Brooke Lauren - Co ma byc to bedzie. Heartland
Rozdział 1
Na wybiegu treningowym hulał zimny, listopadowy wiatr i rozwiewał na wszystkie strony włosy Amy
Fleming. Ona jednak tego nie zauważała, całą uwagę skupiając na Cygance, czarnej klaczy, która obiegała
ją właśnie kłusem. Widząc, że Cyganka zwalnia, Amy rzuciła zwiniętą linę w kierunku jej tylnych nóg.
- Dalej! - ponagliła.
Klacz prychnęła i ruszyła do przodu, uderzając kopytami o wilgotny piasek, a pod jej lśniącą skórą widad
było napinające się mięśnie. Amy poruszała się na środku wybiegu tak, by jej ramiona zawsze były
ustawione równolegle do boku konia, i bacznie obserwowała Cygankę.
Po kolejnych dwóch okrążeniach jedno ucho klaczy nieco opadło i zdawało się, że jego czubek jest
wycelowany w Amy. Po chwili Cyganka opuściła łeb i szyję ku ziemi, otwierając i zamykając przy tym
pysk.
5
Amy od razu rozpoznała ten sygnał. Klacz w swoim języku - mową ciała - komunikowała gotowośd do
współpracy. Amy upuściła linę na ziemię, odwróciła wzrok i ustawiła się bokiem do konia. Przyszedł czas
na to, by pokazad Cygance, że nie jest dla niej zagrożeniem, i zaprosid ją do wspólnego działania.
Kopyta klaczy coraz wolniej uderzały w podłoże, aż w koocu stukot ucichł zupełnie. Amy czekała.
Nastąpiła dłuższa przerwa, a potem znów usłyszała stukot. Klacz była coraz bliżej. Dziewczyna
wstrzymała oddech. Cyganka pojawiła się u jej boku, wyciągnęła miękki pysk i dotknęła nim jej ramienia.
Na tym właśnie polegało porozumienie. Amy poczuła dreszcz radości, odwróciła się powoli i pogłaskała
Cygankę po czole.
Techniki porozumienia Amy nauczyła się od swojej matki, Marion. Dzięki komunikowaniu się z koniem za
pomocą jego języka - gestów i spojrzeo, między zwierzęciem a człowiekiem tworzyła się więź oparta na
zaufaniu i zrozumieniu. W Heartlandzie -schronisku dla koni, które Marion założyła, by leczyd zwierzęta z
problemami psychicznymi i fizycznymi -technika porozumienia była pierwszym etapem kuracji. Zanim
mama Amy zginęła tragicznie przed pięcioma miesiącami, stosowała tę metodę w terapii każdego konia
pojawiającego się w Heartlandzie.
Amy odwróciła się tyłem do Cyganki i przeszła na drugą stronę wybiegu. Klacz poszła jej śladem. Kie-
6
dy tylko Amy robiła krok, Cyganka podążała za nią. W koocu dziewczyna zatrzymała się i odwróciła w
stronę wejścia na wybieg, gdzie stał Treg, siedemnastoletni pracownik Heartlandu, przyglądając się jej
poczynaniom.
-1 co o tym myślisz? - zawołała, przypinając lon-żę do uzdy Cyganki.
- Dobrze jej idzie - odrzekł.
Przeskoczył zręcznie przez ogrodzenie i ruszył w jej kierunku, a wiatr targał przy tym jego ciemne włosy.
- To zupełnie inny koo niż ten, który tu przyjechał -powiedział, poklepując czarną klacz.
Amy przytaknęła skinieniem głowy. Pięcioletnia Cyganka była własnością Pameli Murray, która jeździła
na niej w konkursach ujeżdżania. Klacz przyjechała do Heartlandu dwa miesiące wcześniej, nerwowa i
nieskłonna do współpracy, a do tego z paskudnym nawykiem, jakim było wierzganie w chwilach
podekscytowania. Amy i Treg wspólnie wyleczyli ją z nerwowości, stosując olejki do aromaterapii i środki
na bazie kwiatowej, a następnie, dzięki technice porozumienia, zachęcili do współpracy z ludźmi.
Cyganka stopniowo się odprężała i stawała się coraz mniej uparta. Minęły już ponad trzy tygodnie, od
kiedy wierzgnęła po raz ostatni, a każde kolejne porozumienie przychodziło szybciej i płynniej.
Amy popatrzyła, jak Cyganka trąca pyskiem kołnierz kurtki Trega.
7
- Myślisz, że mogłaby już wrócid do właścicielki? W zielonych oczach Trega pojawił się wyraz
niezdecydowania.
- Nie jestem tego pewien. Wiem, że zachowuje się poprawnie, ale nie jestem przekonany, czy znowu nie
spróbuje wierzgad. A jeśli tak się stanie i uda jej się zrzucid jeźdźca, to wrócimy do punktu wyjścia, bo
nauczy się, że wierzganie przynosi pożądany skutek.
- Masz rację - zgodziła się Amy. - Ja również tak uważam.
Uśmiechnęła się do niego, ciesząc się, że mają podobne przeczucia. Od kiedy jej mama zginęła w
wypadku, Amy podejmowała wszystkie decyzje dotyczące koni wspólnie z Tregiem. Z wyjątkiem
okropnego momentu, kiedy myślała, że chłopak chce odejśd z Heartlan-du, zawsze się dobrze rozumieli,
a Amy była świadoma tego, że wiele mu zawdzięcza. Miała wątpliwości, czy Heartland mógłby istnied bez
Trega. Pomagał jej przy koniach, podczas gdy dziadek Amy, właściciel całej farmy, zajmował się domem i
ziemią, a Lou, jej starsza siostra, wzięła na siebie prowadzenie rachunków.
- Zadzwonię dzisiaj do pani Pameli - powiedział Treg. - Wytłumaczę jej, że Cyganka musi zostad trochę
dłużej.
Otworzył bramę, po czym razem z Amy ruszyli zaprowadzid konia do stajni.
Kiedy mijali tylny budynek, ich oczom ukazał się wysoki, jasnowłosy Ben Stillman, nowy pomocnik
8
w Heartlandzie, który pchał napełnioną taczkę. Widząc ich, zatrzymał się.
-1 jak radziła sobie dzisiaj Cyganka?
- Dobrze, dzięki - odpowiedziała Amy.
- Wszystkie sześd boksów w tej stajni już wyczyściłem - powiedział Ben. -1 zrobiłem też cztery w tamtym
budynku - dodał, wskazując głową stajnię z dwunastoma boksami.
- Zaraz przyjdę i pomogę ci z pozostałymi - powiedział Treg.
- Ja też - dodała Amy, która poczuła wyrzuty sumienia, że tylko Ben tak ciężko pracuje. - Ale najpierw
skooczę z Cyganką.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi domu i na progu ukazała się Lou.
- Śniadanie! - zawołała.
Amy pomyślała o czekających na nich ciepłych bułeczkach, jajkach i szynce.
- Skooczymy po jedzeniu - powiedziała szybko, czując burczenie w brzuchu. Zimą, w każdą niedzielę,
dziadek przygotowywał wielkie śniadanie dla wszystkich w Heartlandzie.
- Chodź - powiedziała, prowadząc Cygankę. -Wejdziemy do środka.
Po chwili dołączył do niej Treg, ale Ben został przy taczkach. Amy spojrzała za siebie przez ramię.
- Idziesz, Ben? - zapytała.
- Chyba sobie odpuszczę.
9
Zatrzymała się, zaskoczona.
- Co? Chcesz zrezygnowad ze słynnego śniadania dziadka?
Ben wzruszył ramionami.
-Jest jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia. Zabiorę się do boksów - powiedział.
Musiał dostrzec zdumione spojrzenie Amy, ponieważ dodał:
- Ale nie ma sprawy, naprawdę. Wcale nie jestem taki głodny.
Chwycił za rączki taczki i poszedł przez podwórze w stronę sterty nawozu.
- Na razie! - krzyknął.
Amy spojrzała na Trega. Nie pierwszy raz w tym tygodniu Ben zdecydował się nie przerywad pracy.
- Słyszałaś - powiedział Treg, marszcząc brwi. - Przecież go nie zmusimy, jeśli nie chce.
- Ale on się teraz przepracowuje - powiedziała Amy, prowadząc dalej Cygankę.
- Chyba nie mamy powodu do narzekania - odrzekł Treg bez emocji. - Przypomnij sobie, jak było
wcześniej.
Amy cofnęła się myślami do momentu, kiedy Ben miesiąc temu przyjechał do Heartlandu. Przysłała go
ciotka, Lisa Stillman, właścicielka wielkiej stadniny arabów, która uważała, że pobyt w Heartlandzie
dobrze zrobi Benowi. Początkowo chłopak podchodził sceptycznie do alternatywnych terapii
stosowanych
10
w schronisku i niezbyt udawało im się z nim dogadad. Od kiedy jednak Amy i Treg uratowali Reda, jego
ukochanego konia, po zatruciu, Ben zaczął się bardzo przykładad do pracy. „Aż za bardzo" - pomyślała
Amy.
- Jakby uważał, że musi pracowad bardzo ciężko, żeby odkupid to, jak się zachowywał na początku -
powiedziała głośno, otwierając drzwi do boksu Cyganki.
- Przynajmniej dzięki temu wszystko jest zrobione - odrzekł Treg.
- Treg! - Amy skarciła go po przyjacielsku.
W gruncie rzeczy jednak uwaga Trega niezbyt ją zdziwiła. Pomiędzy Benem a Tregiem panowały chłodne
stosunki właściwie od pierwszego dnia, gdy chłopak pojawił się w Heartlandzie. Sytuacja wprawdzie
poprawiła się nieco, kiedy Ben zmienił trochę nastawienie do ich metod, ale Amy podejrzewała, że
trzeba jeszcze czasu, by Treg i Ben mogli się traktowad jak przyjaciele.
Wyszła z boksu, a Treg zamknął drzwi na skobel. Skierowali się w stronę starego, pokrytego klepkami
budynku mieszkalnego. Zrzucili buty i weszli do ciepłej kuchni. W powietrzu unosił się zapach świeżo
zaparzonej kawy i domowych bułeczek.
Jack Bartlett, dziadek Amy i Lou, stał przy kuchence i mieszał jajecznicę na patelni. Kiedy weszli, podniósł
głowę, a na jego ogorzałej twarzy pojawił się uśmiech.
- Głodni? - zapytał.
11
- Jeszcze jak! - zaśmiała się Amy.
- Mogę w czymś pomóc? - zaproponował Treg.
- Nie. Siadaj - odpowiedział dziadek.
Lou nalewała sok pomaraoczowy do szklanek. Jej krótkie, złociste włosy sterczały niesfornie, a jasna
twarz zaróżowiła się od temperatury panującej w kuchni.
- A gdzie Ben? - zapytała.
- Na podwórzu - odpowiedziała Amy. - Postanowił nie robid sobie przerwy w pracy.
- Nie możemy mu na to pozwolid - odezwał się dziadek, a w jego bladoniebieskich oczach malowała się
troska. - Lou, idź i go zawołaj - polecił, zdejmując patelnię z ognia.
- Nie, nie rób tego - powiedziała pospiesznie Amy. -Powiedział, że nie jest głodny - dodała, wiedząc, jak
uparty potrafił byd Ben. Kiedy coś postanowił, nic nie mogło go skłonid do zmiany zdania. Amy miała
przeczucie, że jeśli Lou zacznie go przekonywad, dojdzie do awantury.
Lou spojrzała niepewnie na dziadka. Ten przejechał dłonią po przerzedzonych siwych włosach.
- Zgoda - powiedział. - Ale w przyszłym tygodniu nie przyjmuję żadnych wymówek.
Amy podniosła talerz z szynką.
- Można już nakładad? - zapytała, zmieniając temat. Dziadek kiwnął głową i zaczął wykładad jajecznicę do
miski.
- No, dobrze - powiedział. - Siadajcie wszyscy, czas się zabrad do śniadania.
12
Pół godziny później półmiski stojące na stole świeciły pustkami, a wszystkie talerze były opróżnione do
czysta. Amy odstawiła kubek z kawą i odetchnęła z zadowoleniem.
- Pyszne śniadanie, dziadku - pochwaliła.
- Tak, jedno z lepszych - zgodził się Treg. Dziadek uśmiechnął się.
- Cieszę się, że wam smakowało.
W tej samej chwili zadzwonił telefon.
- Odbiorę! - zerwała się Lou i podniosła słuchawkę. - Heartland, słucham? W czym mogę pomóc? -
powiedziała zdecydowanie.
Przez chwilę słuchała, a Amy zauważyła, że jej twarz przybrała zatroskany wyraz.
- Rozumiem - odezwała się wreszcie, a jej głos brzmiał bardzo poważnie. - I nie zna pan nikogo innego,
panie Phillips, kto mógłby panu pomóc?
Amy spojrzała na Trega, a on uniósł brwi. Wyglądało na to, że ktokolwiek rozmawiał z Lou, potrzebował
pomocy w sprawie konia.
- Dobrze - ciągnęła Lou. - Proszę podad mi numer telefonu, skontaktujemy się z panem jak najszybciej.
- Kto to był? - zapytała Amy, kiedy tylko Lou odłożyła słuchawkę.
- Niejaki Ray Phillips - powiedziała. - Niedawno zmarła jego żona, a on chciałby, żebyśmy zabrali do siebie
klacz, którą ona hodowała na farmie w Wil-
13
son's Peak. Klacz jest ciężarna, a pan Phillips nie zna się za bardzo na koniach.
- Wilson's Peak? Zdaje się, że to na odludziu - zauważył dziadek.
Lou przytaknęła.
- Właśnie dlatego chciałby ją przywieźd tutaj. Nie sądzi, aby zdołał odebrad poród.
- Oczywiście, że ją przyjmiemy - powiedziała natychmiast Amy. - Prawda, Treg?
Ten potwierdził skinieniem głowy, natomiast dziadek zmarszczył czoło.
- Wydawało mi się, że wszystkie boksy są zajęte.
- Tak, ale jeszcze dzisiaj przed południem właściciel zabiera Charliego - wyjaśnił Treg. - Zamierzaliśmy się
skontaktowad z następną osobą z listy oczekujących, ale chyba ta klacz to pilniejsza sprawa.
- W którym ona jest miesiącu? - Amy ponownie zwróciła się do siostry.
- W dziesiątym.
- To by oznaczało, że źrebak urodzi się za jakieś cztery tygodnie - obliczył Treg i zmartwił się. - Niedobrze,
że będzie musiała podróżowad w tak zaawansowanej ciąży.
- Ale pan Phillips nie ma chyba innego wyjścia -zauważyła Lou.
- Zadzwoo do niego, Lou - ponagliła Amy. -1 powiedz, że weźmiemy ją natychmiast.
- Jasne - odrzekła Lou i chwyciła za telefon.
14
-1 zapytaj, jak się nazywa, ile ma w kłębie i jakiej jest rasy - dodała szybko Amy, widząc, że siostra
wybiera numer.
Odczekała z niecierpliwością, aż Lou zakooczy rozmawiad przez telefon.
- No i co? - zapytała prędko, ledwie Lou odłożyła słuchawkę.
- Nazywa się Melodia - powiedziała Lou, zaglądając do notatek, które robiła w czasie rozmowy. - Ma
siedem lat, 157 centymetrów w kłębie i jest kasztanką amerykaoskiej rasy ąuarter. Pan Phillips
przywiezie ją dzisiaj po południu. Zgodził się pokryd wszystkie koszty leczenia i żywienia do czasu, aż
znajdziemy właścicieli dla niej i dla źrebaka.
- Powiem Benowi - oznajmiła Amy. Skoczyła na równe nogi, chwyciła dwie ostatnie
bułeczki i zawinęła je w serwetkę.
- Zaniosę mu.
- Może pomogę posprzątad po śniadaniu? - zaproponował Treg, spoglądając na brudne naczynia.
- Nie, dziękuję - dziadek pokręcił głową. - Wy się lepiej zajmijcie pracą przy koniach.
- Nie mogę się doczekad, kiedy zobaczę Melodię -powiedziała Amy, kiedy założyli już z Tregiem kurtki i
buty i wyszli na zimne powietrze. - No i źrebaka, kiedy się urodzi.
Mama Amy ocaliła kilka klaczy ze źrebiętami, ale jeszcze nigdy źrebię nie narodziło się w Heartlandzie.
15
- To niesamowite! Wyobrażasz sobie, jakie to maleostwo będzie słodkie?
Treg spojrzał na nią.
- Nie zapominaj, że jak tylko podrośnie, trzeba będzie mu znaleźd nowy dom - ostrzegł.
- Wiem - odrzekła szybko.
Była to przecież jedna z głównych zasad Heartlan-du, że wszystkie konie powinny znaleźd nowy dom.
Tylko dzięki jej przestrzeganiu można było ratowad i leczyd kolejne zwierzęta. W tym momencie jednak
Amy nie zamierzała przyjmowad tego do wiadomości. Chciała się nacieszyd myślą, że w promieniach
wiosennego słooca po ich wybiegach będzie biegał źrebak.
Treg od razu zauważył wyraz jej twarzy.
- No nie! Chyba nie zamierzasz się w nim zakochad? Amy podniosła brwi.
-Aty?
- Ja? W życiu!
Uśmiechnęła się. Znała go zbyt dobrze, żeby w to uwierzyd. Pokocha nowo narodzonego źrebaczka tak
samo jak ona - a może nawet bardziej!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi boksu we frontowym budynku stajni i na podwórze wyszedł Ben.
- Pójdę, przekażę mu nowinę - powiedziała Amy i pobiegła w stronę Bena.
- Cześd - powiedziała, wyciągając rękę z bułeczkami. - Przyniosłam ci śniadanie.
16
- Dzięki - powiedział z wdzięcznością, kiedy rozwinął serwetkę.
- Coś ci powiem - Amy ochoczo opowiedziała mu
0 Melodii. - Przyjedzie po lunchu, umieścimy ją w boksie Charliego.
- Jasne - zgodził się Ben. - Trzeba go dokładnie sprzątnąd i zdezynfekowad, zanim się tam wprowadzi
klacz. Wiadro do pojenia musi byd przymocowane do ściany, żeby go nie przewróciła, kiedy zacznie
rodzid.
1 żadnej siatki z sianem, bo źrebak mógłby się w nią zaplątad - powiedział, wpychając bułeczki do
kieszeni, po czym ruszył przez podwórze.
- Skąd to wszystko wiesz? - zapytała zdziwiona, idąc obok niego.
Wzruszył ramionami.
- U mojej ciotki ciągle rodziły się źrebaki.
Amy przypomniała sobie stajnię Lisy Stillman z armią pracowników i nowoczesnymi budynkami. Mama
Bena wysłała go do ciotki, kiedy miał dwanaście lat, po trudnej sprawie rozwodowej.
Dotarli w koocu do tylnego budynku stajni.
- Sprzątnę w boksie - powiedział Ben. Amy zdjęła z wieszaka uździenicę Charliego.
- A ja go wyczyszczę - powiedziała, poklepując konia, który wyglądał ponad drzwiami.
Wiedziała, że będzie za nim tęsknid, kiedy pojedzie do domu. Przywieziono go do Heartlandu, by wy-z
lęku przed wchodzeniem do przyczepy. To
17
dzięki takim koniom jak Charlie czy Cyganka, za których leczenie właściciele sporo płacili, mogli sobie
pozwolid na to, by w Heartlandzie ratowad konie, które potrzebowały pomocy, ale nie miały dokąd pójśd.
Amy przywiązała Charliego w korytarzu i zaczęła go czyścid.
- Nadal planujesz zabrad Reda na eliminacje do zawodów halowych za dwa tygodnie? - zapytała Bena,
który właśnie wkładał widłami na taczkę słomę z boksu Charliego.
- Mam taką nadzieję.
Przygotowywał się ciężko do zawodów, które miały byd dla Reda pierwszym konkursem tej rangi. Red
miał sześd lat, a jego konkursowe imię brzmiało Szczęściarz. Był bardzo utalentowany, a Amy wiedziała,
że Ben marzy o tym, by pewnego dnia Red uzyskał tytuł mistrzowski.
- Dasz radę przyjechad i popatrzed? - zapyta! Amy. - Zawody będą po południu, możesz zabrad się ze
mną, jeśli zechcesz.
- Bardzo chętnie - powiedziała ochoczo i pomyślała o przyjaciółce, Sorai Martin. - Soraya też by pewnie z
chęcią pojechała, jeśli znajdzie się dla niej miejsce.
- Jasne. Byłoby mi bardzo miło - kiwnął głową. Amy uśmiechnęła się do siebie. Soraya uważała,
że Ben jest słodki, więc z całą pewnością ucieszy się z zaproszenia.
18
- A co z twoją mamą? - zapytała, wiedząc, że mama Bena najpierw planowała przyjechad na konkurs, a
potem zadzwoniła, by powiedzied, że jednak jej się to nie uda. - Nie przyjedzie?
Spojrzała w głąb boksu i zauważyła, że Ben się zachmurzył.
- Nie rozmawialiśmy od czasu, kiedy się rozmyśliła - powiedział krótko.
- Jak to? - Amy zmarszczyła brwi.
- A po co miałbym do niej dzwonid? - spojrzał na nią gniewnie. - I tak jej nie zależy.
- Ben! - zawołała Amy. - Przecież to twoja mama. Oczywiście, że jej zależy!
- Skądże. Moją mamę interesuje tylko wielka kariera prawnicza - powiedział gorzko. - Zawsze taka była.
Kiedy mieszkałem u ciotki, była zbyt zapracowana, żeby się mną interesowad.
- Jak to? Nie odwiedzała cię? - Amy była przerażona.
- Na początku tak. Ale potem coraz rzadziej - Ben pokręcił głową. - Mówię ci, jej nie zależy.
Amy zmarszczyła czoło. Nie mogła w to uwierzyd. Z relacji ciotki Bena nie wynikało, by mama chłopaka
interesowała się bardziej własną karierą niż synem.
- Chyba nie jest aż tak źle - stwierdziła. Ben przyglądał się jej przez dłuższą chwilę.
- A skąd ty możesz wiedzied, jak jest? Przecież ty tego nie zrozumiesz - mówiąc to, obrócił się tyłem i
zaczął nerwowo przerzucad słomę.
19
Amy przez moment patrzyła na jego napięte plecy, a potem zaczęła rozczesywad ogon Charliego. Była
wściekła. „Jak on śmie mówid, że nie rozumiem - pomyślała z furią. - Przynajmniej jego mama jest blisko.
Nie zostawiła go, nie na zawsze. Nie tak, jak mój tata". Sama myśl o ojcu powodowała u Amy przypływ
gniewu. Był skoczkiem o międzynarodowej sławie, a wypadek, jakiemu uległ wraz z koniem dwanaście
lat temu, zakooczył jego karierę. Nie potrafił sobie z tym poradzid, więc zostawił Marion, która od tego
czasu samotnie wychowywała Amy i Lou. Nie widywały się z nim, a kiedy to wszystko się wydarzyło, Amy
miała zaledwie trzy lata.
Był jednak jeszcze list z Anglii, który znalazły z Lou po śmierci mamy. Od ojca. Wysłał go pięd lat temu,
błagając, by się pogodzili. Amy nie miała pojęcia, czy mama odpisała, ale z całą pewnością nic z tego nie
wyniknęło.
Ben wyszedł z boksu.
- Amy - powiedział zakłopotany, przestępując z nogi na nogę. - Przepraszam. Nie miałem prawa tak na
ciebie naskakiwad. Tyle że to dla mnie drażliwy temat.
Na widok szczerego żalu w oczach Bena Amy poczuła, że jej złośd topnieje.
- Nie... nic nie szkodzi - odrzekła. - Słuchaj, a co byś powiedział na przejażdżkę po lunchu? - zapytała,
pragnąc się z nim pogodzid. - Przydałoby się rozruszad trochę Figara. Wrócimy przed drugą, zanim
przyjedzie Melodia.
20
- Dobrze - powiedział chłopiec z wdzięcznością. - Zróbmy tak.
Wiał silny wiatr, ale nie przeszkadzało to ani Re-dowi, ani Figarowi. Konie biegły kłusem po ścieżce
wiodącej przez Teak Hill, zalesione wzgórze wyrastające stromo tuż za Heartlandem. Amy cieszyła się, że
Ben zapomniał już o wcześniejszej sprzeczce. Opowiadał o konkursie i planach związanych z Redem.
Pomyślała, że kiedy ma dobry humor, miło jest przebywad w jego towarzystwie. Miała nadzieję, że
częściej uda się jej poprawid mu nastrój.
Wrócili do Heartlandu tuż przed drugą.
- Zobacz, Scott już jest - powiedziała Amy, widząc, że na podjeździe stoi jego rozklekotany dżip.
Ponieważ na podwórzu nie było po nim śladu, Amy odprowadziła Figara i poszła do domu. Scott był w
kuchni i rozmawiał z Lou.
- Cześd! - przywitał się, kiedy weszła. - Lou zadzwoniła i powiedziała, że dzisiaj przyjeżdża ta klacz, więc
pomyślałem sobie, że dobrze byłoby ją zbadad po podróży. Zresztą to doskonała wymówka, żeby tu się
zjawid - uśmiechnął się do Lou.
Lou, zarumieniona, szybko odwróciła się w stronę zlewu.
Amy uśmiechnęła się pod nosem na widok siostry tracącej zwykłą pewnośd siebie. To dlatego, że Lou i
Scott od niedawna chodzili ze sobą.
21
- Chyba właśnie przywieźli Melodię - oznajmiła Lou. - Pójdę po dziadka, jest na górze.
Amy wyjrzała przez kuchenne okno: przy dżipie Scotta zatrzymywał się właśnie samochód ze starą
drewnianą przyczepą. Szybko wybiegła. Z auta wysiadał wysoki mężczyzna pod siedemdziesiątkę. Był
prawie zupełnie łysy i garbił się.
- Dzieo dobry - przywitała się Amy, podchodząc bliżej. -Jestem Amy Fleming.
- Ray Phillips - mężczyzna przedstawił się, mówiąc wolno: - Przywiozłem tę klacz, Melodię.
Rozejrzał się dookoła niewidzącym wzrokiem, jakby myślami błądził zupełnie gdzie indziej. Wtedy
właśnie z domu wyszedł dziadek z Lou i Scottem.
- To jest pan Phillips - powiedziała Amy. Dziadek przywitał się i szybko przedstawił pozostałą dwójkę.
- Dziękuję bardzo za to, że zgodzili się paostwo przyjąd Melodię - powiedział Ray Phillips. - Nie wiem, co
bym zrobił, gdybyście paostwo odmówili. Ostatnio wszystko idzie nie tak - spojrzał bezradnie na dziadka.
- Pan jest żonaty, panie Bartlett?
Amy zauważyła, jak drgnął mięsieo na twarzy dziadka.
- Moja żona zmarła na raka ponad dwadzieścia lat temu - odpowiedział.
- Przykro mi - Ray Phillips potrząsnął głową.
- Już dużo czasu minęło - powiedział cicho dziadek. - Potem jest łatwiej.
22
Ray Phillips wbił wzrok w ziemię i zatopił się w myślach.
Po chwili Lou odchrząknęła.
- Chyba powinniśmy wyprowadzid Melodię - powiedziała, przerywając ciszę.
- Sandy, moja żona, bardzo ją kochała - powiedział Ray Phillips i westchnął ciężko. Podniósł wzrok, po
czym dodał:
- Czuję się, jakbym ją zdradził, przywożąc tu Melodię.
- Dobrze pan zrobił. Pana żona też by tego chciała - powiedziała delikatnie Lou. - Zajmiemy się nią
odpowiednio, panie Phillips.
Rozmowę przerwał nagle dźwięk kopyt, wbijanych nerwowo w bok przyczepy. Scott podszedł do rampy.
- Jak minęła jej podróż? - zapytał.
- Trochę kopała - odrzekł Ray Phillips. - Zawsze była nerwowa, a nasiliło się to, od kiedy jest ciężarna.
Mieszkaliśmy z Sandy samotnie, a Melodia nie jest przyzwyczajona do opuszczania farmy.
- Rozumiem - powiedział Scott i zaczął otwierad rampę. - Wyprowadźmy ją.
Na podwórzu pojawili się Treg i Ben.
- Pomogę ci - zaproponował Treg, podchodząc do Scotta.
- Chciałby pan, żebym ją wyprowadziła? - Amy zwróciła się do Raya Phillipsa.
Zawahał się, zanim udzielił odpowiedzi.
23
- Nie wiem. Może ja powinienem to zrobid. Nie jestem pewien, jak zareaguje na widok obcej osoby -
powiedział i wszedł do przyczepy bocznymi drzwiami.
Usłyszeli pełne strachu parsknięcie i stukot kopyt.
- Spokojnie - Amy usłyszała nerwowy głos pana Phillipsa.
Podeszła do drzwi i ostrożnie zajrzała do środka. Dojrzała tylko zarys łba kasztanki, szeroko otwarte,
przerażone oczy i podniesione uszy.
- Wszystko będzie dobrze - wyszeptała odruchowo i podeszła bliżej.
Ale przestraszona klacz nie usłyszała jej głosu. Całe jej ciało dygotało.
- No, dobrze, w takim razie opuszczamy rampę -zawołał Scott. - Niech pan ją wyprowadzi spokojnie i bez
pośpiechu, panie Phillips.
Melodia nagle rzuciła się do tyłu. Ray Phillips krzyknął zaskoczony, a lina wyślizgnęła mu się z rąk.
- Uważajcie! - krzyknęła Amy. - Wyrwała się!
Scott i Treg puścili rampę i w ostatniej chwili uskoczyli na bok, unikając stratowania przez klacz, która
wyskoczyła tyłem z przyczepy. Rampa miała starą, zniszczoną powierzchnię i nagle kopyto Melodii
poślizgnęło się. Klacz zarżała przejmująco i odwróciła łeb. Amy ujrzała białka jej przerażonych oczu i
rzuciła się, by chwycid za linę. Nie była jednak dostatecznie szybka. Klacz odwróciła się i popędziła
cwałem prosto na Bena, a jej wydatny brzuch kołysał się w biegu.
24
- Łap ją, Ben! - zawołał Scott.
Ben rzucił się w kierunku liny, jednak klacz uskoczyła z zasięgu jego rąk. Upadł na ziemię, chwytając w
dłonie tylko powietrze.
Melodia parsknęła ze strachu i zaczęła uciekad. Treg już biegł, by zablokowad drogę prowadzącą do
szosy, ale klacz nie kierowała się wcale w tamtą stronę. Oślepiona panicznym strachem cwałowała
prosto na ogrodzenie pobliskiego wybiegu.
Amy zauważyła, jak wydłuża się krok Melodii, i w tej samej chwili zdała sobie sprawę, że klacz będzie
próbowała przeskoczyd płot.
- Nie! - krzyknęła przerażona. Klacz była w zaawansowanej ciąży, w takim stanie na pewno nie da rady!
Puściła się biegiem, ale było już za późno. Nie bacząc na nic, Melodia skoczyła do góry.
Przez ułamek sekundy Amy wydawało się, że klacz przeskoczy ogrodzenie, jednak ciężar wielkiego
brzucha pociągnął ją w dół. Nie zdołała osiągnąd odpowiedniej wysokości i uderzyła w płot. W tej samej
chwili deski pękły z głośnym trzaskiem. Rozległ się straszny łomot, gdy Melodia upadła niezdarnie na
ziemię.
Amy biegła ile sił w nogach. Kiedy była już blisko, potwierdziły się jej najgorsze obawy - z boku klaczy
wystawał poszarpany koniec ułamanego drewna, drugi jego koniec tkwił głęboko w ciele zwierzęcia.
Rozdział 2
/\my upadła na kolana na trawę i zaczęła gorączkowo szukad oznak życia u klaczy. Uff. Poczuła wielką
ulgę, ponieważ Melodia oddychała, chod ciężko, i miała otwarte oczy.
- Szybko! - zawołała, widząc, że pozostali już nadchodzą.
Pogłaskała ciepłą, wilgotną szyję Melodii.
- Już dobrze, kochana. Już dobrze - wyszeptała, chod serce jej łomotało na widok ułamanego drewna
wystającego z boku klaczy. Tak bardzo pragnęła wierzyd we własne słowa.
Melodia uniosła łeb i zaczęła poruszad nogami.
- Leż spokojnie, kochana - powiedziała Amy. Bała się panicznie, że jeśli klacz będzie próbowała wstad,
zrobi sobie jeszcze większą krzywdę. Ale Melodia wystraszyła się dźwięku zbliżających się szybko kroków
i podniosła się chwiejnie, poruszając przy tym nerwo-
26
wo uszami. Amy chwyciła pospiesznie za lonżę, gdy dobiegli do nich pozostali.
- O mój Boże! - zawołał Ray Phillips. - Spójrzcie na nią! Popatrzcie na jej bok! - zrobił krok w kierunku
klaczy, ale Treg przytrzymał go za ramię.
- Bardzo proszę, lepiej, jeśli pan nie będzie się zbliżał - powiedział szybko.
- Zbyt wiele osób dookoła może wywoład u niej panikę - wyjaśnił Scott, otwierając torbę ze sprzętem
weterynaryjnym i wyjmując parę gumowych rękawiczek. - Przytrzymaj ją, Amy - polecił cicho. - Dam jej
coś na uspokojenie, a wtedy będziemy mogli dokładnie obejrzed, co się stało.
Amy kiwnęła głową, a Scott napełnił strzykawkę zawartością buteleczki i spojrzał przez ramię.
- Będzie mi potrzebna gorąca woda.
- Przyniosę - zaproponował natychmiast Ben.
- Czy jest poważnie ranna? - zapytała Lou. Jej głos zdradzał, że zaraz się rozpłacze.
-Jeszcze nie wiem - odrzekł Scott i zaczął podawad zastrzyk. Rozejrzał się. - Treg, mógłbyś pomóc Amy i
przytrzymad Melodię? To tylko środek uspokajający, ale ona w dalszym ciągu stoi niepewnie i mogłaby
znowu upaśd.
Treg szybko znalazł się obok Amy, tuż przy łbie Melodii. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę.
- Będzie dobrze - szepnął do niej.
Amy przygryzła dolną wargę, próbując powstrzymad łzy. Nie może teraz płakad, musi byd silna, dla
27
dobra Melodii. Pogłaskała drżącą szyję klaczy i z trudem przełknęła ślinę.
Lek zaczął działad i Melodia zwiesiła nisko łeb. Jej wzrok stał się szklisty, a powieki opadły. Po chwili
zachwiała się i nagle upadła na kolana, uderzając zadem o trawnik. Scott obrócił ją na zdrowy bok i
uklęknął, by zbadad ranę. Po napiętej skórze brzucha, z miejsca, w którym drewno wbiło się w ciało,
ciekły wąskie strużki krwi.
Amy zmartwiała na myśl o źrebaku. Czy coś mu się stało? Wiedziała jednak, że nie powinna nawet o to
pytad, bo w tej chwili źrebię było ostatnią rzeczą, na jakiej był skupiony Scott, ratujący życie Melodii. Bez
matki źrebię nie miałoby najmniejszych szans na przeżycie.
Kiedy doświadczone ręce Scotta badały ranę, Amy rozejrzała się po twarzach pozostałych osób. Widad
było na nich zdenerwowanie, takie samo jakie ona odczuwała. Dziadek obejmował Lou, a twarz Raya
Phil-lipsa przybrała odcieo popiołu.
Scott ciągle zajmował się klaczą. Delikatnie obmacywał skórę wokół ostrego, rozłupanego kawałka
drewna, które się w nią wbiło, po czym przejechał szybko ręką po nogach Melodii.
- Miała szczęście - powiedział, kiedy wreszcie podniósł głowę. W jego oczach widad było ulgę. - Raczej
niczego sobie nie złamała, a to drewno cudem ominęło jamę brzuszną. Gdyby została przebita, wtedy
by-
28
śmy jej nie uratowali, a tak myślę, że uda mi się wyprowadzid ją na prostą.
- Więc nic jej nie będzie? - zapytała Amy z nadzieją. Scott pokręcił głową.
- W tej chwili nie potrafię tego powiedzied. Jest na to jeszcze za wcześnie. Istnieje szansa, że wydobrze-
je, ale może też doznad wstrząsu albo zacząd rodzid, a jeśli źrebak urodzi się teraz, będzie miał nikłe
szanse na przeżycie.
Zanim Amy zdążyła zapytad o cokolwiek innego, Scott szybko zamknął torbę i zaczął natychmiast
wydawad instrukcje.
- Treg, chciałbym, byś sprawdzał jej puls. Amy, zostao przy łbie. Daj mi znad, jeśli zacznie wstawad, i cały
czas kontroluj dziąsła. Jeśli zbledną, natychmiast mnie informuj, bo to może oznaczad wstrząs - Scott
obejrzał się i zauważył Bena, który wrócił z gorącą wodą. - Ben, mógłbyś zostad z tyłu? Daj mi znad, gdy
zacznie rodzid.
Nie było czasu na dalsze pytania. Wszyscy zastosowali się do poleceo Scotta. Amy uklęknęła przy łbie
Melodii i drżącą ręką łagodnie głaskała jej pysk.
- Dobra dziewczynka - wyszeptała. - Na pewno wyzdrowiejesz.
- No, dobrze - odezwał się Scott. - Jeśli wszyscy są gotowi, możemy zaczynad.
Amy denerwowała się bardzo, siedząc przy łbie Melodii. W tym czasie Scott znieczulił miejscowo bok
29
klaczy. Delikatnie wyjął kawałek drewna i zaczął czyścid ranę oraz usuwad uszkodzoną tkankę. Amy na
zmianę sprawdzała dziąsła klaczy i masowała uszy. Kreśliła palcami kółka, by ją uspokoid i sprawid, by nie
ruszała się i nie przeszkadzała Scottowi. Próbowała nie patrzed na zakrwawione drewno leżące na
trawie. A kiedy Scott zabrał się do zszywania rany, Amy spojrzała na Trega i Bena. Bała się bardzo
usłyszed od któregoś z nich, że coś idzie ile. Obaj stali w napięciu, ale się nie odzywali.
Wreszcie Scott odciął ostatnią nitkę i odłożył nożyczki.
- Zrobione - oznajmił. - Dam jej teraz dawkę antybiotyku i zastrzyk przeciwtężcowy, to na razie
wystarczy. Kiedy wrócą jej siły, spróbuje się podnieśd.
Widząc, że Scott zaczyna składad rzeczy, Lou, dziadek i Ray Phillips podeszli spod płotu, gdzie stali. Widad
było, że są zdenerwowani.
- Wyzdrowieje? - zapytał natychmiast Ray Phillips. Scott wyprostował się.
- Mam nadzieję - rzekł, ocierając czoło wierzchem dłoni. - Rana jest głęboka, ale nie powinna zagrażad
życiu. Mimo wszystko przez następny tydzieo trzeba będzie ją uważnie obserwowad, co najmniej przez
dwa dni podawad antybiotyk w zastrzykach, a potem przez kilka dni sproszkowany lek w paszy. Jeśli nie
dojdzie do wstrząsu, będzie można powiedzied, że miała mnóstwo szczęścia.
30
Amy zadała w koocu pytanie, którego już dłużej nie potrafiła powstrzymad.
- A co ze źrebakiem?
- Jest poważne zagrożenie, że Melodia może w każdej chwili zacząd rodzid - odpowiedział Scott.
- A jak już mówiłem, jeśli tak się stanie, to za wcześnie, żeby źrebię mogło przeżyd.
- Mogło mu się coś stad podczas upadku? - zapytała Amy z niepokojem.
Scott zmarszczył czoło.
- Trudno powiedzied, chod powinien je ochronid płyn owodniowy i ścianki macicy. Moglibyśmy zrobid
USG, ale nie chcę ryzykowad kolejnego stresu. Im będzie mniej niepokojona, tym lepiej dla nich obojga.
Pilnuj jej tylko uważnie. Jeżeli zauważysz, że robi się niespokojna, poci się albo chodzi po boksie tam i z
powrotem, mogą to byd oznaki pierwszego etapu porodu - Scott spojrzał na klacz i pokiwał głową. -
Lepiej, żeby jak najdłużej wytrzymała, wtedy będą większe szanse, że źrebak przeżyje.
W tej samej chwili Melodia podniosła łeb i szyję.
- Odsuocie się wszyscy - zakomenderował Scott.
- Wygląda na to, że będzie wstawad.
- Mam odpiąd lonżę? - zapytała Amy, widząc, że klacz przetoczyła się niepewnie na brzuch.
- Nie, zostao z nią - odrzekł, po czym odsunął się z pozostałymi. - Ktoś musi ją trzymad, gdyby próbowała
uciec na wybieg. Ty do niej mówiłaś przez ostatnie pół godziny, więc powinna cię zaakceptowad.
31
Klacz wyprostowała przednie kopyta i stękając z wysiłku, stanęła. Wyglądała na oszołomioną i
wstrząśniętą, a na widok Amy prychnęła ostrożnie. Dziewczyna wyciągnęła rękę.
- Cześd, mała - powiedziała.
Melodia cofnęła się i położyła uszy po sobie.
Amy nie zapomniała, czego nauczyła ją mama. Obróciła się bokiem do klaczy i nie próbowała się do niej
zbliżad. Z kieszeni wydobyła dwa cukierki miętowe. Ostrożnie, by nie wystraszyd Melodii bezpośrednim
kontaktem wzrokowym, podała jej jeden na wyciągniętej dłoni i czekała. Pozostali stali w milczeniu.
Melodia prychnęła i ostrożnie zrobiła krok w kierunku Amy. Na chwilę się zatrzymała, po czym
dziewczyna poczuła, jak jej długie wąsy łaskoczą ją w rękę. Klacz chwyciła cukierek i wycofała się, ale
Amy nadal stała nieruchomo. Słysząc, że Melodia gryzie miętówkę, położyła na dłoni następną.
Wiedziała, że podobnie jak w technice porozumienia, stosowanej z koniem na wybiegu, także i w tym
wypadku było niesłychanie ważne, aby Melodia sama zdecydowała się podejśd. Gdyby Amy zbliżyła się
do niej, klacz uznałaby dziewczynę za zagrożenie i mogłaby próbowad uciec.
Amy odsunęła się i wyjęła z kieszeni ostatni cukierek. Wstrzymała oddech, nasłuchując i czekając.
Wreszcie do jej uszu dobiegł stłumiony stukot kopyt. Melodia podeszła i wzięła miętówkę, ale tym razem
32
się nie cofnęła. Po dwóch gryzach po miętówce nie zostało śladu, a klacz znowu zmniejszyła dystans. Po
chwili jej miękki pysk badał zawartośd kieszeni Amy. Dziewczyna powoli się odwróciła i delikatnie
pogładziła klacz po łbie. Melodia spojrzała na nią czujnie ciemnymi oczami, ale zaakceptowała dotyk i się
nie odsunęła. Amy odetchnęła z ulgą. Pierwsza potyczka w walce o zdobycie zaufania Melodii została
wygrana.
Wkrótce Melodię umieszczono w dawnym boksie Charliego. Klacz była gotowa zaakceptowad obecnośd
Amy, ale nadal reagowała nerwowo na widok innych osób.
- Jestem pewien, że z czasem to minie - powiedział Scott, kiedy z innymi zajrzał do boksu. - Muszę już
jechad, ale zadzwoocie, gdyby coś was zaniepokoiło. Wpadnę jutro rano, zbadam ją i podam kolejną
dawkę antybiotyku. Wymośdcie porządnie boks na wypadek porodu, co najmniej na metr. Dzięki temu
nie będzie obijad się o ściany.
- Tak zrobimy - obiecała Amy.
- Nie mogę uwierzyd w to, co się stało - powiedział nagle Ray Phillips.
Amy odwróciła się i zrozumiała, że mężczyzna czuje się winny.
- Nie powinienem był wieźd jej w tym stanie. To wszystko moja wina. Trzeba było zostawid ją w domu i
samemu się nią zająd tak, jak umiem.
33
- Proszę się nie obwiniad - powiedział Scott. - Dobrze pan zrobił. Za miesiąc spadnie już śnieg i mogłoby
się zdarzyd, że zacząłby się poród, a żaden weterynarz nie mógłby do pana przyjechad. Th będzie miała
najlepszą opiekę.
- A jeśli źrebak jest ranny albo nawet nie żyje? -zapytał Ray Phillips. - Nie wiem, co by na to wszystko
powiedziała Sandy. Zawiodłem ją.
- Nie zawiódł pan żony - powiedziała szybko Lou. - Scott ma rację. Nie może pan winid siebie, panie
Phillips. Jestem pewna, że paoska żona zrozumiałaby, że zrobił pan wszystko, co możliwe, by pomóc
Melodii. Nie mógł pan przewidzied, że wydarzy się taki wypadek.
- Zajmiemy się nią naprawdę dobrze - dodała Amy.
Ray Phillips spojrzał na wszystkich.
- Jesteście bardzo mili. Dziękuję wam. Powiadomicie mnie, co się z nią dzieje, prawda? - zapytał,
zaglądając do boksu.
- Oczywiście - odpowiedziała Lou. - Będziemy regularnie dzwonid i informowad pana o stanie zdrowia
Melodii.
- A może nawet odwiedzi pan źrebaka, kiedy się już urodzi? - zaproponował dziadek, wysuwając się do
przodu.
Ray Phillips kiwnął głową, po czym ciężko przełknął ślinę.
34
- Jeśli wszystko będzie dobrze - powiedział przygnębiony.
- Będzie - powiedziała Amy, z całych sił pragnąc wierzyd we własne słowa.
Ray Phillips rzucił Melodii pożegnalne spojrzenie.
- Cześd, koniku - powiedział, po czym odwrócił się i odszedł, z poczuciem winy nadal malującym się na
jego twarzy. Dziadek i Lou poszli za nim.
- Biedak - powiedział cicho Scott.
Amy popatrzyła na zgarbione ramiona mężczyzny, który szedł ciężkim krokiem w stronę swojego
samochodu, i skinęła głową. Ze też musiało się zdarzyd coś tak okropnego.
- Zadzwonię wieczorem, żeby się dowiedzied, jak się czuje Melodia - powiedział Scott i popatrzył na klacz.
- Ale gdyby coś was wcześniej zaniepokoiło, dzwoocie od razu.
- Dobrze - powiedział Treg i odszedł razem ze Scottem, pozostawiając Amy sam na sam z Melodią.
Klacz stała w tyle boksu. Jej kasztanowa sierśd straciła cały blask, a żebra wystawały spod skóry. Nie było
wątpliwości, że wymagała porządnego wyczyszczenia i nakarmienia.
- Powinnaś przestad się denerwowad - powiedziała do niej łagodnie Amy. - U nas naprawdę nie ma się
czego bad.
Kiedy pozostali już odeszli, Melodia przeszła ostrożnie do przedniej części boksu. Długa grzywa
35
opadała na jej ładny, szeroki pysk, który wyciągnęła w kierunku Amy. Prychnęła delikatnie.
Amy uśmiechnęła się i wypuściła powietrze w podobny sposób, wiedząc, że klacz sygnalizuje tak chęd
zaprzyjaźnienia się. A potem odblokowała zasuwę na drzwiach, wślizgnęła się cicho do boksu i czekała,
aż Melodia do niej podejdzie. Pogłaskała jej chropowatą szyję i wygładziła palcami splątaną grzywę.
Początkowo klacz napinała mięśnie, ale kiedy palce dziewczyny zaczęły kreślid delikatnie kółka na jej
pysku i szyi, stopniowo się rozluźniała.
Amy przesunęła się lekko, aby móc dotknąd ręką napiętej skóry na brzuchu Melodii. Spojrzała na jej pysk,
ale klacz najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, więc położyła na jej brzuchu całą dłoo.
Gdzieś pod palcami Amy był źrebak. Zamknęła oczy i próbowała go sobie wyobrazid. Jak będzie
wyglądał? Czy nic mu nie jest? Czy ucierpiał podczas wypadku? Czy w ogóle żyje? Poczuła, jak bok
Melodii unosi się i opada przy każdym oddechu. „Proszę, proszę, niech mu tylko nic nie będzie" -
pomyślała błagalnie.
Amy chętnie zostałaby z Melodią całe popołudnie, ale wiedziała, że innym koniom także trzeba
poświęcid uwagę. Po kolejnych trzydziestu minutach spędzonych w jej boksie wyszła, by pomóc Benowi i
Trego-wi. Co jakiś czas zaglądała jednak do Melodii.
36
- Powinniśmy się zastanowid, jak można poprawid jej stan - powiedział Treg, dołączywszy do stojącej pod
boksem klaczy Amy. - Musimy byd ostrożni w doborze ziół ze względu na ciążę, ale czosnek i krasnorosty
chyba jej nie zaszkodzą. Co o tym myślisz?
Amy przytaknęła. Wiedziała, że krasnorosty poprawią wygląd sierści i skóry, a czosnek powinien pomóc
zwalczyd infekcję, która może się pojawid w wyniku zranienia. W Heartlandzie często leczono konie
ziołami i innymi naturalnymi środkami.
- To dobry pomysł. Możemy też dodad do wody trochę mieszanki uspokajającej.
- Tak - przyznał Treg. - To ją wyciszy i pomoże jej poradzid sobie ze stresem związanym z pobytem w
nowym miejscu - powiedział, patrząc troskliwie na klacz. - Powinnaś się nią zajmowad przez najbliższe
dni. Najwyraźniej cię zaakceptowała, a podczas rekonwalescencji dobrze by było, gdyby nie musiała
widywad zbyt wielu ludzi.
- Też tak myślę - odrzekła Amy i spojrzała na Melodię. Jeśli tylko uda jej się samodzielnie zajmowad
klaczą tak długo, jak będzie to konieczne, sprawi jej to wielką radośd.
Kiedy już wszystkie konie nakarmiono i przygotowano do wieczornego snu, a Treg i Ben wyjechali z
Heartlandu, Amy znów poszła do boksu Melodii i zaczęła ją delikatnie czesad miękką szczotką. Po
godzinie sierśd była o wiele gładsza, a grzywa i ogon w koo-
37
cu rozplatane, jednak Amy nie miała ochoty opuszczad boksu. A jeśli coś się stanie w nocy? Usiadła na
odwróconym wiadrze i przyglądała się, jak klacz spokojnie układała się na sianie.
O ósmej do stajni wszedł dziadek.
- Kochanie, czy ty nie zamierzasz w ogóle przyjśd do domu? - zapytał, stojąc z rękoma wbitymi głęboko w
kieszenie zimowej kurtki. - Robi się późno.
Amy odwróciła się.
- A co będzie, jeśli zacznie rodzid? Dziadek przyjrzał się uważnie klaczy.
- Nic na to nie wskazuje - powiedział, ale widząc niedowierzanie w oczach Amy, dodał łagodnie: - Nie
możesz przecież nocowad tutaj, czekając, aż źrebię się urodzi. Zostaw ją teraz, Amy. Zawsze możesz tu
zajrzed, zanim pójdziesz do łóżka.
Amy wiedziała, że dziadek miał rację, wstała więc i rozprostowała zdrętwiałe mięśnie.
- Do zobaczenia, kochana - powiedziała cicho do klaczy, po czym zamknęła za sobą drzwi boksu i poszła
za dziadkiem do domu.
- Dzwoniła Soraya - poinformował ją, kiedy dochodzili do domu. - Powiedziałem jej, że oddzwonisz.
- Dzięki - odpowiedziała i zrzuciła buty. Rano zostawiła przyjaciółce wiadomośd na sekretarce o
przyjeździe nowego konia. - Mówiłeś jej o wypadku Melodii?
- Tylko wspomniałem - odrzekł. - Powiedziałem, że ty jej opowiesz szczegółowo.
38
Amy zabrała z kuchni słuchawkę i skierowała się na schody, które prowadziły na górę, gdzie znajdował
się jej pokój.
- Tylko nie rozmawiaj za długo - zawołał za nią dziadek. - Za dziesięd minut będzie kolacja.
- Dobrze! - odkrzyknęła i zaczęła wybierad numer przyjaciółki, pewna, że Soraya umiera z ciekawości,
chcąc się dowiedzied wszystkiego o Melodii i o tym, co się wydarzyło.
Jak się okazało, miała rację. Soraya zarzuciła ją pytaniami.
- Mów szybko, co się stało! - zażądała, kiedy tylko zorientowała się, że rozmawia z Amy. - Co z klaczą?
Twój dziadek powiedział, że Scott ją zszywał... A jak źrebak?
Amy usiadła na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i opowiedziała o wszystkim.
- Scott uważa, że nic jej nie będzie, ale poród może się zacząd wcześniej, no i nie wiemy, czy źrebię
ucierpiało, czy nie.
- Będę mogła ją zobaczyd?
- Pewnie. Może przyjedziesz jutro rano?
- Świetnie! - powiedziała Soraya i zamilkła na chwilę. - A... tego... Ben będzie? - zapytała, starając się
udawad obojętnośd.
Amy zaśmiała się.
- Dlaczego pytasz? - zaczęła się drażnid z przyjaciółką. - Nie przyjedziesz, jeśli go nie będzie?
39
- Oczywiście, że przyjadę! - zawołała gorączkowo Soraya. - Chcę zobaczyd Melodię. Tylko... no wiesz...
- Wyluzuj - przerwała jej Amy ze śmiechem. - Będzie. Miał już wolne w tym tygodniu, w środę. A poza
tym nawet w wolne dni Ben jest tu cały czas. Naprawdę ciężko pracuje - powiedziała i przypomniała
sobie o zawodach. - Aha, Ben jedzie za dwa tygodnie na ten konkurs i powiedział, że może nas zabrad.
Oczywiście jeśli będziesz chciała - dodała kpiąco.
- Czy będę chciała? - zawołała Soraya z niedowierzaniem. - Tylko spróbuj mnie powstrzymad!
- Amy! Kolacja! - zawołał nagle dziadek.
- Muszę kooczyd - powiedziała Amy do przyjaciółki.
- Podjadę jutro koło dziesiątej - obiecała Soraya.
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia.
.
Rozdział 3
/\my ile spała tej nocy. Zanim poszła do łóżka, sprawdziła jeszcze, co nowego u Melodii. Klacz była
spokojna, ale dziewczyna nie potrafiła się wyzbyd niepokoju. W jej snach przewijały się obrazy Melodii
leżącej na trawie z kawałkiem drewna wbitym w bok.
Obudziła się bardzo wcześnie i spojrzała na budzik. Piąta trzydzieści. Na zewnątrz nadal było ciemno, ale
Amy czuła się zupełnie rozbudzona, więc odrzuciła szybko kołdrę.
Dżinsy i sweter leżały na podłodze, tam gdzie zostawiła je wieczorem. Szybko się ubrała, zeszła po cichu
na dół i poszła do kuchni. Musiała sprawdzid, co z Melodią. Wyjęła latarkę z komody i wyszła na
podwórze.
Powietrze było mroźne, jednak Amy prawie nie zwróciła na to uwagi, pospiesznie biegnąc do stajni.
Otworzyła drzwi i weszła do środka. Niektóre konie,
41
słysząc hałas, podeszły do drzwi boksów, najwyraźniej zdziwione, ale Amy przeszła obok nich. Serce
waliło jej w piersi, kiedy dochodziła do boksu Melodii. Co ukaże się jej oczom?
Zaświeciła latarką nad drzwiami. Melodia drzemała. Otworzyła jednak gwałtownie oczy, kiedy rozbłysło
światło, i odskoczyła do tyłu przestraszona. Amy pospiesznie skierowała snop światła na podłogę.
- Spokojnie - wyszeptała, czując wielką ulgę, że nic złego się nie dzieje. - To tylko ja.
Wyłączyła latarkę i wnętrze stajni utonęło w mroku. Minęła dobra chwila, zanim oczy Amy przywykły do
ciemności. Odciągnęła zasuwę i weszła do ciepłego boksu. W ciemnościach widziała sylwetkę konia.
- Nie masz się czego bad - wyszeptała. Odczekała chwilę i usłyszała, jak pod kopytami
Melodii szeleści słoma. Klacz odwróciła się i podeszła ostrożnie do dziewczyny. Amy wyciągnęła rękę i
poczuła na dłoni ciepły oddech. Melodia prychnęła cicho, podniosła pysk i delikatnie dmuchnęła,
łaskocząc oddechem, niczym opuszkami palców, twarz Amy.
Dziewczyna stała nieruchomo, pozwalając klaczy poznad swoją skórę i włosy, a następnie powoli
wyciągnęła rękę i pogładziła ją po szyi.
Stały tak przez dłuższą chwilę razem, otulone mrokiem panującym w stajni. Amy głaskała delikatnie
klacz, a ta wdychała zapach dziewczyny. Potem, wzdychając lekko, Melodia opuściła pysk i oparła go
42
na ramieniu Amy, co było wyrazem zaufania, znakiem, na który Amy czekała.
Pomasowała delikatnie szyję klaczy, wykonując kółka w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara.
- Biedna dziewczynka - szepnęła.
Czuła, że im bardziej klacz była odprężona, tym mocniej opierała pysk o jej ramię.
- Twoje życie ostatnio bardzo się zmieniło, prawda? Pewnie nie rozumiesz, co się stało z twoją panią i
dlaczego przywieziono cię tutaj. Ale obiecuję ci, że będę się tobą opiekowad, a któregoś dnia znajdziemy
kogoś, kto cię pokocha tak, jak pani Phillips.
Oparła twarz o policzek Melodii. Byłoby o wiele prościej, gdyby konie rozumiały ludzką mowę. Jedynym
sposobem pokazania swoich intencji było traktowanie klaczy z szacunkiem i dobrocią. Amy nie mogła
zrobid nic takiego, co sprawiłoby, że Melodia straciłaby do niej zaufanie.
Mrok na zewnątrz zaczął stopniowo ustępowad miejsca budzącemu się porankowi, ale Amy nie
wychodziła z boksu Melodii. Masowała najpierw jej szyję i boki, potem grzbiet, zad i nogi. Pojakims
czasie zauważyła, że napięcie w mięśniach klaczy zaczynało powoli ustępowad.
O siódmej nadal była tak tym pochłonięta, że dźwięk odsuwanych drzwi stajni i nagłe zapalenie światła
spowodowały, że skoczyła na równe nogi.
43
- Amy? - Treg zauważył, że dziewczyna wygląda ponad drzwiami boksu. - Co ty tu robisz?
- Przyszłam do Melodii - wyjaśniła, ziewając znienacka. - Nie mogłam spad.
Treg kiwnął głową ze zrozumieniem i podszedł do boksu.
- I co z nią?
- Wydaje się, że wszystko w porządku. Żadnych oznak zbliżającego się porodu. Ma spuchnięty i
posiniaczony bok, ale akurat w tym nie ma nic dziwnego.
Treg oparł ramiona o niskie drzwi boksu. Melodia nadal nie ufała nikomu oprócz Amy, odsunęła się więc
prędko w głąb pomieszczenia.
- Nie bój się, Treg nic ci nie zrobi - powiedziała Amy, ale klacz nadal była nieufna.
Treg omiótł wzrokiem jej ranę.
- Może zastosowad maśd z żywokostu? Powinna zmniejszyd siniaki i przyspieszyd proces gojenia.
Amy zgodziła się.
- A jak myślisz, co powinniśmy zrobid w kwestii wyprowadzania Melodii? - zapytała. - Nie możemy jej
przecież zostawid na wybiegu, bo wyrwie szwy, gdy zacznie się tarzad.
- Zobaczymy, co powie Scott, kiedy przyjedzie.
Zdążyli skooczyd karmienie, kiedy pojawił się weterynarz. Amy przytrzymała klacz podczas badania.
Melodia zdenerwowała się na widok zbliżającego się Scotta, ale Amy zaczęła ją głaskad i uspokajad, więc
44
pozwoliła się zbadad, a po kilku minutach nawet przestała byd spięta.
- Rana goi się dobrze - powiedział Scott, kiedy skooczył i zaaplikował klaczy antybiotyk. - Pilnujcie tylko,
żeby była czysta i nie zerwała szwów.
- To jak mamy ją wyprowadzad? - zapytała Amy, gładząc ciemny pysk Melodii.
- Prowadźcie ją na linie - odrzekł i zabrał się do pakowania sprzętu. - Musi się ruszad, bo w przeciwnym
razie nogi jej spuchną, ale nie zostawiajcie jej na pastwisku. Możecie też przygotowad wszystko, co
potrzebne do przyjęcia źrebaka, w czystym wiaderku z przykrywką.
- Czyli co? - zapytała Amy.
- Jodynę, puder antyseptyczny, watę, bandaż do ogona, ręcznik i butelkę do karmienia - odpowiedział,
wychodząc z boksu. - Jutro przyniosę też sztuczne mleko, na wypadek gdyby coś jej się stało podczas
porodu i trzeba by było karmid źrebaka. Przydałoby się też trzymad świeżą słomę, widły i kubeł do
nawozu w pobliżu jej boksu. Będą pod ręką, gdyby poród zaczął się nagle.
- Wszystko przygotujemy - powiedziała Amy niepewnie, wychodząc za Scottem.
Ten zauważył niepokój malujący się na jej twarzy.
- Wszystko z nią dobrze, Amy - powiedział łagodnie. - Mogło byd dużo gorzej.
Spojrzała mu w oczy.
45
- Chciałabym tylko, żeby nic się nie stało ani jej, ani źrebakowi - powiedziała i przełknęła ślinę.
Ścisnął jej rękę.
- Wszyscy tego chcemy - powiedział i spojrzał na Melodię, która nadal stała w tylnej części boksu. - Tylko
że w tej chwili nic więcej nie możemy zrobid.
Kiedy Scott wsiadał do swojego dżipa, pod dom podjechał samochód pani Martin, więc Amy pobiegła
przywitad się z przyjaciółką.
-1 jak tam Melodia? - zapytała Soraya, wyskakując z auta.
- Dobrze - odpowiedziała Amy. - Scott uważa, że lepiej - dodała i obie pomachały mu na pożegnanie,
kiedy odjeżdżał.
- Na razie, kochanie - powiedziała pani Martin, mama Sorai, wystawiając głowę przez okno samochodu. -
Przyjadę po ciebie koło czwartej.
- Pa, mamo! - zawołała Soraya, po czym poszły z Amy w kierunku zabudowao. - Gdzie ona jest? W której
stajni?
- W tylnej. Ale jest trochę nerwowa.
W tej samej chwili ze stajni wyszedł Ben.
- Cześd, Soraya - przywitał się. - Amy mówiła, że przyjedziesz popatrzed na mnie i na Reda podczas
konkursu.
- Tak - Soraya ochoczo pokiwała głową. - Oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko temu.
46
- Fajnie będzie mied wsparcie - rzekł, a Soraya rozpromieniła się.
- A może byśmy wszyscy później pojeździli na koniach? - zaproponowała Amy, która pragnęła, by Ben i
Soraya częściej przebywali razem.
- Wspaniały pomysł! - zachwyciła się Soraya. Ben także przytaknął.
- Zapytajmy Trega, czy też pojedzie - powiedziała Amy do Sorai.
Treg sprzątał boksy w tylnym budynku stajni.
- Chyba sobie odpuszczę - powiedział, kiedy Amy zaproponowała mu przejażdżkę. - Podwiczę z Perłą na
wybiegu.
- Jesteś pewien? - zapytała, nie chcąc, by myślał, że wszyscy zostawiają go samego.
- Tak - skinął głową. - Poza tym ktoś powinien zostad i pilnowad Melodii.
- To właśnie Melodia? - zapytała Soraya, zaglądając ponad drzwiami boksu.
- Tak, to ona - powiedziała Amy, podchodząc do przyjaciółki. Kasztanka odsunęła się od Sorai, ale kiedy
Amy weszła do boksu, podniosła uszy.
- Śliczna - powiedziała Soraya.
Melodia zaczęła obwąchiwad kieszenie Amy.
- Nie mam nic dla ciebie.
- Proszę - Soraya podała jej paczkę miętówek. Amy wyjęła dwie i dała je klaczy, która zjadła je
łakomie.
47
- Zobaczmy, czy weźmie od ciebie - zaproponowała Amy. - Musi się w koocu zacząd przyzwyczajad do
innych ludzi.
Soraya podała jej miętówkę, a Melodia z wahaniem wyciągnęła łeb.
- Chodź - wyszeptała Soraya. - Nic ci nie zrobię.
Klacz zrobiła krok do przodu i szybko chwyciła cukierek. Odsunęła się od razu do tyłu i zaczęła go
rozgryzad. Po chwili Soraya podała jej kolejny. Tym razem Melodia podeszła z większą pewnością siebie.
Zjadła miętówkę i trąciła dłoo Sorai w poszukiwaniu następnych.
- Chodźmy, zostawmy ją teraz - powiedziała Amy zadowolona, że klacz zaakceptowała Sorayę. -
Przyjdziemy później i weźmiemy ją na spacer.
Wyślizgnęły się cicho z boksu.
- Scott kazał nam przygotowad wszystko, co będzie potrzebne dla źrebaka - powiedziała Amy. -
Pomożesz mi?
- Pewnie - odrzekła Soraya. - A co jest potrzebne? Amy wyjaśniła przyjaciółce, po czym przeszły do
siodłami, aby skompletowad rzeczy, o które prosił Scott.
- Mamy je trzymad w wiaderku z pokrywką - powiedziała Amy. - Żeby się nie pobrudziły.
W tym momencie zadzwonił telefon w domu.
- Odbiorę - powiedziała Amy, wiedząc, że dziadek pojechał na zakupy. Pobiegła przez podwórze, ale
kiedy dobiegła do kuchni, Lou zdążyła już podnieśd słuchawkę telefonu.
48
- Dzwoni Judy Stillman, mama Bena — powiedziała Lou, kiedy Amy otworzyła drzwi do kuchni. - Możesz
go zawoład?
Amy wyszła na dwór.
- Ben! - zawołała. - Telefon!
- Kto dzwoni? - zapytał, kiedy pokazał się na podwórzu.
- Twoja mama. Zamarł w miejscu.
- Powiedz jej, że mnie nie ma. Amy zmarszczyła brwi, zaskoczona.
- Ona chce z tobą rozmawiad.
- Ale ja nie chcę rozmawiad z nią - powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.
Amy pobiegła za nim.
- Ben! Zaczekaj! Nie możesz tak ignorowad mamy.
- Nie? No to popatrz - powiedział i wszedł do boksu Reda, zatrzaskując drzwi.
Amy zatrzymała się. Co ma zrobid? Przecież nie zaciągnie Bena siłą do telefonu i nie każe mu rozmawiad z
matką. Zawahała się, a potem pobiegła do domu. Lou odłożyła słuchawkę na stół i pisała coś pilnie na
klawiaturze laptopa.
- A gdzie Ben? - zapytała, podnosząc głowę. Amy pokręciła głową i wzięła do ręki słuchawkę.
- Eee... pani Stillman, mówi Amy. Ben... to znaczy. .. on teraz nie może podejśd do telefonu... jest... jest
zajęty.
49
- Innymi słowy, unika mnie - skwitowała mama Bena.
- Nie, oczywiście, że nie. On tylko... eee... -jąkała się Amy.
- W porządku - powiedziała cicho pani Stillman. - Nie musisz go usprawiedliwiad. Od tygodnia zostawiam
mu na sekretarce wiadomości, ale on nie oddzwania. Najwidoczniej zrobiłam coś nie tak - zamilkła na
chwilę. - A może ty przypadkiem wiesz, o co mu może chodzid?
Amy poczuła się niezręcznie. Nie chciała się wtrącad.
- Wydaje mi się, że on czekał na to, że przyjedzie pani na konkurs.
- Ach, ten konkurs! - Judy Stillman była najwyraźniej zaskoczona. - Nie sądziłam, że to dla niego aż takie
ważne.
- To bardzo istotne zawody - powiedziała Amy. -Pierwszy występ Reda w eliminacjach tej klasy.
- Bardzo ci dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Czy mogłabyś go poprosid, żeby się ze mną wkrótce
skontaktował?
- Oczywiście - powiedziała Amy i odłożyła słuchawkę.
- O co tu chodzi? - zapytała zdziwiona Lou. - Dlaczego Ben nie podszedł do telefonu?
Zanim jednak Amy zdążyła odpowiedzied, otworzyły się kuchenne drzwi i wszedł dziadek z pudłem
pełnym zakupów.
50
- Witajcie - powiedział. Odstawił zakupy i sięgnął do kieszeni kurtki.
- Przyszło coś do ciebie - powiedział do Lou, wyciągając plik kopert. - Z Anglii.
- Z Anglii! - Lou aż krzyknęła. Widad było, że temat Bena przestał byd ważny.
Amy spojrzała na siostrę zaskoczona. Dziadek też chyba zauważył jej reakcję.
- Czy spodziewałaś się czegoś konkretnego? - zapytał.
- Tak - Lou zaczerwieniła się pod wpływem ich zaciekawionych spojrzeo. - Ale... to nic ważnego -dodała
szybko.
Kiedy jednak dziadek podał jej list, chwyciła go pospiesznie, próbując rozszyfrowad pismo. Odwróciła
kopertę i przeczytała adres nadawcy.
- Ach - powiedziała i nagle straciła cały zapał.
- To nie to, czego się spodziewałaś? - dociekał dziadek.
Lou pokręciła głową.
- To od Joanny, koleżanki ze szkoły - podniosła głowę i zmusiła się do uśmiechu. - Nie miałam z nią
kontaktu szmat czasu. Co za miła niespodzianka.
Amy podniosła brwi. Lou próbowała ze wszystkich sił to ukryd, ale widad było, że jest rozczarowana. Na
jaki list mogła czekad?
Nie mogąc zapomnied widoku zawiedzionej miny siostry, Amy opowiedziała o wszystkim Sorai.
51
- Gdy tylko usłyszała, że przyszedł list z Anglii, zaczęła się naprawdę dziwnie zachowywad - powiedziała. -
Jakby czekała na coś bardzo ważnego.
- Na przykład?
- Nie wiem - odpowiedziała Amy.
Lou miała wielu przyjaciół w Anglii. Kiedy odszedł od nich ojciec, mama postanowiła wrócid do Wirginii i
zamieszkad u dziadka, w rodzinnym domu. Zabrała Amy, ale Lou, która miała wtedy jedenaście lat,
wybła-gała u mamy, że zostanie w swojej szkole z internatem.
- Nie wyglądało na to, by miał to byd list od koleżanki, raczej tak, jakby czekała na przyjście czegoś
ogromnie ważnego.
- Może się stara o pracę w Anglii - zasugerowała Soraya.
- To niemożliwe! Postanowiła, że zostanie tutaj.
Przed śmiercią mamy Lou pracowała na Manhattanie i chod początkowo wszyscy myśleli, że zdecyduje
się wrócid do życia w mieście, ostatecznie zmieniła zdanie i oznajmiła, że zostanie w Heartlandzie.
Soraya pokiwała głową.
- Masz rację. Poza tym powiedziałaby tobie, że myśli o wyjeździe. I chyba układa jej się bardzo dobrze ze
Scottem. To musi byd coś innego.
Amy miała nadzieję, że Soraya się nie myli. Większośd dzieciostwa spędziła z dala od Lou i okropna była
myśl, że siostra mogłaby wyjechad za granicę teraz, kiedy zaczęły się dopiero naprawdę poznawad.
52
- Ale o co w takim razie chodzi? - zastanawiała się. Soraya wzruszyła ramionami.
- Czemu jej po prostu nie zapytasz?
Na to jednak Amy nie była gotowa. Pamiętała, jak Lou zareagowała, kiedy dziadek zapytał ją o ten list.
Widad było, że ma jakąś tajemnicę i nie zamierza nikomu jej zdradzid.
Soraya zauważyła zmartwienie na twarzy Amy.
- Słuchaj - powiedziała, podchodząc do sprawy praktycznie -jeżeli to naprawdę coś ważnego, to prędzej
czy później się dowiecie. Nie ma sensu teraz się tym przejmowad.
Amy westchnęła. Wiedziała, że Soraya ma rację, ale nie chciała, żeby Lou coś przed nią ukrywała. Po tym
wszystkim, co się wydarzyło w ciągu ostatnich sześciu miesięcy, pragnęła, by życie chod przez chwilę
toczyło się bez komplikacji.
- Chodź - powiedziała Soraya i chwyciła ją pod rękę. - Zajrzymy do Melodii i zabierzemy ją na spacer.
Rozdział 4
Idąc do boksu Melodii, Amy zauważyła, że Ben wchodził do paszami ze stertą pustych siatek do siana.
Przypomniała sobie rozmowę z jego mamą.
- Ben, twoja mama prosiła, żebyś oddzwonił. Kiwnął zdawkowo głową i wrócił do swojego zajęcia. Amy
zawahała się przez sekundę, po czym poszła
za nim. Po rozmowie z Judy Stillman była przekonana, że mama Bena nie jest w rzeczywistości aż tak zła,
jak ją przedstawiał.
- Była wyraźnie zmartwiona, że się z nią nie kontaktujesz - kontynuowała.
Ben odwrócił się gwałtownie.
- No i co z tego? Co mnie to obchodzi? Amy próbowała zachowad spokój.
- Nie możesz do niej po prostu zadzwonid? Czy to naprawdę taki problem?
54
- Będę robił to, na co mam ochotę, tak? - powiedział wściekły.
Rzucił siatki na podłogę i szybko wymaszerował z paszami.
- Nie wtrącaj się, Amy. To moja sprawa, nie twoja! Miała już za nim iśd, kiedy dołączyła do niej Soraya.
- O co chodzi? - spytała zaskoczona. Amy westchnęła.
- Ben nie chce rozmawiad z mamą - opowiedziała naprędce całą historię.
Soraya spoważniała.
- Prawdę mówiąc, chyba ma rację. To jest jego sprawa, nie twoja.
Amy spojrzała na przyjaciółkę, ale ta patrzyła na nią spokojnie.
- Uważasz, że się wtrącam? - zapytała ciszej, czując, że jej gniew powoli słabnie.
Soraya potwierdziła skinieniem głowy.
- Ale to mnie tak denerwuje! - powiedziała Amy z desperacją w głosie. - Wiesz, jak sobie pomyślę, co się
stało z mamą i że wszystko bym oddała, żeby ona wróciła... - głos jej się załamał.
Soraya ścisnęła jej rękę.
- Wiem - powiedziała. - Ale nie możesz mówid Benowi, co ma robid. On sam powinien to wszystko
rozwiązad.
- Tak - powiedziała Amy cicho, prawie szeptem. - Pewnie tak.
55
Nieco później Amy, Ben i Soraya zaczęli się szykowad do przejażdżki.
- Dokąd jedziemy? - zapytała Soraya, kiedy wsiedli na konie. Starała się byd podwójnie wesoła, chyba po
to, by zrównoważyd napięcie, jakie nadal wyczuwało się pomiędzy Amy a Benem.
- Do Pine Ridge - zaproponowała Amy. - Tam są dobre ścieżki do galopu i kłody do skakania.
Postanowiła pojechad na Cygance, ponieważ uznała, że będzie to okazja, by zabrad klacz na dłuższą
przejażdżkę i sprawdzid, czy znów nie spróbuje wierzgad.
- Świetnie! - zawołała entuzjastycznie Soraya. Poklepała Kolomba, dużego gniadosza, na którym jechała.
Porzucony kiedyś na maleokim wybiegu, został zabrany do Heartlandu, gdzie wrócił do zdrowia.
Odzyskał już w pełni siły i był właściwie gotowy do opuszczenia schroniska.
Jechali teraz kłusem wzdłuż ścieżki wiodącej przez grzbiet Pine Ridge, a drzewa osłaniały ich przed silnym
wiatrem. Amy poczuła w czasie jazdy, że złośd na Bena minęła jej zupełnie.
On też zresztą wydawał się o wiele bardziej zrelaksowany. Na widok kilku zwalonych pni przy ścieżce
obrócił się w siodle i zapytał:
- Będziemy przez nie skakad?
- Dobrze - zgodziła się Amy. - Ja pierwsza. Widząc, że pozostałe dwa konie stoją spokojnie,
cmoknęła na Cygankę i puściła się cwałem w kierun-
56
ku drzew. Klacz przeskoczyła pnie bez problemu i zatrzymała się po drugiej stronie.
- Dobra dziewczynka - pochwaliła ją Amy, i odwróciła się, żeby obserwowad Sorayę i Bena.
Kolombo z łatwością przeskoczył przez kłody, a Soraya zatrzymała go tuż obok Amy i obie obserwowały
Bena. Widok dwóch skaczących koni tak podekscytował Reda, że podrzucił łeb i ruszył naprzód. Biegł
krótkim, nerwowym krokiem i szarpał za lejce. Amy czekała z napięciem, co zrobi Ben. Wiedziała, że
kiedyś takie zachowanie konia było dla niego wyzwaniem -walką, którą musiał wygrad bez względu na to,
jak bardzo podenerwowane było zwierzę. Teraz jednak poklepał tylko Reda i przejechał obok pni.
- Nie będziesz skakał? - Amy nie kryła zdumienia, widząc, że mijają i Sorayę.
- Będę. Ale dopiero, kiedy się uspokoi. Poprowadził Reda z dala od nich, robiąc duże koło.
Widad było, że kasztanek zaczyna się uspokajad, zniżył bowiem łeb i szyję. Ben skrócił nieco lejce i
zawrócił konia w kierunku pni. Spokojny już Red wydłużył krok, podniósł uszy i przeskoczył czysto obie
kłody.
- Bardzo dobrze - powiedziała Amy, kiedy podjechał do nich. Czuła wielką ulgę, że Ben stawał się
cierpliwym jeźdźcem. Widad też było, że Red dobrze reagował na nowe metody treningu.
- Red to wspaniały skoczek - zauważyła Soraya, kiedy jechali dalej wzdłuż ścieżki.
57
- Wiem - powiedział Ben i pogładził kasztanka po szyi. - Szczęściarz ze mnie.
-Jest dobry, bo ty na nim dobrze jeździsz - powiedziała Amy.
Ben wzruszył ramionami.
- To nie ma nic wspólnego ze mną. Skakałby nawet z trzyletnim dzieckiem na grzbiecie.
Amy wiedziała, że Ben nie miał racji. Red był, co prawda, bardzo utalentowany w skokach, ale także
niezwykle wrażliwy i dlatego potrzebował jeźdźca tak dobrego jak Ben, który wydobyłby z niego to, co
najlepsze.
- Nieprawda - powiedziała. - To twoja zasługa -dodała z naciskiem.
Ben zaczerwienił się lekko i skrócił lejce.
- Dalej - powiedział, chcąc zmienid temat rozmowy. - Przyspieszamy.
Jeździli w terenie prawie dwie godziny. Nic nie wskazywało na to, że Cyganka zacznie wierzgad, ale kiedy
Soraya zapytała, czy klacz wkrótce wróci do właścicielki, Amy zaprzeczyła.
- Nie jest jeszcze chyba całkiem gotowa - odpowiedziała i spojrzała na wygiętą szyję konia. Może
chodziło o to, jak Cyganka napinała wszystkie mięśnie, kiedy była podekscytowana, albo jak rzucała
łbem, by się uwolnid z kontroli lejców, gdy czuła, że jeździec był rozluźniony. Niezależnie od tego, jaka
by-
58
ła przyczyna, Amy czuła, że nie może jej jeszcze całkowicie zaufad.
Po powrocie do Heartlandu Amy, Ben i Soraya zostawili konie na wybiegu i pomogli Tregowi dokooczyd
prace. Soraya musiała wyjechad o szesnastej, ale Treg z Benem zostali do czasu, aż wszystkie konie były
nakarmione i zaprowadzone do boksów, siodła wyczyszczone, a podwórze zagrabione.
- Do zobaczenia jutro! - zawołała Amy, kiedy wsiadali do aut, by jechad do domu.
- Cześd - odkrzyknął Treg. - Tylko nie siedź całą noc u Melodii!
Amy uśmiechnęła się. Treg znał ją zbyt dobrze!
Pokiwała im, a potem zabrała z siodłami wiadro ze sprzętem do czyszczenia i poszła do boksu Melodii.
Klacz wyglądała ponad drzwiami. Na widok Amy postawiła uszy i po raz pierwszy od przybycia do
Heartlandu zarżała na powitanie.
- Witaj, Melodio - powiedziała Amy, szczęśliwa, że klacz wyraźnie ucieszyła się na jej widok.
Pogładziła ją po pysku, przywiązała i zaczęła czyścid. Szczotkując Melodię i czesząc ją zgrzebłem, Amy
przestała myśled o czymkolwiek. Nie zastanawiała się nad Lou i tajemniczym listem, na który czekała
siostra, ani nad Benem i jego problemami, lecz skoncentrowała się na rytmicznych ruchach szczotką po
matowej sierści Melodii, aż zaczął się na niej pojawiad delikatny blask.
59
Wreszcie przestała i wierzchem dłoni przetarła spocone i zakurzone czoło.
- Dobra z ciebie dziewczynka - szepnęła. - Zadzwonię dzisiaj do pana Phillipsa i powiem mu, jak sobie
radzisz.
Przejechała szczotką po zgrzeble, by wyczyścid włosie z brudu i osadu. Kiedy jednak zrobiła krok w
kierunku Melodii, stanęła jak wryta. Bok klaczy jakby drgnął. Amy nie spuszczała z niej oczu. O! Znowu!
Zdecydowanie się poruszył!
Serce fiknęło jej koziołka. Wypuściła z rąk szczotkę i dotknęła dłonią boku Melodii. Tym razem nie tylko
coś zobaczyła, ale i poczuła. Kopanie! Tak silne, że przez skórę Melodii niemal było widad kształt małe-go
kopytka. Źrebak! A więc żyje!
- Och, Melodia! - szepnęła szczęśliwa Amy. Klacz prychnęła cicho. Wydawała się zupełnie nie-
zainteresowana kopaniem. Amy odpięła jej uidzieni-cę, pocałowała w pysk i szybko wybiegła z boksu.
Musi natychmiast powiedzied o tym dziadkowi i Lou!
Przebiegła podwórze, czując, jak wali jej serce. Przecież to pierwszy znak, że źrebak żyje, nie mogła się
już doczekad, kiedy podzieli się z kimś tą cudowną wiadomością.
Zrzuciła buty i wbiegła do domu. Na kuchence bulgotało coś w brytfannie, ale kuchnia była pusta. Amy
usłyszała głosy dziadka i Lou dobiegające z holu. Już miała chwycid za klamkę, ale zatrzymały ją słowa
dziadka.
60
- Nie powiedziałaś o tym Amy?
Amy nasłuchiwała z ręką zawieszoną w powietrzu tuż nad klamką. „O czym mi nie powiedzieli?" -
pomyślała.
Usłyszała głos siostry.
- Tylko Scott wie. Nie chciałam nic nikomu mówid do czasu otrzymania odpowiedzi. Nie chcę, żeby Amy
miała złudne nadzieje. To czekanie jest takie okropne... Świadomośd, że właściwie każdego dnia może
przyjśd ten list...
List! Amy poczuta ciarki na plecach. Lou mówiła o liście, który miał przyjśd z Anglii. „Ale co to ma
wspólnego ze mną?" - zastanawiała się.
- Lou, musisz byd z nią szczera - powiedział dziadek, a Amy wyczuła w jego głosie nutkę napięcia, której
wcześniej nie znała. - Powinnaś była jej powiedzied od razu, gdy tylko napisałaś.
- A co, jeśli nie odpisze?
-1 tak ma prawo wiedzied. Nie możesz... Amy miała dosyd.
- Co mam prawo wiedzied? - otworzyła gwałtownie drzwi.
Dziadek i Lou odwrócili się.
- Długo już tam stoisz? - zapytał szybko dziadek. Amy nie odpowiedziała. Wpatrywała się w Lou.
- Co powinnaś była mi powiedzied?
Lou szukała spojrzeniem ratunku u dziadka.
- Ja... więc... - wyjąkała.
61
- O co chodzi? - zawołała coraz bardziej zdenerwowana Amy. - Do kogo pisałaś?
Lou wzięła głęboki oddech.
- Do taty - powiedziała.
Przez chwilę Amy była zbyt wstrząśnięta, by cokolwiek powiedzied. „Do taty!", pomyślała, patrząc na
Lou. Domyślała się wprawdzie, że taka właśnie będzie odpowiedź, ale i tak była zaskoczona.
- Napisałam do niego po tym, kiedy znalazłyśmy list w pokoju mamy - słowa popłynęły z ust Lou. -
Wysłałam na adres z tyłu koperty. Miałam nadzieję, że on tam nadal mieszka. Powiedziałam mu o mamie
i że... że chcemy się z nim spotkad.
- Spotkad się! - krzyknęła Amy, która w koocu odzyskała mowę. - Chyba żartujesz! - powiedziała, cofając
się.
Czuła się tak, jakby świat się rozpadał. Przez całe jej życie ojciec był odległą, niewyraźną postacią. To
prawda, czasem ją intrygował, zastanawiała się, jak wyglądał, czy była do niego podobna, ale nigdy nie
chciała się z nim zobaczyd. Porzucił je i chociaż wcale go nie pamiętała, nie zapomniała tych wszystkich
nocy, które mama przepłakała, kiedy nic ani nikt nie był w stanie jej pocieszyd. W koocu stanęła na nogi,
założyła Heartland, ale Amy wiedziała, że ten smutek nigdy jej nie opuścił, został jedynie zepchnięty
gdzieś w głąb.
- Nie chcę się z nim spotykad! I nie będę!
- Przecież to twój ojciec! - zawołała Lou.
62
- No i co z tego? Zostawił nas!
- Przecież próbował to naprawid - zaprotestowała Lou. - Sama widziałaś list. Prosił mamę o wybaczenie.
- Nic mnie to nie obchodzi! - krzyknęła Amy.
- Uspokój się, Amy - powiedział dziadek, podchodząc bliżej. - Przecież nawet nie wiemy, czy dostał ten
list. Minęło już pięd lat, od kiedy napisał do mamy. To pewnie nieaktualny adres.
Amy spojrzała na niego z rozpaczą.
- A jeśli nie? - zawołała. - Dziadku, a co będzie, jeśli odpisze i będzie chciał tu przyjechad? - Amy wbiła w
niego gorączkowy wzrok. Przecież dziadek na pewno nie chciał, by tata przyjechał do Heartlandu. -
Pomyśl o tym, co zrobił mamie... i nam!
Przez twarz dziadka przebiegł cieo.
-Ja... - zaczął i zawiesił głos.
W tej samej chwili w oczach dziadka Amy ujrzała potwierdzenie jej racji. Lou też musiała zauważyd wyraz
jego twarzy.
- Dziadku! - zawołała z przerażeniem w głosie.
- Lou... - zaczął, ale znowu przerwał. - Nie kłódmy się, możemy o tym porozmawiad, gdy... jeśli w ogóle
wasz ojciec się z wami skontaktuje.
- Zrobi to - powiedziała Lou. - Jestem tego pewna.
- Kochanie, nie łudź się niepotrzebnie - powiedział dziadek ostrożnie. - Przecież zna ten adres od zawsze i
nawet jeśli mama nie chciała go widzied, mógł się przecież w każdej chwili skontaktowad z wami.
63
- Może bal się reakcji mamy - powiedziała Lou. - A teraz dostał mój list i wie, że bardzo chcemy się z nim
zobaczyd.
- Ty chcesz - powiedziała oburzona Amy. - Wolałabym, żebyś nie wypowiadała się w moim imieniu.
- Amy! - odwróciła się do niej Lou. Widad było, że jest poirytowana.
- Koniec kłótni! - dziadek podniósł rękę i popatrzył na wnuczki. - Proszę.
Amy zauważyła jego zaciśnięte usta i upór malujący się na twarzy i postanowiła nie wypowiadad tych
wszystkich słów pełnych złości, jakie przychodziły jej do głowy. To niełatwa sytuacja dla dziadka. Kiedy
tylko w rozmowach pojawiał się temat ojca, on zawsze starał się zachowad neutralne stanowisko,
chociaż Amy dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo to wszystko musiało byd dla niego trudne. To przecież
on pomagał mamie stopniowo poukładad życie po rozstaniu z ojcem. Kłótnia z Lou by go jeszcze bardziej
zmartwiła.
Amy patrzyła więc buntowniczo na siostrę, ale nie odezwała się już słowem.
- Dziękuję - powiedział dziadek cicho. - Czy moglibyśmy się zgodzid, że na razie nie będziemy poruszad tej
sprawy?
Amy i Lou patrzyły na siebie w milczeniu, ale powietrze aż iskrzyło od gniewu. Jednak Lou, podobnie jak
Amy, nie chciała dobijad dziadka. Kiwnęła więc głową.
64
- Okej - powiedziała.
Amy też szybko skinęła i zauważyła wyraźny wyraz ulgi na twarzy dziadka.
- Pójdę się przebrad - mruknęła i poszła w stronę schodów. Chciała przez chwilę zostad sama.
Kiedy już weszła do swojego pokoju, usiadła na łóżku. W głowie aż huczało jej od myśli i nagle zdała
sobie sprawę, że miała powiedzied dziadkowi i Lou o tym, że źrebak kopał. Jednak w tej chwili nawet
taka wiadomośd nie wydawała się ważna. Jak Lou mogła napisad do ojca, nie rozmawiając o tym
najpierw z nią?!
Ale naprawdę, w głębi duszy, Amy wiedziała, dlaczego. Mama nieraz mówiła o szczególnej więzi łączącej
Lou i tatę. Opowiadała, jak bardzo byli do siebie podobni - oboje praktyczni, odważni i zdecydowani -a
Amy widziała przecież przechowywane przez mamę zdjęcia Lou i taty jeżdżących razem. Jak okropnie
musiała się czud Lou, kiedy ojciec je zostawił!
Przypominając sobie o zdjęciach, Amy otworzyła szufladę szafki nocnej i zaczęła w niej grzebad, aż
znalazła fotografię, którą tam przechowywała. Była na niej cała czwórka - ona, Lou, mama i tata. Siedzieli
przy ogromnym zamku z piasku, wszyscy uśmiechnięci. Spojrzała na siebie - chuda dwuletnia ciemna
blondynka o prostych włosach, tuż obok mamy. Tata obejmował ramieniem Lou.
Amy przyjrzała się rysom twarzy ojca, a potem przytrzymała zdjęcie przy lustrze. Była podobna ra-
65
czej do niego niż do mamy. Te same szare oczy w oprawie gęstych rzęs, te same szeroko rozstawione
kości policzkowe, ostro zarysowane usta. A jednak nie znała go w ogóle. Łączył ich wygląd, ale byli sobie
zupełnie obcy.
Spojrzała znowu na fotografię.
- Wcale nie mam ochoty cię widzied - wyszeptała z zaciekłością.
Jednak pomimo wypowiedzianych słów czuła -w najgłębszym zakamarku serca - że ogromnie chciałaby
się dowiedzied, jaki był jej ojciec.
Rozdział 5
JA.iedy Amy otworzyła oczy następnego ranka, leżała przez chwilę w łóżku z uczuciem, że właśnie
przerwał się senny koszmar. A potem napłynęły wspomnienia poprzedniego dnia. To nie był sen, to
wszystko wydarzyło się naprawdę. Lou napisała do taty, a on mógł teraz odpisad. Może nawet chciałby
się spotkad. „O nie, mnie przy tym nie będzie - pomyślała, odrzucając pospiesznie kołdrę i wstając z
łóżka. - Nie zamierzam się z nim spotykad i nie obchodzi mnie, co mówi Lou".
Ubrała się szybko, pragnąc się wymknąd z domu, zanim wstaną Lou albo dziadek. Kolacja poprzedniego
wieczoru była bardzo stresująca. Ani ona, ani Lou nie odezwały się ani słowem, a i dziadek siedział cicho,
zatopiony w myślach.
Amy zdążyła przygotowad pasze, kiedy usłyszała dźwięk podjeżdżającego samochodu. Wyjrzała przez
67
okno paszami i zobaczyła Bena wysiadającego ze swojego eleganckiego pikapa.
- Wcześnie dzisiaj jesteś! - zawołała zaskoczona, spoglądając na zegarek. Było dopiero wpół do siódmej,
a więc Ben przybył godzinę przed czasem.
Chłopak wzruszył ramionami.
- W dni, w które chodzisz do szkoły, zawsze rano wszystko robimy z wielkim pośpiechem. Pomyślałem
sobie, że będzie lepiej, jeśli zacznę wcześniej.
Miał rację, ale mimo to nie chciała, żeby czuł się zmuszony do tak długiej pracy.
- Poradzimy sobie - powiedziała, widząc jego podkrążone oczy. - Nie musisz brad nadgodzin.
- To żaden kłopot - odpowiedział i wszedł do paszami. - To co mam przygotowad najpierw? Siano?
Przytaknęła. Dyskusja nie miała sensu - skoro chciał tak ciężko pracowad, ona nie będzie go
powstrzymywad.
Ben podniósł stos pustych siatek i zabrał je do magazynu z sianem, który dobudowano z boku paszami.
Co kilka dni magazyn wypełniano świeżymi belami siana z wielkiej stodoły za paszarnią. Dziadek zrobił tę
dobudówkę, by nie trzeba było dwa razy dziennie targad siat pełnych siana ze stodoły. Amy słyszała, jak
Ben wstrząsa ściśniętą słomę.
- A jak się dzisiaj czuje Melodia? - zawołał. Amy natychmiast przestała mieszad pasze. No
przecież! Nowina o źrebaku! Pobiegła do magazynu.
68
- Źrebię żyje - oznajmiła i opowiedziała Benowi, jak zobaczyła i poczuła kopanie z boku brzucha Melodii.
- To wspaniale - powiedział Ben i wyprostował się. - Zwykle zaczynają kopad parę tygodni przed
narodzinami. Twój dziadek i Lou musieli się ucieszyd.
Amy zawahała się.
- Jeszcze nie wiedzą - przyznała. Ben nie krył zaskoczenia.
- Nie powiedziałaś im? Pokręciła głową.
- Pokłóciliśmy się trochę wczoraj wieczorem -stwierdziła, czując, że jest mu winna jakieś wyjaśnienie - i
przez to nie było okazji.
Nie chciała więcej rozmawiad na ten temat, więc szybko się odwróciła.
- Idę nakarmid konie - powiedziała. Chwyciła kilka wiader i wymaszerowała.
Na szczęście Ben nie pytał o szczegóły. Nakarmili i napoili konie, a potem Amy zostawiła Bena, który
właśnie zabierał się do czyszczenia boksów, i poszła uszykowad się do szkoły.
Wzięła prysznic i zeszła na dół. Lou siedziała przy kuchennym stole, piła kawę i przeglądała gazety.
Słysząc kroki, podniosła głowę, ale kiedy zobaczyła, że to Amy, szybko opuściła ją z powrotem.
Amy zignorowała siostrę, wzięła miseczkę i nasypała trochę płatków z paczki. Usiadła przy drugim
69
koocu stołu i zaczęła je szybko jeśd. Nie odzywały się do siebie. Kiedy Amy kooczyła śniadanie, do kuchni
wszedł dziadek.
- Dzieo dobry. Spojrzały na niego obie.
- Cześd, dziadku - odpowiedziała Amy i wstała, by włożyd pustą miseczkę do zlewu. - Napijesz się kawy?
- Poproszę.
Napełniła filiżankę i już miała opowiedzied o źrebaku Melodii, kiedy drzwi kuchenne otworzyły się z
impetem. Na progu stał Treg.
- Ben powiedział mi właśnie o źrebaku - odezwał się, najwyraźniej szczęśliwy. - To wspaniale, prawda?
Amy zauważyła zaskoczenie na twarzach dziadka i Lou.
- Ale o co chodzi? - zapytał dziadek.
- O to, że źrebak kopie!
Treg nie krył zdziwienia. Obrócił się do Amy, marszcząc czoło.
- Ben nie pokręcił niczego, tak? Powiedział, że widziałaś to wczoraj wieczorem?
- Tak, to prawda - przyznała Amy i poczuła, że się czerwieni.
- To cudownie! - zawołała Lou, wstając z krzesła. - Przeżył pomimo wypadku!
- Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? - dziadek zwrócił się do Amy.
- Chciałam - odpowiedziała.
Wzięła plecak z podłogi, by nie patrzed na ich zaskoczone twarze. - Idę do szkoły.
- Amy... - zaczął dziadek, ale dziewczyna nie zatrzymała się.
- Nie chcę się spóźnid. Do zobaczenia po południu -powiedziała, wybiegając.
Treg poszedł za nią.
- Co jest grane? - zapytał. Przystanęła na chwilę.
- To długa historia - powiedziała, błagając go spojrzeniem, by o nic nie pytał. - Ja... powiem ci później.
Zarzuciła plecak na ramię i poszła w kierunku ulicy.
- Na razie - zawołał.
Kiwnęła głową, ale się nie odwróciła. Wiedziała, że będzie musiała mu potem wszystko powiedzied, lecz
w tym momencie nie miała ochoty rozmawiad o tym, co wydarzyło się poprzedniego dnia - nawet z
Tregiem, nawet z Sorayą.
- Co taka cicha dzisiaj jesteś? - zapytała Soraya, kiedy autobus dojechał do szkoły. - Czy wszystko w
porządku?
- Tak - powiedziała szybko.
Soraya jednak nie wyglądała na przekonaną.
- Na pewno?
- Tak - powtórzyła stanowczo.
Soraya patrzyła jej przez chwilę w oczy, ale postanowiła nie naciskad, więc Amy odetchnęła z ulgą.
71
Przez cały dzieo Amy miała trudności ze skupieniem się. Kiedy tylko nauczyciel zaczynał mówid, błądziła
daleko myślami. Czy przyszła już poczta? Może w tej chwili Lou otwierała list od ojca. A może gdzieś tam
w Anglii on czytał list od Lou albo właśnie siedział i odpisywał.
Amy wiedziała, że Soraya coś przeczuwała. Przyjaźniły się od trzeciej klasy i znały się na wylot. W
autobusie, w drodze ze szkoły, Amy przestała w koocu udawad, że nic się nie stało, i opowiedziała
przyjaciółce całą historię.
- Lou napisała do waszego ojca! - Soraya otworzyła szeroko oczy.
Mówiła cicho, żeby nikt ich nie słyszał, ale widad było, że jest wstrząśnięta.
- Kiedy?
- Ze sześd tygodni temu. I teraz czeka na odpowiedź.
- Co zrobisz, jeśli się z wami skontaktuje? - Soraya przyglądała się jej badawczo.
- Nie wiem - Amy przejechała ręką po włosach. -Lou chce oczywiście, żebym się z nim spotkała, ale... -
przerwała.
- iy nie chcesz - Soraya dokooczyła za nią. Amy dostrzegła zrozumienie w piwnych oczach
swojej koleżanki.
- Nie chcę - powiedziała, kiwając głową. - Nie chcę go widzied - powtórzyła, jakby chciała siebie
przekonad, że tak właśnie myśli.
72
- A co na to dziadek? - zapytała Soraya. - Co powiedział?
- Że powinniśmy poczekad i przekonad się, czy tata się z nami skontaktuje - odrzekła. Przypomniała sobie
minę dziadka z poprzedniego wieczoru. - Ale może mówid, co chce. Ja i tak wiem, że nie życzy sobie
widzied taty w Heartlandzie - Amy podniosła lekko głos. - Nie rozumiem, jak Lou może byd taką egoistką!
Przecież wie, że dziadek nie chce spotkad taty. W koocu to on opiekował się mamą, kiedy ojciec nas
opuścił - te słowa przywołały odległe wspomnienia mamy płaczącej bez kooca w swoim pokoju w
Heartlandzie i dziadka próbującego ją pocieszad. - Co ta Lou sobie wyobraża?
Soraya zawahała się.
- No wiesz, pewnie nadal go kocha.
- Jak może?! - wybuchnęła Amy.
Zdała sobie sprawę, że kilka osób spojrzało w ich kierunku, więc ponownie ściszyła głos.
- Nienawidzę go - wysyczała, czując szczypanie pod powiekami. - Nigdy mu nie wybaczę tego, co zrobił
mamie. Nigdy!
Poczuła, że wilgotnieją jej oczy, więc spojrzała szybko w dół, na kolana, i zamrugała ze złością, by
powstrzymad łzy.
Soraya ścisnęła jej rękę. Amy nadal wbijała wzrok w podłogę. „Naprawdę tak jest - pomyślała. -
Nienawidzę go i nigdy mu nie wybaczę!".
73
Amy wysiadła ze szkolnego autobusu i od razu poszła do boksu Melodii. Pragnęła zapomnied o
wszystkim, co dotyczyło ojca.
- Cześd, kochana - odpowiedziała szeptem na powitalne rżenie klaczy. - Tęskniłaś za mną?
Na potwierdzenie Melodia trąciła pyskiem jej ramię.
- Chyba zaczyna się przystosowywad - odezwał się głos z tyłu.
Amy odwróciła się i zobaczyła Trega, który wyszedł właśnie z sąsiedniego boksu.
- Zajrzałem do niej dzisiaj kilka razy i chyba się do mnie powoli przyzwyczaja.
Podszedł do drzwi i podał Melodii rękę do powąchania. Klacz wyciągnęła ostrożnie pysk, po czym
wciągnęła powietrze i dmuchnęła.
- To już spory postęp - powiedziała zaskoczona Amy. - Jeszcze kilka dni temu nie zbliżyłaby się do ciebie.
- Moglibyśmy ją razem wyprowadzid na spacer -zaproponował Treg.
- Tylko się przebiorę.
Pobiegła do domu i szybko wciągnęła stare dżinsy i sweter.
- Przejdźmy się po podjeździe - powiedziała, kiedy już znalazła się obok Trega, przed boksem Melodii.
Początkowo klacz strzygła niespokojnie uszami, a idąc obok Amy, rzucała raz po raz ostrożne spojrzenia
w kierunku Trega, jednak po kilku minutach zaczęła się uspokajad.
74
- Dzwoniłaś już do pana Phillipsa, żeby mu powiedzied, co z Melodią? - zapytał Treg, kiedy zatrzymali się
na chwilę, by klacz mogła się popaśd.
Amy przypomniała sobie, że miała to zrobid.
- Jeszcze nie. Zamierzałam wczoraj, ale... - zawahała się - coś się wydarzyło.
Zauważyła zaintrygowane spojrzenie Trega i zrozumiała, że dłużej nie może tego przed nim ukrywad.
Kiedy skooczyła relacjonowad wydarzenia poprzedniego wieczoru, reakcja Trega okazała się bardzo
podobna do reakcji Sorai. Był zainteresowany i wykazywał zrozumienie.
- To na pewno musiał byd dla ciebie prawdziwy szok - powiedział.
- Był - przyznała Amy. - Ale nie zamierzam się spotykad z ojcem.
Tym razem wypowiedziała te słowa z większym przekonaniem niż w autobusie. Im częściej je
powtarzała, tym bardziej w nie wierzyła.
- Rozumiem cię - Treg pokiwał głową.
- Lou nie rozumie - powiedziała cicho Amy. Spojrzał na nią ze współczuciem.
- Będzie dobrze - rzekł. - Zobaczysz. Wszystko się ułoży.
Amy bardzo chciała wierzyd w to, co powiedział. Myśl o powrocie ojca powodowała, że ogarniała ją
panika. Spojrzała szybko na Melodię i natychmiast zmieniła temat.
75
- Masz, teraz tyją potrzymaj - powiedziała, przekazując mu lonżę. - Już tak nerwowo na ciebie nie
spogląda.
Wziął linę z jej ręki i podszedł bliżej. Melodia zrobiła krok w bok.
- Spokojnie - szepnął.
Przez chwilę klacz patrzyła na niego podejrzliwie, ale ku wielkiej uldze Amy uspokoiła się i zaczęła znowu
skubad krótką, zimową trawę. Nie wzdrygnęła się już ani nie odsunęła.
- Zaczyna cię akceptowad - powiedziała cicho Amy. Treg potwierdził:
- W koocu będzie tak, jak powinno byd. Musimy się tylko uzbroid w cierpliwośd i nie robid nic w
pośpiechu.
Treg zdążył odprowadzid Melodię z powrotem do boksu, kiedy do stajni wszedł Ben.
- Cześd - powiedział na widok Amy. - Treg opowiadał ci o tajemniczym gościu?
- Tajemniczym gościu? - powtórzyła Amy.
- Ach, ten facet, który tu przyszedł - powiedział Treg lekceważąco. - Twój dziadek mówił, że szukał
sezonowej pracy.
- No tak, ale pokręcił się tu chwilę - powiedział Ben. - A zanim odszedł, zaglądał do boksów.
Ben postukał się palcem po nosie.
- Wiecie co, wydaje mi się, że to był jakiś przebrany reporter.
76
- Jasne - Amy nie mogła powstrzymad uśmiechu. - Taki sam jak miliony innych, którzy dobijają się
drzwiami i oknami, żeby tylko móc o nas napisad.
- Nigdy nie wiadomo - odrzekł Ben. Treg uśmiechnął się do Amy.
- On tak gada przez cały dzieo. Reporter! Po prostu zwyczajny facet, który szukał pracy. Pewnie rozeszło
się po okolicy, że dobrze nam się powodzi - powiedział i zamknął drzwi do boksu Melodii. - Bluszcz, Solo i
Figaro powinny pobiegad. Możemy je zabrad na ścieżki.
Amy pobiegła do domu po dżokejkę. Dziadek i Lou siedzieli w kuchni.
- Cześd - przywitała się i chwyciła czapkę leżącą na fotelu przed telewizorem.
Lou nie odpowiedziała, przerzucała strony terminarza Heartlandu, dziadek natomiast uśmiechnął się do
niej znad katalogu nasion.
-Witaj, kochanie.
- Wybieram się na przejażdżkę z Benem oraz Tre-giem - powiedziała.
Ale kiedy chwyciła za klamkę, przypomniała sobie rozmowę w stajni.
- Aha, dziadku, kim był ten facet, który tu dzisiaj przyszedł?
Ku jej zaskoczeniu dziadek aż podskoczył na krześle.
- Facet? - zapytała Lou z zainteresowaniem. Przerażenie powoli znikało z twarzy dziadka.
77
- A, to był ktoś, kto szukał sezonowej pracy - powiedział lekko. - Nie było cię wtedy, Lou. Nic ważnego.
- Ben uważa inaczej - zaśmiała się Amy. - Jest przekonany, że to był tajny reporter. A może szpieg
wysłany z Green Briar - zasugerowała ze śmiechem.
Green Briar było konkurencyjną stadniną, mieszczącą się na drugim koocu miasta.
Lou odwróciła głowę i wróciła do terminarza. Ale kiedy Amy spojrzała na dziadka, zauważyła, że wciąż
wyglądał na spiętego i zestresowanego.
- Nic ci nie jest, dziadku? - zapytała z troską.
- Mnie? - zdziwił się.
- Nie wyglądasz dobrze. Spojrzał na swoje dłonie.
- Jestem po prostu trochę zmęczony. Lata robią swoje i tyle. Ale nic mi nie jest - uśmiechnął się, chod
Amy zauważyła niepokój w jego oczach. - Nic mi nie jest - powtórzył.
Odpowiedziała uśmiechem, ale zmartwiła się trochę. Dziadek był zdrowy i w dobrej formie i chociaż miał
już sześddziesiąt osiem lat, nie wykazywał oznak starości. Wyszła na dwór z nadzieją, że mówił prawdę.
W ciągu kolejnych kilku dni Amy nadal miała wrażenie, że dziadek nie jest sobą. Był cichszy niż zwykle,
często wydawał się zatopiony w myślach. Zresztą Amy też spędzała czas na rozmyślaniach, zastanawiając
się każdego dnia, co przyniesie listonosz.
78
Jednak w piątek nadal nie było odpowiedzi na list Lou.
Czesząc Melodię w piątkowy wieczór, Amy ciężko westchnęła.
- Jak się to wszystko potoczy? - zastanawiała się na głos.
Melodia wciągnęła pyskiem pęk siana z podłogi i chrupała głośno słodko pachnące łodygi. Amy
pogłaskała ją. Zajmowanie się Melodią pomagało jej zapomnied o ojcu. Dobre odżywianie oraz codzienne
sesje pielęgnacyjne sprawiły, że ciemnokasztanowa sierśd klaczy zaczęła wreszcie błyszczed, a jej skóra
straciła poprzednią suchośd. Zapadłe boki wypełniły się, a co najważniejsze, z oczu konia zniknęły oznaki
ciągłego zaniepokojenia. Dzięki okazywanej jej trosce i cierpliwości Melodia zaakceptowała już Trega i
Bena. Ale chociaż ich tolerowała, to nie rżała na ich powitanie ani nie wyglądała ich przyjścia tak, jak
pojawienia się Amy.
Dziewczyna pogłaskała gładką szyję klaczy.
- Będziesz miała najpiękniejszego źrebaczka - powiedziała, patrząc, jak bok Melodii porusza się pod
wpływem nagłego kopnięcia. - Będzie wychodził z tobą na wybieg, pasł się na trawie i galopował u
twojego boku. Czy to nie cudowne?
Przy wejściu do boksu rozległ się jakiś dźwięk i Amy obróciła się szybko. W drzwiach stał Treg z kluczami
w ręku.
79
- Kiedyś wstawię tu magnetofon i cię nagram -powiedział ze śmiechem. - Będzie czego posłuchad.
- Ty też rozmawiasz z koomi! - zaprotestowała.
- Ale nie prowadzę z nimi rozmów zaawansowanych - odciął się. -Ja już jadę. Będę jutro. Pomyślałem
sobie, że zajrzę koło południa na grób twojej mamy. Chcesz się zabrad ze mną?
- Chętnie.
Amy starała się jeździd na cmentarz tak często, jak tylko było to możliwe, ale ponieważ szybko robiło się
już ciemno i w związku z zimą mieli wiele pracy, ostatnio trudno jej było znaleźd wolną chwilę.
- Wezmę kwiaty - powiedział Treg.
- W takim razie do zobaczenia.
- Na razie - powiedział i wyszedł.
Następnego dnia w porze lunchu Amy wsiadła do zdezelowanego pikapa Trega i pojechali na cmentarz.
- Nie byłem tam już parę tygodni - powiedział Treg.
- Ja też - odrzekła Amy. - Mieliśmy tyle pracy. Miałam się wybrad tydzieo temu, ale wtedy zjawiła się
Melodia - zamilkła na chwilę. - Ciekawe, co mama zrobiłaby z Melodią?
Często łapała się na tym, że zastanawiała się, jak mama leczyłaby konie, które im przywożono. Wiedziała,
że musi polegad na własnej intuicji i wiedzy, ale trudno było nie myśled, czy mama nie postąpiłaby
inaczej.
Treg spojrzał na nią, pragnąc ją pocieszyd.
- Pewnie to samo, co ty. Rana dobrze się goi, stan Melodii się poprawia, jest mniej nerwowa. Idzie ci
wspaniale.
- Chyba tak - powiedziała, czując się trochę lepiej. - Mam tylko nadzieję, że poród przebiegnie bez
komplikacji. Teraz, kiedy już wiemy, że źrebak żyje, martwię się, czy będzie zdrowy.
Treg przytaknął i dalej jechali w milczeniu.
Dotarli wreszcie na parking i wysiedli. Nad ich głowami, na tle szarego, ponurego nieba, majaczyły gołe
gałęzie wysokich drzew. Dzieo był mroźny, a gdy szli ścieżką prowadzącą do grobu Marion Fleming, para
lecąca z ich ust zamarzała, tworząc biały dym.
- Ciekawe, kiedy spadnie pierwszy śnieg - powiedział Treg, kiedy ich buty zachrzęściły na ścieżce świeżo
wysypanej grysem.
Amy westchnęła. Śnieg sprawiał, że mieli znacznie więcej pracy w Heartlandzie - zamarzały koryta z
wodą, na podwórzu robiło się ślisko, a ziemia na wybiegach twardniała do tego stopnia, że mniej było
okazji do dwiczeo z koomi. Wbiła ręce w kieszenie, myśląc, że byłoby dobrze, gdyby opady jeszcze trochę
poczekały.
Skręcili w alejkę prowadzącą do cichego zakątka cmentarza, na którym pochowano Marion. Nagle Amy
zatrzymała się.
- Spójrz tam! - zawołała.
80
81
Przed grobem mamy klęczał jakiś człowiek, nisko chyląc głowę. Słysząc ich głosy, rozejrzał się i szybko się
podniósł. Był wysoki i miał siwiejące włosy. Wyglądało na to, że kiedyś był przystojny, teraz jednak jego
twarz żłobiły głębokie bruzdy.
Amy poczuła, że ogarnia ją uczucie gniewu. Co ten obcy tu robił?
- Kim pan jest? - zapytała z oburzeniem i zaczęła biec w jego kierunku. - Co pan tu robi? To przecież grób
mojej mamy!
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę. Pomyślała, że coś powie. Zauważyła, że otworzył usta, ale potem
jakiś dziwny cieo pojawił się na jego twarzy. Odwrócił się i odszedł pospiesznie przez trawnik.
Amy stanęła i patrzyła w ślad za nim. Zauważyła, że utyka.
- Widziałeś to? - odwróciła się z niedowierzaniem do Trega.
Treg zmarszczył brwi.
- O co chodzi? - zapytała.
- To ten sam człowiek, który przyszedł wtedy do Heartlandu w poszukiwaniu pracy. Jestem tego pewien.
- Ale co on robił tutaj?
- Nie wiem - Treg wydawał się zdumiony. - Może to jednak jest jakiś reporter - dodał, próbując załagodzid
napięcie. ,
Amy spojrzała w ślad za mężczyzną, ale ten już zniknął we mgle.
82
- Klęczał przy grobie mamy! - opowiadała Amy z oburzeniem pół godziny później, kiedy już wróciła do
Heartlandu. - Podeszłam, żeby do niego zagadad, ale on po prostu uciekł.
Dziadek razem z Lou jedli lunch. Lou odłożyła nóż i widelec.
- Treg twierdzi, że to ten sam człowiek, który był tu wcześniej? - zapytała.
- Tak. Jest tego pewien - odpowiedziała Amy ze złością.
Minął już początkowy szok, teraz czuła po prostu złośd. Kim był ten mężczyzna i co robił przy grobie
mamy? To wszystko wydawało się dziwne i podejrzane.
Lou zmarszczyła czoło i zwróciła się do dziadka.
- Czy ten facet, kiedy tu przyszedł, wspominał, że znał mamę?
Przez moment wydawało się, że dziadek zaprzeczy, ale zmienił chyba zdanie i Amy zauważyła po raz
pierwszy, jak bardzo był spięty. Jego policzki zabarwiły się na czerwono.
- O co chodzi, dziadku? - zapytała Amy, widząc jego reakcję.
Dziadek jednak nie powiedział ani słowa. Serce Amy zaczęło walid jak oszalałe. Coś tu było nie w
porządku, bardzo nie w porządku.
- Dziadku? - powiedziała Lou, a po brzmieniu jej głosu Amy mogła poznad, że mina dziadka także i ją zbiła
z tropu.
83
Dziadek odchrząknął.
- Jest... jest coś, co powinnyście wiedzied - zaczął. - Ten mężczyzna, którego widziałaś, Amy... który
przyszedł tu wcześniej... nie jest obcy. To... - dziadek wziął głęboki oddech - to wasz ojciec.
t
Rozdział 6
Jbwiat na chwilę stanął w miejscu, a potem nagle Amy odniosła wrażenie, że podłoga ucieka jej spod
stóp. Przytrzymała się oparcia krzesła, za którym stała.
- Co? - wydusiła.
- Ten człowiek to wasz ojciec - powtórzył dziadek.
- To nieprawda! - zawołała.
- Nie! -jęknęła rozpaczliwie Lou prawie w tym samym momencie.
Amy wpatrywała się gorączkowo w twarz dziadka, czekając, aż pokiwa głową, uśmiechnie się. Ale tak się
nie stało, a w jego niebieskich oczach widad było wielką powagę.
- Od razu powinienem wam o tym powiedzied -rzekł. - Źle zrobiłem. Kiedy tu przyszedł, oznajmiłem mu,
że nie chcecie go widzied. Kazałem mu odejśd.
85
- Co zrobiłeś?! - wybuchnęła Lou, odsuwając gwałtownie krzesło.
Amy podskoczyła. Kiedy usłyszała słowa dziadka, przeżyła taki szok, że zapomniała całkiem o Lou.
Widziała, że na policzki jej siostry napłynął rumieniec wściekłości.
- Kazałeś tacie odejśd? - powiedziała, wpatrując się w dziadka. -Jak mogłeś? - podniosła głos. - Przecież
wiesz, jak bardzo chciałam się z nim spotkad!
- Wiem - dziadek wyglądał na załamanego. - Ale, Lou, ja naprawdę musiałem - wstał i podszedł do niej. -
Tb ja pomagałem mamie się pozbierad, kiedy ją zostawił. To ją prawie zniszczyło. Nie mogłem go tu
wpuścid.
Wyciągnął rękę w jej stronę, ale Lou ją odepchnęła.
- Nie dotykaj mnie! - popatrzyła na niego. - Nigdy ci tego nie wybaczę, dziadku - wyrzuciła z siebie, a do
oczu napłynęły jej łzy. - Nigdy!
- Lou... - powiedziała Amy, podchodząc do rozgniewanej siostry.
- Nie! Zostawcie mnie w spokoju! - krzyknęła Lou. Szlochając, chwyciła kluczyki do samochodu i wybiegła
z kuchni, trzaskając drzwiami.
- Lou! - zawołał dziadek.
Zanim jednak dobiegli z Amy do wyjścia, Lou już włączyła silnik samochodu.
-1 co ja zrobiłem najlepszego? - szepnął dziadek, kiedy Lou odjechała z piskiem opon. Odwrócił się,
pobladły. - Amy, co ja najlepszego zrobiłem?
86
- Lou nic się nie stanie - wyszeptał, ściskając ponownie jej rękę. - Potrzebuje po prostu czasu, żeby
ochłonąd.
Amy przełknęła ciężko ślinę i spuściła głowę. Tak bardzo chciała uwierzyd w to, co mówił, ale nie mogła
przestad myśled o najgorszym. A jeśli Lou miała wypadek? Na dworze było już ciemno i zaczęło padad -
drogi są pewnie mokre i śliskie. Próbowała zwalczyd strach, który narastał w niej wraz ze wspomnieniami
tamtego dnia, pięd miesięcy wcześniej, kiedy jechały z mamą w deszczu. Miała przed oczami tamtą
zalaną drogę, zacinający deszcz, samochód wpadający w poślizg i wjeżdżający wprost pod walące się
drzewo...
- Scott? Mówi Jack.
Dźwięk głosu dziadka wyrwał Amy z koszmarnych wspomnieo. Wpatrywała się w jego twarz, gdy pytał
Scotta, czy nie widział Lou. Zamilkł na moment, a potem Amy ujrzała w jego oczach gasnącą nadzieję i
wiedziała już, jak brzmiała odpowiedź.
- Wyjechała ponad trzy godziny temu - mówił dziadek. - Mieliśmy tu nieporozumienie. To zbyt
skomplikowane, żeby wyjaśniad przez telefon, ale Lou jest zdenerwowana. Bardzo zdenerwowana.
Odłożył słuchawkę.
- Scott już tu jedzie - powiedział.
Wtem otworzyły się kuchenne drzwi i wszedł Ben.
- To ja już pojadę, jeśli mogę - powiedział, wycierając buty o wycieraczkę. Przebiegł wzrokiem po ich
zmartwionych twarzach. - Coś się stało?
88
Amy zaprzeczyła. Powiedziała mu wcześniej, że mieli małą rodzinną kłótnię.
- Jedź - powiedziała, siląc się na uśmiech. - Poradzimy sobie.
- Jesteście pewni, że się nie przydam? - zapytał. Pokręciła głową.
- Do jutra.
- W takim razie do zobaczenia - rzekł.
Amy i Treg siedzieli w milczeniu, a dziadek chodził nerwowo w tę i we w tę stronę.
Po dwudziestu minutach przyjechał Scott. Wszedł do kuchni, strząsając z kurtki krople deszczu.
- Co się właściwie stało? - zapytał szybko. Słuchał wyjaśnieo dziadka, a jego niepokój rósł.
- Pojechała, nie mówiąc dokąd? - zapytał. Dziadek pokiwał głową.
- Próbowałem ją zatrzymad, ale ona nie chciała słuchad.
Stanął przy zlewie i potarł twarz rękoma. - Nie powinienem był tak postąpid - powiedział do Scotta,
wzdychając ciężko. - Ale kiedy pojawił się tu Tim, nie mogłem się powstrzymad. Wystarczyło, że zniszczył
życie Marion, nie będę stał i patrzył, jak niepokoi moje wnuczki - spojrzał załamany na Amy. - Kochanie,
proszę, spróbuj mnie zrozumied. Ja tylko chciałem was chronid. Nas wszystkich zresztą.
Poczucie winy malujące się na twarzy dziadka zabolało dziewczynę.
89
- Wiem, dziadku - powiedziała, podchodząc i tuląc go. -1 rozumiem. Ale... ale nie wiem, czy Lou to
zrozumie - przełknęła ślinę i napotkała wzrok Trega.
- Mówiłaś, że widziałaś ojca na cmentarzu? - zapytał Scott.
Skinęła głową.
- Może Lou tam właśnie pojechała - powiedział nagle. - Może pomyślała, że on tam wróci - wyjął kluczyki
z kieszeni. - Pojadę i rozejrzę się.
-Ja też - zaproponowała Amy, myśląc, że przynajmniej coś będzie robid, zamiast tylko siedzied i czekad.
- Jasne - powiedział Scott i zwrócił się do dziadka. - Zadzwoo do nas, gdyby wróciła. Mam komórkę. My
też damy ci znad, jeśli ją znajdziemy.
***
Dżip Scotta podskakiwał na wyboistym podjeździe. Na przedniej szybie rozpryskiwały się krople deszczu,
a wycieraczki pracowały rytmicznie, wędrując raz w jedną, raz w drugą stronę. Amy otuliła się mocniej
kurtką. „Boże, błagam, żebyśmy tylko znaleźli Lou" - modliła się w duchu. Spojrzała na Scotta. Był spięty i
zaniepokojony.
- Co ten Jack sobie myślał? - mruknął ostro, kiedy wyjechali na szosę.
- Zrobił to, co uważał za najlepsze - powiedziała gwałtownie Amy, stając natychmiast w obronie dziadka.
- Nie chciał, żebyśmy cierpiały.
90
- Przecież wie, co Lou czuje do ojca - powiedział. Amy nie odpowiedziała. Rozumiała, dlaczego Scott
stanął po stronie Lou, ale rozumiała też motywy dziadka. Musiał się czud strasznie, patrząc, jak cierpiała
mama, kiedy zostawił ją ojciec. Równie trudne musiało byd dla niego ponowne spotkanie taty.
„Tata". Nadal brzmiało jej w uszach to słowo. Widziała ojca, nawet się do niego odezwała. Przed oczami
ujrzała jego twarz. Głębokie bruzdy, przerażony wzrok. Zamknęła oczy, pragnąc, by ten obraz zniknął.
Ani ona, ani Scott nie odezwali się już więcej do czasu, gdy dojechali do cmentarza. Nie paliły się żadne
światła, a żelazna brama była zamknięta na kłódkę. Mgła, która pojawiła się już wcześniej, zgęstniała i
kłębiła się na opustoszałym parkingu. Wtem Amy zauważyła samochód zaparkowany pod bezlistnym
baldachimem gałęzi dębu.
- To honda Lou! - zawołała.
Scott wcisnął pedał gazu i dżip pomknął przez parking, by stanąd z piskiem opon tuż za autem Lou. Zanim
Scott zdążył zatrzymad na dobre samochód, Amy wyskoczyła i z bijącym jak oszalałe sercem pobiegła do
auta.
Szyby były pokryte szronem, ale na przednim siedzeniu zauważyła skuloną postad.
- Lou! - krzyknęła, waląc w szybę.
Po chwili ujrzała wpatrującą się w nią twarz siostry. Próbowała otworzyd drzwi, ale były zablokowane.
91
- Otwórz, Lou!
Dziewczyna w pierwszej chwili nie zareagowała, ale za moment niezdarnie zwolniła blokadę. Amy
otworzyła szeroko drzwi.
- Tak się o ciebie martwiliśmy! Lou, pobladła, patrzyła na siostrę.
- Nie było go tu. Czekałam i czekałam, a on nie wrócił.
Nagle skrzywiła się i z jej piersi wyrwał się stłumiony szloch.
- Teraz już go nigdy nie zobaczę! Amy objęła siostrę za szyję.
- Zobaczysz - mówiła. - Skontaktuje się znowu, a jeśli nie, my go znajdziemy. Pomogę ci.
- Naprawdę? - szlochała Lou.
- Tak - Amy była gotowa obiecad wszystko, byle tylko pocieszyd siostrę. Czuła wielką ulgę, że Lou nic się
nie stało.
Przytuliły się.
- Lou! Nic ci nie jest? - Amy usłyszała za plecami niski głos Scotta.
- Scott? - Lou, zaskoczona, oderwała się od Amy i spojrzała na niego. - Co ty tu robisz?
- Wasz dziadek powiedział mi, co się wydarzyło -wyjaśnił. - Dobrze się czujesz?
Kiwnęła głową.
- Tak się o ciebie martwiłem - rzekł cicho Scott, ukucnął i chwycił ją za ręce. - Jesteś lodowata - po-
92
wiedział, ściskając jej palce. - Chodź, zawiozę cię do domu. Jutro przyjedziemy po twój samochód.
Lou była zbyt wykooczona, by protestowad. Bez słowa wysiadła z auta i pozwoliła, by Scott otulił ją swoją
kurtką. Objął ją w pasie i pomógł wsiąśd do samochodu.
Tylne siedzenie dżipa było pełne opakowao leków, gumowych rękawiczek, okryd przeciwdeszczowych i
map. Amy odgarnęła to wszystko i wsiadła. Wielkie poczucie ulgi, które ogarnęło ją, kiedy znaleźli Lou
całą i zdrową, powoli ustępowało. Teraz zaczynała się denerwowad tym, co będzie, gdy wrócą do domu.
Kiedy tylko dżip podjechał pod dom, otworzyły się drzwi i wybiegli z niego dziadek z Tregiem. Wcześniej
Amy zadzwoniła do nich z komórki Scotta, by powiadomid, że Lou się znalazła.
- Lou! - zawołał dziadek, pędząc w kierunku wnuczki, która właśnie wysiadła z dżipa. - Dzięki Bogu, nic ci
się nie stało!
Lou jednak zignorowała go i bez słowa wmaszero-wała do domu. Amy spojrzała na wyraźnie dotkniętego
dziadka i pobiegła za siostrą.
- Lou - powiedziała, kiedy złapała ją w kuchni. -Dziadek się naprawdę martwił o ciebie.
Lou odwróciła się gwałtownie i Amy przygotowała się już na to, że usłyszy wściekłą ripostę, ale siostra
opanowała się. Kiedy się odezwała, mówiła cicho.
93
- Nie jestem w tej chwili gotowa z nim rozmawiad -powiedziała, a po jej oczach widad było, jak bardzo
czuje się zraniona. - Po prostu nie mogę.
W drzwiach kuchni równocześnie stanęli Scott, dziadek i Treg.
- Idę do siebie - powiedziała przygnębiona Lou.
- Lou - odezwał się pospiesznie dziadek. - Musimy porozmawiad.
- Nie ma o czym - odpowiedziała krótko i spojrzała na Scotta. - Dzięki za to, że przyjechałeś mnie szukad -
powiedziała ze smutkiem. - Zadzwonię do ciebie jutro.
- Trzymaj się - uśmiechnął się do niej.
Chciał chyba coś dodad, ale powstrzymała go obecnośd tylu osób.
- Połóż się i odpocznij.
Lou skinęła głową, odwróciła się i wyszła z kuchni. Zapanowała cisza.
- To ja już pojadę - powiedział Scott. - Cześd. Kiedy wyszedł, Amy napłynęły łzy do oczu.
Wszystko szło nie tak, jak powinno. Poczuła na ramieniu rękę Trega.
- Chyba ja też już lepiej pojadę - powiedział, patrząc na nią i na dziadka. - Macie do wyjaśnienia swoje
rodzinne sprawy.
Uścisnął ją lekko. ,
- Do zobaczenia jutro. Dziadek zmusił się do uśmiechu.
- Dziękuję ci, że zostałeś, Treg - powiedział.
- Nie ma za co. Cieszę się, że Lou wróciła cała i zdrowa - to mówiąc, rzucił ostatnie spojrzenie na Amy i
wyszedł.
Dziadek usiadł przy stole.
- Och, kochana Amy -jęknął i ukrył twarz w dłoniach. - Co mam teraz zrobid?
Usiadła obok. Tak bardzo chciała powiedzied coś, co by go pocieszyło.
- Wszystko się jakoś ułoży - spróbowała. - Lou w koocu zrozumie.
- A ty? - dziadek spojrzał na nią. - Co ty czujesz? Chcesz się spotkad z ojcem?
Przed jej oczami stanął wyraźny obraz człowieka, którego ujrzała przy grobie mamy. Z trudem przełknęła
ślinę.
- Nie poznałam go, dziadku - szepnęła, w koocu wypowiadając głośno to, co prześladowało ją całe
popołudnie. - Nie wiedziałam, kto to.
- Przecież nie mogłaś. Nie widziałaś go od dwunastu lat, a kiedy odszedł, byłaś malutka.
Amy opuściła głowę. Może dziadek miał rację, ale wcale nie poczuła się z tego powodu lepiej. Jak mogła
nie poznad taty? Jak to możliwe, że nie miała nawet najmniejszego przeczucia, że to był on?
Dziadek wziął jej dłoo w swoją.
- Amy, nie wolno ci się winid za to, że go nie znasz. To jego wina, że nie było go przy tobie, kiedy
dorastałaś.
95
Zmartwiona, podniosła wzrok. -Ale...
- Nie ma tu żadnego „ale" - powiedział stanowczo, objął ją i mocno przytulił. - Wasz ojciec postanowił
odejśd i nie kontaktowad się z wami.
Amy poczuła, jak szorstka wełna swetra dziadka drapie ją w policzek.
- Ale napisał do mamy.
- Tak - odpowiedział cicho dziadek. - Napisał.
- A... a czy mama rozmawiała o tym z tobą? -Amy podniosła głowę.
Dopóki nie znalazły z Lou listu, dopóty nie miały pojęcia, że ojciec pisał do mamy. Ciekawe, co mama
czuła.
- Pokazała mi list w tym samym dniu, w którym przyszedł - odrzekł.
Wspomnienie tej chwili pogłębiło zmarszczki na jego twarzy.
- Miałem... miałem wtedy ochotę go zabid. Musiał zauważyd zszokowane spojrzenie Amy.
- Minęło tyle lat. Twoja mama miała już nowe życie, zaczynała wreszcie byd szczęśliwa, a wtedy on
napisał i o mało co znowu wszystkiego nie zniszczył. Już na sam widok jego pisma twoja mama poważnie
zaczęła się zastanawiad, czy nie powinna rzucid wszystkiego i do niego wrócid. Ona go kochała, Amy.
Pomimo tego, co zrobił, kochała go do kooca.
- Ale nie wróciła do niego - zastanawiała się Amy. - Dlaczego?
96
- Myślę, że w koocu zdała sobie sprawę, że to, co kiedyś było między nimi, skooczyło się bezpowrotnie. I
że już nigdy nie byłoby tak samo. Pokazała mi ten list, ale nie rozmawialiśmy więcej na ten temat.
Wiedzieliśmy oboje, że mama sama musi podjąd decyzję -powiedział i pocałował Amy w czubek głowy. -1
podjęła właściwą. Dla siebie i całej rodziny.
Amy w milczeniu oparła głowę o ramię dziadka i pomyślała o mamie. To musiała byd okropnie trudna
decyzja, zwłaszcza jeśli ciągle kochała tatę. Biedny dziadek. Jak on musiał cierpied, widząc, przez co
przechodziła jego córka. Amy wcale go nie winiła za to, że nienawidził ich ojca i wyrzucił go z Heartlandu.
Tylko czy Lou to kiedykolwiek zrozumie?
Rozdział 7
I\.iedy następnego ranka Amy zeszła, by nakarmid konie, dziadek był już w kuchni i wyjmował produkty
na śniadanie. Na jego twarzy widad było, że nie spał dobrze.
- Jak minęła noc? - zapytał.
Amy spała niespokojnie, w jej snach powracał obraz taty stojącego przy grobie mamy.
- Kiepsko - przyznała, podchodząc do lodówki.
- To jest nas dwoje - odrzekł.
Wtem otworzyły się drzwi i do kuchni weszła Lou. Atmosfera natychmiast stała się ciężka.
- Cześd, Lou - Amy próbowała zachowywad się normalnie. - Chcesz soku pomaraoczowego?
- Nie, dzięki - powiedziała i usiadła przy stole. Była ubrana, ale blada i wyglądała na zmęczoną.
Dziadek rozłożył talerze, które trzymał w ręku.
- Spałaś w ogóle?
98
- Kilka razy na chwilę usnęłam - Lou wzruszyła ramionami.
Przez moment dziadek wyglądał, jakby chciał się odwrócid, ale zmienił zdanie i usiadł przy stole.
- Lou, wiem, że postąpiłem źle, ale nie możemy pozwolid, żeby to nas podzieliło.
Amy przyglądała się uważnie siostrze i zauważyła, że w jej oczach pojawiło się coś, co przypominało
iskierkę nadziei.
- Postanowiłem - mówił dalej dziadek - że chociaż nie zgodzę się na obecnośd waszego ojca w Heartlan-
dzie, to nie mogę i nie stanę wam na drodze, jeżeli będziecie chciały go szukad.
Lou spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Naprawdę sądziłeś, że byłbyś w stanie mnie powstrzymad? - zapytała podniesionym głosem.
- Lou... - zaczęła Amy, ale siostra nawet na nią nie spojrzała, lecz wstała i wpatrywała się w dziadka.
- Mówimy o tacie - powiedziała ze złością. - To mój ojciec, kocham go.
- Wiem, Lou - odrzekł dziadek - ale nie chcę go widzied w Heartlandzie.
Lou pokręciła głową i poszła w stronę drzwi.
- Jadę do Scotta.
- Nie możesz - Amy pobiegła za nią. - Nie ma twojego samochodu.
Zawahała się zaledwie przez sekundę.
- W takim razie pójdę.
99
Dołączył do nich dziadek.
- Chyba zwariowałaś, Lou. Przecież to kawał drogi. Przez chwilę Amy miała wrażenie, że Lou ostro
odparuje, ale wzięła tylko głęboki oddech.
- Spacer dobrze mi zrobi - powiedziała normalnym głosem. - Potrzebuję przestrzeni.
Dziadek westchnął.
- Jeśli chcesz, podwiozę cię. Nie pozwolę, byś szła tyle kilometrów.
Zawahała się, ale właśnie wtedy pod dom podjechały auta Trega i Bena. Na twarzy Lou pojawiła się ulga.
- Treg mnie zawiezie - powiedziała.
Podbiegła do jego pikapa, otworzyła drzwi od strony pasażera i wsiadła. Auto zawróciło i ruszyło w
stronę szosy.
Amy spojrzała na dziadka. Zamruczał coś pod nosem i poszedł do domu.
Tymczasem Ben zdążył zaparkowad i po chwili doszedł do Amy.
- Co się dzieje?
- Nic - odburknęła przygnębiona.
Widziała, że musiał się poczud zraniony. Odwrócił się szybko i pomaszerował do paszami. Amy kopnęła
ze złości najbliższy kamieo. W tym momencie nie miała ochoty zajmowad się humorami Bena.
Zmarszczyła czoło i poszła w ślad za nim przez podwórze.
Ben stawiał z hukiem wiadra na kamiennej podłodze. Ignorując go, zaczęła nakładad do nich ziarno.
Żadne nie odezwało się słowem.
100
W koocu Amy nie mogła już znieśd tej atmosfery.
- Zaniosę to do stajni - powiedziała krótko, podnosząc kilka wiader. - Ty tu skoocz.
Nie odpowiedział. Zadowolona, że może od niego uciec, zaniosła wiadra do tylnej stajni.
Na widok Amy konie wyglądające z boksów zarżały radośnie.
- No, dobrze, już dobrze. Jestem tu z wami - powiedziała i zaczęła wysypywad zawartośd wiader do
żłobów. W koocu doszła do boksu Melodii. Kasztanka zarżała cicho, kiedy Amy podeszła do jej drzwi.
- Cześd, dziewczyno - powiedziała Amy i wślizgnęła się do środka.
Melodia trącała pyskiem ramię Amy, gdy ta napełniała żłób paszą. Amy westchnęła ciężko i patrzyła, jak
klacz ochoczo wkłada pysk w ziarno i zaczyna jeśd.
Objęła szyję Melodii, znajdując pocieszenie w jej obecności. Wszystko strasznie się skomplikowało.
Dziadek i Lou nigdy wcześniej tak się nie kłócili. I co z tatą? Amy ukryła twarz w szorstkiej grzywie
Melodii.
- Nie poznałam go, wiesz? - szepnęła z rozpaczą. - Nie wiedziałam, kto to.
Poczuła na karku ciepły oddech i odwróciła się. Melodia, jakby wyczuwając jej smutek, odwróciła się, by
na nią popatrzed. Podniosła pysk i delikatnie trąciła włosy Amy.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Tak właśnie robił koo mamy, Pegaz, zanim umarł. Do oczu napłynęły jej łzy.
101
- Och, Melodio - szepnęła rozpaczliwie. - Nie wiem, co robid.
Amy i Ben skooczyli karmid i poid konie, kiedy wrócił Treg.
- Co tu się stało? - zapytał zaintrygowany. - Lou nie odzywała się do mnie przez całą drogę.
- Pokłóciła się rano z dziadkiem - odpowiedziała Amy, starając się zachowad opanowanie. - Wieczorem
zresztą też.
- Nie wygląda na to, żeby mieli się pogodzid? Pokręciła głową.
- A ty jak się czujesz? - zapytał, patrząc na nią z zatroskaniem.
Zanim jednak zdążyła udzielid odpowiedzi, zadzwonił telefon.
- Odbiorę - powiedziała, przypuszczając, że dziadek pewnie się ubiera.
Przebiegła przez podwórze i wpadła do kuchni.
- Heartland. Przy telefonie Amy Fleming.
- Witaj, tu Judy Stillman. Czy mogłabym rozmawiad z Benem?
- Zaraz go zawołam - odrzekła.
Zauważyła taczkę przy boksie Reda, więc poszła w tamtą stronę.
- Twoja mama dzwoni - zawołała.
- Nie będę z nią rozmawiał - rzekł krótko. - Powiedz jej, że jestem zajęty.
102
- Sam jej to powiedz - odpowiedziała gniewnie.
- Nie chcę z nią rozmawiad!
To przeważyło szalę i Amy straciła cierpliwośd.
- Przestao się zachowywad jak pięcioletnie dziecko! Idź i z nią pogadaj!
- Nie! - odparł z wściekłością.
- Ja w każdym razie nie zamierzam! - wrzasnęła. - Nie będziesz mnie w to mieszał!
- 0 co chodzi? - podbiegł do nich Treg.
- Nie chce rozmawiad ze swoją mamą - powiedziała Amy, szukając poparcia u Trega. - A ona właśnie
dzwoni.
- Przestao się zachowywad jak kretyn, Ben - powiedział Treg. - Idź i odbierz.
Ben sprawiał wrażenie, jakby miał dalej protestowad, ale odwrócił się, przemaszerował przez podwórze i
wparował do domu.
Amy spoglądała w ślad za nim, a Treg pokręcił tylko głową i wrócił do pracy.
Czekała przy stajni, aż skooczy rozmawiad. Czuła, że musi go przeprosid za swoją reakcję. Ale kiedy Ben
wrócił, chwycił tylko za widły i ruszył do boksu Reda, całkowicie ją ignorując.
- Ben! - zawołała, idąc za nim. Odwrócił się z furią.
- O co ci chodzi, przecież z nią rozmawiałem, tak? Więc zostaw mnie teraz samego. Muszę wrócid do
sprzątania.
103
Amy aż zatkało ze zdenerwowania.
- Sprzątanie? Jakby to było ważne! Ben zesztywniał.
- Och, przepraszam. Przecież nic, co tu robię, nie jest ważne!
- O czym ty mówisz?
- Nic, co robię, się nie liczy! - krzyczał Ben. - Ty i Treg zajmujecie się koomi, a ja jestem tylko
pomocnikiem. Nie ma znaczenia, jak ciężko pracuję, bo przecież każdy mógłby to robid. Najpierw zawsze
jesteście wy wszyscy, a dopiero na szarym koocu ja.
Amy stała zdumiona.
- Chyba zwariowałeś - powiedziała. - Przecież nikt tak nie myśli.
- Nie? - zapytał z niedowierzaniem. - To dlaczego nikt mi nigdy nie mówi, co się tutaj dzieje? - obrócił się
na pięcie i wszedł z powrotem do boksu Reda.
Amy osłupiała. Nie miała pojęcia, że Ben czuje się taki wyobcowany. Zawahała się przez chwilę, po czym
poszła za nim. Musiała to wyjaśnid.
Ben wrzucał ze złością słomę do taczki.
- Ben - powiedziała Amy, ale ten ani nie podniósł głowy, ani nawet nie pokazał, że ją zauważył. -
Przepraszam - dodała szybko. - Nie zrobiłam tego celowo. Po prostu nie byłam gotowa na to, żeby
rozmawiad o tym, co się stało. To trochę skomplikowane.
Ben zawahał się, ale nadal nie podniósł głowy. Amy wzięła głęboki oddech.
104
- Chodzi o mojego ojca - powiedziała do odwróconego plecami Bena. - Wiesz, że zostawił nas dwanaście
lat temu? Lou skontaktowała się z nim ostatnio i on próbował się z nami zobaczyd. To ten człowiek,
który, jak mówił dziadek, szukał pracy.
Ben odwrócił się szybko.
- Ten facet?
Przytaknęła i wyjaśniła mu całą resztę.
- Lou jest wściekła na dziadka, a dziadek twardo nie chce tu widzied ojca - zakooczyła i popatrzyła na
zdumionego Bena. - Mówiłam, że... że to skomplikowane.
Kiwnął głową.
- Teraz rozumiem - powiedział.
Z jego oczu zniknęła już furia i wyglądał na wyraźnie zakłopotanego.
- Dzięki, że mi powiedziałaś.
- Powinnam zrobid to wcześniej. Jesteś przecież częścią Heartlandu.
Odwrócił wzrok.
- Tak... Niech ci będzie - mruknął, jakby jej nie wierzył.
- Naprawdę - podkreśliła.
Ben zajął się ponownie słomą. Popatrzyła na niego przez chwilę i odeszła. Znalazła Trega w tylnej stajni.
- Nadal w jednym kawałku? - zapytał z uśmiechem. - A kto na tym gorzej wyszedł? Ty czy on?
Ale Amy nie miała nastroju do żartów. Powtórzyła mu pokrótce słowa Bena.
105
- Uważa, że zupełnie się tu nie liczy.
- Przecież to głupota - powiedział Treg.
- Ale on tak myśli - odrzekła. - Wyjaśniłam mu, co zaszło pomiędzy Lou a dziadkiem, ale to nie zrobiło
chyba różnicy.
- Musimy z nim pogadad.
- Próbowałam, ale nie chce słuchad.
- Spróbuj później jeszcze raz. Powiedz, że chciałabyś, żeby ktoś inny pojechał na Cygance czy coś w tym
stylu, i wybierz się z nim na przejażdżkę. Może wtedy zacznie rozmawiad.
Kiwnęła głową.
- Dobrze, a co z tobą? Też pojedziesz?
- Nie - powiedział Treg. - Sądzę, że bardziej się otworzy, jeśli będziecie tylko we dwoje. A gdyby to nie
zadziałało, wtedy porozmawiamy z nim razem.
Dwie godziny później Amy i Ben wyjechali z Heart-landu na Kolombie i Cygance. Zerwał się wiatr i konie
biegły podekscytowane. Amy poklepała Kolom-ba po szyi.
- Jedźmy na Field Trail - powiedziała. - Tam ścieżki będą bardziej osłonięte od wiatru niż na wzgórzach.
Ben skinął głową i skręcili na szlak prowadzący ku dolinie. Podążali w milczeniu ścieżką porośniętą trawą.
Amy usilnie myślała, jak zacząd rozmowę, którą chciała przeprowadzid, ale gdy tylko spoglądała na
stanowczy profil Bena, słowa zamierały jej na ustach.
106
Co ma powiedzied? Przecież niezależnie od tego, jak zacznie, będzie to wyjątkowo niezręczna rozmowa.
Kolombo szarpnął i Amy znowu stchórzyła.
- Kłusujemy? - zapytała, przekonując siebie, że rozmowa może jeszcze poczekad.
- Zgoda - powiedział krótko Ben.
Amy cmoknęła i Kolombo ochoczo przyspieszył do kłusa. Drzewa po obu stronach ścieżki kołysały się na
wietrze, a grzywa konia smagała ją po rękach. Amy spojrzała na Cygankę. Klacz wyrzucała łeb do góry
tak, jakby chciała biec szybciej, ale Ben bez wysiłku kontrolował jej zapędy.
- Cyganka cię słucha - krzyknęła Amy. Wjechali w zakręt. Nagle zarówno Kolombo, jak
i Cyganka gwałtownie się spłoszyły. Przy ścieżce stała sterta plastikowych beczek przykrytych brezentem.
Materiał łopotał na wietrze.
Amy szybko odzyskała równowagę i panowanie nad Kolombem. Spojrzała na Bena - uspokajał Cygankę,
która cofała się drżąca.
- Już dobrze - usłyszała jego głos. - Nie masz się czego bad.
- Pojadę pierwsza - zawołała Amy z nadzieją, że Cyganka pójdzie w ślady Kolomba. Ścisnęła nogami boki
konia.
- Idziemy - poleciła.
Kiedy jednak gniadosz zrobił krok do przodu, brezent nagle zafurkotał i Kolombo znowu się spłoszył.
107
- Ja spróbuję - powiedział Ben.
Skróci! lejce i popędzi! Cygankę. Klacz prychnęła i otworzyła szeroko oczy, ale Ben nie popuścił. Cyganka
zbliżyła się do beczek, podnosząc wysoko kopyta i napinając wszystkie mięśnie.
Wtem zerwał się gwałtowny wiatr i wyswobodził brezent spod podtrzymującego go sznura. Materiał
zawirował w powietrzu, a Cyganka zarżała przerażona i odskoczyła w bok. Poryw wiatru cisnął
brezentem w jej kierunku i po chwili materiał zaczepił się o tył siodła. Cyganka zarżała ze strachu i
zaczęła wściekle wierzgad.
- Ben! - przeraziła się Amy.
Kolombo, przestraszony hałasem łopoczącego brezentu i wierzganiem Cyganki, odwróci! się na tylnych
nogach i pogalopował w przeciwnym kierunku.
Po kilku krokach Amy udało się zatrzymad i zawrócid konia. Brezent odczepił się od siodła i toczy! się
teraz przez pole, ale Cyganka nie zwróciła na to uwagi. Pochyliła łeb i wierzgała zapamiętale.
Żołądek podszedł Amy do gardła. Nie ma cudów, Ben nie utrzyma się w siodle. Czekała tylko, aż poleci z
hukiem na ziemię. Ale tak się nie stało, jego ciało poruszało się w rytm ruchów klaczy, a silne mięśnie
nóg utrzymywały go w siodle. Po trzech wierzgnięciach udało mu się pociągnąd do góry łeb Cyganki. Amy
zauważyła, jak jego usta poruszały się nieprzerwanie, kiedy próbował uspokoid przerażoną klacz. W
koocu, trzęsąc się, Cyganka przestała wierzgad.
108
- Nic ci nie jest, Ben? - zawołała Amy, wbijając nogę w bok Kolomba i podchodząc bliżej.
Ben pochyla! się nad szyją Cyganki, gładzi! klacz i uspokajał. Odwrócił się na dźwięk głosu Amy.
- To było ekscytujące - powiedział z uśmiechem. Amy patrzyła na niego z podziwem. Uśmiechad
się, tak po prostu, po tym, co przeszedł?
- Jak ty się utrzymałeś? - wyjąkała.
- A to pewnie dzięki temu specjalnemu klejowi, którego używam - zażartował.
- Gdybyś spadł, wrócilibyśmy do punktu wyjścia
- powiedziała, gdyż zdała sobie sprawę z tego, jakie mieli szczęście, że Ben utrzymał się w siodle i cała ich
praca nie została zaprzepaszczona. - Byłeś świetny!
Ben wyglądał na zawstydzonego.
- Przecież to nic wielkiego - powiedział zakłopotany. -Jak to nie! - zawołała, podjeżdżając do Cyganki.
- Byłeś wspaniały!
Ben nie był chyba przekonany.
- Każdy by się utrzymał - powiedział.
- Wcale nie - odparła. - Ben! Jesteś niesamowitym jeźdźcem.
Zauważyła niedowierzanie w jego oczach i nagle popłynęły wszystkie słowa, które już dawno chciała mu
powiedzied.
- Przestao się ciągle tak nisko oceniad. Zwariowałeś, jeśli uważasz, że nie jesteś nam potrzebny w Heart-
landzie. Jesteś bardzo potrzebny, bardzo!
109
Ben zawahał się na moment.
- Serio?
- Oczywiście! - zawołała. - Bez ciebie Heartland nie byłby już taki sam.
Na twarzy Bena po chwili pojawił się rumieniec zadowolenia.
- Dzięki. To dla mnie dużo znaczy, Amy.
- Bo taka jest prawda - odrzekła i uśmiechnęła się do niego. -Jesteś częścią Heartlandu, czy to ci się
podoba, czy nie.
Ben odwzajemnił uśmiech.
- Podoba mi się - powiedział.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym Ben chwycił za lejce i kazał Cygance ruszyd.
- Wygląda na to, że miałaś rację, jeśli o nią chodzi -powiedział, zmieniając szybko temat. - Nie jest jeszcze
gotowa, by wrócid do domu.
- Zdecydowanie nie - zgodziła się Amy, jadąc tuż obok niego. - To co, przygotowujesz się do konkursu? -
zapytała, zmieniając temat, skoro już udało się rozładowad napięcie między nimi.
- Tak. A ty i Soraya nadal chcecie przyjechad, prawda?
- Oczywiście.
Przez kilka następnych minut jechali w milczeniu, a potem Ben odezwał się ponownie.
- Wiesz, że mama zadzwoniła dzisiaj rano... Amy skinęła głową. Jak mogła o tym zapomnied!
110
-Jednak uda jej się przyjechad na konkurs. Przesunęła spotkanie.
- To cudownie! - zawołała Amy, ale zauważyła dziwną minę Bena, więc dodała niepewnie: - Prawda?
Wzrok Bena zatrzymał się na szyi Cyganki.
- Nie obchodzi mnie, co zrobi. Podobnie jak ja dla niej nic nie znaczę.
- Przecież to twoja mama.
- No i? - zapytał Ben i pokręcił głową z goryczą. - Nigdy nic dla niej nie znaczyłem.
- Nie wierzę, żeby to mogła byd prawda - powiedziała Amy, przypominając sobie zraniony głos pani
Stillman w dniu, kiedy Ben nie chciał z nią rozmawiad.
- Nie? To dlaczego odesłała mnie do ciotki? Chciała się po prostu mnie pozbyd i tyle.
- Myślałam, że to dlatego, że się pakowałeś w kłopoty - powiedziała Amy, która nie zapomniała o tym,
czego dowiedziała się o przeszłości Bena. - Wagaro-wałeś, prawda? - spojrzała mu prosto w twarz. -
Gdyby się o ciebie nie troszczyła, to nie zrobiłaby nic. Ben, dla niej to wcale nie było łatwe.
- Dla mnie też nie! - zawołał z furią. - A co ty możesz z tego rozumied - pokręcił głową. - Twoja mama
nigdy cię nie zostawiła! -jeszcze zanim skooczył mówid, widad było, że żałuje swoich słów. Zbladł, ale
Amy była zbyt wściekła, by to zauważyd.
- Nie! Ale mój ojciec to zrobił! - krzyknęła oburzona. - A moja mama nie żyje - do oczu napłynęły jej
111
palące łzy. - Nie zdajesz sobie sprawy, jaki z ciebie szczęściarz! Nie rozumiem, jak możesz nie dad jej
drugiej szansy!
Pragnąc z całych sił ukryd łzy, Amy wbiła pięty w boki Kolomba. Koo prychnął zaskoczony i puścił się
kłusem. Amy zmusiła go do jeszcze szybszej jazdy. Słyszała, jak Ben krzyczy, żeby przestała, ale
zignorowała go. Chciała tylko odjechad jak najdalej od niego - i w ogóle od wszystkiego.
- Szybciej! - wyszlochała do Kolomba. - Szybciej! Kłus Kolomba przeszedł w galop, a jego kopyta
dudniły na mokrej trawie. Wiatr smagał twarz Amy i wyciskał z jej oczu łzy. Popędziła piętami konia, by
uciec daleko od Bena i od własnych myśli.
Przez łzy, jak przez mgłę, zauważyła, że zbliżają się do ostrego zakrętu na koocu ścieżki. Wiedziała, że nie
uda im się go pokonad z taką prędkością, ale przez krótką chwilę zupełnie jej to nie obchodziło. Ben, Lou,
dziadek, ojciec -jedynym sposobem, by o nich zapomnied, była jeszcze szybsza jazda.
Nagle usłyszała za plecami stukot kopyt. Obejrzała się przez ramię - goniła ją popędzana przez Bena
Cyganka. Chłopak nachylał się nad jej czarną szyją.
- Zatrzymaj się! - krzyczał. - Nie wyrobicie zakrętu!
Amy, nie zważając na jego krzyk, popędziła Kolomba w stronę zakrętu. Jednak w trzech potężnych
susach Cyganka zrównała się z nimi. Ben pochylił się i chwycił za lejce Kolomba.
112
Kiedy koo poczuł, że ręce chłopaka łapią za wodze, zarzucił wysoko łeb, a jego kopyta zatrzymały się z
poślizgiem. Amy poleciała do tyłu i tylko dzięki temu, że chwyciła za grzywę Kolomba, nie spadła na
ziemię.
- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnęła na Bena.
- Ja??? - odkrzyknął. - A co ty robisz? Oszalałaś zupełnie?
Amy chciała już wrzasnąd po raz drugi, ale nagle zauważyła metr przed sobą zakręt i zrozumiała, że o
mały włos wyrządziłaby krzywdę koniowi. Przy tej prędkości wypadnięcie ze ścieżki miałoby tragiczne
skutki. Nerwy, które w ostatnich dniach miała napięte do granic możliwości, puściły nagle i z jej piersi
wyrwał się szloch. Zeszła z konia, usiadła na ziemi i ukryła twarz w dłoniach. Po kilku sekundach Ben
zsiadł z Cyganki i uklęknął tuż przy niej.
-Już dobrze - powiedział, obejmując jej drżące ramiona. - Nie płacz, Amy. Nie powinienem był tego
wszystkiego mówid.
- To nie przez ciebie - powiedziała z rozpaczą. - To wszystko... wszystko idzie nie tak, jak trzeba.
- Ułoży się. Zobaczysz.
- Jakim cudem? - zapłakała. - Dziadek i Lou nigdy nie dojdą do porozumienia w sprawie taty. A co będzie,
jeśli on znowu się z nami skontaktuje? Co będzie, jeżeli Lou postanowi zostawid Heartland i zamieszkad z
nim?
113
- Nic takiego się nie stanie - powiedział Ben i przytulił ją. Ale Amy wiedziała, że to tylko puste słowa. Bo
kto może przewidzied, jak potoczy się los? Kto wie, co się wydarzy, jeśli tata wróci? Łzy powróciły nową
falą.
Ben nie wiedział, jak ją pocieszyd, trzymał ją więc w ramionach, aż przestała płakad. Amy wzięła głęboki
oddech i spojrzała na niego.
- Przepraszam - powiedziała, czując ogromne zażenowanie.
Wytarła twarz rękawem.
- Nie masz za co - odpowiedział. - To ja muszę ciebie przeprosid. Nie powinienem tak cię obciążad moimi
problemami.
- Mnie to nie przeszkadza.
Spojrzała na niego i pociągnęła nosem. Musiała to w koocu powiedzied:
- Szczęściarz z ciebie, Ben. Nadal masz mamę i nie jest jeszcze za późno.
Ben wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Zapanowało długie milczenie. Wreszcie Amy zebrała lejce i włożyła
stopę w strzemię.
- Chodźmy - powiedziała, nie patrząc na Bena. - Trzeba już jechad.
Wsiadła na Kolomba, a kiedy obejrzała się za siebie, Ben nadal stał przy Cygance.
- Nie jedziesz? Chłopak nie odpowiedział.
114
- Masz rację - odezwał się po chwili. - Chyba rzeczywiście jestem szczęściarzem.
I nie mówiąc już nic więcej, wspiął się na konia i cmoknął. Kolombo i Cyganka ruszyły.
Jechali w milczeniu. Ben wydawał się zatopiony w myślach, ale Amy wcale tego nie zauważyła. W głowie
ciągle miała Lou, dziadka i ostatnie zajścia w domu. Kiedy dojeżdżali do Heartlandu, Ben odwrócił się w
siodle i spojrzał na Amy z determinacją.
- Zadzwonię do mamy.
Jego słowa wyrwały dziewczynę z rozmyślao. Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Naprawdę?
- Tak - wziął głęboki oddech. - Bez względu na to, co się wydarzyło, to przecież moja mama, więc jeśli
chce przyjechad na konkurs, nie będę jej powstrzymywał.
Rozdział 8
Amy zabrała się do rozsiodłania Kolomba, kiedy odnalazł ją Treg.
-1 jak poszło? - zapytał ściszonym głosem.
Po tym wszystkim, co wydarzyło się podczas przejażdżki, Amy prawie zupełnie zapomniała, że miała
porozmawiad z Benem o jego roli w Heartlandzie.
- Dobrze - odrzekła. - Wiesz... myślę, że wszystko sobie wytłumaczyliśmy.
- To świetnie - Treg odetchnął z ulgą.
- Opowiem ci później - powiedziała i wyszła z boksu.
W drodze do siodłami usłyszała głos Bena dochodzący z boksu Reda. Zajrzała tam, przechodząc, i
widziała, że rozmawia przez komórkę. „Bardzo dobrze" - pomyślała z nadzieją, że jego rozmowa z mamą
przybrała właściwy obrót.
116
- I jak? - zapytała, podchodząc do niego, kiedy w koocu wyszedł z boksu. - Jak ci poszło?
Ben wzruszył ramionami.
- Powiedziałem jej, że jeśli chce może przyjechad na konkurs.
-1 przyjedzie? - zapytała z entuzjazmem. Kiwnął głową.
- Spotkamy się na miejscu - Ben zmierzwił włosy. - Nie będzie lekko.
- Będzie dobrze - Amy nie traciła optymizmu, chod Ben nie wyglądał na przekonanego.
„Może to jeszcze nie jest pełne pojednanie, ale przynajmniej Ben rozmawia już z mamą - pomyślała,
wychodząc z boksu Reda. - A to już krok we właściwym kierunku".
Przez resztę dnia Ben zachowywał się tak, jakby był zupełnie inną osobą. Śmiał się, żartował, a nawet
przyszedł z Amy i Tregiem do domu, by zjeśd z nimi lunch.
- Cokolwiek to było, co mu powiedziałaś, zadziałało - powiedział Treg po południu, kiedy napełniali
wiadra wodą. - Nigdy jeszcze nie widziałem go tak zrelaksowanego.
Amy opowiedziała mu o wierzganiu Cyganki i rozmowie z Benem, ale nie przyznała się do tego, jak
potraktowała Kolomba. Wstydziła się swojego zachowania i chciała o tym jak najszybciej zapomnied.
117
- Ale najważniejsze jest to, że Ben skontaktował się z mamą - powiedziała. - Spotkają się na konkursie w
przyszłym tygodniu.
- Nadal chcesz pojechad i obejrzed jego występ?
- Tak. Może też byś się wybrał?
- Chciałbym, ale umówiłem się z przyjaciółmi. To mój wolny dzieo.
Spojrzała na niego zaskoczona, bo Treg rzadko wychodził gdzieś, chyba że miało to związek z koomi.
- Z kim się spotykasz?
- Z Pete'em i Gregiem. To moi koledzy ze szkoły. Już dawno się umówiliśmy, to będzie takie spotkanie po
latach, przed ich wyjazdem na studia. Ale szkoda, że nie uda mi się zobaczyd konkursu. Mam nadzieję, że
Ben odniesie sukces. Pracuje tak ciężko z Re-dem, należy mu się.
W tym momencie otworzyły się drzwi domu i ukazał się w nich dziadek.
- Amy! - zawołał. - Telefon do ciebie! To pan Phillips.
Amy pobiegła do kuchni i chwyciła słuchawkę.
- Witam. Mówi Amy Fleming.
W głosie pana Phillipsa usłyszała wahanie.
- Ja... ja dzwonię, żeby zapytad, jak się czuje Melodia - powiedział. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.
- Nie, oczywiście, że nie.
Ostatni raz rozmawiała z panem Phillipsem tuż po wypadku. Miała do niego zadzwonid, ale wydarzenia
118
ostatnich kilku dni sprawiły, że wyleciało jej to zupełnie z głowy. Teraz z radością mogła przekazad mu
dobre wieści.
- Melodia ma się świetnie. Rana goi się dobrze i nie ma oznak zbliżającego się porodu.
W tym momencie Amy przypomniała sobie najważniejszą nowinę.
- No i źrebak mocno kopie, więc żyje.
- To wspaniale - rzekł pan Phillips, a Amy usłyszała, że bierze głęboki oddech. - Tak się martwiłem.
- Jak mówiłam, z Melodią wszystko w porządku -powtórzyła.
- Moja żona bardzo by się ucieszyła - powiedział cicho pan Phillips.
Amy wyczuła nutkę smutku w jego głosie.
- Może przyjedzie pan zobaczyd źrebaka, kiedy już się urodzi?
- Z wielką chęcią - odrzekł i zamilkł na chwilę. Kiedy odezwał się ponownie, słowa przychodziły
mu z trudem.
- Może kiedy zobaczę, że nic mu nie jest, nie będę czuł, że zrobiłem źle.
- Zadzwonię do pana i dam panu znad, kiedy tylko źrebię przyjdzie na świat - obiecała Amy. - Jeszcze
jedno, proszę pana - dodała szybko. - Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.
Kiedy odłożyła słuchawkę, zaczęła gorączkowo myśled. Pan Phillips nadal winił siebie za wypadek
119
Melodii. Miała nadzieję, że kiedy przyjedzie odwiedzid klacz i źrebaka, zobaczy oboje całych i zdrowych,
przestanie się zadręczad i obwiniad. Pragnęła z całego serca, by Melodia i jej dziecko mu w tym pomogły.
Lou wróciła wieczorem od Scotta, ale ciągle nie odzywała się do dziadka. Milczenie między nimi
utrzymywało się przez kilka następnych dni. Nie dochodziło do kłótni, ale dało się zauważyd wiszące w
powietrzu napięcie. Lou była zdecydowana odszukad ojca. Obdzwaniała wszystkie hotele i motele w
okolicy, by sprawdzid, czy nie zatrzymał się w którymś z nich, jednak pomijając chwile upływające jej przy
telefonie, unikała przebywania w domu. Większośd czasu spędzała na zewnątrz, z Benem lub Tre-giem,
albo wychodziła gdzieś ze Scottem.
Po raz pierwszy w życiu Amy każdego dnia cieszyła się z tego, że idzie do szkoły. Dzięki temu mogła
przynajmniej uciec od okropnej atmosfery panującej w Heartlandzie. Usilnie pragnęła pomóc w
rozwiązaniu konfliktu pomiędzy dziadkiem i Lou, ale nie miała pojęcia, jak to zrobid. Dziadek
nieubłaganie zabraniał ojcu wstępu do Heartlandu, a Lou równie zdecydowanie próbowała go odnaleźd.
W piątek po południu, kiedy Amy wróciła za szkoły, Lou już na nią czekała.
- Chyba odkryłam, gdzie tata się zatrzymał - powiedziała z błyskiem w oku. - W motelu River House
120
Inn przebywał ktoś o nazwisku Fleming, Tim Fleming. Wyjechał w niedzielę.
Amy wpatrywała się w siostrę. Z każdym mijającym dniem coraz częściej myślała z ulgą o tym, że Lou nie
udało się wpaśd na ślad ojca.
- Czy to na pewno był tata? - wymamrotała.
- Tego nie wiem - Lou była wyraźnie podekscytowana. - Ale myślę, że tak. Dane się zgadzają, powiedzieli,
że był wysoki, siwiejący i zameldował się dzieo przed tym, jak przyjechał do Heartlandu. Nie wiedzieli,
dokąd pojechał, ale mają jego adres.
- A więc... więc będziesz chciała do niego znowu napisad?
- Już to zrobiłam. Wysłałam list dzisiaj po południu. Napisałam, że obie bardzo chcemy się z nim zobaczyd
- powiedziała Lou.
Musiała dostrzec zszokowane spojrzenie Amy, bo zmarszczyła się.
- Nie rozumiem, dlaczego tak na mnie patrzysz. Przecież powiedziałaś, że chcesz go odnaleźd. Obiecałaś,
że mi pomożesz.
Amy przypomniała sobie słowa, które wypowiedziała tamtego wieczoru, gdy ze Scottem znaleźli Lou
przed cmentarzem.
- Wiem - przytaknęła, próbując ugłaskad Lou. -Chcę, żebyś go odnalazła, tylko...
Przerwała, bo do kuchni wszedł dziadek. Lou błyskawicznie przybrała obojętną minę.
121
- Dam ci znad, jak tylko będę coś wiedziała - powiedziała pospiesznie do Amy, odwróciła się na pięcie i
wyszła.
Amy nie miała pojęcia, jak zareagowad. Im dłużej trwał ten konflikt, tym częściej powątpiewała, czy w
ogóle kiedykolwiek zostanie rozwiązany. Nie mogła zrozumied, dlaczego Lou i dziadek jeszcze się nie
pogodzili.
- Czy... czy Lou powiedziała ci, że znalazła motel, w którym zatrzymał się tata? - zapytała.
- Nie - rzekł.
- Dostała jego adres i napisała do niego kolejny list.
Dziadek spuścił głowę. Na chwilę zapanowało pomiędzy nimi milczenie.
- Dziadku! - szepnęła nagle Amy. - Nie chcę się z nim spotykad.
Spojrzał na nią i wyciągnął ręce.
- Chodź - powiedział.
Zrobiła krok do przodu i poczuła, jak obejmują ją ciepłe, pocieszające ramiona dziadka.
- Wiesz, że sama musisz podjąd decyzję - powiedział cicho. - Ale cokolwiek postanowisz, bez względu na
wszystko, zawsze będę przy tobie.
Pięd minut później Amy szła przez podwórze. Postanowiła zająd czymś uwagę, by spróbowad zapomnied
o tym, co powiedziała jej Lou. Na dworze by-
122
ło zimno. Amy cieszyła się, że założyła ciepłą kurtkę. Na widok TYega wychodzącego z siodłami nieco
przyspieszyła.
-1 jak dzisiaj miewa się Melodia? - zapytała.
- Jest trochę niespokojna. Przeszedłem się z nią parę razy i to ją chyba nieco wyciszyło.
Scott uprzedzał ich, że prawdopodobnie Melodia ożywi się, kiedy zagoi się rana i poprawi się ogólny stan
klaczy. Powiedział też, że jeśli wszystko będzie dobrze, od następnego tygodnia będą mogli zacząd ją
wypuszczad na pastwisko na parę godzin dziennie.
- Zajrzę do niej - powiedziała Amy, ale w tej samej chwili pojawił się Ben, prowadząc Reda z wybiegu
treningowego.
-1 jak mu poszło? - zapytał go Treg.
- Świetnie - Ben zatrzymał się i poklepał potężną szyję Reda. - Mam nadzieję, że jutro będzie równie
dobry.
- Mogę się założyd, że będzie wspaniały - powiedziała Amy z pewnością w głosie. - Będziesz go mył?
Ben spojrzał na szare niebo.
- Nie, jest za zimno. Umyję mu tylko ogon i porządnie wyszczotkuję resztę. Rano zaplotę warkoczyki - to
mówiąc, cmoknął i poszedł dalej.
- Według prognoz za parę dni spadnie śnieg -oznajmił Treg w drodze do boksu Melodii.
- Mam nadzieję, że dopiero po konkursie - wzdrygnęła się Amy.
123
Treg skinął głową w odpowiedzi. Doszli do tylnego budynku stajni. Melodia wyglądała ponad drzwiami.
- Co, byłaś dzisiaj niespokojna? - zapytała Amy, gładząc klacz po ciepłej szyi i spoglądając na rozgrzebaną
słomę. - Może zabiorę ją jeszcze raz na spacer -postanowiła głośno.
- Jasne - odpowiedział Treg. - A kiedy jej nie będzie, ja posprzątam w boksie.
Amy założyła Melodii uździenicę i wyprowadziła ją na podjazd. Brzuch ciężarnej klaczy wydawał się
większy niż kiedykolwiek. Aż trudno było uwierzyd, że do porodu zostały jeszcze dwa tygodnie. Klacz
stąpała powoli i ociężale, a Amy zauważyła, że jej nogi znowu napuchły.
- Biedaczko - powiedziała. - Będziesz szczęśliwsza, mogąc codziennie wychodzid się popaśd, co? Dzięki
temu nie będziesz tak puchła.
Zatrzymała się i pozwoliła Melodii poskubad trawę, ale ku jej zdziwieniu klacz nie miała na to zbyt
wielkiej ochoty. Wyrwała tylko kilka źdźbeł. Amy postanowiła więc zaprowadzid ją z powrotem do boksu.
Po drodze wpadła na Bena, który niósł siodło Reda.
- Chyba będzie wkrótce rodzid - powiedział. Amy zatrzymała klacz.
- To niemożliwe - powiedziała z niepokojem. - Ma jeszcze dwa tygodnie.
124
- Mówię ci, daję jej tydzieo, nie więcej. Popatrz na nią, wszystkie mięśnie ma rozluźnione. Tak zwykle
dzieje się kilka dni przed porodem.
Amy, zdenerwowana, zaprowadziła Melodię do boksu. A jeśli Ben miał rację i Melodia urodzi wcześniej?
Zadzwoni do Scotta i zapyta, co on o tym sądzi.
- Ben może mied rację - odpowiedział Scott, kiedy połączyła się z nim i opisała stan klaczy. - Ale jeżeli ma
rodzid, to wcale nie jest za wcześnie. Klacze rzadko rodzą w dniu, w którym powinny. Dwa tygodnie
prędzej czy później to całkiem normalne. Gdyby źrebak urodził się teraz, jego życie nie byłoby zagrożone.
- Przyjedziesz i ją zbadasz? - zapytała Amy. Słowa Scotta uspokoiły ją trochę.
- Obawiam się, że nie dam rady. Przede mną kilka bardzo pracowitych dni. Ale ty możesz ją obserwowad
i zadzwonid, jeśli coś zauważysz. A ja postaram się wpaśd do was w niedzielę.
Następnego ranka Amy wstała bardzo wcześnie. Ziemię pokrywała gruba warstwa szronu. Idąc przez
podwórze, spojrzała na szare niebo: zasnute było chmurami zwiastującymi opady śniegu. Skrzywiła się,
ale ciągle miała nadzieję, że śnieg nie spadnie przed zakooczeniem konkursu.
Melodia chodziła niespokojnie po boksie. Amy weszła do środka i przejechała ręką po jej bokach i zadzie.
Mięśnie były miękkie.
125
-I jak?
Odwróciła się i zobaczyła stojącego w progu Bena.
- Wcześnie przyjechałeś - powiedziała zdziwiona.
- Nie mogłem spad - odrzekł. - Ciągle myślałem o konkursie. I o tym, że zobaczę się z mamą.
- Z Melodią jest tak samo jak wczoraj - Amy delikatnie poklepała kasztankę. - Nadal jest niespokojna.
Może jednak nie powinnam jechad na konkurs? Może powinnam tu zostad?
- Ale musisz pojechad! - powiedział szybko. - Potrzebne mi jest twoje wsparcie. Zresztą to tylko godzina
drogi - dodał. - Czy twój dziadek nie może popilnowad Melodii? Jeżeli coś się będzie działo, zadzwoni na
moją komórkę i wtedy od razu przyjedziemy.
Amy była rozdarta. W koocu zgodziła się, chod niechętnie.
- No, dobrze, jeżeli dziadek nie będzie miał nic przeciwko temu.
Dziadek przygotowywał właśnie śniadanie w kuchni. Na jej widok zmarszczył brwi.
- Wyglądasz na zmartwioną. Coś się stało? Amy opowiedziała o Melodii.
- Nie jestem pewna, czy powinnam ją zostawiad, ale Ben bardzo chce, żebym pojechała na konkurs.
- Jedź - powiedział od razu. - Będę obserwował Melodię. Gdyby coś się zmieniło, od razu do ciebie
zadzwonię - zauważył chyba niepewnośd rysującą się na twarzy Amy, bo dodał: - Nie martw się o nic.
Mo-
126
że nie widziałem zbyt wielu kooskich porodów, ale mam spore doświadczenie z cielakami. W razie czego
zajmę się wszystkim do przyjazdu Scotta.
Amy nadal się wahała, czy dobrze robi, chod w głębi duszy wiedziała, że dziadek miał rację. Przecież
wiele lat zajmował się zwierzętami gospodarskimi. Jeśli więc coś by się stało, na pewno wiedziałby, jak
się zachowad.
- Dzięki, dziadku - powiedziała. - Powiem Benowi, że jadę.
Soraya przyjechała o wpół do dziewiątej.
- Cześd! - zawołała Amy, wychodząc z boksu Ja-ке'а.
- Cześd - odpowiedziała Soraya. Pomachała mamie na pożegnanie i podbiegła do Amy. - To co jest do
zrobienia? - zapytała, rzucając torbę na ziemię.
- Kupa roboty. Trzeba skooczyd sprzątanie stajni, wyczyścid wszystkie konie i przejśd się z Melodią.
Musimy się przyłożyd, bo Ben jest zajęty przygotowywaniem Reda do konkursu, a przecieżjuż o drugiej
wyjeżdżamy.
Soraya natychmiast poszła po widły i zaczęła pomagad Amy w sprzątaniu boksu Jake'a.
- A gdzie jest w tej chwili Ben? - zapytała.
- W stajni - odrzekła Amy i pomyślała, jak pospiesznie wykonywał rano wszystkie prace. - Wydaje mi się,
że jest zdenerwowany.
127
W tym momencie wszedł Ben.
- Wszystkie boksy sprzątnąłem. Mogę się teraz zająd Redem?
- Pewnie - odpowiedziała Amy. - My z Sorayą skooczymy te boksy tutaj.
- Świetnie - odrzekł i wybiegł.
- Rzeczywiście wygląda na zdenerwowanego - zauważyła Soraya ściszonym głosem.
Amy przytaknęła, przyglądając się, jak Ben znika w siodłami. Bardzo pragnęła, by wszystko poszło mu
tego dnia jak najlepiej - i na wybiegu, i podczas konfrontacji z mamą.
Rozdział 9
\J czternastej Amy, Soraya i Ben zapakowali Reda do przyczepy i wsiedli do samochodu. Dziadek wyszedł
przed dom, by im pomachad.
- Powodzenia! - zawołał, kiedy Ben przekręcił kluczyk w stacyjce.
Amy po raz ostatni spojrzała na stajnię i boks Melodii. Zostawiała ją z bólem serca, ale wiedziała, że
może zaufad dziadkowi.
Dojechali na miejsce godzinę przed rozpoczęciem zawodów. Ben bardzo ostrożnie manewrował
samochodem w tłumie koni i kuców, aż znalazł miejsce do parkowania.
- Pójdę się wpisad na listę - powiedział, wyskakując z pikapa.
- Chcesz, żebyśmy wyprowadziły Reda? - zapytała go Amy.
- Tak, dzięki.
129
Soraya opuściła rampę, a Amy w tym czasie weszła do przyczepy. Na widok opuszczanej rampy Red
zarżał przenikliwie. Z podekscytowania napiął mięśnie szyi, a po chwili lekkim krokiem, z uniesionym
wysoko łbem, zszedł z przyczepy.
Amy przytrzymała Reda, a tymczasem Soraya zdjęła ochraniacze z jego nóg i ogona. Kasztanek zaczął
nerwowo stawiad kroki.
- Chyba lepiej będzie, jak się z nim przejdziemy, żeby go uspokoid - powiedziała Amy, widząc pojawiające
się na jego szyi ciemne plamy potu.
- Myślisz, że Ashley tu będzie? - zapytała Soraya, kiedy zakładały mu uzdę.
- Pewnie tak - odpowiedziała Amy i skrzywiła się. Piękna i bogata Ashley Grant chodziła z nimi do tej
samej klasy. Jej rodzice byli właścicielami stadniny Green Briar, a Ashley w prawie każdy weekend brała
udział w jakimś konkursie. Zawsze jeździła na drogich, idealnie wyszkolonych koniach. Często
rywalizowała z Amy w klasie Large Pony Hunter, ale ku jej oburzeniu należący do Amy Figaro nierzadko
zajmował pierwsze miejsce.
Jednak podczas oprowadzania Reda wokół terenów konkursowych, Amy i Soraya nie zauważyły ani
Ashley, ani nikogo z jej rodziny.
Zabrały się właśnie za siodłanie Reda, kiedy Ben wrócił z numerem startowym.
- W porządku - powiedział. - Nie ma opóźnieo, więc powinienem już zacząd go przygotowywad.
130
- Jest podekscytowany - zauważyła Soraya.
- Zawsze jest taki, kiedy przyjeżdżamy na zawody - Ben poklepał błyszczącą szyję Reda. - Uwielbia
konkursy - dodał i spojrzał na swoje dżinsy. - Muszę się przebrad. Mogłybyście jeszcze chwilę go
popilnowad?
- Cokolwiek rozkażesz! - zgodziła się Amy. - Zrobię wszystko, co będziesz chciał.
Soraya zachichotała, kiedy Ben zniknął w głębi przyczepy.
- ТУ to powiedziałaś.
Amy rzuciła w przyjaciółkę ochraniaczami Reda.
- Załóż mu je - powiedziała ze śmiechem. -1 wród na ziemię.
Pięd minut później ukazał się Ben. Amy pomyślała, że będzie musiała zamknąd osobiście usta Sorai, która
rozdziawiła je ze zdumienia. Zamiast dżinsów i roboczej kurtki Ben miał na sobie nieskazitelnie białe
bryczesy, wysokie skórzane buty i pięknie skrojoną czarną kurtkę, która opinała jego szerokie ramiona.
Chociaż chłopak nie był w typie Amy, to jednak musiała przyznad, że wyglądał olśniewająco.
Widad jednak nie zauważył ich zachwytu, bo podszedł prosto do Reda.
- Dzięki za osiodłanie - powiedział i chwycił za lejce.
- Nie ma za co - odpowiedziała Amy, widząc, że Soraya nie odzyskała jeszcze mowy.
- Zrobię mu rozgrzewkę - powiedział Ben, wsiadając na konia.
131
Popatrzyły, jak odjeżdża. Red stąpał dumnie, pod lśniącą kasztanową sierścią odznaczały się wyraźnie
jego silne mięśnie. Ben siedział lekko w siodle. Tworzyli idealny duet.
- 0 matko! - westchnęła Soraya. Amy zaśmiała się.
- Chodź, pójdziemy pooglądad.
Znalazły wolne miejsce przy wybiegu treningowym i zaczęły się przyglądad, jak Ben szkoli Reda. Wybieg
był pełen koni i kuców poruszających się we wszystkich możliwych kierunkach, a na środku stało kilka
osób wykrzykujących polecenia. Jednak Benowi udało się znaleźd w miarę spokojny kąt i tam zaczął
dwiczyd z Redem.
Nagle Soraya szturchnęła Amy.
- Patrz! Ashley!
Amy obejrzała się. Na wybieg wjeżdżała właśnie Ashley Grant na pięknym gniadoszu. Długie, jasne włosy
związała z tyłu w kitkę, a doskonałe skrojona granatowa kurtka podkreślała jej wysoką i szczupłą
sylwetkę. Ten obraz szpeciła tylko wykrzywiona mina Ashley.
- Z drogi! - warknęła na młodszą od siebie dziewczynę, która przygotowywała się właśnie do skoku przez
jeden z dwiczeniowych płotków. Przeprowadziła swojego gniadosza tuż obok jej siwego kuca i pokłu-
sowała w kierunku przeszkody. Koo przeskoczył ją gładko, a jego ciemna sierśd lśniła niczym mahoo an-
132
tycznych mebli. Ashley uśmiechnęła się z wyższością, jakby świadoma swojego doskonałego wyglądu.
- Jak to się dzieje, że ona ma zawsze takie cudne konie? - zapytała Soraya. - To niesprawiedliwe.
Amy zgodziła się z przyjaciółką. Nie zamieniłaby Figara na nic na świecie', ale Ashley rzeczywiście jeździła
na wspaniałych koniach. Przez moment zrobiło jej się żal, że nie ma tu Figara - przynajmniej mogłaby
spróbowad zetrzed z twarzy Ashley ten pełen samozadowolenia uśmieszek.
W tej samej chwili Ashley odwróciła się i je zauważyła.
- O nie! -jęknęła Amy pod nosem, kiedy Ashley zawróciła konia i skierowała się w ich stronę. - Ona tu
jedzie.
Ashley zatrzymała się parę metrów od nich.
- A co wy tu robicie? - zapytała, jakby nie miały prawa pojawid się na zawodach.
- A jak myślisz? - odpowiedziała jej Amy.
- Na pewno nie bierzesz udziału w konkursie - powiedziała Ashley, omiatając lekceważącym wzrokiem
ich robocze stroje. - Nawet ty, Amy, nie wyszłabyś na wybieg ubrana w ten sposób.
Ale zanim Amy zdążyła odpowiedzied, podjechał Ben.
- Możecie potrzymad Reda? - zapytał. - Chciałbym tylko zerknąd na tor przeszkód. - Nagle zauważył
Ashley. - O, przepraszam - dodał. - Przeszkodziłem wam.
133
- W niczym nam nie przeszkodziłeś - podkreśliła Amy.
- Jasne, że potrzymamy Reda - powiedziała So-raya i przeskoczyła przez ogrodzenie.
Ashley nie spuszczała oczu z Bena.
- Cześd - wygięła usta w uśmiechu. - Chyba się nie znamy. Jestem Ashley Grant, a ty jesteś...
- Ben Stillman - przedstawił się, zsiadając z konia. - Pracuję w Heartłandzie - dodał, wyciągając rękę na
powitanie. - Miło mi cię poznad, Ashley.
- Mnie również - odrzekła.
- Idę na tor przeszkód - powiedział. - Do zobaczenia.
- Och, z pewnością - wymruczała i pomachała lekko dłonią, kiedy odchodził.
Amy spojrzała na Sorayę. Przyjaciółka przygryzała wargę, sprawdzając popręg.
- Ashley! - rozległ się okrzyk. Dziewczyna odwróciła się gwałtownie. Przez tłum przedzierała się z
marsową miną jej matka, Val Grant. - Co ty robisz? -krzyknęła. - Masz dwiczyd z Marzeniem.
Ashley odwróciła się szybko do Amy i Sorai.
- Na razie - powiedziała chłodno i odjechała.
- Widziałaś? - zawołała Soraya, kiedy tylko Ashley znalazła się poza zasięgiem słuchu. - Jak ona się
przystawiała do Bena!
Amy kiwnęła głową.
- Ale on nie był zainteresowany - powiedziała szybko.
134
- Chyba nie - odetchnęła z ulgą Soraya. - Chciałabym jednak, żeby był zainteresowany mną!
Po dziesięciu minutach Ben był z powrotem. -1 jak to wygląda? - zapytała Amy.
- Nie najgorzej - odrzekł i spojrzał na zegarek.
- O której twoja mama miała tu byd? - zapytała Amy. Bez trudu domyśliła się, o czym myślał Ben.
- O wpół do czwartej - powiedział krótko. - Piętnaście minut temu.
- Na pewno zdąży - zapewniła go Soraya. - Pewnie coś ją zatrzymało.
- Albo postanowiła nie przyjeżdżad - powiedział sucho i wskoczył z powrotem na siodło. - Lepiej
rozruszam Reda, skaczę jako piąty - i nie mówiąc już nic więcej, odjechał.
Amy spoglądała za nim, jak wjeżdża na wybieg. Widziała, że wzrokiem przeszukuje tłum. „Proszę, niech
jego mama zdąży!" - pomyślała rozpaczliwie.
Zatrzeszczał głośnik i ogłoszono, że za chwilę rozpoczną się zawody.
- Mamy ręcznik, żeby ogarnąd trochę Reda przed występem? - zapytała nagle Soraya.
Amy pokręciła głową.
- Pobiegnę do przyczepy i przyniosę - Soraya zniknęła w tłumie ludzi i koni.
Amy rozejrzała się, pragnąc, by pojawiła się wreszcie mama Bena. Tymczasem na wybiegu Ben ustawił
135
Reda przed płotkiem. Jednak nie skupił się zbytnio na skoku i kopyta konia strąciły górną poprzeczkę.
Amy, zadowolona, że może się czymś zająd, prześlizgnęła się pomiędzy sztachetami ogrodzenia i weszła
na wybieg, by ją podnieśd.
- Dzięki - uśmiechnął się Ben.
Amy wróciła pod ogrodzenie, mijając po drodze biegające konie i krzyczących trenerów. Ben próbował
poprowadzid Reda w ósemce, ale koo najwyraźniej wyczuł napięcie swojego pana, bo podniósł wysoko
łeb i zaczął ciągnąd za wodze.
- A teraz przed paostwem zawodnik numer 381 -rozległo się z megafonów.
- Ben! - zawołała Amy. - Jeszcze dwa numery i ty wchodzisz.
Ben podjechał, a Amy zauważyła, że pomimo chłodu kasztanek był spocony. Podekscytowany, zarzucił
łbem. Wtedy właśnie zjawiła się Soraya.
- Proszę, przyniosłam ręcznik, wytrę go - zaoferowała się.
Ben na krótki moment się rozluźnił.
- Dzięki, Soraya - powiedział, kiedy zaczęła wycierad ślady potu z boku Reda.
- Nie ma za co - odrzekła i uśmiechnęła się do niego.
- I dziękuję wam obu za to, że przyjechałyście ze mną. Dobrze jest mied wsparcie.
Amy od razu zauważyła twardy ton jego głosu i zrozumiała, że Ben myśli o mamie.
136
Głośnik znowu zatrzeszczał.
- Numer 381 - cztery błędy, a teraz na wybiegu numer 382.
- Lepiej już idź - powiedziała Amy.
Skinął głową i chwycił za lejce. Red zrobił krok do przodu i wtedy rozległ się czyjś głos. -Ben!
- Mama! - zawołał, odwracając się gwałtownie. Przez tłum przeciskała się kobieta. Jej gęste, jasne,
opadające na ramiona włosy miały dokładnie ten sam odcieo, co czupryna Bena, a niebieskie oczy
stanowiły odbicie oczu Bena.
- Miałam problemy, żeby tu dojechad - powiedziała. - Już myślałam, że nie zdążę.
- Nie byłby to pierwszy raz - odezwał się Ben chłodnym głosem. - Pewnie coś wyniknęło w pracy,
prawda?
- W pracy? - mama spojrzała na niego ze zdumieniem. - Przecież ci mówiłam, że odwołałam dzisiejsze
spotkanie. To przez śnieg, na północ stąd naprawdę mocno pada.
- Pada śnieg! - zawołała Soraya.
Judy Stillman przytaknęła i w tym samym momencie odezwał się głośnik.
- Numer 384 proszony jest na wybieg. Numer 384 -prosimy.
- Ben! To ty! - zawołała Amy. Zawahał się przez moment.
137
- Idź - powiedziała jego mama. - Porozmawiamy później, teraz chciałabym zobaczyd, jak skaczesz.
Na te słowa Ben rozluźnił się nieco, a Amy od razu to zauważyła.
- Numer 384! - powtórzył głos w głośniku. Ben poluzował lejce i Red ruszył do przodu.
- Powodzenia! - zawołała Soraya.
- Dzięki! - krzyknął, odwracając się w siodle, po czym pojechał w kierunku wybiegu.
- Jestem Amy Fleming - przedstawiła się Amy, która zdała sobie nagle sprawę, że jeszcze tego nie zrobiła.
- A to moja przyjaciółka, Soraya Martin.
- Judy Stillman - rzekła mama Bena. - Miło mi, że mogę was poznad. Już myślałam, że nie uda mi się tu
dojechad.
- Lepiej chodźmy na wybieg, inaczej stracimy występ Bena - zaproponowała Soraya.
Poszły szybko w kierunku zewnętrznego wybiegu, znalazły wolne miejsca na trybunach dla publiczności i
usiadły.
- To nasza pierwsza bezbłędna runda - ogłosił spiker, kiedy jeździec startujący przed Benem opuścił
wybieg, żegnany gromkimi oklaskami. - A teraz numer 384, Ben Stillman na koniu Szczęściarz.
- Teraz Ben! - zawołała Amy i chwyciła Sorayę za rękę.
Ben wjechał na wybieg, wyglądał na spokojnego i skoncentrowanego. Poruszał wargami, przemawia-
138
jąc po cichu do Reda. Red z kolei wydawał się równie pewny siebie, jak dosiadający go jeździec. Amy
zacisnęła kciuki - musi im się udad.
Rozległ się dźwięk dzwonka startowego i Ben skierował Reda w stronę pierwszej przeszkody, jaką był
duży, zielono-biały okser. Amy aż pochyliła się do przodu, kiedy kasztanek gładko ją pokonywał. Miała
wrażenie, jakby sama jechała na koniu - czuła każdy ruch Reda. Ben idealnie ocenił odległośd i Red
wzniósł się w powietrze, zgrabnie trzaskając przednimi kopytami.
Chwilę później podjeżdżali w kierunku bramy. Red przefrunął także ponad nią, a potem jeszcze
przeskoczył mur, biało-czerwony double barre, kolejny okser i w koocu ustawił się przed potrójną
kombinacją. Amy wstrzymała oddech, kiedy zbliżył się do trzech płotków.
- Dalej! - wyszeptała, wiedząc, że jeśli i tym razem przeskoczy czysto, przejdzie do finału. - No, dalej!
Red wzbił się ponad pierwszą przeszkodę i pokonał ją bez problemów. Zawahał się nieco, lecz Ben usiadł
w siodle i poprowadził go dalej. Jeden sus i Red znalazł się za drugim płotkiem. Znowu widad było lekkie
wahanie Reda przed trzecią przeszkodą, ale Ben popędził go i po dwóch czystych krokach kasztanek
pokonał ostatni płotek.
- Brawo! - Amy i Soraya krzyczały z radości, a ludzie na widowni zaczęli klaskad.
- Bezbłędna runda Bena Stillmana na Szczęściarzu - oznajmił spiker zagłuszany oklaskami.
139
Amy nie posiadała się z radości.
- Jest w finale! - zawołała, odwracając się w stronę Judy Stillman.
W oczach mamy Bena widad było ogromną dumę z syna.
- Był wspaniały!
- Chodźmy do niego! - poderwała się Soraya. Zaczęły przeciskad się przez tłum ludzi.
Amy podbiegła do Bena jako pierwsza. Chłopak stał i głaskał Reda w taki sposób, jakby nigdy nie miał
przestad.
- Dobra robota! - powiedziała Amy i też pogłaskała kasztanka.
- Był niesamowity, prawda? - oczy Bena lśniły ze szczęścia. - Nie dotknął ani jednej przeszkody.
- Nieźle! - zawołała Soraya, podchodząc. Ben, nie namyślając się, chwycił ją w ramiona.
- Jesteśmy w finale, Soraya! - zawołał.
Amy zauważyła, że przyjaciółka była zszokowana, kiedy Ben ją przytulił. Jednak chwilę później na jej
twarzy pojawił się błogi uśmiech.
- Byłeś fantastyczny! - powiedziała.
- Och, Ben!
Słysząc głos mamy, Ben puścił Sorayę z objęd i odwrócił się. Tuż za nim stała Judy Stillman, a jej oczy
wilgotne były od łez.
- Jestem z ciebie taka dumna - powiedziała.
- Naprawdę? - Ben nagle spochmurniał.
140
Mama spojrzała na niego zaskoczona.
- Oczywiście, że tak! Dlaczego miałabym nie byd? To było wspaniałe widowisko - popatrzyła na Bena
przez chwilę i posmutniała. - Ben, dlaczego ty ciągle uważasz, że ja się tobą nie interesuję?
- Może dlatego, że do tej pory nie okazywałaś mi, iż obchodzi cię moje życie.
- To nieprawda - zaprotestowała.
- Nie? - zapytał, a w jego głosie wyczuwało się chłód. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz widziałaś, jak
jeżdżę.
- To nie tak, Ben. Wiem, że przez ostatnich osiem lat nie było ci łatwo. Ale uwierz mi, robiłam tylko to, co
uważałam za najlepsze dla ciebie.
Ben zaśmiał się gorzko.
- Dlatego zostawiłaś mnie u ciotki Lisy?
- Zostawiłam? - powtórzyła Judy Stillman. - Przecież przyjeżdżałam do ciebie w każdy weekend!
- Tak, ale tylko na początku.
- Uważasz, że nie chciałam przyjeżdżad? - zapytała stanowczo, robiąc krok w jego kierunku. - Ben,
przestałam cię odwiedzad tak często, bo miałam wrażenie, że to cię denerwuje. Prawie w ogóle się do
mnie nie odzywałeś i wyglądało, jakbyś nie chciał mnie widzied. Porozmawiałam z Lisa i doszłyśmy do
wniosku, że może będzie lepiej, jeśli dam ci trochę czasu.
- Ale przecież mówiłaś, że to przez pracę - Ben był zdezorientowany. W jego głosie nadal pobrzmie-
141
wała złośd, ale można było wyczud także nutkę niepewności.
- A co miałam powiedzied? Nie mogłam przestad przyjeżdżad bez słowa wyjaśnienia. Pewnie zresztą tak
było mi łatwiej...
Ben był kompletnie zbity z tropu.
- Zawsze myślałem, że to z powodu twojej pracy. Sądziłem, że jest dla ciebie ważniejsza niż ja.
- Ben! Nic nigdy nie było dla mnie ważniejsze od ciebie! - zawołała Judy Stillman. - Pracowałam, bo tylko
to zostało mi w życiu -jej głos zadrżał. - ТУ jesteś najlepszą rzeczą, jaka mi się przytrafiła w całym życiu.
Jesteś moim synem. Kocham cię.
Zapanowało milczenie. Z twarzy Bena powoli znikało zagubienie.
- Nie wiedziałem, mamo - powiedział cicho. - Naprawdę nie wiedziałem.
Wyciągnęła do niego ramiona. Zawahał się przez sekundę, a potem przytulili się do siebie.
Amy i Soraya spojrzały na siebie zadowolone.
Ben i jego mama trwali w objęciach dłuższą chwilę, dopóki Red trącający kopytem o ziemię nie przerwał
tej wzruszającej sceny.
- Chyba Red domaga się twojej uwagi - powiedziała Judy Stillman, odsuwając się od Bena z uśmiechem.
- Zazdrosny jesteś, co? - powiedział Ben i pogłaskał kasztanka.
Red rzucił łbem do tyłu.
142
- Chodźmy z powrotem do przyczepy - uśmiechnął się Ben. - Musisz odpocząd przed kolejną rundą.
Do finału dostało się dziesięd koni.
- Wygrywa najszybszy, tak? - zapytała mama Bena, kiedy czekali, aż nadejdzie jego kolej.
- Najszybciej pokonany tor z najmniejszą ilością błędów - wyjaśnił. - Ale nie będę poganiał Reda. Jest
jeszcze młody i wolę, żeby przeskoczył wszystko czysto, niż się spieszył i zawadził o kilka płotków. Będzie
miał jeszcze mnóstwo okazji, żeby nabrad prędkości, jak już zdobędzie doświadczenie. I tak się cieszę, że
weszliśmy do finału!
Amy uśmiechnęła się do Bena. Nie cierpiała, kiedy ludzie popędzali młode konie, jeszcze niegotowe do
tak szybkiego biegu. Często kooczyło się to na strąconych poprzeczkach, wypadkach albo silnym lęku
przed skakaniem.
Koo, który pokonywał tor bezpośrednio przed Benem, opuścił właśnie wybieg.
- Powodzenia! - zawołały Amy i Soraya, po czym razem z mamą Bena udały się z powrotem na swoje
miejsca na trybunie.
Red wszedł na wybieg i zarżał na widok przeszkód. Był podekscytowany, ale Ben nie rzucał słów na wiatr
-najpierw uspokoił Reda, a dopiero potem poprowadził go szybko, ale ostrożnie i bezbłędnie przez tor
przeszkód. Kiedy wyjeżdżali z areny, Red miał podniesione uszy, a jego oczy wyrażały pewnośd siebie.
143
- O takim przejściu właśnie marzyłem - powiedział Ben z radością, kiedy przybiegły, żeby pogratulowad
mu występu.
- Poszło wam znakomicie - entuzjazmowała się Amy, podając jednocześnie Redowi miętowkę wyjętą z
kieszeni.
Jak się okazało, wystarczyło to zupełnie, by Red zajął trzecie miejsce. Jeszcze tylko dwa konie pokonały
tor bezbłędnie, pozostałe uzyskały bardzo dobry czas, ale za strącone poprzeczki doliczane były punkty
karne. Amy, Soraya i mama Bena obserwowały z dumą, jak chłopak wjeżdża z Redem na wybieg, by
odebrad żółtą wstążkę za zajęcie trzeciego miejsca. A kiedy wraz z sześcioma innymi finalistami robił
zwycięską rundę wokół wybiegu, Amy musiała przyznad, że jeszcze nigdy nie widziała go tak
zadowolonego i pewnego siebie.
Odwróciła się do przyjaciółki.
- Fantastyczny dzieo - powiedziała z radością.
Kiedy rozsiodłali Reda i szykowali się do powrotu, Amy zdała sobie nagle sprawę, że zrobiło się bardzo
zimno. Oddech zamarzał w powietrzu, a kiedy zaczęła obwiązywad nogi Reda, z nieba spadły pierwsze
płatki śniegu i wylądowały na nylonowych bandażach.
- Lepiej się pospieszcie - powiedziała mama Bena, pomagając zapakowad siodło. - Ochłodzenie ciągnie z
północy, a prognozy mówiły, że ma się nasilid.
- A ty, mamo, jakie masz plany?
144
- Chciałam wrócid do domu, ale skoro jest taka pogoda, to chyba będzie lepiej, jeśli przenocuję gdzieś w
okolicy.
- Możesz u mnie - powiedział szybko Ben. - To żaden apartament, ale mam rozkładaną kanapę.
- Brzmi nieźle - uśmiechnęła się do niego. - Pojadę za tobą.
Chwilę później Red był już w przyczepie, a Amy, Ben i Soraya zapakowali się do samochodu. Zaczynało
się ściemniad.
- Mam nadzieję, że wrócimy, zanim rozpada się na dobre - powiedziała Amy, spoglądając na złowieszcze
chmury. Ben włączył silnik i wycieraczki przejechały po przedniej szybie.
- Nie mamy daleko - powiedział Ben.
- I jeszcze wcale tak mocno nie pada - zauważyła Soraya, po czym uśmiechnęła się do Bena. - Red był
wspaniały w finale, prawda?
Zaczęli rozmawiad o Redzie, a Amy wpatrywała się w płatki śniegu opadające ze zmierzchającego nieba i
pomyślała o Melodii. Dziadek nie dzwonił, a to musiało oznaczad, że wszystko z nią w porządku. To
dobrze - najgorsze, co mogło im się teraz przytrafid, to poród w taką śnieżycę. Kręty podjazd do
Heartlan-du sprawiał, że w czasie wielkich opadów śniegu droga bywała nieprzejezdna.
W miarę jak posuwali się na północ, zbliżając się do Heartlandu, śnieg padał coraz mocniej, a zaspy na
145
poboczu rosły z minuty na minutę. Wreszcie skręcili na drogę prowadzącą do schroniska. Zamarznięty
śnieg chrzęści! pod kolami samochodu.
- Chyba udało nam się dojechad w ostatniej chwili - powiedział Ben.
Kiedy wjechali na podwórze, otworzyły się drzwi domu i na progu ukazał się dziadek. Na ich widok poczuł
ulgę.
- Już miałem do was dzwonid - powiedział. - Martwiłem się, jak wrócicie w taką pogodę.
- Dopiero przy koocu zaczęło tak mocno padad -wyjaśniła Amy.
- Dobrze, że już jesteście. Nakarmiłem i wytarłem wszystkie konie, a w boksie Reda czeka jego porcja
paszy.
- Dzięki, dziadku - powiedziała Amy z wdzięcznością. - A jak Melodia?
- Dobrze - odrzekł i zwrócił się do Sorai. - Twoja mama telefonowała. Może zadzwoo do niej i powiedz, że
wróciłaś cała i zdrowa.
- Oczywiście - odpowiedziała.
- Ja cię odwiozę - zawołał za nią Ben. - Twoja mama nie będzie musiała wyjeżdżad.
- Byłoby fantastycznie - odpowiedziała Soraya z uśmiechem.
Judy Stillman zatrzymała samochód i wysiadła.
- To mama Bena - przedstawiła ją Amy. - Zatrzyma się u niego do jutra.
146
- Miło mi pana poznad - mama Bena uśmiechnęła się do dziadka.
- Może pani wejdzie do środka i zaczeka, dopóki Ben nie będzie gotowy? - zaproponował dziadek.
Amy pomogła Benowi wyprowadzid Reda z przyczepy i zaprowadzid go do stajni.
- Rozplotę mu grzywę - zaofiarowała się. - Wy już jedźcie, zanim się nie rozpada na dobre.
- Naprawdę możemy? - zapytał.
- Oczywiście, nie ma sprawy. Ben podszedł do Reda.
- Pa, kochany - powiedział cicho. - Byłeś dzisiaj wspaniały.
Kasztanek prychnął i trącił łbem właściciela. Ben pogłaskał go po czole, a potem odwrócił się i
uśmiechnął do Amy.
- Dziękuję ci za pomoc.
- Nie ma za co. Do jutra.
Pomachała ręką na pożegnanie, kiedy Soraya, Ben i jego mama odjeżdżali, po czym wróciła do boksu
Reda. Zdążyła rozpleśd pierwszy warkocz, kiedy w stajni zjawił się dziadek z kubkiem parującego rosołu.
- Proszę - powiedział. - Pewnie jesteś głodna.
- Dzięki, dziadku - powiedziała z wdzięcznością. Objęła palcami gorący kubek, napawając się jego
ciepłem. Nie sposób było rozplatad grzywy Reda w rękawiczkach i zupełnie skostniały jej palce.
-1 jak było na konkursie?
147
Opowiedziała mu o sukcesie Reda i o tym, jak Ben pogodził się z mamą.
- Chyba wreszcie udało im się zamknąd przeszłośd -zaśmiała się.
- To dobrze - dziadek odpowiedział cicho. - Nie ma nic gorszego niż nieporozumienia w rodzinie - dodał, a
Amy usłyszała w jego głosie smutek i zrozumiała, że myśli o Lou.
- A... jak tam Lou? - zapytała ostrożnie.
- Prawie całe popołudnie spędziła w swoim pokoju. Ale wyszła i pomogła mi nakarmid konie, kiedy zaczął
padad śnieg.
- Cieszę się - słowa dziadka podniosły ją trochę na duchu.
- Och, nie odezwała się do mnie słowem - westchnął. - W ogóle dzisiaj ze mną nie rozmawiała -
powiedział i nagle wydał się Amy taki stary i zmęczony. - Pójdę szykowad kolację. Nie siedź tu za długo.
Amy odprowadziła go wzrokiem. Bardziej niż kiedykolwiek pragnęła zrobid coś, co naprawiłoby sytuację
pomiędzy dziadkiem i Lou.
Amy rozplotła i rozczesała grzywę Reda, a potem zostawiła go, żeby odpocząd. Zajrzała jeszcze do
pozostałych koni, po czym poszła do domu. Lou zeszła na dół tylko na chwilę, by zjeśd kolację. Prawie nie
odzywała się do Amy. A kiedy tylko jedzenie zniknęło z talerzy, wróciła do swojego pokoju. Amy usiadła
wraz
148
z dziadkiem w ciepłej kuchni i oglądała telewizję. Tymczasem na zewnątrz nadal padał śnieg. O dziesiątej
Amy podniosła się z krzesła.
- Zajrzę jeszcze raz do Melodii - powiedziała do dziadka.
- Na pewno nic jej nie jest - odpowiedział.
Ale Amy wiedziała, że nie będzie mogła spad spokojnie, dopóki się nie upewni. Wciągnęła kozaki,
założyła płaszcz i rękawiczki i wyszła na dwór. Wokół niej wirowały płatki śniegu, a mroźny wiatr szczypał
ją w policzki. Trzęsąc się z zimna, przedostała się przez zaspy do budynku tylnej stajni.
Wejście zasypane było śniegiem i najpierw musiała przynieśd szuflę, żeby go odgarnąd. Z trudem
otworzyła drzwi i weszła do stajni, w której było cicho i ciepło. Odetchnęła z ulgą, zamknęła za sobą
drzwi i odszukała w ciemności włącznik światła. Kiedy lampy rozbłysły, z boksów rozległy się pojedyncze
zdziwione parsknięcia oraz szmery.
Amy przeszła przez korytarz.
-1 jak, kochana? - zapytała, zaglądając do boksu Melodii.
Słowa zamarły jej na ustach. Melodia stała z opuszczonym łbem i poruszała ze świstem ogonem. Na jej
bokach widad było mokre plamy potu. Nagle stęknę-ła i upadła na kolana. Amy zdążyła zauważyd
wystający spod ogona fragment nieprzezroczystych błon płodowych i aż krzyknęła. Melodia rodziła!
149
Zapominając zupełnie o mrozie, Amy popędziła przez korytarz i wybiegła ze stajni. Potykając się i
przewracając, biegła ślepo przez śnieżne zaspy.
- Dziadku! - krzyknęła, wpadając do kuchni. -Szybko! Zaczął się poród!
Rozdział 10
Złanim zdążyła wypowiedzied te słowa, dziadek był już na nogach.
- Co? Teraz? - zawołał.
- Tak! Widziałam błony płodowe. Wyszedł szybko do holu.
- Lou! - zawołał. - To bardzo pilne! - zaczął zakładad kurtkę i buty. - Gdzie jest uszykowane wiaderko dla
źrebaka?
- W siodłami - odpowiedziała Amy. - Mam zadzwonid po Scotta?
Ale dziadek nie zdążył odpowiedzied, bo na dół zbiegła Lou.
- O co chodzi? - zapytała spoglądając to na dziadka, to na Amy. - Co się stało?
- Melodia zaczęła wcześniej rodzid - odpowiedział, idąc do drzwi. - Mogłabyś skontaktowad się ze
Scottem? My z Amy pójdziemy do stajni.
151
Lou chwyciła za słuchawkę. W całym tym zamieszaniu zapomniała o kłótni z dziadkiem. Wybierając
numer, zapytała:
- Mam coś jeszcze zrobid?
- Zagotuj wodę i przynieś do boksu.
- Dobrze - zgodziła się, a dziadek szybko wyszedł na zewnątrz.
Amy pobiegła za nim i razem zmagali się ze śnieżycą w drodze do stajni. Zatrzymali się tylko na moment
w siodłami, skąd zabrali zestaw przygotowany dla źrebaka.
- Mam nadzieję, że to będzie zwykły poród bez komplikacji - zawołał dziadek, usiłując przekrzyczed wiatr
i śnieżycę, kiedy znowu znaleźli się na zewnątrz. - Scott może mied problem, żeby tu dojechad w taką
pogodę.
Amy czuła, że serce wali jej jak oszalałe.
- Chodźmy, dziadku. Musimy się pospieszyd.
Dotarli w koocu do stajni, a zapalone w niej światła świeciły w ciemności niczym latarnia. Amy pobiegła
w kierunku boksu Melodii, przyciskając do siebie wiadro z rzeczami dla źrebięcia.
- Nie wstała - zawołała, kiedy dziadek znalazł się przy wejściu do boksu.
Klacz leżała na słomie, a kiedy jej ciałem wstrząsał kolejny skurcz, wydawała z siebie jęki. Amy chwyciła
za zasuwę, ale dziadek powstrzymał ją.
- Lepiej będzie, jeśli tu zostaniemy - powiedział cicho. - Zwierzęta nie lubią, kiedy im się przeszkadza
152
podczas porodu. Jeżeli wejdziemy do środka, możemy ją zaniepokoid. O ile to zwykły poród, najlepiej
zostawmy ją samą.
Amy spojrzała na Melodię. Spod jej ogona wystawało coraz więcej worka owodniowego -
nieprzezroczystej błony okrywającej źrebaka.
- Wyszły już przednie kopyta - powiedział dziadek, wskazując głową. - To dobry znak. Źrebak jest chyba
prawidłowo ustawiony.
Amy przyjrzała się uważniej i zauważyła, że dziadek miał rację. Przez worek widad było dwa maleokie
kopytka.
Boki Melodii ponownie zafalowały i przednie kopytka wysunęły się jeszcze bardziej.
- Zobaczymy za chwilę łeb? - zapytała Amy. Dziadek skinął głową.
- Powinien byd blisko przednich kopyt. Przyglądali się wysiłkowi Melodii, ale nic się nie
wydarzyło. Nie pojawił się łeb źrebaka, tylko klacz jęknęła.
- Co się dzieje? Dlaczego nie wychodzi łeb? - Amy zaczęła się denerwowad.
- Nie wiem - na czole dziadka pojawiła się głęboka bruzda. - Mam nadzieję, że nie mamy tu
nieprawidłowego przodowania.
- Co to znaczy?
- Że źrebak nie jest prawidłowo ułożony - wyjaśnił. - Dzieje się tak, kiedy łeb jest albo odgięty wzdłuż
153
grzbietu, albo pomiędzy przednimi kopytami. Wówczas zdarza się, że dochodzi do zaklinowania i źrebak
nie może się urodzid. Jeśli tak jest w tym wypadku, Melodia będzie potrzebowała pomocy.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi stajni i pojawiła się Lou z wiadrem, w którym była gorąca woda.
- Udało ci się dodzwonid do Scotta? - zapytał dziadek.
- Tak - odrzekła, podchodząc bliżej. - Ale powiedział, że wszystkie drogi są nieprzejezdne. Miał już inne
wezwanie i nie mógł się tam dostad.
Spojrzenie Amy powędrowało w kierunku twarzy dziadka.
- I co my teraz zrobimy?
- Będę musiał sprawdzid, co wstrzymuje poród -odpowiedział. Zrzucił kurtkę i zaczął przeglądad
zawartośd wiaderka z rzeczami dla źrebaka. - Znajdź mi mydło antybakteryjne, Amy.
- Coś jest nie tak? - zapytała Lou, a dziadek nalał trochę gorącej wody do wiadra i namydlił ręce.
- Dziadek uważa, że źrebak się zaklinował - powiedziała Amy. Była tak zdenerwowana, że z trudem
znajdowała słowa.
- To chyba poważna sprawa? - zapytała Lou. Dziadek skinął głową i wszedł do boksu.
- Już dobrze, maleoka - wyszeptał.
Na dźwięk jego kroków Melodia obejrzała się, a kiedy podszedł bliżej, próbowała wstad na nogi. Dziadek
szybko się wycofał.
154
- Czuję, że wpadnie w panikę, kiedy podejdę za blisko - powiedział.
- Ja ją przytrzymam - zaoferowała się Amy.
- Może nie pozwolid ci zbliżyd się do siebie. Czuje taki ból, że przestała jasno myśled.
- Pozwól mi spróbowad.
Zgodził się i wyszedł cicho z boksu. Melodia usłyszała szelest słomy i gwałtownie podniosła łeb.
- Nie bój się, to tylko ja - szepnęła Amy.
Klacz nie opuściła co prawda łba, ale nie próbowała się podnieśd. Postawiła tylko uszy, kiedy Amy
podeszła bliżej.
- Spokojnie - powiedziała Amy. Uklęknęła przy boku klaczy i zaczęła szybkim ruchem palców kreślid na jej
spoconej skórze małe kółka. Bardzo jej zależało, by dziadek jak najszybciej mógł sprawdzid, co się stało,
ale powstrzymała się przed nadmiernym pośpiechem.
- Musisz nam pozwolid, żebyśmy ci pomogli - powiedziała cicho, nadal poruszając palcami. W koocu klacz
zaczęła się nieco rozluźniad. Amy kreśliła teraz kółka na szyi Melodii, w kierunku jej łba i uszu. Przybliżyła
się do niej i klęczała teraz tuż przed Melodią. Klacz westchnęła ciężko i oparła swój pysk o kolana
dziewczyny.
- Myślę, że chyba teraz możesz spróbowad wejśd - powiedziała cicho i spojrzała przez ramię w kierunku
dziadka i Lou. Oboje byli bladzi i wyglądali na zmartwionych.
155
Dziadek ponownie wyszorował ręce, po czym wszedł cicho do boksu. Melodia podniosła uszy,
zaniepokojona, ale się nie poruszyła. Amy próbowała oddychad równo, ponieważ wiedziała, że to
podziała uspokajająco na klacz, po czym zabrała się za kreślenie kółek na uszach Melodii. Jej palce
gładziły i uspokajały klacz.
Dziadek zbliżył się cicho, ukucnął na słomie, przy klaczy i wsunął głęboko rękę pomiędzy błony płodowe.
Szukał przez kilka sekund, po czym zaklął.
- Co się stało? - zaniepokoiła się Lou.
- Tak jak myślałem. Łeb źrebaka leży krzywo wzdłuż jego boku - powiedział. Wyprostował się i wyszedł z
boksu, by umyd rękę. - Utknął w kanale rodnym.
- Co możemy zrobid? - zapytała Lou. Dziadek miał bardzo poważny wyraz twarzy.
- Musimy przekręcid jego łeb. Problem w tym, że jest tak daleko, że nie wiem, czy dosięgnę - powiedział,
a strach wyrył głębokie bruzdy na jego twarzy. - Zadzwonię do Scotta, zobaczę, co on poradzi - dodał i
wyszedł pospiesznie ze stajni. Amy spojrzała na siostrę.
-1 co teraz będzie?
- Nie wiem - odpowiedziała Lou i rozejrzała się. -Może rozłożę tę słomę? Chyba powinniśmy tu
utrzymywad czystośd.
Amy skinęła głową.
- Mam ci pomóc?
- Zostao tu - odpowiedziała Lou, spoglądając na Melodię.
156
Amy dalej kreśliła na skórze klaczy małe kółka. Melodia znowu jęknęła, a dziewczyna poczuła, że zaraz
się rozpłacze.
- Będzie dobrze - szepnęła, całując Melodię w pysk. - Na pewno.
Otworzyły się drzwi stajni i w wejściu pojawił się dziadek.
- I co powiedział Scott? - zapytała szybko Lou. Dziadek był bardzo poważny.
- Musimy obrócid źrebaka - powiedział.
- Ale przecież mówiłeś, że nie dosięgniesz.
- Nie mamy wyboru - powiedział ponuro. - Jeżeli nie uda mi się sięgnąd do jego pyska i obrócid, to i on, i
Melodia umrą.
Krew odpłynęła z twarzy Amy.
- Umrą? - szepnęła.
Dziadek potwierdził skinieniem głowy.
- Nie ma szans, żeby Scott mógł się tu dostad - powiedział i znowu zdjął kurtkę i koszulę. - Musimy
wyciągnąd źrebaka.
Zanurzył ponownie ręce we wiadrze. Tymczasem ciałem Melodii wstrząsnął skurcz i Amy z trudem
powstrzymała płacz. „Błagam, tylko nie umieraj" - myślała, widząc w oczach klaczy ból i wyczerpanie.
Dziadek wszedł do boksu i wsunął rękę pod ogon konia.
Amy zmusiła się do koncentracji i zaczęła gładzid uszy Melodii, by pomóc jej odzyskad spokój. Tym ra-
157
zem Melodia nie zauważała w ogóle dziadka. Oddychała ciężko, a jej szyja była mokra od potu.
Po chwili, która trwała niczym wiecznośd, dziadek znów męczył się, próbując uchwycid łeb źrebaka.
- Nie mogę -jęknął. - Gdyby tylko udało mi się zaczepid małym palcem o jego pysk, wtedy może mógłbym
przekręcid mu łeb, ale nie daję rady sięgnąd.
- Próbuj dalej, dziadku - powiedziała Lou, która stała przed boksem i wyglądała na przerażoną.
Amy spojrzała zdenerwowana na Melodię - klacz zaczynała tracid siły. Co będzie, jeśli jest już za późno?
- To nie ma sensu! - powiedział dziadek po kolejnych pięciu minutach.
- Nie rezygnuj! - zawołała Amy.
- Chyba już nic nie mogę zrobid - powiedział załamany.
W następnej chwili do boksu weszła Lou.
- Możesz, dziadku! - powiedziała, klękając obok niego. - Wiem, że możesz.
Wziął głęboki oddech i znowu spróbował. Wykrzywił twarz, starając się zlokalizowad pysk źrebaka.
- Dalej... - szepnęła Lou.
Amy zauważyła, jak dziadek napiął wszystkie mięśnie i podjął jeszcze jedną desperacką próbę.
- Mam! - krzyknął nagle. - Mam jego pysk. Amy wstrzymała oddech, czując nagły przypływ
nadziei, kiedy dziadek powoli, centymetr po centymetrze, obracał z trudem łeb źrebaka.
158
Dziewczyna nachyliła się nad Melodią. „Błagam, błagam, niech wszystko będzie dobrze!" - modliła się
żarliwie.
- Udało się! - zawołał nagle dziadek, opadając na słomę.
- Widzę jego nos! - krzyknęła Lou. Boki klaczy zafalowały- A teraz cały łeb!
- Melodia traci siły, trzeba jej pomóc - powiedział dziadek, podnosząc się na nogi. - Lou, musimy chwycid
źrebaka za przednie nogi tuż nad stawem pęcino-wym i pociągnąd, kiedy będzie parła.
Lou zrobiła to, o co prosił dziadek.
- Teraz ciągnij! - krzyknął, kiedy ciałem Melodii wstrząsnął kolejny skurcz.
Amy widziała, jak wykrzywiają się z wysiłku, ciągnąc źrebaka. Ona sama już tak długo wstrzymywała
oddech, że czuła, jakby miała zaraz zemdled.
Melodia jęknęła.
- Idzie! - zawołał dziadek. - Ciągnij, Lou!
I nagle mokre ciało źrebaka wyślizgnęło się na słomę.
Serce Amy zamarło.
- Nie żyje? - szepnęła. Nie wiedziała, czy powinna się cieszyd, że udało się wyciągnąd źrebaka, czy
martwid się tym, że się nie rusza.
Uważając, żeby nie przerwad pępowiny łączącej go z matką, dziadek nachylił się nad źrebakiem. A kiedy
to zrobił, malec postawił uszy i poruszył łbem.
159
- Żyje! - krzyknęła Amy. Ogromna ulga spłynęła na nią wielką falą.
- Och, dziadku! - zawołała Lou, rzucając mu się na szyję.
Uśmiechnął się, szczęśliwy.
- Jest wyczerpany, ale żyje - powiedział.
Całe napięcie, które do tej pory panowało w boksie, rozpłynęło się. Dziadek obejmował Lou, a Amy
głaskała Melodię po pysku. Przyglądali się wszyscy, jak źrebak zaczyna ruszad się w słomie. Był idealny w
każdym calu. Miniaturowa, kasztanowa kopia Melodii z białą gwiazdką na czole. Najpierw zamrugał
oczami i otworzył je, potem próbował przetoczyd się na brzuch, przebijając kopytami błonę, która nadal
otaczała jego ciało. Podczas szamotaniny przerwała się pępowina i źrebak po raz pierwszy mógł wciągnąd
do płuc powietrze.
Dziadek przyniósł uszykowane wcześniej jodynę, watę i puder i póki źrebak nadal leżał, szybko opatrzył
kikut pępowiny.
- To dziewczynka - powiedział z uśmiechem. -Mała klacz.
Wtem Amy poczuła, jak rusza się, oparty dotąd ojej kolana, pysk Melodii. Wyczerpana klacz podniosła
łeb i rozejrzała się dookoła. Na widok źrebaka postawiła uszy. Amy zawahała się przez moment, ale
wycofała się i stanęła przy wejściu, obok dziadka i Lou.
Dziadek objął ją ramieniem i stali tak razem, obserwując pierwsze spotkanie źrebaka i jego mamy.
160
Melodia podniosła się z trudem. Wypuściła powietrze nosem i zaczęła obwąchiwad źrebię, prychając
przy tym głośno. Malec odpowiedział podobnym prychaniem, otworzył przy tym szeroko nozdrza i
postawił mokre uszy. Melodia trąciła pyskiem wilgotny pysk źrebięcia i zaczęła lizad jego sierśd.
- Właśnie w ten sposób tworzy się między nimi więź - powiedział cicho dziadek.
Do oczu Amy napłynęły łzy szczęścia.
- Nie mogę uwierzyd, że obie przeżyły - powiedziała i odwróciła się do dziadka. - To wszystko dzięki tobie.
- Dzięki nam wszystkim - rzekł, spoglądając na nią i na Lou.
- To ty odwróciłeś źrebaka, dziadku - powiedziała Lou. - To ty nie dałeś za wygraną.
Amy dojrzała coś jakby cieo żalu w spojrzeniu dziadka, gdy kiwał potakująco głową.
- Zawsze byłem uparty - powiedział. Przez chwilę panowało milczenie.
- No, to jest nas dwoje - powiedziała w koocu Lou i chwyciła go za rękę. - Przepraszam, dziadku, za to, jak
się zachowywałam. Przecież w głębi duszy zawsze wiedziałam, że nie chcesz mnie skrzywdzid. Tylko tata
znaczy dla mnie tak wiele! Nie mogłam znieśd myśli, że tu przyjechał, a ty go odesłałeś.
- Wiem. I nigdy nie powinienem był tego robid -powiedział i spojrzał na obie wnuczki. -Jesteście mo-
161
im największym skarbem. Nie powinienem nigdy stawiad własnych uczud na drodze waszego szczęścia.
Tim jest waszym ojcem, a to jest wasz dom. Powinny-ście móc zapraszad go zawsze, kiedy tylko
będziecie chciały - dodał i zamilkł na chwilę. - Wybacz mi, Lou.
- Jeśli ty wybaczysz mi - rzekła, po czym objęła go rękoma za szyję i przytuliła.
Amy westchnęła z ulgą. Wyglądało na to, że konflikt został wreszcie zażegnany.
- Biedna Amy - powiedział nagle dziadek. - Pewnie ten ostatni tydzieo był dla ciebie trudny. Znalazłaś się
między młotem a kowadłem, co?
- W każdym razie cieszę się, że wszystko się dobrze skooczyło - powiedziała zgodnie z prawdą i dołączyła
do ich uścisku. - Wy dwoje jesteście najbardziej upartymi ludźmi na świecie.
Dziadek i Lou spojrzeli na siebie, po czym się zaśmiali.
- No, oprócz ciebie - powiedziała Lou. Wybuchnęli śmiechem.
- Chodźcie - powiedział dziadek, kiedy się od siebie oderwali. - Idziemy do domu. Melodia i jej córeczka
poradzą sobie bez nas.
- Chyba jeszcze chwilkę zostanę - Amy spojrzała na źrebaka. - Dopóki mała nie wstanie na nogi.
- Dobrze - dziadek pokiwał głową ze zrozumieniem. - Ale nie próbuj jej pomagad. To ważne, żeby
nauczyła się wstawad bez niczyjej pomocy.
162
- To na razie - powiedziała Lou.
Amy oparła się o boks. Po chwili usłyszała, jak drzwi stajni zamykają się z trzaskiem. Czuła się tak
wyczerpana, że opadła na słomę i przyglądała się tylko leżącemu tam źrebakowi, jego długim nogom,
niezwykle małym, ale perfekcyjnie ukształtowanym, a także białej gwieździe lśniącej na jego czole.
Pozostał jeszcze tylko jeden problem do rozwiązania.
- Jak mam cię nazwad? - szepnęła.
Klaczka spojrzała na nią mądrymi, ciemnymi oczami.
Melodia prychnęła cicho i nagle źrebiątko podjęło pierwszą próbę wstania na nogi. Wyciągnęło swoje
długie, chude kopytka i już prawie się podniosło, kiedy nagle opadło na słomę. Amy pragnęła bardzo
pomóc, ale wiedziała, że dziadek miał rację - tę lekcję źrebak musiał opanowad samodzielnie.
Klaczka potrząsnęła łbem i spróbowała ponownie. Wyprostowała nogi, usztywniła je, a potem podźwig-
nęła się nagle i stanęła. Zachwiała się jednak od razu i zaraz potem znowu się przewróciła.
- No dalej! - ponagliła ją Amy. - Przecież dasz radę! Klaczka przez kilka minut odpoczywała na słomie,
a potem Melodia trąciła ją w bok. I znowu wyprostowały się jej nogi. Potem mała przerwała na chwilę
swój wysiłek, ale zdeterminowanie ciągle było widoczne na jej pysku. W koocu z trudem stanęła sztywno
na czterech kopytach. Zachwiała się nieco, ale tym razem utrzymała się w pionie i tak trwała przez
kilkanaście sekund,
163
chwiejąc się tylko na boki. A potem machnęła swoim puszystym ogonem, zrobiła pierwszy niepewny
krok do przodu i dotknęła pyskiem brzucha Melodii.
Matka trąciła ją i mała zaczęła pid mleko.
Amy uśmiechnęła się, oparła głowę o ścianę i zamknęła oczy. To był bardzo długi dzieo, ale na szczęście
wszystko skooczyło się dobrze.
Amy zerwała się ze snu kilka godzin później. Gdzie ona jest? Rozejrzała się dookoła i wspomnienia
napłynęły falą. Melodii i jej źrebakowi nie groziło już niebezpieczeostwo. Leżały na słomie, łeb małej
opierał się o bok matki. Amy spojrzała na zegarek - była szósta. Spędziła w stajni całą noc.
Skostniała i zmarznięta wstała powoli na nogi. Źrebak otworzył jedno oko i podniósł łeb, poruszając
delikatnie małymi uszkami.
Amy zastygła.
- Leż spokojnie - szepnęła.
Klaczka popatrzyła na nią przez chwilę, a potem sapnęła, opuściła pysk i znowu zapadła w sen.
Amy wyślizgnęła się ze stajni i zamknęła za sobą drzwi najciszej, jak potrafiła. W ciągu dnia będzie miała
mnóstwo okazji, by poznad bliżej źrebaka. Teraz Melodia i jej córka potrzebowały odpoczynku.
Rozprostowała więc nogi i ruszyła w stronę wyjścia. Chwyciła za klamkę i przygotowała się na atak
śnieżycy. Ale kiedy otworzyła drzwi, przywitała ją cisza.
164
Wyszła na zewnątrz, a pod jej stopami zaskrzypiał śnieg. Było go mnóstwo. Śnieżyca ustała. Powietrze
jakby znieruchomiało, a nad głową Amy, na niebie, migotały setki gwiazd. Zamknęła drzwi i wciągnęła
niezwykle czyste, mroźne powietrze. Otaczała ją cisza -głęboka, przenikliwa i spokojna.
Amy popatrzyła na rozciągające się przed jej oczami budynki i pola Heartlandu. Wszystko było pokryte
grubą pierzyną śniegu. A kiedy spojrzała na wschód, zauważyła pierwsze bladoszare promienie
wschodzącego słooca przecinające czarne niebo i nagle olśniło ją, jak nazwad małą klaczkę.
-Jutrzenka - szepnęła. - Na powitanie. Na początek nowego życia.
Zapowiedź części 6. „Kiedyś zrozumiesz"
spokojnie - szepnęła Amy Fleming do Melodii, kiedy klacz szarpnęła lonżą i zaczęła rżed, zwracając się w
stronę źrebaka. Ale Jutrzenka, czterodniowa córeczka Melodii, nie zważała zupełnie na obawy matki. Z
ciekawością kłusowała po wybiegu, z wygiętą w łuk szyją i uniesionym wysoko łbem, a jej maleokie
kopyta uderzały delikatnie w pokrytą śniegiem trawę. Jas-nokasztanowa sierśd klaczki błyszczała w
promieniach bladego listopadowego słooca. Idealne Święto Dziękczynienia...
Ale Amy robiła wszystko, by zapomnied, że właśnie dziś jest Święto Dziękczynienia. Dlatego zamiast
siedzied w domu z dziadkiem i starszą siostrą, spędzała czas na wybiegu z Melodią i Jutrzenką. Dlatego
cały dzieo pracowała bez wytchnienia w obejściu. Odsuwała od siebie myśl, że to pierwsze Święto
Dziękczynienia bez mamy.
167
Melodia znowu zarżała.
- Już dobrze, kochana - powiedziała Amy i zaczęła kreślid małe kółka na szyi klaczy. - Twoja córeczka jest
bezpieczna. Ona się tylko rozgląda.
Melodia rozpoznała znajomy, kojący dotyk rąk Amy i odwróciła łeb. Amy pogłaskała ją po czole i klacz
uspokoiła się nieco. „Jeżeli ty jesteś obok - wydawała się mówid - wszystko musi byd dobrze".
Widząc ufnośd w oczach klaczy, Amy poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. A przecież jeszcze miesiąc temu
wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Kiedy Melodia po raz pierwszy przyjechała do Heartlandu,
schroniska dla koni, które założyła nieżyjąca już mama Amy, była niezwykle ostrożna. Stopniowo
zaczynała jednak ufad Amy, a po tym, kiedy dziewczyna asystowała przy narodzinach Jutrzenki, więź
pomiędzy nimi zacieśniła się jeszcze bardziej.
Lodowaty podmuch wiatru zwiał długie, jasnobrą-zowe włosy Amy prosto na twarz. Odgarnęła je i
podążyła wzrokiem w ślad za źrebakiem. Każdy krok małej klaczy przepełniony był energią, aż trudno
było uwierzyd, że kilka dni temu jej życie wisiało na włosku. Poród okazał się skomplikowany i przez
moment istniało ryzyko, że zarówno klacz, jak i jej źrebak mogą umrzed. Jednak Amy, Lou i dziadek nie
dawali za wygraną i w koocu Jutrzenka ujrzała świat.
Źrebię stanęło w miejscu z drżącymi nozdrzami i uniesionym wysoko łbem. Promienie słooca oświet-
168
lily sierśd klaczki i przez moment każdy włos jej kasztanowego umaszczenia płonął żywym kolorem. A
potem gra świateł zniknęła. Jutrzenka odwróciła się szybko i popędziła przez trawę, po czym włożyła łeb
pod brzuch matki i zaczęła pid mleko.
Amy przyglądała się, jak źrebię macha swoim puszystym ogonem, i uśmiechnęła się. Od dnia narodzin
Jutrzenki miała poczucie wielkiego przywiązania do klaczki. Zastanawiała się, czy to dlatego, że
asystowała przy porodzie, czy kryło się za tym coś więcej. Znowu usłyszała głos mamy, który mówił: „Raz
na jakiś czas możesz spotkad na swojej drodze szczególnego konia - takiego, który zmieni całe twoje
życie". Gdy patrzyła na Jutrzenkę, była pewna, że rozumie, co mama miała na myśli.
- Chodź tu, Jutrzenko - wyszeptała, kiedy mała skooczyła jeśd. Klaczka zrobiła krok do przodu i powąchała
wyciągniętą dłoo Amy, patrząc na nią bystrym wzrokiem.
- Dobra dziewczynka - powiedziała Amy cicho i wyciągnęła rękę, żeby pogłaskad ją po szyi.
Ale Jutrzenka zarżała i odskoczyła do tyłu. Amy odsunęła się w ostatniej chwili i aż jęknęła, a pełna
werwy klaczka uderzyła tylnymi kopytami w powietrzu i odbiegła.
- Będzie z niej kawał łobuza - czyjś głos zatrzymał Amy.
Odwróciła się na pięcie. Przy bramie stał miejscowy weterynarz, Scott Trewin, wraz z jej siostrą Lou.
169
- Scott! - zawołała. - Co ty tu robisz?
- Super! - powiedział ironicznie. - Mnie również miło jest cię widzied, Amy.
- Nie to miałam na myśli - zaśmiała się i podeszła do nich. - Myślałam, że będziesz w domu, bo w koocu
jest... - te słowa nie chciały przejśd jej przez gardło - Święto Dziękczynienia i w ogóle.
- Scott przyjechał złożyd nam życzenia, prawda? - Lou odwróciła się do niego z uśmiechem.
Chwycił ją za rękę i odwzajemnił uśmiech.
- Nie mogłem przecież nie zobaczyd się dzisiaj z tobą. Amy pomyślała przez chwilę, że zaraz się pocałują.
- No, już dosyd tego dobrego - powiedziała szybko. Scott i Lou od niedawna chodzili z sobą i chociaż
była z tego powodu bardzo zadowolona, to jednak istniały jakieś granice!
Scott i Lou odsunęli się od siebie. Scott uśmiechał się, Lou natomiast wnikliwie przyglądała się frędzel-
kom swojego szala.
- A... a... jak tam Jutrzenka? - odezwała się w koocu Lou. Gdy czuła się zawstydzona, w jej głosie słychad
było wyraźnie brytyjski akcent.
- Szaleje - odrzekła Amy i pomyślała, nie po raz pierwszy zresztą, że ona i siostra mówiły zupełnie inaczej.
Lou spędziła prawie całe swoje życie a Anglii, natomiast Amy w wieku trzech lat przeprowadziła się do
Wirginii. -Jak zwykle - dodała.
Lou uśmiechnęła się.
170
- No, dobra, dziadek prosił, żeby ci przekazad, że wszystko będzie gotowe za pół godziny.
Amy poczuła ścisk w żołądku na myśl o Święcie Dziękczynienia bez mamy.
- Ale muszę jeszcze zaprowadzid je do stajni i trzeba posprzątad w boksach - trajkotała. - A potem
przygotowad pasze. Nie ma mowy, żebym zdążyła się wyrobid w pół godziny. Wiesz, może ty i dziadek
zjecie beze mnie...
- Amy! - przerwała jej Lou. W błękitnych oczach kryło się współczucie, ale i stanowczośd. - Wiesz, że
dziadek włożył wiele serca w przygotowanie kolacji. Musimy zjeśd wszyscy razem. Pomożemy ci z koomi,
prawda, Scott?
- Jasne - kiwnął głową.
Amy poczuła suchośd w gardle, ale wiedziała, że Lou miała rację.
- Dobrze - powiedziała, starając się, by jej głos brzmiał naturalnie. - Otwórzcie bramę, a ja poprowadzę
Melodię. Jutrzenka pójdzie za nami.
#FILIA%
l' \Ъ I)
V** Й
U З 6) Ґ \ і 6\ /і *і
POWROTY Lauren Brooke
Dla Amy Heartland jest domem. Od dziecka obserwowała, jak jej mama przywraca ufnośd i nadzieję
koniom, które jeszcze nie tak dawno były niebezpieczne i przestraszone. Amy odziedzi: czyta po mamie
talent - umiejętnośd słuchania koni i rozumienia ich potrzeb. Tragiczny wypadek burzy spokojne życie
Amy. Teraz musi trzymad się tego, czego nauczyła ją mama-wiary, że w Heartlandzie mogą zdarzad się
cuda.
U ь ó) і1 і і б) п А
б) /)
ШШ
Lauren Broo
PO BURZY Lauren Brooke
Amy nie widziała Spartana od czasu wypadku - burzowego popołudnia, które na zawsze zmieniło jej
życie. Teraz Spartan pojawił się w Heartlandzie. To już nie jest ten sam koo, teraz przepełnia go
wściekłośd i gniew skierowany ku Amy. Tymczasem dziewczyna nie wyleczyła się jeszcze z własnych ran i
jest chyba ostatnią osobą, która mogłaby pomóc Spartanowi. Ale kto wie, czy nie jedyną,..
rlf з o r j i 6) n A
WŁASNA DROGA
Lauren Brooke
Pegaz jest wszystkim, co pozostało Amy z przeszłości. Niestety, z dnia na dzieo koo czuje się coraz gorzej.
Amy próbuje opiekowad się nim i równocześnie doglądad całego Heartlandu. Stara się postępowad tak,
jak nauczyła ją mama. Podążanie śladem mamy wymaga od dziewczyny wiele odwagi, ale to jedyny
sposób, żeby znaleźd własną drogę.
J^/ -^J У) j si J ^i /> Vi
TRUDNE DECYZJE
Lauren Brooke
Amy wie jak bardzo ważny dla Heartlandu -i dla niej samej -jest Treg. To jedyna osoba, która rozumie
prawdziwy sens Heartlandu, która poświęca się ratowaniu i leczeniu koni w takim samym stopniu, jak i
ona. Jednak kiedy do Heartlandu przyjeżdża nowy pomocnik, Ben, relacje pomiędzy Amy iTregiem
zostają zachwiane. A gdy Amy zda sobie sprawę, że odtrąciła Tre-ga, on mógt już postanowid o tym, że
odejdzie z Heartlandu na zawsze.
łłeartUnd
to schronisko dla koni,
wtulone między wzgórza Virginii, ale i coś więcej. To miejsce
jedyne w swoim rodzaju — gdzie leczone są blizny przeszłości,
gdzie przerażone i źle traktowane konie uczą się od nowa ufad
ludziom.
Kędy Amy dowiaduje się, że jej siostra, Lou, próbuje skontaktowad się z dawno niewidzianym ojcem, nie
wie sama, co o tym wszystkim myśled. Nie pragnie wcale, by ojciec stał się znowu częścią jej życia. By
zapomnied o tej sprawie, Amy skupia całą swoją uwagę na nowym koniu, ciężarnej klaczy Melodii.
Jednak kiedy pojawiają się komplikacje w związku z narodzinami małego źrebaka, potrzeba niemalże
cudu, by Amy zdała sobie sprawę, że sensem życia nie jest ból, który odczuwaliśmy w przeszłości, lecz
nadzieja, jaką wiążemy z przyszłością.
Heerłlen»!
www.wd.wroc.pl
Cena 14,99 zł