Rozdziały 1 6 Duchy Aniołów by mika2100

background image

Duchy Aniołów

autorka:

mika2100

„Miłość, przyjacielu,
To dym, co z parą westchnień się unosi;
To żar, co w oku szczęśliwego płonie,
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie.”
William Szekspir, Romeo i Julia

Prolog

Myślałam, że tego jedynego wyjątkowego dnia zaczęło się moje

prawdziwe życie pełne spokoju i miłości. Że wszystko się ułoży, będzie

tak jak być powinno. Łudziłam się tym marzeniem, coraz bardziej

pogłębiając się w nim. Jednakże żyłam, ale nawet tego specjalnie nie

chcąc. Byłam martwą duszą, pragnącą szczęścia w żywym ciele.

W drodze do odszukania swego przeznaczenia byłam gotowa niemal na

wszystko. Nawet na to, co niegdyś niepojęte dla mnie.

Z biegiem czasu zaczęłam rozumieć pewną istotną rzecz. Tajemnicę,

ukazującą prawdę, której próbowałam do siebie nie dopuścić. Takiej,

której się wystrzegałam. Jednak ją zrozumiałam. Bowiem w życiu nie

można gonić za przyszłością. To ona szybciej lub wolniej dogoni ciebie.

Zrozumiałam swój błąd. Moje życie polegało na szukaniu tego, co tak

naprawdę nie było mi dane. Patrzyłam na piękny świat martwymi i

brudnymi oczami, które już nigdy nie miały zalśnić szczęściem.

background image

Rozdział 1

–Jak myślisz, co to może oznaczać? – zapytała mnie półszeptem Amanda.
Westchnęłam głęboko. Sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie, lecz rozpaczliwie
usiłowałam jej odnaleźć.
– Nie mam pojęcia. Jedyne czego jestem pewna, to, że ktoś musi mieć do tego powód. –
Odpowiedziałam jej drżącym głosem.
Przemierzałyśmy w ciszy ciemną i wąską uliczkę Londynu. Tej ponurej pory roku miasto
codziennie dusiło się pod naporem szarego jak popiół nieba. Ciemność przytłaczała, nie
widać było nawet cienia oznak wesołej jesieni, jak sprzed laty. To tak, jakby natura
wiedziała o cierpieniu licznych mieszkańców miasta, a sama w głębi płakała. Wszystko
diametralnie zmieniło się po ów zdarzeniu.
Bowiem trzy miesiące temu, zgłoszono pierwsze zaginięcie nastoletniej dziewczyny.
Rodzina zeznała, że była ona spokojną osobą niezdolną do jakichkolwiek ucieczek.
Wówczas uznano, że została porwana, lecz nikt nie wiedział przez kogo i gdzie. Nie było
żadnych śladów, żadnej wskazówki pomocnej. A dziewczyny wciąż nie znaleziono.
Nikt nie miał pojęcia, że ów zdarzenie będzie się powtarzać, niczym nieodłączny cień
snujący za każdym mieszkańcem. Dwa dni po zaginięciu, zaczynały ginąć kolejne osoby. W
ciągu półtora miesiąca zaginęło ponad trzydzieści osób. Wszystkie były w wieku
nastoletnim. Nikt nie wiedział, kto jest sprawcą tych zdarzeń. Strach tkwił w
każdym człowieku, a rodzice zabronili swoim dzieciom iść do szkół. Niewiele osób
wychodziło z domu, bojąc się, iż będą następnymi ofiarami.
Tego dnia zaginęły aż dwie osoby. Nieliczni świadkowie powiadali, że ostatnim razem
widziano ich udających się do ciemnego lasu, po czym ich sylwetki rozpłynęły się w mroku.
Szli, jakby jakaś wewnętrzna siła zmuszała ich do tego wbrew woli.
Zadrżałam na całym ciele bynajmniej nie z zimna. Spojrzałam przed siebie. W oddali
zobaczyłam mój niewielki domek. Wyróżniał się, gdyż zbudowany był z białej cegły, a jego
zachodnią ścianę pokrywał pnący się bluszcz. Drzwi jak i również okna zrobione były z
ciemnego drewna z nielicznymi wzorami układającymi się w ledwie widoczne kwiaty.
Ojciec zbudował go dla mojej mamy tuż przed moimi narodzinami. Zmarł w dniu moich
dziesiątych urodzin z powodu śmiertelnej choroby.
Miałam coraz większe wrażenie, że nigdy nie zapomnę dnia, w którym siedząc w szpitalu
przy jego łóżku i czując na sobie troskliwe spojrzenie ojca wiedziałam, że nie ma ratunku.
Gdy podniosłam wzrok czułam rozdzierającą pustkę, świecącą strachem. Wiedziałam, że
powinnam coś powiedzieć, choćby słowa otuchy, jak bardzo go kocham, ale słowa uwięzły
mi w gardle. Patrzyłam na niego w milczeniu, choć tliło się we mnie tysiące drzemiących
emocji pragnących się wydostać. Ale ja im na to nie pozwoliłam. Wiedziałam, że jeśli ich
nie powstrzymam całkowicie zatopię się w smutku nie wypływając na powierzchnię.
Mogłam jedynie czuć na policzkach piekące łzy spływające aż po szyję.
Ojciec patrzył mi prosto w oczy, swoim nieprzeniknionym wzrokiem. Czułam, iż zaraz nie
wytrzymam tej ciszy i pustych, smutnych spojrzeń. Chcąc ją przerwać próbowałam coś
powiedzieć, ale z mojego gardła wydało się jedynie słowo wypowiedziane cienkim,
chrapliwym głosem.
–Tato…
Ojciec uśmiechnął się do mnie, lecz jego oczy pozostały nadal smutne.
–Emily, kochanie, nie płacz – powiedział słabym głosem, po czym dotykiem lekkim jak
muśnięcie piórka, pogładził mnie po dłoni.

background image

–Ale tato… Nie chcę… – Słowa uwięzły mi w gardle; a może po prostu bałam się je
wymówić.
– Wiem. Ludzie odchodzą tylko na kilka minut, by znów spotkać się z nami. Może nie
fizycznie, lecz w sercu. Żyją we wspomnieniach, w duchu. Nigdy o tym nie zapominaj
kochanie.
Jego usta rozciągnęły się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Moc, z jaką wypowiedział
ostatnie słowa, uderzyła mnie niczym zimny haust wody. Tak, jakby bał się, że ich nie
dokończy pozostawiając mnie z setkami pytań malujących się na twarzy.
–Córciu... To co ci teraz powiem, zachowaj proszę w tajemnicy. Nikomu o tym nie mów.
–Nawet mamie?
–Nikomu – jego głos przeszedł w szept. Żeby go usłyszeć przybliżyłam ucho do jego warg.
– Nie wierz we wszystko, co ludzie mówią… Spróbuj odnaleźć to, co tylko tobie jest dane.
Jesteś wyjątkowa. Pamiętaj, że nie wszystko jest takie jak się wydaje. Trzeba to…
dostrzec…
Wpatrywałam się w niego nie rozumiejąc co miał na myśli. Delikatnie ścisnęłam jego rękę,
chcąc poprosić o wytłumaczenie, lecz mój ojciec zapadł w śmiertelny sen. Od tamtego
zdarzenia czuję nieginącą pustkę w sercu. Tak jakbym straciła pewną część siebie, której nie
można było już przywrócić.
Ledwo zdałam sobie sprawę, że twarz mam mokrą od łez. Szybko wytarłam je wierzchem
dłoni, gdy z zamyślenia wyrwał mnie głos Amandy:
– Emily, czy ty mnie w ogóle słuchałaś? – zapytała z oburzeniem.
–Wybacz, zamyśliłam się.
– Ostatnio cały czas chodzisz zamyślona. Wszystko w porządku?
– Tak… Ale po tych zdarzeniach ciężko mi myśleć.
Westchnęła.
– Wiem. Też mi z tym trudno. Najbardziej boję się tej niepewności, kto może być
następny… – przy ostatnich słowach głos jej zadrżał.
– Następny każdy może być. Nawet my. I nie mamy na to wpływu. Przecież ktokolwiek jest
sprawcą i tak nas znajdzie. To jest nieuniknione.
Amanda spojrzała na mnie, ale z jej ust nie wydobyło się żadne słowo. Zatrzymałyśmy się
pod moim domem. Przystanęłam na ganku i odwróciłam się w jej stronę. Dopiero teraz
zauważyłam, że pod zielonymi oczami miała cienie, a jej jasne, kręcone włosy były w
lekkim nieładzie. Wiedziałam, że się martwi. Bez słowa podeszłam do niej i mocno ją
uścisnęłam. Choć w ten sposób chciałam dodać jej otuchy, pocieszyć ją.
– Bez względu na to, co się stanie zawsze będziemy razem – Powiedziałam i ścisnęłam ją
mocniej. – Nie opuszczę cię.
– Wiem, ale… czuję jakby coś nas oddalało od siebie… Może to moja chora wyobraźnia, nie
mam pojęcia. Ale cokolwiek to jest boję się tego. Nie chcę cię stracić, ale mam wrażenie, że
wkrótce coś nas rozdzieli…
– Nic się takiego nie stanie. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nic nas nie rozłączy,
rozumiesz?
Poczułam, jak wolno przytaknęła głową. Odsunęłyśmy się od siebie. Amanda
uśmiechnęła się do mnie przez łzy w oczach, po czym bez słowa odeszła. Odwróciłam się,
wcisnęłam klucz w szparkę i otworzyłam drzwi.
Przywitały mnie egipskie ciemności. Czym prędzej nacisnęłam włącznik światła, ale nie
podziałało. Trzęsącymi rękoma spróbowałam jeszcze raz. Zero skutku. Z każdą chwilą
bezczynnego stania moje oczy powoli przyzwyczajały się do panującego mroku. Na
miękkich nogach szybko skierowałam się do kuchni. Starałam się nie rozglądać na boki, by

background image

nie zatrzymać się.
Czułam się tak, jakbym trafiła do obcego, pustego i od lat niezamieszkanego domu.
Wbiegłszy do kuchni rzuciłam się do sprawdzania szuflad w poszukiwaniu świec. Wyjęłam
telefon z kieszeni, włączając go. Natychmiast ekran rzucił nikłe światło, które skierowałam
na szufladę. Trzęsącymi się rękoma zaczęłam przeszukiwać jej zawartość.
Westchnęłam z ulgą, gdy moje palce natrafiły na tekturowe pudełko zapałek i świeczek.
Zapaliłam jedną i skierowałam płomień światła na drzwi chowając telefon z powrotem do
kieszeni.
Nie zauważyłam żadnych zmian. Prawdopodobnie moja mama, Kris, wyszła na spotkanie.
Zdziwiło mnie jedynie, że mnie o tym nie poinformowała i również to, że jest dość późno, a
wciąż nie wraca.
Bardziej pewna siebie przeszłam przez salon, po czym skierowałam się w górę, po
schodach. Z każdym moim krokiem stopnie skrzypiały głośno, co niestety mi nie pomagało.
Pokonywałam schody po dwa stopnie, by szybciej dotrzeć do swojego pokoju. Stanęłam
przed drzwiami, prawie przekręcając klamkę, ale natychmiast zamarłam w bezruchu. Przed
dziurkę od klucza z mojego pokoju sączyło się jasne światło. Moje serce straciło zdrowy
rytm, jakby chciało się wydostać. Dotychczas byłam niemal przekonana, że nie ma prądu w
całym domu. Resztami odwagi, ale też z przerażeniem przekręciłam gałkę.

background image

Rozdział 2

Natychmiast moje nozdrza uderzył silny zapach stęchlizny, oczy natomiast oślepił
brzask światła wydobywającego się z białej świecy stojącej na biurku. Byłam pewna, że
przed moim wyjściem nie zostawiłam jej tutaj. Ani moja mama-nigdy by tego nie
zrobiła. Zawsze uczyła mnie odpowiedzialności. Jeśli nie ja, ani moja matka, to kto?
Przeszedł mnie dreszcz. Miałam ochotę wyjść z pokoju, ale nogi odmówiły mi
posłuszeństwa. Czułam, że muszę tu zostać, by dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało.
Zamrugałam kilkakrotnie, by dostrzec więcej szczegółów, rozglądając się
niespokojnie po pomieszczeniu. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że mój pokój, tak jak
go zostawiłam, pozostał w idealnym porządku; łóżko było nadal starannie zaścielone,
a na podłodze nie dostrzegłam żadnych śladów świadczących o tym, by ktoś tu był
przed moim przyjściem. Przeszłam przez pokój zastanawiając się, skąd ten ów
zapach stęchlizny. Nie zobaczyłam nic, co mogłoby go wydzielać. Zgasiłam świecę,
którą przyniosłam z kuchni, lecz nadal kurczowo trzymałam świecznik w ręce. W
każdym razie, nie chciałam go odstawiać.
Kątem oka zauważyłam, że płomień palącej się świecy na biurku, który na początku
wydał mi się zbyt wyrazisty, teraz z każdą chwilą tracił swą jasność. Tak, jakby zimny
podmuch wiatru otaczał ją zewsząd, gasząc płomień; jedyne źródło światła w tym
domu. Nadal na miękkich nogach, skierowałam się w stronę okna, by je zamknąć,
lecz gdy się odwróciłam, z mojego gardła wydobył się głośny krzyk.
W drzwiach stał wysoki mężczyzna, ale zanim zdołałam dokładniej mu się przyjrzeć,
z niesamowitą prędkością i siłą powalił mnie na podłogę. Upadając, zahaczyłam
głową o parapet. Poczułam silny ból w skroni, z której natychmiast wypłynęła cienka
i ciepła stróżka krwi. Świecznik wypadł mi z rąk przez otwarte na oścież okno.
Czyjaś ręka złapała mnie mocno za nadgarstek, pociągając w dół. Uderzyłam
twardo o podłogę, przez co ból w pulsującej skroni stał się jeszcze silniejszy. Nie
miałam sił, poddałam się nieznajomemu. Usiadł na mnie okrakiem, po czym
przyjrzał mi się badawczo. Zauważyłam, jak jego czarne oczy, niemal jak dwa
węgielki, spoglądały na mnie z zainteresowaniem. Nieznajomy odgarnął swoje
równie ciemne włosy, po czym dotknął blizny na moim przegubie. Z zaskakującą
delikatnością badał palcami każdy jej szczegół. Wyrwałam rękę z uścisku, czując na sobie
palące spojrzenie intruza. Świeca stojąca na biurku obok, trysnęła swym ostatnim
płomieniem ognia, po czym zgasła całkowicie, pogrążając nas w ciemności i ciszy. Nie
wiedziałam, czy mdleję, czy to tylko ciemność, ale widziałam, jak wszystko przede mną
znika. Odpływałam z przerażenia i bólu.

***

Niedaleko siebie usłyszałam lekkie szuranie butów. Leżałam na podłodze, czując pod
plecami zimne podłoże. Wolałam jednak nie otwierać oczu. Rozkoszowałam się tą chwilą
ciemności, choć miałam przeczucie, że owy nieznajomy przygląda mi się. Na skroni
poczułam coś miękkiego przylepionego do mojej skóry. Plaster. Nie miałam pojęcia
jak długo byłam nieprzytomna. Marzyłam, by cała ta historia okazała się nocnym
koszmarem, z którego zaraz się obudzę z myślą, że wszystko zdaje się być normalne.
Byłam ciekawa, ale zarazem też przerażona tym, kim jest nieznajomy mężczyzna. Do
głowy przychodziły mi różnorodne myśli, głównie o kolejnym porwaniu. Tylko tym
razem, to ja prawdopodobnie byłam ofiarą.Jeśli miałabym zostać zabita, to czemu ten

background image

k t o ś nie zrobił tego wcześniej? Na czoło wystąpiły mi krople zimnego potu.
Niepewnie zamrugałam powiekami. W pokoju panował półmrok. Usłyszałam kolejny
szelest, tym razem bliżej mnie. Osłabiona, zaczęłam się podnosić na łokciu.
– Leż.
Zamarłam na kilka sekund. Ku mojemu zaskoczeniu, słowo to wypowiedziane było
miękkim tonem. Spojrzałam w stronę nieznajomego.
O biurko opierał się wysoki chłopak, którego wcześniej uznałam za dorosłego
mężczyznę. Kości policzkowe miał wyraźnie zarysowane, a jego ciemne włosy
opadały mu lekko na oczy, dając zadziorny, a zarazem mrocznie przystojny wygląd. Jednak
wiedziałam, że jest to maska przesłaniająca złowieszczy charakter. Czarne oczy świdrowały
mnie wzrokiem.
– Powiedziałem, leż – tym razem słowa te skierowane do mnie były stanowcze.
Wolałam mu się jeszcze nie narażać, ale w głębi duszy czułam hamowaną
wściekłość. Przecież to jest mój dom i mogę robić w nim co chcę.
Zignorowałam jego polecenie i powiedziałam z trudem, patrząc mu w oczy:
– Kim jesteś?
Prychnął, wyraźnie rozbawiony z obrotu sytuacji. Ja nie widziałam w tym nic
śmiesznego. Patrzył się na mnie swoim przenikliwym wzrokiem, co chwila odgarniając
włosy z oczu.
– Odpowiesz, czy nie? – powiedziałam po dłuższej chwili ciszy, czując coraz większe
rozdrażnienie.
Udał, że się zastanawia, po czym uśmiechnął się rozbrajająco.
– Nie.
Świetnie. Na chwiejących się nogach wstałam z podłogi i znalazłam się oko w oko z
nieznajomym. Coś błysnęło lekko przy jego boku. Nóż. Moja pewność siebie ulotniła
się tak szybko, jak się pojawiła. Ze świstem wciągnęłam powietrze, nie mogąc
oderwać wzroku od śmiercionośnego narzędzia.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię – powiedział chłopak, podchodząc do mnie swobodnym
krokiem, cały czas się uśmiechając. Schował nóż do kieszeni. Wyglądał tak, jakby było to
dla niego świetną rozrywką. W gruncie rzeczy, dla zabójców zawsze nią będzie.
Nie byłam pewna tych słów. A tym bardziej, że w jego uśmiechu czaiły się złośliwe iskry.
Dyskretnie spojrzałam kątem oka przez okno. Słońce już całkowicie zaszło, więc nie byłam
w stanie ocenić, przez jaki czas musiałabym spadać na dół. Najwyżej połamałabym sobie
kilka kości w zależności od pozycji upadku. Natychmiast ten bezmyślny pomysł wyrzuciłam
z głowy.
Odwróciłam wzrok od okna. Zauważyłam, że chłopak stoi niecały metr naprzeciwko
mnie. Odskoczyłam jak oparzona.
– Powiedz mi najpierw, po co przyszedłeś – wiedziałam, że to bezsensowne pytanie,
ale tak czy inaczej chciałabym znać odpowiedź, by się przygotować na najgorsze.
Nieznajomy zastanowił się chwilę, bacznie mnie obserwując. Uśmiech zniknął mu z twarzy,
po czym rzekł poważnym tonem:
– Na pewno nie w złych zamiarach.
Przyglądałam mu się w milczeniu nieufnym wzrokiem. Tak naprawdę miałam setki pytań,
jakie chciałam mu zadać, ale żadnego z nich nie odważyłam się już wypowiedzieć.
– Nie wierzysz mi? – Zapytał po dłuższej chwili.
– Trudno uwierzyć komuś, kogo w ogóle się nie zna... – bąknęłam.
Na jego twarzy znów zagościł ironiczny uśmiech, który wzbudził we mnie mieszane
uczucia.

background image

– Po co tu przyszedłeś? – zaczęłam. Mój głos stawał się coraz bardziej oskarżycielski i
rozdrażniony. – Zwykle przychodzisz tak do kogoś i udajesz, że wszystko jest w porządku, a
przy tym robiąc krzywdę komuś innemu?!
Natychmiast pożałowałam swoich słów. Chłopak zmrużył groźnie oczy. Serce zaczęło mi
być tak szybko, że niemal mogłam je usłyszeć. Przymknęłam oczy, oczekując najgorszego.
Minęło około minuty, a nic się nie wydarzyło. Słyszałam jedynie głośny oddech chłopaka
blisko swojej twarzy. O wiele za blisko niż bym sobie tego życzyła. Z wolna otworzyłam
powieki wciąż nie wiedząc, jak wiele mogłam tym zaryzykować. Oczy chłopaka wpatrywały
się w moje z intensywnością. W chwili, gdy miałam się odsunąć powiedział:
– Nie mam najmniejszego zamiaru robić ci krzywdy. Przynajmniej dodatkowej, bo ranę na
skroni już zaliczyłaś. Ale nie po to tu przyszedłem. Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem. Ale
nie dam rady ci wyjaśnić, czemu tu jestem, jeśli nadal będziesz tak się zachowywać.
Zaschło mi w ustach. Chciałam uwierzyć w te słowa, ale nie mogłam. Podświadomie
czułam, jakby coś za nimi się kryło, jakby była to tylko przykrywka dla tej ciemnej
strony. Nie mogłam zaufać komuś, kogo nie znałam.
Stałam, patrząc na niego i nie mogąc wydobyć z gardła ani słowa. Nawet gdybym
chciała, to nie potrafiłabym sformułować nic sensownego.
– Emily, wiedz, że…
Zaczął chłopak, ale natychmiast usłyszeliśmy głośne wołanie mojej mamy z dolnego piętra:
– Emily! Jesteś tu?!
Podskoczyliśmy jak oparzeni. Ucieszyłam się w duchu, że w końcu moja mama
wróciła i nic jej nie jest, ale to uczucie przyćmiła ciemniejsza, bardziej ponura myśl;
nie byłam pewna do czego ów nieznajomy jest zdolny i czy mógłby mojej mamie
zrobić krzywdę.
Spojrzałam z przerażeniem na chłopaka. Patrzył ze spokojnym wyrazem twarzy na
drzwi, po czym nie spoglądając na mnie, powiedział cicho:
– Idź do niej. Sam sobie poradzę.
Zawachałam się chwilę. Miałam zostawić go w swoim pokoju? Z drugiej strony, z
pewnością zdążył już go przeszukać, gdy byłam nieprzytomna.
– Jeśli będziesz wciąż tu tak stać, to w końcu twoja matka przyjdzie, a wtedy będzie jeszcze
gorzej – warknął.
Nie patrząc mu w oczy, pospiesznie wyminęłam go i zaczęłam schodzić na dół. W
głowie kłębiło mi się tysiące myśli. Zastanawiałam się, kim jest i po co przyszedł. Skoro nie
chciał mnie zabić, to co innego miałby robić w moim domu? A co gorsza, czego chciał ode
mnie?
Schodziłam wolno, czułam jakbym zaraz miała upaść ze zmęczenia. Nie miałam
pojęcia, która jest godzina. Spostrzegłam, że światło w domu znów normalnie
działało. Zapewne nieznajomy włączył na powrót prąd. Pozostało mi jeszcze
wymyśleć, skąd zrobiłam sobie tak paskudną ranę na skroni.
W salonie zauważyłam moją mamę; ubrana w biały płaszcz okalający ją do kolan, na który
opadały czarne włosy, uważnie przypatrywała mi się. Gdy jej wzrok powędrował ku mojej
zaklejonej plastrem ranie, wyraz jej twarzy przybrał zatroskanie.
– Kochanie, co ci się stało? – podeszła do mnie, po czym przytuliła matczynym
gestem.
Po kilku sekundach zastanowienia odparłam:
– Gdy weszłam do domu było ciemno. Pewnie nie było prądu. Zaczęłam wchodzić po
schodach… – powiedziałam. Moje wytłumaczenie było dość zabawne, lecz mnie nie było do
śmiechu. – … i spadłam.

background image

Poczułam, jak mama się uśmiechnęła, po czym wypuściła mnie z uścisku.
– A ty, gdzie byłaś? – Zagadnęłam, starając się uniknąć dalszych pytań na temat
mojego rzekomego upadku.
– A wiesz, Jery zaprosił mnie na kolację. To nic takiego, naprawdę – dodała, udając
swobodę i jednocześnie starając się unikać mojego wzroku, ale mogłam dostrzec w jej
oczach zakłopotanie.
Jery był szefem mojej mamy, który zwykle był w ciągłym złym nastroju, ale odkąd
poznał moją matkę, aż tryśnie energią. Zresztą, specjalnie jakoś mu się nie dziwię.
Kris zawsze potrafiła wprowadzić ciepłą atmosferę, a jej miły nastrój udzielał się też innym.
Lecz był to temat, którego wyraźnie chciała jak na razie uniknąć.
– Jestem strasznie zmęczona, idę się położyć – powiedziałam.
– Oczywiście, skarbie. Dobranoc – powiedziała do mnie mama, wchodząc do kuchni.
Weszłam pospiesznie po skrzypiących schodach. Znalazłszy się w pokoju,
zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie. Ogarnęło mnie nagłe zmęczenie. Z
trudem podeszłam do okna, zamykając je, tym samym hamując silny podmuch
wiatru, wdzierający się do pomieszczenia. Zasłoniłam flanelowe zasłony, po czym
spojrzałam na zegar. Wskazywał godzinę 24.00. Trudno było mi uwierzyć, że aż tyle
czasu nieznajomy był u mnie w domu. Zwykle o tej porze jeszcze byłam na nogach,
ale po dzisiejszym zdarzeniu czułam, że mogłabym zasnąć nawet na stojąco.
Przymykając lekko oczy weszłam do łazienki, przeglądając się natychmiast w lustrze.
Wyglądałam okropnie. Moje czarne włosy były w wielkim nieładzie, jakby przeszło
tornado. W kilku miejscach zauważyłam zlepione pasma włosów, zapewne zaschniętą
krwią. Spróbowałam je rozczesać, ale moje wysiłki zdały się na nic. Skierowałam się
wgłąb łazienki, by wziąć pobudzający i odprężający prysznic.
Ale nawet ciepła woda nie uspokoiła mojego zdenerwowania. Zrezygnowana,
wyszłam spod prysznica, ubierając się w koszulę nocną.
Lekko kołysząc się z powoli ogarniającego mnie snu, przeszłam przez pokój. Dopiero
teraz zdołałam zauważyć białą kartkę papieru leżącą na moim biurku. Natychmiast
rzuciłam się do niej i zaczęłam czytać wypisane słowa:

Wróc po Ciebie.

ę

Zadrżałam na całym ciele bynajmniej nie z zimna. Czułam, jak nogi mi drętwieją,
niemal zapadam się z ziemię. Przerażała mnie myśl, że nieznajomy miałby znów
pojawić się w moim domu. Nie byłam nawet pewna, czy aby nie zrobi mi krzywdy.
Każda komórka mojego ciała niemal wyrywała się, by poznać prawdę, zaspokoić
ciekawość, ale ja wiedziałam, że być może nie powinnam się w to wciągać.
Odrętwiała, przeszłam przez pokój, by położyć się na łóżku. Naciągnęłam kołdrę
ponad klatkę piersiową i zapaliłam lampkę nocną. Co prawda, dawała nikłe światło,
ale ten mały promyk światła dodawał mi otuchy w niewiadomy dla mnie sposób.
Pozwoliłam moim myślom swobodnie sunąć po mojej głowie. Każda dotyczyła
niemal tego samego: co będzie, jeśli intruz znów mnie odwiedzi? Czy
miałabym się czego obawiać? Zaręczył, iż nie zrobi mi krzywdy. Ale ileż mogło być
prawdy w tych zwykłych słowach?
Zastanawiałam się, czy te wszystkie porwania, które napawały mnie przerażeniem,
ukazywały się w ten sam sposób, co mnie dziś. Wprawdzie, nikt mnie nie porwał, ale
nie mogłam mieć pewności, że nie stanie się to następnym razem. Muszę być
przygotowana. Całym ciałem, umysłem. Nie mogłam się poddać. Nie chciałam być

background image

następna.
Z cichym westchnieniem zamknęłam oczy, pogrążając się w ciemności i ciszy.

background image

Rozdział 3

(rozdział ten zbetowany jest przez

sylwiad3

)

Schodziłam po schodach w koszuli nocnej, wciąż jeszcze zaspanym krokiem.
Mogłam już wyczuć unoszący się zapach omletów, które moja mama zwykle
robiła w sobotnie poranki. Przetarłam oczy, czując, że mój żołądek daje się we
znaki. Uśmiechnęłam się sama do siebie, czym prędzej przyspieszając kroku.
Wpadłam do kuchni tak szybko, że omal nie wywróciłam się z impetem na
śliskiej podłodze. Mama stała przy kuchence i obróciła się do mnie z
promiennym uśmiechem na twarzy. Spojrzała na mnie swoimi dużymi,
niebieskimi oczami. Zazdrościłam jej ich; moje własne były koloru brązowego,
niemal czarnego. Odziedziczyłam je po tacie. Oczywiście nie zawsze było tak,
że byłam z nich zadowolona, ale też starałam się nie narzekać.
– Spokojnie, bo jeszcze niebawem będę musiała jeździć z tobą do szpitala –
powiedziała Kris, śmiejąc się łagodnie.
Wywróciłam oczami, po czym spojrzałam na kalendarz, który wisiał na ścianie
obok. 24 lipca. Przynajmniej raz na dwa miesiące jeździłam z mamą do
miejscowości Bournemouth, gdzie mieścił się nasz domek letniskowy.
Mogłyśmy tam wypocząć i nacieszyć się czystym, a zarazem lekkim
powietrzem; co było przeciwieństwem hałaśliwego Londynu. Dziś wypadał nasz
wyjazd.
– O której dziś wyjeżdżamy? – Spytałam i obróciłam się w stronę mamy, wciąż z
uśmiechem niemal przyczepionym do mojej twarzy.
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po prostu zjedz śniadanie, spakuj się i zobaczymy o której będziesz
naszykowana – powiedziała, po czym spojrzała na mnie z powątpiewaniem
dodając: – Oczywiście, przy twoim tempie, wolałabym byś spakowała się nieco
szybciej.
– Jasne – sarknęłam, wiedząc, że moje wysiłki szybkiego pakowania, tak czy
inaczej zdadzą się na nic.
Podeszłam do stołu i natychmiast zabrałam się za jedzenie omletów. Tak jak
przypuszczałam, były wyśmienite. Powoli przeżuwałam każdy kęs, ale myślami
błądziłam daleko stąd. Starałam sobie przypomnieć wczorajsze zdarzenie, nie
pomijając żadnego szczegółu. Czułam się tak, jakby to była wielka układanka,
którą sama musiałam rozwiązać. Jakby moje życie zależało od każdego kroku,
nawet nieświadomego.
W wyobraźni ujrzałam te czarne oczy, wpatrujące się w moje z taką
intensywnością…
– Emily, czemu nie jesz? – wyrwał mnie z zamyślenia głos mojej mamy Kris,
która podpierając się na łokciach, siedziała przy stole ze wzrokiem wbitym w
książkę kucharską.
Rzeczywiście, dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja ręka zamarła na
wysokości szyi, a ja w bezruchu patrzyłam przed siebie. Pospiesznie
potrząsnęłam głową, przełykając kolejny kęs. Kris przez dłuższą chwilę
przypatrywała mi się uważnie, ale napotykając mój pytający wzrok wróciła do
czytania.
Znów dałam się porwać myślom, ale tym razem starałam się nie odrywać

background image

zbytnio od rzeczywistości. Przypomniałam sobie, gdy zeszłego wieczoru
nieznajomy patrzył na mnie z lekkim błyskiem w oczach, którego nie potrafiłam
zinterpretować. Pamiętam, że gdy usłyszałam wołanie mojej mamy poczułam
ogromną ulgę… Nagle w głowie zadźwięczał mi głos chłopaka...to w jaki
sposób wymówił moje imię…
Zmroziło mi krew w żyłach. Skąd wiedział, jak mam na imię? Oczywiście, że
jako przestępca, za jakiego go uważałam, mógł w bardzo prosty sposób się tego
dowiedzieć...chociażby przez przeszukanie moich rzeczy, gdy byłam
nieprzytomna. Pomimo tego i tak bardzo się wystraszyłam. Nie miałam
rozsądnego wytłumaczenia na tą sytuację. Wydawała mi się być wielką,
nieodgadnioną zagadką, którą rozwiązać mogłam tylko ja. Westchnęłam ciężko
i odsunęłam od siebie talerz, na którym leżał niedokończony omlet.
Kris spojrzała na mnie z dezaprobatą, a jej brew powędrowała do góry.
– Już się najadłaś?
– Straciłam apetyt – powiedziałam przeciągle i wstałam od stołu. Podeszłam do
szafki kuchennej, aby odstawić na nią talerz.
– Kochanie, musisz coś jeść. A śniadanie jest podstawowym posiłkiem w ciągu
dnia – powiedziała do mnie matczynym tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
– Nie... naprawdę, nie mam ochoty. Idę się pakować – powiedziałam po chwili.
Mama wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale minęłam ją bez
słowa, wychodząc z kuchni. Skierowałam się w stronę schodów. Marzyłam, by
móc znów posiedzieć w ciszy i samotności. Mój poranny dobry humor prysł
niczym bańka mydlana.
Czasem nawet dziwiło mnie moje zachowanie. Miałam wrażenie, jakby ktoś
zmienił coś w mojej duszy. Zmiana ta czasem mnie cieszyła, czasem zanikała w
wiecznym smutku. Ale nie chciałam się poddawać. Nie chciałam być zamkniętą
w sobie dziewczyną, nieumiejącą się ustatkować. Owszem, miałam chwile
słabości, ale próbowałam się ich wyzbyć. Najgorszą rzeczą w życiu nastolatki,
było postrzeganie jej jako dziwadła. Więc zmiana, jaka nastąpiła w moim życiu
nauczyła mnie wielu rzeczy, lecz nierzadko przez nią cierpiałam. Od śmierci
ojca wszystko się zmieniło, a ja wciąż nie potrafiłam patrzeć na piękny świat.
Widziałam jak przez mgłę. Była to moja własna bariera marzeń, odgradzająca
mnie od rzeczywistości.
Pospiesznie dotarłam na szczyt schodów i weszłam do pokoju. Głośno
zamknęłam drzwi, po czym oparłam się o nie plecami. Do moich oczu cisnęły
się niechciane łzy.

***

Miałam wrażenie, że zaraz nogi odpadną mi z wysiłku. Zresztą moje ręce też.
Torba, którą niosłam wydawała się ważyć co najmniej tonę. Ciągnęłam ją za
sobą po chodach, głośno tupiąc na stopniach. Westchnęłam głośno, gdy moja
noga dotknęła podłogi salonu. Przysiadłam na schodach i podciągnęłam kolana
do piersi. Pospiesznie otarłam twarz wierzchem dłoni, uważnie sprawdzając, czy
nie widać na niej śladu łez. Pomyślałam, że mam dobre wyczucie czasu, gdyż
akurat w tej samej chwili u progu zjawiła się mama.
– Emily, w porządku? – zapytała, widząc moją pozę.
Prychnęłam, spoglądając na nią z irytacją.
– Gdybyś niosła tą cholernie ciężką torbę, to przekonałabyś się, że nie jest w
porządku.

background image

– To po co pakowałaś tyle rzeczy? Trzeba było przeprowadzić dokładniejszą
selekcję.
– Wzięłam tylko te najpotrzebniejsze – powiedziałam z miną niewiniątka.
– Wątpię, by kostium kąpielowy był ci tak potrzebny do życia, zauważając jaka
jest pogoda w Bournemouth.
– A ty już się spakowałaś? – Zmieniłam temat czując, że zabrakło mi już
argumentów.
– Tak, już ponad godzinę temu...więc proszę, pospiesz się trochę. Nie chcę tam
dojechać wieczorem – rzekła, po czym przyjrzała się z powątpiewaniem mojej
walizce. – Lepiej coś z tego wypakuj.
Natychmiast podniosłam się z podłogi.
– No coś ty. Dam radę...ta torba jednak nie jest taka ciężka, jak się wydaje.
Sama miałam ochotę uwierzyć w te słowa. Podniosłam bagaż z podłogi, mając
wrażenie, że zaraz upadnę.
– To jak, idziemy? – powiedziałam z udawaną swobodą. Siliłam się na uśmiech,
podczas gdy czułam, że moje nogi zaraz ugną się pod ciężarem pakunków.
Kris przyjrzała mi się badawczo, ale zarazem z uśmiechem. W dłoni
niecierpliwie obracała klucz od samochodu.
– Chodź, bo zaraz nie utrzymasz się na nogach.
Powiedziawszy to wyszłyśmy z domu. Po drodze usłyszałam jej ciche
mruknięcie brzmiące jak „upartość nastolatki”, ale przyspieszyłam kroku
mijając ją. Przeszłam przez podwórko, podeszłam do samochodu i otworzyłam
bagażnik. Wrzuciłam torbę do środka, ale kątem oka zauważyłam, że mama
wciąż stoi na ganku. Rozejrzała się niespokojnym wzrokiem, a ja w tej samej
chwili pospiesznie spuściłam wzrok, by nie zauważyła, że przypatruję się temu
co robi. Szybkim ruchem wyjęła z torby śnieżno–białą kopertę, po czym wsunęła
ją pod wycieraczkę przed drzwiami. Nie zdążyłam nic więcej wychwycić,
ponieważ w tym samym momencie skierowała się w kierunku samochodu.
Przybrałam obojętny wyraz twarzy, udając, że niczego nie zauważyłam.
Zamknęłam klapę od bagażnika.
– Emily, jest jeszcze coś, o czym powinnam ci powiedzieć… – Zaczęła, ze
wzrokiem wbitym w swoje buty.
– Co takiego? – zapytałam z nieskrywaną ciekawością.
– Bo widzisz… Dzwoniłam wczoraj wieczorem do Amandy... westchnęła głęboko. –
Przepraszam, że nic ci o tym nie powiedziałam. Chciałam ją zaprosić, by z nami pojechała,
ale odmówiła. Nie wiem nawet czemu. Jak tylko jej powiedziałam, że jedziemy do
Bournemouth, to nagle jej ton stał się bardzo oschły i zakończyła rozmowę…
– Nic więcej nie powiedziała?
– Nie… Nigdy przecież tak się nie zachowywała. Zawsze była miłą dziewczyną.
Nie wiem, nie uraziłam jej przecież w żaden sposób.
– Ona ostatnio jest bardzo zamknięta w sobie… Wiesz, może po prostu bardzo
przejmuje się tymi… zaginięciami – mruknęłam.
– Sama już nie wiem… A nie pokłóciłyście się? Zachowywała się tak, jakby
wcale nie chciała z nami jechać – rzekła, spoglądając na mnie z troską
wymalowaną na twarzy.
– Nie pokłóciłyśmy się – Powiedziałam akcentując dokładnie każde słowo.
Kris widocznie nie miała już więcej pytań, bo odwróciła się na pięcie i weszła
do samochodu. Podążyłam za jej przykładem, usadawiając się na przednim

background image

siedzeniu. Wycofała auto i wyjechała z parkingu. W mojej głowie znów kłębiło
się tysiące myśli.
Zastanawiałam się czemu Am nie chciała nam towarzyszyć. Zawsze chętnie z
nami jeździła do Bournemouth. Czasem wybierałyśmy się tam do pobliskich
sklepów, nie raz wygłupiając się po drodze. Niestety ostatnie wydarzenia
atakowały psychikę innych. Ciągły strach nie pozwalał na chwilę odprężenia.
Każdy głos, huk...każda podejrzana sytuacja, przywodziła na myśl kolejne
zaginięcie.
Ale wiedziałam, że gdyby nie chciała się tam z nami wybrać, powiedziałaby mi
to. Poczułam się tak, jakbym to ja była powodem, dla którego nie chciała jechać,
choć nie wiedziałam dlaczego. Wczoraj zapewniałam ją, że zawsze z nią będę, i
że jej nie opuszczę. Teraz miałam wrażenie, jakby moje słowa całkowicie jej nie
obchodziły. Jakbym popełniła jakiś błąd mówiąc je. Z nieznanego powodu
oddalała się ode mnie. Może nie chciała mnie już widywać, bo bała się, że
któraś z nas może być kolejną zaginioną osobą. Bała się, że nasza zbyt wielka przyjacielska
miłość do siebie nas zrani. Lub też po prostu moja chora wyobraźnia chciała
mnie zniszczyć.
Wyjęłam telefon z kieszeni, po czym szybkim ruchem napisałam smsa:

„Am, co jest? Wiesz, że możesz mi powiedzieć. Proszę, odezwij się.”

Nacisnęłam przycisk „wyślij” i z powrotem schowałam telefon.
Nie wiedziałam co się działo z moją przyjaciółką. To ona przez te wszystkie lata
od śmierci ojca wspierała mnie, była przy mnie. Była moją ostatnią deską
ratunku. Zaczęłam ją kochać, czując, że odwzajemnia to uczucie. Teraz bałam
się, że coś nas rozdziela. Niezaprzeczalnie muszę z nią porozmawiać. Musiałam
jej powiedzieć o tajemniczym nieznajomym, który zapowiedział, że po mnie
wróci. Nie wiedziałam nawet kiedy. Miałam oczekiwać nieoczekiwanego. Ale w
ten sposób nie chciałam jej tracić. Tracić czegoś, co kochałam i czego kurczowo
się trzymałam. Wiedziałam, że gdybym ją straciła, znów zamknęłabym się w
sobie. Tym razem nikt nie mógłby mi już pomóc.

background image

Rozdział 4

(rozdział ten zbetowany jest przez

sylwiad3

)

Podróż trwała już około dwie godziny. Niemal cały ten czas spędziłam na rozmyślaniu.

Od czasu do czasu słuchałam odtwarzacza MP3, ale zdążyłam przesłuchać jedynie trzy
piosenki, po czym wyłączyłam go całkowicie. Kris od rozmowy przed wyjazdem już się nie
odzywała. W ciszy prowadziła samochód, lecz byłam niemal przekonana, że wciąż
rozmyślała. Dowodem na to był ten błędny wzrok wpatrujący się w ulicę, ale myślami
dryfujący daleko stąd. Ja z kolei pragnęłam ją zapytać, co znajdowało się w owej białej
kopercie, którą kładła pod wycieraczkę. Niestety wiedziałam, że tak czy inaczej nie uzyskam
odpowiedzi. Doszłam jednak do wniosku, że gdyby chciała spokojnie odpowiedzieć na to
pytanie, to nie starałaby się ku mojej nieświadomości ukrywać przede mną całego zdarzenia.
Zaciekawiło mnie do kogo koperta była zaadresowana. Wszystkie te zdarzenia przywodziły
mi na myśl wielką układankę, w której każdy raz na zawsze się zagłębia, po czym nigdy nie
udaje mu się z niej wydostać.

Nurtowały mnie również pytania dotyczące zachowania mojej przyjaciółki. Co się z nią

stało? Wciąż nawet nie dostałam odpowiedzi na mojego smsa. Bałam się, że coś między
nami mogło się złamać, ale też wiedziałam, że Amanda nigdy się w ten sposób nie
zachowywała. Spojrzałam przez otwarte okno samochodowe, zaciągając się czystym
powietrzem.

Przejeżdżałyśmy w pobliżu wielkich, złotych pól, których zboża zdawały się błyszczeć

pod wpływem jasnych promieni słońca. Znikąd pojawił się lekki podmuch wiatru, który
zmierzwił nieco moje włosy. Nie przeszkadzało mi to jednak; przymknęłam powieki,
rozkoszując się ciepłymi promykami, delikatnie smagającymi moją twarz. Z głowy ulotniły
mi się wszystkie myśli, niczym szara chmura odpływająca na wietrze. Ogarnęło mnie nagłe
poczucie senności. Nawet nie starałam się walczyć ze zmęczeniem. Usiłując zapomnieć o
wszystkim, poddałam się nadchodzącej otchłani snu, w której kłębiły się wszelkie moje
nadzieje.

***

– Emily, obudź się – usłyszałam głos Kris, tuż przy moim uchu. Potrząsała lekko moim

ramieniem, próbując mnie obudzić.

Lekko otworzyłam powieki. Ujrzałam mamę pochylającą się nade mną, zakrywając

głową słońce tak, że jasne promienie otaczały ją niczym złota aureola. Jakby jej włosy były
usiane tysiącami małych diamentów, jarzących się pod wpływem słońca. Uśmiechnęłam się
na ten widok.

–Jak długo spałam? – Zapytałam sennym głosem.

– Mniej więcej około godziny. Spałaś bardzo cichutko – uśmiechnęła się do mnie

przyjaźnie. Uwielbiałam jej uśmiech; zawsze był ciepły, pełen troski. Od śmierci ojca
znacznie się zmieniła. Kiedyś miała nieobliczalny charakter, niemal na nic nie zważała.
Beztrosko stąpała po ziemi, utrzymując się w przekonaniu, że życie jest idealne i proste, bez

background image

żadnych przeszkód, jakie mogą stanąć na drodze szczęściu. Życie całkowicie pozbawione
tajemnic i smutku. U boku jej męża, a również mojego ojca, Stephena, była zawsze radosną i
pełną energii kobietą. Bowiem teraz uważała, że życie jest zbyt krótkie, by się kłócić. Przede
mną udawała, że wszystko jest w porządku, że zdołała zapomnieć. Czasem jednak
widziałam jak płacze w pokoju, pochylając się nad zdjęciem mojego taty, wiedząc, że
wspomnienia te już nigdy nie powrócą do rzeczywistości. Coraz częściej powtarzała mi, że
zawsze będzie się o mnie troszczyć i kochać. Kiedyś martwiłam się, że te słowa
zapowiadały, iż ma się stać coś strasznego. Że zostawi mnie samą na tym świecie... Szybko
jednak wyrzuciłam te myśli z głowy; wiedziałam, że mama mnie kocha i chce dla mnie jak
najlepiej.

Sprawdziłam na telefonie, która jest godzina. Wpół do trzeciej. Ociężale wysiadłam z

samochodu, powoli się rozglądając. Nic się tu nie zmieniło. Miałam wrażenie, jakby
odjechawszy stąd ponad miesiąc temu, wróciłam następnego dnia. Trawa sięgała mi do
kostek, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Przeciwnie – poczułam się, jakbym była tu
całkowicie bezpieczna. Każdy element stanowiący jakąś część całości tej działki,
wprowadzał mój umysł w szaleńcze szczęście. Nagle zapomniałam o wszystkim; liczył się
tylko urok tego miejsca.

Przede mną była wyłożona drobną, jasną kostką dróżka, prowadząca tuż pod drzwi

naszego niewielkiego domku letniskowego. Ściany wykonane z ciemnego drewna lekko
kontrastowały z białymi jak śnieg drzwiami, na których również wymalowane były nieliczne
wzory, układające się w ledwie widoczne kwiaty. Mój ojciec budując ten domek wiedział, że
Kris kocha kwiaty, dlatego starał się jak najbardziej to uwiecznić. Raźnym krokiem
podeszłam do drzwi. Lekko, opuszkami palców przeciągnęłam po liniach wzoru, który pod
wpływem jasnych promieni słońca mienił się srebrem. Moje ciało przeszedł przyjemny
dreszcz ukojenia. Przymknęłam oczy rozpamiętując dzieciństwo. Chwile, w których często
bawiłam się w ogrodzie z moją mamą, a tata z rozbawionym wyrazem twarzy robił nam
zdjęcia. Pamiętam, gdy mając niecałe pięć lat upadłam w garażu na twardy beton. Ojciec
pochylił się wtedy nade mną, by opatrzyć ranę na mojej niegdyś małej rączce mówiąc:

– Co nas zrani, to wzmocni. Pamiętaj o tym dziecinko.
Uwielbiałam, gdy tak do mnie mówił. To było jego własne zdrobnienie mojej osoby.

Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Chwile spędzone z moimi rodzicami należały do
najcenniejszych. Nagle poczułam na moim ramieniu czyjąś rękę. Nie ruszyłam się jednak ani
nie otworzyłam oczu. Wiedziałam kto to– dotyk ten zawsze koił ból.

– Emily, wiem, że to wciąż trudne… Ale od tego zdarzenia minęło sześć lat. Nie jest to

łatwe, ale trzeba iść dalej przez życie. Nie można się zatrzymywać. Razem to przejdziemy,
kochanie – powiedziała do mnie cicho.

– Wiem. Staram się zapomnieć.
Powoli otworzyłam oczy i obróciłam się w stronę mojej mamy. W jej spojrzeniu

dostrzegłam troskę. Obdarzyła mnie uśmiechem, ale jej oczy nadal były smutne.

– Chciałabym dziś pójść na cmentarz. Oczywiście jeśli to dla ciebie trudne, nie musisz

iść. Zrozumiem to jak najbardziej. Możesz zostać tutaj i…

– Nie. Pójdę z Tobą. Chcę tam być, nie jestem już małym dzieckiem – przerwałam jej w

background image

połowie zdania.

Westchnęła.
– Dobrze, jak chcesz. Tylko proszę, bądź naszykowana na szesnastą.
– Tak, wiem.
– Idę zanieść walizki do domu – powiedziała do mnie na odchodnym.
– Już, zaraz ci pomogę…
Kris skierowała się w stronę samochodu po walizki. Głęboko wciągnęłam powietrze.

Mój ojciec pochowany został na pobliskim cmentarzu w Bournemouth, ze względu na to, że
miejscowość ta była jego ulubionym miejscem. Od czasu jego pogrzebu ani razu tam nie
byłam. Nie dlatego, że nie chciałam. Oczywiście, że chciałam. Ale bałam się, że znów
wspomnienia powrócą i nie będzie mi dane się z nimi pogodzić. Uznałam jednak, że muszę
w końcu zakończyć ten etap. Wziąć się w garść, zacząć wszystko do nowa. Pozostawała
jeszcze nierozwikłana sprawa z tajemniczym nieznajomym oraz moją najlepszą przyjaciółką,
Amandą. Wiedziałam, że prędzej czy później nadejdzie na to czas, ale podczas pobytu tutaj,
chciałam o wszystkim zapomnieć i poddać się urokowi, a także wspomnieniom z tego
miejsca.

Pospiesznie skierowałam się w stronę samochodu, by pomóc w zanoszeniu walizek. Po

drodze siliłam się na uśmiech. Jeśli mam zaczynać wszystko od nowa, to lepiej otworzyć się
dla innych. Tak przypuszczałam.

– Nie wiedziałam, że wzięłyśmy aż tyle rzeczy – powiedziałam nieco zdziwiona, widząc

tak dużo toreb upchanych w bagażniku.

Mama spojrzała na mnie z widoczną ironią w oczach.

– To są raczej twoje torby. Moje to tylko te dwie małe – wskazała głową na dwie walizki

średniej wielkości w odcieniu ciemnej czerwieni.

– Rzeczywiście, są bardzo małe – sarknęłam. Moja torba była wielka, ale przynajmniej

poza nią miałam tylko nieliczne małe torebki, w których mieściły się kosmetyki i inne
przydatne dla mnie rzeczy, ale uznałam, że lepiej już się z nią nie drażnić o taką błahostkę.

Wzięłam do ręki moją wielką walizkę, co niestety natychmiastowo spowodowało ugięcie

się moich nóg pod jej ciężarem. Wciągnęłam głęboko powietrze do płuc i raźnym krokiem
ruszyłam przed siebie do drzwi, mijając po drodze rozbawioną całą tą sytuacją Kris.

***

– Schodź na dół, już powinnyśmy wychodzić! – mama krzyknęła do mnie z dolnego

piętra.

– Zaraz schodzę! – odkrzyknęłam nieco głośniej.

Leżałam na łóżku i odpoczywałam. Swoich rzeczy nie wypakowywałam nawet z walizki

background image

– nie wiedziałam ile dni miałybyśmy tu zostać, ale na pewno nie więcej niż tydzień, więc nie
było sensu się rozpakowywać na tak krótki okres czasu. Przez niecałe dwie godziny
chodziłam po domu, wspominając dawne czasy. Podczas spaceru natknęłam się również na
moją srebrną bransoletkę, którą zgubiłam miesiąc temu, tuż przed wyjazdem do Londynu.
Gdy tylko ją zobaczyłam, poczułam wielką ulgę. Byłam do niej bardzo przywiązana, jako że
dostałam ją rok temu od Amandy na moje urodziny. Założyłam ją na nadgarstek,
uśmiechając się.

Pospiesznie wstałam z łóżka, po czym wybrałam z walizki pierwsze ubrania, na jakie się

natknęłam i założyłam je na siebie. Mój pokój od początku zbudowania tego domku pozostał
takim, jaki był. Na ścianach wciąż wisiały moje stare zdjęcia z okresu dzieciństwa, lecz nie
chciałam się ich wcale pozbywać. Stanowiły jakąś część mnie i wolałam, by tak zostało.
Drewniane biurko nadal stało pod oknem. Na jego blacie dostrzegłam tu i ówdzie liczne
ślady po tym, jak kiedyś malowałam różnego typu rysunki, zostawiając zwykle po sobie
znaki rozpoznawcze w postaci plamek farby i mazaków.

Skierowałam się w stronę schodów prowadzących na dolne piętro. Panele skrzypiały pod

moimi stopami, ale nawet i to miało w sobie dziwny urok. Zeszłam na dół, a następnie
pojechałam z Kris na cmentarz.

Po drodze kupiłyśmy czerwone róże, by móc je położyć na grobie. Mama dość często

zerkała na mnie i za każdym razem powtarzała:

– Pamiętaj, że jeśli nie chcesz, to nie musisz jechać. Mogę cię jeszcze teraz odwieźć z

powrotem do domu. Wiem, że to dla ciebie trudne, więc nie męcz się.

Kiwałam tylko głową na wznak, że rozumiem, ale tak czy inaczej nie chciałam zostawać

w domu. Z dwóch powodów. Byłam psychicznie przygotowana, by iść na cmentarz i
pierwszy raz od sześciu lat spojrzeć na grób mojego ojca. Nie bałam się tego. Chciałam
spotkać się z nim, może nie fizycznie, lecz duchowo. Drugim powodem, być może już
odgrywającym większą rolę było to, że w każdej chwili, którą spędzałam samotnie w domu,
mógł przyjść po mnie nieznajomy, jak to zapowiedział w liście. To było niczym bomba
zegarowa: w każdej chwili ów intruz mógł się zjawić i to w najmniej oczekiwanym
momencie. Mając oparcie w postaci towarzystwa Kris czułam się o dużo bezpieczniej.

Dojechałyśmy na mały parking w pobliżu cmentarza. Serce w mojej klatce piersiowej z

każdą chwilą przyspieszało rytmu. Nakazałam sobie w duchu być spokojną i opanowaną.
Niewiele mi to jednak pomogło. To było dla mnie trudniejsze, niż sądziłam.

W ciszy przeszłyśmy przez wielką, kutą z żelaza bramę. Zauważyłam, że na klamce

odciśnięte zostały skrzydła anioła wytopione w miedzi. Moją uwagę przykuł złoty napis na
średniej wielkości tabliczce umieszczonej na bramie:

Gates per gli angeli dei cuori puri.

background image

Oznaczało to w języku włoskim „Wrota tylko dla aniołów z czystym sercem”. Nie

zdołałam się uśmiechnąć, ale napis ten w dziwny sposób wzbudził we mnie nikły zachwyt.
Być może dlatego, iż uwielbiałam zdania sformułowane w sposób piękny, w szczególności
przetłumaczone na język obcy. Miałam swoje własne upodobania, których nie zamierzałam
się wstydzić.

W ciszy mijałyśmy marmurowe nagrobki. Kris prowadziła mnie, coraz bardziej

zagłębiając się w tym mało zaludnionym, ponurym i smutnym miejscu, mającym w sobie
coś kojącego. W powietrzu czułam zapach samotności i martwych dusz, wołających o
powrót do rzeczywistości. Kątem oka dostrzegłam postać ubraną na czarno, przyglądającą
się mnie z odległości dziesięciu metrów ale gdy odwróciłam główę w jej stronę dziwnym
trafem zniknęła. Moja wyobraźnia wariuje, pomyślałam. Słyszałam jedynie szelest liści
drzew, poruszanych na niespokojnym wietrze, jakby i on chciał stąd uciec. Szłyśmy krętymi
drużkami pomiędzy grobami, uwięzionymi w wiecznym zapomnieniu. Dochodząc do rzędu
nagrobków, przystanęłyśmy przy jednym z nich.

– To tu – szepnęła mama, ale choć szept ten był równie cichy jak wiatr, zdołałam go

usłyszeć.

Wskazała głową na szary, marmurowy grób. Na dużej, czarnej tablicy widniały srebrne

litery, układające się w wieczne słowa, chroniące pamięć przed zapomnieniem.

Stephen Carlos Evans

1960 – 2004

ŚMIERĆ

JEST

POMOCĄ

I

USPOKOJENIEM

D

LA

WIELKICH

BÓLÓW

JEDYNYM

SCHRONIENIEM

Nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Stałam cicho, patrząc łzawym

wzrokiem na grób, gdzie kilkanaście stóp pod ziemią leżały szczątki mego ojca. Otarłam
wierzchem dłoni zimny pot z czoła. Każda sekunda, w której barwne myśli i wspomnienia
przenikały do mojego umysłu, całkowicie go przesłaniając wydawała się dla mnie
wiecznością. Nie widziałam już cmentarza. Przed moimi oczami przesuwały się
najróżniejsze chwile spędzone z moim tatą, jak długi film, którego nikt nie zdoła mi odebrać.

Zatrzymałam się przy jednym, szczególnym dla mnie wspomnieniu, z chwili, gdy w

wieku sześciu lat siedziałam w moim pokoju z błędnym wzorkiem wbitym w ciemność za
oknem.

– Czemu tak patrzysz? – usłyszałam głos ojca. Stał w progu przyglądając mi się z

szerokim uśmiechem na twarzy, niczym u porcelanowej lalki, u której nigdy nie zdoła on
zniknąć.

– Oglądam noc – rzekłam rozmarzonym głosem. Po chwili zastanowienia dodałam: –

Tato, co byłoby gdyby istniał świat magii? – zadałam ojcu pytanie, jakie dzieciom w tym
wieku zwykle chodziły po głowie.

Siedziałam na krześle, patrząc na jezioro za ogrodzeniem naszej działki. W tafli wody

odbijały się jasne gwiazdy jarzące się na niebie. Zawsze przywodziło mi to na myśl parkiet
do tańca, na którym leżały dziesiątki złotych diamentów i zachęcająco mieniły się pod
wpływem ciężaru stóp tancerzy, wprawnie tańczących na jego środku. Uśmiechałam się

background image

wbrew sobie.

– Może świat byłby lepszy. Robiłabym co tylko zechcę – szepnęłam.
Ku mojemu zdziwieniu ojciec mnie usłyszał.
– Tak sądzisz?
– Już na zawsze byłabym szczęśliwa – skwitowałam.
Westchnął.
– To są jedynie marzenia, które istnieją wyłącznie dla nas. Mieszczą się w umyśle

człowieka, lecz nie mogą się wydostać. Jest to tylko wymysł osoby wiecznie zagubionej.
Zatracamy się w tym, zapominając o rzeczywistości. Marzymy, bo chcemy, by świat był
lepszy. Ale w ten sposób nigdy taki nie będzie.

Zastanowiłam się nad sensem tych słów. Wprawdzie, byłam jeszcze dzieckiem, ale

ojciec często traktował mnie tak, jakbym była o kilka lat starsza. Czasem nie rozumiałam
tego, co do mnie mówi, ale jego słowa niosły w sobie nieopisaną magię i miłość, jaką mnie
obdarzał. Tata przypatrywał mi się z cieniem w oczach, którego nie potrafiłam zrozumieć.
Miałam wrażenie, jakby jego ciemnoniebieskie tęczówki przybrały kolor o wiele
ciemniejszy. Czerń niczym zimny węgiel.

– Nigdy nie wiadomo, co może spotkać w życiu człowieka. Są dwie drogi. Pierwszą z

nich jest bezczynne wegetowanie, nie odkrywając przy tym żadnych tajemnic. Życie marzeń,
które nigdy się nie spełniają – zdawało mi się, że słowa skierowane były bardziej do niego
samego niż do mnie. Kontynuował jednak dalej. – Drugą drogą jest dążenie do poznania
prawdy. To droga, która może być bardzo długa lub bardzo krótka. Ale zawsze zaprowadzi
nas tam, gdzie pragniemy się znajdować.

– Co to za miejsce? – powiedziałam, ale czułam, jakby hipnotyzował mnie tymi

słowami. Poddawałam się temu całkowicie.

Ojciec przybrał poważny wyraz twarzy, a jego oczy wciąż pozostawały z tajemniczym

cieniem.

– Jest to nasz własny świat. Nie marzeń, lecz prawdy. Dostrzegamy w nim wszystko to,

co nas otaczało, ale nie potrafiliśmy tego ujrzeć. Miejsce to jest poza zasięgiem nauki...jest
czymś, co nie każdy może odkryć.

– A którą drogę ty wybrałeś? – zapytałam, odwracając się w jego stronę. Słowa te same

wypłynęły z moich ust, jakby wcale nie były moje. A mój umysł chłonął coraz większą ilość
informacji, ale z każdą chwilą domagał się jeszcze więcej.

– To zostaje na zawsze tajemnicą tego, który ją wybiera – powiedziawszy to, uśmiechnął

się zagadkowo i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie z niewypowiedzianymi pytaniami,
pragnącymi wydobyć.

Wspomnienie to zapadło na długo w mojej pamięci. Pomimo tego, że minęło od tego

czasu ponad dziesięć lat, to wciąż powracałam do tych chwil, na nowo przetwarzając całą
rozmowę z ojcem, by dotrzeć do tego, co mogło mi umknąć. Niestety nie udało mi się. Nie
wiedziałam, czy wymyślał różne historie, jakie zwykle opowiadają rodzice swoim
kilkuletnim dzieciom, czy też chciał mnie zachęcić do jakiegokolwiek działania. Tak czy
inaczej...brałam te słowa na poważnie.

background image

Złożyłam czerwoną różę pośrodku grobu i przeżegnałam się. W myślach witałam się z

nim po tylu latach. Ogarniała mnie radość, a jednocześnie smutek. Emocje mieszały się
między sobą, zostawiając mnie z mętlikiem w głowie i rozmową z ojcem w mojej duszy.

Skończywszy się modlić odwróciłam się w stronę mamy.
– Możemy już iść – szepnęłam, ale na tyle głośno, by mnie usłyszała.
Kiwnęła głową i położyła czerwoną różę obok mojej. Wzięła mnie pod ramię i

poprowadziła w kierunku wyjścia, zostawiając za sobą smutną przeszłość, którą wiatr
porywał za sobą, wciągając do kłębu dusz i wspomnień.

***

Dojeżdżałyśmy właśnie do naszej działki, mijając po drodze przeróżnego typu bary.

Zauważyłam niski budynek z charakterystyczną wystawą, na której widniały pięknie
zrobione filiżanki do kawy.

– Mogłabyś mnie tu zostawić? Mam ochotę na kawę, a do domku jest w sumie pięć

minut drogi, więc mogłabym wrócić pieszo – zapytałam.

– Masz ze sobą komórkę?
– Oczywiście – powiedziałam to i na dowód wysunęłam z kieszeni telefon.
– W takim razie w porządku, ale wróć proszę za godzinę do domu. Robi się późno.
– Jasne.
Zjechała na pobocze, a ja pocałowałam ją lekko w policzek, po czym wysiadłam z

samochodu kierując się w stronę kawiarni. Pochmurne niebo zapowiadało deszcz. Było dość
ciepło, więc zdjęłam z siebie cienką bluzę i obwiązałam ją sobie w pasie. Odgarniając włosy
z czoła weszłam do kawiarni.

W powietrzu roznosił się zapach mielonej kawy, a ludzie siedzący w głębi

pomieszczenia radośnie ze sobą rozmawiali. Usiadłam przy stoliku tuż przy drzwiach.
Natychmiast zjawił się jasnowłosy kelner z notatnikiem w ręku.

– Co pani podać? – zapytał typowo serdecznym głosem, jakim obsługuje się klientów.
Zajrzałam do menu leżącego na środku stolika. Mój wybór padł na pierwszą propozycję

na stronie.

– Poproszę ciemną latte bez cukru.
Kelner uśmiechnął się do mnie słodko, po czym poszedł do kuchni. Wystrój wnętrza

niósł ze sobą ciepło, przez co czułam się o wiele swobodniej. Na ścianach w odcieniu
jasnego brązu widniały przeróżnego typu obrazy, począwszy od martwej natury do pięknie
zrobionych portretów modelek. Spoglądały na mnie zza ram martwym wzrokiem.
Odwróciłam się spoglądając na okno. Pierwsze krople deszczu jak łzy miękko skapywały na
zimne podłoże.

Niewiele ludzi przechadzało się chodnikiem, lecz zdołałam dostrzec wysoką dziewczynę

odwróconą do mnie tyłem. Stała tuż przed pasami czekając, aż zapali się zielone światło na
sygnalizacji. Jej długie, blond loki opadały ciężko na plecy, ale postawa wydawała mi się
dziwnie znajoma. Gdy przypatrywałam się jej dłużej, od razu poznałam jasnożółtą bluzkę

background image

jaką miała na sobie. Kupowałyśmy ją razem. Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz.

To była Amanda.

background image

Rozdział 5

Niewiele myśląc, wypadłam z lokalu mijając zdziwionego kelnera przynoszącego moje

zamówienie do stolika. Powietrze stawało się coraz bardziej chłodne, a z szarego jak popiół
nieba spadały pojedyncze krople deszczu. Zadrżałam z zimna i zdenerwowania. Trzęsącymi
rękoma włożyłam na siebie bluzę. Moje kroki wydawały cichy odgłos mieszający się ze
złością i żalem. W oddali głośno zagrzmiało, a kątem oka zauważyłam złotą błyskawicę
przecinającą ocean chmur.

Sygnalizacja świetlna zmieniła kolor na zielony oznaczający wolną drogę dla pieszych,

lecz Amanda wciąż stała przed przejściem przez jezdnię. Jej długie pukle jasnych włosów
powiewały luźno na wietrze. Nabrałam powietrza do płuc. Zatrzymując się około metra za
moją przyjaciółką zapytałam:

– Amanda?
Dziewczyna z wolna odwróciła się w moją stronę. Pod oczami miała cienie, a usta

wygięły się w uśmiechu ironii.

– Oczywiście, że tak.
– Co ty tu robisz? – starałam się, by mój głos brzmiał w miarę normalnie.
– Przyjechałam z moją matką. Miałyśmy pewne sprawy do załatwienia.
– Czemu nie chciałaś przyjechać z nami?
– A dlaczego miałabym? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Zawsze z nami jeździłaś do Bournemouth… Wiem, że gdybyś nie mogła to byś mi to

powiedziała.

– No to teraz ci mówię. Nie mogłam jechać i już – powiedziała rzucając złowrogie

spojrzenie w moim kierunku.

Westchnęłam.
– Am, co ty mówisz? Czemu jesteś taka… – nie dane mi było dokończyć, gdyż Amanda

przerwała mi zniecierpliwiona.

– Czy ty w ogóle wiesz, co się dziś stało?
Zaniepokoiła mnie ta nagła zmiana tematu. Oraz to, co moja przyjaciółka chciała mi

przekazać.

– Co takiego? – zapytałam, próbując przypomnieć sobie poranne wiadomości.
– Dziś zaginęły dwie osoby. Obie chodziły do naszej szkoły. Teraz ci zabójcy lub

porywacze mają za cel naszą uczelnię. Czy to cię nie obchodzi? Wiesz, co się teraz będzie?

Milczałam jak zaklęta słuchając wieści, które przyprawiały mnie o dreszcz na plecach.

Amanda łypnęła na mnie spokojniejszym wzrokiem.

– Teraz będą ataki na naszą szkołę, na naszych uczniów… Wkrótce i nas to dopadnie.

Nie ma odwrotu – szepnęła.

Poczułam chęć powiedzenia jej, co mnie spotkało kilka dni temu. O tym, jak

nieznajomy chłopak wtargnął do mojego domu. Chciałam jej wszystko opowiedzieć, lecz

background image

nie mogłam wyrzucić z siebie tych słów. Czułam między nami cienką, lecz wyraźnie
widoczną barierę, która w pewien sposób nie pozwoliła mi na wyjawienie prawdy.

– Amando, przecież jesteśmy razem… – wyciągnęłam rękę chcąc ją położyć na jej

ramieniu, lecz Amanda odsunęła się ode mnie prędko. Wzięłam głęboki oddech. – Czemu
teraz się ode mnie oddalasz? Co się z tobą stało? Wiesz, że mogę ci pomóc…

Amanda w zadumie pokręciła głową.
– Ty po prostu nic nie rozumiesz.
– To mi wyjaśnij. Proszę – dodałam niemal błagalnie.
– Może mam swoje sprawy na głowie. Nie muszę ciągle przejmować się twoimi

problemami. Nie tylko ty je masz. Myślisz, że miło jest mi wciąż wysłuchiwać twoich
wynurzeń i zmartwień?

– Przecież jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami – zdołałam wykrztusić. Wiedziałam, że

według Amandy zachowuję się jak zrozpaczona dziewczynka, lecz cóż miałam poradzić?
Stać i patrzeć, jak najbliższa mi osoba odsuwa się ode mnie?

Dziewczyna prychnęła z kpiną i zmierzyła mnie groźnym wzrokiem, którego nigdy

jeszcze u niej nie widziałam.

– Nigdy nimi nie byłyśmy. Zrozum to. Przez te wszystkie lata naszej znajomości wciąż

miałam nadzieję, że uda nam się dojść do porozumienia. Ty natomiast udawałaś, że
jesteśmy sobie najbliższe. Dorośnij w końcu.

Mój oddech stawał się coraz płytszy, a oczy piekły zalewając się łzami.
– Nie, przecież może być wszystko tak jak dawniej… Wiem, że ostatnie wydarzenia w

mieście trochę nas oddaliły od siebie, ale to nie znaczy, że nie jesteśmy przyjaciółkami…

– Czy chcesz bym naprawdę powiedziała to na głos? – spytała Amanda suchym tonem

nie zważając na łzy wydobywające się z moich oczy jak strumienie cierpienia.

– Co takiego? Przecież powiedziałaś już…
– To, co było kiedyś nie ma już znaczenia – przerwała mi, choć przez jej twarz

przemknął cień czegoś, czego nie mogłam zinterpretować. – Zrozum, że twój ojciec umarł
kilka lat temu. On już nigdy nie powróci. A ty ciągle zamartwiasz się, zachowujesz się tak,
jakbyś tylko ty zaznała w życiu cierpienia. Przestań się w tym pogłębiać.

– Amanda… – szepnęłam, ale ona przerwała mi lodowato.
– Nie. Nic już do mnie nie mów. Nie dzwoń, nie przychodź do mnie. Mam swoje życie,

rozumiesz? Znajdź inną przyjaciółkę, która będzie w stanie cię wysłuchiwać. Nigdy nie
byłyśmy sobie bliskie i nigdy nie będziemy. Wyrzuć mnie ze swojego życia tak samo, jak ja
ciebie.

Po tych słowach odwróciła się na pięcie i przebiegła przez ulicę tym samym denerwując

kierowców zatrzymujących się przed nią z piskiem opon. Patrzyłam, jak Amanda znika w
tunelu drzew i budynków. Uciekała przed przeszłością, przede mną. Nie chciała mnie znać.
Wszystkie tajemnice, wszystkie chwile smutne i radosne spędzone ze mną zostawiała
daleko za sobą. Mnie natomiast przemykały przed oczami barwne wspomnienia spędzone z
nią. Były jak szary film, który widziałam po raz ostatni w swoim życiu.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że czarne krople deszczu spadające z nieba i piekła

background image

przybrały na sile. Moje przemoczone buty rozchlapywały kałuże, a łzy spływające aż na
podbródek mieszały się z wodą. Naciągnęłam kaptur bluzy na głowę. Starałam się nie drżeć.
Bezskutecznie.

Szłam w głąb parku, który w świetle zachodu słońca wyglądał kojąco. Drobne kamyki

chrzęściły pod moimi nogami, a zielona trawa otaczająca mnie zewsząd płakała wraz ze
mną. Liście drzew powiewały lekko na zimnym wietrze wydając przy tym ledwie słyszalny
szum. Usiadłam na mokrej, drewnianej ławce. Podciągnęłam kolana pod brodę i zamknęłam
oczy. Poddawałam się myślom, które znów kierowały mnie ku otchłani smutku. Deszcz
stawał się coraz głośniejszy przybierając na sile.

Miałam mętlik w głowie. Czułam się, jakbym trafiła do obcego świata, w którym nie ma

dla mnie miejsca. Zastanawiałam się nad słowami Amandy. Powiedziała, żebym wydostała
się z otchłani smutku… Mój umysł jednak podpowiadał mi, że wolę żyć w odosobnieniu.
Wprawdzie, nigdy nie byłam specjalnie towarzyska. Ludzie, znajomi zwykle omijali mnie.
Zasadniczo nie dziwiłam się im. Bywały dni, w których koleżanki przysiadywały się do
mnie w szkolnych szarych korytarzach, lecz ja pragnęłam być sama, a jednocześnie
chciałam być otoczona przyjaciółmi. Dziwne, że w jednej duszy może się kotłować tak dużo
zgodnych, a zarazem sprzecznych myśli. Jednak kochałam tą bezdenną ciszę i samotność,
która pozwalała mi się pogrążać. Wydawało się, że mogła dać ona wszystko, czego
pragnęłam, a jednocześnie odbierała mi to.

Zza moich pleców dobiegł cichy szelest szurania, mieszający się z czyimiś krokami. Nie

odwróciłam jednak głowy. Było mi obojętne, co teraz wokół mnie się działo. Odgłos stał się
głośniejszy. Wyczułam, że ktoś stoi za mną w odległości około metra. Otworzyłam oczy,
słysząc mrożący krew w żyłach męski głos:

– Mówiłem, że wrócę po ciebie. Nie myliłem się.

background image

Rozdział 6

Natychmiast poderwałam się z miejsca. Starałam się biec najszybciej jak umiałam.

Nigdy nie byłam dobra z w–fu. Czułam, że po dzisiejszym biegu będę miała wielkie skurcze
mięśni. Bynajmniej nie teraz to się liczyło. W moim umyśle krążyła pętla myśli, które
nakazywały mi jak najszybciej uciekać. Skupiałam się na moich głośnych i szybkich
krokach. Wybiegłszy z parku skręciłam w wąską i ponurą uliczkę widniejącą między
dwoma kamienicami. Ogarnął mnie znajomy chłód i zapach stęchlizny. Moje głośne
dyszenie i kroki odbijały się echem od ścian. Starałam się powstrzymać pokusę obejrzenia
się za siebie. Nie słyszałam stąpnięć mojego prześladowcy, ale całym ciałem i umysłem
czułam, że wciąż mnie goni. Wiedziałam, że nie mam szans na ucieczkę, ale promyk nadziei
w moim sercu dodawał mi otuchy, by się nie poddawać.

Przede mną ciągnął się korytarz ciasnych dróg. Skręciłam w jedną z nich. Miałam

wrażenie, że zapadnę się pod ziemię. Ciężar mojego ciała znikąd wydał się być
przytłaczający, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Jeszcze chwilę, proszę, powtarzałam sobie
w myślach, lecz zdało się to na nic. Dyszałam głośno czując, jak moja walka dobiega końca.
Upadłam na ziemię przeklinając w duchu. Pod policzkiem czułam zimną i mokrą ziemię.
Nie słyszałam nic poza głośnym kapaniem wody. Moje zmysły znacznie się wyostrzyły, a w
żyłach krążyła adrenalina. Odważyłam spojrzeć się za siebie. Nikogo nie zauważyłam,
jednak mój niepokój się zwiększył. Bałam się zaskoczenia, jakie mogło nadejść w każdej
chwili. Dotknęłam tętna na mojej szyi. Pulsowało niezwykle mocno, lecz dotyk mojej
chłodnej dłoni pozwolił mi się nieco rozluźnić. Z wolna zaczęłam się podnosić.

Nim w mojej głowie zakwitła nadzieja, coś powaliło mnie znów na ziemię. Uderzyłam

głową o betonowe podłoże. Poczułam pewne zamroczenie, ale po chwili znów powróciłam
do przytłaczającej mnie rzeczywistości. Napastnik odwrócił mnie na plecy, związując moje
ręce grubym i twardym sznurem. Próbowałam się poruszyć, ale każdy mój ruch zostawał
uprzedzony. Nagle usłyszałam przeraźliwie głośny wrzask. Miałam ochotę zakryć uszy
rękoma, lecz nie mogłam. Krzyk należał do kobiety, niewątpliwie ogromnie wystraszonej.
Po chwili uświadomiłam sobie, że wydobył się on z mojego gardła. Nieznajomy chłopak
zakrył moje usta dłonią, przez co jeszcze bardziej się zirytowałam i przestraszyłam. Wiłam
się, starałam się uderzyć go pięścią, ale trudno było mi to zrobić zważając na to, że moje
dłonie były związane. Mój oddech stawał się coraz płytszy. Z moich zamkniętych oczu
zaczęły płynąć łzy. Bowiem nie płakałam z rozpaczy, lecz z bezsilności. Nie wstydziłam się,
że jest to oznaka słabości. Nie pozostawało mi teraz nic innego jak cichy szloch. Mężczyzna
usiadł na mnie okrakiem tak, jak zrobił to za pierwszym razem w moim domu. Otworzyłam
oczy. Widziałam jak przez mgłę, która w rzeczywistości była morzem łez przesłaniającym
obraz. Zamrugałam kilkakrotnie.

– Spokojnie – powiedział intruz.
Jego głos był opanowany, lecz mogłam wyczuć w nim cień hamowanej wściekłości.

Przekonywał mnie, że muszę być spokojna, choć jego czyny jeszcze bardziej mnie
denerwowały. Napastnik szybkim ruchem podwinął rękaw mojej bluzy, po czym złapał
mnie za rękę przyglądając się jej uważnie.

– Co tu masz? – Zapytał, wskazując na rzędy cienkich blizn widniejących na moim

przegubie.

Z zakłopotaniem odwróciłam wzrok. Nie lubiłam nikomu pokazywać tego, co na moim

background image

ciele przed chwilą zostało obnażone. Zazwyczaj szramy te starałam się zakryć warstwą
pudru, lecz nawet i on nie maskował ich dokładnie. Bowiem chciałam zakończyć okres w
swoim życiu, w którym przeżywałam ból i cierpienie. Nie był to mój nastoletni wymysł. Nie
cięłam się dlatego, że chciałam być postrzegana jako osoba wiele cierpiąca, biedna. Nie
robiłam tego dla podziwu innych i dla chwalenia się. Nie mogłam nawet logicznie i
radykalnie wyjaśnić moich czynów. Po prostu brałam coś ostrego i starałam się przywołać
obraz wszystkich żalów, które dla mnie były jednym prawdziwym szczęściem. Żyłam swoją
rozpaczą, która z czasem nakazała mi powrócić do rzeczywistości.

Nie odpowiedziałam. Nieznajomy wpatrywał się w moje oczy z intensywnością, która

przyprawiała mnie o dreszcze. Jego uścisk na mojej ręce zwiększał się, a ja czułam ból w
miejscu, gdzie jego palce zaciskały się na mojej skórze. Nabrałam powietrza do ust mając
dziwny uścisk w gardle. Spojrzałam na niebo, które powoli nabierały atramentowego
koloru. Poprzez jasne chmury przebijały się nieliczne promyki słońca, nadając im złocistej
barwy. Melancholia rozlała się po moim duchu.

Chłopak podążył za moim wzrokiem ku puszystym obłokom zlepiających się z niebem

w jednolitą całość. Przeszył sklepienie badawczym wzrokiem, po czym wstał szybko
pociągając mnie za nadgarstek. Nieco się zachwiałam, gdy stanęłam o własnych siłach, lecz
nie wiedziałam czy z przerażenia lub zmęczenia po szaleńczym biegu.

– Emily, posłuchaj – zaczął nieznajomy wlepiając wzrok w moje oczy. – Wiem, że się

mnie boisz, ale nie masz naprawdę czego. Nie jestem tu po to, by zrobić ci krzywdę.

Nie odpowiedziałam. Bałam się powiedzieć choćby jednego słowa. Byłam pewna, że ta

spokojna twarz kryje pod sobą coś niezwykle mrocznego i niebezpiecznego. Jednak
wiedziałam, że muszę coś rzec. Cokolwiek. Byleby przerwać tą okropną ciszę.

– W takim razie po co za mną biegłeś? – Zapytałam ochrypłym głosem. Odchrząknęłam.
Chłopak oderwał ode mnie wzrok przenosząc go na malutki strumyk wody płynącej

pomiędzy popękanymi kostkami, którymi wyłożona była droga. Wił się na zakrętach, a
blask jego powierzchni nasilił się podczas, gdy promienie zachodzącego słońca strzeliły ku
niemu tęczę różnorodnych barw.

– Zlecono mi pewne zadanie. Od tygodnia cię szukałem. Aż w końcu znalazłem. Nie

było to takie trudne, jak sądziłem. Akta uczniów twojej szkoły nie są pilnie strzeżone, jak
mogłoby się wydawać. Zacząłem błąkać się po mieście w poszukiwaniu twojego domu.
Gdy w końcu go ujrzałem nie wiedziałem, co myśleć. Pragnąłem wejść tam, ale miałem
dziwne przeczucia. Dom był pusty i pogrążony w ciemności. Znalazłem świeczki w jednej z
szuflad w kuchni. Mam nadzieję, że się nie gniewasz – rzucił w moim kierunku przelotne
spojrzenie. Ja jednak nic nie powiedziałam, nie wykonałam żadnego gestu. Wsłuchiwałam
się w historię, którą od dawna pragnęłam poznać. – Poszedłem do twojego pokoju. Nieźle
się urządziłaś, doprawdy. Miałem pod ręką tylko palącą się świeczkę i ciszę, która niemal
przesiąkała przez mój umysł. Czekałem, aż usłyszę jakikolwiek dźwięk. Skrzypiące schody,
po których wchodzisz. Krzyk, który wydajesz z siebie widząc mnie… Wyobrażałem sobie
to wszystko aż do twojego przyjścia. Wówczas przechadzałem się po domu, przeglądając
przeróżne twoje pamiątki z dzieciństwa, zdjęcia, dyplomy. Aż do czasu, gdy zorientowałem
się, że wchodzisz po stopniach. Stałem spokojnie i patrzyłem, jak niemal trzęsąc się
wchodzisz do pokoju. Masz bardzo ładne włosy, gdy się je ogląda z tyłu. – Rzekł, lecz twarz
miał śmiertelnie poważną. Zaczął przechadzać się nerwowo przede mną, od czasu do czasu
rzucając krótkie spojrzenia w moim kierunku.

background image

– Muszę powiedzieć, że mnie zaskoczyłaś. Byłaś bardzo cicha. Zazwyczaj nasze ofiary

krzyczą, próbują walczyć… – Powiedział to tak, jakby było to coś całkiem zwyczajnego.
Może dla niego rzeczywiście takim było. – Złapałem cię, ale niestety przyszła twoja matka.
Oparłem się pokusie, by cię przetrzymać w pokoju. Jednak w porę uświadomiłem sobie, że
to nie jest odpowiedni czas na to. Po tym zdarzeniu śledziłem cię przez cały czas. Nie
mogłem cię stracić z oczu. Stałabyś się na nowo moich celem, który jak najszybciej
musiałbym odnaleźć. – Zatrzymał się, po czym spojrzał mi w oczy przyprawiając mnie o
kolejny dreszcz strachu na skórze. – Widziałem, jak zatracona w myślach modliłaś się przed
grobem ojca. W końcu uznałem, że muszę z tobą porozmawiać. Poniekąd byłem
zadowolony, że twoja przyjaciółka tak cię zostawiła. Niemal mi pomogła. W parku czułem
niepohamowane uczucie spełnienia. Cieszyłem się, że nareszcie mam możliwość złapania
cię, że tak to ujmę. Nie musiałaś tak szybko biec. Załatwilibyśmy to tam, bez żadnych
problemów.

Zrobił krok w moją stronę. Nie miałam pojęcia, co chciał uczynić. Każda komórka

mojego ciała wyrywała się chcąc stąd uciec, ale mimo to zostałam. Wpatrywałam się w
nieznajomego z niesmakiem malującym się na ustach.
– Złość zostaw może sobie na później – poradził mi, ponownie zaczynając swój monolog. –
Przez ten cały czas nawet nie miałem ochoty cię zabić. Jak już mówiłem, nie po to
przyszedłem, lecz ty w to nie wierzyłaś. Sprowadzono mnie tu, bym cię strzegł. Każdy z nas
ma przypisaną swoją ofiarę, której będzie musiał bronić aż do czasu, gdy stanie się
samodzielna. Mnie przydzielono ciebie. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. – Spojrzał
na mnie podejrzliwie, lecz po chwili zaczął mówić: – Pochodzę z miasta zwanym Décès, co
w języku francuskim oznacza śmierć. Leży ono w miejscu, gdzie nikt nie ma odwagi, by
tam zajrzeć. Powtórzę ci historię, którą musisz zachować w tajemnicy. Nikt nie może się o
niej dowiedzieć, rozumiesz?
Z wolna pokiwałam głową czując dziwne skurcze w żołądku. Z trudem pohamowałam
nadchodzące mdłości.
– To dobrze – powiedział nieznajomy, po czym spojrzał na mnie badawczo. Przez moment
zastanawiał się, czy może powiedzieć mi prawdę, lecz wyraźnie podjął już decyzję. –
Pewnie zastanawiasz się, skąd się wziąłem. Cóż, nie jestem zwykłym człowiekiem takim,
jak ty. Z czasem i ty zaczniesz się przemieniać w jednych z nas, ale to wymaga długiego
szkolenia. Wywodzimy się z rodu starożytnych Aniołów. Nosimy w sobie ich krew, cząstkę
ich samych. Kiedyś stąpały po ziemi w swojej własnej, pierwotnej postaci, dzięki czemu
były łatwo rozpoznawalne. Jednak kilka tysięcy lat temu Aniołowie popełnili ogromny
grzech. Powiadano, że nie mogli trafić do piekła. Nikt zaś nie wierzył w istnienie takiej
krainy. Lecz po tym zdarzeniu wszystko się zmieniło. – Jego oczy zaszły jakby mgłą, mówił
tak, jakby żył w tych czasach i opowiadał mi własną historię. – Poprzez swoją chciwość
ukrywającą się pod warstwą udawanego dobra Aniołowie trafili do zapomnianego świata
śmierci. Z początku nikt nie zdawał sobie sprawy, że stało się coś takiego. Minął miesiąc
lub dwa, gdy Dobre Istoty zaczynały znikać z powierzchni ziemi. Rozpoczęły się
makabryczne czasy i zdarzenia. Ludzie dopuszczali się do morderstw, brakowało
pożywienia i dachu nad głową. To były okropne lata. Lud stawał się coraz silniejszy, nie
było miejsca dla słabszych. Wtem nie było już ani jednego Anioła na Ziemi. Niebo
przesłoniła ciemna chmura odbierająca wszelkie szczęście. Siała zło tam, gdziekolwiek
można było. Wszyscy zapominali o czasach, gdy ich życie było piękne i szczęśliwe.
Pogrążali się w wiecznej rozpaczy – tu zrobił teatralną pauzę, po której kontynuował swą
opowieść. – Jednak Aniołowie walczyli o swoje życie. Trafili do krainy Niflheim, gdzie na

background image

każdego z nich czekał okrutny los. Ich skrzydła zostawały pożerane przez krwiożercze
bestie. Dobre Istoty pozbawione były swych białych pór, które czyniły je piękniejszymi.
Bez nich byli obnażeni i pozbawieni miłości innych. Niemal ustawiali się w kolejne do wrót
śmierci. Nagle stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Jednemu z Aniołów udało się
uciec. Nikt nie wie, w jaki sposób to zrobił. Opowiedział swoją historię i o tym, co działo
się w podziemnym świecie, ale jego życie na powierzchni nie trwało długo. Wkrótce
popełnił samobójstwo. Podejrzewano, że miał dość ludzkich próśb o szczęście i ciągłych
pytań. Wiadomo zaś jedną rzecz. Anioł miał swoje dzieci, które uciekły z Niflheimu wraz z
nim. Podobno do dziś stąpają po ziemi, lecz nikt ich nie widział. Mogą ukrywać się w
ludzkim ciele, a nawet zwierzęcym. Mogą zmieniać postać swoją, kiedy zapragną. Stali się
wówczas Duchami Aniołów. Bez swojego ciała, lecz ich dusze pozostały. Był to niemal cud
dla świata i dla nich. Jednak nie aż taki, jakim wydawał się być. Wkrótce istoty te
zapanowały ziemią, choć ludzie niemal przestali wierzyć w ich istnienie. Dziwne,
nieprawdaż? – sarknął nieznajomy. – Lud zaczął wierzyć, że nigdy nie stąpały po ziemi
istoty takie jak Duchy Aniołów. Do takiego myślenia skłaniał ich własny, z czasem
powiększający się egoizm. Kilkaset lat później, gdy ludzie żyli w swoim własnym świecie
znów zaczęły dziać się niewyjaśnione rzeczy – chłopak westchnął cicho. – Tym razem to
jednak ludzie zaczęli ginąć. Zapewne słyszałaś o ostatnich doniesieniach o porwaniach tak
dużej liczby młodzieży, prawda?
Kiwnęłam głową czując dziwną gulę w gardle.
– No właśnie. Świat sądzi, że to jacyś mordercy grasują. Lecz to jest ich kolejna pomyłka.
– Żartujesz sobie ze mnie. Coś takiego po prostu nie może istnieć. Nie istnieją Anioły, a tym
bardziej nawet jakieś durne krainy zła lub dobra.
Chłopak prychnął z pogardą.
– Nie może? Gdybym to wszystko zmyślał w celu zabicia cię, już dawno byłabyś martwa.
Musisz przyjąć do wiadomości, że to wszystko jest prawdą, której ty jesteś częścią. I nie
możesz się tego wystrzegać.
Starałam się ułożyć to wszystko w logiczną całość, lecz im bardziej zagłębiałam się w te
czarne i jakże ponure wieści wiedziałam, że to wszystko jest prawdą. Nie wiedziałam
czemu, ale miałam takie przeczucia. Intruz swoją historię opowiadał mi z dużym
zaangażowaniem, choć wyglądało to tak, jakby ćwiczył to już setki razy niczym aktor w
teatrze. Nie lubiłam, gdy ktoś sobie ze mnie żartował zważając na to, że byłam dość naiwną
osobą. Jednakże teraz miałam wrażenie, iż wcale tak nie jest. Że jestem coraz bliżej
poznania prawdy, która niemal wypalała dziurę w moim umyśle tworząc coś na kształt
bariery, która dzieliła mój umysł na dwie następujące części: dawne, realne wspomnienia i
nowa wiedza o niegdyś niepojętym dla mnie świecie.
– Co to ma wspólnego ze mną? – mój głos był zachrypnięty, ale mocny. Odchrząknęłam
głośno.
– Właśnie do tego zmierzam – intruz spojrzał mi w oczy mówiąc: – Teraz jesteś jedną z
porwanych osób. Ale nie masz się czego bać. Robimy to w celu utworzenia coś na kształt
armii, której celem jest…
– Armii? – przerwałam kompletnie zbita z tropu.
Nieznajomy wyglądał tak, jakby obawiał się, że za dużo powiedział. Zacisnął usta w wąską
kreskę głęboko się nad czymś zastanawiając. Zmrużył delikatnie oczy, a pomiędzy jego
brwiami pojawiła się ledwie widoczna zmarszczka. Nim zdążyłam mrugnąć znalazł się tuż
przy mnie i wyszeptał mi do ucha:
– Nie powinienem ci tego mówić. Ale musisz wiedzieć, że nie wszystko jest takie dobre, jak
ci się wydaje. Nawet ktoś, kogo nigdy byś nie osądziła o coś strasznego mógłby właśnie to

background image

zrobić.
– Co takiego? – ledwie poruszyłam wargami. Moje serce wybijało głośny rytm, jakby
chciało się wyrwać.
– Cokolwiek. Każdą nawet najokropniejszą rzecz – odparł wzdychając. Przez moją skórę na
szyi przebiegł nieprzyjemny dreszcz pod wpływem zimnego oddechu chłopaka. – Nie
wiesz, jaki ten świat jest. Dołączysz do nas. Będziemy cię szkolić, aż staniesz się naszym
sprzymierzeńcem. Ale wszystkiego dowiesz się w swoim czasie.
To powiedziawszy odsunął się ode mnie z zagadkowym uśmiechem na odległość mniej
więcej trzydziestu centymetrów, po czym wyciągnął z kieszeni srebrny scyzoryk.
Otworzyłam szeroko oczy zastanawiając się, co zamierza nim zrobić. Czułam pustkę
ogarniającą mój umysł. Ciało zalała fala chłodu, tym samym wprawiając mnie w drżenie z
zimna. Nieznajomy spojrzał na mnie spode łba, a jego czarna grzywka nieco zasłaniała mu
widok.
– Istnieją również pewne zasady, które musisz poznać… – Wymruczał przeciągając palec po
ostrzu narzędzia. W jednej sekundzie znalazł się znów tuż przy mnie, przyciskając mnie do
marmurowej ściany budynku. Przyłożył broń do mojego gardła, a z moich ust wydał się
głośny pisk. – Nie możesz uciec. Wiesz, że i tak cię znajdę. Dopóki jesteś grzeczna nic ci
nie zrobię. Na razie. Uwierz mi, naprawdę nie chcę robić ci krzywdy. Ale nic nie jest
wieczne. Oczywiście poza paroma wyjątkami… W każdym razie, nie próbuj uciekać bo na
nic ci się to nie zda. – Dodał, po czym odsunął się ode mnie z triumfalnym wyrazem twarzy.
Głęboko nabrałam powietrza do płuc. Starałam się uspokoić swój przyspieszony oddech.
Pochyliłam się do przodu opierając ręce na kolanach. Dotknęłam rany na mojej szyi. Co
prawda, była mała, ale na moim palcu została kropla krwi. Miałam ochotę płakać, ale
powstrzymała mnie przed tym myśl, że nieznajomy wciąż mi się przygląda. Czułam się tak,
jakbym ni stąd ni zowąd znalazła się w wielkiej pułapce, a żeby się z niej wydostać muszę
przejść niesamowicie bolesne tortury. Już miałam podnieść głowę, kiedy w mojej kieszeni
zawibrował telefon. Odebrałam po trzecim sygnale.
– Emily? Gdzie jesteś? – usłyszałam zdyszany i zdenerwowany głos mojej mamy.
Chłopak spojrzał się na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Lecz nie miałam teraz ochoty się
nad tym zastanawiając, bo na głowie miałam ważniejszą rzecz. Westchnęłam.
– Jestem w parku. Przepraszam, ale straciłam poczucie czasu i… – Zaczęłam kiedy,
usłyszałam w słuchawce głośny krzyk mojej mamy:
– Emily, do cholery jasnej! Masz wracać tu natychmiast! Powiedziałam ci, że masz wrócić
za godzinę, a minęły już niemal trzy!
Zdziwiło mnie to, że mama była aż tak zdenerwowana. Był to chyba pierwszy raz, kiedy nie
wróciłam do domu na czas. Jednak bardziej przeraził mnie jej szloch, który zaraz
usłyszałam.
– Mamo, wszystko w porządku? – Zapytałam spokojnie.
– Emily, wróć proszę… – Załkała po raz kolejny, ale po chwili uspokoiła się nieco szepcząc:
– Stało się coś bardzo niedobrego, musisz wrócić…
– Co się stało? – Choć pytanie to zadałam w głębi duszy przeczuwałam, co takiego się
wydarzyło.
– Amanda została porwana… Jej mama do mnie dzwoniła… Musisz wrócić do domu.
Musimy uciekać z tego miasta – powiedziała jeszcze głośniej płaczliwym tonem.
– Mamo, zaraz będę. Czekaj na mnie. Kocham cię – szepnęłam cicho rozłączając się.
Włożyłam telefon do kieszeni czując, jak znów ogarnia mnie strach. Nogi miałam jak z
waty, a całym moim ciałem wstrząsnął dreszcz zimna. Spojrzałam na chłopaka. Patrzył na
mnie z zaciekawieniem i czymś jeszcze, czego nie mogłam zinterpretować.

background image

– Emily, musisz wracać do domu – powiedział, ale wydawał się być bardzo niezadowolony
z tego faktu. – Jutro po ciebie przyjdę. Musisz się pożegnać z matką. Prosili mnie, bym ci
tego nie mówił, ale wiedz, że zostałaś wybrana do naszego kręgu. Kręgu potomków
Duchów Aniołów. Bądź przygotowana jutro w nocy, nie idź spać.
Powiedziawszy to lekko uśmiechnął się do mnie, po czym odwrócił się z zamiarem
odejścia, ale powiedział jeszcze przez ramię:
– Jestem David. Żebyś nie zapomniała – rzekł ruszając w kierunku ulicy.
Po chwili zniknął z mojego zasięgu wzroku wśród drzew parku. Niespodziewanie z
ciemnego jak ziemia nieba zaczął padać deszcz. Naciągnęłam kaptur na głowę biegnąc w
kierunku naszego domu.

***

Otworzyłam drzwi z impetem wpadając do środka. Pomieszczenie tonęło w świetle
zapalonej lampy znajdującej się w kącie pokoju. Dom zdawał się być jakby już opuszczony
i nie zamieszkany przez co najmniej kilka lat. W powietrzu unosiła się woń środków
odświeżających zmieszana ze starością tego miejsca.
– Mamo?! – zawołałam.
Po krótkiej chwili usłyszałam szybkie kroki mamy zbiegającej po schodach. Jej twarz była
cała zalana łzami, a włosy w wielkim nieładzie. Podeszła do mnie prędko zaciskając w
silnym uścisku.
– Emily, musimy stąd uciekać – wyszeptała mi do ucha. – Amanda została porwana, jej
matka do mnie dzwoniła. Jest zrozpaczona. Prosiła, bym cię chroniła. Dlatego teraz
wyjeżdżamy, by nikt nie mógł nas znaleźć.
– Mamo, ale…
– Nie. – Przerwała mi wyswobadzając się z mojego uścisku. – Wszystko już spakowałam,
twoje rzeczy również. Chodź do samochodu.
Popędziła mnie szybkim gestem dłoni. Powtarzałam sobie w myślach, że muszę zostać i
czekać na Davida. Jednakże wiedziałam, że nic już nie mogę zrobić. Kurwa mać, zaklęłam
w myślach dziwiąc się samej sobie. Rzadko bluźniłam, ale w tej chwili musiałam to zrobić.
Wyszłyśmy w ciemną, bezgwiezdną noc. Było cicho, co jeszcze bardziej mnie
przestraszyło. Czułam na karku gorący oddech Kris. Moje serce wybijało niezdrowy rytm, a
przed oczami zatańczyły mi białe kropki i gwiazdki, jakbym była pod wpływem dużej
dawki jakiś leków. Szybko zamrugałam powiekami wchodząc do samochodu.
Po chwili już pędziłam z mamą krętą szosą. Miałam nerwowe odruchy, każde gałęzie drzew
poruszanych na wietrze mnie straszyły. Bałam się, że zaraz ktoś wyskoczy na ulicę. W
głowie układałam sobie przeróżne scenariusze sytuacji, jakie mogłyby nas spotkać, lecz
pomyślałam o Amandzie. Co się z nią stało? Czy trafiła do tego samego kręgu, do którego i
ja miałam dołączyć? Czy historia, którą opowiadał mi David okazała się być jego
wymysłem i tak naprawdę porywa ludzi dla zabawy? Po moim ciele przebiegł nieprzyjemny
dreszcz niepokoju i zdenerwowania. Zastanawiałam się, w jaki sposób intruz mnie jutro
znajdzie. Wiedziałam, że jakimś dziwnym trafem podąży za naszym tropem, ale przecież
miał do mnie przyjść. A co, jeśli za nami biegnie? Chyba popadam w paranoję, pomyślałam.
Lecz wiedziałam, że tak czy inaczej jutro znów się z nim spotkam. To było nieuniknione.
Przymknęłam powieki zastanawiając się, dokąd moja mama nas wiezie.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pocałunki wampira (rozdział 19 cz 1 z 2) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdziały 15 17) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 19 całość) by Bella swan
Pocałunki wampira (rozdział 21 cz 1 z 2) by Bella swan
Sztuka Cienia - Chap 1 - by MissNothing...x3, ♥♥la créativité♥♥, Jones & Anders, Sztuka cienia-Canel
PAJEWSKI Rozdział I by Jacob
Wołam Cię by alisha Black rozdziały 0 8
Evie Byrne Faustin Brothers 02 Bound by Blood rozdzial 5
Prawo Pożądania by Trusia Rozdział 28
Evie Byrne Faustin Brothers 02 Bound by Blood rozdzial 2
Evie Byrne Faustin Brothers 02 Bound by Blood rozdzial 7
Prawo Pożądania by Trusia Rozdział 30 part 1
Midnight Sun (Zmierzch by Edward, rozdziały 1 15)
Aniołowie i duchy planet
Evie Byrne Faustin Brothers 02 Bound by Blood rozdzial 8
Pocałunki wampira (rozdział 14) by Bella swan

więcej podobnych podstron