Sylvia Andrew
Tłumaczyła:
Krystyna Klejn
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Czerwiec 1815 roku
Adam Calthorpe stal w drzwiach sali balowej i wodził wzrokiem po zebranych. Księżna
Richmond nie szczędziła wysiłków, żeby bal okazał się wydarzeniem sezonu, i najwyraźniej dopięła
swego, mimo ostrej konkurencji. Odkąd książę Wellington, naczelny wódz wojsk sojuszniczych,
wyznaczył stolicę Belgii na swoją kwaterę główną, amatorzy wesołego życia z całej Europy ściągali
tu w pogoni za przyjemnościami. Bruksela od wielu tygodni była widownią rozlicznych przyjęć,
koncertów, balów, pikników, parad wojskowych i całego mnóstwa innych rozrywek. Ciekawe, jak
długo to potrwa.
Zmusił się do porzucenia myśli o niepokojących wieściach napływających znad granicy z Francją.
Zarówno on, jak i pozostali oficerowie przybyli tu, by budzie zaufanie do wojska, rozpraszać obawy.
Popatrzył na salę i uśmiechnął się. Wszystko wydawało się takie jak zwykle. Tom Payne tańczył jakiś ludowy
taniec, nadrabiając entuzjazmem braki techniczne, Ivo Trenchard nachylał się ku pięknej żonie
jednego z belgijskich dyplomatów, zupełnie jakby świata poza nią nie widział. Tak rzeczywiście
będzie przez najbliższe pół godziny, pomyślał Adam cynicznie. Wszyscy trzej zostali odkomenderowani na bal
jako oficerowie sztabu księcia -i wszyscy mieli na sobie paradne mundury. Wieczór był bardzo gorący.
Adam męczył się w halsztuku, czarnym fularze, szkarłatnych i złotych galonach, twarz Toma
świeciła się od potu, jeden Ivo w swoim imponującym mundurze huzarów robił wrażenie równie
chłodnego i opanowanego jak zawsze. Niemniej, w tej obszytej futrem pelerynie musiało mu być
gorąco nie do wytrzymania. W pewnym momencie Ivo podał ramię swojej towarzyszce i oboje
zniknęli za przeszklonymi drzwiami prowadzącymi do ogrodu.
- Lordzie Calthorpe!
Adam odwrócił się. Starsza dama, cała w brylantach, niecierpliwie wpiła się w jego ramię. Adam
ujął jej dłoń o długich paznokciach i ucałował, po czym wyprostował się i uśmiechnął
uspokajająco.
- W czym mogę pani pomóc, hrabino Karnska?
- Chodzi o księcia. Nie ma go tutaj?
- Jeszcze nie, ale jak pani doskonałe wie, jego książęca mość przepada za tańcem. Wkrótce się
zjawi.
- Co oznacza to spóźnienie? Czy to prawda, co mówią? Rzeczywiście Bonaparte przekroczył
granicę Belgii? Czy książę o tym wie? Czy powinniśmy opuścić Brukselę, póki to możliwe?
Przeklinając w duchu panikarzy, którzy wywęszyli najświeższe nowiny znad granicy i rozpuścili je
wśród ludności cywilnej, Adam uśmiechnął się ponownie i powiedział:
- Może pani być pewna, hrabino, że książę w pełni zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
Naprawdę nie ma powodu do niepokoju, proszę mi wierzyć. Bruksela jest całkowicie bezpieczna.
- Łatwo panu mówić, milordzie. - Do hrabiny dołączył syn, zażywny jegomość w brązowym
fraku. - Bonaparte to geniusz. Geniusz! I, o ile wiem, książę Wellington dotychczas nie zmierzył się z
nim w polu. Skąd u pana ta pewność?
- Hrabio, Napoleon Bonaparte może sobie być geniuszem, tak jak pan mówi, ale moim zdaniem
książę mu dorównuje. Pan i pańska matka powinniście zapomnieć o Bonapartem i dobrze się bawić.
Książę całkowicie panuje nad sytuacją. Życzy sobie pani wina, hrabino? Wkrótce zobaczy pani jego
książęcą mość, obiecuję. Po prostu późno zasiadł do kolacji.
Adam przyniósł wino, po czym oddalił się od jakimś pretekstem. Obowiązki obowiązkami, ale co
za dużo to niezdrowo. W sali balowej było duszno, a myśl o nawet dwuminutowym uspokajaniu
kolejnego arystokratycznego gościa, który przybył do Brukseli w pogoni za przyjemnościami i
zdążył tego pożałować, przyprawiła go o panikę. W ciągu ostatniej godziny odbył pół tuzina tego
rodzaju rozmów i był już zmęczony ukrywaniem własnych obaw.
Zobaczywszy, że Ivo i jego towarzyszka powrócili do sali balowej, postanowił sam zaczerpnąć
świeżego powietrza. Choć minęła dziesiąta, na dworze było bardzo ciepło i bezwietrznie. Adam
przez pewien czas stał na zewnątrz przyglądając się tancerzom przez szerokie oszklone drzwi. Widok
był wspaniały - szkarłat i złoto mundurów wojskowych i damy w lekkich muślinach i jedwabiach
fruwające wokół nich niczym ćmy. Jednakże dolatujące z sali śmiechy były cokowiek nerwowe, a
na wielu twarzach malował się niepokój.
Adam, wbrew swoim uspokajającym słowom skierowanym do hrabiny, wiedział, że sytuacja jest
jeszcze bardziej bulwersująca, niż podejrzewali jego rozmówcy. Wieść o tym, że Bonaparte nagle
natarł na Prusaków, dotarła do kwatery głównej wojsk sojuszniczych z opóźnieniem, toteż książę i
jego doradcy, zamiast zasiąść do kolacji, zamknęli się w bibliotece księstwa Richmond, gdzie pilnie
studiowali mapy i pisali nowe rozkazy. Wkrótce Adam i jemu podobni będą pędzić co koń wyskoczy,
by rozwieźć je po całej Belgii, wszędzie tam, gdzie stacjonowały siły wojsk sojuszniczych.
Wyglądało na to, że Bonaparte postanowił ruszyć na wodza naczelnego.
Dziwna rzecz, ale Adam nie miał żadnych wątpliwości co do wyniku. Po siedmiu latach walki pod
wodzą Wellingtona pokładał całkowitą ufność w jego umiejętnościach i był święcie przekonany, że
książę pokona wroga. Niemniej czekająca ich bitwa będzie zacięta, tego był również pewien.
Westchnął. Dla niego będzie prawdopodobnie ostatnia. Wojsko mu służyło - szybko awansował i w
wieku trzydziestu lat znalazł się w sztabie księcia, oddelegowany czasowo ze swego pułku w
stopniu majora. Po zakończeniu walk będzie musiał poważnie pomyśleć o powrocie do Anglii.
Otrzymany w spadku po stryju majątek ziemski był nieoczekiwanym darem losu, lecz pociągał za
sobą również obowiązki. Posiadłość była rozległa i zaniedbana od lat - doprowadzenie jej do
kwitnącego stanu będzie wymagało nie lada wysiłku. No i czas zabrać się do poszukiwania
odpowiedniej żony.
Naturalnie to wszystko z początku wyda mu się dziwne po dziesięciu latach marszów, walk i
obozowania pod gołym niebem w zachodniej Europie. Przed dziesięcioma laty służba w brytyjskim
wojsku była idealnym rozwiązaniem dla młodego człowieka bez perspektyw na rychłe wzbogacenie,
tytuł czy posiadłości w Anglii. Przed dziesięcioma laty na drodze między nim a wspaniałą
posiadłością w pobliżu Bath, teraz należącą do niego, stało dwóch krzepkich kuzynów. Było
paradoksem, że Adam przeżył dziesięć lat krwawych walk w Europie, podczas gdy obaj kuzyni
stracili życie, goniąc za rozrywkami w kraju - jeden w bójce pod tawerną w Londynie, drugi na
polowaniu. Adam ni stąd, ni zowąd otrzymał tytuł oraz znaczną fortunę. Musiał wrócić do Anglii i
zająć się spadkiem, który tak nieoczekiwanie mu się dostał - był to winien rodzinie. Emocjonujące
wojskowe życie, koledzy, walki, uroczystości, jedna wielka, ostatnia bitwa i wszystko się skończy.
Znów odwrócił się w stronę sali balowej, ale stanął jak wryty na widok dwojga młodych ludzi
idących w jego stronę. Tworzyli ładną parę - rzucający się w oczy błękitny mundur młodzieńca
wspaniale kontrastował z białą suknią dziewczyny i jej złocistorudymi włosami. Zatrzymali się w
progu. Adam gwałtownie wciągnął powietrze, a serce zabiło mu mocniej. Julia! Co, na litość boską,
robi tu Julia? Przez chwilę nie był w stanie myśleć - przeniósł się dziesięć lat wstecz, na polanę w
lasach otaczających posiadłość Redshawów.
Przed oczyma stanął mu jak żywy obraz jego samego w wieku dwudziestu lat, tuż po powrocie z
Oxfordu i do szaleństwa zakochanego w Julii Redshaw. Spotykał się z nią często w lasach
oddzielających jej dom rodzinny od jego domu, a fakt, że spotkania odbywały się w sekrecie,
przydawał romantyzmu całej przygodzie. Było to tak wzruszająco niewinne. Ale nadszedł dzień,
kiedy ją pocałował, pocałował z całą żarliwością kochanka. Odsunęli się od siebie ze zdumieniem w
oczach, z domieszką lęku. Ten nagły wybuch namiętności zaskoczył oboje.
Nic dziwnego, że gdy wreszcie przemówił, głos mu cokolwiek drżał,
- Nie... nie powinienem był tego robić. Przepraszam, Julio.
Oczy Julii rozbłysły.
- Tylko nie waż się mówić, że jest ci przykro, Adamie! Niby dlaczego miałoby być ci przykro z
powodu takiego pocałunku? Mnie nie jest przykro. Pocałuj mnie jeszcze raz.
Adam uśmiechnął się. Jako dwudziestolatek był taki poważny i naiwny. Pamiętał, że powiedział,
nieco zaszokowany:
- Nie. Nigdy więcej. Dopóki nie obiecasz, że za mnie wyjdziesz.
- Wyjść za ciebie? Dlaczego?
- Cóż, musimy się pobrać, naturalnie. Tego przecież zawsze chcieliśmy, prawda? Ja zakochałem się
w tobie, jak tylko cię ujrzałem. Chcesz powiedzieć, że mnie nie kochasz?
- Ależ nie. Kocham cię. - Zarzuciła mu ramiona na szyję.-Przecież wiesz.
- Cóż, w takim razie...
- Małżeństwo to co innego. W żadnym razie nie mogłabym za ciebie wyjść, Adamie. Z czego, u
licha, byśmy żyli? Nie, nie, wyjdę za mąż tylko za kogoś bogatego.
Zadziwiająco dobrze pamiętał własne niedowierzanie. Nie udało mu się na nią wpłynąć. Pozostała
równie czuła jak zawsze, ale niewzruszona. Julia Redshaw postanowiła wyjść bogato za mąż i choć
kochała Adama Calthorpe'a, nie zamierzała zmienić zdania. Nawet nie obiecywała, że będzie czekać.
Jednego krótkiego lata Adam Calthorpe utracił obiekt swej miłości, a także ideały i dojrzał. Nie
chciał zostać w rodzinnym domu i patrzeć, jak miłość jego życia osiąga swój cel, wychodząc za
bogacza. Nakłonił stryja, by ten kupił mu patent oficerski, po czym opuścił Anglię. Miał szczęście;
pułk, do którego wstąpił, ostatecznie stal się jedną z wyborowych bojowych machin na półwyspie.
Ponownie zerknął na dziewczynę stojącą w drzwiach. Jakie to głupie z jego strony. To żadną miarą
nie mogła być Julia. Dziewczyna miała najwyżej siedemnaście lat, a Julia była tylko trzy lata młodsza
od niego. Julia teraz ma dwadzieścia siedem lat i jest z pewnością bogatą mężatką. Pokręcił głową,
poirytowany własną głupotą. Jakie to dziwne, że widok burzy złocistorudych loków, okalających
twarz w kształcie serca wciąż potrafił wytrącić go z równowagi. Byłby gotów przysiąc, że dawno
temu zapomniał o Julii Redshaw. Rzeczywiście, przez ostatnie sześć czy siedem lat rzadko myślał o
dziewczynie, której odmowa sprawiła, że wstąpił do wojska.
Uśmiechnął się krzywo. Jak dziwnie wszystko się ułożyło. Czy gdyby Julia i jej ojciec wiedzieli, że
Adam pewnego dnia odziedziczy tytuł i bogactwa stryja Calthorpe'a, byłoby inaczej? Wątpił w to.
Czas nie oszczędza nikogo, a dziesięć lat to za długi okres oczekiwania dla siedemnastoletniej
dziewczyny. On sam zmienił się przez te łata. Nie był już romantykiem o gorącej głowie, który
wstąpił do wojska w rozpaczy, po tym jak Julia Redshaw odrzuciła jego oświadczyny. Od tamtej
pory miał kilka ognistych romansów, w których żadna ze stron nie dążyła do małżeństwa. A teraz, w
wieku trzydziestu lat, zamierzał poszukać kobiety, z którą mógłby połączyć się dojrzalszym
związkiem, opartym nie na namiętności, lecz rozsądku. Liczył na przywiązanie i szacunek, a nie
szaleństwo tamtej pierwszej miłości. Julia Redshaw pozostanie w przeszłości, a on znajdzie skromną,
dobrze wychowaną pannę, która zajmie jej miejsce - w jego życiu, jeśli nie w sercu.
Patrząc, jak złotowłosa dziewczyna znika w oddali uczepiona ramienia partnera, poczuł nagłe
ukłucie zazdrości. Pokręcił głową i ponownie ruszył w kierunku sali balowej.
W drzwiach natknął się na porucznika Toma Payne' a. Taniec się skończył, a Tom był cały
rozgorączkowany.
- Wspaniały bal, prawda, sir? Co za pożegnanie dla wojska, nieprawdaż?
Adam uśmiechnął się. Nie sposób było nie uśmiechnąć się do Toma. Wysoki na sześć stóp, z jasnymi
włosami, które zwykle opadały mu na jedno oko, młodzieńczy i pełen entuzjazmu, przypominał
Adamowi dużego szczeniaka i wzbudzał w nim taką samą serdeczną sympatię, której jednak
towarzyszył szacunek dla jego umiejętności żołnierskich. Tom służył w oddziale Adama od czasu wojny
hiszpańskiej i jego oddanie dowódcy niemal dorównywało oddaniu armii.
- Są już jakieś wieści? - spytał Adam.
- Nie, właśnie byłem się dowiedzieć. Beau wciąż ślęczy nad papierami z De Laceyem i innymi. O
Boże, chciałbym, żeby już to skończyli.
-„Beau" to niezbyt stosowny sposób nazywania naszego szacownego wodza, smarkaczu. Jak
prędko będziesz gotów wyruszyć, kiedy już nadejdą rozkazy? Twój strój nadaje się do szybkiej
nocnej jazdy tak samo jak mój.
- Przebiorę się w mgnieniu oka, obiecuję. A co z panem?
- Ja będę potrzebował nieco więcej czasu, ale dam radę. Wolałbym, żeby książę wyznaczył do
zabawiania gości kogoś innego. Nie mogę powiedzieć, że mi się to podoba. -Zamilkł i obaj
wpatrzyli się w tańczących.
Po chwili Tom Payne przerwał ciszę.
- Muszę wystąpić z armii, jak tylko będzie po wszystkim. Tyle że zupełnie się do tego nie palę.
Zycie będzie mi się wydawało nieco monotonne po Hiszpanii i tym co teraz. Nie da się przecież
wciąż polować i strzelać, a co innego można robić w domu?
- Ty i wojsko jesteście chyba stworzeni dla siebie, to fakt. Śmierć twego dziadka wszystko
zmieniła, Tom.
- To prawda. Powinienem był wrócić do Anglii dobre kilka miesięcy temu. Czeka na mnie
posiadłość, no i siostra. Bóg jeden wie, co by się z nią stało, gdybym zostawił ją własnemu losowi. -
Potrzebuje męża, ot co.
Adam roześmiał się.
- Co za zbieg okoliczności. Właśnie doszedłem do wniosku, że czas się ustatkować i poszukać
żony.
- Nie myśli pan o wystąpieniu z wojska, prawda, sir? - Twarz Toma wyrażała bezbrzeżne
zdziwienie. - Pan chyba nie musi tego robić?
- Niestety, muszę. Nie tylko ty masz obowiązki, poruczniku! A ja jestem sporo starszy od ciebie.
Cóż, przed nami jeszcze jedna wspaniała przygoda, a potem obaj będziemy zmuszeni przestawić się
na spokojne, pracowite życie w domowym zaciszu. - Roześmiał się na widok niesmaku malującego
się na twarzy Toma. - Nie będzie tak źle. I wiesz, Tom, jak tylko pokonamy Napoleona Bonapartego
raz na zawsze, służba w wojsku w czasach pokoju może okazać się bardzo nudna.
- Zawsze gdzieś będą jakieś wałki, sir. Wie pan, nie mam daru wymowy, ale powiem krótko: nigdy
nie byłem tak szczęśliwy jak teraz. Nigdzie nie czułem się tak bardzo na swoim miejscu jak tutaj.
Adam spojrzał na młodszego mężczyznę. Tom miał rację. Z racji temperamentu i charakteru był
idealnym żołnierzem. Czy zdołałby dojść na szczyt? - to inna kwestia. Był człowiekiem czynu, nie
intelektu. W bitwie nie było lepszego żołnierza, odważniejszego czy lojalniejszego. Ale bezczynność
nudziła go, a kiedy się nudził, miewał skłonności do wyskoków. W spokojniejszych okresach podczas
pobytu w Portugalii i Hiszpanii Adam nie raz i nie dwa musiał bronić porucznika Payne'a przed
oskarżeniami o zachowanie niezgodne z kodeksem oficera - zazwyczaj skutecznie, bo Tom był
powszechnie lubiany. Co się stanie, jeśli będzie zmuszony wieść spokojne życie dżentelmena na
prowincji? Temperament i odwaga, dzięki którym stał się znakomitym żołnierzem, łatwo mogły
przerodzić się w lekkomyślność. A może w poszukiwaniu mocniejszych wrażeń zamieszka w
Londynie? Z tego, co Adam wiedział o jego rodzinie, nie było nikogo, kto mógłby nad nim czuwać.
On i siostra byli sami na świecie. Tak głęboko się zamyślił, że z początku nie usłyszał niepewnego
głosu Toma.
- Sir... sir.
- Tak, Tom?
- Sir, czy pan na pewno występuje z wojska?
- Na pewno.
- Mogę pana o coś prosić? Jeśli się to panu nie spodoba, wystarczy powiedzieć.
Adam znał ten błagalny ton. Tom miał zamiar prosić go o coś niezwykłego,
- Wyduś to z siebie - powiedział z rezygnacją, ale nawet on nie był przygotowany na to, jak
niezwykła będzie prośba Toma.
- Sir, gdyby spodobał się panu ten pomysł, to znaczy, jeśli naprawdę szuka pan żony. Czy mógłby
pan... mógłby pan wziąć pod uwagę moją siostrzyczkę? Nie wyobrażam sobie dla niej lepszego losu
jak wyjście za pana.
Adam na chwilę zaniemówił ze zdziwienia.
- Tom! Oszalałeś!
Tom z desperacką odwagą brnął dalej:
- Och, zdaję sobie sprawę, że musiałby ją pan najpierw poznać, zanim rozważy pan moją prośbę.
Ale... jeśli... jeślibyście się sobie spodobali. I powiedział pan, że chce się pan ożenić. Jak na siostrę
nie jest wcale taka zła. Jest zabawna, łagodna i cierpliwa. Przeważnie. Było jej naprawdę ciężko przez
te lata, kiedy dziadek chorował, a ja wyjechałem do Hiszpanii. I potrzebuje kogoś - kogoś takiego jak
pan, żeby się o nią troszczył.
- Zdawało mi się, że to twoja powinność - zauważył Adam surowo.
- No, tak, ale kiedyś przecież musi wyjść za mąż. - Adam wciąż przyglądał się mu z wyjątkową
dezaprobatą, a mimo to Tom ciągnął: - Jest bardzo ładna. I bardzo wyrozumiała. Tolerancyjna. -
Przerwał i spojrzał na Adama z miną wygłodzonego szczeniaka czekającego na kość. Jego upór
rozbawił Adama.
- O co chodzi, Tom? Dlaczego tak ci zależy na tym, by wydać siostrę za mąż?
- Cóż, myślałem... myślałem, że gdyby udało mi się znaleźć kogoś godnego zaufania, kogoś, kto
by się nią zaopiekował, mógłbym pomyśleć o powrocie do służby.
- Co za absurdalny pomysł. Wybij to sobie z głowy! - Adam ruszył w kierunku sali balowej. -
Chodź. Czas się zameldować.
- Pomyśli pan o przyjeździe do Herriards? Tylko po to, żeby ją poznać, nic więcej.
- Zgoda, ale nie po to, by przyglądać się twojej siostrze jako kandydatce na żonę. Niemniej chętnie
cię odwiedzę, jak tylko wrócimy do Anglii. Chodźmy! - Tom wyglądał na zawiedzionego, ale
zrozumiał dowódcę. Przeszli dziarsko przez salę balową na schody, a następnie weszli do małego
pomieszczenia, przeznaczonego dla sztabu księcia.
Tutaj zastali kilku innych oficerów czekających na rozkazy. Lada chwila mieli wyruszyć z nowymi
poleceniami dla pułków stacjonujących na prowincji wokół stolicy Belgii. Adam liczył na to, że
przed wyjazdem uda mu się zmienić galowy mundur na codzienny. Białe bryczesy, złote galony i
jedwabne szarfy niezbyt nadawały się do trudnej jazdy, która go niechybnie czekała. Jego pułk
stacjonował wyjątkowo daleko od Brukseli.
Wtem drzwi się otworzyły i wszedł Ivo Trenchard, olśniewający w lamowanej futrem pelerynie.
Adam odwrócił się ku niemu.
- Nie jest ci za ciepło, Ivo?
- To chyba najgorętsza noc jak do tej pory! Ale to nie przez pogodę, mój drogi. Jeśli jestem trochę
zaczerwieniony, to od ciężkiej pracy. Przez cały wieczór zapewniałem damy, że Bonaparte nie
zamierza ich pojmać i zawlec do Paryża.
- Jestem pewien, że uspokoiłeś wszystkie co do jednej, najlepiej jak się dało - zauważył Adam,
przeciągając głoski. - W każdym razie pani de Menkełen była pod wrażeniem. Ciekawe, czy zdaje
sobie sprawę, że Bonaparte to nie jedyne niebezpieczeństwo, jakie jej grozi?
Po pokoju przetoczył się gromki śmiech. Kapitan Trenchard był największym flirciarzem w
Brukseli. O jego przygodach z damami - z których większość, co trzeba powiedzieć, była aż nazbyt
chętna - krążyły legendy. Adam znał go jako chłodnego, pomysłowego żołnierza i bezwzględnego
przeciwnika w polu, ale po jego kształtnej postaci i leniwym wdzięku, które tak chętnie
demonstrował na salonach, nikt by się tego nie domyślił. Miał szereg zalet, naturalnie. Był nie tylko
bogaty i spokrewniony z połową najlepszych angielskich rodów, ale też wysoki, o ciemnobrązowych
włosach, skrzących się błękitnych oczach i olśniewającym uśmiechu, który wzbudzał emocje wśród
dam, gdziekolwiek jego właściciel się pojawił. Może ta łatwość podbojów sprawiała, że był
cokolwiek cyniczny zwłaszcza wobec płci pięknej. Niezmiennie czarujący, ale dotąd żadnej kobiecie
nie udało się zatrzymać jego uwagi na dłużej, a brukselskie matki i swatki już dawno uznały go za
beznadziejny przypadek. Choć Adam potępiał co bardziej śmiałe przygody Iva, obaj mężczyźni byli
dobrymi przyjaciółmi. Zdaniem Adama liczyło się przede wszystkim to, że podkomendni Iva
Trencharda żywili dla niego wielki szacunek i ufali mu jako dowódcy.
- Jak to się stało, że wciąż jesteś z nami, drogi Tomie? - pytał właśnie Trenchard. - Zdawało mi
się, że postanowiłeś nas opuścić? Czyżbyś zmienił zdanie?
Porucznik poczerwieniał.
- To nie dlatego, że mam dość walki - zaczął obronnie.
- Wolałbym na zawsze zostać... - Przerwał. Do rozmowy włączył się Adam.
- Zostaw biedaka w spokoju, Ivo. W tej chwili naprawdę powinien być w Anglii, ale postanowił
odroczyć wystąpienie z wojska. Nie był pewien, czy damy sobie radę bez niego, prawda, Tom?
Rumieniec na policzkach Toma Payne'a stał się jeszcze mocniejszy. Młodzieniec, ignorując
żartobliwe słowa Adama, podjął:
- To dopiero będzie walka. Bonaparte nigdy wcześniej nie zmierzył się z księciem. Na pewno
poniesie klęskę, ale pomyślcie o samym wyzwaniu. Gdybym przepuścił taką bitwę, nigdy bym sobie
tego nie darował. Chyba zejdę na dół i zobaczę, czy pojawiło się coś nowego. Nie możemy czekać w
nieskończoność. Proszę o wybaczenie. - Zasalutował i pospiesznie wyszedł.
Dwaj starsi mężczyźni uśmiechnęli się, widząc zapał porucznika.
- Swoją drogą, Adamie - zauważył Ivo - chłopak ma rację. Czeka nas walka tytanów. Miejmy
nadzieję, że przeżyjemy, by móc o niej opowiadać.
- Na pewno, Ivo, na pewno. Tylko dobrzy umierają młodo. Chciałbym jednak, żeby Tom nie stracił
głowy. Zbyt często, uniesiony entuzjazmem, podejmuje niepotrzebne ryzyko.
- Podczas gdy ty, jak wszyscy wiemy, stoisz z boku i czekasz, aż inni wykonają
najniebezpieczniejszą pracę za ciebie? - powiedział Ivo z żartobliwym uśmiechem.
- Ja nie tracę głowy. Jestem na to za stary. Ale Tom... Kłopot w tym, że, chory na samą myśl o
wystąpieniu z wojska, może równie dobrze zechcieć odejść w chwale.
- Dlaczego odchodzi ze służby? A może to sekret?
- Nie, nie, to wyjątkowo proste. Dziwne, że ci nie powiedział. Toma i jego siostrę wychowywał
dziadek. Nie mają żadnych bliskich krewnych. Dziadek zmarł w ubiegłym roku i teraz Tom nie ma
wyjścia; musi wrócić do Anglii, zaopiekować się siostrą i, o ile wiem, sporą posiadłością. Odłożył
wyjazd, kiedy nadeszła wieść, że Napoleonowi udało się zbiec z Elby i maszeruje przez Francję,
gotów do następnej kampanii.
- A co z tą siostrą?
- Jest z nią jakaś guwernantka czy dama do towarzystwa - ktoś w tym rodzaju. To ona zajmuje się
dziewczyną do powrotu Toma.
- Miejmy nadzieję, że Tom wróci.
Adam zmarszczył czoło.
- Amen! Posiadłość Payne'ów to majorat. Jeśli Tom umrze bezpotomnie, przejdzie na dalekiego
kuzyna w linii męskiej. Zastanawiam się, co by się wówczas stało z jego siostrą?
- Jeśli ma choć połowę tej urody i wdzięku co Tom, zapewne wyjdzie za mąż za jakiegoś
miejscowego dziedzica i będzie bezgranicznie szczęśliwa - zauważył Ivo z cynicznym uśmiechem,
po czym przeciągnął się i ziewnął. - Gdzie, do diabła, są te rozkazy?
Minęło pół godziny, nim wrócił Tom. Jego podekscytowanie i bezpośredniość znikły, bo
towarzyszył pułkownikowi Ancroftowi, dowódcy grupy. Nietrudno było dostrzec, że zachowując
nienaganne maniery, młody człowiek wciąż płonie z podniecenia.
- Cóż, panowie, wygląda na to, że jutro zaczynamy. Jeszcze ostatni przegląd rozkazów. Jak tylko
zostaną dostarczone, wszyscy ruszycie w drogę. Tymczasem może wypijemy za upadek
Bonapartego?
Tom podszedł do stolika w rogu i nalał wina. Kiedy podał kieliszki zebranym, uroczyście wznieśli
toast za króla, za wszystkich obecnych po kolei, a na końcu, za to najbardziej entuzjastycznie, za
śmierć i upadek Napoleona i jego wojsk. Pułkownik Ancroft skinął głową i oficerowie usiedli. Na
chwilę zapanowało milczenie. Każdy myślał, w jaki sposób je przerwać. Ich dowódca cieszył się
autorytetem i w grę wchodziło tu coś więcej niż ranga. Pułkownik był najwyżej pięć, sześć lat
starszy od Adama, ale na jego czarnych jak smoła włosach tu i ówdzie można było dostrzec pasma
siwizny, a srogie spojrzenie wyrażało ból, wzięty w karby, stłumiony, niemniej obecny.
Powszechnie uważano go za chłodnego. Z pewnością był surowy. Choć podwładni bez wyjątku mu
ufali i był znany z tego, że jest wyjątkowo sprawiedliwy i bezstronny, niełatwo było go lubić.
Równie niełatwo było prowadzić z nim nieobowiązującą rozmowę. Adam znał go od wielu lat;
rozumiał i szanował rezerwę pozostałych. Jednakże, być może z powodu napięcia panującego tej
nocy, ich dowódca był najwyraźniej w nastroju do pogawędki.
- Co zamierzacie zrobić ze sobą, jak to wszystko się skończy? Podobno występujesz z wojska,
Tom? Niechętnie, jak się domyślam?
- Tak, sir.
- Ty też, Adamie?
- Niestety, sir.
- Ty też bierzesz udział w tej masowej ucieczce, Ivo? Jeśli to zrobisz, niejeden mąż w Europie
odetchnie z ulgą.
Roześmieli się, łącznie z Ivem. Kiedy śmiech przebrzmiał, Ivo popatrzył w swój kieliszek i
powiedział:
- Szczerze mówiąc, jeszcze nie wiem, sir. Mam w Anglii jedną czy dwie niedokończone sprawy.
Na początek zamierzałem pogodzić się z ojcem.
- To dobrze! Lorda Veryana ucieszy twój widok.
- Tak pan myśli? Kiedy go ostatnio widziałem, krzyczał, że nie chce więcej widzieć takiego
łajdaka i potwora.
- Na twoim miejscu nie zniechęcałbym się tym. Ludzie często pod wpływem wzburzenia mówią
rzeczy, których tak naprawdę nie myślą. - Pułkownik Ancroft nagle przerwał. -I robią różne rzeczy -
dodał po chwili, jakby do siebie. Osobliwą ciszę, która zapadła po tych słowach, przerwało wejście
jednego z adiutantów księcia. Trzymał w ręku plik papierów, które natychmiast podał pułkownikowi,
a ten z kolei po przeczytaniu rozdał je zebranym. Większość miała dostarczyć rozkazy do swoich
macierzystych pułków.
- Nowiny są najgorsze z możliwych, panowie. Napoleon przypuścił zmasowany atak na
Prusaków. Prawdopodobnie nie będą w stanie się obronić. Jeśli mamy uratować Brukselę, musimy
skoncentrować nasze siły w Nivelles. Takie są rozkazy. Ruszajcie z Bogiem!
Ivo wyjechał pierwszy, bo musiał dotrzeć aż do Ninhove, gdzie stacjonowała większość
angielskiej kawalerii. Tom otrzymał zadanie, którego Adam spodziewał się dla siebie, został
mianowicie wysłany do Ath, z rozkazami dla lekkich dywizji. Jego kolej przyszła zaraz potem.
- Zaczekajcie na zewnątrz, poruczniku. Major Calthorpe za chwilę do was dołączy, Adam czekał,
aż przełożony skończy przekładać papiery.
- Powierzyłem ci najtrudniejsze zadanie, Adamie. Masz się zająć Belgami - generałowie mogą
poczuć się urażeni, jeśli uznają, że królewskie prerogatywy zostały podważone. Potrzebny jest tu takt
i zręczność, ale przede wszystkim muszą natychmiast ruszać w pole. - Pułkownik uniósł głowę z
błyskiem wesołości w surowych szarych oczach. - Posłałbym Trencharda, ale od tej eskapady z
hrabiną Leiken nie jest chętnie widziany na dworze. Tobie nie zbywa na takcie - na pewno sobie z
nimi poradzisz. Zmuś ich, żeby podporządkowali się rozkazom księcia. Nie możemy sobie pozwolić
na zbędne dyskusje, to wyjątkowo pilna sprawa.
- Tak jest, sir!
- Jeszcze jedno, Adamie.
- Tak?
- Ty i młody Payne będziecie przez część drogi jechali razem. Postaraj się nieco ostudzić jego
zapały. Jest w takim nastroju, jakby chciał umrzeć w chwale.
Adam ze zrozumieniem skinął głową, zasalutował i wyszedł.
Znalazł Toma na zewnątrz, chodzącego tam i z powrotem z niecierpliwości. Razem wyruszyli na
zachód.
Przez pewien czas jechali w milczeniu, skupiając się na tym, by jak najszybciej wydostać się z
Brukseli. Za miastem przeszli w kłusa, dając koniom odpocząć. Chłodniejsze wiejskie powietrze
zdawało się działać na Toma trzeźwiąco. W końcu powiedział:
−
Nie jestem samolubnym łajdakiem, sir.
Adam popatrzył na niego, zaskoczony.
- Nigdy cię za takiego nie uważałem. Co ci przyszło do głowy, Tom?
- Chodzi o to, że poprosiłem, by się pan zastanowił nad moją siostrą. Nie tylko dlatego, że
chciałbym być wolny i ponownie wstąpić do wojska. Ale... ale gdyby cokolwiek mi się przytrafiło -
wiem, to mało prawdopodobne, wszystko jednak może się zdarzyć - zostałaby bez ochrony przed na-
szymi kuzynami.
- Czyżby potrzebowała ochrony? Przed rodziną? Nie wierzę.
- Widzi pan, ona jest spadkobierczynią, mimo majoratu. Gdyby cokolwiek mi się przytrafiło, byłaby
nią tym bardziej. Posiadłość Payne'ów jako majorat przeszłaby wprawdzie na dalekiego kuzyna, ale
bez pieniędzy. Henry Payne otrzymałby tytuł, ziemie i niewiele na to, by je utrzymać. Ja... mój
dziadek nigdy mu nie ufał i ja też. A on ma syna w moim wieku - gotowego poślubić kogoś takiego
jak Kate. Poznałem go w Eton - to gnida.
- Fiu, fiu! - Adam czuł narastaj ący gnie w na myśl o rozmiarach nieodpowiedzialności Toma. - Do
diabła, czemu w takim razie ryzykowałeś udział w tej bitwie? Lepiej się postaraj wyjść z niej cało,
mój chłopcze. - Przerwał w obawie, że powie coś, czego mógłby żałować.
Toma trapiły spóźnione wyrzuty sumienia.
- Kate zawsze mówiła, że za dużo się śmieję i za mało myślę. Wrócę do Anglii, jak tylko
uzyskam zwolnienie z wojska. Ale gdyby cokolwiek mi się przydarzyło, sir, czy mógłby pan... -
Popatrzył stroskany na Adama. - Proszę! Gdyby za pana wyszła, byłaby bezpieczna.
Adam powiedział ze złością:
- Nie mogę obiecać, że poślubię twoją siostrę – pomijając wszystko inne może nie chcieć za
mnie wyjść. Pomyślałeś o tym? Ale dołożę starań, żeby zapewnić jej dobrą opiekę. Na razie
musimy się pospieszyć. Na następnych rozstajach skręcam.
Znów spięli konie ostrogami, na rozstajach zatrzymali się na krótką chwilę, a potem ich drogi się
rozeszły. Adam chciał powiedzieć Tomowi, żeby na siebie uważał, ale doszedł do wniosku, że nie
potrafi. To nie był dobry sposób posyłania żołnierza do walki. A więc ograniczył się do skinięcia
głową i zawołania: „Powodzenia!", po czym skręcił na drogę prowadzącą do Braine le Comte.
Za nimi, po drugiej stronie Brukseli, Prusacy toczyli przegraną bitwę przeciwko zmasowanym
siłom Francuzów. Siły Wellingtona nie będą czekać w Nivelles. Przed świtem armia ruszy do Quatre
Bras na spotkanie z Napoleonem, a decydująca bitwa rozegra się nieopodal małej, dotychczas
nieznanej wioski zwanej Waterloo.
ROZDZIAŁ DRUGI
Lipiec 1815 roku
Katharine Payne stała przy oknie saloniku, z listem w bezwładnym ręku. Salonik należał do niej,
odkąd dziadek uznał, że jest na tyle duża, by zwolnić pokój dziecinny i przenieść się do własnego
apartamentu na pierwszym piętrze. Aż do teraz, nawet w najcięższych, najburzliwszych chwilach,
znajdowała spokój i pociechę w patrzeniu na ogród i dalej, na krajobraz Hampshire. Jednak dzisiaj
nie widziała kwietników mieniących się żywymi barwami pełni lata, wspaniałych okazów drzew
zasadzonych jeszcze przez jej prapradziadka, rozległych trawników, jaskrawozielonych po
niedawnym deszczyku.
Tom nie żył. Poległ na polu chwały.
Powiedziano jej o tym przed paroma tygodniami. Wszystkie formalności, wizyty prawników
rodziny i całą resztę przetrwała jak ogłuszona, wciąż w pewnym sensie licząc na to, że Tom wpadnie
do jej pokoju, z uśmiechem na ujmującej twarzy, kpiąc z niej, że nabrała się na jego kolejną sztuczkę.
Otrzymany właśnie list sprawił, że bolesna prawda w końcu do niej dotarła. Tom nie wróci. Nigdy.
Ukryła twarz w dłoniach i list pofrunął na podłogę.
- Katharine! Moje dziecko!
Na dźwięk znajomego głosu Katharine wyprostowała się.
- Nic mi nie jest, Tilly - powiedziała, odwracając się od okna. - Nie mam zamiaru się załamywać.
- Mogłoby ci to dobrze zrobić - zauważyła szorstko panna Tillyard. - Nie możesz dalej żyć tak jak
teraz.
- Wiem o tym. Muszę wziąć się w garść i poczynić plany.
- Nie o to mi chodziło, ale zgadzam się, musisz pomyśleć o przyszłości. - Podeszła bliżej i
podniosła list leżący na podłodze. - To cię tak zasmuciło?
- Tak. To list od jednego z przyjaciół Toma z wojska, majora Calthorpe'a - lorda Calthorpe'a. Tom
opowiadał mi o nim. To... to bardzo miłe. Najwyraźniej major bardzo Toma lubił.
- Czy lord Calthorpe był z twoim bratem, kiedy...
- Nie, ale rozmawiał z kimś, kto tam był. Napisał mi, że Tom zginął jak bohater. - Zawiesiła głos,
lecz po krótkiej przerwie podjęła; - Lord Calthorpe widział Toma po raz ostatni w noc poprzedzającą
bitwę pod Waterloo. Rozmawiali o mnie. - Znów umilkła i ponownie zebrała się w sobie. -
Przyjeżdża na krótko do Anglii i chciałby mnie odwiedzić. Wie, że nie mam nikogo bliskiego, toteż
zaoferował mi swą pomoc. To bardzo miły list.
Katharine załamał się głos, ale panna Tillyard oparła się pokusie objęcia dziewczyny ramieniem.
Znała swą podopieczną nie od dziś. Kiedy panna Payne cierpiała, każda próba pocieszania jej była
skazana na niepowodzenie -akceptacja serdeczności była w jej oczach jednoznaczna ze słabością.
Panna Tillyard, zachowując dystans, spytała:
- Kiedy się z nim zobaczysz?
- Wcale się z nim nie zobaczę. Nie chcę nikogo widzieć.
- Powinnaś.
- To bardzo miłe ze strony lorda Calthorpe'a, ale co on może zrobić?
- Katharine, zadał sobie trud, żeby do ciebie napisać. Powinnaś się z nim zobaczyć.
- Nie, Tilly! Nie! Nie zniosłabym tego. Prześlę mu list z podziękowaniem, oczywiście.
- Nie zbywaj go, moja droga. Kiedyś możesz dojść do wniosku, że jego pomoc jest ci potrzebna.
Dlaczego nie miałabyś skreślić paru słów, że zobaczysz się z nim za parę tygodni, jak tylko poczujesz
się lepiej?
- Nie będzie mógł przyjechać. Z tego, co pisze, wynika, że wciąż należy do sztabu księcia
Wellingtona i razem z nim przebywa we Francji. Poza tym naprawdę nie jestem w stanie wyobrazić
sobie, jakiej pomocy mógłby udzielić mi kompletnie obcy człowiek. Skoro jednak uważasz, że tak
będzie grzeczniej, zrobię, jak mówisz. - Katharine odwróciła się do niej plecami i zaczęła
kontemplować widok za oknem. W pokoju zapadła cisza.
Po chwili panna Tillyard spytała półgłosem:
- Kiedy ma przyjechać twój wuj?
- Lada dzień.
- Czy opiekunowie zdecydowali, co się z tobą stanie?
- Generał Armitage powiedział, żebym zaczekała, aż wuj zamieszka w Herriards. Sir James
naturalnie się z nim zgodził - dodała z nutą goryczy. - Ci dwaj staruszkowie liczą, zdaje się, na to, że
wuj Henry przyjmie mnie pod swój dach. W przeciwnym razie nie mieliby pojęcia, co ze mną
począć.
- Ten cały majorat jest nieludzki! - wybuchnęła panna Tillyard z nietypową jak na nią
zapalczywością. —Ty zajmowałaś się Herriards - nie tylko kiedy zachorował twój dziadek, ale przez
cały ten czas, gdy twój brat służył w wojsku. - Przerwała i zamyśliła się. - A jak się nad tym
zastanowić, zajmowałaś się wszystkim również wówczas, kiedy twój brat był w domu! Tom myślał
wyłącznie o wojsku i o tym, jak szybko uda mu się doń wrócić. A teraz, tylko dlatego, że jesteś
kobietą, tracisz dach nad głową, a posiadłość ma przejść na własność kogoś, kto nigdy się nią nie
interesował. To nie w porządku!
Katharine posłała jej smutny uśmiech.
- To niezupełnie wina wuja Henry'ego, że tu nie bywał. Mój dziadek sobie tego nie życzył.
- A dlaczego tak było, bądź łaskawa wyjaśnić?
- Nigdy się tego nie dowiedziałam. Wuj Henry tak naprawdę nie jest moim wujem. Jest dość
dalekim kuzynem, a więc Tom i ja nigdy nie mieliśmy z nim do czynienia. Myślę, że w grę wchodzi
rodowa waśń. Dziadek zawsze mówił o nim „ten łajdak Henry".
- I spójrz, co się stało. Herriards należy teraz do Henry'ego Payne'a tylko dlatego, że jest następny w
linii męskiej po Tomie. Wszystko jest jego - gospodarstwa ziemie i dom.
Twarz Katharine skurczyła się.
- Tak, straciłam zarówno dom, jak i brata. - Powiedziała to tak obojętnym tonem, że tylko ktoś,
kto znał ją tak dobrze jak jej była guwernantka, był w stanie wyczuć ból ukryty pod tymi rzeczowymi
słowami.
Po chwili milczenia panna Tillyard podjęła żywo:
- Musimy patrzeć optymistycznie, Katharine. Niewiele wiesz o Henrym Paynie. Nie wierzę, że
jest takim łajdakiem, za jakiego uważał go twój dziadek. Mówiłaś, że ma rodzinę - syna i córkę
mniej więcej w twoim wieku. Mogłabyś zyskać nowych przyjaciół. Od lat brakowało ci towarzystwa
rówieśników.
- Nigdy tego nie chciałam. Ty mi całkowicie wystarczałaś, Tiłly.
- Stara guwernantka.
- A teraz przyjaciółka - podkreśliła Katharine. - Nie potrafię wyrazić, jaka ci jestem wdzięczna, że
zgodziłaś się zamieszkać ze mną po śmierci dziadka. Wiem, jak bardzo kochasz ten swój domek w
wiosce.
- Wciąż tam stoi - zauważyła panna Tillyard. - Jak tylko pan Payne i jego rodzina się tutaj pojawią,
wrócę do siebie. Nie będziesz mnie potrzebowała, a twój wuj nie byłby zadowolony, gdybym została.
A teraz napisz do lorda Calthorpe'a. Jesteś pewna, że nie chcesz, by przyjechał?
- Całkowicie. Mam już dwóch opiekunów, którzy mówią mi, co powinnam robić. Nie potrzebuję
rad kolejnego starszego pana, choćby był nie wiem jak miły.
- Katharine! Lord Calthorpe jest oficerem w czynnej służbie. Nie może być stary.
- Jest w sztabie księcia. Zauważyłaś, że nie brał udziału w walce razem z Tomem? Pewnie siedział
bezpiecznie na tyłach w kwaterze głównej. Tom zwykł określać oficerów ze sztabu stadem starych
kwok, i to tylko wówczas, gdy chciał być uprzejmy. Nie, nie życzę sobie, żeby jakiś major z
bokobrodami przyjeżdżał tu i opowiadał, jak zginął mój brat. A już z pewnością nie jestem w stanie
sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mogłabym potrzebować jego pomocy.
Tydzień później Katharine siedziała w dużym salonie z panną Tillyard. Obie damy nasłuchiwały z
pozornym spokojem turkotu powozu. Pan Henry Payne zapowiedział swój przyjazd i tego
popołudnia miał przejąć Herriards. Dobiegł ich chrzęst żwiru na podjeździe, odgłosy krzątaniny w
sieni. Wreszcie drzwi do salonu otworzyły się i do środka śmiało wkroczył dobrze zbudowany
dżentelmen, odsuwając z drogi gospodynię. Katharine z zafascynowaniem spostrzegła, że przybysz
ma niebieskie oczy, zupełnie jak Tom, takie same rumieńce, a włosy, choć przyprószone siwizną,
wciąż mają rudawy odcień, jak u jej brata. Jednak rysy twarzy były ostrzejsze mimo szerokiego
uśmiechu.
- Nie ma potrzeby mnie zapowiadać! Nie jestem gościem. - Podszedł i ujął jej dłonie w swoje. -
A oto i mała Katharine. Moja droga, jakże się cieszę, że w końcu się spotkaliśmy. - W tym momencie
twarz mu spoważniała i dodał uroczyście: - Chociaż, naturalnie, okoliczności są dla ciebie bardzo
smutne. W rzeczy samej, dla nas wszystkich. Jak się czujesz, moja droga?
- Dobrze, wuju Henry, dziękuję. Gdzie jest pani Payne? Nie przyjechała z tobą?
- Twoja ciotka Ellen i dzieci przyjeżdżają jutro. Z niecierpliwością wyglądają chwili, w której
zobaczą nowy dom, ale nie mogliśmy wyjechać z Cheltenham wszyscy razem. - Spojrzał pytająco na
pannę Tillyard. - A to kto?
- To moja dawna guwernantka i droga przyjaciółka, panna Emily Tillyard. Pan Payne, Tilly.
Uśmiech Henry'ego Payne'a przygasł. Nowo przybyły skłonił się niedbale w odpowiedzi na
ukłon panny Tillyard i powiedział:
- Twoja guwernantka, tak? Nie jesteś za duża na guwernantkę?
- Nie zrozumiałeś mnie, wuju. Tilly nie jest już moją guwernantką, zamieszkała ze mną po śmierci
dziadka.
- Ach. Twoja dama do towarzystwa. Cóż, teraz nie będzie takiej potrzeby, moja droga. Panna Tillyard
będzie mogła rozejrzeć się za inną posadą, jak tylko przybędzie twoja ciotka, to znaczy jutro. -
Uśmiechnął się promiennie do nich obydwu, zupełnie jakby wyświadczył im wyjątkową przysługę i
dodał: -Siadaj, siadaj, moja droga. Nie ma potrzeby robić takich ceremonii. Pani także, panno Tilson,
chyba że woli pani udać się do swego pokoju, naturalnie. I zacząć się pakować.
Katharine kipiała oburzeniem. Do złości na afront wobec Tilly doszła głęboka uraza po tym, jak
wuj zaprosił ją, by usiadła w bądź co bądź jej własnym salonie, w każdym razie do niedawna
własnym. Tylko ostrzegawcze spojrzenie Tilly powstrzymało ją przed zbyt gwałtowną reakcją. Po
chwili udało jej się powiedzieć spokojnie:
- Panna Tillyard nie musi szukać innej posady, wujku Henry. Jest moją przyjaciółką, a nie służącą
i ma własny dom w Herriard Stoke.
Henry Payne zdawał się nie słuchać. Chodził po salonie, przyglądając się obrazom i bibelotom z
miną właściciela. Wreszcie stanął i zauważył:
- Wiesz, sporo tu wartościowych rzeczy. Pani Payne bę dzie zachwycona. Jak tylko przyjedzie,
musisz oprowadzić nas po całym domu. Pozostawięjej wybór pokojów dla dzieci i dla niej samej.
Nie martw się, Katharine, moja droga. Jeśli zechcesz zamieszkać z nami, na pewno i dla ciebie
znajdzie się miejsce, bez obaw. Tu czy tam.
Po pierwszym spotkaniu z wujem Katharine była lepiej przygotowana na powitanie pani Payne.
Rzeczona dama przybyła następnego dnia w pretensjonalnym koczu, z córką u boku. Towarzyszyło
im kilku stajennych w wyszukanej liberii.
Czując, że będzie jej potrzebne wsparcie moralne, Katharine nakłoniła Tilly do odłożenia wyjazdu
do Herriard Stoke aż do przybycia pani Payne i teraz obie stały o krok za Henrym Payne'em na
frontowych schodach prowadzących do domu.
Powóz zatrzymał się, stajenni ustawili się przy drzwiczkach i pani Payne wysiadła. Dość
korpulentna, przeciętnego wzrostu, niemniej robiła imponujące wrażenie. Miała na sobie pasiasty
jedwabny żakiet i bogato zdobioną duszkami, watowaną suknię z jaskrawoniebieskiego jedwabiu.
Obie rzeczy były najwyraźniej nowe. Na dobranym do sukni czepku kołysały się dwa olbrzymie
pióra, największe, jakie Ka-tharine kiedykolwiek widziała. Przed wejściem na schody dama
zatrzymała się. Para zimnych niebieskich oczu świdrowała elegancki fronton Herriards, szerokie
schody prowadzące ku drzwiom, proporcjonalnie rozmieszczone okna po obydwu stronach, piękną
balustradę.
Wreszcie pani Payne skrzywiła się i oświadczyła tonem głębokiej dezaprobaty:
- Henry! Nie miałam pojęcia, że ten dom jest tak mały! Będziemy musieli go rozbudować,
naturalnie.
- Cokolwiek zechcesz, moja droga. Na plany będzie dość czasu później. Chodź. Musisz poznać
naszą kuzynkę.
Kiedy Katharine złożyła głęboki ukłon, pani Payne roześmiała się sztucznie i powiedziała:
- Katharine? Och, nie, nie może tak być! To imię mojej córki. Będziemy na ciebie mówić Kate.
To jest Catharine! - Odwróciła się i skinęła na córkę, żeby podeszła. Catharine Payne miała na sobie
białą suknię z większą liczbą falbanek i wstążek, niż zalecał dobry gust. Za to jej twarz i figura były
bez zarzutu. Niewysoka, ale niezwykle proporcjonalnie zbudowana, o wielkich błękitnych oczach,
cerze jak krew z mlekiem i złocistorudych lokach okalających twarz w kształcie serca.- Uroda
Payne'ów w czarująco zminiaturyzowanej postaci. Dziewczyna posłała Katharine grzeczny uśmiech
i ukłoniła się. Katharine, która przy filigranowej pannie Payne czuła się jak żyrafa, odpowiedziała
uprzejmym dygnięciem i przedstawiła pannę Tillyard.
Matka i córka niemal niedostrzegalnie skinęły głowami w kierunku Tilly i wkroczyły do sieni.
- Ach! To już coś! - zawołała pani Payne na widok imponującej klatki schodowej i biało - złotego
kasetonowego sufitu. - Naturalnie wymaga odnowienia. Wyjątkowo zaniedbany, ale, tak, da się z
nim coś zrobić. - Zwróciła się do Katharine. - Chciałabym teraz zobaczyć sypialnie, Kate, zanim
nadejdą nasze rzeczy.
- Naturalnie. Czy mam posłać po gospodynię? - spytała chłodno Katharine.
Pani Payne odparła z uśmiechem:
- To chyba ja powinnam posłać po gospodynię, moja droga. Swoją drogą, doskonały pomysł. -
Odwróciła się do służącego, stojącego w sieni. - Ty tam! Sprowadź... - Jak nazywa się ta kobieta,
Kate?
- Pani James.
- Sprowadź James! - Służący spojrzał na Katharine, która skinęła głową.
- Pewnie jest na górze, Charles - powiedziała spokojnie. - Powiedz jej, żeby zeszła i poznała
swoją nową panią.
Pani Payne zrobiła niezadowoloną minę.
- Z tą „nową panią" to się jeszcze zobaczy. Spodziewam się, że będzie mi wolno samej
decydować, kogo zatrudnić. Na razie jednak... Chciałabym, żebyś poszła z nami obejrzeć pokoje,
Kate. Byłoby łatwiej pomówić o zmianach, które tu wprowadzę. Jak już wybiorę pokoje dla nas i
dzieci, pewnie będziemy musieli znaleźć też coś dla ciebie. Z tego, co mówił twój wuj, wynika, że
jesteśmy teraz twoją jedyną rodziną, czy tak?
- Tak - odparła Katharine. - Ale... - zawahała się. Nie była pewna, czy chce zamieszkać z Henrym
Payne'em i jego żoną, jednak powiedzenie tego na tak wczesnym etapie znajomości mogłoby zostać
uznane za niegrzeczność.
- Wielka szkoda. Zobaczymy, co da się zrobić. Twoja dama do towarzystwa musi stąd odejść,
naturalnie. Jej pokój na pewno będzie potrzebny. Zorganizowałaś już jej wyjazd?
- Panna Tillyard jeszcze dziś wraca do swego domu.
- To dobrze. No więc, gdzie są te pokoje?
Tilly poszła dokończyć pakowania, a Katharine nie pozostało nic innego, jak oprowadzić panią
Payne po domu.
Następna godzina należała do tych, o których Katharine wolałaby zapomnieć. Herriards nie rościło
sobie pretensji do rezydencji; ot, wygodny, proporcjonalnie zbudowany dom rodzinny. Kolejne
pokolenia nadawały mu swój szlif, niemniej pozostał harmonijną mieszaniną idei i gustów. Nie
pasował jednak do wyobrażeń pani Payne o tym, co jej się należy z racji nowej pozycji. Patrzyła,
krytykowała, snuła plany burzenia ścian, wyrzucania ekranów, dodawania drzwi: okien, aż
Katharine miała ochotę krzyczeć. Nic nie zyskało jej aprobaty. Wreszcie doszły do pokojów
Katharine.
- Bardzo przyjemny apartament - zauważyła pani Payne po wejściu do środka, rozglądając się
wokół. Katharine przyjęła jej słowa z zaskoczeniem i dumą. Sama zadbała o wystrój, a
pomieszczenia umeblowano z prostotą, niemniej bardzo ładnie. Nie sądziłaby jednak, że są w
guście pani Payne.
- Rozległy widok z okna - oświadczyła pani Payne. -Wprawdzie sypialnia nie grzeszy wielkością,
ale salon jest całkiem, całkiem. Na pewno spodoba się Catharine.
- Catharine?
- Oczywiście, trzeba będzie przeprowadzić remont, zanim moja córka się tu wprowadzi.
Wyposażenie jest żałośnie skromne. Myślę jednak, że po dodaniu kotar i dodatkowych draperii w
nowoczesnym stylu będzie jej się tutaj dobrze mieszkało. Te szafy na książki muszą stąd zniknąć,
naturalnie, no i trzeba zrobić miejsce na większą toaletkę i kufry na ubrania.
Zaszokowana Katharine zaniemówiła, za to głos zabrała pani James:
- Bardzo przepraszam, proszę pani, ale to pokoje panny Katharine. Naszej panny Katharine.
Zimne niebieskie oczy zmierzyły gospodynię od stóp do głów.
- Chciałaś chyba powiedzieć, że to były pokoje panny Kate, James. Teraz wszystko się zmieniło.
To moja córka będzie tu znana jako panna Catharine, a te pokoje będą do niej należeć. Pannę Kate
ulokujemy gdzie indziej. Przeprowadzka nastąpi po niedzieli.
- Ale...
Zanim gospodyni zdołała powiedzieć cokolwiek więcej, wtrąciła się Katharine.
- Pani Payne ma całkowitą rację, pani James. Herriards ma nowych właścicieli, którzy życzą sobie
wprowadzić swoje porządki. A my musimy się dostosować do ich planów. Najlepiej jak potrafimy. -
Odwróciła się do ciotki i powiedziała stanowczo: - To ostatnie pokoje na tym piętrze, ciociu Ellen.
Mam nadzieję, że mi wybaczysz, jeśli teraz cię zostawię. Obiecałam pannie Tilłyard, że pomogę jej
w przeprowadzce do Herriard Stoke.
- Och! Cóż, chyba będę musiała - odparła ciotka burkliwie. - Myślałam... Mimo to zrobiłyśmy
całkiem dużo i trochę się zmęczyłam. James, napiłabym się herbaty. Przynieś ją do salonu za
dziesięć minut, jeśli łaska. - Powiedziawszy te słowa, wyszła dostojnie, pozostawiając Katharine i
gospodynię pośrodku pokoju. Pani James pokiwała głową.
- Nic nie mów, James - powiedziała Katharine. - To nic nie da, może tylko pogorszyć sytuację.
Musisz myśleć o swojej przyszłości. - Po czym, gdy już gospodyni z ociąganiem odwróciła się do
wyjścia, Katharine dodała pod nosem: - A ja z pewnością będę musiała pomyśleć o swojej.
Tego wieczoru przy stole wuj Henry dużo mówił o zmianach, jakie zamierza wprowadzić w
posiadłości. Rozprawiał o plonach i planowaniu, nowych metodach i najnowszych tendencjach, ale
Katharine nie wydał się przekonujący. Po paru ostrożnych pytaniach zorientowała się, że wuj ma
znikome pojęcie o zarządzaniu majątkiem ziemskim i myśli raczej o eksploatacji, nie o rozwoju.
Państwo Payne'owie widocznie pozbyli się własnego niewielkiego spadku przed paroma laty i od tej
pory żyli wystawnie z dochodów Cheltenham. Prześcigali się w pomysłach na to, co zrobią z nowo
zdobytym bogactwem i pozycją, do których doszli wskutek nieoczekiwanej śmierci Toma Payne' a.
- Coś mi się przypomniało, Kate, moja droga - powiedział wuj w pewnej chwili. - Zamierzam jutro
pojechać do Basingstoke, by zobaczyć się z prawnikami. Zauważyłem, że po południu faetonem
odwiozłaś swoją guwernantkę do Herrlard Stoke. Nie przyszło ci do głowy spytać mnie o
pozwolenie. Chciałbym, żebyś pamiętała o tym na przyszłość, zanim weźmiesz któryś z moich
powozów. To dotyczy także koni.
- Ale faeton należy do mnie. Dziadek przeznaczył go do mojego użytku. Tak samo jak niektóre
konie.
- Tak mogło być dawniej, Kate. Ale, jak powtarzam, sytuacja się zmieniła, moja droga.
- Nie wszystko. Konie...
- Nie życzę sobie, by mi przerywano ani sprzeciwiano mi się przy moim własnym stole, Kate! Ani
słowa więcej!
- Ale...
- Ani słowa więcej, Kate! - Choć wuj wciąż się uśmiechał, przy stole zapadła cisza. -
Porozmawiam z prawnikami i zobaczymy, co da się zrobić, jeśli chodzi o twoją przyszłość.
Zatroszczę się o ciebie, naturalnie w miarę możliwości. Na razie nie mam zamiaru prowadzić
rozmów tego rodzaju i mam nadzieję, że postąpisz zgodnie z moim życzeniem. - Spojrzał po
zebranych przy stole. - Teraz porozmawiamy o czymś innym.
Gdybym miała szlachetniejszą naturę, pomyślała Katharine, postarałabym się lepiej przygotować
wuja Henry'ego na szok, który czeka go w Basingstoke, bez względu na to, jak bardzo nań zasłużył.
Ale, zbyt przybita i nazbyt zmęczona, by choć spróbować, słuchała w milczeniu, jak ciotka Ellen
mówi o sypialniach i o rozmieszczeniu w nich poszczególnych członków rodziny. Po dyskusji, bez
którego pokoju można się obyć, ciotka postanowiła przeznaczyć dla Katharine mały pokoik na
najwyższym piętrze, używany do niedawna przez pokojówkę. Katharine nie oponowała. Ani
wielkość, ani położenie pokoju nie miały najmniejszego znaczenia. Nie będzie mieszkała w nim
długo. Pozostanie w Herriards pod rządami wuja nie wchodziło w grę.
Doszedłszy do tego wniosku, Katharine postanowiła jak najszybciej spotkać się z opiekunami i
porozmawiać z nimi o wyprowadzce. Wybrałaby się do nich zaraz na drugi dzień, gdyby wuj Henry nie
zapowiedział, że zamierza pojechać do Basingstoke. Jednakże myśl o podróży do Basingstoke i z
powrotem w towarzystwie wuja przyprawiła ją o mdłości, toteż postanowiła odłożyć wizytę o dzień. Ta
decyzja wydawała jej się nieszkodliwa, gdyby jednak wiedziała, ile kłopotów jej przyczyni w
następnych tygodniach, pojechałaby w jego towarzystwie, nawet gdyby był w dwójnasób przykry.
Na razie gratulowała sobie przezorności. Podróż powrotna z Basingstoke byłaby wysoce
uciążliwa. Po spotkaniu z prawnikami, którzy zajmowali się sprawami posiadłości, wuj Henry
wpadł w fatalny nastrój. Kiedy zajechał przed dom, konie były pokryte pianą; wysiadłszy, ryknął na
stajennego, brutalnie odepchnął służącego, który otworzył mu drzwi, i rzucił mu w twarz kapelusz i
laskę. Wreszcie zamknął się w bibliotece i wyszedł stamtąd dopiero wtedy, kiedy nadeszła pora
kolacji.
Katharine domyślała się przyczyn podłego nastroju wuja, niemniej była zaskoczona zmianą, jaka
w nim zaszła. Promienna mina, pewność siebie, dobroduszność - znikły bez śladu. Za to jadł w
milczeniu, pił dużo i niecierpliwie bębnił palcami po stole, kiedy tylko kieliszek był pusty. Nie licząc
ponurych spojrzeń, które od czasu do czasu posyłał w jej kierunku, ignorował całą rodzinę. Rozejrzała
się. Drugi koniec stołu zajmowała ciotka Ellen, pozornie niewzruszona zachowaniem męża,
pochłonięta rozmową z synem i córką, którzy siedzieli po jej obu stronach. Walter Payne, syn i
spadkobierca wuja Henry'ego, przyjechał tego popołudnia i Katharine miała okazję mu się
przyjrzeć. Choć uśmiechnął się do niej czarująco, kiedy matka ich sobie przedstawiła, ucałował jej
dłoń i oświadczył, że miło mu ją poznać, jego uwagę wkrótce pochłonęło coś innego i od tamtej pory
prawie się do niej nie odzywał. Odniosła nieodparte wrażenie, że oszacował bezdomną kuzynkę
Kate i uznał, że nie jest warta jego uwagi.
Walter był wysoki jak ojciec, aczkolwiek smuklejszy i także miał błękitne oczy Payne'ów,
złotorude kręcone włosy i świeżą cerę. Katharine obserwowała go ze szczególnym zaciekawieniem.
Był podobny, a zarazem niepodobny do Toma. Tak samo przystojny, tak samo chętny do śmiechu i
czarujący, a jednak, choć nie potrafiła określić, na czym to polega, różnili się, i to bardzo. Tom był
beztrosko prostolinijny, szczery i bezpośredni, niczego nie maskował ani nie ukrywał. Mógł
doprowadzić do szału, rozdrażnić, zmartwić brakiem taktu, ale z Tomem zawsze wiedziało się, na
czym się stoi. Zachowanie Waltera Payne'a było rozmyślnie czarujące, starannie przemyślane i
wyreżyserowane. Pod pozorami szczerości krył się fałsz.
Wtem Katharine została wyrwana z zamyślenia, bo Henry Payne nagle ożywił się i rzekł ostro:
- Walterze! Czemu tak karygodnie zaniedbujesz swoją kuzynkę? Pomyśli, że jesteś gburem! -
Kiedy Katharine, zaskoczona tym tonem, odwróciła głowę i spojrzała na wuja, dodał z udaną
łagodnością: - Chyba nie chcesz, by Kate po myślała, że nie potrafisz się zachować, mój chłopcze?
Ojciec i syn przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, wreszcie Walter wzruszył ramionami i
powiedział obojętnym tonem:
- Przepraszam, ojcze. Nie zdawałem sobie sprawy, że nieodpowiednio się zachowuję. - Odwrócił
się z uśmiechem do Katharine. - Czy byłem nieuprzejmy, kuzynko? Proszę o wybaczenie,
zasłuchałem się w to, co mówią o Herriards moja siostra i matka. Zamierzają wprowadzić w domu
mnóstwo ulepszeń; dla mnie mógłby pozostać taki jak teraz. Pewnie będzie ci smutno go opuścić.
- Tak, to prawda - odparła Katharine. - Mieszkałam tu przez całe życie. Wszędzie indziej będę się
czuła obco, przynajmniej z początku.
Catharine Payne zareagowała na te słowa.
- Przez całe życie? Cały czas? Ale na pewno byłaś w Londynie?
–
Nie, nigdy nie wyjeżdżałam z Herriards.
Głos ciotki Ellen ociekał jadem, kiedy spytała:
- Chcesz powiedzieć, że twój dziadek nie zadbał o to, byś została wprowadzona do towarzystwa?
Zdumiewa mnie to.
- Zdaje się, że miał taki plan, zanim zachorował. Potem już nie było okazji. - Katharine mówiła
chłodno, urażona krytycznymi uwagami pod adresem ukochanego dziadka.
- Powinien był ją znaleźć! Zapewne w wieku osiemnastu lat, jako panna Payne z Herriards,
mogłabyś nieźle wyjść za mąż, a teraz... Ile właściwie masz lat? Dwadzieścia trzy?
- Dwadzieścia jeden.
- Naprawdę? Tylko dwadzieścia jeden? Zaskakujące. Jak by na to patrzeć, jesteś starsza, w dodatku
właściwie znikąd, i o wiele trudniej będzie ci znaleźć odpowiedniego męża. Mam nadzieję, że nie
liczysz na moją pomoc w tej sprawie. Byłoby to wyjątkowo kłopotliwe. W przyszłym roku
zamierzamy zaprezentować Catharine i będę musiała poświęcić temu przedsięwzięciu wszystkie siły.
Tak, liczymy na wielki iukces, prawda, mój skarbie? Pochlebiam sobie, że w Londynie nieczęsto
widuje się takie piękności jak ona. Oczywiście pobyt w stolicy będzie się wiązał ze sporymi
wydatkami.
Zadowolona z siebie Catharine Payne pogładziła jasne loki.
- Kiedy papa powiedział nam o śmierci twojego brata i o tym, że Herriards będzie nasze,
poczyniliśmy mnóstwo planów. W przyszłym roku wynajmiemy dom w Londynie a cały sezon, a ja
sprawię sobie nową garderobę na prezentację. Nie wyobrażasz sobie, jak na to czekam.
Podskoczyła, bo ojciec uderzył pięścią w stół i wreszcie rozpętała się burza.
- Milcz! Nie wiesz, o czym mówisz, panienko! Żadne z was nie wie, o czym mówicie!
Catharine wpatrywała się w ojca z urazą i ze zdziwieniem. W końcu, z oczami pełnymi łez,
odwróciła się do matki.
–
O co chodzi? - spytała żałośnie. — Co ja takiego powiedziałam? Dlaczego papa jest taki zły.
–
Obiecał, że pojedziemy do Londynu, prawda? Obiecał!
Pani Payne odparła władczo:
- Nie martw się, Catharine. Twój ojciec zaręczył, że w przyszłym roku zostaniesz wprowadzona
do towarzystwa, a ja dopilnuję, żeby dotrzymał słowa, bez obaw. - Zwróciła się do męża. - Co się
dzieje, mój drogi?
Henry Payne, nie zwracając uwagi na żonę, popatrzył gniewnie na Katharine.
- Rozbawiło cię to? - spytał surowo.
- Co takiego, wuju?
Stanął u szczytu stołu, piorunując ją wzrokiem.
- Nie udawaj niewiniątka, młoda damo! Pozwoliłaś mojej biednej żonie planować zmiany w
domu, słuchałaś bez mrugnięcia okiem, kiedy moja biedna mała córeczka snuła marzenia o
debiucie, a przez cały ten czas wiedziałaś, że nie ma pieniędzy nawet na połowę tego wszystkiego!
Ależ musiałaś się śmiać!
- Co takiego?! - zawołała pani Payne. - O czym ty mówisz, Henry?
Wybuch Henry'ego Payne'a zmroził Katharine. Gdy tylko doszła do siebie, powiedziała
stanowczo:
- Mylisz się, wuju, i to bardzo. Wiedziałam, jak się przedstawia sytuacja, naturalnie, ale
powiadomienie cię o warunkach spadku z pewnością nie należało do mnie. Co więcej, kiedy
wczorajszego wieczora przy kolacji próbowałam coś powiedzieć, poleciłeś mi milczeć. Zapewniam
cię jednak, że nigdy się z tego nie śmiałam. Nie było mi do śmiechu, odkąd dowiedziałam się o
śmierci brata i straciłam... zarówno jego, jak i mój dom. - Nie będąc w stanie mówić dalej, wstała i
podeszła do okna. Ogrody i tarasy skąpane były w łagodnym świetle zachodzącego słońca. Herriards
nigdy nie wyglądało piękniej. Powiedziała sobie, że przeżyje ten koszmar. Musiała jednak uciec od
tych ludzi tak szybko, jak się da.
- Panie Payne, powiesz nam, jeśli łaska, o co w tym wszystkim chodzi - zabrała głos pani Payne. -
Nalegam!
- Tak. Powiedz nam, ojcze, proszę. - Błękitne oczy Ca-tharine ponownie napełniły się łzami. - Czy
to miejsce - końcu jest nasze, czy nie?
- Dom i ziemie są moje. Przychód z nich też. Ale tutejsi prawnicy powiedzieli mi, że wszystkie
pieniądze należą do drugiej linii rodziny. Do Framptonów. Prababka tej tu dziewczyny była hrabiną i
jej pieniądze, pieniądze Framptonów, nie wchodzą w skład majątku. Nie mają nic wspólnego z
Herriards. Stanowią fundusz powierniczy waszej kuzynki.
- Kate? - Ciotka Ellen wpatrywała się w Katharine ze zdziwieniem. - A na co jej one? Nie, nie
wierzę, prawnicy musieli popełnić błąd. Musisz ich dokładnie wypytać, Henry.
- Niestety, nie ma mowy o pomyłce. Mój dziadek miał prawo decydować o losach fortuny
Framptonów - oznajmiła Katharine lodowatym tonem, odwracając się od okna.
Pod wpływem doznanego szoku ciotka Ellen na minutę zaniemówiła. A potem powiedziała
beznamiętnie:
- To z czego będziemy żyli?
Walter, który przez cały ten czas zachowywał milczenie, spojrzał znacząco na ojca, wstał i dołączył
do Katharine stojącej w oknie.
- Musieliśmy ci się wydać bardzo wyrachowani - zauważył. -.Słowa mego ojca najwyraźniej cię
przygnębiły. - Ale wszyscy doznaliśmy potężnego szoku. Zdołasz nam wybaczyć? Z pewnością
dochody Herriards pozwalają na całkiem dostatnie życie?
- Ale nie wystawne! - wtrąciła matka. - Nie takie jak planowaliśmy.
Walter zerknął na zaciętą twarz Katharine, spojrzał na matkę, marszcząc brwi, a następnie
powiedział:
- Jestem pewien, że sytuacja nie jest tak beznadziejna, na jaką wygląda, mamo. Zobaczymy, co da
się zrobić. Myślę, że kuzynka ma dość tej rozmowy Bardzo pobladła. Czy zechciałabyś pokazać mi
ogród, Kate? - Wziął Katharine pod ramię i zdecydowanie wyprowadził z pokoju, nie zwracając
uwagi na resztę rodziny. Katharine, zbyt znużona, by się sprzeciwiać, wyszła z nim bez słowa
protestu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kiedy następnego dnia Katharine poszła do stajni i dowiedziała się, że wuj Henry zdążył już wziąć
faeton, wpadła we wściekłość. W tej sytuacji nie mogła wybrać się do Basingsoke i poradzić
opiekunów. Zmuszona do zmiany planów, postanowiła pójść na spacer do Herriard Stoke w
odwiedziny do Tilly. Ten czas nie zostanie zmarnowany. Dobrze będzie porozmawiać z przyjaciółką
przed stawieniem czoła sir Jamesowi i generałowi Armitage.
Tilly, uszczęśliwiona wizytą, bez ceremonii zaprosiła Katharine do ogrodu. W domku podczas jej
nieobecności utrzymywano ład i porządek, a niewielki ogród na tyłach był pełen zapachów i kolorów.
Obydwie damy usiadły na ławeczce pod jabłonią.
–
A teraz, Katharine, powiedz mi, co leży ci na sercu?
Zdała Tilly relację z wydarzeń poprzedniego wieczoru zakończyła słowami:
- Jedno jest pewne. Nie mogę mieszkać z wujem i jego rodziną. Muszę stamtąd uciec.
Tilly nie miała zwyczaju niczego owijać w bawełnę.
- Nie masz się dokąd wyprowadzić - zauważyła.
- Nie mogłabym zamieszkać tutaj, z tobą? Tilly uśmiechnęła się.
- Nic nie sprawiłoby mi większej radości, ale nie ma tu zbyt wiele miejsca, moja droga. Zresztą
twoi opiekunowie nawet nie chcieliby o tym słyszeć.
- Jutro się z nimi zobaczę. Muszę ich przekonać, po prostu muszę! Nie zgadzam się na mieszkanie
z wujostwem.
Katharine wstała i zaczęła chodzić po ogródku. Panna Tlily przyglądała się jej z zatroskaną miną.
W końcu powiedziała:
- Na twoim miejscu poczekałabym trochę z rozmową z generałem Armitage i sir Jamesem.
Wysłuchają cię z większym zrozumieniem, jeśli zdołasz mówić spokojnie, pokazać im, że nie
przemawiają przez ciebie wyłącznie emocje. Powinni być przekonani, że próbowałaś mieszkać z
wujostwem.
- Tilly, najbardziej boję się tego, że oni nigdy nie będą gotowi mnie wysłuchać. To zmęczeni starzy
ludzie. Nie mieliby pojęcia, co ze mną począć, jeśli nie zostałabym u wuja. Co, do licha, wyobrażał
sobie dziadek, obarczając mnie takimi opiekunami, doprawdy nie wiem.
Tilly w duchu się z tym zgadzała, ale zachowała swoje zdanie dla siebie. Oznajmiła z
przekonaniem:
- Stanowczo za wcześnie na ocenę sytuacji. Nie zdążyłaś poznać rodziny Payne'ów z lepszej strony.
Pod wpływem wielkiego rozczarowania ludzie czasami zachowują się nietypowo. Skoro pan Payne
zakładał, że pieniądze twego dziadka będą do jego dyspozycji tak samo jak Herriards, musiał przeżyć
szok, dowiedziawszy się, że jest inaczej.
- Mają Herriards! - zawołała Katharine z udręką w głosie. - Czego mogą chcieć więcej?
- Nie wszyscy cenią Herriards tak jak ty. Powinnaś przestać o tym myśleć, kochanie. To już nie
jest twoja sprawa. Musisz o tym zapomnieć i skupię się na tym, co zrobić z własnym życiem.
Głową muru...
- .. .nie przebijesz. Wiem. W dodatku akurat ten mur jest wyjątkowo twardy. - Zapanowało
milczenie, po czym Katharine z wymuszoną wesołością przyznała: - Masz rację, jak zwykle, droga
Tilly. Lepiej zaczekać. Spróbuję zdobyć się na cierpliwość. Faktycznie, nie mogę nic zrobić bez zgody
opiekunów - moja pensja jest śmiesznie niska.
- Powinnaś była kazać ją podwyższyć zaraz po śmierci dziadka.
- Wiem, wiem. Póki żył Tom, miałam jego zgodę na czerpanie pieniędzy z dochodów posiadłości.
Nigdy nie myślałam. .. - Katharine urwała. Po chwili podjęła: - To z lenistwa, tak sądzę. Powinnam
była zająć się tym dawno temu. - Zawiesiła głos. - Ci staruszkowie wciąż uważają mnie za dziecko.
Co ja mówię, za małą dziewczynkę. Byłoby o wiele lepiej, gdybym znała jakiegoś mężczyznę,
któremu mogłabym zaufać i który mógłby mnie reprezentować, kogoś, kogo by szanowali.
- A co z przyjacielem twego brata, tym, który do ciebie pisał?
- Chodzi ci o lorda Calthorpe'a?
- Tak. Zaofiarował się z pomocą i wyglądało na to, że mówi szczerze. Może napisałabyś do niego
jeszcze raz? Wydaje mi się, że to właśnie ktoś taki, kogo generał i sir James byliby skłonni
wysłuchać.
- Chyba tak zrobię - powiedziała Katharine powoli. -Masz słuszność. Lord Calthorpe sprawiał
wrażenie człowieka, któremu mogłabym zaufać. Zastanawiam się, czy jest jeszcze w Anglii? Tilly,
jesteś genialna. Napiszę do lorda Calthorpe'a jeszcze dziś wieczorem. Tym razem zaproszę go tutaj.
- Kiedy zeszła na dół następnego ranka, od razu przypomniały jej się słowa Tilly. Chyba wuj
Henry doszedł do siebie po niedawnym rozczarowaniu, bo przywitał ją łagodnym uśmiechem.
Poprowadził ją do pokoju śniadaniowego, gdzie już czekała ciotka. Waltera ani Catharine jeszcze nie było.
- Moja droga Kate - zaczęła ciotka, gdy tylko Katharine usiadła - moja droga Kate, co ty musisz sobie o
nas myśleć? Obawiam się, że nie zachowaliśmy się jak należało. Wybaczysz nam, prawda?
–
Oczywiście - mruknęła Katharine z zażenowaniem.
Wuj odchrząknął i dodał:
- Mam nadzieję, że zapomnisz o tym, co na skarżyłem się wczoraj wieczorem, moja droga. Miałem ciężki
dzień, wiesz? - Spojrzał na nią. - Nie potraktowałaś poważnie tego wszystkiego, mam nadzieję? - Katharine
bez słowa kiwnęła głową, na co roześmiał się i kontynuował: - Oczywiście, że nie! Tak właśnie powiedziałem
Walterowi. Kate to zbyt rozsądna dziewczyna, żeby się denerwować z powodu kilku pochopnie
wypowiedzianych słów. Bardzo się o ciebie martwił.
- Kochany chłopiec - dodała czule pani Payne. - Ostatni miesiąc był dla nas bardzo trudny, Kate. Zdrowie
mi nie dopisuje, a gdy jestem zmęczona, mnie też zdarza się popełniać błędy. Pewnie kiedy tu przyjechałam,
pomyślałaś sobie, że jestem surowa i bezduszna. To wszystko jest takie skomplikowane. Oczywiście będziesz
korzystać ze swojego apartamentu tak długo, jak zechcesz. Nawet mi się nie śniło pozbawiać cię go.
- Jest pani bardzo miła - odparła Katharine - ale i tak zamierzam spotkać się z opiekunami i porozmawiać o
mojej przyszłości. Panna Tillyard i ja myślałyśmy o tym, żeby zamieszkać razem.
- Chcesz mieszkać z guwernantką?! - wykrzyknął wuj.
- Tak jak mówiłam zaraz po twoim przyjeździe, wuju Henry, panna Tillyard jest moją
przyjaciółką, nie guwernantką.
- Och, może sobie być bardzo poczciwa, ale z pewnością nie jest odpowiednim towarzystwem dla
młodej, bogatej damy. Nawet przez chwilę nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że twoi opiekunowie
by się na to zgodzili.
- Nie, doprawdy - zawtórowała mężowi ciotka Ellen. -To absurdalny pomysł.
- Nie sądzę, proszę pani - odparła Katherine.
- Dziecko, nie zdajesz sobie sprawy, co by to oznaczało. Towarzyski ostracyzm. Nie, nie, o wiele
lepiej dla ciebie, jeśli pozostaniesz z nami, ze swoją rodziną. To jedynie słuszne.
- Dziękuję, ale najpierw zobaczę się z mymi opiekunami - oznajmiła stanowczo Katharine.
- Och, nie bądź taka uparta, dziewczyno - burknęła ciotka Ellen, nie kryjąc zniecierpliwienia.
Wuj Henry przesłał żonie ostrzegawcze spojrzenie i rzekł łagodnie:
- Moje dziecko, rozmowy o interesach ze starszymi panami to niezbyt stosowne zajęcie dla młodej
damy. Myślę, że pertraktacje z nimi powinnaś pozostawić mnie.
- Nie! - zawołała Katharine. Zmusiła się do zachowania spokoju. - Dziękuję, wuju, twoje
pośrednictwo nie jest konieczne. To prawda, moi opiekunowie są w podeszłym wieku, ale znam ich
od dziecka. - A następnie, nieco przeinaczając fakty, dodała: - Zresztą, jest ktoś, kto będzie
występował w moim imieniu, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Tak? Któż to taki?
- Bardzo dobry przyjaciel Toma, lord Calthorpe. Już do niego napisałam. - Nie wyjawiła, że list
nie został jeszcze wysłany. Leżał na stoliku w sieni, czekając na dostarczenie do zakładu pocztowego
w Basingstoke.
Wuj przyglądał się jej w zamyśleniu. Wreszcie przemówił:
- Cóż, to wszystko wydaje się bardzo dziwne. Twoi opiekunowie przyjęli mnie wyjątkowo
życzliwie.
- W samej rzeczy, zdaje się, że sprzyjają planom twego wuja - dodała ciotka Ellen z
zadowolonym uśmieszkiem.
Katharine ogarnął nagły gniew, jednak opanowała się i spytała spokojnie:
- Co to za plany, sir?
- Jak już mówiła twoja ciotka, w dającej się przewidzieć przyszłości powinnaś pozostać pod naszą
opieką. A potem... cóż, zobaczymy, zobaczymy.
Katharine wstała z miejsca.
- Twoja troska o mnie przynosi ci zaszczyt, wuju Henry, ale jest cokolwiek przedwczesna.
Wolałabym porozmawiać o mojej przyszłości bez pośredników, zarówno z sir Jamesem, jak i z
generałem Armitage. Nawiasem mówiąc, kiedy się z nimi widziałeś?
Wczoraj, moja droga. Pomyślałem, że powinienem się im przedstawić. Zabrałem ze sobą Waltera.
Ucięliśmy sobie bardzo miłą półgodzinną pogawędkę z sir Jamesem i z generałem.
- Skoro to spotkanie miało miejsce w tak licznym gronie, dziwię się, że nie poprosiłeś mnie, bym
się z wami wybrała. Rozmowy z moimi opiekunami z pewnością dotyczą w większym stopniu
mnie niż twego syna.
- Znów zaczynasz, Kate! Kiedy zdasz sobie sprawę, żer młodej damie nie przystoi taka
niezależność? Nie jesteś już sama na świecie. Twoja ciotka i ja jesteśmy po to, by zadbać o twoje
interesy.
- Nie chodzi ci przypadkiem o mój majątek, wuju Henry? Wybacz mi, ale odnoszę wrażenie, że
twoje zainteresowanie moją osobą znacznie przybrało na sile, odkąd dowiedziałeś się całej prawdy o
posiadłości.
Henry Payne uśmiechnął się łagodnie.
- Masz słuszność, naturalnie, ale co w tym złego? Jesteś posażną panną, Kate. Wołałabyś być zdana
na łaskę samolubnego, obojętnego świata? Nie wydaje mi się.
Ciotka Ellen ujęła dłoń Katharine.
- Mamy na względzie wyłącznie twoje dobro, Kate. Biedactwo, gdyby nie my, nie byłoby komu się
o ciebie zatroszczyć.
- Doprawdy, pani, nie doceniasz mnie - odparła Katharine, wyrywając dłoń. - Troszczyłam się o
siebie i o tę posiadłość od lat. Nie potrzebuję opiekunów. Chcę sama podejmować decyzje dotyczące
mojej przyszłości.
Wuj Henry pokręcił głową.
- Sir James mówił, że jesteś uparta, że zbyt długo wolno było robić, co ci się podobało. Okazuje
się, że miał rację. Niemniej wierzę, że wkrótce przeciągnie cię na naszą stronę. Proszę bardzo, spotkaj
się z nim, skoro sobie tego życzysz. To i tak niczego nie zmieni.
Katharine przejął nagły lęk Powiedziała desperacko:
- Poglądy sir Jamesa są nieco przestarzałe. Zawsze mnie lubił. Nie wierzę, że zmuszałby mnie do
zrobienia czegoś, co by mnie unieszczęśliwiło. Muszę się z nim zobaczyć. Dziś. Z generałem
Armitage też porozmawiam. A teraz proszę mi wybaczyć.
Katharine kazała zaprząc faeton i wyruszyła do Basingstoke, gdy tylko zmieniła suknię. Nie
zamierzała odwlekać rozmowy z opiekunami ani dnia dłużej. Nie pozwoli się ignorować. Pozostanie u
wujostwa nie wchodziło w grę; musiała sprawić, by to zrozumieli.
W Basingstoke od samego początku napotkała trudności. Służący sir Jamesa oznajmił, że jego pan
bardzo źle się czuje i nie przyjmuje gości. Katharine znała opiekuna od lat. Ilekroć przyszło mu mierzyć
się z jakimś problemem, uciekał w chorobę. Dotąd nalegała, aż zgodził się ją przyjąć.
- Nie wiem, dlaczego musisz mnie niepokoić. Zawsze byłaś uparta. O co chodzi? - spytał cierpko sir
James.
Katharine nakreśliła mu swój plan wyprowadzki z Her-riards i zamieszkania z panną Tillyard jako damą
do towrzystwa.
- Dlaczego, do licha, chcesz zrobić coś tak głupiego?
- Nie wydaje mi się, że mój wuj i ja możemy żyć w zgodzie pod jednym dachem - odparła z
zażenowaniem.
- Bzdura! Pan Payne sprawia bardzo korzystne wrażenie, a jego syn to wyjątkowo miły młody człowiek.
Od dawna nie miałem do czynienia z kimś tak dobrze ułożonym.
- Uwierz mi, proszę, sir! Mój wuj i ja nigdy nie dojdziemy do porozumienia. Odmawiam mieszkania z nim
i jego rodziną.
- Odmawiasz? Odmawiasz? Co to znaczy, panienko? O, nie, nie możesz odmówić!
- Ale ja...
- Ani słowa więcej, Katharine! Kłopot z tobą polega na tym, że nazbyt długo pozwalano ci chodzić
własnymi drogami. Zawsze uważałem, że masz za dużo do powiedzenia w sprawach zarządzania
posiadłością. To nie jest zadanie dla kobiety. Władza uderzyła ci do głowy.
Katharine rozsierdziła się na tak jawną niesprawiedliwość.
- Nie chciałam zarządzać Herriards, sir. Kiedy mój dziadek zachorował, a Tom był daleko, nie było komu
się tym zająć - oświadczyła żarliwie. Sir James przeszył ją wzrokiem, więc nakazała sobie spokój. - Masz
zupełną rację. Nie mogę nie czuć się zraniona, kiedy wuj przejmuje posiadłość, o której myślałam, że
będzie należeć do Toma. Z pewnością rozsądniej byłoby pozwolić mi zamieszkać gdzie indziej.
- O, nie! Nie próbuj ze mną swoich sztuczek, moja panno: Czas na lekcję pokory. Do licha, taka
smarkula jak ty powinna być szczęśliwa, że nie musi już zajmować się posiadłością. Powinnaś
myśleć o sukniach i tańcach, a nie mówić dorosłym mężczyznom, co powinni robić.
- Ale ja nie chcę myśleć o sukniach i tańcach.
- Czas, żebyś zechciała. O małżeństwie też. Gdyby twój dziadek nauczył cię skupiać się na takich
sprawach, zamiast na zarządzaniu posiadłością i temu podobnych, nie mielibyśmy teraz kłopotów.
Jednakże twój wuj ma całkiem rozsądny pogląd również na tę kwestię, ale o tym innym razem. -
- Jakie rozwiązanie sugerował mój wuj? Jakie on ma prawo sugerować cokolwiek w kwestii mojej
przyszłości? Proszę. pozwól mi wyjechać z Herriards. Ja...
- Nie, ani słowa więcej, Katharine. Podjąłem decyzję. Propozycja twojego wuja wydała nam się
sensowna. On i jego żona mają własne dzieci - rozumiej ą młodych ludzi i z tego co mówił, bardzo
cię polubili. Uważamy, że mogą zapewnić ci taką opiekę, jakiej młoda dziewczyna potrzebuje.
Katharine gestem dała mu do zrozumienia, co o tym myśli. ale sir James ciągnął stanowczo:
- Musisz wyzbyć się urazy i dać im szansę. Doprowadzona do rozpaczy, spytała:
- Czy przynajmniej podniesie mi pan pensję, sir Jamesie? Sir James rozsiadł się wygodniej w fotelu,
położył dłoń na czole, a drugą sięgnął po dzwonek leżący na stoliku nieopodal.
- Nie ma mowy! Nie, nie mów nic więcej, proszę! Głowa mi pęka i czuję, że zbliża się kolejny z
moich ataków. Nie powinienem był się zgadzać na twoją wizytę. Wiedziałem, że ten wysiłek będzie
mnie drogo kosztował. - Odprawił podopieczną niecierpliwym gestem ręki. - Przyjdź innym razem,
jak nabierzesz rozsądku. Tymczasem bądź wdzięczna wujowi za dobroć. Roundell, odprowadź
pannę Payne do wyjścia, jeśli łaska, a potem szybko wracaj do mnie. Muszę się położyć. Nie czuję
się dobrze, o nie!
Katharine opuściła dom sir Jamesa zła i bardzo zaniepokojona. Wyglądało na to, że wujowi
udało się oczarować przynajmniej jednego z jej opiekunów. Pocieszyła się, że generała Armitage
trudniej przekonać. Niezwłocznie wyruszyła zobaczyć się z nim, zdecydowana przedstawić mu swą
sprawę tak przekonująco, jak to możliwe. Jednakże po przybyciu do domu generała doznała jeszcze
większego rozczarowania. Dowiedziała się, że tego ranka wyjechał do Bath i nie będzie go przez
kilka tygodni. Całkiem upadła na duchu. Henry Payne musiał o tym wiedzieć, pomyślała z goryczą,
ale nie zdradził się ani słówkiem. Jeszcze raz okazało się, że zwłoka w wyprawie do Basingstoke
drogo ją kosztowała.
Wracała do Herriards zaniepokojona, ale nie zamierzała się poddać. Może zajmie jej to więcej czasu, niż
zakładała, jednak była zdecydowana uzyskać zgodę opiekunów wcześniej czy później. Sir James
zawsze był hipochondrykiem i nie lubił zakłóceń w ustalonym porządku. Niemniej uda się do niego znów,
jak tylko uzna to za celowe. Przecież nie może jej odmawiać w nieskończoność. A Bath nie było na
księżycu. Postanowiła od razu napisać do generała Armitage. Wcześniej czy później ucieknie z Herriards!
Lato przeszło w jesień, później zaczęły się pojawiać pierwsze oznaki zimy, a Katharine wciąż nie
znalazła sposobu ucieczki.
Październik 1815 roku
Pewnego ponurego dnia pod koniec października Katharine stała w saloniku i, marszcząc brwi,
wyglądała przez okno na ogród. Raził zaniedbaniem, podobnie jak cała posiadłość. Zamknęła oczy i
uderzyła pięścią o szybę. Nie wolno się poddawać się rozpaczy, nie wolno. Ale jak długo wytrzyma?
Nigdy dotąd nie czuła się taka bezradna i samotna. Wciąż nie było mowy o ucieczce, a na domiar
złego, jakby nie miała dosyć zmartwień, plan, o którym napomykał sir James i wuj, stawał się aż
nadto oczywisty. Miała poślubić Waltera i w ten sposób za jednym zamachem rozwiązać problem
swojej przyszłości i wnieść majątek Framptonow do skarbca Herriards. Ta perspektywa naprawdę ją
przeraziła. Była przekonana, że nigdy, przenigdy nie zaakceptuje tego związku, ale co z tego, skoro
wszyscy poza nią w tym domu wydawali się uważać to za oczywiste.
Była zmuszona spędzać czas z Walterem, reagować na jego umizgi, oferty pomocy i współczucie. Z
początku istotnie akceptowała jego towarzystwo, choć dość szybko zorientowała się, że czar Waltera jest
powierzchowny. W głębi duszy był zimnym typem, szukającym korzyści we wszystkim, co czynił.
Domyśliwszy się, co planują Payne'owie, unikała Waltera kiedy tylko się dało. Nie było to łatwe.
Wyjątkowo zaufany w sobie, najwyraźniej nie mógł zrozumieć, że Katharine nie uważa go za
atrakcyjnego. Przez czas jakiś uparcie roztaczał swoje uroki, żartował z jej nieśmiałości, sugerował, że
prowadzi z nim grę. Ostatnio jednak zaczął sobie uświadamiać, że ona mówi poważnie i, choć go to
nie zniechęciło, jego zachowanie uległo zmianie. Robił się coraz bardziej natarczywy, a zarazem
prawie nie zadawał sobie trudu ukrywania swego prawdziwego charakteru. Katharine doszła do
wniosku, że najlepszym sposobem unikania go będzie przebywanie we własnym apartamencie, toteż,
wyjąwszy posiłki, spędzała bardzo niewiele czasu z resztą rodziny. A to pogłębiło jej poczucie
osamotnienia.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi, które się otworzyły, zanim zdążyła się odezwać. Do pokoju
niespiesznie wszedł Walter. Spojrzała, na niego zimno. Jak zwykle miał na sobie starannie dobrany
strój, przemyślany w najdrobniejszych szczegółach. Tym razem pozował na ziemianina. Lniana
koszula była nieskazitelnie czysta, wysokie buty lśniły, spodnie z koźlęcej skóry nie miały jednej
plamki ani załamania, surdut opinał mu tors niczym rękawiczka. Złocistorude włosy były zaczesane
z wystudiowaną niedbałością na jedną brew, a białe zęby lśniły w uśmiechu.
Katharine wzdrygnęła się, bo nagle przed oczami ukazał jej się obraz brata, Toma, wchodzącego
do tego pokoju przed laty. Kontrast między nimi był wręcz bolesny. Tom wracał z przejażdżki, wiatr
potargał mu jasne włosy i skręcił w pierścionki wokół roześmianej, opalonej twarzy. Skórzane
bryczesy miał pobrudzone błotem, a stary zielony surdut do konnej jazdy leżał na jego szerokich
ramionach swobodnie i bez pretensji do elegancji. Zdenerwowało ją, że przyszedł do domu w tak
opłakanym stanie, i dała mu to odczuć. Jak zwykle niefrasobliwy, roześmiał się jeszcze głośniej i w
końcu ona też zaczęła się śmiać. Zdaje się, że większość spędzanego wspólnie czasu schodziła im na
śmianiu się.
Drogi Boże, dlaczego nie było tu teraz Toma, żeby jej pomógł? Tom zginął pod Waterloo i sama
musiała uporać się ze skutkami jego śmierci, wliczając w to niechciane zaloty kuzyna Waltera.
Zebrała się w sobie i powiedziała zimno:
- Ile razy mam ci powtarzać, Walterze? Twój ojciec oddał te pokoje do mego wyłącznego użytku.
To mój salon. A ty nie jesteś w nim mile widziany. Wyjdź proszę! I to już!
- Niech mnie, jeśli nie jesteś najbardziej nieprzyjemną dziewczyną, jaką kiedykolwiek znałem,
Kate - zauważył, ani trochę niewytrącony z równowagi. - Kłująca jak krzak jeżyn. Jak mam z tobą
porozmawiać, skoro nie mogę tu przychodzić? Schodzisz na dół tylko na posiłki. Daj spokój, Kate!
Bądź miła dla kuzyna. Bardzo mi brakuje twego widoku.
Kiedy podszedł bliżej, zesztywniała, ale nie poruszyła się. Każda oznaka słabości mogła go
zachęcić. Powiedziała lodowatym tonem:
- Mówiłam ci już. Własne towarzystwo w zupełności mi wystarcza.
- To nie było zbyt miłe, Kate.
Bez słowa odwróciła się twarzą do okna. Walter stanął za ną i objął ramieniem jej talię.
- Go jest ze mną nie tak, kochanie?
Katharine wyśliznęła się z jego uścisku i odepchnęła go.
- Przestań się do mnie łasić, Walter. Nie lubię tego, tak samo jak nie lubię ciebie. Nie jestem
twoim kochaniem i życzę sobie, żebyś stąd wyszedł!
- Chciałbym wiedzieć, co takiego dzieje się w twojej głowie, Kate. Dlaczego zawsze jesteś dla
mnie taka surowa? Chyba nie chodzi o to, że jest ktoś inny, prawda? Jeśli tak nie mam pojęcia,
gdzie mogłaś go spotkać. - Przyglądał się jej przez chwilę, po czym pokręcił głową. - Nie, gotów
jestem przysiąc, że nie ma nikogo innego, ale coś... - Znów się przysunął i Katharine natychmiast
zesztywniała.
- Ostrzegam cię, Walterze. Trzymaj się ode mnie z daleka!
Kuzyn uśmiechnął się.
- Wyglądasz groźnie jak jakieś dzikie stworzonko. Trudno się oprzeć pokusie okiełznania cię. Naprawdę
nie ma potrzeby ze mną walczyć, Kate. Jestem po twojej stronie. Byłbym twoim przyjacielem, gdybyś tylko
mi na to pozwoliła.
- Prawdziwy przyjaciel pomógłby mi się wyrwać z tego miejsca, daleko od twojej koszmarnej rodziny.
- Zabiorę cię stąd natychmiast, kochanie, wystarczy jedno twoje słowo. Musisz tylko za mnie wyjść.
- To nie jest rozwiązanie, nad którym mogłabym się zastanawiać choćby przez sekundę. A teraz wyjdź,
proszę, z mego salonu i zostaw mnie w spokoju.
Walter przyglądał się jej w zamyśleniu.
- Masz charakter, Kate - podziwiam to. Poddasz się wcześniej czy później, moja droga. Poza tą starą
kobietą w wiosce nie masz żadnych przyjaciół, o których bym wiedział. I, mimo majątku, nie masz też zbyt
wiele gotówki. W jaki sposób uciekniesz? Na twoim miejscu nie liczyłbym na opiekunów. Na pewno nie
zgodzą się na twoją wyprowadzkę z Herriards. Musieliby znaleźć ci inne miejsce, a sir James nie zamierza
zadawać sobie tyle trudu. Zresztą są zachwyceni moim ojcem i mną. Uważają nas za chodzące ideały i mają
rację. Ciężko pracowaliśmy, żeby ich o tym przekonać. No, Kate, pogódź się z tym. W końcu i tak będziesz
musiała się poddać. Po co zwlekać? Jestem pewien, że potrafiłbym dać ci szczęście.
- Nie będziesz miał szansy. Choć jestem tylko słabą kobietą, potrafię walczyć równie dobrze jak
Tom. Nie dam się pokonać tak godnym pogardy typom jak ty i twój ojciec.
- Naiwne biedactwo. - Walter zaśmiał się cicho. - Poczekam. Już się cieszę na tę walkę. Nie
będziesz pierwszą, którą poskromiłem.
- Wychodzisz stąd czy mam wezwać któregoś ze służących?
Walter znów się roześmiał, a jego błękitne oczy rozbłysły wesołością.
- Już idę, moja słodka. Wezmę tylko coś na kredyt. - Znienacka przyciągnął Katharine do siebie i
objął ramieniem. Palcami pociągnął ją boleśnie za włosy, zmuszając do uniesienia głowy i spojrzenia
na niego. Pocałował ją brutalnie, po czym odepchnął tak, że poleciała na okno. Nie siląc się dłużej
na dobry humor, powiedział zimno: - Będziesz musiała się czegoś o mnie nauczyć, Kate, moja droga
Nie lubię, by byle gąska nazywa mnie godnym pogardy. Bywam wówczas niemiły. Nie rób tego
więcej. - Z tymi słowami odwrócił się i wyszedł z pokoju. Katharine została sama, wstrząśnięta i
drżąca.
Stała tak przez jakiś czas, wyglądając na dwór. Atak Waltera zaszokował ją. Coś takiego przytrafiło
jej się po raz pierwszy w życiu. Aż do teraz mężczyźni, których spotykała na swojej drodze, bywali
bezmyślni, często zapominali, że jest przedstawicielką słabszej płci - szczerze mówiąc, sama
Katharine często o tym zapominała. - Ale nikt nigdy nie poruszył jej w taki sposób. Pod pewnymi
względami była bardzo niewinna jak na swój wiek. Jako szesnastolatka była zmuszona wycofać się z
życia towarzyskiego i zająć się chorym dziadkiem, który stawał się coraz większym odludkiem. Przy
okazji nielicznych kontaktów ze światem zewnętrznym rozmyślnie ukrywała swą kobiecość, starając
się traktować mężczyzn chłodno i rzeczowo, jak partnerów w interesach. Atak Waltera uświadomił
jej własną bezbronność jako kobiety. Mimo całej odwagi Katharine zaczęła się bać.
Po raz pierwszy w życiu popatrzyła na swą przyszłość realistycznie. Wuj jasno przedstawił swój
zamiar - wydania jej za Waltera. Nie zapomniała, jak szybko i bezwzględnie Henry Payne zadziałał po
przyjeździe. Wkrótce po odkryciu, że fortuna Payne'ów jest w rękach Katharine, przekonał jej
opiekunów, że najlepiej dla niej będzie, jeśli pozostanie w Herriards, Na spotkanie z nimi zabrał
Waltera, który wywarł na nich dobre wrażenie. Dotychczas Henry i jego syn mieli nadzieję, że
odizolowanie Katharine od towarzystwa, jej samotność uczynią ją podatną na męski wdzięk Waltera.
Skoro to zawiodło, na pewno sięgną po inne, mniej wyszukane metody perswazji. Co pocznie
wówczas?
Strach mieszał się z uczuciami frustracji i wściekłości -nie tylko na żyjących, ale co gorsza,
również martwych. Uwielbiała swego brata i dziadka, wciąż ich opłakiwała, ale obaj zostawili ją
samą na świecie i nie miała nikogo, kto by jej pomógł w walce z Henrym Payne'em i jego synem.
Uraza zaczynała przesłaniać drogie wspomnienia o dwóch ludziach, których kochała najbardziej na
świecie. Z ust wyrwał jej się jęk rozpaczy. Musi wydostać się z tego domu! Postanowiła odwiedzić
Tilly. Koniecznie trzeba znaleźć sposób uratowania się od katastrofy.
Był zimny, szary dzień i wiatr targał gałęziami nad głową. Katharine maszerowała ścieżką
prowadzącą do Herriard Stoke, a pogoda zdawała się odbijać jej nastrój. Poczucie krzywdy rosło w
niej z minuty na minutę. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, ale czuła, że troski przyginają ją ku ziemi.
Jej opiekunowie okazali się bezużyteczni! Dlaczego, do diabli dziadek nie zrobił tego, o co prosiła,
i nie zastąpił ich młodszymi ludźmi, na przykład swoimi prawnikami albo plenipotentem? Generał
Armitage i sir James Farrow cieszyli się powszechnym szacunkiem i byli ludźmi honoru, tak jak o
nich mówił, ale w jej obecnej sytuacji niewielki był z nich pożytek. Katharine kopnęła gałąź leżącą
na ścieżce, wyładowując na niej gniew. Zmęczeni życiem staruszkowie, choćby nie wiem jak godni
szacunku, nie byli odpowiednimi przeciwnikami dla przebiegłego łajdaka w rodzaju Henry'ego
Payne'a. Ani takiej gnidy jak jego syn. Gdzie, na litość boską, miała szukać pomocy, której tak
potrzebowała?
Kiedy pchnęła furtkę prowadzącą na przykościelny cmentarz, nagły podmuch wiatru szarpnął jej
peleryną i uniósł ją do góry. Tego już za wiele! Mamrocząc pod nosem, desperacko próbując jedną
ręką przytrzymać kapelusz, a drugą pelerynę, całym pędem wpadła na coś, co zdało jej się ścianą.
Zatoczyła się i usiadła na ziemi.
- Przepraszam! Nic się pani nie stało? Nie, proszę się nie ruszać i pozwolić mi sprawdzić, czy nic
pani nie jest: -Wyrosła postać przykucnęła i zaczęła obmacywać nogi Katharine.
-
- Proszę mnie nie dotykać! - zawołała ostro Katharine. - I proszę nie próbować mi pomagać!
Dość już narobił pan szkody.
Ku jej utrapieniu, nieznajomy, nie zważając na jej słowa, wziął ją za ramię i pomógł wstać.
- Proszę mi pozwolić odprowadzić się do domu. Nie zostawię pani, dopóki się nie upewnię, że
nic pani nie jest.
Gdy tylko Katharine stanęła na nogi, strząsnęła jego rękę z ramienia i spojrzała mu gniewnie w
twarz. To była dobra twarz, może nie wybitnie przystojna, ale z pewnością atrakcyjna. Teraz malował
się na niej wyłącznie niepokój, lecz wokół orzechowych oczu było widać zmarszczki śmiechu,
Katharine powiedziała ze złością:
- Wykluczone! Doskonale poradzę sobie sama, dziękuję. Czy byłby pan uprzejmy zejść mi z
drogi? - Nie zaszczycając go powtórnym spojrzeniem, ruszyła w dalszą drogę, po drodze strzepując
z peleryny liście i błoto. Los jej nie sprzyjał. Kapelusz, niepodtrzymywany ręką, padł ofiarą
kolejnego podmuchu wiatru, poszybował wysoko w górę i potoczył się przez cmentarz.
Z szybkością i zręcznością, które zrobiły na niej wrażenie, nieznajomy skoczył naprzód i po
krótkim pościgu dopadł zgubę. Wróciwszy, podał jej kapelusz z ukłonem i wyraźnym błyskiem w
oku.
- Proszę wybaczyć, że znów pani przeszkadzam. Czy mogę pani pomóc go nałożyć?
Katharine z wściekłością zawiązała tasiemki peleryny, po czym niemal wyrwała kapelusz z ręki
mężczyzny. Miała ochotę płakać. Upadek wyprowadził ją z równowagi o wiele bardziej, niż byłaby
skłonna przyznać nawet przed sobą. A teraz ten mężczyzna śmiał się z niej.
- Ja... - Drżącymi palcami zmagała się z kapeluszem.
- Pani pozwoli. - Umieścił go ostrożnie na jej głowie i zawiązał wstążki pod brodą. Zrobił to
sprawnie i zupełnie obojętnie. - A teraz odprowadzę panią tam, dokąd pani zmierza. Chodźmy. -
Wsunął jej rękę pod ramię. Ku swojej zgrozie, uświadomiła sobie własną bezradność, której
towarzyszyło niemal nieodparte pragnienie wsparcia się na ramieniu nieznajomego i pozwolenia, by
przejął dowodzenie. Zesztywniała. Jak mogła być tak słaba? W obecnej sytuacji nie powinna pozwalać
sobie na taką głupotę. Siła tkwi w niezależności.
Znów go odtrąciła i oświadczyła wojowniczo: - Dziękuję, że złapał pan mój kapelusz, ale ani nie
potrzebuję, ani nie chcę dalszej pomocy. Żegnam pana. - Skręciła ze ścieżki w ulicę, nie oglądając się
za siebie. Przy furtce prowadzącej do domku Tilly odwróciła się. Stał na rogu, najwyraźniej chcąc się
upewnić, że bezpiecznie dotarła do celu. Co za wścibski typ. Kiedy zobaczył, że na niego patrzy,
skłonił się lekko, ale Katharine zignorowała go i weszła do domku.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Na niewielkim kominku u Tilly płonął nikły ogień. Katharine podeszła bliżej i grzała sobie dłonie, podczas
gdy guwernantka powiesiła jej kapelusz i pelerynę.
- Co, na litość boską, robiłaś, Katharine? Twoje ubranie jest całe w błocie!
- Upadłam. Na przykościelnym cmentarzu. Wiatr szarpnął moją peleryną, jak wyszłam zza rogu.
- Potknęłaś się?
- Nie. Wpadłam na kogoś i straciłam równowagę. Za chwilę dojdę do siebie. Trochę mi zimno, to
wszystko.
- Powinnaś napić się czegoś gorącego. Pani Banks z gospody dostarczyła rano butelkę kordiału malinowego.
Siadaj, zaraz go przyniosę. - Tilly pospieszyła postawić czajnik na ogniu i wróciła z napojem i kubkami.
Usadowiwszy się w fotelu po drugiej stronie kominka, spytała: - Co ci przyszło do głowy, żeby wychodzić
na dwór w taką pogodę, moja droga? Bardzo się cieszę, że przyszłaś, ale to niezbyt odpowiedni dzień na
spacery.
- Musiałam wyjść, Tilly. Po prostu. Nagle wszystko wydało mi się nie do zniesienia. - Zawstydziła się, bo
głos jej drżał i z trudem powstrzymywała łzy.
- Och, moje drogie dziecko. Chodzi o Waltera czy o jego ojca?
Katharine wpatrywała się w zaniepokojoną Tilly i próbowała wziąć się w garść.
- Trudno powiedzieć. Nie wiem, który z nich jest gorszy. Czuję się jak w potrzasku. Och, Tilly,
nigdy nie myślałam... nigdy nie myślałam, że będę marzyć o wyprowadzce z Herriards. Kiedyś tak
bardzo kochałam to miejsce. - Głos jej się załamał.
Tilly westchnęła.
- Domyślam się, że nie miałaś żadnych wieści od generała Armitage?
- Nie. Obiecał, że zobaczy się ze mną zaraz po powrocie Bath, ale nie odezwał się ani słowem.
Pewnie wciąż tam jest.
-To już trzy miesiące.
- Kłopot polega na tym, Tilly, że on nie widzi najmniejszego powodu do pośpiechu. Och, jaka ja
byłam głupia! Gdybym przed trzema miesiącami wiedziała, jakim przebiegłym człowiekiem jest
wuj, dopilnowałabym, żeby generał usłyszał najpierw, co ja mam do powiedzenia.
- Nie możesz wymagać od siebie zbyt wiele, Katharine. Przeżywałaś śmierć Toma. Nie byłaś w
stanie jasno myśleć.
- Cóż, bez względu na powód, ułatwiłam wujowi sytuację. Zrobił na tych dwóch staruszkach
wrażenie tak samo jak na każdym spoza posiadłości. A teraz sir James nie uważa
ponownego spotkania ze mną za potrzebne, a generał myśli, że jestem niezadowolona, bo wciąż nie
pogodziłam się z nowymi rządami w Herriards.
- Chyba to normalne.
- O, tak. I takie protekcjonalne. Można byłoby pomyśleć, że mam dwanaście lat, nie dwadzieścia
jeden. Zamiast przyjechać i zobaczyć, co jest nie tak, zalecił mi, żebym była posłuszną dziewczynką i
postarała się pogodzić ze zmianami.
- To mogłaby być dobra rada, Katharine, w innych okolicznościach. W tej sytuacji, moja droga, nie
dawaj za wygraną. Napisz do niego jeszcze raz. Tym razem w bardziej stanowczym tonie.
- Po co? Wuj zamydlił mu oczy tak samo jak sir Jamesowi. Żaden z moich opiekunów nie będzie
mnie słuchał. Nie zamierzają traktować mnie poważnie.
- Sir James jest chory. Nie możesz go obwiniać o to, że nie podaje w wątpliwość motywów
postępowania twego wuja.
- Nie obwiniam go. Obwiniam dziadka o to, że nie zastąpił ich kimś młodszym. Obwiniam mego
brata, że zostawił mnie samą i nie mam do kogo się zwrócić. - Katharine wstała i zaczęła chodzić po
niewielkim saloniku, załamując ręce. - Dzień po dniu przyglądam się, jak ten chciwy łajdak
eksploatuje Herriards, aż w końcu nie zostanie nic. Płoty niszczeją, dachy przeciekają, pola leżą
odłogiem. Mimo to wystarczy, że Henry Payne uśmiechnie się, powie komplement, poklepie po
plecach i opowie parę historyjek, i już wszyscy w hrabstwie uważają go za ósmy cud świata. Mówię
ci, Tilly, kiedy na to patrzę, odechciewa mi się wszystkiego.
- Spokojnie, kochanie. Spokojnie. - Tilly otoczyła Katharine ramieniem i zaprowadziła ją z
powrotem do fotela. Usadowiła ją w nim i nalała kordiału. - Wypij to i posłuchaj mnie. Generał
Armitage pod jednym względem miał rację. Musisz przestać poczuwać się do odpowiedzialności za
Herriards. To trudne, wiem, ale naprawdę nic nie możesz zrobić, Katharine. Jeśli tak dalej pójdzie,
rozchorujesz się. Naprawdę się dziwię, że sama tego nie widzisz - zawsze byłaś taka rozsądna.
Podejrzewam jednak, że chodzi o coś więcej. Powiedz mi.
Katharine wyprostowała się i spróbowała mówić, spokojnie.
- Wuj Henry postanowił zmusić mnie do małżeństwa ze swoim synem. Ma zgodę moich
opiekunów. A teraz Walter również wysuwa żądania. Z dnia na dzień robi się coraz bezczelniejszy. Nie
mam najmniejszego zamiaru ustąpić, ale tylko ty wiesz, ile mnie to kosztuje! Obaj są tacy przebiegli.
Boję się, że któregoś dnia doznam zaćmienia umysłu i obudzę się już jako żona Waltera. Mam złe sny.
- Katharine znów stała, zupełnie jakby nie mogła usiedzieć na miejscu. -A najgorsze ze
wszystkiego... - Urwała, ale po chwili "podjęła: - Najgorsze ze wszystkiego jest to, że dziadek .
Tom... - Znów umilkła, po czym ciągnęła uparcie: - Zwykle znajdowałam pociechę we wspominaniu
szczęśliwych chwil, które spędziliśmy razem, a teraz czuję tylko urazę. Dlaczego zostawili mnie z
tym wszystkim samą? Och, Tilly, wydaję się sobie taka podła. Taka niewdzięczna. Co ja mam zrobić
Na twarzy Tilly odmalował się autentyczny niepokój.
- Musisz się stamtąd wydostać, kochanie.
- Nie mogę. Nie miałabym z czego żyć. Bez zgody opiekunów nie mam co liczyć na większą
pensję do ukończenia dwudziestu pięciu lat. A to jeszcze cztery łata.
- Szkoda, że nie spotkałaś nikogo, za kogo mogłabyś wyjść za mąż. Samotność nie jest
przyjemna.
Katharine pokręciła głową.
- Pewnie zanim dziadek zachorował, mogłabym kogoś poznać, bo Tom i ja często jeździliśmy z
wizytami do sąsiadów. Jednak w porównaniu z Tomem wszyscy wydawali mi się tacy nieciekawi. A
dziadek nigdy nie pozwalał Tomowi zapraszać przyjaciół do domu - większość z nich mu się nie
podobała.
- Stary pan Payne - powiedziała Tilly ostrożnie – był najlepszym z pracodawców, cudownym
człowiekiem. Jednak przedkładał własną wygodę nad dobro innych, zwłaszcza odkąd się postarzał.
- Chcesz powiedzieć, że nie chciał, bym poznała kogoś, kogo mogłabym polubić? Och, nie, Tilly.
Jestem pewna, że gdybym spotkała kogoś takiego, byłby zachwycony. Nie masz racji. Kochał mnie
- jestem pewna, że chciał mego szczęścia. Później, naturalnie, kiedy chorował... Cóż, wtedy było
inaczej. Nawet nie chciałam zostawiać go samego. Zresztą i tak nie miałam czasu na zabawy - Tom
był daleko, a ja byłam wciąż zbyt zajęta. A więc straciłam kontakt z dawnymi przyjaciółmi. Tak wielu
nie żyje albo się wyprowadziło. A teraz zostałaś mi tylko ty.
Katharine podeszła do ognia i usiadła w fotelu. Upiła łyk, po czym przycisnęła do siebie kubek,
zupełnie jakby szukała pocieszenia w emanującym zeń ciepłe. Tilly spoglądała na nią z niepokojem.
Pałce Katharine były przezroczyste, a twarz blada i wymizerowana. Trudno było uwierzyć, że
zaledwie przed czterema miesiącami była energiczną, młodą dziewczyną, żywą i pełną pomysłów,
która sprawnie rządziła posiadłością, nie mogąc się doczekać powrotu brata i przekazania mu
obowiązków. Teraz wyglądała na starszą o parę łat, sprężysty krok należał do przeszłości, a ten
czarujący uśmiech, charakterystyczny dla obojga młodych Payne'ów chyba zniknął na zawsze.
Początkowo dawało się to wytłumaczyć szokiem i rozpaczą po śmierci Toma i jej konsekwencjami.
Ale teraz, po paru miesiącach, powinna dojść do siebie, otrząsnąć się z przygnębienia, w jakie
wówczas popadła. Narastająca uraza do tych, których niegdyś uwielbiała, była naprawdę
niepokojąca. Tilly gwałtownie szukała jakiegoś pomysłu - czegokolwiek - co można byłoby zrobić.
- Czemu nie napiszesz do lorda Calthorpe'a? - spytała w końcu.
Ta sugestia poruszyła Katharine, ale nie tak jak chciała panna Tillyard.
- Tak! - wybuchnęła z goryczą. - Kolejny żałosny osobnik. Tak spiesznie napisał po śmierci Toma.
Jaki uroczy list. Smutny i zrozpaczony śmiercią Toma. Tacy bliscy przyjaciele, tyle o mnie słyszał...
chciałby mnie odwiedzić, że jest do moich usług. Sama mówiłaś, że to czarujący list. Taki list mógł
napisać tylko ktoś, komu można ufać, pomyślałyśmy obie. A co się stało potem? Nic! Teraz, kiedy
naprawdę kogoś potrzebuję, czarujący lord Calthorpe jest nieosiągalny. A do tej pory na pewno wrócił
z Francji.
- W pierwszym liście napisałaś, że potrzebujesz czasu.
- Bo potrzebowałam, ale napisałam jeszcze raz.
- Pamiętam. To było wkrótce po przyjeździe pana Payne'a z rodziną.
- Tak. Od samego początku czułam, że będę kogoś potrzebowała. Kogoś, kto znał Toma, kto
mógłby nawet pomóc mi w rozmowie z mymi żałosnymi opiekunami. A więc napisałam jeszcze raz.
Na próżno. Nasz szlachetny przyjaciel nie dał znaku życia.
–
Może twój list zaginął? Nie byłaś pewna adresu.
Katharine wyglądała, jakby uszło z niej powietrze.
- To możliwe - powiedziała apatycznie - ale mało prawdo podobne. Wysłałam go na adres
Ministerstwa Wojny w Londynie, ten, który dostałam od Toma. Nie, najprawdopodobniej lord Calthorpe
uznał pobyt w Londynie za zbyt zajmujący, żeby zawracać sobie głowę moimi sprawami. Dla kogoś
prowadzącego aktywne życie to w sam raz tyle, by zapomnieć o dobrym przyjacielu, chyba się ze mną
zgodzisz? Czemu miałby się czuć zobowiązany do porzucenia przyjaciół, przyjazdu tu i spotkania z
nieznajomą? Prawdopodobnie założył, że opieka kuzynów w zupełności mi wystarczy.
- Nie podoba mi się to, co mówisz, Katharine. Zazwyczaj nie jesteś taka zgorzkniała. Zresztą
możliwe, że twój brat nigdy mu nie wspomniał o Henrym Paynie ani o jego rodzinie. Lord
Calthorpe prawdopodobnie nie ma pojęcia, jak naprawdę przedstawia się sytuacja.
- Nie sądzę, że to by go obeszło, nawet gdyby wiedział. Nie rozmawiajmy już o nim, Tilly. To po
prostu kolejne rozczarowanie w świecie, który wydaje się ich pełen. Gdybym go kiedykolwiek
spotkała... - Katharine popatrzyła smętnie na swój napój, po czym wypiła go do reszty. - Muszę już
wracać, wkrótce się ściemni. Przepraszam, że tak marudziłam. Następnym razem będę weselsza,
obiecuję. Do widzenia, najdroższa przyjaciółko! - Katharine pochyliła się i pocałowała guwernantkę
w policzek. Tilly na chwilę przytuliła do siebie dawną podopieczną, po czym wypuściła ją z objęć i
odprowadziła do furtki.
- Pomyśl o następnym liście do lorda Calthorpe'a - powiedziała. - Tym razem przynieś go do
mnie, a ja zaniosę list na pocztę.
Katharine spojrzała na nią.
- Co sugerujesz?
Tilly w odpowiedzi popatrzyła na nią bez słów, toteż Katharine spytała z niedowierzaniem:
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że wuj Henry przechwycił list?
- Niczego nie sugeruję. Radzę ci tylko napisać ponownie i dać mi list, a ja zajmę się resztą. Do
zobaczenia, moja droga. Coś się odmieni, zobaczysz.
Tymczasem tajemniczy nieznajomy Katharine wrócił na cmentarz i udał się do kościoła. Poszedł
prosto do znajdującej się na lewo od ołtarza kaplicy Payne'ów, gdzie stanął, wpatrując się w nową
marmurową tablicę na ścianie.
Pamięci Thomasa George' a Framptona Payne' a
1791-1815
Poległy w wielkiej bitwie pod Waterloo
Jedyny syn zmarłego George'a Framptona Payne'a
i jego żony Harriet.
Ukochany wnuk świętej pamięci Thomasa Framptona
Payne'a z Herriards House.
Zaskarbił sobie sympatię towarzyszy broni
i szacunek przełożonych
za odwagę w walce i lojalność wobec przyjaciół
podczas walk w Portugalii, Hiszpanii, Francji i Belgii.
Opłakiwany przez kochającą siostrę Katharine,
która wraz z jego śmiercią utraciła najlepszego brata
i drogiego przyjaciela.
Adam Calthorpe stał przez parę minut przed tym milczącym hołdem złożonym Tomowi,
roześmianemu, lekkomyślnemu Tomowi. Nie raz i nie dwa ratowali sobie nawzajem życie w ogniu
walki. A tak często wybawiał Toma z opresji poza polem bitwy. To niesprawiedliwe, że nie było go
przy Tomie, kiedy los w końcu go dosięgnął.
„Gdyby za pana wyszła, byłaby bezpieczna". Słowa Toma odbijały się echem w głowie Adama,
kiedy wpatrywał się w prostą tablicę. Nie spodziewał się, że ta pamiątka tak go rozkruszy. Tak wiele
się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku miesięcy, że wspomnienia o życiu w wojsku przed Waterloo
zostały zepchnięte w zakamarki pamięci. A teraz stal w kaplicy, przypominając sobie liczne
wspólne kampanie, otwartą naturę przyjaciela, wszechobecny śmiech, złote włosy zawsze opadające
na jedno oko, szaloną odwagę, szczerą skruchę, kiedy szelmowskie poczucie humoru zawiodło go za
daleko. A potem noc na balu księżnej Richmond, noc przed ostatnią wielką bitwą. Tom płonął z
podniecenia przez większość wieczoru. Ale tuż przed tym, zanim ich drogi się rozeszły, na kilka
minut spoważniał, niespokojny o przyszłość siostry. „Gdyby za pana wyszła, byłaby bezpieczna".
Adam drgnął nerwowo. Wtedy widział Toma po raz ostatni. Ivo przekazał mu smutną nowinę dwa
dni później. Bitwa dobiegała końca, Francuzi byli w odwrocie, kiedy jeden z ostatnich pocisków z
francuskich strzelb ugodził Toma, zabijając go na miejscu.
- Nigdy nie zapomnę, jak widziałem go po raz ostatni, Adamie. Pamiętasz tę jego minę? My
wszyscy padaliśmy z nóg - to była długa, ciężka bitwa. A Tom dwoił się i troił, zagrzewał swoich do
walki, zupełnie jakby dopiero co wyszedł z koszar. Śmiał się! Jeśli kiedykolwiek ktoś zginął, robiąc
to, co ukochał najbardziej, tym kimś był Tom Payne.
- Masz rację - odparł Adam ponuro. - Był urodzonym żołnierzem i mógł zajść naprawdę daleko.
Szkoda, że odszedł, będzie mi go brakowało. - Po chwili milczenia podjął: - Jego siostrę czekają
trudne chwile. Śmierć Toma przysporzy jej zmartwień, nie tylko żalu. Natychmiast do niej napiszę.
I tak zrobił. Po jakimś czasie napisał ponownie. W sumie wysłał cztery listy. Poza
podziękowaniem za pierwszy list, w którym zniechęcała do odwiedzenia jej w najbliższej
przyszłości, nie otrzymał od panny Payne żadnych wieści.
Powrót do Anglii zabrał mu więcej czasu, niż zakładał. Tak wielu sztabowców księcia zginęło bądź
zostało rannych pod Waterloo, że Adam był zmuszony towarzyszyć swemu wodzowi do Paryża.
Ostatecznie udało mu się wystąpić z wojska w październiku i to tylko dlatego, że argumentował, iż musi
pilnie zająć się właśnie odziedziczonymi posiadłościami w Anglii. Niemal cały czas od powrotu spędził
w swym majątku w pobliżu Bath, starając się, wraz z prawnikami i pełnomocnikami, uporządkować
bałagan powstały wskutek nagłej śmierci stryja i swego długiego pobytu za granicą.
Nie zapomniał jednak o zobowiązaniach wobec Katharine Payne, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi
na czwarty list, podzielił się swymi obawami z matką.
- To oczywiste, Adamie! Musisz natychmiast pojechać do Hampshire. Ta biedna dziewczyna może
być w niebezpieczeństwie.
- Nie daj się ponieść wyobraźni, mamo. Katharine Payne mieszka w swoim rodzinnym domu,
otoczona krewnymi. Czemu miałaby być w niebezpieczeństwie? Stary generał Armitage nie
wygląda na zaniepokojonego jej sytuacją.
- Generał Armitage? A co on ma z tym wspólnego?
- Jest jednym z opiekunów panny Payne.
- Skąd o tym wiesz?
- Tom kiedyś o nim wspomniał. Niedawno, będąc w Bath w interesach, odwiedziłem staruszka -
zażywa tam kąpieli leczniczych. Ponieważ znałem go już wcześniej, pomyślałem, że nie zaszkodzi
spytać o pannę Payne. Może pamięć nie dopisuje mu tak jak kiedyś, ale cenię sobie jego zdanie w
wielu sprawach.
- I co powiedział?
- Jest pewien, że Katharine Payne znajduje się pod dobrą opieką, chociaż naturalnie ma prawo być
przygnębiona. Zawsze była dość uparta, toteż oddanie kontroli nad Herriards aa pewno nie przyszło
jej łatwo. Ale się o nią nie boi. Poznał Henry'ego Payne'a i polubił go. Podobno jest godny zaufania,
rozsądny, uprzejmy i powszechnie szanowany. Jego syn Walter także wywarł na nim bardzo dobre
wrażenie, chociaż...
- Tak?
- Tom nie lubił Waltera Payne'a. Nie chodziło o coś szczególnego. Nic nie wskazuje na to, żeby ci
kuzyni, najwyraźniej cieszący się powszechnym szacunkiem, trzymali Katharine w odosobnieniu.
Czy nie bardziej prawdopodobne jest, że nie potrzebuje pomocy z zewnątrz?
- Mimo wszystko nie podoba mi się to, Adamie. Jeśli ta dziewczyna nie jest wyjątkowo źle
wychowana, powinna była przynajmniej odpisać i zapewnić cię, że wszystko w porządku.
- Cóż, mnie też to zastanawia. Tom był niefrasobliwy, ale wiedział, jak się zachować. Wyznaję,
chciałbym na własne oczy zobaczyć, co się dzieje w Herriards. Teraz, kiedy większość problemów
posiadłości została rozwiązana, chętnie złożyłbym im wizytę. Trudność polega na tym...
- .. .że nie podoba ci się pomysł narzucania się dziewczynie, która najwyraźniej nie życzy sobie
spotkania? Mój drogi chłopcze, masz stanowczo za dużo skrupułów. Jesteś przystojny. Większość
panien byłaby zachwycona, mogąc cię poznać. Stanowisz doskonałą partię.
- Czy nie jesteś dla mnie zbyt łaskawa, mamo?
- Ależ nie. - Pani Calthorpe pocałowała syna w policzek. - Nigdy nie byłam tak szczęśliwa jak
wówczas, kiedy wróciłeś z wojny cały i zdrowy. Nie możesz powiedzieć, że jestem nadopiekuńcza.
Chciałabym tylko, żebyś znalazł sobie żonę. Zachciało mi się zostać babcią. Najwyższy czas, żebyś
się ożenił.
- Zapewniam cię, mamo, że mam taki zamiar. - Adam spoważniał. - To dziwne. W noc poprzedzającą
bitwę pod Waterloo Tom zaproponował mi, żebym ożenił się z jego siostrą.
- Tak ni stąd, ni zowąd? Co za dziwny pomysł. Nigdy jej nie widziałeś, prawda?
- Nie, ale Tom naprawdę się o nią martwił. Widzisz, powiedziałem mu, że zamierzam poszukać
sobie żony, a on uznał, że to by rozwiązało jego problem.
- Liczę na to, że stać cię na coś więcej niż wzięcie dziewczyny za żonę tylko po to, by rozwiązać
cudzy problem, Adamie - zauważyła nieco zgryźliwie starsza pani. - Dlaczego brat musiał szukać dla
niej męża wśród przyjaciół? Czyżby była taka szkaradna?
- Nie wydaje mi się. Tom był przystojny - blondyn, z niebieskimi oczami, regularnymi rysami - i
zawsze mówił, ze siostra jest do niego podobna. Na dodatek jest majętna. Znalezienie dla niej męża
chyba nie powinno być trudne. -Zastanawiał się przez chwilę. - Był dość natarczywy. Biedny Tom!
Nazajutrz matka Adama powróciła do tematu.
- Chyba znalazłam rozwiązanie twego problemu.
- A o jaki problem chodzi, mamo? - spytał syn z zafrasowaną miną. Zarządzanie wielką posiadłością
nie było łatwe.
- Payne'owie mieszkają w Hampshire, tak? Niedaleko 3asingstoke? Cóż, mam tam dobrych
przyjaciół, którzy byliby zachwyceni, gdybyśmy złożyli im wizytę. Moglibyśmy aa jakiś czas
zatrzymać się u Quentinów, a na święta pojechać do Dorking.
- Do Dorking?
- Chciałabym spędzić święta w Bridge House. To nasz rodzinny dom. Calthorpe jest piękne, ale nie
stanie się prawdziwym domem, dopóki się nie ożenisz. Twój ojciec przywiózł mnie do Bridge House
zaraz po ślubie i bardzo pokochałam to miejsce. Boże Narodzenie zawsze było tam takie uroczyste.
Spędzisz tam ze mną święta?
- Naturalnie, że tak. Czy... czy Redshawowie wciąż są naszymi sąsiadami?
- Tak, i puszą się bardziej niż kiedykolwiek. Odkąd Julia wyszła za mąż za wicehrabiego
Balmenny, John Redshaw rozbudowuje dwór, chcąc, by dorównał zamkowi Balmenny'ego. W życiu
nie widziałeś tylu wieżyczek. Julia prawie nigdy nie przyjeżdża w odwiedziny do rodziców - przez
większość roku przebywa w Londynie albo w Irlandii.
Adam stanowczo nakazał sobie przestać myśleć o Julii i powiedział:
- Spędzenie świąt Bożego Narodzenia w Bridge House to doskonały pomysł, a odwiedzenie
Quentinów po drodze to strzał w dziesiątkę. Nie byłoby w tym nie niezwykłego, gdybym złożył
grzecznościową wizytę w pobliskim Herriards. Panna Payne nie mogłaby uznać, że się narzucam.
- Jeszcze dziś napiszę list. Ależ Quentinowie się ucieszą - zapraszają mnie do siebie od roku albo
dłużej.
Od tego momentu wszystko potoczyło się wyjątkowo szybko. Na drugi dzień po przyjeździe
Adama z matką do państwa Quentin, obie damy ulokowały się w buduarze pani Quentin, żeby
powspominać dawne dzieje. Pan Quentin, nieco zakłopotany, poprosił Adama o wybaczenie. Tak
pechowo się złożyło, że obowiązki nie pozwalały mu na dotrzymanie towarzystwa gościowi. Adam
zapewnił go z solenną szczerością, że z przyjemnością znajdzie sobie zajęcie i bez zwłoki w asyście
stajennego pojechał konno do Herriard Stoke. Zostawił obydwa konie pod opieką sługi w miejscowej
gospodzie, a sam udał się do kościoła. Herriards, gdzie dorastali Tom i jego siostra, znajdowało się
kilka mil stąd. A tutaj było to, co zostało po Tomie, ta prosta tablica na ścianie kościoła. „Gdyby za
pana wyszła, byłaby bezpieczna".
Absurdalny pomysł, zrodzony pod wpływem nagłego lęku Toma o to, że zostawi siostrę samą na
świecie. Wprawdzie Adam nie obiecał mu, że poślubi tę dziewczynę, ale zapewnił go, że dopilnuje, by
była pod dobrą opieką. Matka miała rację. Napisanie czterech listów i rozmowa z generałem
Armitage to za mało. Postanowił za dzień lub dwa złożyć wizytę w Herriards i poprosić o spotkanie
z panną Payne. Namówi matkę, by mu towarzyszyła. Powinno to zapobiec wszelkim
niezręcznościom. Jeśli przekona się, że dziewczyna jest zadowolona i nie potrzebuje jego pomocy,
uzna swoje zobowiązania względem Toma za wypełnione. Właśnie tak zrobi.
Pora odebrać konie i wrócić do Quentinów. Wstępny rekonesans został przeprowadzony.
Hęrriards dzieliło od posiadłości Quentinów dobre dziesięć mil i wizyta zajmie prawie cały dzień.
Ruszył do gospody, po konia i stajennego. Przed wyjazdem postanowił wypić kufel piwa i
porozmawiać z Jemem Banksem, właścicielem gospody.
Banks był dość grzeczny, ale małomówny. Nie potrafił powiedzieć nic o Payne'ach - od śmierci
starego pana nie widywano ich w wiosce. Za to zamieszkała tutaj guwernantka panny Katharine -
panna Tillyard.
- Chyba ją dziś widziałem - podchwycił Adam. - Czy mieszka w domku obok dużego białego
domu?
- Duży biały dom. Och, ma pan na myśli dom należący do pana Cruikshanka, lekarza? Tak. Panna
Tillyard mieszka po sąsiedzku.
Przy kolacji tego wieczoru Adam spytał Ouentinów o rodzinę Payne'ów.
- Payne'owie? - upewniła się pani Quentin. - Ach, tak, to było bardzo smutne. Biedna dziewczyna.
Zamierzaliśmy ją odwiedzić, wiecie, po śmierci Toma Payne'a, ale Katharine nie chciała nikogo
widzieć. Od tamtego czasu nie próbowaliśmy, niestety. Teraz nie słyszymy o nich wiele, lordzie
Calthorpe. Herriards leży po drugiej stronie Basingstoke, a my przeważnie spotykamy się w gronie
bliższych sąsiadów. Znaliśmy starszego pana - naturalnie - wszyscy w hrabstwie go znali. Odkąd
posiadłość przejął pan Henry Payne, nie mieliśmy zbyt wielu okazji do spotkań. Niemniej nowy
właściciel robi wrażenie przyzwoitego człowieka.
- Z tych Payne'ów w dzieciństwie były prawdziwe diablęta - zauważył pan Quentin. - Wyczyniali
figle, o jakich się nikomu nie śniło. A Katharine dorównywała bratu. Ciągle nas rozśmieszali. Ale
od wyjazdu Toma... nie, żadne z nas jej nie widziało. Pan walczył razem z Tomem Payne'em, czy
tak, Calthorpe? Szkoda, że zginął. Równy gość. Hrabstwo miałoby z niego pożytek. Nic nie wiem o
nowym właścicielu ani o tym, jak sobie radzi. Z tymi majoratami zawsze są kłopoty. Tom kochał
wojsko, wiem, ale... - Urwał, być może nie chcąc mówić źle o zmarłym. - Słyszałem, że wystąpił
pan ze służby. Czy tęskni pan za armią?
Przez czas jakiś rozmawiali o wielkiej bitwie, która miała miejsce w czerwcu tego roku,
szansach na pokój, problemach właścicieli ziemskich. Wreszcie pani Quentin powiedziała:
- Pańska matka mówiła mi, że był pan dziś w Herriard Stoke. Dowiedział się pan czegoś o
Katharine?
- Rozmawiałem tylko z dwiema osobami - właścicielem gospody i niejaką panną Tillyard. A tak
naprawdę przewróciłem ją na ziemię, niestety!
Towarzystwo domagało się szczegółów, toteż Adam opowiedział o wypadku na
przykościelnym cmentarzu.
- Mam nadzieję, Adamie, że sprawdziłeś, czy nic jej się nie stało?
- Próbowałem, mamo. Upewniłem się, że nie jest poważnie ranna, a potem szedłem za nią, dopóki
nie dotarła do domu. Panna Tillyard nie podziękowałaby mi, gdybym próbował zrobić coś więcej.
Prawdę mówiąc, omal nie odgryzła mi głowy po tym, jak uratowałem jej kapelusz.
Pani Calthorpe zauważyła wśród śmiechu:
–
To bardzo dziwne. Co się stało z jej kapeluszem?
Adam pospieszył z wyjaśnieniem.
- Jaka niewdzięczna. Wygląda na to, że to sekutnica, lordzie Calthorpe. Istna herod baba, proszę
mi wierzyć.
−
Skoro musiała się opiekować małymi Payne'ami, nic dziwnego.
- Wydała mi się trochę za młoda. Powiedziałbym, że ma najwyżej trzydzieści lat. Tak czy inaczej,
mam nadzieję, że nie będę musiał jej ratować ponownie. Ten jeden raz wystarczył mi w zupełności.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Adam miał okazję przypomnieć sobie te słowa dwa dni później, kiedy wraz z matką zbliżał się
do Herriards House. Po drodze krytycznym okiem ocenił stan alei prowadzącej do domu. Na
podstawie własnych niedawnych doświadczeń w Calthorpe domyślił się, że posiadłość, kiedyś
utrzymana jak należy, od miesięcy ulegała zaniedbaniu. Drogę miejscami pokrywało zwiędłe
zielsko i trawa, a ziemię pod wspaniałymi wiązami zasadzonymi po obu stronach alei porastały
chaszcze i krzaki jeżyn. Dróżki po drzewami, niegdyś służące do spacerów, zarosły chwastami.
Pokręcił głową. Może i Henry Payne był najlepszym z ludzi, ale nie dbał o swoje dziedzictwo.
Coś przyciągnęło jego wzrok - mignięcie bieli na jednej ze ścieżek. Kobieta, na którą natknął się
przed dwoma dniami nieopodal kościoła, szła pospiesznie w stronę podjazdu. Wtem w polu widzenia
pojawił się mężczyzna, który najwyraźniej szedł za nią. Nieznajomy położył jej dłoń na ramieniu,
chcąc ją zatrzymać. Strząsnęła ją niecierpliwie, na co szarpnął kobietą tak, że znaleźli się twarzą w
twarz, i porwał w objęcia. Wszystko wskazywało na to, że sytuacja robi się poważna, toteż Adam
polecił stangretowi zatrzymać powóz. Kiedy już wysiadł i ruszył w kierunku tej pary, kobieta uniosła
rękę i z rozmachem uderzyła swego towarzysza pięścią w nos.
- Zostaw mnie samą, Walterze! Słyszałeś?
Adam zatrzymał się w pół kroku - w tej chwili dama nie potrzebowała pomocy. Go więcej,
mężczyzna był w gorszym stanie niż ona. Krew kapała mu z nosa i plamiła przód surduta. Na próżno
próbował zatamować ją koronkową chusteczką.
- Dobry Boże, dlaczego to zrobiłaś? - mruknął niewyraźnie Walter Payne. - Nie chciałem
wyrządzić ci krzywdy. Spójrz na to.-Wskazał plamę na surducie.
- To twoja wina!
- Moja wina? Próbowałem tylko zamienić z tobą słowo, na litość boską! Zniszczyłaś mi surdut.
Jeszcze z tobą o tym porozmawiam.
Odszedł wściekły, a kobieta osunęła się na pobliski pień i zakryła twarz rękami. Adam uznał, że
czas się wtrącić.
- Nic się pani nie stało? - spytał łagodnie. Podskoczyła, zaskoczona.
- Och, nie, to znowu pan. Czego pan chce tym razem?
- Pytałem, czy nic się pani nie stało.
- Ależ nie. Uwielbiam być obmacywana przez takie kreatury jak Walter Payne - burknęła.
- Myślę, że ma pani imponujący prawy sierpowy. Czy zasłużył na taką karę?
- Może nie - odparła. - Nie zdążyłam się nad tym zastanowić. Być może przesadziłam, ale
przestraszyłam się. Zapewne uważa pan, że nie zachowałam się jak przystało na damę. — Głos jej
zadrżał i przyłożyła dłoń do skroni. - Boże, jak ja nienawidzę mężczyzn.
Adam podszedł bliżej.
- Przykro mi - powiedział. - Proszę mi wybaczyć. Czy mogę dać pani radę na przyszłość?
Niebezpiecznie jest uderzać mężczyznę, kiedy jest podniecony. Na drugi raz może pani nie mieć tyle
szczęścia.
Popatrzyła na niego z niechęcią.
- Mówiłam to już, sir. Ani nie chcę, ani nie potrzebuję pańskiej pomocy, a już na pewno nie
pańskich rad.
Adam nie dał się wyprowadzić z równowagi.
- W porządku - odparł ze spokojem. - Proszę uznać, że nic nie powiedziałem. Co mogę zrobić,
żeby pani to wynagrodzić? Może panią gdzieś odprowadzić?
Podziwiał jej odwagę. Choć Wada i potargana, nie zamierzała ustąpić ani na krok.
−
Nie, dziękuję panu. Nic mi nie będzie. On już nie wróci.
- Adamie? Co się dzieje? - Pani Calthorpe, która nie widziała zajścia, wychylała się z okna
powozu.
- Zostań w powozie, mamo! - odkrzyknął. - Na dworze jest zimno. - Odwrócił się do młodej
kobiety. - Pobladła pani - zauważył. - Naprawdę nie mogę pani tak zostawić. Może przynajmniej
podwieziemy panią do domu? - Po czym, przypomniawszy sobie poniewczasie, że została
odprawiona, poprawił się: - Albo do wioski, jeśli pani woli. - Widząc jej wahanie, dodał: - Nie musi
się pani niczego obawiać, panno Tillyard. Jestem z matką, więc nic pani nie grozi. Nawiasem
mówiąc, nazywam się Calthorpe. Adam Calthorpe.
Spojrzała na niego z kamiennym wyrazem twarzy. Po chwili wahania odezwała się:
−
Adam Calthorpe. No, no! A skąd pan zna moje nazwisko?
- Ktoś z wioski mówił, że mieszka pani w domku obok domu doktora. Widziałem, jak pani tam
wchodzi. - Po chwili wahania wyjaśnił: - Chciałem się upewnić, że jest pani bezpieczna.
- Doprawdy? - mruknęła, jakby do siebie. - Cóż, lepiej późno niż wcale, tak myślę. - Nie był
pewien, czy dobrze ją usłyszał, ale mówiła dalej: - Dziękuję, lordzie Calthorpe, ale chyba wolę się
przejść. - Popatrzyła na niego jeszcze raz i uśmiechnęła się lekko. -Do widzenia. Ciekawa jestem, czy
spotkamy się po raz trzeci.
Adam skłonił się i patrzył, jak odchodzi. Cóż to za dziwna kobieta. Najwyraźniej szlachetnie
urodzona, o bardzo miłym głosie, naturalnie kiedy nie zachowywała się niegrzecznie. A jednocześnie
wyjątkowa sekutnica, nieuprzejma, niewdzięczna, powiedziałby nawet, że źle wychowana. Jej
ostatnie słowa zabrzmiały na wpół poważnie, na wpół kpiąco. Dziwna ta guwernantka.
- Adam, idziesz? Za chwilę umrę z zimna i ciekawości. Kim była ta dziewczyna? Dlaczego nie
zaproponowałeś jej, ze podwieziesz ją do domu?
Adam wrócił do powozu.
- Myślę, że to była panna Tillyard, mamo. Jeśli mam rację, Herriards jest ostatnim miejscem,
dokąd chciałaby się udać - z więcej niż jednego powodu.
Matka domagała się szczegółów, więc odpowiedział jej najlepiej, jak umiał, ale panna Tillyard
pozostała zagadką dla obojga.
Po paru minutach zajechali przed dom. Herriards House był pięknym, ponad stuletnim dworem,
zbudowanym za panowania królowej Anny. Budynek nie był duży, ale o doskonałych proporcjach, a
otaczał go pięknie rozplanowany ogród. Dom, podobnie jak cała posiadłość, zdradzał oznaki
niedawnego zaniedbania.
Podenerwowana gospodyni wprowadziła ich do sieni.
Wasza lordowska mość zechce łaskawie zaczekać tutaj, a ja powiadomię pana. Lord Calthorpe,
tak?
- I pani Calthorpe.
- Z wizytą do panny Payne?
−
Właśnie.
Po paru minutach w sieni pojawił się dżentelmen z promiennym uśmiechem i ręką wyciągniętą
na powitanie.
- Prosimy, prosimy. Nie wiem, dlaczego trzymali pana tutaj, Calthorpe. Cieszę się, że mogę pana
poznać. I panią Calthorpe także. Wspaniale. - Entuzjastycznie uścisnął im dłonie, ale skrzywił się,
kiedy gospodyni spytała niepewnie:
−
Czy mam pójść po pannę Katharine, proszę pana?
- To nie jest konieczne - odparł. - Przynieś raczej filiżanki dla gości. No, ruszaj! - Odwrócił się do
pani Calthorpe. - Proszę, proszę. W salonie jest cieplej. - Poprowadził gości do elegancko
umeblowanego pokoju z dużym kominkiem. Zastali tu panią domu siedzącą na sofie przy
najładniejszej dziewczynie, jaką Adam widział od lat. Złociste loki okalały twarzyczkę w kształcie
serca, długie rzęsy uniosły się, odsłaniając błękitne oczy, po czym zatrzepotały i opadły na swoje
miejsce, delikatny róż policzków harmonizował z różanymi ustami stworzonymi do pocałunków. Na
widok tego zjawiska Adam uznał, że siostra Toma ma mnóstwo zalet.
- Ellen, moja droga, przedstawiam ci panią Calthorpe i jej syna, lorda Calthorpe. - Dama,
wymieniwszy spojrzenie z mężem, uprzejmie skłoniła głowę. Nawet się nie uśmiechnęła. Co więcej,
robiła wrażenie wyraźnie zdenerwowanej.
- A oto nasza Catharine. Panna Catharine Payne. - Maleńka Wenus wstała i dygnęła wdzięcznie,
odsłaniając w uśmiechu równiutkie białe zęby. Adam wpadł, w zachwyt. Panna była rzeczywiście
łakomym kąskiem.
- Nie spoczną państwo? Catharine, kochanie, zadzwoń po herbatę. - Pan Payne uśmiechnął się
życzliwie do nowo przybyłych. - Mój syn Walter gdzieś się zapodział. Może go pan zna - spędził
trochę czasu w Londynie.
Adam uśmiechnął się uprzejmie w odpowiedzi, miał jednak nadzieję, że Walter Payne nie zdoła
do nich dołączyć. Nie spieszyło mu się zawierać znajomości z tym osobnikiem. Przyniesiono herbatę
i towarzystwo zaczęło prowadzić zdawkową rozmowę. Pani Payne gawędziła z matką Adama, a on
sam zabawiał pannę Payne. Słuchała go z czarująco skromną minką, od czasu do czasu spoglądając
na niego spod tych długich, podwiniętych rzęs. Po opisie Toma oczekiwał, że młoda dama będzie
nieco energiczniejsza, ale nie znalazł wielu wad w tej zachwycającej istocie. Jakie to szczęście, że
matka nalegała na przyjazd do Basingstoke. Posłał jej uśmiech i z zaskoczeniem skonstatował, że
matka marszczy brwi. Co właściwie było nie tak? W tym momencie drzwi się otworzyły i rodzina
Payne'ów zamilkła jak na komendę. Pani Payne odzyskała głos pierwsza.
- Katharine! Co tu robisz? - zawołała ostro. - Nigdy nie schodzisz do salonu o tej porze!
Potrzebujesz czegoś?
Adam wstał, równie zaskoczony jak reszta towarzystwa, bo postać stojąca w drzwiach nie była
mu nieznana. Starą pelerynę i zniszczone buty zastąpiła prosta suknia i pantofle, rozczochrane włosy
zostały uczesane, porządnie, choć bez ekstrawagancji, ale młoda kobieta zamykająca właśnie drzwi
była niewątpliwie „panną Tillyard". Korzystając z króciutkiej chwili milczenia, odwróciła się i
powoli rozejrzała wokół, zatrzymując wzrok na Adamie.
- Usłyszałam, że przyjechali goście. Do panny Payne. Pomyślałam więc, że dołączę do
towarzystwa - odparła z chłodnym uśmiechem.
- Tak, tak, naturalnie! Właściwie, miałam... tak, miałam właśnie po ciebie posłać, Katharine, moja
droga - powiedziała pani Payne. - Pani Calthorpe, pozwoli pani, że przedstawię pannę Katharine
Payne.
Matka Adama wyglądała na zaskoczoną.
- Panna Katharine Payne? - Zerknęła na dziewczynę siedzącą na sofie. - Jakie to niezwykłe. Dwie
panny w rodzinie o takim samym imieniu. - Dostrzegając niepokój na twarzach wszystkich trojga
Payne'ów, dodała niewinnie: - Czy czasem nie bywa to źródłem nieporozumień?
Pan Payne spojrzał na nią ostro, ale odparł ze śmiechem:
- Najmniejszych, zapewniam panią. Imię mojej córki pisze się przez C i mówimy na nią
Catharine, a nasza najdroższa kuzynka Katharine jest znana jako Kate. - Zawahał się, po czym
wyjaśnił Adamowi: - To właśnie siostra Toma.
Adam miał nienaganne maniery - bez nich nie przetrwałby długo w sztabie księcia Wellingtona -
niemniej ukrycie głębokiego rozczarowania przyszło mu z niejaką trudnością. Siostrą Toma nie była
uwodzicielka siedząca na sofie, ale sekutnica, megiera. Fakt, że nieznajoma nie była guwernantką,
wcale go nie zaskoczył - nie wyglądała na guwernantkę - ale siostra Toma! Co takiego powiedziała,
kiedy się rozstawali w alei? „Ciekawa jestem, czy spotkamy się po raz trzeci?" Śmiała się z niego!
Rozczarowanie Adama ustąpiło miejsca oburzeniu. Dlaczego nie powiedziała mu, kim jest, kiedy się
jej przedstawił? Z czystej złośliwości? Z chęci zbicia go z tropu, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
Zupełnie jakby chciała się na nim zemścić. Tylko za co? Niech to diabli! Im bardziej poznawał tę
pannę Payne, tym mniej ją rozumiał.
Z żalem popatrzył jeszcze raz na dziewczynę na sofie. Los spłatał mu paskudnego figla. Wydawała
się wszystkim, czego pragnął. Śliczna, układna, filigranowa. Idealnie pasowała do jego obrazu
Katharine Payne i był niemal gotów potraktować prośbę Toma całkiem poważnie. Niestety, to nie była
siostra Toma.
Spojrzał na dziewczynę stojącą pośrodku pokoju. Trudno byłoby sobie wyobrazić większy kontrast
między dwiema pannami Payne. Jak ta wysoka, chuda, fatalnie ubrana dziewczyna mogła być tamtą
zachwycającą istotą, którą opisał Tom? Nijakie brązowe włosy były kiepską namiastką złotych loków
Toma, co zaś do oczu - nie miały nic wspólnego z czystym błękitem oczu jej brata albo tamtej
Catharine - przypominały błoto. Z własnego doświadczenia wiedział, że wcale nie była wesołą,
tolerancyjną dziewczyną, której miał prawo się spodziewać, tylko wojowniczą złośnicą.
Jednak dobre maniery zwyciężyły. Widząc, że nikt inny nie kwapi się poprosić Katharine Payne,
by usiadła, wskazał swoje miejsce, w pobliżu matki.
- Pozwoli pani, panno Payne?
Popatrzyła na niego, podeszła do krzesła i usiadła.
- Dziękuję panu, lordzie Całthorpe. To miło z pana strony i miło, że zareagował pan na mój list...
wreszcie.
Adam zmarszczył czoło. Miał właśnie spytać, co chciała przez to powiedzieć, kiedy głos zabrał
Henry Payne.
- Czy zostanie pan długo w tej okolicy?
Grzeczność wymagała odpowiedzi. Odwrócił się do gospodarza.
- Jeszcze nie wiem. Matka chce spędzić Boże Narodzenie w naszym domu w Surrey, więc pewnie
zostaniemy tu najwyżej tydzień lub dwa.
- Tęsknię do niezbędnych wygód, panie Payne - wtrąciła pani Calthorpe, uśmiechając się przy tym
przepraszająco do Adama. - Niestety, Calthorpe przez lata było zaniedbywane, toteż pomagałam
synowi doprowadzić posiadłość do jakiego takiego ładu od czasu jego powrotu do Anglii, to jest od
września. Ale wciąż nie jest to miejsce, w którym chciałoby się spędzać Boże Narodzenie.
- Od września? - powtórzyła Katharine. - Myślałam, że wrócił pan znacznie wcześniej, lordzie
Calthorpe.
- Po Waterloo prawie trzy miesiące spędziłem w Paryżu, w sztabie księcia Wellingtona, panno
Payne.
Matka Adama ciągnęła:
- Może pani sobie wyobrazić, ile miał pracy z nadrobieniem zaległości. Mimo to dom wciąż nie
wygląda jak należy. - Pani Calthrorpe posłała Katharine smutny uśmiech. - Nic dziwnego, że syn nie
mógł odwiedzić pani wcześniej. Nie wytłumaczył się?
- Nie miał jeszcze okazji, proszę pani.
- Ale... - zaczął Adam. Przerwano mu znów, dość arbitralnie. Tym razem była to pani Payne.
- Zatrzymała się pani w okolicy, pani Calthrorpe? - spytała nagle. - Jeszcze nie znamy wielu
sąsiadów.
- No, nie, moja droga - wtrącił się mąż. - Jestem pewien, że znamy przynajmniej tuzin
okolicznych rodzin. Wszyscy są bardzo mili. Może zamieszkali państwo u Faulknerów? -spytał,
zwracając się do Adama. - Przemiła rodzina. On jest mistrzem na miejscowych polowaniach,
rozumie pan. Porządny gość. Poluje pan?
Podejrzenia Adama rosły. Przyszło mu do głowy, że Pay-ne'owie za wszelką cenę nie chcą
dopuścić do jego rozmowy z Katharine Payne. Prawdę mówiąc, od samego początku zachowywali
się dość dziwnie. Odparł uprzejmie:
- Kiedy tylko mogę. I nie, nie zatrzymaliśmy się u Faulknerów, a u Quentinów. Mieszkają po
drugiej stronie Basingstoke. Pani Quentin jest przyjaciółką mojej matki. - Po czym, zanim
ktokolwiek zdążył przerwać mu ponownie, dodał: - Mam nadzieję, że mi pan wybaczy, sir, ale
zależy mi na tym, żeby zamienić parę słów z panną Payne. Bardzo dobrze znałem jej brata.
Chciałbym z nią porozmawiać sam na sam, o ile się zgodzi.
Po nieskończenie długiej pauzie gospodarz powiedział:
–
Naturalnie, mój drogi, naturalnie! Bardzo proszę!
Adam zwrócił się z kolei do Katharine.
- Może wybierzemy się na krótki spacer? Jest jeszcze jasno.
Katharine odparła szybko:
−
Z przyjemnością się z panem przejdę, lordzie Cal-throrpe.
−
Moje drogie dziecko, jest o wiele za zimno.
- Wybacz, wuju Henry, zamierzam porozmawiać z lordem Calthrorpe'em. - Henry Payne
najwyraźniej nie był szczególnie zadowolony z takiego obrotu sprawy, ale niewiele mógł zrobić w
obliczu tak bezpośredniego oświadczenia.
Katharine poszła po szal i buty, po czym ona i Adam udali się na krótki spacer aleją wiązów.
- Jest wiele rzeczy, o które chciałbym zapytać, panno Payne - zaczął Adam. - Między innymi o to,
czemu nie powiedziała mi pani, kim jest, kiedy spotkaliśmy się ostatnim razem. Nie mamy za wiele
czasu. Jest zimno, a wkrótce się ściemni.
- Nie widzę powodu, dla którego miałabym panu cokolwiek tłumaczyć, sir. Zgadzam się, że nie
możemy marnować czasu. Skoro jest pan tutaj, po prostu... muszę prosić pana o przysługę. Chyba w
końcu poproszę pana o pomoc.
Adam pomyślał z pewnym rozbawieniem, że jego towarzyszka nie wygląda na kogoś, kto prosi o
przysługę. Określiłby jej minę raczej jako butną, a nie przymilną.
−
Po raz trzeci zrobiła pani uwagę, której zupełnie nie pojmuję!
−
Naprawdę?
−
Trzy razy dawała mi pani do zrozumienia, że coś zaniedbałem. O co chodzi?
- Myślałam, że to oczywiste. Mój brat zginął w czerwcu. Teraz jest listopad - powiedziała krótko.
- Ale...
- Wiem, wiem! Z początku nie chciałam, żeby pan przyjeżdżał. Może to pana zirytowało. Czy
dlatego nie napisał pan ponownie? Spodziewałam się, że okaże pan więcej zrozumienia, lordzie
Calthorpe!
- Myli się pani. Nie zirytowałem się. I zrozumiałem panią.
- To dlaczego nie odpowiedział pan na mój drugi list?
- Drugi list?
- Napisałam do pana z prośbą o przyjazd. Miałam nadzieję, że pan to zrobi.
–
Nie dostałem pani drugiego listu.
Prychnęła z niedowierzaniem.
- No, nie! Nie ma potrzeby zmyślać. Nie jestem głupia. Musiał pan go dostać.
Adam przyglądał się jej przez chwilę, a potem powiedział chłodno:
- Panno Payne, nie ma pani powodu, by mi ufać, wiem o tym. Byłem przyjacielem pani brata,
dobrym przyjacielem. Proszę mi wyjaśnić, dlaczego ma pani o mnie tak złą opinię.
Obrzuciła go uważnym spojrzeniem, po czym odparła:
- Wiem, że nie miałam prawa niczego oczekiwać. Tom pana uwielbiał, a pan napisał taki
serdeczny list po jego śmierci. Wtedy nie chciałam rozmawiać z nikim. A potem, kiedy naprawdę
kogoś potrzebowałam, pan mnie zawiódł.
Adam rozzłościł się. - A to w jaki sposób?
- Poprosiłam pana o pomoc w sierpniu, a pan odezwał się dopiero teraz.
- Klnę się na honor, że nie otrzymałem pani drugiego listu.
Katharine popatrzyła na niego pytająco, zupełnie jakby próbowała wyczytać prawdę z jego twarzy.
Wreszcie odezwała się niechętnie:
- Pewnie zaginął. Nie wiedziałam, dokąd go wysłać, więc zaadresowałam go na kwaterę główną w
Londynie.
- Mógł zaginąć, choć większość poczty wysłanej na ten adres do mnie doszła. Dziwi mnie jednak co
innego: dlaczego mówi pani, że nie odezwałem się więcej? W sumie napisałem cztery listy.
Zatrzymała się i wbiła w niego wzrok.
- Kiedy?
- W regularnych odstępach przez cały ten czas, który upłynął od śmierci Toma.
- Cztery listy. Pewnie wysyłał je pan tutaj? Do Herriards?
- Naturalnie. A dokąd miałbym je wysyłać?
- Jakie to dziwne.
- Czy chce mi pani powiedzieć, że nie otrzymała pani żadnego z moich listów z wyjątkiem pierwszego?
- Ani jednego. - Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. A potem Katharine zaczęła nerwowo:
- Czy to możliwe, że wszystkie zaginęły na poczcie? -Zamilkła. Zapadła krępująca cisza, którą Katharine
przerwała mówiąc szorstko: - Tilly radziła mi, żebym napisała do pana jeszcze raz i dała jej list do
wysłania. Nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, co sugerowała.
- Panno Payne, obawiam się, że podejrzenia panny Tillyard były w pełni uzasadnione - zauważył Adam. -
Ktoś przechwytuje pani korespondencję. - Zerknął na Katharine Payne. Była bardzo blada. Ogarnęło go
współczucie. Otoczył ją ramieniem, poniekąd spodziewając się, że swoim zwyczajem go odtrąci.
Tymczasem zaszlochała, odwróciła się i ukryła twarz na jego piersi. Drugie ramię niemal odruchowo
poszło w ślad za pierwszym i na chwilę połączyła ich osobliwa więź, której żadne z nich w pełni nie
rozumiało. Wreszcie Katharine mruknęła coś zduszonym głosem i odtrąciła jego ramię.
- Mówiłam, żeby mnie pan nie dotykał – burknęła. Powinien był się domyślić, że tak zareaguje.
Najwyraźniej należała do kobiet nie uznających słabości własnej płci. Po chwili zauważył spokojnie.
−
Zdaje się, że chciała mnie pani prosić o pomoc. Co mogę dla pani zrobić?
- Chciałabym, o ile to możliwe, wyprowadzić się stąd. Moi kuzyni są... Nie ufam im. To, co
właśnie odkryliśmy... - Głos jej zadrżał. Przerwała, a po chwili podjęła z większą stanowczością: -
Nie uważam moich kuzynów za miłych.
−
Spostrzegłem to dzisiejszego popołudnia - wtrącił Adam z powagą.
−
Znów się pan ze mnie śmieje, sir. W tym nie ma nic śmiesznego, zapewniam pana.
- Nie, naprawdę, nie śmieję się. Jestem tutaj, by pani pomóc. Proszę mi powiedzieć, czego pani
oczekuje.
- Tom pewnie panu mówił, że nie jestem biedna, ale, być może, nie wyjaśnił, że nie mam dostępu
do mych pieniędzy aż do osiągnięcia dwudziestu pięciu lat, a mam dopiero dwadzieścia jeden.
Adam spojrzał na nią zaskoczony. Miała dopiero dwadzieścia jeden lat. Powiedziałby, że jest
znacznie starsza.
- Potrzebuję pańskiej pomocy, żeby przekonać opiekunów do zwiększenia moich dochodów z
majątku, który zostawił mi dziadek. Gdybym miała troszkę więcej, starczyłoby mi na skromne życie z
moją byłą guwernantką gdzieś z dala od Herriards. Zanim pan cokolwiek powie, dodam jeszcze że
już pisałam w tej sprawie do generała Armitage, ale bez skutku. Widzi pan, on sprzyja Henry'emu
Payne'owi i uważa, że mam humory.
- Widziałem się z generałem w Bath, zanim tu przyjechałem. Ma pani rację. Bardzo wysoko sobie
ceni pani kuzyna.
- Pan zapewne też - powiedziała z goryczą.
- Niech pani nie mówi głupstw. Oczywiście, że nie. Nie teraz. A co do Waltera...
- Próbują mnie zmusić do wyjścia za niego za mąż. A moi opiekunowie nie mają nic przeciwko
temu.
Zatrzymał się i utkwił w niej wzrok.
- Nie mówi pani poważnie. Nie można do tego dopuścić.
- Ulżyło mi, że pan się ze mną zgadza - odrzekła z nutą ironii. - Niektórym pomysł ponownego
połączenia bogactwa Payne'ów z posiadłością, bez względu na uczucia, wydaje się całkiem rozsądny.
- Nie mogą pani zmusić do poślubienia kogokolwiek.
- Nie, nie mogą, ale czasem się boję, że nie wytrzymam presji. To dlatego tak gwałtownie
zareagowałam dzisiejszego popołudnia. Walter jest zdecydowany ożenić się ze mną i nie przestaje...
mnie przekonywać. Jest pewny, że w końcu się poddam. Wie, że nie mam nikogo, kto mógłby mi
pomóc, rozumie pan. Tilly jest jedyną osobą, z którą mogę szczerze porozmawiać.
- Prawdziwa panna Tillyard, jak się domyślam?
- Tilly była moją guwernantką, a po śmierci dziadka została bardzo dobrą przyjaciółką. Chociaż nie
jest w stanie mi pomóc, nie wiem, co bym zrobiła, gdybym nie mogła jej się zwierzyć.
- Generała Armitage znam. Kto jest pani drugim opiekunem?
- Sir James Farrow. Mieszka w Basingstoke, ale jest chory. Nie przyjmuje gości. W każdym razie
nie mnie. On też ceni Henry'ego Payne'a. - Głos jej się łamał.
Adam powstrzymał nagłą chęć otoczenia jej ramieniem. Zaczynał poznawać pannę Katharine
Payne i był całkiem pewien, że by jej się to nie spodobało. Niemniej poważnie się o nią niepokoił.
Oczy w bladej twarzy były szeroko otwarte, a każda cząsteczka tego szczupłego ciała wyrażała
napięcie. Najwyraźniej Katharine od miesięcy żyła w nieustannym stresie. Powziął decyzję.
Niezależnie od obietnicy danej Tomowi, zrobiłby wszystko, żeby uwolnić tę kobietę od tyranii
Henry'ego Payne'a. Ten człowiek jest łajdakiem, bez dwóch zdań. Zuchwałość, z jaką
przechwytywał ich listy, zdumiewała, a brak skrupułów stanowił nieustające zagrożenie dla
Katharine. Co zaś do Waltera...
Po chwili namysłu Adam powiedział;
- Zastanawiam się, jak bardzo chory jest sir James? I czy Quentinowie go znają? - Wziął dłoń
Katharine w swoją i uścisnął uspokajająco. - Porozmawiam z nimi dziś wieczorem i zobaczę się z sir
Jamesem najszybciej, jak będę mógł. Proszę się tak nie martwić. Na pewno coś wymyślimy.
Katharine Payne tak mocno ścisnęła mu palce w odpowiedzi, że poczuł ból. Spojrzała mu prosto
w oczy, otwierając swoje szeroko, błagalnie. Są piękne, pomyślał ku swemu zaskoczeniu. Wcale nie
koloru błota, tylko złocistobrązowe jak sherry. Po chwili puściła jego dłoń i powiedziała cicho:
- Dziękuję panu. Pan nie ma pojęcia, ile to dla mnie znaczy.
- Dobrze, że nie spodziewał się wylewnych podziękowań ani rozpaczliwych błagań o pośpiech.
Nie od tej damy. Katharine Payne mogła być na skraju rozpaczy, ale póki jako tako panowała nad
sobą, uważała dramatyczne prośby czy łzy wdzięczności za oznaki słabości. Determinacja godna
podziwu, choć niekoniecznie u kobiety, pomyślał Adam.
- Sądząc po tym, co mi pani powiedziała, „ucieczka", jak ją pani nazywa, będzie miała wielkie
znaczenie dla kuzyna. Może zbyt wielkie. Czy mogę zasugerować, żeby zachowała pani nasze plany
dla siebie, dopóki wszystkiego nie ustalimy? - Spojrzał na nią porozumiewawczo. - Nie chcemy,
żeby się martwił na zapas. Jak często odwiedza pani guwernantkę?
- Raz czy dwa w tygodniu.
- Może pani zajrzeć do niej jutro po południu? Jest dyskretna?
- Całkowicie.
- W takim razie zostawię jej informację o moich poczynaniach. Może nawet spotkamy się tam.
W drodze powrotnej Adam rozmawiał z matką o tym, czego się dowiedział.
- Dzięki Bogu, że przyjechaliśmy, Adamie. Co za okropna rodzina. Biedna Katharine Payne.
- Ale ich córka jest urocza, prawda? Spodobała mi się. Nawet...
Matka spojrzała na niego ze współczuciem.
- Mój drogi chłopcze, myślałam, że z wiekiem nabrałeś rozsądku. Catharine Payne - jak mylące
są te imiona. - Catharine Payne, to znaczy ta złotowłosa panienka, która siedziała obok matki, to
rozpuszczona mała kokietka. Wypisz wymaluj Julia Redshaw.
Adam pokręcił głową i uśmiechnął się do matki.
- Czyżbyś wciąż potępiała Julię za moje cierpienia sprzed lat? Nie powinnaś być dla niej zbyt
surowa. Przebaczyłem jej dawno temu. Przecież ona jedynie spojrzała prawdzie w oczy, zanim ja to
uczyniłem. Nie miałem jej wówczas nic do zaoferowania. Choć tak mnie kochała.
- Kochała cię! Nie bardziej niż tych wszystkich innych młodzieńców, którzy ciągnęli do niej jak
pszczoły do miodu.
- Jesteś w błędzie, mamo. Wiem, że Julia mnie kochała, tyle że nie dość mocno. Dlaczego
rozmawiamy o czymś, co skończyło się przed dziesięciu laty?
- Bo córka Henry'ego Payne' a jest dokładnie taka sama. Jednak masz całkowitą rację.
Zapomnijmy o Julii Redshaw. Co proponujesz zrobić w sprawie Katharine, siostry Toma?
- Obiecałem, że jej pomogę. Na pewno jeszcze dziś napiszę do generała Armitage - powinien się
dowiedzieć o naszej wizycie i o tym, co odkryliśmy. Jestem pewien, że da swoją zgodę na wyjazd
Kate z Herriards.
- To zajmie całe tygodnie. Ta dziewczyna potrzebuje pomocy natychmiast.
- Zgadzam się z tobą. Skoro już tu jesteśmy, zobaczę się z sir Jamesem Farrow, jej drugim
opiekunem. Mieszka w Basingstoke. Quentinowie pewnie go znają.
- Załóżmy, że przekonasz tych opiekunów. Co wtedy? Gdzie ta dziewczyna się podzieje?
- Myślała o tym, żeby zamieszkać ze swoją dawną guwernantką.
- Oszalałeś, Adamie? Nie możesz na to pozwolić!
- Mamo, Katharine Payne to bardzo zdecydowana młoda kobieta. Nie sądzę, że ktokolwiek
potrafiłby ją powstrzymać przed zrobieniem tego, co sobie postanowiła.
- Bzdura! Oczywiście, że musisz to zrobić. Co więcej, opiekunowie nigdy nie zgodzą się na jej
plan, a ja jestem po ich stronie. Dziewczyna jest o wiele za młoda, by odsuwać się od towarzystwa w
taki sposób. Powinna się bawić, chodzić na bale, przyjęcia, ubierać się w piękne suknie, spotykać
odpowiednich młodych ludzi.
- W jaki sposób miałbym to zorganizować?
- Oferując jej dach nad głową. Adam patrzył na nią ze zdziwieniem.
- Z całym szacunkiem, mamo, wydaje mi się, że to ty oszalałaś. Jak mógłbym zaoferować
Katharine Payne dach nad głową, nie żeniąc się z nią? A teraz, kiedy ją poznałem, wiem, że nie mam
na to ochoty, bez względu na to, co powiedział Tom. Ona nie jest typem kobiety, z jaką chciałbym się
ożenić.
- Źle się wyraziłam. Chodziło mi o to, że mógłbyś zaofiarować jej dom u mnie. Bardzo bym
chciała, żeby panna Payne zamieszkała ze mną w Bridge House.
- Co za idiotyczny pomysł. Żal mi tej dziewczyny, naturalnie, ale nie jestem pewien, czy ją lubię.
- Czemu nie?
- Uosabia wszystko, co czyni kobietę nieatrakcyjną. Agresywna, uparta, bez wdzięku,
nietaktowna.
Pani Calthorpe pokręciła głową.
- Och, Adamie, wciąż jesteś ślepy mimo tylu doświadczeń. Jak się domyślam, druga panna Payne
spodobała ci się?
- Naturalnie. Każdy mężczyzna czułby to samo.
- Jestem zaskoczona. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, ze się czegoś nauczysz, zanim będzie za
późno.
- O czym mówisz?
- O jakości. - Widząc jego skonsternowaną minę, dodała; - O niczym. To taki mój kaprys. No,
dobrze, jak szybko siostra Toma będzie mogła zamieszkać ze mną w Bridge House? Może mogłaby
zabrać się z nami, kiedy będziemy stąd wyjeżdżać?
- Czekaj, czekaj! Nie powiedziałem...
- Ale ja tak! Jeśli nie chcesz tego zrobić dla panny Payne, zrób to dla mnie. Na pewno polubię jej
towarzystwo. Och, Adamie, to mogłoby być takie zabawne. Katharine spędziłaby resztę zimy, odzyskując
radość życia, a na wiosnę wynajęlibyśmy dom w Londynie na cały sezon. Tak bym chciała znów spędzić
sezon w stolicy, Adamie.
- Naprawdę nie sądzę...
Pani Calthrorpe westchnęła lekko.
- Jesteś najbardziej upartym człowiekiem, jakiego znam.
- Jeśli tak myślisz, zaczekaj, aż będziesz miała do czynienia z Katharine Payne. Ona jest o wiele gorsza
ode mnie.
- Musiała walczyć, by przeżyć, Adamie. Nic dziwnego, że jest uparta. Słuchaj, jeśli nie chcesz zrobić tego
dla mnie, może powinieneś to uczynić przez pamięć na Toma. Jak jego siostra ma kiedykolwiek być
bezpieczna, jeśli nigdy nie pozna kogoś, komu będziemy mogli zaufać na tyle, by mu ją powierzyć? Równie
dobrze możesz ustąpić -ja już podjęłam decyzję. Katharine zamieszka ze mną i zajmę się wprowadzeniem jej
do towarzystwa w przyszłym roku. A ty możesz do nas dołączyć.
- Och, nie! Nie mam na to czasu.
- Naturalnie, że masz. Do tej pory zdążysz doprowadzić Calthrorpe do porządku i przyda ci się rozrywka
po ciężkiej pracy. Nie wolno ci zmienić się w nudziarza, Adamie. Przyszła wiosna to doskonała pora na to, byś
znów zaczął bywać w towarzystwie. Jak inaczej znajdziesz sobie żonę?
- Nie sądzę...
- Swoją drogą nie rozumiem, czemu nie chcesz ożenić się z panną Payne. Jest jedyną siostrą twego
przyjaciela, dobrze wychowana, bogata, ładna.
- Ładna!
- Może nie. Ładna to nieodpowiednie słowo.
- Oczywiście, że nie jest ładna.
- Powinnam była powiedzieć: piękna. W każdym razie będzie, jak tylko dojdzie do siebie.
Adam przyglądał się matce, poirytowany.
- Mamo, czasami się zastanawiam, czy wiesz, co mówisz. Jak możesz nazywać pannę Payne
piękną? - Matka chciała odpowiedzieć, ale Adam ciągnął: - Nawet gdyby była królową piękności, i
tak bym się z nią nie ożenił!
- Dlaczego?
- Już ci mówiłem. To sekutnica. Ma język ostry jak brzytwa. Gdybyśmy się pobrali, zginąłbym od
tysiąca ran w niecały rok od ślubu. - Przypominając sobie krwawiący nos Waltera Payne, dodał: -I
nie boi się użyć siły.
Pani Calthorpe wybuchnęła śmiechem.
- Biedne, bezbronne jagniątko. Czyżby cię zaatakowała?
- Jeszcze nie - odparł Adam. - Niemniej jest do tego zdolna. Dobrze ci się śmiać, ale niełatwo jest
mieć do czynienia z damą, która nie zachowuje się jak dama.
- Ta dziewczyna żyje w ustawicznym napięciu pod dachem Henry'ego Payne' a. Nic, co teraz robi,
nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Ona się zmieni, jak tylko uwolni się od tych swoich kuzynów.
Adam uniósł sceptycznie brwi.
- Cóż, nie będę cię już przekonywać. Niemniej, jeśli nie chcesz się z nią ożenić, powinieneś
dopilnować, żeby poznała kogoś odpowiedniego. Sama tego nie dokona, tkwiąc wraz z guwernantką
w domku na wsi.
- W tym, co mówiła matka, było sporo prawdy, uznał Adam. Co więcej, wyglądało na to, że matka
polubiła Katharine Payne - dziewczyna mogłaby jej dotrzymywać towarzystwa w zimie, podczas gdy
on będzie zajęty w Calthorpe. -W końcu powiedział:
- Muszę porozmawiać z sir Jamesem. A potem zobaczymy.
- Henry Payne nie pozwoli jej odejść bez walki - ostrzegła pani Calthrorpe.
- Jeśli będę miał poparcie jej opiekunów, poradzę sobie z Henrym Payne'm. Tylko co zrobimy,
jeśli Katharine nie zechce z tobą zamieszkać, mamo?
- Zapewniam cię, synu, że z radością zamieszka z kimkolwiek innym, byle nie z czarującą
rodzinką. Wiesz przecież, że potrafię być bardzo przekonująca, jeśli zechcę. Tak czy inaczej, jaka
dziewczyna nie chciałaby pojechać na sezon do Londynu?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego dnia Adam, uzbrojony w list polecający od państwa Quentinów, złożył wizytę sir
Jamesowi Farrow. Starszy pan przyjął go w dusznym gabinecie, ubrany w brokatowy szlafrok i
aksamitną szlafmycę z chwostem. Przy jego fotelu znajdowała się obrotowa biblioteczka pełna
książek i papierów. Na małym stoliku z drugiej strony ustawiono karafkę z winem i kieliszek,
miseczkę z orzechami i herbatnikami, salaterkę z owocami oraz talerzyk i srebrny nóż.
- Wejdź, proszę i zamknij drzwi, Calthorpe. Nie znoszę przeciągów, szkodzą mi. Siadaj tak, żebym
mógł cię widzieć, i opowiedz mi o Waterloo. Podobno było tam gorąco. Gzy to prawda? W którym
pułku służyłeś? - Nalej sobie wina.
Adam posłusznie poczęstował się i usiadł po drugiej stro nę kominka.
- W tym samym co Tom Payne.
- Pięćdziesiątym Drugim, tak? Ludzie Colborne'a. Zrobili dobrą robotę, tak słyszałem. - Przerwał
dla nabrania oddechu. - Byłeś z Tomem, gdy zginął?
- Nie, nie było mnie wówczas w pułku. Już wcześniej zostałem oddelegowany do sztabu księcia i
tego dnia prowadziłem rozmowy z Prusakami na drugim końcu pola bitwy. Przez czas jakiś Adam
odpowiadał na pytania o Wellingtona i znaczeniu wygranej pod Waterloo. Wreszcie zamilkł. Sir James
wyprostował się nieco.
- Zaschło ci w ustach, co? Dolej sobie wina.
- Dziękuję, sir, mam jeszcze trochę. Tak naprawdę chciałbym porozmawiać o Tomie. Jak
rozumiem, dobrze pan znał jego rodzinę.
- O, tak. Jego dziadek był moim przyjacielem. Chłopak dostał po nim imię - Thomas Frampton
Payne. Smutna historia z tą jego śmiercią. Bardzo smutna! Co chciałeś o nim powiedzieć?
- Tom miał siostrę.
- Naprawdę? Nie miałem pojęcia. I pomyśleć, że stary Tom Payne nigdy mi o tym nie powiedział.
Z nieprawego łoża, czy tak?
- Chodzi mi o to, że jego wnuk miał siostrę. Katharine.
- Och! No, cóż, wiem o tym, mój chłopcze. Nie musisz mi tego mówić. Jestem jej opiekunem,
czyż nie?
Adam cierpliwie brnął przez rozliczne wyjaśnienia, aż wreszcie doszedł do punktu, w którym
mógł poruszyć kwestię przyszłości Katharine.
- Chcesz się z nią żenić, tak? Myślałem, że ona ma wyjść za mąż za swego kuzyna. Jak mu na
imię, zaraz...? Walter. Właśnie. To ma sens. Jak powiedział Henry Payne, pieniądze wrócą tam, gdzie
ich miejsce. Nie da się rządzić taką posiadłością bez odpowiednich funduszy. Co kobieta może o tym
wiedzieć? Ładniutkie dziecko, mówię o Katharine, ale ostatecznie to tylko kobieta, prawda?
Wuj Katharine, Henry, dobrze wykonał swoje zadanie. Posłużył się dokładnie takimi argumentami,
jakie mogły trafić do starego człowieka, i w rezultacie sir James był najwyraźniej skłonny
zaakceptować małżeństwo swojej podopiecznej z synem Henry'ego. Adam musiał wykorzystać całą
swoją przebiegłość i umiejętność negocjacji, które zdobył podczas dziesięciu lat służby w wojsku,
żeby uzyskać zgodę staruszka na wysłuchanie, co w tej sprawie ma do powiedzenia sama Katharine
- Przyjdziesz tu z nią, prawda? Nie znoszę rozmawiać z kobietami sam na sam. Zawsze tak było.
To dlatego się nie ożeniłem. Czekam pojutrze.
- Dziękuję, sir. - Adamowi przyszło do głowy, że przydałyby się posiłki. - Może panna Payne
chciałaby przyjść w towarzystwie jakiejś damy?
- Tylko nie tej guwernantki. Nie cierpię jej.
- Mógłbym wziąć ze sobą matkę? Przyjechaliśmy do Basingstoke razem. Widzi pan, moja matka
jest dobrą przyjaciółką pani Quentin.
- Ach! Jedyna rozsądna kobieta, jaką znam, żona Quentina. Bardzo dobrze. Przyjdź z matką,
chłopcze. Czemu nie?
Plany Adama omal nie legły w gruzach na samym początku. Katharine zgłosiła stanowczy
sprzeciw wobec projektu, który jej przedstawił.
- Powiedziałam panu, czego chcę. Zamieszkać gdzieś na wsi z Tilly. Pańska matka jest bardzo
miła, ale ja nie mam ochoty mieszkać w wielkim mieście, być przedstawiana tłumom obcych,
rozmawiać z ludźmi, z którymi nic mnie nie łączy. Nie wiedziałabym, co na siebie włożyć, o czym
mówić. Nie znam najnowszych tańców. Nie pasuję do tego wszystkiego. To absurdalny pomysł. Nie
zamierzam się nawet nad tym zastanawiać.
Adam zachował spokój.
- Doprawdy jest pani najbardziej zaskakującą kobietą, jaką kiedykolwiek znałem. Większość
młodych dam byłaby zachwycona perspektywą wyjazdu do Londynu na sezon. Pani kuzynka
Catharine, na przykład, dałaby wszystko, żeby znaleźć się na pani miejscu.
- O, tak, nie wątpię, ale ona ma ptasi móżdżek.
- Jest bardzo ładna.
Katharine spojrzała na niego, po czym, ku zaskoczeniu Adama, wypowiedziała jego myśli na głos.
- Odniosłaby wielki sukces. Jaka szkoda, że nie jestem bardziej podobna do niej, o tym pan bez wątpienia
myśli. Cóż, przy odrobinie szczęścia już wkrótce będzie pan mógł ją podziwiać do woli. Na pewno spotka ją
pan w Londynie podczas sezonu. Do czego ja tam jestem potrzebna? Zapewniam pana, że wolałabym
zamieszkać we własnym domu w towarzystwie Tilly.
- Dziękuję- odparł Adam z ironią. - Naprawdę nie musi mi pani tak pochlebiać.
Katharine miała na tyle przyzwoitości, że się zawstydziła.
- Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało. Tylko... - zawahała się, a potem wybuchnęła: - Jestem pewna, że
chce pan dobrze, ale ja od dawna sama decyduję o swoim życiu. Nie znoszę, jak mi się mówi, co mam
robić!
- Zauważyłem - odrzekł Adam. - Wydawało mi się jednak, że prosiła mnie pani o pomoc.
- Tak, ale chciałam, żeby pomógł mi pan zamieszkać z Tilly. A nie rozbijać się po Londynie. Ostrzegam
pana, nie zrobię tego.
- Katharine Payne! - zaczął Adam głosem, który jego podkomendni rozpoznawali natychmiast. - Chce pani
opuścić dom wuja czy nie?
- Naturalnie, że chcę! Tylko...
- W takim razie choć raz w życiu postąpi pani tak, jak ja mówię!
- Ale...
- Żadnych ale! Jeśli zależy pani na tym, żebym przekonał sir Jamesa do zmiany planów co do pani
przyszłości - planów, które, o ile pani sobie przypomina, przewidują pani małżeństwo z Walterem
Payne'em - będzie pani milczeć i mnie pozostawi negocjacje. Zrozumiano?
Katharine wpatrywała się w niego z buntowniczą miną.
- On jest moim opiekunem.
- Jak dotąd nie odniosła pani w rozmowach z nim znaczącego sukcesu. Proszę posłuchać, to nie
jest pani wina. Sir James nie lubi kobiet i nie znosi się trudzić: Zostawiony samemu sobie, nie
przyjmie dobrze tego, co jego zdaniem jest buntem rozpuszczonej panienki, nie podejmie też
najmniejszego wysiłku, by znaleźć dla pani wyjście z tej sytuacji. Jeśli natomiast przedstawimy mu
gotowy plan, pasujący do tego, co on uznaje za stosowne, a co więcej taki, który nie wymaga z jego
strony żadnych działań, wysłucha nas. To pani jedyna szansa, Katharine. Proszę wybierać: Herriards
albo Bridge House i Londyn.
- Niech będzie Bridge House. Ale nie podoba mi się to!
- Niewdzięczna smarkula. Nie zasługuje pani na zaproszenie mojej matki.
Adam dał upust irytacji w rozmowie z matką, ale nie okazała mu współczucia.
- Musiałeś się do tego bardzo źle zabrać. Nie ma takiej dziewczyny, która choć raz w życiu nie
chciałaby pojechać do Londynu w sezonie.
- Tak jej powiedziałem. Jej kuzynka Catharine...
- Chyba o niej nie wspomniałeś?
- Tak. Czemu nie?
- Czemu nie? Ty mnie pytasz, czemu nie? - powtórzyła matka z rozdrażnieniem.
- Powiedziałem tylko, że jej kuzynka byłaby zachwycona, mając taką szansę - tłumaczył Adam. -
Myślałem, że w ten sposób nakłonię naszą pannę Payne do zmiany zdania. Ale wtedy oświadczyła, że
woli towarzystwo Tilly od mojego.
Matka spojrzała na niego ze zdumieniem.
- Adamie, przez tyle lat udawało ci się być uosobieniem taktu. Biedna siostra Toma najwyraźniej
wyzwala w tobie najgorsze instynkty. Dlaczego wmieszałeś w to Catharine Payne? Twoja Katharine
może nie zachowała się zbyt uprzejmie, ale naprawdę nie mogę jej winić za to, co powiedziała. Wierz
mi, twoja Katharine bez wątpienia chciałaby pojechać do Londynu, chociaż w życiu by się do tego
nie przyznała -w każdym razie w obecnym stanie ducha.
- Zlituj się, mamo! Ona nie jest moją Katharine!
- Cóż, jak mam rozróżnić te dwie dziewczyny? Doprawdy absurdalna sytuacja.
- Mogłabyś mówić o niej „Katharine Toma" ewentualnie „nasza" Katharine albo Kate. Ona nie jest
moją Katharine, na litość boską!
Pani Calthorpe przechyliła głowę i przyglądała mu się z lekkim zdziwieniem.
−
Zdenerwowała cię, prawda?
- Wcale nie. Teraz powiedz mi, skąd to przeświadczenie, że Kate chce pojechać do Londynu, choć
twierdzi, że tak nie jest. Muszę wyznać, że nie rozumiem.
- Zastanów się, mój drogi. W ciągu kilku miesięcy straciła wszystko, dzięki czemu czuła się
bezpieczna - dziadka, brata, dom, nawet majątek okazał się źródłem stresu. Opiekunowie ją zlekceważyli i
przez długie miesiące była przekonana, że ty opuściłeś ją także. Musiała nauczyć się walczyć o swoje
bez nadziei na pomoc z zewnątrz. Dziwisz się, że jest wyczerpana? Twój oczywisty podziw dla jej
kuzynki Catharine musiał przepełnić czarę goryczy.
Adam wyglądał na skrępowanego, a matka ciągnęła:
- Uroda Kate nie jest konwencjonalna. Wdzięki tamtej drugiej Catharine są o wiele bardziej
oczywiste, co więcej, ta mała kokietka nauczyła się nimi posługiwać. Siostra Toma została
wychowana przez dwóch mężczyzn i guwernantkę. Nikt nie namawiał jej do zbytniej troski o
wygląd, a jeśli w ogóle myśli o takich sprawach, prawdopodobnie nie ocenia się zbyt wysoko. Nic
dziwnego, że się denerwuje w obliczu perspektywy poddania się osądowi londyńskiego towarzystwa.
Może nie wiesz, jacy ludzie potrafią być krytyczni.
- Nerwowa? Katharine Payne? - Adam zdumiał się niepomiernie.
- Tak - potwierdziła matka stanowczo. - Cokolwiek myślisz, obecnie Katharine Payne straciła
pewność siebie, Jestem przekonana, że te wszystkie cechy, które cię w niej tak drażnią, Adamie, jej
nieuprzejmość, agresja, pragnienie niezależności, to forma samoobrony. Nie musisz się tym martwić.
Jak tylko spędzi pod moją opieką miesiąc czy dwa, będziesz zdumiony zmianami, jakie w niej zajdą.
- Oby na lepsze - mruknął Adam pod nosem.
Matka postanowiła pominąć jego uwagę milczeniem. Tak, zadumała się, najbliższe miesiące mogą
okazać się interesujące, jeśli Katharine Payne zgodzi się z nimi zamieszkać, i Adam nadal będzie
odnosił się do niej z dezaprobatą.
Adam nie miał pewności, jak zachowa się Katharine podczas decydującej rozmowy z sir Jamesem,
toteż zorganizował wszystko tak, żeby wszyscy troje spotkali się przedtem z Tilly. Pani Calthorpe miała
za zadanie nakłonić Katharine do przychylniejszego spojrzenia na pomysł zaprezentowania jej w
towarzystwie podczas najbliższego sezonu. Podkreśliła nawet, że sześć czy siedem miesięcy to nie całe
życie. Jeśli Katharine nie zmieni zdania po pobycie w Londynie, wciąż będzie mogła, naturalnie o ile
jej opiekunowie się na to zgodzą, rozejrzeć się za domem, w którym zamieszka z Tilly.
- Ale błagam, nie wspominaj o tym dzisiaj, Kate! Teraz musimy się skupić na nakłonieniu sir
Jamesa do zgody na twój wyjazd do Bridge House. Jeśli poweźmie choć najmniejsze podejrzenie,
że mogłabyś wrócić do pierwotnego planu, może nie chcieć nas wysłuchać.
- Naprawdę nie rozumiem, dlaczego miałby się sprzeciwiać, Tilly cieszy się powszechnym
szacunkiem.
- Kate, wierz mi, wiem, o czym mówię. To się nie uda. Byłabym bardzo zaskoczona, gdyby
opiekunowie godni tego miana wyrazili zgodę na taki plan. W ich oczach byłoby to jednoznaczne z
rezygnacją z przysługującej ci pozycji w towarzystwie, toteż dopilnowanie, żeby tak się nie stało,
uznaliby za swój obowiązek wobec twego dziadka. Co więcej, tym bardziej nalegaliby, żebyś
pozostała w domu wuja.
Te słowa dały Katharine do myślenia. Na koniec do rozmowy włączyła się Tilly. Guwernantka
powiedziała bez ogródek, że lord Calthrorpe robi dla niej o wiele więcej, niż mogłoby wynikać z
poczucia obowiązku, i że Tom byłby zdziwiony i bardzo zły, gdyby nie przyjęła zaproszenia pani
Calthrorpe.
- Nie rozumiem cię, Katharine. Od miesięcy myślisz tylko o tym, jak uciec z Herriards, a teraz, kiedy
pojawiła się przed tobą taka wspaniała możliwość, ty się wahasz tylko dlatego, że sprawy potoczyły się
nie tak, jak chciałaś. Zamiast ucieczki, którą planowałyśmy, czeka cię przygoda w nowym świecie, który
powinnaś była poznać dawno temu. Tak, to wymaga odwagi, ale nigdy dotąd ci jej nie brakowało. Jeśli
nie postąpisz tak, jak proponuje lord Calthrorpe, pomyślę, że jesteś tchórzem. Naucz się cieszyć
życiem, które jest ci przeznaczone, moja droga.
Kiedy dotarli do domu sir Jamesa, Adam przedstawił swoją propozycję dotyczącą przyszłości
Katharine, utrzymując, że chce w ten sposób wypełnić obietnicę złożoną Tomowi podczas ich
ostatniego spotkania.
- Tom tak powiedział? Prosił cię, żebyś zaopiekował się jego siostrą? Powinien tu być i zająć się
nią sam, nicpoń! Swoją drogą możesz mieć słuszność, Calthrorpe, możesz sieć słuszność. W wojsku
wykazałeś się rozsądkiem i pewnie wiesz... co robisz - podsumował sir James, po czym zwrócił się
do pani Calthrorpe. - A co pani o tym myśli? Zna pani świat, w przeciwieństwie do mnie. Co pani na
to?
- Nie może pan oczekiwać, że będę w tej sprawie całkowicie bezstronna, sir Jamesie. Będę
niezmiernie zobowiązana, jeśli zgodzi się pan, żeby Katharine dotrzymała mi towarzystwa. Skoro
jednak pan pyta... - Zawahała się.
- O co chodzi?
- Katharine spędziła całe życie w Herriards. Nie chcę nikogo urazić, ale czy zastanawiał się pan
nad tym, co powiedzieliby ludzie, gdyby pan tak chętnie dał swoją zgodę na jej ślub z synem pana
Payne'a?
Sir James wyprostował się w fotelu.
- Jak to? - spytał chłodno.
Pani Calthrorpe spokojnie kontynuowała:
- Pokusa ściągnięcia majątku z powrotem do Herriards musi być silna zwłaszcza dla pana Payne'a,
toteż pragnienie ożenienia syna z dziedziczką fortuny Payne'ów wydaje się całkiem rozsądne. Swoją
drogą, dziwne, że ta myśl nie przyszła do głowy dziadkowi Katharine. Może dlatego, że nie ufał
kuzynom? Nie wiadomo. A jak potraktuje to świat? Żyje pan trochę na uboczu, może więc nie
przyszło panu do głowy, że młode, dobrze urodzone i bogate damy, takie jak Katharine, przed ślubem są
zwykle wprowadzane do towarzystwa. Sir Jamesie, Katharine naprawdę nie powinna wychodzić za
mąż, zanim nie pozna wielkiego świata.
- Ha! O tym nie pomyślałem. Ma pani słuszność, madame, absolutnie. Ale nie możemy tego
zrobić,
- Czemu nie, sir Jamesie?
- Widzi pani przed sobą chorego człowieka, pani Cal-thorpe. - Sir James na powrót zapadł się w
fotel. - Gotów jestem przysiąc, że stary Armitage nie jest w lepszym stanie mimo kuracji w Bath.
Jakim sposobem któryś z nas miałby zająć się zatrudnianiem przyzwoitek, wizytami u krawcowych,
modystek i Bóg wie, kogo jeszcze? - Upił łyk wina i usadowił się wygodniej. - Wykluczone!
Katharine podchwyciła skwapliwie:
- W takim razie...
Pani Calthorpe nie pozwoliła jej dokończyć.
- Jeśli to jedyna trudność — powiedziała pogodnie - w takim razie łatwo ją przezwyciężyć. Bardzo
bym chciała wprowadzić Katharine do towarzystwa. My, kobiety, wie pan, uwielbiamy wizyty u
krawcowych, kupowanie rękawiczek, szali i tak dalej. Z tym nie będzie problemu, zapewniam.
-Zawiesiła głos. - Hm... Katharine będzie potrzebowała znacznie większej pensji.
- Dziwne. - Sir James pokręcił głową. — Nie da się zrozumieć upodobań kobiet. Jednakże, jeśli
pani naprawdę mówi szczerze, madame, i jest pani gotowa znieść cały ten zamęt, nie musi się pani
martwić o pieniądze. Proszę przysyłać wszystkie rachunki do mego plenipotenta. On się nimi
zajmie. Zapewne tu obecny syn pani również będzie się o nią troszczył, prawda? No, no, no! -
Uśmiechnął się dobrotliwie do podopiecznej. - Spodziewam się, że jesteś mi wdzięczna, panienko?
Katharine otworzyła usta.
- Nie wysłuchał pan jeszcze, co ja...
- Naturalnie, sir. Wprost zaniemówiła z wdzięczności -wtrąciła stanowczo pani Calthorpe.
- Chciałam tylko... - zaczęła znów Katharine.
- .. .uzyskać pańskie pozwolenie na podróż z nami. Zamierzamy wyruszyć do Dorking za dzień
lub dwa. To takie posłuszne dziecko - weszła jej w słowo pani Calthorpe, karcąc wzrokiem
Katharine i uśmiechając się słodko do sir Jamesa.
Ponieważ „posłuszne dziecko" najwyraźniej miało ochotę się spierać, Adam uznał, że czas
kończyć wizytę. Sir James, zadowolony, że tak łatwo rozwiązał problem Katharine, z chęcią zgodził
się na jej rychły wyjazd do Dorking, razem z obojgiem Calthorpe'ów. Oczywiście, potrzebna była
jeszcze zgoda generała Armitage, ale nie było wątpliwości, że jej udzieli.
Z punktu widzenia Adama cały plan miał jedną wadę. Sir James sądził, zdaje się, że Adam jest
poważnie zainteresowany jego podopieczną. A on, chociaż nie miał na to żadnych dowodów, czuł, że
pani Calthorpe podtrzymuje to przekonanie. Z jakiegoś niewiadomego powodu uważała Katharine za
bardzo atrakcyjną. Adam postanowił mieć się na baczności przed planami, które knuła matka.
Potrafiła przeprowadzić swoją wolę, zanim ktokolwiek zauważył, co zamierza. Ale tym razem
poniesie klęskę. Katharine Payne nie miała żadnej z cech, których szukał u żony. Nawet jej fortuna
nie mogła go skusić.
Katharine, jak się wydawało, niczego nie zauważyła - była zbyt zajęta kwestionowaniem ostatnich
ustaleń. Kiedy powóz dojeżdżał do domku Tilly, Calthorpe'owie uświadomili sobie, że ona wciąż nie
daje za wygraną.
- Nie powinnam była tak łatwo się zgodzić. - Z zatroskaną rniną zwróciła się do pani Calthorpe. -
Co zrobi Tiliy ? Jak mogę ją zostawić samej sobie?
- Jeśli panna Tillyard będzie wiedziała, że jesteś bezpieczna i wszystko u ciebie w porządku, na
pewno będzie szczęśliwa w swoim małym domku. Dorking nie leży setki mil stąd. Zapytaj ją sama.
Jeśli zechce nad tobą czuwać, bardzo chętnie zaoferuję jej pokój w Bridge House.
Katharine westchnęła i opadła na poduszki powozu.
- Jest pani taka miła - powiedziała z niejakim smutkiem. - Jak ja się pani odwdzięczę?
- Znajdę jakiś sposób - zapewniła ją pani Calthorpe z błyskiem w oku. - Daj mi tylko czas.
Wszyscy się zgodzili, że wyjazd Katharine należy do ostatniej chwili utrzymać w tajemnicy przed
Henrym Payne'em. Gdyby znał jej plany, z pewnością znalazłby sposób, by ją zatrzymać.
Postanowili działać z zaskoczenia. Umówili się, że Katharine spakuje niewielki sakwojaż z
najpotrzebniejszymi rzeczami, a Adam wraz z matką po prostu przyjadą po nią w drodze z
Basingstoke do Dorking. Później tego dnia poślą kogoś po resztę rzeczy Katharine, a panna Tillyard
dopilnuje wysyłki.
Guwernantka, zapytana, co chciałaby robić, czule ucałowała Katharine i powiedziała:
- Na razie wolałabym zostać w swoim domku, Katharine, moje dziecko. Zobaczymy, co wyniknie z
twojej wyprawy do Londynu. Może wówczas zmienię zdanie. Tymczasem będę całkiem szczęśliwa,
mieszkając tutaj. Mam tyle do zrobienia.
Dzień wyjazdu nadszedł mniej więcej za tydzień. Adam przyjechał do Herriards z samego rana i
oświadczył, że chce się widzieć z panem Payne'em. Z początku Henry był uosobieniem życzliwości,
ale kiedy się dowiedział, że Adam przyjechał po Katharine, najpierw twierdził, że nie ma jej w domu,
a potem, że jest chora.
- Poza tym, nawet gdyby czuła się dobrze, lordzie Calthorpe, żadną miarą nie mógłbym zgodzić
się na tak szalony pomysł. Jak to? Pozwolić panu, pod wpływem kaprysu, zabrać kuzynkę z
jedynego domu, jaki zna? Wyrwać ją z kręgu tych, którzy uważają się za jej opiekunów i przyjaciół?
Nie i jeszcze raz nie! Znam swoje obowiązki. Katharine jest dziedziczką znacznej fortuny i dotąd nie
bywała w świecie. Potrzebuje ochrony przed tymi, którzy mogliby ją wykorzystać.
- Mam rozumieć, że pan mnie do nich zalicza? - Adam mówił spokojnie, ale coś w jego głosie
sprawiło, że Henry Payne cofnął się o krok i pospiesznie zaprzeczył, jakoby czynił takie sugestie.
- Nie, nie! Źle mnie pan zrozumiał, lordzie Calthorpe. Jestem pewien, że powodują panem
najszczersze motywy. Pańska przyjaźń z jej bratem, na przykład. Niezależnie od tego, jak dobrymi
byliście przyjaciółmi, naprawdę nie musi się pan obawiać o jego siostrę, sir! Nie jest, jak pan zapewne
myślał, sama na świecie. W końcu jestem jej opiekunem.
- Zaskoczył mnie pan - zauważył Adam uprzejmie. -Zdawało mi się, że opiekunami panny Payne
są sir James Farrow i generał Armitage.
Henry Payne spojrzał na niego złowrogo, opanował się jednak i posłał gościowi wielkoduszny
uśmiech.
-
Powinienem był powiedzieć, że oni mnie uważają za opiekuna - wyjaśnił. - Jej prawdziwi
opiekunowie są w podeszłym wieku. Wiedzą, że mogą mi ufać i że zajmę się nią tak, jakby była moją
córką, więc chętnie scedowali swoje obowiązki na mnie. Lordzie Calthorpe, obawiam się, że w
imieniu opiekunów Katharine muszę odmówić pańskiemu uprzejmemu zaproszeniu. Nie mogę jej
pozwolić na wyjazd z panem.
Adam przezornie zaopatrzył się w list od sir Jamesa. Teraz podał go w milczeniu gospodarzowi.
- Co to jest? - Henry Payne przeczytał list dwukrotnie. Kiedy w końcu uniósł głowę, miał
złowrogą minę, a maska dobroduszności znikła. - Co pan próbuje zrobić, Calthorpe? Chodzi o
pieniądze, czy tak? Pieniądze Payne'ów, moje pieniądze, gdyby wszystko odbyło się jak należy!
Zamierza pan uprowadzić dziedziczkę i sam się z nią ożenić, prawda?
- Naturalnie pan tak myśli - odparł Adam, dając w ten sposób wyraz niechęci, jaką czuł wobec
tego mężczyzny. -Jednakże nie jest to moim celem. Ja tylko odwożę damy do Dorking. Moja matka,
która czeka w powozie przed domem, zaprosiła pannę Payne do siebie na dłuższy czas, a pańska
kuzynka przyjęła zaproszenie. Bardzo możliwe, że moja matka postąpi zgodnie z życzeniem
opiekunów panny Payne i w przyszłym roku wprowadzi ją do towarzystwa.
Henry Payne parsknięciem wyraził swoje zdanie na ten temat. Adam uniósł brwi.
- Doprawdy? Rozczarował mnie pan. Można byłoby pomyśleć, że pan i pani Payne, jako
samozwańczy opiekunowie Katharine, będą zachwyceni, że zostanie zaprezentowana w
towarzystwie bez jakiegokolwiek wysiłku z waszej strony. Na szczęście nie ma potrzeby się nad tym
zastanawiać -wszystko zostało ustalone. Dalsza rozmowa byłaby stratą czasu. Gdzie jest panna
Payne? Zapewniała mnie, że będzie gotowa. Ach! Oto i ona.
- Moja kuzynka nie musi być nikomu przedstawiana! -rzekł Henry Payne, nie kryjąc irytacji. -
Wyjdzie za mąż za Waltera. Wyjdzie za niego lada dzień. Nie pozwolę ci jej stąd zabrać, słyszysz?!
- Musisz wiedzieć, że to nieprawda, wuju Henry - powiedziała stanowczo Katharine, wchodząc do
pokoju. Trzymała w ręku niewielki sakwojaż i miała na sobie podróżny strój. - Myślę, że lord
Calthorpe wyjaśnił sytuację. Nie możemy pozwolić na to, by jego matka czekała. - Adam patrzył z
podziwem, jak mówiła, bez śladu ironii w głosie: - Muszę ci podziękować za to, że dałeś mi dach nad
głową przez ostatnie kilka miesięcy. Przekaż, proszę, moje najlepsze życzenia pozostałym członkom
rodziny. Żałuję, że nie miałam okazji zrobić tego osobiście - są jeszcze w swoich pokojach.
Przewoźnik zabierze resztę moich rzeczy dziś po południu. - Spojrzała na Adama, który wziął od
niej sakwojaż, skłonił się Henry'emu Payne'owi i odprowadził ją do powozu.
Henry Payne stanął w drzwiach.
_
- To jeszcze nie koniec! - zawołał, z twarzą wykrzywioną gniewem. - To zwykłe porwanie!
Przy drzwiach powozu stał stajenny. Pani Calthorpe wyglądała przez okienko, czekając na swego
gościa. Katharine zatrzymała się i odwróciła.
- Jedyne porwanie, jakiego kiedykolwiek się bałam - powiedziała z drżeniem w głosie
odzwierciedlającym głębię jej uczuć - to kiedy groziliście mi ty i twój syn. Żegnam, sir!
Wsiadła do powozu, za nią Adam. Stajenny zamknął drzwiczki i zajął miejsce z tyłu. Stangret
strzelił z bata, konie powoli ruszyły i rozpoczęła się podróż Katharine ku nowemu życiu.
Od Dorking dzieliło ich jakieś czterdzieści mil, a dzień był krótki. Adam na wszelki wypadek
zarezerwował pokoje w zajeździe „Pod Kitą" w Famham, mniej więcej w połowie drogi, i dobrze
zrobił, bo kiedy powóz wjechał na główną ulicę sympatycznego miasteczka, zapadał zmrok.
Katharine miała nadzieję zobaczyć zamek, który był niegdyś siedzibą biskupów Winchester, ale
ujrzała tylko niewyraźne zarysy potężnej budowli w górze szerokiej ulicy na lewo i już dojechali do
zajazdu.
„Pod Kitą" czekało ich serdeczne przyjęcie. Szybko wskazano im pokoje, a służące biegały tam i z
powrotem, dokładając starań, by gościom było ciepło i wygodnie. Obydwie damy chętnie
skorzystały z możliwości krótkiego odpoczynku po pełnym napięcia wyjeździe z Herriards, a
następnie dwudziestomilowej podróży. Odświeżywszy się, zeszły na dół na kolację. Pora roku nie
sprzyjała podróżom i choć Farnham leżało przy głównej drodze do Winchester, w zajeździe były
wolne pokoje. Niemniej panował tu hałas i krzątanina - wyglądało na to, że w największej sali
odbywa się jakaś uroczystość - toteż Adam ze swoimi towarzyszkami z zadowoleniem przyjęli
możliwość skorzystania z osobnej jadalni.
Smacznego jedzenia było w bród, ale Katharine nie miała apetytu. Czuła się wyczerpana, zarówno
emocjonalnie, jak i fizycznie. Reakcja na miesiące napięcia dała o sobie znać.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Adam domyślił się, co się z nią dzieje. Widywał te same oznaki u swoich podkomendnych po
szczególnie zaciętej walce. Podał jej kieliszek wina i polecił wypić do dna.
- Radzę posłuchać mojej rady i pójść zaraz do łóżka -powiedział. - Jutro wszystko będzie
wyglądało zupełnie inaczej. Zobaczy pani.
Katharine była zbyt wyczerpana, by się sprzeciwiać. Przeprosiła towarzystwo i powoli poszła na
górę, zostawiając w jadalni Adama z matką.
Gdy tylko znalazła się w swoim pokoju, ogarnął ją niepokój i nie mogła się odprężyć. Choć padała
z nóg, pomysł rozebrania się i położenia do łóżka zupełnie do niej nie przemawiał. Odprawiła
służącą i usiadła przy oknie. Brakowało jej Toma bardziej niż kiedykolwiek. Nic nie mogło
przywrócić tych dni pełnych słońca i śmiechu w Herriards, kiedy oboje byli dziećmi. Teraz, gdy
zostawiła za sobą wszystko, co dzielili, dawne życie wydało jej się szczególnie drogie.
Gwałtownie wstała z miejsca. Tak nie można! Katharine Payne nie była mazgajem, słabeuszem
opłakującym coś, czego już mieć nie może. Czas zacząć nowe życie, z nowymi przyjaciółmi i
nowymi zainteresowaniami. Herriards nie było już oazą szczęśliwych snów. Było miejscem strachu,
koszmarów. Powinna dziękować swojej szczęśliwej gwieździe, że w końcu udało jej się stamtąd
uciec. Może należało też podziękować Adamowi Calthorpe'owi.
Zagadkowy człowiek z niego. Czy nigdy nie tracił panowania nad sobą? Choć była dla niego
wyjątkowo nieuprzejma, zachował spokój. Henry Payne go obraził, a mimo to ord Calthorpe
pozostał dżentelmenem. Na pewno potrafił się bić; w przeciwnym razie nie udałoby mu się odnieść
takich sukcesów w wojsku. Ale nie miała na to dowodów, pomijając pewną oficerską arogancję, która
niepomiernie ją irytowała.
Poza tym był tak obojętny, tak cierpliwy, tak chłodny. Jakże niepodobny do matki. Pani Calthorpe
była uosobieniem impulsywności i ciepła i Katharine od razu ją polubiła. W przeciwieństwie do jej
syna. Jakże się różnił od Toma - roześmianego, impulsywnego. Serce jej zamarło, kiedy uświadomiła
sobie, że znów wraca myślami do Toma.
Tak być nie może! W ten sposób nigdy nie uda jej się zasnąć. Z rozpaczą wyjrzała przez okno.
Księżyc w pełni srebrzył ulice i domy naprzeciwko. Zamek wyglądałby w tym świetle jak z bajki.
Podjęła decyzję. Chwyciła pelerynę, niewiele myśląc, zbiegła po schodach i bocznymi drzwiami
wymknęła się na dwór. Ulica prowadząca do zamku była parę kroków stąd. Może odrobina
księżycowej magii zdołają uspokoić, ułatwi zaśnięcie.
Zamek w świetle księżyca był dokładnie taki, j ak go sobie wyobrażała: widowiskowy, baśniowy,
jak ze snu. Katharine stanęła przy końcu ulicy, pogrążona w rozmyślaniach. Przebudzenie było
przykre. Czyjeś ręce chwyciły ją wpół i poczuła odór brandy.
- No, no! Co my tu mamy? Szukasz towarzystwa, kochanie?
Głos należał do mężczyzny, i to pijanego. Musiał być jednym z gości w głównej sali.
- To jakaś pomyłka.
- Nie ma potrzeby udawać wstydliwej, dziewczyno! Co innego miałabyś robić o tej porze, sama na
mieście? Chodź tutaj! - Przyciągnął ją bliżej. Katharine zdołała uwolnić się z jego uścisku i, uznając,
że odwaga winna iść w parze z rozwagą, chciała biec w kierunku zajazdu. Niestety, młody człowiek
miał towarzysza, równie pijanego, który złapał ją, gdy tylko się odwróciła, i przyciągnął z powrotem
do przyjaciela. Katharine wpadła w panikę. Zapomniała o dyskrecji i zaatakowała na oślep,
zaciśniętymi pięściami, tak jak uczył ją Tom. Trafiła jednego prosto w twarz. Szok i ból
doprowadziły go do szału, toteż zamiast ją puścić, przestał się śmiać i wziął odwet. Katharine nie
była w stanie ich powstrzymać. Jeden z napastników z miejsca ją uderzył, przytrzymał, a drugi
szykował się do rewanżu. Miotała się rozpaczliwie. Zamknęła oczy. Wtem usłyszała głos, który
ledwie rozpoznała, mówiący z wściekłością: „Zostawcie ją, łotry!", a trzymający ją mężczyzna
poleciał do tyłu i zwalił się jak długi na bruk.
Silne ramię mignęło tuż przy jej uchu. Katharine usłyszała chrzęst, kiedy pięść dosięgła celu. Drugi
z napastników zatoczył się do tyłu, trzymając się za szczękę. Gdyby nie była tak przerażona,
zrobiłoby jej się go żal. Odwróciła głowę. Za nią stał lord Calthorpe na rozstawionych nogach,
pocierając knykcie.
- Nic się pani nie stało?
Skinęła głową, na co się rozejrzał, gotów znów skupić się na napastnikach. Oni tymczasem
rozsądnie zniknęli.
- Pomóc pani dojść do zajazdu?
Katharine przecząco pokręciła głową, wciąż nie będąc w stanie wydobyć z siebie głosu. W
milczeniu wrócili do zajazdu i dotarli do jej pokoju.
Wówczas powiedziała cicho:
- Dobranoc panu.
- O, nie, panno Katharine Payne! Nie wywinie się pani rak łatwo! - Lord Calthorpe wepchnął ją
do pokoju i zamknął drzwi.
- Co... co pan robi? - spytała nerwowo.
- Proszę się nie obawiać, nie zamierzam nastawać na pani cnotę- burknął zjadliwie. - Chcę tylko
bez świadków spytać, co, do diabła, pani sobie wyobrażała? Szukała pani przygód? To dlatego
pożegnała się pani z nami tak wcześnie?
Katharine kipiała z wściekłości.
- Oczywiście, że nie! Jak pan śmie sugerować coś...
- Nieważne. Znalazłaby pani więcej, niż się pani spodziewała, proszę mi wierzyć. W dodatku
postanowiła pani zlekceważyć mądrą radę, którą pani kiedyś dałem.
- Która to była? - spytała Katharine buntowniczo.
- Nie uderzać mężczyzny, kiedy panią atakuje. Wołać o pomoc, uciekać, ale nie odpowiadać
ciosem na cios. Na pewno pani przegra.
Zebrała resztki godności i odparła odważnie:
- Zapewniam pana, że nie zamierzałam szukać przygód, ja tylko wyszłam na spacer. Chciałam
zobaczyć za...
- Spacer! - wybuchnął lord Calthrorpe. Po chwili przystąpił do wyrażania, płynnie i z emfazą,
pogardy dla jej inteligencji, całkowitego braku instynktu samozachowawczego i wreszcie faktu, że
nie pomyślała o jego matce, nie mówiąc o nim samym.
- Znajduje się pani pod naszą opieką, panno Payne, ale jak możemy chronić kogoś tak
nierozsądnego? Jak, do licha, moja matka ma sobie poradzić z taką głupotą?
Katharine była zła i zawstydzona. Nie chciała tego przyznać, ale miał rację. Zachowała się
głupio. Przemknęło jej przez głowę, że może zrzeknie się opieki nad nią i odeśle ją do Hampshire,
toteż powiedziała ze smutkiem:
- Nie musi pan mówić nic więcej. Zachowałam się niemądrze. Teraz to widzę. Pewnie to dlatego,
że nie jestem przyzwyczajona do miasta, choć to mnie nie usprawiedliwia. Ja... wstydzę się. Jestem
wdzięczna, że przyszedł mi pan z pomocą.
Lord Calthrorpe przyjrzał się jej uważnie.
- To do pani niepodobne. Na pewno nic się pani nie stało? Proszę pozwolić, że sam sprawdzę. -
Ujął ją pod brodę i obrócił twarz do światła świecy. - Paskudne stłuczenie. Dlaczego nie powiedziała
pani, że panią uderzył? Mój Boże, powinienem był bardziej dołożyć tym brutalom.
- Nie wydaje się, żeby było to możliwe. - Katharine spróbowała się uśmiechnąć i skrzywiła się z
bólu.
- Proszę usiąść tutaj, przy świetle! - Głos brzmiał rozkazująco, ale dłonie były delikatne.
Pozwoliła, by obejrzał jej twarz. - Tylko to stłuczenie na policzku. A co z resztą?
- Nie zdążyli wyrządzić mi szkody. Pojawił się pan niemal natychmiast po tym, jak zaczęli.
Wszystko w porządku, z wyjątkiem tego stłuczenia.
- Dzięki Bogu. Miała pani więcej szczęścia niż rozumu.
- Wiem - przyznała, starając się nie żywić do niego urazy za ten ton.
Spojrzał na nią.
- Jest pani odważna, Kate Payne, przyznaję, i równie lekkomyślna jak Tom. Widzę, że będziemy
musieli nauczyć panią rozsądku. Ale dość o tym. Ten policzek musi panią boleć jak diabli. Coś na to
znajdę.
Zniknął, a po chwili wrócił równie dyskretnie, jak wyszedł, z niewielką butelką.
- Arnika - wyjaśnił. - Zapobiegnie najgorszemu. Przyniosłem też krople, Moja matka bierze je od
czasu do czasu, kiedy nie może zasnąć.
- Nie wydaje mi się...
- Proszę się nie spierać, panno Payne. Proszę po prostu zrobić, co mówię. Przemyję to stłuczenie i
poczekam, aż pani weźmie krople. Zdąży się pani rozebrać po moim wyjściu.
- Cóż za ulga - zauważyła buntowniczo Katharine. - Zaczynałam się obawiać, że zamierza się pan
zająć wszystkim.
Uśmiechnął się.
- Widzę, że nastrój się pani poprawił. Mam przysłać służącą do pomocy? A może ja odepnę
odpowiednie haftki, zanim wyjdę?
−
Wolałabym służącą, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - powiedziała pospiesznie.
- Dobrze. W takim razie proszę to wypić. - Wpuścił jedną czy dwie krople do szklanki z wodą.
Katharine zawahała się, ale patrzył na nią dotąd, aż wypiła. - A teraz poszukam służącej. Dobranoc,
panno Payne.
Służąca wyglądała na lekko zdziwioną, ale Katharine była zbyt zmęczona, by to zauważyć. Mimo
obolałego policzka uśmiechała się, zasypiając. Pomyliła się. Wzburzony, Adam Calthorpe wcale nie
był zimny. A ten cios naprawdę mu się udał; nawet Tom nie poradziłby sobie lepiej.
Rano pani Calthorpe aż krzyknęła na widok policzka Katharine, który tymczasem zrobił się
fioletowy.
–
Masz podbite oko! Moje dziecko, jak to się stało?
Na twarzy Katharine szkarłat zmieszał się z fioletem. Zawahała się. Na szczęście Adam przyszedł
jej z pomocą.
- Pewnie panna Payne uderzyła głową o słupek - powiedział. - O mały włos i mnie przytrafiłoby
się to samo, belki w naszych pokojach są bardzo nisko. Czy to się stało w nocy? - Katharine skinęła
głową. - W takim razie, choć wygląda paskudnie - tak jest, musi mi pani wybaczyć, że to powiem -
to dobry znak, że tak szybko zmienił kolor. Za dzień
czy dwa zniknie bez śladu. A jak tobie się
spało, mamo?
- Och, w zajeździe panowało takie zamieszanie, że przed snem wzięłam kropelki. Wiesz, że zawsze
śpię po nich bardzo mocno. Nie musisz tak na mnie patrzyć, Adamie! Ostatnio naprawdę bardzo
rzadko je biorę. Nawet nie jestem pewna, gdzie je zostawiłam ubiegłej nocy. Nie było ich na moim
nocnym stoliku, kiedy się obudziłam.
- Może postawiłaś je na umywalni?
- Może. Adamie, nie byłeś zbyt miły dla Kate. Ona nie jest jednym z twoich żołnierzy, wiesz,
tylko kruchą dziewczyną. Spójrz na nią, wystarczyłby podmuch wiatru, by ją porwać. Masz siłę do
dalszej podróży, moja droga? Możemy spokojnie spędzić tu dzień, a przy okazji zwiedzić zamek.
- Myślę, że panna Payne ma dość Farnham, mamo. Zapewne wolałaby jechać do Dorking. Ja w
każdym razie na pewno.
Katharine, po raz pierwszy odkąd poznała Adama, w pełni się z nim zgadzała.
Przyjechali do Bridge House, kiedy słońce oblewało świat blaskiem późnego popołudnia. Katharine
na widok rezydencji wpadła w zachwyt. Dom był z cegły, bladoróżowego koloru, otoczony parkiem,
który opadał ku rzece. O tej porze roku niewiele drzew miało liście, niemniej dawało się dostrzec,
że zostały posadzone przez artystę. Od rzeki przekonano niewielki kanał, tworząc staw, a kiedy
powóz jechał wzdłuż jego brzegu w kierunku domu, Katharine jak urzeczona patrzyła na pardwy i
łyski, kaczki i łabędzie na okolonej trzcinami wodzie. Bliżej domu krzewy i kwietniki otaczały
tarasowy trawnik, na którym rosły pojedyncze okazy drzew. Rozplanowanie domu i otaczających go
terenów nie służyło uzyskaniu wrażenia dostojeństwa i sztywności, za to wystawiało świadectwo
wyobraźni i gustom właścicieli.
- Podoba ci się, Kate? - spytała pani Calthorpe z zadowoloną miną.
- Jest piękny! Och, doskonałe rozumiem, dlaczego chciała pani spędzić Boże Narodzenie w Bridge
House. Prawdę mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić, jak udało się pani wytrzymać tyle czasu z dala
od domu.
- Wyznaję, że cieszę się z powrotu. Wiążę wielkie nadzieje z Calthorpe, domem Adama w pobliżu
Bath, jak tylko zostanie zamieszkany i otoczony opieką, na jaką zasługuje, ale mój szwagier nigdy
nie wydawał nań więcej, niż musiał, toteż na razie wywiera dość przygnębiające wrażenie. Adam już
dokonał cudów z ziemią. Kiedy się ożeni, przyjdzie czas na zajęcie się domem. Ja i mój mąż
zrobiliśmy tak tutaj i chyba niezłe nam poszło.
Adam nie słuchał. Jego uwagę przyciągnęło stado jeleni, które pojawiło się na lewo od domu.
- Ten twój przeklęty zarządca, mamo! Nie pilnuje ludzi jak należy. Jelenie nie powinny
podchodzić pod sam dom. Pewnie rowy nie są oczyszczone jak trzeba. Co ten Frenton sobie myśli,
że za co mu płacimy?
Katharine oparła się wygodnie o poduszki i przyglądała się mu ukradkiem. Mówił stanowczo, lecz
zarazem rozsądnie, bez niepotrzebnego zacietrzewienia. Może jednak ostatni wieczór był nietypowy,
może zazwyczaj bywał właśnie taki - spokojny, zrównoważony, nieporuszony. W połączeniu z
pewnością siebie było to dość irytujące. Jakim byłby mężem? Naturalnie był wyjątkowo dobrą partią;
nawet ona, choć nie wiedziała wiele o świecie, była w stanie to stwierdzić. Bogaty, utytułowany, z
dobrego domu, bohater spod Waterloo. W dodatku w niczym nie przypominający staruszka z
bokobrodami, którego sobie wyobraziła po otrzymaniu listu, za to naprawdę całkiem przystojny. Bez
wątpienia będzie mógł przebierać w pannach na wydaniu, które zostaną wprowadzone do
towarzystwa podczas najbliższego sezonu. Lord Calthorpe może był trochę zbyt pewny siebie jak na
jej gust, możliwe jednak, że na wielu dziewczętach jego władczość zrobi wrażenie. Maniery miał bez
wątpienia nienaganne. Pominąwszy wybuch ubiegłej nocy, był nadzwyczaj uprzejmy, o czym
wiedziała z doświadczenia. Tak, byłby opiekuńczym, uprzejmym mężem. Ale czy byłby zabawny?
Podniecający? Romantyczny? Namiętny? Raczej nie. W przeciwieństwie do Toma Adam Calthorpe
nigdy nie wpakowałby się bez zastanowienia w żadną przygodę, nie potrafiła też sobie wyobrazić, że
kiedykolwiek byłby w stanie stracić głowę dla kobiety.
Jakiej żony będzie szukał? Z pewnością nie takiej, która oczekuje radości, podniecenia czy
namiętnego romansu. Przyszła lady Calthorpe będzie zapewne blondynką o niebieskich oczach, a
zostanie wybrana ze względu na predyspozycje i dobre wychowanie; zawsze będzie zdawała się na
męża, nawet w sprawach związanych z prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Będzie miała
nienaganne maniery, tak jak on. Nigdy nie będzie robiła psikusów, których nauczył ją brat, pogardzała
łzami jako oznaką słabości, broniła swego zdania i swoich decyzji. Nigdy nie zakocha się bez pamięci.
Katharine wyprostowała się gwałtownie. Skąd wzięły się te myśli? Jak, na litość boską, doszło do tego, że
myślała o zakochaniu się bez pamięci? To by dopiero było zabawne, zwłaszcza gdyby w grę wchodziła
taka zimna ryba jak Adam Calthorpe.
- Co cię tak zaskoczyło, Kate?
- Zaskoczyło? Nie... nie jestem zaskoczona, proszę pani. Jelenie wyglądają tak ładnie.
Wyprostowałam się, żeby je lepiej widzieć.
Pani Calthorpe powstrzymała się od komentarza. Za to Adam się odezwał.
- Proszę je podziwiać, póki pani może. Jutro wrócą tam, skąd przyszły.
Katharine z łatwością zaaklimatyzowała się w Bridge House. Uwolnienie od stresu najwyraźniej
obudziło w niej niespożytą energię i wkrótce dobrze poznała dom i okolice. Spędzała sporo czasu w
towarzystwie pani Calthorpe, zachwycona jej zdolnością do lekkiej konwersacji, w której zawsze tkwił
głębszy sens. Bardzo się do siebie zbliżyły i wkrótce pani Calthorpe traktowała Katharine jak córkę, nie jak
gościa. Nazywała ją Kate, przejrzała jej garderobę, uznała, że się nie nadaje, i zabrała ją ze sobą do modniarki,
u której zamówiły nowe, ładniejsze suknie. Lorda Calthorpe widywano rzadko. Chyba był bardzo zajęty
porządkowaniem spraw w Bridge House. Znalazł jednak czas, by posłać po faeton i konie Katharine, w tym
ognistego ogiera, który kiedyś należał do Toma.
- Wspaniała bestia - zauważył Adam - ale nie wiem, co pani z nim zrobi.
- Jak to co? Będę na nim jeździć, naturalnie - odparła zaskoczona tą uwagą Katharine. - Zawsze na nim
jeździłam, kiedy Tom zostawiał go w Herriards.
- Tutaj nie będzie pani tego robić - powiedział Adam stanowczo. - Ten koń jest nieodpowiedni dla damy.
- Czyżby? - Katharine uniosła podbródek. - Może w takim razie nie uważa mnie pan za damę, sir?
Zapewniam pana. że Sholto jest dla mnie całkowicie odpowiedni, i zamierzam na nim jeździć. Tak jak przez
ostatnie cztery lata.
Adam nie wyglądał na przekonanego.
- Tom nie grzeszył rozsądkiem, ale nie mogę sobie wyobrazić, że mógł pozwolić siostrze ryzykować życie
na takiej bestii.
Katharine roześmiała się.
-
Jedyny powód, dla którego Tom dosiadał Sholta, kiedy wyjeżdżaliśmy razem, był taki, że w
przeciwnym razie mogłam go pokonać. Nie musi się pan o mnie martwić. Sholto nic mi nie zrobi, znam
jego sztuczki.
- Niemniej jednak sprawi mi pani przyjemność, jeśli nie będzie pani na nim jeździć podczas
pobytu tutaj. Polecę któremuś ze stajennych, żeby go wyprowadzał, kiedy nie będę mógł zająć się
tym sam.
Pani Calthorpe westchnęła. Zdążyła dość dobrze poznać Katharine i wiedziała, że mówienie jej,
co należy robić, i czego nie, to nie najlepszy sposób postępowania. Nie zmieniła zdania o Katharine
Payne. Wciąż uważała, że byłaby z niej właśnie taka żona, jakiej jej syn potrzebował, chociaż nie
była taka pewna, czy on kiedykolwiek to zauważy. Wciąż żywił względem niej bzdurne uprzedzenia, a
Katharine w jego obecności rzeczywiście nie ujawniała swoich zalet. Spokojne przejęcie władzy
przez Adama najwyraźniej wyzwoliło w niej najgorsze cechy.
Pani Calthorpe była kobietą, która nie sądziła po pozorach. Katharine Payne miała odwagę i
charakter, a także kochające, namiętne serce. Mężczyzna, któremu udałoby się je zdobyć, byłby
prawdziwym szczęściarzem. Jednakże Kate musiała się jeszcze wiele nauczyć. Jej dotychczasowe
życie było dalekie od ideału, jeśli idzie o przygotowanie do odniesienia sukcesu w towarzystwie.
Taniec i sposób poruszania się strój i obyczaje - to wszystko mogła sobie przyswoić dość łatwo
przez kilka miesięcy dzielące ją od rozpoczęcia sezonu. O wiele trudniejsze będzie nakłonienie
Katharine, by zachowywała się jak debiutantka. Dziewczyna była zaniedbana, pozostawiona samej
sobie na zbyt długi czas. Zmuszona okolicznościami do opieki nad dziadkiem i posiadłością,
nawykła do wydawania poleceń, nie do ich wysłuchiwania. Adam też przywykł do wydawania
rozkazów i oczekiwał, że będą wykonane. Nietrudno było przewidzieć, że tych dwoje będzie się
często ścierać.
Ku uldze pani Calthorpe, Kate przynajmniej tym razem nie miała ochoty na spór. Spojrzała na
Adama, odwróciła się do pani Calthorpe i zaczęła rozmawiać o zatrudnieniu nauczyciela tańca.
W tygodniach poprzedzających święta życie płynęło stosunkowo spokojnie. Adam postanowił
wybrać się do Londynu, odwiedzić para przyjaciół z wojska, a obydwie damy spędzały czas na
nadzorowaniu przygotowań do świąt i dekorowaniu Bridge House.
- Nie potrafię wyrazić, jak się cieszę, że jesteś tu ze mną, Kate - powiedziała pani Calthorpe, kiedy
okręcały zielonymi girlandami poręcze w sieni. - Tak wiele świąt spędziłam sama, a teraz będę miała
was oboje, ciebie i Adama.
- Jestem tutaj bardzo szczęśliwa, proszę pani - odparła Katharine - i szczególnie wdzięczna za to,
że uratowała mnie pani przed Bożym Narodzeniem w Herriards. Nawet gdyby moja ciotka i wuj byli
najmilszymi ludźmi, jakich można sobie wyobrazić, i tak czułabym się tam nieszczęśliwa. Herriards
za bardzo przypomina mi Toma.
- Byliście sobie bardzo bliscy.
- Bardzo - potwierdziła Katharine pozornie obojętnym tonem, który przybierała, rozmawiając o
Tomie. - Odkąd pamiętam, moja matka zawsze była chora, a po jej śmierci ojciec dużo podróżował.
Tom i ja mieszkaliśmy w Herriards, a za towarzystwo mieliśmy dziadka i siebie nawzajem. Byłam
parę lat młodsza od Toma i byłam dziewczynką. Pewnie wielu braci nie zwracałoby na mnie uwagi,
ale nie Tom. Traktował mnie jak młodszego brata i wszystko robiliśmy razem. - Przerwała pracę. -
Kochaliśmy się, ale ciągle się kłóciliśmy. Chyba w pewnym sensie ze sobą rywalizowaliśmy. Tom
zawsze chciał wygrywać i ja też. Dziadek często się z nas śmiał.
- Czy kiedykolwiek troszczył się o ciebie ktoś starszy? Ktoś, kto nauczyłby cię, jak sobie radzić
w świecie?
- Miałam pannę Tillyard. Kiedy ojciec umarł, a Tom pojechał do Eton, dziadek zatrudnił
opiekunkę. Nie wytrwała nawet miesiąca. Dziadka irytowały jej humory, jak mówił. Nie lubił
obcych w domu, zwłaszcza odkąd zachorował.
- Nigdy nie zostałaś zaprezentowana w towarzystwie?
- Zwykle byłam potrzebna w domu. A dziadek, nawet kiedy jeszcze był w dobrym zdrowiu, nie
lubił składać wizyt. - Katharine spojrzała wyzywająco na panią domu. - Było mi to obojętne. Nie
miałam wiele do powiedzenia młodym ludziom, których znaliśmy, i nigdy nie spotkałam nikogo,
czyje towarzystwo odpowiadałoby mi bardziej niż towarzystwo Toma.
Pani Calthorpe przytaknęła i wyglądało na to, że skupia się na układaniu gałązek. Ale była zła.
Kate miała tak nikłe oparcie w bliskich. Stary pan Payne ignorował potrzeby wnuczki i myślał tylko
o własnej wygodzie i spokoju. Nie zadał sobie trudu, żeby wyznaczyć Kate innych opiekunów, choć
musiał wiedzieć, że jego przyjaciele są za starzy na powierzone im zadanie. Nie raczył zapewnić jej
odpowiedniej towarzyszki, kobiety, która przygotowałaby ją na debiut towarzyski. Panna Tillyard
była bez wątpienia doskonałą guwernantką i dobrą przyjaciółką, ale nie nadawała się do takiej roli.
Chociaż Tom Payne był przyjacielem jej syna, zdaniem pani Calthorpe był takim samym egoistą
jak jego dziadek. Powinien był zajmować się posiadłością podczas choroby
dziadka, zamiast obarczać tym siostrę. Co więcej, wiedząc, co się stanie, jeśli zginie, nie powinien
był ryzykować życia w tej ostatniej kampanii.
No cóż, pomyślała pani Calthorpe, ostatnie parę lat, odkąd Adam opuścił dom, a mąż umarł, nie
było zbyt wesołe. Często zastanawiała się, co począć ze swoim życiem. Teraz, dzięki obietnicy Adama
złożonej Tomowi Payne'owi, znalazła nowy cel, w dodatku przyjemny i dający satysfakcję. Mogła
otoczyć Katharine Payne opieką i troską, których dotychczas jej brakowało. To dziecko
prawdopodobnie z początku nie przyjmie tego chętnie - nie miała pojęcia, co straciła. Nie będzie winą
pani Calthorpe, jeśli jej protegowana nie stanie się jedną z gwiazd najbliższego sezonu. Poza tym
zawsze pozostawała nadzieja, że z czasem jej syn nauczy się cenić tę dziewczynę tak jak jego matka.
Adam wrócił z Londynu trzy dni przed Bożym Narodzeniem z mnóstwem pakunków. Przywiózł
też ze sobą zaproszenie od sąsiadów na wieczorne przyjęcie w Wigilię.
- Na Bond Street spotkałem sir Johna. Bardzo nalegał, mamo. Chyba dobrze zrobiłem, przyjmując
jego zaproszenie?
- Och. Jak to miło z jego strony - powiedziała pani Cal-thorpe beznamiętnie. Widząc zaskoczenie
syna jej reakcją, zebrała się w sobie i dodała z większym entuzjazmem: -Mój drogi chłopcze,
oczywiście, że dobrze zrobiłeś. Nie mogłeś odmówić. Ze względu na Kate cieszę się, że pojedziemy
w gości. Od przyjazdu prawie nie wychodziła z domu, wyjąwszy parę wypraw do Guildford. No i
konne przejażdżki, naturalnie, ale trudno to uznać za wyjścia. Kate, moja droga, musisz włożyć
którąś z nowych sukien. Państwo Redshaw lubią ceremonie zwłaszcza od czasu, kiedy ich córka
wyszła za arystokratę. Kto jeszcze u nich będzie, Adamie? Czy Julia jest teraz u rodziców?
- Tak mi się zdaje. Razem z mężem. Towarzystwo będzie zapewne dość liczne.
Katharine wyglądała na zdenerwowaną.
- Nie sądzę, że państwa przyjaciele chcą mnie widzieć u siebie. Pani i pani syn macie z nimi tyle
tematów do rozmowy, a ja będę tylko przeszkadzać. Proszę, wytłumaczcie mnie przed lady
Redshaw.
- Co to za bzdury? Oczywiście, że musi pani z nami jechać - powiedział Adam żywo. - Mówiłem
sir Johnowi, że mieszka pani u nas. Spodziewa się, że panią pozna.
- A więc będzie musiał poczekać - odparła Kate z uporem. - Nie jestem jeszcze gotowa na
poznawanie kogokolwiek. Przed przyjazdem tutaj uprzedzałam, że nie lubię towarzystwa.
- Och, Kate, moja droga, proszę, nie zawiedź mnie. -Pani Calthorpe spojrzała na Adama
ostrzegawczo, podeszła i wzięła Kate za rękę. - Tak chciałam zobaczyć cię w nowej sukni, tej z
brązowymi atłasowymi wstążkami. I byłaby to doskonała okazja do przećwiczenia dobrych manier,
o których mówiłyśmy, wiesz. Twoje pierwsze wyjście. Nie musisz się przejmować Redshawami. Nie
są tacy ważni, chyba że we własnych oczach. Nigdy nie bywają w Londynie. - Widząc, że Katharine
wciąż się waha, spytała: - Chodzi o Adama? To on cię wystraszył?
Katharine zareagowała natychmiast.
- Wystraszył? Oczywiście, że nie. Co za pomysł. Tylko... Cóż, jeśli pani chce, żebym tam poszła,
w takim razie dobrze - powiedziała z niejaką desperacją.
- Świetnie. W takim razie ustalone. Chyba nie ma czasu, by coś z tego uszyć. - Adam przyniósł
pakuni i położył je przed matką. - Poza tym wygląda na to, że panna Payne już ma się w co ubrać.
- Adamie! Co nam przywiozłeś? - zawołała matka, zaczynając rozwijać pierwszy z nich. Na widok
srebrnoszarego jedwabiu wydała okrzyk zachwytu. - Na pewno francuski!
- Prosiłem Iva, żeby przywiózł z Paryża trochę jedwabi dla was obu. Mam nadzieję, że się wam
spodobają.
- Przepiękne! - Teraz uniosła kupon bladozłotej tafty. -Spójrz, Kate. Ten będzie idealny dla ciebie.
- Dla mnie? - Katharine popatrzyła na Adama z zaskoczeniem. - Prosił pan przyjaciela, żeby
przywiózł to dla mnie?
- Proszę się tak nie dziwić, panno Payne. Tom na pewno często robił to samo.
- Nie, nigdy. - Katharine z wahaniem dotknęła delikatnego materiału. - Nie wydaje mi się, że
kiedykolwiek wpadł na ten pomysł. - Uniosła głowę. - Czy to naprawdę dla mnie. lordzie Calthorpe?
- Naturalnie!
Pani Calthorpe roześmiała się na widok zaszokowanej miny Katharine.
- Obawiam się, że będziesz musiała zmienić opinię o moim synu, Kate. W końcu nie jest taki zły.
Katharine zarumieniła się.
- Czuję się taka niewdzięczna, proszę pani. Rzeczywiście, lord Calthorpe jest zawsze bardzo miły,
ale to dość nieoczekiwane. - Pogładziła materiał palcami. Po chwili podeszła do Adama i wyciągnęła
rękę. - Jeszcze nigdy nie dostałam prezentu, który by mnie bardziej ucieszył. Nie wiem, co
powiedzieć.
Adam wziął jej rękę w swoją, popatrzył na nią poważnie po czym podniósł jej dłoń do warg i
ucałował.
- Proszę nic nie mówić, tylko uszyć z tego suknię i włożyć ją na nasze pierwsze wyjście w
Londynie. - Zwrócił się do matki. - Myślę, że w którejś z paczek znajdziesz koronki mamo.
- Adamie. Jesteś bardzo dobry. Niech no zobaczę.
Wieczór upłynął w całkowitej harmonii. Kalharine ujrzała nowe oblicze Adama, kiedy bawił je
nowinkami o przyjaciołach w Londynie i w Paryżu. Tom miał duże poczucie humoru ale jego żarty nie
wymagały zbytniej inteligencji od słuchaczy. Humor Adama Calthorpe'a był dla niej objawieniem.
Adam miał cięty dowcip i duże wyczucie absurdu, toteż Katharine była podekscytowana i
rozbawiona. Jego opowieść o reakcji księcia na napuszony ceremoniał reaktywowanego francuskiego
dworu rozśmieszyła ją tak. że po raz pierwszy od wielu miesięcy wybuchnęła śmiechem. Był
doprawdy czarujący i Katharine tej nocy poszła spać bardziej wyrozumiała wobec swego
aroganckiego wybawcy, niż uznałaby to za możliwe.
Adam również był zaskoczony. Katharine Payne chociaż już porzuciła wojowniczy sposób bycia,
który przybierała w jego obecności, i ujawniła inną, sympatyczniejszą stronę osobowości. Śmiech ją
odmienił i Adam po raz pierwszy dostrzegł w niej naturalny, niewymuszony wdzięk Toma. Choć wciąż
było jej daleko do ideału, był gotów uwierzyć, że ostatecznie odniesie w Londynie pewien sukces.
Niestety, ten szczęśliwy stan rzeczy nie utrzymał się nawet dwadzieścia cztery godziny.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego ranka Katharine wyszła z domu radosna jak nigdy. Zatrzymała się na szczycie
schodów zachwycona widokiem. Słońce lśniło na oszronionych trawnikach. Było niewiarygodnie
pięknie, ale zimno. Przeszła dwa kroki i zatrzymała się ponownie. Schody były oblodzone, ziemia na
pewno zamarzła. Czy rozsądnie będzie brać Sholta na przejażdżkę? Po wyjeździe Adama jeździła na
ogierze brata codziennie i chociaż niechętnie się do tego przyznawała, ostatnio raz czy dwa musiała
dać z siebie wszystko, by zmusić go do posłuszeństwa. Tereny w tej okolicy były trudniejsze od
miękkich pagórków Hampshire i chociaż jej umiejętności jeździeckie nie ulegały kwestii, nieraz
została wystawiona na ciężką próbę. Może dziś powinna powierzyć go stajennym?
W połowie drogi do stajni spotkała Adama Calthorpe'a Chyba na nią czekał. Miał na sobie strój
do konnej jazdy, ale nigdzie nie dostrzegła stajennego ani koni.
−
Dzień dobry! - zawołała. -Wybiera się pan na przejażdżkę ze mną? Gdzie są konie?
−
Konie są w stajniach. Już odbyłem poranną jazdę. Muszę z panią porozmawiać.
Katharine zesztywniała. Nie mówił tego czarujący dżentelmen z wczorajszego wieczora. Oto
prawdziwy lord Calthorpe, oficer na służbie.
−
O co chodzi? - spytała chłodno.
- Dlaczego zignorowała pani moje życzenie? Prosiłem, żeby nie jeździła pani na koniu brata, a
tymczasem dosiada go pani dość regularnie.
- A dlaczego miałabym tego nie robić? - oburzyła się Katharine. - Sholto należy teraz do mnie i to
moja sprawa, nie pańska, czy na nim jeżdżę!
- Myli się pani, panno Payne. Dopóki jest pani gościem w domu mej matki, odpowiadam za panią.
Wyrwaliśmy panią ze szponów wuja nie po to, żeby skręciła pani kark na koniu, który już na
pierwszy rzut oka nie nadaje się dla kobiety, a już z pewnością nie w taką pogodę. Nie mogę na to
pozwolić.
- Pozwolić? Co pan chce przez to powiedzieć? Będę jeździć na mym koniu, kiedy będzie mi się
podobało!
Adam, nieporuszony jej wybuchem, powtórzył spokojnie, lecz stanowczo:
- Przykro mi, ale nie. W stajniach jest kilka innych koni, z których może pani korzystać za moim
pozwoleniem. Na Sholcie będę jeździł ja albo któryś ze stajennych - nikt inny.
- Jak pan śmie!
- Tylko bez scen - powiedział Adam z nutą zniecierpliwienia w głosie. - Gdyby nie była pani taka
uparta, przyznałaby mi pani słuszność. Kazałem go osiodłać dzisiejszego ranka i nie wierzę, że nie
miała pani z nim kłopotów. Raz czy dwa z ledwością udało mi się okiełznać tę bestię.
Kiedy Katharine milczała, ciągnął:
- Czy może pani uczciwie powiedzieć, że nigdy nie miała pani wątpliwości, dosiadając Sholta? A
może jest pani uparta jak osioł i nie chce się pani do tego przyznać?
- Nie, ja... - Katharine przerwała w pół słowa i spróbowała trzymać nerwy na wodzy. Była zbyt
uczciwa, by odmawiać mu słuszności, ale nie cierpiała, gdy sprawy wymykały jej się z rąk w taki
sposób, no i wyjątkowo niechętnie poddawała się bez wałki. - Nie jestem uparta jak osioł!
- Nie? Moim zdaniem tak właśnie to wygląda. Czy moja matka wie o tym, że jeździła pani na
Sholcie?
- Nie.
- Czy sądzi pani, że by to pochwaliła?
- Nie, wiem, że nie. Powiedziała, że jest dla mnie za ognisty. Ale myli się. A pan nie miał prawa...
Przerwał jej:
- Panno Payne, czy nie mogłaby pani po prostu przystać na moją prośbę?
–
Prośbę? To prośba? Dla mnie brzmi raczej jak rozkaz.
Adam wziął głęboki oddech.
- Spróbuję przedstawić to inaczej - podjął, z przesadną starannością: - Droga panno Payne,
wiem, że moja matka bardzo by się niepokoiła, gdyby wiedziała, że wciąż jeździ pani na Sholcie.
Byłbym niezmiernie wdzięczny, gdyby mi pani obiecała, że z tym skończy. Nie musi się pani
martwić o konia. Dołożę starań, żeby nie brakowało mu ruchu.
Katharine, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że została w pewnym sensie wyprowadzona w pole,
zmarszczyła brwi i burknęła:
- Skoro przedstawia to pan w ten sposób, zgoda, przez wzgląd na pańską matkę.
- Dobrze. — Adam ruszył na powrót ku stajniom.
- Ale tylko dopóki nie zrobi się cieplej.
Adam, który już gratulował sobie zwycięstwa, odwrócił się rozgniewany i zaskoczony, gotów
udzielić Katharine. stosownej reprymendy, ale dygnęła i odeszła, zanim znalazł odpowiednie słowa.
Stał przez chwilę bezradnie, po czym, nie mając ochoty za nią gonić, udał się do stajni. Po drodze
zastanawiał się, co go napadło, żeby zająć się siostrą Toma Payne'a. Była nie do zniesienia, po prostu
nie do zniesienia, z cala niesubordynacją Toma i bez odrobiny jego wdzięku. A on, który zawsze
szczycił się tym, że potrafi zachować zimną krew w najtrudniejszych, najbardziej drażliwych
sytuacjach, jakie można sobie wyobrazić, on, który słynął w wojsku z cierpliwości i taktu, o mały
włos nie zniżył się do jej poziomu. Nie pamiętał, kiedy ostatnio był tak wściekły.
Gdy spotkali się ponownie, pani Calthorpe natychmiast zauważyła, że Adam jest wobec
Katharine wyjątkowo oschły, a Katharine odzyskała ten swój wojowniczy nastrój. Była bardzo
rozczarowana. Poprawa ich stosunków poprzedniego dnia rozbudziła jej nadzieje, a ta zmiana nie
wróżyła dobrze wizycie u państwa Redshawów, która wypadała następnego dnia. Matka Adama
miała swoje własne powody, dla których zależało jej na harmonii, toteż kiedy Adam przeprosił panie
i gdzieś pojechał, postanowiła działać. Obydwie damy siedziały w małym saloniku pani domu - jej
ulubionym miejscu wypoczynku w chłodne zimowe dni, idealnym do zwierzeń.
- Kate, moja droga, co się dzieje? Ty i Adam znów skaczecie sobie do oczu. Co się stało?
Katharine zdążyła wszystko przemyśleć. Może faktycznie była troszkę za uparta, chociaż
określenie „uparta jak osioł" bardziej pasowało do Adama niż do niej. Zakaz jazdy na Sholcie był
całkiem uzasadniony, jednak arbitralny sposób, w jaki Adam go wydał, wzbudził w niej gorący
sprzeciw. Powiedziała o tym pani Calthorpe.
-
Muszę wyznać, że bardzo się cieszę z twojej decyzji, chociaż przykro mi, jeśli zachowanie
Adama cię uraziło – nie zawsze pamięta, że nie jest już w wojsku. Rozumiem twoją urazę, ale czemu
on jest zdenerwowany? Od lat nie widziałam go w takim stanie. Zazwyczaj jest łagodny jak baranek.
- Łatwo to wyjaśnić, proszę pani. Ośmieliłam się z nim nie zgodzić.
- Na pewno chodzi o coś więcej. Zwykle nie bywa taki drażliwy. Muszę powiedzieć, że oboje
mnie rozczarowaliście. Miałam nadzieję, że stworzymy jednolity frontu państwa Redshaw.
- Jednolity front? Dlaczego? - spytała zaskoczona Katharine.
Pani Calthorpe zawiesiła głos.
- Chyba ci o tym powiem. Ale to sekret, pamiętaj.
- Potrafię być bardzo dyskretna, proszę pani.
- Cóż, przed laty, przed wstąpieniem do wojska, Adam bez pamięci się zakochał.
- Pani syn? Zakochał się? Nie wierzę!
- Możliwe, że teraz wydaje się to nieprawdopodobne, ale w wieku dwudziestu lat był najbardziej
idealistycznym, romantycznym młodzieńcem, jakiego można sobie wyobrazić. Zakochał się w Julii
Redshaw, a ona zwodziła go kilka miesięcy, a potem dała mu kosza.
- Chodzi o córkę pani sąsiadów, obecną lady Balmemry?
Pani Calthorpe przytaknęła.
- Rozumiem. Jak to przyjął?- spytała Katharine, daremnie usiłując wyobrazić sobie Adama jako
usychającego z miłości młodzieńca.
- Źle. Wyjechał i wstąpił do wojska. Przez całe lata nie przyjeżdżał do domu.
- Ale w końcu doszedł do siebie.
- O, tak. W każdym razie... bardzo się zmienił. Wątpię, czy teraz postąpiłby tak nierozsądnie jak
wtedy.
- W takim razie, proszę mi wybaczyć to pytanie, co panią tak niepokoi?
- Choć Adam już nie kocha się do szaleństwa w Julii Redshaw, wciąż ma do niej słabość. A ona...
-Tak?
- Nigdy nie podzielałam jego zachwytu Julią. Była i w dalszym ciągu jest, tak sądzę, kokietką bez
serca. No, powiedziałam to. Pewnie cię zaszokowałam. Na pewno nie jest to coś, co powinno się
mówić o córce sąsiadów.
- Wciąż nie rozumiem, dlaczego tak się pani martwi.
- Pomyśl, Kate! Julia Redshaw postanowiła wyjść bogato za mąż i zrobiła to - poślubiła
starszawego arystokratę, którego atuty to bogactwo i pozycja, nie urok osobisty. Teraz bogactwo i
pozycja straciły urok nowości, a Julia jest znudzona mężem. Flirtuje niemal z każdym młodym
człowiekiem, który jej się napatoczy. Jak się zachowa, kiedy Adam znów pojawi się w jej życiu?
Podobał się jej, kiedy był nieśmałym studentem, prosto z Oksfordu, a teraz? Przystojny,
dystyngowany, pewny siebie mężczyzna? Julia z pewnością nie oprze się takiemu wyzwaniu.
- No, no - skomentowała Katharine z uśmiechem. - Może mam zastrzeżenia do zachowania pani
syna wobec mnie, ale jestem pewna, że bez względu na wdzięki tej damy nigdy nie dałby się jej
skusić w taki sposób, jak się pani obawia.
- Nie widziałaś Julii Redshaw - powiedziała pani Calthorpe.
Na chwilę zapadło milczenie, które przerwała Katharine.
- Jeśli tak się sprawa przedstawia, czy mogłabym pomóc?
- Bardzo, ale jest jedna trudność.
- To znaczy?
-Zdaje się, że teraz raczej unikasz towarzystwa Adama, niż go szukasz, prawda?
- O, tak!
-Czy mogłabym nakłonić cię do zmiany postępowania chociażby na jutrzejszy wieczór? Mogłabyś
trzymać się tak blisko niego, jak się da?
- Czemu, na Boga?
Pani Calthorpe zaczerpnęła tchu i powiedziała szybko:
- Chcę odwieść Julię od prób przyciągnięcia Adama z powrotem. Chciałabym, by nabrała
przekonania, że Adam interesuje się tobą, i dlatego z nami zamieszkałaś.
Katharine była tak zszokowana, że wybuchnęła, nie bacząc na wymogi grzeczności.
- To absurdalne! Och, proszę mi wybaczyć, ale nie mogłabym zrobić czegoś takiego! Nie potrafię
udawać!
- Nie musiałabyś tak bardzo udawać. - Pani Calthorpe patrzyła na nią błagalnie. - Wystarczy, jeśli
będziesz trzymała się w pobliżu Adama i od czasu do czasu uśmiechniesz się do niego albo rzucisz
mu przyjacielskie spojrzenie. Nie proszę o nic więcej. Chyba przyznasz, że teraz spoglądasz na
niego wzrokiem bazyliszka, a nie o to chodzi. Resztę możesz zostawić mnie.
Katharine patrzyła na panią Calthorpe z podejrzliwością.
- A na czym ma polegać ta reszta?
- Och, parę aluzji i znaczących spojrzeń. To wystarczy -rzuciła lekko pani Calthorpe. Po chwili
spoważniała.- Katharine, pomóż mi! Znam Julię Redshaw. Jest piękna, bystra i pozbawiona skrupułów.
Adam uważa ją za ucieleśnienie wszelkich zalet, jakie zawsze podziwiał u kobiet, a ona będzie się starała
podtrzymać tę iluzję i znów go zwabić wyłącznie dla rozrywki. Podobnie jak ty, jestem przekonana, że
mój syn nigdy nie dałby się wplątać w skandal, ale może znów być nieszczęśliwy. Nie chcę
ryzykować. A, pomijając fakt, że zapomnisz o ostatniej kłótni z Adamem - tylko na jeden wieczór -
naprawdę nie musisz zachowywać się inaczej niż zwykle.
- Przecież - mam udawać, że jestem... zainteresowana pani synem. Dla mnie to wielka różnica.
- Kate, moja droga, zwykłe jesteś pełna rezerwy. Od razu widać, że nie należysz do osób, które
mają serce na dłoni. Wystarczy, że ukryjesz wrogość w stosunku do Adama, a poza tym możesz
zachowywać się jak zawsze. Niech świat myśli, że kryje się za tym coś więcej. Na pewno to po-
trafisz!
- Cóż, jeśli to wszystko, myślę, że mogłabym spróbować - bąknęła Katharine z ociąganiem. Nagłe
uśmiechnęła się szeroko do pani Calthorpe. - Jednak nie mogę odpowiadać za reakcję lorda
Calthorpe'a. W tej chwili na pewno za mną nie przepada.
-Porozmawiam z Adamem. Dziękuję ci, moja droga.
Na drugi dzień, ubierając się na przyjęcie, Katharine gorzko żałowała obietnicy danej pani
Calthorpe. Chociaż nigdy w życiu by się nie przyznała, że się denerwuje, wizyta u państwa Redshaw
jawiła się jej niczym najczarniejszy koszmar. Nie bywała za wiele w towarzystwie i przyjęcia, w
których brała udział, można było policzyć na palcach jednej ręki, a na każdym z nich towarzyszył jej
Tom. Nauczył ją nawet kilku podstawowych kroków tanecznych, nie miała jednak za wiele czasu na
ćwiczenia, toteż tańcząc z kimkolwiek innym, czuła się sztywno i niezgrabnie. Myśl o zmierzeniu
się z tymi wszystkimi obcymi bez Toma u boku przyprawiała ją o przerażenie.
Na domiar złego matka Adama powierzyła jej zadanie ponad siły. Jakim cudem miała przyciągać
uwagę Adama, skoro jej rywalka była, z tego co mówiono, zarówno piękna, jak i wyrafinowana.
Katharine przyjrzała się sobie w lustrze i zobaczyła zwyczajną Katharine Payne o brązowych
włosach, brązowych oczach, tak często porównywaną z przystojnym bratem, naturalnie na jej
niekorzyść.
- Masz dwa razy silniejszy charakter i tylko połowę jego urody, Kate - powiedział kiedyś dziadek
z żalem. - Czemu nie stało się na odwrót?
Nawet opiekunka przyglądała się jej z rozpaczą.
- Katharine, powinnaś bardziej dbać o wygląd. Nie możesz pozwolić sobie na najmniejsze
zaniedbanie, jeśli chcesz odnieść sukces. - Po czym westchnęła. - Jaka szkoda! Byłoby o wiele
łatwiej, gdybyś miała niebieskie oczy brata i blond loki.
Takie komentarze nigdy specjalnie nie martwiły Katharine -nie przywiązywała zbytniej wagi do
wyglądu. Do dzisiejszego wieczoru. Marszcząc brwi, przyglądała się sukni, którą jeszcze niedawno
uważała za ładną - prościutka biała szatka, jedyną jej ozdobę stanowiły brązowe wstążki. Nieciekawa,
właśnie tak. Bardzo nieciekawa.
Pani Calthorpe straciła animusz na widok schodzącej po schodach Katharine. Dziewczyna bez
odrobiny serdeczności, z nachmurzoną miną, pozdrowiła Adama, który czekał u podnóża schodów,
a jego odpowiedź nie była o wiele milsza.
- Doskonale ci w tej sukni, Kate, moja droga - odezwała się ciepło pani Galthorpe, podejrzewając,
że mina Katharine to skutek nerwów, nie niechęci.
- Dziękuję. Jestem pewna, że chce pani dobrze. - Głos Katharine brzmiał oschłe. Pani Calthorpe
spostrzegła, że Adam zmierzył ją wzrokiem i zmarszczył brwi, interpretując jej zachowanie jako
niegrzeczność wobec jego matki.
- Pomóż Kate nałożyć pelerynę, Adamie - powiedziała pospiesznie.
Nie mogła zasugerować nic bardziej pasującego do jej planów. Adam, poprawiając pelerynę, na
moment wsparł dłonie na ramionach Katharine i ze zdziwieniem odkrył, że cała się trzęsie. Ogarnęło
go wzruszenie. Może i wyglądała na doskonale opanowaną, niemniej była spanikowana! Przyglądał
się, jak drżącymi palcami próbuje zawiązać wstążki.
- Proszę mi pozwolić sobie pomóc - powiedział łagodnie. Ich dłonie się spotkały - jej były lodowate.
Zapomniał o nie dawnym gniewie. Teraz chciał ją tylko uspokoić. - Pamięta pani, jak pomagałem pani
wiązać wstążki kapelusza? - spytał swobodnym tonem, zawiązując wstążki na kokardę. - Podczas
naszego pierwszego spotkania. Była pani gotowa odgryźć mi głowę i pomyślałem sobie ,,istna
Gorgona". A potem odkryłem, że jest pani siostrą Toma. - Ponownie położył jej dłonie na ramionach. -
Nie jest pani podobna do brata, Kate, ale przedwczoraj wieczorem, kiedy się pani śmiała, zobaczyłem
w pani Toma. - Stał tak, aż uniosła głowę i spojrzała mu prosto w twarz. Miała szeroko otwarte oczy.
Znów zwrócił uwagę na ich niezwykły, piękny kolor: bursztyn i złoto hiszpańskiego wina. Uśmiechnął
się smutno. - Naprawdę nie powinniśmy ze sobą walczyć. Obiecałem pani bratu, że zadbam o to, by była
pani bezpieczna. Proszę mnie nie potępiać tylko dlatego, że potraktowałem tę obietnicę poważnie.
Odwróciła wzrok, odkaszlnęła i powiedziała powoli:
- Spróbuję. Miał pan rację co do Sholta. Wiem, że chce pan dobrze. Tylko nie jestem
przyzwyczajona do wykonywania rozkazów.
- Tak to wyglądało? Przepraszam. Zawrzyjmy umowę. Postaram się zachowywać mniej
apodyktycznie, pani spróbuje wychodzić mi na przeciw, a ja będę opiekował się panią najlepiej, jak
potrafię. Zgoda? - Uniósł palcem jej podbródek i zmusił, by znów na niego spojrzała.
Gdyby Adam Calthrorpe był zawsze tak miły jak teraz, mogłaby bez sprzeciwu zgodzić się na
wszystko, co zaproponuje. Katharine uśmiechnęła się do niego i kiwnęła głową.
- Dobrze! W takim razie wszystko ustalone - wtrąciła pani Calthrorpe, która z przyjemnością
wysłuchała tej wymiany zdań. Katharine poszła przed nimi do powozu, a pani Calthrorpe dodała
ściszonym głosem: - Nie powinniśmy byli nalegać, by nam towarzyszyła, Adamie. Jest jeszcze za
wcześnie. To dziecko panicznie boi się towarzystwa i tęskni za Tomem.
- Teraz to sobie uświadamiam. Nie martw się, mamo. Zajmę się nią.
Matka Adama, bardzo zadowolona, wsiadła przed nim do powozu i ruszyli.
Sala balowa Redshaw Hall znajdowała się na tyłach domu i Katharine rozglądała się ciekawie
wokół, kiedy szli przez hol z marmurowymi kolumnami i wzdłuż obwieszonego gobelinami
korytarza, który wydawał się ciągnąć na mile. Imponująca rezydencja, pomyślała, ale nie tak
przytulna jak Herriards czy Bridge House.
W drzwiach sali powitał ich majordomus, który zapowiedział ich donośnym głosem. Przyjęcie
trwało w najlepsze, a po sali krążyły tłumy gości. Zdołali przejść zaledwie kilka kroków, kiedy na drodze
stanęła im jakaś wyjątkowo drobna osóbka.
- Adam! - zawołało owo zjawisko. - Adam Calthrorpe, niech mnie. Jak miło cię widzieć po tych
wszystkich latach.
- Lady Balmenny. - Adam skłonił się.
- Co to za ceregiele? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi. Musisz mówić do mnie Julia, jak
dawniej.
Adam z uśmiechem podjął:
- Pamiętasz moją matkę, jak sądzę?
- Och, naturalnie! - wykrzyknęła lady Balmenny. - Jak się pani miewa, pani Calthorpe? Miło, że
pani przyszła. Adamie, musimy porozmawiać. Chciałabym wypytać cię o księcia. Czy naprawdę jest
taki zły, jak mówią?
- Julio, zapewne nie znasz panny Payne - wtrąciła stanowczo pani Calthorpe. - Mogę ci ją
przedstawić?
Julia spojrzała na Katharine.
- Miło mi panią poznać, panno Payne. Słyszałam, że pani Calthorpe gości u siebie przyjaciółkę.
Musi pani poznać moich rodziców. Proszę ze mną. - Torowała drogę przez zatłoczoną salę do alkowy,
gdzie siedział sir John i lady Redshaw. Julia dokonała prezentacji, po czym, nie tracąc czasu, porwała
Adama do tańca.
Państwo Redshawowie, nie okazując zaskoczenia zdumiewającym zachowaniem córki,
serdecznie powitali panią Calthorpe i wyrazili radość z poznania Katharine.
- Czy to pani pierwsza wizyta w Surrey, panno Payne? - spytała lady Redshaw.
- Tak, i bardzo mi się tu podoba, nawet w zimie.
- Zamierza pani zostać dłużej?
- Ja... nie jestem pewna.
- Kate chodzi o to, że w przyszłym roku zadebiutuje w towarzystwie, a potem — pani Calthorpe
na moment przeniosła wzrok na syna - zobaczymy.
- Och? - Lady Redshaw zaczęła przyglądać się Katharine z żywym zainteresowaniem.
- Na razie nie mogę powiedzieć nic więcej - ciągnęła pani Calthorpe ze znaczącym uśmiechem. -
Opiekunowie Katharine życzą sobie, żeby spędziła swój pierwszy sezon w Londynie. Później...
Katharine zarumieniła się i spojrzała z wyrzutem na panią Calthorpe. Ta uśmiechnęła się do niej
czułe i kontynuowała:
- To drogie dziecko wołałoby raczej umrzeć, niż się do tego przyznać, ale bez Adama czuje się
zagubiona. On tak samo. Patrzcie, on i Julia już wracają. O czym to mówiłam?
Katharine zaczęła się denerwować. To poszło za daleko. Nie miała nic przeciwko obdarzeniu
Adama uśmiechem od czasu do czasu, ale odgrywanie pary zakochanych to przesada. Właśnie miała
zaprotestować, kiedy Adam i Julia wrócili.
- Teraz wiem o pani wszystko, panno Payne - oznajmiła Julia. — Adam opowiedział mi o swojej
przyjaźni z pani bratem. Jestem pod wrażeniem. To takie podobne do Adama, że podjął się opieki nad
panią, Czasami bywa za dobry. Proszę obiecać, że pozwoli pani, bym mu pomogła.
- Wielkie nieba, Julio. A to w jaki sposób? - spytała pani Calthorpe.
- Cóż, nauczę pannę Payne zwyczajów naszej sfery. Adam powiedział mi, że wychowała się
gdzieś w Hampshire i nie ma pojęcia o świecie. Z radością stanę się jej przewodniczką. Proszę mi
pozwolić sobie pomóc. - Zwróciła się z uśmiechem do Katharine. Fiołkowo- błękitne oczy
prześliznęły się po jej włosach i sukni. - Adam na pewno nie potrafiłby pani doradzić, jak podkreślić
atuty urody, w co się ubierać, i tak dalej, a ja tak. Przyjaciele mówią, że potrafię zrobić coś z niczego.
- Julia zakryła dłonią usta. - Błagam o wybaczenie, panno Payne! Ten mój przeklęty język! Nie
chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Och, co pani sobie o mnie pomyśli?
- Pomyślę, że Adam naopowiadał pani bajek, lady Balmenny. Wcale nie jestem tak bezradna, jak
sugerował - odparła Katharine z błyskiem w oku.
Adam, nieco zakłopotany, zaprotestował:
- Proszę mi wierzyć, Kate, nie sugerowałem niczego podobnego. Mówiłem tylko, że matka
zgodziła się wprowadzić panią do towarzystwa w najbliższym sezonie i że spędzi pani zimę na
przygotowaniach. To szlachetne z twojej strony, Julio, ale nie ma takiej potrzeby. Jestem pewien, że
moja matka zapewni Kate niezbędną pomoc i radę.
Julia westchnęła, demonstrując urażoną minę.
- Myślisz, że zachowałam się nietaktownie, i masz rację. Nie powinnam była nic mówić. Kiedy
jednak widzę, że coś jest nie tak, po prostu muszę doprowadzić to do porządku.
Chciałam tylko pomóc, Adamie.
- Jestem pewien, że tak, i przynosi ci to zaszczyt. -Adam uśmiechnął się pobłażliwie. -
Wystarczająco trudno było nakłonić Kate do przyjęcia pomocy mojej matki. Nie masz pojęcia, jaka
z niej niezależna istota.
- Naprawdę, panno Payne? Szczerze panią podziwiam. Cóż, pani jest wysoka. Taka drobna istota
jak ja wyglądałaby po prostu śmiesznie, chodząc zamaszystym krojem i domagając się, by wszystko
kręciło się wokół niej. - Julia uśmiechnęła się czarująco do Adama. - Muszę polegać na moich
mężczyznach.
- A gdzie jest twój mąż, Julio? - weszła jej w słowo pa-ni Calthorpe. - Bardzo chciałabym go
poznać. Nie ma go tutaj?
- Julio, ty, ja i pani Calthrorpe wyruszymy na poszukiwanie Bernarda- włączyła się lady Redshaw.
- Pewnie jest przy bufecie. Lord Calthrorpe zatroszczy się o pannę Payne, jestem pewna. -
Uśmiechnąwszy się do Katharine, lady Redshaw zagarnęła Julię i matkę Adama i skierowała się z
nimi w drugi koniec sali. Adam spojrzał na Katharine.
- Jest pani bardzo cicha, Kate.
- Tak? Rozmowa toczyła się gładko beze mnie, czyż nie?
- To wprost niewiarygodne! Julia jest czarująca jak zawsze. Znałem ją przed laty, nawet się w
niej zadurzyłem. Minęło osiem czy dziewięć lat, a wydaje się, że nie zmieniła się nic a nic.
- Doprawdy? - Katharine przypomniała sobie, co o Julii mówiła pani Calthorpe, i pomyślała, że
starsza pani najprawdopodobniej się nie myliła.
- Chyba nie poczuła się pani urażona jej słowami. Na pewno nie chciała sprawić pani przykrości.
Ma bardzo dobre serce.
- Zastanawiam się, co pan jej powiedział.
- Nic, do czego mogłaby pani mieć zastrzeżenia. Opowiedziałem jej o Tomie. Powiedziałem, że
pani za nim tęskni. To wszystko prawda, czyż nie?
- Tak - westchnęła Katharine. - Bardzo mi go brakuje zwłaszcza w takich sytuacjach jak
dzisiejsza. Aczkolwiek kłóciliśmy się prawie bez przerwy. Potrafił być bardzo irytujący.
- Prawda? - Adam uśmiechnął się szeroko. - Świetny oficer, ale byłaby pani zaskoczona, gdyby
wiedziała pani, jak często miałem ochotę skręcić mu kark. Wystarczyło jednak, by popatrzył.
- Jak dobrze znam to spojrzenie. Mina szczeniaka. Kończyło się na tym, że się śmialiśmy razem
albo czułam się winna, że tak niepotrzebnie się irytowałam.
- A wreszcie ryzykowała pani własną reputację, żeby go uratować.
- Albo wymyślałam rozliczne wymówki dla dziadka i sama ponosiłam karę.
Spojrzeli po sobie i wybuchnęli śmiechem.
- Tak się cieszę, że ktoś jeszcze znał go tak dobrze jak ja - wyznała Katharine impulsywnie.
Adam przyjrzał się jej uważnie. Katharine Payne stawała się całkiem inną osobą, kiedy się
śmiała. Jej stanowczość i agresywność znikały, odsłaniając młodszą, serdeczniejszą i bezbronną
kobietę. Która z nich jest prawdziwą Katharine Payne? To irytujące. Po blisko dwóch miesiącach
wiedział o niej równie mało jak tamtego dnia w listopadzie, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy.
- Chodźmy - powiedział nagle. - Zatańczymy. Śmiech zamarł, a ona zmarszczyła brwi.
- Dziękuję, nie mam ochoty tańczyć - burknęła.
-Bzdura. Po to tu jesteśmy. Chodźmy. - Wziął ją za rękę.
- Powiedziałam, że nie mam ochoty tańczyć! - syknęła z wściekłością i odwróciła się do niego
plecami. Z drugiego końca sali patrzyła na nią Julia. Katharine przypomniała sobie obietnicę daną
pani Calthorpe, opanowała gniew i odwróciła się. Uśmiechnęła się do Adama najbardziej czarująco,
jak zdołała. Jej uśmiech nie mógł się równać z uśmiechem lady Balmenny, naturalnie, ale nie była w
stanie wymyślić nic lepszego.
- Zachowuje się pan troszkę zbyt apodyktycznie, Adamie - powiedziała słodko. - Wcześniej
uzgodniliśmy, zdaje się, że nie będzie pan wydawał mi poleceń?
- A pani obiecała, że wyjdzie mi naprzeciw – przypomniał.
- To nie... - Katharine przerwała w pół zdania. O mały włos znów by się zapomniała. Patrząc na
niego z udanym smutkiem, podjęła: - Och, Adamie, widzę, że będę musiała panu wyznać prawdę.
Nie umiem.
- Czego pani nie umie?
- Nigdy nie uczyłam się tańczyć. Tom pokazał mi parę kroków, to wszystko. To jedna z wielu
spraw, którymi pańska matka miała się zająć. Już wynajęłyśmy nauczyciela tańca. Ma się stawić
zaraz po świętach. - Podeszła bliżej i dotknęła dłonią jego przedramienia. Adam wyglądał na
zaskoczonego, ale na szczęście chyba nie miał nic przeciwko temu. Ciągnęła z błagalną miną: -
Proszę mnie nie zmuszać, żebym zrobiła z siebie widowisko zwłaszcza po tym, jak powiedziałam
pańskiej przyjaciółce, że nie potrzebuję jej pomocy. Proszę tego nie robić.
Adam przykrył jej dłoń swoją.
- Moja droga dziewczyno, oczywiście, że tego nie zrobię. Nie jestem potworem. Przyłączymy się
do reszty towarzystwa przy bufecie.
- Och, a nie moglibyśmy usiąść gdzie indziej? Tak bardzo chciałabym usłyszeć kilka historyjek o
Tomie.
- Znakomity pomysł. Tylko powiem służącemu, żeby przyniósł nam coś do jedzenia. Chodźmy,
Kate, - Wziął ją za rękę, poprowadził do stolika we wnęce i pomógł zająć miejsce. - Proszę tu
zostać - powiedział z czarującym uśmiechem. - Za chwilę będę z powrotem.
Naprawdę, pomyślała Katharine, to całkiem łatwe. Może jednak warto się czegoś nauczyć od lady
Balmenny. Nie jestem pewna, czy długo tak wytrzymam. My, wysokie kobiety, jesteśmy zbyt
niezależne. I nazbyt uczciwe.
Przez dobre pół godziny Adam bawił Katharine opowieściami o Tomie, a potem odprowadził ją do
swojej matki. Teraz z kolei oni zostali przedstawieni lordowi Balmenny. Po kilku minutach rozmowy
Julia znów porwała Adama, chcąc go poznać z przyjaciółmi, a Katharine została z mężem Julii. Lady
Redshaw i pani Calthrorpe siedziały zatopione w rozmowie w pewnej odległości od nich.
- Jest pani przyjaciółką Calthrorpe'a, panno Payne? -spytał wicehrabia Balmenny, nie spuszczając
wzroku z sylwetek tancerzy.
- Mój brat był jego przyjacielem, sir. Ja jestem raczej przyjaciółką matki lorda Calthorpe'a.
- Słyszałem coś innego. - Wicehrabia spojrzał na nią i mrugnął. - Jeśli jednak chce się pani
trzymać tej wersji, nie moja rzecz oponować. Pod warunkiem, że moja żona zna prawdę.
- Nie jestem pewną co pan ma na myśli, lordzie Balmenny.
- Pewnie tak, ale nie musi się pani tym przejmować. - Odwrócił się do stołu i nalał sobie
kieliszek wina. - Wypiję za pani sukces i szczęście, panno Payne. Sukces i szczęście.
-
Wypił do dna, po czym zawołał do lokaja. - Ty tam! Przynieś pani szampana.
- Nie wydaje mi się...
- O, tak, panno Payne. Jak inaczej mogłaby pani wypić za moje szczęście? - Powiedział to z
ironią, ale z oczu wyzierał smutek. Katharine pomyślała, że lubi męża Julii.
- Zrobię to z przyjemnością - odparła.
Przyjęcie zakończyło się przed północą. Wielu gości chciało udać się na pasterkę w pobliskim
kościele. W nocy, kiedy Julia szykowała się na spoczynek, do jej sypialni przyszła lady Redshaw.
Wzięła szczotkę do włosów i odprawiła służącą. Szczotkując włosy córki, rzuciła od niechcenia:
- Wiesz, że Adam Calthorpe jest właściwie zaręczony z panną Payne?
Julia odwróciła się i spojrzała na matkę.
- Nie wierzę! Kto ci o tym powiedział? Ona sama?
- Nie, matka Adama.
- Rozumiem. - Julia umilkła. Po chwili pokręciła głową.
- To bez znaczenia. Ta dziewczyna jest nikim, nieciekawa, pozbawiona wdzięku, ot, tyczka fasoli.
Nigdy nie uda jej się go złapać.
- Adam Calthorpe nie jest już chłopcem. Należy do mężczyzn, którzy dotrzymują słowa,
cokolwiek się zdarzy. A ty nie powinnaś się nim interesować, Julio. - W głosie lady Redshaw
zabrzmiał ostrzegawczy ton.
- Co masz na myśli?
- Bernard nie jest głupi. Twoje podboje zaczynają go drażnić.
Julia uśmiechnęła się pogardliwie.
- Poradzę sobie z Bernardem, mamo. Z Adamem Calthorpe'em też.
Lady Redshaw pokręciła głową.
- Myślę, że nie doceniasz swego męża. Mam też poważne wątpliwości, czy Adam Calthorpe okaże
się tak łatwą zdobyczą jak dziesięć lat temu. Błagam cię, nie próbuj tego, Julio.
- Najdroższa mamo, po tym, co powiedziałaś, nie będę w stanie się powstrzymać. Naprawdę
wierzysz, że Adam Calthorpe oparłby mi się, gdybym postanowiła go zdobyć? Powinnaś bardziej
we mnie wierzyć.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Wieczór spędzony u państwa Redshawów dał Katharine do myślenia. Do tego momentu jej
stosunek do płci przeciwnej był pochodną kontaktów z dziadkiem, bratem, opiekunami i tymi
wszystkimi, których spotykała jako zarządzająca Herriards. Dziadek wymagał szacunku i
posłuszeństwa, no i ją psuł. Choć bardzo kochała brata, relacje między nimi prowadzały się do
współzawodnictwa, bo jedno usiłowało prześcignąć drugie. Opiekunowie byli starszymi,
nieprzystępnymi dżentelmenami, którzy ją czasami irytowali, niemniej musiała ich słuchać. Do
przyjazdu wuja Henry'ego rządziła w Herriards, a więc wydawała polecenia i oczekiwała, że będą
wykonywane.
Żadna z tych relacji nie przygotowała jej do kontaktów towarzyskich z młodymi ludźmi. Co
więcej, w przeciwieństwie do większości dziewcząt w jej wieku, nie otrzymała odpowiedniego
wykształcenia, nie miała też doświadczenia w kwestii manier i mód obowiązujących w świecie.. Na
skutek tego wszystkiego najmniej doświadczona debiutantka wiedziała o sztuce podobania się
więcej niż Katharine Payne. Aż do teraz nie zaprzątała sobie tym głowy. Nie była próżna. To, że Tom
był od niej znacznie urodziwszy, wcale jej nie przeszkadzało, a jej wygląd nie miał znaczenia w
kontaktach ze starszymi panami, bratem czy służącymi. Katharine nie była jednak popychadłem i nie
podobało jej się, że tak właśnie potraktowała ją lady Balmenny. Jej upodobanie do wyzwań i energia,
które niemal zanikły podczas tych strasznych miesięcy po śmierci Toma, stopniowo powracały.
Nieukrywana pogarda Julii przyspieszyła zakończenie tego procesu.
U państwa Redshawów zobaczyła, na ile może sobie pozwolić piękna, pozbawiona skrupułów
kobieta wobec skądinąd inteligentnego mężczyzny. Zachowanie i wygląd Julii, od czubka lśniących
loków do nosków maleńkich pantofelków, służyły jednemu - czarowaniu dżentelmenów. Ku
nieopisanemu zdumieniu Katharine, Adam Calthorpe, bez reszty oczarowany, widział tylko
zewnętrzną piękność, nie dostrzegał złośliwości i samolubstwa, które się pod nią kryły. Była to
lekcja warta zapamiętania. Katharine nie chciała stać się taka jak Julia, niemniej postanowiła
wyciągnąć korzyści z tego, co zaobserwowała.
Jej energia i przedsiębiorczość znalazły nowe ujście. Skrupulatność, determinacja, pragnienie
odniesienia sukcesu, które sprawdziły się w Herriards, miały teraz posłużyć osiągnięciu innego celu.
Katharine Payne, przy entuzjastycznej współpracy pani Calthorpe, nie będzie kolejną przeciętną
debiutantką, jedną z wielu, które pojawiają się co roku na londyńskiej scenie. Była zdecydowana
wyróżnić się. Może nigdy nie będzie tak piękna, jak czarująca wicehrabina Balmenny, ale stanie się
równie wypielęgnowana, jej suknie będą eleganckie, a taniec zachwycający. Zrobi możliwie najlepszy
użytek z lekcji, którą dostała u państwa Redshawów.
Po świętach Bożego Narodzenia życie potoczyło się wartko. Katharine udała się na krótko do
Londynu w towarzystwie Adama i pani Calthorpe, w ramach przygotowań do wyjazdu na sezon.
Adam zajął się poszukiwaniem odpowiedniego domu do wynajęcia, a pani Calthorpe i Katharine
wybrały się na wstępny objazd krawcowych, modystek, dostawców trzewików, pantofelków, szali,
wachlarzy i całej reszty rzeczy niezbędnych przyszłej debiutantce. W hotelu przyjęły rozliczne
kandydatki na pokojówki, bo pani Calthorpe nalegała, żeby Katharine zatrudniła doświadczoną
garderobianą, wyłącznie do swojej dyspozycji. Katharine, wychowanej na głuchej wsi,
wynagrodzenia, których żądały owe panie, wydawały się astronomiczne, ale pani Calthorpe
zapewniła ją, że są zupełnie normalne.
- Dobra pokojówka jest bardzo ważna, Katharine. Masz wielki potencjał, nie byłabym jednak
uczciwa, gdybym nie powiedziała, że twój wygląd wymaga dbałości i troski, które może zapewnić
wyłącznie doświadczona pokojówka. Musimy natychmiast kogoś znaleźć, a potem namówić do
spędzenia najbliższych paru miesięcy w zapadłym Surrey - na co nie każda z nich byłaby skłonna
przystać. Jeśli chcesz mieć najlepszą, być może będziesz musiała sporo zapłacić, ale zapewniam cię,
że okaże się warta każdego pensa.
Miały szczęście; znalazły niejaką pannę Kendrick, która właśnie zwolniła się ze służby u lady
Abernethy, jednej z najelegantszych dam w Londynie. Lady Abernethy wyjeżdżała z mężem do
Wiednia, a choć błagała pokojówkę, by jej towarzyszyła, panna Kendrick z żalem zrezygnowała z
tego zaszczytu, utrzymując, że woli zostać w Anglii. Rozmowa wstępna przeszła bardzo dobrze,
chociaż Katharine odniosła wrażenie, że to ona była przepytywana, a nie potencjalna pokojówka!
Panna Kendrick łaskawie zgodziła się przyjąć posadę, gdy tylko będzie wolna.
Bardzo zadowolone ze swoich działań damy wróciły do Bridge House, gdzie Katharine zabrała się
ostro do nauki. Nauczyciel tańca zapoznał ją z podstawowymi krokami, wykrzykując bez ustanku, jak
źle uczono ją do tej pory.
- Nie, nie, nie, panno Payne! Proszę nie galopować jak koń! Proszę skakać jak ptak, jak piórko!
Lekko! O, tak! - Katharine, która miała w pamięci obraz tańczącego Toma, w duchu przyznawała,
że rzeczywiście galopował jak koń, toteż próbowała robić to lepiej.
Pani Calthorpe poświęcała jej długie godziny. Przyjaźń między kobietami zacieśniała się z
każdym dniem. Trochę czasu schodziło im na ploteczkach i wspomnieniach, ale przynajmniej
godzinę dziennie spędzały na poważnych rozmowach o obyczajach londyńskiego wielkiego świata.
Katharine wkrótce poznała koligacje i politykę wielkich rodów, które stanowiły kwiat towarzystwa;
nauczyła się, jak się powinna zwracać do tych czcigodnych osobistości i jak wyrażać szacunek za
pomocą odpowiednich ukłonów. Co więcej, pani Calthorpe, jako że sama była kiedyś pięknością,
mogła udzielić Katharine rad w kwestii reagowania na komplementy albo, co gorsza, impertynencje.
- Nie wydaje mi się, że będzie mi to potrzebne, proszę pani - powiedziała Katharine pewnego dnia,
wyraźnie zniechęcona. Właśnie skończyła kolejną lekcję tańca. W dodatku Adam był w Londynie i
Bridge House wydawał się bez niego pusty.
- Co za bzdura. Czas, byś wreszcie uwierzyła, Kate, że jesteś, albo możesz być, wyjątkowo
atrakcyjna. Spodziewam się, że nie jesteś taka banalna, żeby marzyć o błękitnych oczach i złotych
lokach?
- Raczej nie, ale z pewnością łatwiej jest być pełną wdzięku, jeśli jest się niedużą. Z moim
wzrostem dość trudno unosić się „jak piórko".
Pani Calthorpe wyglądała na poirytowaną.
- Widzę, że muszę rozmówić się z Monsieur Edouardem. Powinien zmienić metodę nauczania. Ty,
Kate, zachowujesz się z wrodzoną godnością. Kroczysz jak królowa. Nie ma najmniejszej potrzeby,
żebyś podskakiwała jak piórko, jeśli piórko potrafi podskakiwać, w co wątpię.
- Ale kroki...
- Jutro wieczorem wraca Adam. Możesz z nim o tym porozmawiać.
Kate ogarnęło radosne podniecenie, ale spytała z należytym spokojem:
- Dlaczego z Adamem, proszę pani? W jaki sposób on może mi pomóc?
- Kate! Nie chcesz chyba powiedzieć, że nie zauważyłaś? A może złość na Julię Redshaw przysłoniła
ci wszystko inne? Adam jest znakomitym tancerzem. Gdyby zechciał się tobą zająć, byłoby po
kłopocie. Tańczyłabyś „jak piórko", zanim byś się obejrzała. Porozmawiam z nim. Co więcej,
możesz mieć dwóch partnerów, bo Adam przyjeżdża z przyjacielem. Lord Trenchard zatrzyma się tu
w drodze do zachodnich hrabstw. Fatalnie, że pokojówka jeszcze nie przyjechała. Mogłybyśmy
zrobić na Adamie wrażenie twoim nowym, wytwornym wyglądem. Na lordzie Trenchard naturalnie
też.
Katharine roześmiała się.
- Na pani synu nigdy nie zrobię wrażenia. Za dobrze pamięta nasze pierwsze spotkanie. Ale może
mogłabym oczarować lorda Trencharda? Jaka szkoda, że tak się nie stanie. Bez londyńskiej
pokojówki wciąż jestem zwyczajną, bezpretensjonalną Kate.
- Jeśli historie, które do mnie doszły, są prawdziwe, to może i lepiej, moja droga. Ivo Trenchard to
największy flirciarz pod słońcem.
- Tom go lubił.
- Tom nie był znudzoną pięknością z towarzystwa, goniącą za rozrywkami.
- Ja też nie.
Pani Calthorpe roześmiała się
- To prawda. Życie jest na to o wiele za ciekawe.
Pogoda się poprawiła, toteż następnego popołudnia wyruszyły na przechadzkę do stajni. Konie,
z Sholtem na czele, były na padoku nieopodal.
- Tak się cieszę, że nie jeździsz na tej bestii, Kate. Jest dla ciebie o wiele za duży i za silny.
- Przyzna pani jednak, że to piękne zwierzę. Ma w sobie tyle energii. Nie ma drugiego, który by
mu dorównał, nawet w stajni Adama. - Westchnęła. - Ale ma pani rację, naturalnie, Adam też. Sholto
to koń dla mężczyzny. Kupiono go dla mego brata, nie dla mnie. Chyba chciałam na nim jeździć, by
podtrzymać związek z Tomem, choć przyznaję, że często było to dla mnie trudne. - Odwróciła się do
pani Calthorpe. - Co by było, gdybym podarowała Sholta pani synowi? On i Tom byli dobrymi
przyjaciółmi, a Adam tak wiele dla mnie zrobił. Spodobałoby mu się to, jak pani myśli?
- Oto nowa Katharine Payne! - zawołała pani Calthorpe.
- Myślałam, że nie lubisz Adama.
- Och, nie lubię! - powiedziała Katharine z naciskiem. -Na ogół. Zwłaszcza kiedy zaczyna mi
mówić, co mam robić. Przyznam się pani, nikomu więcej. Adam czasami ma rację.
- Wielkie nieba, Kate! Dobrze się czujesz?
- Nie czułam się tak dobrze od miesięcy, proszę pani. Zawdzięczam to pani i pani synowi.
- Bzdura! Zrobiliśmy bardzo niewiele. To była przede wszystkim kwestia czasu.
- Nie potrafię sobie wyobrazić, że czułabym się tak, gdybym pozostała w Herriards.
- Może nie. - Ruszyły w kierunku domu. - Myślę, że Adam byłby zachwycony Sholtem, jeśli
jesteś pewna, że chcesz mu oddać tego konia. Katharine westchnęła.
- Tak, jestem pewna. Kiedyś znajdę innego, odpowiedniejszego dla siebie, a na razie... Na razie
muszę skupić się na innych sprawach. Takich jak taniec.
Pani Calthrorpe zaczęła się śmiać.
- Jak poszła poranna lekcja? Czy Monsieur Edouard wciąż próbuje nauczyć cię „podskakiwać jak
piórko"?
- Nie, dziś rano dał sobie spokój z krokami, za to demonstrował „wielki ukłon". Nie
powiedziałabym, że zrobił na mnie wrażenie. Wyglądał jak Madame du Barry w spodniach. Potem
przyszła kolej na mnie i zanim skończyliśmy, znów wpadł w rozpacz.
Weszły schodami na taras, z którego oszklone drzwi prowadziły do salonu, a pani Calthrorpe
jeszcze się śmiała. Katharine zatrzymała się i powiedziała poważnie:
- To nie jest śmieszne. Ten biedak prawie płakał. - W dramatycznym geście przyłożyła dłonie do
głowy, po czym wyrzuciła je w powietrze. - „Mademoiselle, czemu angielskie panie są tak sztywne?
Musi pani poruszać się nie jak żołnierz na ćwiczeniach, tylko jak morskie fale. O, tak!" - Katharine
zrobiła krok, wyrzuciła ręce na boki i zamaszyście osunęła się na ziemię. Podniosła wzrok na panią
Calthrorpe. -I jak?
Pani Calthrorpe ze śmiechu ledwie mogła mówić.
- Kate, to absurdalne - wykrztusiła. - Nawet król nie mógłby oczekiwać takiego ukłonu. Wstawaj
i to już. Katharine podskoczyła, z szelmowską miną.
- Nie podobało się pani? Nie wyglądało jak „morskie fale"?
- Powinnam cię zganić za brak szacunku dla biednego Monsieur Edouarda. - Jej uwagę zwrócił
jakiś ruch za szybą. Przerwała, a za moment zawołała: — Och! Adam! Co tu robisz? Kate, spójrz.
Adam przyjechał. - Pobiegła do syna, który tymczasem zdążył wyjść na taras i obserwował je obie z
rozbawieniem. Za nim stał drugi niezwykle przystojny dżentelmen. On też uśmiechnął się na widok
Katharine.
Adam pocałował matkę, a następnie przywitał się z Katharine.
- Gdzie zamierza pani zadebiutować, Kate? W teatrze Drury Lane?
Katharine zarumieniła się,
- Nie powinien pan tego oglądać.
- W samej rzeczy - dodała pani Calthrorpe. — Miałeś przyjechać dopiero wieczorem. Co za
wspaniała niespodzianka. Lordzie Trenchard, witam. Jakże się cieszę, że znów pana widzę.
Ivo Trenchard przywitał się serdecznie z panią Calthrorpe. po czym spojrzał na Katharine.
- Zapewne nie zna pan panny Payne, prawda? - spytała matka Adama. - Kate, pozwolisz sobie
przedstawić kapitana iorda Trencharda?
- Witam, panno Payne. Bardzo się cieszę, że wreszcie się spotykamy. - Ivo Trenchard ujął jej dłoń i
ucałował. - Tom tak często o pani mówił. Jest pani dokładnie taka, jak opowiadał.
Ivo znów próbował swoich sztuczek. Może i Kate wyglądała na znacznie szczęśliwszą niż w
październiku, ale wciąż było jej daleko do czarującej istoty z opowieści Toma, uznał Adam.
- Doprawdy, sir? Mogę wiedzieć, co mówił? - spytała Kate z udaną obawą.
- Zarzuciłaby mi pani pochlebstwo, panno Payne.
Adam się zirytował. Chyba Ivo nie zamierza rozpoczynać flirtu z Kate! Jeśli tak, będzie musiał
położyć temu kres. Kate nie była taka jak damy z Hiszpanii i Brukseli, nie znała reguł.
- Wejdźmy do środka - odezwała się pani Calthorpe. -Teraz, kiedy słońce się zniżyło, znów robi
się zimno. Byłyśmy w stajniach, Adamie.
- Ale nie widziałyście najnowszego nabytku. Dopiero przybył. Zniosłabyś jeszcze jeden spacer,
mamo? Chciałbym, żebyś coś zobaczyła. Ty też, Kate.
Lord Trenchard najwyraźniej wiedział, na co się zanosi, skinął głową w stronę Adama i taktownie
przeprosił towarzystwo, tłumacząc, że musi dopilnować swoich spraw. Obie damy udały się z
Adamem na dziedziniec stajenny. Pośrodku stała piękna gniada klacz, którą mocno trzymali dwaj
stajenni.
- Jaka śliczna! - Katharine od razu wpadła w zachwyt. - Och, Adamie, gdzie pan znalazł tak
piękne stworzenie?
- Rzeczywiście urodziwa - zgodziła się pani Calthorpe bez przekonania. - Trochę za ognista jak dla
mnie. - Przyjrzała się klaczy z bezpiecznej odległości. Zwierzę było niespokojne i stajennym
niełatwo było go przytrzymać. - Muszę powiedzieć, Adamie, że nie jest to koń, na którym chciałabym
jeździć! Właściwie przypomina mi Sholta. Jest mniejsza, naturalnie, ale wygląda na równie upartą,
tak samo pełną energii i animuszu. - Odwróciła się do syna. - Co zamierzasz z nią zrobić? Zdawało
mi się, że nie potrzebujesz kolejnego wierzchowca. Zresztą Katharine... Nie, niech powie ci o tym
sama.
- O co chodzi, Kate? - Adam zmarszczył brwi. - Czyżby pani znów jeździła na Sholcie?
- Nie!
- Doprawdy? Przecież pogoda się poprawiła?
- Nie prowokuj jej, Adamie. Nie jeździła na tej bestii, bo koncentrowała się na tańcu.
- Tańcu? Mówisz o tym, co przed chwilą widziałem? -Spostrzegł, że Katharine się jeży, i
wybuchnął śmiechem. -Spokojnie, Kate. O tańcu porozmawiamy później. Tymczasem, co takiego
chciała mi pani powiedzieć?
- Ja... ja doszłam do wniosku, że miał pan rację. Sholto nie jest dla mnie odpowiednim koniem. -
I dodała, z nutą dawnej wojowniczości: - Chociaż nie oznacza to, że nie daję sobie z nim rady.
Adam czekał bez słowa. Katharine ciągnęła:
- Chciałabym go panu podarować, Adamie. Myślę, że Tom by to pochwalił.
Zapadło milczenie. Po chwili Adam odchrząknął i powiedział:
- To niezwykle wspaniałomyślne z pani strony, Kate. Będzie mi przypominał Toma. Dziękuję.
Przyjmuję ten dar. -Ujął jej dłoń i ucałował. - Ale... -Uśmiechnął się.
- Pospiesz się, Adamie. Marznę - wtrąciła pani Calthorpe. - Chcę wiedzieć, co zrobisz z tą klaczą,
skoro Kate podarowała ci Sholta.
- To, co planowałem od samego początku. - Adam znów się uśmiechnął. - Kupiłem ją dla Kate.
Pomyślałem, że może się pani spodoba.
- Kupił pan tę klacz dla mnie. - Oczy Katharine błyszczały. - Dla mnie? Naprawdę?
- Oczywiście.
- Klacz jest prawie tak niebezpieczna jak ogier! - zawołała pani Calthorpe. - Wystarczy na nią
spojrzeć. Co ci strzeliło do głowy, Adamie?
- Nie ma powodu do niepokoju, mamo. Ta klacz może i jest ognista, ale nie ma w sobie ani krzty
złośliwości. Jeździłem na niej i zapewniam cię, że kiedy wie, kto rządzi, jest ślepo posłuszna. Kate
jest zbyt dobrą amazonką, by cokolwiek jej groziło.
Adam kierował swoje słowa do matki, ale nie odrywał wzroku od Katherine, która wzięła jakiś
przysmak od stajennego i teraz, bez reszty pochłonięta klaczą, karmiła ją smakowitymi kąskami i
głaskała, nie przestając do niej cicho mówić.
- Naprawdę myślisz, że Kate Payne zadowoliłaby się spokojną, bezpieczną przejażdżką?
Powinnaś znać ją lepiej. Ona pod tym względem przypomina brata - do szczęścia potrzebuje
wyzwania.
- Sądziłam, że nauczenie się wszystkich niezbędnych umiejętności pozwalających na wejście do
londyńskiego towarzystwa każdemu może dostarczyć aż nadto wrażeń.
- Właśnie o to chodzi. Czekają ją trudne chwile. Oboje wiemy, że Kate raczej nie znajdzie się w
gronie tych, które odniosą sukces, mimo całego jej bogactwa.
Matka uniosła brwi.
- Jesteś szczery i nazbyt pesymistyczny. Uważaj, żeby cię nie zaskoczyła.
- Och, daj spokój. Wiem, że lubisz Kate.
- A ty nie?
Adam na chwilę zamilkł.
- Lubię ją o wiele bardziej niż kiedyś. Jednak wciąż po- trafi być nieznośnie uparta. Chociaż nie
wątpię, że zrobisz dla niej, co będziesz mogła, raczej nie rzuci miasta na kolana, prawda? Gdyby
bardziej przypominała Toma z urody...
- Ani słowa więcej. Adamie! Tego się po tobie nie spodziewałam. Może i odniosłeś wielki sukces w
wojsku, ale nie pomogło ci to poznać się na kobietach.
- Mamo!
Katharine skończyła pogawędkę z nową zdobyczą i teraz szła w ich stronę. Pani Calthorpe
powiedziała cicho, z naciskiem:
- Cokolwiek o tym myślisz, Adamie, pomóż Kate osiągnąć sukces. Zrób to przez wzgląd na Toma,
jeśli nie na nią.
- Naturalnie, że tak, choć w dalszym ciągu uważam... -Urwał. Katharine była zbyt blisko. - Co
sądzi pani o tym koniu?
- Jest piękna - odparła Katharine. - Nazwę ją Cintra. Tom kiedyś powiedział, że to piękne
miejsce.
- To prawda. Dobre imię dla tej klaczy.
- Dziękuję panu, Adamie. Jest zimno i powinna być w stajni. Czy już ją nakarmiono i napojono?
Mówiła rzeczowym, niemal chłodnym tonem, ale Adam nie dał się zwieść, jak mogłoby się
zdarzyć na początku ich znajomości. Zdążył już zauważyć, że im bardziej jest wzruszona, tym
obojętniej się zachowuje.
Ivo Trenchard był niemal tak bliski Tomowi jak Adam. Nic więc dziwnego, że wieczorem, po
kieliszku porto ich rozmowa zeszła na Toma, a potem na siostrę Toma i plany pani Calthorpe co do
jej debiutu w towarzystwie. Ku zdziwieniu Adama, Ivo Trenchard, prawdziwy znawca kobiet, był
skłonny zgodzić się z panią Calthorpe. Uważał, że sukces Katharine jest całkiem możliwy.
- Ależ, Ivo! - zaprotestował Adam. - Widziałeś ją dziś po południu! Wygląda raczej jak
guwernantka niż debiutantka! Zresztą tak właśnie pomyślałem, widząc ją po raz pierwszy.
- Cóż, ja pomyślałem, że jest bardzo podobna do Toma, a on był wyjątkowo przystojny.
- O czym mówisz? Tom był blondynem.
- Może nie ma jego karnacji. Ale ten uśmiech... cały Tom. Doprawdy czarująca. Absolutnie
urzekająca.
- Urzekająca? Ile porto wypiłeś?
- Za mało - podchwycił Ivo i nalał sobie kolejny kieliszek. - Dlaczego jesteś tak krytyczny wobec
tej dziewczyny? Zdarzało ci się ulegać urokowi o wiele mniej urodziwych. Pamiętam, była taka
jedna w Ciudad.
- Tak, ale miała inne talenty.
- A co powiesz na córkę hrabiny jak jej tam? Tę w Tuluzie.
- Prawie z nią nie rozmawiałem. Za to jej kuzynka potrafiła czarować, fakt. Szkoda jej
narzeczonego. Pamiętasz tę noc, kiedy...
Od tej chwili Katharine Payne poszła w niepamięć. Rozmowa zeszła na wojenne przygody, nie
zawsze przyzwoite.
Niestety, Ivo na drugi dzień musiał ruszać w dalszą drogę. Wyraził żal z tego powodu i pożegnał się
z panią Caithorpe, która najwyraźniej go polubiła. Nalegała, żeby ich odwiedził, kiedy już zjadą do
Londynu.
- Nic mnie od tego nie powstrzyma, szanowna pani - zapewnił gorąco. - Nie mogę się doczekać,
kiedy na własne oczy zobaczę sukces panny Payne.
Katharine Ivo powiedział, że nie ma potrzeby życzyć jej triumfalnego debiutu - co do tego nie
było wątpliwości.
- Mam nadzieję, że zatrzyma pani dla mnie przynajmniej jeden taniec na pierwszym balu, na
którym się spotkamy.
- Bez wątpienia. Będę wdzięczna za przynajmniej jednego partnera, lordzie Trenchard. Muszę
jednak wyznać, że moje umiejętności w tym względzie wciąż pozostawiają wiele do życzenia.
- To się zmieni, bez dwóch zdań. Proszę nakłonić Adama, żeby panią uczył - był najlepszym
tancerzem w sztabie księcia. Nazywaliśmy go Twinkle-toes Calthorpe. - Roześmiał się i uchylił
przed ręką Adama. - Miłych przejażdżek na nowej klaczy, panno Payne. Mam nadzieję, że kiedy
następnym razem będę w Surrey, zobaczę ją w akcji.
Adam odprowadził go do powozu.
- Powodzenia w twojej misji, Ivo.
- Dzięki. Nie mam wielkiej nadziei, że ojciec zgodzi się ze mną spotkać, ale muszę spróbować.
Swoją drogą, nie lekceważ siostry Toma. Jest warta zachodu, Adamie. Tom miał rację, że był z niej
tak dumny. Adios!
Adam w zamyśleniu ruszył w stronę domu. Czy Katharine Payne była tak atrakcyjna, jak Ivo i
matka zdawali się sądzić? Czy on sam nie pozostawał pod zbyt wielkim wpływem tego pierwszego
spotkania w październiku? Później odkrył, że od miesięcy przechodziła wyjątkowo trudny okres -
żadna kobieta nie byłaby w najlepszej formie, żyjąc w ciągłym stresie. Może był uprzedzony.
Postanowił spojrzeć na nią świeżym okiem, spróbować zobaczyć ją oczami swojej matki.
- Kiedy ją ujrzał, jej mina i zachowanie żadną miarą nie mogły poprawić niczyjej opinii na jej
temat - wprost przeciwnie. Stała pośrodku pokoju naprzeciwko niedużego mężczyzny, który
gestykulował żywo, starając się dojść do głosu. Sama Katharine groźnie marszczyła brwi, nie
zamierzając go słuchać.
- Pan jest niemądry, sir. Nie mogę zapamiętać wszystkiego od razu. Fale i piórka nie odróżniają
lewej strony od pranej, a ja też nie, gdy próbuję je naśladować. Co, jak oboje wiemy, jest
niemożliwe. Dziwię się, że nie daje pan za wygraną.
- O co chodzi? - spytał Adam.
- Milordzie, to beznadziejny przypadek. Uczyłem sztuki tańca wiele młodych dam, przeważnie o
wiele młodszych, naturalnie, ale panny Payne nie da się nauczyć. Po prostu się sie da!
- Doprawdy?
Monsieur Edouard, zbyt zły, by zważać na nutę ostrzeżenia w głosie Adama, mówił dalej:
- Obraca się w lewo, kiedy powinna obrócić się w prawo, i w prawo, kiedy powinna wykonać
obrót w lewo. I kłóci się! Cały czas!
Kiedy Adam wszedł do środka, protesty Katharine umilkły. Stała bez słowa, z wysoko uniesioną
głową, zbyt dumna, by się bronić.
Adam powiedział zimno:
- Monsieur Edouard, wygląda na to, że angażując pana, popełniliśmy błąd. To godne pożałowania,
że nie zdołał pan dostrzec szczególnych potrzeb panny Payne. Otrzyma pan wynagrodzenie za
lekcje, ale proszę więcej nie przychodzić. - Kiedy nauczyciel tańca próbował oponować, Adam
przerwał mu stanowczo: - Dziękuję panu. To wystarczy.
Monsieur Edouard opuścił pokój, a Adam rzekł łagodnie:
- Chodź tu, Kate.
Spojrzała a niego w milczeniu, ale nie poruszyła się. Uśmiechnął się i powtórzył:
- Podejdź tutaj.
Wciąż zagniewana Katharine ruszyła sztywno ku Adamowi.
- Co ten głupiec ci zrobił?
- Nie wiń go - odparła z goryczą. - Ja po prostu nie jestem stworzona do tańca.
- Nie uwierzę w to ani na chwilę. Jestem jednak w stanie uwierzyć, że nie jesteś stworzona do lekcji
tańca, zwłaszcza takich, jakie on daje.
- Twojej matce powiedziano, że to najlepszy nauczyciel tańca w Dorking. Gdzie znajdziemy
lepszego?
- Na pewno kogoś znajdziemy, jeśli będziesz bardziej podatna na polecenia. A tymczasem...
- Podatna na polecenia? Co za niedorzeczność! Próbowa-łam z całych sił nauczyć się czegoś od tej
małej papugi!
- Właśnie. To dlatego nie możesz się od niego niczego nauczyć - pogardzasz nim. Podejrzewam,
że pogardzasz też sztuką tańca jako taką. Mam rację?
- To wszystko wydaje mi się takie głupie. Nie znoszę podskakiwania po sali, tam i z powrotem, ni
do rymu, ni do sensu. A wszystko, czego się nauczyłam od Monsieur Edouarda, to jak się potykać o
własne stopy!
- Och, moja nieustępliwa Kate. - Adam roześmiał się. wyobrażając sobie tę żałosną scenę. -
Biedny Monsieur Edouard. Lekcje z tobą musiały mu się śnić po nocach.
Katharine odeszła dalej i stała, wyglądając przez okno.
- Śmiej się, śmiej - powiedziała z goryczą - ale nie proś mnie, bym się przyłączyła. Wiem, taniec
to ważna umiejętność, cokolwiek o nim myślę. I żywiłam nadzieję... Miałam ambicję. Cóż,
nieważne. - Ze znużeniem oparła czoło o szybę.
Adam podszedł i stanął tuż za nią. Odezwał się łagodnie:
- Zapomnij o tym, że to ważna umiejętność, Kate. Naucz się tym cieszyć. Taniec to nie tylko
wyuczone kroki. Może sprawiać radość na wiele sposobów.
- Jak to?
- Cóż, zacznijmy od muzyki. Lubisz ją, wiem, że tak. Słyszałem, jak grasz. Potem mamy układ, a
nie chaos. Każdy taniec ma swój układ, a kiedy się widzi, że wszystko przebiega bez zakłóceń, jest
się czym cieszyć, prawda? I jeszcze kroki. Tych jest naprawdę niewiele. Mogłabyś nauczyć się ich w
ciągu godziny, gdybyś tylko chciała. Ale... - Ujął ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. - Ale
nie na tym polega trudność, prawda? Bronisz się przed tańcem, bo oznacza kontakt fizyczny, a jak mi
się zdaje, masz w tym względzie bardzo niewielkie doświadczenie. Boisz się tego. - Przerwał, skoro
jednak milczała, podjął: — Nie ma potrzeby.
Nie podnosiła głowy, nie chcąc spojrzeć mu w oczy, ale kiedy przesunął dłonie na jej łokcie i
przyciągnął ją bliżej, jej policzki pokryły się rumieńcem.
- Myślisz, że chcę ci zrobić krzywdę? - spytał. Uniosła głowę, zaskoczona.
- Oczywiście, że nie.
- W takim razie czemu zaciskasz dłonie w pięści? - Ujął jedną, rozprostował palce. - Zaufaj mi,
Kate. Chcę tylko twojego dobra, wierz mi.
-Wierzę. Jesteś bardzo miły.
- W takim razie nie wyrywaj się. Oprzyj się o mnie. Odpręż się. - Objął ją wolnym ramieniem, tak
że leciutko wsparła się o niego.
Przez myśl przebiegła jej scena przy kościele w Herriard Stoke. Nawet wówczas, kiedy jeszcze nie
wiedziała, kim on jest, czuła to samo osobliwe pragnienie, gotowa była mu pozwolić, by ją
poprowadził, objął ramieniem.
- Znów się napinasz - zauważył Adam. - A już tak dobrze ci szło. O co chodzi?
- Ja nigdy,.. nigdy nie nauczyłam się, jak to jest na kimś polegać.
- Teraz, kiedy wiem o tobie więcej, nie wydaje mi się to dziwne. Jednak to nie znaczy, że musisz
odpychać ludzi.
Podtrzymywana jego ramieniem, z dłonią na jego piersi, Katharine zastanowiła się.
- Chcesz powiedzieć, że nie umiem tańczyć, bo nie potrafię się odprężyć? Nie wiem, jak to zrobić.
- Nie próbuj myśleć. Zostań tak choć przez chwilę. - W pokoju było cicho i mroczno z wyjątkiem
smugi bladego światła słonecznego wpadającego przez jedno wysokie okno. Katharine pod dłonią
wyczuwała bijące miarowo serce Adama. Powoli napięcie ją opuściło i, być może po raz pierwszy w
życiu, poczuła się swobodnie w tak bliskim kontakcie z drugim człowiekiem.
Adam powiedział cicho:
- Wiesz, jest taki nowy taniec, walc. Tańczą go w całej Europie i już zaczynają w Anglii. Pary są
w nim niemal tak blisko siebie jak my teraz. Chcesz, żebym cię go nauczył?
Znów zesztywniała.
- Nie rób tego, Kate. Nie ma potrzeby. Połóż lewą dłoń na moim ramieniu. Dobrze. Unieś głowę.
Teraz powtarzaj moje kroki. Licz do trzech. Bardzo powoli. Tak jak teraz. Raz, dwa, trzy, raz, dwa,
trzy.
Powoli zatoczył z nią koło po pokoju, lewą dłonią wciąż ściskając jej prawą, drugą opierając na jej
talii. Jego dotyk był lekki, lecz stanowczy, a po paru potknięciach zaczęła go naśladować.
Stopniowo przyspieszał rytm, ale ku swemu zdziwieniu uświadomiła sobie, że wciąż jest w stanie za
nim nadążyć, dłoń na jej talii prowadziła ją, mówiła, w którą stronę się zwrócić, kiedy zwolnić, kiedy
poruszać się szybciej. Spokojne, rytmiczne liczenie weszło jej w krew i nagle zdała sobie sprawę, że
faluje, zanurzając się na zakrętach. To było jak magia, jak szampan, płynęła.
Zatrzymali się. Adam odezwał się:
- Kate, to było wspaniałe! - Wziął ją w ramiona, po czym pochylił głowę i pocałował ją. Pocałunek
może i nie był namiętny, niemniej realny. Dla Katharine, która, wyjąwszy atak Waltera, nigdy w życiu
nie została pocałowana przez mężczyznę, z wyjątkiem brata i dziadka, był objawieniem. Był ciepły,
kojący i zarazem urzekający. Z trudnością powstrzymała się od zarzucenia Adamowi rąk na szyję i
trwania tak.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Na zakończenie Adam przytulił ją, dotykając policzkiem jej policzka.
- Droga Kate - powiedział, głosem przepełnionym serdecznością i ciepłem.
Na Katharine podziałało to jak strumień zimnej wody i od razu przywróciło jej zdrowy rozsądek.
„Droga Kate" Zero podniecenia, żadnego desperacko wyszeptanego: „Kochana Kate, najdroższa
Kate", „Kate, miłości mego życia"! Zaledwie serdeczne „Droga Kate" - tak jak zwracamy się do
matki, ciotki czy siostry. Za kogoś takiego ją uważał, naturalnie. Za siostrę, o co postarał się Tom.
Bardziej niż kiedykolwiek wdzięczna losowi, że nie uległa szalonej pokusie, Katharine zdobyła się
na uśmiech i uwolniła z jego uścisku.
- To... to nie przypominało żadnego z moich dotychczasowych tańców - wyjąkała drżącym
głosem. - A zakończenie było doprawdy niezwykłe.
Adam wybuchnął śmiechem.
- Daj spokój, Kate. Nie musisz się tym martwić. Walc to dość śmiały taniec, ale pocałunek nie jest
jego integralną częścią. To mój komplement dla wspaniałej tancerki. Gniewasz się?
- Ależ nie.
- To dobrze. Choć tak naprawdę powinienem cię skarcić, zamiast prawić ci komplementy.
- Dlaczego? - spytała zaskoczona, -. Jesteś oszustką.
- Co?
- Udawałaś, że nie jesteś w stanie się nauczyć, nie umiesz się ruszać, nie znasz kroków. Biedny
Monsieur Edouard -naprawdę go zwiodłaś.
- O czym ty mówisz, na litość boską? Niczego nie udawałam. Nie umiem tańczyć.
Adam ponownie ujął jej dłoń i pocałował.
- Jesteś urodzoną tancerką, najlepszą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Poczucie rytmu, instynktowne
ruchy. Jakim prawem nas wszystkich oszukałaś?
Od dotyku Adama po plecach przeszły Katharine ciarki. Cofnęła rękę, odetchnęła głęboko i
powiedziała spokojnie:
- Nie wiem, o czym mówisz, Adamie. To nie był taniec. W każdym razie nie taki, z jakim miałam
do czynienia dotychczas.
- Walc bardzo różni się ód starych tańców, zgadzam się, ale nie w tym rzecz. To, jak ze mną
tańczyłaś, dowodzi, że masz poczucie rytmu i wdzięk, które mogą zrobić z ciebie doskonałą
tancerkę. Nie mam pojęcia, dlaczego ten głupi nauczyciel tańca tego nie spostrzegł.
- Myślę, że nie doceniasz swojej roli w moim tańcu. Jak nazwał cię lord Trenehard? Twinkle....
Położył jej dłoń na ustach.
- Nawet o tym nie myśl. Nie wierz ani przez chwilę, że ktokolwiek tak mnie nazywał. Poczucie
humoru Iva Treneharda poniosło go i tyle. Wymyślił to na poczekaniu. Ale też nie zapominaj o tym,
co ci próbowałem powiedzieć. Eduardo to dla ciebie nauczyciel najgorszy z możliwych. Musisz
tylko nauczyć się kilku kroków i czterech czy pięciu figur - nie jest ich wiele. To wszystko. Na każdy
ludowy taniec składa się kilka wybranych figur. Mogę cię ich nauczyć przez tydzień, zanim wyjadę.
- Wyjeżdżasz?
- Skoro mam spędzić osiem czy dziewięć tygodni w Londynie podczas sezonu, muszę przedtem
trochę pobyć w Calthorpe. Wciąż jest tam wiele do zrobienia. Nie rób takiej zmartwionej miny -
tydzień to aż nadto, by naprowadzić cię na właściwy trop. Reszta to tylko praktyka. Zorganizujemy
parę wyjazdów do Guildford albo Reigate, gdzie odbywają się bale publiczne. Możesz poćwiczyć
tam, nie rzucając się zanadto w oczy.
Adam dotrzymał słowa. Zatrudnił skrzypka z okolicznej wioski i na godzinę każdego popołudnia
zmieniał się w bez litosnego tyrana. Katharine uczyła się figur tanecznych dotąd, aż wryły jej się w
pamięć. Nauczył ją poruszać się posuwiście, podskakiwać, unosić się i opadać w rytm muzyki.
Kiedy spostrzegł, że pochyla głowę i patrzy na nogi, zawiązał jej oczy szarfą i zmusił, by tańczyła
na oślep. Pokój rozbrzmiewał okrzykami: „Głowa do góry, Kate! Do góry, po wiedziałem!", „I tak
nie widzisz swych stóp, więc nie patrz i „Do licha, podnieś głowę, dziewczyno! Tak lepiej!
Pięknie!".
Nie tylko pracowali. Codziennie wyruszali na konne przejażdżki i Adam pokazał Kate ulubione
miejsca swego dzieciństwa. Nigdy dotąd nie spędzała tak miło czasu w towarzystwie, nawet z
Tomem. Nie rywalizowali ze sobą, nie było potrzeby pilnować się przed brawurowymi psikusami,
które mogły narazić ich na niebezpieczeństwo. Adam nie był tchórzem, w pełni wykorzystywał
niemałe możliwości Sholta, niemniej czuła się przy nim bezpieczniejsza niż kiedykolwiek z Tomem.
Pocałunek nie powtórzył się, a chociaż Katharine czuła osobliwy ból w sercu za każdym razem, kiedy o
nim myślała, była zadowolona. Adam zaczynał się do niej przywiązywać, widziała to po jego zachowaniu, tyle
że uważał ją za kogoś w rodzaju siostry. Nic ponadto. Choć nie przyszło jej to łatwo, trzymała swoje
uczucia na wodzy. Jeszcze kolejny pocałunek, choćby niewinny, mógł łatwo zniszczyć jej wysiłki.
Pod koniec tygodnia Adam zabrał obie panie na tańce
- Guildford, gdzie Katharine odkryła, że całkiem dobrze jej idzie z rozmaitymi partnerami. Bawiła się
świetnie, a kilku młodych dżentelmenów poprosiło ją o drugi taniec. Jednak podczas kolacji Adam, który
wydawał się nieco zgaszony, pozbawił ją złudzeń. Zwrócił jej uwagę, że partnerzy nie byli w stanie jej ocenić,
bo im samym wyraźnie brakowało lekkości, i dodał, że dwa razy spojrzała na swoje stopy w ósmej figurze, a
ponadto opuściła dwa wejścia.
- W dalszym ciągu uważam, że całkiem dobrze sobie poradziłam - odparła Katharine cokolwiek buntowniczym
tonem.
- Całkiem dobrze! Tego właśnie chcesz? W takim razie przyjmij moje gratulacje. To jednak stanowczo
za mało, w każdym razie dla mnie.
- Adamie! - zaprotestowała matka.- Jesteś zbyt surowy. To pierwsze publiczne wyjście Kate. Nie powinieneś
jej zniechęcać na samym początku. Przypomnij sobie, jak się denerwowała, kiedy tu przyjechaliśmy. Nic
dziwnego, że zapomniała o jednym drobiazgu czy dwóch. Potrzebuje pochwał, nie krytyki. Czemu sam z nią
nie zatańczyłeś?
- On się wstydzi ze mną pokazywać, proszę pani. - Katharine posłała zjadliwe spojrzenie w stronę Adama.
- Musi dbać o reputację. - Odwróciła się do Adama i spytała niewinnie: - Jak cię nazywali? Twinkle...
Adam złapał ją za rękę.
- Kolacja się skończyła, panno Payne! Czy wyświadczy mi pani ten zaszczyt i zatańczy ze mną?
Wybacz nam mamo.
Bez zwłoki pociągnął Katharine na parkiet, ale widok jej roześmianej twarzy sprawił, że zły
humor go opuścił.
- Kokietka z ciebie, Kate - zauważył. - Pewnego dnia dostaniesz to, na co zasługujesz. Teraz
będziemy rozmawiać tak, jak oczekuje się tego na balu. Co myślisz o orkiestrze?
Przetańczyli bezbłędnie cały taniec. Adam był zaskoczony żywością i wdziękiem Katharine. Gdyby
miała urodę Toma. mogłaby odnieść wielki sukces. Jednak karnacja była przeciwko niej. I, może z
racji wzrostu, wciąż cechował ją ten irytujący sposób bycia, świadczący o niezależności. Gdzie
dołeczki, bezradna minka, niewinnie kokieteryjne spojrzenia, które pociągały tak wielu mężczyzn, nie
wyłączając jego samego? Nie, cokolwiek myśleli Ivo i matka, on sam wciąż nie potrafił dostrzec, w
jaki sposób Katharine Payne mogłaby odnieść sukces, który przepowiadali.
Jednak gdy muzycy przestali grać, uświadomił sobie, że trudno mu się z nią rozstać. Czas minął tak
szybko. Miał wrażenie, że nie skończyli rozmowy, choć nie pamiętał, o czym gawędzili. Bardzo
dziwne, zwłaszcza że zdarzało mu się nudzić nawet wśród śmietanki europejskiego towarzystwa.
Kiedy wracali, by dołączyć do jego matki, przypomniał sobie, jak tańczyli w salonie Bridge House.
W jego ramionach była taka naturalna, taka wrażliwa. I ten pocałunek na końcu. Wyjątkowo słodki.
Spojrzał na Katharine i postanowił, że później znów poprosi ją do tańca. Może do walca.
Nie udało mu się jednak zatańczyć z Kate przez całą resztę wieczoru. Bez przerwy była oblegana.
Wyglądało na to, że Katharine Payne ma wyjątkowe powodzenie u młodych mężczyzn w Guildford.
Nazajutrz Adam wyjechał do Calthrorpe i wreszcie nadeszła wiadomość o przyjeździe panny
Kendrick. Katharine cieszyła się z tego drugiego wydarzenia, bo odkąd wyjrzała przez okno sypialni
wczesnym rankiem i zobaczyła odjeżdżającego Adama, była trochę przybita. Ich rozstanie nie
należało do miłych. Adam poprzedniego wieczora był milczący i. jak na kogoś, kto wyjeżdża o
świcie, długo zwlekał z pójściem do sypialni. Po powrocie do Bridge House zaproponował, żeby
usiedli i porozmawiali przed udaniem się na spoczynek. Przed wyjazdem chciał uzgodnić z nimi parę
spraw, tak powiedział.
Pogawędka odsłoniła te cechy Adama, które Katharine uważała za najgorsze. Obydwu paniom
wydał polecenia pod pozorem rad. Krótko mówiąc, Katharine miała uważać na siebie podczas jazd
na nowej klaczy, zawsze zabierać ze sobą stajennego i unikać kilku miejsc, jego zdaniem niezbyt
bezpiecznych.
- Może wołałbyś, żebym jeździła wyłącznie po padoku? - spytała Katharine z podejrzaną
łagodnością. - A może byłoby bezpieczniej, gdyby stajenni trzymali Cintrę za wodze, choć, nawet
gdybym ja się na to zgodziła, nie ręczę za nią.
- Dobrze ci się śmiać, Kate, ale...
- Zapewniam cię, że wcale się nie śmieję - powiedziała Katharine zimno. - Mam jednak wrażenie,
że wiem, na czym polega rozsądna jazda.
- Mówisz bzdury i wiesz o tym. Potrafisz być tak samo lekkomyślna jak twój brat, kiedy coś ci
strzeli do głowy. A ja już kiedyś, zdaje się, mówiłem, że nie po to ratowałem cię przed wujem, byś
skręciła sobie kark, będąc pod naszą opieką.
Pani Calthorpe postanowiła interweniować.
- Adamie, myślę, że możesz zaufać Kate. Wie, jak bym się martwiła, gdyby podejmowała
jakiekolwiek ryzyko podczas twojej nieobecności. Prawda, moja droga?
Katharine spojrzała z ukosa na Adama, niemniej skinęła głową, i pani Calthorpe odetchnęła.
Po chwili, kiedy syn zaczął dawać jej sugestie dotyczące dalszych postępów Katharine, również
pani Calthorpe poczuła irytację.
- Doprawdy, Adamie, myślisz, zdaje się, że jestem zdziecinniałą staruszką! Będziemy chodzić na
tyle tańców, ile uznam za stosowne i kiedy Katharine będzie sobie tego życzyć. I oczywiście będę
towarzyszyć Kate. Skąd, u licha, mogło ci przyjść do głowy, że będzie inaczej? Co więcej, naprawdę
nie musisz mnie prosić, bym dawała baczenie na jej partnerów. Na tym przecież polega rola
opiekunki. Co w ciebie wstąpiło?
Adam, uświadomiwszy sobie, że jego obydwie towarzyszki zamiast być mu wdzięczne za rady,
kipią ze złości, starał się wszystko naprawić.
- Przepraszam, mamo. To pewnie dlatego, że czuję się odpowiedzialny za sukces naszej
kampanii. Wszyscy tak ciężko pracowaliśmy - byłoby fatalnie, gdyby wskutek braku odrobiny
przezorności coś poszło nie tak.
Katharine wstała.
- Lordzie Calthorpe! Proszę nie traktować tego, co powiem, jako niewdzięczności za pańską
dotychczasową pomoc. Był pan... Był pan wyjątkowo wyjątkowo miły. Ale ja nie jestem żadną
„kampanią"! Nie jestem jednym z pana podkomendnych i nie może mi pan mówić, co powinnam
robić, a czego nie! Choć panu wydaje się to nieprawdopodobne, sądzę, że pańska matka i ja
poradzimy sobie całkiem dobrze, kiedy pana tu nie będzie. Czy mogę zaproponować, żeby pan zajął
się Calthrorpe i pozostawił sukces albo klęskę mego debiutu w niepewnych rękach pańskiej matki i
moich? Adam nie przyjął jej słów ze zwykłym sobie opanowaniem. Skłonił się zimno i odparł z
wyjątkową kąśliwością w głosie:
- W takim razie, panno Payne, nie mam nic więcej do powiedzenia. Poza tym, że moim jedynym
życzeniem zawsze było, by została pani wprowadzona do towarzystwa najlepiej, jak się da. I że
mam nadzieję znaleźć panią w lepszym nastroju, kiedy spotkamy się następnym razem.
Życzyli sobie nawzajem dobrej nocy i Katharine udała się do swojej sypialni. Nie mogła zasnąć.
Miotały nią tak sprzeczne uczucia, że o śnie nie mogło być mowy. Powiedziała sobie, że Adam
Calthrorpe to despotyczny, gruboskórny typ, i ogarnęła ją wściekłość na myśl o tym, co do niego
czuje. Po pewnym czasie zaczęły ją prześladować wspomnienia chwil, kiedy okazał jej wiele
zrozumienia, i uznała, że zachowała się monstrualnie niewdzięcznie. Trapiona wyrzutami sumienia,
zastanawiała się, czy nie powinna zejść na dół i przeprosić. Nawet stanęła na podeście schodów, ale
wówczas usłyszała głos pani Calthrorpe.
- Muszę powiedzieć, że współczuję Kate - mówiła. - Zachowujesz się bardzo arbitralne, Adamie,
a ona nie jest dziewczyną, która dobrze reaguje na rozkazy.
- Nie wiem, dlaczego zawsze bronisz Panny Niezależnej, mamo! Moim zdaniem Katharine Payne
powinna się nauczyć przyjmować płynące z dobrego serca rady z większym wdziękiem. Im
wcześniej, tym lepiej. Jej opiekunowie mieli rację. Stanowczo za długo mogła robić, co jej się
podobało!
- Adamie! Zwykle nie jesteś tak niesprawiedliwy. Co się z tobą dzieje?
Katharine nie czekała dłużej. Dość usłyszała. Wracała do swego pokoju, gotując się ze złości.
Panna Niezależna, dobre sobie! Co Adam Calthorpe sobie myślał, że kim jest? Jakie miał prawo
zakazywać jej jazdy na każdym koniu, którego wybrała? A jednak zabronił. Najpierw Sholto, a teraz
Cintra. Co z niego za tyran? Mówił jej, gdzie ma jeździć na przejażdżki, jak często chodzić na tańce, z
kim tańczyć. Gdyby uległa mu teraz, stałaby się tchórzliwą marionetką, ona, Katharine Payne z
Herriards, która do niedawna całkiem dobrze kierowała swoim życiem niemal bez niczyjej pomocy.
Nie ma mowy! Weszła do pokoju, rozebrała się i położyła do łóżka. W końcu zasnęła, ale przedtem
zdążyła jeszcze pomyśleć życzenie, dość desperackie, żeby Adam Calthorpe zdołał w niej dostrzec
upragnioną kobietę, a nie jeden ze swych rozlicznych obowiązków.
Panna Kendrick przyjechała dwa dni później i przed upływem tygodnia zdobyła w domu mocną
pozycję. Spytana, jak należy się do niej zwracać, odparła:
- Moja pani zawsze mówiła do mnie „Kendrick", panienko. - Po chwili dodała: - Naturalnie dla
służby jestem „panną Kendrick".
Rzadko się uśmiechała i jedno jej spojrzenie wystarczyło, by inne pokojówki drżały ze strachu.
Nawet Wigborough, wieloletni lokaj pani Calthorpe, zwracał się do niej z większym szacunkiem, niż
zwykł to robić w stosunku do reszty kobiecej służby, a kiedy mówiła: „Naturalnie, proszę pani!",
pani Calthorpe gorączkowo analizowała swoje polecenia w poszukiwaniu błędów. Niemniej była
wyjątkowo dobra w swoim fachu. Na szczęście dla Katharine minęło wiele lat, odkąd panna
Kendrick przygotowywała młodą damę do debiutu i nowe zajęcie bardzo jej się spodobało. Nie
ukrywała, że Katharine stanowi dla niej wyzwanie, nie sądziła jednak, że poniesie klęskę.
- Lady Abernethy była prawie nie do pokazania, kiedy mnie zatrudniła - powiedziała spokojnie. -
A przecież została jedną z najbardziej podziwianych, najwytworniejszych dam w Londynie.
Panienka ma doskonałą budowę - powiedziała przy innej okazji - a karnację na tyle niezwykłą, że aż
interesującą.
- Interesującą? - zawołała Katharine. - Naprawdę?
- Musimy nad tym bardzo dużo pracować, naturalnie -dodała panna Kendrick. - Panienka zbyt
długo nie dbała o wygląd. Jestem jednak optymistką, jeśli idzie o rezultat.-Była nawet skłonna
popatrzyć przychylnie na wzrost Katharine. - Panienka jest wysoka, ale tego żadną miarą nie można
uznać za wadę - orzekła. - Obecna moda sprzyja wysokim paniom. - Spojrzała surowo na Katharine.
- O ile dama trzyma się prosto. Żadna z moich podopiecznych nigdy się nie garbiła, - Katharine w to
nie wątpiła. Strach przed panną Kendrick mógł być znacznie skuteczniejszy niż cała biblioteka
książek na głowie.
Przez kolejne tygodnie twarz, figura, postawa i stroje Katharine zostały poddane żelaznej
dyscyplinie panny Kendrick. Katharine nigdy nie poświęcała wiele uwagi temu co wkłada na siebie,
nie zawracała sobie głowy myśleniem o stylach podkreślających urodę czy kolorach pasujących do jej
karnacji. Teraz jedno pełne dezaprobaty spojrzenie pokojówki wystarczyło, by ulubione sukienki na
wieki wylądowały w czeluściach szafy, a ich miejsce zajęły inne, w odcieniach, o których nigdy by
nie pomyślała. Na szczęście obie zgadzały się, że prostota jest dla Katharine znacznie stosowniejsza
niż pióra, falbanki i wstążki pokazywane w żurnalach. Katharine wkrótce się przekonała, że
„prostota" panny Kendrick jest znacznie bardziej wystudiowana niż przypadkowemu obserwatorowi
mogło się wydawać.
Pani Calthorpe była zachwycona. Chodziła po domu z miną kota, który wypił pełną miskę śmietanki,
choć w listach do Adama donosiła tylko, że pani Kendrick spisuje się świetnie i że Katharine ciężko
pracuje nad tańcem. Nie omieszkała też poinformować go, że towarzyszy Katharine na wszystkich
publicznych balach i że panna Payne ma wielkie powodzenie. Dodała. że nie byłaby zaskoczona, gdyby
Katharine wyszła doskonale za mąż w połowie londyńskiego sezonu. A choć pani Calthorpe była czułą
matką, motywy, które skłaniały ją do takiego postępowania, nie wypływały z chęci sprawienia mu
przyjemności. Nie umknęło jej uwagi, że Adam interesuje się jej protegowaną bardziej, niż to sobie
uświadamia, i nie był tak zadowolony, jak można byłoby oczekiwać, widząc, że Katharine cieszy się
zainteresowaniem młodych mężczyzn w Guildford. Matka Adama nie widziała nic złego w tym, by dać
mu jeszcze więcej do myślenia.
Przyszłe małżeństwo Katharine było też przedmiotem rozmów zaledwie czterdzieści mil od
Bridge House. Henry Payne i jego rodzina również szykowali się do wyjazdu do Londynu, choć z
mniejszym splendorem, niż pierwotnie zamierzali. W Herriards mieszkało im się wygodnie, ale bez
przychodów ze spadku po Framptonach nie było ich stać na luksusy.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że wszyscy na ciebie liczymy, Walterze - powiedział ojciec pewnego
dnia w marcu. - Jedynym sposobem pozyskania majątku Framptonów dla Herriards jest twoje
małżeństwo z tą irytującą dziewczyną. Raz już straciłeś szansę i nie wolno ci tego powtórzyć. Nie
wiem, czemu się jej nie spodobałeś - jesteś całkiem do rzeczy, a kiedy się postarasz, kobiety na ogół
są ci przychylne.
- Dopilnuj, żeby w Londynie poszło ci z nią lepiej. Twoja kuzynka Kate nie jest pięknością; nie
będzie jej łatwo przyciągnąć wielbicieli samymi wdziękami. Wabikiem będą jej pieniądze. Pozostaje
ci tylko przekonać ją, że jesteś inny, że „kochasz ją dla niej samej".
- Spróbuję, ojcze - odparł Walter. - Tylko nie myśl, że to łatwe. Ona potrafi być wyjątkowo
oporna.
- Walterze! Nie pozwól, by niechęć do tej dziewczyny stanęła ci na przeszkodzie! Przecież nie
muszę ci przypominać, że potrzebujemy jej pieniędzy. Chyba że masz na oku inną dziedziczkę, która
byłaby skłonna cię poślubić?
- Nie, nie mam. A myśl o tym, że Kate będzie zdana na moją łaskę, ma pewien powab, przyznaję.
Długo nie będzie taka napuszona.
- Najpierw musisz ją zdobyć.
- Tak, w tym cała trudność. A co z Calthorpe'em?
- Nim się nie przejmuj. Z tego, co widziałem, wnioskuję, że ta dziewczyna nie podobała mu się
bardziej niż tobie. Gotów jestem się założyć, że to matka nakłoniła go, by ją stąd zabrał. Pewnie
sama teraz tego żałuje. Nie, Calthorpe jest bogaty i nie potrzebuje pieniędzy Framptonów. Nie będzie
się nią interesował. Słuchaj, Walterze, musisz pamiętać, że masz jedną wielką przewagę- możesz
zaoferować swojej kuzynce Herriards. Uwielbiała to miejsce, Bóg wie czemu. Powiedz jej, jak bardzo
tutejsi ludzie za nią tęsknią, przypomnij, że wkrótce mogłaby znowu być tu panią. Uderzaj w tę nutę,
a ona wpadnie w twoje objęcia, nim się obejrzysz. Musisz się z nią ożenić, i to szybko.
Obaj mężczyźni siedzieli w ponurym milczeniu, wpatrzeni w plik rachunków na stole. Po chwili
Walter powiedział od niechcenia:
- Tak sobie myślę...
- O czym?
- Cóż, czy wiadomo, co się stanie z tymi pieniędzmi, jeśli Kate Payne nigdy nie wyjdzie za mąż?
- Otrzyma je w dniu dwudziestych piątych urodzin Wówczas będzie mogła z nimi zrobić, co jej się
podoba. Na litość boską, nie trać czasu na spekulacje, chłopcze! Nie możemy sobie na to pozwolić.
Jeśli Kate wyjdzie za kogoś innego albo skończy dwadzieścia pięć lat, nie wychodząc za mąż,
pieniądze będą na zawsze stracone, jeśli idzie o nas. Musisz się z nią ożenić, Walterze.
- A... gdyby coś jej się przytrafiło, zanim ukończy dwadzieścia pięć lat?
- Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że wówczas wrócą do Herriards.
- Naprawdę? - Walter wstał i zaczął chodzić po pokoju. -No, no!
- Mrzonki! O ile wiem, twoja kuzynka cieszy się doskonałym zdrowiem. Nie zamierza usunąć się w
cień i umrzeć tylko po to, byś nie musiał się z nią żenić. Weź się w garść, Walterze! Przestań fantazjować
i skup się na tym, co da się zrobić.
Walter przestał chodzić i spojrzał na ojca z zagadkową miną. Po chwili wzruszył ramionami i
wyglądało na to, że zapomniał, o czym myślał przed chwilą.
- Masz rację, ojcze. Kate zdążyła przeboleć utratę Herriards i na pewno pogodziła się ze śmiercią
Toma. Bardzo możliwe, że będzie o wiele przystępniejsza. Nie martw się. Dopadnę ją.
Wszystko było gotowe na przeprowadzkę Calthrorpe'ów do Londynu. Dom przy Berkeley Square
naszykowano na ich przyjęcie, kilkoro służących, wraz z licznymi sprzętami domowymi niezbędnymi
dla wygody, już się tam zainstalowało, garderoba dwóch modnych dam czekała na zapakowanie. Do
przeprowadzki niezbędna była tylko obecność Adama. Interesy zatrzymały go w Bath, ale spodziewano
się go lada moment. A jednak jego przyjazd ich zaskoczył. Katharine była na przejażdżce na Cintrze, a
po powrocie zastała Adama czekającego na nią przy stajniach. Zdążyła już zapomnieć o przykrym
rozstaniu, toteż obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.
- Zdaje się, że zaskakiwanie nas weszło ci w zwyczaj. -powiedziała wesoło, kiedy pomagał jej
zsiąść z konia. - Tym razem nie mogę powiedzieć, że jesteś wcześniej, niż się spodziewałyśmy.
Widziałeś się z matką?
- Jeszcze nie - odparł, odpowiadając uśmiechem na uśmiech. - Zostawiłem powóz za sobą i
ostatni odcinek drogi przemierzyłem na koniu, chcąc być tu wcześniej. Kiedy po drugiej stronie
rzeki zobaczyłem cię na Cintrze, postanowiłem zaczekać tutaj. Możemy iść?
Ruszyli w kierunku domu.
- Jak się czujecie, ty i mama? Ty w każdym razie wyglądasz dobrze. - Odpowiedziała stosownie i
spytała go o podróż i postępy w pracy w Calthorpe.
Rozmawiało im się bardzo sympatycznie, ale Katharine była nieco zdegustowana. Zaplanowała ich
spotkanie i nie przypuszczała, że dojdzie do niego w stajni, po dość trudnej jeździe. Włosy miała
rozwichrzone, była gotowa przysiąc, że policzki są czerwone od wysiłku, a jej stara amazonka nie
była ani w połowie tak twarzowa jak nowe suknie. W niczym nie przypominała nowej, eleganckiej
panny Payne, którą miała nadzieję go zadziwić.
Adam był jednak bardzo zadowolony. Może Ivo Trerchard miał słuszność, mimo wszystko.
Uśmiech Kate był rzeczywiście zniewalający, a niezależnie od wysokiego wzrostu i braku
jakichkolwiek dołeczków nie brakowało jej wdzięku Oczarowała go - policzki zarumienione, włosy
rozpuszczane. Amazonka była stara, naturalnie, ale Kate było w niej do twarzy. Może to dlatego, że
widywał ją w tym stroju już wcześniej. Brakowało mu Kate w Calthrorpe, często wspominał, jak tak
samo ubrana jeździła z nim po okolicznych pagórkach. Przypominał sobie ich rozmowy, zachwyt
światem jej determinację, by dotrzymać mu kroku, bez względu na stopień trudności jazdy. Bardzo
liczył na to, że świat, do którego miała właśnie dołączyć, nie rozczaruje jej. Co się stanie jeśli matka i
on nie przygotowali jej dostatecznie dobrze' Nie chciał nawet myśleć o tym, jak ten uśmiech znika, a
Kate na powrót staje się tą nieszczęśliwą istotą, którą spotka; w październiku ubiegłego roku. Nie
wolno mu do tego dopuścić.
Weszli do domu, gdzie matka powitała go z radością. Katharine przeprosiła ich i znikła.
- Co myślisz o Kate?
- Powiedziałem jej - wygląda doskonale, choć niewiele się zmieniła. Czy ta nowa pokojówka do
czegoś się nadaje?
Pani Calthrorpe zaczęła się śmiać.
- Mój drogi chłopcze, uważaj, żeby panna Kendrick cię nie usłyszała. A co właściwie masz na
myśli? Kate jest całkiem inna.
- Och, doprawdy, za wiele powiedziane. Jest szczęśliwsza, bez dwóch zdań, i to dodaje jej uroku,
którego brakowało jej wcześniej. Ale inna? Z pewnością nie! Matka popatrzyła na niego w
zamyśleniu.
- Tak uważasz? Cóż, może się mylę. Zobaczymy. Kolację tego wieczoru podawano późno, po
zakończeniu przygotowań do podróży, w którą zamierzano wyruszyć następnego ranka. Adam czekał
na obie panie u podnóża schodów. Matka rozmyślnie się spóźniała, by dać mu czas na podziwianie
nowej Kate Payne. Gdy Katharine zeszła, z porządku jej nie poznał. Przez chwilę, zanim się
opamiętał, zadawał sobie pytanie, kim jest ta smukła istota schodząca z takim wdziękiem po
schodach. Z wysoko uniesioną głową, podtrzymując dłonią tren złotej jedwabnej sukni, dotarła do
ostatniego stopnia, zanim odzyskał głos.
- Kate! - zawołał.
- I cóż, Adamie? Podoba ci się suknia? To prezent od ciebie na Boże Narodzenie, pamiętasz.
Zacinając się jak świeżo mianowany młodszy oficer, wykrztusił:
- T... tak oczywiście, że mi się podoba. Bardzo ci w niej ładnie.
Spojrzała na niego chłodno, z ukosa.
- Czyżbyś miał wątpliwości?
- Nie, nie, zapewniam cię. Jestem tylko trochę zaskoczony. Wyglądasz zupełnie inaczej.
- Mam nadzieję. Czemu wciąż wydaje mi się, że ci się nie podoba? Czy nie tego chciałeś?
- Tego! Naturalnie, że tego! Suknia jest cudowna. I twoje włosy są bardzo ładne, też. Tak myślę.
- Słucham! - Sprawiała wrażenie cokolwiek poirytowanej.
- To po prostu dlatego... To wszystko jest takie wytworne. Wcale nie jesteś podobna do siebie! Och,
Boże, nie to chciałem powiedzieć... - Adam przerwał w pół zdania, w najwyższym stopniu
skonfundowany.
Ponieważ Katharine wyglądała, jakby zamierzała skarcić Adama, pani Calthorpe uznała, że czas
się włączyć.
- Bardzo dziwne - zauważyła, uśmiechając się przebiegłe do Katharine. - Liczni znajomi przez te
lata gratulowali mi nieskazitelnych manier syna. Zdaje się, że mówi o tym sam książę. Co się z nimi
stało dzisiejszego wieczoru mój drogi?
Adam wziął się w garść i posłał matce smutny uśmiech.
- Masz całkowitą słuszność, mamo. Wybacz mi, Kate Twoja przemiana naprawdę mną
wstrząsnęła. Wyglądasz wspaniale. Widzę, że będę miał mnóstwo pracy, próbując trzymać twoich
zalotników na dystans.- Skłonił się oficjalnie obydwu paniom. - Idziemy na kolację?
Pani Calthorpe zauważyła ku swej wielkiej radości, że choć Adam co chwila spoglądał na
Katharine, dziewczyna nie dała zbić się z tropu. Jej maniery i umiejętność prowadzenia rozmowy
były dokładnie takie, jak powinny, i gdyby matka Adama kiedykolwiek miała wątpliwości, czy Kate
nadaje się na żonę jej syna, ten wieczór musiałby je rozproszyć.
Sam Adam wkrótce odzyskał swoje słynne maniery i jadalnia rozbrzmiewała śmiechem i
humorem. Rozmawiali o planach pobytu w Londynie. Daty przyjęć i wycieczek, które zaplanowała
pani Calthorpe, zostały już naturalnie wyznaczone, wliczając w to bal, o którego wydanie poprosili ją
opiekunowie Katharine. Układali plany na inne okazje, a pani Calthorpe wyrecytowała listę osób, z
którymi chciała poznać swoją podopieczną.
- To mi o czymś przypomina - zauważył Adam. - W Somerset spotkałem Iva. Zdaje się, że bardzo
mu zależy na otrzymaniu zaproszenia na twój bal.
- Jest na początku listy gości - odparła pani Calthorpe. Drogi Ivo! Nieoceniony na przyjęciach.
Uwielbia tańczyć ma zawsze olbrzymie powodzenie.
- Dopóki nie ucieknie z żoną ambasadora albo coś w tym rodzaju - zauważył Adam złośliwie.
Później, kiedy Katharine udała się już na spoczynek, pani Clathorpe ostro zganiła syna.
- To drogie dziecko tak ciężko pracowało, Adamie. Myślę, że była trochę rozczarowana twoją
chłodną reakcją. Muszę powiedzieć, że mnie też zaskoczyłeś.
- Nie jestem pewien, jak to wyjaśnić, mamo. Nie ma wątpliwości, że ty i panna Jak jej tam
dokonałyście cudów. Obydwie.
- Z pomocą Kate - wtrąciła matka.
- Z pomocą Kate stworzyłyście młodą wytworną damę, która na pewno wzbudzi pewien podziw.
Matka znów przerwała, mówiąc:
- Wielki podziw.
- Jak sobie życzysz. Ale to nie jest Kate. Dziewczyna, którą ujrzałem dziś po południu w stajni,
podobała mi się o wiele bardziej niż ta wytworna istota przy stole dzisiejszego wieczoru.
Pani Calthorpe zamyśliła się, po czym spytała:
- Adamie, czym się kierowałeś, wywożąc Kate od jej wuja?
- Chciałem uratować ją przed nieszczęśliwym życiem. Obiecałem to Tomowi, toteż musiałem
zrobić przynajmniej tyle
- Nie po to, żeby sam się z nią ożenić, jak mi się zdaje?
- Wielkie nieba, nie!
- Cóż, czym w takim razie się martwisz? Kate nie musi podobać się tobie. Jeśli ma znaleźć
odpowiedniego męża, powinna odnieść sukces, w towarzystwie. Ta młoda dama siedząca dzisiejszego
wieczora przy stole osiągnie to o wiele łatwiej niż dziewczyna, którą spotkałeś po południu. Wiesz
jaki jest wielki świat. Naszym zadaniem jest przygotować ją tak dobrze, jak to możliwe, przedstawić
właściwym ludziom a potem spróbować upewnić się, czy mądrze wybrała męża Wówczas
odpowiedzialność za siostrę Toma zostanie z ciebie zdjęta.
Spojrzała z ukosa na syna. Wpatrywał się w kieliszek najwyraźniej niezbyt zadowolony z zadania,
które przed nim odmalowała. Coś jej mówiło, że odpowiedzialność Adama za Katherine Payne nie
skończy się wraz z londyńskim sezonem.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Podróż przebiegła bez opóźnień i incydentów i wkrótce, po trzech tygodniach pobytu w Londynie,
Katharine czuła się tak jakby mieszkała tu całe życie. Szybko dostosowała się do londyńskiego
trybu życia, późno wstawała, chodziła spać o świcie i w mgnieniu oka zorientowała się, o czym się
mówi, które sklepy są najelegantsze i gdzie można znaleźć najmodniejsze kawiarnie. Stolica też
wkrótce przywykła do widoku panny Payne tańczącej w klubie Almacka, jeżdżącej konno po parku,
wyjeżdżającej do Kew czy Vauxhall, nie mówiąc o innych zajęciach, które składały się na życie
towarzyskie w sezonie.
Powszechnie uważano, że panna Payne odbiega od obowiązującego kanonu urody. Nie była ani
bosko jasnowłosa, ani kruczoczarna, jej oczy. nie były niebiańsko błękitne, ale o niespotykanym
odcieniu brązu, a choć miała dobrą figurę, była wyższa od ideału kobiecości. Nie wyglądało na to, że
zamierza kogokolwiek czarować, przeciwnie, zachowywała się otwarcie i naturalnie. Zadziwiające,
że mimo to była na dobrej drodze do stania się sensacją towarzyską sezonu. Z pewnością widok jej
smukłej sylwetki torującej sobie wdzięcznie drogę przez sale balowe Londynu wzbudzał powszechny
zachwyt. Wywołanie olśniewającego uśmiechu panny Payne stało się sprawą wielkiej wagi wśród
skądinąd rozsądnych młodych ludzi. Kawalerowie do wzięcia ku swemu zdumieniu odkrywali, że
obiekt ich westchnień czasami woli interesującą rozmowę od wysłuchiwania przesadnych
komplementów.
Krótko mówiąc, kiedy do Londynu zjechali hrabiostwo Balmenny, Katharine Payne była bliska
sukcesu, za którym tęskniło jej serce. Adam zaczynał zdawać sobie sprawę, że się mylił, a jego
matka i Ivo Trenchard mieli słuszność. Z czasem przyzwyczaił się do nowej Kate Payne i patrzył na
nią oczami reszty świata. Nijaka guwernantka z Herriars Stoke znikła na zawsze, a jej miejsce zajęła
wytworna młoda dama o nienagannych manierach. Kate jędza przepadła ukryta w beztroskiej
gibkiej istocie, która tańcem i uśmiechami utorowała sobie drogę do serc śmietanki towarzyskiej.
Adam, aczkolwiek zafascynowany tą zmianą, od czasu do czasu bywał poirytowany własną
przewrotnością, bo żałował, że wojownicza sekutnica znikła, i tęsknił za tym, by zobaczyć ją choć
raz.
Pomny na swoje obowiązki, nie spuszczał jej z oka, niemniej dokładał starań, by nie wydać się zbyt
bliskim. Świat powinien uważać Katharine za protegowaną jego matki, nie za jego narzeczoną. W
tym względzie on i matka nie zgadzali się, wiedział o tym. Jednakże bliższa znajomość z Kate nie
wpłynęła na zmianę jego zdania. Z czasem ją polubił, ale nie miała ani urody, jaką się zachwycał, ani
przymiotów, których poszukiwał u przyszłej żony. Życie z Katharine Payne nie byłoby łatwe; przede
wszystkim za bardzo się upierała przy swoim zdaniu. Adam wciąż szukał żony, którą wyobraził sobie
na balu w przeddzień Waterloo - łagodnej, spokojnej i niewymagającej, kobiety, którą mógłby
obdarzyć ciepłym uczuciem, wolnym od zawirowań namiętności. A gdyby w dodatku jego wybranka
okazała się niebieskooką blondynką, byłby w siódmym niebie.
Kolejna nowicjuszka na londyńskiej scenie wydawała się idealną kandydatką. Kuzynka Kate,
panna Catharine Payne zachwycających jasnych włosach, oczach barwy letniego nieba, subtelna i
pełna uległości, zrobiła na nim wrażenie już Herriards, a teraz również przyjechała do Londynu na
cały sezon. Wskutek dziwnego splotu okoliczności często przebywał w jej towarzystwie.
Henry Payne, wraz z rodziną, przyjechał niedługo po Calthorpe'ach. Ich ścieżki z początku się nie
krzyżowały, bo obracali się w różnych kręgach. Ale, jak na ironię, wkrótce socjeta podzieliła się na
dwa obozy, z których każdy utrzymywał, że królową sezonu jest panna Payne. Mniejsza, bardziej
wyrobiona grupa, twierdziła, że panna Kate Payne bije na głowę pozostałe debiutantki. Zdaniem jej
admiratorów fakt, że jej uroda odbiega od obowiązującego kanonu piękna, nie umniejszał jej uroku.
Większa grupa, uznając niezwykły wdzięk panny Katharine Payne, zarzekała się, że w Londynie
rzadko widuje się takie piękności jak jej kuzynka, córka pana Henry'ego Payne, czarująca panna
Catharine Payne. Rywalizacja między frakcjami nasilała się, toteż panie domu, w trosce o
podniesienie atrakcyjności niekończących się balów i wieczorków, robiły wszystko, by obydwie
debiutantki były obecne na ich imprezach tak często, jak się dało.
Tym sposobem Katharine została zmuszona do widywania swych kuzynów częściej, niżby sobie
tego życzyła. Unikanie ich wywołałoby plotki, których nie znosiła. W towarzystwie już i tak
dziwiono się, że jej protektorką w Londynie jest pani Calthorpe, a nie pan Henry Payne wraz z żoną.
Gdyby spostrzeżono, że niechętnie rozmawia z kuzynami, natychmiast zaczęto by snuć domysły o
rozdźwięku w rodzinie. A jeszcze bardziej chciała Katharine uniknąć jakichkolwiek plotek o
rywalizacji między nią a Catharine. Głęboko skryła nieufność w stosunku do nich, gawędziła z
Cathariną tańczyła z Walterem, z pozornym zainteresowaniem wysłuchiwała uwag wuja i ciotki. Siłą
rzeczy Adam widywał ich równie często.
Walter był zachwycony. Sprawy nie mogły ułożyć się le piej. Po tym jak próba uwiedzenia w
Hampshire zakończyła się niepowodzeniem, niezwykle mało prawdopodobne było, że Kate Payne
spędzi w jego towarzystwie sekundę dłużej niż będzie musiała. Na szczęście w sprawę wtrącił się
los a rzeczą Waltera było wykorzystać sytuację. Starał się towarzyszyć siostrze jak najczęściej, a gdy
spotykał Katharine, za każdym razem zabiegał o to, by zarezerwować przynajmniej jeden taniec z
kuzynką, zanim mogła uczciwie powiedzieć - że ma pełny karnet. W trakcie tańców wysilał się jak
nigdy chcąc zatrzeć wrażenie, jakie zrobił na niej w Herriards.
Z początku Katharine mroziła go wzrokiem, ilekroć tor ich rozmów stawał się osobisty. Walter
szybko się uczył i wkrótce wiedział, że najłatwiej podtrzymać jej uwagę, rzucając strzępki
informacji o ludziach, których znała w Herriards. Zawsze potrafił doskonale improwizować, toteż
opowieści o tym, jak przeciwstawiał się ojcu, broniąc interesów miejscowych biedaków, brzmiały
całkiem przekonująco. Po mniej więcej miesiącu poczuł, że robi postępy, że za niedługi czas Kate
Payne wysłucha jego umizgów z większą życzliwością. A czas był już najwyższy! Niewiele kobiet
opiera mu się tak długo.
W tę intrygującą sytuację wkroczyła lady Balmenny, piękna, zepsuta, schwytana w pułapkę
nudnego małżeństwa, szukająca rozrywki.
Dzień po przyjeździe zjawiła się na balu u państwa Marchmontów. Jako że ów bal był jednym ze
znaczniejszych wydarzeń sezonu, przybyli nań niemal wszyscy. Julia szła powoli przez tłum, od
niechcenia machając wachlarzem, najwyraźniej zachwycona tym, co widzi. Przez cały czas
wypatrywała wśród gości pewnej twarzy. Wreszcie ją dostrzegł Adam Calthorpe tańczył z...
Odwróciła się do osoby stojącej w pobliżu, jak się okazało swojej dobrej przyjaciółki. Hetta Jerrard
była jedną z osławionych londyńskich plotkarek.
- Kim jest ta zachwycająca dziewczyna? - spytała Julia.
- Ta wysoka.
- Chodzi ci o tę, która tańczy z lordem Calthorpe'em,
- Julio?
-Chyba tak. Tak.
-To, moja droga, jedno z odkryć tegorocznego sezonu. Panna Katharine Payne. Czarująca, prawda?
Wielu uważa ją za prawdziwą gwiazdę. Ja osobiście wolę jej kuzynkę. Nieskończenie ładniejsza.
Musisz ją poznać, Julio.
Julia omal nie upuściła wachlarza.
- Zaraz, zaraz! Katharine Payne. Ta dziewczyna tańcząca : lordem Calthorpe'em to Katharine
Payne. Nie wierzę! Czy zatrzymała się u Calthorpe'ów?
- Tak. Pani Calthorpe jest jej protektorką. Wmawiają zzam, że nie ma żadnego innego powodu, dla
którego lord Calthorpe miałby się nią interesować. Ale nie sposób się nie zastanawiać. Wydają się
bardzo sobie bliscy.
Julia spojrzała na roześmianą parę na parkiecie. Właśnie ponownie dołączyli do grupy tancerzy.
- Bzdura - powiedziała ostro. - Można to łatwo wyjaśnić, ona jest siostrą jednego z przyjaciół
lorda Calthorpe'a, tego, który zginął pod Waterloo. Adam złożył mu jakąś idiotyczną obietnicę, że się
nią zajmie. To wszystko.
- Chyba niezupełnie, moja droga. Katharine Payne nie jest sama na świecie. Ma kuzynów, którzy
również przyjechali do Londynu na sezon. Czemu oni się nią nie opiekują - Lady Hetta posłała
znaczące spojrzenie w stronę tańczącej pary. - Może zainteresowanie lorda Calthorpe'a to coś więcej
niż zobowiązanie wobec przyjaciela?
- Głupstwa opowiadasz, Hetto! Ta dziewczyna zupełnie nie jest w jego typie.
- To prawda - przyznała niechętnie lady Hetta. - Wygląda na to, że o wiele bardziej interesuje się
jej kuzynką.
- Jaką znowu kuzynką?
Hetta Jerrard zaczęła się uśmiechać. Coraz lepiej. Julii sprawiała wrażenie zdenerwowanej, bez
wątpienia.
- Jeszcze jedną panną Payne, moja droga. Jeszcze jedną Catharine Payne. To dopiero brylant. Może
i są kuzynkami ale wcale nie są do siebie podobne -jedna jest wysoka, druga filigranowa. Nawet...
- Cóż? - spytała Julia ze zniecierpliwieniem.
- Druga panna Payne jest niezwykle podobna do ciebie sprzed lat. Mogłybyście być matką i
córką.
Julia przez chwilę dochodziła do siebie, po czym wybuchnęła:
- Nigdy nie byłaś dobra w rachunkach, Hetto! Zapewne pomiędzy tą małą a mną jest najwyżej
siedem czy osiem lat różnicy. A co miało znaczyć to: sprzed lat? Wyglądam dokładnie tak samo jak
przed ślubem z Balmennym. Wszyscy mi to mówią.
- Może i tak, ale chyba byłoby lepiej, gdybyś nie spotkała drugiej panny Payne, Julio. Tak, na
twoim miejscu trzymałabym się od niej z daleka. Porównania bywają bardzo denerwujące, nie
sądzisz?
- Nie wiem, o czym mówisz. Przepraszam cię, widzę, że taniec dobiega końca. Muszę
pogratulować Katharine Payne debiutu.
Hetta Jerrard nie odrywała oczu od przyjaciółki, która torowała sobie drogę do Adama Calthorpe'a
i jego partnerki. Myślałby kto! Za dobrze znała Julię, by uwierzyć, że chodziło jej o pannę Katharine
Payne. Nie wtedy, kiedy obok dziewczyny stał przystojny, czarujący lord Calthorpe.
- Panno Payne! - zawołała Julia. - Panno Payne, proszę nie odchodzić! Pamięta mnie pani? Była
pani w Redshaw Hall na Wigilii. - Odwróciła się i powiedziała z udanym zdziwieniem: - Adam. To
naprawdę ty. Co za miła niespodzianka. Wciąż zajmujesz się Katharine, jak widzę. - Uśmiechnęła
się do niego figlarnie. - Kiedy zrobisz sobie wolne i zatroszczysz się o własne przyjemności,
- Kiedy przyjechałaś do Londynu?
Julia dostosowała się do ich kroków i wszyscy troje ruszyli w stronę jadalni.
- W nocy. Mieliśmy męczącą podróż. No i te straszne drogi.
- Ale jesteś tutaj i wyglądasz tak pięknie jak zawsze.
- Och, nie mów tak. Wyglądam okropnie, po prostu okropnie - powiedziała lady Balmenny z
wielkim zadowoleniem.
Katharine kipiała ze złości. Nie nabrała się na pozorne zaskoczenie Julii na widok Adama.
Prawdopodobnie hrabina podeszła z góry powziętym zamiarem porozmawiania z Adamem. Choć
on, zdaje się, nie zwrócił uwagi na kąśliwą uwagę Julii, ona wręcz przeciwnie. Nie zamierzając
dopuścić do tego, by Julia wykluczyła ją z rozmowy, spytała:
- Przejechała pani wprost z Irlandii, lady Balmenny?
- Co takiego? O, tak. Balmenny tak długo zwlekał, że przez całą drogę prawie się nie
zatrzymywaliśmy. Podróż z Holyhead zajęła nam zaledwie cztery dni. - Jej cudowne oczy znów
skierowały się na Adama. - Bardzo chciałam być tu o wiele wcześniej - dodała. Katharine nie dawała
za wygraną.
- Czy lord Balmenny też tu jest?
- Nie sądzę - odparła ostro Julia. - Mówił, że wieczorem będzie odpoczywał. Znasz mnie, Adamie,
tak mi brakowało towarzystwa. Irlandia to pustynia. Jednakże muszę powiedzieć, że dziś nie widzę
tu wielu znajomych. Czuję się bardzo samotna.
Doszli do sali jadalnej.
- W takim razie może zjesz kolację z nami? - zaproponował Adam. Katharine spojrzała na niego z
niedowierzaniem. Nawet podczas tej krótkiej drogi z sali balowej Julie pozdrowiło przynajmniej
tuzin gości. Ale stało się i nie można było tego zmienić. Katharine westchnęła. Tak czekała na tę
kolację. Ostatnio Adam spędzał z nią niewiele czasu. Często przypominała sobie o jego aroganckim,
apodyktycznym zachowaniu i o tym, jak działa jej na nerwy, jak dotąd nie spotkała jednak nikogo
innego, w czyim towarzystwie bawiłaby się lepiej. Choć próbowała się powstrzymywać, twarz
Adama była tą, której szukała najpierw, głos Adama tym który pragnęła słyszeć.
- A teraz rzadka szansa wspaniałej kolacji we dwoje została przekreślona przez tę czarownicę z
przeszłości. Była gotowa się założyć, że gdyby sprawy pozostawiono Julii Redshaw. do kolacji we
dwoje zasiadłby lord Calthorpe i ona sama. a Katharine zostałaby zepchnięta na margines. Nie można
było do tego dopuście. Nie mogła pozbyć się Julii, za to mogła zaprosić do towarzystwa kogoś
jeszcze, co zapewne nie będzie w smak lady Balmenny. Jej samej również, ale na wojnie... Obok ich
stolika przechodził Walter Payne z siostrą pod rękę.
- Walter! Catharine! Chodźcie, usiądźcie z nami! - zawołała.
Walter ledwie mógł uwierzyć własnym uszom, ale nie wahał się ani sekundy.
- To bardzo miłe. Dobry wieczór, Kate. Dobry wieczór, lordzie Calthorpe. - Skinął głową i spojrzał
na Julię.
- Lady Balmenny, pozwoli pani, że przedstawię moich kuzynów, Catharine i Waltera Payne.
Po prezentacji Katharine usiadła, udając, że nie dostrzega oburzonego spojrzenia Adama. Nie była
zbyt szczęśliwa, niemniej uznała sytuację za intrygującą. Adam, jak wiedziała, nie znosił Waltera, za
to miał wielką słabość do jego siostry. - teraz, patrząc na Catharine i lady Balmenny siedzące obok
siebie, zrozumiała dlaczego. Julia Redshaw była miłością jego życia przed dziesięciu laty, a Catharine
Payne musiała wyglądać niemal tak jak siedemnastoletnia Julia. Nawet teraz były bardzo podobne,
tyle że piękność Catharine przypominała świeżością rozkwitającą różę. Julia była uderzająco piękną
kobietą, jednakże jej wygląd zaczynał zawdzięczać mniej naturze, a więcej sztuce. Porównanie
okazało się okrutne.
Rozmowa toczyła się wartko mimo napięcia panującego przy stole. Julia robiła, co mogła, by
zaanektować Adama dla siebie. Nie do końca jej się to udało - w dużej mierze dlatego, że wrodzone
dobre maniery Adama nie pozwoliły mu na ignorowanie reszty towarzystwa. Kiedy rozmawiał z
Catharine albo Kate Payne, Julia kierowała uwagę na Waltera, który był bardzo przystojnym młodym
człowiekiem. Odpowiadał z galanterią, bo lady Balmenny należała do arystokracji. Julia jednakże
irytowała się, widząc, że Walter nie spuszcza z oka swojej kuzynki, Katharine, i zagaduje ją, kiedy
tylko może. Catharine Payne prawie nie włączała się do rozmowy, zerkała tylko nieśmiało na Adama i
rumieniła się, kiedy się do niej zwracał,
Katharine uznała to za wyjątkowo irytujące. Jak ona to robi? - pytała samą siebie. Siedzi, nie
mówi niczego, czego warto by było posłuchać, i rumieni się na zawołanie, a Adam patrzy na nią z
takim ciepłem w oczach, z jakim nigdy nie spojrzał na mnie. Zaczynała już żałować impulsywnego
zaproszenia i czekała z utęsknieniem na koniec kolacji, kiedy coś się wydarzyło.
- Adam! Nareszcie cię znalazłem! I pannę Payne. - To był Ivo Trenchard. - Widzę, że macie
wolne miejsce przy stole. Czy jakimś cudem zatrzymaliście je dla mnie? - Uśmiechnął się ujmująco
do reszty towarzystwa.
Wszystkie trzy damy były zachwycone, bo przy stole, dzięki przybyciu tak przystojnego i
wytwornego dżentelmena, zasiadła parzysta liczba osób. Dokonano prezentacji i Ivo usiadł przy
Katharine.
- Tyle słyszałem o zachwycającej pannie Payne, że bałem się, iż nigdy nie uda mi się do pani
zbliżyć. Nie zapomniała pani o swojej obietnicy i ofiaruje mi choć jeden taniec, mam nadzieję?
- Ależ tak - odparła Katharine ciepło. - Pan pierwszy we mnie uwierzył, sir. Nie zapominam o
takich rzeczach.
- Cudownie. Tańczy pani walca? Jeśli tak, czy sprawi mi pani przyjemność i zatańczy go ze mną?
Zdaje się, że będą go grać po następnej wiązance tańców ludowych.
- Z wielką przyjemnością zatańczę z panem walca, lordzie Trenchard - powiedziała, zerkając na
Adama. Spoglądał z marsową miną, ale na przyjaciela, nie na nią.
- Adamie. Musisz zatańczyć tego walca ze mną. - Lady Balmenny zwróciła się do reszty
towarzystwa. - Byłam takim dzieckiem, kiedy się znaliśmy, że nigdy nie udało nam się zatańczyć
walca. Doprawdy, nie wiem, jak to się stało. Panno Payne, musiała pani poczynić wielkie postępy od
ostatniego Bożego Narodzenia, skoro potrafi pani tańczyć walca. W ostatnim liście mama pisała mi,
że taniec nie idzie pani najlepiej. Podobno zrozpaczony Monsieur Edouard dał za wygraną, czy to
prawda?
-Tak, ale po nim miałam najlepszego nauczyciela pod słońcem, lady Balmenny -odparła
Katharine.
-Co takiego? Lepszego niż Monsieur Edouard? Kto to taki, proszę powiedzieć? Zawsze
uważaliśmy, że Monsicur Edouard jest znakomity i radzi sobie nawet z wyjątkowo nieudolnymi
uczennicami. Kim jest to cudo?
Ivo, który z upodobaniem przyglądał się lady Balmenny, powiedział teraz:
-Moja droga pani, proszę nie pytać. Pani Calthorpe po prostu go wyczarowała w odpowiednim
czasie.
-Ale jak się nazywa?
-Miał... miał bardzo dziwne imię - powiedział lord Trenchard z szerokim uśmiechem. -
Twinkletoes... Twinkletoes... Jak tam szło dalej?
-Smith! - podpowiedziała natychmiast Katharine. - Twinkletoes Smith. Znakomity. Zdaje się
jednak, że zrezygnował z dawania lekcji. Przynajmniej mam taką nadzieje.
Lord Trenchard zerknął na Katharine z nietajonym podziwem.
-Czemu zwlekałem tak długo z powrotem do Londynu? Jest pani nawet lepsza, niż opowiadał pani
brat! - zawołał.
-O czym oni mówią, Adamie? - spytała cokolwiek zdezorientowana lady Balmenny.
- Nie trać czasu, próbując ich zrozumieć, Julio. Lord Trenchard często wygaduje brednie i zaraził
tym Kate - odparł Adam, przeszywając gniewnym wzrokiem dawnego towarzysza broni.
Z sali balowej napłynęły dźwięki muzyki. Walter, uznając że czas zaznaczyć swoją obecność, wstał i
przypomniał Katharine, że obiecała mu pierwszy taniec po przerwie. Adam już wcześniej poprosił
Catharine Payne. Ivo Trenchard, z miną, którą Adam widywał nieskończenie wiele razy na salach
balowych całej Europy, skłonił się lady Balmenny.
- Czy mogę prosić o przywilej tańca z jedną z najpiękniejszych dam w Londynie? - spytał. Julia
spojrzała na niego bystro. Czyżby w głosie lorda Trencharda pojawił się cień cynizmu?
Rozchmurzyła się, kiedy uśmiechnął się, wziął ją za rękę i poprowadził do sali balowej.
Walter bardzo się ucieszył ze spontanicznego zaproszenia na kolację, z którym wyszła Katharine.
Teraz, podczas długiego ludowego tańca, pozwolił sobie na bardziej osobiste tony. Śmielej mówił o
nadziejach na przyszłość i o tym, jak wiele Kate dla niego znaczy.
Katharine ledwie go słyszała. Kiedy tylko taniec na to pozwalał, kątem oka obserwowała wysoką
sylwetkę Adama, Tańczył z jej kuzynką, Catharine. Na jego twarz, zazwyczaj dość surową, wypłynął
pobłażliwy uśmiech. Serce jej się ścisnęło. Miała wrażenie, że widywała ten uśmiech od tygodni,
zawsze, kiedy Adam rozmawiał, tańczył czy spacerował z kuzynką Catharine. Traktował tę
dziewczynę tak delikatnie jak figurkę z kruchej porcelany, którą tak bardzo przypominała. Czy tego
właśnie chciał? Kogoś, kogo mógłby hołubić, chronić? Czy zamierzał poprosić Catharine Payne o
rękę, myśląc, że znajdzie w niej nie partnerkę, ale kogoś, kto pozwoli mu podejmować decyzje bez
sprzeciwu czy protestu? A może była tylko odbiciem jego utraconej miłości - młodszą, bardziej
dostępną wersją Julii Redshaw?
Mimo uśmiechów, które Katharine kierowała do Waltera podczas kolejnych figur, było jej ciężko
na sercu. Julia nigdy nie zdołałaby uczynić Adama szczęśliwym, tak samo Catharine. Mogła być
młoda, ale tak samo samolubna i, mimo pozorów uległości, równie zdecydowana przeprowadzić
swoją wolę jak czarująca lady Balmenny. Żadna z nich nie traktowała mężczyzn jak partnerów czy
potencjalnych przyjaciół, ale jak trofea, uśmiechami i łzami wymuszając to, czego w danej chwili
zapragnęły.
Cóż to byłaby za strata. Życie u boku Adama Calthorpe'a mogłoby być cudowne. Jak
odpowiedzialnym, kochającym, czułym mężem mógłby być dla odpowiedniej kobiety. Może
rzeczywiście był odrobinę despotyczny i panował nad sobą do tego stopnia, że Katharine nie
potrafiła go sobie wyobrazić jako beznadziejnie zakochanego, ale na świecie nie było nikogo innego,
za którego ona, Katharine Payne, byłaby godowa wyjść za mąż.
Serce jej zamarło i stanęła jak wryta. Byłaby gotowa wyjść za mąż? Czyżby naprawdę kochała
Adama Calthorpe'a? Tak! Wydało jej się, że kocha go od zawsze, od samego początku, od chwili gdy
potrącił ją na przykościelnym cmentarzu. Choć uświadomiła to sobie dopiero teraz, zakochała się w
nim właśnie wtedy i kochała go od tamtej pory.
- Kate? Kate! Źle się czujesz?
Katharine oprzytomniała. Walter patrzył na nią z niepokojem. Ich partnerzy byli zdezorientowani.
- Ja... przepraszam - wyjąkała. - Jeszcze raz przepraszam. Nie, nie, czuję się doskonale. Proszę,
kontynuujmy.
Na szczęście taniec szybko się skończył i niedługo potem powrócili do stolika w jadalni. Walter,
wciąż zatroskany, poszedł po szklankę wody dla Katharine, a Adam natychmiast przy niej usiadł.
- Co się stało? - spytał.
- Nic! - Nie była w stanie normalnie mówić. Zdawała sobie sprawę, że zachowuje się oschle,
prawie nieuprzejmie, ale objawienie, którego doznała na parkiecie, było zbyt wielkim szokiem.
- Jesteś chora?
- Nie. Nie jestem chora. - Roześmiała się. - Musiałam nie zauważyć mego wejścia, Adamie. Z
jakiegoś powodu wszystko mi się pomyliło. Cieszę się, że nie ty byłeś moim partnerem. Nie
wykazałbyś takiego zrozumienia jak Walter. - Chciał oponować, ale wyciągnęła rękę. - Proszę, nie
rób niepotrzebnego zamieszania. Czuję się doskonale i nie chcę stracić walca z lordem
Trenchardem.
- Nie podoba mi się to. - Spojrzał na nią surowo.
Ta Kate, której nikt nigdy nie widział, chciała zawołać: „Proszę, proszę, Adamie, nie patrz na
mnie w ten sposób! Spójrz na mnie tak, jak spoglądasz na moją kuzynkę, czule, ciepło. Weź mnie za
rękę tak, jak bierzesz ją, zupełnie jakby mogła się złamać w twoim uścisku. Wyznaj, że ci na mnie
zależy".
To, co powiedziała Katharine Payne, naturalnie z należytym chłodem, brzmiało następująco:
- Nie bądź nieznośny, Adamie. Ivo Trenchard należy do grona twoich najlepszych przyjaciół.
Chwaliłeś, jaki z niego świetny tancerz. Dopilnuje, żebym sobie poradziła.
- Nie o to chodzi. - Nie zdążył powiedzieć nic więcej. Walter Payne wracał z wodą i w tym samym
czasie do stolika podszedł Ivo Trenchard z roześmianą lady Balmenny. Najwyraźniej pod wpływem
wyszukanych komplementów odzyskała dobry humor.
Gdy tylko usiedli, odezwała się:
- Tak, ten pani signor Twinkletoes chyba jednak nie nauczył pani wszystkiego, panno Payne. Co
za zamieszanie wywołała pani na parkiecie. W dodatku w tak prostym tańcu.
-Panna Payne źle się poczuła - zauważył Walter, kładąc uspokajająco dłoń na ramieniu Kate.
- Payne, zdaje się, że siostra cię szuka. Odprowadziłem ją do waszych przyjaciół w małym
salonie – powiedział Adam, patrząc na Waltera.
Walter zrobił taką minę, jakby miał ochotę się sprzeciwić, na co Adam dodał bardzo stanowczo:
- Obiecałem jej, że cię do niej przyślę. - Walter raczej nie mógł się nie zgodzić bez
prowokowania Adama, więc wzruszył ramionami, uśmiechnął się ciepło do Katharine, skłonił
pozostałym i odszedł.
- Kate na pewno przyda się odrobina świeżego powietrza - zauważył Adam. - Wybaczcie nam. Za
chwilę będziemy z powrotem. Kate? - Kiedy podał jej ramię, przyjęła je, wciąż oszołomiona.
Przemierzyli hol i wyszli do ogrodu rozciągającego się za domem państwa Marchmontów.
Adam zatrzymał się i rzekł:
- Sądziłem, że masz dość tego typa, Kate.
- Masz na myśli Waltera Payne'a, jak przypuszczam? Niestety, jest moim kuzynem. Ludzie
strzępiliby sobie języki, gdybym go ignorowała. Poza tym chyba rzeczywiście się zmienił. Przeprosił
mnie za swoje zachowanie w Herriards.
- Natura ciągnie wilka do lasu. Zdążyłem poznać paru takich typów. Nie należy im ufać. Nie
spędzaj z nim za wiele czasu.
- Chciałabym, żebyś nie mówił mi ciągle, co mam robić, Adamie! - wykrzyknęła Katharine. - Co cię
to obchodzi Nie potrzebuję twojego pozwolenia na rozmowę z kuzynem Poza tym nasze rozmowy
prawie zawsze dotyczą Herriards i mieszkających tam ludzi.
- Nie sądzisz, że tęsknota za Herriards to błąd? - zauważył zimno Adam. - Byłoby dobrze, gdybyś
pamiętała, że to już nie jest twój dom. A może żałujesz, że stamtąd wyjechałaś?
Jego chłód i obojętność dotknęły Katharine do żywego. Niewiele myśląc, wypaliła:
- Mogłabym tam wrócić, kiedy tylko zechcę! Tak powiedział Walter.
- Nie bądź idiotką. Nie zniosłabyś tego. Dopóki twój wuj Henry wszystkim zawiaduje, Herriards
jest ostatnim miejscem, w którym miałabyś ochotę mieszkać.
Katharine była coraz bardziej zirytowana.
- A potem? Gdybym była tam panią? Mogłoby tak być, gdybym zechciała, wiesz o tym.
Udało jej się zaskoczyć Adama.
- Chodzi ci o to, że mogłabyś wyjść za Waltera? Ty? Nie uwierzę. Wszystkie nasze wysiłki
poszłyby na marne.
Tyle za moje nadzieje, pomyślała Katharine. Marnotrawstwo wysiłków. To wszystko.
Przez otwarte okna napłynęły dźwięki muzyki.
- Powinniśmy wracać - zauważyła ze znużeniem w głosie. - Świeże powietrze, zdaje się, nie
zrobiło dobrze żadnemu z nas.
W milczeniu powrócili do sali balowej. Walc właśnie się zaczynał. Ivo Trenchard porwał
Katharine i natychmiast dołączyli do par wirujących po parkiecie. Adam obserwował ich z ponurą
miną. Ani przez minutę nie wierzył, że Katharine Payne zamierzała powrócić do Herriards.
Powiedziała to tylko po to, żeby go sprowokować. Na pewno. Cóż z niej za przewrotna istota.
-
Adam! - Julia stała o krok od niego, gniewnie tupiąc nogą. Wziął się w garść.
-Przepraszam. Ktoś mnie zatrzymał, kiedy przechodziłem przez hol, stąd to spóźnienie.
Zatańczymy?
Lady Balmenny przeżywała ciężkie chwile. Nie była :przyzwyczajona do czekania. Prawdę
mówiąc, cały wieczór okazał się o wiele mniej przyjemny, niż się spodziewała. Odkrycie, że jej
pozycja londyńskiej królowej serc jest zagrożona przez siedemnastoletnią smarkulę, było
prawdziwym ciosem. Kilkoro jej przyjaciół zachwyciło się Catharine Payne, sądzili nawet, że
sprawią jej przyjemność, mówiąc, że dziewczyna wygląda zupełnie jak Julia w jej wie ku. Kiedy
zerknęła do małego salonu tylko po to, by sprawdzić, czy nie ma tam Adama z tą drugą panną Payne,
ku swojej irytacji zobaczyła Catharine Payne w otoczeniu grupki dżentelmenów, którzy nie tak
dawno temu przysięgali dozgonną wierność jej, Julii Balmenny. Odzyska ich, naturalne, kiedy tylko
zechce. Niemniej coś takiego mogło działać na nerwy.
Pozostawała jeszcze kwestia Adama. Wydawał się zupełnie niepotrzebnie zainteresowany drugą
Katharine Payne, siostrą swego przyjaciela. Jakim ciężarem była dla niego ta dziewczyna.
Naturalnie stała za tym jego matka. Pani Calthorpe nigdy nie lubiła Julii, a teraz posługiwała się tą
dziewczyną jak tarczą, chcąc powstrzymać syna przed ponownym zakochaniem się w miłości z lat
młodzieńczych. Cóż, pani Calthrorpe przegra. Adam był łakomym kąskiem i Julia zamierzała zdobyć
go ponownie. Była przekonana, że poszłoby jej to z łatwością, gdyby nie obecność tych przeklętych
dziewczyn - siostry Waltera Payne'a, która była tak podob-. do niej, i siostry Toma Payne'a, która po
prostu była.
Pod wpływem takich myśli Julia odezwała się do Adama z większym zniecierpliwieniem, niż
wypadało.
- A gdzie się podziewa panna Payne? Mam nadzieję, że wreszcie czuje się lepiej?
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Julia wygląda jak jędza, pomyślał Adam. Prawdziwa jędza, w przeciwieństwie do jędzy, którą
spotkał nieopodal kościoła i która tak naprawdę była zrozpaczoną dziewczyną usiłującą się uporać z
utratą wszystkiego, co kochała, i atakującą na oślep. Serce zabiło mu mocniej. A jeśli Kate nie
żartowała? Jeśli naprawdę uważała, że Herriards jest warte małżeństwa z Walterem Payne'em? Nie
wolno do tego dopuścić. Ona nie może wrócić do Herriards. Będzie musiał ją ktoś powstrzymać.
- No więc? - powiedziała Julia ze zniecierpliwieniem. - Udało ci się jej pozbyć?
Adam spojrzał na nią ponownie i odparł zimno:
- Tańczy z lordem Trenchardem. Tam. Widzisz? Przyłączymy się?
Jej ton go uraził. Julia zaczerpnęła tchu i nakazała sobie ostrożność. Adam sprzed dziesięciu lat
natychmiast zacząłby się tłumaczyć, szukałby usprawiedliwień, robiłby wszystko, byle otrzymać jej
uśmiech. Dzisiejszy Adam był wytwornym światowym dżentelmenem. Trudniej było nim
manipulować, chociaż, musiała to przyznać, stał się nieskończenie bardziej interesujący. Zatłoczona
sala balowa nie była najlepszym miejscem na takie gry.
- Nie mam ochoty tańczyć. Tak mało rozmawialiśmy. Czy ze mną też wyjdziesz do ogrodu, by
zaczerpnąć świeżego powietrza? - Uśmiechnęła się słodko i trochę smutno Wielkie błękitne oczy
zwilgotniały. Adam skłonił się.
Oczywiście. Skoro uważasz to za rozsądne.
- Balmenny'ego tu nie ma - odparła, wsuwając mu rękę pod ramię. Adamowi niezupełnie o to
chodziło, ale choć zmarszczył brwi, towarzyszył jej do ogrodu.
Gdy tylko znaleźli się na dworze, Julia powiedziała łagodnie:
- Wybacz mi, jeśli przed chwilą wydałam ci się zniecierpliwiona. Po prostu... Tak często marzyłam
o tym, żeby znów cię zobaczyć. Kiedy usłyszałam, że na Boże Narodzenie będziesz w Surrey,
postanowiłam też tam przyjechać. Balmenny nie lubi podróżować zimą, ale nakłoniłam go, żeby
przywiózł mnie do rodziców No i w Wigilię się spotkaliśmy. Zupełnie jak za dawnych lat, nie
uważasz?
- Nie sądzę. Za dawnych lat musieliśmy spotykać się ukradkiem - zauważył Adam sucho.
- Tak, i to było takie romantyczne! Och, te letnie dni. Tak bardzo się kochaliśmy. Nie zapomniałam
cię, Adamie. Po twoim wyjeździe z Anglii pogrążyłam się w smutku, wiesz. Potem doszły do mnie
wieści o twoich sukcesach i o tych wszystkich balach i przyjęciach, na których bywasz, i marzyłam,
żeby być z tobą. Zazdrościłam tym cudzoziemskim damom, z którymi tańczyłeś. Powiedziałeś
kiedyś, że zapadłam ci w głąb duszy. Czy wiele było kobiet, wobec których czułeś to samo?
Adam spojrzał na nią z góry.
- Zapomniałem - powiedział swobodnie. - Od tamtej pory minęło tyle czasu. Lepiej pamiętam
walki. Ale, ale, Julio, chyba nie rozpaczałaś długo? Zdaje się, że w tym samym roku wyszłaś za
Balmenny'ego? Och, Balmenny - rzuciła z rozdrażnieniem w głosie. - Nie mówmy o nim. Szkoda,
że w ogóle go poznałam.
Adam cofnął się o krok i przyjrzał się jej, powoli przesuwając wzrokiem po jedwabnej sukni z
koronkami, brylantami na szyi i we włosach.
- Jest dla ciebie bardzo hojny - zauważył odrobinę cynicznie.
- Jest nudny i stary, Adamie, proszę, nie bądź niedobry. Chyba nie zapomniałeś, jak bardzo się
kochaliśmy. Przyznaj się. Nie wierzę, że zapomniałeś. Obserwowałam cię, jak rozmawiałeś z
Catharine Payne. Patrzyłeś na nią jak na ducha. Zupełnie jakbyś widział mnie. Czy to prawda?
Wszyscy mówią, że jest do mnie podobna.
- Jest bardzo do ciebie podobna. To fakt.
- Powiedz mi, że mam rację. Że kiedy z nią jesteś, tak naprawdę wcale jej nie widzisz. Widzisz
tylko mnie. Czy tak nie jest? Wyobrażasz sobie, że znów jesteśmy razem. - Przysunęła się. - Czemu
miałbyś zadowalać się imitacją? Jestem tutaj. Teraz mam o wiele więcej do zaoferowania.
Twarz Adama skrywał cień. Zaniepokojona jego milczeniem, Julia ciągnęła głosem pełnym
smutku:
- Na pewno nie zapomniałeś, jak bardzo mnie kochałeś. Adam zawahał się. A potem powiedział:
- To było dawno temu, Julio. Od tamtej pory oboje się zmieniliśmy.
- Wcale nie tak dawno. I nie pozwolę ci mówić, że się zmieniliśmy! Proszę, Adamie, nie
moglibyśmy przynajmniej znów być... przyjaciółmi? - Załkała cicho. - Jestem taka samotna. Moje
małżeństwo okazało się pomyłką. Nie jestem twarda i niezależna jak tamta dziewczyna, ta, którą cię
obarczono, Katharine Payne. Potrzebuję kogoś, kto by mnie chronił. Potrzebuję miłości.
Przysunęła się jeszcze bliżej. Jej drobne dłonie znalazły się na piersi Adama. Uniosła twarz by na
niego spojrzeć, wciąż piękna mimo łez spływających po policzkach.
Adam wyobraził sobie nagle Kate, cofającą się, reagującą złością na czyjekolwiek współczucie.
Przypomniał sobie obojętny ton, który przybierała, kiedy była bardzo poruszona, jej niezgodę na
obnoszenie się z uczuciami. Teraz, kiedy patrzył na Julię, z zaskoczeniem uświadomił sobie, że czuje
wyłącznie niesmak. Odsunął się o krok i powiedział najłagodniej, jak potrafił:
- Nie sądzę, bym był właściwą osobą, do tej roli, moja droga. Kate nie jest tak niewrażliwa, jak
myślisz. Kate potrzebuje mnie bardziej niż ty. Widzisz, ona nie ma męża, który by jej strzegł.
Julia spojrzała na niego z niedowierzaniem. Odtrącił ją! Przestała płakać, a jej policzki pokryły
się rumieńcem. Zjadliwie powtórzyła jego słowa.
- „Kate potrzebuje mnie bardziej niż ty"! Ten kawał dziewuchy. Potrzebuje pomocy? Oczywiście,
że nie ma męża. Kto chciałby się z nią ożenić? Jak śmiesz porównywać ją ze mną. Ale nie przejmuj
się. Rozumiem, co tak naprawdę chciałeś powiedzieć. Adam Calthorpe jest zbyt wielkim
dżentelmenem, by romansować z mężatką - czy o to chodzi? Mój Boże! Zawsze byłeś świętoszkiem.
Dziwię się, jak mogłam cię tolerować. Cóż, wszystko skończone. Nie obchodzi mnie, którą z panien
Payne poślubisz. Ożeń się z tą mizdrzącą się panienką, jeśli chcesz. Nie jest taka niewinna, jak ci się
zdaje. Moim zdaniem skończysz u boku tej tyczki grochowej. Właśnie o to chodzi twojej matce. Co
do mnie, nie życzę ci szczęścia z żadną z nich.
Pobiegła ku drzwiom prowadzącym do holu, ale przed wejściem zatrzymała się i starannie otarła z
twarzy ślady łez. Potem rozłożyła wachlarz, wzięła głęboki oddech i wkroczyła do środka,
uśmiechając się na prawo i lewo do znajomych, z wdziękiem chłodząc się wachlarzem, piękna i
czarująca jak zawsze.
Adam z ulgą patrzył, jak odchodzi. Dawne marzenie rozwiało się. Po raz pierwszy zobaczył Julię
oczami swojej matki. Nie mógł się nadziwić, że dotychczas był tak ślepy. Przed laty o włos umknął
nieszczęścia. Wkrótce znów przyszła mu na myśl Katharine i wszedł do środka w ślad za Julią. Walc
jeszcze trwał, a Katharine i Ivo Trenchard wirowali wśród tłumu na parkiecie. Co miała na myśli
Julia? Kate nie była kawałem dziewuchy ani grochową tyczką, poruszała się jak królowa. Jak
automat szedł przez salę, nie odrywając oczu od tańczącej pary. Wyglądało na to, że Kate odzyskała
humor. Śmiała się do Iva, mówiła coś, na co on z kolei zareagował śmiechem. To zmartwiło Adama.
Ktoś powinien ją ostrzec. Ivo był najlepszym z ludzi, ale jeśli idzie o kobiety, nie można mu było
ufać. Gdziekolwiek się udał, zostawiał za sobą złamane serca. To prawda, na ogół należały do dam,
które znały reguły gry - Ivo rzadko tracił czas na debiutantki. Faktycznie, w takiej sytuacji Adam
widział go po raz pierwszy. Można byłoby pomyśleć, że przyjaźń Iva z Tomem uchroni Kate, ale
najwyraźniej tak nie było.
Znów przemknęli przez salę, Ivo przyciągnął Kate do siebie, by uniknąć zderzenia z inną parą.
Adamowi nagle przypomniał się taniec z Kate w salonie w Bridge House, jak zdawała się płynąć w
jego ramionach. Pocałował ją.
To naprawdę nie było w porządku. Coś należało zrobić w sprawie Katharine Payne. Była zbyt
niedoświadczona i naiwna, by zostawiać ją samej sobie. Najpierw Walter, a teraz Ivo. Mogli mówić,
co im się podobało, a ta dziewczyna im wierzyła. No nie, tak dłużej być nie może. Tom wymógł na
nim obietnicę opieki nad siostrą. Chciał nawet, żeby Adam się z nią ożenił. Jeśli to jedyny sposób na
zapewnienie Kate Payne bezpieczeństwa, może należy się nad tym zastanowić.
Następnego dnia Katharine wybrała się w odwiedziny do przyjaciół, a Adam z matką zostali w
domu sami. Wcześniejsze zobowiązanie nie pozwoliło pani Calthorpe na pójście na bal do państwa
Marchmontów, toteż zażyczyła sobie dokładnego sprawozdania. Kiedy Adam skrupulatnie wymienił
gości i powiedział, kto z kim tańczył, pani Calthorpe przechyliła głowę na bok i spytała:
- I co się stało, mój chłopcze?
- Mówiłem ci już.
- Chodzi mi o to, co tak cię zaniepokoiło?
Adam zaczął mówić, że wszystko jest w porządku, ale po chwili przerwał i zamyślił się. Matka
czekała w milczeniu,
- Chodzi o Kate - wyjawił. - Nie jestem pewien, czy zawsze postępuje rozsądnie.
Pani Calthorpe wyglądała na zmartwioną.
- No tak, powinnam była pójść tam z nią wczorajszego wieczoru. To było moim obowiązkiem.
Powinnam przeprosić państwa Carteret i jej towarzyszyć. Mów, co się stało. Nie wierzę, że mogła się
nieodpowiednio zachować.
- Nie, nie! Nic z tych rzeczy. Niepotrzebnie czynisz sobie wyrzuty. I w żadnym razie nie powinnaś
była zawieść swoich przyjaciół. Kate była absolutnie bezpieczna i zachowywała się doskonale. -
Przerwał i dodał: - Tylko nie w stosunku do mnie. Prowokowanie mnie najwyraźniej sprawia jej
przyjemność. Nie wiem dlaczego. Wobec innych jest czarująca.
- A może to ty ją prowokujesz?
- Jeśli dawanie dobrych rad można uznać za prowokację, to tak. Naturalnie nie chciała słuchać.
- Potrafisz być dość apodyktyczny, mój drogi. Kate nie brak charakteru.
- I to ją zgubi. Właśnie dlatego niepokoję się o jej przyszłość.
Pani Calthrorpe spytała z niejaką obawą:
- Chyba nie poznała nikogo, kto by ją zainteresował, prawda?
- Właśnie o to chodzi. Ivo Trenchard był w jednym z tych swoich frywolnych nastrojów, a Kate
najwyraźniej się to spodobało. Przez pół wieczoru śmiali się i żartowali. A potem zatańczył z nią
walca. Muszę wyznać, że mnie zaskoczył. Mam nadzieję, że nie zamierza traktować Kate jako ko-
lejnego obiektu flirtu, mamo.
- Co za ulga. Przez chwilę naprawdę się martwiłam. Ivo nie ma złych zamiarów, Adamie. Jestem
pewna, że Kate nic z jego strony nie grozi. O to możesz być spokojny.
- Kate nie zna reguł i może jej się stać krzywda.
- To wszystko, co cię niepokoi? - Pani Calthrorpe najwidoczniej nie denerwowała się ani trochę.
- Nie. Walter Payne ciężko pracuje nad tym, by przekonać Kate, że się zmienił. Mam wrażenie,
że ona zaczyna mu wierzyć.
- O Boże! To znacznie poważniejsza sprawa, przyznaję.
Kate jest z pewnością zbyt inteligentna, by groziło jej niebezpieczeństwo z jego strony.
- Można by tak pomyśleć. Tyle że on ją kusi opowieściami o Herriards, a ona bardzo chętnie go
słucha. Ta posiadłość wiele dla niej znaczyła. Jak myślisz, czy wciąż za nią tęskni?
- Nigdy o tym nie mówi.
- To jeszcze nic nie znaczy. Im bardziej coś przeżywa, tym mniej skłonna jest o tym mówić.
- To może znaczyć, że dobrze się bawi i ma wiele innych tematów do rozmowy. Nie smuć się tak,
Adamie.
- Payne kusi ją Herriards! Mówi jej, że może tam wrócić w każdej chwili, że pewnego dnia może
stać się tam panią! Co będzie, jeśli ją przekona?
Pani Calthorpe, która miała własne podejrzenia co do stanu uczuć Kate, powiedziała:
- To niezwykle mało prawdopodobne. Ale co możesz poradzić, jeśli tak się stanie?
- Musimy ją powstrzymać. Mamo, złamałbym obietnicę daną Tomowi, gdybym pozwolił jej tam
wrócić. Zwłaszcza jeśli miałoby to oznaczać małżeństwo z tym podejrzanym typem. - Krążył
niespokojnie po pokoju. - Ta dziewczyna sprawia więcej kłopotu, niż jest warta.
- Nie myślisz tak naprawdę, Adamie,
- Wszystko byłoby o wiele prostsze, gdybym się z nią ożenił, kiedy Tom o to prosił. Nie doszłoby
wówczas do tych wszystkich kłopotów. Ivo również nie stanowiłby zagrożenia.
- W takim razie czemu tego nie zrobisz? - Co takiego?! Mam ożenić się z Kate?
- Skoro to jedyne rozwiązanie.
- Chciałabyś tego, wiem - rzekł Adam ze smutnym uśmiechem.
- Tak, chciałabym. Lubię Kate. Myślę, że byłaby dla ciebie doskonałą żoną. Ale nie chcę, żeby
była nieszczęśliwa. To nie miałoby sensu, gdybyś wciąż wzdychał do Julii Redshaw albo do tej
głupiej gęsi, która jest tak do niej podobna, kuzynki Kate.
Adam odparł z całą stanowczością:
- O tym nie ma mowy. Julia należy do przeszłości i tam pozostanie. Na Catharine Payne miło
popatrzyć, ale po dziesięciu minutach w jej towarzystwie umieram z nudów. - Nie przestawał krążyć
po pokoju. - Kiedy byłem w wojsku, miałem taki jasny obraz żony, jakiej pragnę, a teraz... prawdę
mówiąc, mamo, nie znalazłem nikogo, kto by pasował do tego wizerunku.
- Szkoda - powiedziała pani Calthorpe z uśmiechem zadowolenia.
- Wracając do Kate. Potrafi wyprowadzić człowieka z równowagi, ale lubię ją bardziej niż kiedyś.
Na pewno byśmy się kłócili. Nie sądzę, że małżeństwo ze mną by ją poskromiło. Zwykle jednak w
końcu dochodzimy do porozumienia. I nie jest nudna. Tak, jestem zdania, że nasze małżeństwo
byłoby najlepszym rozwiązaniem. - Podszedł do matki. - Porozmawiam z nią jeszcze dziś.
- Bądź ostrożny, Adamie. Kate nie jest zwyczajną dziewczyną. Nie padnie przed tobą na kolana
tylko dlatego, że taki przystojny lord jak ty poprosił ją o rękę. Nie bądź zbyt pewny swego.
Adam pochylił się i ucałował matkę.
- Nie mów o mnie, jakbym był fircykiem. Niczego nie przyjmuję za pewnik, jeśli chodzi o Kate
Payne. Ale, o ile wiem, nie ma nikogo innego. Generalnie rzecz biorąc, jest dość rozsądna. Chyba
mnie lubi, a z pewnością bardzo lubi ciebie. Nie martw się, mamo, myślę, że uda mi się ją
przekonać.
Później tego dnia nastąpiły trzy wydarzenia. Po pierwsze, Walter Payne był na przejażdżce konnej
w parku, kiedy zobaczył lady Balmenny w eleganckim koczu. Uważał, że zrobił na niej dobre
wrażenie poprzedniego wieczoru, a ponieważ należał do mężczyzn zawsze gotowych poprawiać
swoje notowania w towarzystwie, podjechał bliżej, by spytać wicehrabinę o samopoczucie. Julia nie
dała się zwieść gładkimi słówkami. Wciąż jeszcze żywiła do niego urazę za zainteresowanie
Katharine Payne. Nie zaszkodzi jednak, jeśli wszyscy zobaczą, że lady Balmenny wciąż przyciąga
przystojnych młodych mężczyzn, toteż gawędzili przez kilka minut.
Przy pożegnaniu Julia powiedziała słodko:
- Mam nadzieję, że życzy pan szczęścia swojej kuzynce, panie Payne.
Walter zrobił zdziwioną minę.
- Obawiam się, że nie za bardzo rozumiem. Dlaczego miałbym życzyć jej szczęścia?
- Och, czyżbym zdradzała sekret? Nie powiem nic więcej.
- Nie, proszę! Proszę mi powiedzieć.
- Cóż, lord Calthrorpe i ja jesteśmy starymi przyjaciółmi, widzi pan. Zwierza mi się. Z tego, co
powiedział wczorajszego wieczoru, wynika, że zamierza poprosić pańską kuzynkę Katharine o rękę.
Jeśli dobrze zrozumiałam, w grę wchodziła pańska siostra i pańska kuzynka, ale kuzynka wygrała.
Intrygujące, nieprawdaż? Mam nadzieję, że pańska siostra nie jest zbyt rozczarowana. Do widzenia,
panie Payne. - Po tych słowach, zadowolona z tej małej zemsty, Julia odjechała. Nie miała pojęcia,
którą z dziewczyn Adam wybierze, ale przynajmniej rozwiała nadzieje Waltera Payne'a, w każdym
razie na jakiś czas.
Po drugie, Adam złapał Kate, gdy tylko wróciła do domu, i poprosił ją, żeby za parę minut przyszła
do niego do biblioteki. Mówił z powagą, toteż Katharine zaczęła się zastanawiać, co takiego zrobiła.
Pospieszyła na górę, gdzie doprowadziła się do porządku, a następnie zeszła na parter do biblioteki.
Adam stał przed kominkiem z poważną miną.
- Siadaj, proszę.
Kate nerwowo usiadła w najbliżej stojącym fotelu. Adam odchrząknął.
- Kate, czy mam rację, zakładając, że nie poznałaś dotychczas nikogo, za kogo chciałabyś wyjść
za mąż?
Trudne pytanie, pomyślała Katharine. Co powinnam powiedzieć? Że wczoraj wieczorem
odkryłam, że jesteś jedynym mężczyzną, którego żoną pragnę zostać? Nie, nie. wydaje mi się, że
chcę ci to wyznać, Adamie. Po krótkim wahaniu odpowiedziała pytaniem:
- Czemu pytasz?
- Możesz mi zaufać. Chociaż, jeśli spodobał ci się Ivo Trenchard, powinienem cię ostrzec.
- Bardzo lubię lorda Trencharda, ale nigdy nie pomyślałabym o nim jako o przyszłym mężu.
- To dobrze. A co z Walterem Payne'em?
- Walterem? Skąd, u licha, nagle przyszło ci do głowy, że zamierzam wyjść za Waltera Payne'a?
- Może dlatego, że tak właśnie powiedziałaś wczorajszego wieczoru - wyjaśnił Adam, nieco
zirytowany jej tonem.
- Naprawdę? Cóż, nie miałam tego na myśli. - Adam nie wyglądał na przekonanego, więc
powtórzyła stanowczo: -Oczywiście, że nie, Adamie! Powinieneś znać mnie lepiej. Zachowywałeś
się bardziej despotycznie niż zazwyczaj i nie spodobało mi się to. Nie wyszłabym za Waltera
Payne'a.
- Nawet dla Herriards?
Po twarzy przemknął jej cień, ale powtórzyła:
- Nawet dla Herriards.
Adam zaczął tracić panowanie nad sobą.
- Chcesz powiedzieć, że niepotrzebnie się martwiłem? Że dla zabawy powiedziałaś mi, że bierze cię
pokusa, by wyjść za Waltera Payne'a?
- Niepotrzebnie tak się oburzasz. Zasłużyłeś na to. Poza tym nie sądziłam, że potraktujesz moje
słowa poważnie. W każdym razie nie na długo.
- Jesteś naprawdę najbardziej denerwującą dziewczyną, jaką mam nieszczęście znać! - zawołał z
gniewem. - I pomyśleć, że przez pół nocy zamartwiałem się o ciebie! Nawet zamierzałem poprosić
cię o rękę!
Katharine zbladła.
- Poprosić mnie o rękę?
- Tak, do diabła!
- A... teraz? - spytała bez tchu.
- Teraz nie jest to konieczne!
- Nie jest to konieczne? - Szok i rozczarowanie zaparły jej dech. - Co za dziwne słowo
„konieczne". - Podniosła głos. - Oczywiście, że nie! Dlaczego miałbyś myśleć inaczej?
- Chciałem powstrzymać cię przed popełnieniem błędu. Chronić cię, tak jak obiecałem Tomowi.
- Chronić mnie? Przed czym?
Adam czuł się wyraźnie wytrącony z równowagi. Decyzję o poproszeniu Kate o rękę traktował
prawie jak poświęcenie. Teraz, kiedy odkrył, że nic jej nie grozi ani ze strony Iva, ani Waltera
Payne'a, powinien poczuć ulgę. Tymczasem tak nie było. Wyglądało na to, że przez noc przyzwyczaił
się myśleć o Kate jako o swojej żonie. Kiedy się przekonał, że nie musi się z nią żenić, zdenerwował
się, zamiast ucieszyć.
- Zaniepokoiłem się, kiedy Ivo zaczął z tobą flirtować. Obawiałem się, że możesz potraktować
go poważnie.
- Nawet gdyby tak było, to co? Nie przyszło ci do głowy, że mógł mówić szczerze? A może
uważasz to za nieprawdopodobne?
- Co powiedział? - chciał wiedzieć Adam.. - Na Boga, jeśli on...
-Nie bądź taki zaborczy! Już ci mówiłam. Nie jestem zainteresowana lordem Trenchardem; nie
bardziej niż on mną. Interesuje mnie wyłącznie jako przyjaciel Toma.
- Nie jestem zaborczy! Z jakiego powodu miałbym być zaborczy?
- Właśnie! - warknęła Katharine. - To dlaczego się niepokoiłeś?
- Bo uważam, że jestem za ciebie odpowiedzialny. A potem, kiedy zaczęłaś mówić, że mogłabyś
wyjść za Payne'a...
- Wcale tego nie powiedziałam!
- Cóż, mnie się wydawało, że powiedziałaś! A więc doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie,
jeśli sam się z tobą ożenię. Może to nie leżało w planach żadnego z nas, ale pomyślałem, że może się
udać.
Kate wstała.
- Jakie to niezwykle szlachetne z twojej strony - zauważyła sarkastycznie. - Nie masz pojęcia,
jaka jestem wdzięczna, że ktoś gotów jest tak się poświęcić tylko po to, by mnie chronić. - Jej ton
raczej nie świadczył o wdzięczności, był przepełniony jadem. - A jednak uszedłeś cało, Adamie!
- Nie traktuję tego w ten sposób. Właściwie... - Katharine ciągnęła, z minuty na minutę coraz
bardziej wściekła.
- Och, nie chodzi mi o konieczność poślubienia mnie. Chodziło mi o utratę twarzy. Bo gdybyś
zmusił się do poproszenia mnie o rękę, ja musiałabym ci odmówić, niezależnie od tego jak niezwykłe
wspaniałomyślna wydała ci się ta propozycja!
- Dlaczego miałabyś to zrobić? - spytał Adam ze szczerym zdumieniem. - Powiedziałaś, że nie ma
nikogo innego.
- Jeśli kiedykolwiek wyjdę za mąż, stanie się tak dlatego, że ktoś będzie chciał mnie dla mnie
samej! Nie z powodu głupiej, bezsensownej obietnicy złożonej memu nieżyjącemu bratu!
Adam, urażony szyderstwem jej ostatnich słów, oświadczył lodowatym tonem:
- O ile sobie przypominam, kiedy wyrywałem cię z łap wuja, nie uważałaś mego postępowania
ani za głupie, ani za bezsensowne!
Po krótkiej pauzie Katharine zdołała uspokoić się na tyle, by odpowiedzieć:
- Nie. Byłam i jestem ci wdzięczna. Teraz możesz uznać, że wypełniłeś wszystkie zobowiązania
wobec mego brata. Dość już zrobiłeś.
Adam nie był pewien, czego chce, ale na pewno nie czegoś takiego.
- O, nie! - zawołał. - Nie możesz po prostu zbyć tej sprawy. Tom chciał, żebym zrobił dla
ciebie więcej, nie tylko się tobą zaopiekował; prosił mnie, żebym się z tobą ożenił.
Katharine uznała to za bardziej upokarzające niż cała reszta razem wzięta.
- Jak to ładnie z jego strony. Jak niezwykle miło – powiedziała gorzko. - Najpierw mnie zostawił i
przez całe lata musiałam zajmować się dziadkiem i Herriards, a potem przekazał swoje zobowiązania
dowódcy. Zupełnie jakbym była jakąś kukiełką czy lalką, której w każdej chwili można się pozbyć.
Musiał pan być bardzo zażenowany, sir! Wolno spytać, jak pan na to zareagował?
- Powiedziałem, że dopilnuję, byś była bezpieczna -przyznał się Adam z niejakim zakłopotaniem.
- Ale nie miałeś ochoty zaproponować mi małżeństwa. Naturalnie, że nie!
- Do diabła, nawet nie wiedziałem, jak wyglądasz.
- A kiedy zobaczyłeś? O, tak! Teraz sobie przypominam. Pomyślałeś, że moja kuzynka jest siostrą
Toma. Pamiętam, wyglądałeś na zadurzonego.
- Zadu... Nie byłem zadurzony.
- Jakże musiałeś się rozczarować, kiedy odkryłeś, że to nieładna Kate Payne ma zostać twoją
żoną. Nie dziwię się, że tyle czasu zajęło ci rozstrzygnięcie tej kwestii.
- Nie miałem zamiaru się z tobą żenić. Pomyślałem, że wystarczy, jeśli dopilnuję, byś była
bezpieczna. To dlatego spotkałem się z twoim opiekunem. I dlatego ocaliłem cię przed Henrym
Payne'em.
- Ale to twoja matka zmusiła cię do przywiezienia mnie do Londynu. Byłeś gotów do
najwyższego poświęcenia. Szlachetny major Calthorpe przybywa na ratunek niewinnemu
dziewczęciu, wyrywa je z rąk wroga, a nawet gotów jest poślubić. Dziękuję, nie potrzebuję twojej
pustej galanterii.
Adam był dotknięty do żywego.
- Na Boga, Kate, jesteś sekutnicą, za jaką wziąłem cię z początku. Pusta galanteria, tak to
nazywasz? - Przyciągnął ją do siebie i brutalnie pocałował. Usiłowała się wyrwać, wiła się w jego
uścisku, deptała mu po nogach i kopała w łydki, ale jej delikatne pantofelki nie wyrządziły mu
krzywdy i skończyło się na tym, że bolały ją stopy. Roześmiał się z jej wysiłków i pocałował ją znów,
jeszcze mocniej. Kate straciła zapał i w końcu zaprzestała wałki. Była oszołomiona. Jak mogła
kiedykolwiek myśleć, że Adam jest niezdolny do namiętności? Te pocałunki różniły się jak dzień od
nocy od pocałunku kończącego walc w Bridge House. W żadnym wypadku nie można ich było
nazwać braterskimi i, choć się przed nimi broniła, wzbudziły w niej desperackie pragnienie
odpowiedzi. Nigdy jeszcze nie była tak bliska utraty panowania nad sobą. Dyscyplina, którą narzuciła
sobie przez tyle trudnych lat, trzymając na wodzy emocje, nie dopuszczając do tego, by świat
zobaczył, co czuje, mogła lada chwila roztopić się w magii, w żarze tej chwili. Po raz pierwszy w
życiu Katharine doświadczyła nieodpartego pożądania.
Adam odsunął ją nieco od siebie i roześmiał się znów.
- Wyjdziesz za mnie - powiedział z satysfakcją.
Przez chwilę stała bez ruchu, wpatrzona w roześmianą twarz Adama. Wreszcie, przejęta
wstydem i gniewem, zamachnęła się i uderzyła go mocno w policzek. Powstrzyma! okrzyk bólu i
złapał ją za ramiona.
- Ty mała sekutnico! Mówiłem ci, że niebezpiecznie jest uderzać mężczyznę, kiedy jest
podniecony.
Katharine bez lęku przeszyła go wzrokiem.
- A co powinnam zrobić? - wysyczała. - Położyć się i czekać, aż mnie zgwałcisz? Kogo mam
wezwać na pomoc? Wuja? Waltera Payne'a?
- Zgwałcić cię! Kate!
- Puść mnie! - krzyknęła. - Nie wyjdę za ciebie, tak samo jak nie wyjdę za mego kuzyna. Obaj
jesteście tacy sami. Zwierzęta.
Adam cofnął się i patrzył na nią zaszokowany. Był blady jak ściana, nie licząc szkarłatnej plamy na
policzku.
- Jak mogłaś pomyśleć...? A jednak to chyba naturalne.
Odwrócił się i podszedł do okna.
- Bardzo cię przepraszam za to, co się przed chwilą zdarzyło - powiedział, stojąc do niej plecami. -
Właściwie nie wiem, jak to się stało. Nie zdawałem sobie sprawy.
Katharine wpatrywała się w jego plecy. Nie rozpłacze się, nie! Teraz, bardziej niż kiedykolwiek
przedtem, musi być silna. Musi stłumić pragnienie podejścia do niego, poproszenia, by zapomniał o
tym, co właśnie powiedziała, błagania, by ją kochał, wyjaśnienia mu, że za niego wyjdzie, bez
względu na powody, dla których prosi ją o rękę. Że jej miłości wystarczy dla nich dwojga.
Instynkt, mądrzejszy od wzburzonych emocji, podpowiedział jej, że to nie jest droga do szczęścia.
Jeśli Adam Calthorpe się w niej nie zakocha, nie może za niego wyjść. Lepiej będzie jej samej.
Odwrócił się.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że tak bardzo mnie nienawidzisz - wyznał. -Wiedziałem, że często
jesteś na mnie zła, naturalnie. Mimo to wierzyłem. Wierzyłem, że jesteśmy przyjaciółmi. Czasami.
Pomyślałem więc... Ale to oczywiste, że nie lubisz mnie na tyle, by małżeństwo ze mną wchodziło w
grę. Nie patrz tak na mnie, Kate. Nie będę ci się więcej narzucał. Zanim jednak odejdę, obiecaj mi,
że będziesz miała się na baczności przed Walterem Payne'em. To łajdak. - Adam uśmiechnął się
krzywo. - O wiele gorszy ode mnie. Nie wolno ci mu ufać. A teraz wybacz mi.
Ukłonił się i wyszedł z pokoju.
Katharine, pozostawiona sama sobie, znieruchomiała niczym kamień. Nie będzie płakać. Adam
Calthorpe nie był tego wart. Żaden mężczyzna nie był tego wart. Jak mógł uwierzyć, że ona go nie
lubi? Jak mógł być tak ślepy? Głupi, głupi. Czy mogłaby patrzeć na Waltera Payne'a po tym, jak
poznała Adama Calthorpe'a! A teraz odszedł, przekonany, że ona go nie lubi. Och, dlaczego była dla
niego taka okrutna Może i był ślepy, ale zrobił dla niej tak wiele, więcej niż sc-bie uświadamiał.
Sprawił, że po raz pierwszy w życiu się zakochała w mężczyźnie, który chciał tylko zapewnić jej bez-
pieczeństwo.
Dlaczego wszyscy mężczyźni, których kochała, potrafili tylko ją ranić?
Wkrótce nastąpiło trzecie wydarzenie tego dnia, to, które miało wywrzeć istotny wpływ na
nadchodzące tygodnie. Do biblioteki wszedł lokaj, oznajmiając, że przyszedł pan Payne i chce się z
nią widzieć. Katharine jeszcze nie skończyła mówić, że go nie przyjmie, kiedy Walter Payne
wmaszerowai do środka.
- Przepraszam. Musiałem się z tobą zobaczyć - oświadczył bez wstępów.
Katharine zawahała się, po czym skinieniem głowy odprawiła służącego. .
- Co mogę dla ciebie zrobić? - spytała.
- Powiedz mi, że to nieprawda! Powiedz mi, że nie wychodzisz za Calthorpe'a!
Po raz drugi tego dnia Katharine zaparło dech. Oburzenie zamaskowała gniewem.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Jak śmiesz wdzierać się tutaj i zadawać mi tak impertynenckie
pytanie?! - zawołała. -Świat oszalał.
- Żądam odpowiedzi.
- Ani myślę ci odpowiadać. Jakie masz prawo żądać ode mnie czegokolwiek? - dodała, z jeszcze
większą złością.
- Bo cię kocham. Chcę, żebyś za mnie wyszła. Dałaś mi do zrozumienia, że jesteś gotowa to
zrobić.
- Co takiego?! - spytała, walcząc z atakiem histeryczne- go śmiechu. - Kiedy tak było, bądź
łaskaw powiedzieć?
- Nie próbuj udawać. To zda się na nic. Ostatniej nocy, kiedy tańczyliśmy, rozmawialiśmy o
Herriards, Powiedziałaś, że chciałabyś być tam panią. To oznacza, że jednak chcesz za mnie wyjść.
Nie zaprzeczaj. Katharine zaczęła gorzko żałować swego zachowania na balu. W swoim czasie
wydawało się tak niewinne, a miało tak katastrofalne skutki.
- Przepraszam, jeśli odniosłeś takie wrażenie, Walterze - zaczęła ostrożnie. - Zapewniam cię...
- Musisz za mnie wyjść! Musisz! Nie zdajesz sobie sprawy, co to oznacza.
- Nie wyjdę za ciebie! - Katharine była bliska histerii. Odrzucenie dwóch natarczywych
konkurentów jednego popołudnia to więcej, niż mogła znieść. W dodatku drugi z nich nie był takim
dżentelmenem. Walter objął ją bez ostrzeżenia czy zachęty z jej strony, ale panika dała Katharine silę.
Odepchnęła go i uciekła za stół, poza zasięg jego rąk Ruszył za nią, oszalały ze złości, obrzucając ją
wyzwiskami, krzycząc, że musi go kochać, i grożąc, że ją ukarze, wszystko naraz. W końcu udało
jej się dotrzeć do kominka i złapać za taśmę dzwonka.
- Jeśli tkniesz mnie palcem, zawołam służących i każę im cię wyrzucić - powiedziała stanowczo. -
Nie składałam ci żadnych obietnic, Walterze. Słuchałam twoich opowieści o Herriards, chociaż w
większość z nich nie wierzyłam. Próbowałam być miła dla ciebie i twojej rodziny. Ale czasami nawet
to trudno było mi znieść. A co do wyjścia za mąż... za ciebie? - Katharine przerwała, bo dławiła ją
wściekłość. - Niebu wiadomo, że nie mam szczególnego powodu podziwiać mężczyzn, ale ty
zasługujesz na najgłębszą pogardę.
- Nigdy w życiu nie mogłabym wyjść za taką gnidę. A teraz wynoś się z tego domu! Nie
zamierzam rozmawiać z tobą kiedykolwiek!
Twarz Waltera zsiniała z wściekłości. Ten zadufany w sobie mężczyzna nie mógł znieść gryzącej
pogardy w głosie Katharine, a co gorsza utraty wszystkich swoich nadziei.
- Pójdę - warknął - i nie będę cię więcej niepokoił. Ale znajdę inne rozwiązanie moich
problemów. Zapłacisz za to Katharine Payne - dodał, po czym wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Katharine usiadła w fotelu. Kolana jej drżały i była bliska płaczu. Siedziała przez pewien czas,
usiłując odzyskać spokój. W głowie kołatały się jej najróżniejsze myśli. Żadna z nich. nie dotyczyła
"Waltera. Rozmowa z nim była nieprzyjemna, ale ani Walter, ani jego rodzina nie byli w stanie na-
prawdę jej dotknąć, a jego gróźb nie potraktowała poważnie. Przyczyna jej cierpień leżała w czym
innym.
To scena z Adamem wciąż stała jej przed oczami. Wyjąwszy sporadyczne oznaki irytacji, do tej
pory zawsze zachowywał się chłodno w jej obecności. Właśnie te cechy, dzięki którym odniósł taki
sukces jako dowódca w wojsku - poczucie obowiązku, zimna krew i żelazna wola - uważała za
godne podziwu, ale zarazem irytujące. Teraz zdała sobie sprawę, że podczas ich ostatniej rozmowy,
świadomie czy nieświadomie, prowokowała Adama dotąd, aż w końcu puściły mu nerwy. Co z niej
za kobieta? I co przez to zyskała? Już wiedziała, że Adam Calthorpe nigdy nie będzie gotów
zaryzykować wszystkiego w imię miłości. W imię honoru, dla obietnicy złożonej nieżyjącemu
przyjacielowi, dla ochrony słabszych - za to wszystko Adam Calthorpe gotów był walczyć na śmierć
i życie. Ale nie w imię miłości. To odeszło wraz z Julią Redshaw.
Jednakże Katharine robiła sobie nadzieję, że Adam pewnego dnia poprosi ją, by za niego wyszła,
bo będzie tego chciał, bo polubi ją dla niej samej. Kiedy więc tak otwarcie oświadczył, że był gotów
się z nią ożenić, by wypełnić zobowiązanie wobec Toma, żeby uchronić ją przed popełnianiem
idiotycznych błędów, a nie dlatego, że tego chce, zapragnęła go zranić, doprowadzić do gniewu. I
udało się jej A skutek? Adam był przekonany, że ona go nie lubi. Pozostał jej nie tylko smutek
nieodwzajemnionej miłości, ale również dojmujące pragnienie pocałunków Adama, uścisków Adami
- pragnienie, które najprawdopodobniej nigdy nie zostanie zaspokojone.
Nie zdołała powstrzymać łez. Toczyły się powoli po policzkach, a ponieważ usiłowała z nimi
walczyć, całą twarz miała wkrótce w brzydkich czerwonych plamach. Nawet płakać nie potrafiła tak
ładnie jak ta przeklęta kobieta.
- Kate! Och, moje drogie dziecko, co się dzieje? - Do pokoju wśliznęła się niepostrzeżenie pani
Calthorpe.
- Nic! - krzyknęła Katharine, gorączkowo wycierając twarz rękawem sukni.
- Nie mów bzdur. Spójrz na siebie. Jeszcze nigdy nie widziałam cię w takim stanie. Chodź ze mną.
Nie możesz siedzieć w bibliotece, wyglądając tak jak teraz. Adam wprawdzie wyszedł, ale lada
chwila może wrócić. Pójdziemy do mojej gotowalni.
Gdy tylko ulokowały się w małym pokoju, który pełnił funkcję prywatnego saloniku, pani
Calthorpe przemyła twarz Katharine i dała jej czystą chusteczkę. Poleciła też, żeby na górę przysłano
herbatę, i zapowiedziała, że nie wolno im przeszkadzać.
- No dobrze - zaczęła. - Chodzi o Waltera Payne'a? Szłam na dół, by zobaczyć się z tobą, kiedy
przyszedł. Postanowiłam zaczekać. Ledwie pomyślałam, że możesz potrzebować wsparcia,
usłyszałam, jak wychodzi. Czy był natarczywy? - Katharine wciąż usiłowała powstrzymać szloch
nie była w stanie odpowiedzieć, ale pokręciła głową. Pani Calthorpe spytała z nagłym niepokojem:
- Nie obiecałaś mu, że za niego wyjdziesz, prawda?
- Nie, nie!
Zapadło milczenie. Wreszcie pani Calthorpe zapytała:
–
Chodzi o Adama, prawda? Co ci powiedział?
Łzy popłynęły na nowo.
- On nie prosił mnie, bym za niego wyszła. - Katharine zakała.
Starsza dama wyglądała na szczerze zdumioną.
- Nie rozumiem. Miał taki zamiar. Co go powstrzymało?
- Po... powiedział, że to nie jest konieczne.
Pani Calthorpe poczekała, aż Katharine się uspokoi, po czym podjęła:
- Kate, przepraszam, że naciskam, ale czy wyjaśnił, co ma na myśli? Drogie dziecko, chyba
będzie najlepiej, jak opowiesz mi wszystko od początku do końca. Kiedy się z nim widziałam, był
zdecydowany poprosić cię o rękę.
Katharine wreszcie odzyskała panowanie nad sobą i odparła:
- Nie wiem, czemu Adam sądził, że chcę wyjść za Waltera Payne'a. A jeszcze mniej, czemu wmieszał
w to lorda Trencharda. Powiedziałam mu, że lubię lorda Trencharda, ale nigdy nic mi z jego strony nie
groziło. A potem powiedziałam, że nigdy nie miałam najmniejszego zamiaru wychodzić za Waltera.
Wtedy bardzo się rozgniewał. - Umilkła, zdjęta skruchą.
Pani Calthorpe milczała, toteż Katharine podjęła:
- Widzi pani, ostatniego wieczoru Adam zdenerwował mnie i chciałam, żeby się przejął.
Udawałam, że propozycja Waltera podoba mi się bardziej, niż jest w rzeczywistości. Myślę, że to go
zaniepokoiło.
- I ja tak myślę.
- Sądziłam, że zna mnie lepiej. Kiedy dziś powiedziałan mu, że nigdy nie miałam najmniejszego
zamiaru wychodzić za Waltera, rozzłościł się i nazwał mnie najbardziej denerwującą dziewczyną, jaką
kiedykolwiek znał. To wtedy wyjawił że chciał prosić mnie o rękę. - Przerwała, po czym podjęła
żałośnie: - A potem dodał, że to już nie jest konieczne.
- Nigdy bym nie uwierzyła, że mój syn może być tak głupi. Co wówczas zrobiłaś?
- Ja też się rozzłościłam i odpowiedziałam, że dobrze sie składa, bo gdyby mnie poprosił, to bym
mu odmówiła.
Pani Calthorpe przygryzła wargę. Kiedy się odezwała w jej głosie wyczuwało się lekkie drżenie.
- A więc sytuacja wygląda tak. Mój syn prawie poprosił cię o rękę, ale tego nie zrobił, a ty byś mu
odmówiła, ale nie miałaś okazji. Czy tak? - Kiedy Katharine skinęła głową. mówiła dalej: -I dlatego
wyszedł z domu w tak podłym nastroju, w jakim nie widziałam go od lat, a ty wypłakujesz oczy?
- To nie jest aż tak proste - odparła smętnie. - Potem naprawdę go rozzłościłam. Powiedziałam
coś. On... on...
- Czy Adam cię pocałował?
- Tak, bo chciał mnie ukarać, tak myślę.
- Moje drogie dziecko, nigdy nie zgadzałam się z tym śmiesznym poglądem, że mężczyźni całują
nas, by nas karać. Nie robiliby tego, gdyby nie sprawiało im to przyjemności. Adam nie jest z tych -
przynajmniej ja mam takie wrażenie - którzy dla własnej przyjemności ranią innych. Nie oszukuj
się, jeśli Adam cię pocałował, to dlatego, że tego chciał. Mogę spytać, czy odpowiedziałaś na ten
pocałunek?
- Tylko tak jak musiałam - wyznała Katharine szczerze. Pani Calthorpe skinęła głową.
- Pamiętam to uczucie - zauważyła współczująco.
- A potem śmiał się ze mnie! Był taki pewny siebie! Był przekonany, że za niego wyjdę.
- Co za głupiec! - zawołała pani Calthorpe. - Naprawdę, tracę do niego cierpliwość! Co zrobiłaś?
Uderzyłam go w twarz.
- Bardzo dobrze. Zasłużył na to. Czy pocałował cię znów?
- Nie.
- Szkoda.
- A teraz myśli, że go nie lubię - zawodziła Katharine, znów wybuchając płaczem.
- To możliwe - zgodziła się matka Adama. - Moja droga, wybacz mi, jeśli to pytanie wyda ci się
impertynenckie, ale czy mam rację sądząc, że kochasz mego syna?
Katharine skinęła głową.
- Zdałam sobie z tego sprawę dopiero wczoraj wieczorem - wyznała.
- Cóż, moim zdaniem to bardzo prawdopodobne, że on też cię kocha.
- Och, nie! Nie należę do takich kobiet, jakie on podziwia. Wiem o tym. Jemu podoba się moja
kuzynka. Albo lady Balmenny.
- Sądzę, że się mylisz. Już nie kocha się w Julii, jestem tego pewna. Chyba właśnie zaczyna
zdawać sobie sprawę, że powinien poszukać czegoś więcej niż ładnej buzi. Czasami jest ślepy. Czy
mogę ci coś zasugerować? Idź do siebie i wezwij Kendrick. Powiedz jej, żeby znów zrobiła z ciebie
piękność i włóż jedną z nowych sukien na dzisiejszą kolację. Nie możemy dopuścić, by Adam
pomyślał, że jesteś nieszczęśliwa.
W nowej sukni Katharine wyglądała bardzo ładnie, a zabiegi Kendrick usunęły wszystkie ślady
popołudniowych przeżyć. Jednak Adam nie pojawił się na kolacji. Zostawił wiadomość dla matki, że
wieczorem wychodzi. Od tej pory widywały go dość rzadko, bo najwyraźniej stracił zainteresowanie
życiem towarzyskim. Matka zauważyła jednak, że zawsze wiedział, dokąd ona i Katharine udają się
co wieczór: i często pojawiał się tam na chwilę, po czym znikał, widocznie w pogoni za własnymi
przyjemnościami. Służący otrzymali ścisłe polecenia towarzyszenia damom, ilekroć wychodziły z
domu. Adam nie zaniedbał swoich obowiązków.
Czas schodził na uroczystych kolacjach, balach, wieczorach w Almacku, aż wreszcie do końca
sezonu zostało kilka tygodni. Z początku życie w mieście bawiło Katharine bardziej, niż się
spodziewała, teraz jednak miała go serdecznie dosyć. Uśmiechała się, rozmawiała, tańczyła tak
czarująco jak zawsze, ale bez Adama wieczorne wyjścia straciły urok. Nawet kiedy im towarzyszył,
wyraźnie jej unikał, a gdy był zmuszony z nią zatańczyć, jego służbie dla księcia, odpierał ostrożne
próby wysondowania stanu swego umysłu, zręcznie zmieniając temat rozmowy albo rozmyślnie
odwracając uwagę matki. Podejrzewała, że jest równie nieszczęśliwy jak Katharine, lecz nigdy nie
zdołała zbliżyć się do niego na tyle, by zyskać pewność.
Rzeczywiście, Adam był bardziej nieszczęśliwy niż kiedykolwiek - wliczając w to nawet te
straszne miesiące po tym, jak Julia Redshaw odrzuciła jego oświadczyny. Wówczas młodzieńcza
rozpacz zadziwiająco szybko ustąpiła miejsca radości płynącej z nowego życia, poznawania
nowych miejsc i ludzi. Teraz nic nie wydawało mu się warte zachodu. Stwarzał pozory
uczestnictwa w życiu towarzyskim i udawał zainteresowanie otaczającymi go ludźmi.
Obserwując Katharine Payne, odnosił wrażenie, że czaruje wszystkich wokół tak samo jak
zawsze. Wcześniej czy później znajdzie wśród licznych wielbicieli kogoś, kogo pokocha, kto nie
będzie działał jej na nerwy, może nawet pozwoli jej stawiać na swoim, gdy tylko będzie chciała. Ten
biedny idiota będzie dla niej zupełnie nieodpowiedni! Dlaczego nie zgodziła się przyjąć jego
propozycji przyjaźni i opieki? On i Kate mogliby wieść szczęśliwe życie, był tego pewien.
Ilekroć przypominał sobie scenę w bibliotece, odczuwał dojmujący żal. Był głupcem,
demonstrując pewność, że Katharine przyjmie jego oświadczyny, bez względu na ich powód. Może
gdyby zadał sobie więcej trudu, by wyjaśnić. Gdyby nie stracił panowania nad sobą. Ale wówczas
nie zdawał sobie jeszcze sprawy, jak ważna jest dla niego Kate, a potem było za późno. Choć pod
koniec zachował się poniżej krytyki, nie mógł zapomnieć, jak słodko było trzymać Kate w
ramionach, czuć jej smukłe ciało przy swoim. Gdy zorientował się, że mu odpowiada, nagle poczuł
się jak król. dotyk, tak jak rozmowa pozostawały chłodne. Adam, który próbował dominować, spierał
się z nią, uczył ją tańczyć, zakazywał jej jazdy na Sholcie, podarował jej Cintrę, ten Adam znikł, a
jego miejsce zajął major Calthorpe, oficer i dżentelmen w każdym calu, idealny członek sztabu
księcia Wellingtona. Czasami ledwie to znosiła. Kiedy się ociepliło, a ulice pokryły się kurzem,
Katharine zaczęła tęsknić za świeżym powietrzem i chłodnym wiatrem wsi. Pobladła i zrobiła się
apatyczna, a charakterystyczny uśmiech, ten, który uczynił z niej piękność, gościł na jej twarzy
coraz rzadziej.
Pani Calthorpe patrzyła na to wszystko z niepokojem. Kilkakrotnie próbowała porozmawiać z
synem, ale okazał się wyjątkowo oporny, choć uprzejmy. Z wprawą, której nabrał. Roześmiał się z
czystej radości na myśl, że ją poślubi. Jakże się mylił. Ona nie czuła tego co on. Wstydziła się, była
przekonana, że śmieje się z niej. Tkwił tu, nie mogąc się ruszyć z Londynu, który wydawał mu się
pustynią, czekając, aż skończy się sezon, a on będzie wolny. Wówczas pojedzie do Calthrorpe i rzuci
się w wir pracy.
Katharine od wyjazdu z Herriards regularnie korespondowała z Tilly. Nie tak dawno temu
zaniepokoiła się po otrzymaniu pisanego drżącą ręką listu, w którym guwernantka donosiła, że jest
przeziębiona, ale bagatelizowała dolegliwość i zapewniała, że wkrótce wróci do zdrowia. Kiedy
długo nie było kolejnego listu, Katharine posłała liścik do sąsiada Tilly pana Cruikshanka, lekarza,
pytając o przyjaciółkę Odpowiedź nie napawała optymizmem. Wyglądało na to, że Tilly nic jest w
stanie wyjść z choroby.
Katharine natychmiast udała się do pani Calthrorpe i pokazała jej list.
- Rozumiem, że chcesz sama sprawdzić, co słychać u panny Tillyard, Kate. Na pewno możemy to
jakoś zorganizować.
- Najszybciej jak się da - powiedziała Katharine z wdzięcznością. - Nic mogę jednak prosić pani
o wyjazd z Londynu w środku sezonu. Mogę pojechać sama.
- Mowy nie ma! Sir James nigdy by mi tego nie wybaczył.
- W domku Tilly jest tylko jeden pokój gościnny, A w wiosce nie ma odpowiedniego miejsca, w
którym mogłaby się pani zatrzymać. Nie wyobrażam sobie zamieszkania w Herriards, chociaż
państwo Payne'owie są w Londynie.
- O, nie, moja droga. Wyjechali z Londynu wczoraj, ale nie do Herriards, tylko do Bedfordshire.
Catharine i jej rodzina przyjęli zaproszenie lorda Achesona do Souldrop. Zdaje się, że twoja kuzynka
wkrótce ogłosi zaręczyny.
- Nie wiedziałam, że lord Acheson ma syna.
- Bo nie ma. Ta partia to szlachetny lord we własnej osobie.
- Ależ moja kuzynka ma zaledwie siedemnaście lat, a on przekroczył czterdziestkę!
- No i jest bardzo bogaty - dodała ironicznie pani Cal-yhorpe.
- Biedna Catharine!
- Wcale nie. Z tego co słyszałam, jest uszczęśliwiona. Niemniej ten wyjazd oznacza, że twoi
kuzyni spędzą w Bedrordshire lipiec i sierpień. Byłabyś całkiem bezpieczna w swoim starym domu,
gdybyś chciała się tam zatrzymać.
Katharine bez namysłu odrzuciła ten pomysł.
- Nie! Ani mi się śni tam wracać! Nigdy! - zawołała, bliska rozpaczy. - Zatrzymam się u Tilly.
Pani Calthorpe uśmiechnęła się ze współczuciem.
- Rozumiem cię. Musimy pomyśleć o czymś innym. -Zastanawiała się przez chwilę. - A gdybym
jeszcze raz skorzystała z gościny Quentinów? To nie jest tak daleko. Mogłabym przyjeżdżać, kiedy
tylko będę ci potrzebna, a oni zawsze chętnie mnie widzą - któregoś dnia dostałam nawet list od
Marjorie Quentin z ponownym zaproszeniem.
- A co na to wszystko pani syn?
- Myślę, że jego zgodę uzyskamy z łatwością. Zdaje się, ze pobyt w Londynie już go nie bawi.
- Pani myśli, że Adam jest nieszczęśliwy?
- Tak, właśnie, ale nie pytaj o nic więcej, bo nie byłabym ci w stanie odpowiedzieć. Adam potrafi
ukrywać swoje uczucia nawet lepiej od ciebie, jeśli tylko zechce.
W związku z tymi planami Katharine odbyła z Adamem dłuższą rozmowę, pierwszą od ich kłótni.
Oczywiście chciała wyjeżdżać z Londynu natychmiast i usilnie starała się przekonać oboje
Calthorpe'ów, żeby pozwolili jej jechać samej.
- To całkowicie bezpieczne - zapewniała desperacko. -Tilly potrzebuje mnie teraz, nie w
przyszłym tygodniu!
- Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wkrótce wyruszymy -zapewnił ją Adam. - Już posłałem
umyślnego do państwa Quentinów, informując ich o naszych planach, a stajenny jedzie do Herriard
Stoke, dowiedzieć się, jak się czuje panna Tillyard. Chyba nie chcesz pojawić się na progu Tilly bez
uprzedzenia?
- Adam ma rację, Kate, kochanie. Nie możesz jechać do Hampshire sama. Co zrobiłby sir James,
gdyby ci się cokolwiek przytrafiło?
- Myślę, że doskonałe wiecie, co zrobiłby sir James! Przez minutę czy dwie wyrażałby żal, przez
następne pół godziny narzekałby na dodatkową pracę, której przysporzyła mu moja śmierć, a potem
poszedłby do łóżka.
- Jest coś, o co chciałem cię spytać - zaczął Adam. - Czy mogłabyś mi powiedzieć o warunkach
majątku powierniczego Frampton - Payne? Na przykład, co by się z nim stało, gdybyś umarła?
- Adamie!
- Nie pytam z pustej ciekawości, mamo.
Katharine odparła z ociąganiem:
- W takim wypadku, gdybym nie była mężatką, fundusz powraca do Herriards.
Zapadła cisza. Po chwili pani Calthorpe powiedziała z ożywieniem:
- Ponury temat, a co więcej, nie ma powodu się nad tym rozwodzić. Kate nie umrze, wyjdzie za
mąż i będzie bardzo szczęśliwa. Adamie, przestań zadawać niepotrzebne pytania i powiedz nam. jak
szybko będziemy mogli wyjechać.
- Myślę, że pod koniec tygodnia. Mam parę spraw do załatwienia, a potem możemy ruszać.
Adam nie powiedział im, że jedną z tych spraw, które koniecznie chce załatwić, było ustalenie,
gdzie i jak długo zamierza przebywać Henry Payne i jego rodzina, a zwłaszcza syn Henry'ego,
Walter. Wyglądało na to, że wszystko świetnie się układa. Państwo Payne wciąż bawili w gościnie u
lorda Achesona w Souldrop Court, dobre siedemdziesiąt mil od domku Tilly. Skoro mieli tam zostać
przynajmniej sześć tygodni, do Hampshire wrócą nie wcześniej niż pod koniec września. Nie było
ryzyka, że Katharine natknie się na nich w Herriard Stoke. Przynajmniej przez jakiś czas.
Nie mówiono też o tym, co zrobi Katharine po wyjeździe z Herriard Stoke, choć było to pytanie,
które przyszło do głowy wszystkim trojgu. Zupełnie jakby postanowili czekać, co przyniesie
przyszłość.
Wszystko zostało załatwione nawet wcześniej, niż obiecał Adam. Listy wysłano i potwierdzono,
dom w Londynie zamknięto, klucze oddano pośrednikowi, bagaże spakowano, panna Kendrick
otrzymała dwumiesięczny płatny urlop. W Herriard Stoke nie było dla niej miejsca, a pani
Calthorpe miała własną pokojówkę, którą zabierała ze sobą do państwa Quentinów. Katharine nie
chciała rozstawać się z panną Kenii drick definitywnie. Miała nadzieję, że za dwa miesiące jej
własna przyszłość będzie rysować się wyraźniej. Wówczas zdecyduje, czy jest w niej miejsce dla
panny Kendrick. - Państwo Calthorpe'owie i Katharine wyjechali z Londynu do Basingstoke w
czwartek wczesnym rankiem. Był piękny, słoneczny dzień i mieli przyjemną podróż, obydwie damy
w powozie, a Adam konno przy nich. Niemniej Katharinę, choć nadrabiała miną, była w nie
najlepszym nastroju.
Choroba Tilly, niepewna przyszłość, a przede wszystkim zmiana w zachowaniu Adama, nie
pozwalały na radość Adam Calthorpe wyglądał na głęboko zamyślonego. Otaczała go niewidzialna
bariera, której Katharine nie umiała przekroczyć, choćby nie wiem jak tego chciała. Pozostawał
uprzejmy, uczynny, troszczył się o jej wygodę, ale naturalne koleżeństwo - charakterystyczna
cecha ich znajomości -znikło. Adam Calthorpe w żadnym wypadku nie był wrogiem, ale nie był
już przyjacielem.
Do państwa Quentmów przybyli tuż po dwunastej. Pani Quentin uparła się, by ugościć ich
wybornym posiłkiem przed odjazdem Katharine. W końcu, późnym popołudniem, Katharine
rozpoczęła ostatni etap swej podróży. Towarzyszył jej Adam.
- Naprawdę - protestowała. - Nie potrzebuję eskorty, Adamie. To nie tak daleko, a poza tym
jestem pewna, że twoi ludzie są godni zaufania.
- Mimo wszystko wolałbym ci towarzyszyć - odparł, wciąż tym chłodnym, uprzejmym tonem. -
Przykro mi, jeśli ci to nie odpowiada, ale nie wiemy, co czeka na ciebie w Herriard Stoke. Nie możesz
jechać sama, a moja matka jest zbyt zmęczona, by wybrać się z nami. Zapewniam cię, że postaram
się nie przeszkadzać w miarę możliwości. Będę jechał z tobą w powozie, naturalnie jeśli nie masz
nic przeciwko - temu.
Katharine nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy martwić na myśl o siedzeniu obok Adama
przez godzinę czy dłużej. Zawahała się, rumieniec wystąpił jej na policzki, po czym odparła
rzeczowo:
- Oczywiście, że nie. - Po tych słowach przybrała jeszcze obojętniejszą minę.
Pani Calthorpe ucałowała Katharine, obiecała, że wkrótce ją odwiedzi, i wyraziła nadzieję, że na
końcu drogi czekają ą dobre wieści.
- Pamiętaj, kochanie, możesz posłać po mnie w każdej chwili. Adam i ja zjawimy się, jak tylko
będziesz nas potrzebowała. - Szeptem dodała: - I spróbuj być miła dla mego biednego syna.
Katharine odszepnęła:
- Wątpię, czy mi na to pozwoli, ale postaram się.
Jechali w milczeniu przez czas jakiś. Wreszcie Adam chyba podjął jakąś decyzję. Wyprostował się i
powiedział:
- Zastanawiam się, czy moglibyśmy porozmawiać o twojej przyszłości?
Katharine zamarło serce.
- Naturalnie - odparła tak chłodno, jak zdołała.
- Ponieważ wygląda na to, że jak dotąd z nikim się nie związałaś... - Przerwał i spytał: - Mam
rację?
Katharine z trudem odzyskała głos.
- Tak- szepnęła.
Adam nie okazał ani aprobaty, ani dezaprobaty. Skinął tylko głową i kontynuował:
- A ponieważ odrzuciłaś też rozwiązanie, które przedstawiłem przed tygodniem czy dwoma...
- Adamie, ja...
- Proszę! Ostatnia rzecz, jaką zamierzam ci przyczynić, to zakłopotanie. Nie będę tego drążyć. Ale
skoro tak się sprawy mają, czy chciałabyś, żebym porozmawiał z sir Jamesem, kiedy już tu jestem?
- Po co?
- By poprzeć twój pierwotny plan zamieszkania z panną Tillyard. Jesteś najwyraźniej bardzo do niej
przywiązana, a z tego, co mówił jej sąsiad, pannie Tillyard wkrótce trudno będzie mieszkać samej.
Mogłabyś zapewnić jej wygodniejszy dom i służących, którzy by o nią dbali. Teraz, kiedy zostałaś
zaprezentowana w towarzystwie, nie powinno to już zaszkodzić twojej pozycji. Mogłabyś...
Mogłabyś poszukać sobie jakiegoś miłego miejsca, gdzie poznałabyś nowych przyjaciół. Nie
powinnaś przekreślać możliwości zawarcia małżeństwa w przyszłości. Radziłbym ci jednak, byś
wyprowadziła się z Hampshire.
Słuchanie, jak Adam beznamiętnie mówi o jej przyszłości, było wyjątkowo bolesne. Plan, tak
pożądany zaledwie parę miesięcy temu, teraz wydawał się nie mieć sensu. Ale jakie miała wyjście?
Bardzo mało prawdopodobne było, że kiedykolwiek wyjdzie za mąż, a Tilly jej potrzebowała.
Bardziej niż ktokolwiek inny. Nie chciała jednak kłaść kresu wszystkiemu. Zaczęła:
- Czy możemy zaczekać z tym dzień łub dwa, Adamie? Najpierw muszę się dowiedzieć, co z Tilly.
Cokolwiek postanowię, nie chcę mieszkać w pobliżu Herriards.
- Nareszcie zgoda! - skomentował Adam z krzywym
uśmiechem.
- Nigdy nie chciałam się z tobą spierać - zauważyła Katharine półgłosem.
- Nie? Jestem rozczarowany. Uważałem, że to jedna z twoich najmilszych cech.
- Jak możesz tak mówić? Zawsze się irytowałeś, kiedy tak było.
- Może, ale i tak mi się to podobało.
Katharine ledwie ośmielała się oddychać. Adam nareszcie znów zachowywał się prawie normalnie.
Oparł się o poduszki powozu i ciągnął, zupełnie jakby mówił do siebie:
- Widzisz, spędziłem dziesięć lat w wojsku i z wyjątkiem pierwszego roku czy dwóch prawie
zawsze byłem dowódcą. Mam wrażenie, że pozostawałem w dobrych stosunkach z żołnierzami pod
moją komendą, ale oni nie odgryzali się tak jak ty. A jeśli próbowali, dokładałem starań, by tego
zaprzestali. Nigdy nie uważałem się za tyrana, tylko za kogoś, kto wypracowuje najlepszą strategię
i dba o to, by została wcielona w życie. Wydawałem rozkazy. A potem spotkałem ciebie. - Spojrzał
na nią. - Nie lubiłem cię z początku, wiesz o tym.
- Nie bardziej niż ja ciebie - zauważyła Katharine.
- Wiem. Ale zmieniłem zdanie.
- Ja też.
- Naprawdę, Kate? Ale chyba nie całkiem, tak myślę.
- Bardzo jasno dałeś mi do zrozumienia, że nie jestem taką kobietą, jakie podziwiasz. Moja
kuzynka...
- Kate, widziałaś Julię. Wiem, że jej nie lubisz, ale tylko przez chwilę zapomnij o jej
postępowaniu, pomyśl tylko o tym, jak wygląda. Była i wciąż jest wyjątkowo piękna - zgadzasz się
z tym?
- Całkowicie.
- Twoja kuzynka jest taka jak ona. Jako dwudziestoletni młodzieniec ubóstwiałem Julię. Była dla
mnie ideałem kobiecego piękna. Przez lata oceniałem inne kobiety według niej. I choć już jej nie
kochałem, wciąż myślałem, że pewnego dnia ożenię się z kimś, kto wygląda jak ona. Doskonale
wiedziałem, czego szukam - kobieta o urodzie Julii, niewysoka, uległa, słodko zależna ode mnie,
potrzebująca mojej opieki. Po wszystkich tych latach w kurzu, hałasie i zgiełku bitewnym chciałem
spokojnego życia. Chciałem kogoś, kto by się nie kłócił... a potem spotkałem ciebie.
- Dlaczego zadałeś sobie ze mną tyle trudu?
- Dałem słowo Tomowi.
- Nie wydaje mi się, że to jedyny powód. Widziałeś, że jestem w rozpaczliwej sytuacji. Gdyby
Tilly była w takich samych tarapatach, zrobiłbyś dla niej to samo.
- Część, ale nie wszystko. Byłaś mi solą w oku, zawsze obecnym źródłem irytacji, kimś, z kim
musiałem coś zrobić, zanim oszaleję. Przejąłem po Tomie odpowiedzialność za ciebie.
- Nie chcę, żeby ktokolwiek za mnie odpowiadał!
- Wiem. To dlatego wszystko stało się tak intrygujące. Chciałem poszukać pięknego, delikatnego
bluszczu, a kogo znalazłem? Dziewczynę niezależną do szpiku kości, odważną jak Sholto i równie
trudną do ujarzmienia.
- Nie ujarzmisz...
- Cii! Jeszcze nie skończyłem.-Adam usadowił się wygodniej i podjął: - Moja wybranka miała
kojąco wpływać na rodzinę, być cierpliwa i wyrozumiała, stanowić przykład dla naszych dzieci. A
kogo spotkałem? Dziewczynę, która robi psikusy, która wolałaby walczyć, niż się poddać, która staje
się wojownicza, gdy się boi albo myśli, że może nie mieć racji, która jest nawet gotowa posłużyć się
pięściami, kiedy się rozzłości.
- Dziwię się, dlaczego w ogóle traciłeś czas na taką jędzę - powiedziała Katharine kwaśno.
- Och, ale ta sama dziewczyna jest taka odważna. Taka zdecydowana nie wzbudzać niczyjego
współczucia afiszowaniem się z uczuciami, kiedy cierpi. Miałem okazję poznać wielu odważnych
mężczyzn, a ona jest równie odważna jak każdy z nich i tak samo lojalna. Jest też inteligentna. A gdy
się uśmiecha, potrafi oczarować cały świat.
- Dlaczego mówisz takie rzeczy?
- Próbuję ci wytłumaczyć, czemu popełniłem tyle błędów. Co zrobiłem, że tak bardzo mnie nie
lubisz?
- Lubię cię.
- Nawet po tym... jak cię potraktowałem w bibliotece? - To była po części moja wina. Masz rację.
Robię psikusy, bywam wojownicza. Muszę wziąć na siebie część winy za to, co się stało. Adamie,
gdybyś wiedział, jak wyrzucałam sobie, że cię sprowokowałam, doprowadziłam do tego, że zarówno
ty, jak i Walter Payne powzięliście błędne wyobrażenia na balu u lady Marchmont. Stało się tyle
złego. - Wiem, co ja zrobiłem. A co zrobił Payne?
- Przyszedł tego samego dnia, tuż po tym, jak wyszedłeś. Poprosił mnie o rękę, powiedział, że go
zachęcałam. - Odwróciła się do Adama. - Nie było tak! Zaprosiłam go, żeby dosiadł się do nas przy
kolacji.
- Dlaczego to zrobiłaś?
- Och, potrzebowałam towarzystwa. Lorda Trencharda jeszcze nie było, a ty i Julia wyglądaliście
tak, jakbyście chcieli być sami.
- Pamiętam, że Julia mnie zdenerwowała. A później po raz pierwszy w życiu zobaczyłem, jaka
jest naprawdę. Ale mów dalej. Payne pomyślał, że go zachęcasz, i był rozczarowany, kiedy jego
nadzieje się rozwiały.
- Rozczarowany to za mało powiedziane. Przeszedł samego siebie. On... zachowywał się jak
szaleniec.
- Co powiedział? - Adam wyprostował się gwałtownie. - Co powiedział? - powtórzył z
naleganiem w głosie. - Naprawdę nie pamiętam. Byłam nadal zdenerwowana.
Groził mi, tak mi się wydaje. Nic konkretnego. Powiedział coś o tym, że ma nowy plan. Coś w tym
rodzaju. Naprawdę nie pamiętam.
- Kate, jeśli Walter Payne kiedykolwiek się do ciebie zbliży, musisz posłać po mnie, rozumiesz?
Żadnej niezależności, żadnego myślenia, że poradzisz sobie z nim sama.
- Dobrze. - Przerwała, ale po chwili podjęła z wahaniem: - Będziesz tam, Adamie?
- Czy tego chcesz, czy nie.
Wjeżdżali do Herriard Stoke. Adam powiedział szybko:
- Kate, mówisz, że nie czujesz do mnie niechęci. Jeśli naprawdę tak jest, może przynajmniej
zastanowisz się nad moją propozycją? Wciąż jestem zdania, że moglibyśmy być razem szczęśliwi. Ty
potrzebujesz domu, a ja żony. Żadne z nas nie spotkało nikogo innego, z kim chciałoby się związać.
Proszę cię, żebyś za mnie wyszła.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Katharine była w rozterce. To, co przed chwilą usłyszała, nie było wyznaniem miłości, niemniej
Adam w ciągu minionej godziny okazał jej szczery podziw. Czy to wystarczy? Spojrzała na niego
pełna wątpliwości i obaw.
Adam pokręcił głową.
- Ależ ze mnie głupiec' Oczywiście, teraz jesteś przygnębiona. To nie czas na podejmowanie
ważnych decyzji i nie powinienem był cię pytać. Czy mogę mieć nadzieję, że będąc tutaj,
zastanowisz się nad tym, co przed chwilą powiedziałem?
- Ja... tak, Adamie. I bardzo się cieszę, że znów jesteśmy przyjaciółmi.
- Przyjaciółmi? - powtórzył z uśmiechem. Powóz zatrzymał się przed domkiem Tilly. Adam ujął
dłoń Katharine i ucałował, po czym wyskoczył. Pomógł jej wysiąść i razem ruszyli ścieżką
prowadzącą do domku. Młodziutka służąca wprowadziła ich do środka.
Tilly spoczywała na leżance, ale jej oczy patrzyły bystro, a policzki były zarumienione. Katharine
podeszła, uściskała ją serdecznie i zarzuciła pytaniami o zdrowie.
- Czuję się lepiej, bo cię widzę, Katharine. I lorda Calthorpe'a. Dobry wieczór, sir. Jakie to
uprzejme z pana strony.
Następne pół godziny zajęło wypakowywanie bagaży Katharine z dwukółki i omawianie planów
na najbliższe dni. Tilly najwyraźniej była poważniej chora, niż Katharine przypuszczała, ale
wyglądało na to, że nareszcie powraca do zdrowia.
Adam udał się do mieszkającego po sąsiedzku lekarza, który podczas krótkiej rozmowy zapewnił
go, że pannie Tillyard już nic nie grozi, niemniej towarzystwo dobrze jej zrobi. Zakończył słowami:
- Ta jej służąca to dobra, rozsądna dziewczyna, ale pannę Tillyard czasem męczy jej trajkotanie,
dlatego wstaje i próbuje robić więcej niż powinna. Panna Payne dopilnuje, żeby leżała. Miło znów ją
widzieć. Obawiam się, że tutejsze sprawy nie idą tak jak za życia jej dziadka.
Po powrocie Adama do domku wszyscy troje napili się ulubionego kordiału Tilly, a potem
nadeszła pora pożegnania.
Katharine odprowadziła Adama do wyjścia.
- Po tym, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy przy furtce, odwróciłam się i zobaczyłam cię
stojącego na rogu - powiedziała. - Od razu pomyślałam, że jesteś apodyktyczny.
- A ja po powrocie do państwa Quentinów opowiedziałem im o swoim spotkaniu z sekutnicą.
- Dobrana z nas para - zauważyła Katharine, uśmiechając się ze smutkiem.
- Uważam, że tak - odpowiedział Adam, zupełnie poważnie. Ujął jej dłoń. - Dajmy spokój
przeszłości. Myślmy o przyszłości.
Katharine westchnęła.
- Wiem, że masz rację. Cokolwiek się wydarzy, Tilly i ja wyjedziemy z Herriard Stoke, jak tylko
ona poczuje się lepiej, i już tu nie wrócimy. Wykorzystam najbliższe dni na odwiedziny miejsc, w
których bywałam z Tomem, i ostatecznie się z nimi pożegnam.
- Och! Byłbym zapomniał. Cintra i stajenny będą tu jutro. Załatwiłem dla niej miejsce w stajni w
gospodzie kawałek dalej. Ale... - Wyglądało na to, że się waha. - Aż boję się to powiedzieć. Będziesz
na siebie uważać, prawda? Twarz Katharine rozjaśniła się uśmiechem,
- Nie musisz robić takiej zmartwionej miny, Adamie. Obiecuję, nie będę już na ciebie warczeć za
to, że próbujesz się o mnie troszczyć. A zresztą, znam to miejsce i tutejszych mieszkańców jak własną
kieszeń. W pobliżu Herriards nic mi nie grozi.
Adam odjechał, a Katharine wróciła do domku. Wciąż się uśmiechała.
Wyglądasz na zadowoloną, Katharine.
Tilly, lord Calthorpe zadał sobie trud dostarczenia Cintry do Herriard Stoke, żebym mogła na niej
jeździć, dopóki tu jestem. Czy to nie miło z jego strony?
- Myślę, że to niezwykłe troskliwy dżentelmen. Zdaje się, że jesteś z nim w lepszych stosunkach
niż wówczas, kiedy widziałam was ostatnio?
- Różnie z tym bywa. - Katharine stwierdziła w duchu, że nie ma ochoty rozmawiać o swoich
stosunkach z Adamem
Calthrorpe'em nawet z Tilly. Wciąż nie bardzo wiedziała, co o tym myśleć.
- Obecnie chyba jesteśmy przyjaciółmi. Czy teraz możemy się zająć poprawą twego zdrowia?
W ciągu następnych dni Katharine opiekowała się Tilly i zbierała najnowsze wiadomości z
okolicy. Nie wszystkie były dobre. Państwo Payne' owie z początku cieszyli się opinią troskliwych
gospodarzy, ale Henry Payne nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Dobre wrażenie, jakie zrobił
po przyjeździe, zatarło się wskutek niedotrzymanych obietnic i rażącego zaniedbywania
obowiązków. Nie był już tak popularny w okolicy jak kiedyś, nawet wśród ziemiaństwa. Katharine
mogła jedynie współczuć i próbować pocieszać Nie była w stanie pomóc.
Po dwóch dniach w odwiedziny do Tilly przyjechali Adam i pani Caithorpe. Przywieźli mnóstwo
prezentów i dobrych życzeń. Zostali kilka godzin. Adam nie szukał okazji do rozmowy sam na sam z
Katharine. Tak czy inaczej byłoby to trudne, ale odniosła wrażenie, że chodzi o coś więcej. Celowo
dawał jej czas do namysłu i była mu za to wdzięczna. Czasami musiała łajać się za marzenia na
jawie, za naiwne wyobrażanie sobie dnia, kiedy pojawi się Adam i zażąda odpowiedzi, przysięgnie
wieczną miłość, powie jej, że jest zrozpaczony i nie może dłużej czekać na jej odpowiedź.
Oczywiście to nie stanie się nigdy, przenigdy. Adam ją lubił byli przyjaciółmi. Nie parą
zakochanych.
Odbywała codzienne przejażdżki na Cintrze, jednakże z początku nie jeździła zbyt daleko, bo nie
chciała zostawiać Tilly samej na dłużej. Gdy Tilly poczuła się lepiej, Katharine zaczęła wypuszczać
się dalej i tak jak powiedziała, żegnała się z krajobrazami dzieciństwa. Teraz, po roku od śmierci
Toma, wreszcie mogła wspominać go z miłością pozbawioną urazy, wracać myślami do ich przygód
i zabaw w Herriards i okolicach z pełnym czułości rozbawieniem.
Regularnie powracała do ich ulubionego miejsca - ruin starego zamku, który był pierwszą siedzibą
Payne'ów z Herriards. Ona i Tom nie raz i nie dwa dostali lanie za łażenie po minach, bo kamienie się
ruszały, a teren był niebezpiecznie nierówny. Dziadek kazał częściowo zasypać starą studnię i nakryć
ją po tym, jak dwunastoletni Tom zszedł na dno i nie mógł się wydostać. Trzeba było paru
miejscowych chłopów, którzy wyciągali go przez kilka godzin i chwilami wydawało się, że im się to
nie uda. Tom potem bardzo się tym chełpił. Utrzymywał, że sam by się uratował, wspinając się po
szczeblach, pozostałościach drabiny prowadzącej na sam dół. Na szczęście nie próbował. Szczeble
były zardzewiałe i kruche. Nie trzeba było wiele, by się załamały, a wówczas Tom spadłby na samo
dno studni.
Potem przez długi czas oboje trzymali się z dala od tego miejsca. Teraz Katharine przywiązywała
Cintrę do drzewa nieopodal zamku, a sama ostrożnie spacerowała wśród ruin. Może i było tu
niebezpiecznie, ale za to pięknie. Powietrze wypełniał aromat ziół, ptaki i drobniejsza zwierzyna
porobiły sobie schronienia w zrujnowanych kominach, w krzakach, w gęstym bluszczu porastającym
resztki murów, a w zarośniętych stertach kamieni zaczynały się pojawiać letnie kwiaty. Siadała tutaj,
wspominając przeszłość, myśląc o przyszłości, próbując dojść do ładu w kwestii stosunków z
Adamem, W końcu podjęła decyzję. Wyjdzie za niego. Życie z nim miało tak wiele do
zaofiarowania. Trzeba nauczyć się cieszyć tym, co jest, nie wzdychać do księżyca.
Tymczasem Catharine Payne, przebywająca wraz z rodziną w Bedfordshire, była ku swemu
wielkiemu zadowoleniu fetowana, komplementowana i podziwiana. Lord Acheson, towarzyski z
natury, chciał się pochwalić swoją najnowszą zdobyczą, przyszłą żoną - śliczną, młodziutką i świeżą
jak pączek róży. Spotkania towarzyskie w Souldrop Court urządzano z rozmachem, a przez dom
przewijały się tłumy. Niektórzy z gości zazdrościli Catharine świetnej partii, bo lord Acheson był
bardzo bogatym człowiekiem. Niewielu odważało się wysunąć wątpliwości co do tego związku, bo
lord był również porywczy.
Henry Payne i jego żona pławili się w blasku chwały padającym od córki i zażywali luksusów w
Souldrop. Nareszcie przynajmniej na jakiś czas mogli zapomnieć o kłopotach finansowych i używać
licznych rozrywek, które zapewniał im przyszły zięć. Tylko Walter nie bawił się dobrze. Sukces
siostry jeszcze bardziej podkreślał jego niepowodzenie. Ilekroć znaleźli się sam na sam, ojciec
dokuczał mu, nie dając zapomnieć o jego buńczucznej obietnicy poślubienia Katha-rine Payne i jej
fortuny.
- Czego mogę się po tobie spodziewać, Walterze? Zawsze potrafiłeś dużo mówić, nic poza tym!
Jak widać, najlepiej idzie ci z pokojówkami i dziewczętami ze wsi, ale kiedy w grę wchodzi coś
naprawdę ważnego, już nie jesteś taki dobry. Ostrzegam cię, jeśli nie zrobisz czegoś w sprawie tych
pieniędzy, będę skończony. A ty ze mną. Chcąc wywrzeć wrażenie na Achesonie, wydaliśmy o
wiele więcej, niż powinniśmy. Jak myślisz, co on zrobi, kiedy jego przyszły teść zostanie ogłoszony
bankrutem? Nie przypuszczam, że ten zarozumialec wytrwa przy Catharine, kiedy nasza rodzina
okryje się hańbą, a ty?
Walter, który wciąż boleśnie odczuwał pogardliwą odmowę Katharine, dotąd nie powiedział ojcu,
jaka to beznadziejna sprawa. Teraz też zapewnił z całą brawurą, na jaką było go stać:
- Nie martw się, ojcze. Dopilnuję, żeby Kate zmieniła zdanie. Nie zamierzam dać za wygraną.
- Miło by było zobaczyć jakiś dowód. Może powinieneś wrócić do miasta. Tracisz tu czas,
podczas gdy Katharine Payne bawi w Londynie. Na litość boską, jedź tam i zrób, co obiecałeś.
Albo więcej, powiedział sobie Walter. Był w niepokojąco mściwym nastroju, wściekły na siebie,
na ojca, ale najbardziej wściekły na Katharine Payne. Pojedzie do Londynu, odnajdzie ją, zmusi, żeby
go wysłuchała albo... Zapowiedział jej, że zapłaci za jego poniżenie, i czas, by tak się stało.
Przy kolacji jeden z gości świeżo przybyłych z Londynu wspomniał, że w stolicy bardzo brakuje
dystyngowanego towarzystwa i wymienił kilka rodzin, które niedawno wyjechały.
Henry Payne znacząco zerknął na Waltera.
- Zapewne moja kuzynka jest jeszcze w mieście? Mieszka u państwa Calthorpe'ów,
- Wyjechali w zeszłym tygodniu, wszyscy troje. Byłem zaskoczony tak jak wszyscy. Jednego dnia
byli na miejscu, a następnego znikli. Ciekaw jestem, skąd ten pośpiech, może pan wie? Mam
nadzieję, że to nie kłopoty rodzinne?
- O ile wiem, nie. Dziwne. Martwi mnie to. Walterze, myślę, że powinieneś dowiedzieć się czegoś
więcej. Nie mógłbym spać spokojnie ze świadomością, że nasza droga mała Kate ma kłopoty, a my
nie robimy nic, by jej pomóc.
Walter wyjechał następnego ranka i skierował się prosto do Dorking. To tam państwo
Calthorpe'owie zawieźli Katharine przed Bożym Narodzeniem, uznał więc, że to najbardziej
prawdopodobne miejsce ich powrotu. Jednak Bridge Heuse był zamknięty, ruch panował jedynie w
budynkach gospodarczych i stajniach. Pomocnik stajennego w odpowiedzi na pytanie o państwa
podrapał się w głowę.
- Czy młoda pani pojechała do posiadłości lorda Calthorpe'a w pobliżu Bath? - spytał Walter
niecierpliwie
- Nie wiem dokładnie, sir. Proszę zaczekać. Jem! - zawołał do chłopaka nieopodal. - Gdzie mieli
zabrać klacz panienki Payne?
- Kawał drogi stąd. Gdzieś w pobliżu Basingstoke. tak mi się zdaje. Herod Stone Stoke? Jakoś
tak.
- Dziękuję. Chyba wiem, o co chodzi.
- Konia jego lordowskiej mości posłano w inne miejsce - dodał usłużnie chłopak. - Zdaje się, że
jego lordowska mość i starsza pani zatrzymali się u przyjaciół. Jeszcze bliżej Basingstoke.
- Jeszcze raz dziękuję. - Walter rzucił chłopakowi kilka monet i odjechał. To, czego się właśnie
dowiedział, było niezwykle interesujące! Katharine Payne przebywała w Herriards, czyż nie? Bez
wątpienia postanowiła wykorzystać nieobecność jego rodziny. Calthorpe i ta jego wścibska matka
zamieszkali gdzie indziej. Ciekawe. Herriards zamknięto, a większość służby odesłano na czas
pobytu państwa w Londynie. Wyglądało na to, że będzie mógł mieć tę dziewczynę wyłącznie dla
siebie. Walter ochoczo ruszył w dalszą drogę.
Przeżył nie lada rozczarowanie, kiedy okazało się, że Katharine jednak nie zatrzymała się w
Herriards, tylko u swojej dawnej guwernantki w pobliskiej wiosce. Mimo to nie porzucił nadziei, że
ją dopadnie. Postanowił utrzymać swój pobyt w tajemnicy, toteż zamieszkał w pustym budynku
gospodarczym i płacił jednej z dziewek za dostarczanie mu jedzenia i picia. Dobrze, że nie
zapomniał, jak się dogadać z wiejskimi dziewkami. Dziewczyna, przyjaciółka Meg, służącej panny
Tillyard, w dobrej wierze opowiadała mu o zwyczajach Katharine, paplała jak nakręcona o paniczu
Tomie i pannie Kate i o ich zabawach w dzieciństwie, dziwiła się, dlaczego panna Kate odwiedza
miejsca ich dawnych zabaw, i pytała, czy to oznacza, że wkrótce opuści ich na zawsze. Walter słuchał,
uspokajał ją i odsyłał. Wkrótce natrafił na ślad Katharine, a jeżdżąc za nią, zawsze w bezpiecznej
odległości, odkrył, że szczególnie upodobała sobie stary zamek i często tam przebywa. To była jego
szansa. Zamek leżał w sporej odległości od innych budynków i był tak niebezpieczny, że okoliczni
mieszkańcy go unikali. Na pewno będzie mógł się tam do niej zbliżyć i nakłonić ją, by posłuchała
głosu rozsądku - albo zmusić do uległości. To mogłoby być nawet przyjemne. Walter ułożył plan i
czekał.
W końcu jego cierpliwość została nagrodzona. Po kilku dniach czyhania usłyszał, jak Kate
przyjeżdża, przywiązuje konia do drzewa na skraju polany i powoli idzie w stronę ruin. Przysiadła
na cembrowinie starej studni, zatopiona w myślach. Walter skorzystał z okazji.
- Dzień dobry, Kate.
Zaskoczona Katharine odwróciła się gwałtownie.
- Walter! Co tutaj robisz?
- Mieszkam tu. Zapomniałaś? Nie, nie wstawaj. Tak czarująco wyglądasz. - Uśmiechnął się do
niej ujmująco.
- Czego chcesz?
- Powiedziałem, nie wstawaj! Czemu jesteś taka podejrzliwa?
Katharine zacisnęła dłoń na szpicrucie.
- Pewnie dlatego, że kiedy widzieliśmy się ostatnio, nie rozstaliśmy się jak przyjaciele. Muszę już
iść. Mam wrażenie, że wtargnęłam na cudzy teren.
- Na cudzy teren? Mocne słowa. Jestem pewien, że nikt nie użyłby ich w odniesieniu do ciebie,
Kate. Co cię tu sprowadza? Nostalgia?
Katharine spojrzała na niego uważnie. Walter zachowywał się stanowczo zbyt przyjaźnie.
- Ja... żegnam się - odparła, próbując go wyminąć. Stanął jej na drodze.
- Dlaczego? Przecież będziesz tu mieszkać.
- Nie będę. Miałeś rację. Postanowiłam wyjść za lorda Calthorpe'a.
- O, nie, Kate, moja droga - powiedział, wciąż spokojnie, wciąż z tym nienawistnym, fałszywym
uśmiechem przyklejonym do twarzy. - Wyjdziesz za mnie! Za mnie, słyszysz!
- Przepuść mnie!
Pokręcił głową i położył jej dłoń na ramieniu.
- Kate, wysłuchaj mnie. Jestem gotów zawrzeć z tobą umowę. Daruj, ale nigdzie nie pójdziesz,
dopóki nie wysłuchasz, o co chodzi.
- Najpierw zabierz rękę,
Walter puścił ją i podniósł rękę do góry.
- Widzisz? Nie ma potrzeby się bać. Jestem nieszkodliwy, naprawdę.
- Nie boję się, Walterze.
- Cóż, powinnaś - warknął. Zmiana w jego zachowaniu była tak raptowna, że Katharine doznała
szoku. Ten Walter bardziej przypominał tego, którego znała, a jad w jego głosie sprawił, że zaczęła
podejrzewać go o szaleństwo.
Spytała ostrożnie:
- Słucham? Co to za umowa, Walterze?
- Widywałem was razem. Nie kochasz Calthrorpe'a bardziej niż on ciebie. Nie wiem, dlaczego
chcesz za niego wyjść. Przecież nie chodzi o to. że potrzebujesz jego pieniędzy, a on z pewnością,
nie potrzebuje twoich. - Podniósł głos. - Za to ja tak! Potrzebuję pieniędzy Payne'ów. Mój ojciec też.
Bez nich będziemy zrujnowani. Poza tym to są nasze pieniądze! Nasze z mocy prawa! - Ostatnie
słowu prawie wykrzyczał.
Katharine cofnęła się nerwowo. Walter spostrzegł to i z widocznym wysiłkiem nakazał sobie
spokój.
- Jeśli zależy ci tylko na małżeństwie - ciągnął, próbując się uśmiechać - możesz wyjść za mnie i
mieć Hetiards. Mój ojciec nie będzie żył wiecznie, a na razie zadbam o to, by moi rodzice nie
uchodzili ci w drogę.
Kiedy zaczęła kręcić głową, powiedział szybko:
- Ze mną też nie musisz mieć do czynienia. To znaczy jak z mężem. Chcę tylko, żebyś za mnie
wyszła. Przysięgam, że potem zostawię cię w spokoju. Jeśli właśnie tego chcesz.
Nie była w stanie powstrzymać odruchu niechęci. Walter spostrzegł to i wyraz twarzy mu się
zmienił. Nagle stał się bardzo niebezpieczny.
Katharine zaczęła pojednawczo:
- Walterze, muszę przemyśleć to, co powiedziałeś. Rozumiem cię, jeśli chodzi o te pieniądze.
Zgadzam się, to nie jest sprawiedliwe. Herriards to łakomy kąsek, wierz mi. Daj mi trochę czasu.
Pozwól mi wrócić do Tiłly, a ja obiecuję, że rozważę...
- Bierzesz mnie za głupca? Widziałem, jak na mnie patrzyłaś przed chwilą. Nie chcesz niczego
przemyśleć, chcesz stąd uciec! No, cóż, nie dam się nabrać na twoje sztuczki! Nie pozwolę ci
odejść! Chcę odpowiedzi! Ajeśli będę musiał wziąć cię siłą tu i teraz, by zyskać pewność, że
postąpisz, jak zechcę, zrobię to! Rozumiesz? - Znów złapał ją za ramię i brutalnie przyciągnął do
siebie.
Katharine uniosła szpicrutę i uderzyła go w twarz.
Walter wpadł w gniew. Chwycił leżący na ziemi kawałek drewna i z całej siły uderzył ją w
głowę. Gwałtownie chwyciła powietrze i padła na ziemię jak kamień.
Walter patrzył na nią z przerażeniem. Leżała bez ruchu, biała jak papier, wyjąwszy szkarłatną
strużkę krwi na skroni. Co on zrobił? Choć myśl o pozbyciu się Katharine Payne nie była nowa,
rzeczywistość naprawdę go przeraziła. Pospiesznie ukląkł przy niej i rozsunął jej amazonkę. Nie
dawała znaku życia. Zabił ją. Na chwilę obezwładniły go wyrzuty sumienia i strach, ale instynkt
samozachowawczy wziął górę. Rozejrzał się wokół. Nie licząc konia skubiącego trawę na skraju
lasu, w okolicy nie było żywej duszy. Zanim ktoś zauważy, że Katharine nie ma, zostanie najwyżej
trzy godziny do zmroku. Poszukiwania można będzie rozpocząć dopiero rankiem. Jeśli ukryje ciało
dostatecznie dobrze, nie znajdą jej przez wiele godzin. Zanim do tego dojdzie, on będzie wiele mil
stąd. Nikt nie będzie go podejrzewał - nikt w wiosce nie wiedział, że jest w Herriards. Tylko
dziewka na farmie, ale on już dopilnuje, by zachowała milczenie.
Walter spojrzał na postać leżącą na ziemi i znów ogarnęła go panika. O Boże! Co on zrobił? Co się
z nim stanie, jeśli ktokolwiek dowie się, że on jest mordercą? Musi ukryć ciało, i to szybko. Gdzie?
Toczył wokół wzrokiem jak oszalały. Studnia. Odsunął pokrywę, wciągnął bezwładne ciało
Katharine na cembrowinę, po czym przechylił. Nie czekał na odgłos upadku, tylko chwycił szpicrutę
i pobiegł do konia przy drzewie. Jego wierzchowiec był w Herriards. Zostawił go tam celowo, by
móc niezauważony zaczaić się na Katharine. Musi posłużyć się jej koniem. Później wypuści go na
wolność. Najważniejsze to się stąd wydostać! Odwiązał konia, dosiadł go, mocno ścisnął mu boki
piętami i uderzył go szpicrutą Kate.
Cintra, instynktownie wyczuwając przerażenie obcego, zdenerwowana brutalnym traktowaniem,
stanęła dęba, a potem zaczęła rzucać się jak szalona, chcąc pozbyć się niechcianego ciężaru. Walter
nie był w stanie jej powstrzymać. Trzymał się desperacko przez minutę czy dwie, ale zahaczył o
zwisającą nisko gałąź, znalazł się w powietrzu, po czym poleciał w zarośla, które prawie go
przykryły. Nie ruszał się. Nie miał poruszyć się już nigdy. Skręcił kark.
Kierując się instynktem, Cintra w końcu dotarła do stajni, gdzie spowodowała nie lada
zamieszanie, kiedy stajenny próbował ją złapać. Podniesiono alarm, jeden z pomocników pobiegł
do domku Tilly i natychmiast posłano po lorda Cal-thorpe'a. Ale było zbyt późno, by bezczynnie
czekać na jego przyjazd. Zanim przyjedzie do Herriard Stoke, upłyną prawie trzy godziny i nie
zostanie za wiele czasu na poszukiwania przed zapadnięciem zmroku. Wszyscy mieszkańcy wioski
znali pannę Kate i wszyscy byli gotowi zrobić co w ich mocy. Jem Banks, właściciel gospody,
zorganizował ekipy poszukiwawcze i rozesłał je po wszystkich ścieżkach, połach, łąkach. Bez
rezultatu. Niestety, wszyscy zakładali, że Kate spadła z konia i leży ranna przy jakiejś ścieżce. Nie
przyszło im do głowy udać się na zamek. Nikt nigdy nie jeździł tam konno, a bardzo niewielu
odważyłoby się tam wybrać w pojedynkę.
Adam przyjechał o wiele szybciej, niż zakładano, ale i tak dzień chylił się ku końcowi. Przepytał
mężczyzn powracających z poszukiwań, wypytał Tilly o plany Kate na popołudnie, poszedł rzucić
okiem na Cintrę i zażądał od stajennego wyjaśnienia, dlaczego nie towarzyszył pannie Payne podczas
przejażdżki. Służący był zaniepokojony i przygnębiony, toteż upłynęła minuta czy dwie, zanim zdołał
mówić do rzeczy.
- Panienka Kate powiedziała mi, że dziś po południu nigdzie się nie wybiera. Ostatnio nie
jeździła, jak przystało... Chodziła własnymi ścieżkami. Powiedziała, że mnie nie potrzebuje. A
nawet, że mnie nie chce! - wyrzucił z siebie z rozżaleniem.
Adam był zbyt sprawiedliwy, by obwiniać stajennego. Wiedział, jaka Kate potrafi być uparta.
- Powiedz mi, dokąd zwykła jeździć - nakazał szorstko. -Nie! Nie zawracaj sobie głowy! Nie
znasz okolicy.
Wrócił do Tilly.
- Co Kate robiła przez ostatnie parę dni? Stajenny mówi, że nie zabierała go, bo go nie
potrzebowała. Dokąd jeździła? -spytał.
Żegnała się. Odwiedzała te wszystkie miejsca, gdzie bawiła się z Tomem. W większości nie są
daleko stąd. Zamek! Mogła pojechać na zamek. Była tam parę razy.
Jem Banks, który towarzyszył Adamowi do Tilly, pokręcił głową:
- Nie pojechałaby tam - zaprzeczył. -To niebezpieczne miejsce.
- Tak czy inaczej musimy to sprawdzić - oświadczył stanowczo Adam. - Mówiłeś, że szukaliście
wszędzie indziej.
Wzięli latarnie i drągi i pojechali w kierunku zamku Payne'ów. Pod drzewami było mroczno, i
mężczyźni najwyraźniej czuli się nieswojo. Wtem jeden z koni spłoszył się i o mały włos nie
zrzucił jeźdźca. Stanęli.
- Co to takiego? - wykrzyknął ktoś, wskazując podłużny kształt w zaroślach, Adam zeskoczył z
konia i podbiegł do znaleziska.
- Mężczyzna! - zawołał. - Jest martwy. Skręcił kark. -Przekręcił ciało na plecy. - O Boże!
- To Walter Payne! - zawołał ktoś. - Co on tu robi?
- Chcesz powiedzieć, co tu robił - poprawił Adam ponuro. - Zgaduję, że nic dobrego. Chodźmy!
Zajmiemy się tym w drodze powrotnej.
Zostawili ciało tam, gdzie je znaleźli, i ostrożnie przedzierali się przez las ku zamkowi.
- Lepiej niech pan nie jedzie dalej konno, wasza lordowska mość - ostrzegł Jem Banks. -
Tutejszy grunt jest bardzo niebezpieczny dla koni.
Zsiedli z koni i pieszo dotarli do polany. Tymczasem zrobiło się całkiem ciemno.
- Kate! - zawołał Adam. - Kate! - Odwrócił się do pozostałych.-Wszyscy razem! Wołajmy!
Krzyknęli i odczekali chwilę, ale kiedy echo zamarło, zapanowała cisza.
Adam ruszył naprzód.
- Mam zamiar się rozejrzeć - oznajmił.
- Milordzie, tu nie jest bezpiecznie - zaprotestował Jem.
- Skręci pan kark. Będziemy musieli wrócić tu jutro rano. Chyba że do tego czasu panna Kate się
odnajdzie.
- Ona tu jest. Gdzieś tutaj. Wiem to. - Adam myślał przez chwilę. - Zostanę tu - oznajmił. - Ja nie
mogę stąd odejść.
- To szaleństwo.
- Zostanę tu - powtórzył. - Nie zrobię żadnego głupstwa. Tylko nie chcę odchodzić.
Zrozumieliście? - Spojrzał w pełną dezaprobaty twarz Jema. - Może leży nieprzytomna gdzieś w
pobliżu. Jeśli w nocy odzyska przytomność i uda jej się zawołać, usłyszę ją. Nie chcę, żeby ktoś z
was zostawał -możecie wrócić jutro.
- A... co z panem Payne'em, milordzie?
- Z kim? A, tak. Musimy coś z nim zrobić. Sądząc z tego, jak leży, najprawdopodobniej spadł z
konia. Ale gdzie jest koń? Niech ktoś się tym zajmie. Ja w tej chwili mam co innego w głowie.
- Może jechał na klaczy panny Kate? Wróciła bez jeźdźca.
- W takim razie co stało się z panną Kate? Mężczyźni poważnie pokiwali głowami. Adam
powiedział:
- To wszystko wygląda bardzo tajemniczo. Niemniej pewien jestem, że ona jest gdzieś tutaj. -
Przeszukał wzrokiem ciemność. Mężczyźni stali bez ruchu. Adam odwrócił się i spytał: - Na co
czekacie?
- Pan Payne, milordzie... Co z nim zrobić?
- A. tak. Tak. Byłbym wdzięczny, gdyby kilku z was się nim zajęło. Trzeba go zabrać do Herriards
Czy tam ktoś jest?
- Dozorca, nikt więcej. Państwo Payne'owie zabrali jednego czy dwóch służących do Londynu, a
resztę zwolnili na lato. - W tłumku rozległ się szmer. Najwyraźniej był to powód do niezadowolenia.
- Cóż, coś trzeba z nim zrobić. Trzeba też posłać wiadomość do jego rodziny. Ale kłopot!
Słuchajcie, zabierzcie go do Herriards i pomóżcie dozorcy znaleźć jakieś miejsce, gdzie będzie
można go położyć. Powiadomcie pana Cruikshanka. Ja zajmę się resztą, jak.-.. jak... będę miał czas.
Dobrej nocy.
- Dobrze. Będziemy tu o świcie.
- Przynieście ze sobą jakiś sprzęt - sznury, coś w tym rodzaju. Możemy ich potrzebować.
- Jest pan pewien, że nic się panu nie stanie, milordzie?
- Całkiem pewien. Dobranoc.
Adam został sam. Zawiódł Sholta do pobliskiego strumienia i wytarł mu sierść pękiem trawy.
Ogier nie ucierpi, przebywając na dworze w tak ciepłą noc. Potem wrócił na polanę i zlustrował
wzrokiem otoczenie. Mężczyźni mieli słuszność - przeszukiwanie ruin nocą było wykluczone. Ale
nie mógł też stąd odjechać. Zwłaszcza że był przekonany, iż znajdzie tu Katharine. Noc była ciepła,
a on był przyzwyczajony do obozowania pod gołym niebem. Nic mu nie będzie. Usiadł na
przewróconym głazie.
- Co się dziś stało? Co Walter Payne robił w Herriard Stoke? Adam był pewien, że jego pobyt tutaj
ma coś wspólnego z Kate, i zrobiło mu się ciężko na sercu. Walter prawdopodobnie wiedział, gdzie
jest Kate, ale nikomu tego nie powie. Zamilkł na zawsze. Gdzie ją znajdą? Co, na litość boską, się jej
stało? Adam, nie mogąc usiedzieć na miejscu, wstał i zawołał ponownie:
- Kate! Kate! Gdzie jesteś? - Czekał, ale odpowiedziało mu milczenie. Uderzył dłonią o dłoń w
geście frustracji i rozpaczy. Co zrobi, jeśli Kate.... Nie. To niemożliwe. Kate nie mogła zginąć. Nie
mogła. Nie, kiedy znaczyła tak wiele. Znów rozejrzał się wokół. Wschodzący księżyc rzucał ukośne
srebrne cienie na ruiny zamku. Wszędzie czerń i srebro. Żadnego koloru, żadnego życia. Znów
rzucił się na ziemię, oparł łokcie na kolanach i wpatrzył się w luźno splecione dłonie. Nie
wyobrażał sobie utraty Kate. Była jego drugą połową, towarzyszką, przyjaciółką. Zaskoczony,
podniósł wzrok na księżyc. Kate była kimś więcej. Była miłością jego życia. Sensem jego istnienia.
Siedział, wpatrując się w księżyc jak lunatyk, podczas gdy ta myśl stopniowo przenikała do jego
świadomości. Wreszcie zamknął oczy. Jakimż był zadowolonym z siebie głupcem. Wbił sobie do
głowy, że pragnie ożenić się z Kate tylko dla jej dobra, jedynie po to, by ją chronić. On, który
zawsze szczycił się przenikliwością i bystrością umysłu. Jak mógł w to uwierzyć? Dlaczego
wcześniej nie rozpoznał swoich uczuć? Chciał poślubić Kate, bo żadna inna kobieta nie byłaby tą
właściwą. Niecierpliwie zerwał się z ziemi.
- Kate! - zawołał, głośniej niż kiedykolwiek, aż jego głos odbił się echem w ruinach. - Ka-a-a-
ate!
Katharine zamrugała powiekami, kiedy odbity blask księżyca padł na jej twarz. Gdzie była? W
każdym razie nie było tu zbyt wygodnie. Spróbowała się poruszyć, ale natknęła się na ścianę. W
ramieniu poczuła przeszywający ból. Zbierało jej się na mdłości, kręciło w głowie, robiło się słabo.
Następne, co skonstatowała, to ciemność. Księżyc znikł. Musiała zasnąć, chociaż nie mogła pojąć,
jak jej się to udało w takim stanie. Głowa pękała jej z bólu. Co ją obudziło? Czy coś usłyszała? Wtem
rozległo się znów: „Kate!" Próbowała odkrzyknąć, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nie
mogła mówić. Wstrząśnięta, spróbowała poruszyć ramieniem. Tym razem ból był jeszcze większy.
Zemdlała ponownie.
Kiedy przebudziła się po raz kolejny, drżała. Zimno i ciemno. Wokół ściany. Była w jakiejś
dziurze. Zdrową ręką pomacała ścianę za sobą. Kamienie. Metal. Jak to możliwe? Była w zamkowej
studni. Przerażona, zawołała najgłośniej jak zdołała:
- Adam! Pomóż mi! - Słowa nie były głośniejsze od szeptu. Katharine osunęła się na ziemię,
zrozpaczona. Nikt jej nie usłyszy. Przemarzła do szpiku kości. Zaraz umrze. Już nigdy nie zobaczy
Adama, nigdy nie będzie mogła powiedzieć mu, jak go kocha. Nigdy za niego nie wyjdzie. Nie
będzie z nim mieszkać. Kochać go. Po chwili zacisnęła zęby i postanowiła działać. Nie może
umrzeć. Musi żyć, musi wydostać się z tego okropnego więzienia. Po pierwsze, jak, u licha, się tu
dostała? Musiała się skupić, co było trudne przy tym łomotaniu w głowie. Drzemiąc i czuwając na
przemian, zebrała wydarzenia poprzedniego dnia w całość. Przed jej oczami pojawiła się twarz
Waltera Payne' a, wykrzywiona wściekłością, z czerwoną pręgą biegnącą przez usta. Uderzyła go
szpicrutą. Dlaczego? Zaatakował ją. Co stało się potem? Ale pamięć nie wracała. Jęknęła cicho. Nie
mogła sobie przypomnieć.
Kiedy Katharine otworzyła oczy po raz czwarty, poczuła się trochę przytomniejsza. Kawałek nieba,
który stąd widziała, nie był tak ciemny. To lepiej. Znów wschodził świt. Chyba ktoś przyjdzie jej
szukać? Usiłowała wstać, pot spływał jej po twarzy, w głowie dudniło, a ramię przyszywał piekący
ból. Ale zapomniała o bólu, gdy tylko usłyszała wołanie Adama:
- Kate! Kate! Gdzie jesteś?
- Jestem tutaj, Adamie. Jestem tutaj! Pomóż mi! Och, Adamie, pomóż mi! Jestem w studni!
Więcej głosów. I znów Adam.
- Cicho! Zdawało mi się, że coś słyszę, ale za bardzo hałasowaliście. Słuchajcie!
Katharine ledwo trzymała się na nogach. Zdrową ręką uchwyciła się resztki metalowego stopnia.
- Jestem tutaj! - zawołała. - Pomóż mi! Adamie, pomóż mi!
−
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Plama światła dziennego znikła, bo przez cembrowinę przechyliło się kilka głów. Rozległy się
okrzyki:
- Jest tutaj! Patrzcie! To panienka Kate! Stoi! Bogu dzięki!
- Odsuńcie się! Potrzeba więcej światła. Przygotujcie sznury! - polecił Adam i krzyknął: - Kate,
jesteś ranna?
Kate wzięła głęboki oddech. Naprawdę wyjątkowo trudno jej było wykonywać najprostsze
czynności, na przykład mówić. Wołanie pozbawiło ją resztek sił.
- No, Kate! Muszę to wiedzieć, żebyśmy mogli cię wy ciągnąć, nie robiąc ci przy tym krzywdy.
Jaki on praktyczny, pomyślała Katharine jak przez mgłę. Jaki racjonalny, nie traci czasu na okrzyki
ulgi czy wdzięczności. Nawet towarzyszący mu mężczyźni okazali więcej entuzjazmu. No, Kate!
Odpowiedz mu. Wzięła kolejny oddech.
- Chyba złamałam rękę. Nic poza tym. - Znów zrobiło jej się słabo i przytrzymała się mocno
metalowego stopnia.
- To dobrze! - Adam otarł rękawem pot z czoła. Jeden z mężczyzn bez słowa podał mu bukłak.
Podziękował skinieniem głowy, upił trochę i poczuł się lepiej. - Zejdę na dół - powiedział,
zdejmując surdut. - Dla pewności opasajcie mnie sznurem, ale myślę, że uda mi się zejść po ścianie.
Jem Banks na widok pobladłej twarzy Adama zaczął:
- Ktoś inny mógłby...
- Daruj sobie! Pannę Payne wyciągnę ja. Niemniej dziękuję. Będziesz miał dużo pracy, Jem.
Ciężkiej pracy. Wiesz, jak to się robi? Chodzi mi o wyciąganie dwojga ludzi za pomocą sznura. A
może mam ci pokazać?
- Potrafię to robić, milordzie. Proszę się nie martwić. Jest pan gotów?
- Tak myślę. - Przechylił się przez krawędź. - Kate, posłuchaj mnie!
- Ja... słucham, Adamie. - Jej głos wydawał się słabszy.
- Trzymaj się! Za minutę będę przy tobie. Postaraj się tylko przesunąć na bok. Możesz to zrobić?
Nie chciałbym się z tobą zderzyć.
- Chyba tak.
- Dobrze!
Adam skinieniem głowy dał znak mężczyznom, którzy przyszykowali sznury, i wszedł do studni.
Nie była bardzo głęboka - swego czasu została częściowo zasypana - a resztki żelaznej drabiny dały
mu wsparcie dla stóp. W wojsku brał udział w znacznie trudniejszych akcjach. Kate słabła, słyszał to
w jej głosie. Mogła być o wiele ciężej ranna, niż myślała albo przyznawała. Szok też dał jej się we
znaki. Jak zdołają wyciągnąć, nie pogarszając jej stanu? Jeśli Kate była naprawdę poważnie ranna,..
Nakazał sobie skupienie. Kate nic dobrego z tego nie przyjdzie, jeśli on pozwoli, by owładnął
nim lęk. Schodził powoli, ostrożnie, aż pod swoją stopą ujrzał jej twarz.
- Teraz najtrudniejsze - ostrzegł. Prześliznął się tuż przy niej i z niewymowną ulgą dotknął gruntu
pod nogami.
- Dobra dziewczynka - skomentował z aprobatą, kiedy się cofnęła, ułatwiając mu przejście. Ale do
szczęścia było mu daleko. Knykcie palców Kate, którymi trzymała się stopnia, były białe. Druga ręka
zwisała bezwładnie u boku. Twarz miała brudną, pod warstwą brudu kredowobiałą, wyjąwszy
granatowy siniak na skroni. Na policzku dostrzegł zaschniętą krew.
Adam wziął głęboki oddech. Nie była to pora na to, by mocno objąć Kate, i w ten sposób dać
upust przemożnej uldze. Przede wszystkim musiał sprawdzić, czy nie ma więcej złamań, zanim ją
poruszy. Potem trzeba ją będzie wyciągnąć z tej dziury tak szybko i ostrożnie, jak się da. Zbadał ją
delikatnie. Jego zdaniem innych złamań nie było. Znów na nią spojrzał. Była, jeśli to możliwe,
jeszcze bielsza. Wargi jej drżały, a chociaż skrzywiła się, gdy jej dotknął, nie powiedziała nic. Kate
była naprawdę u kresu wytrzymałości. Pozwolił sobie na szybki, leciutki pocałunek.
- Niedługo będziesz bezpieczna, Kate - szepnął. - Jestem przy tobie i już nigdy nie puszczę. - Nie
był pewien, czy go usłyszała. Głowa opadała jej na piersi, a dłoń trzymająca pręt ześlizgiwała się.
Adam pracował najszybciej, jak potrafił w ograniczonej przestrzeni. Rzemieniem, który dał mu
jeden z mężczyzn, przywiązał złamaną rękę do jej boku. Podczas tego zabiegu Kate zemdlała. Złapał
ją, zanim upadła, i przez chwilę trzymał w objęciach, pocieszając się, że to dobrze, że jest
nieprzytomna - najbliższe parę minut na pewno by się jej nie spodobało. Potem obwiązał oboje
sznurem i zawołał do mężczyzn, by ich wyciągali. Powoli, z trudem, podwójny ciężar wydobyto na
powierzchnię. Chętne dłonie, zadziwiająco delikatne jak na silnych mężczyzn, uniosły Kate nad
cembrowiną i ułożyły na trawie. Adam wyszedł za nią. Nakrył ją ostrożnie surdutem, po czym stanął,
oddychając szybko, i poczekał, aż wrócą mu siły. Mężczyźni już przykrywali studnię na powrót i
zwijali sznury. Następnie Adam wziął Kate na ręce i poszedł do koni. Poprosił jednego z ludzi, by
potrzymał ją przez chwilę, wsiadł na konia i wziął ją z powrotem. Sholto drgnął niespokojnie, ale
uspokoił się, słysząc głos Adama. Powieki Kate uniosły się na moment. Na jej znękanej twarzy
pojawił się uśmiech.
- Adam - powiedziała z zadowoleniem.-Adam.
Niewielki orszak powoli ruszył ku wiosce. Część mężczyzn pojechała przodem, by uprzedzić Tilly i
lekarza o ich przyjeździe, toteż kiedy dotarli do domku, na Katharine czekało łóżko i pan Craikshank.
Złamana kość została wkrótce nastawiona, a lekarz uznał, że nie ma powodu, by nie zagoiła się bez
śladu. Bardziej niepokoiło go stłuczenie na głowię i fakt, że Kate spędziła noc w stanie szoku w tak
trudnych warunkach.
Kate oprzytomniała, ale wkrótce znów zapadła w stan półomdlenia. Wraz z upływem dnia robiła
się spokojniejsza i cichsza. Kiedy przyjechała pani Calthorpe, Adam siedział przy łóżku Kate, sam
wyglądając jak śmierć, lecz uparcie odrzucał wszystkie propozycje pomocy.
- Adamie, bądź rozsądny - nalegała matka. — Idź się prześpij. Kate nawet nie wie, że tu jesteś.
Teraz ja jej popilnuję. Pan Craikshank jutro znajdzie pielęgniarkę, jeśli uzna to za konieczne.
- Co my zrobimy?
- Pan Craikshank zaofiarował nam gościnę w swoim domu, Jeśli teraz pójdziesz tam i się
prześpisz, kiedy ja będę czuwać, będziesz mógł posiedzieć przy Kate wieczorem. Panna Tillyard
nie czuje się jeszcze za dobrze, ale będzie mogła iść po któreś z nas, jeśli nastąpi jakaś zmiana.
Zrób, jak powiedziałam, mój drogi. Kate nie będzie miała z ciebie żadnego pożytku, jeśli ty też
zachorujesz. Bądź rozsądny.
Adam niechętnie ustąpił. W swoim czasie tak często radził innym, by byli rozsądni, cierpliwi, nie
martwili się. Jakie to wszystko wydawało się teraz bez sensu. Jednakże udało mu się przespać kilka
godzin, toteż wrócił do pokoju Kate wypoczęty i gotów zająć się tym, co okaże się konieczne. Matka
powitała go w drzwiach z prawdziwą ulgą.
- Nie potrafię jej uspokoić, Adamie. Dałam jej moje krople, ale chyba zdały się na nic, a lekarz
mówi, że na razie nie powinniśmy dawać jej więcej. Tak się cieszę, że wróciłeś. Cały czas pyta o
ciebie, choć nie jestem pewna, czy wie, co mówi.
Adam zbliżył się do łóżka.
Złamana ręka utrudniała jej ruchy, ale Kate rzucała głową na boki, mruczała coś niecierpliwie,
jęczała, wołała łamiącym się głosem:.
- Adamie! Pomóż mi, Adamie! Powiedziałeś, że będziesz przy mnie! Gdzie jesteś?
- Jestem tutaj. - Adam usiadł przy łóżku i wziął zdrową rękę Kate w swoją. - Jestem tutaj. Teraz
możesz odpocząć.
Dźwięk jego głosu, zdaje się, uspokoił ją na chwilę. Niebawem zaczęła znów rzucać głową.
- Adamie, nie zostawiaj mnie! Nie odchodź! Odezwał się ponownie. Ucichła, ale na krótko.
Wkrótce zaczęła wyrzucać z siebie łamiącym się głosem:
- Patrzysz na nią z takim uczuciem, Adamie. Chciałabym, żebyś patrzył tak na mnie. Dlaczego
na mnie tak nie patrzysz? Z takim czułym uśmiechem. Nie kochasz mnie, to dlatego, prawda?
Adamie! Lubisz mnie, to wszystko. - Dłoń w jego dłoni poruszyła się konwulsyjnie. - To wystarczy,
Adamie. Zrobię wszystko, żeby wystarczyło. Ale proszę, proszę, nie zostawiaj mnie! Proszę, nie
odchodź!
Słuchanie, jak niezależna Katharine tak otwarcie deklaruje swoje uczucia, wywarło ogromne
wrażenie na obojgu. Matka Adama miała łzy w oczach.
- Wiedziałam, że cię kocha. Nie zdawałam sobie sprawy. jak bardzo. Nie wolno ci jej zawieść,
Adamie.
Pokręcił głową.
- Nie zrobię tego na pewno. Idź i trochę odpocznij. Teraz ja z nią zostanę. - Z powrotem odwrócił
się ku postaci na łóżku, mówiąc do niej szeptem, aż ucichła.
Dzień miał się ku końcowi. Tilly przyniosła lampę, którą postawiła na stoliku z dala od łóżka.
Posiedziała chwilę, po czym udała się na spoczynek. Służąca przyszła z tacą dla Adama i świeżym
wywarem z jęczmienia dla Katharine. Później wróciła pani Calthorpe. Rzuciwszy okiem na
Katharine, zaczęła nalegać, żeby Adam wyszedł się przejść.
- Mówisz, że od jakiegoś czasu jest spokojna? Moim zdaniem śpi. To dobry znak. Wróć za pół
godziny.
Gdy tylko Adam pojawił się na ulicy, zarzucono go pytaniami o Katharine. Zrobił, co mógł, by
uspokoić napotkanych ludzi i jeszcze raz podziękował wszystkim za pomoc.
- Kiedy panicz Tom zginął, to był zły dzień dla nas, mi lordzie - powiedział poważnie jakiś
siwowłosy wieśniak. - Herriards nie będzie takie samo bez panienki Kate.
Adam przytaknął. Jego świat też nie byłby taki sam bez panienki Kate.
Kiedy wrócił do pokoju chorej, matka zapewniła go, że Katharine nie drgnęła.
- Nie miej takiej zmartwionej miny, mój drogi! Myślę, że ona wraca do zdrowia, naprawdę.
Zajrzał tu lekarz i dał jej krople, a więc znów zasnęła, ale był bardzo dobrej myśli. Musimy
dopilnować, żeby piła dużo wywaru z jęczmienia. Możesz siedzieć przy niej, jeśli chcesz. Ja położę
się na kanapie.
Pani Galthorpe ułożyła się wygodnie na kanapie przy oknie, a Adam znów usiadł przy łóżku. Kate
powracały rumieńce i oddychała bardziej miarowo. W pokoju było cicho, bo wszyscy udali się na
spoczynek. Adam rozmyślał o Tomic, o tym, jak śmierć jednego młodego człowieka może zmienić
bieg wielu ludzkich losów. Zastanawiał się, co się stanie z Herriards i tamtejszymi ludźmi, skoro
spadkobierca Henry'ego Payne'a nie żyje, nawet współczuł rodzinie Waltera. Jednak przede
wszystkim był zadowolony z tego, że siedzi przy Katharine, i niezmiernie wdzięczny losowi, że prze-
żyła.
Katharine poruszyła ręką. Adam wstał i pochylił się nad nią. Otworzyła oczy.
- Chce ci się pić? - spytał. Sennie skinęła głową, toteż podał jej szklankę wywaru z jęczmienia i
podtrzymał ją, podczas gdy piła. Kiedy próbował wycofać ramię, jęknęła cicho w proteście.
- Nie odchodź! - szepnęła. - Zostań ze mną. Potrzebuję cię, Adamie. Zawsze będę cię
potrzebowała. Nie mogłabym żyć bez ciebie.
Był głęboko poruszony.
- Mówiłem ci, że nie odejdę - powiedział cicho, odstawiając szklankę na stolik i opierając
Katharine wygodniej o swoje ramię. - Nie wolno ci mówić.
Uśmiechnęła się do niego z trudem,
- Ale ja chcę! Muszę to powiedzieć. Przez całą noc myślałam tylko o tym, że nie będę mogła
powiedzieć ci... jeśli umrę... że cię kocham, Adamie. Nie powinnam była mówić, że za ciebie nie
wyjdę. Kocham cię tak bardzo, że nie ma znaczenia.
- Co nie ma znaczenia?
−
Że nie kochasz mnie tak, jak bym tego chciała. Tak jak kochałeś Julię.
−
Kocham cię, Kate,
- Wiem, że tak. Głupio byłoby z mojej strony oczekiwać czegoś więcej, prawda? Kocham cię
wystarczająco mocno za nas obydwoje. Wystarczy, że będziemy razem. Ale nie zostawiaj mnie... nie
zniosłabym tego. Nie zniosłabym tego, Adamie. - Łzy powoli spływały jej po policzkach i kręciła się
niespokojnie na łóżku.
- Kate, jesteś chora, musisz spać. Nie zostawię cię, obiecuję. Nigdy cię nie zostawię. Teraz
odpocznij. Porozmawiamy, jak poczujesz się lepiej. Śpij, kochanie. - Adam ułożył ją na poduszkach,
otarł jej łzy i pocałował w policzek. Westchnęła cicho, z zadowoleniem, i zasnęła na powrót.
Adam wstał i przeciągnął się. Ręka mu zesztywniała, ale to nieważne. Chyba Kate naprawdę
dochodziła do siebie, Tylko czy to była Kate? Miał wrażenie, że tak naprawdę wcale jej nie znał.
Przyglądał się śpiącej postaci na łóżku. Zawsze tak się starała ukrywać wrażliwą, namiętną kobietę,
prawdziwą Katharine Payne. Czy wiedziała o jej istnieniu? Sam dopiero niedawno odkrył, jak
bardzo, jak bezgranicznie ją kocha, i nie zdążył jeszcze pomyśleć o jej uczuciach wobec niego.
Ostatnie dziesięć minut było objawieniem. Obojętna, niezależna Kate szlochała, błagała, odsłoniła
przed nim duszę. Kate kochała go niemal tak bardzo jak on ją. Spojrzał na łóżko. Moja kochana,
pomyślał, nigdy nie będę bardziej dumny i bardziej pokorny niż w tej chwili. Uwielbiam cię. Nigdy,
póki żyję, rozmyślnie nie zranię cię ani nie rozczaruję.
Pani Calthorpe ocknęła się.
- Przepraszam, Adamie. Chyba zasnęłam. Czy coś się zmieniło?
- Troszeczkę, tak myślę - powiedział, powstrzymując uśmiech. - Kate chyba czuje się o wiele
lepiej, mamo. Śpi bardzo spokojnie. Mam wrażenie, że najgorsze minęło.
Matka przyglądała mu się uważnie.
- Adamie, ostatnim razem wyglądałeś tak, kiedy byłeś małym chłopcem, a ojciec dał ci
pierwszego kucyka. Pamiętasz? Szalałeś z zachwytu. - Podeszła i ucałowała go. - Myślę, że coś
naprawdę się zmieniło. Uważam, że ty i Kate będziecie bardzo szczęśliwi.
Adam uściskał matkę.
- Na pewno tak będzie, mamo. Miałaś rację co do Kate. Jest stworzona dla mnie. Jedna jedyna. Skąd
wiedziałaś?
Po prostu wiedziałam - odparła pani Calthorpe.
Katharine przespała całą noc i rankiem, wyjąwszy złamaną rękę i guz na głowie, była prawie taka
sama jak przed wypadkiem. Pan Cruikshank powiedział, że może wstać i posiedzieć w ogrodzie.
Adam pojawił się u niej, gdy tylko się ubrała, i zaoferował się, że zniesie ją po schodkach.
- To z pewnością nie jest konieczne - powiedziała chłodno. - Potrafię iść sama.
Spojrzał na nią nieufnie. Oto Kate, którą poznał nieopodal kościoła w ubiegłym roku. Kate
sekutnica. Ogarnęło go rozbawienie, miał ochotę serdecznie się roześmiać. Pilnował się jednak, żeby
nic z tego, co czuł, nie odmalowało się na jego twarzy.
Powiedział spokojnie:
- W takim razie pozwól mi iść przed tobą po schodach. Szkoda by było, gdybyś uszkodziła sobie
rękę jeszcze bardziej. Chodźmy.
Przeszła niepewnie przez pokój, zatrzymała się przy drzwiach i oparła o słupek. A potem oznajmiła:
- Chyba zostanę tutaj. W ogrodzie będzie za gorąco.
- Kate, moja kochana sekutnico, moja słodka jędzo, pozwól mi znieść się po schodach. Zrób mi tę
przyjemność. Tak chcę z tobą porozmawiać, a tutaj nie bardzo mogę.
- Zeszłej nocy dość powiedziałeś - zauważyła.
- Wydawało mi się, że ty też.
- Byłam chora. Nie wiedziałam, co mówię.
- Naprawdę? Naprawdę, Kate?
- Może i wiedziałam, ale nie musisz się tym przejmować - burknęła z dawną obojętnością.
- Och, nie, nie możesz zwracać się do mnie tym tonem nigdy więcej. Widziałem prawdziwą Kate
Payne.
- Nie możesz zapomnieć o tym, co powiedziałam tej nocy, Adamie? To takie upokarzające!
- Pozwól, że zniosę cię po schodach. Jest coś, co chciałbym ci powiedzieć. Nikt nie będzie nam
przeszkadzał. Mama zabrała pannę Tillyard na przejażdżkę na wieś.
- Co chcesz mi powiedzieć?
- Dopiero w ogrodzie.
Z rezygnacją machnęła ręką, pozwalając wziąć się na ręce i znieść po schodach.
W ogrodzie usiadła pod jabłonią, starając się nie patrzyć Adamowi w oczy. Wziął ją za rękę.
- Nie zamykaj się przede mną, Kate. Nigdy się przede mną nie zamykaj.
- Co masz na myśli?
- Chodzi mi o to - odparł z naciskiem - że gdybyś wyparła się dziewczyny, którą ujrzałem tej nocy,
zraniłoby mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Niech cały świat zna Katharine Payne z Bridge
House czy londyńskich salonów. Ale nie wolno ci pozbawiać mnie prawdziwej Kate Payne. Zako-
chałem się w niej, zanim się dowiedziałem, że istnieje, a teraz, kiedy wreszcie ją zobaczyłem, nie
zadowolę się namiastką. Kocham cię, Katharine. Nigdy w to nie wątp. Namiętnie i na zawsze.
- Powiedziałeś, że chcesz, żebyśmy się pobrali, bo ja potrzebuję domu, a ty żony.
- Byłem szalony. Potrzebuję ciebie. Żadnej innej. Założenie z tobą domu, mieszkanie w
Calthrorpe, budowanie wspólnej przyszłości, to wszystko czego chcę. Potrafisz mi wybaczyć, że
dotychczas byłem tak ślepy?
−
Zdaje się, że nazwałeś mnie swoim kochaniem.
–
Myślałem, że śpisz.
Uśmiechnęła się.
- A jednak słyszałam. Może więc rzeczywiście to, co mówisz, jest prawdą. Może nie chodzi tylko o
to, że jest ci mnie żal.
- Żal! Oszalałaś? Poczekaj, aż wydobrzejesz. Wtedy pokażę ci, co do ciebie czuję.
- To tylko ręka, Adamie. - Kate spojrzała na niego z ukosa. Poczuł, że nie jest w stanie
powstrzymać śmiechu. W końcu wybuchnął, radosny, triumfalny. Kate zrobiła obrażoną minę, więc
pomógł jej wstać, ostrożnie objął ramieniem jej zdrowe ramię i powoli przyciągnął do siebie.
Pocałunek zaczął się delikatnie, niemal po bratersku, pomyślała, rozczarowana. Po chwili uznała, że
się pospieszyła z osądem. Pocałunek pogłębił się, stał się czulszy, bardziej namiętny. To doznanie nie
dawało się porównać z niczym, czego doświadczyła wcześniej. Zawirowała jak liść podczas burzy,
uniosła się w powietrze jak puch ostu, krew szumiała jej w żyłach, a jednak przez cały ten czas czuła
się bezpieczna w objęciach Adama. Kiedy ją puścił, musiała się go przytrzymać, w przeciwnym razie
byłaby upadła.
- Tak mi przykro - powiedział. - Chciałem być delikatny. A potem... jesteś jak wino, Katharine.
Uderzasz mi do głowy. Mogłem zrobić ci krzywdę. Nie powinienem, był.
- Nie mów tak. To nie była słabość. Jeśli się ciebie przy trzymałam, to nie dlatego, że jestem
chora. Adamie. I nie wolno ci mówić, że nie powinieneś mnie całować tak jak przed chwilą. Ja...
chcę więcej! Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że mogłabym się od tego uzależnić.
Adam pokręcił głową.
- Nie powinienem był tego robić, tak czy inaczej. To nie czas ani miejsce na takie rzeczy. A skoro
przy tym jesteśmy...
Pomógł jej usiąść.
- Teraz, kiedy uporządkowaliśmy nasze sprawy...
- Tak to nazywasz? - mruknęła Katharine. - Ja osobiście rzadko bywam tak nieuporządkowana.
Adam zignorował tę uwagę.
- Powiem ci, dlaczego tak naprawdę cię tu przyprowadziłem. I nie boję się, że mnie źle
zrozumiesz. Nie teraz. Chcę, żebyś za mnie wyszła.
- Cóż, mam nadzieję...
- Siedź spokojnie i pozwól mi skończyć. Chcę, żebyśmy pobrali się najszybciej, jak się da.
Pomijając całkiem naturalne pragnienie posiadania cię dla siebie, chcę dopilnować, byś była
całkowicie bezpieczna. Musimy skończyć z tymi nonsensami w sprawie spadku Framptonów.
Dopóki się nie pobierzemy, grozi ci niebezpieczeństwo.
- Nie sądzę, by Walter próbował kolejnych podstępów. Tak się zdziwi, kiedy usłyszy, że wciąż żyję, że
się nie ośmieli.
- Pamiętasz, co się wydarzyło w ruinach?
- Ni stąd, ni zowąd pojawił się Walter. Chciał porozmawiać. Powiedział, że się ze mną ożeni, czy
mi się to podoba, czy nie. Próbowałam uciec. Wtedy mnie zaatakował,
-Zranił cię?
Nie wtedy. Uderzyłam go szpicrutą. Widziałam krew na jego twarzy.
–
Co stało się potem?
Zmarszczyła czoło.
- Nie jestem pewna. Chyba uderzył mnie czymś ciężkim. A kiedy się przebudziłam, byłam w
studni.
Adam zawahał się.
- Był łajdakiem. Dzięki Bogu, znaleźliśmy cię w samą porę. - Mocno ścisnął jej dłonie w swoich.
- Kate, muszę ci to powiedzieć. Walter już dostał za swoje. Nie żyje.
- Nie żyje! Jak to? Ty nie...
- Nie. Był martwy, kiedy go znaleźliśmy. Spadł z konia.
- Jak to możliwe? Nie miał konia! Zauważyłabym go.
- Gdzie była Cintra?
- Przywiązałam ją do drzewa. Nie chciałam ryzykować zabierania jej na ruiny.
- Tak właśnie zginął Walter. Próbował uciec na Cintrze. Prawdopodobnie wpadł w popłoch.
- I Cintra go zrzuciła? To całkiem możliwe, jeśli źle ją potraktował.
Adam powoli kiwnął głową.
- Pewnie tak było.
-Mimo wszystko żal mi go, Adamie. Ten przeklęty spadek! Gdyby nie ta obsesja...
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Wreszcie Adam przerwał ciszę:
- I tak chcę się z tobą ożenić, tak szybko jak to możliwe.
Zerknęła na niego.
- Teraz to nie jest konieczne, prawda?
- Bardziej niż kiedykolwiek. Wyjdziesz za mnie tutaj, w Herriard Stoke, jak tylko wydobrzejesz.
To będzie cichy ślub, naturalnie. Śmierć twego kuzyna, nie mówiąc o innych sprawach...
- Czyżbyś mi rozkazywał, co mam robić, Adamie?
- Tak!
- W takim razie, ten jeden jedyny raz, poddaję się. Myślę, że to doskonały pomysł.
- Dobrze. Zaraz się wszystkim zajmę. Muszę też napisać do Iva. Chciałbym, żeby przyjechał.
- Tak się cieszę.
- Dlaczego?
- A dlaczego nie? Jest twoim przyjacielem. Lubię go. Tak dobrze tańczy walca i tak miło się z nim
rozmawia -powiedziała Katharine niewinnie.
Adam wziął ją pod brodę i oznajmił, robiąc groźną minę:
- Jeśli kiedykolwiek zobaczę, że z kimś flirtujesz, z najlepszym przyjacielem czy kimkolwiek
innym, przebiję go szablą, a potem wyrwę mu serce. Rozumiesz?
- Doskonale! A jeśli ja kiedykolwiek zobaczę, że zalecasz się do Julii...
- Nie zalecałem się. Nigdy w życiu nie umizgałem się do nikogo. - Zamilkł raptownie. - Teraz się
zalecam - podjął z udanym niesmakiem. - Zalecam się do mojej przyszłej żony.
−
EPILOG
Lipiec 1817 roku
Mniej więcej rok później lord Calthorpe wszedł do sypialni żony z listem w ręku. Lady Calthorpe
siedziała w łóżku, nieco blada.
- Dochodzisz do siebie, moja droga? - spytał, schylając się, by ją pocałować.
Chwyciła go za rękę.
- Spodziewam się - odparła. - Daj mi jeszcze kwadrans. Czy to list od twojej matki? Chyba nie
odwołuje swego przyjazdu w tym miesiącu, prawda? Mam nadzieję, że nie! Nie mogę się doczekać
pokazania jej tego wszystkiego, czego dokonaliśmy w Calthorpe od jej ostatniej wizyty.
- Moja kochana dziewczyno, nie wyobrażam sobie, co mogłoby powstrzymać moją matkę, od
przyjazdu.
- Czas, byśmy jej powiedzieli, że za sześć miesięcy zostanie babcią. - Katharine wyglądała na
zaniepokojoną. -Nie będzie miała nic przeciwko temu, prawda?
- Ani trochę. To dlatego tak chciała, żebym się ożenił. Nie może się doczekać wnuków.
- Tak? A ja myślałam, że to dlatego, że mnie lubi - powiedziała Katharine żałośnie.
Adam ucałował palce, ściskające mu dłoń.
- Uwielbia cię. Ale nie tak jak ja.
Po chwili Katharina spytała:
- To kto przysłał ten list?
- Ivo. Wybiera się do swego ojca, do Sudiham, i chciałby nas odwiedzić po drodze.
- Wspaniała wiadomość! Kiedy?
- Od jutra za dwa tygodnie. Zgadzasz się?
- Naturalnie! Ale chyba tym razem nie zatańczę z nim walca.
Lord Trenchard został przyjęty w Calthrorpe z otwartymi ramionami. Katharine od początku czuła
się swobodnie w jego towarzystwie, chociaż nigdy nie miała najmniejszej ochoty z nim flirtować.
Adam naturalnie wciąż zaliczał go do grona najlepszych przyjaciół.
Po kolacji Ivo opowiedział im najświeższe nowiny z Londynu. Pod koniec zauważył ostrożnie:
- Podobno Henry Payne powrócił do Herriards, ale wątpię, czy utrzyma się tam długo. Krążą
pogłoski, jakoby chciał naruszyć prawo majoratu. Słyszeliście o tym?
- Nie wypuszczaliśmy się nigdzie od przyjazdu, to jest od zeszłego roku. Nic nie słyszeliśmy. Co
się mówi o Walterze, jeśli w ogóle?
- Powstały plotki, naturalnie. Nic istotnego. Nic, na co mogliby się rzucić łowcy sensacji.
Acheson poślubił Catharine Payne mimo kłopotów jej ojca. Nie wiadomo, komu bardziej współczuć:
wybuchowemu mężowi czy lekkomyślnej żonie. - Wszyscy się roześmiali, po czym Ivo podjął z
komiczną miną: - Skoro przy tym jesteśmy, Balmenny zatrzymał żonę w domu w Irlandii. W
Londynie w tym sezonie jej nie widziano. Chyba próbuje ratować rodzinę, zanim będzie za późno.
- Mądry człowiek! - zauważył Adam od niechcenia, napełniając kieliszek gościa. A potem usiadł
wygodniej. - A więc, Ivo, co sprowadza cię do Somerset? Twój ojciec?
- Przede wszystkim. Spędzę z im trochę czasu. Wygląda na to, że odkąd się pogodziliśmy, chce mnie
często widywać. Starzeje się, Adamie. Teraz żałuję tych lat, które spędziliśmy z dala od siebie. Cóż,
nie mogę nic na to poradzić. Było, minęło. - Zamilkł na chwilę. - Nawiasem mówiąc, w mieście
widziałem pułkownika Ancrofta. Wystąpił z wojska i wynajął dom na Mount Street. Mieszka w nim
sam. Moim zdaniem wygląda na nieco zagubionego. Nie ma rodziny?
- To długa historia, Ivo - odparł Adam. Jego ton wskazywał, że nie zamierza powiedzieć nic
więcej,
- Nie do rozpowszechniania, jak ozumiem?
- Cóż, ja jej nie będę opowiadał, w każdym razie - potwierdził Adam. — Swoją drogą chętnie
zobaczyłbym się z pułkownikiem. Kate, kochanie, miałabyś coś przeciwko temu, gdybym go tu
zaprosił? Chciałbym, żebyś go poznała.
- Chyba trzeba się z tym pospieszyć, prawda? - spytał Ivo z szelmowską miną. -. Może zostanie
ojcem chrzestnym? Szczerze mówiąc, sam na to liczyłem.
–
Siedź cicho, Ivo! - Katharine zarumieniła się.
Adam uniósł brwi.
−
Co takiego? Zafundować własnemu dziecku rozpustnika na ojca chrzestnego?
−
Poprawię się. Zostanę pastorem. Cokolwiek zechcecie. Co mam zrobić?
- Nic tak radykalnego, ale porozmawiamy o tym bliżej Bożego Narodzenia - obiecał Adam z
szerokim uśmiechem. - Kiedy przyjdzie czas, rozważymy twoją ofertę. Będziesz gotów się stawić?
−
Spróbuj mnie powstrzymać.
- Ivo, zabrzmiało to tak, jakbyś miał jeszcze inny powód przyjazdu tutaj - wtrąciła Katharine,
uznając, że czas zmienić temat. Choć mąż śmiał się z niej, wolała nie kusić losu.
- Cóż, jest inny powód.
- Kobieta. Opowiedz nam! - zawołała Katharine z triumfem.
- Niezupełnie kobieta, Kate. Dziewczyna. A właściwie chłopczyca.
- Co takiego? To nie wygląda na twój zwykły podbój, Ivo.
- Och, nie uganiam się za nią. Jest o wiele za młoda. To ona mnie ścigała. Z pistoletem. Swoją
drogą świetnie strzela.
Katharine spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Zmyślasz.
- Przysięgam, że nie.
- Mój drogi, dlaczego chcesz ją odszukać? - spytał Adam. - Pomyślałbym, że wolisz trzymać się
od takich rzeczy z daleka.
- Jestem ciekaw. Chcę się dowiedzieć, co się z nią stało. To intrygująca sytuacja. Chcielibyście
usłyszeć o niej coś więcej?
Oboje Calthorpe'owie zażądali, żeby natychmiast opowiedział im całą historię.
- Nie znam całej historii. Podejrzewam, że jeszcze się nie skończyła. - Ivo upił łyk wina, pomyślał
przez chwilę i podjął:
- Wszystko zaczęło się, kiedy byłem na urlopie, wiosną tysiąc osiemset piętnastego. Próbowałem
odwiedzić ojca, pogodzić się z nim przed powrotem do pułku, ale nie chciał mnie widzieć. Nie za
bardzo wiedziałem, co z sobą robić, postanowiłem więc zatrzymać się u ciotki, która mieszka
niedaleko...
- Noc była ciepła, toteż kiedy gość udał się do swego pokoju, lord i lady Calthorpe'owie poszli na
przechadzkę do ogrodu.
−
I co myślisz o opowieści Iva? - spytał Adam.
−
Myślę, że to najlepsza rzecz, jaka mogła się mu przytrafić - odparła powoli Katharine.
−
Co chcesz przez to powiedzieć?
- Może nie ma najlepszego zdania o tej dziewczynie, ale ona go intryguje. Wiesz, Adamie, że Ivo
nie byłby szczęśliwy z banalną debiutantką. Zanudziłaby go w mgnieniu oka. Tak, przepowiadam, że
twojego przyjaciela czekają ciekawe chwile.
- Możesz mieć rację. - Adam stracił zainteresowanie te-. matem, odwrócił się i wziął Kate w
objęcia. - Nas czekają ciekawsze, moja miłości. Moja prawdziwa, jedyna miłości.
Pocałowali się. Ivo zobaczył ich z okna i przez moment poczuł coś, czego jeszcze nie zaznał. Co
co mogło być wspaniałe.