background image

MARGIT SANDEMO 

Ś

WIATEŁKO NA WRZOSOWISKU 

Z norweskiego przełoŜyła 

LUCYNA CHOMICZ - DĄBROWSKA 

POL - NORDICA 

Otwock 1998 

background image

ROZDZIAŁ I 

Zabłądził, w końcu musiał spojrzeć w oczy okrutnej prawdzie. 

Zapewne juŜ kilka dni temu zboczył  z właściwej drogi, bo od tego czasu nie natknął 

się  na  ludzkie  siedziby  i  na  próŜno  szukał  jakiegoś  znaku,  który  mógłby  go  utwierdzić  w 

przekonaniu, Ŝe posuwa się w dobrym kierunku. 

Teraz  jednak,  kiedy  coraz  wyraźniej  słyszał  huk  morskich  fal,  sprawdzały  się  jego 

najgorsze obawy: jechał dokładnie w przeciwną stronę. 

Po  kilku  latach  wojaczki  wracał  do  swej  ojczyzny,  do  rodzinnego  domu.  Z  początku 

wierzył, Ŝe walczy w słusznej sprawie, ale rychło zrozumiał, Ŝe coś takiego jak wojna w imię 

szlachetnych ideałów nie istnieje. Tylko tyle, a moŜe aŜ tyle. 

Ów  młody  męŜczyzna  o  imieniu  Roland  miał  długie  jasne  włosy  i  łagodne  oczy  w 

kolorze  nieba,  z  których  teraz  wyzierało  niezadowolenie.  Przybiła  go  świadomość,  Ŝe  choć 

tak długo juŜ był w drodze, cel jego podróŜy ani trochę się nie przybliŜał. Mimo Ŝe znuŜony i 

głodny, wciąŜ trzymał się prosto w siodle i wyglądał niezwykle dostojnie. 

Kiedy  znalazł  się  na  rozległym  wrzosowisku,  juŜ  zmierzchało,  tylko  na  zachodzie 

złoty blask podświetlał cięŜkie ciemne chmury. 

Jak  okiem  sięgnąć  rozpościerała  się  naga  równina,  na  której  wiało  niemiłosiernie. 

Tamtejsi ludzie powiadają, Ŝe w tej okolicy wichry urządzają sobie harce. Roland, choć nic o 

tym nie wiedział, sam uznał, ze to miejsce nie nadaje się na postój. Głuchy huk fal w oddali 

kazał mu się domyślić, Ŝe wrzosowisko ciągnie się wysoko nad poziomem morza, a spienione 

wody z wielką siłą podmywają ląd i kształtują wysokie, urwiste klify. 

Zmarnowałem Ŝycie, myślał Roland, a w kącikach jego ust pojawił się wyraz goryczy. 

Tyle straconych lat. 

W  młodzieńczym  zacietrzewieniu  i  naiwności  ruszył  na  wojnę  przeciwko  papistom. 

Był za młody, by wstąpić do wojska we własnym kraju, ale poniewaŜ postanowił walczyć za 

wszelką  cenę,  zaciągnął  się  jako  najemnik,  bo  w  armii  zacięŜnej  nikt  nie  pytał  o  wiek. 

Nienawidził  wszystkich,  którzy  ośmielali  się  wyznawać  inną  niŜ  on  wiarę,  póki  nie  zaczął 

myśleć samodzielnie. Uświadomił sobie wówczas, Ŝe jest tylko jeden Bóg, bez względu na to, 

jak  go  ludzie  nazywają  ani  jakie  formy  kultu  obierze  religia.  I  Ŝe  zabijając  wrogów,  nie 

przysparza się swemu Panu nowych wyznawców. W ten sposób moŜna raczej stracić własną 

duszę. 

Kiedy  został  powaŜnie  ranny  w  biodro,  nikt  nie  czynił  mu  przeszkód,  by  porzucił 

background image

słuŜbę i wrócił do domu. 

Wojna  religijna  to  najgłupszy  rodzaj  wojny,  uznał.  Rok  pański  1640  jest  tego 

najlepszym dowodem. 

MoŜe  ludzie  to  w  końcu  zrozumieją  i  przestaną  wojować  tylko  w  tym  celu,  by 

narzucić innym swoje przekonania? Rozmarzył się, wyobraŜając sobie nowy świat, na którym 

zapanuje  pokój  pomiędzy  przedstawicielami  wszystkich  ludów  i  religii.  Bo  przecieŜ  kiedyś 

musi skończyć się to piekło długoletniej wojny pomiędzy protestantami i katolikami! 

Nagle  Roland  wstrzymał  gwałtownie  konia,  bo  na  jego  drodze  stanęła  sarna,  równie 

zaskoczona  jak  on  sam.  Zastrzygła  lękliwie  aksamitnymi  uszami  i  popatrzyła  nań 

rozszerzonymi ze strachu oczami. 

Powinienem ją ustrzelić, pomyślał Ŝołnierz. Od trzech dni nie miałem nic w ustach. 

Ale nie mógł się na to zdobyć. Sarenka była taka piękna i taka bezbronna! 

Trudno, dalej będę Ŝuł korzonki i popijał wodę ze strumyków, zadecydował Roland i 

westchnąwszy cięŜko, pospieszył konia. Dość mam juŜ zabijania! 

Jasne pasmo na horyzoncie kurczyło się coraz bardziej i wreszcie nad wrzosowiskiem 

zapadły ciemności. Równina poddała się władaniu nocy. 

Roland  wytęŜył  wzrok.  W  oddali,  skąd  dochodził  najgłośniejszy  szum  fal,  dostrzegł 

ś

wiatełko.  Migotało,  to  stawało  się  jaśniejsze,  to  znowu  prawie  zanikało.  CzyŜby  jakaś 

gwiazda? Nie, znajduje się zbyt nisko. 

Popędził zdroŜonego wierzchowca, aŜ zabrzęczały uprząŜ i strzemiona. 

Tak, to na pewno jest światło! pomyślał z radością i zawołał: 

- Gnaj, przyjacielu! Jeszcze chwila i pochylisz się nad Ŝłobem. 

Morze grzmiało teraz z ogromną siłą. Rolandowi zdawało się, Ŝe ziemia pod nim drŜy. 

Zapewne  dotarłem  juŜ  dość  blisko  brzegu,  pomyślał  i  wyobraził  sobie  strome  klify 

podmywane przez fale. 

Ś

wiatełko  było  coraz  bardziej  widoczne.  Migotało  dość  wysoko  nad  ziemią,  ale 

Roland miał juŜ całkowitą pewność, ze to nie gwiazda. 

Zatrzymał się i zdumiony patrzył na wyłaniające się z gęstego mroku kontury. WieŜa? 

Tak, rzeczywiście, nawet dwie. A moŜe to latarnia morska, stoi wszak tuŜ przy brzegu? 

Nie,  oczy,  przywykłe  do  ciemności,  rozróŜniły  na  tle  granatowego  nieba  sylwetkę 

potęŜnego zamczyska. 

Zamek  na takim  odludziu?  zdziwił  się  Roland,  przyglądając  się  pogrąŜonej  w  mroku 

twierdzy. Tylko wysoko na wieŜy migotało światełko. 

Roland  utwierdził  się  ostatecznie  w  przekonaniu,  Ŝe  znajduje  się  z  dala  od  swej 

background image

ojczyzny. Tam nie wznoszono tak okazałych budowli. 

W  miarę  jak  zbliŜał  się  do  murów,  zamczysko  coraz  bardziej  przytłaczało  go  swoją 

wielkością. Podjechał do wrót przypominających szczerzącą kły paszczę i zeskoczył z siodła. 

Trzymając konia za uzdę, zastukał do bramy. Odpowiedziało mu głuche, budzące grozę echo. 

Odniósł wraŜenie, Ŝe nagle cały zamek wstrzymał oddech. 

Cofnąwszy  się  kilka  kroków,  popatrzył  w  górę  na  wieŜę.  Światełko  migotało  i 

przesuwało  się,  tak  jakby  ktoś  schodził  po  schodach,  trzymając  przed  sobą  świecę,  a  potem 

całkiem znikło. Po chwili Roland usłyszał odgłos kroków zbliŜających się do bramy. 

- Kto tam? - wyszeptał cieniutki zalękniony głos. 

Roland znał ten język. Nauczył się go od towarzyszy broni. 

-  Jestem  Ŝołnierzem.  Wracam  z  wojny  do  swej  ojczyzny!  -  odparł.  Nie  mam  złych 

zamiarów. Chciałbym się posilić i przenocować. Czy uŜyczycie mi na noc dachu nad głową i 

odrobinę jadła? 

Za bramą zapadła cisza, a potem znów rozległ się szept: 

- Niestety, to niemoŜliwe. Spróbujcie, panie, we wsi, tam jest gospoda. 

- We wsi? - zdziwił się Roland, rozglądając się wokół. Dopiero teraz spostrzegł kilka 

chat,  które  dotąd  skrywało  wzgórze.  -  Dziękuję  -  powiedział.  -  Proszę  mi  wybaczyć,  Ŝe 

niepokoiłem. 

- Ciesz się, Ŝołnierzu, Ŝe nikogo nie zbudziłeś - dobiegł go szept zza bramy, po czym 

lekkie kroki oddaliły się w głąb dziedzińca. 

Roland westchnął cięŜko i zawrócił konia. 

Pół  godziny  później  gniadosz  posilał  się  owsem  w  ciepłej  stajni,  a  jego  właściciel, 

któremu wiadomość o wolnym pokoju zdecydowanie poprawiła humor, zasiadł nad gorącym 

posiłkiem.  Roland  uwaŜał  wprawdzie,  Ŝe  określenie  „zajazd”  jest  w  przypadku  tych 

skromnych  pomieszczeń  trochę  przesadzone  -  po  prostu  w  zwykłej  chacie  jakaś  rodzina 

przyjmowała  ludzi  na  noc  -  ale  musiał  przyznać,  Ŝe  było  schludnie.  W  przestronnej  izbie  o 

nierównych  ścianach  stały  dwa  długie  stoły.  Ogień  buzował  w  palenisku,  rozgrzewając  nie 

tylko  wnętrze  chaty,  ale  i  duszę  zdroŜonego  Ŝołnierza.  Posiłek  smakował  wyśmienicie. 

Roland  zjadł  miskę  zupy  rybnej,  pogryzając  chlebem  odłamywanym  z  wielkiego  bochna. 

Usługująca mu dziewczyna przyniosła teŜ puchar czerwonego wina najlepszego gatunku. Po 

wypiciu kilku łyków trunku Roland ujrzał świat w jaśniejszych barwach. 

Dziewczyna, wyraźnie zafascynowana przystojnym gościem, a szczególnie niezwykła 

w  tych  stronach  barwą  jego  włosów,  uśmiechała  się  zalotnie,  dając  mu  do  zrozumienia,  Ŝe 

gdyby zechciał, gotowa jest na wszystko. 

background image

Ale  Roland,  który  nosił  w  sercu  mocno  wyidealizowany  obraz  kobiety,  za  nic  w 

ś

wiecie nie zniŜyłby się do tego rodzaju umizgów. Dla niego kaŜda panna była uosobieniem 

cnoty. Zresztą obawiał się, Ŝe nim zdąŜy ująć jej dłoń, przybiegną rodzice i zaŜądają, by się z 

nią oŜenił. A tak naprawdę był zbyt wyczerpany, by myśleć o dziewczętach. Wykorzystując 

jednak okazję, Ŝe krzątała się wokół niego, postanowił zadać jej kilka pytań. 

- Powiedz, panienko, jak nazywa się ta osada? - odezwał się. 

- Osada? - zdumiała się. - Po prostu wieś. - Roland domyślił się, Ŝe wioska połoŜona 

jest na odludziu, a dziewczyna dodała pośpiesznie: - Chyba Castel de la Mer. 

Zamek nad Morzem. 

- Czy daleko stąd do sąsiedniej wsi? 

- Nie, w zatoce jest przystań i tam teŜ stoi kilka chat. śyczysz, panie, więcej wina? 

- Nie, dziękuję. Skoro macie zajazd, to znaczy, Ŝe zatrzymują się tu jacyś podróŜni? 

Przez twarz dziewczęcia przemknął cień. 

- Przypływają tu łodzie - mruknęła zmieszana. 

- A zamek? - wypytywał dalej Roland. - Czy takŜe zwie się Castel de la Mer? 

- Nie, to Castel de la Silence. 

Zamek Ciszy. Nazwa nasunęła Rolandowi jakieś mgliste, acz niemiłe wspomnienia. 

Nie mógł sobie jednak przypomnieć nic bliŜszego. 

- Kto w nim mieszka? - zapytał. - Właściciel tych ziem? 

Dziewczyna zawzięcie szorowała stół. 

- Nie znamy mieszkańców zamku - powiedziała tonem, który kazał mu uznać pytanie 

za zbyt obcesowe. 

Reakcja dziewczyny jednak tylko zaostrzyła jego ciekawość. 

- CzyŜby się tu dopiero wprowadzili? 

Dziewczyna wyprostowała się i spojrzawszy z lękiem, pośpiesznie zaprzeczyła: 

- AleŜ skąd, mieszkali tu od... od... zawsze. 

Dwaj rybacy przy sąsiednim stole podsłuchiwali zrazu ciekawie, zwłaszcza Ŝe Roland 

nie  posługiwał  się  zbyt  biegle  ich  językiem,  kiedy  jednak  rozmowa  zeszła  na  temat  zamku, 

ostentacyjnie odwrócili się do obcego przybysza plecami. 

Roland zamyślił się. Skądś znał nazwę Castel de la Silence. Tylko skąd? 

Podziękował  uprzejmie  za  strawę  i  wstał  od  stołu.  Zmęczony,  udał  się  prosto  na 

spoczynek. 

W  pokoju,  który  mu  wskazano,  unosiła  się  przyjemna  woń  roślin  zebranych  na 

wrzosowisku.  Wielka,  miękka  pierzyna  wabiła  znuŜonego  przybysza  do  łóŜka.  Nie 

background image

pozostawało mu nic innego, jak zrzucić buty i zakurzone ubranie. 

Kiedy się połoŜył, poczuł Ŝe ogarnia go błogość, a myśli wędrują ku przeszłości. 

Castel de la Silence? MoŜe ta nazwa często uŜywana jest we Francji? 

Nagle  otworzył  szeroko  oczy.  PrzecieŜ  nie  po  francusku  prowadził  rozmowy 

wieczorem.  Rozumiał  jednak  tych  ludzi  i  oni  takŜe  go  rozumieli,  choć  trochę  kaleczył  ich 

język. 

AleŜ  tak!  śe  teŜ  wcześniej  na  to  nie  wpadłem!  łajał  się  w  duchu,  przypomniawszy 

sobie  Gastona,  wojennego  kamrata,  od  którego  właśnie  usłyszał  po  raz  pierwszy  nazwę 

zamku.  Gaston  pochodził  z  Bretanii.  Dzielili  Ŝołnierskie  trudy,  póki  przed  pięciu  laty  nie 

zabiła go kula wroga. Roland cięŜko przeŜył śmierć przyjaciela, z którym przegadał tyle nocy, 

choć  z  początku  nie  całkiem  się  rozumieli,  bo  Gaston  mówił  tylko  po  bretońsku.  Roland 

jednak dość szybko się poduczył ojczystej mowy Gastona i z czasem stali się nierozłączni. 

Z tego wynika, Ŝe jestem w Bretanii, daleko, bardzo daleko od rodzinnego domu. Jak 

to, u licha, się stało, Ŝe przygnało mnie aŜ tutaj? zachodził w głowę Roland. 

Opuścił szeregi armii na terenie Francji i wciąŜ nie mógł pojąć, w jaki sposób zboczył 

tak  daleko  na  zachód.  Całkiem  nieświadomie  omijał  wioski,  wybierając  niegościnne  trakty, 

ciągnące się wśród nagich skał i pustkowi. 

Roland wstał z łóŜka i stanął przy oknie, skąd zapewne w dzień rozpościerał się widok 

na  wrzosowisko  i  morze.  Teraz  jednak  w  gęstym  mroku  nie  widział  nic  prócz  maleńkiego 

ś

wiatełka w oddali, zniekształconego przez szybę i częściowo skrytego w oparach mgły. 

Ś

wiatełko  na  wieŜy  i  słaby  głosik,  szepczący  słowa:  „Ciesz się,  Ŝołnierzu,  Ŝe  nikogo 

nie zbudziłeś”. 

Kiedy tak stał zamyślony, światełko zgasło. 

Zamek Ciszy? zastanawiał się, wracając do łóŜka. 

Znów  przypomniał  sobie  Gastona  i  jak  Ŝywe  stanęły  mu  przed  oczami  wydarzenia 

sprzed kilku lat. Wśród łoskotu toczonych armat i cięŜkich westchnień znuŜonych potyczkami 

Ŝ

ołnierzy posuwali się na koniach wzdłuŜ rzeki Ren. 

-  Zamek  Ciszy  -  mruknął  nagle  Gaston,  ujrzawszy  rysujące  się  na  tle  nieba  ruiny 

starego zamczyska. 

Roland, kierując wzorem przyjaciela spojrzenie w stronę ponurej budowli, stwierdził: 

-  Rzeczywiście,  nikt  tam  pewnie  nie  mieszka.  Wygląda  tak,  jakby  miał  lada  chwila 

runąć. 

-  Nie  to  miałem  na  myśli  -  przerwał  mu  Gaston.  -  Przypomniałem  sobie  legendę  o 

nazwanym tak zamku w Bretanii. Nigdy go nie widziałem na oczy, ale tak właśnie go sobie 

background image

zawsze wyobraŜałem. 

-  Z  tonu  twego  głosu  wnioskuję,  Ŝe  to  jakaś  niezwykła  legenda  -  uśmiechnął  się 

Roland. 

Był  wtedy  taki  młody,  miał  zaledwie  dwadzieścia  lat  i  podobne  historie  mocno 

pobudzały  jego  fantazję.  Od  tamtej  rozmowy  upłynęło  sześć  długich  lat,  podczas  których 

Ŝ

ycie  nie  skąpiło  mu  pełnych  napięcia  przeŜyć. Teraz  marzył  juŜ  tylko  o  tym,  by  wrócić  do 

domu, połoŜyć się i spać, spać wieczność całą. 

Gaston nie kazał się zbyt długo prosić i zaczął snuć swą opowieść: 

-  Jak  wiesz,  pochodzę  ze  środkowej  Bretanii.  Legenda  mówi  o  starym  celtyckim 

zamczysku,  który  stoi  nad  samym  brzegiem  morza  w  miejscu,  gdzie  fale  uderzają  z 

największą siłą. Pobudowano go zapewne w celach obronnych,  miał chronić przed wrogiem 

od  strony  wody.  Wielka  szkoda,  Ŝe  tak  słabo  znamy  historię  Bretanii.  Jej  dzieje,  choć  bez 

wątpienia  burzliwe  i  barwne,  pogrąŜone  są  w  mroku  tajemnicy.  Historia  Zamku  Ciszy  ma 

swój początek w tak odległych czasach, Ŝe znane są tylko nieliczne fakty z nim związane. 

Powiadają,  Ŝe  zamek  ów  jest  siedliskiem  grzechu,  nikt  jednak  nie  potrafi  określić 

jakiego. Legenda ostrzega, Ŝe biada temu, kto się doń zbliŜy. W pobliŜu zamkowych murów 

na wrzosowisku wznosi się menhir

1

, których tak wiele spotkać moŜna w moim kraju. 

Powiadają...  ale  to musi  być  jakaś  bzdura...  Ŝe  ten,  którego  szczątki  tam spoczywają, 

nadal krąŜy po zamku. 

-  Brzmi  to  dość  nieprawdopodobnie  -  wszedł  mu  w  słowo  Roland.  -  Pewnie  ktoś 

wymyślił ten zamek. 

- Nie! Wcale nie uwaŜam, by Castel de la Silence był wytworem wyobraźni. 

I oto Roland odnalazł zamczysko, o którym mówił Gaston. 

Siedemnaście  lat  temu  zamkowa  brama  zatrzasnęła  się  przed  spojrzeniami 

ciekawskich. 

Tylko głuchoniemy sługa przychodzi do wsi na zakupy. 

Pan na zamku zwie się Etienne Blanc. Okoliczni mieszkańcy powiadają, Ŝe jego córka 

Dionne  opuściła  kiedyś  rodzinne  gniazdo.  Więcej  nic  nie  wiadomo  poza  tym,  Ŝe  grzech  od 

zawsze  kojarzy  się  z  tym  miejscem.  KrąŜy  legenda  o  dawnych  czasach,  kiedy  na  zamku 

panował  celtycki  władca  Dongard.  Podobno  porywał  on  młode  dziewice,  po  których  ginął 

potem wszelki ślad. Ludzie zaklinają się, Ŝe widzieli, jak w jasne księŜycowe noce z murów 

zamkowych  kapie  krew,  słyszeli  teŜ  jęki  niewinnych  dziewcząt.  Nikt  równieŜ  nie  wątpi,  Ŝe 

duch Dongarda nadal krąŜy po zamku, choć jego doczesne szczątki spoczywają w ziemi. 

1

  Menhir  -  w  języku  bretońskim  oznacza  pojedynczy,  ustawiony  na  sztorc  prastary  blok  kamienny 

(przyp. tłum.). 

background image

Te  i  inne  informacje  przekazał  Rolandowi  następnego  ranka  miejscowy  odmieniec. 

Poza nim nikt nie chciał rozmawiać z obcym przybyszem o Zamku Ciszy. 

Coś tu się nie zgadza, pomyślał Roland, odwracając głowę w stronę zamczyska. Chaty 

zasłaniały  mu  widok,  więc  powoli  ruszył  na  skraj  wsi.  Te  plotki  o  mieszkańcach  zamku  nie 

mogą  być  prawdą,  rozwaŜał,  przypomniawszy  sobie  lekkie  kroki  na  dziedzińcu.  Osoba,  z 

którą rozmawiał przez zamknięte wrota, była bardzo młoda. CzyŜby na zamku mieszkał ktoś 

jeszcze poza Blankiem i słuŜbą? 

Gdzieś  w  dole  grzmiało  morze,  z  wielką  siłą  uderzając  o  skały.  Ze  spienionych  fal 

wyłaniały  się  głazy  o  groteskowych  kształtach.  Było  pochmurno,  wiał  silny  wiatr,  ale  w 

powietrzu nie czuło się chłodu. 

Pofałdowaną,  usianą  niewysokimi  pagórkami  przestrzeń,  porośniętą  przez  wrzosy  i 

jaskry, urozmaicały wystające tu i ówdzie głazy o gładkich, jakby oszlifowanych przez wodę 

krawędziach, i karłowate, powykręcane przez wichry drzewa. 

Stąd  widać  było  dobrze  potęŜne  zamczysko,  które  nie  po  raz  pierwszy  tego  ranka 

przyciągnęło wzrok Rolanda. Choć powinien juŜ oswoić się nieco z przytłaczającą budowlą, 

ilekroć  na  nią  spojrzał,  dreszcze  przechodziły  mu  po  plecach.  Gaston  się  nie  mylił.  To 

zamczysko do złudzenia przypominało ruiny rycerskiej posiadłości, którą razem oglądali nad 

Renem.  Tyle  Ŝe  Castel  de  la  Silence  pomimo  wyrw  w  murze  i  widocznych  rys  i  tak 

znajdowało się w duŜo lepszym stanie i nadawało się do zamieszkania. 

Roland  szedł,  lekko  kulejąc.  Nadal  pobolewało  go  biodro,  choć  rana  się  zagoiła. 

Medycy uprzedzili go, Ŝe nigdy juŜ nie będzie tak sprawny jak dawniej, a ból moŜe pojawiać 

się i nasilać co pewien czas. 

I  tak  miał  szczęście.  Rana  długo  ropiała  i  dopiero  kiedy  jakiś  felczer  usunął  z  niej 

kilka odprysków kości, zaczęła się goić. Ale nie odzyskał całkowitej sprawności w nodze. 

Z tego powodu znacznie lepiej czuł się na końskim grzbiecie, bo wtedy nikt nie mógł 

dostrzec jego ułomności. 

Daleko  na  horyzoncie  zauwaŜył  coś,  co  łamało  łagodną  linie  wrzosowiska.  Jakiś 

kamień niczym statua wystawał ku niebu, a tuŜ obok wznosiła się jakby piramida z odciętym 

czubkiem. 

Co  to  jest?  pomyślał  zaintrygowany.  MoŜe  to  właśnie  kopiec,  miejsce  wiecznego 

spoczynku doczesnych szczątków legendarnego króla Dongarda? 

Tak, to zapewne jest to miejsce. Kopiec znajduje się wszak w pobliŜu zamku, choć w 

pewnej  odległości  od  wieŜ  ponurej  budowli  zamieszkanej  z  pewnością  nie  tylko  przez  pana 

tych  ziem.  Nawet  słuŜąca  w  gospodzie,  mówiąc  o  mieszkańcach  zamku,  uŜywała  liczby 

background image

mnogiej. 

Roland miał rację, snując takie przypuszczenia. 

Kiedy  spacerował  zamyślony  po  wrzosowisku,  z  izdebki  na  wieŜy  zamkowej 

obserwowała go Ŝałosna niewysoka dziewczyna. 

Bez  trudu  odgadła,  Ŝe  jest  obcy  w  tych  okolicach.  Nie  znała  nikogo,  kto 

dorównywałby mu wzrostem, nikt teŜ nie kulał w podobny sposób. 

To na pewno on pukał poprzedniego wieczoru do bramy zamku. 

Głos... Przyjemny  i  głęboki...  gdyby  tak  mogła  otworzyć  wrota  i  wpuścić  znuŜonego 

Ŝ

ołnierza do środka... Tak bardzo pragnęła porozmawiać z jakimś człowiekiem. 

Ale klucz do bramy jest gdzieś starannie ukryty. 

Nikomu  nie  wolno  wejść  na  zamek!  Nikt  nie  moŜe  się  dowiedzieć  o  złu,  które 

zapanowało tu niepodzielnie. Straszliwy grzech ciąŜy na całym rodzie Blanca, nie są wolni od 

niego takŜe ludzie zamieszkujący okolicę. 

Taka jest prawda. 

Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach. 

W jej samotnej duszy na nowo zagościło przygnębienie i apatia. 

background image

ROZDZIAŁ II 

I rzeczywiście nie tylko Blanc mieszkał w zamku. 

Poza  odmieńcem  wiedziała  o  tym  większość  mieszkańców  wioski.  Tyle  Ŝe  to  był 

zakazany  temat.  Zło,  grzech  i  zgnilizna!  szeptano  po  kątach.  Nawet  innym  panom  nie 

przyszłoby  do  głowy,  by  się  zadawać  z  fanatycznym  Blankiem.  Zresztą  brakowało  po  temu 

okazji, bo właściciel Zamku Ciszy odciął się od świata. Wydawało mu się, Ŝe strzeŜe wielkiej 

tajemnicy. Sądził, Ŝe nikt nie wie o tym, co kryją ponure mury. 

Pewnej  nocy  przed  siedemnastu  laty  Dionne,  marnotrawna  córka  Blanca,  wróciła  do 

rodzinnego domu z nieślubnym dzieckiem na ręku. 

Przez całe dzieciństwo zmuszana do niemal zakonnego Ŝycia, w którym posty, cięŜka 

praca  i  pokuta  za  grzechy  stanowiły  chleb  powszedni,  uciekła  w  końcu  od  ojca  i  jego 

przesadnej poboŜności. 

Ale okrutny świat nie przyjął jej z otwartymi rękoma. Nie była przygotowana na takie 

spotkanie. Naiwna i dobra, stała się łatwą zdobyczą. Jak kwiat spragniony wody, oddała całą 

miłość komuś, kto na nią nie zasługiwał. 

Została sama, bez dachu nad głową, bez środków do Ŝycia, za to z maleńką córeczką, 

którą powiła w lesie na skraju miasta. 

Zdarzyło się to w samym środku zimy, gdy welon marznącej mgły spowijał Bretanię. 

Ze  względu  na  dziecko  musiała  wrócić  do  rodzinnego  domu,  ono  potrzebowało  ciepła, 

odzienia i strawy. 

Strach ją paraliŜował, a serce waliło jak młotem, kiedy z maleństwem na ręku stanęła 

w najdalszym kącie zamkowej sieni. DrŜącym głosem rzuciła ojcu w twarz: 

-  Ojcze,  jeśli  mnie  wyrzucisz,  pójdę  prosto  do  wsi  i  wszystkim  opowiem  o  hańbie, 

jaka  ciąŜy  nad  naszym  rodem.  To  prawda,  Ŝe  skalałam  nasze  nazwisko,  ale  jeśli  mnie 

odepchniesz, wstyd stanie się nie tylko moim udziałem. 

Ojciec  zacisnął  usta,  a  na  jego  szczupłej  twarzy  uwydatniły  się  kości  policzkowe. 

Czarne jak węgiel oczy zalśniły bezlitośnie. 

W  tym  momencie  losy  mieszkańców  Castel  de  la  Silence  zostały  przesądzone; 

zamkowe wrota zatrzasnęły się na zawsze, odcinając ich od świata. 

Tego  wieczoru  Dionne  czytała  z  twarzy  ojca  jak  z  otwartej  księgi.  Wiedziała,  Ŝe 

najchętniej  pozbyłby  się  jej  i  dziecka.  Nienawistne,  zamyślone  spojrzenie,  jakim  obrzucił 

maleństwo, napełniło ją lękiem. Z całych sił przytuliła mała i wykrzyknęła: 

background image

- Niech ogień piekielny pochłonie tego, kto zabije moje dziecko! 

-  Zhardziałaś,  córko!  -  Lodowaty  wzrok  ojca  spoczął  na  Dionne.  -  Idź  do  swej 

komnaty i trzymaj bachora! Pewnie znajdziesz dla niego ubrania w kufrach twej matki, bo ta 

głupia kobieta gromadziła je po tobie. a potem zejdź na dół. 

W jego głosie nie zabrzmiała nawet nuta miłosierdzia. Widok wnuczki nie zmiękczył 

ani odrobinę serca z kamienia. 

Zanim Dionne wróciła do sieni, cała niemal słuŜba została juŜ wypędzona, by nikt się 

nie  dowiedział,  Ŝe  córka  pana  na  zamku  wróciła  z  bękartem.  Pozostało  tylko  czterech 

słuŜących: głuchoniema kobieta, jej głuchy syn, a takŜe dwóch stajennych, najgorsze kanalie. 

Blanc  trzymał  w  ręku  dyscyplinę  -  krótki  bat  o  kilku  rzemieniach  zakończonych 

ostrymi kawałkami ołowiu, i czekał na córkę. 

Nakazawszy  stajennym  opuścić  sień  i  trwać  w  gotowości  na  wezwanie,  Blanc 

poprowadził Dionne do komnaty, z której nikt nie mógł usłyszeć jej krzyków. 

Gdy  stamtąd  wyszła,  słaniała  się  i  broczyła  krwią,  a  na  całym  ciele  miała  krwawe 

pręgi. Włosy wisiały jej w nieładzie, z sukni zaś zostały tylko strzępy. 

-  Weźcie  ją!  -  Ojciec  wskazał  córkę  stajennym.  -  Teraz  jest  wasza,  moŜecie  z  nią 

zrobić, co zechcecie. Idźcie do stajni, potem po nią przyjdę! 

Jeden  z  męŜczyzn  uśmiechnął  się  szeroko,  ukazując  bezzębne  dziąsła,  i  zadowolony 

pociągnął dziewczynę. Drugi szedł za nią i obmacywał ją lubieŜnie. 

Tej nocy Dionne straciła rozum. 

Po  tym  zdarzeniu  Blanc zabił  obu stajennych, a  ich  zwłoki  wrzucił  do  morza.  śaden 

ś

wiadek hańby jego córki nie miał prawa ostać się przy Ŝyciu. Bynajmniej nie chodziło mu o 

upokorzenia,  jakich  dziewczyna  doznała  owej  nocy,  ale  o  wstyd,  jaki  sprowadziła  na  jego 

dom. 

Niepokorna córka została ukarana! 

Rzeczywiście,  bezwzględny  ojciec  osiągnął  swój  cel.  Do  cna  zniszczył  jej  serce  i 

rozum. 

Wyrzuciła  z  pamięci  tęsknotę  za  wolnością,  marzenia,  własne  przemyślenia  i 

mimowolnie stała się wierną kopią swego ojca. 

Normy zachowania, jakie narzuciła maleńkiej Nicolette, przekraczały wszelkie granice 

zdrowego rozsądku. 

KaŜdego dnia Nicolette musiała ćwiczyć się w pokorze. 

- Jesteś grzeszna, wywodzisz się z grzechu - powtarzała nieustannie Dionne. - Twoja 

matka, a moja siostra, była ladacznicą, a ty zostałaś poczęta w nierządzie. 

background image

Pod  wpływem  straszliwych  przeŜyć  pomieszało  jej  się  w  głowie  i  odrzucała  prawdę, 

Ŝ

e jest matką dziewczynki. Wszystkimi winami obarczała wymyśloną siostrę, znajdując w ten 

sposób ujście dla swej nienawiści i sprawiając ulgę własnemu sumieniu. 

Nicolette  nie  była  bita,  posłusznie  bowiem  wykonywała  wszystko,  co  jej  nakazano. 

KaŜdego  ranka  i  wieczora,  a  często  wielokrotnie  w  ciągu  dnia,  na  kolanach  musiała  modlić 

się do Matki Najświętszej o miłosierdzie, a takŜe wyznawać na głos grzechy, by uzyskać od 

dziadka rozgrzeszenie. A nazajutrz wszystko powtarzało się od nowa. 

Nicolette nie wolno było wychodzić  poza mury  zamku, bo Dionne mówiła ciągle, Ŝe 

wioska to gniazdo rozpusty. 

PoniewaŜ całą słuŜbę zwolniono, a do pomocy pozostała jedynie głuchoniema kobieta 

i jej syn, rozumiało się samo przez się, Ŝe znaczna część zamku była opuszczona i na co dzień 

korzystano ze stosunkowo niewielu pomieszczeń. 

Nicolette jednak dość szybko, jeszcze jako dziecko, odkryła, Ŝe z korytarza prowadzi 

tajemne przejście na jedną z baszt. Natrafiła na nie przypadkowo, kiedy szukała kota, którego 

miauczenie  dochodziło,  jak  się  jej  zdawało,  z  jednej  z  pustych  komnat.  Zwierzęcia  nie 

znalazła,  bo  okazało  się,  Ŝe  to  tylko  wiatr  świszcze  przez  szczeliny  w  murach.  Nicolette 

jednak zaintrygowana ruszyła na górę. 

Baszta  stała  się  jej  azylem,  miejscem,  gdzie  szukała  ucieczki  od  ponurej 

rzeczywistości. Ciotka i dziadek nic nie wiedzieli o kryjówce Nicolette, bowiem jedyne okno 

wieŜy wychodziło na wrzosowisko i z dziedzińca nie moŜna było dostrzec zapalonej świecy. 

Mijały lata. Dziewczyna dorastała i coraz więcej obowiązków spadało na jej barki. 

Głuchoniema  słuŜąca  traciła  siły,  a  jej  syn  wykonywał  głównie  cięŜkie  prace  w 

gospodarstwie.  Tak  więc  Nicolette,  nadzorowana  przez  ciotkę,  jak  -  nieświadoma  prawdy  - 

nazywała swą własną matkę, musiała przejąć wyczerpujące zajęcia domowe. 

Ten szczególny dzień zaczął się podobnie jak inne. 

Dziadek przyszedł do komnaty dziewczyny, by wysłuchać jej porannej spowiedzi. 

- Wyznaj grzechy, które popełniłaś w nocy - odezwał się surowo. - Wiem, Ŝe w czasie 

snu nurzałaś się w grzechu. 

Nicolette z doświadczenia wiedziała, Ŝe dziadkowi nie warto się sprzeciwiać. Kiedyś, 

gdy  była  młodsza,  ośmieliła  się  zapytać,  jakie  to  są  grzeszne  sny  i  w  jaki  sposób  ma  je 

rozpoznać, by ich na przyszłość unikać. Została jednak surowo ukarana za swe zuchwalstwo - 

trzykrotnie szorowała kamienną posadzkę w zamkowej sieni - i nigdy więcej juŜ nie zadawała 

podobnych pytań. 

- Contritio! 

background image

Contritio,  inaczej  Ŝal  za  grzechy.  Nicolette  wyrecytowała  akt  Ŝalu  i  odmówiła 

stosowne modlitwy. 

- Confessio! 

Wyznanie  grzechów.  To  było  najgorsze.  Dziewczyna,  choć  usilnie  się  zastanawiała, 

nie mogła nic wymyślić. Jedynym prawdziwym jej przewinieniem było zatajenie przed ciotką 

i  dziadkiem  odkrycia  przejścia  na  basztę,  ale  tego  akurat  za  nic  w  świecie  nie  chciała 

zdradzić. 

-  Miałam  grzeszne  myśli,  dziadku  -  wymamrotała,  spuściwszy  głowę.  -  Wczoraj  po 

kolacji chciałam zjeść jeszcze jedną kromkę chleba. 

- A twoje sny? - zagrzmiał ostry głos. - Wyznaj swe grzeszne sny, Nicolette! 

Dziewczyna odwaŜyła się podnieść wzrok na dziadka. 

- Ale ja nic nie pamiętam! 

Etienne  Blanc  zacisnął  mocno  szczęki,  a  na  jego  kościstym  obliczu  odmalowała  się 

złość.  Fanatyzm  i  ascetyczny  tryb  Ŝycia  odbiły  się  niekorzystnie  na  jego  wyglądzie.  Miał 

dopiero pięćdziesiąt siedem lat, ale siwizna i surowość bardzo go postarzały. 

Nicolette,  śmiertelnie  przestraszona,  patrzyła  na  dziadka,  pewna,  Ŝe  zaraz  ją  uderzy. 

Blanc  powstrzymał  się  jednak,  uznawszy,  Ŝe  sprzeniewierzyłby  się  zasadom  wiary,  jakie 

starał  się  jej  wpoić.  Dlatego  od  razu  udzielił  jej  satisfactio,  rozgrzeszenia.  Jako 

zadośćuczynienie Panu Bogu nakazał dziewczynie pościć przez cały dzień - tylko dlatego, Ŝe 

ośmieliła  się  pragnąć  dodatkowej  kromki chleba na  wieczerzę  -  a  oprócz tego  miała  wyprać 

brudną bieliznę z ostatniego tygodnia. Polecił jej teŜ odmówić kilka litanii i zapowiedział, Ŝe 

o zachodzie słońca zjawi się ponownie, by wysłuchać, jakie grzechy popełniła w ciągu dnia. 

Przystąpienie  do  sakramentu  pokuty  wymagane  jest  przez  Kościół  raz  w  roku,  ale 

Blanc oczywiście nigdy nie powiedział tego wnuczce, która trwała w przekonaniu,  Ŝe jest to 

codzienny obowiązek. 

Ten  dzień  upływał  dziewczynie  jak  inne  dni  w  ponurym  zamczysku.  Ciotka  Dionne 

pilnowała,  by  Nicolette  nie  zaniedbywała  pracy  i  modlitwy.  Ale  choć  dziewczyna  nie  znała 

innego  Ŝycia  i  sądziła,  Ŝe  wszyscy  ludzie  wiodą  podobny  Ŝywot,  to  jednak  nie  potrafiła 

opanować  niepojętej  tęsknoty,  która  coraz  częściej  przepełniała  jej  serce.  Ukończyła 

siedemnaście  lat  i  sama  dostrzegła,  Ŝe  w  ostatnim  czasie  bardzo  się  zmieniła.  Była  taka 

samotna,  nikt  nawet  słowem  nie  wyjaśnił  jej,  Ŝe  dorasta,  wszystkiego  musiała  dochodzić 

sama. Nic dziwnego, Ŝe obraz świata miała niepełny i wypaczony. Ale w tamtych czasach jej 

przypadek nie był odosobniony. Większość dzieci wywodzących się z wyŜszych sfer wiodła 

samotne  Ŝycie  w  odgrodzonych  od  świata  murami  ponurych  gmaszyskach.  Wpajano  im 

background image

surowe zasady wiary i suchą ksiąŜkową wiedzę. Jeśli chodzi o tak zwaną mądrość Ŝyciową, w 

znacznie lepszej sytuacji znajdowały się dzieci biedoty. 

Nicolette  czuła  w  sercu  palącą  tęsknotę,  W  samotne  wieczory  wsłuchiwała  się  ze 

zdumieniem w smętne zawodzenie wiatru, które odbijało się echem w jej duszy. 

O zmierzchu znów wymknęła się do baszty, bo pomimo zmęczenia potrzebowała tych 

krótkich chwil spędzonych w swej samotni. Głód doskwierał jej niemiłosiernie, ale starała się 

o tym nie myśleć, wdrapując się po krętych schodkach. 

Baszta  znajdowała  się  najbliŜej  wrót  zamkowych,  komnaty  zaś  mieściły  się  w  głębi, 

od strony wewnętrznej dziedzińca. Nikt jej więc tu nie przeszkadzał. 

Usiadła przy oknie tak jak zwykle i w zapadającym zmroku powiodła spojrzeniem w 

stronę wioski. 

„Gniazdo rozpusty” - tak ciotka Dionne nazywała wioskę, utrzymując, Ŝe Ŝyją w niej 

kanalie obciąŜone najgorszymi wadami, brudasy, biedaki i zbóje. 

„To  siedlisko  chorób,  nędzy,  złodziejstwa,  fałszu  i  bezboŜności!”  -  wykrzykiwała,  w 

sposób szczególny kładąc nacisk na słowo „bezboŜność”. 

Czasami  Nicolette  obserwowała  hasające  na  wrzosowisku  dzieci.  Gdy  była  młodsza, 

zaciskała  dłonie  na  ramach  okna,  z  trudem  powstrzymując  się,  by  nie  przywołać  swych 

rówieśników.  Ich  śmiech  i  rozbawione  głosy  dochodziły  na  sam  szczyt  wysokiej  baszty. 

Niekiedy  starała  się  sama  roześmiać,  ale  nie  potrafiła  wykrzesać  z  siebie  wesołości.  Jej 

ś

miech brzmiał sztucznie, tak samo jak i głos juŜ dawno pozbawiony radosnych nut. 

Z czasem nauczyła się rozpoznawać wszystkich wieśniaków. Nieopodal zamku wiodła 

droga  do  wsi,  często  więc  widziała  ich  przejeŜdŜających  wozami  zaprzęŜonymi  w  woły  lub 

dosiadających  starych  chabet.  Kobiety  zbierały  chrust  na  opał,  a  męŜczyźni  czaili  się  w 

zaroślach,  by  coś  upolować.  Na  tym  terenie  prawo  do  odstrzału  przysługiwało  wyłącznie 

Etienne  Blancowi,  panu  na  zamku,  a  kaŜdemu  schwytanemu  na  gorącym  uczynku 

kłusownikowi  groziła  szubienica.  Tak  było  w  latach,  gdy  Blanc trzymał  liczną  słuŜbę,  która 

rygorystycznie pilnowała,  by  chłopi  nie  łamali  prawa.  Jednak  od  kiedy  odciął  się  od  świata, 

pragnąc ukryć rodową hańbę, wszystko się zmieniło. 

Nicolette  widywała  takŜe  kondukty  Ŝałobne,  a  potem,  obserwując  wieśniaków, 

próbowała się domyślić, kogo zabrała śmierć. 

Mieszkańcy zamku nie utrzymywali z nikim kontaktu, tylko głuchoniema słuŜąca i jej 

syn chodzili czasem do wsi. 

Bywało  jednak,  Ŝe  i  Blanc,  przewaŜnie  podczas  sztormu,  opuszczał  zamkowe  mury. 

Stawał wówczas na skraju urwiska i wpatrywał się w spienione morze. Unosił ręce, tak jakby 

background image

chciał okiełznać Ŝywioł. 

W okropnej samotności upływał Nicolette rok za rokiem. 

Dziewczyna  coraz  bardziej  zamykała  się  w  sobie,  nawet  w  snach  przestała  marzyć. 

Ś

wiat  poza  zamkową  bramą  przeraŜał  ją,  nie  tęskniła  juŜ  do  niego.  Nieświadoma,  powoli 

wpadała w pułapkę zastawioną przez dziadka, pogrąŜając się w coraz większej poboŜności. 

Zresztą czy pozostawiono jej jakiś wybór? 

Blanc zadbał o jej wykształcenie. Potrafiła więc czytać i pisać, ale to, czego się uczyła, 

miało  wyłącznie  głęboko  religijny  charakter.  Surowo  broniono  jej  dostępu  do  wiedzy  o 

ś

wiecie.  Zresztą  dziewczyna,  odizolowana  od  wszystkiego,  nawet  nie  była  jej  specjalnie 

ciekawa. 

Tylko czasami, widząc z okna baszty obcych, zastanawiała się, skąd pochodzą i dokąd 

się  udają.  Przypływające  co  jakiś  czas  Ŝaglowce,  tak  wielkie  w  porównaniu  z  łodziami 

rybaków, do których widoku przywykła, wzbudzały w niej lęk. 

Zapytała nawet kiedyś o nie ciotkę, ale ona tylko machnęła ręką i próbowała ją zbyć, 

mówiąc,  Ŝe  to  nie  jej  sprawa.  Dodała  jednak,  Ŝe  wymyślili  je  ludzie,  których  coś  bez  sensu 

gna po świecie. 

A więc na pokładach Ŝaglowców znajdowali się ludzie? 

W jakimś miejscu  na  ziemi,  za  horyzontem,  Ŝyje  ich więcej  niŜ w  sąsiedniej  wiosce. 

Ta myśl oszołomiła dziewczynę. 

Tego  wieczoru,  który  odmienił  jej  Ŝycie,  Nicolette  jak  zwykle  o  zmroku  zapaliła 

ś

wiecę  w  izdebce  na  szczycie  baszty.  Chciała  jeszcze  trochę  poczytać  przed  snem.  Ciotka 

Dionne na ogół nie wstawała wcześnie, lubiła wylegiwać się o poranku. Dziadek za to był na 

nogach juŜ o świcie i nie mógł ścierpieć, gdy Nicolette jeszcze spała. Dziewczyna bardzo się 

lękała, Ŝe mogłaby zasnąć w baszcie. Wiedziała, Ŝe miałoby to dla niej katastrofalne skutki. 

Właśnie  z  tego  powodu  bała  się  przesiadywać  zbyt  długo  na  górze,  poza  tym 

potrzebowała snu po cięŜkiej pracy. 

Tamtego  wieczoru  odczuwała  szczególne  zmęczenie.  Po  generalnych  porządkach  i 

wielkim praniu strasznie bolały ją ręce. Na podrapanych i spuchniętych dłoniach pojawiły się 

odciski, a nawet otwarte rany. 

Nagle Nicolette drgnęła. Ktoś stukał do bramy. 

Kto to moŜe być? O tej porze? 

Dziadek... Ciocia Dionne... ogarnęła ją panika. śeby tylko się nie obudzili! 

Szybko na dół! Co będzie, jeśli mnie tu zastaną? 

W  pośpiechu  zbiegała  ze  świecą  w  ręku  po  krętych  stopniach.  Nawet  nie  zdąŜyła 

background image

poczuć łęku przed obcym, w ogóle nie zdąŜyła pomyśleć. 

Na szczęście chyba nikt się nie obudził, komnaty ciotki i dziadka znajdowały się dość 

daleko od głównej bramy. Nicolette zawahała się. 

Czy odwaŜy się podejść do wrót? 

Musi.  Ktokolwiek  to  jest,  trzeba  go  ostrzec.  Nikomu  nie  wolno  przekroczyć  progu 

tego zamku! 

Serce waliło jej jak młotem na myśl o tym, Ŝe ma rozmawiać z kimś obcym. 

Czy starczy jej odwagi? 

- Kto tam? - wyszeptała. 

Głęboki męski głos odpowiedział: 

-  Jestem  Ŝołnierzem.  Wracam  z  wojny  do  swej  ojczyzny.  Nie  mam  złych  zamiarów. 

Czy znajdzie się tu dla mnie kąt do spania i ciepła strawa? 

ś

ołnierz?  śołnierz!  W  jej  wyobraźni  pojawiły  się  obrazy  walczących.  Wiele  razy 

słyszała o wojnie, nigdy jednak nie zdołała pojąć, dlaczego ludzie zabijają się nawzajem. 

Ten człowiek na pewno jest niebezpieczny! 

Ale przecieŜ mówił, Ŝe nie ma złych zamiarów! 

Przez szczelinę w drzwiach dostrzegła ciemną sylwetkę. Przybysz był wysoki, wyŜszy 

od  ludzi  we  wsi,  ba,  wyŜszy  nawet  od  dziadka.  A  jego  włosy  sięgały  do  ramion.  Więcej 

szczegółów nie zdołała rozróŜnić. 

Obcy mówił inaczej niŜ ludzie w tych stronach, zresztą wspomniał, Ŝe wraca z wojny 

do swego ojczystego kraju. 

Brzmiało to jakoś dziwnie. I niebezpiecznie. 

Ale  ten  głos!  Poruszał  kaŜdy  nerw  w  jej  ciele.  Nicolette  wydawało  się,  Ŝe  jego 

właściciel jest bardzo młody. 

Musi mu coś odpowiedzieć! Serce wali jej tak mocno, Ŝe omal nie rozsadzi piersi. 

-  Nie  mogę  ci  pomóc  -  ledwie  wydobyła  z  siebie  szept.  -  Spróbujcie,  panie,  we  wsi, 

tam jest gospoda. 

Słyszała  o  gospodzie  od  ciotki  Dionne,  która  w  kółko  powtarzała,  Ŝe  to  siedziba 

samego  diabła.  Ale  moŜe  sprzedają  w  niej  jedzenie?  Ludzie  zatrzymują  się  przecieŜ  tam  na 

nocleg.  śołnierz,  wysoki  i  silny,  na  pewno  da  radę  diabłom.  Na  zamek  w  kaŜdym  razie  nie 

moŜe wejść. Broń BoŜe! Dziadek wpadło w straszliwą złość! 

-  Dziękuję  -  odpowiedział  głęboki,  piękny  głos.  -  Proszę  mi  wybaczyć,  Ŝe 

niepokoiłem. 

-  Ciesz  się,  Ŝołnierzu,  Ŝe  nikogo  nie  zbudziłeś  -  szepnęła  odruchowo,  ale  tak  ją 

background image

przeraziła  własna  śmiałość,  Ŝe  czym  prędzej  uciekła  da  swej  komnaty,  słysząc  jeszcze,  jak 

nieznajomy  odchodzi  od  bramy.  Jego  kroki  wprawiły  w  drŜenie  kaŜdy  skrawek  ciała 

Nicolette. Zdawało się jej, Ŝe męŜczyzna utyka na jedną nogę. 

Pośpiesznie  przebrała  się  i  połoŜyła  do  łóŜka.  Długo  leŜała,  rozdygotana,  przeraŜona 

własną reakcją. Co za uczucia nią targają? Nie pojmowała ich, ale była pewna, Ŝe dziadek i 

ciotka Dionne by jej nie pochwalili. 

ZłoŜywszy  dłonie,  zaczęła  wznosić  gorące  modlitwy  do  Maryi  Panny.  Czuła,  Ŝe 

grzech splamił jej duszę, choć nie potrafiła tego grzechu nazwać. 

Jakie to szczęście, Ŝe nikt nic nie usłyszał! Dzięki, Najświętsza Panienko! 

Wiedziała,  Ŝe  nigdy się  nie  odwaŜy  wyznać  dziadkowi,  iŜ  spotkała  się  potajemnie  w 

nocy z obcym męŜczyzną. MoŜe dlatego czuła się taka występna? 

ZauwaŜyła  Ŝołnierza  następnego  dnia  z  okna  baszty,  gdy  przechadzał  się  w  pobliŜu 

wioski,  i  zrozumiała,  Ŝe  jej  Ŝycie  juŜ  nigdy  nie  będzie  takie  jak  przedtem.  Nieokreślona 

tęsknota, która przepełniała jej serce, stała się trudna do zniesienia. 

PrzecieŜ Ŝycie to coś więcej aniŜeli modlitwa i umartwienia, uświadomiła sobie, poza 

zamkiem i wioską istnieje inny świat. 

Z  tej  odległości  nie  mogła  przyjrzeć  się  twarzy  obcego,  ale  sam  fakt,  Ŝe  był  istotą  z 

krwi  i  kości,  pozostawił  w  niej  zdumienie,  ciekawość,  rozpacz  i  gorycz.  W  pewnym  sensie 

czuła  się  tak,  jakby  ją  oszukano.  Po  raz  pierwszy  w  swym  Ŝyciu  pomyślała  o  matce, 

nieznajomej  kobiecie,  która  przed  wielu  laty  stąd  uciekła.  Czy  rzeczywiście  jej  czyn 

zasługiwał na potępienie? 

Nicolette nagle zrozumiała lepiej decyzję matki. 

Do  tej  pory  granice  świata  dziewczyny  wyznaczały  zamkowe  mury.  Ciotka  Dionne 

powtarzała  ciągle,  Ŝe  spotkał  ją  przywilej,  iŜ  pozwolono  jej  zamieszkać  w  zamku.  Zresztą 

Nicolette podzielała to przekonanie. 

Ale teraz? 

Teraz świat za murami wabił ją i kusił. Zapewne tak samo jak niegdyś jej matkę. 

Przeraziła się jednak tej zmiany, bo nagle poczuła, Ŝe grunt usuwa jej się spod stóp. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Zazwyczaj  Nicolette  nie  wchodziła  na  basztę  w  ciągu  dnia,  obawiając  się,  Ŝe  ktoś 

mógłby  ją  zauwaŜyć  Ale  tego  popołudnia  ciotka  Dionne  zamknęła  się,  w  swej  komnacie,  a 

dziadek  uciął  sobie,  jak  zwykł  to  czynić  codziennie,  poobiednią  drzemkę.  Nic  dziwnego,  Ŝe 

zrywał się wczesnym świtem, skoro mógł to potem odespać. 

Tego dnia jednak dziewczyna czuła przemoŜną potrzebę, by rozejrzeć się po okolicy. 

Miała nadzieję, Ŝe zobaczy nieznajomego, z którym rozmawiała poprzedniego wieczoru. 

Okazało  się,  Ŝe  przeczucie  jej  nie  myliło.  Jasnowłosy  męŜczyzna,  lekko  kulejąc, 

spacerował po wrzosowisku. Mogłaby przysiąc, Ŝe spojrzał w stronę baszty. 

Czy  powinnam  do  niego  pomachać?  zastanawiała  się,  schodząc  pośpiesznie  po 

schodach. Nie, i tak by tego nie zauwaŜył, a gdyby nawet, to co by sobie o mnie pomyślał? 

Baszta, w której Nicolette miała swoją kryjówkę, przylegała do wrzosowiska. Druga, 

zwana basztą Dongarda, wznosiła się na krawędzi urwistego klifu. Od wieków krąŜyły o niej 

budzące  grozę  legendy.  Ale  teraz  wisiało  nad  nią  całkiem  realne  niebezpieczeństwo:  skała 

podmywana  przez  wzburzone  fale  mogła  lada  dzień  runąć  w  morskie  odmęty,  zabierają  ze 

sobą fragment murów wraz z basztą, na której widać było wyraźne pęknięcie. Część murów 

spotkał juŜ taki los. 

Plan zamku Castel de la Silence

 

background image

 

1 - Komnata dziewic 

2 - Pomieszczenia o niewiadomym przeznaczeniu 

3 - Komnata Dionne 

4 - Przedsionek 

W  zamku  na  dolnej  kondygnacji  mieściły  się:  kuchnia,  gorzelnia,  stajnia  i 

pomieszczenia gospodarskie, a takŜe pokoje dla słuŜby. Alkowy i komnaty dzienne łącznie z 

salą rycerską znajdowały się na piętrze. 

Nicolette  nie  lubiła  poruszać  się  ciemnym,  korytarzami  zamkowymi.  Udając  się  do 

baszty,  musiała  przejść  przez  długą  galerie  zewnętrzną.  Niewielkie  otwory  strzelnicze 

wpuszczały  do  środka  skąpe  smugi  światła.  W  miejscach  gdzie  mur  był  wzmocniony 

machikułami, znajdowały się większe otwory w podłodze, przez które kiedyś obrońcy miotali 

kamienne  pociski,  płonące  pakuły  i  wylewali  gorącą  smołę.  Gdzieniegdzie  leŜały  jeszcze 

przedmioty  stanowiące  świadectwo  minionych  okrutnych  czasów  Galeria  zewnętrzna 

przeraŜała  dziewczynę,  ale  tysiąc  razy  bardziej  lękała  się  przechodzić  obok  zamkniętych  na 

cztery spusty drzwi do komnaty dziewic, gdzie, jak głosiła legenda, okrutny Dongard więził 

młode  dziewczęta  uprowadzone  z  pobliskiej  wioski  i  okolic.  Powiadano,  Ŝe  ściany  tej 

background image

komnaty  zbroczone  są  ich  krwią,  a  nocą,  gdy  sztorm  szaleje  na  morzu,  wydobywają  się 

stamtąd przeraźliwe krzyki. 

Nicolette  wprawdzie  nigdy  nie  słyszała  Ŝadnych  niepokojących  odgłosów,  ale 

opowieść ciotki Dionne na zawsze zapadła jej w pamięć. 

Nic  dziwnego,  ciotka  bowiem  z  nieskrywaną  lubością  snuła  historie  sprzed  kilku 

wieków o okrutnym Dongardzie i jego rycerzach, torturujących i pozbawiających Ŝycia młode 

dziewczyny. Trudno dociec, ile było w nich prawdy, Nicolette jednak wierzyła w kaŜde słowo 

ciotki. 

Ani  Blanc,  ani  Dionne  nie  domyślali  się  nawet,  Ŝe  Nicolette  odkryła  przejście  z  sali 

rycerskiej  do  zewnętrznej  galerii,  od  bardzo  dawna  juŜ  nie  uŜywanej.  Była  posłusznym  i 

pokornym dzieckiem, nawet więc im do głowy nie przyszło, Ŝe odwaŜyłaby się przechytrzyć 

dorosłych  i  działać  na  własną  rękę,  a  na  domiar  złego  zataić  ten  grzech  na  codziennej 

spowiedzi 

Dziewczyna  nie  miała  odwagi  zbyt  długo  przebywać  w  baszcie  wieczorami. 

Wystarczało jej pół godziny, moŜe godzina. Nim zegary wybiły północ, starała się wrócić do 

swej  komnaty,  Ŝeby  przypadkiem  nie  natknąć  się  na  pojawiające  się  podobno  o  tej  porze  w 

zamkowych korytarzach duchy zamordowanych dziewic. Nicolette wolała nie wchodzić im w 

drogę.  Rozdygotana,  z  łomoczącym  sercem  kładła  się  do  łóŜka,  by  ochłonąć  ze  strachu. 

Wędrówka  po  pogrąŜonym  w  ciemnościach  zamku  nie  naleŜała  do  przyjemności.  W  mroku 

wszystko wyglądało inaczej, a w kaŜdym zakamarku czaiły się groźne cienie. 

Ale  tego  dnia  zapomniała  o  lęku,  bo  dojrzewała  w  niej  waŜna  decyzja.  Dziewczyna 

uznała,  Ŝe  powinna  wieczorem  czuwać  przy  bramie.  Jeśli  nieznajomy  znów  przyjdzie  i 

zastuka do wrót, musi być na miejscu, by powstrzymać go, nim pobudzi innych mieszkańców 

zamku. PrzecieŜ to jej obowiązek! 

Sama  świadomość,  Ŝe  planuje  zrobić  coś  na  własną  rękę,  na  dodatek  coś 

wymagającego  duŜej  odwagi,  wprawiła  ją  w  gorączkowe  podniecenie.  Nawet  więc  nie 

przejęła się gderaniem ciotki, Ŝe spóźnia się z wypełnieniem codziennych obowiązków. 

-  Gdzie  byłaś?  -  wykrzykiwała  ze  złością  Dionne.  -  Dlaczego  jeszcze  nie  nakryte  do 

stołu? Czy zdaje ci się, Ŝe Ŝycie składa się tylko z przyjemności? 

Nicolette  nic  nie  odpowiedziała.  Miała  swoją  tajemnicę.  To  sprawiało,  Ŝe  przykre 

słowa ciotki nie były w stanie jej dotknąć. 

Roland  tymczasem  nie  przestawał  się  zastanawiać,  z  kim  rozmawiał  przez  bramę 

zamku poprzedniego wieczora. Czy to była słuŜąca? A moŜe jakiś chłopiec? 

Nic  tu  się  nie  zgadzało.  Ze  zdawkowych  odpowiedzi  wieśniaków  wynikało,  Ŝe  na 

background image

zamku mieszka tylko stary właściciel z córką i dwoma głuchoniemymi słuŜącymi, a przecieŜ 

głuchoniemi nie mogliby z nim rozmawiać. 

ś

e  nie  był  to  duch  jakiejś  zamordowanej  dziewicy,  o  których  wspominał  odmieniec, 

był  pewien.  Roland  wprawdzie  nie  do  końca  kwestionował  istnienie  duchów  i  elfów, 

wabiących  podróŜnych  w  lasach  i  w  górach  czy  przy  wodopojach,  w  tym  przypadku  jednak 

mógłby przysiąc, Ŝe rozmawiał z człowiekiem z krwi i kości. 

Zdecydował się pozostać w zajeździe jeszcze przez jedną noc, bo zarówno on sam, jak 

i jego koń, potrzebowali wytchnienia. 

W ciągu dnia kilkakrotnie próbował podpytać usługującą dziewczynę o mieszkańców 

zamku, ale bez powodzenia. 

- Nie mam pojęcia o tym, co się dzieje na zamku - odpowiadała wymijająco, lękliwie 

rozglądając się na boki. - Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. 

Jej reakcja tylko utwierdziła Rolanda w przekonaniu,  Ŝe jednak coś wie, i postanowił 

ją podejść, kierując rozmowę pozornie na inne tory. 

Ale  przyniosło  to  rezultaty,  jakich  zupełnie  nie  oczekiwał.  Dziewczyna,  przekonana, 

Ŝ

e  młodzieniec  smali  do  niej  cholewki,  z  uśmiechem  dała  mu  do  zrozumienia,  Ŝe  zamierza 

odwiedzić go w jego pokoju. 

Roland przeraził się nie na Ŝarty, a poniewaŜ nie chciał urazić dziewczyny, skłamał, Ŝe 

wieczorem wychodzi. 

- MoŜe jutro po zmierzchu? - zaproponował nieszczerze, gdyŜ sądził, Ŝe wtedy będzie 

juŜ daleko stąd. 

Chcąc  nie  chcąc,  musiał  więc  wyjść  po  południu  na  przechadzkę.  Konia  zostawił  w 

stajni,  by  odpoczął  i  nabrał  sił,  a  sam  ruszył  w  stronę  wrzosowiska.  Nie  miał  pojęcia,  co 

będzie  robił  przez  cały  wieczór,  w  gospodzie  w  kaŜdym  razie  nie  mógł  pozostać.  Pragnął 

trzymać się z daleka od niewinnej prostej dziewczyny. Zasługiwała na lepsze traktowanie. 

Roland  zachowywał  się  zawsze  rycersko  wobec  kobiet  i  nawet  mu  w  głowie  nie 

postało,  Ŝe  owa  panna  z  zajazdu  prowadzi  znacznie  bardziej  swobodne  Ŝycie  niŜ  on, 

powracający  z  wojaczki  Ŝołnierz.  Choć  doświadczył  okrucieństw  wojny,  zachował  duszę 

idealisty  i  uwaŜał,  Ŝe  uczucia  między  kobietą  a  męŜczyzną  powinny  być  piękne  i  czyste. 

Inaczej Ŝycie nie miałoby sensu. 

Roland  rozejrzał  się  wokoło  i  westchnął  z  zachwytu.  Jego  zmysły  dopiero  teraz 

otworzyły się na urok wrzosowiska. W ciągu kilku ostatnich dni, kiedy przemierzał Francję, 

zmęczony,  głodny  i  poirytowany,  niezdolny  był  do  odbierania  wraŜeń  estetycznych. 

Tymczasem  wrzosowisko  tylko  z  pozoru  wydawało  się  monotonną  równiną.  Gdy  mu  się 

background image

bliŜej  przyjrzeć,  zaskakiwało  swą  róŜnorodnością.  Łagodne  wzniesienia  przełamywały 

monotonię  krajobrazu.  Porośnięte  szmaragdowozieloną  trawą  pagórki  unosiły  się  pomiędzy 

kobiercem  liliowego  i  Ŝółtego  kwiecia,  tu  i  ówdzie  rosły  poskręcane  od  wiatru  karłowate 

drzewa.  Wszystko  to  trwało  pod  sklepieniem  niebios,  które  o  tej  przedwieczornej  porze 

przybrało barwę zgaszonego fioletu. Wiatr od morza roznosił woń słonej wody i wodorostów. 

Roland  bezwiednie  ruszył  w  stronę  zamku,  jakby  przyciągany  jakąś  nieznaną  siłą. 

Popatrzył na odcinające się na tle nieba baszty. W jednej z nich, tej, która znajdowała się tuŜ 

przy urwisku, utworzył się groźny wyłom, pęknięcie sięgało na wysokość górnej kondygnacji. 

W  drugiej  baszcie  w  okienku  na  górze  nie  dostrzegł  nikogo,  zresztą  nawet  nie  miał  takiej 

nadziei. 

Zamek sprawiał wraŜenie niegościnnej warowni. Droga prowadząca do jego wrót była 

mocno  zarośnięta,  jedynie  wydeptana  wąska  ścieŜka  i  ślady  kół  świadczyły  o  tym,  Ŝe  od 

czasu do czasu ktoś z zamku wyprawiał się do wsi. 

Przez  głowę  przemknęła  mu  nagle  myśl,  Ŝe  mógłby  podejść  do  bramy,  zastukać  i 

zapytać, kim jest ta młoda osoba, z którą rozmawiał poprzedniej nocy. 

Ale  oczywiście  tego  nie  zrobił.  Postanowił  najpierw  dowiedzieć  się  czegoś  więcej  o 

mieszkańcach zamku. Zastanawiał się, dlaczego  ludzie milkną i odwracają spojrzenia, kiedy 

kieruje rozmowę na ten temat. Roland nie miał wątpliwości, Ŝe wiedzą niejedno, ale coś ich 

powstrzymuje przed mówieniem. 

ZdąŜył  obejść  dookoła  warownię,  gdy  zaczęło  zmierzchać.  Wrzosowisko,  którym 

dopiero co tak się zachwycał, stało się nagle przeraŜająco ponure. Zaczął się odpływ. Morze 

huczało  i  grzmiało,  wiatr  dmuchał  pomiędzy  krzewami  szczodrzeńca.  Wśród  odgłosów 

Ŝ

ywiołu niknęły wszelkie inne dźwięki. 

Roland szedł przed siebie, jakby kierowany wewnętrznym impulsem. Coś go ciągnęło 

do wysokiego menhiru, wzniesionego niedaleko zamkowych murów. Wieśniacy twierdzili, Ŝe 

tam pochowane są doczesne szczątki króla Dongarda. 

Wspiąwszy  się  na  niewielkie  wzniesienie,  zobaczył  tuŜ  przed  sobą  wysoki  smukły 

głaz, samotny i majestatyczny. Emanowała z niego niema groźba. Na tle ciemniejącego nieba 

wyglądał jak straŜnik, któremu nakazano strzec tego miejsca aŜ po kres dziejów. 

Z niezwykłym szacunkiem Roland podszedł bliŜej.  Nieopodal menhiru znajdował się 

kopiec  przypominający  kształtem  piramidę  o  ściętym  wierzchołku.  Przyjrzawszy  się  mu 

uwaŜnie,  Ŝołnierz  zorientował  się,  Ŝe  to  grobowiec  zbudowany  z  potęŜnych  głazów, 

przykrytych  płaskim  blokiem  kamiennym,  i  przysypany  ziemią.  Wydawał  się  tu  obcy  w 

czasie i przestrzeni. To nie mógł być grób celtyckiego władcy Dongarda, który, jak powiadali 

background image

miejscowi  ludzie,  zmarł  w  połowie  piątego  wieku,  bowiem  w  takich  grobowcach  chowano 

zmarłych na długo przed narodzeniem Chrystusa. 

Zamek  z  pewnością  nie  jest  aŜ  tak  sury,  aczkolwiek  kilka  stuleci  to  wiek  bardzo 

szacowny dla  kaŜdej  budowli.  A  moŜe  fragmenty  murów  są  starsze?  MoŜe  w  piątym  wieku 

została  wzniesiona  wewnętrzna  część  warowni,  a  potem  wielokrotnie  ją  rozbudowywano? 

Roland nie wykluczał, Ŝe król Dongard rzeczywiście panował kiedyś na zamku, ale to miejsce 

nie mogło być miejscem wiecznego spoczynku tego okrutnego władcy. Grobowiec strzeŜony 

przez menhir był starszy o wiele stuleci. Chyba  Ŝe pogrzebano zwłoki Dongarda w prastarej 

mogile? 

Wątpił jednak, by ośmielono się popełnić takie świętokradztwo. 

Surowy  głaz  górował  nad  głową  Rolanda  i  zdawał  się  oŜywać  pod  wpływem 

pomarańczowej  poświaty  ostatnich  promieni  zachodzącego  słońca.  Dreszcz  przebiegł 

Ŝ

ołnierzowi po plecach. Nagle w sposób szczególny stał się podatny na nastrój tego wieczoru, 

na niewyraźny lęk, który podpełzał i wnikał do samego środka jego duszy. 

Roland  odwrócił  się  plecami  do  menhiru  i  przeszedł  kilka  kroków  w  stronę  kopca. 

PotęŜne  głazy,  przysypywane  przez  wieki  kolejnymi  warstwami  ziemi  i  porośnięte  trawą 

wciskającą się w kaŜdą najmniejszą nawet szczelinę, zdawały się z wolna zapadać. 

Roland  odkrył  jednak,  Ŝe  ów  grobowiec  powstał  na  skalnym  podłoŜu  w  naturalnym 

zagłębieniu  pomiędzy  połoŜonymi  równolegle  niewysokimi  pagórkami  Pod  płaskim 

kamiennym blokiem wśród zarośli odkrył wejście. 

Nie bez lęku Roland zajrzał do środka. Wszedł do ciemnego korytarza prowadzącego 

w  dół  Z  lekko  pochyloną  głową  posuwał  się  naprzód.  Ciasny  zrazu  tunel  rozszerzał  się 

stopniowo  i  nagle Roland  znalazł  się  w  przestronnym  pomieszczeniu,  w którym  było  trochę 

jaśniej. Słabe światło wieczoru przenikało przez szczeliny pomiędzy głazami. 

To na pewno grobowiec jakiegoś prehistorycznego władcy, pomyślał. 

Dokładnie  nie  wiedział,  kiedy  Celtowie  przybyli  do  Bretanii,  ale  nie  ulegało 

wątpliwości,  ze  ten  grobowiec  pochodzi  z  okresu  na  długo  przed  wędrówką  ludów.  CóŜ 

wiadomo  o  społeczności,  która  postawiła  tu  menhir?  Czy  została  wyparta  czy  wchłonięta 

przez napierające ludy? Nikt nie potrafi odpowiedzieć na takie pytania. 

Roland rozejrzał się uwaŜnie i dostrzegł jakieś ciemne otwory. MoŜe to nisze, a moŜe 

korytarz ciągnie się dalej? Ruszył w głąb wybranego korytarza, pogrąŜonego w kompletnych 

ciemnościach, ale wnet drogę odcięła mu skała. 

MoŜe tutaj pochowano króla Dongarda - o ile w ludzkim gadaniu tkwi ziarno prawdy? 

Roland  dokładnie  obmacywał  ściany  niszy,  ale  nie  wyczuł  palcami  ani  kamiennej 

background image

tablicy, ani niczego, co wskazywałoby na grób. 

Nagle w ciszy rozległo się delikatne drapanie. 

Roland zamarł w bezruchu, wsłuchując się intensywnie. 

Pewnie to jakieś zwierzę, pomyślał w końcu. 

Po chwili odgłosy szurania dały się słyszeć ponownie, tyle Ŝe chyba poza grobowcem. 

Nie był jednak tego do końca pewien. 

Z  miejsca,  gdzie  stał,  widział  spory  fragment  pomieszczenia,  z  którego  odchodziły 

odnogi  korytarzy,  na  tyle  oczywiście,  na  ile  moŜna  zobaczyć  coś  w  mroku.  Nasilające  się 

odgłosy  docierały  chyba  gdzieś  z  zewnątrz.  Roland  zastanawiał  się,  czy  nie  wyjść  i  nie 

sprawdzić, co się tam dzieje, gdy nagle uwiadomił sobie, Ŝe słyszy kroki zbliŜające się w jego 

kierunku. Potem mignął mu jakiś cień i zniknął w otworze prowadzącym na wrzosowisko. 

Roland zmarszczył czoło. 

To  nie  było  zwierzę,  lecz  istota  poruszająca  się  na  dwóch  nogach,  człowiek.  Nie 

wiadomo tylko, Ŝywy czy umarły. 

Przypomniały  mu  się  słowa  odmieńca;  „Tam  straszy!  Król  Dongard  błąka  się  po 

dziedzińcach zamkowych i w okolicach grobowca”. 

Bzdura! 

Ale skąd dochodził odgłos kroków? 

Z sąsiedniej niszy! Tak! 

Czy się odwaŜę tam wejść? 

A co mam do stracenia? dodawał sobie otuchy. 

Hmm... Ŝycie, moŜe rozum, uśmiechnął się, czując, Ŝe drŜy. Bagatelka! 

Wszedł  jednak  do  sąsiedniej  niszy,  która  ku  jego  zaskoczeniu  okazała  się  długim 

korytarzem.  PoŜałował,  Ŝe  nie  ma  pochodni  lub  świecy,  by  sobie  oświetlić  drogę.  Korytarz 

przez cały czas się obniŜał. 

Roland  nabrał  odwagi  i  przyspieszył  kroku.  Ta  pewność  siebie  okazała  się  dlań 

zgubna,  bo  potknął  się i upadł,  rozbijając  mocno kolano.  Rękami  obmacał  przestrzeń  wokół 

siebie, ale wyczuł jedynie skałę i porozrzucane kamienie. 

W tym miejscu korytarz się kończył. 

Kto  to  mógł  być?  zastanawiał  się  Roland.  Kto  ukrył  się  w  grobowcu  i  uciekł 

wystraszony odgłosem moich kroków? 

MoŜe bezdomny? Albo kłusownik bądź inny przestępca, pragnący uniknąć kary? 

No  cóŜ,  tego  się  teraz  nie  dowie,  ale  przynajmniej  zbadał  dokładnie  wnętrze 

grobowca. 

background image

Kiedy  Roland  wydostał  się  na  zewnątrz,  otoczył  go  wieczorny  mrok.  Przemykał  się 

ostroŜnie, trochę się obawiając, Ŝe ktoś czai się w zaroślach, gotów go zaatakować. 

Ale wrzosowisko trwało pogrąŜone w ciszy. Roland skierował się w stronę morza. Po 

kilku krokach zatrzymał się i ukrył w niewielkim zagłębieniu, słysząc ujadanie psa. 

Nagle  tuŜ  przed  nim  przemknęła  zmęczona  sarna.  Roland  usłyszał  krótki,  urywany 

oddech zwierzęcia. 

Natychmiast przypomniał sobie sarenkę, którą widział w pobliŜu zamku poprzedniego 

wieczoru,  i  uczucie  wspólnoty,  jakie  nim  zawładnęło,  gdy  przez  moment  spotkały  się  ich 

spojrzenia. 

Niewiele  się  zastanawiając,  rzucił  się  na  nadbiegającego  psa,  który  aŜ  zawył  z 

rozczarowania  i  zaskoczenia.  Jego  agresja  natychmiast  zwróciła  się  przeciwko  człowiekowi, 

ale Ŝołnierz złapał psa za łeb i przycisnął mocno do ziemi. 

Zwierzę  wiło  się  wściekle,  próbując  się  uwolnić,  rzucało  się  i  drapało  ostrymi 

pazurami, warcząc złowrogo. 

Ale  Roland  nie  zwolnił  Ŝelaznego  uścisku,  choć  nie  zamierzał  skrzywdzić 

czworonoŜnego  myśliwego,  który  przecieŜ  tylko  uległ  swym  pierwotnym  instynktom 

drapieŜnika. 

Upewniwszy się, Ŝe sarna zniknęła po drugiej stronie wzgórza powoli zaczął zwalniać 

uścisk, jednak przez kilka minut nie puszczał psa. 

Był to zwykły wiejski kundel. 

- Dobrze juŜ, dobrze - przemówił do niego Roland - Tylko spokojnie. 

Pies  był  wyczerpany.  Kiedy  Roland  uznał,  Ŝe  zwierzę  się  poddało,  podniósł  się 

ostroŜnie najpierw na kolana, a potem całkiem wstał. Nie przestając przemawiać przyjaźnie, 

powoli  zwalniał chwyt. Na  wszelki wypadek  uskoczył  w  tył,  gdy  całkiem  puścił  psa,  ale  on 

nie zamierzał atakować człowieka. Otrząsnął się tylko, jakby chcąc zrzucić z siebie wstyd, i 

czmychnął  w  bok  z  nosem  przy  ziemi,  szukając  śladu  sarny.  Ale  niedawny  zapał  prędko 

zniknął, pies zrezygnował z łowów i zawrócił w stronę wioski. 

Roland  tymczasem  ruszył  ścieŜką  wzdłuŜ  zamku.  Dotarłszy  do  frontonu  budynku, 

zauwaŜył, Ŝe w baszcie miga maleńki płomyk. Zatrzymał się, niepewny, co robić. Nie moŜe 

znów  pukać  do  bramy.  Istota,  z  którą  rozmawiał,  nie  Ŝyczyła  sobie  tego.  Bała  się,  Ŝe 

mieszkańcy zamku mogliby się zbudzić 

Ale  kiedy  tak  stał  ukryty  w  mroku,  dostrzegł,  Ŝe  światełko  zaczyna  się  przesuwać, 

jakby  ktoś  oświetlał  sobie  drogę  po  schodach  prowadzących  spiralnie  w  dół.  Dokładnie  tak 

samo jak poprzedniej nocy. 

background image

Roland bez zwłoki ruszył w stronę bramy. Po przygodzie z psem utykał mocniej, ale 

starał  się  iść  jak  najszybciej,  by  dotrzeć  na  czas.  Odczuwał  osobliwą  więź  z  tą  nieznajomą 

istotą  z  wieŜy  -  identycznie  jak  z  sarną  -  wspólnotę,  nić  porozumienia  coś  co  przemawiało 

wprost do jego serca, W jego wraŜliwej duszy bezbronna, pełna gracji sarna utoŜsamiała się z 

człowiekiem, którego szept usłyszał poprzedniego wieczoru. 

Intuicja  podpowiadała  Ŝołnierzowi,  Ŝe  obie  istoty,  przeraŜone  i  samotne  w 

niebezpiecznym  świecie,  potrzebują  jego  pomocy.  Wierny  swoim  zasadom,  pragnął  je 

ochraniać. 

Dotarł na czas. Kiedy płomyk świecy zamigotał w dole, zastukał lekko do bramy. 

Płomyk zatrzymał się raptownie, a potem zniknął. 

Roland  czekał,  intuicyjnie  wyczuwając,  Ŝe  nieznajoma  istota  śmiertelnie  się  lęka,  iŜ 

ktoś z mieszkańców zamczyska go usłyszy. 

Odgłos zbliŜających się kroków. Mrok i przeraŜony, tłumiony oddech. 

Właściwie nie wiedział, co powiedzieć. Nawet nie zdąŜył się nad tym zastanowić. 

- Czy mogę.,. Czy mogę wejść do środka? - wydukał wreszcie. 

- Nie... - usłyszał w odpowiedzi drŜący głos. - Nie mam klucza. 

- Chciałbym porozmawiać. 

Zapadło dłuŜsze milczenie, po którym istota po drugiej stronie wrót odrzekła tęsknym 

głosem: 

- A czy moglibyśmy porozmawiać przez bramę? 

- Oczywiście - odparł Roland poruszony. - Usiądźmy i porozmawiajmy! 

Usłyszał delikatny odgłos ocierającej się o kamienie tkaniny. 

- Ale najpierw proszę mi pozwolić się przedstawić. Zwą mnie Roland, a ciebie? 

- Nicolette. 

A wiec to była dziewczyna. 

- Jesteś Ŝołnierzem? - wyszeptała. 

- Tak, byłem tu wczoraj. Ile masz lat? 

- Siedemnaście. 

Roland uśmiechnął się do siebie. Nieoczekiwanie odpowiedź dziewczyny wydała mu 

się wielce obiecująca. 

Postanowił pozostać przez kilka dni w wiosce Castel de la Mer. 

Ktoś go potrzebował. Nie miał co do tego Ŝadnych wątpliwości 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Czuł  się  dość  niepewnie,  gdy  tak  siedział  przy  bramie  i  rozmawiał  szeptem  z 

dziewczyną,  której  nigdy  nie  widział  na  oczy  i  o  istnieniu  której  część wieśniaków  w  ogóle 

nie miała pojęcia. 

- Czy nikt nas nie usłyszy? - szepnął. 

-  SłuŜba  nie,  są  głuchoniemi.  A  ciotka  i  dziadek  mają  alkowy  w  głębi  dziedzińca. 

Chyba Ŝe się obudzą i przyjdzie im ochota na spacer. 

- W takim razie musimy być ostroŜni Kim jesteś, Nicolette? 

Ja? - zapytała drŜącym z przeraŜenia głosem. - Ja... jestem grzechem... 

„W zamku rozpanoszył się grzech”, mówili mieszkańcy wioski. 

Biedna dziewczyna! 

A  moŜe  to  duch?  Błąkająca  się  dusza  nieszczęśliwej  dziewicy  uwiedzionej  przez 

Dongarda? 

Nie, to niemoŜliwe! 

- Kto powiedział, Ŝe jesteś grzechem? 

- Ciotka Dionne. I dziadek. 

Nareszcie jakieś konkrety, pomyślał i pytał dalej, pragnąc za wszelką cenę dowiedzieć 

się moŜliwie najwięcej. 

- A cóŜ takiego uczyniłaś, by mieli prawo cię tak nazywać? 

-  Jestem  owocem  nierządu  -  odrzekła  zgnębiona.  -  Moja  matka  była  ladacznicą. 

Choćbym nie wiem jaką pokutę odprawiła, nie zdołam nigdy zmyć hańby, którą przywlokłam 

na zamek. Błagam, nie mów o tym nikomu! Ludzie we wsi nie mogą się niczego dowiedzieć. 

AleŜ  oni  wiedzą,  pomyślał  Roland,  ale  nie  wyrzekł  tego  na  głos,  by  nie  potęgować 

przytłaczającego dziewczynę poczucia winy. 

- Opisz mi, Nicolette, jak wyglądasz? 

Nie od razu odpowiedziała. 

- Nie wiem. Nie wolno mi się przeglądać w zwierciadle. Ciotka Dionne uwaŜa, ze to 

grzech. Mówiła, Ŝe nie powinnam sobie wyobraŜać, Ŝe jestem ładna, bo to nieprawda. 

Słowa dziewczyny tylko utwierdziły Rolanda w przekonaniu o jej wyjątkowej urodzie. 

Miała  zresztą  taki  słodki  głos,  nieśmiały,  przepraszający,  pełen  tęsknoty  za  drugim 

człowiekiem. 

Trochę rozmarzony westchnął: 

background image

- Wydaje mi się, Ŝe cię widzę. Masz długie czarne włosy. 

- Tak - odezwała się Ŝałośnie. 

- I jesteś niewysoka. 

- Widzisz mnie naprawdę? - zdumiała się. 

- Nie, tylko zgaduję. Więcej juŜ nic nie potrafię dodać. 

- Ja takŜe nie. A ty? Widziałam cię z daleka. Masz włosy, które lśnią jak złoto. 

- Pochodzę z obcych stron. Mam błękitne oczy. 

- Błękitne? AleŜ to niemoŜliwe! Nikt nie moŜe mieć oczu w kolorze nieba. 

-  AleŜ  tak!  W  mojej  ojczyźnie  niemal  wszyscy  mają  takie.  Powinnaś  częściej 

opuszczać mury zamku. PrzecieŜ nie moŜesz tu spędzić całego Ŝycia. 

- Brama jest zawsze zamknięta. 

-  W  takim  razie  sam  cię  stąd  wydostanę  -  zapewnił  z  Ŝarem,  podnosząc  wzrok  na 

mury. 

ChociaŜ jeszcze nie mam pojęcia w jaki sposób, dodał w myślach. 

- Nie zdołasz. Oprócz bramy nie ma innego wejścia. 

-  Droga  nieznajoma  istoto  -  zaczął.  -  Wkrótce  będziesz  dorosła.  Musisz  ruszyć  w 

ś

wiat.  Masz  prawo  spotykać  swoich  rówieśników.  Masz  prawo  zakochać  się,  a  potem,  jeśli 

zechcesz, wyjść za mąŜ. 

-  Moja  matka  tak  właśnie  zrobiła.  Uciekła.  Ale  nic  dobrego  z  tego  nie  wyszło.  Na 

własnej skórze doświadczyła, Ŝe świat jest pełen niebezpieczeństw. 

- Ale to nie była jej wina. Ani tym bardziej twoja. 

Milczała przez chwilę. A potem rzekła: 

- Nikt mnie nie zechce. Jestem nic nie warta. 

- Nieprawda! Po twoim głosie poznaję, Ŝe jesteś dobra, pełna ciepła. 

Znów milczenie. 

- Czy... czy to piękne uczucie zakochać się? 

- Bardzo piękne. 

- A moja matka została tak bardzo upokorzona. 

Trudno mu było coś na to odpowiedzieć, bo przecieŜ nie znał dokładnie całej historii, 

ale rzekł: 

-  Miłość  do  drugiego  człowieka  nigdy  nie  jest  upokarzająca  ani  brudna,  Nicolette. 

Wydaje mi się, Ŝe twoja mama była osobą głęboko nieszczęśliwą. 

- Mnie teŜ. Dopiero teraz to pojmuję. 

Roland nie do końca był pewien, co przez to rozumieć. 

background image

- Rycerzu... 

- Nazywam się Roland, a co do rycerzy, juŜ nie istnieją. 

- Tak? - zdumiała się i dodała z roztargnieniem w głosie: - Rolandzie... Powiedz mi... 

Wiem, Ŝe nigdy nie zdołam się wydostać z zamku. To po prostu mi się nie uda. A ty pewnie 

podąŜysz niedługo w dalszą drogę do ojczyzny? 

- Tak. 

Zamilkła na chwilę. 

- Rolandzie, jesteś moim przyjacielem, prawda? 

Jak wielka tęsknota pobrzmiewa w głosie tej istoty! 

- PrzecieŜ wiesz. 

Czy mogę cię dotknąć? Tak bardzo bym chciała... się upewnić, Ŝe to wszystko mi się 

nie śni - szepnęła Ŝałośnie. 

- Dobrze. 

Odgarnął  kamyki  i  wsunął  dłoń  w  ciasną  szparę  między  bramą  a  podłoŜem.  Wyczuł 

drobne, chłodne palce dziewczyny, które zadrŜały pod wpływem dotyku, i usłyszał głębokie 

westchnienie, pełne zdumienia i radości. 

Nie  ruszał  się,  głęboko  wzruszony  losem  tej  istoty.  Dopiero  teraz  pojął  rozmiar 

nieszczęścia, które ją dotknęło. Przez siedemnaście długich lat ukryta przed  światem niczym 

wyrzut sumienia. Jak moŜna być takim okrutnym, Ŝeby własny prestiŜ stawiać wyŜej aniŜeli 

Ŝ

ycie  drugiego  człowieka?  Kim  są  ci  ludzie,  dziadek  i  ciotka  dziewczyny,  którzy  obojętnie 

przyglądają  się,  jak  na  ich  oczach  marnuje  się  Ŝycie  tego  dziecka?  MoŜe  im  się  zdaje,  Ŝe 

czynią to, co dla niej najlepsze? W takim razie to chyba jacyś chorobliwi fanatycy? 

- Nicolette, jesteś poboŜna? 

- Oczywiście. Codziennie błagam Pana o wybaczenie. 

- Za co? 

- Za to, Ŝe w ogóle przyszłam na świat. 

-  Ach,  Nicolette,  nie  wolno  ci  myśleć  w  ten  sposób  -  zaprotestował.  -  Nawet  jeśli 

byłby to grzech, to Bóg juŜ dawno ci wybaczył, w chwili gdy się narodziłaś. 

- Nie. To nieprawda - odparła drŜącym głosem. - Dziadek powiada... 

-  Twój  dziadek  nie  jest  Bogiem  -  przerwał  jej  Roland  tonem  ostrzejszym  niŜ 

zamierzał. 

Dziewczyna cofnęła dłoń. 

- Muszę juŜ iść - powiedziała. 

- Nie! Poczekaj, Nicolette! 

background image

- Muszę wracać do swej komnaty. JuŜ zbyt długo tu jestem. 

Słyszał, jak wstaje, i uczynił to samo. 

-  Będziesz  jutro  wieczorem  w  baszcie?  Jeśli  tak,  to  rozejrzyj  się  za  mną  po 

wrzosowisku. Potem moŜemy się spotkać tu o tej samej porze co dziś. Chcesz? 

- O, tak - odrzekła z przeciągłym westchnieniem. - Oczywiście, ze chcę, ale... 

- W takim razie do zobaczenia. Postaram się przez ten czas obmyślić sposób, jak cię 

wydostać z tego więzienia. W ostateczności zapukam do bramy i zaŜądam rozmowy z twoim 

dziadkiem. 

-  Nie,  nie!  Nie  rób  tego!  -  zawołała  spłoszona.  -  Bo  wtedy  nigdy  więcej  cię  nie 

zobaczę. 

A czy teraz, mnie widzisz? pomyślał z rozczuleniem, a głośno zapewnił ją: 

- Dobrze, nie zrobię tego... Na razie! Dobranoc Nicolette, najlepsza przyjaciółko. 

- Dobranoc - odpowiedziała z zachwytem, a potem niemal bezgłośnie oddaliła się od 

bramy. Serce przepełnione całkiem nowymi uczuciami, omal nie rozsadziło jej piersi. 

Rozmawiała z drugim człowiekiem, trzymała go za rękę, czuła ciepło bijące od niego. 

Dzieliła się swymi myślami. 

Czy moŜe istnieć większe szczęście? 

PoniewaŜ  zdmuchnęła  wcześniej  świecę,  szła  teraz  po  omacku  przez  ciemne 

korytarze. Była jednak tak podekscytowana, Ŝe nawet nie zauwaŜyła, kiedy minęła drzwi do 

komnaty nieszczęsnych dziewic. 

Mam  przyjaciela!  Mam  przyjaciela!  myślała  z  radością  w  czasie  tej  nieprzyjemnej 

wędrówki po pogrąŜonym w nocnym mroku zamku. 

Zdawało się jej, Ŝe lekka jak piórko unosi się nad ziemią. 

Kiedy  jednak  dotarła  do  drzwi  swej  komnaty,  usłyszała  dochodzący  z  jadalni  odgłos 

cięŜkich kroków. 

BoŜe, dziadek juŜ wstał! 

Zbyt długo siedziała przy bramie. 

Serce zabiło jej mocniej. 

Nie zdąŜyła otworzyć drzwi, gdy usłyszała jego głos: 

- Kto to? 

Nicolette przełknęła z wysiłkiem ślinę. 

- Ja. 

ZbliŜające  się  kroki  były  zdecydowane.  W  świetle  świecy  ukazała  się  surowa  twarz 

dziadka. 

background image

-  Czemu  łazisz  po  nocy?  -  warknął  ze  złością.  Nigdy  jeszcze  nie  widziała  go  w  tak 

złym humorze. 

-  Ja...  nie  mogłam  spać  -  wyjąkała  przeraŜona  niczym  małe  dziecko  przyłapane  na 

psocie. - Chciałam napić się wody. 

- To idź! - warknął. - I Ŝebyś mi się tu więcej nie kręciła. 

Nicolette przemknęła obok niego do jadalni i nalała do kubka wody. 

Dziadek  pozostał  przy  drzwiach jej  komnaty,  a  kiedy  dziewczyna  wróciła,  zatrzasnął 

je za nią z hukiem. Nicolette usłyszała zgrzyt przekręcanego w zamku klucza. 

Uwięziona we własnym pokoju! 

Nie zdarzyło się to po raz pierwszy, przeciwnie, wiele, wiele razy dziadek ją zamykał. 

Nigdy nie stosował kar cielesnych wobec wnuczki. Posługiwał się bardziej wyrafinowanymi 

metodami,  by  ją  złamać.  Bo  jemu  chodziło  o  duszę  Nicolette.  Chciał  ją  upokorzyć  i 

sponiewierać,  tak  jak  swą  córkę  Dionne.  Uznał  to  za  najwaŜniejszy  cel  swego  Ŝycia,  był 

bowiem  przekonany,  Ŝe  ten  uczynek  przyniesie  mu  nagrodę  u  Pana.  Przypominał  pod  tym 

względem hiszpańskich inkwizytorów. 

Tak  więc  Nicolette  dobrze  znała  charakterystyczny  odgłos  przekręcanego  w  zamku 

klucza.  Mijał  niekiedy  długi  czas,  nim  dziadek,  uznawszy,  Ŝe  dostatecznie  odpokutowała, 

otwierał drzwi. 

Nie dzisiaj! błagała w duchu. PrzecieŜ o zmroku znów mam się spotkać z Rolandem. 

Co będzie, jeśli dziadek nie wypuści mnie do wieczora? 

Niejednokrotnie  trzymał  ją  w  zamknięciu  nawet  przez  kilka  dni  i  nocy,  nieczuły  na 

cierpienia,  na  jakie  ją  naraŜał.  Głód  w  tym  wszystkim  najmniej  jej  dokuczał.  śołądek 

Nicolette  przywykł  do  ciągłych  postów.  Ale  kiedy  świeca  się  wypaliła,  dziewczyna,  z 

rozmysłem  umieszczona  w  komnacie  pozbawionej  okien,  siedziała  w  kompletnych 

ciemnościach. Poza tym w pomieszczeniu cuchnęło od nie uprzątanych nieczystości. 

Zwykle to najbardziej ją męczyło, teraz jednak była zdolna myśleć tylko o Rolandzie. 

Tak  się  obawiała,  Ŝe  kiedy  nie  zastanie  jej  wieczorem  przy  bramie,  więcej  nie  powróci. 

Opuści Castel de la Silence. Na zawsze odjedzie z Zamku Ciszy. 

BoŜe, spraw, by dziadek nie trzymał mnie długo w zamknięciu! modliła się gorąco. 

Ale  wydawał  się  taki  rozgniewany!  Chyba  bardziej  niŜ  pewnego  zimowego 

popołudnia, gdy  zapomniała dołoŜyć do ognia w  palenisku i kiedy dziadek się obudził, jego 

grzane wino całkiem ostygło. Wtedy zamknął Nicolette na trzy doby. 

Nie ma się więc co łudzić, Ŝe tym razem będzie inaczej. 

Straciwszy wszelką nadzieję, Nicolette opadła na posłanie i wybuchnęła płaczem. 

background image

Krótka chwila szczęścia przemknęła przez jej Ŝycie niczym błyskawica. 

W baszcie nie świeciło się! 

Roland  długo  czekał  na  wrzosowisku.  Zapadł  zmrok,  a  on  wiele  razy  podchodził  do 

bramy.  Szeptał imię  dziewczyny,  ale  nikt mu  nie  odpowiadał.  Słyszał  jedynie  huk  morskich 

fal rozbijających się o skały gdzieś w dole. 

Przez  cały  dzień  penetrował  teren  na  północ  od  wioski,  a  więc  w  kierunku 

przeciwnym niŜ był połoŜony zamek. Wąską ścieŜką wijącą się w dół dotarł do zatoki, gdzie 

niektórzy  rybacy  z  wioski  Castel  de  la  Mer  trzymali  łodzie.  Niezbyt  imponujący  port,  ale 

Roland pozostał w nim przez dłuŜszą chwilę, gdyŜ było to niezwykle malownicze miejsce, a 

przy tym zaciszne i ciepłe. 

Rybacy  bardzo  chętnie  opowiadali  o  połowach,  kiedy  jednak  zagadnął  ich  o  zamek, 

umilkli. 

- Nie znamy dobrze Etienne Blanca - tłumaczyli się. 

PoniewaŜ  była  właśnie  pora  odpływu,  Roland  powędrował  wzdłuŜ  plaŜy  aŜ  do 

półwyspu wrzynającego się w morze. Stamtąd lepiej mógł się przyjrzeć zamczysku. Dopiero 

teraz  zobaczył  dokładnie,  jak  niebezpieczne  zniszczenia  poczynił  Ŝywioł.  PotęŜne  bloki 

kamienne  osuwały  się  w  odmęty  fal  podmywających  klifową  skałę,  na  której  został 

zbudowany Castel de la Silence. W murze tuŜ przy wieŜy Dongarda, pod którym skała została 

niemal  całkowicie  rozmyta,  ziała  przepastna  czeluść.  Na  samą  myśl  o  tym,  Ŝe  w  zamku 

przebywa Nicolette, Roland poczuł dreszcze przebiegające mu po plecach. 

Morze zaciekle napierało na zamkową skałę i zdołało utworzyć w niej potęŜną grotę. 

AŜ trudno było uwierzyć, Ŝe do tej pory fundamenty pozostały nienaruszone. 

Obraz zniszczeń napełnił Rolanda głębokim bólem. Odwrócił więc wzrok i popatrzył 

w  stronę  horyzontu.  ZauwaŜył  łódź  rybacką  i  zakotwiczony  w  pobliŜu  Ŝaglowiec. 

Przypomniało  mu  się,  Ŝe  poprzedniego  dnia  równieŜ  widział  fregatę  płynącą  ku  brzegowi 

Teraz  bujała  się  na  falach  w  pobliŜu  groteskowych  słupów  skalnych  wynurzających  się  z 

wody w pobliŜu mielizn. Te formacje, powstałe w wyniku wietrzenia skał o róŜnej twardości, 

kształtem przypominały niemych straŜników, którzy niejako ostrzegali przed niewidocznymi 

pod powierzchnią wody płyciznami. 

Nagle  Roland  poczuł,  Ŝe  woda  zalewa  mu  stopy.  Nadchodził  przypływ.  W  Ŝadnym 

zakątku  świata  przypływy  nie  są  tak  groźne  jak  na  wybrzeŜach  Bretanii,  nigdzie  nie  ma  tak 

gwałtownej róŜnicy pomiędzy przypływem i odpływem. 

Jak  szalony  ruszył  wzdłuŜ  zwęŜającego  się  błyskawicznie  pasma  plaŜy  w  stronę 

zatoki. Woda sięgała mu juŜ do cholewek, a przed nim całkiem zakryła resztki lądu. 

background image

JuŜ  dawno  nie  biegł  tak  szybko.  Z  dala  zauwaŜył  rybaków,  spoglądających  w  jego 

stronę.  Zdawało  mu  się,  Ŝe  coś  do  niego  wykrzykują.  MoŜe  jednak  tylko  oceniali  między 

sobą, czy ma szanse na bezpieczny powrót. 

W wielu miejscach woda sięgała mu juŜ do kolan. Kawałek zmuszony był podpłynąć. 

Widział,  Ŝe  rybacy  wchodzą  do  łodzi,  choć  i  łodzie  wcale  nie  były  bezpieczne  w  czasie 

przypływu. Woda mogła je przecieŜ pchnąć prosto na skalną ścianę. 

Był juŜ prawie u celu, gdy nagle stracił grunt pod nogami. PotęŜna fala, cofająca się w 

głąb  morza,  zabrała  go  ze  sobą.  Wiedział  doskonale,  Ŝe  jeśli  nie  zdoła  się  wyrwać,  będzie 

stracony. 

Z całych sił wymachiwał rękoma, próbując oprzeć się kipieli, a gdy podeszła kolejna 

fala  prąca  w  stronę  brzegu,  ustawił  się  tak,  by  go  uniosła,  choć  myślał  z  obawą,  czy  nie 

rozbije się o kamienie. W tym momencie decydował się jego los, bo czuł juŜ, jak traci siły. 

Nagle ktoś chwycił go pod ramię, a gdy spojrzał w górę, ujrzał rybaka, wychylającego 

się przez rufę łodzi. Roland uchwycił się burty. Kilka zręcznych Ŝyczliwych rąk wciągnęło go 

do środka. 

Przemoczony, z trudem dochodzi} do siebie. 

-  A  niech  to!  Jaka  to  potworna  siła!  -  jęknął  i  dodał:  -  Dziękuję!  Dziękuję  za 

uratowanie mi Ŝycia. 

Rybacy  wysadzili  go  potem  na  ląd  i  poczęstowali  francuskim  likierem  o  mocnym 

korzennym smaku, sporządzonym zapewne według starej receptury mnichów. 

Po tej przygodzie męŜczyźni nabrali do niego sympatii i chętniej rozmawiali. 

Rzeczywiście w zamku mieszka więcej osób, przyznali, a potem Roland usłyszał całą 

tę historię o Dionne, która zhańbiła się i wróciła do domu z nieślubnym dzieckiem. O dwóch 

stajennych,  którzy  zniknęli  bez  śladu.  Sądzono,  Ŝe  ich  zwłoki  zostały  wrzucone  do  morza. 

Właściwie  rybacy  nawet  byli  tego  pewni,  bo  ciało  jednego  z  nich  fala  wyniosła  na  brzeg. 

Ludzie  powiadają,  Ŝe  Dionne  zwariowała  tamtej  nocy.  Tak,  córka  Dionne  teŜ  mieszka  w 

zamku. Co prawda jest to starannie ukrywane, ale ludzie i tak swoje wiedzą. Teraz liczy sobie 

około  siedemnastu  lat.  Ta  biedaczka  nie  ma  pewnie  lekkiego  Ŝycia  z  matką  wariatką  i 

dziadkiem potworem. Szkoda teŜ Dionne, zawsze tyranizowana przez ojca, na koniec popadła 

w takie nieszczęście. 

Etienne  Blanc  to  okrutny  człowiek.  Wielu  wieśniaków  doznało  od  niego  fizycznych 

kar w czasie, kiedy jeszcze opuszczał mury zamku i miał do dyspozycji licznych słuŜących, 

gotowych  wypełnić  jego  rozkazy.  Przez  ostatnich  siedemnaście  łat  nie  widywano  go  jednak 

często - chyba Ŝe w sztormowe noce, kiedy stał na brzegu, jakby chciał uspokoić Ŝywioł. 

background image

- Ale... - zaczął jeden z rybaków, szybko jednak urwał, uciszony przez innych. A więc 

jeszcze  jakaś  tajemnica.  Roland  czuł  instynktownie,  Ŝe  więcej  juŜ  niczego  się  od  tych  łudzi 

nie dowie. Nie chciał teŜ ich zraŜać nadmierną ciekawością. 

Póki co cieszył się z tego, Ŝe go zaakceptowali, a przede wszystkim był im wdzięczny 

za uratowanie Ŝycia. 

PoŜegnał więc swych rozmówców i zaczął się wspinać stromą ścieŜką. 

Tego  ranka  nie  poszedł  w  stronę  menhiru.  Uznał,  Ŝe  wystarczająco  juŜ  zbadał  to 

miejsce. 

Przez  cały  dzień  wędrował  więc  bez  celu,  trzymając  się  z  dala  od  gospody,  gdyŜ 

dziewczyna, która tam usługiwała, rzucała mu powłóczyste spojrzenia, wzdychając przy tym. 

Na  domiar  złego,  mrugała  do  niego  porozumiewawczo.  I  to  go  chyba  najbardziej 

denerwowało. 

Miał  tego  dość.  Zapłacił,  poŜegnał  się  z  oberŜystą  i  wyczekawszy  moment,  gdy 

dziewczyna gdzieś się oddaliła, zabrał ze stajni konia i odjechał. 

Pogoda  zrobiła  się  piękna,  było  bardzo  ciepło.  Niedaleko  zamku  zauwaŜył  spory 

szałas  i  postanowił  się  tu  zatrzymać.  Kiedyś,  zapewne  w  czasie  polowań,  korzystał  z  niego 

sam pan na zamku. Teraz szałas stał nie uŜywany, chyląc się ku upadkowi Na szczęście był 

na tyle wysoki, Ŝe moŜna było wprowadzić tam konia. 

Uwiązał  więc  zwierzę  i  szepnął  mu  do  ucha,  Ŝe  wkrótce  wróci.  A  Roland  zawsze 

dotrzymywał obietnic. 

Tymczasem baszta stała pogrąŜona w ciemnościach. 

Co z Nicolette? Gdzie ona jest? 

Roland, bezradny, podchodził do bramy, a potem wracał na wrzosowisko, skąd mógł 

obserwować  wieŜę.  OdwaŜył  się  nawet  raz  zapukać  do  wrót  zamku,  ale  chociaŜ  echo,  jakie 

się rozległo, jego samego przeraziło, dziewczyna się nie zjawiła. 

Umówiona pora spotkania dawno minęła. Było juŜ grubo po północy. 

Roland  poczekał  jeszcze  trochę,  a  potem  odszedł  zrezygnowany,  kierując  się  do 

szałasu. 

Czuł  się  głęboko  rozczarowany.  Nie  wierzył  jednak,  Ŝe  Nicolette  dobrowolnie 

zrezygnowała ze spotkania. Przypomniał sobie oŜywienie w jej dziecinnym głosie, prośbę, by 

mogła znów z nim porozmawiać, pełen desperacji uścisk dłoni. 

Bardzo chciała przyjść, dlaczego więc się nie zjawiła? 

Nie  przypuszczał,  Ŝe  moŜe  to  go  tak  zaboleć.  Uświadomił  sobie,  Ŝe  przez  ostatnią 

dobę po prostu bez przerwy myśli o dziewczynie, której nawet nie widział na oczy. PrzecieŜ 

background image

to czyste szaleństwo, łajał się w duchu. PrzecieŜ znam jedynie brzmienie jej głosu! 

Oczywiście  widział  tę  dziewczynę  oczami  wyobraźni.  Drobna  i  krucha,  z  długimi 

czarnymi  włosami  i  piwnymi  oczami.  Na  pewno  ma  piękne  szlachetne  rysy  -  przecieŜ 

wywodzi się z arystokratycznego rodu - i nienaganne maniery! Musi ją ujrzeć! 

Roland  tak  dalece  dał  się  ponieść  fantazji,  Ŝe  zdawało  mu  się,  iŜ  widzi  przed  sobą 

twarz Nicolette, mały nosek i słodkie, pięknie wykrojone usta o róŜanej barwie. 

Nagle drgnął, usłyszawszy tętent koni, i odruchowo skrył się w wysokich wrzosach. 

Na  tle  mrocznego  nieba  dostrzegł  ciemne  sylwetki  trzech  jeźdźców.  Uląkł  się,  bo 

przez moment zdawało mu się, Ŝe zmierzają wprost na niego. Na szczęście konie skręciły w 

stronę  menhiru  i  zaraz  skryły  je  pagórki.  Roland,  schowany  we  wrzosach,  widział  jedynie 

czubek smukłego głazu. 

Przeczekał chwilę i zamierzał właśnie wstać, gdy tętent rozległ się ponownie. Jeszcze 

mocniej przywarł ciałem do ziemi. Jeźdźcy zawracali. 

Roland  zmarszczył  czoło,  zdezorientowany,  bo  zdąŜył  zauwaŜyć,  Ŝe  tylko  jeden 

spośród trzech koni niesie jeźdźca. 

Co się stało z dwójką pozostałych? W tak krótkim czasie? 

Zagadka  rozpaliła  jego  ciekawość.  Kiedy  odgłos  końskich  kopyt  ucichł,  Roland 

przemknął  się  przez  zarośla  i  pagórki  w  stronę  menhiru.  Zatrzymał  się  w  miejscu,  skąd 

roztaczał  się  widok  na  całe  wrzosowisko.  PołoŜył  się  w  trawie,  Ŝeby jego  sylwetka  nie  była 

widoczna na tle nieba. 

Z krzaków czmychnęła sarna. 

Ta noc nie była tak ciemna jak poprzednie. Roland wyraźnie odróŜniał kontury zamku 

na tle spienionych fal, widział menhir i kurhan, a takŜe niŜsze pagórki i skały, za którymi nikt 

nie zdołałby się skryć. 

Gdzie zatem zniknęli dwaj męŜczyźni, którzy tu przybyli konno? 

Z całą pewnością nie zdąŜyliby  w tak krótkim czasie dojść do zamku, a tym bardziej 

do wioski. 

Były  więc  tylko  dwie  moŜliwości  Albo  tak  jak  i  on  ukryli  się  gdzieś  w  zaroślach  - 

tylko po co mieliby to robić? - albo schowali się w grobowcu. 

Po  chwili  namysłu  Roland  uznał  to  ostatnie  za  najbardziej  prawdopodobne.  Nie 

potrafił jednak znaleźć odpowiedzi, czemu ludzie naruszali spokój tego miejsca. 

Postanowił to sprawdzić. Jego koń był bezpieczny w szałasie, spokojnie więc ruszył w 

stronę kurhanu. Musiał zachować teraz większą ostroŜność. PrzecieŜ nie wpadnie do środka i 

nie zawoła: 

background image

„Jest tu kto?” 

Ci ludzie zachowywali się zbyt tajemniczo, by mógł sobie pozwolić na taką beztroskę. 

Pod kradł się bliŜej. 

Cisza, Ŝadnych głosów, Ŝadnego poruszenia. 

Stanął za menhirem i wyjrzał ostroŜnie. 

Oprócz uderzenia fał o skały i szeptu wiatru wśród traw nie było nic słychać. 

background image

ROZDZIAŁ V 

Od morza wiał słaby wiatr, ale noc była ciepła. Blady księŜyc świecił mistycznie nad 

spowitą w odwiecznej mgle Bretanią. 

Roland  jeszcze  raz  rozejrzał  się  uwaŜnie,  a  poniewaŜ  nic  nie  wzbudziło  jego 

niepokoju, odwaŜył się przemknąć przez odkryty teren w stronę menhiru. Wychyliwszy lekko 

głowę zza kamiennego głazu, z duszą na ramieniu obserwował otoczenie. Obawiał się, Ŝe w 

kaŜdej chwili mogą go zaatakować zaczajeni gdzieś w pobliŜu nieznajomi. 

Nic  takiego  się jednak  nie  zdarzyło,  co  tylko  utwierdziło  Rolanda  w  przekonaniu,  Ŝe 

obcy musieli wejść do grobowca. 

Ciekawość była silniejsza niŜ strach. śołnierz podczołgał się do ukrytego w zaroślach 

wejścia, oparł się na moment plecami o zimny głaz, a potem wszedł do mrocznego korytarza. 

Po kilku krokach zatrzymał się i nastawił uszu. 

Zdawało mu się, Ŝe cały świat poddał się wszechogarniającej ciszy. 

Ale  oto  z  głębi  grobowca doszedł  go  jakiś  dźwięk.  Roland  drgnął,  rozpoznał  odgłos, 

który  po  raz  pierwszy  usłyszał  poprzedniego  wieczoru,  stojąc  w  niemej  niszy.  Przypomniał 

sobie, Ŝe cichy chrzęst ocieranych o siebie kamieni usłyszał krótko przed tym, nim tajemnicza 

postać wyszła pospiesznie z jednego z korytarzy i rzuciła się ku wyjściu. 

Wprawdzie teraz Rolandowi się wydawało, Ŝe dźwięk dochodzi z większej odległości, 

ale  nie  był  tego  do  końca  pewien.  By  nie  dać  się  zaskoczyć,  przemknął  do  tej  samej  co 

wczoraj niszy. Tu nie groziło mu niebezpieczeństwo. 

Czekał dość długo, ale wokół panowała cisza. W końcu zebrał się na odwagę. Cofnął 

się  do  głównego  pomieszczenia  i  wszedł  do  obniŜającego  się  korytarza,  którego  długość 

ponownie wprawiła go w zdumienie. 

Korytarz  zamykała  kamienna  ściana.  Roland  macał  rękoma  nierówną,  szorstką 

powierzchnię, wyczuwając kamienne bloki i ziemię. Wydawało mu się, Ŝe doszedł do kresu 

podziemnego przejścia, gdy nagle... 

Kiedy  się  cofnął  o  kilka  kroków,  Ŝeby  się  obrócić,  lewą  ręką  natknął  się  na  pustkę. 

CzyŜby w tym miejscu znajdowała się jakaś odnoga? OstroŜnie przeszedł kilka kroków, klnąc 

w duchu, Ŝe nie wziął krzesiwa. 

A  jednak!  Na  lewo  od  głównego  korytarza  znajdowało  się  przejście.  Niestety,  było 

bardzo krótkie i Roland znów natknął się na ścianę. Dłonią wyczuł, Ŝe niektóre kamienie są 

ruchome.  Obmacywał  teraz  pilnie  i  szukał.  Jeden  z  kamieni  odcinał  się  kanciasto  od 

background image

powierzchni i kształtem przypominał drzwi. 

Roland połoŜył dłonie w miejscu, gdzie wyczuwał krawędzie. Obmacywał cierpliwie 

centymetr  po  centymetrze,  gdy  nagle  cięŜka  płyta  zwaliła  się  na  niego.  Roland  uskoczył 

odruchowo  w  bok,  ale  nie  zdąŜył  cofnąć  nogi  i  kamienne  drzwi  zawadziły  o  jego  stopę. 

Ledwie  zdołał  stłumić  krzyk.  Zacisnął  zęby  z  bólu,  ale  nie  odwaŜył  się  nawet  jęknąć  w 

obawie,  Ŝe  ktoś  go  usłyszy.  Ciągle  przecieŜ  nie  wiedział,  czy  jeźdźcy,  którzy  zniknęli  w 

czeluści grobowca, nie kryją się gdzieś w pobliŜu. 

Choć ból mu dokuczał, Roland i tak był zadowolony: miał wolną drogę. 

OstroŜnie, krok po kroku, wyruszył w nieznane. MoŜe ci ludzie zamieszani są w jakieś 

konflikty polityczne i dlatego się ukrywają? 

Próbował sobie przypomnieć, co w minionych latach wydarzyło się we Francji. 

Niestety,  wiedział  tylko  tyle,  Ŝe  Francja  opowiedziała  się  po  stronie  Szwedów  w 

wielkiej  wojnie  przeciwko  Habsburgom.  Władzę  we  Francji  faktycznie  sprawował  kardynał 

Richelieu,  który  miał  bardzo  silny  wpływ  na  króla.  Jako  dostojnikowi  kościelnemu  nie  w 

smak  mu  była  wojna  u  boku  protestantów  przeciwko  katolikom.  Ale  Roland  juŜ  dawno 

zorientował się, Ŝe w tej wojnie tak naprawdę nie o religie toczył się spór, ale o inne, znacznie 

mniej wzniosłe sprawy: władzę, terytoria i wpływy. Poza tym słyszał jeszcze, Ŝe ów kardynał 

dość brutalnie zwalcza arystokrację. Na tym się kończyła wiedza Rolanda. 

Ostatecznie  doszedł  do  wniosku,  Ŝe  nie  znani  mu  ludzie  ukrywali  się  tu  z  powodów 

czysto osobistych. 

Czuł  chłodny  powiew  i  zapach  wrzosów,  przenikający  do  korytarza  przez  otwory  na 

górze. Z wrzosowiska nie sposób ich było zauwaŜyć wśród traw i kamieni, gdyby jednak nie 

one, człowiek by się udusił w tym podziemnym tunelu. 

Po  pokonaniu  dość  długiego  odcinka  Roland  nieoczekiwanie  stanął  przed  drzwiami. 

Właściwie o ich istnieniu dowiedział się w sposób niezbyt przyjemny - po prostu rozbił o nie 

czoło. Wszystko wskazywało na to, Ŝe dotarł do zamku. 

Przez chwilę trwał całkiem nieruchomo, zapominając o boŜym świecie. 

Przejście między zamkiem a wrzosowiskiem? 

Podziemne  przejście,  pobudowane  zapewne  przed  wiekami,  samo  w  sobie  nie  było 

właściwie  niczym  niezwykłym,  ale  fakt,  Ŝe  korzystano  z  niego  obecnie,  i  to  pod  osłoną 

ciemności, dawał do myślenia. 

Kim są ci ludzie, którzy chodzili tędy do zamku? 

Rybacy  nie  wspominali,  Ŝeby  prócz  Blanca,  jego  córki  i  wnuczki  oraz  dwóch 

głuchoniemych sług ktoś jeszcze mieszkał w Castel de la Silence. 

background image

Ale  przecieŜ  poprzedniego  wieczoru  Roland  widział  jakiegoś  człowieka 

wychodzącego  chyłkiem  z  grobowca.  Teraz  nie  miał  juŜ  Ŝadnych  wątpliwości,  Ŝe  obcy  tą 

drogą opuszczał mury zamku. Jeśli jednak wczoraj mógł sądzić, Ŝe to któryś z mieszkańców, 

to  dzisiaj  na  własne  oczy  widział,  Ŝe  przybyło  tu  konno  trzech  jeźdźców,  a  tylko  jeden 

zawrócił wraz z końmi 

A przecieŜ we wsi ludzie gadali, Ŝe pan zamku nie utrzymuje kontaktów ze światem. 

Co prawda jeden z rybaków w zatoce sugerował,  Ŝe w zamku dzieje się to i owo, ale 

nic konkretnego na ten temat nie pisnął. 

Roland  ostroŜnie  dotknął  drzwi  i  przesuwając  dłońmi,  wyczuł  palcami  dziurkę  od 

klucza. Klucza od środka nie było. 

Popchnął mocniej, ale drzwi ani drgnęły. Spodziewał się tego. 

NajwaŜniejsze  jednak,  Ŝe  znalazł  wejście  do  tej  twierdzy.  Ze  względu  na  Nicolette 

musiał się za wszelką cenę dostać do środka i wyjaśnić, dlaczego nie przyszła na umówione 

spotkanie. Niczego więcej nie pragnął. 

PrzeŜycia minionego dnia utwierdziły go w postanowieniu, Ŝe wydostanie dziewczynę 

z okrutnego więzienia, a potem się z nią oŜeni. 

Wszelkie  plany  i  działania  podporządkował  temu  szlachetnemu  zamiarowi.  Zawsze 

wszak zachowywał się po rycersku wobec dam, więc i teraz nie mógł wykraść dziewczyny, a 

potem  pozostawić  ją  własnemu  losowi.  Sumienie  nakazywało  mu  spełnić  to,  co  nakazuje 

przyzwoitość,  to  znaczy  oŜenić  się  z  Nicolette.  Pragnął  bowiem  jej  dobra.  Dość  juŜ 

wycierpiała  od  swych  bezwzględnych  opiekunów.  A  poza  tym...  Nicolette  poruszała 

najczulsze struny w jego duszy, była uosobieniem nieszczęśliwej księŜniczki z bajki 

Nagle  Roland  usłyszał  dobiegające  z  głębi  tunelu  odgłosy  i  odruchowo  rzucił  się  w 

bok. 

Gorączkowo  szukał  jakiejś  kryjówki,  ale  w  tym  miejscu  nie  było  się  gdzie  schować. 

Wpadł w pułapkę! Co gorsza, osoba, która nadchodziła, oświetlała sobie drogę pochodnią. 

Roland  przykucnął  pod jedną  ze  ścian,  z  której wystawały  kamienie.  Skulił  się,  Ŝeby 

było  go  jak  najmniej  widać,  ale  zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  nie  ma  Ŝadnych  szans.  Mimo 

wszystko  starał  się  upodobnić  do  głazu  o łagodnych  krawędziach,  przypadkowo  leŜącego  w 

przejściu tuŜ przy drzwiach. 

Dzięki Bogu, ten ktoś jest sam! Roland poznał to po odgłosach stawianych kroków. 

Teraz jest juŜ blisko! Zaraz mnie zauwaŜy! myślał w panice. 

Przybysz  zatrzymał  się  tuŜ  przy  drzwiach.  Roland  kątem  oka  dostrzegł  dłoń 

odliczającą kamienie w ścianie obok framugi... Nagle dłoń zatrzymała się, a palce rozwarły. 

background image

ZauwaŜył mnie, przemknęło przez głowę Rolandowi. Nie mam wyboru: albo on, albo 

ja! 

To na pewno jakiś spisek. 

Zerwał się i uderzył. Obcy runął na ziemię, nie wydając z siebie Ŝadnego jęku. 

Pochodnia upadła gdzieś na bok. Roland podniósł ją i wtedy z przeraŜeniem zobaczył, 

Ŝ

e  na  ziemi  leŜy  młoda  kobieta  w  połyskującej  złotem  sukni  i  szerokiej,  narzuconej  na 

wierzch pelerynie. 

Teraz dopiero pojął, dlaczego cios, którego się spodziewał, na niego nie spadł. 

Nie mogę jej tu zostawić, jeszcze ktoś ją odkryje! myślał gorączkowo. Co robić? 

Kobieta liczyła kamienie... 

Do jakiego doszła miejsca? 

Przesunął  ręką  po  zimnej  ścianie.  Tak,  tu  mniej  więcej  się  zatrzymała,  ale  gdyby  go 

nie zauwaŜyła, zapewne odliczałaby dalej. 

Jest! Luźny kamień, a pod nim ukryty klucz. 

Niechętnie zgasił pochodnię, ale ostroŜność nakazywała mu to uczynić. 

Klucz bezgłośnie przekręcił się w zamku. Drzwi się otworzyły! 

Roland znalazł się w jakimś pomieszczeniu, w którym panował półmrok Przez wąskie 

szpary w murze wpadało słabe  światło. Kiedy oczy Rolanda przywykły znów do ciemności, 

zorientował się, Ŝe znajduje się w ciasnej piwnicy, która słuŜyła jako łącznik z podziemnym 

przejściem. 

Takie  pomieszczenia  mają  zwykle  mnóstwo  mrocznych  zakamarków.  Roland,  niemo 

prosząc  o  wybaczenie,  wciągnął  ogłuszoną  kobietę  do  środka.  UłoŜył  ją  za  stosem  jakichś 

rupieci i znalezionym w kącie grubym sznurem skrępował jej dłonie i nogi. Jako knebla uŜył 

jej własnego cienkiego szala. 

Przypuszczał, Ŝe nieprzytomna za chwilę się ocknie, a nie mógł pozwolić na to, by jej 

krzyki sprowadziły mu na głowę pościg. 

Przemknął się do wyjścia na korytarz i niepewnie przeczołgał się po schodach na górę 

do drzwi. Sprawdziwszy, Ŝe wychodzą na dziedziniec, zawrócił. 

Ciemno, wszędzie ciemno! 

Jeszcze  jedne  drzwi,  a  obok  nich  znów  schody  prowadzące  na  górę.  Drzwi?  Pewnie 

moŜna  przez  nie  dostać  się  na  niŜszą  kondygnację,  domyślił  się  i  przypomniał  sobie,  jak 

wieśniacy  opowiadali,  Ŝe  na  dole  mieszczą  się  tylko  spiŜarnia,  kuchnia,  pomieszczenia  dla 

słuŜby i stajnia. Alkowy i komnaty dzienne znajdowały się na piętrze. 

Więcej nie zdąŜył pomyśleć, bo oto zza drzwi dobiegły go jakieś głosy. 

background image

Nie  pozostawało  mu  nic  innego,  jak  wspiąć  się  bezgłośnie  po  schodach  na  piętro, 

Dłonie zanurzył w grubej warstwie kurzu, palcami wymacał zmurszałą deskę. 

Czy zdąŜę się ukryć? Czy nie pozostawiłem po sobie jakichś śladów? 

Ledwie udało mu się wejść na górę, gdy drzwi na dole zostały otwarte. Roland poczuł 

lekki przeciąg i odetchnął z ulgą, bo znaczyło to, Ŝe się nie znalazł w ślepym zaułku. 

Płomień  świecy  oświetlił  przejście  i  schody.  Roland  wtulił  się  w  mur,  by  go  nie 

zauwaŜono, ale męŜczyźni, którzy weszli, nie patrzyli w jego stronę. 

Poczuł  woń  skóry  i  końskiego  nawozu.  Najwyraźniej  za  tamtymi  drzwiami 

znajdowała się stajnia. 

Roland wsłuchał się w urywki rozmowy. 

-  ...nie  mam  pojęcia,  co  zatrzymało  moją  Ŝonę  -  powiedział  czystą  francuszczyzną 

jeden z przybyłych. - PrzecieŜ jechała tuŜ za nami. 

Roland  ze  swej  kryjówki  nie  widział  przechodzących  męŜczyzn,  jedynie  ich  cienie 

przesuwały się po ścianach. 

- O, moja siostra zapewne zatrzymała się gdzieś po drodze, Ŝeby przypudrować twarz 

- ze śmiechem odrzekł mu drugi, choć w jego głosie wyczuwało się napięcie. 

Trzeci głos, zimny i twardy, z wyraźnie bretońskim akcentem, warknął: 

- Za długo nie moŜemy czekać. Przypływ określa porę odpłynięcia statku. 

Ten  głos  naleŜał  do  starszego  człowieka,  najprawdopodobniej  do  Blanca.  Roland 

ogromnie  Ŝałował, ze nie moŜe niepostrzeŜenie rzucić na niego okiem. Po chwili męŜczyźni 

zniknęli  za  drzwiami  piwnicy.  Głosy  ucichły.  Roland  modlił  się  w  duchu  Ŝarliwie,  aby 

kobieta jeszcze chociaŜ przez chwilę nie odzyskała przytomności. Potem po omacku dotarł do 

cięŜkich  rzeźbionych  drzwi,  które,  lekko  pchnięte,  ustąpiły  bez  trudu.  Wszedł  szybko  do 

ś

rodka i zamknął je za sobą. 

Po  krokach  poznawał,  Ŝe  ze  stajni  wyszły  cztery  osoby,  choć  dosłyszał  głosy  tylko 

trzech.  Przypuszczał,  Ŝe  tym  czwartym  mógł  być  głuchoniemy  słuŜący.  Uznał  więc,  Ŝe  on 

sam najbezpieczniejszy będzie teraz na piętrze. 

Wszystko  wskazywało  na  to,  Ŝe  dwaj  Francuzi,  którzy  szli  z  Blankiem,  to  jeźdźcy 

widziani przez Rolanda wcześniej na wrzosowisku. 

Wygląda  na  to,  Ŝe  Blanc  pomaga  im  potajemnie  opuścić  granice  Francji.  Pewnie 

wybierają się do Anglii. 

Ale  w  takim  razie  jego  czyn  jest  ze  wszech  miar  szlachetny!  Kardynał  Richelieu  z 

uporem  tępi  arystokrację,  kazał  nawet  spalić  kilka  pałaców.  Nie  ma  się  co  dziwić,  Ŝe 

niektórzy wysoko urodzeni pragną uciec z kraju! 

background image

Roland jednak nie zastanawiał się nad tym dłuŜej, najwaŜniejszym bowiem dla niego 

zadaniem było odnalezienie Nicolette. 

Przypuszczał, Ŝe w zamku są teraz oprócz dziewczyny jeszcze dwie kobiety. Dionne, 

matka Nicolette, którą ta nazywała ciotką, i głuchoniema słuŜąca, kręcąca się zapewne gdzieś 

na parterze. 

Roland wyostrzył wszystkie zmysły, by zorientować się w swym połoŜeniu. 

Lękał  się  stąpać  po  podłodze,  niepewny,  czy  nie  zarwie  się  pod  jego  cięŜarem. 

Przemykał  się  więc  tuŜ  przy  ścianie.  Początkowo  przypuszczał,  Ŝe  znajduje  się  w  jednym  z 

nie  uŜywanych  pomieszczeń  mieszkalnych.  Nagle  dostrzegł  wąski  otwór,  przez  który 

wpadało powietrze. Nim się jednak do niego zbliŜył, zauwaŜył, Ŝe ściana pochyla się ukośnie. 

Czy  to  moŜliwe,  Ŝeby  dotarł  w  pobliŜe  baszty,  na  której  szczycie  Nicolette  chętnie  szukała 

schronienia? Jeśli tak, to znaczy, Ŝe przez wąską szparę powinien zobaczyć dziedziniec. 

Tak! Miałem rację, pomyślał zadowolony. 

W  świetle  księŜyca  dostrzegł  schody  prowadzące  z  dziedzińca  na  piętro  do  części 

mieszkalnej  zamku,  a  takŜe  owianą  złą  legendą  basztę  Dongarda,  wznoszącą  się  na  skraju 

urwistego klifu. Nawet w mroku widoczne były wyraźnie pęknięcia i wyłom w murze, 

PrzecieŜ to niemal ruina, pomyślał z łękiem. 

Ale gdzie jest dziewczyna? 

Odwrócił  się  od  otworu  w  ścianie  i  ruszył  na  drugą  stronę  pomieszczenia.  Potykając 

się  bez  przerwy  o  jakieś  porozrzucane  graty,  doszedł  do  kolejnych  drzwi.  Pewny,  Ŝe  są 

otwarte, popchnął je ramieniem. Ku jego zdziwieniu, nie ustąpiły. 

Zastanowiło  go,  dlaczego  zamyka  się  na  cztery  spusty  takie  składowisko 

niepotrzebnych i bezwartościowych przedmiotów. 

MoŜe  chodziło  o  to,  by  utrzymać  w  tajemnicy  istnienie  wejścia  do  podziemnego 

tunelu prowadzącego na wrzosowisko? 

Ale  pozostaje  jeszcze  droga  przez  stajnię!  Roland  miał  nadzieję,  Ŝe  męŜczyźni  nie 

zamknęli  za  sobą  drzwi  na  klucz  i  Ŝe  zdoła  się  jakoś  wydostać  na  zewnątrz.  Nie  przestając 

wodzić palcami wokół futryny, natrafił na wiszący na gwoździu klucz. 

A więc drzwi zostały zamknięte od tej strony! 

Stanowiło  to  dla  niego  nie  lada  ułatwienie.  Do  pokrytej  rdzą  dziurki  wsunął  klucz, 

który ze zgrzytem, jakby od stuleci nikt go nie uŜywał, obrócił się w zamku. 

Gdy  wszedł  do  środka,  powiało  chłodem.  ZauwaŜył  długi  szereg  szczelin 

strzelniczych  i  domyślił się  od  razu,  Ŝe jest na  galerii,  z  której  broniono niegdyś  dostępu  do 

warowni. 

background image

Tędy teŜ zapewne przemykała się potajemnie Nicolette do swej kryjówki w baszcie. 

A moŜe by wejść na wieŜę, skoro jestem tak blisko? pomyślał Roland. ChociaŜ to bez 

sensu, przecieŜ nie ma tam Nicolette. 

Zaraz  jednak  przyszło  mu  do  głowy,  Ŝe  moŜe  w  tym  czasie,  gdy  on  błądził  w 

podziemnym korytarzu, dziewczyna zjawiła się w baszcie. 

Tak późno? PrzecieŜ juŜ niedługo północ! 

Ale  jednak  zdecydował  się  zobaczyć  miejsce,  w  którym  jego  księŜniczka  szukała 

samotności. 

Nim  upłynęła  chwila,  znalazł  się  na  samym  szczycie. Kręte  schody  zachowały  się  w 

zadziwiająco  doskonałym  stanie  w  porównaniu  ze  zniszczeniami  widocznymi  w  innych 

rejonach zamku. 

To właśnie płomień zapalonej tutaj świecy przywrócił mi nadzieję na spotkanie ludzi 

na bezkresnym wrzosowisku, pomyślał ze wzruszeniem Roland. Czy to naprawdę wydarzyło 

się zaledwie przed dwoma dniami? 

W blasku księŜyca rozejrzał się po baszcie i wyobraził sobie w tej scenerii Nicolette. 

Siada  pewnie  na  tym  krześle.  Ciekawe,  czy  sama  wniosła  je  tu  po  schodach  z  dołu? 

Kufer spełniał funkcję stolika. Na jego wieku stał pusty świecznik, ze świecy pozostały tylko 

kawałki  wosku.  No  i  było  tu  kilka  ksiąŜek,  których  tytułów  nie  udało  mu  się  odczytać.  Nie 

miał  jednak  najmniejszych  wątpliwości,  Ŝe  są  to  ksiąŜki  o  tematyce  religijnej.  W  murach 

Castel de la Silence z pewnością nie ma innych. 

Znów ze współczuciem pomyślał o losie Nicolette. 

Musi ją znaleźć, i to jak najprędzej! Pośpiesznie zbiegł więc na dół. Póki poruszał się 

po  tej  części  zamku,  która  od  łat  była  wyłączona  z  uŜytkowania,  był  bezpieczny.  Przez 

moment zastanawiał się, dokąd powinien się teraz skierować. 

MoŜe  gdyby  udało  mu  się  przemknąć  galerią  dla  łuczników,  odnalazłby  drogę 

prowadzącą do komnaty dziewczyny? 

Roland dostrzegł w mroku kolejne drzwi... 

Nie  miał  pojęcia,  co  znajduje  się  za  nimi,  ale  kiedy  chciał  je  otworzyć,  intuicyjnie 

wyczuł,  Ŝe  bije  od  nich  jakaś  dziwna  aura.  Nie  wiadomo  czemu,  nabrał  nagle  pewności,  Ŝe 

stoi  pod  komnatą  nieszczęśliwych  dziewic.  Zaskoczony  swą  reakcją  skłonił  z  szacunkiem 

głowę  i  szeptem  odmówił  krótką  modlitwę  za  pozbawione  czci,  a  potem  Ŝycia  niewinne 

istoty. JakŜe wstydził się w tej chwili, Ŝe jest męŜczyzną! 

Czy to moŜliwe? Zza drzwi słychać jakiś szum, jakby szept. 

Nie,  to  na  pewno  tylko  świszcze  wiatr  wpadający  przez  nieszczelne  mury,  uspokajał 

background image

się Roland. Pośpiesznie ruszył dalej korytarzem galerii. Minąwszy kolejne zamknięte drzwi, 

skręcił i przypuszczalnie znalazł się w południowej części zamku. 

Galeria,  do  której  przez  otwory  strzelnicze  wpadało  skąpe  księŜycowe  światło, 

ciągnęła się jeszcze kawałek. Znowu dwoje drzwi... Wreszcie  ściana zawalona stertą jakichś 

gratów. Gdzie jest to tajemne przejście Nicolette? 

MoŜe  dziewczyna  przechodzi  po  prostu  przez  drzwi,  za  kaŜdym  razem  zamykając je 

na  klucz?  zastawiał  się  Roland.  Nie,  to  by  było  zbyt  proste!  Skoro  tak,  pozostaje  szukać 

przejścia między rupieciami. 

Uznawszy,  Ŝe  jest  na  właściwym  tropie,  Ŝołnierz  zaczął  dokładnie  przyglądać  się 

ś

cianie. 

Jakieś belki i chrust, stara broń i... 

Między  belkami  dostrzegł  nagle  wąski  otwór.  Szczupłe  dziewczę  mogło  się  tędy 

przecisnąć bez trudu, ale jak jemu ma się to udać? 

Powinien zachować ostroŜność, bo jeden nieuwaŜny ruch moŜe spowodować, Ŝe cały 

ten stos runie z wielkim hukiem. Powoli usunął kawał drewna, tak Ŝe znalazło się miejsce dla 

jego szerokich ramion. Niczym wąŜ wśliznął się w poszerzony otwór i wyczuł dłońmi drzwi. 

Ku  jego  zaskoczeniu  były  otwarte,  zaraz  zresztą  przekonał  się,  dlaczego.  PrzeŜarty 

rdzą zamek rozsypał się i odpadł. 

Roland  rozejrzał  się  po  niewielkim  pomieszczeniu,  w  którym  się  znalazł:  ciasne, 

duszne i zaśmiecone, sprawiało wraŜenie nie zamieszkanego. 

MoŜna  by  nabrać  przekonania,  Ŝe  w  tym  starym  zamczysku  są  same  rupiecie, 

pomyślał  Roland,  Po  śladach  poznał,  Ŝe  drzwi  od  środka  musiały  być  wcześniej  zabite 

deskami.  Domyślił  się,  Ŝe  to  Nicolette  wyrwała  deski,  by  zrobić  sobie  przejście  do  baszty. 

Miał nadzieję, Ŝe i kolejne drzwi, które pozostały mu do sforsowania, ustąpią bez trudu. 

Nie, jednak są zamknięte! Na szczęście niezbyt dokładnie. 

Przytrzymywane  zapewne  tylko  przez  haczyk  czy  słabą  zasuwkę,  otworzyły  się,  gdy 

pchnął je mocniej. 

Rozejrzał się dokoła. Jeszcze nie zdecydował, co powinien teraz zrobić, gdy nagle w 

pobliŜu usłyszał tłumiony szloch. 

Nicolette!  To  ona!  Jest  gdzieś  blisko,  za  ścianą!  PrzyłoŜył  ucho  do  muru  i  nabrał 

pewności, Ŝe tuŜ obok mieści się komnata dziewczyny. Ale jak się tam dostać? 

Bał się zawołać w obawie, Ŝe zostanie odkryta jego obecność. 

Postanowił  wywaŜyć  drzwi  znajdujące  się  z  drugiej  strony  pomieszczenia.  I  one,  jak 

wyczuł, równieŜ były zamknięte jedynie na słabą zasuwkę. Powoli acz zdecydowanie naparł 

background image

na  nie  całym  ciałem.  Zrazu  nie  ustępowały,  ale  potem  rozległ  się  cichy  trzask.  Zamek 

poluzował się i nie czyniąc na szczęście duŜego hałasu, spadł na kamienną posadzkę. 

Roland prześliznął się do niewielkiego korytarza. 

MoŜna stąd było wejść do jadalni ze stołem, wokół którego stały krzesła. 

Teraz  juŜ  Roland  bez  trudu  zorientował  się  w  rozkładzie  pomieszczeń.  Był  prawie 

pewien, w której komnacie przebywa Nicolette. Zresztą gdy przyłoŜył ucho do drzwi, doszedł 

go cichy płacz. Nie miał juŜ najmniejszych wątpliwości! Do jego uszu dotarły jeszcze jakieś 

inne dźwięki z drugiego końca korytarza. Głośne chrapanie... CzyŜby to Dionne? 

Roland  zrozumiał,  Ŝe  Nicolette  została  uwięziona.  Poznał  juŜ  przyzwyczajenia 

właściciela zamku i przypuszczał, Ŝe klucz znajduje się na ścianie gdzieś w zasięgu ręki. 

Rzeczywiście,  leŜał  wetknięty  za  framugę.  Roland  włoŜył  go  do  dziurki,  i  wówczas 

usłyszał, Ŝe płacz ustał. Otworzył drzwi. 

W ciemnościach słychać było jedynie przeraŜony oddech. 

- Cii - odezwał się Ŝołnierz. - To ja, Roland. Chodź! Musimy się spieszyć. 

Nicolette  wydała  głośny  jęk,  ale  bez  zwłoki  poderwała  się  i  zaczęła  się  ubierać. 

Roland tymczasem czuwał na zewnątrz. 

Potem dziewczyna wyszła, Roland podał jej rękę i poprowadził w kierunku, z którego 

przyszedł. 

Nagle  oboje  zamarli  w  bezruchu.  Gdzieś  w  pobliŜu  usłyszeli  męskie  głosy,  wśród 

których wyróŜniał się znajomy głos Blanca. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Nicolette  usłyszała  zgrzyt  przekręcanego  w  zamku  klucza  i  przestraszona  usiadła  na 

łóŜku. 

Dziadek? Ciekawe, w jakim jest nastroju? Czy nałoŜy na nią kolejne kary? Oby tylko 

nie nazbyt surowe. Była juŜ taka zmęczona! Taka zrezygnowana. 

Jakie  było  jej  zdumienie,  gdy  zamiast  dziadka  ujrzała  w  drzwiach  Rolanda,  który 

szeptem poprosił, by poszła za nim. 

W  co  ja  się  ubiorę?  pomyślała  dziewczyna,  gdy  opanowała  pierwszą  radość  i 

wzruszenie Jak ja wyglądam? Cała twarz spuchła mi od płaczu. 

A rozejrzawszy się bezradnie wokół siebie, przeraziła się jeszcze bardziej. śeby tylko 

Roland nie zechciał wejść do środka. W pokoju tak okropnie cuchnie! 

Zresztą czego oczekiwać, skoro przez całą dobę nie mogła stąd wyjść. 

Ale Roland sunął w progu i pilnował, czy nikt nie zbliŜa się korytarzem. Dziewczyna 

zarzuciła szybko na siebie wierzchnie ubrania i w krótkiej chwili była gotowa. 

Chciałabym  mieć  na  sobie  jakąś  piękną  suknię,  Ŝeby  mu  się  spodobać,  starannie 

wybraną na to spotkanie. Wyglądam okropnie! Moje włosy? 

Ale przecieŜ nie ma czasu! Roland co prawda nie wyjaśnił, dlaczego ma pójść razem z 

nim, jednak Nicolette mu ufała. PrzecieŜ obiecał, Ŝe uwolni ją z tego więzienia i weźmie ze 

sobą. Wiedziała, Ŝe poza murami zamku szerzy się zgnilizna moralna, a na młodą dziewczynę 

czyhają  liczne  niebezpieczeństwa,  a  mimo  to  pragnęła  jechać  z  tym  dopiero  co  poznanym 

męŜczyzną. 

Ciekawe, co na to powie ciotka Dionne? Nie moŜe się o niczym dowiedzieć! Jakie to 

wszystko przeraŜające! 

Nagle  Nicolette  poczuła  na  swej  ręce  silną  dłoń  wybawiciela  i  zadrŜała.  Była  tak 

podekscytowana wydarzeniami ostatnich dni! 

Roland  pociągnął  ją  w  stronę  ukrytych  drzwi  prowadzących  na  galerię,  z  której 

niegdyś broniono zamku, gdy nagle rozległ się głos Blanca. 

O BoŜe! Dziadek! Dlaczego nie śpi, przecieŜ jest późna noc! Poprzedniej nocy było to 

samo! I z kim on rozmawia? Obce głosy, tu, w zamku? 

Niczego  nie  pojmowała.  Wiedziała  tylko,  Ŝe  dziadek  nie  moŜe  zobaczyć  jej  razem  z 

Rolandem. 

Roland stanął bezradny, nie wiedział, którędy iść. Gdyby teraz otworzył drzwi, tamci 

background image

na pewno usłyszeliby skrzypienie, a wówczas tajemne przejście zostałoby odkryte. Nie moŜna 

do tego dopuścić! 

Nicolette  instynktownie  pociągnęła  swego  wybawcę  w  przeciwną  stronę.  Znała  tu 

przecieŜ kaŜdy zakamarek i orientowała się doskonale nawet po ciemku. Prowadziła go przez 

korytarze i pomieszczenia o których istnieniu nie miał w ogóle pojęcia, i wreszcie ukryli się w 

kącie. 

Z daleka słyszeli zirytowany głos dziadka: „Poczekamy tutaj! Ale nie za długo!” 

Nicolette nie rozumiała zupełnie, o co w tym wszystkim chodzi. 

Roland  stał  nieruchomo,  obejmując  dziewczynę  ramieniem,  jakby  chciał  ją  ochronić 

przed niebezpieczeństwem. Nie odzywał się ani słowem. Nicolette, jak mało kto spragnionej 

bliskości i czułości, których nigdy nie zaznała, do oczu napłynęły łzy szczęścia. 

Ale oto ciszę przeszył inny głos: 

- Co tu robicie? 

Ciotka Dionne! Obudziła się! 

Nicolette,  przekonana,  Ŝe  ciotka  zwraca  się  do  nich,  omal  nie  umarła  ze  stracha 

Tymczasem  Dionne  znajdowała  się  w  drugim  końcu  korytarza,  a  jej  słowa  były  skierowane 

do Blanca i jego gości. 

Dziadek odpowiedział jej podniesionym głosem: 

- Ucisz się! Bo obudzisz... 

Odgłos kroków ciotki i głośny krzyk: 

- Gdzie jest La Péché? 

Roland z niedowierzaniem wyszeptał: 

- „La Péché”? Grzech? Jak moŜna tak nazywać własne dziecko? 

Stali pogrąŜeni w mroku, z daleka dostrzegając jedynie migotanie zapalonych świec. 

- Nie moŜemy tutaj zostać - szepnęła Nicolette - Będą mnie szukać! 

- Masz rację. Ale gdzie się ukryjemy? 

- Są takie drzwi, których nigdy nie wolno mi otwierać. 

- W takim razie idźmy tam! 

Dziewczyna  ścisnęła  mocniej  dłoń  Rolanda,  dając  mu  znak,  by  podąŜał  za  nią,  po 

czym  bezgłośnie  ruszyli  korytarzem  do  przedsionka.  Nicolette,  obmacując  dłonią  ścianę, 

wyczuła  niewielkie  drzwi.  Roland  pomógł  jej  znaleźć  klucz,  z  wdzięcznością  myśląc  w  tej 

właśnie chwili o Blancu, który miał nawyk wieszania kluczy zawsze w tym samym miejscu. 

Drzwi otworzyły się z cichym zgrzytem. 

Roland zamknął je od środka, Ŝeby opóźnić pościg. 

background image

I  oto  znaleźli  się  w  części  zamku, która  była juŜ  zniszczona  do  tego  stopnia,  Ŝe  lada 

chwila groziło jej zawalenie. 

Poczuli  chłodny  powiew  i  w  srebrnej  poświacie  księŜyca  zauwaŜyli,  Ŝe  w  ścianie 

naprzeciwko  brakuje  sporego  kawałka  muru.  Przez  dość  duŜy  otwór  widzieli  lśniące, 

rozkołysane morze. 

- Ani kroku dalej - szeptem ostrzegł dziewczynę Roland. - W podłodze są wyrwy. 

Pokiwała  głową,  ale  zaraz  uświadomiła  sobie,  Ŝe  Roland  nie  moŜe  tego  zobaczyć,  i 

zachrypniętym głosem wyszeptała: 

- Widzę. 

Dygotała  z  podniecenia.  W  jednej  chwili,  wraz  z  pojawieniem  się  Rolanda,  jej 

dotychczasowe  Ŝycie  uległo  całkowitej  przemianie.  Nicolette  targały  sprzeczne  uczucia. 

Ogromnie  się  bała  swych  opiekunów,  którzy  ruszyli  za  nią  w  pogoń.  I  dziadek,  i  ciotka 

Dionne byli naprawdę rozgniewani. Właściwie ich rozumiała - nie dość, Ŝe wydostała się ze 

swej  komnaty,  w  której  ją  więzili,  to  na  dodatek  Roland  próbował  teraz  umoŜliwić  jej 

ucieczkę  z  zamku.  Bardzo  tego  pragnęła,  jednak  wciąŜ  dręczyła  ją  niepewność,  jak  jej 

postępowanie  osądza  Bóg.  Okazała  nieposłuszeństwo,  będzie  musiała  wyznać  ten  grzech  na 

jutrzejszej spowiedzi... Nie! Jutro odjedzie daleko stąd! Ale przecieŜ nie wolno jej opuszczać 

tego miejsca! To niebezpieczne, bardzo niebezpieczne! 

- Chodź! - powiedział Roland, przerywając rozterki Nicolette. 

Trzymał  ją  mocno  za  rękę,  kiedy  posuwali  się  po  wąskiej  krawędzi  wzdłuŜ  ściany. 

Przez  cały  czas  szeptem  ją  uspokajał,  jakby  wyczuwając  jej  strach,  strach  nie  tylko  przed 

realnym  niebezpieczeństwem  -  przepaścią,  która  czaiła  się  pod  nimi  -  ale  przede  wszystkim 

przed niepewnością jutra. 

- Wydostanę cię stąd, Nicolette - szeptał. - Jeśli zechcesz, pojedziesz ze mną do mojej 

ojczyzny. Przedstawię cię rodzicom. Gdybyś jednak wolała Ŝyć we Francji, zostanę z tobą, bo 

jesteś mi droŜsza nad wszystko. 

- Och, Rolandzie! - westchnęła dziewczyna, niepewna, jak zareagować na jego słowa. 

Cała sytuacja wydawała jej się taka nierzeczywista. Nie mogła wprost uwierzyć, Ŝe to 

dzieje się naprawdę. 

Dotarli  do  ściany,  która  przylegała,  jak  oboje  doskonale  wiedzieli,  do  baszty 

Dongarda.  W  ciemności  zamajaczyła  mroczna  czeluść  w  murze.  Niegdyś  zapewne 

znajdowały się tu drzwi. Roland nie wahał się długo. 

- Nie moŜemy zostać w tej sali. Musimy iść dalej! Chodź! 

Nicolette  z  prawdziwą  determinacją  podąŜyła  za  nim.  Był  teraz  dla  niej  wszystkim, 

background image

stanowił jedyny punkt oparcia w świecie. Zdała sobie sprawę, Ŝe spaliła za sobą mosty, bo ani 

dziadek, ani ciotka Dionne nigdy jej nie wybaczą takiej samowoli. 

Ś

wiadomość tego faktu przeraziła dziewczynę, mimo to jednak wiedziała, Ŝe musi się 

wziąć w garść, by sprostać nowej sytuacji. Odwrotu nie było. 

Klucząc wśród gruzu i kamieni, dotarli do baszty Dongarda. Nicolette odwróciła się i 

popatrzyła raz jeszcze za siebie. Przez całe Ŝycie ostrzegano ją, by trzymała się z daleka od tej 

części  zamku.  Teraz  mogła  się  przekonać  na  własne  oczy,  Ŝe  nie  bez  powodu.  Nagle  we 

fragmencie  muru,  który  wyglądał  stosunkowo  solidnie,  Nicolette  dostrzegła  kontury  drzwi. 

Wydawało się jej, Ŝe za nimi znajduje się alkowa dziadka, ale nie miała co do tego pewności. 

Była  tu  wszak  po  raz  pierwszy,  dziadek  zawsze  powtarzał,  Ŝe  nie  wolno  jej  się  kręcić  w 

pobliŜu baszty Dongarda. 

Nicolette  wytęŜyła  wzrok  i  w  ciemnościach  zobaczyła  długie  pęknięcie  w  murze, 

ciągnące  się  zygzakiem  jak  błyskawica  z  góry  w  dół.  Odruchowo  cofnęła  się  o  krok,  bo 

wydało jej się, Ŝe za chwilę cała konstrukcja runie. 

Roland znów uścisnął jej dłoń i rzekł: 

-  Jesteś  tu  bezpieczna.  Podłoga  wygląda  solidnie,  a  poza  tym  nikt  nie  będzie  nas  tu 

szukał. 

Ale  przecieŜ  musimy  wydostać  się  z  zamku,  cisnęło  jej  się  na  usta.  Jednak  nie 

powiedziała tego na głos, powodowana starym nawykiem, by nie mówić niczego, co mogłoby 

zirytować rozmówcę.  Dziadek  pozwalał jej jedynie odpowiadać  na  pytania,  nie  miała  prawa 

sprzeciwiać się ani jemu, ani ciotce. 

Jakie  to  dziwne,  Ŝe  nie  odczuwa  nawet  odrobiny  tęsknoty  za  tymi,  którzy  byli  jej 

jedynymi towarzyszami przez całe  Ŝycie. Przeciwnie, na myśl,  Ŝe mogłaby zostać zmuszona 

do  powrotu,  ogarnęła  ją  panika.  Mimowolnie  przysunęła  się  do  Rolanda  w  obawie,  Ŝe  jej 

wybawca moŜe zniknąć. 

Najwyraźniej  to  zauwaŜył,  bo  otoczył  dziewczynę  ramieniem,  jakby  chciał  ją 

uspokoić.  Nicolette  z  wraŜenia  przymknęła  oczy.  Omal  nie  zakręciło  jej  się  w  głowie  od 

przenikającego ją na wskroś uczucia szczęścia. 

Nareszcie człowiek, który ją rozumie, człowiek bliski. 

Roland, rozglądając się wokół, rzekł niepewnie: 

-  Nie  mam  najmniejszego  zaufania  do  trwałości  tej  budowli,  podejrzewam,  Ŝe 

wspinaczka na basztę grozi nam obojgu śmiercią. Sprawdźmy lepiej schody, które prowadzą 

w dół! OdwaŜymy się pójść tamtędy? 

Ale Nicolette, powstrzymawszy go ruchem dłoni, wyszeptała: 

background image

- Cicho! Zobacz! 

Stali  nadal  przy  wejściu  do  wieŜy,  mogli  stąd  obserwować  drzwi,  mieszczące  się  po 

przeciwnej stronie zrujnowanej sali. 

Ale nie tylko. PoniewaŜ podłoga w wielu miejscach była uszkodzona, przez zmurszałe 

belki i zniszczony strop widzieli takŜe fragmenty pomieszczenia znajdującego się pod nimi na 

dolnej kondygnacji. 

Na moment mignęły im sylwetki trzech męŜczyzn, Blanca i dwóch Francuzów, którzy 

schodzili  po  krętych  schodach  w  dół.  Po  drodze  natknęli  się  na  wchodzącego  na  górę 

czwartego męŜczyznę. 

Nicolette  przycisnęła  się  mocno  do  Rolanda.  Jej  oczy  były  okrągłe  z  przeraŜenia  i 

zdumienia. Naprawdę nie pojmowała, co działo się tej nocy w zamku. 

A  moŜe  podobne  rzeczy  miały  tu  miejsce  juŜ  wcześniej?  Czy  dlatego  nigdy  nie 

pozwalano  jej  chodzić  po  tej  części  zamku,  czy  teŜ  opiekunowie  kierowali  się  troską  o 

bezpieczeństwo dziewczyny? 

Nie miała pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. MęŜczyźni zatrzymali się na schodach. 

-  Zaraz  podnosimy  kotwicę  -  oznajmił  przybyły  potęŜnym  basem,  który  odbił  się 

echem od murów. - JuŜ jesteśmy spóźnieni! 

-  Wiem,  wiem  o  tym  -  odpowiedział  zirytowany  Blanc.  -  Wszystko  przez  tę  głupią 

kobietę, która się spóźnia. 

Jeden z Francuzów poruszył się gwałtownie. 

- Panie! Mówisz o mojej Ŝonie. 

- A mojej siostrze - dodał równie ostro drugi. 

Blanc, nie zwaŜając na protesty Francuzów, po raz kolejny kazał im się pośpieszyć. 

- Nie ma na co czekać, woda przybiera! 

- Nigdzie nie popłynę bez Ŝony! 

-  Zrozum,  panie,  tu  chodzi  o  Ŝycie!  -  Blanc  zmienił  ton.  -  Proszę  się  nie  martwić, 

zajmiemy  się  pańską  Ŝoną,  kiedy  uzna  za  stosowne  się  tu  pojawić,  i  zadbamy  o  to,  by 

bezpiecznie dotarła do Anglii. A teraz, jeśli chcecie skorzystać z przypływu, idźcie juŜ! 

Nicolette  i  Roland  słyszeli  kaŜde  słowo,  choć  w  półmroku  nie  widzieli  dokładnie 

męŜczyzn. Dostrzegli jedynie jakiś ruch i domyślili się, Ŝe Francuzi dali się przekonać. 

- Zaczynam mieć wyrzuty sumienia - mruknął Roland. 

- Dlaczego? 

- E, niewaŜne. Chodźmy lepiej na dół. 

- Po co? 

background image

- Chcę zobaczyć, co się tam będzie działo. 

Nicolette kurczowo ścisnęła jego dłoń i z lękiem stąpała po schodach. 

- Tylko jak my się stąd wydostaniemy? - zastanawiał się Roland. 

- Sama chciałabym wiedzieć - odrzekła dziewczyna drŜącym głosem. 

Nie mogła się skupić. Przez cały czas dźwięczały jej w uszach słowa Rolanda o tym, 

Ŝ

e  chce  ją  zabrać  ze  sobą,  bo  jest  mu  droŜsza  nade  wszystko.  Poczuła  wzbierającą  w  sercu 

tęsknotę  i  czułość.  Tyle  razy  słyszała  z  ust  ciotki  Dionne,  Ŝe  jest  nikim,  po  prostu  owocem 

grzechu, la Péché! „Nie wyobraŜaj sobie, Ŝe jesteś ładna! - powtarzała ciągle ciotka. - I tak się 

nigdzie stąd nie ruszysz! Jak sobie poradzimy bez ciebie, kiedy się zestarzejemy? To twój psi 

obowiązek  zatroszczyć  się  o  dziadka  i  o  mnie  na  stare  lata,  bo  to  przez  ciebie  nie  moŜemy 

mieć nawet porządnej słuŜby i wszystko musimy robić sami”. 

Nie  bardzo  to  rozumiała.  PrzecieŜ  juŜ  teraz  ona,  Nicolette,  wykonywała  wszelkie 

prace w gospodarstwie. Robiła to, czego nie mieli siły bądź nie potrafili zrobić głuchoniemi. 

Ale  moŜe  ciotka  ma  jakieś  inne  zajęcia,  o  których  Nicolette  nie  wie?  Nie  powinna  osądzać 

niesprawiedliwie swej opiekunki' 

Schody  były  w  kiepskim  stanie,  uciekinierzy  stąpali  więc  bardzo  ostroŜnie.  Roland 

szedł  przodem  i  uprzedzał  dziewczynę  o  przeszkodach.  Na  samym  dole  brakowało  kilku 

stopni, zeskoczył więc i objąwszy Nicolette w pasie, pomógł jej zejść. 

W sercu dziewczyny wywołało to prawdziwą burzę. Poczuła, jak przenika ją dotąd nie 

znany,  cudowny  dreszcz.  A  przecieŜ ciotka  tyle  razy  ją  ostrzegała,  Ŝe  wszelkie  tego  rodzaju 

cielesne przyjemności wywołują gniew Boga i z takiego grzechu trudno oczyścić duszę! 

Roland przytrzymał dziewczynę odrobinę dłuŜej, niŜ to było konieczne, jej tymczasem 

zabrakło  woli,  by  wyrwać  się  z  jego  objęć,  tak  jak  powinna  uczynić.  Wszystko  to  trwało 

zaledwie  parę  sekund,  które  Nicolette  zdawały  się  wiecznością.  Wiedziała,  Ŝe  nigdy  nie 

zapomni tej chwili 

Czegoś tak pięknego dotychczas nie przeŜyła. 

Wybacz  mi,  Święta  Matko!  Wiem,  Ŝe  zgrzeszyłam,  jestem  najnędzniejszą  istotą 

zasługującą  jedynie  na  pogardę.  Ze  wszystkiego  się  później  wyspowiadam  Mogę  szorować 

posadzki w całym zamku, ale teraz... 

-  Czy  tędy  przejdziemy?  -  szepnął  Roland,  wskazując  na  widniejącą  przed  nimi 

zrujnowaną salę. 

- Chyba nie moŜemy tam iść, to niebezpieczne! - powiedziała, patrząc mu w twarz. 

Do  tej  pory  nie  miała  okazji  przyjrzeć  się  mu  dokładniej.  W  półmroku  ledwie 

rozróŜniała rysy jego twarzy. WyobraŜała sobie jednak, Ŝe test bardzo przystojny. 

background image

- Niebezpieczne - powtórzył Roland z namysłem. - ChociaŜ podłoga wydaje się dość 

solidna,  zresztą  tuŜ  pod  nią  jest  twarda  skała.  Ale  moŜe  nam  coś  spaść  na  głowę,  tyle  tu 

jakichś  rupieci,  a  belki  stropowe  teŜ  trzymają  się  na  słowo  honoru.  Zresztą  moŜemy  zostać 

dostrzeŜeni, gdy będziemy przechodzić przez tak duŜe pomieszczenie. 

- Albo natknąć się na tych ludzi na dole. 

- Rzeczywiście. Jak myślisz, dokąd prowadzą schody, którymi schodzili? 

- Chyba... do piwnicy? 

- Piwnica w skale? W tak starym zamczysku? Raczej w to wątpię. Ale czy wiesz, Ŝe 

od  strony  morza  znajduje  się  prawdopodobnie  wyjście  z  zamku?  Dziś  rano  byłem  na  plaŜy 

niedaleko zatoki. Zwróciłem uwagę, całkiem przypadkowo, Ŝe w skale pod zamkiem wykute 

są niewielkie wgłębienia. Początkowo myślałem, Ŝe skała jest niejednorodna i widać warstwy 

róŜnych minerałów. Nie zdąŜyłem się przyjrzeć dokładniej, bo właśnie zaczął się przypływ, a 

plaŜa w tym miejscu znika dosłownie w okamgnieniu. Teraz jednak przyszło mi na myśl, Ŝe 

moŜe w skale wykuto schodki. 

- Sądzisz, Ŝe tamtędy uciekinierzy schodzą do morza? - spytała Nicolette. 

- Tak, pod osłoną nocy. Widziałem duŜy Ŝaglowiec zacumowany niedaleko brzegu. 

- Ja teŜ często go tu widzę. 

- Codziennie? 

-  Nie...  pojawia  się  co  jakiś  czas,  mniej  więcej  w  jednakowych  odstępach.  Chyba 

przypływa tu juŜ od kilku lat, a moŜe jeszcze dłuŜej. 

-  Wygląda  na  to,  Ŝe  twój  dziadek  pomaga  arystokratom  w  ucieczce  do  Anglii  - 

stwierdził Roland. - Chwała mu za to. Okazuje się, Ŝe jest lepszy, niŜ przypuszczałem. 

Nicolette  nic  na  to  nie  odpowiedziała,  było  to  dla  niej  zbyt  trudne.  Z  jednej  strony 

czuła, Ŝe powinna zachować lojalność wobec swej rodziny, jednak... 

-  Lepiej  tutaj  poczekajmy  -  przerwał  jej  ponure  rozmyślania  Roland.  -  Próba 

przemieszczenia  się  po  tej  ruszającej  się  podłodze  zakończyłaby  się  pewnie  niewesoło.  Nie 

powinniśmy tak ryzykować. Obejrzyjmy sobie lepiej basztę króla Dongarda. 

- Chcesz wejść na górę? - przerwała mu dziewczyna przeraŜona. 

-  Nie,  nie.  Tu  na  dole  mignęły  mi  jakieś  drzwiczki...  Jesteśmy  teraz  na  wysokości 

parteru. Jak myślisz, czy to jest wyjście na dziedziniec? 

-  MoŜliwe  -  odpowiedziała  Nicolette  po  chwili  namysłu.  -  Od  strony  dziedzińca  jest 

wejście do baszty, ale nie uŜywane. Małe Ŝelazne drzwi. 

- A niech to! śelazo tak strasznie zgrzyta. Nie odwaŜę się ich otworzyć. Zresztą po co 

mielibyśmy wchodzić na dziedziniec, przecieŜ i tak nie masz klucza od głównej bramy. 

background image

- Nie. 

-  Wygląda  na  to,  Ŝe  utknęliśmy  tu  na  dobre.  Nie  odwaŜyłbym  się  schodzić  w  dół  po 

skale.  Mam  dość  po  porannych  zmaganiach  z  silną  falą  przypływu.  Cii...  Twój  dziadek 

wchodzi na górę - szepnął dziewczynie do ucha i pociągnął ją w mroczny kąt. 

Nicolette  znów  targnęły  niepojęte  doznania,  kiedy  tak  stała  w  jego  objęciach. 

„Mogłoby  to  trwać  wieczność  całą!”  To  była  jedyna  myśl,  jaka  wyłoniła  się  z  chaosu 

panującego w jej głowie. 

Dziadek  pośpiesznie  wszedł  na  górę  po  wąskich  schodach  i  zniknął  im  z  pola 

widzenia. 

-  Jego  kroki  wydały  mi  się  takie  zdecydowane  - szepnął Roland  -  Zdaje  się,  Ŝe  teraz 

zacznie cię szukać. 

-  Ja  teŜ  odniosłam  takie  wraŜenie  -  przyznała  dziewczyna  Ŝałośnie  i  poczuła,  jak 

ogarnia ją fala strachu. 

-  Tutaj  jesteśmy  bezpieczni  -  uspokoił  ją  Roland,  a  ona  pokiwała  tylko  głową,  nie 

spuszczając wzroku z drzwi, niewyraźnie odcinających się w mroku. 

-  Nie,  one  nie  prowadzą  na  dziedziniec  -  zastanawiała  się  głośno.  -  Musi  tam  być 

jeszcze jakieś pomieszczenie. 

- Właśnie myślę a tym samym. Chodźmy to sprawdzić! 

Po  ciemku  potykali  się  o  porozrzucane  na  podłodze  belki  i  kamienie,  czyniąc  hałas. 

Nicolette usłyszała nagle jęk Rolanda i jakieś wypowiedziane w obcym języku słowa, których 

na szczęście nie zrozumiała. 

- Och, Rolandzie - szepnęła ze współczuciem - Uderzyłeś się. 

- Tak... - wykrztusił i trudem i zamilkł, czekając, aŜ najgorszy ból ustąpi. - Odezwała 

się stara rana wojenna. Po raz pierwszy, odkąd tu przybyłem. 

- Pozwól, Ŝe ci pomogę. Gdzie cię boli? 

Wyciągnęła ręce i nieporadnie starała się go podtrzymać. Roland, choć z trudem, wstał 

jednak sam i zapewnił, Ŝe to bagatela. śe czuje się juŜ lepiej. 

Nicolette zorientowała się, Ŝe kłamie, ale skoro nie przyjął jej pomocy, nie chciała się 

narzucać. 

Roland  domyślił  się,  Ŝe  sprawił  jej  przykrość.  Kładąc  dłonie  na  ramionach 

dziewczyny, powiedział z powagą: 

-  Nicolette,  nie  chcę,  byś  traktowała  mnie  jak  kogoś  obcego  ani  byś  się  mnie  bała. 

Jesteśmy przyjaciółmi, najlepszymi w świecie. Cokolwiek się stanie, nie zostawię cię samej. 

Myślę  o  tobie  powaŜnie  i  chciałbym  ci  wyznać,  Ŝe  pragnę  cię  poślubić.  O  ile  mnie  nie 

background image

odrzucisz. 

Dziewczyna  ze  zdumienia  na  moment  straciła  mowę.  Po  długiej  chwili  milczenia 

zdołała tylko wyjąkać: 

- Najlepiej będzie, jeśli porozmawiamy o tym później, po wszystkim. 

-  Oczywiście  -  przytaknął  jej  ochoczo.  -  Teraz  sprawdzimy,  co  się  kryje  za  tymi 

tajemniczymi drzwiami! 

OstroŜnie pokonali ostatni odcinek. 

-  Zamknięte  -  zdziwił  się  Roland.  -  Nie  pojmuję,  po  co  zamykać  drzwi  w  tej  części 

zamku, gdzie i tak nikt nie chodzi. 

Odruchowo  powiódł  dłonią  wokół  framugi  i  wyczuł  pod  palcami  chłodny  metal 

klucza. Zmarszczył czoło i stwierdził: 

-  Twój  dziadek  tu  przychodzi,  a  to  oznacza,  Ŝe  nie  jesteśmy  tak  bezpieczni,  jak  z 

początku sądziłem. Musimy się czym prędzej stąd wydostać. 

Nicolette nerwowo dreptała w miejscu. 

Drzwi  otworzyły  się  lekko.  Roland  wsunął  rękę  i  delikatnie  tuŜ  przy  framudze 

wymacał półkę, na której stała świeca. 

Zapalił ją i rozejrzał się wokół. 

- Matko Święta - westchnęła Nicolette, a Roland jej zawtórował. 

W  blasku  świecy  ujrzeli  połyskujące  kosztowności  zajmujące  całe  pomieszczenie, 

cenne  przedmioty,  uporządkowane  i  starannie  poukładane,  tak  jakby  ich  właściciel  lubował 

się w ich dotykaniu i przeliczaniu. Szaty z jedwabiu i aksamitu, haftowane złotem, dwa kufry 

wypełnione  po  brzegi  biŜuterią,  dwie  skrzynie  ze  złotymi  i  srebrnymi  monetami  w  ilości, 

jakiej  jeszcze  nigdy  nie  widzieli,  inne  cenne  przedmioty  najwyŜszej  jakości,  ozdobne 

przedmioty codziennego uŜytku, zgromadzone osobno. 

- Dobry BoŜe! - wyszeptał Roland. - Cofam słowa o szlachetności Blanca. 

- Nie rozumiem, co to za rzeczy, niektóre są zupełnie nowe! Nigdy ich nie widziałam! 

-  To  moŜe  znaczyć  tylko  jedno  -  pokiwał  głową  Roland.  -  Twój  dziadek  udaje,  Ŝe 

pomaga arystokratom w ucieczce do Anglii, a tymczasem gdzieś na pełnym morzu pozbawia 

ich Ŝycia, a następnie kradnie ich dobytek. 

Nicolette odebrało mowę, a serce wypełniło się bólem. 

-  Nie  działa  sam  -  ciągnął  Roland,  pragnąc  choć  trochę  pocieszyć  dziewczynę.  - 

Kapitan statku wyglądał mi na opryszka, pewnie jego załoga teŜ jest w to zamieszana. Ale jak 

widać, największe zyski czerpie z tego niecnego procederu sam gospodarz. 

Nicolette słyszała jego słowa jak przez mgłę, nie zastanawiała się teŜ nad ich sensem. 

background image

Wpatrywała  się  bowiem  zafascynowana  w  Rolanda  i  pod  wpływem  nagłego  impulsu 

wyszeptała urzeczona: 

- Och, jakiś ty piękny! O wiele piękniejszy, niŜ sobie wyobraŜałam. 

Zapewne  nigdy  nie  odwaŜyłaby  się  powiedzieć  tych  słów,  gdyby  się  choć  trochę 

zastanowiła, teraz jednak dała się ponieść emocjom. 

Roland  takŜe  na  nią  patrzył  i  choć  starał  się  ukryć  zawód,  jakiego  doznał,  Nicolette 

bez trudu zauwaŜyła, jak blask powoli gaśnie w jego oczach. 

Odwróciła się zrezygnowana. 

Zrozumiała. 

background image

ROZDZIAŁ VII 

W  tym  właśnie  ułamku  sekundy  Roland  uświadomił  sobie,  jak  wielki  figiel  spłatała 

mu  fantazja.  Z  natury  marzyciel,  w  wyobraźni  przypisywał  dziewczynie  grację  i  wdzięk 

napotkanej  kilka  razy  na  wrzosowisku  sarny.  Tymczasem  prawdziwa  Nicolette  wyglądała 

całkiem inaczej. 

Rzeczywiście  była  niewysokiego  wzrostu  i  miała  długie czarne  włosy,  ale jej  rysy  w 

niczym  nie  zdradzały  arystokratycznego  pochodzenia.  Okrągła,  pulchna  twarz,  perkaty  nos, 

masywna szyja i szerokie barki... DuŜe dłonie o krótkich palcach... Naprawdę, trudno się było 

doszukać w tej dziewczynie choćby odrobiny wdzięku. Nawet oczy, które odwróciła teraz od 

niego, głęboko nieszczęśliwa, okazały się nad wyraz pospolite. 

Nicolette po prostu była brzydka. A on obiecał, Ŝe się z nią oŜeni! 

Robię  jej  przykrość,  pomyślał  znękany.  Odetchnąwszy  głęboko,  uśmiechnął  się  z 

przymusem i rzekł: 

- Ty takŜe mi się podobasz, Nicolette, bardzo mi się podobasz! 

Ale było juŜ za późno i jego słowa nie mogły nic zmienić. Zranił dziewczynę boleśnie. 

Rozczarowanie,  jakie  odmalowało  się  na  jego  twarzy,  zgasiło  krótką  radość  ze  znalezienia 

przyjaciela, człowieka, któremu mogła zaufać. 

Pocałował  ją  delikatnie  w  czoło,  zły  na  siebie,  Ŝe  nie  zapanował  nad  własnymi 

reakcjami, a potem rzucił na pozór lekko: 

- Co teraz zrobimy? Powinniśmy tak szybko jak to moŜliwe uciec z zamku. Tyle tylko, 

Ŝ

e w piwnicy tuŜ przy wyjściu do podziemnego korytarza leŜy związana przeze mnie kobieta. 

Nie mogę jej tak zostawić. 

Zamilkł na dłuŜej. Zastanawiał się nad sytuacją, w jakiej się znaleźli, gdy nagle doznał 

olśnienia. 

-  Nicolette!  -  niemal  wykrzyknął.  -  Wydaje  mi  się,  Ŝe  ogłuszając  tę  kobietę  ocaliłem 

jej Ŝycie. Ale co się stanie z arystokratami, którzy weszli na pokład Ŝaglowca? 

Zalękniona dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i wyszeptała: 

- Święta Maryjo! Musimy ich ratować. Pośpieszmy się, nim zostaną zabici na morzu. 

-  Masz  rację,  musimy  się  pośpieszyć  -  zgodził  się  z  nią  Roland.  WciąŜ  jednak  nie 

ruszał  się  z  miejsca. Czuł  się taki  bezradny...  Zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  zamknięci  w  murach 

zamku nic właściwie nie mogą zdziałać... 

- Chodź - rzekł wreszcie. - Wejdziemy na basztę. Przez szparę w murze popatrzymy, 

background image

co się dzieje przy brzegu. 

Zdmuchnął  płomień  i  zamknął  drzwi.  Szybko  ruszyli  na  górę.  Wspinanie  się  po 

schodach w baszcie Dongarda wiązało się z duŜym ryzykiem, ale oni, trzymając się mocno za 

ręce,  omijali  leŜące  luzem  kamienie  i  jakieś  rupiecie.  Muru  bali  się  dotknąć,  bo  odnosili 

wraŜenie, Ŝe wystarczy się lekko oprzeć, a runie z hukiem. 

-  Jest  Ŝaglowiec  -  odezwał  się  Roland,  wyglądając  przez  wyłom.  -  Podpłynął  bliŜej 

brzegu. O, popatrz tam! W stronę Ŝaglowca płynie jakaś łódź. 

- ZdąŜymy? 

- Jedyne co moŜemy uczynić, to poprosić rybaków, by wyruszyli na morze i ostrzegli 

arystokratów. Pojęcia jednak nie mam, jak tego dokonamy. Boję się, Ŝe Ŝaden z rybaków nie 

odwaŜy się płynąć po ciemku. Nie wolno nam zresztą naraŜać ich na takie ryzyko! Najpierw 

jednak musimy wydostać się z zamku, Jak to zrobić? 

Nicolette się zamyśliła. 

-  Chyba  nie  powinniśmy  wracać  tą  samą  drogą.  Obawiam  się,  Ŝe  jeśli  otworzymy 

drzwi prowadzące do sieni, natychmiast nas zauwaŜą. Ciocia i dziadek przecieŜ mnie szukają. 

- Chyba masz rację. 

- Ale... 

-  Rozjaśniłaś  się  -  rzekł  Roland  przyjaźnie,  patrząc  na  twarz  dziewczyny.  Ciągle 

myślał jednak o jednym: Nie, ja nigdy nie przyzwyczaję się do jej wyglądu! 

-  Tak,  mam  pewien  pomysł.  OtóŜ  obie  baszty  łączy  wąskie  przejście  tuŜ  nad  bramą 

wejściową. W dawnych czasach uŜywano go bodajŜe do celów obronnych. 

- Na wysokości piętra? 

- Tak, nie wiem tylko, jak dostaniemy się na górę. Te schody są strasznie zniszczone. 

- Poradzimy sobie! Jesteś pewna, Ŝe uda się nam tamtędy przemknąć? 

- Chyba tak. Kiedyś nawet próbowałam dostać się na basztę Dongarda, ale bałam się, 

Ŝ

e mnie ktoś zobaczy przez okno. 

Roland badał uwaŜnie schody prowadzące na górę. 

- Sądzisz, Ŝe teraz teŜ będą mogli nas dojrzeć z któregoś okna? 

- JeŜeli będziemy się czołgać, zasłoni nas wąski murek. 

- W takim razie spróbujmy! Podsadzę cię, a potem ty mi podasz rękę. Tylko ostroŜnie. 

Dokładnie sprawdzaj, gdzie stawiasz stopy! 

Roland  znowu  objął  Nicolette  w  pasie  i  uniósł  silnymi  rękoma.  Tym  razem  jednak 

dziewczyna czuła się zupełnie inaczej. Cudowne podniecenie juŜ nie wróciło, coś umarło na 

zawsze w jej duszy, w gardle ściskał ją płacz. Roland nie uznał jej za godną swej miłości. Co 

background image

prawda zawsze jej powtarzano, Ŝe jest brzydka i nic nie warta, jednak przy Rolandzie całkiem 

o tym zapomniała, a wszystko dlatego, Ŝe odnosił się do niej z taką sympatią i przyjaźnią. 

Najchętniej  ukryłaby  się  teraz  w  jakimś  ciemnym  kącie  z  dala  od  wszystkich,  Ŝeby 

wypłakać swój ból. 

I Ŝeby umrzeć. 

Nie, czy rzeczywiście tego pragnie? 

Ach, nie, chciałaby jeszcze kilka chwil spędzić u boku tego wspaniałego męŜczyzny, 

choćby jako pomocna i rozsądna przyjaciółka. 

Zresztą  dobrze  się  stało,  pomyślała  surowo.  Niespokojne  drŜenie  ciała,  dreszcz 

rozkoszy... PrzecieŜ to zakazane! Jakie to szczęście, Ŝe nie będzie juŜ naraŜona na pokusy! 

Tak  rozmyślając,  stanęła  na  najniŜszym  zachowanym  stopniu  i  podała  rękę 

Rolandowi, drugą zaś z całych sił uchwyciła się trzeszczącej poręczy. Zwinnie podciągnął się 

w  górę  i  podziękował  za  pomoc.  Z  jego  oczu  zniknęło  juŜ  owo  poraŜające  rozczarowanie, 

znów był sobą, ale Nicolette doskonale rozumiała,  Ŝe niedawna zaŜyłość między nimi nigdy 

nie powróci. 

Po  zdewastowanych  schodach  dostali  się  na  piętro.  Nicolette  ujęła  dłoń  Rolanda  i 

poprowadziła  go  do  drzwi,  za  którymi,  jak  jej  się  zdawało,  powinno  znajdować  się  wąskie 

przejście, o którym wspomniała. 

Drzwi,  pchnięte  lekko,  otworzyły  się  bez  trudu.  Blanc  nie  zamknął  ich  na  klucz, 

najwyraźniej nie przyszło mu nawet na myśl, Ŝe ktokolwiek spróbuje się tędy przedostać. 

Po  kilku  ostatnich  godzinach  spędzonych  w  ciemnościach  ponurego  zamczyska 

cudowny bretoński świt mile ich zaskoczył. Co prawda dopiero szarzało, a mgła nadal broniła 

dostępu pierwszym promieniom wschodzącego słońca, ale nie było zimno. 

Roland  rzucił  okiem  na  wąskie  przejście  łączące  obie  baszty,  które  wyglądało  tak, 

jakby od lat nikt go nie uŜywał. 

- Trzeba się połoŜyć na brzuchu, przeczołgamy się na drugą stronę. Idziesz za mną? 

- Jasne. 

Powoli, z wysiłkiem przesuwali się naprzód pod osłoną niskiego murku. Nicolette ze 

strachem pomyślała, jak po tej wyprawie będzie wyglądać jej suknia. 

Drzwi  w  drugiej  baszcie  takŜe  otworzyły  się  bez  trudu.  Przez  chwilę  poczuli  się 

bezpieczni. 

Nie zdąŜyli jednak wstać, gdy niespodziewanie posłyszeli ostry głos ciotki Dionne. 

-  Ona  tu  była!  Ta  mała,  nędzna  kreatura  jakimś  cudem  odnalazła  drogę  i 

przesiadywała tutaj. O, czytała coś! Na pewno jakieś niemoralne księgi! 

background image

Ciekawe, skąd by je wzięła, pomyślał z sarkazmem Roland. 

- Na dodatek marnowała cenne świece! 

Ciotka  nie  przestawała  wykrzykiwać,  dając  upust  nagromadzonej  złości,  ale 

uciekinierzy bynajmniej nie mieli zamiaru jej dłuŜej słuchać Pędem ruszyli w stronę galerii z 

otworami strzelniczymi. Niestety, Roland w pośpiechu pomylił drzwi. 

Nicolette ścisnęła go za rękę. 

- To nie tutaj! - wyszeptała z lękiem, ale nim zdąŜyła dokończyć, znaleźli się w jakiejś 

komnacie. 

Roland rozejrzał się wokół siebie, ale nie rozpoznawał pomieszczenia. Na pewno nie 

był tu wcześniej. 

Przez moment stali nieruchomo. W komnacie panowały ciemności, tylko słaba struŜka 

ś

wiatła przedostawała się przez wąski otwór wysoko u pułapu. 

Ale  to  nie  ciemność  napełniła  ich  lękiem,  lecz  panujący  w  pomieszczeniu  mroczny 

nastrój.  Oboje  odnieśli  wraŜenie,  Ŝe  nie  są  tu  całkiem  sami.  Przez  moment  Rolandowi 

zakręciło się w głowie i poraził go niezrozumiały strach. Zdawało mu się, Ŝe jakaś zbłąkana 

dusza,  a  raczej  wiele  dusz,  opętało  jego  własną,  a  on  nie  jest  w  stanie  znieść  tego,  co  mu 

przekazują. 

- Precz! - zawołał. - Uciekajmy stąd! Natychmiast! 

Nicolette  wypadła  na  korytarz,  Roland  za  nią.  Co  sił  w  nogach  biegli  do  piwniczki, 

gdzie leŜała skrępowana arystokratka. 

On, taki trzeźwy, zawsze stąpający po ziemi, zaprawiony w bojach Ŝołnierz, ciągle nie 

mógł  dojść  do  siebie  po  doznanym  wstrząsie.  WciąŜ  nie  był  pewien,  w  jakim  świecie 

przebywa.  Ze  ścian  komnaty  dziewic  wyraźnie  wszak  słyszał  jęki  cierpiących  niewinnie 

dziewcząt. Po raz pierwszy w Ŝyciu przeŜył coś takiego, Poznawał po Nicolette, Ŝe i ona czuła 

to samo. 

Teraz  jednak  Roland  musiał  wziąć  się  w  garść,  bo  nie  miał  czasu  na  analizowanie 

własnych  reakcji.  Po  omacku  torował  sobie  przejście  wśród  porozrzucanych  gratów,  gdy 

nagle dotknął stopą czegoś miękkiego. 

O  BoŜe,  chyba  jej  nie  zabiłem?  przemknęło  mu  przez  myśl,  ale  uspokoił  się,  gdy 

poczuł  kopnięcie  leŜącej  kobiety.  Nachylił  się  i  zaczął  luzować  sznur  krępujący  jej  ręce  i 

stopy.  Wyjaśniał  po  cichu,  Ŝe  grozi  jej  niebezpieczeństwo,  i  prosił,  by  nie  robiła  hałasu.  Na 

pytanie, czy nie będzie krzyczeć, kobieta pokręciła głową i coś jęknęła. Nicolette wyczuwała 

jej rezygnację pomieszaną z wściekłością. 

- WyjeŜdŜam razem z męŜem i bratem - syknęła, gdy Roland wyjął jej z ust knebel. - 

background image

Muszę się śpieszyć! 

-  Nie  -  wyszeptał  Roland.  -  śaglowiec  juŜ  odpłynął,  a  pani  najbliŜsi  znaleźli  się  w 

ś

miertelnym niebezpieczeństwie! Musimy jak najprędzej wydostać się tajnym korytarzem na 

wrzosowisko. Szybko! 

W  kilku  słowach  opowiedział  jej,  co  się  wydarzyło,  wspomniał  takŜe  o  planach 

zamordowania  arystokratów  na  pełnym  morzu.  Kobieta  nie  kryla  przeraŜenia.  Patrzyła  na 

niego błagalnie. 

-  Jeszcze  nie  wiem,  co  zrobię  -  przyznał  Roland.  -  Ale  przyrzekam,  Ŝe  ich  uratuję! 

Nawet jeśli będę musiał przytknąć Blancowi nóŜ do gardła. 

Wszyscy troje jednak zdawali sobie sprawę, Ŝe jest juŜ za późno. 

Na  szczęście  okazało  się,  Ŝe  uratowana  kobieta  wiedziała,  jaką  trasą  popłynie 

Ŝ

aglowiec. 

-  Wiem,  Ŝe  ma  zawinąć  do  Saint  -  Pol  -  de  -  Léon  -  wtrąciła  z  oŜywieniem  -  Ŝeby 

stamtąd zabrać jeszcze kilku uciekinierów. Jak sądzicie, jest nadzieja...? 

- Czy to daleko stąd? 

Nie wiedziała; mała Nicolette takŜe nie, wszak nigdy nie była poza murami zamku. 

- Rybacy nam powiedzą - rzucił gorączkowo Roland. - Teraz musimy... 

- Nic nie musicie? - rozległ się nagle groźny  głos Blanca. - Nie ruszać się! Muszkiet 

jest załadowany. 

ś

ołnierz  zasłonił  swym  ciałem  obie  kobiety.  Blanc  najprawdopodobniej  zdołał  zejść 

po schodach w tej krótkiej chwili, gdy Roland z Nicolette znajdowali się w komnacie dziewic. 

Roland  wyczuwał,  Ŝe  za  Blankiem  stoi  ktoś  jeszcze.  Jakby  na  potwierdzenie  odezwała  się 

Dionne: 

- Kim on jest? Skąd się tu wziął? 

-  Nie  wiem  -  odpowiedział  zdenerwowany  Blanc,  nie  kryjąc,  Ŝe  obecność  Rolanda 

bardzo mu nie w smak. 

-  Kochanek!  -  wykrzyknęła  Dionne.  -  Ten  nędzny  pomiot  zdołał  sprowadzić  sobie 

kochanka! Jak on się tu dostał? 

- Zamknij się, kobieto! - przerwał jej Blanc. - Kłopot raczej w rym, Ŝe on za duŜo wie. 

No,  podejść  mi  tu  bliŜej!  Zobaczymy,  jakie  ziółko  sprowadziła  nam  na  głowę  ta  nędzna, 

brudna Ŝmija! Madame, panią takŜe zapraszam! 

CóŜ było robić? Trójka niedoszłych uciekinierów znalazła się po chwili w zewnętrznej 

galerii dla strzelców, gdzie przez wąskie otwory wpadały pierwsze smugi budzącego się dnia. 

Roland mógł wreszcie przyjrzeć się dokładnie gospodarzowi zamczyska. 

background image

Okropny człowiek! Ascetyczny fanatyk o kościstej twarzy, z której wyzierały ciemne 

oczy,  palące  niczym  dwa  rozŜarzone  węgle.  Zaciśnięte  usta  przypominały  cienką  kreskę, 

podbródek zdradzał niezwykłą stanowczość. Ten człowiek z całą pewnością nie kierował się 

w Ŝyciu litością. 

-  Co  zamierzasz,  panie,  uczynić  z  całym  tym  bogactwem,  jakie  zgromadziłeś, 

okradając niewinnych ludzi w tak niegodziwy sposób? - zapytał Roland. - PrzecieŜ nawet nie 

opuszczasz murów zamku. 

-  Ani  się  waŜ  nazywać  mnie  rabusiem!  Jesteś  Ŝołnierzem,  jak  widzę,  cóŜ  więc  tu 

robisz, ty bezboŜny łotrze? 

- Zamierzam wyrwać Nicolette z pełnego upokorzeń Ŝycia, jakie tu wiedzie. 

- Ty nędzna dziwko! - krzyknęła Dionne. - Zaraz.... 

Ale Roland przerwał jej gwałtownie: 

- Nicolette to dobra i uczciwa dziewczyna, pragnę ją poślubić. 

Gdy  to  mówił,  serce  ścisnęło  mu  się  z  bólu, jedynym  bowiem  uczuciem,  jakie  Ŝywił 

do dziewczyny, było współczucie. 

Dionne  i  Nicolette  były  właściwie  bardzo  do  siebie  podobne,  choć  matka  miała 

bardziej  zbolałą  i  zniszczoną  twarz.  Wyrył  na  niej  ślady  nie  tylko  upływ  czasu,  ale  przede 

wszystkim pozbawione wszelkiego sensu Ŝycie w Castel de la Silence. 

-  Co?  Chcesz  poślubić  La  Péché? W Ŝyciu  nie  słyszałam czegoś  równie  zabawnego! 

Zabraniam! Nie dopuszczę do takiej rozpusty! 

-  MałŜeństwo  nazywasz,  pani,  rozpustą?  -  wszedł  jej  w  słowo  Roland,  choć  zdawał 

sobie  sprawę,  Ŝe  cała  ta  rozmowa  zakrawa  na  groteskę.  Właściwie  chodziło  mu  o  to,  by 

zyskać na czasie. MoŜe uda mu się znaleźć jakieś wyjście z tej beznadziejnej sytuacji? 

-  KaŜde  dotknięcie  kobiety  i  męŜczyzny  to  ohyda!  -  z  fanatyzmem  w  oczach 

wykrzykiwała Dionne. 

- Nie ma czasu na pozbawione sensu dysputy - przerwał jej Roland. - Jeśli natychmiast 

nie wyruszymy, dwóm męŜczyznom grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. 

-  Doprawdy  jesteś  bezczelny,  Ŝołdaku!  -  odezwał  się  przez  zaciśnięte  zęby  Blanc  i 

potrząsnął lekko muszkietem. - Stoisz tu i rozkazujesz mi? Ci nędzni grzesznicy zasłuŜyli na 

ś

mierć.  Jestem  sługą  kardynała,  a  zgromadzone  przeze  mnie  kosztowności  zostaną 

przeznaczone  na  kościół.  Pobudujemy  za  nie świątynię  w  tej bezboŜnej  części  kraju. Czy  to 

nie jest więcej warte niŜ nędzny ludzki Ŝywot? 

- Jestem zupełnie innego zdania - odparł Roland. - Ale to w tej chwili bez znaczenia. 

Jeśli  chcesz,  panie,  uratować  swą  duszę  od  ognia  piekielnego,  pomóŜ  nam  czym  prędzej 

background image

odnaleźć męŜa i brata tej madame. 

Oczywiście zdawał sobie sprawę, Ŝe jego wysiłki pójdą na marne. Blanc miał nad nim 

druzgoczącą przewagę, ale zastanowiło go jedno: dziadek Nicolette mógł przecieŜ od razu ich 

zastrzelić,  z  pewnością  uczyniłby  to  bez  skrupułów.  Ale  najwyraźniej  wahał  się  co  do 

Rolanda. Nie wiedział przecieŜ, kim jest, skąd pochodzi, czy przybył sam, czy moŜe pojawią 

się jego kamraci i zaczną stawiać niewygodne pytania. 

Tak,  Roland  domyślał  się,  Ŝe  tylko  to  powstrzymuje  Blanca  przed  naciśnięciem  na 

spust. 

Chudy  ascetyczny  męŜczyzna  cofnął  się  i  otworzywszy  drzwi  do  budzącej  trwogę 

komnaty dziewic, zakomenderował: 

- Do środka, wszyscy troje! 

I w tej chwili w głowie Rolanda zaświtał pewien pomysł. 

- Madame Dionne... - zaczął, obejmując Nicolette. 

Chętnie oszczędziłby dziewczynie tej sceny, ale teraz toczyła się gra o ich Ŝycie. 

- Mademoiselle - poprawiła go Dionne. 

-  Jak  sobie  Ŝyczysz,  pani.  Powiedz  jednak,  czy  ty  takŜe  chcesz  uwięzić  i  skazać  na 

ś

mierć w mękach swą własną córkę? 

Usłyszał wściekły pomruk Blanca. 

-  No  nie,  na  co  sobie  pozwalasz,  Ŝołnierzu?!  To  bezczelność!  Nie  zapominaj,  z  kim 

rozmawiasz! 

-  Mówię  do  matki  Nicolette  -  odrzekł  Roland,  osłaniając  dziewczynę  przed 

rozwścieczonym Blankiem. - Doskonałe wiesz, pani, Ŝe to ty urodziłaś Nicolette w tajemnicy 

przed światem. 

Dziewczyna  szlochała  coraz  rozpaczliwiej.  BoŜe,  czemu  jestem  zmuszony  ranić  tę 

biedaczkę tak dotkliwie, w taki sposób! 

Głos Dionne zabrzmiał lodowato, gdy cedziła przez zęby: 

-  Ja  miałabym  dopuścić  się  takiego grzechu?  Miałabym  urodzić  bękarta?  Postradałeś 

rozum, nędzny Ŝołdaku?! 

-  Ja  nie.  To,  co  mówię,  jest  prawdą.  Dopuściłaś  się,  pani,  grzechu,  nie  dlatego,  Ŝe 

urodziłaś dziecko, ale dlatego, Ŝe je odrzuciłaś. Winę za to jednak ponosisz nie ty, pani, lecz 

twój  ojciec.  To  on  wtedy  przed  siedemnastu  laty  całkowicie  zniszczył  twoje  Ŝycic.  A  to 

niewybaczalne! 

Dionne  rzuciła  się  na  Rolanda  z  pięściami  i  przeraźliwym  krzykiem  usiłowała 

zagłuszyć jego słowa. Francuska arystokratka cofnęła się rozdygotana, osłaniając się rękami. 

background image

Wciśnięta w kąt, obserwowała przeraŜona rozgrywające się na jej oczach sceny. 

Blanc uniósł muszkiet, ale Roland doskonale wiedział, Ŝe naładowanie broni zajmuje 

trochę czasu, więc, przekrzykując Dionne, zawołał: 

- Wiesz, pani, Ŝe kocham Nicolette. Kiedyś i ty kochałaś męŜczyznę, pamiętasz, co się 

wtedy czuje. Twoja córka przecieŜ... 

- Strzelam! - ryknął Blanc. - Odsuń się od dziewczyny, bo zastrzelę ją zamiast ciebie! 

Roland jeszcze dokładniej zasłonił własnym ciałem Nicolette i dalej przemawiał do jej 

matki: 

- Mademoiselle Dionne, proszę, przypomnij sobie tamtą noc, kiedy ojciec targnął się 

na  twe  ciało  i  duszę.  Pamiętasz,  pani,  baty, jakie  wówczas ci  spuścił?  A stajennych,  którym 

pozwolił cię sponiewierać? 

Tego  wszystkiego  Roland  dowiedział  się  od  rybaków.  Głuchoniemi  słuŜący  pomimo 

swego kalectwa zdołali zdradzić wieśniakom szczegóły tej ponurej historii. 

-  To  kłamstwo!  Kłamstwo!  -  nie  przestawała  krzyczeć  Dionne, a jednak  kiedy  Blanc 

wycelował  w  młodych,  odtrąciła  lufę  muszkietu  i  pocisk  ze  strasznym  hukiem  trafił  w 

posadzkę. Oszalały ze złości Blanc rzucił się na Rolanda i uderzył go kolbą w głowę. 

Oszołomiony  Ŝołnierz  na  moment  stracił  kontrole  nad  sytuacją,  a  wówczas  Blanc 

popchnął wnuczkę do komnaty dziewic. 

Ale  Dionne  okazała  się  szybsza  od  ojca.  W  przypływie  wściekłości  popchnęła  go  za 

dziewczyną, którą w tym samym czasie Roland zdołał wyszarpnąć ze środka. Dionne ruszyła 

z pięściami  na  ojca,  wprost  oszalała  ze  złości. Ten,  zaskoczony,  dopiero po  chwili  odzyskał 

równowagę i odwrócił się do córki. 

Zapanowało nieopisane zamieszanie. 

-  Przestań,  pani!  -  krzyknął  Roland  do  Dionne.  -  On  jest  mi  potrzebny!  Trzeba 

zatrzymać Ŝaglowiec. 

Dionne na moment uspokoiła się, jakby usiłując zrozumieć, co Roland do niej mówi, 

ale wówczas ojciec pchnął ją z całych sił na ścianę. 

W  krótkiej  chwili  ciszy,  jaka  potem  zapadła,  wszyscy  nagle  wyczuli  niesamowity 

nastrój panujący w pomieszczeniu. 

Nie wiadomo skąd dał się słyszeć cichy szum, który z wolna narastał i wdzierał im się 

w  mózgi.  Atmosfera  zdawała  się  zagęszczać.  Roland,  ciągle  jeszcze  oszołomiony  ciosem  w 

skroń, usiłował pomóc Dionne, która nie mogła wstać. Zatrzymał się jednak w pół kroku i jak 

pozostali  zamarł,  wsłuchując  się  w  osobliwe  odgłosy.  Wydawało  mu  się,  Ŝe  słyszy 

niesamowite szepty, jakby odległe w czasie i przestrzeni. 

background image

Nieoczekiwanie  milczenie  przerwał  Blanc,  który,  wpatrzony  w  podłogę,  wyjąkał 

chrapliwie: 

- Krew! Między kamieniami bulgoce krew! 

Nicolette  i  Roland  popatrzyli  na  siebie,  nic  nie  rozumiejąc.  Co  prawda  wąskie 

ś

wietliki  przepuszczały  niewiele  światła,  ale  przecieŜ  gdyby  działo  się  coś  dziwnego,  na 

pewno by to zauwaŜyli. 

Napotkali  równie  zdumione  spojrzenia  Dionne  i  arystokratki.  Najwyraźniej  i  one  nie 

dostrzegły nic osobliwego. 

Blanc  tymczasem  zachowywał  się  jak  szaleniec.  Cofał  się  i  uciekał  przed  czymś,  co 

tylko on widział na kamiennej posadzce. 

Pozostali  poczuli  dziwne  zawroty  głowy.  W  przypadku  Rolanda  i  Dionne  było  to 

usprawiedliwione,  oboje  wszak  przeŜyli  silne  uderzenie  w  głowę,  jednak  takŜe  Nicolette 

wszystko zawirowało przed oczami. 

- Uciekajmy! - zawołał Roland i chwycił dziewczynę za ramię. - Wszyscy uciekajmy! 

Razem  pomogli  Dionne  wstać  i  niemal  siłą  wypchnęli  ją  na  korytarz.  Arystokratka 

jako pierwsza wycofała się z komnaty, gdy tylko zrozumiała, Ŝe dzieje się tu coś dziwnego. 

Roland  zawrócił,  by  wyciągnąć  takŜe  Blanca,  ale  nim  zdąŜył  dobiec  do  drzwi,  te 

poruszone siłą przeciągu zatrzasnęły mu się tuŜ przed nosem. PotęŜny huk poniósł się echem 

po całym zamczysku. W ostatniej chwili Ŝołnierz zdołał dostrzec, jak dziadek Nicolette nagle 

stracił równowagę i upadł z krzykiem. 

Usłyszeli  rozpaczliwe  wołanie  o  ratunek.  Kierowani  odruchem,  rzucili  się  ku 

drzwiom, ale daremnie próbowali je otworzyć. Gdyby nie wiedzieli, co się stało, sądziliby, Ŝe 

są zaryglowane od środka. Roland naparł z całej siły barkiem, ale drewno, choć zatrzeszczało, 

nie ustąpiło. 

Oniemiali  z  przeraŜenia  i  trwogi  słuchali  dobywających  się  ze  środka  wrzasków. 

Blanc, potęŜny właściciel Castel de la Silence, krzyczał, jakby ujrzał samego diabła... 

Nagle zapadła cisza. 

- Dziadku? - zawołała Nicolette. 

Roland nacisnął na klamkę i oto drzwi ustąpiły. 

W  komnacie  na  podłodze  leŜał  Blanc  z  szeroko  otwartymi  oczami  patrzącymi 

nieruchomo wprost na nich. Jego serce juŜ nie biło. 

Pomieszczenie, w którym teraz panowała martwa cisza, zdawało się niczym nie róŜnić 

od innych zamkowych komnat. 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Wpatrzeni w martwego Blanca, zastygli w bezruchu niczym kamienne posągi. 

-  Święta  Maryjo,  Matko  BoŜa  -  wyszeptała  Dionne  blada  jak  kreda.  -  Nigdy  nie 

zostanie mi to odpuszczone! 

- Tobie, pani? PrzecieŜ to nie twoja wina. 

Dionne uderzyła w rozpaczliwy szloch. 

-  Ja  go  wepchnęłam  do  środka!  Ach,  jestem  zgubiona!  A  tak  się  modliłam  przez 

wszystkie te lata, błagałam Boga o miłosierdzie, pragnęłam odpokutować ten straszny grzech, 

jaki popełniłam w młodości. 

- Jaki grzech? - odezwał się Roland. 

- Wielki, wielki grzech! Nie mogłam sobie przypomnieć, jaki! Wiedziałam jedynie, Ŝe 

dopuściłam  się  czegoś  niewybaczalnego.  Teraz  dopiero  wróciła  mi  pamięć!  Urodziłam 

bękarta! 

Roland chwycił za ramię rozhisteryzowaną kobietę i mocno nią potrząsnął. Jego twarz 

pociemniała z gniewu. 

-  To  prawda,  pani,  popełniłaś  grzech,  ale  zupełnie  inny,  niŜ  wyznajesz.  Razem  ze 

swym  ojcem  dręczyłaś  biedną,  niewinną  istotę.  I  to  jest  ów  grzech!  Nie  Ŝałuj,  Ŝe  urodziłaś 

dziecko, bo to tylko dowodzi, Ŝe kiedyś potrafiłaś odczuwać jak normalny człowiek. 

Dionne znów zaczęła coś wykrzykiwać, ale Roland nie przestawał mówić: 

- Mała Nicolette okropnie cierpiała, trudno nawet wyobrazić sobie wszystkie krzywdy 

zadane  temu  dziecku.  Domyślam  się  jednak,  Ŝe  i  ty,  pani,  doznałaś  wielu  upokorzeń.  Całą 

winę za wasze cierpienia ponosi Blanc. Spotkała go za to kara. Nie my ją mu wymierzyliśmy, 

lecz  niewinne  dziewczęta,  które  ongiś  poniosły  tu  męczeńską  śmierć.  Wiem,  nazywasz  je, 

pani, grzesznicami, ale nie masz racji. One były ofiarami! 

- Nie... one kusiły, wabiły męŜczyzn - zaprotestowała Dionne. - Ojciec opowiadał mi o 

tym. 

- Bzdura! O tobie, pani, teŜ mówił, Ŝe skusiłaś męŜczyznę? 

- T - tak. 

-  Dobry  BoŜe,  co  moŜna  wytłumaczyć  ludziom,  którzy  w  ten  sposób  rozumują?  Oni 

nie odróŜniają grzechu od tęsknoty za miłością! 

Odwrócił  się  od  Dionne  i  poszukał  wzrokiem  Nicolette.  Kątem  oka  zauwaŜył,  Ŝe 

francuska arystokratka stoi oparu o  ścianę korytarza i poruszając drŜącymi ustami, odmawia 

background image

półgłosem modlitwy. 

Tymczasem Nicolette przystanęła z dala od wszystkich przy wąskim otworze w murze 

i zapatrzyła się na wrzosowisko. śe nie zachwyca się porannym pejzaŜem, Roland był niemal 

całkowicie pewien. Oczy miał wilgotne, a zakurzone policzki nosiły ślady łez. 

Z ociąganiem podszedł do dziewczyny. 

- Rozpaczasz z powodu dziadka? - zapytał zdumiony. 

Potrząsnęła głową. 

- W takim razie dlaczego? 

Dziewczyna nie zdradzała ochoty na odpowiedź. 

- Powiedz, Nicolette - poprosił najłagodniej jak potrafił. 

Długo połykała łzy, nim wreszcie wykrztusiła: 

- Tak... tak przykro człowiekowi usłyszeć, Ŝe nikt go nie chce. 

Czy chodzi o to, Ŝe rodzona matka się jej wypiera, czy teŜ dziewczyna kieruje te słowa 

do niego? 

Nie  wiedział,  co  ma  jej  odpowiedzieć.  Gdyby  zaczął  zapewniać,  śe  wszyscy  ją 

kochają, zabrzmiałoby to nieszczerze. 

Zrozumiał,  Ŝe dziewczyna,  pozbawiona  wszelkiej  nadziei,  na  powrót  zamknęła  się  w 

sobie, pragnąc odgrodzić się od wszystkiego, co sprawiało jej cierpienie. Gdyby teraz Dionne 

podeszła do córki, zapewne zadałaby jej jeszcze większy ból. 

Ale Dionne bynajmniej nie zdradzała takiego zamiaru. 

Roland  stał  bezradny,  na  próŜno  szukając  odpowiednich  słów,  którymi  mógłby 

pocieszyć  dziewczynę.  Nagle  arystokratka,  hrabina,  jak  kazała  na  siebie  mówię,  nie 

zdradzając swego nazwiska, przypomniała nieśmiało: 

- Mój mąŜ i brat... Musimy... 

- Oczywiście - przytaknął Roland nerwowo. - Musimy natychmiast ruszyć do zatoki, 

do rybaków, i postarać się o łódź. Tylko czy zdołamy doścignąć fregatę? 

- Masz konia, panie? 

- Tak. 

-  W  takim  razie  jedź  do  Saint  -  Pol  -  de  -  Léon!  Wydaje  mi  się,  Ŝe  lądem  będzie 

szybciej. Madame Dionne, wiesz, pani, gdzie leŜy ten port? 

- Mademoiselle! - poprawiła Dionne. 

- Daruj sobie, pani, te fanaberie - odrzekła hrabina. - Masz przecieŜ dziecko. MoŜe byś 

się w końcu przyznała do tego? Powiedz lepiej, czy wiesz, którędy jechać do Saint - Pol - de - 

Léon? 

background image

Szara  twarz  Dionne  stęŜała,  kobieta  zdołała  jednak  powstrzymać  się  od  kolejnego 

wybuchu i odpowiedziała: 

- Wiem, na południe. O ile dobrze pamiętam, to kawałek drogi. 

Beznamiętnym  głosem  wyjaśniła  Rolandowi,  jak  powinien  jechać.  Hrabina  dodała 

jeszcze,  Ŝe  Ŝaglowiec  prawdopodobnie  zawinie  do  portu  Saint  -  Pol  -  de  -  Léon  dopiero  po 

zmroku. 

- Mam nadzieję, Ŝe zdąŜysz, Ŝołnierzu - rzekła. 

Popatrzyli po sobie bez słowa, jakby obawiając się wypowiedzieć na głos dręczące ich 

oboje  pytanie:  Czy  znajdą  obu  męŜczyzn  wśród  Ŝywych,  czy  zdąŜą  uratować  ich  przed 

łotrami Blanca? 

-  Zabiorę  z  sobą  Nicolette  -  oznajmił  Roland  tonem  nie  znoszącym  sprzeciwu.  - 

Jestem teraz za nią odpowiedzialny i nie zostawię jej tu samej. 

Nicolette nie odwróciła głowy, ale pod wpływem tych słów jeszcze bardziej skuliła się 

w  sobie.  Czuła  strach,  niedowierzanie.  Dlaczego  on  to  robi?  Z  obowiązku  czy  ze 

współczucia? zdawała się pytać. 

Biedactwo! 

Ku ogólnemu zaskoczeniu Dionne oznajmiła, Ŝe ona takŜe zamierza udać się z nimi. 

- W stajni stoi dość koni! - oświadczyła. 

Roland  domyślał  się,  Ŝe  Dionne  boi  się  zostać  w  zamku  sama  po  tym,  co  się 

wydarzyło. 

A  kiedy  hrabina  usłyszała  o  koniach,  ona  takŜe  postanowiła  jechać.  PrzecieŜ  cała 

sprawa dotyczyła jej bliskich! 

Roland  pomyślał,  Ŝe  z  trzema  mało  obeznanymi  z  siodłem  kobietami  czas  jazdy  do 

portu znacznie się wydłuŜy, ale nie protestował. Rozumiał je doskonale, sam takŜe nie miałby 

ochoty zostać w ponurym, zrujnowanym zamku, w którym na dodatek straszy. 

Przenieśli ciało Blanca do przedsionka. Dionne zbudziła oboje słuŜących i za pomocą 

władczych  gestów  wytłumaczyła  im,  Ŝe  Blanc  wyzionął  ducha  i  Ŝe  naleŜy  się  nim  zająć. 

Kiedy  Roland  zobaczył  gwałtowne,  zdradzające  skłonności  do  okrucieństwa  zachowanie 

Dionne w stosunku do obojga słuŜących, połoŜył dłoń na ramieniu nowej właścicielki zamku 

i łagodnie potrząsnął głową. 

- Madame Dionne, jesteś, pani, kobietą! Spróbuj o tym pamiętać! 

Prychnęła  gniewnie,  ale  Roland  zauwaŜył  później,  Ŝe  jednak  stara  się  kontrolować 

swoje reakcje. 

Zanim  wyruszyli  w  drogę,  wyjął jej  z  dłoni  cięŜki  obraz  przedstawiający Madonnę  z 

background image

Dzieciątkiem.  Dionne  zamierzała  taszczyć  go  ze  sobą  do  Saint  -  Pol,  bo,  jak  twierdziła,  nie 

moŜe wyruszać w drogę bez błogosławieństwa niebios. 

-  Czy  ten  obraz  pomógł  wcześniej  tobie,  pani,  albo  Nicolette?  -  zapytał  Roland 

łagodnym  głosem.  -  Obraz  Jezusa  Chrystusa  i  Najświętszej  Maryi  winno  się  nosić  w  sercu. 

Nic nie znaczy zewnętrzny przepych, jeśli nie ma się pokory w duszy. 

- Czy nie dość pokornie modliłam się przez wszystkie te lata? 

-  MoŜe.  Ale  liczy  się  takŜe  pokora  wobec  bliźnich,  madame  Dionne.  Czy  moŜna 

nazwać sprawiedliwym kogoś, kto jedną ręką robi znak krzyŜa, a drugą bije człowieka? 

Dionne pochyliła głowę, uciekając spojrzeniem. 

Krótko  po  tym  jechali  juŜ  przez  rozległe  wrzosowisko:  przodem  posuwała  znająca 

dobrze drogę Dionne i hrabina, a za nimi Roland razem z Nicolette, która, zalękniona i spięta, 

w ogóle się nie odzywała. 

Nikt się nie odwrócił za siebie, by rzucić ostatnie spojrzenie na Zamek Ciszy. Nigdy 

bardziej niŜ teraz ta nazwa nie pasowała do budowli! 

Nie  otrząsnęli  się  jeszcze  z  szoku,  jaki  przeŜyli,  choć  starali  się  skoncentrować  na 

czekającym ich zadaniu. 

Dzień zapowiadał się piękny i ciepły, mimo Ŝe na razie nad ziemią unosiła się mgła. 

Roland wyobraził sobie zamek za ich plecami. Spowity w welon mgły, przytłaczał i przeraŜał 

niczym wyłaniający się z dymów groźny potwór. 

Nagle Nicolette zawołała zduszonym głosem: 

- Popatrzcie! Sarna! Jaka piękna! 

Roland wstrzymał konia, a dziewczyna poszła za jego przykładem. 

Wysoko na wzgórzu, dość daleko od nich, na tle nieba odcinała się sylwetka smukłego 

zwierzęcia, które wydawało się patrzeć w ich stronę spłoszone i zdumione zarazem. 

-  Znam  tę  sarenkę  -  powiedział  Roland  z  serdecznym  uśmiechem.  -  Co  prawda  nie 

mam pewności, czy za kaŜdym razem właśnie ona pojawia się na mojej drodze, ale pragnę w 

to wierzyć. Raz nawet uratowałem jej Ŝycie. Nie, dwa razy! 

Zamyślony przypomniał sobie pierwsze spotkanie na wrzosowisku, kiedy to pomimo 

głodu nie ośmielił się jej zastrzelić. 

- Jaka piękna - szepnęła Nicolette w naboŜnym zdumieniu, zapominając na moment o 

lęku.  Roland  wyczuwał,  Ŝe  dziewczyna  dusi  w  sobie  paraliŜujący  strach  i  zdaje  się  wołać: 

„Go  będzie  teraz  ze  mną?”  Ale  z  udawaną  lekkością  zapytała:  -  Nie  mógłbyś  jej  ze  sobą 

zabrać? 

„Ty”. Wyraźnie unika formy „my”, zauwaŜył Roland. 

background image

- Nie wolno oswajać saren, ich miejsce jest na wolności - powiedział. - Wiesz, patrząc 

na nią, myślałem o tobie. WyobraŜałem sobie, Ŝe ona i ty to ta sama istota. 

Roześmiał się, nieco zakłopotany, ale Nicolette zachowała powagę. 

- Zanim mnie zobaczyłeś - stwierdziła tylko. 

- Droga Nicolette! - zawołał z przejęciem. - Wygląd nic nie znaczy! KaŜdy człowiek 

ma osobowość, własny niepowtarzalny urok. Było mi dane poznać twą piękną czystą duszę. 

Jesteś wspaniałą przyjaciółką. Oddałbym dla ciebie wszystko. 

Dziewczyna  nic  nie  odrzekła,  ale  czytał  w  jej  twarzy  jak  w  otwartej  księdze.  Nie 

kochasz  mnie  jednak,  zdawała  się  mówić.  śałujesz,  Ŝe  obiecałeś  się  ze  mną  oŜenić.  Nie 

martw się, nie musisz dotrzymywać słowa, Rolandzie, 

JakŜe  cierpiał,  Ŝe  prócz  litości  i  współczucia  nie  potrafi  wzbudzić  w  sobie  innych 

uczuć do tej dziewczyny, którą los tak dotkliwie doświadczył. 

Popatrzył jeszcze na sarnę i uniósł dłoń w geście poŜegnania. śal ścisnął mu serce. 

Niestety,  grupka  złoŜona  z  czworga  jeźdźców  posuwała  się  powoli,  bo  wśród  kobiet 

tylko hrabina potrafiła dobrze jeździć konno. 

Roland  odnosił  wraŜenie,  Ŝe  Dionne  straciła  nieco  ze  swej  surowości.  Być  moŜe 

wiadomość  o  tym,  Ŝe  jest  matką  Nicolette,  bardziej  ją  poruszyła,  niŜ  dawała  to  po  sobie 

poznać.  CzyŜ  moŜna  się  zresztą  temu  dziwić?  PrzecieŜ  nie  moŜna  w  jednej  chwili  zmienić 

całkowicie  swego  stosunku  do  kogoś,  kogo  się  przez  siedemnaście  lat  nienawidziło.  Przed 

drzwiami  do  komnaty  dziewic  Dionne  wpadła  w  prawdziwy  szał,  chyba  właśnie  pod 

wpływem  silnych  emocji  wróciła  jej  pamięć.  Czy  jednak  zdoła  przełamać  niechęć  wobec 

dziecka? 

Zerknąwszy  na  nią  ukradkiem,  Roland  nagle  nabrał  złych  przeczuć.  Kobieta  nawet 

najmniejszym  spojrzeniem  nie  zdradzała  zainteresowania  Nicolette,  a  przecieŜ  łagodny  gest 

czy drobny wyraz czułości mogłyby przebić szczelny pancerz, jakim dziewczyna odgrodziła 

się od świata. 

ChociaŜ  nie  wiadomo,  czy  Nicolette  pragnęła  być  zaakceptowana  przez  Dionne.  Jej 

tak zwana ciotka przez te siedemnaście lat nie uczyniła nic, by zasłuŜyć na miłość dziecka. 

W nagłym odruchu Roland wyciągnął rękę i ujął dłoń dziewczyny. Była zaskoczona, 

ale jej twarz rozjaśniła się w niepewnym uśmiechu. 

Roland  nie  wiedział,  CO  powinien  uczynić.  Czy  sympatia  stanowiła  wystarczającą 

podstawę dla związku, który zawierało się przecieŜ na cale Ŝycie? Oczywiście Roland nie był 

aŜ tak lekkomyślny, by zwracać uwagę wyłącznie na walory zewnętrzne swej przyszłej Ŝony, 

cóŜ jednak miał poradzić na to, Ŝe nie czuł nic do Nicolette? Dziewczyna wcale nie musi być 

background image

szczególnie  urodziwa,  by  się  podobać.  Nicolette  jednak  nie  miała  w  sobie  nawet  odrobiny 

wdzięku! 

Ach, jakŜe sobą gardził z tego powodu! 

Rycerz, który miał uwolnić piękną dziewicę ze szponów złego smoka. Oswobodzić ją 

z więzienia w wieŜy. Co się stało z rycerzem i jego szlachetnymi pobudkami? 

Roland przeŜywał prawdziwą udrękę. Rozczarowanie i wyrzuty sumienia męczyły go 

okrutnie, nie potrafił przestać o nich myśleć. 

Po  południu  dotarli  do  niewielkiego  miasteczka  portowego,  które  co  prawda  było 

znacznie  większe  od  Castel  de  la  Mer,  ale  panowała  w  nim  taka  sama  atmosfera.  Przy 

nabrzeŜu kołysały się łodzie rybaków, a na tle nieba widać było rozwieszone suszące się sieci. 

Trochę  dalej  od  brzegu  stał  na  kotwicy  Ŝaglowiec,  który  Roland  i  Nicolette  juŜ 

widzieli... 

Hrabina drŜała na całym ciele, a jej oczy pociemniały z rozpaczy i niepokoju. 

- Sami nic tu nie poradzimy - westchnął Roland - Musimy sprowadzić jakiegoś stróŜa 

prawa. 

-  Mam  pomysł  -  rzekła  hrabina.  -  Tak  się  składa,  Ŝe  znam  tych  ludzi,  których  ma 

zabrać stąd Ŝaglowiec. Pochodzą z południa, ale słyszałam, jak mój mąŜ kiedyś wspomniał, Ŝe 

zabierzemy  ich  z  Saint  -  Pol  -  de  -  Léon.  Przypuszczam,  Ŝe  zatrzymali  się  w  którejś  z 

tutejszych gospód. 

- Pod własnymi nazwiskami? 

- Wątpię. Musimy sprawdzić. 

Szczęście  im  dopisało.  JuŜ  w  pierwszej  gospodzie,  do  której  zajrzeli,  dostrzegli  w 

mrocznym  kącie  cztery  osoby,  które  starały  się  udawać  plebejuszy.  Mistyfikacja  jednak  od 

razu rzucała się w oczy. 

Kiedy  podróŜni  zauwaŜyli  hrabinę,  w  ich  oczach  pojawił  się  wyraz  zdumienia 

pomieszany z lękiem. Nerwowym szeptem zaczęli pytać, co się stało, Ŝe nie jest na Ŝaglowcu. 

W kilku zdaniach wprowadziła ich w sytuację. 

Trzej męŜczyźni i kobieta przerazili się, usłyszawszy, Ŝe wyprawa statkiem do Anglii 

moŜe zakończyć się dla nich tragicznie. Kobieta zaczęła płakać. Po krótkiej naradzie niedoszli 

uciekinierzy  postanowili  działać.  Jeden  z  nich  udał  się  do  władz  w  miasteczku,  nakazując 

pozostałym czekać. 

Najgorzej znosiła to hrabina, zadręczając się z powodu męŜa i brata. 

Na szczęście do tego niewielkiego miasteczka nie sięgały macki kardynała Richelieu, 

zagorzałego przeciwnika arystokracji. Tutaj kierowano się własnymi zasadami, nakazującymi 

background image

pomóc w potrzebie kaŜdemu człowiekowi Tak się stało i tym razem. 

Po  kilku  godzinach  przygotowań,  tuŜ  po  zmierzchu,  trzy  łodzie  rybackie  odbiły  od 

brzegu.  Na  pozór  nie  wyróŜniały  się  niczym  szczególnym,  ale  siedzący  w  niej  ogorzali 

męŜczyźni  byli  uzbrojeni  po  zęby.  Nikt  przecieŜ  nie  wiedział,  ilu  członków  liczy  załoga 

Ŝ

aglowca.  Łodzie,  niby  przypadkiem,  podpłynęły  w  pobliŜe  fregaty  z  róŜnych  stron,  a 

rzekomi rybacy najspokojniej w świecie zaczęli połów. 

Na nabrzeŜu tymczasem czekała grupka ludzi. 

W  gęstym  mroku  zauwaŜyli  światełko  przybliŜające  się  do  lądu,  a  potem  usłyszeli 

plusk  wioseł.  Po  uciekinierów  podpływała  szalupa  z  dwoma  marynarzami.  Gdy  męŜczyźni 

wyskoczyli na brzeg, jeden z czworga arystokratów wyszedł z cienia i ich pozdrowił, po czym 

wskazał  na  wypełnione  kosztownościami  kufry.  Marynarze  zajęci  załadunkiem,  nie 

zauwaŜyli,  Ŝe  z  mroku  wyłonili  się  zaczajeni  rybacy.  Bez  hałasu  ogłuszyli  łotrów,  związali 

ich  i  zakneblowali  im  usta,  po  czym  ukryli  ich  w  ciemnych  portowych  zakamarkach.  Teraz 

nie mogli się dłuŜej nimi zajmować. 

Czworo  arystokratów  wsiadło  do  szalupy,  której  nową  „załogę”  stanowili  dwaj  silni 

rybacy. Pozostali wsiedli do innej szalupy, która nie popłynęła śladem pierwszej. Właśnie w 

niej  płynęli  Roland  i  hrabina.  Ku  rozpaczy  Rolanda  Dionne  i  Nicolette  uparły  się  mu 

towarzyszyć. Dionne twierdziła, Ŝe moŜe się przydać, bo jest silna jak męŜczyzna, a poza tym 

pragnie naprawić grzechy ojca. 

Co do tęŜyzny fizycznej tej damy Roland nie miał wątpliwości, martwił się bardziej jej 

zmiennymi nastrojami Ale z dwojga złego wolał ją mieć na oku. 

Natomiast niemej prośbie Nicolette, która patrzyła na niego wzrokiem skrzywdzonego 

psa, nie potrafił się oprzeć. 

Na szczęście w szalupie płynęło jeszcze dwóch silnych męŜczyzn. 

Łódź sunęła miękko, niemal bezgłośnie, prawie nie było słychać uderzeń wioseł. 

Roland siedział obok Nicolette. Obserwował jej przeraŜoną twarz i strach czający się 

w  duŜych  ciemnych  oczach.  Pojął,  Ŝe  dziewczyna  panicznie  boi  się  wody.  Otoczył  ją  więc 

ramieniem i przytulił do siebie. 

W pierwszym odruchu próbowała się odsunąć, zaraz jednak posłusznie ustąpiła. 

Rozumiał  jej  uczucia.  Wiedział,  Ŝe  zranił  ją  śmiertelnie  w  chwili,  gdy  nie  zdołał 

opanować  rozczarowania,  jakiego  doznał  na  jej  widok.  Nie  uczynił  nic,  by  pozostawić  jej 

choć  promyk  nadziei,  Ŝe  jest  inaczej.  Miał  świadomość,  Ŝe  bezpowrotnie  zniszczył  coś 

nieskończenie  pięknego  -  kruchą  przyjaźń  i  poczucie  wspólnoty, jakie  zawiązały  się  między 

nimi. 

background image

Tego nie da się naprawić! 

Nie było na świecie istoty bardziej samotnej niŜ ta, która siedziała skulona obok niego. 

Łódź  płynęła  w  bezpiecznej  odległości  od  szalupy  oświetlonej  na  dziobie  latarnią. 

Chodziło o to, by nie dostrzeŜono ich z Ŝaglowca. Na szczęście księŜyc tej nocy nie roztaczał 

dość blasku, by dało się policzyć płynące łodzie. 

Było cicho, bezwietrznie, tylko morze poddawało się odwiecznemu kołysaniu fal. 

Wymarzona  noc  dla  tych,  którzy  zdecydowali  się  połoŜyć  kres  zbrodniczej 

działalności kompanów Blanca. 

Roland poczuł bolesny skurcz Ŝołądka. Czuł się w tej łódce taki bezradny, gdyby mógł 

wybierać, wolałby stoczyć walkę na lądzie. ChociaŜ... 

Czy  rzeczywiście  pragnął  walczyć?  Czy  nie  wybrał  z  premedytacją  szalupy,  która  w 

mniejszym  stopniu  była  naraŜona  na  atak?  Nie  naleŜał  do  tchórzy,  jednak  po  kilku  łatach 

spędzonych  na  wojnie,  czuł  wstręt  do  zabijania.  Tymczasem  chyba  wisiało  nad  nim  jakieś 

fatum, bo znowu trafił w sam środek konfliktu. 

Kolejny  raz  powrócił  myślą  do  tej  chwili,  która  miała  zadecydować  o  przyszłości 

Nicolette.  Zachował  się  wobec  niej  fatalnie,  zdawał  sobie  sprawę,  Ŝe  to  plama  na  jego 

rycerskim honorze. 

Wysoki,  ciemny  cień  Ŝaglowca  wyrósł  tuŜ  przed  nimi.  Roland  usłyszał  tylko  drŜące 

westchnienie zdenerwowanej hrabiny. Czy jej najbliŜsi są jeszcze na pokładzie? Zaraz się to 

wyjaśni.  A  jeśli  ich  juŜ  nie  będzie?  Czy  starczy  jej  sił,  by  przyjąć  i  taką  prawdę?  Nicolette 

zaś, zapomniawszy o nieśmiałości, mocno, z całych sił, ścisnęła jego dłoń. 

Wszyscy  znaleźli  się  w  niebezpieczeństwie.  Nie wiedzieli, ilu  członków  liczy  załoga 

fregaty,  ale  zdawali  sobie  sprawę,  Ŝe  ich  jedyną  szansą  jest  zaskoczenie  przeciwnika.  Ze 

zgrozą spoglądali na majaczące w ciemnościach sylwetki armat, z których salwy mogłyby bez 

trudu roznieść w proch ich niewielką szalupę. 

Dla  kogoś,  kto  nie  potrafił  pływać,  sama  myśl  o  takiej  ewentualności  wywoływała 

drŜenie.  Roland  wyczuwał  bezgraniczny  lęk  Nicolette  przed  morzem,  które  dotąd  widywała 

jedynie przez wąskie zamkowe okna. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

Pod  osłoną  ciemnej  nocy  łodzie  rybackie  podpłynęły  z  boku  do  fregaty.  Mniejsze 

łódki  ustawiły  się  za  jej  rufą.  Załoga  Ŝaglowca  zgromadziła  się  przy  burcie  zwróconej  ku 

brzegowi. Od tej właśnie strony zbliŜała się szalupa. 

-  Ahoj!  Jesteśmy  przyjaciółmi  Gwiazdy  Polarnej!  MoŜemy  wejść  na  pokład?  - 

krzyknął głośno arystokrata. 

Najwyraźniej tak brzmiało hasło. Z Ŝaglowca padła jakaś odpowiedź, a potem latarnia 

stojąca na dziobie szalupy oświetliła ciemne deski burty. 

Nicolette siedziała obok Rolanda. Łódź kołysała się bezgłośnie na wodzie. Zgodnie z 

planem mieli czekać do chwili, gdy Roland otrzyma znak, Ŝe moŜe wejść na pokład Ŝaglowca. 

O ile wszystko ułoŜy się po ich myśli. 

Z daleka mignęła jakaś postać wchodząca po trapie, potem czworo uciekinierów. 

Ustalono  wcześniej,  Ŝe  męŜczyźni  z  pozostałych  łodzi  wykorzystają  moment,  gdy 

uwaga  załogi  skupi  się  na  arystokratach,  i  postarają  się  nie  zauwaŜeni  wejść  na  pokład  od 

strony przeciwległej burty. 

Gdyby nie zdąŜyli tego uczynić, dwaj męŜczyźni, którzy zajęli miejsca przy wiosłach 

szalupy  zamiast  obezwładnionych  członków  załogi,  znaleźliby  się  w  śmiertelnym 

niebezpieczeństwie. 

Nicolette siedziała niespokojna, zaciskając nerwowo palce, i z obawą zadawała sobie 

pytanie, co będzie, jeśli tamci zobaczą ich łódź. 

PrzecieŜ to zwykła łódź rybacka, która ma prawo tu pływać! starała się uspokoić. Ale 

czy tamci niczego się nie domyśla? 

Drgnęła  przestraszona,  kiedy  od  strony  Ŝaglowca  doszedł  ich  nagle  zgiełk  i 

strzelanina.  Zatkała  uszy,  Ŝeby  nie  słyszeć  głuchych  uderzeń,  okrzyków  strachu  i  bólu 

cierpiących i umierających ludzi. Roland uspokajająco połoŜył dłoń na jej ramieniu. 

Ach, Roland... 

Czuła  w  sercu  dotkliwy  ból,  tak jakby  miała  tam  wielką jątrzącą  się  ranę.  Pokochała 

go całą duszą, nic na to nie mogła poradzić. 

- Podnieść kotwicę! 

Dramatyczne wołanie rozległo się nagle i zaraz ucichło. 

Ciotka Dionne niewzruszona wpatrywała się w mrok, wyraźnie niezadowolona, Ŝe tak 

niewiele moŜe zobaczyć. 

background image

Ciotka? Nie, przecieŜ to moja matka, pomyślała dziewczyna. Poczuła ucisk w gardle i 

znów zebrało się jej na płacz. 

Nawet własna matka nie chciała przyznać się do niej, jakŜe więc mogła oczekiwać, Ŝe 

Roland...? 

Nicolette  dopiero  teraz, kiedy  poznała  Rolanda, zrozumiała  lepiej swą matkę.  Pojęła, 

Ŝ

e moŜna tak bardzo miłować męŜczyznę, iŜ pragnie się uczynić dla niego wszystko. Wraz ze 

zrozumieniem  przyszło  przebaczenie,  ba,  nawet  poczuła  coś  na  kształt  czułości  dla  tej 

nieszczęsnej kobiety. 

Ale  ciągle  do  niej  nie  docierało,  Ŝe jej  matką  jest  ciotka  Dionne.  Jak  to  moŜliwe,  by 

Ŝ

yć obojętnie obok swego dziecka i przez siedemnaście lat nie zdobyć się na okazanie choćby 

odrobiny ciepła? Co prawda Roland wspominał, Ŝe ciotce trochę pomieszało się w głowie po 

strasznym  przyjęciu,  jakie  zgotował  jej  ojciec  tyran,  i  jakby  w  odpowiedzi  na  jego 

oczekiwania ubzdurała sobie, Ŝe to nie jest jej dziecko. 

Zły  Blanc,  znów  o  nim  myśli...  Ciągle  pojawia  się  w  jej  myślach  niczym  złowrogi 

cień. 

Odsłoniwszy  uszy,  usłyszała  jakiś  plusk.  Ktoś  chyba  tonie,  przeraziła  się.  Trzeba  go 

ratować! 

Ucichło. 

A więc nie Ŝyje, pewnie został wyrzucony za burtę. Kto to był? Po czyjej stał stronie? 

- Roland! - rozległo się wołanie. 

JuŜ?  PrzecieŜ  walka  jeszcze  się  nie  skończyła!  Roland  nie  moŜe  jeszcze  wejść  na 

pokład. Muszę go powstrzymać! 

Ale  Roland  juŜ  odpowiedział  i  kazał  siedzącym  w  łodzi  męŜczyznom  wiosłować 

szybciej. 

Nie,  Rolandzie,  kołatało  jej  w  głowie.  Co  będzie,  jeśli  wpadniesz  do  tej  lodowatej 

wody? Nie rozumiesz, Ŝe nikt nie jest w stanie ci pomóc? 

Ciotka  Dionne  siedziała  wyprostowana,  teraz  na  jej  twarzy  malowało  się  oŜywienie. 

Od chwili gdy prawda wyszła na jaw, ani razu nie spojrzała na córkę. 

Ta  kobieta  pokochała  kiedyś  męŜczyznę,  ale  została  oszukana.  Gdy  znalazła  się  w 

biedzie,  wróciła  do  ojca,  do  domu,  lecz  zamiast  pomocy  spotkała  tam  jedynie  fanatyczną 

nienawiść.  Jednak  gdy  Blanc,  za  wszelką  cenę  pragnąc  uniknąć  wstydu,  podniósł  rękę  na 

niemowlę, Dionne stanęła w obronie dziecka. Ten jeden jedyny raz przed siedemnastoma laty. 

Na  skutek  tortur,  jakim  została  poddana,  straciła  poczucie  rzeczywistości.  AŜ  do 

minionego ranka, kiedy Roland rzucił jej w twarz gorzką prawdę. 

background image

Jego  słowa  obudziły  Dionne  z  letargu,  a  tłumiona  przez  lata  agresja  obróciła  się 

przeciwko ojcu, największemu winowajcy. 

Ale  do  Nicolette  nie  odezwała  się  ani  jednym  słowem,  nie  posłała  jej  ani  jednego 

spojrzenia. 

Dziewczyna nie mogła tego pojąć, świadomość, ze tak niewiele jest warta, sprawiała 

jej wielki ból. 

Łódź, w której płynęli, uderzyła głucho o burtę Ŝaglowca. To przywołało Nicolette do 

rzeczywistości. 

Na  pokładzie  panował  teraz  spokój.  Ktoś  podał  rękę  Rolandowi  i  pomógł  mu  wejść. 

Za nim wspięli się dwaj męŜczyźni, którzy siedzieli u wioseł. 

Bądź ostroŜny, Rolandzie! Niema prośba Nicolette nie dotarła do adresata. 

- Pozostańcie na swych miejscach! - zawołali męŜczyźni z góry. 

- Och, nie! - zaprotestowała hrabina i chwyciła za reling. 

Nie dała za wygraną, póki i ona nie znalazła się na pokładzie, a wówczas męŜczyźni 

uznali, Ŝe nie ma sensu pozostawiać Nicolette i Dionne samych. 

Kiedy  Nicolette  wspięła  się  na  pokład,  zobaczyła  rozbujaną  latarnię,  rzucającą  blade 

ś

wiatło na zakrwawione deski i leŜących ludzi - zabitych, rannych i zmęczonych. 

Walka się zakończyła, ale zwycięstwo nie przyszło łatwo. 

Najtragiczniejszy los spotkał ludzi Blanca, którzy nie spodziewali się ataku i nie byli 

przygotowani do obrony. 

- Gdzie jest mój mąŜ? Znaleźliście go? - zawołała hrabina piskliwym głosem. 

-  Na  razie  nie,  madame  -  odpowiedział  jej  ktoś.  -  Nie  schodziliśmy  jeszcze  pod 

pokład. 

Arystokratka rzuciła się w stronę schodków prowadzących do kajut. 

- Stać! - zawołał jakiś władczy głos. - Na dole mogli się ukryć jacyś bandyci! 

Stanęli  gromadą  przy  trapie.  Roland  i  dwaj  ludzie  z  jego  lodzi  trzymali  w  rękach 

załadowane pistolety, więc ustalono, Ŝe pójdą przodem. 

Kolejny  raz  Nicolette  chciała  krzyknąć,  by  był  ostroŜny,  ale  nie  śmiała  zwracać  na 

siebie uwagi. 

Uklękła  wiec  obok  rannych  rybaków  i  w  słabym  świetle  latarni  usiłowała  niezdarnie 

im pomóc. 

Dionne odepchnęła dziewczynę na bok. 

- Zobacz, jak to się robi - odezwała się chrapliwym głosem. 

To były pierwsze słowa wypowiedziana przez matkę do córki. 

background image

Nicolette  wydawało  się,  Ŝe  powinna  poczuć  wdzięczność  i  ulgę,  a  tymczasem  nie 

czuła nic. 

-  Lepiej  idź  za  nimi,  zamiast  tu  obmacywać  obcych  -  warknęła  Dionne.  -  Poza  tym 

niedobrze mi się robi, gdy patrzę na twoją nieporadność. Czy niczego się nie nauczyłaś przez 

te wszystkie lata? 

- Owszem - odrzekła dziewczyna cicho. - Być nieporadna w obawie, Ŝe coś zrobię źle. 

Skąd,  na  Boga,  zdobyła  się  na  odwagę,  by  odpowiedzieć?  Nie  wiedziała...  Nagle 

jednak wszystko straciło dla niej znaczenie. 

Dionne  popatrzyła  na  Nicolette  oczyma  szeroko  otwartymi  ze  zdumienia,  ale  nie 

wyrzekła  ani  słowa.  Jej  dłonie  znieruchomiały  nad  zranioną  nogą  rybaka.  Zaraz  jednak 

wszystko wróciło do normy i Dionne, odwracając się demonstracyjnie plecami do swej córki, 

zajęła się rannym. 

Nicolette  wstała  i  powoli  ruszyła  w  kierunku  trapu  prowadzącego  pod  pokład. 

Pozostali byli juŜ na dole, słyszała ich nawoływania. 

W  pierwszym  odruchu  skierowała  się  w  stronę,  skąd  dochodził  głos  Rolanda,  Ale 

zaraz pomyślała, Ŝe wątpliwe jest, by ucieszył się na jej widok. 

Pozostało jej więc zająć się hrabiną. 

Ciekawe, czy odnalazła swych bliskich? 

Zanim jednak Nicolette zdąŜyła się o tym dowiedzieć, w wąskim przejściu padł strzał. 

Przestraszona  dziewczyna  odruchowo  się  skuliła.  Jacyś  męŜczyźni  walczyli  tuŜ  obok  niej, 

hrabina krzyknęła, rozległy się cięŜkie uderzenia, jakby kogoś okładano kijem. 

W ciszy, jaka potem nastąpiła, Nicolette usłyszała szept hrabiny: 

- Otwórz drzwi! 

- Są zamknięte - odparł Roland. 

- W takim razie je wywaŜ! 

Drzwi  ustąpiły,  wyłamane  wraz  z  framugą.  Do  korytarza  wpadło  słabe  światło  z 

kajuty. 

- Nie wchodzić, bo strzelam! - zawołał ktoś po francusku. 

- To oni! śyją! Uwolniliśmy was! 

- Uwolniliście, o czym ty mówisz? - zdumiał się mąŜ hrabiny. - PrzecieŜ to w Anglii 

czeka nas wolność! 

Hrabina  pośpiesznie  wyjaśniła,  Ŝe  Blanc  ich  oszukał,  a  dzięki  temu,  iŜ  Roland 

nieumyślnie pozbawił ją przytomności, wszyscy uszli z Ŝyciem. 

Nicolette  dłuŜej  nie  słuchała.  Myśli  znów  plątały  jej  się  w  głowie,  przytłaczały  ją, 

background image

powodując  prawdziwą  udrękę  duszy. Wszyscy  byli  szczęśliwi,  dla  oszukanych  arystokratów 

koszmar  się  skończył,  tylko  jej  nikt  nie  chciał.  Nawet  nie  zauwaŜyli,  Ŝe  weszła  do  dusznej 

kajuty. Ludzie obejmowali się i płakali, układali plan, w jaki sposób dostać się z powrotem na 

ląd. 

Dziewczyna wymknęła się cicho... 

Znów  siedzieli  w  łodziach,  które  teraz  płynęły  ku  brzegowi.  Arystokraci  przejęli 

Ŝ

aglowiec i namówili kilku rybaków, by za sowitą zapłatą przeprawili ich do Anglii. 

Nicolette płynęła razem z Dionne i Rolandem. Kilku rannych z Saint - Pol - de - Léon 

leŜało na dnie łodzi. Był wśród nich sam prefekt miasteczka. 

Płynęli w milczeniu. Wykonali zadanie, aresztowali winnych, część łotrów pozbawili 

Ŝ

ycia, NajwaŜniejsze jednak, Ŝe połoŜyli kres ohydnemu procederowi. 

Właściwie  nie  wiadomo,  na  ile  ciotka  Dionne  była  w  to  wszystko  zamieszana. 

Nicolette nie chciała tego wiedzieć. Nie teraz. Pragnąc odpędzić męczące myśli, uklękła obok 

rannych i zapytała z nienaturalnym oŜywieniem, jak się czują. 

Kiedy z nimi gawędziła, kątem oka dostrzegła jakiś ruch. 

Ciotka  Dionne..  Tak,  nadal  ją  tak  nazywała,  bo  słowo  „matka”  nie  przechodziło  jej 

przez gardło. Gdzie ona się podziała? PrzecieŜ dopiero co siedziała na rufie, a teraz rufa jest 

pusta! 

- Ciociu Dionne! - zawołała, podrywając się z miejsca. 

Pozostali  pasaŜerowie  nie  zdąŜyli  zareagować,  bo  Nicolette  z  okrzykiem:  „Ona  nie 

moŜe umrzeć!” rzuciła się do morza. 

Zetknięcie  z  lodowatą  wodą  okazało  się  prawdziwym  wstrząsem.  Zachłysnęła  się,  w 

płucach  zabrakło  jej  powietrza,  coś  ciągnęło  ją  w  dół.  Nigdy  nie  uczyła  się  pływać,  nigdy 

wszak  nie  opuszczała  murów  zamku.  Wskoczyła  do  wody  w  nagłym  odruchu,  bez 

zastanowienia,  zapominając  o  strachu  przed  morzem  oglądanym  jedynie  z  wysokiej  baszty. 

Teraz opadała na dno, nie wyczuwając stopami gruntu. Nagle opanował ją poraŜający lęk. W 

panice  zaczęła  wymachiwać  bezładnie  rękoma,  na  szczęście  szybko  się  zorientowała,  Ŝe  nie 

powinna otwierać ust. 

W  górę!  Musi  wydostać  się  na  powierzchnię!  Nie  było  to  jednak  takie  łatwe,  bo 

marszczona obficie suknia ciągnęła ją w dół. Nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. 

Nagle  stopą  dotknęła  czegoś  miękkiego.  W  pierwszej  chwili  przestraszyła  się,  Ŝe  to 

jakiś okropny morski potwór, ale zaraz przyszło  jej na myśl, Ŝe to na pewno ciotka Dionne. 

Mimo rozsadzającego bólu w płucach zdołała chwycić tonącą ciotkę za nogę. 

Nie  dam  rady,  przemknęło  jej  przez  myśl.  Czuła,  Ŝe  znów  opada  w  dół,  ale  nie 

background image

zwolniła  uścisku,  nie  poddała  się  rosnącej  panice.  Walczyła  ze  wszystkich  sił,  by  się 

wynurzyć. Wirowało jej przed oczami, w głowie huczało... Wreszcie ktoś chwycił ją za ramię, 

pomógł mu ktoś drugi i w chwili gdy bliska juŜ była rezygnacji znalazła się na powierzchni. 

Złapała głęboki oddech, ale płuca natychmiast zareagowały kaszlem. 

Dionne  była  w  jeszcze  gorszym  stanie,  ale,  choć  półprzytomna,  szarpała  się  z 

rybakami. 

- Uspokój się, madame! - krzyknął Roland - Twoja córka uratowała ci Ŝycie, chociaŜ 

nie potrafi pływać! 

Dionne  przestała  walczyć.  Bezwładną  niczym  worek  rybacy  wciągnęli  przez  burtę, 

połoŜyli na dnie łodzi i zaczęli ją cucić. 

Nicolette zaś kasłała i kasłała. Zdawało się jej, Ŝe za chwilę wypluje płuca, Osłabiona 

uwiesiła się u burty, a Roland otoczył ją delikatnie ramieniem i przemawiał uspokajająco. 

Strasznie  się  wstydziła  swej  słabości,  chociaŜ  jednocześnie  rozpierała  ją  duma,  Ŝe 

uratowała człowieka. Dopiero po chwili zastanowienia zrozumiała, Ŝe to rybacy uratowali je 

obie. W łodzi pełno było przemoczonych ludzi. Ktoś rzucił hasło, Ŝeby chwycić za wiosła, i 

niebawem dopłynęli do brzegu. 

Przez  ten  czas  Dionne  doszła  trochę  do  siebie,  W  płucach  jej  nadal  świszczało,  ale 

zdołała usiąść o własnych siłach. Twarz ukryła w dłoniach, cała jej skulona  postać wyraŜała 

bezgraniczną rozpacz. Nicolette kucnęła przed nią i powiedziała: 

- Nie martw się, ciociu Dumne, juŜ dobrze. 

Na  te  słowa  nieszczęśliwa  kobieta  wybuchnęła  rozpaczliwym  szlochem.  Roland  dał 

rybakom  znak,  Ŝe  najlepiej  będzie  zostawić  ją  na  jakiś  czas  w  spokoju.  MęŜczyźni  wyszli 

więc sami na ląd i wyciągnęli rannych, Roland zaś, Dionne i Nicolette nadal siedzieli w łodzi. 

Dionne  odwróciła  się  ku  córce  i  przytuliła  ją  do  siebie  z  desperacją.  Dziewczyna 

poczuła,  jak  do  oczu  napływają  jej  łzy.  Czuła  się  zakłopotana  i  dziwnie  poruszona.  Dionne 

nigdy  nie  okazała  jej  cienia  czułości  czy  oddania.  Nigdy  nie  dotknęła  córki,  chyba  Ŝe 

wymierzała jej policzek albo biła po plecach. Dziewczyna bardzo chciała zdobyć się na jakieś 

uczucie wobec kobiety, która ją urodziła, ale nie potrafiła. Wiedziała jedynie, Ŝe nie chce, by 

Dionne umarła. Pośpieszyła jej na ratunek, kierowana impulsem. Pragnęła wierzyć, Ŝe jest to 

znak, iŜ gdzieś w głębi Ŝywi jakieś cieplejsze uczucia w stosunku do matki. A moŜe jedynie 

nie chciała, by śmierć tej biednej kobiety była równie nędzna jak jej Ŝycie? 

Jedno  w  kaŜdym  razie  zrozumiała:  Dionne  przeŜyła  cierpienia  znacznie  większe  niŜ 

ona sama. Nicolette przypomniały się słowa Rolanda o młodej zhańbionej Dionne, która dla 

dobra  dziecka  wróciła  do  zamku.  Tymczasem  ojciec  potraktował  ją  tak,  Ŝe  straciła  rozum. 

background image

Nicolette  czuła,  jak  krwawi  jej  serce.  Nienawiść  do  dziadka  była  tak  straszliwa,  Ŝe  aŜ  ją  to 

przeraziło.  Powstrzymywała  się  od  płaczu,  jednak  tłumiony  szloch  przedzierał  się  przez 

zaciśnięte usta. Pochyliła się nad przemoczoną do suchej nitki matką i dotknęła wargami jej 

siwiejących  włosów.  Wyobraziła  sobie  młodziutką  Dionne  z  dzieckiem  na  ręku,  daremnie 

Ŝ

ebrzącą o zrozumienie. 

Roland  szczerze  współczuł  obu  kobietom,  ale  taktownie  milczał,  nie  wtrącając  się  w 

ich sprawy. 

Kiedy po kilku minutach szloch Dionne trochę zelŜał, wymienił znaczące spojrzenie z 

Nicolette,  po  czym  wspólnymi  siłami  wyprowadzili  rozdygotaną  kobietę  na  brzeg,  gdzie 

czekał  juŜ  prefekt  miasteczka.  Zaprosił  ich  do  swego  domu,  by  mogli  się  osuszyć,  ogrzać  i 

nieco  odpocząć  Z  radością  na  to  przystali,  bo  po  nie  przespanej  nocy  i  ostatnich 

dramatycznych wydarzeniach czuli się naprawdę zmęczeni 

Po  drodze  wspierali  Dionne,  która  ledwie  trzymała  się  na  nogach,  Szli  w  milczeniu, 

tylko raz Dionne rozpaczliwie ścisnęła dłoń córki i głosem, od którego serce pękało, poprosiła 

o wybaczenie. Nicolette pokiwała głową, ale choć starała się przyjaźnie uśmiechnąć, jej twarz 

wykrzywiła się tylko w ponurym grymasie. 

Następnego  ranka  dla  Rolanda  i  Nicolette  nastał  decydujący  moment.  Kiedy  po 

zjedzonym  śniadaniu  stanęli  na  dziedzińcu  gotowi  do  drogi,  Dionne  zrozumiała,  Ŝe  Roland 

zamierza zabrać ze sobą Nicolette. 

Uczepiwszy się jego ramienia, wykrzyknęła z rozpaczą: 

- Miej litość nade mną i nie zabieraj mi córki! Dopiero co ją odzyskałam, nie miałam 

pojęcia przez wszystkie te lata, Ŝe to ona, przysięgam! 

-  Wierzymy,  Ŝe  mówisz  prawdę,  madame  Dionne  -  zapewnił  Roland  z  powagą.  -  Te 

straszne zdarzenia, za które winę ponosi pani ojciec, zmąciły ci rozum. Ja jednak przyrzekłem 

Nicolette, Ŝe zabiorę ją do mojego kraju, i obietnicy tej zamierzam dochować. 

- Ach, nie, nie teraz! - błagała desperacko Dionne. - Nie kierują mną tylko egoistyczne 

pobudki.  Proszę  o  szansę,  bym  mogła  wszystko  naprawić.  Chcę  ofiarować  córce  uczucie, 

którego  tak  długo  jej  odmawiano.  Proszę,  panie!  Moje  Ŝycie  było  takie  ubogie  w  miłość  i 

troskę o innych. 

Nicolette  bez  trudu  dostrzegła  zakłopotanie  Rolanda.  Nic  nie  mówiąc,  waŜył  w 

myślach prośbę Dionne. 

- Ale zamek jest taki ponury. Nie moŜecie w nim mieszkać - zaprotestował niepewnie 

po chwili. 

- Ten zamek jest naszym domem - odparła Dionne. - Teraz, kiedy przestały krąŜyć nad 

background image

nim cienie i złe moce, wypędzimy stąd smutek. 

- Czy jednak nie mogłabyś, madame... - zaczął powoli. 

Ale Nicolette czytała w jego myślach. Choć prosił, by Dionne pojechała z nimi, była 

to  ostatnia  rzecz,  jakiej  pragnął.  Obserwowała  go  przez  cały  ranek  i  widziała  wyraz  jego 

twarzy.  Nie  miała  Ŝadnych  złudzeń  -  od  chwili  gdy  zobaczył  ją  w  świetle  świecy,  Ŝałował 

swego  przyrzeczenia  i  z  wyraźną  niechęcią  myślał  o  ślubie.  Był  jednak  zbyt  uczuciowy,  by 

cofnąć dane słowo. 

Dlatego teŜ przerwała mu pośpiesznie: 

- Pozwól mi zostać z matką, Rolandzie! Potrzebuje mnie, zresztą musimy się poznać 

bliŜej.  Chętnie  otoczę  ją  opieką,  tak  samo  jak  ona  pragnie  zająć  się  mną.  Rolandzie,  słowa, 

które  szeptaliśmy  pod  osłoną  nocy,  nie  były  niczym  innym  jak  młodzieńczymi,  pełnymi 

egzaltacji  marzeniami.  CzyŜ  nie?  To  były  cudowne  chwile,  pełne  radości,  ale  przecieŜ  sam 

doskonale wiesz, Ŝe nie mogły trwać długo. Jesteś szlachetnym rycerzem, a ja byłam bardzo 

samotna. I to nas połączyło. 

Kiedy mówiła te słowa, serce jej krwawiło. 

Rolandzie, ach, Rolandzie! Czy wierzysz w to, Ŝe chcę wracać do zamku? Sądzisz, Ŝe 

pragnę rozstania z tobą? Jak zdołam Ŝyć, jak oddychać, gdy ciebie zabraknie w pobliŜu? 

Ale  jeszcze  większym  brzemieniem  byłaby  dla  mnie  twoja  litość,  zakłopotanie, 

obojętność. 

Roland długo milczał. Nicolette bardzo pragnęła, by powiedział cokolwiek. Rozumiała 

jednak, Ŝe toczy wewnętrzną walkę z samym sobą, Ŝe sam tak naprawdę nie wie, czego chce. 

JuŜ tylko to wystarczyło, by boleśnie ją zranić,. 

Patrzył to na nią, to na Dionne, jakby je oceniał. Nicolette domyślała się, Ŝe niepokoi 

go zwłaszcza stan Dionne. Czy moŜliwe, Ŝe w jej udręczonej duszy dokonała się zmiana? W 

ciągu  zaledwie  jednej  doby?  Z  drugiej  strony,  czy  powinno  się  ją  zostawić  samą  w  tym 

okropnym zamku? Nie wiadomo, co mogłoby jej przyjść do głowy. Matka i córka potrzebują 

siebie nawzajem. Tylko czy słusznie postąpi, skazując Nicolette na taki los? 

- Błagam cię, panie - powtórzyła Dionne. 

- Ja takŜe cię proszę, Rolandzie - poparła ją Nicolette. 

Wreszcie się ocknął. 

-  Madame  Dionne,  czy  nie  byłoby  najlepszym  rozwiązaniem,  gdybyście  obie 

pojechały  razem  ze  mną  do  mojego  kraju?  Przyrzekam,  Ŝe  uczynię  wszystko,  by  było  wam 

dobrze. 

- To bardzo miło z pańskiej strony - odpowiedziała Dionne. - Ale Castel de la Silence 

background image

jest  moim  domem,  nie  znam  innego.  Kiedy  raz  w  Ŝyciu  stąd  wyjechałam  w  świat,  Ŝycie 

obdarzyło mnie jedynie bólem i smutkiem. Nie chcę opuszczać zamku, nie mam odwagi. Za 

jego murami jestem bezpieczna. 

- Ale Nicolette - wtrącił Roland, zwracając się ku dziewczynie. 

- Chcę zostać - oświadczyła zdecydowanie. - I tak nie mogłabym przestać myśleć, jak 

miewa się moja cio... to znaczy moja matka. 

Z jakim trudem przeszły jej te słowa przez gardło! 

W milczeniu poŜegnali się na rozstaju dróg niedaleko wsi. Nicolette dostrzegła smutek 

malujący się na twarzy Rolanda i domyśliła się, Ŝe Ŝołnierz toczy wewnętrzną walkę z samym 

sobą.  I  rzeczywiście  tak  było.  Roland  czuł  się  okropnie,  przygnębiła  go  własna  małość. 

Zaproponował jeszcze, Ŝe pozostanie przez parę dni z Nicolette i Dionne w zamku, póki obie 

nie oswoją się z nową sytuacją, jakby w ten sposób chciał zagłuszyć wyrzuty sumienia. 

Nicolette,  jako  osoba  niezwykle  wraŜliwa,  odgadywała  jednak  doskonale  jego 

nastroje. Wiedziała, Ŝe bardzo tęskni za swymi najbliŜszymi i Ŝe pragnie moŜliwie najszybciej 

wrócić do domu rodzinnego. Za nic w świecie nie chciała zatrzymywać go na siłę. 

Dlaczego to wszystko jest takie trudne, dlaczego? łkała w duchu. 

Gdyby Roland wykonał jakikolwiek gest, choćby najdrobniejszy, który by świadczył, 

Ŝ

e naprawdę mu na niej zaleŜy, poszłaby z nim bez wahania nawet na koniec świata. Ale jego 

mdłej uprzejmości nie mogła znieść. 

Tak więc same skręciły w stronę Zamku Ciszy. 

Nicolette  nie  wiedziała,  czy  Roland  odprowadza  je  spojrzeniem,  bo  ani  razu  nie 

obejrzała się za siebie. 

background image

ROZDZIAŁ X 

Nicolette się nie myliła. Roland czuł się jak ostatni nędznik, odjeŜdŜając samotnie. Nie 

mógł  się  pozbyć  uczucia,  Ŝe  zdradził,  zawiódł  tę  biedną  dziewczynę,  która  jak  nikt  inny  na 

ś

wiecie potrzebowała właśnie teraz jego wsparcia. 

Ale  przecieŜ  nie  mógł  nic  zrobić,  skoro  ona  sama  zrezygnowała  ze  wspólnego 

wyjazdu,  utrzymując,  Ŝe  jedynym  jej  Ŝyczeniem  jest  opiekować  się  matką.  Nie  zgodziła  się 

teŜ,  by  został  przez  jakiś  czas  w  Castel  de  la  Silence.  Domyślała  się,  Ŝe  tęskni  za  swymi 

rodzinnymi  stronami.  Wyczytała  teŜ  chyba  w  jego  oczach,  Ŝe  poza  zwykłą  serdeczną  troską 

nic więcej do niej nie czuje. Nie chciała litości. 

Dionne  z  wielką  gorliwością  doradzała  mu  wyjazd,  przywołując  wszelkie  moŜliwe 

argumenty,  by  go  przekonać.  Z  trudem  kryła,  Ŝe  traktuje  go  jak  rywala  w  walce  o  względy 

odzyskanej córki. 

Był  taki  rozdarty!  Rozumiał  Nicolette,  rozumiał  teŜ  Dionne,  nie  chciał  pozbawić  ich 

radości odnalezienia się po tylu latach. A jednak czuł, Ŝe popełnia błąd. 

Galopował co koń wyskoczy ku wschodnim rubieŜom Francji. Mijając nowe okolice, 

odnosił wraŜenie, Ŝe z wolna wraca mu spokój, a sumienie przestaje go dręczyć. Wytłumaczył 

sobie,  Ŝe  uczynił  wszystko,  co  było  w  jego  mocy.  Zresztą  Bogiem  a  prawdą  ulŜyło  mu, 

cieszyła  go  świadomość,  Ŝe  uniknął  związku  z  panną  tak  kompletnie  pozbawioną  wdzięku  i 

urody. 

Znów  był  wolny! Wolny! Nareszcie wracał do swego kraju! Od tak dawna o  niczym 

innym nie marzył! Był ciekaw, co się wydarzyło w domu, czy rodzice i rodzeństwo są zdrowi, 

czy Ŝyją? 

Po drodze jednak musiał jeszcze zajechać do Rennes, bo obiecał hrabinie, Ŝe odwiedzi 

jej siostrzenicę mieszkającą nieopodal traktu, którym zdąŜał. Miał jej przekazać wiadomość, 

Ŝ

e ciotka wraz z męŜem i bratem popłynęła do Anglii. 

Było  mu  to  nawet  na  rękę,  bo  dzięki  temu  miał  się  gdzie  zatrzymać  na  noc.  Garść 

miedziaków  w  kieszeni  nie  wystarczyłaby  mu  na  opłacenie  pokoju  w  zajeździe,  a  po  tylu 

latach tułaczki dość miał juŜ spania pod gołym niebem. 

Nim jednak skręcił do pałacu, zajechał nad rzekę i doprowadził się trochę do ładu. 

Dopiero  teraz  poczuł  chłodny  powiew  zbliŜającej  się  zimy.  W Bretanii  stracił  trochę 

poczucie  czasu,  bo  w  łagodnym  klimacie  tamtych  stron  o  tej  porze  roku  było  jeszcze  dość 

ciepło. 

background image

Roland podziękował opatrzności, Ŝe cało i zdrowo dotarł pod dach, a jego koń znalazł 

miejsce w ciepłej stajni. Potem skierował się do przestronnej sieni. 

JakiŜ  to  raŜący  kontrast  z  Zamkiem  Ciszy!  Pałac  mimo  swej  lekkiej  konstrukcji 

wydawał  się  solidny  w  porównaniu  z  popadającym  w  ruinę  Castel  de  la  Silence.  Wnętrza 

jaśniały, bogato oświetlone. 

Roland  drgnął,  usłyszawszy  za  plecami  ciche  kroki,  a  kiedy  się  obejrzał,  zobaczył 

pannę  do  złudzenia  przypominającą  Nicolette  z  jego  marzeń.  Miała  długie  czarne  włosy,  a 

duŜe  ciemne  oczy  błyszczały  niczym  dwie  gwiazdy  w  twarzy  o  szlachetnych  rysach! 

Szczupła, ubrana w suknię w kolorze słodkiego róŜu, poruszała się z wrodzonym wdziękiem. 

Na powitanie wyciągnęła do niego dłoń, którą z wielką ochotą ucałował. Po spojrzeniu 

jej pięknych oczu poznał, Ŝe i on przypadł jej do gustu. 

-  Jak  dobrze  usłyszeć,  Ŝe  moim  krewnym  udało  się  bezpiecznie  opuścić  Francję. 

Ludzie kardynała Richelieu deptali juŜ im po piętach - powiedziała Didi - Marie, rozkładając 

dłonie. - Na szczęście uwaŜają mój skromny dom za zbyt ubogi, by się nim interesować... Ale 

proszę, przejdźmy do salonu. Chyba uczynisz mi, panie, ten honor i zostaniesz na noc? 

Roland  podziękował  gorąco  za  zaproszenie  i  ruszył  za  właścicielką  pałacu,  która  po 

drodze opowiadała mu o sobie. 

- Jestem wdową - zaczęła. - Mój mąŜ poległ na wojnie, pozostawiając mi w spadku tę 

posiadłość i przyległe ziemie. 

Roland zastanawiał się, ile lat liczy sobie jego rozmówczyni. Doprawdy trudno było to 

ocenić.  Miała  figurę  młodej  dziewczyny,  ale  malująca  się  w  jej  oczach  powaga  mówiła  o 

doświadczeniu  Ŝyciowym.  Domyślał  się  więc,  Ŝe  jest  mniej  więcej  w  tym  samym  wieku  co 

on. 

Didi  -  Marie  zrobiła  na  nim  wielkie  wraŜenie.  Była  prawdziwą  damą  obeznaną  ze 

sztuką  konwersacji.  Po  dramatycznych  zdarzeniach,  jakie  Roland  przeŜył  w  Zamku  Ciszy, 

miejsce,  do  którego  przybył,  wydało  się  mu  rajem,  tym  bardziej  Ŝe  swą  atmosferą 

przywodziło mu na myśl jego rodzinny dom na Północy. 

W  pałacu  Didi  -  Marie  pozostał  znacznie  dłuŜej,  niŜ  planował,  urzeczony  piękną 

właścicielką, która tak bardzo przypominała ucieleśnienie jego marzeń z tamtej nocy, gdy po 

raz pierwszy dotykał dłoni Nicolette. 

Gdyby tylko zechciał, mógłby w kaŜdej chwili znaleźć się w alkowie Didi - Marie, ale 

idealista  Roland  odnosił  się  do  kobiet  z  wielkim  szacunkiem,  Darzył  Didi  -  Marie  tęsknym 

uwielbieniem,  a  poŜądanie,  jakie  takŜe  w  nim  budziła,  ostro  trzymał,  na  wodzy,  nie  na  tyle 

jednak, by piękna Francuska nie zorientowała się w czasie z pozoru niewinnych konwersacji, 

background image

co się dzieje z jej gościem. 

Ku obopólnej radości spędzali ze sobą mnóstwo czasu. 

Didi  -  Marie  nie  była  rannym  ptaszkiem,  więc  przed  południami  Roland  wędrował 

samotnie po polach, dziwiąc się, Ŝe w tych stronach, znanych z łagodnego klimatu, nastał juŜ 

ostry mróz. 

Któregoś  dnia  spadł  nawet  śnieg  i  wtedy  Roland  znów  zatęsknił  za  domem  na 

Północy.  OŜyły  w  nim  wspomnienia  z  dzieciństwa,  wróciła  pamięć  o  beztroskich  zabawach 

na śniegu. Powoli smutek sączył się do jego samotnej duszy. 

Ale  w  południe  spotykał  Didi  -  Marie  i  zasiadali  wspólnie  do  stołu.  Na  swój  sposób 

stanowił  oparcie  dla  tej  młodej  kobiety,  ona  zaś  rozkwitała  przy  nim  i  jak  nigdy  dotąd 

popisywała  się  błyskotliwymi  replikami.  Świadoma  podziwu,  jaki  w  nim  wzbudza,  pewna 

wygranej,  postanowiła  cierpliwie czekać  na  chwilę,  kiedy  to Roland  nie  będzie juŜ  w  stanie 

dłuŜej walczyć ze swymi uczuciami. 

Ta  swoista  gra  działała  na  nią  podniecająco.  Dostrzegała  jednak,  ze  jej  gościa  coś 

wyraźnie niepokoi. 

- Czy coś cię dręczy, drogi przyjacielu? - zapytała aksamitnym głosem, który zawsze 

go tak cudownie nastrajał. - Tęsknisz za domem? 

- Owszem - odpowiedział śpiesznie, speszony, Ŝe nie zdołał ukryć melancholii, która 

zagnieździła się w jego sercu. 

Ale  to  nie  tęsknota  za  rodzinnymi  stronami  tak  go  męczyła.  Nie  do  końca  to  sobie 

uświadamiając,  wcale  nie  z  powodu  słodkiej  Didi  -  Marie  odwlekał  swój  wyjazd  z  Francji 

Powodowały nim inne, dosyć niejasne pobudki. 

Czasami,  gdy  siedział  przy  stole  i  patrzył  w  piękne  oblicze  Didi  -  Marie,  jej 

nienaganne rysy nagle zacierały się i pojawiała się mu przed oczyma całkiem inna twarz, oczy 

przepełnione lękiem i bezradnym zdumieniem. Czuł wówczas ukłucie w sercu. 

PoniewaŜ powtarzało się to coraz częściej, jego niepokój się nasilał. 

Widział  twarz  Nicolette,  spacerując  po  zamarzniętym  ogrodzie  przy  pałacu,  a  takŜe 

kiedy  leŜał  samotny  w  wytwornej  alkowie,  wsłuchując  się  w  ciszę...  Zaczyna!  nawet 

przypuszczać, Ŝe pod wpływem napięcia nerwowego zapada na zdrowiu. 

Didi  -  Marie  zdąŜyła  juŜ  przywyknąć  do  tego,  Ŝe  Roland  czasem  odpowiadał  jej  z 

roztargnieniem  bądź  w  ogóle  nic  nie  mówił,  tylko  marszczył  czoło,  zniecierpliwiony,  i 

dopiero gdy ocknął się z zamyślenia, znów stawał się uprzejmy. 

Wreszcie  nadszedł  dzień,  w  którym  Roland  zrozumiał,  Ŝe  to  nie  Didi  -  Marie 

zawładnęła jego sercem. W tym właśnie dniu  ujrzał w wyobraźni Nicolette, małą bezbronną 

background image

istotę, i poczuł bezbrzeŜną radość, Ŝe ktoś taki naprawdę istnieje. 

Tego  dnia  uznał,  Ŝe  Didi  -  Marie,  choć  taka  ładna  i  pełna  wdzięku,  jest  po  prostu 

nudna. 

Dionne  tymczasem  robiła  wszystko,  by  odzyskać  zaufanie  córki.  Po  siedemnastu 

latach niełatwo było jednak wyrugować dawne przyzwyczajenia. 

Sytuację  pogarszał  dodatkowo  fakt,  Ŝe  Dionne  po  fatalnej  kąpieli  w  zimnej  morskiej 

wodzie  nabawiła  się  powaŜnej  choroby  płuc.  Wiele  czasu  spędzała  w  łóŜku  starannie 

opatulona, okropnie bowiem marzła. 

Między  dwoma  kobietami  dochodziło  ciągle  do  jakichś  zgrzytów.  Kiedy  tylko 

Nicolette  spóźniała  się  bądź  zrobiła  coś  nie  tak,  Dionne  z  przyzwyczajenia  fukała  na  nią  i 

obrzucała  wyzwiskami.  Natychmiast  jednak  Ŝałowała  swych  słów  i  błagała  córkę  o 

przebaczenie,  wykazując  nadmiar  trudnej  do  zniesienia  matczynej  troski. Ale  było  wyraźnie 

widać,  Ŝe  jest  szczęśliwa,  mając  córkę  przy  sobie.  Wprawdzie  nieraz  narzekała  i  uŜalała  się 

nad sobą, ale wprost wychodziła z siebie, by dogodzić Nicolette. 

Dziewczyna  natomiast  miała  wyrzuty  sumienia  i  czuła  do  siebie  bezgraniczną 

pogardę. Mimo iŜ się starała, nie mogła wzbudzić w sobie szczerego uczucia do matki. Rana 

w sercu była zbyt głęboka. Zajmowała się Dionne tylko z poczucia obowiązku. 

Poza tym zamek... 

Nicolette juŜ  wcześniej bała  się  ciemności,  choć  pewnie  nie  bardziej  niŜ  inne  dzieci. 

Teraz jednak zdawało jej się, Ŝe w kaŜdym zakamarku czai się coś groźnego. To ją całkowicie 

paraliŜowało, zabijało w niej wszelki zdrowy rozsądek. 

Dionne chciała mieć córkę nieustannie pod ręką, dlatego nie pozwoliła jej mieszkać w 

dawnej  komnacie.  Dziewczyna  przeniosła  się  do  komnaty  sąsiadującej  z  alkową  matki.  Nie 

chciała  spać  z  Dionne  w  jednym  pomieszczeniu,  ale  z  kolei  nie  czuła  się  dobrze  w  pokoju, 

który do tej pory stał pusty. Często leŜała, nie mogąc zmruŜyć oka, i nasłuchiwała z lękiem. 

Tak  wiele  nieprzyjemnych  wspomnień  wiązało  się  z  tym  zamkiem,  nocami  Nicolette  się 

zdawało, Ŝe tłoczą się one przy drzwiach do jej komnaty i napierają na nie z całej siły. 

A  poza  tym  tęskniła.  Roland  pokazał  jej,  Ŝe  poza  murami  zamczyska  istnieje  świat, 

który  i  przed  nią  moŜe  się  otworzyć.  Ale  Dionne  nie  chciała  nawet  o  tym  słyszeć. 

Zdecydowała, Ŝe Nicolette zostanie z nią, nie godziła się za nic na jej odejście. 

Wraz z upływem dni matka coraz rzadziej wstawała z łóŜka. LeŜała i błagała córkę, by 

jej  nie  opuszczała.  Setki  razy  prosiła  o  przebaczenie  za  całe  zło  wyrządzone  maleńkiej 

córeczce.  Zanosiła  modlitwy,  wpatrzona  w  krzyŜ  wiszący  tuŜ  nad  jej  łóŜkiem,  modlitwy 

przerywane coraz gwałtowniejszymi atakami kaszlu. 

background image

Nicolette  opiekowała  się  matką  pilnie  i  troskliwie,  ale  sumienie  nie  przestawało  jej 

wyrzucać, Ŝe nie jest w stanie wykrzesać z siebie nic poza współczuciem. Dionne była zawsze 

i  nadal  pozostała  dla  niej  obcą  kobietą.  Dziewczyna  nie  była  zdolna  pomyśleć  o  niej  jak  o 

matce. 

Codziennie,  kiedy  Dionne zapadała w  drzemkę, Nicolette  wymykała  się za  bramę  na 

krótki spacer. JuŜ pierwszego dnia natknęła się na wrzosowisku na sarenkę. Zwierzę stało na 

pagórku i spoglądało w stronę zamku. 

Nicolette domyśliła się, Ŝe sarna moŜe być głodna. Przyniosła wiązkę siana i wyłoŜyła 

ją we wgłębieniu między wieŜą a murami zamku od strony wrzosowiska, Ŝeby nie zauwaŜyli 

tego głuchoniemi słudzy. 

Słudzy  pozostali  w  zamku  po  pogrzebie  Blanca  i  wykonywali  te  same  prace  co 

wcześniej,  ale  polecenia  przyjmowali  jedynie  od  Dionne.  Nicolette  traktowali  jak  kogoś 

równego im stanem, a nie jak dziedziczkę. Dziewczyna bała się ich tak samo, jak wcześniej 

dziadka i ciotki. 

Następnego  ranka  Nicolette  poszła  sprawdzić,  czy  sarna  znalazła  siano.  Siano 

zniknęło, a na wzgórzu stały juŜ dwie sarny. 

Nicolette uśmiechnęła się wzruszona. Nigdy jeszcze nie czuła się taka szczęśliwa. 

Od  tej  pory  wykładała  siano  codziennie.  NieduŜe  ilości,  bo  przecieŜ  konie,  które 

trzymali w stajni, takŜe potrzebowały poŜywienia. Codziennie teŜ obserwowała przez okienko 

wrzosowisko. Ku nieopisanej radości dziewczyny coraz  więcej głodnych saren przychodziło 

pod  zamkowe  mury.  Nieśmiałe  ciche  cienie  o  zmierzchu  lub  o  brzasku...  Uznały  ją  za 

przyjaciela,  stały  i  czekały,  aŜ  połoŜy  siano,  a  potem  podbiegały,  ledwo  zdąŜyła  zniknąć  za 

rogiem. 

Pewnego ranka Nicolette zobaczyła śnieg. Od wielu lat w Bretanii śnieg nie padał, ze 

zdumieniem więc przypatrywała się uśpionemu pod białą puchową pierzyną krajobrazowi. 

Dionne juŜ nie wstawała z łóŜka, więc Nicolette mogła wychodzić o dowolnej porze. 

Kiedy szła z wiązką siana, w białym śniegu odcisnęły się jej ślady. Trochę ją to niepokoiło, 

bo  ktoś  mógł  się  dowiedzieć  o  celu  jej  wypraw,  ale  gdy  dotarła  na  miejsce,  zapomniała  o 

swych  obawach.  Tego  dnia  sarenka  Rolanda  podeszła  wyjątkowo  blisko.  Nicolette 

przemawiała do niej najłagodniej jak potrafiła i wyciągnęła rękę z sianem. 

Sarenka  poruszyła  się  niespokojnie,  ale  nie  odwaŜyła  się  jeść  dziewczynie  z  ręki. 

Nicolette więc połoŜyła siano i cofnęła się o kilka kroków. Szczęście przepełniało jej serce. 

Tego dnia umarła Dionne. Nicolette nie spodziewała się tego. Nikt nie uświadomił tej 

Ŝ

yjącej w izolacji dziewczynie, Ŝe matka jest tak powaŜnie chora. 

background image

Musiała sama pójść po pomoc do wsi. Ona, która nigdy jeszcze tam nie była, musiała 

teraz rozmawiać z obcymi ludźmi. 

Nie wiedziała, do kogo się udać, weszła więc do pierwszej z brzegu chaty. 

Nikt  nie  był  zaskoczony,  kiedy  jąkając  się,  wyjaśniła  z  jaką  przybywa  sprawą. 

Wieśniacy z ciekawością przyglądali się dziewczynie, którą widzieli po raz pierwszy. 

- A to panienka mieszka w zamku! - odezwał się gospodarz. - Dobrze, pomoŜemy. 

Przyjęli  wiadomość  ze  spokojem,  przywykli  do  tego,  Ŝe  ludzie  umierają.  Dionne 

została pogrzebana, ksiądz pięknie przemówił nad jej grobem... 

I tak Nicolette została w zamku sama. 

Ś

miertelnie się bała ciszy panującej w tej ogromnej budowli Nocą kładła się do łóŜka, 

zatykając  sobie  uszy,  Ŝeby  nic  nie  słyszeć,  zaciskała  oczy,  by  nie  widzieć  cieni.  Długo 

rozmyślała nad swoją nową sytuacją. 

W  końcu  któregoś  dnia  wzięła  do  pomocy  głuchoniemych  słuŜących  i  zaprowadziła 

ich  do  skarbca,  gdzie  nadal  leŜały  skradzione  kosztowni,  których  nie  mogła  przecieŜ  oddać 

prawowitym właścicielom. Obdarowała hojnie słuŜących i odprawiła ich, a potem załadowała 

cały  wóz  klejnotami  i  złotymi  monetami  i  pojechała  do  wsi.  Wędrując  od  chaty  do  chaty, 

rozdzieliła sprawiedliwie między chłopów to, co zrabował jej okrutny dziadek. 

Ludzie we wsi dziwili się tej cichej dziewczynie o przeraźliwie smutnym spojrzeniu i 

zakłopotani przyjmowali kosztowne dary, świadomi, Ŝe oto nadchodzą nowe dobre czasy dla 

ich wioski Castel de la Mer. 

Dziewczyna  miała  do  wieśniaków  tylko  jedną  prośbę.  Opowiedziała,  Ŝe  dokarmia 

stadko saren pod murami zamku, i poprosiła, by do końca zimy robili to samo. Błagała, by nie 

strzelać do tych  pięknych zwierząt, które juŜ się trochę oswoiły. Kiedy wieśniacy przyrzekli 

spełnić jej prośbę, uśmiechnęła się z wdzięcznością. 

Potem Nicolette zawróciła do zamku. Nie miała ochoty dłuŜej Ŝyć. 

Od dnia, w którym umarła Dionne, chodziła codziennie na skraj skały i spoglądała w 

morską otchłań. W dole huczała woda, uderzając z wielką siłą o brzeg. Dziewczynie zdawało 

się, Ŝe morska głębina ją wabi. Coś ciągnęło ją w dół. 

To nie będzie trudne, przekonywała samą siebie. 

Roland poŜegnał się z Didi - Marie, która nie kryła zawodu. 

- Wiedziałam, Ŝe kiedyś zechcesz pojechać dalej do swej ojczyzny. Nie spodziewałam 

się jedynie, Ŝe to nastąpi tak szybko. Czy nie mógłbyś...? 

-  Czekałem  juŜ  zbyt  długo  -  przerwał  jej  z  uśmiechem.  Niepokój  i  bezradność  nie 

znikały z jego oczu. - Niech się więc to juŜ raz stanie! 

background image

-  Wiesz,  Ŝe  będziesz  tu  zawsze  mile  widzianym  gościem,  Rolandzie,  A  jeśli 

zdecydujesz, Ŝe chcesz dzielić ze mną posiadłość i wszystko, co mam, to wracaj tu. 

Właściwie  były  to  klasyczne  oświadczyny,  Roland  zdołał  jednak  wybrnąć  z  trudnej 

sytuacji, starannie dobierając słowa. Nie chciał urazić tej pięknej kobiety. 

A potem podąŜył na zachód, z powrotem w stronę wybrzeŜa. 

Pędził  co  koń  wyskoczy,  jakby  poganiany  jakimś  wewnętrznym  nakazem.  Czuł,  Ŝe 

musi jak najprędzej dotrzeć do Zamku Ciszy, by powiedzieć Nicolette, ile dla niego znaczy. 

Jak mógł być taki zaślepiony i głupi, Ŝe nie uświadomił sobie tego od razu? Ale moŜe 

po  prostu  potrzebował  trochę  czasu?  Chyba  za  wiele  marzył  na  jawie.  JakŜe  wdzięczny  był 

losowi,  Ŝe  postawił  mu  na  drodze  Didi  -  Marie!  Dopiero  przy  niej  doznał  objawienia, 

zrozumiał,  Ŝe  tak  naprawdę  miłość  moŜna  dostrzec  jedynie  wtedy,  kiedy  się  patrzy  na  tę 

drugą osobę oczyma duszy. 

Patrząc w ten sposób na Nicolette, dostrzegł najcudowniejsze stworzenie na świecie. 

Cienka  pokrywa  śniegu  powoli  topniała  pod  wpływem  ciepłego  powiewu 

bretońskiego  wiatru.  Roland  juŜ  z  daleka  dostrzegł  zamek:  cięŜki  i  złowrogi  górował  nad 

wrzosowiskiem na samym skraju urwistego brzegu, dalej stał menhir i grobowiec. 

Nigdy nie przypuszczał, Ŝe kiedyś jeszcze zobaczy te ponure pamiątki z przeszłości. 

Ale  „jego”  sarenka  nie  wyszła  mu  na  spotkanie.  Chyba  nie  stało  jej  się  nic  złego? 

Roland poczuł nagły strach, lecz w tej samej chwili ją zauwaŜył, i to nie samą. Oczywiście nie 

mógł wiedzieć, która sarna była tą, którą nazywał swoją. Pod murami zamku zgromadziło się 

stado  tych  zwierząt, jadły  wyłoŜone  dla  nich  siano.  CzyŜby  to  Nicolette?  pomyślał  i  zrobiło 

mu się ciepło na sercu. 

Nagle  na  krawędzi  skały  dostrzegł  siedzącą  drobną  postać.  Pochylała  się  w  przód, 

wpatrzona w otchłań, zupełnie jakby... Chyba... Chyba nie zamierza rzucić się w dół? 

Nie, nie rób tego, Nicolette! 

Popędził konia i zawołał dziewczynę po imieniu. Sarny uciekły spłoszone, ale Roland 

nie  zwaŜał  na  to.  Wśród  huku  fal  dziewczyna  nie  słyszała  jego  głosu,  ale  on  nie  przestawał 

krzyczeć. 

Nicolette, najdroŜsza! Nie ruszaj się, poczekaj jeszcze chwilę! Och, co ja narobiłem? 

myślał  zrozpaczony.  Jak  mogłem  cię  zostawić  w  tym  strasznym  otoczeniu?  Powinienem 

wsłuchać  się  dokładnie  w  ton  twego  głosu,  kiedy  przekonywałaś  mnie,  Ŝe  pragniesz 

zaopiekować się matką... Usłyszałbym wówczas, Ŝe tak naprawdę wcale tego nie chcesz. 

Wreszcie  dotarł  na  miejsce,  zeskoczył  z  konia  i  rzucił  się  w  przód,  z  całych  sił 

chwytając ją za ramiona. 

background image

Nicolette krzyknęła ze strachu i bólu, ale Roland, nie zwaŜając na nic, odciągnął ją w 

bezpieczniejsze miejsce. 

Wreszcie podniósł dziewczynę i cięŜko dysząc, potrząsnął nią mocno. Nie był w stanie 

wydobyć z siebie głosu. Nie tak wyobraŜał sobie to spotkanie. Pragnął być przecieŜ delikatny, 

okazać  Nicolette  miłość  i  czułość.  UłoŜył  sobie  nawet  mowę  powitalną.  Tymczasem 

zachowywał się jak brutal 

Wreszcie się opanował. 

-  Roland?  -  wydobyło  się  z  ust  Nicolette,  a  na  jej  bladych  policzkach  pojawił  się 

gwałtowny rumieniec. - Roland? Jeszcze jesteś we Francji? Myślałam, Ŝe juŜ dawno wróciłeś 

do domu. 

Wreszcie odzyskał mowę, a do oczu napłynęły mu łzy, których wcale się nie wstydził. 

-  Musiałem  wrócić,  Nicolette  -  wykrzyknął.  -  Musiałem,  poniewaŜ  cię  kocham. 

Jechałem  tak  szybko,  jak  tylko  mogłem,  Ŝeby  znów  ujrzeć  twą  twarz.  Jesteś  o  wiele 

piękniejsza, niŜ cię zapamiętałem. - Przyciągnął dziewczynę do siebie i mocno objął. Gładził 

jej  włosy  i  z  pośpiechem  mówił  dalej:  -  Nawet  jeśli  nie  pozwolisz  mi  tu  zostać,  to  i  tak 

zostanę. Ale najbardziej pragnąłbym wziąć cię z sobą. Spróbujemy razem przekonać Dionne, 

Ŝ

eby pojechała z nami, bo nie opuszczę cię teraz juŜ nigdy. BoŜe, boję się nawet pomyśleć, co 

by się stało, gdybym przybył za późno! 

- Dionne nie Ŝyje - powiedziała cicho Nicolette i dopiero wtedy Roland zauwaŜył, Ŝe 

dziewczyna płacze. Ale kiedy popatrzyła na niego, jej oczy zalśniły radością i szczęściem. 

Płakali i śmiali się na przemian, kiedy Nicolette opowiadała chaotycznie o wszystkim, 

co się wydarzyło: o swym lęku, tęsknocie za nim, chorobie Dionne i o jej śmierci, o sarnach i 

samotnym  Ŝyciu,  jakie  wiodła  w  tym  okropnym  zamczysku.  O  tym,  jak  postanowiła  z  sobą 

skończyć, uznawszy, Ŝe nie ma po co ani dla kogo dłuŜej Ŝyć. Opowiedziała teŜ, Ŝe rozdzieliła 

pomiędzy  wieśniaków  dobra  skradzione  przez  dziadka  i  Ŝe  ci  obiecali  jej  zadbać  o  sarny. 

Zapłakała  nad  gorzkim  losem  Dionne,  zapewniając,  Ŝe  matka  była  bardzo  szczęśliwa  pod 

koniec, choć Ŝycie z nią nie było łatwe. 

Roland pomyślał, Ŝe moŜe dobrze, Ŝe stało się tak, jak się stało. Dionne przynajmniej 

umarła w przeświadczeniu, Ŝe córka jej wszystko wybaczyła. 

Nicolette nagle zmieniła temat na bardziej prozaiczny. 

- AleŜ, Rolandzie, ja wszystko oddałam. Nie mam posagu! Chyba Ŝe zechcesz przyjąć 

w dowód wdzięczności zamek. 

Roland poczuł gęsią skórkę. 

- O, nie, dziękuję - roześmiał się. - Najlepiej będzie, jeśli przekaŜesz go wójtowi. JuŜ 

background image

on coś postanowi. Jeśli chcesz, pojedź ze mną do mej ojczyzny! 

- Zgoda, Rolandzie - odpowiedziała mu z powagą. - Teraz mnie juŜ tu nic nie trzyma. 

Koniec  z  wyrzutami  sumienia.  I...  dziękuję  ci  za  to,  Ŝe  Ŝyję.  ChociaŜ  sama  nie  wiem,  czy 

zdobyłabym się na skok w otchłań. JuŜ od wielu dni chciałam ze sobą skończyć. 

Wraz  z  wiosną  dotarli  do  ojczyzny  Rolanda.  Powitano  ich  z  otwartymi  ramionami. 

Radość najbliŜszych była tym większa, Ŝe zaczynali powoli tracić nadzieję, iŜ Roland w ogóle 

wróci z tej okropnej wojny. Nikt nie powiedział mu, Ŝe wybrał na Ŝonę mało urodziwą pannę. 

Nicolette, ta miła i dobra dziewczyna, której oczy promieniały niewysłowionym szczęściem, 

urzekła wszystkich. 

A Roland? CóŜ... on sam był przekonany, Ŝe poślubiając Nicolette, zdobył największy 

w  kwiecie  skarb.  Często  wracał  myślami  do  tamtej  nocy,  kiedy  zobaczył  w  ciemnościach 

migoczący  płomyk.  Światełko  na  wrzosowisku  wskazało  mu  właściwą  drogę.  Dzięki  niemu 

uratował  Ŝycie  wielu  ludziom,  ale  przede  wszystkim  odnalazł  nieszczęśliwą  dziewczynę, 

która stała się dla niego najwspanialszym darem losu.