Marie Rydzynski
Strzeżcie się oszustów!
Rozdział 1
– Sądziłem, że jesteście po to, by doręczać przesyłki adresatom! –
elegancko ubrany jegomość ryczał tak głośno, aż metalowe szafy na akta
drżały pod ścianami. Pozbawiony zasłon i dywanu pokój Wydziału Ochrony
Klientów Poczty rezonował jak pudło fortepianu.
– Proszę posłuchać, panie Dennenberg. Jesteśmy agendą rządową i
wszystko jest tylko kwestią czasu. – Casey Bennett starała się ze wszystkich
sił, by jej głos nie zdradzał zdenerwowania. – Jeśli to pana pocieszy,
powiem, że nie tylko pan ma takie problemy.
– Nie pociesza mnie to ani trochę! – krzyczał Dennenberg. – Jak długo to
jeszcze potrwa? – Uderzył pięścią w biurko, aż leżące tam papiery rozsypały
się po podłodze.
Z mocno zaciśniętymi wargami Casey szybko pozbierała dokumenty i z
silnym postanowieniem ostatecznego zakończenia sprawy zwróciła się do
rozgniewanego mężczyzny.
– Zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej sprawy, panie Dennenberg –
zaczęła wolno i dobitnie. – W minionym miesiącu mieliśmy już kilka skarg
na jakość usług wysyłkowej firmy „Ashford & Ashford".
Doskonale rozumiemy pańskie zatroskanie – mówiła, licząc na to, że
zdoła go choć trochę uspokoić. – Spróbujmy zatem uporządkować fakty...
– Byle szybko. – Elliot Dennenberg umieścił swe opasłe, wielkie cielsko
na krzesełku po drugiej stronie biurka. Nadal jednak mówił tak głośno, że
bez wątpienia słychać go było w sąsiednich pokojach.
– Powiedział pan, że zamówił kilka fabrycznie nowych monet. Następnie
wysłał pan czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów – monotonnym głosem
Casey czytała leżący przed nią dokument – i otrzymał pan pocztą
zamówione monety...
– Które wcale nie pochodziły prosto z mennicy! Fałszywki! To były
zwykłe fałszywki – tryumfalnie dokończył za nią.
– Fałszywki to są...
– ... monety, które były w obiegu, ale przez bardzo krótki czas. Wiem o
tym – z radością tym razem ona mu przerwała.
– Ja także zbieram monety – dodała, uśmiechając się słodko. –
Oczywiście na znacznie mniejszą skalę – dodała, spojrzawszy na kwotę,
którą zapłacił Dennenberg. Zawsze sądziła, że ludzie trochę mniej
pochopnie wydają takie pieniądze.
– No cóż, dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to niemała sumka.
– To prawda – przyznała Casey. – Czytam tu, że w ciągu czterech
tygodni mógł pan odesłać zamówione monety, jeśli nie był pan zadowolony.
– Byłem zajęty – warknął Dennenberg.
– Trzeba doglądać interesów.
– Ma pan rację. Niemniej jednak miał pan możliwość, z której pan nie
skorzystał i...
– No i dobrze, ale co ze zwykłą przyzwoitością?!
Ogarnęło ją nagle ogromne znużenie. W piątkowe popołudnie, w
dodatku cierpiąc na ból głowy, nie była w nastroju do słownych utarczek z
jegomościem, który nie pozwolił jej jeszcze dokończyć ani jednego zdania.
– Przyzwoitość to bardzo piękne słowo, panie Dennenberg, ale już za
króla Artura wszyscy wiedzieli, że nie ma ono zastosowania w życiu.
– Nie potrzebuję pani pouczeń. – Dennenberg zakręcił się nerwowo na
krześle.
– Czy jest tu jakiś mężczyzna?
Tego już było za wiele.
– Męska toaleta jest na końcu korytarza – warknęła.
Zreflektował się trochę. Casey znów zajrzała do dokumentów.
– Widzę, że próbował pan kontaktować się z Ashfordami.
– Proszę, oto kopie wszystkich moich pism. – Rzucił na biurko plik
papierów.
– A tyle tylko otrzymałem! – Z innej kieszeni wydobył pojedynczą
kartkę papieru.
– Odmowa!
– Proszę dalej – zachęcała.
– Napisałem do samego prezesa. Odpisał mi, że nie znalazł w
dokumentach ani śladu mojego zamówienia. Nic!
– Pan jest początkującym zbieraczem?
– spytała łagodnie. Dennenberg kręcił się na krześle zjeżony i wyraźnie
zirytowany.
– Tak – przyznał niechętnie. – Potrzebuję jakiejś odskoczni, zajęcia
całkiem różniącego się od moich codziennych obowiązków.
Wydało mi się, że najlepsza będzie właśnie numizmatyka. Trochę na ten
temat czytałem – dodał cicho.
– Chyba jednak zbyt mało – powiedziała Casey, bardziej do siebie niż do
niego.
– Skoro jest pan początkującym kolekcjonerem, czemu nie pokazał pan
monet jakiemuś specjaliście natychmiast po ich otrzymaniu?
– Już pani mówiłem: nie miałem czasu!
Poza tym ta firma cieszy się doskonałą opinią. To sprawdziłem. Później
poprosiłem o opinię wybitnych fachowców. Ich ocena była jednoznaczna.
Monety były w obiegu!
Co pani teraz proponuje?
Casey westchnęła ciężko. Wszyscy wyszli już dawno z biura. Zaczął się
weekend.
– Panie Dennenberg, zrobię wszystko, co tylko będę mogła, ale jak już
powiedziałam: to trochę potrwa. Przyjęłam pana skargę...
– Co mi z tego! Niech pani zrobi coś konkretnego – przerwał jej znowu.
– Urzędnicy! Wszyscy jesteście jednakowi. Umiecie tylko siedzieć na
tyłkach i przejadać nasze podatki, oto co potraficie!
– Nie zamierzam siedzieć... na tyłku, panie Dennenberg.
– Świetnie, a zatem do dzieła. Proszę spojrzeć. – Wydobył z zanadrza
gazetę i pukając palcem w niewielką notatkę, podsunął ją Casey. – On tu
jest. Przyjechał na aukcję numizmatów.
Casey przebiegła wzrokiem krótki tekst i zatrzymała spojrzenie na
zdjęciu, na którym widać było kilku zasuszonych, elegancko ubranych
staruszków i jednego, równie elegancko ubranego, bardzo przystojnego
młodzieńca. W niego właśnie pukał palcem Dennenberg, wołając:
– To on. Kanalia! Daję go pani na widelcu.
– Czy to jest... ? – spytała Casey, wpatrując się intensywnie w
niewyraźną fotografię.
– Nie umie pani czytać? To jest Simon Ashford.
– Prezes firmy? – Mężczyzna na zdjęciu nie wyglądał na oszusta.
– Szachraj. Widzi pani – mówił Dennenberg, mocno podekscytowany –
piszą nawet, gdzie on zamieszkał. Spotka się pani z nim? – spytał
niespodziewanie.
Casey oblizała wargi, niezwykle poruszona wyglądem mężczyzny z
fotografii. Spotkanie z podejrzanym przed ostatecznym zakończeniem
sprawy nie byłoby pewnie całkowicie zgodne z przyjętymi metodami
działania, ale może nie jest to zły sposób, by rozwiać wątpliwości. A poza
tym, skoro Ashford jest w mieście...
– Widzi pani, tu nie chodzi o pieniądze. Raczej o zasady.
– Szczęściarz z pana. Nie każdy może pozwolić sobie na takie poglądy.
– Wiedziałem, że powinienem był rozmawiać z mężczyzną – warknął
Dennenberg, wstając.
– Jak już powiedziałam, to ja zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej
sprawy i zrobię to po swojemu.
– Oto moja wizytówka. Czekam na wiadomości – powiedział
Dennenberg. – A ten drań zatrzymał się w Hiltonie.
I tak oto stało się, że dwie godziny później, zamiast oglądać film w
telewizji, Casey znalazła się w hotelu Hilton. Choć zwykle czuła coś w
rodzaju współczucia dla ludzi, którzy przychodzili do niej ze swymi
kłopotami, to w przypadku Dennenberga było inaczej. Ale przecież nikt nie
ma prawa okradać drugiego człowieka. Choćby najokropniejszego. Nikt,
nawet ktoś tak przystojny jak Ashford, myślała w zadumie, wpatrując się w
gazetową fotografię.
– Czym mogę pani służyć? – usłyszała głos recepcjonisty.
– Poproszę o numer pokoju pana Simona Ashforda – starała się
powiedzieć to jak najnaturalniej.
– Ach tak, oczywiście – mruknął, sunąc palcem po książce
meldunkowej.
Dlaczego „oczywiście", pomyślała z niepokojem.
– Pokój 1040 – recepcjonista uśmiechnął się sympatycznie.
Casey skinęła głową i kierując się napisami na ścianie, ruszyła ku
windom.
Wciąż miała wątpliwości, czy postępuje właściwie, czy takie metody
śledztwa są zgodne z przepisami. Ale nie co dzień nadarza się przecież
okazja poznania kogoś tak fascynującego jak Simon Ashford.
Wjechała na dziesiąte piętro. W labiryncie korytarzy odnalazła pokój
numer 1040. Nim jednak zastukała do drzwi, wyjęła lusterko i przejrzała się
w nim pośpiesznie. Nigdy tego nie robiła. Obdarzona przez naturę
nienaganną figurą i wspaniałą cerą, której niepotrzebne były jakiekolwiek
kosmetyki, szła przez życie z mocnym przekonaniem, że zawsze wygląda
wspaniale. Dysponując niepospolitym umysłem, wykształcona w
Harvardzie, nigdy nie zwracała uwagi na swój wygląd. Czemu więc tym
razem... ?
Wygładziła niewidoczne zmarszczki na ciemnozielonej sukni, uniosła
dłoń, by zastukać do drzwi, lecz cofnęła ją znowu. Gdzie podział się jej
zwykły zdrowy rozsądek?
W końcu uznała, że gdyby rzeczywiście Ashford był przestępcą, jej
wizyta mogłaby ostrzec go o niebezpieczeństwie. Z ulgą zrezygnowała ze
swoich planów i wolno ruszyła korytarzem. Ciągle jednak nie mogła
przestać myśleć o zobaczeniu go. Choćby z daleka. Zdecydowała więc, że
pójdzie na aukcję. Jadąc windą w dół, przestudiowała wiszący na ścianie
plan hotelu. Po chwili wiedziała już, gdzie jest i gdzie znajduje się Sala
Ambasadorska. Gorzej było z dotarciem do niej. Nigdy nie radziła sobie
zbyt dobrze z odszukiwaniem drogi. Dlatego tak dobrze czuła się na
Manhattanie, gdzie ulice, zamiast głupich i niemożliwych do zapamiętania
nazw, mają po prostu kolejne numery. Powinno się ustanowić prawo, że
ulice muszą być nazywane w porządku alfabetycznym – jeśli już nie mogą
być numerowane.
Starając się zapamiętać rozkład hotelu, Casey ruszyła przed siebie. Gdy
jednak spostrzegła, że już po raz trzeci mija tę samą kawiarnię, uznała, że na
pewno nie idzie we właściwym kierunku.
– Czy mogę pani pomóc, czy tylko krąży pani przed lądowaniem? –
usłyszała nagle, mijając szklane drzwi, czyjś głos.
Jej odpowiedź miała być nonszalancka i ironiczna. Odwróciła się i
dosłownie zastygła w bezruchu. Z absolutną pustką w głowie wpatrywała się
w twarz Simona Ashforda. W rzeczywistości był znacznie przystojniejszy
niż na fotografii z gazety.
– Krążę przed lądowaniem? – zmusiła się do uśmiechu.
– Przyglądałem się, jak po raz trzeci mijała pani tę kawiarnię. – Stanął
tuż przy niej, przepuszczając wychodzących. Casey poczuła subtelny zapach
wody kolońskiej.
– Pan mi schlebia takim zainteresowaniem – skromnie spuściła oczy.
– Zawsze zwracam uwagę na piękne kobiety – powiedział łagodnie.
Ileż razy już to słyszała. Słowa bywały różne, ale treść zawsze ta sama.
– Usiłowałam dotrzeć na aukcję monet, ale w żaden sposób nie mogę
znaleźć Sali Ambasadorskiej.
– Jakiż świat jest mały. Proszę ze mną. – Podał jej ramię z ciepłym
uśmiechem.
Dotknęła go ostrożnie. Dziwny dreszcz przeniknął jej ciało.
– Czy pani zajmuje się handlem numizmatami? – spytał, gdy mijali
ogromny, złoty napis i wielką strzałkę wskazującą kierunek do Sali
Ambasadorskiej. Jak mogła ją przeoczyć?!
– Nie – rzuciła pośpiesznie, gdy zorientowała się, że on czeka na
odpowiedź.
– A zatem jest pani kolekcjonerką?
– No cóż, tak – uśmiechnęła się. Pojawił się jednak nowy problem.
Zbliżając się do wejścia, zauważyła dwie dziewczyny sprawdzające listę
rezerwacji przy każdym z wchodzących. A przecież nie ma tam jej
nazwiska! Zdecydowała się przecież pójść na aukcję w ostatniej chwili.
Gdy jednak przyszła ich kolej, Simon uśmiechnął się tylko do
urzędniczek i pozdrowiwszy je uprzejmie, wszedł do środka, nie zwalniając
nawet kroku. A Casey razem z nim.
Usiedli w fotelach na wprost podium, na którym – za długim stołem –
siedziało czterech mężczyzn. Sala zapełniała się stopniowo, głównie panami.
Każdy z nich trzymał w ręku program. Po chwili także Simon wydobył swój
z kieszeni.
– Przepraszam panią na chwilę – powiedział i w skupieniu robił notatki,
stawiał jakieś znaczki. – Nie ma pani programu? – spytał nagle, bardzo
zdziwiony.
– Och, gdzieś mi się zapodział – mruknęła, udając, że szuka go w
torebce. – Tak naprawdę nie planowałam dziś żadnych zakupów. Chciałam
tylko popatrzeć. Monety, które interesują mnie naprawdę, będą wystawione
dopiero jutro.
– Dobrze. W takim razie dziś możemy zająć się moimi – powiedział,
prostując się w fotelu i przysuwając bliżej. Czuła nacisk jego uda, słyszała
prawie bicie jego serca.
– Na przekór wszystkiemu postanowiła do końca wyjaśnić zarzuty
Dennenberga.
Nagły chrobot w głośnikach i poruszenie na podium były sygnałem, że
licytacja zacznie się już za chwilę. Casey z ciekawością rozglądała się po
sali, lecz raz po raz jej wzrok uciekał w prawo, w kierunku Ashforda. W
ciągu czterech lat pracy zetknęła się z wieloma nieprawdopodobnymi
przypadkami naiwności z jednej strony i bezczelności oszustów z drugiej.
Chwilami stawało się to po prostu nudne.
Teraz jednak nie nudziła się ani trochę. Studiowała twarz Simona,
próbując dociec, czy oskarżenia Dennenberga są słuszne. Wszak winę trzeba
udowodnić. Ale też nie jest to, bez wątpienia, twarz niewiniątka. Te oczy
musiały już oczarować niejedną kobietę.
– Czemu się pani tak przygląda? – Pochylił się, szepcząc jej do ucha.
– Niczemu – powiedziała o wiele za głośno. Aukcja już trwała. –
Niczemu – powtórzyła ciszej.
– Nie wydaje mi się – uśmiechnął się lekko. – Po aukcji pójdziemy
gdzieś i powiem pani wszystko, co chce pani wiedzieć.
Zadrżała, gdy ścisnął jej dłoń dla przypieczętowania obietnicy.
Rozdział 2
Casey siedziała oszołomiona wysokością sum, jakie padały na sali.
Gorączkowy głos prowadzącego wymieniał kwoty w niebywałym tempie.
Simon, wyciągnięty wygodnie w fotelu, wyprostował się nagle, skupiony i
skoncentrowany. Czujnym okiem rozglądał się po sali, taksując
potencjalnych rywali. Za chwilę miały być licytowane monety, które go
interesowały. Casey w zadziwieniu przyglądała się tej nagłej przemianie
leniwego kotka w drapieżną panterę. A wokół nich, jak kwiaty do słońca,
wznosiły się ręce zgłaszające kolejne tysiące dolarów.
– Jak ich na to stać? – mruknęła, sądząc, że nikt jej nie słyszy.
– W większości są to handlarze, pośrednicy lub pełnomocnicy –
powiedział Simon cicho. – Obracają pieniędzmi swoich firm – dodał
pośpiesznie i całkiem skupił się na przebiegu licytacji.
Casey zajrzała w leżący na jego kolanach program. Przy następnej
pozycji – ćwierć – dolarówce z 1892 roku – Simon napisał liczbę osiem
tysięcy. Tyle gotów był zapłacić. Spoglądała nań kątem oka. Nic w jego
wyglądzie nie wskazywało na to, że pod elegancką powłoką bije serce
oszusta. Ale czasem pozory mylą, pomyślała.
– Trzymaj mnie za rękę – odezwał się nagle. – Na szczęście.
– Słucham? – Nie od razu zdołała wrócić z rozmyślań do rzeczywistości.
– Trzymaj mnie za rękę – powtórzył. – Zaraz będzie najlepszy
egzemplarz. Chcę go mieć.
Splótł palce z jej palcami, jakby byli przyjaciółmi od zawsze, a nie
przypadkowymi znajomymi. Sprawiło jej to niezwykłą przyjemność.
Niespodziewanie licytacja nabrała rozpędu. Zewsząd padały sumy coraz
wyższe. Tylko coraz mocniejszy uścisk jego dłoni pozwalał jej zorientować
się, jak bardzo przeżywał wydarzenia. Na zewnątrz nie znać było po nim
śladu emocji. Dopiero gdy dopiął swego, gdy przelicytował ostatniego
konkurenta, rozluźnił uścisk i westchnął głęboko.
– Chodźmy – powiedział. Zaskoczona Casey wstała i ruszyła za nim do
wyjścia.
– Dlaczego wychodzimy? – spytała, gdy byli już na korytarzu.
– Pozostałe monety mnie nie interesują – odparł. – Mam teraz w głowie
całkiem coś innego... – Resztę dopowiedziały jego oczy.
Było to pasjonujące i ekscytujące. Dreszczyk emocji wzburzył jej krew.
A przecież przez myśl jak błyskawica przemknęły zasłyszane gdzieś słowa:
„Strzeżcie się oszustów!"
Ostrożnie, Casey, pomyślała, to zawodowiec.
– Czy nie powinieneś był najpierw odebrać swoich monet? – spróbowała
udać całkowitą obojętność.
– Nigdy się tego nie robi – odparł powoli. Czy naprawdę przyglądał się
Casey badawczo, czy tylko jej się wydawało.
– Ależ tak, oczywiście – tłumaczyła się nieskładnie. Jak mogła
zapomnieć o sprawach tak oczywistych? – Ależ głupstwa wygaduję. To
chyba ze zdenerwowania.
– Może chciałabyś pójść do mojego pokoju i obejrzeć kolekcję monet? –
Ujął ją pod ramię i poprowadził w półmrok korytarza.
– Czy to oznacza to samo co oglądanie zbioru znaczków? – spytała z
figlarnym uśmiechem.
– O rany, ależ z ciebie podejrzliwa osóbka! – Simon roześmiał się cicho.
– Pochodzę z Nowego Jorku – przypomniała mu.
– Zabawne, nigdy bym się tego nie domyślił. Zawsze sądziłem, że
mieszkańcy Nowego Jorku są zimni, twardzi, podejrzliwi i nieufni. Ty
natomiast jesteś urocza, pełna życia, entuzjazmu, jak butelka szampana
schowana na bardzo, bardzo specjalną okazję.
Casey wciąż walczyła, by zachować trzeźwość umysłu.
– Przyznasz mi rację, prawda? – zapytał wpatrując się w nią z uczuciem.
– To zależy – odrzekła.
– Od czego?
– Ile będzie to mnie kosztować.
– Obiad – roześmiał się serdecznie. – Czy zechcesz zjeść ze mną obiad,
by uczcić mój ostatni sukces?
– Któryż to? – rzuciła podejrzliwie.
– Ten z aukcji, oczywiście – powiedział niewinnie. Lecz jego mina
przeczyła słowom.
– Czy nie jest trochę zbyt późno na obiad? – Poczuła się znacznie
pewniej, gdyż weszli do pełnego ludzi holu.
– Nie jadłem jeszcze. Nigdy nie jem przed licytacją. To przytępia
zmysły.
– Rozumiem, że teraz możesz je już trochę przytępić?
– Nic im nie może zaszkodzić, gdy czuję to, co czuję – spojrzał na nią
wymownie. Objął ją i poprowadził do wyjścia.
– Czy potrzebna taksówka, sir? – Mężczyzna w liberii ukłonił się nisko.
– Tak, proszę – Simon wyniośle skinął głową. W mgnieniu oka
zatrzymał się przed nimi samochód.
– Dokąd? – warknął taksówkarz, gryząc wykałaczkę. Nie zdążyli jeszcze
nawet pomyśleć o wsiadaniu, gdy już włączył taksometr.
– Do klubu „Mandan", proszę – powiedział Simon, podając Casey ramię.
– Nie jesteś zbyt szybki? – Perspektywa wizyty w ekskluzywnym
nocnym klubie trochę ją onieśmielała.
– Ależ, droga pani, nawet jeszcze nie włączyłem silnika – zaprotestował
kierowca.
– Nie o pana mi chodzi! – Casey spojrzała w odbijające się we
wstecznym lusterku zdumione oczy. – Mówiłam do ciebie – zwróciła się do
Simona. – Jeszcze nawet nie przyjęłam twojego zaproszenia, a ty już
porywasz mnie do jakiegoś klubu.
– Ależ, droga pani – szybko pocałował ją w policzek – nie powinna pani
pozbawiać triumfatora tej odrobiny radości, zabawy...
– O, kurczę! – mruknął szofer.
– Już lepiej jedźmy – mruknęła Casey, spoglądając na bijący licznik. –
Wszystko jedno dokąd.
– No to jak? – rzucił taksówkarz. – Dogadaliście się?
– Tak. – Simon ścisnął dłoń Casey. – Do klubu „Mandan".
Jechali w milczeniu. Tylko reflektory przejeżdżających aut rozpraszały
na ułamki chwil panujące w taksówce ciemności. Casey wciąż nie mogła
pozbyć się wątpliwości, czy na pewno postąpiła słusznie. Zwykle nie
decydowała się na takie eskapady, ale Simon... był jak magnes, jak płomień
przyciągający ćmę. Nie! Nie wolno jej zapomnieć, że ma do wykonania
zadanie. Jeśli Simon Ashford, czarujący, uroczy bogacz, który bez
mrugnięcia okiem może wydać tysiące dolarów na starą monetę, który
łagodnym dotknięciem zniewala duszę kobiety, jest w rzeczywistości
oszustem, to jej obowiązkiem jest rzecz całą wyjaśnić.
– Jesteś wyjątkowo milcząca – odezwał się Simon.
– Milcząca dama! Szczęściarz z pana – rzucił przez ramię kierowca.
– Czy tu, w Nowym Jorku, wszyscy taksówkarze są takimi filozofami? –
Simon z trudem hamował śmiech.
– My nazywamy to trochę inaczej. – Casey wbiła wzrok w kark
kierowcy, byle tylko nie widzieć uroczego dołeczka w policzku Simona,
jego uśmiechu. – Zamyśliłam się – dodała, gdy samochód zatrzymał się na
jasno oświetlonym podjeździe klubu.
– Wiem – powiedział mimochodem Simon, płacąc za kurs.
– Czyżbyś umiał czytać w myślach?
– Zmarszczyłaś czoło – musnął delikatnie miejsce tuż u nasady nosa. Żar
oblał jej twarz i spłynął w dół, do piersi. Cóż za szczęście, że nie zgodziła
się obejrzeć jego zbioru monet!
– Zastanawiasz się teraz, co jeszcze przyniesie ci ten wieczór? – Przytulił
ją na moment. – Co tylko zechcesz – szepnął prosto do ucha.
– Niech więc będzie obiad – uśmiechnęła się z trudem.
– Jeśli właśnie tego naprawdę chcesz...
Casey wydawało się, że czyta w jej myślach, że czuje każde drgnienie jej
serca. Zmieszana podążyła za nim.
Po chwili przeciskali się przez tłum tańczących. Wśród migających
świateł, zatopieni w pulsującym, gorącym rytmie, dotarli do masywnych
drzwi po przeciwnej stronie sali. Tu dopiero zorientowała się, że cały czas
szli prowadzeni przez wymuskanego, eleganckiego kelnera. Za drzwiami
znaleźli się w niemal całkiem ciemnej, podzielonej na małe zakamarki sali.
Kelner poprowadził ich do jednego z takich zakamarków, podał karty i
zniknął.
– Często tu bywasz? – spytała cicho. Simon pokręcił głową, udając, że
nie słyszy jej głosu. Nie chciała mówić zbyt głośno, więc przysunęła się do
niego. A on do niej.
– O co pytałaś?
– Czy często tu bywasz? – Z trudem zbierała myśli. Czuła jego udo tuż
przy swoim, jego ramię...
– Kiedy tylko jestem w Nowym Jorku.
– To znaczy... ? – starała się nie pokazać, jak bardzo interesuje ją
odpowiedź.
Kelner dyskretnie postawił przed nimi kieliszki z winem.
– Przyjeżdżam, ilekroć odbywa się tu aukcja lub jakaś inna ciekawa
impreza. Jak w tej chwili – uniósł kieliszek.
Casey wypiła łyczek i odstawiła kieliszek. Uświadomiła sobie, że ostatni
posiłek jadła przed milionami lat. Wystarczy, że już i tak traci głowę przy
każdym dotknięciu tego mężczyzny.
– Nie smakuje ci? – Zajrzał jej w oczy.
– Jest wspaniałe. Boję się tylko, że zaszumi mi w głowie.
– Jeśli tak, zaraz każę przynieść całą butelkę! – Wykonał gest, jakby
chciał przywołać kelnera.
– Nie! – krzyknęła, chwytając go za rękę. – Najpierw obiad – dodała
ciszej, rozglądając się niespokojnie. – Obiecałeś.
– Zawsze dotrzymuję obietnic.
– Czyżby? – uniosła brwi. Zastanawiała się, czy był to tylko zwrot
retoryczny, czy też Simon mówił prawdę.
– Wypróbuj mnie – szepnął znacząco.
– Obiad – przypomniała mu, odsuwając się nieco.
– Tak jest! Obiad. – Skinął na kelnera, który zmaterializował się, nie
wiedzieć jak i kiedy, gotów przyjąć zamówienie. A ona jeszcze nawet nie
otwarła menu. Wyciągnęła rękę, lecz Simon zatrzymał ją w swojej dłoni.
– Pozwól, że ja zamówię obiad – powiedział. – Wiem, na co masz
ochotę.
– Dobrze. Udowodnij to – powiedziała zaintrygowana.
I udowodnił! Najpierw zamówił spaghetti delia casa – z siekanymi
krewetkami w maśle, wymieszanymi z kaparami i szalotką, z odrobiną
śmietany i pomidorów. Dalej była sola w sosie z musztardy, śmietany i
koniaku. Na koniec zamówił cielęcinę pod beszamelem, a na deser zestaw
włoskich ciast.
Casey odczekała, aż kelner zniknął, równie szybko, jak się pojawił, i
spytała:
– Skąd wiedziałeś, że lubię włoską kuchnię?
– To proste. Wyglądasz na osobę lubiącą włoską kuchnię.
– Czemu? Czyżbym była poplamiona sosem pomidorowym?
– Nie. – Delikatnie ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. – Ludzie zmysłowi
lubią włoską kuchnię – powiedział bardzo, bardzo cicho. – Jest wspaniała.
Zachęca do poszukiwań, namawia do odrobiny ekstrawagancji. Kuchnia
włoska jest jak miłość. Oddajesz się jej bez reszty, chłoniesz wszystkimi
zmysłami. Zamykasz oczy i smakujesz najdrobniejszy kąsek. Zupełnie jak
miłość – szepnął po chwili.
Casey słuchała go, wstrzymując oddech. Dopiero gdy skończył,
łapczywie wciągnęła powietrze, odwracając głowę, zanim zupełnie zniewolił
ją swymi czarami.
– Lubię też francuskie pieczywo – rzuciła żartobliwie. – Co z tego
wynika?
Zamiast odpowiedzieć, Simon roześmiał się. Ten człowiek był doprawdy
zagadkowy.
Rozdział 3
Następnego dnia, siedząc w służącym jej za kuchnię kąciku, z filiżanką
gorącej kawy, Casey rozmyślała o wydarzeniach poprzedniego wieczoru.
Przypominała sobie najdrobniejsze nawet zdarzenia, jakby nie wierzyła, że
miały one miejsce, że przytrafiły się właśnie jej.
Po wspaniałym posiłku Simon zaprosił ją do tańca. I to także było
wspaniałe. Zbyt wspaniałe. Nie obawiała się tego, co czuła przytulając się
do niego. Zbyt to wszystko było skomplikowane. Ostatecznie ciągle jeszcze
mogło okazać się, że jest on złodziejem.
A gdy w końcu wyjaśni się sprawa Dennenberga i innych, którzy zostali
oszukani i okaże się – czego bardzo pragnęła – że Simon jest niewinny, to i
tak pozostanie problem. Skoro on był kłamcą, ona również nie była uczciwa.
Dlaczego? Dla jakiegoś tam śledztwa? Nikt nie lubi być tropiony i
podglądany – zwłaszcza w charakterze podejrzanego o kradzież czy
oszustwo. Tego rodzaju „tajnej misji" człowiek taki jak Simon nie
zaakceptuje nigdy.
Przeszła do salonu. Na stole leżała otwarta torebka, z której wystawała
paczka firmowych zapałek – pamiątka wszystkiego, co zaszło.
Z westchnieniem położyła się na sofie. Cóż to był za wieczór! Już dawno
nie czuła się tak pełna życia, tak oderwana od banalnej rzeczywistości, tak
daleka od wszystkich spraw, które przez pięć dni w tygodniu absorbują ją od
rana do wieczora.
Simon tańczył wspaniale. Po prostu bosko. Chyba nawet zęby myje w
niepowtarzalny sposób, pomyślała.
Poszła do łazienki. Odkręciła kran i weszła pod siekące pełną mocą
strugi wody. Z przymkniętymi oczami przeżywała raz jeszcze upojne
chwile.
– Dziękuję za wspaniały wieczór – powiedział Simon, ściskając jej dłoń.
– Myślałam, że to aukcja tak dobrze cię nastroiła.
– To był tylko początek – odparł, przyciągając ją do siebie. Casey nie
zaprotestowała, choć coś w jej duszy krzyczało: „Ratunku!".
– Zostaję w mieście jeszcze przez kilka – dni – szeptał prosto w jej ucho.
– Czy spędzisz je ze mną?
– Co masz na myśli? – spytała cicho. Poczuła się nagle jak nastolatka, a
nie jak dwudziestosześcioletnia, tak zwana wyzwolona kobieta.
– Zaczniemy jutro od obiadu – powiedział z uśmiechem. A ona, całkiem
już zagubiona, nie wiedziała, czy śmieje się z niej, czy tylko uśmiecha do
niej. – Musimy poznać się lepiej – oświadczył. – Tyle jeszcze chciałbym
dowiedzieć się o tobie – szepnął, głaszcząc ją po policzku.
Tyle jeszcze chciałabym dowiedzieć się o tobie, pomyślała. Czy jesteś
żonaty? Czy zawsze oszukujesz? Ile kobiet zgubiły dotąd twoje oczy?
– Jest jeszcze dość wcześnie – powiedział, spoglądając na drzwi jej
mieszkania.
– Zależy dla kogo – rzuciła trochę spłoszona. – Muszę odpocząć, a coś
mi mówi, że nic by z tego nie było, gdybym zaprosiła cię do siebie.
– Trochę odpoczynku – powiedział, przesuwając delikatnie palcem po jej
twarzy – ale mnóstwo wspomnień do przeżycia.
Uniósł jej głowę, pochylił swoją i po chwili poczuła na swoich wargach
najgorętsze, najsłodsze usta na świecie. Zadrżała gwałtownie. Gdzie byli?
Na korytarzu? W Nowym Jorku? Świat nagle przestał istnieć. Pozostały
tylko oszalałe zmysły i ciało drżące i niecierpliwe.
Jego usta napierały coraz silniej, język coraz energiczniej rozpychał się i
atakował. Traciła oddech... i głowę. Czuła całe jego ciało... tak blisko, tak
mocno. Nic więcej nie istniało. Tylko jego dłonie na jej plecach, karku...
wszędzie.
Pocałunek przeniósł ją do raju, a trwał tak krótko! Skończył się tak
nagle. A przecież wystarczyło, by Simon pchnął tylko drzwi do jej
mieszkania, a nic nie mogłoby ich powstrzymać. On jednak odsunął się
nagle i trzymając w dłoniach jej twarz spytał:
– Jutro?
– Tak – szepnęła. – Już jest jutro.
– Nie – uśmiechnął się. – Pytałem, czy zobaczę cię jutro. To znaczy dziś
– poprawił się.
– Tak. – Czyż mogła odpowiedzieć coś innego? – Tak.
Zimny prysznic zaczerwienił jej skórę, ale nie zdołał ostudzić rozpalonej
głowy. Zakręciła kurek i stojąc przed lustrem, robiła sobie wymówki. Nie
może zapomnieć, jakie jest jej zadanie. Jedna czy dwie wizyty w
restauracjach nie mogą przecież pozbawić jej profesjonalizmu. Ale co
powinna zrobić? Oskarżyć go o oszustwo!? Bez stuprocentowych dowodów
winy? Musi wszystko wyjaśnić.
Co się z nią dzieje? Tyle razy bywała już na randkach, ale nigdy dotąd
jej serce nie waliło w tak zwariowanym tempie. Może to z obawy? Może po
prostu boi się poznać prawdę, którą musi odkryć? Poczuła, że zaczyna ją
boleć głowa. Wstała, by poszukać aspiryny, gdy usłyszała stukanie do drzwi.
Cudownym sposobem ból ustąpił nagle.
Idąc ku drzwiom, zatrzymała się na moment przed lustrem. Musiała
sprawdzić, jak wygląda.
– Cześć, Simon – powiedziała, otwierając drzwi i zapraszając go do
środka.
Lecz Simon stał nieruchomo, uśmiechając się lekko. Sunął spojrzeniem
od jej stóp aż do czubka głowy... zatrzymując się po drodze.
– Taksówka czeka – powiedział.
– Świetnie – powiedziała przesadnie głośno. – Wezmę tylko żakiet.
Sądziła, że zaczeka na nią, że pomoże zamknąć drzwi, poda żakiet.
Równouprawnienie, pomyślała ubierając się.
– Myślałem, że już nie przyjdziesz – powiedział, gdy wreszcie weszła do
windy.
– Spieszyłam się – powiedziała tym samym tonem.
– Jasne – mruknął.
Coś było nie w porządku. Rozmawiał z nią całkiem inaczej niż wczoraj.
Nie podał nawet ręki przy wsiadaniu do taksówki. Zachowywał się zupełnie
jak obcy.
Z grymasem na twarzy usiadła za kierowcą.
– To ryby – powiedział taksówkarz, widząc jej skrzywioną minę.
– Co takiego? – spytała całkiem wytrącona z równowagi.
– Poprzedni klient wiózł wielką torbę pełną ryb. Stąd ten zapach.
– Och. – Casey uśmiechnęła się.
Taksówkarz zajął się prowadzeniem auta i nikt nie przerywał ciszy, która
nagle zapadła. Casey postanowiła spróbować. Patrząc na siedzącego
nieruchomo Simona, spytała:
– Dokąd jedziemy?
– Do restauracji – usłyszała.
Zamyśliła się. Coś było nie tak. Ale co? Może obraził się, że nie
zaprosiła go do swojego mieszkania? Jeśli tak, tym gorzej dla niego. Nie
znosiła nadąsanych facetów. Ale on wcale nie wyglądał na nadąsanego.
Raczej na kompletnie znudzonego.
– Do której restauracji jedziemy? – spróbowała ponownie nawiązać
rozmowę.
– „Food Palace", tak to się chyba nazywa.
– Tak właśnie mi pan powiedział – odezwał się kierowca. A więc jednak
słuchał. Musiał chyba umierać z nudów.
– Czy to jest ten nowy lokal prowadzony przez sławnego byłego
piosenkarza? – dopytywała się Casey.
– Chyba tak – Simon wzruszył ramionami.
Być może wyglądał tak samo jak minionej nocy, ale na pewno
zachowywał się inaczej. Nawet jego głos zatracił ten magiczny urok. Ku
swemu przerażeniu nie potrafiła rozpoznać w nim człowieka, z którym
spędziła tak wiele uroczych chwil w klubie „Mandan".
Powinna być rozsądna. Było miło, a teraz pora wziąć się do pracy.
– Wróciłeś wczoraj do hotelu? – rozpaczliwie próbowała podtrzymać
rozmowę.
– Hmmm? Oczywiście. Przecież tam mieszkam – odparł, nie odrywając
oczu od tłumu ludzi na chodnikach. – Czy tu zawsze – jest tak tłoczno? –
spytał. – Wszyscy c ludzie wyglądają, jakby walczyli ze sobą.
– To jeszcze nic – powiedziała Casey. Wiedziała, że dla przybysza z
daleka Nowy Jork musi wyglądać okropnie. – Powinieneś zobaczyć ulice w
południe w środku tygodnia. Wtedy można zastanawiać się, czy ktokolwiek
dociera tam, dokąd chce.
– Trzeba raczej zastanowić się, czemu w ogóle próbują – rzucił głucho.
– Co?
– Tu jest tak brudno i tłoczno... Dziwię się, że ludzie w ogóle mają
odwagę chodzić ulicami. Jak można żyć tutaj?
– Minionej nocy uważałeś, że jest to bardzo fascynujące miasto –
przypomniała mu trochę urażona.
– Nie sądzę, bym to powiedział – odrzekł z dziwnym błyskiem w
oczach.
– Owszem, powiedziałeś.
To nie do wiary, żeby człowiek tak zmienił się w ciągu jednej nocy! A
może to ona cierpi na zaburzenia osobowości? Czytała kiedyś o czymś
takim.
– Powinienem chyba wiedzieć, co mówiłem – upierał się Simon.
– Oczywiście, że powinieneś – fuknęła. Jeśli to miał być żart, to zupełnie
jej nie bawił.
– Dojechali na miejsce. Weszli do wspaniale urządzonego wnętrza, gdzie
cudownie pachniało dobrym jedzeniem i świeżą kawą. O dobrej kawie
właśnie marzyła od samego rana. Kelner poprowadził ich do okrągłego,
nakrytego dla trzech osób stolika.
– Uroczo tu – mruknęła.
– Jeśli lubi się ten styl – powiedział Simon, siadając obok niej.
– To dlaczego tu przyjechaliśmy? – spytała. W końcu, jeśli nie
odpowiada mu panująca tutaj atmosfera, mógł wybrać wiele innych miejsc.
– Żeby coś zjeść, jak przypuszczam – odparł, rozglądając się wokół.
– Ale to ty wybrałeś to miejsce. Jeśli ci nie odpowiada, to czemu to
zrobiłeś? – zaczynała się złościć. Przyszło jej na myśl, że Dennenberg się
mylił. Simon nie był oszustem. Był wariatem. Mocno ścisnęła torebkę,
gotowa natychmiast wstać i wyjść. Tymczasem Simon pomachał do kogoś.
Jeszcze tego brakowało! Umówił się z kimś oprócz niej. To świństwo.
Podniosła się gwałtownie, by wyjść, i stanęła jak wryta.
– Cześć. Przepraszam za spóźnienie.
Zdumiona pokręciła głową. Oczami wielkimi jak spodki wpatrywała się
w... Simona. To był sobowtór.
Rozdział 4
Zielone oczy Casey robiły się coraz większe. Spoglądała to w lewo, to w
prawo. Obaj mężczyźni różnili się tylko ubiorem.
– Was jest dwóch – stwierdziła w końcu z niedowierzaniem.
– Jak to zwykle bywa z bliźniakami – powiedział nowo przybyły. To był
on.
Rozpoznała głos, który szeptał jej wczoraj słodkie słówka.
– Simon? – spytała ostrożnie.
Skinął głową z uśmiechem i usiadł.
– Nie sądziłem, że będziesz tak zaskoczona. Ethanie... ? – zwrócił się do
brata.
– Powiedziałeś jej, że nie jesteś mną?
– Ta kwestia w ogóle nie była poruszana – odparł towarzysz Casey. Ale
uśmiechał się przy tym szeroko, wyraźnie zadowolony z żartu, którego był
autorem.
– Nigdy nie sprawdzam dowodu tożsamości, gdy spotykam się z kimś po
raz kolejny – rzuciła Casey lodowatym tonem. Co za drań! Przez całą drogę
śmiał się z niej. – Ale skoro już zrobiliście mi kawał... – powiedziała, jakby
zamierzała wstać i wyjść.
Simon chwycił jej dłoń. Tak. To na pewno był on.
– To nie był kawał, Casey. Przynajmniej nic o tym nie wiedziałem.
Powinienem był pamiętać, że Ethan lubi dowcipy. Przepraszam. To moja
wina.
Casey usiadła, trochę przestraszona, ponieważ Simon nadal ściskał jej
dłoń.
– No, już jest lepiej – powiedział, zaglądając jej głęboko w oczy. –
Przepraszam za spóźnienie. Zatrzymały mnie ważne sprawy.
Telefon od zaniepokojonego klienta – wyjaśnił.
To wystarczyło, by kiwnęła głową, przyjmując przeprosiny.
„Zaniepokojony klient" zaintrygował ją.
– Nigdy nie mówiłeś, że masz brata bliźniaka.
– Jeśli dobrze pamiętam – powiedział Simon, przyzywając kelnera –
nigdy nie pytałaś, czy u nas w domu jest jeszcze ktoś podobny do mnie.
Kelner zjawił się jak wyczarowany.
– Podobny do ciebie? – powtórzyła Casey ogromnie zdziwiona. – On
wygląda jak twoja dokładna kopia.
– Ściśle rzecz biorąc, to ja jestem jego kopią – powiedział Simon,
zamówiwszy czerwone wino. – Ethan jest starszy.
– O trzy minuty – dodał Ethan, nie odrywając oczu od jadłospisu.
– Hej – wykrzyknął nagle Simon – nie jesteś chyba jedną z tych
kolekcjonerek osobliwości, co?
– Jedyne, co zbieram, to monety – powiedziała Casey lodowatym tonem,
starając się pamiętać wymyśloną przez siebie historyjkę.
– No, to mam szczęście – rzucił dziarsko Simon.
To się jeszcze okaże, pomyślała Casey pociągając łyk wody.
Do stolika podbiegł kelner. Kieliszki z winem kiwały się niebezpiecznie
na tacy. Mimo iż bardzo starał się i spieszył, widać było, że pracuje tu od
niedawna.
– Nie pij wody – zalecił Simon – to jest dużo lepsze. – Podał jej wino.
– A może zwykle pijasz ten trunek – dodał Ethan, stukając lekceważąco
palcem w szklankę z wodą.
Casey poczuła się dotknięta. Było w głosie Ethana coś nieprzyjemnego i
nieprzyjaznego. Odwróciła się ku niemu gwałtownie, lecz Simon odezwał
się pierwszy:
– O rany, ależ wy, nowojorczycy, jesteście nerwowi.
– Po prostu nie lubimy, gdy ktoś drwi sobie z nas.
– Dość drwin – zarządził Simon. – Tylko łagodne kuksańce.
Nim jednak Casey zdążyła odpowiedzieć, usłyszała głośny łoskot
dobiegający z drugiego końca sali. Jej podejrzenia okazały się słuszne. Z
głupim uśmiechem na twarzy zagoniony kelner stał teraz nad stertą
potłuczonego szkła wymieszanego z kanapkami.
– Coś mi się zdaje, że trochę poczekamy, zanim dostaniemy coś do
jedzenia – powiedziała.
– Mogę czekać choćby wieczność – powiedział Simon, patrząc na nią
znacząco. Nagle poczuła, że twarz oblewa jej rumieniec.
– Ale ja nie mogę. – Ethan wyraźnie był bardzo głodny.
– Drzwi są tam, Ethanie – powiedział Simon łagodnie. – Nie będę
zatrzymywał cię tu wbrew twojej woli.
Casey uważnie przyglądała się obu braciom. Ethan wyraźnie miał chęć
opuścić restaurację, lecz coś go zatrzymywało. Ale co?
– Ta piękna dama mogłaby ruszyć do ataku, gdybym tylko odszedł –
powiedział.
– Nie będzie żadnego ataku – rzuciła Casey cierpko. Ethan był na pewno
uprzedzony do niej. – Mówiąc szczerze, nie lubię jeść obiadu pomiędzy
kserokopiami.
Simon roześmiał się głośno. Ethan nie.
– Hej, Ethanie, gdzie twoje poczucie humoru? – spytał Simon.
– W Houston – odparł Ethan ze śmiertelną powagą.
– Czemu więc tam nie wrócisz? – zapytała Casey słodkim głosem.
Wiedziała, że zachowuje się okropnie, ale uważała, że Ethan zasłużył sobie
na to.
– Set i mecz. Gra skończona! – wtrącił się Simon. Mimo uśmiechu w
jego głosie zabrzmiały twarde, kategoryczne tony.
– Zgoda – powiedziała Casey pogodnie.
– Za nas wszystkich – wzniósł toast Ethan.
Uśmiechnęli się. Dłoń Simona na jej dłoni pomogła Casey rozluźnić się
zupełnie.
Do stolika podbiegł kelner. Wydawało się, że spieszy się jeszcze
bardziej. Przed chwilą skończył usuwać ostatnie ślady katastrofy i teraz stał
przed nimi z notesem i długopisem, gotów udowodnić, że jest całkiem
opanowany.
– Czegóż sobie państwo życzycie? – sapnął, z trudem kryjąc drżenie
głosu.
– Mam nadzieję, że wasze ubrania łatwo się pierze – mruknął Ethan,
wstając.
– Wychodzisz? – spytała go Casey. Pomyślała, że powinna jednak
poznać obu braci. Być może to Ethan jest kluczem do rozwikłania skarg,
które napłynęły do jej biura. Ta wersja podobała się jej znacznie bardziej.
– Zostawiam was samych, zanim Simon do reszty połamie mi nogi.
Spojrzała na Simona z niedowierzaniem. Nie potrafiła wyobrazić go
sobie kopiącego kogoś pod stołem. On zaś, z niewzruszonym spokojem,
odezwał się pogodnie:
– No to cześć, Ethan.
Kelner stukał niecierpliwie długopisem w notes.
– Przyszli tu państwo, aby coś zjeść czy pogadać? – spytał niecierpliwie.
– Jedno i drugie – Simon uśmiechnął się łagodnie. – Na co masz ochotę?
– zwrócił się do Casey.
– Czy mam rozumieć, że dziś nie zamówisz nic dla mnie? – spytała
szczerze zdziwiona.
– To przez takie jak ty ruch wyzwolenia kobiet wciąż nie może się
rozwinąć – rzuci– la wrogo przechodząca obok, szykownie ubrana kobieta.
Casey mocno zacisnęła wargi, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
– No widzisz. Po prostu nie jesteś emancypantką... Zastanów się, co
powinnaś zrobić, żeby się nią stać.
– Możecie państwo zastanawiać się nad wieloma zagadnieniami, gdy
tylko powiecie mi, co chcecie zjeść – jęknął kelner niecierpliwie.
– Włoską zapiekankę z dużą ilością musztardy – powiedziała Casey,
składając kartę. Kelner wyrwał ją, jakby bał się, że może chcieć zamówić
coś jeszcze.
– A pan? – zwrócił się do Simona.
– To samo. Tylko bez musztardy.
Kelner spojrzał nań jak na przybysza z innej planety. Casey także nie
potrafiła ukryć zaskoczenia.
– Bez musztardy!? – wykrzyknęła.
– Czy to takie dziwne? – Simon pokręcił głową.
– Dziwne. Musztarda podkreśla smak potrawy – powiedziała. – Kiedy
byłam małą dziewczynką, robiłam sobie kanapki z musztardą.
– Opowiedz mi o sobie – poprosił. – Jaka była ta dziewczynka?
– Dotyk jego dłoni wprawił ją w niezwykłe zakłopotanie. Postanowiła
bardziej uważać na to, co mówi.
– Już nic więcej nie powiem. – Wbiła wzrok w blat stołu.
– Czy to znaczy, że ja mam mówić?
– W końcu jesteś jednym z bliźniaków. To musi być niezwykłe. Założę
się, że zawsze robiliście ludziom kawały.
– Wciąż gniewasz się na Ethana? – spytał Simon. – Prawdę mówiąc, ja
też jestem zaskoczony, że to zrobił. Zawsze był taki... nieśmiały. Gdyby nie
to, że jego żart dotyczy właśnie ciebie, byłbym nawet zadowolony, że
zdobył się na coś takiego.
– Może zareagowałam trochę zbyt ostro – wzruszyła ramionami – ale
naprawdę nie lubię, gdy ktoś wyśmiewa się ze mnie.
– Chciałbym zobaczyć kogoś wyśmiewającego się z ciebie.
– A twój brat?
– On nie naśmiewał się z ciebie. On po prostu... zabawiał się. –
Łagodnym ruchem odsunął z jej twarzy pukiel złotych włosów. – Ja mam
zupełnie inny zwyczaj bawienia się z kobietami – szepnął.
Doskonale wiedziała, o jakiej zabawie mówił. Wbrew protestom rozumu,
przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało. Zamilkli, patrząc sobie w oczy.
– To jest chyba jednak przedstawienie – odezwał się Simon
niespodziewanie.
Zaskoczona, podążyła za jego wzrokiem. Na środku sali ustawiona była
ogromna beczka z kiszonymi ogórkami. Wokół beczki uwijał się ich kelner,
usiłując bez skutku, jak się wydawało, coś z niej wyłowić. Sama beczka
przypomniała Casey sklepy z dzieciństwa. Ale to, co czuła, patrząc w
błękitnoszare oczy Simona, nie miało nic wspólnego z dziewczęcymi
przeżyciami.
– Ale będzie przedstawienie, jeśli ten biedak wpadnie do beczki –
powiedziała.
– Poczekaj – roześmiał się. – Chłopak da sobie radę. Jeszcze ma szansę.
Nigdy jeszcze nie spotkała kogoś równie spokojnego i pogodnego.
Oszukiwanie ludzi i wydawanie ich pieniędzy może być przyjemne,
pomyślała, próbując przypomnieć sobie, po co tu przyszła, i postępować
stosownie do tego. Było to jednak niezwykle trudne.
– Czy Ethan utrudnia ci życie? – spytała, patrząc na pędzącego w ich
kierunku kelnera.
– Nikomu nie pozwalam utrudniać mi życia – odrzekł Simon.
Zabrzmiało to bardzo wiarygodnie. Silny, dynamiczny, przystojny i
zamożny – spełniał wszystkie warunki, które w młodości matka określała
jako niezbędne dla idealnego męża. Czyż nie byłoby to wspaniałe, gdyby
zarzuty Dennenberga okazały się być nieprawdziwe? A co z pozostałymi
skargami, które leżą na biurku? pomyślała.
– To musi być bardzo poważny problem – wyrwał ją z zamyślenia głos
Simona.
Uświadomiła sobie, że wpatruje się w leżący przed nią ogromny kiszony
ogórek i obficie polaną musztardą zapiekankę.
– Tak – mruknęła i podniosła oczy. Napotkała badawcze spojrzenie
Simona i przestraszyła się.
– Czy masz jakieś znaki szczególne, dzięki którym mogłabym odróżnić
ciebie od Ethana? – wypaliła. Była to jedyna myśl, jaka w nagłej panice
przyszła jej do głowy.
– Żadnych. Oprócz tego, że jestem przystojniejszy. – Uśmiechnął się. –
Oczywiście – pochylił się ku niej – możesz sama ich poszukać. Mogę mieć
jakieś, o których nie wiem.
Żeby ukryć zakłopotanie, wbiła zęby w zapiekankę. Smakowała
cudownie. Mimo to nie usprawiedliwia to ceny, pomyślała. Zjadła następny
kęs. Uznała, że z pełnymi ustami nie naraża się na to, że znów powie coś
kompromitującego. Za to daje taką szansę Simonowi. Dobra robota,
pomyślała.
Simon zerknął na zegarek i Casey poczuła bolesne ukłucie żalu.
Nieważne, czy był oszustem, czy nie. W jego obecności czuła, że jej serce
bije mocniej, że świat jest piękniejszy. Głęboki ton jego głosu brzmiał jak
cudowna muzyka. Narkotyczna słodycz ust wprawiała w drżenie całe ciało.
Na samo wspomnienie minionego wieczoru rozkoszne ciepło wypełniało jej
duszę. Uczta, wspaniała uczta. Nawet bez musztardy, pomyślała i roześmiała
się cicho.
Simon uśmiechnął się także i wytarł serwetką kąciki jej ust.
– Umazałam się?
– Umazałam... To słowo zupełnie do ciebie nie pasuje – powiedział,
odkładając chusteczkę. – Gbybyśmy nie byli wśród ludzi, oblizałbym twoje
wargi.
Jej serce zabiło gwałtowniej. Fala gorąca rozlała się po całym ciele, aż
do koniuszków palców i piersi.
– Poczułem gwałtowny apetyt na musztardę – szepnął.
Gdzie był dotąd ten mężczyzna? W Houston, gdzie oszukiwał ludzi,
odezwał się przekorny duszek.
– Myślę, że powinniśmy się pośpieszyć – powiedział, ponownie patrząc
na zegarek.
– Kolejny klient? – spytała, myśląc z przykrością o zbliżającym się
rozstaniu.
– Nigdy, dopóki ty nie zechcesz kupić kilku moich monet.
– Muszę się nad tym zastanowić – odparła. Mogłabym kupić od ciebie
nawet Most Brookliński, gdybyś tylko chciał mi go sprzedać, pomyślała.
Wbrew temu, co powiedział, nie wyglądał na specjalnie
zainteresowanego sprzedawaniem jej monet.
– Mam bilety na poranek – powiedział.
– Na poranek? – zdziwiła się.
– Spektakl przedpołudniowy. Pomyślałem, że chciałabyś pójść do teatru.
Grają „Once More with Love". To jest komedia – dodał.
– Wiem – powiedziała machinalnie. Zwykle czuła się dotknięta tak
obcesowym traktowaniem. Dzisiaj sprawiło jej to prawdziwą przyjemność.
Cóż stało się z jej niezależnością?
– Nie lubię dramatów – powiedział.
– Chciałbym, by świat był jasny i wesoły.
– I żadnych zobowiązań. – Ciekawe, skąd jej to przyszło do głowy?
– Tylko wobec przyjaciół – powiedział.
– I ludzi, których sam wybiorę.
Zabrzmiało to jak ukryta obietnica. Simon był mistrzem w wyrażaniu
zawoalowanych propozycji. Bierz go, to mężczyzna dla ciebie, podpowiadał
jej wewnętrzny głos. Ale nie wiedziała, jak.
– Mam nadzieję, że lubisz komedie – powiedział nagle, choć wszystko
wskazywało na to, że był tego całkiem pewien.
– Czyżbyś utracił zdolność oceniania ludzi? – spytała. Wzięła do ust
kawałek ogórka i sok spłynął jej po brodzie. Nerwowo sięgnęła po serwetkę,
obiecując sobie w duchu, że nigdy więcej nie będzie jeść kiszonych
ogórków w obecności Simona. Ciekawe, ile razy jeszcze będziesz jadła z
Simonem? pomyślała sarkastycznie.
– Nie – powiedział stanowczo. – Lubisz komedie, szampana, włoską
kuchnię i romanse.
– I musztardę.
– I musztardę. – Uśmiechnął się. – Dla smaku – dodał.
– Dla smaku – potwierdziła. – Wygląda na to, że do czegoś cię
przyzwyczaiłam.
– Mam nadzieję.
– Jestem gotowa – powiedziała, rzucając serwetkę na leżący na talerzu
wielki ogórek.
– Myślałem, że lubisz ogórki – powiedział Simon. – Mamy jeszcze
trochę czasu.
– Jest zbyt duży jak dla mnie – potrząsnęła głową.
– Nie odezwał się, ale tajemniczy uśmieszek przemknął mu po twarzy.
Po chwili stał już obok Casey, podając jej rękę.
– W takim razie przespacerujemy się do teatru – powiedział.
Szła za nim do wyjścia. Mimo gwaru wokół słyszała stukot własnych
obcasów. Tak samo brzmią kroki szeryfa, który w samo południe idzie
rozprawić się z bandytami. I tylko wcale nie była pewna, czy wówczas, gdy
skończy się strzelanina, t& właśnie ona będzie zwyciężczynią...
Rozdział 5
To był wspaniały dzień.
Przedstawienie okazało się tak zabawne i pogodne, jak obiecywały to
recenzje, które Casey czytała. Nawet nie spostrzegli, gdy spektakl dobiegł
końca. Gdy opuszczali teatr, pomyślała, że teraz Simon zabierze ją do siebie.
On jednak zaproponował, by przed obiadem pozwiedzali trochę miasto.
Wjechali zatem na szczyt Empire State Building, by tam, z platformy
widokowej, podziwiać panoramę. Zakochana w Nowym Jorku Casey była
ciekawa, czy Simona także zachwycił urok miasta. On jednak patrzył tylko
na nią, chłonąc całkiem inne uroki.
Gdy już siedzieli w taksówce przebijającej się przez popołudniowy tłok,
by zawieźć ich na obiad do Rockefeller Center, poczuła ogromny głód.
– Postępujemy jak typowi turyści. – Rozglądała się po przeszklonej
restauracji.
– Czasem lubię zrobić coś typowego – powiedział z uśmiechem.
Na przykład uwodzić kobiety, pomyślała. Robisz to bardzo dobrze.
Bez powodzenia Casey próbowała zadać jakieś pytanie, które mogłoby
przybliżyć ją do wyjaśnienia sprawy oszustw. Nigdy rozmowa nie potoczyła
się tak, by mogła uczynić to w sposób naturalny, bez wzbudzania podejrzeń.
Dowiedziała się, że Simon lubi jeździć konno na oklep, że lubi spacerować
boso w wysokiej trawie i wstawać rano, by podziwiać wschody słońca.
Powiedział jej też, że wraz z Ethanem wcześnie zostali sierotami, że
wychowywał ich wujek Jack, który nie był prawdziwym wujkiem, lecz
przyjacielem rodziny. Serce jej się ścisnęło, gdy wyobraziła sobie małego
chłopca pozbawionego matczynej miłości.
Dowiedziała się też, że to właśnie wuj Jack założył kiedyś
przedsiębiorstwo, które teraz przekazał Ethanowi i Simonowi – jedynej
rodzinie, jaką miał.
– Jesteś gotowa na aukcję? – spytał Simon, gdy zjedli ogromny deser
lodowy.
Aukcja! Na śmierć o niej zapomniała. Z przerażeniem przypomniała
sobie, że minionej nocy powiedziała Simonowi, iż dziś właśnie licytowane
będą interesujące ją monety.
– Po winie i całym tym jedzeniu jestem taka zmęczona i rozleniwiona –
westchnęła, mrużąc oczy – że nie jestem pewna, czy zdołam myśleć o czymś
poważnym. Po raz pierwszy uprawiam maraton randek – dodała z
uśmiechem.
– Bardzo chciałbym robić z tobą różne inne rzeczy po raz pierwszy –
powiedział Simon. – Mam jednak wyrzuty sumienia, że to przeze mnie
tracisz aukcję.
– A ty wybierasz się tam? – spytała.
– Nie, jeśli tego zechcesz. Monety, które mnie interesują najbardziej,
będą licytowane jutro. Jesteś pewna, że nie chcesz iść? – zajrzał jej prosto w
oczy.
Problem polegał na tym, że nie wiedziała, jakie monety będą dziś
licytowane, i nie miała nawet pojęcia, jak się tego dowiedzieć. A nie mogła
przecież dopuścić do tego, by wziąć udział w aukcji takich okazów, których
cena najtańszego znacznie przerastałaby jej możliwości. Co robić? myślała
gorączkowo. Odpowiedź przyszła nagle.
– Jestem pewna – odparła. – Przypuszczam, że znacznie lepiej będzie,
jeśli tobie zlecę kupno monet dla mnie. Licytacje są takie stresujące, a ja nie
znoszę współzawodnictwa.
– To tak jak ja – mruknął. – Z przyjemnością poprowadzę twoje
sprawy... wszystkie. – Simon dał znak kelnerce.
– Czy podać coś jeszcze? – spytała. Była jeszcze bardzo młodziutka. I
bardzo zapatrzona w Simona. Kawa, herbata czy ja? pomyślała Casey ze
złością.
– Nie. Poproszę o rachunek – Simon obdarzył ją promiennym
uśmiechem. Casey poczuła ukłucie zazdrości. Nie miała jednak czasu na nic
więcej. Szła, prowadzona pod ramię, w kierunku wyjścia.
– Dokąd pójdziemy? – spytał.
– Może do mnie? – rzuciła nieśmiało. Wciąż szukała sposobu, by
spróbować zacząć choćby swoje dochodzenie.
– Wspaniale! – Jego oczy mówiły jeszcze więcej.
– Chyba nie będziemy szli pieszo? – Jej obolałe stopy miały już dość
spacerowania.
– Spacery dobrze ci służą – roześmiał się.
– Powinieneś kiedyś spróbować spacerować na wysokich obcasach –
mruknęła.
– Nie sądzę, by wysokie obcasy mogły mi w czymkolwiek przeszkodzić
– droczył się z nią. – Mogę nieść cię w ramionach – zaproponował – jeśli
jesteś zmęczona.
– Taksówka mniej rzuca się w oczy.
– Pani ma znowu rację. – Machnął ręką na mijającą ich taksówkę. Bez
skutku.
– Może na rogu będziesz miał więcej szczęścia – powiedziała, ruszając
wolno naprzód.
– Jakim cudem udaje im się unikać wypadków? – Simon z
niedowierzaniem spoglądał na morze samochodów posuwających się wolno,
zderzak przy zderzaku.
– To proste – odparła. – Posuwają się tylko o metr na godzinę. Może
jednak powinniśmy pójść piechotą? – Jej stopy zastrajkowały natychmiast.
– Nie ma mowy. Pani życzyła sobie jechać i pani pojedzie taksówką.
My, Teksańczycy, też potrafimy współczuć.
Machanie na taksówki nie dało efektów, więc Simon chwycił w końcu
dłoń Casey i siłą wcisnęli się do jednej z nich, stojącej akurat przed
czerwonym światłem.
Gdy wreszcie dojechali na miejsce, Casey była zupełnie wykończona.
– Może powinniśmy zmniejszyć nieco tempo naszego randkowego
maratonu? – powiedział Simon, przyglądając się jej z troską, gdy stanęli
przed drzwiami jej mieszkania.
– Mimo wszystko jestem trochę żwawsza, niż na to wyglądam –
powiedziała, wyjmując klucze. Ale naprawdę wcale nie czuła się żwawa i
rześka.
– „Żwawa" to nie jest odpowiednie słowo – powiedział, wchodząc za nią
do saloniku. Delikatne światło sprawiało, że było tam ciepło i przytulnie.
– Tak? – powiedziała, stając tuż przed nim. – A jakiego użyłbyś? – Choć
z natury nieśmiała, teraz pragnęła jego komplementów.
– Smakowita, to pierwsze, które przychodzi mi na myśl.
Zsunął z jej ramienia pasek od torebki, a ona poczuła nagle, jakby
rozebrał ją zupełnie. Pochylił się i pocałował koniuszek jej ucha. Rozkoszny
dreszcz przeniknął ją całą. Gwałtownie zrobiła krok do tyłu.
– A więc zajmiesz się kupnem monet do mojej kolekcji – powiedziała
odrobinę zbyt głośno. Włączyła lampę stojącą przy kanapie. Potrzebowała
więcej światła, jeśli chciała dowiedzieć się czegokolwiek.
– To moja praca – powiedział, siadając na kanapie. Nie potrafił jednak
ukryć zdziwienia, że w takiej chwili chciała rozmawiać o interesach.
– Nie obawiaj się – ciągnęła nerwowo, siadając na drugim końcu kanapy
– nie spodziewam się żadnych ulg tylko dlatego, że jesteśmy... przyjaciółmi.
– Nie umiała znaleźć właściwego słowa.
– Nie stosuję żadnych taryf specjalnych – powiedział powoli. – Wszyscy
moi klienci otrzymują towar najlepszy z możliwych.
– A wiedzą o tym? – Przed oczami stanął jej wygrażający pięściami
Dennenberg.
– Oczywiście! – Simon przysunął się do niej. – Dostaję wiele
podziękowań i pochwał.
– Będę o tym pamiętać – powiedziała.
– Cóż zatem zbierasz? – spytał, ale nie słychać było w jego głosie
wielkiego zainteresowania. Dużo bardziej interesował go jej kark, na którym
złożył właśnie delikatny pocałunek. Raz jeszcze zwalczyła pokusę i
odsunęła się trochę.
– Drobniaki. Zbieram małe i duże centy... jednocentówki – poprawiła
się. – Wszystko zaczęło się, gdy byłam jeszcze mała. Zbierałam pieniążki w
słoiku. Przydawały się, gdy grałam z bratem w pokera. Większość z nich,
oczywiście, przepadła. W końcu zaczęłam przyglądać się im, zwracać
uwagę na datę emisji i symbole mennic, i zanim się spostrzegłam, już mnie
to wciągnęło.
– Rozumiem, co masz na myśli. – Wcale nie była pewna, czy Simon
mówił o zbieraniu monet.
– Mama kupiła mi specjalny album i zaczęłam wypełniać go monetami.
Obiegowy– mi, rzecz jasna. Czasami szłam do banku, wymieniałam kilka
dolarów na rulony centów i wybierałam z nich takie, jakich potrzebowałam.
Potem uzupełniałam ruloniki i szłam do sklepu spożywczego. Tam
wymieniałam je na dolary, szłam do banku... i tak w kółko.
Simon śmiał się serdecznie.
– To ja miałem łatwiej – powiedział. – Wszystko mogłem obejrzeć,
zaglądając przez ramię wujkowi Jackowi.
– Czy ty także byłeś tak zaskoczony, gdy zorientowałeś się , jak bardzo
różnią się ceną monety obiegowe i te, które nigdy w obiegu nie były?
– Chyba nie. Docierało to do mnie powoli, stopniowo. Ale masz rację –
różnica jest ogromna.
– Zawsze obawiałam się, i obawiam się nadal, że stając się
kolekcjonerką z prawdziwego zdarzenia, narażam się na to, że mogę dostać
monetę dużo mniej wartą, niż za nią zapłaciłam. W końcu – wpatrywała się
weń uważnie, szukając jakiejś reakcji na jego twarzy – bardzo trudno
czasem rozpoznać, czy pieniądz był, czy nie był w obiegu.
Ku jej zdumieniu wydawało się, że Simon zgadza się z nią.
– Całkiem słusznie – powiedział. – Trzeba być ostrożnym, gdy w grę
wchodzą duże pieniądze. – Delikatnie głaskał ją po policzku. – Słusznie
robisz, powierzając mi swoje sprawy.
Tak właśnie powinien powiedzieć oszust, pomyślała. Jeśli zaś chciał ją
po prostu rozbroić – także postępował właściwie.
– W każdym razie – zaczęła drżącym z lekka głosem – udało mi się
zgromadzić wszystkie monety będące w obiegu od osiemnastego wieku.
Fascynuje mnie, gdy pomyślę, że którejś z nich mógł dotykać Jerzy
Waszyngton.
– Fascynujące – przyznał, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
– To jeszcze jedna zaleta zbierania monet używanych. Można dotykać
ich bez obaw, że stracą wartość. Bardzo lubię dotykać rzeczy, które lubię.
– Ja też. – Dojrzała błysk w jego oczach i nagle zrozumiała, że ogarnia ją
pożądanie. Z wysiłkiem odwróciła twarz.
– Ostatnio pomyślałam jednak – ciągnęła, – że może to być nie tylko
hobby, ale i niezła lokata kapitału. – Z coraz większym trudem dobierała
słowa. Simon siedział tak blisko, że ciepło jego ciała przenikało ją na
wskroś. Gdy mówiła, całował jej ramię – i zdawało się, że jej ubranie
topnieje jak lodowa mgiełka.
– Bardzo mądra z ciebie dziewczyna.
– Kolejny pocałunek. Kolejna fala gorąca.
– Ile pieniędzy chcesz zainwestować?
Powiedział to w taki sposób, że nie umiała ocenić, czy go to naprawdę
interesowało.
Może był aż tak sprytny?
– Och, jakieś czterdzieści... pięćdziesiąt tysięcy – usiłowała powiedzieć
to obojętnym tonem.
– To strasznie duża forsa – powiedział zaskoczony.
Mam cię! pomyślała. Ale czy była zadowolona?
– Czy ja wiem... – brnęła w kolejne kłamstwo. – Babcia zostawiła mi w
spadku dużo pieniędzy. Co prawda większość z nich mam dostać dopiero na
trzydzieste urodziny, ale już teraz odłożyłam ładną sumkę. A nie zamierzam
czekać z inwestycjami do trzydziestki – dodała, obserwując z niepokojem,
jak przyjął jej opowieść.
– No dobrze, zrobię, co w mojej mocy – powiedział.
Tego się spodziewałam, pomyślała smutno.
– Jestem znacznie spokojniejsza – powiedziała, sunąc dłonią po klapie
jego marynarki. – Zawsze bałam się, że ktoś sprzeda mi jakiś falsyfikat.
Słyszałam, że niektórzy handlarze umieją tak przygotować używane monety,
że tylko fachowiec potrafi odróżnić je od tych, które naprawdę nie były w
obiegu.
– Będziesz miała najlepsze okazy prosto z mennicy. – Ujął w dłonie jej
brodę i uniósł do góry. – Niech się pani nie lęka.
Dołożę wszelkich starań – dodał miękko.
W co się pakujesz, dziewczyno? pomyślała. U kresu tego
pseudośledztwa czeka cię tylko gorycz i rozczarowanie. Część jej duszy
mówiła, że powinna natychmiast wstać i wyrzucić go za drzwi. I to szybko.
Ale druga część krzyczała głośno: „Chwytaj okazję. Nie myśl o przyszłości!
Tacy mężczyźni nie spadają jak manna z nieba".
Po chwili było już za późno. Simon przerwał rozmowę, dając jej ustom
dużo ciekawsze zajęcie.
Całował ją! Simon Ashford dokonywał cudu zwykłymi pocałunkami.
Dennenberg, sfałszowane monety, kanapa... wszystko odpływało w nicość.
Casey czuła, że staje się inną osobą. Zostały z niej tylko rozedrgane kolana i
ręce obejmujące gwałtownie kark Simona, przyciągające go coraz mocniej,
mocniej...
– Znam cię dopiero dwadzieścia cztery godziny. – Po raz ostatni
spróbowała zaprotestować. Nim będzie za późno.
Trudno jednak mówić, gdy jego wargi ani na moment nie chciały
oderwać się od jej ust. Batalia przegrana bez jednego wystrzału, pomyślała,
zatracając się w pocałunkach.
Po chwili siedziała na jego kolanach w czułych objęciach. Jego usta
znaczyły rozkoszny szlak od jej brody do szyi i z powrotem. Powoli
docierały coraz niżej, pod bluzkę, która spadła z niej nie wiadomo kiedy.
Pocałunki ustały na chwilę. Simon ostrożnie rozpiął zapinkę w kształcie
kwiatka, zamykającą staniczek. Delikatny materiał zsuwał się wolno z
krągłych piersi.
Kolejne pocałunki parzyły rozpaloną skórę. Przerażająco wolno wargi
Simona krążyły od jednej piersi do drugiej, coraz niżej i niżej, aż w końcu
dotknął językiem sutek, prężących się pod wpływem pożądania. Zacisnęła
powieki, wsłuchana w rozkosz rozlewającą się w jej ciele.
Jeszcze. Jeszcze! Pragnęła go, jak nigdy nikogo. Zatracała się w
szaleństwie. Nie myślała o kłamstwach, o morzu kłamstw, których użyła. Do
diabła z nimi! Teraz liczył się tylko Simon. Pragnęła go. Jego czułych
dotknięć, posmaku nieba, rajskiej rozkoszy.
Zdarła z niego marynarkę. Przeszkadzał jej każdy skrawek dzielącego
ich materiału. Po chwili nie było już marynarki, koszuli... Były tylko pukle
jego włosów dotykające jej piersi i gorące usta pieszczące naprężone sutki.
Chciała całować go, pieścić... Cały świat ginął w ogarniających ją
płomieniach.
Palce Simona wsunęły się pod elastyczny pasek spódnicy, wolno
posuwały się w głąb, łaskocząc delikatną skórę na brzuchu. W
nieustępliwym marszu minęły pępek i po chwili dotarły do celu. Casey
westchnęła głęboko. Myśliwy osaczał swą ofiarę. Każdym ruchem zniewalał
ją coraz bardziej. Nie. Nie była zdobyczą. Pragnęła go, pełna oddania i
pożądania.
Uniosła biodra i spódniczka zsunęła się z niej z cichym szelestem. Simon
obsypywał pocałunkami każdy odkryty skrawek jej rozpalonego ciała.
Zsunął z niej majteczki, całując najpierw rozpaloną skórę przez cienki
materiał.
Znów był nad nią. Dotarł ustami do jej warg, całując w zapamiętaniu.
Drżącymi palcami Casey rozpięła pasek u jego spodni. Już było za późno.
Nie mogła już się wycofać, zatrzymać. Simon uniósł biodra i Casey
gorączkowo zsunęła z niego spodnie. Dygocząc cała, zdjęła z niego slipy.
Simon całował jej powieki, nos, czoło... w końcu znów usta. Coraz
zachłanniej, z rosnącym pożądaniem.
Po chwili kołysali się wspólnym rytmem, złączeni w jedno, rozpalone
ciało. Żar oblewał ją rozkosznymi falami. Z zaciśniętymi powiekami
rozpadała się, rozsypywała, ginęła w otchłani rozkoszy.
Rozdział 6
Wyszli z domu wcześnie rano. W lodówce Casey nie znalazło się nic, co
nadawałoby się na sobotnie śniadanie dla dwojga. Nie uczesany, a chyba i
nie myty od tygodni właściciel barku na rogu bez słowa podał im coś, co z
trudem przypominało zamówione przez nich potrawy.
– O czym myślisz? – spytał Simon, widząc grymas niezadowolenia na
twarzy Casey.
Nie potrafiła wyrazić słowami ogarniającego ją żalu. Pojutrze Simon
wyjedzie, wróci do domu. A dziś, zaraz po śniadaniu, zostawi ją, gdyż musi
spotkać się z kilkoma klientami. Spuściła głowę.
– O niczym – mruknęła. – Zastanawiam się tylko, ile lat ma to coś na
moim talerzu.
– Jest to bez wątpienia oryginalne danie – powiedział. – Może
pojedziemy na śniadanie do mojego hotelu? – spytał, spoglądając na
zegarek.
– Nie, nie. Ty spieszysz się, a ja tylko przeszkadzałabym ci –
powiedziała. W głębi – duszy miała nadzieję, że może zaproponuje jej udział
w spotkaniach z klientami. Dałoby to jej, jak sądziła, szansę wyjaśnienia
sprawy Dennenberga. No i mogłaby być z nim. Ale zaproszenia nie było.
– Nigdy mi nie przeszkadzasz – powiedział tylko.
Tak kończą się miłosne przygody, pomyślała.
Simon przyglądał się jej uważnie, wyraźnie o czymś rozmyślając. Casey
była przekonana, że szuka odpowiednich słów, by pożegnać się z nią,
rozstać na zawsze. Wypiła łyk mocnej kawy.
– Pojedź ze mną do Houston. Na tydzień – usłyszała. Zaskoczona, omal
nie zakrztusiła się kawą.
– Co powiedziałeś? – Oczy miała wielkie jak spodki. Nie wiadomo: od
kawy czy ze szczęścia. Tylko spokojnie, Casey, pomyślała.
– Pojedź ze mną do Houston. Na tydzień – powtórzył z uśmiechem,
który ogrzał jej serce. Z wrażenia nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało
jej słów. Simon pomyślał jednak, że jest to wahanie. Ujął więc jej dłoń i
powiedział:
– Wiem, że jest to propozycja trochę niecodzienna... Ale może
chciałabyś, jako moja przyszła klientka, zobaczyć, jak funkcjonuje moja
firma.
Fantastyczna okazja, pomyślała. Im bardziej pozna jego firmę, tym
lepiej. Im bliżej Simona, tym lepiej, dodało złośliwie jej drugie ja.
– Poza tym – ciągnął – nie zamierzam jeszcze pozwolić ci odejść.
Jeszcze! pomyślała. Ale za kilka dni, kto wie?
– Czy w ten sposób pozyskujesz klientów? – spytała z łobuzerskim
uśmiechem.
– Jak dotąd, nie – odparł – ale może to nie jest zły pomysł. Pogadam o
tym z Ethanem.
– Z Ethanem?
– Tak – skinął głową. – On jest szefem działu sprzedaży. W sprawach
papierkowych jest dużo bardziej kompetentny niż ja.
– Dlatego stroi sobie żarty z ludzi?
– Możesz wierzyć lub nie, ale przez większość czasu jest on najbardziej
zatroskanym człowiekiem na świecie.
– Doprawdy? A o cóż to musi on tak martwić się bez przerwy?
– O nic, co miałoby związek z tobą – rzekł Simon powoli. – Tylko o
interesy. No to jak, przyjedziesz? – spytał.
Ciekawe, czy nalega ze względu na nią, czy na pieniądze, które może na
niej zarobić?
– Oczywiście – odparła szybko. – Bardzo pragnę dowiedzieć się
wszystkiego o twoich interesach. Zaraz pójdę do domu zabrać książeczkę
czekową.
– Żebyś tylko zabrała siebie – powiedział na pożegnanie.
Wychodziła z baru z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku.
– Jak tam sprawa zamienionych monet?
Są jakieś postępy? Podobno w piątek jakiś wściekły naiwniak żądał
głowy Simona Ashforda?
Był piękny, poniedziałkowy poranek. Casey stała przed biurkiem
swojego szefa, Harolda Steele'a.
– Prawdę mówiąc, idzie mi całkiem nieźle – powiedziała przez ściśnięte
gardło.
– Pan Dennenberg, ten wściekły naiwniak, powiedział mi, że Sim... pan
Ashford jest w mieście. Spotkałam się z nim.
Spotkałam! Mój Boże. Na samo wspomnienie dreszcz przebiegł jej po
plecach. Wciąż czuła pieszczące ją dłonie.
Po pierwszej nocy wpadła w popłoch. Znała Simona w końcu dopiero
jeden dzień. Nigdy przedtem nie zdarzyło się jej coś podobnego. Nie
potrafiła wytłumaczyć sobie własnego postępowania. Wciąż słyszała głos,
który wołał: , , To jest ten mężczyzna!"
– Spotkałaś się z nim? – Oczy szefa zrobiły się wielkie jak talerze. –
Gdzie?
– W hotelu. Właśnie odbywa się tam aukcja monet. Pomyślałam sobie,
że byłoby dobrze, gdybym przyjrzała się mu z bliska – przygryzła wargi – i
akurat wpadłam na niego przed hotelową kawiarnią.
– I co? I co? – Zaintrygowany Steele aż uniósł się w fotelu.
– Po prostu porozmawialiśmy...
– Powiedziałaś, że jesteś z Wydziału Ochrony Klientów? – spytał ż
niedowierzaniem.
– Oczywiście, że nie – odparła pośpiesznie, lecz Steele wciąż przyglądał
się jej podejrzliwie. – Powiedziałam, że zajmuję się numizmatyką.
Zjedliśmy obiad i... Ashford zaprosił mnie do Houston na tydzień –
wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Szeroki uśmiech rozlał się po twarzy szefa. Rozsiadł się wygodnie i
zatarł ręce z zadowolenia.
– Wspaniale! – wykrzyknął. – Oczywiście – spoważniał nagle – jeśli
wpadniesz w kłopoty, to robisz to na własną odpowiedzialność. Pachnie mi
to podstępem.
Widziała, że szef jest śmiertelnie wystraszony. Marzył o awansie, o
lepszym gabinecie z dywanami i obrazami na ścianach, ale bał się, że
mógłby stracić to, co już osiągnął.
– Nie sądzę, by to była pułapka – powiedziała. – Jadę tam jako...
przyjaciółka. Pomyślałam, że na miejscu będę mogła dokładniej przyjrzeć
się jego operacjom.
– To jest w najwyższym stopniu niezgodne z przepisami – mruknął. –
Myślisz, że ci się uda? – spytał.
– Mam nadzieję.
Na co miała nadzieję, to już całkiem inna sprawa. Pragnęła, by okazało
się, że Simon jest niewinny.
– Dobrze. Bardzo dobrze. Są bowiem nowe aspekty tej sprawy.
– Czyżby? – poczuła nagły ucisk w żołądku.
– Proszę – podał jej plik kartek. – Świeżutkie nowiny – dodał z
uśmieszkiem, który zmroził jej krew w żyłach. – Wygląda na to, że firma
„Ashford & Ashford" może być także zamieszana w kradzież.
– Co? – krzyknęła, wyrywając mu papiery z ręki. Przebiegła wzrokiem
kolejne strony. Litery skakały jej przed oczami.
– Jedna z monet, którą sprzedali niedawno, pochodzi z ocenianej na pół
miliona dolarów kolekcji skradzionej kilka miesięcy temu. Do tej pory
mogliśmy mieć do czynienia z oszustwem w sprzedaży wysyłkowej. Teraz
to znacznie więcej. – Uśmiechnął się szeroko. – To może być niezły
początek. Gdybyś zdołała wrócić z dowodami oszustw i dodatkowo
zdemaskować Ashforda jako złodzieja, mógłbym niedbale rzucić te
dokumenty na stół w FBI, zanim skradzione monety zostaną wywiezione za
granicę.
– A jeśli on jest niewinny?
– Jeśli jest niewinny – rzucił krótko Steele, wyraźnie nie dopuszczając
takiej ewentualności – i potrafisz to dostatecznie udowodnić, uchronisz pana
Ashforda przed wizytą miłych chłopców z FBI. Jestem przekonany, że
któryś z tych nieszczęsnych frajerów – wskazał na leżące na biurku
dokumenty – poskarży się gdzieś wyżej, jeśli szybko nie wyjaśnimy tej
sprawy. Nie sądzę jednak, by pan Simon Ashford był niewinny –
rozchmurzył się.
Oszołomiona Casey wpatrywała się w trzymane dokumenty. Z trudem
próbowała zrozumieć, co tam napisano. Powoli podeszła do drzwi.
– Przywieź dowody! Dosyć dowodów, bym mógł go dopaść! – usłyszała
za sobą.
Dopaść go. Nie, to nie może być prawda! Człowiek, który jeszcze w
sobotę tulił ją, pieścił, miałby być złodziejem?
Stała na środku pokoju i zastanawiała się, które sukienki powinna
spakować.
– Co powinna zabrać Mata Hari? – mruknęła.
Trudna decyzja. Dużo łatwiej poszło z butami.
Jedna para na nogi, dwie do walizki, dwie zostają.
Kłopoty zaczęły się, gdy musiała wybrać nocną koszulkę. Przygryzła
wargę. Powinna chyba zabrać coś praktycznego. Gdyby zabrała tę w kolorze
morskim – pogładziła delikatny materiał – nie wyglądałaby w niej
przyzwoicie. Równie dobrze mogłaby zawinąć się w przezroczysty celofan.
Dużo lepsza będzie ta beżowa, z miękkiej flaneli. Już prawie wyciągnęła ją z
szuflady. W ostatniej chwili cofnęła rękę, wzięła tę morską i włożyła ją do
walizki. Całkiem zwariowałaś, Casey, pomyślała. Szybko dokończyła
pakowania. Zanim się rozmyśli.
Bardzo chciała jechać, ale też bardzo się bała. Najbardziej przerażała ją
myśl, że mogłoby okazać się, iż wszystkie oskarżenia były prawdziwe. Co
wtedy? Jak przyznać się przed samą sobą, że pokochała kanciarza?
Pokochała? Zastygła nad otwartą walizką. Rzeczywiście, była zakochana!
– A może to jest zwykły podstęp? Cóż w końcu stoi na przeszkodzie, by
okłamał cię we wszystkim! – głośno wyrzuciła z siebie dręczące ją
wątpliwości.
W ostatniej chwili okazało się, że z powodu natłoku spraw Simon nie
może przyjechać po nią. Taksówkarz, który wiózł ją na lotnisko
Kennedy'ego, był nowicjuszem i przez cały czas musiała wskazywać mu, jak
ma jechać. Z wielkim trudem, ale dotarli w końcu do celu. Głośno stukając
obcasami, z wyładowaną walizką, Casey podeszła do stanowiska biura linii i
odebrała zarezerwowany przez Simona bilet. W gęstniejącym tłumie
przepychała się do ruchomych schodów, rozglądając się nerwowo w
poszukiwaniu Simona. Jest! Dojrzała go siedzącego przy wyjściu.
– No, dotarłam wreszcie. – Ciężko opadła na fotel i odetchnęła głęboko.
– Widzę. Zamarła.
– Ethan.
– Doskonale. – Uśmieszek przemknął po jego twarzy. – Mało kto potrafi
rozróżnić nas, gdy jesteśmy osobno.
– Zdradziło cię przerażenie w głosie na mój widok.
– Przepraszam – uśmiechnął się.
– Nie przepadasz za mną, co? – spytała bez ogródek.
– Nic do ciebie nie mam, Tracey...
– Casey – poprawiła go.
– Mamy ostatnio bardzo dużo pracy i niepokoi mnie wszystko, co
mogłoby rozpraszać Simona.
Czy ona rozprasza Simona? To chyba raczej on ją.
– Postaram się rozpraszać go najmniej, jak tylko to będzie możliwe –
obiecała.
Ethan wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie wierzy jej
obietnicom.
– Simon nie pozwala zwykle, by kobiety przeszkadzały mu zbyt długo.
– Tak? – spytała, zastanawiając się, czy Ethan mówi prawdę, czy chce ją
tylko zniechęcić.
– Na pewno ma już niezłą kolekcję skradzionych serc kobiecych –
spróbowała zażartować.
Ethan spojrzał na nią badawczo.
– To znaczy, że twoje serce już skradł, tak? No cóż, nie będzie to
pierwszy raz, gdy coś ukradł – mruknął cicho.
Serce Casey przestało na chwilę bić. Słowa Ethana zmroziły ją. Co się za
nimi kryło? Czy była to aluzja? Złowroga cisza zawisła w gwarnej
poczekalni.
– Simon powiedział mi, że dostaniesz wielki spadek, gdy skończysz
trzydziestkę – odezwał się w końcu Ethan.
Jasne stało się, dlaczego Simon zajmował się klientami, a Ethan pilnował
papierów.
Wypowiedź Ethana była najbardziej nietaktowna z możliwych.
A więc, pomyślała Casey, Simon powiedział bratu o moim spadku. W
jakim kontekście? Nawet nie chciała o tym myśleć.
– Gdzie jest Simon? – spytała.
– Tutaj – usłyszała tuż obok jego ciepły głos.
Rozdział 7
– Wygląda na to, że już zawsze będę przepraszał za spóźnienia. – Simon
schylił się i pocałował ją. Szybko i namiętnie. – Tym razem Ethan nie
próbował udawać, że jest mną?
– Nie – potrząsnęła głową. – Wypytywał tylko o moje pieniądze.
Po raz pierwszy zauważyła na twarzy Simona grymas gniewu. Czy
dlatego, że Ethan wygadał się, czy też dlatego, że był niegrzeczny?
– Musisz mu to wybaczyć – rzekł sucho.
– Zarabianie i pomnażanie pieniędzy fascynuje go do tego stopnia, że
czasem zapomina o dobrym wychowaniu.
Przestraszyła się, że bracia pokłócą się z jej powodu. Z lękiem spojrzała
na Ethana.
– Może zachowuję się tak dlatego, że niegdyś żyliśmy w wielkiej biedzie
– powiedział. – Jeśli cię uraziłem, Tra... Casey, przepraszam.
Casey uśmiechnęła się szeroko.
– Byliście biedni? – spytała z niedowierzaniem.
– Bardzo – odparł Simon.
W tym momencie usłyszeli komunikat: „Pasażerowie lotu numer
piętnaście do Houston proszeni są do wyjścia numer trzydzieści jeden".
– To do nas – powiedział Simon, przerywając opowieść. – Resztę bagażu
już oddałaś? – spytał, podając jej ramię i podnosząc walizkę.
– To wszystko, co wzięłam – powiedziała, przekrzykując rosnący gwar
pasażerów. – Lubię podróżować swobodnie – dodała.
– Oto kobieta dla mnie – powiedział Simon do Ethana, uśmiechając się
wesoło.
– Bez wątpienia – odparł Ethan zimno.
Hałas i zamieszanie uniemożliwiły im dalszą rozmowę. Tak więc
dopiero w samolocie Casey mogła spróbować wrócić do przerwanej
opowieści Simona.
– Przebyliście bardzo długą drogę od całkowitej biedy – powiedziała,
rozglądając się wokół. W końcu lecimy pierwszą klasą, pomyślała.
– To prawda – powiedział Simon. – I już nigdy więcej nie chciałbym być
biedny.
– To oznacza nieustanną pracę – przypomniał mu Ethan.
Casey dostrzegła oskarżycielskie błyski w jego oczach.
– Nieustanna praca, bez odrobiny zabawy, Ethanie... – Simon urwał w
pół zdania. Zapiął swój pas i pochylił się nad Casey. Delikatnie musnął
palcami jej kolana, wywołując rozkoszne drżenie. Uśmiechnął się.
– Myślę, że ty bawisz się za nas dwóch – powiedział Ethan. – Któryś z
nas musi pracować – dodał.
– I wypadło na ciebie – roześmiał się Simon. – Daj spokój, Ethanie,
rozchmurz się. W przeciwnym razie Casey pomyśli, że wciąż tylko się
kłócimy. Zwykle – zwrócił się do niej – dogadujemy się wspaniale.
Jesteśmy bardzo do siebie przywiązani – powiedział z przekonaniem. –
Trochę dlatego, że jesteśmy bliźniakami, a trochę ze względu na to, że
zawsze, od najmłodszych lat, trzymaliśmy się razem.
– Wiele wycierpieliście – powiedziała Casey ze współczuciem.
– Na pewno tak – przyznał Simon. – Ale gdy jest się dzieckiem, nie
odczuwa się tego w pełni. Pozostaje tylko samotność, pewność, że twoi
najbliżsi nie wrócą. Ale byliśmy szczęśliwi.
– Bo mieliśmy wujka Jacka – dodał Ethan. – A on miał dużo
cierpliwości.
– Czy wuj nadal jest związany z waszą firmą? – spytała Casey.
– – Wujek Jack jest naszym doradcą. Ekspertem od jakości monet –
powiedział Ethan.
To może oznaczać, że to on właśnie podpisał świadectwa jakości monet,
które zakwestionował Dennenberg. Może to on jest winowajcą? pomyślała
Casey z nadzieją. Lecz Simon był przecież bardzo do niego przywiązany. Co
robić?
Opuszczanie samolotu w Houston było równie gorączkowe jak
wsiadanie w Nowym Jorku. Tylko znacznie większa liczba stetsonów wokół
i dużo więcej uśmiechniętych twarzy w otaczającym ich tłumie dowodziły,
że są jednak w innym mieście. Wyszli z budynku portu wprost w lejący się z
nieba żar. Casey przyszło nagle do głowy, że flanelowa koszula nocna
byłaby tu zbyteczna. Może okazać się, że i ta, którą zabrałam, będzie
nieprzydatna, pomyślała, śledząc kątem oka profil Simona. Jesteś tu, by
wyjaśnić fakty, a nie dla przyjemności, skarciła się w myślach.
– Tam jest – usłyszała głos Simona. Na podjeździe lśnił i przyciągał oczy
złotymi okuciami bieluteńki cadillac seville.
– Houstońska taksówka? – zagadnęła Ethana.
– Nasz samochód – odparł, wcale nie czując się rozbawiony.
Zaczęła wątpić, czy Ethan w ogóle ma poczucie humoru. Nie zdążyła
jednak nic powiedzieć, gdyż Simon już usadzał ją na tylnym siedzeniu i
siadając obok niej, powiedział do brata:
– Usiądź z przodu, obok Meynarda.
Okazało się, że Meynard jest nie tylko elegancko ubranym, ale także
bardzo sprawnym kierowcą. Po kilku minutach zatrzymali się na podjeździe
przed ogromnym, stylowym, białym domem z wielkimi kolumnami od
frontu.
– Czy to wasz dom? – spytała Casey.
– Tak.
W tym momencie drzwi otwarły się i drobny, przypominający
pluszowego misia mężczyzna wolno zaczął schodzić po schodach. To musi
być wujek Jack, pomyślała Casey.
– Może powinnam zamieszkać w hotelu w mieście – powiedziała
niezdecydowanie do Simona.
– Dlaczego? – spojrzał na nią rozbawiony. – Czy pomyślałaś, jak
musiałbym się trudzić, by dotrzeć w nocy do twojego pokoju? – dodał,
ściskając jej dłoń. – Wujek Jack nie gryzie. On mruczy. Pokochasz go na
pewno.
Wujek Jack stał u podnóża schodów i z niedowierzaniem kiwał siwą
głową.
– Aukcje zaczynają być coraz bardziej interesujące – powiedział,
przyglądając się Casey. – Chyba sam powinienem pojechać na następną –
zachichotał cicho.
– Wujku – powiedział Simon – to jest Casey Bennett. Zostanie u nas
przez kilka dni.
Jack ujął jej dłoń w obie ręce i przytrzymał przez długą chwilę. Miała
wrażenie, że taksuje ją wzrokiem, jak przez lata taksował monety. W końcu
uśmiechnął się serdecznie.
– Witaj – powiedział. Serdecznym gestem objął ją ramieniem. Był tylko
odrobinę wyższy od niej, ale przynajmniej dwakroć cięższy. Nie był otyły,
lecz grubokościsty i jak na swoje lata wyjątkowo silny. – Wejdź do domu i
rozgość się. Zaraz poproszę, by Juanita przygotowała twój pokój.
Powiedział to tak ciepło i naturalnie, jakby była długo oczekiwanym
gościem. Co powiedziałby, gdyby znał prawdę: że przyjechała tu na
przeszpiegi?
Bez słowa weszła do domu.
Rozmowa przy stole była serdeczna i wesoła. Jedzenie przygotowane
przez Juanitę – kobietę wiekową, lecz doskonale rządzącą całym domem –
było wyborne. A mimo to Casey nie potrafiła być całkiem swobodna.
Wciąż dręczyła ją świadomość, że przybyła tutaj w nieuczciwych
zamiarach. Czy jeśli okaże się, że Simon jest niewinny, będzie mógł
pokochać kogoś, kto go okłamał? A co będzie, jeśli jest winien? Czy potrafi
żyć ze złodziejem?
Po kolacji Simon wziął ją za rękę i wyszli na werandę.
– Jak tu spokojnie – powiedziała, patrząc w atramentowy mrok. – Nie
wiem, czy będę umiała zasnąć tej nocy – wyznała. Jest zbyt cicho.
– Naprawdę? – zdziwił się Simon. – Zamierzałaś spać tej nocy? – Wziął
ją w ramiona. Odwróciła się twarzą do niego. Poczuła, że nagle zaschło jej
w gardle. Całował ją raz po raz.
– Simonie, czy nie byłoby lepiej nie...
– protestowała słabo.
– Nie może być „lepiej nie" – powiedział. – Co się dzieje, Casey? Wciąż
cię dręczy, że znamy się tak krótko? Myślę, że dwoje ludzi nie może poznać
się lepiej niż my w sobotnią noc w twoim mieszkaniu.
– Pocałował jej jasne włosy.
– Nie, to nie to... – Głos Casey zadrżał lekko.
– A więc o co ci chodzi?
Nie znalazła odpowiedzi.
– Już wiem – powiedział z błyskiem w oku.
– Co wiesz? – spytała, bojąc się słów, które mogły paść.
– To przez to, co powiedział Ethan, tak?
Ethan powiedział tak wiele różnych rzeczy, że Casey nie wiedziała, co
Simon miał na myśli.
– Być może... – powiedziała ostrożnie.
– Wiesz, nie powinnaś tak myśleć – powiedział, wzdychając cicho i
ściskając jej dłonie.
Co myśleć?! Powiedz wreszcie, o co chodzi, pomyślała rozpaczliwie.
– Wcale nie interesuję się tobą ze względu na twoje pieniądze.
Dzięki Bogu! To o to chodzi, pomyślała z ulgą. Postanowiła jednak
trzymać się roli.
– No cóż – zaczęła – kobieta w mojej sytuacji musi być ostrożna...
– Czy uważasz mnie za łowcę posagów? – spytał.
– Pieniądz lubi pieniądz.
– Równie łatwo kocha się kobietę bogatą, jak i biedną – odrzekł z
przekonaniem.
Kocha się? Powiedział: kocha! Jej dusza zaśpiewała radośnie. Tylko
spokojnie, mówiła sobie, przecież masz zadanie do wykonania. Sytuacja
stawała się nie do wytrzymania. Najchętniej w ogóle przestałaby myśleć.
Simon przytulił ją mocno.
Postanowiłem zakochać się w bogatej kobiecie – mruknął, całując ją w
szyję.
Nie możesz mieć mi tego za złe.
Ale Casey mogła mieć mu za złe uczucia, które odebrały jej spokój,
które kazały jej kochać i obwiniać go jednocześnie.
Jednakże wszystkie rozterki topniały jak wosk pod wpływem ciepła jego
ust. Coraz bardziej pragnęła objąć go, pieścić...
Usłyszeli za plecami ciche kaszlnięcie.
– Przepraszam – powiedział Ethan – sądziłem, że Simon oprowadza cię
po posiadłości. Jak widzę, niewiele się pomyliłem.
Simon nie stracił dobrego humoru.
– Pójdziesz sobie, jeśli dam ci ćwierć dolara? – spytał, nie wypuszczając
Casey z uścisku.
– Nie można kupić mnie tak łatwo, Simonie – rzucił Ethan.
– Ale można cię przegonić – powiedział Simon twardo.
– Nie cierpię widoku krwi, zwłaszcza mojej. – Ethan cofnął się o krok,
podnosząc ręce. – Już sobie idę. Nie będę wam przeszkadzał.
– Myślę, że wszyscy powinniśmy już pójść do swoich pokoi –
powiedziała Casey, spoglądając na Simona. – To był bardzo męczący dzień.
– – Pamiętasz, co zdarzyło się, gdy poprzednio powiedziałaś, że jesteś
zmęczona? – Simon uśmiechał się, przytrzymując jej drzwi.
Zarumieniła się i szybko weszła do domu, unikając wzroku obu braci.
Gdy znaleźli się w środku, natknęli się na Jacka. Casey skorzystała z
okazji i zostawiwszy zajętych rozmową mężczyzn, ruszyła po niezwykle
długich schodach do swojego pokoju. W innych okolicznościach
zatrzymałaby się nie raz, by obejrzeć wiszące na ścianie stare fotografie.
Teraz jednak spieszyła się bardzo, uciekała, by zdążyć zamknąć na klucz
drzwi do sypialni. By zamknąć własne uczucia i pragnienia.
Z westchnieniem opadła na łóżko. Nie nadajesz się na Matę Hari, Casey,
pomyślała. Leżała wsłuchana we własny oddech. Była zmęczona, to prawda,
lecz to nie tłumaczyło dziwnego napięcia wszystkich mięśni.
Kąpiel. Gorąca kąpiel z dużą ilością piany, oto czego jej było trzeba. Ale
skąd wziąć płyn do kąpieli w domu zamieszkiwanym przez mężczyzn. Coś
jednak trzeba zrobić. Jeśli położy się w takim nastroju, na pewno nie potrafi
zasnąć.
W końcu zdecydowała się na gorącą kąpiel bez piany. Z westchnieniem
ulgi ułożyła się w wannie. Łagodnie poruszała dłońmi, by woda masowała
jej skórę. Wciąż nie była pewna, czy nie powinna wycofać się, zrezygnować
ze swojej misji. Kto wie, co będzie jutro?
– . Jutro będzie nowy dzień – powiedziała z uśmiechem.
Woda zrobiła się chłodna.
Powoli wstała i sięgnęła po granatowy ręcznik kąpielowy wiszący tuż
obok. Nie wycierała się. Owinęła się nim tylko, pozwalając wilgoci wsiąkać
wolno w delikatną bawełnę. Przymknęła oczy. Stała bez ruchu, prawie nie
oddychając, rozkoszując się spływającym na nią spokojem.
– Jesteś piękna! – usłyszała. Otwarła oczy i ujrzała stojącego tuż przed
nią Simona. A może to był Ethan? pomyślała z przerażeniem. Przy kolacji
obaj ubrani byli w dżinsy i niebieskie koszule.
– Zupełnie jak Wenus wychodząca z morza – usłyszała. Przerażona
gwałtownie cofnęła stopę i pośliznęła się. Chwyciła się brązowego kurka i z
trudem złapała równowagę. Nie spuszczała oczu z twarzy intruza, szukając
jakiegokolwiek znaku, wyjaśnienia... Jeśli jej obawy były słuszne, to było to
coś więcej niż kawał.
Rozdział 8
– Uważaj – zawołał Simon (a może Ethan?), wyciągając ku niej rękę.
Lecz ona cofnęła się.
– Co się stało? – Intruz był wyraźnie zaskoczony.
– Poczekaj na zewnątrz, proszę – powiedziała ostrym tonem.
Koniecznie musiała się ubrać. Jej żądanie stropiło go bardzo, lecz
posłusznie wyszedł z łazienki.
– Zamknij drzwi! – krzyknęła za nim.
– Psujesz całą zabawę – powiedział, lecz uczynił, co kazała.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, Casey wyskoczyła z wanny.
Zrzuciła ręcznik i włożyła wiszące obok nocną koszulkę i kaftanik.
– Też mi różnica! – mruknęła, zerkając do lustra. W tej chwili
pożałowała, że nie zabrała beżowej koszulki z flaneli. Położyła dłoń na
klamce, westchnęła głęboko i otwarła drzwi.
Intruz czekał, siedząc na jej łóżku. Wyglądał jak Simon, lecz wciąż nie
miała pewności, czy jest to na pewno młodszy z braci. Podchodziła doń
pełna obaw, jak do jadowitego węża. On zaś był bardzo zdziwiony. Ale też z
widoczną przyjemnością obrzucił wzrokiem jej całą sylwetkę. Casey
skrzyżowała ręce na piersiach.
– Jesteś wspaniała – powiedział, nadal nie patrząc na jej twarz. Casey
zapragnęła nagle mieć jeszcze więcej ramion. Ten głos brzmiał jak głos
Simona. Ale czy to naprawdę był on?
– Co ty tu robisz? – spytała podejrzliwie.
– Obsługa hotelowa – odparł. Opadł do tyłu, opierając się na łokciach.
– Niczego nie zamawiałam – próbowała grać na zwłokę.
– Wszystko na koszt firmy – powiedział, podnosząc się i ujmując ją za
ręce.
– To znaczy: co? – Rozglądała się wokół, szukając tego, co przyniósł ze
sobą. Ciepło jego palców wydawało się być znajome. Ale mogło to być
złudzenie. Musiała mieć pewność!
– Przyszedłem pomóc ci ułożyć się w łóżku. W nowym łóżku trzeba się
dobrze ułożyć.
Iskierki zamigotały w niebieskich oczach.
– . Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś Ethanem? – spytała zrozpaczona. –
Że to znów nie jest kawał?
Zrozumiał wszystko i zaniósł się głośnym śmiechem.
– Nie wolno żartować z moją dziewczyną, tak? – spytał.
– Nie jestem dziewczyną – daremnie próbowała uwolnić ręce z jego
dłoni. – Jestem kobietą.
– Oczywiście, jesteś – powiedział cicho, nie odrywając oczu od jej
piersi. – Wciąż nie masz pewności, że jestem Simonem?
Nerwowo potrząsnęła głową.
– No cóż – powiedział – powiedziałem ci już kiedyś, że nie mam
żadnych znaków szczególnych... Ale ty je masz – roześmiał się. – Widzę
pieprzyk na lewym policzku.
– Nie mam żadnego pieprzyka – odruchowo sięgnęła dłońmi do twarzy.
Rozbawiony, przyciągnął ją do siebie.
– Jest ledwie widoczny – powiedział.
– W każdym razie widoczny nie dla każdego.
Teraz wiedziała, że to był Simon. Westchnęła głęboko i z ulgą wsparła
głowę na piersi młodszego z braci, wsłuchana w kojące bicie jego serca.
– Biedna Casey – mruknął, głaszcząc ją po głowie. – Oglądanie mnie i
Ethana jednocześnie musiało być dla ciebie szalenie męczące. Ale daję ci
słowo, że Ethan nigdy nie próbowałby wśliznąć się do twojego łóżka, udając
mnie. Chociaż – podniósł jej brodę i spojrzał w twarz – rozumiem taką
pokusę. Ogromną pokusę.
– Simonie, ja... – Casey spróbowała zyskać trochę czasu, zapanować nad
sobą.
– Wiesz – ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa – w roku 1916
wybuchła wielka afera, gdy wypuszczono nową ćwierćdolarówkę.
Casey zesztywniała. Zamierza teraz mówić o monetach? pomyślała z
niedowierzaniem.
– Wytłoczono na niej Statuę Wolności z odsłoniętą prawą piersią. – Jego
dłoń wolno przesuwała się po prawej piersi Casey. – Podniósł się taki krzyk
i lament, że w następnym roku zakryli całkiem biedną niewiastę. Ale ja wolę
patrzeć na odkrytą pierś. – Powoli rozchylił poły kaftanika. – Jest coś
bardzo, bardzo podniecającego w oglądaniu tylko jednej – mówił, zsuwając
wolno ramiączko koszulki.
Delikatnie gładził obnażoną pierś, całował, aż dreszcz przeszył ciało
Casey.
– Przypomnij mi – wyszeptał, uwalniając drugą pierś z jakże
iluzorycznej zasłony, – żebym pokazał ci mój zbiór ćwierćdolarówek. Ta z
roku 1916 zajmuje w nim miejsce honorowe. – Centymetr po centymetrze
koszulka zsuwała się z ramion, aż spłynęła na biodra.
– Nie da się ukryć – powiedział, odsunąwszy się nieco i sycąc się jej
widokiem – że twoje piersi są o wiele piękniejsze.
Stała jak zahipnotyzowana, z kaftanikiem u stóp i koszulką zrolowaną
wokół bioder. Simon zbliżył się i odpiął spinkę na jej głowie.
Miedzianozłote pukle opadły na ramiona. Dostrzegła pożądanie w jego
oczach.
– Chodź – szepnął głucho. Uniósł ją i ostrożnie położył na łóżku. Nim jej
oszalałe serce zdołało znów uderzyć, był już przy niej, obsypując twarz
gorącymi pocałunkami. Każdy skrawek jej ciała rozpalał się pragnieniem.
Pożądanie rosło w niej jeszcze bardziej niż wtedy, gdy kochali się
pierwszy raz.
Wyciągnęła jego koszulę ze spodni i gorączkowo rozpinała guziki. Tak
bardzo pragnęła dotyku jego ciała.
Nie mogła poradzić sobie z guzikami koszuli Simona. •
– Zakleiłeś dziurki czy co? – mruknęła z gardłem ściśniętym żądzą.
Zaśmiał się cicho i szybko rozpiął guziki. Zsunęła z niego koszulę i
przywarła do gorącej piersi.
– Teraz moja kolej – powiedział Simon, pociągając zwiniętą na biodrach
koszulkę.
– Nie, jeszcze nie.
Wsparł się na łokciu z brwiami wysoko uniesionymi ze zdziwienia.
– Chyba trochę za późno na dziewiczy wstyd – droczył się z nią. – Inny
mężczyzna na moim miejscu wściekłby się chyba z powodu takiej odmowy.
– To nie jest odmowa. – Pełen miłości uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Ale
ty masz na sobie więcej niż ja – powiedziała. Przesunęła dłonią po jego
piersi i dotarła do zamka przy dżinsach. Gwałtowny skurcz przebiegł jego
ciało. Oczy rozjarzyły się pożądaniem.
– Cóż za dokładność – mruknął. – Więc rozbierz mnie – ponaglił.
Niewprawnymi ruchami Casey rozpięła pasek i, po krótkich zmaganiach,
guzik. Z wahaniem spojrzała mu w oczy.
– Dalej – odezwał się ledwo słyszalnie.
– Nie przerywaj!
Ujęła suwak w spocone palce i wolniutko pociągnęła w dół. Słyszała
tylko swój nierówny oddech i cichy zgrzyt rozpinanego zamka. Gdy była już
niemal przy końcu, odezwała się nagle, zaskoczona:
– Nie masz nic pod spodem!
– Nie widziałem potrzeby – odparł, unosząc biodra, by mogła dokończyć
dzieła.
– Teraz? – spytał, spoglądając na koszulkę.
– Teraz – szepnęła. Patrząc na jego zgrabne, wysportowane ciało czuła,
że pragnie – już tylko jednego. Ostatecznego zjednoczenia. Pragnęła
Simona.
Jednak, choć usunął już ostatnią przeszkodę, nie wykonał żadnego ruchu.
– Co się stało? – spytała.
– Jestem miłośnikiem sztuki – odparł. – Napawam się pięknym
widokiem.
– Piękniejszym niż ten na monecie z 1916 roku? – droczyła się.
– Znacznie piękniejszym – powiedział, zbliżając wargi do jej ust. –
Piękniejszym niż wszystko, co widziałem dotąd.
Porzucił usta – zbyt szybko – i rozpoczął szaloną podróż wzdłuż szyi,
piersi, pępuszka i dalej, do magicznego trójkąta. Krążył tam, całując raz po
raz, aż cichy jęk wyrwał się ze spieczonych warg Casey. Wplotła palce w
jego włosy i przycisnęła go do siebie z całej siły. Jego język krążył tam i z
powrotem, odbierając jej przytomność, oblewając żarem rozkoszy.
– Chodź! – Tylko jedno słowo wyrwało się z jej ściśniętej krtani.
Choć oszołomiona ekstazą, Casey widziała twarz Simona. Wsparty na
rękach zniżał się wolno. Tak wolno, że chciało się jej krzyczeć. Ruszyła mu
na spotkanie. Już! Teraz był jej.
Powoli jej oddech uspokajał się. Otwarła oczy i napotkała leniwe, pełne
zadowolenia spojrzenie Simona.
– Wciąż jeszcze potrzebujesz dowodu mojej tożsamości? – zażartował.
Jego palce nie przestawały krążyć po jej nagim ciele, docierając do
wszystkich zakamarków. Mimo wyczerpania poczuła, że znowu budzi się w
niej pragnienie.
– Być może – westchnęła leniwie. – Wiesz, dziewczyna zawsze musi być
ostrożna.
– Kobieta – poprawił ją. – Dziewczyna nie dałaby mi tego, co ty.
– O? – powiedziała niewinnym głosikiem, mrużąc oczy dla lepszego
efektu. – A cóż ci takiego dałam, łaskawy panie?
Simon odetchnął głęboko.
– Daj mi dziesięć minut, a przekonasz się – powiedział.
Casey pocałowała go w szyję, potem odrobinę niżej...
– Może być siedem minut – usłyszała. Przycisnęła go do siebie.
– Trzy? – zamruczał, gdy pocałowała koniuszek jego ucha.
– Och, do diabła z tym – objął ją mocno, pociągnął na poduszkę i
pocałował gwałtownie.
Światło dnia uparcie wciskało się jej pod powieki. W końcu otwarła
oczy. Przez chwilę gorączkowo próbowała uzmysłowić sobie, gdzie jest.
Zaraz jednak rozkoszne wspomnienia minionej nocy przywróciły jej spokój.
Z uśmiechem odwróciła się, lecz miejsce obok niej było puste. Uniosła się
na łokciach i rozejrzała po pokoju.
– Simon? – zawołała.
Cisza.
Gdzie on może być? pomyślała z niepokojem. Zegarek na nocnej szafce
wskazywał kwadrans po siódmej. Stwierdzając nagle, że jest bezgranicznie
zakochana, wstała z łóżka. Szybko, nie zwracając uwagi na leżącą na
podłodze nocną koszulkę, pobiegła do łazienki. Wymyła zęby, wzięła
prysznic i po pięciu minutach wróciła do sypialni, na wszelki wypadek
szczelnie owinięta ręcznikiem.
Spod ogromnego, stylowego biurka wyciągnęła walizkę. Rzuciła ją na
łóżko i robiąc sobie wymówki, że nie rozpakowała jej poprzedniego dnia,
szybko wybierała ubranie.
Miała nadzieję, że Simon nie wyszedł jeszcze z domu. Wiedziała
przecież, że Ethan bardzo nalegał, by wcześnie pojechali do biura. Czy
spieszyła się tak, bo chciała ujrzeć go jeszcze, zanim wyjdzie, czy może
dlatego, że chciała zrealizować swój plan?
Ale jaki plan? Nic nie przychodziło jej do głowy, nie miała żadnego
pomysłu. Westchnęła ciężko. Co będzie, jeśli Simon jest niewinny? A co,
jeśli jest winny?
Ubrała się szybko i zrobiła delikatny makijaż.
I co teraz? pomyślała stojąc przed lustrem. Niech się dzieje, co chce.
Gwar głosów narastał, gdy schodziła po schodach. Kierując się nim,
odnalazła drogę do jadalni. Weszła do dużego, utrzymanego w złotej tonacji
pokoju. Przy stole, po obu stronach Jacka, siedzieli Ethan i Simon.
Natychmiast rozpoznała, który z nich to Simon.
– Dzień dobry wszystkim – powiedziała. – Czy mogę się przyłączyć?
– Jak najbardziej, jak najbardziej – powiedział Jack serdecznie,
wskazując jej miejsce obok Simona. – Właśnie pytałem Simona, co się z
tobą dzieje.
Wyglądało na to, że zdążyła na sam początek śniadania.
– Juanita! – Jack krzyknął przez ramię w kierunku otwartych drzwi. –
Pani będzie jadła śniadanie teraz.
Po chwili służąca położyła przed Casey kompletne nakrycie.
Zdezorientowana dziewczyna patrzyła na wielką ilość potraw stojących na
stole.
– Uważam, że dzień trzeba zaczynać solidnym posiłkiem – powiedział
Jack, jakby czytając w jej myślach. Jego talerz całkowicie potwierdzał te
słowa. – Kiedy wziąłem do siebie tych chłopców, byli strasznie chudzi. A
teraz? Proszę, jak świetnie wyglądają, nieprawdaż?
– To prawda – powiedziała Casey, unikając wzroku Jacka i uśmieszku
Simona.
– ' Powinniśmy się pośpieszyć – odezwał się Ethan.
– Praca nie zając, nie ucieknie – powiedział Simon leniwie. – Kilka
minut nie zrobi różnicy, a dzięki temu bez pośpiechu zjesz śniadanie.
– Bardzo długo nas tu nie było – przypomniał Ethan. – Jack powiedział,
że Palmer odszedł trzy dni temu. Dodaj do tego nieobecność Lily i będziesz
miał niezły galimatias.
Casey z uwagą przysłuchiwała się rozmowie.
– Macie kłopoty? – spojrzała na Simona.
– Niezupełnie – odpowiedział.
– Niezupełnie? – warknął Ethan. – To jak nazwać brak połowy
personelu? Nie było żadnego powodu, by Palmer odszedł bez uprzedzenia –
powiedział gniewnie do Jacka. Ten wzruszył tylko ramionami. Widać było,
że do wszystkiego w życiu podchodzi spokojnie.
– Kto wie? – powiedział. – Cieszę się, że wróciliście. To dla mnie
wystarczająco dużo, bym miał przejmować się chorobą Lily.
– Czy powiedziała, jak długo jej nie będzie? – spytał Simon.
– Między jednym a drugim atakiem kaszlu zdołała wykrztusić, że nie
będzie jej przez tydzień.
– Tydzień! – jęknął Ethan. – Jak mamy przez cały tydzień dać sobie radę
bez sekretarki?
– Nic trudnego – powiedział Simon. – Zadzwonimy do którejś z agencji i
wynajmiemy sobie jakąś na ten czas.
– Umiem pisać na maszynie – odezwała się nagle Casey.
Trzy pary oczu spojrzały na nią zaskoczone.
Rozdział 9
– To prawda – powiedziała Casey. – Nie jestem może doskonałą
maszynistką, ale nieźle sobie radzę.
– Nie mogę prosić cię o to. – Simon pokręcił głową.
– Wcale nie musisz mnie prosić – odparła, starając się nie nalegać zbyt
natarczywie. Przecież trafiała się jej właśnie idealna okazja zorientowania
się, na czym polega specyfika działania firmy i znalezienia potwierdzenia
niewinności Simona... albo jego winy. – Sama się zgłosiłam. Z chęcią wam
pomogę. A poza tym obiecałeś pokazać mi, jak działa twoja firma,
pamiętasz?
– Nie – Ethan potrząsnął głową. – To nie jest dobry pomysł.
Casey spojrzała nań zaskoczona. Sądziła, że on właśnie poprze ją
pierwszy. Sekretarka za darmo! Może jednak jest coś, co chciałby ukryć,
pomyślała. Spojrzała na Simona i Jacka.
Jack wzruszył ramionami.
– Czemu nie – powiedział. – Zawsze uważałem, że życie jest ciekawsze,
gdy się coś robi, niż gdy tylko siedzi się na tyłku.
– Spojrzał, czy Casey nie poczuła się dotknięta.
– A ty, Simonie? – spytała, nie zwracając uwagi na grymas na twarzy
Ethana. Ostatecznie to Simon był prezesem firmy.
– Nie mogę zagonić cię do roboty, gdy obiecałem ci przyjemne
wakacje... – mówił wolno, rozważając sprawę – ale rzeczywiście
potrzebujemy pomocy.
– Poza tym stale będziemy razem. – Casey pośpiesznie próbowała
rozwiać resztki jego wątpliwości. – Ty będziesz pracował, a ja dowiem się
czegoś o monetach.
– Przywiozłeś wspaniałą dziewczynę, Simonie – odezwał się Jack,
klepiąc ją po plecach. – Wszystkie te sympatyczne zbieraczki, które dzięki
tobie poznałem, nie dorastają jej do pięt. Szczęściarz z ciebie!
– Wiem – powiedział Simon cicho, spoglądając na Casey.
Nie mówiłbyś tak, gdybyś znał prawdę, pomyślała.
– Jeśli pozwolicie – powiedziała, wstając – pójdę po torebkę. Nie
możecie spóźnić się do pracy z mojego powodu.
– Nie dokończysz śniadania? – spytał Jack.
– Nie mam apetytu, gdyż jestem zbyt podniecona – odparła, kręcąc
głową. – Wiesz, to jest pierwszy dzień w nowej pracy – dodała z
szelmowskim uśmieszkiem.
Wychodząc, usłyszała głos Ethana:
– Nadal uważam, że nie należy łączyć interesów z tak zwaną przyjaźnią.
– Ależ ona nie stała się od razu wspólniczką, Ethanie – odparł
zirytowany Simon.
Biuro firmy „Ashford & Ashford" mieściło się na ósmym piętrze
dwunastopiętrowego nowoczesnego wieżowca w samym centrum Houston.
– To chyba zupełnie nowy budynek? – spytała Casey, rozglądając się po
holu.
– To prawda – odparł Simon. « – Urzędujemy tu dopiero od trzech lat.
Przedtem firma mieściła się w sympatycznym domku na przedmieściu. Tam
zaczynał swoją działalność wujek Jack. Oczywiście, trzydzieści lat temu
tamta okolica była znacznie przyjemniejsza niż dziś. To był zasadniczy
powód przeprowadzki. A poza tym solidna firma musi mieć odpowiednią
siedzibę, jeśli nie chce stracić klientów – dodał, otwierając drzwi i
wpuszczając Casey do środka.
– Znaleźli się w przytulnej, ze smakiem urządzonej poczekalni.
– Moim zdaniem – wtrącił Ethan – dawne biuro było dużo lepsze. I tak
większość naszych transakcji załatwiamy za pomocą poczty. A listonosz nie
potrzebuje tych wszystkich drogich ozdóbek.
– Mówisz jak sknera – rzekł Simon.
– Może – odparł Ethan, otwierając drzwi za sobą. – Sknera jest jednak
dziś bardzo zajęty – dodał, znikając w swoim gabinecie.
– On naprawdę złości się, że ja tu jestem – powiedziała Casey ze
smutkiem.
– Nie zwracaj na niego uwagi. – Simon przytulił ją mocno. – On nie
potrafi zaprzyjaźnić się z ludźmi.
– Zaprzyjaźnić!? Wygląda raczej na to, że najchętniej udusiłby mnie –
westchnęła.
– Firma wiele dla niego znaczy. Podejrzliwie przygląda się każdemu
nowemu pracownikowi. W rozmowach potrafi być bardzo zasadniczy. Być
może dlatego – powiedział z namysłem – Palmer odszedł tak nagle. Ethan
jest strasznym tyranem, dopóki nie przekona się do kogoś. Proszę, oto twoje
stanowisko pracy – wskazał biurko zawalone stosem druków i nie otwartych
kopert.
– Od jak dawna twojej sekretarki nie ma w pracy? – spytała.
– Wujek Jack mówił, że od piątku. Czyli od tygodnia po naszym
wyjeździe do Nowego Jorku. Dlaczego pytasz?
– To zawsze tak wygląda? – wskazała stertę listów.
– Prawie zawsze.
– Teraz rozumiem, czemu Ethan niepokoił się nieobecnością Lily w
biurze. Tutaj potrzeba całej armii sekretarek. Czy to są zamówienia?
– Większość. Musisz przejrzeć to wszystko i posegregować. Osobno
zamówienia, osobno pisma, które powinny trafić do księgowości. Przyślę ci
później Ginny do pomocy.
– Ginny?
– Ginny jest naszą księgową. Pracuje za trzech i Ethan bardzo ją lubi.
– Ja myślę – mruknęła, wpatrując się w stertę pism na biurku.
– Żałujesz, że się zgłosiłaś?
– Och, nie! – odparła może trochę zbyt szybko, zbyt nerwowo. – Wciąż
liczę na lunch z szefem – uśmiechnęła się do niego.
– Nie ma sprawy! – Pocałował ją. Mocno.
Casey siedziała bez ruchu, póki Simon nie zniknął za drzwiami swojego
gabinetu. Wtedy dopiero zaczęła rozglądać się wokoło.
Otwarła kolejno wszystkie szuflady. Lily była bez wątpienia osobą
niezwykle pedantyczną. Wszędzie panował idealny porządek. Ołówki, taśma
klejąca, nożyczki, spinacze... wszystko w osobnych przegródkach,
poukładane.
Co chcesz znaleźć? spytała samą siebie po następnych trzech
kwadransach, które spędziła, rozcinając koperty i sortując listy. Oprócz
ośmiu zamówień na konkretne monety było tam wiele faktur z załączonymi
czekami. Na całkiem niemałe kwoty. Wyglądało, że firma „Ashford &
Ashford" naprawdę nieźle prosperuje.
Otwarła kolejną kopertę i przebiegła wzrokiem treść listu. Poczuła nagły
skurcz w żołądku. Była to skarga Dennenberga! Zdziwiła się nawet, że
wysłał on coś jeszcze do firmy, skoro zwrócił się do jej Wydziału. Okazało
się jednak, że list był wysłany dwa tygodnie wcześniej. Poczta obiecuje
doręczenie przesyłki bez względu na deszcz czy śnieżycę, pomyślała, ale nie
gwarantuje terminowości.
Postanowiła, że ten list pokaże Simonowi później, by zobaczyć jego
reakcję. Wierzyła, że może to jej pomóc. Przynajmniej zawodowo, bo w
sprawach osobistych nic to prawdopodobnie nie zmieni. Kochała Simona
bez względu na to, czy był zamieszany w jakieś nieuczciwe machinacje, czy
nie. Wiedziała, że pozostanie z nim na zawsze... jeśli on będzie
kiedykolwiek miał na to ochotę.
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Gwałtownie uniosła
głowę i napotkała wzrok Ethana.
– Widzę, że naprawdę jesteś zapracowana – odezwał się.
– Czytałam właśnie waszą ofertę. Są tu naprawdę interesujące monety –
powiedziała szybko.
– To prawda. Kupiliśmy kilka wspaniałych okazów na ostatniej aukcji –
dodał z kamienną twarzą.
– Tak? – niezręcznie próbowała podtrzymać rozmowę. – Myślałam, że
Simon kupił tylko dwie monety.
– To było drugiego wieczoru, kiedy, jak sądzę, poznał ciebie. Obaj
kupowaliśmy monety dzień wcześniej... i podczas dwóch ostatnich
wieczorów.
Podszedł do stojącej w kącie szafy i pociągnął górną szufladę. Ani
drgnęła. Wyraźnie skrępowany, wydobył z kieszeni klucz.
– Simon kupuje na aukcjach monety dla swoich klientów, ja zaś dla
swoich – dodał, przerzucając papiery w szufladzie.
– I nie ma konfliktów między nami – po– wiedział Simon wchodząc. –
Dręczysz naszą nową sekretarkę?
Położył dłoń na jej ramieniu, a Casey odruchowo przytuliła się do niej.
– Tylko trochę ją denerwuję. Chyba jestem zbyt podobny do ciebie.
– Masz szczęście – uśmiechnął się Simon.
– Jak leci? – zwrócił się do Casey.
– Jest dużo pism do działu finansowego – wskazała na jeden stos. – A to
są zamówienia.
– Świetnie. Zamówienia są źródłem dochodów. Czy masz jakieś
życzenia? – spytał miękko.
– Nic nie przychodzi mi na myśl – odrzekła.
– Niezwykła kobieta – mruknął Ethan znad sterty papierów. – Niczego
nie chce!
– Przejrzyj to – Simon podał mu plik zamówień. – Przydasz się do
czegoś, jeśli się tym zajmiesz.
Ethan wyszedł, mrucząc coś pod nosem.
– Na jakiś czas mamy go z głowy – powiedział Simon. – Zajmiemy się
teraz twoją edukacją.
– Czym?
– Twoją edukacją – powtórzył z uśmiechem. – Powiedziałaś kiedyś, że
chcesz zainwestować w monety, pamiętasz?
Skinęła głową niepewnie.
– Pomyślałem, że mogłabyś chcieć zobaczyć zawartość naszych sejfów
w banku.
Jest tam kilka naprawdę ciekawych monet, które chciałbym ci pokazać.
Zalecał się pająk do muchy, pomyślała.
– Ale ja nawet jeszcze nie skończyłam sortowania poczty – uśmiechnęła
się blado.
– To może poczekać do jutra – machnął ręką. – Powiem Ethanowi, żeby
przysłał tu Ginny. Ona to skończy – powiedział, wchodząc do gabinetu
Ethana. Casey skorzystała z okazji i szybko wsunęła do torebki list
Dennenberga.
– Załatwione – rzucił Simon.
Wyszli, trzymając się za ręce.
Kobieta prowadząca ich przez bankowe korytarze uśmiechała się
promiennie. Zatrzymali się przed stalowymi drzwiami. Urzędniczka włożyła
w otwór swój klucz, Simon zrobił to samo ze swoim. Szczęknęły rygle. Po
chwili wybrane przez Simona kasety stały na stole w maleńkim pokoiku.
– Jeśli będą państwo czegoś potrzebowali, proszę zadzwonić –
powiedziała kobieta, wychodząc.
Zostali sami.
– Czuję się, jakby zamknięto mnie w pudełku – mruknęła Casey.
Simon ustawił przed sobą kasety i mały neseser, z którym przyjechał, i
zastygł w bezruchu.
– Zupełnie jak w wehikule czasu, prawda? – odezwał się. –
Prawdopodobnie pozwoliliby nam siedzieć tutaj, jak długo zechcielibyśmy.
– Położył ręce na jej ramionach.
– Czy mam zadzwonić po pomoc? – spytała.
– Nie potrzebujesz pomocy – szepnął jej do ucha. – Sama świetnie sobie
radzisz.
– Robisz to ze wszystkimi sekretarkami?
– Tylko z tymi pięknymi, o płomiennorudych włosach. – Musnął
językiem koniec jej ucha.
– Miałeś mnie edukować, pamiętasz? – szepnęła.
– Taaak. Już jesteś przygotowana do doktoratu – pocałował jej kark.
– Jeśli ktoś tu nagle wejdzie... będzie... straszny wstyd. – Z trudem
wymawiała słowa, gdy delikatnie pieścił jej piersi.
– Nie mam się czego wstydzić. – Spojrzał jej w oczy. – Ale masz rację.
Jeszcze jeden słodki pocałunek i ten stół znalazłby zupełnie nieprzewidziane
zastosowanie – mrugnął szelmowsko.
– Musisz być bardzo zabawny na prywatkach – odrzekła, odsuwając się
trochę. Z trudem chwytała oddech. Simon tylko się uśmiechał.
– Otwórz to – wskazała neseser. – Już nie mogę się doczekać.
– Ja też. – Powiedział to w taki sposób, że na pewno nie miał na myśli
monet.
– A więc, proszę – z namaszczeniem otwarł walizeczkę.
Zamigotało jej przed oczami. Monet było tak wiele, że nie wiedziała
wprost, na co patrzeć najpierw.
– Na aukcji w Nowym Jorku – zaczął Simon – wystawiono na sprzedaż
wspaniałe okazy pół – i ćwierćdolarówek. Nawet te najstarsze, złote. Tę
złotą monetę kupiłem dla klienta tego wieczoru, gdy byliśmy razem.
A tę ćwierćdolarówkę z roku 1808 zamierzam włączyć do mojej
prywatnej kolekcji – mówił, przekładając pieczołowicie monety do
bankowych kaset. Upewniwszy się, że jej nie nudzi, mówił dalej z wyraźną
przyjemnością. A Casey słuchała go z zainteresowaniem, pełna podziwu dla
jego wiedzy.
– Zaczekaj tu chwilę – powiedział po pewnym czasie, naciskając
przycisk dzwonka.
Drzwi otwarły się niemal natychmiast i Simon wyszedł z urzędniczką.
Wrócił po chwili, niosąc kolejne, ogromne kasety. Powtórzyło się to jeszcze
pięć razy i trwało ponad godzinę.
– Jak możesz się w tym połapać? – spytała Casey, gdy neseser był już
całkiem pusty.
– Wszystko jest dokładnie skatalogowane i sfotografowane.
Kasety wróciły na swoje miejsce, dwa klucze szczęknęły w zamkach.
– Sfotografowane? – spytała Casey, gdy wychodzili z banku. Zbliżało się
południe.
– To jedno z zadań Ethana. Robi zdjęcia do naszej kartoteki, a także
rozsyła je do pism i magazynów. – Chyba pójdziemy na lunch –
zaproponował po chwili. Casey uświadomiła sobie, że przecież nie zjadła
śniadania.
– Czy jednak nie powinniśmy wrócić do biura? Ethan zachowywał się
tak, jakbyśmy opuszczali tonący statek.
– On zawsze tak się zachowuje. Statek nie zatonie do naszego powrotu.
A jakiż może być pożytek z umierających z głodu marynarzy?
Rozdział 10
Wyglądało na to, że nie będą się spieszyć. Casey postanowiła zatem
wypytać Simona o szczegóły działalności firmy. Liczyła na to, że zasypany
lawiną pytań powie coś, co pomoże jej wyjaśnić wątpliwości.
– Mówiłeś, że macie katalog wszystkich waszych monet – powiedziała,
gdy siedzieli już wygodnie na miękkich, obitych skórą fotelach w zacisznej i
eleganckiej restauracji.
– Bez niego w ogóle nie moglibyśmy pracować. Widziałaś nasz depozyt
bankowy. Bez katalogu nigdy nie wiedzielibyśmy, gdzie co się znajduje. Ja
przygotowuję opisy, a Ethan fotografie – wyjaśnił Simon.
– Jakie opisy? – spytała, spuszczając wzrok na szklaneczkę z koktajlem.
– Charakterystyki każdej monety. Jej znaki szczególne, informacje, czy
była w obiegu, czy nie, ewentualne uszkodzenia lub skazy. W ten sposób
możemy dokładnie poinformować naszych klientów, co otrzymują.
– Czy ty osobiście dokonujesz także klasyfikacji i wyceny? – zapytała.
W gardle zaschło jej nagle.
– Robimy to wspólnie z wujkiem Jackiem i Ethanem. To niełatwe
zadanie, a oceny poszczególnych eksponatów potrafią czasem różnić się
nawet bardzo znacznie. Ale najtrudniejsze jest stwierdzenie, czy moneta jest
fabrycznie nowa, czy też używana. A w takich przypadkach różnica ceny
może być astronomiczna.
Casey popatrzyła nań badawczo. Ciekawe, czy zdarza ci się czasem
pomylić się troszeczkę i sprzedać klientowi monetę drożej, niż powinieneś?
pomyślała. Przypomniała sobie list Dennenberga, który miała w torebce.
– Musi ci to zabierać mnóstwo czasu – stwierdziła.
– Wcale nie. Jest jeszcze wiele innych spraw, które mnie zajmują.
Oszukiwanie ludzi, pomyślała z goryczą.
– Na przykład? – spytała.
– Strasznie jesteś ciekawska – roześmiał się. – Dla mnie poproszę o stek
– zwrócił się do kelnerki. Casey kiwnęła głową.
– Dwa steki – dodał, zamykając kartę.
– Na czym skończyliśmy? – spytał, gdy kelnerka oddaliła się.
– Mówiłeś o tym, co cię zajmuje.
– Tak, jest tego naprawdę sporo. Przygotowuję i wysyłam klientom
broszury informacyjne. Są tam najnowsze informacje o eksponatach, ale
także wykaz posiadanych przez nas monet wraz z ich opisami i zdjęciami.
To pomaga ludziom podjąć decyzję.
Przyciąga także nowych klientów.
Oczyma wyobraźni Casey zobaczyła Dennenberga. Zawierzył
renomowanej firmie, i co?
– Prawdę mówiąc, te prospekty to dziecko Ethana. On je wymyślił i
poświęca im wiele uwagi.
– A co ty robisz? Poza zjednywaniem sobie klientów za pomocą
prospektów, oczywiście.
– Przeważnie to, czego nie lubię – uśmiechnął się. – Napijesz się
jeszcze? – spytał, widząc przed nią pusty kieliszek.
Czemu nie? pomyślała. Może whisky rozwiąże Simonowi język?
– Moim głównym zadaniem jest bywanie na aukcjach – ciągnął,
rozmówiwszy się z kelnerką. – Jeżdżę po całym kraju i dzięki temu
doskonale orientuję się w cenach.
Wraz z Ethanem bywamy na wszystkich licytacjach. Czasem, żeby kupić
coś dla siebie, częściej w imieniu któregoś z klientów.
To w tej pracy lubię najbardziej. To trochę tak, jakby ktoś płacił mi
jeszcze za to, że jadę na wakacje i robię to, co lubię najbardziej.
Casey poczuła, że jego noga dotyka jej łydki, i całą siłą woli
powstrzymała się, by nie okazać, że to jej się podoba.
– Niedługo wyjeżdżamy z Ethanem do Europy na coroczny rekonesans.
Pojechałabyś z nami?
– Jasne! – krzyknęła radośnie, choć wcale nie była pewna, czy znając
prawdę, Simon zechce ją ze sobą zabrać. – Ale o jaki rekonesans chodzi?
– Poszukujemy amerykańskich złotych monet, które poprzez banki
trafiły do Europy. Poza tym mamy już rozległe kontakty w tej branży i
myślimy o poszerzeniu naszej oferty o europejskie monety ze złota. Ostatnio
coraz więcej ludzi zaczyna interesować się nimi. To właśnie w tej branży
jest takie fascynujące – interes ciągle kwitnie i rozrasta się.
– Bardzo kochasz tę pracę, prawda?
– Nie wyobrażam sobie, bym miał robić cokolwiek innego. Ale słowo
„kocham" tu nie pasuje. Zostawiam je na szczególne okazje.
Popatrzyli sobie w oczy. Poczuła rozkoszne mrowienie w całym ciele,
ale list Dennenberga ciągle ją niepokoił. Simon nie dostrzegł jednak jej
zmieszania.
– Pomówmy zatem o twoich inwestycjach – ciągnął. – Uważam, że
powinnaś zastanowić się, co interesuje cię najbardziej, i poświęcić się tylko
temu. Ja na przykład przepadam za pięciocentówką z głową Indianina.
Nazywają ją Buffalo Nickel.
– Tak, widziałam ją – wtrąciła.
– To jedyna prawdziwie amerykańska moneta – powiedział, w skupieniu
krojąc podany właśnie stek.
Nie rozumiem. Casey pokręciła głową.
– Czy inne monety nie są produkowane tutaj?
– Owszem, ale ja mam na myśli projekt... styl.
– Przecież na wielu pieniądzach użyto motywów indiańskich głów.
– To prawda, lecz tylko przy projektowaniu tej monety wykorzystano
jako model prawdziwego Indianina. Do wszystkich innych pozowali Azjaci
w pióropuszach albo były to swobodne fantazje znudzonych artystów.
Projektant Buffalo Nickel namówił do współpracy trzech ostatnich wielkich
wojowników z tamtych lat, którzy uczestniczyli w wielkiej rewii
poświęconej historii Dzikiego Zachodu.
– A co z bizonem? Czy on też jest wytworem fantazji? – roześmiała się,
krojąc mięso.
– Właśnie, że nie. To był twój krajan z Nowego Jorku. Nazywał się
Czarny Diament i żył w nowojorskim zoo. Było to wówczas jedyne
bezpieczne miejsce, gdy było się bizonem. Całe stada padały, zabijane dla
przyjemności przez myśliwych. Niestety, Czarny Diament nie pożył zbyt
długo.
Dwa lata po wybiciu monety z jego podobizną, zginął w rzeźni.
– Nigdy nie sądziłam, że nowojorczycy aż tak głodowali.
– W 1915 mięso bizona było na Wschodzie prawdziwym rarytasem. Tak
czy owak, wybity w 1913 pieniążek stał się symbolem ginącego Dzikiego
Zachodu i bizonów.
Casey słuchała w milczeniu. Historia opowiadana w ten sposób była
fascynująca.
Jedząc, rozmawiali o inwestowaniu w monety. Im bardziej słuchała
Simona, tym bardziej rozumiała, czemu tak wielu ludzi szuka pomocy w
wyspecjalizowanych firmach handlowych. Wiedza potrzebna w tych
sprawach była ogromna... tak jak i ryzyko. Bezpieczniej było zaufać
fachowcowi.
Gdy syci i zadowoleni popijali kawę, Casey uznała, że pora wrócić do
spraw Dennenberga.
– Omal nie zapomniałam! – wykrzyknęła nagle, podając list Simonowi.
Gdy czytał, przyglądała mu się uważnie.
– Znowu ten nudziarz – mruknął, składając list i wsuwając kopertę do
kieszeni. Siedział nieruchomo, nic nie mówiąc.
– Często dostajesz takie listy? – spytała, siląc się na obojętność.
– Każda praca ma blaski i cienie. – Wzruszył ramionami. – Od czasu do
czasu dostajemy listy z reklamacjami. Ostatnio nawet chyba trochę więcej –
przyznał.
– Tak? – wydawało się jej, że Simon potrafi odczytać wszystkie jej
myśli. – I co z nimi robisz?
– Zwykle nic – odparł wymijająco. – Jeśli ktoś nie odeśle monety w
okresie gwarancyjnym, to jest to już jego problem. Dajemy naszym klientom
cztery tygodnie gwarancji. Ale, jak już mówiłem, klasyfikacji i wyceny
dokonujemy we trzech. A wuj Jack jest wybitnym znawcą. Mamy bardzo
mało zwrotów. Nie widzę żadnego powodu, by zmieniać wycenę tylko
dlatego, że jakiś wariat ma zastrzeżenia do egzemplarzy kupionych pół roku
wcześniej.
– A co będzie, jeśli jakiś wariat uzna, że został oszukany na dwadzieścia
pięć tysięcy dolarów?
Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Czyżby coś podejrzewał? Gra z nią w
kotka i myszkę?
– Myślisz o tym liście? – spytał.
Skinęła głową.
– Nie uzna – powiedział z przekonaniem w głosie, zamykając sprawę.
Lecz Casey wcale nie czuła się przekonana. Wiedziała, że jeśli szybko
nie znajdzie dowodów niewinności Simona, do akcji wkroczy FBI.
Ukradkiem spojrzała na jego twarz. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z
grożącego mu niebezpieczeństwa. Nie dostrzegła jednak żadnych oznak
zdenerwowania. Czyżby był tak pewny siebie? Czy uważał, że wszystko
można załatwić dzięki urokowi osobistemu? Ale przecież to nie była tylko
sprawa Dennenberga. Napłynęły jeszcze inne skargi. Były w końcu
ukradzione monety sprzedane przez jego firmę! Czy jest możliwe, by Simon
był aż tak naiwnym głupcem? Rozum podpowiadał, że nie, a serce błagało o
jakieś inne rozwiązanie.
Gdy wrócili do biura, Ethan wchodził właśnie do swojego gabinetu.
Ostentacyjnie spojrzał na zegarek i popatrzył na nich z wyrzutem.
– Czy nie wydaje ci się, że nasz szef jest straszliwym służbistą? –
powiedział Simon do Casey.
– W końcu naprawdę długo nas nie było – odparła.
– Ach tak, bronisz go teraz – roześmiał się. – Rób tak dalej, a staniesz się
ulubienicą Ethana.
Szczerze wątpiła, czy Ethan mógłby ją polubić.
Do końca dnia, ilekroć Ethan zjawił się w pobliżu, nie mogła oprzeć się
wrażeniu, że przygląda się jej uważnie. Widać było, że jej obecność
przeszkadza mu. Nie wiedziała tylko, dlaczego.
Dzień minął. Casey udało się zamienić po kilka słów z kilkoma
pracownikami, pogawędziła z Ginny z księgowości... i nic nie odkryła.
Nadal nie było żadnego śladu.
– Nie jesteś zbyt zmęczony? – spytała Casey, gdy Simon powoli rozpinał
zamek jej sukienki. Minęła już druga i spodziewała się, że natychmiast po
powrocie do domu Simon pójdzie spać. On tymczasem odprowadził ją do
pokoju z niepokojącym błyskiem w oku.
Gorąca fala oblała jej ciało.
– Nigdy nie jestem zbyt zmęczony – mruknął, pozwalając sukience
opaść na podłogę. Nie wiadomo kiedy jego koszula była już rozpięta i gdy
przytulił Casey do siebie, poczuł napór jędrnych piersi.
– Mmmm. – Pomruk zadowolenia przeraził Casey. – Prawdę mówiąc,
ktoś musi pomóc mi rozluźnić się. – Jego oddech łaskotał jej szyję.
– A więc teraz jestem środkiem nasennym, tak? – drażniła się z nim,
robiąc krok do tyłu. Wplotła palce w jego włosy. – Może powinniśmy
sprzedawać mnie w małych buteleczkach? Zbilibyśmy fortunę. Jedna dawka
gwarantuje natychmiastowy sen.
– Nie. – Wodził dłońmi po delikatnej skórze jej piersi, rozpalając ją
coraz bardziej. – Na etykietce powinno być napisane: „Do wyłącznego
użytku Simona Ashforda. Dotykanie wzbronione pod karą śmierci".
Czy to oznacza, że chciałby mieć ją na zawsze? Nie wystarczyło jej
czasu, by rzecz całą rozważyć.
Kochali się długo, zapamiętale. Gdy późną nocą Simon usnął, Casey
opadły wątpliwości. Pełnym miłości gestem pogłaskała go po głowie,
szukając ukojenia. W co ja się wpakowałam? myślała. Czy w ogóle możliwe
jest rozwikłanie tego łańcucha kłamstw, który sama uplotłam? Oddałaby
wszystko, gdyby mogła cofnąć swoje spotkanie z Dennenbergiem. Dlaczego
życie jest takie skomplikowane?
– Cholera! – mruknęła z wściekłością.
– A to pech – usłyszała głos Simona.
– Pracownicy nie powinni oglądać śpiącego szefa.
– Ja nie jestem twoją pracownicą – przypomniała mu. Jestem
ochotniczką.
– To może masz ochotę na coś innego?
– spytał, unosząc się na łokciu.
– Och, Simonie – roześmiała się – robiliśmy to już dwa razy.
– Masz umysł buchaltera – westchnął żałośnie. – Cóż – usiadł przed nią
– ja nie śpię.
– To prawda.
– I ty nie śpisz.
– To prawda.
– Czas jest zbyt cenny, by go marnować.
– Jestem pewna, że Ethan przyznałby ci rację.
– Pozwólmy Ethanowi spędzać noce po swojemu – powiedział,
pociągając ją na poduszki.
– Większość ludzi sypia w nocy. – Za– chichotała, gdy końcem języka
połaskotał ją w pępek.
– Większość ludzi nie ma takiej kobiety przy sobie. – Kontynuował
podniecającą wyprawę ku szczytom rozkoszy. Bezwiednie uniosła biodra,
wychodząc mu naprzeciw. Cichy jęk wyrwał się z jej gardła, gdy Simon
dotarł do celu. Gorący oddech rozpalał ją z każdą chwilą. Oddychała
nierówno, przyciskając go do siebie z całej siły.
– Jeszcze... – Czy to naprawdę jej głos? Czy można krzyczeć, mając
gardło wysuszone żarem? Wygięta w łuk, chłonęła rozkosz, jakiej nigdy
dotąd nie zaznała... i jakby nigdy więcej nie miała jej zaznać, gdy Simona
już przy niej nie będzie. Objął jej biodra i całował, całował...
Uniosła powieki i napotkała jego spojrzenie.
– Nadal chcesz spać? – spytał, przysuwając się i całując ją w usta.
– Nigdy nie powiedziałam, że to ja chcę spać. Powiedziałam, że
większość ludzi śpi o tej porze.
Patrząc na jej nagie ciało, drażnił sutki piersi, aż stały się twarde jak
kamyki.
– Czy chcesz, żebym usnął? – spytał.
– Nie ośmielisz się! – Jęknęła, gdy poczuła na sobie jego ciężar.
Gorączkowo szukała jego ust, spragniona słodyczy pocałunków. Odpływała,
zapadała w otchłań rozkoszy... Tylko gdzieś daleko, na skraju ciemności,
czaił się strach.
Dwa dni później, po południu, Simon wszedł do biura i usiadł na biurku.
– Gnieciesz dokumenty – powiedziała Casey.
Uniósł się i wyciągnął spod siebie stos zamówień.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytała.
– Wiele rzeczy. – Pogłaskał ją po policzku. – Coś, co byłoby fascynujące
i wyuzdane. Pomówimy o tym później. Przyszedłem przekazać ci
zaproszenie.
– Już to zrobiłeś.
– Nie o to chodzi, rozpustnico! – roześmiał się. – To zaproszenie na
przyjęcie.
– Ależ ja nie mam w co się ubrać – jęknęła.
– To może być całkiem interesujące – stwierdził Ethan, który był w
wyjątkowo dobrym humorze.
– Powiedz to raz jeszcze, a na pewno nic nie wyjdzie z naszego przyjęcia
– ofuknął ją Simon.
– Coś mi się zdaje, że nie mam żadnych – szans. – Casey spoglądała to
na jednego, to na drugiego.
– To prawda, moja droga – Simon pocałował ją w czubek głowy. – A
wracając do twoich obaw, to organizujemy tylko towarzyskie spotkanie.
Kilku kolekcjonerów monet przybędzie z żonami, żeby pochwalić się
swoimi sukcesami.
– Jeśli sądzisz, że to wędkarze przodują w opowiadaniu
nieprawdopodobnych historii, to musisz posłuchać rozmów numizmatyków
– powiedział Ethan. – A co to jest?
– Spojrzał na stos papierów leżący przed Casey.
– Zamówienia.
– Daj mi je – westchnął ciężko, wyciągając rękę. – Czy dałeś ogłoszenie
do gazet w sprawie kogoś na miejsce Palmera?
– zwrócił się do Simona, kierując się do swojego gabinetu.
– Ukazało się dziś rano, Ethanie – zawołał Simon. – Wujek Jack
powiedział, że chętnie ci pomoże, jeśli nie możesz dać sobie rady.
Ethan bez słowa zamknął za sobą drzwi.
– Czy on zostaje? – spytała Casey, idąc za Simonem do wyjścia.
– On nie cierpi zostawiać nie dokończonych spraw. Często zdarza mu się
siedzieć tutaj nocami.
– Tobie się to nie zdarza – powiedziała. I nie było to pytanie.
– To prawda. Są sprawy, które zajmują mnie bardziej.
– Na przykład: przyjęcia?
– Na przykład: ty – wcisnął guzik windy – i to, ile razy będziemy kochać
się tej nocy.
Weszli do windy, przywitani karcącym spojrzeniem jakiejś starszej,
poważnej kobiety. Casey zgromiła go wzrokiem, lecz Simon ciągnął dalej:
– Stanę się roztrzęsionym staruszkiem wcześniej, niż sądzisz, albo umrę
w twym łóżku z uśmiechem na twarzy.
Kobieta odwróciła się, zgorszona.
Casey ubrała się w koktajlową sukienkę – jedyną, jaką ze sobą wzięła.
Miała nadzieję, że będzie to naprawdę skromna impreza. Miała jednak
kłopoty z umalowaniem się. Nie mogła się skoncentrować i wciąż zamiast
cieni na jej policzkach pojawiały się sińce.
Denerwowała się coraz bardziej. Czas płynął nieubłaganie, a ona,
zamiast szukać dowodów niewinności Simona, idzie na przyjęcie.
Próbowała tłumaczyć sobie, że i tak niewiele zdołałaby zdziałać, bo przecież
Ethan został w biurze. Tłumaczyła sobie, że jutro nadrobi zaległości. Ale nie
była tego pewna.
Rozdział 11
Przyjęcie było wspaniałe. Nadspodziewanie szybko Casey znalazła
wspólny język z przyjaciółmi Simona. Ich swobodny styl bycia i wielka
życzliwość sprawiły, że pozbyła się skrępowania. Bawiła się wybornie.
Od dłuższego czasu dręczyła ją świadomość, że jej pobyt u Simona
nieubłaganie dobiega końca i jeśli nie zdarzy się jakiś cud, już niedługo
wszczęte zostanie formalne śledztwo przeciwko Ashfordom. Wieść o tym
natychmiast rozejdzie się wśród zbieraczy i nawet gdyby Simon był
niewinny, lada chwila może stać się bankrutem. A przecież może być
oszustem.
Bawiąc się z przyjaciółmi Simona, zapomniała na krótko o dręczących ją
troskach. Lecz gdy wrócili do domu, niepokój powrócił ze zdwojoną siłą.
Była już bardzo bliska zrobienia tego, co powinna była uczynić na samym
początku – powiedzenia Simonowi całej prawdy. Lecz tak bardzo przerażały
ją ewentualne tego konsekwencje, że słowa uwięzły jej w gardle. Zacisnęła
tylko usta i korzystając z tego, że wujek Jack zagadnął Simona, wolno
ruszyła po schodach. Próbowała zachować w pamięci jak najwięcej
szczegółów tego pięknego domu, wiedząc, że już wkrótce znowu będzie
siedzieć za swoim biurkiem w Nowym Jorku. Koniec wakacji. Koniec
marzeń. To był tylko sen, pomyślała. Książęta nie żenią się z prostymi
dziewczynami.
– Książę! – mruknęła do siebie. – Być może książę złodziei.
A przecież nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Kochała Simona bez
względu na jego profesję. Niedbale rzuciła sukienkę na pobliskie krzesło. W
ten sam sposób potraktowała rajstopy i bieliznę.
– Sądzisz, że zechce cię, gdy się dowie, że go szpiegowałaś? – szepnęła
do swego odbicia w wielkim lustrze.
Okryła się błękitnym obłokiem nocnej koszulki i weszła do łóżka. Nie
mogła powstrzymać łez. Była taka nieszczęśliwa.
– Czemu jesteś taka smutna? Gniewasz się, że kazałem ci czekać? –
usłyszała nagle głos Simona. – Zaraz to naprawię. Obiecuję.
– Przyglądał się jej z zachwytem. Uniósł jej głowę i spojrzał prosto w
oczy. – A cóż to?
Płakałaś? – Usiadł tuż przy niej i zapytał miękko: – Co się stało?
W odpowiedzi potrząsnęła tylko głową, nadal nie mając dość siły, by
wyznać mu prawdę.
Wziął ją w ramiona i pocałował. Delikatnie muskał jej wargi i szyję, aż
poddała się, otwarła jak rozkwitający kwiat.
– Co się stało? – powtórzył – Tęskniłam za tobą – szepnęła, odwracając
głowę.
– Jesteś bardzo zagadkowa, Casey Bennett. Wujek Jack ostrzegał mnie
zawsze przed takimi kobietami. – Przesypywał między palcami kosmyki jej
włosów.
– Trzeba było zostać z nim tam, na dole. – Pocałowała go.
– Do diabła z tym! – mruknął.
Casey zrozumiała, że im bardziej będzie kochać go teraz, tym bardziej
będzie cierpieć później. Brakło jej jednak sił, by się powstrzymać. Wszystko
było nieważne. Liczyła się tylko ta noc...
Simon uniósł się trochę, by wziąć ją w objęcia, lecz ona, nie odrywając
się od jego warg, potrząsnęła przecząco głową.
– Nie? – Spojrzał na nią zaskoczony.
– Jeszcze nie. Najpierw musimy pozbyć się tego – powiedziała,
zdejmując z niego marynarkę.
– Ty rozpustnico. Interesuje cię tylko moje ciało – powiedział z
udawanym oburzeniem.
– To fakt. – Rozwiązała mu krawat i rzuciła go za w ślad za marynarką.
Patrząc mu prosto w oczy, rozpięła koszulę i wolno zsunęła ją z jego ramion.
Przytuliła się do nagiej piersi Simona.
– Jeszcze nie – szepnęła, gdy znów zamknął ją w ramionach. Głaszcząc
go delikatnie, wsunęła dłonie za pasek.
– Nie znałem cię takiej – szepnął głucho.
– Przecież wcale mnie nie znasz. – Powoli przesunęła się i przycisnęła
piersi do jego pleców.
– Chciałbym poznawać cię przez całe życie.
Odpięła klamrę paska. Simon jęknął cicho. Po chwili znowu klęczała
przed nim i całowała go namiętnie, oparta na jego biodrach. Wsunęła dłonie
pod materiał spodni. Zdawało się jej, że bicie jej serca słychać w całym
domu.
Nie odrywając od Casey pełnych pożądania oczu, Simon rzucił spodnie
daleko w kąt.
– Szczęściarz ze mnie – powiedział.
– Oto Salome w nowym wcieleniu.
– Salome tańczyła taniec siedmiu zasłon – powiedziała Casey,
pozbawiając jego muskularne ciało ostatniego skrawka materii.
– A to jest drobna różnica.
– Za to cię lubię. Jesteś inna.
– Jedyna w swoim stylu.
– W moim stylu. – Pocałował ją namiętnie, z trudem powstrzymując
rosnącą żądzę. Oddychał gwałtownie, nerwowo... Objął ją, głaskał, aż
poczuła, że tonie, zapada się w otchłań pożądania.
Zsunął z niej koszulkę i popchnął łagodnie na miękką, chłodną pościel.
Obsypał pocałunkami gorącymi jak ogień. Dreszcz rozkoszy towarzyszył tej
miłosnej podróży. Stopa, delikatne obszary uda, gdzie zmitrężył tyle czasu,
że omal nie krzyczała, napięty płaskowyż brzucha i wreszcie strome szczyty
piersi. Delikatnie muskał językiem aż do bólu nabrzmiałe sutki.
– Ja... zaraz... oszaleję – dyszała ciężko.
– Ja też... – wyszeptał.
Przyciągnęła jego głowę, całując tak gwałtownie, że sama nie była
pewna, które z nich powiedziało: kocham cię. Lecz wiedziała na pewno, że
ona go kocha i potrzebuje.
Stało się. I gdy w tej najwspanialszej jedności dotarli do kresu,
pomyślała, że znalazła swoje miejsce we wszechświecie.
Miejsce, które już wkrótce będzie dla niej absolutnie niedostępne – była
to pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, gdy powróciła z obłoków na
ziemię. Z mocą, o jaką sama siebie nie podejrzewała, powstrzymywała łzy.
– Jesteś pełna niespodzianek, Casey – powiedział Simon kilka minut
później.
– Jak dziadowski wór – odparła ponuro.
– Czy jest tam dla mnie jeszcze jakaś niespodzianka? – uśmiechnął się
szeroko.
Gdybyś tylko wiedział, pomyślała. Gdybyś tylko wiedział!
– Moi przyjaciele bardzo cię lubią. – Pocałunki jak delikatne motyle
muskały jej piersi, a jego dłoń pieściła brzuch. Znów poczuła, że pragnie go
coraz bardziej.
– I ja ich lubię – odparła z wysiłkiem. Ta dłoń nie pozwalała jej się
skupić.
– Zostań trochę dłużej – odezwał się przymilnie. – W dwa tygodnie
zrobimy z ciebie prawdziwą Teksankę. – Pocałował ją w policzek. – Zostań.
– Ja... nie wiem, czy mogę. – Z trudem zbierała myśli.
– Czy musisz wracać? – spytał.
– Nie – skłamała po krótkim wahaniu.
– Więc zostań.
Gdy oblizywała obeschnięte nagle wargi, Simon pocałował ją i ich języki
się spotkały.
Casey poddała się ogarniającym ją płomieniom.
Im lepiej układało się ich współżycie, tym smutniejsza stawała się
Casey, gdy zostawała sama. Następne dwa dni upłynęły jej pod znakiem
melancholii.
Siedziała przy biurku, sortując korespondencję. Simon i Ethan mieli tego
dnia jakieś spotkanie, więc postanowiła, że pojedzie do biura bez nich.
Wujek Jack zaproponował, że ją zawiezie.
W czasie jazdy mówił głównie on. Casey z trudem udawało się zebrać
myśli, a słowa grzęzły w gardle.
– Wiesz, że nie musisz zastępować Lily – powiedział nagle.
Uświadomiła sobie, że starszy pan opacznie zrozumiał jej milczenie,
biorąc je za objaw zmęczenia i złego humoru.
– Ależ nie. Lubię mieć jakieś zajęcie – próbowała udawać zapał i
animusz. Z ulgą spostrzegła, że dojeżdżają do celu.
– Jesteś pewna? Mogę odwieźć cię do domu.
Dom. To nie był jej dom. A już niedługo w ogóle nie będzie w nim mile
widziana.
– Nie, cieszę się, że mogę wam pomóc.
– Potrząsnęła głową, a smutny uśmiech przemknął jej po wargach. –
Lubię czuć się przydatna.
Pomagać trafić do więzienia. Wspaniała z niej pomocnica, nie ma co.
Samochód stał przed budynkiem, lecz ona nie ruszała się z miejsca.
– Nic ci nie jest? – Jack patrzył na nią z troską.
– Ależ skąd – wykrztusiła. – Czuję się świetnie. No, to idę do biura.
Jesteś pewien, że będzie tam ktoś, kto mnie wpuści do środka? – spytała,
wysiadając.
– Ginny z księgowości zawsze w piątki przychodzi wcześniej. Lubi mieć
pewność, że wszystkie sprawy z tygodnia zostały załatwione.
Stara, dobra Ginny z księgowości, pomyślała Casey, wchodząc do biura.
– O rany, ale jesteś ponura – przywitała ją Ginny. – Męcząca monotonia?
– spytała protekcjonalnie. Obecność Casey w biurze Ginny traktowała jako
kaprys znudzonej milionerki.
Siadając przy biurku Casey postanowiła, że koniecznie musi coś zrobić.
Simon i Ethan wrócą chyba dopiero koło południa. Gdyby przeszukała ich
gabinety, mogłaby może znaleźć wreszcie rozwiązanie całej sprawy.
Spostrzegła, że Ginny przygląda się jej uważnie.
– To nie męcząca monotonia – odrzekła. – Po prostu mam problem do
przemyślenia.
– Pewnie zastanawiasz się, na jaki kolor pomalować paznokcie –
mruknęła Ginny, wychodząc.
– Nie – westchnęła Casey. – Już raczej jak pomalować moją trumnę.
Może już po krótkich poszukiwaniach zdoła wyjaśnić całą sprawę.
Simon powiedział, że mają fotografie wszystkich monet. Na pewno nie
wyrzucają ich natychmiast po zrealizowaniu zamówienia. Gdyby odnalazła
zdjęcia monet Dennenberga i pozostałych ludzi z jej listy, zdołałaby może
coś wyjaśnić. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jest
to najlepsze posunięcie. Tym bardziej że nic innego nie przychodziło jej do
głowy.
Mechanicznie przeglądała korespondencję, wyczekując na sposobność
potajemnego wśliznięcia się do gabinetu Simona. Kątem oka obserwowała
przychodzących do biura pracowników. Kiedy minął ją ostatni, policzyła do
dziesięciu i wstała. W tym momencie drzwi wejściowe się otwarły. Z
ciężkim westchnieniem usiadła. Mężczyzna, który wszedł do biura, chciał
obejrzeć monety, zanim zdecyduje się na jakiś zakup. Był bardzo
niezadowolony, gdy dowiedział się, że w takich przypadkach musi
wcześniej umówić się na spotkanie, by Simon lub Ethan mogli przynieść z
banku wybrane okazy. Dał się w końcu przekonać i umówił się na następną
wizytę. Wyszedł narzekając na dziwaczne fanaberie.
Casey siedziała nieruchomo, licząc się z tym, że niezadowolony petent
może po coś wrócić. Nie wrócił. Odczekała jeszcze kilka minut i podniosła
się. Drżąc ze strachu, wśliznęła się do gabinetu. Cicho zamknęła za sobą
drzwi i oparła się o nie, oddychając głęboko. Omal nie zemdlała, gdy na
biurku zadzwonił telefon. Dopadła go jednym skokiem i podniosła
słuchawkę, nim zadźwięczał ponownie.
– Ashford i Ashford, słucham – bezskutecznie usiłowała powstrzymać
drżenie rąk.
– Och, przepraszam, to pomyłka – usłyszała. Odłożyła słuchawkę
przekonana, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.
Podbiegła do szafy i wyciągnęła pierwszą z szuflad. Z ulgą stwierdziła,
że nie była zamknięta na klucz. Gorączkowo przerzucała skoroszyty, licząc,
że los uśmiechnie się do niej.
I co zrobisz, gdy coś znajdziesz? zastanawiała się gorączkowo.
Zniszczysz to? A może Simona?
Nie mogła... nie chciała uwierzyć, że on jest przestępcą, że mógłby być
złodziejem. Te fotografie go obronią, pomyślała, otwierając następną
szufladę. Na pewno!
Nie ma fotografii!
Może w ogóle nie trzymają ich w biurze? Muszą tu być. Otwarła kolejną
szufladę.
– Szukasz czegoś?
Odwróciła się gwałtownie i stanęła twarzą w twarz z Simonem. Nie
potrafiła zebrać myśli. Czuła kompletną pustkę w głowie.
– Casey, co ty tu robisz? – nie próbował nawet ukryć zdziwienia.
– Ja... ja... – Dobry Boże! I cóż powinna mu powiedzieć? Nie
przygotowała sobie nawet żadnego kłamstwa, żadnego usprawiedliwienia.
Przecież on i Ethan mieli spędzić z klientem całe przedpołudnie!
Zbliżył się do niej i chwycił za rękę. Teczka z dokumentami, którą wciąż
trzymała, wysunęła się jej z dłoni, a luźne kartki posypały się na dywan.
– To boli! – krzyknęła.
Nie zwalniał uścisku.
– Powiedz mi, co tu robisz – powiedział głosem tak zimnym, że strach
zmroził jej krew w żyłach.
– A jak ci się zdaje? – usłyszała swój drżący głos.
– Szpiegujesz – warknął.
Właściwie ma rację, pomyślała z goryczą.
– Nie. To znaczy... jest nie tak, jak myślisz. Pracuję w Wydziale
Ochrony Klientów Poczty – wyrzuciła z siebie. Tak bardzo pragnęła, by nie
przyglądał się jej z taką nienawiścią w oczach.
– I co dalej? – Wydało się jej, że usłyszała w jego głosie kilka
łagodniejszych nut.
– Dostaliśmy kilka skarg dotyczących wysyłkowej sprzedaży monet,
którą prowadzisz. A niedawno powiadomiono nas, że jedna z monet, którą
dostarczyła twoja firma, pochodzi ze skradzionej kilka miesięcy temu
kolekcji. Och, Simonie... – wyciągnęła do niego ręce. Chciała powiedzieć
mu, że nigdy nie wierzyła w jego winę. Chciała przysiąc, że będzie kochać
go bez względu na to, co się zdarzy. Lecz on odepchnął jej dłoń.
– Nie nazywaj mnie: Simon. Jestem Ethanem – zaprotestował.
Ethan! A więc jeszcze nie wszystko stracone. Będzie błagać go, by nie
mówił nic bratu, by nie ranił go...
– Ja jestem Simon.
Cały świat zawalił się w jednej chwili.
Simon, ten prawdziwy, stał w drzwiach. Trzymał w dłoni przewiązaną
wstążką różę. Słyszał wszystko. Jego wzrok sprawił jej ból jeszcze większy
niż spojrzenie Ethana. Dostrzegła bowiem w jego oczach cierpienie – ból z
powodu zdrady.
– Sądziłaś, że to ja dokonałem tej kradzieży i próbowałaś znaleźć
dowody na to.
„Przypadkowe" spotkanie na aukcji, pierwszy wieczór w twoim
mieszkaniu, ostatnia noc, wszystko to było z góry zaplanowane, ukartowane,
prawda? – spytał szorstko.
Żal, gorycz i rozpacz ścisnęły jej gardło. Nie mogąc wykrztusić słowa,
potrząsnęła tylko głową. Zacisnęła usta, byle tylko nie płakać.
– Poszłam na aukcję tylko po to, by cię zobaczyć. Niczego nie
planowałam... Samo tak wyszło – wyszeptała.
Czy jest aż tak ślepy? Czy nie widzi, że pokochała go całym sercem, że
oddała mu wszystko?! Prócz szczerości, pomyślała z goryczą. Nie miała
odwagi powiedzieć mu, kim była. I wpadła w potrzask własnych kłamstw.
– Oj, ludzie, ludzie – powiedział Simon ze smutkiem. – Skąd w was tyle
zakłamania? Proszę – podał jej kwiat. – Wszystkiego najlepszego.
Sztywnym krokiem wyszedł z gabinetu.
Uświadomiła sobie, że właśnie minął tydzień ich znajomości. Ból, jaki
poczuła, był tak wielki, że nie zauważyła nawet, iż zacisnęła dłoń na pełnej
kolców łodydze.
Rozdział 12
Przez chwilę Casey stała nieruchomo jak posąg. W jednej chwili cały
świat runął, wszystko rozpadło się w drobny mak. Nie czuła niczego, nic nie
widziała. Miała przed oczami tylko Simona, który opuścił biuro, a
prawdopodobnie i jej życie. Umierała powoli z ogromnej rozpaczy.
Odruchowo chwyciła torebkę i wybiegła z biura, mijając stojącego bez
słowa Ethana.
Stała na rogu ruchliwej ulicy i mechanicznie, jak automat, machała ręką
na przejeżdżające taksówki.
– Dokąd, proszę pani? – Spostrzegła zdziwiony wzrok kierowcy.
Pasażerka, która wsiadła do samochodu i siedzi bez słowa, mogła go
zaniepokoić.
Simon odszedł, opuścił ją. Te słowa kołatały w jej głowie jak w pustej
skorupie. Spodziewała się wprawdzie, że może do tego dojść. Stale jednak
miała nadzieję, że wyzna mu wszystko w odpowiednich okolicznościach, że
on zrozumie, iż wykonywała tylko swoją pracę.
Do diabła z pracą! Do diabła ze wszystkim!
Pragnęła tylko Simona, a teraz wszystko przepadło.
Gdy taksówka dojechała na miejsce, miała tak opuchnięte od płaczu
oczy, że ledwie widziała. Szła zalana łzami, modląc się, by Simon był w
domu, by mogła wytłumaczyć mu, że w jednej przynajmniej sprawie nie
okłamała go nigdy. Kocha go, kocha go ponad wszystko.
Jednak Simona nie było.
Wchodząc do domu, natknęła się na Jacka. Spojrzał na zapuchniętą,
mokrą od łez twarz dziewczyny i położył ręce na jej ramionach.
– Casey, na Boga, co się stało?
– Czy jest Simon? – wychrypiała.
– Simon? Nie. Posprzeczaliście się? – zapytał łagodnie.
Potrząsnęła głową i znów zalała się łzami. Jack przytulił ją mocno.
Strumienie łez wsiąkały w klapy jego marynarki. Usłyszała kroki.
– Juanito – odezwał się Jack – zechciej podać nam herbatę. –
Poprowadził Casey do saloniku. Posadził ją na kanapie, podał chusteczki i
zaczekał cierpliwie, aż opanuje się trochę. Łagodnie zadał kilka pytań i po
chwili, jak Pandora z puszki, Casey wyrzuciła z siebie wszystko.
Opowiedziała mu od początku całą historię. Nie pominęła żadnego
szczegółu.
Jack słuchał w milczeniu. Nie przerywał jej spowiedzi, nie zadawał
pytań – słuchał. Gdy skończyła opowieść, wstał i z rękami skrzyżowanymi
na piersi podszedł do okna.
– To nas może zrujnować – powiedział, raczej do siebie niż do niej.
Odwrócił się nagle, jakby przypomniał sobie o jej obecności.
– Nie wierzę, ani przez chwilę nie wierzyłem, że Simon może być
winien. Musi być jakieś inne wyjaśnienie.
– Ethan? – spytała.
– To niemożliwe – zaprzeczył kategorycznie. – Ethan jest zakochany w
swojej pracy i w firmie. Praktycznie jest z nią ożeniony. Nigdy nie
zaryzykowałby utraty firmy, bez względu na jakiekolwiek korzyści. Mogę
dać za to głowę. – Zatrzymał się tuż przed Casey. – Ja tu mówię o
interesach, a tobie serce krwawi. Może moglibyśmy...
Rozległo się pukanie i do pokoju weszła Juanita. Postawiła tacę z herbatą
na stoliku obok kanapy.
– Dziękuję ci, Juanito – powiedział Jack, podając filiżankę Casey.
– Dzwonił pan Simon – powiedziała Juanita, zatrzymując się przy
drzwiach. – Powiedział, że wyjeżdża na kilka dni.
– Mówił coś jeszcze? – Jack spojrzał na nią uważnie.
– Nie. – Zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając w pokoju nieznośną
ciszę.
Jack i Casey popatrzyli na siebie. Czyżby Simon uciekał przed
niebezpieczeństwem? Czy też wyjechał dlatego, że Casey go zraniła?
– I co zamierzasz teraz zrobić?
– Jadę do domu – odparła głucho.
– Czemu nie zostaniesz tutaj do powrotu Simona?
– Ponieważ on nie wróci, dopóki ja tu jestem. Jak w ogóle możesz
proponować mi gościnę, gdy dowiedziałeś się, że przyjechałam tutaj was
szpiegować? – spytała zdumiona.
– Wykonywałaś tylko swoją pracę. – Jack wzruszył ramionami. – Nie
mogę winić cię za to.
Ty nie, ale Simon może, pomyślała.
– Jesteś bardzo dobry – powiedziała.
– Żyję już wystarczająco długo... Widzę teraz wiele spraw jaśniej,
wyraźniej niż wtedy, gdy byłem młody i zakochany.
– Zakochany? Co to ma do rzeczy?
– Mnóstwo. Simon jest w tobie zakochany. Zakochani często zbyt
pochopnie wyciągają wnioski i uważają, że zostali zdradzeni.
Casey odstawiła filiżankę i wstała. Pora zacząć się pakować, pomyślała.
– Nawet jeżeli kochał mnie przedtem – westchnęła ciężko – to teraz już
mnie tylko nienawidzi.
– Zaraz nienawidzi... To bardzo mocne słowo – próbował zatrzymać ją.
– Nie widziałeś jego oczu, gdy poznał prawdę – powiedziała,
wychodząc.
Jack ponownie próbował przekonać Casey, by została. Ona jednak nie
chciała go słuchać. Nie byłaby w stanie spędzić pod tym dachem jeszcze
jednej nocy. Poza tym chciała wyjechać przed powrotem Ethana. Spotkanie
z żywą kopią Simona byłoby ponad jej siły.
O piątej czterdzieści miała samolot do Nowego Jorku. Śmiertelnie
zmęczona, dotarła w końcu do domu. Czuła w duszy pustkę. Nie miała już
siły nawet płakać. Płakała całą drogę na lotnisko, płakała lecąc prawie cztery
tysiące kilometrów do domu. Pół kraju zrosiła łzami.
Dość.
Następne dwa dni Casey spędziła z kompresami na głowie. W
poniedziałek obudziła się obolała. Bolało ją całe ciało. Zasłużyłam sobie na
ból, pomyślała. Zmusiła się, by wstać. Musiała przecież pojechać do biura i
zdać relację szefowi. Nie miała żadnych dowodów, na podstawie których
można by oskarżyć Simona Ashforda. Co gorsza, nie miała także żadnych
dowodów jego niewinności. Oczami duszy widziała niezadowolenie na
twarzy szefa, lecz nic jej to nie obchodziło. W ogóle nic jej nie obchodziło.
Nie bawiąc się w pukanie, weszła do gabinetu Steele'a. Nie zdążyła
jeszcze zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszała:
– Świetna robota, Bennett.
Na pewno nie była to pochwała. Jadowita zgryźliwość sączyła się z jego
słów.
– Cała cholerna sprawa skradzionych monet została rozwiązana, a my
nic z tego nie mamy. Ani odrobiny! Co ty tam, u diabła, robiłaś?!
Wygadałaś mu się czy co?
– O czym pan mówi? – omal nie krzyczała. – Kto wyjaśnił sprawę? Co
się stało?
– Oczywiście, o niczym nie wiesz – syczał wściekle.
– O czym nie wiem? – teraz krzyczała naprawdę.
– Ten Ashford wezwał FBI i wskazał im winnego.
– Simon? – nie mogła ukryć zdumienia.
– Ten sam. Miałaś dostarczyć mi rozwiązanie zanim wkroczy FBI!
– Kto to był? – Nie słuchała go wcale.
– Kto był winowajcą?
Simon był niewinny!
Poczuła najpierw ogromną ulgę, a potem jeszcze większy smutek. Był
niewinny, a ona straciła go i tak.
– Jakiś jego pracownik. – Szukał czegoś przez chwilę wśród papierów na
biurku.
– Palmer. Nazywa się Palmer. Wygląda na to, że robił podobne numery
także w innych firmach. Cóż by to była za gratka – lamentował, patrząc z
wściekłością na Casey.
Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. A więc nie pokochała złodzieja...
Tylko to było ważne.
Steele mówił do niej jeszcze bardzo długo. Był wściekły i rozżalony, i
musiał to z siebie wyrzucić. Casey kiwała nawet głową od czasu do czasu,
lecz tak naprawdę wcale go nie słuchała. Myślami była przy Simonie.
Zastanawiała się, gdzie może być teraz i czy potrafi... kiedyś... przebaczyć
jej. Steele zmęczył się wreszcie i kazał jej wracać do pracy. Usiadła przy
biurku zawalonym papierami nadesłanymi w czasie jej nieobecności i
rozejrzała się bezradnie.
– Może ci pomóc? – spytała Millie.
– Nie, dziękuję – spróbowała uśmiechnąć się. Kiedyś i tak musi wrócić
do swoich zajęć i lepiej, żeby nastąpiło to jak najprędzej.
Zadzwonił telefon.
– Wydział Ochrony Klientów, słucham – powiedziała.
– Czy to pani Casey Bennett? – zapytał ktoś z bardzo dziwnym
akcentem.
– Tak – odparła, żałując, że nie jest inaczej.
– Powiedziano mi, żebym pytał właśnie o panią. Przyjaciel twierdzi, że
działa pani wyjątkowo skutecznie.
Twój przyjaciel się myli, pomyślała.
– Zostałem oszukany przy sprzedaży wysyłkowej – ciągnął nieznajomy.
– Chciałbym spotkać się gdzieś z panią i porozmawiać o tym.
– Bardzo proszę przyjechać do nas, do biura.
– Nie, nie, to osobista sprawa – nalegał mężczyzna. – Nie chcę, by
słuchał tego ktokolwiek inny. Proszę.
– Może chciałby pan porozmawiać z moim szefem? – zaproponowała.
Ludzie zawsze są zadowoleni, gdy mogą załatwiać sprawy z
kierownictwem. Tym razem było inaczej.
– Nie, załatwmy to między sobą. Proszę.
Casey westchnęła ciężko. To niezgodne z przepisami, lecz tym razem
było jej wszystko jedno. Odniosła za to wrażenie, że wyczuwa ogromne
strapienie w głosie swego rozmówcy.
– No dobrze. Gdzie moglibyśmy się spotkać? – spytała. Zawsze może
odmówić, jeśli propozycja zabrzmi podejrzanie.
– Jest taka mała kawiarenka na parterze w budynku waszego biura. Może
tam?
Nie ma się chyba czego bać. Kilka razy jadła tam lunch i o tej porze w
kawiarence było sporo ludzi.
– Dobrze. Kiedy?
– Najszybciej, jak pani może – odparł pośpiesznie. Nadal nie potrafiła
rozszyfrować dziwnego akcentu nieznajomego. Spojrzała na zegarek.
– Mam przerwę za godzinę. Wtedy możemy się spotkać.
– Świetnie. Będę tam.
– Chwileczkę – krzyknęła, czując, że klient chce odłożyć słuchawkę. –
Jak pana znajdę?
– Proszę się nie martwić. Ja panią znajdę.
W zadumie wpatrywała się w głuchy już aparat. Niezdecydowanie
pokręciła głową. Pewnie zamówił perukę, a zamiast niej otrzymał
pomarszczony kilimek, pomyślała. Teraz wstydzi się przyznać, co naprawdę
zamówił, ale nie ma zamiaru pogodzić się ze stratą.
Nadeszła przerwa. Casey wzięła torebkę, zjechała na parter i ruszyła do
kawiarenki. Celowo szła wolno wśród pędzących na przerwę pracowników,
by tajemniczy nieznajomy mógł ją zauważyć. Podeszła do baru i usiadła na
wysokim stołku. Nie miała zielonego pojęcia, w jaki sposób zamierzał ją
odszukać, ale to w końcu był jego problem.
Poczuła dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie, podświadomie
spodziewając się zobaczyć drobnego człowieczka w lichym ubraniu.
Otwarła usta, by przywitać go, lecz zdołała szepnąć tylko:
– Simon...
– Skąd wiesz, że nie Ethan? – spytał z tym samym, zabawnym akcentem,
który słyszała przed godziną przez telefon.
Taki problem w ogóle nie istniał. Po prostu wiedziała, że to on. Czuła
wszystkimi zmysłami.
– To ty dzwoniłeś? – spytała, gdy usiadł obok.
– Chciałem spotkać się z tobą, a nie mogłem czekać, aż wrócisz do
domu. Dziesięć minut zajęła mi rozmowa z telefonistką – powiedział. –
Dwie kawy poproszę – zwrócił się do barmanki.
– Mieliśmy już problemy z telefonistką. Jest nowa – powiedziała, by
powiedzieć cokolwiek. – Słyszałam, że zadzwoniłeś do FBI.
– Mogłem albo zadzwonić do nich, albo powiesić Palmera na
najbliższym drzewie, jak to kiedyś bywało. Uważałaś mnie za złodzieja. Nie
chciałem stać się jeszcze mordercą.
Jego słowa paliły ją żywym ogniem.
– Simonie, ja nie... – Ujęła jego dłoń.
– Co nie... ? – spojrzał jej prosto w oczy. Oskarżenie w jego spojrzeniu
było ciężkie jak głaz.
– Sama nie wiedziałam, co mam myśleć. Miałam listę skarg, był
człowiek, który zapewniał mnie o swoim nieszczęściu... był w końcu
meldunek o kradzionej monecie sprzedanej przez twoją firmę. Do tego
Ethan, wściekły, że zaczęłam pracować – w waszym biurze. – Bezradnie
wzruszyła ramionami. – Ja...
– Ethan wściekał się, bo bał się, że chcesz mnie omotać dla pieniędzy.
– Co takiego? – krzyknęła. – On przypuszczał, że lecę tylko na twoje
pieniądze?
– Ethan ma po prostu przykre doświadczenia. Pokochał kiedyś kobietę,
która, jak się okazało, bardziej interesowała się tym, co może jej kupić, niż
tym, jakie żywi dla niej uczucia. Na początku też była bardzo słodka –
dodał.
– Ale przecież powiedziałam, że dostałam spadek...
– ... w co Ethan nie wierzył ani przez chwilę. Wiadomo, że kobiety są
podstępne i fałszywe.
– Jak to było z Palmerem? – spytała. Za wszelką cenę starała się
powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nie chciała, by zachował ją w pamięci
zapłakaną.
– Całkiem przebiegły z niego malwersant. Fałszował atesty znanych
ekspertów. Znał się na monetach. Pracując u nas, prowadził równolegle
swoją firmę tej samej branży. Zabrał od nas kilka zamówień, wysłał
klientom bezwartościowe pieniążki, przechwycił czeki i sfałszował nasze
podpisy. Był u nas dość długo. Zagarnął sporo – pieniędzy i przeniósł się w
inne miejsce. Okazało się, że działał tak już od dawna i był poszukiwany w
kilku stanach. Jego błędem było to, że stał się zbyt pewny siebie i zbyt
zachłanny. Ale jego największym błędem – ciągnął Simon – było to, że
działał w imieniu mojej firmy.
Przerwał na moment. Barmanka podała kawę i spytała, czy któreś z nich
życzy sobie czegoś jeszcze. Casey potrząsnęła głową. Zbyt była
zaabsorbowana opowieścią Simona, by myśleć o jedzeniu.
– Prowadziłem już swoje małe śledztwo, zanim pojawiłaś się ty –
ciągnął. – Otrzymywaliśmy reklamacje w sprawie monet, których nigdy nie
wysyłaliśmy. Wciąż jednak nie mogłem się w tym połapać. Nie mówiłem
nic wujkowi Jackowi, bo nie chciałem go denerwować... A potem zjawiłaś
się ty i zapomniałem o wszystkim.
Casey spuściła głowę. Nie miała odwagi spojrzeć mu w twarz.
Świadomość, że podejrzewała go o oszustwo, musiała zranić Simona
boleśnie.
– Po tym, co zdarzyło w moim biurze, skontaktowałem się z innymi
kupcami, o których wiedziałem, że mieli podobne problemy. Jeden z nich
zatrudniał kiedyś Palmera – albo kogoś niezwykle podobnego.
W końcu dowiedziałem się o jego wyczynach w pewnej firmie w Austin.
Jej właściciel przeczytał mi wspaniałe referencje, które jakoby ja osobiście
dałem Palmerowi.
– Simon roześmiał się. – Miałem więc już umotywowane podejrzenia.
Przy okazji, Palmer, czy jak on tam się naprawdę nazywa, miał jeszcze inne
monety z tej skradzionej kolekcji. Chyba miał wspólnika, który pomagał mu
zdobywać monety tanim kosztem – zakończył sucho.
Choć w kawiarni było tłoczno i gwarno, Casey źle znosiła milczenie,
które między nimi zapanowało.
Wszystko było jasne. Wszystko zostało powiedziane. Każdy nie
wyjaśniony fragment znalazł swoje uzasadnienie. Zrozumiała wszystko.
Także i to, że to już koniec ich znajomości.
– No cóż – powiedziała, sięgając po torebkę – myślę, że możemy na tym
skończyć.
– Niezupełnie. Mam jedno, bardzo osobiste pytanie.
Casey zastygła w oczekiwaniu.
– Czy ty naprawdę zbierasz monety?
– Tak. To prawda. Rzeczywiście mam kolekcję centów. – Zamilkła, lecz
on nie odezwał się. – No to do zobaczenia – mruknęła, wiedząc, że nigdy to
nie nastąpi.
– Wynoś się stąd szybko, zanim zaczniesz beczeć, pomyślała.
– Nie śpiesz się. – Simon chwycił ją za nadgarstek. – Wiesz, wujek Jack
to naprawdę nadzwyczajny człowiek – mówił powoli. – Nauczył mnie
wierzyć, że wszystko zawsze dobrze się kończy.
– Jesteś poza podejrzeniami – powiedziała. – Czyż to nie jest dobre
zakończenie?
– Powinienem przyznać ci rację. Lecz spotkałem kobietę przywodzącą
mi na myśl postać z ćwierćdolarówki wyemitowanej w 1916 roku.
Ujrzała nikły promyk nadziei w otaczających ją ciemnościach.
– Podejrzewam, że musiałbym czekać pół życia, by znów spotkać kogoś
takiego. Ale wtedy będę już za stary, by cieszyć się z tego. – Dostrzegła
iskierki uśmiechu w jego oczach. – Nie jesteś bogata, prawda?
– Nie – szepnęła.
Simon wstał ze stołka. Czyżby zamierzał odejść?
– Przypuszczam zatem, że nie sprzedam ci monet, które dla ciebie
odłożyłem.
Pokręciła głową, nie mając nawet siły, by się odezwać.
– Domyślam się więc, że mogę je zatrzymać... i ciebie?
– Zatrzymać mnie? – gwałtownie uniosła głowę.
– Oczywiście w jedyny sposób, w jaki uczciwy, szczery chłopak, jakim
jestem, mógłby przywiązać cię do siebie.
– Czy prosisz mnie w tym momencie o rękę? – spytała z
niedowierzaniem.
– Jeśli nie chcesz, to mogę cię adoptować. – Roześmiał się i objął ją
ramieniem.
– Jesteś jednak na to zbyt duża... i zbyt ładna.
– Co Ethan na to powie?
– Prawdopodobnie: „Moje gratulacje, szczęściarzu!"
Nie bacząc na kłębiących się wokół ludzi, pocałowali się mocno.
– Chodź – powiedział. – Mam do nadrobienia trzy noce. Okazuje się, że
nie potrafię już zaczynać dnia bez ciebie. – Zatrzymał się nagle, uderzony
jakąś myślą.
– Ale co z twoją pracą?
– Niech już ktoś inny przekonuje ludzi, że trzeba strzec się oszustów. Ja
mam coś ważniejszego do zrobienia.
Uszczęśliwiona, wsparła głowę na jego ramieniu.