UFO i Jackowski
Dwa i pół tysiąca lat temu chiński mędrzec Sun Tzu w traktacie
„Sztuka Wojny” dał radę dla tych, którzy spotykają się z niezwykłą
siłą i miażdżącą przewagą przeciwnika. Sun Tzu sugeruje w takiej
sytuacji, aby zastosować podstęp wykorzystując nasz najsilniejszy
element, którego druga strona nie będzie się spodziewać.
Badanie zjawiska UFO jest właśnie taką „nierówną grą”, gdyż
jedna ze stron ma nieprawdopodobną przewagę, a nam zawsze
pozostawało jedynie obserwować i gromadzić prostą dokumentację o
tym zadziwiającym zjawisku. Co z tego, że będziemy mieli kolejnych
sto obserwacji (codziennie mamy nowe, których już nawet nie mamy
czasu publikować), zdjęcia i kolejne filmy pokazujące przeloty
obiektów UFO? Czy to przybliżyło nas choćby o krok do
zrozumienia istoty tego, dlaczego „tu przylatują, kim są i jakie mają
wobec nas plany”?
Zgodnie z sugestią Sun Tzu trzeba było zastosować metodę nietypową. Czym dysponujemy?
Śmiech człowieka ogarnia... Kamery, aparaty fotograficzne, noktowizory, proste detektory pól
magnetycznych czy przeróżne mierniki promieniowania – to wszystko jest jedynie iluzją
prawdziwych badań. Ostatnio dosłownie co tydzień kupujemy „coś nowego na pokład” i nasz
NAUT-MOBILE powoli zaczyna być nafaszerowany specjalistycznym sprzętem po dach, a i tak
mamy wrażenie, że wobec zjawiska UFO jesteśmy zupełnie bezradni. Istnieje bowiem rażąca
nierównowaga sił, przypominająca pojedynek 2-letniego dziecka z opancerzonym czołgiem.
Pozostała nam tylko jedna możliwość, użycie największej siły, jaką dysponujemy na Ziemi – potęgi
ludzkiego umysłu!
Mamy kartę atutową w tej rozgrywce!
Fundacja NAUTILUS zajmuje się badaniem zjawisk niewyjaśnionych od wielu lat i spotkaliśmy
wiele osób, które twierdziły, że mają „ponadnaturalne możliwości”. Dobijają się do nas wróżki,
astrolodzy, bioenergoterapeuci, media, przeróżnej maści egzorcyści i wizjonerzy, a ostatnio mamy
wysyp „channelingowców”. Nikomu z nich nie odmawiamy tego, że rzeczywiście mają jakieś
zdolności, ale... najtrudniejsza jest ich weryfikacja. Jak sprawdzić, czy ktoś rzeczywiście ma
„telepatyczny kontakt” z tym czy owym? Przekazami co prawda sypie jak z rękawa, ale... naprawdę
to nic nie oznacza. Jak ocenić możliwości bioenergoterapeuty, którego pacjent po seansie poczuł się
lepiej? Czy na pewno jest to moc tego człowieka, a może znany w medycynie efekt placebo?
Wyobraźmy sobie, że ktoś nas przyciśnie do muru i zapyta: „Czy znacie choć jednego człowieka
na Ziemi, który potrafi udowodnić swoją niezwykłą moc”?!
Jeżeli chcemy być uczciwi, to odpowiedź może być tylko jedna: owszem, mieszka w Człuchowie
i nazywa się Krzysztof Jackowski.
Jego możliwości jasnowidzenia są bezdyskusyjne i
trzeba naprawdę wyjątkowej głupoty i złej woli, aby
wobec ponad pół tysiąca potwierdzeń policyjnych o
trafnych wizjach jasnowidczych zakwestionować jego
zadziwiające umiejętności. Zresztą, te wszystkie znane
sprawy prowadzone przez niego i tak nie mają znaczenia.
Często zdarzają mu się spektakularne wpadki (na
przykład wizje polityczne, na które daje się niepotrzebnie
namawiać...), do których zresztą się sam przyznaje. O
wiele większe wrażenie – i musicie nam wierzyć na
słowo – robią jego „mniejsze numery”, o których nie
piszą gazety, a które mieliśmy okazję obserwować setki razy i które naprawdę ścinają z nóg.
Wystarczy położyć przed nim zdjęcie obcej osoby, aby bezbłędnie zaczął ją opisywać, a czasami
nawet potrafi podać nazwisko! Wielokrotnie biorąc do ręki jakiś przedmiot potrafił opisać
okoliczności jego znalezienia, kto go znalazł, do kogo należał, a nawet jakie będą dalsze jego losy!
Jak to robi? Bóg jeden raczy wiedzieć.
Co prawda tłumaczy coś o „trzecim oku” i energii „kogoś” ukrytej w jego przedmiocie, ale dla
zwykłych ludzi brzmi to trochę jak magia i nikt tak do końca nie wie, jak on to robi... Najważniejsze
jest to, że ten jego zadziwiający umysł przekracza bariery czasu i przestrzeni, a Jackowski po prostu
jest! Jeździ, co chwila narzeka na telefony, zarywa umówione spotkania i nie dotrzymuje obietnic,
nie oddzwania, pali papierosa za papierosem i pije hektolitry kawy (ostatnio ma przez to kłopoty z
sercem). Jest żywym dowodem na to, że oficjalna nauka o człowieku nie ma pojęcia o tym, czym
naprawdę jest ludzka istota! Krzysztof Jackowski... jasnowidz z Człuchowa.
Podobno ma pomyłki (sam mówi, że odnosi sukcesy
tylko w co drugiej sprawie), ale my na samym początku tej
publikacji musimy powiedzieć jasno, gdyż tylko w ten
sposób będziemy uczciwi wobec siebie i czytelników:
przez kilkanaście lat obserwowania Krzysztofa
Jackowskiego wysłuchaliśmy setek (dosłownie) jego wizji
dotyczących przeszłości i przyszłości. Wstyd powiedzieć,
ale żadna z nich nie okazała się fałszywa! Głupio to brzmi
i na pewno Jackowski się wiele razy mylił w swoich
wizjach (czasami piszą do nas e-maile osoby
rozczarowane tym, co usłyszały od Jackowskiego – to
prawda!), ale my nigdy nie mieliśmy okazję złapać go na
pomyłce! Zwłaszcza wizje wykonywane na podstawie pokazanych mu zdjęć porażały swoją
trafnością i trudno nawet oceniać te wizje w kategoriach „trafił/nie trafił” – on po prostu dokładnie
opisywał wydarzenia, miejsca, ludzi. I tutaj żadne opisy nic nie pomogą, takie rzeczy trzeba przeżyć
i zobaczyć na własne oczy, żeby zrozumieć, co to znaczy „prawdziwy dar jasnowidzenia”.
Znajduje tyle zaginionych ludzi... dlaczego nie robi wizji o UFO?!
Od samego początku kusiło, żeby skorzystać z jego mocy i użyć jej w sprawie badania zjawiska
UFO. Z takimi sugestiami zwracało się do nas wiele osób i było oczywiste, że wcześniej czy później
to się musi stać. Dlaczego stało się to dopiero teraz? Odpowiedź jest trudna. Jackowski nie czyta
ezoterycznych gazet, nie przegląda internetu. Z trudem zmuszamy go do czytania poczty, a i z tym
różnie bywa. Interesują go głównie teksty dotyczące jego osoby lub spraw, które prowadził. Na inne
po prostu brakuje mu czasu.
Jest jeszcze jedna, ważna okoliczność... Z Krzysztofem Jackowskim łączą nas więzy
przyjacielskie. On sam mówi, że jest „jednym z NAUTILUS-a”. W ciągu roku spotykamy się
kilkanaście razy, znamy się „na wylot”, wiemy nawzajem o różnych tajemnicach związanych z
naszymi rodzinami, życiem osobistym. Tematów do rozmowy jest tyle, że zwykle nie wystarczało
czasu, aby podtykać mu pod nos jakieś „zdjęcia UFO” i prosić o odpowiedzi na „145 pytań”.
Sprawy związane z jego innymi wizjami były na tyle zajmujące, że zwykle po prostu nie
wypadało go o to prosić. Ten człowiek jest w ciągłym biegu, stresie, wyrywają go sobie
poszczególne komendy policji (dokładnie tak!), a na jego telefon dzwonią co chwila nowi ludzie.
Zaginięcia, porwania, utonięcia, krwawe zabójstwa – ten świat pochłania Jackowskiego bez reszty.
On zresztą tego nie ukrywa, że istotą jego działalności są sprawy policyjne, bo jest to konkret, który
tak lubi – mówi „żyje lub nie żyje”, wskazuje miejsce, gdzie leży ciało, ewentualnie mordercę, na
koniec prosi policję o przysłanie faxem „potwierdzenia”. W tym kołowrocie nie bardzo jest miejsce
na badanie UFO.
Dla czytelników stron NAUTILUS-a takie wyjaśnienie może wydać się dziwne, ale tak
dokładnie jest. Dla nas Krzysztof Jackowski jest przyjacielem i to trochę zmienia zwykły układ
„jasnowidz/klient”, a na pewno wpływa na charakter spotkań. Jasne, że od czasu do czasu
jasnowidz rzucał deklaracje „musze wreszcie zrobić wizje dotyczącą waszych materiałów o UFO!”,
ale ciągle było to odkładane na przyszłość. Dopiero audycja w Pierwszym Programie Polskiego
Radia i złożona publicznie na antenie deklaracja zmobilizowała obie strony do działania, dzięki
czemu jest możliwa dzisiejsza publikacja. Jednak Polskie Radio to potęga!
Sprawa kamienia z Gołąbek
Zanim przejdziemy do tego, co wydarzyło się w ten niezwykły wieczór 23 maja 2007 roku,
warto wspomnieć o dwóch interesujących momentach, kiedy Krzysztof Jackowski miał wizję w
sprawach związanych z UFO. W ciągu kilkunastu lat naszej przyjaźni jasnowidz kilka razy
zdecydował się użyć swojej mocy w sprawach, które wykraczają poza tematykę policyjną czy nasze
sprawy osobiste, co czynił nagminnie i zawsze – piszemy to z całą mocą – obezwładniająco trafnie.
Opiszemy Wam dwa takie przypadki.
Pierwszy miał miejsce w 2002 roku, kiedy do jego mieszkania w Człuchowie wpadliśmy
wracając z wybrzeża. Na jego stole w dużym pokoju wylądowało duże zdjęcie. Jackowski nie
wiedział, co to zdjęcie przedstawia, gdyż leżało „obrazem do blatu stołu”. Mógł być na nim
człowiek, przedmiot, jakieś miejsce, albo choćby... coś banalnego. Tymczasem na zdjęciu była ryba
ze znakiem, którą wyłowił Robert Żmuda. Sprawa tego zdjęcia była wielokrotnie opisywana przez
nas, ale nigdy nie wspominaliśmy o tym incydencie. Niestety, wtedy nikt nie pomyślał, żeby sprawę
nagrywać na wideo (tego błędu już nigdy nie popełnimy). Jackowski najpierw „zastrzelił obecnych”
tekstem, że to jest... zdjęcie karpia z krzyżem!
Już to wystarczyło, żeby kilka obecnych na tym spotkaniu osób poczuło zimny pot na plecach.
Jackowski jednak mówił dalej (trzymając rękę na odwróconej fotografii!) o okolicznościach
wyłowienia tej ryby, a wreszcie o samym znaku i o energii, która ten znak zrobiła!
Nie będziemy podawali teraz jakichkolwiek szczegółów tej sprawy, gdyż i tak trudno Wam
będzie uwierzyć w to, co mówił jasnowidz. Fundacja NAUTILUS zdecydowała się przeprowadzić
kolejny seans z jasnowidzem, podczas którego powtórzy on wizję ze zdjęciem ryby ze znakiem,
która tym razem będzie w całości zarejestrowana na wideo. Kto wie, czy nie przebije ona na łeb
wszystkich materiałów, które prezentujemy Wam w tym tekście...
Kolejnym momentem, kiedy w wizji Krzysztofa Jackowskiego pojawił się wątek związany ze
zjawiskiem UFO, było spotkanie w jego domu w Człuchowie i eksperyment z „kamieniem z
Gołąbek”. Ta sprawa było od samego początku wyjątkowa ze względu na okoliczności.
Przypomnijmy je w kilku słowach. Było lato 1998 roku. W małej wiosce Gołąbki (niedaleko
Trzemeszna) doszło do dziwnej obserwacji. Mieszkanka jednego z domów Ś.P. Ewelina Kuss (ta
przesympatyczna, starsza pani zmarła dwa lata temu) obserwuje w nocy jasne, czerwone światło,
które powoli obniżając wysokość ląduje w odległości około 150 metrów od jej domu na krawędzi
pola i pasa trawy.
W pierwszej chwili pani Kuss jest przekonana, że dojdzie do „pożaru
pola”, ale ponieważ światło gaśnie, więc kładzie się spać. Następnego dnia
rano opowiada rodzinie o dziwnym wydarzeniu. Sprawą zainteresował się
jej wnuczek, wtedy dziesięcioletni Miłosz Kuss, który poszedł na miejsce
wskazane przez babcię i znalazł dziwaczne kamienie. Jeden z nich
(najmniejszy) wziął do domu. Kiedy następnym razem poszedł razem z
ojcem, aby przynieść pozostałe kamienie okazało się, że wszystkie znikły!
Ta relacja była o tyle wiarygodna, że oprócz pani Eweliny i Miłosza nawet
najmniejsze szczegóły potwierdzili rodzice Miłosza, którzy dokładnie
pamiętali tamto wydarzenie. Ważne w tej sprawie było także to, że na
dokumentację przyjechaliśmy do wsi Gołąbki z zupełnego zaskoczenia i
świadkowie nie mieli najmniejszej szansy, aby uzgodnić wspólną wersję
wydarzeń.
I tak trafiliśmy z kamieniem do Krzysztofa Jackowskiego. To był marzec 2003 roku. Jackowski
wiedział tylko tyle, że przyjedzie do niego „grupa Nautilusa”. Te spotkania są zawsze bardzo miłe, a
czasami mamy do jasnowidza jakąś prośbę. Przeważnie chodzi o poszukiwania osób. Jackowski
prosi zwykle, aby przywieźć ze sobą jakiś przedmiot, który należał do danej osoby. To może być
rękawiczka, ale także zapalniczka. Jeśli nie ma nic, to zdarza się, że jasnowidz prosi o trochę ziemi,
która powinna być zebrana z okolicy domu, w której dany człowiek mieszka.
Kamień z Gołąbek
Kamień z Gołąbek został owinięty w papierowe ręczniki i umieszczony w plastikowym,
przezroczystym pudełku po jakimś „fast-food” z hipermarketu. Kiedy jasnowidz dowiedział się, że
mamy „jakiś przedmiot” i prośbę o wizję, zgodził się natychmiast. Zostało zdjęte wieczko pudełka,
ale Jackowski stanowczo poprosił, aby pod żadnym pozorem nie wyjmować przedmiotu z papieru.
Po chwil położył rękę i zaczął mówić. Sama wizja trwała ponad pół godziny. Na samym początku
Jackowski opisał miejsce znalezienia tego kamienia, a nawet narysował szczegółowy plan. Już to
było zastanawiające, że bezbłędnie określił, że to „coś” zostało znalezione gdzieś na polu, a nie jest
to na przykład jakiś kamień przywieziony z okolicy domu osoby, która zaginęła!
Jego wizja trwała prawie godzinę i zdecydowaliśmy, aby poświęcić jej zupełnie oddzielny tekst
na stronach Nautilusa, gdyż jest tego warta. Widać wyraźnie, że Jackowski ma ogromny kłopot z
dokładnym sprecyzowaniem, czym jest ów tajemniczy MOUS, który pojawia się w jego wizji. Tym
razem przedstawiamy Wam tylko małe fragmenty tej wizji. Zwracamy Wam uwagę na jeden
moment, niezwykle ciekawy. W trakcie spotkania nie pada od nas nawet słowo wyjaśniające, że ta
sprawa może naszym zdaniem mieć związek z obiektem UFO. Jackowski w milczeniu obraca w
palcach kamień, przykłada go do czoła, aby nagle mniej więcej w połowie wizji wstać i zadzwonić
do swojego przyjaciela, którego nazywa „starym ubekiem”. To ulubiony „chwyt” Jackowskiego, w
trakcie rozmowy dzwoni na zestawie głośnomówiącym do innych osób i w ten sposób udowadnia
„to czy tamto”. Tym razem decyduje się zadzwonić z prośbą, aby jego znajomy opowiedział o
obserwacji trzech obiektów UFO, która wiele lat temu miała miejsce nad Człuchowem. To był ten
moment, kiedy zorientowaliśmy się, że on „wie” o dziwnej historii opowiedzianej przez rodzinę
Kussów!
I jeszcze jedna drobna, ale ciekawa sprawa – po dokonaniu tej wizji przez kilka dni jasnowidz
miał nagłe zawroty głowy, a „przed oczami” pojawiał mu się niewinnie wyglądający, zielony
kamień...
Kilka dni po tym spotkaniu Krzysztof Jackowski zadzwonił do Fundacji NAUTILUS z
kategoryczną prośbą, aby ten kamień trzymać możliwie daleko od ludzi i za żadne skarby nie
przykładać sobie do czoła!
To jest... Śruba!
Kiedy po raz pierwszy opublikowaliśmy zdjęcia ze Zdanów, natychmiast dostaliśmy kilkanaście
maili od czytelników z genialnym pomysłem. Jego odkrywczość polegała na tym, aby zdjęcia
pokazać jasnowidzowi i on powinien powiedzieć, czy zdjęcia są prawdziwe... Ten pomysł od
samego początku wydawał się oczywisty, ale wraz z kolejnymi wyprawami do Siedlec i Zdanów
powoli o nim zapominaliśmy. Dlaczego? Ponieważ nikt z nas nie musiał szukać kolejnego
potwierdzenia, że zdjęcia są prawdziwe. Po prostu był taki moment kiedy stało się jasne, że mamy
do czynienia z autentyczną historią, zaś opinia jasnowidza w tej sprawie była dla nas zbędna. Być
może był to błąd, gdyż już wcześniej dowiedzielibyśmy się tych rzeczy, ale... nie ma sensu wracać
do tego, co było. Czytając nasze materiały musicie wiedzieć, że naszym głównym celem jest
poznanie prawdy przez nas, a nie udowadnianie jej temu czy innemu. To my musieliśmy sami sobie
odpowiedzieć na pytanie, jak naprawdę wyglądał ten 8-my stycznia 2006 roku i dlaczego
świadkowie ukrywają prawdziwy cel podróży tego Poloneza.
W pewnym momencie zauważyliśmy, że przestało nas interesować, że
ktoś kwestionuje ten przypadek z tego czy innego powodu, gdyż po prostu
nikt nie miał możliwości nawet zbliżyć się do wiedzy o tej historii, którą
przez ten rok udało nam się uzyskać. Wreszcie po wielu miesiącach
„męczenia świadków” poznaliśmy wątek obyczajowy związany z
prawdziwym celem jazdy samochodu marki Polonez. I wtedy stało się
wszystko jasne, a sprawa zdjęć ze Zdanów została przez nas uznana za
wyjaśniona w stopniu, w jakim nie udało nam się udokumentować żadnej
innej sprawy w historii Fundacji NAUTILUS.
I tu ważna uwaga – Fundacja NAUTILUS podobnie jak każda organizacja posiada strukturę w
kształcie piramidy (mimo naszej niechęci do wszelkich struktur taki układ jest nieuchronny w
każdej grupie osób). Na samej górze jest około 10 osób, które mają tzw. „najwyższą klauzulę
dostępu do informacji FN”. I tylko ta grupa osób wiedziała o szczegółach obyczajowych
związanych z incydentem w Zdanach, a także znała skład personalny wszystkich uczestników tej
sobotniej eskapady. Tylko te osoby wiedziały, że Polonezem podróżowały trzy osoby – z całej trójki
panów tylko jeden zdecydował się na samym początku ujawnić swoje nazwisko, czego potem srogo
żałował...)
Dlaczego piszemy te słowa? Gdyż w czasie swojej wizji Krzysztof Jackowski dokładnie
opisywał ten incydent podając szczegóły, których znać po prostu nie mógł, gdyż nigdzie i nigdy nie
były ujawniane! Już tylko ten fakt zasługuje na to, żeby tę wizję uznać za wyjątkowo ważną w
procesie dokumentowania zjawiska „jasnowidzenia”. Jeśli kiedyś dojdzie do procesu sądowego
udowadniającego to zjawisko (mamy taki pomysł), to właśnie te fragmenty wizji Jackowskiego
dotyczące opisu „całej trójki starszych panów z Poloneza” będzie można przedstawić jako najlepszy
dowód możliwości ludzkiego umysłu.
Ale zacznijmy od początku. Po deklaracji złożonej podczas audycji w Polskim Radiu stało się
jasne, że jasnowidz będzie musiał zrobić wizję na podstawie zdjęć ze Zdanów. Tym razem już nie
było możliwości „machnąć na to ręką”! 23 maja 2007 roku w środę jasnowidz zadzwonił rano, że
jest szansa „na spotkanie wieczorem” i że przyjeżdża do Warszawy. Akurat w przypadku
Jackowskiego taka deklaracja nic nie oznacza. Może w ostatniej chwili dziesięć razy odwołać swój
przyjazd, albo w ostateczności po prostu wyłączyć komórkę, co też niestety mu się zdarza... Trudny
człowiek, po prostu!
Jest godzina 21.00, kiedy nagle dzwoni jasnowidz:
„Jestem, jestem w Warszawie! Zrobię tę wizję, jak
obiecałem. Mam siłę dzisiaj... czy się spotykamy?” – takie
słowa w ustach Jackowskiego oznaczają dobry dzień.
Spotkanie zostało wyznaczone w najbardziej
ekskluzywnym miejscu Warszawy, czyli na ostatnim
piętrze kompleksu handlowego „Złote Tarasy”. Była
22.30, kiedy zamówiliśmy kawę, a Jackowski był gotowy
do rozpoczęcia wizji. Wszystko było tak, jak zawsze – w
odległości ok. 20 metrów od naszego stolika siedziała
grupa mężczyzn w garniturach, którzy spokojnie czekali,
aż „mistrz” znajdzie czas. Jackowski bardzo często umawia się z kilkoma osobami jednocześnie, z
czym potem ma wiele problemów. Ktoś, kto nie zna dziwnych zwyczajów jasnowidza, ma
absolutne zero szans na spotkanie, nie mówiąc o wizji. Jackowski jest wiecznie w pośpiechu,
wiecznie ktoś na niego czeka, wiecznie ma tysiąc spraw, na które obiecał zrobić ludziom wizję...
Na szczęście Fundacja NAUTILUS jest u niego na miejscu pierwszym, więc ci „bardzo ważni i
baaardzo znani publicznie (tak!) panowie w garniturach” musieli czekać na ich kolejkę. Siedzieli na
szczęście na tyle daleko, że nie słyszeli tego, co się działo przy naszym stoliku. Oprócz ludzi
Fundacji NAUTILUS eksperyment obserwowała córka jasnowidza Monika, a także jego bliski
współpracownik z biura w Warszawie. Mieliśmy bardzo precyzyjny, wcześniej ustalony plan
przedstawiania mu materiałów, który okazał się absolutnie słuszny. I od razu musimy zastrzec, że
Jackowski nie miał pojęcia, jakie materiały otrzyma do wizji (poza ogólnym stwierdzeniem, że mają
coś wspólnego z Niezidentyfikowanymi Obiektami Latającymi). Jego autentyczne zaskoczenie w
kilku momentach zostało dobrze uchwycone przez naszą kamerę.
Przed Jackowskim zostają położone zdjęcia ze Zdanów. Na początku prosi o wyjęcie ich z
celofanowych koszulek, a następnie kładzie ręce na pierwszej fotografii. Jeszcze wtedy nie
przygląda się szczegółom zdjęcia.
Przez wiele lat obserwowania pracy Jackowskiego poznaliśmy wiele tajemnic jego „warsztatu”.
Wizje pojawiają się u niego nagle w postaci symboli, czasami jakiś słów. Mamy nieodparte
wrażenie, że on pobiera te informacje z jakiegoś „uniwersalnego źródła danych”. Oglądając
pierwszy fragment filmu zwróćcie uwagę, że pojawia mu się słowo „śruba”, którego znaczenia
zupełnie nie rozumie. Wyjaśnienie tej zagadki przychodzi później, kiedy to ma kolejną wizję, ale
moment, kiedy nagle mówi bezwiednie słowo „śruba” jest chyba jednym z najważniejszych w tej
wizji. Krzysztof Jackowski odbierał informacje, które dotyczyły dwóch odrębnych „sfer”
związanych z tymi zdjęciami. Pierwsza sfera to emocje osób, które były obecne podczas
wykonywania tych zdjęć. I tu po prostu odebrało nam mowę. Jasnowidz dokładnie opisał
okoliczności, w których trzech starszych mężczyzn obserwowało coś, co jeden starał się
sfotografować. Jackowski nie tylko dokładnie mówił, co wtedy czuli, ale nawet... powiedział słowo,
którym określili oni to całe zdarzenie tuż po fakcie!
Takie szczegóły nie były znane absolutnie nikomu i ten fragment będzie w naszym archiwum
umieszczony w dziale „dowody jasnowidzenia”, gdyż to wykracza poza ramy samego incydentu z
UFO.
Nasze spotkanie z Jackowskim było starannie zaplanowane, a jego przebieg przemyślany. Kiedy
Jackowski zobaczył już zdjęcia ze Zdanów i zaczął mówić o jakieś „śrubie”, wtedy postanowiliśmy
zrobić mu małą niespodziankę i trochę zmienić tor przebiegu wizji. Z naszego doświadczenia
wynika, że tego typu „operacje” wpływają bardzo dobrze na pozazmysłową percepcję jasnowidza.
Co zrobiliśmy? Nagle przed Krzysztofem Jackowskim wylądował list, ale tutaj – jak w dobrej
powieści sensacyjnej – musimy opowiedzieć Wam pewną historię, która ma istotny związek z tą
sprawą....
Kim jest Zygmunt Dusza?
Latem 2004 roku ktoś z załogi poszedł „sprawdzić pocztę przysłaną na pokład”, kiedy w
skrzynce Nautilusa na ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie wśród wielu listów był także jeden
zaadresowany do Roberta Bernatowicza. Mamy taki zwyczaj, że aby połapać się w korespondencji
zawsze na kopercie dajemy krótki dopisek flamastrem, aby zorientować się, czy w środku jest coś
ciekawego. Tym razem ktoś, kto odebrał ten list (w tej chwili już trudno ustalić, kto to był), dopisał
na kopercie flamastrem „KULE NAD DĄBROWĄ SUPER!”, a ktoś inny podpisał pod spodem
długopisem słowo „ZDJĘCIA”, żeby było wiadomo, że w środku są fotografie. Zdjęcia były
zadziwiające, ale... interesujący był także list.
Oto jego treść:
Dąbrowa 20 sierpnia 2004 r.
Szanowny Panie Robercie!
Piszę do Pana czyli do znawcy spraw sekretnych i tajemnych. Bo od czasu jakiegoś widać u nas rzeczy na Niebie we
wsi jakich wcześniej u nas nie było. Widziała to moja rodzina i sąsiedzi. Trwało to dłuższy czas, stało się w miejscu i
przesuwało się też co rusz!
Jest już tak od czasu pewnego że i ja i ludzie ze wsi to widzą. Aparat fotograficzny co od wesela córki w domu
został wziąłem do używania i zdjęcia zrobiłem różne.
Te co wysyłam to od nas z Dąbrowy są zdjęcia przy domu sąsiada mojego Jurka Kopecia. Było to 23 czerwca z
wieczora kiedy to z domu wyszedłem na żony wołanie. Poleciałem o co chodzi zobaczyć a pokazała mi na Niebo ręką i
było.
Wziąłem aparat i zrobiłem zdjęcia temu co tam wisiało a poruszało się też. Zrobiłem 10 fotografii, a te 3 przesyłam z
tego. Mam też i inne dziwy co mi na fotografii były ale to potem.
Teraz myślę co to może być? Satelita jakiś czy wojskowe sprawy? Może pan wie? Ludzie różne rzeczy gadają. A
nikt w oczy nie powie prawdy. Będę jeszcze pisał w tej sprawie i o tych z teraz i co może potem. A teraz to wszystko.
Dusza Zygmunt
p.s.
Niech pan coś z tym zrobi albo ta fundacja od pana. Bo ja dużo czytam gazet i przeczytałem, że w tym Wylatowie
też jakieś kule widzieli.
W liście były trzy poniższe zdjęcia zrobione zwykłym aparatem.
Na zdjęciach widać kulę, która po bliższej analizie ma metalowy kołnierz. Obiekt wyraźnie
przemieszcza się nad jakimś budynkiem, który posiada podwójny komin. Dwa zdjęcia są prawie
identyczne, ale jednak obiekt został uchwycony w ruchu, gdyż przemieścił się wobec komina.
Odbitki zdjęć były dosyć pośledniej jakości, ale udało nam się popracować nad nimi na programie
wyostrzającym kontury. Wtedy dostrzegliśmy, że nie mamy do czynienia z idealną kulą, ale że ma
ona wyraźny pierścień. Był to więc obiekt przypominający dwie połączone ze sobą miski. W 2004
roku opublikowaliśmy ten list i zdjęcia i sprawa w zasadzie uległaby zapomnieniu gdyby nie...
zdarzenie ze Zdanów!
Kiedy tylko dotarły do nas zdjęcia ze Zdanów od razu przypomniał się ten zagadkowy list z
Dąbrowy, który podpisał Zygmunt Dusza. Czy to przypadkiem nie jest ten sam obiekt, który został
sfotografowany 8 stycznia 2006 roku w Zdanach? To pytanie nurtowało nas od samego początku, a
gotowość Jackowskiego do przeprowadzenia wizji była znakomitą okazją, by powrócić do sprawy
tego listu.
Było w nim kilka rzeczy godnych zastanowienia. Po pierwsze dziwaczny styl. Odnosi się
wrażenie, że osoba pisząca ten list zdecydowała się na to po raz pierwszy od wielu, wielu lat.
Podejrzane było nazwisko „Dusza”, ale także naszą uwagę zwróciła inna rzecz. W liście wszystkie
słowa były pisane małą literą, a tylko słowo „Niebo” było pisane... z dużej litery! To oznaczało, że
dla autora listu „niebo” ma jakieś znaczenie. Wtedy nie potrafiliśmy nie tylko pojąć tajemnicy
dziwacznej treści listu, ale nawet nie mogliśmy znaleźć tego Zygmunta Duszy, choć
dysponowaliśmy dużymi możliwościami!
List nie miał adresu nadawcy i z tym był mały problem. Jakim trybem szły poszukiwania FN? Po
pierwsze znane było imię i nazwisko: Zygmunt Dusza. Po drugie wieś (lub miasteczko) nazywała
się Dąbrowa, o ile oczywiście nie jest to nazwa zmyślona. Po trzecie na kopercie był stempel o
treści następującej:
BYCZYNA 23080417 AG
Zaczęliśmy szukać, ale okazało się szybko, że w Polsce jest kilkaset miejscowości o nazwie
„Dąbrowa”, a użycie baz danych ludności nie wykazywało żadnego „Zygmunta Duszy”. Ta sprawa
pewnie uległa by zapomnieniu jak setki podobnych, które trafiły do Fundacji NAUTILUS, gdyby
nie... ten niezwykły dzień, 23 maja 2007 roku.
Kolejny fragment wizji nazwaliśmy LIST, gdyż to właśnie od listu z Dąbrowy zaczyna się
najciekawsza część tego, co chcemy Wam zaprezentować. Krzysztof Jackowski jest zaciekawiony
ową „śrubą”, która uparcie pojawiała się mu przy okazji wizji opartej o zdjęcia ze Zdanów. W
warszawskich „Złotych Tarasach” jest kategoryczny zakaz palenia, ale jasnowidz cały czas
dyskretnie sobie „popala” chowając papierosa pod stołem... Widać, że tego wieczoru był naprawdę
w znakomitej formie. I wtedy na stole zostaje położony list, o czym wcześniej Jackowski nie był w
żaden sposób uprzedzony.
Jasnowidz w bardzo charakterystyczny sposób zaczyna
ten list obracać w rękach. I wtedy pada pierwsze,
zaskakujące twierdzenie: „ręka kobiety mi się kojarzy!”.
To pierwsze słowa wizji, a potem jest już tylko ciekawiej...
Krzysztof Jackowski prosi, aby zadać mu pytanie. To
też jest typowe dla niego, że łatwiej mu jest odpowiedzieć
na pytanie, jeśli ktoś mu je zada. Co jest w środku? I tu
trafia bezbłędnie! Mówi „dwie fotografie, albo trzy, ale
dwa zdjęcia są podobne”.
Co się dzieje dalej? Na czym polegała zagadka
dziwnego listu z Dąbrowy? To musicie zobaczyć sami na
filmie.
W trakcie wizji potwierdziły się nasze podejrzenia, że obiekt sfotografowany na zdjęciach „z
Dąbrowy” i ten uwieczniony na serii fotografii ze Zdanów to... ten sam obiekt! Jackowski nazywa
go „śrubą” i w trakcie wizji wyjaśni się zagadka tej dziwnej nazwy. W tym fragmencie zobaczycie
emocje Jackowskiego, kiedy odkrywa kolejne karty tej niesłychanej historii. Ten zapis jest chyba
najlepszym z posiadanych przez nas dokumentów wideo, które pokazują kolejne etapy wizji
jasnowidza. On dokładnie tak robi te wizje, przez jego umysł jak przez jakiś precyzyjny instrument
przelatują hasła, symbole, także nazwy.
Podsumowanie i hipotezy
Ten materiał jest dla nas czymś wyjątkowym z wielu powodów. Krzysztof Jackowski potwierdził
nasze przypuszczenia, że obiekt ze Zdanów i ten ze zdjęć „z Dąbrówki” są tym samym obiektem.
Dzięki tej wizji poznaliśmy wiele istotnych szczegółów związanych z tym, jak zachowywali się
uczestnicy incydentu z 8 stycznia 2006 roku. Jackowski wprost cytował całe teksty, które
wygłaszali wszyscy panowie podczas tego zajścia. Ich podejście do tego obiektu i zachowanie było
zgodne z tym, co udało nam się wcześniej ustalić w rozmowie ze świadkami. W tym sensie ta część
wizji niewiele wniosła do sprawy, choć na pewno jest którymś tam potwierdzeniem jej
prawdziwości.
O wiele istotniejszy jest końcowy fragment wizji, kiedy jasnowidz zaczyna mieć wizję „śruby” i
owych dziur w ziemi, których zagadka jest dla nas wielkim wyzwaniem od wielu lat. Krzysztof
Jackowski mówi wprost o tym, że te dziury są robione po to, aby do środka wprowadzić coś, co
nazywa „byliną”. „Coś się wydarzy, chodzi o przetrwanie” – dodaje jasnowidz.
Kilka razy z jego usta pada słowo „genetyka”. Obraz, który rysuje się z tej wizji, jest
zadziwiający. Ten materiał jest w tej chwili obiektem niesamowitej dyskusji na pokładzie Nautilusa,
której ten okręt jeszcze nie widział...
Podejrzewamy, że także wśród Was pojawi się wiele teorii. Tym razem poruszamy się w sferze
hipotez, ale postaramy się przedstawić Wam naszą własną, która – zastrzegamy to sobie – może być
zupełnie błędna. Wszystko jest możliwe.
A jednak... spróbujmy
Widać wyraźnie, że wobec Ziemi jest realizowany jakiś precyzyjny plan. Powstające na całym
świecie dziury są efektem jakiegoś programu o charakterze naukowym. Dziury wykonuje obiekt
zwany przez jasnowidza „świdrem”, który te otwory wykonuje w ułamku sekundy. W tych
otworach jest coś umieszczane, czego w sposób zwykły nie można znaleźć, ale co jest rodzajem
„przetrwalnika”, a więc jest w stanie uśpienia.
I tu mamy dwie hipotezy. Pierwsza z nich zakłada, że na Ziemi dojdzie do jakiegoś ważnego
wydarzenia, zaś w tych otworach jest umieszczony materiał genetyczny, który z jakiś powodów
będzie po tej przemianie potrzebny – mówi o tym wyraźnie jasnowidz.
Hipoteza druga rysuje inny wariant. Oto owe tajemnicze „miliony”, które stoją za tymi zabawnie
wyglądającymi pojazdami, interesują się zmianami, które zachodzą lub dopiero będą zachodzić w
naszej ziemi. W ten niezwykły sposób prowadzony jest jakiś program badań geologicznych, który
ma dać im wiedzę, na jakim etapie są owe zmiany.
Oczywiście – i jeszcze raz to podkreślamy – mówimy tylko o hipotezach. Oba warianty mogą
oznaczać, że mamy raczej do czynienia z projektem naukowym realizowanym na Ziemi.
Czy to wszystko?
Uprzedzając Wasze pytania od razu wyjaśniamy, że w
trakcie tego wieczoru Jackowski powiedział także kilka
informacji, które zdecydowaliśmy się na razie
nieupubliczniać. I nie chodzi tu o żadne „trzymanie dla
siebie informacji” czy „robienie wielkich sekretów”, bo
jesteśmy jak najdalej od tego!
Po prostu jeżeli mamy rzeczywiście zrobić prawdziwy
krok w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, co się
naprawdę dzieje na naszej planecie, musimy działać
równie skutecznie, jak czynimy to do tej pory. Taka
decyzja jest podyktowana jedynie rozsądkiem i niczym więcej, nie ma tutaj żadnych ukrytych
intencji.
Aby wyjaśnić Wam motywy naszej decyzji podamy przykład, a raczej... hipotetyczny wariant.
Załóżmy, że Jackowski w pewnym momencie swojej wizji podał precyzyjny sposób na to, co należy
zrobić, aby sygnał odebrał „statek matka”. Nie powiemy Wam, czy to powiedział naprawdę, ale
załóżmy hipotetycznie, że tak się stało. W momencie opublikowania tego fragmentu możemy się
spodziewać, że z tych dziesiątek tysięcy czytelników stron Nautilusa znajdzie się dziesięciu
„poszukiwaczy przygód typu X`Files”, którzy jeszcze tego samego dnia spróbują przeprowadzić
operację według przepisu Jackowskiego i w miejscu, które wskazał. To pokazuje, że dziecinne
„publikowanie absolutnie wszystkiego” jest drogą donikąd. Tyle w tej sprawie.
Tekst: Fundacja NAUTILUS 03.06.2007 r.