne źródło pożywienia pochodzi z 

Nabisco*.

Ale ja wciąż nie jestem gotowa, by o tym rozmawiać, a już na pewno nie z 

background image

własnym szefem, którego cechuje taki profesjonalizm, iż o tym, że jest 

ojcem, dowiedziałam się dopiero, gdy otrzymałam zaproszenie na trzecie 

urodziny jego synka.

- Nie, Arthurze, ja tylko... - Co mi może dolegać? Nie lubię kłamać, więc 

wybieram pewną wersję prawdy. - Mnie tylko coś usunięto. - Bo tak jest. 

Po prostu nie dodaję, że chodzi o męża.

- Jakiś niegroźny zabieg? - pyta.

- Tak, właśnie tak. - Niegroźny zabieg. Bill wyciął mi jedynie serce.

Kończymy rozmowę, a ja zbieram siły, by przejść do kolejnego punktu 

dnia. Znowu mam ochotę sobie popłakać, ale wygląda na to, że wyschły 

mi kanaliki łzowe. Otaczam więc ramionami kolana i przyjmuję pozycję 

embrionalną.

- Ashlee, Ashlee, Ashlee - zawodzę, bujając się w przód i w tył. - 

ASHLEEEE - jęczę, wkładając w to znacznie więcej uczucia niż Marlon 

Brando w wołanie: „STELLAAA".

Ashlee. Ashlee, przez dwa, kurwa, e. A tak przy okazji, to ile lat może 

mieć ktoś o imieniu Ashlee? Założę się, że niewiele ponad dwadzieścia. 

Ma pewnie blond włosy, jest masa-żystką laktoowowegetariańską. 

Podczas rozmowy telefonicznej z Billem, jedynej, na którą się zdobyłam, 

oświadczył, że nie chodzi o mnie - że to kwestia życia pełnią życia i 

podążania

Amerykański koncern spożywczy

14

za głosem serca. Litości. To nie serce zaprowadziło go na tę przeklętą 93. 

ulicę. Ten dupek nie potrafi się nawet zdobyć na jakiś oryginalny kryzys 

wieku średniego. Jak zresztą każdy facet. Dzięki takim jak on producenci 

background image

porsche zacierają ręce.

Za to moja reakcja jest bardzo oryginalna. Nie pochłonęłam żadnego 

opakowania lodów Ben & Jerry ani nie obejrzałam żadnego filmu z Meg 

Ryan. Ponownie kładę się natomiast na plecach i tym razem w stronę 

światła wyciągam obie ręce. Odkrywam w sobie ukryte talenty Teraz 

króliczek przeskakuje przez płot.

To Emily każe mi wziąć się w garść.

- Mamo, przed chwilą zadzwoniłam do twojej kancelarii i powiedzieli mi, 

że nadal nie ma cię w pracy - oświadcza, dzwoniąc nazajutrz rano. - Co się 

dzieje?

Biorę głęboki oddech.

- Emily, muszę ci o czymś powiedzieć.

No i znowu to zdanie. Czy jest już na tyle dorosła, by wiedzieć, że oznacza 

ono złe wiadomości?

Okazuje się, że jest na tyle dorosła, by wiedzieć znacznie więcej, gdyż 

szybko wchodzi mi w słowo:

- Nie musisz mi o niczym mówić. Wiem, że tata cię zostawił. Adam mi 

powiedział. Tata mu powiedział. I powiedział mu, żeby nie mówił, ale on 

powiedział.

Hmm. Tak więc Emily ma nie tylko rozeznanie w sytuacji, ale chyba 

nawet udało jej się prawidłowo zbudować zdanie wielokrotnie złożone. 

Ale wtedy coś każe mi się zastanowić, dlaczego nie wydaje się 

zasmucona. Spodziewałam się, że Emily uroni przynajmniej jedną łzę nad 

rozpadem naszej cudownej rodziny.

Nim zdążę otworzyć usta, by spytać ją o to, moja córka przypuszcza 

szturm:

background image

- Nie rozumiem jednak, dlaczego tak się zamartwiasz. Tata to tylko facet. 

Twoje życie się nie skończyło.

- Emily, czyś ty oszalała? To twój ojciec. Co ty opowiadasz?

15

- Mówię dokładnie to, co usłyszałam od ciebie, kiedy rzucił mnie Paco. 

Zycie płynie dalej. Tego kwiatu to pół światu.

Jasne, ale ja już nie mam dwudziestu lat. A poza tym to zupełnie inna 

sytuacja. I jak w ogóle można porównywać Bil-la z Paco, tym 

wytatuowanym amatorem kolczyków, tą kreaturą, która rzuciła Emily 

tydzień przed połowinkami i powinna otrzymać zakaz zbliżania się do 

mojej cudownej i kochanej córeczki na odległość mniejszą niż piętnaście 

metrów?

- Wiem, co sobie teraz myślisz - mówi Emily, która chyba wie wszystko, w 

przeciwieństwie do większości nastolatków, którym tylko tak się wydaje. - 

Paco to chłopak, z którym chodziłam trzy tygodnie, a wy byliście 

małżeństwem od niepamiętnych czasów. To jest pochrzanione, zgadzam 

się. Ale zawsze byłaś dla mnie wzorem do naśladowania, mamo. Wokół 

ciebie ciągle coś się dzieje. Świetnie dasz sobie radę bez Billa.

- Billa? - pytam z lekkim zdziwieniem, zastanawiając się, od kiedy jej 

ukochany tatuś to „Bill".

- Sądzę, że przyda nam się, jeśli będziemy o nim myślały jak o 

zwyczajnym facecie - odpowiada gładko Emily. - A może jeszcze lepiej by 

było, gdybyśmy nazywały go William. Bardziej obojętnie.

Mam wrażenie, że moja córka jednak zapisała się na zajęcia z 

postmodernistycznego feminizmu. Ale muszę przyznać, że to, co mówi, 

ma nawet sens. William. Obracam to imię na języku. William. William i 

background image

Ashlee. ASHLEEEEE. Emily ma rację, muszę z tym skończyć.

Podziwiam w duchu przenikliwość i dojrzałość mojej córki, kiedy nagle 

słyszę stłumiony płacz.

- Poczekaj chwilkę, mamo - mówi łamiącym się głosem.

- Em, wszystko w porządku? - pytam.

W odpowiedzi słyszę głośne trąbienie. Emily wydmuchuje nos. A więc 

jednak zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji i cierpi, mimo że próbuje grać 

twardą. Żałuję, że nie mogę jej teraz przytulić i pocieszyć. Zresztą mnie 

także przydałoby się takie przytulenie.

16

- Przepraszam, mamo - mówi Emily drżącym głosem. - Staram się 

zachowywać dojrzale, ale to straszne, co się stało. W głowie mi się to 

wszystko nie mieści. Wy się przecież nigdy nie kłóciliście.

- Kochanie, masz rację. Bóg raczy wiedzieć, dlaczego do tego doszło. Ale 

nie wmawiaj sobie, że musisz się zachowywać dojrzale. Nawet dorośli tak 

się nie zachowują.

- Kto w takim razie do mnie przyjedzie na Dzień Rodziców? - pyta 

cichutko Emily. Martwi się, w jaki sposób nasze rozstanie wpłynie na jej 

życie i wcale jej za to nie winię. Poczekaj, aż się dowiesz o tej purchawie.

- Zawsze będziesz mieć dwoje kochających cię rodziców. Zawsze 

będziemy się o ciebie troszczyć - udzielam podręcznikowej odpowiedzi. 

Po czym dodaję, już nieco mniej podręcznikowo: - Nawet jeśli twój ojciec 

zachowuje się jak dupek.

Emily śmieje się.

- Nie powinnaś mi tego mówić. - Odzyskała nieco swej poprzedniej 

brawury. - Ale w porządku. Wiem, jak strasznie się teraz czujesz.

background image

- Nie jest tak źle. Bardziej bolało, gdy dwa lata temu usunęli mi wyrostek 

robaczkowy. - Ale na uśmierzenie bólu dostałam przynajmniej Vicodin.

- To super, mamo - mówi Emily, znacznie już weselej. Właściwie to mówi 

trochę jak cheerleaderki, którymi w liceum tak pogardzała. - I wiesz, co 

powinnaś teraz zrobić? Co naprawdę poprawi ci nastrój?

- Co takiego?

- Idź na wycieczkę.

- Wycieczkę?

- Rusz się z łóżka. Niech krew zacznie ci szybciej krążyć. Nie jesteś 

mięczakiem. Jesteś kobietą - mówi Emily.

Tak, jestem kobietą. Kobietą samotną. Kobietą dopiero co porzuconą przez 

męża. Kobietą, która nie może znaleźć cho-

17

lernych timberlandów *. Po raz drugi przekopuję się przez szafę. 

Chwileczkę. Jestem kobietą, która w ogóle nie ma tych cholernych 

timberlandów. Może właśnie dlatego Bill mnie zostawił. Ponownie 

wybucham płaczem.

O nie, a właśnie że sobie poradzę. Na tym będzie teraz polegać moje życie 

- na dawaniu sobie rady. Posiadam buty do biegania, tenisówki, adidasy, 

traperki, kapcie, mokasyny, czółenka na wysokim obcasie do kancelarii, 

czółenka na niskim obcasie do sądu i szpilki, która miałam na nogach 

dokładnie dwa razy. Na pewno któreś z nich są odpowiednie na pieszą 

wycieczkę.

Zawiązuję sznurowadła w wyglądających na solidne sportowych nikeach i 

wrzucam do plecaka coś do jedzenia i butelki z wodą, ciesząc się, że mam 

plan. Ale dokąd się udaję? Och, tak - to metafora mojego życia. Mogę 

background image

pójść wszędzie, dokąd mam ochotę. Nie wiem tylko, gdzie to jest ani jak 

się tam dostać.

- Wstałaś z łóżka! - rozlega się za mną głos.

Wydaję pełen zdumienia okrzyk i odwracam się na pięcie, przykładając 

dłoń do klatki piersiowej. W drzwiach sypialni stoi moja przyjaciółka, 

Bellini Baxter.

- O mały włos nie dostałam przez ciebie ataku serca

- oświadczam.

- To już jakiś postęp - mówi Bellini. - Atak serca jest lepszy od złamanego 

serca.

- Czyżby?

Przysiada na łóżku i energicznie kiwa głową.

- W wypadku złamanego serca w twojej sypialni znajdę się tylko ja. A gdy 

masz atak serca, pojawiają się ci przystojni sanitariusze, rozbierają cię i 

masują klatkę piersiową.

- Sięga po telefon. - Mam po nich zadzwonić?

Kręcę głową i śmieję się. Cała Bellini. Zawsze myśli o wszystkim. To 

jedyna przyjaciółka, której powiedziałam

Marka wygodnego obuwia sportowego.

18

o Billu - ponieważ, w przeciwieństwie do moich świętosz-kowatych 

zamężnych koleżanek, jest stanu wolnego i rozumie mężczyzn wyjątkowo 

dobrze. Imponującemu doświadczeniu zawdzięcza przekonanie, iż są oni 

niegodni zaufania, nie można na nich polegać, są chytrzy i zboczeni. Ale 

nie da się bez nich żyć.

- Przyniosłam ci coś na poprawę humoru - oznajmia Bellini, otwierając 

background image

firmową torbę ze sklepu Bendel na Fifth Avenue. Kieruje tam działem 

dodatków.

Poznałam Bellini, kiedy przeprowadziła się do Nowego Jorku z Ohio, 

gdzie pracowała w Cincinnati jako ekspedientka w supermarkecie Kmart. 

Zatrudniono ją w naszej kancelarii jako pracownika tymczasowego. Wtedy 

nazywała się jeszcze Mary Jane Baxter, ale zmieniła imię, pragnąc za 

wszelką cenę pozbyć się swej małomiasteczkowości, a nabyć nieco 

wyrafinowania. Na fali popularności serialu Seks w wielkim mieście 

chciała nazwać się Cosmopolitan, tak jak elegancki koktajl, grający tam 

jedną z głównych ról. Ale obawiała się, że takie właśnie imię będą teraz 

nadawać matki swym dzieciom, zdecydowała się więc na własny ulubiony 

drink, Bellini - nowatorskie połączenie przetartych brzoskwiń i wina 

musującego. Ależ ten świat się zmienia. Kiedyś rodzice nadawali dzieciom 

imiona zależnie od miesiąca, w którym zostały poczęte - April lub May. 

Potem na cześć miejsca poczęcia - o pani mowa, Paris Hilton. A teraz liczy 

się to, co pili w łóżku tamtej brzemiennej w skutki nocy.

Odbieranie telefonów i segregowanie dokumentów nie należało do 

mocnych stron Bellini, za to okazała się niezwykle uzdolniona, jeśli chodzi 

o dobór akcesoriów. Dzięki niej pojawiły się u nas kolorowe spinacze i 

byliśmy jedyną kancelarią prawniczą na Manhattanie, która zastąpiła 

czarne zszywacze Swingline gumowymi modelami w pastelowych 

kolorach z Muzeum Sztuki Współczesnej. Kiedy odeszła, zdobywszy 

upragnioną posadę w Bendel, pozostałyśmy przyjaciółkami, a w kancelarii 

na szczęście zaniechano używania wybranych

19

przez Bellini bloczków w kolorze bladego fioletu i powrócono do 

background image

tradycyjnie żółtych.

- Co tam masz? - pytam.

- Minaudiere Judith Better. Na poprawę nastroju - oświadcza z dumą, 

wyjmując błyszczącą, inkrustowaną szlachetnymi kamieniami torebkę w 

kształcie żaby. - Szarlotkę albo valium może ci przynieść każdy.

Biorę od niej to cudo z zadowoleniem.

- To naprawdę dla mnie?

- No cóż, pożyczka - odpowiada. - Dziewięć tysięcy dolarów w detalu. Ale 

możesz trzymać ją tak długo, jak tylko masz ochotę. Jest ubezpieczona.

- Kiedy ostatni raz pożyczyłaś mi wieczorową torebkę, zabrałam ją na 

oficjalną kolację z tańcami w Płazie z Billem - mówię, a do oczu 

napływają mi łzy.

Zabiera mi ją szybko.

- Uuups, pomyłka. Przepraszam, skarbie. Przyszłam, aby cię rozweselić, a 

nie przypominać o tym padalcu. - Otwiera drugą torbę. - Proszę bardzo. 

Przymierz. Okulary przeciwsłoneczne Chanel. Niesamowicie podoba mi 

się ten kształt, a Coco jest przecież inspiracją dla wszystkich samotnych 

kobiet. Porzucił ją kochanek, a ona założyła własną firmę.

Wsuwam na nos ogromne okulary w szylkretowej oprawce.

- Idealne - oceniam. - Nie wiem, czy pomogą mi w zbudowaniu imperium, 

ale przynajmniej ukryją podpuchnię-te oczy.

Bellini podchodzi, by mnie przytulić.

- Dość już łez - mówi. Ujmuje pasmo moich włosów i zatyka mi je za 

ucho. - Jesteś doskonała. To nie twoja wina.

- Oczywiście, że moja - protestuję. - Odtwarzam w głowie każdą sekundę 

naszego małżeństwa. Poświęcałam Billowi za dużo uwagi... czy może za 

background image

mało? Za często wychodziliśmy wieczorami, czy też zbyt wiele razy 

zostawaliśmy w domu? Nie znosił zapachu moich nowych perfum?

20

- Nic z tych rzeczy - mówi współczująco Bellini. - Jesteś wspaniałą żoną.

- No to czemu Bill okazał się takim skunksem?

- Nie skunksem, tylko nornikiem. I na nieszczęście tym niewłaściwym 

typem nornika - odpowiada ze znawstwem Bellini. - Czytałam o tym w 

„The New York Timesie". Nor-niki preriowe to partnerzy godni zaufania. 

Ale wystarczy, by naukowcy zaczęli kombinować z jednym genem, a stają 

się rozwiązłe. Tak jak norniki polne.

- Żyłam więc z facetem, który genom zawdzięczał niebieskie oczy i pociąg 

do Ashlee?

- Coś w tym rodzaju. Na to właśnie powinno się przeznaczać pieniądze 

podatników. Skoro naukowcom udaje się genetycznie zmodyfikować 

norniki i muszki owocówki, to czy trudno byłoby zmienić mężczyznę?

- Bardzo - mówię ze zniechęceniem. Bellini wzdycha.

- Masz rację. W takim razie jedyne, co ci pozostaje, to wyjść i poszukać 

sobie nornika preriowego. - Mierzy uważnym spojrzeniem moje adidasy, 

szorty i plecak. - Widzę, że zaplanowałaś to sobie jeszcze przed moim 

przyjściem.

- Wycieczka - wyjaśniam. - Emily uznała, że to dobry pomysł. Przyspieszy 

mi krążenie i wyciągnie z domu.

- Z tej Emily to całkiem mądra dziewczyna. Ja też przyszłam, by 

wyciągnąć cię z domu. - Milknie i zaciska zęby.

- Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Wszystko. Chcesz, żebym 

poszła z tobą?

background image

Jestem autentycznie wzruszona. W ustach Bellini propozycja wyjścia na 

otwartą przestrzeń w celu innym niż urządzenie pikniku na plaży w 

Hamptons - to dopiero dowód prawdziwej przyjaźni.

- Nie dasz rady wejść na górę w tych manolach. Ale kochana jesteś, że to 

zaproponowałaś. I że przyszłaś do mnie.

- Całuję ją w policzek, po czym coś sobie nagle uświadamiam. - A tak w 

ogóle to jak się dostałaś do środka?

21

- Nic z tych rzeczy - mówi współczująco Bellini. - Jesteś wspaniałą żoną.

- No to czemu Bill okazał się takim skunksem?

- Nie skunksem, tylko nornikiem. I na nieszczęście tym niewłaściwym 

typem nornika - odpowiada ze znawstwem Bellini. - Czytałam o tym w 

„The New York Timesie". Nor-niki preriowe to partnerzy godni zaufania. 

Ale wystarczy, by naukowcy zaczęli kombinować z jednym genem, a stają 

się rozwiązłe. Tak jak norniki polne.

- Żyłam więc z facetem, który genom zawdzięczał niebieskie oczy i pociąg 

do Ashlee?

- Coś w tym rodzaju. Na to właśnie powinno się przeznaczać pieniądze 

podatników. Skoro naukowcom udaje się genetycznie zmodyfikować 

norniki i muszki owocówki, to czy trudno byłoby zmienić mężczyznę?

- Bardzo - mówię ze zniechęceniem. Bellini wzdycha.

- Masz rację. W takim razie jedyne, co ci pozostaje, to wyjść i poszukać 

sobie nornika preriowego. - Mierzy uważnym spojrzeniem moje adidasy, 

szorty i plecak. - Widzę, że zaplanowałaś to sobie jeszcze przed moim 

przyjściem.

- Wycieczka - wyjaśniam. - Emily uznała, że to dobry pomysł. Przyspieszy 

background image

mi krążenie i wyciągnie z domu.

- Z tej Emily to całkiem mądra dziewczyna. Ja też przyszłam, by 

wyciągnąć cię z domu. - Milknie i zaciska zęby.

- Wiesz, że zrobiłabym dla ciebie wszystko. Wszystko. Chcesz, żebym 

poszła z tobą?

Jestem autentycznie wzruszona. W ustach Bellini propozycja wyjścia na 

otwartą przestrzeń w celu innym niż urządzenie pikniku na plaży w 

Hamptons - to dopiero dowód prawdziwej przyjaźni.

- Nie dasz rady wejść na górę w tych manolach. Ale kochana jesteś, że to 

zaproponowałaś. I że przyszłaś do mnie.

- Całuję ją w policzek, po czym coś sobie nagle uświadamiam. - A tak w 

ogóle to jak się dostałaś do środka?

21

Bellini uśmiecha się szeroko.

- Powiedziałaś mi wcześniej, żebym nie przychodziła i wiedziałam, że 

wyłączyłaś dzwonek. Ale musiałam się upewnić, że nic ci nie jest, więc 

znalazłam klucze w drugiej czarnej parasolce wiszącej na wieszaku z lewej 

strony werandy. - Mruga do mnie. - To proste. Każdy je tam chowa.

Podniesiona na duchu odwiedzinami Bellini, uświadamiam sobie, że wiem 

już, dokąd zdążam. A przynajmniej dzisiejszego popołudnia. Bill zabierał 

dzieci na całodniowe wycieczki i pamiętam nawet nazwę ich ulubionego 

miejsca. Wpisuję ją do GPS-u w samochodzie. Godzinę później wjeżdżam 

do uroczego miasteczka Cold Springs, w którym się znajduje całe 

mnóstwo słodkich małych sklepików, sprzedających dosłownie wszystko - 

począwszy od durnych bibelotów, a skończywszy na poważnych antykach. 

Zastanawiam się przez chwilę, czy porównać jakość tutejszej biżuterii i tej 

background image

z QVC. Ale nie; Emily nie zaliczyłaby zakupów do ćwiczeń aerobo-wych. 

Podjeżdżam do podnóża wzgórza Taurus, zaledwie kilka kilometrów za 

miastem. Oto szczyt, który dzisiaj zdobędę.

Wysiadam z samochodu, wykonuję kilka szybkich ćwiczeń rozciągających 

i zakładam okulary Chanel. Jestem teraz tak elegancka, że może i 

rzeczywiście uda mi się w tej głuszy zwrócić na siebie uwagę nornika. 

Preriowego czy polnego? Nie zabiorę go do domu, dopóki nie zobaczę 

testów DNA.

Niebo jest błękitne, a przez korony drzew przebijają promienie słoneczne, 

pokrywając szlak przede mną złotymi cętkami. Jest niezwykle spokojnie. 

W zasięgu wzroku nie ma nikogo oprócz mnie i dwóch trzepoczących 

skrzydłami ptaków. To chyba jaskółki. Jastrzębie? Jak dla mnie, równie 

dobrze mogą to być pingwiny. Gdy następnym razem będę się gdzieś 

zapisywać, wybiorę raczej klub miłośników ptaków niż kartę na punkty.

Wzgórze jest nieco strome, ale ja nie dostaję nawet za-dyszki. Mam lepszą 

kondycję niż sądziłam. Wdycham głę-

22

boko przesycone aromatem sosny powietrze, pachnące ładniej niż świece 

Diptych po sześćdziesiąt dolarów, które lubię stawiać w salonie. Wydaje 

mi się, że chwytam, o co chodzi w tym całym wspinaniu się. To wcale nie 

jest takie trudne. I chyba te osławione, uwalniane pod wpływem 

aktywności fizycznej endorfiny krążą już w moim ciele, gdyż czuję się 

niemal podekscytowana. Biorę łyk wody i z jeszcze większą determinacją 

ruszam dalej. Hej, a może powinnam zostać przewodniczką w Outward 

Bound *? W taki właśnie sposób mogłabym rozpocząć nowe życie bez 

męża - jako silna, niezależna, wspinająca się po górach kobieta. 

background image

Kilimandżaro, oto nadchodzę. Everest jest zbyt banalny.

Idę równym tempem i po kilku zaledwie minutach docieram na szczyt. 

Powinnam była przynieść ze sobą flagę do zatknięcia. Uśmiecham się, 

zadowolona z siebie, i podziwiam panoramę urwistych skał i pokrytych 

bujną zielenią gór. Tutaj sobie usiądę i zjem lunch. Odczuwam jednak 

lekką dezorientację. To siedmiominutową wspinaczką tak przechwalali się 

Bill i dzieciaki? Zdejmuję plecak, by położyć się i pogrzać w słońcu, kiedy 

kilka metrów dalej dostrzegam drewniany znak, na którym widnieje napis: 

„Szlak na Taurus". Jest tam też strzałka wskazująca ścieżkę wiodącą w 

górę bardziej stromego zbocza. A więc ta krótka wspinaczka była jedynie 

rozgrzewką. Jakież to zen. Kiedy już sądzisz, że dotarłeś na miejsce, 

uświadamiasz sobie, że to dopiero początek drogi.

Na nowo zawiązuję sznurowadła, poprawiam paski przy plecaku i ruszam 

dalej, pełna energii i determinacji. Szybko załapuję, że powinnam trzymać 

się żółtych znaków na drzewach. Przez kilka pierwszych minut ścieżka 

jest wydeptana i choć oznakowania na drzewach jak na mój gust 

rozmieszczono zbyt rzadko, daję sobie radę. Gdy jednak wchodzę głębiej 

do lasu, stwierdzam, że szlak zrobił się bardziej zarośnięty,

Organizacja edukacyjna zajmująca się m.in. ekspedycjami 

przyrodniczymi.

23

a gęsty baldachim jesiennych liści przysłania wszelkie żółte oznakowania. 

Zatrzymuję się na chwilę i rozglądam, próbując określić swoje położenie. 

Aha. Widzę żółty znak. Ruszam więc, dając nura w jakieś gęste, cierniste 

krzaki. Ledwie udaje mi się przebić przez kłujące jeżyny. Czy jestem 

jedyną osobą, która dotarła aż tak daleko? Morduję się tak przez jakieś 

background image

pięćdziesiąt metrów i kiedy wreszcie ponownie podnoszę głowę, żółtego 

oznakowania już nie ma, a ja stoję pod dębem, którego liście zaczęły 

zmieniać kolor. Na żółty, a żeby je szlag trafił!

Nie mam zamiaru wpadać w panikę. Muszę po prostu wrócić na szlak. Im 

dłużej jednak się staram, tym bardziej się od niego oddalam. No, ale to 

przecież nie ekspedycja Lewisa i Clarka *. Sięgam do kieszeni dżinsów i 

wyjmuję telefon komórkowy, by zadzwonić pod 911. Nie wiem, jak mam 

określić miejsce, w którym się znajduję, ale ekipa ratownicza na pewno 

jakoś mnie znajdzie. Otwieram klapkę supernowoczesnego telefonu z 

łączem internetowym, grami, kamerą wideo i aparatem fotograficznym i 

wpatruję się w zupełnie nienowoczesną informację: BRAK ZASIĘGU. 

Jakie to szczęście, że chociaż aparat działa. Przynajmniej będę mogła 

uwiecznić ostatnią godzinę swego życia na tym ziemskim padole.

Nie, muszę być realistką. Mam ze sobą wodę, dwa batoniki muesli i 

kanapkę z serem. A biorąc pod uwagę ilość Oreo, które pochłonęłam w 

ciągu ostatnich dni, uda mi się przeżyć następne cztery miesiące. 

Podniesiona na duchu świadomością, że pulchne uda mogą mi uratować 

życie, idę dalej i dwadzieścia minut później docieram do kolejnego 

drzewa, którego liście zmieniają kolor na żółty - choć nie zdziwiłabym się, 

gdyby sie okazało, że to to samo drzewo, a ja chodzę sobie w kółko. Jeśli 

uda mi się stąd wydostać, przeprowadzam się na Manhattan. Tam ulice są 

przynajmniej prostopadłe do siebie. Jeszcze nikt się nie zgubił, idąc z 62. 

do 66.

Uczestnicy pierwszej wyprawy odkrywczej na zachodnie tereny Stanów 

Zjednoczonych (1803-1805).

24

background image

Zaczynam odczuwać zmęczenie i schylam się po jakąś laskę. Podnoszę 

długą gałąź, leżącą na stosie liści, i ustawiam ją przed sobą. Idealna 

wysokość. Teraz będzie mi łatwiej. Ale kiedy idę dalej, zaczynają mnie 

swędzieć ręce. Patrzę na nie i widzę, że mam odrę. Przyglądam się 

uważniej. Cholera! Nawet odra byłaby lepsza niż to, co naprawdę znajduje 

się na moim ramieniu - jaskrawoczerwone mrówki. Pożywiają się w 

najlepsze moim ciałem i wędrują w górę, do łokcia.

Czynię gwałtowny krok w tył, wydając jednocześnie głośny okrzyk i 

rzucając gałąź za siebie. Niespodziewanie atakuje mnie nowy, większy i 

bardziej agresywny wróg. Gałąź musiała uderzyć w gniazdo szerszeni i 

jestem teraz na wojennej ścieżce z jego mieszkańcami. Gdy wściekłe 

owady za cel obierają sobie moją twarz, krzyczę na całe gardło, ale te 

bestie nic sobie z tego nie robią. Tupię i obracam się, próbując je odgonić, 

ale to jeszcze bardziej je rozjusza i gryzą mnie coraz zacieklej.

- Pomocy! Pomocy! - wołam.

Biegnę na oślep przez las, aż potykam się o jakiś kamień i padam jak 

długa do niewielkiego strumienia, twarzą do dołu. Leżę przez chwilę, 

próbując złapać oddech. To scena jak z filmu - Sam Shepard powinien 

wmaszerować dumnie i mnie uratować. Podnoszę głowę, ale Sama ani 

widu, ani słychu. Przynajmniej szerszenie odleciały, a chłodna, mulista 

woda kojąco działa na piekące ugryzienia. O, tak jest dobrze. Nakładam 

trochę błota na spuchnięte miejsca na twarzy, po czym obkładam nim 

także szyję i ramiona. Gdybym miała ze sobą słoik, zabrałabym to 

paskudztwo do domu i zaoszczędziła trzydzieści siedem dolców, bo tyle 

kosztuje maseczka błotna z Morza Martwego. Zresztą i tak podstawowa 

formuła jest pewnie taka sama. Musiałabym jedynie dodać trochę 

background image

koszernej soli.

Obmacuję stopę, którą na szczęście mam wciąż przytwierdzoną do nogi. 

Spuchła mi jednak kostka. Nie sądzę, by była złamana, ale zwichnięta jest 

z całą pewnością. Od czubka głowy aż do stóp jestem jednoosobowym 

eksperymentem

25

medycznym. Może zresztą Klinika Mayo właśnie prowadzi taki projekt 

badawczy: „Ukąszenia szerszeni czy niezdarny upadek - co powoduje 

większą opuchliznę?". Ale muszę dostrzec w tym wszystkim jasną stronę. 

Skoro wszystkie inne części ciała mam nadnaturalnie obrzmiałe, 

przynajmniej talia wydaje się szczupła.

Cieszę się, że Emily mnie teraz nie widzi. A z drugiej strony mam szczerą 

nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie zobaczy. Muszę się stąd jakoś wydostać. 

Zanurzam dłoń w wodzie i wtedy doznaję olśnienia: może i nie znam się 

na przyrodzie, ale woda zawsze płynie w dół - i tym sposobem powinna 

mnie zaprowadzić do podnóża góry i mojego kochanego samochodziku. 

Na wpół idąc, na wpół czołgając się, ruszam w dół strumienia. Jestem 

obolała i wyglądam jak siedem nieszczęść, ale nie mam wielkiego wyboru. 

Może pomogą mi piosenki obozowe. Zawodzę Panie Janie, zarówno po 

francusku, jak i angielsku, ale trochę trudno śpiewać w kanonie w 

pojedynkę. Przerzucam się więc na Dziewięćdziesiąt dziewięć butelek 

piwa na murze i po raz pierwszy w życiu udaje mi się dojść do dwóch.

Nie dochodzę do jednej, ponieważ nagle moim oczom ukazuje się droga.

Jestem taka szczęśliwa, że mogłabym skakać z radości. Chociaż nie, nie 

mogłabym. Ze względu na skręconą kostkę do samochodu będę musiała 

dokuśtykać.

background image

Stojąc na skraju lasu, omiatam spojrzeniem drogę w poszukiwaniu 

niewielkiego parkingu, na którym zostawiłam saaba. Wzdycham. Nie ma 

saaba. Ale jest za to drogowskaz z napisem: „Cold Springs", i nawet mając 

tak fatalny zmysł orientacji, zdaję sobie sprawę z tego, że nie wróciłam 

tam, skąd wyruszyłam, i że od samochodu dzieli mnie co najmniej półtora 

kilometra. To kropla, która przepełnia czarę. Koniec z odwagą, brawurą, 

bohaterstwem i stoicyzmem. Poddaję się. Zmęczyło mnie bycie kobietą 

niezależną. Czas usiąść i się rozpłakać.

26

Tak właśnie czynię. Siadam na skraju drogi, chowam głowę w dłoniach i 

zanoszę się głośnym szlochem.

- Wszystko w porządku, proszę pani?

Podnoszę ze zdumieniem głowę. Obok mnie zatrzymał się zielony jeep 

cherokee, a przez szybę wychyla się jakiś przystojniak. Próbuję otrzeć łzy, 

ale jeszcze bardziej rozmazuję błoto na twarzy.

- Miałam w lesie niemiłą przygodę - wyjaśniam, jakby nie było to 

oczywiste.

- Niech no zgadnę. Poszła pani niewłaściwym szlakiem. Pani samochód 

stoi przy wejściu do parku. Każdemu to się przytrafia - mówi uprzejmie. - 

Podwieźć może panią?

Obok nas śmigają samochody i chyba nie najbezpieczniej jest siedzieć w 

tym miejscu. Z drugiej jednak strony, jeśli wziąć pod uwagę moje 

dzisiejsze szczęście, jakie jest prawdopodobieństwo, że ten dobry 

Samarytanin jest tak naprawdę seryjnym mordercą? Dziewięćdziesiąt 

procent? Dziewięćdziesiąt pięć? Mam więc przynajmniej 

pięcioprocentową szansę na bezpieczne dotarcie do domu, a to więcej niż 

background image

jeszcze przed godziną.

- Dzięki - mówię, kuśtykając do drzwi. Gdy zaczynam wspinać się do 

środka, mężczyzna obrzuca mnie nieco uważniejszym spojrzeniem i 

dociera do niego, jak bardzo jestem upaprana błotem.

- Proszę chwilkę zaczekać - sięga do tyłu po ręcznik. Rozkłada go na 

moim siedzeniu, jakby chronił wysłużoną skórzaną tapicerkę przed 

umorusanym sześciolatkiem lub przed szczeniakiem, którego nie nauczono 

czystości. Ale w chwili obecnej nic nie jest w stanie mnie zawstydzić.

- Mieszkam na końcu tej drogi - mówi, próbując chyba rozwiać tym moje 

obawy przed wejściem do samochodu obcego faceta. - Jestem lekarzem. 

Nazywam się Tom She-pard.

Obdarzam go szerokim uśmiechem. A więc Sam Shepard nie mógł 

przybyć, ale w zastępstwie przysłał brata. Na do-

27

datek niemal równie przystojnego. Jest wysoki, ma dołeczki w policzkach 

i widać, że dużo przebywa na świeżym powietrzu. Ma nawet timberlandy. 

Chowam moje odziane w nikei stopy głęboko pod fotel, tak by ich nie 

zobaczył.

- Cześć. Jestem Hallie Pierpont - mówię. A potem zmieniam zdanie. 

Przetrwałam cały dzień w pojedynkę i mam zamiar przetrwać znacznie 

więcej. Skoro nie mam już męża, nie będę używać jego nazwiska. - 

Właściwie to Hallie La-wrence - poprawiam, wyciągając rękę.

- Bardzo mi miło. - Teraz to on szeroko się uśmiecha.

- Hallie Lawrence. Miesiąc temu byłem na rybach z kolegą i on mi 

opowiadał o swojej dziewczynie ze studiów, która tak właśnie się 

nazywała. - Samochód rusza, kierując się w dół drogi.

background image

- Mam nadzieję, że mówił miłe rzeczy.

- Tylko i wyłącznie. Ten kolega to Erie Richmond. Możliwe, że to ty jesteś 

Hallie, o której tyle opowiadał?

- Możliwe - odpowiadam słabym głosem. Tom posyła mi spojrzenie pełne 

zdumienia.

- Ho, ho, no proszę. A więc znasz jednak Erica? To znaczy, nie tylko z 

„Forbesa"?

- Nie czytam „Forbesa". - Czuję jakiś dziwny ucisk w gardle. Albo te 

ukąszenia szerszeni wywołały anafilaksję, albo zatyka mnie na 

wspomnienie Erica, mojego wielkiego studenckiego romansu, pierwszego 

kochanka, rzuconego na ostatnim roku z powodów, których tak właściwie 

to nie pamiętam.

- Znam Erica. To znaczy znałam. W innym życiu.

Jeśli się nad tym zastanowić, to gdybym została wtedy z Erikiem, moje 

życie wyglądałoby zupełnie inaczej - i pewnie nie byłoby w nim miejsca 

na wspinanie się na tę głupią górę.

Tom Shepard rzuca mi kolejne spojrzenie, a mnie korci, by mu 

oświadczyć, że wiem, co to woda i mydło. Pewnie się zastanawia, jak 

płaczliwa, zapuchnięta, niezdarna i ubłocona kobieta może być tą Hallie 

Lawrence, o której słyszał

28

z ust eleganckiego, postawnego - i godnego „Forbesa" - Eri-ca 

Richmonda.

- Jaki ten świat mały - mówi Tom, zatrzymując się na parkingu, gdzie 

czeka mój saab, mój kochany saab.

- Pozdrów ode mnie Erka - sięgam do klamki w drzwiach, choć miałabym 

background image

ochotę posiedzieć tutaj jeszcze przez chwilę i dowiedzieć się, jak to 

możliwe, że ten wioskowy wybawca zna mojego chłopaka ze studiów. 

Dwóch facetów na rybach rozmawia sobie o byłych dziewczynach. Czy 

Erie opowiedział mu o tamtej nocy, kiedy upiliśmy się whisky - już wtedy 

miał dobry gust - i zasnęliśmy na plaży?

Niestety, Tom, jak większość facetów, nie umie czytać w myślach. I 

zamiast odpowiedzi na swoje niezadane pytanie, słyszę:

- Pomóc ci w czymś jeszcze? Dasz radę dojechać do domu?

- Oczywiście - odpowiadam, starając się mówić głosem pewnej siebie i 

opanowanej Hallie, którą byłam na studiach. A właściwie głosem pewnej 

siebie i opanowanej Hallie, którą byłam jeszcze kilka krótkich tygodni 

temu.

Staram się nie krzywić, gdy gramolę się z jeepa i staję na obolałej stopie.

- Uratowałeś mi życie - oświadczam Tomowi. - Nie wiem, jak ci 

dziękować.

- Nie ma sprawy Ale na twoim miejscu kupiłbym po drodze do domu 

benadryl. Ta twarz nie wygląda zbyt dobrze.

W pierwszej chwili jestem urażona, ale zaraz wybucham śmiechem.

- Dzięki, doktorze - mówię.

Pewnie, że w tej chwili nie nadaję się na występ przed kamerami, ale ten 

dzień ostatecznie okazał się nienajgorszy. Przegrałam bitwę z szerszeniami 

i wysokim wzgórzem, ale przeżyłam. Udało mi się. A najlepsze jest to, że 

teraz pojadę sobie do domku.

Tom macha mi i odjeżdża, a ja sięgam do kieszeni bluzy po kluczyki. Nie 

ma ich, więc przeszukuję plecak, wyj-

29

background image

mując z niego wszystko po kolei. Gdzie się mogły podziać1 Przez chwilę 

intensywnie się zastanawiam i wtedy je do strzegam - leżą sobie spokojnie 

na przednim siedzeniu saa ba. Zamkniętego saaba.

Wzdycham. A więc to jeszcze nie koniec przygód.

Rozdział drugi

Mój telefon wreszcie działa, więc dzwonię na policję, by przedstawić 

swoją kłopotliwą sytuację.

- Może mógłby mi pan podać numer telefonu do jakiegoś ślusarza?

- Proszę się nie martwić. Zaraz kogoś podeślemy - odpowiada energicznie 

dyżurujący przy telefonie policjant.

Wygląda na to, że przestępczość nie należy do problemów nękających 

Cold Spring, bo ledwie się rozłączam, a na ratunek przybywają trzy wozy 

strażackie z wyjącymi syrenami, dwa wozy patrolowe i nawet jeden 

policjant na koniu. W tej malowniczej grupie nie ma jednakże karetki 

pogotowia, podejrzewam więc, że benadryl będę musiała zdobyć na 

własną rękę.

Tuż przed zmrokiem udaje mi się wreszcie dotrzeć do domu. Rzucam 

brudne ciuchy do prania, a buty do kosza na śmieci - nie da się ich 

uratować. Stojąc przed lodówką, wyjadam prosto ze słoika resztki nutelli. 

Tak sobie myślę, że kiedy będę dziękować Emily za to, że wypchnęła mnie 

z domu, oszczędzę jej tych mniej imponujących fragmentów dnia 

niezależności - na przykład tego, że mój powrót do domu wymagał 

pomocy uprzejmego mężczyzny w jeepie i całej ekipy ratunkowej Cold 

Spring.

31

Włączam koncerty wiolonczelowe Vivaldiego, owijam kostkę chustką 

background image

wypełnioną kostkami lodu i ostrożnie zanurzam resztę poturbowanego 

ciała w ciepłej, pachnącej jaśminem wodzie. Stopa zwisa mi nad 

krawędzią wanny. Twarz smaruję kojącym żelem, po czym zanurzam 

dłonie w pachnących bąbelkach. Zamykam oczy i nareszcie jestem w 

stanie się zrelaksować.

I wtedy oczywiście dzwoni telefon. To pewnie któreś z dzieci. Każda 

matka wie, że kiedy dziecko dzwoni z colle-ge'u, natychmiast się podnosi 

słuchawkę. Jeśli tego nie zrobisz i będziesz próbowała oddzwonić pięć 

minut później, pewne jest jak w banku, że zostaniesz posłana w otchłań 

poczty głosowej - zwaną też matczynym piekłem. Opieram więc ramiona 

o krawędź wanny i trzymając obolałą nogę w górze, próbuję się podnieść. 

W końcu udaje mi się dźwignąć z wanny, wychlapując przy tym jakieś 

piętnaście litrów wody. Kuśtykam po posadzce z marmuru Carerra do 

wibrującego w sypialni telefonu.

- Halo? - mówię, zadowolona, że zaraz utnę sobie pogawędkę z jednym z 

dzieci.

Słyszę kliknięcie, po czym w słuchawce rozlega się głęboki męski głos:

- Dzień dobry, Hallie Lawrence Pierpont. Wiem, że nie spodziewałaś się 

tego telefonu, ale czy mogę ci zająć minutkę?

- Nie, nie możesz mi zająć minutki - odwarkuję gniewnie. Cholera by to 

wzięła: wyszłam z wanny dla jakiegoś palanta parającego się 

telemarketingiem. - Nie możesz mi zająć nawet sekundy - dodaję 

jadowicie, przygotowując się do trzaśnięcia słuchawką.

Słyszę chichot.

- A więc nic się nie zmieniłaś, Hallie. Czy wciąż jesteś tak seksowna jak 

kiedyś?

background image

O Boże. Czy ja wiem? Przyglądam się z namysłem swemu nagiemu ciału i 

dokonuję przeglądu. Brzuch w miarę płaski,

32

piersi nie zwisają, ale uda nieco zbyt obfite. Kładę dłoń na biodrze i 

zaczynam ją powoli przesuwać. Chwileczkę. Czy rozmawiam z tym, z, 

kim myślę, że rozmawiam?

- Przepraszam, czy ja cię znam? - pytam z zakłopotaniem.

- Tomowi Shepardowi powiedziałaś, że tak - odpowiada tubalny baryton.

Woda skapuje z moich nóg na perski dywan pokrywający podłogę w 

sypialni. Zaczynam się cała trząść, ale może to wcale nie z zimna.

- Erie? - pytam cichutko.

- Zgadza się. Zaczekaj sekundkę.

Słyszę w tle stłumione głosy, a potem Erie mówi komuś, że jest teraz 

zajęty i że telefon od ambasadora będzie musiał zaczekać. No i dobrze. 

Dwadzieścia lat minęło od naszej ostatniej rozmowy. Nie powinnam teraz 

czekać ani chwili dłużej.

- No więc - mówi, wracając do naszej konwersacji - co się u ciebie działo?

Nie jestem pewna, jakie ramy czasowe przyjął Erie. Czy ma na myśli 

okres, odkąd wysiadłam z samochodu Toma, czy też odkąd widzieliśmy 

się po raz ostatni?

- Opowiedz mi wszystko - dodaje ponaglająco.

Zastanówmy się: z całą pewnością po ukończeniu college^ miałam w 

życiu atrakcyjne chwile. Skończyłam studia prawnicze w Columbia Law 

School, napisałam trzy artykuły do pism prawniczych i broniłam sprawy 

przed Sądem Najwyższym. No dobrze: Stanowym Sądem Najwyższym, 

ale za to był to precedens. Byłam razem z Adamem i Emily na 

background image

przedstawieniu Mama i ja, Gymboree', meczach piłki nożnej i na 

uroczystościach wręczania świadectw ukończenia szkoły średniej - 

wydawałoby się, że to wszystko działo się w jednym tygodniu. Nauczyłam 

się piec chleb bananowy. Naresz-

Gym (ang.) - gimnastyka.

33

cie przeczytałam Ulissesa. I sama doszłam do tego, który wąż należy 

odłączyć, gdy z pralki wylewa się woda. Od czego więc zacząć?

- Mam dwójkę wspaniałych dzieci - oświadczam. - Miałam fantastyczne 

małżeństwo, dopóki ten drań nie odszedł.

- Biorę głęboki oddech. -1 myślę o tobie, odkąd Tom wspomniał twoje 

imię.

O nie, czy ja naprawdę wypowiedziałam te słowa? Wcale nie miałam 

zamiaru flirtować. Wygląda na to, że tak długo byłam mężatką, iż zniknął 

gdzieś mój sześciosekundowy wewnętrzny cenzor - milknie się, by 

najpierw przefiltrować to, co się chce powiedzieć, a dopiero potem się to 

mówi.

Ale jest oczywiste, że Ericowi to nie przeszkadza.

- Myślałaś o mnie tylko dzisiaj? - pyta znacząco. Uśmiecham się 

mimowolnie.

- Możliwe, że kilka razy pojawiłeś się w moich myślach.

- To już brzmi bardziej obiecująco.

- A ty co porabiałeś? - pytam.

- Bardziej interesujące jest to, co robię w weekend - odpowiada, ignorując 

pytanie i przechodząc od razu do sedna sprawy - Przyjeżdżam do Nowego 

Jorku. Właśnie kupiłem nowy apartament na sześćdziesiątym siódmym 

background image

piętrze budynku Time Warner Center z widokiem na trzy strony świata.

- Kiepściutko, że nie stać cię było na cztery strony - śmieję się.

Po drugiej stronie zapada cisza. Chyba trafiłam w czuły punkt.

- Wszystkie już były wykupione - odpowiada zwięźle.

- Na pewno i tak jest ładny - próbuję załagodzić. - Wiem, że to obecnie 

najmodniejszy adres w mieście.

- A może przyjdziesz go obejrzeć? - proponuje Erie.

- Oprowadzę cię po apartamencie, a potem możemy zjeść razem jakąś 

kolacyjkę. W budynku są dwie rewelacyjne re-

34

/

stauracje. W „Per Se" zawsze dobrze karmią. W „Masie" też. Ty 

wybierasz.

Nie można powiedzieć, by mój były chłopak mieszkał nad jakimś 

kiepskim lokalem z żarciem na wynos. „Per Se" jest tak ekskluzywne, że 

trzeba mieć kopię wyciągu z konta po to tylko, by dokonać rezerwacji. A 

jeśli chodzi o „Masę", to kolacja na dwie osoby kosztuje tam co najmniej 

pięćset dolców. A to przecież sushi. Ryby nie trzeba nawet gotować.

- Z przyjemnością. O której? - pytam, zaskoczona tym, że tak chętnie się 

zgodziłam. Najwyraźniej filtr nadal nie działa, a ja właśnie umówiłam się 

z mężczyzną.

- Koło kolacji. Zadzwonię do ciebie, gdy zajadę, i wtedy możesz 

przyjechać.

- Świetnie, no to mamy randkę. To znaczy spotkanie - dodaję, pospiesznie 

zmieniając swoją śmiałą deklarację. Czy my się właśnie umówiliśmy na 

randkę? Pewnie nie. Bardziej prawdopodobne jest to, że Erie jest żonaty i 

background image

po prostu chce zjeść kolację z dawną przyjaciółką.

- Świetnie - mówi Erie.

Bawię się przez chwilę pasmem mokrych włosów, oplatając je wokół 

palca.

- Musisz mi powiedzieć chociaż coś o swoim życiu, zanim się spotkamy - 

mówię. - Gdzie mieszkasz, gdy nie przebywasz akurat w Nowym Jorku? 

Jesteś żonaty? Czy...?

Już-już pytam, czy ma dzieci, kiedy dociera do mnie, że będę musiała 

poczekać i zapytać go o to osobiście. Erie wypełnił misję i po słowie 

„świetnie" rozłączył się.

Nazajutrz kostka nie boli mnie już tak bardzo, a twarz prawie wróciła do 

swego normalnego stanu. Muszę jednak szczerze przyznać, że opuchlizna 

miała jedną zaletę - przynajmniej nie było widać zmarszczek na czole. 

Mogłabym wrócić do pracy, ale wcześniej powiedziałam Arthurowi, że 

robię sobie wolny cały tydzień. I mam na dzisiaj plan. Moje nowe motto:

35

Me wściekaj się, zachowaj spokój. Doszłam do wniosku, że z całą 

pewnością poczuję się lepiej, jeśli zamiast chodzić smętnie z kąta w kąt, 

zrobię Billowi coś naprawdę paskudnego.

Otwieram karton ze starymi kasetami wideo, stojący w piwnicy, i wyjmuję 

Zmowę pierwszych żon. Po dwudziestu minutach wyłączam film. 

Stanowczo za grzeczne. Mnie potrzebny jest Ojciec chrzestny. Dużo 

satysfakcji daje mi wizja Ashlee, budzącej się w ich łóżku obok końskiej 

głowy luzem.

Wchodzę do Internetu i wstukuję w Google słowo „zemsta". Ze 

zdumieniem przyglądam się, jak wyskakują mi 10 432 strony. Wygląda na 

background image

to, że na pomyśle, by zamiast nadstawiać drugi policzek, samemu go 

wymierzać, opiera się biznes wart wiele milionów dolarów. Przedsiębiorcy 

interneto-wi ochoczo wkroczyli na ten teren, oferując prezenty, które nigdy 

nie przyszły do głowy firmom dostarczającym kwiaty i drobne upominki - 

zwiędnięte kwiaty, psią kupę, a dla tych, którzy mieliby chęć zaszaleć, 

krowie placki z Gospodarstwa Mleczarskiego Hereford (dostarczone 

prosto do rąk własnych, świeże i cieplutkie). Jeden z pomysłów bardzo 

przypada mi do gustu. Według informacji, które znajduję na stronie 

internetowej, gdybym wsunęła w karnisz w mieszkaniu Ashlee mrożoną 

krewetkę, wystarczyłyby dwa tygodnie i odór rozkładającej się ryby 

uczyniłby to miejsce niezdatnym do zasiedlania. Ona i Bill mogą sobie 

wynająć dowolną ilość osób, zajmujących się odkażaniem czy dezynsekcją 

lub nawet prywatnych detektywów, ale nikt nigdy nie odkryje źródła. 

Pychotka. Nowe zastosowanie krewetki, niewymagające sosu 

koktajlowego.

Już samo czytanie o sposobach zemsty dobrze mi robi. Przez chwilę 

potrafię być ponad tym wszystkim, wiedząc, że tylko jedno kliknięcie 

myszką dzieli mnie od skorzystania z różnorakich opcji. A poza tym czyż 

najlepszą zemstą nie jest korzystanie z życia? I w najbliższy weekend to 

właśnie zamierzam czynić. „Per Se", „Masa", „Masa", „Per Se". Może 

Erie i ja zjemy kolację w jednej, a deser w drugiej, a - no cóż, kieliszek 

czegoś mocniejszego przed snem wypi-

36

jemy w jego apartamencie. Nie, nie zapuszczam się w te rejony. To znaczy 

zapuszczę się do apartamentu, ale nie mam zamiaru rozmyślać teraz o tym, 

co może się wydarzyć. Naszą studencką miłość od teraźniejszości dzielą 

background image

dwie dekady i wiele się w tym czasie zmieniło. Pal licho to, czy jest 

żonaty. A jeśli wyłysiał?

Przed rendez-vous z Erikiem czeka mnie jednak jeszcze jedno spotkanie: 

dziewicze pójście na przyjęcie w charakterze kobiety samotnej (a z drugiej 

strony - czy nadal jestem dziewicą w wieku czterdziestu czterech lat, po 

dwudziestu latach małżeństwa i dwóch nacięciach krocza przy porodzie?). 

Wyjmuję z pudełka zaproszenie, które kilka tygodni temu otrzymałam od 

sąsiadki, Rosalie Reilly. Rosalie zaprosiła wszystkich rodziców z 

kończącej szkołę średnią klasy Emily i napisała odręcznie kaligraficznym 

pismem: Skoro nasze małe ptaszki już wyfrunęły, zapraszam serdecznie na 

przyjęcie pt. „Opuszczone Gniazdo!". Karteczka z zaproszeniem tkwi 

wewnątrz ręcznie wyplatanego ptasiego gniazda z rafii. Kto oprócz 

pięciolatków, pacjentów chorych psychicznie i osamotnionych mam ma 

czas na rzemiosło artystyczne?

Do domu Rosalie udaję się samochodem, gdyż na przedmieściach istnieje 

niepisane prawo zakazujące chodzenia pieszo, z wyjątkiem 

wyprowadzania na spacer psa. Jako że mieszka ona tuż za rogiem, parkuję 

praktycznie na własnym podjeździe.

Dzwonię do drzwi i wygładzam spódnicę w wesołe kropki. Ja też mogę 

wyglądać radośnie. Na podorędziu mam butelkę Cabernet i zgrabną 

wymówkę.

- Cudownie, że przyszłaś - mówi Rosalie, całując mnie w progu w oba 

policzki.

Cofa się do środka i stawia wino na stoliku w holu obok anonimowego 

szeregu około tuzina innych upominkowych butelek. Następnym razem 

ukradkiem oznaczę nalepkę krzyżykiem i przekonam się, ile trzeba 

background image

przyjęć, by butelka znalazła się z powrotem w moim domu.

37

- Gdzie Bill? - pyta Rosalie.

- Dziś wieczorem jest w mieście - odpowiadam, nie kłamiąc. Dlaczego 

miałabym powiedzieć więcej? Nie jestem gotowa na to współczujące 

gdakanie i okrzyki w stylu: „Och, moje ty biedactwo!", które moja historia 

wywołałaby z całą pewnością. Każdemu będzie mnie szkoda i ze 

szczerego serca zaproponują mi służenie radą i nazwiskami adwokatów 

specjalizujących się w rozwodach. Za to jutro będę głównym tematem 

plotek przy porannej latte.

Podchodzę do grupki rodziców, stojących blisko siebie - wszyscy to matki 

i ojcowie kolegów Emily z organizowanych w liceum zajęć dodatkowych. 

Po tym, jak przygotowujące się do natarcia na Ivy League' dzieciaki 

przypadły sobie do gustu, dorośli także utworzyli klikę. Rozglądam się i 

zauważam, że wszystkie obecne na przyjęciu osoby są pogrupowane 

stosownie do zdolności swych pociech. Rodzice dzieci, które brały udział 

we wszystkich szkolnych przedstawieniach, stoją przy barze i gestykulują 

w teatralny sposób. Rodzice zapalonych sportowców hałaśliwie piją piwo 

w kuchni i poklepują się przyjaźnie po plecach. A ci, których potomstwo to 

szkolne ćpuny, zbili się na werandzie w podejrzaną grupkę i Bóg jeden 

wie, co robią. Palą fajki i dyskutują o kuracjach odwykowych?

- Cześć, Hallie - odzywają się chóralnie rodzice małych mózgowców, gdy 

przyłączam się do ich kręgu. Całuję się ze wszystkimi na powitanie.

- A gdzie Bill? - pyta Steff Rothchild (matka Devon, studentki Cornell).

- Tak, gdzie jest Bill? - powtarza Amanda Michaels-Locke (matka bliźniąt 

Michaela i Michaeli, Princeton i Hofstra; w ostatniej klasie Michaeli nieco 

background image

powinęła się noga).

Osiem prestiżowych uniwersytetów we wschodniej części Stanów 

Zjednoczonych.

38

- Bill, no właśnie. Nie widziałam go w tym tygodniu w pociągu o siódmej 

czterdzieści dwie - odzywa się piskliwie Jennifer Morton (matka Roryego, 

Duke).

Bill. Bill. Bill. Czy na taki tylko temat rozmowy stać rodziców najlepszych 

uczniów? Może lepiej wyjdę na werandę.

- Jest w mieście - odpowiadam możliwie najpogodniej. Trzy słowa, które 

pomogą mi przetrwać wieczór, mam nadzieję.

- Och, pracuje do późna - gdacze Steff. No i już mamy to krytyczne 

gdakanie, choć nawet nie poznała prawdziwej nowiny. - Nie możesz mu na 

to pozwalać. Kiedy już nie ma w domu dzieci, mężusiowie i żonki muszą 

się trzymać jeszcze bliżej. - Z zadowoleniem wsuwa rękę pod ramię męża. 

To kobieta, która zdecydowanie za często oglądała Dr Phila. Jej Richard 

pociąga łyk wódki z tonikiem.

- Zgadza się - szepcze Jennifer. - Nie chcemy przecież, by nasi mężczyźni 

zbłądzili.

Wódka z tonikiem trafiła chyba nie do tego otworu, co trzeba, gdyż 

Richard zaczyna się krztusić.

Na twarzy Amandy na chwilę pojawia się lekki uśmiech. Obejmuje mnie 

ramieniem.

- Więc ty i Bill jakoś sobie radzicie? - pyta z troską. - Nie tęsknicie zbyt 

mocno za Emily i Adamem?

- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - kłamię.

background image

I właśnie wtedy nadciąga rudowłosa Darlie, wystrojona w sandałki od 

Jimmyego Choo na dziesięciocentymetro-wych obcasach i spódniczkę 

Gucci tak krótką, że pewnie nie ma na niej już miejsca na logo projektanta. 

Pół tuzina zdobiących jej nadgarstek złotych bransoletek postukuje głośno 

o siebie, a łańcuszek z diamentami też hałasuje we właściwy sobie sposób. 

No, ale przecież w Darlie, trzeciej żonie króla importu-eksportu Carla 

Bordena, nie ma nic subtelnego.

Nie jest też subtelny powód, dla którego do nas podeszła.

- Hallie, słyszałam o tobie i Billu - wykrzykuje tak przenikliwie, że leżący 

w kącie golden retriever Rosalie wydaje z siebie pełne bólu szczeknięcie.

39

Czy to moja wyobraźnia, czy też całe pomieszczenie zamiera, by się 

dowiedzieć, co takiego Darlie ma do powiedzenia?

- Rzucił cię, rzucił, rzucił! - woła, zaciskając dłoń na mojej ręce tak 

mocno, że jej pomalowane na szkarłatno szpony wbijają mi się w skórę. - 

Nie mogę uwierzyć, że Bill cię zostawił.

W ten oto sposób rodzice, którzy podzielili się na grupy zgodnie z 

zainteresowaniami swoich dzieci, otrzymali coś, co ich łączy. Mnie. 

Zgodnie przysuwają się bliżej, by zdobyć sensacyjny materiał.

- O czym ty, na niebiosa, opowiadasz? Bill jest dzisiaj po prostu w mieście 

- odzywa się Steff. Nie mam pewności, czy mówi to, by mnie bronić, czy 

też po to, aby bardziej podpuścić Darlie.

- A więc ja pierwsza o tym wiem? - pyta z dumą Darlie, przeczesując 

spojrzeniem pokój. Potrząsa głową. - Bill odszedł i zamieszkał z Ashlee. 

Ashlee przez dwa e. Byłam autentycznie zbulwersowana, gdy się o tym 

dowiedziałam. Ona ma dwadzieścia osiem lat. Niewiele więcej niż wasze 

background image

dzieci.

- Emily ma dopiero osiemnaście lat. Ashlee jest od niej o pięćdziesiąt 

procent starsza - odpowiadam obronnym tonem, choć właściwie po co 

staram się bronić Billa?

- Nieważne - ucina Darlie, która nie zjawiła się tutaj, by rozwiązywać 

równania matematyczne. Zdaje się jednak, że bardzo lubi geometrię: ma 

ochotę ciągnąć temat trójkątów. -A poza tym nie masz się czego wstydzić. 

Bill dobrze wybrał. Ashlee jest olśniewająca: ma wielkie brązowe oczy i 

idealne ciało. Boże, cóż za mięśnie brzucha! Dałabym się zabić za takie.

Chciałabym, żeby Darlie rzeczywiście zabito za te mięśnie. W zasadzie 

najlepiej by było, gdyby szlag ją trafił w tej właśnie chwili. Powinnam 

zamknąć buzię na kłódkę i po prostu odejść stamtąd, ale nie mogę się 

powstrzymać.

- Proste, jasne włosy? - pytam, próbując w ten sposób uzyskać 

potwierdzenie wizerunku, na którego punkcie od dwóch tygodni mam 

prawdziwą obsesję.

40

- Nie, w żadnym razie nic tak banalnego. Krótkie, sprężyste warstwy. Z 

takimi błyszczącymi włosami Ashlee śmiało mogłaby wystąpić w reklamie 

Herbal Essence.

Ach tak, reklama szamponu, w której modelka myje włosy i przeżywa 

orgazm. Czy Ashlee nie mogłaby wyglądać jak kobieta z reklamy 

hormonalnej terapii zastępczej? Ta, która jej nie stosuje?

- Skąd o tym wszystkim wiesz? - pytam potulnie.

- Ashlee jest moją osobistą trenerką w klubie „Equinox". Już jakiś czas 

temu wspomniała, że ostro iskrzy między nią a jednym z jej klientów. 

background image

Szczegóły trzymała w największej tajemnicy, ale w zeszłym tygodniu 

wreszcie mi o wszystkim powiedziała. Naprawdę, Hallie, czułam się taka 

rozdarta. Wiesz, że cię uwielbiam, ale Ashlee jest po prostu taka miła. Od 

dawna chciałam, by sobie kogoś znalazła.

Ja też chciałabym, żeby sobie kogoś znalazła, ale nie mężczyznę, który ma 

rodzinę, dwoje dzieci, fikusa, trzy tropikalne rybki - i tak się składa, że jest 

moim mężem.

I wtedy nagle wszystko staje się jasne. Moim zeszłorocznym prezentem 

urodzinowym dla Billa, który miał sprawić, że ponownie poczuje się 

młody, był karnet na dziesięć godzin zajęć z osobistym trenerem w klubie 

„Equinox". Okazuje się teraz, że były to zajęcia z osobistym trenerem o 

lśniących, sprężystych, orgazmicznych włosach. Sama ukręciłam sobie 

sznur na szyję. Dlaczego nie kupiłam mu po prostu krawata w Lord & 

Taylor?

Od chwili, gdy Darlie rozpoczęła swą sensacyjną historię, nikt z zebranego 

wokół nas tłumku nie odezwał się ani słowem. Teraz jednak Steff wyrzuca 

z siebie:

- Nie mogę w to uwierzyć!

- Tak, to szokujące - przytakuje Amanda. - Trudno sobie wyobrazić, że Bill 

zachowuje się w taki sposób.

- Pal licho Billa - oświadcza Steff. - Richard właśnie wykupił roczny 

karnet w „Eąuinoksie". Jutro go anuluję. Skoro chce ćwiczyć, to niech 

chodzi na spacery.

41

Pozostałe kobiety kiwają z powagą głowami. Mam przeczucie, że 

miejscowy sklep ze sprzętem sportowym pozbędzie się jutro wszystkich 

background image

bieżni. Każda żona w miasteczku urządzi domową siłownię.

Nazajutrz rano nagle się okazuje, że stoję przed siłownią „Equinox" na 

Czterdziestej Trzeciej Ulicy, zaledwie kilka przecznic od biura Billa. 

Właściwie to nie wiem, jak się tutaj znalazłam. Jeśli coś paskudnego 

przydarzy się Ashlee po moim wejściu do środka, zrzucę winę na swoją 

otumanioną psychikę. Ludziom udaje się uniknąć kary ża morderstwo 

dzięki jedzeniu ciasteczek Twinkies lub połykaniu zo-loftu, tak więc po 

nowinach, którymi wczoraj uraczyła mnie Darlie, z całą pewnością mogę 

się powoływać na stres pourazowy. Co nie znaczy, że potrzebna mi będzie 

jakaś skomplikowana linia obrony. Wystarczy, by w ławie przysięgłych 

zasiadły trzy mężatki i jestem wolna.

W mojej głowie pojawia się wizja krwawej zbrodni, którą popełnię. Gdy 

tylko znajdę się twarzą w twarz z Ashlee, wyciągnę z torebki lśniący 

srebrny pistolet. Nie, chwileczkę - zapomniałam, że jestem przeciwna 

stosowaniu przemocy. Nigdy w życiu nie trzymałam w dłoni pistoletu. Nie 

odróżniłabym beretty od beretu, i nigdy ich bym nie nosiła. (Nazwijcie 

mnie hipokrytką - jestem za ograniczeniem dostępu do broni, ale nie dbam 

o własne zdrowie). Grzebię w torebce. Ani nożyczek, ani pesety, ani nawet 

metalowego pilnika do paznokci. Wpuściliby mnie do każdego samolotu w 

tym kraju. Jedyne, co mi pozostaje, to zaatakowanie Ashlee papierowym 

pilniczkiem. Świetnie, zniszczę jej manicure.

Wchodzę do środka i zerkam na napakowanego faceta z fryzurą na jeża, 

siedzącego w recepcji i czekającego na okazanie karty członkowskiej.

- Witam; przyszłam, by zabić Ashlee. Czy mógłby mi pan powiedzieć, 

gdzie mogę ją znaleźć?

42

background image

Na szczęście wypowiadam te słowa jedynie w myślach.

- Czy mogę w czymś pani pomóc? - pyta facet, gdy stoję bez słowa. Od 

niechcenia pręży przy tym muskuły.

Jeśli się nad tym dłużej zastanowić, to w gruncie rzeczy nie chcę zabić 

Ashlee osobiście, prawda?

- Tak, możesz. Chciałbyś trochę zarobić? Potrzebny mi płatny zabójca.

W zasadzie jestem pewna, że tych słów też nie wypowiedziałam na głos.

- Chciałabym obejrzeć... siłownię - mówię, powstrzymując się jakoś przed 

oświadczeniem, że przyszłam tutaj, by sobie obejrzeć pewną osobistą 

trenerkę, która ma sprężyste włosy i kradnie mężów.

- Świetnie - odpowiada radośnie facet, błyskając wybielonymi laserowo 

zębami. - Ma pani szczęście. Jeśli zapisze się pani dzisiaj, mogę 

zaproponować wyjątkową promocję: dwadzieścia procent zniżki przy 

wpisowym, osiemnaście procent zniżki przy opłatach miesięcznych w 

pierwszym roku i dwanaście procent zniżki w drugim roku. Plus dwa 

darmowe smoothie.

- Nie tak od razu - mówię. Nawet gdybym chciała się zapisać, 

potrzebowałabym pomocy prezesa Citibanku do oszacowania tej promocji. 

Albo przynajmniej ekspertki finansowej Suze Orman.

- Ale to naprawdę bardzo dobra promocja - oświadcza Mięśniaczek, kręcąc 

głową. - Kończy się o północy Nie chciałbym, żeby przeszła pani koło 

nosa. Wydaje się pani taką miłą kobietą. - Znacząco kładzie swoją dłoń na 

mojej.

A więc Ashlee nie jest tutaj jedyną uwodzicielką. Pewnie w dobie walki o 

klienta siłownie muszą zaoferować coś więcej niż grill Georgea Foremana, 

aby zwabić ludzi w swoje progi.

background image

- Właściwie to chciałabym zacząć od bezpłatnego wejścia próbnego - 

mówię, myśląc, że ta siłownia kosztowała mnie już wystarczająco dużo.

43

- Żaden problem - odpowiada, szybko wypełniając kartę wstępu, którą 

następnie mi wręcza.

Już-już mam go zapytać, gdzie mogę znaleźć Ashlee, ale coś mnie 

powstrzymuje. Albo nie mogę znieść wymawiania na głos jej imienia, albo 

staram się zacierać ślady. Jeśli nie dotrwa do końca dnia jako osoba żywa, 

nie chcę, by trop prowadził do mnie.

Niespiesznie udaję się do szatni, by się przebrać w sportowe ciuchy. 

Praktycznie słyszę, jak prokurator okręgowy pastwi się nad tym 

potknięciem. Skoro pomyślałam o tym, by zabrać ze sobą strój sportowy, 

zmienia to kategorię mego czynu na morderstwo z premedytacją.

Wkładam biały bawełniany T-shirt i potrząsam włosami. Nie, tak 

naprawdę wcale nie mam zamiaru jej atakować. Jestem prawnikiem, moją 

bronią jest rozum. Zachowam zdrowy rozsądek oraz spokój i wyjaśnię, 

dlaczego wszyscy tracą na takim obrocie sprawy. Wszyscy. Nawet jeśli 

Ashlee ma gdzieś to, że zniszczyła moją rodzinę, mogę przedstawić jej to 

w taki sposób, żeby doszła do wniosku, iż popełniła koszmarną pomyłkę. 

Czy naprawdę chce żyć z mężczyzną, dla którego wyśmienity posiłek to 

Orville Redenbacher Popcorn? Czy jest przygotowana na prezenty 

rocznicowe z Home Depot? Jest młodą kobietą i ma przed sobą całe życie. 

Niepotrzebny jej stary, żonaty facet, który chrapie, łyka lipitor i żeby 

wynieść śmieci, musi pokonać łupanie w krzyżu. Cóż za lista. Jeśli się nad 

tym zastanowić, to może mnie także nie jest potrzebny.

W przypływie odwagi podchodzę do młodej dziewczyny, która chowa 

background image

właśnie sprzęt do szafy.

- Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogę znaleźć osobistą trenerkę o imieniu 

Ashlee? - pytam.

- Jasne; tam jest - odpowiada, wskazując na przebieralnię.

Prostuję się, unoszę podbródek i udaję się w tamtym kierunku z pewnością 

siebie, jaka cechuje mnie na sali sądowej. Nigdy aż tak bardzo nie zależało 

mi na wygraniu sprawy, jak teraz.

44

- Ashlee? - wołam pewnym siebie i jednocześnie przyjaznym głosem.

- Jestem tutaj. Chwileczkę.

- Bez pośpiechu - odpowiadam, starając się zachować kontrolę nad 

oddechem, który nagle zrobił się dziwnie płytki. Naprawdę nie ma 

pośpiechu. Czy rzeczywiście chcę tej konfrontacji? Co ja sobie myślałam?

Nagle zasłona wędruje na bok i moim oczom ukazują się sprężyste, lśniące 

włosy. To Ashlee, we własnej osobie. Jest roześmiana i zupełnie naga. I ma 

doskonałe ciało: gładką skórę, sterczące piersi i - nie, żebym specjalnie 

patrzyła - wywoskowane okolice bikini.

- Szukała mnie pani? - pyta radośnie. - Właśnie miałam biec pod prysznic.

Próbuję coś odpowiedzieć, ale nagle zaniemówiłam. A więc to by było na 

tyle, jeśli chodzi o bycie rozsądną, dojrzałą i pouczanie jej, jak powinna 

żyć. W tej właśnie chwili mam ochotę odwrócić się i uciec co sił w 

nogach. Ale mogę przynajmniej sprawić, by Ashlee poczuła realność tej 

sytuacji. Sięgam do torebki i teatralnym gestem chwytam rodzinną 

fotografię, którą noszę ze sobą w portfelu. Nie jakiś pozowany portret, ale 

taką, na której wspólnie pluskamy się na plaży w Nantucket, zaledwie 

przed rokiem. Patrząc w oczy Ashlee, wyjmuję ją i podaję.

background image

- Proszę - mówię. - O tym właśnie powinno się myśleć, gdy się żyje z 

żonatym mężczyzną.

Ashlee przygląda się uważnie temu, co jej podałam. A gdy oddaje mi to z 

powrotem, na jej twarzy maluje się zaskoczenie.

- Proszę posłuchać: nie mam pojęcia, kim pani jest, ale naprawdę muszę 

iść pod prysznic. Dzięki, że mi to pani pokazała. Na razie. - Oddala się 

niespiesznie, wyraźnie niewzruszona. Jej włosy sie kołyszą, biodra się 

kołyszą, wolne od cellulitu uda się nie kołyszą.

Jestem zaskoczona jej opanowaniem. Zero reakcji? Musi być naprawdę 

zimnokrwista. Patrzę na to, co trzymam w dło-

45

ni, a tam zamiast naszej pluskającej się rodziny widzę jaskrawe logo: 

SAM'S CLUB. NR CZŁONKOWSKI 4555683310967. Przełykam ślinę. A 

więc to właśnie jej zademonstrowałam?

Z zażenowaniem chowam kartę z powrotem do portfela, tuż obok zdjęcia, 

które chciałam pokazać. Dzisiaj przy kolacji Ashlee ubawi Billa historyjką 

o jakiejś szalonej paniusi w siłowni, która wymachiwała kartą Sam's Club.

Prostuję się, próbując odzyskać choć odrobinę autorytetu. Unoszę palec w 

powietrze i wołam do jej oddalających się pleców:

- Nie zapominaj o tym, Ashlee! Robię zakupy ze zniżką!

Rozdział trzeci

Wybiegam z „Equinoxu", czując się jak idiotka. Mam ochotę wczołgać się 

do jakiejś dziury i zniknąć z powierzchni ziemi. Lub przynajmniej 

wczołgać się do łóżka i skryć pod kołdrą. Ostatnio spędzałam w nim 

jednak zbyt wiele czasu i jedyne, co bym tam znalazła, to mnóstwo 

okruszków po ciastkach.

background image

No, ale co innego mogę zrobić? Okazuje się, że nie jestem gotowa na to, 

by być częścią cywilizowanego świata. Co nie znaczy, by ten świat, a 

zwłaszcza fragment zamieszkiwany przez Billa, wydawał się w chwili 

obecnej jakoś szczególnie cywilizowany. Z niedowierzaniem myślę o tym, 

że zgodziłam się spotkać z Erikiem. Na jakiej podstawie przypuszczam, że 

uda mi się przeżyć wieczór z mężczyzną, z jakimkolwiek mężczyzną? W 

przypadku Ashlee zachowałam się jak gadająca od rzeczy idiotka, i tak 

samo będzie z Erikiem. Muszę odwołać nasze spotkanie.

Idę przez chwilę, po czym z wahaniem zatrzymuję się na rogu Piątej Alei i 

Pięćdziesiątej Ulicy. Udać się w stronę domu czy w stronę reszty mojego 

życia?

Bill znalazł sobie kogoś młodszego, piękniejszego i z ładniej 

wydepilowanym bikini. (W zasadzie każde wydepilo-wane bikini jest 

ładniej wydepilowane niż moje, ponieważ ja nigdy swojego nie 

depilowałam.) Najgorsze, co mogło się

47

przydarzyć kobiecie w moim wieku, no nie? Ale może należy spojrzeć na 

to inaczej. Jak to się mówi? Kiedy zamykają się drzwi, otwiera się okno? 

Może powinnam zacząć szukać otwartych okien. I, do diaska, jeśli 

wszystkie będą zamknięte na głucho, sama postaram się je wyważyć.

Nie chciałam kończyć tego małżeństwa. Byłam szczęśliwa - a 

przynajmniej tak mi się wydawało. Ale te czasy minęły i nie da się do nich 

wrócić. Mogę jedynie iść do przodu. A co może być lepszego niż 

rozpoczęcie tej drogi z kimś, kogo się już zna?

Udaję się sprężystym krokiem do Saksa, by przygotować się na 

randkę/spotkanie/wieczór - jakkolwiek by to nazwać - z moim dawnym 

background image

chłopakiem Erikiem. Może i Ashlee wygląda dobrze nago, ale ja zrobię 

wszystko, by wyglądać dobrze w ubraniu.

Kieruję się od razu do sklepu z markowym obuwiem na czwartym piętrze i 

wybieram do mierzenia kilka par, z których każda to wydatek powyżej 

trzystu dolarów. Pieprzyć zakupy ze zniżką. Kiedy wreszcie znowu 

czekam na coś z niecierpliwością, mam zamiar zrobić to jak należy. A poza 

tym hurtowe kupowanie obuwia nigdy nie zdaje egzaminu.

- Zdecydowanie te - oświadcza sprzedawca, gej z nastroszonymi włosami, 

kiedy przymierzyłam już wszystkie i wracałam do pary numer dwa. 

Kołysze sugestywnie biodrami i obejmuje mnie ramieniem. - To absolutnie 

fantastyczne buty; mówią: „Pieprz mnie".

Na chwilę staję w bezruchu przed lustrem, podziwiając seksowne pantofle 

Christiana Laboutina bez pięty i z odkrytymi palcami. Podbicie mają 

wyklejone małymi, strzępiastymi piórkami (i tak odpadną). Buty „Pieprz 

mnie"? Nie jestem pewna, czego się spodziewam po wieczorze z Erikiem, 

ale z całą pewnością nie tego. Z drugiej jednak strony te buty są boskie. 

Pieprz mnie, nie pieprz mnie. A co tam, biorę je.

Czy próbuję wywrzeć wrażenie na Ericu? Kiedyś nigdy tego nie robiłam. 

Dawno temu uważałam, że Erie jest zabaw -

48

ny i inteligentny, i seksowny, i romantyczny - ale wiedziałam, że ja też 

taka jestem. Kiedy wyjechał do Stanford studiować zarządzanie i 

administrację, ja byłam na ostatnim roku w collegeu i nawet mi się nie 

śniło, by przejechać cały kraj za facetem. A poza tym te trzy tysiące mil 

pomiędzy nami stanowiły dla mnie dobrą wymówkę. Zgoda, uwielbiałam 

go, ale w głębi duszy miałam ochotę na nowe doświadczenia. Kto by 

background image

spędzał całe życie z pierwszą miłością?

W ciągu tych wszystkich lat Erie wkradł się z powrotem do moich myśli. 

Słyszałam, że udało mu się odnieść spory sukces, i czasami wyobrażałam 

sobie, że gdybym za niego wyszła, moje życie wypełniałyby niekończące 

się przyjęcia i luksusowe wycieczki dookoła świata. Wyobrażałam sobie, 

jak zatrzymujemy się w pięciogwiazdkowym hotelu w Wenecji i 

zamawiamy wystawne śniadanie z szampanem w Cannes zamiast (tak jak 

to było z Billem) wlec się do kafejki po drugiej stronie ulicy w celu 

doświadczenia lokalnego kolorytu. Lokalny koloryt, akurat. Mój mąż jest 

po prostu skąpy.

Piątek rano; buty są zwarte i gotowe, a ja zaczynam się zastanawiać, o 

której godzinie powinnam się ubrać. Erie powiedział, że pójdziemy na 

kolację, ale nie wiem przecież, o której ją jada. Kiedy dzieci były małe, 

kolację mieliśmy o piątej, ale jeśli on wiele czasu spędza w Europie, to 

może sądzić, że odpowiednią porą na kolację jest jedenasta. Lepiej się 

asekurować: zjem wczesny obiad, ale będę przygotowana zawczasu.

Około czwartej wskakuję pod prysznic, a potem rozpoczynam nieczęsty 

dla mnie proces zdobienia twarzy czymś więcej niż szminką i różem. 

Prawie nigdy nie maluję oczu, ale dzisiaj to zrobię, a co! Z czeluści 

łazienkowej toaletki wygrzebuję czarny tusz Maybelline za 4,99 $, 

pochodzący mniej więcej z roku 2001. Nie wygląda zbyt obiecująco. W 

łazience Emily znajduję pozostawiony przez nią, elegancko wyglądający 

tusz Lancome Definicils Long Lash Ex-

49

tra-Volume w kolorze granatowym. Zdecydowanie nowszy i lepszej 

jakości. A więc czy pozostanę przy zaschniętym, grudkowatym tuszu 

background image

Maybelline czy też popełnię największą zbrodnię według magazynów 

kobiecych, to znaczy użyję cudzego tuszu? No cóż, Emily jest moją córką 

i wszyscy zawsze mówią, że ma moje oczy, więc równie dobrze ja mogę 

mieć jej rzęsy.

Po godzinie jestem pomalowana wszystkim, co tylko znalazłam w 

łazience, i przystępuję do kolejnej części wieczoru, zatytułowanej 

„Ubieranie się". Decyduję się na czarne spodnie, gdyż po pierwsze, 

wydaję się w nich szczuplejsza, a po drugie, nie będę wyglądała tak, 

jakbym za bardzo się starała. Ale co włożyć do nich? Jasnożółty sweter z 

kaszmiru jest ładny, no ale przecież w restauracji może być gorąco. 

Sięgam po przezroczystą różową bluzkę, która jest śliczna - ale może 

nazbyt przezroczysta? Odwieszam ją do szafy. Obok niej wisi koszula z 

czarnej satyny - szykowny styl nowojorski. A cała w czerni będę mogła iść 

z marszu na każde przyjęcie w SoHo bądź nieoczekiwany pogrzeb.

Wzdycham. Erie jeszcze nie dzwonił, więc nie muszę podejmować decyzji 

w tej właśnie chwili. Przechadzam się po domu w czarnych spodniach, 

butach „pieprz mnie, nie pieprz mnie" za trzysta dolców i koronkowym 

staniku Lejaby w kolorze cielistym. Zerkam na zegarek: 6:15. 

Spodziewałam się, że do tego czasu Erie się odezwie. Niezbyt to było 

mądre z mojej strony, że nie poprosiłam go o numer telefonu. Może 

samolot się spóźnił, choć właściwie to nawet nie wiem, skąd miał przybyć. 

Erie równie dobrze mógł sobie płynąć kajakiem przez rzekę Hudson.

Siadam przy biurku, postanawiając, trochę popracować. Przeglądam 

artykuł w biuletynie prawniczym, ale słowa zlewają mi się przed oczami w 

jedną całość. Tak samo jest z notatką służbową od starszego wspólnika, 

Arthura. Płacę kilka rachunków i odpisuję na e-maile.

background image

Jest 7:30.

50

To absurdalne. Dzwonię na informację, ale nazwiska Erica tam nie ma, a 

nie znam przecież nazwy jego firmy. Odkładam słuchawkę i przemierzam 

raz po raz pokój. Czy ja naprawdę waruję przy telefonie, czekając, aż jakiś 

facet zadzwoni? Nie robiłam tego nawet wtedy, gdy miałam szesnaście lat. 

Jestem przedsiębiorczą dorosłą kobietą i oto, co robię: chodzę od ściany do 

ściany w koronkowym staniku i ogarnia mnie coraz większy niepokój. Jak 

to się dzieje, że w oczekiwaniu na randkę każda kobieta zamienia się na 

powrót w nastolatkę? A nawet nie wiem, czy to rzeczywiście jest randka.

Zdążyłam porządnie zgłodnieć, więc schodzę na dół, by posilić się 

jogurtem o obniżonej zawartości tłuszczu. W tajemniczy sposób łyżka 

wędruje do pudełka z lodami kawo-wo-czekoładowymi. No to najwyżej 

nie zjem po kolacji deseru. A poza tym, co dobrego mogą oferować 

Japończycy w „Masie"?

„Masa". „Per Se". Erie z pewnością dokonał rezerwacji w którymś z tych 

lokali. Wreszcie wpadam na jakiś konstruktywny pomysł. Zadzwonię tam i 

dowiem się, o której się nas spodziewają.

W obydwu wypadkach kończy się to fiaskiem.

- Przykro mi, proszę pani, listy naszych klientów są poufne - oświadcza 

spokojnie maitre d', który odbiera telefon w „Masie". - Nie wolno mi 

ujawniać tych informacji.

W „Per Se" przełączają mnie trzy razy do coraz to nowych osób, ale z tym 

samym rezultatem. Kto by pomyślał, że restauracje są bardziej tajemnicze 

niż CIA? Można by sądzić, że wypytywałam kierownika w Kentucky 

Fried Chicken o ich tajne receptury.

background image

Jestem w kropce. Odkładam słuchawkę i po raz kolejny odtwarzam w 

głowie rozmowę z Erikiem. Z całą pewnością powiedział, że zadzwoni do 

mnie w porze kolacji. I że przyjeżdża w ten weekend. O cholera. Czemu 

uznałam, że „weekend" oznacza piątek?

O jedenastej jestem już najzupełniej pewna, że nie oznacza.

51

I mam rację. Kiedy Erie dzwoni, śpię w najlepsze i jest druga w nocy, a 

więc oficjalnie mamy już sobotę. Musiałam przysnąć w ubraniu, gdy 

czytałam w wygodnym fotelu w sypialni Kiedy złe rzeczy przytrafiają się 

miłym, zamężnym kobietom.

- Hałlie, tu Erie. Strasznie przepraszam za spóźnienie - mówi, kiedy 

półprzytomnie odbieram telefon. - Mój pilot się nie pojawił i musiałem 

czekać dwie godziny na drugiego.

- Jakież to musi być dla ciebie frustrujące - odpowiadam, starając się 

wykrzesać z siebie nieco współczucia wobec kłopotów związanych z 

posiadaniem własnego samolotu.

- W każdym razie właśnie przyleciałem z Londynu. Mieszkasz na Oak 

Street dwadzieścia jeden, prawda? - pyta.

- Dwadzieścia siedem - odpowiadam automatycznie. Wstaję i obchodzę 

pokój z przenośną słuchawką, próbując rozprostować kości po tej mało 

wygodnej drzemce.

- Och, widzę cię teraz - oświadcza.

Rozglądam się po pokoju, spodziewając się częściowo, że Erie wyskoczy z 

szafy, i prawdę mówiąc, niewiele się pomyliłam. Podchodzę do okna i 

przeczesuję spojrzeniem ciemność. Pod lampą uliczną widzę kontury 

długiej czarnej limuzyny, która zatrzymała się przed moim domem.

background image

- Ładny stanik - stwierdza radośnie Erie. - Nowy? Zerkam w dół i 

uświadamiam sobie, że musi on siedzieć

w samochodzie i patrzeć na rzęsiście oświetlone okno w mojej sypialni. 

Instynktownie się prostuję - a potem szybko sięgam po sznurek z boku 

rolety. Szarpię go tak gwałtownie, że roleta spada mi na głowę.

- Nic ci się nie stało?

Cholerny Bill. Już kilka miesięcy temu mówiłam mu, że roleta jest 

obluzowana. Mogłabym poprosić Erica, by to naprawił? A może jego 

kierowcę, pilota, gosposię, kamerdynera czy też konserwatora. Albo żonę. 

Pamiętaj: on może mieć żonę.

52

- Nie. Ale wiesz co, ja już zjadłam dzisiaj kolację. I jest druga w nocy 

Może wpadnę jutro? Lunch, kolacja - jestem wolna cały dzień.

- Ja natomiast nie. Zmiana planów. Myślałem, że spędzę tutaj cały 

weekend, ale jutro muszę wyjechać, by dopiąć interes na Bermudach.

- Przemysł odzieżowy? - żartuję.

- Nie, to nie moja branża. - Milczy chwilę. - Okej, już łapię. Bermudy. 

Szorty. Bardzo śmieszne, Hallie. - Chichocze. - Zejdź na dół. Chcę się z 

tobą zobaczyć. I pospiesz się. Dla mnie nie musisz wkładać niczego 

więcej.

Uśmiecham się i wkładam przezroczystą różową bluzkę. Przecież już i tak 

widział stanik.

Kiedy wychodzę na ciemną i chłodną werandę, dostrzegam Erica. Ze 

skrzyżowanymi ramionami opiera się o limuzynę, a na jego twarzy gości 

szeroki uśmiech. Z lekkim skrępowaniem schodzę ostrożnie po schodach i 

idę w kierunku samochodu, świadoma tego, że Erie śledzi uważnie mój 

background image

każdy krok. Dzięki Bogu za te seksowne buty. Mój chód jest dzięki nim 

kołyszący. O ile się nie potknę.

Zamiast przejmować się tym, jakie robię wrażenie, postanawiam skupić 

uwagę na przystojnym mężczyźnie, którego mam przed sobą. A 

rzeczywiście jest nadal przystojny. Nie mam pojęcia, gdzie się podziało te 

dwadzieścia lat. Gęste włosy opadają mu w chłopięcy sposób na czoło, a 

silne ciało wydaje się równie szczupłe i umięśnione jak wtedy, gdy był 

kapitanem drużyny sportowej. Gdy widziałam go po raz ostatni, nie miał 

na sobie doskonale skrojonego garnituru w prążki z francuskimi 

mankietami wychylającymi się z rękawów, ale jego nieskazitelny wygląd 

rekompensuje lekko kpiący, rozbawiony uśmiech, którym mnie kiedyś 

zdobył.

- Ty pewnie jesteś Erie - mówię, wyciągając dłoń i śmiejąc się przy tym 

cicho.

- A ty się ani trochę nie zmieniłaś - odpowiada, przyciągając mnie do 

siebie i całując delikatnie w policzek.

53

Otwiera drzwi i wślizgujemy się na tylne siedzenie limuzyny. Kierowca 

wita się ze mną grzecznie, po czym opuszcza szklane przepierzenie 

oddzielające go od pasażerów i zjeżdża z krawężnika na ulicę. Erie ujmuje 

moją dłoń. Czy naprawdę nic się nie zmieniłam, czy też w jego oczach 

pozostanę na zawsze taka sama? Jakie to romantyczne. A może po prostu 

jest zbyt próżny, by założyć okulary.

Po drodze Erie opowiada mi o swoich różnorodnych przedsięwzięciach, z 

których główne to handel towarami i działalność finansowa na rynkach 

międzynarodowych. Na wypadek, gdyby swoich osiągnięć nie okazał w 

background image

wystarczający sposób poprzez limuzynę, prywatny samolot i apartament, 

Erie oświadcza, że niedawno pojawił się w „Forbesie".

- Widziałaś może? - pyta.

- Twój przyjaciel Tom Shepard wspomniał coś na ten temat, ale przyznaję, 

że tego nie czytałam.

- No to popatrz - mówi, podając mi zalaminowany egzemplarz magazynu 

„Forbes", który przypadkiem leży akurat na tylnym siedzeniu.

Chciałabym wiedzieć, co tam jest napisane - naprawdę chciałabym. Ale 

jestem równie próżna jak Erie. Za nic nie założę przy nim okularów do 

czytania. Tak naprawdę to wcześniej sprawdziłam w Internecie karty dań 

w „Per Se" i „Masie", by uniknąć takiej właśnie sytuacji.

- Jest tak ciemno, a może ty mi przeczytasz? - grucham.

- Najważniejsze jest to, że moja liczba to dwieście siedemdziesiąt siedem.

Wiem, że to nie jego wiek. Z całą pewnością także nie waga. I mam 

nadzieję, że nie poziom cholesterolu. Czy każdy facet, którego znam, musi 

zażywać lipitor?

- Dwieście siedemdziesiąt siedem? - pytam.

- Na liście.

Nie wiem, co to za lista, ale trochę źle się czuję z tym, że to tak odległa 

lokata.

54

- Nie przejmuj się. Na mojej liście jesteś numerem jeden - oświadczam.

Erie śmieje się.

- Numer jeden to Bill Gates. Albo może jakiś saudyjski książę. Nieźle mi 

idzie, ale jak na razie daleko mi do nich.

Och, lista bogaczy! Wydaje mi się, że miejsce dwieście siedemdziesiąte 

background image

siódme to dość imponująca lokata. Z całą pewnością lepsza od tej, którą 

zdobyłabym ja. Byłam dumna, gdy otworzyłam wczoraj pocztę i 

znalazłam w niej z góry zatwierdzoną kartę Discover.

- No więc chyba dobrze się stało, że ty i ja nie zostaliśmy razem - mówię. - 

Ze mną przy boku nigdy byś się nie znalazł w pierwszych trzech setkach.

Miał to być autoironiczny żart, ale Erie bierze moje słowa na poważnie.

- Masz rację. Zbyt dużo czasu poświęcalibyśmy na zabawę i nie mógłbym 

się tak skoncentrować na pracy. Cały ten seks. Hej, właściwie to dla niego 

chętnie zupełnie wypadłbym z listy.

- Kiedyś uprawialiśmy naprawdę dużo seksu - chichoczę.

- Nadal mam tę niebieską świnkę-skarbonkę. Pamiętasz? - pyta. Tak 

jakbym mogła zapomnieć. - Pięciocentówka do dziurki za każdym razem, 

gdy się kochaliśmy. Jest taka ciężka, że ledwie ją mogę podnieść. Nasz 

dzienny rekord to chyba pięćdziesiąt centów.

- Wyjątkowe dwadzieścia cztery godziny - odpowiadam z szerokim 

uśmiechem.

- Te pieniądze cały czas tam tkwią. To jedyna dokonana przeze mnie 

inwestycja, której nie pomnożyłem. Ale coś mi się zdaje, że w końcu 

zaprocentuje.

- Możesz wykorzystać moją połowę i kupić los na loterii - żartuję, choć 

szczerze mówiąc, zastanawiam się, czy dokonaną przez niego inwestycją 

jestem ja. I na jakie procenty ma nadzieję.

55

- Przeżyłaś jeszcze kiedyś pięćdziesięciocentowy dzień? - pyta, ujmując 

moją dłoń i swawolnie gładząc ją palcem.

- Miałam pięćdziesięciocentowe lata - jęczę. - Wiedziałbyś, o czym 

background image

mówię, gdybyś był żonaty.

- Byłem żonaty trzy razy. Ale teraz jestem wolny - prędko dodaje.

Trzy razy? Oczywiste jest więc, że nie ma awersji do instytucji 

małżeństwa, a jedynie problem z jego utrzymaniem.

- Co się stało z twoimi małżeństwami? Kilka pięćdzie-sięciocentowych 

miesięcy i wycofujesz się?

- Nie, ja po prostu zawsze miałem kochankę.

- Erie! - wydaję stłumiony okrzyk. Śmieje się.

- Pracę. Moją kochanką była praca. Zabiera więcej czasu niż jakakolwiek 

kobieta. I za dużo czasu, by jakakolwiek kobieta mogła to znieść. - 

Uśmiecha się i puszcza do mnie oko. - A poza tym, moja droga, żadna 

nigdy nie była tak czarująca jak ty. Choć muszę przyznać, że każda z 

moich żon przypominała mi trochę ciebie.

- Czy to komplement? - pytam. - Wszystkie miały metr sześćdziesiąt pięć 

wzrostu i faliste brązowe włosy? Zielon-kawo-szare oczy? Czy też 

wszystkie po prostu miały dziewiętnaście lat, tyle, ile ja, gdy byliśmy 

razem?

- Wszystko, co wymieniłaś - odpowiada ze śmiechem. Jazda z szoferem to 

jest to. Jesteśmy już na Manhattanie,

a ja nie musiałam płacić za bilet w pociągu ani siedzieć w metrze obok 

jakiegoś żłopiącego piwo biznesmena. Zatrzymujemy się przed wejściem 

do apartamentowca Time Warner i Erie wyskakuje, zanim zdąży to zrobić 

kierowca, i podchodzi do drzwi od mojej strony. Wyglądam przez szybę 

samochodu, wyciągając szyję, by przyjrzeć się strzelistemu budynkowi z 

zielonego szkła. Pomimo późnej pory na ulicy roi się od klubowiczów, 

rozmawiających ze sobą radośnie podczas wskakiwania i wyskakiwania z 

background image

taksówek.

56

Erie otwiera drzwi i wyciąga dłoń. Gdy pół godziny temu wsiadłam do 

samochodu, tak naprawdę nie skupiałam się na tym, dokąd jedziemy, ale 

teraz jest oczywiste, że jedziemy na górę. Jest prawie trzecia nad ranem. 

Restauracje na pewno są już zamknięte. Biorę go za rękę i przechodzę 

razem z nim przez hol w kierunku windy. Portier, dwóch strażników, kon-

sjerż i windziarz kiwają służalczo głowami i mówią:

- Dobry wieczór, panie Richmond. To miło, że pan wrócił.

Nikt nie zawraca sobie głowy mną. Najwyraźniej jestem jedynie kimś 

przelotnym.

Albo kloszardem. Gdyby Emily kiedykolwiek zrobiła coś takiego, 

zabiłabym ją. Nie zdawałaby sobie sprawy, co to oznacza dla faceta, jeśli 

się zgadza iść o tej porze obejrzeć jego apartament? Bez problemu jednak 

przekonuję siebie samą, że nie ma niczego złego w tym, co robię. Erie jest 

wolny i wychodzi na to, że ja też. Nie mam obrączki i męża też nie mam - 

odszedł do innej kobiety. Skoro Bill może mieć Ashlee, ja mogę mieć 

Erica. On zresztą się nie liczy. Miał mnie już wcześniej.

Wchodzimy do jego apartamentu i zapiera mi dech w piersiach. Jeszcze 

zanim Erie zapala punktowe, ukryte w suficie lampki, pomieszczenie 

mieni się światłami miasta. Lśniące widoki odbijają się we wszystkich 

oknach, które biegną od podłogi aż do sufitu, stanowiąc wystarczającą 

dekorację. Jakiś projektant wnętrz miał na tyle oleju w głowie, by 

dostrzec, że cała robota została już wykonana, a do niego należy jedynie 

niewchodzenie w drogę tym fantastycznym odbiciom. Na eleganckim 

beżowym dywanie stoją sofy w odcieniu delikatnej szarości. Falisty stolik 

background image

kawowy ze szkła niemal niknie, z wyjątkiem smukłej rzeźby Giacometti 

zdobiącej z godnością jego blat. Jedynej ścianie bez okna udaje się 

utrzymać swoją pozycję dzięki subtelnie oszałamiającemu obrazowi 

Picassa.

Ktoś musiał wiedzieć, że przyjedziemy, gdyż elegancki stalowy stół w 

jadalni jest nakryty dla dwóch osób. Palą się

57

już strzeliste świece, a wewnątrz srebrnej, wypełnionej lodem misy 

znajduje się duży talerz z kawiorem. Erie podchodzi do czekającej butelki 

Dom Perignon, otwiera ją i napełnia dwa kieliszki, po czym podaje mi 

jeden. Biorę do ręki kieliszek i pociągam spory łyk.

- Chwileczkę. Musimy wznieść toast - oświadcza, podchodząc do mnie. 

Unosi kieliszek i stuka nim o mój. - Za ciebie. Za nas. Za pierwszą miłość.

Unoszę kieliszek do ust, ale mam problemy z przełykaniem. Cały 

apartament wygląda, jakby był z filmu, i ta scena też takie sprawia 

wrażenie. Czy to wszystko jest jedynie fantazją? Pamiętaj, Hallie, nie 

widziałaś się z tym człowiekiem od dwudziestu lat.

- Wiesz, byłaś moją pierwszą miłością - mówi Erie, gdy siadamy na niskiej 

sofie. Nakłada trochę kawioru na talerz. Podsuwa mi małą łyżeczkę rybich 

jajeczek. - I moją pierwszą kochanką. Teraz jestem w łóżku jeszcze lepszy.

- Nie wiem, czy ja też. Przez tyle lat byłam z jednym mężczyzną. - Nie 

jestem pewna, czy w jego oczach to podnosi moją atrakcyjność, czy też 

wprost przeciwnie.

Erie cały pęcznieje, wyraźnie z siebie zadowolony.

- Byłaś jedynie ze mną i Billem?

- Nie jedynie. Ale prawie - wyjaśniam, unikając w ten sposób odpowiedzi 

background image

na kłopotliwe pytanie. Zresztą mężczyźni i tak nie mają ochoty znać 

dokładnej liczby. A poza tym jaka liczba byłaby idealna? Więcej niż dwa 

(posiadasz doświadczenie), ale mniej niż pięć (nie jesteś... cóż, no wiesz)? 

A kto się przyzna do prawdziwej liczby, zwłaszcza jeśli jest dwucyfrowa?

Nachylam się i biorę kawior z łyżeczki Erica. Mmm, pyszny Przesuwam 

językiem po słonych wargach i próbuję wyssać krnąbrną czarną ikrę 

spomiędzy zębów. Jakież to atrakcyjne. Kiedy wreszcie Bóg albo General 

Mills wymyśli jedzenie, które będzie można bezpiecznie jeść w 

towarzystwie mężczyzny? Wszystko albo kapie, albo się kruszy, albo 

przykleja do zębów.

58

Szampan wydaje się w miarę bezpieczny. Kiedy Erie bierze ze stołu talerz 

z cienko pokrojonym szatobriandem, postanawiam, że pozostanę przy 

bąbelkach. Napełnia mój kieliszek po raz drugi. A może trzeci? Co ja 

próbuję zrobić - zachować się jak jedna z tych dziewczyn w college'u, 

opróżniających butelkę teąuili, by później, kiedy wieczór kończy się 

pójściem z facetem do łóżka, mieć wymówkę: „Nie wiedziałam, co 

czynię"?

Pojawia się coraz to nowe jedzenie, aczkolwiek nie dostrzegam nikogo, 

kto by je donosił. Erie musi być tak bogaty, że nie ma jakiejś.zwyczajnej 

służby, lecz elfy.

Jest równie czarujący, jakim go zapamiętałam, i wraz z upływem wieczoru 

- czy też ranka - zaczynam się odprężać. I to zasługa nie tylko szampana. 

Czuję to magiczne połączenie nowej ekscytacji i spokoju. Tematy rozmów 

zmieniają się - rozmawiamy o nowych przedsięwzięciach Erica, a potem 

wspominamy i śmiejemy się, wymieniając się informacjami na temat 

background image

niemal zapomnianych, dawnych znajomych. Erie opowiada, że 

uwielbiający imprezy zapaśnik, który mieszkał piętro niżej w jego 

akademiku na pierwszym roku, teraz jest misjonarzem w południowo-

wschodniej Azji. Ja informuję go, że koleś, który wygrał w collegeu 

konkurs w piciu duszkiem piwa (piętnaście puszek w pięćdziesiąt siedem 

minut) pracuje teraz jako pilot dla United Airlines.

- Ale nie lata na żadnych głównych trasach - żartuję. Erie śmieje się i 

wrzuca do ust pomidorka koktajlowego.

- Ależ się ludzie zmieniają, prawda? - mówi. Po czym przygląda mi się 

przez chwilę poważnym wzrokiem. - Słyszałem o twojej młodszej siostrze. 

Tyle czasu minęło. Tak mi przykro.

- Dzięki. - Uderzył w czuły punkt. Przełykam z trudem ślinę. Pełna 

determinacji, by zmienić temat, pytam szybko: -Co słychać u twojej 

mamy?

- Wszystko w porządku. Właśnie sprzedała swój kolejny obraz. Nigdy nie 

udało mi się dociec, kto wiesza sobie na

59

ścianach jej dzieła, ale w Boca Raton robi furorę. A tak przy okazji, to 

wciąż się o ciebie dopytuje. Nigdy nie wybaczyła mi tego, że się z tobą nie 

ożeniłem.

- Oto kobieta, która ma doskonały gust - oświadczam, znowu czując się 

swobodnie. A więc taka jest zaleta przebywania w towarzystwie dawnego 

chłopaka. Pojawiają się te pierwszorandkowe motylki w brzuchu, ale czuję 

się wystarczająco swobodnie, by zdjąć buty i skulić się na sofie, 

podciągając nogi pod siebie. Przysuwam się nieco bliżej i opieram głowę 

na ramieniu Erica, wdychając subtelną, pachnącą zamożnością wodę 

background image

toaletową.

- Zmieniłeś zapach. Tęsknię za Old Spice - mówię, drocząc się z nim. - 

Pamiętasz? Wracałeś z treningu i zamiast wziąć prysznic, szczodrze się nią 

oblewałeś.

Krzywi się.

-To nie fair - oświadcza, stając w obronie dawnych, młodzieńczych 

nawyków higienicznych. - Zawsze najpierw spryskiwałem się 

dezodorantem.

- Wiem. Zapach, którego nigdy nie zapomnę. - Marszczę nos z udawanym 

przerażeniem. - Od tamtej pory w moim domu istniał zakaz używania tej 

wody.

- Teraz używam L'Occitane, importowanej z Francji. Mam nadzieję, że ci 

się podoba - mówi, obejmując mnie ramieniem i przysuwając się bliżej.

Nie wiem, czy to magia chwili (i wody toaletowej za sto dolarów), czy też 

urok wspomnień (i pamiętnego zapachu Old Spice), ale unoszę głowę i 

odwracam się do Erica. I na wypadek, gdyby nie wiedział, jakie są moje 

zamiary, przysuwam się jeszcze bliżej i całuję go.

Pocałunek wywiera chyba natychmiastowy efekt, jako że wyczuwam 

pomiędzy nami pulsujące wibracje. Erie sięga ręką w dół, przesuwając 

dłoń po moim biodrze. Wibrowanie przybiera na sile.

- Telefon komórkowy - wyjaśnia, wyjmując z kieszeni motorolę. Zerka na 

wyświetlacz. - Muszę to odebrać.

60

Opieram się o sofę, lekko zakłopotana. Wiem, że ostatnio pożycie 

seksualne moje i Billa nie było kwitnące, ale czy naprawdę nie potrafię 

odróżnić pulsującego telefonu od pulsującego mężczyzny?

background image

Erie zrywa się z sofy i przemierza pokój, wyszczekując polecenia do tego, 

kto znajduje się na drugim końcu linii. Jest z czegoś niezadowolony i 

udaje mi się zrozumieć, że chodzi

0 jakieś terminowe transakcje giełdowe dla soku pomarańczowego. 

Osobiście uważam, że przyszłość należy do papai, ale Erie nie pyta mnie o 

radę.

Zatrzaskuje telefon i wraca na sofę. Zaczyna mnie głaskać po twarzy i 

przeczesuje palcami moje włosy. Ale potem znowu zrywa się na równe 

nogi.

- Przepraszam cię, Hallie, ale muszę się zająć tym problemem, inaczej 

będzie mnie wciąż dręczył.

No cóż, nie mam zamiaru pozwolić, by dręczył i mnie. Raczę się 

kawiorem, podczas gdy on prowadzi rozmowę konferencyjną z trzema 

osobami, przebywającymi na trzech różnych kontynentach. W takiej 

sytuacji przyszłość soku pomarańczowego wydaje się zabezpieczona.

Erie wraca w końcu na sofę, ale nadal robi wrażenie spiętego.

- Może masaż? - pytam, dotykając jego ramion.

- Mam lepszy pomysł. Dobrze by mi zrobił jeszcze jeden pocałunek - 

odpowiada, ujmując moją twarz w dłonie

1 przyciskając swoje usta do moich. Jego pocałunki są delikatne i ciepłe, a 

pieszczące mnie dłonie wydają się jednocześnie znajome i nowe. 

Przysuwam się do jego twardej klatki piersiowej i mocno przytulam, gdy 

tymczasem znikają gdzieś przestrzeń i lata między nami. Znika gdzieś czas 

w całej swojej istocie, i kiedy wreszcie otwieram oczy, widzę, jak na 

ciemnym niebie pojawiają się pierwsze oznaki świtu.

Erie łaskocze ciepłym oddechem moje ucho, a kiedy reaguję na to całym 

background image

ciałem, pyta czule:

- Pójdziesz ze mną do sypialni?

61

Waham się. Widzę, jak zerka na zegarek.

- Mało czasu? - pytam.

- Jak zawsze - przytakuje. - Ale nie chcę zmarnować tej szansy.

Telefon nie dzwoni, ale za to rozlega się dzwonek przy drzwiach. Erie 

wydaje z siebie jęk i wstaje.

- To tylko mój asystent, Hamilton. Zawsze wcześnie bierzemy się do 

pracy.

Wpuszcza lekko głupkowato wyglądającego trzydziestolatka, który 

dźwiga ciężką teczkę.

- Dzień dobry, panie Richmond. Mam ze sobą te dokumenty i możemy... - 

Hamilton milknie, dostrzegłszy mnie, i wydaje się lekko zmieszany, choć 

najpewniej nie jestem pierwszą kobietą goszczącą o świcie w 

apartamencie jego pracodawcy. - Przeszkadzam? - jąka.

Erie zerka na mnie, uśmiechając się lekko.

- Jeszcze nie wiem. Na razie prowadziliśmy negocjacje. Hamilton znika 

dyskretnie w pomieszczeniu, którego nie

zdążyłam zobaczyć, a Erie spogląda na mnie uwodzicielsko i ujmuje moją 

dłoń.

- Chodź. Wrzućmy kolejną pięciocentówkę do świnki. Uśmiecham się z 

fałszywą skromnością.

- Nie na pierwszej randce. Znasz mnie przecież. Kręci głową.

- Znam, ale chyba nie każesz mi znowu czekać sześć miesięcy, co? 

Przecież tak naprawdę to nie jest pierwsza randka.

background image

Nieoczekiwanie dla samej siebie waham się. Noc była cudowna, ale może 

to wszystko powinno się posunąć tylko do tego momentu. Erie jest teraz 

zajętym człowiekiem. Nie wiem, czy chcę uczynić następny krok.

- Jest już rano, a ty masz dzisiaj dużo pracy - oświadczam. - Nie 

wylatujesz na Bermudy?

Jedną ręką gładzi moje włosy, a drugą sprawdza coś w palmtopie 

Blackberry.

62

- Leć ze mną - proponuje, przeglądając jednocześnie wiadomości. Cenię w 

mężczyźnie umiejętność wykonywania kilku czynności naraz, ale czy 

musi to czynić akurat wtedy, gdy próbuje mnie uwieść? - Po południu lecę 

na Bermudy. Następnie do Londynu. A potem chyba do Hongkongu. Jeśli 

tylko masz ochotę, możesz mi towarzyszyć.

Uśmiecham się znacząco. Zgadza się. Erie powiedział mi wcześniej, że 

każda kobieta jest na drugim miejscu po pracy. Dwadzieścia lat temu nie 

miałam ochoty jechać za nim na studia na drugi koniec kraju, 

prawdopodobnie nawet wtedy mając świadomość, że nasze priorytety 

nigdy nie będą takie same. Może moje życie byłoby bardziej ekscytujące, 

gdybym została z Erikiem, ale nie byłoby moim życiem. Nawet w wieku 

dwudziestu lat wiedziałam, że nie chcę żyć w cieniu żadnego mężczyzny.

Wstaję i przytulam się do niego. Wczesnoporanne, sączące się do pokoju 

promienie słońca stają się coraz jaśniejsze. Obdarzam Erica długim 

pocałunkiem.

- Kocham cię - oświadczam mu pogodnie. - Naprawdę cię kocham.

- No więc uprawiamy seks czy lecisz ze mną na Bermudy? - pyta, 

wyraźnie niepewny tego, na czym stanęliśmy.

background image

- Ani jedno, ani drugie - odpowiadam. - Ale nadal jesteś seksowny, 

zabawny i olśniewający. Dokładnie taki, jakim cię zapamiętałam.

- W takim razie dlaczego nie chcesz iść ze mną do łóżka? - pyta 

mężczyzna, który nigdy nie pozwala, by interes przeciekł mu między 

palcami.

- Ponieważ zapamiętałam także kilka innych rzeczy. Kręci głową, po czym 

się uśmiecha.

- Jeszcze do mnie wrócisz, wiesz? Może nie dzisiaj wieczorem. Ale 

wrócisz.

- Ależ ty jesteś pewny siebie - odparowuję.

- To mój klucz do sukcesu - odpowiada, całując mnie raz jeszcze.

63

Wsuwam stopy w pantofelki, przytulam się do niego po raz ostatni i 

ruszam w kierunku drzwi. Jestem teraz kobietą samotną. Muszę uważać, w 

jaki sposób wydaję pięcio-centówki.

Rozdział czwarty

Gdy wychodzę z windy, portier, który wcześniej mnie ignorował, teraz 

odprowadza mnie do ciężkich szklanych drzwi i przytrzymuje je dla mnie.

- Mam nadzieję, że wieczór okazał się udany - mówi.

- Bardziej niż może pan to sobie wyobrazić - odpowiadam, odrzucając do 

tyłu głowę i pewnym siebie krokiem wychodząc na cichą ulicę.

Unosi brew, przetrawiając moją odpowiedź. Nie mam nic przeciwko 

poprawieniu reputacji Erica, a poza tym wcale nie skłamałam. To był 

udany wieczór, choć pewnie niezupełnie pokrywa się z tym, co wyobraża 

sobie portier. Miałam po prostu pierwszą od dwudziestu jeden lat randkę i 

wszystko poszło tak, jak sobie życzyłam. Byłam czarująca i seksowna i 

background image

zachowałam dziewictwo. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że randki 

Emily kończą się w ten sam sposób. I wcale nie jestem seksistką: mam 

nadzieję, że w wypadku randek Adama sprawy mają się identycznie.

Idę powoli ulicami porannego Nowego Jorku, czując niemal odurzenie. 

Nocni imprezowicze wreszcie poszli spać, a dla biznesmenów i właścicieli 

sklepów dzień pracy jeszcze się nie rozpoczął. Całkiem możliwe, że tych 

kilka minut pomiędzy 6:40 a 6:45 to jedyne chwile, gdy Nowy Jork śpi.

65

Nie jestem gotowa jechać do domu, postanawiam więc przejść te kilka 

przecznic, które mnie dzielą od mojej kancelarii. Oficjalnie wracam do 

pracy w poniedziałek, ale równie dobrze mogę tam wpaść teraz, włączyć 

komputer i zrobić porządek w niewątpliwie przepełnionej skrzynce 

odbiorczej. Przy wtórze stukotu kopyt mija mnie odkryta bryczka i 

woźnica uchyla kapelusza.

- Dzień dobry pani. A może mała przejażdżka po parku?

- Nie, dziękuję - odpowiadam automatycznie. A potem sobie myślę: 

dlaczego nie? Tyle lat mieszkam w Nowym Jorku i nigdy nie szarpnęłam 

się na przejażdżkę bryczką. Jasne, tradycyjnie odbywa się tę romantyczną 

jazdę podczas pierwszej wizyty na Manhattanie albo z ukochanym 

mężczyzną, ale ja wyznaję teraz własne zasady. - Proszę zaczekać! - 

wołam, nim odjeżdża zbyt daleko. Woźnica ponownie zatrzymuje bryczkę, 

a ja wspinam się po stopniach. Sadowię się wygodnie na obitym 

sztucznym futrem siedzisku i wtedy dzwoni moja komórka.

- Halo? - mówię pogodnie, wyjątkowo zapominając zerknąć wcześniej na 

numer na wyświetlaczu.

- Cześć.

background image

Jedna sylaba i cały mój dobry nastrój diabli biorą. I ma ona wpływ nie 

tylko na mnie. Jabłkowita klacz jak na zawołanie zatrzymuje się w miejscu 

i załatwia poranną potrzebę. Wyjątkowo trafny komentarz. Dobry konik.

- Witaj, Bill - odpowiadam.

Jak to się dzieje, że dzwoni do minie akurat teraz, dziesięć minut po tym, 

jak rozstałam się z Erikiem? Czy odebrał z kosmosu jakieś sygnały? 

Fluidy w stylu „ktoś-inny-jest-nią--zainteresowany"?

- Hallie, cieszę się, że wreszcie ze mną rozmawiasz. Masz ochotę na 

wspólne śniadanie?

Czy „witaj" to dla niego naprawdę rozmowa? Może jednak 

wypowiedzenie jego imienia okazało się zbytnią poufałością.

66

- Dlaczego dzwonisz do mnie o siódmej rano? - pytam chłodno, grając na 

zwłokę.

- Chciałem cię złapać przed pójściem do pracy - odpowiada.

Milczę. Jest sobota rano i jednocześnie pierwszy dzień, kiedy w ogóle 

pomyślałam o pracy. I o tym także wiedział?

- Szybko: jakiego koloru są moje spodnie? - pytam, sprawdzając, jak 

daleko rozwinięta jest jego małżeńska percepcja pozazmysłowa.

- Czarne - odpowiada bez zająknięcia. Wzdycham. To akurat było zbyt 

proste.

- Możemy iść na placki - mówi Bill, próbując mnie skusić wizją 

rozmiękłych, ociekających tłuszczem i nafaszerowa-nych węglowodanami 

jabłek w cieście. Jestem głodna, więc udaje mu się. Powinnam była zjeść u 

Erica więcej kawioru. Właściwie to zawsze powinnam jeść więcej 

kawioru.

background image

- Niech ci będzie - zgadzam się niechętnie. - Gdzie się spotkamy?

- Śniadanie w „Regency" - odpowiada.

- Poważnie? - pytam, zaszokowana faktem, że mój mąż, czy też były mąż, 

czy też wkrótce były mąż wybrał najmodniejszy śniadaniowy lokal w 

mieście.

- Żartowałem. Na rogu Dziewiątej i Pięćdziesiątej Piątej jest całkiem 

niezła tania knajpa. Spotkajmy się tam za dziesięć minut.

Rozłącza się. Tania knajpa. Przeglądam się w składanym lusterku, które 

wyciągam z torebki, i zauważam z satysfakcją, że makijaż oczu pozostał 

nienaruszony, a twarz mam wciąż zarumienioną od pocałunków Erica. 

Opuszczam spojrzenie i kiwam palcami u stóp. Uważaj, Bill, gdyż jestem 

gotowa. Teraz już wiem, dlaczego kupiłam te szpilki. Okazuje się, że są to 

buty „pieprz się".

Wchodzę do baru i widzę, że Bill siedzi już sobie wygodnie w czerwonym 

boksie ze skóry, rozwiązując krzyżówkę w „New York Timesie". Hasła z 

każdym dniem tygodnia

67

stają się coraz trudniejsze, a dzisiaj jest sobota, więc powoli uzupełnia 

piórem wolne kratki. Kiedyś zawsze niedzielną krzyżówkę 

rozwiązywaliśmy wspólnie i nieco pociesza mnie myśl, że w każdy 

weekend będzie mu mnie brakowało. Nie ma takiej możliwości, by Ashlee 

znała szwedzki port naprzeciwko Kopenhagi na pięć liter: Malmó.

- Hallie! - wita mnie Bill pogodnie. - Siadaj. Zamówiłem już dla ciebie 

café au lait z odtłuszczonym mlekiem i podwójną porcją słodziku.

- Teraz słodzę tylko jedną - odpowiadam chłodno, siadając na kanapie 

naprzeciwko niego.

background image

- Świetnie wyglądasz - oświadcza, obrzucając mnie badawczym 

spojrzeniem. - Ale czy ta bluzka nie jest zbyt przezroczysta do pracy?

- Włożyłam ją wczoraj wieczorem - odpowiadam prowokacyjnie.

Bill przez chwilę się zastanawia, jak zareagować na to stwierdzenie.

- Na szczęście nie pogniotło ci się ubranie - mówi. Wyraźnie nie jest w 

stanie wyobrazić sobie, że mogłam spędzić noc z kimś innym. Wyciąga 

dłoń i dotyka delikatnie mojej twarzy. - Właściwie to nie tylko na 

ubraniach nie masz zmarszczek. Nigdzie ich nie masz.

Cieszę się z tego komplementu - i działania zamówionych w QVC 

kremów przeciwzmarszczkowych Victorii Principal, których używam teraz 

codziennie - ale odsuwam się od jego dłoni.

- Przykro mi, chłopie. Straciłeś prawo dotykania.

- Dlaczego? Czy dwadzieścia jeden lat nic nie znaczy?

- Dokładnie o to samo chciałabym zapytać ciebie - odpowiadam z lekkim 

zdenerwowaniem.

- Nie zaczynajmy tego tematu - mówi Bill, kręcąc głową. - Chciałem po 

prostu spotkać się z tobą. Nie mam dziś ochoty na kłótnię.

68

O co ja i Bill mielibyśmy się kłócić? Fakt, że bzyka inną kobietę, z całą 

pewnością nie powinien prowadzić do wzajemnych animozji. Nawet już 

razem nie mieszkamy. Nie mogę go łajać za to, że ustawił termostat na 

zbyt niską temperaturę albo zużył ostatnią rolkę papieru Charmin Ultra i 

zapomniał dopisać go do listy zakupów. Tak się akurat składa, że właśnie 

kupiłam opakowanie zbiorcze z czterdziestoma ośmioma rolkami, tylko 

dla siebie. Już nigdy więcej nie będę się musiała martwić o papier 

toaletowy.

background image

Nieświadomy tego faktu, Bill zaczyna gawędzić niezobowiązująco, jakby 

to był zwyczajny sobotni poranek. Opowiada mi o świetnym fdmie, który 

niedawno widział, i chwali się postępami w tenisie. Ziewam, nawet się z 

tym nie kryjąc. Guzik mnie obchodzi, czy jest lepszy od Andre Agassie-go 

i Steffi Graf - i ich malucha - razem wziętych. Skoro to Ashlee głaszcze 

ciało Billa, równie dobrze może się zająć głaskaniem jego cholernego ego.

Kelnerka przynosi mi omlet z szynką, papryką i cebulą, który zamówiłam, 

by przekazać Billowi wiadomość, iż nie zna mnie już tak dobrze, jak mu 

się wydaje: nie jem już naleśników. Jajka wyglądają jednak obrzydliwie i 

dziobię je tylko widelcem.

- No więc, Bill, dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? - pytam i pociągam 

łyk wodnistej café au lait.

- Nie chcę stracić z tobą kontaktu. -1 dodaje, starając się, by zabrzmiało to 

obojętnie: - Och, a tak przy okazji, pamiętam, jak mówiłaś, że zdobyłaś 

bilety na Knicksów na cały sezon. Już niedługo pierwszy mecz, 

pomyślałem więc, że pora poczynić plany.

Wpatruję się w niego ze zdumieniem.

- Załatwiłam te bilety dla ciebie i dla mnie. Dla nas.

- No cóż, „nas" brzmi dobrze - oświadcza jowialnie. - Możemy iść razem. 

Ashlee nie będzie miała nic przeciwko. Nie przepada za koszykówką.

69

Biorę kęs obrzydliwego omleta i niemal się krztuszę.

- „Nas" wcale nie brzmi dobrze - oznajmiam.

- A dlaczego?

Kręcę głową. Bill wywrócił do góry nogami mój calutki wszechświat, a 

zachowuje się tak, jakby zrobił tylko coś równie skandalicznego jak 

background image

przesunięcie fotela w salonie o kilka centymetrów w lewo. Czy on nie 

rozumie, że z jego decyzją o byciu z Ashlee wiążą się reperkusje? A utrata 

miejscówek na mecze Knicksów to reperkusja o zdecydowanie 

najmniejszym znaczeniu.

- Załatwiłam te bilety w ramach mego planu na życie po wyfrunięciu 

dzieci z gniazda. Twój plan okazał się inny.

Bill dotyka papierową serwetką ust, próbując zetrzeć resztki syropu 

klonowego.

- Hallie, bądź rozsądna. Nadal możemy wspólnie robić wiele rzeczy. 

Jesteśmy rodziną i nie zmienia tego fakt, że dzieciaki wyjechały na studia.

Nieoczekiwanie dla samej siebie opadam na oparcie i zaczynam się śmiać. 

Siedzę tutaj w podrzędnym barze w Dziewiątej Alei, wyjaśniając memu 

mężowi-neandertalczykowi, dlaczego w tym sezonie nie zobaczy osobiście 

ani jednego rzutu za trzy punkty. Mogę się tylko modlić, by się okazało, że 

Ashlee nie ma płatnej kablówki, a on nie może obejrzeć tych meczy także 

w telewizji.

- Niestety, kochanie, zmieniłeś naszą rodzinę. Ale jedno pozostało bez 

zmian. Nadal możesz dokończyć po mnie śniadanie. - Wstaję i przesuwam 

talerz z jajkami w jego stronę.

- Dzięki - odpowiada, biorąc do ręki widelec i posyłając mi uśmiech, który 

w jego mniemaniu zapewne jest charyzmatyczny. - A czy przynajmniej 

pomyślisz o tych biletach na Knicksów?

- Pomyślę. - Uśmiecham się wielkodusznie, ponieważ tak właśnie 

zazwyczaj czynię. Staram się, by wszystko grało. Staram się być miła. Ale 

nie dzisiaj. - Pomyślę o biletach na Knicksów, a ty pomyśl o tym - dodaję 

słodko.

background image

70

Jednym płynnym ruchem przesuwam ręką po stole, posyłając jajka, kawę i 

pół szklanki soku pomarańczowego prosto na jego kolana. Kropla keczupu 

ląduje z plaśnięciem na środku jego białej koszulki polo. Sam jest sobie 

winien. Kto w ogóle używa do jajek keczupu?

- HEJ! Co ty robisz?! - woła Bill, zrywając się z miejsca i waląc kolanem 

w stół. Mam nadzieję, że tym chorym.

Z satysfakcją odrzucam do tyłu głowę i maszeruję w kierunku drzwi. Ci, 

co piszą na stronach internetowych, że zemsta jest słodka, mają rację. A w 

tym wypadku jest także brudna.

Kiedy docieram do kancelarii, dziesięć minut poświęcam na przejrzenie 

gazet, po czym wyciągam się wyczerpana na sofie. Ale mimo że jestem tak 

bardzo zmęczona, nie mogę zasnąć. Patrzę przez okno na wieżę ciśnień na 

sąsiednim dachu. Może to niezupełnie widok z budynku Time Warner, 

wart czternaście milionów dolarów (wieża południowa), ale wcale nie jest 

taki zły. Jeśli stanę we właściwym miejscu i przechylę w odpowiedni 

sposób głowę, i jeśli jest wyjątkowo pogodny dzień, daje się nawet 

dostrzec biurowiec Chryslera.

Wiele się wydarzyło przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, ale z 

jakiegoś powodu w mojej głowie raz po raz rozbrzmiewa jedno zdanie. 

Wciąż mam w pamięci słowa Eri-ca: „Słyszałem o twojej młodszej 

siostrze". Mimo że Amy była sześć lat ode mnie młodsza, uwielbiałam ją, 

a sama byłam jej idolem. Czytałam jej bajki przed snem, zabierałam na 

szkolne przedstawienia i pomagałam w nauce dzielenia. (Dlaczego w 

czwartej klasie nie można korzystać z kalkulatorów?) Ucząc się w pokoju 

w słoneczne popołudnia, wyglądałam przez okno i widziałam swoją pełną 

background image

życia młodszą siostrę, fikającą koziołki w ogrodzie. Kiedy poszłam na 

studia, Amy często mnie odwiedzała. Chichotałyśmy razem w moim 

pokoju w akademiku i pozwoliłam jej poznać wszystkich moich 

przyjaciół.

Nigdy, przenigdy nie powinnam była tego czynić.

71

Moja słodka siostrzyczka. Czarująca, zabawna, ufna Amy. Wciąż mam 

przed oczami jej twarz tamtego ostatniego dnia. Była taka szczęśliwa i 

nawet jej się nie śniło, że nie zdołam jej przed czymś uchronić. A mnie się 

nie śniło, że już nigdy nie dane mi będzie śmiać się razem z nią.

Przekręcam się na sofie, próbując znaleźć wygodną pozycję do spania, ale 

głowę mam wciąż pełną myśli o Amy. Nie mogę pozwolić, by uwaga Erica 

doprowadziła do ponownego przeżywania tamtej strasznej nocy. Cała w 

nerwach podchodzę do biurka, by zabrać się za stosy dokumentów i 

wiadomości, które nazbierały się podczas mojej nieobecności. Po kilku 

godzinach oczy mnie szczypią od wczytywania się w akta sądowe. Kładę 

się wyczerpana i wreszcie udaje mi się zapaść w niespokojny sen.

Kiedy się budzę, w gabinecie panuje ciemność i chwilę trwa, nim sobie 

przypominam, że jest sobotni wieczór, a ja nie mam nic do roboty. 

Oczywiście mogłabym w tej chwili lecieć prywatnym samolotem Erica na 

Bermudy, można więc rzec, że to mój wolny wybór. Burczy mi w brzuchu. 

Poranne zrzucenie jajek na Bilia przyniosło mi satysfakcję, ale nie 

zaspokoiło głodu. Patrzę na zegarek. Kilka minut po ósmej. Udaję się do 

biurka mojej asystentki i wertuję starannie spięte kartki z ofertami 

restauracji z jedzeniem na wynos: meksykańska, chińska, włoska, 

indyjska, tajska, kambodżańska, libańska i kanadyjska. Kuchnia 

background image

kanadyjska? Nie mam nastroju na bekon czy wapiti.

Odkładam ten prowizoryczny notes. Tak naprawdę nie mam ochoty 

siedzieć sama w pustym biurze w sobotni wieczór. Mogłabym jechać do 

domu i sprawdzić, czy przysłali mi z internetowej wypożyczalni Netflix 

nowe filmy na DVD, albo mogłabym wykazać się odwagą i w pojedynkę 

zjeść kolację w jakiejś miłej restauracji na Manhattanie. A dlaczegóż by 

nie?

Wychodzę z kancelarii i idę wolnym krokiem przez kilka przecznic aż do 

„Brasserie", gdzie nie byłam już kilka lad-

72

nych lat. Wokół wejścia kłębi się spory tłum elegancko ubranych ludzi, w 

który bardzo dobrze się wpasowuję. Maitre d' szybkim gestem kieruje 

towarzystwo przede mną do stolików, i kiedy nadchodzi moja kolej, młoda 

recepcjonistka o świetlistej cerze uśmiecha się do mnie nieco 

nieprzytomnie.

- Proszę stanąć z boku, skoro czeka pani na przybycie reszty towarzystwa - 

mówi słodko.

- Ja jestem resztą towarzystwa - odpowiadam, starając się, by zabrzmiało 

to pogodnie.

Ale ona nie załapuje i przygląda mi się szeroko otwartymi oczami. 

Ponieważ ma na sobie minispódniczkę, jest piękna i liczy sobie około 

dwudziestu trzech lat, na pewno nie może pojąć, że ktoś może jeść kolację 

w pojedynkę.

Agresywny facet za mną popycha mnie lekko i woła do młodej 

recepcjonistki:

- Przepraszam, moja śliczna. Jesteśmy w komplecie. Cała czwórka. Czy 

background image

możesz nas posadzić?

- Oczywiście, proszę pana - odpowiada uprzejmiej, niż gość na to 

zasługuje, i przepuszcza go w stronę maitre d'. Następnie wraca do mnie, 

swej problematycznej klientki.

- Tylko pani? Jest pani sama? - pyta z niedowierzaniem.

- Mmm-hmmm - mruczę, starając się nie zwracać na siebie uwagi.

- Zupełnie sama? - upewnia się.

Mówi to głośno, więc jestem pewna, że wszyscy słyszą jej słowa, a ton jej 

głosu sugeruje, że ze względu na moje żałosne położenie, być może 

zaadoptuje mnie Sally Struthers.

Odczuwam pokusę, by wyjaśnić, że mam rodzinę, że przez milion lat 

byłam zamężna i dopiero co migdaliłam się z moim dawnym chłopakiem. 

Ja jednak kręcę głową i wzdycham głośno.

- Samemu przychodzisz na ten świat i w samotności umierasz - 

oświadczam uroczyście.

Dziewczyna sprawia wrażenie oszołomionej. Ubiegający się o stoliki 

klienci zasypują ją różnymi przekonującymi

73

argumentami, ale mój jest zdecydowanie oryginalny. Któż inny podniósł 

porcję ziemniaków z mięsem do rangi metafizycznej zagadki?

To zdumiewające, ale moje pełne namaszczenia oświadczenie odnosi efekt 

i chwilę później obsługa prowadzi mnie do stolika. Schodzimy do sali 

jadalnej szeroką, teatralnie oświetloną klatką schodową, której zadaniem 

jest umożliwienie dramatycznego entrée. Na ścianie wiszą ekrany 

telewizyjne, prezentujące każde wejście, a klienci restauracji co jakiś czas 

podnoszą głowy, by sprawdzić, kto się tymczasem pojawił. Moje 

background image

przybycie z całą pewnością dostarczy wszystkim tematu do rozmowy. 

Często bywają tutaj znane osoby, politycy i aktorzy, ale to ja stanowię 

przypadek wyjątkowy -Kobieta w Pojedynkę.

I przez resztę wieczoru nikt nie pozwala mi o tym zapomnieć.

- Czeka pani na kogoś? - pyta kelner, podchodząc, by napełnić szklankę 

wodą.

- Tak - odpowiadam. - Na Godota.. Waha się.

- A kiedy się zjawi pan Godot?

- Ach, to jest właśnie wielkie teoretyczne pytanie Becket-ta. Czyż my 

wszyscy nie czekamy na Godota?

Kelner wzrusza ramionami. On czeka jedynie na dobry napiwek, a obawia 

się pewnie, że ode mnie może go nie otrzymać.

Umieram z głodu, więc pospiesznie przeglądam kartę dań.

- Poproszę bukiet surówek i łopatkę jagnięcą - oświadczam.

- Jagnię jest przygotowane dla dwóch osób - odpowiada, wskazując 

adnotację drobnym drukiem.

To wyjaśnia absurdalnie wysoką cenę, ale tak czy inaczej mam na nie 

ochotę, więc jedynie kiwam głową i zamykam menu. Kelner spogląda 

niepewnie na drugie nakrycie, ale de-

74

cyduje się je zostawić. Kiedy szybkim krokiem oddala się od stolika, 

uświadamiam sobie, że nie zabrałam ze sobą nic do czytania i nie mam nic 

do roboty oprócz przyglądania się otaczającym mnie parom, które 

rozmawiają z ożywieniem. Przywołuję kelnera i zamawiam kieliszek 

Shiraz.

- Świetny wybór - mówi, a ja uśmiecham się, zadowolona z jego 

background image

pochwały.

Zjadam jedną pałeczkę chlebową i z ciekawością obserwuję rozgrywające 

się w restauracji sceny. Grupka dobrze ubranych singli przechadza się po 

części barowej, szukając dla siebie towarzystwa. Siedząca po mojej lewej 

stronie para w okolicach trzydziestki jest z całą pewnością na pierwszej 

randce. On ostro flirtuje i stara się wywrzeć na niej wrażenie, ona jednak 

wygląda na znudzoną i bawi się nóżką kieliszka z martini. W końcu on 

dostrzeże, że ta kobieta nie jest nim zainteresowana. Kręcę głową, myśląc 

o tym, jak paskudne byłoby ponowne umawianie się z obcymi facetami. 

Już raz w to grałam i kiedy wyszłam za Billa, pomyślałam, że gra dobiegła 

końca, a ja wygrałam. Cóż ja wówczas wiedziałam?

Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że dwadzieścia lat później będę w 

sobotni wieczór sama siedzieć w „Brasserie", to czy wybrałabym i tak 

Billa - dwulicowego, egocentrycznego, myślącego tylko o biletach na 

Knicksów idiotę, który zostawił mnie dla Ashlee przez dwa e? A jeśli nie, 

to za kogo bym wyszła?

Upijam łyk Shiraz. Nie, żebym była zbyt pewna siebie, ale niewątpliwie 

miałam jakiś wybór. I nie mówię teraz tylko o Ericu. Przywołuję 

wspomnienia moich najważniejszych romansów i czuję, jak na policzkach 

wykwitają mi lekkie rumieńce. Zastanawiam się, co się w tej chwili dzieje 

z tymi facetami. Czy to możliwe, że jeden z nich także siedzi dzisiejszego 

wieczoru sam w jakiejś restauracji?

Kelner wraca, uginając się pod ciężarem tacy. Stawia na stole największą 

łopatkę jagnięcą, jaką widziałam. Obrzuca spojrzeniem wciąż puste 

miejsce naprzeciwko mnie.

75

background image

- Może pan obsłużyć nas oboje - mówię nonszalancko.

Kelnerowi wyraźnie trudno podjąć decyzję, czy ma do czynienia z 

wariatką, czy też na zewnątrz mój chłopak wypala teraz trzeciego 

papierosa i przeklina wprowadzony przez burmistrza Bloomberga zakaz 

palenia w pomieszczeniach zamkniętych. Ostatecznie rozkłada danie na 

dwa talerze i ulatnia się.

Zabieram się za pyszną jagnięcinę i po spałaszowaniu do końca swojej 

porcji wciąż czuję się głodna. Radośnie podmieniam talerze i dalej 

wcinam. Czasami czekanie na Godota ma swoje zalety.

Posiadanie planu także ma zalety - i pod wpływem smacznej kolacji oraz 

niezbyt przyjemnej sceny w barze myślę sobie, że właśnie go stworzyłam. 

Czuję dreszczyk podekscytowania. Skoro Erie mnie znalazł, dlaczego ja 

nie mogłabym wyśledzić swoich wszystkich byłych chłopaków? To 

niezupełnie będzie umawianie się, a jedynie ponowne spotkanie z 

osobami, na których kiedyś mi zależało - i może znowu zależeć. Grzebię w 

torbie w poszukiwaniu czegoś do pisania. Znajduję długopis, ale nie mam 

na czym pisać, więc wyciągam spod kieliszka z winem lekko wilgotną 

serwetkę. Zapisuję na niej imię Erica, dodaję jeszcze dwa i rysuję wokół 

nich serduszka. A potem, przygryzając końcówkę długopisu, niechętnie 

dopisuję jeszcze jedno imię.

Co się stało z tymi wszystkimi dawnymi chłopakami? Z wszystkimi 

mężczyznami, za których nie wyszłam? Nadszedł czas, by się tego 

dowiedzieć.

Rozdział piąty

Środowy wieczór w operze przekonuje mnie o sensowności tego planu.

Gdy tylko wysiadamy z taksówki przed Lincoln Center, Bellini zaczyna 

background image

miętosić przód sukienki i podciągać boki stanika bez ramiączek.

- Na miłość boską, zachowujesz się jak trzynastolatka przed pierwszą bar 

micwą - oświadczam.

Bellini, która dorastała w Cincinnati, nie ma pojęcia, o czym mówię. 

Najpewniej nigdy nie widziała także siekanej wątróbki.

- Jesteś tutaj, by mnie wspierać - przypomina mi.

- Tak jak i stanik - odpowiadam. - No i chyba oboje cię rozczarowuj emy.

Bellini przewraca oczami. Kiedy jakiś czas temu poprosiła mnie, bym 

przywlokła się razem z nią na tę imprezę, wyjaśniła, że będę zamężną 

przyjaciółką przy jej boku i dzięki mnie łatwiej jej będzie poznawać 

mężczyzn. Ze będzie mogła porozmawiać w czasie antraktów, by nie czuć 

się niezręcznie na wieczorze singli w Metropolitan Opera - imprezie, na 

której słuchanie Mozarta gra drugie skrzypce, ustępując poszukiwaniom 

potencjalnego partnera.

Żadnej z nas nie przyszło wtedy do głowy, że gdy nadejdzie ten wieczór, ja 

także będę singlem.

77

- Pamiętaj: nie musisz stać na uboczu, jeśli nie chcesz -mówi mi Bellini. - 

Wyglądasz fantastycznie. Możesz przyłączyć się do polowania. W 

zasadzie to nawet powinnaś.

- Nie ma mowy - odpowiadam po raz chyba dwunasty.

- Ale z Erikiem naprawdę świetnie ci poszło - przypomina. - Jestem z 

ciebie taka dumna, że doszłaś do siebie.

Bellini ma rację. Rzeczywiście czuję się lepiej. Ale to nie jest miejsce dla 

mnie. Gdy wchodzimy do foyer, dociera do mnie, że w nowojorskim 

światku randek panują jeszcze ostrzejsze zasady niż wcześniej sądziłam. 

background image

Po pierwsze, w tym miejscu aż się roi od pięknie ubranych i perfekcyjnie 

umalowanych kobiet - i jest bardzo niewielu mężczyzn. Czy to możliwe, 

że faceci na Manhattanie zamiast pójść do opery wolą siedzieć w domu, 

żłopać piwo i oglądać trzecią powtórkę Światowego Turnieju 

Pokerowego?

- Gotowa? - pyta Bellini, ściskając moje ramię, jakby lada chwila miał 

rozbrzmieć strzał startera.

- Nigdy nie będę na to gotowa. Ale z przyjemnością pogapię się na ciebie.

Bellini rozgląda się po foyer, dostrzega przy barze atrakcyjnego 

mężczyznę, po czym z niefrasobliwością rodem z Ohio podchodzi do 

niego i opiera łokcie o wypolerowany drewniany bar.

- Często tutaj przychodzisz? - pyta śmiało.

Obiekt uważnie lustruje ją spojrzeniem i Bellini wyraźnie pokonuje 

pierwsze płotki, gdyż nieznajomy dochodzi do wniosku, iż warto udzielić 

odpowiedzi.

- W ciągu ostatnich dwudziestu sześciu miesięcy nie. To coś w rodzaju 

przyjęcia inauguracyjnego.

Stawia stopę na barierce przy barze i gdy mankiety elegancko skrojonych 

spodni podjeżdżają w górę, dostrzegam na jego kostce pewną błyskotkę. 

Odkąd Martha Stewart nosiła identyczny łańcuszek na nogę, stał się 

rozpoznawalny w takim samym stopniu jak zegarek Panther od Cartiera. 

Tyle, że to małe świecidełko pochodzi najpewniej z prokuratury

78

okręgowej. Dla mnie jest jasne, że facet ma areszt domowy. Nie wiem, czy 

przyszedł do opery, by posłuchać muzyki, czy też po to, by zrobić 

wrażenie na swym kuratorze.

background image

- Widzę więc, że masz dzisiaj wieczorem kilka godzin wolnego - mówię, 

włączając się do rozmowy. - Zero opery przez dwadzieścia sześć miesięcy, 

gdyż byłeś zbyt zajęty robieniem tablic rejestracyjnych?

Bellini szturcha mnie łokciem. Pewnie niezbyt jej się podoba, że jestem 

nieuprzejma wobec jej potencjalnego partnera na sylwestra. Ale z drugiej 

strony muszę ją ostrzec, bo choć jest ona specem od dodatków, mogła nie 

natrafić na jedną z tych małych błyskotek podczas składania zamówień dla 

Bendel's.

- Za co więc cię zamknęli? Wykorzystywanie informacji poufnych czy 

oszustwa giełdowe? - pytam.

- Nic z tak przyziemnych rzeczy. Nie porównuj mnie do tych padalców z 

Enronu. Jestem złodziejem sztuki - odpowiada wyniośle.

A więc okazuje się, że w środowisku złodziei istnieje coś takiego jak 

honor - a przynajmniej duma z miejsca zajmowanego w hierarchii grupy I 

ten facet uważa, że złodziej sztuki to ktoś blisko szczytu. Popatrzcie tylko, 

ile ja się uczę. Bill mnie zostawia, a moje horyzonty się poszerzają. Kto by 

pomyślał, że rozwód okaże się tak kształcący?

- A więc co kradniesz? - pytam z równą swobodą, jakbym codziennie 

prowadziła pogawędki na takie tematy, umożliwiające bliższe poznanie 

rozmówcy.

- Zamknęli mnie jedynie za współudział - odpowiada z fałszywą 

skromnością. - Ale utrzymywano, że kradnę dzieła Moneta.

- Tak jak w Aferze Thomasa Crownal - wykrzykuje radośnie Bellini. - 

Fantastycznie. Cóż za ekscytujące życie!

Posyłam Bellini spojrzenie, które mówi: „Co ty wyrabiasz, dziewczyno?".

- Nie znoszę tego filmu - oświadczam.

background image

79

- Ale Pierce Brosnan był w remakeu taki seksowny - rozmarza się Bellini. 

A potem, dotykając palcem policzka więźnia i mam nadzieję, że nie 

przyszłego partnera, dodaje zalotnie: - A wiesz, że nawet jesteś do niego 

podobny?

- Tak słyszałem - odpowiada on.

O Boże, jak mogło do tego dojść? Jeśli dzięki biletom do opery po trzysta 

dolców można złowić byłego więźnia, to wyobraź sobie, kogo możesz 

spotkać podczas wieczorku dla pań w barze 0'Malley's.

Biorę Bellini pod pachę i próbuję ją siłą odciągnąć od Pana 

Niewłaściwego.

- Chodźmy przeczytać libretto - proponuję.

- Zrobiłam to wczoraj wieczorem - odpowiada, opierając się moim 

wysiłkom.

Ale jej podziw dla filmu kategorii B i złodzieja sztuki kategorii A nie 

zostaje nagrodzony. Facet kończy drinka i odstawia szklankę na blat.

- Słuchajcie, moje panie, miło was było poznać, ale będę uciekał. Wygląda 

na to, że jest tutaj cała masa kobiet, a czas, bym poznał jakichś nowych 

ludzi.

Klepie Bellini po plecach i oddala się. Patrzymy, jak kroczy dumnie w 

kierunku piersiastej blondyny, stojącej po drugiej stronie foyer. Stanik bez 

ramiączek, który włożyła Bellini, okazał się niewystarczający. Powinna się 

była zdecydować na push-up z dodatkowymi wkładkami.

Bellini mruga kilkakrotnie oczami i patrzy za nim, wyraźnie zawiedziona.

- A był taki fajny - mówi.

- Były więzień - przypominam jej.

background image

- Nikt nie jest doskonały - stwierdza z westchnieniem. - Sprawiał wrażenie 

bardzo kulturalnego.

- Jasne. Słucha muzyki i kradnie dzieła sztuki.

Na szczęście światła w foyer przygasają, sygnalizując rozpoczęcie 

przedstawienia.

80

- Chodź, posłuchamy sobie Mozarta - mówię uspokajającym tonem.

- Mozart, nie znoszę Mozarta. I nie lubię opery - utyskuje Bellini. - 

Chodźmy stąd. Jest środa. Darmowe drinki w 0'Malley's.

Nie dane jest nam jednak dotrzeć do baru. Gdy idziemy sobie spacerowym 

krokiem przez Broadway, naszą uwagę przykuwa migający neon, wiszący 

nad witryną sklepową:

SŁOŃCE 0 PÓŁNOCY! CAŁODOBOWY AIR BRUSHING

- O rany! W Ohio jedynie ostry dyżur działa przez całą dobę - oświadcza 

Bellini, przyglądając się neonowi. Potem spogląda na mnie i wybucha 

śmiechem. - Pewnie w Nowym Jorku braki w urodzie są traktowane jako 

nagły wypadek. Założę się, że szybciej do twojego domu dotrze 

manikiurzyst-ka niż karetka pogotowia.

Uśmiecham się szeroko i ruszam dalej, ale Bellini woła za mną 

natychmiast:

- Zaczekaj chwilkę! Popatrz: dzisiaj promocja, tylko trzydzieści dziewięć 

dolców. To dziesięć dolarów mniej niż płacę normalnie.

Niż płaci normalnie? Przyjaciółka chwyta mnie za ramię i wciąga do 

środka, a ja dostrzegam, że na tle mojej bladej skóry jej dłoń wydaje się 

wyjątkowo smagła. Ponieważ mamy październik, a od tygodnia nic tylko 

pada, nagle dociera do mnie, że moja słodka Bellini nie jest w kwestii sa-

background image

moopalania dziewicą.

Stoję z tyłu, podczas gdy ona rozmawia z recepcjonistką za biurkiem.

- Mogą nas przyjąć z marszu - oświadcza z podekscytowaniem, 

podchodząc do mnie, tak jakby dorwanie samoopa-

81

lacza o dziewiątej wieczorem było równie trudne jak zdobycie zdjęcia 

jedzącej Mary-Kate Olsen.

- No dobrze - odpowiadam z westchnieniem. - Ale w co ja się w ogóle 

pakuję?

- Luksusowy pakiet samoopalający. Nic tak nie poprawia wyglądu 

dziewczyny jak air brushing całego ciała. Trwa to około piętnastu minut, a 

efekt utrzymuje się przez cały tydzień. No dobrze: może pięć dni. Albo 

trzy. - Waha się. - Ale na pewno dwa.

- Świetnie. Ponieważ niczego w życiu bardziej nie pragnę niż wyglądać 

fantastycznie dzisiejszej nocy, kiedy będę się sama kładła spać - 

oświadczam, gdy idziemy w głąb salonu kosmetycznego.

Po wieczorze singli w Metropolitan Opera można by pomyśleć, że będę 

nieco bardziej nieufna w stosunku do pomysłów Bellini, ale co mi tam. 

Możliwe, że moja skóra zmieni kolor na pomarańczowy, ale to nie 

szkodzi, bo i tak już nigdy żaden mężczyzna nie ujrzy mnie nagiej.

Bellini znika za drzwiami, kierując mnie wcześniej w stronę sąsiednich.

- Przygotuj się. Za chwilę przyjdzie kosmetyczka.

Wchodzę niepewnie do wyłożonego białymi płytkami pomieszczenia. Z 

sufitu zwisa lampa dająca jaskrawe światło. Na wieszaku na drzwiach wisi 

cienki szlafrok i coś, co okazuje się być papierowymi stringami. Podnoszę 

je do światła i powoli obracam, próbując się zapoznać z okrągłym 

background image

kawałkiem gumki, nie grubszym niż ta do włosów, z maciupeń-kim 

trójkącikiem białego papieru przymocowanym z przodu i jeszcze węższym 

paskiem z tyłu. A może to powinno być na odwrót? Nigdy nie nosiłam 

stringów i teraz wiem, dlaczego. Niezależnie od tego, w jaki sposób je się 

założy, i tak człowiek się dziwnie czuje.

Zdejmuję sukienkę i wieszam ją starannie, najdłużej, jak się tylko da. A 

potem następuje konfrontacja z nieszczęsnymi stringami. Ostrożnie w nie 

wchodzę, podciągam gumkę i oka-

82

żuje się, że w jakiś sposób trójkącik do zakrywania wstydliwego miejsca 

udało mi się umieścić, zakrywając skromność na lewym udzie. Jakież to 

użyteczne. Zawsze się nieco wstydziłam mojego cellulitu, ale coś mi się 

wydaje, że to nie tę część ciała powinien zasłaniać ów skrawek papieru.

Zdejmuję przeklęte gacie i próbuję je rozplatać, kiedy kosmetyczka 

nonszalancko puka do drzwi i wpada do środka, nie czekając nawet na 

moje „Proszę". Musiała chyba odbyć praktyki u mojego ginekologa: on też 

nigdy nie czeka.

Kosmetyczka posyła mi szeroki uśmiech. Jest wysoka, ma królewską 

postawę i wspaniale ciemną skórę. Albo pochodzi z Jamajki, albo jest 

żywą reklamą tego gabinetu.

- Jestem Denise. Gotowa? - pyta. Ze spokojem wyjmuje z mych dłoni 

majtki, rozkłada je we właściwej pozycji i przytrzymuje dla mnie. Kiedy 

już trafiają na swoje miejsce, mierzy je uważnym spojrzeniem, po czym 

wyciąga dłoń, by je minimalnie przesunąć. - Nie chcemy przecież 

nierównej opalenizny - oświadcza takim tonem, jakby kawałek białego 

ciała miał być pokazywany w programie Howarda Sterna.

background image

Sięga za drzwi i wyciąga ciężki metalowy pojemnik z przymocowaną do 

niego dyszą ze spryskiwaczem. Mam nadzieję, że nie ma w jego wnętrzu 

tych samych pestycydów, które Doktor Trawka stosuje do tępienia zielska. 

Ale z całą pewnością jest wypełniony jakąś silnie działającą substancją 

chemiczną, gdyż Denise zakłada na twarz maseczkę zakrywając nos i usta. 

No cóż, przynajmniej jedna z nas ma jakąś ochronę. Ona nie śmie nawet 

wdychać tego czegoś, czym będzie mi opryskiwać całe ciało i twarz. 

Dobra wiadomość: nie zachoruję na raka skóry wywołanego 

wylegiwaniem się na słońcu. Zła wiadomość: może mi wyrosnąć trzecie 

oko.

- A więc jaki odcień sobie życzysz? - pyta Denise, majstrując coś przy 

spryskiwaczu.

- Podobny do twojego - odpowiadam, podziwiając jej gładką, nieskazitelną 

cerę.

83

- Myślę, że czekoladowy brąz może być dla ciebie ciut za ciemny - 

stwierdza dyplomatycznie. - Polecałabym głęboki beż.

To zabawne: dokładnie taki sam odcień malarz zaproponował mi do 

salonu. Czy nikt na mój widok nie pomyśli o żółtawozielonym?

Denise wydaje jakieś polecenia i zanim zdążę się zorientować, co się 

dzieje, stoję przed nią jedynie w papierowych stringach, które wrzynają mi 

się w tyłek. Z rozstawionymi nogami i rozłożonymi w bok rękami czuję 

się jak przestępca, który czeka na rewizję osobistą. Trudno sobie 

wyobrazić, że poddaję się czemuś takiemu - i że obok nie stoi żaden 

policjant z wycelowanym w moją głowę pistoletem. Pardon, panie władzo, 

jedyne popełnione przeze mnie przestępstwo to zbytnia bladość.

background image

A teraz oczywiście zajmiemy się tym niewybaczalnym wykroczeniem. 

Denise zbliża się do mnie z wężem i na moje nogi zaczyna spadać drobna 

mgiełka. To łaskocze, ale staram się nie śmiać. Piękno to poważna sprawa. 

Spryskuje mnie całą od pasa w dół z precyzją artiste, współczesnego 

Michała Anioła, tworzącego Dawida. I zdaje się, że w taki właśnie sposób 

to postrzega.

- Mam porzeźbić trochę ciało? - pyta. - Mogę ci wyszczuplić uda i może 

zwęzić odrobinkę biodra.

Oczami wyobraźni widzę, jak wyjmuje z tylnej kieszeni dłuto.

- Śmiało, odłupuj - mówię. Denise śmieje się.

- Nie, to jedynie kwestia odpowiedniego wycieniowania. Niektóre obszary 

robię ciemniejsze od innych i tworzę w ten sposób złudzenie optyczne.

- A możesz zrobić coś z moim nosem?

- Twój nos jest uroczy - ucina. - Ale popracuję nad udami. Sznuruje usta i 

koncentruje się na obszarze mego ciała,

na którym wcześniej nikt nie miał ochoty się skupiać. Kie-

84

dy kończy, oświadcza, że czas teraz na opalenie twarzy - powinnam więc 

zamknąć oczy i wstrzymać oddech.

Starając się wypełnić te polecenia, chwytam palcami za nos, tak jakbym 

zaraz miała dać nura pod wodę.

- Nie radzę tak trzymać - oświadcza Denise. - Chyba że chcesz być 

opalona w ciapki.

Opuszczam dłoń, a ona ponownie naciera na mnie z wężem spryskującym. 

W szybkim tempie moja twarz, szyja, uszy, ręce, tułów, plecy, pupa i stopy 

nabierają koloru - i dzieje się to prawdopodobnie z większą finezją niż w 

background image

przypadku Teda Turnera i tych starych, czarno-białych filmów. Czy Woo-

dy Allen zaprotestuje przeciwko mojej opaleniźnie z równą mocą, jak to 

uczynił w wypadku pierwotnych kolorów Przeminęło z wiatrem ?

Denise odkłada sprzęt i macha przyjaźnie ręką.

- Pozostań w bezruchu przez piętnaście minut - oświadcza, po czym znika.

Stoję w miejscu przez jakieś dwie minuty, co jak na mnie stanowi rekord, 

po czym podchodzę do dużego lustra. Zgadza się, to ja - tyle że 

ciemniejsza i z wyrównanym kolorytem skóry. Właściwie to wyglądam 

całkiem seksownie. Choć raz w życiu moje ciało promienieje zdrowym 

blaskiem - choć może FDA* miałaby pewne obiekcje co do użycia w tym 

wypadku określenia „zdrowy".

Przez jakieś dziesięć minut przestępuję z nogi na nogę, po czym ubieram 

się i idę do recepcji, gdzie Bellini i ja zgodnie wydajemy pełne zachwytu 

piski. Czuję się teraz tak dobrze, że nawet nie mam nic przeciwko temu, 

by pójść z nią na drinka, choć upieram się, by zamienić 0'Malley's na bar 

w „St. Regis".

W szykownym hotelowym barze siadamy na wysokich stołkach. Raz po 

raz zakładam połyskującą nogę w kolorze

Food And Drug Administration - Federalny Urząd Żywności i Le-

ków.

85

miodu na drugą, równie piękną, podziwiając ich połysk. Mam nadzieję, że 

nie zetrę w ten sposób opalenizny na kolanach. Nie mija dużo czasu, a ja 

jestem po dwóch martini i odpowiadam uśmiechem mężczyźnie, który 

przygląda mi się z zainteresowaniem. Czuję się tak fantastycznie, że 

obiecuję sobie w myślach chodzenie na to opalanie co tydzień.

background image

Jest już dobrze po północy i czuję zmęczenie, ale Bellini nie jest jeszcze 

gotowa do wyjścia. Przepraszam i udaję się do toalety, gdzie szybko 

namydlam dłonie i spryskuję twarz odrobiną zimnej wody. W tym właśnie 

momencie wchodzi Bellini i wydaje z siebie pisk.

- Nie myłaś się, prawda? - pyta z niepokojem. - Musisz odczekać 

dwadzieścia cztery godziny, by kolor się utrwalił.

Ponownie zerkam do lustra i widzę, że moja jeszcze przed chwilą równo 

opalona twarz jest teraz poprzecinana białymi smugami. Patrzę do zlewu i 

z przerażeniem przyglądam się, jak cudowna opalenizna z rąk i dłoni znika 

w otworze odpływowym.

- Co mam teraz zrobić? - pytam, wyciągając ręce do Bellini, demonstrując 

jej wnętrza dłoni, które są teraz krzycząco białe.

- Max Factor Instant Bronze - oświadcza zdecydowanie.

- Skoro mogę być brązowa dzięki tubce zwykłego samo-opalacza z 

drogerii, po co to w ogóle robiłyśmy? - Wzdycham i przyglądam się 

pokrytej smugami twarzy. - Po prostu koszmar.

- Spójrz na jasną stronę tej sytuacji - mówi Bellini, kobieta, która 

dostrzegła potencjalnego męża w byłym więźniu. - Przynajmniej nie 

doznałaś poparzenia słonecznego.

Następnego ranka w kancelarii niezwykle często zerkam ukradkiem do 

lusterka w puderniczce, zastanawiając się, czy bardziej przypominam 

szopa pracza czy wczesnego Michaela Jacksona. W końcu skupiam uwagę 

na czymś jeszcze bardziej obrzydliwym - leżącej na moim biurku teczce z 

fotografiami.

86

Szybko je przerzucam. Naga kobieta. Nagi mężczyzna i naga kobieta. 

background image

Nagi mężczyzna kopulujący z nagą kobietą.

- Fuj - wyrywa mi się. - Nie musiałam tego oglądać przed wypiciem 

pierwszej kawy.

Muskularny siedzący po drugiej stronie biurka mężczyzna próbuje 

skrzyżować ramiona na piersi, ale zbyt ciasna marynarka wbija się w 

napakowane ramiona, kładzie więc dłonie płasko przed sobą. Joe Diddly 

może i jest najlepszym prywatnym detektywem na Wschodnim Wybrzeżu, 

ale wyraźnie widać, że zbyt wiele czasu poświęca na obserwowanie 

Dunkin' Donuts.

- Dobra robota - oświadcza triumfująco. - Dorwałem go, no nie?

- Zdecydowanie - przyznaję. - Ale niestety facet, którego pan dorwał, jest 

naszym klientem.

Joe sięga po jedno z wykonanych na papierze Kodaka zdjęć, 

przedstawiających naszego klienta, Charlesa Tylera, i siedzącą na nim 

okrakiem rudowłosą kobietę, która jest jego podwładną w dziale promocji 

Alladin Films - tę właśnie koleżankę z pracy, co do której się upierał, że 

nigdy nie wyskoczyli nawet na filiżankę gorącej kawy. Może i nie, ale coś 

gorącego na pewno udało im się wspólnie zdziałać.

- Kazała mi pani obserwować tę rudą, Melinę Marks - mówi Joe, sięgając 

do teczki po białe pudełko z pączkami. A więc myliłam się. Je Krispy 

Kremes. Przesuwa pudełko po biurku i po chwili namysłu decyduję się na 

czekoladowego z posypką.

- Chcieliśmy zdobyć jakieś informacje na temat jej życia prywatnego, ale 

nie coś takiego - odpowiadam, gryząc delikatnie ciastko. - Pozwoli pan, że 

mu wyjaśnię. Pan Tyler został pozwany za dyskryminację seksualną przez 

pracującą dla niego kobietę, która nazywa się Beth Lewis. Koleżanka z 

background image

pracy Beth, ta ruda Melina, dostała awans, a Beth uważa, że to ona na 

niego zasłużyła. Twierdzi, że Melina dostała go tylko dlatego, że bzyka się 

z ich przełożonym, panem Tylerem.

87

Joe ziewa.

- To nie sprawa sądowa, to zwykła pyskówka. Dla mnie wygląda to tak, że 

Beth jest wkurzona, że Tyler sypiał z inną zamiast z nią. Może sama miała 

ochotę na kilka numerków. Sądzi pani, że ten facet jest aż tak dobry w 

łóżku?

Posłusznie biorę do ręki zdjęcia, by móc odpowiedzieć na pytanie Joe. Na 

jednym z nich widać wyjątkowo gimnastyczne wygibasy - zgrabne nogi 

rudowłosej są oplecione wokół szyi pana Tylera. Dla mnie wygląda to tak, 

jakby to ona miała talent, ale zaraz przywołuję się do porządku. To 

przecież nie ma żadnego znaczenia dla naszej sprawy.

- Jeśli to, co twierdzi Beth, okaże się prawdą, nasz klient będzie miał nie 

lada kłopoty - mówię.

- Dlaczego? - pyta Joe. - Gdyby istniało prawo zakazujące sypiania z 

ludźmi, z którymi się pracuje, kto by w ogóle chodził do pracy?

- Istnieje takie prawo - oświadczam i przerzucam się na żargon prawniczy. 

- Sąd Najwyższy Stanu Kalifornia właśnie zarządził, że pracownicy mogą 

złożyć pozew w przypadku, gdy współpracownik, który sypia z 

przełożonym, jest traktowany w sposób uprzywilejowany.

- E tam, pieprzenie kotka za pomocą młotka. A poza tym mieszkamy w 

Nowym Jorku - stwierdza, zlizując z palca czekoladę.

Śmieję się, uznając, że zamiast dalej go edukować, powinnam zrobić 

wszystko, by mieć w ławie przysięgłych Joe-go i jedenastu mu podobnych.

background image

Stuka palcem w stosik zdjęć.

- No cóż, chciała pani, bym śledził Melinę i zdobył informacje. Tak 

właśnie zrobiłem. Przykro mi, że nie tego pani oczekiwała.

- Z całą pewnością nie tego. Pan Tyler zaręczał Arthurowi, że jest 

niewinny.

Joe przygląda mi się z ciekawością. W jego głowie wyraźnie pączkuje 

nowa myśl.

88

- A więc pani i pani szef, Arthur... - mówi, kiwając palcem. - Figlujecie ze 

sobą?

Wybucham szczerym śmiechem.

- Jedynie na przyjęciu z okazji trzecich urodzin jego synka.

Joe wzrusza ramionami, po czym wstaje i przeciąga się. Wykonał swoją 

robotę, ja nie dostarczam mu nowego tematu do plotek, więc wrzuca puste 

pudełko po pączkach do kosza.

- Tak przy okazji: to paskudnie, że zostawił panią mąż. Mam go śledzić? 

Za darmo. To byłaby dla mnie przyjemność.

Krzywię się.

- Dzięki, ale ja już wiem, z kim on figluje. Nie muszę mieć tego czarno na. 

białym.

- I w kolorze też nie? - żartuje.

Posyłam mu spłoszone spojrzenie, zastanawiając się, czy przypadkiem w 

sposób zawoalowany nie nawiązuje do mojej nierównej opalenizny. Nie, 

jestem stanowczo zbyt przewrażliwiona na tym punkcie.

- Skąd pan wie o moim mężu?

- Jestem detektywem. Wiem wszystko.

background image

Wstaje i przemierza dziarsko pokój, po czym lustruje mnie od góry do 

dołu spojrzeniem pełnym uznania.

- Wkrótce znowu zacznie się pani umawiać na randki - oświadcza ze 

znawstwem. - Kiedy pozna pani nowego faceta, proszę mi dać cynk, a ja 

go sobie sprawdzę po cichutku.

- Dzięki, ale brak nowych facetów na horyzoncie - odpowiadam, po czym 

waham się. - A co by pan powiedział na dawnego faceta? Gdybym chciała 

odszukać kogoś, kogo nie widziałam od dwudziestu lat. Myśli pan, że 

mógłby mi w tym pomóc?

- Nie potrzebuje mnie pani do tego - odpowiada Joe, próbując zapiąć 

guziki marynarki na obfitym brzuchu. - Wyszukiwarki internetowe potrafią 

w sekundę znaleźć każdego i wszędzie.

89

- Próbowałam tak zrobić, ale on nazywa się Barry Stern. Wpisuję to w 

wyszukiwarkę i pojawia się milion ludzi. Nie wiem, czy Barry Stern, 

którego szukam, to neurochirurg w Bel Air, chirurg plastyczny w Boca czy 

też hurtownik sprzętu hydraulicznego w Brooklynie.

Joe ponownie siada. Wyjmuje z kieszeni marynarki notes z oślimi uszami. 

Miły staromodny gadżet. A znając jego tracące myszką zasady dotyczące 

seksu, nie oczekiwałam, że wyciągnie Palm Pilota.

Pokrótce zaznajamiam Joego z pomysłem odnalezienia wszystkich 

dawnych chłopaków. Opowiadam mu o Ericu, a potem wyjaśniam, że 

chciałabym nawiązać kontakt z Bar-rym Sternem, którego poznałam 

pewnego lata w schronisku młodzieżowym podczas wędrówki z plecakiem 

po Europie. Następnego dnia ruszyliśmy w dalszą drogę i przez cztery 

tygodnie podróżowaliśmy razem, a dzięki studenckim karnetom Eurail 

background image

czuliśmy się tak, jakby cały świat należał do nas. Pełni respektu 

przechadzaliśmy się po parku Gaudiego w Barcelonie, podziwiając 

serpentynowe mozaiki, a we Florencji, w kafejce „Vivoli", tuż obok Placu 

Świętego Krzyża, zjadłam pierwsze w życiu gelato. Lody smakowały 

zupełnie inaczej niż rożki Dairy Queen, na których zostałam wychowana. 

Barry kochał sztukę i ciągnął mnie ze sobą od muzeum do muzeum. W 

Uffizi staliśmy przed Narodzinami Wenus Botticellego, a długowłosy, 

błyskotliwy Barry uraczył mnie opowieścią, jak to artysta w późniejszym 

życiu potępił swe własne mistrzowskie arcydzieło i wyraził ubolewanie, że 

namalował coś tak świeckiego.

- Gdy byłem nastolatkiem, w moim pokoju wisiał plakat z Wenus - 

oświadczył Barry, wpatrując się w nagą boginię z niesfornymi włosami w 

kolorze lnu. Pokiwałam wtedy z aprobatą głową. Przynajmniej jeden 

chłopak w Ameryce nie kładł się wieczorem do łóżka, nad którym wisiała 

fotografia Farrah Fawcett.

- Jest piękna - rzekłam z podziwem.

90

- To prawda. Ale nie tak piękna jak ty.

A potem Barry mnie pocałował. Był to pocałunek długi, słodki oraz pełen 

namiętności i wiedziałam, że Wenus, bogini miłości, wywiązała się ze 

swego zadania.

Teraz, gdy kończę romantyczne wspomnienia, Joe sporządza notatkę. To 

prawdziwy profesjonalista, więc moje słowa nie wywołują w nim żadnej 

reakcji. Jak każdy dobry psychoterapeuta - albo sprzedawczyni w butiku 

Versace na wieść, że nosisz rozmiar czternaście - słucha, ale ani razu nie 

unosi brwi.

background image

- Czy widziała się pani później z Barrym? - pyta.

- Nie, on dalej podróżował. Pojechał do Indii, a ja musiałam wrócić do 

Nowego Jorku, by rozpocząć studia prawnicze. Przez jakiś czas pisaliśmy 

do siebie listy, ale nagle to się urwało. Ja nadal pisałam, ale już nie 

otrzymałam odpowiedzi. I do tej pory nie wiem, dlaczego.

- Ma pani jeszcze te listy? - pyta Joe.

- Nie wiem. Pewnie są gdzieś na strychu. - Krzywię się na myśl o tych 

wszystkich kartonach, które powinnam była przejrzeć wiele lat temu.

- Jeśli znajdzie pani coś, co mogłoby się przydać, proszę dać mi znać. - 

Wciska notes z powrotem do kieszeni na piersi, co oznacza, że znowu nie 

będzie mógł dopiąć marynarki. Potem pochyla się nad biurkiem, by 

zamknąć teczkę z fotografiami w sprawie Tylera. Kładzie na niej dłoń i 

puka ostrzegawczo palcem. - Proszę to schować w bezpiecznym miejscu. 

Nie chce pani przecież, by zobaczyła to jakaś niepowołana osoba.

- Oczywiście - odpowiadam.

- I przepraszam za to, że dostarczyłem informacji na temat waszego 

klienta, których wcale nie chciała pani znać. Czasami, kiedy zaczyna się w 

czymś grzebać, znajduje się coś zupełnie innego niż to, co się miało 

nadzieję znaleźć.

Dopiero nazajutrz wieczorem udaję się na strych i natychmiast uderzam 

głową o niskie krokwie. Pocieram czoło

91

i przyglądam się zakurzonym kartonom wypełnionym pożółkłymi 

książkami, zepsutymi lampami, których nigdy nie oddam do naprawy i 

lnianymi workami, w których kryją się moje ukochane sukienki w 

rozmiarach od sześć do czternaście, dokumentujące walkę z efektem jo-jo 

background image

i miotanie się pomiędzy pizzą a Slim-fastem.

Schylam się i ostrożnie podchodzę do Obuwniczej Alei Sław - dwa tuziny 

maleńkich czerwonych i niebieskich Ked-sów ustawionych w rządku na 

starym regale: wszystkie buty, które Adam i Emily nosili do piątego roku 

życia. Obok nich stoją kartony, kryjące każdy najmniejszy nawet skrawek 

papieru, na którym dzieciaki malowały farbkami albo kredkami, a 

trzymam je w celu przekazania do ich przyszłych prezydenckich bibliotek. 

Ale nigdy nikomu nie oddam kartki, którą kiedyś dostałam na Dzień Matki 

od Adama: purpurowe słońce, zielony kwiatek i napis „Koham mamuśe". 

Może i w Dartmouth mój syn dostaje teraz piątkę za piątką, ale nie można 

powiedzieć, by jego ortografia uległa zbytniej poprawie.

Przykucam obok wielkiego wiklinowego kufra, który w pierwszym 

mieszkaniu pełnił funkcję stolika. Otwieram go z wahaniem, wiedząc, że 

w ciągu tych wszystkich lat przekształciłam go w przechowalnię rzeczy, z 

którymi nie miałam pojęcia, co zrobić. Odkładam na bok ręczny mikser, co 

do którego mam niemal pewność, że nie działa oraz pudełeczko z 

kolczykami nie do pary. Zawsze twierdziłam, że będę je nosić jako 

broszki. No i patrzcie tylko - schowałam tutaj przepis matki Billa na jej 

słynne ciasto cytrynowe. Następnym razem, gdy ją spotkam, wreszcie 

będę mogła powiedzieć jej prawdę. Jest suche i niejadalne, dokładnie jak 

indyk, którego zawsze serwowała w Święto Dziękczynienia.

Wkładam głębiej dłoń i nagle natrafiam na coś ostrego, co przecina mi 

skórę.

- Cholera! - syczę, wyszarpując z kufra zranioną dłoń.

Owijam skaleczony kciuk skrajem T-shirta i trzymam mocno, dopóki 

krwawienie nie ustaje. Zaglądam do kufra

background image

92

w poszukiwaniu złośliwego przedmiotu. Natychmiast go dostrzegam: 

kolorowy flakon z dmuchanego szkła po perfumach, które były pierwszym 

prezentem od Billa. Wiele lat temu wyszczerbiłam zatyczkę, ale jakoś nie 

mogłam go wyrzucić. Pieprzony Bill. Rani mnie nawet zdalnie.

Niechętnie wyjmuję flakon, a potem z większą ostrożnością przekopuję się 

przez zawartość kufra. No i bingo. Niemal na samym dnie spoczywa kilka 

niebieskawych kopert, złączonych starą, rozciągniętą gumką. Już samo 

patrzenie na dawno zapomniane listy lotnicze wywołuje nostalgiczne 

piknięcie w sercu. Ostrożnie rozkładam jeden z nich. Papier jest 

półprzezroczysty, a pismo Barry ego doprawdy tycie - na jednej kartce 

starał się zmieścić te wszystkie historie, którymi pragnął się że mną 

podzielić. Zbiegam po schodach na piętro po okulary do czytania i 

pospiesznie wracam na górę. Siadam po turecku na drewnianej, pełnej 

wystających drzazg podłodze na poddaszu, choć w mojej głowie kołacze 

się myśl, że mogłabym, u licha, znieść te listy na dół i rozsiąść się w 

wygodnym fotelu. Wygląda na to, że nic nie jest w stanie wygonić mnie z 

poddasza.

Pierwszy list. Barry znajduje się na lotnisku Heathrow i czeka na samolot 

do Indii. Tęskni za mną jak szalony i zapewnia, że zawsze będę jego 

Wenus. Następny list. Jest w Ag-rze od prawie tygodnia i opisuje Tadż 

Mahal:... doskonała symetria, eteryczna luminescencja, przeogromna 

skala. Zbudowano go jako pomnik ku czci miłości, a ja dla Ciebie 

postawiłbym pomnik nie mniejszy. Och, to miłe. Mogłam być ósmym 

cudem świata.

Ale w listach trzecim i czwartym mój wpływ nie jest już tak potężny. Teraz 

background image

opowieści Barry'ego są pełne procesji modlitewnych, wykutych w skale 

sanktuariów i świątyni wybudowanej na zboczu góry. Odbył pielgrzymkę 

do Gangesu w celu oczyszczenia w świętej rzece duszy i ciała, i doznał 

lekkiego rozczarowania, gdyż kilku innych pielgrzymów, którzy razem z 

nim weszli po kolana do wody, robiło po prostu pranie. Barry opowiada mi 

także o jakimś wspaniałym

93

guru, którego chciałby odnaleźć. Nie wspomina, czy chodzi mu o tego, 

który inspirował Beatlesów, czy też o jakiegoś innego, mniej znanego 

gościa, którego akolitom nie udało się zdobyć platynowych płyt.

W piątym liście Barry ma już zaplanowaną wyprawę poszukiwawczą. Uda 

się rikszą na obrzeża miasta, a stamtąd zaprzęgniętą w osła furmanką tak 

daleko w góry, jak się tylko da. A potem ma w planach wspinaczkę, dopóki 

nie odnajdzie górskiego sanktuarium tego guru.

I tak oto kończy się trop listowy.

Zdejmuję okulary. Lekko zwilgotniały mi oczy od myślenia o Barrym, 

który miał zaledwie rok czy dwa więcej niż mój Adam teraz, pełen nadziei 

idealista. Wtedy on i ja sądziliśmy, że jesteśmy mądrzy i dorośli, i że o 

życiu wiemy praktycznie wszystko. Jakże mało wiedzieliśmy na temat 

tego, ile jeszcze będziemy musieli się nauczyć!

Wtedy, wiele lat temu, załamałam się, gdy Barry przestał pisać. Na 

początku byłam w stanie myśleć jedynie o tym, jak bardzo mnie 

skrzywdził, ale potem zaczęłam się o niego martwić. Czy coś strasznego 

przydarzyło się w tajemniczych górach w Indiach? Czy podczas 

wspinaczki Barry'emu skończyła się woda? A może został uprowadzony 

przez grasujących tam bandytów? Albo spadł z furmanki? Często o tym 

background image

myślałam, ale nigdy nie poznałam prawdy.

Dziesięć dni później Joe Diddly ma już odpowiedź.

Rozdział szósty

W ciągu trzech tygodni, podczas których próbowałam się tam dodzwonić, 

nikt nie odbierał telefonu, ale Joe Did-dly zaklinał się, że to właśnie jest 

aktualny adres Barry'ego Sterna. A skoro Arthur zlecił mi wyjazd do San 

Francisco w celu odebrania zeznania pod przysięgą, pomyślałam sobie, że 

równie dobrze mogę przejechać te dodatkowe siedemdziesiąt mil do 

starego klasztoru karmelitów. Po malowniczej przejażdżce wśród wzgórz, 

zatrzymuję się i widzę znak z napisem: „Centrum Rekolekcyjne 

Niebiańskiego Wyciszenia". No to jestem na miejscu. Chyba że 

tymczasem umarłam, a święty Piotr wręczył mi przepustkę do nieba.

Jest piękny, słoneczny dzień. Wysiadam z samochodu i obciągam 

spódniczkę. Mam na sobie granatową garsonkę, którą rano włożyłam do 

sądu. Teraz żałuję, że nie przebrałam się w łazience w 7-Eleven, gdzie się 

zatrzymałam, by kupić coś na wynos - tubę Pringles, torebkę Doritos i 

tłustego hot-doga ze wszystkimi dodatkami. Tego, że jadłam cebulę, też 

teraz żałuję.

Zdążyłam już zadzwonić do Arthura, by mu przekazać, że zeznanie, które 

odebrałam w sprawie Tylera, nie jest zbyt obiecujące. Nowy przełożony 

Beth Lewis z Zachodniego Wybrzeża, dokąd przeniosła się po odejściu z 

Alladin Films, twierdzi, że jest ona idealną pracownicą. Sama Beth była

95

spokojna i niewzruszona w twierdzeniu, że jedynym powodem, dla 

którego ominął ją awans, były względy osobiste pana Tylera.

Jako że teraz i tak nie mogę nic zrobić z tym problemem, odsuwam go na 

background image

samo dno pamięci i ruszam szpalerem drzew, które rosną wzdłuż 

porośniętego trawą podjazdu. Nie nazwałabym tego jednak trawnikiem: 

brązowych placków jest więcej niż zielonych, nie wspominając o nader 

licznych kępach chwastów. Na całym terenie rosną jednak śliczne polne 

kwiatki, a w oddali dostrzegam lśniącą taflę stawu.

Odwracam się w drugą stronę i widzę troje ludzi. Podchodzę do nich 

szybkim krokiem.

- Przepraszam - mówię. - Czy wiedzą państwo, gdzie jest główny 

budynek?

Dwie kobiety gwałtownie się odwracają i żwawo odma-szerowują. Czy 

naprawdę aż tak bardzo śmierdzi mi z ust cebulą? Mężczyzna także nie 

odpowiada, ale zatrzymuje się na chwilę i czyni głową gest w lewo.

- Szukam głównego budynku - powtarzam.

Kiwa głową dwa razy w lewą stronę. Albo cierpi na łagodną odmianę 

zespołu Tourettea albo próbuje mi coś powiedzieć. Pewnie to drugie, gdyż 

gestem wskazuje, bym udała się za nim, co i czynię. Docieramy do 

wielkiego kamiennego budynku i wchodzimy do środka. W dużym, 

słonecznym pomieszczeniu zgromadziły się jakieś dwa tuziny ludzi. 

Wszyscy są boso i mają na sobie luźne spodnie. Niektórzy tworzą małe 

grupki, trzymając się za ręce. Wszyscy siedzą po turec-ku na cienkich 

matach tatami. A przynajmniej wydaje mi się, że taka właśnie jest ich 

nazwa. A może coś mi się pomyliło i tatami to te sashimi, które tak bardzo 

lubię.

Przez dłuższą chwilę stoję w lekkim oszołomieniu, nie wiedząc, co zrobić. 

Wtedy ktoś napotyka moje spojrzenie i patrzy znacząco na pustą matę. 

Kiedy nie reaguję, podnosi lekko dłoń i gestem nakazuje mi usiąść.

background image

96

No dobrze, w końcu to Centrum Rekolekcyjne Niebiańskiego Wyciszenia. 

I coś mi się wydaje, że natrafiłam akurat na sesję medytacji. Zsuwam 

czółenka i siadam z głuchym odgłosem na macie, ciesząc się, że spódnica 

jest plisowana, ale jednocześnie żałując, że włożyłam rajstopy. Właściwie 

to często tego żałuję.

Siedząca obok mnie kobieta splotła palce w modlitewnym geście. Ma 

zamknięte oczy, a na jej twarzy maluje się spokój. Mężczyzna po mojej 

lewej stronie trzyma dłonie na kolanach, a nieruchome spojrzenie utkwił w 

swoich palcach u stóp. Zauważam, że wszyscy mają idealnie proste plecy i 

ramiona. Nie mam pojęcia, jaki ta cała medytacja ma wpływ na duszę, ale 

z całą pewnością poprawia postawę.

W pomieszczeniu panuje cisza i nikt się nie rusza. Postanawiam zamknąć 

oczy i skoncentrować się na jakimś szczęśliwym wspomnieniu. 

Zastanówmy się. Dzień mojego ślubu. O nie, skreślamy go z listy 

szczęśliwych wspomnień. Może tamto kwietniowe popołudnie w Paryżu, 

gdy spacerowałam wzdłuż Sekwany? Nie - mężczyzną trzymającym mnie 

za rękę był Bill. Coś miłego, co ma związek z dziećmi? W mojej głowie 

pojawia się obrazek Emily i Adama w zoo, gdy byli jeszcze maluchami. 

Adam podskakuje, naśladując orangutany, a Emily robi zabawne miny. 

Staram się nie roześmiać w głos. Wtedy przypominam sobie, jak Emily 

zabawiała małpy, robiąc gwiazdę, no i nie jestem w stanie powstrzymać 

chichotu. Nie jest może zbyt głośny, ale w tym cichym pomieszczeniu 

odbija się rykoszetem od ścian niczym wystrzał. Unoszę zawstydzona 

głowę, ale ku mojemu zdziwieniu nikomu nie drgnęła nawet powieka. 

Dosłownie. Cóż za koncentracja. Gdyby wykorzystać nagromadzoną tutaj 

background image

energię, wystarczyłoby jej pewnie na tydzień dla całego San Francisco.

Odnoszę wrażenie, że nie powinnam teraz myśleć o małpach, wystrzałach 

i kryzysie energetycznym w Kalifornii. Na domiar złego ścierpła mi noga i 

czuję, jak mrówki biegają mi

97

po łydce. Ale to jeszcze nic w porównaniu z mrowieniem, które odczuwam 

chwilę później.

Rozbrzmiewa gong i nagle atmosfera wokół mnie ulega zagęszczeniu. 

Następuje wyraźne poruszenie, a moi towarzysze zaczynają mruczeć. 

Mruczenie szybko przekształca się w szum, a ten z kolei w monotonny 

śpiew: om, om, om. Przypomina to odgłos wydawany przez dzwoneczki 

wietrzne

- albo test Awaryjnego Systemu Emisji Telewizyjnej.

Ten monotonny śpiew zwiastuje przybycie mężczyzny w powłóczystych 

spodniach i białym kaftanie. Wchodzi przez boczne drzwi. Wielebny 

przywódca centrum rekolekcyjnego

- mahariszi Rav Jon Yoma.

Dawniej znany jako Barry Stern.

Mimowolnie uśmiecham się szeroko i unoszę dłoń w powitalnym geście, 

ale on tego na szczęście nie zauważa. Uśmiałam się do łez, gdy Joe Diddly 

oświadczył mi, że ten miły, pozujący na artystę intelektualista, którego 

kiedyś znałam, został „duchowym przywódcą i nauczycielem oświecenia, 

łączącym filozofie wczesnych mistrzów chan, buddystów zen i Swami 

Chinduh". (Czemu by nie dorzucić do tego jeszcze filozofii Dear Abby i 

wielebnego Ala Sharptona?) Barry musi jednak być chyba dobry w tym, co 

robi. W chwili, gdy tutaj wszedł, moja karma uległa zdecydowanej 

background image

poprawie.

Publiczność Barryego - vel akolici maharisziego Rava Jona Yomy- 

wpatruje się w niego z zachwytem. Monotonny śpiew przybiera na sile. Ja 

także bacznie przyglądam się guru. Nie chcę być zbyt surowa, ale muszę 

przyznać, że dla Barryego czas nie okazał się równie łaskawy jak dla 

Erica. Jestem pewna, że jego dusza jest czysta, lecz ciało ma nieco obfite. 

Nawet pod tym obszernym kaftanem rysuje się zaokrąglony brzuch. Nie 

sądzę więc, by post stanowił element jego rekolekcji.

Barry unosi dłonie, a śpiew natychmiast cichnie.

- Rozpoczynamy teraz sesję sat-sang - odzywa się cichym głosem, 

niewiele głośniejszym od szeptu. - Jak wiecie, przerwę milczenie 

przemienienia duchowego naszych week-

98

endowych rekolekcji jedynie na potrzeby tej jednej, dziesię-ciominutowej 

sesji.

Milczące rekolekcje. Teraz już rozumiem tego człowieka, który machał 

głową. I kobiety, które odwróciły się ode mnie i odeszły. Ale tylko dziesięć 

minut podczas całego weekendu? To już mój Plan Życia w Biegu jest o 

niebo lepszy.

- Odpowiem na pytania dotyczące pogoni za prawdą, poszukiwania 

oświecenia i dążenia do odnalezienia własnego ja - oświadcza mahariszi. 

To dość dużo jak na dziesięć krótkich minut. Wtedy dodaje: - Możemy 

także zająć się zgłębianiem rozkoszy jedności.

Nie miałabym nic przeciwko zgłębianiu rozkoszy bycia we dwoje, 

ponieważ moje obecne doświadczenia pokazują mi wyraźnie, iż jedność 

pozostawia pewien niedosyt. Ale siedząca obok mnie kobieta żarliwie 

background image

kiwa głową.

- Mahariszi, poszukuję kosmicznej świadomości. Czy mógłbyś nas 

oświecić w kwestii jej odnalezienia?

- Hmmmm - odpowiada Barry. Nie mam pewności, czy mruczy pod 

nosem, czy też zastanawia się nad odpowiedzią. - Moja podróż wzięła 

swój początek na wierzchołku góry i nagle poczułem, że unoszę się w 

bezkresnej przestrzeni. Wszelkie granice zniknęły, a gdy otworzyły się 

wrota percepcji, nie było żadnych ścian, które mogłyby mnie zatrzymać.

Z tego, co mi wiadomo, nigdy nie ma ścian na wierzchołkach gór, no, 

chyba że zadomowią się tam stawiający bloki deweloperzy.

Moi towarzysze są jednak zafascynowani słowami guru.

- Zobaczyłem, że życie jest Jednością - kontynuuje Barry. - Że wszyscy 

ludzie we wszechświecie, widziani i niewidziani, znani i nieznani, 

doświadczeni i niedoświadczeni, świadomi i nieświadomi, wspaniali i 

nie...

Taaa, wszyscy. Ładni i nieładni. Inteligentni i nieinteligentni. Członkowie 

Klubu Tenisowego z Chaddick i ci, którzy nie są członkami Klubu 

Tenisowego z Chaddick. Przejdźmy do konkretów.

99

- ... że wszyscy i wszystko, co istnieje i kiedykolwiek istniało, jest 

zaprawdę Miłością. I w swojej najprawdziwszej formie zapewnia 

intensywność, która jest pełna radości, transcendentalna i niemalże 

przytłaczająco przyjemna dla ludzkiego ciała.

Czy ja cokolwiek z tego pojmuję? Dla mnie brzmi to tak, jakby 

oświadczał, że celem oświecenia są lepsze orgazmy. Gdyby za czasów 

mojego dojrzewania pastor w szkółce niedzielnej wygłaszał tego typu 

background image

kazania, może i spędzałabym w kościele więcej czasu.

Mężczyzna pośrodku sali sądzi chyba, że bierze udział w konferencji 

prasowej prezydenta, gdyż podnosi w górę palec i mówi:

- Następne pytanie, Rav?

Zerkam nerwowo na zegarek. Ci ludzie może i pragną nawiązać kontakt ze 

swym wewnętrznym spokojem, ale ja już od kilku tygodni próbuję 

nawiązać kontakt z Barrym. Śluby milczenia odnoszą się najwyraźniej 

także i do telefonu. Minęło sześć minut, a odpowiedział na jedno tylko 

pytanie. Za cztery minuty powrócimy do szarad mimicznych.

Następne pytanie jest długie i zawiłe, a jeszcze dłuższa jest odpowiedź 

maharisziego Rava Jona Yomy Napięcie na sali stało się wręcz namacalne. 

Czas się kończy, więc aż huczy od głosów ludzi próbujących przeforsować 

własne pytania.

- Czy istnieje szybki sposób na osiągnięcie stanu szczęśliwości dzięki 

odkryciu samego siebie? - pyta ktoś.

- Czy mógłby pan przedstawić trzy podstawowe narzędzia ułatwiające 

wkroczenie na ścieżkę duchowości? - pyta jakiś mężczyzna. To jasne, że 

jest pracownikiem szczebla kierowniczego, spodziewającym się uzyskać 

odpowiedź na pytanie, jak żyć pod postacią prezentacji w PowerPoincie.

Zanim Barry zdąży udzielić odpowiedzi, rozlega się głos kolejnego 

mężczyzny w typie managera:

- Czy macie program dla ludzi, którzy pracy nad swoim ego mogą 

poświęcić tylko weekendy?

100

Zostało piętnaście sekund. W trosce o własne ego odważnie wstaję i 

wyrzucam z siebie jedyne pytanie, które mnie bez przerwy nurtuje:

background image

- Pamiętasz mnie, Barry?

Trzy tuziny ludzi odwracają się i wlepiają we mnie spojrzenia. Kilkoro z 

nich mruczy pod nosem imię „Barry" w sposób wyrażający lekkie 

zdziwienie. Wcale ich nie winię. Zapłacili pewnie kupię kasy, by 

posłuchać Mądrości Maharisziego Rava Jona Yomy „Mądrość Barry ego" 

nie brzmi nawet w przybliżeniu tak cennie.

Barry spogląda w moim kierunku, nie widać jednak w jego spojrzeniu 

błysku rozpoznania. Powinnam się poczuć urażona, ale trafia mnie szlag. 

Daj spokój, koleś. Erie powiedział, że ani trochę się nie zmieniłam.

Ponownie rozbrzmiewa monotonny śpiew, a mahariszi staje przodem do 

grupy, kłania się i wychodzi uroczystym krokiem z sali. Biegnę za nim, ale 

on zdążył się już gdzieś rozpłynąć. Czy dzięki przemianie z Barryego w 

Rava zyskał czarodziejską pelerynę Harry'ego Pottera?

Ruszam w kierunku mego samochodu, ale po kilku krokach zatrzymuję 

się. Przyjechałam aż tutaj, by porozmawiać z Barrym, i nawet jeśli 

rozmowa wydaje się nie być w tym miejscu nazbyt popularnym zajęciem, 

nie mam zamiaru się poddać. A skoro już tutaj jestem, równie dobrze mogę 

spróbować doznać nieco oświecenia.

Chciałabym trochę odpocząć w swoim pokoju, ale przecież nie mam go 

tutaj. Ponownie kieruję kroki w stronę głównego budynku. Tymczasem 

wszyscy zdążyli wyjść na zewnątrz. Dostrzegam mojego znajomego z 

podrygującą głową i czynię w jego kierunku przesadzone gesty, by mu 

pokazać, że chciałabym się tutaj zameldować. Kiedy nie załapuje, o co mi 

chodzi, przechylam na bok głowę i zamykam oczy, mając nadzieję, że 

zrozumie w ten sposób, iż potrzebne mi jakieś miejsce do przespania się. 

On jednak pojmuje to zupełnie opacznie. Obejmuje mnie, głaszcze po 

background image

ramieniu i pokazuje

101

gestem na własny pokój. Mogłaby to być moja jedyna w życiu okazja 

przeżycia milczącego bzykanka, ale nie skorzystam. Kręcę energicznie 

głową.

Przez resztę popołudnia wałęsam się po terenie wokół ośrodka, tak jak i 

wszyscy inni, postanawiając dać szansę poszukiwaniu duchowości.

- Om, om, om - mruczę pod nosem. Rany, ale to nudne. - Dom, Tom, 

grom, bom. - Już nieco lepiej. - Barry, Barry, Barry. - Może uda mi się go 

w taki sposób przywołać.

No i proszę! Nagle wyrasta przede mną jakiś mężczyzna. Nie Barry, no, 

ale bądź co bądź jestem dopiero nowicjuszka. Któraż kobieta nie byłaby 

dumna z przywołania do siebie na rozkaz mężczyzny, jakiegokolwiek 

mężczyzny? Ten akurat -łysy, wysoki, szeroki w barach i ubrany cały na 

biało - krzyżuje ręce na piersiach, w sposób zaskakujący przypominając 

Mr. Cleana z reklamy środków czyszczących. Podnosi dłoń i gestem prosi 

mnie, bym udała się za nim. Mr. Clean rusza przed siebie żwawo, a ja 

podążam cztery kroki za nim. Mijamy staw i wąską ścieżką przechodzimy 

przez lasek. Na jego skraju widać mały domek.

A przed domkiem stoi sobie Barry..

Mr. Clean wchodzi do środka i zamyka drzwi, ale Barry pozostaje tam, 

gdzie jest. Gdy w końcu staję przed nim, właściwie nie jestem pewna, co 

zrobić. Gdyby naprawdę był tylko Barrym, uściskałabym go. Ale czy 

dotyka się mahari-sziego Rava Jona Yomy? Może ucałuję jego pierścień. 

Nie, to ten drugi koleś. Barry przejmuje inicjatywę i kładzie obie dłonie na 

mojej głowie. Czy udziela mi w ten sposób błogosławieństwa, czy też to 

background image

swoisty wstęp do pocałunku?

Barry czyni krok w tył i powoli rozkłada ręce w geście powitalnym. Kiedy 

ujrzałam go dzisiaj w tej sali medytacyjnej, chwilami odnosiłam wrażenie, 

że jego występ to tylko jakieś przedstawienie. Ale nawet z tak bliskiej 

odległości roztacza wokół siebie aurę spokoju i uduchowienia. I coś w 

jego szarych oczach mówi mi, że jednak mnie rozpoznaje.

102

- Czy możemy porozmawiać? - pytam cichym głosem. Może mówienie nie 

liczy się, jeśli nie przekracza się pewnego poziomu decybeli.

Trzymając dłoń na piersi, kręci głową - ale potem wskazuje na mnie i 

prawie niedostrzegalnie kiwa głową. A więc ja mogę mówić, ale on 

zachowa milczenie. Cóż, tak właśnie się dzieje w wielu małżeństwach, no 

nie?

Siada na kamieniu, a ja obok na twardym, niewygodnym murku.

- No więc kiedy zostałeś mahariszim? - pytam wesoło. Och, super, ależ to 

idiotycznie zabrzmiało. Wystarczy, że nic nie mówiłam przez jedno 

popołudnie i utraciłam dotychczasowe zdolności konwersacyjne.

Barry uśmiecha się błogo. Jest oczywiste, że chcąc uzyskać odpowiedź, 

muszę się nieco bardziej wysilić.

- Pięć lat temu? - pytam, upierając się przy pytaniu, które mnie tak 

naprawdę niewiele interesuje. - Dziesięć? Kiedy pojechałeś do Indii 

wkrótce po naszym poznaniu?

W żaden możliwy sposób nie udziela mi odpowiedzi, ale ja się nie 

poddaję.

- Już wiem, co zrobimy. Tupnij nogą raz, kiedy podam właściwą 

odpowiedź. - Demonstruję, kilka razy tupiąc nogą, niczym koń.

background image

Barry mimo woli się śmieje. No i teraz to dla mnie osobiste wyzwanie, by 

wydobyć z niego choć słowo. Jakiekolwiek. Próbuję sobie przypomnieć, 

co zrobił dziewięcioletni Adam, by strażnik o kamiennej twarzy przed 

Pałacem Buckingham wreszcie się złamał i mruknął: „Odejdź stąd, mały". 

Gdyby królowa się o tym dowiedziała, pewnie kazałaby go skrócić o 

głowę. Co najgorszego może się przytrafić Barryemu? Dostanie nakaz 

eksmisji z nirwany?

Ale nie muszę wcale aż tak bardzo się starać. Całą robotę za mnie odwala 

przeznaczenie. Mr. Clean uchyla drzwi i wyciąga dłoń z przenośną 

słuchawką telefoniczną.

- Psst, mahariszi. Musisz to odebrać.

103

Zastanawiam się, cóż za sprawa życia i śmierci kazała mu złamać śluby 

milczenia.

- Twoja agentka z L.A. - mówi z podekscytowaniem Mr. Clean. No tak, 

powinnam się była domyślić. Hollywood przebija świętość. - Twoje 

modlitwy zostały wysłuchane. Ona jest zainteresowana talk show w tym 

nowym programie telewizji kablowej, Stacja Kosmicznej Świadomości.

Nie jestem pewna, czy SKŚ jest równie ważna jak CNN, ale dzięki Bogu 

za cyfrową kablówkę. W przeciwnym wypadku mielibyśmy do wyboru 

jedynie pięć tysięcy stacji.

Barry oddala się, by odebrać telefon. Stoję przed domkiem przez jakieś 

pięć minut, czekając, aż skończy, a potem on otwiera drzwi i zaprasza 

mnie do środka. Nie mogę się doczekać, by się przekonać, jak mieszka 

mahariszi. Spodziewam się czegoś surowego i ascetycznego - białych 

ścian i może kilku krzeseł z twardym oparciem. Zamiast tego wnętrze 

background image

domku sprawia wrażenie, jakby Barry wiele czasu spędzał w Crate & 

Barrel. Naprzeciwko siebie ustawiono dwie zielone kanapy Ultrasuede z 

całym mnóstwem miękkich poduszek, a pomiędzy nimi znajduje się ława 

z lustrzanym blatem. Składający się z kilku części dywan robi wrażenie 

kosztownego, a obok okazałego zestawu głośników Bose stoi wygodny 

skórzany fotel.

- Masz może ochotę na mleko sojowe? - pyta Barry. Niezupełnie takich 

słów można oczekiwać po dwudziestu latach, ale zawsze to jakiś początek.

- Pewnie - odpowiadam.

- Czekoladowe czy waniliowe?

Nie wiedziałam, że jest ono w różnych smakach.

- Truskawkowe? - pytam, po to tylko, by sprawdzić zasięg innowacji w 

branży mleczarskiej.

Wymyka się do kuchni i po chwili wraca z dwiema kolorowymi 

szklankami, które niesie na bambusowej tacy. Podaje mi jedną, no i 

rzeczywiście jest różowa. W końcu to mahariszi, oczekuje się od niego, że 

potrafi odpowiedzieć na modlitwy ludu. Ale gdy pociągam łyk obrzydliwej 

mikstu-

104

ry, przypominam sobie stare porzekadło. Uważaj na życzenia, bo mogą się 

spełnić.

- No więc, Hallie, co cię nakłoniło do tej duchowej podróży? - pyta mój 

mahariszi, gdy siadamy na kanapie.

Nie wiem, jak długa będzie nasza rozmowa, a sesja, w której brałam 

udział, pokazała mi, że najlepiej być bezpośrednim.

- Chciałam cię odnaleźć - odpowiadam. - Nawet po tych wszystkich latach 

background image

bardzo miło wspominam nasze wspólnie przeżyte chwile.

- Ja także - oświadcza, kładąc swą dłoń na mojej. Przełykam ślinę.

- Nie mogłam się nigdzie dowiedzieć, co się stało, kiedy przestałeś się 

odzywać z Indii. Sądziłam, że może poznałeś kogoś innego. Albo że nie 

żyjesz.

- Osoba, którą znałaś, rzeczywiście umarła - odpowiada ze spokojem. - A 

potem narodziłem się powtórnie. Udałem się na spotkanie z wielkim 

nauczycielem, który nazywa się Advaita Ramana Maharij, a on mi 

pokazał, co to znaczy być wolnym.

- Ale dlaczego musiałeś uwolnić się ode mnie? - pytam i powraca poczucie 

zagubienia, które mnie dręczyło dwadzieścia lat temu.

Barry patrzy mi smętnie w oczy i splata swe gładkie, delikatne palce z 

moimi.

- Ponieważ znalazł mnie - odzywa się Mr. Cłean. Podchodzi i z miną 

właściciela obejmuje Barry'ego w pasie. - Wspólnie odnaleźliśmy światło.

Ach. W końcu i ja je dostrzegam.

Mr. Clean czule głaszcze ramię Barry'ego. Teraz będzie nieco bardziej 

niezręcznie rozmawiać o naszym wielkim romansie. Nawet papież udziela 

prywatnych audiencji.

Barry pozostaje jednak niewzruszony.

- Hallie, naprawdę cię kochałem, ale w inny sposób. Być może 

zastanawiałaś się, dlaczego nigdy nie uprawialiśmy seksu.

105

- Właściwie to nie - przyznaję. - Myślałam, że jesteś po prostu 

dżentelmenem. Albo że chcesz, by nasza noc poślubna była wyjątkowa.

Tak naprawdę to nawet czułam ulgę, że podczas naszych wojaży Barry nie 

background image

wyskakiwał z żadnymi umizgami. Dużo się przytulaliśmy, co było urocze, 

a po okresie intensywnego związku z Erikiem potrzebowałam właśnie 

czegoś takiego.

- Czy przeżyłaś w końcu noc poślubną? - pyta ostrożnie Barry

- O tak, naprawdę świetną - odpowiadam radośnie. - Śniadanie w 

„Czterech Porach Roku" w Nevis jest wyśmienite. - I o ile pamiętam, nasz 

miesiąc miodowy był jedynym okresem, kiedy Bill był skłonny zapłacić za 

obsługę hotelową.

- Wybrałaś sobie dobrego męża? - pyta Barry.

Czy tak było? Kto to wie. Uświadamiam sobie, że częściowo dlatego 

znajduję się tutaj i próbuję się tego dowiedzieć. W ostatnich tygodniach 

byłam przekonana, że wychodząc za Billa, popełniłam ogromny błąd. Ale 

patrząc na Barry ego - i Mr. Cleana, który teraz skubie jego ucho - widzę, 

że nasz związek nigdy by nie był udany. Nie sądzę, by moim 

przeznaczeniem było mleko sojowe i milczenie. Nie wspominając już o 

innym oczywistym problemie.

- Przez długi czas uważałam mego męża za przyzwoitego człowieka - 

odpowiadam szczerze. - Niestety, odszedł ode mnie.

- Ludzie żyją w ciągłym ruchu, zmieniają się - oświadcza śpiewnie 

mahariszi. - To, co przydarza się w teraźniejszości, jest tymczasowe. 

Nigdy nie pozwól sobie na to, by przez jedno wydarzenie żałować 

radosnej przeszłości.

Przeprowadzka Billa na Dziewięćdziesiątą Trzecią Ulicę wydaje się czymś 

znacznie poważniejszym niż jedno wydarzenie, ale rozumiem, o co chodzi 

Barry emu. To, że coś się kończy, nie oznacza jeszcze, że nie było warte 

zachodu. Moje małżeństwo skończyło się, ale przez długi czas byłam 

background image

dzięki niemu szczęśliwa. Nie mogę żałować dwudziestu do-

106

/

brych lat, dwójki fantastycznych dzieci i hipoteki, która jest już prawie 

spłacona.

Ale mogę żałować tego, że Mr. Clean pokazuje na zegarek, dając do 

zrozumienia, że za chwilę na nowo zapadnie uduchowiona cisza. A na 

oblicze Barry ego powraca wyraz niebiańskiej błogości. Ja może i nadal 

jestem w jego domku, ale mam przeczucie, że on wrócił już na 

wierzchołek góry.

- Czy spotkamy się na sat-sang? - pyta łagodnie Barry, odprowadzając 

mnie do drzwi.

- Nie, muszę wracać do domu. Dziękuję ci. Myślę, że otrzymałam to, po 

co tu przyjechałam.

Kładę dłoń na jego ramieniu i całuję go w policzek. A co mi tam: Mr. 

Cleana też całuję.

Rozdział siódmy

Z klientami nie powinno się utrzymywać zbyt zażyłych stosunków, coś 

jednak w Charlesie Tylerze sprawia, że mam ochotę podać mu zoloft. Od 

piętnastu minut wierci się na fotelu, zagryza wargę i czubkiem 

kosztownych butów marki Church stuka w moje wypolerowane biurko. 

Jeśli zdrapie lakier, koszt renowacji dopiszę do jego rachunku. Im dłużej 

rozmawiamy, tym bardziej pan Tyler staje się zaniepokojony. Jako że nie 

posiadam licencji na dystrybucję leków, sięgam do górnej szuflady po 

medykament innego typu.

- Może poczęstuje się pan żelkowym misiem? - pytam, wyciągając w jego 

background image

stronę na wpół opróżnioną torebkę z Zelkami. Kiedyś, gdy dzieci były 

małe, zawsze nosiłam ze sobą słodycze dla nich, no i wciągnęło mnie. 

Przysięgam, że są równie uzależniające jak nikotyna. Może powinnam 

wnieść pozew przeciwko producentowi tych miśków.

- Dzięki - odpowiada pan Tyler, wyciągając dłoń, by się poczęstować. Po 

czym zmienia zdanie i z powrotem opiera się o fotel. - Właściwie to nie. - 

Chwila przerwy i przechyla się do przodu, by jednak wziąć garść żelków. - 

Dzięki.

Zamiast wsadzić miśki do buzi - dzięki czemu musiałby przestać zagryzać 

wargę - kładzie je na biurku. A chwilę później zaczyna je sortować według 

kolorów. Trafiło mu

108

się wyjątkowo dużo zielonych. Zwalczam chęć podkradnię-cia mu 

jedynego czerwonego.

- Tak więc, panie Tyler - mówię, starając się powrócić do zachowania 

godnego profesjonalistki - nie poczyniliśmy zbyt dużych postępów. 

Cofnijmy się zatem. Powiedział pan Arthurowi, że powódka, Beth Lewis, 

nie ma racji, twierdząc, iż awansował pan Melinę Marks - gestem 

wskazuję na nagą kobietę na zdjęciach - z powodu waszych relacji 

osobistych. Powiedział mu pan, że jest niewinny.

- Jestem niewinny.

Wzdycham. Jak to mówią prawnicy, gdybym dostawała 

dwudziestopięciocentówkę za każdym razem, gdy winny klient utrzymuje, 

że jest wprost przeciwnie, mogłabym sobie kupić nowe maserati. I 

wykupić lekcje jazdy z manualną skrzynią biegów.

- Ale zdjęcia sugerują, że rzeczywiście łączą pana z Meliną Marks relacje 

background image

osobiste - upieram się. To spore niedomówienie. Tak naprawdę zdjęcia 

sugerują, że on i Melina mogliby zrobić karierę na kanale Playboy. Co 

wcale nie byłoby takim głupim rozwiązaniem, ponieważ nie przychodzi mi 

do głowy żadna linia obrony, która mogłaby im zapewnić dalszą karierę w 

Alladin Films.

- Mój związek z panią Marks nie ma w tym wypadku żadnego znaczenia.

Wpatruję się w niego z niedowierzaniem.

- Pański związek z panią Marks stanowi meritum tej sprawy. - Zerkam na 

błyszczące dowody. -1 wniosek nasuwa się taki, że rzeczywiście łączy z 

nią pana coś więcej niż relacja zawodowa.

Patrzy z ukosa na obnażające prawdę zdjęcia.

- Może i tak.

- Ale nie podzielił się pan tą ważną informacją z Arthurem.

- Nigdy o to nie pytał. Pytał, czy jestem niewinny, a rzeczywiście jestem.

109

Cały Arthur. Zbyt uprzejmy, by wypowiedzieć słowo „seks" w wypadku 

sprawy o dyskryminację na tle seksualnym. Ale ja taka nie jestem.

- Pozwoli pan, że będę szczera. Powódka twierdzi, że uprawia pan seks z 

tą kobietą. No i pan uprawia seks z tą kobietą. - Patrzę na niego z nadzieją. 

- Chyba że istnieje jakieś wytłumaczenie, jeśli chodzi o te fotografie.

W odpowiedzi nerwowo wgniata kciukiem jedynego czerwonego miśka w 

moje nieskazitelnie czyste mahoniowe biurko. Coraz bardziej rozsądne 

wydaje mi się obciążenie go kosztami renowacji mebla.

- Nie czuję się dobrze z tym, że wtrąca się pani w moje życie osobiste - 

odpowiada wreszcie.

Rzucam spinaczem, doprowadzona do stanu totalnej frustracji.

background image

- Panie Tyler, litości. Wszystko, co Beth Lewis zawarła w swoim pozwie, 

zdaje się być prawdą.

- Wcale nie. Pani Marks otrzymała awans z najzupełniej uzasadnionych 

powodów. Przekazałem Arthurowi wszystkie akta, które pokazują, iż w 

doskonały sposób organizowała akcje promocyjne naszych 

najważniejszych klientów. Melina na przykład zajmowała się Reese 

Witherspoon, podczas gdy Beth nigdy nie wzniosła się ponad poziom 

Tildy Swinton.

- Tildy jakiej? - pytam.

- Dokładnie o tym mówię. Gdyby Beth była lepszą specjalistką od 

reklamy, może by pani wiedziała, o kim mowa. Melina z kolei jest 

naprawdę wyjątkowym pracownikiem.

- Wyjątkowym pracownikiem, który uprawia seks z przełożonym. Jak to 

wygląda, pańskim zdaniem?

Wiem dokładnie, jak to wygląda - przyjrzałam się temu wyjątkowo 

szczegółowo. Pan Tyler wstaje.

- Proszę, musicie mnie po prostu z tego wyciągnąć. - Patrzy na mnie z 

desperacją w oczach, a ja łagodnieję.

110

- Czy może mi pan powiedzieć o czymś, co mogłoby wpłynąć na wynik 

sprawy? - pytam. - O czymkolwiek?

Waha się i schyla, by podnieść rzucony przeze mnie spinacz. Nerwowo 

szarpie go, rozrywa na części, które następnie wbija w gumowego misia 

niczym maszty.

- Naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć na ten temat niczego więcej.

Coś mi się zdaje, że gdyby chciał, mógłby obrócić problem wniwecz. 

background image

Teraz jednak pan Tyler zbiera się do wyjścia. Niepewnie ujmuje rączkę 

teczki i nie oglądając się za siebie, opuszcza mój gabinet.

Po odbyciu kolejnych dwóch spotkań zaczynam przeglądać pięćdziesiąt 

nowych e-maili. Czy to możliwe, że zdetronizowany nigeryjski książę, 

który proponuje, że przeleje na moje konto dziesięć milionów dolarów 

(jeśli tylko podam mu numer) jest szczery? Czy darmowy weekend w 

nowym ośrodku wypoczynkowym w Altonie jest wart siedzenia na 

dwugodzinnej prezentacji, dotyczącej zakupu domu we współwłasności? 

Dobrze, że jestem takim dobrym prawnikiem, w przeciwnym wypadku 

nigdy bym nie dostawała spamu z wyższej półki. Właśnie otwieram e-

mail, który rzeczywiście wymaga odpowiedzi, kiedy dzwoni Bellini.

- Jestem niedaleko twojej kancelarii, tuż za rogiem. Chodź do Starbucks, 

to pogadamy chwilę - mówi.

- Myślałam, że masz lunchową randkę - odpowiadam. - Z jakimś nowym 

facetem.

Bellini niedawno zapisała się do agencji, która pośredniczy w umawianiu 

się na randki w porze lunchu co najmniej dwa razy w tygodniu. Ale jak na 

razie manicotti nie doprowadziło do niczego znaczącego. Była na trzech 

takich randkach i jedynie restauracje uzyskały jej entuzjastyczne recenzje. 

Nie było nawet żadnego pokanapkowego seksu.

111

- Nie spodobał mi się facet, z którym mnie umówili - oświadcza z werwą 

Bellini. - Wyszłam, jeszcze zanim zaczęliśmy jeść.

Ho, ho. Cóż to musiał być za palant, skoro Bellini, patronka tych, co „mają 

potencjał", nie zdołała zostać na tyle długo, żeby pochłonąć sałatkę z 

tuńczyka.

background image

Pięć minut później dołączam do Bellini, siedzącej w Star-bucks przy 

małym okrągłym stoliku, na którym leży zatłusz-czona biała torba z logo 

pizzerii po przeciwnej stronie ulicy. Moja przyjaciółka zajmuje się właśnie 

wyskubywaniem grzybów z kawałka pizzy i wsadzaniem ich do ust.

- Nie wiedziałam, że w Starbucks sprzedają pizzę - mówię na powitanie.

- Bo nie sprzedają. Ale nikt nie jada tutejszego żarcia. Siedem dolarów za 

najmniejszą sałatkę, jaką w życiu widziałaś.

Rozglądam się i dostrzegam, że wszyscy w kafejce wyjadają coś z 

własnych torebek. Dzięki temu akurat Starbuckso-wi kwitnie interes 

koreańskiego sklepikarza po drugiej stronie ulicy. Nie mam jednak 

zamiaru przejmować się kwartalnymi sprawozdaniami finansowymi 

Starbucks, ponieważ widzę długą kolejkę biznesmenów czekających na 

kubki z cappuccino na wynos po cztery dolary za sztukę. A sądząc po 

liczbie ludzi, którzy usadowieni przy stolikach energicznie stukają w 

klawiatury laptopów, całkiem możliwe, że Starbucks zajmuje się 

wynajmem powierzchni biurowej.

- No więc co z tym facetem było nie tak? Garbus? Zezowaty? Dwie lewe 

nogi? - pytam, wymieniając listę inwa-lidztw randkowych. - Pije Merlot 

zamiast Pinot?

- Stał prosto, z oczami miał wszystko w porządku i przecież z nim nie 

tańczyłam - mruczy Bellini w odpowiedzi. A potem podnosi głowę. - Ale 

skoro już musisz wiedzieć, to nawet nie zamówił wina: pił wodę 

mineralną. Bez cytryny.

Czekam.

- I? - pytam ponaglająco.

- I nic - odpowiada. - W tym właśnie problem. Był nudny.

background image

112

Ach. Nareszcie rozumiem. Prawdopodobnie ubrany był w garnitur, ma 

pracę i jest miły dla swojej matki. Facet niewłaściwy dla Bellini.

- Nie mogę się zdecydować, czy twoje standardy są zbyt wysokie, czy zbyt 

niskie - wyznaję.

Bellini wybucha śmiechem.

- Dla mnie to bez różnicy. Nie znoszę po prostu facetów pośrodku. - 

Wyciera palce w serwetkę. - No, ale co u ciebie? Jak minął weekend?

- Spokojnie.

Pokrótce zaznajamiam ją ze szczegółami dotyczącymi wizyty w Centrum 

Rekolekcyjnym Niebiańskich Dusz i spotkania z mahariszim Ravem 

Jonem Yomą. Właściwie to już nawet zaczęłam tak go nazywać w 

myślach, ponieważ „Barry" od dawna nie istnieje.

- Tak więc krótko po związku z tobą koleś został gejem

- stwierdza Bellini, podsumowując moją historię. - Niezła robota.

- Nie sądzę, by tak to właśnie wyglądało - mówię obronnym tonem.

- Powinnaś być dumna - oświadcza moja przyjaciółka.

- Łatwo jest zostać porzuconą przez faceta. Trudniej jest sprawić, by on 

porzucił całą płeć piękną.

- Mam talent. Cztery tygodnie w moim towarzystwie i życie mężczyzny 

zmienia się na zawsze - mówię i częstuję się pizzą Bellini. Odgryzam 

kawałek. - W gruncie rzeczy miło było spotkać się z Barrym. Zawsze 

podobała mi się jego otwartość i chęć poznawania świata, i ogarnęło mnie 

trochę tego samego poczucia odkrycia, tak jak przed dwudziestu laty. To 

typ człowieka, który zaznajamia cię z nowymi doświadczeniami: w 

młodości Gaudi i Botticelli, teraz milczenie i sat--sang. Ale myślę, że 

background image

gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziałam, że to nie jest facet, za którego 

można wyjść.

- Płynie więc z tego lekcja dla mnie, bym w kwestii facetów słuchała 

intuicji - stwierdza Bellini.

113

- Lekcja dla ciebie jest taka, że powinnaś polegać na mojej intuicji - 

odpowiadam, przypominając sobie wieczór w operze, gdy niemal siłą ją 

odciągałam od złodzieja sztuki.

Właściwie to w przypadku Barryego intuicja nie do końca mnie zawiodła. 

Zgoda, nie spodziewałam się, że zostanie mahariszim, ale mając w 

pamięci jego eteryczną naturę wędrowca, wiedziałam, że nigdy nie byłby 

mężem, w którym można mieć prawdziwe oparcie. Nie był to człowiek, 

którego budzi się w środku nocy, by zapytać, czy te jaskrawoczerwone 

guzy na ciele dziecka to Magie Marker czy świnka. I, co najważniejsze, 

potrzebowałam męża, który rozumiałby, iż przygodą największą z 

możliwych jest posiadanie rodziny.

Bellini częstuje się winogronem i przed zjedzeniem obiera skórkę. 

Najtańsza w utrzymaniu to ona nie jest.

- Więc spośród twoich dawnych facetów jeden jest teraz miliarderem, a 

jeden mędrcem. Coś mi się zdaje, że nie tylko ja lubię ekstrema. Kogo 

masz następnego na liście?

Myślę o dwóch pozostałych imionach, które nagryzmoliłam na serwetce. 

Do jednego z nich nie mogę zadzwonić. Nigdy, przenigdy nie wolno mi 

tego zrobić, bez względu na wszystko. Ale pozostaje jeszcze drugi 

mężczyzna i na myśl o nim uśmiecham się. Kevin, pierwszy chłopak, z 

którym się całowałam.

background image

- Och, no jest ktoś - mówię wymijająco. - Facet, którego nie widziałam od 

czasów liceum. Strasznie się w nim kochałam.

Podchodzi barman z tacą z darmowymi próbkami.

- Czy mają panie ochotę na naszą nową kawę mocha frap-pucinno o smaku 

zielonej herbaty i dzikich malin? - pyta, wskazując na niewielki 

plastikowy kubeczek. - A może na niskokaloryczną cytrynową babeczkę z 

makiem i imbirem?

Podoba mi się tutaj. Siedzisz sobie i przynoszą ci darmowe jedzenie. Nie 

chce mi się pić, ale ciastko zjem bardzo chętnie.

Bellini sięga wymanikiurowaną dłonią po kubeczek i gdy pociąga łyk 

przez maleńką słomkę, mruga do barmana, który

114

- mówię to na jej obronę - ma przynajmniej plakietkę z nazwiskiem i 

napisem: „Asystent kierownika".

- Mmm, pychotka - oznajmia. - Sam to pan przyrządził? Uśmiecha się.

- Tak, tymi oto dłońmi.

- Ładne dłonie - mówi Bellini, trzepocząc rzęsami. Mężczyzna odstawia 

tacę i wysuwa krzesło.

- Czy mogę się przysiąść? - pyta.

Gwałtownie wstaję. Wychodzę stąd, ale muszę przyznać, że podziwiam 

Bellini. Randka w ciemno może i nie wypaliła, ale sama idea „Spotkajmy 

się w porze lunchu" jak najbardziej. Nie da się ukryć, że poznała kogoś 

nad muffinką.

Ponieważ urodziny Adama korzystnie wypadają w tym roku w sobotę, 

mogę z nim pobyć cały dzień. A przynajmniej do siedemnastej. Potem 

gdzieś musi iść. Odpowiadał trochę wymijająco, gdy chciałam się 

background image

dowiedzieć czegoś więcej, ale jestem pewna, że chodzi o randkę z tą 

dziewczyną, o której mi opowiadał.

Przyjechałam wcześnie i teraz, gdy przechadzamy się po kampusie 

Dartmouth, próbuję się domyślić, która z tych radosnych, uroczych 

dziewcząt wołających: „Cześć, Adam!" może być jego obecną sympatią, 

Mandy. W New Hampshire jest chłodno i otulam się ciaśniej obszernym 

wełnianym swetrem, natomiast wszystkie gorącokrwiste studentki 

paradują w obciętych dżinsach i odsłaniających brzuch bluzkach. Okazuje 

się, że aby dostać się na uczelnię Ivy League, trzeba mięć średnią pięć zero 

i odporność na gęsią skórkę.

Jak na razie dzień jest naprawdę idealny. Posiedzieliśmy trochę w 

akademiku Adama, zjedliśmy razem lunch i otworzyliśmy prezenty 

urodzinowe. Mojemu synowi spodobał się nowy cyfrowy aparat 

fotograficzny, który mu kupiłam, ale roześmiał się, gdy zobaczył 

szwajcarski zegarek. Pewnie wsadzi go do szuflady obok timexa i 

podrabianego rolexa, nie wspominając o modelach Seiko, Skagen i 

Swatch, które ku-

115

piłam mu w latach ubiegłych. W końcu będę musiała zaakceptować fakt, 

że nowym zegarkiem jest telefon komórkowy. Czas płynie dalej, ale już 

bez zegarków Bulova.

Adam ochoczo prowadzi mnie do budynku mieszczącego wydział fizyki. 

Wchodzimy do laboratorium, w którym zajmuje się projektem badawczym 

wespół z pewnym wielce szanowanym profesorem. Mówi mi, że ich praca 

polega na poszukiwaniu neutrin.

- Możecie je znaleźć w supermarkecie, w dziale śniadaniowym - 

background image

oświadczam.

- Czy to żart, mamo? - pyta, unosząc brew.

- Oczywiście, kochanie. - Choć prawda jest taka, że mogłabym w tej 

chwili rozmawiać sobie z jakimś miłym neutrinem i wcale nie wiedzieć, że 

to właśnie ono.

Adam uśmiecha się do mnie i raczy mnie wykładem na temat neutrin, 

upiornych cząsteczek, które potrafią przenikać przez metal tak 

bezproblemowo, jak my przechodzimy przez powietrze. Wygląda na to, że 

jednak różnią się znacznie od płatków Cheerios.

- Jestem z ciebie taka dumna - oświadczam, gdy ponownie wychodzimy na 

zewnątrz. I taka jest prawda. To miłe, gdy twoje dzieci są małe i wiedzą 

jedynie to, czego sama ich nauczyłaś. Ale jest jeszcze milej, gdy dorastają 

i same mogą cię czegoś nauczyć.

Adam obejmuje mnie ramieniem. Cieszę się, że mój dorosły syn nie 

wstydzi się, iż ktoś go zobaczy razem z matką. Przechodzimy przez 

porośnięty trawą dziedziniec, gdzie studenci delektują się słońcem. 

Wszędzie widać porozkładane koce. Niektórzy czytają, a inni się uczą. 

Wtedy dostrzegam siedzącą blisko siebie parę młodych ludzi. Patrzą sobie 

głęboko w oczy. Dłonie chłopca delikatnie przesuwają się po ramionach 

dziewczyny, całuje ją słodko, a ona się cała rozpromienia. Przez chwilę 

wyobrażam sobie, jakie cudowne oczarowanie musi czuć w tej właśnie 

chwili. Wzdycham nieco zbyt głośno.

116

- Co się stało, mamo? - pyta Adam.

- Och, nic - odpowiadam, starając się, by zabrzmiało to lekko. - Po prostu 

tak patrzę sobie na młodzieńczą miłość.

background image

Adam kopie kamyk, który prawie uderza w całującą się parę.

- Młodzieńcza miłość wcale nie jest taka fajna, jak się wszystkim wydaje.

- Masz jakiś problem z Mandy? - pytam, odważając się zapuścić na teren, 

który dla matek powinien pozostawać zamknięty

- Właściwie to nie jest problem. Kilka dni temu rozstałem się z nią.

- O nie. Co się stało?

- Nic.

- Nic? Rozstałeś się z nią zupełnie bez przyczyny? - pytam, starając się 

kontrolować ton głosu.

- Taa - odpowiada mój syn. - Czy możemy porozmawiać o czymś innym?

- Nie możemy - mówię z rozdrażnieniem. - To jest ważne.

- Co jest takie ważne? Była moją dziewczyną, a teraz już nią nie jest. 

Cześć pieśni.

- Adam! Jak możesz zachowywać się tak nonszalancko! Jestem pewna, że 

bardzo ją zraniłeś. Nie tak cię wychowałam. - Biorę głęboki oddech, po 

czym kontynuuję: - Mandy zasługiwała na coś więcej. - Nawet nie 

poznałam tej dziewczyny, a już biorę jej stronę. Solidarność jajników to 

jednak potężna siła. Czy też po prostu jako kobieta niedawno wzgardzona 

jestem zbyt przewrażliwiona?

- Mamo, spokojnie. Nie sądzisz, że jesteś nieco J.Z.P?

- Nie jestem J.Z.P - odpowiadam z obrazą w głosie. Jak mogę być, skoro 

nawet nie wiem, co to jest?

- Jezu, jesteś dokładnie taka jak Mandy. Jak zawsze przesadzasz - 

oświadcza, rozwijając wreszcie tajemniczy skrót. No i patrzcie. Wystarczy 

słuchać, a człowiek zawsze się dowie, czego chce.

117

background image

Przez chwilę idziemy w milczeniu. Myślę o tym, by powiedzieć memu 

synowi, aby w kwestiach dotyczących związków damsko-męskich nie 

traktował Billa jako wzoru do naśladowania. Postanawiam uczynić to 

jednak w nieco łagodniejszy sposób.

- Nie mogę po prostu znieść myśli, że depczesz uczucia innej osoby - 

mówię. To doskonale mi znana mantra. W nieskończoność powtarzałam 

Trzy Zasady Randkowania. Pierwsza: ważne są uczucia. Druga: zawsze 

licz się z potrzebami drugiej osoby. Trzecia: gdy pojawia się fizyczność, 

upewnij się, że ona chce tego w równym stopniu, co i ty. Z tą ostatnią 

zasadą mieliśmy troszkę zamieszania, gdy Adam miał pięć lat i nie zagrał 

w piłkę z dziewczynką o imieniu Lizzy, gdyż martwił się, że ona nie 

pragnie tego tak bardzo jak on. Może zbyt wcześnie zaczęłam nauczać o 

ptaszkach i pszczółkach. Z drugiej jednak strony możliwe, że mój syn jest 

jedynym genialnym fizykiem nuklearnym, który rzeczywiście umawia się 

na randki.

- Dlaczego zakładasz, że to ja zdeptałem jej uczucia? - pyta z irytacją.

- Ponieważ mężczyźni bywają w tych kwestiach nieco niefrasobliwi - 

odpowiadam. Wtedy na twarzy mego syna dostrzegam rozgoryczenie.

- W porządku, jeśli chcesz wiedzieć, to byliśmy na imprezie i przyłapałem 

Mandy w łazience, jak całowała się z innym. - Adam kręci głową. - Nie 

znoszę oszukiwania. Sam nigdy bym czegoś takiego nie zrobił i nie 

pozwolę, by ktoś zachowywał się wobec mnie w taki sposób.

Ściskam mu dłoń. A więc Adam nie jest jednak Billem. Albo rzeczywiście 

traktuje ojca jako wzór. Wzór NIE do naśladowania. A ja właśnie 

popełniłam błąd.

- Przepraszam, skarbie. Nie powinnam była tak od razu wyciągać 

background image

własnych wniosków. Wybacz mi. Powinnam wiedzieć, że mój syn nigdy 

by się źle nie zachował.

118

Posyła mi niewyraźny uśmiech.

- Pewnie, że nie. Zostałem dobrze wychowany. A kiedy miałem czternaście 

lat, kazałaś mi przeczytać Mistykę kobiecości.

- Którą to książkę, jak sobie przypominam, skrywałeś pomiędzy kartkami 

„Sports Illustrated". - Przytulam go na chwilkę do siebie. - Rozstania są 

trudne, skarbie, ale się zdarzają. Zaufaj mi. Wiem coś na ten temat. Jeśli 

chciałbyś o tym porozmawiać, mogę zostać dzisiaj, jak długo tylko chcesz.

- Dzięki, mamo. Nie trzeba. - Adam wyjmuje z kieszeni telefon, by 

sprawdzić godzinę. - Powinnaś się powoli zbierać - dodaje, a w jego głosie 

daje się wyczuć lekkie podenerwowanie.

Dlaczego chce, żebym sobie pojechała? Skoro już wiem, że mój syn nie 

wychodzi nigdzie z Mandy, ciekawi mnie, co ma w planach na dzisiejszy 

wieczór. To przecież jego urodziny Adamowi zawsze zależało, by spędzać 

ten dzień z rodziną.

Rodzina. Powinnam była o tym pomyśleć. Już wiem, dlaczego denerwuje 

się tym, że jeszcze tutaj jestem. Mama na urodzinowy lunch, tata na 

kolację. Każdy będzie zadowolony, a ja i Bill nie będziemy się musieli 

spotykać.

Oświecenie spływa na mnie jednak nieco zbyt późno. Ponieważ zanosi się 

na czołowe zderzenie. Jakieś sto metrów od nas zauważam Billa. On nas 

także dostrzegł i maszeruje teraz radośnie przez trawnik.

- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! - intonuje głośno, zbliżając się do 

nas.

background image

- Cholera - mruczy pod nosem Adam.

Biedny dzieciak, wszystko nagle się spieprzyło. Mandy go zdradziła. 

Rodziców właśnie czeka konfrontacja. A ojciec nigdy nie potrafił czysto 

śpiewać. Po chwili pieprzy się jeszcze bardziej, gdyż grupa chłopaków, 

grających w pobliżu w piłkę nożną, przerywa grę i postanawia przyłączyć 

się do świętowania.

119

- Hej, Adam, kto by pomyślał? - woła jeden z nich, który wygląda na 

obrońcę liniowego. A potem on także dołącza się do „Sto lat!", a za nim 

hałaśliwi kumple z drużyny.

- To twoi starzy? - pyta obrońca, podchodząc do nas i przerzucając piłkę z 

ręki do ręki.

- Byli - odmrukuje Adam.

- O co chodzi, rozwodzisz się z nimi?

- Nie, ale oni ze sobą tak.

- Ech, chłopie - mówi piłkarz, unosząc ręce, jakby próbował w ten sposób 

zablokować podanie, lub też w tym wypadku większą ilość informacji. - 

Masz ciężko, facet. To ja lecę. Wszystkiego najlepszego. Chcesz sobie 

później popić?

Oddała się, nim mój kochany Adam zdąży mu odpowiedzieć, że skończył 

dopiero dwadzieścia lat i ani myśli wziąć do ust piwo. Będąc jego mamą, 

jestem przekonana, że z rzadka jedynie raczy się cydrem.

A tymczasem Bill skorzystał z okazji, by objąć jednym ramieniem Adama, 

a drugim mnie.

- Hej, fantastycznie. Nie wiedziałem, że będziemy tutaj wszyscy razem.

- Ja też nie - mówi z przekąsem Adam.

background image

- Ależ mi zrobiłaś wspaniałą niespodziankę swoją obecnością, Hallie - 

oświadcza jowialnie Bill. Robi wrażenie nieco zbyt radosnego. Może 

powinnam mu dać znać, by przestał się tak starać. Nie mam przy sobie 

biletów na Knicksów.

- No to skoro już tu wszyscy jesteśmy - mówi Adam - na co macie ochotę?

Ja mam ochotę udusić Billa. Chcę, by mój syn w końcu zaczął nosić 

zegarek. Pragnę ruszyć w stronę gór, a przynajmniej autostrady.

- Chyba będę się powoli zbierać. Nie chciałabym trafić później na korki.

- W New Hampshire nigdy nie ma korków. Zresztą to nawet nie sezon 

polowań na jelenie - stwierdza Bill, który

120

nie dostrzega niczego niezręcznego w tym, że jesteśmy tutaj razem.

A ja czuję się niesamowicie niezręcznie. Ale może pożegnanie się w tej 

właśnie chwili jeszcze pogorszyłoby sprawę. Poza tym może to być 

sposobność, by pokazać Adamowi, jak dojrzali są jego starzy.

Obaj moi mężczyźni przyglądają mi się wyczekująco.

- Hallie, zostań z nami - mówi Bill. - Będzie jak za dawnych czasów. 

Kiedy ostatni raz wspólnie świętowaliśmy urodziny Adama?

- Rok temu - odpowiadam zwięźle.

Bill wybucha nieco zbyt głośnym śmiechem i szturcha Adama w ramię.

- Co powiedziałaś? Ta twoja mama ma naprawdę świetne poczucie 

humoru, no nie?

- Jest cała świetna - odpowiada Adam, ponownie kopiąc kamyk. - Szkoda, 

że tego nie wiesz.

- Ja to wiem - mówi Bill. Odwraca się do mnie i teraz to moje ramię 

obdarza szturchańcem. - Nadal jesteś świetna, Hallie.

background image

Oddaję mu szturchańca w ramię silniejszego, niż zamierzałam. A potem 

uderzam jeszcze raz.

- To zdrowe, mamo - odzywa się Adam, który chodzi na wykłady z 

psychologii. - Coś takiego jest dobre w wypadku uzewnętrznienia 

tłumionej agresji.

- Nie ma we mnie żadnej tłumionej agresji - odpowiadam, szturchając 

Billa jeszcze raz, dla podkreślenia swych słów. Mój lewy sierpowy robi się 

coraz lepszy. - Dlaczego miałabym mieć w sobie agresję w stosunku do 

kłamliwego, oszukańczego, nieetycznego, nikczemnego, godnego pogardy, 

niemoralnego, niegodziwego, podłego... - Nic nie jestem w stanie poradzić 

na to, że przymiotniki wydostają się z moich ust, jakbym połknęła słownik 

synonimów. - Wstrętnego, wstrętnego mężczyzny?

121

Adam odkasłuje.

- To mój tata.

Zamykam na chwilę oczy, by się uspokoić. Bill zjawił się tutaj, by 

świętować urodziny Adama. Z tego samego powodu przyjechałam i ja. 

Rozgrywająca się na jego oczach walka pomiędzy rodzicami jest właśnie 

tym, czego Adam starał się uniknąć. Nie mam zamiaru mu tego robić.

- To twój tata - odzywam się cicho. - Jest świetnym tatą. Przepraszam, 

Adamie. - Już po raz drugi przepraszam dzisiaj własnego syna.

Adam kiwa głową.

- W porządku.

- A może przed moim wyjazdem pójdziemy razem na lody? - proponuję, 

uznając, że przez czas potrzebny na zjedzenie średniego rożka Rocky 

Road jestem w stanie zachowywać się miło.

background image

- Świetnie! - mówi Adam, rozpogadzając się nieco.

- Świetnie! - powtarza jak echo Bill. Widać, że czuje ulgę. Udajemy się w 

trójkę do miasteczka. Przed lodziarnią

wije się kolejka studentów. W Hanoverze osiem stopni to praktycznie upał. 

Jakoś udaje mi się utrzymać pogodny ton rozmowy, a zarówno Bill, jak i 

Adam są mi za to wdzięczni. Wkrótce wszyscy opowiadamy sobie 

historyjki - i muszę przyznać, że zaczynam się odprężać i nawet dobrze się 

bawić.

Kiedy wreszcie docieramy do lady, postanawiam pójść na całość i 

zamawiam wielką porcję lodów z bitą śmietaną. Myślę, że mój dobry 

humor potrwa wystarczająco długo, bym zdążyła pochłonąć aż dwie gałki.

A przynajmniej tak mi się wydaje.

Siadamy na wysokich stołkach, a Adam opowiada nam, że całkiem 

możliwe, iż profesor od badań wpisze jego nazwisko do publikacji, którą 

ma wkrótce wydać. Bill i ja mimowolnie wymieniamy spojrzenia. Oboje 

jesteśmy dumni z naszego syna. Cokolwiek by się teraz nie działo z 

naszym

122

związkiem, odwaliliśmy razem kawał dobrej roboty i wychowaliśmy 

wspaniałe dzieci.

Bill żartem pyta, czy może istnieje rynek inwestycyjny dla neutrin, kiedy 

w kolejce po lody dostrzegam kogoś znajomego. Kogo ja mogłabym znać 

w Hanoverze? Nie mogę sobie przypomnieć, skąd znam tę dziewczynę, ale 

z jakiegoś powodu ona też patrzy na mnie z ciekawością. Bill jest 

odwrócony do niej plecami, ale gdy przesuwa spojrzenie ze mnie na Billa i 

Adama, nagle w jej oczach pojawia się zrozumienie. Próbuje przemknąć 

background image

się chyłkiem w kierunku drzwi, ale właśnie pojawia się nowy tłum 

spragnionych lodów studentów, więc staje zablokowana.

No i w końcu doznaję olśnienia. Nigdy wcześniej nie widziałam tej 

kobiety ubranej, ale doskonale wiem, kim jest.

- Ashlee - wyrzucam z siebie.

Bill rzuca mi spojrzenie pełne irytacji.

- Nie rozmawiamy o niej teraz - mówi.

- W takim razie nie powinieneś był jej tutaj ze sobą przywozić - warczę.

- Nie zrobiłem tego. - Unosi dłonie, gestem wskazując na Adama i mnie. - 

Tylko my troje. Widzisz tu kogoś jeszcze?

- Szczerze mówiąc, tak - oświadczam i pokazuję oskarży-cielskim palcem 

na młodą kobietę koło drzwi. Stoi z opuszczonymi ramionami i próbuje 

zniknąć. Ale kilku chłopaków, którzy weszli za nią, popycha ją lekko do 

przodu.

- Jesteś następna w kolejce - odzywa się jeden z nich.

Wygląda na to, że z Ashlee wyparowała cała dotychczasowa pewność 

siebie. Kiedy widziałam ją nagą, sprawiała wrażenie znacznie bardziej 

opanowanej.

Bill odwraca się, a jego spojrzenie podąża za moim palcem.

- Ashlee, co ty tutaj robisz? - pyta, a w jego głosie brzmi oburzenie.

- Kupuję loda - odpowiada nieśmiało. Wygląda na niesamowicie 

zawstydzoną. Nie wiem, co jest dla niej gorsze: to,

123

żę przerwała naszą rodzinną imprezkę, czy też to, że przyłapano ją na 

spożywaniu cukru.

Teraz także i Adam się odwraca, a potem patrzy gniewnie na Billa.

background image

- Tato, przywiozłeś na moje urodziny Ashlee?

- Ależ skąd. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił - odpowiada Bill z 

oburzeniem.

- W takim razie cóż za zbieg okoliczności - mówi drwiąco Adam.

- Wygląda na to, że zamknięto wszystkie lodziarnie pomiędzy Upper West 

Side na Manhattanie a Hanoverem w New Hampshire - wtrącam. A potem 

kręcę głową. - Ze też stało się to akurat tego jednego jedynego dnia, gdy 

Ashlee miała zachciankę na lody karmelowe.

- Zachciankę? - pyta Adam. - Czy ona jest w ciąży?

- O mój Boże, mam nadzieję, że nie - odpowiada Bill i nagle łapie go atak 

tak silnego kaszlu, że niemal wypluwa z siebie kawałki wafelka.

Teraz, gdy mój mąż znajduje się na skraju histerii, odczuwam znacznie 

większy spokój. Zagłębiam łyżeczkę w kubeczku i wkładam do ust małą 

porcję bitej śmietany.

Ashlee, która słyszała większość naszej rozmowy, podchodzi z wahaniem 

do stolika.

- Wpadłam tutaj tylko po małą kulkę waniliowych bez cukru - wyjaśnia, 

dając do zrozumienia, że nie uczyniła niczego niewłaściwego nawet 

względem własnej diety.

Adam nie patrzy na Ashlee, zamiast tego odwraca się gniewnie do ojca.

- Miałeś więc zamiar przyprowadzić swoją nową dziewczynę na kolację? - 

pyta.

- Oczywiście, że nie - odpowiada stanowczo Bill. - Ashlee przyjechała 

tutaj ze mną, ale miała pochodzić po księgarniach. Powiedziałem jej, że 

nawet może iść do kina.

Cóż za hojny mężczyzna. Zastanawiam się, czy nie zasugerował, by 

background image

skorzystała ze zniżki studenckiej.

124

- Jestem pewna, że zamiarem twojego taty nie było zapoznanie ciebie i 

Ashlee - mówię tonem osoby niezwykle wyrozumiałej.

Bill uśmiecha się. do mnie z wdzięcznością, zadowolony, że przyszłam mu 

z pomocą. Odpowiadam mu uśmiechem, ale potem kładę dłoń na ramieniu 

Adama i kończę swoje wyjaśnienie:

- Przywiózł ze sobą przyjaciółkę po to po prostu, by móc z nią spać. Nie 

chcielibyśmy przecież, by spędził całą noc w hotelowym pokoju zupełnie 

sam, nieprawdaż? Musisz to zrozumieć, kochanie. Twój ojciec jest 

mężczyzną w średnim wieku, który uważa, że może mieć wszystko, czego 

zapragnie.

W tej chwili Bill pragnie, by Ashlee zniknęła. No i szybko przychodzi mu 

do głowy rozwiązanie. Sięga do kieszeni, wyjmuje portfel i podaje swojej 

dziewczynie banknot dwu-dziestodolarowy.

- Możesz pójść do sklepu i kupić mi koszulkę Dartmouth? Podoba mi się 

taka szara z zielonym napisem. Rozmiar L, nie XL. - Rzuca mi pełne 

dumy spojrzenie, upewniając się, czy na pewno usłyszałam, że 

zeszczuplał.

Ashlee wydaje się zdumiona jego prośbą.

- Och, sobie też kup koszulkę. Kup, co tylko chcesz. - Bill wyjmuje 

jeszcze jedną dwudziestkę i próbuje ją wcisnąć w jej dłoń, tak jakby z 

czterdziestoma dolarami można było nieźle zaszaleć w sklepach. No cóż, 

jesteśmy w New Hampshi-re. Może i jest to możliwe.

Ale Ashlee nie przyjmuje pieniędzy i w gruncie rzeczy sprawia wrażenie 

urażonej.

background image

- Mam własne pieniądze, Bill - mówi z irytacją. - Nie musisz mnie 

przekupywać.

- W takim razie ja chętnie wezmę te czterdzieści dolców - wtrąca Adam.

Bill waha się przez chwilę, po czym podaje mu pieniądze. Adamowi się 

przydadzą, jako że pobyt w college'u kosz-

125

tuje krocie. I wcale nie chodzi o czesne. Prawdziwe wydatki to 

późnowieczorne pizze z pepperoni, puszki Buli Run i całodobowe 

rozgrywki pokera.

- Idę się przejść - chłodno oświadcza Ashlee. A potem patrzy na mnie i 

Adama i dodaje ze skrępowaniem: - Miło was było poznać.

Nie mówię na głos, że nie została oficjalnie przedstawiona żadnemu z nas.

Odwraca się na pięcie, ale natychmiast staje twarzą w twarz z kolegami 

Adama od futbolu, którzy go dostrzegli i zbliżyli się gromadnie do 

naszego stolika.

- Hej, Adam, to twoja siostra? - pyta jeden z nich.

- Mówiłeś nam, że masz niezłą siostrę - wtrąca drugi.

- Bo rzeczywiście mam. Ale to akurat jest... - po raz pierwszy przygląda 

się rywalce swojej mamy. - To ktoś, kto właśnie wychodzi.

- Hej, skoro wychodzisz, to dołącz do nas - proponuje pierwszy chłopak, 

kładąc silną dłoń na ramieniu Ashlee. A ona obrzuca spojrzeniem 

przystojnego młodego sportowca, który ma na sobie pasiastą koszulkę, 

podkreślającą rozbudowane mięśnie klatki piersiowej.

- Dokąd idziecie? - pyta.

- Wracamy do kampusu porzucać frisbee.

- Jestem całkiem dobra w sportach - oświadcza Ashlee, zadowolona, że ma 

background image

inną perspektywę niż kupowanie koszulek dla Billa.

Cała grupa szybko udaje się w kierunku drzwi. Kilka minut później ja 

także jestem gotowa do wyjścia. Lody mi się rozpuściły i nie przychodzi 

mi do głowy nic, o czym moglibyśmy jeszcze porozmawiać. A poza tym 

mimo wszystko Bill zasługuje na to, by nieco czasu spędzić sam na sam z 

synem.

Ściskam mocno Adama.

- Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, skarbie. Kocham cię. Jesteś 

najlepszym dwudziestolatkiem na całym świecie. Nie mogłabym sobie 

życzyć lepszego syna.

126

Rozdział ósmy

Nadal pamiętam jego numer telefonu. Nie utrzymuję kontaktu z Kevinem 

Talbertem od jedenastej klasy. Wówczas przyjaciółki powtarzały mi, że 

powinnam czekać, aż on do mnie zadzwoni. Nie posłuchałam ich wtedy i 

nadal wolę być osobą dzwoniącą niż czekającą na telefon, więc pewnym 

ruchem biorę do ręki słuchawkę i wystukuję numer. Jak to możliwe, że 

wciąż mam te dziesięć liczb wrytych w korę czołową, a nie jestem w 

stanie zapamiętać czterocyfrowego pinu do bankomatu?

Po pierwszym sygnale bezmyślnie bawię się kablem (uwaga: zawsze 

powinno się mieć jedną linię naziemną na wypadek burzy) i jeszcze raz 

myślę, jakie to mało prawdopodobne, by od czasów liceum Kevin nigdzie 

się nie przeprowadził - choć możliwe, że jego matka rzeczywiście nadal 

tam mieszka.

Matka Kevina. O tym nie pomyślałam.

Rozłączam się, nim ktoś zdążył odebrać. Nie jestem przez wszystkich 

background image

uwielbiana, nie należę jednak do osób, które w kimkolwiek wzbudzają 

nienawiść - z wyjątkiem Jea-nette Talbert. Od chwili, gdy ją poznałam, a 

miałam wtedy szesnaście lat, nie znosiła wszystkiego, co miało związek ze 

mną. Oskarżyła mnie o popisywanie się, gdy zostałam redaktorem 

naczelnym gazetki szkolnej, i nigdy mi nie wybaczyła

128

tego, że dostałam piątkę z łaciny w tym samym semestrze, w którym 

Kevin oblał egzamin na prawo jazdy. Narzekała na moje ciuchy i 

wyjątkowo zaciekle nie znosiła mojej grzywki - choć kto to wie, może 

pryszczatego czoła nienawidziłaby jeszcze bardziej.

Nie, najmniejsze nawet prawdopodobieństwo odbycia rozmowy z 

krytyczną Jeanette jest bardziej przerażające niż znalezienie się twarzą w 

twarz z Soup Nazi *. A dlaczego w ogóle miałabym dzwonić do Kevina? 

Mam także w głowie bezpłatny numer do sklepu z materacami, a przecież 

wcale tam nie wydzwaniam.

Ale może oni dzwonią do mnie, ponieważ rozbrzmiewa sygnał telefonu.

- Halo? - pytam z nadzieją. Po odejściu Bilia mam ochotę sprawić sobie 

nowe łóżko.

- Kim jesteś i czemu zawracasz mi głowę? - odzywa się szorstki głos.

Nie warto rozwodzić się nad faktem, że to ta osoba właśnie do mnie 

zadzwoniła - a nie vice versa - gdyż natychmiast rozpoznaję warczenie po 

drugiej stronie linii: straszliwa Jeanette Talbert. Ton jej głosu uświadamia 

mi, że Jeanette nienawidzi nie tylko mnie. Ona nienawidzi wszystkich. 

Żałuję, że nie wiedziałam o tym, gdy byłam młodsza.

Nie odpowiadam wystarczająco szybko i w słuchawce na nowo 

rozbrzmiewa warkot:

background image

- Przestań udawać, że nic nie zrobiłaś. Co sobie myślisz, że nie wiem, jak 

to wszystko działa? Przyłapałam cię. Wiem, że do mnie dzwoniłaś. 

Wystukałam gwiazdkę sześćdziesiąt dziewięć.

Na moment zamieram, zaskoczona wypowiedzeniem przez nią na głos 

„sześćdziesiąt dziewięć", ponieważ nikt inny, a właśnie ta kobieta nazwała 

mnie zdzirą, gdy przyłapała mnie na niewinnych pocałunkach z Kevinem. 

Jak to moż-

Bohater sitcomu Seinfeld, słynący ze swej złośliwości.

129

liwe, że firma telekomunikacyjna ze wszystkich dostępnych numerów 

wybrała tę właśnie pikantną kombinację liczb? Czy Chris Rock dorabia 

sobie na boku jako kierownik w AT&T? Trzynastoletni chłopcy muszą 

mieć niezłe używanie, wystukując ze śmiechem *69. Ale z jakiego numeru 

korzysta Pat Robertson, gdy chce się dowiedzieć, kto do niego dzwonił? 

Och, no tak - on pyta po prostu Boga.

- Czy to pani, Jeanette? - pytam najsłodszym głosem, jaki mogę z siebie 

wydobyć. - To ja. Hallie Lawrence.

- Hallie Lawrence, ta zdzira? - pyta. Ta kobieta nie straciła tupetu. Ale 

przynajmniej nie jest zniedołężniała.

- Nie, Hallie Lawrence, celująca uczennica. Kiedyś przyjaźniłam się z pani 

synem, Kevinem.

- Wiem, kim jesteś - warczy. - Czy nadal masz tę ohydną grzywkę?

- Nie, nie jest mi już potrzebna. - Jeśli pojawi się problem z czołem, nie 

będę się męczyć z grzywką. Od razu dam sobie zrobić lifting.

- Czego więc chcesz? - pyta.

Numer telefonu Kevina. Ale to byłoby nieco zbyt bezpośrednie.

background image

- Tak sobie myślałam o pani i jej rodzinie i zastanawiałam się, co u was 

słychać. Często wspominam nasze pyszne wspólne obiady.

Zwłaszcza sałatkę z kurczaka, która była zatruta salmonellą, choć nigdy 

nie będę w stanie udowodnić, że matka Ke-vina zrobiła to celowo. To 

wydarzenie miało też jeden plus: po dwudziestu sześciu godzinach 

intensywnych wymiotów ważyłam ponad kilogram mniej.

Wygląda na to, że nikt wcześniej nie powiedział Jeanette niczego miłego 

na temat jej zdolności kulinarnych, gdyż nagle łagodnieje.

- To były dobre czasy, no nie? - mówi sentymentalnie.

- Tak, zdecydowanie najlepsze - odpowiadam równie ckliwym tonem.

130

I

- Mogłabyś przyjść na obiad - nieoczekiwanie proponuje Jeanette. - 

Rozmrożę coś. I mam jeszcze trochę sałatki ziemniaczanej, którą zrobiłam 

w zeszłym tygodniu.

O tak. Salmonella i pleśń w jednym pożywnym posiłku.

- Z największą przyjemnością, ale jestem na tej nowej diecie. Nie mogę 

jeść niczego, co rozpoczyna się na „z" - odpowiadam, postanawiając za 

wszelką cenę ochronić żołądek.

- Nawet zup? - pyta Jeanette.

- Absolutnie.

- Zapiekanka z makaronem?

- Jeszcze gorzej.

- Masło ziołowe? - pyta.

O, to podchwytliwe pytanie.

- Nie. Drugie słowo także nie może się zaczynać na „z".

background image

- Surowa ta dieta - odpowiada, wyraźnie pod wrażeniem.

- Jakoś sobie radzę. Ale założę się, że Kevin nadal wcina pani sałatkę 

ziemniaczaną, aż mu się uszy trzęsą - dodaję, próbując w niezbyt zgrabny 

sposób skierować naszą rozmowę tam, gdzie mam swój cel.

- Na pewno tak właśnie by robił, ale odkąd przeniósł się na Virgin Gorda, 

niezbyt często bywa w domu. Ale jest tam szczęśliwy. Czego więcej może 

pragnąć matka? - pyta, i w jakiś sposób udaje jej się w jednym zdaniu 

zawrzeć zarówno dumę, jak i poświęcenie.

- Virgin Gorda! - mówię pogodnie. Coś tam pamiętam, że to wyspa w 

archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych. A może Amerykańskich Wysp 

Dziewiczych. Jeśli wszyscy tam są dziewiczy, to muszą mieć naprawdę 

surowe wymogi dotyczące stałego zameldowania.

- Co on tam robi? - pytam. A może jest żonaty z wyspiarką, która, tak 

sobie myślę, ma na imię Maria. Już widzę ich zapowiedzi w miejscowej 

gazecie: „Kevin Talbert poślubia Marię dziewicę". Pomyślcie sobie tylko, 

kim byłyby ich dzieci.

131

- Kevin jest podwodnym fotografem. Cenionym fotografem. Ale jest taki 

niezależny. Chciałabym, żeby się wreszcie ustatkował i ożenił.

Uwielbiam tę kobietę. Dowiaduję się wszystkiego, wcale nie ciągnąc jej za 

język.

- Ja jestem teraz w separacji z mężem - mówię, jako że kanał informacyjny 

uznałam za otwarty. A poza tym Jeanette zaprosiła mnie przecież na obiad, 

więc tak sobie myślę, że zaczęła mnie lubić.

A może jednak nie.

- Tylko niczego sobie przypadkiem nie wyobrażaj - oświadcza, z 

background image

powrotem przybierając wrogi ton. - Do pięt nie dorastasz mojemu 

Kevinowi.

- Ale nie widziała mnie pani przecież od czasów liceum - mówię, broniąc 

sprawy, choć nie mam nawet pewności, czy chcę ją wszczynać.

- Kevin mieszka nad oceanem - warczy pogardliwie. - Mam to gdzieś, czy 

nie jesz rzeczy na „z'. Czy nawet na „a", „b" i „c". Nie wyobrażam sobie 

ciebie w bikini.

- W bikini wyglądam zupełnie dobrze - odpowiadam bez przekonania.

- Może tak, jeśli na wierzchu masz jeszcze jakieś inne ciuchy - oznajmia 

Jeanette i rozłącza się, chroniąc tym samym swego plażowego synka przed 

prawdopodobnie pulchną prawniczką.

Kiedyś, gdy dzieci były jeszcze w szkole, bardzo często spotykałam się z 

grupą mam z Chaddick, ale teraz musimy planować specjalne okazje, by 

się razem spotkać. Następnego dnia na lunch w domu Steff wkładam 

tradycyjnie wyszczuplające czarne spodnie (nie wyglądam więc jak 

pulchna prawniczka z wyobrażeń Jeanette), a do nich nowy mięciut-ki 

sweter. Jestem z siebie niesamowicie dumna, bo trafiłam na naprawdę 

świetną okazję, i nie mogę się doczekać, by się podzielić świeżo 

zdobytymi poufnymi informacjami: swetry

132

J. Crew robi się z tego samego kaszmiru, co te absurdalnie drogie firmy 

Loro Piana, choć nie jestem tak do końca pewna, czy kozy są karmione tą 

samą maślanką.

- Hallie, ale masz śliczny sweterek - mówi Darlie, uwielbiająca się 

popisywać donosicielka, która na naszej imprezie „Puste gniazdo" 

wypaplała wszystko o Ashlee.

background image

- Dziękuję - odpowiadam, choć nie jestem głucha i słyszę jej 

protekcjonalny ton.

W każdej grupie potrzebny jest jakiś odszczepieniec, przeciwko któremu 

reszta może się jednoczyć, a u nas kimś takim jest Darlie. Bawi się właśnie 

nowiutkim sznurem kosztownych pereł z Morza Południowego, który bez 

wątpienia otrzymała od swego czwartego męża, Carla, króla importu--

eksportu. Płaci się pewną cenę za bycie żoną znacznie starszego 

mężczyzny - ale on płaci za wszystko inne.

Spoglądając na pozostałe kobiety przy stole, Darlie z zadowoleniem 

powtarza swój uszczypliwy komplement:

- Masz śliczny sweterek. Masz śliczny sweterek. I ty też masz śliczny 

sweterek - mówi po kolei.

Teraz i ja zauważam, że wszystkie jesteśmy ubrane w niemal identyczne 

kaszmirowe sweterki Crew. Coś mi się wydaje, że moja poufna informacja 

nie jest aż tak poufna, jak wcześniej sądziłam. Za każdym razem, kiedy 

myślę, że wiem o czymś na wyłączność, zaraz się okazuje, że wszyscy inni 

też o tym wiedzą. Co tam Bob Woodward, moje rewelacje nie 

zaskoczyłyby nawet Geraldo Rivery *.

- Tak, wszystkie mamy dobry gust. Odpowiedni gust - odpowiada Jennifer, 

patrząc znacząco na niezwykle głęboki dekolt Darlie.

- Nuda - mówi Darlie, kryjąc ziewnięcie. - Ale pewnie tylko takie ciuchy 

pozostały wam w waszym wieku.

Mam ochotę zauważyć, że nasz wiek jest także jej wiekiem. Pomimo 

regularnych zastrzyków z kolagenu, Hylofor-

Bob Woodward i Geraldo Rivera: dziennikarze amerykańscy.

133

background image

mu, Restylane, Tuvadermu i innych substancji odmładzających, nie jest w 

stanie zmienić metryki urodzenia. Choć jak znam Darlie, metrykę też 

próbowała odmłodzić chirurgicznie.

- Wypijmy zdrowie Steff - oświadcza Amanda Michaels-

- Locke, zmieniając temat. Wstaje i wyciąga przed siebie kieliszek z 

szampanem. - Gratulujemy ci olbrzymiego sukcesu.

- Dziękuję - odpowiada skromnie Steff. I w tej kwestii rzeczywiście 

powinna zachować skromność. Zaprosiła nas, by uczcić swój nowy 

interes, aczkolwiek impreza ta może się okazać nieco przedwczesna. Na 

chwilę obecną Steff jest w posiadaniu jedynie pomysłu na nowy interes: 

zestaw do domowego przekłuwania uszu dla nastolatek.

- Skąd ci przyszedł do głowy taki rewelacyjny pomysł?

- pyta Jennifer.

Steff uśmiecha się i nachyla w naszym kierunku.

- Obejrzałam ten odcinek Good Morning America, w którym mówili, że 

jeśli chce się zostać przedsiębiorcą, trzeba znaleźć zapotrzebowanie i je 

spełnić. Najlepsze pomysły znajdują się tuż pod nosem. Czy też pod 

uszami - śmieje się.

- Uważam, że to doskonały pomysł - oświadcza wielkodusznie Amanda. - 

Zwłaszcza teraz, gdy Devon jest w Cornell, to coś nowego. Jak daleko 

jesteś?

Steff wygląda na nieco zmartwioną.

- Szukam kogoś, kto skonstruowałby urządzenie, choć tak właściwie 

wydaje mi się, że najpierw potrzebny mi ktoś, kto je zaprojektuje. Muszę 

przemyśleć też kilka innych szczegółów. Mój Richard ciągle nawija o 

budżecie, cenie jednostkowej i zyskach. - Kręci głową. - Czy on nie 

background image

dostrzega potencjału? Świat jest pełen nastoletnich dziewczynek, które 

marzą o tym, by same przekłuć sobie uszy. Wiecie, jak wielka jest w ich 

wieku potrzeba niezależności? Wyobrażacie to sobie? To się może okazać 

większym sukcesem niż Barbie.

Wszystkie mądrze przytakujemy, choć pewnie rozsądniej byłoby pozwolić 

nastolatkom przekłuwać uszy Barbie niż ich własne.

134

- Jeszcze jedna sprawa. Naprawdę się cieszę, że Richard i ja razem nad 

tym pracujemy, gdyż ważne jest, aby mieć jakiś wspólny projekt. To 

pomaga małżeństwu w podtrzymaniu poczucia bliskości. - Patrzy na mnie 

znacząco, sugerując, że gdybyśmy tylko razem z Billem wysilili się i 

wymyślili zestaw do samodzielnego tatuowania tyłka, nadal moglibyśmy 

mieszkać pod jednym dachem. Ale potem Steff wzdycha. - Wolałabym 

tylko, aby Richard nie rzucał nam pod nogi aż tylu kłód. Pomijając 

wszystko inne, ma prawdziwą obsesję na punkcie ubezpieczenia. Uważa, 

że ludzie mogą chcieć nas pozwać.

- A za co można pozwać w przypadku przekłutego ucha? - pyta Darlie, 

dotykając czterokaratowego diamentowego kolczyka, tak ciężkiego, że 

sprawia wrażenie, jakby lada chwila miał przerwać małżowinę. Może to 

wyjaśniłoby przynajmniej jeden z potencjalnych problemów.

Wszyscy odwracają się w moją stronę, oczekując opinii zawodowca.

- Nikt nie pozwie naszej Steff - oświadczam. I czynię to z największym 

przekonaniem, gdyż nie da się złożyć pozwu przeciwko firmie, która 

nawet jeszcze nie istnieje.

- Uważam, że Steff jest genialna - stwierdza Rosalie, która była 

gospodynią naszego poprzedniego przyjęcia, tego z ręcznie plecionymi 

background image

zaproszeniami z ptasimi gniazdami. W tej chwili macha szydełkiem, a 

obok niej leży sobie spokojnie coraz większa kupka czegoś tam 

włóczkowego. - Za pięć lat wszystkie moje dzieci wyfruną z domu, a ja 

nie mam nawet wystarczających kwalifikacji, by dostać pracę. Gdy kiedyś 

pracowałam w biurze, nie było czegoś takiego jak e-mai-le i sama 

musiałam lizać koperty.

- Może mogłabyś rozkręcić jakiś interes na bazie swoich wyrobów 

rękodzielniczych - podpowiada zachęcająco Steff.

- Albo urodzić jeszcze jedno dziecko, albo i dwoje - wtrąca pogodnie 

Amanda. - Najlepsze, co mi się przytrafiło, to urodzenie drugiej pary 

bliźniąt.

135

- Tak, ale z ciebie to jakiś wybryk natury - stwierdza lekceważąco Darlie. - 

Gdy tylko Michael i Michaela zaczęli chodzić do liceum, wyskoczyli z 

ciebie Louis i Louisa.

- I to bez in vitro - mówi z podziwem Jennifer. - Jedynie zwykły, 

staromodny seks. Kto się tym jeszcze zajmuje?

-1 bez zastępczej matki - użala się Darlie. - Już nigdy nie urodzę dziecka 

bez zastępczej matki. Mam nazwisko kobiety, z której usług Joan Lunden 

skorzystała dwa razy, na wypadek gdyby Carlowi zaczęły chodzić po 

głowie jakieś pomysły. - Gładzi potrójną diamentową bransoletkę, czyniąc 

jasnym, że gdyby Carlowi rzeczywiście chodziły po głowie jakieś pomysły 

w tym względzie, ich realizacja okazałaby się dla niego niezwykle 

kosztowna.

- Wszystkie jesteśmy w tym wieku, kiedy zastanawiamy się, co ma 

naprawdę znaczenie i myślimy o tym, co jeszcze nastąpi - stwierdza 

background image

filozoficznie Steff. Szczera prawda. Choć bardzo chciałabym wiedzieć, 

która synapsa w jej mózgu odpowiada za przejście od zastanawiania się 

nad sensem życia do wymyślenia zestawu do samodzielnego przekłuwania 

uszu.

- W kolejce zawsze czeka coś nowego - stwierdza optymistycznie 

Amanda. - Trzeba jedynie to odkryć. Nie stać w miejscu. Przeżywać nowe 

przygody, próbować nowych rzeczy.

- Doskonale cię rozumiem - wtrąca Darlie, kiwając z zapałem głową. - 

Zawsze mówiłam, że nigdy nie będę nosić bielizny innej niż La Perla. A 

niedawno odkryłam wspaniały butik na Place Vendôme w Paryżu, dzięki 

któremu zmieniłam zdanie.

- A może za dziesięć lat, kiedy będziesz po pięćdziesiątce, odkryjesz 

rewelacyjną włoską bieliznę - sugeruje Amanda.

- Nigdy nie będę mieć pięćdziesięciu lat - odpowiada Darlie, która już 

intensywnie pracuje nad tym, jak tu ominąć całą dekadę.

- Kiedyś nie wyobrażałam sobie, bym kiedykolwiek była po czterdziestce, 

albo nawet i po trzydziestce - jęczę.

136

- Sto lat temu średnia długość życia kobiety wynosiła czterdzieści siedem 

lat - stwierdza usłużnie Jennifer. - Dlatego pewnie dwadzieścia trzy lata 

oznaczały wiek średni.

Darlie przeczesuje palcami swe rozjaśnione pasemkami włosy.

- Czytałam kiedyś w jakiejś gazecie, że idealny wiek to trzydzieści sześć 

lat. Hollywood może i lubi młode gwiazdki, ale w tym artykule napisali, 

że dojrzałość dodaje twej urodzie pewności siebie. No i szczęściara ze 

mnie: mam dokładnie tyle lat.

background image

Wszystkie staramy się nie roześmiać.

- Marilyn Monroe zginęła w wieku trzydziestu sześciu lat. Księżna Diana 

też - mówi Jennifer.

- Nie twierdzę, że wszystko jest idealnie - broni się Darlie. - Jeśli wolisz, 

to mogę mieć trzydzieści pięć lat.

Amanda się śmieje.

- Teraz już nie ma znaczenia, ile ma się lat. Jesteśmy pokoleniem kobiet 

bez wieku. Trzeba jedynie pozostać otwartą.

- Jestem otwarta na wszystko. Zwłaszcza, gdy flirtuje ze mną trener w 

klubie tenisowym - oświadcza Darlie, jak zawsze ujmując to we własny, 

specyficzny sposób.

Przy stole przez krótką chwilę panuje cisza. Rosalie chichocze.

- Przystojny?

- Bardzo - odpowiada Darlie.

- Masz ochotę na debla we wtorek? - pyta Rosalie. Możliwe, że zaczyna 

układać sobie w głowie przyszłość, w której nie będzie miejsca na 

szydełko.

Steff, albo zaniepokojona tym, że jedzenie ostygnie, albo też ewentualnym 

deblem Rosalie z Darlie, stuka nożem w kieliszek.

- Jestem wdzięczna, że mam takie cudowne przyjaciółki, które świętują 

razem ze mną - mówi. - Zapraszam na lunch.

Z elegancko nakrytego stołu bierzemy talerze w kształcie liści, mając 

nadzieję na niezłą wyżerkę.

137

- Zamówiłam specjalny lunch z tego nowego sklepu, „Organiczne 

Przysmaki" - oznajmia z dumą Steff. - Wszystko jest bardzo zdrowe. 

background image

Zamiast stosować nawozy przemysłowe, uprawiają warzywa na nawozie, 

który jest w stu procentach naturalny.

Czy to miało podsycić nasz apetyt? Jeśli już miałabym myśleć o zdrowiu, 

to wolałabym schrupać snickersa i przełknąć tabletkę multiwitaminową.

- Co to jest? - pyta Jennifer, nakładając sobie na talerz coś, co wygląda jak 

kwiat.

- To właśnie gwóźdź programu, że tak powiem. Wszystko jest 

przyrządzone ze świeżych nasturcji. Śmiało - odpowiada Steff i nakłada 

nam na talerze spore kopce jadalnych pomarańczowo-żółtych płatków. 

Przyglądam się im nieufnie, nie mogąc się zdecydować, czy powinnam to 

zjeść, czy też wrzucić do kompostownika.

Ostrożnie wkładam do ust tyci kawałek pączka nasturcji, po czym 

dyskretnie wypluwam w serwetkę gorzkie pa-skudztwi. Amanda ma rację. 

Naprawdę mamy szczęście, że możemy wszystkiego spróbować. Ale może 

nie wszystko jest warte tego próbowania.

Podobno najtaniej bilety lotnicze można kupić we wtorek o północy, co 

może i jest dobrą porą, o ile nie trzeba na drugi dzień wstawać wcześnie 

do pracy. Siedzę przy komputerze już od dwóch godzin, przeskakując od 

Expedii i Trave-locity do Orbitz i FlybyNite.com. (Czy ich samoloty 

startują w ciemnościach, czy też po prostu ulatniają się z twoimi 

pieniędzmi?) Mogłabym przestać szukać w tej właśnie chwili, ale i tak 

zostało mi tylko pięć godzin snu pod kołderką. Jeśli rankiem zasnę przy 

biurku, Arthur mnie zwolni, a ja będę musiała przeżyć wiele miesięcy bez 

pracy, mając do dyspozycji dwadzieścia dwa dolary zaoszczędzone w tej 

grze, polegającej na poszukiwaniu najtańszego lotu. Z całą pewnością nie 

jest to dobry interes.

background image

138

Szczypią mnie oczy Idę do kuchni po szklankę wody. Otwieram lodówkę, 

by wyjąć lód i znajduję coś znacznie lepszego - kilka czekoladowych 

ciastek, które upiekłam dla dzieci i wsadziłam do zamrażalnika, żeby mnie 

nie kusiły. Ale kuszą, wyjmuję więc jedno i chrupię łakomie. Te ciasteczka 

znacznie lepiej smakują w takiej postaci, a jestem pewna, że proces 

zamrażania zabija kalorie. A poza tym każdy wie, że wszystko, co się je na 

stojąco, w ogóle się nie liczy.

Pełna nowych sił dzięki świeżej dostawie cukru, wracam do komputera, 

zdecydowana kupić bilet na Expedii, przestać się przejmować kilkoma 

marnymi dolarami i iść do łóżka. Ale kiedy klikam „Kup", widzę, że przez 

dziesięć minut bilet zdrożał o dziesięć dolców. Nie będę marnować 

pieniędzy! Nie kupuję! Nie zgadzam się! Szybko wracam na Tra-velocity, 

gdzie tymczasem cena podskoczyła o dwanaście dolarów. Czas to 

pieniądz. Na FlybyNight.com jest taniej

0 trzy dolary, ale chyba nie warto ryzykować. Niczym oszalały makler 

giełdowy pełna jestem desperacji, by ubić najlepszy interes.

Gdzieś na dnie świadomości kołacze się myśl, że tak naprawdę na moją 

panikę nie mają wpływu pieniądze - chodzi o to, że planuję stąd uciec na 

Święto Dziękczynienia

1 że kupuję tylko jeden bilet. Ale uznałam, że tego właśnie chcę i mam 

zamiar być konsekwentna. Klikam „Akceptuję warunki" i kupuję bilet bez 

możliwości zwrotu. Proszę bardzo. Gotowe.

Rozsiadam się wygodnie i przebiegam palcami po klawiaturze komputera. 

Nie mam zamiaru się zamartwiać. To był mój pomysł, by wyjechać z 

miasta i pozwolić Billowi spędzić święto z dziećmi, jako że do mnie 

background image

przyjadą później na Boże Narodzenie i ferie zimowe. Pewnie paskudnie 

bym się czuła w Święto Dziękczynienia, nie siedząc przy stole razem ze 

szczęśliwą rodziną, ale przynajmniej nie będę w domu jeść sama 

mrożonego posiłku Strażników Wagi i oglądać parady Macy's.

139

Czuję się wykończona. Wyłączam komputer i udaję się na górę do łóżka. A 

potem nie mogę zasnąć - w nieskończoność przewracam się z boku na 

bok. Co ja sobie myślałam? Na świecie jest cała masa miejsc, gdzie można 

spędzić wakacje. Mogłam się zdecydować na narciarski weekend w 

Aspen, strzelanie w Adirondacks lub łowienie pod lodem na Alasce.

Zamiast tego wybrałam sobie wyspę Virgin Gorda. Na wszystkich stronach 

podróżniczych piszą, że nie ma na świecie piękniejszego miejsca. A jednak 

muszę przyznać, że to nie pełne słońca plaże i lazurowa woda mnie 

skusiły, ale coś, czemu równie trudno się oprzeć: myśl o spotkaniu 

dawnego szkolnego ukochanego, Kevina. Czy naprawdę będę miała dość 

odwagi, by go poszukać, kiedy już się tam znajdę? A jeśli tak, co on sobie 

pomyśli?

Z każdą chwilą lista zmartwień się wydłuża, ale skupianie się na nich 

donikąd mnie nie zaprowadzi, więc robię to, co każda kobieta - wpadam w 

obsesję na punkcie własnego ciała. Zarówno spotkania z Erikiem, jak i 

Ravem okazały się udane, ale przed żadnym z nich nie musiałam 

paradować w bikini - ani nawet w stroju jednoczęściowym Anne Cole z 

wbudowanym stanikiem.

Przekręcam się na plecy i patrzę przed siebie. Ale sufit, lekko grudkowaty 

i nierówny po niedawnej burzy, przypomina mi moje grudkowate i 

nierówne uda. Jutro najmę malarza, by go zeskrobał i przeszpachlował. A 

background image

kto się zajmie naprawieniem mnie?

Następnego ranka dzwonię z pracy do Bellini, aby powiedzieć jej o swojej 

wyprawie - i suficie. Natychmiast załapuje, w czym problem.

- Jeśli jedziesz na plażę, nie możesz się tam zjawić z cel-lulitem - 

oświadcza.

- Super. Wiedziałam, że ty mi powiesz, jak się go pozbyć - odpowiadam 

przyjaciółce z jedwabiście gładkimi nogami. Jedyne dołeczki, jakie 

posiada Bellini, to te w policzkach.

140

- Chyba żartujesz. Gdybym wiedziała, jak się pozbyć cel-lulitu, 

sprzedałabym ten sekret i kupiła sobie dom na Virgin Gorda. Właściwie to 

całą Virgin Gorda.

- A więc kwestia poprawy wyglądu moich nóg wygląda beznadziejnie?

- Nic nie jest beznadziejne. Pij dużo wody i zadzwoń do mnie rano.

- Ale właśnie jest rano. A dlaczego mam pić wodę? - pytam, może nieco 

zbyt praktyczna jak na ten cały biznes kosmetyczny.

- Woda zawsze jest dobra dla organizmu - wyjaśnia Bellini. - A mnie 

potrzebny jest czas na wyciągnięcie z archiwum wszystkich dostępnych 

pomocy. Oddzwonię.

Dwadzieścia minut później Bellini to Jonas Salk* pulchnych ud. Jest 

święcie przekonana, że istnieje na nie lekarstwo i nie spocznie, dopóki go 

nie odkryje.

- Znalazłam całą masę możliwych rozwiązań, a więc zaczynamy - mówi 

energicznie. - Numer jeden: czy masz coś przeciwko igłom?

- Bardzo dużo. Nie dopuszczam w pobliże mego ciała żadnych igieł. 

Nawet nie szyję.

background image

- Cóż, wyrzucamy w takim razie akupunkturę, która, tak na marginesie, 

pewnie i tak skuteczniejsza jest w wypadku migren. Ale niektórzy święcie 

wierzą w mezoterapię. To roztwór enzymów i substancji oczyszczających, 

wstrzykiwany bezpośrednio do tłuszczu, by go rozpuścić.

- Nie potrafię znaleźć nawet substancji oczyszczającej, która rozpuściłaby 

plamy po keczupie - oświadczam.

Bellini wzdycha i słyszę, jak wykreśla dwa punkty z listy, którą musiała 

sobie wcześniej przygotować.

- No dobra, co myślisz na temat gorąca?

(1914-1995) - wirolog, jeden z najbardziej niedocenionych naukowców 

XX wieku. Wynalazca szczepionki przeciw grypie i szczepionki przeciw 

poliomyelitis.

141

- Tak dla prysznica, nie dla salsy - odpowiadam.

- Mogłybyśmy się zastanowić nad czymś o nazwie „ther-mage". To nowy 

zabieg, który przesyła przez skórę pulsacyjne fale radiowe. Czasami trochę 

piecze.

- Wytrzymałabym pieczenie - oświadczam odważnie. - Ale fale radiowe? 

Dla mnie oznaczają jedynie słuchanie Garrisona Keillora.

Słyszę odgłos kolejnego wykreślania.

- Mam coś jeszcze - mówi z lekkim wahaniem. - Nie jestem pewna, czy to 

prawda, czy tylko plotki, ale słyszałam

0 kobiecie, która ma w centrum ośrodek spa. Gdybyś chciała się ze mną 

jutro spotkać, to może warto spróbować. Nazywają ją Cellulitowa 

Egzorcystka.

Jadę do SoHo prosto z kancelarii, co dla mnie jest niczym egzotyczna 

background image

wyprawa do Paryża. W przeciwieństwie do sterylnej siatki wieżowców w 

dzielnicy, w której pracuję, ta okolica słynie z czarujących butików, 

ulicznych kafejek i kosztownie ubranych kobiet, wymachujących 

reklamówkami z markowych sklepów. Kiedyś główną atrakcję stanowiły 

tutaj galerie sztuki, ale czynsze podskoczyły zbyt wysoko i większość z 

nich została zastąpiona designerski-mi sklepami. Teraz szykowne 

zakupowiczki nie muszą się męczyć i udawać, że Chagall interesuje je w 

równym stopniu co Chanel. Jeśli tylko nie przejdą chwiejnym krokiem w 

pantofelkach na wysokich obcasach dwudziestu przecznic do najnowszej 

mekki sztuki, litościwie jest im oszczędzone zakłopotanie, które 

niewątpliwie odczuwają, próbując wygłaszać inteligentne uwagi na temat 

neonowych rzeźb Jenny Holzer.

Ponownie zerkam na adres, który dostałam od Bellini,

1 kieruję się prosto do cellulitowego spa, znajdującego się drzwi w drzwi z 

horrendalnie drogim imperium spożywczym Dean & DeLuca. Niezwykle 

to praktyczne. Można pochłonąć kawałek importowanego, potrójnie 

śmietanowego camem-

142

berta za trzydzieści dolarów i biegiem popędzić na usunięcie tłuszczu w 

chwili, gdy osadza się na biodrach.

Wchodzę z wahaniem do środka. Wystrój dość nowoczesny jak na miejsce 

pracy egzorcystki. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić Lindy Blair miotającej 

zielonkawymi wymiocinami w tej jasnoróżowej poczekalni. Ale, o ile się 

nie mylę, ta szczupła kobieta siedząca w rogu na sofie to też Linda - 

Evangelista. Przegląda właśnie „ Vogue'a", sprawdzając pewnie, czy 

znajdzie w nim swoje zdjęcie i czy jej comeback do świata mody okazał 

background image

się udany.

Bellini jeszcze nie dotarła, siadam więc naprzeciwko Lindy, która ma na 

sobie obcisłe dżinsy, golf i futrzane kozaczki na wysokim obcasie. Bardzo 

modnie i w sam raz dla papa-razzich. Od tylu lat oglądam zdjęcia tej 

modelki w magazynach i na billboardach, że natychmiast odnoszę 

wrażenie, iż jesteśmy starymi znajomymi.

- No więc kto ci zapłacił dziesięć tysięcy dolarów, byś dziś rano wstała z 

łóżka? - pytam żartobliwie, parafrazując jej słynną kwestię na temat tego, 

ile pieniędzy potrzeba, by zwabić ją do studia fotograficznego.

Podnosi głowę znad „ Vogue'a" i przeszywa mnie lodowatym spojrzeniem. 

Kontakt wzrokowy z supermodelką. Praktycznie już nas widzę, jak się 

zaprzyjaźniamy i w następne lato wspólnie wynajmujemy dom w 

Nantucket.

- Przepraszam - mówię, próbując powrócić na grunt neutralny. - Nie 

chciałam poruszać drażliwego tematu. Raz w życiu wygłosi się jakąś 

głupią uwagę, a potem wszyscy ją pamiętają, no nie?

Dokładnie wtedy wchodzi Bellini, macha do mnie radośnie i siada obok.

Nie bawiąc się w powitania, nachyla się do mnie i mówi scenicznym 

szeptem, który mógłby obudzić ducha Hamleta:

- Psst. Wydaje mi się, że to Christy Turlington.

- Linda Evangelista - oświadczam jej, zadowolona z siebie.

143

- Masz rację. Rany, ciekawe kto jej zapłacił dziesięć tysięcy dolarów, by 

wstała dzisiaj z łóżka - mówi Bellini.

Linda rzuca „Vogue'a" i gniewnie rusza w stronę drzwi. Wygląda na to, że 

żadna suma pieniędzy nie skłoniłaby jej do pozostania w jednym 

background image

pomieszczeniu razem z nami. I chyba zdenerwowałyśmy ją bardziej niż 

sądziłyśmy, gdyż widzę przez okno, jak maszeruje prosto do delikatesów 

Dean & DeLuca.

- Linda, nie rób tego! - wołam za nią, uchylając okno. - I tak jesteś piękna! 

Pal! Pij! Ale błagam, nie jedz sera! Obiecaj mi, że nie ruszysz tego sera z 

potrójną zawartością tłuszczu!

Bellini podbiega do mnie. Myślałam, że chce mnie odepchnąć od okna, ale 

ona też się wychyla.

- Linda, wracaj! Naprawdę masz cellulit? Jak ktoś tak chudy jak ty może 

mieć cellulit?

Odsuwamy się od okna i wybuchamy śmiechem.

- To niemożliwe, by z takim ciałem miała cellulit - mówię. - Jestem 

pewna, że przyszła tutaj tylko po to, by poczytać gazetę.

- Niekoniecznie - odpowiada Bellini. - W głębi duszy wszystkie jesteśmy 

siostrami.

- Wszystkie jesteśmy grudkowatymi siostrami? - pytam.

- Ale już niedługo - obiecuje Bellini.

Jestem następna w kolejce. Pojawia się asystentka i prowadzi mnie do 

gabinetu zabiegowego, a ja upieram się, by Bellini poszła tam razem ze 

mną. Niczym trzynastolatka podczas randki w dwie pary, nie mam zamiaru 

przejść przez to w pojedynkę. Asystentka podaje mi biały, jednoczęściowy 

elastyczny kombinezon i każe się przebrać. Za chwilkę pojawi się 

Cellulitowa Egzorcystka we własnej osobie.

Kiedy asystentka wychodzi, ważę w dłoni kawałek elastycznego materiału. 

To może się okazać równie dużym wyzwaniem jak stringi w salonie 

opalającym. Nie miałam na sobie trykotu, odkąd w drugiej klasie 

background image

tańczyłam jako dąb

144

w szkolnym przedstawieniu z okazji Święta Drzew. Tamtego właśnie dnia 

potknęłam się o jedną z własnych gałęzi i porzuciłam na zawsze 

obiecującą karierę baletnicy. Od owego czasu rozmiar trykotów - i mój - 

uległ znaczącej zmianie.

- Jak ja mam się w to wcisnąć? - pytam, podciągając kombinezon do 

kolan. Nie jestem w stanie wciągnąć go ani centymetra wyżej. - A tak w 

ogóle, to co to takiego?

- Rękawowy system ciśnieniowy - wyjaśnia Bellini, czytając na głos 

ulotkę, którą zostawiła asystentka. - Pomaga wycisnąć z twoich tkanek 

zanieczyszczenia i stymuluje układ limfatyczny.

- Odcinając mi krążenie?

- Czyniąc to, co konieczne. A poza tym badania nad tym prowadzono w 

NASA.

- Kiedy dostanę Tang? - pytam.

- Tutaj wszyscy pijemy Kool-Aid - odpowiada Bellini, uśmiechając się 

chytrze.

Krzywię się i podciągam materiał mocniej w górę. Oczywiście, że będę 

chudsza, kiedy uda mi się to na siebie wciągnąć, ponieważ w moim ciele 

nie pozostanie ani odrobina powietrza. Walcząc z materiałem 

obciskającym mi uda i biodra, obracam się, próbując wepchnąć ręce w 

seksowne rękawy. Wreszcie się udaje. Powleczona materiałem niczym 

kiełbaska Jimmy Dean, kładę się niezdarnie na pokrytym skórą stole 

zabiegowym i wpatruję się w złowieszcze narzędzie, wiszące nade mną. 

Prysnęłabym stąd, ale nie jestem w stanie się ruszyć. To pewnie 

background image

prawdziwy cel tego kombinezonu.

- Co to takiego? - pytam, wskazując na groźnie wyglądające urządzenie, 

do którego podłączone są przerażające węże ssące. - Wygląda jak stary 

odkurzacz Hoover.

- Ani to Hoover, ani nawet Oreck - odzywa się oschły głos.

- Dustbuster? - pytam potulnie, odwracając głowę w stronę postaci w 

czerni, która właśnie się pojawiła w gabinecie. Ma nie więcej niż metr 

pięćdziesiąt wzrostu, ale wypełnia

145

pomieszczenie masą kręconych rudych włosów, i wirującą czarną 

peleryną. Najwyraźniej to Cellulitowa Egzorcystka we własnej osobie.

Wciska kilka guzików i chwilę później, kiedy urządzenie zaczyna 

charczeć, podchodzi do mnie złowieszczo, trzymając w dłoni gruby, 

pulsujący wąż.

- Eee, czy mogłaby mi pani najpierw powiedzieć, co będzie robić? - pytam 

jako wyedukowana konsumentka. Choć gdybym rzeczywiście była 

wyedukowaną konsumentka, pewnie w ogóle bym się tutaj nie pojawiła.

- Ćśśś. Musi pani przestać myśleć i po prostu uwierzyć - odpowiada.

- My naprawdę wierzymy - wtrąca Bellini takim tonem, jakby starała się 

utrzymać Dzwoneczek z Piotrusia Pana, oraz moje nadzieje, przy życiu. - 

Jak mogłybyśmy nie wierzyć? Jest pani przecież Cellulitowa Egzorcystka, 

prawda?

Kobieta odwraca się na pięcie, wyraźnie poirytowana.

- Egzorcystka?! Nikt tak mnie nie nazywa w mojej obecności. Mam 

autentyczne kwalifikacje. Medyczne kwalifikacje.

- Kim pani jest? - pyta Bellini, nieco zaniepokojona tym, w co mnie 

background image

wplątała.

- Weterynarzem.

Okej, mam poczucie własnej wartości. To wcale nie oznacza, że uważa 

mnie za świnię.

- Moje kwalifikacje weterynarza wcale nie są takie dziwne, jak panie 

zapewne sądzą - oświadcza, przytwierdzając otwór węża do mego uda. - 

Ten proces, zwany endermologią, ma swój początek w głębokotkankowym 

masażu rannych koni. Żaden z tych koni nigdy nie cierpiał na cellulit.

Wysilam pamięć, próbując sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek 

widziałam cellulit na Secretariacie. Na pewno ani odrobiny na 

Seabiscuicie.

Nagle czuję, jak wciąga mi skórę i chwytam za krawędź stołu, by 

urządzenie nie wessało mnie do środka - choć jasne jest, że i tak dałam się 

wciągnąć w to wszystko.

146

Egzorcystka przejeżdża po mnie odkurzaczem, jakbym była zapadającą się 

kanapą, wyjaśniając, że poruszające się wałki unoszą skórę, rozciągają ją i 

obracają, by wygładzić ją i zwiększyć produkcję kolagenu. A najlepsze ze 

wszystkiego jest to, że pozbywamy się stwardniałej tkanki łącznej, 

aczkolwiek muszę przyznać, że jakoś tak się przyzwyczaiłam do tej starej i 

stwardniałej tkanki łącznej. Czy to nie jedyne, co mnie trzyma w pionie?

- Czuję, jak problem opuszcza twoją skórę - mamrocze monotonnie 

Egzorcystka. Nagle w głowie pojawia mi się wizja, jak wymachuje 

krzyżem nad moimi udami dotkniętymi skórką pomarańczową. No, a 

czemu by nie? Cellulit to jak nic robota szatana.

- Czy czujesz, jak rozbija się podskórny tłuszcz i toksyny? - pyta 

background image

podniosłym tonem.

Właściwie to czuję, jak społeczność dwudziestego pierwszego wieku 

spada w przepaść. Jestem atrakcyjną, inteligentną kobietą, skończyłam 

prestiżowe studia prawnicze i mam spore poczucie humoru, a leżę tutaj w 

towarzystwie Egzor-cystki, odkurzacza i marnych nadziei na szczuplejsze 

uda. Tak, cywilizacja, którą znamy, wkrótce upadnie - albo wręcz 

przeciwnie: stanie się tak zaawansowana, jak się nam nawet nie śniło.

Kiedy Egzorcystka wreszcie wyłącza warczące urządzenie, poklepuje 

mnie po udach.

- Dobry początek - stwierdza ze znawstwem. - Będziemy to robić dwa razy 

w tygodniu. Jeszcze czternaście zabiegów. Jestem pewna, że zobaczy pani 

poprawę.

Dwa razy w tygodniu przez następnych siedem tygodni? To dłużej niż 

okres, w którym George Bush był pełnym współczucia konserwatystą.

- Nie mam tyle czasu. Lecę na Karaiby - odpowiadam. W jej oczach 

pojawia się błysk.

- Zdarza się, że klientki zabierają mnie ze sobą na wakacje - mówi 

skwapliwie.

147

Zastanawiam się nad tym przez chwilę. Osobista egzorcystka na każde 

zawołanie w dzień i w nocy, rozbijająca mój podskórny tłuszcz - nie 

wspominając o rozbiciu konta bankowego.

- Dzięki - odpowiadam. Jakoś udaje mi się zsunąć ze stołu i stanąć na 

własnych nogach. - Lecę sama.

Rozdział dziewiąty

Po raz chyba siedemnasty Emily dzwoni do mnie z akademika, by zapytać, 

background image

czy naprawdę mam zamiar spędzić Święto Dziękczynienia zupełnie sama. 

Zdecydowałam się na postawę kobiety odważnej, więc bagatelizuję jej 

zaniepokojenie.

- To tylko święto, podczas którego je się martwego ptaka - stwierdzam 

lekko. - A poza tym nigdy nie przepadałam za żurawinami. W sosie 

pieczeniowym są zawsze grudki, ciasto z orzeszków pekan jest niezdrowe, 

a komu się chce jeść glazurowane słodkie ziemniaki?

- Przecież uwielbiasz tę słodką glazurę - mówi Emily, która zna mnie na 

wylot.

- Tylko w płatkach śniadaniowych i Rice Krispies - odpowiadam. - A poza 

tym dobrze wam będzie z tatą.

- Jesteś pewna, że tata nie zabierze ze sobą tej kobiety?

- Nie, jedziecie jak zawsze do babci Rickie. Tata nigdy nie zabrałby Ashlee 

do domu własnej matki.

- Błagam, nie wymawiaj na głos jej imienia - mówi Emily. - Jest mi 

niedobrze, jak je słyszę.

Ktoś jeszcze próbuje się do mnie dodzwonić.

- Zaczekaj chwileczkę. - Na wyświetlaczu widzę numer Adama. - Na 

drugiej linii jest twój brat.

149

Zamiast włączyć pauzę, przytrzymuję słuchawkę lewą dłonią, a w prawą 

ujmuję drugą, przenośną. W ten sposób mam przy sobie dwoje moich 

dzieci.

- Cześć, Adam.

- Cześć, mamo. Chciałem się tylko upewnić. Naprawdę dasz sobie radę w 

Święto Dziękczynienia?

background image

- Tak, dam sobie świetnie radę - odpowiadam.

- Co u Adama? - pyta Emily przez drugą słuchawkę, którą mam przy 

lewym uchu.

- Twoja siostra chce wiedzieć, co u ciebie - mówię do prawej słuchawki, 

bawiąc się, hmmm... w głuchy telefon.

- Powiedz jej, że wszystko w porządku.

- U niego w porządku.

- Ale martwię się o ciebie! - woła Adam, starając się przyciągnąć moją 

uwagę.

- On się martwi - powtarzam posłusznie Emily.

- Ja też - odpowiada Emily na tyle głośno, że Adam na pewno usłyszał ją 

bez mojego pośrednictwa.

- Dlaczego się martwicie? - pytam, trzymając obie słuchawki blisko ust, 

tak bym mogła jednocześnie mówić do obojga.

- Bo jesteś naszą matką.

- Bo podczas świąt więcej ludzi popełnia samobójstwo niż w inne dni - 

dodaje usłużnie Adam.

- Ale ja nie chcę popełnić samobójstwa - oświadczam.

- Co ty powiedziałaś o samobójstwie? - woła Emily. - Samobójstwo? 

Wiedziałam. Masz depresję.

- Oczywiście, że ma depresję - oświadcza Adam. - No, a jak mogłoby być 

inaczej? Nie będzie nas przy niej.

- To niezdrowe być samemu w Święto Dziękczynienia - mówi Emily.

- A ja uważam, że bardzo zdrowe jest niezjedzenie posiłku pełnego 

węglowodanów i kalorii - upieram się. - No i zaplanowałam sobie 

cudowny wyjazd. Oczywiście, że bę-

background image

150

dzie mi was brakowało, ale dam sobie radę. Co złego może mi się 

przydarzyć na plaży?

- Możesz zapomnieć o emulsji do opalania, zachorować na raka skóry i 

umrzeć - oświadcza Emily, która chyba jest bardziej zaniepokojona tym 

wszystkim niż wcześniej zakładałam. - Albo, co gorsza, zachorujesz, a ja 

będę musiała rzucić studia i zaopiekować się tobą.

- Nie, ja bym się nią zaopiekował - odzywa się heroicznie Adam.

- Ja jestem córką. Ja to zrobię.

- Nie wytrzymałaś nawet do końca Czułych słówek - kpi Adam. - Zmyłaś 

się, gdy tylko Shirley MacLaine zaczęła wołać o morfinę.

- Wcale nie. Musiałam iść do łazienki - odparowuje Emily.

Chwila, o której marzy każda matka. Moje dzieci kłócą się o to, które z 

nich będzie czuwało przy moim łóżku i podawało tabletki z cyjankiem.

Od tych stereofonicznych krzyków zaczyna mnie jednak boleć głowa. 

Ostrożnie stawiam obie słuchawki na stole, zwrócone frontem do siebie, i 

oddalam się. Niech dzieciaki załatwią to między sobą. Muszę się 

spakować.

No i oczywiście pakuję za dużo rzeczy.

- Będzie pani musiała przepakować tę torbę. Jest zbyt duża na bagaż 

podręczny - oświadcza stewardesa, gdy próbuję dostać się do samolotu na 

lotnisku Kennedyego. W środę przed Świętem Dziękczynienia, jak się 

można było spodziewać, na terminalu panuje niezłe zamieszanie.

- Ale to torba podręczna - odpowiadam, szarpiąc za skórzaną zawieszkę na 

torbie Tumi. - Proszę spojrzeć na ten napis: „Torba podręczna".

- Tylko gdy jest pusta. Teraz jest zdecydowanie przeładowana. - Stuka 

background image

palcem w pękatą torbę i kręci głową. - Niech

151

zgadnę. Na trzydniowy wyjazd potrzebowała pani sześciu par butów.

- Pięciu - odpowiadam obronnie. - Choć, jeśli mam być szczera, to pewnie 

nie musiałam zabierać tych różowych klapek, skoro mam beżowe. Ale z 

drugiej strony co można włożyć do tej nowej białej sukienki od Marca 

Jacobsa?

- Nie beżowe - odpowiada, marszcząc nos.

- No właśnie. Ale beżowe były mi potrzebne do spódnicy khaki.

- Rozumiem panią.

Stojąca za nami kolejka ludzi czekających na wejście do samolotu zaczyna 

się niecierpliwić. W niczym to jednak nie przeszkadza naszej swobodnej 

rozmowie.

- Czy mogłaby pani otworzyć torbę?

- Dodatkowa kontrola?

- Nie, umieram po prostu z ciekawości, by zobaczyć nową sukienkę Marca 

Jacobsa. Wydaje mi się, że tydzień temu Lindsay Lohan włożyła ją na 

jakąś premierę.

Stawiam torbę na stoliku i zaczynam ją rozpinać.

- Przepraszam - odzywa się mężczyzna za mną, wyraźnie nie mogąc się 

doczekać wejścia na pokład. - Jeśli to ma przyspieszyć wejście, mogę pani 

pokazać moją bieliznę Cal-vina Kleina.

Stewardessa mierzy go podejrzliwym spojrzeniem, pewnie dlatego, że nie 

ma on ze sobą żadnego bagażu.

- Proszę wejść do środka razem z torbą - mówi do mnie. - Schowam ją 

potem dla pani w schowku w pierwszej klasie.

background image

- Dziękuję - mówię z ulgą i przechodzę dalej. - I proszę sobie śmiało 

obejrzeć sukienkę. Jeśli pani chce, to może ją sobie nawet wziąć.

Trzy godziny później, biegnąc pomiędzy terminalami na lotnisku w San 

Juan, by zdążyć na drugi samolot, zaczynam żałować, że jednak nie 

sprawdziłam mojej wypchanej torby. Albo mogłam dopilnować, żeby 

stewardesa skonfiskowała

152

sukienkę oraz kilka par butów i uczyniła mój podręczny bagaż choć 

odrobinę lżejszym. Docieram do bramki, spocona i bez tchu, trzy minuty 

przed końcem odprawy. No i oczywiście w tej właśnie chwili rozbrzmiewa 

komunikat, że samolot ma trzygodzinne opóźnienie.

Wlokę swoje spocone ciało i torbę w kierunku lotniskowych barów. I, 

rzecz jasna, Cinnabon wygrywa z Salad King. Siadam z ciastkiem w dłoni 

przy małym, plastikowym stoliku. Wokół mnie z krzykiem biegają 

dzieciaki, niemowlęta ryczą, mężowie i żony kłócą się o to, które z nich 

ma karty pokładowe. Harmider nie do zniesienia. Nagle jednak nawet te 

burzliwe scenki rodzinne wydają mi się bardzo urocze. Adam i Emily 

mieli rację, że boleśnie spędza się w pojedynkę Święto Dziękczynienia.

Zerkam na zegarek. Jeszcze tylko godzina i pięćdziesiąt minut do odlotu. 

Co mam robić z tym czasem? Mogłabym kupić jeszcze kilka ciastek, ale to 

gwarantuje, że zadzwoni do mnie osobiście Anne Cole i poprosi, bym już 

nigdy nie pojawiła się publicznie w żadnym z jej kostiumów kąpielowych. 

Nie, poczytam po prostu magazyn „People" i sprawdzę, które gwiazdy 

rozstały się w tym tygodniu. Przyglądam się tylnej okładce, na której 

umieszczono reklamę Citiban-ku, ostrzegającą przed kradzieżą 

tożsamości. Cóż za zbieg okoliczności - ponieważ jestem przekonana, że 

background image

ktoś skradł moją tożsamość. No bo co innego mogło się stać ze szczęśliwą 

prawniczką-matką-żoną, która zawsze w święta otoczona była rodziną? 

Dokąd sobie poszła?

Och, zamknij się, dziewczyno. Ona ma rację. Przestań rozczulać się nad 

sobą i weź się w garść. Szukam w skórzanej torebce długopisu. Nie 

potrzebuję indyka, by pamiętać, że powinnam być wdzięczna. Na białym 

pasku wokół reklamy piszę wyraźnie: „Dziesięć powodów, dla których 

jestem wdzięczna". A potem na wszelki wypadek skreślam „dziesięć" i 

piszę „pięć". Nie pora teraz na poddawanie się dodatkowej presji.

153

1. Adam.

2. Emily

Obgryzam końcówkę długopisu. Czy to oszukiwanie? Tak, zdecydowanie. 

Odwracam magazyn do góry nogami i zaczynam od początku.

Pięć powodów, dla których jestem wdzięczna:

1. Adam i Emily.

2. Praca, którą lubię i która daje mi satysfakcję.

3. Dobrzy przyjaciele.

4. Kręcone włosy, które nie puszą się za bardzo, gdy jest wilgotno.

No dobrze, a teraz numer pięć. Wiem, że jest numer pięć. Znalazłabym ich 

pewnie nawet pięćdziesiąt, gdybym się porządnie zastanowiła, ale teraz 

muszę wymyślić jeszcze jeden. To naprawdę nie jest takie trudne.

5. Lubię siebie.

Przyglądam się uważnie liście i uśmiecham się lekko. Po tym wszystkim, 

co mi się ostatnio przytrafiło, całkiem nieźle sobie radzę. Zawsze 

wiedziałam, że jestem odporna, ale myślę, że zaskoczyłam samą siebie. To 

background image

nie okoliczności życiowe czynią cię szczęśliwym, ale sposób, w jaki sobie 

z nimi radzisz.

Odsuwam niedojedzone ciastko i wycieram dłonie z kle-jącego lukru. Gdy 

się odwracam, dostaję prosto w twarz latającą frytką, wystrzeloną przez 

siedmioletniego chłopca.

- Bardzo pomysłowo - mówię do niego, ścierając z policzka odrobinę 

keczupu. - Nie każdy mały chłopiec potrafi zrobić procę ze słomek.

Jego rodzice wyglądają na przerażonych, ale posyłam im szeroki uśmiech, 

zdecydowana we wszystkim dostrzegać coś pozytywnego. Przynajmniej 

dopóki nie będę musiała włożyć stroju kąpielowego.

Zdjęcia na stronie internetowej nie kłamały. Piaszczyste plaże Virgin 

Gorda są po prostu przepiękne, a szczęścia do-

154

pełniają ukryte zatoczki i ogromne formacje skalne. Woda połyskuje, a 

mój przestronny, otynkowany na różowo domek tkwi uroczo na palach i 

mam z niego zapierający dech w piersiach widok na żaglówki w porcie. 

Idealnie. Czuję lekkie ukłucie, gdy się okazuje, że w domku jest druga 

sypialnia. Gdyby tylko Bill nie okazał się takim głupcem, moglibyśmy być 

tutaj teraz z dziećmi, wszyscy razem. Gdyby, gdyby, gdyby. Gdyby szafa 

miała sznurki... Nie mogę myśleć o tym, czego nie ma - przyjechałam tutaj 

po to, co może być. A dzisiaj może być długi spacer skąpaną w słońcu 

plażą i pływanie w słonej wodzie. Jutro, gdy już się będę cieszyć nową 

wyspiarską opalenizną (bez wątpienia lepszą od tej z salonu 

samoopalające-go), pomyślę o tym, by rozejrzeć się za Kevinem. Wiem 

już, że mieszka na drugim końcu wyspy By go znaleźć, będę musiała 

przejechać dość spory kawałek przez tutejsze wzgórza.

background image

Wkładam krótkie spodenki i T-shirt, wsuwam stopy w gumowe japonki. 

Pozostałe cztery pary butów, nie wspominając o spódniczkach i 

sukienkach na ramiączkach, najpewniej w ogóle nie opuszczą torby. I, ach 

tak, przywiozłam tutaj dwa grube swetry. Na kanale z prognozami pogody 

mówili, że temperatura na Karaibach wynosi dwadzieścia siedem stopni, 

ale marznąc przy minus jeden w Nowym Jorku, jakoś trudno mi to było 

sobie wyobrazić. Niepisane prawo wakacyjnego pakowania mówi, że 

zabiera się wszystko i nie nosi żadnej z tych rzeczy. I jakoś niczego się 

przez te wszystkie lata nie nauczyłam. Następnym razem zrobię dokładnie 

to samo.

Wychodzę z domku na małe rozpoznanie terenu. Oddycham głęboko. 

Powietrze wypełnia słodki zapach frezji. Wyspa wcale nie jest 

przeludniona. Po jednej stronie widać plażę, a po drugiej kępy karłowatych 

krzaków. Gdy idę spokojną, pełną kurzu drogą, dwie kozy ruszają moim 

śladem. I pomyśleć, że Adam i Emily martwili się, że będę sama.

W ciepłych promieniach jasnego słońca pomysł odnalezienia Kevina 

zaczyna się wydawać nieco chybiony. Nie ma powodu, bym sądziła, że 

teraz możemy mieć ze sobą więcej

155

wspólnego niż niegdyś w liceum, kiedy ja szybkim krokiem zmierzałam w 

kierunku studiów na Columbii, a on był jedynie szybki. Tworzyliśmy 

ciekawą parę, Kevin w czarnej kurtce motocyklisty i ja w bawełnianym 

bliźniaku. Dobraliśmy się na zasadzie przyciągania przeciwieństw. Kiedyś 

powiedziałam mu, że nasze bycie razem przypomina związek pingwina i 

zebry.

- Ale taki związek ma sens. I jedno, i drugie jest czarno--białe. Mają ze 

background image

sobą wiele wspólnego - odparł z powagą.

Zachwycałam się jego mądrością. Wtedy jego bezsensowna odpowiedź 

wydawała mi się tak błyskotliwa, że byłam przekonana, iż tylko ja 

pojmuję geniusz Kevina. Trzymał mnie za rękę, gdy upojeni pierwszą 

miłością wracaliśmy razem ze szkoły. Urywaliśmy się z lekcji. Dla mnie 

stanowiło to nowe doświadczenie i było częścią uroku Kevina - złego 

chłopca. Tworzył własne zasady, a ja byłam zaślepiona.

Cóż ze mnie jednak za desperatka, skoro poszukuję chłopaka, z którym się 

całowałam w liceum? Nasz związek teraz wydaje się tak bardzo niewinny. 

Jego dłoń nigdy nie przesunęła się powyżej mego kolana, ale i tak 

złamałam mu kciuk. Przysięgam, że to był wypadek. Pewnego wieczoru 

wychylił się po pożegnalny pocałunek dokładnie w chwili, gdy ja 

zamykałam drzwi. Uderzenie, walnięcie, trzask. Następnego dnia Kevin 

pojawił się w szkole z ręką w gipsie. Już nigdy nie odezwał się do mnie 

ani słowem. Związek może się zakończyć w naprawdę głupi sposób.

Spacerkiem docieram do miasteczka. Mijam powoli sklep ze sprzętem 

żeglarskim, sklepik sprzedający przynęty na ryby i ładną kafejkę uliczną. 

Siadam przy jednym z metalowych stolików, ocienionym czerwono-

białym parasolem Campa-ri. Wygląda na to, że każda kafejka na świecie 

ma ten sam parasol. Całkiem możliwe, że ta firma jest sławna głównie 

dzięki parasolom, a nie trunkowi.

- Witamy - odzywa się wysoki kelner, podchodząc niespiesznie do mojego 

stolika. - Coś do picia?

156

- Pewnie. Poproszę Campari z wodą mineralną - mówię, chcąc zachować 

lojalność wobec marki, która jest na tyle uprzejma, by uchronić mnie 

background image

przed udarem słonecznym.

- Campari? Nigdy nie słyszałem o czymś takim. Ale mogę zaproponować 

pani wyśmienite miejscowe rumy - odpowiada ze śpiewnym lokalnym 

akcentem.

Czy ludzie od rumu zapłacili za krzesła? Nie chciałabym wspierać 

niereklamującego się trunku.

- Może być rum. Co pan proponuje? - pytam.

- Zmieszam dla pani coś specjalnego. Podwójną porcję - odpowiada i 

puszcza do mnie oczko.

Czekając na podwójną porcję nie wiadomo czego, leniwie przyglądam się 

temu, co się dzieje na ulicy. Niski drewniany płotek oddziela kafejkę od 

ulicy, przez którą właśnie przebiega na bosaka grupka miejscowych 

dzieciaków w ja-skrawoczerwonych szortach, a za nimi kilka 

szczekających psów. Mężczyzna ciągnący wózek z owocami uśmiecha się 

do mnie i podaje mi coś przez płotek.

- Guajawa? - pyta. - Dopiero co zebrana. Pięćdziesiąt centów.

- Nie, dzięki - odpowiadam grzecznie.

- Mango? - wyciąga przed siebie świeży, słodko pachnący owoc, ale ja 

ponownie kręcę głową.

- Proszę. - Kładzie mango na stole. - Dla pani. Prezent ode mnie. 

Wszystkiego najlepszego z okazji Święta Dziękczynienia.

Jakie to miłe z jego strony, że pamięta o tym święcie, bo przecież Virgin 

Gorda to terytorium brytyjskie. Jedynym powodem, dla którego co roku 

wyprawiamy ucztę z indykiem i ciastem dyniowym w rolach głównych 

jest to, że Pielgrzymi opuścili angielskie kolonie. Dzięki Bogu wszystko 

zostało wybaczone i wspólnie możemy się radować błogosławieństwem 

background image

Eltona Johna.

Kilka metrów dalej zauważam siedzącą na macie kobietę. Wyplata właśnie 

z trzciny śliczny koszyk. Kilkoro tury-

157

stów zatrzymuje się, by podziwiać jej dzieło i kupić jeden z koszyków ze 

stojącego obok niej stosu. Może powinnam powiedzieć Rosalie, że tutaj 

miałaby sposobność rozkręcenia interesu. Gdyby jej gniazda z rafii i 

szydełkowane serwetki nie okazały się hitem, zawsze mogłaby rozstawić 

sobie stojak z parasolem Campari.

Przechodzący obok przystojny mężczyzna zatrzymuje się i przysiada na 

płocie niedaleko kobiety z koszykami. Otwiera trzymaną w ręce butelkę 

coli i pociąga długi łyk. Włosy ma rozjaśnione od słońca i jest bardzo 

mocno opalony. Twarz ma poprzecinaną seksownymi zmarszczkami, które 

sprawiają, że wygląda na wysportowanego i surowego - a kobiety oglądają 

się za nim na ulicy. Ubrany jest w szorty w kolorze khaki i biały T-shirt z 

odciętymi rękawkami, który podkreśla jego szerokie barki i umięśnione 

ramiona.

Przez ramię ma przewieszoną sporą niebieską torbę. Sięga do niej i 

wyjmuje aparat z długim obiektywem. To pewnie jego nowa zabawka, 

gdyż najpierw przerzuca kartki w książce z instrukcją obsługi, po czym 

przytrzymuje Ni-kona SLR i pstryka kilka fotek. Sprawdza na 

wyświetlaczu efekty, a następnie dokonuje jakichś zmian w ustawieniach i 

znowu pstryka. W szybkim tempie fotografuje bawiące się dzieci, 

handlarza owocami i kobietę z koszykami, po czym odwraca się, by 

uchwycić kelnera, parę przy sąsiednim stoliku, a potem najwyraźniej mnie.

Wydaje mi się, że aparat nieco zbyt długo pozostaje wycelowany we mnie. 

background image

A potem fotograf powoli go opuszcza i przygląda mi się już bez 

pośrednictwa obiektywu.

- A niech mnie - odzywa się z werwą. - Hallie Lawrence. To na pewno ty.

Ułamek sekundy zabiera mu założenie osłony na obiektyw drogiego 

aparatu, po czym podchodzi szybko do mnie, zamyka w niedźwiedzim 

uścisku i podnosi z krzesła. Zaczyna mnie obracać wokół siebie, ale ja z 

zakłopotaniem macham nogami i przez przypadek uderzam go stopą w 

kolano.

158

Stawia mnie na ziemi i obdarza szerokim uśmiechem.

- Taką właśnie Hallie pamiętam - oświadcza, machając nogą. Aby 

przypomnieć mi, co ma na myśli, macha też kciukiem. - Lata fizykoterapii, 

ale jest prawie idealnie.

- Bardzo długo martwiłam się o ten kciuk - mówię. Śmieję się i kręcę 

głową. - Kevin, nie mogę uwierzyć, że to ty. Cóż za zbieg okoliczności.

- Taa, taa, ze wszystkich miejsc na całym świecie. - Uśmiecha się szeroko, 

a ja rumienię się, przypominając sobie wieczór, gdy zabrał mnie do kina 

pod gołym niebem, gdzie pokazywali Casablankę. Nie obejrzeliśmy wtedy 

zbyt dużo, ale zawsze utrzymywaliśmy, że to nasz ulubiony film.

Przesuwa z czułością palcem po moim policzku.

- Mama mi powiedziała, że dzwoniłaś. I miałem nadzieję, że mnie tutaj 

znajdziesz.

- Przyjechałam tu na wakacje. Na długi weekend - odpowiadam 

nieprzekonywująco.

Kevin kiwa głową.

- Wyglądasz wspaniale. Mama powiedziała mi też, że jesteś w separacji. 

background image

Przykro mi. No cóż, może nie do końca. Co powiesz na to, by zjeść ze 

mną wieczorem kolację? Znam świetne, romantyczne miejsce.

Przełykam ślinę. Czy to się nie dzieje nieco zbyt szybko? Czy nie 

powinniśmy najpierw powspominać dawnych czasów i napić się kawy, a 

dopiero później skupić się na „romantyzmie"? Z drugiej jednak strony 

Kevin nigdy nie owijał niczego w bawełnę. No i nie przyjechałam tutaj na 

długo, a grając trudną do zdobycia, niczego nie zdziałam.

Mimo wszystko próbuję zyskać na czasie.

- Owszem, jestem w separacji. A ty?

- Czy moja mama nie powiedziała ci także i tego? Nie ustatkowałem się, 

jak to ujmuje.

- Dziewczyny?

- Całe tuziny. Ale w tej chwili nie mam nikogo. A przynajmniej nikogo, 

kto by dla mnie coś znaczył.

159

Nie pytam, dzięki czemu można stać się dla niego kimś znaczącym. Na 

razie zaprasza mnie jedynie na kolację.

- Z przyjemnością spotkam się z tobą wieczorem - oświadczam, 

zastanawiając się, czy jednak przypadkiem nie wyjmę z torby różowych 

klapek.

- Tylko nie planuj szybkiego powrotu do domu - mówi z uśmiechem. A 

potem, na wypadek, gdybym nie zrozumiała, co mu chodzi po głowie, 

niespodziewanie chwyta mnie i zamyka w mocnym uścisku, który 

zupełnie nie przypomina tego, co pamiętam z dawnych lat. Ramiona 

Kevina ciasno mnie obejmują, a jego niegdyś obcesowe, chłopięce 

pocałunki doprawione są męską czułością. Wydaje mi się, że powinnam 

background image

przerwać pocałunek, ale z jakiegoś powodu nie robię tego.

Kevin pierwszy robi krok w tył.

- Czy moglibyśmy się spotkać od razu w restauracji? Mam wieczorem 

sesję zdjęciową. - Zerka na zegarek, który albo jest marki Breitling, albo 

jego dobrą podróbką. - Właściwie to już powinienem tam iść. Ale do 

dziewiątej skończę. Zamów od siebie taksówkę i powiedz kierowcy, żeby 

cię zawiózł do „Szczytu wzgórza". Wszyscy wiedzą, gdzie to jest.

Obejmuje mnie w talii i całuje raz jeszcze. Serce mi wali dokładnie tak jak 

w liceum, kiedy obiecywaliśmy sobie, że się później spotkamy. Dosłownie 

frunę w drodze do domku, i to wcale nie dzięki podwójnemu rumowi. 

Powtarzam sobie dwanaście razy nazwę restauracji, w której mam się 

spotkać z Ke-vinem. No i jednak ta sukienka od Marca Jacobsa ujrzy 

światło dzienne. A raczej światło księżyca. Wyobrażam sobie, jak siedzimy 

we dwoje przy stoliku, nad nami migoczą gwiazdy, a delikatna bryza 

rozwiewa mi włosy. Będziemy sobie mówić słodkie głupstwa. Idę na 

randkę, prawdziwą randkę - i dlaczegóż by nie? Pocałunek Kevina był 

naprawdę fantastyczny.

Wchodzę po schodkach do domku i czuję, jak buzuje we mnie dziewczęce 

podekscytowanie. Wychodzę na zalany słońcem balkon, przysiadam na 

brzegu szezlongu, ale jestem zbyt

160

podniecona, by usiedzieć w miejscu. Wstaję i obracam się niczym aktorka 

na scenie Broadwayu.

Tonight, tonight, won I be just any night!

Dobrze, że balkon jest ukryty za drzewami, tak że nikt nie jest świadkiem 

mego przedstawienia. To zaleta bycia samej. Mogę zachowywać się tak, 

background image

jak tylko mam ochotę.

Tonight, tonight, IM see my love tonight.

Okej, to lekka przesada. Tak naprawdę on wcale nie jest moją miłością. 

Ale zaraz, zaraz - nigdy nic nie wiadomo.

Nucę IFeel Pretty i macham ramionami niczym jakaś obłąkana tancerka. 

Jezu, nic dziwnego, że w liceum nie dostałam roli w musicalu. Ale dzisiaj 

mam szansę jeszcze raz cofnąć się do tych lat.

Oh, so pretty!

Śpiewam na tyle głośno - i na tyle fałszywie - że z krzaków wysuwa łepki 

kilka spłoszonych ptaków. Ifeel pretty and witty and bright!

Teraz śpiewam tak głośno, że ptaki podejmują nagłą decyzję o odlocie na 

północ - mimo iż teraz panuje tam zima.

- Bo naprawdę jesteś ładna - odzywa się ktoś w środku domku. A potem 

rozlega się chichot.

- Dowcipna i stosunkowo bystra - dodaje drugi głos, ten akurat głęboki i 

męski.

- Adam? - pytam z niedowierzaniem.

- NIESPODZIANKA! - wołają moje dwie kochane pociechy, wbiegając 

przez drzwi na balkon.

Wpatruję się w nich z oszołomieniem. Parafrazując Kevi-na - nie mówiąc 

już o Humphreyu Bogarcie - jak to możliwe, że ze wszystkich wysp na 

świecie trafili właśnie na tę?

- Co wy tutaj robicie? - pytam tonem, który jest bardziej oskarżycielski niż 

powitalny. Nie mogę uwierzyć, że przyłapali mnie in flagranti, śpiewającą 

piosenki z West Side Story na wychodzącym na wschód balkonie.

- Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę! - oświadcza Emily, rzucając mi się 

background image

na szyję.

161

- Nie mogliśmy znieść myśli, że będziesz sama w Święto Dziękczynienia - 

uzupełnia Adam. - Tata powiedział, że to rozumie, i kupił nam bilety na 

samolot.

- To miło z jego strony - mówię, próbując otrząsnąć się z szoku, którego 

doznałam na widok niespodziewanych gości.

- Naprawdę miło - mruczy Emily. - On i Ashlee zawieźli nas na lotnisko, a 

potem sami polecieli do Vail.

- A wy... - urywam.

- Spędzimy tutaj cały długi weekend! - oznajmia z werwą Emily.

- Przylecieliśmy dla ciebie, mamo - dodaje Adam, obejmując mnie 

ramieniem. - Ani na moment nie zostawimy cię samej.

Ach, tak, któraż matka nie chciałaby być teraz na moim miejscu? Dwoje 

kochających, troskliwych, cudownych dzieci, które szczerze przejmują się 

swoją mamą. I teraz mam to, czego pragnęłam zaledwie kilka godzin temu 

- Adama i Emily przy sobie. Wypełniają moje serce i drugą sypialnię.

No i chcą mi wypełnić porę kolacji.

- Na co masz ochotę, mamo? - pyta Adam. - Spacer po plaży? Pływanie? 

Zbieranie muszelek?

Tak naprawdę to mam ochotę na to, by zrobić pedicure, sprawdzić, czy 

mam dokładnie ogolone nogi i włożyć seksowną sukienkę na spotkanie z 

Kevinem. Ale odpowiedź „Mama ma randkę" nie wchodzi w rachubę. 

Adam i Emily przyjechali tutaj specjalnie dla mnie i nie mam zamiaru 

spędzać czasu z kimś innym. Wystarczy, że Bill afiszuje się ze swoim 

życiem uczuciowym. Niech przynajmniej mama pozostanie w ich oczach 

background image

mamusiowata (co oznacza bezpłciowa). Niezbyt miło jest mi wyobrażać 

sobie Emily razem z jakimś facetem, a na pewno jej znacznie mniej miło 

byłoby wyobrażać sobie mnie w takiej sytuacji.

- Chodźmy na plażę - proponuję. - Muszę tylko coś sprawdzić. Zaraz do 

was dołączę.

162

Słyszę, jak uderzają sandałami o drewniane schody, gdy zbiegają na plażę. 

Podskakują z radości i pędzą w stronę fal, dokładnie tak samo, jak wtedy, 

gdy byli mali.

Kiedy znikają mi z pola widzenia, otwieram górną szufladę w stoliku obok 

łóżka. Schowano tam miejscową książkę telefoniczną. Znacznie bardziej 

użyteczna niż standardowa Biblia Gideon. Znajduję numer domowy 

Kevina, ale kiedy go wystukuję, odzywa się poczta głosowa: „Tutaj Kevin. 

A właściwie to nie tutaj. Zostaw wyłącznie dobre wiadomości". Biip. Jako 

że moja wiadomość nie klasyfikuje się jako dobra, rozłączam się. 

Następnie ponownie szybko wystukuję numer, ale wygląda na to, że 

przegapiłam okazję, gdyż tym razem po wiadomości Kevina odzywa się 

elektroniczny głos i informuje mnie, że „Skrzynka pocztowa jest pełna". 

Skąd wiedzieli, co mam zamiar powiedzieć? Kevin musi naprawdę 

poważnie podchodzić do filtrowania wiadomości, których nie ma ochoty 

usłyszeć.

No i co teraz? Nie mogę tak po prostu się nie zjawić, a z całą pewnością 

nie pójdę tam, ciągnąc za sobą dzieci. Dzwonię do restauracji i mówię 

właścicielowi, by przekazał Kevinowi, że nie będę mogła się z nim 

spotkać.

- Wystawia pani Kevina Talberta? - pyta z oburzeniem. - Kevin to dobry 

background image

chłopak. W czym problem?

To mała wyspa i widać, że miejscowi stoją za sobą murem. Może również 

dlatego musiałam odwołać randkę. Gdybym nie spodobała się 

właścicielowi lokalu, pewnie i tak nie trwałaby zbyt długo. To gorsze niż 

egzamin przed obliczem straszliwej Jeanette.

- Proszę mu wyjaśnić, że coś mi nagle wyskoczyło. Strasznie mi przykro - 

mówię przymilnym tonem.

- Świetnie - odpowiada szorstko.

- Proszę mu przekazać, że jest mi naprawdę przykro.

- Chce się pani umówić z nim na inny termin? - pyta, nagle przekształcając 

się w sekretarkę Kevina ds. towarzyskich.

163

Chciałabym. Ale kiedy dzieciaki wyjadą, mnie też już tutaj nie będzie.

- Proszę mu przekazać, że zadzwonię do niego.

- Przekażę mu, że go pani wystawia - oświadcza i rozłącza się.

Wpatruję się z irytacją w telefon. Teraz już sobie przypominam, co jest 

takiego wspaniałego w umawianiu się na randki. Nic. Cokolwiek się zrobi, 

jest nie tak. Później spróbuję to jakoś naprawić, ale na razie lepiej będzie, 

jak skupię się na tym, co mi wychodzi, czyli na byciu mamą.

Udaję się na plażę, na której nie ma nikogo, jeśli nie liczyć kobiety leżącej 

na kocu razem z małym dzieckiem. Jej obfite piersi wylewają się z 

nieproporcjonalnie małej góry od bikini. Patrząc na te piersi, próbuję 

odgadnąć, czy jest ona matką dziecka, jego nianią, czy też może mamką.

Idę powoli na drugą stronę plaży, gdzie koło skał rozłożyły się moje 

dzieci. Adam biegnie po piasku, próbując sprawić, że kolorowy latawiec 

pofrunie na delikatnym wietrze, a Emily siedzi w wodzie i kołysze się na 

background image

pomarańczowej desce do nauki pływania. Obok rozłożonych wielkich 

pasiastych ręczników plażowych Ralpha Laurena znajdują się lodówka, 

dwa niebieskie składane leżaki i mały grill marki Weber. Do diaska, moje 

dzieci są niesamowite. Zastanawia mnie, jak zmieścili to wszystko do 

toreb podróżnych.

Rozdział dziesiąty

Kolejne trzy dni spędzamy, objeżdżając wyspę motorowerem, nurkując z 

rurką wokół płytko położonych raf koralowych i jeżdżąc konno po plaży. 

Wybieramy się nawet o północy łodzią na ocean, by obserwować 

fosforyzujące ryby, które podczas spółkowania świecą jaskrawymi 

barwami. Wychylamy się za burtę i widzimy, jak cała woda wokół nas lśni 

niesamowitą feerią barw. Przynajmniej ryby uprawiają seks.

Ostatniego dnia Adamowi zachciewa się nurkowania z butlą. Nie 

robiliśmy tego już od ładnych paru lat.

- Nie jestem pewna, czy to jeszcze pamiętam - oświadczam mu.

- Tego się nigdy nie zapomina. To tak jak z jazdą na rowerze - odpowiada.

- Spaść z roweru rzeczywiście potrafię - mówię, zastanawiając się, 

dlaczego wszyscy zawsze mówią akurat o tym. - Gorzej mi idzie z jazdą.

Ale Adam wszystko organizuje i o siódmej rano stoimy na zewnątrz, 

czekając na busa, który zabierze nas na nabrzeże. Ukradkiem wślizguję się 

do domku, tak sobie myśląc, że teraz może być dobra pora na złapanie 

Kevina. Podczas ostatnich dziesięciu prób za każdym razem słyszałam tę 

samą wiadomość: „Skrzynka pocztowa jest pełna". Można by sądzić, że

165

do tej pory już ją w końcu opróżnił. Ponownie nikt nie odbiera i 

wysłuchuję tej samej wiadomości. Do diabła.

background image

Na nabrzeżu każde z nas otrzymuje butlę, kombinezon, płetwy, maskę, 

regulatory kamizelkę do kontroli wyporu i pas balastowy, który 

przytrzyma nas pod wodą. Instruktor nurkowania mierzy nas wzrokiem i 

decyduje, że Adam otrzyma pas trzyipółkilogramowy, a ja 

sześciokilogramowy.

- Chyba na odwrót - odzywam się pewnym siebie głosem. - Adam jest 

dużo większy. Jemu będzie potrzebne większe obciążenie niż mnie, aby 

pozostać pod wodą.

- Ale on to same mięśnie, które toną. A pani jest... - Nie kończy gdyż 

wszyscy wiemy, o czym myśli, patrząc na mnie. Tłuszcz unosi się na 

powierzchni.

Cały sprzęt ładujemy na porządnie wyszorowaną białą łódź z włókna 

szklanego i gdy wchodzimy na pokład, staram się przypomnieć sobie, 

czego się nauczyłam na zajęciach z nurkowania, w których uczestniczyłam 

kilka lat temu. Zastanówmy się: powinnam zatrzymywać się co trzy metry, 

by zatkać nos i dmuchnąć - co albo oczyszcza uszy, albo sprawia, że 

eksploduje głowa. Powinnam jednym okiem obserwować licznik 

głębokości, a drugim wskaźnik, który pokazuje, ile powietrza zostało w 

butli, co według mnie absolutnie nie pozwala na obserwację tego, co 

jestem celem tej wyprawy - rafy koralowej. Tak naprawdę to potrzebny mi 

przyrząd, który wskaże, czy ta ryba w pobliżu to okoń, czy barrakuda. 

Przydałby mi się taki sam przyrząd do rozpoznawania mężczyzn. Wiem, 

że mój kochany Adam byłby rozgwiazdą, Erie rekinem, a Bill wielką, 

starą, trującą fugu. Ale Kevin? Gdybym to ja wiedziała! I 

najprawdopodobniej nigdy już się tego nie dowiem.

Przystojny jasnowłosy instruktor nurkowania, który wygląda na jakieś 

background image

dwadzieścia lat, przedstawia się jako Nick i podchodzi, by sprawdzić 

nasze butle i regulatory.

- Zdenerwowana? - pyta mnie.

Zdradzają mnie pewnie trzęsące się dłonie, a on zna się na swojej robocie i 

zaraz mnie uspokoi.

166

/

- Pamięta pani najważniejszą zasadę nurkowania? - pyta pogodnie.

- Tak - odpowiadam, nagle wszystko sobie przypominając. - Zawsze 

miarowo oddychaj. Nigdy nie wstrzymuj oddechu pod wodą.

- Nie! To zasada numer dwa! Chodzi mi o tę najważniejszą. Ubieraj się na 

czarno. Będziesz wyglądać bardziej seksownie!

Rechocze, po czym klepie mnie przyjaźnie po plecach. Super. Ryzykuję 

życie, schodząc ponad trzydzieści metrów pod wodę, a nasz przywódca 

uważa się za Conana OBriena.

Adam i Emily dwukrotnie sprawdzają mój sprzęt, a potem instruktor dwa 

razy sprawdza po ich dwukrotnym sprawdzeniu. Przez chwilę jestem 

wzruszona ich troską - ale później dociera do mnie, że to nie altruizm 

przez nich przemawia. Nikt nie chce, by utonięcie mamusi przerwało mu 

nurkowanie.

Jesteśmy gotowi i kapitan odpala silnik. A potem, gdy już--już mamy 

odpływać od nabrzeża, robi się małe zamieszanie i w naszą stronę, 

machając rękami, biegnie dwóch mężczyzn ze sklepu ze sprzętem do 

nurkowania. Po krótkiej naradzie na pokładzie kapitan odwraca się do nas.

- Jest problem z drugą łodzią. Z Pine Cay zabierzemy parę nurków.

- Świetnie, będzie więcej ludzi - odzywa się Emily, którą może już nieco 

background image

zmęczyły te wakacje non stop z mamą. Rozumiem dokładnie, co teraz 

czuje.

Płyniemy powoli, ale gdy tylko mijamy znak, na którym jest napisane: 

„ZAKAZ WZBUDZANIA FAL... 5 WĘZŁÓW", łódź zaczyna skakać po 

grzbietach fal. Adam i Emily stoją na dziobie, pozwalając, by sól 

spryskiwała ich opalone twarze, i gawędzą z Nickiem, umięśnionym 

instruktorem nurkowania. Dzięki Bogu, jest ktoś, z kim Emily może sobie 

porozmawiać. Wtedy jednak dostrzegam, iż rzeczony młodzieniec 

swobodnie obejmuje ramieniem moją córkę. Innymi słowy,

167

podrywa ją. Ma na sobie jedynie skąpe kąpielówki Speedo (czarne, rzecz 

jasna), a moja mała Emily jest odziana w mikroskopijne bikini Guess. 

Dobrze chociaż, że różowe, a nie czarne. Może Nick nie uzna jej za 

seksowną.

Mała szansa. A właściwie to szczupła, zgrabna i powabna szansa. Pora na 

matczyną interwencję.

- Czy nie powinniśmy już włożyć kombinezonów? - pytam, wstając.

- Dopiero jak będziemy na miejscu. Byłoby nam za gorąco - odpowiada 

Nick.

Za gorąco. O to właśnie się martwię. Rzucam Emily ręcznik.

- Pewnie jest ci chłodno. Otul się - sugeruję. Wybucha śmiechem i odrzuca 

mi ręcznik.

- Nie martw się, mamo. Nick nie pozwoli mi zmarznąć. Z powrotem 

siadam i próbuję zająć myśli czymś innym.

Będę podziwiała widoki. Z przejrzystej niebieskiej wody wystają wysepki 

tak małe, że wyglądają jak wielkie skały, i pewnie dlatego przewodniki 

background image

donoszą, że w archipelagu Brytyjskich Wysp Dziewiczych jest 

sześćdziesiąt wysp. Tak sobie myślę, że skoro trzysta metrów 

kwadratowych i łóżko Murphy uważa się na Manhattanie za apartament, 

kilka krzewów wyrastających z głazu może zostać zaklasyfikowanych jako 

tropikalny raj.

Fale są lekko wzburzone, łódź płynie szybciej i wstyd się przyznać, ale 

zbiera mi się na wymioty. Pocieram skronie. No dalej, już - te mdłości to 

pewnie jedynie od patrzenia na stojące na dziobie seksowne ciała, z 

których jedno, tak się akurat składa, należy do mojej córki. To wszystko 

jest tylko w mojej głowie, tylko w mojej głowie. Przełykam ślinę. Nie, 

także w żołądku. I mam przeczucie, że cokolwiek jest w tym żołądku, nie 

pozostanie w nim zbyt długo.

- Nick! - wołam słabym głosem. - Czy możesz podejść? Nie czuję się zbyt 

dobrze.

Zdejmuje rękę z ramienia Emily, która przewraca oczami.

168

- O rany, mamo. Robisz z igły widły - oświadcza z lekką irytacją w głosie.

- Naprawdę. Obawiam się, że zaraz zwymiotuję - mówię, gdy razem do 

mnie podchodzą.

- Nie musisz wymiotować. Nick i ja niczego nie robimy.

- Emily jest nadal przekonana, że udaję.

Ale Nick dostrzegł chyba, że jestem chorobliwie blada, gdyż natychmiast 

idzie po chłodny kompres i kładzie mi go z tyłu na szyi.

- Proszę znaleźć punkt na horyzoncie i patrzeć na niego

- radzi. - Czasami pomaga.

Skupiam się na żółtej boi, którą widać w oddali. Kiepski wybór. 

background image

Podskakuje na falach, i gdy moja głowa również kiwa się w górę i w dół 

podczas próby śledzenia bojki wzrokiem, robi mi się jeszcze bardziej 

niedobrze.

- Jakieś następne wspaniałe pomysły? - pytam Nicka. Łódź zaczyna 

zwalniać. Dołącza do nas Adam.

- Zbliżamy się do wyspy, z której zabierzemy tych dwoje ludzi - mówi. - 

Powinnaś chwilę popływać. W wodzie choroba morska jest niemożliwa.

- On ma rację - stwierdza Nick, który, spójrzmy prawdzie w oczy, z wielką 

chęcią pozbyłby się mnie z pokładu.

Emily podaje mi okularki.

- Skacz, mamo, skacz.

O rety, ależ się wszystko pozmieniało. Jeszcze niedawno moja córka 

próbowała mnie powstrzymać przed samobójstwem.

Kapitan zatrzymuje łódź przy nabrzeżu, gdzie czeka dwoje ludzi i stos 

sprzętu. Kiedy przywiązuje łódź, ześlizguję się po burcie do chłodnej 

wody. I niemal od razu czuję się lepiej. Odpływam kawałek, mając 

nadzieję, że na wszystkich robi wrażenie mój australijski kraul. 

Zatrzymuję się i oglądam za siebie. Nasi nowi pasażerowie wnoszą 

właśnie na łódź całą masę sprzętu i tak mi się wydaje, że potrwa to jeszcze 

dobrą chwilę. Po szybkim przepłynięciu sporego odcinka zaczyna

169

mi się robić zimno i odczuwam zmęczenie, więc zawracam. Wszystko 

idzie dobrze, dopóki nie dopływam do zwisającej z łodzi drabinki. Próbuję 

się na nią wspiąć, ale płetwa ześlizguje mi się ze szczebelka i lecę do tyłu. 

Słysząc głośne pluśnięcie, wszyscy gromadzą się na rufie.

- Zdejmij płetwy i mi je podaj - mówi Adam, wyciągając rękę.

background image

Rzucając się w wodzie, próbuję dosięgnąć stóp, ale wydają się niezwykle 

odległe. Uderzam kolanem w brodę, ale wreszcie jakoś udaje mi się 

ściągnąć jedną płetwę - która natychmiast odpływa.

Nick daje nura do wody. Myślałam, że chce mi pomóc wejść na pokład, 

ale on płynie za niesforną płetwą.

- Za wszystko, co zaginie, potrącają mi z wypłaty - wyjaśnia, oddalając się 

ode mnie.

Zastanawiam się, ile by mu potrącili, gdyby zgubił mnie. Pewnie mniej niż 

za kamizelkę ratunkową.

Podpływam z powrotem do drabinki, zdejmuję drugą płetwę i podaję ją 

Adamowi, który stoi na rufie. Wyciąga do mnie rękę. Ale ja i tak tracę 

równowagę na śliskich szczeblach i tym razem uderzam w wodę z tak 

głośnym pluskiem, że ludzie na sąsiednim slupie zaczynają bić brawo.

Jestem potwornie zażenowana, nie wspominając już o tym, że mi zimno i 

ledwie co widzę, gdyż pasma mokrych włosów kleją mi się do twarzy. 

Poszukiwania potwora z Loch Ness można uznać za zakończone 

sukcesem.

Adam praktycznie wciąga mnie na łódź, a ja, cała drżąca, padam na 

pokład. Przyglądam się pochylającym się nade mną pełnym niepokoju 

twarzom - kapitan, Nick, Adam i Emily. I dwie nowe osoby. Chyba opiłam 

się zbyt dużo słonej wody, a ta mnie zamroczyła, gdyż jedna z nich 

wygląda dokładnie jak Angelina Jolie. A druga? O mój Boże, to Kevin.

- Dobrze się czujesz? - pyta ładna kobieta, co do której jestem już 

przekonana, że to Angelina. Każdy może so-

170

bie wytatuować smoka na ramieniu, ale kto jeszcze miałby na sobie T-shirt 

background image

UNICEF-u?

- Dzięki. Chyba nic mi nie jest - odpowiadam.

Sięga do torby i wyciąga z niej puszysty ręcznik, którym mnie otula.

- Chcesz się może napić wody? Albo soku? Co mogłoby ci pomóc?

Zawsze pragnęłam poznać Brada Pitta, ale być może za krótko się znamy, 

by o to prosić.

- Może sok - odpowiadam.

No i ambasadorka dobrej woli oraz matka dwójki adoptowanych sierot 

sięga ponownie do torby i wyciąga z niej kartonik z sokiem owocowym 

Mott. Odkleja małą słomkę z boku kartonika i wkłada ją w foliową dziurkę 

na górze.

- Proszę bardzo - mówi, uśmiechając się do mnie z troską. Mama co się 

zowie. Zaledwie kilka lat temu Angelina była dzikuską całującą się z 

bratem, na szyi nosiła fiolkę z krwią. Co do picia zaproponowałaby mi 

wtedy?

Kevin głaszcze Angelinę po plecach.

- Słuchaj, za kilka minut będę chciał wrócić do tego, co wcześniej 

robiliśmy. Może być?

- Może być. - Składa w dzióbek te słynne usta Angeliny To-lie i całuje go 

w policzek. - Bardzo podoba mi się to, co robisz.

Kevin nie odzywa się do mnie ani słowem, obrzuca mnie jedynie 

aroganckim spojrzeniem i oddala się. Świetnie. Na jakim my świecie 

żyjemy, skoro wystarczy, że wystawisz faceta, a on odpłaca ci się, 

pojawiając się z Angeliną Jolie u boku?

Łódź dobija do pierwszego miejsca, w którym będziemy nurkować, i 

Angelina wślizguje się w czarny kombinezon. Kevin obejmuje ją 

background image

ramieniem i zapina zamek na plecach.

- Niełatwo samemu dosięgnąć - oświadcza.

- Wcale nie. W każdym kombinezonie na końcu suwaka przyczepiony jest 

długi sznurek, właśnie po to - odzywam się, demonstrując sznurek.

171

Kevin kompletnie mnie ignoruje, co jest gorsze od najbardziej nawet 

niemiłej uwagi, którą mógłby wygłosić.

- Angie, gotowa? Chcę cię pod wodą sexy, sexy, sexy - mówi.

- To nie powinno być trudne - odzywa się Adam, który, odkąd na pokładzie 

pojawiła się Angelina, wpatruje się w nią z szeroko otwartymi ustami.

Cała się gotuję, podczas gdy Angelina i Kevin zakładają na siebie resztę 

sprzętu do nurkowania. Angelina i Kevin, jakież to słodkie. Może narysuję 

ich imiona w małym sercu na ścianie dziewczęcego pokoju, tak jak to 

zrobiłam wiele lat temu: „Hallie & Kevin". Kevin wyrył to samo na 

drzewie, a potem został zawieszony w szkole za wandalizm. I 

najprawdopodobniej jest też od tamtej pory wykluczony z Sierra Club *.

Nawet w mój najlepszy dzień nie mogłabym konkurować z Angeliną Jolie, 

a dzisiaj nie należymy do tego samego oceanu, nie wspominając już o 

łodzi. Podczas gdy ona przechadza się dumnie po pokładzie, Królowa 

Mórz, ja siedzę skulona w kącie z gęsią skórką, zmierzwionymi włosami, 

nogami posiniaczonymi od upadków i ego obtłuczonym obojętnością 

Kevina. Angelina ma już przytwierdzoną do pleców butlę, ale jeszcze 

schyla się z gracją do swojej torby, która jest chyba bez dna. Czekam, aż 

wyjmie z niej jedno ze swych dzieci albo przynajmniej jakieś pozostałości 

po Billym Bobie Thorntonie. Ale ona wyciąga niewielką tubkę, którą 

przesuwa po swoich słynnych pełnych i kuszących wargach.

background image

- Co to jest? - pyta Emily, która przygląda się jej z niemal taką samą 

uwagą jak Adam. - Lip Plumper? Du Wop Lip Venom? Sos Tabasco? 

Słyszałam, że powiększa on usta równie dobrze jak te specyfiki, które 

można kupić w Sephorze.

Amerykańska organizacja zajmująca się ochroną środowiska naturalnego.

172

- Tylko Chapstick. - Angelina dumnie przesuwa palcem po swych 

wspaniałych wargach. - Te maleństwa są dziełem natury.

- Proszę, zdradź mi. Tak bym chciała mieć takie usta. Na pewno masz jakiś 

sekret - błaga Emily. Coś mi się wydaje, że sekret seksownych ust 

Angeliny to ćwiczenia ssące, ale nie wypowiadam tego na głos.

Instruktor nurkowania Nick także sprawia wrażenie niezwykle 

zainteresowanego tym tematem, choć to w usta mojej córki się wpatruje. Z 

jednej strony odczuwam dumę, że w jego oczach Emily przyćmiewa 

gwiazdę. Z drugiej mam jednak nadzieję, że zdaje on sobie sprawę z tego, 

że jedyne, co ssie Emily, to dropsy.

- Nie wiem, co jest takiego wspaniałego w posiadaniu dużych ust. 

Pamiętam, że kiedyś wszystkie chciałyśmy być blondynkami o wąskich 

ustach, w stylu Christie Brinkley - oświadczam.

- A kto to taki? - pyta Emily.

Kim jest Christie Brinkley? Jak szybko minęło te piętnaście minut sławy.

- Uważałyśmy kiedyś, że to najbardziej oszałamiająca kobieta na świecie - 

odpowiadam. Ale czasy się zmieniły i dzisiaj nie pojawiłaby się na okładce 

„Sports Illustrated", poświęconego strojom kąpielowym. Zapomnijcie o jej 

zjawiskowo szczupłej figurze i amerykańskim stylu. Teraz wszyscy pragną 

ust Angeliny, loków i krągłości Gisele Bundchen oraz tyłka J. Lo.

background image

- Lekcja dla was - mówię przemądrzałym tonem. - Upodabniajcie się do 

dzisiejszych idoli, a za kilka lat będziecie równie niemodne jak buty Frye.

- Uwielbiam buty Frye - oświadcza Emily.

- Ja też - wtóruje Angelina. - Mam pięć par. Wzdycham. Skoro wróciła 

moda na styl kowbojski, może

i jest jeszcze nadzieja dla moich wąskich warg. Wszystko zmienia się 

cyklicznie.

173

Jeśli jednak sądziłam, że w taki sam sposób powróci do mnie uczucie 

Kevina, chyba się myliłam. A właściwie to na pewno.

- Do oceanu, moja piękna - oświadcza, zbliżając się do nas, i wiem, że nie 

mówi tego do mnie. Grucha coś do Angeliny, poprawiając jej maskę, a 

potem pomaga zejść do wody. Na szyi ma zawieszoną drogą kamerę wideo 

do filmowania pod wodą, co mnie wcale nie dziwi. Jeśli nurkujesz sobie z 

Angeliną Jolie, przyda się to udokumentować.

Dzieci są teraz po drugiej stronie łodzi, szykując się do zejścia pod wodę, 

a Kevin zatrzymał się na chwilę przed dołączeniem do Angeliny, by 

popsikać maskę preparatem zapobiegającym zaparowywaniu. 

Wykorzystuję ten moment. Chwytam go za rękę.

- Posłuchaj: przepraszam, że nie mogłam się wtedy zjawić. 

Niespodziewanie przyleciały moje dzieci. Z dziesięć razy próbowałam się 

do ciebie dodzwonić, ale chyba jesteś najbardziej popularnym facetem na 

wyspie. Twoja skrzynka jest zawsze pełna.

Kevin nawet nie podnosi głowy.

- Nic się nie stało. Żaden problem - odpowiada takim tonem, że wiem, iż 

mówi prawdę. Pamiętam ten głos. W taki sam sposób mówił, gdy w 

background image

liceum próbowałam go przeprosić za kciuk. Wtedy złamałam mu palec, 

czego mi nie wybaczył. Teraz złamałam obietnicę i historia się powtarza.

Tyle że teraz jesteśmy dorośli.

- Przyleciałam na Virgin Gorda, ponieważ pragnęłam się z tobą zobaczyć - 

mówię, wykładając karty na stół. - A odkąd wpadliśmy na siebie, miałam 

na to jeszcze większą ochotę.

- No to szkoda, że tak się nie stało. Wszystko zależy od zgrania w czasie - 

odpowiada i zaczyna schodzić po drabince. A potem dodaje: - Zapomnij o 

tym, naprawdę. Ja już to zrobiłem.

- Trudno zapomnieć taki pocałunek - przyznaję otwarcie.

174

Kevin zatrzymuje się w połowie drogi do wody, by spojrzeć na mnie. Ale 

chwilę później znika pod wodą - aby pływać razem z rybami i seksowną, 

odzianą w czerń gwiazdą filmową z rybimi ustami.

Super. Zaprzepaściłam szansę bycia z Kevinem po to, by utrzymać moje 

prywatne życie w tajemnicy, ale Emily zdaje się nie mieć takich 

skrupułów. Cieszę się, że moja osiemnastoletnia córka mi się zwierza, ale 

nieco mniej cieszy mnie to, że jej szczerość nie daje mi zasnąć o trzeciej 

nad ranem, gdy wyobrażam sobie, co ona i ten chłopak od nurkowania, 

Nick, mogą teraz wyprawiać.

- Jest cudowny, prawda? - oświadczyła mi z entuzjazmem wcześniej tego 

wieczoru, po naszej pożegnalnej kolacji. A potem wróciliśmy do domku. 

Ja, aby położyć się spać, a Emily, by włożyć jeszcze krótszą spódniczkę i 

pognać z powrotem do Nicka.

- Tak, bardzo miły. Ale skoro spotykasz się z Nickiem w klubie, to może 

Adam poszedłby z tobą.

background image

- Nie, jakoś zmęczony dzisiaj jestem. Chyba się już położę - odparł jej 

starszy brat, nie załapując, o co mi chodzi. Albo załapując i postanawiając 

wziąć stronę Emily. Adam uczynił przedstawienie z rozkładaniem sofy w 

salonie i padaniem na nią, ziewając niczym smok.

Teraz znowu zerkam na zegarek przy łóżku. Od mojego ostatniego 

zerknięcia wskazówki przesunęły się o całe dwie minuty. A tak w ogóle to 

jak długo są otwarte kluby na Virgin Gorda? A jeśli Nick zabrał ją do 

swojego domu, by jej pokazać wyspiarską wersję kolekcji znaczków 

pocztowych? Może kolekcję jeżowców. Emily mogła się dać nabrać na coś 

takiego. Zawsze uwielbiała jeżowce.

Wreszcie zasypiam - i widzę się z moją córką dopiero wtedy, gdy budzę ją 

następnego dnia.

- Dobrze się wczoraj bawiłaś? - pytam, starając się, by zabrzmiało to 

nonszalancko. Krzątam się po pokoju i pod-

175

noszę z ziemi krótkie spodenki i spinkę do włosów, które wrzucam do jej 

torby.

- Swieeeetnie, mamo. Nick od sześciu miesięcy uczy tutaj nurkowania. 

Rzucił studia na Uniwersytecie Minnesoty i twierdzi, że nigdy nie był 

bardziej szczęśliwy.

- Ani bardziej opalony - podpowiadam.

- Ani gorący - dodaje Emily, uśmiechając się szeroko. - Jest naprawdę 

gorący.

Wpatruję się w nią.

- Gorący, mamo. Tak jak zimny w Minnesocie. W New Haven też jest 

zimno. Może powinnam spędzić z nim tutaj trochę czasu. Miło by było 

background image

rozgrzać się razem z Nickiem.

Patrzę na Emily żałosnym wzrokiem.

- Jesteś na pierwszym roku w Yale. Czy znasz jakieś inne przymiotniki 

prócz „gorący"? Próbujesz mi powiedzieć, że pociąga cię wizja ciepłych 

promieni słonecznych, padających na ciebie w środku lodowatej północnej 

zimy?

- Nie, mamo. Próbuję powiedzieć, że chciałabym, aby było mi gorąco 

razem z Nickiem. - Emily wyskakuje z łóżka i przytula się do mnie. - 

Jesteś inteligentną prawniczką. Czy tak trudno to zrozumieć? Chłopcy z 

collegeu to po prostu chłopcy, Nick jest za to prawdziwym mężczyzną. 

Pomyśl, jak dużo bym się nauczyła, gdybym przez jeden semestr zamiast 

w Yale pobyła z nim tutaj.

- Już sobie wyobrażam, czego byś się nauczyła - odpowiadam nieco zbyt 

drwiąco.

- Prawdziwego życia także, mamo - mówi Emily, wyczuwając moje 

nastawienie i natychmiast przyjmując postawę defensywną. A właściwie 

ofensywną. - Poważnie mówię o tym, że chcę tu wrócić, by z nim być. Ty 

nigdy nie wykorzystałaś swoich szans, ale może ja powinnam. Jesteś 

prawnikiem, byłaś lojalna i zobacz, dokąd cię to zaprowadziło.

Przez chwilę wpatruję się ze zdumieniem we własną córkę. Czy w jej 

oczach moje życie naprawdę wygląda aż tak źle?

176

- Posłuchaj: rozmawiamy o tobie, nie o mnie - mówię, starając się ukryć 

swoje uczucia i zachować zdrowy rozsądek. - Jestem pewna, że Nick jest 

fajny. I gorący. Czy jaki tylko sobie życzysz. Ale to, co przyciągnęło cię do 

Nicka na jedną noc w klubie, najpewniej nie wystarczyłoby, by przetrwać 

background image

cały semestr.

- Nigdy nic nie wiadomo - odpowiada Emily, uśmiechając się przebiegle. - 

Słyszałam, że dzikie przyciąganie fizyczne potrafi zdziałać naprawdę 

wiele.

- Zapomnisz o nim w chwili, gdy z powrotem znajdziesz się w Yale.

- Niektórych ludzi nigdy się nie zapomina - odpowiada, patrząc na mnie 

znacząco.

Odkasłuję, ponieważ nie mogę nie przyznać jej racji. Jestem pewna, że 

Emily nie wie o mojej sekretnej liście i byłych chłopakach, których 

odnajduję, ale zdążyła już się sama przekonać, że pewni ludzie potrafią 

wywierać długotrwały wpływ.

W otwartych drzwiach staje Adam.

- Mamo, o której musimy wyjeżdżać na lotnisko?

- Natychmiast - odpowiadam, nie mogąc się już doczekać, by wyprawić 

Emily z tej wyspy.

Krzątam się wokół zaaferowana, wrzucając wszystko do wypożyczonego 

samochodu. Mój lot jest dopiero jutro, ale teraz żałuję, że nie mogę stąd 

odlecieć razem z dziećmi. Wystarczy mi gorących facetów w gorącym 

słońcu. Swoją torbę też wkładam do samochodu. A może uda mi się 

przełożyć lot?

Lotnisko to jedynie smagane wiatrem pole, graniczące z kamienistą 

ścieżką, która - jak podejrzewam - pełni rolę pasa startowego. 

Powiewający na wietrze rękaw lotniskowy to rzeczywiście rękaw od 

jakiejś koszuli. Modlę się, by piloci mieli gdzieś bardziej skomplikowaną 

aparaturę, ale nie mogę jej nigdzie dostrzec.

177

background image

Błagam kobietę w kasie biletowej o miejsce w samolocie razem z dziećmi, 

ale ona śmieje mi się prosto w twarz. Znalezienie wolnego miejsca w 

czteromiejscowej awionetce jest trudniejsze niż uzyskanie ciepłych 

orzeszków macada-mia na pokładzie 747.

- Szkoda, że musisz zostać tutaj sama - mówi Adam, ściskając mnie mocno 

przed wejściem do maszyny tylko trochę większej od samolotu, który mój 

syn zbudował z klocków Lego, gdy miał dziesięć lat.

- Nie bądź niemądry. To tylko jeden dzień i też wrócę do domu. Jesteście 

naprawdę cudowni, że tutaj przylecieliście. Nawet nie wiecie, ile to dla 

mnie znaczyło - odpowiadam, przytulając oboje mocno do siebie.

- Jeśli poczujesz się samotna, możesz zadzwonić do Nicka - radzi mi 

Emily. - On jest bardzo...

- Wiem. Gorący - wtrącam i jeszcze raz ściskam moją córkę.

Dzieciaki odchodzą, żegnając się ze mną głośno, i wspinają się po 

prowadzących do samolotu schodkach. Macham bez opamiętania jeszcze 

długo po tym, jak przestali patrzeć - tak jak to kiedyś robiłam, gdy co rano 

sprzed domu odjeżdżał autobus szkolny. Czekam, aż samolot znajdzie się 

w powietrzu, i nadal go obserwuję. No, a potem jedyne, co mam do roboty, 

to wrócić do pustego domku.

Sama i nagle ogarnięta uczuciem osamotnienia, idę apatycznie w kierunku 

wynajętego samochodu. Ależ widok przedstawiam teraz sobą. Ponuro 

szuram nogami po piasku, mam spuszczoną głowę i nie zwracam uwagi na 

nic, co się dzieje dokoła. Jestem już prawie na parkingu, gdy słyszę jakiś 

hałas. Ktoś zachodzi mnie od tyłu i chwyta za ramię. Łapię pełen 

przerażenia oddech, po czym odwracam się na pięcie, by stanąć twarzą w 

twarz z napastnikiem - i ponownie biorę głęboki oddech.

background image

To Kevin, jak zwykle w szortach i T-shircie - i fedorze Humphreya 

Bogarta.

178

- Jeśli wejdziesz do tego samolotu, będziesz żałować. Może nie dzisiaj, 

może nie jutro, ale wkrótce i przez całe swoje późniejsze życie - 

oświadcza.

- Naprawdę? - pytam z wahaniem. Co on tutaj robi? Czy to ten sam 

mężczyzna, który wczoraj na łodzi kompletnie mnie ignorował?

- W przypadku Ingrid Bergman zadziałało - odpowiada cytujący 

Casablankę Kevin.

- Jest tylko jeden mały problem. Wydaje mi się, że Hum-phrey rzekł: „Jeśli 

n i e wsiądziesz do tego samolotu, będziesz żałować". Starał się przekonać 

Ingrid do wyjazdu.

- To jeden ze sposobów interpretacji scenariusza - stwierdza Kevin.

- A jaki jest twój?

- Ze w głębi duszy chciał, by została. Ale na tej łodzi był zbyt wielkim 

cymbałem, by jej o tym powiedzieć.

- Nie przypominam sobie w Casablance żadnej sceny na łodzi.

- To dobrze. W takim razie może zapomniałaś także o wczorajszej scenie 

na łodzi.

- Niezupełnie - odpowiadam. - Ale jakoś pogodzę się z tym, że 

zachowywałeś się tak, jakbym w ogóle nie istniała. Bądź co bądź bardzo 

byłeś zajęty nadskakiwaniem Angelinie Jolie.

- To nie było nadskakiwanie. W Hollywood coś takiego nazywa się 

przesłuchaniem - wyjaśnia ze skruchą Kevin. - Reżyser już wcześniej 

zamówił mnie jako podwodnego fotografa do jej następnego filmu, ale to 

background image

Angelina akceptuje wszystkich albo nie. Wczoraj nurkowaliśmy razem, by 

zrobić kilka ujęć i sprawdzić, czy uważa mnie za kompatybilnego.

- No i co?

- Jestem wystarczająco kompatybilny, by dostać tę pracę, ale nic więcej, 

jeśli o to właśnie pytasz.

- Nie pytałam. To nie moja sprawa.

179

- Chciałbym, aby to była twoja sprawa. - Przez chwilę wygląda na 

zasmuconego. - Przez cały weekend byłem przekonany, że mnie 

wystawiłaś do wiatru i że nie chcesz się już ze mną widzieć. To, co 

powiedziałaś na łodzi, dużo dla mnie znaczyło. A dzisiaj rano 

uświadomiłem sobie, jak bardzo chcę się z tobą spotkać, zanim stąd 

wyjedziesz.

Nie jestem pewna, co powiedzieć.

- Cieszę się, że tutaj jesteś - mówię, łagodniejąc. A potem dodaję: - Nie 

bardzo rozumiałam, co się dzieje z tobą i Angeliną. Ale cieszę się, że 

dostałeś tę robotę.

- W jej wypadku mój magnetyzm się opłacił. Pragnę się przekonać, czy 

potrafię go wykorzystać także i teraz - odpowiada z uśmiechem.

- Nie wierzę, że to powiedziałeś - chichoczę. Ta kwestia jest może i nieco 

oklepana, ale muszę przyznać, że wyraźnie czuję przyciąganie jego pola. 

Dodaję więc: - Śmiało, bądź magnetyczny.

- Magnesowi najlepiej wychodzi przyciąganie do siebie różnych rzeczy - 

stwierdza Kevin. Bierze mnie w ramiona. A potem przyciąga do siebie, 

obejmuje mocno i całuje. Kiedy nasze usta rozdzielają się i próbuję złapać 

oddech, jestem cała zarumieniona. Ale to dopiero początek. Stoimy i 

background image

całujemy się, dopóki obok nas nie przejeżdża ktoś w furgonetce, wzbijając 

tumany kurzu.

- Hej, Kevin, a może robiłbyś to w domu? - woła facet za kółkiem, 

wychylając się ze śmiechem przez okno.

- Spadaj, Dave. Jesteś po prostu zazdrosny - ripostuje Kevin, machając do 

niego.

Dave kilka razy naciska klakson, a potem wciska gaz do dechy.

Kevin odwraca się z powrotem do mnie.

- Mój kumpel Dave miał nie najgorszy pomysł. Powinienem zabrać cię do 

domu. To znaczy do mojego domu. Możemy sobie obejrzeć Casablankę.

180

Żartobliwie pociągam za rondo jego fedory, spuszczając mu kapelusz na 

oczy.

- Cóż za propozycja. Ale ten dziwaczny strój wcale nie był konieczny, by 

mnie tutaj zatrzymać. I tak dopiero jutro mam lot.

- Świetnie, w takim razie porywam cię na dwadzieścia cztery godziny.

Nie trzeba mnie przekonywać. Wchodzę do starego kabrioletu MG i w 

popołudniowym skwarze jedziemy przez wyspę, opowiadając sobie, co się 

działo w naszym życiu w ciągu tych wszystkich lat. Kevin przybył na 

wyspę wiele lat temu, spodziewając się, że czas będzie mu beztrosko 

upływał na nurkowaniu. Później przekonał się jednak, że dzięki swojej 

pasji może zarabiać pieniądze. Kiedy miejscowa spółka produkująca rum 

zapragnęła reklamy z podwodnymi fotografiami, postanowił przyjąć to 

zlecenie, uznając, że da sobie radę z jednoczesnym oddychaniem i 

pstrykaniem zdjęć. Narodziła się gwiazda, a przynajmniej podwodny 

fotograf na pół etatu.

background image

- No i od tamtego czasu pracowałem kilka razy dla Hollywood, ale nie 

było to nic wielkiego - mówi. - Po Wodnym świecie większość reżyserów 

wzbraniała się przed filmowaniem choćby wnętrza muszli klozetowej. 

Przeszedłem więc do sektora usługowego.

- A komu świadczysz te usługi? - pytam.

- Turystom. Ludzie uwielbiają mieć filmiki, jak nurkują na wakacjach. A 

ostatnim krzykiem mody są podwodne śluby. To naprawdę nakręca mi 

biznes. Zdziwiłabyś się, ilu ludzi chce przylecieć na wyspy, żeby się 

chajtnąć pod wodą.

- Rzeczywiście zdziwiłabym się - odpowiadam, zastanawiając się, czy 

kombinezony z białej koronki od Very Wang mają doczepiany tren. I czy 

stroje kąpielowe panien młodych mają empirowe talie i są w okropnym 

fioletowobrą-zowym kolorze. A potem pytam, nieco niezręcznie nawią-

181

- Słyszałam, że Izba Handlowa wpisała cię na listę bogactw narodowych.

Na twarzy Kevina pojawiają się czarujące zmarszczki, gdy wybucha 

długim i głośnym śmiechem.

- Masz w głowie przekłamany obraz mojej osoby. Owszem, byłem w tym 

niezły, ale pomimo tego, co sobie myśli moja matka, wcale nie jestem 

playboyem z Karaibów. Ostatnimi czasy z przyjemnością wracam do 

spokojnego i cichego domu.

Kilka minut później zajeżdżamy przed pełen zakamarków drewniany dom 

Kevina, położony na skałach, wysoko nad wodą. Rzeczywiście, jest tutaj 

spokojnie, ale ryk fal i krzyk mew wcale nie czynią tego miejsca cichym. 

Kevin oprowadza mnie po domu i wielkie wrażenie robi na mnie widok na 

połyskujący niebieski ocean, roztaczający się z każdego pomieszczenia. 

background image

Zapisuję sobie w myślach, by podokuczać tym trochę Ericowi. Kevin 

może i nie mieszka w budynku Time Warner, ale z domku na klifie ma 

zapierający dech w piersiach widok na cztery strony świata.

Wychodzimy na zewnątrz i powoli docieramy nad brzeg oceanu. 

Niebieskie karaibskie morze zdaje się rozciągać w nieskończoność: 

błyszcząca mozaika turkusowych i lazurowych fal.

- Popływamy sobie? - pyta.

- Nie mam kostiumu.

Kevin wskazuje kompletnie wyludnioną plażę.

- Może nie zauważyłaś, ale tutaj nie ma wielu ludzi. Ściąga koszulkę i 

otacza mnie ramionami. Całujemy się

i czuję, jak fale obmywają mi kostki. Chwilę później Kevin pociąga z 

niecierpliwością za mój T-shirt.

- W liceum szalałem za tobą, ale byłaś taką grzeczną dziewczynką, że 

nigdy nie udało mi się zobaczyć twoich piersi.

- Myślałeś o nich przez ostatnie dwadzieścia lat? - pytam, drocząc się z 

nim.

183

- Słyszałam, że Izba Handlowa wpisała cię na listę bogactw narodowych.

Na twarzy Kevina pojawiają się czarujące zmarszczki, gdy wybucha 

długim i głośnym śmiechem.

- Masz w głowie przekłamany obraz mojej osoby. Owszem, byłem w tym 

niezły, ale pomimo tego, co sobie myśli moja matka, wcale nie jestem 

playboyem z Karaibów. Ostatnimi czasy z przyjemnością wracam do 

spokojnego i cichego domu.

Kilka minut później zajeżdżamy przed pełen zakamarków drewniany dom 

background image

Kevina, położony na skałach, wysoko nad wodą. Rzeczywiście, jest tutaj 

spokojnie, ale ryk fal i krzyk mew wcale nie czynią tego miejsca cichym. 

Kevin oprowadza mnie po domu i wielkie wrażenie robi na mnie widok na 

połyskujący niebieski ocean, roztaczający się z każdego pomieszczenia. 

Zapisuję sobie w myślach, by podokuczać tym trochę Ericowi. Kevin 

może i nie mieszka w budynku Time Warner, ale z domku na klifie ma 

zapierający dech w piersiach widok na cztery strony świata.

Wychodzimy na zewnątrz i powoli docieramy nad brzeg oceanu. 

Niebieskie karaibskie morze zdaje się rozciągać w nieskończoność: 

błyszcząca mozaika turkusowych i lazurowych fal.

- Popływamy sobie? - pyta.

- Nie mam kostiumu.

Kevin wskazuje kompletnie wyludnioną plażę.

- Może nie zauważyłaś, ale tutaj nie ma wielu ludzi. Ściąga koszulkę i 

otacza mnie ramionami. Całujemy się

i czuję, jak fale obmywają mi kostki. Chwilę później Kevin pociąga z 

niecierpliwością za mój T-shirt.

- W liceum szalałem za tobą, ale byłaś taką grzeczną dziewczynką, że 

nigdy nie udało mi się zobaczyć twoich piersi.

- Myślałeś o nich przez ostatnie dwadzieścia lat? - pytam, drocząc się z 

nim.

183

- Nie - odpowiada szczerze. - Ale przez ostatnie dwadzieścia cztery 

godziny jak najbardziej.

Śmiejąc się, czmycham do wody i odważnie daję nura w wysokie fale. 

Kevin rusza za mną i radośnie płynie obok.

background image

- Powinienem błagać? - pyta.

- Mogłoby się to okazać pomocne - odpowiadam, jedynie częściowo 

żartując. Prawda jest taka, że nikt z wyjątkiem Bilia nie widział tych piersi 

od w zasadzie zawsze. Chyba że należy liczyć kosmetyczkę z salonu 

opalającego i Biddy, sprzedawczynię staników w Town Shop. Jest 

ekspertką i zapewnia mnie zawsze, że mam całkiem ładne piersi. Ale 

mimo to uciekam w bok, opryskując wodą twarz Kevina.

- Zadziorna jesteś - mówi, płynąc za mną.

- Dam ci się złapać - oświadczam, zwalniając.

- I tak by mi się to udało - ripostuje, całując mnie. - Możesz płynąć, ale nie 

uda ci się skryć.

A co mi tam. Ten mokry T-shirt i tak niewiele zakrywa. I skoro podobała 

mi się wolność płynąca z jazdy kabrioletem, jeszcze bardziej mnie ośmiela 

wolność, którą czuję w olbrzymim, bezkresnym oceanie. To przecież 

wyludniona plaża, na litość boską. Daję nura pod wodę i chwilę później 

wynurzam się, trzymając w dłoni koszulkę i stanik. Teatralnym gestem 

odrzucam je w bok, uśmiechając się jednocześnie do Kevina.

- Bardzo ładne. Warto było czekać - stwierdza z podziwem, podpływając 

do mnie i czule otaczając dłońmi moje piersi.

Ale ja odsuwam się gwałtownie. Co ja wyprawiam? Nie jestem 

zwolenniczką topless.

- Mój T-shirt! Uwielbiam go! - wołam i odpływam, panikując, że moją 

ulubioną koszulkę Juicy Couture znosi właśnie na środek oceanu. A 

jeszcze większa panika ogarnia mnie na myśl, że po tych wszystkich latach 

Kevinowi jednak udało się dojść do drugiej bazy. Choć nie sądzę, by tak 

się jeszcze mówiło. Czy w języku pokolenia MTV oznacza to, że Kevin i 

background image

ja „podczepiliśmy się"?

184

Płynę najszybciej, jak się da, w stronę zbłąkanego czerwonego T-shirta, 

który podskakuje na falach w górę i w dół niczym znak ostrzegawczy. 

„Stop! - woła do mnie. - Nie rób tego, co zamierzałaś zrobić!"

- Przecież już nie robię - odpowiadam w myślach mojej koszulce. - 

Przepraszam, że cię odrzuciłam. Potrzebuję cię teraz z powrotem.

- Masz mnie z powrotem - odzywa się Kevin, który bez zupełnie żadnego 

wysiłku płynie obok mnie na plecach. Czy ja pływam naprawdę aż tak 

wolno? I, co gorsza, czy ja naprawdę głośno mówiłam do swojej koszulki?

- Nie chodziło mi o ciebie - mówię, pozostając do niego tyłem, gdy się 

zatrzymuję, by zaczerpnąć tchu.

Rozgląda się po pustym morzu, ale wielkodusznie nie pyta, z jakim 

wyimaginowanym przyjacielem czy też rybą prowadziłam konwersację.

- Zaraz ci go złapię - mówi za to. Przyglądam się, jak przecina silnymi 

ramionami wodę. Szybko wraca i naciąga mi T-shirt przez głowę.

- Proszę bardzo. Lepiej teraz? - pyta łagodnie.

Zawstydzona tym całym epizodem, uśmiecham się i przytakuję. Jak mogę 

powiedzieć Kevinowi, że zdjęcie bluzki wydało mi się zbyt zuchwałe? Po 

wszystkich tych latach spędzonych wyłącznie z Billem, mam ochotę 

ruszyć naprzód, ale nie jestem pewna, czy wiem, jak to zrobić. A jeszcze 

bardziej przeraża mnie to, że Kevin naprawdę mnie pociąga - i nie jest to 

jedynie echo dawnego pożądania, ale coś zupełnie nowego.

- Przepraszam, że zachowałam się jak idiotka. Naprawdę nie wiem już, jak 

to się robi.

- Ale co?

background image

- Jak się jest z facetem.

- Powiem ci, jak być z tym akurat facetem. Po prostu się odpręż i niczym 

nie przejmuj, okej? Nie ma żadnego pośpiechu. Pamiętaj: czas odmierza 

zegar wyspiarski.

185

Całuję go z wdzięcznością w policzek. A potem zerkam z niepokojem w 

stronę brzegu, który wydaje się oddalony o całe kilometry.

- Zniosło nas - mówię niespokojnie.

- Już ci powiedziałem: o nic się nie martw, gdy jestem w pobliżu. 

Dostarczę cię do domu całą i zdrową. Wskakuj.

Zgodnie ze wskazówkami Kevina, kładę mu się na plecach, obejmuję 

ramionami i oplatam nogami w pasie. Hmmm? Czy to naprawdę 

najbardziej efektywny sposób na doholo-wanie kogoś do brzegu? Nie 

przypominam sobie tej pozycji z zajęć Czerwonego Krzyża. Ale Kevin z 

pewnością wie, co robi. Odprężam się i pozwalam, by moje lekko chłodne 

ciało przylgnęło mocno do jego pleców. Pod mokrym T-shir-tem moje 

sutki ocierają się z wdzięcznością o jego gładką, mokrą skórę.

Taaa, Kevin zdecydowanie wie, co robi.

Rozdział jedenasty

Gdy docieramy do domu, Kevin znika w kuchni, by przygotować naprędce 

coś, co - jak obiecuje - będzie najlepszą kolacją, jaką w życiu jadłam. Daję 

nura do sypialni, by zdjąć mokry T-shirt i przemoczone szorty, a włożyć 

jedną z koszulek Kevina. Jest na mnie na tyle długa, że śmiało może 

uchodzić za sukienkę mini. Zerkam do lustra. Nie jest to może styl 

nowojorski, ale mogłoby być gorzej. Choć raz nie przejmuję się udami. 

Cellulitowa Egzorcystka może i zalecała zabiegi przez czternaście 

background image

kolejnych tygodni, ale jeszcze lepsze działanie ma widok aprobaty w 

oczach mężczyzny.

- Nie wiem, co wrzuciłeś na grill, ale pachnie oszałamiająco - mówię, 

wchodząc do kuchni.

- Jeszcze nic. Na razie czujesz węgiel drzewny - odpowiada z szerokim 

uśmiechem.

- Mmm, no cóż, może w takim razie powinniśmy się na niego skusić.

- Świetny pomysł. Zostawię te steki dla kogoś innego. Później mam 

następną randkę.

- Blondynka czy brunetka? - pytam.

- Nie pamiętam. A o którą byłabyś bardziej zazdrosna?

- Nie musisz dawać mi powodów do zazdrości - odpowiadam ze 

śmiechem. - Nie jesteśmy już w liceum.

Kevin przerywa mieszanie marynaty i obejmuje mnie.

187

- Cieszę się, że nie jesteśmy w liceum. Myślę, że byłem wtedy za młody, 

by cię docenić. A zresztą teraz podobasz mi się jeszcze bardziej. - Całuje 

mnie delikatnie. Jest to słodka, romantyczna chwila, którą oczywiście 

muszę czymś zakłócić.

- Teraz podobam ci się bardziej tylko dlatego, że wreszcie zobaczyłeś moje 

piersi - droczę się z nim.

- No cóż, niewątpliwie ma to pewien związek - przyznaje z uśmiechem. 

Wyciąga przed siebie dłoń. - I jak na razie nie złamałaś mi ani jednego 

palca.

Śmieję się i rozglądam po kuchni, chcąc zaproponować pomoc. Ale gdy 

już-już mam wyjaśnić, jak bardzo utalentowana jestem, jeśli chodzi o 

background image

mieszanie sałatki, rozlega się dzwonek.

Kevin podnosi ze zdumieniem głowę.

- Twoja druga randka - mówię spokojnie. - Powinnam się wymknąć 

tylnym wyjściem?

- Nie mam pojęcia, kto to może być. - Wyciera ręce w kuchenną ścierkę i 

rusza do drzwi. Chwilę później słyszę donośne, radosne głosy i gratulacje.

- Hej, dobra robota z tym filmem z Angeliną Jolie, Kev! - grzmi jakiś 

facet.

- Gdy ty masz pracę, my wszyscy ją mamy! - odzywa się drugi. - Tak sobie 

pomyśleliśmy, że przyjdziemy i zrobimy ci niespodziankę.

- IMPREEEZA! - woła kilkoro innych balangowiczów.

- Hej, dzięki wielkie - mówi Kevin. - Ale wybraliście nie najlepszą porę. 

Jest ktoś u mnie.   -

- Już udało ci się upolować Angelinę? - pyta z wyraźnym podziwem jakiś 

mężczyzna.

Grupka ludzi, która przybyła na imprezę, mija teraz Ke-vina i rusza dalej 

w poszukiwaniu gwiazdy. Ale gdy wchodzą do kuchni, znajdują w niej 

tylko mnie.

- Cześć - mówię niepewnie do kumpli Kevina, którzy wkraczają 

gromadnie, niosąc ze sobą sześciopaki piwa i wiel-

188

kie torby chipsów. Dwie z kobiet taszczą plastikowe miski z jedzeniem.

- Mój słynny makaron z mango i czarną fasolą - odzywa się mocno 

opalona kobieta w szortach i kolorowym bez-rękawniku. Stawia miskę na 

blacie i wyciąga do mnie dłoń. - Cześć, jestem Susie. Czasami pracuję 

razem z Kevinem podczas sesji.

background image

- Cześć, jestem Hallie. - „Czasami pływam na plecach Kevina" to 

pierwsze, co mi przychodzi do głowy, ale jakoś udaje mi się powstrzymać. 

- Jestem jego przyjaciółką z dawnych lat.

Pozostali członkowie grupy - instruktorzy nurkowania, żeglarze i inni 

imigranci - także mi się przedstawiają. Większość dodaje, że stary dobry 

Kevin jest fajnym facetem i su-perkolegą.

- Nie daj im się zwieść - odzywa się Kevin, podchodząc i otaczając mnie 

ramieniem. - Połowa tych plażowych obiboków przyszła tutaj, bo wiedzą, 

że ich zatrudnię do pracy przy tym filmie.

- No a nie? - pyta kolega Kevina, Dave, który ma na sobie T-shirt z 

napisem: „Nurkowie wchodzą głębiej".

- A jaki mam wybór? Moi dobrzy kumple. Najlepsi z najgorszych - 

odpowiada Kevin z udawanym westchnieniem.

Otwierają puszki z piwem i hałaśliwie wznoszą toast za zdrowie Kevina. 

Jeden facet otwiera chipsy, a Susie zdejmuje folię aluminiową z misek i 

rozdaje papierowe talerzyki. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o 

spokojną i romantyczną kolację z Kevinem. Ktoś włącza odtwarzacz CD i 

pomieszczenie natychmiast wypełnia dudniący beat muzyki latynoskiej.

- Salsa! - woła kobieta o imieniu Carla, której rude włosy sięgają 

praktycznie aż do pasa. Zaczyna kręcić biodrami i strzela palcami nad 

głową, po czym chwyta Kevina. - Chodź ze mną zatańczyć - mówi.

Przechodzą na środek salonu. Dwóch kolesi odsuwa meble pod ścianę, 

tworząc prowizoryczny parkiet, i wkrótce resz-

189

ta imprezowiczów łączy się w pary, podrygując w rytm muzyki. Pan 

Nurkowie Wchodzą Głębiej chwyta mnie za rękę. Naprawdę nie musimy 

background image

rozmawiać - jego ubranie mówi mi wszystko.

- Zatańcz ze mną salsę, mała - mówi, kołysząc przede mną biodrami.

Kręcę głową. Nie umiem tańczyć. A nawet gdybym umiała, martwiłabym 

się tym, że obleje mnie piwem z butelki, którą radośnie macha w 

powietrzu.

- Nie, dzięki; nie mam poczucia rytmu - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Ja poprowadzę - proponuje.

- Ale ja nie daję się prowadzić.

- Możesz dać się prowadzić mnie - oświadcza Kevin, spiesząc mi na 

ratunek. Przekazuje Carle mojemu niedoszłemu partnerowi. Nowo 

utworzona para przesuwa się tanecznym krokiem na środek 

pomieszczenia.

- Walc? - pytam z nadzieją Kevina, gdy stajemy w pozycji typowej dla 

tańców standardowych. - Powinnam sobie jakoś poradzić z rytmem trzy 

czwarte.

- To będzie cztery czwarte. Pamiętaj jedynie, że pierwszy krok robisz na 

dwa, nie na jeden.

- To wszystko wyjaśnia - odpowiadam, stojąc w bezruchu. Kevin zaczyna 

tańczyć, praktycznie ciągnąc mnie za sobą.

- Na co czekasz? - pyta.

- Na dwa - wyjaśniam.

- Będę liczył na głos - mówi cierpliwie. - Raz, DWA. Czyni krok w przód, 

ja także. I niemal natychmiast nasze głowy zderzają się ze sobą.

Oboje robimy krok w tył i pocieramy czoła. Następnie Kevin odważnie 

powraca do pozycji wyjściowej i nie rezygnuje.

- Twoje kroki są lustrzanym odbiciem moich. Słuchaj muzyki i poruszaj 

background image

się w rytmie - tłumaczy pogodnie.

Zawsze szczyciłam się tym, że poruszam się w rytm mego własnego 

perkusisty. Ale akurat na parkiecie to chyba nie

190

działa na moją korzyść. Rozglądam się i ze zdumieniem obserwuję, jak 

pary zapamiętale prezentują różne skomplikowane kroki i figury.

- Jak to możliwe, że wszyscy wiedzą, co robić? - pytam.

- To kwestia poruszania biodrami w rytmie z moimi -stwierdza Kevin.

Próbuję jeszcze raz naśladować jego ruchy, ale po chwili wzdycham.

- To beznadziejne.

- Ależ skąd - odpowiada Kevin. - To instynkt. Cytując Georgea Bernarda 

Shawa, a chciałbym zauważyć, że niewielu ludzi to czyni, taniec to po 

prostu pionowe odzwierciedlenie poziomego pożądania.

Przetrawiam przez chwilę jego słowa.

- Poziome pożądanie, zgoda. Więc tylko to pionowe odzwierciedlenie 

sprawia mi problemy.

- Lepiej tak niż na odwrót - stwierdza Kevin. A potem przyciąga mnie do 

siebie i szepcze: - Spróbujmy jeszcze raz. I skup się na poziomym 

pożądaniu.

Tym razem, gdy kładzie dłoń na moich plecach i przyciąga mnie bliżej, po 

prostu odprężam się i dopasowuję się do jego łagodnego prowadzenia. 

Zaczynamy małymi kroczkami i pozwalam, by jego dłoń, która trzyma 

moją, prowadziła mnie przez parkiet. No i patrzcie. Nikt się ze mnie nie 

śmieje. Właściwie to nikt nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Z wyjątkiem 

Kevina.

- Świetnie sobie radzisz - mówi zachęcająco. - Gotowa na obroty?

background image

- Jestem gotowa na wszystko - odpowiadam, odrzucając głowę do tyłu.

- To właśnie chciałem usłyszeć. - Zaczyna tłumaczyć coś o przekręcaniu 

bioder w jedną stronę i przenoszeniu ciężaru ciała na drugą nogę. A potem 

dodaje coś jeszcze o zginaniu nogi w kolanie.

- A może po prostu poprowadzisz? - proponuję.

191

- Mówiłaś Nurkowi Dave'owi, że nie dajesz się prowadzić.

- Nurkowi Dave'owi bym się nie dała. Ale tobie owszem. Ktoś podkręca 

muzykę głośniej, a nowa piosenka, która

odbija się od ściany, ma tempo jeszcze szybsze niż poprzednia. Kevin i ja 

wirujemy po pokoju - a w mojej głowie wirują kolorowe obrazy. Czuję się 

oszołomiona, tańcząc w jego ramionach, i zamiast analizować, dlaczego 

tak się dzieje, po prostu się tym cieszę.

Tańczymy przez cały wieczór. W pewnym momencie przerywa nam Nurek 

Dave, ale nawet mi to nie przeszkadza. Wykorzystuję przerwę, by 

przekąsić coś w kuchni i pogadać sobie z Susie i Carla. Nie mija wiele 

czasu, a poznaję ich historie. Susie, nim uciekła na wyspy i została 

instruktorką nurkowania - i czasami podwodną asystentką Kevina - 

pracowała jako urzędniczka. Zajmowała się kredytami w montrealskim 

oddziale największego banku w Kanadzie. Carla była wiceprezesem spółki 

handlowej w Filadelfii.

- Jak się tutaj znalazłyście? - pytam.

- Przyleciałyśmy samolotem - odpowiada Susie i wybucha śmiechem.

- To znaczy: dlaczego? Co sprawiło, że tutaj przyleciałyście? Albo, co 

ważniejsze: dlaczego zostałyście?

Susie rozgląda się po pokoju, patrzy na przyjaznych, beztroskich ludzi, 

background image

wyginających się pod wirującymi wiatrakami sufitowymi. Podwójne 

szklane drzwi w salonie są otwarte, ukazując bezmiar oceanu, który 

połyskuje w świetle pełni księżyca.

- Znam lepsze pytanie. Dlaczego miałybyśmy wyjechać? - pyta Susie.

- To się przytrafia wielu z nas - oświadcza Carla. - Zeskoczyłam z karuzeli 

i udałam się na wakacje, które miały być dwutygodniowe. Ale potem 

pomyślałam sobie: co z pozostałymi pięćdziesięcioma tygodniami w roku? 

Czy człowiek nie powinien być szczęśliwy każdego dnia swojego życia?

192

Upijam łyk piwa. Szczęśliwa każdego dnia życia? Bycie mamą oznacza, 

że czujesz się szczęśliwa wtedy, gdy twoje dzieci są szczęśliwe. 

Przestajesz myśleć o samodzielnym znajdowaniu szczęścia.

- A co z waszą pracą? - pytam.

- To zadziwiające, ale bank jakoś dał sobie beze mnie radę - odpowiada 

Susie i ponownie wybucha śmiechem.

- I, co jest zadziwiające, ja dałam sobie radę bez korporacyjnego światka - 

dodaje Carla.

- Bardzo przyjemnie jest zamienić trzyczęściowe garnitury na 

dwuczęściowe stroje do opalania. W bikini można nabrać znacznie 

ładniejszej opalenizny - stwierdza Susie.

- No więc jak będzie? - pyta Carla, uśmiechając się do mnie. - Zostajesz 

tutaj z Kevinem?

Krztuszę się piwem.

- Ależ skąd! Nic z tych rzeczy. Jutro wracam do Nowego Jorku. - Gdy 

wypowiadam te słowa na głos, uświadamiam sobie, że chciałabym mieć 

nieco więcej czasu na radosne pływanie w oceanie, sączenie piwa prosto z 

background image

butelki i upajanie się nowo odkrytym talentem tancerki salsy. I chciałabym 

spędzić nieco więcej czasu z Kevinem.

Ale wszyscy goście widocznie także chcą spędzić nieco więcej czasu z 

Kevinem, gdyż choć jest już dobrze po północy, impreza wcale nie chyli 

się ku końcowi. Dopiero gdy dochodzi druga, Nurek Dave przebąkuje, że 

rano płynie łodzią i w związku z tym naprawdę potrzebuje czterech 

pełnych godzin odpoczynku.

- Sen dla urody jest ci jak najbardziej potrzebny - żartuje Carla. - 

Dostaniesz wyższe napiwki od turystek, jeśli nie będziesz miał 

podpuchniętych oczu.

- Jeśli chodzi o dobre napiwki, to polegam na obcisłych kąpielówkach - 

odpowiada Dave.

- Nauczyłeś się tej sztuczki ode mnie - droczy się Carla i posyła mu całusa, 

gdy Dave zmierza w stronę drzwi.

193

Reszta pomaga w sprzątaniu kuchni i przestawianiu mebli w salonie na 

właściwe miejsce. Nikt zdaje się nie dostrzegać porozrzucanych na 

podłodze chipsów ani rzeźby z puszek od piwa na gzymsie kominka. Ale 

przynajmniej się starali. Długo trwają pożegnania, wreszcie jednak w 

domku zostajemy tylko Kevin i ja.

Nagle czuję się wykończona. Siadam na kanapie. Kevin podchodzi do 

mnie.

- Jest naprawdę późno - mówi, obejmując mnie ramieniem. - A może 

zostaniesz tutaj, zamiast wracać do hotelu? Rano zawiozę cię na lotnisko, 

by zabrać samochód.

Posyłam mu spojrzenie pełne wahania.

background image

- Możesz spać w pokoju gościnnym - dodaje.

- Umowa stoi.

Prowadzi mnie do ładnego, bladoniebieskiego pokoju z podwójnym 

łóżkiem i taką samą wzorzystą pastelową narzutą, jaką można znaleźć w 

każdym hotelowym pokoju na każdej wyspie świata. Szukam wzrokiem 

tradycyjnego, oprawionego w muszelki obrazu, przedstawiającego plażę, 

ale ścianę zdobią pełne życia podwodne fotografie wielkości plakatów.

- Twoje? - pytam Kevina, podziwiając niesamowitą ostrość i samo ujęcie. 

Uchwycił skalary, które ustawiły się w szeregu i wyglądają tak, jakby mu 

posyłały całusy.

Kiwa głową.

- Sprzed kilku lat.

- Dobry jesteś - oświadczam.

- Bardzo dobry. I staję się coraz lepszy.

- To prawda. - Nadal ubrana w prowizoryczną minisu-kienkę, odsuwam 

narzutę i kładę się na wyprasowanym, chłodnym prześcieradle, po czym 

przeciągam się i ziewam.

- Masz coś przeciwko, żebym na chwilę położył się obok ciebie? - pyta.

Klepię ręką miejsce obok siebie, a Kevin wślizguje się do łóżka i przytula 

mnie mocno.

- Fajna imprezka - mówi.

194

- Super dzień. Szczęśliwy dzień - odpowiadam i momentalnie zasypiam z 

głową przytuloną do jego silnej piersi.

Budzę się później niż to miałam w planach i przyglądam się Kevinowi, 

który śpi nadal w szortach i T-shircie. Punkt zwrotny: spędziłam noc z 

background image

mężczyzną. A właściwie, jeśli interpretacja ma być dosłowna, tak 

naprawdę to spaliśmy ze sobą.

W ciągu nocy jakoś tak się stało, że ramię Kevina objęło mnie w talii, a 

moja noga splątała się z jego. Delikatnie odsuwam się, by wstać, i mój 

towarzysz otwiera oczy.

- Mmm, fajna noc - mruczy.

- Czy w łóżku wydarzyło się coś, o czym powinnam wiedzieć? - pytam, 

przekomarzając się z nim.

Kevin półprzytomnie przekręca się na łóżku.

- Nigdy nie marnowałbym swego talentu. Powinnaś być zupełnie 

rozbudzona, by mnie docenić.

- Jesteś bardzo pewny siebie, wiesz? - chichoczę i daję mu lekkiego 

kuksańca w ramię.

Zaczyna delikatnie całować moją szyję, ale wtedy rzucam okiem na 

zegarek i wyskakuję w panice z łóżka, a pełen radości i spokoju czar 

pryska.

- Co się stało? - pyta Kevin.

- Nie mogę uwierzyć, że tak długo spałam. Muszę wrócić do hotelu, by się 

wymeldować, a potem na lotnisko oddać wypożyczony samochód i wsiąść 

do samolotu. - Kręcę głową, a potem powtarzam: - Jak mogłam tak długo 

spać?

- Byłaś zrelaksowana. Może dobrze ci było leżeć przy mnie - odpowiada 

Kevin.

- No cóż, teraz czuję się nieco oszołomiona - oświadczam. Biegnę do 

łazienki, by spryskać twarz zimną wodą, po czym sięgam do torebki, 

nakładam na usta nieco balsamu i sprawdzam, czy mój paszport jest na 

background image

miejscu.

Tymczasem Kevin w ogóle się nie ruszył z łóżka. Czy on nie zdaje sobie 

sprawy, że nie mam tutaj samochodu? Musi

195

mnie odwieźć. Mam milion spraw do załatwienia. On jednak leniwie 

przesuwa dłonią po poduszce.

- Popatrz, jaki mamy piękny dzień - mówi, wskazując na sączące się przez 

okno promienie słoneczne.

- Piękne, cudowne, bardzo żółte słońce. A teraz chodź już, proszę cię. - 

Podchodzę do łóżka i ciągnę go za ramię. - Pomóż mi. Za kilka godzin 

mam samolot.

- A jutro będzie następny lot. I pojutrze. - Kevin głaszcze mnie po dłoni.

- Ale mój jest dzisiaj.

- Nie musi być. - Bawi się moimi palcami. Przystopowana jego brakiem 

reakcji na moje rozgorączkowanie, przysiadam na skraju łóżka.

- Zostań ze mną - mówi Kevin. - Nie pamiętasz, co powiedziałem ci 

wczoraj? Jeśli wsiądziesz do tego samolotu, będziesz żałować.

- Naprawdę?

- Zawsze się będziesz zastanawiać, co mogło się wydarzyć. Oboje 

będziemy się nad tym zastanawiać.

Palce Kevina tańczą po moim nagim udzie, a ja na chwilę zamykam oczy.

- Co się stanie, jeśli zostanę? - pytam miękko.

W odpowiedzi Kevin delikatnie przyciąga mnie do siebie. Przytula mocno, 

po czym przekręca się tak, że czuję na sobie ciężar jego naprężonego ciała.

Zamiast powiedzieć mu, jak bardzo pragnę zostać, rozpływam się po 

prostu w jego pocałunku. Właśnie do czegoś takiego zbliżałam się i 

background image

oddalałam od dnia, w którym przybyłam na wyspę. Czy wreszcie się 

poddam i pozwolę sobie na to, by znowu czuć? Wykorzystam jedną z 

szans, o których mówiła Emily?

- Pragnę się z tobą kochać - mówi Kevin, a jego ciepły oddech łaskocze 

mnie w ucho. - Namiętnie, ale bardzo, bardzo powoli. - Moje serce uderza 

o jego klatkę piersiową i wsu-

196

wam dłonie pod koszulkę, by poczuć silne mięśnie jego gładkich pleców.

Wykorzystaj szansę. Weź sobie to, czego pragniesz.

- Nie jestem pewna, czy pamiętam, jak to się robi - szepczę i przytulam się 

do niego jeszcze mocniej.

- W takim razie pozwól, że ci przypomnę. - Zdejmuje najpierw moją 

koszulkę, a po chwili także swoją. Przechodzi mnie dreszcz, gdy naga 

skóra styka się z nagą skórą i tym razem nie czuję się skrępowana tym, że 

Kevin widzi moje ciało. I gładzi je. I kocha się z nim. Tak jak wtedy, gdy 

tańczyliśmy, błogo poddaję się jego prowadzeniu.

Poddaję się i poddaję. I prowadzę. A potem znowu podążam za nim.

Odkąd Bill mnie zostawił, zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek 

będę uprawiać seks. Nie sądziłam, że tak się stanie; nie sądziłam, że będę 

miała na to ochotę. Jak mogłabym być z kimś nowym po tylu latach? Ale 

gdy moje ciało łączyło się z ciałem Kevina - raz za razem - czułam się tak, 

jakby pewne części mnie zostały obudzone z długiego snu.

- Ile razy możemy się kochać? - pytam Kevina późnym popołudniem, gdy 

siedzimy w ukrytej zatoczce na plaży.

- Mmm, a może jeszcze raz? - Przysuwa się bliżej.

- Ej, jesteś cały w piasku - chichoczę i odpycham go od siebie.

background image

- Jeden dzień i już się mną nasyciłaś? - pyta.

- W żadnym wypadku - odpowiadam i całuję go.

Kevin przeciąga się, opiera podbródek na dłoni, a ja przesuwam ręką z 

uznaniem - po raz kolejny - po jego fantastycznym ciele.

- No więc co myślisz? - pyta. Kładę się na plecach i patrzę w niebo.

- Myślę, że jesteś niesamowitym kochankiem.

- Jak duża jest twoja baza danych?

197

- Mała. Ale dużo czytam. - Nie wspominam o tym, że te książki to 

najczęściej teksty prawnicze, a nie romanse Har-lequina.

- I o czym jeszcze myślisz?

- Myślę, że Arthur będzie się zastanawiał, czy nie zostałam uprowadzona 

przez piratów.

Kevin patrzy na mnie w sposób zdradzający lekkie zdziwienie.

- A więc jednak masz tam chłopaka. Śmieję się.

- Nie. Arthur to mój szef. Spodziewa się, że jutro się stawię w kancelarii.

- W takim razie nic trudnego. Zadzwoń do niego i powiedz, że spóźnisz się 

jeden dzień. - Wyciąga dłoń i głaszcze moją pierś. - Mam lepszy pomysł. 

Powiem mu, że spóźnisz się tydzień. Wiesz przecież, że możesz zostać u 

mnie tak długo, jak tylko będziesz miała ochotę.

- Nie mam tutaj żadnych ubrań. Moja walizka nadal leży w 

wypożyczonym samochodzie, który zostawiłam na lotnisku - 

odpowiadam, jakby jedynym, co mnie powstrzymuje przed 

wprowadzeniem się do Kevina, był brak dodatkowej pary lewisów.

- Zapomnij o ubraniach. Chcę, byś ich już nigdy nie nosiła - oświadcza 

Kevin. Przesuwa dłoń na moją talię.

background image

Objęci, niespiesznie wracamy do domu. Dociera do mnie, że on ma rację. 

Nie ma mowy, bym miała właśnie teraz wrócić do Nowego Jorku.

- Zadzwonię do Arthura - oznajmiam, gdy jesteśmy już w domu. To nie 

jest uciekanie przed pracą, to tylko kwestia kilku dni. A poza tym 

przeprowadzam test Susie-Carli na temat tego, dlaczego nie powinnam się 

spieszyć z powrotem do prawdziwego życia. Czuję się szczęśliwa.

A dwa dni później czuję się jeszcze szczęśliwsza, gdy Kevin i ja wspólnie 

przyznajemy, że powinnam pozostać na wyspie przynajmniej do czasu, 

gdy przybędzie statek do-

198

stawczy wraz z zamówionymi na Amazon.com ekspresem do kawy i 

egzemplarzem Ilustrowanej Kamasutry.

- Nie chcę, byś się poczuła znudzona - wyjaśnia mi powody tych zakupów.

- No tak, jeszcze jedna filiżanka kiepskiej kawy i już mnie tu nie ma - 

odpowiadam ze śmiechem. Ale spokojnie mógł nie wydawać pieniędzy na 

książkę. Repertuarowi Kevina nie jest potrzebne żadne wsparcie.

- Ile pozycji jest w Kamasutrze? - pytam z ciekawością.

- Sześćdziesiąt cztery.

- Trzeba się ciężko napracować, by przebrnąć przez wszystkie.

- Będziemy robić to tak długo, jak będzie trzeba. Jedno wiem na pewno: 

nie mija dużo czasu, nim muszę

ponownie zadzwonić do mojego przełożonego. Kiedy odbiera telefon, 

wyjaśniam, że chcę wykorzystać nieco więcej urlopu.

- Co się dzieje, Hallie? - warczy do słuchawki Arthur. - To nie w twoim 

stylu zachowywać się tak nieodpowiedzialnie.

- Wiem - odpowiadam pogodnie. Ale szybko się reflektuję, gdy dociera do 

background image

mnie, że to nie był komplement. Spodziewałam się wcześniej, że mój 

zazwyczaj przychylnie usposobiony szef okaże nieco więcej zrozumienia, 

ale skoro tak się nie dzieje, pospiesznie zmieniam ton. - Mogę tutaj trochę 

popracować - oświadczam i mam nadzieję, że w moim głosie słychać 

profesjonalizm. - Dzięki telefonom, Internetowi i e-mailom w ogóle nie 

zauważycie mojej nieobecności.

- Niezbyt podoba mi się ten pomysł - odpowiada Arthur. - Niedługo sąd 

będzie rozpatrywał sprawę Tylera. Potrzebuję twojej pełnej uwagi.

A z czego wnioskuje o jej braku? Czy z tonu mojego głosu umie odgadnąć, 

że jedną dłonią trzymam słuchawkę, a drugą rozsmarowuję na nodze 

balsam do opalania?

- Jeśli chodzi o sprawę Tylera, zrobię wszystko, co w mojej mocy - 

oświadczam. Tubka z balsamem wyślizguje się

199

z moich palców. Patrzę, jak toczy się po podłodze. A właściwie to jakiego 

królika mam zamiar wyciągnąć z kapelusza, by wygrać sprawę Tylera? Z 

moim szczęściem będzie to seksowna Jessica Rabbit*. I na dodatek okaże 

się, że pracuje dla Alładin Films i też bzyka się z Tylerem.

- Najlepiej będzie, jak znajdziesz dla mnie pana Tylera

- mówi ponuro Arthur. - Od trzech dni próbuję się z nim skontaktować, ale 

w ogóle nie odpowiada na moje wiadomości.

- Zawsze mogę rozejrzeć się za nim tutaj - rzucam żartobliwie do 

słuchawki.

- Więc może zrób to, o ile tylko nie będziesz zbyt zajęta

- odpowiada drwiąco Arthur i rozłącza się.

Aby uszczęśliwić swojego zestresowanego szefa, postanawiam 

background image

rzeczywiście trochę popracować. Sprawdzam za poduszkami, pod łóżkiem 

i w łazience. Nie, tutaj pana Tylera nie ma. No cóż, to powinno się liczyć 

jako przynajmniej jedna roboczogodzina. Później pójdę poszukać go na 

plaży. Ale najpierw zadzwonię na chwilę do Bellini. Ktoś w Nowym Jorku 

powinien wiedzieć, gdzie przebywam.

- Co to znaczy, że nadal jesteś na Virgin Gorda? - pyta, kiedy udaje mi się 

dodzwonić do jej biura w Bendel's.

- Powinnaś zobaczyć, jak cudowne są tutaj plaże - odpowiadam z 

rozmarzeniem.

- Jasne - wzdycha. - Słuchaj, nie mam teraz za bardzo czasu na kolejną 

prelekcję o podróżach. Czy możesz mi po prostu przekazać najświeższe 

wieści? Za drzwiami czeka przedstawiciel handlowy, który chce mi 

wcisnąć wyszywane cekinami torebki, a drugi upiera się, że w następnym 

sezonie liczyć się będą jedynie aplikacje. Wybacz, ale jestem teraz pod 

straszną presją.

Wychodzę na taras i przyglądam się przepływającemu w pobliżu 

katamaranowi, który ma jakieś piętnaście metrów

rabbit (ang.) - królik.

200

długości. Troje ludzi wylegujących się na pokładzie macha do mnie, a ja 

leniwie im odmachuję. Tak, taka straszna presja. Bellini panikuje, gdyż 

końcowy wynik finansowy Bendels jest uzależniony od jej wyboru 

cekinów czy aplikacji. Arthur się gorączkuje, że może przegrać sprawę - i 

że zapodział gdzieś klienta. Jeśli chodzi o mnie, to wystarczy powygrze-

wać się trochę w ciepłych promieniach słońca i wszystko wydaje się takie 

odległe.

background image

Ale skoro Bellini chce, bym przeszła od razu do sedna sprawy, tak właśnie 

uczynię.

- Wieści są takie, że Kevin okazał się być extraordinaire nurkującym 

fotografem. A jeśli chodzi o seks, to jest jeszcze bardziej extraordinaire.

- Brzmi nieźle - stwierdza.

Z zadowoleniem opieram się o barierkę i macham w kierunku kolejnej 

łodzi.

- Może już nigdy nie wrócę do domu.

- Oczywiście, że wrócisz. Masz po prostu romans. Zastanawiam się nad 

tym przez chwilę.

- Nie, to nie romans. A jeśli to coś poważnego? Czy istnieje jakiś powód, 

dla którego nie mogłabym tutaj zostać?

- Dopiero poznałaś tego faceta. Masz dwoje dzieci. I nie znosisz pina 

colady. Co powiesz na takie powody?

Jako że w ciągu ostatnich kilku dni wałkowałam w myślach te same 

argumenty, jestem gotowa na ich odparcie.

- Moje dzieci są na studiach. Pina colada jest passé. A Kevina znam od 

dwudziestu pięciu lat. Na miłość boską, znam nawet jego matkę. - To mnie 

stopuje. Jeannette Talbert z całą pewnością nie zajmuje miejsca w rubryce 

z plusami.

- Och, nie bądź niemądra - oświadcza Bellini. - On jest nurkiem i mieszka 

na wyspie. Nie jest kimś odpowiednim dla ciebie.

- Nie jest odpowiedni? - Zaczynam się śmiać. Bellini prawiąca mi kazania, 

że umawiam się z kimś nieodpowiednim,

201

jest jak Rush Limbaugh' atakujący narkomanów. Albo Bill O'Reilly" 

background image

protestujący przeciwko dewiacjom seksualnym. Albo Kościół katolicki, 

prawiący kazania na temat... cóż, w dzisiejszych czasach to na temat 

wszystkiego.

- Hallie, to ja mam niskie standardy - wyrzuca z siebie poirytowana 

Bellini. - Wszyscy uważamy cię za wzór cnót. Filar społeczeństwa. 

Uosobienie stosowności.

- No cóż, może jestem zmęczona byciem wzorem i filarem. Nie 

wspominając o uosobieniu.

- Taka właśnie jesteś. Tak jesteś skonstruowana.

- Brzmi to tak, jakbym była starożytnym greckim amfiteatrem. Miałam już 

tego dosyć. Chcę być... - milknę. Czym ja chcę być? - Jak Guggenheim w 

Bilbao. No wiesz, tym szalonym muzeum w Hiszpanii z falistymi 

dachami. Czymś nowoczesnym, o czym wszyscy mówią.

- Ciągnij to dalej, a wszyscy będą o tobie mówić; masz to jak w banku.

- Nie mogę uwierzyć, że tyle w tobie dezaprobaty. Sądziłam, że akurat ty 

mi powiesz, bym się na to skusiła.

- Jestem po prostu racjonalna - odpowiada Bellini.

- To ci nie pasuje. Wzdycha głośno.

- No dobrze. Ciesz się seksem. Używacie prezerwatyw, prawda? I 

dodatkowej metody antykoncepcyjnej? Pamiętaj, by stosować środek 

plemnikobójczy za każdym razem, gdy się kochacie. I tak dla 

bezpieczeństwa używaj go dużo więcej niż zaleca się w ulotce.

Marszczę nos.

- Bellini, skoro chcesz, bym cieszyła się seksem, zamknij się. Wiem, co 

robić, więc daj sobie spokój z odczytywaniem ulotki adresowanej do 

młodzieży. Co się stało ze spontanicznością?

background image

Dziennikarz radiowy.

Kontrowersyjny dziennikarz telewizyjny.

202

- Nawet się nie waż myśleć o spontaniczności! Mówię poważnie o 

stosowaniu tych środków za każdym razem, nawet jeśli robicie to dwa 

razy w ciągu godziny. - Milknie, po czym ścisza głos i pyta: - A tak przy 

okazji, to czy on to robi dwa razy w ciągu godziny?

- Nawet trzy - odpowiadam.

- Teraz już wiem, że kłamiesz. - Śmieje się. - Ale skoro już jesteśmy przy 

tym temacie, to co powiedziałaś dzieciakom?

-Nic.

- Okłamujesz je?

- Nigdy nie okłamałabym własnych dzieci - zapewniam. - Bardzo często 

ze sobą rozmawiamy. Dzwonią do mnie na komórkę. Po prostu nie 

przyszło im nigdy do głowy zapytać mnie, gdzie jestem.

- No cóż, wygląda na to, że masz wszystko pod kontrolą - oświadcza 

powątpiewająco Bellini. - Niedługo do ciebie zadzwonię. A tymczasem 

muszę natychmiast zażegnać kryzys torebkowy w Bendels.

- Co więc postanowiłaś odnośnie do następnego sezonu? Cekiny czy 

aplikacje?

- Ani jedno, ani drugie - odpowiada Bellini. - Nie tylko ty umiesz pójść w 

zupełnie innym kierunku. Zaczekaj chwileczkę. - Słyszę, jak woła do 

swojej asystentki, by pozbyła się obydwu przedstawicieli handlowych, 

którzy czekają w recepcji. - Czas na małe trzęsienie ziemi - oświadcza. A 

potem jednym krótkim zdaniem zaznacza swoją obecność w historii 

modnych dodatków: - Chcę mieć te wieczorowe torebki z plastiku.

background image

Plastikowe torebki? Dobry pomysł. Ale ja będę kupować moje jednak w 

A&P

Rozdział dwunasty

To zaskakujące, z jaką łatwością dostosowałam się do życia na wyspie - 

teraz mogę nawet nosić sarong. Spędzając każdy dzień na bieganiu po 

plaży, pływaniu w oceanie i uprawianiu seksu dosłownie wszędzie, jestem 

w szczytowej formie. Słyszałam, że przeciętna mężatka tyje każdego roku 

o kilogram. Może kiedy jest się w separacji, traci się kilogram rocznie. 

Jeśli pozostanę samotna przez następne dwadzieścia lat, dorobię się 

wyglądu anorektyczki.

Ale w chwili obecnej wszystko jest idealne. Czuję się szczupła i zdrowa - i 

mam Kevina. No, a skoro mowa o dostosowywaniu się, to z zaskakującą 

łatwością porzuciłam mój świat i zamieszkałam w jego. Moją poranną 

pobudkę stanowią teraz uderzające o brzeg fale, a nie ryczący budzik. 

Zamiast w ramach śniadania wpychać do ust batonik z ziarnami w drodze 

do kolejki, siedzę razem z Kevinem na tarasie, leniwie obserwując mewy, 

popijając świeżo zaparzoną kawę (ten nowy ekspres to był jednak dobry 

pomysł) i pogryzając dojrzałe owoce. Podręcznik Kamasutry też okazał się 

świetnym nabytkiem - ale zazwyczaj korzystamy z niego dopiero w porze 

lunchu.

Lubię być przy boku Kevina, nawet jeśli to oznacza, że spędzam dużo 

czasu pod wodą. Moje umiejętności nurkowania uległy znaczącej 

poprawie i z przyjemnością pomagam

204

mu czasem w pracy. W czasie trwania naszego małżeństwa bardzo rzadko 

odwiedzałam Bilia w jego reprezentacyjnym gabinecie, ale z Kevinem 

background image

lubię pracować. Może dzieje się tak dlatego, że jego miejscem pracy jest 

ocean i przebywanie razem z nim wydaje się urzekająco egzotyczne.

Praca przy filmie z Angeliną Jolie rozpocznie się dopiero za miesiąc, więc 

tymczasem Kevin wrócił do robienia zdjęć nurkującym turystom. Ale 

dzisiejsze zlecenie, fotografowanie ceremonii zawarcia małżeństwa, jest 

niezwykłe. Przynajmniej dla mnie. Byłam w życiu na wielu ślubach; 

widziałam bosonogie panny młode hasające po łące w Vermont i panów 

młodych zdążających sztywno we frakach i cylindrach w stronę ołtarza w 

katedrze św. Patryka. Ale nigdy nie widziałam pary wymieniającej się 

przysięgami trzydzieści metrów pod wodą, z butlami z powietrzem 

przytwierdzonymi do pleców. Każdemu brak nieco tchu przed 

wypowiedzeniem „Tak", ale to będzie pierwsza znana mi para młoda, 

której rzeczywiście będzie potrzebny tlen.

- A co się stanie, jeśli obrączka spadnie do wody? - pytam Kevina, gdy 

płyniemy motorówką na sąsiednią wyspę, Guanę, gdzie szczęśliwa para 

bierze ślub.

- Jeśli obrączka spadnie, wezwiemy Straż Przybrzeżną

- odpowiada Kevin.

Dopiero po chwili dociera do mnie, że przekomarza się ze mną.

- Straż Przybrzeżna: Natychmiastowy odłów obrączek - rzucam.

- Chyba taki serial leci w niedzielę wieczorem na CBS.

Kevin się śmieje, a gdy zbliżamy się do Guany, stado puszystych białych 

ptaków leniwie szukających pożywienia rozprasza się, hałaśliwym 

nawoływaniem na chwilę zagłuszając warkot naszej motorówki. Na 

nabrzeżu podchodzi do nas wysoki, szeroki w barach mężczyzna i podaje 

nam po kolei rękę, by pomóc przy wysiadaniu.

background image

- Hej, Henry, miło cię widzieć - wita się Kevin, potrząsając jego dłonią.

205

- Nawzajem. Witajcie - odpowiada mężczyzna. Obrzuca mnie pełnym 

uznania spojrzeniem, po czym pyta Kevi-na: - To twoja nowa 

przyjaciółka?

- Właściwie to stara. Poznaj Hallie. - Kładzie zaborczo dłonie na moich 

ramionach. - Zaopiekujesz się moją dziewczyną, gdy ja przygotuję 

wszystko do tego podwodnego ślubu?

- Zawsze z przyjemnością opiekuję się twoimi dziewczynami - odpowiada 

żartobliwie Henry.

Kevin się śmieje, po czym odchodzi razem ze swoim sprzętem 

fotograficznym.

- Ładne miejsce - mówię do Henry'ego, gdy pomaga mi przycumować 

motorówkę. - Długo tutaj pracujesz?

- Myślę, że można tak powiedzieć - odpowiada i uśmiecha się uroczo.

Mija nas stado flamingów: pełnych gracji, długonogich i długoszyich 

piękności, które wyglądają tak, że powinno się o nich napisać balet. Diwy 

z Jeziora łabędziego zbyt długo już panują.

- Jakie piękne - mówię, przyglądając się ptakom. Henry patrzy za nimi z 

dumą.

- Guana to rezerwat przyrody. Kilka lat temu karaibskim flamingom 

groziło wymarcie, więc zwiększyliśmy populację. Mamy tutaj wiele 

gatunków zwierząt, których nie znajdzie się nigdzie indziej.

Jakby na potwierdzenie jego słów, duży owad zaczyna się wspinać po 

mojej nodze. Wydaję się z siebie krótki pisk i strzepuję go z nogi.

Henry kuca i bierze w dłoń zestresowanego robala.

background image

- Żyją tutaj setki gatunków owadów, włączając w to trzy rodzaje żuków. - 

Przez chwilę mu się przygląda, po czym delikatnie stawia na liściu. - 

Wiedziałaś, że na świecie jest więcej żuków niż wszystkich innych 

gatunków? Krąży historia o pewnym biologu, który zapytany, czego natura 

nauczyła go o Bogu, odparł: „Niezwykłą sympatią darzy on żuki".

206

Wybucham śmiechem i prostuję nogę.

- Dużo wiesz o tym miejscu - stwierdzam.

- To moja powinność - odpowiada Henry, poprawiając kapelusz z szerokim 

rondem. - Jestem jego właścicielem.

- Właścicielem? - pytam ze zdumieniem. - Czy to znaczy, że jesteś 

królem? Dyktatorem? Jak mam cię nazywać?

- Henry - odpowiada zwięźle.

- A ja wolę mówić na ciebie Król Henry - oświadczam i składam mu 

głęboki ukłon.

Chichocze.

- Jeśli chodzi o ścisłość, to posiadam dwie wyspy. Gua-nę kupiłem jeszcze 

w latach siedemdziesiątych.

- Mądra inwestycja. Jaki zakup planujesz w następnej kolejności? - pytam.

- Nową wędkę.

- Dobrze mieć w życiu jakieś cele - odpowiadam. Henry uśmiecha się i 

ponownie siada na nabrzeżu.

- No a ty, Hallie? Jaka jest twoja historia?

- W mojej historii wszystko zdaje się ulegać zmianie

- oświadczam. - W tej chwili główny wątek stanowi fakt, że jestem z 

Kevinem.

background image

Henry podnosi jakiś kamyk i rzuca go płynnym ruchem do wody. Trzy 

kaczki. Nieźle.

- Kevin to zabawowy facet. Bardzo niezależny duch

- stwierdza. - Podziwiam to w człowieku. Choć po pewnym czasie 

niektóre kobiety coś takiego zaczyna męczyć.

Przesypuję między palcami garść piasku.

- Czy to ostrzeżenie, Królu Henry?

- Jedynie spostrzeżenie - odpowiada.

Patrzymy przez chwilę na siebie, po czym mój towarzysz wstaje.

- Powinnaś się chyba przygotować do tego ślubu. - Pokazuje na ścieżkę i 

wyjaśnia, jak dojść do Zatoki Melonowej. Następnie zamyka mnie w 

krótkim uścisku i całuje w obydwa policzki.

207

- Baw się dobrze. Miło spędzaj czas z Kevinem. To o wiele ważniejsze od 

posiadania wysp.

Też odpowiadam uściskiem.

- Jesteś najmilszym królem, jakiego poznałam - stwierdzam.

Macham Henry'emu na odchodne, po czym udaję się w kierunku miejsca 

zaślubin. Drogę przecina mi jakaś dziwaczna jaszczurka, ale zamiast 

uskoczyć jej z drogi, zatrzymuję się i przyglądam się z podziwem. To 

przecież jedno z Bożych stworzeń - a już na pewno stworzeń Henryego.

Kiedy docieram do zatoki, przyglądam się czystej niebieskiej wodzie w 

poszukiwaniu bąbelków i śladów Kevi-na. Mój chłopak gdzieś tam jest. 

Mój chłopak. Fajnie znowu mieć chłopaka, mimo ostrzeżenia Henry'ego. 

Guana wydaje się być dobrym miejscem na rozwijanie wszystkiego. Może 

chłopak stanie się...

background image

- Wodnik! - wołam, gdy jego głowa wynurza się z oceanu. Kevin macha 

do mnie i podpływa do brzegu. Wychodzi z wody.

- Hej, Wodna Dziecinko - mówi, ściągając maskę i opryskując mnie wodą.

- Przestań. Robię się mokra.

Wybucha śmiechem i rozkłada ręce w stronę bezkresnego oceanu.

- O to właśnie chodzi w podwodnych ślubach - oświadcza. W szybkim 

tempie wkładam kombinezon i sprawdzam

sprzęt, myśląc o tym, że zaledwie kilka tygodni temu, by dostać się do 

wody, potrzebowałam pomocy moich dzieci, Nicka i kapitana motorówki - 

a kiedy już tam się znalazłam, machałam płetwami bez ładu i składu. Teraz 

jednak przebywanie w oceanie nie sprawia mi najmniejszego problemu. 

Druga natura. I nie tylko w wypadku nurkowania otrzymałam drugą 

szansę.

Trzymając się za ręce, schodzimy z Kevinem pod wodę do miejsca 

ceremonii. Skoro to ślub, tak sobie myślę, że po-

208

winnam się jakoś bardziej wystroić. Nie da się za to zbyt wiele zrobić ze 

środowiskiem naturalnym. Żyjąca rafa koralowa, połyskująca niczym 

tysiące kryształów, jest piękniejsza niż najbardziej okazały marmurowy 

ołtarz, a unoszące się w wodzie purpurowe wodorosty są bardziej 

oszałamiające niż pięćdziesiąt tysięcy róż.

Kilka minut później widzę, jak państwo młodzi powoli schodzą w dół, by 

dołączyć do nas na głębokości prawie trzydziestu metrów. Suną w naszym 

kierunku w podobnych, błyszczących czarnych kombinezonach i przez ten 

cały span-dex, maski, rurki i zbiorniki z tlenem niełatwo odgadnąć, które z 

nich to ona, a które to on. Mogłoby to być idealnym rozwiązaniem dla 

background image

ślubów gejowskich. Nikt by nie rozróżnił państwa młodych.

Tuż za parą schodzi Susie, okazyjna asystentka Kevina, która tym razem 

będzie przewodzić ceremonii. Może i po przybyciu na wyspę porzuciła 

karierę bankowca, ale z całą pewnością zachowała głowę do interesów. 

Aby poszerzyć zakres usług instruktorki nurkowania, Susie postarała się

0 uprawnienia sędziego pokoju i barmana. Sprytne posunięcie zawodowe. 

Komu po ceremonii zaślubin nie przyda się drink?

Kiedy para podpływa do nas, panna młoda (a przynajmniej ta mniejsza 

postać) chwyta w dłoń kilka wodorostów

1 dzierży je przed sobą jako bukiet. Kevin wyjmuje ustnik i wydmuchuje 

umuzykalnione bąbelki.

- Tam, tam, ta-tam - wydycha w rytm Here Comes the Bride. Szybko 

wkłada rurkę z powrotem do ust, by zaczerpnąć tchu. Dobrze, że panna 

młoda nie płynie do ołtarza przy dźwiękach marsza Wagnera, inaczej 

przed wydmuchnięciem ostatniej nutki Kevin wyzionąłby ducha. Skoro 

muzyczny akompaniament dobiegł końca, Susie przywołuje nas bliżej do 

siebie i ceremonia rozpoczyna się na dobre. Wokół nas zbiera się kolorowe 

stadko papugoryb, które chcą być świadkami połączenia naszej pary 

węzłem małżeńskim, a w okolicach pana młodego krąży wielka karetta.

209

Jako że nie ma nikogo, kto by oddawał panu młodemu pannę młodą i 

wobec braku sprzeciwu wyrażanego przez którąkolwiek z ryb, ceremonia 

przebiega sprawnie i szybko. Kevin zaczyna robić zdjęcia, podczas gdy 

Susie przewodzi uroczystości, wskazując na pana młodego, potem na 

pannę młodą i czyniąc palcem znak zapytania. Pan młody pokazuje znak 

„okej" poprzez utworzenie kółeczka kciukiem i palcem wskazującym, co 

background image

stanowi podwodną wersję „Tak". Susie powtarza cały proces w wypadku 

panny młodej, która kiwa głową, składając w ten sposób przysięgę 

małżeńską. Jestem pewna, że Susie nie dołożyłaby niczego od siebie, ale 

skąd podwodna panna młoda ma wiedzieć, czy właśnie wyraziła zgodę na 

kochanie i miłowanie - czy także na zachowywanie posłuszeństwa?

Szczęśliwa para pociera się maskami, próbując się pocałować i w dowód 

jedności przekazuje sobie ustniki, by wymienić się powietrzem. Cała 

podekscytowana unoszę w górę kciuk, zapominając, że dla osób 

nurkujących oznacza to, iż czas wracać na powierzchnię. Wszyscy 

posłusznie zaczynają się wynurzać. Och, no cóż - jedyne, czego panna 

młoda nie zdążyła zrobić, to rzucić bukietu, a zresztą i tak nie miałam 

ochoty dostać w twarz pękiem wodorostów.

Kevin i ja pierwsi docieramy na powierzchnię. Szybko się pozbywamy 

całego sprzętu. Po chwili wynurzają się nowożeńcy. Wyciągam dłoń, by 

pomóc im wydostać się na brzeg.

Pan młody przygląda mi się przez maskę i jest czymś tak bardzo 

zdumiony, że niemal ponownie wpada do wody. Gdy wyciągam go na 

brzeg, szybko chowa się za żoną.

- Co się stało, kochanie? - pyta kobieta, zdejmując maskę. Ściąga 

elastyczną opaskę przytrzymującą włosy i na plecy opadają gęste rude 

loki. Tymczasem pan młody szepcze coś małżonce do ucha i niecierpliwie 

szarpie za kombinezon.

I nagle dociera do mnie, że znam ich oboje. Zdenerwowanego pana 

młodego miałam okazję poznać w mojej kancelarii, a pannę młodą 

widziałam nagą na zdjęciach.

210

background image

- Pan Tyler? - pytam z niedowierzaniem. - Czy to pan? Zamiast mi 

odpowiedzieć, pospiesznie chwyta za rękę

żonę - o której teraz już wiem, że to Melina Marks - i ciągnie ją w 

kierunku zacumowanej na plaży motorówki. Z całych sił wciąga łódź do 

wody i szarpie za sznur, by uruchomić silnik.

Zaczynam biec za nimi, ale odpływają, opryskując mi twarz falą słonej 

wody. Dołącza do mnie Susie.

- Mam nadzieję, że nie zrobiłam niczego niewłaściwego podczas 

ceremonii - mówi, przyglądając się oddalającej się od brzegu parze.

- Wszystko zrobiłaś jak należy - uspokajam ją. Patrzymy za nimi, dopóki 

łódź nie staje się zaledwie plamką na horyzoncie.

Susie wzdycha.

- Muszę wypełnić akt małżeństwa, a nie znam nawet ich nazwisk. Kim był 

ten mężczyzna w masce?

Przez tyle lat oglądałam powtórki Samotnego jeźdźca i nigdy nie przyszło 

mi do głowy, że pewnego dnia będę znała odpowiedź na to pytanie.

- Nazywa się Charles Tyler. To mój klient - wyjaśniam. - Kiedy mój szef 

kazał mi go znaleźć, pomyślałam sobie, że powinnam poszukać pod 

każdym kamieniem, ale nawet nie przyszło mi do głowy, by zerknąć pod 

butlę z powietrzem.

- Dlaczego tak spanikował na twój widok? Potrząsam głową.

- Pewnie dlatego, że w samym środku procesu o dyskryminację seksualną 

poślubia kobietę, sypianie z którą go pogrąża. A to niezbyt rozważny krok.

Przez jakiś czas przechadzam się w pobliżu brzegu, czekając na powrót 

motorówki, ale nadaremnie.

- Sądzisz, że powinniśmy ich poszukać? - pytam Kevina.

background image

211

- Możemy spróbować. Ale teraz oni mogą być już wszędzie. A 

przynajmniej wszędzie, dokąd da się dopłynąć na jednym zbiorniku 

propanu.

Nie mając żadnej realnej alternatywy, pozostawiam w telefonie 

komórkowym pana Tylera wiadomość głosową, gratulując mu zawarcia 

związku małżeńskiego - ponieważ co innego mogę powiedzieć? Ty 

bezmyślny idioto, przekreślasz swoją karierę, a twoja świeżo poślubiona 

żona straci pracę. Błagam go, by do mnie oddzwonił, choć oficjalnie ma 

teraz miesiąc miodowy.

Opuszczamy Guanę, a ja przez całą drogę do domu odczuwam 

wzburzenie. Gdy nasza niewielka łódź przemyka przez unoszące się fale, 

walenie mojego tyłka o siedzenie jest niczym w porównaniu z kołataniem 

w mojej głowie, dzięki, rzecz jasna, panu Tylerowi. Kiedy wieczorem 

wychodzimy razem z Susie i Davem do położonego na świeżym powietrzu 

baru, jedynie o tym jestem w stanie mówić.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego jesteś taka zdenerwowana - powtarza 

Kevin po raz chyba dziesiąty.

- Zdenerwowana? Nie jestem zdenerwowana - odpowiadam, robiąc się 

jeszcze bardziej zdenerwowana na myśl o konieczności bronienia mojego 

zdenerwowania.

- Nie, Kev ma rację. Jesteś zdenerwowana - oświadcza Dave. Wyrzuca 

orzeszek w powietrze i łapie go w otwarte usta. - O co to całe halo?

- Mój klient zachowuje się bardzo dziwnie. Wiem, że coś jest nie tak, ale 

nie jestem w stanie wydobyć tego z niego. - Pociągam łyk drinka. - Do 

szaleństwa doprowadza mnie fakt, że nie umiem rozgryźć tej sprawy.

background image

- A kogo to obchodzi? Koniec dnia, pijesz piwo i zostawiasz pracę za sobą 

- stwierdza Dave.

- Moja praca mnie interesuje - mówię, przypominając sobie, że kiedyś 

rzeczywiście tak było. - Nie lubię zostawiać jej za sobą. Czasami pozostaje 

ze mną przez całą noc.

212

- Moja praca też czasami pozostaje ze mną przez całą noc - mówi Dave, 

puszczając oczko. - Zawsze się znajdzie jakaś seksowna turystka, która ma 

ochotę, by instruktor nurkowania pokazał jej coś więcej niż rafę. Idzie 

więc ze mną do domu i przedstawiam ją długiemu węgorzowi.

- Och, Dave, jesteś obrzydliwy - stwierdza Susie, krzywiąc się.

- Długi węgorz? - pyta speszony Kevin. - Czy tak właśnie go nazywasz? 

Wydawało mi się, że ostatnia kobieta, z którą spałeś, mówiła coś o małym 

kalmarze.

Opieram się na krześle i kręcę głową. Kilka krótkich miesięcy - a 

jednocześnie całe życie - temu brałam razem z Billem udział w 

proszonych kolacjach w Chaddick, sącząc Chateau Margaux i 

rozprawiając o wpływie wycinania lasów amazońskich na zmiany w 

środowisku naturalnym. No i moje środowisko naturalne rzeczywiście się 

zmieniło. Złopię to, co akurat jest w beczce i dyskutuję, czy facet, którego 

nawet specjalnie nie lubię, ma małego kalmara czy długiego węgorza.

- A więc wracając do twojej sprawy - mówi Dave, kończąc tym samym 

temat swego przyrodzenia. - Ta cała dyskryminacja seksualna to dla mnie 

kompletna bzdura. Witamy na świecie. To oczywiste, że zdobywa się 

różne rzeczy dzięki temu, że się dobrze wygląda albo ktoś chce się z tobą 

przespać. To dobór naturalny. Teoria Darwina w najczystszej postaci.

background image

Milczę, będąc pod wrażeniem tego, że Nurek Dave wspomniał o Darwinie. 

Ale nie jestem pod wrażeniem sposobu ujęcia tego tematu.

Ani ujęcia Kevina.

- Daj spokój, Hallie. Zatrudniam ludzi, których lubię. Dlaczego innym nie 

wolno tak robić?

- Ale czy sypiasz ze wszystkimi, których zatrudniasz? Przy stoliku zapada 

niezręczna cisza. Susie i Kevin wymieniają spojrzenia.

213

- Nigdy nie spał ze mną - oświadcza Dave i rzuca następnego orzeszka, 

który odbija się od jego policzka.

Susie wygląda nagle na bardzo zajętą rozsmarowywa-niem masła na 

kromce chleba.

- Wróćmy do pana Tylera. Skoro dopiero co uczyniłam ich mężem i żoną, 

czy to nie pomaga twojej sprawie, Hallie? Chodzi mi o to, że teraz jest to 

już przecież zgodne z prawem.

- Jest to może nieco mniej brudne, ale wcale nie pomaga sprawie. Teraz, 

kiedy ożenił się z Meliną, trudno udowodnić, że jej nie faworyzował.

- Ooch, pupilka nauczyciela, pupilka nauczyciela. Co to jest, czwarta 

klasa? - pyta Dave, przytrzymując przy płomieniu świecy skraj papierowej 

serwetki i patrząc, jak się pali. - Mam dość politycznej poprawności. Nie 

pozwala ci się dobrze bawić.

- Nie chcielibyśmy, by cokolwiek przeszkodziło któremuś z was w dobrej 

zabawie - odpowiadam, nieco może zbyt wyniośle.

Kevin kładzie dłoń na mojej i klepie ją uspokajająco.

- Daj spokój, Hallie. Wyluzuj. Nie jesteś już w Nowym Jorku.

- Może powinnam być - odpowiadam łagodnie. Potrząsa głową.

background image

- Nie kłóćmy się o to. To twoja praca i założę się, że jesteś w niej dobra. - 

Całuje mnie, a ja jak zwykle odprężam się, czując dotyk Kevina. Po chwili 

jednak nie daje za wygraną. - No i spójrz tylko na siebie. Trudno mi sobie 

wyobrazić, by nie pomogło twojej karierze to, że jesteś taką ślicznotką.

Pochlebia mi to i jednocześnie mnie obraża. Siedzę sobie tutaj razem z 

ludźmi, którzy uważają, że życie to niekończąca się impreza w akademiku, 

ale przynajmniej jedna z tych osób twierdzi, że jestem śliczna.

Następnego ranka, gdy włóczę się po mieście, Emily dzwoni do mnie na 

komórkę. Sprawia wrażenie nieco zbyt rados-

214

nej. Ponieważ w Yale trwa właśnie sesja egzaminacyjna, można by 

oczekiwać, że będzie nieco bardziej spięta.

- Zostało mi jeszcze do napisania dziesięciostronicowe wypracowanie na 

temat powstania i upadku cywilizacji Starego Świata - wyjaśnia.

- To zaledwie cztery tysiące lat historii. Powinnaś poradzić z tym sobie w 

godzinę - odpowiadam sarkastycznie.

W tle rozbrzmiewa krzyk mewy i zakrywam słuchawkę dłonią, mając 

nadzieję, że Emily tego nie usłyszy. A jeśli nawet, to zawsze jej mogę 

powiedzieć, że jestem w metrze. Dużo jest tam dziwnych ptaków. Nie 

lubię kłamać, ale ponieważ jeszcze nie czuję się gotowa, by przyznać się 

do mieszkania z Kevinem, jestem wdzięczna, że mojej córce nie 

przychodzi do głowy zapytać, gdzie jestem.

- Jacyś interesujący chłopcy w szkole? - pytam ją. Przez chwilę panuje 

milczenie.

- Jestem zbyt zajęta, by zwracać uwagę na facetów - odpowiada Emily.

- Praca jest w porządku, ale jednak studia to także i zabawa - oświadczam. 

background image

- Najlepsze lata twego życia i tak da-lej.

Słyszę dziwny skrzek, ale brzmi on tak, jakby dochodził z telefonu. Tym 

razem to chyba Emily zasłania słuchawkę, gdyż ledwie słyszę jej następne 

słowa.

- Co mówiłaś? - pytam.

- Nie martw się, dobrze się bawię - odpowiada, tym razem nieco 

wyraźniej.

- To dobrze. A co jeszcze u ciebie słychać?

- Jestem naprawdę zajęta. Chciałam po prostu zadzwonić, by dać ci znać, 

że u mnie wszystko w porządku. - Po chwili dodaje sztucznie radosnym 

tonem: - Jeśli w ciągu następnych kilku dni będziesz miała problem ze 

złapaniem mnie, to będzie znak, że zaszyłam się w bibliotece.

- Moje biedne kochanie. Będę o tobie myśleć - mówię i rozłączamy się.

215

Przez chwilę czuję się winna, że moja córka tak ciężko pracuje w zimnej 

bibliotece, podczas gdy ja przechadzam się leniwie, wygrzewając się w 

promieniach słońca. Fajnie by było mieć ją tutaj. Może powinnam jej 

kupić ten naszyjnik, który tak bardzo jej się spodobał, choć był 

zdecydowanie za drogi. Cała Emily Na wyspie, gdzie handlarze sprzedają 

na plaży paciorki po dwa dolary za sztukę, jej się udało wypatrzeć 

kosztujący krocie naszyjnik z pereł słodkowodnych.

Odwracam się i udaję się do małego sklepiku, w którym moja córka 

znalazła to cudo, ciesząc się na myśl, że zrobię Emily niespodziankę. Ale 

kiedy tam docieram, okazuje się, że naszyjnika nie ma. Imelda, 

sprzedawczyni, pamięta mnie i wzrusza ramionami, gdy pytam, co się z 

nim stało.

background image

- Sprzedałam perły dziś rano - odpowiada.

Na mojej twarzy na pewno maluje się rozgoryczenie.

- Cholera, chciałam je kupić dla córki. Tak bardzo jej się podobał ten 

naszyjnik, gdy byłyśmy tutaj kilka tygodni temu. Powinnam go była wtedy 

kupić.

- Ktoś inny kupił go dla niej - oświadcza sprzedawczyni. - Przyszła tutaj z 

tym miłym instruktorem nurkowania, Nickiem. Cóż za urocza para.

Patrzę się na nią przez chwilę, po czym kręcę głową.

- Jeśli widziała ją pani dzisiaj rano, to nie była to moja córka. Ona jest na 

uczelni. Właśnie z nią rozmawiałam.

- Może i rozmawiała z nią pani, ale ja ją widziałam na własne oczy - 

upiera się twardo Imelda. - Ma na imię Emily, prawda? Nawet 

rozmawiałyśmy o tym, że była już tutaj wcześniej razem ze swoją mamą.

Jestem oszołomiona. Emily dostała już naszyjnik? I kupił go jej Nick? I są 

uroczą parą?

- Może byli u pani kilka tygodni temu? - pytam z nadzieją.

- To było dzisiaj rano. Której części „dzisiaj rano" pani nie rozumie? - 

Imelda jest zirytowana tym, że wątpię w jej słowa.

216

Której części nie rozumiem? Tej, w której moja córka zadzwoniła do mnie 

i powiedziała, że pisze wypracowanie. Części, w której powiedziałam jej, 

by dobrze się bawiła. Części, w której martwiłam się, że zaszyła się w 

bibliotece, podczas gdy wygląda na to, że zaszyła się gdzieś z Nickiem.

Wychodzę z konsternacją ze sklepiku. Jak to możliwe, że Emily jest na tej 

wyspie, a ja nic o tym nie wiem? Nie powiedziałaby mi o tym? Z drugiej 

jednak strony ja też jestem na tej wyspie i Emily o tym nie wie. Ale to co 

background image

innego. Ja jestem matką, powinnam wiedzieć o wszystkim.

Udaję się na nabrzeże, by poszukać Kevina. Stoi obok łodzi wypełnionej 

odzianymi w bikini turystkami, która zaraz wypłynie w morze. Chwytam 

go za ramię.

- Wiesz, gdzie jest Nick?

- Nick, ten młody ogier? - pyta. - A po ci on? Szukasz już kogoś, by mnie 

wymienić?

- Nie, kocham cię - odpowiadam nieprzytomnie. - Po prostu potrzebny mi 

Nick.

- Kochasz mnie? - pyta ze zdumieniem Kevin.

Nagle czuję zakłopotanie, uświadamiając sobie, że jak na razie nie 

wypowiedzieliśmy wobec siebie tych słów.

- Nie kocham cię naprawdę - mówię.

- W takim razie jak byś to opisała? - Kevin krzyżuje ramiona na piersi i 

czeka na moją odpowiedź. Na jego ustach błąka się uśmieszek. Kilka 

gotowych do nurkowania turystek wychyla się z łodzi, by lepiej słyszeć.

- Lubię cię. Bardzo, bardzo cię lubię. Mam nadzieję, że ty też mnie bardzo, 

bardzo lubisz - odpowiadam ze zdenerwowaniem. O Boże, to praktycznie 

powtórzenie przemowy, która doprowadziła Sally Field do upadku. I 

pewnie nie wywrze na Kevinie i turystkach lepszego wrażenia niż miało to 

miejsce w wypadku Nagród Akademii.

- Oooch, ona bardzo, bardzo cię lubi! - woła jedna z przewieszonych przez 

barierkę nastolatek.

217

- Ja ciebie też bardzo, bardzo lubię, Kevin - parska z dziobu kapitan. - Czy 

teraz raczysz wsadzić swój tyłek na łódź, żebyśmy mogli w końcu ruszyć?

background image

Ignorując krzykaczy, Kevin obejmuje mnie ramieniem i obdarza 

pocałunkiem.

- Cieszę się, że mnie kochasz, ponieważ ja ciebie także kocham. A 

wieczorem pokażę ci, jak bardzo - oświadcza.

- Nie mogę się doczekać - mówię, oddając pocałunek i na chwilę 

zapominając, po co się tutaj zjawiłam.

Ale na Kevina czeka praca, a na mnie czeka córka - gdzieś tam. Choć z 

całą pewnością nie spodziewa się mojego nadejścia.

Kevin wskakuje na łódź, a potem woła, przekrzykując ryk silnika:

- Nick jest w sklepie ze sprzętem do nurkowania. Ale ręce trzymaj od 

niego z daleka!

Biegnę do sklepu i otwieram na oścież cienkie drzwi z siatką przeciw 

owadom.

- Hallie, mała, co słychać? - woła jakiś facet w środku. Niestety, to nie 

Nick. Podwójne niestety: to Nurek Dave.

- Jest tutaj Nick? - pytam.

- Nie, tylko ja. Nie wystarczę ci?

- Nie - odpowiadam szczerze. - Potrzebny mi Nick.

- O rany! Starego Nickerino czeka dzisiaj wyjątkowo dużo akcji. - Dave 

wychodzi zza lady. - Właśnie pojechał na motorowerze z jakąś ładną 

dziewczyneczką.

- Ta ładna dziewczyneczką to moja córka! Dave unosi brew.

- Akurat. Jesteś za młoda na dorosłą córkę.

- Dzięki. Wcześnie zaczęłam - odpowiadam. Kręcę głową. - W każdym 

razie jestem zdecydowanie za młoda na córkę, która bzyka się z Nickiem.

- Każda matka jest za młoda na coś takiego - przyznaje Dave. - Chodź, 

background image

poszukamy ich.

218

Przekręca na drzwiach kartkę z odręcznym napisem OTWARTE na 

ZAMKNIĘTE. Pewnie nikt nie zanurkuje, dopóki nie uświadomimy 

staremu Nickerino, że nie należy bzykać czyjejś córki. Czy tym facetom 

nigdy nie przyjdzie do głowy, że każda dziewczyna jest czyjąś córką?

Podchodzę razem z Davem do jego lśniącego, czarno-srebrnego 

motocykla. Nigdy nie byłam dziewczyną motocyklisty Dave rzuca mi 

zdezelowany kask, a potem zapina swój i na biały bezrękawnik wciąga 

czarny T-shirt z Jerrym Garcią.

- Lepszy image do harleya - wyjaśnia, siadając okrakiem na wielkiej 

maszynie i pokazując gestem, bym usiadła za nim.

- Nie mogę zrozumieć, dlaczego wy, motocykliści, tak czcicie zespół The 

Grateful Dead - mówię, ostrożnie zbliżając się do siodełka. - Chcę, byś 

miał jasność, że jeśli skończę martwa, to absolutnie nie będę ci za to 

wdzięczna.

- Zaufaj mi. Każda kobieta jest mi wdzięczna, gdy spędzi nieco czasu w 

moim towarzystwie - oświadcza Dave, choć tym razem, kiedy puszcza 

oczko, jest w tym więcej pewności siebie niż sprośności.

Odpala harleya i wydobywa z niego to przerażające WRUUM, które 

zawsze obwieszcza pojawienie się Aniołów Piekieł. Motor zrywa się do 

jazdy i szybko obejmuję Dave'a w pasie. Siedzenie na tym czymś jest 

nieco przerażające, nie wspominając już o tym, jak przerażające jest 

znajdowanie się tak blisko Małego Kalmara-Długiego Węgorza. Choć 

trzeba przyznać, że z takim imieniem mógłby być wodzem plemienia 

Czirokezów. Właściwa osoba do...

background image

- Znajdź moją córkę!

- Tak jest! Dogonię każdy nędzny motorower! - Wchodzi w zakręt z nieco 

zbyt dużą prędkością, co sprawia, że jeszcze mocniej obejmuję go w pasie.

Daleko przed nami widzę na drodze plamkę, która z każdą chwilą 

przybliża się do nas. Dave przyspiesza, wyprzedza

219

motorower, a potem brawurowo zawraca, odcinając im drogę. Motorower 

wpada w poślizg i prawie się przewraca.

- Chciałam odnaleźć Emily, a nie ją zabić! - piszczę.

- Taa, ale założę się, że masz ochotę zabić Nicka - stwierdza Dave. Nasz 

monstrualny harley i maleńki motorower Nicka stoją w bezruchu w 

poprzek drogi, przodami do siebie: pojedynek w samo południe.

- Dave, co ty, kurwa, robisz? Czego chcesz? - woła Nick.

- Oddaj dziewczynę! - krzyczy Dave ze swojego siodełka. Emily obejmuje 

Nicka jeszcze mocniej w pasie.

- Mamo, to ty? - pyta z niedowierzaniem. - Co tutaj robisz?

- Szukam ciebie - odpowiadam. - Nie mogę uwierzyć w to, że wróciłaś, by 

spotkać się z Nickiem.

Emily kręci głową.

- Nie kumam tego.

- Ja też nie. Powiedziałaś mi rano przez telefon, że piszesz wypracowanie.

- Bo piszę. W domu Nicka mam laptopa.

- Ale chciałaś, bym sądziła, że jesteś w Yale - mówię oskarżycielskim 

tonem.

- A ty chciałaś, bym sądziła, że jesteś w Nowym Jorku! - odkrzykuje w 

odpowiedzi.

background image

Mierzymy się spojrzeniami.

- Kim jest ten facet, z którym przyjechałaś? - pyta Emily, wskazując na 

Dave'a.

- Jestem najlepszym przyjacielem jej chłopaka - odpowiada Dave.

Emily wygląda na zaszokowaną.

- Mamo, chłopak? Masz chłopaka? To takie tandetne.

- Wcale nie, to jest słodkie - wtrąca się Dave, sądząc, że mi tym pomoże. - 

Mieszkają razem i...

- Zamknij się, Dave - rzucam głośno. Zamyka się, ale o pół zdania za 

późno.

220

- Mieszkasz z kimś? - pyta Emily, a poziom jej głosu wzrasta wprost 

proporcjonalnie do poziomu oburzenia.

- Niezupełnie - odpowiadam, myśląc o tym, że w moim paszporcie nadal 

widnieje stempel „Gość" i potrzebowałabym co najmniej dwóch 

dodatkowych walizek z ubraniami, by zyskać status rezydenta tej wyspy.

- Ona po prostu z nim żyje - mówi Dave, który wyraźnie chce się okazać 

pomocny. - Kevin to świetny facet. Niedługo będzie kręcił nowy film z 

Angeliną Jolie.

- Czy to ten facet, którego poznałam na łodzi w Święto Dziękczynienia? - 

pyta Emily, próbując jakoś połapać się w tej całej sytuacji.

- Nie - odpowiadam, obiecawszy sobie wcześniej, że nie będę Billem i nie 

przedstawię moich dzieci nikomu, z kim będę się umawiać. Ale jako że 

obiecałam sobie także, że nigdy nie okłamię moich dzieci, poprawiam się: 

- Tak.

- Test wielokrotnego wyboru? - pyta Emily.

background image

- Poprawna odpowiedź to „Tak" - odzywa się Nick. - Wszędzie ich widzę 

razem.

- Jak to możliwe, że nie powiedziałeś mi o tym? - pyta Emily. Nadal siedzi 

za nim i jej słowom towarzyszy lekki kuksaniec w bok.

- Myślałem, że wiesz. A poza tym rozmawianie o twojej mamie to ostatnie, 

na co mam ochotę, kiedy jesteśmy w łóżku.

- Hej, Nick, kupiłeś prawdziwe łóżko? Wreszcie pozbyłeś się tego futonu? 

- pyta Dave.

- Oczywiście - odpowiada Nick, odchylając się na siodełku, by dać Emily 

buziaka. - Z dziewczyną taką, jak Emily, nie śpi się na podłodze.

- Z taką dziewczyną jak Emily nie śpi się nigdzie - oświadczam.

Nick zwiększa obroty silnika, w nadziei, że mnie w ten sposób zagłuszy. 

Dave robi to samo z harleyem, zagłuszając

221

z kolei Nicka. A więc tak właśnie mężczyźni wyrabiają sobie zdanie na 

swój temat. Testują, kto ma większy silnik.

- Nie porzuca się Yale, by sypiać z nurkiem! - wołam do Emily, 

przekrzykując ryk silników.

- Porzuciłaś kancelarię prawniczą, by robić to samo! - odkrzykuje.

- Mój nurek robi zdjęcia! - ryczę, jakby to właśnie miało największe 

znaczenie.

Nick postanawia, że wystarczy tego dobrego i skręca w bok. I dokładnie w 

momencie, gdy rusza z miejsca, w naszym kierunku pędzi czarne bmw.

- Uważaj, Nick! - krzyczę.

Dave gwałtownie skręca i zjeżdża z drogi, ale Nick nie słyszy.

- Nick!! - wołam, wpadając niemal w histerię.

background image

Samochód przechyla się i zatrzymuje z piskiem opon dokładnie w 

momencie, gdy Nick, wreszcie świadomy niebezpieczeństwa, skręca na 

pobocze. On i Emily spadają z motoroweru na trawę, a gdy Dave i ja 

biegniemy do nich, słyszę trzask zamykanych drzwiczek.

- O mój Boże, nic się nikomu nie stało? - pyta szary na twarzy kierowca 

bmw, który podbiegł do nich razem z nami.

- Nic mi nie jest - mówi moja córka, wstając. Ma na kolanie małe 

zadrapanie. Patrzy na Nicka, który pociera lekko zakrwawiony łokieć. 

Wydaje się, że poza tym nic mu się nie stało. Emily, oszołomiona tym 

wszystkim, wybucha płaczem i spiesznie wtula się w moje ramiona.

Wstrząśnięty kierowca siada na poboczu i skrywa głowę w dłoniach. Z 

samochodu wysiada kobieta i dołącza do niego. Rozpoznaję ich i 

roześmiałabym się, gdybym nie była tak rozstrojona.

- Przepraszam - odzywa się wytrącony z równowagi kierowca, znany także 

jako mój uciekający klient Charles Tyler. - Nie chcę pani sprawiać tyle 

kłopotów.

222

- Ja też nie chciałam sprawiać kłopotów - mówi Emily, nadal popłakując. - 

Powinnam ci była powiedzieć o wszystkim.

- Ja też powinnam to była zrobić - mówię do córki, całując ją w czubek 

głowy.

Przenoszę spojrzenie z Emily na nowożeńców, spodziewając się, że oni 

także wtrącą, że mają mi coś do powiedzenia. Zamiast tego Melina kładzie 

uspokajającym gestem dłoń na drżącym ramieniu Charlesa Tylera i posyła 

mi słaby uśmiech.

- No więc, pani mecenas - mówi - czy pani stawki za konsultacje na 

background image

poboczu są niższe?

Rozdział trzynasty

Emily, Nick, Charles Tyler i Melina Marks wywołali powrót prawdziwego 

życia z wielkim hukiem. Zamiast skupić się na cudownym, seksownym 

mężczyźnie, który leży przy mnie w łóżku, moje myśli wybiegają w 

milion kierunków.

- Pozycja motyla nie bardzo ci odpowiada? - pyta z troską Kevin, gdy tego 

wieczoru unosi się nade mną w łóżku.

- Nie bardzo - przyznaję. Na nocnym stoliku migają płomienie świec, z 

salonu sączą się dźwięki łagodnej muzyki, ale po raz pierwszy dotyk 

Kevina nie ma swojej zwykłej magii.

- Nie ma sprawy. - Przekręca się, by zajrzeć do rozłożonej obok łóżka 

książki i przewraca kartkę. - To zdjęcie wygląda obiecująco. Popatrzmy. 

Zaczyna się to tak, że ty kładziesz lewą nogę na moim prawym ramieniu.

Klęka na łóżku, a ja posłusznie kładę nogę na właściwym miejscu. Ale 

równie dobrze mogę od razu powiedzieć Kevi-nowi, że dzisiejszego 

wieczoru nie sprawi mi przyjemności żadna z pozycji przedstawionych na 

stronach Kamasutry. Prawda jest taka, że nie odczuwałabym żadnej 

satysfakcji nawet wtedy, gdyby wszyscy czterej członkowie Rolling 

Stones przyłączyli się do nas w tej tantrycznej pozycji.

Ale mogę przecież spróbować. Dla Kevina. Zamykam oczy, zaciskam 

szczęki i zgrzytam zębami.

Kevin wybucha śmiechem.

224

- Nie jest to raczej mina kobiety zadowolonej - stwierdza.

- Nie. To mina kobiety zdezorientowanej - odpowiadam, cofając nogę i 

background image

wstając.

- Wolisz spróbować jakiejś prostszej pozycji? Uśmiecham się blado.

- To nie seks wprawia mnie w dezorientację - odpowiadam, choć możliwe, 

że cały ten przecudny seks zniekształca mój punkt widzenia. Spotkanie z 

Emily uświadomiło mi, że dryfowałam sobie z Kevinem radośnie i 

beztrosko, nie podejmując żadnych konkretnych decyzji związanych z 

tym, co będzie dalej. Część mnie wie, że nie mogę zostać tutaj na zawsze z 

mężczyzną z mojej przeszłości. Ale pozostała część zastanawia się, 

dlaczego miałabym stąd wyjechać, skoro wszystko jest takie fantastyczne.

Kevin czule przykrywa mnie kołdrą.

- Miałaś ciężki dzień - mówi ze współczuciem.

Ma rację. Ten prawie wypadek i szok, którego doznałam, odkrywszy, że 

Emily jest tutaj z Nickiem, podziałały na mnie niczym zimna porcja 

sorbetu. Mózg mi zamarzł i od tamtej pory czuję pulsowanie w głowie.

- Zmusiłam pana Tylera, by mi obiecał, że wróci do Nowego Jorku i 

zamelduje się u Arthura. Powiedział, że w ciągu tygodnia spotka się ze 

mną w kancelarii.

- A czy ty będziesz tam na niego czekać? - pyta z lekkim zdziwieniem 

Kevin.

Bawię się rogiem prześcieradła, ciągnąc za postrzępiony brzeg.

- Pewnie tak - odpowiadam cicho.

- Czy tego właśnie chcesz? Wrócić do Nowego Jorku?

To, czego chcę, okazuje się nagle mieszanką tego, co powinnam zrobić i 

tego, co muszę zrobić. Nie mogę zakazać Emily ucieczki na wyspę - a 

potem sama tam się zaszyć. Kiedy dziś po południu odbyłyśmy poważną 

rozmowę, moja córka zapewniła mnie, że przyleciała na Virgin Gorda 

background image

jedynie na trzy dni, po to, by spotkać się z Nickiem. Jak mogłam

225

jej się przyznać, że myślę o porzuceniu prawdziwego życia i pozostaniu 

tutaj na zawsze?

- Tak naprawdę to chcę już zawsze leżeć z tobą w tym łóżku - oświadczam 

Kevinowi, kładąc dłoń na jego ramieniu.

- To dobrze - odpowiada, kartkując Kamasutrę. - Dotarliśmy dopiero do 

strony dwunastej. A jest przecież jeszcze całe mnóstwo tego typu 

poradników.

Kładę się z powrotem na miękkich poduszkach. Kiedy odszedł Bill, 

głównym objawem mojej depresji była niechęć do wychodzenia z łóżka. 

Teraz głównym objawem mego szczęścia jest niechęć do opuszczania 

łóżka Kevina. Ale muszę. Wyciągam się obok niego i całuję go w ramię.

- Muszę wrócić do Nowego Jorku, by zająć się kilkoma sprawami i 

spędzić ferie świąteczne razem z dziećmi - mówię ostrożnie. - Ale czy 

chcesz, bym później wróciła? - Czuję, jak mój oddech przyspiesza, gdy w 

końcu wykładam kawę na ławę.

- Oczywiście, że tego chcę.

Przekręcam się, by spojrzeć mu w twarz, zbierając się na odwagę, by 

zadać jeszcze ważniejsze pytanie.

- Czy sądzisz, że kiedykolwiek przyjedziesz do Nowego Jorku? To znaczy 

czy wrócisz tam, by być ze mną?

Zagryzam wargę, czekając na jego odpowiedź. Ale Kevin nie potrzebuje 

wiele czasu do namysłu.

- Wyjechałem z Nowego Jorku wiele lat temu. To miasto nigdy nie było 

miejscem dla mnie. Komuś tak błyskotliwemu i ambitnemu jak ty może 

background image

odpowiadać, ale nie mnie. Przyleciałem na Virgin Gorda i od razu 

wiedziałem, że tutaj jest mój dom. To dla mnie znacznie lepsze miejsce.

Przez chwilę milczymy, myśląc o tym, co sprawia, że gdzieś czujemy się 

jak w domu. Potem Kevin targa mi włosy i próbuje rozładować 

nagromadzone napięcie.

- A poza tym, jak mógłbym wrócić do Nowego Jorku? Nie wydaje mi się, 

by Angelina miała chęć nakręcić film w rzece Hudson.

226

- Zawsze jest jeszcze Wschodnia Rzeka - mówię, gładząc palcem spaloną 

słońcem skórę na jego nosie. Oboje się śmiejemy, ale uzyskałam od niego 

odpowiedź i muszę przyznać, że nie okazała się ona dla mnie 

zaskoczeniem. Jeśli Kevin i ja mamy być razem, to na jego terenie. Wielu 

ludzi przylatuje na Karaiby i marzy o pozostaniu, on jednak rzeczywiście 

tak uczynił. Czy ja też bym mogła?

- Virgin Gorda to naprawdę niesamowite miejsce - mówię, obdarzając 

Kevina pocałunkiem. - Jest bardzo nęcące. Szczęściarz z ciebie, że je 

znalazłeś.

- Szczęściarz ze mnie, że ponownie odnalazłem ciebie.

Kładzie się na mnie, tak że stykają się ze sobą wszystkie części naszych 

ciał, a nasze twarze dzielą zaledwie centymetry. Moja ulubiona pozycja. 

Komu potrzebna wymyślna gimnastyka, skoro pozycja klasyczna i tak jest 

najlepsza?

- Trzy tygodnie - szepczę, gdy Kevin zaczyna się rytmicznie poruszać i 

kontrolę przejmuje poziome pożądanie.

- Wrócę za trzy tygodnie. Najdalej za cztery.

Dwa dni później wbijam paznokcie w ramię Emily, gdy nasz 

background image

czteroosobowy samolot podskakuje przerażająco w powietrzu.

- Uspokój się, mamo. Nie mogę się skoncentrować na książce - mówi 

Emily, która próbuje czytać Don Kichota.

- W domu możemy wypożyczyć Człowieka z La Manchy

- odpowiadam, odrywając trzęsące się dłonie od ramienia mej córki.

Emily się śmieje.

- Jasne, a zamiast pisać końcowy test z angielskiego, zaśpiewam mojemu 

profesorowi The Impossible Dream. Spokojnie, mamo, to naprawdę 

bezpieczny lot.

- Idealne warunki, piękny dzień - wtrąca pilot, odwracając się i posyłając 

w naszym kierunku uśmiech, który zapewne uważa za pokrzepiający. Ale 

ten chłopak jest na oko jakiś

227

rok starszy od Emily i zamiast służbowego munduru ma na sobie 

bezrękawnik i czapeczkę Boston Red Soksów.

- Proszę patrzeć lepiej na drogę - mówię do niego.

- Tak jest, psze pani - odpowiada, mrugając do Emily, co ma oznaczać: 

„Rozumiemy te stare zrzędy, no nie?".

Emily ujmuje moją dłoń.

- Te dni spędzone na Virgin Gorda zapamiętam na zawsze - oświadcza mi 

dramatycznie tonem bohaterki opery mydlanej.

- Dobrze się bawiłaś? - pytam, wiedząc, że tajemnica rozmawiania z 

dziećmi tkwi w zadawaniu otwartych pytań.

Kiwa głową.

- Naprawdę świetnie. I dzięki, że okazałaś się taka wyrozumiała, mamo.

- Kevin mówi, że Nick to fajny facet. - Teraz mogę jej to powiedzieć, 

background image

skoro w końcu udało mi się wydrzeć ją z jego łapsk.

- Bo jest - przyznaje radośnie. A potem dodaje, ściszając głos: - Wiesz, 

mamo, gdy poszłam na studia, to byłam dziewicą.

- Dzięki Bogu.

- Cieszę się, że zaczekałam - mówi. - Jest wiele rzeczy, które robi się po 

raz pierwszy na pierwszym roku studiów: mieszka się ze współlokatorami, 

dostaje kartę kredytową, samemu robi pranie, uprawia seks.

No i wygląda na to, że przez wszystkie te lata oszczędzałam pieniądze po 

to, by moja córka mogła pójść do Yale - i nauczyć się, jak robić pranie i 

uprawiać seks.

- Pamiętałam, by ci powiedzieć, żebyś używała płynu do płukania? O 

zapachu „górska świeżość", a nie „original"?

Emily wybucha śmiechem.

- Wszystko w porządku, mamo. Możemy o tym rozmawiać. Teraz obie 

jesteśmy kobietami. - W jej głosie pobrzmiewa wyraźna duma z 

posiadania tego nowego statusu.

- A więc ty i Nick...

228

- Zrobiliśmy to - kończy Emily. A potem dodaje teatralnie: - Wiesz, zawsze 

się pamięta swój pierwszy raz.

- Tak, to prawda - odpowiadam z uśmiechem. Cieszę się, że ona go 

pamięta, skoro działo się to niespełna czterdzieści osiem godzin temu. Ale 

będzie o tym pamiętać nawet za dwadzieścia lat. I może tak jak ja będzie 

się zastanawiać, co mogłoby się zdarzyć.

- Czy ty i Nick zamierzacie jakoś utrzymać wasz związek? - pytam 

ostrożnie.

background image

- Sądzę, że to mało realistyczne. - Emily patrzy przez okno, a potem z 

powrotem na mnie. - Nick i ja żyjemy w dwóch różnych światach. To 

znaczy kochamy się jak wariaci i w ogóle, ale następny semestr zapowiada 

się naprawdę ciężko: pięć przedmiotów.

- Pięć przedmiotów to dużo - przyznaję.

- To mnie dobija, bo Nick jest naprawdę wspaniały.

- Emily wyciąga z kieszeni lekko zużytą chusteczkę i głośno wydmuchuje 

nos. Kuli się na fotelu, a ja ze współczuciem głaszczę ją po plecach. Po 

chwili bierze się w garść i prostuje się. - Muszę zachować zdrowy 

rozsądek - oświadcza. Po raz ostatni wydmuchuje nos. - Te związki na 

odległość nigdy nie zdają egzaminu.

Naprawdę? Moja obyta w świecie córka wydaje się dość pewna, jeśli 

chodzi o kwestię, nad którą sama zastanawiam się już od wielu dni i nie 

umiem jej rozwikłać.

- No, a poza tym całą kasę, którą zaoszczędziłam latem, wydałam na bilet 

na samolot. I tak nie mogłabym tu przylecieć w ciągu najbliższych 

miesięcy.

- Mogę ci przecież kupić bilet - wyrzucam z siebie pod wpływem 

atmosfery romansu, a nie racjonalnego matczynego myślenia. A potem 

szybko się poprawiam: - To znaczy gdyby tak się akurat zdarzyło, że 

byłabym na Virgin Gorda, a ty chciałabyś mnie odwiedzić. I zobaczyć się z 

Nickiem.

- Baaardzo chciałabym znowu zobaczyć się z Nickiem

- odpowiada Emily, praktycznie mdlejąc z zachwytu. Ale

229

po chwili obrzuca mnie spojrzeniem, w którym zdumienie miesza się z 

background image

przerażeniem. - Chwileczkę, a dlaczego miałabyś tutaj być? Mam 

nadzieję, że nie z ponownymi odwiedzinami u Kevina?

- Może - bąkam nieśmiało, tak jakbym to ja była teraz córką, 

odpowiadającą wszechwiedzącej matce.

- To nie jest facet dla ciebie - oświadcza zdecydowanie Emily. - W głębi 

duszy wiem, że Nick też nie jest facetem dla mnie. Obaj są słodcy, ale nie 

w naszym typie.

- A czemuż to nie?

- To po prostu przyciąganie się przeciwieństw. Ktoś mi kiedyś powiedział, 

że każdy facet pragnie mieć grzeczną dziewczynę, która będzie 

niegrzeczna tylko dla niego. A każda dziewczyna pragnie mieć 

niegrzecznego chłopaka, który będzie grzeczny tylko dla niej. - Wzdycha. 

- Czy ci się to podoba, czy nie, ty i ja jesteśmy grzecznymi dziewczynami, 

mamo. Kevin i Nick to chłopcy z wyspy. To by się nigdy nie udało.

Nigdy by się nie udało? Teraz moja kolej na wyglądanie przez okno. Emily 

robi dokładnie to, co powinna, czyniąc mężczyznę częścią - ale nie 

całością - swego życia. Skoro wraca do szkoły, nie mogę nawet zbytnio 

utyskiwać, że przyleciała, by być z Nickiem. Ale i tak jest mi trochę 

smutno, że moja córka uważa, że jej romans musi się skończyć, zanim 

jeszcze zdążył się na dobre rozpocząć.

No, a co z Kevinem i ze mną? Emily ma pewnie rację z grzecznymi 

dziewczynami i niegrzecznymi chłopcami. Ale może Kevin będzie dla 

mnie dobry. Jak na razie taki właśnie jest.

Kiedy wioząca mnie z lotniska taksówka zatrzymuje się przed moim 

domem w Chaddick, widzę, że na trawniku zgromadziła się niezbyt duża 

grupa osób. Przez jakiś czas mnie nie było - od jak dawna trwa ta impreza? 

background image

Wysiadam z samochodu, wyjmuję z niego bagaż i macham do kilkorga 

znajomych.

230

Amanda, za którą krok w krok podążają czteroletnie bliźnięta, rozdaje 

lemoniadę i domowe ciasteczka. Jestem wzruszona tym sąsiedzkim 

powitaniem, choć jeśli się nad tym zastanowić, to nikt nie wiedział, że 

wracam do domu akurat dzisiaj.

Dostrzegam, że Rosalie chodzi wokół z koszykiem i zbiera szyszki.

- Można z nich zrobić piękne bożonarodzeniowe dekoracje na stół - mówi, 

całując mnie lekko w policzek na powitanie. - Zwłaszcza jeśli spryska się 

je złotą farbą w sprayu.

- Fajnie - odpowiadam. Niebo jest stalowoszare, a chłodne powietrze 

wkrada się pod mój płaszcz. Jest tu nie tylko zimniej niż na Virgin Gorda, 

lecz znacznie zimniej niż wtedy, gdy stąd wyjeżdżałam.

Przyglądam się grupie ludzi przemieszczających się bezładnie po moim 

trawniku, i próbuję pojąć, co ich mogło tutaj sprowadzić. Jest za późno na 

Oktoberfest, a za wcześnie na Boże Narodzenie.

- Co to za okazja? - pytam Rosalie.

- Bill - odpowiada i przykuca, by zabrać przebiegającej wiewiórce 

okazałych rozmiarów żołądź. Z miną zwycięzcy wrzuca go do koszyka.

Bill? W mojej głowie pojawia się nagle straszna myśl, że on i Ashlee biorą 

pewnie ślub i wszyscy tutaj świętują razem z nim. Czy nie było mnie aż 

tak długo, że teraz całe miasteczko jest po jego stronie? Przed wyjazdem 

czułam, że wszyscy mnie wspierają. Zaszyłam się na wyspie, a Bill w tym 

czasie stał się lokalnym bohaterem.

Ale zamiast odgłosu strzelających korków od szampana, słyszę warkot 

background image

piły łańcuchowej. Odwracam się na pięcie i dostrzegam Billa: trzyma w 

dłoni narzędzie z napędem elektrycznym i obok strąconego konaru z klonu 

zgrywa Paula Bunyona.

A więc o to chodzi - świętujemy triumf podmiejskiej męskości. Nic w 

Chaddick nie zgromadzi tłumu ludzi szybciej niż pierwotna walka 

mężczyzny z naturą, zwłaszcza gdy

231

mężczyzna jest wyposażony w narzędzie odpowiednie dla drwala.

Łapię spojrzenie Billa, który właśnie stoi w połowie drabiny opierającej 

się niepewnie o klon. Podchodzę do niego zdecydowanym krokiem.

- Co ty tutaj robisz? - pytam.

- W zeszłym tygodniu burza strąciła gałąź. Trzeba było to posprzątać. I 

chcę obciąć także ten drugi konar, zanim zrobi to za nas kolejna wichura.

Coś mi się wydaje, że lepiej świętować przycinanie konaru przez Billa niż 

jego rychły ożenek. Z drugiej jednak strony, ten klon zaczęłam już uważać 

za swój, a nie jego.

- Bill, schodź stamtąd! - wołam.

- Nie martw się, kochanie. Nic mi nie jest - odpowiada.

- Nie mów do mnie „kochanie"! - odkrzykuję z irytacją. - A martwię się o 

drzewo, nie o ciebie.

Nasi sąsiedzi przyglądają się bacznie, jak Bill pociąga za sznur i piła 

zaczyna złowrogo warkotać. Słyszę z ich strony zgodne zaczerpnięcie 

tchu. To nie tak, że wszyscy naprawdę chcą, by Bill obciął sobie kciuk, ale 

ta scena wywołuje to samo makabryczne uczucie fascynacji jak 

ciężarówka szalejąca na autostradzie 1-95. Kto wie, co może się 

wydarzyć?

background image

Bill bierze się do pracy, zahaczając butem o szczebel drabiny, by się lepiej 

podeprzeć. Ujmuje wibrujące narzędzie w obie dłonie i rozpoczyna 

własną, chaddickowską masakrę piłą mechaniczną. Wokół urządzenia 

kłębi się dym i we wszystkich kierunkach lecą drzazgi. Chwilę później 

konar zaczyna się chwiać.

- Spaa-da! - wołają radośnie bliźnięta Amandy. Ludzie uskakują na bok, 

gdy konar z głuchym odgłosem

spada na ziemię. A potem zrywa się burza oklasków dla Billa, czempiona.

Zdegustowana, odwracam się i idę do domu. Zimno mi w stopy. Z Virgin 

Gorda wyleciałam w sandałach, i choć zdą-

232

żyłam już założyć wełniane skarpetki, termostat mego ciała jeszcze się nie 

przestawił.

I ja też się nie przestawiłam na to, by być z powrotem w domu. Wchodzę 

do środka, myśląc o ciepłym pożegnaniu z Emily na lotnisku Kennedy'ego, 

gdzie wsadziłam ją do autobusu zmierzającego do Yale. Nie jestem nawet 

w stanie myśleć o pożegnaniu z Kevinem. Pocałował mnie, zanim 

weszłam do samolotu, wymruczał do ucha, bym wróciła szybko, bardzo 

szybko i wsunął mi za ucho polny kwiatek. Bezwiednie dotykam go teraz, 

gdy przeglądam się w wiszącym w korytarzu lustrze. Jestem opalona, we 

włosach połyskują rozjaśnione słońcem pasemka - a mój kwiatek zwiądł. 

Zanoszę go do kuchni i wsadzam do maleńkiej porcelanowej filiżanki, 

którą napełniam wodą.

Z czułością stawiam ją na parapecie. Zawsze jest mi ciężko 

zaaklimatyzować się po dłuższej nieobecności w domu, ale tym razem jest 

jeszcze trudniej niż zazwyczaj - i nie tylko dlatego, że zdążyłam się już 

background image

stęsknić za Kevinem. Powoli rozglądam się wokół siebie. Pamiętam, że 

zostawiłam kuchnię nieskazitelnie czystą, tymczasem teraz na blacie stoją 

brudne szklanki, a podłoga upstrzona jest okruchami. W zlewie stoi talerz 

z na wpół zjedzonym bajglem, a poczta, zamiast leżeć porozrzucana pod 

otworem w drzwiach, jest ułożona na stole w zgrabny stosik. Idę na górę, 

ciągnąc za sobą walizkę. Na łóżku w sypialni rozłożona jest narzuta, ale 

wygląda nieco nieporządnie, a poduszki są poukładane w niewłaściwej 

kolejności. To może oznaczać tylko jedno: łóżko zostało pościelone przez 

Billa. Dlaczego tak się dzieje, że żaden mężczyzna nie dostrzega różnicy 

pomiędzy trzema rodzajami poduszek? Czy naprawdę trzeba oglądać 

projektanta Natea Berkusa w programie Oprah, by się dowiedzieć, że 

miejsce tej małej z ozdobnymi aplikacjami jest z przodu?

Wygładzam pościel. Bardziej chyba jestem zirytowana tym, że Bill 

niewłaściwie pościelił łóżko niż tym, że w nim

233

żyłam już założyć wełniane skarpetki, termostat mego ciała jeszcze się nie 

przestawił.

I ja też się nie przestawiłam na to, by być z powrotem w domu. Wchodzę 

do środka, myśląc o ciepłym pożegnaniu z Emily na lotnisku Kennedy 

ego, gdzie wsadziłam ją do autobusu zmierzającego do Yale. Nie jestem 

nawet w stanie myśleć o pożegnaniu z Kevinem. Pocałował mnie, zanim 

weszłam do samolotu, wymruczał do ucha, bym wróciła szybko, bardzo 

szybko i wsunął mi za ucho polny kwiatek. Bezwiednie dotykam go teraz, 

gdy przeglądam się w wiszącym w korytarzu lustrze. Jestem opalona, we 

włosach połyskują rozjaśnione słońcem pasemka - a mój kwiatek zwiądł. 

Zanoszę go do kuchni i wsadzam do maleńkiej porcelanowej filiżanki, 

background image

którą napełniam wodą.

Z czułością stawiam ją na parapecie. Zawsze jest mi ciężko 

zaaklimatyzować się po dłuższej nieobecności w domu, ale tym razem jest 

jeszcze trudniej niż zazwyczaj - i nie tylko dlatego, że zdążyłam się już 

stęsknić za Kevinem. Powoli rozglądam się wokół siebie. Pamiętam, że 

zostawiłam kuchnię nieskazitelnie czystą, tymczasem teraz na blacie stoją 

brudne szklanki, a podłoga upstrzona jest okruchami. W zlewie stoi talerz 

z na wpół zjedzonym bajglem, a poczta, zamiast leżeć porozrzucana pod 

otworem w drzwiach, jest ułożona na stole w zgrabny stosik. Idę na górę, 

ciągnąc za sobą walizkę. Na łóżku w sypialni rozłożona jest narzuta, ale 

wygląda nieco nieporządnie, a poduszki są poukładane w niewłaściwej 

kolejności. To może oznaczać tylko jedno: łóżko zostało pościelone przez 

Billa. Dlaczego tak się dzieje, że żaden mężczyzna nie dostrzega różnicy 

pomiędzy trzema rodzajami poduszek? Czy naprawdę trzeba oglądać 

projektanta Natea Berkusa w programie Oprah, by się dowiedzieć, że 

miejsce tej małej z ozdobnymi aplikacjami jest z przodu?

Wygładzam pościel. Bardziej chyba jestem zirytowana tym, że Bill 

niewłaściwie pościelił łóżko niż tym, że w nim

233

żyłam już założyć wełniane skarpetki, termostat mego ciała jeszcze się nie 

przestawił.

I ja też się nie przestawiłam na to, by być z powrotem w domu. Wchodzę 

do środka, myśląc o ciepłym pożegnaniu z Emily na lotnisku Kennedy'ego, 

gdzie wsadziłam ją do autobusu zmierzającego do Yale. Nie jestem nawet 

w stanie myśleć o pożegnaniu z Kevinem. Pocałował mnie, zanim 

weszłam do samolotu, wymruczał do ucha, bym wróciła szybko, bardzo 

background image

szybko i wsunął mi za ucho polny kwiatek. Bezwiednie dotykam go teraz, 

gdy przeglądam się w wiszącym w korytarzu lustrze. Jestem opalona, we 

włosach połyskują rozjaśnione słońcem pasemka - a mój kwiatek zwiądł. 

Zanoszę go do kuchni i wsadzam do maleńkiej porcelanowej filiżanki, 

którą napełniam wodą.

Z czułością stawiam ją na parapecie. Zawsze jest mi ciężko 

zaaklimatyzować się po dłuższej nieobecności w domu, ale tym razem jest 

jeszcze trudniej niż zazwyczaj - i nie tylko dlatego, że zdążyłam się już 

stęsknić za Kevinem. Powoli rozglądam się wokół siebie. Pamiętam, że 

zostawiłam kuchnię nieskazitelnie czystą, tymczasem teraz na blacie stoją 

brudne szklanki, a podłoga upstrzona jest okruchami. W zlewie stoi talerz 

z na wpół zjedzonym bajglem, a poczta, zamiast leżeć porozrzucana pod 

otworem w drzwiach, jest ułożona na stole w zgrabny stosik. Idę na górę, 

ciągnąc za sobą walizkę. Na łóżku w sypialni rozłożona jest narzuta, ale 

wygląda nieco nieporządnie, a poduszki są poukładane w niewłaściwej 

kolejności. To może oznaczać tylko jedno: łóżko zostało pościelone przez 

Billa. Dlaczego tak się dzieje, że żaden mężczyzna nie dostrzega różnicy 

pomiędzy trzema rodzajami poduszek? Czy naprawdę trzeba oglądać 

projektanta Nate'a Berkusa w programie Oprah, by się dowiedzieć, że 

miejsce tej małej z ozdobnymi aplikacjami jest z przodu?

Wygładzam pościel. Bardziej chyba jestem zirytowana tym, że Bill 

niewłaściwie pościelił łóżko niż tym, że w nim

233

spał. Chyba. Ponieważ co on właściwie tutaj robi, do wszystkich diabłów?

Zdejmuję sandały i przekopuję szafę w poszukiwaniu kozaczków z owczej 

skóry. Wkładam je, ale zgniatają mi palce i uwierają w kostki. Aua. Po 

background image

zaznaniu wyspiarskiej wolności moje stopy nie są gotowe na ponowne 

uwięzienie. Jakoś udaje mi się zapiąć buty i maszeruję z powrotem na 

zewnątrz, gdzie drwal Bill nadal cieszy się prestiżem i pozwala sąsiadom 

zabrać dopiero co pocięte polana na opał do kominków. Mam nadzieję, że 

nie szykują się na oszczędności w wydatkach na opał jeszcze tej zimy, 

ponieważ drewno do kominka musi schnąć przez jakieś pięć lat, zanim 

nadaje się do opalania.

Bill podchodzi do mnie w ubłoconych buciorach.

- Co słychać, nieznajoma? Nie widziałem cię od wieków - mówi.

- Bo jej tu nie ma od wieków - odzywa się piskliwym głosem Amanda.

- Zbierałam twoje gazety - wtrąca Rosalie. - Urósł całkiem pokaźny stos. 

Jeśli ich nie chcesz, to mogę je wykorzystać do jakichś ozdób.

- A my właśnie sprawiliśmy sobie szczeniaka - oświadcza Amanda, 

rywalizując o mój tak teraz cenny stos starych numerów „New York 

Timesa". Chyba oddam go Rosalie. Podoba mi się pomysł, że felietony 

Maureen Dowd przetrwają w formie papierowych ramek do zdjęć.

Bill wrzuca do płóciennego worka jakieś resztki podpałki.

- Nie było cię od Święta Dziękczynienia? Wiem jedynie, że zeszłej nocy 

byłaś poza domem.

- To naprawdę nie twój interes - odpowiadam zgryźliwie. - A tak w ogóle 

to co tutaj robisz? Na Dziewięćdziesiątej Trzeciej nie ma wystarczającej 

ilości drzew do pocięcia?

- Ja też tutaj mieszkam - odpowiada.

- Już nie.

Jedno z bliźniąt Amandy zaczyna płakać.

234

background image

- Mamusiu, oni się kłócą. Powiedz im, żeby przestali się kłócić.

Chichoczę. Tak właśnie się dzieje, gdy się posyła dzieci do szkółki 

Montessori. Oczekują one potem, że wszyscy na świecie będą się kochać.

- Może powinniśmy kontynuować naszą rozmowę w środku - mówi Bill. - 

Napalić w kominku i czegoś się napić.

- Nie mam ochoty być tam razem z tobą - oświadczam.

- Ależ oczywiście, że masz - wtrąca Rosalie. - Powinniście rozpalić 

romantyczny ogień i pogodzić się. Cudownie byłoby mieć Billa z 

powrotem na święta. Liczę na wspólne kolędowanie, a nie mamy 

wystarczającej liczby tenorów.

- Jestem barytonem - odpowiada Bill, broniąc swego poziomu 

testosteronu. Tak jakby cięcie drzewa nie stanowiło wystarczającego 

dowodu.

Amanda wie, kiedy trzeba sobie pójść. Odwraca bliźnięta i oświadcza:

- Chodźcie, dzieci, zrobimy sobie w domu gorącą czekoladę. -1 aby 

odciągnąć od nas Rosalie, dodaje: - Ty też chodź. Mam w domu sporo 

kapsli od butelek. Mogłabyś z nich zrobić pasek.

Kiedy oddalają się razem, nie czynię ani jednego kroku w kierunku drzwi, 

mimo że zaczynam powoli zamarzać.

- Dlaczego spędziłeś tutaj zeszłą noc? Była z tobą ta Ash-lee? - pytam, 

praktycznie wypluwając jej imię.

- Oczywiście, że nie - odpowiada obłudnie. - Nigdy bym czegoś takiego 

nie zrobił. Małżeńskie łoże to rzecz święta.

Cieszy mnie to, że wiem teraz, gdzie stawia granicę. Można zbezcześcić 

małżeństwo, ale łóżka nie.

- A więc gdzie ona jest i dlaczego tutaj spałeś?

background image

- Ashlee pojechała do San Jose na Konferencję Multiwi-tamin i 

Minerałów. Chciała, żebym pojechał razem z nią, ale jeśli mam zacząć coś 

brać, na pewno nie będzie to potas.

Czyni pauzę, czekając na mój śmiech - ale on się nie pojawia. Przechodzi 

więc do sedna sprawy.

235

- Szczerze mówiąc, Ashlee i mnie przyda się spędzić nieco czasu 

oddzielnie. Zrobiliśmy sobie przerwę.

Zastanawiam się, które z nich wcisnęło pedał hamulca. Ich przejażdżka 

kradzionym samochodem przez nasze małżeństwo kończy się z piskiem 

opon, alleluja. Może Ashlee zmęczyła się playboyem cierpiącym na kryzys 

wieku średniego, a może Billa znudziła nowa zabawka w stylu New Age. 

Tak czy inaczej, nieszczególnie do siebie pasowali.

- I chcesz tutaj mieszkać na czas tej waszej przerwy? - pytam.

- Tak - odpowiada z szerokim uśmiechem. -Nie.

Bill jak zwykle słyszy tylko to, co ma ochotę usłyszeć. Obejmuje mnie 

ramieniem.

- Chodź, Hallie. Na pewno strasznie zmarzłaś. Wejdźmy do środka. 

Mogłabyś nam przygotować tę swoją słynną lazanię.

Śmieję się z żalem sama do siebie, przypominając sobie, że tamtego 

wieczoru, gdy Bill mi oświadczył, że odchodzi, zaproponowałam mu 

właśnie lazanię - tak jakby trochę sosu pomidorowego i mozzarella mogły 

uratować nasze małżeństwo. Nie mogły wtedy i nie mogą teraz.

Obejmuję go i mówię z udawanym współczuciem:

- Och, kochanie, nie możesz tutaj zostać, ponieważ potrzebujesz nieco 

czasu, by cieszyć się urokami mieszkania w pojedynkę. Zaopatrz się w 

background image

Oreos. Oglądaj kanał z teleza-kupami. Mnie to pomogło po twoim 

odejściu i dzięki temu jestem teraz kimś lepszym, mądrzejszym i bardziej 

opalonym.

Otwieram drzwi i wchodzę do domu, pozostawiając go na zewnątrz.

- Idź, pobądź trochę sam, skarbie. Niech cię ogarnie głęboka depresja. 

Pomyśl sobie, że twoje życie jest skończone. Nie mogłabym sobie 

darować, gdyby miało cię ominąć takie doświadczenie.

236

Jeśli nawet Bill ma jakąś odpowiedź na moją mądrą i pełną troski radę, nie 

słyszę jej, gdyż zamykam mu drzwi tuż przed nosem. A potem idę na górę 

i biorę się za przekładanie poduszek.

Rozdział czternasty

Skoro już jestem z powrotem w Nowym Jorku, aklimaty-zuję się przez 

dwadzieścia cztery godziny, a dopiero potem udaję się do kancelarii. 

Kiedy rankiem w drodze do pracy przechodzę przez Madison Avenue, 

prawie że wpadam pod koła taksówki.

- Uważaj, paniusiu! - woła taksówkarz. - Nie wiesz, jak się poruszać w 

Nowym Jorku?

Wygląda na to, że zapomniałam. Dopóki nie wróci mi mój manhattański 

wigor, będę musiała trzymać się mrugających sygnalizacji świetlnych. 

Kilka tygodni na Virgin Gor-da i nie pamiętam, w jaki sposób 

nieprawidłowo przechodzić przez jezdnię.

Jakoś udaje mi się dotrzeć do kancelarii w jednym kawałku i w momencie, 

gdy przekraczam jej próg, zaczynam się cieszyć, że wróciłam. To 

zabawne, ale w tej właśnie chwili lepiej się czuję tutaj niż w domu. Nawet 

po awansie zatrzymałam to samo biurko i gdy siadam w dobrze sobie 

background image

znanym fotelu Aeron, uderza mnie myśl, że zatrzymałam także te same 

zdjęcia. Emily może sobie myśleć, że jest teraz dorosłą kobietą, ale 

przynajmniej tutaj już zawsze będzie słodką czterolatką z kręconymi 

włoskami i piegami na nosie.

238

Ze skrzynki odbiorczej wylewa się cała masa wiadomości, a moja 

asystentka sumiennie prowadziła rejestr telefonów, ciągnący się przez 

kilka stron. Inteligentny młody współpracownik o imieniu Chandler, który 

nie ufa poczcie elektronicznej, poprzyklejał mi do monitora cztery 

karteczki samoprzylepne z napisem „Pilne". Ten dzień całkiem dosłownie 

nie będzie dniem plażowym, ale, o dziwo, mam zapas energii. Pomimo 

tego, co sobie myśli taksówkarz, to jest miejsce, gdzie zawsze wiem, co 

robię.

Natychmiast całą moją uwagę pochłaniają dwie toczące się sprawy sądowe 

i zanim zegar wybija południe, w wypadku jednej z nich udaje mi się w 

sposób bardzo imponujący wynegocjować ugodę. A przynajmniej mnie to 

imponuje. Z zadowoleniem odkładam słuchawkę. Gwiazda palestry 

powróciła!

Kiedy Arthur wzywa mnie do swojego gabinetu, idę żwawym krokiem 

przez korytarz, gotowa zdać mu relację z porannego triumfu i ucieszona 

tym, że znowu go zobaczę.

On jednak nie sprawia wrażenia równie ucieszonego moim widokiem. 

Niemal niezauważalnie podnosi głowę, gdy wchodzę, a potem ignoruje 

mnie, odbierając telefon. Ja stoję w progu i przestępuję z nogi na nogę.

Kończy rozmowę i zapisując coś pospiesznie w swoim notesie, mówi:

- Usiądź.

background image

No więc to by było na tyle, jeśli chodzi o przyjemną rozmowę towarzyską. 

Przysiadam na krawędzi niewielkiego i twardego krzesła, stojącego po 

przeciwnej stronie gigantycznego biurka Arthura. Co jakiś czas na nowo 

uświadamiam sobie, jak doskonale zagospodarowano tutaj przestrzeń, by 

maksymalnie emanowała ona władzą. Gdyby Gabinet Owalny budził 

równy respekt, Korea Północna ugięłaby się już dawno temu.

- Miło cię widzieć - mówię pogodnie do Arthura. - Co u ciebie słychać?

239

- Nic dobrego - odpowiada, odkładając pióro i marszcząc brwi. - Przejdę 

od razu do sedna sprawy, Hallie. Starałem się być wyrozumiały, ale 

nadwerężyłaś moją cierpliwość. Nie mogę z tobą pracować, jeśli nigdy cię 

nie ma na miejscu.

- Nigdy mnie nie ma? - pytam z niedowierzaniem. - To było tylko kilka 

tygodni. - No i ten tydzień, kiedy Bill mnie zostawił. I te tygodnie, które 

nastąpiły później, kiedy byłam totalnie wytrącona z równowagi.

- Uciekłaś na Święto Dziękczynienia i już nie wróciłaś, mimo że miałaś się 

pojawić w sądzie podczas tego procesu o zniesławienie.

Cholera. Zupełnie zapomniałam o tej sprawie.

- Na szczęście był tutaj Chandler. Na szczęście także i dla ciebie. Przejął tę 

sprawę i uratował ci tyłek.

- Bardzo cię przepraszam, Arthurze - mówię ze skruchą, a satysfakcja 

płynąca z mego porannego sukcesu szybko się ulatnia. - Wiesz, że to nie w 

moim stylu.

- Wiem. I dlatego właśnie daję ci jeszcze jedną szansę. Wpatruję się w 

niego z niedowierzaniem.

- Osobiście lubię cię, Hallie, ale nie mogę zarządzać firmą w taki sposób. 

background image

Naszym kolejnym poważnym problemem jest Tyler.

- Pracuję nad tym. Wiesz, że wpadłam na niego na Virgin Gorda.

- Tak, mówiłaś mi o tym. Bardzo miła historyjka, itede, itepe, ale to nie 

rozwiązuje absolutnie niczego. Zachowaj ją dla swoich pamiętników - 

oświadcza szorstko.

Przyglądam mu się ze zdumieniem. Jeśli nadal będzie mówił do mnie w 

taki sposób, nie będzie miał ochoty przeczytać tych pamiętników, chyba że 

wcześniej znieczuli się kilkoma szkockimi.

- Za kilka dni mam się spotkać z panem Tylerem i odebrać od Meliny 

Marks zeznanie pod przysięgą - mówię spokojnie. - Zrobię wszystko, co w 

mojej mocy, ale nie jestem w stanie zagwarantować pozytywnego wyniku.

240

- Cóż, w takim razie ja nie jestem w stanie zagwarantować, że nadal 

będziesz miała tę pracę.

W czwartek pan Tyler zgodnie z obietnicą zjawia się w moim gabinecie, 

ale małżeństwo nie uczyniło go ani trochę bardziej rozmownym. Pyta, czy 

może wykupić się jakoś z tego pozwu. Pozostaje niewzruszenie przy 

stanowisku, że nie uczynił niczego niewłaściwego, ale chce zaoferować 

powódce, Beth, sporo kasy, byle tylko dała mu spokój.

Tyle że Beth wcale nie chce tej kasy.

- Ona nie chce pieniędzy; chce potwierdzenia prawdziwości swych słów - 

oświadcza mi jej prawnik.

- Czek na sporą sumę może stanowić takie potwierdzenie - mówię, 

próbując wynegocjować ugodę i za wszelką cenę ocalić własny tyłek.

- Chciałbym ci pomóc, Hallie, ale wiem, że Beth powie mi nie. Stanowcze 

nie. Jedyne więc, co mogę ci powiedzieć, to że nici z ugody.

background image

Odkładam z frustracją słuchawkę. Powodowie zawsze mówią, że nie 

chodzi o pieniądze - a takie już moje szczęście, że natrafiłam na powódkę, 

która naprawdę tak uważa.

Pieprzyć wszystko. Jeśli Arthurowi się to nie podoba, mogę jutro pójść 

sobie stąd i wrócić do Kevina. Zresztą czy tego właśnie tak naprawdę nie 

pragnę?

Wstaję i przemierzam gabinet tam i z powrotem. Tak. Kevin. Tęsknię za 

nim jak szalona. Tęsknię za jego ciałem, ocierającym się o moje, i za jego 

uśmiechem. Czegóż bym nie oddała, by w tej właśnie chwili znaleźć się w 

jego silnych ramionach. Ale o to właśnie chodzi, prawda? Co oddałabym, 

by być z Kevinem? Kiedy byłam na Virgin Gorda i fantazjowałam sobie o 

pozostaniu tam na zawsze, drobne szczegóły w rodzaju mojej praktyki 

prawniczej nie wydawały się zbyt ważne. Przekonywałam siebie, że 

byłabym w stanie wykonywać pracę przez Internet i latać do Nowego 

Jorku na spotkania. Okazuje się jednak, że takie rozwią-

241

zanie jest dla Arthura nie do przyjęcia. Jeśli przeprowadzę się na Virgin 

Gorda, pozostanę bez pracy. Może otworzę na wyspie własną niewielką 

kancelarię. Powinnam mieć sporo pracy. Jakiś miejscowy prawnik musi w 

końcu zredagować te formularze, które podpisują nurkujący turyści, 

obiecując nie wszczynać postępowania bez względu na to, jak 

niesumienna okaże się spółka organizująca nurkowanie i jak bardzo 

martwi oni sami się okażą po wszystkim.

Mam zbyt wiele decyzji do przemyślenia, ale to ja mam zamiar je podjąć, 

a nie pozostawić to Arthurowi. Ponownie siadam za biurkiem. Jeśli rzucę 

pracę, by lecieć na Virgin Gorda, to ją rzucę. Ale, do diaska, nie mam 

background image

zamiaru dać się zwolnić.

Przez kilka następnych dni pracuję niestrudzenie i kiedy dzwonią Adam 

lub Emily, jedyne, o czym jestem w stanie z nimi rozmawiać, to sprawa 

Tylera. Bellini jest zdania, że przydałoby mi się wieczorne wyjście i 

namawia mnie, bym udała się razem z nią na przedstawienie.

- Może masz rację. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz byłam na 

Broadwayu - mówię, starając się nie myśleć o trzech ślepych zaułkach, w 

których się znalazłam w przypadku Tylera, i że potrzebuję zupełnie 

nowego kierunku działania.

-To przedstawienie jest pokazywane niezupełnie na Broadwayu - 

przyznaje Bellini. - Raczej poza Broadwayem. Poza poza Broadwayem. 

Właściwie to poza Manhattanem.

- Jak daleko poza?

- Na Brooklynie. Pojedziemy metrem.

O siódmej wciskamy się do zatłoczonego wagonu metra. Nie jechałam w 

ten sposób już od ładnych kilku lat. Tłum ludzi sprawia wrażenie lepiej 

wychowanego niż zapamiętałam - mniej żebraków i więcej przylizanych 

przedstawicieli handlowych, taszczących ze sobą aktówki. Na koniec dnia 

i jeden, i drugi próbują wyciągnąć od przechodniów parę dolców, ale 

żebracy mają przynajmniej talent: grają na harmonijce.

242

Jest tak ciasno, że nie mogę nawet dosięgnąć uchwytu, którego mogłabym 

się przytrzymać, i kiedy metro rusza, niemal się przewracam. Młody 

mężczyzna z dredami i w workowatej koszulce z Seanem Paulem wstaje i 

trąca łokciem siedzącego obok kumpla, by zrobił to samo.

- Może pani usiądzie - mówi uprzejmie.

background image

Patrzę na niego ze zdziwieniem. Od kiedy nowojorczycy są tak mili? I, co 

jest jeszcze bardziej zdumiewające, kiedy tak bardzo się zestarzałam, że 

młody człowiek mówi do mnie „pani" i ustępuje mi miejsca?

- Nie, dziękuję - odpowiadam, postanawiając, że wolę już się przewrócić 

na brudną podłogę niż przyznać, że jestem na tyle stara, by.zająć czyjeś 

miejsce.

- Nie, naprawdę - mówi. - Uważam, że to nieładnie, kiedy młodzi ludzie 

nie ustępują miejsca starszym osobom.

Wskazuję gestem na inną, stojącą niedaleko kobietę, ubraną w długą 

spódnicę i parkę.

- Cóż, w takim razie ustąp tej pani. Ona jest starsza ode mnie.

- A właśnie że nie - odparowuje tamta, stanowczo stojąc w miejscu.

- A ona? - pytam, pokazując na staruszkę z siwymi włosami i skórą 

pomarszczoną od co najmniej osiemdziesięciu wakacji bez kremu do 

opalania.

- Postoję, postoję - mówi i stuka laską.

Nie wszyscy jednak uważają, że muszą udowadniać to, że są młodzi. 

Niektórzy po prostu tacy są. Gdy się targujemy, która jest rocznikiem 

właściwym do zajęcia miejsca siedzącego, na zwolnione siedzenia 

wlewają się dwa beaujolais nouveau. Młodzi mężczyźni uśmiechają się do 

nastolatek w krótkich spódniczkach, które radośnie stawiają na ziemi torby 

i sadowią się wygodnie.

Czterdzieści pięć minut później, gdy dojeżdżamy do naszego przystanku, 

moja duma jest nienaruszona, ale kręgosłup nie. Idziemy szybko wąską 

brooklyńską uliczką, a ja

243

background image

nie mogę się już doczekać, kiedy zasiądę w miękkim, wyłożonym pluszem 

fotelu. Ale Bellini nie uznała za stosowne wspomnieć wcześniej, że 

wybieramy się na sztukę awangardową. Gdy docieramy wreszcie na 

miejsce, okazuje się, że scena to otwarte, gołe, czarne pudło, a widownię 

stanowią pozbawione oparć ławki.

- Nie wiedziałam, że wybieramy się na spotkanie modlitewne kwakrów - 

mówię, próbując znaleźć na drewnianych listwach jakąś możliwą do 

wytrzymania pozycję. - Skąd się dowiedziałaś o tym przedstawieniu?

- Darmowe bilety. Dostałam je od mojego przyjaciela ze Starbucks.

- Spotykasz się z barmanem? - pytam, przypominając sobie faceta, którego 

poderwała wtedy w porze lunchu.

- Właściwie to on jest aktorem. A poza tym nie jest jedynie barmanem, ale 

asystentem kierownika.

- Och, wybacz mi. Wielka mi różnica.

- Pewnie różnica w wysokości dwóch dolców na godzinę - przyznaje. - 

Jest naprawdę kochany. Chodzę tam w porze lunchu i daje mi gratisowe 

próbki.

- Powinnaś chodzić na obiady do Costco. Tam zawsze dają za darmo 

zwykłe cheeseburgery. A te miłe panie z siatkami na włosy, które nakładają 

jedzenie, zawsze dadzą ci dokładkę.

- Mój facet ze Starbucks nie nosi siatki na włosy, a w tym przedstawieniu 

to nie sądzę, by nosił cokolwiek. Mówił, że w jednej scenie występuje 

zupełnie nago.

- To praktyczne. Możesz go sprawdzić, zanim zdecydujesz, czy wchodzić 

w to na poważnie - sugeruję.

- Nie bądź grubiańska - odpowiada Bellini, chichocząc.

background image

- Odnoszę wrażenie, że czas spędzony z nurkiem uczynił cię prostaczką.

- Tak się akurat składa, że nurek...

- Nie interesuje mnie to - przerywa mi.

- Wcale nie miałam zamiaru opowiadać ci o jego nagości

- mówię obronnym tonem. Ale prawda jest taka, że musia-

244

ła już wysłuchiwać ad nauseam o tym, jak cudownie mi było z Kevinem 

oraz jaki świetny jest w łóżku.

- W porządku - mówi Bellini. - Jak chcesz, to możemy mówić o Kevinie. I 

mam nadzieję, że to wypali, nawet jeśli on jest N.G.

- En gie? - pytam.

- N.G. - powtarza. - Nieodpowiedni geograficznie. Kiedyś pewien facet 

oświadczył mi, że nie możemy się ze sobą spotykać, gdyż on mieszka w 

Village, a ja na Upper East Side. Zbyt wiele przystanków metrem. A w 

wypadku ciebie i Kevina jest jeszcze trudniej. Wy musicie dodatkowo 

przechodzić odprawę celną.

- To nadaje zupełnie nowe znaczenie pytaniu, jak daleko dziewczyna może 

się posunąć - stwierdzam, przesuwając kolana w bok, by zrobić miejsce 

dwóm ubranym na czarno amatorom teatru, siadającym na naszej ławce.

- A skoro rozmawiamy o mężczyznach, pozostaje jeszcze kwestia Billa - 

oświadcza Bellini.

- Oj - mówię takim tonem, jakby jedna z przechodzących osób nadepnęła 

mi na palec.

- Bill. Oj. Naturalna reakcja. I staraj się o tym pamiętać. Teraz, kiedy on i 

Ashlee zrobili sobie przerwę, będzie chciał do ciebie wrócić. Była żona 

jest niczym wygodny stary but. Ale, kochanie, stare buty ponownie są 

background image

wrzucane na dno szafy. Zasługujesz na to, by być dla kogoś zupełnie 

nowymi manolami.

- Chyba ci dziękuję - odpowiadam, uświadamiając sobie, że Bellini uważa, 

iż właśnie palnęła mi niesamowity komplement. Ale moim celem nie jest 

bycie kosztownym dodatkiem. Dla nikogo.

- Naprawdę tak uważam - mówi ostrzegawczym tonem. - Nie możecie się 

zejść.

- Bellini, nie zamierzam przyjąć Billa z powrotem. Co się stało, to się nie 

odstanie. A teraz, czy mogłybyśmy się zająć oglądaniem sztuki? Wydaje 

mi się, że zaraz podniesie się kurtyna.

245

- Nie ma kurtyny - mówi Bellini i wtedy dociera do mnie, że ona ma rację. 

Produkcja uproszczona: nie ma foteli, nie ma kurtyny, nie ma kostiumów.

Na szczęście nie musimy już dłużej rozmawiać, gdyż światła w teatrze 

zaczynają przygasać. Kiedy zapalają się ponownie, oto na scenie znajduje 

się barman Bellini. Nie ma na sobie nic oprócz światła. Myślałam, że tak 

będzie wyglądać scena finalna. Czyż nie jest tak, że najlepsze zostawia się 

na koniec?

- A skoro już mowa o hojności... - szepczę do Bellini. Nasze spojrzenia 

skupione są dokładne na tym samym miejscu.

- Rzekłabym, że on to Venti - mówi Bellini, używając określenia Starbucks 

dla ekstra dużej porcji.

- Nie czujesz się skrępowana tym, że facet, z którym się spotykasz, jest 

nagi? - pytam.

- Lubię, gdy mężczyźni, z którymi się spotykam, się rozbierają.

- Publicznie?

background image

- Jeśli ktoś jest tak obdarzony przez naturę, to powinien się z tym obnosić - 

stwierdza odziana na czarno amatorka teatru, która siedzi po mojej lewej 

stronie i mimowolnie słucha naszej rozmowy.

- Umówiłabyś się z nim, prawda? - pyta Bellini, pochylając się przede 

mną, by porozmawiać z fanką Venti.

- Przed podjęciem decyzji musiałabym go zobaczyć w akcji - odpowiada 

tamta. - Jak sobie radzi z pauzami u Pintera ?

- On nigdy nie pauzuje - oświadcza Bellini. I z pełnym zadowolenia 

uśmieszkiem kota, który właśnie upolował kanarka, sadowi się wygodniej 

na ławce, by obejrzeć do końca przedstawienie.

Choć jest już północ, kiedy docieram do domu, dzwonię do Kevina, by 

przesłać mu buziaka na dobranoc. Uwielbiam słyszeć jego głos, ale bez 

względu na to, jak dobrej jakości

jest połączenie, telefony nie są w stanie zastąpić wtulenia się w siebie. 

Borykamy się z chwilami niezręcznego milczenia, których nie da się 

wypełnić przytulaniem.

- Moje łóżko bez ciebie jest strasznie puste - mówi Kevin.

- Cieszę się z tego - odpowiadam żartobliwie. I prędko dodaję: - Myślę o 

tobie nieustannie.

- Kiedy wracasz?

- Być może nieco później niż to wcześniej planowałam

- mówię z wahaniem. - Muszę doprowadzić do końca tę sprawę Tylera.

- Od kiedy Tyler jest ważniejszy ode mnie? - pyta Kevin. - Widziałem tego 

gościa. W kombinezonie wyglądam od niego bardziej seksownie.

- Dużo bardziej - przyznaję. Wiem, że Kevin żartuje, ale każdy mężczyzna 

potrzebuje tego, by połechtać jego męskość. Uznaję, że lepiej będzie nie 

background image

wspominać, że wieczór spędziłam na gapieniu się z otwartymi ustami na 

faceta, który kiedyś z całą pewnością pracował w McDonald's. I uległ 

podwójnemu powiększeniu.

- To niedobrze, że twoja praca jest taka ważna, że nie możesz spędzić 

Bożego Narodzenia ze mną - mówi Kevin, a w jego głosie daje się wyczuć 

pewne napięcie.

Przez chwilę jestem zaskoczona.

- Tu chodzi nie tylko o pracę. Na przerwę świąteczną przyjadą do domu 

dzieciaki. - Kevin milczy przez chwilę, powoli przyswajając informację, 

że być może jednak nie jest w moim życiu numerem jeden. Ale muszę mu 

pokazać, że nadal go w nim pragnę. - Mógłbyś przylecieć tutaj

- proponuję.

- Nie mogę; to dla nas gorący okres - odpowiada.

Nie wypowiadam na głos tego, co myślę: że to nie tylko moja hierarchia 

ważności wchodzi w drogę naszemu związkowi.

- Będzie mi ciebie brakowało - oświadczam Kevinowi.

247

- Mnie ciebie też.

Rozłączamy się i myślę o tym, z jaką łatwością duża odległość wpływa na 

pojawianie się nieporozumień i niedomówień. Zamykam oczy i próbuję 

sobie wyobrazić, jak wyglądają święta na Virgin Gorda. Oczami 

wyobraźni widzę palmy, na których porozwieszano kolorowe lampki, 

pieczone na otwartym ogniu owoce mango i Mikołaja przybywającego 

motorówką. Nasze białe Boże Narodzenie jest zawsze bardziej 

konwencjonalne, choć w tym roku nawet ja mam zamiar nieco nagiąć 

tradycję.

background image

Adam i Emily przyjeżdżają do domu na ferie zimowe, ale tego dnia nie 

mogę wziąć w pracy urlopu, by być razem z nimi. Zajęci są spotykaniem 

się z przyjaciółmi, więc nie mają mi tego za złe. Ale ja czuję się okropnie. 

Dlaczego nikt mi nigdy nie powiedział, że gdy dzieci dorastają, potrzebują 

ciebie coraz mniej, natomiast ty potrzebujesz ich coraz bardziej?

Jednego wieczoru znosimy ze strychu starannie popakowane pudła z 

ozdobami i radośnie ubieramy ponaddwumetro-wą jodłę, którą zamówiłam 

we Fresh Direct. Można tam kupić dosłownie wszystko. Następnego 

wieczoru zaszywam się w moim gabinecie, by udać się na poszukiwanie 

szczodrych prezentów, które położę pod choinką, wybranych ze strony 

Amazon.com, prawdziwego zbawcy pracującej matki.

Dzieci zaprosiły do nas przyjaciół z uczelni - czworo studentów z 

wymiany zagranicznej, którzy nie mogą spędzić świąt ze swoimi 

rodzinami w Brazylii, Włoszech, Hiszpanii i Indonezji. Świąteczny obiad 

przemienia się w gigantyczny szwedzki stół, do którego każdy ze 

studentów dokłada jakieś swoje danie. Możliwe, że to jedyna okazja, gdy 

południowoamerykańska feijoada z czarnej fasoli i wieprzowiny znajduje 

się na jednym stole z indonezyjskimi chipsami bananowymi o nazwie 

lampung. Bellini przynosi dodatki - inkrustowane kolorowymi kamieniami 

bransoletki, które wykorzystujemy jako kółka do serwetek, i przepiękny 

tkany szal

248

Missoni ze srebrną nitką, który kładzie na stole jako bieżnik. Mam lekkie 

opory przed postawieniem na nim lepkiego półmiska z batatami, ale ona 

zapewnia, że zna najlepszą pralnię chemiczną w mieście.

Zamiast kolęd, prześliczna studentka z Brazylii, Evahi, włącza muzykę 

background image

latynoską, a mnie natychmiast się przypomina, jak Kevin uczył mnie 

tańczyć.

- Świetny beat - mówi Adam, obejmując Evahi i z werwą wirując z nią po 

pokoju. Dziewczyna śmieje się głośno. Kolorowa, marszczona spódnica 

wiruje wokół ich nóg, a gęste włosy spadają jej na twarz.

Kiedy ponownie siadają, oboje są zarumienieni, a piękna Evahi przysuwa 

się do Adama nieco bliżej niż wcześniej. Każda kobieta mówi, że 

chciałaby mieć mężczyznę z poczuciem humoru, ale tak naprawdę pragnie 

mężczyzny z poczuciem rytmu. A tak w ogóle to skąd się ono wzięło u 

Adama? Na pewno nie odziedziczył tego w genach po swoich rodzicach. 

Zawsze miałam dwie lewe nogi, a Bill to nawet i trzy.

Z seksowną muzyką, pomysłowo udekorowanym stołem i 

międzynarodową kuchnią, to nie są święta w stylu Normana Rockwella*. 

No i zamiast cichej, mamy noc radośnie hałaśliwą. Dla wszystkich 

naszych gości kupiłam drobne prezenty i po zjedzeniu deseru stół szybko 

zaczynają pokrywać porzucone wstążki i porozrywany papier do 

pakowania.

- Och, trafiła pani w dziesiątkę - mówi Evahi, kartkując książkę z czarno-

białymi fotosami filmowymi z lat trzydziestych. - Skąd pani wiedziała, że 

uwielbiam stare filmy?

- Od Adama - odpowiadam.

Spogląda na niego z szerokim uśmiechem, a potem wsuwa rękę pod jego 

ramię. A więc Adam tańczy - i zwraca uwagę na to, co mówi Evahi. Nie 

wiem, jak sobie radzi z fizyką

Amerykański ilustrator, propagujący w swych pracach tradycyjne wartości

249

background image

kwantową, ale jako materiał na chłopaka mój syn zasłużył na piątkę z 

plusem.

I zbiera tych plusów jeszcze więcej.

- Evahi, jakie ładne imię. Skąd ono pochodzi? - pyta Bel-lini, która może 

dojrzała do wymiany swojego obecnego przy-domka na jakiś bardziej 

trendy.

- Rodzice dali mi imię po południowoamerykańskiej bogini - wyjaśnia.

- To dlatego, że jesteś południowoamerykańską boginią

- oświadcza Adam.

Ten dzieciak skończy studia z wyróżnieniem, specjalizując się w 

dziewczętach.

- Film to twój główny kierunek studiów? - pyta Bellini, okazując dalsze 

zainteresowanie tej ładnej dziewczynie, która, jak pewnie uznała, wkrótce 

zostanie moją synową.

- Ona specjalizuje się w astrofizyce, by mogła sobie potem oglądać czarne 

dziury i galaktyczne prądy strumieniowe

- odpowiada z dumą Adam. - Film to przedmiot dodatkowy.

- Tak, żebym mogła rozmawiać o czymś z innymi ludźmi - śmieje się 

Evahi.

- Dobry pomysł - stwierdza Bellini. A potem, by udowodnić, że temat 

filmu nie jest nikomu obcy, dodaje: - Hal-lie ma klienta z branży filmowej.

- Nie bardzo nadaje się to na rozmowę w święta.

- Mówisz o tym dosłownie codziennie - upiera się Bellini

- Co to za klient? - pyta Evahi.

- Alladin Films - odpowiadam, nié mając ochoty psuć sobie nastoju 

opowiadaniem całej tej historii.

background image

- O rany - mówi Evahi. - Czy zna tam pani może specjalistkę od reklamy, 

Melinę Marks?

Odstawiam nieco zbyt gwałtownie kieliszek z ajerkonia-kiem, tak że 

niebezpiecznie przechyla się na bok, ale udaje mi się go przytrzymać, nim 

zawartość wylewa się na bieżnik Missoni.

250

- Skąd ją znasz? - pytam, ujmując kieliszek obiema dłońmi.

- Będzie następnym gościem na moich wykładach z filmu. Te zajęcia są 

naprawdę super. Poznajemy reżyserów, agentów zajmujących się 

castingiem, producentów - wszystkich tych ludzi, którzy pracują w 

przemyśle filmowym.

- Powinno być interesująco - mówię. Przypuszczalnie także i dla mnie. 

Skoro uczelnia zaprasza Melinę na wykład, może stanowi to dowód, że 

zasłużyła na swój awans? A może jest to jedynie dowód, że przespała się 

także z dziekanem Dartmouth?

Dostrzegam, że Emily i jej przyjaciele przenieśli się do salonu, znudzeni 

naszą rozmową o filmie. Może powinniśmy byli pozostać przy astrofizyce. 

Udaję się do nich, a kilka minut później między dźwięki muzyki sitara, 

którą włączyło któreś z dzieci, wdzierają się uświęcone tradycyjnym 

zwyczajem głosy śpiewające kolędy.

- To pewnie Rosalie i jej ekipa - mówi Emily, która zna panujące w 

Chaddick tradycje bożonarodzeniowe. - Przez chwilę słuchamy, a potem 

mama idzie do kuchni po tacę z domowymi ciasteczkami z ziarnami owsa 

i rodzynkami.

- Z domowymi ciasteczkami z ziarnami owsa i rodzynkami, firmy 

Pepperidge Farm - poprawia Adam.

background image

- Nie pozbawiaj mnie złudzeń - jęczy Emily. - Jeszcze mi zaraz powiesz, 

że Święty Mikołaj nie istnieje.

Adam otwiera drzwi kolędnikom, a potem odwraca się z uśmiechem do 

siostry.

- Nie. Święty Mikołaj jest właśnie tutaj - mówi.

Wszyscy podchodzimy do drzwi i proszę bardzo: Mikołaj z długą białą 

brodą i w czerwonym aksamitnym kostiumie śpiewa dudniąco wraz z 

pięciorgiem innych sąsiadów. Strój Mikołaja jest bez zarzutu, aczkolwiek 

święty nie zawracał sobie głowy wpychaniem poduszki w miejsce 

brzucha. Nie dziwi mnie to. Ponieważ natychmiast rozpoznaję, że jest to 

zadufany w sobie, niegodny, oszukańczy Mikołaj, niezasługujący na 

czerwoną czapkę z pomponem. I z całą

251

pewnością nie taki, który powinien śpiewać „Przybądźcie, wszyscy 

wierni".

- Bill, poczęstuj się ciastkiem - mówię do mego niewiernego męża, kiedy 

kolęda dobiega końca.

- Tato, to ty? - pyta Emily, wybiegając z radością na ganek. Rzuca mu się 

na szyję. - Wejdź.

- Jeśli wasza mama nie ma nic przeciwko.

Bill rzuca mi spojrzenie z ukosa, ale wie, że właśnie przyłożył mi nóż do 

gardła. Nawet w małym miasteczku Betlejem znalazło się miejsce dla 

gości. Jak mogę w Boże Narodzenie nie wpuścić ojca moich dzieci?

- Jasne, wszyscy wejdźcie - mówię, otwierając drzwi na oścież.

Rosalie, która dyrygowała śpiewaniem, prowadzi teraz kolędników do 

salonu.

background image

- Czyż nie przyprowadziłam ci najlepszego prezentu świątecznego? - pyta, 

wskazując gestem na Billa, który właśnie nalewa sobie szklankę grzanego 

wina z przyprawami.

- Bardzo ładnie śpiewaliście - mówię, komentując jedyne, co sprowadziła 

do mojego domu, a co mi się podoba.

Święty Bill, kolędnicy i wszystkie dzieciaki rozmawiają z ożywieniem, a 

ja, zamiast się do nich przyłączyć, uciekam do kuchni. Wszyscy inni 

sprawiają wrażenie zadowolonych, dla mnie jednak wraz z przybyciem 

Billa przyjęcie raptownie się skończyło, więc zaczynam zbierać naczynia i 

napełniam zlew ciepłą wodą z płynem.

- Miło jest znowu razem jeść - odzywa się Bill, stając za mną. Trzyma 

widelec nad talerzem z jedzeniem. - Sama to wszystko zrobiłaś? Pyszne 

nasigońng. I te szaszłyki z jagnięciny. Jak się one nazywają? Sate7. Są 

rewelacyjne.

Odchodzę od zlewu, wycieram dłonie w ręcznik i powoli odwracam się do 

Billa.

- Co tutaj robisz? - pytam nieco ostrzejszym tonem niż zamierzałam.

252

- Jest Boże Narodzenie - odpowiada jowialnie. - Ho, ho, ho i cała reszta.

Milczę, no bo co mam powiedzieć? „Już miałeś swoje ho, ho, ho. Wracaj 

do tej kobiety"? Nie, nie mogę zwalać tego na Ashlee. To wina Billa.

- Rozumiem, że ty i twoja dziewczyna nadal macie „przerwę" - mówię, 

czyniąc w powietrzu znak cudzysłowu, by podkreślić to słowo.

Bill odstawia talerz na blat.

- Właściwie to nie mamy przerwy. Rozstaliśmy się. To skończone.

- O rany, niedobrze - mówię, próbując wykrzesać z siebie choć odrobinę 

background image

współczucia.

- To prawda, ale także i dobrze - stwierdza. - Ponieważ teraz ty i ja 

możemy znowu być razem.

Stoję osłupiała.

- Ty chyba sobie żartujesz - mówię. - Może i jest Boże Narodzenie, ale są 

na tym świecie granice dobroci.

- Zastanów się nad tym. To wcale nie jest głupi pomysł. Możemy iść 

razem na sylwestra. Będziemy się dobrze bawić, napijemy się szampana. I 

będziesz się mogła przekonać, czy o północy masz ochotę mnie 

pocałować.

Rozdział piętnasty

Komu potrzebny jest Bill? Kiedy mijają święta, okazuje się, że istnieje 

mnóstwo opcji co do sposobu spędzania sylwestra i jego zaproszenie nie 

wskoczyło nawet do pierwszej dziesiątki. Dzieci chcą, bym poszła razem z 

nimi pohulać na Times Square. Amanda wyprawia w domu rodzinne 

przyjęcie z szampanem dla dorosłych i klaunem dla dzieci. Nazwała je 

„Bąbelki i Palant". Bellini może mnie wkręcić na sztywniacką imprezę z 

krawatami i kryształami Swarovskie-go w jakimś klubie w centrum, gdzie 

będzie szampan i torby z prezentami. Na zaproszeniu jest napisane: 

„Bąbelki i Błyskotki". Odmówiłam im wszystkim i zamiast tego zabiorę 

do własnego jacuzzi butelkę Moet & Chanson. Wzniosę toast za Nowy 

Rok bąbelkami i bąbelkami.

Nadchodzi jednak jedenasta w nocy i czuję się samotna. W tym roku 

nawet Dick Clark nie dotrzymuje mi towarzystwa, a Ryan Seacrest* jest 

jak na mój gust nieco zbyt młody. Biorę do ręki komórkę, by zadzwonić 

do Kevina, ale po chwili zamykam ją z trzaskiem. Rozmawialiśmy już 

background image

dzisiaj wieczorem przez godzinę, a poza tym i tak pewnie nie udałoby mi 

się go złapać. Na pewno jest już na łodzi, zabierając

Dick Clark i Ryan Seacrest - gospodarze amerykańskich programów 

telewizyjnych.

254

grupę turystów na nurkowanie o północy. A przynajmniej taki mi podał 

powód bycia poza zasięgiem.

Odwieszam dwa płaszcze, które przed wyjściem przymierzała Emily, a 

potem pozostawiła na krześle w korytarzu. Jak mogła powiedzieć „nie" 

używanemu płaszczykowi z norek babci Rickie albo mojemu płaszczowi z 

owczej wełny w stylu vintage? Zdecydowała się na własny cienki paltocik 

z kaszmiru z dodatkiem jedwabiu. Cóż, przynajmniej nic jej nie będzie 

drapać, w szyję i ramiona. A na Times Square będzie wiele ciepłych ciał, 

stojących bardzo blisko siebie.

Prostuję się przed szafą w korytarzu i patrzę na zakurzony żyrandol. 

Rosalie już kilka razy zwróciła mi uwagę, że przydałoby mu się porządne 

umycie. Może zdążyła już wrócić do domu z przyjęcia Amandy i miałaby 

ochotę przyjść i mi pomóc. Dobrze by mi zrobiło towarzystwo. Grzebię w 

schowku ze środkami czystości i znajduję w połowie pełną butelkę 

Windexu. Przynajmniej mam właściwe podejście. Nie widzę jej jako w 

połowie pustej. Ale kiedy w końcu udaje mi się znaleźć czystą szmatę, 

postanawiam dać sobie z tym spokój. Czyszczenie żyrandola w sylwestra 

byłoby po prostu zbyt przygnębiające. A w ogóle to w tym roku tak wiele 

się zmieniło, że przynajmniej coś w moim życiu powinno pozostać takie 

samo, nawet jeśli ma to być tylko kurz.

Chodzę niespokojnie po domu w szlafroku i bez kapci. To był ciekawy 

background image

rok. Z pewnością nie taki, jakiego się spodziewałam pierwszego stycznia, 

kiedy się zastanawiałam, co takiego może mi przynieść. Jak mógłby 

stwierdzić mahari-szi, zdarzają się zmiany. Nie jestem w stanie choćby 

zacząć sobie wyobrażać, jak moje życie będzie wyglądać za kolejne 

dwanaście miesięcy.

Przez okno w salonie dostrzegam, że na naszej bardzo spokojnej ulicy 

rozbłyskują światła samochodu. Dziwne, że ktoś wraca teraz do domu. 

Rodzinno-klaunowe przyjęcie Amandy skończyło się o dziesiątej, a 

wszyscy inni powinni się teraz szykować na opadnięcie w dół wielkiej 

kuli.

255

Co dziwniejsze, światła zatrzymują się przed moim domem.

Kimkolwiek jest kierowca, nie wyłącza nawet silnika. Widzę, jak 

podchodzi do drzwi, coś obok nich stawia i wraca do samochodu. Kiedy 

odjeżdża, idę do korytarza i otwieram drzwi. Uderza mnie w twarz 

podmuch lodowatego powietrza.

Na ostatnim schodku stoi duże, opakowane w kolorowy papier pudełko. 

Biorę je do środka i czytam kartkę, choć wiem już, że to od Billa.

Nie chciałaś dzisiejszej nocy wypić ze mną szampana, ale mam nadzieję, 

że innym razem otworzymy to wspólnie.

Rozrywam papier i moim oczom ukazuje się romantyczny podarunek 

Billa. Sześciopak Dr. Peppera. Kręcę głową. I tym ma nadzieję mnie 

uwieść? Co się dzieje z tym facetem? Ale potem biorę do ręki jedną 

butelkę i wybucham śmiechem. Jakie to w stylu Billa. Prawdopodobnie 

bardzo był z siebie zadowolony, kiedy sobie wykombinował, że może mi 

dać prezent noworoczny bez potrzeby wykosztowywania się na Dom 

background image

Perignon, ponieważ w zabawny sposób ten trunek jest równie dobry.

Wydaje mi się, że głównym powodem, dla którego wyszłam za Billa, było 

to, że wiedział, w jaki sposób sprawić, byśmy cudownie spędzali sylwestra 

tylko we dwoje. Nigdy nie lubiłam wielkich imprez, dlatego właśnie żadna 

z kombinacji Bąbelków, Palanta i Błyskotek nie wyciągnęła mnie 

dzisiejszego wieczoru z domu. Bill to rozumiał i w naszego pierwszego 

wspólnego sylwestra kupił dwie pary rakiet śnieżnych i zabrał mnie do 

Central Parku. Był rześki, pogodny wieczór, a ziemię pokrywała gruba 

warstwa białego puchu. Przeszliśmy się po Wielkim Trawniku - czy też tej 

nocy Wielkim Snieżniku - i jak na zawołanie zaczęły spadać

256

z nieba delikatne białe płatki. Gdy wybiła północ, wznieśliśmy toast za 

naszą przyszłość dwiema butelkami Dr. Peppe-ra, dokładnie takimi, jakie 

Bill mi dzisiaj przywiózł. „Niepotrzebne mi nic oprócz ciebie, bym czuł 

się odurzony" - rzekł wtedy, całując mnie.

Wilgotnieją mi oczy, gdy sobie to wszystko przypominam, ale potem 

wzdycham. Nie popadaj w zbyt nostalgiczny nastrój, Hallie. Jasne, minęły 

dwa dni i byliście zaręczeni. Ale dwadzieścia lat później on cię zostawił.

Dzwoni telefon i idę, by go odebrać, wiedząc, że to Bill. A co tam, jeśli 

będzie chciał przyjechać i wypić Dr. Peppe-ra, pozwolę mu na to.

Ale to nie Bill. To Kevin. Jest tak kiepskie połączenie, że ledwie 

rozpoznaję jego głos. Potrzebuję chwili, by przestawić się na inny nastrój. 

Ale potem jestem uradowana tym, że go słyszę.

- Gdzie jesteś? - pytam, nie usłyszawszy jego pierwszych słów.

Jego odpowiedź brzmi jak: „gggmmmegmmme...", a potem słychać długie 

wycie, które kończy się literą „e", co, jak podejrzewam, oznacza: „Jestem 

background image

na środku oceanu, w motorówce".

- Prawie cię nie słyszę - mówię.

- Mmmmmmmm... - odpowiada. Co w luźnym tłumaczeniu oznacza: 

„Tęsknię za tobą, moja piękna kobieto".

- Ja też za tobą tęsknię. Kocham cię.

- Mm kkkm ggmgmgemem - odpowiada.

To jest jeszcze łatwiejsze do przetłumaczenia: „Nigdy nie kochałem 

nikogo tak bardzo, jak ciebie w tej właśnie chwili". Te jednostronne 

rozmowy wcale nie są takie złe.

- Może lepiej porozmawiamy później - proponuję, gdy sygnał zdaje się 

zanikać.

Ale nawet jeśli karaibski operator sieci komórkowej odmawia współpracy, 

Kevin wykazuje wiele determinacji, by

257

coś mi powiedzieć. Nie przestaje mówić i chwilę przed zupełnym 

straceniem połączenia udaje mi się wyłapać cztery słowa: „Nowy Jork... 

pojutrze... przylatuję".

Dzieci późno wracają z imprezowania, ale i tak w Nowy Rok wstają 

szybciej niż ja. Jak udało mi się wychować jedynych nastolatków w 

Ameryce, którzy nie śpią do południa? Półprzytomnie dołączam do nich 

na kawę i pączki, po czym oni udają się do garażu i załadowują stare volvo 

sprzętem narciarskim. Adam wcześniej wraca do Dartmouth, by przed 

rozpoczęciem zajęć trochę pojeździć na nartach, i zabiera ze sobą Emily 

Cieszę się, że moje dzieci są kumplami. Z drugiej jednak strony...

- Trzymaj kolegów-futbolistów z dala od swojej siostry - ostrzegam 

Adama.

background image

- Chyba żartujesz, mamo. Przehandluję Emily za darmowe karnety na 

wyciągi.

Emily uśmiecha się szeroko.

- Ile karnetów jestem dla ciebie warta?

- To zależy od tego, ile na siebie nałożysz - odpowiada.

Wiem, że sobie żartują, ale dla mnie ta rozmowa jest zdecydowanie mało 

zabawna. Sięgam do portfela i wyjmuję z niego pięć banknotów 

dwudziestodolarowych.

- Proszę bardzo, Adam. Sam sobie kup te karnety.

- No, a co ze mną? - pyta Emily. - A może mam się sama przekonać o 

własnej wartości na wolnym rynku?

- Duża wartość - mruczę, wyciągając z portfela kolejne sto dolców, tym 

razem dla niej. Bez względu na to, czego się nauczyła lub nie na temat 

feminizmu, moja córka z całą pewnością świetnie sobie radzi z 

makroekonomią.

Po wyjeździe dzieci wskazówki zegara zatrzymują się w miejscu. Trzy 

razy rozmawiam z Kevinem, by się upewnić, że dobrze go zrozumiałam. 

Przyjeżdża w odwiedziny. Nie mogę uwierzyć, z jak wielką 

niecierpliwością czekam na jego przybycie. Ciągle to jutro, jutro i znów 

jutro. Wije się

258

w ciasnym kółku od dnia do dnia. Skąd Szekspir wiedział, jak wlecze się 

czas, gdy się czeka na przyjazd do Nowego Jorku kochanka z Virgin 

Gorda?

Zmieniam pościel - mimo że tylko ja w niej spałam - i rozstawiam w 

sypialni świeczki. Chcąc sprawić, by Kevin poczuł się jak u siebie w 

background image

domu, z salonu przynoszę kuliste akwarium ze złotą rybką i stawiam je na 

toaletce.

Ponieważ wiem, że po wylądowaniu w Nowym Jorku Kevin przyjedzie 

taksówką do kancelarii, następnego ranka ubieranie się zajmuje mi całe 

wieki. Z samego dna szuflady z bielizną wyciągam różowy koronkowy 

stanik La Perla, ale nie mogę znaleźć majteczek od kompletu. Trzymam w 

rękach dwie różne pary. Które wolałby mężczyzna: zabudowane majtki 

firmy Wacoals, które są prawie w tym samym kolorze co stanik, czy też 

niebieskie, które wyraźnie nie pasują, ale to przecież stringi? Odkładam 

Wacoals. Nikt, kto nie potrafi odpowiedzieć na to pytanie, nie zasługuje na 

to, by mieć chłopaka.

Chwytam za suszarkę i tubkę kremu wygładzającego Fre-derica Fekkai 

Smooth Hair, aby ujarzmić moje loki. Czterdzieści pięć minut i dwa 

obolałe ramiona później moje włosy są cudownie proste. I co z tego, że 

trochę za bardzo przylegają mi do głowy? Mam na tyle rozsądku, by nie 

nakładać pod oczy korektora, ponieważ bez względu na to, co wszyscy 

mówią, worki stają się jeszcze bardziej widoczne, a nie mniej -no, chyba 

że jest się Bobbi Brown. Ale Bobbi nie zaoferowała się, że przyjdzie dziś 

rano, by mi pomóc. Wkładam swoją ulubioną mała czarną - czy też MC, 

jak nazywają ją Bellini i „InStyle" - a kolczyki zmieniam tylko dwa razy, 

ponieważ jestem już spóźniona.

Przypominam sobie, jak bardzo nie lubię dojeżdżania do pracy, gdy 

spóźniam się dziesięć sekund na jeden pociąg i ze zniecierpliwieniem 

czekam na następny. Kiedy wreszcie docieram na miejsce, próbuję 

przemknąć niepostrzeżenie do mojego gabinetu, ale gdy pędzę przez 

korytarz z kub-

background image

259

kiem kawy w dłoni, zza rogu wyłania się Arthur. Zanim go zauważam, 

wylewam na jego granatowy garnitur połowę bez-kofeinowej kawy z 

podwójną porcją słodziku.

- Strasznie cię przepraszam. - Próbuję wytrzeć go papierową serwetką. 

Rezultat jest taki, że zostawiam na klapie marynarki pełno kłaczków.

- Tak właśnie się dzieje, kiedy człowiek się spóźnia - mówi szorstko 

Arthur. Wyciąga z kieszeni spodni chusteczkę z monogramem i z wyraźną 

irytacją czyści brązowe plamy.

- Czy mogę zanieść ci to do pralni chemicznej? - pytam.

- Mam nadzieję, że masz dzisiaj coś lepszego do roboty

- odpowiada z wyrzutem.

Szukam kluczy, by otworzyć gabinet, żonglując torebką, aktówką, plikiem 

dokumentów, które wręczyła mi moja asystentka i kubkiem z resztą kawy. 

Arthur nie rusza się z miejsca, a potem wchodzi za mną do środka.

Bezceremonialnie rzucam wszystko na biurko.

- Udanego miałeś sylwestra? - pytam.

- Nie - odpowiada szorstko. Cóż, zabrzmiało to obiecująco.

- Przeglądałem twoje ostatnie notatki w sprawie Tylera

- oświadcza. - Mnóstwo żargonu prawniczego, Hallie, ale jakoś nie widzę, 

by prowadziło to do czegoś sensownego.

- Nadal próbuję negocjować ugodę.

- Twardo powiedzieli „nie". Co ty jeszcze negocjujesz, jak ci się zdaje?

- Mam kilka niezłych tropów - blefuję.

- Zdradź mi jeden z nich.

- Melina Marks będzie miała wykład w Dartmouth - wyrzucam z siebie, 

background image

gdyż to pierwsze, co mi przychodzi do głowy, mimo że nie ma związku ze 

sprawą.

Arthur piorunuje mnie wzrokiem.

- No i co to oznacza? Znowu wtrąca się twoje życie osobiste? Pozwól, że 

zgadnę. Potrzebujesz wolnego dnia, by jej posłuchać i spotkać się z synem, 

skoro już tam będziesz.

260

Czuję się, jakby mnie spoliczkował i dopiero po chwili odzyskuję 

panowanie nad sobą.

- Arthurze, ciężko pracowałam nad swoją obecną pozycją i nie pozwolę 

tego podważać. Możesz kwestionować wszystko, na co masz ochotę, 

oprócz mojego profesjonalizmu.

- Ale to właśnie twój profesjonalizm kwestionuję w tej chwili.

I może ma odrobinę racji. Ponieważ dokładnie wtedy słyszę chichot mojej 

asystentki, a chwilę później w drzwiach do gabinetu robi się małe 

poruszenie.

- Niespodzianka, mała. Przyleciałem szybciej - oznajmia Kevin.

Patrzę na niego ze zdumieniem. Kevin, mój cudowny Kevin. Ma na sobie 

rdzawoczerwoną bluzę z polaru i szorty w kolorze khaki, a w dłoni trzyma 

bukiet kwiatów, kupiony w tym samym barze, z którego mam kawę. 

Przechodzi obok Arthura i obdarza mnie długim pocałunkiem.

Wytrącona z równowagi, odsuwam się i napotykam spojrzenie mojego 

przełożonego. Jeśli w taki właśnie sposób udowadniam swój 

profesjonalizm, lepiej by było, gdybym pracowała jako zawodowa 

playgirl.

- Kevin, to jest mój szef, Arthur. Arthurze, to mój przyjaciel Kevin.

background image

- Ten osławiony Arthur - mówi żartobliwie Kevin. - Mam nadzieję, że nie 

dajesz mojej Hallie za bardzo w kość.

Arthur mierzy Kevina spojrzeniem od góry do dołu, przesuwając wzrok od 

butów Merrill na grubych podeszwach poprzez gołe nogi aż do złotego 

medalionu z Neptunem, który mój ukochany ma na szyi. Na Virgin Gorda 

uwielbiałam swobodny, seksowny styl Kevina, jednak w tej akurat chwili 

wolałabym, by wcześniej zajrzał do sklepu firmowego Brooks Brothers. 

Arthur jest wystarczająco mądry, by nie oceniać książki po okładce, ale ta 

akurat obwoluta aż się prosi o uwagę.

- Co pan tutaj robi? - pyta Arthur. - To miejsce pracy, a nie plan 

Rozbitków.

261

- Hej, spokojnie. Wyluzuj - mówi Kevin. Arthur krzyżuje ramiona na 

piersi.

- Jestem na tyle wyluzowany, na ile tego potrzebuję.

- Jasne, chłopie; tak naprawdę to jesteś zimny jak głaz.

- Kevin potrząsa głową. - Jestem w Nowym Jorku dopiero od godziny i 

nagle przypomniałem sobie, jak lodowate jest to miasto. Pogoda. Ludzie. 

Brrr.

- Skoro jest panu zimno, to może przydałyby się długie spodnie? - 

sugeruje zgryźliwie Arthur.

Och, cudownie. Mój chłopak i mój szef wdali się w pyskówkę. I bez 

względu na to, który z nich wygra, ja wyjdę z tego jako przegrana.

Ale Kevin nie zjawił się tutaj, by stawiać mnie w niezręcznej sytuacji i 

widząc, co się dzieje, zmienia ton głosu.

- Przepraszam. Wiem, że Hallie jest zajęta i że musicie prowadzić 

background image

kancelarię.

Arthur przygląda mu się bez słowa, więc Kevin dodaje:

- Naprawdę, proszę pana, przepraszam, że tak tutaj wpa-rowałem.

Arthur sprawia wrażenie nieco udobruchanego, a ja jestem taka dumna z 

mojego chłopaka, że obdarzam go szerokim uśmiechem. Widząc, że jest 

na fali, Kevin kontynuuje uprzejmie:

- Nie chciałem tutaj wtargnąć, Arthurze. Nie będziesz musiał rwać przez 

mnie włosów z głowy. - To tylko figura stylistyczna, ale mój szef jest 

prawie łysy i bardzo na tym tle wrażliwy. Próbując się wycofać, Kevin 

pospiesznie dodaje: - To znaczy Hallie nie będzie musiała rwać włosów z 

głowy.

- Nie masz pojęcia, jak wielkim problemem mogą być włosy - mówię, 

starając się mu pomóc, ale tylko pogarszam i tak napiętą sytuację. - Mycie, 

nakładanie odżywek, suszenie. A potem pianka i żel.

- Nigdy nie mogę pojąć, czym się one od siebie różnią

- dodaje Kevin.

262

- Pianka jest nieco lżejsza - zaczynam wyjaśniać, ale w tym momencie 

Arthur odwraca się na pięcie i ze wzburzeniem opuszcza mój gabinet.

- Naprawdę, nie ma nic dobrego w posiadaniu włosów!

- wołam za nim. - Mówiłam ci kiedyś, że w dziewięćdziesiątym szóstym 

Emily miała wszy?

Przez chwilę panuje cisza. Kevin i ja patrzymy na siebie, nie mając 

pewności co do rozmiarów wyrządzonej szkody. Ale potem wbrew sobie 

zaczynam chichotać.

- Na Virgin Gorda nie ma wszy - mówi ze śmiechem Kevin. Podchodzi i 

background image

mnie przytula. - A teraz poproszę o porządnego buziaka na powitanie.

Nasze usta stykają się niecierpliwie i coś mi się zdaje, że wersja Kevina, 

dotycząca porządnego buziaka, to wyskoczenie z ciuchów i przejście na 

kanapę. Mam na to przeogromną ochotę, ale uważam, że dzisiaj 

zwróciliśmy na siebie już wystarczająco dużo uwagi. Obdarzam Kevina 

mało satysfakcjonującym cmoknięciem, a on załapuje, o co mi chodzi.

- Raczej nie skuszę cię, byś szybciej stąd wyszła?

- Szybciej, ale nie aż tak wcześnie - odpowiadam.

- Lunch? Tuż za rogiem znajduje się mój ulubiony lokal z chińszczyzną, 

„Ping Tong Palace".

- Nie ma go tam chyba już od piętnastu lat.

- Poza tym i tak pewnie wolałabyś pójść do „La Cote Basque" - mówi 

Kevin.

- Już nie. To też zamknęli.

- W takim razie gdzie jedzą miejscowi?

- Przy własnych biurkach - odpowiadam.

- Już dobrze, dobrze; rozumiem, co chcesz mi powiedzieć.

- Podnosi z ziemi zdezelowany plecak Bean. - Pobawię się przez chwilę w 

turystę. Wrócę po południu. Piąta?

- Szósta. Szósta trzydzieści.

- Dobrze. - Całuje mnie w czubek głowy. - Wiesz co, ślicznie wyglądasz.

- Naprawdę? - pytam radośnie.

263

Kevin krzywi się i zastanawia przez chwilę.

- Niezupełnie. To znaczy cudownie jest cię znowu widzieć. Jesteś piękna. 

Ale proste włosy i czarna sukienka? To po prostu nie jesteś ty.

background image

- To nowojorska ja - odpowiadam.

Zanim wybija szósta trzydzieści, czuję się bardziej winna z powodu tego, 

że pracuję, podczas gdy jest tutaj Kevin, niż wtedy, gdy siedziałam w 

kancelarii, gdy tymczasem w domu były dzieci. One przynajmniej miały 

się z kim bawić. Najlepsze, co mogę zrobić w tej sytuacji, to sprawić, by 

Kevin dobrze się ze mną bawił dziś wieczorem. Skoro już przyleciał do 

Nowego Jorku, mam szansę mu pokazać, jak wspaniałe jest to miasto. 

Bellini udało się wpisać moje nazwisko na listę gości na przyjęciu z okazji 

otwarcia głośnej wystawy.

- Gotowa, by jechać do domu? - pyta Kevin, kiedy spotykamy się przed 

budynkiem. Uznał, że nie chce wchodzić do środka, pewnie już nigdy 

więcej.

- Mam lepszy plan. Zabawimy się w Wielkim Jabłku. -Podekscytowana 

wspólnym wieczorem, obdarzam go entuzjastycznym pocałunkiem. - Na 

początek czeka nas wielkie otwarcie wystawy sztuki himalajskiej.

Kevin przygląda mi się podejrzliwie.

- A dlaczego mielibyśmy mieć na to ochotę?

- Powinno być fajnie. To jeden z tych wieczorów, które mogą się zdarzyć 

jedynie w Nowym Jorku.

- Dla mnie idealne miejsce do spędzenia wieczoru to twoje łóżko.

- Później - mówię, całując go delikatnie w nos. - Widziałeś kiedyś sztukę 

himalajską?

- Nigdy nie widziałem nawet himalajskiej kozy - odpowiada. - Ale skoro 

tak bardzo pragniesz tam pójść, to chodźmy. Tak jak w liceum. Widzę, że 

znowu próbujesz mnie czegoś uczyć.

264

background image

Udajemy się do centrum, do Muzeum Sztuki Rubinów, które mieści się na 

rogu Siódmej Alei i Siedemnastej Ulicy. Kiedyś w tym budynku znajdował 

się sklep Barney's i klienci, którzy oddawali się modłom w sanktuarium 

Prądy, byli przerażeni, gdy połowę powierzchni przejął tani detalista 

Loehmann's. Ale drugą połowę sklepu kupili Rubinowie i teraz więcej 

widać tu butów Prądy niż kiedykolwiek wcześniej - na nogach gości, 

odwiedzających to ratyfikowane muzeum sztuki.

Na zewnątrz zdążył się zebrać spory tłumek. Stajemy w kolejce pod 

wielkim pomarańczowym bannerem obwieszczającym wystawę: „Ślady 

dłoni: dwudziesty pierwszy wiek".

- Znacznie prościej byłoby porobić ślady naszych własnych dłoni - odzywa 

się z rozdrażnieniem Kevin, opierając dłoń o szklany front muzeum.

Powoli przesuwamy się naprzód. Kevin przez całą drogę pozostawia na 

ścianie tłuste ślady dłoni. Kiedy wreszcie stajemy przed barczystym 

bramkarzem ze słuchawką w uchu i podkładką z klipsem w dłoni, pewnym 

siebie głosem podaję moje nazwisko. Sprawdza na liście i wpuszcza nas 

do środka.

- Coś mi się zdaje, że jesteśmy Ludem Wybranym - mówię z dumą, 

ujmując dłoń Kevina. - I nawet nie musieliśmy żegnać się z wieprzowiną.

Potrząsa głową.

- Dlaczego wy, nowojorczycy, lubicie tylko te miejsca, do których nie 

możecie wejść?

- Ale my mogliśmy wejść.

- Świetnie, i do Burger Kinga też najpewniej by nas wpuścili.

Ściskam jego ramię.

- Tutaj dają lepsze żarcie - zapewniam, dostrzegając wystrojonych w 

background image

smokingi kelnerów krążących ze srebrnymi tacami.

Jeden z nich natychmiast do nas podchodzi, prawdopodobnie dlatego, że w 

tym akurat miejscu - w przeciwieństwie

265

do mojej kancelarii - połączenie polaru i szortów zimą sprawia, że Kevin 

wygląda jak gwiazda MTY

- Hors d'oeuvre? - pyta kelner. - To grzyby porcini z mielonym mięsem 

krabowym i odrobiną creme fraîche.

- Moje ulubione - mówi Kevin, biorąc z tacy aż pięć sztuk. Coś mi się 

zdaje, że nie jadł obiadu.

Torujemy sobie drogę, by móc się przyjrzeć specjalnym eksponatom.

- Odciski dłoni. Rozpoznałbym je wszędzie - potwierdza Kevin, patrząc na 

długą ścianę, na której wiszą obrazy w ramach. Macha własnymi palcami. 

- Sroczka kaszkę warzyła, dzieci swoje karmiła. Temu dała na łyżeczce, 

temu na miseczce, temu do garneczka, temu do kubeczka, a temu nic nie 

dała, tylko frrrrrr...

- .. .poleciała - odzywa się stojący obok nas mężczyzna, kończąc ten 

dziecięcy wierszyk. Jest ubrany cały na czarno, ma okulary bez oprawki i 

spiczastą kozią bródkę. W jego oczach maluje się powaga i skupienie. 

Pewnie przepełnia go pogarda dla infantylizmu Kevina. Jestem 

zaskoczona, gdy odwraca się do niego z nabożnym uśmiechem.

- Idealnie ujął pan w słowa to, o czym jest ta wystawa - oświadcza. - Dłoń 

jako fundament ludzkich legend i znaczeń. Jako podstawa zarówno 

zwykłego folkloru, jak i wysokiej kultury.

- Zgadza się - mówi Kevin. Celem dalszego udowadniania swej 

sprawności intelektualnej, zwija obie dłonie w pięści i podnosi kciuki w 

background image

górę. - Gdzie mój kciuk? Gdzie mój kciuk? - intonuje.

- Tutaj jestem! Tutaj jestem! - dołącza się mężczyzna, z ożywieniem 

machając własnymi kciukami przed twarzą Kevina.

Nagle ogarnia mnie niedobre przeczucie, że to sygnał godowy gejów, 

którego nie zna Kevin.

Ale ten mężczyzna jest po prostu podekscytowany tym, że - jak sądzi - 

znalazł podobnego sobie miłośnika palców.

266

- To, na co w tak niewinny sposób zwrócił pan uwagę, to fakt, że kciuk jest 

silnikiem całej dłoni, i jest znacznie ważniejszy od serdecznego bądź 

wskazującego. Ale w kulturze mongolskiej i tybetańskiej ma on zupełnie 

inne znaczenie. Proszę za mną, to pokażę państwu, o czym mówię.

Przyznam, że nieco mnie zaintrygował, więc ruszam za nim. Ale Kevin 

pozostaje niewzruszony.

- Pretensjonalny dupek - szepcze mi do ucha. - Idę po jeszcze kilka tych 

hors d'oeuvres.

Przed kolejną ścianą ze śladami dłoni nasz nowy znajomy dokonuje 

kulturowych porównań i gestykuluje żywo - pewnie po to, by udowodnić, 

że dłoń jest także fundamentalną podstawą mowy. Z drugiego końca sali 

macha do nas Kevin. Dłońmi. Dochodzę do wniosku, że to naprawdę 

znacząca wystawa.

- Kochanie, spójrz tylko na to - mówię, kiedy wreszcie podchodzi do nas 

niespiesznym krokiem. - Właśnie się nauczyłam od mojego nowego 

znajomego, Diggera, że wyciągnięty środkowy palec na tym obrazie jest 

symbolem królewskiego rodowodu, świadczącym o wysokim statusie nie 

artysty, lecz mecenasa, który zlecił wykonanie tego obrazu.

background image

Kevin przygląda się sceptycznie obrazowi, a potem wysuwa własny 

środkowy palec.

- Czy nikt wam nigdy nie powiedział, co to naprawdę oznacza? Wydaje mi 

się, że to dość uniwersalny symbol.

- Przestań. - Próbuję zakryć jego dłoń, nim ktoś inny to zobaczy. Digger 

może i zachowuje się nieco ekscentrycznie, ale jest także bystry i zdążył 

już zgromadzić wokół siebie niewielki tłumek miłośników sztuki, którzy 

nacierają na nas, pragnąc się dowiedzieć, co ma takiego do powiedzenia na 

temat znaczenia dłoni. Opuszczam spojrzenie na własne palce. Może 

powinnam była pójść na manicure.

Przez tłum ludzi przeciska się fotograf z „New York Post".

- Digger? Potrzebne mi twoje zdjęcie do kroniki towarzyskiej. Z twoim 

znajomym.

267

Digger obejmuje mnie ramieniem.

- Znajomym, nie znajomą - mówi fotograf, wskazując na Kevina. - Ona 

jest nikim. Nie mogę mieć na zdjęciu nikogo.

- Ja też jestem nikim - protestuje Kevin.

- W takim razie jesteś nikim z fantastycznym wyczuciem stylu - oświadcza 

facet z „Post". - Strasznie mi się podoba twój wygląd. Taki faux niedbały.

- Autentycznie niedbały - odpowiada pogardliwie Kevin. - A zresztą 

dlaczego miałbym chcieć pojawić się w kronice towarzyskiej?

W grupie wokół nas daje się słyszeć śmiech. No jak to, przecież każdy 

chciałby się znaleźć w kronice towarzyskiej. I pomimo protestów Kevina i 

tak uważają, że jest kimś. Na Manhattanie trzeba być albo bardzo 

bogatym, albo bardzo sławnym, by się ubierać z taką nonszalancją.

background image

Nagle fotograf odwraca się, dostrzegając jakąś sławną osobę, bardziej 

godną jego uwagi. Lub może po prostu kogoś ubranego jeszcze gorzej niż 

Kevin.

- Wybacz, chłopie; później cię złapię - rzuca i rusza w pogoń za większą 

zdobyczą.

Kevin patrzy na mnie i kręci głową.

- Nie rozumiem tych ludzi. Twoich ludzi. Twoich ludzi z Nowego Jorku - 

mówi. - Twój szef uważa mnie za źle ubranego i to jest źle. W „Post" 

uważają, że jestem ubrany źle i to jest dobre.

- Złe - mówię.

- Słucham? - pyta.

- To jest złe.

- Też tak uważasz?

- Nie, kochanie. Wyglądasz wspaniale - odpowiadam, uznając, że lepiej 

nie będę wdawać się w wyjaśnienia, że odruchowo poprawiłam jego błąd 

gramatyczny. Zabrzmiałoby to tak, jakbym znowu była nastolatką, która 

zawsze była od niego mądrzejsza.

- Zobaczmy resztę wystawy - proponuję.

268

- Wolałbym zjeść jeszcze kilka tego czegoś z mięsem kraba i grzybami - 

oświadcza, praktycznie rzucając się na przechodzącego obok nas kelnera. 

Ale kiedy już wkłada sobie kilka do ust, nie zgłasza sprzeciwu, gdy ujmuję 

jego dłoń i prowadzę do dalszej części muzeum.

Oddzielamy się od tłumu i idziemy po schodach na górę, mijając tkaniny z 

wizerunkami mongolskich bogiń i srebrnymi posągami Siwy.

- Patrz, żeński Budda - mówię, podziwiając posąg z brązu. Czytam na głos 

background image

to, co napisano na kartce obok: „Poczucie tożsamości płciowej jest 

potężnym narzędziem w przypadku eksploracji boskości".

- Z ust mi to wyjęli - oświadcza Kevin, obejmując mnie w talii i skubiąc 

ucho. - Bosko byłoby eksplorować twoją płeć. Pragnę kochać się teraz z 

tobą.

Chichoczę.

- Nie mów mi, że już się wystarczająco naoglądałeś sztuki himalajskiej.

- Naoglądałem się już wystarczająco wszystkiego, z wyjątkiem ciebie - 

odpowiada.

Prowadzi mnie do ciemnej wnęki, gdzie jesteśmy tylko my i malowidło z 

Bhutanu, przedstawiające nagich bogów. Wsuwa dłoń w dekolt mojej 

sukienki i gładzi pierś.

- Kochałaś się kiedyś w galerii sztuki himalajskiej? - pyta, całując mnie.

- Tylko raz czy dwa - droczę się z nim.

- W takim razie zróbmy to znowu. - Zaczyna odpinać zamek z tyłu 

sukienki, ale ja się odwracam.

- Nie tutaj - mówię.

- A czemu nie? - pyta. Zsuwa się ustami niżej i zaczyna całować moją 

szyję. - Zaufaj mi, ci wszyscy bogowie i boginie udzielą nam swego 

błogosławieństwa.

- Ale ludzie na dole nie - mówię. Wymykam się z jego uścisku i 

poprawiam zamek. - Chodź, skarbie. Nie możemy tego robić w miejscu 

publicznym.

269

- Na plaży na Virgin Gorda nigdy się tym nie przejmowaliśmy - mówi.

- Manhattan to zupełnie inna wyspa - odpowiadam. W nieco innych 

background image

nastrojach schodzimy na dół szerokimi,

eleganckimi schodami i opuszczamy muzeum. Jest lodowato zimny 

wieczór. Na stację Grand Central jedziemy taksówką i kiedy czekamy na 

pociąg do Chaddick, pokazuję Kevinowi migoczące konstelacje, które 

pokrywają kopulasty dach stacji. Może to niezupełnie otwarte, bezkresne 

niebo nad karaibską wyspą, lecz to w końcu nowojorska wersja Natury.

- Zabawne jest to, że miasto wydało fortunę na renowację sufitu, a potem 

ten, kto sporządzał mapę, narysował ją na odwrót. To tak, jakbyś patrzył 

na niebo z góry, a nie od dołu.

- Tak, zabawne - odpowiada Kevin, który nie sprawia wrażenia 

rozbawionego. Tak naprawdę wygląda tak, jakby w ogóle nie miał ochoty 

znajdować się tutaj. Spojrzenie i ramiona ma spuszczone, a ręce 

skrzyżowane na piersi.

Głaszczę go po ramieniu.

- Jesteś na mnie zły za to, że nie kochaliśmy się przed posągiem Buddy?

- Nie, ja tylko... - chwyta się za brzuch i odchodzi chwiejnym krokiem, a 

potem zbiega po schodach w stronę znaku z napisem „Toalety".

Idę za nim i czekam na zewnątrz. Dość długo czekam. Zerkam na zegarek. 

Zaraz nam ucieknie pociąg do Chaddick, ale czuję się równie bezradna jak 

wtedy, gdy Adam chodził do przedszkola i musiałam go wpuszczać do 

męskiej toalety.

Robię więc to samo, co i wtedy. Staję w drzwiach dużego, wyłożonego 

płytkami pomieszczenia i wołam:

- Kevin? Kevin? Wszystko w porządku? Jestem tutaj. Czekam na ciebie. - 

Mój głos odbija się echem od ścian, ale nikt nie odpowiada.

- Kevin? Kevin, czy trzeba ci pomóc?

background image

270

Z głębi pomieszczenia wychodzi biznesmen w granatowym garniturze w 

prążki i z teczką w dłoni. Uśmiecha się do mnie.

- Pani synek jest tam? - pyta. - Wiem, jak się pani czuje. Moja żona zawsze 

panikuje, kiedy nasz syn sam korzysta z toalety publicznej. Mam 

sprawdzić, czy wszystko w porządku?

- To bardzo miłe z pana strony - mówię, ale waham się, jako że próba 

wyjaśnienia, dlaczego mój sześciolatek ma metr osiemdziesiąt mogłaby się 

okazać nieco trudna.

Właśnie wtedy Kevin wychodzi chwiejnym krokiem z kabiny i powoli 

idzie w naszą stronę. Jest blady, ma nabiegłe krwią oczy, otwarte usta, a na 

brodzie widać strużkę śliny. Biznesmen mruczy coś z dezaprobatą na temat 

mego pijanego w jego mniemaniu towarzysza i wychodzi pospiesznie na 

zewnątrz.

- O Boże, jesteś chory. - Ujmuję Kevina za łokieć i próbuję go 

podtrzymać. - Co się stało? Przecież piłeś dzisiaj tylko wodę sodową.

- I jadłem mięso z kraba - chrypi. - Zatrułem się.

- Zatrucie pokarmowe - mówię, starając się jakoś go pocieszyć. - To 

paskudna sprawa, ale mija. Jedźmy już do domu.

Wchodzimy na górę na perony. Kevin opiera się ciężko o mnie. Jeszcze 

mocniej ujmuję go za łokieć i czuję, jak jego ciało wysuwa się z mojego 

uścisku.

- Jesteśmy prawie na miejscu - mówię pokrzepiająco. Ale może za mało 

pokrzepiająco.

Łomot.

Kevin upada na podłogę stacji Grand Central, a jego na wpół przymknięte 

background image

oczy są skierowane na wypełniony konstelacjami sufit. Tak czy inaczej, 

widzi gwiazdy.

Klękam przy nim.

- Dobrze się czujesz? - pytam głupio, ponieważ jasne jest, że nie. Oddycha 

nierówno i ma zimne czoło.

271

W naszym kierunku zmierza szybko dwóch policjantów. O nogi obijają im 

się pałki i widać wystające z kabur pistolety. Każdy z nich prowadzi 

węszącego w poszukiwaniu bomb psa o lśniącej sierści.

- To nie granaty, a jedynie zepsute mięso z kraba - mówię, gdy stają nad 

nami.

Do policjantów szybko dociera, że nie stanowimy międzynarodowego 

zagrożenia, ale psy nie mają jeszcze pewności. Jeden z nich obwąchuje 

szyję Kevina i mam ochotę wyjaśnić, że mój towarzysz zazwyczaj pachnie 

znacznie ładniej niż w tej akurat chwili. Ale pies i ja wyraźnie różnimy się 

upodobaniami odnośnie do mężczyzn, gdyż obdarza Kevina delikatnym 

liźnięciem.

- To miłe - mówi Kevin, zaczynając dochodzić do siebie. Ale chwilę 

później uświadamia sobie, że leży na podłodze razem z psem. Siada 

oszołomiony.

Policjant nachyla się do nas.

- Czy chce pan, byśmy wezwali karetkę? By zabrała pana do szpitala na 

badanie?

- Tak - mówię, martwiąc się o niego.

- Nie - odpowiada Kevin.

- Może lekarz coś ci zapisze. Kręci głową.

background image

- Wszystko w porządku. Kilka godzin wymiotowania, a potem będę jak 

nowo narodzony.

Akurat. Kevin miał rację co do wymiotowania, ale zamiast kilku godzin 

mamy już dzień drugi, i to jeszcze nie koniec. Wczoraj bawiłam się w 

Clarę Barton *, donosząc mu do łóżka lód, potem piwo imbirowe i 

wreszcie w porze obiadu czysty bulion z kurczaka ze słonymi krakersami. 

Przez cały czas zachowywał się marudnie, ale to i tak nic w porówna-

Clara Barton (1821-1912) - współtwórczyni amerykańskiego Czerwonego 

Krzyża.

272

niu z Arthurem, który praktycznie zwolnił mnie przez telefon, kiedy 

zadzwoniłam, by powiedzieć, że muszę zostać w domu z moim chorym 

gościem.

Nie mogę wziąć ani dnia wolnego więcej, kiedy więc Kevin budzi się 

wreszcie, jestem już gotowa do wyjścia. Wyraźnie czuje się lepiej.

- Wychodzisz? - pyta, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

- Tylko na jedną zmianę - odpowiadam. - Nie mam żadnej pielęgniarki, 

która by mnie zastąpiła, ale myślę, że sobie poradzisz.

- Możemy się najpierw pokochać? - pyta. - Jestem tu już od trzech dni, a 

jeszcze tego nie zrobiliśmy.

Zamiast odwarknąć mu: „To dlatego, że za bardzo byłeś zajęty 

wymiotowaniem", podchodzę i obdarzam go długim pocałunkiem.

- Zostań w łóżku - mówię mu. - Dołączę do ciebie tak szybko, jak tylko się 

da.

- I tak nie będzie to wystarczająco szybko - odpowiada, całując mnie i 

głaszcząc po policzku. Ale potem siada. - Jestem głodny. Zrobisz mi przed 

background image

wyjściem coś na śniadanie?

- Pewnie. Na co masz ochotę? - pytam, zerkając niespokojnie na zegarek i 

mając nadzieję, że marzy mu się rozmrożone ciasto Pop Tart, a nie stos 

naleśników.

- Nie wiem. A ty jak myślisz? Może kilka jajek na twardo albo omlet.

- Co chcesz - mówię, starając się być miła.

- Hmm. Mógłbym zjeść płatki albo jajka po benedyk-tyńsku. Francuskie 

tosty z syropem klonowym. Albo bajgla z serkiem śmietankowym - 

wylicza każde śniadanie, dostępne w różnych częściach globu. - 

Uwielbiam belgijskie gofry. Masz może gofrownicę?

- Jasne - odpowiadam z rozdrażnieniem, tracąc w końcu cierpliwość. - 

Zawsze trzymam w spiżarni kucharza z Belgii, który specjalizuje się w 

gofrach. Na miłość boską, to tylko śniadanie. Powiedz mi po prostu, na co 

masz ochotę.

273

niu z Arthurem, który praktycznie zwolnił mnie przez telefon, kiedy 

zadzwoniłam, by powiedzieć, że muszę zostać w domu z moim chorym 

gościem.

Nie mogę wziąć ani dnia wolnego więcej, kiedy więc Kevin budzi się 

wreszcie, jestem już gotowa do wyjścia. Wyraźnie czuje się lepiej.

- Wychodzisz? - pyta, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

- Tylko na jedną zmianę - odpowiadam. - Nie mam żadnej pielęgniarki, 

która by mnie zastąpiła, ale myślę, że sobie poradzisz.

- Możemy się najpierw pokochać? - pyta. - Jestem tu już od trzech dni, a 

jeszcze tego nie zrobiliśmy.

Zamiast odwarknąć mu: „To dlatego, że za bardzo byłeś zajęty 

background image

wymiotowaniem", podchodzę i obdarzam go długim pocałunkiem.

- Zostań w łóżku - mówię mu. - Dołączę do ciebie tak szybko, jak tylko się 

da.

- I tak nie będzie to wystarczająco szybko - odpowiada, całując mnie i 

głaszcząc po policzku. Ale potem siada. - Jestem głodny. Zrobisz mi przed 

wyjściem coś na śniadanie?

- Pewnie. Na co masz ochotę? - pytam, zerkając niespokojnie na zegarek i 

mając nadzieję, że marzy mu się rozmrożone ciasto Pop Tart, a nie stos 

naleśników.

- Nie wiem. A ty jak myślisz? Może kilka jajek na twardo albo omlet.

- Co chcesz - mówię, starając się być miła.

- Hmm. Mógłbym zjeść płatki albo jajka po benedyk-tyńsku. Francuskie 

tosty z syropem klonowym. Albo bajgla z serkiem śmietankowym - 

wylicza każde śniadanie, dostępne w różnych częściach globu. - 

Uwielbiam belgijskie gofry. Masz może gofrownicę?

- Jasne - odpowiadam z rozdrażnieniem, tracąc w końcu cierpliwość. - 

Zawsze trzymam w spiżarni kucharza z Belgii, który specjalizuje się w 

gofrach. Na miłość boską, to tylko śniadanie. Powiedz mi po prostu, na co 

masz ochotę.

273

niu z Arthurem, który praktycznie zwolnił mnie przez telefon, kiedy 

zadzwoniłam, by powiedzieć, że muszę zostać w domu z moim chorym 

gościem.

Nie mogę wziąć ani dnia wolnego więcej, kiedy więc Kevin budzi się 

wreszcie, jestem już gotowa do wyjścia. Wyraźnie czuje się lepiej.

- Wychodzisz? - pyta, patrząc na mnie z niedowierzaniem.

background image

- Tylko na jedną zmianę - odpowiadam. - Nie mam żadnej pielęgniarki, 

która by mnie zastąpiła, ale myślę, że sobie poradzisz.

- Możemy się najpierw pokochać? - pyta. - Jestem tu już od trzech dni, a 

jeszcze tego nie zrobiliśmy.

Zamiast odwarknąć mu: „To dlatego, że za bardzo byłeś zajęty 

wymiotowaniem", podchodzę i obdarzam go długim pocałunkiem.

- Zostań w łóżku - mówię mu. - Dołączę do ciebie tak szybko, jak tylko się 

da.

- I tak nie będzie to wystarczająco szybko - odpowiada, całując mnie i 

głaszcząc po policzku. Ale potem siada. - Jestem głodny. Zrobisz mi przed 

wyjściem coś na śniadanie?

- Pewnie. Na co masz ochotę? - pytam, zerkając niespokojnie na zegarek i 

mając nadzieję, że marzy mu się rozmrożone ciasto Pop Tart, a nie stos 

naleśników.

- Nie wiem. A ty jak myślisz? Może kilka jajek na twardo albo omlet.

- Co chcesz - mówię, starając się być miła.

- Hmm. Mógłbym zjeść płatki albo jajka po benedyk-tyńsku. Francuskie 

tosty z syropem klonowym. Albo bajgla z serkiem śmietankowym - 

wylicza każde śniadanie, dostępne w różnych częściach globu. - 

Uwielbiam belgijskie gofry. Masz może gofrownicę?

- Jasne - odpowiadam z rozdrażnieniem, tracąc w końcu cierpliwość. - 

Zawsze trzymam w spiżarni kucharza z Belgii, który specjalizuje się w 

gofrach. Na miłość boską, to tylko śniadanie. Powiedz mi po prostu, na co 

masz ochotę.

273

Kevin krzyżuje ramiona na piersiach, wyraźnie urażony.

background image

- Nie chcę być dla ciebie ciężarem - oświadcza. - Ale pozmieniałem swój 

rozkład pracy, by przyjechać tutaj i zobaczyć się z tobą, a ty nie możesz 

spędzić ze mną nawet jednego całego dnia.

- Aby być z tobą, musiałabym pozmieniać znacznie więcej niż jeden dzień 

- mówię, wyrzucając z siebie to, co od tygodni skrywało się w mojej 

głowie.

- Co to ma znaczyć?

- Gdybyśmy mieli być razem, musiałabym zmienić całe swoje życie. 

Przeprowadzić się na Virgin Gorda i wyrzec się wszystkiego.

- Akurat jest się czego wyrzekać - mówi drwiąco. - Nowy Jork to 

fantastyczne miejsce, prawda? Niewdzięczna praca. Gromada 

pompatycznych kretynów na przyjęciu. Ludzie mdlejący z zachwytu nad 

jakimś głupim malunkiem, który mógłby być dziełem trzylatka. Trujące 

jedzenie. Tak, naprawdę wiele musiałabyś się wyrzec.

- Zapomniałeś o kilku szczegółach - odpowiadam drżącym głosem. - Moje 

dzieci. Moi przyjaciele. Dla mnie ta wystawa była interesująca. 

Przynajmniej była inna od pozostałych. I tak się akurat składa, że lubię 

swoją pracę i chciałabym ją utrzymać.

- Wystarczy w takim razie - mówi Kevin, wstając gniewnie z łóżka. - Nie 

chcę cię niczego pozbawiać. Po prostu stąd wyjadę.

Podchodzę i obejmuję go.

- Nie jedź. Nie w taki sposób. Kocham cię, Kevin. I jeśli ty kochasz mnie 

choć trochę, proszę, bądź tutaj, kiedy wrócę z pracy.

Głaszcze moje włosy, ale nie odpowiada. Czuję, jak mocno wali mi serce. 

Nie zniosłabym, gdyby po powrocie miało się okazać, że Kevina tu nie 

ma.

background image

274

- Nie możesz teraz wyjechać, lot masz dopiero jutro. Chyba noc ze mną 

jest warta tego, by nie zapłacić kary za zmianę rezerwacji - mówię, 

próbując zażartować.

Kevin wzdycha.

- Zostanę. Oczywiście, że zostanę. Prawdziwa kara byłaby wtedy, gdybym 

wyjechał, nie spędziwszy z tobą tej jesz-

jednej nocy.

Rozdział szesnasty

Zamiast po wejściu do pociągu otworzyć „The New York Timesa", 

wyglądam przez okno, myśląc o Kevinie i o tym, co sobie powiemy, gdy 

się później spotkamy.

- Mogę się przysiąść? - pyta Steff, siadając obok mnie. A potem, znając 

obowiązującą w takim miejscu etykietę, dodaje: - Nie musimy rozmawiać. 

Możesz czytać gazetę.

- Nie czytam, co pewnie zauważyłaś.

I nie miałoby znaczenia, gdybym to robiła. Mężczyźnie wolno usiąść obok 

znajomego, schować głowę w najświeższych wiadomościach i 

wypowiedzieć jedynie jedno słowo: „Dobry". Nie ma sensu marnować 

sylab, bez względu na to, czy jest to „dzień", czy „wieczór". Ale pracujące 

kobiety, dzieląc ze sobą siedzenie, prawem kobiecej solidarności 

zmuszone są do prowadzenia rozmowy. W drodze do centrum, gdzie 

będziemy zarządzać korporacjami i podejmować brzemienne w skutki 

decyzje, spędzamy trzydzieści pięć minut na wymienianiu plotek na temat 

nowej manikiurzystki, oszukańczego sprzedawcy ze sklepu mięsnego (on 

ma romans i, co gorsza, za drogo sobie liczy za mielone) i tego, jak to 

background image

nauczycielka plastyki z przedszkola zadaje za dużo prac domowych.

Ale wystarczy mi jedno spojrzenie na Steff, by dostrzec, że martwi ją coś 

innego niż mięso mielone czy też jej nowy interes z przekłuwaniem uszu. 

Ma zapuchnięte oczy i wy-

276

gląda tak, jakby tej nocy w ogóle nie spała. Sięga do torby i wyjmuje garść 

cukierków Hershey w srebrnych papierkach. Odwija trzy i wkłada 

bezmyślnie do ust. Oho. Jedzenie czekolady o poranku może oznaczać 

tylko jedno.

- Richard powiedział, że odchodzi - szlocha Steff. - Ze to nie chodzi o 

mnie. Świetnie nam szło, ale jest gotowy na drugi akt.

Przyglądam jej się z niedowierzaniem. Słowa wyjęte z ust Billa. Czy mój 

mąż sprzedał Richardowi te kwestie, czy też faceci rodzą się z frazesami, 

których użyją podczas kryzysu wieku średniego, wdrukowanymi w ich 

DNA? A może mimo wszystko rozmawiają ze sobą, kryjąc się za 

płachtami ,Wall Street Journal".

- Och, Steff, tak mi przykro - mówię, sięgając po jej dłoń. - Chciałabym 

móc ci jakoś pomóc.

- Już to zrobiłaś. Myślę o tobie codziennie. Dajesz mi nadzieję - 

odpowiada, szukając chusteczki.

Prostuję ramiona, czując ukłucie dumy. Jeśli się nad tym dłużej 

zastanowić, całkiem nieźle dałam sobie radę. Ludzie zawsze mówią, że 

rozwód jest jak śmierć i że przechodzi się przez tych samych pięć etapów - 

zaprzeczenie, gniew, pertraktacje, depresja i akceptacja. Cieszę, że jestem 

dla Steff wzorem do naśladowania, ale powinnam jej wyznać, jakie są 

rzeczywiste etapy: pieprzyć go, pieprzyć go, pieprzyć go, pieprzyć go i do 

background image

diabła, on mnie już w ogóle nie obchodzi.

- Jest nadzieja. Zycie płynie dalej. Kiedy minie początkowy szok, to 

zobaczysz, że powrót do świata może się okazać całkiem ekscytujący - 

mówię jak najbardziej pokrzepiającym tonem. - Same możemy tworzyć 

własną przyszłość, bez względu na to, jaka ona będzie.

- Łatwo ci mówić. Bill powiedział Richardowi, że on i Ash-lee się rozstali.

- A co to ma wspólnego ze mną? - pytam.

- Właśnie to daje mi nadzieję - odpowiada Steff, najwyraźniej będąc 

bardziej pod wrażeniem najświeższych plotek

277

niż mego hartu ducha. - Skoro Ashlee zniknęła z horyzontu, możecie 

znowu być razem.

- Nie, nie możemy - oświadczam kategorycznie. - Nie jestem taka głupia. 

Odszedł raz, zrobi to znowu. Jeśli nie Ashlee, to będzie Candi albo Randi, 

albo Mandi. Z „i" zamiast dwóch „e".

- Przynajmniej nie byłabyś sama. Miałabyś męża.

- Nie takiego męża chcę mieć. A poza tym mam chłopaka.

Zdumiona Steff upuszcza chusteczkę.

- Chłopaka? - powtarza, przetrawiając tę nowinę. A potem dodaje z 

chichotem: - To brzmi tak, jakbyś była w szóstej klasie.

- Uwierz mi, wcale tak nie jest - odpowiadam z zadowoleniem.

- Sypiasz z nim? - pyta Steff. W jej głosie pobrzmiewa coś pomiędzy 

szokiem a zainteresowaniem.

- Oczywiście - odpowiadam nonszalancko. Choć z winy odległości i 

wymiotów Kevin i ja nie kochaliśmy się zdecydowanie od zbyt dawna. 

Wiem, że przynajmniej to mogę naprawić dzisiejszego wieczoru.

background image

Kiedy wracam do domu, to Kevin zajmuje się naprawianiem. W 

piekarniku piecze się kurczak, na stole stoją świece - i pomimo zimowej 

temperatury, wita mnie odziany jedynie w kusy szlafrok.

- Ładny widok - mówię, rozwiązując szalik i żartobliwie otaczając nim 

jego szyję.

- Otworzyłbym ci drzwi nago, ale to moje ustępstwo na rzecz 

konserwatywnego przedmieścia.

- Mówię za siebie i za całą miejscową społeczność: nago to wcale nie 

byłby zły pomysł.

- Żaden problem. - Rozkłada poły szlafroka i podchodzi do okna.

278

- Kevin! - wołam, szybko opuszczając rolety. Powiedziałam Steff, że mam 

chłopaka, ale dostarczanie jej aż takich dowodów nie jest konieczne.

- Przepraszam za ranek - mówi.

- Ja też. To moja wina.

Wystarczy. Oboje wiemy, że mamy sobie więcej do powiedzenia - 

znacznie więcej - ale jest coś, co musimy zrobić w pierwszej kolejności.

- Głodna? - pyta Kevin, całując mnie.

- Owszem, ale mam ochotę tylko na ciebie.

- Właśnie taką odpowiedź pragnąłem usłyszeć.

Kochamy się - spragnieni siebie - właśnie tutaj, na podłodze w salonie. 

Może powinnam była zostawić rolety podciągnięte - jeśli nie dla Steff, to 

przynajmniej dla Darlie. Pewnie dawno nie widziała, jak to się robi.

Kolacja nie odbywa się w tak formalny sposób, jak zaplanował Kevin, ale 

jest za to znacznie bardziej romantyczna. Zabieramy całego kurczaka na 

tacy do łóżka i zajadamy go palcami (idealnie wypieczony, aczkolwiek 

background image

nieco za dużo czosnku). Podaję kawałek Kevinowi. Bierze go do ust, a 

potem wylizuje mi palce, jeden po drugim. Wymieniamy tłustawy 

pocałunek, a ja chichoczę, gdy nasze usta ślizgają się.

- Pierś czy udko? - pytam, częstując go następnym kawałkiem kurczaka.

- Mmm, jedno i drugie - odpowiada. Całuje moją pierś, a potem powoli 

zniża się w kierunku uda.

Zapominamy o kolacji i ponownie się kochamy. Gdy materac podskakuje, 

resztki kurczaka spadają z tacy na pościel, jestem jednak zbyt pochłonięta 

Kevinem, by zwrócić na to uwagę.

Leżymy przytuleni, kiedy dzwoni telefon. Widzę na wyświetlaczu numer 

Adama i odbieram, tak jak to zawsze czynię.

- Cześć, Adam. Co u ciebie, skarbie? - pytam.

279

Mój syn raczy mnie entuzjastycznym opisem dnia na stoku i kiedy siadam, 

by z nim porozmawiać, mówię bezdźwięcznie „Przepraszam" do Kevina, 

który wzrusza ramionami.

Mulda po muldzie, Adam opowiada mi o swoim zjeździe z jednego ze 

stoków. Podczas naszej rozmowy Kevin przekręca się tak, że leży teraz do 

mnie plecami. Wyciągam rękę i głaszczę jego ramię.

- No to miałeś super dzień - mówię do Adama, choć raz pragnąc, by nasza 

rozmowa nie była zbyt długa. - Pozdrów ode mnie Emily. A kiedy będziesz 

jutro wracał do szkoły, to jedź ostrożnie.

- Dzięki, mamo. Gdybyś mi o tym nie przypomniała, w ogóle nie 

przyszłoby mi do głowy, by ostrożnie jechać.

- Nie martw się. Zawsze ci o tym przypomnę - odpowiadam ze śmiechem, 

wiedząc, że bez względu na to, ile będą mieli lat, i na to, za jak bardzo 

background image

samokrytyczną się uważam, i tak będę im prawić frazesy znane wszystkim 

matkom świata.

Odkładam słuchawkę i całuję Kevina w kark, ale zanim ma szansę się 

odwrócić, ponownie dzwoni telefon. Emily.

- Mamo, powiedziałaś Adamowi, by mnie od ciebie pozdrowił - mówi z 

udawanym oburzeniem. - Nie mogłaś mi osobiście powiedzieć choćby 

„Cześć"? Nie wiedziałam, że jesteś aż tak zajęta.

Zerkam na Kevina, myśląc, że nie powiem Emily, jak bardzo rzeczywiście 

jestem zajęta.

Emily ma mi równie dużo do powiedzenia, co i Adam, aczkolwiek jej 

spojrzenie na stoki jest nieco inne. Okazuje się, że jakiś przystojny 

instruktor narciarstwa kupił jej gorącą czekoladę i ona teraz uważa, że się 

zakochała. Najpierw nurkowanie, teraz narty. Muszę trzymać swoją córkę 

z dala od sportów. Kto powiedział, że należy zapisać dziewczynę na jakieś 

zajęcia sportowe, by nie marnowała całego wolnego czasu na myślenie o 

chłopakach?

280

- Moje dzieci mają w sobie tyle energii - mówię radośnie do Kevina, kiedy 

wreszcie wracam do niego pod kołdrę.

- Masz dobre dzieci - przyznaje, ale zamiast okazać memu życiu 

rodzinnemu nieco większe zainteresowanie, bierze do ręki pilota i włącza 

telewizor. Opieramy się wygodnie o poduszki, a on przeskakuje przez 

kanały: mecz hokeja, wiadomości, kiepski serial komediowy, powtórka 

Dwudziestu najwspanialszych chwil w telewizji (w oryginale było 

pięćdziesiąt, ale kto teraz ma tyle czasu?), pogoda, kiepski serial. Jeśli 

zatrzymamy się na QVC, może dokupię sobie jakąś biżuterię.

background image

Delikatnie wyjmuję z dłoni Kevina pilota i wyłączam telewizor.

- Czy coś się stało? - pytam.

- Nie - odpowiada bez przekonania.

- Przykro mi, że nam przerwano - mówię, próbując bardziej się do niego 

przytulić. - Ale zawsze odbiorę telefon, kiedy będą dzwonić moje dzieci.

- Tak powinnaś robić.

- Jednak wisi w powietrzu „ale". Wzdycha i wstaje z łóżka.

- Zaczynam po prostu rozumieć, co miałaś rano na myśli, mówiąc o 

przeorganizowaniu swojego życia. To nie takie proste, prawda? 

Nieszczególnie dobrze bawiłem się tutaj, próbując się wpasować w twój 

świat.

- Przemawia przez ciebie zatrucie pokarmowe.

- Nie, to rzeczywistość.

- Przykro mi, że nie bawiłeś się tutaj dobrze - mówię, przyjmując postawę 

obronną. - Starałam się ze wszystkich sił.

Kevin przestaje na chwilę przemierzać sypialnię i obrzuca mnie uważnym 

spojrzeniem.

- Wiem o tym. Oboje się staraliśmy. Rzuciłem wszystko, by przyjechać i 

zobaczyć się z tobą podczas najbardziej zajętego okresu w roku.

281

- I teraz jesteś wściekły, gdyż ja nie rzuciłam wszystkiego, by spędzić z 

tobą każdą chwilę.

- Nie jestem wściekły. - Kevin staje obok łóżka. - Zależy mi na tobie, 

Hallie; naprawdę. Ale twój świat jest tutaj, a mój na Virgin Gorda. Zawsze 

uczciwie mówiłem, że nie mógłbym wrócić do Nowego Jorku. Ale teraz, 

kiedy tutaj jestem, widzę, jak naprawdę wygląda twoje życie. Kiepsko by 

background image

było, gdybyś poświęciła wszystko dla mnie.

- Zycie z tobą nigdy nie byłoby kiepskie - odpowiadam. Wstaję, 

podchodzę do niego i przytulam się mocno. Opieram głowę o jego nagą 

klatkę piersiową. A potem dodaję łagodnie: - Ale mogłoby być trudne. 

Zbyt trudne.

Przytulamy się, nie odzywając się ani słowem. Kevin głaszcze mnie po 

włosach, a ja czuję, jak z oczu spływają mi łzy.

- No i co myślisz? - pyta.

Biorę głęboki oddech i jeszcze mocniej się do niego przytulam.

- Myślę, że nie mogę się przeprowadzić na Virgin Gorda - mówię 

łamiącym się głosem. - Nawet dla ciebie. Sądzę, że w głębi duszy 

wiedziałam o tym już od jakiegoś czasu, ale nie byłam w stanie o tym 

myśleć.

- Ja też to wiedziałem - przyznaje. - Nie jestem dobry, jeśli chodzi o 

związki. Zauważyłaś to już naszego pierwszego wspólnego dnia. Ale 

pomyślałem sobie, że może tym razem będzie inaczej. Walcz o to, jedź do 

Nowego Jorku. Ale co mogę powiedzieć? To miasto przyprawiło mnie o 

mdłości.

- To nie fair. Nasza przyszłość została zdeterminowana przez zepsutego 

kraba.

- Kto by pomyślał. - Przytula mnie i przez dłuższą chwilę milczymy.

- Żałujesz, że cię odnalazłam? Czy po upływie tych wszystkich lat 

powinnam cię była zostawić w spokoju? - pytam wreszcie cichutko.

- Ależ skąd - odpowiada żarliwie. - Było naprawdę cudownie. Poczułem 

się niesamowicie, gdy cię zobaczyłem na

282

background image

wyspie tamtego pierwszego dnia. Hallie z liceum zjawiła się w moim 

prywatnym raju.

- Dla mnie to będzie teraz raj utracony - oświadczam. Dobrze chociaż, że 

załapuje moje nawiązanie do literatury.

- Chyba mieliśmy to przeczytać w ostatniej klasie. Dickens, prawda?

- Milton, ale byłeś blisko.

- Pisali w tym samym okresie?

- Nie, dzieliło ich kilka wieków. Ale obaj byli Anglikami.

- Przynajmniej z tym trafiłem - stwierdza.

- Nie tylko z tym - mówię mu. - Właściwie to nie przychodzi mi do głowy 

nic, z czym byś nie trafił, z wyjątkiem tego, że mieszkasz w innym 

miejscu niż ja.

Tulimy się do siebie mocno. Kevin głaszcze mnie po plecach.

- Myślisz, że udałoby się nam, gdybyśmy po skończeniu liceum pozostali 

parą? - pytam wreszcie.

- Nie, nasze światy nawet wtedy były od siebie zbyt odległe. - Kevin unosi 

moją brodę i uśmiecha się do mnie z żalem. - Coś mi się zdaje, że to 

jedyne, co się nie zmieniło.

- Czy nadal mogę odwiedzać cię w raju? - pytam.

- Kiedy tylko zapragniesz - obiecuje.

-1 czy możemy się w sobie zakochiwać co dwadzieścia lat?

- Masz to jak w banku - odpowiada. Obdarza mnie długim, pełnym 

czułości pocałunkiem. - Mamy na co czekać. I jest to najlepszy z 

możliwych powód do tego, by się zestarzeć.

Kevinowi i mnie udaje się teraz to, czego nie byliśmy w stanie uczynić po 

skończeniu liceum - pozostajemy przyjaciółmi. Po jego wyjeździe 

background image

kontaktujemy się ze sobą prawie codziennie i po upływie dwóch tygodni 

nasze rozmowy stają się swobodne, a prawdę mówiąc, nawet bardziej 

przyjem-

283

ne niż wtedy, gdy po moim wyjeździe z Virgin Gorda nasz związek 

przechodził etap „będziemy-razem-czy-nie-będzie-my". Pewnego 

wieczoru, gdy siedzę do późna w kancelarii, dzwonię do Kevina, by po 

prostu pogadać. Jest w dobrym humorze i ma mi wiele do opowiedzenia, 

gdyż właśnie rozpoczął kręcenie tego filmu z Angeliną Jolie. Wszystko 

idzie - jak to ujmuje - pływająco. Śmieję się i droczę się z nim, że chyba 

już pora wymyślić inne powiedzenie.

Odkładam z zadowoleniem słuchawkę, wiedząc, że podjęliśmy właściwą 

decyzję. W ciągu tych wszystkich lat spędzonych z Billem czasami byłam 

rozdrażniona naszym małżeństwem i wyobrażałam sobie, jak wyglądałoby 

moje życie, gdybym została z jednym z moich byłych chłopaków. Teraz 

dostałam szansę powrotu i ponownego podjęcia decyzji. I tak samo 

powiedziałam „nie" zamiast „tak" - Kevinowi, Erico-wi. A Raviemu? Cóż, 

niezupełnie miałam możliwość powiedzenia mu „nie". Niezupełnie 

miałam możliwość powiedzenia mu zbyt wiele.

Otwieram w zamyśleniu szufladę biurka, by wyjąć z niej serwetkę, 

włożoną tam po mojej odważnej, solowej kolacji w „Brasserie" - tę 

serwetkę, na której zapisałam nazwiska mężczyzn, za których nie 

wyszłam. Wyjmuję listę i przyglądam się czwartemu nazwisku: Dick 

Benedict. Ravi sprawił, że uświadomiłam sobie, iż należy żyć 

teraźniejszością, ale to nie zmienia żalu, który zawsze będę czuła wobec 

osoby numer cztery. Ponownie składam serwetkę i przez chwilę trzymam 

background image

ją w dłoni. Nie, nie każdy wybór, którego dokonuje się w życiu, jest 

właściwy. Nadal muszę stawiać czoło tej świadomości.

Wracam do pracy i staram się skupić na leżącej przede mną stercie 

dokumentów. Szczerze mówiąc, nie mam teraz niczego innego, na czym 

mogłabym się skupiać. Nie mam męża, nie mam chłopaka - nie ma mowy, 

bym spieprzyła tę robotę. Szukając wskazówek w sprawie Tylera, 

analizuję każde zeznanie, które spisaliśmy. Raz po raz czytam słowa Meli-

284

ny, ale niczego nie znajduję. Tak jak i pan Tyler, zręcznie unikała 

odpowiedzi, powtarzając jedynie, że zasłużyła na swój awans. Wyprawa 

do Dartmouth, by wysłuchać jej wykładu, może się okazać ślepą uliczką, 

ale w chwili obecnej gotowa jestem pójść jakimkolwiek tropem. Wysyłam 

Arthurowi póź-nowieczorny e-mail, wyjaśniając, dlaczego jutro nie będzie 

mnie w kancelarii. I mogę mieć tylko nadzieję, że kiedy wrócę, nikt inny 

nie będzie siedział przy moim biurku.

Następnego ranka o piątej wyjeżdżam do Dartmouth i na cześć Kevina 

pędzę autostradą z opuszczonymi szybami i Jonem Bon Jovim 

wydzierającym się z głośników. Na rzęsach tworzą mi się minisople lodu i 

wreszcie poddaję się i włączam ogrzewanie. Łatwiej być wolnym duchem, 

kiedy się mieszka w tropikach.

Kiedy dojeżdżam do Dartmouth, przechodzę przez kampus, zazdroszcząc 

dzieciakom, które spędzają dni na słuchaniu wybitnych profesorów i 

roztrząsaniu ważnych życiowych kwestii. Tak bym chciała być znowu na 

studiach. Chodzenie na zajęcia i pisanie wypracowań zawsze wydaje się 

kuszącą perspektywą, gdy już nie trzeba tego robić. Ale dlaczego uważam, 

że jest to lepsze od chodzenia na spotkania i wypełniania akt sprawy?

background image

Trzy razy się gubię, szukając właściwego budynku, ale uczynni studenci 

pogodnie wskazują mi właściwy kierunek. Wreszcie dostrzegam Adama i 

jego przyjaciółkę Eva-hi, czekających na mnie przed wejściem na salę 

wykładową. Oboje podchodzą i całują mnie w policzek. Evahi w obydwa 

policzki.

- Dzięki, że mogłam przyjechać na wasze zajęcia - mówię.

- Nie ma sprawy; uważam, że to, co pani robi, jest naprawdę super - 

odpowiada Evahi, która ma na sobie dżinsy i obszerny sweter. Na jej 

twarzy nie ma ani odrobiny makijażu, ale dzięki naturalnemu blaskowi 

dziewiętnastolatki wygląda nawet ładniej niż podczas Bożego Narodzenia.

285

- Może pomożemy ci rozwiązać tę sprawę i wszyscy się pojawimy w 

telewizyjnym sądzie - mówi Adam.

- Albo nakręcimy o tym film - wtrąca z podekscytowaniem Evahi. - Tak 

wiele seksownych aktorek pojawiło się w filmach o dyskryminacji 

płciowej. Demi Moore W sieci. Me-ryl Streep w Silkwood. Charlize 

Theron w Dalekiej północy.

- Melina Marks w Jak mama straciła pracę - uzupełnia Adam.

- Dzięki, kochanie - mówię, klepiąc mego syna po ramieniu.

Sala wykładowa jest pełna i kiedy dzieci idą na swoje miejsca, ja ochoczo 

siadam z tyłu, poza linią wzroku osoby przemawiającej. Spodziewam się, 

że profesor będzie miał siwe włosy, będzie przygarbiony i ubrany w 

obszarpaną twee-dową marynarkę z postrzępionymi łatami na łokciach. 

Ale ten akurat, którego studenci nazywają Joe, ma niewiele ponad 

trzydziestkę, jest wysoki i wystarczająco przystojny, by samemu grać w 

filmach, zamiast o nich nauczać: kolejna motywacja, by znaleźć się z 

background image

powrotem na uczelni. Wita uprzejmie Melinę, która uśmiecha się i 

dziękuje mu za zaproszenie. Wchodząc na mównicę w granatowym 

spodnium i butach na płaskim obcasie, nie bardzo wygląda na femme 

fatale naszej sprawy. Kartkuje kilka stron w notatniku, po czym 

rozpoczyna inteligentny i wciągający wykład na temat tego, jak działa 

marketing filmowy, wyjaśniając, że w kreowaniu wizerunku gwiazdy 

specjaliści od reklamy są ważniejsi niż by się mogło wydawać.

Studenci na sali są skupieni i nawet mnie udaje się dowiedzieć czegoś 

nowego. Niestety, nie-na temat mojej sprawy. Ale teraz wiem 

przynajmniej, że Tom Cruise oszalał na kanapie u Oprah wkrótce potem, 

jak zwolnił długoletnią agentkę i zamiast niej zatrudnił swoją 

niedoświadczoną siostrę - dla której utrzymanie go w ryzach okazało się 

misją niemożliwą. I dowiedziałam się też, że przy przygotowywaniu 

„gwiazdy na okładkę" kobiece magazyny najczęściej zezwalają 

specjaliście od reklamy wybrać zdjęcia i dzienni-

286

karzą oraz sprawować kontrolę nad tym, czego dotyczy wywiad. A więc to 

by było na tyle, jeśli chodzi o etykę nauczaną w szkole dziennikarskiej.

Po upływie mniej więcej pół godziny Melina zaczyna kończyć swój 

przygotowany wykład.

- A teraz z przyjemnością odpowiem na pytania - mówi uprzejmie.

Kilka rąk strzela z entuzjazmem w górę i Melina wskazuje na młodą 

dziewczynę, siedzącą obok Evahi.

- Po pierwsze, dziękuję za te wszystkie cenne informacje. Jest pani 

prawdziwym wzorem: kobieta na tak wysokim stanowisku - mówi z 

przejęciem studentka, która z całą pewnością lada chwila wręczy Melinie 

background image

swoje CV - Czy może nam pani zdradzić najlepszy sposób na zdobycie 

pracy?

- Ukończyć Dartmouth na samych piątkach, a potem podlizać się komuś w 

branży filmowej - odpowiada żartem Melina. Studenci się śmieją, a ja 

rozglądam się, by się upewnić, że żaden szpieg strony przeciwnej nie 

zapisał sobie jej słów w celu wykorzystania ich w sądzie przeciwko panu 

Ty-lerowi. Ale nie, wydaje się, że jedyną wtyczką tutaj jestem ja. - A tak 

na poważnie, to bardzo ważne są kontakty - kontynuuje Melina. - Zawsze 

się też przekonywałam, że opłaca się naprawdę ciężko pracować.

No cóż, już lepiej. To akurat jest godne przytoczenia podczas mowy 

obronnej.

Melina wyznacza kolejnego studenta.

- Czy w branży filmowej panuje naprawdę taka brutalna konkurencja, jak 

się mówi?

- Tak, trzeba twardo walczyć o swoje i nie dać się zagryźć - odpowiada i 

palcem wskazuje na swoją szyję. - Mam tak wiele blizn, że muszę nosić 

golfy. - Pociąga za niego, aby potwierdzić swoje słowa, a dzieciaki 

ponownie wybuchają śmiechem.

- Apaszki od Hermesa także by załatwiły sprawę - sugeruje usłużne 

dziewczę w drugim rzędzie, które pewnie zdą-

287

żyło już sobie kupić bilet do L.A. Może po zajęciach powiem jej o 

apaszkach Echo. Są równie śliczne, a kosztują jedną ósmą tego, co te od 

Hermesa.

- Inne pytania?

Podnoszą się kolejne ręce i następne trzy pytania dotyczą znalezienia 

background image

pracy w przemyśle filmowym, a konkretniej w reklamie. Melina 

zachowuje się w stosunku do studentów swobodnie i podaje im wszystkie 

informacje, które powinni znać, z wyjątkiem numeru swej komórki i 

adresu e-mailowego.

- Co jest jedną najważniejszą rzeczą, jaką może nam pani powiedzieć na 

temat poruszania się w tym przemyśle? - pyta młody człowiek z 

pierwszego rzędu.

Melina przez chwilę milczy i poprawia kolczyk, zastanawiając się nad 

odpowiedzią.

- Trzymaj swoje ego na wodzy - odpowiada wreszcie. - Jeśli jesteś 

człowiekiem od pomysłów, musisz się starać nie popadać w 

przygnębienie, gdy uznanie trafia się komuś innemu. Ważne jest to, że 

wasz przełożony wie o tym, co zrobiliście. Reszta świata nie musi.

Prostuję się. To ciekawe. Najchętniej sama zadałabym jakieś pytanie. Ale 

lepiej będzie, jeśli pozostanę widzem. Melina jest dużo mniej ostrożna 

przy tych studentach niż w moim towarzystwie.

Evahi macha ręką i Melina rzuca jej zachęcające spojrzenie.

- Czy coś takiego miało kiedykolwiek miejsce w pani wypadku? Sytuacja, 

w której nie otrzymała pani należnego uznania?

- Jasne - odpowiada Melina.

No, teraz to już naprawdę rozbudziła moją ciekawość. Czy właśnie ta 

praca, za którą nie zdobyła uznania, zapewniła awans jej, a nie Beth? Jeśli 

tak rzeczywiście było, pan Tyler wiedział o tym i z jakiegoś powodu 

utrzymał to w tajemnicy.

288

- Czy może nam pani o tym opowiedzieć? - nie ustępuje Evahi.

background image

Właśnie o to miałam ochotę zapytać Melinę. Jeśli Evahi nie zostanie moją 

synową, równie chętnie ją zaadoptuję.

- Mogę wam podać teoretyczny przykład - odpowiada Melina, starając się 

okazać pomocna młodym, pełnym entuzjazmu słuchaczom. - Powiedzmy, 

że przyszedł wam do głowy pomysł, który zapewnił znanej gwieździe 

wiele zainteresowania, zupełnie zmienił jej wizerunek i ścieżkę kariery. 

Jest ona za to naprawdę wdzięczna, ale dyrektor firmy całą zasługę 

przypisuje sobie. Jasno przedstawia, że to on musi pozostać numero uno w 

przypadku tej gwiazdy, w przeciwnym razie konsekwencje dla stabilności 

całej firmy mogą się okazać tragiczne. Wszystkie pomysły są jego. Jeśli 

zaczniecie się przechwalać, że ten genialny plan był wasz, wkurzy się i 

was zwolni.

- Czy otrzymała pani cokolwiek za swoje dokonania? - pyta dziewczyna, 

która proponowała apaszkę Hermesa, niezbyt przekonana co do tego, czy 

warto grać w zespole.

- Awans - odpowiada Melina. Ale szybko uświadamia sobie, że 

powiedziała zbyt wiele, nawet grupie studentów, więc prędko się 

poprawia: - Nie powiedziałam, że chodzi o mnie. To był przykład 

teoretyczny.

- Ale chodziło o panią, prawda? - pyta z przejęciem Evahi. Melina potrząsa 

głową, a potem mówi:

- Nie, nie. Absolutnie nie.

- Kim była ta gwiazda? - nie poddaje się Evahi. Po twarzy Meliny 

przemyka cień.

- Słuchajcie, zapomnijcie o tym przykładzie. - Nerwowo porządkuje 

notatki i szarpie za golf, tak jakby na sali niespodziewanie zrobiło się zbyt 

background image

gorąco. Rzuca błagalne spojrzenie profesorowi Joe i kończy wykład. - To 

chyba już wszystko, co mam do powiedzenia. Jeszcze raz dziękuję za 

zaproszenie.

Studenci głośno biją Melinie brawo, a ona obdarza ich drżącym 

uśmiechem. Po wykładzie otoczają ją potencjalni

289

potentaci przemysłu filmowego. Czaję się z tyłu sali, próbując zebrać w 

całość części układanki. I nagle wydaje mi się, że już wszystko rozumiem. 

Kilka minut później, gdy tłum wokół niej się przerzedza, Melina mnie 

dostrzega. Przez chwilę wygląda na zaskoczoną, ale potem przeprasza 

studentów, którzy pozostali przy niej, i podchodzi do mnie.

- Dziewczyna mojego syna wspomniała mi, że ma tu pani dzisiaj wykład - 

mówię, nim zdąży mnie zapytać, co tutaj robię. - Była pani wspaniała.

- Dziękuję. Mam nadzieję, że studentom się podobało. Ale może 

powiedziałam trochę za dużo.

- Nie, powiedziała pani dokładnie to, co było trzeba. Patrzy na mnie z 

niepokojem.

- Wreszcie rozumiem, co się stało. Pani mąż, Charles Ty-ler, nie dał pani 

awansu z racji specjalnych względów. Zasłużyła pani na niego, gdyż to 

pani była autorką pewnego pomysłu, który szef, Alan Alladin, uznał za 

swój.

- Ja tego nie powiedziałam - oświadcza Melina.

- Nie. Ja to mówię. I mam rację?

Waha się długą chwilę. A potem tak cicho, że ledwie jestem w stanie 

usłyszeć, odpowiada: -Tak.

Patrzymy na siebie. Moja towarzyszka wydaje z siebie głośne 

background image

westchnienie, jakby poczuła się wreszcie uwolniona od swego sekretu.

- Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym? - pytam łagodnie.

Melina opada na jeden ze starodawnych foteli, stojących w sali 

wykładowej, i opiera łokcie o dołączony stolik.

- Wie pani co, błagałam Charlesa, by pani o tym powiedział. Ale on 

wiedział, że jeśli to się rozniesie, Alan Alladin zwolni nas oboje i zapewni 

nam wilczy bilet w całej branży filmowej. On ma naprawdę wielką władzę 

i nikt by nas nie zatrudnił, gdyby Alan nie wyraził na to zgody. Charles

290

chciał, by dokonała pani cudu i doprowadziła do rozwiązania tej sprawy w 

jakiś inny sposób.

- Nie wierzę. Na pewno przesadzacie. Pan Alladin nie może przecież 

żądać, by zachowała pani milczenie w samym środku procesu.

Melina kręci głową.

- Tak, może. Ego tego człowieka jest niewyobrażalne. Firmowe logo jest 

dosłownie wszędzie, a wszystkie jego koszule mają monogramy AA. 

Zastanawia się, czy nie pozwać Anonimowych Alkoholików za 

wykorzystanie jego inicjałów.

- Cóż, a teraz Beth Lewis wytoczyła proces przeciwko pani mężowi.

- Tak naprawdę to nie jest wina Beth - stwierdza Melina. - Ona wiedziała 

jedynie o tym, że Charlesa i mnie coś łączy. Zakochaliśmy się w sobie w 

pracy i podejrzewam, że wszyscy to wyczuwali. Ale to nie miało nic 

wspólnego z awansem. Beth nie miała pojęcia, że to ja pociągam za 

sznurki w przypadku Angeliny Jolie.

- An-ge-li-ny Jo-lie? - pytam, przeciągając imię i nazwisko.

- Równie dobrze mogę powiedzieć pani wszystko. - Melina wzdycha po 

background image

raz kolejny. - Angelina od wielu lat jest klientką Alana. Wszyscy ją 

uważali za dzikuskę, która całuje się z bratem i nosi na szyi fiolki z krwią, 

i to ja wpadłam na pomysł, by ją przemienić w Audrey Hepburn. To 

stanowisko ambasadora dobrej woli UNICEF-u? Ja o tym pomyślałam, ja 

wszystko załatwiłam. A potem te wszystkie wyprawy do Afryki i AIDS? 

Też mój pomysł.

- Ale Alan firmował to swoim nazwiskiem?

- Zgadza się. Teraz wszyscy myślą o niej w taki właśnie sposób. I zabawne 

jest to, że pod przykrywką tych wszystkich tatuaży Angelina jest naprawdę 

wspaniałą humanitarystką.

- Musicie mi pozwolić to wykorzystać do rozwiązania sprawy - proszę 

usilnie.

291

Melina wzrusza ramionami.

- Na nic to się nie zda. Alan powie po prostu, że to kłamstwo i że to on 

wszystko załatwił. Kto mu udowodni, że było inaczej? Moje słowo 

przeciwko jego słowu. Charles będzie w tym wszystkim wyglądał jeszcze 

gorzej i oboje zostaniemy bez pracy.

- Wtedy wszyscy zostaniemy bez pracy, łącznie ze mną. Moja przyszłość 

także jest uzależniona od wyniku tej sprawy

- Strasznie mi przykro - mówi Melina. - Setki razy zastanawiałam się nad 

tym wszystkim i po prostu nie widzę żadnego wyjścia.

- Całkiem możliwe, że uda mi się coś wykombinować - oświadczam, 

myśląc o Kevinie. - Mam przyjaciela, który zna Angelinę. Można 

powiedzieć, że od niego zależy jej każdy oddech.

Rozdział siedemnasty

background image

Pierwszego dnia procesu jadę taksówką razem z Arthurem do gmachu 

sądu, mieszczącego się na 60 Center Street przy Foley Square. Odkąd 

budynek ten stał się tłem dla Prawa i porządku, wchodząc do niego, 

zawsze się czuję, jakbym zmierzała prosto na plan filmowy, a nie do pracy. 

Dzisiaj mam nadzieję na niespodziewany zwrot akcji. Arthur nie jest 

jednak w nastroju na improwizacje.

- Nie lubię niespodzianek - gdera. - Nie możemy wchodzić na salę sądową, 

skoro nie wiemy co do najdrobniejszego szczegółu, co się wydarzy. To 

zasada numer jeden każdego prawnika.

- Tak, być przygotowanym. Także zasada numer jeden każdego harcerza. - 

Nie mówię mu, że często się zastanawiam, jaka jest zasada numer jeden 

każdej harcerki. Sprzedawaj ciasteczka? - Tak czy inaczej, jestem 

przygotowana, Arthurze - kontynuuję. - Ale czasami po prostu trzeba 

popłynąć z prądem.

- Dobrze się spisałaś w Dartmouth, zdobywając informacje o Melinie i jej 

pracy dla Alana Alladina. Ale, tak jak ci powiedziała Melina, on się 

wszystkiego wyprze. Skończy się to tak, że jego słowa będą przeciwko jej 

słowom.

- Ale przynajmniej będą to inne słowa niż się zazwyczaj słyszy w 

sprawach o molestowanie seksualne - stwier-

293

dzam. - Chyba warto, prawda? Przez to właśnie nasza praca jest taka 

interesująca.

Arthur w odpowiedzi jedynie odchrząkuje i wygląda przez okno. Choć 

nastrój mam bojowy, w głębi duszy podsycam nadzieję, że jutro nadal 

będę miała pracę, którą będę mogła czynić interesującą. Kevin obiecał 

background image

nam dostarczyć tajemniczego świadka, ale, podobnie jak Arthur, nie do 

końca ufam niespodziankom. Czasami lubią ci wybuchnąć prosto w twarz.

Następuje otwarcie sprawy. Na swoje miejsce szybkim krokiem zmierza 

sędzia Ruth Warren: elegancka, siwowłosa kobieta w czarnych czółenkach 

i czarnej todze. Ona, w przeciwieństwie do mnie, nie musi się martwić 

każdego ranka, co włożyć do pracy. Ponieważ obie strony zrezygnowały z 

ławy przysięgłych, pani sędzia wygłasza kilka formułek, a następnie prosi 

o oświadczenia początkowe. Pierwszy czyni to prawnik powódki, 

wyjaśniając, jak wielka niesprawiedliwość przytrafiła się jego klientce.

- Utalentowana i ciężko pracująca Beth Lewis zasługiwała na awans. Ale 

nie otrzymała go, gdyż jej przełożony, Charles Tyler, niesprawiedliwie dał 

go Melinie Marks. A dlaczego?

- Czyni pauzę, by spojrzeć na Beth, która siedzi skromnie obok niego. - 

Ponieważ pan Tyler, pozwany, miał romans z panią Marks, którą później 

poślubił. - Ponownie czyni pauzę, po czym zdejmuje okulary i staje twarzą 

w twarz z sędzią.

- Wysoki sądzie, prawo mówi, że w miejscu pracy muszą obowiązywać 

wyrównane szanse, jak na boisku. Ale jak te szanse mogą być wyrównane, 

skoro na środku boiska stoi sobie łóżko?

Siada, a w głowach nas wszystkich pojawia się wizja wielkiego 

małżeńskiego łoża na stadionie Giantsów. Przynajmniej ułatwiłoby ono 

życie piłkarzom i ich najbardziej zagorzałym fankom.

Otrząsam się z tej wizji i wstaję, by wygłosić mowę początkową. 

Ostrożnie przedstawiam nasze położenie, wyjaśniając, że obrona nie 

zamierza podawać w wątpliwość faktu,

294

background image

iż pana Tylera i panią Marks łączy związek poza miejscem pracy. (Skoro 

już o tym mowa, posiadają śliczne mieszkanie z dwiema sypialniami w 

Sutton Place. Nie ma to związku ze sprawą, aczkolwiek stanowi godne 

podziwu zwycięstwo na nowojorskim rynku nieruchomości.)

- Obrona wykaże, że pan Tyler awansował panią Marks wyłącznie w 

uznaniu jej zasług, i przedstawimy tego niezbity dowód.

Widzę, jak prawnik Beth przerzuca leżący przed nim stos dokumentów, 

przygotowując się do wezwania pierwszego świadka. Pan Tyler zerka na 

mnie nerwowo, wiedząc, że za chwilę zostanie zaprzysiężony.

- Wszystko będzie dobrze - szepczę mu do ucha. Mam nadzieję, że w 

moim głosie jest więcej pewności siebie niż jej rzeczywiście czuję.

I właśnie wtedy przy wejściu do sali sądowej robi się małe zamieszanie. 

Wkracza kobieta, którą daje się natychmiast rozpoznać, mimo ciemnych 

okularów, obszernego brązowego płaszcza i apaszki w stylu Grace Kelly, 

zakrywającej długie, gęste włosy. Nie zważając na obowiązujący na sali 

sądowej protokół, zmierza pewnym siebie krokiem prosto do stołu 

sędziowskiego.

- Pani sędzio, mam tylko kilka minut, a muszę z panią porozmawiać - 

oświadcza tajemniczy intruz.

Strażnik sądowy stawia kilka kroków naprzód, by ją zatrzymać. Dotyka 

tkwiącego w kaburze pistoletu Glock, ale uznaje, że nowo przybyła nie 

wygląda niebezpiecznie, więc jedynie kładzie rękę na jej ramieniu, by nie 

zbliżyła się bardziej do sędzi.

- Kim jest ta osoba? - pyta sędzia Warren, patrząc pytająco na adwokata 

Beth i na mnie.

- To Angelina Jolie - szepcze stenografka, siedząc nad urządzeniem do 

background image

transkrypcji z szeroko otwartą buzią.

- Dotykam Angeliny Jolie? - pyta strażnik. Natychmiast puszcza jej ramię, 

uznając, że w szamotaninie z gwiazdą, któ-

295

ra grała superbohaterkę Larę Croft, to on będzie stroną przegraną. A poza 

tym ma teraz do załatwienia ważniejszą sprawę. - Czy mógłbym dostać 

autograf dla syna?

- Strażnik! - woła sędzia Warren. - Proszę zaprowadzić porządek!

Angelina podchodzi do miejsca dla świadków.

- Czy mogłabym po prostu zostać zaprzysiężona, czy też jak to się mówi, 

bym mogła zeznawać?

Adwokat Beth zrywa się z miejsca, by wyrazić sprzeciw.

- To jest zupełnie poza porządkiem. Tej pani nie ma na mojej liście 

świadków. Ona nie może się pojawić.

- No, ale się pojawiłam - mówi Angelina, strząsając z ramion płaszcz i 

podając go strażnikowi. Zdejmuje okulary, składa je i wtyka jedno uszko 

w i tak już głęboki dekolt w swetrze, co powoduje zsunięcie się materiału 

tak nisko, że zdumiony strażnik upuszcza płaszcz na podłogę. Oboje w tej 

samej chwili schylają się po niego i zderzają głowami.

- Rany - mówi strażnik, wstając i pocierając czoło. - Teraz mogę zgodnie z 

prawdą mówić, że walnąłem Angelinę Jolie.

Gwiazda zaczyna się głośno śmiać, a wszyscy na sali przyłączają się do 

niej, z wyjątkiem sędzi Warren, która wykorzystuje okazję, by stuknąć 

kilka razy młotkiem.

- Czy mogłaby pani zająć swoje miejsce?

- Oczywiście, dziękuję, ale nie mogę długo zostać - odpowiada z 

background image

godnością Angelina, tak jakby właśnie została zaproszona na herbatę. - 

Chcę jedynie powiedzieć, że ten biedny człowiek, Charles Tyler, jest 

niewinny. Znacie mnie. Mam reputację osoby zwalczającej 

niesprawiedliwość. I cieszę się tą reputacją dzięki cudownej kobiecie, 

która jest tutaj obecna: Melinie Marks.

- Wysoki sądzie, jeśli jest to nowy świadek obrony, musi w odpowiedni 

sposób zeznawać pod przysięgą - oświadcza prawnik Beth, ponownie 

zrywając się z krzesła. Jest czerwony na twarzy i wyraźnie wytrącony z 

równowagi. - To, co się dzieje, odbywa się w sposób niewłaściwy.

296

- Tak, to prawda - przyznaje sędzia Warren. - W sposób niewłaściwy. Ale 

dość interesujący. I już wiem, kim pani jest, pani Jolie. Bardzo mi się 

podobał film Pan i pani Smith. Proszę kontynuować.

Angelina kiwa głową.

- Dziękuję. Przykro mi, że wcześniej nie wiedziałam o tym procesie. Mój 

kamerzysta, Kevin, właśnie powiedział mi

0 tym, co się dzieje. Przeprowadziłam więc małe dochodzenie

1 odkryłam, że on - Angelina wskazuje na siedzącego na sali Alana 

Alladina - przypisuje sobie wszystko, co zrobiła dla mnie ona - teraz 

wskazuje na Melinę. - Nikt o tym nie wie, ale to właśnie Melina 

odpowiada za zmianę ścieżki mojej kariery. - Angelina czyni dramatyczną 

pauzę, dając nam wszystkim czas na przetrawienie tej informacji. 

Następnie gwiazda kontynuuje: - A on - jej długi, szczupły palec jest w tej 

chwili wycelowany w Charlesa Tylera - uczynił dokładnie to, co powinien, 

nagradzając Melinę awansem, i nie powinien zostać pozwany przez nią. - 

Obraca się, by wskazać na Beth.

background image

- Nie miałam pojęcia - odzywa się Beth.

- Ty także dałaś się nabrać. Jak my wszyscy - mówi Angelina.

- Chwileczkę. Jestem głową tej firmy i oświadczam, że nic z tego, co 

usłyszeliśmy, nie jest prawdą - oświadcza Alan Al-ladin, wstając, prostując 

swoje całe metr sześćdziesiąt i machając ręką, by odsłonić monogram AA 

na mankiecie koszuli oraz diamentowe spinki do mankietu z literami AA. 

Ten facet ma poważny problem z tożsamością.

- Może i głową firmy, ale nie jej mózgiem - stwierdza Angelina. - 

Rozmawiałam z moimi znajomymi. Wszyscy mówią, że pracowali z 

Meliną, a nie z tobą. To ona ze mną rozmawiała, przekonywała mnie i 

robiła dla mnie wszystko inne. Oszukałeś mnie, Alan. Nie znoszę ludzi, 

którzy udają kogoś, kim nie są.

Udawanie kogoś, kim się nie jest, to sedno zawodu aktora, ale nie 

wypowiadam tej uwagi na głos, ponieważ od tej

297

chwili Angelina to moja nowa bohaterka. Może nawet obejrzę na DVD 

Przerwaną lekcję muzyki, by się przekonać, dlaczego dostała Oscara.

Prawnik Beth jest bliski apopleksji, ale niewiele może z tym wszystkim 

zrobić. Angelina zerka na zegarek.

- Muszę już iść, ale mam nadzieję, że wszystko jest wyjaśnione - mówi, 

odbierając od strażnika płaszcz. Wyjmuje z kieszeni zdjęcie z autografem i 

podaje mu je.

- Czy jesteś w stu procentach pewna, że wszystko, co powiedziałaś, to 

prawda? - pyta Beth, gdy mija ją Angelina.

- Oczywiście - odpowiada pewnym siebie głosem.

- No cóż, w takim razie dla mnie jest już wszystko jasne

background image

- oświadcza Beth, nim jej prawnik ma szansę ją powstrzymać.

- Skoro Angelina ma rację, chciałabym wycofać pozew.

Wyraźnie usatysfakcjonowana swym porannym występem, Angelina 

macha na pożegnanie i zmierza w kierunku wyjścia. Patrzymy za nią w 

niemym zdumieniu, ale po chwili na sali sądowej wybucha wrzawa, gdy 

Arthur mi gratuluje, Charles i Melina rzucają się sobie w objęcia, a Beth 

woła:

- Przepraszam!

Ale jest jedna osoba, której wynik tej sprawy absolutnie nie zachwyca.

- Jesteś ZWOLNIONA! - woła z wściekłością Alan Al-ladin w stronę 

Charlesa i Meliny. - Właściwie to zwalniam was oboje!

Angelina zatrzymuje się w drzwiach i demonstruje nam ten uśmiech, 

którym na pewno zjednała sobie Brada Pitta.

- Och, świetnie! - mówi. - To wszystko ułatwia. Ponieważ teraz mogę 

opuścić agencję Alladin i zatrudnić was oboje.

Po południu Arthur wzywa mnie do sali konferencyjnej, by w 

zorganizowany na poczekaniu sposób świętować moje zwycięstwo. Na sali 

jest obecnych kilku partnerów i prawników oraz cała kadra 

pozaprawnicza, aby wznieść razem ze mną toast cydrem. Pracuję tu 

wystarczająco długo, by wie-

298

dzieć, że nie przyszli tutaj dla mnie, że tak naprawdę mieli ochotę na 

darmowe ciasto. A cóż to za ciasto - kolorowy tort lodowy w kształcie 

Elmo, na którym widnieje napis: .Wszystkiego najlepszego z okazji 3 

urodzin, Petey".

- Nawet mi się nie śniło, że wygrasz dzisiaj tę sprawę - mówi 

background image

przepraszająco asystentka Arthura. - Więc nie zamówiłam wcześniej tortu. 

To jedyny, który został w Carvel.

- Dlaczego biedny Petey nie dostał swojego tortu?

- Dostał napadu złości i oświadczył mamie, że Elmo jest passe. Musiała się 

szarpnąć na Shreka.

Zdejmuję trzy świeczki, których nikt nawet nie zapalił. Och, no cóż. 

„Wszystkiego najlepszego, Petey" nie jest w końcu taką złą wiadomością. 

Na torcie mogło być napisane: „Bon voyage", bo przecież mało 

brakowało, a byłoby to moje przyjęcie pożegnalne.

Arthur obdarza mnie nieco sztywnym uściskiem i wygłasza krótką 

przemowę na temat tego, jak wspaniale się ze mną pracuje. No więc 

wygląda na to, że wszystko zostało wybaczone.

- Idź sobie dzisiaj wcześniej do domu - mówi pięć minut później, gdy 

wszyscy z talerzykami ciasta opuszczają salę, by wrócić do pracy. 

Przyjęcia w naszej kancelarii są raczej pojęciem umownym.

- Mogę zostać.

- Idź. Wykonałaś kawał dobrej roboty. Przepraszam, że ci tego nie 

ułatwiałem - mówi wielkodusznie Arthur.

Tak więc wychodzę i łapię wczesny pociąg, ale kiedy już jestem w 

Chaddick, nie wiem, co ze sobą zrobić. W domu panuje cisza i jeszcze 

nigdy nie wydawał mi się taki pusty. Przebieram się i włóczę po pokojach 

w spodniach od dresu, włączając i wyłączając telewizor, następnie robiąc 

to samo z radiem, odtwarzaczem DVD, komputerem i starym game-boyen, 

należącym do Adama. Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego nazwano 

go „Xbox", skoro używają go tylko osobniki z chromosomami Y.

299

background image

Mając na uwadze niezwykły ranek, powinnam odczuwać triumf, ale 

zamiast tego się nudzę. Rozmawiałam już dzisiaj z Kevinem, ale dzwonię 

raz jeszcze, by się pozachwycać zakrawającym na cud wyczynem, jakiego 

udało mu się dokonać.

- Zgadza się, udało mi się - mówi, zadowolony z siebie. A potem dodaje, 

już nieco skromniej: - Ale nie musisz mi dziękować. Po to ma się 

przyjaciół, mała.

- A przynajmniej przyjaciół, którzy znają Angelinę Jo-lie - śmieję się.

Kiedy poleciałam na Virgin Gorda, by odnaleźć Kevi-na, nawet mi się nie 

śniło, że skończy się to tak, iż on pomoże ocalić mi tyłek w pracy i 

doprowadzić do końca głośnego procesu. Ale zdążyłam się już przekonać, 

że życie lubi się układać w najprzedziwniejszy sposób.

Kiedy się rozłączamy, czuję się jeszcze bardziej samotna. Miło byłoby 

mieć kogoś, z kim mogłabym dzisiaj świętować. Idę powoli do kuchni, 

otwieram jednego Dr. Peppera z noworocznego podarunku Billa i 

pociągam łyk. Zdrówko.

Z namysłem obracam butelkę w dłoniach. Jak by to było mieć Billa z 

powrotem w domu? Nie jestem pewna, czy potrafię to sobie wyobrazić. 

Wszystkie radosne wspomnienia z przeszłości są w mojej głowie 

wymieszane z numerami, które wykręcił ostatnio. Bill był kiedyś pierwszą 

osobą, z którą się chciałam podzielić dobrymi lub złymi wieściami, 

ponieważ wiedziałam, że zawsze weźmie moją stronę. Ale potem po jego 

stronie pojawił się ktoś jeszcze - Ashlee. I zastanawiam się, czy była ona 

pierwsza i czy to możliwe, że będzie ostatnia.

Coś mi mówi, że pragnienie powrotu jest ze strony Billa jedynie 

tymczasowym kaprysem. On i Ashlee rozstali się i dzieje się to, przed 

background image

czym ostrzegała Bellini: pomyślał, by z powrotem wślizgnąć się do swojej 

bezpiecznej strefy, składającej się ze znajomej piły łańcuchowej, 

znajomego garażu, znajomego podwórka i znajomej żony. Co ona takiego 

mówiła o tym, że jestem jak stary but?

300

Stary czy nie, ale w tej chwili mnie także przydałoby się trochę czegoś 

dobrze znanego. Nie zastanawiając się ani chwili, szybko wystukuję 

numer komórki Billa. Kiedy odbiera, mówię mu o swoim dzisiejszym 

zwycięstwie, a on oczywiście rechocze i wydaje pełne uznania pomruki.

- Szkoda, że mnie tam nie było - mówi.

- To było całkiem zmyślne - przyznaję. Przez chwilę milczę. - Jutro idę na 

zakupy, poszukać prezentu urodzinowego dla Emily Masz ochotę wybrać 

się ze mną, jeśli nic nie robisz?

- Pewnie - odpowiada. - Czemu nie? Mnie nieszczególnie dobrze idzie 

kupowanie prezentów.

Następnego ranka jestem zła sama na siebie za ten cały pomysł wspólnych 

zakupów. Co ja sobie myślałam? Najpierw załatwiam to, co mam do 

załatwienia - pralnia chemiczna, apteka i sklep warzywniczy. Potem 

zajeżdżam do eleganckiej francuskiej piekarni. Jadąc do South Street 

Seaport na spotkanie z Billem, chrupię dla kurażu czekoladowe ciasteczko. 

Kiedy dzieci były małe, zawsze narzekałam na rodzynki porozrzucane na 

tylnym siedzeniu. Teraz, kiedy ich nie ma, jak mogę wyjaśnić te wszystkie 

okruchy?

- Masz lukier na wardze - mówi Bill, kiedy spotykamy się przed sklepem 

Abercrombie & Fitch. Wyciera go i całuje mnie w policzek. Zauważa, że 

trzymam torbę z piekarni. - To dla mnie?

background image

- Właściwie to tak - odpowiadam, podając mu olbrzymie czarno-białe 

ciastko, które kupiłam, wiedząc, że to jego ulubione. Kiedy już nastałam 

się dziesięć minut w kolejce w Le Pain Au Francais, głupio mi było kupić 

tylko jedno małe ciastko. Ale teraz jest mi jeszcze bardziej głupio, że 

przyniosłam coś Billowi.

- To naprawdę wiele dla mnie znaczy, Hallie. - Patrzy na ciastko takim 

wzrokiem, jakby to była Pokojowa Nagroda Nobla.

301

- Nie przywiązuj zbytniej wagi do odrobiny mąki i cukru - oświadczam.

- Dobrze. Ale i tak się cieszę. - Bierze gryzą. - A twoja obecność jest 

dopełnieniem szczęścia.

Wbrew sobie uśmiecham się.

- W porządku. Ale nie musisz być czarujący.

- To mi przychodzi naturalnie.

Wchodzimy do sklepu, gdzie od progu wita nas głośna muzyka oraz model 

w obwisających dżinsach i z przyklejonym do twarzy szerokim 

uśmiechem. Jego naga klatka piersiowa jest brązowa i wypolerowana, a 

wyćwiczone mięśnie wręcz lśnią.

- Witamy w Abercrombie! - mówi. - Co mogę państwu pokazać?

- Koszulę - odpowiadam na poły żartobliwie. Rozglądam się i widzę, że są 

ich pełne stojaki, ale wygląda na to, że dla tego faceta żadna nie była 

wystarczająco dobra. Czy to mądre ze strony właściciela sklepu wysyłać 

informację, że sek-sowniej wygląda się bez niej?

Bill i ja udajemy się do głównego działu, gdzie natychmiast podnosimy 

średnią wieku klientów o dziesięć lat. A może dwadzieścia. Mijają nas 

chmary nastolatków, poszukujących idealnej pary dżinsów z energią, którą 

background image

powinni oszczędzać na ubieganie się o przyjęcie na studia. Ale tutaj 

egzamin kwalifikacyjny jest znacznie trudniejszy.

- Jaka jest różnica między upranymi z naturalnym pumeksem, 

dekatyzowanymi a postarzanymi? - pyta Bill, patrząc na metki.

- Ważniejsze pytanie jest takie, gdzie chcesz mieć rozdarcia - odpowiadam, 

pokazując na stojak. - Dziura na kolanie? Rozdarcie na udzie? A może 

kilka prześwitów na tyłku?

- Wszystko, co wymieniłaś. Dla Emily nic nie jest zbyt dobre. Wiesz co, 

machnijmy ręką na dżinsy i kupmy same dziury.

- Genialne. To zadziałało w przypadku Dunkin' Donuts - oświadczam.

302

Bill wybucha śmiechem.

- Kupowanie Emily dżinsów to zbyt skomplikowana sprawa, tak?

- Zgadza się. A może sweter? Jest bezpieczniejszy.

- Co? - pyta, próbując mnie usłyszeć poprzez głośną muzykę, która teraz 

jest chyba jeszcze głośniejsza, bo puszczają 50 Centa.

- Sweter - powtarzam i praktycznie krzyczę, tocząc walkę z głośnymi 

uderzeniami basu. Coś mi się wydaje, że ani Abercrombie, ani Fitch tak 

naprawdę nie chcą, bym robiła zakupy w ich sklepie. Gdyby było inaczej, 

puszczaliby Car-ly Simon, jakieś trzydzieści decybeli ciszej.

Ale skoro już tutaj przyjechałam, to decyduję się na różowy sweter i 

sztruksową marynarkę, które uzyskują natychmiastową aprobatę Billa. 

Oczywiście, że w tej chwili spodobałoby mu się wszystko. Dla każdego, 

kto ma więcej niż dwadzieścia pięć lat, robienie zakupów w tym sklepie to 

prawdziwa tortura. Skoro rząd zamknął Guantanamo, oficjele z 

Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego mogą prowadzić 

background image

przesłuchania w Abercrombie. Po godzinie stania twarzą w twarz ze ścianą 

spodni z obniżonym krokiem, dostępnych w siedmiu różnych odcieniach 

khaki, każdy terrorysta się złamie i wszystko wyśpiewa.

Po zapłaceniu Bill bierze do ręki granatowy T-shirt z emblematem z 

łosiem - pozostałość z czasów, gdy Abercrombie było sklepem dla 

myśliwych. Kiedy się nad tym zastanowić, wydaje mi się, że aligator jest 

bardziej elegancki, ale dlaczego nastolatki chcą nagle biegać z porożem na 

piersi? To już wolę graczy w polo Ralpha Laurena.

- Naprawdę chcesz tę koszulkę? - pytam Billa.

- Naprawdę - odpowiada, wracając do kasy.

Ale kiedy zbliżamy się do wyjścia, podaje zapakowany T-shirt modelowi z 

nagą klatką piersiową.

- Jest styczeń. Włóż coś na siebie. Inaczej się przeziębisz - oświadcza mu 

Bill.

303

Model wygląda na zdumionego, a ja wybucham śmiechem. Bill bierze 

mnie za rękę i wyciąga ze sklepu.

- Oj, nie sądzę, żeby się przeziębił - mówię.

Jako że Abercrombie to był mój pomysł, wybór następnego sklepu należy 

do Billa. Mija J. Crew, Guess i Coach i prowadzi mnie przez wyłożoną 

kocimi łbami ulicę do Brook-stone, modnego sklepu z gadżetami, 

sprzedającego wszystko od obracających się główek prysznicowych do 

wykrywaczy radaru. Bill znajduje się teraz w męskim zakupowym raju i 

jego uwagę natychmiast przykuwają cztery różne wersje cyfrowego 

budzika podróżnego.

- Spójrz tylko na to. Pokazuje czas w siedmiu strefach, poziom lokalnej 

background image

wilgotności i ciśnienie barometryczne.

Biorę do ręki kwadratowy czarny przedmiot z mrugającą elektroniczną 

tarczą.

- O tak, idealny prezent dla młodej kobiety - oświadczam. Odkłada go na 

miejsce.

- Czyli nie?

- Nie - potwierdzam.

- Tak więc nie zawsze wiem, czego pragną kobiety - mówi Bill, 

wzruszając ramionami. - Zresztą który mężczyzna to wie?

Siadam na jednym z czarnych skórzanych foteli i zerkam na metkę z ceną: 

cztery tysiące dolców. Za taką kasę ten fotel powinien śpiewać i tańczyć. 

Bawię się jakimiś przyciskami z boku i nagle fotel zaczyna mruczeć 

słodkie głupstwa i delikatnie gładzić moje biodra.

- Kobieta pragnie mężczyzny tak dobrego, jak ten fotel - mówię Billowi. 

Kładę głowę na oparciu, w którym skrywają się głośniczki i czuję, jak w 

odcinku lędźwiowym robi mi się przyjemnie ciepło, a całe plecy są 

poddawane delikatnemu masażowi.

- Czy to właśnie robi twój chłopak? - pyta Bill.

- Słucham? Ja nie mam chłopaka. Gdzie usłyszałeś coś takiego?

304

- Wpadłem w mieście na męża twojej przyjaciółki Steff. Richard i Steff nie 

rozmawiają ze sobą, ale przynajmniej plotkują. Powiedział mi, że ty 

powiedziałaś Steff o jakimś młodym ogierze, z którym żyjesz.

- Niczego takiego nie mówiłam - protestuję. Imponuje mi to, jak bardzo się 

rozrosła moja mała wzmianka. Gdybym pozwoliła młynowi plotek mleć 

dalej, możliwe, że jutro wszyscy by wiedzieli, że wychodzę za mąż za 

background image

Jakea Gllyenhaala. Gdyby tylko byli w stanie wymówić poprawnie jego 

nazwisko.

- Jaka jest więc prawda? - pyta Bill.

Poprawiam się na fotelu. Trochę trudno prowadzić poważną rozmowę z 

byłym mężem na temat byłego chłopaka, kiedy się siedzi w fotelu 

walczącym o twoją uwagę.

- Odwiedziłam byłego chłopaka, a potem on odwiedził mnie, ale teraz 

jesteśmy tylko przyjaciółmi.

- Spałaś z nim? - pyta, a z głosu nieco przypomina Steff.

- Dlaczego chcesz to wiedzieć?

- Próbuję się dowiedzieć, czy jesteśmy kwita.

Z irytacją przesuwam przycisk masażu na „wysoki" i fotel staje się równie 

wzburzony jak ja. Warto wydać każde pieniądze na przedmiot 

nieożywiony, który jest w stanie wyrazić twoje skrywane głęboko uczucia.

- Nie jesteśmy kwita - oświadczam. - To ty odszedłeś, porzuciłeś mnie dla 

jakiejś dziewczyny, zachowałeś się jak palant.

- To tylko jeden z punktów widzenia na sprawę - odpowiada nonszalancko 

Bill.

- To jedyny punkt widzenia. Nigdy nie będziemy kwita. Bill wstaje i udaje 

się do działu „Auto". Patrzę na niego

z daleka, niepewna tego, co czuję. Skoro mogłam dać drugą szansę moim 

wszystkim byłym chłopakom, czy mój prawie były mąż także na nią 

zasługuje?

- Chodź tutaj! - woła, przywołując mnie gestem. - Uważam, że nie 

powinnaś jeździć sama bez mówiącego miernika opon. Kupię ci go.

305

background image

Przyglądam się urządzeniu. Typowo słodki prezent w stylu Billa - i 

kosztuje tylko piętnaście dolców. Jak na niego to i tak całkiem sporo.

- Pokazuje i podaje na głos ciśnienie w oponie do siedemdziesięciu kilo na 

centymetr kwadratowy - oświadcza. - Zbyt słabe napompowanie to dla 

opony wróg numer jeden.

- W takim razie musimy z nim walczyć - śmieję się. Przez chwilę 

pozwalam sobie poczuć łączącą mnie z Billem więź i zaczyna poprawiać 

mi się nastrój.

Ale nie na długo. Odzywa się jego komórka. Zerka na numer i uśmiecha 

się od ucha do ucha. Otwiera klapkę i nawet nie odwraca się do mnie 

plecami, gdy grucha do słuchawki:

- Witaj, piękna. Cóż za noc, prawda? - mówi donośnie. Czyni pauzę, po 

czym odpowiada: - Oczywiście, że w niczym mi nie przeszkadzasz, 

laleczko. Jestem zupełnie sam. Z wielką chęcią porozmawiam z tobą. - 

Mruga do mnie, a potem oddala się dumnym krokiem, by kontynuować 

rozmowę.

Patrzę się za nim. Jak mogłam sobie pozwolić na choćby czterdzieści pięć 

sekund dobrego samopoczucia w towarzystwie mego oszukańczego 

byłego męża? Miałam rację, kiedy powiedziałam Steff, że już nigdy nie 

będę w stanie mu zaufać. Bill to osioł, ale tak naprawdę to na siebie jestem 

wściekła. Kiedy wraca, cała gotuję się ze złości.

- Kto to był? - pytam.

- Nikt szczególny. Pewna kobieta, z którą się spotykam - odpowiada 

lekceważącym tonem.

- Bill, pozwól, że zapytam cię o coś. Co ty za gierkę prowadziłeś w 

sylwestra? Zapraszając mnie na randkę, przywożąc Dr. Peppera. Te 

background image

wszystkie brednie, jak bardzo chcesz do mnie wrócić.

- To była sprecyzowana możliwość, ale ty nie wydawałaś się zbytnio 

zainteresowana.

-1 miałam rację, prawda?

306

- Nie rozumiem tego, Hallie. Przez wiele lat byliśmy małżeństwem. 

Bardzo cię lubię. Dlaczego czujesz się zagrożona tylko dlatego, że 

spotykam się z innymi kobietami?

Może gdybym nie była taka wściekła, śmiałabym się z tego, jakim jest 

wyrachowanym durniem. Ale w tej chwili myślę jedynie o tym, by rzucić 

o ziemię prezentem, który chciał mi kupić, i wybiec z tego sklepu. Nie 

potrzebuję tego głupiego miernika do opon. Mój wróg numer jeden to nie 

zbyt słabe ciśnienie - to zbyt wielkie oczekiwania.

Nazajutrz po południu nadchodzi moja kolej na zabawianie grupy z 

Chaddick i prawdę mówiąc, cieszy mnie to. Zaczynają się schodzić 

punktualnie o czwartej, a Bellini, bardziej przyzwyczajona do modnego 

spóźniania się na Manhattanie niż punktualności co do minuty na 

przedmieściach, wparo-wuje dwadzieścia minut później.

- To naprawdę świetny pomysł - mówi Amanda. - Spotkanie w niedzielne 

popołudnie. Takie dekadenckie.

Bellini rozgląda się, próbując zrozumieć, co może być dekadenckiego w 

spotkaniu sześciu przyzwoicie ubranych kobiet. Jeśli spodziewa się 

męskiego striptizu, lepiej ją ostrzegę, że najbardziej szokującą rzeczą, 

którą może dzisiaj zobaczyć, jest spalony quiche.

- Nigdy nie zostawiam bliźniąt w niedzielę. To zawsze dzień rodzinny - 

dodaje Amanda, wyjaśniając, dlaczego to spotkanie wydaje się takie 

background image

zakazane. - Ale cieszę się, że mogłam się wyrwać z tego harmidru.

- A ja się cieszę, że mogłam się wyrwać z ciszy - odzywa się żałobnie 

Steff, od niedawna pozostająca w separacji.

- Biedactwo - mówi współczująco Rosalie. - Nie mogę uwierzyć, że 

Richard odszedł.

- Ani że Bill odszedł - dodaje Amanda.

- Za każdym razem, kiedy się spotykamy, mamy o jednego męża mniej - 

stwierdza pogodnie Darłie. - To tak jak w powieści Agathy Christie / nie 

było już nikogo.

307

I

Rosalie patrzy na mnie z nadzieją.

- Jakaś szansa...?

- Nie - odpowiadam stanowczo. - Można próbować trzymać się starych 

rzeczy, ale w pewnym momencie trzeba w końcu posprzątać w szafach.

Zatrzymuję się na tym, nie mając ochoty wdawać się w długie 

wyjaśnienia, dotyczące tego, co wydarzyło się wczoraj

- że chciałam spotkać się z Billem, wiedziałam, że to zły pomysł, 

pomyślałam, że obojgu nam jestem winna drugą szansę, a potem po raz 

kolejny przekonałam się, że to by się nie udało. Nie mogę pozwolić, by 

Bill ponownie złamał mi serce. Zapas podwójnych Oreo kiedyś w końcu 

by się wyczerpał.

- Posprzątać w szafach - mówię, przywołując się do porządku. - Pozbyć się 

tego, co już nie jest potrzebne i spróbować tego nie żałować.

- Zawsze jest trochę żal - oświadcza Bellini, starając się mi pomóc. - Ale 

bez względu na to, czy jest to suknia-tuba czy oszukujący facet, trzeba iść 

background image

dalej. I to właśnie robimy dzisiaj, prawda? Przynajmniej jeśli chodzi o 

suknie-tuby.

- Jestem taka podekscytowana! - Rosalie klaszcze w dłonie, zupełnie nie 

załapując cierpkich podtekstów mojego oświadczenia. - Jakie to sprytne ze 

strony Hallie, że nas zaprosiła, no nie?

Wszystkie przenosimy się do jadalni, gdzie wcześniej zaproszone panie 

zostawiły swoje torby. Poprosiłam, by każda z nich przyniosła ze sobą 

chociaż jeden ciuch, który kupiły i którego nigdy nie włożyły.

- Oto zasady - mówię. - Każda z nas ma w swojej szafie Wielką Pomyłkę, 

z wciąż przyczepioną metką z ceną. Przy odrobinie szczęścia inna z nas 

uzna ją za Wielkie Odkrycie. A jeśli nie, wyślemy to dla biednych i już 

nigdy nie będziecie musiały myśleć o tych ciuchach.

- Spodobał mi się ten pomysł „Zamiany & Rozmowy"

- oznajmia Amanda.

Bellini śmieje się.

308

- Kiedy powiedziałam o nim Hallie, nazywał się jeszcze .Wymienianie & 

Obrabianie Tyłków".

- Jesteśmy na przedmieściach - besztam ją. - My nie obrabiamy tyłków.

- A ja owszem, a w pewnych okolicznościach mogę się także i wymieniać - 

mówi prowokacyjnie Darlie.

- To zupełnie inny rodzaj imprezy, skarbie - odpowiada Bellini, klepiąc ją 

po ramieniu. - I wyszło z mody w latach siedemdziesiątych.

Jennifer chichocze nerwowo.

- Skoro mowa o wychodzeniu z mody, pokażę wam, co znalazłam.

Wyjmuje marynarkę z pomarańczowego aksamitu z przyszytym do klapy 

background image

dużym cekinowym kwiatem. To dla nas sygnał do ataku. Z toreb wysypują 

się Wielkie Pomyłki - większość przyniosła ich kilka. Bellini bierze 

marynarkę Jennifer, twierdząc, że może ją włożyć do klubu w East Village. 

Moja plisowana garsonka nie znajduje chętnego, mimo że wciąż 

przytwierdzone są do niej metki. Każdej z nas taki krój niesamowicie 

poszerza biodra. Postanawiamy wysłać ją Teri Hatcher wraz z 

czekoladowym tortem z potrójną warstwą kremu. Teri wyglądałaby 

zdecydowanie lepiej, gdyby przybyło jej kilka kilo.

Problem z seksowną sukienką koktajlową, którą przyniosła Bellini, nie 

tkwi w tym, że czyni ją zbyt grubą. Po prostu kupiła ją w zbyt małym 

rozmiarze.

- Znalazłam ją w butiku Roberto Cavalliego tuż po tym, jak byłam przez 

dwa tygodnie na diecie grejpfrutowo-ogór-kowej - wyjaśnia Bellini, 

trzymając przed sobą obcisłą mini. - Nawet wtedy ledwie w nią 

wchodziłam, ale myślałam, że jeszcze schudnę. Trzymałam ją przez dwa 

lata, chcąc czerpać z niej inspirację. Ale dziś rano doznałam olśnienia, 

kiedy sobie uświadomiłam, że pieprzyć to. A poza tym komu się podobają 

takie chudziny?

Śmiejemy się, przyznając jej rację i postanawiamy dołożyć sukienkę do 

paczki dla Teri Hatcher.

309

Potem Amanda pokazuje nam swój zakup, który wcześniej uważała za 

świetny interes.

- To Moschino, przeceniona z sześciuset dolarów na trzydzieści - mówi, 

pokazując białą winylową minispódniczkę z metalowymi ćwiekami na 

dole. - Ale kto by włożył na siebie coś takiego?

background image

- Heather Locklear. Anna Nicole Smith. Dobrze ubrana dziwka na 

Czterdziestej Drugiej Ulicy. Klientki Lucky Changs - wymienia Bellini.

-1 ja - uzupełnia Darlie, wyszarpując mini z rąk Amandy. Sądzi 

najwyraźniej, że znajduje się tym samym w dobrym towarzystwie. Nie 

mówię jej, że Lucky Changs to znany, mieszczący się w centrum klub dla 

transwestytów.

- No a ty, Steff? Jaka jest twoja Wielka Pomyłka? - pytam.

- Kupienie tego body w przekonaniu, że Richard zwróci na nie uwagę - 

odpowiada, rzucając na stół piękne kremowe body Natori na ramiączkach. 

Jej oczy błyszczą od łez, gdy patrzy na koronkową bieliznę. - Nikt już 

nigdy tego nie zobaczy. Równie dobrze któraś z was może to sobie wziąć.

- Ja wezmę - mówi ponownie Darlie. Ona jest jak odkurzacz: wciąga 

wszystko, co znajdzie na swojej drodze.

- A właśnie, że nie - oświadcza Amanda, wyrywając body z jej rąk. 

Pyskówka z powodu Natori? Już, już mam wyjaśnić, że w Bloomingdales 

można je kupić na wyprzedaży, ale Amandzie chodzi o coś innego. - 

Zatrzymasz to body, Steff - mówi stanowczo. - Na pewno ktoś je zobaczy. 

Pojawi się inny facet. I wtedy mi podziękujesz.

Steff gładzi delikatny materiał.

- Nie mogę sobie wyobrazić, że jeszcze z kimś kiedyś będę. Czy 

uwierzycie, że poza Richardem spałam tylko z jednym mężczyzną?

- Gdzie on jest teraz? - pytam.

- Nie mam pojęcia - odpowiada Steff. - Ale nigdy go nie zapomnę. Peter. 

Wysoki, szeroki w barach i naprawdę sło-

310

dziutki. Potrafiliśmy przegadać całą noc i planowaliśmy że będziemy mieć 

background image

sześcioro dzieci.

- Dzięki Bogu, że za niego nie wyszłaś - oświadcza Darbe. - Sześcioro 

dzieci! Nawet gdybyście poprzestali na pięciorgu, pomyśl o tych 

wszystkich rozstępach.

- Na rozstępy jest dobry StriVectin - radzi usłużnie Jennifer.

- Ja też miałam takiego Petera - mówi z rozmarzeniem Amanda. - A zresztą 

wszystkie miałyśmy, prawda?

- To bardzo popularne imię. - Rosalie jak zwykle nie załapuje, o co chodzi.

Amanda się śmieje.

- Mój Peter miał na imię Jean-Paul. Bardzo seksowny, bardzo francuski, 

bardzo bogaty. Mogłabym teraz mieszkać w Paryżu. To znaczy jestem 

szczęśliwa tutaj, w Chaddick, ale pomyślcie, jak mogłoby wyglądać moje 

życie. - Urywa, wyobrażając sobie, że jest Madame Jean-Paul, jedzącą 

crois-santy i czekoladę Valrhona, jedną z tych Francuzek, które nigdy nie 

tyją.

- Nawet moja mama miała Petera - oznajmia Bellini. - Kilka miesięcy 

temu przeglądałam w jej domu albumy ze starymi zdjęciami i znalazłam 

wyblakłą, czarno-białą fotkę jakiegoś przystojnego blondyna na plaży. 

Ubrany był w obcisłe kąpielówki i obejmował ją ramieniem. Spytałam 

mamę, kim jest ten facet, a ona spojrzała na zdjęcie i autentycznie się 

zarumieniła. I odpowiedziała: „To mężczyzna, z którym spotykałam się 

przed twoim ojcem. Mężczyzna, za którego nie wyszłam".

- Ile lat ma twoja mama? - pytam z ciekawością.

- Sześćdziesiąt pięć. Możecie to sobie wyobrazić? Znała tego mężczyznę 

ponad czterdzieści lat temu i przez ten cały czas była szczęśliwą mężatką. 

Zapytałam ją, dlaczego wciąż trzyma to zdjęcie, a ona odparła: „Lubię 

background image

sobie czasem o nim myśleć".

Przez chwilę milczymy.

311

- To mnie trochę wkurzyło - mówi Bellini. - Co by było, gdyby moja 

mama wyszła za tego jasnowłosego byczka, zamiast za mojego tatę? 

Poszłaby inną ścieżką. A mnie nawet nie byłoby na tym świecie.

- Albo byłabyś blondynką - sugeruje Darlie. - To znaczy naturalną 

blondynką.

Śmieję się.

- A jeśli chodzi o pójście inną ścieżką, to czasami można się na nią cofnąć. 

Ja tak zrobiłam.

- Naprawdę? - pyta Steff.

- Naprawdę - odpowiadam i powoli dzielę się z nimi historią moich po-

Billowych poszukiwań. Eric, Ravi, Kevin. Przyglądają mi się szeroko 

otwartymi oczami. Nagle nie jestem już Hallie-matką, Hallie-prawniczką, 

Hallie-twardo stąpającą po ziemi sąsiadką. Jestem Hallie-poszukiwaczką 

przygód. Sądząc po zdumieniu, widocznym na ich twarzach, równie 

dobrze mogłabym opowiadać moim przyjaciółkom, że poszłam skoczyć na 

bungee z Empire State Building. I w pewnym sensie tak właśnie zrobiłam. 

Podjęłam ryzyko i odbiłam się w górę.

- O rany, ależ to musiała być niezła zabawa - mówi Amanda i coś mi się 

zdaje, widząc błysk w jej oku, że będzie przeszukiwać przez Google 

francuską książkę telefoniczną.

- To prawda - odpowiadam radośnie.

- Całą wieczność zajęłoby mi odnalezienie wszystkich facetów, za których 

nie wyszłam - oświadcza Darlie.

background image

- A są tacy? - pyta słodko Steff, nawiązując do czterech ślubów Darlie.

- Nieważne - mówi Amanda. Podnosi szydełkowaną kamizelkę, którą 

przyniosła Rosalie, i bawi się frędzlami przy pomponach. - Jest coś 

pociągającego w patrzeniu na dawne sprawy z nowej perspektywy. 

Uważam, że te twoje ponowne spotkania z dawnymi chłopakami były-

naprawdę urocze.

- A wiecie, co mnie jeszcze bardziej zauroczyło? - pytam z namysłem. - 

Spotkania z tymi mężczyznami dały mi

312

coś więcej. Przypomniałam sobie, kim byłam wiele lat temu. Pociągali 

mnie naprawdę różni mężczyźni: wrażliwiec, przebojowy facet i 

niegrzeczny chłopiec. Wydaje mi się, że to wszystko złożyło się na proces 

odkrywania, kim naprawdę jestem, i wypróbowywania różnych wcieleń.

- A które wcielenie nosiło tę bluzkę Laury Ashley? - pyta Steff, żartując 

sobie ze skromnie wiązanej pod szyją koszuli, którą przyniosłam do 

wymiany.

- Ta, która chciała znaleźć pracę. Ale nie zapominajcie, że nosiłam także tę 

obcisłą sukienkę z dzianiny w kolorze wozu strażackiego - mówię, 

przytrzymując rzeczony ciuszek przed sobą i wyginając się.

- Trzech mężczyzn. - Steff kręci głową, jak gdyby nie była sobie w stanie 

tego wyobrazić. Przesuwa dłonią po jedwabnym body, które Amanda 

kazała jej zatrzymać. - Jest ktoś jeszcze na tej twojej liście?

Przez chwilę się waham i obgryzam skórkę przy kciuku. Ktoś jeszcze?

- Nie - odpowiadam. - To już koniec listy.

Kiedy wyszły wszystkie moje koleżanki, Bellini i ja do-pakowujemy dla 

biednych jeszcze więcej ciuchów. Tuż przed zawiązaniem przeze mnie 

background image

wielkiego worka, Bellini decyduje się dorzucić pomarańczową marynarkę. 

Jest przekonana, że gdzieś tam znajdzie się osiemnastolatka, której ta 

marynarka przyda się bardziej niż jej.

Kiedy kończymy, zaparzam świeżą herbatę i siadamy na sofie.

- Skoro jesteśmy same - mówi Bellini, pociągając łyk - mogę to 

powiedzieć. Nie byłaś do końca szczera, kiedy powiedziałaś, że już nie 

masz nikogo na liście.

- A dlaczego tak sądzisz?

- Znam cię, kochanie. Można to poznać po tym, że obgryzasz skórki.

313

- To bezpieczniejsze niż korzystanie z nożyczek, wiesz? Wycinanie skórek 

może prowadzić do infekcji lub osłabić poduszeczki paznokci.

- Dziękuję ci, Sally Hansen.

Na wypadek, gdyby moja porada nie wystarczyła, by odwrócić uwagę 

Bellini od listy facetów, zerkam na tacę i zauważam, że jest na niej 

cytryna, ale mleka nie ma.

- Ups, ale ze mnie gospodyni. Zaraz przyniosę dzbanuszek ze śmietanką. - 

Wstaję i kieruję się w stronę kuchni.

Bellini chwyta mnie za ramię.

- Nie lubię śmietany. Nie lubię mleka. Nie lubię nawet krów. Siadaj.

Siadam.

- Kto nie lubi krów? Hindusi je czczą. Ale jeśli chcesz, to mam też soję w 

proszku.

- Pychotka. Ale nie próbuj zmieniać tematu. Wzdycham.

- Bellini, powiem ci coś. To akurat jest zbyt bolesne.

- Musisz stawić czoło bólowi, by ruszyć dalej. - Brzmi to tak, jakby moja 

background image

przyjaciółka połknęła o jeden poradnik za dużo.

- To dawna szkoła. Nowa szkoła wierzy w zaprzeczenie.

- Kiedy to się zmieniło? - pyta Bellini.

- Najpewniej wtedy, gdy ubezpieczenie zdrowotne przestało pokrywać 

miesiące chodzenia na terapię.

- No więc jak zaprzeczenie działa w twoim przypadku?

- Nieszczególnie - odpowiadam, wzruszając ramionami.

- Kto to był? Ktoś, kogo naprawdę kochałaś? - pyta Bellini.

- Ktoś, kto mnie sobą oczarował. - Milknę, a w mojej głowie pojawiają się 

wspomnienia szalonych trzech miesięcy z Dickiem. Zawróciła mi w 

głowie jego uprzejmość południowca i finezyjny czar, nie wspominając o 

ekstrawaganckiej rezydencji jego rodziców w Nashville i eleganckich 

przyjęciach. Jakże światowe wydawało się stanie na ich werandzie

314

i sączenie napoju miętowego. Tydzień po naszym poznaniu się oświadczył, 

że chce, bym została jego żoną.

- Miał na imię Dick. Myślałam, że zostanie moim mężem. Bellini kiwa 

głową.

- Wiem, o czym mówisz. Miałam dziewięciu czy dziesięciu facetów, o 

których myślałam, że zostaną moimi mężami.

- Tak, tak, ale u ciebie działo się to zawsze już podczas pierwszej randki.

Bellini krzywi się.

- Odkąd Bill cię zostawił, zrobiłaś się taka odważna. Co cię powstrzymuje 

przed odnalezieniem tego ostatniego faceta?

Wyglądam przez okno. Zimne, szare popołudnie.

- On ma związek z Amy

background image

- Twoją młodszą siostrą, która... -Tak.

- Może pomogłoby ci, gdybyś znowu się z nim spotkała.

- Nie wiem, naprawdę. Nie jestem pewna, czy dałabym sobie z tym radę. 

Czasami, kiedy się zakochujesz, zostajesz zraniona. Ale dopóki ziemia nie 

rozstąpi ci się pod nogami, tak naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, 

jak wiele bólu może przynieść miłość.

Rozdział osiemnasty

Wróciły koszmary. Przez kilka lat po naszym rozstaniu Dick regularnie 

zakradał się do moich snów, a ja budziłam się wtedy z krzykiem. Teraz, 

kiedy wypowiedziałam przy Bellini na głos jego imię, ponownie 

obudziłam demony. Noc po nocy Dick prześladuje mnie, płynnie 

zmieniając się z Don Juana w Szatana i goniąc mnie po ulicach. Pewnego 

ranka budzę się zdezorientowana i cała mokra od potu. Potykając się, idę 

do gabinetu i biorę do ręki artykuł, który wycięłam z magazynu „Time" - 

jest tam napisane, że Dick bierze udział w wyścigu o fotel kongresmana z 

ramienia stanu Tennessee.

Ubiega się o takie stanowisko? Powinien wstydzić się pokazywać 

publicznie, a nie przyklejać swoją twarz do znaczków podczas kampanii 

wyborczej. Ponownie czytam tych kilka zdań. Konkurencja jest ostra i 

Dick Benedict dogania swego przeciwnika. Gdyby na tym świecie istniała 

sprawiedliwość, Dick gryzłby ziemię, a nie próbował wygryźć 

konkurencję. Rozumiem, dlaczego nikt nie mówi na niego Richard. 

Zawsze bardziej do niego pasowało przezwisko z dawnych lat: Cwany 

Dick, Świński Dick, Podstępny Dick. Powinnam pisać jego slogany 

wyborcze i pozwolić, by wyborcy się przekonali, z kim mają naprawdę do 

czynienia.

background image

Rezerwuję sobie lot do Tennessee. Zachowuję się jak automat podczas lotu 

liniami Delta i potem, gdy podcho-

316

dzę do stanowiska wypożyczalni samochodów Hertz, a następnie jadę do 

nieco znajomej części miasta. Kilka minut później znajduję się w 

niewielkim biurze, wyklejonym ponadmetrowej wielkości plakatami z 

wizerunkiem człowieka, którego próbowałam całkowicie usunąć z myśli. 

Po co ja tutaj przyjechałam? Czuję, jak wilgotnieją mi dłonie, a serce wali 

jak młotem.

Młoda, pełna entuzjazmu kobieta, obsługująca biuro w siedzibie głównej 

komitetu wyborczego Dicka Benedicta, podskakuje, gdy mnie dostrzega.

- Witam! Czy jest pani ochotniczką? - pyta.

- Niezupełnie - odpowiadam, wycierając spocone dłonie w skraj 

bawełnianego swetra. - Przybyłam z Nowego Jorku, by spotkać się z 

panem Benedictem.

- Pieniądze z Nowego Jorku! - mówi z podekscytowaniem. - Próbujemy 

zdobyć dotacje spoza stanu. Zna pani Donalda Trumpa?

- Tak - odpowiadam pewnie, przypominając sobie, że kuzynka teściowej 

mojej koleżanki Amandy mieszka w jednym z jego budynków. Ktoś, od 

kogo mnie oddziela mniej niż sześciu pośredników, liczy się jako osobisty 

znajomy, a w moim wypadku jest ich tylko pięciu.

- Zadzwoni pani w naszym imieniu do pana Trumpa?

- Owszem, jeśli pani zadzwoni natychmiast do pana Benedicta i powie mu, 

że jest tutaj Hallie Lawrence.

Kobieta odwraca się do mnie plecami, ale i tak wyraźnie słyszę, jak mówi:

- Dobrze, powiem jej.

background image

Kiedy ponownie się odwraca, jej uśmiech nie jest już tak serdeczny.

- Pan Benedict jest zajęty. Przeprasza i proponuje, by zostawiła pani numer 

telefonu.

- Poczekam - mówię.

- To może potrwać.

- Mam czas.

317

- Bardzo długo potrwać. Może nawet do jutra.

- Nic nie szkodzi. - Wyjmuję z torby butelkę wody Po-land Spring, by 

udowodnić, że jestem w stanie przetrwać tutaj tak długo, jak to będzie 

konieczne. Biorę czekoladowe ciasteczko z tacy przeznaczonej dla 

ochotników i siadam na składanym krześle.

- Naprawdę musi pani stąd wyjść, ja bardzo panią proszę - mówi młoda 

kobieta, chodząc nerwowo wokół mnie.

- Niech no zgadnę. Lepki Dick Benedict powiedział pani, że nie chce mnie 

widzieć.

- Powiedział, bym pozbyła się pani w każdy możliwy sposób - odpowiada 

szeptem.

- No cóż, proszę bardzo. Jeśli się ze mną nie spotka, każda gazeta w 

Tennessee pozna historię, którą pogrzebał dwadzieścia lat temu.

Patrzy na mnie niepewnie, nie wiedząc, co zrobić.

- Proszę iść i mu to powiedzieć - mówię. - I użyć tych właśnie słów: 

historia, którą pogrzebał dwadzieścia lat temu.

Młoda kobieta wydaje się oszołomiona. Świeżo zdobyty tytuł magistra 

nauk politycznych nie przygotował jej na skandal. Choć przecież 

powinien. Rozumiejąc ją, postanawiam przejąć kontrolę nad sytuacją. 

background image

Przechodzę obok jej biurka i śmiało otwieram drzwi gabinetu Dicka 

Benedicta.

- Nie...! - woła młoda kobieta, biegnąc za mną. Ale obie natychmiast 

dostrzegamy, że gabinet jest pusty. Na biurku leży niedojedzona kanapka, 

a telewizor jest ustawiony na lokalną stację z wiadomościami. 

Ochotniczka rozgląda się z konsternacją. Zauważam tylne drzwi, jeszcze 

uchylone, i wychodzę przez nie szybko na parking. Ktoś właśnie przekręca 

kluczyk w stacyjce mercedesa. Podbiegam i kładę gniewnie dłonie na 

masce.

Przez przednią szybę patrzę na siwowłosego mężczyznę za kierownicą, on 

jednak ucieka wzrokiem. Spogląda do tyłu, jakby przygotowywał się do 

wycofania auta, i zwiększa obroty silnika.

318

Walę pięścią w maskę i nie zastanawiając się długo, wołam:

- Śmiało, Dick! Przejedź mnie! Mnie także zabij! Wystawia głowę przez 

okno, a jego twarz jest bez wyrazu.

- Proszę, zejdź mi z drogi. Nie chcę być zmuszony do wezwania Służb 

Specjalnych.

- Nie przydzielają Służb Specjalnych komuś, kto się ubiega o fotel 

kongresmana - warczę. -1 nikomu, kto cię zna, nawet nie przyjdzie do 

głowy, że wezwiesz na pomoc przechodzącego strażnika.

- Proszę, po prostu zejdź mi z drogi - mówi zwięźle.

- Już raz zeszłam ci z drogi i nie mam zamiaru uczynić tego ponownie! - 

wołam.

Dick wyłącza silnik i wysiada z samochodu, zamykając za sobą drzwi. 

Jestem niemal zdziwiona tym, że zupełnie nie wygląda jak potwór, który w 

background image

moich koszmarach sennych jest zawsze tak ogromny. Ma jakieś metr 

siedemdziesiąt wzrostu i wygląda całkiem normalnie, nie jak prawie 

dwumetrowe monstrum z wytrzeszczonymi oczami i pulsującymi na czole 

żyłami. W jego oczach zamiast złowrogich błysków dostrzec można 

normalne zmęczenie człowieka w średnim wieku.

- Jeśli chcesz ze mną porozmawiać, to nie jest najwłaściwszy sposób - 

mówi.

- A co byś zaproponował? Gdy tylko usłyszałeś o moim przyjeździe, 

wybiegłeś, jakby cię ktoś gonił.

- Musiałem gdzieś jechać.

- Dokąd? Do biura swojego tatusia, żeby cię znowu ochronił?

Dick przez chwilę milczy i widzę, jak próbuje ukryć niepokój.

- Czego chcesz, Hallie? Co tutaj robisz? Patrzę na niego pogardliwie.

- Już długo nie byłam w Tennessee, Dickie - praktycznie wypluwam z 

siebie te słowa. - Tak sobie pomyślałam, że wpadnę do Dollywood. I może 

do Grand Ole Opry.

319

Grand Ole Opry. Próbuję zachować spokój, wymawiając te słowa, ale 

muszę się oprzeć o samochód, gdy sobie przypominam tamten wieczór, 

gdy moja mała Amy siedziała po mojej jednej stronie, a Dick po drugiej. 

Wszyscy w doskonałych nastrojach świętowaliśmy jej szesnaste urodziny.

- Byłeś ostatnio na jakichś fajnych koncertach? - pytam gorzko.

- Hałlie, nie rób tego - odpowiada, a w jego głosie pojawia się ból.

Moim urodzinowym prezentem dla Amy była podróż do Nashville, by 

mogła poznać mojego chłopaka Dicka. Nie mogłam uwierzyć w to, jak 

szybko się zakochałam i jak cudowny wydawał mi się Dick, i pragnęłam, 

background image

by Amy także go poznała. Dick przygotował wyjątkową niespodziankę - 

bilety dla nas wszystkich na koncert idolki Amy, Reby McEntire. Amy 

ciągle mi powtarzała, że jestem najlepszą starszą siostrą na całym świecie. 

Rodzina Dicka kontrolowała pół stanu, więc nasze miejsca znajdowały się 

w pierwszym rzędzie, w samym środku. W połowie koncertu Reba 

zaśpiewała Happy Birthday i zeszła ze sceny, by uścisnąć Amy Moja 

siostra piszczała z zachwytu, ucałowała mnie i Dicka i oświadczyła, że 

podarowaliśmy jej najcudowniejszy wieczór w życiu.

Skąd mogłam wiedzieć, że to będzie także jej ostatni wieczór?

- Dlaczego nie powinnam o tym mówić? - pytam teraz.

- Ktoś musi powiedzieć prawdę. Czy wyborcy wiedzą o tej części twojego 

życia? Czy wiedzą, że zabiłeś niewinną szesnastolatkę?

Dick bierze głęboki oddech.

- Hallie, nie mam zamiaru prowadzić z tobą tej rozmowy.

- Założę się, że fajnie jest móc o wszystkim zapomnieć

- mówię jadowicie.

- Nie zapomniałem. To było najgorsze, co mi się kiedykolwiek 

przydarzyło.

320

- Dla mnie to było jeszcze gorsze - odpowiadam i nagle wybucham 

płaczem, wyczerpana nerwowo. Mój szloch odbija się echem na parkingu. 

Przyciskam pięści do oczu, by powstrzymać łzy. Dick podchodzi 

niepewnie i dotyka dłonią mego ramienia, próbując mnie uspokoić. 

Wzdrygam się i natychmiast odsuwam.

- Odejdź ode mnie - mówię, a całe moje ciało trzęsie się tak bardzo, że 

obawiam się, iż lada chwila ugną się pode mną kolana i upadnę na asfalt.

background image

Dickowi też tak się chyba wydaje, gdyż mówi:

- Przynajmniej usiądź - i otwiera drzwi w samochodzie.

Nie myśląc wiele, osuwam się na skórzane tylne siedzenie i kiedy 

uświadamiam sobie, gdzie się znajduję, wpadam w jeszcze większą 

histerię.

- Chcę stąd wysiąść! Nie mogę być z tobą w jednym samochodzie. Nikt 

nigdy nie powinien wsiadać z tobą do samochodu.

Dick robi się szary na twarzy, gdy dociera do niego, co znaczy to, że w 

jego aucie znajduje się siostra Amy Opuszcza głowę i zaczynają mu drżeć 

ramiona.

- Hallie, to było naprawdę straszne. Straszne.

Słyszę, jak łamie mu się głos i na chwilę zamieram. Zaraz, to ja jestem 

osobą, którą prześladuje przeszłość, nie on.

- Przeżywałem na nowo tamten wieczór milion razy, z każdym „gdyby 

tylko", jakie możesz sobie wyobrazić - mówi. - Gdybym tylko tak się nie 

nawalił. Gdybym tylko po koncercie nie wściekł się tak na ciebie. Gdybym 

tylko nie odjechał w gniewie razem z Amy i nie uderzył w to drzewo. 

Gdybym tylko to ja był osobą, która zginęła.

- Czyżby? Ani przez chwilę nie cierpiałeś. Moja siostra zginęła, ale twoi 

rodzice pociągnęli za wszystkie możliwe sznurki, by cię z tego wyciągnąć. 

Dwa miesiące dozoru sądowego i zawieszone prawo jazdy: można 

powiedzieć, że jedynie dostałeś po łapach.

321

Wszyscy w mieście wiedzieli, że Dick bierze kokainę, ale nic sobie z tego 

nie robili, wiedząc, że to narkotyk dla bogatych. Byłam wtedy zbyt 

niewinna, by zrozumieć, że ma z tym poważny problem. Dick był starszy 

background image

ode mnie - inteligentny, bogaty i przystojny. Naiwnie wierzyłam memu 

ukochanemu, kiedy mi mówił, że ten narkotyk jest nieszkodliwy. Wtedy na 

koncercie po raz pierwszy pod jego wpływem wpadł w szał, zrobił się 

przykry i wrzaskliwy. Uśmiechnął się szyderczo, gdy zapytałam go, co się 

dzieje, i kazał mi dorosnąć. Szydził, że jestem nadętą gówniarą. 

Przestraszyłam się, a potem strasznie się pokłóciliśmy.

- To była moja siostra - mówię teraz. - Powinnam to była przewidzieć. 

Powinnam ją była ochronić.

- Próbowałaś - odpowiada Dick. - Upierałaś się, że to ty będziesz 

prowadzić, ale dzięki koce czułem się niezwyciężony. Zabrałem Amy i 

powiedziałem jej, że później do nas dojedziesz.

- Nie chciałeś słuchać niczego. Nie wiedziałam, jak mam cię 

powstrzymać.

- Nikt nie był w stanie mnie powstrzymać. Po wypadku sześć miesięcy 

spędziłem na odwyku, nim przyznałem to przed sobą samym. Nic wtedy 

nie mogłaś zrobić.

- Mogłam się trzymać z daleka od kogoś takiego jak ty. Dick krzywi się.

- Mogłam, powinnam i tak dalej. Czy w taki właśnie sposób nie niszczymy 

samych siebie?

- Gładka odpowiedź, dzięki której możesz poczuć się lepiej - odpowiadam 

gniewnie. - Nie jestem w stanie tak łatwo odpuścić. Jak tobie się to udaje?

- A mam jakiś wybór? Nauczyłem się wierzyć, że zmienia się to, co można 

zmienić, a akceptuje to, czego nie można. Oto, co mogłem zmienić: 

dorosłem i teraz mam żonę oraz trójkę świetnych dzieci.

- Wielka mi rzecz. Ale jak masz czelność ubiegać się o miejsce w 

Kongresie?

background image

322

- Możesz mi wierzyć albo nie, ale uważam, że dobrze postępuję. Może uda 

mi się pomóc innym ludziom.

Wysiadam z samochodu, a Dick za mną. Wiem, dlaczego uciekł, kiedy się 

pojawiłam. Zdaje sobie sprawę z tego, że mogę zniszczyć jego plany. 

Odwracam się i patrzę mu prosto w oczy.

- Przyjechałam tutaj, by się upewnić, że odpadniesz z wyścigu. Mogłabym 

wywołać taki paskudny skandal, że nie wykupiłyby cię z niego nawet 

pieniądze twojego taty.

Dick bierze głęboki oddech.

- Tak, mogłabyś to zrobić. Ale czy mogę cię jakoś przekonać, że robię 

wszystko, co w mojej mocy, by naprawić błędy przeszłości?

- Nigdy nie naprawi się tego, że ktoś nie żyje - oświadczam. - Bez względu 

na to, jak czysty jesteś teraz ani jak wiele organizacji sponsorujesz, nie 

jesteś w stanie zwrócić mi siostry.

Kiedy żegnam się z Dickiem, jestem zbyt roztrzęsiona, by wsiąść do 

swojego samochodu, więc chodzę trochę po okolicy. Odkąd byłam tu po 

raz ostatni, Nashville się zmieniło. Ulice są jeszcze bardziej zatłoczone, 

wszędzie pełno pstrykających aparatami turystów, a w każdym ciągu 

budynków znajduje się kilka dobrych restauracji i przynajmniej jeden 

kiepski sklepik ze świecidełkami.

Zaglądam na wystawę, na której znajduje się kilka starych gitar i w mojej 

głowie pojawia się wspomnienie dorastającej Amy, która siedzi w swoim 

pokoju, brzdąka i marzy o sławie. Widząc plakat reklamujący zbliżające 

się koncerty w Grand Ole Opry - Clint Black, Garth Brooks, Vince Gili - 

myślę, jak bardzo Amy chciałaby ich posłuchać. Ale by się śmiała, gdyby 

background image

się dowiedziała, że w całym kraju nastała moda na country. Kiedy była 

nastolatką, jej upodobanie do tej muzyki dziewczynie z Nowego Jorku 

wydawało się nietypowe. Teraz gwiazdy pokroju Clinta czy Gartha to 

ogólnonarodowe obiekty kobiecych westchnień.

323

Wchodzę do sklepu i biorę do ręki gitarę Gibsona.

- To całkiem dobry model - odzywa się młody sprzedawca, podchodząc do 

mnie. Podciąga dżinsy, które ledwie się trzymają na jego chudych 

biodrach. - Dla pani czy dla kogoś?

- Tylko oglądam - odpowiadam, odkładając ostrożnie instrument. Kiedy 

Adam i Emily byli mali, czasami wyobrażałam sobie, że kiedy dorosną, 

będą tacy jak Amy: nauczą się grać na gitarze i pokochają muzykę country. 

Ale żadne z nich nie wykazało najmniejszego nawet zainteresowania 

kowbojami ze złamanymi sercami ani pozostaniem przy boku swego 

mężczyzny. Emily ożywiła się, kiedy zaśpiewałam kilka taktów Don \ You 

Tum My Brown Eyes Blue, ale tylko dlatego, że pomyślała sobie, iż może 

jej kupię kolorowe szkła kontaktowe.

Sprzedawca głaszcze wypolerowane drewno gryfu gitary

- Od kilku lat oszczędzam na taki model - mówi.

- Droga? - pytam, patrząc na przywieszkę z ceną.

- Nie aż tak bardzo. Ale każdy cent idzie na czesne. Pracuję i jednocześnie 

studiuję.

Patrzę na niego współczująco, znając wszystkie niedole związane z 

opłacaniem czesnego. W drugiej części sklepu dwóch młodych muzyków 

ogląda wzmacniacz i sprzedawca odchodzi, by im pomóc. Słyszę, jak 

jeden z nich mówi, że będzie miał występ w klubie, a pozostali przybijają 

background image

z nim piątkę.

- Wciąż chodzisz na lekcje gitary do tego świetnego nauczyciela? - pyta 

sprzedawca.

- Nie stać mnie - odpowiada dzieciak, który będzie miał występ.

- Doskonale cię rozumiem. Ale musisz grać dalej - odzywa się drugi.

Przechadzam się zamyślona po sklepie, próbując sobie wyobrazić, jak by 

to było mieć teraz przy sobie Amy. Czy nadal pisałaby piosenki? Może 

grałaby w duecie z Rebą McEn-

324

tire w Grand Ole Opry. A może muzyka stanowiłaby jedynie hobby, a 

pracowałaby jako lekarz w szpitalu dla ubogich w Kostaryce. A może 

mieszkałaby w Rochester, wychowując z zadowoleniem dwóch synów. 

Możliwości, których nigdy nie będzie miała, gdyż ten drań Dick Benedict 

wcisnął hamulce jej przyszłości.

Na myśl o Dicku ponownie robię się tak zdenerwowana, że chwytam 

gitarę i podrzucam ją w powietrze. Nagle rozumiem, jak dobrze musiał się 

czuć Pete Townshend, roztrzaskując instrument na końcu każdego 

koncertu The Who.

- Wszystko w porządku? - pyta sprzedawca, wracając do mnie, gdy widzi, 

jak lekkomyślnie wymachuję jednym z jego wartych dwa tysiące skarbów.

Zmieszana odstawiam gitarę.

- Przepraszam, po prostu myślałam o The Who.

- The co?

- The Who.

- A skąd?

- Nigdy nie słyszałeś o The Who? - pytam, zastanawiając się, czy 

background image

mieszkanie w Tennessee jest niczym uwięzienie w filmie o Abbotcie i 

Costello.

Uśmiecha się szeroko.

- Tylko się z panią droczę. Oczywiście, że wiem, o kim pani mówi. 

Uwielbiam The Who. Jeśli kiedyś będę miał własny zespół, tak sobie 

myślę, że nazwę go The Whom.

- Zespół grający muzykę łączącą różne style - mówię ze śmiechem. - Dla 

fanów rocka, country i gramatyki.

Ponownie uśmiecha się szeroko.

- Mogę stracić słuchaczy rapu. Oni z gramatyką są nieco na bakier.

- No cóż, trzymaj się tego. Mam nadzieję, że skończysz szkołę i pewnego 

dnia założysz ten zespół.

- Dziękuję.

Wychodzę ze sklepu, wdzięczna młodemu sprzedawcy za to, że 

rozchmurzył mnie tym słownym żartem. Idę przez

325

chwilę, aż dochodzę do Parku Stulecia. Dostrzegam wolną ławkę i siadam 

na niej. Ta część parku jest prawie wyludniona. Krzaki to jedynie gołe 

badyle, choć zauważam kilka odważnych kwiatków, próbujących 

zakwitnąć w słabym zimowym słońcu. Opieram się i zamykam oczy. Przez 

dwie dekady pozostawałam wściekła na Dicka i czy przyniosło to coś 

dobrego? Nic nie wyrasta z nasion urazy. Gniew ma działanie destrukcyjne 

- nieważne, czy masz ochotę rozbijać gitary czy niszczyć komuś karierę 

polityczną.

Do Nashville przywiodło mnie pragnienie zniszczenia Dicka. Ale teraz nie 

jestem pewna, co bym w ten sposób osiągnęła. Jego odpadnięcie z 

background image

wyścigu o fotel kongresmana nie wpłynęłoby korzystnie na moje życie, 

nie przywróciłoby mi Amy, nie pomogłoby nawet dzieciakowi ze sklepu 

muzycznego zostać muzykiem. Nie muszę wybaczać Dickowi, ale z całą 

pewnością byłoby lepiej, gdybym przestała go nienawidzić. Adam i jego 

profesorowie może i nie byliby w stanie udowodnić tego w swoich 

laboratoriach fizycznych, ale negatywna energia osłabia twoją siłę. Jestem 

zmęczona powstrzymywaniem wściekłości.

Wyjmuję z namysłem telefon i przez chwilę bawię się przyciskami. 

Wreszcie wykręcam numer biura Dicka i po długim oczekiwaniu w końcu 

doczekuję się połączenia.

- Tak, Hallie? - pyta z wahaniem.

- Jestem w Parku Stulecia. Chciałabym się z tobą tutaj spotkać.

Milczenie jest tak długie, że odnoszę wrażenie, iż prędzej nadejdzie 

wiosna, nim usłyszę jego odpowiedź.

- Nie martw się, to miejsce publiczne. Nie mam zamiaru cię zastrzelić - 

mówię, ponaglając go.

- Ulżyło mi.

Opisuję dokładnie, gdzie się znajduję, a Dick niechętnie zgadza się 

przyjść.

- Możesz mi powiedzieć, czego chcesz, Hallie? - A potem dodaje 

nerwowo: - Chcesz pieniędzy?

326

- Jedyne, czego od ciebie oczekuję, to pokuta.

Dick zjawia się szybciej niż się go spodziewałam. Idzie ze spuszczoną 

głową, a wokół jego szyi powiewa szalik w kratkę Burberry. Wkłada ręce 

do kieszeni i zmierza w moim kierunku. To dziwne, że przez te wszystkie 

background image

lata myślałam o Dicku jak o człowieku pełnym władzy, który staranował 

moje życie i zawsze robił to, na co miał ochotę. Teraz to ja zajmuję 

przysłowiowe siedzenie kierowcy, ale moim celem nie jest już uderzenie w 

świat Dicka.

- Przez wiele lat myślałam o tym, jak bardzo cię nienawidzę - oświadczam 

mu, kiedy się zatrzymuje przede mną.

Dick przestępuje z zażenowaniem z nogi na nogę i wciska ręce jeszcze 

głębiej w kieszenie.

- Ja nie nienawidzę ciebie.

- A dlaczego miałbyś to robić? Posyła mi blady uśmiech.

- Mam przeczucie, że zaraz mi to pokażesz.

- Wcale nie. - Kręcę głową. - Ale zawsze uważałam, że nie zasługujesz na 

to, by przydarzyło ci się w życiu cokolwiek dobrego. Powiedz mi prawdę. 

Jesteś szczęśliwy?

Teraz Dick wygląda na jeszcze bardziej skrępowanego. Wyraźnie nie ma 

ochoty powiedzieć, że z wyjątkiem mego przyjazdu tutaj wszystko w jego 

życiu całkiem dobrze się układa. Wyjmuje z portfela zdjęcie i pokazuje mi 

trzy dziewczynki z potarganymi włosami.

- Zasłużyłem na to czy też nie, ale otrzymałem od losu naprawdę wielki 

dar. Byłbym niewdzięczny, gdybym nie czuł się szczęśliwy za każdym 

razem, gdy spoglądam na moje dzieci.

Wbrew sobie uśmiecham się, patrząc na jego słodkie, pełne życia córeczki 

w niebiesko-żółtych strojach do futbolu.

- Może jedna z nich będzie następną Mią Hamm - mówię, oddając mu 

fotkę.

- Ta najmłodsza jest dość niezgrabna, ale jeszcze jej tego nie powiedziałem 

background image

- mówi Dick, chowając zdjęcie. - Moja

327

żona mówi, że jestem nadopiekuńczym ojcem. Ale to dlatego, że wiem, 

jak łatwo może przytrafić się coś złego. - Patrzy na mnie znacząco, po 

czym wzdycha i siada obok.

Oboje patrzymy w dal, a ja próbuję myśleć o lekkomyślnym Dicku jako o 

kochającym ojcu.

- Twoje dzieci mają szczęście. Moje dzieci mają szczęście. Amy nie miała 

tyle szczęścia - mówię.

Dick spuszcza głowę.

- Zrobiłbym wszystko, byle tylko cofnąć czas.

- Nie można, wiem o tym. Słyszałam, co wcześniej mówiłeś. Jedyne, co 

można się starać zrobić, to zmienić to, co da się zmienić.

- Niezła lekcja od życia. - Pociera dłonie, chcąc je choć trochę ogrzać. - A 

więc co możemy spróbować zrobić teraz?

Dobre pytanie. Przez całe popołudnie w mojej głowie pojawiały się 

mgliste pomysły, a teraz w końcu zaczynają nabierać kształtu.

- W sklepie muzycznym spotkałam dzisiaj chłopaka, który stara się 

ukończyć college i założyć zespół - mówię powoli. - A może zrobimy coś 

dla niego?

- Możemy zatrudnić jego zespół, by grał podczas moich imprez 

wyborczych - proponuje Dick.

- To za mało. Pomyślałam, że mógłbyś opłacać mu czesne, ku pamięci 

Amy. I nie tylko jemu. Weź trochę tych swoich rodzinnych pieniędzy i 

ufunduj w imieniu Amy dziesięć stypendiów muzycznych.

Zastanawia się nad tym przez chwilę.

background image

- Zrobię to z przyjemnością. Naprawdę.

- I ufunduj fotel w Vanderbilt - mówię, a mój plan nabiera rozpędu. - Chcę, 

żeby było tam napisane: „Amy La-wrence, Profesor Muzyki Country".

- Pewnie już wiele lat temu powinienem był zrobić coś takiego.

- Zrób to teraz.

328

- Dobrze. Możemy o tym myśleć jako o moim sposobie na powiedzenie ci 

przepraszam.

- Przepraszam. Słowo, którym nigdy nie zawracałeś sobie głowy.

Dick chowa głowę w dłoniach.

- Po wypadku rodzice nie pozwolili mi z tobą rozmawiać, a potem 

wywieźli mnie z miasta. Kiedy wreszcie próbowałem się do ciebie 

dodzwonić, nigdy nie odebrałaś telefonu.

- Do tego czasu nie mieliśmy już sobie nic do powiedzenia.

-1 twoje, i moje życie wywróciło się do góry nogami. I żadne z nas nic nie 

mogło na to poradzić. Byliśmy w sobie zakochani, a potem nawet nie 

mogliśmy ze sobą porozmawiać. Straszna jest taka bezradność.

- Miałam mnóstwo pomysłów na to, co mogłabym zrobić. Wysoko na 

liście znajdowało się wyrywanie ci po kolei wszystkich kończyn.

- Było wiele dni, kiedy pragnąłbym, byś to zrobiła. - Spogląda na mnie 

żałośnie. - Co jeszcze mogę teraz uczynić, by to wszystko 

zrekompensować?

Zaciskam leżące na kolanach dłonie tak mocno, że knykcie robią się 

niemal białe. Czy naprawdę jestem gotowa pozbyć się gniewu? Zawsze 

mogłam przemienić część swego żalu po Amy w nienawiść do Dicka. 

Zdawało mi się, że wybaczenie mu oznaczałoby, że pozwalam sobie na 

background image

zapomnienie o mojej siostrze. Ale teraz mam nadzieję, że będą lepsze 

sposoby na utrzymanie ducha Amy przy życiu.

- Możesz zrobić jeszcze jedno - mówię powoli. - Wejść do Kongresu. A 

kiedy już tam będziesz, zrobić coś znaczącego.

Dick patrzy na mnie, a w jego oczach widnieją ulga i wdzięczność.

- Dziękuję ci. Może to zabrzmi naiwnie, ale naprawdę uważam, że jestem 

w stanie coś takiego zrobić.

329

i

}

A

- Mam nadzieję - odpowiadam. Patrzę na park. W oddali widać kolumny 

Partenonu w Nashville, będącego wierną repliką greckiego oryginału.

- Jedyne, o co cię proszę, to kiedy już zasiądziesz w Kongresie, nie każ 

Amerykanom stawiać w wielkim stanie Tennessee podrabianego 

Koloseum, które pasowałoby do podrabianego Partenonu - mówię, 

próbując tym żartem złagodzić nieco napięcie.

Dick uśmiecha się i wyciąga rękę, by przypieczętować interes, ale zamiast 

uścisnąć mu dłoń, przytulam go. Kiedy odsuwamy się od siebie, oboje z 

zakłopotaniem ocieramy oczy.

- Poważnie mówiłam: żadnego Koloseum - mówię, zostawiając na boku 

poważne tematy. - Nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wy, 

południowcy, kopiujecie charakterystyczne obiekty z innych krajów. 

Widziałeś, by Grecy budowali pomniki Roberta E. Lee?

- Koloseum nie byłoby wcale takim głupim pomysłem - odpowiada Dick, 

udając, że się rozgląda w poszukiwaniu najlepszej lokalizacji. - A poza 

background image

tym my nie kopiujemy, lecz udoskonalamy. Słyszałaś o Foamhenge w 

Wirginii? To peł-nowymiarowa replika Stonehenge, lecz lżejsza. Zamiast z 

kamieni, wykonana wyłącznie ze styropianiu.

- Jeden z największych obiektów charakterystycznych świata minus 

ogromny ciężar. Przynajmniej tym razem podczas budowy nikt nie 

zachorował na przepuklinę.

Uśmiechamy się do siebie.

- Wiesz, nadajesz się do tego, by być południową pięknością - mówi Dick.

Łzy napływają mi do oczu, gdy uświadamiam sobie, że z wielu powodów 

jest mi przykro, że nie otrzymałam tej szansy. Dick ściska mi dłoń, po 

czym wstaje.

- Hallie, dziękuję ci raz jeszcze. Bardziej, niż to jestem w stanie wyrazić.

330

- W porządku - odpowiadam i choć raz tak właśnie czuję. Opieram się o 

ławkę. Po myśleniu o Amy przez cały burzliwy dzień i przez dwadzieścia 

burzliwych lat bardzo potrzebuję chwili spokoju.

Zawsze robi mi się smutno, gdy odwiedzam grób Amy, lecz kiedy wracam 

z Nashville, to właśnie cmentarz jest pierwszym miejscem, na które 

kieruję swoje kroki. Choć raz nie zbiera mi się na płacz, gdy przechodzę 

przez bramę z kutego żelaza. Delikatna warstwa śniegu nadaje temu 

miejscu idylliczny wygląd.

Cmentarz jest stary i kiedy idę zadbaną ścieżką, dostrzegam dwa misternie 

rzeźbione kamienie nagrobne, upamiętniające „kochającego męża i ojca", 

który zmarł w 1897 roku i jego „oddaną żonę i towarzyszkę", Mary Alice, 

która żyła aż do roku 1917. Dwadzieścia lat bez niego. Próbuję sobie 

wyobrazić, jak się czuła, kiedy przez te ostatnie lata była sama. Czy była 

background image

tym przerażona, czy też zbudowała sobie nowe życie? Zastanawiam się, 

czy kiedykolwiek jeszcze miała się w nocy do kogo przytulić. Tyle lat 

temu samotna kobieta nie miała zbyt wielu możliwości.

Idąc dalej, przyglądam się innym nagrobkom i jak zwykle, gdy jestem na 

cmentarzu, ogarnia mnie refleksja nad ulotnością ludzkiego życia. Czas, 

który zostaje ci przydzielony, to zawsze za mało. Spotkanie z Dickiem 

okazało się zadziwiająco oswabadzające i czuję teraz, że potrafię cieszyć 

się chwilami, które przeżyłam z Amy, zamiast żałować tych, które nie 

nastąpiły.

Podchodzę z wahaniem do jej grobu i ostrożnie przesuwam dłonią po 

kamieniu nagrobnym.

- To dla ciebie - mówię, kładąc pod nim żółte róże.

Siadam na wilgotnej ziemi i podciągam kolana pod brodę. Myślę, że Amy 

chciałaby wiedzieć o Dicku, więc opowiadam jej o tym, co się wydarzyło 

w ciągu ostatnich dwóch

331

dni. Wyobrażam sobie, jak się uśmiecha, kiedy się dowiaduje o Katedrze 

Muzyki Country im. Amy Lawrence. Zawsze była skromna i wesoła, i 

prawie że słyszę, jak droczy się ze mną.

- Super - powiedziałaby. - Ale co to znaczy? Czy ktoś będzie się 

specjalizował w Loretcie Lynn?

Śmieję się cicho, a przechodzący obok strażnik mierzy mnie surowym 

spojrzeniem. Mam ochotę powiedzieć mu, że nie można się zawsze 

smucić. Najlepsze, co można zrobić, to bardzo się starać i żyć dalej.

I właśnie żyć dalej próbuję od dnia, w którym opuścił mnie Bill. I muszę 

wierzyć, że podróż do mężczyzn z mojej przeszłości pozwoliła mi obrać 

background image

właściwy kurs ku przyszłości. Czy naprawdę sądziłam, że z Erikiem, 

Ravim albo Kevinem uda mi się przeżyć bajkowe szczęśliwe zakończenie? 

Byłoby fajnie, i przecież zdarza się, że po wielu latach ludzie biorą ślub ze 

swymi pierwszymi miłościami. Nawet jeśli nie udało się to mnie, jest to 

jak najbardziej możliwe.

Częściowo miałam nawet ochotę na ponowny związek z Billem, ale on 

akurat nie należałby do udanych. Bill i Ashlee. Bill i słodka Candi. Bill i 

jakaś następna panienka, którą nie będę ja. Byłam dobrą żoną, zawsze go 

wspierałam. Odbierałam pranie z pralni chemicznej, piekłam głupią 

lazanię i - ile punktów jest to warte? - raz w miesiącu przycinałam mu 

włoski w uszach. Nie zasłużyłam na porzucenie.

Ponownie wyciągam rękę i dotykam nagrobka Amy. Niestety, kto 

powiedział, że zawsze ma się takie życie, na jakie się zasługuje? Jedyne, 

co można zrobić, to przyjąć to, co się otrzymało, i wykorzystać jak 

najlepiej. Lecąc do domu z Nashville, zdrzemnęłam się spokojnie w 

samolocie, mając świadomość, że stawiłam czoło Dickowi i wybaczyłam 

mu. Byłabym usprawiedliwiona, gdybym czekała kolejne dwadzieścia lat, 

by wybaczyć Billowi, jako że nie zasłużył na nic lepszego. Ale jemu także 

wybaczyłam.

332

Wstaję i patrzę na daty wyryte pod imieniem Amy i myślę o ludziach 

takich jak ja, którzy będą tędy przechodzić i myśleć, jakie to smutne, że ta 

dziewczyna umarła w tak młodym wieku. Ale może będą na tyle mądrzy, 

by zrozumieć prawdziwe przesłanie jej krótkiego życia - że jedyne, co 

każdy z nas może zrobić, to jak najlepiej wykorzystać przeznaczony mu 

czas.

background image

Rozdział dziewiętnasty

Pomimo intensywności kilku ostatnich dni, życie płynie dalej, tak jak 

zawsze. Rozmawiam z dziećmi, biorę w pracy dwie nowe sprawy i 

przygotowuję sobie rano gorącą owsiankę. To jakaś odmiana - jest to 

zdecydowanie zdrowsze niż moje tradycyjne batoniki na śniadanie. Gdy 

jestem w kancelarii, dostaję bukiet kwiatów od Charlesa i Meliny. 

Otworzyli właśnie swoją własną agencję promocyjną. Jeśli kiedykolwiek 

zagram w filmie, obiecują, że będą mnie reprezentować za darmo.

Bellini też ma wieści, które stanowią kompletne i ogromne zaskoczenie.

- Barman poprosił mnie o rękę! - piszczy, wysiadając z taksówki na rogu 

ulicy, gdzie czekam na nią po pracy.

Jestem tak zdumiona, że upuszczam reklamówkę ze sklepu Portery Barn i 

nie przejmuję się nawet wtedy, gdy słyszę, jak roztrzaskuje się waza 

wenecka ze złotymi listkami, która mnie kosztowała całe 14 $.

Wiem, że Emily Post radzi, by nie mówić pannie młodej: „Moje 

gratulacje", ale moja odpowiedź pewnie też by jej się nie spodobała.

- Powiedziałaś „nie", prawda? - pytam.

- A czemu miałabym tak zrobić? - pyta radośnie Bellini. - Widziałaś go 

nagiego w tej sztuce. Jest przystojnym facetem w rozmiarze Venti.

334

Jestem pewna, że zdarzają się gorsze powody wychodzenia za mąż, ale 

jakoś nic mi w tej chwili nie przychodzi do głowy.

- Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jesteście sobie tak bliscy - mówię, 

myśląc, że nawet nie znam prawdziwego imienia barmana/Venti. I nie 

jestem przekonana, czy Bellini je zna.

- Ja też tego nie wiedziałam - odpowiada ona, a ja zaczynam się lekko 

background image

martwić, że on właśnie się stał jedenastym z tych dziewięciu czy 

dziesięciu facetów, o których myślała po pierwszej randce, że za nich 

wyjdzie.

- Jak dokładnie ci się oświadczył? - pytam.

- Przez cały wieczór uprawialiśmy naprawdę niewiarygodny seks, a potem 

on położył mi dłoń na udzie i rzekł: „Co ty na to, żebyśmy wzięli ślub?". 

To z całą pewnością były oświadczyny - odpowiada obronnym tonem.

- Nigdy nie wierz w to, co mówi facet, trzymając dłoń na twoim udzie - 

raczę ją tą samą radą, której udzieliłabym Emily.

- Jeśli chcesz wiedzieć, to rano, kiedy myliśmy zęby, zapytał mnie o to 

ponownie.

Teraz zaczynam się trochę denerwować. Oświadczyny podczas 

czyszczenia zębów nicią dentystyczną w blasku fluorescencyjnych 

żarówek to już poważna sprawa. Może powinnam okazać przyjaciółce 

nieco więcej wsparcia.

- Gdybyś miała ochotę wziąć ślub pod wodą, mogę ci załatwić dobrego 

fotografa - mówię usłużnie.

Bellini wreszcie wybucha śmiechem.

- Na razie wstrzymaj się z kupowaniem wodoodpornego ryżu. Jego 

oświadczyny pochlebiły mi, ale oczywiście ostatecznie powiedziałam 

„nie". Jest fajny, ale nie sądzę, byśmy byli bratnimi duszami. A poza tym 

nie chcę, by moje dzieci piły tylko moccachino.

Uśmiecham się szeroko i przytulam ją do siebie.

- W końcu znajdziesz właściwego mężczyznę.

335

- Wiem - mówi z optymizmem. - Skoro młody^ seksowny barman chciał 

background image

się ze mną chajtnąć, pewnego dnia uda mi się wyjść za kogoś, kogo 

naprawdę pokocham.

Podczas naszej rozmowy przechodzimy przez pół ulicy i teraz Bellini 

prowadzi mnie po schodach do niewielkiego, łagodnie oświetlonego 

showroomu, gdzie pod wszystkimi ścianami poustawiano łóżka w każdym 

możliwym kształcie i wielkości.

- Pamiętałaś, że chcę sobie kupić nowy materac! - mówię. - Mam już 

dosyć spania ze wspomnieniem Billa. W materacu jest wciąż wgłębienie 

po nim.

- Ja też chcę nowe łóżko - oświadcza. - Tak sobie pomyślałam, że 

dodatkową korzyścią z wyjścia za barmana byłyby prezenty ślubne. 

Wreszcie dostałabym porcelanowy zestaw obiadowy i miałabym powód, 

by sprawić sobie luksusowe, ogromne łóżko. Ale wiesz, wydaje mi się 

przestarzałe myślenie, że nie mogę sama go sobie kupić.

- Też mi się wydaje, że skoro możesz wskoczyć do łóżka przed ślubem, to 

równie dobrze możesz przed ślubem kupić sobie łóżko - odpowiadam.

Bellini się śmieje i przygląda rozłożonym kosztownym materacom.

- Te modele były sprzedawane wyłącznie w Londynie, a teraz są 

wprowadzane na rynek amerykański. Tak się składa, że jesteś na 

wyjątkowym pokazie. Wyłącznie dla ludzi z branży.

Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać, że aby cokolwiek zdobyć - nawet 

spokojny sen w nocy - trzeba być osobą dobrze poinformowaną. 

Podskakuję entuzjastycznie na jednym z materacy, a potem dostrzegam 

przywieszkę z ceną i natychmiast się z niego ześlizguję.

- Dwanaście tysięcy dolarów? Czy jest wykonany ze złotych nici?

- Z jedwabiu, jagnięcej wełny i kaszmiru - wyjaśnia Bellini. Widać, że 

background image

zdążyła już przeprowadzić rozeznanie.

336

- Milszy w dotyku niż mój sweter - mówię, pociągając za sweter z 

melanżowej wełny merynosowej.

- Chodzi o sposób, w jaki pokryte są szwy i nity. Nigdy nie obudzisz się z 

liniami na twarzy, co jest ważne w naszym wieku - tłumaczy Bellini. - 

Królowa Elżbieta sypia właśnie na takim.

- Królowa Elżbieta? - powtarzam sceptycznie. - Nie można powiedzieć, by 

była reklamą przecudnej młodości. Na czym sypia Nicole Kidman?

- Na botoksie - odpowiada Bellini, uśmiechając się szeroko.

Ostrożnie siadam ponownie na tym królewskim materacu.

- Czy to Duxiana? - pytam, nawiązując do słyszanych w radiu reklam 

rzekomo najwygodniejszego łóżka na świecie.

Bellini opada obok mnie i to zadziwiające, ale moja część łóżka w ogóle 

się nie porusza.

- To Hypnos. Ta Duxiana to zeszłoroczny śnieg - wyjaśnia, a z jej 

pogardliwego tonu można wywnioskować, że jeszcze niedawno słynna 

marka jest teraz wśród łóżek niczym hotel Hilton: przyjemne miejsce, 

gdzie można się przespać, ale z całą pewnością nie Ritz. - Luciano 

Pavarotti śpi na Hyp-nosie. Władimir Putin też.

- Nowa Rosja - mówię, kręcąc głową. - Łóżko za dwanaście tysięcy 

dolarów sprawia, że żałujesz upadku komunizmu.

Bellini się śmieje, ale po chwili oświadcza:

- Poważnie, dobry materac jest wart każdej ceny. Jedną trzecią życia 

spędza się w łóżku.

- A w twoim przypadku połowę - droczę się z nią.

background image

- Jeśli mam dobry tydzień - mruga w odpowiedzi.

Przekręcam się na plecy, zastanawiając się, czy ta pretensjonalna 

mieszanina warstwy wyściełającej i sprężyn naprawdę pomogłaby komuś 

lepiej spać. Ktoś mi kiedyś powiedział, że testowanie materaca przez pięć 

minut w sklepie nie

337

da ci wyobrażenia, jak się będzie na nim spało przez resztę nocy w twoim 

życiu. To samo można powiedzieć o mężczyznach.

- Mogłabyś zaoszczędzić pieniądze i kupić materac Sea-ly Posturpedic i 

opakowanie herbaty rumiankowej Sleepyti-me - proponuję Bellini.

- Albo Ambien * i wibrator. - Moja przyjaciółka jest bardziej praktyczna 

niż bym się tego spodziewała.

Przytulam się do poduszki, myśląc o podzieleniu się z Bellini swoją 

świeżo odkrytą wiedzą o jak najlepszym korzystaniu z tego, co się ma. Ale 

z drugiej strony małe pragnienia to nic złego. Zwłaszcza, jeśli się pragnie 

wygodnego łóżka i kogoś fajnego, z kim można by je dzielić.

Bellini kładzie głowę na drugiej poduszce.

- Co myślisz, Hallie? Po tym wszystkim, przez co przeszłaś, czy nadal 

uważasz, że małżeństwo to dobry pomysł?

- Chodzi ci o to, że się rozwodzę? - Uświadamiam sobie, że jak na razie 

nie wypowiedziałam na głos tych słów, i dziwnie się czuje, gdy to czynię. - 

Nigdy nie sądziłam, że moje małżeństwo się skończy. Kiedy mówiłam 

przed ołtarzem „Tak", sądziłam, że to będzie na zawsze. Sądzę, sądziłam, 

sądziłabym, będę sądzić. Ale życie płata różne dziwne figle. Nieważne, jak 

bardzo się starasz, i tak nigdy nie uda ci się przewidzieć tego, co się 

wydarzy.

background image

- Te niewiadome jeszcze bardziej -wszystko utrudniają - mówi Bellini. - 

Jeśli barman okaże się nowym Mattem Damonem, sądzisz, że będę 

żałować, że za niego nie wyszłam?

- Zawsze pragnęłaś wziąć udział w uroczystości wręczania nagród 

Akademii. A jeśli jedyne, co by wygrał, to tytuł „Barmana Tygodnia" w 

Starbucks?

- I tak byłabym z niego dumna - odpowiada lojalnie. - Ale pewnie w 

żadnej z tych dwóch sytuacji nie mogłabym powie-

Lek na bezsenność.

dzieć, że jestem w nim zakochana. Chodzi mi o to, czy nie żałujesz, że nie 

wyszłaś za Erica, mimo że jest teraz taki bogaty.

- Nie, ale żałuję, że jego nowojorski apartament nie należy do mnie.

- Doskonała nieruchomość zawsze była dobrym powodem do wyjścia za 

mąż. To tylko tobie przeszkadza brak porozumienia.

- Masz rację. Jak mogłam wybrać miłość, a nie apartament z czterema 

sypialniami i widokiem na Central Park?

- Ponieważ ty to ty. - Uśmiecha się Bellini. - Może nie powinnam tego 

mówić, gdy leżymy obok siebie na jednym materacu, ale posiadanie ciebie 

jako najlepszej przyjaciółki jest lepsze niż bycie z nie pierwszej klasy 

facetem.

- Dzięki - mówię. - Ale powinnam cię uprzedzić, że nie rąbię drzewa ani 

nie zabijam pająków.

- Nie szkodzi. Przynajmniej nie zostawiasz podniesionej klapy od sedesu.

Emily dzwoni, by mi powiedzieć, jakie przedmioty wybrała sobie na drugi 

semestr. Słucham uważnie i zauważam zdecydowany brak sztuki, 

literatury, feminizmu i historii.

background image

- Czy ja dobrze zrozumiałam? Teoria gier, makroekonomia, rynki 

finansowe i specjalne seminarium dotyczące sprzedaży ryżu do Chin? - 

pytam, patrząc na notatki, które nagryzmoliłam podczas naszej rozmowy. - 

Czy nie jest tak, że Chińczycy i tak już jedzą ryż trzy razy dziennie?

- Dokładnie. Poszerzenie takiego rynku to dopiero wyzwanie.

- A co się stało z twoim zainteresowaniem Susan B. Anthony i siostrami 

Bronte?

- To nowy feminizm, mamo. To już nie jedynie teoria. Chodzi o to, by 

umieć zatroszczyć się o siebie i własne gniazdo. Większość kobiet kończy 

jako osoby samotne. Na przykład ty.

- Tak, na przykład ja - mówię. - Ale ja nie siedzę tutaj i nie wyjadam z 

puszek jedzenia dla kotów Meow Mix.

339

- Wiem, mamo. Zawsze masz w szafie tuńczyka Bumble Bee. - Wydaje 

pełne dramatyzmu westchnienie. - Wydaje mi się, że jeśli moją 

specjalizacją będzie ekonomia, będę gotowa na wszystko, co przyniesie mi 

życie.

- Zycie przyniesie ci całe mnóstwo cudownych rzeczy Mnie przyniosło - 

oświadczam córce, dodając prędko: -1 spodziewam się ich jeszcze wielu.

Emily przez chwilę milczy.

- Mamo, muszę powiedzieć ci prawdę. Przyjaciółka Adama, Evahi, była w 

Nowym Jorku i przypadkiem wpadła na tatę. Był z jakąś dziewczyną.

Czuję jedynie niewielkie ukłucie. Nie można powiedzieć, by nowiny 

Emily były najświeższej daty.

- Skarbie, nic nie szkodzi. Tata i ja już nie jesteśmy razem. W dniu, kiedy 

robiliśmy razem zakupy i usłyszałam, jak

background image

Bill rozmawia przez telefon ze swoim kolejnym podbojem, zrozumiałam, 

że to koniec.

- Mamo, tata okazał się taki płytki. Do szaleństwa doprowadza mnie to, że 

on wciąż ciebie rani.

- Nie rani mnie. Nigdy więcej już mnie nie zrani nic, na co nie mam 

wpływu. - Wygląda na to, że nauczyłam się czegoś nawet od Dicka.

- Nie jest tak, że go nienawidzisz? Zastanawiam się nad tym przez chwilę.

- Nie. I ty też nie powinnaś. Tata cię kocha. Pamiętasz, co zawsze ci 

mówił?

- Ze kocha mnie bardziej niż wszystkie gwiazdy w Drodze Mlecznej.

Uśmiecham się, przypominając sobie, jak Bill kiedyś czytał Emily bajki na 

dobranoc. A potem, przytulając ją mocno, opowiadał o bezmiarze 

wszechświata i o tym, że każdy jego skrawek wypełnia jego miłość do 

niej. Jak mogłabym nienawidzić takiego człowieka, nawet teraz?

- W rodzinach może i źle się dziać, ale i tak jesteśmy rodziną - mówię.

340

- Tak, rozumiem.

- Uwierz po prostu w swoją przyszłość. Jesteś w takim momencie życia, 

kiedy uczysz się tego, co kochasz, i zakładasz, że wszystko ułoży się tak, 

jak tego pragniesz.

Emily myśli o tym przez chwilę.

- Okej, już łapię. Ale i tak się zapiszę na zajęcia z ekonomii. Jeden z 

asystentów jest naprawdę przystojny.

Po rozmowie z Emily uznaję, że najlepiej dla wszystkich będzie, gdy ja i 

Bill oficjalnie zakończymy nasz związek. Powtarzam to sobie w myślach, 

by się przyzwyczaić do tego pomysłu, i wreszcie dzwonię, by 

background image

zaproponować mu pójście do mediatora zamiast marnować pieniądze na 

prawników zajmujących się rozwodami. Waha się.

- Nie jestem pewny, czy w ogóle chcę się rozwieść.

- Bill, nasze małżeństwo jest skończone. Oboje o tym wiemy

- Wolałabym pozostać żonaty - mówi.

Nie jestem na tyle głupia, by mi to pochlebiło.

- Podaj mi dwa powody.

- To proste. Numer jeden: jeśli pozostanę twoim mężem, nadal będę mógł 

przychodzić do domu i raz na jakiś czas pociąć trochę drzewa. A numer 

dwa: żadna z kobiet, z którymi się spotykam, nie może oczekiwać, że się z 

nią ożenię.

Wbrew sobie wybucham śmiechem.

- Bill, nie jestem w stanie ci pomóc, jeśli chodzi o kobiety. Ale jeśli chcesz 

się tu kręcić jako mój okazjonalny ogrodnik, to proszę bardzo.

- Jesteś naprawdę wyrozumiała.

- Staram się. Cisza.

- Powinniśmy się spotkać, by porozmawiać o tym, no nie? Chyba musimy 

poustalać parę rzeczy. Jak na przykład opieka nad tymi biletami na 

Knicksów.

341

Chichoczę. Kto by pomyślał, że będą one moim największym 

zabezpieczeniem finansowym? Wolałby pewnie bilety na Knicksów od 

obrazu Picassa, gdybyśmy oczywiście takowy posiadali.

- Rzeczywiście musimy porozmawiać.

- Przyjedź do mnie. Właśnie kupiłem dwudziestoletnią szkocką 

Highlander. Możemy ją otworzyć.

background image

- Nie piję szkockiej - przypominam mu.

- No to może obejrzymy Super Bowl? Mam nowy telewizor z płaskim 

ekranem LCD.

Szkocka, która jest starsza od jego dziewczyn, drogi telewizor z płaskim 

ekranem? Bill stanowi typowy przykład mężczyzny w średnim wieku. 

Łatwo zrozumieć, dlaczego już do siebie nie pasujemy, choć jestem w 

dobrych stosunkach ze wszystkimi mężczyznami z mojej przeszłości, a on 

chyba się do nich zalicza.

W niedzielę po południu udaję się do mieszkania Billa, gdzie wita mnie 

szesnastocalowy Terry Bradshaw, krzyczący w SurroundSound.

- Świetne miejsce, co? - pyta Bill, wpuszczając mnie do środka. - Jeden z 

partnerów w moim biurze ma od kilku lat ten pied-d-terre. Powiedział mi, 

że mogę tu mieszkać, jak długo zechcę.

- I kupiłeś nowy telewizor?

- Człowiek musi jakoś żyć - odpowiada wylewnie.

Rozglądam się, zastanawiając się, czy człowiek naprawdę może przeżyć 

na szkockiej, piwie, opakowaniu guacamo-le i otwartej paczce Tostitos, 

które są chyba jedynymi rzeczami przydatnymi do spożycia w tym 

mieszkaniu. Och, nie; nie doceniłam go. Bill z dumą przynosi plastikowy 

półmisek z ociekającymi tłuszczem, pikantnymi skrzydełkami z kurczaka, 

dressingiem z sera pleśniowego i kilkoma anemicznymi kawałkami 

marchwi i selera dorzuconymi dla dekoracji. A więc to tacy jak on kupują 

Przysmak Superbowl

342

za 24,99 $! Skoro Bill nie jest w stanie jeść każdego posiłku w barze, 

zamierza przekształcić swoje mieszkanie w bar.

background image

Mój były siada na skórzanej sofie i wskazuje gestem, bym uczyniła to 

samo. Oboje wpatrujemy się jak urzeczeni w niemal naturalnych 

rozmiarów piłkarzy, nawalających się na olbrzymim ekranie jego 

telewizora. Wiem, że daleko jeszcze do rozpoczęcia meczu, ale jest 

przecież przegląd najważniejszych wydarzeń z czterdziestu lat Super 

Bowl, nie wspominając o naprawdę interesującej części gry: reklamach. 

Rozumiem dlaczego reklamodawcy wykorzystują na wpół rozebrane 

kobiety do sprzedaży produktów dla mężczyzn, ale o co chodzi z tymi 

żabami Budweisera, końmi w reklamie Clydesdale i małpami 

reklamującymi Monster.com? To chyba kwestia odwoływania się do 

zwierzęcych instynktów.

- Niedawno dzwonił Adam - mówi Bill, zanurzając tostito w serowym 

dressingu. - Powspominaliśmy nasze dawne oj-cowsko-synowskie 

wieczory podczas rozgrywek Super Bowl.

- Brakuje ci go, prawda? - pytam, uświadamiając sobie, jak blisko Bill 

zawsze był z dziećmi.

- Tak - odpowiada tęsknie. - Kiedyś było naprawdę fajnie.

- Byliśmy świetną rodziną - przyznaję.

- Wygląda na to, że Adam i ta jego nowa dziewczyna, Evahi, dobrze się 

bawią ze sobą.

- To bardzo słodka dziewczyna.

- Nie, mnie chodzi o zabawę - mówi Bill, uśmiechając się chytrze.

- Mówisz o własnym synu!

- Przecież na studiach chodzi właśnie o zabawę - stwierdza pogodnie 

beztroski ojciec syna.

- Emily przyznałaby ci rację. Opowiadała ci o tym instruktorze 

background image

narciarstwa?

- Na pewno są tylko przyjaciółmi - odpowiada Bill, nagle opiekuńczy 

ojciec córki. - Emily to wciąż moja słodka mała dziewczynka. To 

oczywiste, że każdą chwilę poświęca nauce.

343

Tylko się śmieję.

- Tak; my, kobiety, tak właśnie czynimy. Bill patrzy na mnie.

- Właśnie. Powiedziałaś mi już o tym dawnym chłopaku. Który to był?

- Nie znasz go. Ma na imię Kevin.

Przycisza telewizor, bardziej zainteresowany moją odpowiedzią niż 

Terrym Bradshawem.

- Kevin z liceum? - pyta z ciekawością.

- Tak - odpowiadam i przez chwilę jestem zdumiona, gdy uświadamiam 

sobie, jak wiele Bill o mnie wie. Przez te wszystkie lata dzieliliśmy się ze 

sobą wszystkim.

- Czy to nie ta gnida w skórzanej kurtce, która wyciągała cię na wagary? - 

pyta.

- Kevin nie był gnidą - odpowiadam, starając się zachować powagę.

- Gdybyś już miała szukać jakiegoś dawnego chłopaka, pomyślałbym, że 

to będzie raczej ten bogaty Erie - oświadcza Bill, potrząsając głową.

- Z nim też się spotkałam.

- Więc przespałaś się z dwoma facetami? - pyta, podnosząc w górę dwa 

palce, nieumyślnie czyniąc znak zwycięstwa.

- Nie przespałam się z Erikiem - odpowiadam, odbierając mu to 

zwycięstwo. - Jedyne, co robiliśmy, to siedzieliśmy w jego apartamencie i 

jedliśmy kawior.

background image

- Czy jest ktoś jeszcze, o kim powinienem wiedzieć?

- To nie twój interes, ale skoro chcesz wiedzieć, to Barry Stern.

- Ten romantyczny intelektualista, którego poznałaś w Europie i który 

ciągał cię za sobą po muzeach - mówi Bill, udowadniając, że przez te 

dwadzieścia lat jednak słuchał tego, co mówię. - Co u niego?

- To długa historia.

- Seks, tak czy nie?

- Nie. Jak mógł być, skoro w pobliżu kręcił się jego chłopak?

344

Bill unosi brew.

- Twój dawny chłopak ma chłopaka?

- Zycie lubi się komplikować.

- Nic mi nie mów na ten temat.

Oboje milkniemy i na miejsce przekomarzania się wkrada się lekka 

melancholia. Spoglądam z roztargnieniem na ekran telewizora, na którym 

grupka skąpo odzianych cheerleaderek entuzjastycznie macha pomponami 

do trenera drużyny, który jest po pięćdziesiątce i ma zwiotczały brzuch. 

Apetyczne dziewczęta owijają się z uwielbieniem wokół niego i słychać 

trzask aparatów fotograficznych. Nic dziwnego, że mężczyźni w średnim 

wieku są tak bardzo skonsternowani. Jeśli nie mają ochoty dorosnąć, nikt 

ich do tego nie zmusza.

Sięgam do torby i podaję Billowi szarą kopertę.

- Dokumenty dotyczące separacji - mówię i lekko drżą mi dłonie. - Tak 

będzie prościej. Dzięki nim wszystko się zacznie.

- Nie zacznie. Wszystko się zakończy. - Bill otwiera kopertę i bierze do 

ręki długopis, po czym go odkłada. - Za jakiś czas będę tego żałował, 

background image

prawda?

- Pewnie tak - odpowiadam, myśląc, że może pewnego dnia dotrze do 

niego, z jak dobrego życia zrezygnował na własne życzenie. I cieszę się, 

że trochę widzi to także i teraz.

- Wielu rzeczy mogę żałować. - Ale ponieważ Bill to Bill i nie lubi 

rozwodzić się nad czymś, co go krępuje, jedynie kręci głową, chwyta 

pilota i ponownie robi głośniej, dokładnie w momencie rozpoczęcia 

meczu. - Ten mecz to będzie pogrom - mówi. - Nie musimy oglądać, jeśli 

nie chcesz. I tak już wszyscy wiedzą, jak się skończy.

Częstuję się słupkiem marchewki i zanurzam go w serowym dressingu.

- Nigdy nie wiadomo, jak to się skończy. Dlatego wszyscy ciągle grają.

Rozdział dwudziesty

Zarówno Bill, jak i ja jesteśmy pełni determinacji, by rozwiązać to 

wszystko w sposób kulturalny, a Adamowi i Emi-ly wyraźnie ulżyło, że 

nie będzie drugiej wojny Dwóch Róż. Nie mamy problemu z dzieleniem 

naszego majątku - dopóki nie dochodzi do podziału starych, 

przechowywanych na strychu płyt. Uznajemy, że każde z nas zatrzyma te, 

które wniosło ze sobą do małżeństwa, jako że mają wartość sentymentalną. 

Całe popołudnie zajmuje mi układanie moich płyt w dwóch białych 

skrzynkach, a Billa w dwóch niebieskich. Kiedy przyjeżdża, by je zabrać, 

w jego oczach pojawia się błysk, kiedy zauważa stary album Boba Dylana.

- Rany, cieszę się, że mam go z powrotem - mówi. - To zawsze będzie 

moja ulubiona płyta. Przy piosence numer dwa po raz pierwszy 

dziewczyna zrobiła mi loda.

Odkasłuję. Cóż może powiedzieć przyszła była żona?

- Mam nadzieję, że ta płyta dostarczy ci więcej przyjemności... hmm, 

background image

słuchania.

- Dzięki - odpowiada serdecznie Bill. Z ożywieniem wyjmuje ze skrzynki 

krążek Cream. - No i ta. Nigdy jej nie zapomnę. Numer piąty był...

- Tę akurat historię pamiętam - przerywam mu, unosząc w górę ręce. 

Prawdę mówiąc, historię o licealnych obmacy-wankach słyszałam już 

chyba pięć albo i sześć razy. A teraz,

346

skoro już nie jesteśmy małżeństwem, nie mam obowiązku wysłuchiwać jej 

po raz kolejny.

Zagląda do mojej skrzynki i na jego twarzy pojawia się cień 

podejrzliwości.

- Dlaczego White Album jest u ciebie?

- Ponieważ jest mój. Wyjmuje go i przyciska do piersi.

- Nie, White Album był mój. Twój był Black Sabbath.

- Coś ci się pomyliło. Black Sabbath był twój, a Purple Rain mój.

- To ja kupiłem Purple Rain. Ty wolałaś Pink Floydów. Może i nie 

prowadzimy wojny Dwóch Róż, ale wojnę

na kolory jak najbardziej. Nim Bill zaczyna się gorączkowo przekopywać 

przez zawartość skrzynki w poszukiwaniu Yellow Submarine, Green Day 

albo Maroon 5, postanawiam użyć White Album jako białej flagi.

- Weź go. Weź, co tylko chcesz. Nie chcę się kłócić.

W karmicznej atmosferze oddawania tego, co się otrzymuje, Billowi 

udziela się mój nastrój. Patrzy przez chwilę tęsknym wzrokiem na 

trzymaną w dłoniach płytę, po czym oddaje mi ją.

- Nie, okej. Zatrzymaj White Album. Zresztą teraz i tak wolę White 

Stripes.

background image

- Z wokalistą Jackiem Whiteem, stojącym w opozycji do komika Jacka 

Blacka - mówię i wspólnie śmiejemy się z wygadywanych głupot.

Widać, że Bill czuje ulgę, iż cała ta separacja idzie nam tak gładko.

- Dobrze znowu się z tobą śmiać - oświadcza.

- To prawda. Umiemy się rozwieść, nie unieszczęśliwia-jąc siebie 

nawzajem.

- Umiemy się rozwieść i nadal sprawiać sobie nawzajem przyjemność. - 

Podchodzi do mnie i kładzie mi dłonie na ramionach. - Co powiesz na 

mały seks na dowód tego, że nadal jesteśmy przyjaciółmi?

347

- Chyba nie mówisz poważnie.

- A czemu by nie? Ostatnie figlowanie w imię dawnych czasów. No chodź. 

To nam nie zajmie dużo czasu.

- Pamiętam. - Klepię go po policzku. - Mała lekcja, która może poprawić 

twoje życie osobiste. To powinno trwać nieco dłużej.

Bill patrzy na mnie niepewnie, a ja zdejmuję jego dłonie z moich ramion. 

Jestem mu wdzięczna za tę propozycję, gdyż po pierwsze, zawsze jest 

miło zostać poproszoną o coś takiego. A po drugie, rozwodzenie się jest 

prostsze, kiedy Bill ciągle mi przypomina, jakim jest głupcem.

Ale ja nie jestem głupia. Planuję wybrać się na najlepszą imprezę w 

mieście. Bendels organizuje jubel, by uczcić nową, ekskluzywną linię 

biżuterii wykonanej przez artystę o imieniu Inka - modnego nowego 

projektanta, który pracuje z rzadkim czerwonym kamieniem 

występującym wyłącznie w Peru. Hitem sezonu są jego koszmarnie drogie 

wisiory w kształcie serca.

- Całe serca, wyszczerbione serca, złamane serca oraz połówki serc dla 

background image

tych, którym przydałoby się nieco więcej entuzjazmu - mówi Bellini, która 

jako guru od akcesoriów w Bendels podpisała kontrakt z Inką.

- Ten facet musi być geniuszem. Bierze popękane kamienie, które każdy 

inny by wyrzucił, i każe sobie za nie słono płacić.

- Ludzie kupują nawet te wisiory ze złamanym sercem jako prezent ślubny. 

,Women's Wear Daily" twierdzi, że są post-ironiczne.

Coś mi się zdaje, że większość kobiet wolałaby jednak nieironiczny, 

idealnie oszlifowany pięciokaratowy diament, ale co ja tam mogę 

wiedzieć.

- Poczekaj, aż usłyszysz, co przygotowaliśmy na imprezę inauguracyjną w 

Chelsea Pierś - mówi z podekscytowaniem Bellini. - Mamy pokaz 

iluminacji świetlnych, akroba-

348

tów z Cirque du Soleil, najbardziej trendy didżeja w Nowym Jorku i dwa 

tuziny gwiazd, które potwierdziły już swoje przybycie. Plus najlepsze: to 

będzie PDC

- „Przynieś Dwa Cabernety"? Jeśli wziąć pod uwagę honorarium Inki, 

Bendel's powinien sobie pozwoliić na kilka skrzynek dobrego wina.

- PDC oznacza „Przyprowadź Dawnego Chłopaka". Fantastycznie, no nie? 

Pojawiasz się w towarzystwie swego eks, a potem wszystkie możemy się 

powymieniać. Wpadłam na ten pomysł podczas popołudnia z 

wymienianiem się ciuchami u ciebie w domu.

- Daj spokój, przyznaj się - droczę się z nią. - Wpadłaś na ten pomysł, 

gdyż spotykałam się z moimi wszystkimi byłymi chłopakami.

- No cóż, jedno i drugie - przyznaje. - Ale pomyśl tylko. Skoro ktoś chciał 

tę twoją niepotrzebną czerwoną suknię, wyobraź sobie, co można zrobić z 

background image

niepotrzebnym dawnym kochankiem!

- Opiekać pianki ślazowe ? Bellini się śmieje.

- Tak sobie pomyślałam, że ci wszyscy dawni kochankowie mogą wzniecić 

nieco ognia, zainicjować kilka nowych romansów. Pomyśl o 

możliwościach! Sala pełna facetów, którzy zostali już sprawdzeni.

- A którego z moich byłych chłopaków mam przyprowadzić? - pytam.

- Którego chcesz.

Bellini jest optymistką. Mogłabym pojawić się z Barrym, swaminem-

gejem, jak również z Erikiem, wolnym miliarderem. Ale muszę przyznać, 

że ją podziwiam: moja przyjaciółka zawsze wynajdzie jakiś twórczy 

sposób poznawania mężczyzn. I tym razem to Bendel's zapłaci za jedzenie.

Zastanawiam się nad tym przez kilka dni i postanawiam, że skoro chcę iść 

na tę imprezę, moją jedyną możliwością jest Eric. Kevin pracuje przy 

filmie, Barry jest zajęty byciem

349

guru, Dick zupełnie nie wchodzi w rachubę. Waham się, ponieważ nie 

chcę, by Erie źle mnie zrozumiał. Po tamtej nocy, którą spędziłam w jego 

apartamencie, oświadczył, że jeszcze do niego wrócę, ale teraz próbuję 

poddać go recyklingowi, a nie na nowo wzniecać romantyczne uczucia. 

Wreszcie udaję się do komputera, by napisać do niego e-mail z 

zapytaniem, czy pójdzie ze mną na przyjęcie jako mój stary absztyfikant.

„To wcale nie znaczy, że jesteś stary!" - piszę, po czym szybko to usuwam, 

gdyż brzmi zbyt przymilnie. „Mogłam wybierać z wielu osób!" - to także 

znika, ponieważ nie chcę się wydać próżna, i nawet niewinne „Zanosi się 

na dobrą zabawę!" trafia pod nóż, bo nie daj Bóg Erie błędnie zrozumie, o 

jaki rodzaj zabawy mi chodzi? Dwadzieścia minut później nadal walczę z 

background image

napisaniem dwóch linijek, co powinno mi było zająć dwie minuty. 

Poprawiam każde zdanie więcej razy, niż czynił to Hemingway. Kto 

powiedział, że emaile czynią nasze życie prostszym?

Ale wygląda na to, że życie Erica uczyniło jednak prostszym, gdyż 

zaledwie minutę po tym, jak kliknęłam .Wyślij", otrzymuję odpowiedź z 

jego palmtopa Blackberry: „Jasne. Gorąco".

Okej, potrzebuję teraz kolejnych dwudziestu minut na dokonanie 

interpretacji. Czy to oznacza, że ja jestem gorąca, czy też przeczytał „Page 

Six" i wie, że przyjęcie Bellini zanosi się na najgorętszą imprezę w 

Nowym Jorku? A możliwe, że jedynie donosi mi o falach upału w 

Arizonie.

Wokół przyjęcia zaczyna się robić tyle szumu, że wszystkie moje kumpele 

z Chaddick proszą mnie, bym im załatwiła zaproszenia, co też czynię. 

Mężczyźni w mieście przestają się przechwalać wysokościami swoich 

premii, a zaczynają się chełpić tym, ile różnych kobiet poprosiło, by się 

pojawili jako ich oficjalni byli chłopacy.

- Słyszałam, że Jude Law dostał cztery zaproszenia, ale z tego dwa 

pochodzą od opiekunek do dziecka - oświadcza mi Bellini podczas jednej 

z naszych częstych rozmów.

350

- I pozwól, że zgadnę: Charlie Sheen dostał sześć, ale cztery od dziwek.

- O tym nie słyszałam - odpowiada, zapisując to sobie.

- Ale sprawdzę, czy Cindy Adams ma ochotę przyjrzeć się temu bliżej.

Dziennikarze z kolumn plotkarskich są także podekscytowani tym, że w 

gronie fanek Inki są trzy Jennifer: Aniston, Lopez i Garner. Nie zaskakuje 

fakt, że wymienione aktorki mają ten sam gust, jeśli chodzi o biżuterię, 

background image

jako że przynajmniej dwie z nich gustują w tych samych mężczyznach.

- Powiedzieliśmy Benowi Affleckowi, że nie może przyjść z żoną, Jennifer 

Garner. Ale jeśli chce się pojawić jako facet, za którego nie wyszła J. Lo, 

to już zupełnie inna historia

- donosi mi Bellini; - Ależ to będzie wieczór!

Popołudnie tego dnia też nie jest złe. Około dwunastej przyjeżdżam do 

mieszkania Bellini na East Side i pozwalam, by zajęli się mną specjaliści 

od fryzury i makijażu, pracujący w dziale urody w Bendels. Stroimy się w 

wymyślne suknie, które Bellini wypożyczyła dla nas od swoich 

ulubionych projektantów. Obracam się przed lustrem, podziwiając się w 

sa-tynowo-szyfonowej kreacji Badgleya Mischki.

- Tylko nie waż mi się dzisiaj spocić - ostrzega Bellini.

- Te suknie jutro idą do zwrotu.

- Może powinnam dać sobie wstrzyknąć pod pachy botoks

- mówię, przypominając sobie o artykule w jakiejś gazecie na temat 

najnowszego wykorzystania tego cudownego specyfiku.

- Jeśli już miałabyś się zdecydować na botoks, na twoim miejscu najpierw 

zajęłabym się tą zmarszczką na czole

- oświadcza Bellini, a kiedy patrzę z niepokojem w lustro, szczebiocze: - 

Mam cię! Wcale nie masz zmarszczek. Tylko żartowałam.

- Bardzo śmieszne. Jeszcze raz mnie tak nastraszysz, a będę potrzebowała 

natychmiastowego liftingu.

351

Nasza biżuteria, rzecz jasna, pochodzi od Inki. Zapinam łańcuszek z 

wisiorem w kształcie serca, które jest wyszczerbione, nie złamane, jako że 

wygląda na to, że zdążam prostą drogą ku naprawie. Serce na łańcuszku 

background image

Bellini jest całe, ale otoczone złotym drutem kolczastym. Zdecydowanie 

zbyt post-ironiczne, bym mogła to pojąć, ale może moja przyjaciółka 

zacznie się spotykać z Jonem Stewartem.

Jesteśmy już prawie gotowe do wyjścia, kiedy na moją komórkę dzwoni 

Erie.

- Co powiedział? - pyta Bellini, kiedy się rozłączam.

- Wraca samolotem z Mołdawii i nieco się spóźni na przyjęcie. Spotkamy 

się na miejscu.

Bellini kiwa głową.

- Barman ma casting do przedstawienia, w którym będzie mógł nosić 

ubranie, więc w ogóle się nie pojawi.

Tak więc same wsiadamy do taksówki.

- Wiem, że ciężko jest znaleźć sobie chłopaka, ale kto by pomyślał, że tak 

ciężko jest upolować byłego chłopaka - śmieje się Bellini, kiedy się 

wślizgujemy na tylne siedzenie. Kierowca dostrzega, że jesteśmy na 

galowo i posyła nam we wstecznym lusterku spojrzenie pełne uznania.

- Założę się, że dziś wieczorem nie będą panie rzucać obręczami - mówi, 

kiedy zjeżdża z West Side Highway i kieruje się ku Chelsea Pierś, 

potężnemu kompleksowi rozciągającemu się wzdłuż rzeki Hudson. W 

skład tego giganta wchodzą sale balowe i studia telewizyjne, nie 

wspominając o ściankach wspinaczkowych, kręgielniach, polach do mini-

golfa, lodowiskach i boiskach do koszykówki. Jest tam miejsce dla 

każdego sportu, jaki miałby ochotę uprawiać nowojorczyk - a 

przynajmniej dla wszystkich legalnych.

- Przyjęcie jest przy pirsie sześćdziesiątym. Proszę po prostu jechać za 

limuzynami - poleca Bellini.

background image

Taksówkarz ustawia się za dwiema czarnymi limuzynami z 

przyciemnianymi szybami. Za nami jedzie biały hummer o wydłużonej 

karoserii, na którego tylnym siedzeniu znajduje

352

się tylko jedna kobieta. Może potrzebuje tego opancerzonego czołgu, w 

którym jest wystarczająco miejsca dla całego batalionu, by mieć wielkie 

wejście, ale ja uważam, że powinna to cholerstwo przemalować i wysłać 

amerykańskiej armii.

Kiedy zatrzymujemy się przed wejściem, sięgam do mojej inkrustowanej 

kamieniami torebki wieczorowej. Po południu przez pół godziny 

próbowałam zdecydować, co ze sobą zabrać w tej tyciej torebeczce. Udało 

mi się wcisnąć błysz-czyk, trzy listki odświeżające oddech Listerine, pół 

składanej szczotki (musiałam ją złamać na dwie części) i klucz od domu - 

tylko ten od głównego wejścia, nie tylnego. Byłam pewna, że włożyłam 

także dwa banknoty dwudziestodola-rowe, ale teraz nie mogę ich znaleźć.

- Masz jakąś gotówkę? - pytam Bellini.

- Chyba żartujesz. Nie miałam miejsca nawet na zapasowe sztuczne rzęsy - 

odpowiada, wyciągając przed siebie pożyczoną torebeczkę, która jest 

wielkości połowy mojej, a kosztuje dwa razy tyle. W świecie mody mniej 

zdecydowanie znaczy więcej.

Przez chwilę zastanawiam się nad naszym kłopotliwym położeniem, po 

czym wyjaśniam je kierowcy, prosząc go

0 adres.

- Bardzo przepraszam, ale wyślę panu pieniądze natychmiast po powrocie 

do domu - obiecuję przepraszająco.

- Taa, jasne. Nie dam się na to nabrać. - Wyłącza silnik

background image

1 kiedy wychodzimy z samochodu, on także. Waży jakieś sto dwadzieścia 

kilo, ma postrzępioną czarną brodę i podarte tenisówki.

- Co pan robi? - pytam.

- Idę z wami. Skoro nie macie kasy, ktoś w tym odlotowym miejscu 

powinien wyskrobać moje dwanaście pięćdziesiąt plus napiwek.

- Proszę tu zostać. Sama kogoś znajdę - mówię, wpadając w panikę na 

myśl, że ten taksówkarz naprawdę wejdzie do środka i narobi nam 

obciachu.

353

- Nie ma mowy. Próbujecie mnie wykiwać. Wcale tu pani nie wróci - 

oświadcza i rusza gniewnie w stronę wejścia.

- Chwileczkę! - wołam, ale on pruje do przodu. Wyraźnie jest to 

mężczyzna, który został kiedyś porzucony, ale teraz nie pora i miejsce na 

to, by bawić się w terapeutę.

Kierowca taksówki wchodzi do środka, gdzie impreza trwa już w 

najlepsze. Głośno gra muzyka, a kelnerzy roznoszą tace z Dom Perignon. 

Trzysta najznamienitszych i być może najbardziej grymaśnych kobiet w 

Nowym Jorku krąży po sali, rozmawiając i flirtując, obnosząc się 

jednocześnie ze swymi kosztownym kreacjami i godnymi pożądania 

byłymi facetami.

Zanim jestem w stanie go powstrzymać, taksówkarz staje przed tłumem 

ludzi.

- Kto ma piętnaście dolców, by pożyczyć tym bogatym paniusiom? - 

wrzeszczy.

Widzę różne reakcje. Kilkoro ludzi podnosi nerwowo głowę znad 

żłobkowanych kieliszków, a wielu w sposób ostentacyjny się oddala. Na 

background image

tej sali jest pewnie wystarczająco kapitału, by sfinansować kolejną misję 

na Marsa, ale nikomu się nie chce wybulić kasy za naszą 

siedmiokilometrową jazdę taksówką.

- Dajcie spokój, ludzie. Piętnaście dolców. Chyba tyle możecie wyskrobać! 

- woła taksówkarz.

Niech ktoś lepiej szybko wyskrobie te pieniądze, bo inaczej zapadnę się 

pod ziemię ze wstydu. Albo nakleję cenę na te bezcenne kolczyki Inki, 

które mam w uszach - piętnaście dolców. A może trzydzieści - wystarczy 

mi wtedy na powrót do domu.

Podczas gdy wszyscy inni zdają się uciekać od tego małego zamieszania, 

w naszym kierunku zmierza jeden wysoki, odziany w smoking mężczyzna.

- Problem? - pyta, patrząc na taksówkarza.

- Te kobiety jechały moją taksówką i mi nie zapłaciły - odpowiada tamten 

oskarżycielsko.

354

- Mała torebka - wyjaśnia Bellini, wzruszając ramionami i unosząc do góry 

swoją minitorebeczkę.

Wysoki mężczyzna uśmiecha się, wyraźnie rozbawiony i skory do 

pomocy. Wyjmuje portfel, a z niego banknot dwu-dziestodolarowy.

- Proszę bardzo - mówi, podając go taksówkarzowi. A potem dodaje 

wielkodusznie: - Czy mogę zaproponować panu coś do jedzenia przed 

wyjściem?

- Pewnie - odpowiada kierowca, wkładając dwudziesta-ka do kieszeni i 

czekając na bonus.

Pan Smokingowy Przystojniak podchodzi do uginającego się od jedzenia 

stołu, wraca z dwoma dużymi szpikulcami z owocami morza i podaje je 

background image

kierowcy, który ujmuje je niczym dwie szable i szybko udaje się w 

kierunku drzwi.

- No, a ty? - pyta nasz dobroczyńca z dołeczkami w policzkach, 

uśmiechając się do mnie. - Też masz ochotę na krewetki? Albo coś z baru 

ostrygowego?

- Nie - odpowiadam, unikając jego spojrzenia. Mamroczę krótkie 

podziękowanie za jego galanterię, po czym pośpiesznie odwracam się, by 

iść po drinka. Bellini posyła mi spojrzenie pełne zdumienia, a potem, 

chcąc naprawić mój brak dobrych manier, rozpływa się w 

podziękowaniach.

- Co się z tobą dzieje? - pyta, kiedy kilka minut później dołącza do mnie. - 

Ten facet był całkiem fajny. Wydaje mi się, że mu się spodobałaś.

- Znam go - odpowiadam przez zaciśnięte zęby. - Mam ochotę zapaść się 

ze wstydu pod ziemię. To był Tom Shepard.

-Kto?

- Znajomy Erica. Ten, który mnie uratował, kiedy krótko po tym, jak Bill 

mnie zostawił, poszłam się powspinać. Pamiętasz? Znalazł mnie całą we 

łzach na poboczu w Cold Spring i podwiózł mnie do mojego samochodu. 

Właśnie w taki sposób ponownie nawiązałam kontakt z Erikiem.

- Więc teraz uratował cię po raz drugi. Można powiedzieć, że to twój 

osobisty Clark Kent. To dobrze, no nie?

355

- Jasne, przecudownie. Wtedy byłam ubłocona, zapuch-nięta od ugryzień 

szerszeni i nie mogłam znaleźć samochodu. Tym razem jestem idiotką, 

która nie może znaleźć pieniędzy. Wyobrażasz sobie, co powie o mnie 

Ericowi? A tak w ogóle, to co on tutaj robi?

background image

- A kogo to obchodzi? Hallie, moja droga, jesteś teraz wolną kobietą! 

Kiedy przystojny mężczyzna proponuje ci ostrygi, to się w nie wgryzasz.

Krzywię się.

- Ostrygi są oślizgłe. I nie zauważyłaś? Nosi obrączkę. - Zerkam na drugi 

koniec sali na Toma Sheparda, który w smokingu wygląda jeszcze lepiej 

niż w timberlandach. Ale kiedy nasze spojrzenia się krzyżują, szybko się 

odwracam.

Bellini potrząsa głową.

- Jesteś beznadziejna. Ale skoro nie chcesz porozmawiać z Tomem, 

pokrążmy trochę.

- Czy naprawdę użyłaś właśnie w jednym zdaniu słów „Tom" i „cruise" *?

- Przypadkowo - uśmiecha się szeroko. - Tom Cruise. To może być nasze 

hasło, kiedy będziemy spotykać się z facetami. Oznaczające: „Chodźmy 

poszukać kogoś innego".

Biorę ze śmiechem kieliszek białego wina i razem z Bellini przechadzam 

się po sali balowej Chelsea Piers. Wyglądam przez ogromne okna i 

zachwycam się oszałamiającym widokiem na rzekę Hudson. Ale przyjęcie 

ma w zanadrzu wiele atrakcji, które odciągają mnie od podziwiania 

widoków. Na końcu sali ubrani w trykoty akrobaci z Cirque du Soleil 

zwisają z trzech wysoko zawieszonych lin i bez żadnego wysiłku obracają 

się i przyjmują niemożliwe do wyobrażenia pozycje. Gimnastyczka na 

trapezie huśta się nad naszymi głowami i najwyraźniej to my jesteśmy jej 

jedyną siatką zabezpieczającą. Kiedy się jej przyglądam, lekko wstawiony 

starszy mężczyzna z wydatnym brzuchem i jeszcze

cruise (ang.) - krążyć.

356

background image

większymi diamentowymi spinkami do mankietów podchodzi do nas i 

obejmuje ramieniem Bellini.

- Hej, piękna, czy mogę ci kupić drinka? - pyta, patrząc na nią pożądliwie. 

A potem, dostrzegając mnie, dodaje: - Kupię drinka wam obu. Dwa za 

cenę jednego.

- Tom Cruise - mówię do Bellini.

- Tom Cruise - przyznaje i zaczynamy chichotać. Gdy się odwracamy, by 

odejść, wpadamy na Darlie.

- Witajcie, moje drogie - mówi, całując powietrze obok naszych 

policzków. Wygładza obcisłą suknię Harve'a Lege-ra. - Cudowne 

przyjęcie. Widzę, że już poznałyście mojego dawnego chłopaka, Hirama. 

Co o nim myślicie?

- To dokładnie typ faceta, z którym mogłabym się ciebie spodziewać - 

odpowiada szczerze Bellini. Osobiście rozumiem, dlaczego im nie wyszło. 

Darlie nigdy nie wytrzymałaby z mężczyzną, który obnosi się z 

diamentami większymi od jej własnych.

- To miło z twojej strony, że przyprowadziłaś takiego porządnego 

mężczyznę do wzięcia - mówię, starając się być uprzejma.

- On nie jest do wzięcia - parska Darlie. - Kiedy zakochasz się w Darlie, 

pozostajesz na zawsze zakochany w Darlie.

Nie jestem pewna, ile „zawsze" trwa w wypadku seryjnej mężatki z 

Chaddick, ale rzeczywiście potrafi ona wywrzeć długotrwałe wrażenie.

Wystarczy powieść spojrzeniem po rozentuzjazmowanym tłumie i już 

wiadomo, że przyjęcie Bellini „Przyprowadź Dawnego Chłopaka" okazało 

się wielkim sukcesem. Pary, które nie widziały się od lat, ponownie ze 

sobą flirtują lub pomagają swoim byłym poznawać nowych potencjalnych 

background image

partnerów. Moja szczęśliwie zamężna sąsiadka Amanda przedstawia 

swego dawnego chłopaka świeżo rozwiedzionej Steff i ci dwoje 

natychmiast się oddają ożywionej rozmowie.

- Musisz poznać naszego specjalnego gościa. To jest właśnie Inka - mówi 

Bellini, ciągnąc mnie za sobą do wysokie-

357

go blondyna, który słowa „strój oficjalny" zinterpretował jako kowbojki, 

czerwone spodnie i cienkie czarne lasso. Wokół sławnego projektanta 

biżuterii zebrał się spory tłumek fanów. Inka uśmiecha się szeroko i 

trzyma za rękę równie wysokiego blon-dasa. Kiedy dostrzega Bellini, 

włącza tysiącwatowy uśmiech.

- Cóż za pomysł! Dziękuję ci za to przyjęcie - rozpływa się Inka. - Poznaj 

mojego dawnego chłopaka, Azteka.

O ile mnie pamięć nie myli, Inków i Azteków oddzielał od siebie 

kontynent, ale dzisiejszy wieczór bardzo ich do siebie zbliżył.

Ale nie wygląda na to, by zbliżał bardziej mnie i Erica. Po raz kolejny 

zerkam na zegarek.

- Myślisz, że ten twój dawny chłopak w końcu się tutaj zjawi? - pyta 

mężczyzna za mną.

Obracam się ze zdumieniem i nagle staję twarzą w twarz z Tomem 

Shepardem, który uśmiecha się do mnie i sączy szkocką z lodem.

- Jego samolot ma opóźnienie - wyjaśniam.

- Nie potrafię zrozumieć, po co Ericowi prywatny samolot. Jest mniej 

punktualny niż liniowe. - Odstawia szkocką. - A tak przy okazji, na 

wypadek, gdybyś mnie nie pamiętała, jestem Tom Shepard.

- Oczywiście, że cię pamiętam. Mój przydrożny bohater.

background image

- Erie mnie tutaj zaprosił. Uznał, że powinienem wystawić nos z domu i 

poznać nowych ludzi.

- A właśnie się zastanawiałam, co tutaj robisz.

- To z całą pewnością nie jest Tom Cruise - mruczy mi do ucha Bellini i 

oddala się, chcąc nas zostawić samych.

Tom wyciąga dłoń, by uścisnąć moją. Wbrew sobie odczuwam niewielki 

dreszczyk.

- Kiedy się ostatnio widzieliśmy, byłam znacznie bardziej ubłocona.

- Ładnie się domyłaś. Piękna sukienka. Wyglądasz uroczo.

- Pożyczona - przyznaję.

358

- Nie szkodzi. Za to cały urok i tak należy do ciebie. Przyglądam się 

złotemu krążkowi na jego palcu.

- Dzięki za komplement. Ale muszę ci powiedzieć, że jestem dość czuła na 

tym punkcie. Uważam, że żonaci mężczyźni nie powinni flirtować.

Tom wygląda na zaskoczonego, ale zanim zdąży mi odpowiedzieć, 

wartość sieci zabezpieczającej na sali wzrasta, jako że pojawia się Erie, a 

w ślad za nim jego asystent Hamilton, dzierżący dzwoniącą komórkę i 

pikającego palmto-pa Blackberry. Erie całuje mnie w policzek, a potem 

zamyka Toma w niedźwiedzim uścisku i klepie go po plecach.

- Cieszę się, że jesteś tutaj - oświadczam Ericowi.

- Ja też - odpowiada. Ale naszą ledwie rozpoczętą rozmowę przerywa 

Hamilton. Ma jakieś pilne pytanie. Zastanawiałam się, czy Erie naprawdę 

jest „tutaj", będąc tutaj. Patrzy z satysfakcją na Toma i na mnie.

- A więc już się znaleźliście w tłumie. To dobrze. Moja robota jest w takim 

razie wykonana - mówi takim tonem, jakby zatwierdzał fuzję 

background image

przedsiębiorstw.

- Twoja robota nigdy nie jest wykonana - żartuje Tom.

- Ależ jest. Teraz wy musicie trochę popracować - oświadcza Erie. Chwyta 

z tacy niesionej przez mijającego nas kelnera miniaturowego hot-doga, 

zanurza go w sosie musztardowym i wkłada do ust. - Mmm, pycha. Muszę 

kazać mojemu asystentowi dowiedzieć się, co to takiego. Może 

moglibyśmy kupować to do samolotu.

Tom i ja wymieniamy znaczące spojrzenia i zaczynamy się śmiać.

- Świnki w kocyku, Panie Miliarderze - mówi Tom. - Może znasz je pod 

nazwą petit boeuf en croute.

- Nie nabijaj się ze mnie, okej? - odpowiada z uśmiechem Erie. - 

Znalazłem ci nową dziewczynę, prawda?

Jestem zdezorientowana. Czy regularnie znajduje nowe dziewczyny 

noszącemu obrączkę Tomowi?

359

- To jeszcze nie jest moja dziewczyna. A poza tym sam ją sobie znalazłem. 

Brudną, ale z potencjałem - mówi Tom, uśmiechając się do mnie.

- I od tamtej pory ciągle o niej mówisz. Pomyślałem, że nieźle potrafi 

przejrzeć człowieka, kiedy nie chciała polecieć ze mną na Bermudy. A 

może chodziło wtedy o Londyn?

- Erie potrząsa głową z udawaną rozpaczą. - Cóż za wsparcie otrzymuję od 

najlepszego przyjaciela!

Teraz czuję się już zdecydowanie nieswojo. Mam chęć odciągnąć Erica na 

bok i zapytać, o co w tym wszystkim chodzi. Ale jak zwykle pojawia się 

Hamilton, równie irytujący jak komar, od którego nie możesz się odgonić.

- Panie Richmond, dzwoni prezydent - oświadcza ważnym tonem.

background image

Erie sprawia wrażenie jeszcze wyższego, kiedy oddala się, by odebrać 

telefon.

- Niech to na tobie nie robi zbyt wielkiego wrażenia

- mówi Tom. - To pewnie tylko prezydent z klubu country, do którego 

należy Erie. Chce się z nim umówić na partyjkę golfa.

- Albo prezydent Mołdawii - sugeruję. - Zwraca się z prośbą o pomoc w 

umieszczeniu jego kraju na mapie.

Ponownie się śmiejemy. Do diaska, nie obchodzi mnie, co Ericowi 

chodziło po głowie. Nie mam zamiaru polubić tego faceta.

Tom ujmuje mnie za łokieć.

- Miło tutaj, ale może miałabyś ochotę wyjść na chwilkę? Przejść się i 

zaczerpnąć trochę świeżego powietrza?

Waham się. Może jestem zbyt świętoszkowata. Tom przecież nie musi być 

wolny, bym mogła iść z nim na spacer. Z drugiej jednak strony problem 

tkwi w tym, dokąd nas taki spacer może zaprowadzić.

- Słuchaj, jestem prawnikiem. Lubię mieć wszystko czarno na białym. Czy 

ta obrączka coś znaczy?

Tom patrzy na nią i nieśmiało obraca ją na palcu.

360

- Tak, bardzo dużo znaczy. Ale jeśli pytasz, czy jestem żonaty, to już nie. 

Jestem wdowcem.

Nagle czuję się zakłopotana swoją otwartością.

- Przepraszam, naprawdę mi przykro - wyrzucam z siebie, przepraszając w 

jednym zdaniu za moje pytanie i wyrażając jednocześnie żal z powodu 

jego straty.

- Dzięki. Nie było mi łatwo. Erie to dobry przyjaciel. Znajduje czas na 

background image

wspólne wędkowanie i często do mnie zagląda. Dręczy mnie, tak to mogę 

ująć - dodaje z uśmiechem.

- Niedawno straciłeś żonę?

- Pięć lat temu. Wtedy właśnie przeprowadziłem się na wieś, by skupić się 

na wychowywaniu dzieci. Chciałem odciągnąć nas od miasta i wszystkich 

wspomnień.

- Jak dzieci sobie z tym radzą?

- Zaskakująco dobrze. Są szczęśliwe i uwielbiam przebywać w ich 

towarzystwie. Niestety, zdążyły już dorosnąć. W tym roku moje drugie 

dziecko poszło na studia.

- Moje też.

- Wielka zmiana, prawda? Teraz już nie spędzam każdego weekendu na 

chodzeniu na mecze piłki nożnej i zawody pływackie. Chyba już czas 

wrócić do prawdziwego świata.

- Jeśli umawianie się na randki można nazwać prawdziwym światem - 

śmieję się.

- No i nie jestem w tym zbyt dobry. Na przykład: stoję tutaj z piękną 

kobietą i jedyne, co mi przychodzi do głowy, by jej zaproponować, to łyk 

świeżego powietrza.

- Cóż, dałeś mi już piętnaście dolarów - odpowiadam, myśląc o 

taksówkarzu.

- Jesteś prawnikiem. Za piętnaście dolarów mogę mieć półtorej minuty 

twojej uwagi.

- W takim razie wykorzystajmy je najlepiej, jak się da. Gdy wychodzimy 

na zewnątrz, przeszywa mnie lekki

dreszcz i Tom zdejmuje marynarkę, by następnie otulić nią moje ramiona. 

background image

Ponownie mnie ratuje - co, jak zauważyła Bel-lini, jest całkiem fajne.

361

Przechadzamy się po nabrzeżu, rozmawiając z ożywieniem o naszych 

dzieciach. Bardzo szybko się dowiaduję, że Tom jest internistą i przez 

ostatnich kilka lat pracował spokojnie w niewielkiej klinice na wsi. Teraz 

się zastanawia, czy wrócić do miasta i przyjąć propozycję wykładania w 

Columbia Medical Center.

- Wreszcie jestem gotowy, by zacząć od początku - mówi.

- Zabawne. To nasze dzieci powinny mieć życie przed sobą, ale to ja się 

czuję gotowa na wszystko.

- Ja też. To fajne uczucie. - Tom prowadzi mnie gdzieś po schodach.

Wchodzimy do środka, ale chyba się trochę zagapiłam i zamiast wrócić na 

przyjęcie, znajdujemy się w innej części Chelsea Pierś.

- Lubisz kręgle? - pyta Tom i uśmiecha się szelmowsko.

- Nie grałam w nie, odkąd skończyłam dwanaście lat - odpowiadam, 

zastanawiając się, jak moja suknia za osiem tysięcy dolarów wyglądałaby 

z butami do kręgli.

Kilka minut później przekonuję się o tym osobiście.

-Uważam, że srebrno-zielone buty bardzo ci pasują - stwierdza Tom, 

uśmiechając się, gdy staję przed nim. Czuję ulgę, pozbywszy się obcasów, 

bez względu na to, co mam teraz na nogach.

- Granie w kręgle wygląda inaczej, niż to pamiętam - mówię, rozglądając 

się po sali, która bardziej przypomina dyskotekę niż ośrodek sportowy. Z 

głośników wydobywa się muzyka rap, a specjalne urządzenie wytwarza 

chmury strzępiastego dymu. Nie ma fluorescencyjnych świateł, w których 

każdy wygląda niekorzystnie, za to na sali panuje półmrok.

background image

Tom bierze ze stojaka moją bilę i podaje mi ją. Podchodzę do linii i 

próbuję przyjąć klasyczną postawę graczy rzucających jedną ręką. Ale dla 

moich wymyślnych manewrów bila jest nieco za ciężka, a suknia zbyt 

obcisła. Trzymając więc w obu dłoniach siedmiokilogramową kulę, 

kucam, upuszczam ją i lekko popycham. Toczy się powoli przez sam 

środek toru.

362

- Strike! - woła z zachwytem Tom, kiedy przewracają się wszystkie kręgle, 

a tablica z wynikami robi się cała podświetlona.

- Szczęście początkującego - mówię, wracając do niego dumnym krokiem.

Kiedy nadchodzi kolej Toma, rzuca bilą w niezwykle fachowy sposób. 

Ona zaczyna obiecująco toczyć się po torze, ale potem skręca niepewnie w 

bok. Strącony jeden kręgiel. Za drugim razem wynik jest taki sam.

- To nie twoja wina. Niełatwo grać w kręgle, kiedy ma się na sobie 

smoking - oświadczam Tomowi, kiedy wraca do mnie.

- Nie traktuj mnie protekcjonalnie, ty odstrojona w suknię balową 

paniusiu, która zaliczyła strikea.

- Strike - odpowiadam, wzruszając ramionami. - W baseballu strikea się 

unika. Nikt też nie chce strajków pracowniczych. A tak w ogóle, to kto 

zdecydował, że w kręglach oznacza to zwycięstwo?

- Nie mam pojęcia.

W następnej rundzie wszystko się zmienia. Tomowi udaje się strącić kilka 

kręgli, mnie za to ani jednego.

- Coś mi się wydaje, że jestem osobą w stylu „wszystko albo nic" - 

stwierdzam, patrząc na wiszącą nad torem elektroniczną tablicę z 

wynikami.

background image

- Z całą pewnością zasługujesz na wszystko - mówi Tom, obejmując mnie 

ramieniem.

- Owszem - odpowiadam, a potem, pragnąc właśnie wszystkiego, 

nachylam się i całuję go lekko.

Tom wygląda na zachwyconego.

- Jeśli spodoba ci się jakaś kobieta, zabierz ją na kręgle. Tego właśnie mam 

zamiar nauczyć mojego syna - mówi, obdarzając mnie promiennym 

uśmiechem, ukazującym dołki w jego policzkach.

- Nie jest to jakaś typowa rada, ale w moim wypadku zadziałało - 

przyznaję.

363

Patrzymy na siebie, zastanawiając się, co będzie dalej. No i oczywiście coś 

się dzieje. Dzwoni komórka Toma. Patrzy na numer.

- Ciekawe, czego Hamilton może chcieć ode mnie - mówi i odbiera 

telefon. Słucha przez chwilę, po czym zatrzaskuje komórkę i chwyta mnie 

za rękę. - Hamilton wpadł w panikę. Nagły wypadek. Potrzebny jest 

lekarz. Erie czymś się zakrztusił.

- Pewnie hot-dogiem - mówię, uznając, że prawdopodobnie nie wie, jak 

żuć coś innego niż kawior.

Wybiegamy z sali i jesteśmy w połowie pirsu, kiedy dociera do mnie, że 

bieganie nie sprawia mi żadnego problemu.

- Jestem nadal w butach do kręgli - mówię ze zdziwieniem.

- A niech to, masz rację. - Tom także ma na nogach swoje. Patrzy na nie 

przelotnie. - Będziemy musieli zmienić je później. Teraz nie mamy czasu.

Trzymając się za ręce, biegniemy do pirsu nr 60. Pokonujemy ten odcinek 

w naprawdę rekordowym czasie. Kiedy docieramy na miejsce, naszym 

background image

oczom ukazuje się następujący obrazek: Erie leży na podłodze, wokół 

niego gromadzi się tłum ludzi, a piękna kobieta praktycznie leży na nim. 

Bellini.

Tom podbiega i klęka przy swoim najlepszym przyjacielu, którego oczy są 

szeroko otwarte. Wygląda na zdrowego i zadowolonego. Klękam obok 

mojej najlepszej przyjaciółki, która wygląda na jeszcze bardziej 

zadowoloną.

- Wszystko jest pod kontrolą - oświadcza Bellini, unosząc głowę. Po 

chwili odwraca się z powrotem w stronę swego pacjenta i przyciska swe 

usta do jego, potem odrywa je, przyciska, odrywa, przyciska.

- Co ty robisz? - pyta doktor Tom.

- Erie się krztusił, więc najpierw zastosowałam manewr Heimlicha - 

wyjaśnia ona spokojnie. - A kiedy się udało, położyłam go, by zrobić mu 

oddychanie metodą usta-usta.

364

- Dobra robota, jeśli chodzi o Heimlicha, ale nie jestem pewny, czy 

oddychanie usta-usta jest koniecznie - mówi Tom, delikatnie odciągając 

Bellini.

Uśmiechając się szeroko, Erie opiera się na łokciach i wyciąga rękę do 

swojej nowej lekarki.

- Jak najbardziej jest konieczne. Nigdy w życiu nie czułem się tak dobrze.

Tom wybucha śmiechem i wszyscy wstajemy.

- Chodź, Erie, daj mi pięć minut na przebadanie cię. A potem ty i Bellini 

możecie wrócić do zabawy w doktora.

Oddalają się, a my patrzymy radośnie za nimi.

- Lepiej uważaj; Erie jest naprawdę nie do wytrzymania - mówię czule. - 

background image

Wymagający i egocentryczny.

- A także przystojny, bogaty i na dodatek świetnie całuje.

- To prawda, ale jest arogancki.

- Pewny siebie - odparowuje Bellini.

- Zawsze niedostępny.

- To nie jest typ, który się do ciebie przykleja i działa ci na nerwy

Śmieję się.

- Poddaję się. Wy dwoje idealnie do siebie pasujecie. Bellini przytula 

mnie.

- Nie masz nic przeciwko, jeśli zgarnę twojego byłego chłopaka?

- Oczywiście, że nie. Jestem gotowa na to, by mieć nowego.

Podnoszę głowę i dostrzegam, że w moim kierunku zmierza Tom Shepard, 

serdeczny, ofiarny i seksowny Ma spuszczoną głowę. Widzę, jak zsuwa z 

palca obrączkę, trzyma ją przez chwilę w dłoni, po czym dyskretnie chowa 

do kieszeni.

- Jakieś ciągle żywe żale odnośnie do tych wszystkich mężczyzn, za 

których nie wyszłaś? - pyta mnie Bellini, która przygląda się z kolei 

Ericowi.

Kręcę głową.

365

- Wreszcie zrozumiałam, że nie ma powrotów. Jedyne, co można zrobić, to 

ruszyć przed siebie.

Tom podchodzi do mnie. Przez chwilę myślę o tym, jak dobrze się dzisiaj 

bawiliśmy i ile jeszcze pozostało do odkrycia o sobie nawzajem. Nie mam 

pojęcia, co przyniesie przyszłość. Może za dwadzieścia lat będę wracać 

wspomnieniami i myśleć o Tomie z uczuciem jako o mężczyźnie, za 

background image

którego nie wyszłam. Może w ogóle nie będę o nim myśleć. A może 

każdego ranka będę się budzić przy jego boku, niezmiernie z tego powodu 

szczęśliwa?

Tom wyciąga rękę.

- Mogę cię prosić do pierwszego tańca? - pyta.

- Oczywiście. - Uśmiecham się do siebie, uświadamiając sobie, że jeśli 

tylko się sobie na to pozwoli, przeszłość może się okazać dobrą 

nauczycielką. Jeszcze kilka krótkich miesięcy temu jąkałabym się i 

tłumaczyła, że mam dwie lewe nogi. Ale teraz jedynie dodaję: - Choć 

może najpierw powinniśmy zmienić buty.

- W żadnym wypadku - oświadcza Bellini, sędzia au courant, gdy Erie 

sięga po jej dłoń. - Stroje balowe i buty do kręgli. Podoba mi się. Możliwe, 

że jesteście prekursorami zupełnie nowego trendu.

Wszyscy się śmiejemy, a ja wślizguję się w objęcia Toma i razem ruszamy 

w stronę parkietu. Trendu? Pewnie nie. Ale przy odrobinie szczęścia 

staniemy się prekursorami czegoś, co potrwa nieco dłużej.

Polecamy

inne książki z tej serii

J. Kapłan, L. Schnurnberger

Moje są wyjątkowe

Sara ma czterdzieści jeden lat, zajmuje się kateringiem. Jej pierwszy mąż 

James uciekł do Patagonii osiem lat temu, zostawiając ją z dzieckiem. 

Przeprowadza się wraz z synem do swojego narzeczonego, Bradforda, 

mieszkającego w bogatej dzielnicy Nowego Jorku. Jej najlepsza 

przyjaciółka Kate, wzięta dermatolog, ma romans z bogatym, żonatym 

mężczyzną. Kolejna z trójki - Berni - będąca w ciąży z bliźniakami, 

background image

wyprowadza się z Zachodniego Wybrzeża i rezygnuje z satysfakcjonującej 

pracy na rzecz macierzyństwa. Każda z trzech przyjaciółek jest zatem na 

etapie układania sobie nowego życia, okraszonego męskimi striptizami i 

najnowszymi zabiegami antycellulitowymi prosto z Brazylii. Komplikacje 

powstają, gdy na horyzoncie pojawia się wyjątkowo złośliwa była żona 

Bradforda ze swoją nieznośną córką. Zycie Sary zamienia się w piekło, 

tym bardziej, że w tym samym czasie z dalekiej Patagonii powraca James 

z zamiarem odzyskania małżonki...

Risa Green

Opowieści z kołyski

Kilka lat temu Lara Stone zrezygnowała z pracy w kancelarii prawniczej i 

zatrudniła się w administracji elitarnej szkoły prywatnej w Bel Air. Wciąż 

pewnie rozkoszowałaby się długimi wakacjami, słonecznymi 

popołudniami w Los Angeles i pracą polegającą głównie na rozmowach z 

pełnymi szalonych pomysłów nastolatkami, gdyby jej mąż Andrew 

kategorycznie nie zażyczył sobie dziecka. Dziś Lara jest młodą mamą i 

wciąż trudno jej uwierzyć, że codziennie będzie ją budził zapach 

dziecięcej kupki i dobiegający z elektronicznej niani rozdzierający uszy 

wrzask. Nie ma co liczyć na to, że uda jej się wrócić do poprzedniej wagi, 

a historie o regularnym karmieniu piersią lepiej od razu włożyć między 

bajki - maleńka córka Parker domaga się karmienia przez całą dobę, więc 

o przespaniu chociaż kilku pełnych godzin w ciągu tygodnia można tylko 

pomarzyć. W tych warunkach nikomu nie byłoby łatwo skoncentrować się 

na zajęciach „Mama i ja", ani znaleźć w miarę kompetentną nianię. Może 

zresztą żadne z tych zadań nie byłoby ponad siły wzorowej absolwentki 

Uniwersytetu Pensylwanii, gdyby akurat po ośmiu latach nieobecności nie 

background image

stanął przed nią ojciec i nie zaczął się jej zwierzać ze swojego burzliwego 

związku z byłą striptizerką.

Pomimo wszystko Lara wszelkimi siłami stara się odzyskać wewnętrzną 

równowagę, bo wie, że niedługo będzie jej bardzo potrzebować. Mąż już 

przebąkuje, że chciałby mieć syna...