14. Znów szczęśliwa
Alice
- A więc... – Carlisle zaczął opowiadać o tym, co się wydarzyło
– Od kiedy zapadłaś w śpiączkę Jasper stał się nie do
poznania... To znaczy jak ciebie jeszcze nie poznał to też był
inny i zawsze chodził swoimi drogami... Nigdy chyba nie
uważał nas do końca za swoją rodzinę, ale kiedy do nas
dołączyłaś było inaczej. Zaczął się dogadywać z Edwardem i
innymi członkami rodziny... Było dobrze, ale potem wszystko
się posypało... Całe dnie przesiadywał u ciebie. Nie
przychodził do domu nawet na noc... Wczoraj w końcu udało
mi się go wyciągnąć do domu, ale to też nie był najlepszy
pomysł. Zamknął się u siebie i gdy Bella przyszła do niego
żeby powiedzieć mu o... – nagle przerwał jakby miał
powiedzieć coś czego nie powinien.
- O czym? – spytałam go.
- O tym, że... Tak długo się nie budziłaś i zdecydowałem z
innymi lekarzami żeby cię odłączyć od aparatów... –
powiedział to prawie szeptem.
- Czyli, że Bella miała mu powiedzieć, że chcecie mnie zabić?!
– zdenerwowałam się... Jakim prawem chcieli to zrobić i
dziwili się, że Jasper coś przez to zrobił... No właśnie, co?
- Alice nikt nie miał zamiaru cię zabijać... – Carlisle tłumaczył
się jak małe dziecko w przedszkolu.
- No dobra, rozumiem. Ale co chciał zrobić Jazz? – spytałam
niepewnie.
- Chciał zabić Belle. – odpowiedział tak szybko, że prawie go
nie zrozumiałam.
Może wolałam nie zrozumieć? Te słowa po prostu mnie
sparaliżowały. Nie chciałam dopuścić do siebie takiej myśli.
Do moich oczu napłynęły łzy, a spineczkę Cindy mocniej
przytuliłam do siebie. Czy ja kochałam mordercę? Może on
jest zły? Jak Jacob... Ale przecież... To niemożliwe! No i ten
sen...
- Ale jak...? – nie mogłam dokończyć pytania, bo zaczęłam
płakać.
- Na szczęście Belli nic poważnego się nie stało. Edward ją
uratował. Jasper jest bardzo zagubiony... Zawsze taki był. –
mówił Carlisle.
- To wszystko przez jego ojca! On jest inny, ale nie potrafi
tego pokazać... Zawsze czuł się przez was odrzucony! Co z
tego, że byliście jedną rodziną?! On jako jedyny sam miał
pokój. Wszyscy macie swoją drugą połówkę, a on nie mógł
sobie z tym poradzić! Był sam jak palec. – nawet nie
wiedziałam dlaczego nadal go broniłam... Jednocześnie
kochałam go i nienawidziłam za to, co chciał zrobić Belli, a
kiedyś mnie...
- Nigdy tak o tym nie myślałem... – zaczął Carlisle, ale ja mu
przerwałam.
- To go jednak nie usprawiedliwia. Chciał zrobić straszną
rzecz... Zabić człowieka.
- Ale to jeszcze nie wszystko... – tym razem to Carlisle mi
przerwał – Odkryłem, że Jasper nie tylko Belle chciał
skrzywdzić, ale siebie też... – dokończył niepewnie.
- Jak to? – spytałam drżącym głosem... Jeszcze większy
strumień łez popłynął po moich policzkach. Jasper chciał
stracić życie, dlatego, że ja też miałam już nie żyć...
- Wystarczy spojrzeć na jego rękę... Ma na niej wiele blizn.
Musi to robić od dawna. – powiedział.
- Nic o tym nie wiedziała, nic mi nie powiedział... A gdzie jest
teraz?! – przeraziłam się.
- Nie mam pojęcia. – przyznał Carlisle.
- Muszę go znaleźć!!! – chciałam wstać, ale nie mogłam –
Proszę pozwól mi wstać i go znaleźć. – poprosiłam go.
- Alice wolałbym żebyś jeszcze na trochę tu została. –
odpowiedział.
- Byłam tu już za długo! Nic mi nie jest proszę! – byłam
gotowa go błagać.
- Sam nie wiem. – zastanawiał się.
- Proszę. – popatrzyłam na niego błagalnym wzrokiem.
Nic mi nie odpowiedział.
- Ja chcę do domu i Jaspera! – jęknęłam – Gdyby coś mi się
miało stać to przecież ty jesteś lekarzem i mieszkamy w
jednym domu, no proszę cię! – powoli kończyły mi się
argumenty.
- No dobrze. – zgodził się w końcu.
Do sali przyszło jeszcze kilku innych lekarzy i zanim w
końcu wszyscy się ze sobą dogadali i zgodzili się puścić mnie
wreszcie do domu minęło chyba pół godziny. Drugie pół
odłączali mnie od tego wszystkiego i wreszcie dali święty
spokój. Tylko Carlisle został jeszcze przy mnie.
- Możesz sama wstać? – upewnił się.
- Tak. – odpowiedziałam. Czułam się jak jakieś małe dziecko,
którym wszyscy się zajmują i pilnują żeby nie zrobiło sobie
krzywdy.
Powoli wstałam z tego pieprzonego łóżka, na którym
spędziłam tyle czasu. Cały czas miałam w swojej ręce
spineczkę. To dzięki niej miałam siłę.
Moje nogi były jak z waty. Tak dziwnie było wreszcie
stanąć o własnych siłach i wrócić do normalnego życia.
Chociaż czy moje życie może być jeszcze normalne i czy
kiedykolwiek było? Powoli zaczęłam kierować się w stronę
drzwi. Carlisle stał za mną jak cień. Pilnował żebym się nie
przewróciła.
Na początku myślałam, że po prostu usiądę na ziemi i się
rozpłaczę. Czułam się taka bezradna i nie było obok mnie
nikogo, komu tak naprawdę by na mnie zależało. Przynajmniej
takie miałam wrażenie.
- Może chcesz odpocząć? – spytał Carlisle widząc, że mam
zamiar się poddać.
- Muszę znaleźć Jazza. Gdzie on może być? – powiedziałam
prawie płacząc.
- Przykro mi, ale nie wiem. – odpowiedział bezradnie.
- Jeżeli coś mu się stanie to będzie twoja wina! Nie
potrzebnie tak na niego krzyczałeś. – rozpłakałam się i
oparłam o parapet.
Wyjrzałam przez okno i spojrzałam ze łzami w oczach w
niebo. Tak dawno go nie widziałam. W sumie to nic nie
widziałam. Byłam sama jak palec w strasznej ciemności. Byłam
już bliska całkowitego załamania się, kiedy zobaczyłam go! To
był Jasper. Stał samotnie przed szpitalem i tak jak ja
patrzył w niebo i pewnie nad czymś myślał... A może też
płakał?
Nie mówiąc słowa Carlisleowi zaczęłam biec przez siebie
korytarzem i później schodami prosto do wyjścia. Nie
wiedziałam jakim cudem się nie zabiłam, ale po prostu
wstąpiła we mnie nowa nadzieja.
Wybiegłam przed szpital w samej koszuli nocnej, no i na
bosaka i oczywiście jak to ja musiałam coś zepsuć.
Poślizgnęłam się na mokrej trawie i upuściłam spineczkę
mojej córeczki.
Jęknęłam z bólu, ale na szczęście znalazłam mój skarb.
Jasper od razu odwrócił się w moją stronę.
- Boże, Alice? – przeraził się.
Nie minęła sekunda, a już był przy mnie i podniósł mnie z
ziemi.
- Nic sobie nie zrobiłaś? Jak w ogóle się tu znalazłaś? – pytał
mnie.
- Carlisle zgodził się puścić mnie do domu. – odpowiedziałam
mu.
- Ale chyba nie w tym stroju? Jest tak zimno, a ty co? –
pytał dalej i mocno przytulił mnie do siebie.
- Najpierw musiałam cię znaleźć. Bałam się o ciebie. –
powiedziałam mu.
- Dlaczego? – zdziwił się – Ale to teraz nie ważne. Ubierz
kurtkę. – ściągnął szybko swoją i otulił mnie nią.
Miał na sobie tylko bluzkę z krótkim rękawem. Widać
musiał o tym zapomnieć, bo teraz ujrzałam w dziennym
świetle wszystkie jego blizny na obu rękach. Jedne były
świeże...
- Dlatego... – szepnęłam głaszcząc go delikatnie po ręce.
Jasper dopiero teraz się zorientował, o co mi chodziło...
Szybko odsunął mnie od siebie...
- Wiesz już o wszystkim? – jęknął przerażony.
- O wszystkim. – potwierdziłam.
- I nie boisz się mnie? – spojrzał mi prosto w oczy...
Chciałam powiedzieć, że nie, ale przypomniałam sobie jak
tak mi się przypatrywał, kiedy chciał mnie... Nie potrafiłam
nawet w myślach wypowiedzieć tego słowa... Wyobraziłam
sobie jak musiała czuć się Bella. Przypomniał mi się strach,
jaki czułam do Jacoba... Łzy popłynęły mi po policzkach.
Jasper
Nic nie odpowiedziała na moje pytanie. Nie potrafiła
spojrzeć mi prosto w oczy i tego powiedzieć. Płakała. Do
moich oczu też cisnęły się łzy, ale starałem się je
powstrzymać.
- Tak myślałem... – szepnąłem jakby sam do siebie.
- Ale ja cię kocham! – krzyknęła Alice i znów upadła bezradna
na ziemię.
Patrzyłem na nią jak zaczarowany. Nie wiedziałem, co
zrobić, a robiło się już coraz zimniej i coraz bardziej prószył
śnieg. Czułem się tak podle.
- Alice wstań proszę i spójrz na mnie. – podniosłem ją
delikatnie i chciałem puścić, ale sama się do mnie przytuliła.
- Chciałeś zabić Belle i siebie dlatego, że mogłeś mnie
stracić... – wychlipała.
- Wiem, że to było głupie, ale ja cię też tak bardzo kocham. –
tłumaczyłem.
Staliśmy tak wtuleni w siebie w milczeniu... Dopiero po
chwili zorientowałem się, że moja mała trzyma coś w ręce.
Już miałem ją zapytać, co to jest kiedy ona zaczęła mnie
całować. Oczywiście odwzajemniłem pocałunek, ale czułem jak
moja ukochana drży. Może i było jej za zimno, ale może się
tak bardzo bała.
- A więc tu jesteście! – usłyszałem nagle głos Carlislea.
Od razu odsunąłem od siebie Alice, a ona nadal uparcie
się do mnie tuliła. Objąłem ją ramieniem.
- Jasper czy ty zwariowałeś?! Przecież jest tak zimno, a
Alice stoi tu w samej koszuli! Jeszcze się przeziębi! –
krzyczał i przyciągnął Alice do siebie.
- Ona jest rozpalona i ledwo trzyma się na nogach! –
przeraził się.
- Nic mi nie jest. – odpowiadała jak zahipnotyzowana moja
ukochana.
- Nie wydaje mi się. Wracasz do szpitala. – zdenerwował się
Carlisle.
Alice nie miała już siły nic powiedzieć, więc zaczęła
płakać. Przytuliła do siebie mocniej tą rękę, w której coś
trzymała.
- Carlisle nie przesadzaj! – krzyknąłem do niego.
- Chcę do domu. – jęknęła cicho Alice.
Carlisle milczał.
- Słuchaj nikt jeszcze nie leżał w szpitalu z powodu
przeziębienia. – powiedziałem już spokojniej.
- Może i masz rację, ale... – Carlisle sam nie wiedział, co
powiedzieć.
- Zawiozę ją do domu twoim samochodem. – dodałem.
- A czym ja wrócę do domu? – musiał znowu coś wymyślić, ale
ja się nie zamierzałem poddać.
- Przyjadę po ciebie. Powiedz tylko o której. –
odpowiedziałem mu.
- Niech ci będzie. Przyjedź po mnie o szóstej i jeżeli coś by
się działo z Alice masz zadzwonić. – zgodził się w końcu.
- Jasne. – zgodziłem się.
Carlisle dał mi kluczyki i wrócił do pracy. Objąłem Alice
ramieniem i poszedłem z nią w stronę samochodu. Usiadłem
za kierownicą, a Alice koło mnie.
Ruszyliśmy w drogę i cały czas milczeliśmy. Alice
nerwowo bawiła się tylko jakąś małą spineczką, a więc to, to
tak cały czas trzymała w ręce. Byłem ciekawy skąd to ma, ale
nie wiedziałem czy powinienem się odzywać...
Jednak postanowiłem zacząć... Kiedy wypowiedziałem jej
imię to ona w tym samym momencie wypowiedziała moje. Po
raz pierwszy od długiego czasu ujrzałem na jej twarzy
uśmiech. Też się uśmiechnąłem.
- To ty zacznij... – odezwała się pierwsza.
- Chciałem tylko... Właściwie sam nie wiem co... Tak dawno nie
miałem cię przy sobie i nie mogłem z tobą porozmawiać... Tak
dawno nie słyszałem twojego głosu. – starałem się to jakoś
poukładać, ale raczej mi nie wyszło.
- Ja też nie wiem, co właściwie chciałam powiedzieć... Ja po
prostu chcę już zawsze być przy tobie... Nie chcę cię więcej
stracić. – powiedziała i tym razem patrzyła mi prosto w oczy.
- Ja też chcę już zawsze być przy tobie. Przysięgam ci, że
już więcej nikogo nie skrzywdzę. – obiecałem jej.
- Bardziej mi zależy na tym żebyś już nie skrzywdził siebie. –
powiedziała i zaczęła delikatnie głaskać mnie po moich
bliznach.
- Obiecuję ci. – zgodziłem się.
Znów zapadła cisza.
- A skąd masz tą spineczkę? – spytałem po chwili.
- Sama nie wiem... Ale tak jakoś nie umiem się z nią rozstać.
– uśmiechnęła się znów do mnie.
Nie wiedziałem, dlaczego, ale wydało mi się, że coś
przede mną ukrywa, ale nie miałem zamiaru jej zamęczać
pytaniami.
Po kilku minutach zaparkowałem już przy domu...
Dopiero teraz zorientowałem się, że tak naprawdę boję się
tam wrócić. Przecież oni wszyscy mnie już nienawidzą! A do
tego za kilka dni Święta. Będą chyba najgorsze w moim życiu.
Jedynie Alice jest dla mnie kimś, dla kogo warto żyć.
- Jazz... – wyrwała mnie z zamyślenia.
Spojrzałem na nią pytającym wzrokiem.
- Pocałuj mnie. – poprosiła.
Nie musiała mi tego kilka razy powtarzać. Lekko ująłem
jej twarz w swoje dłonie i zacząłem ją całować. Alice głaskała
mnie po głowie i szyi, a ja odwzajemniałem każdy jej ruch.
Dopiero teraz byłem znów pewny, że między nami jest tak
jak kiedyś. Kochałem Alice i to bardzo.
Po jakimś czasie skończyliśmy. Alice wtuliła się we mnie i
zaczęła płakać.
- Coś się stało? – wystraszyłem się.
- Boję się. – odpowiedziała mi.
- Czego? – spytałem troskliwie i głaskałem ją po głowie.
- Tego, że już nigdy nie będę potrafiła normalnie żyć. Nigdy
nie będzie po prostu normalnie. Oboje za dużo już
wycierpieliśmy i nie wiem jak damy sobie dalej radę. Jak
teraz nas przyjmą... – mówiła, a ja słuchałem jej jak bajki.
- Kochanie razem damy sobie radę... Wiem, że wszyscy mnie
już chyba znienawidzili, ale mam ciebie i to mi wystarczy.
Wiem, że mnie rozumiesz i się ode mnie nie odwrócisz. Ja dla
ciebie jestem gotowy zrobić wszystko, bo jesteś jedyną
osobą, którą naprawdę kocham i której ufam. – powiedziałem.
- Cieszę się, że tak myślisz. Razem damy radę. – zgodziła się
ze mną.
Wysiadłem z samochodu i wziąłem moją ukochaną na
ręce.
- Nie musisz mnie nosić. – znów się do mnie uśmiechnęła.
- Wiem, ale chcę. I teraz zaniosę cię prosto do łóżka. –
odwzajemniłem jej uśmiech.
- Ale ja nie chcę znowu spać! – sprzeciwiła się.
- Zobaczymy. – uśmiechnąłem się i otwarłem drzwi.
Kiedy tylko znaleźliśmy się w przedpokoju podeszli do
nas dokładnie wszyscy. Niestety byli w domu.
- O Boże! Alice wróciłaś! – ucieszyła się Bella, która jako
pierwsza się przy nas znalazła.
Miała zabandażowaną głowę... Czułem się tak strasznie
winny, kiedy na nią patrzyłem. A ona po prostu się do mnie
uśmiechała. Jakby nigdy nic. Postawiłem Alice na ziemi żeby
mogły się przytulić.
Zaraz po Belli zjawił się Edward. Patrzył na mnie takim
wzrokiem, który po prostu wszystko za niego mówił.
Nienawidził mnie. Tak samo jak wszyscy, którzy przyszli
przywitać Alice... Nie mnie. Nawet Esme tak na mnie
patrzyła... Miałem ochotę się rozpłakać.
- Alice jak dobrze, że już z nami jesteś, że żyjesz. – tuliła ją
teraz do siebie Rosalie.
- Jesteś naszym najpiękniejszym gwiazdkowym prezentem. –
zażartował Emmett.
- Witaj w domu siostrzyczko. – powiedział Edward głosem
wypranym z jakichkolwiek uczuć.
- Moje kochanie... Tak bardzo się o ciebie bałam. – teraz
tuliła ją Esme i popłakała się ze szczęścia.
- Ja też tak za wami wszystkim tęskniłam. – rozpłakała się
Alice.
Znów wszyscy zaczęli ją tulić i mówili jak to bardzo się
cieszą.
- Ja też chciałbym wam wszystkim cos powiedzieć. –
walnąłem prosto z mostu i momentalnie zapadła cisza, a
wzroki wszystkich skierowały się na mnie.
Alice podeszła do mnie i załapała mnie za rękę. Chciała
mi chyba w ten sposób dodać otuchy.
- Wiem, że wszyscy uważacie mnie za kogoś takiego jak
Jacob. Wiem, ze mnie nienawidzicie i pewnie najchętniej
byście się mnie pozbyli... Ale ja chciałem tylko przeprosić...
Bella nawet nie wiesz jak bardzo chciałby cofnąć czas i jak
bardzo żałuje. Przepraszam cię. I was wszystkich... –
dokończyłem łamiącym się głosem i starałem się powstrzymać
łzy.
- Nie mam do ciebie żalu. Wiem, ze nie chciałeś mi tego
zrobić. – szepnęła Bella.
- Jasper oczywiście, że twoje przeprosiny zostały przyjęte.
– uśmiechnęła się do mnie Esme. Wszyscy zresztą się z nią
zgodzili i posłali mi prawdziwy uśmiech... Wszyscy poza
Edwardem.
- Cieszę się, że mi wybaczyliście. – uśmiechnąłem się. Kamień
spadł mi z serca. Byłem pewien, że z czasem nawet Edward
mi wybaczy. Przecież tak dobrze się dogadywaliśmy i to on
uratował mnie i Alice z rąk Jacoba... Byłem pewien, że
wszystko wróci do normy.
- My też się cieszymy, a zwłaszcza z tego, że znowu
jesteście razem. – odezwała się Rosalie.
Wszyscy się uśmiechnęliśmy, a Alice mocniej się do
mnie przytuliła.
- Hej Alice dokończysz z nami piec ciasteczka na wigilię? –
spytała radośnie Bella.
- To może później jak Jazz pojedzie po Carlislea. Teraz
chciałabym odpocząć. – odpowiedziała.
- Ok. – zgodziła się i wszyscy wrócili do swoich zajęć.
My od razu powędrowaliśmy na górę do jej pokoju.
Alice
Kiedy znalazłam się w moim pokoju najpierw schowałam
te spineczkę do mojej szkatułki, którą dostałam od mamy na
swoje 16 urodziny. Trzymałam w niej tylko najcenniejsze dla
mnie rzeczy. Było tam między innymi zdjęcie moich
rodziców...
Zaraz potem położyłam się posłusznie na łóżku, a obok
mnie Jasper.
- Wiedziałem, że Carlisle niepotrzebnie panikował już nawet
nie masz gorączki. Uwierz mi gdybyś miała to Esme nie
spuściłaby cię z oka. – zaśmiał się.
- Wyobrażam sobie. Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę,
że już tu jestem! Jak bardzo się cieszę, że jesteś przy mnie.
– znów się uśmiechnęłam.
- Kocham cię mała. – zaczął mnie delikatnie całować po szyi.
- Ja ciebie też. – szepnęłam zachwycona i znów zaczęliśmy
się całować, ale tym razem bardziej namiętnie. Jazzy głaskał
mnie po udzie, a ja gładziłam go po plecach. Gdy wreszcie
skończyliśmy oboje upadliśmy na poduszkę i głośno
dyszeliśmy.
- Miałaś odpoczywać. – zażartował Jasper.
- Nie czuję się zmęczona. – skłamałam.
- Ok. Ja tam swoje wiem. – uśmiechnął się do mnie.
Położyłam się bliżej niego. Znów mogłam poczuć jego
zapach, ciepło, oddech... Czułam się jak w niebie, a do tego
Jasper gładził mnie delikatnie po ramionach.
Leżeliśmy tak w ciszy i tylko, co jakiś czas Jasper
szeptał mi do ucha
kocham cię, a ja mu odpowiadałam. Byłam
mu wdzięczna za to, że po prostu przy mnie jest. Nie musiał
robić już nic więcej.
Było mi tak dobrze i sama nawet nie wiem, kiedy
zasnęłam. Znów zaczęłam spadać w ciemną przepaść i po
chwili znalazłam się w domu. Siedziałam w salonie i płakałam...
Nie miałam pojęcia, co się stało i dlaczego płaczę, ale czułam
się tak bardzo źle... Byłam sama jak palec... Przytulałam do
siebie czyjeś zdjęcie, ale nie wiedziałam nawet czyje. Nagle
złapałam się za brzuch i krzyknęłam z bólu... Miałam kolejny
dowód, że to nie może być tylko sen... Czułam prawdziwy ból
jakby to wszystko działo się naprawdę... Dopiero teraz
zorientowałam się, że jestem w ciąży! Mój brzuch nie był
płaski jak zawsze, a do tego czułam kopnięcia małej... O co w
tym wszystkim chodziło?!
To już nie ma sensu... Bez niego nic nie ma sensu... Takie
zdanie było zapisane jako ostatnie w moim pamiętniku, który
leżał przede mną... Znów zaczęłam krzyczeć... Z bólu, strachu
i bezsilności... Gdzie był mój Jazz?!
- Alice!!! Alice proszę cię obudź się... Już dobrze jestem
przy tobie. To tylko zły sen. – gdy tylko usłyszałam jego głos
otworzyłam oczy.
- Już dobrze mała. – starał się mnie uspokoić i przytulił
mocniej do siebie...
Starałam się uspokoić, ale nie potrafiłam. Dla pewności
dotknęłam swojego brzucha. Był płaski jak zawsze i nie
potrafiłam sobie wyobrazić żeby mogło być inaczej. Dopiero
teraz zorientowałam się, że znowu mam coś w ręce... To
musiało być to zdjęcie, które do siebie tuliłam we śnie albo
raczej wizji przyszłości... Szybko schowałam je pod poduszkę
żeby Jasper nie mógł go zobaczyć. Nie chcę być wzięta za
wariatkę...
- Już ci lepiej? – spytał mnie kiedy się ruszyłam ukrywając to
zdjęcie.
- Tak. – skłamałam.
- A pamiętasz, co ci się śniło? – spytał.
- Niestety nie. – no i kolejne kłamstwo! Ale przecież nie
mogłam mu powiedzieć, że od momentu przebudzenia się ze
śpiączki widzę przyszłość! Kto by w to uwierzył? Nikt.
Zamknęliby mnie w wariatkowie.
- To szkoda. Gdybyś mi o tym opowiedziała na pewno było by
ci lepiej. – pogłaskał mnie po głowie.
- Pewnie tak... – odpowiedziałam cicho.
Znów zapadła cisza, a ja nie chciałam jej przerywać.
Bałam się tego, co widziałam... Czy Jazz miał mnie zostawić?
Jeżeli tak to chciałam jak najdokładniej zapamiętać każdą
chwilę z nim spędzoną...
- Dobra Alice muszę już jechać po Carlislea. – odezwał się w
końcu.
- Już? Przecież dopiero piąta. – zdziwiłam się.
- Muszę po drodze załatwić pewną sprawę. – odpowiedział.
- Jaką? – spytałam kiedy wstawał z łóżka.
- No wiesz... Muszę po prostu zrobić coś ważnego. – wymigał
się.
- A nie możesz mnie zabrać ze sobą? – spytałam szybko.
- Wiesz, że Carlisle by mnie zabił. – odpowiedział.
Podeszłam do niego i mocno go przytuliłam.
- Spokojnie mała przecież do ciebie wrócę, a ty musisz
odpoczywać. – powiedział i pocałował mnie na pożegnanie.
- Kocham cię. – szepnęłam mu do ucha.
- Przecież wiesz, że ja ciebie też. – uśmiechnął się do mnie i
wyszedł...
Zostałam sama w pokoju. Miałam zejść na dół i pomóc w
przygotowywaniu do Świąt, ale jakoś mi się już nie chcę... Po
tym, co zobaczyłam... Ale przecież, kiedy miałam te pierwszą
wizję Jazz był ze mną i z małą... A może to wszystko to po
prostu moja chora wyobraźnia...
Położyłam się na łóżku i cały czas o tym wszystkim
myślałam. A może po prostu to wszystko sobie wymyśliłam i
nie widziałam żadnej przyszłości. Przecież ja w życiu nie
będę w ciąży! Nie wyobrażam sobie tego... Dopiero w tej
chwili przypomniałam sobie o zdjęciu pod poduszką...
Wzięłam je do ręki, ale bałam się zobaczyć, co na nim jest...
Jednak moja ciekawość była silniejsza i odważnie spojrzałam
na zdjęcie...
- To nie możliwe... – szepnęłam sama do siebie...
Na tym zdjęciu byłam ja z Jasperem. Byliśmy do siebie
przytuleni, a Jazz dawał mi na nim buziaka w policzek. No i
nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że to zdjęcie
jeszcze nie powstało!!! Siedzieliśmy razem pod ślicznie
ustrojoną choinką wśród prezentów, a Jazz miał na głowie
czapkę Mikołaja. Przecież to zdjęcie musiało być zrobione
podczas tych Świąt! To się jeszcze nie wydarzyło, więc ja nie
mogłam go jeszcze mieć!
Jak najszybciej schowałam zdjęcie do tej samej
szkatułki co spineczkę i położyłam się z powrotem na łóżku...
To było chore! Ja naprawdę widzę przyszłość! Mam na to
dowód... I to wszystko, co widziałam musi się wydarzyć... Tak
mi się przynajmniej wydawało.
- Alice!!! To zejdziesz do nas?!!! – usłyszałam wołanie Belli.
- Chwilka!!! – odpowiedziałam.
Wstałam powoli z łóżka i postanowiłam się przebrać, bo
nadal miałam na sobie te szpitalną koszulę. Ubrałam jakąś
bluzkę w różne wzorki i jakieś dresowe spodnie. Musiałam do
nich zejść, bo inaczej pomyśleliby, że źle się czuję. W sumie
to była prawda... Ledwo stałam na nogach. Po każdej tej
durnej wizji byłam coraz słabsza.
Ale wzięłam głęboki wdech i wyszłam ze swojego pokoju.
Powoli zeszłam po schodach trzymając się poręczy. Nie
chciałam zrobić sobie krzywdy spadając z nich...
Weszłam pewnym krokiem do kuchni i spróbowałam się
uśmiechnąć.
- No nareszcie! – ucieszyła się Bella.
- To co mam robić? – spytałam.
- Możesz razem ze mną i Nessie ozdabiać ciasteczka. –
odpowiedziała.
- Albo ze mną i Esme robić ciasto. – dodała Rosalie.
- Chyba spróbuję moich sił artystycznych i udekoruje z Bellą
ciastka. – odpowiedziałam.
Wszyscy się zaśmiali, a ja podeszłam do Belli i Nessie.
W salonie obok Edward i Emmett oglądali w telewizji jakiś
mecz. Próbowałam się skupić na tym co robię, ale nie umiałam.
Bałam się tego wszystkiego! I do tego tak słabo się czułam...
Nessie co chwilę pokazywała „ozdobione” przez siebie
ciasteczko mnie albo Belli, a ja powtarzałam tylko w kółko
bez uczuć:
Ślicznie naprawdę.
Czułam na sobie wzrok wszystkich zebranych w kuchni.
Pewnie zastanawiali się czy ze mną, aby na pewno wszystko w
porządku... Ja miałam ochotę po prostu wybiec stąd z
płaczem. To wszystko mnie przerosło.
Po jakiś kilkunastu minutach ozdabiania tych durnych
ciastek zakręciło mi się w głowie... Przerażona chciałam
utrzymać się rękami na stole, ale nic z tego... Nagle zrobiło
się ciemno...
- Alice!!! Alice!!! – usłyszałam tylko czyjeś krzyki, a potem
poczułam, że strasznie boli mnie głowa... To były ostatnie
rzeczy, których byłam świadoma.
Bella
- Alice!!! – krzyknęłam przerażona gdy zobaczyłam leżącą na
ziemi bez życia moją przyszywaną siostrę.
- Co jej jest? – spytała się przestraszona Rosalie, która w
kilka sekund znalazła się przy leżącej na ziemi Alice.
- Nie mam pojęcia. – odparła przerażona Esme.
- Edward, Emmett!!! Chodźcie tu!!! – zawołałam ich i wzięłam
Nessie na ręce. Musieli ją przenieść na jakieś łóżko. W ogóle
musieliśmy coś zrobić... Tylko co?
- Co się stało?! – spytał Edward wchodząc do kuchni.
- Alice zemdlała. – odpowiedziałam tuląc do siebie Nessie.
- Boże... Czy ona kiedyś będzie mogła zacząć normalnie żyć?
– powiedział mój ukochany sam do siebie.
- Nie stójcie tak tylko zanieście ją do jej pokoju! – rozkazała
Rosalie.
Nikt już nic nie powiedział... Emmett oczywiście wykonał
polecenie swojej Rose. Wziął Alice delikatnie na ręce i
poszedł zanieść ją na górę.
Mi przez to wszystko odechciało się już przygotowywać
do świąt... No i chyba nie tylko mnie... Rosalie i Esme poszły
szybko do pokoju Alice.
- Tak bardzo jej współczuje. – szepnęłam do Edwarda
stojącego tuż obok mnie.
- Wiesz dobrze, że nic więcej nie możemy dla niej zrobić... –
odpowiedział mi Edward.
- Wiem, ale jak to możliwe, że na jedną dziewczynę może
spaść aż tyle cierpień? – spytałam go dając mu na ręce
Nessie.
- A pamiętasz może książkę, którą kiedyś czytałaś? – spytał
mnie.
- Jaką? – zdziwiłam się i poszłam usiąść na fotel w salonie.
-
Désirée Czyli Czas Próby Hassenmuller Heidi*.
*Niedawno czytałam tą książkę i gorąco wszystkim polecam. Przeczytałam ją w jeden dzień i do teraz mam
ciary na plecach jak sobie ja przypomnę ;)
Dziewczyna o której pisze ta książka też nie miała w życiu
łatwo. – odpowiedział mi siadając z Nessie na kolanach w
fotelu obok.
- Pamiętam... Wiem, że ktoś może mieć w życiu nawet gorzej
niż Alice, ale właśnie to jest niesprawiedliwe! Czemu
niektórzy żyją sobie jak królowie, a niektórzy muszą tak
cierpieć?! – rozpłakałam się.
- Takie po prostu jest życie i nie zmienisz tego skarbie. –
odpowiedział mi smutnym głosem.
Siedzieliśmy tak w ciszy, aż w końcu do pokoju weszli
Rosalie, Emmett i Esme. Usiedli na sofie naprzeciwko nas z
niezbyt wesołymi minami.
- Nie obudziła się? – zadałam retoryczne pytanie.
- Nie. – odpowiedziała mi Esme.
- To może ja teraz do niej zajrzę. – odezwał się Edward i
posadził Nessie na kolanach Rose.
- Jasne. – zgodziliśmy się wszyscy i w pokoju nadal panowała
grobowa cisza...
Choinka stała jeszcze nie ubrana w kącie... Zawsze
byłam taka podekscytowana przed świętami, radosna, a
teraz? Chciałabym móc coś zrobić żebyśmy znów wszyscy
byli szczęśliwi.
Edward
Wyszedłem z pokoju i poszedłem na górę. Powoli
otworzyłem drzwi do pokoju mojej siostry. Biedulka leżała na
łóżku i wyglądała jak... Nieżywa. Usiadłem przy niej i złapałem
ją za rękę. Nikt z nas tak naprawdę jeszcze jej dobrze nie
znał, a czuliśmy się tak jakbyśmy tracili część siebie. Znałem
ją o wiele krócej niż Rosalie, a mimo wszystko czułem się z
nią bardziej związany... Tak jak Bella zrobiłbym wszystko
żeby jej pomóc... A na samym początku chętnie usunąłbym z
jej życia Jaspera... Przecież ten koleś jest nieobliczalny! No
ok, może ją kocha, ale był w stanie zabić Bellę! Kto wie co i
kiedy przyjdzie mu do głowy, a Alice jest taka krucha. Jest
dla mnie jak młodsza siostra, którą muszę się dobrze
zaopiekować.
Siedziałem tak w bezruchu i zamyśleniu, kiedy nagle
poczułem, że mała ręka, którą trzymałem poruszyła się!
- Alice? – spojrzałem na nią i miałem nadzieję, że otworzy
oczy.
- Edward? – zdziwiła się powoli się podnosząc, ale zaraz
opadła z powrotem bez sił na poduszkę.
- Tak to ja. Przynieść ci coś do picia albo do jedzenia? –
spytałem.
- Co się stało? – odpowiedziała mi pytaniem na pytanie.
- Zemdlałaś. Wszyscy się o ciebie baliśmy. – odpowiedziałem.
- A Jasper? – spytała znowu... No tak zaś ten...
- Pojechał po Carlislea do szpitala. – znów spokojnie
odpowiedziałem.
- Aha. – chyba dowiedziała się już wszystkiego co chciała.
- Alice jak ty się w ogóle czujesz? – spytałem teraz ja.
- Dobrze. Jestem tylko zmęczona i muszę się wyspać. –
odpowiedziała mi.
- Skoro tak mówisz... Ale chciałem o coś jeszcze cię spytać. –
zacząłem niepewnie.
- Śmiało. – zgodziła się.
- Czy nie myślałaś o tym żeby zacząć nowe życie bez... – nie
wiedziałem jak to powiedzieć.
- Bez czego? – zdziwiła się.
- Bez Jaspera. – odpowiedziałem.
- Że co?! Dlaczego miałabym tak myśleć?! – oburzyła się.
- Dlatego, że uważam, że on nie jest dla ciebie odpowiedni...
Po prostu jest nieobliczalnym wariatem! – wyrzuciłem to z
siebie.
- Ty nic o nim nie wiesz! Jest dla mnie teraz najważniejszą
osobą! Kocha mnie i troszczy się o mnie! – nie wiedziałem
skąd wzięła w sobie tyle siły żeby to wykrzyczeć.
- Wiem, że jest w stanie zabić człowieka i to mi wystarczy. –
odpowiedziałem.
- On nie jest taki! – znów krzyknęła na mnie Alice – I jeżeli
tylko o tym chcesz ze mną rozmawiać to lepiej już sobie
wyjdź! – dokończyła...
Jasper
(w tym samym czasie)
Szybko wyszedłem z domu i wsiadłem do samochodu
żeby nikt nie mógł mnie o nic zagadnąć. Miałem godzinę na to
żeby zdążyć na 18.00 po Carlislea pod szpital i żeby kupić
pierścionek dla Alice... Nie byłem jeszcze pewny czy zdołam
się zdobyć na to żeby poprosić ją o rękę, ale chciałem mieć
już przy sobie pierścionek.
Szybko odpaliłem silnik i ruszyłem przed siebie.
Pojechałem w stronę miasta, które niestety jest w zupełnie
inną stronę niż szpital, ale miałem nadzieję, że zdążę.
Zaparkowałem samochód i wszedłem do pierwszego
lepszego jubilera w Port Angeles.
- Dzień dobry, mogę w czymś pomóc? – odezwał się do mnie
sprzedawca.
- Tak... Chciałbym kupić pierścionek dla dziewczyny. –
odpowiedziałem niepewnie.
- A z jakiej okazji? – znów spytał.
- Chcę się jej oświadczyć. – powiedziałem niepewnie, nie
potrafiłem sobie wyobrazić, że mam to powiedzieć Alice
skoro mam problem o tym mówić z obcym facetem!
- A więc skoro jest to aż tak ważna okazja to proponuje ten.
– uśmiechnął się i pokazał mi śliczny srebrny pierścionek z
wielkim sercem z jakiegoś czerwonego kryształku. Nie znam
się na tym wszystkim, ale wydał mi się bardzo ładny.
- Myśli pan, że jej się spodoba? – spytałem niezdecydowany.
- Jestem tego pewny. – uśmiechnął się.
- W takim razie wezmę go. – zgodziłem się.
Mężczyzna włożył go w piękne pudełeczko i dał mi go.
Szybko wybiegłem ze sklepu i wpadłem za kierownicę.
Pierścionek schowałem do kieszeni. Nie mogłem się spóźnić.
Wydałem na ten pierścionek wszystkie oszczędności,
jakie miałem, ale było warto. Nie mogłem się doczekać żeby
zobaczyć jak zareaguje na to Alice. Bałem się, że mnie
odrzuci, bo miała do tego wiele powodów.
Jechałem tak i przez całą drogę myślałem. Kiedy w
końcu znalazłem się pod szpitalem zobaczyłem Carlislea,
który już na mnie czeka. Kurczę spóźniłem się o 10 minut!
Będzie mieć kolejny powód żeby się na mnie wyżyć. No
trudno. Jakoś będę musiał to przeżyć.
Zatrzymałem się przed nim z piskiem opon.
- Jeżeli mój zegarek się nie spieszy to spóźniłeś się o co
najmniej 10 minut. – zaczął sarkastycznie Carlisle wchodząc
do samochodu.
- Przepraszam cię, ale byłem zajęty. – odpowiedziałem mu
krótko. Nie miałem zamiaru się mu z niczego tłumaczyć.
Nie czekając na jego odpowiedzieć, ani na zapięcie
przez niego pasów ruszyłem przed siebie.
- Zawiodłem się na tobie Jasper. – przerwał w końcu
milczenie. Wiedziałem, że byłby chory gdyby się nie odezwał i
nie palnął jakiegoś durnego wykładu.
Nie miałem zamiaru zaczynać z nim tej bezsensownej
rozmowy, dlatego siedziałem cicho.
- Co jesteś mocny w czynach, ale nawet nie potrafisz
rozmawiać? Nie tak cię wychowałem. – mówił dalej.
- I w tym problem!!! Nie wychowałeś mnie tak jak innych!!! Za
długo widać byłem pod opieką mojego biologicznego ojca, a ty
nie poświęcałeś mi tyle czasu, co swoim idealnym dzieciom!!! –
nie potrafiłem go już słuchać dalej. Wiedziałem, że jestem
zbyt nerwowy i łatwo mi puszczają nerwy... Wydawało mi się,
że on też wiedział i celowo mnie sprowokował. Nienawidziłem
go!!!
- A więc chcesz o to wszystko oskarżyć mnie tak? – zadał to
pytanie tym swoim ukochanym sarkazmem.
- Nie... Widzisz nawet mnie nie potrafisz zrozumieć. Nie
znasz mnie, dlatego nie masz prawa mnie oceniać!!! – znów
podniosłem głos... Nie zdziwiłbym się gdybym przez niego
sprowokował wypadek. Na szczęście wszystkie drogi w Forks
nie były zbyt często uczęszczane przez innych.
- Wiesz nie licząc Alice ciebie przygarnąłem z Esme na
samym końcu i muszę ci powiedzieć, że mieliśmy duże
wątpliwości czy powinniśmy to zrobić... Nie wiemy do teraz
nic o twojej przeszłości. Nie chciałeś z nikim o tym
rozmawiać. Tylko policja wiedziała, co się wydarzyło, ale oni
też nam nic nie przekazali, bo sądzili, że ty to musisz zrobić.
– mówił dalej.
- A teraz tego żałujesz tak? Widzisz gdyby wam naprawdę
na tym zależało wiedzielibyście o tym tak jak wie Alice. Ona
jedyna mnie kocha i rozumie. Tylko jej udało mi się zaufać,
bo... Sam nie wiem, dlaczego. Bo była dla mnie taka... Taka jak
wy nigdy nie byliście. – ciągnąłem to dalej.
- Tak uważasz? – spytał mnie.
- Właśnie tak. – odpowiedziałem już trochę spokojniej.
- Ja uważam, że zrobiliśmy z Esme błąd. Właściwie gdyby nie
jej litość nie byłoby cię teraz tutaj. Ja od początku miałem
cię za jakiegoś kryminalistę. – mówił, a jego słowa rozcinały
moje serce na pół... Gdyby nie to wszystko, co w życiu
przeżyłem rozpłakałbym się.
- Czyli, że porównujesz mnie do takich osób jak Aro czy
Jackob? – spytałem drżącym głosem.
- Sądzę, że nie ma większej różnicy. – odparł głosem
wypranym z uczuć.
- Czyli ty naprawdę nie wysiliłeś się żeby choć trochę mnie
poznać. – stwierdziłem załamany.
- A skoro do tej pory tego nie zrobiłem może nadszedł czas
żeby się pożegnać. – zaczął znów.
- Że co proszę?! – nie mogłem uwierzyć własnym uszom.
- Nie chcę żebyś już dłużej mieszkał w moim domu. –
zakończył.
- Nie możesz mnie wyrzucić!!! – znów się zdenerwowałem.
Coraz trudniej było mi skupić się na drodze do domu, która
już dobiegała końca.
- Edward mnie poprze i...
- I nikt inny!!! Przeprosiłem... Wszyscy może poza Edwardem
mi wybaczyli! A jeżeli naprawdę mnie wyrzucisz pomimo to,
to zabiorę Alice ze sobą!!! – krzyczałem dalej i nie dałem mu
dokończyć nawet zdania.
- Nie pozwolę ci na to. – odparł.
- Alice nie zgodzi się tu zostać beze mnie. – odparłem z
satysfakcją.
- Zobaczymy. – szepnął Carlisle, któremu już chyba skończyły
się argumenty...
Po kilku minutach zaparkowałem już przed domem.
Wysiadłem z samochodu i oddałem Carlisleowi kluczyki.
- A ty nie jesteś mi wstanie wybaczyć? Ciebie też
przepraszam za wszystko. – naprawdę nienawidziłem go z
całego serca, ale nie chciałem być z nikim na wojennej
ścieżce. Chciałem żebyśmy wszyscy byli jak jedna wielka
rodzina. Chciałem żeby Alice była w tej rodzinie szczęśliwa.
- Przepraszam cię Jasper... – wypalił prosto z mostu, a mnie
po prostu sparaliżowało. Przed chwilą chciał mnie wyrzucić z
domu, a teraz mnie przepraszał?!
- Za co? – spytałem.
- Za to wszystko. Miałem po prostu gorszy dzień w pracy i
wyżyłem się przez to na tobie. Oczywiście, że ci przebaczam
i przepraszam. A więc co będziemy znów jak ojciec i syn? –
spytał uśmiechając się.
- Oczywiście. – ucieszyłem się, że już tylko Edward był
przeciwko mnie.
Carlisle objął mnie ramieniem i weszliśmy do domu.
Jednak wydawało mi się, że między nami nie jest jeszcze
wszystko ok... Może nadal mnie nienawidził, ale kiedy mu
powiedziałem, że cała rodzina się za mną wstawi wolał się nie
wychylać? Mogło być wiele powodów.
- Cześć wszystkim! – wyrwał mnie z zamyślenia Carlisle, ale
co dziwne nikt się nie odezwał.
- Jest tu kto? – spytał już trochę zaniepokojony Carlislea.
Przecież w końcu przed świętami zawsze było głośno i
radośnie...
Weszliśmy do salonu. Zobaczyłem tam siedzącą całą
rodzinę z minami jakby byli na jakimś pogrzebie...
- Co się stało? – spytałem wystraszony, bo dopiero teraz
uświadomiłem sobie, że nie ma tu Alice...
- Alice zemdlała. – odpowiedziała roztrzęsiona Esme.
- Teraz jest u niej Edward. – dodała Bella.
Nie czekałem na nic więcej tylko od razu pobiegłem na
górę do jej pokoju. Nie zważałem już na innych, którzy
jeszcze coś do mnie mówili...
Już miałem otworzyć drzwi i wbiec do pokoju, ale
powstrzymałem się, bo usłyszałem głosy rozmowy...
- On nie jest taki! – krzyknęła moja Alice – I jeżeli tylko o
tym chcesz ze mną rozmawiać to lepiej już sobie wyjdź! –
dokończyła...
- Alice, ale on jest po prostu nieobliczalnym wariatem!!! –
krzyknął Edward.
Nie myśląc wiele wpadłem do środka i miałem ochotę
zrobić z moim kochanym braciszkiem porządek, ale musiałem
się powstrzymać.
- Mów za siebie. – powiedziałem podchodząc do niego i Alice.
- Jasper! – ucieszyła się gdy tylko mnie zobaczyła i jej bladą
twarzyczkę rozjaśnił ten prześliczny uśmiech. Za nią byłem w
stanie oddać życie.
- To nie ja próbowałem zabić Belle. – odpowiedział i stanął
przede mną.
- To oczywiste, ale kto wie czy nie byłbyś w stanie zabić
kogoś innego, kogo nie kochasz. – uśmiechnąłem się
przebiegle.
- Oczywiście, że nie! – oburzył się.
Zapadła cisza. Staliśmy tak i patrzeliśmy na siebie.
- Przestańcie. – poprosiła słabym głosem Alice.
- Jesteś taki jak Jackob. – walnął w końcu prosto z mostu
Edward.
- Dobrze wiesz, że nie! I doskonale wiesz, że kocham Alice
jak nikogo na świecie i nic bym jej nigdy w życiu nie zrobił!
Przecież to ty mi pomogłeś w pokonaniu Jackoba i uratowałeś
i mnie i ją! – wyrzuciłem to wszystko z siebie.
- Przypuszczam, że po prostu udajesz, a gdy tylko będziesz
miał na to ochotę po prostu się jej pozbędziesz. Dokładnie
tak jak Jackob chciał zrobić z Bellą. – odpowiedział mi ze
stoickim spokojem.
- To nieprawda!!! – krzyknąłem. Nie mogłem uwierzyć, w to co
on o mnie mówił. Złapałem się za głowę i uklęknąłem na ziemi –
Nie jestem taki!!! – krzyczałem próbując udowodnić to
samemu sobie... Dobrze wiedziałem, do czego mogę być
zdolny... Ale ja taki nie chciałem ani nie chcę być... To przez
mojego ojca... Nienawidzę go!!! Dlaczego tak późno się od
niego wyrwałem?!!! Dlaczego musiał mnie tak zepsuć?!!! Do
moich oczu cisnęły się łzy, ale ja jak zawsze potrafiłem je
pohamować...
- A może już ją zdążyłeś skrzywdzić, co? – pytał dalej
Edward... Przed moim oczami stanęła oczywiście scena, gdy
próbowałem zgwałcić Alice...
Spojrzałem na moją ukochaną ze strachem w oczach...
Biedulka wstała z łóżka i chwiejnym krokiem chciała do mnie
podejść i mnie przytulić. Widziałem łzy w jej oczach... Ona
też chyba dokładnie pamiętała tamten moment...
Edward jednak nie pozwolił jej do mnie podejść.
Przyciągnął ją do siebie i spojrzał jej w oczy.
- Dlaczego płaczesz? Miałem rację? – spytał z uśmiechem.
Wiedział, że to ja jestem na przegranej pozycji.
Alice próbowała się wyrwać i nie patrzyła mu w oczy. Nie
potrafiła odpowiedzieć mu na te pytania. Nie chciała
powiedzieć prawdy, ale pewnie nie mogła też skłamać.
- Boisz się go? – pytał ją dalej.
Alice nie spojrzała na niego tak samo jak na mnie, gdy
zadałem jej identyczne pytanie...
- Śmiało możesz o tym teraz powiedzieć. Obronie cię. –
powiedział jej Edward patrząc się na mnie z tym swoim
uśmieszkiem.
Alice zebrała w sobie wszystkie siły i uderzyła go w
twarz.
- Kocham Jaspera!!! Nie boję się go i nigdy przy nim nie spadł
mi nawet włos z głowy!!! – krzyknęła i podbiegła do mnie...
Nic nie mówiąc wtuliła się we mnie i zaczęła płakać.
- Kocham cię mała. – szepnąłem jej do ucha i głaskałem ją po
głowie.
W tym momencie do pokoju wbiegli wszyscy domownicy.
- Co tu się dzieje? – spytał zdezorientowany Carlisle patrząc
na Edwarda, który stał ogłupiały i głaskał się po policzku, w
który dostał od mojej ukochanej, i na mnie klęczącego na
ziemi przytulającego płaczącą Alice.
Nikt nic nie powiedział.
- Czy wszyscy ogłuchliście nagle?! – zdenerwował się.
- Edward co ci jest? – po chwili ciszy odezwała się Bella i
podeszła do swojego ukochanego.
- Jasper to ty go uderzyłeś? – spojrzał znów na mnie zły
Carlisle.
Chciałem przytaknąć, ale w słowo weszła mi Alice.
- To nie on tylko ja. – powiedziała wstając z ziemi i
wycierając łzy.
Emmett zaczął po prostu turlać się po ziemi ze śmiechu.
Ja stanąłem koło Alice. Wszyscy mieli grobowe miny poza
oczywiście Emmettem.
Alice
Czułam się okropnie. Pod każdym względem, ale Edward
na to zasługiwał! Teraz chętnie walnęłabym jeszcze Emmetta
za to, że się ze mnie śmieje... Wszyscy poza nim stali tak
poważni bez słowa.
- Czy ktoś przerwie w końcu te ciszę?! – nie wytrzymałam w
końcu.
- Bardzo chętnie, ale nikt nie wie, o co chodzi poza waszą
trójką. – odezwała się Bella.
- Edward chciał mnie przekonać, że Jasper nie jest dla mnie
dobry i że jest nieobliczalnym wariatem, który może mnie
zabić... Kiedy Jasper tu przyszedł próbował go sprowokować,
ale mu się nie udało. W końcu to ja nie wytrzymałam i go
uderzyłam. – wytłumaczyłam to, bo Edward nie miał zamiaru
nic powiedzieć, a Jazz wolał żebym zrobiła to ja. Oczywiście
cały czas stał przy mnie i obejmował.
-Nie mogę w to uwierzyć! Jak mogłeś?! – zdenerwowana Bella
odsunęła się od Edwarda.
- Ale to nie tak! Ja tylko chciałem pomóc Alice. – tłumaczył
się.
- Krzywdząc przy tym Jaspera. – powiedział Carlisle.
- I to musiało być dość chamskie skoro Alice zasadziła ci
lewym sierpowym. – dalej śmiał się Emmett.
- Opanuj się już. – skarciła go Rosalie.
- Ale ma rację. – zgodziła się z nim Esme.
- Edward przemyśl sobie to, co zrobiłeś. To nie było
sprawiedliwe. – zakończył rozmowę Carlisle.
- Dokładanie, a my skończmy przekodowywania do świąt. W
końcu za kilka dni już wigilia. – dodała Bella.
Wszyscy wyszliśmy z pokoju... Edward szedł powoli za
nami, ale nie zszedł na dół tylko wszedł do pokoju swojego i
Belli.
- Czy to, co powiedziałaś Edwardowi to była prawda? – spytał
mnie Jazz gdy schodziliśmy po schodach do salonu.
- Oczywiście, że tak... Nie zamierzam niczego cofnąć. –
odpowiedziałam i mocniej złapałam go za rękę.
- A czujesz się już lepiej? – spytał mnie.
- Sama już nie wiem. – tym razem nie skłamałam, bo naprawdę
nie wiedziałam co myśleć.
Wszyscy usiedliśmy na kanapie w salonie. Ja usiadłam na
kolanach mojego Jazza i oparłam się o jego ramię.
- A więc teraz już chyba wszyscy możemy wrócić do
normalnego życia i rozpocząć przygotowania do świąt. –
powiedział Carlisle uśmiechając się.
- No i Alice wszyscy mamy nadzieję, że od teraz będziesz
się już z nami czuła szczęśliwa jak w prawdziwej rodzinie. –
uśmiechnął się do mnie.
- Ja też mam taką nadzieję. – odpowiedziałam mu.
Esme i Rosalie wróciły do kuchni. Bella, Nessie i Emmett
zaczęli ubierać choinkę.
- Jasper chciałbym chwilę porozmawiać z Alice. – poprosił go
Carlisle.
Jazz posłusznie zostawił mnie i Carlislea na kanapie i
pomógł przy ubieraniu choinki.
- Przede wszystkim chciałem cię zapytać jak się czujesz. –
zaczął.
- Jestem tylko strasznie zmęczona. – odpowiedziałam mu i to
też nie było kłamstwo. Nikomu nie wyjawię tylko tego,
dlaczego jestem taka zmęczona... Nikt się nie dowie, że
widzę przyszłość, bo wtedy już nic nie byłoby normalne...
- No, ale zdrowe dziewczyny raczej nie mdleją ze zmęczenia.
– widać było, że się o mnie martwił.
- Ja tak mam już od dziecka. – skłamałam żeby go nie
martwić.
- No dobrze, ale jeżeli będziesz w takim stanie przez
dłuższy czas to będę cię musiał zabrać do szpi... – nie dałam
mu dokończyć.
- Nie mówmy o tym teraz. Cieszmy się tym, że znowu
jesteśmy rodziną i już za kilka dni święta. – uśmiechnęłam się
do niego.
- No dobrze. Chciałem ci jeszcze powiedzieć, że jeżeli
miałabyś jakikolwiek problem to możesz z nami o nim
porozmawiać. Od teraz będziesz już szczęśliwa, rozumiesz?
– Rozumiem. – odpowiedziałam i przytuliłam się do niego.
Przez chwilę naprawdę poczułam się tak jakbym tuliła się do
własnego taty. Jednak to nie była prawda, a wszystkie
wspomnienia znów powracały ściskając mnie w gardle.
- Dobra wystarczy już tego. – zaśmiał się i zawołał Jazza.
Sam zaczął pomagać przy ubieraniu choinki. Wszyscy byli
tacy szczęśliwi i ja też miałam zamiar taka być. Zapomnieć o
wszystkim, co było i żyć dalej.
- No Alice uśmiechnij się. – wyrwał mnie z zamyślenia Jasper.
- Tak może być? – zaśmiałam się.
- Jasne. Ten uśmiech jest najpiękniejszy, jaki w życiu
widziałem. – znów zaczęłam się śmiać.
- Nie żartuj sobie ze mnie. – dodałam.
- Nie żartuję. Kocham cię. – odpowiedział i zaczął mnie
całować.
Oczywiście odwzajemniłam jego pocałunek. Znów czułam
się dzięki niemu jak w niebie. Wiedziałam już na pewno, że
jest dla mnie wszystkim...
Wszyscy wkoło zaczęli nam klaskać, a ja znów
wybuchłam śmiechem. Takim prawdziwym, szczerym,
nieudawanym. Byłam naprawdę szczęśliwa w tej wspaniałej
rodzinie i ramionach swojego ukochanego.
Nagle do pokoju wszedł Edward i wszyscy na chwilę
ucichliśmy.
- Alice, Jasper chcę was przeprosić. Zacznijmy wszystko od
nowa. – mówił to z prawdziwym smutkiem w oczach.
- Oczywiście, że przeprosiny zostały przyjęte. –
uśmiechnęłam się.
- Tak to prawda. – zgodził się ze mną Jazz.
Bella z radością rzuciła się Edwardowi na szyję i
pocałowała go. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać.
Od tego popołudnia naprawdę zaczęłam nowe życie.
Byłam szczęśliwa w nowej rodzinie i dobrze układało się
między mną i Jazzem.
Wszyscy wzięliśmy udział w wspólnych przygotowaniach
i świetnie się bawiliśmy. Czas płynął tak szybko, że w końcu
już jutro będzie wigilia! Byłam tak podekscytowana, że nikt
tego nie mógł opisać. Ostatnią rzeczą, jaką planowałam
zrobić to kupno prezentów dla każdego.
Próbowałam się skupić i wymyślić, co komu kupić przed
snem, ale Jazz mi to utrudniał.
- Kocham cię. – mruczał mi do ucha i całował.
- Ja ciebie też. Ale chcę już zasnąć. – odpowiedziałam mu z
uśmiechem.
- No dobrze. – zgodził się.
Był dla mnie tak wyrozumiały. Za to go kochałam.
Rozumiał, że nie jestem jeszcze gotowa na nic więcej... I
chyba nigdy nie będę...
Zamknęłam oczy i przytuliłam się do niego. Jazz głaskał
mnie tylko jak małe dziecko i dzięki niemu potrafiłam
spokojnie zasnąć.
Na szczęście od dłuższego czasu miałam już spokój od
wizji i dzięki temu czułam się świetnie. Po raz pierwszy od
dłuższego czasu byłam szczęśliwa, a do tego już jutro święta.
To mój ulubiony czas w całym roku. Zasnęłam z uśmiechem na
twarzy.
Witam wszystkich! Mam nadzieję, że rozdział się wam podobał.
Przede wszystkim przepraszam was, że tak długo musieliście na niego
czekać, ale na wakacjach cały czas gdzieś wyjeżdżałam i nie było
czasu, a teraz jestem w pierwszej klasie liceum i mam dużo nauki
Jednak w końcu zdążyłam napisać ten rozdzialik Mam nadzieję, że
uda mi się dodawać przynajmniej jeden na dwa miesiące W ogóle
jeżeli nie będzie dużo komentarzy i okaże się że już się wam znudził
mój ff to go zawieszę. Napiszcie zresztą czy chcecie żebym go
dokończyła czy dać sobie spokój Nie wiem za ile rozdziałów będzie
koniec, ale trochę to jeszcze potrwa Potem chciałabym zacząć
pisać swoje opowiadanie autorskie, bo z sagi zmierzch oczami Alice
chyba zrezygnuje. Z resztą jeszcze się zobaczy
Dedykuje go wszystkim moim CIERPLIWYM czytelnikom i mam
nadzieję, że was nie zawiodłam
Pozdrawiam wszystkich i jeszcze raz proszę was o komentarz ;)
Ewu$