Niełatwo przecisnąć się przez sito dla pilotów
Nasz Dziennik, 2011-03-17
Z Mariuszem Szłodą, wychowawcą mjr.
Arkadiusza Protasiuka w Liceum Lotniczym w
Dęblinie, rozmawia Marta Ziarnik
Był Pan nauczycielem i wychowawcą mjr.
Arkadiusza Protasiuka, dowódcy PLF 101 do
Smoleńska. Jak go Pan wspomina?
- Od 1988 roku pracowałem jako nauczyciel
wychowania fizycznego w Liceum Lotniczym w
Dęblinie. W drugim roku mojej pracy, czyli w roku szkolnym 1989/1990, płk dr pil. Janusz
Ziółkowski - dyrektor Liceum Lotniczego, dał mi pod opiekę wychowawczą klasę IA, w
której był m.in. Arkadiusz Protasiuk. Moja klasa miała wówczas jeszcze jednego
wychowawcę odpowiedzialnego za uczniów w internacie LL, a była nim pani Małgorzata
Cebula. Opiekunem tego rocznika był kpt. Andrzej Jaworski. Odpowiadając na pani pytanie,
muszę przyznać, iż w będącej pod moją opieką klasie IA od samego początku dostrzec można
było Arka, który wyróżniał się między innymi pod względem wyników w nauce. Pamiętam,
że zawsze był on w czołówce najlepszych uczniów, razem z jednym jeszcze chłopcem -
Maciejem Kowalem.
Przechowuje Pan w pamięci jakiś szczególny jego obraz?
- Arek zarówno w szkole, na zajęciach lekcyjnych, jak i w czasie wolnym od zajęć zawsze był
życzliwym i otwartym na przyjaźnie chłopcem. Przy czym był bardzo grzeczny i uczynny nie
tylko względem kolegów, ale także nauczycieli. Na pierwszy rzut oka sprawiał wrażenie
skupionego myśliciela, lecz po kilku słowach rozmowy widziało się przed sobą nie tylko
mądrego młodego człowieka, ale i zabawnego, tryskającego energią młodzieńca. I tą swoją
otwartością zarażał wszystkich wokół. Między innymi tym właśnie zjednywał sobie kolegów
i dzięki temu był tak bardzo lubiany. W dowód zaufania był przez swoich klasowych kolegów
aż czterokrotnie wybierany do samorządu klasowego, gdzie bardzo sumiennie wypełniał
swoje powinności.
Miał jakieś zdolności, pasje?
- Pamiętam, że podczas nauki w liceum lotniczym Arek bardzo interesował się modelarstwem
samolotowym, spadochroniarstwem i szybownictwem. Często po zajęciach lekcyjnych, w
grupie zawsze otaczających go kolegów z internatu, chodził też grać w piłkę oraz ćwiczyć na
przyrządach gimnastycznych. Taka panowała wówczas "moda" w naszym liceum, moda na
aktywne spędzanie wolnego czasu. I Arek świetnie radził sobie także w tych dyscyplinach.
Zaobserwował Pan u Arkadiusza Protasiuka jakieś zachowania mogące świadczyć np. o
niezdrowych ambicjach bycia najlepszym za wszelką cenę?
- Nie, nic z tych rzeczy. Jeśli mówimy o klasie IA, to wśród tych chłopców nie dało się
zauważyć przejawów niezdrowej rywalizacji bycia najlepszym. Ci chłopcy wyryli się w mojej
pamięci jako naprawdę zgrany zespół. Współpraca, wzajemna pomoc, odpowiedzialność za
siebie i innych oraz chęć zrozumienia drugiej osoby - to właśnie spajało tę klasę.
Potwierdzeniem moich słów niech będzie chociażby fakt, iż pomimo tego, że ponad 18 lat
temu skończyli naukę w liceum lotniczym, to każdego roku spotykali się na klasowym
zjeździe, gdzie mogli porozmawiać i powspominać lata szkolne. Wymieniali się tam swoimi
doświadczeniami, rozmawiali o problemach i radościach dnia codziennego. Pokazywali sobie
rodzinne zdjęcia itp. W ten sposób po latach nadal utrzymywali tę szczególną, łączącą ich
przez całe liceum więź. I pomimo swoich licznych służbowych obowiązków w 36.
Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego Arek Protasiuk na tych spotkaniach zawsze się
pojawiał. A poza tym, z tego, co wiem, znajdował także czas na indywidualne spotkania z
kolegami. Piękne świadectwo tej przyjaźni dali koledzy Arkadiusza również w momencie,
gdy przyszli na jego pogrzeb, na którym ja też byłem z pozostałymi nauczycielami.
Po ukończeniu liceum chłopcy utrzymywali kontakt również z Panem?
- Tak, po zakończeniu nauki w liceum lotniczym ten kontakt dalej utrzymywaliśmy. Jeszcze
w czasie nauki Arek wraz z innymi uczniami mojej klasy często odwiedzali mnie i moją żonę
Marię w domu. Delegacja klasowa wraz z panią Małgorzatą Cebulą była nawet na naszym
ślubie. W miarę możliwości chłopcy odwiedzali nas też później, po narodzeniu naszej córki
Aleksandry, która ma już 18 lat i w tym roku zdaje maturę. Pamiętam, że rozmawialiśmy
wtedy o ich planach na przyszłość, o tym, kto gdzie będzie dalej się uczyć, później pracować
itp. I muszę przyznać, że znaczna część tych młodzieńczych planów, oczywiście dzięki
ciężkiej pracy i sumienności, spełniła się w ich dorosłym życiu, z czego jestem bardzo
dumny.
W jaki sposób dowiedział się Pan o śmierci swojego wychowanka i całej delegacji
prezydenckiej?
- O tragedii smoleńskiej dowiedziałem się z radia, kiedy dojeżdżałem do szkoły na zajęcia.
Chwilę później zadzwonił do mnie Grzegorz Olejnik - jeden z najbliższych kolegów Arka z
klasy w Liceum Lotniczym w Dęblinie. Od niego właśnie dowiedziałem się, że wśród
członków załogi pilotującej samolot prezydencki był Arek Protasiuk. Grzesiek powiedział
ponadto, że poinformował pozostałych kolegów z klasy i uzyskał od nich potwierdzenie, że
będą na uroczystościach pogrzebowych. Informacja ta bardzo mną wstrząsnęła... Wróciły
obrazy sprzed kilkunastu zaledwie lat, widziałem młodych, roześmianych, pełnych życia i
ideałów chłopców. Przeżyłem wówczas szok i niedowierzanie. Tej ogromnej straty, tego
wielkiego żalu i współczucia, jakie żywimy dla najbliższej rodziny Arkadiusza i pozostałych
ofiar tragicznej katastrofy z 10 kwietnia, nie da się wyrazić nawet najbardziej wyszukanymi
słowami. Trudno mi o tym zdarzeniu spokojnie mówić pomimo roku, jaki upłynął od tragedii
pod Smoleńskiem...
Od pierwszych chwil po katastrofie do dziś w przestrzeni medialnej funkcjonuje teza o
winie pilotów, którym zarzuca się brawurę i nieodpowiedzialność.
- Brawura? Nieodpowiedzialność? Zastanówmy się, kto to mówi?! Mówią to bowiem osoby,
które nawet w minimalnym stopniu nie znają realiów bycia żołnierzem zawodowym, bycia
pilotem. Selekcja wstępna, badania medyczne, egzaminy sprawnościowe, później kilkuletnie
szkolenie teoretyczne i praktyczne na wojskowej uczelni w Dęblinie powodują, że Wyższą
Szkołę Oficerską Sił Powietrznych kończy zaledwie ułamek spośród tych osób, które chciały
zostać pilotami. Ci, którzy WSOSP ukończyli, w jednostkach wojskowych przechodzili
dalsze szkolenia i loty treningowe. Tak więc nie ma mowy o tym, by załoga Tu-154M była
nieprzygotowana do tego typu lotów itp. Nasi piloci są przecież doceniani poza granicami
naszego kraju i zastanawiam się, dlaczego nie w Ojczyźnie.
Jak ocenia Pan sposób prowadzenia śledztwa smoleńskiego?
- Z czasem może wypłynie prawda na temat tragicznego lotu do Smoleńska. Od wyjaśnienia
tej tragedii są specjaliści. Polityczne przepychanki i spekulacje mnie nie interesują. Moim
zdaniem, szkodzą one bardzo wizerunkowi i polskiej armii, i pamięci ofiar katastrofy.
Dziękuję za rozmowę.