background image

1

background image

Gabriella Poole

AKADEMIA 

MROKU

Wybrańcy Losu

2

background image

P

ROLOG

– Hej, to ty?
Z   nadzieją   wpatrywała   się   w   ciemność,   jej   serce 

natychmiast zabiło mocniej.

Żadnej   odpowiedzi.   Coś   zaszeleściło   w   zaroślach, 

zabrzęczał komar. Rozczarowana zmieniła pozycję, w której 
siedziała   na   starym   świątynnym   murze,   i   objęła   kolana 
ramionami. To jednak nie był odgłos kroków. To tylko jakieś 
nocne stworzenie. No cóż, uprzedzał ją, że może się spóźnić.

„Mimo to zaczekaj na mnie! Zaczekaj, Jess, przyjdę...”
Pozwoliła,   aby   uśmiech   zagościł   na   jej   twarzy. 

Oczywiście,   że   przyjdzie.   Byli   jak   dwa   magnesy.   Potrafił 
natychmiast odnaleźć ją w tłumie czy w sali i teraz też ją 
odnajdzie, nawet w ciemnościach. Trochę na niego nakrzyczy 
za to, że się spóźnił, a jego śmiech sprawi, że podskoczy jej 
serce – tak samo działał na nią jego piękny głos.

„Kocham cię, Jess. Nie śmiej się. Przysięgam, że tak”.
Żaden   chłopak   nie   mógł   tak   dobrze   udawać.   A   na 

pewno nie on. Przyjdzie.

Marszcząc czoło, uniosła rękę, by w świetle księżyca 

spojrzeć   na   zegarek.   Dziesięć   minut   zmieniło   się   w 
dwadzieścia. No to co? W ciągu dnia mniej by się jej dłużyło. 
Mniej by się jej dłużyło w zatłoczonym, głośnym barze. Tu, 
w   upiornym   cieniu   starożytnej   świątyni,   łatwo   się 
przestraszyć i tyle.

No, co jest?
Ześlizgnęła  się  z  muru,  potupała i  roztarła  ramiona. 

Miała   gęsią   skórkę,   chociaż   nie   było   jej   zimno.   Kolejny 
komar zabrzęczał przy jej uchu i gniewnie machnęła ręką. 
Mam cię.

3

background image

Okej,  teraz  zaczynała  się  irytować.   Małe  spóźnienie 

znaczy, że może ją tu zastać, że sterczała tu sama, czekając w 
ciemnościach. Przez pół godziny! To miał być romantyczny 
spacer, a nie sprawdzian wytrzymałości jej nerwów.

Najlepiej wściec się na niego. Bo inaczej mogłaby się 

najeść strachu, sama wśród milczących cieni. A może nie tak 
milczących. Gwałtownie uniosła głowę, gdy usłyszała trzask 
suchej gałęzi, szelest liści. To jakiś wielki szczur. Zadrżała.

W świetle dnia podobałoby się jej tutaj. Bujna zielona 

roślinność   dżungli,   gigantyczne   korzenie   obejmujące 
kruszące się mury, ciepło, tętniące życie i tajemniczość. W 
ciemnościach nie było tu tak przyjemnie, w blasku księżyca 
ruchome cienie zmieniały każde duże drzewo w potwora, z 
każdego   niewidocznego   zwierzęcia   robiły   przerażającego 
prześladowcę.

Czterdzieści siedem minut!
Czas się zbierać. Dała mu szansę, a on zrobił z niej 

głupka. Rany, ale mu nagada... Szybko ruszyła przed siebie, 
potem stanęła. O nie, nie miała zamiaru iść w kierunku tego 
przerośniętego szczura. Zadrżała, przełknęła ślinę, cofnęła się 
o dwa kroki i odwróciła.

Jakiś   szelest.   Trzask   łamanej   gałązki.   To   na   pewno 

wiatr. Ale nie było wiatru.

W   takim   razie   następny   wielki   szczur,   tym   razem 

przed nią. Dobra, będzie musiała go minąć, ale pewnie on i 
tak ucieknie, gdy usłyszy jej kroki. To tylko szczur, na litość 
boską. Albo wąż... Albo...

Och, rusz się, Jess!
Zrobiła kolejny krok, kiedy zobaczyła ruch. To nie był 

szczur ani wąż. To było coś dużego, coś jej wielkości. Jakiś 
kształt   szybko   poruszający   się   wśród   zwisającej   z   drzew 
plątaniny liści i gałęzi. Cofnęła się o krok, i o kolejny. To coś 

4

background image

się   ruszyło.   W   jej   kierunku.   Usłyszała   oddech,   cichy, 
spokojny i ludzki.

– To ty? – zawołała. – Ej, przestań się wygłupiać!
Żadnej odpowiedzi.
– Mówię serio! Przestań! – Starała się, by w jej głosie 

zabrzmiała złość, ale zamiast tego był drżący i piskliwy. – To 
nie jest śmieszne.

Ten dźwięk – to mogły być wilgotne, zgniłe liście, po 

których ktoś szedł. Albo śmiech, stłumiony i niski. To nie 
mógł być on. Nie mógł. A poza tym było ich dwoje. Czuła, że 
ktoś   drugi   zbliża   się   z   prawej,   wolno,   to   sprawiało,   że 
zaczynała czuć się zagrożona. Znowu próbowała krzyknąć, 
ale   kiedy   otworzyła   usta,   wydobył   się   z   nich   tylko 
przestraszony jęk.

Odwróciła się i zaczęła biec, potykając się. Strasznie 

trudno   w   tych   ciemnościach   trzymać   się   ścieżki.   Pnącza   i 
liście uderzały ją w twarz, gałęzie szarpały ubranie, wystające 
korzenie chwytały za nogi. Czy to tą ścieżką tu przyszła?

Ścieżka? Nie było żadnej ścieżki. Zeszła z niej i biegła 

na oślep między drzewami. Jej serce biło jak szalone, dudniło 
jej w uszach, ale i tak słyszała ich za sobą, a może tylko ich 
wyczuwała. Byli za nią, po bokach, polowali na nią. Co za 
głupie skojarzenie. Ale tak było. Polowali na nią...

Ześlizgnęła   się   po   niskim   zboczu,   przelazła   przez 

potężny korzeń i schowała pod nim. Okej, chciała być już z 
powrotem w domu.

Mamusiu, to jakiś obłęd. To nie dzieje się naprawdę, 

możesz już przyjść i mnie obudzić. Tatusiu, proszę bardzo, 
śmiej się, powiedz, że to mi się przyśniło. Scoob...

Scooby. Przypomniała sobie, jak niemal pękł z dumy, 

machając   jej   na   pożegnanie,   kiedy   wyjeżdżała   do   tej 
niesamowitej nowej szkoły.

5

background image

– Pa, pa, siostrzyczko!
– Pa, mały kłopocie..., to jest bracie!
Chichot. Machanie na do widzenia.
Scooby...
Co   to   za   dźwięk?   Oddychała   ciężko.   Nad   nią   w 

srebrnym   świetle   księżyca   widać   było   zarys   starożytnej 
świątyni. Korzeń drzewa objął kolumnę jak ramię kochanka. 
Jak jego ramię.

Gdzie on jest? Co się z nim stało?
Korzenie, pnącza, gałęzie wkradły się na stare mury, 

wypełniając je, obejmując, zaciskając się na nich. Wśród liści 
koło jej ucha coś się poruszyło i prawie krzyknęła, ale na czas 
zakryła usta ręką. To głupie, pomyślała. Jakieś szaleństwo. 
Jeśli to nie sen, to na pewno jakiś kawał. Głupi kawał.

Jej ciało uważało inaczej. Była mokra od panującej tu 

wilgoci, od biegu i z przerażenia.

Znowu   zabrzęczał   komar   i   tłumiąc   pisk,   machnęła 

ręką  przed  twarzą.   To   tylko  owad.   Coś  znacznie  gorszego 
czaiło się w ruinach. Polowało...

Nie panikuj, skarciła się w myślach. Zachowaj spokój. 

Za   plecami   miała   grube,   splątane   pnącza   i   czarną   paszczę 
starych drzwi – drewno, z których było zrobione, już dawno 
zgniło. Przesunęła się w tył i kopała gorączkowo, aż śliskie 
liście niemal ją zakryły. Nie bała się już szczurów, węży ani 
nawet pająków. Niczego się już nie bała. Z wyjątkiem ich.

Zostanie tutaj, skulona pośród ruin, do nadejścia świtu. 

Będzie   miała   kłopoty,   wyśmieją   ją,   ale   co   z   tego?   Kilka 
godzin i to miejsce zaroi się od turystów. Wtedy pewnie sama 
będzie się z tego śmiała.

W   tej   chwili   wszyscy   ci   turyści   spali   w 

klimatyzowanych   pokojach   hotelowych,   śniąc   o 
nadchodzącym   dniu   i   Angkor   Wat,   świątyni   starożytnej 

6

background image

cywilizacji podbitej przez brutalną naturę. Dzikość i piękno, 
sacrum  i   strach.   Niezwykle   romantyczne   i   tajemnicze,   dla 
turystów i obcych.

Kilka godzin. To nie tak długo.
W   nocnej   ciszy   słychać   było   głosy:   odległe, 

przyciszone,   ale   pełne   napięcia   i   podniecenia   wywołanego 
pościgiem.   Może   jednak   nie   powinna   przeczekiwać.   Może 
powinna   uciekać.   Nie   potrafiła   się   zdecydować.   Nerwowo 
pocierała skronie.

Idiotko,   co   ty   tu   w   ogóle   robisz?   Nigdy   tu   nie 

pasowałaś.

Grzechoczący   trzepot   skrzydeł   na   jej   policzku. 

Trzepnęła karalucha dłonią, ale tylko zrzuciła go na szyję. 
Pobiegł   w   kierunku   piersi,   a   jej   wyrwał   się   z   ust   głośny 
szloch.   Uderzyła   otwartą   dłonią   i   poczuła,   jak   robak 
eksploduje, zamieniając się w lepką maź i kawałki pancerza. 
Zapiszczała płaczliwie – przenikliwy dźwięk.

Lepka   krew   karalucha   sprawiła,   że   to   wszystko 

wydało się realne. To nie był sen. Ktoś na nią polował i było 
to bardziej rzeczywiste niż szkoła, dom i on. Oczywiście, że 
nie przyszedł. Co ona sobie myślała? Żałosna dziewczynka 
na stypendium. Zostawił ją tu samą, a oni się zbliżali...

Dwadzieścia   cztery   godziny   temu   byli   razem   i   pili, 

spacerując po Phnom Penh. Zakochani – tak wtedy myślała – 
i dziko podekscytowani lotniczą wycieczką do Iem Reap i 
Angkor   Wat.   Pamiętała   jego   głośny   śmiech,   gdy   oboje 
dopingowali   jej   piękną   zabawną   przyjaciółkę,   która 
przybierając różne pozy, śpiewała It’s Raining Man w barze 
karaoke. Przepełniona szczęściem odwróciła się i powiodła 
palcem po jego policzku. Kochała go...

Zamarła.   Głos,   teraz   wyraźny,   bliski   i   głodny. 

Znajomy   głos,   ale   już   nie   przyjazny.   Nie   śpiewający,   nie 

7

background image

flirtujący, żartujący, ale głos osaczającego ją wroga. Blisko. 
Bardzo   blisko.   I   miała   pewność.   Znała   ten   głos.   Powinna 
uciekać, ale krew stężała jej w żyłach.

Błagam. Błagambłagambłagam...
Głosy, i zimny oddech, zbliżyły się do jej ucha.
– Mam cię.
Przez krótką, szaloną, pełną nadziei chwilę pomyślała, 

że wszystko będzie dobrze. Tak, to był tylko kawał. Okrutny 
żart.   Znęcanie   się   nad   dziewczyną,   która   tu   nie   pasowała. 
Och, dzięki Bogu. Czuła zapach skóry i potu, wyczuwała w 
powietrzu podniecenie i strach.

– To ty – wyszeptała ochryple.
Śmiech, ręka wyciągnięta, by dotknąć jej policzka.
– Niezupełnie.
I wtedy zobaczyła ich wyraźnie.
Krzyknęła i rzuciła się do ucieczki, z dala od ruin, z 

powrotem w głąb dżungli. Słyszała stopy uderzające szybko o 
ziemię   i   przyspieszone,   głodne   oddechy;   widziała   szybko 
poruszającą się sylwetkę pędzącą wśród drzew; czuła zapach 
własnego przerażenia. I biegła.

Ale   już   wtedy   wiedziała,   że   nigdy   nie   zdoła   biec 

dostatecznie szybko.

8

background image

R

OZDZIAŁ

 1

Nie pasuję tu.
Cassie Bell zatrzymała się nagle, prawie przewracając 

idącą za nią kobietę.

– Merde! Imbecile!
– Przepraszam!
Kobieta, z szelestem błyszczących toreb z zakupami, 

sztywnym krokiem ruszyła przed siebie, rzucając przez ramię 
kolejne przekleństwo.

Cassie od razu poniosło.
–   Proszę   się   nie   wysilać!   –   krzyknęła.   –   Nie   znam 

francuskiego!

Kobieta albo jej nie usłyszała, albo miała to w nosie. 

Cassie znowu poczuła niepewność.

–   A   niech   to   –   wymamrotała.   –   Naprawdę   tu   nie 

pasuję.

Otaczające   ją   budynki   były   takie   jak   ta   kobieta: 

wysokie, dumne, nieprzyzwoicie eleganckie. Powietrze było 
ciężkie   i   intensywne:   ulotna   mieszanka   drogich   perfum, 
zapachu   lata   i   spalin.   Nawet   nazwa   ulicy   z   niej   kpiła,   bo 
Cassie nie potrafiła jej poprawnie wymówić. Co ona robi na 
ulicy z taką nazwą? Dlaczego myślała, że to dobry pomysł? 
Rue   du   Faubourg   Saint-Honore!   Jej   adidasy   ze   sklepu   z 
używaną odzieżą muszą być obrazą dla płyt chodnikowych. 
Jej   miejsce   było   w   Cranlake   Crescent,   w   –   jak   to   lubili 
nazywać – „opiece”, a nie w Paryżu.

Odsunęła z twarzy pokryte pasemkami brązowe włosy 

i spojrzała na kawałek papieru trzymany w dłoni. Biorąc pod 
uwagę, że udało jej się dojść aż tu z Gare du Nord, Dworca 
Północnego, byłoby trochę wstyd, gdyby teraz nie dała rady 

9

background image

znaleźć   szkoły.   Spodziewała   się   jakiegoś   architektonicznie 
bezkompromisowego   i   wyzywającego   budynku.   Na   ulicy 
znajdowało   się   kilka   ogromnych   rezydencji,   jednak   nie 
rzucały się w oczy, ukryte za okazałymi murami i bramami z 
kutego   żelaza.   Ewidentnie   mieszkający   tu   ludzie   byli 
nadziani, ale nie afiszowali się z tym, kasę widać było tylko 
w butikach, które mijała z otwartymi ze zdziwienia ustami.

Jak się nad tym zastanowić, może byłoby lepiej, gdyby 

nie   znalazła   szkoły.   Miałaby   wymówkę,   bo   wszystko   to 
Wielka   Pomyłka.   Dobra,   musiałaby   wrócić   z   podkulonym 
ogonem   do   Cranlake   Crescent   i   wyjść   na   idiotkę.   Dobra, 
musiałaby   ścierpieć   drwiny   innych   dzieciaków,   pełne 
wyższości złośliwe uśmieszki oznaczające „a nie mówiłam” 
znienawidzonej Jilly Beaton. Jednak najgorsze, co by musiała 
znieść, to oczy Patricka nieumiejące ukryć goszczącego tam 
smutku i rozczarowania.

Ale to i tak byłoby lepsze od robienia z siebie głupka...
Serce Cassie zabiło szybciej.
Nie zdawała sobie sprawy, że nadal idzie, taszcząc za 

sobą   poobijaną   walizkę.   Nie   wiedziała,   co   sprawiło,   że 
rzuciła okiem na drugą stronę ulicy akurat w tym momencie. 
Ogłupiona paniką musiała być na autopilocie, bo patrzyła na 
umieszczoną   na   kamiennym   słupie   błyszczącą   mosiężną 
plakietkę.

„AKADEMIA DARKE’A”

Nic poza tym, żadnego „proszę dzwonić” przy małym 

mosiężnym przycisku pod plakietką. Wydawało się to bardzo 
subtelne. Cassie byłaby może trochę rozczarowana, ale nawet 
z   zewnątrz   za   bramą   z   kutego   żelaza   pokrytą   zawiłym 
wzorem   widziała   zarys   budynku   –   imponujące   kamienne 

10

background image

kolumny, fronton i stojącą na dziedzińcu, widoczną tylko w 
połowie rzeźbę z zielono patynowanego brązu.

Przełknęła ślinę i zacisnęła dłoń na zniszczonej rączce 

walizki.   Zeszła   z   krawężnika,   bagaż   podskoczył   na 
rozklekotanych kółkach.

Jej bagaż.
A co było w środku? List, który mówił, że jednak tu 

pasowała.   Że   Cassandra   Bell,   najmniej   oczywisty   wybór, 
była dostatecznie dobra, żeby dostać stypendium w Akademii 
Darke’a. Krótki list został wydrukowany na grubym, drogim, 
przypominającym pergamin papierze, i bardzo dobrze – tani 
papier   już   dawno   rozpadłby   się   na   kawałki,   tyle   razy 
rozkładała go i składała, chłonąc słowa, dopóki nie wryły się 
w   jej   pamięć.   Teraz   list   spoczywał   bezpiecznie   w 
oprawionym w skórę zeszycie, który na pożegnanie dostała 
od Patricka. Musiał pochłonąć sporą część pensji pracownika 
socjalnego.

I co miała zrobić? Oddać mu zeszyt i powiedzieć, że 

jest jej przykro, że dała ciała, zanim jeszcze trafiła do szkoły?

Nie ma mowy. List to potwierdzał. Została przyjęta do 

Akademii Darke’a!

Uśmiechając   się,   Cassie   przebiegła   przez   ulicę, 

ciągnąc   podskakującą   walizkę.   Jakiś   kierowca   gwałtownie 
zahamował   i   krzyknął   na   nią,   nie   przejęła   się   jednak   i 
pokazała mu środkowy palec.

Miała   prawo   tu   być.   Dopasuje   się.   A   co   więcej, 

pokocha to miejsce.

Zdyszana, wyciągnęła rękę, żeby nacisnąć dzwonek. 

To jest to, pomyślała. Oto...

Cofnęła   się,   zaskoczona.   Brama   już   się   otwierała, 

cicho i płynnie. Zacisnęła dłoń w pięść, przygryzła wargę. 
Nie dotknęła dzwonka.

11

background image

– Uwaga!
Ktoś złapał ją za ramię i odciągnął sprzed czarnego 

samochodu, długiego i eleganckiego, który cicho wjechał na 
chodnik, kierując się do bramy. Cassie miała wrażenie, że nic 
nie   zatrzymałoby   jego   płynnej   jazdy,   nawet   nieuważny 
przechodzień.

Ręka od razu puściła jej ramię. Gdy odwróciła się z 

uśmiechem, ten ktoś cofnął się o krok. To był chłopak mniej 
więcej   w   jej   wieku,   wysoki,   szeroki   w   ramionach,   miał 
krótko ścięte brązowe włosy. Wyglądał jak ktoś, kto sporo 
czasu spędzał na świeżym powietrzu, więc Cassie pomyślała, 
że pewnie normalnie nie jest taki blady. Na jego przystojnej 
twarzy   malował   się   szok   –   wyglądał,   jakby   cała   krew 
spłynęła nagle do jego przybrudzonych adidasów.

–   Dzięki   –   powiedziała,   chcąc   przerwać   niezręczną 

ciszę.

Nie odpowiedział. Zamiast tego obrócił się na pięcie i 

odszedł bez słowa, znikając za bramą akademii. Cassie gapiła 
się, jak odchodził.

Macho, niegrzeczny, i Amerykanin.
Świadczyło o tym nie tyle jedyne rzucone przez niego 

słowo,   ile   jego   luzacki,   cichy   i   pewny   siebie   chód.   Cóż, 
cieszyła się, że nie jest jedyną osobą w dżinsach, które są 
podarte nie dlatego, że tak zostały zaprojektowane. Znowu 
zdenerwowana, odetchnęła głęboko.

Wejdź   tam,   Cassandro!   Tam   jest   twoje   miejsce, 

pamiętasz?

Uśmiechnęła   się.   Jakby   słyszała   w   głowie   głos 

Patricka. Zanim brama się zamknęła, przeciągnęła przez nią 
walizkę i znalazła się na dziedzińcu.

Ożeż!
To   miejsce   było   ogromne,   dużo   większe,   niż 

12

background image

wydawało   się   z   zewnątrz.   Płomienie   słońca   przebijały   się 
przez   korony   kasztanowców,   tworząc   cętki   na   wytartych 
przez   czas   do   połysku   płytach   chodnikowych.   Podjazd 
zakręcał wokół sadzawki, zielonej od paproci i egzotycznych 
roślin   o   mięsistych   liściach,   których   korzenie   widoczne   w 
wodzie wiły się jak poskręcane węże. Na środku sadzawki 
znajdowała   się   rzeźba,   którą   Cassie   widziała   wcześniej: 
stojąca   na   palcach   smukła   dziewczyna   z   brązu,   z 
rozmarzeniem wyciągająca ramiona i przechylająca głowę w 
kierunku   łabędzia.   Jednak   w   łabędziu   nie   było   nic   z 
rozmarzenia.   Jego   błoniaste   łapy   zdawały   się   jak   pazury 
drapać ciało dziewczyny, skrzydła rozpościerały się nad nią, 
a szyja i dziki łeb wznosiły się jak wąż przygotowujący się do 
ataku. Wyglądał brutalnie i zwycięsko.

Cassie poczuła dreszcz. Zawsze uważała łabędzie za 

łagodne stworzenia. Delikatne. Unoszące się majestatycznie 
na wodzie. Nie takie jak ten.

Rzeźba   była   piękna,   ale   niepokojąca.   Dziewczyna 

odwróciła   się   w   kierunku   grupy   plotkujących   uczniów. 
Gwałtownie  wciągnęła powietrze.  Wszyscy byli  eleganccy, 
piękni i najwyraźniej bogaci. Zdmuchnęła z twarzy kosmyk 
włosów, żałując, że nie miała pieniędzy, by modnie je obciąć. 
Cholera, trzeba było zdobyć kasę. Sprzedać duszę diabłu albo 
coś w tym stylu.

Kiedy zaryzykowała uśmiech, odwrócili się od niej z 

pogardą.   Jedna   z   nich,   Japonka,   zaśmiała   się   z 
niedowierzaniem, zanim nachyliła się do koleżanki i szepnęła 
jej   coś,   co   obie   rozśmieszyło.   Jak   pozostałych   uczniów 
otaczał je arogancki blask bogactwa i stylu. Po wyluzowanym 
Amerykaninie nie było śladu.

Cassie poczuła falę gniewu i zacisnęła rękę na rączce 

walizki.   List.   Był   tam.   Jej   list.   Jej   stypendium.   Ci   ludzie 

13

background image

kupili sobie miejsce w tej szkole. Ona na swoje zapracowała. 
Nie zamierzała z tego rezygnować. Nie ma mowy.

Czarna   limuzyna   stała   zaparkowana   u   dołu 

kamiennych schodów, a kierowca, którego twarz zakrywały 
przeciwsłoneczne okulary, otwierał tylne drzwi. Dziewczyna 
patrzyła, cynicznie spodziewając się, że samochód wypluje z 
siebie   kolejnego   rozpuszczonego,   bogatego   dzieciaka. 
Zamiast tego pojawiła się starsza kobieta, krucha i piękna jak 
zasuszony kwiat.

Nigdy nie sądziła, że ktoś tak stary może zachować 

urodę.   Ale   ta   kobieta   była   piękna.   Delikatnie   i 
nieprawdopodobnie   szczupła   jak   nić   pajęczyny,   ale   wciąż 
uderzająco ładna. Jeśli tak działa na ciebie Paryż, nie tylko tu 
przetrwa, ale zostanie na zawsze!

Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy kierowca z cichym 

trzaśnięciem   zamknął   drzwi   i   wrócił   za   kierownicę.   Nie 
zamierzał pomóc staruszce wejść po schodach? Co z niego za 
szofer? Cassie gapiła się na niego, potem na innych uczniów, 
żaden z nich nie zwrócił uwagi na starszą kobietę.

– Nieprawdopodobne – powiedziała głośno. Zostawiła 

walizkę u dołu schodów i podeszła do kobiety.

– Pomóc pani?
Powoli,   bardzo   powoli,   staruszka   odwróciła   głowę. 

Cassie   niemal   się   wzdrygnęła.   Kobieta   całym   ciężarem 
opierała   się   na   lasce   ze   srebrną   rączką,   jakby   tylko   ona 
powstrzymywała ją przed upadkiem, ale w jej spojrzeniu nie 
było nic delikatnego.

Jej oczy zabłysły srogo, ale nie były wrogie. Raczej... 

oceniające.

Skóra   kobiety   wyglądała   jak   popękana   porcelana, 

przezroczysta   i   pokryta   cienkimi   żyłkami.   Zupełnie   białe 
włosy   były   upięte   w   kok.   Rysy   jej   twarzy   mogły   równie 

14

background image

dobrze zostać z uczuciem wykute w granicie.

–   To   znaczy,   jeśli   woli   pani,   żebym   nie...   nie   chcę 

sugerować...

Kobieta zacisnęła blade usta.
– Oferujesz mi pomoc, młoda damo?
– No, tak – Cassie poruszyła się nerwowo, czuła się 

trochę głupio.

–   Jak   nieprawdopodobnie  uroczo  z   twojej   strony!   – 

Władczy   chłód   roztopił   się   w   olśniewającym   uśmiechu.   – 
Podasz mi ramię?

Cassandra niezdarnie wyciągnęła rękę i zniekształcone 

palce owinęły się wokół jej bicepsa. Na chwilę przypomniał 
jej się łabędź z sadzawki, jego błoniaste łapy trzymające jak 
szpony   dziewczynę   z   brązu;   potem   odpędziła   tę   myśl   i 
odwzajemniła   uśmiech.   Za   plecami   usłyszała   lamparci 
pomruk pełnego mocy silnika i limuzyna odjechała.

– To cudowne mieć takie młode ciało – wymamrotała 

staruszka.

– Co? – dziewczyna mrugnęła. – To znaczy, słucham?
– Młode ciało. Do pomocy. Jesteś taka miła.
Uścisk na ramieniu był zaskakująco silny, ale kobieta 

–   lekka   jak   liść.   Cassie   uważała,   pomagając   jej   wejść   po 
schodach. Zdawało się, że strasznie ich dużo.

– Trzynaście stopni – rzuciła z rozmarzeniem kobieta, 

jakby   czytała   w   jej   myślach.   Zatrzymała   się,   by   złapać 
oddech,   patrząc   na   klasyczną   fasadę   szkoły.   –   Minęło   tak 
wiele   czasu,   od   kiedy   byłam   tu   ostatnio,   ale   pamiętam   te 
schody, jakby to było wczoraj. Jesteś tu nowa, moja droga, 
prawda?

– To aż tak oczywiste? – Cassie się uśmiechnęła.
Śmiech staruszki brzmiał jak delikatny dzwoneczek.
– Tak, ale w najlepszym z możliwych znaczeń. Dam ci 

15

background image

radę...?

–   Mam   na   imię   Cassandra.   Ale   wszyscy   nazywają 

mnie Cassie.

–   Cassandra!   Jak   ślicznie.   Będę   cię   nazywała 

Cassandrą. Jestem madame Azzedine, ale mów mi Estelle. A 
moja rada jest taka, żebyś wzięła wszystko, co akademia ma 
ci   do   zaoferowania.   –   Znowu   się   zatrzymując,   madame 
odwróciła się do niej, mówiąc z zapałem: – To najlepsza ze 
szkół.   A   właściwie   akademia   to   coś   znacznie   więcej   niż 
szkoła. Wykorzystaj wszystko, co może ci dać, Cassandro, to 
zmieni twoje życie. Na zawsze. Rozumiesz?

– Eee... tak.
Madame Azzedine zaśmiała się krótko.
– Sądzę, że pewnie nie rozumiesz. Niezupełnie. Ale 

dowiesz   się,   moja   droga.   Dowiesz   się   wielu   rzeczy. 
Akademia może zmienić twoje życie.

Zostało im już tylko kilka schodów i oddech staruszki 

stał się krótki i płytki.

Tego chcę – Cassie niemal poczuła ochotę, by położyć 

dłoń   na   ręce   obejmującej   jej   ramię.   Jednak   takie   otwarte 
okazywanie uczuć nie było w jej stylu, nieważne, jak silna 
była   jej  nagła   sympatia   dla   tej   miłej,   władczej   kobiety.   A 
poza tym, nie zbliżyłaby swoich obgryzionych paznokci do 
tej cienkiej jak papier i nienagannie wymanikirowanej dłoni.

Kobieta   położyła   na   chwilę   rękę   na   piersi,   łapiąc 

oddech.

– A ty, Cassandro? Czego pragniesz?
– Chciałbym odmienić swoje życie...
–   Odmienić?   –   Gdy   dotarły   do   szczytu   schodów, 

madame   Azzedine   puściła   ramię  Cassie.   –  Nie!   Akademia 
nauczy cię zdobywać życie, zmuszać je do uległości i naginać 
zgodnie   z   twoją   wolą.   Prawdziwi   absolwenci   Akademii 

16

background image

Darke’a łapią życie za gardło, Cassandro! Pamiętaj o tym.

Dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach, ale Cassie 

otrząsnęła się i uśmiechnęła:

– Tak zrobię, tak zrobię!
– Dobrze! – Uśmiechając się, madame ścisnęła dłonie 

dziewczyny.

Kaszlnięcie   dobiegające   z   ocienionego   wejścia 

sprawiło, że Cassie prawie wyskoczyła ze skóry.

– Madame, witamy! – Przysadzisty, ubrany w ciemny 

uniform   mężczyzna   pochylił   głowę:   –   Sir   Alric   czeka   na 
panią.

Staruszka zaśmiała się radośnie.
–   Ależ   oczywiście!   Wybacz   mi,   Cassandro,   moja 

droga. I powodzenia.

–   Dziękuję   madame   Azz...,   um,   Estelle   – 

wymamrotała Cassie.

–   Życzę   ci   wielu,   wielu   satysfakcjonujących   lat   w 

akademii.   –   Kobieta   posłała   jej   zadowolony   uśmiech.   – 
Jestem całkowicie pewna, że tak będzie.

17

background image

R

OZDZIAŁ

 2

Cassandra   z   lekkim   niepokojem   patrzyła   na 

odchodzącą   starszą   kobietę.   Polubiła   madame   Azzedine. 
Bardzo. Tylko że... Och, rany. Nie widziała, co o tym myśleć. 
Biedna staruszka, musi mieć ze sto lat. Myślała, że ile ona ma 
lat? Jako piętnastolatka miała przed sobą maks dwa lub trzy 
lata w akademii, a nie wiele – i to zakładając, że nie odejdzie 
i jej nie wyrzucą. Madame wyglądała bajecznie, ale trochę jej 
odbiło. Nie trzeba się jej obawiać. Była elegancka i pewna 
siebie i tyle. Najwyższy czas, by Cassie też taka się stała.

Ale   przynajmniej,   pomyślała   gniewnie,   mam   jakieś 

pojęcie o tym, jak się zachowuje normalny człowiek – nie jak 
tutejsi pracownicy. Ten portier, czy kim on tam jest, nawet 
nie   zaproponował   jej   ramienia.   Ten   mięśniak   o   pociągłej 
twarzy   po   prostu   poszedł   za   nią,   gdy   pokuśtykała   przez 
wielką barokową aulę.

Chwilę   później   oboje   zniknęli,   a   Cassie   wzruszyła 

ramionami. To nie jej sprawa. Przypomniała sobie o walizce, 
która   dalej   stała   na   dole   przy   schodach,   odwróciła   się   i 
zbiegła po nią, czując się lekko i nawet trochę beztrosko.

Ale prawie natychmiast poczuła nieprzyjemny uścisk 

w sercu. Mała grupa zebrała się wokół jej porzuconej walizki 
i   kiedy   Cassie   podeszła   do   niej,   zdenerwowana,   Japonka 
rzuciła jej złośliwy uśmieszek.

–   Może   powinniśmy   wezwać   żandarmów   – 

oświadczyła głośno. – No wiecie, to może być bomba.

– Oj, Keiko. Myślę, że nawet terroryści mają więcej 

klasy.

Słowa   te   wypowiedział   Amerykanin,   ale   nie   mógł 

chyba bardziej różnić się od tego, którego Cassie spotkała 

18

background image

wcześniej.   Ten   nosił   designerskie   okulary,   skórzane 
mokasyny, świeżo wyprasowane spodnie i koszulkę z logo 
znanego projektanta. Wyglądał, jakby jego karta kredytowa 
nieźle się napracowała w butikach przy tej ulicy.

– Daj spokój, Perry – powiedział, przeciągając słowa, 

trzymający ręce w kieszeniach Anglik. – Miej trochę serca. 
Jest coś takiego jak szyk ubogich.

Keiko zachichotała.
– Richard, jaki ty jesteś protekcjonalny. Pamiętaj, że 

biedni są zawsze wokół nas.

–   Teraz   ty   jesteś   niemiła,   Keiko   –   rzucił   Perry, 

szturchając   palcem   walizkę   Cassandry.   –   Biedota   ma   w 
końcu pewien urok klasy pracującej. To jest bardziej... jak to 
mówią Francuzi? Petit bourgeois?

Richard uniósł brew tak wysoko, że niemal zniknęła 

pod   opadającymi   mu   na   czoło   miękkimi,   ciemnymi 
kosmykami.

– Ej, Peregrinie, kto teraz jest małostkowy?
Przez jakieś trzy sekundy Cassie chciała wczołgać się 

do   najbliższej   dziury   i   umrzeć.   Jednak   to   uczucie   szybko 
minęło   i   poczuła,   jak   narasta   w   niej   gniew.   Przeklęła 
spektakularnie.

– Łapy precz od moich rzeczy! – Zeskoczyła z kilku 

ostatnich stopni i odepchnęła Keiko.

Japonka wyglądała na wściekłą, ale Cassie nie raz już 

uczestniczyła w awanturze. Zacisnęła pięści, poradzi sobie z 
tą   nadętą   wiedźmą.   Perry,   Amerykanin,   zrobił  krok   w   tył, 
gwałtownie   wciągając   powietrze;   brzmiało   to,   jakby   się 
trochę   przestraszył,   ale   Richard,   uśmiechając   się,   tylko 
skrzyżował ręce na piersi.

– To będzie niezłe – mruknął.
Cassie   napięła   mięśnie,   trochę   spodziewając   się,   że 

19

background image

Keiko rzuci się jej do gardła, ale po krótkiej chwili piękna 
dziewczyna się roześmiała.

– Nawet nie tknęłam twoich „rzeczy”, dziewczynko ze 

stypendium. Nie chciałabym brudzić sobie rąk.

Obgryzione   paznokcie   Cassie   wbiły   się   w   skórę   jej 

dłoni.   Och,   z   radością   celnym   uderzeniem   starłaby   ten 
uśmieszek   z   twarzy   Japonki.   Ale   było   oczywiste,   że   ta 
zadowolona z siebie zołza nie zamierzała mieszać się w coś 
tak  bourgeois,  tak prostackiego jak bójka. A poza tym, czy 
nie byliby zachwyceni, że już pierwszego dnia dała się wylać 
ze szkoły? O nie, nie warto.

– Okej – wysyczała Cassie. – Teraz udowodniłaś, że 

jestem lepsza od ciebie.

– O rany – powiedział Perry. – Jak śmiesz tak mówić 

do Keiko?

– Mnie się podoba, że ma odwagę – wycedził Richard, 

leniwie   puszczając   oko   do   Amerykanina.   –   To   może   być 
zabawne.   A   teraz,   Perry,   idź   już   sobie,   TO   sprawa 
Wybranych.

Nakaz był tak władczy, że Cassie spodziewała się, iż 

Perry zaprotestuje, ale on posłusznie cofnął się i rzuciwszy jej 
gniewne   spojrzenie,   odwrócił   się   i   zbiegł   po   schodach   do 
wejścia.

Richard przyjaznym gestem położył Cassandrze rękę 

na ramionach. Chciała się wyrwać, zrzucić tę dłoń, ale czuła 
jego siłę. Zapasy nie zrobiłyby dobrego wrażenia, zwłaszcza 
gdy nie miała żadnej gwarancji, że wygra, – No, daj spokój, 
hm... jak masz na imię?

– Cassie Bell – wymamrotała.
–  No więc,   Cassie Bell,   wyluzuj.  Wszyscy chcemy, 

żebyś tu dobrze się bawiła. Perry i Keiko tak tylko żartowali. 
Nie  było  to   superśmieszne,   przyznaję  –  Keiko,   słysząc   to, 

20

background image

obrzuciła go paskudnym spojrzeniem – ale będziesz musiała 
się przyzwyczaić. To znaczy, jeśli chcesz tu przetrwać.

Powstrzymała się od ciętej riposty. Problem polegał na 

tym, że nie była już niczego pewna. Może elita naprawdę tak 
się zachowuje? Skąd ma to wiedzieć? Nie wiedziała, jak się 
zachować, tak samo jak nie wiedziała, co tu właściwie robi. 
To nie było miejsce dla niej...

–   Chciałabyś   się   dopasować,   prawda?   –   Jedwabisty 

głos Richarda wlewał się do jej ucha. – Twoje dobro leży mi 
na sercu, uwierz mi, że...

– Hej, angolu!
Wyzywający   głos   miał   akcent,   którego   Cassie   nie 

rozpoznała.   Sekundę   później   jak   tornado   energii   wpadła 
między nich jakaś dziewczyna, żartobliwym gestem zrzucając 
rękę Richarda z ramienia Cassie. Była wysoka i smukła jak 
młode   drzewo,   z   brązowymi,   błyszczącymi   włosami   w 
nieładzie. Jej piwne oczy płonęły.

– Co knujesz, angolu? – pogroziła Richardowi długim 

palcem. – Ta dziewczyna jest nowa, prawda? Wyłącz swój 
zwierzęcy urok!

– Ach, bella Isabella! – Chłopak namiętnie złapał jej 

dłoń i pocałował ją, sprawiając, że jej wygięte w udawanym 
grymasie usta lekko zadrgały w kącikach. – Uwielbiam twój 
latynoski temperament i twoje błyszczące oczy. Ale tak źle 
mnie   oceniłaś!   Keiko   i   ja   właśnie   zaznajamialiśmy   młodą 
Cassie Bell z kilkoma szkolnymi zasadami...

– Cassie Bell? Cassandra?
Isabella   odwróciła   się.   Przez   chwilę   wyglądała   na 

zaskoczoną, ale potem się uśmiechnęła.

Cassie   nie   odwzajemniała   uśmiechu.   Nie   ufała 

żadnemu z tych pewnych siebie egoistycznych palantów.

– Tak. I co z tego?

21

background image

Wysoka dziewczyna się roześmiała.
–   To,   że   idziesz   ze   mną.   –   Złapała   ją   za   ramię, 

znacznie   delikatniej   niż   Richard,   a   drugą   ręką   chwyciła 
rączkę walizki. – Zabierzmy cię z dala od tej hołoty.

Isabella   rzuciła   Richardowi   kokieteryjny   uśmiech, 

kompletnie zignorowała Keiko i pociągnęła Cassie w stronę 
kolumnady   w   kształcie   łuku   w   kącie   dziedzińca,   walizka 
turkotała i podskakiwała z łoskotem.

–   Chwileczkę   –   Cassie   wbiła   stopy   w   ziemię, 

zmuszając   Isabellę   do   zatrzymania   się.   –   Przestań   mnie 
szarpać. Za kogo ty się uważasz?

Jej   agresja   sprawiła   tylko,   że   piękna   dziewczyna 

zaniosła się śmiechem.

– Cassie, ja się nie uważam, ja wiem! Jestem Isabella 

Caruso. Twoja nowa współlokatorka!

* * *

– Powiedz, że to kopia.
Cassandra,   zdjęta   podziwem,   zatrzymała   się   przed 

masywną pozłacaną ramą.

Wciąż   taszcząc   walizkę   Cassie   po   jasnoniebieskim 

dywanie, Isabella odwróciła się i zmarszczyła brwi.

–   Co?   Monet?   Nie,   oczywiście,   że   to   nie   kopia, 

głuptasie. Żaden nie jest kopią. No, chodź już.

Niechętnie   odrywając   się   od   studiowania   obrazu, 

Cassie   poszła   za   koleżanką.   Próbowała   wyglądać   na 
wyluzowaną,   niezainteresowaną   i   pewną   siebie,   ale   miała 
ogromną   ochotę   skradać   się   za   Isabellą   na   paluszkach.   W 
każdej   chwili   może   pojawić   się   ktoś,   kto   ją   przejrzy,   i 
wywalą ją stąd jak oszustkę, którą była.

„Popełniono straszną pomyłkę – powiedzą oschle. – 

22

background image

Przypadek pomylonej tożsamości. Trafisz z powrotem tam, 
skąd przyszłaś? Do Cranlake Crescent, w którym jest twojej 
miejsce? Naturalnie, zapłacimy za bilet. Wyglądasz, jakbyś 
potrzebowała jałmużny...”.

Jednak   na   razie   równie   dobrze   może   chłonąć   tę 

atmosferę. Ale tu pięknie. Wyobrażała sobie, że takie miejsca 
istnieją,   ale   tylko   w   bajkach.   Czy   przypadkiem   nie   trzeba 
mieć sukienki z jedwabiu i krynoliny, żeby tu przebywać? 
Albo   przynajmniej   kłębka   nici,   żeby   nie   zgubić   się   tu   na 
zawsze.   Pozłacane   hole   i   korytarze   i   łukowate   sklepienia 
wydawały   się   ciągnąć   bez   końca,   zdobione   malowidłami 
plafony, aż jej kark zesztywniał od gapienia się na bogów i 
potwory, igrających na namalowanym niebie. Miękki dywan 
tłumił nawet piskliwy stukot walizki z przeceny.

Patrząc, jak Isabella ciągnie ją za sobą, Cassie poczuła 

rumieniec.   Tania   walizka   z   przeceny   i   z   lumpeksu, 
wyglądająca, jakby mogła się w każdej chwili rozpaść. Nic 
dziwnego, że te bogate dzieciaki się z niej śmiały.

–  Dobra,   to  już  niedaleko.   Spodoba  ci  się,   Cassie... 

ach! – Isabella zaciągnęła ją do panelowych drzwi, uderzając 
palcem w polerowaną plakietkę przytwierdzoną do drewna.

Cassandra Bell

Isabella Caruso

– Widzisz?  Współlokatorki! – Isabella ledwo mogła 

powściągnąć podniecenie, ale gdy drzwi cicho się otworzyły, 
Cassie kompletnie zatkało.

–   Podoba   ci   się?   –   piękna   dziewczyna   w   sekundę 

przeszła od dzikiej radości do powagi. – Nie podoba ci się!

W   końcu   Cassie   udało   się   coś   wykrztusić,   choć   jej 

głos był zachrypnięty.

23

background image

– Podoba się? Nie mogę... To musi być jakaś pomyłka.
– Żadna pomyłka. – Znowu radosna, Isabella rzuciła 

walizkę na jedno z łóżek przykrytych jedwabną narzutą, tuż 
obok małej góry markowych toreb.

Wiedząc,   że   musi   tu  nie   pasować,   tak  samo  jak  jej 

bagaż, Cassie poczuła nagłą tęsknotę za ciasną dziurą, którą 
dzieliła   z   dwiema   innymi   dziewczynami   w   Cranlake 
Crescent.   Teraz   zamiast   obskurnych   ścian   z   listwami   w 
kolorze wymiocin miała róż, złocenia – i na litość boską – 
żyrandol.   Zamiast   wspólnej   łazienki,   która   śmierdziała 
wilgocią i brudnymi nogami, za drugimi drzwiami widziała 
łazienkę   z   kafelkami   w   stylu   Edwarda   VII   z   wanną   na 
czterech nóżkach. Zamiast sprzeczek o make-up i płyty CD z 
dziewczynami   równie   wulgarnymi   i   zawziętymi   jak   ona, 
miała współlokatorkę, która wyglądała i zachowywała się jak 
egzotyczna   gwiazda   filmowa.   I   do   tej   pory   wydawała   się 
naprawdę... miła.

– To nie pokój, to pałac – Cassie nie wiedziała, czy 

śmiać   się,   czy   płakać.   Czując   niebezpieczną   miękkość   w 
kolanach,   osunęła   się   na   zabytkową   kapę   łóżka.   Jednak 
natychmiast zerwała się, bojąc się, że ją pogniecie.

Koleżanka patrzyła na nią uważnie.
– Ach, rozumiem, na czym polega problem.
–   Tak?   –   Cassie   się   spięła.   Jeśli   na   ustach   tej 

nieprawdopodobnie  pięknej dziewczyny  pojawi  się  chociaż 
cień złośliwego uśmiechu, zetrze go jej z twarzy.

– Myślisz, że jesteś od nas dużo lepsza, tak? – Nie 

tego   Cassie   się   spodziewała.   –   Czekaj   no,   ty...   –   Isabella 
beztrosko machnęła ręką. – Wiem, wiem, ciężko pracowałaś, 
żeby się tu dostać, tak, ble, ble, ble. Cóż, Panno Zadzieram 
Nosa, Bo Mam Stypendium. Może i zapracowałaś na swoje 
miejsce, ale wiedz, że niektórzy z nas je kupili!

24

background image

Przez dwie sekundy Cassie z opadniętą szczęką gapiła 

się na Isabellę, zanim nie zobaczyła, że pełne usta koleżanki 
drżą.   Od   razu   sama   się   uśmiechnęła   i   obie   wybuchnęły 
śmiechem.

– Widzisz? – Isabella opadła na miękkie materace. – 

Będziemy się świetnie bawić, Cassandro Bell. Ty i ja, dobra? 
Nie   zwracaj   uwagi   na   tego   nudziarza   Perry’ego   Huttona   i 
tych zadzierających nosa snobów z Wybranych. Nauczę cię 
wszystkiego   o   akademii.   W   każdym   razie   –   mrugnęła 
figlarnie – Richard jest przystojny i zabawny, tak?

–   Tak,   jasne,   skoro   tak   mówisz   –   Cassie 

nonszalanckim   gestem   złapała   swoją   walizkę,   uśmiechając 
się   jak   wariatka.   Nigdy   z   nikim   tak   szybko   się   nie 
zaprzyjaźniła.   Właściwie,   pomyślała   smutno,   prawie   nigdy 
się   nie   zaprzyjaźniała.   –   A   w   zamian   ja   cię   nauczę   kilku 
odpowiednich wyrażeń. Nikt już nie mówi „zadzierać nosa”, 
dobra?

– Nie?
– Teraz się mówi „Keiko ma nasrane”.
– Ma nasrane. Jasne! – Isabella zachichotała.
– Więc kim są ci Wybrani? To jakieś ideały albo coś?
– Coś w tym stylu. Nie mówmy o tym teraz. Nie! Nie 

rozpakowuj   się,   chodź!   –   Koleżanka   złapała   ją   za   rękę.   – 
Idziemy pozwiedzać.

* * *

– Opowiedz mi o stypendium. No dalej, dziewczynko 

ze stypendium!

Cassandra   uśmiechnęła   się   do   idącej   obok   Isabelli. 

Dziewczynka ze stypendium. Im częściej koleżanka używała 
tej nazwy w czuły sposób, tym mniej bolało, gdy ktoś taki jak 

25

background image

Keiko używał jej, żeby jej dopiec. I Cassie podejrzewała, że 
współlokatorka o tym wie.

– Nic ciekawego. Było coś w stylu egzaminu, ale nie 

był taki trudny.

–   Założę   się,   że   był   –   odpowiedziała   poważnie 

Isabella.   –   Założę   się,   że   ja   bym   nie   zdała.   Jestem   w 
akademii, bo mój ojciec jest bardzo bogaty. Tutaj – poklepała 
się po czole – jestem głupia jak drut.

– Jak  but  –  poprawiła automatycznie  Cassie.  –  I to 

nieprawda. Był też wywiad. Chcieli wszystko wiedzieć, gdzie 
się   uczyłam,   co   myślę,   skąd   się   wzięłam.   Jakby   chcieli   o 
mnie   wiedzieć   dosłownie   wszystko.   Patrick   mnie 
przygotował.

– A Patrick to...?
– Daj spokój! – zaśmiała się. – To pracownik opieki 

społecznej,   który   się   mną   zajmował,   okej?   Jest   cudowny. 
Szkoda,   że   nie   jest   szefem.   –   Zatrzęsła   się   z   wściekłości, 
przypominając sobie tę noc w zeszłym miesiącu. Obudziła się 
i   usłyszała   znajomy   głos,   jak   bicz   chłoszczący   nową 
dziewczynę,   chudą,   markotną,   zapłakaną   jedenastolatkę. 
„Tniemy się, co, mała? Czego byś nie zrobiła dla odrobiny 
uwagi! Na twoim miejscu cięłabym głębiej”. – Jilly Beaton to 
wredna krowa. Inspektorzy ją uwielbiają, ale jest krową, gdy 
nie ma ich w pobliżu.

– U nas, w Argentynie – prychnęła Isabella – krowy są 

bardzo ważne, ale znają swoje miejsce.

Okropne   wspomnienie   natychmiast   się   rozmyło. 

Tłumiąc śmiech, Cassie żartobliwie szturchnęła koleżankę w 
bok.

– W każdym razie Patrick jest wspaniały. Nie wiem, 

co   bym   bez   niego   zrobiła.   Cały   czas   marudził   na   temat 
stypendium. Mówił, że zna kogoś, komu się udało, i ja też 

26

background image

bym   mogła,   gdybym   tylko   spróbowała.   I   wiesz   co?   Miał 
rację.

– Pewnie, że miał. Dobra, myślę, że zobaczyłyśmy już 

wszystko   z   wyjątkiem   ogrodów.   I,   oczywiście,   budynku 
najstarszych   klas,   ale   on   jest   w   oddzielnym   miejscu,   po 
drugiej   stronie   ulicy.   No,   jesteśmy!   Z   powrotem   przed 
wejściem do głównej auli.

Serio? Cassie kompletnie się zgubiła. Jasne, widziała 

już   tę   ogromną   przestrzeń,   ale   tylko   przez   chwilę,   kiedy 
patrzyła, jak madame Azzedine znika wśród jej cieni. Teraz 
aż wstrzymała oddech.

Potężne   kręte   schody   rozciągały   się   od   miejsca,   w 

którym   się   znajdowały,   do   wyłożonego   marmurem   holu. 
Schody   podpierały   masywne   kolumny,   między   którymi   na 
cokołach stały białe rzeźby. Znowu bogowie i potwory, biali 
jak śnieg. Złocenia były tak obfite, że Cassie zapierało dech, 
nawet Isabella patrzyła z dumą.

–   Czyż   to   nie   piękne,   Cassie?   Mam   nadzieję,   że 

zostaniemy   tu   dłużej   niż   jeden   semestr.   To   jedno   z 
najpiękniejszych   miejsc,   w   jakich   byliśmy.   To   znaczy,   od 
kiedy   tu   jestem.   Wydaje   mi   się,   że   szkoła   była   tu   już 
wcześniej, ale dawno temu.

– Jak to? To nie zawsze tu była?
– Nie! – Isabella, śmiejąc się, wzięła koleżankę pod 

rękę. – Dopiero tu przyjechaliśmy. Akademia przeprowadza 
się co semestr, nie wiedziałaś o tym?

– Nie. Co semestr? Serio?
–   Co   semestr.   W   ostatnim   byliśmy   w   Sydney. 

Niesamowicie   podniecające!   W   letnim   w   Moskwie.   A   w 
zeszłym   roku   W   Rio   de   Janeiro!   Strasznie   mi   się   tam 
podobało.

Cassie rozdziawiła usta.

27

background image

– Akademia jeździ po całym świecie?
–   No   pewnie!   Z   akademią   byłam   w   Cape   Town, 

Bangkoku, Madrycie... trudno spamiętać wszystkie miejsca. – 
Dziewczyna   odrzuciła   włosy   do   tyłu.   –   To   dlatego 
studiowanie   w   tej   szkole   jest   takie   ekscytujące.   Nie 
powiedzieli ci o tym?

– Nie, nawet nie wspomnieli. Ale po co się przenosić? 

– Cassie była zaskoczona, że czuje takie rozczarowanie. – Tu 
jest tak pięknie.

– Wszędzie, dokąd przenosi się akademia, jest pięknie 

– rzuciła Isabella lekceważąco. – Sir Alric nie pozwoliłby, 
żeby   było   inaczej.   O,   Jake!   Jake   Johnson!   Nie   waż   się 
udawać, że mnie nie widzisz!

Stojący   u   dołu   schodów   chłopak   odwrócił   się   od 

towarzyszącej   mu   blondynki   i   spojrzał   w   górę.   Krótko 
obcięte włosy i zniszczone dżinsy: Cassandra rozpoznała go 
od   razu.   Amerykanin   –   macho   z   kiepskimi   manierami. 
Uśmiechnął   się   do   Isabelli,   gdy   zbiegała   po   schodach, 
przeskakując   po   dwa   stopnie,   potem   spojrzał   na   Cassie   i 
uniósł dłoń w pełnym wahania powitaniu. Nie miał czasu na 
nic   więcej.   Isabella   rzuciła   mu   się   w   ramiona   i   głośno 
ucałowała w policzek.

Co   wymagało   odwagi,   pomyślała   jej   nowa 

współlokatorka,   zważywszy   na   spojrzenie   towarzyszki 
Jake’a.

Jake był przystojny, blondynka oszałamiająco piękna. 

Jej   niebieskie   oczy   były   lodowato   zimne,   a   na   jej   twarzy 
malowała się pogarda, ale mimo to była zachwycająca. Jak 
Królowa   Śniegu,   pomyślała   Cassie,   przypominając   sobie 
stare książki z obrazkami. Diamenty, które błyszczały w jej 
uszach, nie były nawet w połowie tak twarde i zimne jak ona, 
ale rany, była prześliczna. Jej skóra promieniała. Jak zimowe 

28

background image

słońce.

– Jake! – krzyknęła, puszczając go, Argentynka.
–   Cudownie   cię   widzieć,   Isabello   –   przywitał   się, 

rzucając w bok spojrzenie na blond boginię.

W   jego   tonie   było   coś   formalnego   i   pozbawionego 

zaangażowania   i   na   twarzy   Isabelli   pojawił   się   wyraz 
rozczarowania.   Jej   uśmiech   stał   się   nieco   nerwowy,   gdy 
zwróciła się do blondynki.

– Cześć, Katerina.
– Cześć, Isabella.
Miała gardłowy głos, twardy akcent.
Skandynawka? – zastanawiała się Cassandra. Niemka? 

Przyszły jej na myśl stare filmy, oglądane podczas nudnych 
sobotnich   popołudni   w   Cranlake   Crescent.   Katerina   była 
eteryczna i pełna rezerwy jak Greta Garbo albo może Ingrid 
Bergman. Zimna jak blondynka z filmów Hitchcocka.

– Czyż nie cudownie jest wrócić do akademii, skarbie? 

A to kto? – Jej poważny uśmiech zaniepokoił Cassie. – W 
tym semestrze można sprowadzać służbę do szkoły? Szkoda, 
że mi nie powiedzieli.

Isabelli krew napłynęła do twarzy.
– Nie, Katerina, to jest...
Cassandrze,   ledwo   ledwo,   udało   się   zapanować   nad 

irytacją i wyciągnęła rękę:

– Jestem Cassie Bell. Nowa stypendystka.
Jej współlokatorka odetchnęła z ulgą. Katerina zakryła 

usta dłonią.

– Och, wybacz mi – z wdziękiem ujęła wyciągniętą 

rękę.   –  Zawsze,   zawsze,   jestem  taka  nietaktowna.   Prawda, 
Jake? – Jej uśmiech był olśniewający.

– Ależ skąd!
–   To   miło   z   twojej   strony,   Jake.   Cassie,   witaj   w 

29

background image

akademii.   Jestem   pewna,  że  to   będzie   dla   ciebie   zupełnie 
nowe doświadczenie i że wiele się tu nauczysz.

Cassie   nadludzkim   wysiłkiem   wciąż   się   uśmiechała. 

Chciałaby   zetrzeć   z   twarzy   Kateriny   ten   wyraz 
samozadowolenia. Blondynka uśmiechała się szeroko.

–   Cóż,   tyle   do   zrobienia.   Wybrani   zwołali   na   jutro 

kongres   i   muszę   pomóc   w   przygotowaniach.   –   Rzuciła 
Argentynce spojrzenie, które Cassie wydało się przebiegłe i 
szydercze.

Och,   jak   rany.   Jej   wyobraźnia   chyba   nieco 

przesadzała.   Katerina   uśmiechnęła   się   do   Isabelli,   to 
wszystko.   Dziewczyna  miała  takt  i  wrażliwość  rottweilera, 
ale nie była Cruellą De Mon. Jeśli Cassie nie przestanie tak 
szybko ferować wyroków, to nigdy nie znajdzie przyjaciół.

–   Cześć,   Katerina   –   zdołała   wykrztusić.   –   Miło   cię 

poznać.

– I nawzajem, jestem pewna. Cześć, Jake – blondynka 

położyła mu dłoń na ramieniu. – Zobaczymy się później. – Po 
czym, uśmiechając się po raz ostatni, odeszła, pełna wdzięku 
jak pantera.

Isabella się nie odezwała. Policzki Jake’a zarumieniły 

się, gdy tęsknie patrzył na oddalającą się piękność. Cassie 
przełknęła dumę i odchrząknęła.

– Dzięki – powiedziała pogodnie – za uratowanie mnie 

od paskudnej śmierci dziś rano.

– Hę?
– Samochód? Przy bramie?
– Ah, tak – chłopak z zakłopotaniem podrapał się po 

karku.   –   Spoko.   Przepraszam,   że   byłem   nieco   szorstki. 
Trochę mnie... przestraszyłaś.

– No, tak naprawdę przecież by mnie nie przejechali.
– Tak myślisz – powiedział ponuro, po czym nagle 

30

background image

zmienił   temat.   –   To   jak,   miło   spędzasz   Dzień   Świeżego 
Mięsa?

– Słucham? – Cassie się skrzywiła.
– Jake! – zganiła go Isabella.
–   Przepraszam,   powiedziałem   „Świeżego   Mięsa”? 

Miałem na myśli Świeżego Studenta. – Cassie usłyszała w 
tym gorzki sarkazm. – Słuchaj, Isabella, miło cię zobaczyć, 
ale muszę iść zapisać się na zajęcia. Do zobaczenia, dobra?

–   Och,   dobra.   –   Jej   rozczarowanie   było   aż   nazbyt 

widoczne.

– Miło było cię poznać – rzuciła jej współlokatorka.
– Ciebie też – odpowiedział chłopak, nieco za szybko. 

– Witaj w akademii. Aha, Isabella?

– Tak, Jake?
Boziu, pomyślała Cassie. Równie dobrze mogła sobie 

wytatuować na czole „Proś mnie o wszystko, co chcesz”.

Jake, patrząc na Argentynkę, wskazał głową Cassie.
– Opiekuj się nią, okej? Znasz to miejsce, ona nie.
– Pewnie, Jake, wiesz, że tak zrobię.
– Protekcjonalny dupek – wymamrotała Cassie, kiedy 

sobie poszedł.

Isabella oderwała wzrok od pleców oddalającego się 

chłopaka i spojrzała na koleżankę.

– Nie, serio, on tylko... – usta Cassie rozciągnęły się w 

uśmiechu.

Isabella wzruszyła ramionami, smutno zagryzła wargę 

i dokończyła:

– ... ma trochę nasrane?
– No właśnie.
Obie się zaśmiały, Isabella nieco zbyt histerycznie.
–   Chodźmy   się   zapisać   na   zajęcia   –   powiedziała, 

biorąc Cassandrę pod ramię.

31

background image

– Dobrze. Ja... – Cassie poczuła na karku mrowienie. 

Odwróciła się, marszcząc brwi.

Na   schodach   stał   jakiś   chłopak,   wyglądający 

nieskazitelnie   w   stylowym   czarnym   garniturze.   W   ręku 
trzymał otwartą książkę, ale jej nie czytał; wpatrywał się w 
Cassie,   intensywnie   i   chyba   nawet   wstrzymał   oddech. 
Spodziewała   się,   że   się   zawstydzi,   ale   on   nie   odwrócił 
wzroku. Jego ciemne oczy spoglądały na nią otwarcie, ale nie 
uśmiechnął się, gdy ich spojrzenia się zetknęły.

Cassie   też   się   nie   uśmiechnęła.   Znowu   poczuła 

mrowienie.   Odczuła   coś   na   kształt   pełnego   emocji 
zaskoczenia   jego   bezczelnością,   ale   jeśli   on   nie   zamierzał 
odwrócić   wzroku,   dlaczego   ona   miałaby   to   zrobić?   Miał 
czarne włosy, śniadą skórę i był piękny. Równie piękny jak 
Katerina,   ale   w   inny   sposób.   Jego   piękno   nie   było   pełne 
chłodu. Było poważne i ciepłe i do głowy przyszło jej słowo 
„szlachetne”...

Na   litość   boską!   Co   ona   wyprawia?   Złapała   ramię 

Isabelli.

– Chodź! – zasyczała.
– Spoko – powiedziała współlokatorka. W jej głosie 

słychać   było   śmiech.   –   Możesz   sobie   popatrzeć.   Serio, 
napatrz się. W jego przypadku tylko na to można liczyć.

–   Czemu?   –   Nie,   nie,   nie,   nie   obejrzy   się,   żeby 

zobaczyć, czy on ciągle tam stoi. Chociaż zmuszenie się do 
tego prawie ją zabiło.

– To – powiedziała Isabella – Ranjit Singh.

32

background image

R

OZDZIAŁ

 3

Cassie   zrzuciła   z   siebie   ostatnie   bawełniane 

prześcieradło i leżała z rozrzuconymi rękami i nogami, jak 
zahipnotyzowana   wpatrując   się   w   żyrandol.   Migotał   w 
świetle księżyca i cichutko pobrzękiwał. Pół godziny temu 
odchyliła ciężką adamaszkową zasłonę i uchyliła okno, ale to 
nie   pomogło.   W   pokoju   było   za   gorąco,   łóżko   było   za 
miękkie. Koszula jej taniej piżamy z supermarketu przykleiła 
się do ciała. A Isabella, śpiąca mocnym snem niewinnego, 
cicho chrapała.

Cassie   uśmiechnęła   się   krzywo,   patrząc   na 

współlokatorkę.   Fajnie,   że   nawet   pełne   temperamentu 
latynoamerykańskie   piękności   chrapią.   Nie   zamierzała   jej 
budzić. Z pewnością ona nie była tak podniecona pierwszą 
nocą w szkole jak nowa stypendystka.

Och,   to   nic   nie   da.   Ześlizgnęła   się   z   łóżka,   cicho 

podeszła   do   okna   i   trochę   bardziej   odsłoniła   zasłonę. 
Rozpoznawalne paryskie atrakcje lśniły jak wielkie diamenty, 
znała   je   z   książek,   które   pokazywał   jej   Patrick:   Łuk 
Triumfalny, obelisk na palcu de la Concorde, wieża Eiffla. 
Wcześniej tego dnia Isabella zaciągnęła ją do okna.

– Tu jest tak pięknie, zobacz! – zawołała, śmiejąc się z 

zadowoleniem. –  La ville lumiere,  Cassie! Miasto Świateł! 
Nie ma lepszego miejsca dla akademii!

Ich   pokój   znajdował   się   na   trzecim   piętrze.   O   ile 

więcej mogłaby zobaczyć z dachu? W tym upiornym upale 
nie wytrzymałaby w szlafroku i kapciach. A poza tym, jej 
dwuczęściowa piżama zakrywała wszystko, co trzeba, mimo 
że do paryskiego stylu wiele jej brakowało. Kiedy ostrożnie 
otworzyła drzwi, Isabella się poruszyła, przewróciła na drugi 

33

background image

bok i wróciła do chrapania.

Wypuszczając   powietrze   z   płuc,   Cassie   wyszła   na 

korytarz.

Z ulgą zobaczyła, że małe lampy na ścianach palą się 

delikatnie, tworząc w ciemnościach pola światła. Nie, żeby 
bała się ciemności. Wiedziała, że są gorsze rzeczy niż duchy, 
wampiry i wilkołaki.

Na przykład słowa. Słowa były jak kły, jeśli zostały 

naostrzone   przez   takiego   eksperta   jak   Jilly   Beaton.   Słowa 
mogły zadać głębokie rany.

„Jesteś   bezużyteczną   małą   zdzirą,   Cassandro   Bell. 

Nawet   bezużyteczna   duża   zdzira   jak   twoja   matka   cię   nie 
chciała”.

Kiedyś bała się Jilly Beaton. Była zbyt przerażona, by 

komuś powiedzieć o tych podłych prześladowaniach.

„I tak nikt ci nigdy nie uwierzy, takiemu paskudnemu 

kłamczuchowi jak ty! Masz to w aktach: nałogowy kłamca. 
Spróbuj komuś powiedzieć, a sprawię, że cofną ci wszystkie 
przywileje”.

Dlatego też Cassie nigdy nic nikomu nie powiedziała. 

Nauczyła się jednak bronić. Gdy trochę podrosła i odkryła, że 
zimne, puste i nienawistne spojrzenie działa lepiej niż płacz i 
krzyki, Jilly Beaton dała jej spokój, czepiając się młodszych 
dzieciaków. Tyle że teraz Jilly nigdy nie wiedziała, czy gdy 
nie   odwróci   wzroku   od   męczonego   przez   siebie 
nieszczęśnika,   nie   zobaczy   Cassie,   obserwującej   ją   w 
milczeniu z niemą obietnicą przyszłej zapłaty za grzechy w 
oczach. To ją zniechęcało. I sprawiało, że odczepiała się i 
dawała   dziewczynom   trochę   spokoju,   chociaż   na   kilka 
tygodni.

Cassie   zadrżała   i   zaczęła   żałować,   że   jednak   nie 

założyła szlafroka.

34

background image

Przynajmniej miała Patricka. Ufała mu, tyle że nie ze 

wszystkiego mogła mu się zwierzyć. Dał jej pewność siebie, 
sprawiał,   że   się   śmiała,   nauczył,   że   ma   swoją   wartość.   I 
proszę, teraz była tutaj, w jednej z najbardziej prestiżowych 
szkół na świecie.

Życie jest dziwne...
Boso szła w kierunku wielkich schodów. Nie bała się, 

ale rany, to miejsce było przerażające. Jeśli za dużo o tym 
myślała  lub   za  bardzo  nasłuchiwała,   prawie  słyszała  różne 
dźwięki.   Trzaski.   Szepty.   Lekki   podmuch   wiatru.   Odgłosy 
kroków.

Och,   nie   świruj.   Skarciła   się   w   myślach   za   głupie 

myśli.

A   jednak.   Znowu   to   usłyszała.   Zamarła   i   wytężyła 

słuch. Tak. Na pewno. Dźwięk dobiegał z dołu. Bardzo ciche 
kroki; gdyby nie marmurowa podłoga auli, nigdy by tego nie 
usłyszała. To nie były ostrożne kroki kogoś, kto nie chciał 
obudzić   śpiących,   tylko   kogoś,   kto   nie   chciał   zostać 
przyłapany. Cassie znała różnicę.

Intruz?   Z   wahaniem   położyła   dłoń   na   pozłacanej 

balustradzie i spojrzała w mrok na dole.

Światło   księżyca   i   cienie,   przez   chwilę   cała   aula 

wydawała się pełna duchów. Serce ścisnęło jej się w piersi, 
ale sekundę później Cassie rozpoznała białe kształty. Rzeźby, 
które widziała wcześniej.

Ale  coś  było  nie  tak.   Achilles  bezlitośnie  uśmiercał 

Hektora,   ale   na   tym   cokole   były   tylko   dwie   marmurowe 
figury. Dlaczego więc na podłogę padały trzy cienie?

Ktoś tam się ukrywał. Ktokolwiek to był, schował się 

za   cokołem,   gdy   usłyszał   kroki.   Teraz   Cassie   również 
usłyszała  głośny   stukot.   Patrzyła,   wstrzymując  oddech,   jak 
pojawił   się   przysadzisty   portier   i   zatrzymał   się,   cichy   i 

35

background image

czujny.

Nie   odważyła   się   odetchnąć   i   nie   odważyła   się 

wycofać,   bo   ruch   mógłby   przyciągnąć   jego   uwagę.   Mogła 
tylko mieć nadzieję, że on nie spojrzy w górę. Nie wiedziała 
dlaczego,   ale  była  pewna,   instynktownie  i   od   razu,   że  nie 
chciałaby zostać przyłapana poza swoim pokojem przez tego 
portiera  o okrutnych, martwych oczach. Nie chciałaby, żeby 
złapał kogokolwiek. Nawet włamywacza.

W końcu odwrócił się, wyraźnie nie zamierzając badać 

cieni w korytarzu,  i po chwili jego kroki umilkły. Poniżej 
konającego   ciała   Hektora   trzeci   cień   poruszył   się  i 
opuszczając   osłonę   rzeźby,   ruszył   w   kierunku   masywnych 
schodów.   Z   sercem   w   gardle   Cassandra   cofnęła   się, 
gorączkowo   szukając   jakiejś   kryjówki.   Ten   ktoś   zamierzał 
wejść po schodach – właśnie tam, gdzie ona stała. Cholera. 
Zlał   ją   zimny   pot.   Nie   było   żadnych   przydatnych   zasłon, 
tylko cienie i mała wnęka. Wcisnęła się tam, starając się nie 
ruszać.

Na   grubym   dywanie   prawie   nie   było   słychać   jego 

kroków, ale gdy wyczuła, że się zbliża, nabrała powietrza w 
płuca  i  wstrzymała oddech, nie wydając żadnego dźwięku. 
Oczywiście, z wyjątkiem jej serca, które waliło jak młotem, 
ale   na   szczęście   ten   ktoś   nie   mógł   tego   usłyszeć.   Nie 
zauważył jej, przechodząc obok jak duch.

Jake Johnson.
Zmarszczyła   brwi.   Co   on   knuje?   Przez   chwilę 

zapragnęła wrócić do swojego pokoju. Miłego, bezpiecznego, 
pięknego   pokoju   z   cicho   chrapiącą   współlokatorką.   Mogła 
znieść małą bezsenność.

Tylko jedno nie pasowało jej w tym scenariuszu: nie 

lubiła ludzi skradających się dokądś w środku nocy. Nigdy 
nie mieli dobrych zamiarów. Jeśli coś było nie tak, chciała 

36

background image

wiedzieć pierwsza. Wiedza to potęga – tej lekcji nauczyła się 
w Cranlake Crescent.

A zresztą, czego tu się bać? Poczekała, aż Jake skręci 

na następnym półpietrze, wyszła z cienia i poszła za nim.

Cholera,   był   dobry.   Jego   umiejętności   były 

zdecydowanie   lepsze   niż   Jilly   Beaton.   Pamiętał,   żeby 
zatrzymać się niespodziewanie, słuchać, czy ktoś za nim nie 
idzie.   Potrafił   szybko   się   poruszać   i   chować   się   w 
ciemniejszych   miejscach.   Na   szczycie   schodów   prawie 
straciła go z oczu.

Wyszedł   na   korytarz   wyżej.   Na   opuszczonym 

najwyższym piętrze budynku ciemność była jeszcze bardziej 
nieprzenikniona: sufit był tu dużo niższy i światło docierało 
tylko z niższych kondygnacji. Ciekawość Cassandry znacznie 
przewyższała ewentualne obawy. Ruszyła korytarzem.

Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku, zobaczyła 

łukowatą plamę światła. Zanurzając bose stopy w miękkim i 
dodającym otuchy dywanie, zrobiła kolejny niepewny krok, a 
potem   następny.   Dobra,   teraz   się  zainteresowała.   Naprzód, 
Cassie! Czego się boisz?

Szła strasznie wolno. Niemal spodziewała się, że Jake 

zaraz   skądś   wyskoczy,   ale   nigdzie   nie   było   go   widać.   A 
potem, po zdecydowanie zbyt długim czasie, dostrzegła jego 
sylwetkę przed sobą. Już chciała ruszyć za nim, kiedy nagle 
się zatrzymała.

Czy  to  odgłos  innych kroków?  Nie,  to  musiały  być 

kroki Jake’a.

Nie.   Te   kroki   dobiegały   zza   jej   pleców.   Mniej 

ostrożne, ale też ukradkowe. I zdecydowanie na dużej klatce 
schodowej. Złowieszczy portier? Może. Co by zrobił, gdyby 
uznał, że Cassie tu myszkuje? Podkabluje ją nauczycielom? 
Czy sam się z nią rozprawi? A co, jeśli to nie portier?...

37

background image

Och, Boże.
Rzuciła   się   do   ucieczki,   potykając   się.   Zaczęła   ją 

ogarniać panika i wtedy zobaczyła, że łuk światła staje się 
większy, i znalazła się pod nim. Przytrzymując się ściany, 
wychyliła   się,   próbując   opanować   przyspieszony   oddech. 
Znowu usłyszała kroki i podjęła decyzję. Skoczyła za winkiel 
i znalazła się w mniejszej klatce schodowej.

Po   potwornych   ciemnościach   korytarza   klatka 

wydawała się jasna jak w dzień. Cassandra nie martwiła się 
już, że zaalarmuje Jake’a, z jakiegoś powodu nie wydawało 
się to takie straszne, jak zostać przyłapaną przez kogokolwiek 
–   lub   cokolwiek   –   co   było   za   nią.   Chłopak   był   szybko 
poruszającą się plamą, prześlizgującą się po schodach dwa 
piętra   niżej,   ale   teraz   desperacko   chciała   go   dogonić,   bez 
względu na konsekwencje. Złapała za poręcz i cicho ruszyła 
w dół.

Jake,   gdy   dotarł   do   trzeciego   piętra,   wszedł   na 

korytarz. Opanowując strach, Cassandra odczekała chwilę. Za 
sobą   wciąż   słyszała   ciche   echo   kroków.   Nie   miała   wiele 
czasu. Zaciskając zęby, ostrożnie wyjrzała zza winkla.

Ten nowy korytarz miał może z dziewięć metrów. Był 

dobrze i niesamowicie oświetlony światłem dochodzącym z 
rzędu   małych   wnęk,   w   których   znajdowały   się   klasyczne 
popiersia.   Jake   musi   mieć   nerwy   ze   stali,   pomyślała 
dziewczyna.   Warta   marmurowych   głów   wyglądała 
niepokojąco realnie, ich puste oczy były przerażające. Mimo 
to   chłopak   dał   radę   je   minąć,   bo   przykucnął   na   końcu 
korytarza, siłując się z klamką. Nie chciała ustąpić. Włożył 
coś   do   zamka,   wpychał   i   przekręcał   gorączkowo,   ale   gdy 
ponownie próbował otworzyć drzwi, ciągle były zamknięte. 
Pełen obaw spojrzał na wnęki po obu stronach framugi, ale 
nie zauważył żadnego ruchu, nikogo, kto mógłby zapytać go, 

38

background image

co   tu   robi.   Po   kilku   kolejnych   próbach   otwarcia   zamka 
pochylił   się   ku   drzwiom,   w   rozpaczy   opierając   głowę   o 
drewno.

O, zamierzał dać za wygraną i jeśli teraz się odwróci, z 

pewnością   zobaczy   Cassie.   Czas   się   zbierać.   Cofnęła   się 
szybko o kilka kroków, ale potem się zawahała.

Nie   ma   mowy,   żeby   wróciła   na   górę   do   tego 

pogrążonego w egipskich ciemnościach korytarza, w którym 
słyszała   kroki   kogoś   trzeciego.   O   nie.   Pójdzie   na   dół   i 
spróbuje   znaleźć   inną   drogę   do   swojego   pokoju.   Zaczęła 
schodzić po schodach, niemal biegnąc. Była pewna, że jak 
dotrze na dół, będzie bezpieczna. Jeszcze kawałek...

Cassie   była   w   połowie   ostatniej   kondygnacji,   gdy 

poczuła lodowaty dreszcz na plecach. Ktoś ją obserwował.

Zatrzymała się nagle i mocno zagryzła wargę, starając 

się nie krzyknąć. Było za późno, by się schować. Jeśli się 
odwróci,   zobaczy   tego   kogoś,   lub   to   coś,   za   nią   –   a   tego 
naprawdę, naprawdę nie chciała. Może to portier. Albo Jake. 
Ale nie wiadomo, co jeszcze mogło się czaić nad ranem w 
tym upiornym miejscu.

Głupia.   Ale   z   niej   tchórz.   Jasne,   że   musi   spojrzeć! 

Zacisnęła zęby, odwróciła się i z gniewną miną spojrzała w 
górę.

Oczy obserwatora zalśniły. Cassie zamarła ze strachu.
Nieznajomy niespiesznie się wycofał.
Wstrząsnął nią dreszcz. Nie Jake. Nie portier. Ale w 

tej   sylwetce   –   w   jej   spokojnych   ruchach   –   było   coś 
niepokojąco   znajomego.   Czuła   już   to   zimne,   zwierzęce, 
wywołujące mrowienie na karku spojrzenie. Nie mogła tego 
udowodnić, nawet sobie, ale czuła to w kościach.

„Możesz sobie popatrzeć. W jego przypadku tylko na 

to można liczyć...”.

39

background image

R

OZDZIAŁ

 4

–   Matma!   –   jęknęła   Isabella.   –   Dlaczego   musimy 

zaczynać od matmy?

Cassie   jedną   ręką   trzymała   podręczniki,   drugą 

pocieszająco ścisnęła współlokatorkę za ramię.

– Musimy od czegoś zacząć. Nie będzie tak źle.
– To potworny omen. Nie zdam w tym roku. Wiem, że 

tak będzie. Papa dostanie szału.

– To znaczy, że odmówi kupienia ci nowych koni do 

gry w polo? – Jake Johnson pojawił się za ich plecami. – 
Biedna   dziedziczka.   Będziesz   musiała   zadowolić   się 
poprzednimi.

–   Nie   bądź   dla   mnie   niemiły,   Jake   –   Isabella 

szturchnęła   go   w   żebra,   niezbyt   subtelnie.   –   Jestem   zbyt 
delikatna, by znosić twoje pogardliwe uwagi – powiedziała, 
odrzucając z twarzy grzywkę. – Delikatny południowy kwiat.

Chłopak zaśmiał się głośno.
– Aha, pokazać ci żebro, które właśnie złamałaś?
–   Z   przyjemnością   rzucę   okiem   –   uśmiechnęła   się 

słodko.

Cassie   była   rozbawiona,   a   jednocześnie 

zaniepokojona.

Isabella wydawała się znacznie bardziej zaangażowana 

w ten flirt niż Jake. Zresztą, czy on nie był zainteresowany 
Lodowatą   Śnieżną   Kobietą?   Cassie   nie   chciała,   żeby 
współlokatorka zakochała się bez wzajemności.

A poza tym, co on knuł?
Jake   wyglądał   na   wesołego,   nieskomplikowanego, 

amerykańskiego. Robił wrażenie zwykłego gościa. Aż trudno 
uwierzyć, że śledziła go wczoraj w nocy. Cassie niemal się 

40

background image

wydawało, że to wszystko było snem – gdyby nie cienie pod 
jego   brązowymi   oczami.   Kiedy   posłał   jej   uśmiech,   nie 
odwzajemniła go i lekko zmarszczyła brwi.

Nie wiem, co dokładnie, ale wiem, że coś knujesz...
Niespokojny Jake ponownie odwrócił się do Isabelli.
–   W   każdym   razie,   panno   Caruso,   matematyka   to 

właśnie to, czego ci trzeba. Najwyższe osiągnięcie rozumu. – 
Szeroki uśmiech złagodził jego ostre rysy. – Nie odwołuje się 
do gwałtownych emocji. Wprowadza porządek w kompletny 
chaos. Kumasz? Au!

Isabella uderzyła go książką.
– Jeśli zamierzasz mnie obrażać, nie będę się odzywać 

do   ciebie   cały   semestr.   Och!   –   Jej   twarz   pojaśniała. 
Zaciągnęła   koleżankę   przed   wielki   portret   na   ścianie.   – 
Musisz to zobaczyć, Cassie. A ty, Jake'u Johnsonie, idź sobie.

–   Ej!   –   uniósł   do   góry   obie   ręce,   nadal   się 

uśmiechając. – Uznaję, że dostałem po łapach. – Wskazał na 
obraz. – Wybaczcie, że nie padam na kolana.

– Ten facet jest nieznośny! – skrzywiła się Isabella. – 

Żadnego   szacunku.   Dla   nikogo.   Nawet   tego   niezwykłego 
człowieka. – Teatralnym gestem wskazała portret. – Popatrz, 
Cassie. Być może zobaczysz go tylko tutaj.

– Tak? – Obraz był tak duży, że musiała zrobić krok 

do tyłu, by go obejrzeć. – Kto to?

– To sir Alric Darke.
Cassie   przyjrzała   się   uważnie.   A   więc   to   był 

legendarny   założyciel   Akademii   Darke’a?   Portret   został 
namalowany   współczesną   techniką,   trójkątna   twarz   oddana 
zwodniczo   zwyczajnymi   pociągnięciami   pędzla.   Oczy 
błyszczały żywą inteligencją, były szare, ale lśniły jak mika 
w   granicie.   Ciemne,   lekko   przyprószone   siwizną   włosy 
układały się nad czołem w idealne V, pojedynczy niesforny 

41

background image

kosmyk   przecinał   czoło   jak   cienkie   ostrze.   Darke   został 
namalowany przy biurku, trzymał w ręku otwartą książkę i 
mierzył artystę spokojnym, badawczym spojrzeniem. Cassie 
miała wrażenie, że jego wzrok przeszywa ją na wylot, dociera 
do mózgu i duszy.

– Ja cię – powiedziała po chwili. – Założę się, że te 

oczy śledzą oglądającego.

– Robi wrażenie, no nie? – Isabella pociągnęła ją za 

rękę.   –   Chodź,   nie   możesz   tu   stać   w   nieskończoność. 
Spóźnimy się!

Cassie pozwoliła koleżance pociągnąć się w kierunku 

klasy, ale musiała się obejrzeć. Tak, spojrzenie powędrowało 
za nią.

–   Panno   Caruso!   –   Kiedy   Isabella   wpadła   do   sali, 

nauczyciel   matematyki   spojrzał   na   nią   zza   okularów   o 
szkłach w kształcie półksiężyca. – To pierwszy dzień szkoły. 
Proszę, nie mów mi, że twoja punktualność będzie równie 
fatalna jak algebra. Znowu.

– Och, Herr Stolz, bardzo przepraszam. – Argentynka 

posłała mu uroczy uśmiech, idąc z Cassie w stronę dwóch 
wolnych miejsc. – Jestem przekonana, że w tym semestrze 
uda się panu coś ze mnie wyciągnąć.

Ktoś   na   końcu   sali   wyszeptał   kilka   słów,   których 

Cassie nie dosłyszała. Rozejrzała się: Katerina. Dziewczyna 
koło   niej   wybuchnęła   śmiechem.   Keiko.   No   jasne.   Nie 
zwracając   na   nie   uwagi,   Isabella   rzuciła   książki   na   swoją 
ławkę.   Stolz   wygiął   drgające   nerwowo   wargi   w   grymasie 
niezadowolenia.

– Sprowadzamy nową koleżankę na złą drogę? Wstydź 

się, Isabello. Witamy w akademii, Cassie. Widziałem wyniki 
twojego   egzaminu,   imponujące.   Wiele   się   po   tobie 
spodziewam.

42

background image

Dziewczyna poczuła, jak krew napływa jej do twarzy, 

gdy   wszyscy   uczniowie   odwrócili   się,   by   na   nią   spojrzeć. 
Usiadła   na   krześle   i   zgarbiła   się,   usiłując   zająć   jak 
najmniejszą przestrzeń. Argentynka dała jej kuksańca w bok i 
Cassie wciągnęła powietrze, prostując się. Jake nie żartował z 
tym złamanym żebrem.

Kiedy   nauczyciel   odwrócił   się   i   zaczął   pisać   na 

tablicy, Jake nachylił się ku niej z ławki po lewej.

–   To   wszystko   przez   grę   w   polo   –   wyjaśnił 

scenicznym szeptem. – Mallet to w jej rękach zabójcza broń. 
Tak przynajmniej słyszałem.

– Zignoruj go – syknęła Isabella. – A teraz słuchaj. 

Ten   blond   przystojniak   to   Dieter.   Pochodzi   z   Bawarii. 
Cormac, ten za nim, jest z Dublina. Prawda, że ma piękne 
niebieskie oczy? – Zupełnie się z tym nie kryjąc, wskazywała 
kolejne   osoby.   –   Ayeesha   pochodzi   z   Indii   Zachodnich, 
chyba   z   Barbadosu.   Jest   bardzo   miła...   –   zniżyła   głos   – 
znacznie milsza niż niektórzy z nich. – Pogardliwie wskazała 
głową w kierunku Keiko i grupy na końcu klasy, po czym 
wznowiła   prezentację.   –   Obok   Ayeeshy   siedzi   jej 
współlokatorka.   Ma   na   imię   Freya,   Norweżka.   Alicja   jest 
Angielką. Perry’ego Huttona już, niestety, poznałaś, a biedny 
Richard musi z nim mieszkać. – Pokręciła głową. – Ten tam, 
Pumzile,   współlokator   Jake’a,   przyjechał   z   Południowej 
Afryki. Ma siostrę bliźniaczkę, Grace, ale ona jest w innej 
jedenastej   klasie.   Moim   zdaniem,   bardzo   dobrze,   że   ich 
rozdzielili...

– Panno Caruso!
– Przepraszam – uśmiechnęła się słodko.
– Akurat – szepnął Jake.
– Panie Johnson – powiedział nauczyciel, nawet się 

nie odwracając – jeśli byłbyś tak miły i skupił się na tym, co 

43

background image

mówię,   zamiast   na   flirtowaniu,   i   poinformował   mnie,   ile 
wynosi x w tym równaniu?

– Pewnie – rzucił Jake. Nawet nie spojrzał na tablicę. 

– To  b  minus y podzielone przez z, mam rację? Nie, okej, 
Herr Stolz, wiem, że mam rację.

– Zbyt  mądry  dla  własnego dobra – uśmiechnął się 

nauczyciel.

– Dobrze powiedziane – skomentował ktoś z tyłu sali, 

przeciągając samogłoski.

Cassie  się  odwróciła.   Rozpoznała  ten  głos:  Richard, 

elegancki   Anglik,   uśmiechnął   się   do  niej   ciepło   i  mrugnął 
uwodzicielsko. Keiko, Katerina i on siedzieli razem w grupie, 
którą Isabella określiła jako „niezbyt miłą”. Teraz, gdy Cassie 
miała   szansę   im   się   przyjrzeć,   uderzyło   ją   jedno   –   ich 
zbiorowe,   niczym   niezakłócone   piękno.   Wyglądali   jak 
wycięci z ogłoszenia w jakimś czasopiśmie na błyszczącym 
papierze, może „Vanity Fair” albo „Vogue”, albo jednym z 
tych   ekskluzywnych   miesięczników,   które   czytała   Jilly 
Beaton.

Katerina   słuchała   uważnie,   z   wdziękiem   stukając   w 

podbródek   wiecznym   piórem   Mont   Blanc.   Za   to   Keiko 
poprawiała   szminkę,   przeglądając   się   w   małym   lusterku   i 
klepiąc   umalowanym   paznokciem   w   kącik   ust.   Richard 
wyciągnął przed siebie nogi, a ręce skrzyżował za głową. Nie 
mógłby   wyglądać   na   bardziej   niezainteresowanego 
równaniami, nawet gdyby specjalnie się starał.

Cassie czekała, aż Stolz warknie na niego, tak jak na 

Isabellę i Jake’a, ale tego nie zrobił. Nawet się nie odwrócił. 
Wpatrywał się w tablicę, kark mu poczerwieniał i podrapał 
się po nim z roztargnieniem, brudząc sobie włosy kredą.

– Panie Halton-Jones – przerwał. – Nie sądzę...
– Oh, da pan spokój, Herr Stolz – Anglik ziewnął i 

44

background image

przeciągnął się. – Nasz amerykański przyjaciel wyraźnie się 
popisuje. Powiedziałbym nawet, że podważa pana autorytet. 
Niezbyt dobry początek roku dla niego. I dla pana.

–   Richard!   –   syknęła   Ayeesha,   odwracając   się   do 

chłopaka i robiąc groźną minę. – Wystarczy.

Jake się zjeżył.
–   Panie   Halton-Jones   –   odezwał   się   nauczyciel 

pojednawczym   głosem.   –   Nie   przeszkadza   mi,   kiedy 
otrzymuję tak dokładne i szybkie odpowiedzi. A teraz...

–   W   sumie,   wydaje   mi   się,   że   to   równanie   jest 

przykładem   w   naszym   podręczniku   –   Richard   zmarszczył 
brwi i zacisnął wargi. – Jestem pewien, że je widziałem.

– Akurat – powiedział głośno Jake.
– Cóż, Jake, jeśli czujesz potrzebę wkuwania w czasie 

wakacji, żebyś mógł dotrzymać nam kroku, to przecież nie 
ma czego się wstydzić.

Chłopak uniósł się nieco z miejsca.
– Możesz mnie pocałować...
– Panowie! – uciął ostro Stolz. Rumieniec pokrywał 

już całe jego policzki. – Jake, siadaj. Nie pozwolę na takie 
zachowanie na moich zajęciach. Przyjdź do mnie po lekcji.

Cassie   wymieniła   zdumione   spojrzenie   z   Isabellą, 

która uniosła brwi. Nauczyciel wrócił do pisania na tablicy, 
sprawdzając coś w książce trzymanej w lewej ręce. Lekko 
drżała.

– Richard – ciszę przerwał leniwy głos – Ayeesha ma 

rację.   Zachowuj   się.   Dajesz   zły   przykład   naszej   nowej 
stypendystce.

Chłopak wyszczerzył zęby.
– Jak chcesz, Katerina. Proszę o wybaczenie.
– Właściwie wszyscy musimy przeprosić. – Katerina 

spojrzała na zegarek. – Herr Stolz, został zwołany kongres 

45

background image

dla   Wybranych.   Proszę   nam   wybaczyć.   –   Jej   pełen 
oczekiwania uśmiech był słodziutki, ale już zbierała swoje 
książki.   To   samo   robiło   kilku   innych   uczniów.   Tylko 
Ayeesha wyglądała na zakłopotaną, wstając.

– Bardzo mi przykro, Herr Stolz. Powinien pan zostać 

zawiadomiony.

Nauczyciel odwrócił się.
–   Dziękuję,   Ayeesho.   Masz   rację,   nie   zostałem 

poinformowany,   ale...   oczywiście.   –   Zacisnął   palce   na 
kredzie, aż ją złamał. – Możecie iść.

Szkoda słów, pomyślała Cassie. I tak już wychodzili, a 

on   nawet   nie   próbował   ich   zatrzymać.   Na   jego   twarzy 
malowała się furia połączona ze zrozumieniem i ulgą.

–   Przy   okazji,   Ranjit   prosił,   by   go   wytłumaczyć   – 

Katerina   zatrzymała   się   chwilę   dłużej   przy   tym   imieniu. 
Rozejrzała   się   po   klasie,   potem   ponownie   skupiła   się   na 
nauczycielu.   –   Miał   do   załatwienia   ważne   sprawy 
Wybranych, ale ma nadzieję, że jutro pojawi się na zajęciach.

Cassie nie posiadała się ze zdumienia. Nikt inny nie 

zwrócił uwagi na wychodzących uczniów, którzy swobodnie 
wymieniali się uwagami, z wyjątkiem Ayeeshy. Keiko rzuciła 
stypendystce ostatnie gniewne spojrzenie i wszyscy zniknęli.

Reszta   klasy   czekała   niecierpliwie,   gdy   Stolz 

bezmyślnie bawił się resztkami kredy. Cassie nie mogła w to 
uwierzyć – niby zapytali nauczyciela o pozwolenie, ale nie 
czekali na odpowiedź. I za kogo uważa się ten Ranjit Singh?

Stolz  nie  skomentował  tej  sytuacji,   zupełnie  nic  nie 

powiedział.

– A teraz – odchrząknął i z wściekłością wbił ogryzek 

kredy w tablicę – wartość z...

* * *

46

background image

– Co to było? – Cassie lubiła matematykę,  ale całą 

lekcję   czekała,   aż   się   skończy,   żeby   mogła   w   auli 
przemaglować Isabellę. – Dla ideałów lekcje są opcjonalne 
czy jak?

Koleżanka niedbałym ruchem założyła włosy za ucho.
– Nie są ideałami. To Wybrani. Właściwie robią, co 

im się podoba – wzruszyła ramionami, idąc korytarzem. – 
Niektórzy to wykorzystują, inni nie.

– Ale kim oni są?
–   No   mówię,   to   Wybrani.   Ulubieńcy   sir   Alrica   – 

machnęła lekceważąco ręką.

– Ale kompletnie nie przejmują się nauczycielami.
–   No   cóż.   Są   znacznie   ważniejsi   niż   zwykli 

nauczyciele.

– Daj spokój.
– Serio, Cassie. W praktyce Wybrani rządzą szkołą. 

Oczywiście nie oficjalnie, ale realnie tak to wygląda. Radzę 
ci, nie nadepnij im na odcisk. Niektórzy są bardzo mili, ale 
pozostali...

–   To   jakieś   szaleństwo.   Kto   zostaje   tymi,   no, 

Wybranymi?

Isabella prychnęła, znowu wzruszając ramionami.
– Najlepsi, najmądrzejsi i najpiękniejsi. Ha!
–   Czemu   więc   do   nich   nie   należysz?   –   zapytała 

Cassandra, uśmiechając się i szturchając ją łokciem.

Dziewczyna się roześmiała.
–   Jesteś   zbyt   miła,   Cassie.   Powiedzieć   ci   prawdę? 

Nigdy mnie nie zaprosili! I tyle.

– Trochę trudno w to uwierzyć. Może ci wredni są 

zazdrośni.   Głosują   przeciwko   tobie   albo   coś   w   tym   stylu. 
Jesteś   znacznie   ładniejsza   od   Keiko,   i   założę   się,   że 

47

background image

mądrzejsza.

– Pewnie. I ona to wie – Isabella wyszczerzyła się. – 

W każdym razie w tym semestrze zamierzają kogoś przyjąć, 
tak słyszałam. To znaczy, że ktoś nowy do nich dołączy.

– To musisz być ty!
– Mogą mnie zaprosić, jeśli chcą. Albo i nie. Zrobią, 

co   zechcą   –   dziewczyna   uniosła   wyniośle   głowę.   –   Perry 
Huston, jak to się mówi?, nadskakuje im z tego powodu. Ale 
ja o to nie dbam.

Tak, pomyślała sucho Cassie, jasne.
– A Katerina? Jest reprezentantką szkoły?
– Raczej wściekłą kotką – skrzywiła się Isabella.
– Skąd pochodzi?
– Ze Szwecji – rzuciła niedbale.
Ach tak. A więc Cassie skojarzenie z gwiazdami kina 

było adekwatne. Nie, żeby mogła sobie wyobrazić Katerinę w 
którejś  ze słynnych  dramatycznych scen Grety Garbo.  Kto 
jeszcze był ze  Szwecji?  Abba? Zmarszczyła  brwi.  Niezbyt 
dobre porównanie.

–   Mogę   ją   sobie   wyobrazić   w   srebrnym,   obcisłym, 

kocim kostiumie – wymruczała do siebie.

– Co? O, zobacz. Idą – szturchnęła ją koleżanka.
Tłum   rozmawiających   uczniów   znajdujących   się   w 

wyłożonym   marmurem   sali   przycichł,   rozstępując   się 
nerwowo. Przez środek szli uczniowie, którzy opuścili lekcję 
matematyki,   była   z   nimi   jeszcze   szóstka   czy   siódemka 
innych,  równie pięknych.  Niektórzy – Ayeesha,  blondynka 
obok   niej   i   ten   Irlandczyk   Cormac   –   zaczęli   witać   się   ze 
znajomymi   i   oddzielili   od   grupy.   Reszta   mijała   innych 
uczniów, jakby nie istnieli.

–   Ich   kongres   musiał   się   skończyć.   Widzisz? 

Ulubieńcy   sir   Alrica   nie   miewają   spotkań   jak   zwykli 

48

background image

śmiertelnicy. Oni mają kongresy.

Cassie miała wrażenie, że współlokatorka ma ochotę 

splunąć,   ale   szybko   odzyskała   naturalną  dla   siebie   pogodę 
ducha:

– Chodź! Muszę cię przedstawić Ranjitowi!
Och Boziu.
Skąd   to   nagłe   przerażenie?   Cassie   pokręciła   głową. 

Przecież to tylko chłopak. Z tych naprawdę przystojnych, a z 
bliska wygląda jeszcze lepiej. Niczego sobie. No i miał styl. 
Jego czarna kurtka była najbardziej eleganckim ciuchem, jaki 
kiedykolwiek widziała, ale on nosił ją z pewnością siebie i 
luzem, których nigdy nie widziała u kogoś w swoim wieku. 
Czuła,   że   cała   inteligencja   odpływa   z   jej   mózgu,   kiedy 
Isabella ciągnęła ją w jego stronę.

– Ranjit!
Odwrócił się i Cassie zaparło dech. Stał pod jedną z 

najwspanialszych   rzeźb.   O   rany,   pomyślała,   przy   nim 
Achilles wygląda jak prostak...

Trudno   było   sobie   wyobrazić,   że   te   łagodne 

bursztynowe oczy zeszłej nocy wydawały się takie groźne.

– Isabello – Ranjit skinął głową.
Argentynka pocałowała go energicznie. Cassie miała 

nadzieję,   że   współlokatorka   nie   skaleczy   się   o   jego   ostry 
policzek.

– Ranjit, to Cassie Bell. Jest nowa. Przywitaj się!
– Witaj – powiedział – Cassandro Bell.
Udało   się   jej   wygiąć   usta   w   uśmiechu.   Lub   czymś 

podobnym.   To   był   raczej   grymas.   Nigdy   nie   słyszała   tak 
niskiego i pięknego głosu, który sprawiał, że rozpłynęła się z 
rozkoszy. Boże Wszechmogący. Jedyne słowo, które przyszło 
jej do głowy – poza „ożeż!” – to „nieosiągalny”.

– Cassandra Bell – powtórzył. – Jesteś...

49

background image

– Stypendystką – dokończyła, cała spięta.
Na   twarzy   Ranjita   pojawił   się   dziwny   wyraz   –   w 

połowie uśmiech, w połowie grymas.

–   Zamierzałem   powiedzieć,   że   jesteś   tym 

mózgowcem.

– Och – powiedziała słabym głosem. – Jasne.
– A więc, jak ci się tutaj podoba?
O  rety.   To   zabrzmiało,   jakby   naprawdę   był 

zaciekawiony Może nie aż tak nieosiągalny.

– No cóż, jest zupełnie inaczej... – zaczęła, ale jego 

wzrok już się z niej ześlizgnął.

– Na pewno – przerwał jej obcesowo, teraz skupiając 

uwagę na jakimś punkcie nad jej lewym ramieniem. – Cóż, 
przepraszam. – Mówiąc to, odwrócił się i zniknął w tłumie.

Aua.   Cassie   nigdy   nie   poczuła   się   tak   kompletnie 

zlekceważona. Więc raczej jednak nie był zaciekawiony.

– Och – Katerina podeszła do nich i zrobiła nadąsaną 

minkę   –   zawsze   w   pośpiechu.   Biedny   Ranjit.   Taki 
zapracowany.

Z Królową Śniegu był Richard, który wyszeptał jej do 

ucha:

– Nie chciałaś czegoś z nim przedyskutować?
–   Rzeczywiście,   chciałam   –   Katerina   z   uśmiechem 

pocałowała go w policzek i się oddaliła.

Teraz   Cassie   miała   chwilę,   żeby   ochłonąć,   i   nagle 

ogłupiające uczucie szoku zaczął zastępować gniew. Biedny 
Ranjit, akurat. Za kogo ten nadęty dupek się uważa?

Jeśli   ktoś   tu   zasługiwał   na   sympatię,   to   Jake. 

Właściwie każdy chłopak w auli skrycie pożerał wzrokiem 
Katerinę, ale Amerykanin, który pojawił się po ochrzanie od 
Stolza znacznie później niż inni, był jak zahipnotyzowany. 
Nawet gdy Szwedka zniknęła już z zasięgu wzroku, wciąż 

50

background image

gapił się w miejsce, w którym ją ostatnio widział. Wpadł po 
uszy.   Ale   ten   chłopak,   zupełnie   niekryjący   teraz   swoich 
uczuć, w nocy włóczył się po korytarzach. Co on knuł?

– Cassie Bell, niezła z ciebie sztuka.
Cassie wróciła do rzeczywistości, kiedy Richard złapał 

ją   za   ramiona   i   pocałował   w   policzek,   zanim   zdążyła   się 
uchylić. Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Och, tak?
–   Nowa   ulubienica   Stolza,   mały   matematyczny 

geniusz. Przy tobie wyjdę na głupka.

– Naprawdę? – zapytała zimno. – Myślałam, że my 

wszyscy musimy zakuwać, żeby dotrzymać ci kroku.

– Touche! – Mrugnął do niej. – Nie wszyscy, tylko on. 

– Nachylił się, aby szeptać jej do ucha: – Tak naprawdę, Jake 
i ja? To z mojej strony czysta zazdrość. Ten jastrzębi wzrok, 
ta   zacięta   szczęka,   ta   ogolona   głowa.   Jest   tak   strasznie 
amerykański,   że   jego   podobiznę   powinni   wykuć   w   skale 
Mount Rushmore. – Puścił ją, westchnął i skrzyżował ręce na 
piersi. – I ten styl lumpa! Wymuskany angol przegrywa w 
przedbiegach.

Cassie zdała sobie sprawę, że odwzajemnia złośliwy 

uśmiech   Richarda.   No   cóż,   przynajmniej   był   szczery.   I 
uroczo autoironiczny. To pociągająca kombinacja, zwłaszcza 
w wydaniu chłopaka, który jak pozostali Wybrani wyglądał 
jak młody bóg.

– E, nie jesteś taki brzydki – rzuciła lekko.
Wziął   jej  dłonie,   uniósł  do   ust   i   ucałował,   a  potem 

przycisnął do piersi. Przez białą, bawełnianą koszulkę czuła 
bicie   jego   serca.   Zaskoczona   rzuciła   Isabelli   błagalne 
spojrzenie, ale ta jej nie pomogła. Wyglądała na zachwyconą 
i   zadowoloną   z   siebie.   Cassie   próbowała   zgromić   ją 
wzrokiem, ale nie bardzo jej to wyszło.

51

background image

–   Uszczęśliwiłaś   mnie.   –   Jego   uśmiech   miał   ze 

dwieście woltów. – Pozwól, że zaproszę cię na kawę i pokażę 
Paryż.   Znam   taką   uroczą   mała   kafejkę   w   Marais.   Jutro   o 
dziewiątej rano?

– Nie mamy lekcji?
– Mamy czas na naukę. Wolne, by obejrzeć miasto. 

Zanurzyć   się   w   tej   kulturze.   Gdzie   się   spotkamy?   Tutaj? 
Jesteś moim aniołem, Cassie Bell – posłał jej całusa i ruszył 
w stronę, w którą wcześniej udała się Katerina.

Cassandra zamrugała.
– Jak to się stało, do cholery?
– On cię lubi, Cassie – zaśmiała się Isabella.
– To uwodziciel i tyle.
– Pewnie. Czemu nie? Jego ojciec jest właścicielem 

połowy południowo-zachodniej części Anglii! Nie można być 
bardziej   bajecznym!   –   Isabella   szturchnęła   ją   i   mrugnęła 
porozumiewawczo.

– Hm – Cassie pokręciła ponuro głową. – To tylko 

jedna kawa, tak? Nic się nie stanie.

52

background image

R

OZDZIAŁ

 5

– Właściwie czego powinniśmy się uczyć? – Cassie 

stukała   łyżeczką   w   filiżankę,   doskonale   świadoma,   że 
wygląda na zdenerwowaną. Richard odchylił się na krześle.

–   Życia,   panno   Bell.   Ludzi.   Kultury.   –   Wyciągnął 

rękę, jakby wręczał jej całe miasto.

Pewnie mógłby to zrobić, pomyślała sucho.
– Więc to nie tylko randkowanie lub zakupoterapia?
–   Nie,   nie.   Sir   Alric   jest   fanem   własnej   motywacji, 

inicjatywy i tego typu pierdoł. Dlatego najpierw zabrałem cię 
do Centrum Pompidou i do muzeum – jego twarz rozjaśnił 
uśmiech. – A teraz możemy porandkować.

– Aha. Okej.
Słońce   grzało  ją  w   plecy   i  kark,   letnia  bryza   lekko 

poruszała   liśćmi   platanów   i   małymi   cynowymi 
kawiarnianymi   stolikami.   Woń   spalin   mieszała   się   z 
mocnymi   aromatami   kawy,   świeżego   chleba   i   ostrym 
zapachem   francuskiego   papierosa.   Cassie   nie   mogła 
spokojnie usiedzieć, podniosła filiżankę i od razu odstawiła. 
Pusta.

– Zamówię ci następną – Richard mrugnął w ledwie 

zauważalny sposób i lekko uniósł palec, przywołując kelnera 
w białym fartuchu. – Zjesz coś, Cassie?

– Ja...
Nie   czekając   na   odpowiedź,   złożył   zamówienie   po 

francusku,   po   czym   uśmiechnął   się   olśniewająco   i   nawet 
gburowaty   kelner   musiał   odpowiedzieć   uśmiechem. 
Przywołując   z   powrotem   swój   zwykły   grymas 
niezadowolenia, oddalił się szybko, jakby zawstydził się, że 
przez ułamek sekundy zachował się po ludzku.

53

background image

–   Na   tym   drzewie   siedzą   ptaki   –   rzuciła   Cassie, 

wskazując   na   jeden   z   platanów   rosnących   na   placu.   – 
Sprawdź, czy twój urok sprawi, że opuszczą swoje gniazdo.

Chłopak zaśmiał się z zadowoleniem.
– Wolałbym skoncentrować swój czar na tobie.
Spojrzała na  niego,  szukając na  jego  twarzy śladów 

kpiny,   ale   on   uśmiechając   się   patrzył   na   nią   otwartym   i 
szczerym wzrokiem.

– Nie musisz cały czas tak bardzo wczuwać się w rolę 

uczennicy   na   stypendium.   Jesteś   znacznie   bardziej 
interesująca   niż   te   wszystkie   zepsute   dziedziczki   i   córki 
despotów. I ładniejsza.

– Och, odpuść sobie. – Poczuła, jak oblewa ją gorący 

rumieniec. – Chyba że chodziło ci o to, że jestem ładniejsza 
od despotów.

Richard zagwizdał.
– Podobasz mi się, Cassie Bell! Dobrze się uczysz, ale 

masz   też   poczucie   humoru.   Te   inne   dziewczyny   są   jak 
ciasteczka.

– Nie rozumiem – zamrugała ze zdziwieniem.
–   Mógłbym   je   połknąć   jednym   kłapnięciem   – 

wyszczerzył białe zęby.

– Możesz sobie pomarzyć, stary.
Ale,   pomyślała,   pewnie   mógłby   mieć   każdą 

dziewczynę   w   szkole.   Połączenie   jego   wyglądu   i   uroku 
odbierało jasność myśli.

– Ale serio. Te dziewczyny są przepiękne, jasne, ale w 

taki   wygładzony   sposób,   a   ty   jesteś   niesamowita.   Twoje 
spojrzenie   mogłoby   przewiercić   się  przez  ścianę  z  metalu, 
przysięgam. Jak się nazywa ten kolor? Zielony? Twoje oczy 
są tak jasne, że prawie żółte.

Cassie bawiła się kosmykiem włosów.

54

background image

– Nie wiem, zwyczajny?
–   Wszystko,   tylko   nie   to.   A   twoje   rysy   twarzy   są 

zabójcze.

– Daj spokój, mam spiczasty podbródek.
–   No   właśnie.   Fantastyczne   rysy.   Wiesz,   do   kogo 

jesteś podobna? Wyglądasz jak...

– Jak?
Ale Richard przerwał w pół słowa i się zamyślił.
–   Nie   jesteś   piękna   –   podjął,   wymawiając   ostatnie 

słowo   z   dezaprobatą.   –   Nie   jak   córeczki   despotów.   Jesteś 
bardziej naturalna. Świeża. Poza tym – dodał konspiracyjnym 
tonem – niektóre nawet nie golą się pod pachami.

W tej chwili kelner przyniósł kawy i Cassie zasłoniła 

usta,   aby   nie   wybuchnąć   śmiechem.   Kelner   posłał   jej   złe 
spojrzenie.

– Jesteś nieznośny – powiedziała, gdy mężczyzna w 

białym fartuchu się oddalił. – Co to jest?

– Pain au chocolat. No dalej, spróbuj, niebo w gębie.
Pełna   obaw   spróbowała.   Ciasto   było   ciepłe   i   miało 

kilka warstw – jak Richard, pomyślała, śmiejąc się w duchu – 
i   absolutnie   przepyszne.   Rany,   nie   zdawała   sobie   sprawy, 
jaka  jest głodna.  Nie wiedziała,  czy  zamoczenie  ciastka  w 
cafe au lait  to dobry pomysł, ale co tam, i tak to zrobiła. 
Kiedy czekolada rozpływała się jej na języku, westchnęła z 
rozkoszą. Richard obserwował ją z rozbawieniem i nagle się 
zawstydziła. Serio, pochłaniała jedzenie, jakby od miesiąca 
nie miała nic w ustach. Zmusiła się do odłożenia ciastka i 
napiła się kawy.

–   Lubię   dziewczyny   ze   zdrowym   apetytem   – 

powiedział łobuzersko jej towarzysz.

Cassie rzuciła w niego serwetką.
– A ty? Nie jesteś głodny?

55

background image

– To niezupełnie to, na co mam ochotę – przesunął 

palcem po brzegu swojej filiżanki z espresso. – Choć Ból z 
Czekoladą brzmi kusząco.

–   Ta   nazwa   znaczy   co   innego.   Nawet   ja   to   wiem. 

Jesteś okropny.

Powoli uniósł brew.
– Nawet nie masz pojęcia.
Znowu   się   roześmiała,   kręcąc   głową.   Co,   na   litość 

boską,   tu   robię?,   pomyślała   znowu,   siedząc   w   paryskim 
słońcu w ulicznej kafejce z chłopakiem, który jest tak bardzo 
poza moim zasięgiem, że równie dobrze mógłby mieszkać w 
innej galaktyce:

– A więc skąd pochodzisz, diabelskie nasienie?
Błysnął zębami w uśmiechu.
– Z Hadesu i Norfolku – wypił łyk ciemnej mocnej 

kawy.

–   Ach   tak?   Isabella   mówiła   coś   o   południowo-

zachodniej Anglii.

– Nie musimy tam mieszkać tylko dlatego, że większa 

jej część jest naszą własnością.

Ten   wyraz   twarzy.   Po   raz   pierwszy   poczuła 

dezaprobatę. Zmarszczyła brwi.

– Dlatego należysz do Wybranych?
– Oj, Cassie, nie patrz tak na mnie, błagam. – Spojrzał 

na nią oczami szczeniaka. – Przepraszam, jeśli cię uraziłem. 
Jestem   bogatym,   rozpuszczonym   bachorem   i   czasami   to 
widać.   Oczywiście,   jest   to   też   dobry   powód   przyjęcia   do 
Wybranych.

–   Dlaczego   więc   Isabella   nie   jest   jedną   z   was? 

Przecież jest bogata i piękna, chociaż nie jest rozpuszczonym 
bachorem.

– Cassie, twoje słowa ranią mnie do żywego – Richard 

56

background image

dramatycznym gestem chwycił się za serce. – Prawda rani 
mnie jak smagnięcie bicza. – Jego kolejny uśmiech roztopił 
jej   wrogość.   –   A   bella,   bella   Isabella?   Z   nią   nigdy   nie 
wiadomo. W tym semestrze mamy przyjąć kogoś nowego i 
nie   wszyscy   Wybrani   to   egoistyczne   świnie   jak   ja.   Może 
mieć szansę. I jeśli Isabella dostanie zaproszenie na trzecie 
piętro, to będzie najwyższy czas, moim skromnym zdaniem.

– Czy ty kiedykolwiek byłeś skromny? – Cassie wciąż 

się uśmiechała, ale jej serce nagle przyspieszyło. – Co jest na 
trzecim piętrze?

– Nasz salon. To znaczy salon Wybranych.
– Serio? – napiła się kawy. – Założę się, że jest tam 

coś innego. Nie mógłbyś mi pokazać?

– Yym – Richard pogroził jej palcem. – Absolutnie 

nie. Ale z ciebie kusicielka. – Znowu uśmiech. – Ale zdarzało 
się, że ktoś otrzymywał specjalne zaproszenie.

– Mów dalej, zaciekawiłeś mnie.
Bezczelnie poklepał ją palcem po nosie.
–   Zaproszenie   musi   pochodzić   od   wszystkich 

Wybranych.   Przykro   mi,   skarbie,   ale   takie   są   zasady.   Nie 
mogę cię tam zabrać.

Cassie   wzruszyła   ramionami,   jakby   jej   to   nie 

obchodziło.

– Macie swoje prawa? Niezły numer. Wybrani. Co to 

w   ogóle   za   nazwa?   Co   robicie   poza   opuszczaniem   zajęć? 
Mam na myśli to, po co są Wybrani? – jej śmiech wypadł 
nieco sztucznie.

Chłopak ponownie się jej przyglądał, tym razem jego 

uśmiech był nieco zamyślony.

– Kawa wystygła wstał, jego krzesło zaskrzypiało na 

płytach chodnikowych. Spojrzał na zegarek. – Wielkie nieba, 
Cassie, potrafisz człowieka rozproszyć. – Niedbałym ruchem 

57

background image

wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. – Chodź. Odprowadzimy 
cię do akademii.

58

background image

R

OZDZIAŁ

 6

–   Tu   jesteś,   Cassie!   Jak   było   na   randce?   No   dalej, 

opowiadaj!

Isabella była w bibliotece na drugim piętrze, siedziała 

z   Jakiem   na   skórzanej   kanapie   w   kolorze   błyszczących 
kasztanów.   Cassie   żałowała,   że   im   przerwała.   Isabella 
wyglądała   na   bardziej   niż   zwykle   ożywioną,   co   chwila 
dotykała   ręki   Jake’a,   rozśmieszała   go,   śmiała   się,   gdy 
odpowiadał jej coś ponurego i komicznego. Na jej miejscu 
Cassie   byłaby   niezadowolona,   że   ktoś   im   przerywa,   ale 
dziewczyna   klasnęła   w   dłonie   i   ją   zawołała.   Chłopak   też 
patrzył w jej stronę.

–   No?   Co   się   działo?   Dokąd   poszliście?   Jaki   był 

Richard? – Isabella poklepała miejsce na kanapie między nią 
a Jake’em, ale Cassandra usiadła na oparciu. Nie chciała ich 
rozdzielać, a poza tym czuła się bardzo nieswojo przy Jake’u. 
Sposób, w jaki na nią patrzył, nieco ją przerażał.

Czy wiedział, że śledziła go w nocy? Zauważył ją? 

Zaczęła gapić się na półki z książkami, sięgające prawie do 
sufitu   pokrytego   misternymi   malunkami.   Jedynym 
fragmentem ściany, którego nie zakrywały grzbiety książek, 
było wiszące nad barokowym kominkiem masywne lustro w 
złotej   ramie.   Ten   pokój   był   równie   wspaniały   jak   cały 
budynek, ale kto dałby radę przeczytać te wszystkie książki?

– No dalej, mów! Richard cię pocałował?
–   Oczywiście,   że   nie!   –   oburzyła   się   Cassie, 

pokrywając się rumieńcem. – Jest miły, interesujący. Lubię 
go.

– Uhm – popędzała ją Isabella. – Gdzie byliście?
–   Najpierw   w   Centrum   Pompidou.   Potem   w   tym 

59

background image

cudownym muzeum przy rue de Sevigne, które kiedyś było 
prywatnym domem.  Na końcu  poszliśmy  do  uroczej małej 
kafejki – powiedziała, naśladując Richarda. – Przy rue de la 
Bastille.

– Czy to nie tam zamykali arystokratów? – wymruczał 

pod   nosem   Jake.   –   Powinni   go   zamknąć.   Uważaj   na   tego 
gościa, Cassie.

Spojrzała na niego zdziwiona, ale roześmiana Isabella 

nachyliła się doń i trzepnęła go w kolano:

– Jake, nie marudź. Zabrał ją do muzeum Carnavalet! 

Jest takie romantyczne. Takie olśniewające – westchnęła. – 
Tak jak Richard.

–  Jest   olśniewającym   romantycznym   szczurem   – 

chłopak najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.

–   Przestań!   –   rzuciła   lekko   Cassie.   –   Chcesz 

powiedzieć, że lecą na mnie tylko szczury?

– Oczywiście, że nie – uśmiechnął się do niej. – Ale to 

uwodziciel. Uważaj na siebie i tyle.

– To miły gość – zaczynała się lekko denerwować. – 

Nie możesz go oceniać po jego rodzinie. Albo po tym ile ma 
kasy. Założę się, że sam nie chciałbyś być tak traktowany. – 
A poza tym to ciebie ktoś powinien pilnować, pomyślała.

Twarz Jake’a pociemniała.
– Moja rodzina nie ma z tym nic wspólnego.
– Może jego też nie!
– Jake, wiem, że nie lubisz Richarda, ale naprawdę nie 

ma   potrzeby   tak   się   zachowywać   –   odezwała   się   Isabella, 
starając się załagodzić sytuację. – Nie możesz tak świdrować 
na tym punkcie. Masz to samo z Ranjitem. – Cassie nigdy do 
tej pory nie widziała, jak czyjaś twarz kamienieje. Myślała, 
że   to   tylko   takie   powiedzenie,   ale   Amerykanin   nagle 
wyglądał, jakby go wykuli z granitu. Ten wyraz nienawiści 

60

background image

do niego nie pasował. Bo to zdecydowanie była nienawiść.

– Nie mów o nim – syknął, a potem zmusił się do 

czegoś w rodzaju uśmiechu. – I mówi się świrować.

Isabelli   ze   strachu   zaparło   dech   w   piersi,   ale   teraz 

uśmiechnęła się z ulgą:

– Dobrze. Nie będę. Richard nie ma nic, czego ty nie 

masz. Nic z tego, co się naprawdę liczy.

Wydawało   się,   że   jej   dobry   humor   udzielił   się 

Jake’owi:

– Tak, ale wiem, jaki potrafi być czarujący. Kiedyś 

próbował mnie oczarować.

– Ach tak? – Cassie zareagowała z opóźnieniem.
– Pewnie, ale jest nie w moim typie.
– Dlatego go nie lubisz? – rzuciła zaskoczona.
– Nie. Nie przeszkadza mi, że do mnie uderzał, ale on 

zdecydowanie ma mi za złe, że go odrzuciłem. Od tego czasu 
uwziął się na mnie.

Isabella zrobiła groźną minę.
– Psujesz randkę Cassie.
– Nie, to na mnie nie działa.
–   Słusznie,   Richard   Halton-Jones   to   niezła   partia, 

Cassie!

–   Richard   Halton-Jones   to   dwulicowa   Świnia   – 

mruknął chłopak. – I to nie tylko w stosunku do dziewczyn.

– Wiesz co? Myślę, że to bardzo słodkie, że martwisz 

się  o  Cassie.   Nie   musisz,   ale   to   bardzo   szarmanckie.   – 
Isabella nachyliła się i pocałowała go w policzek. Zarumienił 
się i z ukosa rzucił jej zdziwione spojrzenie.

– Jakie milutkie małe spotkanko. – Usłyszeli zimny 

głos. Jake tak szybko się zerwał, że prawie zrzucił Isabellę z 
kanapy. Jego rumieniec był już niemal buraczkowy.

– Katerina, ja...

61

background image

Dziewczyna machnęła wytworną dłonią.
–   Nie,   Jake,   nie   powinnam   przeszkadzać.   To 

cudownie,   że   ktoś   poświęca   Isabelli   nieco   uwagi.   Mam 
czasami wrażenie, że jej tego brakuje.

Tak,   zdecydowanie   bardziej   Królowa   Śniegu   niż 

rozrywkowa Abba.

Katerina   świadomie   wybrała   miejsce,   w   którym 

stanęła,   zdecydowała   Cassie,   bo   wiedziała,   że   światło 
padające z wysokich okien korzystnie oświetli jej jasną cerę. 
Dobrze wybrała też dalszy plan – na tle bogato drapowanych 
granatowych   zasłon   błyszczała   jak   okrutny   anioł.   Jake 
wyglądał na urzeczonego. Isabella była wściekła.

– Katerina! Nie odchodź – poprosił chłopak. – Tylko 

rozmawialiśmy. Isabella po prostu była... pełna entuzjazmu.

–   Och,   Isabella   jest   zawsze   pełna   entuzjazmu.   Z 

powodu   absolutnie   wszystkiego!   To   właśnie   w   niej 
uwielbiam. Droga Isabello, sądzę, że znacznie lepiej od nas 
rozumiesz   życie   i   miłość.   Zawsze   taka   radosna.   Jak 
szczeniaczek!

Szwedka uśmiechnęła się uroczo, ale Cassie wyczuła 

złośliwość ukrytą w jej słowach. Isabella głośno wciągnęła 
powietrze,   ale   nawet   ona   zachowała   milczenie.   Cassandra 
spojrzała   wyczekująco   na   Jake’a,   licząc,   że   znowu   będzie 
szarmancki   i   stanie   w   obronie   Isabelli.   Przez   chwilę 
wydawało   się,   że   to   zrobi.   Ale   potem   zamknął   usta   i 
zmieszany, spojrzał na Isabellę.

– Właśnie, uwielbiam to, jak cieszysz się życiem! – 

powiedział zbyt żywo. Wahał się przez chwilę, jakby miał się 
pochylić i oddać pocałunek, ale przeszkodziło mu dyskretne 
chrząknięcie.

– Jake, bądź tak kochany – Katerina odwróciła się do 

pokrywających   ściany   półek  i   przeciągnęła   palcem  wzdłuż 

62

background image

kilku skórzanych grzbietów książek. Chłopak zadrżał, jakby 
dotykała   jego   kręgosłupa.   –   Potrzebuję   Woltera   i   dwóch 
tomów   Rousseau,   ale   popatrz   na   nie,   są   ogromne!   Chyba 
sama nie dam sobie rady.

– Oczywiście, Katerino – z pietyzmem zdjął książki z 

półki   i   niosąc   je,   ruszył   za   nią.   Cassie   patrzyła 
zahipnotyzowana, jak znikają w głębi korytarza.

– „Och, możesz ponieść moje książki, Jake?”. Eh! – 

Isabella nareszcie odzyskała głos. Trochę późno, pomyślała 
smutno   jej   współlokatorka.   –   Ten   facet   będzie   potwornie 
zdeformowany, kiedy opuści tę szkołę.

– Ach tak?
–   Odbycia   owijanym   wokół   palca   Kateriny   – 

dziewczyna ze złością zacisnęła pięści. – Jest zbyt głupi, żeby 
zauważyć,   że   ona   wodzi   go   za   nos.   Jak   jeden   z   byków 
mojego ojca!

– Nie martw się. Myślę, że ona tak naprawdę wcale go 

nie lubi. To znaczy, masz rację, ona tylko ciąga go za sobą. 
Znudzi się nim. Przejdzie mu.

–   Martwić   się?   Dlaczego   miałabym   się   martwić? 

Dlaczego miałoby mnie obchodzić, czy mu przejdzie, czy też 
rzuci się do Sekwany z miłości? Nie jestem zainteresowana 
kimś, kto ma mózg w...

– Isabella!
Obie   się   roześmiały   i   Argentynka   objęła   koleżankę 

ramieniem.

–   Wiem,   że   masz   rację.   Biedny   Jake,   jest   pod   jej 

urokiem,   odkąd  pojawił  się  w  akademii.   Jake  wzdycha  do 
Kateriny, a Katerina wzdycha do Ranjita Singha, więc Jake 
nigdy jej nie dostanie. Dobrze mu tak – skończyła jadowicie.

– To dlatego Jake nie cierpi Rinjita? Wyglądał, jakby 

miał kogoś zabić, kiedy o nim wspomniałaś.

63

background image

– Ach, to – Isabella nerwowo zagryzła palec, ale po 

chwili odzyskała panowanie nad sobą. – Cóż. Miłość może 
tak   działać   na   głupich   chłopaków.   To   wszystko   hormony, 
oczywiście.   Bezlitosny   prymitywny   popęd  każe   im  myśleć 
tylko o seksie.

– Dobrze, chyba czas uciąć...
– To byłoby ekstremalne rozwiązanie, ale...
Cassie wybuchnęła śmiechem.
– Uciąć dyskusję! Przestań już! A tak serio. Jake też 

przyjechał na stypendium?

–   Tak.   Myślę,   że   to   go   uratowało.   –   Isabella 

westchnęła, znowu miła i pełna sympatii. – Po śmierci siostry 
trochę, jak to się mówi?, odjechał. Trochę mu odbiło. Zaczęły 
się   kłopoty:   bijatyki,   gangi,   narkotyki.   Wyleciał   z   trzech 
ogólniaków, ale sir Alric zainteresował się jego przyszłością i 
chciał mu pomóc.

Siostra   Jake’a   zmarła?   To   dlatego   jest   taki 

nastroszony.

–   To   miło   ze   strony   sir   Alrica,   ale...   –   Cassie 

wzruszyła   ramionami   i   przygryzła   wargę   –   ...   czemu   to 
zrobił? Jake nawet nie wygląda na wdzięcznego.

– No, ale sir Alric czuł się odpowiedzialny! Jessica 

Johnson była tu na stypendium przed Jakiem.

– Okej. Czyli jakby przez siostrę znał Jake’a?
Zaoferował   Jake’owi   stypendium   przez   wzgląd   na 

pamięć o niej. Moim zdaniem dobrze, że to zrobił. Powinien 
był bez względu na to, co mówi Jake. – Isabella ścisnęła rękę 
koleżanki. – To stało się w szkole.

– Co się stało w szkole? – Cassie poczuła ciarki na 

plecach.

–   Wypadek.   Siostra   Jake’a   zginęła   w   Akademii 

Darke’a.

64

background image

65

background image

R

OZDZIAŁ

 7

Cassie   przechyliła   się   nad   zdobioną   balustradą   i 

spoglądała w dół na zachodnie skrzydło schodów. Właśnie 
tam trzy tygodnie temu, obserwując ją, stał Ranjit. Próbowała 
przypomnieć to uczucie strachu, które ją wtedy ogarnęło, ale 
w świetle dnia schody były piękne, nie miały w sobie nic 
przerażającego. Na dole inni studenci, rozmawiając i śmiejąc 
się,   spieszyli   do   stołówki.   Wśród   ogólnego   szumu   głosów 
usłyszała nagle pewny siebie śmiech Richarda i uśmiechnęła 
się.

Jednak nie potrafiła pozbyć się niepokojącego uczucia, 

że coś jest nie tak. Rozmowy i hałas ucichły, a Cassie wciąż 
stała w miejscu, marszcząc brwi.

Balustrada   była   poskręcana,   wykonana   z   czarnego 

metalu, ozdabiana pozłacanymi zawijasami w kształcie słońc 
i piór. Oglądając się przez ramię, widziała swoje odbicie i 
wysokie  okno  wychodzące  na   południe   w   lustrze  w  złotej 
ramie. Trudno sobie wyobrazić, że to miejsce może wyglądać 
tak mrocznie i złowieszczo. Cassie pokręciła głową.

Zginęła w Akademii Darke a. Siostra Jake’a zginęła...
W akademii, w Kambodży. Isabella nie chciała o tym 

mówić, co było do niej niepodobne. Cassie musiała ją męczyć 
całymi dniami.

–   Nie   powinnam   o   tym   mówić.   Naprawdę,   Cassie. 

Straszna   tragedia.   Tak   młodo   umarła.   I   nie   pierw...   – 
Zupełnie   dla   niej   nietypowo,   zaczerwieniła   się   i   zacisnęła 
usta,   i   żadne   marudzenia   nie   mogły   jej   przekonać,   żeby 
skończyła to zdanie.

I nie była pierwsza. To właśnie chciała powiedzieć?
Nie. To mogło być coś innego. Cholera, może chciała 

66

background image

powiedzieć „I nie pierwszy wypadek” albo „I nie pierwsza 
młoda ofiara ataku serca”. Ale z jakiegoś powodu Cassie nie 
wierzyła, że to było coś takiego.

– Nie wiem, co się stało – Isabella smutno wzruszyła 

ramionami. – Nigdy nie zdradzili nam szczegółów. I jakoś... 
nie na miejscu było pytać, wiesz? Były różne plotki. Zawsze 
są.

Cassandra   zagryzła   wargę,   miała   nadzieję,   że   nie 

wyglądała na zainteresowaną makabrą.

– Jakie plotki?
–   Oh,   straszne   rzeczy.   Ludzie   zaczynają   zmyślać, 

kiedy   nie   mają   żadnych   informacji.   Dlatego   uważam,   że 
powinni   nam   byli   powiedzieć.   Wtedy   nie  byłoby   plotek  – 
zawahała   się,   obgryzając   paznokieć.   –   A   tak   przy   okazji, 
jesteś do niej podobna.

– Podobna do siostry Jake’a? – Cassie zadrżała. Bycie 

podobnym   do   martwej   dziewczyny   to   niezbyt   pociągająca 
myśl.

– Troszkę. Nie jak dwie krople wody, ale jej oczy były 

niemal tego samego koloru. Nie tak jasne, ale też ten żółtawy 
zielony.   I   podobna   twarz,   jak   to   się   mówi,   wyrazista? 
Inteligentna. Myślę, że Jake nieźle się przestraszył, jak cię 
pierwszy raz zobaczył.

No tak. Upiorne.
– No więc, jakie to były plotki?
–   Och,   różne   wariactwa.   Że   jej   ciało   było... 

uszkodzone.

– Co? – Cassie głośno przełknęła. – Masz na myśli 

okaleczone? Jakby ktoś ją zamordował?

Biedny Jake.
–   Nie,   nie.   Nie   wiem.   Nie   okaleczone.   Raczej... 

osuszone,   pozbawione   krwi.   Może   skaleczyła   się   i 

67

background image

wykrwawiła na śmierć. Tak mi się zdaje. Przypadkiem czy 
nie? Kto to wie. To bardzo proste i bardzo tragiczne.

– Och, na litość boską. To by nie pozbawiło ciała całej 

krwi.

–   Może   zbyt   długo   leżała   na   słońcu?   –   Isabella 

wzruszyła   ramionami.   –   Zanim   ją   znaleźli.   Okropne 
wydarzenie,   ale   moim   zdaniem   zostało   przesadnie 
wyolbrzymione. Te wszystkie okropne rzeczy, które ludzie 
opowiadają. I dlatego...

– Dlatego co? No, dawaj, powiedz mi!
Isabella westchnęła i przeczesała ręką włosy.
–   Dlatego   Jake   nie   lubi   Ranjita.   Jess   była   jego 

dziewczyną   Po   szkole   krążyły   plotki,   że   miał   z   tym   coś 
wspólnego.

Cassie zbladła.
– Ale to...
–   Głupie.   Pewnie,   że   tak.   Ale   Jake   owi   niełatwo 

ignorować te wszystkie plotki. Nie potrafi przestać myśleć, że 
może Ranjit... nie chcę nawet o tym mówić. To był okropny 
wypadek, to wszystko i Jake szaleje ze smutku. Nie może 
znieść myśli, że winny jest pech.

–   Pech   –   powtórzyła   Cassie,   oblizując   spieczone 

wargi.

Osuszone...
– Tak, po prostu pech. Mamy szczęście, że sir Alric 

ma wpływowych przyjaciół. W tym naszych rodziców.  To 
znaczy... – Argentynka zagryzła wargę, zalała się wściekle 
czerwonym   rumieńcem   i   szybko   dokończyła.   –   Takie 
incydenty mogą zniszczyć szkołę, tak?

– Takie incydenty. – W którymś momencie, pomyślała 

Cassie, wymyślę, co powiedzieć, zamiast potarzać jak papuga 
słowa Isabelli.

68

background image

– Powinnam powiedzieć „wypadki”. Kilka lat temu też 

się jeden wydarzył. A wcześniej... cóż. Nie mówmy o tym, 
Cassie. Pomówmy o Richardzie.

W tej chwili współlokatorka była wdzięczna za zmianę 

tematu.   Mimo   to   nie   w   jej   stylu   była   taka   niechęć   do 
rozmowy.   Ha!   To   największe   niedomówienie   naszych 
czasów,   pomyślała   z   sympatią   Cassandra.   Z   pewnością 
przesadzam. Jestem paranoiczką. W każdym razie nie dozna 
żadnego   cudownego   objawienia,   po   prostu   stojąc   na 
schodach.   W   dodatku   była   głodna.   A   Isabella   będzie   w 
stołówce, Richard też. Miała się z nim później spotkać, ale 
byłoby miło teraz na niego wpaść.

Była już w połowie schodów prowadzących na trzecie 

piętro, gdy usłyszała rozmowę. Nie była stłumiona. Słychać 
ją było głośno i wyraźnie, głosy rozpoznała od razu.

Zwłaszcza Richarda.
– Och, daj spokój, Katerina. To nie w twoim stylu, 

żeby czuć się niepewnie.

– Niepewnie? – Ten głos zmroził Cassie, tyle było w 

nim   niechęci.   –   Nie   mam   pojęcia,   o   co   może   ci   chodzić, 
Richard.

Jakieś   drzwi   trzasnęły   i   stypendystka   podskoczyła. 

Byli   w   tym   długim   korytarzu   z   szeregiem   klasycznych 
popiersi,   tym,   w   którym   śledziła   Jake’a.   Tym,   który 
prowadził do salonu Wybranych, zdała sobie nagle sprawę i 
serce jej podskoczyło.

Rzuciła zaniepokojonym wzrokiem w głąb korytarza, 

po czym zbiegła po schodach i na półpiętrze schowała się za 
wykończoną   marmurem   gablotkę.   Gigantyczny   pozłacany 
zegar   i  dwa   kandelabry   zasłaniały   jej  widok,   ale  mimo   to 
mogła zza nich coś zobaczyć.

Czyste   szaleństwo,   pomyślała,   prawie   się   śmiejąc. 

69

background image

Dlaczego   się   schowała?   To   tylko   Richard.   I   oczywiście 
Katerina,   ale   przecież   nie   bała   się   Polarnego   Rottweilera. 
Mimo to, gdy pojawili się na końcu korytarza, nie czekała, 
żeby się przywitać. Jeszcze nie. Stare przyzwyczajenia...

– To chav [Chav – określenie używane w stosunku do 

części   angielskiej   młodzieży.   Stereotypowy  chav  to 
agresywny   nastolatek   wywodzący   się   z   klasy   robotniczej, 
często   mający   liczne   kłopoty   z   prawem   (przyp.   tłum.   ).] 
chudy jak patyk – Richard złożył ręce na piersi i ironicznie 
uniósł brew. – Nie czujesz się chyba zagrożona?

Cassandra   zesztywniała.   Przez   chwilę   nie   mogła 

oddychać.

–   „To  chav,  chudy   jak   patyk”?   Co   za   dziwaczny 

sposób wyrażania, Richardzie. – Katerina brzmiała jak ktoś 
bezgranicznie   znużony.   –   Biedne   małe   stworzonko   na 
stypendium. Jakże ono mnie drażni. Taki z niej rozmarzony 
kociak. A jednak wygląda na to, że masz do niej słabość.

–   Nie   bądź   śmieszna,   moja   droga.   Stanowi   miłe 

towarzystwo i bawi mnie. Ty też, jeśli jesteś szczera.

– Och, przekomiczne – Katerina pociągnęła nosem.
–   Nie   tylko   ja   mam   do   niej   słabość   –   wymruczał 

chłopak. – Jake ledwo spuszcza z niej wzrok, jeśli rozumiesz, 
o co mi chodzi.

–   O   tak,   ten   instynkt   opiekuńczy   –   odpowiedziała 

pogardliwie.   –   Jest   bardzo   podobna   do   biednej   Jessiki,   to 
prawda.

– To cię nie martwi? – w jego głosie pobrzmiewała 

złośliwość. – Jessica też była ładna.

–   Dlaczego   miałoby   mnie   martwić?   –   warknęła.   – 

Ranjit głupio się zadurzył w dziewczynie, która nie była go 
godna. i skończyło się to łzami, nieprawdaż? – Jej usta lekko 
drgnęły,   kiedy   przeglądała   się   w   najbliższym   lustrze.   – 

70

background image

Raczej nie popełni drugi raz tego samego błędu.

–   To   właśnie   w   tobie   kocham   –   Richard   do   niej 

mrugnął. – Ten nieprzemijający optymizm.

Dziewczyna obrzuciła go złowrogim spojrzeniem.
– A ten stwór z farmy bydła zachęca ją, żeby uważała 

się za kogoś lepszego niż jest w rzeczywistości. Na Boga, 
Isabella mogłaby chociaż namówić ją na wizytę u fryzjera i 
kupienia przyzwoitych ubrań. Twój chav nie potrafi nawet 
wymówić Versace. Nie odróżniłaby Prady od Primarka.

–  Może  bella  Isabella  powinna  dać  jej  jakieś  swoje 

stare ciuchy – Richard zachichotał. – Nic dziwnego, że sir 
Alric chowa się w swoim biurze. Niemal boję się myśleć, co 
tacy   jak   Cassie   Bell   i   Jake   Johnson   założą   na 
bożonarodzeniowy bal. Odpady z przytułku nie poprawiają 
estetyki tego miejsca, nieprawdaż?

Najwyraźniej   zamierzali   tu   stać   i   obrzucać   ludzi 

błotem,  zanim zejdą  na  dół  i Cassie  usłyszy każde  słowo. 
Żałowała tego. Jej policzki płonęły ze wstydu i wściekłości i 
aż ją skręcało, żeby wyskoczyć, złapać te świnie za gardła i 
powiedzieć, co o nich myśli. Ale coś ją powstrzymało.

Katerina   leniwie   bawiła   się   jasnym   satynowym 

lokiem.

– Nie mam pojęcia, dlaczego sir Alric popiera cały ten 

nonsens ze stypendiami.

–   Ależ,   skarbie   –   rzucił   Richard   ponuro.   –   Dobrze 

wiesz dlaczego. Poza tym to świetna reklama. Bylibyśmy w 
tarapatach, gdyby sir Alric nie był tak utalentowany w tej 
kwestii.

Nawet owładnięta ponurą furią i zażenowaniem – jak 

mogła być tak głupia! – Cassie poczuła zainteresowanie. Coś 
tu   było   nie   tak.   To   nie   tylko   jej   wyobraźnia.   Idealny 
wizerunek   akademii   skrywał   coś   bardzo   brzydkiego,   była 

71

background image

tego   pewna.   To   samo   można   było   powiedzieć   o   pięknych 
twarzach Kateriny i Richarda.

Coś gorącego zaszczypało ją w oczy i zacisnęła zęby. 

Do diabła z tym. Nie będzie przez niego płakała. Był męskim 
odpowiednikiem  Szwedki   –  wodził   ją  za  nos  jak  Katerina 
Jake’a. Czuła się poniżona, to wszystko.

Richard odwrócił się u szczytu schodów, uśmiechając 

się do towarzyszki.

– Nie jesteś głodna?
– Konam z głodu. Ale chyba odpuszczę sobie lunch. A 

ty?

Richard wybuchnął śmiechem.
– A wiesz, wolałbym coś duńskiego.
– Trzymaj się z dala od Ingrid – Katerina wyglądała 

krwiożerczo,   ale   była   też   trochę   rozbawiona.   –   To   moja 
współlokatorka. Gdyby sir Alric cię słyszał...

– Brak poczucia humoru to jego problem – chichocząc 

z zadowolenia, chłopak zbiegł po schodach.

Szwedka jeszcze przez dłuższą chwilę stała w miejscu 

z oczami utkwionymi w lustrze. Cassie ani drgnęła. Katerina 
uśmiechnęła się po raz ostatni do swojego odbicia, odwróciła 
się i ruszyła w stronę korytarza z popiersiami. Cassie bała się 
ruszyć, dopóki nie usłyszała, jak cicho otwierają i zamykają 
się drzwi. Wtedy jak oparzona wyskoczyła z kryjówki. Nie 
zniesie   wizyty   na   stołówce:   czerwone   ściany   wyłożone 
jedwabiem,   obrusy,   kryształy   i   gwar   plotek.   Nie   zniesie 
ukradkowych   spojrzeń   innych   uczniów.   Czując   się   słabo, 
zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie usiłowała się nauczyć, 
którego cholernego widelca powinna użyć. Zawsze będą nią 
gardzić, zawsze. Boże, czy wszyscy wiedzą, jaką idiotkę z 
siebie   zrobiła?   Idiotkę,   Cassie!   Dała   się   nabrać   na 
śnieżnobiały uśmiech, ciepłe spojrzenie i gładką gadkę. Nie 

72

background image

zniesie nawet spotkania z Isabellą lub Jakiem.

Wycofała   się,   przekradła   korytarzem   i   wyszła   przez 

przeszklone   drzwi.   Gdy   przebiegała   obok   dwóch   wielkich 
urn,   znowu   zapiekły   ją   oczy,   zeszła   kręconymi   schodami, 
przeskakując po dwa stopnie, i wybiegła na rozległy trawnik, 
w cień rzucany przez ogromne kasztanowce. Liście nabrały 
już jesiennych odcieni, drzewa wyglądały pięknie.

Krzycząc wściekle, uderzyła jedno z nich, mocno. A 

potem jeszcze raz. I jeszcze.

Lepiej. Nie bardzo, ale przynajmniej bolące knykcie 

odwróciły jej myśli od podkopanej dumy. Bo to właśnie to, 
pomyślała. Nie złamane serce. Tylko jej naruszona duma. Za 
kogo się uważała, próbując zaimponować takiemu dupkowi z 
wyższych sfer jak Richard Halton-Jones? Załamana zacisnęła 
podrapaną pięść, po czym uniosła ją, by zetrzeć zbłąkaną łzę. 
Złotobrązowe drzewa były skąpane w słońcu, ożywione jak 
na impresjonistycznym obrazie. Patrząc na nie, pragnęła nade 
wszystko   wrócić   do   porośniętego   zielskiem   podwórka, 
zardzewiałego ogrodzenia i nierównego brązowego trawnika 
w Cranlake Crescent. Sama myśl o tym sprawiła, że jej oczy 
były pełne łez.

Jakiś  kształt pojawił  się  w  jej zniekształconej  łzami 

wizji,   kształt   idący   szybko   przez   trawnik.   Wysoki   i 
humanoidalny.   o   cholera.   Kiedy   ten   ktoś   wszedł   w   cień 
równie rozmazanych  kształtów  drzew,  nagle się  zatrzymał. 
Osłupiała Cassie wytarła oczy i zamrugała.

Nie tylko cholera, ale cholera do kwadratu.
Ranjit.
Przez chwilę się nie ruszał, patrzył na nią zaskoczony. 

Wściekła na siebie znowu zamrugała. Olśniewający Ranjit. 
O, świetnie, jakie to typowe: to był pierwszy raz od tygodni, 
kiedy   spojrzał   dalej   niż   czubek   własnego   nosa   i   raczył   ją 

73

background image

zauważyć,   a   ona   stoi   tu   z   czerwonymi   oczami,   zatkanym 
nosem i miną wkurzonej jędzy.

Zmierzył ją wzrokiem.
– Co się stało?
– Nic – warknęła. – Wszystko gra. – Czemu rzucasz 

mu się do gardła, Cassie?

– Nie tak to wygląda. W czym problem?
– Nie ma problemu – zacisnęła pięści. – Żadnego, z 

którym nie mogłabym sobie poradzić. Nie potrzebuję twojej 
pomocy.

Jego spojrzenie nie opuszczało jej twarzy. Zadrżała.
– Nie bądź tego taka pewna.
Nie   wiedząc,   co   odpowiedzieć,   tylko   patrzyła   na 

niego,   oddychając   ciężko.   Można   zabrać   dziewczynę   z 
Cranlake Crescent, ale nie Cranlake Crescent z dziewczyny, 
pomyślała cierpko. Jego niezwykłe piękno nie jest powodem, 
by   mu   zaufać.   Wystarczy   spojrzeć   na  Richarda.   Musi  być 
czujna. Upokorzenie doznane przed chwilą tak bardzo bolało.

– Zamierzam dać ci radę – oświadczył.
– Czy tego chcę, czy nie?
–   Tak   –   spojrzenie   Ranjita   było   zimne   jak   lód.   – 

Trzymaj się z daleka do Richarda Haltona-Jonesa.

– Dzięki, ale sama na to wpadłam – wypluła z siebie 

Cassie.

– Ach tak – skrzywił się. – Przykro mi.
–   Niepotrzebnie.   Po   prostu   odwal   się   ode   mnie   – 

mocno zagryzła wargę, desperacko starając się nie rozpłakać 
na jego oczach.

– Dobra, jeśli ty też coś dla mnie zrobisz. A właściwie 

dla siebie. Trzymaj się z daleka od nas wszystkich.

–   Nie   jestem   dostatecznie   dobra   dla   drogocennych 

Wybranych? O to chodzi?

74

background image

– Och, przestać zadzierać nosa, zanim go sobie o coś 

rozbijesz.   Posłuchaj,   jeśli   zadasz   się   z   Wybranymi, 
pożałujesz tego.

Poczuła, że krew zaczyna się jej gotować w żyłach.
– Grozisz mi?
– Nie, po prostu cię ostrzegam.
– I jaki cudem, do cholery, to twoja sprawa?
– Bo zrobiłem z tego swoją sprawę, Cassandro.
Sposób,   w   jaki   wymówił   jej   imię,   sprawił,   że 

brzmiało@

to,   jakby   się   przejmował,   ale   gdy   spojrzała   mu   w 

twarz, jej wyraz był nieprzenikniony. Palant.

– To możesz ją od-robić. Nie potrzebuję twoich rad 

ani ostrzeżeń. I naprawdę nie potrzebuję, żebyś mnie śledził 
po nocach.

Wytrzeszczył oczy, a ona uśmiechnęła się w duchu. 

Tego się nie spodziewał.

–   Ja   nie...   –   wzruszył   ramionami   i   uśmiechnął   się 

dziwnym,  gorzkim  uśmiechem.  –  No cóż,   skoro  jesteś tak 
idealnie   samowystarczalna,   nie   będę   marnował   czasu, 
martwiąc się o ciebie.

Z   niedowierzaniem   Cassie   patrzyła,   jak   Ranjit 

odwrócił się i szybkim krokiem ruszył przez trawnik. Nawet 
się   nie   obejrzał,   nadęty   dupek.   Może   iść   się   walić.   Bo 
oczywiście nikt inny nigdy nie będzie dość dobry.

Oparła się o pień drzewa, wciąż patrząc w stronę, w 

którą odszedł.

Nigdy w swoim życiu nie spotkała takiego dupka.
I tak jej się podobał!

75

background image

R

OZDZIAŁ

 8

Cassandra   otworzyła   oczy.   To   musiał   być   koszmar. 

Pocierając   ramiona,   patrzyła   na   drapowane   zasłony   i   w 
świetle księżyca wsłuchiwała się w ciszę. Nie spała jeszcze 
długo   po   północy,   myśląc   o   Richardzie.   A   więc   twarda   i 
wychowana   na   ulicy   Cassie   dała   się   nabrać   na   trochę 
arystokratycznego uroku? Żałosne.

Nie,   żeby   miał   cofnięty   podbródek   jak   typowy 

angielski   arystokrata.   Był   cholernie   przystojny.   Ale   to 
strasznie   powierzchowna   uroda.   I   jest   duże 
prawdopodobieństwo, że reszta tych bogatych bachorów jest 
taka sama. Więc nie powinna pozwalać, żeby Ranjit cały czas 
zakradał się do jej myśli.

Była pewna, że on to tylko część koszmaru, z którego 

właśnie się obudziła, choć nie pamiętała żadnych szczegółów. 
Rozmyły się, gdy tylko podniosła powieki, ale wciąż widziała 
parę oczu, jakby ten obraz miała wypalony w sobie. Cisza 
zawsze   zdawała   się   taka   złowieszcza   po   obudzeniu   z 
koszmaru, ale teraz słyszała echo wyśnionego szeptu.

Nie.   To   nie   było   echo   i   to   jej   się   nie   przyśniło. 

Naprawdę słyszała szept. Cassie spuściła nogi z łóżka i przez 
chwilę nasłuchiwała.

Ciche kroki i jeszcze cichsze głosy.
Jak   zwykle,   Isabella   spała   jak   dziecko.   Oparła   się 

pokusie   obudzenia   jej.   Sama   też   mogła   zostać   w   łóżku. 
Powinna zostać w łóżku. Powinna naciągnąć miękką kołdrę 
na   głowę,   by   nie   słyszeć   tych   szepczących   głosów,   i   z 
powrotem zasnąć. Naprawdę, naprawdę nie powinna mieszać 
się w nieswoje sprawy...

Nie.

76

background image

Długi rozpinany kaszmirowy sweter Isabelli wisiał na 

oparciu   krzesła.   Cassie   zarzuciła   go   sobie   na   ramiona  i 
otworzyła drzwi. Wciąż jeszcze był październik i mimo że 
nie było zimno, przeszył ją dreszcz emocji, kiedy ostrożnie 
wyszła na korytarz. Znowu Jake? Tym razem zmusi go do 
konfrontacji. Tym razem dowie się, co on knuje.

To nie Jake.
Przywarła   do   ściany.   Dwie   dziewczyny   szły   cicho 

korytarzem   w   stronę   zachodniego   skrzydła.   Wszędzie 
rozpoznałaby   jedną   z   tych   sylwetek:   drobna,   o   idealnych 
proporcjach, z idealną czarną fryzurą. Keiko.

Jej   towarzyszka   była   trochę   wyższa   i   miała   jasne 

włosy.   Cassandra   rozpoznała   ją   dopiero   po   chwili,   bo   jej 
włosy były zazwyczaj zebrane w szykowny koczek – Alice, 
współlokatorka   Keiko.   Gdy   oświetliło   je   światło   kinkietu, 
stypendystka   zobaczyła,   że   Japonka   ściska   koleżankę   za 
nadgarstek.   Nie,   żeby   ciągnęła   za   sobą   Alice,   ale   ta   nie 
wydawała się zbyt zachwycona tym nocnym spacerem.

Cassie zmarszczyła brwi.
–   Keiko   –   szept   Alice   dotarł   do   niej   przez   cichy 

korytarz. – Nie podoba mi się to. – Zatrzymała się, zmuszając 
do   tego   samego   koleżankę.   Keiko   odwróciła   się   do   niej  i 
przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu. Cassie jeszcze 
mocniej oparła się o ścianę.

–   Już   ci   mówiłam   –   wymruczała   Japonka   milutkim 

głosem. – To prośba Wybranych. Nie możesz odmówić. Daj 
spokój, Alice. Co może się stać?

– Nie wiem. Nie... co się stało poprzednio? Bo ja nie 

pamiętam.

Keiko mocniej ścisnęła nadgarstek współlokatorki.
– To dlatego, że za dużo wypiłaś. Świetnie się bawiłaś, 

możesz mi wierzyć.

77

background image

– Naprawdę?
– Pewnie. No chodź, to przecież zaszczyt. Drink na 

dobranoc   w   salonie   Wybranych?   Niektóre   dziewczyny 
zabiłyby za taką szansę.

– Tak? To dlaczego ja ją dostaję?
–   Masz   szczęście,   bo   mieszkasz   ze   mną   i   tyle   – 

Japonka uśmiechnęła się w sposób, który Cassie wcale się 
spodobał, nawet z tak dużej odległości, ale Alice wyglądała 
na uspokojoną.

– Nie pozwól mi tym razem zbyt dużo wypić, dobrze?
– Okej, sama też spróbuję się pilnować. – Ton Keiko 

stał   się   trochę   bardziej   natarczywy.   –   A   swoją   drogą,   co 
pamiętasz? Z ostatniego razu.

–  Tylko to, że tam byłam. Mnóstwo rozmów. To, że 

napiłam   się   drinka,   i   niewiele   więcej.   –   Keiko   wzruszyła 
ramionami i zachichotała. – Nie zdawałam sobie sprawy, że 
tyle wypiłam.

– Zajmę się tobą – Japonka ścisnęła jej ramię i się 

uśmiechnęła. – Nie martw się tym.

Puściła ją i ruszyła naprzód, jakby nie obchodziło jej, 

czy Alice za nią pójdzie. Ta przez chwilę się wahała, po czym 
potruchtała za Keiko.

Idąca za nimi Cassie trzymała się znacznie z tyłu. Nie 

chciała, aby Keiko ją zobaczyła, a poza tym wiedziała, dokąd 
idą. Keiko wyraźnie kierowała się do zachodniego skrzydła 
schodów,   a   potem   poprowadziła   Alice   na   trzecie   piętro 
korytarza, gdzie popiersia z pustymi spojrzeniami pilnowały 
przejścia jak czujne duchy.

Cassie   podkradła   się   do   korytarza   i   zza   winkla 

podejrzała,   co   się   dzieje.   Koniec   korytarza   skrywała 
ciemność,   ale   widać   było   linię   zielonkawego   światła 
wydobywającego się spod drzwi. Keiko nie zapukała, tylko 

78

background image

nacisnęła klamkę  i  pociągnęła za sobą koleżankę do środka 
pokoju. Cassie odetchnęła z ulgą. I co teraz? Nie mogła tam 
po prostu stać i czekać, aż wyjdą. Z drugiej strony, jeśli wróci 
do łóżka  i tak nie zaśnie. To może być jej jedyna szansa na 
zbadanie sprawy, i niech ją szlag, jak przepuści taką okazję. 
No dalej, Cassie. Zacisnęła pięści i zmusiła się do zrobienia 
kroku w przód. Słyszała ciche odgłosy brzęku szkła i szmer 
niezbyt głośnych rozmów. Nie brzmiało to jak dzikie nocne 
balowanie,   ale   drzwi   były   grube,   a   odgłosy   stłumione. 
Musiała podejść bliżej.

Ruch   zauważony   kątem   oka   sprawił,   że   ledwo 

powstrzymała krzyk. W mroku w jednej z głębszych wnęk 
przy drzwiach coś się poruszyło. Gdy jej wzrok przyzwyczaił 
się   do   braku   światła,   Cassie   dostrzegła   kształt.   Sylwetka. 
Ludzka sylwetka.

Jake Johnson. No jasne.
Jego zegarek błysnął w ciemności i kiedy podkradła 

się   w   jego   stronę,   zobaczyła,   że   zakrył   nadgarstek   dłonią. 
Zorientował się.

Uniosła wzrok i napotkała jego spojrzenie. Jego twarz 

nie wyrażała żadnych uczuć, ale delikatny ruch głowy był 
dostatecznie wymowny. Spadaj stąd i wracaj do łóżka...

Coś odciągnęło jego uwagę i schował się głębiej we 

wnęce.  Czyjeś kroki.   Ona  też  je słyszała.  A  stąd  nie  było 
żadnego innego wyjścia.

Ten ktoś był teraz na półpiętrze. Nie mogła opuścić 

korytarza, tak żeby nie zostać zauważona. Mogła pobiec do 
Jake’a   i   schować   się   razem   z   nim.   Ale   pomyślała   o   jego 
ewidentnie   mających   jakiś   cel   nocnych   wyprawach.   Czy 
chciała być z nim sam na sam w ciemnościach, bojąc się, że 
zostanie odkryta, całkowicie na jego łasce?

Nie, zdecydowała. Wbijając paznokcie w spód dłoni, 

79

background image

wzięła głęboki oddech i odwróciła się na pięcie.

Na   początku   korytarza   gwałtownie   zatrzymał   się 

mężczyzna. Do tej pory widziała go tylko na portrecie – i 
obraz nie oddawał mu sprawiedliwości. Jego przyglądające 
się   jej   stalowoszare   oczy   były   jedynym   jasnym   punktem 
jakby wykutej z kamienia twarzy W rzeczywistości na pewno 
nie   miał   ponad   dwóch   metrów   wzrostu,   ale   robił   takie 
wrażenie. Włosy na karku stanęły jej dęba, jakby była pod 
napięciem.

Sir Alric się uśmiechnął.
– Cassandra Bell.
Uśmiechnęła   się   najradośniejszym   i   najgłupszym 

uśmiechem, na jaki mogła się zdobyć.

–  Tak,   witam   –   zamachała   ręką   w   słabej   imitacji 

powitania.

– Wygląda na to, że się zgubiłaś, a jest bardzo późno. 

Mogę ci jakoś pomóc?

Jej   nerwy   cały   czas   drażniła   świadomość   tego,   że 

gdzieś za jej plecami ukrywa się Jake. Zrobiła krok w stronę 
sir Alrica. Jego oczy powędrowały na korytarz za nią. Stanęła 
przed nim zdecydowana utrzymać na sobie jego uwagę.

– Mógłby pan? Zupełnie brakuje mi zmysłu orientacji.
Zaśmiał się cicho.
–To rzeczywiście spory budynek. Znajdę kogoś, kto 

cię Oprowadzi. Przy okazji, jestem Alric Darke.

– Wiem, to znaczy – odchrząknęła, nie przestając się 

uśmiechać – widziałam pana portret.

Wziął   ją   za   łokieć   i   poprowadził   do   salonu 

Wybranych.   Wydawał   się   miły,   ale   otaczało   go   pole 
władczości i potencjalnego niebezpieczeństwa. Kiedy mijali 
kryjówkę Jake’a, Cassie wbiła wzrok w drzwi, bojąc się, że 
go   wyda.   Mężczyzna   otworzył   drzwi   i   wprowadził 

80

background image

dziewczynę do pokoju.

Światło   było   przygaszone,   ale   pokój   wydawał   się 

równie   elegancki   jak   reszta   akademii.   Dostrzegała   zarys 
ciemnoczerwonych foteli, barokowych lamp, wykładziny w 
zawiłe wzory i kolorowych obrazów. Widziała osoby, które 
znała: Katerina, Keiko, Rosjanin z jednej ze starszych klas, 
który chodził z nią na lekcje fechtunku. Richard wydawał się 
zdziwiony   jej   widokiem.   Byli   też   inni   z   pięknych 
Wybranych, ale nie Ranjit.

Alice siedziała na jednym ze złoconych krzeseł, miała 

w   ręku   srebrny   kubek   i   wydawała   się   bardzo   sztywna  i 
ogłupiała.

– Keiko – głos sir Alrica był spokojny, ale zimny i 

pełen groźby.

Dziewczyna odwróciła się gwałtownie, jej twarz była 

bledsza niż zwykle.

– Co Alice tu robi?
– Ona... to znaczy ja...
– Współlokatorzy – wysyczał – mają być szanowani.
– Ja tylko...
–   I   powinienem   być   informowany   o   wszystkich 

późnowieczornych spotkaniach, nieprawdaż?

– Oczywiście, sir Alricu, przepraszam – powiedziała 

Keiko błagalnie.

Mimo   że   Cassandra   bardzo   nie   lubiła   dziewczyny, 

wydawało   jej   się,   że   mężczyzna   naprawdę   przesadza   z 
powodu zwykłego nocnego spotkania. Jego ręka jak stalowe 
kleszcze zacisnęła się na jej ramieniu.

–   Katerino   –  rzucił   łagodnie   –  posprzątaj   tu.   Kiedy 

wrócę za dziesięć minut, ma tu nikogo nie być. Przynajmniej 
ty powinnaś wiedzieć lepiej. Keiko, pozwól z nami, proszę. 
Cassie   się   zgubiła.   Zaprowadzisz   ją   z   powrotem   do   jej 

81

background image

pokoju.

Siedząca   obok  Alice   dziewczyna   wstała  z  miejsca   i 

rzuciła Cassandrze spojrzenie pełne największej nienawiści, 
które   przemieniło   się   w   słodki   uśmiech   dla   dyrektora 
akademii:

– Oczywiście.
Cassie myślała, że sir Alric zostawi ją na łasce Keiko, 

ale wyszedł z nimi, zatrzymując się tylko, by zamknąć drzwi. 
Cassie   zaryzykowała   ukradkowe   spojrzenie   na   kryjówkę 
Jake’a.   Była   pusta.   Najwyraźniej   uciekł,   gdy   oni   byli   w 
salonie.

– Cassie, poczekaj, proszę, na końcu korytarza. Keiko 

zostań tu ze mną na chwilę.

Japonka   rzuciła   stypendystce   kolejne   nienawistne 

spojrzenie   i   się   zatrzymała.   Zawstydzona   Cassie,   czując 
nawet dla niej trochę litości, odeszła.

Może   sir   Alric   nie   zdawał   sobie   sprawy,   jak   dobry 

miała słuch, wyostrzony podczas szpiegowania Jilly Beaton. 
Była   pewna,   że   nie   chciał,   aby   słyszała   opieprz,   który 
dziesięć metrów dalej zebrała Keiko. Jego głos był cichy, ale 
zabójczy.

– Dzielenie się jest zakazane!
– Wiem, sir Alricu, ale...
– Uznaj to za ostatnie ostrzeżenie, Keiko. Są ważne 

powody, dla których dostałaś współlokatorkę. Rozumiesz?

– Tak, sir Alricu. Rozumiem.
Po   tych   słowach   odwrócił   się  na   pięcie   i   ruszył   do 

Cassie, za nim smutno podreptała Keiko.

–   Przykro   mi,   Cassandro,   że   nie   postarałem   się, 

żebyśmy się wcześniej spotkali – jego głos nie był już srogi i 
chłodny,   był   cudowny.   Głęboki   i   czysty   jak   muzyka.   – 
Nieustannie zatrzymują mnie jakieś administracyjne sprawy.

82

background image

–   No   tak,   proszę   się   nie   martwić.   To   i   tak   wielka 

poprawa w stosunku do Jilly Beaton – zarumieniła się. – To 
znaczy do Cranlake Crescent. Tam wcześniej mieszkałam.

Keiko szła za nim w milczeniu, ale Cassie czuła bijącą 

od niej pogardę.

–   Oczywiście   –   powiedział   dyrektor   po   dłuższej 

przerwie. – To musiał być dla ciebie spory szok kulturowy, 
ale jak sądzę, dobrze sobie radzisz. Słyszałem o tobie dobre 
rzeczy od nauczycieli i od Wybranych. Jesteśmy zachwyceni, 
że mamy cię w Akademii Darke’a, Cassie, zachwyceni– Uhm 
– wymruczała niezgrabnie Cassie. – Dziękuję.

– Jesteś tu szczęśliwa?
Odwrócił do niej głowę i czuła się zobligowana, by na 

niego spojrzeć. Naprawdę niezwykły człowiek. Musi dobijać 
sześćdziesiątki,  ale wciąż  jest  przystojny,  a  jego  charyzma 
może zbić z nóg.

Uśmiechnęła się.
– Tak, jest... niesamowicie. Tak, oczywiście bardzo mi 

się tu podoba.

Co   dziwne,   zdała   sobie   sprawę,   że   to   całkowita 

prawda.

– Dobrze. To dobrze – kiwnął głową. – Czy jest coś, 

co cię niepokoi? Jakieś... zmartwienia?

Cassie wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
– Uh, nie. A powinno? – Głupie pytanie, pomyślała, 

dając sobie w duchu kopniaka.

Ale sir  Alric albo  nie  usłyszał,   albo  udawał,  że  tak 

było.

– Cieszę się. Zachęcam uczniów, żeby zgłaszali się do 

mnie   ze   swoimi   problemami,   nieważne   jak   trywialnymi. 
Będziesz  o  tym   pamiętała,   Cassie,   prawda?   –   Ponownie 
uśmiechnął   się   tak   promiennie   i   zaraźliwie,   że   musiała 

83

background image

odwzajemnić ten uśmiech. – Niektórym uczniom wydaję się 
nieco...   niedostępny.   Może   odległy.   To   oczywiście   moja 
wina, ale nie chciałbym, żebyś mnie tak postrzegała. Możesz 
przyjść   do   mojego   gabinetu   w   każdej   chwili,   Cassie,   jeśli 
będziesz   miała   jakieś   pytania,   jeśli   będziesz   potrzebowała 
rady, znajdziesz mnie tam.

Doszli   już  do   stóp  schodów   zachodniego   skrzydła   i 

dyrektor   skierował   się   do   korytarza.   Keiko   wciąż   się   nie 
odezwała, lecz jej milczenie było przepełnione zimną furią. Z 
ledwością nad sobą panowała, ale nie można było stwierdzić, 
czy dyrektor to zauważył. Cassie cieszyła się, że szedł z nimi. 
Czuła   się   bezpieczniej   w   jego   towarzystwie,   więc   serce 
podskoczyło jej w piersi, gdy dotarli do wielkiej auli przy 
wejściu, a on się zatrzymał.

– Keiko zaprowadzi cię do twojego pokoju.
–   Och,   nie   trzeba...   teraz   już   wiem,   gdzie   jestem, 

poradzę sobie sama.

Sir Alric cmoknął z dezaprobatą i się zaśmiał:
– Martwiłbym się. Ten twój zmysł orientacji! Proszę, 

Cassie, pozwól Keiko cię odprowadzić.

– Ale... w porządku – spojrzała na Japonkę, jednak ta 

patrzyła przed siebie.

–   Cieszę   się,   że   wreszcie   cię   poznałem.   Wiem,   że 

będziesz dla akademii cennym nabytkiem. Pasujesz tu, jakbyś 
się po to urodziła. – Wziął ją za rękę: – Dbaj o siebie. – Jego 
głos stał się oschły: – Keiko. Mój gabinet. Jutro z samego 
rana.

Japonka   zachowała   milczenie,   dopóki   odgłos   jego 

kroków nie ucichł. Potem odezwała się tak cicho, że Cassie 
nie była pewna, czy mówi do niej.

– Wiesz, kogo przedstawiają te posągi?
Serio próbowała być rozmowna? Zaskoczona Cassie 

84

background image

pokręciła przecząco głową.

– Achilles? – spytała niepewnie. – I poznałam Ledę i 

Łabędzia w sadzawce na dziedzińcu.

Na twarzy Keiko malował się wyraz pogardy.
– Łabędź to Zeus w przebraniu, postępujący jak mu się 

podoba ze zwykłą śmiertelniczką.

–   Wiem   –   odpowiedziała   Cassie,   zirytowana   jej 

protekcjonalnym tonem. – A ten to Hermes, prawda?

–   Tak   –   Keiko   niezainteresowana   Hermesem 

odwróciła   się   do   jelenia,   który   stanął   dęba   w   niemym 
przerażeniu,   atakowany   przez   marmurowe   psy.   Piękna 
kobieta obserwowała to z pogardą.

Powiało chłodem, pomyślała Cassie.
– A więc kto to jest?
– Artemida, bogini łowów – odpowiedziała Keiko z 

rozbawieniem. – Jeleń to Akteon, myśliwy, który odważył się 
szpiegować boginię w kąpieli. Artemida za karę zamieniła go 
w jelenia i jego własne ogary rozerwały go na kawałki.

Powietrze aż stężało od groźby. Nie, zdecydowanie nie 

próbowała być przyjazna.

Japonka zachichotała cicho w przerażający sposób.
–   Och,   oczywiście   to   tylko   mit.   Ostrzeżenie   od 

starożytnych.   Bogów   nie   powinno   się   traktować   lekko, 
rozumiesz? Nie powinno się z nich kpić. No bo na przykład 
ta mała tragedia...

Niemal wbrew swojej woli Cassie przeszła za Keiko 

przez aulę, gdzie jedna marmurowa kobieta kuliła się u stóp 
drugiej. Ta skulona podniosła rękę w rozpaczliwym geście, 
aby się osłonić lub błagać o litość. Kobieta, która stała nad 
nią   z   uniesionym   toporem,   wyglądała,   jakby   nie   znała 
znaczenia tego słowa.

–   To   twoja   imienniczka,   wiedziałaś   o   tym?   – 

85

background image

Dziewczyna dotknęła uniesionej błagalnie dłoni. – Kasandra. 
Słyszałaś o klątwie Kasandry?

Cassie pokręciła przecząco głową, nie ufając swojemu 

głosowi.

–   Była   jasnowidząca.   Wspaniała   i   mądra,   bo   jej 

proroctwa   zawsze   się   sprawdzały.   Kasandra   nigdy   się   nie 
myliła.   O   tak,   zawsze   wiedziała,   że   ma   się   wydarzyć   coś 
strasznego. Ale nikt jej nigdy nie wierzył. – Uśmiech Keiko 
stał się bardzo niesympatyczny. – Nikt.

Cassie odchrząknęła.
– A to pech.
– Prawda? To Klitajmestra, która zabiła Kasandrę, gdy 

Agamemnon   przywiózł   ją   z   Troi.   Kasandra   to   też 
przewidziała.   Nie   chciała   wejść   do   pałacu,   wrzeszcząc,   że 
czuje krew.

– Rozumiem. – Serce Cassie biło jak szalone: – I w to 

też nikt nie uwierzył?

– W to też nikt nie uwierzył – Keiko pokręciła głową z 

udawanym smutkiem. – I weszła do pałacu – wskazała głową 
na topór trzymany przez Klitajmestrę. – I dostała to, co na nią 
czekało.

– Biedna stara Kasandra – rzuciła Cassie opanowanym 

tonem.

– Właśnie – westchnęła Keiko, ale potem coś jakby w 

niej pękło. – Cóż, nie marnujmy więcej czasu.

–   Nie   potrzebuję   twojej   pomocy   –   powiedziała 

sztywno   Cassie.   –   Nie   zawracaj   sobie   głowy 
odprowadzaniem mnie. Nie wygadam sir Alricowi.

– Jesteś zbyt uprzejma. Tak jak on – wysyczała Keiko.
– Ach tak?
– Tak. Nie pasujesz tu, Cassandro. Myślisz, że jesteś 

taka mądra, prawda? – Cała jej udawana grzeczność zniknęła 

86

background image

i dziewczyna prychnęła z pogardą. – Jesteś tylko elementem 
dobrej reklamy i nie zapominaj o tym. Jesteś tu, bo to działa 
na naszą korzyść, nie odwrotnie.

Cassie   zacisnęła   pięści,   powstrzymując   się   przed 

przywaleniem   jej.   Nie   trać   zimnej   krwi.   Jej   właśnie   o   to 
chodzi.

– A swoją drogą, o co mu chodzi? Dlaczego Alice nie 

może   przebywać   w   waszym   salonie?   Sprawa   Wybranych, 
tak? – dodała sarkastycznie.

Keiko nie odpowiedziała. Zrobiła krok w tył, potem 

jeszcze dwa i wyciągnęła rękę, by poklepać bok przerażonego 
jelenia. Jej palce powędrowały wzdłuż zimnego marmuru, by 
czule   pogłaskać   warczący   pysk   jednego   z   ogarów.   Cassie 
przeszedł dreszcz. Pies był doskonale wyrzeźbiony. Jego kły 
wyglądały,   jakby   za   chwilę   miały   się   wbić   w   prawdziwe 
żywe ciało.

– Pilnuj własnego nosa, Cassie Bell, jeśli wiesz, co dla 

ciebie dobre. – Dziewczyna odwróciła się na pięcie, po czym 
zakładając swoje olśniewające włosy za ucho, uśmiechnęła 
się do Cassie: – I słodkich snów.

87

background image

R

OZDZIAŁ

 9

– Co tam rzeźby – Isabella stała z założonymi rękami i 

wyrazem   determinacji   na   twarzy.   –   To   jest   dopiero 
prawdziwy Hermes.

–   Przez   ciebie   aż   kręci   mi   się   w   głowie   –   Cassie 

uniosła brwi. – Za te pieniądze można kupić mały kraj.

Argentynka   pogłaskała   torebkę   z   pięknej   miękkiej 

skóry.

– I co bym zrobiła z małym krajem? Pozwól, że tobie 

też taką kupię! Ona nigdy cię nie zawiedzie. To nie zwykła 
zachcianka, Cassie, to inwestycja!

– Mały kraj?
Isabella   szturchnęła   ją   w   żebra   tak   mocno,   że   jej 

chichot zakończył się łapaniem tchu.

– Torebka Hermes, ty ignorancie.
– Nie. Nie ma mowy. – Pocierając bok, dziewczyna 

stanowczo pokręciła przecząco głową: – Jestem zadowolona 
z tej, którą mam.

Niezupełnie   prawda   –   po   sześciu   miesiącach   wciąż 

miała wyrzuty sumienia z powodu podwędzenia tej torby z 
sieciówki,   ale   mimo   to   bardzo   ją   lubiła.   Poza   tym   nie 
zamierzała pozwolić przyjaciółce na kupowanie jej różnych 
rzeczy. Inaczej, zanim się zorientuje, dostanie konie do polo i 
gdzie je będzie trzymać? Uśmiechnęła się na tę myśl.

– Co cię tak śmieszy? Oui – rzuciła władczo Isabella, 

zwracając   się   do   sprzedawczyni.   –   Poproszę   ją.  Vous 
akceptujecie tę kartę, tak? Merci tak bardzo beaucoup.

– Twój francuski jest wręcz szatański – powiedziała 

współlokatorce Cassie, gdy ta kładła kartę przy kasie. – A 
mimo to lepszy niż mój.

88

background image

–   Nieprawda.   A   mój   wystarcza   do   moich   celów. 

Chodźmy, zakupy sprawiają, że robię się potwornie głodna. 
Stawiam lunch i nie waż się protestować. O co chciałaś mnie 
zapytać?

Nie   chcąc   rozmawiać   w   butiku   przy   Najwyższej 

Kapłance   Pieniądza,   Cassie   odczekała,   aż   opuściły   sklep   i 
weszły do restauracji przy alei Montaigne. Opadła na krzesło, 
które jej pokazano, znowu czując się nieswojo. To miejsce 
było   nawet   bardziej   wytworne   niż   stołówka   akademii.   I 
bardziej modne.

– Poprosimy o poule au pot. Jest cudowne. – Isabella 

obdarzyła   kelnera   oszałamiającym   uśmiechem   i   oddała 
masywne menu tak entuzjastycznym gestem, że poleciało jak 
frisbee. – Dawaj, Cassie. Wywal to z siebie. Cały ranek byłaś 
jak kotka na gorącym blaszanym kominie.

–   Na   gorącym   blaszanym   dachu.   Omal   nie   ścięłaś 

głowy kelnerowi.

–   Nie   zmieniaj   tematu   –   przyjaciółka   pogroziła   jej 

palcem.

–   Isabella   –   zawahała   się   –   po   co   ktokolwiek   z 

Wybranych miałby iść do ich salonu w środku nocy?

Dziewczyna   otworzyła   swoją   elegancką   torbę   z 

zakupami i z satysfakcją zajrzała do środka.

– Nie wiem. Bo zapomniał książek? Bo spotyka się z 

chłopakiem?

– Nie – Cassie bębniła palcami w stół. – To było jakieś 

nocne zebranie. O drugiej w nocy.

– Serio? – Przyjaciółka zajęta nowymi zakupami była 

rozkojarzona. – Czasami mają kongresy o bardzo dziwnych 
porach. Nie przejmuj się tym.

–   To   nie   mógł   być   kongres.   Sir   Alric   nic   o   tym 

spotkaniu nie wiedział. Pojawił się tam i był wściekły. Aha, 

89

background image

tak przy okazji, Alice tam była.

Isabella nagle zamieniła się w słuch:
– Alice?
– No wiesz, współlokatorka Ke...
– Tak, tak, jasne. Ale Alice? – nadąsała się. – Czemu 

ona?

– Właśnie to chciałabym wiedzieć.
– To oczywiste. Chcą ją przyjąć. Do Wybranych. – 

Głos dziewczyny był przesiąknięty goryczą. – O tak, Alice 
doskonale wypełni wolne miejsce.

Cassie przestała bębnić palcami i złączyła ręce.
– Nie wydaje mi się. Nie wyglądało to na spotkanie w 

celu przyjęcia do Wybranych. Mogłabym się o to założyć.

–   Wszystko   jedno.   Mnie   to   nie   obchodzi.   Nie   ma 

potrzeby mnie pocieszać.

– Nie, nie, przysięgam, że nie o to chodzi. Po prostu 

jestem pewna, że nie dlatego tam była. Chodzi o sposób, w 
jaki ona...

–   Szsz!   –   Isabella   wyprostował   się   na   krześle   i 

poklepała ją nagląco po dłoni. – Stop. Nic nie mów.

Oglądając   się   w   stronę,   w   którą   mało   subtelnym 

kiwnięciem   głowy   wskazała   Argentynka,   Cassie   zobaczyła 
przeszywające   ją   lodowate   spojrzenie.   Trzy   stoliki   dalej 
siedziała   Katerina   Svensson   i   trzy   inne   dziewczyny   z 
najstarszych klas. Szwedka się nie uśmiechnęła, Cassie też 
nie.

–   Wydaje   mi   się   czy   nagle   powiało   chłodem?   – 

Przyjaciółka trąciła Isabellę i zachichotała, ale śmiech zamarł, 
kiedy drzwi do restauracji znowu się otworzyły. – Cholera. 
To on. Nie, Isabella, nie patrz!

Za późno. Isabella zaczęła machać ręką, a jej twarz 

pojaśniała.

90

background image

– Jake! Hej, Jake!
– Może ty też zdobędziesz się na odrobinę chłodu? – 

wyszeptała Cassie. – No wiesz, zagrasz trudną do zdobycia?

–   Kiedy   taka   nie   jestem   –   odpowiedziała 

współlokatorka zalotnym tonem. – Nie dla niego. Hej, Jake!

Ale   on,   pomyślała   Cassie,   nie   miał   najmniejszej 

szansy   dotrzeć   do   ich   stolika.   Biedna   Isabella.   Katerina 
odwróciła  się,   położyła   delikatną   dłoń  na  ramieniu   Jake’a, 
gdy   przechodził   obok,   i   obdarzyła   go   zniewalającym 
uśmiechem.

– Jake, skarbie.
Cassie wiedziała, co mówi Szwedka, mimo że przez 

szum rozmów przy lunchu nie słyszała jej głosu. Katerina, 
gdy chłopak zatrzymał się ogłupiały, spojrzała ukradkiem na 
Isabellę. Pochylił się i pocałował nadstawiony przez Katerinę 
policzek i coś powiedział. Ona roześmiała się i ścisnęła jego 
palce. Cassie czekała ze ściśniętym sercem, aż Jake usiądzie i 
obejmie piękną dziewczynę ramieniem. Ale tego nie zrobił. 
Zaskoczona   Cassie   zmarszczyła   brwi.   Uśmiechając   się, 
chłopak   wyprostował   się   i   puścił   rękę   Kateriny.   Uśmiech 
Królowej Śniegu wyparował, gdy Jake odwrócił się w stronę 
stolika Isabelli. Cassie musiała zasłonić usta dłonią, by ukryć 
uśmiech zadowolenia. Ten wyraz twarzy Kateriny? Chciałaby 
odcisnąć go w marmurze i dla potomności postawić go na 
postumencie w auli w akademii.

– Cześć, Isabello, cześć Cassie. – Jake odsunął krzesło 

i usiadł. – Isabello, znowu byłaś na zakupach? Tatuś zastawił 
ranczo?

Argentynka szturchnęła go w ramię.
– Ranisz mnie, Jake, jak zwykle mnie ranisz.
– Przyganiał kocioł garnkowi. W twojej uwadze jest 

sporo ironii. Co kupiłaś?

91

background image

Z   zaróżowionymi   z   radości   policzkami   Isabella 

podniosła torbę i otworzyła, żeby mógł obejrzeć zawartość. 
Cassie znowu spojrzała w stronę stolika Kateriny.

– Nie bolą cię plecy? – zapytała sucho. – Pełno w nich 

sztyletów.

– Hę? – Jake się odwrócił, ale Szwedka szybko skryła 

pełen jadu wzrok.

– A! Katerina. Jest spoko. – Jego ostre rysy zmiękczył 

bezradny uśmiech. – Cóż, właściwie niesamowita.

– Niesamowita – mruknęła  Cassie.  –  To na  pewno. 

Zastanawia mnie, gdzie jest jej kumpelka Keiko.

–   Ma   karę   –   rzucił   Jake,   mrugając   do   niej 

porozumiewawczo.   –   Dziś   rano   wezwano   ją   do   gabinetu 
dyrektora. Najwyraźniej nieźle dał jej popalić.

– Serio? – spytała dziewczyna, udając zaskoczenie. A 

więc sir Alric nie skończył z tą wredną małpą na nocnym 
opieprzu?   Nie   mogła   powstrzymać   uśmiechu.   –   Biedna 
Keiko.

– Ojej. Dyrektor czasem się jednak denerwuje, nawet 

na   Wybranych.   –   Isabelli   udało   się   nadać   głosowi 
zmartwiony   ton.   –   Czy   Katerina   nie   jest   zła,   że   z   nami 
siedzisz?

– Eee, dlaczego miałaby się złościć? Chciałem tylko 

pogadać z... wami.

Cassie   usłyszała   to   lekkie   zawahanie   i   zdała   sobie 

sprawę,   że   Jake   jest   skupiony   wyłącznie   na   niej.   Zrobiła 
groźną   minę.   Nie   tylko   miał   złowrogi   zwyczaj 
lunatykowania,   miał   też   mniej   więcej   tyle   samo   taktu   co 
Szwedka. Specjalnie uśmiechnęła się do Isabelli, pomijając 
Jake’a.

– Tak? A o czym?
– Właściwie, Cassie, moglibyśmy zamienić... słowo?

92

background image

– Z nami? Pewnie. Czego chcesz? – Zastanawiała się, 

czy sięgnie nogą, żeby go z całej siły kopnąć.

–   Ja...   –   nerwowo   odwrócił   się   w   stronę   Isabelli. 

Cassie   widziała,   jak   rumieniec   zalewa   jej   policzki   i 
dziewczyna   wstaje,   zgniatając   w   ręku   lnianą   serwetkę.   – 
Przepraszam, jestem tępa. Oczywiście, to coś prywatnego. – 
Pochyliła  się,  całując współlokatorkę w  policzek,   i złapała 
torby z zakupami. – Wiecie, jednak nie jestem głodna. Do 
zobaczenia   w   szkole,   Cassie.   –   Wykrzywiła   usta   w 
wymuszonym   i   zbyt   radosnym   uśmiechu,   odwróciła   się   i 
wyszła z restauracji.

Cassie zauważyła zadowolony uśmieszek Kateriny.
–  To było naprawdę chamskie – wysyczała, wstając 

gwałtownie.   – Idę  z  nią.   Jeśli  chcesz  mnie o  coś zapytać, 
możesz zapytać przy mojej przyjaciółce.

Jake złapał ją za nadgarstek.
– Cassie, proszę. Proszę.
– Wypchaj się.
–   Przepraszam,   okej?   –   Jego   szept   był   pełen 

desperacji. – Słuchaj, wynagrodzę jej to. Przyrzekam, że ją 
przeproszę. Proszę, zostań. To ważne. Naprawdę ważne.

Spojrzała na niego gniewnie.
– Wynagrodzisz jej to?
– Tak, hm, tak, obiecuję.
Cassie spojrzała na niego twardo.
– Kwiaty.
– Co? – mrugnął.
–   Kwiaty.   To   jedyny   sposób,   żeby   przeprosić 

dziewczynę. Czy ty o niczym nie masz pojęcia?

– Kwiaty?
Doznała   jędzowatego   olśnienia.   Naprawdę   powinien 

za to zapłacić.

93

background image

– Kup orchideę. Porządną orchideę.
– Dobra, dobra, obiecuję. A teraz wysłuchasz mnie?
– Pięć minut – warknęła. – I zabieraj łapy.
Puścił   jej   rękę,   jakby   był   zdziwiony,   że   dalej   ją 

trzyma.

– Co wczoraj robiłaś, Cassie?
Zawahała   się,   zaskoczona   jego   bezpośredniością. 

Usiadła.

– Czy to nie dość osobiste pytanie?
– Daj spokój, proszę. Nie baw się w gierki. To ważne.
– Tak? Jak ważne?
Podniósł widelec i zaczął się nim bawić.
– Cassie, co robiłaś w nocy na trzecim piętrze?
–   Lunatykowałam.   Wydaje   mi   się,   że   to   dość 

powszechny nawyk.

Zapadła niezręczna cisza.
– Słuchaj, ja... – odetchnął głęboko. – Ja tylko...
– Tak? Ty tylko co? W co ty się bawisz, Jake? – Nie 

mogła powstrzymać szyderczego śmieszku. – Tak desperacko 
chcesz być blisko Królowej Śniegu?

Odłożył widelec z powrotem na lniany obrus.
–   Cassie,   wiem,   że   to   wygląda   dziwnie,   ale 

przysięgam,   że   nie   robię   nic   złego.   Proszę,   powiedz   mi, 
dlaczego tam byłaś?

– Nie, dopóki sam mi nie powiesz, słoneczko.
– Dobrze – przesunął ręką po króciutkich włosach. – A 

powiedz mi choć jedno? Wiem, że Darke strasznie objechał 
Keiko, ale co powiedział tobie?

– Niezbyt wiele – wzruszyła ramionami, rozglądając 

się   po   sali   w   poszukiwaniu   czegoś,   co   mogłoby   odwrócić 
jego uwagę od tego tematu. Gdzie do diabła jest ten kelner?

– Czy on... ci groził? – nie odpuszczał Jake.

94

background image

– Oczywiście, że nie. Nie bądź śmieszny.
– A Ranjit?
– Co? Co z nim?
– Czy on ci groził? W salonie. Czy coś mówił?
Cassie się zawahała. Nie było go tam, Jake...
W   zamyśleniu   zagryzła   wargę.   Nie   miała   powodu 

okłamywać Jake’a. Ale nie miała też powodu mu ufać.

–   Nie   –   powiedziała   w   końcu.   –   Ranjit   też   mi   nie 

groził. Dlaczego miałby to robić?

Chłopak   nie   odpowiedział.   Wyglądał   na 

zmartwionego.

– Muszę już iść. Mam nadzieję, że lubisz kurczaka, bo 

masz do zjedzenia dwie porcje. – Wstała. – I do zapłacenia.

Przez chwilę miała wrażenie, że znowu ją złapie za 

rękę ale się powstrzymał.

–   Cassie,   proszę,   będziesz   ostrożna?   Naprawdę 

ostrożna?

– Zdecydowanie protekcjonalny palant z ciebie.
– Może – Jake się uśmiechnął, tylko odrobinę. – Ale 

mówię poważnie.

–  Ja  też.   Nie waż  się  ponownie  zranić  uczuć mojej 

przyjaciółki.

–   W   tym   miejscu   –   rozciągnął   wargi   w   wątłym 

uśmiechu – nie ja jestem specem od ranienia.

Cassie   odwróciła   się   na   pięcie,   posyłając   Katerinie 

ostatnie   złe   spojrzenie.   Czuła   na   sobie   bijącą   od   niej 
nienawiść   i   wzrok   Jake’a,   więc   bardzo   ostrożnie   stawiała 
kroki. To kiepski moment na potknięcie się o własne nogi. 
Paryska   gracja,   powiedziała   sobie   ponuro.   I   duma.   Jestem 
studentką akademii, do cholery.

Nie zamierzała pozwolić im o tym zapomnieć.

95

background image

R

OZDZIAŁ

 10

Cassie skupiła całą uwagę na nauczycielu malarstwa. 

Klasa opuściła Oranżerię i jej skarby, teraz siedzieli w słońcu 
i   mrużąc   oczy,   patrzyli   jak   signor   Poldino   entuzjastycznie 
gestykuluje, wskazując różne miejsca w Ogrodach Tuileries. 
Signor, niech los go ma w opiece, nie był, niestety, dziełem 
sztuki, ale przynajmniej jego widok był relaksujący.

– Pamiętacie Lilie wodne? – wykrzyknął nauczyciel, z 

entuzjazmem kołysząc się na piętach. – Wrażenie wzrokowe i 
emocjonalne. Pomyślcie o teksturze i świetle, o tworzeniu z 
nich waszych pejzaży. Zobaczcie to oczami Moneta! Użyjcie 
koloru. Użyjcie wyobraźni.

–   A   może   aparatu?   –   wymruczał   znajomy   głos   z 

angielskim   akcentem,   niosący   się   w   czystym   jesiennym 
powietrzu.   –   Technologia   zdecydowanie   się   rozwinęła   od 
czasów Moneta.

Keiko zachichotała, zakrywając twarz szkicownikiem. 

Nauczyciel poczerwieniał, Jake obrzucił Richarda wrednym 
spojrzeniem, a Cormac zmarszczył czoło i zawołał:

– Daj spokój, Richard.
– Dość – warknęła Ayeesha. – Signor Poldino, proszę 

kontynuować.   Proszę.   Niektórzy   z   nas   byli   oczarowani 
Liliami. Niektórzy z nas chcieliby dowiedzieć się więcej.

Poldino spojrzał na nią z wdzięcznością.
– Zostawię was, abyście pospacerowali po ogrodach. 

Wróćcie   tu,   proszę,   za...   –   sprawdził   godzinę   na 
staromodnym kieszonkowym zegarku – dwie godziny. Jestem 
pewien,   że   część   z   was   stworzy   cudowne   rysunki.   – 
Uśmiechnął się do Ayeeshy i Cormaca, a potem do Cassie.

– Boziu – wstając i przeciągając się, mruknął Richard 

96

background image

do   Perry’ego.   –   Ayeesha   zmienia   się   w   nieznośnego 
zarozumialca.   A   jej   irlandzki   piesek   jest   niemal   tak   samo 
beznadziejny.

– Myślę, że ona mu się podoba.
– Perry! – zawołała Keiko rozkazującym tonem.
–   Idź,   zostałeś   wezwany.   Spróbuj   jednak   też   trochę 

popracować,   Peregrinie.   Nie   chcę,   żeby   kiepskie   wyniki 
współlokatora rzucały na mnie złe światło.

Perry po raz kolejny zachichotał służalczo i już go nie 

było.   Richard   stał   obok   Cassie,   blisko,   i   jej   serce 
przyspieszyło, kiedy się do niej nachylił.

– Chodź obejrzeć moje rysunki – rzucił uwodzicielsko.
– Ha, ha – odpowiedziała, nie odwracając się. Gdyby 

tylko wiedział, jak niewiele brakuje, by dostał w twarz... Ale 
w którą twarz tego dwulicowca powinna celować? Nie, lepiej 
udawać, że wszystko jest w porządku. Nie zamierzała kłócić 
się   z   nim   przy   wszystkich.   Czuła   się   już   dostatecznie 
upokorzona z jego powodu.

– Przepraszam. To nie było zabawne. To może: chodź 

i bądź moją muzą, przecudna Cassandro.

Dziewczyna   skoncentrowała   się   na   układaniu   w 

pudełku zużytych do połowy tubek.

–  Richard,   jeśli  ci  to   nie  przeszkadza,   chciałabym... 

urn... pobyć sama – odetchnęła głęboko i dała radę spojrzeć w 
górę, i zmusić się do uśmiechu.  – Nigdy wcześniej tu nie 
byłam.   Jest   naprawdę   niesamowicie.   Muszę   się   nad   tym 
zastanowić, jeśli nie masz nic przeciwko.

– Aha. Oczywiście.
Jego zaskoczenie i rozczarowanie brzmiało szczerze. 

Ale tak samo brzmiały wszystkie jego komplementy, a teraz 
wiedziała przecież, ile są warte. Przez kilka sekund Richard 
wahał się, jakby spodziewał się, że Cassie zmieni zdanie, po 

97

background image

czym poszedł sobie.

Odetchnęła   z   ulgą   i   się   odwróciła.   Cholera.   Nie 

spodziewała   się,   że   Ranjit   wciąż   tam   będzie.   Spojrzał 
poważnie w jej stronę i ich wzrok spotkał się na moment, 
zanim Hindus odszedł.

Ze złością Cassie wstała i ruszyła szybko w przeciwną 

stronę.   Miała   dwie   godziny.   Z   pewnością   znajdzie   coś   do 
namalowania, skoro Poldino najwyraźniej spodziewa się po 
niej   następnej   dobrej   pracy.   Ogrody   nie   były   rozległe,   ale 
musiała   unikać   Ranjita.   I   Richarda.   I   Jake’a,   który   miał 
gburowaty nastrój. I wolałaby też nie spotkać Keiko... Rany, 
jej pole manewru było ograniczone.

Kiedy   upewniła   się,   że   jest   dostatecznie   daleko   od 

wszystkich,   usiadła   na   niskim   murze   i   zaczęła   rysować   w 
rysowniku   sylwetki   przypadkowych   osób.   Było   to 
przyjemniejsze i bardziej zajmujące, niż myślała, a kiedy jej 
fascynacja   turystami   zaczęła   się   wyczerpywać,   a   tłum 
przerzedzać, zauważyła małą dziewczynkę w żółtym płaszczu 
przeciwdeszczowym, trzymającą jasnoniebieski balonik. To 
było lepsze.

Dziecko   zauważyło,   że   jest   obserwowane,   i   zrobiło 

minę.   Cassie   odwdzięczyła   się   tym   samym.   Dziewczynka 
pokazała   język,   Cassie   też.   Pospiesznie   szkicowała   balon 
trzymany w zaciśniętej ręce i robiła miny do dziewczynki. 
Obie chichotały, kiedy rodzic złapał dziecko za drugą rękę i 
odszedł w kierunku galerii.

Kurde.   Źle   narysowała   kołnierzyk,   wyglądał   jak 

elżbietańska kreza. Sfrustrowana gapiła się na puste miejsce, 
w   którym   wcześniej   stała   dziewczynka,   i   pierwszy   raz   od 
ponad godziny pozwoliła oczom błądzić. Bolały od skupiania 
się,   więc   je   potarła.   Gdy   jej   spojrzenie   ponownie   się 
wyostrzyło, dostrzegła dwie znajome postaci, zaledwie sześć 

98

background image

metrów dalej.

Ranjit i Jake.
Ranjit   siedział   na   ławce,   ale   nieco   się   podniósł,   by 

stawić czoła Jake owi, który się nad nim pochylał. Postawa 
Amerykanina   była   agresywna,   twarz   wyrażała   furię, 
wściekłość była też w jego słowach. Hindus zaś wyglądał na 
oszołomionego, jakby dał się zaskoczyć, i gdy Jake podniósł 
głos, Ranjit zrobił to samo.

– Jake, wysłuchaj mnie wreszcie, na litość boską...
Cassie   wstała   i   zrobiła   kilka   kroków   w   ich   stronę. 

Głowy chłopców jednocześnie odwróciły się w jej kierunku. 
Jake bez słowa odwrócił się i odszedł, jego stopy wściekle 
uderzały w żwirowaną ścieżkę. Ranjit usiadł ciężko.

Zawahała się, ale coś w postawie Hindusa wskazywało 

na   takie   nieszczęście,   że   nie   mogła   się   powstrzymać. 
Przespacerowała   się   do   niego,   starając   się   wyglądać 
naturalnie.

– O co poszło? Różnice artystyczne?
Z   gardłowym   jękiem   zakrył   twarz   dłońmi.   Cassie 

czekała, zadowolona, że może mu się przyjrzeć. Podwinięte 
rękawy   odsłaniały   złote   ramiona.   Jego   ręce   również   były 
piękne i silne, ale teraz naprężone i pobielałe z napięcia.

– Nie chcesz o tym mówić, co?
– Właśnie – opuścił dłonie i spojrzał w stronę, w którą 

odszedł Jake. – Tak samo jak ty, Cassandro.

Wzruszyła ramionami i pozwoliła sobie na uśmiech, 

skoro i tak tego nie widział. Jego półotwarty szkicownik leżał 
obok niego. Ponownie spojrzała na Ranjita, ale wciąż na nią 
nie   patrzył.   Pochyliła   się   i   podniosła   okładkę.   Gdyby 
gwałtownie   nie   nabrała   powietrza,   może   miałaby   więcej 
czasu, aby przyjrzeć się rysunkowi. A tak, Hindus odwrócił 
się  szybko  jak  kobra  i  złapał  zeszyt,  jego  ciemne  policzki 

99

background image

poczerwieniały.

– Nie jest skończony!
Zagryzła wargę, nie mogąc spojrzeć mu w twarz.
– Mogę go zobaczyć, kiedy będzie?
–   Jeśli   kiedyś   go   skończę   –   powiedział   szorstko, 

wstając. – Lepiej już wracajmy.

Przez   całą   drogę   do   Oranżerii   nie   odezwał   się   już 

słowem.   Przyszli   ostatni   i   Cassie   czuła   na   sobie   liczne 
spojrzenia.   Wzrok   Keiko   był   morderczy.   Bez   wątpienia 
Katerina  usłyszy,   jak  Cassie   i   Ranjit  wyłonili   się   razem  z 
zarośli.   Uśmiech   Richarda   był   nieco   mniej   pewny   niż 
zazwyczaj, Jake nie patrzył na nikogo i na nic.

Przynajmniej signor Poldino ucieszył się na ich widok. 

Klasnął pulchnymi dłońmi.

– Cudownie. Teraz wracajmy do szkoły, ale Cassie, 

Ranjit,   z   niecierpliwością   czekam   na   wasze   skończone 
rysunki.

Mam   nadzieję,   że   Ranjit   go   skończy,   pomyślała 

tęsknie Cassie. I naprawdę miała nadzieję, że pozwoli jej go 
obejrzeć. Narysował dwie proste postaci, które patrzyły na 
siebie   z   wyraźnym   zadowoleniem   i   rozbawieniem: 
trzymająca   balonik   mała   dziewczynka   w   żółtym   płaszczu 
przeciwdeszczowym   i   śmiejąca   się   nastolatka,   siedząca   ze 
skrzyżowanymi nogami na niskim murku i rysująca dziecko. 
Starsza dziewczyna wyglądała tak beztrosko, że łatwo było 
jej nie poznać.

Ale Cassie ją poznała.

* * *

– Och, piękna kobieto – zaśpiewał amerykański głos. 

Cassie podniosła głowę, spodziewając się zobaczyć znajomą 

100

background image

twarz Jake’a.

Ale to był Richard. Rzucił swoje podręczniki na ławkę 

Jake’a,   odsunął   krzesło   i   usiadł   z   założonymi   za   głowę 
rękami,   nieźle   naśladując   buńczuczne   nastawienie 
Amerykanina.

Cassie spojrzała na niego badawczo.
– Niezły w tym jesteś.
– W czym.
– W naśladowaniu. Brzmiałeś zupełnie jak on.
– Ależ dziękuję – zatrzepotał rzęsami.
– W ogóle niezły z ciebie aktor.
– Hę? – nieznacznie napiął mięśnie.
Z jakiegoś powodu na myśl przyszedł jej wąż. Sposób, 

w jaki wąż wypręża się jak struna na chwilę przed atakiem. 
„Bądź   ostrożna”   powiedział   Jake   w   restauracji.   Kłótnia   z 
Richardem byłaby naprawdę, naprawdę głupia z więcej niż 
jeden powodów. Nie chodzi o to, żeby miała zamiar stosować 
się do rad Amerykanina. Ale nie pozna sekretów akademii, 
drąc   koty   z   każdym,   kto   ją   wkurzy.   Nie   wściekaj   się, 
powiedziała sobie, tylko wyrównuj rachunki.

Poza tym Richard nie był jedynym niezłym aktorem w 

okolicy.   Cassie  uśmiechnęła   się  do  niego  w  sposób,   który 
przywrócił jego szeroki, spokojny uśmiech.

– Gdzie jest Jake?
– Nie będzie go dzisiaj na lekcjach – Richard nieco 

uniósł ramiona. – Nie czuje się dobrze, jak słyszałem. Cierpi 
na bezsenność. Może miał szczególnie kiepską noc.

– Szkoda – rzuciła lekko Cassie. – A więc unikałeś 

mnie czy coś w tym guście?

– Skarbie! – poprawił się na krześle. – Myślałem, że to 

ty mnie unikasz.

– Oczywiście, że nie. Byłam zajęta, to wszystko.

101

background image

–   I   również   trochę   bezsenna.   Niemal   spadłem   z 

krzesła, kiedy zobaczyłem cię w nocy w naszym salonie. – 
Pełen troski pochylił się ku niej. – Słuchaj, jeśli tak chcesz 
zobaczyć to miejsce, mogę spróbować coś zorganizować.

Uśmiechnęła się do niego niewinnie.
– W sumie, bardzo bym chciała. Zgubiłam się wtedy, 

to   wszystko.   Lubię   spacerować   w   nocy,   kiedy   nie   mogę 
zasnąć. Zawsze tak było. To lepsze niż leżenie i gapienie się 
w sufit.

– I myślenie o Anglii – powiedział Richard. – Podoba 

mi się obraz, który przywołują twoje słowa.

Cassie się roześmiała.
– Znowu to powiem: jesteś nieznośny.
Dobiegło ich chrząknięcie nauczyciela.
–   Wiktor   Hugo,   panie   i   panowie.   Proszę   otworzyć 

książkę na stronie czternastej...

Madame   Lefevre   nie   była   najbardziej   surowym 

nauczycielem w szkole, a do tego była krótkowidzem. Cassie 
czuła,   jak   Richard   kręci   się   w   ławce   i   przerzuca   strony 
książki. W końcu nachylił się do niej.

–   Jesteś   zainteresowana   Wybranymi,   prawda?   – 

wyszeptał.

W udawanej dezaprobacie Cassie postukała w otwartą 

książkę   palcem   wskazującym.   Odchylił   się   do   tyłu   i 
westchnął.   Jednak   mniej   niż   minutę   później   znowu   się 
nachylił.

–   Słuchaj,   mogę   ci   powiedzieć,   co   się   stanie. 

Widziałem film.

– Nakręcili film? – odszepnęła. – O Wybranych?
– Kokietka – uśmiechnął się. – Mam na myśli garbusa. 

Umiera, jasne? Nudzę się. Jak bardzo jesteś zainteresowana?

– Opanuj się. I cicho.

102

background image

Stłumił chichot.
–   Mam   na   myśli   Wybranych.   Jak   bardzo 

zainteresowana? Chciałabyś zostać członkiem?

Cassie   zamrugała,   odebrało   jej   mowę.   Tego   się   nie 

spodziewała. Promienie popołudniowe słońca wpadały przez 
wysokie   okna,   przez   co   twarz   Richarda   była   ledwie 
widoczna, ale w jego głosie była jakaś żarliwa nuta.

– Mówisz serio?
– Mademoiselle Bell!
– Przepraszam.
Cassie próbowała skupić się na czytaniu, ale nie mogła 

się   skoncentrować.   Zostać   jednym   z   Wybranych!   Czy   jest 
lepszy   sposób,   żeby   dowiedzieć   się,   co   się   tam   dzieje? 
Ukradkiem znowu odwróciła się do Richarda. Złapała go z 
zaskoczenia   i   jego   oczy   miały   inny   niż   zazwyczaj   wyraz, 
bardziej poważny. Zawstydzony, uśmiechnął się sztucznie i 
wrócił do książki.

Aha!  Jednak  mnie  lubi,   stwierdziła  z  zaskoczeniem. 

Nie   miała   zamiaru   znowu   dać   mu   się   oczarować,   ale   on 
naprawdę ją lubił. Udawał ostatnią świnię przed Kateriną, tak 
jak   zakochanego   po   uszy   amanta   przed   Cassie.   Ale   nie 
wiedział, że Cassie go podsłuchała. To dawało jej przewagę. 
Było dość jasne, że nie chciał narazić się Katerinie, ale nie 
chciał też podpaść Cassie. O, to może być ciekawe. Zdusiła 
śmiech.

Ileż on miał masek! Może nawet sam już nie wiedział, 

która była jego prawdziwą twarzą. Mimo to, nie ma nic złego 
w   odrobinie   udawania.   Po   prostu   dbał   o   siebie,   i   musiała 
przyznać, że to rozumie. Ona też wiedziała, jak dbać o swoje 
sprawy, rozumiała tę potrzebę.

Bądź   ostrożna,   Cassie.   Zmarszczyła   brwi,   znowu 

słysząc w myślach głos Jake’a. Swoją drogą, co się z nim 

103

background image

stało?   Zbyt   wiele   nocnych   przechadzek,   jak   zasugerował 
Richard? Nie tylko on symulował chorobę. Ławka Alice też 
była pusta.

– Idealnie byś pasowała do Wybranych – wyszeptał jej 

sąsiad.   –   Niektórzy   z   nich   bardzo   cię   lubią.   Uważają,   że 
masz... ducha.

–  Ach   tak?   –   Cassie   spojrzała   na   pusta   ławkę   trzy 

rzędy przed nią. – Co się stało z Alice?

– Cóż, Alice – w jego głosie słychać było rozbawienie 

– wydaje mi się, że wciąż jeszcze leczy się z kaca.

– Sprzed trzech dni? – uniosła brwi.
– Ta dziewczyna potrafi naprawdę sporo wypić, wiem, 

co   mówię.   I   oczywiście   była   nieco   zbyt   podekscytowana 
zaproszeniem   do   salonu.   Ty   nigdy   nie   byłabyś   taka 
nierozsądna, prawda?

Zamyśliła  się.   Zbyt  podekscytowana?  Nie  tak  by   to 

nazwała.   Nie   tak   wyglądała   Alice,   siedząca   na   krześle   i 
zaciskająca   dłoń   na   srebrnym   kubku,   blada,   z   pustym 
wzrokiem, pozbawiona energii.

– Nie – odszepnęła w końcu, zdobywając się na krótki 

śmiech. – Nie tak łatwo mi zaimponować, słoneczko.

–   Wiem   –  mrugnął   do  niej.   –   Dlatego   pasowałabyś 

idealnie. I ktoś już cię polecił.

Cassie zagapiła się na niego.
– Kto? Sir Alric?
– Boże, nie – Richard wyglądał na zaalarmowanego. – 

Nie   mów   mu,   że   o   tym   rozmawialiśmy,   dobrze?   Nie 
powinienem... hm... wyrywać się przed szereg. Zachowaj to 
na razie dla siebie, okej?

–   Raczej   nie   mam   szans   na   uroczą   pogawędkę   z 

dyrektorem   –   powiedziała   lodowatym   tonem.   Dlaczego 
Darke miałby się sprzeciwiać jej kandydaturze? Oczywiście 

104

background image

Richard   wciąż   był   potwornym   snobem,   jeśli   nie   mógł   się 
przyznać do sympatii do niej. Znowu nie była pewna, czy 
lubi Anglika i może mu zaufać, czy też go nie cierpi.

– A więc kto? Kto mnie polecił?
– Ktoś bardzo ważny. To wszystko, co mogę...
– Monsieur Halton-Jones! Może zachciałbyś podzielić 

się   z   nami   swoimi   przemyśleniami   o   strukturze 
początkowych rozdziałów?

– Oczywiście, madame Lefevre! – Richard uśmiechnął 

się   czarująco   do   nauczycielki   i   odchrząknął,   otwierając 
książkę.

Chyba   to   sobie   wymyślam,   pomyślała   Cassie,   ten 

wyraz nerwowej ulgi na twarzy madame. Nauczycielka była 
lekko   zarumieniona,   jakby   uszła   jej   na   sucho 
nieprawdopodobna bezczelność złajania kogoś z Wybranych. 
Na jej skroni pojawiła się pulsująca żyła. Richard wyciągnął 
przed siebie nogi, krzyżując je na kostkach.

–   Biedny   Quasimodo   –   zaczął.   –   Tragedia   jest 

zwiastowana od samego początku...

105

background image

R

OZDZIAŁ

 11

Cassie miała zbyt wiele do przemyślenia. W jej głowie 

panował   chaos,   gubiła   się   w   podejrzeniach,   a   o   Wiktorze 
Hugo wiedziała tyle co wcześniej. W tym tempie wywalą ją 
ze   szkoły   za   nieuctwo,   zanim   cokolwiek   odkryje.   Na 
korytarzu mijali ją inni uczniowie, spieszący się na następną 
lekcję, ale Cassie szła wolno, zastanawiając się intensywnie 
nad swoimi możliwościami.

Richard mówił poważnie, że może zostać zaproszona 

do Wybranych, inaczej by o tym nie wspominał, była tego 
pewna. Pomyślała o Isabelli i ruszyło ją sumienie. Czy gdyby 
Cassie   została   przyjęta   do   Wybranych,   to   przyjaciółka 
poczułaby   się   bardzo   dotknięta?   Czy   powinna   się   jej 
zwierzyć,   czy   pozostawić   w   bezpiecznej,   błogosławionej 
nieświadomości? I czy zostanie Wybranym wiąże się dla niej 
z jakimś ryzykiem? Zajęta myślami nie zwracała uwagi na to, 
gdzie jest ani do której sali powinna iść.

Dlatego   niemal   wyskoczyła   ze   skóry,   gdy   z   boku 

otworzyły się drzwi. Zatrzymała się jak wryta, a serce biło jej 
jak oszalałe.

– Cassie, miałem nadzieję, że cię złapię.
Od razu rozpoznała ten melodyjny głos, podobnie jak 

posturę i aurę. I dobrze, bo stała tak blisko, że widziała tylko 
guziki marynarki i elegancki jedwabny krawat.

– Witam, sir Alricu – uniosła głowę, by spojrzeć w 

jego przystojną surową twarz.

– Znowu się zgubiłaś? – zapytał złośliwie.
Pokręciła głową. Za jego plecami dostrzegała wnętrze 

gabinetu.   Ciemnozielone   zasłony   podwiązane   po   obu 
stronach okna złotymi sznurami. Szerokie mahoniowe biurko, 

106

background image

przed którym leżał duży gruby dywan, zajmowało większość 
powierzchni ściany. Pośrodku pokoju stał znacznie mniejszy 
stolik,   a   na   nim   filiżanki   z   sewrskiej   porcelany   wraz   ze 
srebrnymi łyżeczkami do herbaty. Do stolika dosunięte były 
dwa   jasnożółte   fotele,   przytulone   do   niego   jak   starzy 
przyjaciele.   Na   jednym   siedziała   znajoma   postać,   która 
zaśmiała się lekko i złożyła razem wątłe dłonie.

– Cassandro, moja droga – Estelle Azzedine nawet nie 

próbowała wstać. – Jak cudownie! Podoba ci się w akademii?

–   Bardzo.   W   porządku.   To   znaczy,   bardzo   mi   się 

podoba – Cassie uśmiechnęła się z zakłopotaniem. – Witam, 
madame Azzedine.

– Estelle – staruszka pogroziła jej palcem i żartobliwie 

zmarszczyła brwi.

Sir Alric spojrzał najpierw na jedną, potem na drugą.
– Spotkałyście się już?
– Pierwszego dnia Cassandry w szkole. Była tak miła i 

pomogła mi wejść po schodach.

Dyrektor spojrzał z rozbawieniem na madame.
–   Doprawdy?   A   nawiązując   do   twojego   pierwszego 

dnia, Cassie, nasze spotkanie w tym tygodniu przypomniało 
mi,   jak   długo   byłaś   już   w   akademii,   zanim   ci   się 
przedstawiłem. Pozwól mi nadrobić ten brak manier. Wypij z 
nami herbatę.

Nerwowo sprawdziła godzinę.
– Ale mam...
–   Lekcję   z   panem   Chelnikovem?   Tym   się   nie 

przejmuj. Marat!

Cassie niemal podskoczyła. Barczysty portier pojawił 

się   koło   niej   bezszelestnie.   Na   jego   kamiennej   twarzy 
malował się nienawistny wyraz.

– Marat, poinformuj proszę gospodina Chelnikova, że 

107

background image

panna Bell została zwolniona z jego dzisiejszych zajęć. Życzę 
sobie z nią mówić. Przeproś go w moim imieniu.

Portier skinął milcząco głową i odszedł.
–   Wejdź,   Cassie   –   sir   Alric   zamknął   grube   drzwi   i 

przysunął kolejny fotel, stawiając go naprzeciwko madame 
Azzedine, która mrugnęła do dziewczyny.

–   Co   za   uczta   dla   mnie.   Młode   towarzystwo. 

Korzystasz z wszystkich możliwości, jakie daje ci akademia, 
tak jak ci radziłam, Cassandro?

– Tak. To znaczy... – z ukłuciem winy przypomniała 

sobie   ostatnią   zmarnowaną   godzinę.   –   Staram   się.   – 
Wzruszyła żałośnie ramionami.

– Z bardzo dobrymi wynikami. Cassie jest niezwykle 

uzdolniona w wielu różnych dziedzinach – dyrektor spojrzał 
na nią z aprobatą. – Sądzę, że mogę spokojnie powiedzieć, iż 
jest   jednym   z   najbardziej   zasługujących   na   stypendium 
uczniów.

– Och, wspaniale! – Madame lekko się wyprostowała. 

– A więc jest inteligentna?

– W rzeczy samej – potwierdził sir Alric, pewną ręką 

nalewając uczennicy herbatę do delikatnej filiżanki.

– I bardzo ładna! Masz niezwykłą urodę, moja droga. 

Nigdy   nie   widziałam   oczu   o   tak   nietypowym   kolorze,   nie 
uważasz, sir Alricu?

– Nie  myślałem o tym – uśmiechnął się  do  Cassie, 

niemal jak współwinny. – Ale masz całkowitą rację. Cassie, 
tak naprawdę chciałem z tobą porozmawiać o tamtej nocy. 
Martwi mnie, że nie sypiasz zbyt dobrze. I mam nadzieję, że 
to,   czego   byłaś   świadkiem,   nie...   zdenerwowało   cię. 
Poważnie   mówiłem   o   przychodzeniu   do   mnie   ze   swoimi 
problemami.

– Och, proszę się nie martwić – powiedziała radośnie, 

108

background image

zadowolona,   że   skończyli   temat   jej   wyglądu.   –   Nigdy   nie 
sypiałam   dobrze.   I   w   Cranlake   Crescent   miałam   o   wiele 
więcej problemów.

– No tak, oczywiście. Spodziewam się, że życie tam 

nie zawsze było usłane różami – spojrzał na nią przyjaźnie.

W chwili, w której zdecydowała, że naprawdę go lubi, 

znowu wtrąciła się madame.

–   Opowiedz   mi   o   tym,   Cassandro.   Miałaś   ciężkie 

życie, prawda?

Zaskoczona   Cassie   napiła   się   herbaty.   Miała 

perfumowany posmak, który dziewczyna niezbyt lubiła, ale 
dało jej to chwilę do namysłu.

– Chyba tak... sama nie wiem. Mieszkałam w kilku 

rodzinach   zastępczych.   Nie   tak   wielu.   –   Nagle   się 
uśmiechnęła. – Jestem chyba nieco destrukcyjna. Trudno było 
sobie   ze   mną   poradzić.   Zawsze   wracałam   do   Cranlake 
Crescent.

„Nikt cię nie chce, tylko marnujesz miejsce. Nikt!”.
–   Trudno   sobie   poradzić!   –   Madame   Azzedine 

zaśmiała się gardłowo, zagłuszając wspomnienie głosu Jilly. 
– To po prostu znaczy, że masz ducha walki! I mimo tych 
wszystkich trudności tak dobrze sobie radzisz w szkole... Jak 
wspaniale! Mamy szczęście, że Cassandra jest u nas, prawda 
sir Alricu?

– W rzeczy samej – dyrektor nieco zmienił pozycję, 

tak   by   troszkę   zasłonić   uczennicę   przed   intensywnym 
spojrzeniem staruszki.  Cassie mocno się zaczerwieniła,  nie 
czając się komfortowo w tym zalewie komplementów. Ale 
była wdzięczna madame za to, że jest dla niej tak miła. Ten 
wyraz dezaprobaty na twarzy sir Alrica nie był potrzebny.

Szybko odstawiła filiżankę.
– Lepiej już pójdę.

109

background image

Dyrektor spojrzał na zegarek.
– Tak. Chyba rzeczywiście powinnaś.
Oboje   obserwowali,   jak   cicho   zamykały   się   za   nią 

drzwi, tylko jedno z nich z uśmiechem.

* * *

– Cassie! Cassie, popatrz na to!
Kiepski   humor,   który   towarzyszył   Isabelli   przez 

ostatnie   dwa   dni,   wyparował.   Cholera,   pomyślała   jej 
współlokatorka.   Wchodząc   do   ich   pokoju,   zawahała   się   w 
progu.

– Zobacz, co on mi dał!
Ja cię kręcę! Nie miała pojęcia, że orchidee mogą być 

tak   wielkie.   To   jakaś   genetyczna   mutacja   czy   co? 
Śnieżnobiała   i   bardzo   piękna,   musiała   kosztować   znacznie 
więcej, niż Jake mógł wydać. To był chyba jeden z mniej 
inteligentnych   pomysłów   Cassie,   w   końcu   nie   chciała 
przecież,   żeby   Isabella  robiła  sobie  niepotrzebnie  nadzieję. 
Ale przynajmniej chłopak dotrzymał słowa.

– Wiesz, w orchideach jest coś, co mi przeszkadza – 

Cassie   zmarszczyła   nos.   –   Te   czarne,   które   rosną   na 
dziedzińcu przy tej rzeźbie? Są złowieszcze.

– O, to ulubione kwiaty sir Alrica. Te kwiaty to znak 

akademii, ale nikt inny ich nie widział i o nich nie słyszał. 
Nawet mama ich nie zna, a w sumie jest ekspertem.

– Naprawdę? – Nagle Cassie poczuła się nieswojo.
–   Ale   ta   orchidea!   –   Isabella   zaśmiała   się,   wcale 

nieurażona   pytaniem,   i   dotknęła   palcem   nieskazitelnego 
płatka. – Niewinna, ale seksowna. I taka romantyczna!

Cassie musiał się uśmiechnąć.
– No dobra. Jest boska.

110

background image

–   Zupełnie   jak   Jake,   nie?   –   Isabella   delikatnie 

pocałowała kwiat. – Dla ciebie też coś jest.

– Od Jakea? – zdziwiła się Cassie.
Wciąż   idiotycznie   uśmiechnięta   do   swojej   orchidei 

przyjaciółka powiedziała:

– Nie wiem, ale nie sądzę, to nie jego charakter pisma. 

Proszę – rzuciła jej kopertę, którą Cassie złapała w powietrzu.

Rozpoznała ten drogi, podobny do pergaminu papier. 

Papier akademii. O kurde, sir Alricowi nie spodobały się jej 
maniery? To był jej list pożegnalny?

Drżącą   ręką   otworzyła   kopertę   i   wyciągnęła   kartkę 

czerpanego   papieru   z   tłoczonymi   elementami.   Musiała 
przeczytać   ją   trzy   razy,   zanim   zmusiła   się,   by   spojrzeć 
zaciekawionej przyjaciółce w oczy.

– Isabella – przygryzła wargę.
– Co? Co to jest?
– Naprawdę mam nadzieję, że cię to nie obchodzi. Nie 

chciałabym ci popsuć wieczoru. – Przełykając ciężko, Cassie 
dała   jej   przeczytać   kartkę   i   widziała,   jak   w   trakcie   czytaj 
uśmiech znika z jej twarzy:

Akademia Darke'a

Biuro Wybranych

Twoja kandydatura na członka Wybranych została 

przedstawiona Kongresowi.

Proszę zgłosić się do salonu Wybranych 12 listopada  

o godzinie 19.

Oczekujemy punktualnego przybycia.

R

OZDZIAŁ

 12

111

background image

– Panowie, jesteście gotowi?
Obaj chłopcy skinęli głowami, ukłonili się señorowi 

Alvarezowi oraz sobie nawzajem i założyli na twarze maski 
szermiercze.

– W takim razie en gardę. Gotowi? Naprzód.
Richard   naparł  mocno   na   Ranjita   i  ten  cofnął   się  o 

krok, sparował i zripostował. Cassie niespokojnie poprawiała 
swój   kabel   szermierczy.   Już   zrobiła   z   siebie   głupka   przy 
zakładaniu całego tego stroju i nigdy jej się nie uda wyglądać 
tak elegancko jak Richard i Ranjit. Ani ktokolwiek inny.

Isabella w białym ekwipunku i z gładkim kucykiem 

opadającym   jej   na   plecy   wyglądała   jak   bogini   wojny.   Jej 
palce   spoczywały   na  épée,  maskę   trzymała   pod   pachą   i 
rozmawiała   z   Perrym,   którego   przed   chwilą   kompletnie 
rozniosła.

Cassie   poczuła   przypływ   winy.   Przyjaciółka 

próbowała zachowywać się normalnie, ale jej udawany luz, z 
jakim   zareagowała   na   wiadomość   o   zaproszeniu,   nie 
wydawał się szczery. Kiedy w końcu usiadła, odgarniając z 
twarzy   niesforne   kosmyki   w   kolorze   ciemnego   mahoniu, 
Cassie   uśmiechnęła   się   do   niej.   Może   sama   ostatnio   zbyt 
często   się   uśmiechała   i   to   chyba   też   nie   było   do   końca 
normalne.

Odetchnęła.
– Isabella – przerwała, po czym podjęła: – masz coś 

przeciwko temu, żebym wzięła udział w tym przesłuchaniu?

Spotkanie było następnego dnia. Na myśl o nim już 

nie   mogła   spać   i   teraz   mały   dreszcz   przebiegł   jej   po 
kręgosłupie.   Wyjątkowo   Isabella   nie   protestowała   ani   nie 
zbyła pytania śmiechem. Poważnie wpatrywała się w twarz 
przyjaciółki.

– Serio, nie mam nic przeciwko. Zasługujesz na to, 

112

background image

ty... – przerwała. – Może jestem po prostu rozczarowana. Że 
znowu mnie nie zaprosili. Ale cieszę się z twojego powodu. 
Okej? – Uśmiechnęła się z napięciem.

–   To   powinnaś   być   ty.   Przykro   mi.   Jestem   nowa   i 

masz większe prawo i...

–   Nie,   to   nie   to.   Ja   tylko...   –   Isabella   przerwała, 

rumieniąc się.

– Co? – Cassie zmarszczyła czoło.
– Nic.
– Przecież widzę, że nie nic. Powiedz mi – w głosie 

Cassie pojawił się niebezpieczny ton. – No dawaj.

–   Słuchaj,   nie   chodzi   o   to,   co   ja   myślę.   Ludzie   są 

zaskoczeni, to wszystko. Bo...

Przyjaciółka czekała.
–   Nigdy   do   tej   pory   nie   zaprosili   stypendysty   – 

wyrzuciła z siebie szybko Isabella. – I tyle.

– Rozumiem – Cassie zdjęła jedną z rękawic i zaczęła 

się nią nerwowo bawić.

Isabella rozpuściła włosy.
– Cassie, nie uważam, żeby to było złe albo coś. To 

tylko   pokazuje,   jak   bardzo   jesteś   wyjątkowa,   prawda?   Po 
prostu niektórzy są...

– Zaskoczeni – dokończyła za nią. – Tak. I domyślam 

się, że nie było to miłe zaskoczenie.

Isabella   otworzyła   usta,   chcąc   odpowiedzieć,   ale 

rozległ   się   elektroniczny   sygnał   oznaczający   uderzenie   i 
Cassie spojrzała z powrotem na piste. Ranjit, spokojny i bez 
emocji, trafił Richarda. Znowu.

Złowrodzy   i   doskonali,   twarze   ukryte   za   czarnymi 

maskami,   bluzy   i   spodnie   ciasno   opinające   mięśnie...   To 
dość, by pozbawić dziewczynę tchu. Ale nie można było ich 
pomylić, nawet gdy mieli zakryte twarze. Obaj byli szybcy i 

113

background image

zwinni, obaj zadawali zręczne ciosy jak atakujące żmije, ale 
jeden z nich był wręcz obłąkańczo elegancki, każdy jego ruch 
był ekonomiczny, pełen gracji i śmiertelnie skuteczny.

Rany, Ranjit wygląda, jakby się do tego urodził.
– Cassie!
Zamrugała   ogłuszona   i   Isabella   mocno   trąciła   ją 

łokciem.

– Oczy przed siebie – wyszeptała złośliwie, wyraźnie 

wrócił jej dobry humor. – Teraz ty.

Pojedynek się skończył, Richard i Ranjit zdjęli maski i 

podali   sobie   dłonie.   Piętnaście   do   dziewięciu,   zauważyła, 
patrząc   na   tablicę   wyników.   Dla   Ranjita   oczywiście. 
Próbowała być rozczarowana.

– Cassie – powtórzył señor Alvarez. – Zapraszam na 

piste. Jeden z was proszę zostać.

–   Będę   się   z   nią   pojedynkował   –   zaoferował   się 

ochoczo Richard.

– Nie – Ranjit stanął przed nim. – Ja to zrobię.
Anglik wyglądał, jakby chciał protestować, ale potem 

wzruszył ramionami i odpiął swój kabel, podając jej wędkę, 
żeby mogła się podpiąć.

– Cholera – mruknęła. – On mnie rozniesie.
– Ha – odszepnął Richard, urażony. – A ja bym sobie 

nie poradził?

– Tak, okej – uśmiechnęła się, kiedy podpiął przewód 

z tyłu jej bluzy, odwrócił ją za ramię i zapiął rzep pod szyją. 
Był tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i świeży pot; jego 
palce niemal dotykały jej gardła. Czuła też dezaprobatę, którą 
emanował milczący Ranjit, potężną jak pole siłowe. Hindus 
ukłonił się bez uśmiechu, po czym założył maskę.

–   Cassie,   pamiętaj   –   powiedział   stojący   obok   niej 

nauczyciel – trzymaj nadgarstek tak, przyjmij taką pozycję. 

114

background image

Wciąż   dajesz   swojemu   przeciwnikowi   zbyt   wiele   szans, 
jesteś otwarta na trafienia. I nie cofaj się przez cały czas! Nie 
obawiaj się wykonać pchnięcia. Teraz. Gotowi?

Skinięcie, ukłon, maska.
– En garde. Gotowi? Naprzód.
To bez sensu. Ranjit przechodził przez każdą jej gardę, 

blokował każde pchnięcie. Elektroniczny licznik odzywał się 
z zawstydzającą regularnością i Cassie niemal zasłabła z ulgi, 
kiedy   Ranjit   zrobił   jeden   błąd   i   dzięki   temu   go   trafiła. 
Przynajmniej   nie   przeczołga   jej   po   podłodze   wynikiem 
piętnaście do zera.

Była   boleśnie   świadoma   obecności   Kateriny,   która 

zakończyła   swój   pojedynek   i   przyglądała   się   z   wrednym 
uśmieszkiem,   i   kiedy   Ranjit   cofnął   się,   zdjął   maskę   i 
wyciągnął dłoń w rękawicy, by uścisnąć jej rękę, Cassie czuła 
tylko wszechogarniającą ulgę, że to już koniec.

– Piętnaście do jednego po prawej – señor Alvarez był 

nieco   rozczarowany,   ale   nie   zaskoczony.   –   Isabello, 
Richardzie, proszę na piste.

Gdy   Cassie   odpinała   swój   kabel   i   oddawała 

Richardowi wędkę, jego palce dotknęły jej dłoni.

–  Zupełnie nie po dżentelmeńsku – zamruczał. – Ja 

bym ci pozwolił na parę trafień.

–   I   jaki   byłby   w   tym   sens?   –   zapytał   pogardliwie 

Ranjit,   przechodząc   obok   do   ławki.   Kiedy   odszedł, 
dziewczyna mrugnęła do Richarda.

– Ma oczywiście rację.
–   Aczkolwiek   jest   wszechwiedzącym   wrzodem   na 

dupie.

–   Powodzenia   –   uśmiechnęła   się   do   niego,   gdy 

odwracał się, by ukłonić się Isabelli.

Ranjit siedział sam, między nim a dziesiątoklasistą  o 

115

background image

imieniu Hamid, który mimo że sam należał do Wybranych, 
spoglądał na Hindusa z pewną nerwowością.

Cóż, Cassie się go nie bała. W każdym razie nie poza 

piste... Usiadła obok niego, podrzucając lekko swoją maskę.

–   Mogłabyś   przestać?   To   bardzo   irytujące. 

Westchnąwszy,   odłożyła   maskę   na   kolana.   Katerina   ze 
swojego   miejsca   przy   zbiorniku   z   wodą   patrzyła   na   nią 
morderczym wzrokiem, ale szczęk zderzających się broni  i 
nieustanne brzęczenie tablicy oznaczało, że nie usłyszy ani 
jednego słowa z tego, co Cassie powie Ranjitowi.

– Kiedyś w końcu porządnie cię trafię, stary – rzuciła 

radosnym tonem.

– Jestem tego pewien. Ale nie dlatego, że ci pozwolę – 

obrzucił wzrokiem pełnym pogardy Richarda, który cofał się 
przed atakiem Isabelli.

I miał czelność powiedzieć, że to ona jest irytująca? 

Cassie odwróciła się do niego wściekła.

– Nie lubisz mnie, prawda?
– To nie ma nic do rzeczy.
– A z czym ma? Z funduszami na edukację?
– To poniżej twojej godności.
– Zabawne. Myślałam, że poniżej ciebie.
– Cassandro – odetchnął głęboko – przestań próbować 

mnie do siebie zniechęcić.

– Chyba nie muszę próbować, prawda? – wzruszyła 

ramionami.

– Powiedziałem już, że to nie ma z tym nic wspólnego.
– Nie powiedziałeś też, z czym ma, no nie?
Gwałtownie szarpnął rzep przy swojej masce, rozległ 

się   głośny   odgłos   prucia.   Zapiął   go   z   powrotem   i   znowu 
szarpnął.   Stojący   dość   blisko   señor   Alvarez   skrzywił   się, 
więc Ranjit przestał bawić się rzepem i spojrzał ciężko na 

116

background image

siedzącą obok dziewczynę.

– Nie podoba mi się, jak się przy tobie czuję, okej?
– Och – to jej odebrało całą parę.
– Pod żadnym pozorem nie mogę się związać z kimś 

takim jak ty.

Złość   znowu   wybuchła   silnym   i   gwałtownym 

płomieniem. Palant.

– I nawzajem – wstała.
Ranjit zagryzł wargę.
– Nie miałem na myśli...
– Jasne, myślę, że właśnie miałeś.
Złapał   ją   za   nadgarstek   i   pociągnął   tak,   że   szybko 

opadła z powrotem na ławkę. Był nieprawdopodobnie silny.

– Nie to miałem na myśli, przysięgam. – Puścił ją i 

przesunął dłonią po twarzy. – Chodzi o to, jak sprawiasz, że 
się czuję, a ja, cóż, nie mogę tego zaakceptować, Cassandro.

– Nie możesz zaakceptować?
–   Właśnie.   –   Nagle,   i   bez   żadnego   ostrzeżenia, 

nachylił się i delikatnie pogłaskał ją po włosach. Ten ledwie 
odczuwalny gest sprawił, że zadrżała.

– To znaczy? – Odsunęła się i założyła ręce na piersi.
– Właśnie to, co powiedziałem. – W jego głosie znowu 

było słychać irytację. – Zawsze mówię to, co myślę.

Cassie poczuła wściekłe spojrzenie Kateriny.
–   Lekcja   chyba   się   skończyła   –   rzuciła   szorstko 

Cassie,   znowu   wstając.   –   I   stanę   w   płomieniach,   jeśli   nie 
zejdę komuś z oczu.

Twarz   Ranjita   skamieniała,   gdy   za   jej   plecami 

zobaczył wściekłą Katerinę.

O co z nim chodzi? Grał Cassie na nerwach jak odgłos 

drapania paznokciem po tablicy, ale mimo to szukała jego 
towarzystwa.   Nie   przeszkadzało   jej   nawet   rozłożenie   na 

117

background image

łopatki piętnaście do jednego.

W myślach wymierzyła sobie otrzeźwiający policzek i 

podeszła do Richarda i Isabelli, którzy pakowali swoją broń i 
sprzęt. Chłopak ociekał potem.

– Pokonała mnie – oświadczył smutno.
– Naturalnie – dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
– Nigdy już nie będę się z tobą pojedynkował, kiedy 

jestem tak zmęczony. Podaj mi, proszę, ten ręcznik.

Isabella sięgnęła po ręcznik, a chłopak zdjął bluzę i 

plastron.   Pod   nimi   miał   tylko   podkoszulek   bez   rękawów, 
który ciasno opinał jego mięśnie. Próżny diabeł, pomyślała 
Cassie   z   rozbawieniem.   Doskonale   wiedział,   że   cholernie 
dobrze   prezentuje   się   jako   pokonany.   Zwijając   kabel 
szermierczy,   zmarszczyła   brew.   Na   łopatce   Richarda   była 
paskudnie   wyglądająca   blizna.   Kiedy   jednak   przyjrzała   się 
bliżej,   dostrzegła,   że   skaza   była   czystym   wzorem 
przecinających   się   linii   o   średnicy   mniej   więcej   pięciu 
centymetrów.   Wyglądała   jak   znamię,   Cassie   nigdy   czegoś 
takiego   nie   widziała.   Richard   uśmiechnął   się   do   niej   znad 
ramienia, ale kiedy dotarło do niego, na co patrzy, uśmiech 
natychmiast znikł. Chłopak szybko złapał bluzę i ją założył. 
To nie był element pokazówki, tylko prawdziwy błąd. I ze 
sposobu, w jaki popatrzył na niego Ranjit, wynikało, że on 
też tak uważał.

–   Hej   –   Isabella   szturchnęła   ją   mocno   i   wcisnęła 

ręcznik do ręki. – Możesz przestać przez chwilę ślinić się na 
widok spoconego Richarda? Weźmy prysznic, ty niedobra, 
niedobra   dziewczynko.   Zanim   zobaczysz   coś,   czego   nie 
powinnaś!

Cassie   próbowała   złapać   spojrzenie   Richarda,   kiedy 

przyjaciółka wyciągała ją z hali, ale stanął do nich tyłem.

– Isabella – wymamrotała pod nosem – myślę, że już 

118

background image

zobaczyłam.

119

background image

R

OZDZIAŁ

 13

–   Richardzie,   kochany,   dziękujemy   za 

przyprowadzenie   kandydatki.   –   Katerina   siedziała   na 
pozłacanym   krześle,   elegancko   krzyżując   nogi.   Nawet   nie 
spojrzała na Cassie, ale poza nią zrobił to każdy obecny w 
pokoju.   Czuła   na   sobie   ich   wspólny   wzrok   jak   fizyczny 
nacisk.   Gdyby   nie   dotyk   pewnej   dłoni   Richarda   jej   na 
plecach, chybaby się odwróciła i wyszła.

– Poradzisz sobie – szepnął, po czym dodał głośno: – 

Sądzę,   że   większość   z   nas   zna   Cassie,   prawda?   Może   z 
wyjątkiem   was   –   wskazał   na   trójkę   wysokich,   pięknych 
uczniów z najstarszych klas, których Cassie widziała do tej 
pory tylko z daleka. – Vassily, India, Sara, to Cassie Bell. W 
tyra roku została przyjęta do akademii.

–   Och,   wszyscy   ją   znają   –   Katerina   nalała   sobie 

kieliszek czerwonego wina, wymieniając z Keiko znaczący 
przebiegły   uśmieszek.   –  Wydaje  się  niemal,   że  od  zawsze 
była z nami.

– Podejdź i usiądź, Cassie – Cormac Doyle, mrugając 

do   niej   i   uśmiechając   się   czarująco,   wskazał   na   krzesło 
stojące pośrodku między nimi. – Katerina może onieśmielać, 
ale nikt tu nie gryzie.

Richard zachęcająco podsunął krzesło.
– Tak – dodała Ayeesha – opowiedz nam o sobie. Po 

to cię zaprosiliśmy. – Jej uśmiech był promienny.

Cassie   usiadła   niepewnie,   niemal   spodziewając   się 

pierdzącej poduszki. Jednak żadnych tego typu dziecięcych 
sztuczek. Usiedli wokół niej w półkolu, niektórzy niedbale na 
krzesłach, inni w eleganckich pozach, ale wszyscy poważni i 
skupieni. Nie mogła nie zauważyć, że Ranjit był nieobecny. 

120

background image

Znowu.

– Czy Ranjit do nas dołączy? – zapytał Cormac, jakby 

czytając w jej myślach.

– Nie – odpowiedziała szybko Katerina. Była spięta, 

ale jakby jej ulżyło. – Michaił, jeśli czujesz się na siłach, to 
może zacznijmy.

– Nic mi nie jest – zachrypiał ktoś siedzący z brzegu. – 

Zaczynajcie.

Cassie   odwróciła   się   w   kierunku   tego   głosu. 

Dziesiątoklasista   ze   zmierzwionymi   blond   włosami   był 
niemal tak piękny jak Katerina, ale nieco zbyt kościsty. Miał 
zmizerniałą   twarz,   ściągniętą,   bladą,   o   suchej   jak   papier 
skórze. Przy jego krześle stała butelka wody, ale gdy podniósł 
ją do ust, okazało się, że jest już pusta. Katerina westchnęła z 
ogromną irytacją, podczas gdy Ayeesha wstała i przyniosła 
mu   kolejną   butelkę.   Złapał   ją   z   wdzięcznością   i   napił   się 
łapczywie.

–   Wciąż   masz   tego   paskudnego   bakcyla?   –   spytał 

gładko   Richard.   –   Pech,   Michaił.   Dobrze,   zostałem 
poproszony o przedstawienie Cassie. Cóż mogę powiedzieć? 
Jest mądra, twarda, wychowała się w ciężkich warunkach, nie 
tak jak większość z nas, i jest uderzająco piękna.

– Hm – mruknęła Keiko. Katerina uniosła do ust palce, 

nie do końca zakrywając pełen wyższości uśmieszek.

– I – ciągnął chłopak, niezmieszany – podkreślę to raz 

jeszcze: przyciągnęła uwagę wysoko postawionego członka 
Wybranych. Wszyscy wiem, ile znaczy ta konkretna opinia, 
sądzę więc, że nie muszę już nic dodawać. Jakieś pytania?

–   Cóż,   Richard   –   po   krótkiej   ciszy   odezwał   się 

Michaił.   –   Nikt   nie   może   ci   zarzucić,   że   zbyt   długo 
przemawiasz. – Odchrząknął chrapliwie i wypił kolejny spory 
łyk wody.

121

background image

– Cassie – Ayeesha pochyliła się nieco do przodu – co 

cię sprowadziło do akademii?

Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą. Przynajmniej ona 

była miła. Nie zawahała się:

– Stypendium.
Pytająca skinęła głową, ale Keiko zachichotała. Cassie 

z wysiłkiem powstrzymała od reagowania na zaczepkę.

–   To,   oczywiście,   wiemy   –   powiedziała   Ayeesha. 

Wydawała się zadowolona z bezceremonialnej odpowiedzi. – 
I   dobrze.   –   Uniosła   ostrzegawczo   palec,   zwracając   się   do 
reszty.   –   To   rzeczywiście   jest   drobny   problem.   Właściwie 
szczegół techniczny.

–   Żaden   problem.   Stypendium   –   rzucił   Cormac   – 

oznacza, że sir Alric ją tutaj sprowadził. Sprawdził wyniki jej 
testów   i   zapisy   rozmów.   Czyż   może   być   lepsza 
rekomendacja? – Rozejrzał się z uśmiechem po siedzących 
wokół osobach.

– Wybrani nigdy nie przyjęli żadnego stypendysty – 

oczywiście Keiko. Ręce założyła na piersi i zacisnęła usta. – 
Nigdy o czymś takim nie słyszałam.

– Spokojnie – mruknęła Katerina. – Przyznaję, że to 

byłoby   odejście   od   tradycji.   Ale   zawsze   musi   być   ten 
pierwszy raz, Keiko.

Cassie zacisnęła usta, bardziej żeby powstrzymać się 

przed   wybuchem   śmiechu   niż   odgryzieniem   się.   Obie 
dziewczyny   były   niedorzecznie   pompatyczne   i   niektórzy   z 
Wybranych   też   tak   najwyraźniej   myśleli.   Za   plecami 
Kateriny   India   udała,   że   ziewa.   Ayeesha   szturchnęła 
Cormaca,   niemal   chichocząc.   Richard   mrugnął   do   Cassie. 
Katerina ich zignorowała:

– Możesz opowiedzieć nam coś o swojej rodzinie?
– Nie, bo jej nie ma – warknęła Japonka, czerwona z 

122

background image

upokorzenia.

Spokojnie, Cassie, tylko spokojnie.
– Mojego taty nie znam – powiedziała krótko – ale tak 

jak reszta z was jakiegoś miałam.

–   A   twoja   matka   podobno   oddała   cię   opiece 

społecznej. Chyba odrobinę jej przeszkadzałaś?

– Ma to w zwyczaju – burknęła Keiko.
– A może – ciągnęła Katerina – po prostu nie byłaś 

warta zachodu?

Nieszczęście   zalało   Cassie   tak   nagle   i   tak   ogromną 

falą, że musiała odetchnąć. I to wciąż bolało. Jakby słyszała 
słowa Jilly Beaton, w które kiedyś wierzyła: „Nie jesteś warta 
zachodu, szmato”.

Richard patrzył na nią uważnie.
Cassie się uśmiechnęła, szeroko i nieszczerze.
– Moja matka nie potrafiła sobie ze mną poradzić.
– Kto by poradził! – Richard kiwnął głową z aprobatą.
– Właśnie – powiedziała szorstko. – Przeszkadzałam 

jej   nowemu   facetowi.   Bardziej   zależało   jej   na   nim   niż   na 
mnie,   a   poza   tym   mają   teraz   kogoś   nowego.   Chłopca. 
Szczerze mówiąc, cieszę się, że trzymają się z dala. Jestem 
równie   niezainteresowana   nimi   jak   oni   mną.   Następne 
pytanie?

Sprawiłam, że zamilkli, pomyślała z dziką satysfakcją. 

Chociaż   na   chwilę   zamknęłam   buzie   tym   zadowolonym   z 
siebie dupkom.

W   kompletniej   ciszy   ktoś   odchrząknął   i   rzucił 

ochryple:

– Możemy wziąć pod uwagę rację bytu szkoły?
Znowu Michaił. Jego uwaga była skupiona na Cassie, 

gdy po raz kolejny wyciągnął rękę po butelkę z wodą. Trochę 
płynu spłynęło mu z jednego kącika i musiał wytrzeć sobie 

123

background image

brodę wierzchem trzęsącej się dłoni. Wyglądał chyba jeszcze 
gorzej niż na początku, ale nikt nie wydawał się tym przejęty. 
Dziewczyna zmarszczyła brwi.

–   Kiedyś   –   ciągnął,   jego   głos   niemal   tak   cichy   jak 

szept – stypendyści mieli znacznie użyteczniejszą funkcję niż 
tylko... dobra reklama.

Sympatia   Cassie   rozwiała   się,   zastąpił   ją   niepokój. 

Funkcję? Przypomniała sobie słowa Keiko z tamtej nocy w 
korytarzu:   „Jesteś   tu,   bo   to   działa   na   naszą   korzyść,   nie 
odwrotnie”.

– Michaił – odezwał się Yusuf, chłopak z najstarszej 

klasy, wyjątkowy talent szachowy. Stał w cieniu i Cassie nie 
zauważyła, że tam jest, dopóki się nie odezwał. – Jesteś z 
nami   od   niedawna.   Jesteś   nowy   i   niedoświadczony.   Nie 
udawaj, że wiesz tyle co my.

–  To   część   historii   Wybranych.   Czytałem   o   tym   – 

Michaił splótł dłonie tak mocno, że jego knykcie stały się 
białe   jak   papier.   Był   zgarbiony,   napięty   jak   struna,   ale 
wydawało   się,   że   nie   może   przestać   wpatrywać   się   w 
przesłuchiwaną dziewczynę.

Okej.   Powinna   teraz   wstać   i   wyjść.   Nigdy   by   nie 

nadrobiła za tę ucieczkę, ale do diabła z tym. Nie podobał jej 
się nawet salon Wybranych, teraz, kiedy już go zobaczyła. 
Wystrój   był  taki  mroczny.   Krzesła,   zasłony,   tapeta,   klosze 
lamp:   wszystkie   tkaniny   były   ciemnoczerwone,   purpurowe 
lub ciemnogranatowe. Kolory były ciepłe, ale jednocześnie 
jakby   groźne.   Pokój   był   piękny   –   każdy   szczegół   –   ale 
atmosfera   przytłaczała.   Nie   chciała   tu   być.   Ani   teraz,   ani 
nigdy.

O nie. Na pewno stąd nie wyjdzie. To była jej szansa, 

żeby poznać sekrety Wybranych, ale to nie wszystko. Była 
tak samo dobra jak oni. Lepsza. Nie zamierzała pokłonić im 

124

background image

się z szacunkiem i uciec z podkulonym ogonem. Zacisnęła 
zęby, spojrzała na Keiko, lustrując ją równie drobiazgowo i 
lekceważąco, jak ona ją lustrowała.

Ta   śnieżnobiała   koszula,   która   miała   na   sobie, 

kapitalnie   kontrastująca   z   jej   czarnymi   włosami   z 
granatowym  połyskiem:   to  chyba   Chanel?   Oczywiście,   jak 
dla   Cassie   to   mogłoby   być   i   od   Georgea   at   Asdy,   ale 
pamiętała,   że   Isabella   oglądała   ją   i   odrzuciła   w   zeszłym 
tygodniu.   Lepiej   jednak   nie   wspominać   o   tym   Keiko. 
Sztuczny grymas dziewczyny zamienił się w szczery, szeroki 
uśmiech. Od razu poczuła się lepiej.

– Tradycje się zmieniają – Richard uśmiechał się do 

niej   promiennie.   Wyglądał   na   zadowolonego   i   dumnego   z 
niej.   –   Ewoluują.   Wszystko   ewoluuje.   Nawet   my   – 
zarechotał.

– Jestem taki spragniony – zajęczał cicho Michaił.
– Słuchaj – powiedziała Cassie, patrząc z niepokojem 

na pozostałych Wybranych, a potem z powrotem na chorego 
chłopaka. – Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy wszystko w 
porządku?

– Tak – warknął. Jego oczy płonęły gorączkowo.
– Och, na litość boską – Katerina pstryknęła palcami. 

Hamid,   siedzący   z   tyłu,   podniósł   się,   wzdychając   ze 
znużeniem i jeszcze raz wymienił pustą butelkę na pełną.

Cassie gapiła się na to.
– Słuchajcie, on nie wygląda dobrze.
– To naprawdę nie twoja sprawa – Katerina posłała jej 

formalny nikły uśmiech. – Nie, dopóki nie zostaniesz jedną z 
nas.

Sara, też z najstarszej klasy, pochyliła się, przyglądała 

się jej bacznie, ale z uśmiechem.

– I sądzę, że masz na to duże szanse. Jestem pewna, że 

125

background image

damy radę pokonać... przeciwności. Uważam, że jest bardzo 
ładna   –   powiedziała   to   do   wszystkich   w   ogólności, 
najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi. – Starszym podoba 
się ta kandydatura.

Co to ma w ogóle do rzeczy, bando płytkich świrów? 

Cassie dała radę powstrzymać się przed powiedzeniem tego 
nagłos, kiedy Richard dotknął lekko jej ramienia.

–   Ładna?   –   zamyśliła   się   Katerina.   –   Może.   Ma 

nietypową   urodę.   Prawdziwe   piękno,   jak   sądzę,   wymaga 
odrobiny okrucieństwa. Tego mi tutaj brakuje.

–   Rany   –  wymamrotała   pod   nosem   Cassie.   Richard 

rzucił jej ostrzegawcze spojrzenie.

– Odpowiednio... kierowana może być moim zdaniem 

urocza – Sara znowu się uśmiechnęła. Cassie zaczynała nie 
lubić tych uśmiechów. – Zgadzacie się?

Zabierzcie mnie stąd! Ci Wybrani są nie tylko płytcy, 

ale zepsuci do szpiku kości. Może jednak powinna już wyjść. 
Richard klasnął w dłonie.

– Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania?
– To najważniejsze – głos Michaiła był słaby. – To, co 

do czego zgodziliśmy się, że jest niezbędne.

–   Oczywiście   –   Katerina   obracała   w   palcach   swój 

kieliszek, spoglądając na wirujące wino. – Jest tylko jedno 
miejsce i jest gorąco pożądane przez kilkoro innych uczniów.

– Na przykład Perry’ego Huttona – warknęła Keiko. 

Było dość oczywiste, po czyjej jest stronie.

– I  Isabellę Caruso – zaintonowała Katerina. – Bella, 

bella Isabella.

– Więc nasze pytanie brzmi... – głos Yusufa brzmiał 

hipnotycznie.

– Jakbyś się czuła... – powiedział Vassily.
–   Odbierając   swojej   najdroższej   przyjaciółce...   – 

126

background image

podjęła Sara.

–   Marzenie   jej   serca   –   na   ustach   Kateriny   wykwitł 

promienny uśmiech.

Zapadła cisza, a oni ją obserwowali.
Cassie przełknęła ślinę. Zauważyła z rozbawieniem, że 

nieskazitelna  Katerina  Svensson   miała  czerwone   plamki   w 
kącikach   ust.   Nie  bała  się  tych  ludzi,   ale  mieli   rację.   Tak 
naprawdę   bała   się   zranić   przyjaciółkę.   Co   za   przebiegłe 
pytanie,   i   to   od   niego   może   zależeć   jej   przyszłość   wśród 
Wybranych.

Czy naprawdę tak bardzo tego chciała? Nawet jeśli to 

miało   przed   nią   odkryć   mroczne   serce   akademii?   Czy 
pragnęła   tego   dostatecznie   mocno,   by   poświęcić   przyjaźń 
Isabelli?

–   Spragniony   –   wychrypiał   Michaił.   Jego   grdyka 

poruszała   się   szybko,   kiedy   wypijał   wodę.   Pozostali 
traktowali   go   z   łagodnym   współczuciem,   ale   niewielką 
troską. Co z nimi nie tak? Nie był dostatecznie ładny, gdy był 
chory?   Isabella   była   piękniejsza   od   nich   wszystkich   i 
okrucieństwo nie miało z tym nic wspólnego. Jej piękno nie 
było powierzchowne.

– Cóż – warknęła Katerina. – Czekamy. Czy obchodzi 

cię, że zranisz najlepszą przyjaciółkę? Do żywego?

Odpowiedź przyszła do Cassie nagle i wydawała się 

olśniewająco oczywista.

– Nie – zmierzyła się z każdym ciężkim spojrzeniem. 

– Nie. Dlaczego miałoby?

–   Ponieważ   jest   twoją   najlepszą   przyjaciółką   – 

naciskał   Vassily.   –   I   jesteście   sobie   bardzo   bliskie. 
Chcieliśmy, żebyś rozważyła tę sprawę – dodał sarkastycznie.

– Jesteście bandą rozpuszczonych bachorów.
–   Hej   –   oburzył   się   Cormac   –   kogo   nazywasz 

127

background image

rozpuszczonym?

Cassie go zignorowała.
– Nie wiecie, co znaczy przyjęcie do tej szkoły. Nie 

spodziewam   się,   że   to   zrozumiecie.   Nigdy   nie 
doświadczyliście niczego poza przywilejami, prawda? Nigdy 
nie czuliście się nieszczęśliwi lub zdesperowani.

Na   wszystkich   twarzach   malowało   się   napięcie. 

Zniknął gdzieś nawet zachęcający uśmiech Ayeeshy. Michaił 
wyglądał, jakby chciał wstać i podejść do niej, ale Katerina 
uniosła   ostrzegawczo   rękę,   pozostał   więc   na   miejscu, 
zaciskając   dłonie   na   poręczy   swojego   krzesła.   Najstarsi   – 
Sara,   Vassily,   Yusuf   –   mieli   dziwne   wyrazy   twarzy. 
Rozbawienie? Ciekawość?

Teraz,   pomyślała   Cassie.   Teraz   miała   szansę 

powiedzieć im, co o nich myśli, i wyjść stąd. Co ona w ogóle 
robi z tymi ludźmi? Bardzo nie chcesz tu być, Cassie...

Nie. Dała sobie mentalnego kopniaka. Przecież dobrze 

wiedziała, co tu robi. Im dłużej obserwowała tę bandę, tym 
bardziej chciała poznać prawdę. Wiedza to potęga, Cassie. A 
w tym miejscu trochę potęgi się przyda, jeśli nie chce dać się 
pogrążyć. Odetchnęła głęboko.

– Akademia Darke a to moja szansa, by coś osiągnąć. 

Jeśli zostanę też członkiem Wybranych? Nigdy nie będę już 
nieszczęśliwa,   bezsilna   lub   biedna,   prawda?   Mam   tego 
wszystkiego dość. Dość.

– Jak bardzo dość? – zapytał gładko Vassily.
– Nie jestem tak głupia, żeby myśleć, że wszyscy mnie 

lubicie – powiedziała, panując nad tonem głosu – ale jesteście 
znajomościami. Jesteście jak sieć, prawda? O to chyba chodzi 
w Wybranych? – Pozostali Wybrani spojrzeli na siebie. Kilku 
się uśmiechnęło.

Nie mogę tego teraz zawalić, pomyślała, nie teraz.

128

background image

– No więc stracę przyjaciółkę. Co z tego? Mogę mieć 

innych   przyjaciół.   Pewnie,   lubię   Isabellę.   Ale   nie   jest...   – 
nabrała tchu, przygotowując swoje serce na kolejne słowa – 
nie jest niezbędna.

Cisza,   która   zapadła,   była   jeszcze   cięższa   niż 

poprzednio.   Richard   miał   nieprzenikniony   wyraz   twarzy, 
Sara była rozbawiona, Ayeesha lekko rozczarowana. Katerina 
wyglądała na zaskakująco zadowoloną. Vassily odchylił się 
na krześle i przeciągnął.

–  Cóż,   sądzę,   że   Cassandra   nadzwyczaj   dobrze 

poradziła   sobie   z   naszym   największym   niepokojem. 
Dziękujemy   ci,   Cassie.   Przejdźmy   dalej.   Czy   wszyscy   się 
zgadzamy, że usłyszeliśmy dość, by wypuścić kandydatkę? – 
rozejrzał się pytająco po pokoju.

–  Całkowicie   –   odezwała   Ayeesha,   sprawdzając 

godzinę. – Zgadzam się i nie widzę sensu, żeby to przedłużać. 
Powiedziałam   Frei,   że   spotkam   się   z   nią   za   kwadrans   w 
bibliotece i nie chciałbym jej zawieść.

– Jasne – wymruczał Vassily dość wrednym tonem. – 

W końcu ona cię nigdy nie zawodzi.

Cormac spojrzał na niego złym wzrokiem.
–  Chodź,   Ayeesha  –  wstał.   –  Nie  marnujmy  więcej 

czasu. Cassie, to była bardzo interesująca rozmowa. Bardzo 
interesująca. Inaczej cię wcześniej postrzegałem.

– Ja też – Ayeesha znowu się uśmiechnęła, ale nieco 

ostrożniej. Złapała Cormaca za rękę i wyszli razem. Kilkoro 
innych,   w   tym   India,   też   wyszło.   Cassandra   poczuła   się 
nieswojo, w pokoju nie było już żadnej przyjaznej twarzy. 
No, oczywiście, poza Richardem.

–   No   cóż   –   powiedziała   pogodnie.   –   Ja   chyba   też 

powinnam już iść. Dziękuję za zaproszenie. To była...

– Zostań jeszcze trochę – mruknął chłopak, zmuszając 

129

background image

ją, aby z powrotem usiadła. – Myślałem, że chciałaś zobaczyć 
nasz salon?

–   Chciałam,   ale...   –   rzuciła   nieco   zdesperowane 

spojrzenie   w   stronę   drzwi,   właśnie   zamykające   się   za 
dziewczyną   z   dziesiątej   klasy,   którą   ledwo   znała   i   raczej 
lubiła.

– Daj spokój, pokażę ci Matisse a. Jest niesamowity.
– Może następnym razem.
Za   późno.   Szczęknął   zamek,   w   pokoju   zapanowała 

pełna napięcia cisza. Cassie próbowała spojrzeć Richardowi 
w   oczy,   ale   on   nie   zwracał   na   to   uwagi.   Wierciła   się   na 
krześle, niepewna, czy nie powinna po prostu wstać i wyjść.

Ale   wtedy   Michaił   wstał   gwałtownie,   przewracając 

butelkę   z   wodą,   i   ruszył   w   stronę   Cassie.   Niepokój 
dziewczyny ustąpił miejsca strachowi.

– Nie czuję się dobrze.
– Katerina, zatrzymaj go! – Hamid uniósł się nieco z 

krzesła.

–   Michaił!   –   warknęła   Katerina.   Chory   chłopak 

zatrzymał się chwiejnie. – Wracaj do swojego pokoju. Twój 
współlokator musiał już wrócić od rodziców. On... się tobą 
zajmie.

–   Och,   Katerina.   Pozwól   mu   się   napić.   –   Keiko 

zatrzepotała   rzęsami.   –   Czegoś   odpowiedniego.   I   może 
zaproponujemy drinka Cassie, skoro już o tym mówimy?

–   W   zasadzie   –   rzucił   Yusuf,   obserwując   Michaiła, 

którego pierś unosiła się i opadała ciężko. – Co w tym złego?

– Yusuf! – Hamid odwrócił się zaszokowany. – Wiesz, 

co on powiedział.

–   Oj,   Hamid   –   zakpiła   Keiko   –   Może   ty   boisz   się 

Ranjita, ale Katerina nie.

– Rzeczywiście, nie boję się go – odwarknęła tamta. – 

130

background image

Ale pewne życzenia musimy uszanować.

–   Myślałam,   że   to   właśnie   próbujemy   zrobić.   Tym 

bardziej szkoda.

– Są na ten temat różne zdania, Keiko, różne zdania.
–   Niech   ktoś...   zaproponuje   naszemu   gościowi... 

drinka. Proszę.

– Michaił,  zaczynasz  bredzić.  Ale z  ciebie  dyletant. 

Spodziewamy   się,   że   następnym   razem   będziesz   planował 
trochę naprzód. Hamid, odprowadź go do pokoju.

– Ale, Katerina... – wyjęczał chory.
–   Jeśli   mam   być   szczery   –   Vassily   wzruszył 

ramionami   –   popieram   Keiko   i   Yusufa.   Przecież   i   tak 
możemy   potem   rozważać   jej   kandydaturę.   To   tylko   jeden 
drink.

Sara zachichotała.
–   Hamid,   Katerina,   wyluzujcie.   Cassie,   byliśmy 

niezbyt   gościnni.   Napijesz   się   z   nami?   –   Sara   wstała   i 
sięgnęła   do   tacy   stojącej   na   ciemnym   kredensie.   Cassie 
obserwowała   tę   posągową   piękność   z   obezwładniającym 
niepokojem. Nie wyglądało na to, że może po prostu zerwać 
się i wyjść. To by była ucieczka. Ale tak bardzo nie chciała 
tego drinka...

– W końcu – powiedziała Keiko, przeciągając zgłoski 

– Ranjita tu nie ma. Nie może go to aż tak obchodzić.

–   Sądziłem,   że   dostałaś   ostatnie   ostrzeżenie?   – 

Vassily’ego wyraźnie bawiło jej buntownicze nastawienie.

– Tak, ale sir Alrica też tu nie ma, prawda – rzuciła 

zadowolonym z siebie tonem.

–   Och,   jak   chcecie   –   warknęła   Katerina   –   Tylko 

szybko, Michaił.

Chłopak   westchnął   z   rozkoszą,   całe   jego   napięcie 

jakby zniknęło. Ruszył sztywnym krokiem w stronę Cassie, 

131

background image

pożądliwie wyciągając przed siebie drżącą rękę.

– Co tu się dzieje?
Wszyscy zamarli. Drzwi otworzyły się gwałtownie i z 

zaciętą  miną   stanął  w   nich   Ranjit.   Jego  surowe  spojrzenie 
lustrowało kolejne twarze, zatrzymując się na Richardzie, a 
potem   na   Katerinie.   Kilku   Wybranych   wstało   i   nawet 
najstarsi   wyglądali   na   nieco   przestraszonych.   Na   końcu 
zaszokowany i wściekły zwrócił wzrok ku Cassie.

– Co ona tu robi?
Rany, wiedział jak ją zirytować, nawet pytaniem, które 

sama   sobie   właśnie   zadawała.   Zerwała   się   i   odwróciła, 
gotowa do  wykrzyczenia kilku  dosadnych przekleństw,  ale 
gdy spojrzała na niego, odebrało jej mowę.

Na jego szyi pulsowała żyła. Na twarzy przez chwilę 

malowało się jakieś uczucie, którego nie do końca potrafiła 
nazwać. Strach? Bał się? Bał się jej?

Na pewno nie. o nią?
Richard przerwał milczenie.
– Jest kandydatką, Ranjit.
– Ach tak? Sądziłem, że jasno dałem do zrozumienia, 

jakie jest moje zdanie.

Katerina   wzięła   Ranjita   pod   ramię,   zdecydowanym 

gestem   odciągając   go   od   Cassie   i   głaszcząc   klapę   jego 
marynarki:

– Chodź ze mną, Ranjit, skarbie. Podoba mi się twój 

nowy garnitur. To Armani?

–   Michaił   –   Ranjit   zacisnął   wargi   –   wyglądasz 

okropnie. Idź do swojego pokoju.

– Cały czas mu to powtarzam – mruknęła Katerina, 

rezygnując z prób przypochlebienia się.

Chory blondyn wymknął się z salonu z zaciśniętą w 

pobladłej dłoni kolejną butelką wody.

132

background image

–   Cassandro,   proszę,   wybacz   nam.   Twój 

wprowadzający... – rzucił Richardowi wściekłe spojrzenie – 
odprowadzi cię do pokoju.

–   Dzięki   –   powiedziała   sucho.   –   Nie   potrzebuję 

eskorty.

– Richard – w głosie Ranjita słychać było groźbę.
– Chodźmy, Cassie – chłopak objął ją ramieniem, co 

Ranjit  skwitował  kolejnym   złym  spojrzeniem.   –   Znajdźmy 
twoją przyjaciółkę. To znaczy Isabellę.

– Podejmiemy decyzję w ciągu miesiąca – Katerina 

uśmiechnęła   się   ironicznie.   –   Przesłuchamy   innych 
kandydatów   i   ostateczna   decyzja   zostanie   podjęta   przez 
Starszych.   Damy   ci   znać   –   machnęła   ręką,   odprawiając 
dziewczynę.

– Dobrze ci poszło – powiedział Richard, kiedy drzwi 

zamknęły   się   za   nimi   cicho   i   prowadził   ją   korytarzem   z 
popiersiami.

– Dobrze – odpowiedziała bezbarwnym głosem. „Nie 

tak się czuję”, pomyślała.

– Sądzę, że masz doskonałe podejście. I wiesz co? Nie 

wydaje mi się, żeby Isabella tak bardzo się obraziła. To tylko 
teoria, nie? Tylko by pokazać twoją determinację. Ambicję.

– Bezwzględność.
– Jeśli tak chcesz to nazwać. Ale do tego nie dojdzie.
Mam nadzieję, że nie, pomyślała ponuro Cassie. Kiedy 

wyobrażała sobie, jak przyjaciółka zareaguje, prawie miała 
nadzieję, że Wybrani ją odrzucą. Ale jednocześnie tak bardzo 
chciała   zostać   przyjęta.   Po   raz   enty   powiedziała   sobie,   że 
musi   się   dowiedzieć,   co   oni   knują.   Odkrywanie   tajemnic, 
dowiadywanie   się   wszystkiego   o   ludziach,   dbanie   własne 
sprawy – to pomogło jej przetrwać w Cranlake Crescent. To 
pomogło jej stamtąd się wydostać i doprowadziło tutaj, do 

133

background image

Paryża.

Jeśli dobrze to rozegra, to samo pomoże jej przetrwać 

w akademii.

134

background image

R

OZDZIAŁ

 14

Musiał być ktoś,  z kim mogła porozmawiać.  Cassie 

zatęskniła   teraz   za   Patrickiem   Maloneem,   jego   radosnym 
nastawieniem   i   zdrowym   rozsądkiem.   On   wiedziałby,   co 
robić. Ale go tu nie było. Była sama.

Bez   humoru   usiadła   obok   Isabelli,   która   podniosła 

głowę   znad   książki   i   mrugnęła   do   niej.   Madame   Lefevre 
opowiadała   z   entuzjazmem   o   Prouście   i   w   dusznej   sali 
unosiły  się opary nudy. Za oknami widać było oszronione 
porannym chłodem drzewa.

Herr   Stolz?   Nie,   nie   znała   go   dobrze.   Madame 

Lefevre?   W   życiu!   Inni   nauczyciele?   Niektórzy   byli 
potwornie   onieśmielający;   Chelnikov   od   przedmiotów 
ścisłych wręcz ją przerażał. Jedyną osobą, do której biegła ze 
wszystkim  problemami,   była  Isabella.   A zwierzenie  się jej 
było wykluczone.

Sir Alric Darke? Nie ma mowy.
A może ktoś, kto był dostatecznie stary, że widział i 

przeżył już wszystko, co było do zobaczenia i przeżycia w 
akademii? Co z madame Azzedine? Staruszka chyba ją lubiła. 
Z   jakiegoś  powodu  Cassie   też   ją  lubiła   i   jej   ufała.   Mogła 
porozmawiać z madame.

W końcu było wiele rzeczy, o które chciała zapytać. 

Ławka Alice wciąż była pusta. Cassandra ledwo ją znała, ale 
przez ostatnie kilka tygodni czekała, aż dziewczyna wróci na 
lekcje. Im dłużej jej nie było, tym większy czuła niepokój. 
Przynajmniej   Richard   przestał   udawać,   że   miała   kaca. 
Wczoraj w kawiarni tylko wzruszył ramionami i zamówił dla 
Cassie następnego rogalika:

– Biedactwo. Bardzo źle zareagowała na tego wirusa.

135

background image

– Ale czy oglądał ją lekarz?
– Oczywiście. Dla niej to też była zagadka. Sądziła, że 

to jakiś zespół po wirusowy. Alice wydobrzeje. Potrzebuje 
odpoczynku i tyle. – Uniósł brwi. – Chodź, dziewczyno, nie 
psujmy twojego apetytu.

Przynajmniej Michaił Szewczenko wyglądał lepiej. A 

właściwie   znacznie   lepiej.   Rano,   dzień   po   rozmowie 
Cassandrą,   chłopak   tryskał   zdrowiem,   jego   policzki   były 
zaróżowione, spojrzenie jasne i psotne. Nie było nawet śladu 
po jego dziwnym potwornym pragnieniu.

Za to jego współlokator wyglądał na wykończonego. 

Pewnie całą noc się nim zajmował. 

O   tym   akurat   mogła   pogadać   z   Isabellą,   ale 

przyjaciółka miała w głowie tylko swoją rozmowę. Ozdobny 
list pojawił się pod ich drzwiami dzień po tym, jak Cassie 
wróciła z salonu Wybranych. Ta sama wiadomość, ta sama 
godzina, inny dzień.

– Widzisz? Czy to nie cudowne? Ale jest tylko jedno 

miejsce,   wiem   –   Isabella   trochę   się   zmartwiła.   Po   czym 
nastrój   znowu   się   jej   zmienił   i   roześmiała   się   radośnie.   – 
Kiedy  następnym razem będą  kogoś przyjmować,  obie  już 
będziemy Wybranymi!

O   w   mordę!   Mam   nadzieję,   że   nie,   pomyślała   jej 

współlokatorka.

– Koniec zajęć – donośny głos nauczycielki zakłócił 

jej myśli. – Wszyscy sprawialiście wrażenie rozkojarzonych. 
Proszę, bądźcie jutro bardziej skupieni na nauce.

O Boziu, gdyby tylko wiedziała.
Kiedy   wychodziły   z   sali,   Cassie   musiała   położyć 

Isabelli rękę na ramieniu i ją przyhamować.

– Ej, poczekaj na mnie!
–   Oj,   przepraszam,   to   dlatego   że   jestem   taka 

136

background image

podekscytowana.   –   Była   jak   butelka   szampana   na   chwilę 
przed wybiciem korka. – To już dzisiaj.

Cassandra poczuła ukłucie przerażenia. Oczywiście, że 

rozmowa była dzisiaj. Przecież wiedziała. Tylko teraz nagle 
to do niej dotarło, bo próbowała o tym nie myśleć.

– Isabella – zatrzymała ją. – Naprawdę jesteś pewna, 

że dogadasz się z tą bandą?

Piękna   twarz   przyjaciółki   przez   chwilę   wyrażała 

zakłopotanie:

– Cassie,  ale  nie przeszkadza ci,  że  ja też  zostałam 

zaproszona na rozmowę?

– Nie, nie, oczywiście, że nie. Cieszę się. Tylko... – 

zdała   sobie   sprawę,   że   nic   więcej   nie   mogła   powiedzieć. 
Spapra tylko ich przyjaźń, jeśli będzie ciągnąć ten temat. – Po 
prostu nie mogę sobie wyobrazić, że któraś z nas miałaby być 
Wybranym.   –   Odzyskując   humor,   puściła   do   niej   oko.   – 
Niektórzy z nich po prostu...

– Mają nasrane – dokończyła szeptem Isabella i obie 

zaczęły   się   śmiać.   –   Nie   martw   się,   Cassie.   Kiedy   obie 
zostaniemy   przyjęte,   a   na   pewno   zostaniemy,   zmienimy 
zasady.   Będziemy   rewolucjonistkami!   Dzięki   nam   bycie 
Wybranym będzie zabawne!

Zrobiła kilka tanecznych kroków w tył, zaśmiała się i 

wbiegła po schodach. Cassandra ruszyła za nią ze znacznie 
cięższym sercem.

Bycie Wybranym zabawne.
Jasne.

* * *

–   Wyglądasz   bajecznie   –   zachwycona   Cassie 

przyglądała się Isabelli.

137

background image

– Podoba ci się? – obróciła się wdzięcznie, pozwalając 

rozkloszowanej sukience od Valentino wirować wokół kolan.

–   Jest   piękna.   Słowo   –   odkładając   długopis,   Cassie 

uniosła   brew.   –   Nawet   nie   zapytam,   ile   kosztowała. 
Mogłabym zemdleć i zrobić sobie krzywdę.

–   Prawda   –   zaśmiała   się   Isabella.   –   Ale   muszę 

wyglądać dobrze na rozmowie, no nie? Rozmawiałam dzisiaj 
z   papą   i   był   bardzo   podekscytowany,   i   mówił,   że   muszę 
zrobić   doskonałe   wrażenie.   Nalegał,   żebym   wyszła   po 
południu   i...   –   Jak   zwykle   zawstydziła   się,   oblewając   się 
rumieńcem.   Przygryzła   mocno   wargę:   –   Och,   Cassie, 
strasznie   cię   przepraszam.   Zawsze   palnę   przy   tobie   coś 
głupiego. Mam, jak się to mówi?, tyle taktu co...

– Słoń? Buldożer? – Przyjaciółka się uśmiechnęła. – 

Nie martw się, na litość. Nie jestem wrażliwym południowym 
kwiatem jak ty. Przestań się gryźć, zepsujesz sobie tapetę.

– Ta... ?
– Makijaż. Rozmazujesz szminkę.
Isabella   zaśmiała   się,   znowu   pełna   szczęścia.   Serio, 

pomyślała Cassie, gdyby ktoś okiełznał jej zmienne nastroje, 
mógłby zasilić całe hrabstwo.

– Jestem pewna, że tym razem nie zostanę wybrana – 

powiedziała   dziewczyna,   choć   jej   szeroki   uśmiech   temu 
przeczył. – Jestem pewna, że ty najbardziej im się spodobasz. 
Tak   jak   mnie!   Ale   niebawem,   niebawem,   przysięgam, 
będziemy tam we dwie.

– Pewnie – Cassie wstała i uściskała ją najmocniej jak 

to możliwe bez pogniecenia sukienki. – Isabella?

– Co? – zatrzymała się w drzwiach, niecierpliwie, by 

już iść.

– Mam nadzieję, że się dostaniesz – skłamała Cassie. – 

To wszystko. Powodzenia.

138

background image

* * *

Nie działała pod wpływem chwili. Planowała to, od 

kiedy   Isabella   otrzymała   swoje   zaproszenie.   Pomyślała   o 
wszystkim, oceniła ryzyko i od początku wiedziała, że nie 
może przegapić takiej doskonałej okazji.

Keiko   będzie   zajęta   rozmową.   Japonka   nie   lubiła 

Isabelli,   będzie   chciała   tam   być,   by   móc   nią   pogardzać, 
zadawać   trudne   pytania,   postarać   się,   żeby   źle   wypadła. 
Rozmowa   Cassie   trwała   wieki,   nawet   kiedy   połowa 
Wybranych   już   wyszła.   Oczywiście,   trwałoby   to   jeszcze 
dłużej, gdyby nadęty Ranjit im nie przeszkodził. Nie będzie 
miał   żadnych   zastrzeżeń   do   nadzianej   Argentynki,   więc 
dzisiaj   to   nie   problem.   Wszyscy   Wybrani   są   w   jednym 
miejscu, zamknięci razem z Isabellą w swoim depresyjnym 
salonie.

Nie będzie lepszej okazji, żeby powęszyć. Oczywiście 

byli   jeszcze   współlokatorzy   Wybranych:   mogli   nie   spać, 
siedzieć   zupełnie   przytomni   w   swoich   pokojach.   Wszyscy 
poza   jednym.   Jeden   z   Wybranych   miał   przewlekle   chorą 
współlokatorkę, która być może jest w izolatce...

Cassie przerabiała to w myślach ze sto razy. Uda się.
Więc   głupio,   że   ma   wątpliwości.   Pokręciła   głową, 

związała niesforne włosy gumką i schyliła się, żeby zawiązać 
sznurowadła butów. Serce waliło jej tak mocno, że ledwie 
mogła oddychać. Czego tak się bała? Okej, to, co zamierzała 
zrobić,   było   złe.   Nieuczciwe   i   niehonorowe.   Mogła   za   to 
wylecieć. Ale przecież nikt jej za to nie zabije.

Weź się w garść, Cassie!
Co jej przypomniało...
Na   akcesoria   do   włosów   Isabella   wydawała   równie 

139

background image

dużo   jak   na   wszystko   inne,   pomyślała   Cassie   z 
zadowoleniem.   Szpilki   do   włosów   w   jej   małej   kasetce   z 
orzecha   włoskiego   były   drogie,   mocne,   ale   elastyczne, 
ozdobione małymi złotymi liliami. Wymykając się z pokoju i 
podążając cichymi korytarzami, miała tylko nadzieję, że nie 
zniszczy tej, którą zabrała – ale już wielokrotnie otwierała 
zamki   kruchymi   drucianymi   wytrychami,   śrubokrętami   i 
kartami   kredytowymi   i   nigdy   żadnej   z   tych   rzeczy   nie 
zniszczyła.

Przybrała   nieobecny   i   trochę   odpychający   wyraz 

twarzy i żadna z mijanych osób nie zwróciła na nią uwagi. 
Przynajmniej miała pewność, że Wybrani są zajęci rozmową 
z   Isabellą,   a   pozostałym   uczniom   i   nauczycielom   może   w 
razie czego bez problemu naściemniać. Mogła trafić tylko na 
jedną   osobę,   której   naprawdę   się   bała:   portier   Marat.   Ale 
nigdzie nie było go widać.

Nonszalanckim   krokiem   przemierzyła   wschodni 

korytarz i dotarła na drugie piętro. Pokój Alice i Keiko nie 
był trudny do znalezienia, mniej więcej wiedziała, gdzie jest, 
i jakże miło ze strony akademii, że na drzwiach umieszcza 
tabliczki z nazwiskami.

Szybko   rozejrzała   się   po   korytarzu   i   przysunęła   do 

drzwi.   Żadnego   dźwięku.   Nie   słyszała   radia,   skrzypienia 
długopisu   po   papierze,   szelestu   przewracanych   kartek 
czasopisma,   nawet   chrapania.   Albo   pokój   był   pusty,   albo 
Alice mocno spała, niewrażliwa na to, co się dzieje dookoła. 
Jeśli spała, Cassie mogła się tam wślizgnąć; była dobra w 
cichym poruszaniu się po pokojach, w których ktoś spał, i nie 
tylko tam. Przynajmniej wiedziałaby, że z Alice wszystko w 
porządku. To byłoby pocieszające. Jeśli zaś jej tam nie było... 
Nie można przepuścić takiej okazji, aby trochę nie powęszyć.

Nacisnęła klamkę bez żadnego skutku. Zamknięte, ale 

140

background image

nie   spodziewała   się   niczego   innego.   Otworzyła   spinkę 
Isabelli   i   wsunęła   ją   w   zamek.   Mogłaby   to   zrobić   z 
zamkniętymi   oczami.   Dosłownie.   Mogła   to   nawet   zrobić, 
opierając się odrzwi i jak gdyby nigdy nic, rozglądając się po 
korytarzu...

Wewnątrz   zamka   końcówka   wytrychu   coś   złapała. 

Ostatni   skręt,   ostatnie   popchnięcie,   obrót   palców   i   zamek 
ustąpił z cichym kliknięciem. Cassie wstrzymała oddech na 
długą bolesną chwilę, ale z pokoju wciąż nie dobiegał żaden 
dźwięk. Znowu nacisnęła klamkę, która cicho się obróciła, i 
drzwi stanęły otworem.

Światło   w   środku   było   przytłumione,   rzucane   tylko 

przez jedną lampę z różowym kloszem, ale Cassie widziała 
Alice   leżącą   na   swoim   łóżku   na   kołdrze.   Miała   na   sobie 
haftowaną   białą,   bawełnianą   piżamę,   luźną,   nieskazitelnie 
czystą,   błyszczącą   i   wyglądającą   na   drogą.   Na   pewno   nie 
miała jej na sobie przez całą chorobę. Leżała na boku twarzą 
do   drzwi,   jej   włosy   były   rozpuszczone,   zakrywały   szyję   i 
czoło.   Rękę   miała   luźno   wyciągniętą   przed   piersią,   jedną 
nogę zgiętą, prawie jakby ktoś ją ułożył po wypadku.

Cassie zauważyła to wszystko w jednej chwili i bardzo 

dokładnie.   I   widziała   też,   że   Alice   ma   otwarte   oczy. 
Spanikowana wymamrotała jakąś wymówkę, ale dziewczyna 
nawet   nie   drgnęła.   Jej   spojrzenie   było   tak   puste,   że   przez 
jedną  okropną  chwilę  Cassandra  myślała,   iż  koleżanka  nie 
żyje. Ale potem dotarł do niej ledwo słyszalny płytki oddech.

– Keiko? – wymamrotała Alice. – To ty?
Szybko i cicho Cassie zamknęła drzwi.
–   Keiko,   proszę,   nie   –   głos   był   niewyraźny,   ale 

słyszała w nim łzy, którymi Alice nie mogła płakać, bo była 
zbyt słaba. – Proszę, nie znowu. Mam dość. Proszę?

Dziewczyna wiedziała, że nie powinna się odzywać, 

141

background image

ale   Alice   wyglądała   na   tak   przerażoną,   że   nie   mogła   się 
powstrzymać.

– Alice, Alice, już dobrze – przycupnęła przy łóżku i 

wzięła ją za bezwładną rękę.

– Keiko?
– Nie. To ja, Cassie Bell. Alice?
Wydawało się, że wycieńczona blondynka nie słyszy.
– Proszę, nie...
– Alice – wyszeptała nagląco Cassie – Alice, muszę ci 

pomóc. Nie wiem jak. Co robić? Do kogo zadzwonić? Alice, 
proszę, obudź się, posłuchaj mnie.

Rozejrzała   się   gwałtownie   po   pokoju.   Na   stoliku 

nocnym   leżała   komórka,   Cassie   otworzyła   ją   i   przewinęła 
listę kontaktów. Abbie. Babcia Colette. Jack. Keiko. Mama...

Mama?   Co   może   powiedzieć   mamie   Alice?   Czy 

miałaby   blade   pojęcie,   o   czym   Cassie   mówi?   Czy 
potraktowałaby   ją   poważnie?   „Nikt   nigdy   nie   wierzył 
Kasandrze. Nikt”. Bezradna, zdała sobie sprawę, że nie wie, 
jak matki reagują w takich sytuacjach. Przełożeni w domach 
opieki przecież się nie liczą. Na pewno nie ci, których znała...

Nagle miała ochotę się rozpłakać. Czy to użalanie się 

nad sobą?, pomyślała z pogardą. Czy to widok Alice, takiej 
biednej, leżącej bezradnie? To, że ledwo mogła mówić, ale i 
tak błagała... Z palcem nad klawiaturą Cassie wpatrywała się 
w podświetlone „mama”. Klamka w drzwiach się poruszyła. 
W otwartym już zamku zachrobotał klucz.

Cassie skoczyła na równe nogi. Z zewnątrz dobiegł ją 

głos wymieniający ze zniecierpliwieniem uprzejmości z kimś 
na   korytarzu.   Nie   słyszała   słów,   ale   ten   głos   poznałaby 
wszędzie.

Keiko.

142

background image

R

OZDZIAŁ

 15

–   Sprawa   wygląda   tak   –   Keiko   usiadła   na   brzegu 

łóżka. Podniosła rękę Alice i masowała ją odruchowo, jakby 
chcąc ogrzać. Japonka wyglądała... strasznie. Niemal tak źle 
jak Alice: blada, chuda, wycieńczona. Garbiła się jak stary 
człowiek.   Pachniała   jakimś   dziwnym   zapachem,   którego 
Cassie   nie   mogła   zidentyfikować.   –   Rozwijam   się.   Jestem 
głodna.   Co   mogę   powiedzieć?   Rozwój   przyspieszył   – 
zaśmiała się sucho. – Potrzebuję cię, ale to już nie potrwa 
długo, obiecuję. Pytałam Starszego. To się niedługo skończy, 
a tobie nic nie będzie. Nawet nie będziesz tego pamiętała. 
Dlatego właśnie daliśmy ci drinka.

Ukryta   w   ciemnościach   łazienki   Cassie   patrzyła, 

przerażona i zafascynowana. Drzwi były lekko uchylone, nie 
odważyła się ich zamknąć, kiedy weszła Keiko, bojąc się że 
dziewczyna to usłyszy. Teraz obawiała się, że wyda ją bicie 
serca,   tak   głośno   i   rozpaczliwie   waliło   jej   w   piersi,   krew 
pulsowała   ogłuszająco.   Stała   w   kabinie   prysznicowej, 
przyciskając plecy do wyłożonej kafelkami ściany, osłonięta 
tylko szklanymi drzwiami – nie była zbyt dobrze ukryta. Bez 
paniki, powtarzała. Nie ruszaj się, a ona sobie pójdzie.

Błagam, niech nie musi siusiu...
Alice   przestała   protestować.   Wciąż   leżała   na   boku, 

usiłując zwinąć się w kłębek, ale Keiko złapała ją za ramię i 
bez wysiłku przewróciła na plecy. Współlokatorka patrzyła w 
sufit, trzęsąc się z przerażenia.

– Szsz, spokojnie, będzie dobrze. Wiem, że czujesz się 

słabo, ale sir Alric powiedział mi, że jesteś bardzo silna. Nic 
ci nie będzie. – Mówiąc to, pochyliła się nad koleżanką i ją 
pocałowała.   Cassie   wytrzeszczyła   oczy.   Kto   by   pomyślał? 

143

background image

Och, a co tam, jak to mówią paryżanie? Chacun a son góut –  
każdemu według... Ale zawsze myślała, że Keiko podoba się 
Perry Huston.

Alice   w   żaden   sposób   nie   odpowiedziała   na 

pocałunek. Całe jej ciało się trzęsło. Zapominając o wstydzie, 
Cassie   zmarszczyła   brwi.   To   nie   był   czuły   pocałunek. 
Przycisnęła   wargi   do   ust   współlokatorki   i   ssała   je   jak 
odkurzacz na haju.

Stopy Alice podskoczyły niekontrolowanie. Pokazały 

się   na   nich   żyły,   wyraźne   i   purpurowe,   cienkie   ciemne 
przewody, jakby próbowały przebić skórę. Ręka dziewczyny, 
bezradnie   młócąca   powietrze,   wyglądała   tak   samo.   Gdy 
Keiko uniosła się, aby nabrać tchu, Cassie zobaczyła twarz 
Alice. Ona też była pokryta żyłami, pulsującymi wokół ust 
pod   białą   jak   papier   skórą.   Na   skroniach   widać   było 
zaschnięte   łzy,   jakby   nie   miała   ich   już   więcej.   Japonka 
gwałtownie odwróciła głowę, jakby coś usłyszała. Wyglądała 
znacznie   lepiej.   Miękka,   gładka   skóra.   Błyszczące   włosy. 
Pełne wargi.

–   Wszystko   okej   –   powiedziała   uspokajająco, 

wygładzając palcem brew współlokatorki. – Jestem zdolna, 
Alice, nie popełniam głupich błędów. Dużo ćwiczyłam. Nie 
stanie ci się krzywda. Nie trwała. – Kiedy Keiko ponownie 
nachyliła się do jej ust, Alice w ogóle się nie opierała.

Cassie była wdzięczna za zimne twarde płytki, o które 

się opierała. Gdyby ich tam nie było, chybaby upadła, tak 
zmiękły   jej   nogi.   Wcisnęła   się   dalej   w  kąt,   nie   odrywając 
oczu   od   dwóch   dziewczyn   w   sąsiednim   pomieszczeniu. 
Japonka znowu przyssała się do Alice, tym razem tylko na 
kilka sekund. Potem nagle cała się spięła i podniosła głowę, 
odrzucając z twarzy błyszczące czarne włosy.

Patrzyła   na   nocny   stolik.   Na   miejsce,   w   którym 

144

background image

wcześniej leżał telefon jej współlokatorki, a teraz złota spinka 
do włosów Isabelli.

O cholera.
Drzwi łazienki otworzyły się gwałtownie i z łoskotem, 

a   Keiko   rzuciła   się   na   intruza   jak   atakujący   leopard.   Coś 
błysnęło w dłoni Japonki. Długie, wygięte, jasne. Ostrze.

Cassie   mocno   uderzyła   przeciwniczkę   drzwiami   od 

kabiny,   kiedy   ta   zaatakowała.   Keiko   zachwiała   się   i 
krzyknęła z furią, potykając się i ślizgając na glazurze. Cassie 
jeszcze   raz   mocno   uderzyła   ją   w   głowę   drzwiami   kabiny, 
potem wyskoczyła spod prysznica i rzuciła się do wyjścia. 
Tamta   złapała   ją   za   kostkę,   nieprawdopodobnie   żelaznym 
uściskiem, i dziewczynę ogarnęła panika. Keiko upuściła nóż, 
ale teraz szukała go, macając rozcapierzoną ręką po gładkiej 
podłodze.   Cassie   zaczęła   dziko   machać   rękami,   okładając 
telefonem   Alice   trzymającą   ją   dłoń,   dopóki   Keiko   jej   nie 
puściła,   drąc  się  jak  zwierzę.   Cassandra  rzuciła  telefonem, 
celując w twarz przeciwniczki, i uciekła. Zatrzasnęła za sobą 
drzwi   łazienki,   ale   niemal   natychmiast   usłyszała,   jak   się 
otwierają.

Uciekaj, Cassie, uciekaj. Po prostu uciekaj.
Korytarz był pusty. Typowe,  cholera.  Rzuciła  się  w 

stronę   schodów.   Było   już   ciemno,   paliły   się   kinkiety.   Jak 
długo   z   ukrycia   obserwowała   Alice?   Zbyt   długo.   Za   sobą 
słyszała szybkie kroki, coraz bliżej i bliżej.

Cassie   złapała   marmurową   rzeźbę,   przedstawiającą 

stającego   dęba   konia,   i   odwróciła   się,   zamachując   się   na 
Keiko i niemal uginając pod ciężarem figurki. Ta zatrzymała 
się i zasłoniła twarz dłonią, ale odtrąciła rzeźbę, jakby nic nie 
ważyła. Na jej twarz malował się nienawistny grymas, ale 
uwagę Cassie przykuły przede wszystkim oczy. Nie były już 
piękne   –   ciemne   tęczówki   i   czyste   białe   gałki   zastąpiła 

145

background image

czerwień. Całe oczy były czerwone.

Keiko   warknęła,   przerzuciła   nóż   z   jednej   ręki   do 

drugiej i zadała cios. Cassie uchyliła się i uciekła w dół po 
schodach.   Za   sobą   słyszała   odgłos   pościgu.   Oddychała 
ciężko, ale słyszała cichy chichot niemal przy swoim uchu. 
Przeskoczyła przez balustradę, niezgrabnie upadła na podłogę 
kondygnację niżej i uciekała dalej.

Nie pozwól jej się złapać.
Przeskoczyła   ostatnią   poręcz   i   niepewnie   stanęła   na 

nogach w auli przy wejściu. Kłuło ją w płucach, przerażenie 
zmroziło   jej   mięśnie.   Nie   będzie   dostatecznie   szybka. 
Przytrzymując   się   marmurowego   ramienia,   wskoczyła   za 
jedną   z   rzeźb   i   schowała   się   w   jej   cieniu.   Kasandra   i 
Klitajmestra, bardzo adekwatnie. Zdecydowanie czuję teraz 
krew.

Coś   z   gracją   zeskoczyło   na   podłogę   w   auli.   Cassie 

oddychała ciężko, jakby ktoś wyrywał jej powietrze z płuc. 
Nie mogła nawet drgnąć. W jej gardle czaił się pisk: okrzyk 
przerażenia.   Keiko   przestała   chichotać.   Teraz   skupiona, 
pewna siebie, przerzucała nóż z jednej ręki do drugiej. Ostrze 
błyszczało   złowieszczo,   ale   to   rękojeść   przykuła   uwagę 
Cassie. Wydawała się żywa, metal ruszał się między palcami 
Keiko,   wił   się   i   skręcał,   żądny   krwi.   Mimo   śmiertelnego 
strachu Cassandra patrzyła zafascynowana.

Stając nieruchomo, Keiko uniosła głowę i delikatnie 

pociągnęła   nosem,   jakby   wąchała   powietrze.   Uśmiechnęła 
się. Nonszalanckim krokiem podeszła do rzeźby i pogłaskała 
to samo marmurowe ramię, o które wsparła się Cassie. Gdy 
dziewczyna   sięgnęła   w   ciemność,   Cassandra   usłyszała   jej 
przyspieszony   z   podniecenia   oddech,   poczuła   jej   drogie 
perfumy. Ten zapach choroby i śmierci zniknął.

Zamknęła   oczy,   czekając   na   żelazny   chwyt   mocnej 

146

background image

dłoni,   na   zęby   noża   wgryzające   się   w   ciało.   Proszę,   nie 
pozwól,   żeby   to   bolało.   Nie   bardzo.   Mocniej   zacisnęła 
powieki, powstrzymując łzy.

Kiedy   napastniczka   wrzasnęła,   Cassie   gwałtownie 

otworzyła   oczy.   To   nie   był   okrzyk   triumfu,   tylko   furii   i 
zdziwienia. Keiko zrobiła kilka chwiejnych kroków do tyłu, 
prawie się przewracając, ciągnięta za włosy przez jakiegoś 
chłopaka.   Cassie   chwilę   patrzyła   w   oszołomieniu,   zanim 
rozpoznała wybawcę.

Jake Johnson.
Niezgrabnie   wygrzebała   się   z   kryjówki,   a   on 

odepchnął Keiko na bok i złapał Cassandrę za rękę.

–   Czekaj!   –   obejrzała   się.   Keiko   wstała   zwinnie.   – 

Jake!

Sapnął z zaskoczeniem, podnosząc ramię, by osłonić 

się   przed   atakującą   dziewczyną.   Cassie   uchyliła   się   i 
odtoczyła   po   podłodze,   potem   próbowała   kopnąć 
napastniczkę. Nie trafiła. Spróbowała jeszcze raz, rzucając się 
na Keiko i łapiąc ją, ale ta strząsnęła ją z siebie jak uciążliwą 
muchę i Cassie upadła ciężko. Boże, ależ była silna.

Kiedy   oszołomiona   podniosła   się,   zobaczyła 

walczących ze sobą Jake’a i Kliko. Chłopak usiłował uniknąć 
ostrza zbliżającego się do jego szyi. Też był silny, ale Keiko 
powoli zbliżała nóż do jego skóry, na jej twarzy malował się 
potwornie spokojny grymas.

Cassie jeszcze raz zaatakowała ją od tyłu, łapiąc za 

włosy. Dziewczyna zawyła jak kot i wyciągnęła rękę. Jake 
wykorzystał okazję i z całej siły uderzył ręką napastniczki w 
marmurową rzeźbę, wytrącając jej nóż. Brzęknął i upadł na 
podłogę. Cała trójka rzuciła się jednocześnie, by złapać broń 
–   Jake   niezręcznie   odepchnął   Keiko,   wytrącając   ją   z 
równowagi, a Cassie wylądowała na podłodze centymetr od 

147

background image

ostrza. Jej palce zacisnęły się na rękojeści, ręka była śliska od 
potu, ale kiedy chwyciła nóż, zdawał się idealnie pasować do 
dłoni.   Przez   chwilę   patrzyła   na   broń   zdziwiona,   niemal 
zahipnotyzowana,   do   rzeczywistości   przywrócił   ją   krzyk 
Jake’a. Przetoczyła się na plecy, a Keiko rzuciła się na nią. 
Cassie instynktownie wyciągnęła przed siebie nóż, dokładnie 
w momencie, w którym chłopak kopnął dziewczynę w plecy. 
Ta   poleciała   na   Cassie,   uderzając   głową   w   jej   pierś   tak 
mocno, aby zabrakło jej tchu. Spanikowana na maksa Cassie 
zapomniała   o   nożu,   wypuszczając  go   z   ręki   i   gorączkowo 
walcząc z zaskakująco dużym ciężarem Keiko. Zepchnęła ją 
z siebie, wstała i odwróciła się, by odpowiedzieć na kolejny 
atak.

Nie było kolejnego ataku.
Japonka próbowała wstać, ale nogi się jej rozjechały i 

znowu upadła, po czym podniosła się na czworaki. Cisza była 
okropna.   Jake   pomógł   Cassie   wstać,   ale   żadne   z   nich   nie 
mogło się zmusić do ucieczki.  Keiko odchyliła głowę pod 
nienaturalnym   kątem   i   Cassie   z   przerażeniem   zobaczyła 
rękojeść noża. Ostrza nie było widać, w całości znajdowało 
się zatopione w gardle Japonki.

Piękno i życie, które wyssała z Alice, uciekało szybko, 

jej   usta   coraz   bardziej   wykrzywiał   koszmarny   grymas.   Jej 
bluzka zaczęła się drzeć i rozpadać, Cassie zobaczyła drogą 
metkę, zanim ona też się rozpadła. Kiedy skóra Keiko zaczęła 
wysychać   i   kurczyć   się,   jej   oczy   błyszczały   w   śmiertelnej 
furii.

A potem Cassie to zobaczyła: znak na łopatce. Zawiłe, 

przeplatające się linie, wzór o średnicy mniej więcej pięciu 
centymetrów. To nie było znamię ani tatuaż. Linie z gorąca 
stały się oślepiająco białe.

Keiko złapała nóż, z desperacją usiłując go wyciągnąć 

148

background image

z szybko rozpadającego się ciała. Jej ręce były zniekształcone 
i   podobne   do   szponów,   paznokcie   żółte   i   ostre.   Jake   tak 
mocno  ściskał  ramię  Cassie,   iż  myślała,   że  krew  przestała 
przepływać. Japonka, wijąc się, opadła na podłogę. Włosy jej 
wypadały,   suche   loki   upadały   na   podłogę   i   się   kurczyły 
Ostatkiem sił jeszcze raz złapała za nóż. Ostrze poruszyło się, 
ale   nie   wypłynęła   krew,   tylko   promień   światła,   który 
rozproszył się w powietrzu. Rozgrzany do białości znak na 
łopatce zgasł jak zdmuchnięta świeca. Rozległ się przeciągły 
syk,   Keiko   zapadła   się   w   sobie   i   umarła.   Kiedy   Cassie 
zmusiła się, żeby ostatni raz spojrzeć jej w oczy, już ich nie 
było. Wydawało się, że minęły wieki, zanim znowu usłyszała 
oddech   Jake’a.   Chłopak   cały   dygotał,   sama   też   czuła 
lodowaty chłód. Pozbawiona oczu twarz Japonki wciąż była 
zwrócona w jej stronę.

Jake zaklął.
– To nie może być... nie może być to, co zabiło... – 

jego ciało zatrzęsło się gwałtownie.

Wrócili do rzeczywistości.
– Nie możemy tu zostać. Chodź – powiedziała Cassie. 

Nagle spokojna i trzeźwo myśląca odciągnęła go od zwłok 
Keiko.

–   Czekaj   –   Jake   wyglądał   na   wykończonego,   ale 

przestał   się   trząść,   też   opanowany   i   zdeterminowany. 
Zawahał się przez chwilę, po czym sięgnął do tego czegoś na 
podłodze  i  wyciągnął  nóż.   Ostrze   było   suche   i   zakurzone. 
Jake schował broń pod koszulą. – Teraz możemy iść.

149

background image

R

OZDZIAŁ

 16

– Poczekaj – szepnął Jake. – Patrz.
Zatrzymał Cassie u szczytu schodów, z których było 

widać   aulę.   Obydwoje   wyjrzeli   ukradkiem   ponad   złoconą 
balustradą.   Kształt   ciała   Keiko   wciąż   jeszcze   był 
rozpoznawalny, rozwiewająca się kupka kurzu na błyszczącej 
marmurowej   posadzce.   Teraz   nad   ciałem   stała   zamyślona 
postać. W ciemności, patrząc pod takim kątem, trudno było ją 
rozpoznać, ale Cassie była pewna, że to Marat. Portier miał 
przy uchu komórkę i coś bardzo jasnego przerzuconego przez 
ramię. Mówił coś niesłyszalnego do telefonu, rozglądał się po 
auli, potem uniósł brzydką głowę, by przyjrzeć się cieniom na 
schodach.   Cassie   gwałtownie   się   cofnęła,   ciągnąc   za   sobą 
Jake’a.

Zapaliło się światło, otworzyły drzwi, dały się słyszeć 

pytające głosy. Kiedy zaryzykowali jeszcze jedno spojrzenie 
ponad   poręcz   schodów,   w   ciemnościach   zobaczyli   białą 
plamę. Wymienili spojrzenia. Marat lnianym prześcieradłem 
sprawnie przykrył to, co zostało z Keiko Cassie zadrżała.

– Chodźmy stąd.

* * *

–   Gdzie   byłaś?   –   Isabella   podskoczyła,   gdy 

współlokatorka, ciągnąc za sobą Jake’a, weszła do pokoju i 
starannie   zamknęła   drzwi.   –   Co   się   dzieje?   Tak   się 
martwiłam. Co jest grane, Cassie? Jake?

Cassie   potarła   czoło.   Intensywnie   zamrugała,   by 

powstrzymać   napływające   łzy.   To   nie   był   dobry   moment, 
żeby się rozkleić.

150

background image

– Isabella! Twoja rozmowa. Jak poszło?
–   W   porządku.   Napiliśmy   się,   potraktowali   mnie 

przyjaźnie. Rozmawialiśmy. Na litość boską, Cassie, co...

– Jak długo tam byłaś?
–   Godzinę,   dwie   –   dziewczyna   wyglądała   na 

zdezorientowaną. – Nie wiedziałam, że zleciało tyle czasu. 
Ale potem coś się stało, przed chwilą, jakiś problem i odesłali 
mnie. – Przerwała. – Więc wróciłam tu, a ciebie nie było. 
Powiesz mi teraz, co jest grane?

– Keiko nie żyje – wyrzucił z siebie Jake.
Taka   wiadomość   mogła   uciszyć   nawet   Isabellę,   ale 

tylko na moment.

– Nie żyje? Jak to nie żyje?
– A myślisz, że co to znaczy? – warknął chłopak. Był 

bardzo blady.

Cassie   ostrzegawczym   gestem   położyła   mu   rękę   na 

ramieniu.

– Wypadek. Trudno to wytłumaczyć...
Isabella   zakryła   usta   dłonią,   ale   teraz   zsunęła   ją  na 

gardło. Przełknęła głośno ślinę.

– Spróbuj.
–   Nie   chcieliśmy...   ja   nie   chciałem...   Słuchaj,   ona 

chciała   zabić   Cassie!   –   Jake   na   chwilę   schował   twarz   w 
dłoniach. – Cassie, co się stało, zanim się pojawiłem?

Otworzyła usta,   ale  się zawahała.   To  wyglądało  jak 

jakiś szalony koszmar i być może sama nie uwierzy w to, co 
mówi.   Ale   Jake   aż   poszarzał   na   twarzy   i   wyglądał   na 
oszołomionego,   a   przyjaciółka   na   rozgniewaną   i   ciekawą. 
Cassie odetchnęła głęboko.

– Poszłam do pokoju Keiko. Otworzyłam wytrychem 

zamek.

– Co zrobiłaś?! – wybuchnął chłopak.

151

background image

–   Chciałam   dowiedzieć   się   czegoś   o   Wybranych. 

Chciałam   tylko   sprawdzić,   czy   może   miała   jakieś   zapiski, 
może   dokumenty.   I   martwiłam   się   o   Alice   –   zrobiła 
wyzywającą   minę.   –   Sądzę,   że   zrobiłbyś   to   samo,   Panie 
Bezsenny.

– Zrobiłbym, gdybym był taki bezczelny. Próbowałem 

już   dostać   się   do   salonu,   ale   nigdy   do   pokoju   któregoś   z 
Wybranych. Wiesz, jakie to niebezpieczne?

– Jasne, teraz już wiem. Keiko pożerała Alice.
– Co? – krzyknęła Isabella. – Cassie!
– Nie żartuję, przysięgam. Keiko weszła i musiałam 

się   schować,   i   widziałam   to.   Ona...   to   wyglądało,   jakby 
żerowała na Alice, coś w tym rodzaju.

–   Jak   wampir?   –   Isabella   skrzywiła   się   z 

niedowierzaniem.   –   Dziwaczne.   Niektóre   dzieciaki   widzą 
różne dziwne rzeczy w Internecie i...

–   Nie   –   przerwała   niecierpliwie   przyjaciółka.   – 

Miałam   na   myśli,   że   żywiła   się   jej   energią.   Wysysała   ją. 
Widziałam to i przysięgam, to nie była zabawa ani jakaś gra. 
Keiko wysysała z Alice życie. Nie krew, nie o to chodzi. Jej... 
życie. A potem mnie zobaczyła. I wtedy – Cassie przełknęła 
ślinę – wtedy się na mnie rzuciła. Z nożem.

Isabella wytrzeszczyła oczy.
– Jak to z nożem?
Jake sięgnął pod swoją koszulę.
– Z tym no...
Ktoś zaczął walić pięścią w drzwi.
Cała trójka zamarła i spojrzała po sobie.
– Jake – szepnęła Isabella. – Jake musi się schować. 

Już!

–   Cassie   Bell!   Wiem,   że   tam   jesteś.   Otwieraj, 

słyszysz?

152

background image

Cassie bezgłośnie przeklęła.
Katerina.
–   Łazienka   –   rzuciła   szeptem   Isabella   i   złapała 

chłopaka za ramię. Nie było czasu na dyskusję i mówienie, że 
łazienka   to   kiepska   kryjówka.   Jake   wskoczył   tam,   spuścił 
wodę, a Cassie głośno trzasnęła drzwiami i dała znak głową 
przyjaciółce.   Odetchnąwszy   głęboko,   Isabella   otworzyła 
drzwi pokoju, uginające się pod mocnymi uderzeniami.

Stając w drzwiach, elegancka nawet w furii Katerina 

wyglądała   jak   skrzący   się   lód.   Wydaje   się   wyższa   niż 
normalnie,   pomyślała   Cassandra,   i   nawet   nie   zauważyła 
Isabelli. Jej niebieskie oczy spiorunowały Cassie.

– Gdzie byłaś? – wysyczała Katerina.
–   No   właśnie,   nie   wiesz,   gdzie   byłam   –   Cassie 

uśmiechnęła   się   głupawo.   –   Dobrze   ci   radzę,   bez   kija  nie 
podchodź.

–   Nie   próbuj   się   wymądrzać,   panno   stypendystko. 

Gdzie byłaś wieczorem? Gdzie byłaś?

Isabella skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała na nią.
–   Cassie   bardzo   źle   się   czuła.   Bolał   ją   brzuch.   – 

Kiwnęła głową, w stronę łazienki i odgłosu napełniającego 
się zbiornika z wodą.

– O rany, tak – Cassie zrobiła minę. – Nie wiem, kto 

robił te naleśniki na kolację, ale...

–   Nie   obrażaj   mojej   inteligencji.   –   Pierś   Kateriny 

falowała.

A czemu nie? Cassie udało się zachować to pytanie dla 

siebie.

– Oczywiście, nigdy bym nie próbowała – złapała się 

za brzuch i wykrzywiła się. – O nie, znowu.

–   Cassie,   kochanie   –   z   malującym   się   na   twarzy 

wyrazem   współczucia   Isabella   objęła   przyjaciółkę 

153

background image

ramieniem. – Zawołać pielęgniarkę?

– Nie, nic mi nie będzie, ja... – gwałtownie wciągnęła 

powietrze. – Ooooooooch!

Katerina zacisnęła zęby, ale z wahaniem patrzyła raz 

na jedną, raz na drugą. Ludzkie ułomności najwyraźniej ją 
brzydziły.

– Jeśli się dowiem – wysyczała – jeśli kiedykolwiek 

się   dowiem,   że   zobaczyłaś   dziś   wieczorem   coś,   czego   nie 
powinnaś   była   zobaczyć,   Cassie,   bardzo   tego   pożałujesz. 
Rozumiesz?

– Nie bardzo. Dlaczego miałoby być coś, czego nie 

powinnam widzieć? – Pamiętała, żeby skrzywić się z powodu 
kolejnego wymyślonego skurczu żołądka.

– Myślę, że wiesz, podglądaczko – Katerina jeszcze 

bardziej   zacisnęła   usta.   –   Jesteś   zupełnie   jak   ten   żałosny 
mizdrzący się głupek Jake Johnson, który zawsze węszy tam, 
gdzie nie powinien. Uważaj, czego szukasz, dziewczynko na 
stypendium, bo możesz to kiedyś znaleźć – uśmiechnęła się 
paskudnie. – I wtedy będzie ci przykro. Potwornie przykro, 
ale już będzie za późno.

– Już teraz jest mi potwornie przykro, ale muszę was 

przeprosić – Cassie jedną ręką złapała za klamkę od drzwi do 
łazienki, a drugą zakryła usta.

– Nie popełniaj tego błędu i nie bierz mnie za idiotkę – 

wydyszała   Szwedka.   Cofnęła   się   wolno.   –   Jeśli   miałaś 
cokolwiek wspólnego z tym, co stało się Keiko, przysięgam 
ci, że za to zapłacisz. Rozumiesz mnie?

– Nie – Cassie uchyliła drzwi łazienki, wytrzymując 

bez mrugnięcia lodowate spojrzenie. – Co się stało z Keiko?

Katerina   jak   burza   wypadła   z   pokoju   i   trzasnęła 

drzwiami.   Cassie   oparła   głowę   o   futrynę.   Teraz   powinny 
zacząć chichotać Powinny cieszyć się, że dokopali Królowej 

154

background image

Śniegu.   Ale  to,   co  spotkało   Keiko,   jakoś  odbierało   Cassie 
ochotę do śmiechu. Izabella też nie wyglądała na szczególnie 
rozbawioną. Pełna nieszczęścia patrzyła, jak jej przyjaciółka 
zaczyna płakać.

– Isabella – Cassie splotła lodowate dłonie. – Tak mi 

przykro. Przysięgam, że to był wypadek. Przykro mi, że to się 
stało, ale ona mnie zaatakowała i gdyby Jake nie...

–   Nie   jest   mi   żal   Keiko.   –   Pomimo   wywołanych 

szokiem   łez   głos   współlokatorki   był   pełen   oburzenia.   – 
Próbowała cię zabić! A gdyby jej się udało?

–  Nie  udało  się  –  Jake  wyszedł  z  ciemnej   łazienki. 

Oparł się o drzwi, wciąż jeszcze się trząsł, patrząc na miejsce, 
w którym stała Katerina.

– Dzięki tobie – podkreśliła Cassie.
– Jasne. Może nie taki kompletny ze mnie mizdrzący 

się głupek, nie? – skrzyżował ręce na piersi.

– Och, Jake – Isabella objęła się mocno ramionami, 

jakby chciała powstrzymać się przed objęciem chłopaka. – 
Przykro mi. Naprawdę. Tak mi przykro, że to usłyszałeś.

I   serio   tak   jest,   pomyślała   Cassie,   zaskoczona   i 

wzruszona. Wrażliwy południowy kwiat martwił się o jego 
uczucia. Nieźle ją trafiło.

– Spoko – wzruszył ramionami. – Chyba chodziłem z 

głową w chmurach, nie widząc oczywistego.

– To dlatego, że jesteś miły – powiedziała Isabella z 

mocą. – Nie jesteś taki jak ona! Nie przyszłoby ci do głowy, 
że ktoś może być okrutny i wredny, i... coś knuć. Nie myślisz 
w ten sposób.

– Miło, że tak mówisz – uśmiechnął się do niej słabo i 

znowu wzruszył ramionami. – Ale sądzę, że jestem po prostu 
głupi. Wiesz? Mam rozum w...

– Nie! – krzyknęła Isabella. – Nie mów tak o sobie!

155

background image

– Ożeż ty, a to dobre.
– Ekhm – powiedziała sucho Cassie. – Moglibyście na 

chwilę przestać?

– Okej – Jake się uśmiechnął.
– Co ci chodzi po głowie, Jake’u Johnsonie?
Zaklął, rozcierając skronie.
– To znaczy – ciągnęła Cassie – mam wrażenie, że 

wszyscy tu coś ukrywają. Ale ty, nawet jeśli masz fatalny 
nawyk   lunatykowania,   nie   masz   żadnych   naprawdę   złych 
planów, no nie? – Zagryzła wargę.

Chłopak usiadł na podłodze i założył ręce za głowę.
– W tej szkole dzieje się coś złego – powiedział po 

chwili.

– To akurat już załapałam – prychnęła Cassie.
– Jake – Isabella usiadła na swoim łóżku i nachyliła 

się nad nim z troską. – Chodzi o Jessicę, tak?

Pokiwał smutno głową.
– Co jest, Jake?
– Muszę się dowiedzieć, kto ją zabił. Co ją zabiło. – 

Zamilkł na chwilę. – Jasne? Muszę to wiedzieć.

Cisza była tak ciężka, że Cassie miała ochotę otworzyć 

okno i wpuścić trochę nocnego powietrza.

–  Jake   –   zaczęła   delikatnie   Isabella.   –   Wiem,   jak 

bardzo cięto poruszyło, i jak dalej to przeżywasz, ale to nie... 
– Odetchnęła i wyszeptała: – To mógł być wypadek.

–  Nie. Ktoś ją zabił. – Spojrzał trzeźwo na Cassie. – 

Coś ją zabiło.

– Ale nie możesz sam...
–  A   kto   się   tym   zajmie?   Darke?   Policja?   Ta   w 

Kambodży nie była zainteresowana. Nikt nie jest. Była tylko 
stypendystką, prawda?

Cassie przeszedł dreszcz.

156

background image

– Zresztą Jess nie była pierwsza – rzucił Jake.
–   To   tylko   pech   prześladujący   szkołę   –   stwierdziła 

Isabella. – Zły urok. Tak mówią.

– Niezły pech.
– A sir Alric, nie możesz go winić. Był tak bardzo 

poruszony, kiedy to się stało. I dał ci stypendium, Jake, ze 
względu na pamięć o niej.

–  Raczej   żeby  uciszyć  moją  rodzinę.   Naprawić  PR-

ową szkodę. Mama może dała się nabrać na te charytatywne 
pierdoły,   ale   ja   na   pewno   nie.   Przyjąłem   stypendium,   bo 
chciałem się dowiedzieć, co się stało Jess.

– No więc czego się dowiedziałeś? – spytała Cassie.
– Niewiele – odparł gorzko. – To ma jakiś związek z 

Wybranymi, tyle wiem. Jeden z nich ją zabił i sądzę, że wiem 
który. Muszę to tylko udowodnić.

–   Jeśli   udowodnisz,   że   to   było   morderstwo,   jeśli 

rozniesie się, że zginął tu uczeń, że to zostało zatuszowane, to 
będzie koniec akademii – powiedziała Isabella.

– Uhm – chłopak wzruszył ramionami. – Chcę, żeby 

zamknęli to miejsce, Isabella, taka jest prawda. Dlatego nie 
oczekuję,   że   spodoba   ci   się   to,   co   robię.   Ale   bardzo   cię 
proszę, nie mów nikomu.

Dziewczyna zerwała się na równe nogi.
–   Uważasz   mnie   za   zepsutą   dziedziczkę,   tak? 

Powiedzieć   komuś,   jasne!   Powinnam   ci   przyłożyć,   Jake’u 
Johnsonie.

– Ja...
– Sądzisz, że włożę ci patyk w szprychy.
– Kij – poprawiła odruchowo Cassie.
–   Tak,   tak.   Myślisz,   że   ci   to   zepsuję,   bo   lubię   tę 

szkołę? Jessicę lubiłam znacznie bardziej. Jeśli ktoś ją zabił, 
chcę żeby on, ona albo oni zostali złapani. Jeśli uważasz, że 

157

background image

dzieje   się   tu   coś   złego,   jeśli   sądzisz,   że   ktoś   w   akademii 
odpowiada za to, co stało się z Jess, nie zamierzam tego tak 
zostawić.

– Poczekaj chwilę... – zaczął ogłupiały.
–   Zamknij   się   –   przerwała   mu   szorstko.   –   Głupi 

Amerykanin.   Nie   bądź   taki   dumny,   nie   bądź   taką   Zosią 
Samosią. Pomożemy ci, prawda, Cassie?

– Jasne – przyjaciółka uśmiechnęła się do Jake’a.
– A poza tym, rzeczywiście jestem małą księżniczką z 

bogatym tatusiem i odpowiednimi znajomościami.

Chłopak nerwowo żuł knykieć jednej dłoni.
– Może być niebezpiecznie.
–   Niebezpieczeństwo  –  Isabella  odgarnęła  włosy   do 

tyłu – to moje drugie imię.

–   Dobra,   dobra!   –   Jake   się   zaśmiał.   –   Wiecie   co? 

Cieszę się, że dziś na ciebie wpadłem, Cassie.

–   Ja   się   cieszę   znacznie   bardziej   –   odpowiedziała 

sucho. – Jake, jak myślisz, kto zabił Jess?

–   Nie   wiem.   Nie   mogę   tego   udowodnić,   nie   bez 

żadnych   wątpliwości.   Ale   Ranjit   wiedział,   gdzie   była   tej 
nocy.

Cassie poczuła, jak zaciska się jej żołądek.
– Wiedział? Jesteś pewien?
– Tak. Ranjit i Jess byli... No, było coś między nimi. 

Może   się   pokłócili,   może   był   ktoś   inny,   kto   zrobił   się 
zazdrosny,   nie   wiem.   To   najbardziej   prawdopodobne 
wytłumaczenie, nie? Próbowałem zapytać go, ale on nie chce 
o tym mówić. Nie chce też rozmawiać o Wybranych. On coś 
ukrywa. A może po prostu jest chory.

Cassie sama poczuła się chora.
– Ale co masz na myśli, mówiąc, że wiedział, gdzie 

była tej nocy?

158

background image

Twarz Jake stała się nieruchoma.
– Bo to on ją znalazł. On znalazł ciało Jess.

159

background image

R

OZDZIAŁ

 17

– Czuję się winna. Gdybym nie była chora, to kto wie? 

Może zauważyłabym, że coś jest nie tak. Może byłabym w 
stanie jej pomóc.

Płaczliwy   głos   z   angielskim   akcentem   brzmiał 

znajomo. Cassie się zatrzymała i odwróciła na pięcie tuż przy 
tablicy   ogłoszeń.   Rozmawiający   byli   za   winkiem,   szli   od 
strony auli przy wejściu.

–   Nie   możesz   się   obwiniać,   Alice.   –   Druga 

dziewczyna miała śpiewny akcent. Ayeesha?

–   Nie   mogę   nic   na   to   poradzić.   To   takie   straszne. 

Musiała  być  zdesperowana,   powinnam  była  coś  zauważyć. 
Ktoś   przy   śniadaniu   powiedział,   że   wyglądała   okropnie, 
zupełnie jak nie ona. Och, powinnam była zauważyć...

–   Spokojnie.   –   Tak,   to   na   pewno   była   Ayeesha.   – 

Ludzie doskonale potrafią się kryć z takimi rzeczami, a Keiko 
musiała   być   bardzo   zdeterminowana.   Żeby   skoczyć   z 
najwyższego piętra! Proszę, Alice. Nie mogłaś nic zrobić.

Cassie   wpatrywała   się   w   zawiadomienie   dotyczące 

balu   bożonarodzeniowego,   kiedy   wyłoniły   się   dziewczyny, 
ale Ayeesha zatrzymała się i położyła rękę na jej ramieniu.

– Cześć, Cassie – uśmiechnęła się.
– Och, cześć, Ayeesha! Zamyśliłam się. – O kurde, 

pomyślała   Cassie,   niezbyt  przekonujące.   –  Cześć,   Alice.   – 
Przełknęła ślinę. – Jak się czujesz?

– Chyba dobrze – dziewczyna prawie płakała. Na jej 

twarzy malował się wyraz oszołomienia i lekkiej paniki. – 
Nie. Czuję się potwornie. Chcę wrócić na lekcje.

– Ale dzisiaj... jesteś pewna, że to dobry pomysł?
–   Muszę   się   czymś   zająć.   Tak   bardzo   za   tym 

160

background image

tęskniłam, będę miała co robić.

Ayeesha pokręciła głową.
– Myślę, że lekcję zostaną dzisiaj odwołane. Ale na 

wszelki wypadek nie spóźniajmy się. Chodźmy, Cassie.

Dziewczyna szła obok Alice.
– Tak mi przykro z powodu Keiko.
– Mnie też – po policzkach Alice spłynęły łzy.
Cholera, pomyślała zdumiona Cassie, to oczywiste, że 

ona nie pamięta,  co jej współlokatorka chciała jej wczoraj 
zrobić.

– Ale mimo to czujesz się lepiej? Jesteś pewna? To 

znaczy, wyszłaś już z tej... ?

– Zakaźnej mononukleozy – Alice wysmarkała nos. – 

Nie mogłam się rozchorować w gorszym momencie. A mama 
cały czas martwi się tylko o mnie. Mówi, że tata zatrudnił 
Jessica poszła w nocy do Angkor Wat i to był ostatni raz, 
kiedy   ktoś   widział   ją   żywą.   Co   musiała   czuć,   sama   i 
przerażona w ciemnej dżungli? Słysząc ciche kroki, mordercę 
zbliżającego się do niej w ciemności...

On znalazł ciało Jess.
– I wszystkim nam będzie jej brakować.
Cassie   podskoczyła   na   krześle.   Dopiero   po   chwili 

dotarło do niej, że Herr Stolz mówił o Keiko.

– Bal bożonarodzeniowy nie zostanie odwołany, ale 

rozpocznie   się   minutą   ciszy.   Sir   Alric   prosił,   żebym   was 
poinformował, że nabożeństwo żałobne zostanie odprawione 
na   początku   przyszłego   semestru.   W   tym   czasie   wszyscy 
uczniowie, którzy czują potrzebę rozmowy z kimś z grona 
nauczycielskiego, niech nie wahają się tego zrobić. Alice – 
uśmiechnął się do niej miło – to szok szczególnie dla ciebie. 
Wiem, że chcesz nadrobić stracony czas i nauka może pomóc 
ci   oderwać   się   od   tej   tragedii.   Proszę,   zostań   na   chwilę. 

161

background image

Reszta   może   spędzić   dziś   i   jutro,   jak   chce.   Naturalnie 
żadnych zabaw i nieodpowiednich wybryków – spojrzał na 
klasę   surowo.   –   Wizyta   w   kaplicy   lub   katedrze   będzie 
zdecydowanie lepszym pomysłem niż w alei Montaigne.

Jake nachylił się do Cassie i Isabelli, kiedy zbierały 

podręczniki, a wokół nich narastał już szum rozmów i plotek.

–   W   takim   razie   Notre   Dame,   dziewczyny?   O 

jedenastej?

–   Po   tej   gadce   może   tam   być   połowa   szkoły   – 

powiedziała Cassie z powątpiewaniem.

Jake się skrzywił.
– Bez względu na to, co mówi Stolz, połowa szkoły 

będzie w alei Montaigne zajęta obciążaniem swoich złotych 
kart.

– A może Lasek Buloński? – zaproponowała Isabella. 

– Spokojne miejsce na myślenie i refleksję, no nie? Mnóstwo 
przestrzeni, mnóstwo prywatności.

– Dobry pomysł. Spotkamy się przy jeziorze Dolnym. 

– Jake mrugnął do Isabelli. – Przy łodziach.

* * *

–   Przemarzłam  –  zajęczała  Isabella.   –   Zamarznę   na 

śmierć.

–   Uszy   do   góry,   mój   południowy   kwiatku   –   Jake 

uderzył wiosłem o wodę. – To był twój wspaniały pomysł. 
Możesz   spektakularnie   umrzeć   na   zapalenie   płuc   i   ktoś 
napisze o tobie wspaniałą tragiczną operę.

Isabella   wykrzywiła   się,   szczękając   zębami,   ale   jej 

wyraz   twarzy   stał   się   rozmarzony   i   odległy,   jakby   już 
wyobrażała sobie ostatnią chwytającą za serce arię.

Cassie chrząknęła z rozdrażnieniem.

162

background image

– Możemy nie rozmawiać o spektakularnych zgonach?
Uśmiech   Jake’a   zniknął   i   chłopak   włożył   wiosła   w 

dulki.

– Sądzę, że będziemy musieli.
– Jak ktokolwiek mógł uwierzyć, że Keiko się zabiła? 

–   stęknęła   Isabella,   po   raz   kolejny   owijając   się   szalem   z 
wełny   wigonia   i   obejmując   się   ciasno   ramionami.   – 
Mówiliście chyba, że miała nóż w gardle?

– Już wtedy nie.
Kiedy   mała   łódka   wpłynęła   pod   oszronione 

kasztanowce, Jake pogrzebał w wewnętrznej kieszeni kurtki i 
wyciągnął   nóż   Keiko.   Ostrze   było   owinięte   kawałkami 
starego podkoszulka i chwilę zajęło jego odwinięcie. Chłopak 
niepewnie   trzymał   nóż   w   rękach.   Dziewczyny   patrzyły   na 
ostrze jak zahipnotyzowane.

–   Marat   przykrył   ciało,   zanim   ktoś   przyszedł   – 

wyjaśniła Isabelli Cassie. – Widzieliśmy, jak to robił. Kiedy 
wszyscy poszli spać, musiał je przenieść, i to szybko.

– Oni musieli je przenieść – poprawił Jake. – Marat 

nie   może   być   jedyną   wplątaną   w   to   osobą.   Ktoś   jeszcze 
musiał widzieć zwłoki.

–   A   kim   właściwie   są   oni?   –   mruknęła   Cassandra. 

Jezioro było spokojne i łódź unosiła się na wodzie, niemal nie 
zmieniając   pozycji,   ale   oni   byli   pełni   niepokoju.   Mróz 
rysował wzory na wodzie i Isabella zadrżała. Cassie nie było 
zimno,   ale  też   wstrząsnął   nią  dreszcz,   kiedy   oglądała   nóż. 
Miał jakieś piętnaście centymetrów, był lekko zakrzywiony, 
ostrze, gładkie, błyszczało w słońcu wietrznego grudniowego 
dnia.

Grudzień. Był pierwszy grudnia. Cassie ledwo mogła 

w to uwierzyć. Była w akademii niemal cały semestr. Nie ma 
co, sporo się nauczyła...

163

background image

–   Popatrzcie   na   rękojeść   –   powiedział   Jake.   –   Jest 

dziwna. Nigdy takiej nie widziałem.

– Ja też nie – rzuciła Isabella. – A papa kolekcjonuje 

antyczne miecze, sztylety i tego typu rzeczy. Jestem pewna, 
że mógłby coś o tym powiedzieć, ale w jego zbiorach nie 
widziałam podobnego.

Cassie wyciągnęła dłoń, aby dotknąć rękojeści. Robiła 

wrażenie antycznej. Zawiłe wzory wydawały się wygładzone 
przez stulecia, wytarte do połysku przez lata. Przesunęła po 
nich   opuszkiem   palca.   Trzeba   było   przyjrzeć   się   z   bliska, 
żeby   zobaczyć   szczegóły,   bo   wszystkie   postaci,   potwory   i 
wzory   przenikały   się:   węże,   syreny,   kariatydy,   demony   – 
splątane, powykręcane kształty, które równie dobrze mogły 
być kotami, jak i wilkami.

– Założę się, że jest wart fortunę – oceniła Cassie. – W 

nocy   wygląda   niesamowicie,   wiecie?   To   jakiś   rodzaj 
złudzenia wzrokowego, ale te rzeźbienia wydają się ruszać.

– Są takie realistyczne – Isabella dotknęła noża, ale 

zaraz szybko cofnęła rękę. – Ale mi się nie podobają.

– A mnie tak – powiedziała Cassandra.
–   Mnie   to   ani   ziębi,   ani   grzeje   –   Jake   ponownie 

zawinął nóż w szmatę i schował go pod kurtką. – To dowód i 
tyle.

– Dowód czego? – spytała Cassie. – To żaden dowód, 

chyba że jest na nim DNA walniętej Keiko albo nasze.

I wtedy to ty i ja mamy kłopoty, kowboju.
–   Wiem.   Ale   za   tym   wszystkim   na   pewno   coś   się 

kryje.

Isabella   kichnęła   i   potarła   mocno   nos.   Robił   się 

czerwony:

–   No   więc?   Jak   się   tego   dowiemy?   Od   czego 

zaczniemy?

164

background image

–   Potrzebujemy   wtyczki   u   Wybranych,   to   chyba 

oczywiste – Jake zmarszczył czoło. – Oni są sednem sprawy.

Isabella wzruszyła ramionami.
–   Cassie   i   ja   jesteśmy   kandydatkami.   Którąś   z   nas 

muszą wybrać.

– Nie podoba mi się ten pomysł – chłopak pokręcił z 

dezaprobatą głową.

– Tak, ale nie ty tu decydujesz – rzuciła Cassie. – Co 

się   stanie   w   najgorszym   wypadku?   Jedna   z   nas   zostanie 
członkiem,   dowie  się   jak  najwięcej,   a  potem  powie,   że   to 
pomyłka, nie ma czasu, musi się uczyć... albo coś. Odejdzie z 
Wybranych.

– Nie sądzę, żeby ktokolwiek mógł po prostu odejść z 

Wybranych – wątpił Jake.

– Nigdy o czymś takim nie słyszałam – zgodziła się z 

nim Isabella. Odetchnęła głęboko. – A co z Ranjitem?

– Co z nim? – Jake znieruchomiał.
– On jest najważniejszy. Jest czymś w rodzaju szefa. 

Wszyscy się go boją, nie zauważyliście? I myślę, że on lubi 
Cassie. Ma do niej, jak to się mówi?, słabość.

– Mylisz się – mruknęła jej współlokatorka. – Zawsze 

nie może się doczekać, żebym zniknęła mu z oczu.

–   To   chyba   nieprawda.   Widziałam,   jak   na   ciebie 

patrzy.

– To z powodu jej wyglądu – wtrącił gorzko Jake. – 

Jest   dla   niego   jak   duch   przeszłości.   Nie   ma   mowy,   żeby 
Cassie   się   z   nim   zadawała.   To   zbyt   niebezpieczne.   Nie 
wiadomo, co on zrobi, kiedy za bardzo się do niego zbliżysz. 
Może to właśnie stało się z... – umilkł.

Isabella potarła ramiona.
– To może Richard?
Wzdychając,   Cassie   wodziła   palcem   po   lodowatej 

165

background image

powierzchni   wody,   zanim   zorientowała   się,   że   pozostała 
dwójka patrzy na nią w milczeniu.

– Słuchajcie, Richard nie ma zbyt wielkich wpływów 

– zaprotestowała. – Niektórzy z Wybranych uważają, że nie 
powinien był mnie proponować. Ranjit go nie lubi, a Katerina 
traktuje   jak   maskotkę.   Prawdopodobnie   nie   wie   nic 
wartościowego.

–  Ale jest naszym jedynym kontaktem – powiedział 

chłopak.   –   I   zdecydowanie   cię   lubi.   Jeśli   nie   należy   do 
najbardziej   wypływowych   Wybranych,   może   przynajmniej 
przez niego ich poznasz.

–   Namów   go,   żeby   zaprosił   cię   na   bal 

bożonarodzeniowy   –   zasugerowała   Isabella.   –   To   nie 
powinno być trudne.

– Tak? – warknęła Cassie. – Skoro to takie łatwe, to 

może Jake go zaprosi na ten cholerny bal. Jego też Richard 
darzy sympatią, prawda?

– Wiem, że nie podoba ci się pomysł wykorzystania 

Richarda – rzucił Jake. – Ale on by cię wykorzystał, gdyby 
było mu to potrzebne. Taki już jest. Nie wahałby się nawet 
przez chwilę.

– Nie jestem taka pewna. On jest w porządku – jej 

policzki płonęły mimo mroźnego powietrza.

– To bezpieczniejsze od próby wyciągnięcia czegoś z 

Ranjita – podkreślił Jake.

–   Spróbuję,   okej?   –   Cassie   westchnęła   pokonana.   – 

Ale niczego nie obiecuję.

– Doceniam to, Cassie. Dzięki. – Złapał za wiosła i 

zaczął sterować łódką dookoła małej wysepki, z powrotem do 
brzegu.   –   Wiecie,   że   jesteśmy   jedynymi   idiotami,   którzy 
wypłynęli łódką?

– Wcale mnie to nie dziwi – Isabella kichnęła. – Gość 

166

background image

wynajmujący łodzie myślał, że jesteśmy walnięci.

–   Walnięci   –   mruknęła   Cassie.   –   Wiecie,   w   co   się 

pakujemy?

– Pewnie, że nie – Jake się uśmiechnął. – Życie jest 

pełne wyzwań, no nie?

Nagle   zaczęła   głośno   grać   muzyka   i   wszyscy 

podskoczyli,   sprawiając,   że   łódź   się   zakołysała.   Cassie 
zaczęła grzebać po kieszeniach skostniałą dłonią.

– Sorry – powiedziała pokornie, wyciągając telefon  i 

patrząc na wyświetlacz. Uniosła brwi: – Nie uwierzycie, kto 
to. – Otworzyła klapkę telefonu: – Cześć, Richard.

Jake   pochyli   się   do   przodu,   odkładając   wiosła,   z 

których   zaczęła   kapać   woda.   Isabella   przysunęła   się   do 
przyjaciółki, starając się za głośno nie szczękać zębami.

– W Lasku Bulońskim, jeśli możesz w to uwierzyć... 

tak, jest cholernie zimno – zaśmiała się i zagryzła wargę. – Z 
Isabellą... – zawahała się – i Jakiem... Tak, no, nie widziałam 
cię po odwołaniu lekcji... pewnie, że szukałam. Nie było cię – 
zrobiła minę do Jakea i skrzyżowała palce. Po drugiej stronie 
linii   na   chwilę   zapadła   cisza   i   Cassie   mocniej   przycisnęła 
telefon do ucha, trochę zaniepokojona: – Oczywiście, że cię 
nie unikam. Gdzie ty w ogóle byłeś? Och, w Nótre Dame? – 
Cassie  spojrzała  znacząco  na   Jake’a,   a  on   udał,   że  z  ulgą 
wyciera   pot   z   czoła.   –   Nie   myślałam,   że   jesteś   taki 
obowiązkowy... – Kolejna pauza i śmiech. – Jasne, że tak. O 
której?... Super, Richard. To pewnie do zobaczenia później.

Zamknęła telefon.
–   Misja   wykonana   –   powiedziała   trochę   smutnym 

głosem.

– Raczej cały czas trwa – poprawił złowieszczo Jake. 

– Na pewno niewykonana. Umówiliście się?

– Pod Łukiem Triumfalnym. Jutro. Powiedział, że to 

167

background image

szczególny dzień. Chce mi pokazać coś zjawiskowego. Czuję 
się podle.

Isabella poklepała przyjaciółkę po dłoni.
–   Wybadaj   go   ostrożnie.   Może   nawet   będzie   chciał 

nam pomóc.

– Może.
Jake złapał za wiosła i zaczął energicznie wiosłować.
–   Dzięki,   Cassie.   Naprawdę.   I   dobrze   postępujesz, 

przecież wiesz.

– Wiem. – Z niepokojem wpatrywała się w zimowy 

krajobraz parku.

–   Nie   martw   się   –   przekonywał   Jake   –   To   tylko 

randka. Co może się stać? I nie musisz robić nic, czego nie 
chcesz.

–   Tak,   ale   sama   nie   wiem   –   Cassie   oblizała   wargi, 

które na mrozie wyschły i popękały.

– Czego nie wiesz?
– Mam co do jutra naprawdę złe przeczucie.

168

background image

R

OZDZIAŁ

 18

–   Niesamowity,   prawda?   –   Richard   ścisnął   jej 

ramiona.

Słońce zachodzące za Łukiem Triumfalnym wyglądało 

jak   ognista   kula.   Kiedy   blask   stał   się   intensywniejszy, 
oświetlił   brzegi   Łuku   i   zmienił   się   w   płomienistą   aureolę. 
Tworzyło to wrażenie, jakby cały pomnik stanął w ogniu.

Odetchnęła   głęboko   i   poczuła   palce   Richarda 

przesuwające się ku jej szyi. Nie mogła mówić, ale nie była 
pewna, czy to z podniecenia, czy ze strachu.

–   Dziś   jest   rocznica   bitwy   pod   Austerlitz, 

największego   zwycięstwa   Napoleona.   To   jedyny   dzień   w 
roku,   gdy   słońce   ustawia   się   w   linii   z   Łukiem   i   Polami 
Elizejskimi.  Magnifique –  wyszeptał jej do ucha. –  Nest-ce 
pas
? Nieprawdaż?

– I to jak – wyszeptała.
Stali   bez   ruchu,   dopóki   słońce   nie   zaszło   i   turyści 

dookoła nie pochowali swoich kamer i nie zaczęli rozmawiać 
w   kilkunastu   różnych   językach.   Richard   wciąż   mocno   ją 
przytulał i Cassie miała miękkie kolana.

– Chodź, bo przegapimy widok! – zaczął biec w stronę 

Pól   Elizejskich.   Cassie  pobiegła   za  nim,   ale  on  nawet   nie 
zwolnił, kiedy dotarł do największego korka pod pomnikiem.

– Zwariowałeś? – krzyknęła. Zatrzymała się, gdy on 

przebiegał   między   samochodami   i   motocyklami,   ignorując 
klaksony.   Przez   ułamek   sekundy   zawahała   się,   ale   to 
wyglądało   na   wyzwanie,   a   ona   zaraziła   się   od   niego 
bakcylem   szaleństwa.   Z   uśmiechem   zaczerpnęła   tchu   i 
popędziła przez ulicę.

Wariactwo, nie wiedziała, jak jej się udało. Pisk opon i 

169

background image

ryk   klaksonów   niemal   ją   ogłuszyły.   Światła   reflektorów 
oślepiały,   ale   czuła   się   jak   zwierzę   kierujące   się   szóstym 
zmysłem, jakby nic nie mogło jej dotknąć. I miałam rację, 
pomyślała w przypływie rozkoszy, kiedy przeskoczyła rząd 
niskich   słupków   otaczających   Luk.   Kurde,   dziś   była 
nieśmiertelna!

–   Cassie   Bell,   wiedziałem,   że   jesteś   doskonała!   – 

krzyknął   radośnie   Richard,   łapiąc   ją   za   rękę   i   obracając 
wokół własnej osi. – Wiedziałem!

–   Pewnie,   że   tak   –   wydyszała.   –   Ale   zaraz   nas 

aresztują.

– E tam. Chodź!
Złota poświata zniknęła z pomnika, z jego wyrytych w 

nim   zawiłych   wzorów   i   fryzów.   Zamiast   tego   reflektory 
otaczały   Łuk   cienistą   poświatą,   nadając   jeźdźcom   i   ich 
rumakom   umieszczonym   na   płaskorzeźbach   niesamowity 
wygląd.   W   powietrzu   był   wyczuwalny   chłód,   robiło   się 
późno. Teraz hałas ruchu ulicznego wydawał się odległy.

– Dwieście osiemdziesiąt cztery stopnie – zaśmiał się. 

– Ścigamy się!

Rany, był wysportowany. Dzielnie dotrzymywała mu 

kroku na pierwszej setce schodów w środku pomnika  i  nie 
została daleko w tyle, kiedy wbiegł na górę i pociągnął ją za 
sobą. Odzyskując oddech, patrzyła, jak w Paryżu zapada noc. 
Nie wiedziała, czy gula w jej gardle pojawiła się z powodu 
widoku, czy dręczącego ją poczucia winy, ale nawet zawsze 
żartujący Richard nagle spoważniał. W zapadającym mroku 
zdawało się, że miasto budzi się do życia. W oddali Sacre 
Coeur jaśniała ponad Montmartreem jak biała perła.

– Mówiłem, że ci się spodoba – szepnął.
–  Jest niesamowicie – przełknęła ślinę. Lubiła go, na 

tym polegał problem.

170

background image

–   Chcesz   zobaczyć   coś   jeszcze   lepszego   niż   to? 

Lepszego niż zachód słońca?

– Niemożliwe.
–   Nie,   serio.   Mówię   poważnie.   Jest   coś   jeszcze 

lepszego. Zaufaj mi.

Zdała sobie sprawę, że przez ostatnią godzinę zupełnie 

nie pamiętała, co miała robić. W pogłębiającej się ciemności 
na   tle   smug   świateł   samochodów   wokół   Łuku   i   miasta 
pełnego kolorów i życia trudno było dostrzec wyraz twarzy 
Richarda. „Nie ufaj mu”, powiedział Jake. Ale nic nie mogła 
na to poradzić. Pokiwała głową.

–   Pewnie,   że   ci   ufam.   Jednak   to   musi   być   coś 

absolutnie niesamowitego, żeby przebić to wszystko.

– Uwierz mi, to lepsze niż absolutnie niesamowite.
Z niechęcią Cassie pozwoliła się odciągnąć od srebrnej 

kolczastej balustrady.

– Po co ten pośpiech?
– Doskonale znosisz duże wysokości, prawda?
– Aha. Ale możesz trochę zwolnić? – Bez względu na 

wszystkie  zdolności  wolała   nie   potknąć  się  i  spaść   z   tych 
schodów,  a  Richard  zbiegał po  nich  tak szybko,  że ledwo 
mogła nadążyć. Był tak podekscytowany, że z trudem nad 
sobą   panował   i   chyba   jej   nie   słyszał.   Cassie   mocno 
pociągnęła go za rękę.

–   Hej!   –   Wydyszała   trochę   zdenerwowana,   kiedy 

udało jej się go zatrzymać.

–   Sorry!   –   Uśmiechnął   się   do   niej   słodziutkim, 

przepraszającym uśmiechem. – Trochę mnie poniosło.

–   Mnie   prawie   zniosło.   Wyluzuj,   mamy   mnóstwo 

czasu.

–   Nie   tak   dużo,   jak   ci   się   wydaje   –   jego   oczy 

błyszczały mocno, niemal gorączkowo. – Chodź!

171

background image

Puściła   jego   dłoń,   czuła   się   bezpieczniej,   sama 

zbiegając   po   schodach.   Richard   zwinnie   mijał   innych 
turystów, a jego entuzjazm był tak zaraźliwy, że gdy dobiegli 
do końca schodów, zdała sobie sprawę, że się śmieje.

–   Jesteśmy   prawie   na   miejscu,   Cassie   Bell   – 

uśmiechnięty zdmuchnął kosmyk ciemnych włosów z czoła. 
– Jesteś gotowa na największą niespodziankę w życiu?

– Spodoba mi się?
– To zależy od ciebie. Ale sądzę, że dość dobrze cię 

znam.

– A co sądzisz, znając mnie tak dobrze?
– Dziecino, myślę, że będziesz zachwycona!
Położył dłoń na kamiennej narożnej ścianie, delikatnie 

dotykając krawędzi wielkiego kamiennego bloku. Rozejrzał 
się trochę nerwowo, ona też, ale było tu mniej turystów niż 
pod Łukiem, tylko mała grupa wpatrująca się w migoczący 
promień   na   Grobie   Nieznanego   Żołnierza   i   słuchająca 
przewodnika.   Richard   mrugnął   do   niej   i   nacisnął   lekko 
krawędź, a kamienny blok cicho się odsunął.

– Co jest... – zabrakło jej tchu.
– Szsz! Szybko! – ścisnął je ramię. – Wchodź, bo nas 

zobaczą.

– Ale gdzie to...
– Tam są żandarmi – szepnął. – Pospiesz się!
Zaklęła   i   chichocząc,   przecisnęła   się   obok   niego, 

wchodząc w egipskie ciemności. Zwinne wślizgnął się za nią, 
znowu macając ścianę, dopóki ukryte drzwi się nie zamknęły.

Panował tu nieprzenikniony mrok i przejmujący chłód. 

Cassie zacisnęła powieki, po czym otworzyła oczy, ale nic się 
nie zmieniło. Czuła słaby zapach kamieni i jakiegoś aromatu, 
słodkawego dymu, który nie był wcale przyjemny. Jej serce 
przyspieszyło.

172

background image

– Richard? – Jej głos odbił się dziwacznym echem.
– Wszystko okej, jestem tu, poczekaj sekundę.
Kliknęła   zapalniczka   i   pojawił   się   mały   płomyczek. 

Cassie   zamrugała.   Kamienne   ściany,   złotawe   jak   Łuk 
Triumfalny, wznosiły się po obu stronach, ale co zaskakujące, 
nie widziała sufitu: był zbyt wysoko,  ukryty w ciemności. 
Drzwi za nimi szczelnie się zatrzasnęły, ale mrok przed nimi, 
którego   płomień   nie   oświetlał,   wydawał   się   bezkresny. 
Najwyraźniej był to jakiś korytarz, i to bardzo długi. Cassie 
wstrzymała   oddech,   nasłuchując.   Czy   to   był   cichy   szelest, 
czy... odgłos kroków?

Głupi pomysł. Energicznie potarła ramiona.
–   To...   niesamowite.   Ale   nie   wiem,   czy   jestem 

zachwycona.

– Poczekaj. Jest tu światło, porządne światło. Muszę 

tylko znaleźć... eh. Przepuść mnie. – Przecisnął się obok niej 
w   wąskim   korytarzu,   uśmiechając   się   wyczekująco   w 
tańczącym świetle płomienia zapalniczki.

– Włącznik? – podpowiedziała.
Eksplozja bólu w głowie. Jej ciało lecące do przodu. 

Uderzenie o kamienną posadzkę.

A potem nawet ten ostatni odważny płomień zgasł.

173

background image

R

OZDZIAŁ

 19

Ból głowy jak nic, co czuła do tej pory, przeszywał jej 

mózg   jak   zimny   nóż   i   kiedy   spróbowała   otworzyć   oczy, 
światło ją raziło. Zacisnęła powieki, czując kolejne uderzenie 
bólu.   Migrena?   Nie   miewała   migren.   Piła   coś?   Próbowała 
przetoczyć   się   z   pleców   na   bok   i   poszukać   proszku 
przeciwbólowego.

Nie.   Nie   mogła   się   ruszyć.   Ręce   miała   wyciągnięte 

nad   głową   i   nie   mogła   nimi   ruszyć.   Kiedy   spróbowała, 
poczuła w ramionach szarpnięcie bólu i coś zacisnęło się na 
jej nadgarstkach.

Znowu   otworzyła   oczy.   Jej   wzrok   był   nieostry,   ale 

mogła   już   zobaczyć   pokój,   w   którym   wcale   nie   było   tak 
bardzo   jasno.   Światła   na   ścianach   były   przyciemnione, 
migoczące.

„Jest tu światło. Przepuść mnie”...
Richard. Przypomniała sobie. O Boże.
Próbowała kopnąć. To też nie odniosło skutku, jej nogi 

także   zostały   związane.   Była   rozciągnięta   na   jakimś 
kamiennym stole, gładkim i twardym. Wciąż miała na sobie 
dżinsy i T-shirt, ale zdjęto jej buty i skarpetki i potwornie 
przemarzła.   Jej   bluza   z   kapturem   także   zniknęła. 
Spanikowana   znowu   próbowała   się   poruszyć   i   poczuła 
żelazny chwyt metalu na nadgarstkach i kostkach u nóg.

Ktoś dotknął jej czoła. Desperacko próbowała skupić 

wzrok, wciąż się szarpiąc.

–   Spokojnie.   Cicho.   Nie   rób   sobie   krzywdy.   Nie 

chcemy,   żeby   coś   ci  się  stało   –  męski  głos   był  stłumiony 
przez jakiś kaptur.

Myślała, że wie czyj to głos, ale nie była pewna. Nie 

174

background image

mogła też odpowiedzieć, bo oddychała z trudem, a jej gardło 
było zaciśnięte ze strachu.

–   Boli   cię   głowa?   Tak   mi   przykro,   że   to   było 

potrzebne.

Cassie   próbowała   się   skupić   i   nie   panikować.   Ten 

aromatyczny   dym,   który   wcześniej   czuła,   był   teraz 
intensywniejszy, ale cokolwiek się paliło, w żaden sposób nie 
wpływało na panujące wokół zimno.

–   Baliśmy   się,   że   będziesz   się   opierała.   Widzę,   że 

mieliśmy rację. – Wyczuwała, że ten ktoś uśmiechnął się pod 
karmazynowym  kapturem,   ale  nie  mogła  tego  wiedzieć  na 
pewno, skoro przez wąskie szpary widać było tylko oczy. – 
Nie martw się, już wkrótce nie będziesz czuła takiego bólu. 
Już nigdy.

Ta uwaga sprawiła, że zaschło jej w ustach. Polizała 

wargi, ale to nie pomogło.

– Czy ja umrę? – zdołała wychrypieć.
Śmiech.
– Co za idiotyczny pomysł.
– Tak?
– Pewnie, że tak. Cassie Bell, nie tylko będziesz żyła. 

Będziesz   żyła   jak   nigdy   dotąd.   –   Postać   odsunęła   się,   tak 
żeby mogła zobaczyć ciemną komnatę. Teraz, kiedy jej oczy 
już   się   przyzwyczaiły   do   mroku,   widziała   większość 
pomieszczenia. Pochodnie rzucały niespokojne cienie na sufit 
i widziała wzory wyrzeźbione w kamieniu. Przypominały jej 
coś   innego,   ale   nie   mogła   jasno   myśleć.   Ach,   tak.   Nóż. 
Potwory i demony na suficie wyglądały jak te wyrzeźbione 
na antycznej rękojeści. I podobnie jak tamte, wydawały się 
ruszać.

Nie, nie wydawało się, że się ruszają. One naprawdę 

się ruszały Zagryzając wargi, by nie wrzasnąć, Cassie zaczęła 

175

background image

się szarpać i walczyć z więzami, czuła krew na nadgarstkach i 
na kostkach i w ogóle jej to nie obchodziło.

–   Dość.   Szsz.   Nie   wolno   ci   robić   sobie   krzywdy   – 

surowym tonem odezwał się ktoś inny i Cassie przestała się 
szarpać.   Szamotanie   i   tak   sprawiło,   że   strasznie   bolała   ją 
głowa. Z wysiłkiem ją odwróciła, by spojrzeć w kolejne oczy 
widoczne w szparach karmazynowego kaptura.

–   Tak   się   cieszę   –   tym   razem   zniekształcony   głos 

należał do kobiety, akcent był drażniąco znajomy. – Tak się 
cieszę, Cassie, będziemy wielkimi przyjaciółkami.

Zakapturzona   dziewczyna   miała   na   szyi   klucz   na 

długim   złotym   łańcuszku.   Za   nią   stało   więcej   złowrogich 
postaci. Stali w kręgu. Ale jeden z nich nie był zamaskowany.

– Richard?
Niepokój   i   wina   zniknęły   z   jego   twarzy.   Z 

wymuszonym uśmiechem zrobił krok do przodu i wyciągnął 
dłoń,   by   dotknąć   jej   uwięzionej   ręki.   Kiedy   dziewczyna 
przewiercała   go   wzrokiem   bez   słowa,   przeplótł   jej   palce 
swoimi i ścisnął nerwowo.

– Dobra wiadomość, Cassie! Zostałaś wybrana.
– Zostałam co?! – tym razem dała radę odwarknąć.
– Wybrana. Zaakceptowana! Jesteś teraz jedną z nas. 

Jedną z Wybranych!

– Jeszcze nie – mruknęła postać, która pojawiła się w 

jej polu widzenia jako pierwsza. – Ale wkrótce.

–   Cassie,   wiedziałem,   prawda?   Nie   mówiłem,   że 

będziesz idealna? Zostałaś wybrana!

– A co, jeśli nie chcę być wybrana? – rzuciła przez 

zaciśnięte zęby.

–   Zaoferowałaś   się   dobrowolnie   –   wciął   się 

pogardliwy   szorstki   głos.   –   Przyszłaś   na   kongres,   na 
rozmowę.

176

background image

– Nie słyszałam, żeby było głosowanie. Nikt mi nie 

powiedział.

–   Nie   było   głosowania   –   głos   Richarda   brzmiał 

niepewnie. – Kandydatura została zawetowana przez kogoś 
ważnego, więc ten kongres jest... hm, nieoficjalny. Ale jesteś 
faworytką bardzo wypływowego Wybranego. To więcej niż 
dość.

– Wbrew pewnym nieistotnym szkolnym zasadom – 

dodał ktoś.

Nieoficjalny? Co to miało znaczyć?
– Jak już raz zostaniesz Wybranym, już zawsze nim 

będziesz. Sir Alric nic na to nie poradzi.

Cassandra wstrzymała oddech:
– To znaczy, że sir Alric nie wie?
–   I   jesteś   bardzo   uprzywilejowana   –   kolejny   zimny 

głos   odezwał   się   w   kręgu.   Znowu   nie   mogła   do   niego 
dopasować twarzy. To było wkurzające, ale zastanawianie się 
nad   tym,   kim   są,   trochę   ją   uspokajało.   –   Członkostwo   w 
Wybranych nigdy nie było dla...

– Dla stypendystów – wypluła z siebie Cassie, drżąc. – 

To jaką mają rolę?

– Jak zostaniesz Wybraną, dowiesz się wszystkiego, 

co chcesz wiedzieć. Nie pożałujesz tego.

Pierwsza   zakapturzona   postać   kiwnęła   do   kogoś   za 

nią. Nagle Cassie przypomniała sobie Alice leżącą bezradnie, 
zbyt słabą, aby płakać, bezładnie podskakujące stopy i palce, 
kiedy jej żyły niemal przebijały skórę...

– Richard – wyszeptała. Do jej oczu napłynęły łzy i 

nienawidziła   się   za   to,   że   okazuje   słabość   w   obecności 
Wybranych. – Nie pozwól im tego zrobić. Cokolwiek to jest. 
Proszę.

Mocniej ścisnął jej palce.

177

background image

– Cassie, skarbie. Cichutko! Wiem, że się boisz. Ja też 

się bałem.

Wytrzeszczyła   na   niego   oczy,   oniemiała,   po   chwili 

oblizała wargi.

– Z tobą też to zrobili?
– Oczywiście. To się dzieje z każdym z nas. To nie 

jest takie złe. Ha! – zaśmiał się głośno. – Nie takie złe? To 
coś znacznie lepszego!

– Ale ja nie chcę! – krzyknęła ochryple.
– Ja też tak myślałem. Myślałem, że tego nie chcę, ale 

poczekaj, aż poczujesz to w sobie! Nie da się tego porównać 
z niczym.

– Ale co to jest, do cholery?
Zawahała się.
– Nie martw się. Zaakceptuj to. Baw się tym, skarbie!
„Nie   ufaj   mu",   powiedział   Jake,   „on   by   cię 

wykorzystał".

Szarpnęła się po raz kolejny, ale zużyła na to niemal 

całą energię. Richard cmoknął zaniepokojony i pochylił się, 
aby dotknąć krwi na jej nadgarstku. Zbierając wszystkie siły, 
skupiła się i splunęła.

Prosto   w   dziesiątkę.   Prosto   w   oko   tego   bydlaka. 

Uśmiechnęła się.

Richard,   wycierając   policzek,   odsunął   się   ze 

smutkiem.

– Ona nie ma manier – powiedział wolno inny głos, 

znany aż za dobrze. – Żadnych. Kompletnie nie rozumiem, 
dlaczego...

– Przestań, Katerina. Wszystko zostało ustalone.
Cassie odwróciła bolącą głowę. Szwedka również nie 

zakryła twarzy i doskonale się bawiła, zimnokrwista krowa. 
Spojrzała za siebie, gdy rozległy się kroki i od otwieranych 

178

background image

drzwi powiał wiatr.

Wybrani   się   poruszyli,   rozstąpili,   jakby   pozwalali 

komuś wejść, a potem z powrotem stanęli w kole, tym razem 
jakby   nieco   mniejszym.   Zrobili   krok   do   przodu   i   krąg 
ponownie   zmalał.   Zaciskał   się   wokół   niej   jak   pętla. 
Śmiertelnie   przerażona   Cassie   poczuła,   że   zaciska   się   jej 
żołądek. Który z nich to Ranjit? Kto z nich zabił Jess? Nie 
mogła   zobaczyć,   co   dzieje   się   za   nią,   ale   wyczuwała,   że 
pojawił   się   tam   ktoś   nowy.   Nieważne   jednak,   jak   bardzo 
wyciągała szyję, trąc głową o kamienny stół, nie mogła tak 
się   odchylić,   żeby   zobaczyć,   kto   to   był.   Jej   oddech 
przyspieszył i próbowała powstrzymać się od jęczenia. Nie 
dawaj im tej satysfakcji...

– Już czas. – Zakapturzona dziewczyna uniosła złoty 

klucz, który miała na szyi, i otworzyła kajdany, uwalniając 
ręce Cassie. To jej niewiele pomogło, Richard i kilku innych 
Wybranych natychmiast złapali ją za ramiona, trzymając ją 
równie mocno jak łańcuch, ich palce były jak stal.

–   Proszę   –   powiedział   zdenerwowany   Anglik.   – 

Spróbuj się odprężyć.

Tak, jasne.
Ktoś poluzował kajdany na jej nogach, ale nie zdjął 

ich całkowicie. Richard i inni pociągnęli ją, tak że jej głowa 
spadła ze stołu, a ramiona oparły się o krawędź. Strasznie 
bolał ją teraz kark, ale przynajmniej mogła zobaczyć, kto stał 
za   nią,   nawet   jeśli   widziała   tę   postać   do   góry   nogami. 
Szczupła, zgarbiona, zniszczona przez lata. Białe, upięte na 
czubku   głowy   włosy,   delikatna   porcelanowa   skóra   i   miły 
uśmiech,   który   z   perspektywy   Cassie   wyglądał   na 
wykrzywiony.

Madame Azzedine.
Stara   kobieta   siedziała   na   pozłacanym   krześle,   jej 

179

background image

twarz znajdowała się blisko buzi Cassie. Kruchymi rękami 
podparła głowę dziewczyny, sprawiając, że ból w karku stał 
się mniej  dotkliwy. Cassie patrzyła w niebieskie,  otoczone 
zmarszczkami oczy, oddalone zaledwie o kilka centymetrów. 
Zdawało się, że staruszka nie posiada się z radości.

–   Dziękuję   ci   za   to,   Cassandro,   moja   droga.   – 

Wysuszone,   pomarszczone   kciuki   musnęły   jej   skronie.   – 
Spodobałaś mi się od pierwszej chwili, wiesz?

– Nie! Co zamierzasz...
– Popatrz na mnie, Cassandro. Jestem stara. Dostałam 

od tego ciała wszystko, czego mogłam oczekiwać. Już czas, 
żeby   madame   Azzedine...   zeszła   ze   sceny.   Czas,   żebym 
dostała   nowe   ciało.   Młode   ciało.   –   Uśmiechnęła   się   z 
uczuciem do Cassie. – Twoje ciało.

Zesztywniała z przerażenia dziewczyna wpatrywał się 

w   twarz   tej   kobiety.   Coś   poruszyło   się   za   tymi   bladymi 
oczami   i   nie   mogła   zrozumieć,   czemu   nie   widziała   tego 
wcześniej. A może widziała. Coś się kręciło, wierciło. Kto 
miał podobne oczy: pełne życia, ze zwierzęcym blaskiem? 
Bez znaczenia. Skądś wiedziała, co teraz ma nastąpić. Nie 
mogła   tego   zatrzymać,   ale   mogła   opóźnić.   Mów   do   niej. 
Mów!

– Co zamierzasz zrobić, kiedy już ze mną skończycie? 

–   Oddychała   ciężko,   pod   gniewem   ukrywając   strach.   – 
Wyrzucicie jak starą skórę węża? Jak madame Azzedine?

–   Oj   tam   –   zaśmiała   się   tym   śmiechem   jak 

dzwoneczki.   –   Miałam   długie,   dobre   życie.   Byłam   silna, 
potężna i piękna. Możesz oczekiwać tego samego! Nie masz 
nic do stracenia, Cassandro, nic.

– Z wyjątkiem duszy! – wrzasnęła Cassie. – Prawda? 

Z wyjątkiem siebie?

Nie widziała już nic poza starą kobietą.

180

background image

–   Cassie,   czy   myślisz,   że   twój   przyjaciel   Richard 

stracił siebie? A Ranjit, Ayeesha, Katerina? Uważasz, że sir 
Alric stracił siebie? – zachichotała jak mała dziewczynka. – 
Na   pewno   nie.   Nadal   jesteśmy   sobą.   Daliśmy   duchom 
cielesną postać, to wszystko. Nie przejęły nas. Dołączyły do 
nas.

–   Duchy?   –   Cassie   starała   się   opanować   oddech. 

Zapach madame był przytłaczający, a kamienny stół boleśnie 
twardy.

– Pradawne duchy, tak stare – staruszka zamyśliła się. 

– Nowe życie z każdym pokoleniem. Nie można oczekiwać, 
że znikniemy lub umrzemy dla wygody kilku śmiertelników. 
Zwłaszcza że ci śmiertelnicy mogą tak wiele zyskać.

– Na przykład? – Znowu ogarniał ją strach. Kto do niej 

mówił? Madame Azzedine czy to coś w niej? Może sama 
staruszka tego nie wiedziała. Pomarszczone usta zbliżyły się 
teraz do warg Cassie, stara twarz była rozmarzona.

–   Wszystko,   dziewczynko   ze  stypendium  –   chłodny 

głos Kateriny był bezlitosny. – Można zyskać wszystko! My, 
gospodarze,   nie   jesteśmy   jakimiś   zagubionymi   duszami. 
Duch tylko dodaje swoją energię do naszej.

– Duch? To jakiś demon czy coś?
–   Nie   bądź   niegrzeczna   –   Katerina   wydawała   się 

bardziej rozbawiona, niż Cassie myślała, że jest to możliwe. – 
Dzięki   duchowi   jesteśmy   silniejsi,   bardziej   bezwzględni   i 
okrutni.   Piękniejsi.   Innymi   słowy,   lepiej   przygotowani   na 
radzenie sobie w dzisiejszym świecie.

– Jesteście chorzy!
– Nie. Osobiście nigdy nie czułam się lepiej. Kim byś 

chciała być, gdy dorośniesz, Cassie? – Katerina zachichotała. 
–  Premierem?  Prezydentem?  Dyrektorem  międzynarodowej 
korporacji? Celebrytką z pierwszych stron gazet? Niektórzy z 

181

background image

nas   są.   Chociaż   w   twoim   przypadku   prawdopodobnie 
powinniśmy mówić o pierwszych stronach brukowców.

– Ja chcę być sobą!
–   Ależ   będziesz   –   uspokoiła   ją   madame.   –   Tym   i 

czymś więcej.

– Nie!
– Za późno, moja droga.
Suche usta przylgnęły do warg Cassie, silne, nie Jo 

powstrzymania. Ogarnął ją zapach śmierci i perfum, pranie 
się   zadławiła,   ale   nie   mogła   wydobyć   z   siebie   żadnego 
dźwięku, a tym bardziej zwymiotować. Cassie wyrywała się, 
czekając   na   to,   co   spotkało   Alice,   czekając,   aż   kobieta 
zacznie   wysysać   z   niej   życie.   Czy   to   bolało?   Na   pewno 
wyglądało na bolesne. Na jej czoło, tuż przy linii włosów, 
spadła   łza.   Ostatni   raz   spróbowała   z   tym   walczyć,   ale   jej 
nadgarstki   tkwiły   w   zbyt   mocnym   uścisku.   Z   kręgu 
Wybranych dobiegł ją zbiorowy ryk podekscytowania.

Potem jej głowę przeszył najgorszy do tej pory ból, jej 

serce szarpało się w piersi jak dzikie zwierzę próbujące uciec 
i cały świat zniknął w oślepiającej bieli.

I ktoś gdzieś krzyknął.

182

background image

R

OZDZIAŁ

 20

To nie była słabość. To była siła. Cassie nagle była 

zupełnie   świadoma,   pełna   życia.   Koścista   szyja   madame 
Azzedine była tak blisko, że dziewczyna nie mogła dobrze 
skupić   wzroku,   ale   widziała   pęczniejące   i   pulsujące 
purpurowe żyły, czuła, jak starym ciałem zaczynają wstrząsać 
dreszcze, czuła smak rozkładającego się ciała. Ich usta wciąż 
były złączone, ale Cassie nie czuła się już niedobrze. Czuła 
się silna.

Ponownie rozległ się odległy krzyk i madame nagle 

puściła głowę dziewczyny, zaciskając pięści, aż przez cienką 
skórę na knykciach było widać kości. Cassie spodziewała się, 
że jej głowa uderzy o stół, ale tak się nie stało. Jej kark był 
zaskakująco mocny; utrzymywanie głowy w pionie nawet nie 
bolało.   Kontakt   między   nią   a   starą   kobietą   nie   został 
przerwany, nawet gdy jej ciało zaczęło się kurczyć i kobieta 
próbowała się odsunąć.

Kolejny agonalny jęk, jakby z bardzo daleka, i Cassie 

zrozumiała, że te dźwięki nie dobiegły z zewnątrz; to głos 
madame,   który   słyszała   w   swojej   głowie.   Chwyt   na   jej 
ramionach nieco zelżał i Cassandra pożądliwie wychyliła się 
do przodu. Przez sekundę stara kobieta przerwała połączenie, 
a dziewczyna zobaczyła jej bladą, udręczona twarz. Katerina 
coś powiedziała i ręce Cassie były wolne.

Cassandra   rzuciła   się   do   przodu   i   złapała   głowę 

madame   Azzedine.   Zanurzając   palce   w   siwych   włosach, 
przycisnęła usta z powrotem do warg staruszki. Potrzebowała 
tego. To potrzebowało jej. Żaden problem...

Coś ją paliło w łopatkę, punktowy, intensywny ból, ale 

to jej nie przeszkadzało. Musiała utrzymać kontakt. Trzymać 

183

background image

staruszkę blisko. Nic innego się nie liczyło. Gorące ukłucia w 
ramieniu. Nie, nie. Bez znaczenia...

Kolejny   krzyk.   Ale   nie   w   jej   głowie.   Ten   był 

prawdziwy   i   rozległ   się   gdzieś   blisko   i   brzmiał   potwornie 
znajomo. Zirytowany. Wzburzony. Przesadnie dramatyczny.

Latynoamerykański...
Coś   twardego   walnęło   z   boku   w   głowę   madame, 

odrywając   ją   od   Cassie.   Dziewczyna   wyciągnęła   ręce   do 
osuwającej się cicho na bok staruszki, ale ponieważ jej nogi 
wciąż były związane, więc nie dała rady jej złapać. Kiedy 
ciało – sucha, martwa kupka – wylądowało na podłodze, z ust 
madame wydobył się półprzezroczysty biały obłoczek, który 
spiralnym   ruchem   poszybował   do   sufitu   z   cienkim, 
przeszywającym piskiem.

Katerina próbowała złapać uciekającą smugę.
– Głupcy! – zawyła. – Co wyście zrobili!
Cassie chciała zapytać o to samo. Jej palce również 

wyciągnęły   się   do  odlatującej   mgły,   a  potem  z   okrzykiem 
frustracji   zamachnęła   się   i   rzuciła   na   łańcuchy.   Nagle 
zamarła, wstrzymując oddech.

Był tam.
Przed nią stał Ranjit, zimny i nieruchomy, stawiając 

czoła reszcie Wybranych. Stał do niej plecami, ale wyraźnie 
słyszała jego ponury szept.

– Katerina, ty suko. Coś ty zrobiła?
Szwedka skuliła się, niemal plując z wściekłości, ale 

nie odpowiedziała.

A więc Ranjit nie został zaproszony na tę nieoficjalną 

ceremonię?   Jakby   w   głowie   nie   miała   już   dostatecznego 
zamętu... Czy to znaczy, że był po jej stronie?

A jeśli tak, to co go zatrzymało?
Po   lewej   stronie   Cassie   zauważyła   Jake’a, 

184

background image

ostrzegawczo zataczającego szeroki łuk nożem Keiko przed 
syczącymi i powarkującymi Wybranymi. Isabella weszła na 
kamienny   stół   i   stała   teraz   nad   Cassie,   grożąc   wszystkim, 
którzy chcieli podejść, czymś, co wyglądało jak bardzo długi 
i bardzo giętki młotek.

–   Skąd   to   wytrzasnęłaś?   –   wykrzyknęła   Cassie, 

pocierając mocno skronie i usiłując się skupić.

– To? – Dziewczyna zamachnęła się na zakapturzoną 

postać,   która   się   do   niej   podkradła,   i   trafiła   ją   w   głowę. 
Przeciwnik   upadł   jak   długi.   –   Zabieram   ją   do   szkoły   co 
semestr. Wiedziałam, że się wyda!

–   Przyda   –   poprawiła   przyjaciółka,   nareszcie 

odzyskując jasność myślenia.

–   Mówiłem   ci   –   zawołał   Jake   przez   ramię,   ciągle 

skupiony na stojących w półkolu wrogich Wybranych, którzy 
obserwowali nóż z wyjątkową uwagą.

– Tak, tak – rzuciła Casusie. – Wiem. Mallet to w jej 

rękach   zabójcza   broń.   Owinęła   sobie   jeden   z   łańcuchów 
wokół pięści i pociągnęła z całej siły, ale to nic nie dało.

– Jake. Łańcuchy. Użyj noża – głos Ranjita był cichy, 

ale wyraźny.

Chłopak skrzywił się z niedowierzaniem:
– Jakby to miało...
– Powiedziałem, użyj noża!
Jake rzucił mu jeszcze jedno podejrzliwe spojrzenie, 

cofnął się, odwrócił i ciął nożem jeden z łańcuchów. Ogniwo 
się rozpadło, a chłopak od razu odwrócił się, by odstraszyć 
dwóch   Wybranych,   którzy   zbliżyli   się   na   odległość   ciosu. 
Zawahali się, warknęli gniewnie i cofnęli o krok. I o kolejny.

– Niezłe ostrze – Jake spojrzał na trzymaną broń.
Ranjit nie zwrócił na to uwagi. Stał zupełnie bez ruchu 

i  żaden z Wybranych nie odważył się do niego podejść. On 

185

background image

wciąż   patrzył   tylko   na   Katerinę,   było   między   nimi   jakieś 
napięcie. Pożądanie? Furia? Nienawiść?

Och, kogo to do cholery obchodzi.
– Jake! – krzyknęła Cassie, naciągając drugi łańcuch. 

– Jeszcze raz, szybko!

Chłopak   uderzył   ponownie   i   ze   stołu   posypały   się 

kawałki gruzu i pyłu.

– Nie trafiłeś! Jeszcze raz! – Ponagliła krzykiem.
Kolejne   uderzenie   zniszczył   trzy   ogniwa.   Nieźle. 

Cassie zeskoczyła ze stołu akurat w samą porę, by walnąć 
jedną z zakapturzonych postaci, które w końcu rzuciły się na 
Jakea.   Pięść   dziewczyny   z   satysfakcjonującym   odgłosem 
trafiła w czyjąś szczękę i napastnik się zachwiał.

– Niezłe wyczucie czasu – powiedział Jake. Wyglądał 

na nieco zawstydzonego tym, że sam zrobił unik.

– Nawzajem. Jak się tu dostaliście?
– Później ci powiemy. Zbieramy się stąd? – Isabella 

wymachiwała nad głową malletem.

– Tak. Won! – wrzasnął Jake, kiedy ktoś wynurzył się 

z cienia po lewej stronie.

Katerina pobladła i z wściekłości znieruchomiała.
– Ty! Masz nóż! – wysyczała. – Ty!
– Bardzo mi przykro – rzucił Jake. – Czy to wbrew 

szkolnym zasadom?

– Nie czas na kpiny – jęknęła Isabella. – Uciekajmy. 

Cassie, ruszaj!

Przyjaciółka wyszła przed Argentynkę i kiedy kolejna 

zamaskowana   postać   podkradała   się   z   morderczymi 
zamiarami do Isabelli, Cassie odsłoniła zęby i zawarczała.

Dziwne, jak naturalne jej się to wydało.
Ranjit   i   Katerina   wciąż   byli   zajęci   sobą,   jakby 

uwikłani   w   jakiś   psychiczny   pojedynek.   On   wyraźnie   nie 

186

background image

przejmował   się   innymi   Wybranymi.   Był   nieruchomy   i 
nieustępliwy jak kamień, ale jego oczy płonęły. To mogło źle 
się skończyć, Cassie czuła to w kościach.

– Isabella! Jake! Do drzwi, już!
Ale Isabella się zawahała.
– Ranjit ma kłopoty.
– Potrafi o siebie zadbać! – krzyknął Jake. – Idź!
Cassie też się zatrzymała. Ranjit wciąż stał śmiertelnie 

cichy,   mierząc   się   wzrokiem   z   pozostałymi   Wybranymi, 
którzy   teraz   zbierali   się   na   odwagę,   krążąc   wokół   niego. 
Cassandra ruszyła w jego stronę, mimo że Isabella ciągnęła ją 
w przeciwnym kierunku.

– Cassie, chodź, proszę!
Richard stał po drugiej stronie stołu, w jego pięknych 

oczach  malował   się  smutek   i   zawód.   Cassie   zawahała  się, 
przeczytała   z   ruchu   jego   warg   słowo   „proszę”...   Nie 
odpowiedziała,   przechodząc   pod   sklepionym   przejściem, 
rzeźbionym   w   wijące   się   węże.   Skrzywiła   się,   kiedy 
kamienny język wysunął się, niemal dotykając jej ramienia.

– Cassie! – zawołał Richard. – Proszę!
Zacisnęła wargi.
–   Idź   pobawić   się   na   ulicy,   Richard.   –   Popchnęła 

Jake’a. – Wychodzimy stąd.

Isabella wciąż zwlekała.
– A co z Ran...
– Chodź! – Jake pociągnął za sobą dziewczynę.
Cassie zwlekała z wyjściem. Katerina wydawała jakieś 

rozkazy wahającym się Wybranym, krążącym wokół Ranjita.

–   Wyjdź,   Cassandro   –   powiedział   Ranjit   tonem 

chłodnym jak marmur. – Dołączę do was.

Bez sensu jest się kłócić. Bez sensu tak strasznie się o 

niego bać. Wiedział, co robi. Prawda? Niechętnie odwróciła 

187

background image

się i pobiegła za Jakiem.

Jej   przyjaciele   biegli   szybko,   ale   dogoniła   ich   bez 

problemu.

– Jak mnie znaleźliście?
– Kiedy nie wróciłaś do pokoju o umówionej porze, 

zaczęliśmy cię szukać – wyjaśniła, łapiąc oddech, Isabella. – 
Szukaliśmy   cię   w   całej   akademii.   W   końcu   poszliśmy   do 
salonu Wybranych.

– Oczywiście, ciebie tam nie było – dodał Jake. – Ale 

nie było też połowy Wybranych. Byli tam Ayeesha i Cormac 
i kilku innych, ale powiedzieli nam, że Katerina i pozostali 
poszli spotkać się z Richardem. Domyśliliśmy się, że masz 
kłopoty.

– I wtedy przyszedł Ranjit.
–   Tak.   I   wiedział,   dokąd   cię   zabrali   –   rzucił   z 

niechęcią Jake. – Zabawny zbieg okoliczności.

Korytarz   wydawał   się   potwornie   długi   i   pokręcony. 

Prowadził   w   górę,   a   stopień   nachylenia   zwiększał   się,   ale 
Cassie pokonywała drogę bez żadnego wysiłku. Musi mieć 
lepszą kondycję, niż sądziła.

– Jake, to nie fair – Isabella ledwo łapała oddech. – 

Ranjit nie wiedział o... tej ceremonii.

– Tak mówi – odparł chłopak z niechęcią.
– Domyślił się, co się dzieje, tylko tyle! I zabrał nas tu, 

prawda? Pokazał ukryte drzwi – oddychając ciężko, Izabella 
rzuciła   Cassie   figlarne   spojrzenie:   –   Jednak   ma   do   ciebie 
słabość!

Kiedy odwróciła wzrok z powrotem na drogę przed 

nią,   zaszokowana   wciągnęła   powietrze.   Zatrzymała   się 
gwałtownie, a Jake prawie na nią wpadł.

– Co do cholery...
– Cześć, Jake, cukiereczku.

188

background image

Przed nimi, blokując przejście, stała piękna postać z 

długimi,   jasnymi,   błyszczącymi   włosami.   Katerina 
uśmiechała się do nich.

Tak jakby.
– Rany – mruknęła Cassie – ale szczerzy zęby.
I to długie, ostre zęby.
– Powinniście wiedzieć, z kim tak naprawdę macie do 

czynienia   –   wymruczała   gardłowo   Katerina.   Bardzo 
gardłowo.   Powiedzieć,   że   dziewczyna   nie   była   do   końca 
sobą, to spore niedomówienie. Jej oczy były czerwone, skóra 
szara,   usta   wykrzywił   grymas.   A   jednak   w   jakiś   dziwny 
sposób to wciąż była ona. Cała ona.

– Powinienem był wiedzieć! – wybuchnął Jake. – To 

pułapka! Singh przyprowadził nas tu i wysłał ją za nami.

– Nie – powiedziała stanowczo Cassie. – Gdzie jest 

Ranjit, Katerina?

Szwedka   zaśmiała   się   z   ekscytacją,   szponiastą   ręką 

założyła za ucho kosmyk włosów.

– Ona ma rację, Jake. Nie potrzebuję jego pomocy. 

Myślicie,   że   nie   znam   tego   starego   labiryntu?   Znam   je 
wszystkie, we wszystkich miastach. Znam je od stuleci.

– I wyglądasz na swój wiek – rzuciła Cassie.
– Dwoje idiotów – syknęła Katerina. – Ona wam nie 

podziękuje   –   powiedziała   do   Jake’a   i   Isabelli,   wskazując 
głową Cassandrę. – Nie na końcu. Będzie chciała was zabić 
za to, że tak głupio nam przerwaliście.

Chłopak zacisnął zęby.
–   Zejdź   nam   z   drogi,   Katerina.   Nie   chcę   zrobić   ci 

krzywdy.

– No nie, serio myślisz, że posłucham stypendystów? 

–   Długim   językiem   musnęła   zęby,   po   czym   na   jej   twarz 
wrócił ten koszmarny grymas ukazujący uzębienie. – Sądzisz, 

189

background image

że mógłbyś zrobić mi krzywdę? Chyba nie znasz mnie zbyt 
dobrze, prawda, Scooby?

– Coś ty powiedziała? – wydyszał piskliwie.
–   To,   co   słyszałeś.   Scooby-dooby-do.   Nie   mogę 

wyrazić, jak głośno na końcu cię wołała. Nigdy nie używała 
twojego prawdziwego imienia?

Jake byt jak sparaliżowany, ale jednocześnie cały się 

trząsł. Ręka, w której trzymał nóż, opadła bezładnie, w każdej 
chwili broń mogła wypaść z jego palców.

– Ty – powiedział ledwie słyszalnie. – To byłaś ty?
Okrutne usta wykrzywił złośliwy uśmieszek.
– Och, dorośnij wreszcie, Scooby. Pewnie, że to byłam 

ja. Właściwie Keiko i ja. Ranjit tylko ją nam dostarczył.

Cassandra z niepokojem spojrzała na przyjaciela. Nie 

słyszała   jego   oddechu,   ale   wydawało   się   jej,   że   słyszy 
szaleńcze bicie jego serca.

– Był między wami, upierdliwcami, tylko rok różnicy, 

prawda? Ojej, musieliście być zżyci, ty i Jess.

– Tak – wyszeptał Jake.
– Znowu będziecie razem. Skończmy z tym szybko. – 

Marszcząc   czoło,   Katerina   przyjrzała   się   swojemu 
paznokciowi, który wyglądał jak żółty, tępy i zniekształcony 
szpon. – Muszę się zobaczyć z moją współlokatorką.

–  Ach   tak?   –   Isabella   dusiła   się   z   wściekłości.   – 

Obiadek?

–   Szczerze,   to   tak.   Ingrid   jest   pyszna   i   skora   do 

współpracy. Nie tak jak Jessica. Przykro mi to mówić, Jake, 
ale   twoja   siostra   była   nieco   kwaśna,   trochę   gorzka. 
Rozumiecie, te wszystkie pościgi, strach, cała ta adrenal...

Jake   wrzasnął   i   rzucił   się   na   Katerinę,   zadając   cios 

nożem.   Uchyliła   się   zwinnie   jak   wąż,   uciekała   przed   jego 
chwytem i  mocno zacisnęła  ramię  na jego gardle.   Isabella 

190

background image

zaatakowała   ją   z   krzykiem,   ale   Katerina   wykręciła   szyję 
chłopaka i uniknęła uderzenia malletem. Zmieniła pozycję i 
kopnęła mocno, trafiając ją w żołądek, dziewczyna upadła, 
zwijając się z bólu.

Cassie   krew   zastygła   w   żyłach.   Szpony   Kateriny 

wbijały się w szyję Jake’a, a on desperacko złapał za duszące 
go   ramię,   upuszczając   jednocześnie   nóż.   Instynktownie 
Cassandra wyczuła, że to chwila, na którą czekała. Schyliła 
się po broń, a drugą ręką złapała Katerinę za włosy i kiedy 
przeciwniczka   zawyła   z   bólu,   przejechał   jej   nożem   po 
policzku. Trysnęła krew.

Ups,   pomyślała   Cassie,   wciąż   ściskając   potworną 

głowę dziewczyny. Co znowu... ?

Po   sekundzie   przerażającej   ciszy   Katerina   zawyła. 

Uścisk   na   gardle   Jake’a   zelżał   o   tyle,   że   chłopak   nabrał 
powietrza w płuca, ale Katerina go nie puściła.

– Dyletantko! – wrzasnęła Cassandrze w twarz. – Jak 

śmiesz?!

Cassie   nie   spodziewała   się   takiej   siły   uderzenia. 

Poleciała na ścianę, siła ciosu wytrąciła jej z ręki nóż, który 
upadł   z   brzękiem   na   podłogę.   Katerina   rzuciła   się,   by   go 
podnieść   –   jedną   szponiastą   rękę   wyciągała   po   rzeźbioną 
rękojeść,   drugą   wciąż   zaciskała   na   gardle   Jakea.   Cassie 
próbowała   wstać,   ale   tak   bardzo   kręciło   się   jej   w   głowie. 
Kilka metrów dalej Isabella wciąż próbowała złapać oddech. 
Ostrze noża błysnęło, kiedy Katerina uniosła rękę.

– A teraz patrzcie na śmierć Jake'a – uśmiechnęła się.
Ale coś poruszało się szybciej niż nóż, całym ciężarem 

wpadając  na   Katerinę  i   ją  przewracając.   Puściła  i   Jakea,   i 
broń. Wyjąc z wściekłości i strachu, kopała i walczyła bez 
skutku z nowym przeciwnikiem. Wygląda, pomyślała Cassie, 
jak   leopard   walczący   z   tygrysem.   Kiedy   dwie   splątane   i 

191

background image

szamocące się postaci oparły się o ścianę, zobaczyła wyraźnie 
tygrysa. Ranjit.

Obnażył   zęby   w   zaciętym   grymasie,   jego   oczy, 

podobnie   jak   oczy   Kateriny,   były   całe   czerwone.   Potężne 
dłonie zacisnęły się na jej gardle i Katerina wiła się, walcząc 
o  oddech.  Orała pazurami  jego twarz,   zostawiając  krwawe 
ślady. Ale znacznie więcej krwi lało się z rany po nożu na jej 
policzku. Wreszcie oderwała mokre od krwi palce napastnika 
od swojej szyi, zawyła gardłowo i kopnęła go w pierś. Ranjit 
zatoczył   się   do   tyłu,   a   ona,   spluwając,   podniosła   się   na 
czworakach.

– Zejdź mi z drogi, mroczna siostro – warknął Ranjit – 

zanim cię zabiję.

– Nigdy – syknęła, trzymając się zakrwawioną ręką za 

policzek. – Nigdy. To ja zabiję ją. Och, ty mnie nie zabijesz. 
– Przez chwilę pożerała go wzrokiem. A potem podniosła się 
i uciekła.

Wszyscy   stali   w   milczeniu   przez   chwilę,   która 

wydawała się trwać wieki. Pierwszy ruszył się Jake i pomógł 
wstać Isabelli. Cassie nie była przekonana, czy przyjaciółka 
rzeczywiście musiała tak bardzo przytulać się do niego i tak 
mocno   się   na   nim   opierać,   ale   co   tam.   Cassie   zdołała   się 
uśmiechnąć, ale ten uśmiech zniknął, gdy Jake pochylił się i 
podniósł nóż. Jego czubek drżał, gdy chłopak wycelował go 
w Ranjita. Usta Jakea wykrzywiła wściekłość.

– Katerina powiedziała, że... dostarczyłeś Jess. Żeby ją 

zabiły.

Ranjit nawet nie mrugnął. Jego oczy znowu wyglądały 

normalnie, choć były przygaszone, a skóra na twarzy blada i 
naprężona.

– Kłamała. Jak mógłbym skrzywdzić Jess? Kochałem 

ją.

192

background image

– Nie pomogłeś Katerinie?
– Nie. Umówiłem się z Jess, Ale spóźniłem się, ktoś 

mnie zatrzymał. Później zdałem sobie sprawę, że zrobił to 
specjalnie,   ale   byłem   zbyt   głupi,   żeby   wtedy   tego   się 
domyślić.   Przysięgam,   Johns...   Jake.   Nie   zabiłem   jej   i   nie 
zaprowadziłem jej na śmierć.

Po raz pierwszy Jake wyglądał, jakby się wahał.
–   A   więc   dlaczego?   –   zapytał   i   w   potwornej   ciszy 

dodał szeptem: – Została zabiła?

– Katerina – Ranjit bezsilnie wzruszył ramionami. – 

Nie wiedziałem, jak bardzo... jak bardzo ona...

– Chciała usunąć Jess z drogi? – powiedziała Cassie, 

nagle wszystko pojmując. – Żeby mogła mieć ciebie tylko dla 
siebie?

Przez dłuższą chwilę patrzył na nią smutno.
– Tak.
– A co z Keiko?
Ranjit westchnął.
– Zanim została Wybrana, była najlepszą przyjaciółką 

Jess. Ale kiedy stała się jedną z Wybranych, zmieniła się. 
Zrobiła się bardziej lekkomyślna, nawet niebezpieczna. Była 
dostatecznie szalona, by iść z Kateriną po prostu dla zabawy.

Cassie   się   nie   odezwała.   Gdyby   otworzyła   usta, 

powiedziałaby   „A   kto   cię   zatrzymał?   Kto   zajął   ciebie   tak 
długo, żeby one zdążyły zabić Jess?”. Ale tak naprawdę nie 
chciała wiedzieć.

Ranjit puścił głowę.
– Ale mimo że nie skrzywdziłem Jess, to moja wina, 

że wiedziały, gdzie ją znaleźć, więc to moja wina, że nie żyje. 
Przykro mi, Jake. Tak bardzo mi przykro.

Zdaniem Cassandry nie tylko było mu przykro. Miał 

złamane   serce.   Nic   dziwnego,   że   wszystkich   trzymał   na 

193

background image

dystans.   Powodem   nie   był   snobizm,   ale   cierpienie.   Jak 
ktokolwiek   miał   sobie   poradzić   z   poczuciem   winy   za   coś 
takiego?

Cassie   sięgnęła   po   nóż,   kładąc   swoją   dłoń   na   ręce 

Jake’a i ją ściskając.

– Jake? Myślę, że on mówi prawdę. Proszę.
Jego   palce   zacisnęły   się   sztywno,   trzymając   nóż,   a 

potem  nagle  zwiotczały  i przyjaciółka wyjęła z nich broń. 
Odwróciła się do Ranjita i chciała oddać mu nóż.

– Nie – cofnął się ostrożnie o krok. – Teraz należy do 

Jake’a.

Jake,   cały   napięty,   stał   wciąż   rozgniewany   i 

zagubiony.   Cassie   patrzyła,   jak   Isabella   ze   współczuciem 
obejmuje go w pasie. Po chwili on też objął ją ramionami.

– Weź go, Jake – powiedziała Cassandra. – Proszę. 

Wydawało się, że spoglądał na nóż całą wieczność. Ale kiedy 
w końcu podjął decyzję, wyciągnął rękę i złapał broń, ponury 
i zdecydowany.

– Co z innymi? – Cassie wskazała na ciemny korytarz.
– Na razie nie ruszą za nami. Nie bez Kateriny. Mieli 

mnie   tylko   zająć,   kiedy   ona   was   dopadnie.   My... 
dyskutowaliśmy.   –   Krzywiąc   się,   Ranjit   dotknął   głębokiej 
rany na przedramieniu. – Ale w końcu zrozumieli mój punkt 
widzenia.   Mimo   to,   sugeruję,   żebyśmy   się   pospieszyli.   – 
Uniósł głowę. – Jeśli Jake pozwoli mi iść z wami.

Jake zawahał się, napinając mięśnie. Isabella ścisnęła 

jego ramiona.

–   Zaprowadził   nas   do  Cassie  –   szepnęła.   –  Pomógł 

nam.   Atmosfera   w   korytarzu,   mimo   chłodu,   była   ciężka  i 
przytłaczająca.

–   Jake,   wierzysz   mi?   –   spytał   Ranjit.   –   W   sprawie 

Jess?

194

background image

– Dlaczego miałbym uwierzyć?
Hindus ledwo zauważalnie wzruszył ramionami.
– Bez powodu. Z wyjątkiem tego, że mówię prawdę.
– Może.
– To  wierzysz  mi? – w głosie  Ranjita słychać  było 

niemal desperację.

Jake zdecydowanym ruchem wziął za rękę Isabellę i 

odwrócił się w stronę ukrytych drzwi.

– Nie. Ale na razie udam, że tak.

195

background image

R

OZDZIAŁ

 21

Głupia piżama. Czy ona nie jest na nią za mała? Była  

rozciągnięta, zniekształcona i wyblakła; dobrzeją pamiętała.  
Szarpnęła bezkształtny brzeg bluzy i skrzywiła się na widok  
dziecięcego wzoru na materiale. Na to też chyba była już za  
duża?

Korytarz spowijał mrok. Ale poruszał się po nim cień,  

chudy i złowrogi jak kruk. Klekotanie obcasów. Jilly Beaton  
upewniająca się, że z dzieciakami wszystko w porządku. Bo  
jeśli tak, ona to zmieni...

Uśmiechnęła się.
Bez   pośpiechu.   Bez   strachu.   Opierając   ręce   na  

parapecie,   Cassandra   wyjrzała   przez   okno   na   brudne  
podwórko.   Jeden   z   kubłów   był   przewrócony,   śmieci  
rozsypane   po   popękanym   betonie.   To   właśnie   musiało   ją  
obudzić. Wychudzony lis przeszukiwał śmieci w poszukiwaniu  
resztek, ale kiedy wyczuł jej spojrzenie, zamarł zagapiony w  
jej   stronę,   z   jedną   łapą   w   powietrzu.   Uśmiechnęła   się   do  
niego.   Lis   zajął   się   z  powrotem   zawartością   kubła,   a   ona  
odwróciła się do skradającego się cienia. Postać zatrzymała  
się   przed   sypialnią   Lori,   przyciskając   ucho   do   cienkiego  
drewna, by wsłuchać się w płacz rozpaczającej za domem  
dziewczynki.   Ile   lat   miała   Lori?   Osiem.   Tyle   samo   co  
Cassandra, kiedy Jilly zaczęła niszczyć jej psychikę.

Cmoknęła bezgłośnie z dezaprobatą, pokręciła głową i  

ruszyła za Jilly. Jak dotarła aż tutaj? Prosto pod drzwi Lori?  
O, tak. Ponieważ jej na to pozwoliłam. Biedna, biedna Jilly.  
Szczur w pułapce.

A   teraz,   co   robić?   Groźba,   że   pójdzie   do   wyżej  

postawionych?   Zadzwoni   do   Patricka   i   zażąda,   aby   jej  

196

background image

wysłuchał? Albo po prostu zrobi piekło i obudzi cały dom?

Nie.
Jilly położyła rękę na klamce drzwi do Lori i zaczęła  

ją naciskać, ale zamarła, słysząc jakiś dźwięk. Odwróciła się.  
Wytrzeszczyła oczy. Cześć, Jilly.

Pełen oczekiwania sadystyczny uśmiech zniknął z jej  

warg   i   skurczyła   się,   gdy   Cassandra   się   do   niej   zbliżała.  
Cassandra miała dopiero dziesięć lat, ale kobieta bardzo się  
jej bała. Zaśmiała się. Jeśli to wspomnienie, to coś z nim nie  
tak
  –  mając  dziesięć  lat,   nigdy  nie  odważyła  postawić  się  
Jilly. Ale kogo to obchodzi? To było takie przyjemne. Ten  
babsztyl kulący się i skomlący.

Żałosna.   Zupełnie   jak   ta   żona   senatora,   Flavia  

Augusta,   ta,   która   próbowała   ją   otruć.   Żałosna,   jak   ten  
chciwy   ksiądz   w   renesansowym   Turynie,   ten,   który   miał  
ochotę na różne przyjemności niedostępne dla duchownych.  
Jak ten wymuskany lord Acton, kiedy dorwała go samego –  
kiedy   to   było,   Boże   Narodzenie   1970?   –   powolny   i  
zataczający się od alkoholu i żądzy. Wszyscy się jej bali, w  
końcu. I słusznie.

Wracamy   do   tej   tutaj.   Cassandra   jej   nienawidzi.  

Napełniła życie Cassandry strachem i sprawiła, że poczuła  
do siebie niechęć. Próbowała wyssać z Casandry życie i to  
się jej nie udało. Wcale się jej nie udało. Cóż, teraz pora,  
żeby ten babol zaczął się bać i już chyba zaczęła. Choć to  
niedopowiedzenie. Wyglądała, jakby miała zlać się w majtki.

To   może   buziaczka,   droga   Jilly?   Jeden   słodki  

buziaczek! Na dowód, że się nie gniewam. Po prostu, żeby ci  
pokazać,   jak   to   jest,   gdy   się   komuś   wysysa   duszę.   Jeden  
buziak...

Położyła dłonie po obu stronach twarzy tej kobiety.  

Uśmiechnęła się, pochylając się i jednocześnie patrząc jej w  

197

background image

oczy.  Ścisnęła  jej  twarz,  ,  zmuszając twarde,  wredne usta,  
aby ułożyły się w parodię nadstawionych do pocałunku warg.  
Z tych zniekształconych ust wydobył się krzyk.

Za drzwiami, niezaczepiana przez nikogo, Lori usnęła,  

zmęczona płaczem.

Ale Cassie gwałtownie się obudziła.

* * *

Nie   krzyknęła   na   głos   –   dodające   otuchy   chrapanie 

Isabelli  nie zostało  zakłócone.  Starając się  uspokoić  bijące 
zbyt   szybko   serce,   Cassie   potarła   kark.   Czuła   na   twarzy 
mroźne   grudniowe   powietrze,   okno   było   otwarte.   Okno 
wychodzące   na   Paryż,   nie   Cranlake   Crescent.   Nie   była 
dziesięciolatką w piżamie w dziecięce wzory: ta, którą miała 
na   sobie,   była   może   tania,   ale   w   jej   rozmiarze.   I   jeśli 
cokolwiek   skradało   się   w   ciemnościach   na   dworze,   to   na 
pewno nie był miejski lis.

Co za sen. Co za koszmar.
Ześlizgując się z łóżka, podeszła do okna i wychyliła 

się przez nie, wciągając w płuca zimnie powietrze. Zakręciło 
się jej w głowie.

Uważaj. Możesz spaść.
– Oczywiście, że nie spadnę!
Zesztywniała wpatrzona w rozświetlone siecią świateł 

miasto. To nie był prawdziwy głos szepczący jej do ucha. 
Dlaczego więc odpowiedziała?

– Estelle? – szepnęła.
Nic. Odetchnęła głęboko. To głupie.
Co   jest   głupiego   w   sprawiedliwości,   moja   droga?  

Możesz ją mieć, wiesz o tym.

– Co?

198

background image

Wiesz,   że   to   jest   możliwe.   Wiesz,   czego   chcesz.  

Obiecałaś mi, że weźmiesz to, co chcesz. Obiecałaś.

Cassie   cofnęła   się,   łapiąc   za   parapet,   wpatrzona 

skupionym wzrokiem w noc.

Pozwoliłaś,   żeby   uszło   jej   to   na   sucho,   Cassandro.  

Prawda?

– A co miałam zrobić? Co mogłam zrobić? Nic!
Bo się bałaś. To wszystko. Wpuść mnie, Cassandro!  

Wpuść   mnie,   a   już   nigdy   nie   będziesz   się   bała.   Nikogo!  
Razem, ty i ja! Wpuść mnie!

Cisza, długa,  ciągnąca się cisza. Wyobraziłam sobie 

ten głos, zdecydowała Cassie. Lunatykowałam. To wszystko. 
To były halucynacje.

Któregoś dnia odszukamy ją, Cassandro.
Cassie zatkała uszy.
– Zostaw mnie!
Będzie na nas czekała. Łatwa zdobycz. Wpuść mnie!
– Nie!
– Cassie? – zaspane mruknięcie Isabelli sprawiło, że 

odskoczyła od okna i odwróciła się. – Cassie, co się stało? Z 
kim rozmawiasz?

– Z nikim – jej głos nieco się trząsł. – Przepraszam, 

Isabella, coś mi się przyśniło.

–   Przy   oknie?   –   siadając,   zapytała   dziewczyna 

sceptycznie.

– Chciałam eee... zażyć trochę świeżego powietrza. I 

zaczęłam przysypiać. Idź spać.

– Dobrze się czujesz?
– Tak – Cassie odwróciła się do okna i patrząc w noc, 

mruknęła: – Obie się dobrze czujemy.

Odczekała, aż przyjaciółka zapadnie w sen i zacznie 

chrapać, a potem na palcach przeszła do łazienki. Ściągnęła 

199

background image

górę   od   piżamy   i   przyjrzała   się   w   lustrze   swoim   plecom. 
Znak na jej ramieniu nie był tak wyraźny jak u Richarda ani 
tak wściekle rozżarzony jak u umierającej Keiko. Wyglądał 
na nieco rozmazany, wydawało się, że brakuje kilku linii – w 
tych miejscach wzór był przerwany. Ale był tam.

Teraz już nie zaśnie. Starając się zrobić to najciszej jak 

się da, Cassie otworzyła szafę i wyciągnęła sukienkę, którą 
Isabella uparła się jej kupić. „Na litość boską, zamknij się  i 
nazwij to wczesnym prezentem gwiazdkowym!”.

Versace – ten, którego Cassie nie potrafi wymówić. 

Uśmiechnęła   się.   Materiał   zaszeleścił,   kiedy   położyła 
sukienkę   na   łóżku,   i   zamarła,   ale   przyjaciółka   nawet   nie 
drgnęła. Nigdy nie reagowała, pomyślała z czułością. Ona nie 
przespała dobrze ani jednej nocy od wydarzeń sprzed dwóch 
tygodni,   ale   jej   nocne   wędrówki   nie   zakłócały   snu 
współlokatorki. To, oczywiście, znak czystego sumienia.

Cassie   pogłaskała   przepiękną   sukienkę.   Czy   tafta 

miała   zielonożółty,   czy   żółtozielony   kolor?   Nie   mogła   się 
zdecydować. Isabella mówiła, że pasuje do jej oczu.

Szkoda, że Cassie nie miała partnera na bal. Nie mogła 

już   nawet   wykorzystać   Richarda,   pomyślała   z   poczuciem 
winy.   Unikał   jej   jak   wirusa.   Zaraźliwego   i   śmiertelnego. 
Właściwie   prawie   z   nikim   nie   rozmawiał,   od   kiedy   został 
wezwany   do   gabinetu   sir   Alrica,   dzień   po   ceremonii   przy 
Łuku Triumfalnym. Nikt nie wiedział, co Richard usłyszał od 
dyrektora,   ale   był   potem   cichy   i   pełen   wstydu,   unikał 
kontaktu. Nie był sobą.

Ha, ha. Nie był sobą! To na pewno.
Ona też nie.
Richardowi i innym i tak się upiekło w porównaniu do 

ich przywódczyni. Cassie, zza kolumnady rzucających cień 
drzew,   obserwowała   eleganckie   odejście   Kateriny   z 

200

background image

Akademii Darke a dwadzieścia cztery godziny po tym, jak w 
swej   potwornej   postaci   uciekła   przez   Ranjitem.   Blond 
piękność   zeszła   po   schodach   swobodnym   krokiem,   z 
uniesioną głową, a jej błyszcząca cera i olśniewająca fryzura 
prezentowały   się   jak   u   każdej   królowej   studniówki.   Miała 
duże   ciemne   okulary   przeciwsłoneczne,   krwistoczerwone 
usta i świeżą ukośną bliznę na policzku, która, jak pomyślała 
Cassie,   zagoiła   się   nadzwyczajnie   szybko,   ale   nigdy   nie 
zniknie. Jak się czuła nieskazitelna blondynka Hitchcocka? 
Jak   zniosła   oszpecenie,   kompromitację,   wyrzucenie   ze 
szkoły? Czy żałowała? Pewnie nie. Pragnęła zemsty?

Sir   Alric   stał   u   szczytu   schodów   i   obserwował 

Katerinę, dopóki nie wsiadła z gracją do czarnej limuzyny i 
szofer nie zamknął za nią drzwi. Kiedy dyrektor się odwrócił, 
jego   spojrzenie  spotkało   się   ze   wzrokiem   Cassie,   tylko   na 
chwilę.

Była pewna, że ciarki przeszły mu po plecach.
Przez   dwa   tygodnie   z   niepokojem   czekała   na 

wezwanie do  jego biura,  lecz  nigdy  go  nie dostała.  Darke 
unikał jej chyba z równym zapałem co Richard. Ale żaden z 
nich   nie   będzie   w   stanie   unikać   jej   dziś   wieczorem.   Na 
bożonarodzeniowym balu.  I wszyscy, nawet jeśli nie mieli 
już na to ochoty, powinni przyjść.

Mimo   ostatnich   wydarzeń   cała   szkoła   aż   kipiała   z 

podniecenia.   Ona   w   ogóle   tego   nie   czuła.   Przygotowania, 
plany,  plotki  i  oczekiwanie – to wszystko nic  dla  niej  nie 
znaczyło.

Jej czas w Akademii Darke’a się skończył. Akademia 

z nią skończyła.

Nie   zobaczy   ponownie   tajemniczego   założyciela 

szkoły. Zamierzał zostawić ją samą z tym bałaganem, to było 
jasne. Cóż, Cassie się tym nie przejęła. Była podenerwowana, 

201

background image

przestraszona,   zagubiona,   ale   nie   przejęta.   Sporo   się 
nauczyła. Wróci do normalnego życia i przetrwa. Zawsze tak 
było.

W tym czasie równie dobrze może się zabawić.

* * *

Podpieranie   ścian,   pomyślała   Cassie   smutno, 

fantastyczny   sposób   na   zakończenie   niezbyt   błyskotliwej 
kariery w Akademii Darke a.

Przynajmniej   bez   Kateriny   i   Keiko   atmosfera   była 

znacznie weselsza: grał dobry zespół, tłum uczniów był po 
zakończeniu   semestru   w   świetnych   nastrojach,   nauczyciele 
rozmawiali   z   sobą   niezobowiązująco,   z   zadowoleniem 
obserwując tańczących. Ale Cassie unikali. Nawet Herr Stolz 
przez   ostatnie   dwa   tygodnie   traktował   ją   z   nerwową 
uprzejmością. Jake był doskonałym tancerzem, podobnie jak 
Izabella,   i   choć   próbowali   wciągnąć   ją   w   zabawę,   Cassie 
cieszyła   się,   że   byli   tak   zajęci   sobą.   Ona   nie   była   w 
towarzyskim nastroju i odpowiadało jej sterczenie pod rzeźbą 
Kasandry i Klitajmestry. W obecnym nastroju to było dla niej 
najlepsze towarzystwo.

– Dobry wieczór, Cassie.
Podskoczyła,   ale   nie   odwróciła   się.   Tego   głosu   nie 

dało się z nikim pomylić: ciemny miód z nutką zmieszania.

– Witam, sir Alricu.
– Nie tańczysz?
–   Nie.   –   Zamilkła,   a   potem   pomyślała:   raz   kozie 

śmierć. – Estelle nie ma ochoty.

Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, a oni stali w 

cieniu,   obserwując   zespół   i   krzyczących,   śmiejących   się 
uczniów. Alice dobrze wygląda, pomyślała Cassie, choć była 

202

background image

nieco wstawiona i skłonna do płaczu po czterech kieliszkach 
szampana. Richarda nie było widać, pojawił się na początku 
imprezy, a potem szybko się zmył. Pozostali Wybrani byli w 
szczytowej   formie.   Każde   z   nich   Cassie   próbowała   sobie 
wyobrazić w szkarłatnym kapturze, ale bez skutku.

– Nie wiesz, którzy z nich byli w to zamieszani? – 

zapytał cicho sir Alric.

Pokręciła głową.
– Nie. Ale to już nie ma znaczenia.
– Dla mnie ma.
–   W   takim   razie,   proszę   się   tego   dowiedzieć.   Przy 

okazji,   dzięki.   Świetnie   się   bawiłam.   –   Zagryzła   wargę.   – 
Przeważnie.   Z   wyjątkiem   tego   kawałka   z   łańcuchami   i 
demonami.

– Cassie...
Czekała,   aż   dokończy,   ale   kiedy   tego   nie   zrobił, 

odwróciła   głowę,   aby   na   niego   spojrzeć.   Był   śmiertelnie 
poważny.

– Musisz wrócić w następnym semestrze – powiedział.
– Nie, nie wydaje mi się, że muszę. Ale dzięki.
– Nie rozumiesz – spojrzał na nią zirytowany.
– To proszę mi wytłumaczyć – uniosła brew.
Westchnął z rezygnacją.
– Rytuał został wprawdzie przerwany, ale jest w tobie 

teraz część ducha. Chce się połączyć z tobą w pełni. I nie da 
za wygraną, dopóki to się nie stanie.

– Pech – Cassie wzruszyła ramionami.
–   Jesteś   bardzo   odważna,   moja   droga,   ale   to   nie 

wystarczy   –   sir   Alric   uśmiechnął   się   ponuro.   –   Albo 
połączysz się z nim, albo go pokonasz. Nie możesz od niego 
uciec.

– Mogę spróbować.

203

background image

–   Nigdy   nie   będziesz   w   stanie   uciekać   dostatecznie 

szybko – ton jego głosu był znacznie milszy niż jego słowa. – 
Nigdy.

Z   zakłopotaniem   bawiła   się   swoim   bukiecikiem. 

Isabella wybrała oszałamiającą białą orchideę z rośliny, którą 
dostała   od   Jake’a.   Cassie   nie   może   jej   zniszczyć.   Zamiast 
tego zaczęła skubać paznokcie, potem splotła ręce.

– Proszę mówić dalej.
–   Nie   wszyscy   jesteśmy   źli,   Cassie.   Poznałaś 

najgorszych z nas. Musisz wrócić, żeby poznać najlepszych.

Zacisnęła usta.
– Nie chcę mieć do czynienia z żadnych z was.
–   Uwierz   mi,   to   nie   wchodzi   w   grę.   Przykro   mi. 

Powinienem   był   poważniej   potraktować   śmieszne   fantazje 
Estelle, ale nie sądziłem, że ośmieli się mi sprzeciwić. Masz 
w sobie upartego ducha, Cassie. Upartego i nieprzyjaznego.

– Połowę – poprawiła go Cassie. – Połowę upartego i 

nieprzyjaznego ducha.

Dyrektor zawahał się, odetchnął głęboko.
– Który wciąż potrzebuje się żywić.
Z   cichym   jękiem   dziewczyna   schowała   twarz   w 

dłoniach.

–   Musiałaś   się   tego   domyślać.   Teraz   rozumiesz? 

Musisz wrócić do Akademii Darke a.

Nie odezwała się, nie chciała nawet na niego spojrzeć.
–   Kiedy   wrócisz   po   Nowym   Roku,   będziesz 

desperacko   potrzebowała   się   pożywić.   Duch   zacznie   już 
rosnąć,   tworzyć   sobie   potrzebny   dom.   To   zabiera   sporo 
energii życiowej, Cassie, uwierz mi.

– A co, jeśli go zagłodzę? – warknęła.
– Zaufaj mi, będziesz się pożywiać – brzmiał smutno. 

– Jeszcze nie wiesz jak, nie robiąc krzywdy. Moim zadaniem 

204

background image

jest ciebie tego nauczyć.

–   Nigdy   nikogo   nie   skrzywdzę   –   powiedziała 

zdecydowanie.

– Ależ skrzywdzisz, kiedy zrobisz się wystarczająco 

głodna.   To   znaczy,   kiedy   duch   zgłodnieje.   Będziesz   się 
pożywiać i możesz kogoś zabić. Czy tego właśnie chcesz?

Cassandra wolno pokręciła przecząco głową.
–   Będziesz   się   żywić.   Będziesz   to   robić   całe   swoje 

życie.   Będziesz   czerpać   pożywienie   od   nieznajomych,   od 
znajomych, od tych, których pokochasz.

– Nie – zaprzeczyła z desperacją.
– Tak. Twój duch daje ci urodę, siłę i potęgę. Myślisz, 

że dostajesz to za nic? – Teraz w jego głosie słychać było ból 
i   melancholię,   jakby   jego   głowa   pękała   od   wspomnień. 
Dziewczyna zorientowała się, że drży – On wysysa z ciebie 
życie, Cassie. Dlatego musisz wysysać je z innych.

–   Och.   –   Przypomniała   sobie   o   Alice,   zacisnęła 

powieki. – O Boże.

– Jeśli się nie pożywiasz, duch w tobie umiera, a ty 

razem z nim. Ale do tego nie dojdzie. Wcześniej zaczniesz 
zabijać. Nie będziesz w stanie się powstrzymać. Nauczę cię 
pożywiać się bez zabijania.

–   Nauczy   mnie   pan?   W   jaki   sposób?   Szczury 

laboratoryjne? Moi przyjaciele?

Po raz pierwszy nie mógł spojrzeć jej w oczy. Kiedy 

się odezwał, jego głos był bezbarwny, pozbawiony emocji.

– To cena, którą płacą nasi uczniowie. Cena za bycie 

tutaj – jego usta wykrzywił pozbawiony wesołości uśmiech. – 
Cena za... przywileje.

Nie mogła powstrzymać jęku obrzydzenia, cofnęła się, 

ale on nagle złapał ją za ramię i zmusił, żeby spojrzała mu w 
twarz.

205

background image

– A więc, panno Bell, umrzesz czy zabijesz? Czy też 

zrobisz, co należy i wrócisz do akademii?

Cassie gapiła się na niego, zdecydowana wytrzymać 

ten wzrok, ale jego oczy ją przerażały. Myślała, że czuła już 
przerażenie, ale nie takie. Kiwnęła głową.

Odetchnął z zadowoleniem.
– Dobrze. Dobrze! Przykro mi, że to konieczne, Cassie 

– jego głos znowu złagodniał. – Czy mogę dla ciebie zrobić 
coś jeszcze?

Przeszukała wzrokiem parkiet i dla otuchy dotykając 

ręki marmurowej Kasandry, kiwnęła potakująco głową. Ale 
odczekała, aż jej głos stanie się równie spokojny.

– Gdzie jest Ranjit?

206

background image

E

PILOG

Na dziedzińcu było ciemno i cicho, dobiegał tu tylko 

przytłumiony   szum   rozmów,   muzyki,   śmiechu   i 
wszechobecne pulsowanie basu oraz bardzo odległe odgłosy 
miasta. Żadnych włóczących się po nocy ciekawskich. Jake 
był zajęty czym innym.

– Wrócisz? – zapytała go.
– Nie wiem – zagryzł palec, unikając jej wzroku. – To 

niedokończona   sprawa,   Cassie.   Ale   co   mam   robić?   –   W 
końcu  zebrał  się  na  odwagę  i   spojrzał  jej   w  oczy.   –  Jeśli 
Akademia   Darke’a   zostanie   zniszczona,   ty   też   ucierpisz. 
Jesteś teraz jedną z nich.

Cassie zadrżała. Ale ufała Jake’owi. Nie skrzywdziłby 

jej, żeby dotrzeć do prawdy i pomścić Jess. Byli przyjaciółmi. 
I   Jake   musi   wrócić   do   akademii.   Musi.   Niedokończona 
sprawa. A poza tym, Isabella wylewała morze łez z powodu 
najmniejszej nawet wzmianki, że chłopak może nie wrócić. 
Cassie nie była pewna, czy poradziłaby sobie z dramatycznie 
złamanym   sercem   współlokatorki,   gdyby   okazał   się 
bydlakiem i nie wrócił w drugim semestrze.

Nie   było   tak   zimno   jak   wcześniej.   Cassie   policzyła 

schody prowadzące na dziedziniec: trzynaście. Dokładnie tak, 
jak powiedziała Estelle tego pierwszego dnia.

Śmieszne.   Nie   myślała   już   o   niej   jako   o   madame 

Azzedine.

Nad brzegiem sadzawki w świetle księżyca siedziała 

ciemna postać. Nie podniósł głowy, kiedy szła w jego stronę, 
zajęty   energicznym   rozrywaniem   czegoś,   co   trzymał   w 
dłoniach. Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła, jak do zielonej 
sadzawki wpadają czarne, aksamitne kawałki.

207

background image

– Czy one nie są rzadko spotykane?
Ranjit nie uśmiechnął się.
– Niezwykle rzadko.
Usiadła obok niego na rzeźbionej kamiennej krawędzi 

sadzawki.   Cień   Ledy   padał   na   ziemię,   łabędź   u   jej   szyi 
nadawał mu potworny kształt.

–   Piękna   sukienka   –   odezwał   się   w   końcu.   – 

Wyglądasz, hmm... pięknie.

– Dzięki. – Zaczerwieniła się, mając nadzieję, że on 

tego nie zauważy, rumieniec nie pasował do koloru jedwabiu.

– Jak się nazywa ten odcień?
– Nie wiem. Żółty? Jasnozielony?
Wrzucił ostatni zgnieciony srebrzysty płatek orchidei 

do sadzawki.

– Wydaje mi się, że to chartreuse.
–   Nieźle   –   powiedziała   Cassie.   Wodziła   palcem   po 

wodzie,   o   jej   skórę   ocierały   się   wodorosty.   Patrzyła,   jak 
odbicie   księżyca   rozpada   się   i   odnawia.   –   Co   się   ze   mną 
stanie?

Otworzył usta i je zamknął, a w końcu powiedział:
– Nie wiem.
– O, świetnie. Sir Alric też nie wie.
Zaśmiał się sucho:
–   Widzisz,   nigdy   wcześniej   rytuał   nie   został 

zakłócony.

Kiwnęła   głową,   skubiąc   łodygę   orchidei,   oplatającą 

kamienny brzeg sadzawki.

– Jestem wyjątkowa, wiem.
– Uhm. Bardzo. – Z półuśmiechem uszczknął kolejny 

kwiat, wyrywając jego korzeń z kamienia. – Wiesz, że nie są 
pasożytami?

– Co?

208

background image

– Orchidee. Nie są pasożytami, to epifity. Rosną na 

innych roślinach, ale nie zabijają swojego gospodarza. One... 
współegzystują z nim.

– Ach tak?
Zaśmiał się:
– Tak.
– Narobiłeś sobie kłopotów, Ranjit?
– Wiesz, że pierwszy raz nazwałaś mnie po imieniu? – 

Wzruszył   ramionami:   –   Niektórzy   z   Wybranych...   tak,   są 
rozgniewani.   Ale   to,   co   zrobili,   było   złe.   To,   że   pomogli 
madame Azzedine. Nie muszę się ich bać. Jeśli już, to oni 
powinni bać się mnie. – Jego uśmiech nie do końca podobał 
się  Cassie.   –   Oczywiście,   nie  obawiają  się   mnie.   Boją   się 
tego, co jest we mnie.

Zadrżała.
–   Czyli   czego   właściwie,   Ranjit?   –   Teraz,   kiedy 

zaczęła używać jego imienia, trudno jej było przestać.

–   Jednego   z   najgorszym   mrocznych   duchów. 

Najsilniejszego, najstarszego, najbardziej...

– Wrednego – zasugerowała.
– Uhm. – Spięty uśmiech. – Najbardziej wrednego.
– Bo wiesz – powiedziała – założyłam, że ten Kateriny 

taki był.

–   Nie.   Ja   i   mój   duch?   Mamy   konflikt 

charakterologiczny.

– A wiesz? Sądzę, że ja, to znaczy my, jesteśmy w tej 

samej sytuacji.

– A wiesz – zaśmiał się sucho – chyba masz rację.
Cassie   zanurzała   palce   w   lodowatej   wodzie,   dopóki 

nie zaczęły boleć.

– Katerina. Czy ona... czy ona zawsze była taka? Czy 

wcześniej była inna? Zanim została wybrana?

209

background image

–   Och,   zawsze   trochę   taka   była.   –   Wzruszył 

ramionami. – Zły duch, paskudna osoba? To niezbyt dobre 
połączenie. Weźmy Cormaca, ma dobrego ducha, ale wiesz 
co?   Zawsze   był   trochę   buntownikiem   i   wciąż   nim   jest. 
Ayeesha: dobry duch i miła dziewczyna. To synergia.

– A ty i ja?
–   Dwa   z   najgorszych,   Cassandro.   –   Wydawał   się 

smutny,   ale   jego   intensywne   spojrzenie   sprawiało,   że 
przechodziły ją dreszcze i nie było to nieprzyjemne uczucie. 
–   Dwa   złe   duchy,   dwie   całkiem   porządne   osoby.   Bo   nie 
sądzę, żebyś była w czymkolwiek gorsza ode mnie. – Na jego 
ustach pojawił się nieco krzywy uśmiech. – Nie wiem, co z 
nami będzie. Chyba musimy poczekać i się przekonać.

– Aha – Cassie odchyliła się, przyglądając się Ledzie, 

wciąż   z   rozmarzeniem   wyciągającej   dłonie   do   okrutnego 
łabędzia. – Gdzie będzie w następnym semestrze? Mam na 
myśli akademię. Zakładam, że wiesz?

– Tak. Przenosimy się do Nowego Jorku.
Nowy Jork! Kiwnęła głową, powstrzymując uśmiech i 

starając się wyglądać na choć trochę rozczarowaną.

– Nie będę tęsknić za tym łabędziem.
– Nie będziesz musiała. Rzeźba przenosi się wszędzie 

z   akademią.   Wszystkie   rzeźby   są   jej   częścią.   I   ci   mali 
ulubieńcy sir Alrica też – wściekłym ruchem zerwał kolejną 
orchideę. – Jesteśmy tutaj dla wygody bogów, Cassie. Albo 
jesteśmy tutaj, aby dręczyć śmiertelników i dobrze się bawić. 
Bogowie i potwory. Zależy, z której strony na to spojrzysz. – 
W jego uśmiechu nie było radości. – Rozumiesz?

– Rozumiem  –  powiedziała,  mrugając.  –  Rozumiem 

oba spojrzenia.

Przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, a potem 

się zaśmiał.

210

background image

–   A   więc   –   zmieniła   temat   –   co   do   tego   braku 

akceptacji.

Spojrzał na nią pytająco i nerwowo.
– Ja. Pamiętasz? Nie chodziło o to, że mnie nie lubisz, 

tylko że nie możesz zaakceptować.

– Uhm...
– A teraz?
Ranjit potarł skronie.
– A teraz? Co masz na myśli?
– Jak na kogoś z kilkoma wiekami doświadczenia – 

szepnęła   –   nie   jesteś   specjalnie   bystry,   prawda?   – 
Przyciągnęła   go   do   siebie   i   pocałowała,   myśląc:   całuję 
chłopaka, nie ducha. I lubię go... Tak. Część Ranjita może i 
ma kilkaset lat, ale co znaczy mała różnica wieku? Wszystko 
w porządku. Nie wysysał z niej energii życiowej, zabrakło jej 
tchu, ale słyszała jego oddech: trochę przyspieszony, trochę 
stęskniony. Podobnie jak jej oddech.

Oczywiście, że go lubisz. Ja też, moja droga!
– Estelle! – Cassie oparła się o pierś Ranjita i odsunęła 

się od niego. – Idź do diabła!

– Cassandra?
–   W   porządku,   w   porządku   –   przyciągnęła   go   z 

powrotem i znowu pocałowała. – Po prostu przez chwilę było 
nas troje.

Zaśmiali się, a potem chłopak zamilkł.
– Wrócisz, prawda? – Uśmiechnął się nerwowo. – W 

przyszłym roku? Wrócisz do akademii, Cassandro?

– Pewnie. – Jej uśmiech zgasł. – Jake też, jak sądzę.
– On chce mnie zniszczyć – Ranjit się skrzywił.
– Tak. Uważa, że ma powód.
– A ty?
– Nie – zdecydowanie pokręciła głową. – Ja ci wierzę. 

211

background image

Dlatego   muszę   wrócić.   Żeby   nie   przetrzepał   ci   tyłka.   – 
Odwzajemniła jego uśmiech. – I jest ktoś, z kim muszę się 
rozprawić. Słyszysz, Estelle?

Cisza.
Chłopak wziął ją za rękę i ścisnął jej palce.
–   Chciałbym,   żeby   ci   się   udało,   Cassie.   Chciałbym 

móc walczyć z moim. Ale teraz jesteśmy jednością. Złączeni 
na zawsze. Jak można walczyć z samym sobą?

Zamyślona cofnęła dłoń, a potem podniosła jego rękę 

do ust i pocałowała. Uśmiechając się, odpięła swój bukiecik, 
otworzyła jego dłoń i położyła na niej białą orchideę.

– Jeśli nie zaryzykujesz, mój śliczny...
Tym razem się nie uśmiechnął.
– Nie znałaś Estelle zbyt dobrze, prawda?
– Ha! Zaczynam ją poznawać  –  mrugnęła do niego 

łobuzersko. – Lubi cię.

– Tego się właśnie boję.
Wyglądał   tak   smutno   i   poważnie,   że   Cassie   też 

natychmiast posmutniała.

– Nie chcę wiedzieć, jaka jest. Albo co robiła lub kim 

była. – Zrobiła minę. – Nie muszę, prawda?

– W każdym razie nie dzisiaj. – Dotknął kciukiem jej 

dolnej wargi. – Wiesz co?

– Co?
Światło   i   muzyka   wylewały   się   na   górny   stopień 

schodów przed wejściem szkoły. Ranjit przypiął orchideę z 
powrotem do gorsu sukienki Cassie i wziął dziewczynę za 
rękę.

– Lubię, kiedy posyłasz Estelle do diabła. Każ jej tam 

iść na następne kilka godzin.

– Tylko kilka godzin?
– Uhm. To wszystko, co dostaniesz, ale dość długo, by 

212

background image

zatańczyć.   –   Rozweselony   pomógł   jej   wstać.   –   Znasz   ten 
taniec?

– Nie – powiedziała Cassie. – Ale nauczę się. Po to 

dostałam się do ekskluzywnej szkoły.

Tylko   dzisiaj,   pomyślała,   chowając   twarz   w   jego 

koszuli  i  wdychając   jego   jakże   ludzki   zapach.   To   było   w 
porządku,   było   dobre.   Tylko   dzisiaj   byli   po   prostu 
chłopakiem i dziewczyną, i nikim i niczym innym, i tańczyli 
pod rozgwieżdżonym paryskim niebem. I niech diabeł bierze 
jutro. Choć miała nadzieję, że nie będzie miał okazji.

213