36 Stephens Susan Żar pustyni

background image
background image

Susan Stephens

Żar pustyni

«Romans z szejkiem» - 36

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miała plecak wielkości stodoły. Zdejmując go z trudem z bagażowej karuzeli,

omal nie wybiła oka stojącej obok kobiecie. Obwieszony klamrami i paskami, miał

też przytroczoną linę i parę wysokich butów.

Na wieść, że czeka ją wyjazd do interioru A'Qabanu w ramach pełnionej

funkcji dyrektora marketingu w agencji rozwoju tego kraju, Casey zamieniła ele-

gancki kostium i szpilki na strój safari, wysokie buty i łaciaty kapelusz. Na razie

jednak nie znajdowała się w dziczy, lecz na międzynarodowym lotnisku A'Qabanu,

gdzie pustynia występowała w postaci oryginalnej biżuterii stworzonej przez czo-

łowych projektantów świata.

Casey, jak to miała w zwyczaju, przygotowała się starannie do nowego zada-

nia, jednak tuż przed wejściem na pokład samolotu powiedziano jej, że plan po-

dróży się zmienił, a to za sprawą samego nowo koronowanego króla, szejka Rafika

al Playboya. Jego Wysokość zażyczył sobie poznać wszystkich kluczowych współ-

pracowników, zanim całkowicie pochłoną go sprawy wagi państwowej.

Casey zdziwiła się nieco, że zaliczono ją do tego grona, i nawet czuła się wy-

różniona, póki nie oznajmiono jej, że Raffa, jak kazał się nazywać szejk - absol-

went Eton i komandos Sił Specjalnych - lubi się pozbywać słabych ogniw w swojej

organizacji. I oto stała w nowoczesnej, błyszczącej luksusem hali, ubrana jak straż-

nik rezerwatu i bez możliwości przebrania się w urzędowy kostium.

W domu miała szafę pełną stonowanych ubrań, ale co z tego? Była tutaj i nic

nie mogła na to poradzić. Zresztą nie było aż tak źle, bo gdy tylko przejdzie przez

cło, od razu rzuci się do eleganckich butików.

Czy seksualny żar może przenikać przez szkło? Na widok Casey Michaels w

hali bagażowej pomyślał, że tak. Nawet w tym stroju wyglądała dobrze... śmiesz-

R S

background image

nie, ale dobrze.

Zresztą żadna sztuka wyglądać lepiej od tej spiętej ofiary mody, którą widział

na zdjęciu w teczce personalnej. Poza tym od czasu, gdy zrobiono tę fotkę, Casey

wspaniale rozkwitła, nie była już przeraźliwie chuda i miała znacznie dłuższe blond

włosy, spływające kaskadą spod ohydnego kapelusza. Razem z błąkającym się na

pełnych wargach uśmiechem, jasnym spojrzeniem i stanowczym krokiem dawało to

niezły zestaw, choć opakowany w fatalne ciuchy.

Strój można zmieniać. Na swój rekonesans ubrał się w dżinsy i podkoszulek.

Oficjalne szaty nosił tylko przy wyjątkowych okazjach. Wyobraził ją sobie w szy-

tym na miarę ciemnym kostiumie.

Co więcej, wyobraził też sobie skryte pod strojem i powoli odkrywane dla

oczu kobiece kształty. Pocierając trzydniowy zarost, rozbierał ją wzrokiem z luź-

nych ubrań w stylu safari. Wyraźnie słyszał zew dziewiczej niewinności.

Jednak nie zwykł mieszać interesów z przyjemnością.

Casey Michaels... Czy potrafi przewodzić i inspirować? Walczyć o podwład-

nych? To się dla niego liczyło. Tylko najlepsi i najtwardsi menedżerowie przetrwa-

ją w jego szeregach.

Zszedł do hali przylotów, w której kłębił się zbity tłum. Część ludzi go roz-

poznała, niektórzy gapili się z otwartymi ustami, inni nie mieli pojęcia, kim jest. A

czy ona go rozpozna?

Jego ochrona umiała być niewidzialna. Można by go wziąć za zwykłego pa-

sażera. Lubił wtapiać się w tłum, wyczuwał wówczas puls swego kraju i nastroje

rodaków, sprawdzał też czujność swych podwładnych.

Casey Michaels, miej się na baczności!

Była obserwowana. Czuła to wyraźnie. Śledził ją ktoś znacznie potężniejszy

niż urzędnicy, z którymi się do tej pory zetknęła. Nieustanny sygnał alarmowy w

jej głowie utrudniał koncentrację.

Co za koszmar, jęknęła, zderzywszy się z przeszklonymi drzwiami.

R S

background image

Auć! Skrzywił się, obserwując, jak szybko bierze się w garść i rusza wraz z

tłumem pasażerów do kontroli paszportowej. Na szczęście się nie zraniła, tylko

duma doznała uszczerbku. Obserwował Casey z wyższego poziomu. Pracowała dla

niego, zatem podlegała jego ochronie. Wizyta była próbą i musiała przebiec według

określonych zasad. Inni kandydaci pokonali przeszkody i jej też się to uda, a on

zapewniał wszystkim bezpieczeństwo, choć nikogo nie pilnował równie troskliwie

jak jej.

Oczywiście nie zamierzał przekraczać granic prywatności, nie ma mowy o

osobistym zainteresowaniu. Po prostu Casey potrzebowała więcej troski niż inni.

Okazywał jej tę samą przychylność, co reszcie swych pracowników, nic więcej.

Czyżby?

Gdyby żywił te same uczucia podczas spotkania z innymi kandydatami, mu-

siałby się poważnie zastanowić nad swoją orientacją seksualną. A nie miał co do

niej żadnych wątpliwości.

Sprawdziła w internecie, jak wygląda Międzynarodowy Port Lotniczy A'Qa-

ban, jednak nie była przygotowana na przepych i ogrom tego miejsca. Olśniewają-

cy blask kryształu, brązu i szkła w połączeniu z nienaganną czystością i lekkim za-

pachem przypraw, unoszącym się w powietrzu, ekscytował i oszałamiał zarazem.

Łatwo było stracić głowę, gdy wkoło szeleściły luźne arabskie szaty, szurały

stopy w sandałach i rozbrzmiewał gwar gardłowych głosów. Nawet korytarz wio-

dący do stanowisk kontroli paszportowej był egzotycznym wstępem do tajemnic

Wschodu, bowiem wisiały tam niezliczone portrety przywódcy A'Qabanu, czyli jej

nowego szefa.

Przyjrzawszy się wizerunkowi młodego władcy w tradycyjnych szatach be-

duińskiego wojownika, uświadomiła sobie, że w Anglii widziała tę samą podobi-

znę, nie ma więc pojęcia, jak wygląda jej szef w zachodnim ubraniu. Pośrodku hali

umieszczono maszt z państwową flagą: na błękitnym tle widniał srebrny sierp

R S

background image

księżyca, a stojący pod nim muskularny lew rozwarł paszczę w ostrzegawczym ry-

ku.

Przeszedł ją dreszcz na myśl, że lew jest symbolem szejka Rafika. Zawsze

uważała, że doskonale pasuje do mężczyzny, który wiosłował dla Eton, grał w

rugby w drużynie Oksfordu i boksował, gdy służył w Siłach Specjalnych, po czym

stał się potężnym władcą. Rafik al Rafar był niekwestionowanym lwem alfa Zatoki

Arabskiej - człowiekiem o nieskazitelnej etyce zawodowej, który oczekiwał tego

samego od współpracowników. Zadrżała na myśl o rychłym spotkaniu z nim.

Po błyskawicznym załatwieniu formalności celnych Casey ruszyła wraz ze

sznurem pasażerów, rozmyślając o swojej karierze w organizacji szejka. Przebu-

dowa A'Qabanu była fascynującym projektem. Kraj przylegał do turkusowego mo-

rza i graniczył z potężnymi górami, a stolicą mogłoby się szczycić każde państwo

na świecie. To były olbrzymie atuty. Casey chciała mieć udział w zapewnieniu te-

mu krajowi czołowego miejsca w światowym przemyśle turystycznym.

Bezcennym skarbem A'Qabanu była według Casey pustynia. Niezmieniony

od wieków interior, przemierzany jedynie przez Beduinów, którymi szejk Rafik al

Rafar się opiekował. Casey snuła wizje safari w głąb pustyni, podczas których

można by podglądać życie dzikich zwierząt, wypraw ekologicznych, a nawet wy-

kopalisk, które przyciągną uwagę świata.

W kolejce do kontroli paszportowej znowu odezwała się jej intuicja. Ktoś na-

prawdę ją obserwował. Miała wrażenie, że polowanie się rozpoczęło, a ona jest

ofiarą.

Było to najprawdopodobniej wynikiem oglądania zbyt wielu filmów. Stosy

DVD w domu Casey odzwierciedlały brak życia osobistego, dotrzymując jej wie-

czorami towarzystwa zamiast romantycznego kochanka...

Casey, jesteś po prostu nie w sosie, powiedziała sobie, walcząc z uczuciem, że

jest tylko drobinką podróżnego kurzu w zapracowanym, śpieszącym się świecie.

Nie miała żadnych złudzeń. Była pionkiem na szachownicy szejka, a jeśli nie wy-

R S

background image

kona właściwego ruchu we właściwym czasie, wypadnie z gry.

Grupa kobiet, które bezszelestnie przeszły obok niej niczym stadko wdzięcz-

nych motyli, rozproszyła myśli Casey. Posłała im uśmiech, a obwiedzione czarnym

tuszem oczy uśmiechnęły się do niej w odpowiedzi.

Mieszkańcy A'Qabanu wydawali się bardzo przyjaźni. Zapragnęła poznać ta-

jemny język, który płynął zza jedwabnych welonów kobiet. Obiecywał istnienie

ukrytego przed ludzkim okiem świata, o którym chciałaby się więcej dowiedzieć.

To jednak będzie musiało poczekać, podobnie jak wyprawa na pustynię.

Kontrola paszportowa odbyła się bez zakłóceń, co zdziwiło Casey, jako że

prezentowała się dość osobliwie na tle kolejki. Jakie to szczęście, że żaden z

odzianych w nienagannie wyprasowane szaty urzędników nie kazał jej otwierać

plecaka z traperską zawartością.

Nie spodziewała się, że ktoś będzie na nią czekał, więc zamierzała wziąć tak-

sówkę i pojechać do najbliższego hotelu. Gdy się tam znajdzie, weźmie prysznic,

przebierze się i skontaktuje z agencją.

Pokonała mniej więcej połowę hali, gdy nagle tłum się rozstąpił, a ją otoczyli,

odcinając drogę ucieczki, groźnie wyglądający strażnicy: czarne tuniki, luźne sza-

rawary, sztylety za pasami. Każdy by się wystraszył!

Casey również. Co za straszliwy grzech popełniła? Aresztują ją? Skażą na

śmierć?

Lecz oto złowieszczy krąg się rozstąpił, przepuszczając jakiegoś mężczyznę.

Przepuszczając absolutne ciacho w dżinsach.

A konkretnie w dżinsach obcisłych niczym druga skóra, w wysokich butach i

jedwabnym podkoszulku bez rękawów. Dostrzegła też zmierzwione kruczoczarne

włosy, bystre oczy, głęboki odcień opalenizny, zmysłowe usta i... kolczyk?

Co tu się wyrabia? Przez chwilę nie mogła rozsądnie myśleć. Mężczyzna był

bardzo wysoki i zbudowany jak zawodowy kick bokser. Odetchnęła głęboko, mu-

siała się opanować. To nie był dobry moment, by się wygłupić przed szejkiem.

R S

background image

- Casey Michaels, witam w A'Qabanie. Poruszasz się szybciej, niż myślałem.

Ciemne oczy szejka Rafika al Rafara były oszałamiające, zauważyła, wyko-

nując niezgrabne dygnięcie.

- Wasza Wysokość...

- Zostaw te żabie przysiady i mów mi Raffa.

Raffa...

Był nie tylko najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała,

wliczając w to aktorów filmowych, lecz do tego miał głos o barwie ciepłego miodu

z ledwie dostrzegalnym akcentem, który rozkosznie podrażnił jej zmysły.

- Raffa.

- Ahlan wa sahlan, Casey Michaels...

W jego głosie pobrzmiewała kpina. Czyżby czytał w jej myślach? Wpatrywa-

ła się w oczy, które słały jej przekaz, lecz nie miała pewności, czy jest wystarcza-

jąco dorosła, by go odczytać, a gdy władca A'Qabanu dotknął dłonią serca, ust, a na

koniec czoła, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi.

- Ahlan wa sahlan beek, Wasza... hm... Raffa. - Spuściła wzrok, błogosławiąc

się w duchu, że nauczyła się podstaw języka.

Gdy znów podniosła oczy, stwierdziła, że szejk omiata ją uważnym spojrze-

niem. Czyżby udało się jej kupić drugą szansę?

- Chodźmy - powiedział.

Dobrze, ale dokąd? - zastanawiała się z niepokojem. Najważniejsze, żeby nie

była to hala odlotów i najbliższy samolot do domu.

Zabrał ją do pokoju, w którym stały biurko i dwa krzesła. Poczuła przypływ

ulgi. Gdy weszła do środka, szejk zatrzasnął ochronie drzwi przed nosem, a potem

spytał:

- Co masz w plecaku? - Gdy kompletnie ogłupiała, ponaglił: - Twój plecak,

Casey. - Postawiła go na podłodze i oparła o krawędź biurka. - Otwórz - polecił

Raffa.

R S

background image

Zaczerwieniła się. Natura obdarzyła szejka Rafika al Rafara groźną, ocienioną

zarostem twarzą, pełną przerażającej wręcz stanowczości i siły. To nie był ugrzecz-

niony władca z pałacu, lecz twardy człowiek pustyni. Lepiej nie liczyć na królew-

skie maniery...

Otworzyła plecak. To zwykły biznes, napomniała się, by odzyskać pewność

siebie. Z tym mogła sobie poradzić, to faceci stanowili problem. W stosunkach za-

wodowych byli bezpłciowi, lecz kiedy opuszczali ten teren, przemieniali się w jang

dla jej jin. Ponadto mężczyźni tak bosko przystojni jak szejk nie zwracali na nią

uwagi, dlatego nie miała wprawy w kontaktach z kimś tak...

Uświadomiła sobie, że gapi się na pełne usta Raffy, i aż się wzdrygnęła, gdy

przemówił:

- Pokaż mi, co tam masz, Casey.

R S

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Pokazać ci, co tam mam? - powtórzyła bezmyślnie, gorączkowo przypomi-

nając sobie zawartość plecaka. Duże białe bawełniane gacie raczej nie zrobią na

Raffie wrażenia.

- Usiądź, jeśli wolisz.

- Wolę stać, o ile nie masz nic przeciw temu. - Nie dopuści, żeby górował nad

nią jak wieża.

- Jak sobie życzysz. - Boże, działał na nią jak magnes. Wystarczyło, że wzru-

szył ramionami, a już nie mogła oderwać oczu od jego szerokich barków.

Skuliła się bezwiednie, gdy podszedł nieco bliżej.

- Chciałbym sprawdzić, jak się przygotowałaś na pobyt na pustyni.

Jego spojrzenie było władcze, elektryzujące. Bawił się z nią, oceniał, drażnił

w sposób, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła - a ciało bardzo ją zawiodło. Casey

była wręcz boleśnie świadoma męskich kształtów szejka pod swobodnym strojem,

zwłaszcza obcisłe dżinsy stanowiły pożywkę dla rozigranej wyobraźni. Czemu w

ogóle o tym pomyślała?

A teraz groziło jej, że się rozpłacze. Casey Michaels - bizneswoman twarda

jak granit - była na granicy załamania. Jeśli bowiem otrzymanie tej pracy zależało

od jej kobiecego powabu, równie dobrze mogła już iść do domu.

Nigdy dotąd tak nie postąpił. Nigdy nie porwał pracownika prosto z samolotu

i nie zaprowadził do prywatnego biura na osobistą rozmowę. Nie miał usprawie-

dliwienia poza jednym - Casey Michaels go intrygowała. Bał się jednak, że okaże

się kolejną próżną blondynką. Spotkał ich już tak wiele, że zdążył nabrać nieza-

chwianej pewności, iż nie ma dla nich miejsca w jego interesach.

A teraz przekonał się z pewnym rozbawieniem, że Casey jest dokładnym

przeciwieństwem takich kobiet. Jej zdjęcie w teczce z dokumentami było równie

R S

background image

mylące jak jego oficjalny portret. Jeśli dostanie u niego pracę, jej pierwszym zada-

niem będzie opracowanie na nowo sylwetek współpracowników firmy.

Była pewna, że spakowała wszystkie potrzebne rzeczy, ale czy naprawdę tak

było? Wiele od tego zależy, myślała ponuro, wyjmując plastikową płachtę do zbie-

rania wody pitnej.

Raffa skinął z aprobatą.

Wyjęła lusterko do sygnalizacji, gdyby się zgubiła.

Kolejne skinienie.

Nożyczki, sznurek i krzesiwo do rozniecania ognia.

- Nożyczki?

- Razem ze szwajcarskim scyzorykiem, składaną saperką i kanistrem na wodę

zostały zapakowane w wodoodporną torbę.

Machnięciem ręki polecił jej kontynuować.

Pudełko oczyszczających wodę tabletek, sześć tubek soli w pastylkach, śro-

dek odstraszający owady, apteczka.

- A mapa? - zapytał.

- Oczywiście... - Pokazała mapę umieszczoną w plastikowej koszulce dla

ochrony przed podarciem lub zamoczeniem. - Mam także kompas.

Jego wargi drgnęły w leciutkim uśmiechu.

- A to wybrzuszenie?

Z ogromnym trudem powstrzymała się, żeby nie zerknąć na wybrzuszenie w

jego spodniach.

- Zapasowe ubrania.

- Ciemny kostium?

Nie, chyba że można by tak nazwać robocze łachy upchane w kanistrze na

wodę.

- Niestety nie.

- No cóż, na szczęście - rzucił z wyraźną ironią - mamy tu sklepy, w tym...

R S

background image

Na policzkach Casey wykwitł rumieniec.

- Gdybym wiedziała, że wybieram się do miasta, spakowałabym się inaczej. -

Zamarła. Z wyrazu twarzy szejka wywnioskowała, że nie nawykł, by mu przery-

wano. Stanowiło to pewien problem. Mogła się wprawdzie kontrolować, ale całko-

wita zmiana osobowości raczej nie wchodziła w grę.

Raffa wzruszył ramionami.

- Byłaś mi tu potrzebna - oznajmił, jakby to wszystko wyjaśniało.

Co, rzecz jasna, nie łagodziło jej frustracji. Raffa był tak irytująco nonsza-

lancki, zaś ona... Oszołomiona jego obecnością?

Między nimi iskrzyło wyraźne napięcie.

- Możesz spakować plecak. Stwierdzam, że dobrze się przygotowałaś na po-

byt na pustyni.

Dzięki Bogu, nie kazał jej wyjmować wszystkiego, w tym sześciu par spe-

cjalnych majtek, alarmu na wypadek zagrożenia gwałtem oraz prezerwatyw, które

wepchnęła jej do plecaka jak zawsze praktyczna matka.

Obserwując, jak z powrotem pakowała plecak, Raffa głęboko się zastanawiał.

Jej kwalifikacje wyglądały dobrze w dokumentach, była wzorem pracowitości, lecz

potrzebował czegoś więcej. Osoba, która poprowadzi zespół marketingu, powinna

być całkowicie oddana A'Qabanowi, a przy tym kreatywna, wykazująca inicjatywę,

zdolna do pracy indywidualnej i osiągania wspaniałych rezultatów bez potrzeby

ciągłego nadzoru.

Omiótł wzrokiem Casey. Jej strój był wręcz komiczny, lecz ona sama wcale

nie wydawała się śmieszna. Połączenie naiwności i absolutnej determinacji doda-

wało jej wdzięku, choć czuł, że potrafi być uparta.

Uznał, że policzy jej to na plus, choć będzie musiała przygotować się na nie-

spodziewane wyjazdy i zmiany celów podróży. Będzie musiała również radzić so-

bie w interiorze, co nie udało się kilku innym kandydatom, których trzeba było ra-

tować. Dopóki nie upewni się co do jej umiejętności, Casey pozostanie w mieście.

R S

background image

Lecz wszystko jeszcze przed nią.

No, dalej, Casey Michaels, zagrzewał ją w duchu, wyłóż karty na stół.

Była zmęczona podróżą i tempem wydarzeń. Oraz szejkiem Rafikiem.

Głównie nim.

To on był za wszystko odpowiedzialny.

Jej świetnie wytrenowany w niezliczonych perfumeriach nos potrafił zidenty-

fikować składniki jego egzotycznej wody kolońskiej: wanilia, czyli afrodyzjak,

drzewo sandałowe jako zmysłowa przyprawa i...

- Idziemy, Casey? - Posłał jej niepokojąco bezpośrednie spojrzenie. - Odwio-

zę cię do hotelu. Zostawisz tam rzeczy, a potem...

- Potem...? - Zaczerwieniła się. W wieku dwudziestu pięciu lat nie posiadała

ani grama wiedzy, jak postępować z mężczyznami.

- Potem kupię ci kostium. - Czyżby nie tego się spodziewała?

- Nie musisz. Ja...

- Z zasady nie przyjmujesz prezentów od mężczyzn? - Uniósł brwi.

- Mam pieniądze.

Wzruszył ramionami.

- Jeżeli wolisz sama zapłacić, to cóż, twój wybór.

- Tak, oczywiście. - Wpatrywała się w jego oczy niczym posłuszny szczeniak,

co zauważyła z lekką irytacją. Lecz były takie prześliczne...

- Chodźmy. - Przytrzymał przed nią drzwi.

Raffa zatrzymał się przed głównym wyjściem z lotniska. Ochroniarz natych-

miast stanął na baczność.

- Witaj w A'Qabanie - zwrócił się do Casey. - Przez kilka dni mój kraj jest

twoim krajem.

Atakowały ją fale gorąca, niemające nic wspólnego z palącym słońcem. Czuła

R S

background image

się spocona i brudna po podróży, podczas gdy Raffa był uosobieniem chłodu. Przy-

glądał jej się uważnie z leciutkim rozbawieniem. Przypuszczała, że cały pobyt w

A'Qabanie upłynie pod jego ścisłą kontrolą. Czuła się wyróżniona przyjęciem, które

jej zgotował, ale była pełna obaw w sferze osobistej. Wyglądało na to, że stawką

jest jej kobiecość. Pozornie nie powinna się tym przejmować, o ile tylko dzięki te-

mu dostałaby wymarzoną pracę, a jednak się przejmowała, i to bardzo.

Gestem pokazał zaparkowaną przy krawężniku limuzynę.

- Pozwól, że wezmę twój plecak.

- To miło z twojej strony.

- Nie jestem miły.

Ostre słowa, które jednak sprawiły, że przeszedł ją rozkoszny dreszcz.

Groźni wojownicy Raffy utworzyli szpaler, którym przeszli do królewskiej

limuzyny. Miała przyciemniane szyby. Hermetycznie zamknięta komnata wyłożona

miękkim kobiercem, w której będzie odcięta od świata.

Ogarnęła ją panika. Zatrzymała się, zdjęła koszmarny kapelusz i potrząsnęła

włosami.

- Powinnaś zaczekać, aż znajdziesz się pod osłoną - ostrzegł Raffa. - Słońce

jest zdradziecko palące. W czasie pobytu w A'Qabanie powinnaś za wszelką cenę

unikać upału.

To nie upał był dla niej niebezpieczny, ale jego oczy.

R S

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Gdy Casey usiadła obok niego na tylnym siedzeniu, poczuł, jak w jego zlo-

dowaciałe serce wdziera się ciepło. Tak wiele kobiet, tak niewiele wspomnień, bo

mu na nich nie zależało. Być może dlatego był tak cyniczny. Pragnął pobudzić swój

kraj w taki sam sposób, w jaki zmusza się do rozwoju firmę: zestawienia bilanso-

we, zaciekłe potyczki na zebraniach zarządu i w wymowie twarde, chłodne fakty.

Nim na scenie zjawiła się Casey Michaels, uważał, że jego plan nie ma słabych

punktów. Teraz był ciekaw, czy ta specjalistka od marketingu wniesie do projektu

nowe idee i świeże spojrzenie. A także czemu jest aż tak spięta.

Oparł się wygodnie w nadziei, że to ją uspokoi. Przez chwilę siedziała

sztywno, po czym odwróciła się do okna. Jej perfumy miały lekki kwiatowy za-

pach, doskonale kontrastując z jego ostrzejszą piżmową wonią. Ów kontrast

uświadomił mu, że czas wybrać osobę różniącą się od twardych, nastawionych na

sukces ludzi, których dotychczas preferował. Czy jednak Casey pasowała do

A'Qabanu?

Obserwując, jak bawi się pasmami jasnych loków, owijając je wokół szczu-

płych palców, powiedział sobie, że jest śmieszny. Kobieta w typie Casey nie spro-

sta zadaniu, a zdanie przeciwne wyraża wyłącznie jego libido.

- Czy to są studnie artezyjskie?

Nachylił się do niej.

- Tak.

Cofnął się powoli, ciekaw, czy podobnie jak on odczuła żar tego zbliżenia.

Miała usianą drobnymi piegami jasną cerę koloru dojrzałej brzoskwini... i pachniała

kobietą. Uświadomił sobie, że spiecze się na słońcu; jeszcze jeden powód, żeby ją

odesłać do domu. W głębi serca jednak pragnął zaznać jej ciała, ujrzeć płonące na-

miętnością oczy, które go pożądały. Jakże łatwo było sobie wyobrażać, że kocha

się z Casey, póki ta nie uśnie znużona w jego ramionach.

R S

background image

- Och, popatrz! - wykrzyknęła, wyrywając go z zamyślenia. - Wielbłąd.

- Naprawdę? - Coś takiego, wielbłąd na pustyni. Jej dziecinny entuzjazm tyl-

ko umocnił podjętą już decyzję. Casey wraca do domu.

- Nie do wiary, że pustynia podchodzi aż do pobocza autostrady - oznajmiła,

spoglądając na niego roziskrzonym wzrokiem.

W jej błękitnych oczach malowała się taka niewinność, że zamiast odwrócić

spojrzenie, odpowiedział:

- Jeśli spojrzysz w kierunku gór, zobaczysz na horyzoncie jeszcze więcej

wielbłądów.

- Aha, są! - wykrzyknęła, gdy na tle ciemniejącego nieba pojawiły się oto-

czone złotawym blaskiem sylwetki dromaderów.

Podekscytowana przyciskała twarz do szyby, zapomniawszy o całym tym na-

pięciu i zdenerwowaniu. A gdy uniosła do ust szczupłe dłonie, wykrzykując słowa

zdumienia i zachwytu, otrzymał najsilniejsze jak dotąd ostrzeżenie, że należy ją

odesłać do domu. Nie powinien czuć takiego poruszenia. Przecież to był biznes.

Podtrzymałby swoją decyzję, gdyby nie delikatna linia szyi wiodąca do upar-

tego podbródka. Choć Casey zdawała się nieobyta, podejrzewał, że kryła w sobie

cechy, których nie ujawniała na pierwszy rzut oka. Nie okaże się tak podatna na

sugestie jak inni kandydaci. Będzie miała własne zdanie i świeże spojrzenie na pro-

blem. Kto wie, jakie innowacje znajdą się dzięki niej w tyglu z pomysłami. A'Q-

aban zasługuje na młode utalentowane osoby. Nie można jej odesłać tylko dlatego,

że istnieje obawa, iż znajdzie się w jego łóżku.

- To szalenie ekscytujące! - wykrzyknęła. - Już nie mogę się doczekać. To

wspaniałe wyzwanie.

Zachowanie Raffy sprawiało, że łatwo było zapomnieć, iż jest królem. Czuła

jego piżmową woń. Choć na ogół uciekała od mężczyzn, była zdolna do uczuć, a

wysoki poziom testosteronu szejka po prostu ją osłabiał.

Pogrążony w myślach, nie zwracał na nią uwagi, więc odważyła się zerknąć

R S

background image

na niego. Piracki kolczyk połyskiwał w promieniach zachodzącego słońca. Raffa

był niesamowicie seksowny, w czarnych oczach czaiła się obietnica, a pełne usta

były stworzone do pocałunków. Czemu musiał być jej szefem? Ciemny trzydniowy

zarost działał na nią podniecająco.

Gdyby tak potarł nim, powiedzmy, delikatną skórę na karku, policzek... pierś?

Zadrżała. Za sobą miała kilka niezdarnych pocałunków, które wyleczyły ją z chęci

całowania. Nie tęskniła za obślinionymi wargami. Jednak Raffa był z pewnością

mistrzem. Umknęła spojrzeniem, gdy ich oczy nagle się zetknęły. Czy odczytał jej

myśli? Wyczuł fascynację?

Starała się oddychać miarowo. Wróciła myślami do świata za szybą. Czy bę-

dzie jej dane wejrzeć za zasłonę, czy też pozostanie w sterylnej klimatyzowanej

kapsule, nie poznawszy prawdziwego A'Qabanu?

A jeśli on ją tam zatrzyma? Na tę myśl zrobiło jej się rozkosznie słabo. Pra-

gnęła, by jej dotykał delikatnie i czule, by rozchylił jej uda i ujął pośladki, porusza-

jąc się rytmicznie, aż...

Ciężko westchnęła.

- Nie jest ci za gorąco? - spytał.

- Nie, w porządku. - Bujna wyobraźnia wpędzi ją kiedyś w kłopoty.

Znaleźli się na podjeździe najlepszego hotelu w A'Qabanie, jak wyjaśnił

Raffa. Imponujący budynek z różowego kamienia w kształcie starożytnego fortu

był ósmym cudem świata. Jeśli do tego ma luksusowe wnętrza, nie trzeba go re-

klamować. Casey nastawiła się na trudniejsze wyzwania. Zamierzała zaprezento-

wać światu różnorodność kultury i krajobrazu A'Qabanu. Musi wywalczyć wyjazd

na pustynię.

Limuzyna zatrzymała się u stóp szerokich schodów. Mundury portierów ka-

pały od złota. Wiedziała, jakie będą jej następne kroki.

Jednak Raffa ją uprzedził.

R S

background image

- Odpocznij - poradził.

- Tak, dziękuję. - Czyżby miał jej już dość?

- Jutro czeka cię mnóstwo pracy. W pokoju znajdziesz listę niezbędnych tele-

fonów.

Zatem zmienił zdanie w kwestii zakupów.

- A co z moim kostiumem?

- Każę asystentowi przysłać ci kilka do wyboru.

- Nie trzeba. - Jakiś facet ma decydować o jej garderobie? - Sama to załatwię.

- Tak właśnie tutaj działamy.

- Ale ja działam inaczej. - Nie chciała, żeby zabrzmiało to zbyt oschle, ale się

nie udało. Oczy Raffy zwęziły się niebezpiecznie. - Przyzwyczaiłam się sama wy-

bierać stroje i płacić za nie - dodała, by zatrzeć złe wrażenie.

Czy posunęła się za daleko?

W oczach Raffy pojawiło się lekkie rozbawienie.

Musiała coś jeszcze wyjaśnić:

- Kiedy cię znowu zobaczę?

- Będę z tobą w kontakcie. - Odwrócił się, ostatecznie ją odprawiając.

Posunęła się stanowczo za daleko. Ponadto odniosła wrażenie, że nie zrozu-

miał jej pytania.

- Chodziło mi o sprawy zawodowe - dodała szybko.

- A o cóż by innego? - Na koniec oznajmił jasno i wyraźnie: - Jeśli ci się nie

uda, Casey, jest mnóstwo innej pracy w mojej organizacji.

Zrozumiano.

- Ale właśnie na tej mi zależy - odparła z uporem, nie spuszczając z niego

spojrzenia.

Kąciki jego warg drgnęły, po czym Raffa dał znak i limuzyna ostro ruszyła.

Więc lubi żyć niebezpiecznie, rozważał, obserwując, jak Casey wchodzi po

R S

background image

schodach, nie pozwalając portierowi odebrać sobie plecaka. Uśmiechnął się na ten

widok. Nie dała mu szansy zamknięcia galerii handlowej dla innych klientów, żeby

mógł ją zarzucić prezentami. Nie, to nie było w jej stylu.

Odwrócił się, by spojrzeć na nią po raz ostatni.

- Zawracamy - polecił szoferowi.

O rany! Musi przestać biegać po obszernym apartamencie, podnosząc i od-

stawiając rozmaite przedmioty, i wreszcie uznać fakt, że to wszystko przekracza jej

najśmielsze marzenia.

Plecak został w holu wielkości stadionu. Casey pobiegła z powrotem. Miała

dla siebie całe piętro, to jakiś obłęd. Nawet wypchany plecak, który porzuciła na

dywanie rozmiarów boiska, wyglądał jak zabawka dla lalek.

Wyciągnęła biały podkoszulek, wypłowiałe dżinsy i klapki. Rzeczy skromne,

ale przynajmniej czyste. Pognała do łazienki, w biegu ściągając ubranie. Namydliła

się obficie i stanęła pod strumieniem letniej wody. Oto królewska łazienka, w której

zmieściłby się jej rodzinny dom, wyłożona kremowym, różowo żyłkowanym mar-

murem i czarnym granitem, ze złoconymi kranami. Nie w jej guście, ale nie ulegało

wątpliwości, że był to szczyt luksusu. Dodatkowo zaopatrzono ją w zestaw kosme-

tyków najlepszych marek.

Nie miała czasu ich użyć.

Ręcznikiem owinęła głowę i wypadła z łazienki, byle jak okrywszy tułów

drugim ręcznikiem.

Pobladła i stanęła jak wryta, kurczowo przytrzymując na piersiach skąpy ma-

teriał. Miała przed sobą władcę A'Qabanu.

Raffa siedział na sofie. Zakłopotana wycofała się sztywno w stronę łazienki,

świadoma, że ręcznik z niej spada.

- K... kto cię wpuścił?

- Twój lokaj.

R S

background image

- Mój...? - Nie wiedziała, że ma lokaja. Ilu niewidzialnych mężczyzn dzieliło

z nią apartament?

Raffa wstał i ruszył w jej stronę.

- Co robisz? - rzuciła nerwowo.

- Pomyślałem, że ci się przydadzą...

Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, a ona ostrożnie wyciągnęła rękę i wzięła

swoje rzeczy.

- Większość gości wykorzystuje to pomieszczenie jako salon - wyjaśnił.

I nie biega po nim nago, dopowiedziała w duchu, przyciskając plecy do drzwi

łazienki.

- Czy mógłbyś...? - Jak tu wykonać odpowiedni gest, nie gubiąc ręcznika?

- Czy mógłbym się odwrócić?

Jaki domyślny! Miała nadzieję, że nie czytał w jej myślach.

- Właśnie.

Odwrócił się z ulgą. Casey była cudowna - ciepła, zaróżowiona i wstydliwa.

Niekoniecznie cechy, których szukał u swoich pracowników.

- Okej, możesz się już odwrócić.

Hm, udzieliła mu zgody. Cenił kobiety, które potrafiły stawić mu czoło. A

raczej takich pracowników, poprawił się surowo.

- Czy coś się stało? - spytała, wygładzając ubranie.

- Zakupy.

- Już to załatwiłam.

- Ach, tak? - Zmrużył oczy, patrząc na porzucony na podłodze ręcznik.

- Wezwałam taksówkę.

- Nie trzeba.

- Nie trzeba? - Patrzyła na niego ze szczerym zdziwieniem w czystych nie-

bieskich oczach.

Poczuł gorące ukłucie pożądania. Ta kobieta działała na niego stanowczo zbyt

R S

background image

silnie. Co nie znaczy, że zmienił swój plan.

- Ja cię zawiozę.

- Ty?

Miała minę, jakby jej złożył niemoralną propozycję. Opuścił wzrok na jej usta

- były pełne i lekko rozchylone. Nigdy dotąd nie pragnął pocałować pracownika.

- Ja.

- Czemu? - spytała podejrzliwie.

Czyżby oczekiwał wybuchu wdzięczności?

- Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. Wezwałem cię tu nieoczekiwanie,

z plecakiem i saperką, a potrzebujesz kostiumu. - Gestem wskazał drzwi. - Idzie-

my?

- Pod warunkiem, że będę mogła zapłacić.

- Co? - Bawiło go, że osoba tak solidna i nudnawa, jak wynikało z dokumen-

tów, może być aż tak oryginalna.

- Obiecaj...

- Myślałem, że to szejkowie zawsze płacą - zażartował, na co się znów zaru-

mieniła.

Pewnie się obawia, że na skutek uporu straciła pracę, pomyślał.

- Dziękuję. A jeśli chodzi o szejków - dodała nieśmiało - to nic o tym nie

wiem. Jesteś moim pierwszym.

I ostatnim, postanowił sobie w duchu.

- Muta assif, Casey Michaels - rzekł śpiewnie. - Przyjmij moje przeprosiny,

jeśli cię obraziłem.

- Ależ skąd! Po prostu przywykłam płacić za siebie.

- Nigdy za to nie przepraszaj. - Przytrzymał przed nią drzwi.

R S

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Limuzyna pojechała do domu, a jej miejsce zajęło purpurowe lamborghini.

- Chciałaś jechać na zakupy? - ponaglił Raffa, bowiem Casey wrosła w zie-

mię, gapiąc się na fantastyczny pojazd.

- Tak, ale...

- Ale co?

W małym sportowym wozie będą się niemal dotykać.

- Czy bagażnik nie jest za mały?

- Na jeden kostium? - Spojrzał na nią z ukosa.

- No tak... - Nie mogła przecież wyznać, że nie ufa sobie na tyle, by siedzieć

tak blisko niego w ciasnej przestrzeni.

- Sklepy nie są otwarte przez całą noc.

Ruszyła wreszcie, po czym spróbowała, nie tracąc przy tym wdzięku, wbić

swoje nieprzesadnie szczupłe ciało w drzwi wielkości otworu skrzynki pocztowej.

- Siedzenie dopasowuje się do pasażera - przyszedł jej z pomocą Raffa, gdy

miotała się w ciasnym wnętrzu.

Może do tyłka Calineczki, pomyślała, moszcząc znacznie obfitsze kształty na

wąskim fotelu.

- Piękny wóz... - mruknęła, pamiętając, żeby się nie spłoszyć, gdy Raffa usią-

dzie obok niej.

Właśnie usiadł.

- To wielka galeria. Powiedz, co chcesz kupić, to będę wiedział, gdzie zapar-

kować.

- Po prostu zwykły kostium.

- I będziesz go nosiła do klapek? Nie marnuj mojego czasu. Pamiętaj o pięciu

P.

- Słucham?

R S

background image

- Porządne Przygotowanie Podstawą Perfekcyjnej Pracy.

- Jasne...

Zapalił silnik, a ona przyjrzała się ukradkiem Raffie. Jako mężczyzna z pew-

nością nie cierpiał zakupów. Być może jednak uda jej się obrócić tę wyprawę na

swoją korzyść.

- Już nie mogę się doczekać, kie...

Reszta zdania utonęła w ryku potężnego silnika lamborghini. Kosmiczne

przyśpieszenie wbiło ją w fotel, uniemożliwiając dalszą konwersację.

Zamierzał dać Casey tę samą szansę co innym kandydatom.

A potem...?

Casey poniesie porażkę i wróci do domu, ot co.

Jego ciało podjęło spór z tym chłodnym rozumowaniem. Był ciekaw, co w

końcu zwycięży.

Wjechał do podziemi i oddał kluczyki parkingowemu.

- Masz pieniądze? - spytał, zanim wysiadła. Nadal był gotów pokryć jej wy-

datki, ale wyjęła z kieszeni dżinsów garść zmiętych banknotów i trochę drobnych.

Patrzył na nią z powątpiewaniem. - Jesteś pewna, że to wystarczy?

- Oczywiście. To i tak więcej, niż zazwyczaj wydaję.

Popatrzył na nią bez słowa i ruszył do środka. Ochrona wysiadała właśnie z

samochodów. Machnięciem ręki polecił, by trzymali się z tyłu. Casey rozejrzała

się, sprawdziła rozkład sklepów i stanowczym krokiem ruszyła błyszczącą od

świateł aleją.

Poszedł za nią z zaciekawieniem. W galeriach handlowych w A'Qabanie

sprzedawano wyłącznie luksusowe marki. W większości butików nie eksponowano

czegoś tak wulgarnego jak ceny towarów. W bogatym kraju obowiązywała niepi-

sana zasada: jeśli musisz spytać o cenę, to jest duża szansa, że nie stać cię na ten

zakup. Otwierało to furtkę do częstych nadużyć, polegających na ustalaniu cen

zgodnie z chwilową fantazją, a raczej by nasycić chciwość. Proceder ów znajdował

R S

background image

się na jego liście zmian, ale jeszcze nie dzisiaj.

Ściągnął Casey do A'Qabanu, żeby sprawdzić jej przedsiębiorczość, a nie

upokorzyć, napomniał się natychmiast, idąc tuż za nią. Jeśli spotka ją coś takiego,

będzie interweniował.

W pierwszym butiku trzymał się z boku i obserwował. Sklep specjalizował się

w szalenie nobliwych strojach. Tak jak się obawiał, obsługa odnosiła się wzgardli-

wie do Casey, nie zwracając na nią uwagi. Nie zdziwiło go, że na ścianie wisiało

zdjęcie ostatniego szejka, jego dalekiego krewnego. Tu tkwiono jeszcze w średnio-

wieczu. Raffa zamierzał stworzyć równe szanse dla wszystkich obywateli. Niestety,

na razie pozostawało to w sferze planów.

Casey poczuła się zakłopotana.

- Przykro mi, że musiałeś czekać, ale nic mi się tu nie podobało.

- Nie przepraszaj. - Wiedział, że nie mogła sobie na nic pozwolić, więc po-

ciągnął ją za sobą w kąt, gdzie nie mogli być widziani.

Patrzyła na niego nieufnie.

- Możesz to uznać za zaliczkę na poczet pensji - mruknął, nie chcąc jej urazić.

- Nie... Proszę...

Jej drobna rączka odepchnęła plik banknotów, które usiłował jej wsunąć.

Uszanował jej prośbę.

Casey skierowała się do kolejnego butiku, gdzie sytuacja się powtórzyła.

Raffa uznał, że już dość tego.

- Nie, naprawdę dużo się nauczyłam - oznajmiła.

Czy tego, że w A'Qabanie nie mogła sobie na nic pozwolić? Że ludzie bez

pieniędzy się nie liczyli, całkowicie zepchnięci na margines? Nie tego pragnął dla

swojego kraju. Już miał znów sięgnąć do portfela, gdy twarz Casey nagle się rozja-

śniła.

- O, tego właśnie potrzebuję - zawołała, zmierzając do świetnie zaopatrzonego

papierniczego.

R S

background image

- Skup się. - Nie było czasu na łażenie po sklepach.

- Czy zechcesz na mnie zaczekać?

Zacisnął szczęki.

- Czy nie mogłabyś wziąć ode mnie pieniędzy i kupić sobie, co ci potrzeba?

- Akurat tutaj pieniądze nie będą mi potrzebne.

Zaintrygowany poszedł za nią do sklepu, gdzie kupiła podkładkę i długopis.

- To wszystko? - spytał ze zdziwieniem.

- Owszem.

- Zamierzasz się w to ubrać?

W odpowiedzi oparła się o ladę, przyciskając do piersi podkładkę niczym tar-

czę.

- Żartowałem - wyjaśnił z uśmiechem.

- Rozumiem.

Udawała śmiałość, ale nie po raz pierwszy wyczuł, że lęka się go jako męż-

czyzny. Zaciekawiło go to, ale na razie postanowił dać jej spokój. Nie chciał wy-

straszyć Casey.

- Pójdziesz ze mną? - spytała z miłym uśmiechem.

Chyba się bała, że wystawiła jego cierpliwość na zbyt dużą próbę.

- Prowadź... - Wskazał, że ma iść przodem.

Wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami. Była niewinna, co nie zna-

czy, że na nią nie działał.

Jest bezbronna, powiedział sobie z mocą, a wobec tego nietykalna.

Ciekawiło go, dokąd pójdzie. Zmierzała do pierwszego butiku. Zaczekał, gdy

weszła do środka. Zarozumiałe sprzedawczynie potraktowały ją równie wzgardli-

wie, co za pierwszym razem. Jednak po pięciu minutach musiały się nią zaintere-

sować, bo Casey stanęła pośrodku i gorliwie notowała, jakby robiła inwentarz

sklepu.

- Czy mogę w czymś pomóc? - spytała wyniośle jedna z kobiet.

R S

background image

- Nie, dziękuję - odparła grzecznie Casey. - To raczej ja mogę pomóc pani.

Nadstawił uszu. Z trudem się powstrzymał, żeby nie wbiec do środka, jednak

pokrzyżowałoby to zamiary Casey.

- Przeprowadzam sondę dla szejka Rafika al Rafara bin Haktariego na temat

poziomu obsługi w jego sklepach. - Gdy kobieta zesztywniała, Casey dodała: - Nie

mylę się, że szejk jest właścicielem tego butiku, prawda?

- Tak jak wszystkich sklepów w galerii - odparła drżącym głosem sprzedaw-

czyni.

- No właśnie. Działam jako tak zwana podstawiona klientka.

Raffa musiał przyznać, że metoda Casey mu zaimponowała, zwłaszcza że

wyszła z butiku z naręczem toreb, nie wydawszy ani centa.

Już zrozumiał. Ostatecznie i tak za wszystko zapłacił. Casey była doprawdy

sprytna. Miał tylko nadzieję, że następnym razem wybierze nieco swobodniejsze

stroje.

Czekała go kolejna niespodzianka.

- Nie zatrzymam ich - wyznała, gdy kroczyli jasno oświetloną aleją.

- Więc co z nimi zrobisz? - Gestem przywołał ochroniarza, który wziął od niej

torby.

- Zwrócę.

- I co dalej?

Posłała mu łobuzerski uśmiech.

- Daj mi jeszcze kwadrans, to ci pokażę.

- Chętnie, tylko nie przeciągaj struny.

Zatrzymała się przy bankomacie. Instynktownie rozejrzał się za paparazzi.

Szejk Rafik al Rafar, potężny władca i miliarder, czeka cierpliwie przy bankoma-

cie, podczas gdy jego towarzyszka wypłaca nędzne dwieście dolarów, starannie je

przeliczając, nim schowa do torebki - cóż to byłby za nagłówek.

- Powinno wystarczyć - oznajmiła.

R S

background image

Powstrzymał się od komentarza, pokazując, że ma prowadzić.

Po chwili zrozumiał. Casey zabrała go do butiku firmy o międzynarodowej

sławie, która szybko i tanio produkowała stroje na wzór modeli słynnych projek-

tantów. Kupiła w nim kilka ubrań, ładny szal na ramiona, najtańszą z torebek i kar-

digan.

- Pewnie wolałbyś, żebym w pewnych sytuacjach zakrywała ramiona -

oznajmiła.

Kupiła też parę spodni, co sprawiło mu przyjemność. Jeśli przetrwa rozmowę

kwalifikacyjną w mieście, w interiorze zetknie się z tradycjonalistami, którzy wro-

go odnosili się do jakiejkolwiek golizny. Sam najchętniej ujrzałby ją nagą.

- Zostało mi jeszcze trochę drobnych - zawołała z triumfem.

- Poradziłaś sobie - przyznał - ale nadal uważam, że powinienem za ciebie za-

płacić.

- Czemu?

- Może chodzi o nieopodatkowane wydatki? - zakpił z poważną miną.

- Ukrywasz dochody? - wykrzyknęła z oburzeniem, po czym zakryła dłonią

usta. - Przepraszam, to nie moja sprawa.

- Na co masz teraz ochotę? - Musiała być zmęczona podróżą i odwodniona. -

Jedzenie, picie?

- Sok - oznajmiła. - Umieram z pragnienia.

- Poczekaj, aż się znajdziesz na pustyni.

Natychmiast zwiększyła czujność, zmęczenie gdzieś się ulotniło. Obietnica

wypadu na pustynię oznaczała, że nadal była w grze.

Jakimś cudem przeniknął jej myśli. Jak mogłoby być inaczej, dopowiedział w

duchu, patrząc w przejrzyste oczy Casey.

Nie można mu przerywać, napominała się. Ani kroczyć zbyt blisko niego.

Raffa prowadził ją do kafejki w podziemiach galerii. Okazja wyprawy na pustynię i

otrzymania upragnionej pracy wisiała na włosku, więc należy za wszelką cenę wy-

R S

background image

paść profesjonalnie. Od tej chwili skupi się wyłącznie na sprawach zawodowych.

Jednak jak to zrobić, gdy coraz bardziej pragnęła znaleźć się w ramionach

przystojnego szejka?

Koktajl z jabłek, selera naciowego i mięty był przepyszny, a pełne czerwone

wargi Casey, obejmujące słomkę, kuszące.

- Chciałabym jeszcze wrócić do tej galerii - oznajmiła.

- Po co? - spytał podejrzliwie.

- Żeby przeprowadzić porządne badania.

- Mów dalej - ponaglił niecierpliwie.

- Przykro mi to mówić, bo to twój kraj i twój biznes, ale niektóre butiki nie

zachęcają do zakupów.

- Mhm... - Mało powiedziane, dodał w duchu.

- Jeśli poważnie myślisz o rozwoju turystyki, powinieneś wysłać pracowni-

ków na szkolenie. To im się przyda, a tobie zwiększy obroty.

Patrzył w jej oczy i coraz trudniej przychodziło mu się skupiać na sprawach

zawodowych.

- Co ty powiesz? - zażartował łagodnie.

- Ależ tak! Niektórzy z nas nie są tak bogaci, ale nasze pieniądze są równie

dobre. A jeśli dużo nas, szaraczków, wyda...

- Szaraczków? - powtórzył z rozbawieniem. Casey z pewnością do nich nie

należała. Odkąd to majątek jest miarą człowieka? - Nigdy nie zamierzałem uczynić

z A'Qabanu enklawy dla bogaczy.

- Więc czemu nie skorzystasz z moich doświadczeń? Klasa średnia, niezłe

zarobki, ale gdzie mi tam do prawdziwego bogactwa.

- Kto wie, może skorzystam.

Podobało mu się, że jest tak rzeczowa w sprawach zawodowych, czy jednak

potrafi się rozluźnić w życiu osobistym? Miał taką nadzieję, choć lepiej, by nie sta-

ło się to podczas pobytu w A'Qabanie. Potrafił wiele rzeczy, ale wiedział, jak trud-

R S

background image

no mu kontrolować libido.

Dopiła koktajl i milczała, skoro zabrakło tematów zawodowych. Posłała mu

ukradkowe spojrzenie i szybko odwróciła wzrok. Na przemian to rumieniła się, to

bladła. Uznał, że musi jej pomóc.

- Dobrze sobie radzisz. - Przelotnie nakrył jej dłoń swoją.

- Mam nadzieję - bąknęła, cofając rękę, zaraz jednak dodała: - Nie postępuję

spontanicznie, nie polegam na instynkcie. Skończyłam wydział...

- Zakupów? - zażartował.

- Marketingu handlowego - poprawiła z powagą.

Nikt nigdy go nie poprawiał. Podobało mu się to, nawet bardziej niż rumieńce

i umykanie spojrzeniem. Zdecydowanie za bardzo.

- Pójdziemy? - Wstał i odsunął jej krzesło. - Zabieram cię do hotelu. Wyglą-

dasz na zmęczoną.

- Rano będę wypoczęta. I dzięki za koktajl oraz... - Zawahała się.

- Za co? - spytał zaciekawiony.

- Za tę szansę. Wiem, że musisz dokonać wyboru...

- Dowiesz się o mojej decyzji w swoim czasie - uciął. - Tak jak wszyscy.

Gdy stanęli przed hotelem, zapytała:

- Czy rano mam przyjść w kostiumie?

Najlepiej naga, pomyślał.

- Tak, albo w eleganckiej sukience.

Pożegnali się oficjalnie. Zrobił wszystko, by nie okazać, jak wielkie wrażenie

wywarła na nim Casey.

R S

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Nie poszła prosto do łóżka, lecz jeszcze trochę pracowała. Chciała zrobić na

szejku wrażenie chłodnej profesjonalistki.

Uczyni z jego kraju światową markę!

Potem wzięła prysznic i daremnie próbowała usnąć. Jej umysł pracował na

pełnych obrotach. Poddała się wreszcie i zaczęła przeglądać gazetę.

Okazało się to nader pouczającym zajęciem. Już pierwszy nagłówek krzyczał:

Tablica rejestracyjna sprzedana za 3 mln dolarów na aukcji dobroczynnej!

A niżej wyjawił młody bywalec salonów:

Ojciec dał mi czek in blanco na nowe numery do mojego porsche.

Ho-ho! Wyobraziła sobie tę górę pieniędzy. Lecz nie wolno jej tracić z oczu

celu, czyli zdobycia pracy w A'Qabanie. Trzeba zapomnieć o milionowych czekach

i bywalcach salonów.

I o Raffie.

Niestety, z tym był pewien kłopot...

Obudziła się z niespokojnego snu wczesnym rankiem, postanowiła więc po-

leżeć jeszcze z godzinkę. Pachnąca lekko jaśminem pościel była boska. Casey

przeciągnęła się leniwie na szerokim łożu.

Z rozmarzenia wyrwał ją dźwięk telefonu.

- Za dziesięć minut w holu na dole.

Raffa rozłączył się, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Jak tornado ruszyła do łazienki. Głos Raffy był ożywiony niczym w środku

dnia. Pewnie zdążył pobiegać, popływać i wziąć prysznic, zanim do niej zadzwonił.

Odkręciła zimną wodę i dziarsko wskoczyła do kabiny, by zaraz wyskoczyć z

niej z piskiem. Szczękając zębami, przeprosiła się z ciepłą wodą. Bosko!

Po chwili miała na sobie bluzkę, ciemne spodnie i czerwony kardigan.

I oczywiście wysokie obcasy.

R S

background image

Ze spodniami?

Włożyła spódnicę.

Niedobrze, ma blade nogi.

Znów chwyciła spodnie.

Bluzka, spodnie, wysokie obcasy...

Bluzka, spodnie, sznurowane buty...

Zdecydowanie obcasy.

Przejrzała się w wysokim lustrze.

Pominęła makijaż, ledwie wysuszone włosy związała gumką i runęła do

drzwi. Zamarła z ręką na klamce. A co z badaniem, które przygotowała?

I perfumami kupionymi w samolocie?

Spryskała się obficie, wetknęła dokumenty pod pachę, wygładziła ubranie.

Miała jeszcze dwie minuty.

Otworzyła drzwi.

- O kurczę!

- Dzień dobry...

Uśmiech Raffy omal jej nie oślepił. Jakiej on pasty używa?

- Czyżbym w czymś przeszkodził?

- Nie... skąd. - Zaśmiała się z udawaną pewnością siebie. - Jestem już dawno

gotowa.

Wyprostował się, a ona znów poczuła się jak liliput.

- Jadłaś śniadanie?

Gapiła się na jego śnieżnobiałą koszulę, szafirowy jedwabny krawat i szyty na

miarę garnitur, pewnie od Armaniego... a może z Savile Row?

Nie, Ozwald Boateng, co zdradziła jedwabna podszewka z dyskretnym logo.

Boże, był taki seksowny. A ona czerwona jak burak.

- Co tam masz pod pachą? - spytał.

Struchlała. Włosy? Wilgotną plamę?

R S

background image

- Och, chodzi ci o teczkę?

- A o cóż by innego? Pokaż.

Podała mu dokumenty.

- Co to jest?

- Wstępne wnioski z badań w galerii handlowej...

- Pisałaś na komputerze? - spytał, przeglądając teczkę.

- W centrum biznesowym w hotelu... Mam okropne pismo.

Świdrował ją uważnym spojrzeniem. Czuła się jak preparat pod mikrosko-

pem.

- Nadam się? - spytała nerwowo.

- Wyglądasz ślicznie.

Boże.

Nikt dotąd jej tego nie powiedział. Często słyszała, że jest zbyt poważna, sku-

piona na karierze, ale śliczna? To słowo się z nią nie kojarzyło.

Ruszyli aleją, której nie sposób było nazwać korytarzem. Pozłacany łukowaty

sufit zdobiły postaci cherubinów i girlandy kwiatów, marmurową posadzkę wy-

ściełały kosztowne dywany, zaś zdobne złotymi liśćmi lazurowe kolumny świeciły

ciepłym blaskiem. Skoro tak wygląda hotel, to jak prezentuje się pałac Raffy?

Z cienia wychynęli odziani na czarno ochroniarze. Czy powinna się z nimi

przywitać? Uznała, że nie, bo patrzyli przez nią, jakby była przezroczysta.

- Jako kobieta jesteś niewidzialna - szepnął Raffa.

- Mhm... - Musi się przyzwyczaić, że on nigdy nie jest sam.

- Jak ci się podoba hotel? - spytał, gdy z prędkością światła zjeżdżali prze-

szkloną windą.

- Bardzo... - Starała się ukryć lęk wysokości, na szczęście Raffa zasłaniał wi-

dok miejskiej przepaści.

- Boisz się? Trzeba było mi powiedzieć. - Stanął tak, że miała przed oczami

jego szeroką pierś w nienagannym garniturze. Oszałamiał ją... no i te zmysłowe

R S

background image

usta... - Chyba nie jest ci zimno? - spytał, gdy lekko zadrżała.

- Nie, właśnie się zastanawiałam.

- Podziel się ze mną myślami.

Dzikimi erotycznymi myślami? Z trudem wzięła się w garść.

- Przeczytałam w gazecie o aukcji... zebrano na niej miliony. Czy tak jest

zawsze w A'Qabanie?

- Bywa... Czemu pytasz?

- Zaciekawiło mnie to. - Można by przeznaczyć te góry pieniędzy dla dobra

wszystkich mieszkańców kraju. - Czy idziemy prosto na zebranie?

- Najpierw się nieco bliżej poznamy.

- Ach, tak? - wykrztusiła.

- Przedstawię cię pracownikom. - Spojrzał na nią kpiąco. - Możesz się już

rozluźnić - mruknął, gdy winda stanęła.

To będzie trudne, skoro opanował do perfekcji czytanie w jej myślach.

Odnalazła się w zespole, jakby w nim pracowała od lat. Z wdziękiem nosiła

swoje ubranie z sieciowego butiku na tle garniturów od Armaniego. Była kompe-

tentną, zdolną menedżerką, gotową wejść na kolejny szczebel kariery. Pierwsze ze-

branie poprowadziła ze swobodą, jakiej się po niej nie spodziewał.

Słuchał uważnie, gdy informowała zespół o swoich odkryciach w galerii i

pokazywała fachową prezentację w Power Poincie. Dopasowane spodnie podkre-

ślały zgrabną sylwetkę, a kardigan szczupłość ramion i kobiecość, którą tak starała

się ukryć. Czego się obawiała?

Pod koniec zebrania wpadł na pewien pomysł. Dobry kandydat powinien

umieć pracować w biurze i poza nim, radzić sobie z najróżniejszymi ludźmi. Zatem

następny test dla Casey był wręcz oczywisty.

R S

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Limuzyna przystanęła w porcie przed wielkim magazynem.

- Pokażę ci, co będziesz sprzedawała.

- Jak to? Gdzie?

- Poczekaj, to się przekonasz.

Pomógł jej wysiąść z limuzyny i pomyślał, że ma już dość szoferów.

- Proszę mi przysłać auto - poprosił dyskretnie, podczas gdy Casey gapiła się

na magazyn wielkości hangaru.

- Służę. Jakie pan sobie życzy?

Przyszła mu na myśl Casey, przeciwniczka luksusu, jego obecne sumienie.

Zdecydował się na teslę.

- Wejdźmy do środka - powiedział.

Na olbrzymiej przestrzeni mieściła się masa towarów, od hummerów po

uprzęże najnowszej generacji dla pięciu drużyn polo. Ilość luksusu, która mogła

przyprawić o zawał.

- Co to w ogóle jest? - wyjąkała.

Pewnie wyobraziła sobie, że musi zorganizować sklep, w którym to wszystko

będzie sprzedawane.

- Poczekaj, jeszcze nie koniec - oznajmił, gdy szli tunelem między piętrzący-

mi się skrzyniami.

- Co to jest? - powtórzyła.

- Lubisz wyzwania, prawda?

- Tak - odparła ostrożnie.

- Więc przejdźmy do mojej kryjówki.

Strażnicy przy drzwiach, wstukiwanie kodów i haseł, analiza linii papilarnych

i w końcu mogli wejść. Znaleźli się w wygodnym i dość zwyczajnym biurze. Raffa

dotknął ukrytej dźwigni i z podłogi wyłonił się sejf.

R S

background image

- Są jeszcze jakieś niespodzianki? - spytała, gdy na nią spojrzał.

- Zobaczymy. - Uważnie ją obserwował. - Jeszcze nie wiem, czym cię można

zaskoczyć.

Zarumieniła się.

Wprowadził kod otwierający sejf, zmieniany co kilka minut przez sygnał z

satelity. Casey aż sapnęła, gdy drzwi odskoczyły jak za dotknięciem różdżki. Po-

prosił, żeby usiadła, i wyjął niedużą skórzaną aktówkę.

- Położę ją na stole, żebyś mogła obejrzeć. To, co jest w środku, nie może

upaść...

Na widok bajecznego jaja Fabergégo wydała stłumiony okrzyk. Jubilerska

robota była wprost oszałamiająca w swej precyzji.

Nigdy dotąd nie sprzedawała dzieł sztuki o takiej wartości. Uświadomiła so-

bie, że może nie zdać tego testu.

Raffa pokazywał jej kolejne skarby sezamu. W swym życiu jeszcze nie spo-

tkała mężczyzny tak potężnego, a zarazem wrażliwego i delikatnego.

Aż zadrżała z tych emocji.

- Wszystko w porządku? - spytał miękko.

Odetchnęła głęboko, pozorując skupienie na przepięknym szmaragdowym

naszyjniku wysadzanym diamentami, który Raffa wyjął z aksamitnego puzderka.

- Lepiej przyznam od razu, że nigdy nie sprzedawałam tak wartościowych

przedmiotów - oznajmiła wreszcie.

- To zrozumiałe, niewiele osób ma takie doświadczenie. Jednak w CV napi-

sałaś, że umiesz sprzedać absolutnie wszystko.

- Miałam na myśli koncepcje i plany, a nie bajeczne klejnoty.

Jak to się stało, że niemal stykali się głowami? Pochyleni nad stosem klejno-

tów przypominali dzieci, które podziwiają pirackie skarby.

- Co o tym sądzisz? - spytał Raffa, bawiąc się naszyjnikiem.

Jeśli mam dostać tę pracę, muszę się natychmiast skupić, nakazała sobie.

R S

background image

- Powinnam wynająć ekspertów i oprzeć się na ich poradach - odparła. - Ale

sprzedam to.

- Dobrze. Szafiry lepiej do ciebie pasują - dodał, gdy Casey pogładziła na-

szyjnik ze szmaragdów.

- Tak uważasz? - Popełniła błąd, spoglądając na niego pytająco.

- Mhm...

Wybrał wspaniały naszyjnik z królewskich szafirów i odgarnąwszy jej włosy,

zapiął na szyi. Cisza niemal dzwoniła w uszach, przerywana jedynie nierównym

oddechem Casey. Nie mogła się poruszyć ani odezwać. Za nic nie przyznałaby się

do swoich myśli.

Dotyk ciepłych palców Raffy na obojczyku, chłód ciężkiego naszyjnika, który

skojarzył jej się z erotycznym gadżetem...

Westchnęła i niczym w transie potoczyła głową.

- Lepiej się do tego nie przyzwyczajać. - Otrząsnęła się z rozmarzenia, zdjęła

naszyjnik i oddała Raffie.

- Nie zaszkodzi czasem oddać się fantazji.

- Tylko nie wolno jej mylić z rzeczywistością. Ciekawe, dla kogo są przezna-

czone? - mruknęła, gdy Raffa ostrożnie umieścił szafiry w szkatułce. Kiedy posłał

jej ostre spojrzenie, spróbowała obrócić swoje słowa w żart: - Kto wie, może

chciałabym je zatrzymać.

- Więc lepiej je schowam... - Zamknął szkatułkę. - Szafiry ci pasują, powinnaś

o tym pamiętać. Twoje oczy są tego samego koloru.

- Zapamiętam. - Posłała mu cierpki uśmiech. - Zaraz popędzę do jubilera i

kupię sobie kilka drobiazgów. - Naprawdę należeli do różnych światów.

W oczach Raffy zamigotały wesołe iskierki. Jednak miał poczucie humoru.

- Czy masz klejnoty w każdym kolorze? - spytała, udając klientkę.

Pożałowała tego, bo Raffa chwycił jej dłonie.

- Trzymaj w ten sposób - poprosił, składając je razem. - Gotowa?

R S

background image

- Tak - odparła ochryple.

Chwycił skórzany woreczek, poluzował rzemyk i wysypał jej na ręce stos

oszlifowanych kamieni. Mieniły się tęczą barw.

- Mam to sprzedać? Będę potrzebowała pomocy.

- Jeżeli nie potrafisz...

- Potrafię. - Widziała, jak z twarzy Raffy znikł uśmiech. Zamienił się w wy-

magającego szefa. Wiedziała, że to jeden z tych decydujących momentów. - Pora-

dzę sobie. Muszę mieć tylko odpowiednio zabezpieczone miejsce do pracy.

- Zostaw to mnie. Co jeszcze? - spytał.

- Mam nadzieję, że sprzedaż pójdzie szybko i...

- Mylisz się - przerwał Raffa. - Nie oczekuję, że je sprzedasz.

- Nie rozumiem.

- Poprowadzisz aukcję.

- Hm... co? - Po prostu gapiła się na niego.

Była kompetentnym pracownikiem, ale lubiła trzymać się z tyłu, a nie stać na

scenie w blasku świateł. Nie miała szans zachęcić eleganckiego tłumu do gorącz-

kowych zakupów.

- Twoim zadaniem będzie poprowadzenie aukcji dobroczynnej podczas im-

prezy, która bardzo wiele dla mnie znaczy.

- Jaka to impreza?

- Wielki bal, który odbędzie się za trzy dni z okazji mojej... - Urwał gwałtow-

nie.

- Koronacji?

- Nieważne, jak to nazwiesz. Chodzi o możliwie duży zysk z aukcji na cele

dobroczynne. Pieniądze będą przeznaczone na pomoc dla Beduinów.

- Opowiedz mi o nich.

- To plemiona wędrowne, którym zapewniamy pomoc medyczną, nauczycie-

li...

R S

background image

Natychmiast całym serce włączyła się w te działania. Uczyni wszystko, by

zebrać jak najwięcej pieniędzy. Raffa był królem nie tylko z nazwy, lecz prawdzi-

wym przywódcą swego narodu.

- Ta aukcja... - Zaschło jej w gardle na myśl o wielkim zaufaniu, którym ob-

darzył ją Raffa. Nie mógł wiedzieć, jak przerażały ją tłumy, jednak szlachetny cel

doda jej odwagi. - Nie zawiodę cię - oświadczyła z mocą.

- Nie zawiedź Beduinów. Zbierz jak największą sumę pieniędzy.

- To duża ilość przedmiotów, tutaj i w magazynie - przeszła do konkretów. -

Ile mam czasu? - Sama logistyka była piekielnie trudna.

- Jeśli masz wątpliwości, powinnaś przedstawić je w tej właśnie chwili.

Nigdy dotąd nie miała do czynienia z takimi sumami pieniędzy. W A'Qabanie

żyło wprawdzie wielu milionerów, lecz trzeba pamiętać, że ludzi po jakimś czasie

nuży dobroczynność, nawet jeśli są bajecznie bogaci. Będzie musiała wpaść na ja-

kiś oryginalny pomysł.

- Nie mogę poprowadzić zwyczajnej aukcji - powiedziała.

- Aukcja to aukcja, wiadomo, jak ma wyglądać. - Zerwał się z miejsca, za-

trzasnął zamki aktówki i schował ją z powrotem do sejfu. Nie usiadł, lecz zaczął

przechadzać się nerwowo po pokoju.

Też wstała i wyprostowała się na swoją mizerną wysokość. Była niczym go-

towa do skoku czarna pantera.

- Możesz w pełni na mnie polegać. Obiecuję, że cię nie zawiodę.

- Jesteś pewna?

- Tak. - Powietrze zdawało się naładowane dziwnymi fluidami, lecz jeśli mia-

ła pracować z jednym z najprzystojniejszych mężczyzn na Ziemi, musiała się do te-

go przyzwyczaić. Powinno to być dla niej dodatkowym bodźcem. - Zakładam, że

będę potrzebna przy organizacji balu.

- Skup się wyłącznie na aukcji. Inni załatwią sprawę balu. Mam dla ciebie

dobrą radę: wykorzystaj swoje mocne strony.

R S

background image

- Taki mam zamiar.

- Sprzedaj wszystko za dobrą cenę.

To tyle. Łatwo powiedzieć.

- Dziękuję, że powierzyłeś mi tak ważne zadanie.

- Zatrudniam najlepszych, Casey - oznajmił szorstko - i oczekuję od nich wy-

ników. Jeśli ci się nie uda...

Czuła się jak na huśtawce, raz góra, raz dół. Musi bardzo uważać.

- Uda mi się.

Mierzyli się wzrokiem jak przeciwnicy na ringu.

- Niesprzedane przedmioty mogą trafić na rynek - wyjaśnił Raffa - ale więcej

zarobisz na aukcji, więc spodziewam się, że zaapelujesz do...

- Sumienia uczestników? - dokończyła.

- Właśnie - zgodził się z ironicznym uśmieszkiem.

- Możesz na mnie polegać - oznajmiła stanowczo, bo nagle przyszedł jej do

głowy pewien pomysł.

Casey patrzyła na nisko zawieszony roadster, stojący przy krawężniku.

- A gdzie lamborghini? - spytała.

- Wiem, że nie lubisz luksusu, więc pomyślałem, że przedstawię ci moje nowe

ekocacko.

- Eko? - Patrzyła z niedowierzaniem na przyczajonego na asfalcie potwora.

- Najnowszy model napędzany elektrycznie. Osiąga setkę w ciągu trzech i

dziewięć dziesiątych sekundy, co sprawia, że jest szybsza niż lotus i niemal do-

równuje mojemu ferrari, a mimo to kosztuje niecałego pensa za kilometr.

- Ona? - No tak, pojęła wszystko, gdy Raffa czule pogłaskał maskę wozu. - I

tanio można ją kupić? - zakpiła. Gdy spojrzał na nią tak, że aż się zarumieniła, do-

dała: - Niesamowity wóz. - Szczupła czarna bestia była doprawdy doskonałym słu-

gą swego pana.

- No, dalej - ponaglił Raffa. - Powiedz to, Casey.

R S

background image

- Co? - spytała sztywno.

- Jest seksowna.

To prawda... podobnie jak on. Ale nie zamierzała się w to wgłębiać.

Postanowił zabrać Casey na przejażdżkę. Jeśli mieli współpracować, musieli

się lepiej poznać. Gdyby udało jej się skutecznie poprowadzić aukcję, miałaby

wielką szansę zdobyć tę pracę. Nie powiedział jej, że inni kandydaci w tym punkcie

się wycofali bądź też on sam odesłał ich do domu. Chęć poprowadzenia aukcji

uznałby za przechwałkę, ale coś w zachowaniu Casey sugerowało, że powinna do-

stać szansę. Na wypadek, gdyby zjadła ją trema, w kuluarach będzie czekał zastęp-

ca. Sprawa była zbyt ważna, żeby zawalić ją z powodu byle kaprysu.

- Wsiadaj - polecił, gdy się ociągała.

- Dokąd jedziemy?

Była taka nieufna. Niesamowite, jak szybko potrafiła się zmienić z pewnej

siebie menedżerki w przestraszoną dziewczynkę.

- Zabieram cię na zasłużonego drinka. A może wolisz lunch? No, na co cze-

kasz? Tak czy nie?

Czekała na przypływ odwagi. Nie wiedziała, jak postępować z mężczyzną,

który był tak pewny siebie, i rodzącymi się w niej uczuciami.

Raffa zabrał ją do najmodniejszego klubu w mieście, sądząc po parkujących

przed nim limuzynach. Menedżer pośpieszył ich przywitać.

- Idziemy? - spytał, podając jej ramię.

Miała wejść do klubu w towarzystwie władcy. Wsunęła mu dłoń pod ramię,

gdy obok pojawili się ochroniarze.

- Czy muszą iść z nami? - Wcale jej się to nie podobało.

- Nie zrobią nic, na co nie masz ochoty.

Jak by to było iść przez życie z mężczyzną takim jak Raffa... Czuła, że jest

urodzonym opiekunem i obrońcą.

Zanim poniosła ją wyobraźnia, przypomniała sobie, że nie przyszła tu ze

R S

background image

swoim facetem. Raffa był jej szefem i zabrał ją na lunch. A dotyk jego dłoni...

- Czemu drżysz? Czy jest ci zimno? - spytał, gdy szli za kierownikiem sali do

stolika.

- Hm... nie... - Dotąd myślała, że jest raczej oziębła, ale nie zamierzała mu

tego tłumaczyć.

- Odwagi - szepnął. - Jest tu wielu potencjalnych nabywców, których spotkasz

na aukcji. Chcesz zrobić dobre wrażenie, prawda?

Jasne, że chciała. Jego słowa przestawiły ją z powrotem na biznes. Rozgląda-

jąc się po ekskluzywnym klubie, zauważyła, że młode kobiety z wielką uwagą słu-

chają swych towarzyszy. Śmiały się na zawołanie, unosiły z niedowierzaniem dło-

nie do ust, nie odzywały się niepytane. Jak długo tu wytrzyma?

To będzie ciekawe pole badań, przypomniał jej biznesowy umysł.

- Czy możemy usiąść tak, żebym mogła dyskretnie obserwować gości?

- Jeśli chcesz... Napijesz się szampana?

- Wolę sok.

- Niech będzie.

Fascynowała go ta stanowcza menedżerka, a prywatnie nieśmiała myszka. To

nagroda za mieszanie biznesu z przyjemnościami, czego nigdy dotąd nie robił.

Jednak niewinność Casey była gwarancją, że proces przyjmowania do pracy

nie rozwinie się w nic innego. Nie wolno mu jej wykorzystać. Poza tym, gdyby do-

szło do przekroczenia granic, jego nienasycony apetyt i jej tłumione pożądanie wy-

niosłyby ich w erotyczny kosmos, z którego trudno powrócić na ziemię.

Jej pełne wilgotne wargi obejmowały słomkę zanurzoną w soku z papai, a on

uświadomił sobie, jak to dobrze, że zrezygnował z szampana. Musiał zachować

chłodną głowę, i to za wszelką cenę.

R S

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- Opowiedz mi o swojej rodzinie, Casey...

- O mojej rodzinie? - Natychmiast spanikowała, po czym uświadomiła sobie,

że to zupełnie zwyczajne pytanie ze strony przyszłego szefa. - Nie ma w nas nic

niezwykłego.

- Tak? Może pozwolisz, że ja to ocenię. - Jego oczy błyszczały w przyćmio-

nym świetle.

- Jestem pewna, że uznasz nas za nudziarzy.

- A ja jestem pewien, że będzie odwrotnie. - Wyprostował się nad stołem, na

którym stały niemal nietknięte potrawy.

Rozmawiamy z ożywieniem, pomyślała Casey, póki nie schodzimy na życie

osobiste. Jeśli jednak chciała tej pracy, nie mogła mieć przed szejkiem tajemnic.

- Czytałeś moje dokumenty...

- I sporo się dowiedziałem. Ale teraz chcę coś usłyszeć od ciebie. Jeśli masz

pracować w moim kraju, muszę cię lepiej poznać. Jak rozumiem, twoi rodzice zaj-

mują się dość niezwykłą problematyką - rzekł ze spokojem. - Nie musisz się ni-

czego wstydzić.

- Nie wstydzę się...

- Opowiedz mi o nich.

- Ich praca mi nie przeszkadza. - Nawet w jej uszach zabrzmiało to jak kłam-

stwo.

Raffa nalał jej szklankę wody i uśmiechnął się zachęcająco.

Dotąd nie rozmawiała z nikim obcym o medycznych dokonaniach rodziców.

Nie mogła nawet przyprowadzić do domu chłopaka, w obawie że stanie się obiek-

tem wywiadu pary słynnych seksuologów.

- Wiesz, na czym polega ich praca? - spytała.

- Tak - odparł ze swobodą, jakby jej rodzice byli ogrodnikami. - To światowej

R S

background image

sławy naukowcy, trudno ich nie znać.

- No tak... - Uświadomiła sobie, że nie kpi, lecz jest szczerze zainteresowany.

- Casey, kształtuje nas nasze środowisko, dlatego stawiam ci takie pytanie.

- Jestem z nich dumna. - Tak było. Pomogli wielu ludziom, oczywiście poza

nią samą.

- Zatem wyrosłaś w kochającej rodzinie?

- Jak najbardziej. Owszem, rodzice są dość niekonwencjonalni, ale obdarzyli

mnie prawdziwą miłością.

Nie wspomniała, że mimo pozorów otwartości nigdy nie była z nimi szczera,

zwłaszcza w sprawach seksu. Załamałaby ich wieść, że w dziedzinie, w której się

specjalizowali, ich córka ponosiła klęskę za klęską.

- Masz wielkie szczęście - odrzekł Raffa. - Ja nie znałem moich rodziców. -

Powiedział to tonem zamykającym dalszą dyskusję, a ona to uszanowała, choć

oczywiście była zaskoczona tą rewelacją. Oboje byli z sobą bardzo szczerzy, bar-

dziej niż początkowo zamierzali. - Dlatego ten kraj tak wiele dla mnie znaczy. -

Oczy Raffy płonęły zapałem. - Zależy mi wyłącznie na jego przyszłości. Całe życie

uczyłem się i czekałem na ten moment.

- To będzie sukces - zapewniła energicznie. - Zrobię wszystko, co w mojej

mocy.

Raffa wstał, gotów do odejścia.

- Czemu ci wierzę, Casey Michaels?

- Bo nigdy dotąd cię nie zawiodłam, pewnie dlatego. - Zrobi wszystko, by je-

go plany się powiodły, poprowadzi aukcję, osiągnie sukces... wszystko dla niego.

Zerknął na zegarek, sugerując, że ich nieformalne spotkanie przy lunchu do-

biegło końca.

Wyszli z klubu, ochroniarze trzymali się dyskretnie z boku. Niektórzy ludzie

pozdrawiali młodego przywódcę, nie zważając na ich groźne miny. Raffa zatrzymał

się, by wymienić parę słów z poddanymi. Casey myślała, jak wąska jest linia mię-

R S

background image

dzy sukcesem a porażką. Omal nie została odesłana do domu, a teraz otrzymała za-

danie znacznie przekraczające jej najśmielsze oczekiwania.

- Idę dla ciebie za szybko? - spytał, zerkając na nią przez ramię.

- Nie, w porządku - zapewniła, truchtając za nim. - Nie martw się, dotrzymam

ci kroku... - dodała śmiało.

Rodzice Casey powiedzieli jej, że narzucone sobie samej dziewictwo będzie

jej mógł odebrać jedynie taki mężczyzna, który odpowiada określonemu typowi

psychofizycznemu, śladowo reprezentowanemu w populacji. Nie wątpiła, że Raffa

był takim właśnie unikatem. Jednak wyobrażanie sobie czegoś w związku z nim

było kompletnie szalone.

- Chcę cię o coś zapytać - odezwał się, gdy już siedzieli w aucie.

Próbowała otrząsnąć się z rozmarzenia. Raffa byłby mistrzem w sztuce miło-

ści. Miał coś takiego w oczach... Przestań! - nakazała sobie.

- Tak?

- Czy gdybyś musiała, bez większych oporów zamieszkałabyś na stałe w

A'Qabanie?

- Jeśli wymagałaby tego moja praca, to tak.

- Czy rodzice nie tęskniliby za tobą?

- Oczywiście, ale byliby także dumni, zwłaszcza że ciągle cytują mi Kahlila

Gibrana.

- Znasz tego libańsko-amerykańskiego pisarza i filozofa? - Jego oczy rozja-

śniła radość. - Czy pamiętasz ów cytat?

- Jesteście łukami, które posyłają w świat swe dzieci niczym żywe strzały -

odparła z uśmiechem. - Ta maksyma przeczy bierności, życiowej apatii.

Raffa pochylił głowę, a wówczas sobie przypomniała, że przeżył tragedię,

przez co stał się zarazem i łukiem, i strzałą.

Po raz pierwszy zauważyła szramę na jego twarzy. Zaczynała się tuż pod

okiem, a kończyła w kąciku ust. Pewnie to pamiątka po służbie w Siłach Specjal-

R S

background image

nych.

Casey uświadomiła sobie, że dzięki wsparciu Raffy nabiera coraz większej

pewności siebie. Musi pamiętać, że on jest królem, a ona zanadto się nim interesu-

je. Co więcej, jakże łatwo byłoby się zakochać w człowieku, z którym dzieliła pa-

sję.

Pogrążona w marzeniach ledwie zauważyła, że dotarli do hotelu.

Raffa wręczył jej listę przedmiotów, które miała spieniężyć na aukcji.

- Ile mam na to czasu? - spytała, kartkując gruby dokument.

- Czterdzieści osiem godzin.

- Czterdzieści...

Omal się nie udławiła, ale postanowiła myśleć pozytywnie.

Zabrzęczała komórka Raffy.

- Wybacz, wzywają mnie obowiązki.

Tak będzie zawsze, dobrze o tym wiedziała. Dotknął na pożegnanie jej ramie-

nia i już go nie było.

Casey postanowiła wszystko dokładnie przemyśleć. Wzięła prysznic, prze-

brała się w piżamę i zamówiła pizzę i kawę. Czekając na dostawę, robiła notatki.

Miała już plan aukcji. Zgodnie z sugestią Raffy postanowiła wykorzystać swoje

mocne strony.

Piła drugi kubek kawy, gdy rozległ się dzwonek. Podniosła słuchawkę inter-

komu.

- Raffa? - Casey zbladła jak kreda.

Szejk stał pod jej drzwiami.

Popędziła do łazienki po szlafrok, owinęła się nim dokładnie i wpuściła szefa

do środka.

W szytym na miarę garniturze wyglądał wspaniale. Nawet z kolczykiem i

trzydniowym zarostem stanowił imponujący widok, podobnie jak towarzysząca mu

grupa biznesmenów.

R S

background image

Zamknęła gwałtownie drzwi, zostawiając wąską szparę.

- Czy czegoś potrzebujesz? - wyszeptała.

- Możemy wejść?

To nie była prośba, uświadomiła sobie Casey.

- Daj mi minutę, dobrze?

- Dwie - odparł łaskawie.

Cichutko zamknęła drzwi. Dwie minuty na wezwanie obsługi i przebranie się

w stosowniejsze ciuchy niż piżama w niedźwiadki. Zamówiła sok, kawę, wodę i

ciasteczka. Związała włosy, umyła zęby, włożyła kostium i pantofle.

- Zapraszam - oznajmiła zdyszana Casey dwie minuty później.

Przejrzał podsunięte mu przez nią notatki. Podkreśliła ważne aspekty, a jej

pomysły były znakomite.

- Brzmi dobrze - skwitował, przekazując je dalej.

Był rad, że polecił Casey poprowadzenie aukcji. Jedyny problem stanowił sa-

lon, w którym odbywało się spotkanie. Przedtem widział ją w nim półnagą, co nie

pozwalało mu się skupić. Casey jest czysta, napomniał się, wymaga jego ochrony.

Co nie znaczy, że przestał jej pragnąć.

Prowadzona ściszonym głosem dyskusja nad jej pomysłami koiła rozigrane

myśli Casey. Ukradkiem obserwowała Raffę. Gdy ją na tym przyłapał, odwrócił

wzrok. Za drugim razem przyjrzał jej się z uwagą.

Przeprosiła i wstała od stołu. W tej samej chwili obsługa przyniosła zamó-

wione napoje.

- Dziękuję, proszę to tam postawić - poleciła Casey, wręczając przygotowany

napiwek.

- Pomyślałaś o wszystkim - mruknął Raffa, materializując się u jej boku.

- Kawy? - spytała z udawaną swobodą.

- Na pewno wszyscy chętnie się napiją. Powiem im, że zrobimy dziesięć mi-

nut przerwy. - Zaraz jednak znów był przy Casey. - Nie chcą przerywać. Są zbyt

R S

background image

pochłonięci dyskusją nad twoim planem.

- To dobrze, że im się podoba.

- Są zachwyceni.

- To dopiero pierwszy szkic, ale jeśli tego właśnie chcesz...

- Tak, tego chcę - potaknął, wpatrując się w jej usta, a ona z trudem nie oka-

zała żadnej reakcji. - Może wrócimy do stołu? - zaproponował, jakby nic się mię-

dzy nimi nie zdarzyło.

Rzuciła się niemal biegiem.

Zakończyli o trzeciej nad ranem i mieli kontynuować po kilku godzinach snu.

Casey pomyślała, że nie opłaca się iść do łóżka.

Raffa wyszedł ostatni. W toku spotkania zdjął marynarkę i poluzował krawat,

a rozpięty górny guzik koszuli ukazywał mocne opalone ciało. Podwinięte na mu-

skularnych przedramionach rękawy rozpraszały myśli Casey. Gdy stał już w progu,

czuła się przy nim bardzo mała i nie wiedziała, co powiedzieć. Zdecydowała się na

bezpieczne „dobranoc" i ujęła klamkę.

Z sykiem wciągnęła powietrze, gdy Raffa nakrył jej dłoń swoją. Stała nieru-

chomo, kiedy powiódł opuszkiem palca po jej policzku.

- Dobrze ci dziś poszło, Casey...

- Dziękuję... - Wywierał piorunujące wrażenie na jej spragnionym wielkich

doznań, lecz wciąż niedoświadczonym ciele, na jej marzycielskiej, wciąż dzie-

wiczej duszy.

Pewnie dlatego dopiero po chwili uświadomiła sobie, że odszedł.

R S

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Casey rzuciła ubranie na podłogę i padła na łóżko. Zasnęła od razu, a obudził

ją dźwięk budzika. Zaspana powiodła dłonią po policzku, wciąż czując dotyk

Raffy. Nakazała sobie spokój i powlokła się do łazienki.

Akurat skończyła toaletę, gdy zadzwonił telefon. Kiedy odebrała, ucieszyła

się na dźwięk znajomego głosu.

- Tylko mi nie mów, że jesteś gotowa, skoro nie jesteś - oznajmił.

- Daj mi pięć minut - odparła ze śmiechem.

- Czekam w holu.

Niecierpliwie spacerując, dopowiedziała w duchu Casey.

Raffa zabrał Casey do sali balowej w swoim najnowszym hotelu, gdzie miała

się odbyć aukcja. Pokazał jej listę gości i rozmieszczenie stołów. Bardzo ważne

było rozeznanie poziomu rywalizacji między uczestnikami, w czym mógł jej po-

móc Raffa. W porze lunchu szejk zyskał ostateczne potwierdzenie, że Casey jest

wartościowym nabytkiem. Widział, że potrafi efektywnie działać w drużynie, czy

jednak będzie umiała pobudzić miliarderów do rywalizacji i dobroczynności? To

się dopiero okaże...

- Zjemy lunch? - spytał.

- Nie mam czasu - odparła, bo akurat przyjechała kwiaciarka.

- Nie potrafisz przekazać obowiązków? To niedobrze.

- Potrafię.

- Więc to zrób. Ona się zna na swojej robocie. Nie możesz wszystkiego robić

sama. - Uśmiechnął się do niej. - Nawet ja tego nie umiem.

Zabrał ją do prywatnej windy. Nie było tam ochroniarzy ani szklanych ścian.

Tylko jedna kobieta i jeden mężczyzna w drodze do bajecznie luksusowego pen-

thouse'u na najwyższym piętrze hotelu.

R S

background image

Raffa zatrzymał windę w połowie drogi do celu. Casey patrzyła na niego z

przestrachem.

- Czy coś się stało?

- Nie, skąd. - Oparł dłoń o ścianę tuż przy jej twarzy. - Nie rozumiem...

- Myślę, że rozumiesz.

- Czy przypadkowo oparłeś się o przycisk?

- Więcej pewności siebie, Casey. - Gdy umknęła spojrzeniem, dodał, sycąc

oczy jej widokiem: - Czy wolałabyś, żebym potwierdził, iż zatrzymaliśmy się

przypadkowo? - Wreszcie lekko wzruszyła ramionami, a wówczas ujął jej brodę,

zmuszając, by na niego spojrzała. - Uwierz w siebie, Casey. - Patrzył, jak oddycha

nierówno w całkowitej ciszy. Była taka niewinna... - Jesteś głodna?

- Strasznie - odparła z ulgą.

- Zatem cię nakarmię. - Wcisnął guzik i winda ruszyła. - Niestety, nie mamy

czasu na taki bankiet, o jakim myślałem, przekąsimy coś prostego.

Patrzyła na niego pociemniałymi oczami, wargi miała obrzmiałe, jakby ją

długo całował. Spojrzał w lustro i zmierzwił sobie włosy.

- Czy lubisz sushi? - spytał.

- Uwielbiam.

- To świetnie - oznajmił, zarażony jej entuzjazmem.

Casey uważała, że każdy zasługuje w życiu na choć jedną bajkową przygodę.

Teraz ona dostała szansę. Nie była księżniczką, a zwykłą dziewczyną z północnej

Anglii, utalentowaną w dziedzinie reklamy, i patrzcie, co osiągnęła! Stała u boku

najatrakcyjniejszego mężczyzny w mieście, pośrodku cudu sztuki w dziedzinie ar-

chitektury wnętrz.

- Jak ci się podoba? - spytał Raffa.

Przeszklona ściana wychodziła na port... a szejk wyglądał cudownie, praw-

dziwy wojownik i król pustyni w pozłacanym królestwie...

Czy wszystko tu było ze złota?

R S

background image

- Wulgarne, co? - spytał Raffa.

- Uważam, że bardzo tu ładnie. - Nigdy dotąd nie widziała takiego luksusu,

przepychu na niespotykaną skalę, odpowiednią dla wspaniałego pustynnego lwa.

- Pamiętaj, że to hotelowy apartament, a nie mój pałac - rzekł sucho Raffa.

No tak. Należeli do odmiennych światów. W świecie Casey w pokojach hote-

lowych stało łóżko, krzesło i fornirowane biurko.

- Opisz jednym zdaniem, co widzisz - poprosił.

- Pozłacaną baśniowość, która przypomina dekorację do filmu o arabskim

szejku.

- Brawo! - ze śmiechem skomentował Raffa.

Rozejrzała się dokoła - weneckie szkło, włoska skóra, widok na port i turku-

sowe morze. Na ścianach obrazy fowistów. Pamiętała, że to słowo oznacza po

francusku dziką bestię. Projektant miał poczucie humoru.

- Podobają ci się? - spytał Raffa, gdy przystanęła przed obrazem Matisse'a.

- Są piękne.

- Cieszę się. Który najbardziej?

Grupa nagich ludzi w tańcu, trzymających się za ręce...

- Widok miasteczka...

- Aha, Collioure...

- Tak, właśnie ten - skłamała.

Wzrok Raffy podążył za jej spojrzeniem, a jego twarz przybrała wyraz nie-

dowierzania. Kłamstewko Casey zdradziło jej brak pewności siebie w dziedzinie

seksu. Na szczęście nie to decydowało o otrzymaniu upragnionej pracy.

Usiedli naprzeciw siebie na sofach. Kelnerzy przynieśli wyborne potrawy

oraz świeżo wyciskany sok z mango i wodę.

Raffa był równie wyborny. Wyglądał na mężczyznę, który nie ma w sypialni

żadnych zahamowań. Może mógłby jej pomóc, może powinna spróbować...

A może raczej powinnaś się opanować, poleciła ta rozsądna Casey.

R S

background image

- Chcę ci coś zaproponować - oznajmił Raffa, wyrywając ją z rozmarzenia. - I

będę zły, jeżeli mi odmówisz. - Od razu zaschło jej w ustach, zwłaszcza że Raffa

wstał i podszedł do niej. Powiedział delikatnie: - Wiem, jak trudno rozmawiać z

tobą o pieniądzach...

- Wcale nie...

- Jesteś uparta.

- Nieprawda! - Była uparta jak muł, ale za nic nie przyzna się do tego.

- Skoro nie, to czemu się nie uspokoisz i nie wysłuchasz, co mam ci do po-

wiedzenia?

Po krótkiej chwili pojęła, że Raffa trzyma w ręku portfel.

- Nosisz przy sobie pieniądze?

- Oczywiście.

- A to po co? - Patrzyła podejrzliwie na kartę kredytową, którą jej podał.

- Czy masz balową suknię, Kopciuszku? - Gdy spojrzała na niego z marsową

miną, oznajmił: - Nie sądzisz chyba, że pozwolę, byś sama zapłaciła za kreację,

którą będziesz musiała włożyć na aukcję. Uznaj to za mundur - zażartował. - Chyba

że... - zawiesił głos - schowałaś w plecaku coś, o czym nie wiem?

- Kreację z pokazu mody? - spytała, dostosowując się do jego nastroju.

- Wszystko, tylko nie dżinsy i japonki.

- Albo strój safari?

Patrzyli na siebie jak starzy przyjaciele, nawykli do przekomarzania i kpinek.

- Możesz sobie kupić, co tylko zechcesz. - Podał jej złotą kartę kredytową. -

Nikt nie będzie zadawał żadnych pytań.

- Poza mną - rzekła z powagą. - Jestem pewna, że uda mi się znaleźć...

- Coś odpowiedniego? Na pewno. Jednak chcę, żebyś kupiła sobie coś spe-

cjalnego, w czym poczujesz się jak królowa.

- I koniecznie kosztownego?

- Nie interesuje mnie, ile wydasz. Chcę, żebyś się dobrze czuła.

R S

background image

- Rozumiem... - Nie było sensu dłużej się sprzeciwiać.

Casey przyjęła kartę i schowała ją do torebki.

- Pamiętaj o wszystkim, kup pantofle, biżuterię, co tylko chcesz. Podwiozę cię

do największej galerii handlowej. Mam nadzieję, że zakupy sprawią ci przyjem-

ność.

Postanowiła, że dostanie tę pracę i spłaci mu pożyczkę co do centa.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Sądziła, że odpowiednio przygotowała się na wejście do sali balowej, ale się

myliła. Roiło się tam od wykwintnych ludzi w strojach wieczorowych, a wszyscy

tańczyli do dźwięków orkiestry. Mężczyźni nosili ordery, szarfy i medale, zaś ko-

biety najmodniejsze suknie we wszystkich kolorach tęczy.

Miała nadzieję, że Raffa pochwali jej wybór. Przygotowania zajęły jej niemal

cały dzień. Odetchnąwszy głęboko, zaczęła stąpać po schodach.

Jak każdy mężczyzna, w którego żyłach płynęła gorąca krew, przerwał roz-

mowę, by spojrzeć na Casey, która stała u szczytu schodów pod baldachimem z

kwiatów.

Skorzystała z jego wskazówek... Diamenty pochodziły pewnie od Harry'ego

Winstona, a cielista obcisła suknia była nie do opisania. Bajeczna...

Pasma najdelikatniejszego jedwabiu krzyżowały się na piersiach, opadając

wykwintną kolumną aż do ziemi. Wyglądała jak grecka bogini. By nie drażnić tra-

dycjonalistów, zakryła ramiona strzępem jedwabiu. Włosy upięła wysoko, kilka

luźnych pasm okalało twarz.

Na nogach miała pantofle na absurdalnie wysokich obcasach. Raffa uznał, że

musi jej biec na ratunek, zanim dojdzie do nieszczęścia. Przeprosiwszy ambasado-

ra, ruszył ku najpiękniejszej kobiecie na sali.

Ku najbardziej obiecującej kandydatce do pracy, poprawił się natychmiast.

R S

background image

Zamarła na widok Raffy w królewskich szatach. Powinna była wiedzieć, że

jeśli wyglądał fantastycznie w garniturze z Savile Row i jeszcze lepiej w dżinsach,

w powłóczystej arabskiej szacie koloru szafiru będzie się prezentował bajecznie.

Podał jej ramię.

- Wesprzyj się, zanim runiesz do stóp ludzi, których zamierzasz dziś oczaro-

wać.

- Dobrze, Wasza Wysokość... - Świadoma, że oczy wszystkich zwrócone są

na nich, dygnęła z wdziękiem. Stąpanie u boku króla przewyższyło wszystkie jej

najśmielsze fantazje.

Szelest luźnej szaty Raffy nasunął jej na myśl muskularne ciało, które się pod

nią kryło. Gruby jedwab był obszyty złotem, podobnie jak agal na nakryciu głowy,

u pasa zwisał groźnie wyglądający sztylet, a u szyi ozdobny frędzel, który wydawał

subtelną woń.

- Lubisz aromat wanilii i drzewa sandałowego? - spytał szeptem.

Casey cofnęła się nieco, uświadomiwszy sobie, że bezwiednie przysunęła

głowę do piersi Raffy..

- Ogromnie... - Jak można nie lubić zapachu ciepłego, czystego, seksownego

mężczyzny?

- To część tradycyjnego stroju. Tak jak sztylet u pasa, czyli khandżar.

- Twój... sztylet? - Dlaczego niewinne pytanie nabrało dziwnego znaczenia?

Co się z nią dzieje?

- Być może zauważyłaś, że głowica królewskiego sztyletu jest mniejsza od

innych.

- Nie... - Czy z niej żartował?

- Ale broń jest ciężka i obosieczna, czyli znacznie skuteczniejsza od zwykłych

khandżarów...

- Czy jednak królewski sztylet nie powinien być... większy od innych?

- Być może posiadam taki, ale go nie pokazuję...

R S

background image

- Rozumiem - wyszeptała ochryple.

- Czy pani ze mną flirtuje, panno Michaels?

- Ależ nie.

Casey natychmiast odzyskała trzeźwość umysłu, zanim jednak zdążyła coś

powiedzieć, podszedł do nich jeden z gości.

- Ambasadorze, przedstawiam panu pannę Michaels, która zorganizowała tę

aukcję.

Ambasador z ukłonem pocałował jej dłoń, co było zaskakujące, ale bardziej

zdumiała ją mina Raffy. Wyrażała zadowolenie z okazanego jej szacunku, a zara-

zem niechęć, że dotyka jej inny mężczyzna. Dotarło do niej, że Raffa jej pragnie.

Napełniło ją to pewnością siebie, której nigdy dotąd nie czuła.

Wzbudzanie pożądania to coś szalenie przyjemnego, zwłaszcza gdy dotyczy

wspaniałego mężczyzny, w którym była trochę zakochana. Po raz pierwszy w życiu

poczuła się cudownie silna w swej kobiecości.

Czy jednak odważy się wprowadzić swoje fantazje w czyn?

Coś w reakcji jej ciała powiedziało jej, że tak, a spojrzenie Raffy mówiło, że

jeśli tylko zechce, wszystko będzie możliwe. Zapragnęła z całego serca znaleźć się

w ramionach szejka.

Casey zaskoczyła uczestników sposobem przeprowadzenia aukcji. Zamiast

stać na podium i wykrzykiwać kolejne sumy, co byłoby trudne dla osoby nieśmia-

łej, zaproponowała licytację na kartkach.

W sali rozległ się gwar podekscytowanych głosów. Kto da więcej, książę czy

ambasador, ten czy ów miliarder? Ile zaoferować za upragniony przedmiot? Zakle-

jone koperty z ofertami miały zostać wrzucone do bębna.

Można było z powodzeniem założyć, że bogaci szejkowie zaproponują dla

pewności znacznie wyższe sumy, byle tylko wejść w posiadanie cennych trofeów.

Casey wykazała się zdolnością przewidywania.

Przyniesiono kolejny bęben, który wkrótce się zapełnił. Casey była skromna i

R S

background image

urocza, piękniejsza od reszty kobiet, gdy pracowała ciężko wraz z całym zespołem.

Wymyśliła złote pióra dla mężczyzn, za których zwykle pisali inni, i błyszczące

kredki dla zepsutych księżniczek. Miała bezcenny dar - talent inspirowania zmian

na lepsze. Z odwagą i determinacją obróciła trudną dla siebie sytuację w osobisty

triumf.

- Pomysł, by tak przeprowadzić aukcję, był genialny - orzekł Raffa, gdy w

końcu powróciła do jego boku.

Miała zarumienioną twarz i błyszczące radością oczy. Wyglądała przepięknie.

- Dziękuję. Mam nadzieję, że pobiliśmy rekord, ale to będzie wiadomo do-

piero po przeliczeniu tej góry pieniędzy! - Roześmiała się wesoło. - Zespół łamie

sobie teraz nad tym głowy. Niektóre oferty zawierają tak wielkie liczby, że dla

pewności trzeba je liczyć dwukrotnie. Co sprytniejsi oferenci podawali sumę w

kilku walutach, żeby utrudnić obliczenia!

- Jestem pewien, że sobie poradzisz. - Ujął jej dłoń.

- Powinnam do nich wrócić...

- Za chwilę. - Poczuł, że przeszedł ją dreszcz.

Popatrzył jej głęboko w oczy.

Zarumieniła się i uciekła spojrzeniem, po czym dodała ze wzruszającą szcze-

rością:

- Mam nadzieję, że pomogliśmy w twoim projekcie dla Beduinów...

- Bardziej niż oczekiwałem. Pierwsza zobaczysz rezultat, obiecuję. - Wie-

dział, że zabierze ją na pustynię, jak inaczej mógłby się jej odwdzięczyć?

- Powinieneś wrócić do gości - przypomniała mu delikatnie, obdarzając cie-

płym uśmiechem.

Widział, że zdobył jej zaufanie, a ponadto obdarzył ją pewnością siebie, co

sprawiło mu niespotykaną przyjemność, a także satysfakcję.

- Tak, ale potem odwiozę cię do domu.

- Do domu? - Obudziła się w niej czujność.

R S

background image

- Chyba że nie chcesz...

Patrzyła na niego, wreszcie odparła nieśmiało:

- Dziękuję... bardzo chętnie.

- Idź teraz. - Leciutko ją popchnął. - I ciesz się swoim triumfem. Ten wieczór

należy do ciebie.

Kilkakrotnie sprawdziła wyliczenia, ale nie było w nich błędu. Zebrali na au-

kcji rekordową sumę. Powinna się uśmiechać, lecz miała poważną minę. Nawet ona

zaoferowała niewielkie pieniądze za ręcznie tkany beduiński szal, który znalazł się

w jej posiadaniu.

Owinęła nim ramiona niczym kocem. Wełna była tak delikatna i miękka, że

dałoby się ją przecisnąć przez obrączkę. Barwy nieba i miodu działały na nią koją-

co, mimo to pamiętała, że jedyna osoba, która mogłaby wykupić całą aukcję, nie

zaoferowała niczego. Miała złamane serce, a Raffa okazał się inny, niż myślała.

Wzięła się w garść, bo koledzy z zespołu przyszli jej pokazać zdjęcia szpitali

na kółkach. Nie chciała zdradzać swych uczuć, lecz w środku gotowała się z gnie-

wu i rozczarowania. Szejk nie zaoferował na aukcji ani centa.

Najbardziej bolało ją, że Raffa tak podkreślał jej rolę w przeprowadzeniu au-

kcji. Nie szukała pochwał, lecz chciała, by on także się przyłączył. Może szejkowie

tego nie robią. Była to cyniczna gra, obliczona na zaimponowanie jej i pochlebienie

bogaczom. Jak to możliwe, że się w nim zakochała? Cyniczni mężczyźni zdecydo-

wanie nie byli w jej typie.

- Jego Wysokość czeka - przypomniał dyskretnie jeden ze współpracowników

Raffy.

Wyrwana z zamyślenia uświadomiła sobie, że była umówiona z szejkiem. Nie

wiedziała wówczas, że pozostanie obojętny na szlachetny cel aukcji, zachęcając

tylko gości do opróżnienia kieszeni.

- Dziękuję - odparła. - Czy zechce mu pan powtórzyć, że nieoczekiwanie do-

R S

background image

stałam silnego bólu głowy i jadę prosto do domu?

Posłaniec nie krył zaniepokojenia tym poleceniem. Trudno. Nawet ponura ce-

la nie mogłaby jej przerazić na tyle, by zechciała podlizać się Jego Wysokości

szejkowi Rafikowi al Rafarowi bin Haktariemu z A'Qabanu.

Po raz ostatni rozejrzała się po pokoju, czy wszystko jest na swoim miejscu.

W holu natychmiast wyczuła, że zbliża się burza, a na jej czele mężczyzna...

Nie mogła biec na wysokich obcasach. Schyliła się, by zdjąć pantofle, lecz z

braku czasu szarpnięciem pozbyła się tylko jednego i dziwnie podskakując, ruszyła

przed siebie z władcą A'Qabanu za plecami.

R S

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Miała dość baśni tysiąca i jednej nocy. Posławszy Raffie gniewne spojrzenie,

potykając się, wybiegła w noc, zaś pantofel został w holu.

Dopadł ją po chwili, dysząc wściekłością.

- Co się z tobą dzieje? - Przyparł ją boleśnie do muru. Gdy odwróciła twarz ze

wzgardliwym pomrukiem, syknął: - Lepiej wyjaśnij, o co chodzi, Casey. Wszyscy

czekają, żeby ci pogratulować. Jak mogłaś zostawić zespół?

Zrobiło jej się gorąco na myśl, jak postąpiła.

- Nie chcę pochwał! - wykrzyknęła z gniewem.

- Nie, wolisz zrobić głupców ze mnie i z zespołu, który na próżno czeka na

ciebie na scenie.

- Nie wiedziałam...

- Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Casey.

Jej oczy napełniły się łzami.

- Wcale tak nie myślałam. Ja...

- Co wobec tego myślałaś? Że zapraszam cię do mojego łoża? - Widział, jak

bardzo poczuła się upokorzona. - Poinformowałem wszystkich, że musisz trochę

odpocząć. I że wkrótce wraz z zespołem odbierzesz moje gratulacje - oznajmił to-

nem nieznoszącym sprzeciwu.

- Chcesz mnie upokorzyć - wyszeptała.

- Przeciwnie. Chcę ci publicznie podziękować za to, co dziś zrobiłaś.

- A ty? Co ty dziś zrobiłeś?

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Nie zaoferowałeś na aukcji ani centa!

- Powinnaś się cieszyć swoim sukcesem, a nie martwić tym, co zrobiłem lub

nie zrobiłem.

- Chciałabym, ale twój postępek odebrał mojej pracy znaczenie.

R S

background image

- Bo nie zrobiłem, tak jak chciałaś? - Patrzył na nią uważnie. - Wiedz jedno.

Zawsze robię to, co uważam za słuszne, a nie to, czego się po mnie oczekuje.

- Powinnam się tym zadowolić?

- Powinnaś mi zaufać.

- Nie znam cię, Raffa. - Odsunęła się gwałtownie i zachwiała.

Na szczęście ją podtrzymał. I przyciągnął do siebie. Jęknęła cicho, starając się

nie obciążać bosej stopy.

- Pozwól mi obejrzeć.

- Nic mi nie jest.

- Jestem innego zdania. Pozwól mi obejrzeć, habibi.

Jak mógł się do niej zwracać tak czule po tym, co się stało?

Patrzyła podejrzliwie na jego wyciągniętą rękę.

Delikatnie ujął jej małą stopę i obejrzał. Ostry kamień, na który nieostrożnie

stanęła, nie skaleczył skóry, mimo to Raffa rozmasował zaczerwienienie.

- Już lepiej? - mruknął.

- Lepiej - przyznała miękko.

Wyprostował się, wyczuwając, że Casey wyraźnie złagodniała.

- Odprowadzę cię na salę, dobrze? - zaproponował. - Tylko najpierw to włóż.

- Podał jej porzucony pantofel.

Wszelkie porównania z Kopciuszkiem mogłyby go drogo kosztować, więc się

powstrzymał. Twarz Casey przybrała wyraz powagi.

- Muszę się pośpieszyć - oznajmiła rzeczowo. - Kazałam na siebie zbyt długo

czekać. - Wsparta na jego ramieniu, zapięła pasek pantofla.

- Gotowa?

- Oczywiście.

Stał wraz z Casey w drzwiach do sali balowej tak długo, aż wszyscy na nich

spojrzeli. Był z niej dumny...

A potem poprowadził ją prosto na scenę.

R S

background image

Trzymał się z tyłu, gdy wraz z zespołem odbierała deszcz gratulacji. Ucieszył

się, gdy ona też stanęła z boku, wypychając naprzód kolegów. Była bardziej po-

dobna do niego, niż myślała. Pożałował, że już wkrótce będzie się musiał w pełni

poświęcić rządzeniu, a epizod z Casey Michaels znajdzie swój rychły koniec.

Ale jeszcze nie teraz.

- Pamiętaj, że masz jechać ze mną - szepnął, odprowadzając ze sceny Casey i

poprawiając jej szal. Czuł, jak przepływa między nimi iskra ekscytacji. - A może

wolisz wziąć taksówkę? - spytał, spostrzegając, że drży, gdy jego oddech musnął

jej kark.

- Jestem pewna, że nie będzie z tym problemu - odparła, patrząc mu prosto w

oczy. - Raffa, proszę, przestań ze mnie żartować. Jeśli mam pracować w A'Qab-

anie, muszę decydować sama o sobie.

- Więc chcesz tu pracować?

Umilkła. Jak przypuszczał, sama nie wiedziała, co myśleć. Uważała go za

aroganta. Jeszcze mu nie wybaczyła rzekomego błędu, który dziś popełnił.

- Decyzja należy do ciebie - odparła.

- Być może tak się stanie. Zanim jednak złożę ci ofertę pracy, a ty zdecydu-

jesz, czy ją przyjąć, chciałbym, żebyś się ze mną gdzieś wybrała.

- Dokąd? - spytała podejrzliwie.

- Dowiesz się.

Machnięciem ręki odwołał ochronę i poprowadził Casey długim pustym ko-

rytarzem. Podwójne drzwi wychodziły na cudowny ogród. Jak się spodziewał, Ca-

sey natychmiast zapomniała o podejrzliwości i gniewie.

- Raffa, tu jest przepięknie...

W powietrzu unosił się truskawkowy dym sheeshy, szum fontann tworzył w

tle dyskretną muzykę. Nawet on, choć był tu niezliczoną ilość razy, stanął, by po-

dziwiać mozaiki i bujną, różnorodną roślinność. Architekci, których wynajął, prze-

szli samych siebie.

R S

background image

- Ja także chcę ci podziękować. - Ujął jej dłoń. - Nie wyobrażasz sobie, ilu

ludzi skorzysta z zebranych przez ciebie pieniędzy.

- Cieszę się... - Umilkła, przypomniawszy sobie swoje rozczarowanie. Gdy

szejk przyciągnął ją bliżej, szepnęła: - Raffa... - Położyła dłoń na jego torsie, po

czym chwyciła brzeg szaty. - Pragnę...

Nie pozwolił jej dokończyć. Smakowała niebiańsko. Wpił się w jej usta i nie

przestawał jej całować, aż z jej warg wydarł się cichy jęk rozkoszy.

Wtedy przemówił rozsądek. Co ja wyprawiam? - myślał Raffa. Dokąd to

zmierza? Cel był tylko jeden, a ja nie zamierzam wykorzystać Casey...

Musnął kącik jej ust i odsunął się nieco. Wyjął telefon i wezwał limuzynę, a

potem opuścili rajski ogród.

- Szofer odwiezie cię do domu. - Widział, jak patrzyła na niego nieprzytom-

nie. Docierało do niej, że pocałunek był tylko pocałunkiem, a nie wstępem do dal-

szej akcji. - Dobranoc, Casey - mruknął, pomagając jej wsiąść do limuzyny.

Odwróciła się, by spojrzeć nań przez tylną szybę. Nie zdziwił go wyraz jej

gniewnych i oszołomionych oczu. Jednak tylko on znał powód, dla którego się

wycofał, i nie zamierzał się przed nikim tłumaczyć.

Gdy tylko przyniesiono jej śniadanie, zagrzebała się z powrotem w pościeli.

Jednak na nic się to nie zdało, musiała stanąć oko w oko z nowym dniem. Usiadła

po turecku na łóżku i dotknęła obrzmiałych od pocałunków Raffy warg.

Przymknęła oczy, jeszcze raz przeżyła cudowne chwile. Przeraziło ją, jak

gwałtownie jej ciało reagowało na myśl o Raffie.

Nie chciała o nim myśleć. Nie był mężczyzną dla niej, żył w szklanym pałacu,

sądząc, że pieniądze są receptą na wszystko.

Nie chciała też myśleć o aukcji. Poza tym musiała coś zjeść. Zerknęła na

pyszne potrawy i świeżo wyciskane soki. Może gdyby zjadła śniadanie... zwyczaj-

nie rozpoczęła dzień... serce przestałoby ją boleć i odzyskałaby dawny wigor.

R S

background image

Usiadła przy stole z widokiem na port, nalała filiżankę naparu z mięty i roz-

postarła płachtę gazety. Zdołała przeczytać tylko nagłówek:

Ostatnia oferta pochodziła od panującego szejka, który obiecuje podwoić re-

kordową sumę uzyskaną na aukcji.

Z cichym jękiem odłożyła gazetę, odsunęła talerz i wstała. Nagle przestała

być głodna.

Biuro szejka oznajmiło, że wyjechał na stadion polo.

Nie miała odpowiedniego stroju, ale wybrała skromną spódnicę i kardigan

oraz buty na płaskim obcasie. Związała włosy, zrezygnowała z makijażu. To była

forma pokuty i być może ostatnie spotkanie z Raffą. Zbyt pochopnie wyciągała

wnioski.

Szejk nie wziął udziału w aukcji, lecz przekazał na nią pieniądze. Gdy Casey

już go przeprosi za niewczesne podejrzenia, nie będzie zbyt wiele do powiedzenia.

Życie Raffy nie było jej sprawą, popełniła błąd, wyobrażając sobie, że może się do

niego zbliżyć, choć dzieliło ich wszystko. Musiała pogodzić się z faktem, że gorzko

się pomyliła.

R S

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Nie była pewna, jak się zachować, gdy już dotarła na stadion. Poprosiła szo-

fera, by zawiózł ją najdalej, jak zdoła, nie chcąc się natykać na ochronę szejka.

Zatrzymała się przy otaczającym boisko ogrodzeniu. Mecz właśnie się rozpo-

czął. Wzrok Casey natychmiast pofrunął ku Raffie. Miał na sobie jasne bryczesy i

ciemną koszulę, zaś na twarzy sprawiającą groźne wrażenie maskę. Wyglądał na

strasznego wojownika. Przypomniała sobie, że piłka do polo może lecieć z prędko-

ścią stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, co wyjaśniało obecność osłony na

twarzy i skórzanych nakolanników.

Muskularne nogi szejka ściskały spocony tułów rumaka. Gdyby ujrzała go po

raz pierwszy, z pewnością zakochałaby się w galopującym wojowniku, który wy-

machiwał długim kijem.

Po pewnym czasie szejk zsiadł z konia w odległym kącie padoku. Zdjął kask i

zmierzwił gęste czarne włosy. Zarumieniła się, gdy spojrzał w jej stronę. Przyj-

rzawszy się długonogim blondynkom, które się przy nim kręciły, uznała, że jej

przeprosiny muszą trochę zaczekać.

- Słucham, panno Michaels?

Wzdrygnęła się na widok postawnego ochroniarza.

- Przepraszam, nie mam przepustki. Pracuję dla Jego Wysokości.

Ochroniarz oznajmił, że Jego Wysokość polecił zaprowadzić ją do pawilonu,

by zechciała tam na niego poczekać.

Przyszło jej na myśl, że ocieniony pawilon był odpowiednim miejscem na

otrzymanie zwolnienia.

A może szejk naprawdę się o nią troszczył?

Zatrzymała się w progu, bowiem w środku kłębił się tłum eleganckich, pew-

nych siebie ludzi, dla jakich pracowała, bogaczy, panów tego świata.

W końcu zebrała się na odwagę i weszła.

R S

background image

W luksusowym pawilonie stały miękkie kremowe sofy, stoliki z jasnego

drewna i wygodne fotele. Klimatyzowane wnętrze ozdabiały bukiety kwiatów. W

rogu znajdował się świetnie zaopatrzony bar, podłogę wyściełały kolorowe dywa-

ny, a na olbrzymim ekranie można było śledzić mecz.

Większość gości w niewielkich grupkach siedziała przy barze. Casey zapra-

gnęła obejrzeć grę, i to na żywo.

- Czy mogłabym popatrzeć na mecz sprzed pawilonu? - spytała ochroniarza.

- Nie woli pani ekranu? Słońce jest dziś bardzo mocne. Chyba że postawimy

krzesełko w cieniu pod markizą, jak polecił Jego Wysokość...

- Jeśli nie jest to wbrew życzeniu Jego Wysokości, byłabym panu zobowią-

zana... - Nie chciała, żeby biedak naraził się Raffie.

Usiadła wygodnie i obserwowała grę. Z tablicy wyników wyczytała, że dru-

żyna szejka prowadzi jednym golem. Przeciwnicy wyrównali, a wówczas Raffa

zaczął energicznie ustawiać drużynę. Obracał się niecierpliwie wraz z koniem,

zdeterminowany, by wygrać mecz. To prawda, był królem, ale nie potrzebował ty-

tułu, by wzbudzać powszechny posłuch.

Donośny dźwięk rogu oznajmił rozpoczęcie nowej rozgrywki.

Ze strachem przyglądała się niebezpiecznej grze. Kuliła się za każdym razem,

gdy przeciwnicy pędzili na siebie, wymachując kijami. Czas płynął, mierzony od-

głosem kopyt bijących w nasłonecznioną murawę. Wyczuła pragnienie Raffy, by

wygrać za wszelką cenę. Nie umiała jeździć konno, jednak w lot pojęła jego inten-

cje. Raffa był szalony.

Rumak wyciągnął się w galopie, a szejk nachylił się nisko i z niezwykłą pre-

cyzją machnął kijem, zdobywając kolejnego gola.

Casey uświadomiła sobie, że z wielkiej ekscytacji gryzie palce.

Raffa był znakomitym graczem, jak przeczytała w gazecie. Mógł się z nim

równać tylko jeden zawodnik na świecie. Mimo to drżała z lęku, że wydarzy się coś

złego. Wiedziała, że ognisty szejk nie cofnie się przed żadnym niebezpieczeń-

R S

background image

stwem.

Na szczęście do końca pierwszej połowy nic się nie wydarzyło. Widzowie

mogli wykorzystać przerwę na dwa sposoby: udać się na padok, gdzie zebrali się

gracze, lub na boisko w celu zadeptania wyrw. Casey wybrała fragment murawy

opodal pawilonu i z furią wyładowała na niej swoją frustrację.

Uderzenie w dzwon było sygnałem, że gracze mają dosiąść koni, a widzowie

opuścić boisko. Casey modliła się w duchu, żeby Raffa przetrwał szczęśliwie drugą

połowę. Wskoczył na siodło, ignorując dziewczynę, która chciała przytrzymać mu

strzemię.

Raffa zerknął w stronę Casey, jakby byli połączeni myślami. Spłoszyła się,

jak zawsze, gdy spoczęło na niej spojrzenie czarnych jak węgle oczu.

Odjechał galopem, a ona poczuła, że nie wytrzyma spokojnie na krzesełku.

Wstała, oparła się o ogrodzenie. Przyszło jej na myśl, że tak samo jak Raffa nie

znosi porażek, czy jednak dzieliło ich zbyt wiele, by mogli z sobą współpracować?

W świecie Raffy pieniądze przemawiały donośnym głosem, gdy jej służyły po

prostu do płacenia rachunków. Uświadomiła sobie, że liczyła z jego strony na

drobny, acz osobisty gest, on zaś rzucił na aukcję niewyobrażalną sumę pieniędzy.

W istocie tok jej rozumowania świadczył o tym, że była niepoprawną romantyczką.

A chodziło o politykę, o to, by o szlachetnym uczynku władcy mówiono w mediach

Z zamyślenia wyrwał ją krzyk. Uświadomiła sobie, że koń Raffy dzikim ga-

lopem zmierza w jej stronę, a szejk ostrzega ją, by uskoczyła mu z drogi.

Przyległ do końskiego grzbietu, podkute kopyta wybijały na murawie śmier-

telnie niebezpieczny rytm. Nogi Casey odmówiły posłuszeństwa. Pojęła ze zgrozą,

że Raffa usiłuje zepchnąć z boiska swego przeciwnika.

Nie, to rumak owego gracza poniósł prosto na nią, a Raffa próbował zmienić

jego kurs.

Ramię w ramię, stykając się kolanami, szejk i inny gracz pędzili w jej stronę.

Raffa skręcił w ostatniej chwili, unikając kolizji z parkanem; drugi zawodnik nie

R S

background image

był aż tak biegły w tej sztuce. Casey otworzyła usta w niemym okrzyku, gdy koń,

jeździec i parkan znaleźli się tuż przed nią.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Nie wiedziała, co się stało. W jednej chwili groziło jej stratowanie, w następ-

nej unosiła się nad ziemią w ramionach Raffy. Cała i bezpieczna.

- Uratowałeś mi życie - wyszeptała.

W milczeniu przytrzymywał ją przed sobą na siodle. Oparła się o niego, taka

słaba i bezbronna.

- Czy drugi koń przeżył?

- Jeździec także - oznajmił ponuro. - Parkanowi się nie udało.

Nagle przypomniała sobie, co zaszło. Gardłowy okrzyk Raffy i ogień w jego

oczach, gdy pędził, by porwać ją na konia i w ten sposób ocalić przed stratowa-

niem.

- Dziękuję... - Te słowa nic nie znaczyły.

- Nie ruszaj się, póki nie zbada cię lekarz. - Podjechał właśnie do namiotu

medycznego. - Ty głuptasie - dodał cicho. - Czemu naraziłaś się na niebezpieczeń-

stwo?

Bo patrzyłam na ciebie... lękałam się... martwiłam... Wiedziała, że szejk nie

czeka na odpowiedź. Opuściły ją wszystkie siły, tuliła się do niego bezradnie.

- Zabieram cię ze słońca, a ty natychmiast stajesz przy parkanie. Czy nie mo-

gę cię zostawić nawet na chwilę?

To także nie wymagało odpowiedzi. Casey wyczuła, że Raffa oskarża się o

wypadek, stąd jego ponury nastrój.

- To wyłącznie moja wina - pisnęła.

- Porozmawiamy o tym później.

- Czy wygraliśmy?

R S

background image

- Udało nam się przeżyć. - Rzucił wodze stajennemu, zeskoczył z konia i wy-

ciągnął do niej ręce. - Chodź - rzekł miękko. - Oprzyj się o mnie...

Postawił ją ostrożnie na ziemi, lecz kolana się pod nią ugięły. Natychmiast

chwycił ją w ramiona i zaniósł do doktora.

Lekarz stwierdził, że Casey ma się dobrze, na co Raffa ogłosił:

- Skoro nie mogę cię zostawić nawet na chwilę, przez resztę pobytu będziesz

przy mnie.

- Aha... - To właśnie chciała usłyszeć, choć zabrzmiało jak kara.

- Niedługo wyjeżdżam do interioru.

- Och!

- To niebezpieczne tereny - mitygował jej entuzjazm. - Wypadek może się

zdarzyć w każdej chwili, rozumiesz?

- Owszem. Bardziej niebezpieczne niż boisko do gry w polo?

- Najważniejsze, by właściwie ocenić sytuację. Jeśli wypadek zdarzy się na

pustyni, nie wolno tracić czasu, natychmiast trzeba działać.

- Po postu jak w życiu. - Tak zawsze postępowała.

- Dasz sobie radę?

- Nie zawiodę cię. Zrobię wszystko, czego po mnie oczekujesz, a nawet wię-

cej.

- Ale...? - Zmrużył oczy, wyczuwając, że Casey ma jeszcze coś do powiedze-

nia.

Odetchnęła głęboko.

- Chciałam cię przeprosić za wczorajszy wieczór. Gdy tylko spojrzałam na

gazetę...

- Nie chcę z tobą o tym rozmawiać - przerwał jej.

- Ale...

- Żadnych ale. Nie dyskutuję o swoich decyzjach. Nadal masz szansę na pracę

i tylko tym powinnaś się martwić. Pod warunkiem, że w ciągu godziny będziesz

R S

background image

gotowa opuścić hotel.

- Oczywiście - odparła dziarsko.

Raffa podjechał pod hotel w poobijanym dżipie, bez ochrony w zasięgu

wzroku. Zgodnie z jego instrukcją Casey czekała na schodach, znowu ubrana jak

żołnierz, choć tym razem nie czuła się dziwnie, przecież jechała na pustynię. Za-

miast wstrętnego kapelusza owinęła głowę i ramiona kupionym na aukcji lekkim

szalem. Doskonale chronił przed pustynnym pyłem.

Szejk także miał na sobie strój ochronny, choć mocno już znoszony. Wrzucił

jej plecak na tylne siedzenie.

- Czy masz krem przeciwsłoneczny? - spytał.

- Oczywiście.

- Widzę, że włożyłaś moją atidżę. Bardzo rozsądnie.

- Twoją...?

- Atidża znaczy prezent. - Otworzył przed nią drzwi dżipa. - To ja ofiarowa-

łem ten szal na aukcję. Wsiadaj.

Mnąc w dłoniach cienki materiał, rozmyślała nad jego słowami. Do ofiaro-

wanych przez siebie bajecznych skarbów dorzucił też drobiazg, który lubił, wytwór

tradycyjnego rzemiosła jego kraju. Na to w skrytości ducha liczyła i proszę, spełni-

ło się.

- No chodź - ponaglił. - Ludzie pustyni nie zwykli czekać na nikogo, są po-

słuszni prawom natury, a nie człowieka.

- Jesteś Beduinem?

- Moja matka była beduińską księżniczką.

Pragnęła dowiedzieć się więcej, ale pełen rezerwy ton Raffy nakazał jej mil-

czenie. Jeśli nie chciał z nią rozmawiać o swoich rodzicach, musiała to uszanować.

- Tu jest apteczka, a tu woda - pokazał, gdy już siedzieli przypięci pasami. -

Mamy też radio i telefon satelitarny. Poza tym GPS, żeby moi ludzie wiedzieli,

R S

background image

gdzie jesteśmy.

Radosne podniecenie Casey mieszało się z lękiem. Wyruszali na niebez-

pieczną wyprawę na pustynię, gdzie - jak ostrzegł ją Raffa - wszystko mogło się

zdarzyć. Była na to przygotowana. W Anglii ukończyła kurs pierwszej pomocy

medycznej, umiała też obsługiwać radiostację.

Nie umiała tylko jeździć konno.

- Żartujesz! - wykrzyknęła, gdy zatrzymał auto po godzinie jazdy.

- Nigdy nie żartuję, zwłaszcza gdy żarty mogą kosztować życie.

Obok przyczepy do transportu koni stało dwóch Arabów, zwierzęta pożywiały

się w cieniu. Przed sobą mieli niekończącą się pustynię. Casey nie mogła uwierzyć,

że za chwilę wyruszy na swą pierwszą ekspedycję na końskim grzbiecie. Raffa

owijał głowę długim kawałkiem czarnego materiału.

- Nazywamy to howlis. - W szczelinie widać było tylko jego płonące oczy. -

Przypomina turban. Osłoni twarz przed słońcem, a oczy, nos, uszy i usta przed pia-

skiem.

I sprawi, że będziesz bosko wyglądał, dopowiedziała w duchu Casey. To nie

był turban, stateczne nakrycie głowy, lecz zbójecka bandana, w której Raffa przy-

pominał dzikiego herszta sobie podobnych obwiesiów. Jego oczy błyszczały tajem-

niczo. Patrzyła, jak długim krokiem zmierza do koni, podczas gdy Arabowie przy-

prowadzili objuczonego muła. Poczuła wielką ekscytację. To była prawdziwa eks-

pedycja!

Bała się przy tym strasznie. Owszem, przed przyjazdem do A'Qabanu zakła-

dała, że pojedzie na pustynię i starannie się do tego przygotowała, lecz oto sprawa

stała się... osobista. Czy była gotowa na zetknięcie z dziką pustynią w towarzystwie

dzikiego mężczyzny? Znajdzie się wiele kilometrów od cywilizacji, zdana wyłącz-

nie na jego opiekę.

Mimo strachu i niepewności cieszyła się na to wyzwanie. Kochała wyzwania,

a Raffa okazał się największym z nich. Miał znacznie bardziej złożoną osobowość,

R S

background image

niż mówiły źródła, a także był najbardziej męskim przedstawicielem swego rodu.

Zarazem kierował się szlachetnością i zasadami, dzięki czemu czuła się z nim bez-

pieczna. Jak będzie dalej, przyszłość pokaże, pomyślała, zagryzając wargi.

- Idziesz? - zawołał, zanim zdążyła znów pogrążyć się w zadumie.

Stał przy jednym z koni, przytrzymując dla niej wodze. Ostatnio siedziała w

siodle, gdy była małą dziewczynką. Wakacje, przyjazny kosmaty osiołek.

- No chodź, nie ugryzie cię - zachęcił ją Raffa.

Musiała przyznać, że zwierzę wglądało łagodnie.

Jabłkowity wałach miał strojną uprząż, a na grzbiecie siodło przykryte kolo-

rowym miękkim materiałem. Co za szczęście, że nie musiała dosiąść konia Raffy -

czarnego jak węgiel, porywczego ogiera o płomiennym spojrzeniu. Grzebał nie-

cierpliwie kopytem, potrząsając wielkim łbem.

- Gotowa? - spytał Raffa. - Nie ma innej możliwości dotarcia do naszego celu.

- Aha... - Wolałaby spacer.

- Jak się nie pośpieszysz, wsadzę cię na muła, a plecak przywiążę do konia.

Okej. Głęboki wdech. Pojedzie sobie konno. To pewnie nie jest aż tak trudne.

Było bardzo trudne.

Zsunęła się na zesztywniałych nogach po trwającej wieczność jeździe i obija-

niu kości. Dotarli do oazy, wokół której rozbito miasteczko z namiotów.

Siedziała na piasku, objąwszy kolana, wsłuchana w dręczący ból nóg. Raffa

patrzył na nią, kręcąc głową, i powoli odwijał howlis.

Znajdowali się na szczycie piaszczystej wydmy, wokół roztaczała się bez-

kresna pustynia w odcieniu ochry i umbry. Niewielki staw ocieniała bujna roślin-

ność. Oaza dawała schronienie nie tylko ludziom, ale i dzikim zwierzętom. Casey

dojrzała gazele, które piły wodę w blasku zachodzącego słońca.

Przewróciła się na brzuch, sycąc wzrok magicznym widokiem. Płochliwe

zwierzęta znalazły w sobie dość śmiałości, by podejść blisko ludzi, podobnie jak

ona odważyła się wyruszyć na pustynię. Niebo stopniowo zmieniało odcień na sza-

R S

background image

firowy, zaś horyzont jarzył się lśniącym szkarłatem.

- Wstawaj - rzekł Raffa, wyrywając ją z zachwytu. - Tu są skorpiony.

- Skorpiony?! - Zerwała się, gwałtownie otrzepując ubranie.

- Pamiętaj, żeby zawsze sprawdzać buty przed włożeniem - oznajmił z powa-

gą.

- Czy to koniec naszej podróży? - spytała, podążając za nim.

- Mógłby być... dla ciebie.

- Hm... jak to?

- Gdybyś znalazła skorpiona w ubraniu.

To wystarczyło. Wrzeszcząc jak opętana, co przestraszyło gazele, zaczęła się

walić dłońmi po całym ciele. Raffa obserwował ją ze zdumieniem.

- Masz wypchany plecak - powiedział. - Czyżbyś zapomniała sprayu przeciw

insektom?

- Zanim go znajdę, mogę już być martwa.

- Uspokój się. Nawet największy skorpion żądli jak zwykła osa.

- To miło - odparła kąśliwie.

- Czy chcesz, żebym cię obejrzał?

- Wykluczone! - Odskoczyła od niego, po czym spytała: - Czemu się tu zna-

leźliśmy?

- Na pewno chcesz zobaczyć, na co poszły zebrane przez ciebie pieniądze.

Odszedł, a ona pobiegła za nim.

- Raffa, zaczekaj... dziękuję ci. - Przystanęła u stóp kolejnej wydmy, bez tchu,

z rękami opartymi na kolanach.

- Za co mi dziękujesz? - spytał z uśmiechem.

- Nie pozwoliłeś mi dotąd na przeprosiny. - Wyprostowała się wreszcie.

- Za twój sukces?

- Raffa, zaczekaj. - Patrzyła za nim, gdy krocząc zwinnie jak pantera, po-

większał dystans między nimi. Jakim cudem ona ślizgała się bezradnie, próbując

R S

background image

pokonać ten cholerny piasek?

Na szczęście przystanął na grzbiecie wydmy, uważnie jej się przyglądając.

- Zaraz cię dogonię! - W tym tempie mniej więcej za rok, dodała w duchu.

- Pomogę ci. - Chwycił ją za nadgarstek i wciągnął na górę. - Pomyśl, że pia-

sek jest śniegiem. Musisz inaczej stawiać stopy. Bardziej ukośnie.

- Jeździsz na nartach?

- Oczywiście.

Oczywiście... Akurat teraz bezradność była całkiem przyjemna. Czuła jego

siłę, gdy pomógł jej stanąć przy sobie.

Widok ze szczytu wydmy zapierał dech. Miasteczko namiotów rozstawiono

na terenie oazy, w stawie przeglądały się karmazynowe promienie zachodzącego

słońca. W ocienionej zagrodzie stały konie, wielbłądy i muły, nocny wietrzyk niósł

ku nim piskliwe dziecięce nawoływania.

- Chodź. - Raffa wyraźnie się rozluźnił. - Chcę cię przedstawić. - Wyciągnął

do niej dłoń.

Chciała, a przede wszystkim musiała ją przyjąć, inaczej brnęłaby bezradnie w

sypkim piasku. Wzięła za rękę Raffę i wrzasnęła przeraźliwie, gdy pociągnął ją za

sobą na łeb, na szyję ze zbocza wydmy. Na dole chwycił ją w ramiona, żeby nie

upadła.

- Ty brutalu! - Krztusiła się ze śmiechu i zmęczenia. - Boże, jak się przerazi-

łam.

- Czyżby? - Nie okazał ni krztyny skruchy, kpił z niej w żywe oczy.

Roześmiane maluchy otoczyły ich kołem. Casey spontanicznie chwyciła

dziecięcą rączkę, Raffa poszedł w jej ślady, i zanim się obejrzeli, tańczyli rozrado-

wani pod sierpem wschodzącego księżyca. Czuli się szczęśliwi.

Dzieci z piskiem poprowadziły ich w głąb miasteczka. Wszędzie panował

wzorowy porządek. Zerknęła na Raffę, który zawsze wyglądał jak najczarniejszy

charakter na planecie, ale teraz z uwagą słuchał słów małej dziewczynki.

R S

background image

Beduini niedługo wyruszą, mając słońce i księżyc za przewodników. Lud wę-

drowny, nieuznający granic poza tymi, które stworzyła natura. Poznanie ich było

zaszczytem. Darem Raffy dla niej, jedynym, którego pragnęła.

Nic, co mogłaby zrobić, nie wystarczy, by odpłacić za przyjaźń tych ludzi.

Gdy dzieci prowadziły ją za rękę, by z dumą pokazać zeszyty i ołówki, poczuła

wielką pokorę i chęć otwarcia oczu na niezmierzone bogactwo świata, a nie tylko

zakątka, w którym żyła.

R S

background image

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

- Głodna? - spytał Raffa, gdy zakończyli obchód miasteczka.

- Potwornie - przyznała Casey.

- Może wspólnie przyrządzimy jedzenie?

Była to poważna propozycja.

- Dobrze... byle nie owcze oczy. - Zważywszy na osobliwe poczucie humoru

Raffy, nie chciała ryzykować.

- Zgoda. - Wytarł twarz materiałem, którym wcześniej owiązał szyję.

Musiała przyznać, że wyglądał superatrakcyjnie, zwłaszcza gdy się uśmie-

chał.

- Twój? - spytała, wskazując największy namiot.

- Na pustyni nie mam niczego. - Nachylił się, by odsunąć klapę. - Jak inni

wędrowcy na tym pustkowiu używam tego, czego potrzebuję, a resztę zostawiam

dla innych podróżników.

- Agencja Aniołów Stróżów - skomentowała.

- O to właśnie chodzi.

Gdzie się podziewał mój Anioł Stróż? - pomyślała, ociągając się na progu.

Bardzo potrzebowała porady. Chciała dowiedzieć się wszystkiego o kulturze

mieszkańców A'Qabanu, a zwłaszcza o ich władcy. Ale teraz zostali sami... a jeśli

on...

Wiedziała, że wszystko zepsuje. Nie mogła spędzić nocy z mężczyzną takim

jak Raffa, a potem zachowywać się tak, jakby się nic nie stało.

A jeśli on nie zaproponuje...

- Casey, wchodzisz? - ponaglił.

- Sekundę... Taki cudny widok.

Raffa znikł w namiocie, a ona przypomniała sobie, jak czule obchodził się z

małą dziewczynką. Z pewnością nie był brutalem, który rzuci ją na łóżko i posią-

R S

background image

dzie, lecz kulturalnym, tkliwym mężczyzną.

Co zatem robić? Musiała szybko podjąć decyzję.

- Chodźże wreszcie! - zawołał.

Wciąż tkwiła w miejscu, gdy zjawił się w wejściu z miną, która nie wróżyła

nic dobrego.

Casey stała oczarowana. Namiot był lepiej wyposażony niż niejeden hotelowy

pokój. Stosy miękkich poduszek, ręcznie tkane dywany na podłodze i tkaniny

okrywające ściany z grubego niczym skóra materiału. Oświetlenie stanowiły mo-

siężne lampy przymocowane do głównego masztu. W powietrzu unosił się kuszący

aromat kawy i przypraw, a może kadzideł.

- Wielbłądzia skóra - wyjaśnił Raffa. - Nic nie może się zmarnować.

- Widzę. - Na niskim mosiężnym stoliku stały dwa puchary z rogu. - Tu jest

cudownie... jak w grocie Aladyna.

- Ala-ad-din - powtórzył. - Znamy tę opowieść.

- Obie wersje?

- Wychowałem się i wykształciłem w Anglii, ale niania przyswoiła mi kulturę

obu krajów.

Ucieszył ją ten okruch wiedzy, który o nim zdobyła.

- Casey, jak ci się podoba ten nowy A'Qaban, odmienny od blichtru wielkiego

miasta?

- Ogromnie. Jestem bezustannie zaskakiwana.

- Żyj z nami, a potem nas oceniaj? - mruknął, patrząc na nią z rozbawieniem. -

W naszym języku to brzmi: Ashirna wa akhbirna.

Z pomocą Raffy próbowała wymówić trudne słowa, co oznaczało, że musiała

mu patrzeć na usta. Pełne, stworzone do pocałunków.

Nagle zastygł, nasłuchiwał. Stanowcze głosy rodziców uspokajały rozkrzy-

czane dzieci. Dopiero gdy się upewnił, że wszystko w porządku, znów się rozluźnił.

Wykreowany przez tabloidy obraz szejka playboya okazał się fałszywy. Raffa był

R S

background image

urodzonym obrońcą, a mimo bogactwa lubił prostotę. Jak mogła być tak naiwna, by

oceniać tę wyjątkowo interesującą księgę po okładce?

- Poznajesz? - Wskazał rozłożone wokół stolika poduszki.

Z radością zauważyła, że miały ten sam wzór, co jej piękny szal.

- Są śliczne - szepnęła - tak jak on. - Pogładziła miękkie fałdy materiału. -

Kocham mój szal i nigdy się z nim nie rozstanę... - Niech Raffa zrobi z tym, co

chce.

Jej słowa spotkały się z chłodnym przyjęciem. Raffa nie chciał przyśpieszać

biegu rzeczy. Przywiózł Casey na pustynię, by poznała jego pobratymców, ale

przecież był świadomy swych uczuć. Gdy po raz pierwszy ujrzał nieśmiałą Casey,

była tylko kandydatką do pracy. Skoro jednak nabrała pewności siebie jako kobieta,

otworzyły się inne możliwości.

Ustalili dużo, mówiąc niewiele, a tak właśnie działał pustynny lud. Casey

miała liczne cechy, które podziwiał u Beduinów. Drobiazgi ofiarowane z miłością

znaczyły dla niej więcej niż najwspanialsze klejnoty. Zachwyciło go, że na aukcji

wybrała właśnie ten szal. Nie mogła wiedzieć, że postanowił podarować jej

wszystko, co chciała, każdy przedmiot, na który złożyłaby ofertę. Chciał uczynić to

w podzięce za zorganizowanie aukcji. Lecz Casey wybrała rzecz, na którą nikt inny

nie zwrócił uwagi.

- Rozpalę ognisko, będziemy mogli patrzeć w gwiazdy podczas jedzenia.

- Czy mogłabym się najpierw wykąpać? To znaczy... - Spłonęła rumieńcem. -

Jestem cała zakurzona. Czy można pływać w tym stawie?

- Tak, jest płytki, a woda ciepła, no i ma twarde piaszczyste dno. O tej porze

powinno tam być pusto. Może pójdę pierwszy, wykąpię się i sprawdzę?

- Chciałbyś?

Zrobiłby dla niej wszystko.

- Najpierw rozpalę ogień, a ty zobacz, jakie mamy produkty. Jak skończymy

pływać, przyrządzimy jedzenie.

R S

background image

- Przywieźliśmy jakieś produkty?

- Przecież mamy muła. Nie pamiętasz, jakie miał wypchane juki?

- Ach tak... Myślałam, że to... - Potrząsnęła bezradnie głową. - Sama już nie

wiem, co myślałam.

- Jest w nich twoja wykwintna kolacja. Oczywiście, o ile umiesz gotować.

Roześmiała się, a on przytrzymał wzrokiem jej spojrzenie. Po raz pierwszy

czuli się tak swobodnie ze sobą, nie pamiętając, kim są i czego od siebie oczekują.

Lecz uśmiech Casey wkrótce zgasł, jakby uświadomiła sobie, że nastrój staje się

nazbyt intymny.

- Nie zabaw za długo - bąknęła, odwracając się.

- Będziesz tu bezpieczna. - Musnął jej ramię.

Jej uśmiech był pełen skrępowania, a on pragnął, by wróciła pewna siebie i

świadoma swoich kobiecych walorów.

W tym celu trzeba zaprzestać pożądliwych spojrzeń i działań pod wpływem

testosteronu, powiedział sobie, unosząc wieko pięknie rzeźbionej skrzyni.

- Tu znajdziesz czyste ubrania. - Nie patrząc na nią, wyjął dla siebie czarną

luźną szatę. - Wybierz sobie, co chcesz.

Nie odpowiedziała, pewnie oceniała swoją pozycję. Była z nim sama na pu-

styni, a z każdą chwilą ich wzajemna fascynacja rosła. Będzie się z nią kochał w

najpiękniejszym miejscu na ziemi. Pragnął tego od chwili, gdy ją ujrzał na lotnisku,

ale zrobi to tylko wtedy, gdy będzie pewien, że Casey czuje się swobodnie i bez-

piecznie pod każdym względem.

Wówczas zostanie tylko jedno zagrożenie, pomyślał. Seksualny apetyt Casey.

Tłumiła go od tak dawna, że w końcu gdy wybuchnie...

Cóż, wtedy on będzie gotowy.

- Mamy ser halloumi, mango, orzeszki pinii i zieleninę, więc zacznij myśleć. -

Z uśmiechem podszedł do wyjścia. - Jestem głodny, pewnie ty także.

Z ulgą zabrała się do planowania menu, on zaś zarzucił ręcznik na ramię i

R S

background image

pognał ochłodzić się w wodach oazy.

Gdy Raffa wrócił z kąpieli, produkty leżały na stole, a Casey miała już plan.

- Pusto - oznajmił. - Możesz sobie popływać, a ja znajdę trochę opału na

ognisko.

Chętnie ujrzałaby go w prostej czarnej szacie, ale to musiało poczekać. Od-

czekała, aż Raffa odejdzie, wychyliła głowę z namiotu, by się upewnić, że nie ma

nikogo w polu widzenia, i pędem pobiegła do stawu. Marzyła o tym przez pół dnia.

Przystanęła na brzegu i chłonęła piękno pustyni. Gwiazdy mrugały, miała księżyc

tylko dla siebie...

Położyła ubranie na kamieniu. Początkowo zamierzała pływać w figach, ale

potem postanowiła je zdjąć i przepłukać na następny dzień. Pływanie nago było

szalenie przyjemne.

Ostrożnie weszła do wody. Dno było piaszczyste i twarde. Słońce nagrzało

staw, zanurzyła się w nim z rozkoszą. Zaczęła pływać, energicznie wiosłując ra-

mionami.

Po długiej chwili przypomniała sobie, że miała pomagać w przyrządzaniu po-

siłku. Tak trudno było przerwać tę cudowną kąpiel...

W oddali ujrzała wysoką postać. Popłynęła do brzegu, a Raffa zszedł z wy-

dmy, gdzie stał i czuwał nad nią. Gdy był o kilka metrów od niej, wstydliwie przy-

kucnęła na płyciźnie. W jego owiniętej howlisem twarzy błyskały jedynie oczy.

- Zapomniałaś czegoś? - mruknął.

Przez moment rozważała, co miał na myśli, a potem uświadomiła sobie, że

jednak czegoś nie wzięła ze sobą.

- Przyniosłeś mi ręcznik?

Rozpostarł ramiona.

Czy zaufa mu na tyle, żeby wyjść z wody? To była decydująca chwila...

Czekał na brzegu, aż wreszcie wstała z gracją nimfy i ruszyła ku niemu. Otulił

ją swoją szatą, czując przypływ żądzy, lecz jedyne, czego pragnął w tej chwili, to

R S

background image

zapewnić jej bezpieczeństwo.

- Obserwowałeś mnie - stwierdziła z pretensją, jednak uspokajała się wyraź-

nie.

- Nie mogłem pozwolić, żebyś się kąpała samotnie w ciemności. A gdyby coś

ci się stało?

- Dobrze pływam.

- Nawet świetnych pływaków może chwycić skurcz.

Ich nagie ciała stykały się ze sobą, cienki materiał nie stanowił przeszkody.

Raffa trzymał ją w ramionach tak długo, aż poczuła się na tyle bezpiecznie, by zło-

żyć mu głowę na piersi. Cieszył się tym przez chwilę.

- Chodź - szepnął wreszcie. - Jesteśmy głodni.

Podała mu rękę z całkowitym zaufaniem.

- Jestem gotowa, Raffa - rzekła ze spokojem.

- Wiem. - Musnął jej wargi palcami.

- Jeszcze raz dziękuję - oznajmiła tonem, który świadczył, że nie chce dać się

ponieść fantazji, co potwierdziły jej następne słowa: - Mam nadzieję, że już nigdy

nie będziesz musiał wyciągać mnie z kłopotów.

- A gdyby nawet, nie musisz się tym martwić. Możesz mnie dowolnie wyko-

rzystywać. - Wiodąc ją, pilnował, by szata ściśle ją otulała. Wyczuwał zapach czy-

stej wody i piasku. Milczał, aż doszli do namiotu, gdzie odsunął przed nią klapę. -

Ubrania są w skrzyni - przypomniał. - Wybierz, co zechcesz.

Opuścił klapę i stał, oddychając głęboko. Jak zdoła się opanować, by nie po-

biec prosto do Casey i nie zanieść jej na poduszki, a potem kochać się z nią przez

całą noc? Słodycz oczekiwania, pomyślał z uśmiechem i odszedł w mrok.

Wstrzymała oddech, nasłuchując kroków Raffy. Przez sekundę myślała, że

wróci do namiotu, ale zamierzał kazać jej czekać - albo wcale jej nie pragnął.

Pewnie to drugie, rzekła sobie w duchu. Porzuć złudzenia, dziewczyno!

Wybrała najzwyklejszą szatę w najmniejszym rozmiarze. I tak była za duża,

R S

background image

lecz przynajmniej nie rzucała się w oczy.

Związała wilgotne włosy w koński ogon i wyszła przed namiot.

Raffa rozpalał ognisko, zdjąwszy z głowy howlis.

- Dobrze w tym wyglądasz - skomentował, zerkając na nią.

Z pewnością nie lepiej niż ty, zauważyła w duchu. Raffa prezentował się

znakomicie, prawdziwy władca pustyni. Aksamitne nocne powietrze odurzało jej

zmysły. Zaraz zacznie go błagać, żeby ją uwiódł...

- Nie znalazłaś sandałów?

Wyrwana z marzeń poprawiła nerwowo szatę.

- Nie, ja... nie sądziłam.

Zerwał się na nogi i podał jej długi kij, którym grzebał w ognisku.

- Popilnuj ognia, tylko, na litość boską, trzymaj się z dala od płomieni.

- Nie jestem... - Za późno, już go nie było.

Po chwili wrócił z parą prostych skórzanych sandałów.

- Włóż. Lepiej nie chodzić boso po zimnym piasku. Mogą cię rozboleć stopy.

A czy jest lekarstwo na nieustanny ból serca? - spytała w duchu Casey, wzu-

wając sandały.

Zjedli przed namiotem, siedząc na miękkich poduchach. Wymyślony przez

Casey prosty posiłek nie wymagał długich przygotowań, ale pozwolił im wrócić do

przyjacielskiej komitywy. Naładowany erotyzmem epizod przy stawie poszedł

chwilowo w zapomnienie.

- Dobre - stwierdził Raffa, pochłaniając resztki smażonego sera halloumi

przełożonego plastrami mango. Oprócz tego mieli sałatę posypaną prażonymi

orzeszkami pinii. - Gdzie się tego nauczyłaś?

Nie mogła się przyznać, że przepis wzięła z gazetki w supermarkecie. Musiała

wykazać więcej fantazji pod gwiazdami.

- Mam wrodzony talent.

- Albo dobrą książkę kucharską. - Roześmieli się, po czym Raffa dodał: - Po-

R S

background image

nieważ następne danie należy do mnie, jak widać, nie mogę spocząć na laurach.

- To nie spoczywaj. - Zatem ponętny samiec alfa potrafi także gotować.

- Figi - oznajmił z triumfem. - Dojrzałe, soczyste, prosto z drzewa. - Wybrał

dla niej fioletowy owoc, a gdy przytknął go jej do ust, była tak wytrącona z rów-

nowagi, że wylała kawę. - Kab al gahwa khay! - wykrzyknął Raffa.

- Co to znaczy?

- To dobry znak. W A'Qabanie uważamy, że wylanie kawy przynosi szczę-

ście. Więc powiedziałem, że pech często przynosi powodzenie.

Akurat.

Ale figa smakowała wybornie, a Casey usiłowała nie patrzeć, jak łakomie

Raffa wysysał swoją.

- To był smaczny posiłek. - Opłukał ręce w misce. - Może cię przy sobie za-

trzymam jako szefa kuchni, jeśli będziesz grzeczna.

- A jeśli nie, zatrzymasz mnie na dłużej? - spytała żartobliwie, ale spioruno-

wał ją wzrokiem.

Piknik pod gwiazdami przypomniał jej lata dzieciństwa, gdy wyjeżdżała z ro-

dzicami pod namiot, co bardzo lubiła. Miłe wspomnienia pozwoliły jej się odprę-

żyć. Leniwie oparła się na rękach, patrząc w cudownie rozgwieżdżone niebo, i do-

piero po chwili zdała sobie sprawę, że Raffa gdzieś się oddala.

- Dokąd idziesz? - spytała z niepokojem.

- Wolałabyś, żebym został? - mruknął z przebiegłym uśmieszkiem.

- Nie.... Rozumiem, że jesteś bardzo zajęty.

- Dobrze. Wobec tego zostawię cię w rękach tych utalentowanych kobiet.

Odwróciła się gwałtownie. Nieopodal, w cieniu, stała nieruchomo grupka ko-

biet. Miały z sobą gliniane dzbany, miękkie ręczniki, parujące naczynia z perfu-

mowaną wodą.

- O co im chodzi? - spytała niepewnie.

R S

background image

- Przypuszczam - machnął beztrosko ręką - że chcą cię przygotować dla szej-

ka.

- Co? - Casey podskoczyła gwałtownie, ale Raffa już zniknął.

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Wiele mogła znieść, ale to przechodziło ludzkie pojęcie.

Zerwała się na równe nogi.

- Nie, nie, dziękuję! - zawołała, wykonując zamaszyste gesty. Pożądanie, któ-

re czuła w obecności Raffy, skurczyło się do rozmiarów suszonej śliwki. - To jakaś

pomyłka...

- Nie pomyłka - odparła wesoło jedna z kobiet. Mówiła niemal bez śladu ob-

cego akcentu. - Jego Wysokość uznał, że przyda się pani kuracja spa po męczącym

dniu. Proszę się nie niepokoić, panno Michaels. Spodziewamy się wielu turystów,

którzy będą chcieli doświadczyć tradycyjnych sposobów pielęgnacji, od pokoleń

stosowanych na pustyni. Jak nam powiedziano, ma pani prowadzić kampanię na-

szego przemysłu turystycznego, więc byłoby dobrze, gdyby wypróbowała pani na-

sze balsamy.

- Aha... Rozumiem. - Za każdym razem, gdy sądziła, że jej fantazje okażą się

prawdą, Raffa nieodmiennie sprowadzał wszystko na grunt zawodowy. - Doskonale

mówisz po angielsku.

- Nauczyłam się na kursie w szkole kosmetycznej.

- Nie spodziewałam się, wybacz...

- Nie ma czego - odparła szczerze dziewczyna. - Rozumiem pani zaskoczenie,

kuracja kosmetyczna pośrodku pustyni. Więc jak, zgadza się pani, panno Michaels?

- Z radością. - Casey, znów bizneswoman, powiedziała sobie, że największą

wartość ma osobiste doświadczenie.

Zaczęło się od kąpieli pod gwiazdami w wielkiej drewnianej kadzi, napełnio-

R S

background image

nej ciepłą perfumowaną wodą. Na jej powierzchni kobiety rozsypały płatki kwia-

tów. Kadź stanęła w otoczeniu gęstych zarośli.

- To największa zaleta oazy - wyjaśniła młoda kosmetyczka. - Mamy tu mnó-

stwo zieleni, a wszystkie produkty są świeże.

- Cudownie... - Casey zanurzyła się w wodzie, podczas gdy kobiety osłaniały

ją ręcznikami. - Bajecznie. - Przymknęła oczy. - Co dodałyście? Czuję łaskotanie

na całym ciele.

- Mocny zapach czarnej kawy.

- Raffa! - Casey wystrzeliła z wody.

Uświadomiwszy sobie, że jest naga, a szejk ma na sobie jedynie ręcznik owi-

nięty niedbale wokół bioder, z pluskiem zanurzyła się z powrotem.

- W połączeniu z nutą miejscowej trawy, świątynnym kadzidłem i zmieloną

korą, by woń przypominała bardziej zapach ziemi i drzewa - wyjaśnił. - Ach, i

jeszcze odrobina pustynnej magii.

- Zaraz! Gdzie one się podziały? - spytała wystraszona Casey.

- Tak właśnie działa magia.

- Raffa, przestań ze mnie żartować. - Zakryła piersi. - To ty przestraszyłeś ko-

biety.

- Ukłoniły się i odeszły, gdy się pojawiłem.

W końcu jest ich królem, uświadomiła sobie w panice. Mina Raffy wcale

jednak nie była władcza.

- Arogancki...

- Brutal? - Zbliżył się do kadzi. - I co o tym sądzisz? Czy turystom, których

masz nadzieję ściągnąć do mego kraju, spodoba się pustynne spa?

- Jakżeby nie? - wyjąkała.

Przed sobą miała muskularne, opalone ciało z kępką zarostu na torsie. Poniżej

karku zaczynał się tatuaż, który biegł do miejsca, na które nie ważyła się spojrzeć.

Jeśli wcześniej była zdania, że Raffa jest seksowny, to teraz pustynny lew i władca

R S

background image

A'Qabanu był kwintesencją grzechu obleczoną w ciało.

- Możesz już wyjść - zaproponował. - Widziałem cię wcześniej... Czyżbyś

zapomniała?

Jak mogłabym zapomnieć, pomyślała smętnie. Magia pustyni działała przeciw

niej.

- A więc to koniec mojej kuracji? - spytała, gdy podał jej ręcznik.

- Nie, chyba że sama tego chcesz.

- Raffa - powiedziała ochryple - grasz nie fair. - Ponieważ milczał, dodała: -

Proszę, powiedz coś.

- Adam al-jawab jawab...

- Coś, co rozumiem.

- Najpierw wstań, a potem przetłumaczę. - Ponieważ zwlekała, ponaglił: -

Chyba nie chcesz się przeziębić?

Przeziębić? Swoim żarem mogłaby ogrzać ich oboje.

- Obiecałeś wyjaśnić - nalegała, gdy Raffa otulił ją ręcznikiem.

- Brak odpowiedzi jest odpowiedzią... czy też milczenie mówi wszystko.

- Nie bardzo to rozumiem. - Chciała za wszelką cenę odciągnąć uwagę Raffy

od swojej nagości. W końcu jednak nie wytrzymała. - Więc uważasz, że grasz fair,

skoro jesteś nagi?

- Ty też jesteś naga, prawda?

- Miałam wziąć kurację spa.

- Ja również. Ty mi ją zaaplikujesz.

Casey krzyknęła przestraszona. Raffa zląkł się, że posunął się za daleko, ale

gdy spojrzała na niego z determinacją i wyzwaniem w oczach, od razu się uspokoił.

Przy kobietach często czuł się rozczarowany, ale z Casey miało być inaczej. Mają-

tek i status społeczny zupełnie się dla niej nie liczyły.

Starała się usadowić w tych rejonach rzeczywistego świata, gdzie mogłaby

sobie poradzić. Chciał, by wiedziała, że istnieje taki obszar, którego nie opisywały

R S

background image

książki jej rodziców. Właśnie dlatego ją tu przywiózł. Chciał jej udowodnić, że w

nagim ciele nie ma niczego wstydliwego, jest tylko piękno, a lekcję zamierzał za-

cząć na swoim przykładzie.

- Chodź. - Podał jej dłoń i ruszył ze swobodą, świadom, że Casey stara się na

niego nie patrzeć.

Weszli do głównej części namiotu, gdzie zgodnie z jego instrukcją kobiety

zostawiły olejki i balsamy.

- Położę się na łóżku - oznajmił, zrzucając ręcznik.

- Na łóżku? - powtórzyła niepewnie.

- Jeśli wolisz, nazywamy to też leżanką, na której się przeprowadza kurację.

- Tak lepiej... - Umknęła wzrokiem.

Jej świeżość była urzekająca. Mógłby dzielić z Casey życie. Z równym entu-

zjazmem spełniała u jego boku obowiązki publiczne, jak i te bardziej intymne. Na-

pomniał się w duchu, że został zaślubiony swemu krajowi. W jego życiu nie było

miejsca na romanse.

- To jak, kładziesz się wreszcie? - ponagliła Casey, wyrywając go z zamyśle-

nia.

Zanurzyła ramiona po łokcie w naczyniu z wonnym balsamem. Może to zro-

bić i zrobi. Nieśmiała dziewica musi ustąpić pewnej siebie kobiecie.

- Nie zapomnij najpierw ogrzać rąk - przypomniał Raffa, układając się wy-

godnie na łóżku.

- Okej, nie zapomnę. - Były już równie ciepłe jak i ona cała.

Dotąd nie spojrzała jeszcze na Raffę. Musiała się na to przygotować. Zerknęła

na jego rzucony na podłogę ręcznik i poprawiła swój.

Zabrakło jej tchu, gdy wreszcie na niego popatrzyła.

- Spokojnie - ostrzegł, gdy ochlapała go balsamem. - Połowa spadła na pod-

łogę.

- W porządku. - Może dlatego, że zacisnęła powieki. Musi się skupić.

R S

background image

- Czy chcesz, żebym ci pokazał, jak się to robi? - spytał ochryple.

Nie miał ani grama tłuszczu, wyłącznie twarde wyrzeźbione muskuły. Na

myśl o własnych fałdkach tłuszczyku zrobiło jej się gorąco.

- Nie, nie trzeba, na pewno sobie poradzę.

- Rozprowadź starannie balsam i zetrzyj nadmiar ręcznikiem.

- Nadmiar...?

- Balsamu.

- Moim ręcznikiem?

- Jakimkolwiek...

Przytrzymując ręcznik łokciem, starła niepotrzebny balsam.

- Wetrzyj go porządnie, śmiało. - Gdy lękliwie dotknęła muskularnych bar-

ków, Raffa ponaglił: - No, wcieraj. - Jej ciało zapłonęło, gdy poczuła twarde, ciepłe

mięśnie. On zaś poinstruował: - Musisz mocniej naciskać... - Oparła się o łóżko,

marząc, by dotknąć go całym ciałem. - Mocniej - nalegał Raffa.

- Tak... - Mocniej? Brakowało jej już tchu, jej ciało płonęło żywym ogniem,

aż zaschło jej w gardle.

- Naciskaj mocniej, Casey.

- Naciskam z całej siły.

- Żałosne... Może jednak spróbuj.

Czując, że zaraz eksploduje, musiała podołać wyzwaniu. Nie mogła już się

wycofać. Masowała szerokie plecy Raffy powoli, z nieskończoną czułością. Za-

mierzała się cieszyć każdą chwilą. Przymknąwszy oczy, nacisnęła nieco silniej, a

słodką nagrodą było pełne zadowolenia westchnienie.

- Przyjemnie? - wymruczała.

- Nie rozpraszaj się rozmową. Powiem, kiedy masz przestać.

- Dobrze... - Jej samej było przy tym tak rozkosznie, że zapragnęła znaleźć się

bliżej tego kuszącego ciała. Przywarła do boku Raffy, tłumiąc pomruk rozkoszy.

- Tak lepiej - pochwalił ją żartobliwie. - Wreszcie pojęłaś, w czym rzecz... -

R S

background image

Zdawał się nieporuszony, ale zdradziło go pełne zadowolenia westchnienie. Gdy

przywarła piersiami do jego pleców, szepnął: - O wiele lepiej. - Odwrócił się na

plecy. - Dotknij mnie, Casey.

- Mam cię dotknąć? - wyjąkała nagle wystraszona.

- Tak, dotknij mego torsu... Poczuj go.

Zacisnęła powieki, spełniła jego prośbę... i natychmiast nabrała śmiałości.

Wspaniały Raffa... Był cudownym wojownikiem... a może kochankiem.

- I nie zapomnij, że mam coś więcej niż tors...

Była tego boleśnie świadoma. Na szczęście ręcznik zakrywał nabrzmiałe sut-

ki, choć ledwie mogła znieść dotyk materiału.

Musiała znaleźć w sobie odwagę, by powieść dłońmi po jego twardym brzu-

chu.

Czy może być coś cudowniejszego? Było za wcześnie, żeby się o tym prze-

konać, więc przeniosła uwagę na stopy. Powoli zacznie się posuwać w górę. No,

nie do końca. Wiedziała, że Raffa nie tylko zapoznaje ją ze swym ciałem, ale także

się z nią przekomarza - i sprawia mu to przyjemność.

Miał pięknie ukształtowane stopy. Przesunęła ręce na twarde jak skała łydki i

najbardziej umięśnione uda, jakie w życiu widziała. Oczywiście nie widziała zbyt

wielu...

- Wystarczy. - Uniósł się.

- Jak mi poszło?

- Lepiej, niż się spodziewałem. - Zeskoczył z łóżka i chwycił ręcznik. - Teraz

twoja kolej.

- Ale...

- Żadnych ale. Wskakuj.

- Na łóżko?

- O to mniej więcej w tym chodzi... ach tak, wolisz to nazywać leżanką - za-

kpił:

R S

background image

Miała położyć się naga na łóżku na oczach Raffy? Właśnie w tym rzecz, po-

wiedziała sobie w duchu, kurczowo przytrzymując ręcznik na piersiach.

- Bez ręcznika?

- Oczywiście. Jak mam cię masować, skoro jesteś owinięta?

- Yy...

- No właśnie. Zrzuć go, proszę.

Zacisnąwszy powieki, jakby przez to Raffa nie mógł jej widzieć, cisnęła ręcz-

nik na dywan i wskoczyła na łóżko. Natychmiast poczuła na skórze kuszące ciepło,

a żar krążący w żyłach zabarwił jej policzki na czerwono.

- Wygodnie ci? - upewnił się Raffa. - Odpręż się.

- Być może mi się uda, jeśli przestaniesz czytać w moich myślach.

- Widzę twoje napięte mięśnie...

Dotyk Raffy był nieopisanie rozkoszny. Napięcie znikło w ciągu kilku se-

kund. Jednak pragnęła znacznie więcej, niż Raffa jej dawał.

- Czy nacisk jest dla ciebie wystarczający?

- Tak - wykrztusiła, choć marzyła, by dotykał nie tylko jej barków.

Może powinna zrobić znaczącą minę? Wypróbowała kilka wariantów, gdy

wtem Raffa zapytał:

- Próbujesz rozluźnić mięśnie twarzy?

Zauważyła, że miał na sobie szatę.

- To już koniec masażu? - spytała z rozczarowaniem.

- Na razie.

Na razie? A co będzie dalej?

- Jak ty to robisz?

- Jak czytam w twoich myślach? - Pomógł jej usiąść i przysunął twarz niczym

do pocałunku. - Lata praktyki...

Zmarszczyła brwi. Niekoniecznie chciała znać szczegóły.

Mogę się przecież przyłączyć do klasy Raffy, rzekła sobie w duchu. A nawet

R S

background image

poprosić o korepetycje.

- Chciałbym ci coś pokazać - oznajmił nagle. - Masz ochotę?

- Co takiego?

- Pewne miejsce.

- Jakieś specjalne?

- Bardzo wiele dla mnie znaczy.

- Twój pałac?

- Chodź. I weź to ze sobą. - Rzucił w nią jedną z poduszek.

- Po co mi ona?

- Na grzbiet konia, trzeba go chronić przed twoim niezdarnym podskakiwa-

niem.

Ze śmiechem cisnęła w niego poduszką, dzięki czemu napięcie między nimi

złagodniało.

- Albo lepiej pojedziesz przede mną, będzie szybciej - postanowił.

- Czy w ogóle muszę jechać konno?

- Im więcej ćwiczysz, tym łatwiejsze się to staje.

- Czy wyglądam na aż tak łatwowierną? - spytała z uśmiechem Casey.

- Zaraz się przekonamy. - Trzymał błyszczącą błękitną tkaninę. - Ubierz się i

jedziemy.

- To nie jest szata, którą nosiłam wcześniej.

- Ale zostałaś przygotowana dla szejka.

- Ha! - Cisnęła w niego tkaniną. - Wolę włożyć spodnie. I przypominam, że

na końskim grzbiecie jestem raczej bezradna.

- Ale ja nie. Więc żadnych wymówek!

Nigdy dotąd nie czuła się równie bezpiecznie w tak ryzykownej sytuacji. Sie-

działa przed Raffą na grzbiecie potężnego ogiera, a jednak nie bała się upadku.

Przerażało ją raczej to, że zakochała się bez pamięci.

Gnali przez pustynię, Raffa trzymał ją mocno, wiatr rozwiewał jej długie

R S

background image

włosy. Zwyciężyłby bezapelacyjnie w konkursie na romantyczną przejażdżkę.

Księżyc świecił jasno na rozgwieżdżonym niebie, na horyzoncie rysowały się ostre

szczyty gór. Raffa jedną ręką trzymał wodze, zaś drugą mocno przyciskał Casey do

siebie. Czuła bicie jego serca, świeży miętowy oddech muskał jej kark.

Rozluźniła się, pozwalając biodrom poruszać się w rytm galopu. Zaczynała

kochać jazdę konną, marzyła, by ta magiczna podróż trwała wiecznie.

Z pewnością na wieczność zostanie w jej pamięci. Mknęła przez pustynię w

objęciach szejka, który uosabiał najniezwyklejsze fantazje o bohaterach. Jego czar-

na szata powiewała, twarz ukrył pod howlisem.

A jaki będzie pałac Raffy? - pomyślała.

Z pewnością stoi z dala od ludzkich spojrzeń. Trudno go odszukać, jest nie-

zdobytą fortecą, matecznikiem złotego lwa pustyni. Liczne pokoje są dobrze chro-

nione przed palącym słońcem, w którego blasku lśnią złocone kopuły. W środku

znajdują się ocienione dziedzińce, cudowne miejsca dla spotkań kochanków. Ścia-

ny pokoi pokrywają erotyczne malowidła, a królewskie łoże zachęca, by zlec w

chłodnej pościeli. Wysadzane klejnotami ściany staną się niemymi świadkami ich

miłości, a fontanny w ogrodach będą szemrać syrenią pieśń w rytm miłosnych wes-

tchnień...

R S

background image

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

Raffa ściągnął wodze, a koń stępa ruszył skalistą ścieżką u podnóża gór. Był

ciekaw, co myśli Casey. Milczała już długą chwilę. Miał nadzieję, że nie dozna

rozczarowania widokiem. Otwierał przed nią fragment swojego życia, bo poszuki-

wanie pracownicy przerodziło się w coś znacznie głębszego. Chciał wiedzieć o niej

możliwie jak najwięcej.

Skierował czarnego ogiera Raadę - co znaczy po arabsku „piorun" - w głąb

wąskiego jaru. Koń zastrzygł uszami, wyczuwając miejsce, które obaj kochali i

uważali za swój azyl.

Casey odjęło mowę.

- Nie jesteś rozczarowana? - spytał Raffa, gdy koń stanął nieruchomo.

- Rozczarowana?! - wykrztusiła.

Znajdowali się u podnóża stromego klifu, z którego szumiącą kaskadą spły-

wały strumienie, tworząc pienistą sadzawkę, lśniącą srebrzyście w blasku księżyca.

Był to jeden z mniej znanych cudów świata.

Raffa zeskoczył z siodła i podał jej dłoń.

- Woda w sadzawce jest ciepła od słońca, ale ostrzegam, strumień spadający

ze szczytu jest lodowaty.

- Dzięki za ostrzeżenie... Czy mógłbyś mnie już postawić?

Oczy w szczelinie howlisu błysnęły groźnie.

- Mogę cię tam wrzucić.

- Błagam... nie. - Jego oczy błyszczały humorem, jak teraz stwierdziła. - Więc

przywiozłeś mnie do kolejnego spa?

- Naturalnego.

Koń grzebał niecierpliwie kopytami, więc Raffa postawił ją na ziemi i rozsio-

dłał zwierzę. Oprowadził ogiera wokół polany, by ochłonął, a potem pozwolił mu

się napić i puścił luzem.

R S

background image

Casey rozmyślała, jak cudownie było mknąć w ramionach Raffy.

Jednak nie powinna sobie roić zbyt wiele. Gdyby miało się coś między nimi

zdarzyć, doszłoby do tego w oazie. Raffa pragnął jej pokazać skarby swego kraju,

które będzie reklamować, jeśli dostanie tę pracę...

- Chodź. - Wziął ją za rękę.

- Dokąd?

- Chciałbym, żebyś coś zobaczyła. Trzeba będzie się trochę wspinać.

- Wspinać? - Niepewnie spojrzała na strome skały.

- Mogę cię ponieść, jeśli chcesz.

- Dzięki, dam sobie radę - odparła sztywno, słysząc w jego głosie rozbawie-

nie.

- Jest tu ścieżka, ale niełatwo ją znaleźć, chyba że się wie, gdzie szukać.

- Więc pokaż mi, gdzie mam iść.

Szejk ani drgnął.

Odetchnęła głęboko. Miała poczucie, że to punkt zwrotny w jej życiu. Raffa

dał jej pewność siebie potrzebną do tego, by mogła przyznać, że go pragnęła. Lecz

czy on pragnął jej?

- Raffa, chciałabym cię o coś spytać.

- Tak? - Wiedział, że nadszedł ten moment.

Świat fantazji Casey zderzył się ze światem realnym.

- Co byś powiedział, gdybym cię poprosiła, żebyś się ze mną kochał?

- Że jesteś dziewicą i że powinnaś być pewna swej decyzji.

Zadumała się na moment. Czy to, że jest dziewicą, ma wypisane na czole?

- Skąd wiesz?

- Lata doświadczeń. - Uśmiechnął się lekko.

- Proszę, nie kpij ze mnie. Nie teraz.

Zaczął powoli odwijać howlis. Pragnął tego od pierwszego spotkania. Ufała

mu na tyle, że była przy nim naga, lecz czy był dla niej tylko jedną z jej fantazji?

R S

background image

Zastanowi się nad tym później.

- Czy mam poprowadzić? - spytał.

Skinęła, rozpaczliwie usiłując ukryć rozczarowanie. Musiała się jeszcze wiele

nauczyć, na przykład tego, że oczekiwanie zwiększa rozkosz.

W połowie stoku skręcili za załom skały, gdzie ukazała się naturalna platfor-

ma, osłonięta od wiatru i wodnego pyłu. Jej powierzchnia była niezmiernie gładka.

- Tu możemy rozbić obóz.

- Na noc? - spytała niepewnie Casey.

- Jesteś głodna, prawda?

- Owszem - odparła z ulgą. - Gdzie jest łazienka?

- Wybierz sobie krzak. A ciepła kąpiel jest na dole, podobnie jak zimny

prysznic.

- Zacznę od rozpalenia ogniska.

- Ty? - Raffa zatrzymał się w pół kroku.

- A czemu nie? - Była kiepska w grze miłosnej, ale umiała rozpalić ogień,

nawet wyjęła już krzesiwo.

- No tak, zapomniałem, że je przywiozłaś - odparł ze śmiechem.

Zaczął schodzić na dół po jakieś rzeczy. Obserwowała go z przyjemnością -

poruszał się z gracją pantery. Gdy już znikł jej z oczu, roznieciła ogień z leżącego

pod krzakami chrustu. Płomyk pełgał, a jej serce pomknęło do Raffy.

Czuł się wspaniale. Już nie pamiętał, kiedy ostatnio biwakował w ulubionym

zakątku pustyni, choć kiedyś często tu przyjeżdżał, by odzyskać nadwątlone siły.

Ujrzał nikłe płomienie, znak, że Casey udało się rozpalić ognisko. Uśmiech-

nął się pod nosem. Stale go zaskakiwała, bardzo lubił jej towarzystwo, ale życie nie

było takie proste. Pewne było jedynie, że Casey dostanie pracę. Co oznaczało, że

nieprędko opuści A'Qaban.

Przyniósł koce, jedzenie, napoje i inne rzeczy. Klęcząca Casey z determinacją

dmuchała na oporną gałązkę.

R S

background image

Ukląkł obok niej i spytał, czy potrzebuje pomocy.

- Mógłbyś coś zrobić z moją ręką - oznajmiła.

- Z ręką? - zdziwił się Raffa.

- Tak mi drży...

Zwarli się z sobą niczym siły natury. Niemal zemdlała, gdy Raffa począł ją

namiętnie całować. Rozkosz uderzyła w nią z siłą tarana. Pogrążyła się w szalonym

orgazmie, jęcząc i drżąc na całym ciele, podczas gdy on trzymał ją w ramionach.

Drobnymi pocałunkami muskał jej powieki i skronie, aż w końcu ucichła i odsunęła

się od niego. Ukrywszy twarz w dłoniach, zapragnęła znaleźć się na drugim krańcu

świata.

- Casey... - Raffa czule ujął jej brodę i spojrzał prosto w oczy. - Tak nie po-

winno być.

- Kto o tym decyduje? - spytała cicho. - Ty?

Milczał. To była jego wina. Nie docenił siły jej uczucia. Nie powinien okazać

jej swego pożądania, była na to zbyt niewinna.

- Niepotrzebnie cię tu przywiozłem...

- Przeciwnie. Powinnam poznać kraj, który zamierzam pokazać światu!

- Casey, oboje wiemy, że sprawy zaszły za daleko, ale choćbym chciał, nie

mogę ci ofiarować tego, na co w pełni zasługujesz.

- Nic od ciebie nie chcę.

W sensie materialnym tak, tego był pewien, ale zasługiwała na coś więcej.

- Chcesz mojego czasu, prawda? - Wyraz jej oczu sprawił, że serce ścisnęło

mu się boleśnie. - A tego nie mogę ci dać - rzekł brutalnie, by ją ocalić, zanim się

zupełnie pogrąży. - A'Qaban jest dla mnie wszystkim. Jeśli będę się z tobą kochał,

wszystko się zmieni.

- Dlaczego?

Jedynie czysta niewinność mogła zadać takie pytanie.

- Jestem poślubiony memu krajowi i obowiązkom.

R S

background image

- Nikt nie mówi o małżeństwie - wypaliła, odwracając się od niego.

Wiedział, że romans nie wchodził w grę, to by ją złamało.

- Wybacz mi - szepnął.

- Mam ci wybaczyć? - spytała ze zdumieniem.

Uniósł jej dłonie do ust. Przez całe życie był myśliwym, a teraz pragnął jedy-

nie ochronić ją przed bólem.

- Ostatni pocałunek? - zaproponowała z nadzieją.

Jej usta się uśmiechały, ale oczy błyszczały od łez. Otoczył ją ramieniem;

mógł sobie jedynie wyobrażać, jak bardzo czuje się upokorzona. Nachylił się, by ją

cmoknąć w policzek. Będzie to dla obojga bolesne, ale taki musi być koniec tego

rozdziału.

Jakże się mylił, sądząc, że ją zna...

Zerwała mu howlis z głowy i zatopiwszy palce we włosach, przyciągnęła do

siebie.

- Co robisz? - wyjąkał.

- Myślę, że wiesz - odparła ze spokojem.

- Casey, nie bądź głuptasem... - Urwał, bo nie chciał jej ranić.

Nie wypuszczała go z uścisku.

Nagły podmuch wiatru owiał ich twarze. Instynktownie przyciągnął ją do sie-

bie.

I był stracony. Bliskość Casey, walenie jej serca, urywany oddech rozpaliły

go tak, że w porywie namiętności zaczął ją całować.

Splótł z nią palce na znak obietnicy, że jest bezpieczna w jego ramionach.

Zrozumiała i oddała mu uścisk. Całowali się i pieścili w świetle migotliwych pło-

mieni niczym dwoje niewinnych nastolatków.

- Czy przeze mnie płaczesz? - spytał, gdy policzek zwilgotniał mu od jej łez.

- Owszem - odparła, śmiejąc się i płacząc równocześnie.

- Wytłumacz mi to. - Ujął jej twarz w dłonie.

R S

background image

- Nie śmiej się ze mnie - poprosiła, muskając jego wargi palcami. - Nikt dotąd

nie sprawił, bym stanęła naprzeciw mych lęków.

- Czy nadal się boisz?

- Tak.

- Zawsze myślałaś, że seks musi być brutalny, bolesny i szybki, a cała przy-

jemność należy się mężczyźnie? - podsunął.

- Hm... - Nie do wiary, że z nim o tym rozmawiała. Nie odważyłaby się wy-

znać tego rodzicom, którzy przecież byli specjalistami.

- Uważałaś, że twoja rola polega na biernym leżeniu pod mężczyzną i podda-

waniu się jego fizycznej przewadze?

- Skąd wiesz? No tak, lata doświadczeń - skwitowała z uśmiechem.

- Myślałaś może, że zarzucę cię na ramię i poniosę na pustynię jako swoją

brankę? - Po chwili dodał z namysłem: - Właściwie niezły pomysł...

- Raffa! - oburzyła się.

- Pewnie byś to wolała - podkpiwał bezczelnie. - Jest jeszcze czas.

- Przecież ci ufam!

- Mam nadzieję.

- I nadal mam opory.

- Bo nie znasz zasad.

- Jakich znowu zasad?

- Zasada numer jeden - żadnych oporów na pustyni.

Zamyśliła się głęboko. Nigdy dotąd nie pragnęła seksu tak silnie, jak właśnie

teraz. Choć była też pewna, że gdyby zaczęli się kochać, nie umiałaby się odpo-

wiednio zachować.

Z zadumy wyrwało ją pytanie Raffy:

- Marzysz czy się martwisz?

- Byłabym beznadziejna - wypaliła.

- W czym?

R S

background image

- W seksie.

- Aha, beznadziejna... Za to ja nie... - Ujął jej brodę i spojrzał jej głęboko w

oczy.

- To nie jest śmieszne.

- Wiem - odparł z powagą. - Twoi rodzice doradzają pacjentom z problemami,

a ty błędnie sądzisz, że także je masz.

- Wiem, że tak jest!

- Niby skąd?

- Czytałam różne książki, więc się orientuję...

- Bzdura - przerwał jej stanowczo. - Jak możesz coś wiedzieć, skoro jesteś

dziewicą? Książki to jedno, a życie to zupełnie co innego. Literatura go nie zastąpi,

trzeba samemu, tu i teraz, czuć, dzielić się, cieszyć się chwilą, śmiać, płakać.

- Kochać? - Patrzyła mu w oczy, póki nie odczytała w nich odpowiedzi.

- Kochać tu i teraz? Czemu nie. - Wiedział, że to brutalna odpowiedź, ale nie

miał jej nic więcej do zaoferowania, a nie chciał kłamać, łudzić nadzieją. Casey

była niezwykłą kobietą. Czuł się podle, gdy znów ukryła twarz w dłoniach. - Prze-

praszam.

- Nie, to ja przepraszam - odparła z rezygnacją. - Nie miałam prawa nalegać.

Co ja sobie w ogóle ubzdurałam?

Miała prawo myśleć, że przywiózł ją tu, by się z nią kochać, jednak nie po-

winna uważać, że w książkach jej rodziców znajduje się odpowiedź na każde pyta-

nie albo że w życiu dzieje się tak jak w bajce.

Owinął głowę szalem, znów widać było tylko jego ciemne oczy.

- Nie jestem zbyt romantycznym szejkiem, prawda?

- Och, sama nie wiem... - Zapatrzyła się w dal. - Przywiozłeś mnie tu.

Ucieszył go jej cierpki ton, znak, że odzyskała równowagę.

- Może powinienem się bardziej przyłożyć? - spytał kąśliwie.

- Spróbuj...

R S

background image

- Twe oczy są jak gwiazdy - zaintonował z powagą. - Może być?

- Skoro nie stać cię na nic innego...

Uśmiechała się, gdy wtem duża chmura zakryła księżyc, pogrążając ich w

mroku.

Wyczuł niepewność Casey i dotknął jej ramienia.

- Tylko mi nie mów, że boisz się także ciemności.

Gdy chmura przepłynęła, poczuł na sobie wzrok Casey. Nigdy nie dzielił z

nikim tak intymnej chwili. A potem Casey wyszeptała:

- Kochaj się ze mną, Raffa...

R S

background image

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Już nie było w niej żadnych wątpliwości. Zmysłowa obecność Raffy oszała-

miała jak szampan. Przywarła do niego, targana nieznaną dotąd namiętnością. Po-

całunek był głęboki i żarliwy. Obrzmiałe wargi pulsowały nienasyconym pragnie-

niem.

- Błagam - szepnęła - nie waż się zmienić decyzji.

Niepotrzebnie się o to martwiła.

Raffa zwinnie zdjął z niej ubranie.

Wymienili spojrzenie, które mówiło: „lata doświadczeń". Objawienie, że seks

może być zabawny, dodało Casey pewności siebie.

Płonęła dla niego, każdą cząsteczką ciała błagając o dotyk. Tama runęła, więc

teraz chciała wszystkiego, co mógł jej ofiarować. Niemal traciła przytomność z

pożądania pod jego coraz śmielszymi pieszczotami.

- Nie zimno ci? - spytał, gdy bezwiednie zadrżała, ona zaś wtuliła się w niego,

pragnąc poczuć go całą sobą. Nie marzyła, że te doznania mogą być aż tak inten-

sywne.

Wsunął ją pod siebie, a ona wydała stłumiony okrzyk, wolna już, bezwstydna.

- Proszę... Raffa, proszę...

- Chcesz więcej?...

- Wszystkiego... - Gdy zerwał szatę przez głowę, okazał się w całej nagości.

Wyglądał bosko... - Zawsze byłam ciekawa, co szejkowie noszą pod szatami - wy-

mruczała, delikatnie gładząc jego tatuaż.

- A teraz już wiesz.

- Prezerwatywę i tatuaż.

- To wystarczy, nie uważasz?

- Tak...

Zaczął pieścić ją między udami.

R S

background image

- Dobrze? - spytał ochryple.

Wiła się pod nim, jęczała. Pieścił ją z czułością i wrażliwością, jakiej się po

nim nie spodziewała, każdym ruchem zwiększając jej ekstazę. W końcu mogła już

tylko szeptać gorączkowo:

- Pragnę cię... pragnę... proszę... Och... - Jej oczy się rozszerzyły, gdy zoba-

czyła... to.

Po chwili Raffa zaczął się delikatnie poruszać, muskając ją delikatnie w naj-

czulsze miejsce.

- Nie sprawię ci bólu - zapewnił.

Pieszczota była cudowna, Casey natychmiast się odprężyła. Jej oddech przy-

śpieszył, oczy zaszły mgłą...

Raffa pocałował ją namiętnie i czule, aż w końcu pozbyła się wszelkich lęków

i pragnęła tylko jednego.

Była bezbronna i krucha, lecz powodował nią ten sam głód. Ściskała Raffę za

szyję, szepcząc słowa miłości.

- Dobrze, zróbmy to - mruknął.

Przecież zawsze tego chciał.

Oczy jej pociemniały, pewnie wyglądały tak samo jak jego. Pragnął Casey tak

mocno, jak żadnej dotąd kobiety.

Delikatnie rozchylił jej uda. Była ciepła, wilgotna, spragniona.

- Raffa... proszę...

- Cierpliwości - szepnął, poruszając się rytmicznie w taki sposób, by stop-

niowo, po milimetrze, wchodzić w nią coraz głębiej.

- Teraz! - krzyknęła, gwałtownie wypychając ku niemu biodra i łącząc się z

nim całkowicie. - Och, Raffa...

- Casey... boli?

- Jeżeli przestaniesz, zabiję, zabiję szejka...

Jej światem był Raffa. Składał się z muskularnych pleców, które czuła pod

R S

background image

palcami, i twardego jak skała torsu, zaś delikatne kołyszące ruchy niosły ją tam,

gdzie zawsze pragnęła się znaleźć. W uszach miała gardłowe arabskie słowa. Od-

czuwała niewypowiedzianą rozkosz, a Raffa całkiem ją zawłaszczył - ciało, umysł,

duszę i serce.

Nagle wycofał się z niej, lecz nie zdążyła się poskarżyć, bo znowu w nią

wszedł.

- Co za radość posiąść cię jeszcze raz - wymruczał. - I jeszcze.

Poruszał się szybciej, wsuwał w nią silnie i miarowo, a ona zaczęła się oba-

wiać tego, co zaraz nastąpi.

- Nie mogę...

- Owszem, możesz - rzekł stanowczo. - Przy mnie jesteś bezpieczna.

- Nie... proszę... naprawdę nie mogę...

- Tak - rzekł przez zaciśnięte zęby, nie przerywając ataku na jej zmysły.

Trzymał ją mocno w ramionach, tak jak obiecał, a gdy się nieco uspokoiła,

kontynuował miarowy rytm, aż jej pulsujące ciało zawołało o więcej.

- Nie mogę... znowu - bąknęła ze zdziwieniem.

- Ale chcesz, prawda? - Uśmiechał się podstępnie.

- Wiesz, że tak. - Otoczyła go nogami.

- Więc możesz. - Udowodnił, że się nie pomylił.

- Czy istnieje pokusa, by nie zajmować się już niczym innym, kiedy się opa-

nuje podstawy? - spytała rozmarzonym tonem kilka godzin później.

Wtulona w Raffę, leżąc na miękkich kocach z widokiem na bezkresną pusty-

nię, wpatrywała się w jaśniejące niebo. Widniały na nim liliowe i pomarańczowe

obłoki, i bladoniebieskie pasma anielskiego włosia nad horyzontem. Z bajkowym

obrazem konkurował nagi tułów Raffy spleciony z jej ciałem.

- Sama się przekonasz, że wskazane są krótkie przerwy. - Musnął czule jej

policzek.

R S

background image

- To wprost skandaliczne! Przerwy? Co za absurdalny pomysł.

- Aha, czyli chcesz więcej? - Przewrócił się na plecy, wciągnął Casey na sie-

bie. - Z pewnością nie chcesz przegapić wschodu słońca na pustyni? Po to cię tu

przywiozłem...

Seks z Raffą był szczytem radości i nieograniczoną wolnością.

A może porażką i samooszukiwaniem? - podsunął jej rozsądek.

Nieprawda, uznała Casey. Nie pozwoli sobie zepsuć tej chwili. Wypije roz-

kosz do dna, a potem odejdzie.

Doprawdy? - zakpił rozsądek.

Wtuliła się w Raffę i pocałowała żarliwie, a jednak nie mogła się pozbyć

wrażenia, że to tylko sen, który uleci zaraz po przebudzeniu.

R S

background image

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

- Czy twój pałac jest daleko stąd? - spytała Casey, wreszcie przypomniawszy

sobie, że taki ponoć był cel ich wyprawy.

- To jest mój pałac... - odparł leniwie. Nad nimi para orłów zataczała kręgi w

tańcu godowym. - Czy znasz coś piękniejszego? - Przeciągnął się i dziarsko zerwał

na nogi. - Popływamy?

- Woda już się ogrzała?

Owinął Casey kocem i czule pocałował w usta. Wziął ją za rękę i pociągnął za

sobą, po czym stanął na brzegu klifu, zapatrzony na rozległą równinę.

- Czekasz na kogoś? - spytała żartobliwie.

- To pustkowie przypomina mi, kim jestem i skąd pochodzę.

I dokąd musisz wrócić, dopowiedziała w duchu.

- Opowiedz mi o swoich rodzicach - poprosiła, czując, że mają coraz mniej

czasu.

Przez chwilę sądziła, że posunęła się za daleko, ale Raffa wzruszył tylko ra-

mionami.

- Niewiele pamiętam.

- Jeśli nie chcesz...

- Chcę. - Przystanął w cieniu skały. - Wiele lat temu zginęli w zamachu. By-

łem wtedy małym dzieckiem. Matka mogła uciec wraz ze mną z kraju, ale wolała

wysłać mnie z krewnymi do Anglii i zostać u boku ojca.

- Piękna, a zarazem tragiczna historia.

- Tak, ale mam po co żyć - odparł z mocą, upewniając ją tylko, że ich wspól-

ny czas się kończy.

- Co teraz będzie? - szepnęła z lękiem.

- Przestań się zamartwiać. - Doskonale wiedział, o czym pomyślała. - Teraz

idziemy pływać.

R S

background image

- Okej... - Udała, że się uśmiecha.

Przeżywała przygodę życia, a może nawet początek czegoś więcej. - Dlaczego

nie? - rzuciła pod adresem dręczącego ją demona wątpliwości.

- Co to jest? - Casey w podnieceniu biegała między drzewami porastającymi

brzegi skalnego stawu. Sięgnęła po zwisającą z palmy dojrzałą brzoskwinię.

- Dziewczyny z miasta cierpią na brak wyobraźni - odparł z powagą Raffa,

przyciągając ją do siebie. - Nie możesz zjeść owocu - ostrzegł, gdy chciała wbić

zęby w świeży miąższ - póki za niego nie zapłacisz.

- Hej, spryciarzu, jak mam to zrobić, nie mając pieniędzy? Naprawdę jesteś

spryciarzem - dodała na widok jego miny.

Gdy wypuścił ją z ramion po długim pocałunku, przez moment gapiła się na

niego z cielęcym rozanieleniem, po czym szybko ugryzła pachnący owoc.

- Pyszna. - Sok pociekł jej po brodzie.

- Pomogę ci. - Raffa zlizał go delikatnie.

- Moje, możesz sam sobie zerwać. - Owoców wokół było w bród. - Pewnie

spałam, gdy to wyczarowałeś.

- Zadajesz zbyt wiele pytań - rzekł Raffa, patrząc jej w oczy. - Nie umiesz się

po prostu cieszyć?

- Nigdy nie dojdziemy do wody.

- Kto tak powiedział? - Pozbył się szaty. Stojąc przed nią niczym Herkules,

rzucił wyzwanie: - Ścigajmy się!

Pierwszy wskoczył do stawu i zanurkował. Po chwili dołączyła do niego, za-

skoczona chłodem wody na rozgrzanej skórze.

- Mówiłeś, że będzie ciepła. - Rozejrzała się, ale nigdzie nie było go widać.

- Jest ciepła - odparł, a ona pisnęła z przestrachu, gdy wynurzył się tuż przy

niej. - Proponuję drinka.

- Tutaj? Chyba żartujesz...

- Nie. - Pociągnął ją do miejsca, gdzie wpadał lodowaty wodospad. - Poszukaj

R S

background image

butelki.

Nic nie widziała za kurtyną wody, macała jednak wytrwale, a Raffa trzymał

się tuż przy niej.

- Mam! - zawołała z triumfem.

- I kieliszki - dodał Raffa, przejmując dużą butlę szampana.

- Zaplanowałeś to jak operację wojskową.

- Czyżbyś się skarżyła?

- Ależ skąd! - Roześmiała się beztrosko.

- Więc zjedzmy śniadanie.

Uświadomiła sobie, że jest szaleńczo zakochana i cieszy się każdą chwilą, nie

bacząc na konsekwencje. Jej serce było całkowicie oddane władcy A'Qabanu i jego

krajowi. Jak mogłoby być inaczej, skoro całe jej życie zdawało się zmierzać do te-

go momentu?

Szybko się ubrali, Raffa w obszerną szatę, a Casey w luźne spodnie i zapinaną

na guziki bluzkę. Żałowała, że nie wzięła szaty, która lepiej nadawała się na mokre

ciało. Raffa ruszył przodem w kierunku ocienionego palmami piaszczystego zagłę-

bienia. Gdy się tam znaleźli, Casey wykrzyknęła z niedowierzaniem:

- Croissanty? - Miała przed sobą prawdziwą ucztę rozłożoną na kolorowej

tkaninie: rozmaite gatunki owoców, pieczywo, sery, wszystko przykryte serwetka-

mi dla ochrony przed owadami. - Wciąż mnie zaskakujesz.

- Dziwi cię to, skoro jestem pustynnym dzikusem? - odparł sucho.

- Nie obrażaj się, to miał być komplement. Czy naprawdę przywieźliśmy to

wszystko? Pamiętam objuczone konie, ale... - Nagle ją oświeciło.

Raffa pewnie uznał, że jest wyjątkowo tępa.

- Ale co?

- Nie przygotowałeś tego sam, prawda? - odparła z rozczarowaniem.

- Czy tak twierdziłem? - W jego głosie pojawiła się twarda nuta.

- Nie, ale zakładałam... - Rozejrzała się niepewnie dokoła. - Założyłam także,

R S

background image

że jesteśmy tu sami. A to nieprawda, czyż nie?

- Czy to czyni różnicę?

- Chodzenie nago? Pływanie nago? Z wiarą, że to nasz prywatny raj?

Owszem, czyni. - Odsunęła się od niego. - Zwiodłeś mnie. Czuję się jak czyjaś

własność.

Czy tak będzie zawsze? - Chciała coś dodać, ale gwałtownie umilkła. Nie bę-

dzie żadnego „zawsze", bo nie ma dla nich przyszłości. Kiedy to w końcu zrozu-

mie?

- Byliśmy sami, Casey. Aż do świtu, gdy karawana wielbłądów przywiozła z

oazy zapasy, o które poprosiłem. Chciałem, żebyś na zawsze zapamiętała naszą

wyprawę.

Poczuła się okropnie. Raffa nie musiał nic dla niej robić, wystarczyła jego

obecność. Po raz drugi tak fatalnie się co do niego pomyliła.

- Przepraszam - wyszeptała. - Wszystko zepsułam, zawsze wszystko psuję.

- Nieprawda. Jesteś zmęczona walką ze swoim sumieniem i zmianą, która za-

szła w twoim życiu, bo straciłaś dziewictwo.

A więc zmiana dotyczyła tylko jej?

- Zostaw - rzekła spokojnie, gdy położył rękę na jej ramieniu.

Umrze, gdy się przekona, że jest tylko kolejną kreską u wezgłowia jego łoża.

Być może to ją jednak otrzeźwi. Nie ma wyboru, musi to jak najszybciej zakoń-

czyć. I tak za daleko zabrnęła. Była głęboko zakochana, na wieki... i kompletnie

bez sensu. Cokolwiek Raffa powie, nic tego nie zmieni.

R S

background image

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Chwyciła się spraw zawodowych jak tonący brzytwy. Bez słowa zachęty ze

strony Raffy ubrała się na spotkanie z zespołem ludzi, którzy dyskretnie trzymali

się w cieniu, udowodniwszy, że potrafią przenieść na pustynię pięciogwiazdkowy

poziom usług.

Wkrótce pogrążyła się w gorącej dyskusji o możliwościach, które oferowało

to miejsce turystom. Gdyby tubylcy dali się wciągnąć do współpracy, istniały

szanse na rozwój nowatorskiej wizji.

- Niektórzy pełnią już nieoficjalnie funkcję strażników zwierzyny - wyjawił

Raffa, gdy się pakowali.

- Czy sądzisz, że podejmą się innych obowiązków?

- Kto wie - odparł, obserwując ją z namysłem. - Jeśli naszkicujesz plan, mo-

żemy go przedyskutować.

- Chętnie. - Uciekła przed nim spojrzeniem.

- Stworzymy dobry zespół, Casey.

Pomagał jej pokonywać nierówności terenu, a ona usiłowała zachować obo-

jętność. Z ulgą wróciła do rozmowy o planowanej bazie safari godzinę drogi od

miasta, z dobrą kuchnią i innymi wygodami.

- Podoba mi się twój pomysł - orzekł, gdy dotarli na skalną półkę, gdzie tyle

się wydarzyło.

- Czy to oznacza, że dostanę pracę?

- Ależ to jasne. Czy przywiózłbym cię tu, gdyby było inaczej?

Przygryzła wargę, napominając się, że przecież tego pragnęła.

- Nie wiem - odparła szczerze. - Mam nadzieję, że dowiodłam, iż mam wizję i

fachowe umiejętności.

- Co się z tobą dzieje, Casey?

- Ze mną? - To samo co zwykle: była marzycielką, a teraz przyszła pora, by

R S

background image

się wreszcie obudzić. - Martwiłam się o swoje szanse, a teraz czuję ulgę.

- Może powinnaś nieco powściągnąć swoją radość? - rzekł z drwiną Raffa. -

Nadal chcesz tę pracę, czy tak?

- Oczywiście. - Wiedziała, że właśnie spadła z hukiem na ziemię.

Być może brzoskwinie i szampan miały z tym coś wspólnego. Przypuszczała,

że Raffa pragnął jej pokazać, jak niezwykłe rzeczy będą przeżywać przyszli turyści.

Czy namiętna miłość też należała do tej prezentacji? A przy okazji, pragnąc ją

uzdrowić, Raffa postanowił jej udowodnić po raz kolejny, że wszystko jest możli-

we?

- Czy mam kontynuować poszukiwania kandydata do pracy? - spytał, gdy

milczenie się przedłużało.

- Nie trzeba - odparła, gwałtownie przywrócona do rzeczywistości. - Będę dla

ciebie pracowała najlepiej, jak umiem. - Mogłaby oddać A'Qabanowi serce i duszę,

a nie znalazłaby się przez to bliżej Raffy. Oczywiście mogłaby dzielić z nim łoże,

pod warunkiem zachowania dyskrecji, lecz wiedziała, że to jej nie wystarczy.

- Gratulacje! Wezwę kawalerię, a potem to uczcimy.

- Kawalerię?

- Helikopter.

Mogła się tego spodziewać. To było życie Raffy, do którego nie miała dostę-

pu.

- Będą o dziesiątej. Wiem - dodał, źle odczytując jej minę - to wygodniejsze

od konia, ale ani w połowie tak przyjemne.

Postanowiła nie myśleć na razie o swoich uczuciach do Raffy, by łatwiej zno-

sić jego towarzystwo. Jednak srodze się pomyliła.

- Wydajesz się zamyślona?

- Ja? Nie, skądże... - Bliższe wyjaśnienia muszą jeszcze zaczekać.

Helikopter wylądował na dachu biurowca Raffy, skąd udali się do gabinetu,

by przedyskutować szczegóły kontraktu.

R S

background image

Jak łatwo wchodził w rolę pracodawcy, jakby nic między nimi nie zaszło,

pomyślała Casey. Sama miała z tym wielkie trudności.

Poszedł się przebrać i wziąć prysznic, zostawiając ją nad filiżanką kawy. Po

kwadransie wrócił jak model z reklamy Armaniego.

- Znowu - zauważyła.

- Co znowu? - Przeglądał stronice umowy o pracę, zupełnie nieświadom swej

atrakcyjności.

- Jestem nieodpowiednio ubrana. - Zerknęła na strój safari.

- Wybacz, powinienem był cię zawieźć do hotelu. Może skorzystasz z mojej

łazienki?

- Dziękuję, nie trzeba - rzekła oficjalnym tonem.

- Gdy podpiszesz umowę, zyskasz dostęp do wszystkiego, co najlepsze w

A'Qabanie.

Niezupełnie, pomyślała, studiując drobny druk i usiłując nie patrzeć na Raffę.

Gdy wyjął wieczne pióro, podjęła decyzję.

- Chciałabym zmienić jeden szczegół.

- Tak? - Podszedł, by spojrzeć przez jej ramię na papiery.

- Swoją pracę mogę wykonywać równie dobrze z Anglii, jak stąd.

- Co chcesz przez to powiedzieć, Casey? - Sposępniał gwałtownie.

- Nie zostanę tu.

- Sądziłem, że się porozumieliśmy...

- Mogę reklamować A'Qaban z każdego miejsca na ziemi. - Spokój, z jakim

to powiedziała, zdziwił ją samą. - Szkolić personel, wprowadzać niezbędne zmia-

ny...

- Moje warunki nie podlegają negocjacji - przerwał jej chłodno. - Osoba, która

otrzyma pracę, ma się przenieść tutaj. Za to dostanie wszystko, co najlepsze.

- Chcę dla ciebie pracować, ale nie tutaj - rzekła z uporem.

Jak mogłaby żyć, udając, że miłość do Raffy, szejka, który nigdy nie będzie

R S

background image

należał do niej, nie wiąże się z cierpieniem?

- Już mówiłem, żadnych negocjacji, Casey. Przyjmujesz albo nie.

- Wobec tego rezygnuję - wykrztusiła.

Szejk stał otumaniony. Szczycił się tym, że doskonale rozumie ludzkie mo-

tywy, lecz spotkał go srogi zawód. Plan Casey był świetny. A'Qaban jej potrzebo-

wał. On sam jej pragnął. Podświadomie założył, że zostanie tu na zawsze, razem

będą pracować dla dobra kraju, zaś w wolnej chwili cieszyć się sobą, ile dusza za-

pragnie.

- Pojadę taksówką.

Uświadomił sobie, że Casey stoi w progu.

- Nie, mój szofer cię odwiezie.

- Wolę pojechać taksówką.

Starał się zbudować w Casey pewność siebie, więc musiał być konsekwentny.

- Jak sobie życzysz...

Nie do wiary, naprawdę chciała go opuścić.

Była spakowana i gotowa do odjazdu. Sprawdziła pokoje, musiała jedynie

wyłączyć telewizor, który dotrzymywał jej towarzystwa. Pozostała ostatnia rzecz

do zrobienia. Przez telefon złożyła zamówienie.

Stojąc pod drzwiami apartamentu Casey i nasłuchując, Raffa przyznał sam

przed sobą, że nie umie przegrywać. Nie akceptował także podsłuchiwania, ale

usprawiedliwiały go nadzwyczajne okoliczności.

- Raffa... - Odwróciła się gwałtownie, usiłując ukryć słuchawkę za plecami.

- Wybacz, że cię przestraszyłem, ale drzwi były otwarte...

- Boy właśnie zabrał bagaże. Ja także miałam już schodzić.

- A potem przypomniałaś sobie o telefonie?

- Niezupełnie...

Nadal na niego nie patrzyła. Wiedział, że nic mu nie powie, więc powtórzył

to, co podsłuchał pod drzwiami:

R S

background image

- Zamówiłaś kredki, zeszyty i farby dla dzieci z oazy?

Skinęła głową, po czym wreszcie spojrzała mu prosto w oczy.

- To drobiazg, Raffa.

- Tak? A czyja to opinia?

- W porównaniu ze skalą twoich projektów... z tą masą pieniędzy, które prze-

znaczyłeś na wsparcie Beduinów, to drobna rzecz.

- Dzieci ocenią to inaczej.

Na chwilę pogrążyła się w zadumie, wreszcie uniosła głowę.

Ujrzał w jej oczach łzy i poczuł w sercu ból. Jeśli ją straci...

- Zapomnieliśmy o drobiazgach, które wiele znaczą - powiedziała cicho. - O

drobnych sprawach, które czynią życie...

- Lepszym? Przyjemniejszym?

- Tak.

Między biznesem a pożądaniem nie zostało wiele czasu na przyjemność, jak

sobie teraz uświadomił. Poza spontanicznym tańcem z dziećmi w oazie.

- Masz rację, Casey, masz rację...

Lot nieoczekiwanie się opóźnił. Gdy stało się jasne, że samolot dziś nie odle-

ci, Raffa przebrał się w dżinsy i koszulę i namówił Casey, by mu towarzyszyła do

oazy. Pragnął, by sama rozdała dzieciom prezenty. Pragnął jej ciała.

Była uszczęśliwiona. Siedząc przy nim w helikopterze, nie mogła się już do-

czekać powrotu na pustynię.

Omal jej nie utracił, gnany obsesją obowiązków. Casey udowodniła mu, że

liczy się serce, a nie książeczka czekowa. Ona była sercem. W ciągu kilku dni po-

konała jego szyki obronne dzięki swojej dobroci, niewinności i szczerości. Pokaza-

ła mu, że same pieniądze nie załatwią problemów kraju.

Zerknął na wpatrzoną w ziemię Casey. Dzieci zebrały się już na lądowisku i

machały do nich.

- Bądź ostrożny, Raffa - usłyszał w słuchawkach, powoli sprowadzając heli-

R S

background image

kopter do lądowania.

- Nie martw się, dorośli też nas zauważyli.

Oraz kobiety. Uprzedził, że przybywają, i poprosił o pewną przysługę.

Casey zapomniała o wszystkich obawach, szczęśliwa, że znów jest wśród lu-

dzi, którzy byli jej tak bliscy. Zrozumiała, że czuje się tu jak w domu. Rozdała już

swoje prezenty, a nauczycielka wraz z dziećmi omawiała, jaki będzie ich pierwszy

projekt.

Dzieci popatrywały nieśmiało na Casey, gdy opuszczała szkołę na kółkach w

towarzystwie Raffy. Pełne szacunku spojrzenia uświadomiły jej, że ten superprzy-

stojny mężczyzna jest dla nich królem. Ona zaś...

Wraca do domu.

- Co za ciężkie westchnienie - zauważył Raffa, gdy drzwi się za nimi za-

mknęły.

- Będzie mi ich bardzo brakowało...

- Nie musisz wyjeżdżać.

- Oboje wiemy, że muszę. - Życie mogłoby być czasem prostsze.

- Nie ma łatwych odpowiedzi - rzekł Raffa, jakby czytał w jej myślach. - A to,

co zamierzam zaproponować, nigdy nie było dla ciebie łatwe.

Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem.

- Żartujesz sobie ze mnie - wyjąkała na widok czarnego ogiera i jabłkowitego

wałacha, na którym niedawno jechała.

- Tak sądzisz?

Znała to spojrzenie, choć z zupełnie innej sytuacji. Stali ukryci przed ludzkim

wzrokiem, całkiem sami, bez ochroniarzy.

- Nie, Raffa. - Odwróciła twarz, ale popchnął ją do najbliższej palmy.

- Tak - rzekł gardłowo, przyciskając ją całym ciałem.

- Nie...

Muskał leciutkimi pocałunkami jej szyję, ucho, skronie, w końcu usta. Wie-

R S

background image

działa, że powinna go powstrzymać, jak jednak oprzeć się temu, czego tak mocno

się pragnie?

- Wybaczysz mi? - szepnął.

- Czy ci wybaczę, że każesz mi tak bardzo siebie pragnąć? Nie.

- Zostaniesz w A'Qabanie?

- Szantaż?

- Musisz zostać.

- Niczego nie muszę.

- Pozwól mi skończyć.

Czuła żar jego ciała, który pozbawiał ją zdolności myślenia.

- A'Qaban cię potrzebuje, mój naród cię potrzebuje, tutaj, na miejscu, a nie w

jakimś biurze na końcu świata, skąd będziesz wysyłać bezosobowe instrukcje. Wi-

działaś buzie tych dzieci, gdy wyszłaś z helikoptera?

- To nie fair!

- Trafiłem?

- Bo grasz nieuczciwie.

- Gram, żeby wygrać.

- Nie wiem, jak mogłabym zostać.

- Może wprowadzisz się do mnie?

- Brakuje ci współlokatorki? - spytała złośliwie.

- Nie. Brakuje mi żony.

R S

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

- Żony? - Patrzyła przez moment na Raffę, po czym wybuchła śmiechem.

Zawsze miał poczucie humoru, pomyślała, dzięki czemu umiał rozładować napię-

cie. - Królowa Casey. Akurat coś takiego się zdarzy.

- Co jest złego w twoim imieniu? - Nawet okiem nie mrugnął, zachował

śmiertelną powagę. - Oczywiście przyjęłabyś też imię w naszym języku. Sama byś

je wybrała... Na przykład Atidża.

- Czy to oznacza „uparta"? - spytała cierpko, przypomniawszy sobie, że Raffa

tak nazwał swój szal.

- Dowiesz się pewnego dnia... jeśli okoliczności będą sprzyjające.

- Nie wierzę, że chcesz dalej ciągnąć te fantazje. To ja żyję z głową w chmu-

rach, a ty przecież jesteś realistą.

Wzruszył ramionami i zmarszczył brwi, więc Casey pomyślała, że lepiej

przestanie, zanim zacznie w to wierzyć.

- Jak długo mnie znasz? Tydzień?

- A ile potrzeba czasu, żeby się zakochać, jak myślisz?

- Aha, zakochać... - mruknęła.

Oboje wiedzieli, że nie miała w tej kwestii żadnego doświadczenia. Jak Raffa

mógł tak lekko rozprawiać o miłości? Jakby omawiał z nią najnowsze statystyki.

- Znam cię nieźle z twoich dokumentów - oznajmił. - A przede wszystkim

poznałem cię bliżej w ciągu ostatnich kilku dni.

Fakt, przyznała w duchu Casey.

- Ale...

- Zostałaś poddana różnym testom.

- Być może... ale ja nie znam ciebie.

- Co ci mówi serce, Casey?

- Hm... - Jej serce nigdy nie było dobrym doradcą.

R S

background image

- Co czułaś, gdy się okazało, że nie możesz polecieć do domu?

Ulgę.

- Niepokój. - To najbezpieczniejsza opcja.

- Doprawdy? To do ciebie niepodobne. Jeśli ci się nie wiedzie, znajdujesz

rozwiązanie. Nie siedzisz bezczynnie, czując... niepokój - rzekł z drwiną.

- Niepokoję się, bo nie chcesz mi pozwolić wyjechać. - Spojrzała znacząco na

jego ramiona, oparte o pień palmy po obu stronach jej twarzy.

- Nie sądzę - odparł miękko. - Raczej ci się to podoba...

- Wcale nie. - Kłamała.

Było jej szalenie przyjemnie.

Chciała, żeby Raffa pragnął jej tak samo, jak ona jego.

- Jak się czułaś, gdy cię tu przywiozłem?

Uradowana.

- Cieszyłam się, że dzieci dostaną kredki i zeszyty.

- Teraz ci wierzę. - Odsunął się nieco. - Czy wzdychasz z rozczarowaniem?

- Raczej z ulgą. - Musi uważać, by nie zdradzić swych uczuć.

Przerażało ją to, że Raffa nawet jej nie dotknął, a jednak tkwiła przed nim,

trzymana w szachu siłą jego woli. I chciała tu być, przyznała w duchu. Miała na-

dzieję, że szejk ukarze ją pocałunkiem, a ona go za to skarci.

- Nie zapomniałaś o czymś? - zawołał, gdy zebrała się do odejścia.

- O czym?

- Masz lekcję jazdy konnej. Albo możesz poczekać na mnie w helikopterze.

Zacisnęła dłonie w pięści z bezsilną złością.

- Ty...

- Arogancki brutalu? To była propozycja. Może pomogę ci wsiąść?

- Sama umiem opuścić strzemiona.

- Ach, więc jedziesz ze mną...

Przeszedł ją dreszcz oczekiwania.

R S

background image

- Wolę wiedzieć, co zamyślasz.

Jak zwykle owiązał głowę czarnym materiałem. W dżinsach, obcisłej koszuli i

wysokich butach przypominał herszta bandy. Był taki cudowny...

Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje; nic nie dałyby jej nawet mapa i kompas.

Pustynia wszędzie jest taka sama. Lecz Raffa pewnie prowadził na grzbiecie swego

ogiera, trzymając się zacienionej strony wydm. Po niespełna godzinie wjechali w

cieniste zagłębienie terenu pomiędzy dwiema skalnymi ścianami. Kopyta stukały w

nienaturalnej ciszy, więc Casey z radością powitała blask słońca na końcu wąwozu.

Gdy wjechali na wzniesiony płaskowyż, wydała stłumiony okrzyk. Miała

przed sobą najpiękniejszy widok na świecie. Słońce stało w zenicie, oświetlając

złoto-białe szczyty gór, odcinające się ostro na tle bezchmurnego kobaltowego nie-

ba.

- Podoba ci się? - spytał Raffa.

- Kolory są niesamowite.

- To jeden z powodów, dla których cię tu przywiozłem. Na pustyni nie ma

odcieni szarości. Barwy są absolutnie czyste - wyjaśnił Raffa.

Przez chwilę podziwiali spokój i piękno krajobrazu, po czym Raffa skierował

ogiera w dół stromego wzniesienia. Wałach Casey poczłapał za nim ostrożnie. Ko-

nie strzygły uszami, zapewne wyczuwając wodę. Ona także usłyszała szum.

- Co to? - spytała.

- To podziemny strumień. Na pustyni woda jest cenniejsza od ropy, a A'Qa-

ban posiada oba te bogactwa. Zresztą, wbrew potocznym opiniom, na pustyni jest

mnóstwo wody, jeśli się wie, gdzie jej szukać.

- Więc to kolejny pałac? - wykrzyknęła na widok płóciennych pawilonów,

rozstawionych na osłoniętym od wiatru płaskim terenie.

- Pomyślałem, że możesz w podobny sposób urządzić wioskę dla turystów.

- Kto wie? - Grupa kolorowo odzianych kobiet wyszła im na spotkanie. - Co

one mówią? - spytała, gdy zaczęły do niej przyjaźnie przemawiać.

R S

background image

- Chcą cię powitać. To chyba nic złego?

- Nie... - odparła z uśmiechem Casey. - W żadnym razie.

Raffa pojechał konno, podczas gdy Casey z rozkoszą zanurzyła się w pach-

nącej kąpieli, po czym wzięła wspaniały masaż z wonnych olejków. Na widok sza-

ty, którą przyniosły dla niej kobiety, skryła uśmiech. Czy szata jeździła za nią, czy

też błękitny, wyszywany srebrem jedwab był tradycyjnym strojem Beduinek?

Tkanina była delikatna jak pajęczyna, nadawała się wyłącznie do buduaru. Jej

dotyk cudownie pieścił rozgrzaną skórę.

Kobiety zostawiły półmisek świeżych owoców i misę z wodą do umycia rąk.

Casey spoczęła na miękkim łożu z poduszek. Przed oczyma miała wspaniały pu-

stynny pejzaż, a wkrótce na horyzoncie zamajaczył obraz, który zdał jej się imagi-

nacją. Mężczyzna na czarnym koniu...

Raffa pojawił się niczym miraż i ostrzeżenie, że powinna go usłuchać. Musi

zostać w A'Qabanie. Nie ma szans wykonywać tej pracy z bezpiecznego biura w

Londynie. Patrzyła, jak ściąga wodze i zeskakuje z konia. Rzucił je jednemu z

dzieci i powiedział kilka słów w ojczystym języku, zanim ruszył ku niej. Energicz-

nie wszedł do pawilonu. Zdjął howlis, rzucił na dywan i zmierzwił gęste włosy.

- Pięknie - skwitował, obrzucając ją uważnym spojrzeniem. - Popływam

chwilę i zaraz wracam.

- Może chciałbyś najpierw coś zjeść? - spytała, zatrzymując go w pół kroku. -

Albo wypić?

- Za chwilę. - Posłał jej znaczące spojrzenie. - Wrócę za dziesięć minut.

Czuła się wprost osłabła z pożądania. Fantazja mieszała się ze wspomnienia-

mi.

Nie powinnaś o nim myśleć, radził jej rozsądek, ale go nie słuchała.

Kiedy on wróci? Jak zdoła bez niego wytrzymać? Zaczęła chodzić nerwowo

po namiocie.

R S

background image

Raffa wrócił nagi, nie licząc okręconego wokół bioder ręcznika. Na musku-

larnym torsie perliły się kropelki wody. Przerażający tatuaż błyszczał niepokojąco.

Casey wiedziała, że nigdy go nie zapomni.

- Dziękuję, że mnie tu przywiozłeś.

- Uknułem spisek, by powstrzymać cię przed wyjazdem z A'Qabanu - wyznał,

zaczesując włosy za uszy.

A potem porwał ją w ramiona i rzucił na poduszki, nakrywając swoim ciałem.

Kochali się spokojnie i miarowo, czując niewyobrażalną rozkosz. Stali się

jednością, a gdy Raffa uniósł się na łokciu, by spojrzeć Casey w oczy, po policz-

kach popłynęły jej łzy. Wiedziała, że taka noc się już nie powtórzy.

- Lepiej już przestanę, skoro płaczesz - ostrzegł ochryple.

- Jak przestaniesz, zacznę wyć.

Scałował jej łzy i trzymał ją mocno w ramionach, nie odrywając od niej spoj-

rzenia, gdy w ekstazie krzyczała jego imię.

Musiała się zdrzemnąć, bo gdy otworzyła oczy, Raffa oparty na łokciu patrzył

na nią z uwagą. Leżała naga na poduszkach, oświetlona złotawym blaskiem lampy.

- Co to? - spytała sennie, gdy pocałował ją w skroń i owinął jej głowę cienką

tkaniną. - To mój szal!

- To ślubny szal kobiet A'Qabanu - wyjaśnił z szerokim uśmiechem. - Może to

przeznaczenie, że wystawiłem go na aukcję, a ty go kupiłaś.

- Przestań kpić ze mnie. - Owinęła ramiona.

- Kocham cię, Casey - wyznał Raffa.

- Nie powinieneś tego mówić.

- A to czemu?

- Sam przyznałeś, że uknułeś to wszystko, żeby mnie zatrzymać w A'Qabanie.

- Nie zaprzeczam.

- Słowa o miłości tak łatwo ci przychodzą. Tylko mi nie mów, że to lata do-

świadczeń - dodała ze śmiechem.

R S

background image

- Mówiłem poważnie.

- Jestem ekstrawagancką nowością w twoim arystokratycznym świecie?

- Nie, uważam, że jesteś mądra i dobra, i masz wiele innych przymiotów.

- Na przykład umiem sprawić, że się złościsz? - zasugerowała złośliwie.

- Przeciwnie. I nie śmiej się z tego, mówiłem poważnie, powtarzam. - Ujmu-

jąc jej twarz w dłonie, zapytał: - Nie mogę cię kochać, bo jesteś tego warta?

- Nasze definicje miłości różnią się od siebie.

- Czemu nie wierzysz, że jesteś warta uczucia, Casey?

- To prawda, ludzi często łączy uczucie... rodzina, przyjaciele... ale ty jesteś...

- Królem? - Wybuchnął śmiechem.

- Co w tym śmiesznego?

- Jestem mężczyzną. I kocham kobietę. Pragnę jej i nie wyobrażam sobie, by

jakaś inna mogła zająć jej miejsce. Chcę, żebyś była matką moich dzieci. I poma-

gała mi rozwijać mój kraj.

- Nie pomyliłeś mnie czasem z kimś innym?

- Jeśli nie chcesz zostać...

- Pozwolisz mi odejść? - dokończyła, pewna, że Raffa chciałby się wycofać ze

swych deklaracji.

- Nie, zostaniesz moją branką.

- Nie wiesz, co myślę, kryjąc twarz za welonem.

- Zdziwisz się, jak wiele potrafię wyczytać z twych oczu.

- Tajemny język welonu - mruknęła.

- Co?

- Tajemny język welonu. Mówię nim, a ty mnie rozumiesz.

- Prawdziwa A'Qabani - rzekł z uśmiechem. - Ale wolę patrzeć na twą twarz.

Twarz kobiety, która jak równa będzie stała u mego boku, już nigdy więcej nie

wątpiąc w siebie.

R S

background image

EPILOG

Wybrali ceremonię beduińską. Uszczęśliwiona Casey stała pod strojnym na-

miotem narzeczonej.

Kobiety, które miały ją ubrać do ślubu, nadchodziły grupkami, śmiejąc się i

pogadując. Jej rodzice od tygodnia przebywali w A'Qabanie, zachwycając się

wszystkim dokoła. Słynna beduińska gościnność i bogactwo kultury podbiły serca

rodziny i przyjaciół Casey.

Kto mógłby się oprzeć Raffie? - myślała panna młoda, patrząc, jak orszak

mężczyzn z szejkiem na czele galopem mknie na pustynię. Zgodnie z tradycją nie

mógł się z nią teraz widywać, więc pewnie próbował stracić nieco energii. Jej także

doskwierała tęsknota.

Kobiety zaczęły ozdabiać jej dłonie i stopy malunkami z henny, popijając

przy tym mocną miętową herbatę i gahwę, aromatyczną arabską kawę. Ceremonia

laylat al henna miała ją obdarzyć zdrowiem, szczęściem i niebiańską urodą.

Sprzed namiotu dochodziły delikatne dźwięki muzyki. Mężczyźni rozpoczęli

taniec, pokrzykując gardłowo i trzaskając z bata. W miasteczku Beduinów muzyka

rozbrzmiewała niemal bez przerwy, wszędzie wisiały kolorowe tkaniny, nawet ko-

nie nosiły wplecione w grzywę wstążki i srebrne ozdoby oraz dzwoneczki przy sio-

dłach.

Panna młoda została wykąpana w perfumowanej wodzie i namaszczona

wonnymi olejkami. Kobiety żartami zmusiły Raffę do zapłacenia za tę ceremonię.

Casey podziwiała misterne wzory z henny na dłoniach i stopach.

- Są cudowne, przepiękne! - wykrzyknęła.

- Zaczekaj, aż zobaczysz niespodziankę - rzekła jedna z kobiet.

- Jaką niespodziankę?

- Dary, które przekazał ci mąż...

Casey ostrożnie otworzyła złotą szkatułkę. Na widok bajecznie pięknego na-

R S

background image

szyjnika z szafirów oczy rozszerzyły się jej ze zdumienia. W komplecie były także

kolczyki, bransoleta i łańcuszki na kostki. Obok znajdował się rulon czerpanego

papieru i przywiązana doń kartka:

Chciałem ci podarować klejnoty, ale wiem, że najbardziej ucieszysz się z tego.

R.

- Nie wiem, co to jest - bąknęła.

- Otwórz i zobacz! - zawołały.

Rozwinęła rulon - był to wykonany przez dzieci rysunek młodej pary trzyma-

jącej się za ręce.

- Kiedy to narysowały?

- Tego dnia, kiedy nas odwiedziłaś. Tylko na taki temat wszyscy się zgodzili -

odparła nauczycielka.

- Dzieci wiedziały o tym przede mną?

- Mają wspaniałą intuicję, o czym często zapominamy. - Nauczycielka z po-

dziwem oglądała klejnoty. - Zresztą sama się o tym przekonasz...

Była ubrana w szatę z purpurowego jedwabiu, a szyfonowy welon na głowie

zdobiły srebrne monety. Na rękach i stopach miała srebrne bransolety, zaś na szyi

naszyjnik z szafirów. Do namiotu Raffy z czarnej wielbłądziej wełny pojechała na

grzbiecie umytego i wyczesanego wielbłąda. Pan młody w czarnej prostej szacie

czekał na nią u wejścia. Tak właśnie chcieli, żadnej pompy, tylko oni dwoje. Po-

mógł jej zsiąść. Jego dotyk był ekscytujący. Tęskniła za jego siłą, poczuciem hu-

moru, błyskotliwą inteligencją... i za seksem. Powiódł ją do wioskowej starszyzny,

by spełniła pradawne rytuały.

- Podoba ci się twoje nowe imię, Atidża? - spytał jakiś czas potem Raffa, gdy

leżeli na obszernym małżeńskim łożu.

- Ogromnie.

- To dobrze. - Przyciągnął ją do siebie. - W podzięce powinnaś mnie zadowo-

lić.

R S

background image

- Z pewnością coś wymyślę.

- Nie wątpię - wymruczał czule, zatapiając twarz w jej włosach.

R S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
36 Stephens Susan Romans z szejkiem Żar pustyni
205 Stephens Susan Na francuskim zamku
Stephens Susan Kolacja z Sycylijczykiem
Stephens Susan Prywatna wyspa
Stephens Susan Wieczory w Toskanii(1)
Stephens, Susan 1001 Kuss und dann Schluss
249 Stephens Susan Idealny układ
093 DUO Stephens Susan Ślub w Grecji
Stephens, Susan 1001 Nacht und die Liebe erwacht
39 Stephens Susan Noce z królem
Stephens Susan Wesele w Argentynie
Stephens Susan Włoski temperament
39 Stephens Susan Romans z Szejkiem Noce z królem
Susan Stephens Hiszpańskie serce
Susan Stephens Pocałunek w tańcu
Na książęcym jachcie Susan Stephens
36 Organizacje miedzynarodowe OBWE OPA UA
31 36

więcej podobnych podstron