ZadZiwiający
Maurycy
ijego
edukowane
gryZonie
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
Przełożył
PiotrW.Cholewa
ZadZiwiający
Maurycy
ijego
edukowane
gryZonie
Tytułoryginału
theamazingmauriceandhiseducatedrodents
Copyright©TerryandLynPratchett2001
ThiseditionispublishedbyarrangementwithTransworldPublishers,
adivisionofTheRandomHouseGroupLtd.
Allrightsreserved
Ilustracjanaokładce
PaulKidby
Ilustracjewksiążce
DavidWyatt
Redakcja
AgnieszkaRosłan
Korekta
GrażynaNawrocka
Łamanie
JolantaKotas
ISBN
978-83-7648-625-3
Warszawa2011
Wydawca:
PrószyńskiMediaSp.zo.o.
02-651Warszawa,ul.Garażowa7
www.proszynski.pl
Drukioprawa
DrukarniaNaukowo-Techniczna
OddziałPolskiejAgencjiPrasowejSA
03-828Warszawa,ul.Mińska65
2.Wolniciutludzie
KOLORMAGII
H
BLASKFANTASTYCZNY
H
RÓWNOUMAGICZNIENIE
H
MORT
H
CZARODZICIELSTWO
H
ERYK
H
TRZYWIEDŹMY
H
PIRAMIDY
H
STRAŻ!STRAŻ!
H
RUCHOMEOBRAZKI
H
NAUKAŚWIATA
DYSKUI,IIiIII
H
KOSIARZ
H
WYPRAWACZAROWNIC
H
POMNIEJSZEBÓSTWA
H
PANOWIEIDAMY
H
ZBROJNI
H
MUZYKADUSZY
H
CIEKAWECZASY
H
MASKARADA
H
OSTATNIBOHATER
H
NAGLINIANYCHNOGACH
H
WIEDŹMIKOŁAJ
H
WOLNICIUTLUDZIE
H
BOGOWIE,HONOR,
ANKH-MORPORK
H
OSTATNIKONTYNENT
H
CARPEJUGULUM
H
PIĄTYELEFANT
H
PRAWDA
H
ZŁODZIEJCZASU
H
ZIMISTRZ
H
STRAŻNOCNA
H
POTWORNYREGIMENT
H
PIEKŁOPOCZTOWE
H
ŁUPS!
H
ŚWIATFINANSJERY
H
HUMORIMĄDROŚĆ
ŚWIATADYSKU
H
NIEWIDOCZNIAKADEMICY
tegosamegoautorapolecamy:
2.Wolniciutludzie
D’niece,zaodpowiedniąksiążkę
wodpowiedniejchwili
9
2.Wolniciutludzie
rozdział1
Pewnegodnia,kiedybyłniegrzeczny,
pankróliśpopatrzyłprzezżywopłot
napolefarmeraFreda.Polebyłopełne
zielonejsałaty.jednakżepankróliś
niebyłpełenzielonejsałaty,
cowydałomusięniesprawiedliwe.
„PrzygodapanaKrólisia”
Szczury!
Goniłypsyigryzłykoty!
Alechodziłoteżocoświęcej.
Jak stwierdził Zadziwiający Maurycy, jest to po prostu opo-
wieśćoludziachiszczurach.Anajtrudniejszewydawałosięokre-
ślenie,kimsąludzieikimsąszczury.
ZatoMaliciaGrimuważała,żetoopowieśćoopowieściach.
Zaczęłasię–aprzynajmniejjejczęśćsięzaczęła–wdyliżansie
pocztowym,któryprzejechałprzezgórywdrodzezdalekichmiast
narówninach.
Tobyłataczęśćpodróży,którejwoźnicanajbardziejnielubił.
Drogawiłasięprzezlasyipodziurawychdrogachomijałaszczyty.
Między drzewami zalegały głębokie cienie. Czasami miał wraże-
nie,żecośpodążazadyliżansem,trzymającsiętużpozazasięgiem
wzroku.Ciarkigoodtegoprzechodziły.
T
ERRY
P
RATCHETT
10
Alewtymkursiesolidnychdreszczydostawałraczejodtego,
że słyszał głosy. Był tego pewien. Dochodziły zza jego pleców,
zdachupowozu,gdzieleżałytylkowielkieceratoweworkizpocztą
ibagażmłodegoczłowieka.Zpewnościąniebyłotamnictakduże-
go,bymogłoukryćczłowieka.Aleodczasudoczasubezżadnych
wątpliwościsłyszałstamtądszepczącepiskliwegłosiki.
Natymodcinkumiałtylkojednegopasażera–młodegojasno-
włosegoczłowieka,którysiedziałsamotniewpodskakującymdyli-
żansieiczytałksiążkę.Czytałpowoliigłośno,przesuwającpalec
wzdłużlinijek.
–Ubberwald…–odczytałzwysiłkiem.
–Raczej„Überwald”–odezwałsięcienki,piskliwy,alebardzo
wyraźnygłos.–Ztymikropkamiwymawiaszjakcośwrodzajudłu-
giego„i”.Aledobrzeciidzie.
–Iiiberwald?
–Istniejecośtakiego,mały,jakprzesadnyakcent–oświadczył
innygłos,którybrzmiałtak,jakbymówiącyprzysypiał.–Alewiesz,
cowÜberwaldziejestnajlepsze?Leżydaleko,bardzodalekoodSto
Lat.LeżydalekoodPseudopolis.Dalekoodkażdegomiejsca,gdzie
komendantstrażyobiecał,żeugotujenasżywcem,jeśliznowunas
zobaczy.Noiniejesttokrajspecjalnienowoczesny.Marnetrakty.
Górypodrodze.Ludzietutajmałopodróżują.Awięciwieścinie
rozchodząsięszybko,rozumiesz?Iniemajątupolicjantów.Mały,
zrobimytutajmajątek!
–Maurycy…–odezwałsięniepewniechłopak.
–Tak,mały?
–Niesądzisz,żeto,corobimy,jestjakoś…nowiesz…nieuczciwe?
Nastąpiłachwilamilczenia,nimgłosodpowiedział:
–Ococichodzi?Jakto:nieuczciwe?
–Nowiesz…Bierzemyichpieniądze,Maurycy.
Dyliżanszatrząsłsięipodskoczyłnajakiejśdziurze.
–Noowszem–przyznałniewidzialnyMaurycy.–Alemusisz
zadaćsobiepytanie:odkogotaknaprawdębierzemypieniądze?
–No…zwykleodburmistrza,radymiejskiejitakichróżnych…
–Właśnie.Azatemsąto…?Jużcitoraztłumaczyłem.
–No…
–To pieniądze rzą-do-we – tłumaczył cierpliwie Maurycy. –
Powtórz:pieniądzerzą-do-we.
z
AdziwiAjąCY
m
AuRYCYijEgoEdukowAnEgRYzoniE
11
2.Wolniciutludzie
–Pieniądzerzą-do-we–powtórzyłposłuszniechłopak.
–Właśnie.Acorządrobizpieniędzmi?
–Oni,no…
–Płacążołnierzom–oświadczyłMaurycy.–Prowadząwojny.
Ipewniepowstrzymaliśmykilkawojen,zabierająctepieniądzeicho-
wającjetam,gdzienikomuniezaszkodzą.Jakbysiętrochęzasta-
nowili,topewniewystawilibynaszestatuje.
–Niektóreztychmiasteczekwyglądałydośćubogo,Maury-
cy…–przypomniałzpowątpiewaniemdzieciak.
–Czylizcałąpewnościąniepotrzebująwojen.
–GroźnaFasolkamówi,żeto…–Chłopakskoncentrowałsię
iporuszyłwargami,nimwypowiedziałsłowonagłos,jakbynaj-
pierwchciałprzećwiczyćwymowę.–Tonie-etyk-cznie.
–To prawda, Maurycy – wtrącił piskliwy głosik. – Groźna
Fasolkauważa,żeniepowinniśmyżyćzoszustw.
–Posłuchaj,Brzoskwinio:ludziomgłównienaoszustwachzale-
ży–odparłgłosMaurycego.–Przezcałyczastaksięstarają,żeby
sięnawzajemoszukiwać,ażwybierająsobierządy,żebytozanich
robiły.Amydajemyimto,zacopłacą.Mająstraszliwąplagęszczu-
rów,płacąszczurzemugrajkowi,szczurywychodzązadzieciakiem
z miasta, hop-siup, koniec plagi, nikt więcej nie siusia do mąki,
wdzięcznimieszkańcywybierająrządponownie,wszyscyświętują.
Moimzdaniemtodobrzewydanepieniądze.
–Aleplagajesttylkodlatego,żeichdoniejprzekonujemy–
zaprotestowałgłosBrzoskwini.
–Nocóż,mojadroga,kolejnarzecz,naktórąwszystkietemałe
rządywydająswojepieniądze,toszczurobójcy.Prawda?Inapraw-
dęnierozumiem,czemuwogólesięzwamimęczę,słowodaję.
–Tak,alemy…
Naglezdalisobiesprawę,żedyliżanssięzatrzymał.Wdesz-
czunazewnątrzzadźwięczałauprząż.Potemdyliżanszakołysałsię
lekkoiusłyszelitupotbiegnącychstóp.
Pochwiliusłyszeligłoszciemności:
–Jadątamjacyśmagowie?
Pasażerowiespojrzeliposobiezdziwieni.
–Nie – odpowiedział chłopak takim rodzajem „nie”, które
oznacza„aczemupytasz?”.
–Ajakzczarownicami?–dopytywałsięgłos.
T
ERRY
P
RATCHETT
12
–Nie,żadnychczarownic–zapewniłchłopak.
–Dobrze.Amożesątamjakieściężkouzbrojonetrollewyna-
jęteprzezliniędyliżansową?
–Wątpię–stwierdziłMaurycy.
Przezchwilętrwałaciszazakłócanaszumempadającegodesz-
czu.
–Nodobra…Awilkołaki?–odezwałsięznowugłos.
–Ajakwyglądają?–zapytałchłopak.
–No, niby wyglądają tak całkiem normalnie, aż do chwili
kiedyimwszędziewyrastająwłosy,zęby,wielkiełapyiwtedyskaczą
naczłowiekaprzezokno–wyjaśniłgłos.Brzmiałtak,jakbymówią-
cyczytałlistę.
–Wszyscymamywłosyizęby–zapewniłchłopak.
–Czylijesteściewilkołakami?
–Nie.
–Świetnie,świetnie.–Znowuchwilamilczeniawypełnionaszu-
mempadającegodeszczu.–Atak,wampiry–rzekłgłos.–Mokro
jest,napewnobyścieniechcielilataćprzytakiejpogodzie.Sątam
jakieśwampiry?
–Nie – oświadczył chłopak. – Wszyscy tu jesteśmy zupełnie
niegroźni.
–Orany…–mruknąłMaurycyiwczołgałsiępodsiedzenie.
–No,prawdziwiemiulżyło–stwierdziłgłos.–Wtychczasach
nigdydośćostrożności.Różnetypysiętutajkręcą.–Przezokienko
wsunęłasiękusza,agłosmówiłdalej:–Pieniądzeiżycie.Specjalna
promocja,dwawjednym.
–Pieniądze są w skrzynce na dachu – poinformował głos
Maurycegozpoziomupodłogi.
Rozbójnikrozejrzałsiępociemnymwnętrzupowozu.
–Ktotopowiedział?–zapytał.
–No…ja–odparłchłopak.
–Niezauważyłem,żebyśruszałustami,mały!
–Pieniądzesąnadachu.Wkufrze.Alenapanamiejscubym
nie…
–Ha!Takwłaśnieprzypuszczałem,żetybyśnie!
Twarzrozbójnikazniknęłazokienka.
Chłopiecsięgnąłpoleżącąobokpiszczałkę.Takieinstrumenty
nazywanofletamiprostymi,choćgrananichwcaleniebyłaprosta.
z
AdziwiAjąCY
m
AuRYCYijEgoEdukowAnEgRYzoniE
13
2.Wolniciutludzie
–Zagraj „Kradzież z rozbojem”, mały – polecił spokojnie
Maurycy.
–Nie możemy po prostu dać mu pieniędzy? – zapytał głos
Brzoskwini.Byłtocichygłosik.
–Pieniądzesąpoto,żebyludziedawalijenam–upomniał
jąsurowoMaurycy.
Nadsobąusłyszelizgrzytkufranadachu,kiedyrozbójnikścią-
gałgonadół.
Chłopak posłusznie podniósł flet do ust i zagrał kilka nut.
Poczymnastąpiłaseriaodgłosów:skrzypienie,jakbyszamotanie
ibardzokrótkikrzyk.
Kiedyzapadłacisza,Maurycywspiąłsięnasiedzenieiprzez
oknowystawiłgłowęnaciemnądeszczowąnoc.
–Dobrzekombinujesz–pochwalił.–Rozsądnie.Imbardziej
sięszarpiesz,tymmocniejgryzą.Prawdopodobniejeszczenienaru-
szyłyskóry,co?Todobrze.Podejdźbliżej,żebymmógłcisięprzyj-
rzeć.Alepowoli,jasne?Niechcemyprzecież,żebyktośtuwpadł
wpanikę,prawda?
Rozbójnikznowupojawiłsięwświetlelampdyliżansu.Szedł
bardzo powoli i ostrożnie, szeroko rozstawiając nogi. I cichutko
pojękiwał.
–Aha,tujesteś–stwierdziłzsatysfakcjąMaurycy.–Wbiegły
prosto do nogawek, co? Typowy numer szczurów. Kiwnij tylko
głową,niechcemyichdenerwować.Trudnoprzewidzieć,doczego
mogłobytodoprowadzić.
Rozbójnikwolnopokiwałgłową.Inaglezmrużyłoczy.
–Jesteśkotem?–wymruczał.
Poczymzrobiłzezaisyknął.
–Pozwoliłemcimówić?–spytałMaurycy.–Niewydajemisię,
żebymcipozwalałmówić,prawda?Woźnicauciekłczygozabiłeś?–
Twarzmężczyznyniewyrażałaniczego.–Aha,szybkosięuczymy…
Tolubięurozbójników–pochwaliłgoMaurycy.–Możeszodpo-
wiedziećnapytanie.
–Uciekł–poinformowałchrapliwierozbójnik.
Maurycyznowusięschowałwpowozie.
–Comyślicie?–zapytał.–Powóz,czterykonie,pewnietrochę
cennychrzeczywworkachpocztowych…Razemwarte,no…jakieś
tysiącdolarów.Dzieciakmógłbypowozić.Wartobrać?
T
ERRY
P
RATCHETT
14
–Tokradzież,Maurycy–stwierdziłaBrzoskwinia.
Siedziałanaławeczceobokchłopaka.Byłaszczurem.
–Nie jest kradzieżą jako taką – sprzeciwił się Maurycy. –
To raczej… znalezienie. Woźnica uciekł, więc nawet ratowanie
mienia.Hej,toprawda,moglibyśmygozwrócićidostaćnagrodę!
Toowielelepsze.Ilegalne.Robimytak?
–Ludziezadawalibydużopytań–zauważyłaBrzoskwinia.
–Jeśli go zwyczajnie zostawimy, to ktoś mrrrau go ukradnie
– jęknął Maurycy. – Jakiś złodziej go sobie zabierze! Lepiej jeśli
myzabierzemy,prawda?Myniejesteśmyzłodziejami.
–Zostawimygo,Maurycy–upierałasięBrzoskwinia.
–W takim razie ukradnijmy chociaż konia tego rozbójnika
– przekonywał Maurycy, jakby noc nie była właściwie dopełnio-
na,dopókiczegośnieukradli.–Okraśćzłodziejatoniekradzież,
boonesiękasują.
–Nie możemy tu tkwić całą noc – zwrócił się chłopak do
Brzoskwini.–Matrochęracji.
–Zgadzasię–potwierdziłnerwoworozbójnik.–Niemożecie
tutkwićcałąnoc.
– Zgadza się – zabrzmiał chór głosów z jego spodni. – Nie
możemytutkwićcałąnoc!
Maurycywestchnąłiznowuwystawiłgłowęprzezokno.
–Nodobra–rzekł.–Zrobimytak.Będzieszstałcałkiemnieru-
chomoipatrzyłprostoprzedsiebie.Iniepróbujżadnychsztuczek,
bogdybyśpróbował,wystarczymipowiedziećjednosłowo…
–Nie mów tego słowa – poprosił rozbójnik jeszcze bardziej
nerwowo.
–Właśnie–powiedziałMaurycy.–Zabierzemycizakarętwo-
jegokonia,alemożeszsobiezabraćdyliżans,botobędziekradzież,
atylkozłodziejomwolnokraść.Zgoda?
–Wszystko, co powiesz – zapewnił rozbójnik, zastanowił się
chwilęidodałszybko:–Aleproszęcię,nicniemów!
Patrzyłprostoprzedsiebie.Zobaczył,jakchłopiecikotwysia-
dajązpowozu.Słyszałzasobąróżneodgłosy,kiedyodprowadzali
jegokonia.Apotempomyślałoswoimmieczu.Owszem,miałztej
transakcjidostaćcałydyliżanspocztowy,aleprzecieżistniejecoś
takiegojakdumazawodowa.
–Nodobrze–zabrzmiałpochwiligłoskota.–Terazstądznik-
z
AdziwiAjąCY
m
AuRYCYijEgoEdukowAnEgRYzoniE
15
2.Wolniciutludzie
niemy,atymusiszobiecać,żenieruszyszsię,dopókinieodjedzie-
my.Obiecujesz?
–Dajęwammojesłowojakozłodziej–oświadczyłrozbójnik,
powolikładącdłońnamieczu.
–Jasne.Zpewnościąciufamy–odparłkot.
Mężczyzna poczuł, jak jego spodnie stają się lekkie, kiedy
wysypałysięznichszczury;usłyszałbrzękuprzęży.Odczekałtro-
chę,poczymodwróciłsięipobiegłnaprzód.
W każdym razie trochę naprzód. Nie uderzyłby tak mocno
oziemię,gdybyktośniezwiązałmurazemsznurówek.
***
Mówili,żejestzadziwiający.ZadziwiającyMaurycy,takgonazy-
wali.Nigdyniezamierzałbyćzadziwiający.Poprostutakwyszło.
Zdałsobiesprawę,żecośjestniewporządku,kiedypewnego
dnia po obiedzie spojrzał na swoje odbicie w kałuży i pomyślał:
Toja.Nigdywcześniejniebyłsiebieświadomy.Oczywiście,trudno
terazbyłosobieprzypomnieć,jakmyślał,zanimstałsięzadziwiają-
cy.Miałwrażenie,żejegoumysłbyłwtedyrodzajemzupy.
Byłyjeszczeszczury,któreżyłypodkupąśmieciwrogujego
terytorium.Zrozumiał,żejestwnichcośwyedukowanego,kiedy
skoczyłnaktóregoś,atenszczurpowiedział:„Możeotymporoz-
mawiamy?”.Wtedyczęśćjegozadziwiającegonowegomózguzasu-
gerowała,żenienależyjeśćnikogo,ktopotrafimówić.Aprzynaj-
mniejdopókisięniewysłucha,comadopowiedzenia.
SzczuremokazałasięBrzoskwinia.Nieprzypominałainnych
szczurów.PodobniejakGroźnaFasolka,Pączkojad,Ciemnybrąz,
Mielonka,WielkaOkazja,Trującicałareszta.AleprzecieżMaurycy
teżjużnieprzypominałinnychkotów.
Inne koty wydawały się nagle… głupie. Dlatego Maurycy
zacząłsięraczejtrzymaćszczurów.Przynajmniejmiałzkimporoz-
mawiać.Dogadywalisięcałkiemdobrze,dopókipamiętał,żebynie
zjadaćnikogoznajomego.
Szczuryczęstosięzastanawiały,wjakisposóbnaglestałysię
takiemądre.Maurycyuważałtozastratęczasu.Różnerzeczysię
zdarzają…Aleszczuryciąglekombinowałyikombinowały:może
tocoś,cozjadłyztegostosuśmieci?LecznawetMaurycyrozumiał,
T
ERRY
P
RATCHETT
16
żenietłumaczyłobyto,wjakisposóbonsięzmienił.Przecieżnie
jadałodpadków.Ajużnapewnoniejadałkonkretnietychśmieci,
bowiedział,skądpochodzą.
Uważał,żeszczurysą–taknaprawdę–głupie.Inteligentne,
owszem,aległupie.Maurycyżyłnaulicachprzezczterylata,nie-
wielejużzostałomuzuszu,abliznypokrywałycałypyszczek–ibył
sprytny.Kroczyłdumnie,kołyszącbiodramitakmocno,żegdyby
niezwolnił,przewróciłbysięodtego.Kiedynastroszyłogon,ludzie
musieliobchodzićgobokiem.Uważał,żetrzebabyćsprytnym,żeby
przetrwaćczterylatanaulicach,zwłaszczawobectychwszystkich
psich gangów i przedsiębiorczych kuśnierzy. Wystarczyłby jeden
błędnyruch,askończyłbyjakoobiadipararękawiczek.
Tak,trzebabyćsprytnym.
Wartoteżbyćbogatym.Trochęsięnamęczył,żebywytłuma-
czyć to szczurom, ale w końcu od dawna włóczył się po mieście
iodkrył,jakwszystkodziała.Pieniądze,przekonywał,sąkluczem.
Iwtedy,pewnegodnia,zauważyłgłupawegozwyglądudziecia-
ka,którygrałnapiszczałce,aprzedsobąpołożyłczapkęnadrob-
ne…iwpadłnapewienpomysł.Zadziwiającypomysł!Pojawiłsię
znienacka,bęc,odrazuwcałości.Szczury,flet,głupawyzwyglądu
dzieciak…
–Hej,ty,głupawyzwyglądudzieciaku–odezwałsiędoniego
Maurycy.–Chciałbyśmożezbićforr-tunę?Tujestem,nadole…
***
Świtałojuż,kiedykońrozbójnikawyjechałzlasunadprzełę-
czą.Zatrzymaligowwygodnymzagajniku.
Dolinarzekiciągnęłasiępodnimi,zmiasteczkiemprzyklejo-
nymdourwiska.
Maurycy wygramolił się z juków i przeciągnął. Głupawy
zwyglądudzieciakpomógłszczuromwyjśćzdrugiejtorby.Przez
całądrogęleżałynapieniądzach,choćbyłyzbytgrzeczne,bypowie-
dzieć,żeniktniechcespaćwtejsamejtorbiecokot.
–Jaksięnazywatomiasteczko,mały?–zapytałMaurycy.
Usiadłnakamieniuispojrzałnazabudowania.Ztyłuszczury
znowuliczyłypieniądze,układającjewstosikachprzyskórzanej
sakwie.Robiłytocodziennie.Maurycywprawdzieniemiałkiesze-
z
AdziwiAjąCY
m
AuRYCYijEgoEdukowAnEgRYzoniE
17
2.Wolniciutludzie
ni,alemiałwsobiecoś,cowywoływałoodruchmożliwieczęstego
sprawdzaniagotówki.
–BlintzoweŁaźnie–odparłchłopak,zaglądającdoprzewod-
nika.
–Ehm…Powinniśmyjeodwiedzać?Łaźnieźlesiękojarzą…
Krwawałaźniaitakietam…–zaniepokoiłasięBrzoskwinia,prze-
rywającliczenie.
–Alenienazywasię„Łaźnie”dlatego,żeurządzająkrwawe
łaźnie.Nasłuchałaśsięjakichśgłupstw–wyjaśniłMaurycy.
–To dlaczego nazwali miasto „Łaźnie”? – zdziwił się
Pączkojad.
–Nie,nie,nazwalije„Łaźnie”,bo…–ZadziwiającyMaurycy
wahałsiętylkoprzezmoment.–…Bomajątamłaźnię,rozumiesz.
To bardzo zacofana okolica. Niewiele jest tu łaźni. Ale oni mają
isązniejdumni,więcoczywiściechcieliby,żebywszyscywiedzieli.
Pewnietrzebakupowaćbilety,żebynaniąpopatrzeć.
–Czytoprawda,Maurycy?–zapytałGroźnaFasolka.Zadał
pytaniebardzouprzejmie,alebyłojasne,żetaknaprawdęchciał
powiedzieć:„Niesądzę,żebytobyłoprawda,Maurycy”.
Notak…GroźnaFasolkabyłtrudnymprzypadkiem.Chociaż
właściwieniepowinien.ZadawnychczasówMaurycynawetbynie
zjadłszczuratakmałego,bladegoiogólniechorowitego.
Patrzyłzgórynamałegoalbinosazjegośnieżnobiałymfuter-
kiemiczerwonymioczkami.GroźnaFasolkaoczywiścienieodpo-
wiedziałmuspojrzeniem,bobyłzbytkrótkowzroczny.Jasne,tapra-
wieślepotanieprzeszkadzałazbytnioosobnikowizgatunku,który
większośćczasuspędzawciemności,awęchma–oileMaurycy
to rozumiał – prawie tak dobry jak wzrok, słuch i mowa razem
wzięte. Na przykład szczur zawsze odwracał się do Maurycego
przodemikiedymówił,patrzyłprostonaniego.Tobyłoniesamo-
wite. Maurycy znał kiedyś ślepego kota, który często zderzał się
zdrzwiami,aleGroźnejFasolcenigdysiętoniezdarzało.
GroźnaFasolkaniebyłnaczelnymszczurem–tostanowisko
należałodoMielonki.Mielonkabyłduży,walecznyitrochępoha-
ratany;niebardzomusiępodobałtennowouzyskanymózg,ajuż
napewnomusięniepodobało,żemusirozmawiaćzkotem.Byłjuż
dośćstary,kiedynastąpiłaOdmiana,jakszczurytonazywały,iuwa-
żał,żejestjużzastarynazmiany.RozmowyzMaurycymzostawiał
T
ERRY
P
RATCHETT
18
GroźnejFasolce,któryurodziłsięzarazpoOdmianie.Atenmały
szczurekbyłmądry.Zadziwiającomądry.Zamądry.Wkontaktach
zGroźnąFasolkąMaurycypotrzebowałcałegoswojegosprytu.
–Zadziwiające, o ilu rzeczach wiem… – Maurycy zamrugał
powoli.–Zresztątochybamiłemiasteczko.Wyglądanabogate.
Zrobimywięctak…
–Ehem…
Maurycynienawidziłtegoodgłosu.Jeśliistniałdźwiękgorszy
odGroźnejFasolkizadającegojednoztychswoichdziwnychpytań,
to było nim chrząknięcie Brzoskwini. Oznaczało, że Brzoskwinia
zamierzabardzocichopowiedziećcoś,conapewnogozdenerwuje.
–Tak?–spytałostro.
–Czynaprawdęmusimydalejtorobić?
–Tooczywiste,żenie–odparłMaurycy.–Wogóleniemuszę
tu siedzieć, jestem przecież kotem. Zgadza się? Kotem z moimi
talentami! Ha! Mógłbym załatwić sobie naprawdę niezłą robotę
jakoiluzjonista.Albomożebrzuchomówca.Niemakońcarzeczom,
którymimógłbymsięzajmować,boprzecieżludzielubiąkoty.Ale
zewzględunato,żejestem…nowiecie…zadziwiającogłupiimam
zadziwiającomiękkieserce,postanowiłemtrochępomócbandzie
gryzoni, które… powiedzmy sobie to szczerze… nie są wśród
ludzifaworytemnumerjeden.Iterazniektórzyzwas…–obrzucił
GroźnąFasolkęponurymspojrzeniemżółtegooka–…majątaki
pomysł,żebypopłynąćgdzieśnajakąśwyspęizałożyćtamwłasną
cywilizację.Uważam,żetogodnepodziwu,leczpotrzebnewam
będą…Tłumaczyłemwamwięc,cobędziepotrzebne?
–Pieniądze,Maurycy–odparłGroźnaFasolka.–Ale…
–Pieniądze.Zgadzasię.Bocomożeciedostaćzapieniądze?–
Popatrzyłnaszczury.–ZaczynasięnaŁ–podpowiedział.
–Łodzie,Maurycy,ale…
–Awdodatkuwszystkienarzędzia,jakichbędzieciepotrzebo-
wać,noioczywiściejedzenie…
–Sąkokosy–zauważyłgłupawyzwyglądudzieciak,polerując
swójflet.
–Och,czyżbyktośtucośpowiedział?–zdziwiłsięMaurycy.–
Acotyotymwiesz,mały?
–No,masiętamkokosy–wyjaśniłdzieciak.–Nabezludnych
wyspach.Mówiłmitenczłowiek,conimihandluje.
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie