background image

Marie Rydzynski

Strzeżcie się oszustów!

background image

Rozdział 1

–   Sądziłem,   że   jesteście   po   to,   by   doręczać   przesyłki   adresatom!   – 

elegancko ubrany jegomość ryczał tak głośno, aż metalowe szafy na akta 
drżały pod ścianami. Pozbawiony zasłon i dywanu pokój Wydziału Ochrony 
Klientów Poczty rezonował jak pudło fortepianu.

–   Proszę   posłuchać,   panie   Dennenberg.   Jesteśmy   agendą   rządową   i 

wszystko jest tylko kwestią czasu. – Casey Bennett starała się ze wszystkich 
sił,   by   jej   głos   nie   zdradzał   zdenerwowania.   –   Jeśli   to   pana   pocieszy, 
powiem, że nie tylko pan ma takie problemy.

– Nie pociesza mnie to ani trochę! – krzyczał Dennenberg. – Jak długo to 

jeszcze potrwa? – Uderzył pięścią w biurko, aż leżące tam papiery rozsypały 
się po podłodze.

Z mocno zaciśniętymi wargami Casey szybko pozbierała dokumenty i z 

silnym postanowieniem ostatecznego zakończenia sprawy zwróciła się do 
rozgniewanego mężczyzny.

– Zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej sprawy, panie Dennenberg – 

zaczęła wolno i dobitnie. – W minionym miesiącu mieliśmy już kilka skarg 
na jakość usług wysyłkowej firmy „Ashford & Ashford".

Doskonale rozumiemy  pańskie zatroskanie – mówiła, licząc na to, że 

zdoła go choć trochę uspokoić. – Spróbujmy zatem uporządkować fakty...

– Byle szybko. – Elliot Dennenberg umieścił swe opasłe, wielkie cielsko 

na krzesełku po drugiej stronie biurka. Nadal jednak mówił tak głośno, że 
bez wątpienia słychać go było w sąsiednich pokojach.

– Powiedział pan, że zamówił kilka fabrycznie nowych monet. Następnie 

wysłał pan czek na dwadzieścia pięć tysięcy dolarów – monotonnym głosem 
Casey   czytała   leżący   przed   nią   dokument   –   i   otrzymał   pan   pocztą 
zamówione monety...

– Które wcale nie pochodziły prosto z mennicy! Fałszywki! To były 

zwykłe fałszywki – tryumfalnie dokończył za nią.

– Fałszywki to są...
– ... monety, które były w obiegu, ale przez bardzo krótki czas. Wiem o 

tym – z radością tym razem ona mu przerwała.

–   Ja   także   zbieram   monety   –   dodała,   uśmiechając   się   słodko.   – 

Oczywiście na znacznie mniejszą  skalę – dodała, spojrzawszy na kwotę, 

background image

którą   zapłacił   Dennenberg.   Zawsze   sądziła,   że   ludzie   trochę   mniej 
pochopnie wydają takie pieniądze.

– No cóż, dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to niemała sumka.
–   To   prawda   –   przyznała   Casey.   –   Czytam   tu,   że   w   ciągu   czterech 

tygodni mógł pan odesłać zamówione monety, jeśli nie był pan zadowolony.

– Byłem zajęty – warknął Dennenberg.
– Trzeba doglądać interesów.
– Ma pan rację. Niemniej jednak miał pan możliwość, z której pan nie 

skorzystał i...

– No i dobrze, ale co ze zwykłą przyzwoitością?!
Ogarnęło   ją   nagle   ogromne   znużenie.   W   piątkowe   popołudnie,   w 

dodatku cierpiąc na ból głowy, nie była w nastroju do słownych utarczek z 
jegomościem, który nie pozwolił jej jeszcze dokończyć ani jednego zdania.

– Przyzwoitość to bardzo piękne słowo, panie Dennenberg, ale już za 

króla Artura wszyscy wiedzieli, że nie ma ono zastosowania w życiu.

– Nie potrzebuję pani pouczeń. – Dennenberg zakręcił się nerwowo na 

krześle.

– Czy jest tu jakiś mężczyzna?
Tego już było za wiele.
– Męska toaleta jest na końcu korytarza – warknęła.
Zreflektował się trochę. Casey znów zajrzała do dokumentów.
– Widzę, że próbował pan kontaktować się z Ashfordami.
–  Proszę,   oto  kopie  wszystkich  moich   pism.   – Rzucił  na  biurko  plik 

papierów.

–   A   tyle   tylko   otrzymałem!   –   Z   innej   kieszeni   wydobył   pojedynczą 

kartkę papieru.

– Odmowa!
– Proszę dalej – zachęcała.
–   Napisałem   do   samego   prezesa.   Odpisał   mi,   że   nie   znalazł   w 

dokumentach ani śladu mojego zamówienia. Nic!

– Pan jest początkującym zbieraczem?
– spytała łagodnie. Dennenberg kręcił się na krześle zjeżony i wyraźnie 

zirytowany.

–   Tak   –   przyznał   niechętnie.   –   Potrzebuję   jakiejś   odskoczni,   zajęcia 

całkiem różniącego się od moich codziennych obowiązków.

Wydało mi się, że najlepsza będzie właśnie numizmatyka. Trochę na ten 

background image

temat czytałem – dodał cicho.

– Chyba jednak zbyt mało – powiedziała Casey, bardziej do siebie niż do 

niego.

– Skoro jest pan początkującym kolekcjonerem, czemu nie pokazał pan 

monet jakiemuś specjaliście natychmiast po ich otrzymaniu?

– Już pani mówiłem: nie miałem czasu!
Poza tym ta firma cieszy się doskonałą opinią. To sprawdziłem. Później 

poprosiłem o opinię wybitnych fachowców. Ich ocena była jednoznaczna. 
Monety były w obiegu!

Co pani teraz proponuje?
Casey westchnęła ciężko. Wszyscy wyszli już dawno z biura. Zaczął się 

weekend.

– Panie Dennenberg, zrobię wszystko, co tylko będę mogła, ale jak już 

powiedziałam: to trochę potrwa. Przyjęłam pana skargę...

– Co mi z tego! Niech pani zrobi coś konkretnego – przerwał jej znowu. 

–   Urzędnicy!   Wszyscy   jesteście   jednakowi.   Umiecie   tylko   siedzieć   na 
tyłkach i przejadać nasze podatki, oto co potraficie!

– Nie zamierzam siedzieć... na tyłku, panie Dennenberg.
– Świetnie, a zatem do dzieła. Proszę spojrzeć. – Wydobył z zanadrza 

gazetę i pukając palcem w niewielką notatkę, podsunął ją Casey. – On tu 
jest. Przyjechał na aukcję numizmatów.

Casey   przebiegła   wzrokiem   krótki   tekst   i   zatrzymała   spojrzenie   na 

zdjęciu,   na   którym   widać   było   kilku   zasuszonych,   elegancko   ubranych 
staruszków   i   jednego,   równie   elegancko   ubranego,   bardzo   przystojnego 
młodzieńca. W niego właśnie pukał palcem Dennenberg, wołając:

– To on. Kanalia! Daję go pani na widelcu.
–   Czy   to   jest...   ?   –   spytała   Casey,   wpatrując   się   intensywnie   w 

niewyraźną fotografię.

– Nie umie pani czytać? To jest Simon Ashford.
– Prezes firmy? – Mężczyzna na zdjęciu nie wyglądał na oszusta.
– Szachraj. Widzi pani – mówił Dennenberg, mocno podekscytowany – 

piszą   nawet,   gdzie   on   zamieszkał.   Spotka   się   pani   z   nim?   –   spytał 
niespodziewanie.

Casey   oblizała   wargi,   niezwykle   poruszona   wyglądem   mężczyzny   z 

fotografii.   Spotkanie   z   podejrzanym   przed   ostatecznym   zakończeniem 
sprawy   nie   byłoby   pewnie   całkowicie   zgodne   z   przyjętymi   metodami 

background image

działania, ale może nie jest to zły sposób, by rozwiać wątpliwości. A poza 
tym, skoro Ashford jest w mieście...

– Widzi pani, tu nie chodzi o pieniądze. Raczej o zasady.
– Szczęściarz z pana. Nie każdy może pozwolić sobie na takie poglądy.
– Wiedziałem, że powinienem był rozmawiać z mężczyzną – warknął 

Dennenberg, wstając.

– Jak już powiedziałam, to ja zostałam wyznaczona do wyjaśnienia tej 

sprawy i zrobię to po swojemu.

–   Oto   moja   wizytówka.   Czekam   na   wiadomości   –   powiedział 

Dennenberg. – A ten drań zatrzymał się w Hiltonie.

I tak oto stało się, że dwie godziny  później, zamiast oglądać film w 

telewizji, Casey  znalazła  się w  hotelu  Hilton. Choć  zwykle czuła  coś w 
rodzaju   współczucia   dla   ludzi,   którzy   przychodzili   do   niej   ze   swymi 
kłopotami, to w przypadku Dennenberga było inaczej. Ale przecież nikt nie 
ma   prawa   okradać   drugiego   człowieka.   Choćby   najokropniejszego.   Nikt, 
nawet ktoś tak przystojny jak Ashford, myślała w zadumie, wpatrując się w 
gazetową fotografię.

– Czym mogę pani służyć? – usłyszała głos recepcjonisty.
–   Poproszę   o   numer   pokoju   pana   Simona   Ashforda   –   starała   się 

powiedzieć to jak najnaturalniej.

–   Ach   tak,   oczywiście   –   mruknął,   sunąc   palcem   po   książce 

meldunkowej.

Dlaczego „oczywiście", pomyślała z niepokojem.
– Pokój 1040 – recepcjonista uśmiechnął się sympatycznie.
Casey   skinęła   głową   i   kierując   się   napisami   na   ścianie,   ruszyła   ku 

windom.

Wciąż   miała   wątpliwości,   czy   postępuje   właściwie,   czy   takie  metody 

śledztwa   są   zgodne   z   przepisami.   Ale  nie   co   dzień  nadarza   się   przecież 
okazja poznania kogoś tak fascynującego jak Simon Ashford.

Wjechała  na  dziesiąte   piętro.  W labiryncie  korytarzy   odnalazła  pokój 

numer 1040. Nim jednak zastukała do drzwi, wyjęła lusterko i przejrzała się 
w   nim   pośpiesznie.   Nigdy   tego   nie   robiła.   Obdarzona   przez   naturę 
nienaganną figurą i wspaniałą cerą, której niepotrzebne były jakiekolwiek 
kosmetyki, szła przez życie z mocnym przekonaniem, że zawsze wygląda 
wspaniale.   Dysponując   niepospolitym   umysłem,   wykształcona   w 

background image

Harvardzie, nigdy nie zwracała uwagi na swój wygląd. Czemu więc tym 
razem... ?

Wygładziła   niewidoczne   zmarszczki   na   ciemnozielonej   sukni,   uniosła 

dłoń, by zastukać do drzwi, lecz cofnęła ją znowu. Gdzie podział się jej 
zwykły zdrowy rozsądek?

W   końcu   uznała,   że   gdyby   rzeczywiście   Ashford   był   przestępcą,   jej 

wizyta mogłaby ostrzec go o niebezpieczeństwie. Z ulgą zrezygnowała ze 
swoich   planów   i   wolno   ruszyła   korytarzem.   Ciągle   jednak   nie   mogła 
przestać myśleć o zobaczeniu go. Choćby z daleka. Zdecydowała więc, że 
pójdzie na aukcję. Jadąc windą w dół, przestudiowała wiszący na ścianie 
plan hotelu. Po chwili wiedziała już, gdzie jest i gdzie znajduje się Sala 
Ambasadorska. Gorzej było z dotarciem do niej. Nigdy nie radziła sobie 
zbyt   dobrze   z   odszukiwaniem   drogi.   Dlatego   tak   dobrze   czuła   się   na 
Manhattanie, gdzie ulice, zamiast głupich i niemożliwych do zapamiętania 
nazw, mają po prostu kolejne numery. Powinno się ustanowić prawo, że 
ulice muszą być nazywane w porządku alfabetycznym – jeśli już nie mogą 
być numerowane.

Starając się zapamiętać rozkład hotelu, Casey ruszyła przed siebie. Gdy 

jednak spostrzegła, że już po raz trzeci mija tę samą kawiarnię, uznała, że na 
pewno nie idzie we właściwym kierunku.

– Czy mogę  pani pomóc, czy tylko krąży pani przed lądowaniem?  – 

usłyszała nagle, mijając szklane drzwi, czyjś głos.

Jej   odpowiedź   miała   być   nonszalancka   i   ironiczna.   Odwróciła   się   i 

dosłownie zastygła w bezruchu. Z absolutną pustką w głowie wpatrywała się 
w twarz Simona Ashforda. W rzeczywistości był znacznie przystojniejszy 
niż na fotografii z gazety.

– Krążę przed lądowaniem? – zmusiła się do uśmiechu.
– Przyglądałem się, jak po raz trzeci mijała pani tę kawiarnię. – Stanął 

tuż przy niej, przepuszczając wychodzących. Casey poczuła subtelny zapach 
wody kolońskiej.

– Pan mi schlebia takim zainteresowaniem – skromnie spuściła oczy.
– Zawsze zwracam uwagę na piękne kobiety – powiedział łagodnie.
Ileż razy już to słyszała. Słowa bywały różne, ale treść zawsze ta sama.
– Usiłowałam dotrzeć na aukcję monet, ale w żaden sposób nie mogę 

znaleźć Sali Ambasadorskiej.

– Jakiż świat jest mały. Proszę ze mną.  – Podał jej ramię z ciepłym 

background image

uśmiechem.

Dotknęła go ostrożnie. Dziwny dreszcz przeniknął jej ciało.
–   Czy   pani   zajmuje   się   handlem   numizmatami?   –   spytał,   gdy   mijali 

ogromny,   złoty   napis   i   wielką   strzałkę   wskazującą   kierunek   do   Sali 
Ambasadorskiej. Jak mogła ją przeoczyć?!

–   Nie   –   rzuciła   pośpiesznie,   gdy   zorientowała   się,   że   on   czeka   na 

odpowiedź.

– A zatem jest pani kolekcjonerką?
–   No   cóż,   tak   –   uśmiechnęła   się.   Pojawił   się   jednak   nowy   problem. 

Zbliżając   się  do  wejścia,  zauważyła  dwie  dziewczyny   sprawdzające   listę 
rezerwacji   przy   każdym   z   wchodzących.   A   przecież   nie   ma   tam   jej 
nazwiska! Zdecydowała się przecież pójść na aukcję w ostatniej chwili.

Gdy   jednak   przyszła   ich   kolej,   Simon   uśmiechnął   się   tylko   do 

urzędniczek i pozdrowiwszy je uprzejmie, wszedł do środka, nie zwalniając 
nawet kroku. A Casey razem z nim.

Usiedli w fotelach na wprost podium, na którym – za długim stołem – 

siedziało czterech mężczyzn. Sala zapełniała się stopniowo, głównie panami. 
Każdy z nich trzymał w ręku program. Po chwili także Simon wydobył swój 
z kieszeni.

– Przepraszam panią na chwilę – powiedział i w skupieniu robił notatki, 

stawiał jakieś  znaczki.  – Nie ma  pani programu?  – spytał nagle, bardzo 
zdziwiony.

–   Och,   gdzieś   mi   się   zapodział   –   mruknęła,   udając,   że   szuka   go   w 

torebce. – Tak naprawdę nie planowałam dziś żadnych zakupów. Chciałam 
tylko popatrzeć. Monety, które interesują mnie naprawdę, będą wystawione 
dopiero jutro.

– Dobrze. W takim razie dziś możemy zająć się moimi – powiedział, 

prostując się w fotelu i przysuwając bliżej. Czuła nacisk jego uda, słyszała 
prawie bicie jego serca.

–   Na   przekór   wszystkiemu   postanowiła   do   końca   wyjaśnić   zarzuty 

Dennenberga.

Nagły chrobot w głośnikach i poruszenie na podium były sygnałem, że 

licytacja zacznie się już za chwilę. Casey z ciekawością rozglądała się po 
sali, lecz raz po raz jej wzrok uciekał w prawo, w kierunku Ashforda. W 
ciągu   czterech   lat   pracy   zetknęła   się   z   wieloma   nieprawdopodobnymi 
przypadkami naiwności z jednej strony i bezczelności oszustów z drugiej. 

background image

Chwilami stawało się to po prostu nudne.

Teraz   jednak   nie   nudziła   się   ani   trochę.   Studiowała   twarz   Simona, 

próbując dociec, czy oskarżenia Dennenberga są słuszne. Wszak winę trzeba 
udowodnić. Ale też nie jest to, bez wątpienia, twarz niewiniątka. Te oczy 
musiały już oczarować niejedną kobietę.

– Czemu się pani tak przygląda? – Pochylił się, szepcząc jej do ucha.
–   Niczemu   –   powiedziała   o   wiele   za   głośno.   Aukcja   już   trwała.   – 

Niczemu – powtórzyła ciszej.

– Nie wydaje mi  się – uśmiechnął  się  lekko. – Po aukcji  pójdziemy 

gdzieś i powiem pani wszystko, co chce pani wiedzieć.

Zadrżała, gdy ścisnął jej dłoń dla przypieczętowania obietnicy.

background image

Rozdział 2

Casey   siedziała   oszołomiona   wysokością   sum,   jakie   padały   na   sali. 

Gorączkowy głos prowadzącego wymieniał kwoty w niebywałym tempie. 
Simon, wyciągnięty wygodnie w fotelu, wyprostował się nagle, skupiony i 
skoncentrowany.   Czujnym   okiem   rozglądał   się   po   sali,   taksując 
potencjalnych   rywali.   Za   chwilę   miały   być   licytowane   monety,   które   go 
interesowały.   Casey   w   zadziwieniu   przyglądała   się   tej   nagłej   przemianie 
leniwego kotka w drapieżną panterę. A wokół nich, jak kwiaty do słońca, 
wznosiły się ręce zgłaszające kolejne tysiące dolarów.

– Jak ich na to stać? – mruknęła, sądząc, że nikt jej nie słyszy.
–   W   większości   są   to   handlarze,   pośrednicy   lub   pełnomocnicy   – 

powiedział   Simon   cicho.   –   Obracają   pieniędzmi   swoich   firm   –   dodał 
pośpiesznie i całkiem skupił się na przebiegu licytacji.

Casey   zajrzała   w   leżący   na   jego   kolanach   program.   Przy   następnej 

pozycji – ćwierć – dolarówce z 1892 roku – Simon napisał liczbę osiem 
tysięcy. Tyle gotów był zapłacić. Spoglądała nań kątem oka. Nic w jego 
wyglądzie   nie   wskazywało   na   to,   że   pod   elegancką   powłoką   bije   serce 
oszusta. Ale czasem pozory mylą, pomyślała.

– Trzymaj mnie za rękę – odezwał się nagle. – Na szczęście.
– Słucham? – Nie od razu zdołała wrócić z rozmyślań do rzeczywistości.
–   Trzymaj   mnie   za   rękę   –   powtórzył.   –   Zaraz   będzie   najlepszy 

egzemplarz. Chcę go mieć.

Splótł   palce   z   jej   palcami,   jakby   byli   przyjaciółmi   od   zawsze,   a   nie 

przypadkowymi znajomymi. Sprawiło jej to niezwykłą przyjemność.

Niespodziewanie licytacja nabrała rozpędu. Zewsząd padały sumy coraz 

wyższe. Tylko coraz mocniejszy uścisk jego dłoni pozwalał jej zorientować 
się, jak bardzo przeżywał wydarzenia. Na zewnątrz nie znać było po nim 
śladu   emocji.   Dopiero   gdy   dopiął   swego,   gdy   przelicytował   ostatniego 
konkurenta, rozluźnił uścisk i westchnął głęboko.

– Chodźmy – powiedział. Zaskoczona Casey wstała i ruszyła za nim do 

wyjścia.

– Dlaczego wychodzimy? – spytała, gdy byli już na korytarzu.
– Pozostałe monety mnie nie interesują – odparł. – Mam teraz w głowie 

całkiem coś innego... – Resztę dopowiedziały jego oczy.

background image

Było to pasjonujące i ekscytujące. Dreszczyk emocji wzburzył jej krew. 

A przecież przez myśl jak błyskawica przemknęły zasłyszane gdzieś słowa: 
„Strzeżcie się oszustów!"

Ostrożnie, Casey, pomyślała, to zawodowiec.
– Czy nie powinieneś był najpierw odebrać swoich monet? – spróbowała 

udać całkowitą obojętność.

– Nigdy się tego nie robi – odparł powoli. Czy naprawdę przyglądał się 

Casey badawczo, czy tylko jej się wydawało.

–   Ależ   tak,   oczywiście   –   tłumaczyła   się   nieskładnie.   Jak   mogła 

zapomnieć   o   sprawach   tak   oczywistych?   –   Ależ   głupstwa   wygaduję.   To 
chyba ze zdenerwowania.

– Może chciałabyś pójść do mojego pokoju i obejrzeć kolekcję monet? – 

Ujął ją pod ramię i poprowadził w półmrok korytarza.

– Czy to oznacza to samo co oglądanie zbioru znaczków? – spytała z 

figlarnym uśmiechem.

– O rany, ależ z ciebie podejrzliwa osóbka! – Simon roześmiał się cicho.
– Pochodzę z Nowego Jorku – przypomniała mu.
–   Zabawne,   nigdy   bym   się   tego   nie   domyślił.   Zawsze   sądziłem,   że 

mieszkańcy   Nowego   Jorku   są   zimni,   twardzi,   podejrzliwi   i   nieufni.   Ty 
natomiast   jesteś   urocza,   pełna   życia,   entuzjazmu,   jak   butelka   szampana 
schowana na bardzo, bardzo specjalną okazję.

Casey wciąż walczyła, by zachować trzeźwość umysłu.
– Przyznasz mi rację, prawda? – zapytał wpatrując się w nią z uczuciem.
– To zależy – odrzekła.
– Od czego?
– Ile będzie to mnie kosztować.
– Obiad – roześmiał się serdecznie. – Czy zechcesz zjeść ze mną obiad, 

by uczcić mój ostatni sukces?

– Któryż to? – rzuciła podejrzliwie.
–   Ten   z   aukcji,   oczywiście   –   powiedział   niewinnie.   Lecz   jego   mina 

przeczyła słowom.

–   Czy   nie   jest   trochę   zbyt   późno   na   obiad?   –   Poczuła   się   znacznie 

pewniej, gdyż weszli do pełnego ludzi holu.

–   Nie   jadłem   jeszcze.   Nigdy   nie   jem   przed   licytacją.   To   przytępia 

zmysły.

– Rozumiem, że teraz możesz je już trochę przytępić?

background image

– Nic im nie może zaszkodzić, gdy czuję to, co czuję – spojrzał na nią 

wymownie. Objął ją i poprowadził do wyjścia.

– Czy potrzebna taksówka, sir? – Mężczyzna w liberii ukłonił się nisko.
–   Tak,   proszę   –   Simon   wyniośle   skinął   głową.   W   mgnieniu   oka 

zatrzymał się przed nimi samochód.

– Dokąd? – warknął taksówkarz, gryząc wykałaczkę. Nie zdążyli jeszcze 

nawet pomyśleć o wsiadaniu, gdy już włączył taksometr.

– Do klubu „Mandan", proszę – powiedział Simon, podając Casey ramię.
–   Nie   jesteś   zbyt   szybki?   –   Perspektywa   wizyty   w   ekskluzywnym 

nocnym klubie trochę ją onieśmielała.

– Ależ, droga pani, nawet jeszcze nie włączyłem silnika – zaprotestował 

kierowca.

–   Nie   o   pana   mi   chodzi!   –   Casey   spojrzała   w   odbijające   się   we 

wstecznym lusterku zdumione oczy. – Mówiłam do ciebie – zwróciła się do 
Simona.   –   Jeszcze   nawet   nie   przyjęłam   twojego   zaproszenia,   a   ty   już 
porywasz mnie do jakiegoś klubu.

– Ależ, droga pani – szybko pocałował ją w policzek – nie powinna pani 

pozbawiać triumfatora tej odrobiny radości, zabawy...

– O, kurczę! – mruknął szofer.
– Już lepiej jedźmy – mruknęła Casey, spoglądając na bijący licznik. – 

Wszystko jedno dokąd.

– No to jak? – rzucił taksówkarz. – Dogadaliście się?
– Tak. – Simon ścisnął dłoń Casey. – Do klubu „Mandan".
Jechali w milczeniu. Tylko reflektory przejeżdżających aut rozpraszały 

na ułamki chwil panujące w taksówce ciemności. Casey wciąż nie mogła 
pozbyć   się   wątpliwości,   czy   na   pewno   postąpiła   słusznie.   Zwykle   nie 
decydowała się na takie eskapady, ale Simon... był jak magnes, jak płomień 
przyciągający  ćmę.  Nie! Nie wolno jej zapomnieć,  że ma  do wykonania 
zadanie.   Jeśli   Simon   Ashford,   czarujący,   uroczy   bogacz,   który   bez 
mrugnięcia   okiem   może   wydać   tysiące   dolarów   na   starą   monetę,   który 
łagodnym   dotknięciem   zniewala   duszę   kobiety,   jest   w   rzeczywistości 
oszustem, to jej obowiązkiem jest rzecz całą wyjaśnić.

– Jesteś wyjątkowo milcząca – odezwał się Simon.
– Milcząca dama! Szczęściarz z pana – rzucił przez ramię kierowca.
– Czy tu, w Nowym Jorku, wszyscy taksówkarze są takimi filozofami? – 

Simon z trudem hamował śmiech.

background image

–   My   nazywamy   to   trochę   inaczej.   –   Casey   wbiła   wzrok   w   kark 

kierowcy, byle tylko nie widzieć uroczego dołeczka w policzku Simona, 
jego uśmiechu. – Zamyśliłam się – dodała, gdy samochód zatrzymał się na 
jasno oświetlonym podjeździe klubu.

– Wiem – powiedział mimochodem Simon, płacąc za kurs.
– Czyżbyś umiał czytać w myślach?
– Zmarszczyłaś czoło – musnął delikatnie miejsce tuż u nasady nosa. Żar 

oblał jej twarz i spłynął w dół, do piersi. Cóż za szczęście, że nie zgodziła 
się obejrzeć jego zbioru monet!

– Zastanawiasz się teraz, co jeszcze przyniesie ci ten wieczór? – Przytulił 

ją na moment. – Co tylko zechcesz – szepnął prosto do ucha.

– Niech więc będzie obiad – uśmiechnęła się z trudem.
– Jeśli właśnie tego naprawdę chcesz...
Casey wydawało się, że czyta w jej myślach, że czuje każde drgnienie jej 

serca. Zmieszana podążyła za nim.

Po   chwili   przeciskali   się   przez   tłum   tańczących.   Wśród   migających 

świateł,  zatopieni   w  pulsującym,  gorącym rytmie,   dotarli  do  masywnych 
drzwi po przeciwnej stronie sali. Tu dopiero zorientowała się, że cały czas 
szli  prowadzeni  przez  wymuskanego,  eleganckiego   kelnera.  Za  drzwiami 
znaleźli się w niemal całkiem ciemnej, podzielonej na małe zakamarki sali. 
Kelner   poprowadził   ich   do   jednego   z   takich   zakamarków,   podał   karty   i 
zniknął.

– Często tu bywasz? – spytała cicho. Simon pokręcił głową, udając, że 

nie słyszy jej głosu. Nie chciała mówić zbyt głośno, więc przysunęła się do 
niego. A on do niej.

– O co pytałaś?
– Czy często tu bywasz? – Z trudem zbierała myśli. Czuła jego udo tuż 

przy swoim, jego ramię...

– Kiedy tylko jestem w Nowym Jorku.
–   To   znaczy...   ?   –   starała   się   nie   pokazać,   jak   bardzo   interesuje   ją 

odpowiedź.

Kelner dyskretnie postawił przed nimi kieliszki z winem.
–   Przyjeżdżam,   ilekroć   odbywa  się   tu   aukcja   lub  jakaś   inna   ciekawa 

impreza. Jak w tej chwili – uniósł kieliszek.

Casey wypiła łyczek i odstawiła kieliszek. Uświadomiła sobie, że ostatni 

posiłek jadła przed milionami lat. Wystarczy, że już i tak traci głowę przy 

background image

każdym dotknięciu tego mężczyzny.

– Nie smakuje ci? – Zajrzał jej w oczy.
– Jest wspaniałe. Boję się tylko, że zaszumi mi w głowie.
– Jeśli tak, zaraz każę przynieść całą butelkę! – Wykonał gest, jakby 

chciał przywołać kelnera.

– Nie! – krzyknęła, chwytając go za rękę. – Najpierw obiad – dodała 

ciszej, rozglądając się niespokojnie. – Obiecałeś.

– Zawsze dotrzymuję obietnic.
–   Czyżby?   –   uniosła   brwi.   Zastanawiała   się,   czy   był   to   tylko   zwrot 

retoryczny, czy też Simon mówił prawdę.

– Wypróbuj mnie – szepnął znacząco.
– Obiad – przypomniała mu, odsuwając się nieco.
– Tak jest! Obiad. – Skinął na kelnera, który zmaterializował się, nie 

wiedzieć jak i kiedy, gotów przyjąć zamówienie. A ona jeszcze nawet nie 
otwarła menu. Wyciągnęła rękę, lecz Simon zatrzymał ją w swojej dłoni.

–   Pozwól,   że   ja   zamówię   obiad   –   powiedział.   –   Wiem,   na   co   masz 

ochotę.

– Dobrze. Udowodnij to – powiedziała zaintrygowana.
I   udowodnił!   Najpierw   zamówił   spaghetti  delia   casa   –  z   siekanymi 

krewetkami   w   maśle,   wymieszanymi   z   kaparami   i   szalotką,   z   odrobiną 
śmietany  i pomidorów.  Dalej była sola  w sosie  z musztardy, śmietany  i 
koniaku. Na koniec zamówił cielęcinę pod beszamelem, a na deser zestaw 
włoskich ciast.

Casey odczekała, aż kelner zniknął, równie szybko, jak się pojawił, i 

spytała:

– Skąd wiedziałeś, że lubię włoską kuchnię?
– To proste. Wyglądasz na osobę lubiącą włoską kuchnię.
– Czemu? Czyżbym była poplamiona sosem pomidorowym?
– Nie. – Delikatnie ujął ją pod brodę i zajrzał w oczy. – Ludzie zmysłowi 

lubią włoską kuchnię – powiedział bardzo, bardzo cicho. – Jest wspaniała. 
Zachęca   do   poszukiwań,   namawia   do   odrobiny   ekstrawagancji.   Kuchnia 
włoska jest jak miłość. Oddajesz się jej bez reszty, chłoniesz wszystkimi 
zmysłami. Zamykasz oczy i smakujesz najdrobniejszy kąsek. Zupełnie jak 
miłość – szepnął po chwili.

Casey   słuchała   go,   wstrzymując   oddech.   Dopiero   gdy   skończył, 

łapczywie wciągnęła powietrze, odwracając głowę, zanim zupełnie zniewolił 

background image

ją swymi czarami.

–   Lubię   też   francuskie   pieczywo   –   rzuciła   żartobliwie.   –   Co   z   tego 

wynika?

Zamiast odpowiedzieć, Simon roześmiał się. Ten człowiek był doprawdy 

zagadkowy.

background image

Rozdział 3

Następnego dnia, siedząc w służącym jej za kuchnię kąciku, z filiżanką 

gorącej  kawy, Casey  rozmyślała  o wydarzeniach  poprzedniego wieczoru. 
Przypominała sobie najdrobniejsze nawet zdarzenia, jakby nie wierzyła, że 
miały one miejsce, że przytrafiły się właśnie jej.

Po   wspaniałym   posiłku   Simon   zaprosił   ją   do   tańca.   I   to   także   było 

wspaniałe. Zbyt wspaniałe. Nie obawiała się tego, co czuła przytulając się 
do niego. Zbyt to wszystko było skomplikowane. Ostatecznie ciągle jeszcze 
mogło okazać się, że jest on złodziejem.

A gdy w końcu wyjaśni się sprawa Dennenberga i innych, którzy zostali 

oszukani i okaże się – czego bardzo pragnęła – że Simon jest niewinny, to i 
tak pozostanie problem. Skoro on był kłamcą, ona również nie była uczciwa. 
Dlaczego?   Dla   jakiegoś   tam   śledztwa?   Nikt   nie   lubi   być   tropiony   i 
podglądany   –   zwłaszcza   w   charakterze   podejrzanego   o   kradzież   czy 
oszustwo.   Tego   rodzaju   „tajnej   misji"   człowiek   taki   jak   Simon   nie 
zaakceptuje nigdy.

Przeszła do salonu. Na stole leżała otwarta torebka, z której wystawała 

paczka firmowych zapałek – pamiątka wszystkiego, co zaszło.

Z westchnieniem położyła się na sofie. Cóż to był za wieczór! Już dawno 

nie czuła się tak pełna życia, tak oderwana od banalnej rzeczywistości, tak 
daleka od wszystkich spraw, które przez pięć dni w tygodniu absorbują ją od 
rana do wieczora.

Simon tańczył wspaniale. Po prostu bosko. Chyba nawet zęby myje w 

niepowtarzalny sposób, pomyślała.

Poszła   do   łazienki.   Odkręciła   kran   i   weszła   pod   siekące   pełną   mocą 

strugi   wody.   Z   przymkniętymi   oczami   przeżywała   raz   jeszcze   upojne 
chwile.

– Dziękuję za wspaniały wieczór – powiedział Simon, ściskając jej dłoń.
– Myślałam, że to aukcja tak dobrze cię nastroiła.
– To był tylko początek – odparł, przyciągając ją do siebie. Casey nie 

zaprotestowała, choć coś w jej duszy krzyczało: „Ratunku!".

– Zostaję w mieście jeszcze przez kilka – dni – szeptał prosto w jej ucho. 

– Czy spędzisz je ze mną?

– Co masz na myśli? – spytała cicho. Poczuła się nagle jak nastolatka, a 

background image

nie jak dwudziestosześcioletnia, tak zwana wyzwolona kobieta.

– Zaczniemy jutro od obiadu – powiedział z uśmiechem. A ona, całkiem 

już zagubiona, nie wiedziała, czy śmieje się z niej, czy tylko uśmiecha do 
niej. – Musimy poznać się lepiej – oświadczył. – Tyle jeszcze chciałbym 
dowiedzieć się o tobie – szepnął, głaszcząc ją po policzku.

Tyle jeszcze chciałabym dowiedzieć się o tobie, pomyślała. Czy jesteś 

żonaty? Czy zawsze oszukujesz? Ile kobiet zgubiły dotąd twoje oczy?

–   Jest   jeszcze   dość   wcześnie   –   powiedział,   spoglądając   na   drzwi   jej 

mieszkania.

– Zależy dla kogo – rzuciła trochę spłoszona. – Muszę odpocząć, a coś 

mi mówi, że nic by z tego nie było, gdybym zaprosiła cię do siebie.

– Trochę odpoczynku – powiedział, przesuwając delikatnie palcem po jej 

twarzy – ale mnóstwo wspomnień do przeżycia.

Uniósł jej głowę, pochylił swoją i po chwili poczuła na swoich wargach 

najgorętsze, najsłodsze usta na świecie. Zadrżała gwałtownie. Gdzie byli? 
Na   korytarzu?   W  Nowym  Jorku?   Świat   nagle   przestał   istnieć.   Pozostały 
tylko oszalałe zmysły i ciało drżące i niecierpliwe.

Jego usta napierały coraz silniej, język coraz energiczniej rozpychał się i 

atakował. Traciła oddech... i głowę. Czuła całe jego ciało... tak blisko, tak 
mocno. Nic więcej nie istniało. Tylko jego dłonie na jej plecach, karku... 
wszędzie.

Pocałunek   przeniósł   ją   do   raju,   a   trwał   tak   krótko!   Skończył   się   tak 

nagle.   A   przecież   wystarczyło,   by   Simon   pchnął   tylko   drzwi   do   jej 
mieszkania,   a   nic  nie   mogłoby   ich   powstrzymać.   On   jednak  odsunął   się 
nagle i trzymając w dłoniach jej twarz spytał:

– Jutro?
– Tak – szepnęła. – Już jest jutro.
– Nie – uśmiechnął się. – Pytałem, czy zobaczę cię jutro. To znaczy dziś 

– poprawił się.

– Tak. – Czyż mogła odpowiedzieć coś innego? – Tak.

Zimny prysznic zaczerwienił jej skórę, ale nie zdołał ostudzić rozpalonej 

głowy. Zakręciła kurek i stojąc przed lustrem, robiła sobie wymówki. Nie 
może   zapomnieć,   jakie   jest   jej   zadanie.   Jedna   czy   dwie   wizyty   w 
restauracjach   nie   mogą   przecież   pozbawić   jej   profesjonalizmu.   Ale   co 
powinna zrobić? Oskarżyć go o oszustwo!? Bez stuprocentowych dowodów 

background image

winy? Musi wszystko wyjaśnić.

Co się z nią dzieje? Tyle razy bywała już na randkach, ale nigdy dotąd 

jej serce nie waliło w tak zwariowanym tempie. Może to z obawy? Może po 
prostu boi się poznać prawdę, którą musi odkryć? Poczuła, że zaczyna ją 
boleć głowa. Wstała, by poszukać aspiryny, gdy usłyszała stukanie do drzwi.

Cudownym sposobem ból ustąpił nagle.
Idąc   ku   drzwiom,   zatrzymała   się   na   moment   przed   lustrem.   Musiała 

sprawdzić, jak wygląda.

–   Cześć,   Simon   –  powiedziała,   otwierając   drzwi  i   zapraszając   go   do 

środka.

Lecz Simon stał nieruchomo, uśmiechając się lekko. Sunął spojrzeniem 

od jej stóp aż do czubka głowy... zatrzymując się po drodze.

– Taksówka czeka – powiedział.
– Świetnie – powiedziała przesadnie głośno. – Wezmę tylko żakiet.
Sądziła,   że   zaczeka   na   nią,   że   pomoże   zamknąć   drzwi,   poda   żakiet. 

Równouprawnienie, pomyślała ubierając się.

– Myślałem, że już nie przyjdziesz – powiedział, gdy wreszcie weszła do 

windy.

– Spieszyłam się – powiedziała tym samym tonem.
– Jasne – mruknął.
Coś było nie w porządku. Rozmawiał z nią całkiem inaczej niż wczoraj. 

Nie podał nawet ręki przy wsiadaniu do taksówki. Zachowywał się zupełnie 
jak obcy.

Z grymasem na twarzy usiadła za kierowcą.
– To ryby – powiedział taksówkarz, widząc jej skrzywioną minę.
– Co takiego? – spytała całkiem wytrącona z równowagi.
– Poprzedni klient wiózł wielką torbę pełną ryb. Stąd ten zapach.
– Och. – Casey uśmiechnęła się.
Taksówkarz zajął się prowadzeniem auta i nikt nie przerywał ciszy, która 

nagle   zapadła.   Casey   postanowiła   spróbować.   Patrząc   na   siedzącego 
nieruchomo Simona, spytała:

– Dokąd jedziemy?
– Do restauracji – usłyszała.
Zamyśliła   się.   Coś   było   nie   tak.   Ale   co?   Może   obraził   się,   że   nie 

zaprosiła go do swojego mieszkania? Jeśli tak, tym gorzej dla niego. Nie 
znosiła   nadąsanych   facetów.   Ale   on   wcale   nie   wyglądał   na   nadąsanego. 

background image

Raczej na kompletnie znudzonego.

–   Do   której   restauracji   jedziemy?   –   spróbowała   ponownie   nawiązać 

rozmowę.

– „Food Palace", tak to się chyba nazywa.
– Tak właśnie mi pan powiedział – odezwał się kierowca. A więc jednak 

słuchał. Musiał chyba umierać z nudów.

–   Czy   to   jest   ten   nowy   lokal   prowadzony   przez   sławnego   byłego 

piosenkarza? – dopytywała się Casey.

– Chyba tak – Simon wzruszył ramionami.
Być   może   wyglądał   tak   samo   jak   minionej   nocy,   ale   na   pewno 

zachowywał się inaczej. Nawet jego głos zatracił ten magiczny urok. Ku 
swemu   przerażeniu   nie   potrafiła   rozpoznać   w   nim   człowieka,   z   którym 
spędziła tak wiele uroczych chwil w klubie „Mandan".

Powinna być rozsądna. Było miło, a teraz pora wziąć się do pracy.
– Wróciłeś wczoraj do hotelu? – rozpaczliwie próbowała podtrzymać 

rozmowę.

– Hmmm? Oczywiście. Przecież tam mieszkam – odparł, nie odrywając 

oczu od tłumu ludzi na chodnikach. – Czy tu zawsze – jest tak tłoczno? – 
spytał. – Wszyscy c ludzie wyglądają, jakby walczyli ze sobą.

– To jeszcze nic – powiedziała Casey. Wiedziała, że dla przybysza z 

daleka Nowy Jork musi wyglądać okropnie. – Powinieneś zobaczyć ulice w 
południe w środku tygodnia. Wtedy można zastanawiać się, czy ktokolwiek 
dociera tam, dokąd chce.

– Trzeba raczej zastanowić się, czemu w ogóle próbują – rzucił głucho.
– Co?
– Tu jest tak brudno i tłoczno... Dziwię się, że ludzie w ogóle mają 

odwagę chodzić ulicami. Jak można żyć tutaj?

–   Minionej   nocy   uważałeś,   że   jest   to   bardzo   fascynujące   miasto   – 

przypomniała mu trochę urażona.

–   Nie   sądzę,   bym   to   powiedział   –   odrzekł   z   dziwnym   błyskiem   w 

oczach.

– Owszem, powiedziałeś.
To nie do wiary, żeby człowiek tak zmienił się w ciągu jednej nocy! A 

może   to   ona   cierpi   na   zaburzenia   osobowości?   Czytała   kiedyś   o   czymś 
takim.

– Powinienem chyba wiedzieć, co mówiłem – upierał się Simon.

background image

– Oczywiście, że powinieneś – fuknęła. Jeśli to miał być żart, to zupełnie 

jej nie bawił.

– Dojechali na miejsce. Weszli do wspaniale urządzonego wnętrza, gdzie 

cudownie   pachniało   dobrym   jedzeniem   i   świeżą   kawą.   O   dobrej   kawie 
właśnie   marzyła   od   samego   rana.   Kelner   poprowadził   ich   do   okrągłego, 
nakrytego dla trzech osób stolika.

– Uroczo tu – mruknęła.
– Jeśli lubi się ten styl – powiedział Simon, siadając obok niej.
–   To   dlaczego   tu   przyjechaliśmy?   –   spytała.   W   końcu,   jeśli   nie 

odpowiada mu panująca tutaj atmosfera, mógł wybrać wiele innych miejsc.

– Żeby coś zjeść, jak przypuszczam – odparł, rozglądając się wokół.
– Ale to ty wybrałeś to miejsce. Jeśli ci nie odpowiada, to czemu to 

zrobiłeś? – zaczynała się złościć. Przyszło jej na myśl, że Dennenberg się 
mylił.   Simon   nie   był   oszustem.   Był   wariatem.   Mocno   ścisnęła   torebkę, 
gotowa natychmiast wstać i wyjść. Tymczasem Simon pomachał do kogoś. 
Jeszcze   tego   brakowało!   Umówił   się   z   kimś   oprócz   niej.   To   świństwo. 
Podniosła się gwałtownie, by wyjść, i stanęła jak wryta.

– Cześć. Przepraszam za spóźnienie.
Zdumiona pokręciła głową. Oczami wielkimi jak spodki wpatrywała się 

w... Simona. To był sobowtór.

background image

Rozdział 4

Zielone oczy Casey robiły się coraz większe. Spoglądała to w lewo, to w 

prawo. Obaj mężczyźni różnili się tylko ubiorem.

– Was jest dwóch – stwierdziła w końcu z niedowierzaniem.
– Jak to zwykle bywa z bliźniakami – powiedział nowo przybyły. To był 

on.

Rozpoznała głos, który szeptał jej wczoraj słodkie słówka.
– Simon? – spytała ostrożnie.
Skinął głową z uśmiechem i usiadł.
– Nie sądziłem, że będziesz tak zaskoczona. Ethanie... ? – zwrócił się do 

brata.

– Powiedziałeś jej, że nie jesteś mną?
– Ta kwestia w ogóle nie była poruszana – odparł towarzysz Casey. Ale 

uśmiechał się przy tym szeroko, wyraźnie zadowolony z żartu, którego był 
autorem.

– Nigdy nie sprawdzam dowodu tożsamości, gdy spotykam się z kimś po 

raz kolejny – rzuciła Casey lodowatym tonem. Co za drań! Przez całą drogę 
śmiał się z niej. – Ale skoro już zrobiliście mi kawał... – powiedziała, jakby 
zamierzała wstać i wyjść.

Simon chwycił jej dłoń. Tak. To na pewno był on.
–   To   nie   był   kawał,   Casey.   Przynajmniej   nic   o   tym  nie   wiedziałem. 

Powinienem był pamiętać, że Ethan lubi dowcipy. Przepraszam. To moja 
wina.

Casey usiadła, trochę przestraszona, ponieważ Simon nadal ściskał jej 

dłoń.

–  No,  już  jest   lepiej  –  powiedział,  zaglądając  jej  głęboko  w  oczy.  – 

Przepraszam za spóźnienie. Zatrzymały mnie ważne sprawy.

Telefon od zaniepokojonego klienta – wyjaśnił.
To   wystarczyło,   by   kiwnęła   głową,   przyjmując   przeprosiny. 

„Zaniepokojony klient" zaintrygował ją.

– Nigdy nie mówiłeś, że masz brata bliźniaka.
–  Jeśli  dobrze  pamiętam  –  powiedział   Simon,  przyzywając   kelnera  – 

nigdy nie pytałaś, czy u nas w domu jest jeszcze ktoś podobny do mnie.

Kelner zjawił się jak wyczarowany.

background image

– Podobny do ciebie? – powtórzyła Casey ogromnie zdziwiona. – On 

wygląda jak twoja dokładna kopia.

–   Ściśle   rzecz   biorąc,   to   ja   jestem   jego   kopią   –   powiedział   Simon, 

zamówiwszy czerwone wino. – Ethan jest starszy.

– O trzy minuty – dodał Ethan, nie odrywając oczu od jadłospisu.
–   Hej   –   wykrzyknął   nagle   Simon   –   nie   jesteś   chyba   jedną   z   tych 

kolekcjonerek osobliwości, co?

– Jedyne, co zbieram, to monety – powiedziała Casey lodowatym tonem, 

starając się pamiętać wymyśloną przez siebie historyjkę.

– No, to mam szczęście – rzucił dziarsko Simon.
To się jeszcze okaże, pomyślała Casey pociągając łyk wody.
Do stolika podbiegł kelner. Kieliszki z winem kiwały się niebezpiecznie 

na tacy. Mimo iż bardzo starał się i spieszył, widać było, że pracuje tu od 
niedawna.

– Nie pij wody – zalecił Simon – to jest dużo lepsze. – Podał jej wino.
– A może zwykle pijasz ten trunek – dodał Ethan, stukając lekceważąco 

palcem w szklankę z wodą.

Casey poczuła się dotknięta. Było w głosie Ethana coś nieprzyjemnego i 

nieprzyjaznego. Odwróciła się ku niemu gwałtownie, lecz Simon odezwał 
się pierwszy:

– O rany, ależ wy, nowojorczycy, jesteście nerwowi.
– Po prostu nie lubimy, gdy ktoś drwi sobie z nas.
– Dość drwin – zarządził Simon. – Tylko łagodne kuksańce.
Nim   jednak   Casey   zdążyła   odpowiedzieć,   usłyszała   głośny   łoskot 

dobiegający z drugiego końca sali. Jej podejrzenia okazały się słuszne. Z 
głupim   uśmiechem   na   twarzy   zagoniony   kelner   stał   teraz   nad   stertą 
potłuczonego szkła wymieszanego z kanapkami.

–   Coś   mi   się   zdaje,   że   trochę   poczekamy,   zanim   dostaniemy   coś   do 

jedzenia – powiedziała.

– Mogę czekać choćby wieczność – powiedział Simon, patrząc na nią 

znacząco. Nagle poczuła, że twarz oblewa jej rumieniec.

– Ale ja nie mogę. – Ethan wyraźnie był bardzo głodny.
–   Drzwi   są   tam,   Ethanie   –   powiedział   Simon   łagodnie.   –   Nie   będę 

zatrzymywał cię tu wbrew twojej woli.

Casey uważnie przyglądała się obu braciom. Ethan wyraźnie miał chęć 

opuścić restaurację, lecz coś go zatrzymywało. Ale co?

background image

– Ta piękna dama mogłaby ruszyć do ataku, gdybym tylko odszedł – 

powiedział.

– Nie będzie żadnego ataku – rzuciła Casey cierpko. Ethan był na pewno 

uprzedzony do niej. – Mówiąc szczerze, nie lubię jeść obiadu pomiędzy 
kserokopiami.

Simon roześmiał się głośno. Ethan nie.
– Hej, Ethanie, gdzie twoje poczucie humoru? – spytał Simon.
– W Houston – odparł Ethan ze śmiertelną powagą.
–   Czemu   więc   tam   nie   wrócisz?   –   zapytała   Casey   słodkim   głosem. 

Wiedziała, że zachowuje się okropnie, ale uważała, że Ethan zasłużył sobie 
na to.

– Set i mecz. Gra skończona! – wtrącił się Simon. Mimo uśmiechu w 

jego głosie zabrzmiały twarde, kategoryczne tony.

– Zgoda – powiedziała Casey pogodnie.
– Za nas wszystkich – wzniósł toast Ethan.
Uśmiechnęli się. Dłoń Simona na jej dłoni pomogła Casey rozluźnić się 

zupełnie.

Do   stolika   podbiegł   kelner.   Wydawało   się,   że   spieszy   się   jeszcze 

bardziej. Przed chwilą skończył usuwać ostatnie ślady katastrofy i teraz stał 
przed   nimi   z   notesem   i   długopisem,   gotów   udowodnić,   że   jest   całkiem 
opanowany.

– Czegóż sobie państwo życzycie? – sapnął, z trudem kryjąc drżenie 

głosu.

– Mam nadzieję, że wasze ubrania łatwo się pierze – mruknął Ethan, 

wstając.

–   Wychodzisz?   –   spytała   go   Casey.   Pomyślała,   że   powinna   jednak 

poznać obu braci. Być może to Ethan jest kluczem do rozwikłania skarg, 
które napłynęły do jej biura. Ta wersja podobała się jej znacznie bardziej.

– Zostawiam was samych, zanim Simon do reszty połamie mi nogi.
Spojrzała   na   Simona   z   niedowierzaniem.   Nie   potrafiła   wyobrazić   go 

sobie kopiącego kogoś pod stołem.  On zaś, z niewzruszonym spokojem, 
odezwał się pogodnie:

– No to cześć, Ethan.
Kelner stukał niecierpliwie długopisem w notes.
– Przyszli tu państwo, aby coś zjeść czy pogadać? – spytał niecierpliwie.
– Jedno i drugie – Simon uśmiechnął się łagodnie. – Na co masz ochotę? 

background image

– zwrócił się do Casey.

– Czy mam rozumieć,  że dziś nie zamówisz  nic dla mnie?  – spytała 

szczerze zdziwiona.

–   To   przez   takie   jak   ty   ruch   wyzwolenia   kobiet   wciąż   nie   może   się 

rozwinąć – rzuci– la wrogo przechodząca obok, szykownie ubrana kobieta.

Casey mocno zacisnęła wargi, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
–  No widzisz.   Po  prostu nie  jesteś   emancypantką...  Zastanów  się,  co 

powinnaś zrobić, żeby się nią stać.

–  Możecie  państwo   zastanawiać  się   nad wieloma   zagadnieniami,   gdy 

tylko powiecie mi, co chcecie zjeść – jęknął kelner niecierpliwie.

–  Włoską  zapiekankę   z  dużą  ilością   musztardy  –  powiedziała   Casey, 

składając kartę. Kelner wyrwał ją, jakby bał się, że może chcieć zamówić 
coś jeszcze.

– A pan? – zwrócił się do Simona.
– To samo. Tylko bez musztardy.
Kelner spojrzał nań jak na przybysza z innej planety. Casey także nie 

potrafiła ukryć zaskoczenia.

– Bez musztardy!? – wykrzyknęła.
– Czy to takie dziwne? – Simon pokręcił głową.
– Dziwne. Musztarda podkreśla smak potrawy – powiedziała. – Kiedy 

byłam małą dziewczynką, robiłam sobie kanapki z musztardą.

– Opowiedz mi o sobie – poprosił. – Jaka była ta dziewczynka?
– Dotyk jego dłoni wprawił ją w niezwykłe zakłopotanie. Postanowiła 

bardziej uważać na to, co mówi.

– Już nic więcej nie powiem. – Wbiła wzrok w blat stołu.
– Czy to znaczy, że ja mam mówić?
– W końcu jesteś jednym z bliźniaków. To musi być niezwykłe. Założę 

się, że zawsze robiliście ludziom kawały.

– Wciąż gniewasz się na Ethana? – spytał Simon. – Prawdę mówiąc, ja 

też jestem zaskoczony, że to zrobił. Zawsze był taki... nieśmiały. Gdyby nie 
to,   że   jego   żart   dotyczy   właśnie   ciebie,   byłbym   nawet   zadowolony,   że 
zdobył się na coś takiego.

– Może zareagowałam trochę zbyt ostro – wzruszyła ramionami – ale 

naprawdę nie lubię, gdy ktoś wyśmiewa się ze mnie.

– Chciałbym zobaczyć kogoś wyśmiewającego się z ciebie.
– A twój brat?

background image

–   On   nie   naśmiewał   się   z   ciebie.   On   po   prostu...   zabawiał   się.   – 

Łagodnym ruchem odsunął z jej twarzy pukiel złotych włosów. – Ja mam 
zupełnie inny zwyczaj bawienia się z kobietami – szepnął.

Doskonale wiedziała, o jakiej zabawie mówił. Wbrew protestom rozumu, 

przyjemne ciepło ogarnęło jej ciało. Zamilkli, patrząc sobie w oczy.

–   To   jest   chyba   jednak   przedstawienie   –   odezwał   się   Simon 

niespodziewanie.

Zaskoczona, podążyła za jego wzrokiem. Na środku sali ustawiona była 

ogromna beczka z kiszonymi ogórkami. Wokół beczki uwijał się ich kelner, 
usiłując bez skutku, jak się wydawało, coś z niej wyłowić. Sama beczka 
przypomniała   Casey   sklepy   z   dzieciństwa.   Ale   to,   co   czuła,   patrząc   w 
błękitnoszare   oczy   Simona,   nie   miało   nic   wspólnego   z   dziewczęcymi 
przeżyciami.

–   Ale   będzie   przedstawienie,   jeśli   ten   biedak   wpadnie   do   beczki   – 

powiedziała.

– Poczekaj – roześmiał się. – Chłopak da sobie radę. Jeszcze ma szansę.
Nigdy   jeszcze   nie   spotkała   kogoś   równie   spokojnego   i   pogodnego. 

Oszukiwanie   ludzi   i   wydawanie   ich   pieniędzy   może   być   przyjemne, 
pomyślała,  próbując przypomnieć  sobie, po co tu przyszła, i postępować 
stosownie do tego. Było to jednak niezwykle trudne.

– Czy Ethan utrudnia ci życie? – spytała, patrząc na pędzącego w ich 

kierunku kelnera.

– Nikomu nie pozwalam utrudniać mi życia – odrzekł Simon.
Zabrzmiało   to   bardzo   wiarygodnie.   Silny,   dynamiczny,   przystojny   i 

zamożny – spełniał wszystkie warunki, które w młodości matka określała 
jako niezbędne dla idealnego męża. Czyż nie byłoby to wspaniałe, gdyby 
zarzuty Dennenberga okazały się być nieprawdziwe? A co z pozostałymi 
skargami, które leżą na biurku? pomyślała.

– To musi być bardzo poważny problem – wyrwał ją z zamyślenia głos 

Simona.

Uświadomiła sobie, że wpatruje się w leżący przed nią ogromny kiszony 

ogórek i obficie polaną musztardą zapiekankę.

–   Tak   –   mruknęła   i   podniosła   oczy.   Napotkała   badawcze   spojrzenie 

Simona i przestraszyła się.

– Czy masz jakieś znaki szczególne, dzięki którym mogłabym odróżnić 

ciebie od Ethana? – wypaliła. Była to jedyna myśl, jaka w nagłej panice 

background image

przyszła jej do głowy.

– Żadnych. Oprócz tego, że jestem przystojniejszy. – Uśmiechnął się. – 

Oczywiście – pochylił się ku niej – możesz sama ich poszukać. Mogę mieć 
jakieś, o których nie wiem.

Żeby   ukryć   zakłopotanie,   wbiła   zęby   w   zapiekankę.   Smakowała 

cudownie. Mimo to nie usprawiedliwia to ceny, pomyślała. Zjadła następny 
kęs. Uznała, że z pełnymi ustami nie naraża się na to, że znów powie coś 
kompromitującego.   Za   to   daje   taką   szansę   Simonowi.   Dobra   robota, 
pomyślała.

Simon   zerknął   na   zegarek   i   Casey   poczuła   bolesne   ukłucie   żalu. 

Nieważne, czy był oszustem, czy nie. W jego obecności czuła, że jej serce 
bije mocniej, że świat jest piękniejszy. Głęboki ton jego głosu brzmiał jak 
cudowna muzyka. Narkotyczna słodycz ust wprawiała w drżenie całe ciało. 
Na samo wspomnienie minionego wieczoru rozkoszne ciepło wypełniało jej 
duszę. Uczta, wspaniała uczta. Nawet bez musztardy, pomyślała i roześmiała 
się cicho.

Simon uśmiechnął się także i wytarł serwetką kąciki jej ust.
– Umazałam się?
– Umazałam...  To słowo  zupełnie do ciebie nie  pasuje – powiedział, 

odkładając chusteczkę. – Gbybyśmy nie byli wśród ludzi, oblizałbym twoje 
wargi.

Jej serce zabiło gwałtowniej. Fala gorąca rozlała się po całym ciele, aż 

do koniuszków palców i piersi.

– Poczułem gwałtowny apetyt na musztardę – szepnął.
Gdzie   był   dotąd   ten   mężczyzna?   W   Houston,   gdzie   oszukiwał   ludzi, 

odezwał się przekorny duszek.

– Myślę, że powinniśmy się pośpieszyć – powiedział, ponownie patrząc 

na zegarek.

–   Kolejny   klient?   –   spytała,   myśląc   z   przykrością   o   zbliżającym   się 

rozstaniu.

– Nigdy, dopóki ty nie zechcesz kupić kilku moich monet.
– Muszę się nad tym zastanowić – odparła. Mogłabym kupić od ciebie 

nawet Most Brookliński, gdybyś tylko chciał mi go sprzedać, pomyślała.

Wbrew   temu,   co   powiedział,   nie   wyglądał   na   specjalnie 

zainteresowanego sprzedawaniem jej monet.

– Mam bilety na poranek – powiedział.

background image

– Na poranek? – zdziwiła się.
– Spektakl przedpołudniowy. Pomyślałem, że chciałabyś pójść do teatru. 

Grają „Once More with Love". To jest komedia – dodał.

–   Wiem   –   powiedziała   machinalnie.   Zwykle   czuła   się   dotknięta   tak 

obcesowym traktowaniem. Dzisiaj sprawiło jej to prawdziwą przyjemność. 
Cóż stało się z jej niezależnością?

– Nie lubię dramatów – powiedział.
– Chciałbym, by świat był jasny i wesoły.
– I żadnych zobowiązań. – Ciekawe, skąd jej to przyszło do głowy?
– Tylko wobec przyjaciół – powiedział.
– I ludzi, których sam wybiorę.
Zabrzmiało to jak ukryta obietnica. Simon był mistrzem w wyrażaniu 

zawoalowanych propozycji. Bierz go, to mężczyzna dla ciebie, podpowiadał 
jej wewnętrzny głos. Ale nie wiedziała, jak.

– Mam nadzieję, że lubisz komedie – powiedział nagle, choć wszystko 

wskazywało na to, że był tego całkiem pewien.

– Czyżbyś utracił zdolność oceniania ludzi? – spytała. Wzięła do ust 

kawałek ogórka i sok spłynął jej po brodzie. Nerwowo sięgnęła po serwetkę, 
obiecując   sobie   w   duchu,   że   nigdy   więcej   nie   będzie   jeść   kiszonych 
ogórków w obecności Simona. Ciekawe, ile razy jeszcze będziesz jadła z 
Simonem? pomyślała sarkastycznie.

– Nie – powiedział  stanowczo.  – Lubisz  komedie,  szampana,  włoską 

kuchnię i romanse.

– I musztardę.
– I musztardę. – Uśmiechnął się. – Dla smaku – dodał.
–   Dla   smaku   –   potwierdziła.   –   Wygląda   na   to,   że   do   czegoś   cię 

przyzwyczaiłam.

– Mam nadzieję.
– Jestem gotowa – powiedziała, rzucając serwetkę na leżący na talerzu 

wielki ogórek.

–   Myślałem,   że   lubisz   ogórki   –   powiedział   Simon.   –   Mamy   jeszcze 

trochę czasu.

– Jest zbyt duży jak dla mnie – potrząsnęła głową.
– Nie odezwał się, ale tajemniczy uśmieszek przemknął mu po twarzy. 

Po chwili stał już obok Casey, podając jej rękę.

– W takim razie przespacerujemy się do teatru – powiedział.

background image

Szła za nim do wyjścia. Mimo gwaru wokół słyszała stukot własnych 

obcasów.   Tak   samo   brzmią   kroki   szeryfa,   który   w   samo   południe   idzie 
rozprawić się z bandytami. I tylko wcale nie była pewna, czy wówczas, gdy 
skończy się strzelanina, t& właśnie ona będzie zwyciężczynią...

background image

Rozdział 5

To był wspaniały dzień.
Przedstawienie okazało się tak zabawne i pogodne, jak obiecywały to 

recenzje, które Casey czytała. Nawet nie spostrzegli, gdy spektakl dobiegł 
końca. Gdy opuszczali teatr, pomyślała, że teraz Simon zabierze ją do siebie. 
On   jednak   zaproponował,   by   przed   obiadem   pozwiedzali   trochę   miasto. 
Wjechali   zatem   na   szczyt   Empire   State   Building,   by   tam,   z   platformy 
widokowej, podziwiać panoramę. Zakochana w Nowym Jorku Casey była 
ciekawa, czy Simona także zachwycił urok miasta. On jednak patrzył tylko 
na nią, chłonąc całkiem inne uroki.

Gdy już siedzieli w taksówce przebijającej się przez popołudniowy tłok, 

by zawieźć ich na obiad do Rockefeller Center, poczuła ogromny głód.

–   Postępujemy   jak   typowi   turyści.   –   Rozglądała   się   po   przeszklonej 

restauracji.

– Czasem lubię zrobić coś typowego – powiedział z uśmiechem.
Na przykład uwodzić kobiety, pomyślała. Robisz to bardzo dobrze.
Bez powodzenia Casey próbowała zadać jakieś pytanie, które mogłoby 

przybliżyć ją do wyjaśnienia sprawy oszustw. Nigdy rozmowa nie potoczyła 
się tak, by mogła uczynić to w sposób naturalny, bez wzbudzania podejrzeń. 
Dowiedziała się, że Simon lubi jeździć konno na oklep, że lubi spacerować 
boso   w   wysokiej   trawie   i   wstawać   rano,   by   podziwiać   wschody   słońca. 
Powiedział   jej   też,   że   wraz   z   Ethanem   wcześnie   zostali   sierotami,   że 
wychowywał   ich   wujek   Jack,   który   nie   był   prawdziwym   wujkiem,   lecz 
przyjacielem rodziny. Serce jej się ścisnęło, gdy wyobraziła sobie małego 
chłopca pozbawionego matczynej miłości.

Dowiedziała   się   też,   że   to   właśnie   wuj   Jack   założył   kiedyś 

przedsiębiorstwo,   które   teraz   przekazał   Ethanowi   i   Simonowi   –   jedynej 
rodzinie, jaką miał.

– Jesteś gotowa na aukcję? – spytał Simon, gdy zjedli ogromny deser 

lodowy.

Aukcja!   Na   śmierć   o   niej   zapomniała.   Z   przerażeniem   przypomniała 

sobie, że minionej nocy powiedziała Simonowi, iż dziś właśnie licytowane 
będą interesujące ją monety.

– Po winie i całym tym jedzeniu jestem taka zmęczona i rozleniwiona – 

background image

westchnęła, mrużąc oczy – że nie jestem pewna, czy zdołam myśleć o czymś 
poważnym.   Po   raz   pierwszy   uprawiam   maraton   randek   –   dodała   z 
uśmiechem.

– Bardzo chciałbym robić z tobą różne inne rzeczy po raz pierwszy – 

powiedział   Simon.   –   Mam   jednak   wyrzuty   sumienia,   że   to   przeze   mnie 
tracisz aukcję.

– A ty wybierasz się tam? – spytała.
– Nie, jeśli tego zechcesz. Monety, które mnie  interesują najbardziej, 

będą licytowane jutro. Jesteś pewna, że nie chcesz iść? – zajrzał jej prosto w 
oczy.

Problem   polegał   na   tym,   że   nie   wiedziała,   jakie   monety   będą   dziś 

licytowane, i nie miała nawet pojęcia, jak się tego dowiedzieć. A nie mogła 
przecież dopuścić do tego, by wziąć udział w aukcji takich okazów, których 
cena najtańszego znacznie przerastałaby jej możliwości. Co robić? myślała 
gorączkowo. Odpowiedź przyszła nagle.

– Jestem pewna – odparła. – Przypuszczam, że znacznie lepiej będzie, 

jeśli tobie zlecę kupno monet dla mnie. Licytacje są takie stresujące, a ja nie 
znoszę współzawodnictwa.

–   To   tak   jak   ja   –   mruknął.   –   Z   przyjemnością   poprowadzę   twoje 

sprawy... wszystkie. – Simon dał znak kelnerce.

– Czy podać coś jeszcze? – spytała. Była jeszcze bardzo młodziutka. I 

bardzo zapatrzona w Simona. Kawa, herbata czy ja? pomyślała Casey ze 
złością.

–   Nie.   Poproszę   o   rachunek   –   Simon   obdarzył   ją   promiennym 

uśmiechem. Casey poczuła ukłucie zazdrości. Nie miała jednak czasu na nic 
więcej. Szła, prowadzona pod ramię, w kierunku wyjścia.

– Dokąd pójdziemy? – spytał.
–   Może   do   mnie?   –   rzuciła   nieśmiało.   Wciąż   szukała   sposobu,   by 

spróbować zacząć choćby swoje dochodzenie.

– Wspaniale! – Jego oczy mówiły jeszcze więcej.
– Chyba nie będziemy szli pieszo? – Jej obolałe stopy miały już dość 

spacerowania.

– Spacery dobrze ci służą – roześmiał się.
–  Powinieneś   kiedyś  spróbować   spacerować   na  wysokich  obcasach   – 

mruknęła.

– Nie sądzę, by wysokie obcasy mogły mi w czymkolwiek przeszkodzić 

background image

– droczył się z nią. – Mogę nieść cię w ramionach – zaproponował – jeśli 
jesteś zmęczona.

– Taksówka mniej rzuca się w oczy.
– Pani ma znowu rację. – Machnął ręką na mijającą ich taksówkę. Bez 

skutku.

– Może na rogu będziesz miał więcej szczęścia – powiedziała, ruszając 

wolno naprzód.

–   Jakim   cudem   udaje   im   się   unikać   wypadków?   –   Simon   z 

niedowierzaniem spoglądał na morze samochodów posuwających się wolno, 
zderzak przy zderzaku.

– To proste – odparła. – Posuwają się tylko o metr na godzinę. Może 

jednak powinniśmy pójść piechotą? – Jej stopy zastrajkowały natychmiast.

– Nie ma mowy. Pani życzyła sobie jechać i pani pojedzie taksówką. 

My, Teksańczycy, też potrafimy współczuć.

Machanie na taksówki nie dało efektów, więc Simon chwycił w końcu 

dłoń   Casey   i   siłą   wcisnęli   się   do   jednej   z   nich,   stojącej   akurat   przed 
czerwonym światłem.

Gdy wreszcie dojechali na miejsce, Casey była zupełnie wykończona.
–   Może   powinniśmy   zmniejszyć   nieco   tempo   naszego   randkowego 

maratonu? – powiedział Simon, przyglądając się jej z troską, gdy stanęli 
przed drzwiami jej mieszkania.

–   Mimo   wszystko   jestem   trochę   żwawsza,   niż   na   to   wyglądam   – 

powiedziała, wyjmując klucze. Ale naprawdę wcale nie czuła się żwawa i 
rześka.

– „Żwawa" to nie jest odpowiednie słowo – powiedział, wchodząc za nią 

do saloniku. Delikatne światło sprawiało, że było tam ciepło i przytulnie.

– Tak? – powiedziała, stając tuż przed nim. – A jakiego użyłbyś? – Choć 

z natury nieśmiała, teraz pragnęła jego komplementów.

– Smakowita, to pierwsze, które przychodzi mi na myśl.
Zsunął   z   jej   ramienia   pasek   od   torebki,   a   ona   poczuła   nagle,   jakby 

rozebrał ją zupełnie. Pochylił się i pocałował koniuszek jej ucha. Rozkoszny 
dreszcz przeniknął ją całą. Gwałtownie zrobiła krok do tyłu.

– A więc zajmiesz się kupnem monet do mojej kolekcji – powiedziała 

odrobinę zbyt głośno. Włączyła lampę stojącą przy kanapie. Potrzebowała 
więcej światła, jeśli chciała dowiedzieć się czegokolwiek.

– To moja praca – powiedział, siadając na kanapie. Nie potrafił jednak 

background image

ukryć zdziwienia, że w takiej chwili chciała rozmawiać o interesach.

– Nie obawiaj się – ciągnęła nerwowo, siadając na drugim końcu kanapy 

– nie spodziewam się żadnych ulg tylko dlatego, że jesteśmy... przyjaciółmi. 
– Nie umiała znaleźć właściwego słowa.

– Nie stosuję żadnych taryf specjalnych – powiedział powoli. – Wszyscy 

moi klienci otrzymują towar najlepszy z możliwych.

– A wiedzą o tym?  – Przed oczami stanął jej wygrażający pięściami 

Dennenberg.

–   Oczywiście!   –   Simon   przysunął   się   do   niej.   –   Dostaję   wiele 

podziękowań i pochwał.

– Będę o tym pamiętać – powiedziała.
–   Cóż   zatem   zbierasz?   –   spytał,   ale   nie   słychać   było   w   jego   głosie 

wielkiego zainteresowania. Dużo bardziej interesował go jej kark, na którym 
złożył   właśnie   delikatny   pocałunek.   Raz   jeszcze   zwalczyła   pokusę   i 
odsunęła się trochę.

– Drobniaki. Zbieram małe i duże centy... jednocentówki – poprawiła 

się. – Wszystko zaczęło się, gdy byłam jeszcze mała. Zbierałam pieniążki w 
słoiku. Przydawały się, gdy grałam z bratem w pokera. Większość z nich, 
oczywiście,   przepadła.   W   końcu   zaczęłam   przyglądać   się   im,   zwracać 
uwagę na datę emisji i symbole mennic, i zanim się spostrzegłam, już mnie 
to wciągnęło.

– Rozumiem, co masz na myśli. – Wcale nie była pewna, czy Simon 

mówił o zbieraniu monet.

– Mama kupiła mi specjalny album i zaczęłam wypełniać go monetami. 

Obiegowy– mi, rzecz jasna. Czasami szłam do banku, wymieniałam kilka 
dolarów na rulony centów i wybierałam z nich takie, jakich potrzebowałam. 
Potem   uzupełniałam   ruloniki   i   szłam   do   sklepu   spożywczego.   Tam 
wymieniałam je na dolary, szłam do banku... i tak w kółko.

Simon śmiał się serdecznie.
–   To   ja   miałem   łatwiej   –   powiedział.   –   Wszystko   mogłem   obejrzeć, 

zaglądając przez ramię wujkowi Jackowi.

– Czy ty także byłeś tak zaskoczony, gdy zorientowałeś się , jak bardzo 

różnią się ceną monety obiegowe i te, które nigdy w obiegu nie były?

– Chyba nie. Docierało to do mnie powoli, stopniowo. Ale masz rację – 

różnica jest ogromna.

–   Zawsze   obawiałam   się,   i   obawiam   się   nadal,   że   stając   się 

background image

kolekcjonerką z prawdziwego zdarzenia, narażam się na to, że mogę dostać 
monetę dużo mniej wartą, niż za nią zapłaciłam. W końcu – wpatrywała się 
weń   uważnie,   szukając   jakiejś   reakcji   na   jego   twarzy   –   bardzo   trudno 
czasem rozpoznać, czy pieniądz był, czy nie był w obiegu.

Ku jej zdumieniu wydawało się, że Simon zgadza się z nią.
  – Całkiem słusznie – powiedział. – Trzeba być ostrożnym, gdy w grę 

wchodzą duże pieniądze. – Delikatnie głaskał ją po policzku. – Słusznie 
robisz, powierzając mi swoje sprawy.

Tak właśnie powinien powiedzieć oszust, pomyślała. Jeśli zaś chciał ją 

po prostu rozbroić – także postępował właściwie.

– W każdym razie – zaczęła drżącym z lekka głosem – udało mi się 

zgromadzić   wszystkie   monety   będące   w   obiegu   od   osiemnastego   wieku. 
Fascynuje   mnie,   gdy   pomyślę,   że   którejś   z   nich   mógł   dotykać   Jerzy 
Waszyngton.

– Fascynujące – przyznał, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.
– To jeszcze jedna zaleta zbierania monet używanych. Można dotykać 

ich bez obaw, że stracą wartość. Bardzo lubię dotykać rzeczy, które lubię.

– Ja też. – Dojrzała błysk w jego oczach i nagle zrozumiała, że ogarnia ją 

pożądanie. Z wysiłkiem odwróciła twarz.

– Ostatnio pomyślałam jednak – ciągnęła, – że może to być nie tylko 

hobby, ale i niezła lokata kapitału. – Z coraz większym trudem dobierała 
słowa.   Simon   siedział   tak   blisko,   że   ciepło   jego   ciała   przenikało   ją   na 
wskroś.   Gdy   mówiła,   całował   jej   ramię   –   i   zdawało   się,   że   jej   ubranie 
topnieje jak lodowa mgiełka.

– Bardzo mądra z ciebie dziewczyna.
– Kolejny pocałunek. Kolejna fala gorąca.
– Ile pieniędzy chcesz zainwestować?
Powiedział to w taki sposób, że nie umiała ocenić, czy go to naprawdę 

interesowało.

Może był aż tak sprytny?
– Och, jakieś czterdzieści... pięćdziesiąt tysięcy – usiłowała powiedzieć 

to obojętnym tonem.

– To strasznie duża forsa – powiedział zaskoczony.
Mam cię! pomyślała. Ale czy była zadowolona?
– Czy ja wiem... – brnęła w kolejne kłamstwo. – Babcia zostawiła mi w 

spadku dużo pieniędzy. Co prawda większość z nich mam dostać dopiero na 

background image

trzydzieste urodziny, ale już teraz odłożyłam ładną sumkę. A nie zamierzam 
czekać z inwestycjami do trzydziestki – dodała, obserwując z niepokojem, 
jak przyjął jej opowieść.

– No dobrze, zrobię, co w mojej mocy – powiedział.
Tego się spodziewałam, pomyślała smutno.
– Jestem znacznie spokojniejsza – powiedziała, sunąc dłonią po klapie 

jego marynarki. – Zawsze bałam się, że ktoś sprzeda mi jakiś falsyfikat. 
Słyszałam, że niektórzy handlarze umieją tak przygotować używane monety, 
że tylko fachowiec potrafi odróżnić je od tych, które naprawdę nie były w 
obiegu.

– Będziesz miała najlepsze okazy prosto z mennicy. – Ujął w dłonie jej 

brodę i uniósł do góry. – Niech się pani nie lęka.

Dołożę wszelkich starań – dodał miękko.
W   co   się   pakujesz,   dziewczyno?   pomyślała.   U   kresu   tego 

pseudośledztwa   czeka  cię  tylko gorycz  i  rozczarowanie.  Część   jej duszy 
mówiła, że powinna natychmiast wstać i wyrzucić go za drzwi. I to szybko. 
Ale druga część krzyczała głośno: „Chwytaj okazję. Nie myśl o przyszłości! 
Tacy mężczyźni nie spadają jak manna z nieba".

Po chwili było już za późno. Simon przerwał rozmowę, dając jej ustom 

dużo ciekawsze zajęcie.

Całował   ją!   Simon   Ashford   dokonywał   cudu   zwykłymi   pocałunkami. 

Dennenberg, sfałszowane monety, kanapa... wszystko odpływało w nicość. 
Casey czuła, że staje się inną osobą. Zostały z niej tylko rozedrgane kolana i 
ręce obejmujące gwałtownie kark Simona, przyciągające go coraz mocniej, 
mocniej...

–   Znam   cię   dopiero   dwadzieścia   cztery   godziny.   –   Po   raz   ostatni 

spróbowała zaprotestować. Nim będzie za późno.

Trudno   jednak   mówić,   gdy   jego   wargi   ani   na   moment   nie   chciały 

oderwać się od jej ust. Batalia przegrana bez jednego wystrzału, pomyślała, 
zatracając się w pocałunkach.

Po   chwili  siedziała   na  jego   kolanach   w  czułych  objęciach.   Jego   usta 

znaczyły   rozkoszny   szlak   od   jej   brody   do   szyi   i   z   powrotem.   Powoli 
docierały coraz niżej, pod bluzkę, która spadła z niej nie wiadomo kiedy.

Pocałunki ustały na chwilę. Simon ostrożnie rozpiął zapinkę w kształcie 

kwiatka,   zamykającą   staniczek.   Delikatny   materiał   zsuwał   się   wolno   z 
krągłych piersi.

background image

Kolejne pocałunki parzyły rozpaloną skórę. Przerażająco wolno wargi 

Simona krążyły od jednej piersi do drugiej, coraz niżej i niżej, aż w końcu 
dotknął językiem sutek, prężących się pod wpływem pożądania. Zacisnęła 
powieki, wsłuchana w rozkosz rozlewającą się w jej ciele.

Jeszcze.   Jeszcze!   Pragnęła   go,   jak   nigdy   nikogo.   Zatracała   się   w 

szaleństwie. Nie myślała o kłamstwach, o morzu kłamstw, których użyła. Do 
diabła   z   nimi!   Teraz   liczył   się   tylko   Simon.   Pragnęła   go.   Jego   czułych 
dotknięć, posmaku nieba, rajskiej rozkoszy.

Zdarła z niego marynarkę. Przeszkadzał jej każdy skrawek dzielącego 

ich materiału. Po chwili nie było już marynarki, koszuli... Były tylko pukle 
jego włosów dotykające jej piersi i gorące usta pieszczące naprężone sutki. 
Chciała   całować   go,   pieścić...   Cały   świat   ginął   w   ogarniających   ją 
płomieniach.

Palce   Simona   wsunęły   się   pod   elastyczny   pasek   spódnicy,   wolno 

posuwały   się   w   głąb,   łaskocząc   delikatną   skórę   na   brzuchu.   W 
nieustępliwym   marszu   minęły   pępek   i   po   chwili   dotarły   do   celu.   Casey 
westchnęła głęboko. Myśliwy osaczał swą ofiarę. Każdym ruchem zniewalał 
ją  coraz   bardziej.  Nie.   Nie   była  zdobyczą.  Pragnęła   go,  pełna   oddania   i 
pożądania.

Uniosła biodra i spódniczka zsunęła się z niej z cichym szelestem. Simon 

obsypywał   pocałunkami   każdy   odkryty   skrawek   jej   rozpalonego   ciała. 
Zsunął   z   niej   majteczki,   całując   najpierw   rozpaloną   skórę   przez   cienki 
materiał.

Znów był nad nią. Dotarł ustami do jej warg, całując w zapamiętaniu. 

Drżącymi palcami Casey rozpięła pasek u jego spodni. Już było za późno. 
Nie   mogła   już   się   wycofać,   zatrzymać.   Simon   uniósł   biodra   i   Casey 
gorączkowo zsunęła z niego spodnie. Dygocząc cała, zdjęła z niego slipy.

Simon   całował   jej   powieki,   nos,   czoło...   w   końcu   znów   usta.   Coraz 

zachłanniej, z rosnącym pożądaniem.

Po chwili kołysali się wspólnym rytmem, złączeni w jedno, rozpalone 

ciało.   Żar   oblewał   ją   rozkosznymi   falami.   Z   zaciśniętymi   powiekami 
rozpadała się, rozsypywała, ginęła w otchłani rozkoszy.

background image

Rozdział 6

Wyszli z domu wcześnie rano. W lodówce Casey nie znalazło się nic, co 

nadawałoby się na sobotnie śniadanie dla dwojga. Nie uczesany, a chyba i 
nie myty od tygodni właściciel barku na rogu bez słowa podał im coś, co z 
trudem przypominało zamówione przez nich potrawy.

– O czym myślisz? – spytał Simon, widząc grymas niezadowolenia na 

twarzy Casey.

Nie   potrafiła   wyrazić   słowami   ogarniającego   ją   żalu.   Pojutrze   Simon 

wyjedzie, wróci do domu. A dziś, zaraz po śniadaniu, zostawi ją, gdyż musi 
spotkać się z kilkoma klientami. Spuściła głowę.

– O niczym – mruknęła. – Zastanawiam się tylko, ile lat ma to coś na 

moim talerzu.

–   Jest   to   bez   wątpienia   oryginalne   danie   –   powiedział.   –   Może 

pojedziemy   na   śniadanie   do   mojego   hotelu?   –   spytał,   spoglądając   na 
zegarek.

–   Nie,   nie.   Ty   spieszysz   się,   a   ja   tylko   przeszkadzałabym   ci   – 

powiedziała. W głębi – duszy miała nadzieję, że może zaproponuje jej udział 
w spotkaniach z klientami. Dałoby to jej, jak sądziła, szansę wyjaśnienia 
sprawy Dennenberga. No i mogłaby być z nim. Ale zaproszenia nie było.

– Nigdy mi nie przeszkadzasz – powiedział tylko.
Tak kończą się miłosne przygody, pomyślała.
Simon przyglądał się jej uważnie, wyraźnie o czymś rozmyślając. Casey 

była   przekonana,   że   szuka   odpowiednich   słów,   by   pożegnać   się   z   nią, 
rozstać na zawsze. Wypiła łyk mocnej kawy.

– Pojedź ze mną do Houston. Na tydzień – usłyszała. Zaskoczona, omal 

nie zakrztusiła się kawą.

– Co powiedziałeś? – Oczy miała wielkie jak spodki. Nie wiadomo: od 

kawy czy ze szczęścia. Tylko spokojnie, Casey, pomyślała.

– Pojedź ze mną  do Houston. Na tydzień – powtórzył z uśmiechem, 

który ogrzał jej serce. Z wrażenia nie wiedziała, co powiedzieć. Brakowało 
jej słów. Simon pomyślał jednak, że jest to wahanie. Ujął więc jej dłoń i 
powiedział:

–   Wiem,   że   jest   to   propozycja   trochę   niecodzienna...   Ale   może 

chciałabyś,   jako   moja   przyszła   klientka,   zobaczyć,   jak   funkcjonuje   moja 

background image

firma.

Fantastyczna   okazja,   pomyślała.   Im   bardziej   pozna   jego   firmę,   tym 

lepiej. Im bliżej Simona, tym lepiej, dodało złośliwie jej drugie ja.

– Poza tym – ciągnął – nie zamierzam jeszcze pozwolić ci odejść.
Jeszcze! pomyślała. Ale za kilka dni, kto wie?
–   Czy   w   ten   sposób   pozyskujesz   klientów?   –   spytała   z   łobuzerskim 

uśmiechem.

– Jak dotąd, nie – odparł – ale może to nie jest zły pomysł. Pogadam o 

tym z Ethanem.

– Z Ethanem?
– Tak – skinął głową. – On jest szefem działu sprzedaży. W sprawach 

papierkowych jest dużo bardziej kompetentny niż ja.

– Dlatego stroi sobie żarty z ludzi?
– Możesz wierzyć lub nie, ale przez większość czasu jest on najbardziej 

zatroskanym człowiekiem na świecie.

– Doprawdy? A o cóż to musi on tak martwić się bez przerwy?
– O nic, co miałoby związek z tobą – rzekł Simon powoli. – Tylko o 

interesy. No to jak, przyjedziesz? – spytał.

Ciekawe, czy nalega ze względu na nią, czy na pieniądze, które może na 

niej zarobić?

–   Oczywiście   –   odparła   szybko.   –   Bardzo   pragnę   dowiedzieć   się 

wszystkiego o twoich interesach. Zaraz pójdę do domu zabrać książeczkę 
czekową.

– Żebyś tylko zabrała siebie – powiedział na pożegnanie.
Wychodziła z baru z nieprzyjemnym uciskiem w żołądku.
– Jak tam sprawa zamienionych monet?
Są   jakieś   postępy?   Podobno   w   piątek   jakiś   wściekły   naiwniak   żądał 

głowy Simona Ashforda?

Był   piękny,   poniedziałkowy   poranek.   Casey   stała   przed   biurkiem 

swojego szefa, Harolda Steele'a.

– Prawdę mówiąc, idzie mi całkiem nieźle – powiedziała przez ściśnięte 

gardło.

 – Pan Dennenberg, ten wściekły naiwniak, powiedział mi, że Sim... pan 

Ashford jest w mieście. Spotkałam się z nim.

Spotkałam! Mój Boże. Na samo wspomnienie dreszcz przebiegł jej po 

plecach. Wciąż czuła pieszczące ją dłonie.

background image

Po pierwszej nocy wpadła w popłoch. Znała Simona w końcu dopiero 

jeden   dzień.   Nigdy   przedtem   nie   zdarzyło   się   jej   coś   podobnego.   Nie 
potrafiła wytłumaczyć sobie własnego postępowania. Wciąż słyszała głos, 
który wołał: , , To jest ten mężczyzna!"

– Spotkałaś się z nim? – Oczy szefa zrobiły się wielkie jak talerze. – 

Gdzie?

– W hotelu. Właśnie odbywa się tam aukcja monet. Pomyślałam sobie, 

że byłoby dobrze, gdybym przyjrzała się mu z bliska – przygryzła wargi – i 
akurat wpadłam na niego przed hotelową kawiarnią.

– I co? I co? – Zaintrygowany Steele aż uniósł się w fotelu.
– Po prostu porozmawialiśmy...
–   Powiedziałaś,   że   jesteś   z   Wydziału   Ochrony   Klientów?   –   spytał   ż 

niedowierzaniem.

– Oczywiście, że nie – odparła pośpiesznie, lecz Steele wciąż przyglądał 

się   jej   podejrzliwie.   –   Powiedziałam,   że   zajmuję   się   numizmatyką. 
Zjedliśmy   obiad   i...   Ashford   zaprosił   mnie   do   Houston   na   tydzień   – 
wyrzuciła z siebie jednym tchem.

Szeroki   uśmiech   rozlał   się   po   twarzy   szefa.   Rozsiadł   się   wygodnie   i 

zatarł ręce z zadowolenia.

– Wspaniale! – wykrzyknął. – Oczywiście – spoważniał nagle – jeśli 

wpadniesz w kłopoty, to robisz to na własną odpowiedzialność. Pachnie mi 
to podstępem.

Widziała,   że   szef   jest   śmiertelnie   wystraszony.   Marzył   o   awansie,   o 

lepszym   gabinecie   z   dywanami   i   obrazami   na   ścianach,   ale   bał   się,   że 
mógłby stracić to, co już osiągnął.

–   Nie   sądzę,   by   to   była   pułapka   –   powiedziała.   –   Jadę   tam   jako... 

przyjaciółka. Pomyślałam, że na miejscu będę mogła dokładniej przyjrzeć 
się jego operacjom.

– To jest w najwyższym stopniu niezgodne z przepisami – mruknął. – 

Myślisz, że ci się uda? – spytał.

– Mam nadzieję.
Na co miała nadzieję, to już całkiem inna sprawa. Pragnęła, by okazało 

się, że Simon jest niewinny.

– Dobrze. Bardzo dobrze. Są bowiem nowe aspekty tej sprawy.
– Czyżby? – poczuła nagły ucisk w żołądku.
–   Proszę   –   podał   jej   plik   kartek.   –   Świeżutkie   nowiny   –   dodał   z 

background image

uśmieszkiem, który zmroził jej krew w żyłach. – Wygląda na to, że firma 
„Ashford & Ashford" może być także zamieszana w kradzież.

– Co? – krzyknęła, wyrywając mu papiery z ręki. Przebiegła wzrokiem 

kolejne strony. Litery skakały jej przed oczami.

– Jedna z monet, którą sprzedali niedawno, pochodzi z ocenianej na pół 

miliona   dolarów   kolekcji   skradzionej   kilka   miesięcy   temu.   Do   tej   pory 
mogliśmy mieć do czynienia z oszustwem w sprzedaży wysyłkowej. Teraz 
to   znacznie   więcej.   –   Uśmiechnął   się   szeroko.   –   To   może   być   niezły 
początek.   Gdybyś   zdołała   wrócić   z   dowodami   oszustw   i   dodatkowo 
zdemaskować   Ashforda   jako   złodzieja,   mógłbym   niedbale   rzucić   te 
dokumenty na stół w FBI, zanim skradzione monety zostaną wywiezione za 
granicę.

– A jeśli on jest niewinny?
– Jeśli jest niewinny – rzucił krótko Steele, wyraźnie nie dopuszczając 

takiej ewentualności – i potrafisz to dostatecznie udowodnić, uchronisz pana 
Ashforda   przed   wizytą   miłych   chłopców   z   FBI.   Jestem   przekonany,   że 
któryś   z   tych   nieszczęsnych   frajerów   –   wskazał   na   leżące   na   biurku 
dokumenty   –   poskarży   się   gdzieś   wyżej,   jeśli   szybko   nie   wyjaśnimy   tej 
sprawy.   Nie   sądzę   jednak,   by   pan   Simon   Ashford   był   niewinny   – 
rozchmurzył się.

Oszołomiona Casey wpatrywała się w trzymane dokumenty. Z trudem 

próbowała zrozumieć, co tam napisano. Powoli podeszła do drzwi.

– Przywieź dowody! Dosyć dowodów, bym mógł go dopaść! – usłyszała 

za sobą.

Dopaść go. Nie, to nie może być prawda! Człowiek, który jeszcze w 

sobotę tulił ją, pieścił, miałby być złodziejem?

Stała   na   środku   pokoju   i   zastanawiała   się,   które   sukienki   powinna 

spakować.

– Co powinna zabrać Mata Hari? – mruknęła.
Trudna decyzja. Dużo łatwiej poszło z butami.
Jedna para na nogi, dwie do walizki, dwie zostają.
Kłopoty zaczęły  się,  gdy  musiała  wybrać nocną koszulkę.  Przygryzła 

wargę. Powinna chyba zabrać coś praktycznego. Gdyby zabrała tę w kolorze 
morskim   –   pogładziła   delikatny   materiał   –   nie   wyglądałaby   w   niej 
przyzwoicie. Równie dobrze mogłaby zawinąć się w przezroczysty celofan. 
Dużo lepsza będzie ta beżowa, z miękkiej flaneli. Już prawie wyciągnęła ją z 

background image

szuflady. W ostatniej chwili cofnęła rękę, wzięła tę morską i włożyła ją do 
walizki.   Całkiem   zwariowałaś,   Casey,   pomyślała.   Szybko   dokończyła 
pakowania. Zanim się rozmyśli.

Bardzo chciała jechać, ale też bardzo się bała. Najbardziej przerażała ją 

myśl, że mogłoby okazać się, iż wszystkie oskarżenia były prawdziwe. Co 
wtedy?   Jak   przyznać   się   przed   samą   sobą,   że   pokochała   kanciarza? 
Pokochała? Zastygła nad otwartą walizką. Rzeczywiście, była zakochana!

– A może to jest zwykły podstęp? Cóż w końcu stoi na przeszkodzie, by 

okłamał   cię   we   wszystkim!   –   głośno   wyrzuciła   z   siebie   dręczące   ją 
wątpliwości.

W ostatniej chwili okazało się, że z powodu natłoku spraw Simon nie 

może   przyjechać   po   nią.   Taksówkarz,   który   wiózł   ją   na   lotnisko 
Kennedy'ego, był nowicjuszem i przez cały czas musiała wskazywać mu, jak 
ma jechać. Z wielkim trudem, ale dotarli w końcu do celu. Głośno stukając 
obcasami, z wyładowaną walizką, Casey podeszła do stanowiska biura linii i 
odebrała   zarezerwowany   przez   Simona   bilet.   W   gęstniejącym   tłumie 
przepychała   się   do   ruchomych   schodów,   rozglądając   się   nerwowo   w 
poszukiwaniu Simona. Jest! Dojrzała go siedzącego przy wyjściu.

– No, dotarłam wreszcie. – Ciężko opadła na fotel i odetchnęła głęboko.
– Widzę. Zamarła.
– Ethan.
– Doskonale. – Uśmieszek przemknął po jego twarzy. – Mało kto potrafi 

rozróżnić nas, gdy jesteśmy osobno.

– Zdradziło cię przerażenie w głosie na mój widok.
– Przepraszam – uśmiechnął się.
– Nie przepadasz za mną, co? – spytała bez ogródek.
– Nic do ciebie nie mam, Tracey...
– Casey – poprawiła go.
–   Mamy   ostatnio   bardzo   dużo   pracy   i   niepokoi   mnie   wszystko,   co 

mogłoby rozpraszać Simona.

Czy ona rozprasza Simona? To chyba raczej on ją.
– Postaram się rozpraszać go najmniej, jak tylko to będzie możliwe – 

obiecała.

Ethan   wzruszył   ramionami,   dając   do   zrozumienia,   że   nie   wierzy   jej 

obietnicom.

– Simon nie pozwala zwykle, by kobiety przeszkadzały mu zbyt długo.

background image

– Tak? – spytała, zastanawiając się, czy Ethan mówi prawdę, czy chce ją 

tylko zniechęcić.

–   Na   pewno   ma   już   niezłą   kolekcję   skradzionych   serc   kobiecych   – 

spróbowała zażartować.

Ethan spojrzał na nią badawczo.
–   To   znaczy,   że   twoje   serce   już   skradł,   tak?   No   cóż,   nie   będzie   to 

pierwszy raz, gdy coś ukradł – mruknął cicho.

Serce Casey przestało na chwilę bić. Słowa Ethana zmroziły ją. Co się za 

nimi   kryło?   Czy   była   to   aluzja?   Złowroga   cisza   zawisła   w   gwarnej 
poczekalni.

–   Simon   powiedział   mi,   że   dostaniesz   wielki   spadek,   gdy   skończysz 

trzydziestkę – odezwał się w końcu Ethan.

Jasne stało się, dlaczego Simon zajmował się klientami, a Ethan pilnował 

papierów.

Wypowiedź Ethana była najbardziej nietaktowna z możliwych.
A więc, pomyślała Casey, Simon powiedział bratu o moim spadku. W 

jakim kontekście? Nawet nie chciała o tym myśleć.

– Gdzie jest Simon? – spytała.
– Tutaj – usłyszała tuż obok jego ciepły głos.

background image

Rozdział 7

– Wygląda na to, że już zawsze będę przepraszał za spóźnienia. – Simon 

schylił   się   i   pocałował   ją.   Szybko   i   namiętnie.   –   Tym  razem   Ethan   nie 
próbował udawać, że jest mną?

– Nie – potrząsnęła głową. – Wypytywał tylko o moje pieniądze.
Po   raz   pierwszy   zauważyła   na   twarzy   Simona   grymas   gniewu.   Czy 

dlatego, że Ethan wygadał się, czy też dlatego, że był niegrzeczny?

– Musisz mu to wybaczyć – rzekł sucho.
  – Zarabianie i pomnażanie pieniędzy fascynuje go do tego stopnia, że 

czasem zapomina o dobrym wychowaniu.

Przestraszyła się, że bracia pokłócą się z jej powodu. Z lękiem spojrzała 

na Ethana.

– Może zachowuję się tak dlatego, że niegdyś żyliśmy w wielkiej biedzie 

– powiedział. – Jeśli cię uraziłem, Tra... Casey, przepraszam.

Casey uśmiechnęła się szeroko.
– Byliście biedni? – spytała z niedowierzaniem.
– Bardzo – odparł Simon.
W   tym   momencie   usłyszeli   komunikat:   „Pasażerowie   lotu   numer 

piętnaście do Houston proszeni są do wyjścia numer trzydzieści jeden".

– To do nas – powiedział Simon, przerywając opowieść. – Resztę bagażu 

już oddałaś? – spytał, podając jej ramię i podnosząc walizkę.

– To wszystko, co wzięłam – powiedziała, przekrzykując rosnący gwar 

pasażerów. – Lubię podróżować swobodnie – dodała.

– Oto kobieta dla mnie – powiedział Simon do Ethana, uśmiechając się 

wesoło.

– Bez wątpienia – odparł Ethan zimno.
Hałas   i   zamieszanie   uniemożliwiły   im   dalszą   rozmowę.   Tak   więc 

dopiero   w   samolocie   Casey   mogła   spróbować   wrócić   do   przerwanej 
opowieści Simona.

– Przebyliście bardzo długą drogę od całkowitej biedy – powiedziała, 

rozglądając się wokół. W końcu lecimy pierwszą klasą, pomyślała.

– To prawda – powiedział Simon. – I już nigdy więcej nie chciałbym być 

biedny.

– To oznacza nieustanną pracę – przypomniał mu Ethan.

background image

Casey dostrzegła oskarżycielskie błyski w jego oczach.
– Nieustanna praca, bez odrobiny zabawy, Ethanie... – Simon urwał w 

pół zdania. Zapiął swój pas i pochylił się nad Casey. Delikatnie musnął 
palcami jej kolana, wywołując rozkoszne drżenie. Uśmiechnął się.

– Myślę, że ty bawisz się za nas dwóch – powiedział Ethan. – Któryś z 

nas musi pracować – dodał.

– I wypadło na ciebie – roześmiał się Simon. – Daj spokój, Ethanie, 

rozchmurz   się.   W   przeciwnym   razie   Casey   pomyśli,   że   wciąż   tylko   się 
kłócimy.   Zwykle   –   zwrócił   się   do   niej   –   dogadujemy   się   wspaniale. 
Jesteśmy   bardzo   do   siebie   przywiązani   –   powiedział   z   przekonaniem.   – 
Trochę   dlatego,   że   jesteśmy   bliźniakami,   a   trochę   ze   względu   na   to,   że 
zawsze, od najmłodszych lat, trzymaliśmy się razem.

– Wiele wycierpieliście – powiedziała Casey ze współczuciem.
– Na pewno tak – przyznał Simon. – Ale gdy jest się dzieckiem, nie 

odczuwa  się   tego  w  pełni.  Pozostaje   tylko  samotność,   pewność,   że  twoi 
najbliżsi nie wrócą. Ale byliśmy szczęśliwi.

–   Bo   mieliśmy   wujka   Jacka   –   dodał   Ethan.   –   A   on   miał   dużo 

cierpliwości.

– Czy wuj nadal jest związany z waszą firmą? – spytała Casey.
–   – Wujek Jack jest naszym doradcą. Ekspertem od jakości monet – 

powiedział Ethan.

To może oznaczać, że to on właśnie podpisał świadectwa jakości monet, 

które zakwestionował Dennenberg. Może to on jest winowajcą? pomyślała 
Casey z nadzieją. Lecz Simon był przecież bardzo do niego przywiązany. Co 
robić?

Opuszczanie   samolotu   w   Houston   było   równie   gorączkowe   jak 

wsiadanie w Nowym Jorku. Tylko znacznie większa liczba stetsonów wokół 
i dużo więcej uśmiechniętych twarzy w otaczającym ich tłumie dowodziły, 
że są jednak w innym mieście. Wyszli z budynku portu wprost w lejący się z 
nieba   żar.   Casey   przyszło   nagle   do   głowy,   że   flanelowa   koszula   nocna 
byłaby   tu   zbyteczna.   Może   okazać   się,   że   i   ta,   którą   zabrałam,   będzie 
nieprzydatna,   pomyślała,   śledząc   kątem  oka   profil   Simona.   Jesteś   tu,   by 
wyjaśnić fakty, a nie dla przyjemności, skarciła się w myślach.

– Tam jest – usłyszała głos Simona. Na podjeździe lśnił i przyciągał oczy 

złotymi okuciami bieluteńki cadillac seville.

– Houstońska taksówka? – zagadnęła Ethana.

background image

– Nasz samochód – odparł, wcale nie czując się rozbawiony.
Zaczęła wątpić, czy Ethan w ogóle ma poczucie humoru. Nie zdążyła 

jednak nic powiedzieć, gdyż Simon już usadzał ją na tylnym siedzeniu i 
siadając obok niej, powiedział do brata:

– Usiądź z przodu, obok Meynarda.
Okazało się, że Meynard jest nie tylko elegancko ubranym, ale także 

bardzo sprawnym kierowcą. Po kilku minutach zatrzymali się na podjeździe 
przed   ogromnym,   stylowym,   białym   domem   z   wielkimi   kolumnami   od 
frontu.

– Czy to wasz dom? – spytała Casey.
– Tak.
W   tym   momencie   drzwi   otwarły   się   i   drobny,   przypominający 

pluszowego misia mężczyzna wolno zaczął schodzić po schodach. To musi 
być wujek Jack, pomyślała Casey.

–   Może   powinnam   zamieszkać   w   hotelu   w   mieście   –   powiedziała 

niezdecydowanie do Simona.

–   Dlaczego?   –   spojrzał   na   nią   rozbawiony.   –   Czy   pomyślałaś,   jak 

musiałbym   się   trudzić,   by   dotrzeć   w   nocy   do   twojego  pokoju?   –  dodał, 
ściskając jej dłoń. – Wujek Jack nie gryzie. On mruczy. Pokochasz go na 
pewno.

Wujek Jack stał u podnóża schodów i z niedowierzaniem kiwał siwą 

głową.

–   Aukcje   zaczynają   być   coraz   bardziej   interesujące   –   powiedział, 

przyglądając się Casey. – Chyba sam powinienem pojechać na następną – 
zachichotał cicho.

– Wujku – powiedział Simon – to jest Casey Bennett. Zostanie u nas 

przez kilka dni.

Jack ujął jej dłoń w obie ręce i przytrzymał przez długą chwilę. Miała 

wrażenie, że taksuje ją wzrokiem, jak przez lata taksował monety. W końcu 
uśmiechnął się serdecznie.

– Witaj – powiedział. Serdecznym gestem objął ją ramieniem. Był tylko 

odrobinę wyższy od niej, ale przynajmniej dwakroć cięższy. Nie był otyły, 
lecz grubokościsty i jak na swoje lata wyjątkowo silny. – Wejdź do domu i 
rozgość się. Zaraz poproszę, by Juanita przygotowała twój pokój.

Powiedział  to  tak  ciepło   i  naturalnie,  jakby  była   długo  oczekiwanym 

gościem.   Co   powiedziałby,   gdyby   znał   prawdę:   że   przyjechała   tu   na 

background image

przeszpiegi?

Bez słowa weszła do domu.
Rozmowa przy stole była serdeczna i wesoła. Jedzenie przygotowane 

przez Juanitę – kobietę wiekową, lecz doskonale rządzącą całym domem – 
było wyborne. A mimo to Casey nie potrafiła być całkiem swobodna.

Wciąż   dręczyła   ją   świadomość,   że   przybyła   tutaj   w   nieuczciwych 

zamiarach.   Czy   jeśli   okaże   się,   że   Simon   jest   niewinny,   będzie   mógł 
pokochać kogoś, kto go okłamał? A co będzie, jeśli jest winien? Czy potrafi 
żyć ze złodziejem?

Po kolacji Simon wziął ją za rękę i wyszli na werandę.
– Jak tu spokojnie – powiedziała, patrząc w atramentowy mrok. – Nie 

wiem, czy będę umiała zasnąć tej nocy – wyznała. Jest zbyt cicho.

– Naprawdę? – zdziwił się Simon. – Zamierzałaś spać tej nocy? – Wziął 

ją w ramiona. Odwróciła się twarzą do niego. Poczuła, że nagle zaschło jej 
w gardle. Całował ją raz po raz.

– Simonie, czy nie byłoby lepiej nie...
– protestowała słabo.
– Nie może być „lepiej nie" – powiedział. – Co się dzieje, Casey? Wciąż 

cię dręczy, że znamy się tak krótko? Myślę, że dwoje ludzi nie może poznać 
się lepiej niż my w sobotnią noc w twoim mieszkaniu.

– Pocałował jej jasne włosy.
– Nie, to nie to... – Głos Casey zadrżał lekko.
– A więc o co ci chodzi?
Nie znalazła odpowiedzi.
– Już wiem – powiedział z błyskiem w oku.
– Co wiesz? – spytała, bojąc się słów, które mogły paść.
– To przez to, co powiedział Ethan, tak?
Ethan powiedział tak wiele różnych rzeczy, że Casey nie wiedziała, co 

Simon miał na myśli.

– Być może... – powiedziała ostrożnie.
–   Wiesz,   nie   powinnaś   tak   myśleć   –  powiedział,   wzdychając   cicho   i 

ściskając jej dłonie.

Co myśleć?! Powiedz wreszcie, o co chodzi, pomyślała rozpaczliwie.
– Wcale nie interesuję się tobą ze względu na twoje pieniądze.
Dzięki   Bogu!   To   o   to   chodzi,   pomyślała   z   ulgą.   Postanowiła   jednak 

trzymać się roli.

background image

– No cóż – zaczęła – kobieta w mojej sytuacji musi być ostrożna...
– Czy uważasz mnie za łowcę posagów? – spytał.
– Pieniądz lubi pieniądz.
–   Równie   łatwo   kocha   się   kobietę   bogatą,   jak   i   biedną   –   odrzekł   z 

przekonaniem.

Kocha   się?   Powiedział:   kocha!   Jej   dusza   zaśpiewała   radośnie.   Tylko 

spokojnie,   mówiła   sobie,   przecież   masz   zadanie   do   wykonania.   Sytuacja 
stawała się nie do wytrzymania. Najchętniej w ogóle przestałaby myśleć.

Simon przytulił ją mocno.
Postanowiłem zakochać się w bogatej kobiecie – mruknął, całując ją w 

szyję.

Nie możesz mieć mi tego za złe.
Ale Casey mogła  mieć mu  za złe uczucia, które odebrały jej spokój, 

które kazały jej kochać i obwiniać go jednocześnie.

Jednakże wszystkie rozterki topniały jak wosk pod wpływem ciepła jego 

ust. Coraz bardziej pragnęła objąć go, pieścić...

Usłyszeli za plecami ciche kaszlnięcie.
– Przepraszam – powiedział Ethan – sądziłem, że Simon oprowadza cię 

po posiadłości. Jak widzę, niewiele się pomyliłem.

Simon nie stracił dobrego humoru.
– Pójdziesz sobie, jeśli dam ci ćwierć dolara? – spytał, nie wypuszczając 

Casey z uścisku.

– Nie można kupić mnie tak łatwo, Simonie – rzucił Ethan.
– Ale można cię przegonić – powiedział Simon twardo.
– Nie cierpię widoku krwi, zwłaszcza mojej. – Ethan cofnął się o krok, 

podnosząc ręce. – Już sobie idę. Nie będę wam przeszkadzał.

–   Myślę,   że   wszyscy   powinniśmy   już   pójść   do   swoich   pokoi   – 

powiedziała Casey, spoglądając na Simona. – To był bardzo męczący dzień.

–  – Pamiętasz, co zdarzyło się, gdy poprzednio powiedziałaś, że jesteś 

zmęczona? – Simon uśmiechał się, przytrzymując jej drzwi.

Zarumieniła się i szybko weszła do domu, unikając wzroku obu braci.
Gdy znaleźli się w środku, natknęli się na Jacka. Casey skorzystała z 

okazji i zostawiwszy  zajętych rozmową  mężczyzn,  ruszyła po niezwykle 
długich   schodach   do   swojego   pokoju.   W   innych   okolicznościach 
zatrzymałaby się nie raz, by obejrzeć wiszące na ścianie stare fotografie. 
Teraz jednak spieszyła się bardzo, uciekała, by zdążyć zamknąć na klucz 

background image

drzwi do sypialni. By zamknąć własne uczucia i pragnienia.

Z westchnieniem opadła na łóżko. Nie nadajesz się na Matę Hari, Casey, 

pomyślała. Leżała wsłuchana we własny oddech. Była zmęczona, to prawda, 
lecz to nie tłumaczyło dziwnego napięcia wszystkich mięśni.

Kąpiel. Gorąca kąpiel z dużą ilością piany, oto czego jej było trzeba. Ale 

skąd wziąć płyn do kąpieli w domu zamieszkiwanym przez mężczyzn. Coś 
jednak trzeba zrobić. Jeśli położy się w takim nastroju, na pewno nie potrafi 
zasnąć.

W końcu zdecydowała się na gorącą kąpiel bez piany. Z westchnieniem 

ulgi ułożyła się w wannie. Łagodnie poruszała dłońmi, by woda masowała 
jej skórę. Wciąż nie była pewna, czy nie powinna wycofać się, zrezygnować 
ze swojej misji. Kto wie, co będzie jutro?

– . Jutro będzie nowy dzień – powiedziała z uśmiechem.
Woda zrobiła się chłodna.
Powoli wstała i sięgnęła po granatowy ręcznik kąpielowy wiszący tuż 

obok. Nie wycierała się. Owinęła się nim tylko, pozwalając wilgoci wsiąkać 
wolno w delikatną bawełnę. Przymknęła oczy. Stała bez ruchu, prawie nie 
oddychając, rozkoszując się spływającym na nią spokojem.

– Jesteś piękna! – usłyszała. Otwarła oczy i ujrzała stojącego tuż przed 

nią Simona. A może to był Ethan? pomyślała z przerażeniem. Przy kolacji 
obaj ubrani byli w dżinsy i niebieskie koszule.

–   Zupełnie   jak   Wenus   wychodząca   z   morza   –   usłyszała.   Przerażona 

gwałtownie cofnęła stopę i pośliznęła się. Chwyciła się brązowego kurka i z 
trudem złapała równowagę. Nie spuszczała oczu z twarzy intruza, szukając 
jakiegokolwiek znaku, wyjaśnienia... Jeśli jej obawy były słuszne, to było to 
coś więcej niż kawał.

background image

Rozdział 8

– Uważaj – zawołał Simon (a może Ethan?), wyciągając ku niej rękę. 

Lecz ona cofnęła się.

– Co się stało? – Intruz był wyraźnie zaskoczony.
– Poczekaj na zewnątrz, proszę – powiedziała ostrym tonem.
Koniecznie   musiała   się   ubrać.   Jej   żądanie   stropiło   go   bardzo,   lecz 

posłusznie wyszedł z łazienki.

– Zamknij drzwi! – krzyknęła za nim.
– Psujesz całą zabawę – powiedział, lecz uczynił, co kazała.
Gdy   tylko   drzwi   zamknęły   się   za   nim,   Casey   wyskoczyła   z   wanny. 

Zrzuciła ręcznik i włożyła wiszące obok nocną koszulkę i kaftanik.

–   Też   mi   różnica!   –   mruknęła,   zerkając   do   lustra.   W   tej   chwili 

pożałowała,   że   nie   zabrała   beżowej   koszulki   z   flaneli.   Położyła   dłoń   na 
klamce, westchnęła głęboko i otwarła drzwi.

Intruz czekał, siedząc na jej łóżku. Wyglądał jak Simon, lecz wciąż nie 

miała pewności, czy jest to na pewno młodszy z braci. Podchodziła doń 
pełna obaw, jak do jadowitego węża. On zaś był bardzo zdziwiony. Ale też z 
widoczną   przyjemnością   obrzucił   wzrokiem   jej   całą   sylwetkę.   Casey 
skrzyżowała ręce na piersiach.

– Jesteś wspaniała – powiedział, nadal nie patrząc na jej twarz. Casey 

zapragnęła nagle mieć  jeszcze  więcej ramion.  Ten głos  brzmiał  jak głos 
Simona. Ale czy to naprawdę był on?

– Co ty tu robisz? – spytała podejrzliwie.
– Obsługa hotelowa – odparł. Opadł do tyłu, opierając się na łokciach.
– Niczego nie zamawiałam – próbowała grać na zwłokę.
– Wszystko na koszt firmy – powiedział, podnosząc się i ujmując ją za 

ręce.

– To znaczy: co? – Rozglądała się wokół, szukając tego, co przyniósł ze 

sobą. Ciepło jego palców wydawało się być znajome.  Ale mogło  to być 
złudzenie. Musiała mieć pewność!

– Przyszedłem pomóc ci ułożyć się w łóżku. W nowym łóżku trzeba się 

dobrze ułożyć.

Iskierki zamigotały w niebieskich oczach.
– . Skąd mam wiedzieć, że nie jesteś Ethanem? – spytała zrozpaczona. – 

background image

Że to znów nie jest kawał?

Zrozumiał wszystko i zaniósł się głośnym śmiechem.
– Nie wolno żartować z moją dziewczyną, tak? – spytał.
– Nie jestem dziewczyną – daremnie  próbowała  uwolnić ręce z jego 

dłoni. – Jestem kobietą.

–   Oczywiście,   jesteś   –   powiedział   cicho,   nie   odrywając   oczu   od   jej 

piersi. – Wciąż nie masz pewności, że jestem Simonem?

Nerwowo potrząsnęła głową.
–   No   cóż   –   powiedział   –   powiedziałem   ci   już   kiedyś,   że   nie   mam 

żadnych znaków szczególnych... Ale ty je masz – roześmiał się. – Widzę 
pieprzyk na lewym policzku.

– Nie mam żadnego pieprzyka – odruchowo sięgnęła dłońmi do twarzy.
Rozbawiony, przyciągnął ją do siebie.
– Jest ledwie widoczny – powiedział.
 – W każdym razie widoczny nie dla każdego.
Teraz wiedziała, że to był Simon. Westchnęła głęboko i z ulgą wsparła 

głowę na piersi młodszego z braci, wsłuchana w kojące bicie jego serca.

– Biedna Casey – mruknął, głaszcząc ją po głowie. – Oglądanie mnie i 

Ethana jednocześnie musiało być dla ciebie szalenie męczące. Ale daję ci 
słowo, że Ethan nigdy nie próbowałby wśliznąć się do twojego łóżka, udając 
mnie.  Chociaż – podniósł jej brodę i spojrzał w twarz – rozumiem taką 
pokusę. Ogromną pokusę.

– Simonie, ja... – Casey spróbowała zyskać trochę czasu, zapanować nad 

sobą.

– Wiesz – ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na jej słowa – w roku 1916 

wybuchła wielka afera, gdy wypuszczono nową ćwierćdolarówkę.

Casey  zesztywniała.  Zamierza   teraz  mówić   o monetach?  pomyślała  z 

niedowierzaniem.

– Wytłoczono na niej Statuę Wolności z odsłoniętą prawą piersią. – Jego 

dłoń wolno przesuwała się po prawej piersi Casey. – Podniósł się taki krzyk 
i lament, że w następnym roku zakryli całkiem biedną niewiastę. Ale ja wolę 
patrzeć   na   odkrytą   pierś.   –   Powoli   rozchylił   poły   kaftanika.   –   Jest   coś 
bardzo, bardzo podniecającego w oglądaniu tylko jednej – mówił, zsuwając 
wolno ramiączko koszulki.

Delikatnie   gładził   obnażoną   pierś,   całował,   aż   dreszcz   przeszył   ciało 

Casey.

background image

–   Przypomnij   mi   –   wyszeptał,   uwalniając   drugą   pierś   z   jakże 

iluzorycznej zasłony, – żebym pokazał ci mój zbiór ćwierćdolarówek. Ta z 
roku 1916 zajmuje w nim miejsce honorowe. – Centymetr po centymetrze 
koszulka zsuwała się z ramion, aż spłynęła na biodra.

  – Nie da się ukryć – powiedział, odsunąwszy się nieco i sycąc się jej 

widokiem – że twoje piersi są o wiele piękniejsze.

Stała jak zahipnotyzowana, z kaftanikiem u stóp i koszulką zrolowaną 

wokół   bioder.   Simon   zbliżył   się   i   odpiął   spinkę   na   jej   głowie. 
Miedzianozłote   pukle   opadły   na   ramiona.   Dostrzegła   pożądanie   w   jego 
oczach.

– Chodź – szepnął głucho. Uniósł ją i ostrożnie położył na łóżku. Nim jej 

oszalałe   serce   zdołało   znów   uderzyć,  był   już  przy   niej,  obsypując  twarz 
gorącymi pocałunkami. Każdy skrawek jej ciała rozpalał się pragnieniem.

Pożądanie   rosło   w   niej   jeszcze   bardziej   niż   wtedy,   gdy   kochali   się 

pierwszy raz.

Wyciągnęła jego koszulę ze spodni i gorączkowo rozpinała guziki. Tak 

bardzo pragnęła dotyku jego ciała.

Nie mogła poradzić sobie z guzikami koszuli Simona. •
–   Zakleiłeś   dziurki   czy   co?   –   mruknęła   z   gardłem   ściśniętym   żądzą. 

Zaśmiał   się   cicho   i   szybko   rozpiął   guziki.   Zsunęła   z   niego   koszulę   i 
przywarła do gorącej piersi.

– Teraz moja kolej – powiedział Simon, pociągając zwiniętą na biodrach 

koszulkę.

– Nie, jeszcze nie.
Wsparł się na łokciu z brwiami wysoko uniesionymi ze zdziwienia.
– Chyba trochę za późno na dziewiczy wstyd – droczył się z nią. – Inny 

mężczyzna na moim miejscu wściekłby się chyba z powodu takiej odmowy.

– To nie jest odmowa. – Pełen miłości uśmiech rozjaśnił jej twarz. – Ale 

ty masz na sobie więcej niż ja – powiedziała. Przesunęła dłonią po jego 
piersi i dotarła do zamka przy dżinsach. Gwałtowny skurcz przebiegł jego 
ciało. Oczy rozjarzyły się pożądaniem.

– Cóż za dokładność – mruknął. – Więc rozbierz mnie – ponaglił.
Niewprawnymi ruchami Casey rozpięła pasek i, po krótkich zmaganiach, 

guzik. Z wahaniem spojrzała mu w oczy.

– Dalej – odezwał się ledwo słyszalnie.
 – Nie przerywaj!

background image

Ujęła suwak w spocone palce i wolniutko pociągnęła w dół. Słyszała 

tylko swój nierówny oddech i cichy zgrzyt rozpinanego zamka. Gdy była już 
niemal przy końcu, odezwała się nagle, zaskoczona:

– Nie masz nic pod spodem!
– Nie widziałem potrzeby – odparł, unosząc biodra, by mogła dokończyć 

dzieła.

– Teraz? – spytał, spoglądając na koszulkę.
– Teraz – szepnęła. Patrząc na jego zgrabne, wysportowane ciało czuła, 

że   pragnie   –   już   tylko   jednego.   Ostatecznego   zjednoczenia.   Pragnęła 
Simona.

Jednak, choć usunął już ostatnią przeszkodę, nie wykonał żadnego ruchu.
– Co się stało? – spytała.
–   Jestem   miłośnikiem   sztuki   –   odparł.   –   Napawam   się   pięknym 

widokiem.

– Piękniejszym niż ten na monecie z 1916 roku? – droczyła się.
–   Znacznie   piękniejszym   –   powiedział,   zbliżając   wargi   do   jej   ust.   – 

Piękniejszym niż wszystko, co widziałem dotąd.

Porzucił usta – zbyt szybko – i rozpoczął szaloną podróż wzdłuż szyi, 

piersi, pępuszka i dalej, do magicznego trójkąta. Krążył tam, całując raz po 
raz, aż cichy jęk wyrwał się ze spieczonych warg Casey. Wplotła palce w 
jego włosy i przycisnęła go do siebie z całej siły. Jego język krążył tam i z 
powrotem, odbierając jej przytomność, oblewając żarem rozkoszy.

– Chodź! – Tylko jedno słowo wyrwało się z jej ściśniętej krtani.
Choć oszołomiona ekstazą, Casey widziała twarz Simona. Wsparty na 

rękach zniżał się wolno. Tak wolno, że chciało się jej krzyczeć. Ruszyła mu 
na spotkanie. Już! Teraz był jej.

Powoli jej oddech uspokajał się. Otwarła oczy i napotkała leniwe, pełne 

zadowolenia spojrzenie Simona.

– Wciąż jeszcze potrzebujesz dowodu mojej tożsamości? – zażartował. 

Jego   palce   nie   przestawały   krążyć   po   jej   nagim   ciele,   docierając   do 
wszystkich zakamarków. Mimo wyczerpania poczuła, że znowu budzi się w 
niej pragnienie.

– Być może – westchnęła leniwie. – Wiesz, dziewczyna zawsze musi być 

ostrożna.

– Kobieta – poprawił ją. – Dziewczyna nie dałaby mi tego, co ty.
– O?  – powiedziała niewinnym głosikiem,  mrużąc  oczy  dla lepszego 

background image

efektu. – A cóż ci takiego dałam, łaskawy panie?

Simon odetchnął głęboko.
– Daj mi dziesięć minut, a przekonasz się – powiedział.
Casey pocałowała go w szyję, potem odrobinę niżej...
– Może być siedem minut – usłyszała. Przycisnęła go do siebie.
– Trzy? – zamruczał, gdy pocałowała koniuszek jego ucha.
–   Och,   do   diabła   z   tym   –   objął   ją   mocno,   pociągnął   na   poduszkę   i 

pocałował gwałtownie.

Światło  dnia uparcie  wciskało  się  jej  pod powieki.  W końcu  otwarła 

oczy. Przez chwilę gorączkowo próbowała uzmysłowić  sobie,  gdzie jest. 
Zaraz jednak rozkoszne wspomnienia minionej nocy przywróciły jej spokój. 
Z uśmiechem odwróciła się, lecz miejsce obok niej było puste. Uniosła się 
na łokciach i rozejrzała po pokoju.

– Simon? – zawołała.
Cisza.
Gdzie on może być? pomyślała z niepokojem. Zegarek na nocnej szafce 

wskazywał kwadrans po siódmej. Stwierdzając nagle, że jest bezgranicznie 
zakochana,   wstała   z   łóżka.   Szybko,   nie   zwracając   uwagi   na   leżącą   na 
podłodze   nocną   koszulkę,   pobiegła   do   łazienki.   Wymyła   zęby,   wzięła 
prysznic   i   po   pięciu   minutach   wróciła   do   sypialni,   na   wszelki   wypadek 
szczelnie owinięta ręcznikiem.

Spod ogromnego, stylowego biurka wyciągnęła walizkę. Rzuciła ją na 

łóżko i robiąc sobie wymówki, że nie rozpakowała jej poprzedniego dnia, 
szybko wybierała ubranie.

Miała   nadzieję,   że   Simon   nie   wyszedł   jeszcze   z   domu.   Wiedziała 

przecież,   że   Ethan   bardzo   nalegał,   by   wcześnie   pojechali   do   biura.   Czy 
spieszyła się tak, bo chciała ujrzeć go jeszcze, zanim wyjdzie, czy może 
dlatego, że chciała zrealizować swój plan?

Ale jaki plan? Nic nie przychodziło jej do głowy, nie miała żadnego 

pomysłu. Westchnęła ciężko. Co będzie, jeśli Simon jest niewinny? A co, 
jeśli jest winny?

Ubrała się szybko i zrobiła delikatny makijaż.
I co teraz? pomyślała stojąc przed lustrem. Niech się dzieje, co chce.
Gwar   głosów   narastał,   gdy   schodziła   po   schodach.   Kierując   się   nim, 

odnalazła drogę do jadalni. Weszła do dużego, utrzymanego w złotej tonacji 
pokoju.   Przy   stole,   po   obu   stronach   Jacka,   siedzieli   Ethan   i   Simon. 

background image

Natychmiast rozpoznała, który z nich to Simon.

– Dzień dobry wszystkim – powiedziała. – Czy mogę się przyłączyć?
–   Jak   najbardziej,   jak   najbardziej   –   powiedział   Jack   serdecznie, 

wskazując jej miejsce obok Simona. – Właśnie pytałem Simona, co się z 
tobą dzieje.

Wyglądało na to, że zdążyła na sam początek śniadania.
– Juanita! – Jack krzyknął przez ramię w kierunku otwartych drzwi. – 

Pani będzie jadła śniadanie teraz.

Po   chwili   służąca   położyła   przed   Casey   kompletne   nakrycie. 

Zdezorientowana dziewczyna patrzyła na wielką ilość potraw stojących na 
stole.

– Uważam, że dzień trzeba zaczynać solidnym posiłkiem – powiedział 

Jack, jakby czytając w jej myślach. Jego talerz całkowicie potwierdzał te 
słowa. – Kiedy wziąłem do siebie tych chłopców, byli strasznie chudzi. A 
teraz? Proszę, jak świetnie wyglądają, nieprawdaż?

– To prawda – powiedziała Casey, unikając wzroku Jacka i uśmieszku 

Simona.

– ' Powinniśmy się pośpieszyć – odezwał się Ethan.
–  Praca  nie  zając,  nie ucieknie  –  powiedział  Simon   leniwie. –  Kilka 

minut nie zrobi różnicy, a dzięki temu bez pośpiechu zjesz śniadanie.

– Bardzo długo nas tu nie było – przypomniał Ethan. – Jack powiedział, 

że Palmer odszedł trzy dni temu. Dodaj do tego nieobecność Lily i będziesz 
miał niezły galimatias.

Casey z uwagą przysłuchiwała się rozmowie.
– Macie kłopoty? – spojrzała na Simona.
– Niezupełnie – odpowiedział.
–   Niezupełnie?   –   warknął   Ethan.   –   To   jak   nazwać   brak   połowy 

personelu? Nie było żadnego powodu, by Palmer odszedł bez uprzedzenia – 
powiedział gniewnie do Jacka. Ten wzruszył tylko ramionami. Widać było, 
że do wszystkiego w życiu podchodzi spokojnie.

–   Kto   wie?   –   powiedział.   –   Cieszę   się,   że   wróciliście.   To   dla   mnie 

wystarczająco dużo, bym miał przejmować się chorobą Lily.

– Czy powiedziała, jak długo jej nie będzie? – spytał Simon.
– Między jednym a drugim atakiem kaszlu zdołała wykrztusić, że nie 

będzie jej przez tydzień.

– Tydzień! – jęknął Ethan. – Jak mamy przez cały tydzień dać sobie radę 

background image

bez sekretarki?

– Nic trudnego – powiedział Simon. – Zadzwonimy do którejś z agencji i 

wynajmiemy sobie jakąś na ten czas.

– Umiem pisać na maszynie – odezwała się nagle Casey.
Trzy pary oczu spojrzały na nią zaskoczone.

background image

Rozdział 9

–   To   prawda   –   powiedziała   Casey.   –   Nie   jestem   może   doskonałą 

maszynistką, ale nieźle sobie radzę.

– Nie mogę prosić cię o to. – Simon pokręcił głową.
– Wcale nie musisz mnie prosić – odparła, starając się nie nalegać zbyt 

natarczywie. Przecież trafiała się jej właśnie idealna okazja zorientowania 
się, na czym polega specyfika działania firmy i znalezienia potwierdzenia 
niewinności Simona... albo jego winy. – Sama się zgłosiłam. Z chęcią wam 
pomogę.   A   poza   tym   obiecałeś   pokazać   mi,   jak   działa   twoja   firma, 
pamiętasz?

– Nie – Ethan potrząsnął głową. – To nie jest dobry pomysł.
Casey   spojrzała   nań   zaskoczona.   Sądziła,   że   on   właśnie   poprze   ją 

pierwszy. Sekretarka za darmo! Może jednak jest coś, co chciałby ukryć, 
pomyślała. Spojrzała na Simona i Jacka.

Jack wzruszył ramionami.
– Czemu nie – powiedział. – Zawsze uważałem, że życie jest ciekawsze, 

gdy się coś robi, niż gdy tylko siedzi się na tyłku.

– Spojrzał, czy Casey nie poczuła się dotknięta.
– A ty, Simonie? – spytała, nie zwracając uwagi na grymas na twarzy 

Ethana. Ostatecznie to Simon był prezesem firmy.

–   Nie   mogę   zagonić   cię   do   roboty,   gdy   obiecałem   ci   przyjemne 

wakacje...   –   mówił   wolno,   rozważając   sprawę   –   ale   rzeczywiście 
potrzebujemy pomocy.

–   Poza   tym   stale   będziemy   razem.   –   Casey   pośpiesznie   próbowała 

rozwiać resztki jego wątpliwości. – Ty będziesz pracował, a ja dowiem się 
czegoś o monetach.

–   Przywiozłeś   wspaniałą   dziewczynę,   Simonie   –   odezwał   się   Jack, 

klepiąc ją po plecach. – Wszystkie te sympatyczne zbieraczki, które dzięki 
tobie poznałem, nie dorastają jej do pięt. Szczęściarz z ciebie!

– Wiem – powiedział Simon cicho, spoglądając na Casey.
Nie mówiłbyś tak, gdybyś znał prawdę, pomyślała.
–   Jeśli   pozwolicie   –   powiedziała,   wstając   –   pójdę   po   torebkę.   Nie 

możecie spóźnić się do pracy z mojego powodu.

– Nie dokończysz śniadania? – spytał Jack.

background image

–   Nie   mam   apetytu,   gdyż   jestem   zbyt   podniecona   –   odparła,   kręcąc 

głową.   –   Wiesz,   to   jest   pierwszy   dzień   w   nowej   pracy   –   dodała   z 
szelmowskim uśmieszkiem.

Wychodząc, usłyszała głos Ethana:
– Nadal uważam, że nie należy łączyć interesów z tak zwaną przyjaźnią.
–   Ależ   ona   nie   stała   się   od   razu   wspólniczką,   Ethanie   –   odparł 

zirytowany Simon.

Biuro   firmy   „Ashford   &   Ashford"   mieściło   się   na   ósmym   piętrze 

dwunastopiętrowego nowoczesnego wieżowca w samym centrum Houston.

– To chyba zupełnie nowy budynek? – spytała Casey, rozglądając się po 

holu.

– To prawda – odparł Simon. « – Urzędujemy tu dopiero od trzech lat. 

Przedtem firma mieściła się w sympatycznym domku na przedmieściu. Tam 
zaczynał   swoją   działalność   wujek  Jack.   Oczywiście,   trzydzieści   lat   temu 
tamta   okolica   była   znacznie   przyjemniejsza   niż   dziś.   To   był   zasadniczy 
powód przeprowadzki. A poza tym solidna firma musi mieć odpowiednią 
siedzibę,   jeśli   nie   chce   stracić   klientów   –   dodał,   otwierając   drzwi   i 
wpuszczając Casey do środka.

– Znaleźli się w przytulnej, ze smakiem urządzonej poczekalni.
– Moim zdaniem – wtrącił Ethan – dawne biuro było dużo lepsze. I tak 

większość naszych transakcji załatwiamy za pomocą poczty. A listonosz nie 
potrzebuje tych wszystkich drogich ozdóbek.

– Mówisz jak sknera – rzekł Simon.
– Może – odparł Ethan, otwierając drzwi za sobą. – Sknera jest jednak 

dziś bardzo zajęty – dodał, znikając w swoim gabinecie.

–   On   naprawdę   złości   się,   że   ja   tu   jestem   –   powiedziała   Casey   ze 

smutkiem.

– Nie zwracaj na niego uwagi. – Simon przytulił ją mocno. – On nie 

potrafi zaprzyjaźnić się z ludźmi.

– Zaprzyjaźnić!? Wygląda raczej na to, że najchętniej udusiłby mnie – 

westchnęła.

– Firma  wiele dla niego znaczy. Podejrzliwie przygląda się  każdemu 

nowemu pracownikowi. W rozmowach potrafi być bardzo zasadniczy. Być 
może dlatego – powiedział z namysłem – Palmer odszedł tak nagle. Ethan 
jest strasznym tyranem, dopóki nie przekona się do kogoś. Proszę, oto twoje 

background image

stanowisko pracy – wskazał biurko zawalone stosem druków i nie otwartych 
kopert.

– Od jak dawna twojej sekretarki nie ma w pracy? – spytała.
–   Wujek   Jack   mówił,   że   od   piątku.   Czyli   od   tygodnia   po   naszym 

wyjeździe do Nowego Jorku. Dlaczego pytasz?

– To zawsze tak wygląda? – wskazała stertę listów.
– Prawie zawsze.
–   Teraz   rozumiem,   czemu   Ethan   niepokoił   się   nieobecnością   Lily   w 

biurze. Tutaj potrzeba całej armii sekretarek. Czy to są zamówienia?

–   Większość.   Musisz   przejrzeć   to   wszystko   i   posegregować.   Osobno 

zamówienia, osobno pisma, które powinny trafić do księgowości. Przyślę ci 
później Ginny do pomocy.

– Ginny?
– Ginny jest naszą księgową. Pracuje za trzech i Ethan bardzo ją lubi.
– Ja myślę – mruknęła, wpatrując się w stertę pism na biurku.
– Żałujesz, że się zgłosiłaś?
– Och, nie! – odparła może trochę zbyt szybko, zbyt nerwowo. – Wciąż 

liczę na lunch z szefem – uśmiechnęła się do niego.

– Nie ma sprawy! – Pocałował ją. Mocno.
Casey siedziała bez ruchu, póki Simon nie zniknął za drzwiami swojego 

gabinetu. Wtedy dopiero zaczęła rozglądać się wokoło.

Otwarła   kolejno   wszystkie   szuflady.   Lily   była   bez   wątpienia   osobą 

niezwykle pedantyczną. Wszędzie panował idealny porządek. Ołówki, taśma 
klejąca,   nożyczki,   spinacze...   wszystko   w   osobnych   przegródkach, 
poukładane.

Co   chcesz   znaleźć?   spytała   samą   siebie   po   następnych   trzech 

kwadransach,   które   spędziła,   rozcinając   koperty   i   sortując   listy.   Oprócz 
ośmiu zamówień na konkretne monety było tam wiele faktur z załączonymi 
czekami.   Na   całkiem   niemałe   kwoty.   Wyglądało,   że   firma   „Ashford   & 
Ashford" naprawdę nieźle prosperuje.

Otwarła kolejną kopertę i przebiegła wzrokiem treść listu. Poczuła nagły 

skurcz   w   żołądku.   Była   to   skarga   Dennenberga!   Zdziwiła   się   nawet,   że 
wysłał on coś jeszcze do firmy, skoro zwrócił się do jej Wydziału. Okazało 
się  jednak,  że list  był  wysłany  dwa  tygodnie  wcześniej.   Poczta  obiecuje 
doręczenie przesyłki bez względu na deszcz czy śnieżycę, pomyślała, ale nie 
gwarantuje terminowości.

background image

Postanowiła,   że   ten   list   pokaże   Simonowi   później,   by   zobaczyć   jego 

reakcję. Wierzyła, że może to jej pomóc. Przynajmniej zawodowo, bo w 
sprawach osobistych nic to prawdopodobnie nie zmieni. Kochała Simona 
bez względu na to, czy był zamieszany w jakieś nieuczciwe machinacje, czy 
nie.   Wiedziała,   że   pozostanie   z   nim   na   zawsze...   jeśli   on   będzie 
kiedykolwiek miał na to ochotę.

Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Gwałtownie uniosła 

głowę i napotkała wzrok Ethana.

– Widzę, że naprawdę jesteś zapracowana – odezwał się.
– Czytałam właśnie waszą ofertę. Są tu naprawdę interesujące monety – 

powiedziała szybko.

– To prawda. Kupiliśmy kilka wspaniałych okazów na ostatniej aukcji – 

dodał z kamienną twarzą.

– Tak? – niezręcznie próbowała podtrzymać rozmowę. – Myślałam, że 

Simon kupił tylko dwie monety.

–   To   było   drugiego   wieczoru,   kiedy,   jak   sądzę,   poznał   ciebie.   Obaj 

kupowaliśmy   monety   dzień   wcześniej...   i   podczas   dwóch   ostatnich 
wieczorów.

Podszedł   do   stojącej   w   kącie   szafy   i   pociągnął   górną   szufladę.   Ani 

drgnęła. Wyraźnie skrępowany, wydobył z kieszeni klucz.

– Simon  kupuje na aukcjach monety  dla swoich  klientów, ja zaś dla 

swoich – dodał, przerzucając papiery w szufladzie.

– I nie ma konfliktów między nami – po– wiedział Simon wchodząc. – 

Dręczysz naszą nową sekretarkę?

Położył dłoń na jej ramieniu, a Casey odruchowo przytuliła się do niej.
– Tylko trochę ją denerwuję. Chyba jestem zbyt podobny do ciebie.
– Masz szczęście – uśmiechnął się Simon.
– Jak leci? – zwrócił się do Casey.
– Jest dużo pism do działu finansowego – wskazała na jeden stos. – A to 

są zamówienia.

–   Świetnie.   Zamówienia   są   źródłem   dochodów.   Czy   masz   jakieś 

życzenia? – spytał miękko.

– Nic nie przychodzi mi na myśl – odrzekła.
– Niezwykła kobieta – mruknął Ethan znad sterty papierów. – Niczego 

nie chce!

–   Przejrzyj   to   –   Simon   podał   mu   plik   zamówień.   –   Przydasz   się   do 

background image

czegoś, jeśli się tym zajmiesz.

Ethan wyszedł, mrucząc coś pod nosem.
– Na jakiś czas mamy go z głowy – powiedział Simon. – Zajmiemy się 

teraz twoją edukacją.

– Czym?
– Twoją edukacją – powtórzył z uśmiechem. – Powiedziałaś kiedyś, że 

chcesz zainwestować w monety, pamiętasz?

Skinęła głową niepewnie.
 – Pomyślałem, że mogłabyś chcieć zobaczyć zawartość naszych sejfów 

w banku.

Jest tam kilka naprawdę ciekawych monet, które chciałbym ci pokazać.
Zalecał się pająk do muchy, pomyślała.
– Ale ja nawet jeszcze nie skończyłam sortowania poczty – uśmiechnęła 

się blado.

– To może poczekać do jutra – machnął ręką. – Powiem Ethanowi, żeby 

przysłał   tu   Ginny.   Ona   to   skończy   –   powiedział,   wchodząc   do   gabinetu 
Ethana.   Casey   skorzystała   z   okazji   i   szybko   wsunęła   do   torebki   list 
Dennenberga.

– Załatwione – rzucił Simon.
Wyszli, trzymając się za ręce.

Kobieta   prowadząca   ich   przez   bankowe   korytarze   uśmiechała   się 

promiennie. Zatrzymali się przed stalowymi drzwiami. Urzędniczka włożyła 
w otwór swój klucz, Simon zrobił to samo ze swoim. Szczęknęły rygle. Po 
chwili wybrane przez Simona kasety stały na stole w maleńkim pokoiku.

–   Jeśli   będą   państwo   czegoś   potrzebowali,   proszę   zadzwonić   – 

powiedziała kobieta, wychodząc.

Zostali sami.
– Czuję się, jakby zamknięto mnie w pudełku – mruknęła Casey.
Simon ustawił przed sobą kasety i mały neseser, z którym przyjechał, i 

zastygł w bezruchu.

–   Zupełnie   jak   w   wehikule   czasu,   prawda?   –   odezwał   się.   – 

Prawdopodobnie pozwoliliby nam siedzieć tutaj, jak długo zechcielibyśmy. 
– Położył ręce na jej ramionach.

– Czy mam zadzwonić po pomoc? – spytała.
– Nie potrzebujesz pomocy – szepnął jej do ucha. – Sama świetnie sobie 

background image

radzisz.

– Robisz to ze wszystkimi sekretarkami?
–   Tylko   z   tymi   pięknymi,   o   płomiennorudych   włosach.   –   Musnął 

językiem koniec jej ucha.

– Miałeś mnie edukować, pamiętasz? – szepnęła.
– Taaak. Już jesteś przygotowana do doktoratu – pocałował jej kark.
–   Jeśli   ktoś   tu   nagle   wejdzie...   będzie...   straszny   wstyd.   –   Z   trudem 

wymawiała słowa, gdy delikatnie pieścił jej piersi.

– Nie mam się czego wstydzić. – Spojrzał jej w oczy. – Ale masz rację. 

Jeszcze jeden słodki pocałunek i ten stół znalazłby zupełnie nieprzewidziane 
zastosowanie – mrugnął szelmowsko.

– Musisz być bardzo zabawny na prywatkach – odrzekła, odsuwając się 

trochę. Z trudem chwytała oddech. Simon tylko się uśmiechał.

– Otwórz to – wskazała neseser. – Już nie mogę się doczekać.
– Ja też. – Powiedział to w taki sposób, że na pewno nie miał na myśli 

monet.

– A więc, proszę – z namaszczeniem otwarł walizeczkę.
Zamigotało  jej przed oczami. Monet było tak wiele, że nie wiedziała 

wprost, na co patrzeć najpierw.

– Na aukcji w Nowym Jorku – zaczął Simon – wystawiono na sprzedaż 

wspaniałe okazy pół – i ćwierćdolarówek. Nawet te najstarsze, złote. Tę 
złotą monetę kupiłem dla klienta tego wieczoru, gdy byliśmy razem.

A   tę   ćwierćdolarówkę   z   roku   1808   zamierzam   włączyć   do   mojej 

prywatnej   kolekcji   –   mówił,   przekładając   pieczołowicie   monety   do 
bankowych kaset. Upewniwszy się, że jej nie nudzi, mówił dalej z wyraźną 
przyjemnością. A Casey słuchała go z zainteresowaniem, pełna podziwu dla 
jego wiedzy.

–   Zaczekaj   tu   chwilę   –   powiedział   po   pewnym   czasie,   naciskając 

przycisk dzwonka.

Drzwi otwarły się niemal natychmiast i Simon wyszedł z urzędniczką. 

Wrócił po chwili, niosąc kolejne, ogromne kasety. Powtórzyło się to jeszcze 
pięć razy i trwało ponad godzinę.

– Jak możesz się w tym połapać? – spytała Casey, gdy neseser był już 

całkiem pusty.

– Wszystko jest dokładnie skatalogowane i sfotografowane.
Kasety wróciły na swoje miejsce, dwa klucze szczęknęły w zamkach.

background image

– Sfotografowane? – spytała Casey, gdy wychodzili z banku. Zbliżało się 

południe.

– To jedno z zadań Ethana. Robi zdjęcia do naszej kartoteki, a także 

rozsyła   je   do   pism   i   magazynów.   –   Chyba   pójdziemy   na   lunch   – 
zaproponował po chwili. Casey uświadomiła sobie, że przecież nie zjadła 
śniadania.

– Czy jednak nie powinniśmy wrócić do biura? Ethan zachowywał się 

tak, jakbyśmy opuszczali tonący statek.

– On zawsze tak się zachowuje. Statek nie zatonie do naszego powrotu. 

A jakiż może być pożytek z umierających z głodu marynarzy?

background image

Rozdział 10

Wyglądało  na to, że nie będą się  spieszyć. Casey  postanowiła zatem 

wypytać Simona o szczegóły działalności firmy. Liczyła na to, że zasypany 
lawiną pytań powie coś, co pomoże jej wyjaśnić wątpliwości.

– Mówiłeś, że macie katalog wszystkich waszych monet – powiedziała, 

gdy siedzieli już wygodnie na miękkich, obitych skórą fotelach w zacisznej i 
eleganckiej restauracji.

– Bez niego w ogóle nie moglibyśmy pracować. Widziałaś nasz depozyt 

bankowy. Bez katalogu nigdy nie wiedzielibyśmy, gdzie co się znajduje. Ja 
przygotowuję opisy, a Ethan fotografie – wyjaśnił Simon.

– Jakie opisy? – spytała, spuszczając wzrok na szklaneczkę z koktajlem.
– Charakterystyki każdej monety. Jej znaki szczególne, informacje, czy 

była w obiegu, czy nie, ewentualne uszkodzenia lub skazy. W ten sposób 
możemy dokładnie poinformować naszych klientów, co otrzymują.

– Czy ty osobiście dokonujesz także klasyfikacji i wyceny? – zapytała. 

W gardle zaschło jej nagle.

–   Robimy   to   wspólnie   z   wujkiem   Jackiem   i   Ethanem.   To   niełatwe 

zadanie,   a   oceny   poszczególnych   eksponatów   potrafią   czasem   różnić   się 
nawet bardzo znacznie. Ale najtrudniejsze jest stwierdzenie, czy moneta jest 
fabrycznie nowa, czy też używana. A w takich przypadkach różnica ceny 
może być astronomiczna.

Casey   popatrzyła   nań   badawczo.   Ciekawe,   czy   zdarza   ci   się   czasem 

pomylić się troszeczkę i sprzedać klientowi monetę drożej, niż powinieneś? 
pomyślała. Przypomniała sobie list Dennenberga, który miała w torebce.

– Musi ci to zabierać mnóstwo czasu – stwierdziła.
– Wcale nie. Jest jeszcze wiele innych spraw, które mnie zajmują.
Oszukiwanie ludzi, pomyślała z goryczą.
– Na przykład? – spytała.
– Strasznie jesteś ciekawska – roześmiał się. – Dla mnie poproszę o stek 

– zwrócił się do kelnerki. Casey kiwnęła głową.

– Dwa steki – dodał, zamykając kartę.
– Na czym skończyliśmy? – spytał, gdy kelnerka oddaliła się.
– Mówiłeś o tym, co cię zajmuje.
–   Tak,   jest   tego   naprawdę   sporo.   Przygotowuję   i   wysyłam   klientom 

background image

broszury   informacyjne.   Są   tam   najnowsze   informacje   o   eksponatach,   ale 
także wykaz posiadanych przez nas monet wraz z ich opisami i zdjęciami. 
To pomaga ludziom podjąć decyzję.

Przyciąga także nowych klientów.
Oczyma   wyobraźni   Casey   zobaczyła   Dennenberga.   Zawierzył 

renomowanej firmie, i co?

– Prawdę mówiąc, te prospekty to dziecko Ethana. On je wymyślił i 

poświęca im wiele uwagi.

–   A   co   ty   robisz?   Poza   zjednywaniem   sobie   klientów   za   pomocą 

prospektów, oczywiście.

–   Przeważnie   to,   czego   nie   lubię   –   uśmiechnął   się.   –   Napijesz   się 

jeszcze? – spytał, widząc przed nią pusty kieliszek.

Czemu nie? pomyślała. Może whisky rozwiąże Simonowi język?
–  Moim   głównym   zadaniem   jest   bywanie   na   aukcjach   –   ciągnął, 

rozmówiwszy   się   z   kelnerką.   –   Jeżdżę   po   całym   kraju   i   dzięki   temu 
doskonale orientuję się w cenach.

Wraz z Ethanem bywamy na wszystkich licytacjach. Czasem, żeby kupić 

coś dla siebie, częściej w imieniu któregoś z klientów.

To w tej pracy lubię najbardziej. To trochę tak, jakby ktoś płacił mi 

jeszcze za to, że jadę na wakacje i robię to, co lubię najbardziej.

Casey   poczuła,   że   jego   noga   dotyka   jej   łydki,   i   całą   siłą   woli 

powstrzymała się, by nie okazać, że to jej się podoba.

– Niedługo wyjeżdżamy z Ethanem do Europy na coroczny rekonesans. 

Pojechałabyś z nami?

– Jasne! – krzyknęła radośnie, choć wcale nie była pewna, czy znając 

prawdę, Simon zechce ją ze sobą zabrać. – Ale o jaki rekonesans chodzi?

–   Poszukujemy   amerykańskich   złotych   monet,   które   poprzez   banki 

trafiły do Europy. Poza tym mamy  już rozległe kontakty w tej branży i 
myślimy o poszerzeniu naszej oferty o europejskie monety ze złota. Ostatnio 
coraz więcej ludzi zaczyna interesować się nimi. To właśnie w tej branży 
jest takie fascynujące – interes ciągle kwitnie i rozrasta się.

– Bardzo kochasz tę pracę, prawda?
– Nie wyobrażam sobie, bym miał robić cokolwiek innego. Ale słowo 

„kocham" tu nie pasuje. Zostawiam je na szczególne okazje.

Popatrzyli sobie w oczy. Poczuła rozkoszne mrowienie w całym ciele, 

ale   list   Dennenberga   ciągle   ją   niepokoił.   Simon   nie   dostrzegł   jednak   jej 

background image

zmieszania.

–   Pomówmy   zatem   o   twoich   inwestycjach   –   ciągnął.   –   Uważam,   że 

powinnaś zastanowić się, co interesuje cię najbardziej, i poświęcić się tylko 
temu. Ja na przykład przepadam za pięciocentówką z głową Indianina.

Nazywają ją Buffalo Nickel.
– Tak, widziałam ją – wtrąciła.
– To jedyna prawdziwie amerykańska moneta – powiedział, w skupieniu 

krojąc podany właśnie stek.

Nie rozumiem. Casey pokręciła głową.
– Czy inne monety nie są produkowane tutaj?
– Owszem, ale ja mam na myśli projekt... styl.
– Przecież na wielu pieniądzach użyto motywów indiańskich głów.
– To prawda, lecz tylko przy projektowaniu tej monety wykorzystano 

jako model prawdziwego Indianina. Do wszystkich innych pozowali Azjaci 
w   pióropuszach   albo   były   to   swobodne   fantazje   znudzonych   artystów. 
Projektant Buffalo Nickel namówił do współpracy trzech ostatnich wielkich 
wojowników   z   tamtych   lat,   którzy   uczestniczyli   w   wielkiej   rewii 
poświęconej historii Dzikiego Zachodu.

– A co z bizonem? Czy on też jest wytworem fantazji? – roześmiała się, 

krojąc mięso.

– Właśnie, że nie. To był twój krajan z Nowego Jorku. Nazywał się 

Czarny   Diament   i   żył   w   nowojorskim   zoo.   Było   to   wówczas   jedyne 
bezpieczne miejsce, gdy było się bizonem. Całe stada padały, zabijane dla 
przyjemności przez myśliwych. Niestety, Czarny Diament nie pożył zbyt 
długo.

Dwa lata po wybiciu monety z jego podobizną, zginął w rzeźni.
– Nigdy nie sądziłam, że nowojorczycy aż tak głodowali.
– W 1915 mięso bizona było na Wschodzie prawdziwym rarytasem. Tak 

czy owak, wybity w 1913 pieniążek stał się symbolem ginącego Dzikiego 
Zachodu i bizonów.

Casey   słuchała   w   milczeniu.   Historia   opowiadana   w   ten   sposób   była 

fascynująca.

Jedząc,   rozmawiali   o   inwestowaniu   w   monety.   Im   bardziej   słuchała 

Simona, tym bardziej rozumiała, czemu tak wielu ludzi szuka pomocy w 
wyspecjalizowanych   firmach   handlowych.   Wiedza   potrzebna   w   tych 
sprawach   była   ogromna...   tak   jak   i   ryzyko.   Bezpieczniej   było   zaufać 

background image

fachowcowi.

Gdy syci i zadowoleni popijali kawę, Casey uznała, że pora wrócić do 

spraw Dennenberga.

– Omal nie zapomniałam! – wykrzyknęła nagle, podając list Simonowi. 

Gdy czytał, przyglądała mu się uważnie.

– Znowu ten nudziarz – mruknął, składając list i wsuwając kopertę do 

kieszeni. Siedział nieruchomo, nic nie mówiąc.

– Często dostajesz takie listy? – spytała, siląc się na obojętność.
– Każda praca ma blaski i cienie. – Wzruszył ramionami. – Od czasu do 

czasu dostajemy listy z reklamacjami. Ostatnio nawet chyba trochę więcej – 
przyznał.

–   Tak?   –   wydawało   się   jej,   że   Simon   potrafi   odczytać   wszystkie   jej 

myśli. – I co z nimi robisz?

– Zwykle nic – odparł wymijająco. – Jeśli ktoś nie odeśle monety w 

okresie gwarancyjnym, to jest to już jego problem. Dajemy naszym klientom 
cztery   tygodnie   gwarancji.   Ale,   jak   już   mówiłem,   klasyfikacji   i   wyceny 
dokonujemy we trzech. A wuj Jack jest wybitnym znawcą. Mamy bardzo 
mało   zwrotów.   Nie   widzę   żadnego   powodu,   by   zmieniać   wycenę   tylko 
dlatego, że jakiś wariat ma zastrzeżenia do egzemplarzy kupionych pół roku 
wcześniej.

– A co będzie, jeśli jakiś wariat uzna, że został oszukany na dwadzieścia 

pięć tysięcy dolarów?

Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Czyżby coś podejrzewał? Gra z nią w 

kotka i myszkę?

– Myślisz o tym liście? – spytał.
Skinęła głową.
– Nie uzna – powiedział z przekonaniem w głosie, zamykając sprawę.
Lecz Casey wcale nie czuła się przekonana. Wiedziała, że jeśli szybko 

nie   znajdzie   dowodów   niewinności   Simona,   do   akcji   wkroczy   FBI. 
Ukradkiem spojrzała na jego twarz. Przecież musiał zdawać sobie sprawę z 
grożącego   mu   niebezpieczeństwa.   Nie   dostrzegła   jednak   żadnych   oznak 
zdenerwowania. Czyżby był tak pewny siebie? Czy uważał, że wszystko 
można załatwić dzięki urokowi osobistemu? Ale przecież to nie była tylko 
sprawa   Dennenberga.   Napłynęły   jeszcze   inne   skargi.   Były   w   końcu 
ukradzione monety sprzedane przez jego firmę! Czy jest możliwe, by Simon 
był aż tak naiwnym głupcem? Rozum podpowiadał, że nie, a serce błagało o 

background image

jakieś inne rozwiązanie.

Gdy   wrócili   do   biura,   Ethan   wchodził   właśnie   do   swojego   gabinetu. 

Ostentacyjnie spojrzał na zegarek i popatrzył na nich z wyrzutem.

–   Czy   nie   wydaje   ci   się,   że   nasz   szef   jest   straszliwym   służbistą?   – 

powiedział Simon do Casey.

– W końcu naprawdę długo nas nie było – odparła.
– Ach tak, bronisz go teraz – roześmiał się. – Rób tak dalej, a staniesz się 

ulubienicą Ethana.

Szczerze wątpiła, czy Ethan mógłby ją polubić.
Do końca dnia, ilekroć Ethan zjawił się w pobliżu, nie mogła oprzeć się 

wrażeniu,   że   przygląda   się   jej   uważnie.   Widać   było,   że   jej   obecność 
przeszkadza mu. Nie wiedziała tylko, dlaczego.

Dzień   minął.   Casey   udało   się   zamienić   po   kilka   słów   z   kilkoma 

pracownikami, pogawędziła z Ginny z księgowości... i nic nie odkryła.

Nadal nie było żadnego śladu.
– Nie jesteś zbyt zmęczony? – spytała Casey, gdy Simon powoli rozpinał 

zamek jej sukienki. Minęła już druga i spodziewała się, że natychmiast po 
powrocie do domu Simon pójdzie spać. On tymczasem odprowadził ją do 
pokoju z niepokojącym błyskiem w oku.

Gorąca fala oblała jej ciało.
–   Nigdy   nie   jestem   zbyt   zmęczony   –   mruknął,   pozwalając   sukience 

opaść na podłogę. Nie wiadomo kiedy jego koszula była już rozpięta i gdy 
przytulił Casey do siebie, poczuł napór jędrnych piersi.

– Mmmm. – Pomruk zadowolenia przeraził Casey. – Prawdę mówiąc, 

ktoś musi pomóc mi rozluźnić się. – Jego oddech łaskotał jej szyję.

– A więc teraz jestem środkiem nasennym, tak? – drażniła się z nim, 

robiąc   krok   do   tyłu.   Wplotła   palce   w   jego   włosy.   –   Może   powinniśmy 
sprzedawać mnie w małych buteleczkach? Zbilibyśmy fortunę. Jedna dawka 
gwarantuje natychmiastowy sen.

– Nie. – Wodził  dłońmi  po delikatnej  skórze jej piersi, rozpalając ją 

coraz   bardziej.   –   Na   etykietce   powinno   być   napisane:   „Do   wyłącznego 
użytku Simona Ashforda. Dotykanie wzbronione pod karą śmierci".

Czy to oznacza, że chciałby  mieć  ją na zawsze?  Nie wystarczyło jej 

czasu, by rzecz całą rozważyć.

background image

Kochali  się długo, zapamiętale.  Gdy  późną nocą Simon  usnął,  Casey 

opadły   wątpliwości.   Pełnym   miłości   gestem   pogłaskała   go   po   głowie, 
szukając ukojenia. W co ja się wpakowałam? myślała. Czy w ogóle możliwe 
jest  rozwikłanie  tego  łańcucha   kłamstw,  który   sama   uplotłam?   Oddałaby 
wszystko, gdyby mogła cofnąć swoje spotkanie z Dennenbergiem. Dlaczego 
życie jest takie skomplikowane?

– Cholera! – mruknęła z wściekłością.
– A to pech – usłyszała głos Simona.
– Pracownicy nie powinni oglądać śpiącego szefa.
–   Ja   nie   jestem   twoją   pracownicą   –   przypomniała   mu.   Jestem 

ochotniczką.

– To może masz ochotę na coś innego?
– spytał, unosząc się na łokciu.
– Och, Simonie – roześmiała się – robiliśmy to już dwa razy.
– Masz umysł buchaltera – westchnął żałośnie. – Cóż – usiadł przed nią 

– ja nie śpię.

– To prawda.
– I ty nie śpisz.
– To prawda.
– Czas jest zbyt cenny, by go marnować.
– Jestem pewna, że Ethan przyznałby ci rację.
–   Pozwólmy   Ethanowi   spędzać   noce   po   swojemu   –   powiedział, 

pociągając ją na poduszki.

– Większość ludzi sypia w nocy. – Za– chichotała, gdy końcem języka 

połaskotał ją w pępek.

–   Większość   ludzi   nie   ma   takiej   kobiety   przy   sobie.   –   Kontynuował 

podniecającą wyprawę ku szczytom rozkoszy. Bezwiednie uniosła biodra, 
wychodząc mu naprzeciw. Cichy jęk wyrwał się z jej gardła, gdy Simon 
dotarł   do   celu.   Gorący   oddech   rozpalał   ją   z   każdą   chwilą.   Oddychała 
nierówno, przyciskając go do siebie z całej siły.

– Jeszcze... – Czy to naprawdę jej głos? Czy można krzyczeć, mając 

gardło wysuszone żarem?  Wygięta w łuk, chłonęła rozkosz,  jakiej nigdy 
dotąd nie zaznała... i jakby nigdy więcej nie miała jej zaznać, gdy Simona 
już przy niej nie będzie. Objął jej biodra i całował, całował...

Uniosła powieki i napotkała jego spojrzenie.
– Nadal chcesz spać? – spytał, przysuwając się i całując ją w usta.

background image

–   Nigdy   nie   powiedziałam,   że   to   ja   chcę   spać.   Powiedziałam,   że 

większość ludzi śpi o tej porze.

Patrząc na jej nagie ciało, drażnił sutki piersi, aż stały się twarde jak 

kamyki.

– Czy chcesz, żebym usnął? – spytał.
–   Nie   ośmielisz   się!   –   Jęknęła,   gdy   poczuła   na   sobie   jego   ciężar. 

Gorączkowo szukała jego ust, spragniona słodyczy pocałunków. Odpływała, 
zapadała w otchłań rozkoszy... Tylko gdzieś daleko, na skraju ciemności, 
czaił się strach.

Dwa dni później, po południu, Simon wszedł do biura i usiadł na biurku.
– Gnieciesz dokumenty – powiedziała Casey.
Uniósł się i wyciągnął spod siebie stos zamówień.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytała.
– Wiele rzeczy. – Pogłaskał ją po policzku. – Coś, co byłoby fascynujące 

i   wyuzdane.   Pomówimy   o   tym   później.   Przyszedłem   przekazać   ci 
zaproszenie.

– Już to zrobiłeś.
– Nie o to chodzi, rozpustnico! – roześmiał się. – To zaproszenie na 

przyjęcie.

– Ależ ja nie mam w co się ubrać – jęknęła.
– To może  być całkiem interesujące  – stwierdził Ethan, który był w 

wyjątkowo dobrym humorze.

– Powiedz to raz jeszcze, a na pewno nic nie wyjdzie z naszego przyjęcia 

– ofuknął ją Simon.

– Coś mi się zdaje, że nie mam żadnych – szans. – Casey spoglądała to 

na jednego, to na drugiego.

– To prawda, moja droga – Simon pocałował ją w czubek głowy. – A 

wracając   do   twoich   obaw,   to   organizujemy   tylko   towarzyskie   spotkanie. 
Kilku   kolekcjonerów   monet   przybędzie   z   żonami,   żeby   pochwalić   się 
swoimi sukcesami.

–   Jeśli   sądzisz,   że   to   wędkarze   przodują   w   opowiadaniu 

nieprawdopodobnych historii, to musisz posłuchać rozmów numizmatyków 
– powiedział Ethan. – A co to jest?

– Spojrzał na stos papierów leżący przed Casey.
– Zamówienia.

background image

– Daj mi je – westchnął ciężko, wyciągając rękę. – Czy dałeś ogłoszenie 

do gazet w sprawie kogoś na miejsce Palmera?

– zwrócił się do Simona, kierując się do swojego gabinetu.
–   Ukazało   się   dziś   rano,   Ethanie   –   zawołał   Simon.   –   Wujek   Jack 

powiedział, że chętnie ci pomoże, jeśli nie możesz dać sobie rady.

Ethan bez słowa zamknął za sobą drzwi.
– Czy on zostaje? – spytała Casey, idąc za Simonem do wyjścia.
– On nie cierpi zostawiać nie dokończonych spraw. Często zdarza mu się 

siedzieć tutaj nocami.

– Tobie się to nie zdarza – powiedziała. I nie było to pytanie.
– To prawda. Są sprawy, które zajmują mnie bardziej.
– Na przykład: przyjęcia?
– Na przykład: ty – wcisnął guzik windy – i to, ile razy będziemy kochać 

się tej nocy.

Weszli   do   windy,   przywitani   karcącym   spojrzeniem   jakiejś   starszej, 

poważnej kobiety. Casey zgromiła go wzrokiem, lecz Simon ciągnął dalej:

– Stanę się roztrzęsionym staruszkiem wcześniej, niż sądzisz, albo umrę 

w twym łóżku z uśmiechem na twarzy.

Kobieta odwróciła się, zgorszona.

Casey ubrała się w koktajlową sukienkę – jedyną, jaką ze sobą wzięła. 

Miała   nadzieję,   że   będzie   to   naprawdę   skromna   impreza.   Miała   jednak 
kłopoty z umalowaniem się. Nie mogła się skoncentrować i wciąż zamiast 
cieni na jej policzkach pojawiały się sińce.

Denerwowała   się   coraz   bardziej.   Czas   płynął   nieubłaganie,   a   ona, 

zamiast   szukać   dowodów   niewinności   Simona,   idzie   na   przyjęcie. 
Próbowała tłumaczyć sobie, że i tak niewiele zdołałaby zdziałać, bo przecież 
Ethan został w biurze. Tłumaczyła sobie, że jutro nadrobi zaległości. Ale nie 
była tego pewna.

background image

Rozdział 11

Przyjęcie   było   wspaniałe.   Nadspodziewanie   szybko   Casey   znalazła 

wspólny język z przyjaciółmi  Simona. Ich swobodny styl bycia i wielka 
życzliwość sprawiły, że pozbyła się skrępowania. Bawiła się wybornie.

Od   dłuższego   czasu   dręczyła   ją   świadomość,   że   jej   pobyt   u   Simona 

nieubłaganie dobiega końca i jeśli nie zdarzy się jakiś cud, już niedługo 
wszczęte zostanie formalne śledztwo przeciwko Ashfordom. Wieść o tym 
natychmiast   rozejdzie   się   wśród   zbieraczy   i   nawet   gdyby   Simon   był 
niewinny,   lada   chwila   może   stać   się   bankrutem.   A   przecież   może   być 
oszustem.

Bawiąc się z przyjaciółmi Simona, zapomniała na krótko o dręczących ją 

troskach. Lecz gdy wrócili do domu, niepokój powrócił ze zdwojoną siłą. 
Była już bardzo bliska zrobienia tego, co powinna była uczynić na samym 
początku – powiedzenia Simonowi całej prawdy. Lecz tak bardzo przerażały 
ją ewentualne tego konsekwencje, że słowa uwięzły jej w gardle. Zacisnęła 
tylko   usta   i   korzystając   z   tego,   że   wujek   Jack   zagadnął   Simona,   wolno 
ruszyła   po   schodach.   Próbowała   zachować   w   pamięci   jak   najwięcej 
szczegółów tego pięknego domu,  wiedząc, że już wkrótce znowu będzie 
siedzieć   za   swoim   biurkiem   w   Nowym   Jorku.   Koniec   wakacji.   Koniec 
marzeń.   To   był   tylko   sen,   pomyślała.   Książęta   nie   żenią   się   z   prostymi 
dziewczynami.

– Książę! – mruknęła do siebie. – Być może książę złodziei.
A przecież nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Kochała Simona bez 

względu na jego profesję. Niedbale rzuciła sukienkę na pobliskie krzesło. W 
ten sam sposób potraktowała rajstopy i bieliznę.

– Sądzisz, że zechce cię, gdy się dowie, że go szpiegowałaś? – szepnęła 

do swego odbicia w wielkim lustrze.

Okryła się błękitnym obłokiem nocnej koszulki i weszła do łóżka. Nie 

mogła powstrzymać łez. Była taka nieszczęśliwa.

– Czemu  jesteś taka smutna?  Gniewasz się, że kazałem ci czekać?  – 

usłyszała nagle głos Simona. – Zaraz to naprawię. Obiecuję.

 – Przyglądał się jej z zachwytem. Uniósł jej głowę i spojrzał prosto w 

oczy. – A cóż to?

Płakałaś? – Usiadł tuż przy niej i zapytał miękko: – Co się stało?

background image

W odpowiedzi potrząsnęła tylko głową, nadal nie mając dość siły, by 

wyznać mu prawdę.

Wziął ją w ramiona i pocałował. Delikatnie muskał jej wargi i szyję, aż 

poddała się, otwarła jak rozkwitający kwiat.

– Co się stało? – powtórzył – Tęskniłam za tobą – szepnęła, odwracając 

głowę.

– Jesteś bardzo zagadkowa, Casey Bennett. Wujek Jack ostrzegał mnie 

zawsze przed takimi kobietami. – Przesypywał między palcami kosmyki jej 
włosów.

– Trzeba było zostać z nim tam, na dole. – Pocałowała go.
– Do diabła z tym! – mruknął.
Casey zrozumiała, że im bardziej będzie kochać go teraz, tym bardziej 

będzie cierpieć później. Brakło jej jednak sił, by się powstrzymać. Wszystko 
było nieważne. Liczyła się tylko ta noc...

Simon uniósł się trochę, by wziąć ją w objęcia, lecz ona, nie odrywając 

się od jego warg, potrząsnęła przecząco głową.

– Nie? – Spojrzał na nią zaskoczony.
–   Jeszcze   nie.   Najpierw   musimy   pozbyć   się   tego   –   powiedziała, 

zdejmując z niego marynarkę.

–   Ty   rozpustnico.   Interesuje   cię   tylko   moje   ciało   –   powiedział   z 

udawanym oburzeniem.

– To fakt. – Rozwiązała mu krawat i rzuciła go za w ślad za marynarką. 

Patrząc mu prosto w oczy, rozpięła koszulę i wolno zsunęła ją z jego ramion. 
Przytuliła się do nagiej piersi Simona.

– Jeszcze nie – szepnęła, gdy znów zamknął ją w ramionach. Głaszcząc 

go delikatnie, wsunęła dłonie za pasek.

– Nie znałem cię takiej – szepnął głucho.
– Przecież wcale mnie nie znasz. – Powoli przesunęła się i przycisnęła 

piersi do jego pleców.

– Chciałbym poznawać cię przez całe życie.
Odpięła klamrę paska. Simon jęknął cicho. Po chwili znowu klęczała 

przed nim i całowała go namiętnie, oparta na jego biodrach. Wsunęła dłonie 
pod materiał spodni. Zdawało się jej, że bicie jej serca słychać w całym 
domu.

Nie odrywając od Casey pełnych pożądania oczu, Simon rzucił spodnie 

daleko w kąt.

background image

– Szczęściarz ze mnie – powiedział.
 – Oto Salome w nowym wcieleniu.
–   Salome   tańczyła   taniec   siedmiu   zasłon   –   powiedziała   Casey, 

pozbawiając jego muskularne ciało ostatniego skrawka materii.

– A to jest drobna różnica.
– Za to cię lubię. Jesteś inna.
– Jedyna w swoim stylu.
– W moim stylu. – Pocałował ją namiętnie, z trudem powstrzymując 

rosnącą   żądzę.   Oddychał   gwałtownie,   nerwowo...   Objął   ją,   głaskał,   aż 
poczuła, że tonie, zapada się w otchłań pożądania.

Zsunął z niej koszulkę i popchnął łagodnie na miękką, chłodną pościel. 

Obsypał pocałunkami gorącymi jak ogień. Dreszcz rozkoszy towarzyszył tej 
miłosnej podróży. Stopa, delikatne obszary uda, gdzie zmitrężył tyle czasu, 
że omal nie krzyczała, napięty płaskowyż brzucha i wreszcie strome szczyty 
piersi. Delikatnie muskał językiem aż do bólu nabrzmiałe sutki.

– Ja... zaraz... oszaleję – dyszała ciężko.
– Ja też... – wyszeptał.
Przyciągnęła   jego   głowę,   całując   tak   gwałtownie,   że   sama   nie   była 

pewna, które z nich powiedziało: kocham cię. Lecz wiedziała na pewno, że 
ona go kocha i potrzebuje.

Stało   się.   I   gdy   w   tej   najwspanialszej   jedności   dotarli   do   kresu, 

pomyślała, że znalazła swoje miejsce we wszechświecie.

Miejsce, które już wkrótce będzie dla niej absolutnie niedostępne – była 

to pierwsza myśl, jaka przyszła jej do głowy, gdy powróciła z obłoków na 
ziemię. Z mocą, o jaką sama siebie nie podejrzewała, powstrzymywała łzy.

– Jesteś  pełna niespodzianek,  Casey  – powiedział Simon  kilka  minut 

później.

– Jak dziadowski wór – odparła ponuro.
– Czy jest tam dla mnie jeszcze jakaś niespodzianka? – uśmiechnął się 

szeroko.

Gdybyś tylko wiedział, pomyślała. Gdybyś tylko wiedział!
– Moi przyjaciele bardzo cię lubią. – Pocałunki jak delikatne motyle 

muskały jej piersi, a jego dłoń pieściła brzuch. Znów poczuła, że pragnie go 
coraz bardziej.

– I ja ich lubię – odparła z wysiłkiem. Ta dłoń nie pozwalała jej się 

skupić.

background image

– Zostań trochę dłużej – odezwał  się przymilnie.  – W dwa tygodnie 

zrobimy z ciebie prawdziwą Teksankę. – Pocałował ją w policzek. – Zostań.

– Ja... nie wiem, czy mogę. – Z trudem zbierała myśli.
– Czy musisz wracać? – spytał.
– Nie – skłamała po krótkim wahaniu.
– Więc zostań.
Gdy oblizywała obeschnięte nagle wargi, Simon pocałował ją i ich języki 

się spotkały.

Casey poddała się ogarniającym ją płomieniom.
Im   lepiej   układało   się   ich   współżycie,   tym   smutniejsza   stawała   się 

Casey, gdy zostawała sama. Następne dwa dni upłynęły jej pod znakiem 
melancholii.

Siedziała przy biurku, sortując korespondencję. Simon i Ethan mieli tego 

dnia   jakieś   spotkanie,   więc   postanowiła,   że   pojedzie   do   biura   bez   nich. 
Wujek Jack zaproponował, że ją zawiezie.

W czasie jazdy mówił głównie on. Casey z trudem udawało się zebrać 

myśli, a słowa grzęzły w gardle.

– Wiesz, że nie musisz zastępować Lily – powiedział nagle.
Uświadomiła   sobie,   że   starszy   pan   opacznie   zrozumiał   jej   milczenie, 

biorąc je za objaw zmęczenia i złego humoru.

–   Ależ   nie.   Lubię   mieć   jakieś   zajęcie   –   próbowała   udawać   zapał   i 

animusz. Z ulgą spostrzegła, że dojeżdżają do celu.

– Jesteś pewna? Mogę odwieźć cię do domu.
Dom. To nie był jej dom. A już niedługo w ogóle nie będzie w nim mile 

widziana.

– Nie, cieszę się, że mogę wam pomóc.
– Potrząsnęła głową, a smutny uśmiech  przemknął jej po wargach. – 

Lubię czuć się przydatna.

Pomagać trafić do więzienia. Wspaniała z niej pomocnica, nie ma co. 

Samochód stał przed budynkiem, lecz ona nie ruszała się z miejsca.

– Nic ci nie jest? – Jack patrzył na nią z troską.
– Ależ skąd – wykrztusiła. – Czuję się świetnie. No, to idę do biura. 

Jesteś pewien, że będzie tam ktoś, kto mnie wpuści do środka? – spytała, 
wysiadając.

– Ginny z księgowości zawsze w piątki przychodzi wcześniej. Lubi mieć 

pewność, że wszystkie sprawy z tygodnia zostały załatwione.

background image

Stara, dobra Ginny z księgowości, pomyślała Casey, wchodząc do biura.
– O rany, ale jesteś ponura – przywitała ją Ginny. – Męcząca monotonia? 

– spytała protekcjonalnie. Obecność Casey w biurze Ginny traktowała jako 
kaprys znudzonej milionerki.

Siadając przy biurku Casey postanowiła, że koniecznie musi coś zrobić. 

Simon i Ethan wrócą chyba dopiero koło południa. Gdyby przeszukała ich 
gabinety, mogłaby może znaleźć wreszcie rozwiązanie całej sprawy.

Spostrzegła, że Ginny przygląda się jej uważnie.
– To nie męcząca monotonia – odrzekła. – Po prostu mam problem do 

przemyślenia.

–   Pewnie   zastanawiasz   się,   na   jaki   kolor   pomalować   paznokcie   – 

mruknęła Ginny, wychodząc.

– Nie – westchnęła Casey. – Już raczej jak pomalować moją trumnę.
Może   już   po   krótkich   poszukiwaniach   zdoła   wyjaśnić   całą   sprawę. 

Simon   powiedział,   że   mają   fotografie   wszystkich   monet.   Na   pewno   nie 
wyrzucają ich natychmiast po zrealizowaniu zamówienia. Gdyby odnalazła 
zdjęcia monet Dennenberga i pozostałych ludzi z jej listy, zdołałaby może 
coś wyjaśnić. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej była przekonana, że jest 
to najlepsze posunięcie. Tym bardziej że nic innego nie przychodziło jej do 
głowy.

Mechanicznie   przeglądała   korespondencję,   wyczekując   na   sposobność 

potajemnego wśliznięcia się do gabinetu Simona. Kątem oka obserwowała 
przychodzących do biura pracowników. Kiedy minął ją ostatni, policzyła do 
dziesięciu   i   wstała.   W   tym   momencie   drzwi   wejściowe   się   otwarły.   Z 
ciężkim westchnieniem usiadła. Mężczyzna, który wszedł do biura, chciał 
obejrzeć   monety,   zanim   zdecyduje   się   na   jakiś   zakup.   Był   bardzo 
niezadowolony,   gdy   dowiedział   się,   że   w   takich   przypadkach   musi 
wcześniej umówić się na spotkanie, by Simon lub Ethan mogli przynieść z 
banku wybrane okazy. Dał się w końcu przekonać i umówił się na następną 
wizytę. Wyszedł narzekając na dziwaczne fanaberie.

Casey siedziała nieruchomo, licząc się z tym, że niezadowolony petent 

może po coś wrócić. Nie wrócił. Odczekała jeszcze kilka minut i podniosła 
się. Drżąc ze strachu, wśliznęła się do gabinetu. Cicho zamknęła za sobą 
drzwi i oparła się o nie, oddychając głęboko. Omal nie zemdlała, gdy na 
biurku   zadzwonił   telefon.   Dopadła   go   jednym   skokiem   i   podniosła 
słuchawkę, nim zadźwięczał ponownie.

background image

– Ashford i Ashford, słucham – bezskutecznie usiłowała powstrzymać 

drżenie rąk.

–   Och,   przepraszam,   to   pomyłka   –   usłyszała.   Odłożyła   słuchawkę 

przekonana, że serce zaraz wyskoczy jej z piersi.

Podbiegła do szafy i wyciągnęła pierwszą z szuflad. Z ulgą stwierdziła, 

że nie była zamknięta na klucz. Gorączkowo przerzucała skoroszyty, licząc, 
że los uśmiechnie się do niej.

I   co   zrobisz,   gdy   coś   znajdziesz?   zastanawiała   się   gorączkowo. 

Zniszczysz to? A może Simona?

Nie mogła... nie chciała uwierzyć, że on jest przestępcą, że mógłby być 

złodziejem.   Te   fotografie   go   obronią,   pomyślała,   otwierając   następną 
szufladę. Na pewno!

Nie ma fotografii!
Może w ogóle nie trzymają ich w biurze? Muszą tu być. Otwarła kolejną 

szufladę.

– Szukasz czegoś?
Odwróciła   się   gwałtownie   i   stanęła   twarzą   w   twarz   z   Simonem.   Nie 

potrafiła zebrać myśli. Czuła kompletną pustkę w głowie.

– Casey, co ty tu robisz? – nie próbował nawet ukryć zdziwienia.
–   Ja...   ja...   –   Dobry   Boże!   I   cóż   powinna   mu   powiedzieć?   Nie 

przygotowała sobie nawet żadnego kłamstwa, żadnego usprawiedliwienia. 
Przecież on i Ethan mieli spędzić z klientem całe przedpołudnie!

Zbliżył się do niej i chwycił za rękę. Teczka z dokumentami, którą wciąż 

trzymała, wysunęła się jej z dłoni, a luźne kartki posypały się na dywan.

– To boli! – krzyknęła.
Nie zwalniał uścisku.
– Powiedz mi, co tu robisz – powiedział głosem tak zimnym, że strach 

zmroził jej krew w żyłach.

– A jak ci się zdaje? – usłyszała swój drżący głos.
– Szpiegujesz – warknął.
Właściwie ma rację, pomyślała z goryczą.
–   Nie.   To   znaczy...   jest   nie   tak,   jak   myślisz.   Pracuję   w   Wydziale 

Ochrony Klientów Poczty – wyrzuciła z siebie. Tak bardzo pragnęła, by nie 
przyglądał się jej z taką nienawiścią w oczach.

–   I   co   dalej?   –   Wydało   się   jej,   że   usłyszała   w   jego   głosie   kilka 

łagodniejszych nut.

background image

–   Dostaliśmy   kilka   skarg   dotyczących   wysyłkowej   sprzedaży   monet, 

którą prowadzisz. A niedawno powiadomiono nas, że jedna z monet, którą 
dostarczyła   twoja   firma,   pochodzi   ze   skradzionej   kilka   miesięcy   temu 
kolekcji. Och, Simonie... – wyciągnęła do niego ręce. Chciała powiedzieć 
mu, że nigdy nie wierzyła w jego winę. Chciała przysiąc, że będzie kochać 
go bez względu na to, co się zdarzy. Lecz on odepchnął jej dłoń.

– Nie nazywaj mnie: Simon. Jestem Ethanem – zaprotestował.
Ethan! A więc jeszcze nie wszystko stracone. Będzie błagać go, by nie 

mówił nic bratu, by nie ranił go...

– Ja jestem Simon.
Cały świat zawalił się w jednej chwili.
Simon, ten prawdziwy, stał w drzwiach. Trzymał w dłoni przewiązaną 

wstążką różę. Słyszał wszystko. Jego wzrok sprawił jej ból jeszcze większy 
niż spojrzenie Ethana. Dostrzegła bowiem w jego oczach cierpienie – ból z 
powodu zdrady.

–   Sądziłaś,   że   to   ja   dokonałem   tej   kradzieży   i   próbowałaś   znaleźć 

dowody na to.

„Przypadkowe"   spotkanie   na   aukcji,   pierwszy   wieczór   w   twoim 

mieszkaniu, ostatnia noc, wszystko to było z góry zaplanowane, ukartowane, 
prawda? – spytał szorstko.

Żal, gorycz i rozpacz ścisnęły jej gardło. Nie mogąc wykrztusić słowa, 

potrząsnęła tylko głową. Zacisnęła usta, byle tylko nie płakać.

–   Poszłam   na   aukcję   tylko   po   to,   by   cię   zobaczyć.   Niczego   nie 

planowałam... Samo tak wyszło – wyszeptała.

Czy jest aż tak ślepy? Czy nie widzi, że pokochała go całym sercem, że 

oddała mu  wszystko?! Prócz szczerości, pomyślała  z goryczą. Nie miała 
odwagi powiedzieć mu, kim była. I wpadła w potrzask własnych kłamstw.

– Oj, ludzie, ludzie – powiedział Simon ze smutkiem. – Skąd w was tyle 

zakłamania? Proszę – podał jej kwiat. – Wszystkiego najlepszego.

Sztywnym krokiem wyszedł z gabinetu.
Uświadomiła sobie, że właśnie minął tydzień ich znajomości. Ból, jaki 

poczuła, był tak wielki, że nie zauważyła nawet, iż zacisnęła dłoń na pełnej 
kolców łodydze.

background image

Rozdział 12

Przez chwilę Casey stała nieruchomo jak posąg. W jednej chwili cały 

świat runął, wszystko rozpadło się w drobny mak. Nie czuła niczego, nic nie 
widziała.   Miała   przed   oczami   tylko   Simona,   który   opuścił   biuro,   a 
prawdopodobnie i jej życie. Umierała powoli z ogromnej rozpaczy.

Odruchowo chwyciła torebkę i wybiegła z biura, mijając stojącego bez 

słowa Ethana.

Stała na rogu ruchliwej ulicy i mechanicznie, jak automat, machała ręką 

na przejeżdżające taksówki.

–   Dokąd,   proszę   pani?   –   Spostrzegła   zdziwiony   wzrok   kierowcy. 

Pasażerka,   która   wsiadła   do   samochodu   i   siedzi   bez   słowa,   mogła   go 
zaniepokoić.

Simon odszedł, opuścił ją. Te słowa kołatały w jej głowie jak w pustej 

skorupie. Spodziewała się wprawdzie, że może do tego dojść. Stale jednak 
miała nadzieję, że wyzna mu wszystko w odpowiednich okolicznościach, że 
on zrozumie, iż wykonywała tylko swoją pracę.

Do diabła z pracą! Do diabła ze wszystkim!
Pragnęła tylko Simona, a teraz wszystko przepadło.
Gdy   taksówka   dojechała   na   miejsce,   miała   tak   opuchnięte   od   płaczu 

oczy, że ledwie widziała. Szła zalana łzami, modląc się, by Simon był w 
domu, by mogła wytłumaczyć mu, że w jednej przynajmniej sprawie nie 
okłamała go nigdy. Kocha go, kocha go ponad wszystko.

Jednak Simona nie było.
Wchodząc   do   domu,   natknęła   się   na   Jacka.   Spojrzał   na   zapuchniętą, 

mokrą od łez twarz dziewczyny i położył ręce na jej ramionach.

– Casey, na Boga, co się stało?
– Czy jest Simon? – wychrypiała.
– Simon? Nie. Posprzeczaliście się? – zapytał łagodnie.
Potrząsnęła   głową   i   znów   zalała   się   łzami.   Jack   przytulił   ją   mocno. 

Strumienie łez wsiąkały w klapy jego marynarki. Usłyszała kroki.

–   Juanito   –   odezwał   się   Jack   –   zechciej   podać   nam   herbatę.   – 

Poprowadził Casey do saloniku. Posadził ją na kanapie, podał chusteczki i 
zaczekał cierpliwie, aż opanuje się trochę. Łagodnie zadał kilka pytań i po 

background image

chwili,   jak   Pandora   z   puszki,   Casey   wyrzuciła   z   siebie   wszystko. 
Opowiedziała   mu   od   początku   całą   historię.   Nie   pominęła   żadnego 
szczegółu.

Jack   słuchał   w   milczeniu.   Nie   przerywał   jej   spowiedzi,   nie   zadawał 

pytań – słuchał. Gdy skończyła opowieść, wstał i z rękami skrzyżowanymi 
na piersi podszedł do okna.

– To nas może zrujnować – powiedział, raczej do siebie niż do niej. 

Odwrócił się nagle, jakby przypomniał sobie o jej obecności.

–   Nie   wierzę,   ani   przez   chwilę   nie   wierzyłem,   że   Simon   może   być 

winien. Musi być jakieś inne wyjaśnienie.

– Ethan? – spytała.
– To niemożliwe – zaprzeczył kategorycznie. – Ethan jest zakochany w 

swojej   pracy   i   w   firmie.   Praktycznie   jest   z   nią   ożeniony.   Nigdy   nie 
zaryzykowałby utraty firmy, bez względu na jakiekolwiek korzyści. Mogę 
dać   za   to   głowę.   –   Zatrzymał   się   tuż   przed   Casey.   –   Ja   tu   mówię   o 
interesach, a tobie serce krwawi. Może moglibyśmy...

Rozległo się pukanie i do pokoju weszła Juanita. Postawiła tacę z herbatą 

na stoliku obok kanapy.

– Dziękuję ci, Juanito – powiedział Jack, podając filiżankę Casey.
–   Dzwonił   pan   Simon   –   powiedziała   Juanita,   zatrzymując   się   przy 

drzwiach. – Powiedział, że wyjeżdża na kilka dni.

– Mówił coś jeszcze? – Jack spojrzał na nią uważnie.
– Nie. – Zamknęła za sobą drzwi, pozostawiając w pokoju nieznośną 

ciszę.

Jack   i   Casey   popatrzyli   na   siebie.   Czyżby   Simon   uciekał   przed 

niebezpieczeństwem? Czy też wyjechał dlatego, że Casey go zraniła?

– I co zamierzasz teraz zrobić?
– Jadę do domu – odparła głucho.
– Czemu nie zostaniesz tutaj do powrotu Simona?
–   Ponieważ   on   nie   wróci,   dopóki   ja   tu   jestem.   Jak   w   ogóle   możesz 

proponować mi gościnę, gdy dowiedziałeś się, że przyjechałam tutaj was 
szpiegować? – spytała zdumiona.

– Wykonywałaś tylko swoją pracę. – Jack wzruszył ramionami. – Nie 

mogę winić cię za to.

Ty nie, ale Simon może, pomyślała.
– Jesteś bardzo dobry – powiedziała.

background image

–   Żyję   już   wystarczająco   długo...   Widzę   teraz   wiele   spraw   jaśniej, 

wyraźniej niż wtedy, gdy byłem młody i zakochany.

– Zakochany? Co to ma do rzeczy?
–   Mnóstwo.   Simon   jest   w   tobie   zakochany.   Zakochani   często   zbyt 

pochopnie wyciągają wnioski i uważają, że zostali zdradzeni.

Casey odstawiła filiżankę i wstała. Pora zacząć się pakować, pomyślała.
– Nawet jeżeli kochał mnie przedtem – westchnęła ciężko – to teraz już 

mnie tylko nienawidzi.

– Zaraz nienawidzi... To bardzo mocne słowo – próbował zatrzymać ją.
–   Nie   widziałeś   jego   oczu,   gdy   poznał   prawdę   –   powiedziała, 

wychodząc.

Jack ponownie próbował przekonać Casey, by została. Ona jednak nie 

chciała go słuchać. Nie byłaby w stanie spędzić pod tym dachem jeszcze 
jednej nocy. Poza tym chciała wyjechać przed powrotem Ethana. Spotkanie 
z żywą kopią Simona byłoby ponad jej siły.

O   piątej   czterdzieści   miała   samolot   do   Nowego   Jorku.   Śmiertelnie 

zmęczona, dotarła w końcu do domu. Czuła w duszy pustkę. Nie miała już 
siły nawet płakać. Płakała całą drogę na lotnisko, płakała lecąc prawie cztery 
tysiące kilometrów do domu. Pół kraju zrosiła łzami.

Dość.

Następne   dwa   dni   Casey   spędziła   z   kompresami   na   głowie.   W 

poniedziałek obudziła się obolała. Bolało ją całe ciało. Zasłużyłam sobie na 
ból, pomyślała. Zmusiła się, by wstać. Musiała przecież pojechać do biura i 
zdać relację szefowi. Nie miała żadnych dowodów, na podstawie których 
można by oskarżyć Simona Ashforda. Co gorsza, nie miała także żadnych 
dowodów   jego   niewinności.   Oczami   duszy   widziała   niezadowolenie   na 
twarzy szefa, lecz nic jej to nie obchodziło. W ogóle nic jej nie obchodziło.

Nie   bawiąc   się   w   pukanie,   weszła   do   gabinetu   Steele'a.   Nie   zdążyła 

jeszcze zamknąć za sobą drzwi, gdy usłyszała:

– Świetna robota, Bennett.
Na pewno nie była to pochwała. Jadowita zgryźliwość sączyła się z jego 

słów.

– Cała cholerna sprawa skradzionych monet została rozwiązana, a my 

background image

nic   z   tego   nie   mamy.   Ani   odrobiny!   Co   ty   tam,   u   diabła,   robiłaś?! 
Wygadałaś mu się czy co?

– O czym pan mówi? – omal nie krzyczała. – Kto wyjaśnił sprawę? Co 

się stało?

– Oczywiście, o niczym nie wiesz – syczał wściekle.
– O czym nie wiem? – teraz krzyczała naprawdę.
– Ten Ashford wezwał FBI i wskazał im winnego.
– Simon? – nie mogła ukryć zdumienia.
– Ten sam. Miałaś dostarczyć mi rozwiązanie zanim wkroczy FBI!
– Kto to był? – Nie słuchała go wcale.
– Kto był winowajcą?
Simon był niewinny!
Poczuła najpierw ogromną ulgę, a potem jeszcze większy smutek. Był 

niewinny, a ona straciła go i tak.

– Jakiś jego pracownik. – Szukał czegoś przez chwilę wśród papierów na 

biurku.

– Palmer. Nazywa się Palmer. Wygląda na to, że robił podobne numery 

także w innych firmach. Cóż by to była za gratka – lamentował, patrząc z 
wściekłością na Casey.

Nie robiło to na niej żadnego wrażenia. A więc nie pokochała złodzieja... 

Tylko to było ważne.

Steele mówił do niej jeszcze bardzo długo. Był wściekły i rozżalony, i 

musiał to z siebie wyrzucić. Casey kiwała nawet głową od czasu do czasu, 
lecz   tak   naprawdę   wcale   go   nie   słuchała.   Myślami   była   przy   Simonie. 
Zastanawiała się, gdzie może być teraz i czy potrafi... kiedyś... przebaczyć 
jej. Steele zmęczył się wreszcie i kazał jej wracać do pracy. Usiadła przy 
biurku   zawalonym   papierami   nadesłanymi   w   czasie   jej   nieobecności   i 
rozejrzała się bezradnie.

– Może ci pomóc? – spytała Millie.
– Nie, dziękuję – spróbowała uśmiechnąć się. Kiedyś i tak musi wrócić 

do swoich zajęć i lepiej, żeby nastąpiło to jak najprędzej.

Zadzwonił telefon.
– Wydział Ochrony Klientów, słucham – powiedziała.
–   Czy   to   pani   Casey   Bennett?   –   zapytał   ktoś   z   bardzo   dziwnym 

akcentem.

– Tak – odparła, żałując, że nie jest inaczej.

background image

– Powiedziano mi, żebym pytał właśnie o panią. Przyjaciel twierdzi, że 

działa pani wyjątkowo skutecznie.

Twój przyjaciel się myli, pomyślała.
– Zostałem oszukany przy sprzedaży wysyłkowej – ciągnął nieznajomy. 

– Chciałbym spotkać się gdzieś z panią i porozmawiać o tym.

– Bardzo proszę przyjechać do nas, do biura.
–   Nie,   nie,   to   osobista   sprawa   –   nalegał   mężczyzna.   –   Nie   chcę,   by 

słuchał tego ktokolwiek inny. Proszę.

– Może chciałby pan porozmawiać z moim szefem? – zaproponowała. 

Ludzie   zawsze   są   zadowoleni,   gdy   mogą   załatwiać   sprawy   z 
kierownictwem. Tym razem było inaczej.

– Nie, załatwmy to między sobą. Proszę.
Casey westchnęła ciężko. To niezgodne z przepisami, lecz tym razem 

było jej wszystko jedno. Odniosła za to wrażenie, że wyczuwa ogromne 
strapienie w głosie swego rozmówcy.

– No dobrze. Gdzie moglibyśmy się spotkać? – spytała. Zawsze może 

odmówić, jeśli propozycja zabrzmi podejrzanie.

– Jest taka mała kawiarenka na parterze w budynku waszego biura. Może 

tam?

Nie ma się chyba czego bać. Kilka razy jadła tam lunch i o tej porze w 

kawiarence było sporo ludzi.

– Dobrze. Kiedy?
– Najszybciej, jak pani może – odparł pośpiesznie. Nadal nie potrafiła 

rozszyfrować dziwnego akcentu nieznajomego. Spojrzała na zegarek.

– Mam przerwę za godzinę. Wtedy możemy się spotkać.
– Świetnie. Będę tam.
– Chwileczkę – krzyknęła, czując, że klient chce odłożyć słuchawkę. – 

Jak pana znajdę?

– Proszę się nie martwić. Ja panią znajdę.
W   zadumie   wpatrywała   się   w   głuchy   już   aparat.   Niezdecydowanie 

pokręciła   głową.   Pewnie   zamówił   perukę,   a   zamiast   niej   otrzymał 
pomarszczony kilimek, pomyślała. Teraz wstydzi się przyznać, co naprawdę 
zamówił, ale nie ma zamiaru pogodzić się ze stratą.

Nadeszła przerwa. Casey wzięła torebkę, zjechała na parter i ruszyła do 

kawiarenki. Celowo szła wolno wśród pędzących na przerwę pracowników, 
by tajemniczy nieznajomy mógł ją zauważyć. Podeszła do baru i usiadła na 

background image

wysokim stołku. Nie miała zielonego pojęcia, w jaki sposób zamierzał ją 
odszukać, ale to w końcu był jego problem.

Poczuła   dłoń   na   ramieniu.   Odwróciła   się   gwałtownie,   podświadomie 

spodziewając   się   zobaczyć   drobnego   człowieczka   w   lichym   ubraniu. 
Otwarła usta, by przywitać go, lecz zdołała szepnąć tylko:

– Simon...
– Skąd wiesz, że nie Ethan? – spytał z tym samym, zabawnym akcentem, 

który słyszała przed godziną przez telefon.

Taki problem w ogóle nie istniał. Po prostu wiedziała, że to on. Czuła 

wszystkimi zmysłami.

– To ty dzwoniłeś? – spytała, gdy usiadł obok.
–  Chciałem  spotkać  się  z  tobą,  a nie  mogłem  czekać,   aż wrócisz  do 

domu.  Dziesięć   minut  zajęła  mi  rozmowa   z telefonistką  –  powiedział.  – 
Dwie kawy poproszę – zwrócił się do barmanki.

– Mieliśmy  już problemy z telefonistką. Jest nowa – powiedziała, by 

powiedzieć cokolwiek. – Słyszałam, że zadzwoniłeś do FBI.

–   Mogłem   albo   zadzwonić   do   nich,   albo   powiesić   Palmera   na 

najbliższym drzewie, jak to kiedyś bywało. Uważałaś mnie za złodzieja. Nie 
chciałem stać się jeszcze mordercą.

Jego słowa paliły ją żywym ogniem.
– Simonie, ja nie... – Ujęła jego dłoń.
– Co nie... ? – spojrzał jej prosto w oczy. Oskarżenie w jego spojrzeniu 

było ciężkie jak głaz.

–   Sama   nie   wiedziałam,   co   mam   myśleć.   Miałam   listę   skarg,   był 

człowiek,   który   zapewniał   mnie   o   swoim   nieszczęściu...   był   w   końcu 
meldunek   o   kradzionej   monecie   sprzedanej   przez   twoją   firmę.   Do   tego 
Ethan, wściekły, że zaczęłam pracować – w waszym biurze. – Bezradnie 
wzruszyła ramionami. – Ja...

– Ethan wściekał się, bo bał się, że chcesz mnie omotać dla pieniędzy.
– Co takiego? – krzyknęła. – On przypuszczał, że lecę tylko na twoje 

pieniądze?

– Ethan ma po prostu przykre doświadczenia. Pokochał kiedyś kobietę, 

która, jak się okazało, bardziej interesowała się tym, co może jej kupić, niż 
tym,  jakie  żywi dla  niej  uczucia.  Na początku  też  była  bardzo  słodka  – 
dodał.

– Ale przecież powiedziałam, że dostałam spadek...

background image

– ... w co Ethan nie wierzył ani przez chwilę. Wiadomo, że kobiety są 

podstępne i fałszywe.

–   Jak   to   było   z   Palmerem?   –   spytała.   Za   wszelką   cenę   starała   się 

powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Nie chciała, by zachował ją w pamięci 
zapłakaną.

–   Całkiem   przebiegły   z   niego   malwersant.   Fałszował   atesty   znanych 

ekspertów.   Znał   się   na   monetach.   Pracując   u   nas,   prowadził   równolegle 
swoją   firmę   tej   samej   branży.   Zabrał   od   nas   kilka   zamówień,   wysłał 
klientom bezwartościowe  pieniążki, przechwycił czeki i sfałszował  nasze 
podpisy. Był u nas dość długo. Zagarnął sporo – pieniędzy i przeniósł się w 
inne miejsce. Okazało się, że działał tak już od dawna i był poszukiwany w 
kilku stanach. Jego błędem było to, że stał się zbyt pewny siebie i zbyt 
zachłanny. Ale jego największym błędem – ciągnął Simon  – było to, że 
działał w imieniu mojej firmy.

Przerwał na moment. Barmanka podała kawę i spytała, czy któreś z nich 

życzy   sobie   czegoś   jeszcze.   Casey   potrząsnęła   głową.   Zbyt   była 
zaabsorbowana opowieścią Simona, by myśleć o jedzeniu.

–   Prowadziłem   już   swoje   małe   śledztwo,   zanim   pojawiłaś   się   ty   – 

ciągnął. – Otrzymywaliśmy reklamacje w sprawie monet, których nigdy nie 
wysyłaliśmy. Wciąż jednak nie mogłem się w tym połapać. Nie mówiłem 
nic wujkowi Jackowi, bo nie chciałem go denerwować... A potem zjawiłaś 
się ty i zapomniałem o wszystkim.

Casey   spuściła   głowę.   Nie   miała   odwagi   spojrzeć   mu   w   twarz. 

Świadomość,   że   podejrzewała   go   o   oszustwo,   musiała   zranić   Simona 
boleśnie.

– Po tym, co zdarzyło w moim biurze, skontaktowałem się z innymi 

kupcami, o których wiedziałem, że mieli podobne problemy. Jeden z nich 
zatrudniał kiedyś Palmera – albo kogoś niezwykle podobnego.

W końcu dowiedziałem się o jego wyczynach w pewnej firmie w Austin. 

Jej właściciel przeczytał mi wspaniałe referencje, które jakoby ja osobiście 
dałem Palmerowi.

– Simon roześmiał się. – Miałem więc już umotywowane podejrzenia. 

Przy okazji, Palmer, czy jak on tam się naprawdę nazywa, miał jeszcze inne 
monety z tej skradzionej kolekcji. Chyba miał wspólnika, który pomagał mu 
zdobywać monety tanim kosztem – zakończył sucho.

Choć w kawiarni było tłoczno i gwarno, Casey źle znosiła milczenie, 

background image

które między nimi zapanowało.

Wszystko   było   jasne.   Wszystko   zostało   powiedziane.   Każdy   nie 

wyjaśniony   fragment   znalazł   swoje   uzasadnienie.   Zrozumiała   wszystko. 
Także i to, że to już koniec ich znajomości.

– No cóż – powiedziała, sięgając po torebkę – myślę, że możemy na tym 

skończyć.

– Niezupełnie. Mam jedno, bardzo osobiste pytanie.
Casey zastygła w oczekiwaniu.
– Czy ty naprawdę zbierasz monety?
– Tak. To prawda. Rzeczywiście mam kolekcję centów. – Zamilkła, lecz 

on nie odezwał się. – No to do zobaczenia – mruknęła, wiedząc, że nigdy to 
nie nastąpi.

– Wynoś się stąd szybko, zanim zaczniesz beczeć, pomyślała.
– Nie śpiesz się. – Simon chwycił ją za nadgarstek. – Wiesz, wujek Jack 

to   naprawdę   nadzwyczajny   człowiek   –   mówił   powoli.   –   Nauczył   mnie 
wierzyć, że wszystko zawsze dobrze się kończy.

–  Jesteś  poza  podejrzeniami  –  powiedziała.   –  Czyż   to  nie   jest  dobre 

zakończenie?

– Powinienem przyznać ci rację. Lecz spotkałem kobietę przywodzącą 

mi na myśl postać z ćwierćdolarówki wyemitowanej w 1916 roku.

Ujrzała nikły promyk nadziei w otaczających ją ciemnościach.
– Podejrzewam, że musiałbym czekać pół życia, by znów spotkać kogoś 

takiego. Ale wtedy będę już za stary, by cieszyć się z tego. – Dostrzegła 
iskierki uśmiechu w jego oczach. – Nie jesteś bogata, prawda?

– Nie – szepnęła.
Simon wstał ze stołka. Czyżby zamierzał odejść?
–   Przypuszczam   zatem,   że   nie   sprzedam   ci   monet,   które   dla   ciebie 

odłożyłem.

Pokręciła głową, nie mając nawet siły, by się odezwać.
– Domyślam się więc, że mogę je zatrzymać... i ciebie?
– Zatrzymać mnie? – gwałtownie uniosła głowę.
– Oczywiście w jedyny sposób, w jaki uczciwy, szczery chłopak, jakim 

jestem, mógłby przywiązać cię do siebie.

–   Czy   prosisz   mnie   w   tym   momencie   o   rękę?   –   spytała   z 

niedowierzaniem.

– Jeśli nie chcesz, to mogę cię adoptować. – Roześmiał się i objął ją 

background image

ramieniem.

– Jesteś jednak na to zbyt duża... i zbyt ładna.
– Co Ethan na to powie?
– Prawdopodobnie: „Moje gratulacje, szczęściarzu!"
Nie bacząc na kłębiących się wokół ludzi, pocałowali się mocno.
– Chodź – powiedział. – Mam do nadrobienia trzy noce. Okazuje się, że 

nie potrafię już zaczynać dnia bez ciebie. – Zatrzymał się nagle, uderzony 
jakąś myślą.

– Ale co z twoją pracą?
– Niech już ktoś inny przekonuje ludzi, że trzeba strzec się oszustów. Ja 

mam coś ważniejszego do zrobienia.

Uszczęśliwiona, wsparła głowę na jego ramieniu.